background image
background image

Showalter Gena 

Mroczna żądza 

background image

Władcy Podziemi – Maddox, Reyes i Anya to nieśmiertelni wojownicy 

strzegący bogów Olimpu, którzy przed wiekami popadli w ich niełaskę, 

zabijając Pandorę, strażniczkę puszki wszelkiego zła. Dziś żyją we 

współczesnym świecie, a każde z nich skazane jest na wieczne cierpienie. 

Piekło Maddoksa to powracające ataki Furii, Reyes jest księciem Bólu, a 

Anya boginią Anarchii. Cała trójka jest skazana na nieustanną wojnę z 

ludźmi, bogami i demonami. Ich szansą na wybawienie jest miłość, tylko że i 

ona niesie ogromne zagrożenie… Danika, uzdolniona amerykańska malarka, 

podczas wycieczki do Budapesztu zostaje porwana przez nieśmiertelnych 

wojowników. Czeka ją śmierć - tak zadecydował Kronos, potężny bóg 

Podziemi. Jego woli przeciwstawia się zakochany do szaleństwa w Danice 

Reyes, jeden z nieśmiertelnych. Dręczony przez demona Bólu, żyje w 

wiecznym cierpieniu. Nie wiedział, czym jest rozkosz, dopóki nie pokochał 

Daniki. Dla niej jest gotów narazić się na gniew Kronosa, ratując ją przed 

niebezpieczeństwem. Czy miłość i poświęcenie wystarczą, by przetrwać w 

mrocznym świecie potężnych bóstw? 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Reyes stał na dachu wysokiej na pięć kondygnacji budapeszteńskiej 
twierdzy. Z nieba sączyło się czerwono-żółte światło księżyca, jakby 
krew zbełtana z płatkami złota, wymieszane świetlne barwy, 
połyskujące i mroczne niczym cięte rany na aksamitnym niebie. 
Spojrzał w dół, w czarną przepaść. Kusiła go, przywoływała, jakby 
otwierała przed nim ramiona. Tysiące lat i co się ze mną teraz dzieje? 
- pomyślał z rozpaczą. 
Zimny wiatr targał mu włosy we wszystkich kierunkach, wbijał 
szpilki w pierś, muskał kark skrzydłami obrzydliwych motyli. Reyes 
przypomniał sobie, jak trysnęła krew. Nie jego, przyjaciela. Życie 
mieszało się ze śmiercią, a w duszy budziło się piekące poczucie 
winy. 
Tyle razy przychodził tutaj, marząc o tym, co nie mogło się spełnić. 
Tyle razy szukał absolucji, uwolnienia od codziennej męki i od 
demona, który zmuszał go do samookaleczeń i od którego był 
całkowicie uzależniony. 
Jego modlitwy nigdy nie zostały wysłuchane. I nigdy nie zostaną. 
Taki właśnie był i taki miał zostać, strażnik Bólu, igraszka Bólu. 
Męka wciąż rosła. Kiedyś nieśmiertelny wojownik chroniący bogów, 
teraz, jak i jego druhowie, wojownik 
świata podziemnego owładnięty przez jednego z wielu demonów, 
które wydostały się z dimOuniak. Od łask do poniżenia, do wzgardy. 
Od szczęścia do żałosnego bytowania. 
Zacisnął zęby. Śmiertelnicy nazywali dimOuniak puszką Pandory, 
puszką, która strąciła go na zawsze do piekieł. Razem z przyjaciółmi 
wieki temu otworzył ją lekkomyślnie, bogom na złość. Teraz on i jego 
druhowie zamienili się w puszkę, bo każdy nosił w sobie demona. 
Skocz, podszeptywał mu teraz duch. Jego demon - Ból. Jego stały 
towarzysz. Nadnaturalna siła, z którą zmagał się każdej minuty 
każdego dnia. Skacz. 
- Jeszcze nie. - Jeszcze kilka sekund oczekiwania i pogruchocze kości, 
uderzając o ziemię. Wyszczerzył się na tę myśl. Drobne drzazgi 
przebiją trzewia, wnętrzności zaczną pękać jak balony z wodą. Skóra 

background image

popęka od nadmiaru płynów i tym razem obryzga go już własna krew. 
Agonia, cudowna agonia... I wreszcie koniec. 
Na chwilę przynajmniej. 
Uśmiech powoli znikł z jego twarzy. Za kilka godzin, dni, jeśli się 
potłucze poważnie, kości się pozrastają, żyły znowu połączą w 
sprawny system, popłynie nimi krew, rany zabliźnią i obudzi się znów 
cały i zdrowy, ale przez jedną krótką, błogosławioną chwilę dozna 
nirwany. Wstąpi do raju. Oto najsłodsze uniesienia, które przynosi 
ból. Będzie się wił w ofiarowanej przez demona Bólu rozkoszy. 
Jedynej, jaką znał. Demon zamruczy zadowolony, a potem zamilknie. 
On zaś znowu zanurzy się w cudownym spokoju. 
Przynajmniej na trochę. Zawsze na trochę. 
- Nie musisz mi przypominać, jak ulotny jest mój spokój - mruknął, 
żeby odegnać przygnębiającą myśl. 
Wiedział, jak szybko mija czas. Czasami rok wydawał się minutą, 
minuta sekundą. 
A jednak każda miara czasu była nieskończonością. Jeszcze jedna ze 
sprzeczności życia jednego z panów Podziemi, wojowników czeluści. 
Skacz! 
Teraz Ból już nalegał. Skacz, skacz. 
Reyes spojrzał w dół na strzępiaste skały oblane krwawym światłem 
księżyca. 
- Powiedziałem ci, jeszcze kilka sekund. Zatopić ostrze w gardle 
przeciwnika, zabić go. O tak. A później już niczego nie oczekiwać. 
Dokonać tego aktu. I koniec. Raz na zawsze. 
Skacz. 
Teraz to był już rozkaz rzucony ze zniecierpliwieniem. Żądanie 
rozkapryszonego dziecka. 
- Zaraz. Skaczskaczskacz! 
Taaa. Czasami demony zachowywały się naprawdę jak rozkapryszone 
ludzkie dzieci. Reyes odgarnął rozwiane włosy. Jedynym sposobem 
uciszenia demona, drugiego ja tkwiącego w wojowniku, było 
posłuszeństwo. Nie potrafił powiedzieć, dlaczego się opiera, dlaczego 
smakuje tę chwilę przekory. 
Skacz! 
- Może tym razem wrócisz wreszcie do piekła - mruknął. Zawsze 
można sobie pomarzyć. W końcu rozpostarł ramiona, zamknął oczy. 
Przechylił się... 

background image

I usłyszał za sobą: 
- Na dół! 
Otworzył oczy, zły, że ktoś mu przeszkadza. Wyprostował się, ale nie 
odwrócił. Wiedział, dlaczego Lucien się tu pojawił. Zbyt 
zawstydzony, nie śmiał spojrzeć mu w twarz. Przyjaciel rozumiał 
oczywiście, co się tu dzieje, ale nie zrozumie, co stało się wcześniej. 
- Taki właśnie mam zamiar, delegować się na dół. Wynoś się i pozwól 
mi zrobić swoje. 
- Wiesz doskonale, o co mi chodziło. Idziemy, muszę z tobą 
porozmawiać. 
W powietrzu rozniósł się zapach róż, tak intensywny, jakby Reyes 
nagle znalazł się w wiośnianym ogrodzie. Dla człowieka był to zapach 
niemal narkotyczny, istota śmiertelna pod jego wpływem była gotowa 
spełnić każde polecenie. Reyesa, jeśli już, to tylko drażnił. Po 
tysiącach lat Lucien powinien wiedzieć, że tym sposobem niczego nie 
osiągnie. 
- Porozmawiamy jutro - rzucił krótko. Skacz! 
- Porozmawiamy teraz, potem możesz sobie robić, na co tylko masz 
ochotę. 
Potem, jak już wyzna swoją najnowszą zbrodnię? Wielkie dzięki. 
Poczucie winy, wstyd, żal rodziły emocjonalny ból, ale ten akurat na 
nic był demonowi. On karmił się fizycznym cierpieniem, tylko wtedy 
się uspokajał, dawał odetchnąć Reyesowi. 
Nieźle się spisałeś. 
Nie był pewien, kto sformułował ten piękny sarkazm, on czy demon. 
- Znalazłem się w fatalnej sytuacji, Lucien. 
- Jak inni. Jak ja. 
- Ty przynajmniej masz kobietę, która może cię pocieszyć. 
- Ty masz przyjaciół, masz mnie. - Lucien, strażnik demona Śmierci, 
odprowadzał dusze w zaświaty, do piekieł i nieba, takie miał zadanie. 
Był stoicki, spokojny, przynajmniej zazwyczaj. Ich przywódca. 
Wszyscy jego towarzysze, mieszkańcy budapeszteńskiej twierdzy, 
zwracali się do niego po radę i pomoc. - Musisz ze mną porozmawiać. 
Nie lubił odmawiać przyjacielowi, ale uznał, że lepiej, by nie 
wiedział, co się stało, jaki straszny czyn popełnił. Reyes nie skończył 
jeszcze formułować myśli, gdy nagle do niego dotarło, jak strasznym 
jest tchórzem. 
- Lucien... - zaczął i utknął. Wrr. 

background image

- Aerona nie można już śledzić. Środek, który zostawiał ślady, musiał 
się wyczerpać. Nie wiadomo, gdzie jest, co robi i czy to on zabijał 
tych ludzi w Stanach. Maddox mówił mi, że dzwonił do ciebie zaraz 
po ucieczce Aerona. Potem dowiedziałem się od Sabina, że opuściłeś 
natychmiast Świątynię Niewymawialnych i wyjechałeś w pośpiechu z 
Rzymu. Powiesz mi, dokąd tak bardzo się spieszyłeś? 
- Nie. - Miałby mówić o tym? Nigdy. - Możesz jednak być pewien, że 
Aeron już nigdy więcej nikogo nie zabije. - Zamilkł, a zapach róż stał 
się jeszcze intensywniejszy. 
- Skąd o tym wiesz? Skąd wiesz, że na pewno? 
- W pytaniu zabrzmiała zjadliwa nuta. Reyes tylko wzruszył 
ramionami. Lucienowi niezbyt to się spodobało. 
- W takim razie może ja ci powiem, co myślę? - O ile wcześniej jego 
głos brzmiał ostro, teraz pojawił się w nim... chyba strach. - 
Pojechałeś za Aeronem, żeby chronić dziewczynę. 
Dziewczyna.... Aeron ją porwał. Działał na rozkaz nowych bogów, 
Tytanów, którzy kazali mu zabić Danikę. Reyes raz na nią spojrzał i 
od razu zawładnęła jego myślami. Nadawała barwy wszystkiemu, co 
robił. Przeistoczył się w zadurzonego głupka. 
Odmieniła całkowicie jego życie, i to wcale nie na lepsze. A jednak 
wkurzało go potwornie, że Lucien nie potrafił, nie chciał wymówić jej 
imienia. Reyes pragnął 
Daniki bardziej niż roztrzaskania czaszki i bólu ostatecznego, który 
skończyłby wszystko. Jego demonowi coś musiało to mówić. 
- No i? - ponaglił Lucien. 
- Masz rację - wycedził przez zęby. Trzeba to w końcu przyznać. 
Targały nim rozmaite emocje, im bardziej je powściągał, im bardziej 
starał się okazać spokój, tym większa przetaczała się w duszy burza. - 
Pojechałem za Aeronem. 
To wyznanie zawisło swoim ciężarem w powietrzu. 
- Znalazłeś go... - cicho stwierdził Lucien. 
- Znalazłem go. - Reyes wyprostował się. -1... zniszczyłem. 
Lucien zrobił kilka kroków, krusząc kamień pod stopami. 
- Zabiłeś? 
- Gorzej. - Reyes ciągle się nie odwracał. Patrzył tęsknie w dół. - 
Ukryłem. Zszedł do podziemia. 
Ciężkie kroki umilkły raptownie. 

background image

- Umieściłeś go w podziemiu, ale nie zabiłeś? - Lucien najwyraźniej 
był skołowany. - Nic nie rozumiem. 
- Już miał zabić Danikę. Widziałem mękę w jego oczach, wiedziałem, 
że nie chce tego zrobić. Ciąłem go sztyletem, żeby powstrzymać, a on 
mi dziękował. Dziękował mi, Lucien. Błagał, żebym powstrzymał go 
skutecznie. Żebym wziął jego głowę. Nie mogłem tego zrobić. 
Podniosłem miecz, ale nie byłem w stanie... Poprosiłem Kane'a, żeby 
przywiózł mi łańcuchy Mad-doksa. On już ich nie potrzebuje. Skułem 
Aerona i do piachu. 
Jeszcze nie tak dawno Reyes musiał co noc przykuwać Maddoksa do 
łóżka, potem zadawał mu sześć ciosów mieczem w brzuch. Klątwa, 
przekleństwo dla nich obu. Maddox rano wracał z dna piekieł, by 
znowu umierać o północy od ciosów Reyesa. Taki ze mnie przyjaciel, 
pomyślał. 
Przez tysiące lat Maddox zdążył pogodzić się ze swoją klątwą, lecz i 
tak trzeba było go pętać. Jako strażnik Furii w każdej chwili mógł 
zaatakować, rzucić się nawet na przyjaciół. Był silny, zdolny skruszyć 
najtwardszy metal w sekundę. Zamówili więc specjalne okowy kute 
przez Hefajstosa, których nikt nie mógł otworzyć bez specjalnego 
klucza, nawet nieśmiertelny. 
Podobnie jak Maddox, Aeron nie był w mocy zerwać łańcuchów. 
Reyes zrazu miał opory, nie chciał odbierać resztek wolności 
zniewolonemu już ponad wszelką miarę przyjacielowi, ale tak jak w 
przypadku Maddoksa, nie miał niestety innego wyjścia. 
- Gdzie on teraz jest? Mów, gdzie jest Aeron. - W pytaniu zawarty był 
rozkaz człowieka, który żąda i uzyskuje to, co chce i to bezzwłocznie. 
Reyes nie przestraszył się, nieznośna była mu tylko myśl, że będzie 
musiał rozczarować tego potężnego wojownika, którego kochał jak 
brata. 
- Tego ci nie powiem. Aeron nie chce, żeby go oswobadzać. - Nawet 
gdyby chciał, i tak bym go nie uwolnił. 
W tym tkwiła istota poczucia winy Reyesa. Kolejna pauza, pełna 
napięcia i oczekiwania. 
- Sam go znajdę. Wiesz, że potrafię tego dokonać. 
- Próbowałeś i nic z tego. Inaczej byś tu nie przyszedł. Lucien potrafił 
przenieść się do świata duchowego 
i podążać śladem aury. Czasami jednak ślad się gubił, coś go 
zakłócało, mąciło. 

background image

Reyes podejrzewał, że aura Aerona uległa zniszczeniu albo 
zanieczyszczeniu, jako że nie był już tym samym nieśmiertelnym 
wojownikiem co kiedyś. 
- Masz rację. Ślad urywa się w Nowym Jorku-przyznał Lucien 
posępnie. - Mogę szukać dalej, ale to wymaga czasu, a bardzo go nam 
brakuje. Minęły już dwa tygodnie. 
Tak, akurat Reyes nadzwyczaj boleśnie czuł upływ czasu. Z każdym 
dniem pętla na szyi zaciskała się mocniej, z każdym dniem rosły 
obawy. Łowcy, ich groźni wrogowie, nie ustawali w poszukiwaniach 
puszki Pandory. Chcieli na powrót zamknąć w niej demony, co 
oznaczało śmierć ich strażników, w ciałach których mieszkały przez 
wieki. 
Jeśli wojownicy chcieli przetrwać, musieli ubiec Łowców, znaleźć 
puszkę, zanim tamci wpadną na jej trop. 
Zycie stało się ostatnio chaotyczne, pełne zamętu, mimo to Reyes nie 
był jeszcze gotów odejść na zawsze. 
- Powiedz mi, gdzie on jest - nie odpuszczał Lucien. - Sprowadzę go 
do twierdzy, skuję, zamknę w lochu. 
- Raz już uciekł - sarknął Reyes. - Może uciec ponownie mimo 
łańcuchów Maddoksa. Żądza krwi daje mu siłę, z jaką jeszcze nigdy 
się nie spotkałem. Lepiej, żeby został tam, gdzie jest. 
- To twój przyjaciel, jeden spośród nas. 
- Nie jest sobą, dobrze o tym wiesz. Nie odpowiada za swoje czyny. 
Zabije również ciebie, jeśli tylko będzie miał sposobność. 
- Posłuchaj... 
- Przede wszystkim zabije ją... 
Ona. Danika Ford, dla Luciena „dziewczyna". Reyes widział ją tylko 
parę razy, zamienił z nią ledwie kilka słów, a jednak pragnął jej całym 
swoim jestestwem. Nie pojmował tego. On taki mroczny, ona 
świetlista. On strażnik Bólu, chodząca męka, ona uosobienie 
niewinności. Nie był dla niej pod żadnym względem, ale kiedy na 
niego patrzyła, jego świat stawał się harmonijny. Nie miał żadnych 
wątpliwości, że następnym razem, jeśli tylko miałby okazję, Aeron ją 
zabije. Nic i nikt już go 

background image

nie powstrzyma. Nie tym razem. Bogowie nakazali mu zabić Danikę, 
jej matkę, siostrę, babkę. Woli bogów nie sposób się sprzeciwić. 
Aeron wykona rozkaz. 
Zawrzał, jakby miał eksplodować. Musiał spojrzeć w dół, żeby się 
uspokoić. Aeron początkowo się opierał. Był dobry. Chciałoby się 
powiedzieć, że był dobrym człowiekiem, ale nie był przecież 
człowiekiem. Na nieszczęście z każdym dniem demon rósł w siłę, 
zyskiwał coraz większą władzę nad strażnikiem. Tłukł się w jego 
głowie, był coraz głośniejszy. Aeron go usłucha. Nie zazna spokoju, 
będzie polował i zabijał na oślep, dopóki nie unicestwi tych czterech 
kobiet. 
Ocknął się na moment dwa tygodnie temu w mieszkaniu wynajętym 
przez Danikę, jej kolejnym tymczasowym lokum w ucieczce przed 
śmiercią. Tak objawił się duch, zjawa dawnego Aerona, Aerona, który 
jest świadom popełnionych przez siebie zbrodni. Świadom, w kogo 
się przemienił - w potwora. Jakże go nienawidził... Pragnął już tylko 
śmierci, końca udręki. Błagał Reyesa, żeby go zabił. 
A ja mu odmówiłem, tłukło się Reyesowi w głowie. Lecz jakże 
inaczej? Nie potrafiłby podnieść ręki na bliskiego druha, przyjaciela. 
Już nie. Przez wieki musiał co noc zabijać Maddoksa. Ale czy mógł 
spokojnie patrzyć na cierpienia swojego brata? Wszak razem walczyli, 
kładli trupem wrogów. Kochali się. 
Musi być jakiś sposób, żeby ocalić i Aerona, i Danikę, powtarzał 
sobie po raz tysięczny. Ileż godzin spędził, szukając rozwiązania, lecz 
wszystko na próżno. 
W jego myśli wdarł się pytaniem Lucien: 
- Wiesz, gdzie jest dziewczyna? 
- Nie wiem. - Naprawdę nie wiedział. - Aeron ją odnalazł, ja 
odnalazłem Aerona. Musiałem go obezwładnić, a ona w tym czasie 
uciekła. Nie szukałem jej potem. 
Może być wszędzie. - Dla niej to lepiej, a jednak dałby wszystko, by 
wiedzieć gdzie się podziewa, co robi... jeśli żyje. 
- Lucien, na bogi, co tak długo tu tkwisz? 
Reyes wreszcie się odwrócił. Obok Luciena stał Parys, strażnik 
Rozwiązłości. Obaj zmrużyli oczy i wpatrywali się w przyjaciela. 
Promienie księżyca padały jakoś mimo nich, jakby bały się dotknąć 
zła, z którym i samo piekło by sobie nie poradziło. 
Reyes, że był nieśmiertelny, widział ich wyraźnie w ciemnościach. 

background image

Parys z nich trzech był najwyższy. Jasne włosy z ciemniejszymi, 
naturalnymi pasemkami, jasna, nie z tego świata karnacja, błękitne 
oczy tak niezwykłe, że musiałaby wzbudzić podziw najbardziej 
wymagającego poety. Śmiertelniczki nie mogły mu się oprzeć, rzucały 
się wręcz na niego, prosząc o jedną choćby pieszczotę, o jeden gorący 
pocałunek. 
Lucien, choć miał już życiową partnerkę, podobnego szczęścia nigdy 
nie doświadczył. Kobiety trzymały się od niego z daleka, a to z racji 
okrutnie oszpeconej twarzy. Wyglądała wręcz jak dawna groteska, 
czyniła z Luciena marę senną, Bestię z baśni imćpana Charlesa 
Perraulta. Nic nie pomagało, że miał różne oczy. To brązowe widziało 
świat realny, a niebieskie spoglądało w świat duchowy, lecz oba 
jednako zapowiadały, że śmierć wkrótce może zapukać do drzwi. 
Obaj mieli imponującą muskulaturę, którą zawdzięczali codziennym 
morderczym ćwiczeniom na siłowni. Zawsze nosili przy sobie broń, 
gotowi do odparcia każdego ataku. Była to konieczność. 
Nie przypominam sobie, żebym zapraszał was na imprezę. Nie 
urządzam party.
- Jesteś stary i pamięć ci nie służy - przyciął mu Parys. 
- Najpilniejsza sprawa, to omówić plan działania. Reyes westchnął. 
Tych facetów nie zdoła zniechęcić 
żadna złośliwość. Wiedział to doskonale, bo sam taki był. 
- Dlaczego tkwicie tutaj, zamiast szukać kryjówki Hydry? 
Parys zacisnął usta, w oczach pojawiła się męka, którą Reyes zwykle 
widział, kiedy patrzył w lustro, ale za chwilę Parys znowu 
demonstrował swoje zwykłe, dla świata przeznaczone oblicze. 
- No? - ponaglił Reyes, nie doczekawszy się odpowiedzi. 
- Nawet nieśmiertelni potrzebują przerwy na kawę 
- oznajmił przyjaciel. 
Chodziło oczywiście o coś więcej, ale Reyes nie naciskał. Nie ja jeden 
mam swoje sekrety, pomyślał sentencjonalnie. Kilka tygodni 
wcześniej wojownicy się rozdzielili w poszukiwaniu Hydry, pół węża, 
pół kobiety, która pod czterema jednakowymi postaciami miała 
jakoby strzec w różnych stronach świata ukochanych „zabawek" króla 
Tytanów. Owe „zabawki" mogły jakoby doprowadzić do puszki 
Pandory. Dotąd udało się znaleźć tylko jedną, Klatkę Kompulsji, 
inaczej Klatkę Musu. Na temat miejsc ukrycia pozostałych posiadali 
szczątkowe dane. 

background image

- Wobec perspektywy marnego końca należałoby zapomnieć o 
przerwach na kawę. Owszem, wiem, że powinienem się uaktywnić. I 
się uaktywnię, tyle że potem. 
Parys wzruszył ramionami. 
- Robię, co w mojej mocy. Stany to cholernie duży kraj. Studiowanie 
go z daleka jest równie trudne, jak błądzenie po jego miastach. - 
Każdy z wojowników udał się w inną stronę świata w poszukiwaniu 
tropów. Wrócili z niczym i teraz rozpatrywali sytuację, próbowali na 
miejscu uzupełniać wiedzę. Nie spuszczając wzroku z Reyesa, zapytał 
Luciena: - Powiedział ci, gdzie jest Aeron? 
Lucien uniósł jedną brew, ot, taka sztuczka, ale jedna brew w górze 
wymowniejsza od dwóch. 
- Nie, nie powiedział. 
- Uprzedzałem cię, że będzie trudno. - Parys zachmurzył się. - Od 
kilku tygodni nie jest sobą. 
Reyes mógłby to samo powiedzieć o Parysie. Na zwykle 
uśmiechniętej twarzy wyraźnie było widać zmęczenie. Może powinien 
przycisnąć przyjaciela. Coś musiało mu się przydarzyć, i to coś bardzo 
poważnego. 
- Czas nas goni, Reyes. - W słowach Parysa zabrzmiało oskarżenie. - 
Zmobilizuj się, pomóż nam. 
- Łowcy są bardziej zażarci niż kiedykolwiek, chcą nas wykończyć, 
wytępić - włączył się Lucien. - Ludzie odkryli Świątynię 
Niewymawialnych. Będziemy mieli teraz utrudniony dostęp do niej, 
Łowcy natomiast przeciwnie. Dotąd znaleźliśmy tylko jeden artefakt z 
czterech, a potrzebne są podobno wszystkie, by dotrzeć do puszki. 
Reyes uniósł brew, naśladując Luciena. 
- Uważasz, że Aeron mógłby nam pomóc? 
- Nie, ale nie może być między nami rozdźwięków. Nie powinniśmy 
teraz zamartwiać się o niego, kiedy co innego mamy na głowie. 
Lepiej, żeby wrócił do twierdzy. To oczywiste. 
- Nie martw się o niego. Nie chce, żebyście go szukali - powiedział 
Reyes. - Nienawidzi sam siebie za to, w kogo się przemienił, i woli, 
żebyście go takim nie oglądali. Przysięgam ci, że jest zadowolony z 
obecnego położenia, inaczej bym go tak nie zostawił. 
Drzwi prowadzące na dach otworzyły się z hukiem i pojawił się 
ciemnowłosy Sabin, strażnik Zwątpienia. 

background image

- Do jasnej cholery. - Sabin wyrzucił ręce do góry. - Co się tu dzieje? - 
Zobaczył Reyesa na krawędzi dachu, zrozumiał i przewrócił oczami. - 
Ty, Ból, umiesz rozbić naradę. 
- A ty czemu nie szukasz materiałów na temat Rzymu? - odciął się 
Reyes. Czy wszyscy przestali pracować, od kiedy on wyszedł na 
dach? 
Zaraz po Sabinie pojawił się na dachu Gideon, strażnik Kłamstwa. 
- Rety, ale fajnie - zawołał, zanim Sabin zdążył odpowiedzieć. 
W języku Gideona „fajnie" oznaczało „nuda". Facet nie był w stanie 
wypowiedzieć słowa prawdy, nie narażając się na paraliżujący bóL 
Ból, tego właśnie mi trzeba, pomyślał tęsknie Reyes. Gdyby tak on 
musiał kłamać i przywoływać ból słowem prawdy, o ileż życie byłoby 
prostsze. 
- Nie powinieneś przypadkiem pomagać Parysowi w researchu na 
temat Stanów? - zagadnął Reyes i dodał, choćby z uprzejmości nie 
czekając na odpowiedź: - To jakiś cyrk. Nie można się już spokojnie 
zmasakrować? 
- Nie - odpowiedział Parys. - Nie można. Nie zmieniaj tematu. 
Powiedz nam, co chcemy wiedzieć. Klnę się na wszystkie bogi, że 
pójdę tam i wsadzę ci wacka do ust. Chłopak jest wyposzczony i 
uważa, że całkiem się nadasz. 
Reyes nie miał wątpliwości, że Rozwiązłość gotowa by to zrobić, ale 
znał Parysa i wiedział, że zdecydowanie woli kobiety. 
Spław ich. Reyes przyjrzał się nowo przybyłym. Gideon od stóp do 
głów w czerni, z włosami ufarbowanymi na elektryczny błękit, z 
kolczykami w brwiach. Podkreślone czarnymi kreskami oczy. 
Śmiertelnicy się go bali. 
Sabin też nosił się na czarno, ale miał brązowe włosy, brązowe oczy, 
niewinną twarz. Nikt by nie pomyślał, że gotów zabić każdego, kto się 
do niego zbliży. I w dodatku zrobi to ze śmiechem. 
Obaj byli potwornie uparci. 
- Muszę się zastanowić. - Reyes próbował odwołać się do ich, 
ewentualnej, zdolności współodczuwania. 
- Nie ma nad czym się zastanawiać - pouczył go Sabin. - Zrobisz, co 
do ciebie należy, bo masz poczucie honoru. Czy tak? A może jesteś 
tak słaby jak ta śmiertelniczka, której tak pragniesz. Z jakiego innego 
powodu sprawiałbyś ból tym, którzy cię kochają? 
Aj, skulił się w sobie. Był słaby. Był... 

background image

- Sabin - warknął, kiedy dotarło do niego, co się dzieje. - Przestań mi 
sączyć do głowy zwątpienie. Mam dość swojego. 
Zmieszany Sabin wzruszył ramionami. Nie próbował nawet 
zaprzeczać. 
- Przepraszam. 
- Skoro nasza narada nie jest odwołana, nie wybiorę się do klubu i nie 
przelecę żadnej chętnej damy. - Sekundę później już go nie było. 
Zniknął, kręcąc bezradnie głową. 
- Nie odwołujcie narady - zwrócił się Reyes do przyjaciół. - Po 
prostu... zacznijcie beze mnie. Za chwilę będę na dole. 
Usta Parysa zadrgały. 
- Na dole. Bardzo śmieszne. Też zejdę i zabawimy się w „schowaj 
moją trzustkę". Zmuszę cię, żebyś odtwarzał organy, zamiast po 
prostu zdrowieć. 
Lucien wyszczerzył zęby. 
- Ja też chcę włączyć się do zabawy. Ukryję wątrobę. Słysząc głos 
Anyi, Reyes omal nie jęknął. Białowłosa bogini padła w otwarte 
ramiona Luciena. 
Tulili się i gruchali jak dwójka zadurzonych w sobie na wieczność 
głupków, zapominając o całym świecie. Reyes nie od razu 
zaakceptował Anyę. Była olimpijką, a on nienawidził mieszkańców 
Olimpu - pierwsze zastrzeżenie. Gdzie się nie pojawiła, siała zamęt, 
dla niej było to tak naturalne jak oddychanie - drugie zastrzeżenie. 
Ale... pomagała wszystkim mieszkańcom twierdzy i dała Lucienowi 
szczęście, o którym Reyes mógł tylko marzyć. 
Sabin odkaszlnął. 
Parys gwizdnął, ale nie był to wesoły czy beztroski dźwięk. 
Reyes poczuł ukłucie zazdrości, ścisnęło się serce, które za chwilę 
miało przestać bić. Serce, którego wolałby nie posiadać. Gdyby nie 
miał serca, nie pragnąłby Daniki, a pragnął, chociaż wiedział, że nigdy 
nie będzie jej miał. 
Nieważne. Ona w końcu też nigdy go nie wybierze. Kobiety nie 
potrafiły zrozumieć rozkoszy, w których gustował, tym więcej nie 
rozumiała ich słodka, anielska Danika, budziły w niej tylko 
obrzydzenie, lęk. Dlatego starała się trzymać jak najdalej od niego. 
Może mógłby ją jednak zdobyć, przekonać do siebie. Może... ale nie 
chciał nawet próbować. Kobiety, z którymi zdarzało mu się sypiać, 

background image

ulegały demonowi, jego predylek-cje działały na nie jak narkotyk. 
Same zaczynały szukać rozkoszy w bólu. 
- Może zabierzecie się stąd w końcu - zaproponował tonem, który 
ociekał ironią i który miał ukryć mękę. Co teraz robi Danika? Kto jest 
obok niej? Mężczyzna? Czy tuli się do niego, jak Anya tuli się teraz 
do Luciena? A może nie żyje, leży w ziemi, jak leży teraz w ziemi 
Aeron? Zacisnął dłonie, paznokcie wydłużyły się, zamieniły w 
szpony, wpijały się w ciało, przecinając skórę. Co za cudowny ból. 
- Skończ z tym, Ból - zwróciła się do niego Anya. - Marnujesz czas 
Luciena. Irytujesz mnie. 
Kiedy była zirytowana, zaczynały dziać się złe rzeczy: wojny, 
kataklizmy. 
- Już się rozmówiliśmy. Powiedziałem mu wszystko, co chciał 
wiedzieć. 
- Wcale nie - zaoponował Lucien. 
- Powiedz mu - nakazała. - Jeśli nie powiesz, to klnę się na bogi, acz 
to sukinsyny, że zepchnę cię zaraz. Kiedy będziesz się zbierał, nie 
zdołasz mnie powstrzymać. A ja znajdę twoją dziewczynkę i przyślę 
ci jej paluszek. 
Reyesowi zrobiło się czerwono przed oczami. Danika... okaleczona... 
Nie reaguj. Nie pozwól, żeby zawładnęła tobą wściekłość, nakazał 
sobie. 
- Nie tkniesz jej. 
- Nie wrzeszcz. - Lucien mocniej objął Anyę. 
- Nie wiesz, gdzie ona jest - powiedział Reyes już spokojniej. 
Uśmiechnęła się tajemniczo. 
- Anya - ostrzegł ją Lucien. 
- Co? - zapytała, uosobienie niewinności. 
- Trzeba sprowadzić Aerona do domu. Musi być z nami. 
- Nie będziemy więcej mówić o Aeronie - warknął Reyes. - Nie było 
cię tam, nie widziałeś udręki w jego oczach, nie słyszałeś jego 
błagalnego głosu. Zrobiłem to, co musiałem zrobić, i zrobię to 
ponownie, jeśli trzeba. 
Odwrócił się, spojrzał w dół. Przepaść nęciła, wzywała. Wyzwolenie, 
szeptała. Przynajmniej chwilowe... 
- Reyes! - krzyknął Lucien. Reyes skoczył. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

- Zamówienie. 
Danika Ford chwyciła dwa dymiące talerze. Na jednym talerzu tłusty 
hamburger z cebulą, na drugim hot dog z chili i podwójnym serem, na 
obu frytki doskonałe na wywołanie ataku serca. W każdym razie 
pachniało to wszystko wspaniale. Danice ślinka napłynęła do ust, 
zaburczało w brzuchu. 
Od wczorajszego wieczoru nic nie jadła. Przed pójściem do łóżka 
połknęła sandwicza. Był trochę wiekowy, bułka lekko zeschnięta, 
szynka lekko nieświeża. Kupiłaby sobie chętnie innego. Gdyby miała 
pieniądze. 
Za trzy godziny jej zmiana się skończy, wtedy będzie mogła coś zjeść. 
Trzy godziny bólu kręgosłupa, bólu stóp. Nie wytrzyma. Nie bądź 
księżniczką. Głowa do góry. Dasz radę. W końcu nazywasz się Ford. 
„Zaufaj mocy Forda"... bla bla bla. 
Spojrzała na talerze i oblizała usta. Skubnie tylko. Nikt nie zauważy. 
Nikomu jeden kęs nie zrobi krzywdy. 
Podniosła rękę, nie mogła się opanować. Sięgnęła... 
- Kradnie mi frytkę - usłyszała szept mężczyzny. 
- A czego innego spodziewać się po kimś takim jak ona? 
Zamarła, zapomniała o głodzie, przez głowę przelatywało tysiąc 
myśli, ogarniały ją najróżniejsze emocje, przede wszystkim smutek, 
zniechęcenie i zakłopotanie.' Oto czym stało się moje życie, 
pomyślała. Ukochana, rozpieszczana córka zamieniła się w zbiega. 
Uznana artystka pracuje jako kelnerka w nędznej knajpie. 
- Jestem zdziwiony, ale... 
- Sprawdź portfel, jak będziemy wychodzili. Poczuła straszny wstyd. 
Nie musiała patrzyć na tych 
dwóch gości, i bez tego wiedziała, że przyglądają się jej twardym, 
osądzającym wzrokiem. Obsługiwała ich już trzeci raz i za każdym 
razem starali się ją upokorzyć. Nigdy nie powiedzieli nic 
nieprzyjemnego. Uśmiechali się, dziękowali, lecz w ich oczach 
widziała niesmak i niechęć. 
Nadała im ksywkę Braciszkowie Ptaszkowie, tak bardzo chciała, żeby 
sfruwali z knajpy Enrique. 

background image

Staraj się nie zwracać uwagi na siebie... To była podstawowa zasada, 
wedle której żyła od kilku tygodni. 
- Nie chcę więcej widzieć, jak podkradasz z talerza - warknął Enrique. 
Był właścicielem knajpy i kucharzem od szybkich dań. - Idź już. 
Jedzenie stygnie. 
- Jest gorące. Mogą poparzyć usta i pozwać cię. Talerze były 
naprawdę gorące, za to Danice ciągle było 
zimno. Nie zdejmowała swetra, który kupiła za cztery dolary bez 
jednego centa w pobliskim lumpeksie. Nawet temperatura talerzy nie 
ogrzewała dłoni. 
Los musi obrócić się na lepsze, powinien się obrócić, już niedługo. 
Czy złe i dobre w końcu się nie równoważy? Kiedyś tak uważała. 
Wierzyła, że szczęście czeka za rogiem. Niestety, straciła złudzenia. 
Za oknami pulsowało życie Los Angeles. Mknące samochody, 
beztroscy, śmiejący się przechodnie. Niedawno należała do tego 
tłumu. 
Została kelnerką u Enrique, pracowała po wiele godzin, na ile sił 
starczało. Szef nie pytał o numer ubezpieczenia, zatrudniał ją na 
czarno. Płacił gotówką, nie odprowadzał podatków od zarobków. 
Mogła w każdej chwili odejść, rzucić pracę i zniknąć bez śladu. 
Czyjej matka wiodła podobne życie? Siostra? Babka... Żyje jeszcze? 
Dwa miesiące temu postanowiły urządzić sobie wakacje w 
Budapeszcie, ulubionym mieście dziadka. „Magiczne", tak zawsze 
mówił o stolicy Węgier. Po jego śmierci pojechały tam, żeby uczcić 
pamięć zmarłego i pożegnać się z nim ostatecznie. 
Największy - błąd - jaki - mogły - popełnić. 
Zostały porwane i uwięzione przez potwory, prawdziwe potwory, 
których musiał bać się sam Bogeyman, postrach wszystkich dzieci. 
Potwory, które czasami wyglądały jak ludzie, żeby nieoczekiwanie 
przeistoczyć się w coś przerażającego. Danika widziała szpony, kły, 
trupie czaszki za maskami zwykłych twarzy. 
W jakimś momencie zostały jednak uwolnione, ją znowu pojmano i 
znowu uwolniono. Zmieniali się sprawcy, miejsca, okoliczności. 
Wypuszczono ją, dając ostrzeżenie na drogę: 
- Uciekaj, ukryj się. Będą na ciebie polować, jeśli znajdą, zabiją. 
Wszystkie cztery uciekły, każda w inną stronę. Rozdzieliły się dla 
bezpieczeństwa. Danika poleciała do Nowego Jorku, miasta, które 
nigdy nie śpi. Miała nadzieję zgubić się w metropolii. Potwory jakimś 

background image

sposobem odnalazły ją. Znowu. Raz jeszcze udało się jej uciec. 
Ruszyła w kierunku Los Angeles. Zatrzymywała się po drodze, 
chwytała dorywcze prace i zarobione pieniądze wydawała na lekcje 
samoobrony. 
Początkowo kontaktowała się codziennie z rodziną. 
Kupowała nowe startery do komórki, numer zostawiała u zaufanej 
przyjaciółki. W jakimś momencie babcia zamilkła. Żadnych 
telefonów. 
Czyżby potwory znalazły ją i zabiły? 
Kiedy rozmawiały po raz ostatni, babcia ukrywała się w jakiejś 
mieścinie w Oklahomie. Miała tam przyjaciół. Zapewne nie powinna 
była jechać akurat w takie miejsce, ale miała swoje lata i musiała być 
zmęczona uciekaniem. Przyjaciele nic nie potrafili powiedzieć, do 
nich też się nie odzywała. Babcia Mallory poszła na rynek i już nie 
wróciła. 
W piersi Daniki wzbierał ból i smutek na myśl o cierpieniach babci. 
Nie mogła zadzwonić ani do matki, ani do siostry, one też przestały 
się odzywać. 
- Dla bezpieczeństwa - powiedziała mama w czasie ich ostatniej 
rozmowy. - Rozmowy komórkowe można namierzyć. 
Oczy piekły, broda zadrżała. Nie. Nie! - krzyczała w duchu. Co ty 
wyprawiasz? Nie możesz teraz myśleć o rodzinie. Pytanie „a jeśli" 
paraliżowało ją. 
- Nie leń się - pogonił ją Enrique, przerywając ponure rozmyślania. - 
Rusz tyłek. Klienci czekają. Jeśli jedzenie wystygnie i odeślą je do 
kuchni, będziesz musiała zapłacić. 
Miała ochotę cisnąć talerzami w palanta. Uważaj, ostrzegł ją głos 
wewnętrzny. Uśmiechnęła się i odwróciła na pięcie. Uniosła głowę, 
wyprostowała ramiona i pomaszerowała do stolika. Obaj goście 
przewiercali ją złym wzrokiem. Faceci z niższej klasy średniej. Tanie 
ubrania, krótko przycięte włosy. Mięśniacy o ogorzałych twarzach, 
może budowlańcy. 
Na pewno nie przyszli tu prosto z pracy, sądząc po czystych T-
shirtach i dżinsach. 
Ręce jej drżały, ale udało się jakoś postawić talerze na 
stoliku i nie zrzucić jedzenia któremuś z gości na kolana. 
Wyprostowała się, odgarnęła kruczoczarny kosmyk za ucho. Przed 

background image

Budapesztem miała długie jasne włosy. Po Budapeszcie obcięła je do 
ramion i ufarbowała na czarno. 
- Przepraszam za frytkę. - Chociaż ją lekceważyli i patrzyli na nią z 
dyzgustem, dawali dobre napiwki. - Nie miałam zamiaru jej zjeść, 
tylko przesunąć, żeby nie spadła z talerza. - Boże, nigdy dotąd nie 
zdarzyło się jej kłamać. 
- Nie ma problemu - powiedział Ptaszek Pierwszy, ale w jego głosie 
brzmiała wyraźna irytacja. 
Nie odsyłajcie tylko jedzenia do kuchni, proszę, nie odsyłajcie, 
błagała w duchu. Nie mogła sobie pozwolić na taką wyrwę w swojej 
tygodniówce. 
- Coś jeszcze? 
Kawy nie musiała dolewać, mieli pełne filiżanki. 
- Dziękujemy - odpowiedział Ptaszek Drugi uprzejmie, ale z wyraźnie 
słyszalnym przekąsem. Rozłożył serwetkę i położył na kolanach. 
Gotowa by przysiąc, że dojrzała przez sekundę odwróconą ósemkę 
wytatuowaną na jego nadgarstku. Zaskakujące. 
- Dajcie znać, jeśli będziecie czegoś potrzebowali. - Usiłowała się 
uśmiechnąć. - Smacznego. - Zamierzała odejść. 
- Kiedy masz przerwę? - zapytał Ptaszek Drugi nieoczekiwanie. 
A to co? Po co mu ta wiadomość? Na pewno nie miał zamiaru 
umawiać się, bo ciągle patrzył na nią z umiarkowanym niesmakiem. 
- Hm... Nie mam przerwy. 
Włożył frytkę do ust, przeżuł, oblizał tłuszcz z ust. 
- Może wyskoczymy wieczorem na jednego? 
- Przepraszam, nie mogę. - Uśmiechaj się, nakazała sobie. - Muszę iść, 
klienci czekają. - Powinna dodać:  „może innym razem". Złagodzić 
odmowę i zapewnić sobie dobry napiwek, ale słowa uwięzly w gardle. 
Odejdź odejdź, odejdź. 
Odwróciła się na pięcie i uśmiech natychmiast znikł z twarzy. 
Podeszła do baru, za którym Gilly, druga kelnerka na zmianie, 
napełniała kartonowe kubki colą. Powinna oczywiście podejść do 
czekających gości, jak przed chwilą powiedziała, ale musiała się 
pozbierać. 
- Boże, miej mnie w swojej opiece - mruknęła. Położyła dłonie płasko 
na barze i pochyliła się. Na szczęście parawanowa ścianka 
zabezpieczała ją przed spojrzeniami Ptaszków. 

background image

- Na próżno prosisz. - Gilly, szesnastka „w drodze" dla pytających 
osiemnastka, posłała Danice pełen sympatii uśmiech. Obie pracowały 
po czternaście godzin. - Położył na nas laskę. 
Ktoś tak młody nie powinien przejawiać takiego pesymizmu. 
- Nie chcę o tym słyszeć, sprzeciwiam się. - Zdaje się, ze zaczynała 
kłamać nałogowo. Ona też wątpiła, czy Bóg jeszcze nad nią czuwa. 
- Czuję, że lada dzień zdarzy się coś wspaniałego. 
- Jasne. Na pewno. 
- Moje coś wspaniałego już się zdarzyło, kiedy Braciszkowie 
Ptaszkowie usiedli w twojej sekcji. 
- Kpisz sobie? Uśmiechają się do ciebie, jakbyś była Wieszczką 
Cukrową, a na mnie patrzą, jakbym była Złą Czarownicą. Nie wiem, 
co złego im zrobiłam i dlaczego mimo wszystko siadają w mojej 
sekcji. - Kiedy pojawili się przy jej stoliku po raz drugi, przestraszyła 
się, że koszmar zacznie się od początku, ale nie sprawiali wrażenia 
potworów, jak ci z twierdzy w Budapeszcie, więc w końcu 
odetchnęła. 
Gilly zaśmiała się. 
- Mam ich załatwić na dobre, no wiesz, kozikiem w plecy? 
- Gilly, wolałabym nie widzieć cię w kajdankach. Nie pasują ci. 
Uśmiech powoli znikł z buzi Gilly. 
- Też tak uważam. 
Danika miała ochotę poradzić jej, żeby wracała do domu. Mieszkanie 
z mamą to znowu nie takie nieszczęście. Czuła jednak przez skórę, że 
musiało być kiepsko, więc Gilly lepiej będzie się żyło „w drodze". 
Widywała w Los Angeles straszne rzeczy. Kobiety o martwych 
oczach handlujące swoimi ciałami. Przemoc, bicie. Ofiary 
przedawkowania drągów. Skoro Gilly zdecydowała się uciec, pewnie 
matka w jakimś sensie zmusiła ją do tego. 
Danika długo starała się myśleć, że żyje we wspaniałym, bezpiecznym 
świecie, oferującym mnóstwo możliwości. Teraz oczy jej się 
otworzyły. 
- Idziesz rano na kurs? - zapytała, wekslując rozmowę na neutralny 
temat. 
Pracowała u Enrique zaledwie tydzień, ale każdego ranka chodziły z 
Gilly na kurs samoobrony. Uczyły się kopać, celnie uderzać, a nawet, 
no tak, zabijać z absolutną precyzją. Te kursy, poza rodziną, stały się 
jedynym sensem jej życia. 

background image

Nigdy już nie będzie bezradną, bezbronną ofiarą. 
Gilly westchnęła, odwróciła się do Daniki. Była za młoda, za świeża, 
żeby całymi dniami harować za psie pieniądze. Ciemne włosy do 
brody, wielkie brązowe oczy, miodowa karnacja. Średniego wzrostu, 
ładna sylwetka. Niewinna i zmysłowa... taką naznaczoną trudnymi 
doświadczeniami zmysłowością. Była jedyną przyjaciółką, którą 
Danika w tej chwili miała. 
- Moje stopy znienawidzą mnie na zawsze, ale owszem, idę. A ty? 
- Absolutnie. - Nie był to dobry czas na zawieranie przyjaźni, ale z 
Gilly od razu złapała kontakt. Była dzielna i smutna, i to w niej 
wzruszało. 
- Może znowu uda się nam pokonać instruktora. To było niesamowite. 
Danika parsknęła śmiechem. Nie pamiętała już, kiedy śmiała się po 
raz ostatni. 
- Może. 
Odezwał się dzwonek. Kolejne zamówienie. Żadna z nich się nie 
ruszyła. 
- Muszę ci coś powiedzieć. - Gilly oparła rękę na biodrze. - Kiedy 
Charles powiedział nam, żebyśmy go zaatakowały, ogarnęła mnie taka 
wściekłość, że mogłabym go zabić, a potem chichotać. 
- Ja czułam to samo. - To akurat, niestety, nie było kłamstwo. 
Powiedział im: 
- Wyobraźcie sobie, że wam zagrażam i pokażcie mi, czego 
nauczyłyście się do tej pory. Zaatakujcie mnie. 
Nie wahały się ani chwili. 
Potem trzeba było zakładać mu pięćdziesiąt dziewięć szwów, ale na 
szczęście Charles się tym nie przejmował. 
Kiedy Danika zaatakowała, ogarnęła ją mroczna furia. Przed oczami 
miała Aerona, Luciena i Reyesa. Reyes! Porywacze, którzy 
przysporzyli jej tyle męki, których powinna nienawidzić całym swoim 
jestestwem. I nienawidziła. Poza jednym. Poza Reyesem. Głupia. 
Marzyła o nim na jawie, śniła o nim każdej nocy. Był ciągle w jej 
myślach. 
Czasami pokonywał zjawy z jej snów. Walczył zajadle, płynęły rzeki 
krwi. Potem wracał do niej poraniony i cierpiący, a ona brała go w 
ramiona. Całował ją, obsypywał pocałunkami, pieścił. 

background image

Tak co noc, w każdej sekundzie. Im więcej o nim śniła, tym bardziej 
go pragnęła, stał się dla niej ważniejszy niż powietrze. Był jak 
narkotyk, jak najgorszy nałóg. 
Co się ze mną dzieje? Porwał ją nie wiadomo dlaczego, uwięził je 
wszystkie. Nie zasługiwał na to, żeby go pragnęła. A jednak pragnęła 
rozpaczliwie. Był przystojny, zabójczo przystojny, ale spotykała wielu 
zabójczo przystojnych facetów. Był silny i mógł użyć swojej siły 
przeciwko niej. Był inteligentny, ale zupełnie pozbawiony poczucia 
humoru. Nigdy się nie uśmiechał. Nigdy nie pragnęła nikogo tak 
bardzo, jak pragnęła Reyesa. 
Tak jak Gilly miał ciemne włosy, ciemne oczy i miodową karnację. 
Miód zmieszany z roztopioną czekoladą. Otaczała go aura podobnej 
zmysłowości, jakby naznaczonej trudnymi doświadczeniami z 
przeszłości. 
Tu kończyły się podobieństwa. 
Reyes był wysoki, muskularny. Nosił przy sobie cały arsenał noży 
mocowanych rzemykami na karku, nadgarstkach, łydkach, udach, w 
pasie. Ilekroć go widziała, okryty był ranami i sińcami, jakby właśnie 
stoczył kolejną walkę. Prawdziwy wojownik. 
Jak cała reszta samozwańczych wojowników świata podziemnego. 
Nazywała ich wojami koszmarów sennych. Zdawali się bardziej 
koszmarni niż najgorsze koszmary senne. 
Aeron miał czarne, lekkie skrzydła i mógł latać niczym baśniowy 
smok. Lucien miał jedno oko niebieskie, drugie brązowe, przewiercał 
nimi człowieka, hipnotyzował i potrafił znikać w jednej sekundzie, 
jakby nigdy nie istniał. Zawsze bił od niego słodki zapach róż. 
Jakie właściwości posiadał Reyes, tego nie wiedziała. 
Wiedziała tylko, że raz ją uratował. Stoczył dla niej walkę ze swoim 
przyjacielem. Dlaczego? Ciągle się nad tym zastanawiała. Dlaczego 
zdecydował się dla niej powalić swojego towarzysza? Dlaczego 
patrzył na nią, jakby była jedyną racją jego egzystencji? Dlaczego ją 
uwolnił? 
Czy to ważne? Jest przecież jednym z nich. Jest potworem. Nie wolno 
o tym zapominać. 
Znowu zadzwonił dzwonek i Enrique wrzasnął: 
- Dziewczyny! Gilly jęknęła. 
Danika pomasowała kark. Koniec odpoczynku Wyprostowała się. 
Jeden z gości przywoływał ją do stolika. 

background image

- Przyjdę jutro po ciebie o wpół do piątej - zwróciła się do Gilly. - 
OK? 
- Powiedzmy o piątej. Będę gotowa.-Gilly odwróciła się i zebrała 
kubki z colą. 
Uporządkowała kilka stolików, kilku gościom dolała kawy. 
Cokolwiek, byle nie myśleć o Reyesie. 
Ptaszek Pierwszy dwa razy upuścił widelec na podłogę musiała 
przynosić mu czysty. Ptaszek Drugi przywołał ją raz, zeby dolała 
kawy. To znowu prosił o nową serwetkę Przyniosła, chciała odejść, 
wtedy Drugi chwycił ją za nadgarstek. 
Nie wyrwała ręki, nie ofuknęła go. Liczy się każdy grosz, każdy 
przeklęty grosz. Zapytała grzecznie, czego sobie życzy, dopiero wtedy 
cofnęła dłoń. 
- Chcieliśmy z tobą porozmawiać. - Znowu zamierzał ją przytrzymać. 
Cofnęła się. Jeśli jeszcze raz jej dotknie, pęknie Nie pozwoli nigdy 
więcej, by dotykał jej ktoś obcy. Z jakiegokolwiek powodu. 
- O czym? - Zadzwonił dzwonek nad drzwiami i weszła matka z 
małym synkiem. - O czym? - powtórzyła. 
- O pracy, o pieniądzach. 
Otworzyła szeroko oczy. Chryste, wzięli ją za dziwkę

1

? To mieli na 

myśli, mówiąc „ktoś taki jak ona". Zabawne, patrzyli na nią z 
lekceważeniem, wzgardą, a jednak gotowi byli kupić jej usługi. 
- Dziękuję. Jestem zadowolona z tej pracy. - Może nie do końca, ale 
tego nie musieli wiedzieć. 
- Danika! - zawołał Enrique. - Ludzie czekają. Ptaszkowie spojrzeli na 
drzwi wejściowe, zachmurzyli 
się trochę. 
- Później pogadamy. 
Może nigdy? No nie. Prostytutka? Chwyciła dwie karty dań i podeszła 
do matki z synkiem, wskazała stolik. Mama była zaniedbana, ubrana 
byle jak, chuda, synek prezentował się nie lepiej, ale Danika 
uśmiechnęła się do nich serdecznie, poczuła chyba nawet zazdrość. 
Tak strasznie tęskniła za swoją matką. 
- Co podać do picia? 
- Wodę - odpowiedzieli oboje chórem. 
Chłopiec spojrzał tęsknym okiem na kubek stojący na sąsiednim 
stoliku. Był napełniony dobrze zmrożoną wodą, po ściankach 

background image

spływały kropelki. Danika przechyliła głowę. Oto podstawowe 
pragnienia, podstawowe potrzeby. Byłby znakomity portret... 
Nigdy już nie będziesz malować. Zapomniałaś? - krzyczała w duchu. 
W świecie, w którym człowiek w każdej chwili może zginąć, byłby to 
prawdziwy zbytek. Poza tym żeby malować, musiałaby odczuwać. 
Nie tylko szczęście. Twórczość wymagała całego spectrum emocji. 
Tworzenie to gniew, smutek, zachwyt. Nienawiść, miłość, żal. Bez 
nich malowanie sprowadzało się do mechanicznego kładzenia farb na 
płótno. Z uczuciami prawdopodobnie by nie przeżyła. Musiała je 
wyłączyć, jeśli chciała przetrwać. 
Teraz też musiała zapomnieć o ogarniającym ją smutku. Nie mogła 
pozwolić sobie na smutek. Podała mamie i synkowi karty. 
- Przyniosę wodę i przyjmę zamówienie. 
- Dziękuję - powiedziała matka. 
Kiedy przechodziła koło stolika Ptaszków, Dwójka znowu chwycił ją 
za rękę, zacisnął mocno palce. Danika zesztywniała, wstąpiła w nią 
furia. Wbrew temu, co myślała, budziły się w niej jednak silne 
emocje. 
- Kiedy kończysz? 
- Nie kończę. 
- Pytamy dla twojego dobra. Świat jest pełen zła. Nie powinnaś 
poruszać się w nim sama - mówił z udaną troską. 
- Spróbuj dotknąć mnie jeszcze raz, a pożałujesz - wycedziła. - Nie 
jestem dziwką i nie szukam zarobku Dotarło? 
Ptaszkowie gapili się na nią bez słowa. Wyrwała rękę i odeszła. W 
przeciwnym razie popełniłaby jakieś głupstwo. Napełniła kubki. 
Dłonie jej drżały, serce tłukło się jak oszalałe. Musisz się uspokoić. 
Głęboki wdech, głęboki wydech. Właśnie tak. Napięte mięśnie powoli 
zaczęły się rozluźniać. 
Wróciła do nowych gości, omijając Ptaszków szerokim łukiem. Kiedy 
matka zobaczyła, że Danika przyniosła małemu colę, otworzyła usta, 
chciała protestować, ale powstrzymała ją uniesieniem dłoni. Ręka 
ciągle drżała, uspokajające oddechy niewiele dały. 
- Na koszt firmy - szepnęła. Enrique nigdy nic nikomu me stawiał „na 
koszt firmy". Nawet kelnerki nie mogły nic zjeść bez płacenia. Gdyby 
usłyszał, odliczyłby z tygodniówki Daniki tego nędznego dolara 
dziewięćdziesiąt siedem. - O ile synek ma ochotę na colę. 
Chłopiec rozpromienił się. 

background image

- Mogę, mamusiu? Proszę, proszę. Uśmiechnęła się do Daniki z 
wdzięcznością. 
- Dziękuję.
- Bardzo proszę. - Wyjęła notesik i ołówek. - Co zamawiacie? - Dłoń 
przestała drżeć, ale mięśnie znowu tak zesztywniały, że złamała 
ołówek. - Ops. Przepraszam. - Wyjęła z kieszeni fartuszka zapasowy. 
Przyjęła zamówienie i rozejrzała się po sali. Właśnie weszli nowi 
goście, jakaś rodzina. Rzuciła im tylko jedno krótkie spojrzenie. W 
pierwszych dniach za każdym razem, gdy pojawiali się nowi klienci, 
podskakiwała nerwowo. Bała się, że lada chwila wejdzie Reyes, 
przerzuci ją sobie przez ramię i uniesie w noc. 
Gilly wskazała nowo przybyłym jedyny wolny stolik. Zerknęła na 
przyjaciółkę, wymieniły zmęczone uśmiechy. Danika ciągle była 
zjeżona, wciąż jeszcze czuła chwyt Dwójki. Wiesz, że nie możesz tak 
reagować, mówiła sobie. Musisz być przygotowana na różne sytuacje. 
Na każdą sytuację. 
- Zapisałaś? - upewniła się matka. Ocknęła się. 
- Tak. Dwa hamburgery, jeden czysty, drugi ze wszystkimi 
dodatkami, frytki do obu. 
Kobieta kiwnęła głową. 
- Wspaniale. Dziękuję. 
- Już zanoszę zamówienie. Nie powinniście czekać długo. - Wyrwała 
zapisaną kartkę i ruszyła w kierunku okienka. Tym razem złapał ją za 
rękę Jedynka. 
- Posłuchaj, wcale nie uważamy, że jesteś prostytutką. Chcemy z tobą 
porozmawiać. Ostrzec cię. Wygląda na to, że możesz mieć problemy. 
Przypomniała sobie tamten wieczór, kiedy zostały porwane przez 
potwory z twierdzy, zobaczyła ściągniętą paniką twarz siostry. W 
głowie zabrzmiał głos matki: 
- Twoja babka być może nie żyje. Mogli ją zamordować. 
Czerwona mgła przysłoniła wszystko, furia wróciła z całym impetem. 
Danika nagle przestała być kobietą, zamieniła się we wcieloną 
wściekłość o sile żywiołu. Atakuj! Nigdy już nie będziesz bezradna! 
Rąbnęła Jedynkę prosto w nos. Trzasnęła chrząstka, krew bluznęła na 
T-shirt Jedynki, na talerz. Zawył z bólu i zakrył twarz dłońmi. 
W knajpie na moment zapadła cisza. Ktoś upuścił kubek. Brzdęk. 
Kawa rozlała się po podłodze. Ktoś zaklął. Danika ocknęła się. 
Dwójka zerwał się z krzesła. 

background image

- Co ty wyprawiasz, suko? 
- Ja... ja... - Stała bez ruchu zdjęta przerażeniem. Niepotrzebnie 
wywołała zamieszanie, niepotrzebnie zwróciła uwagę na siebie. - 
Mówiłam wam, żebyście mnie nie tykali. 
- Zaatakowałaś go! - Dwójka chwycił ją za ramiona i odsunął. - Jesteś 
taka sama jak oni. Mówili mi, że raczej jesteś niewinna, żebym był 
ostrożny, postępował delikatnie. Nie wierzyłem ani jednemu słowu, 
ale słuchałem. Dowiodłaś, że jesteś godna pogardy. Może jednak 
naprawdę jesteś dziwką. Ich dziwką. 
„Jesteś taka sama jak oni". Jak kto? 
- Przepraszam. Ja nie chciałam... Ja... - Nie miała nic na swoją obronę. 
Odchrząknęła i poprawiła sweter. - Naprawdę przepraszam. 
- Niech ktoś zadzwoni po ambulans, do cholery! Boże. Znowu będzie 
musiała uciekać, ledwie jakoś się 
zagnieździła. Jeśli sprawa dotrze do gazet... Boże. Serce na nowo 
zaczęło się tłuc jak oszalałe. 
Enrique wyszedł z kuchni, pchnąwszy drzwi wahadłowe. Był wysoki, 
tęgi, potężny. 
- Jesteś zwolniona, mała - warknął. - Ale to najmniejszy z twoich 
problemów. Idź na zaplecze i czekaj na policję. To oczywiste, że ją 
zwolnił. I nie wypłaci dniówki. 
- Najpierw mi zapłać. Należy mi się... 
- Marsz na zaplecze. Wystraszyłaś klientów. Omiotła szybkim 
spojrzeniem salę i jej wzrok spoczął 
na matce z synkiem. Kobieta otoczyła małego ramieniem i 
przygarnęła do siebie. Wolną ręką odsunęła colę, którą chłopiec dostał 
od Daniki. Patrzyli na nią wystraszeni. Ja przecież tylko się broniłam, 
myślała. 
Do Daniki podeszła zmartwiona Gilly. Chciała ją jakoś wesprzeć. 
Bała się, że i ona straci pracę, a także dniówkę. Nie mogła na to 
pozwolić. 
- Zaczekam na policję w swoim mieszkaniu - skłamała, szukając drogi 
ucieczki. 
- Zaczekasz tutaj - nakazał Enrique. 
Nie słuchała już dalej. Odwróciła się, uniosła wysoko głowę, 
wyprostowała się i wyszła z knajpy. Na szczęście nikt nie próbował 
jej zatrzymać, nawet Dwójka. Wieczór był ciepły, ulica rozświetlona 
neonami, rojna. Miała wrażenie, że wszyscy się jej przyglądają. 

background image

Boże, co teraz? 
Przyspieszyła kroku, prawie biegła. Miała przy sobie czterdzieści 
dolarów. Kupi bilet autobusowy... Dokąd? Może do Georgii, stanu 
brzoskwiń. Wystarczająco daleko od Kalifornii. Po drodze może 
wysiąść w Oklahomie, poszukać babci... 
Ledwie to pomyślała, poczuła, że coś wraża się jej w plecy. Została 
pchnięta do zaułka, upadła i na moment straciła oddech. Uderzyła 
brodą o beton. Zobaczyła przed oczami gwiazdy. 
- Suka, demon! - wycharczał napastnik. Dwójka. A więc jednak nie 
udało się jej uciec. - Naprawdę myślałaś, że zwiejesz? Jesteś w 
naszych rękach i będziesz cierpiała tak samo, jak twoi kompani. Nie 
zabiję cię, bo nie wolno mi tego zrobić, ale będziesz błagała o śmierć. 
Instynkt podpowiadał: „Nie krzycz, walcz. Nie reaguj, tylko atakuj". 
Słowa, ręka, noga... nagle wszystko stało się jednością. Kiedy 
napastnik pociągnął ją za włosy, obróciła się i uderzyła go kantem 
dłoni w krtań. To wystarczyło, by się uwolniła. Puścił ją, z trudem 
chwytając powietrze. Kontakt. Poczuła, że coś ciepłego i lepkiego 
spływa jej po palcach. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że wraziła 
mu ołówek w szyję, prosto w tętnicę. 
- O Boże, o Boże, Boże! - Zerwała się na równe nogi, z trudem łapiąc 
równowagę, na wpół przytomna. Słyszała, jak Dwójka charczy 
rozciągnięty na ziemi. Próbował coś jeszcze powiedzieć. Niewiele 
wymyśliła: - Przepraszam. - Podniosła ręce i krew zaczęła spływać do 
łokci. Ogarnęły ją panika i zgroza. Nie przychodziło odrętwienie, 
chociaż byłoby błogosławieństwem. 
Jeden krok, dwa, cofała się. O Boże, Boże. Jesteś morderczynią, 
krzyczało coś w niej. Morderczyni. Metaliczny zapach krwi mieszał 
się z wonią uryny, odorem ciała. Głowa Dwójki opadła na bok. Coś 
wzbierało w gardle Daniki, dławiło. Musiałaś to zrobić. On by cię 
zabił. 
Odwróciła się, przecisnęła się między ludźmi stojącymi u wyjścia z 
zaułka. Własny oddech świszczał w uszach. Nikt nie próbował jej 
zatrzymać. 
Dwa tygodnie wcześniej instruktor samoobrony w Nowym Jorku 
powiedział jej, że nie ma instynktu zabójcy. 
Gdyby tak było. 
Jestem taka sama jak te potwory. 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

 

- Wiem, gdzie jest twoja kobieta. 
Reyes wyprostował się, z ramienia, od strony wewnętrznej wystawała 
rękojeść sztyletu. Pchnął ją głębiej, aż ostrze rozcięło tętnicę, ale rana 
od razu się zagoiła. Zbyt szybko. Krew już zasychała. 
Trzy dni temu skoczył z dachu i na tyle wrócił do siebie, że mógł już 
chodzić, ale Ból, wrzaskliwy Ból był nienasycony, domagał się 
jeszcze czegoś. Czego? Reyes nie wiedział. Wbicie noża w ramię nie 
pomogło ani trochę. 
Wyciągnął nóż, otwierając na nowo ranę, przesunął językiem po 
wargach. I ta zabliźniła się natychmiast. I tego nie dość. Nigdy nie 
dość. 
- Nie masz mi nic do powiedzenia? 
- Jesteś niewiele lepszy od Gideona. - Spiorunował spojrzeniem 
stojącego w drzwiach Luciena. W niezwykłych oczach przyjaciela 
widział oczekiwanie. 
- Chcesz powiedzieć, że kłamię. W porządku. 
Byli sami w świetlicy. Parys, który zwykle siedział tutaj i oglądał do 
znudzenia pornosy, poszedł do miasta. Wzmacniał się, bzykając tyle 
dam, ile tylko mógł. Mad-dox i Ashlyn byli w swojej sypialni. Jak 
zawsze. Sabin i cala reszta siedzieli w kuchni. Dawno już wykopali 
stamtąd Reyesa za to, że zapapral stół krwią. Opracowywali plan 
powrotu do Świątyni Niewymawial-nych. Należało dostać się tam tak, 
by śmiertelnicy się nie zorientowali. 
Reyes wątpił, czy znajdą w świątyni tropy, które doprowadzą ich do 
Wszystkowidzącego Oka, Opończy Niewidki i Kija Samobija. Inni nie 
podzielali jego wątpliwości, więc milczał. Czuł jednak, że ma rację. 
Gdyby coś było w ruinach świątyni, już by to znaleźli. Klatka 
Przymusu, którą odnaleźli, idąc tropem ze Świątyni Wszystkich 
Bogów, nie doprowadziła ich do puszki Pandory. 
Owszem, mogła być użyteczna. Zamknięty tam delikwent zgadzał się 
robić wszystko, czego od niego żądał zamykający, właściciel klatki. 
Ale kogo niby mieli w niej zamknąć? I czego żądać od uwięzionego? 
Dopóki nie znajdą odpowiedzi na te pytania, Anya i Lucien będą się 
bawili artefaktem jak dwoje dzieci nową zabawką. 

background image

- Reyes, mówimy o Danice. 
- Nie zauważyłem. - Chciał ją wymazać z pamięci, ale podejrzewał, że 
to niemożliwe. Stalą się jego częścią, jak demon. Nie, w jej przypadku 
było gorzej. Zburzyła jego spokój. I już tego spokoju nie był w stanie 
odzyskać, nawet kiedy leżał w łóżku, rozkoszując się bólem. 
- Chcesz usłyszeć, co wiem? - zapytał Lucien. 
Nie daj się złapać na przynętę. Będzie lepiej, jeśli nic nie będziesz 
wiedział. Jeśli Reyes nie dostarczał demonowi bólu, ten zaczynał 
szaleć, wymykał się spod kontroli, gotów czynić krzywdę każdemu, 
kto znalazł się w pobliżu. Dlatego wolał trzymać się z dala od Daniki. 
Bał się, że któregoś dnia mógłby ją zaatakować, zrobić coś 
nieodwracalnego. - Mów - zażądał wbrew sobie. 
- Trzy dni temu dźgnęła człowieka. 
Słodki anioł zaatakował kogoś? Reyes prychnął. 
- Daj spokój. Teraz jestem już pewien, że kłamiesz. 
- Czy kiedykolwiek cię okłamałem? 
Nie, Lucien nigdy go nie okłamał. Reyes poczuł dławienie w gardle. Z 
trudem dobywał słowa. 
- Skąd wiesz, że zraniła człowieka? 
- Nie zraniła, ona go zabiła. Facet przez dwa dni walczył o życie w 
szpitalu. Umarł dzisiaj rano. Od-prowadzałem jego duszę w zaświaty. 
Miał na nadgarstku wytatuowany znak Łowców. 
- Co?! - Reyes zerwał się na równe nogi. Łowcy znaleźli Danikę? 
Musiała zabić jednego z nich? Nie mógł już sobie pozwolić na 
niedowierzanie. Łowcy go nienawidzili, jak nienawidzili wszystkich 
wojowników. Mogli widzieć Danikę w twierdzy, mogli ją śledzić 
potem, podążać za nią. Być może chcieli torturami wydobyć z niej 
informacje na jego temat. 
Zacisnął zęby. Przeklęci Łowcy! Bezmyślni fanatycy przekonani, że 
źródłem całego zła świata są wojownicy i mieszkające w ich ciałach 
demony. Byli zajadli, bezlitośni, bezwzględni. Ich jedynym celem 
było unicestwienie wojowników świata podziemnego. Oraz każdego, 
kogo uważali za ich przyjaciela. 
Danika nie była zaprzyjaźniona z wojownikami, ale Łowcy nie mogli 
tego wiedzieć. Może planowali, teraz właśnie, użyć jej jako Przynęty, 
licząc, że wywabią Reyesa z twierdzy i będą mogli go dosięgnąć. 
To zmieniało całą sytuację. 

background image

- Co z nią teraz? Jest ranna? Pojmali ją? - Zacisnął dłoń na rękojeści 
sztyletu i w tej samej chwili zdał sobie sprawę, co robi. Szykuje się na 
wojnę. 
Lucien kontynuował, jakby nie słyszał pytania: 
- Kiedy odprowadzałem duszę Łowcy w zaświaty, mogłem zobaczyć 
ostatnie akty jego życia. 
- Czy... coś... jej się stało? - wysyczał przez ściśnięte gardło. 
- Tak. 
Ból krążył już niespokojnie w jego umyśle, ostrzył szpony o czaszkę. 
- Czy ona...? - Reyes zacisnął usta. Nie był w stanie wypowiedzieć 
pytania do końca. Nie byl nawet w stanie myśleć o tym. 
- Nie - odpowiedział Lucien. - Żyje. 
Bogom niech będą dzięki. Ulga złagodziła wściekłość. 
- Jacyś inni Łowcy byli zamieszani w sprawę? 
- Tak. 
Lucien ograniczył się do krótkiej odpowiedzi. 
- Ilu? 
- Jeden. Rozkwasiła mu nos. 
- Świadomie? - Nie mógł uwierzyć. 
- Owszem. 
Danika, którą zapamiętał, była łagodna i słodka. Nie wiedział, co 
myśleć o tygrysicy, ale dałby sobie głowę uciąć, że popełnione czyny 
musiały stanowić dla niej źródło ogromnej udręki. 
- Gdzie ona teraz jest? - Poleci do niej, postara się ochronić przed 
kolejnymi atakami Łowców, a kiedy już będzie bezpieczna, wróci do 
Budapesztu. Nie zostanie z nią ani chwili dłużej, niż to będzie 
konieczne. Nie będzie z nią nawet rozmawiał. Musi ją jednak 
zobaczyć, musi zapewnić jej bezpieczeństwo. Znajdzie tego drugiego 
Łowcę i zabije bez cienia litości. Rozkwaszony nos to żaden odwet. 
Lucien nie odpowiedział. 
- Za kilka dni wracamy do Rzymu, żeby jeszcze raz przeszukać 
świątynię. Musimy zdobyć te artefakty. 
Tak to zamierzają rozegrać... 
- Wiem. 
- Chcę mieć tutaj Aerona, zanim wyruszymy do Rzymu. 
- Chcesz narazić wszystkich przyjaciół? Chcesz zlekceważyć wyraźne 
życzenie Aerona, żeby uszanować jego prośbę? 
- Aeron jest jednym z nas. Potrzebuje nas bardziej niż kiedykolwiek. 

background image

Reyes minął Luciena i wyszedł z pokoju. Od kiedy w twierdzy 
zamieszkały Ashlyn i Anya, stare mury zamieniły się w prawdziwy 
dom. Kwiaty w wazonach, na ścianach obrazy kradzione przy różnych 
okazjach przez Anyę, głównie akty męskie. Cóż, bogini miała 
specyficzne poczucie humoru. Pojawiły się nowe meble. Zniknęły 
stare kanapy - przypadkowy, cudaczny zbiór od Sasa do łasa - na ich 
miejscu stanęły eleganckie skóry i plusze. W sypialniach eleganckie 
komody, prawdziwe dzieła ebenistów. W korytarzach zgrabne ławki i 
wygodne siedziska. Początkowo krzywił się na obecność kobiet pod 
tym dachem, teraz nie wyobrażał sobie życia bez nich. Stworzyły 
bezpieczną przystań pośród zawieruchy. 
Wszedł na drugie piętro, minął załom korytarza i stanął jak wryty. 
Przed drzwiami jego sypialni czekał Lucien. 
Lucien miał taki dar. Potrafił przenosić się z miejsca na miejsce. 
Wystarczyło, że pomyślał, gdzie chce się znaleźć, i już tam był. 
- Nie odpuszczę - oznajmił. - Powinieneś się cieszyć, bo tak samo 
walczyłbym o ciebie. 
Reyes skrzywił się, podszedł do Luciena, odsunął go, otworzył drzwi 
do swojego pokoju i skierował się prosto do skrytki, w której trzymał 
ulubioną broń. 
- Wszyscy są źli na ciebie, że nie chcesz mówić o Aeronie. Prosiłem, 
żeby dali mi kilka dni. Może wreszcie przemówię ci do rozumu. 
Później... 
Później rzucą mu się do gardła. Byli przekonani, że Danika jest dla 
niego ważniejsza niż Aeron, a wojownik nie przedkłada kobiety nad 
innego wojownika. Nigdy. Reyes nie próbował nawet mówić, że 
Maddox wybrał Ashlyn, a Lucien Anyę. Nie próbował tłumaczyć, że 
Aeron wolał umrzeć, niż trwać w stanie, na który skazali go bogowie. 
Nie chciał być potworem, naprawdę wolał śmierć. Sprowadzenie go 
teraz do twierdzy tylko by go unieszczęśliwiło. A jednak w głębi 
duszy Reyes myślał podobnie jak Lucien i rad by mieć przyjaciela na 
powrót w domu. 
Reyes wyjął sig sauera, sprawdził chromowany magazynek. Pełen. 
Jeden nabój wprowadzony do komory. W porządku. 
- Chcesz ją znaleźć, strzelając dokoła? 
- Jeśli będzie trzeba. - Reyes umieścił w kieszeniach trzy zapasowe 
magazynki i pudełko naboi. Do kostek miał już przytroczone sztylety, 
przy pasku gwiazdy do rzucania, shurikeny. 

background image

- Nie wiesz, dokąd jechać. 
- To żadna przeszkoda. Znajdę ją. Lucien westchnął głośno, 
przeciągle. 
- Mogę cię do niej przenieść. Za kilka sekund będziesz przy niej, 
uratujesz ją. 
Uratuje? Lucien przyznawał, że Danika jest w bezpośrednim 
niebezpieczeństwie, czy to jakiś trik? Zarzucił broń na ramię i oparł 
dłonie na stole, pochylił głowę. Zastanawiał się długo, rozważał 
możliwości. Tracić czas na szukanie Daniki, czy uwolnić Aerona i 
narażać jej życie? 
Żadna z tych opcji nie przemawiała do niego. Reyes westchnął, 
powtarzając niejako westchnienie 
Luciena. Spojrzał na szerokie łóżko. Ile razy wyobrażał sobie leżącą 
tu Danikę, nagą, z rozsypanymi włosami, wilgotną, czekającą na 
niego. Pojawiały się też inne obrazy, krwi i śmierci, obrazy, które 
przejmowały go straszliwym lękiem. Danika z podciętym gardłem, we 
krwi... znieruchomiała, zastygła. Jeśli uwolni Aerona, 
uprawdopodobni tylko koszmarną wizję. Wiesz, że nie możesz więzić 
go w nieskończoność. Wypuść go i chroń Danikę, coś w nim mówiło. 
To oznaczało, że powinien mieć ją cały czas przy sobie. Nie może jej 
zostawić, jak planował jeszcze przed chwilą. Oczywiście będzie 
narażona na bliskość owładniętego żądzą mordu Aerona, ale będzie 
też blisko niego, Reyesa. Niebezpieczna myśl, ale nęcąca, uderzająca 
do głowy, zawrotna jak pieszczota kochanki, o ile Reyes był w stanie 
znaleźć rozkosz w pieszczocie. 
Mieć tutaj Danikę... wziąć ją w ramiona... Przed oczami pojawiła mu 
się jej anielska twarz. Wielkie zielone oczy spoglądały na niego z 
lękiem, nadzieją, nienawiścią... i pożądaniem? Mały zadarty nosek, 
zmysłowe wargi, które przeklinały go i obiecywały słodkie uniesienia. 
Delikatne ciało o wspaniałych krągłościach, czekające na męski 
dotyk. 
Zamknął oczy i poczuł jej zapach. Burzliwe noce i niewinność, 
słodycz zaprawiona czymś mrocznym... niebezpiecznym. Zmarszczył 
brwi. Mroczne? Niebezpieczne? Dotąd nie dostrzegał w niej niczego 
takiego. 
- Daj mi rękę. - Lucien stanął obok niego. 

background image

Zaskoczony Reyes zamrugał. Ufał przyjacielowi, szanował go, a 
jednak w ostatnich dniach sprawiał mu zawód. Nie wiedział, co 
Lucien zamierza, ale podał mu rękę bez wahania. 
Lucien zacisnął palce, nie odrywając wzroku od twarzy przyjaciela. 
Reyes miał takie uczucie, jakby został podłączony do generatora. 
Mięśnie napinały się i rozkurczały gwałtownie. Rozkoszny ból. 
Zamknął oczy. Demon mruczał zadowolony. 
Ogarnęły go ciemności, teraz nic już nie widział, nic nie czuł. Po 
chwili do mózgu zaczął przedzierać się obraz, zrazu tylko światło, 
potem jakieś zarysy. Wreszcie zobaczył Danikę. Leżała przykuta do 
łóżka. 
Drżała. Na policzkach widział ślady po łzach. Przygryzała wargę tak 
mocno, że pojawiły się kropelki krwi. Ogarnęła go furia, demon furii. 
Danika powinna doświadczać rozkoszy, nie dla niej mrok i lęk. 
- Nie wygląda dobrze. - Lucien odsunął się i wizja zniknęła. - Im 
dłużej pozostanie w ich rękach, tym będzie gorzej. Niewidzialny 
wszedłem do domu pogrzebowego, gdzie żegnano zmarłego Łowcę. 
Widziałem Łowców, którzy się tam pojawili. To oni doprowadzili 
mnie do Daniki. Wiedzą oczywiście, że zabiła ich kompana. Musieli 
pojmać ją jeszcze tego samego wieczoru, kiedy zadała mu śmiertelny 
cios. Przykuli ją do łóżka, nafasze-rowali proszkami nasennymi. Jest 
zupełnie bezbronna, bezradna i... 
- Tak. - Reyes dyszał ciężko. - Tak... - Nie musiał już zastanawiać się, 
co robić. - Daj mi Danikę, a ja dam ci Aerona. - Być może to była 
odpowiedź na jego mękę. Uratuj Danikę, chroń ją i pomóż Aeronowi 
powrócić do swojego dawnego ja, przypominaj mu, kim był. Nie miał 
pojęcia, jak to osiągnąć. - Musisz mi tylko przyrzec, że zapewnisz mu 
odosobnienie, które jest mu potrzebne i którego pragnie. 
- Masz moje słowo. - Lucien z powagą skinął głową. - Robię to, bo 
Anya uważa, że Danika może doprowadzić nas do jednego z 
artefaktów. Uprzedzam cię, kiedy dziewczyna już tu będzie, na pewno 
wykorzystam jej pomoc. 
- A ja uprzedzam, że nie będę ręczył za siebie, jeśli narazisz ją na 
jakiekolwiek ryzyko. - Już był gotów kąsać na samą myśl. - Zabierz 
mnie do niej. 
- Najpierw musisz mi powiedzieć, że rozumiesz, co się dzieje. Teraz 
ją uratujemy, ale później możemy stracić. Nie chciałbym, żebyś mnie 
winił, jeśli... 

background image

- Ona nie zginie. - Nie dopuści do tego. - Zabierz mnie do niej. 
Walczyłam o życie, żeby tak sromotnie przegrać? - pomyślała. 
Danika zaśmiała się gorzko. Obudziła się przed chwilą. Nie wiedziała, 
jak długo spała, co się z nią w tym czasie działo. Niedobrze się jej 
robiło na tę myśl. 
Po... po ataku... Boże, nie myśl o tym. 
Pobiegła do nędznego mieszkania, żeby zabrać rzeczy. Błąd. Powinna 
była zapomnieć o pistolecie, o ubraniach, ale przy braku pieniędzy nie 
mogła sobie pozwolić na uzupełnianie garderoby, a kraść jeszcze się 
nie nauczyła. 
Czekali na nią jacyś mężczyźni, kryli się w cieniu przy schodach 
przeciwpożarowych, jakby wiedzieli, że tędy najczęściej wchodzi i 
wychodzi, jakby obserwowali ją od wielu dni i zdążyli dobrze poznać 
jej zwyczaje. 
Mogła walczyć z jednym, dwoma, nawet trzema. Ale ich było sześciu. 
Wszyscy mieli wytatuowany znak nieskończoności na nadgarstkach. 
Jak ten człowiek, którego... którego... Nie była nawet w stanie 
dokończyć myśli. Mieli ten sam tatuaż co człowiek, który umarł w 
zaułku. Obezwładnili ją, ogłuszyli. 
Nigdy już nie będziesz bezbronna, co? 
Kiedy otworzyła oczy, przez moment miała nadzieję, że to gliniarze i 
może jakaś kaucja... Bzdura. Ani to były gliny, ani ona miała 
pieniądze na kaucję. Gliny nie przykuwają aresztowanych do łóżka. 
Kim byli ci ludzie? Czego od niej chcieli? 
Sytuacja nie wyglądała dobrze. To było jasne. Panika ścinała krew w 
żyłach. W uszach dzwonił strach. Szczęka bolała od ciosu, który 
otrzymała. Była wyczerpana, głodna. Krtań miała tak ściśniętą, że z 
trudem oddychała. 
Zachowuj się cicho. Łańcuchy były ciężkie, zimne, ocierały boleśnie 
skórę. Pociągnęła je, potoczyła dzikim wzrokiem po więzieniu. 
Eleganckie fotele, kolorowe poduszki, mahoniowa toaletka z lustrem 
w złoconej oprawie. 
Czy to robota Reyesa? Nie wiedziała, co o tym myśleć. On też trzymał 
ją w komfortowym zamknięciu. 
Nie, to nie Reyes. Nie pozwoliłby, żeby inni wykonywali za niego 
brudną robotę, nie on. Gdyby chciał ją pojmać, sam by to zrobił. Kto 
zatem? Kompani człowieka, którego ona... 

background image

Chcieli ją ukarać za to, że zaatakowała ich przyjaciela? Chcieli ją 
zgwałcić? Torturować? Boże. Uważali ją za prostytutkę i zamierzali 
sprzedawać jej usługi? 
Piekące łzy napłynęły do oczu. Była sama. Próbowała uwolnić się z 
łańcuchów, jakkolwiek próżne byłyby te wysiłki. Krew zaczęła płynąć 
z otartych nadgarstków i kostek. 
Ktoś zapukał. 
Zacisnęła usta, żeby nie jęknąć. Znieruchomiała. Powinna udawać, że 
śpi? 
Otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł niczym niewy-różniający się 
facet. Przyglądała mu się, nie była w stanie zamknąć oczu. Pod 
czterdziestkę, w białej luźnej koszuli, czarnych spodniach, zaczesane 
do tyłu brązowe włosy, duże zielone oczy. Wyglądał raczej na lekarza 
czy prawnika niż mordercę. Spokojny, może nawet przyjacielski. W 
każdym razie taką roztaczał aurę. 
W niczym nie umniejszało to jej przerażenia. 
Poczuła ucisk w gardle. Z trudem przełknęła ślinę. Bądź cicho. 
Przygryzła policzek, aż poczuła krew na języku. Nie okazuj, że się 
boisz. Wdech, wydech. Zwolnione, kontrolowane oddechy. 
- Obudziłaś się. Znakomicie. - Króciutki moment milczenia i kolejna 
uwaga: - Odpręż się, moja droga. Nie zrobię ci nic złego. 
- Uwolnij mnie z łańcuchów. - Chciała grać silną, ale błagalna nuta w 
głosie natychmiast ją zdradziła. 
- Przykro mi, ale łańcuchy są konieczne. - Mówił tak, jakby 
rzeczywiście było mu przykro. 
- Wypuść mnie i... 
Uniósł dłoń, uciszając Danikę. 
- Obawiam się, że mamy niewiele czasu. Nazywam się Dean Stefano. 
Dla przyjaciół Stefano. Mam nadzieję, że też będziesz się tak do mnie 
zwracać. Ty jesteś Danika Ford. 
- Wypuść mnie. Proszę. 
- Wypuszczę, ale jeszcze nie teraz. - Uniósł wysoko brwi. - Przejdźmy 
od razu do rzeczy. Co wiesz o wojownikach świata podziemnego? 
O wojownikach? Mówi o tamtym, pierwszym porwaniu? Zaśmiała się 
obłąkanym śmiechem. W jakie gówno wciągnął ją Reyes ze swoją 
kompanią? 
- Powiedz mi. 

background image

- Nic nie wiem. - Nie miała pojęcia, jakiej odpowiedzi Stefano 
oczekuje. - Nie wiem nic o żadnych włodarzach. 
Przez twarz Stefana przemknął cień irytacji. 
- Nie kłam, bo napytasz sobie kłopotów, moja droga. Spróbujmy 
jeszcze raz. Przez kilka dni przebywałaś w twierdzy w Budapeszcie. 
Ci, którzy tam mieszkają, to najbardziej bezwzględne, okrutne istoty, 
jakie widział świat. A jednak nie zrobili ci krzywdy. Co oznacza, że 
uważają cię za przyjaciółkę. 
- To potwory. - Miała nadzieję, że to właśnie chciał usłyszeć. - 
Nienawidzę ich. Nie wiem, dlaczego mnie uwięzili, nie wiem, 
dlaczego wypuścili. Bawili się może w ten sposób. - Każde słowo 
było prawdą i tchnęło nienawiścią. - Wypuść mnie, proszę. Naprawdę 
nie chciałam zrobić mu krzywdy... To był wypadek... Ja... - Łzy 
znowu napłynęły do oczu. 
Stefano westchnął. 
- Daliśmy ci środki nasenne. Kiedy spałaś, zastanawialiśmy się, co z 
tobą zrobić. Spałaś, ale byłaś bezpieczna. Pozbawiłaś nas dzielnego 
żołnierza, Daniko. Jednego z najlepszych. Bardzo brak nam Kevina. 
Jego żona płacze od chwili, gdy dowiedziała się o jego zgonie. Nie je i 
modli się o śmierć. Chce się z nim połączyć. Jesteś nam coś winna, 
nie sądzisz? 
Jego słowa przepełniły ją palącym poczuciem winy i taką zapewne 
miał intencję. 
- Proszę. Chcę wrócić do domu. - Nie miała już domu. Zaśmiała się 
znowu tym nieprzytomnym, obłąkanym śmiechem. Była wstrząśnięta, 
lekko nieprzytomna. 
Na twarzy Stefana malowały się stanowczość i upór. 
- Wojownicy. Maddox, Lucien, Reyes, Sabin, Gideon, tak się 
nazywają. Mam mówić dalej? To demony stworzone w niebiosach, 
ale ich korzenie sięgają dna piekieł. Wiedziałaś o tym? 
Nie mogła zaczerpnąć oddechu. 
- De...demony? - Kilka miesięcy wcześniej przewróciłaby oczami na 
takie słowa, lecz teraz skinęła głową. To wiele wyjaśniało. Widziała, 
jak ich twarze zmieniają się w koszmarne czaszki. Przelatywała nad 
miastem w objęciach skrzydlatego Aerona. Potworom wyrastały kły i 
szpony. Słyszała krzyki bólu. Demony. Jak te z jej snów, z obrazów, 
których nikomu nie pokazywała. Czy wiedziała już jako dziecko, że 
pewnego dnia znajdzie się w budapeszteńskiej twierdzy między... 

background image

demonami? A potem tutaj? Czyżby senne koszmary, z którymi 
walczyła od lat, przygotowywały ją na to, z czym teraz musiała się 
zmierzyć? 
- Tak. Teraz wierzysz. Widzisz prawdę. - Od Stefana biła nienawiść, 
która ze spokojnego człowieka czyniła bestię. - Demony, demony 
Śmierci, Zniszczenia, Zarazy. Całe zło świata idzie od nich, oni są 
jego źródłem. 
Zbliżał się do Daniki, a ona wciskała się w materac. 
- Co... co to ma wspólnego ze mną? 
- Nikt z twoich bliskich nie zginął? Nic, co było twoją własnością, nie 
uległo zniszczeniu? Nikt cię nie okłamał? Nigdy nie dotknęła cię 
żadna choroba? 
- Ja... ja... - Nie wiedziała, co powiedzieć. 
- Wciąż nie jesteś przekonana o ich podłości? Jeden z tych demonów 
uwiódł moją żonę. Była zawsze uczciwa, czysta. Nigdy nie 
zdradziłaby mnie z własnej woli, z własnego wyboru. A jednak demon 
jakimś sposobem zwabił ją do łóżka, przekonał ją, że jest 
ucieleśnieniem zła, więc powinna umrzeć. Popełniła samobójstwo. 
Powiesiła się w naszym garażu. Ja znalazłem ciało. - Głos Stefana 
brzmiał coraz ostrzej, twarz zamieniła się w kamienną maskę. 
Danika wiedziała, co to znaczy. To ona znalazła swojego dziadka 
powalonego atakiem serca. Ciągle miała przed oczami zesztywniałe 
ciało tego tak zawsze pełnego energii człowieka. 
- Współczuję ci. 
Stefano przełknął z trudem, starał się opanować. 
- Śmierć żony dała mi cel w życiu, cel który dzielę z tysiącami innych 
ludzi. Wojownicy Podziemi uosabiają ciemności, my jesteśmy 
światłem świata. Nie będziemy znosić zła, które niosą z sobą. My 
jesteśmy światłem świata, bo to jest nasz świat. - Przymknął oczy, 
jakby smakował swoje nadzieje. - Kiedy pojmiemy już wszystkich 
wojowników, kiedy poskromimy demony, zapanują pokój, harmonia, 
piękno... Tak powinno być. 
Niech mówi, niech mówi dalej, niech nie zajmuje się tobą. 
- Dlaczego chcecie ich pojmać, zamiast zabić? 
Stefano powoli uniósł powieki, wyraz błogiej, natchnionej 
szczęśliwości znikł z jego twarzy. Wpatrywał się w Danikę, jakby 
chciał zajrzeć jej do duszy. Niezwykłe, przyprawiające o dreszcz 
uczucie. 

background image

- Gdybyśmy ich zabili, demony wydostałyby się na wolność, przez 
nikogo nie powstrzymywane zaczęłyby szaleć po świecie. Muszą 
pozostać w ciałach swoich strażników. - Wzruszył ramionami, jakby 
było mu wszystko jedno, ale spojrzenie mówiło co innego. - Dopóki 
nie znajdziemy puszki. 
- Puszki? - Próbowała robić wrażenie odprężonej, ale cały czas 
usiłowała wysunąć nadgarstki z okowów. Były ciasne, ale skórę 
pokrywał pot. Gdyby udało się jakoś uwolnić dłonie... Nogi... Co 
wtedy? Uciekłaby? Demony tropiły jej rodzinę. Nie ludzie. Czy 
kiedykolwiek będę bezpieczna? 
- Mówię o puszce Pandory. - Stefano cały czas przyglądał się jej 
uważnie. 
Szeroko otworzyła oczy, znieruchomiała. Może to sen? Jeszcze jeden 
koszmar, jeden z tych, które tak często śniła... 
- Żartujesz, prawda? - Babcia opowiadała często o Pandorze i jej 
nieszczęsnej puszce. - To mit. Legenda. 
Założył ręce na piersi. Był muskularny, musiał regularnie ćwiczyć na 
siłowni, podobnie jak wojownicy. 
- Nie ma demonów na świecie. - Przeszedł ją dreszcz. 
- Coś ci opowiem. Słuchaj uważnie. 
Skinęła głową. Miała nadzieję, że tego właśnie od niej oczekuje. 
Owszem. 
- Kilkaset lat od dzieła stworzenia horda demonów wydostała się z 
piekieł. Były to najgorsze bestie, jakie zrodził świat podziemny, dzieci 
Hadesa i jego brata Lucyfera. Groźne, nieposkromione, prawdziwy 
koszmar. Bogowie, żeby uratować świat, nakazali zrobić puszkę z 
kości bogini Opresji. Chytrym sposobem udało się zamknąć w tej 
puszce wszystkie demony. 
- Znam dalszy ciąg - szepnęła Danika. Czuła ucisk w żołądku, robiło 
się jej niedobrze. 
Stefano uniósł brew. 
- Mów. 
- Bogowie poprosili Pandorę, by strzegła puszki. 
- Tak było... 
- Jednak Pandora otworzyła puszkę - relacjonowała powszechnie 
znaną wersję mitu. Chociaż nie to opowiadała babcia. 
- Nie. Było inaczej. - Stefano przesunął palcem po tatuażu na 
nadgarstku. - Pandora była wojowniczką, największą wojowniczką 

background image

swoich czasów. Rzeczywiście powierzono jej puszkę. Za nic by jej nie 
otworzyła, nawet pod groźbą śmierci. 
Raz jeszcze szarpnęła dłonie, ale już słabiej. Słuchała zafascynowana, 
wbrew sobie, wbrew pragnieniu wydostania się na wolność. Stefano 
właśnie potwierdził to, co opowiadała jej babcia, historię inną od tej, 
w którą wierzono powszechnie. 
- Co dalej? 
- Wojownicy strzegący bogów, wybrańcy, najlepsi z najlepszych, 
poczuli się obrażeni, że to nie im powierzono puszkę. Bardzo 
ucierpiała ich duma. Postanowili dowieść bogom, że popełnili 
pomyłkę. Jeden z nich, 
Parys, uwiódł Pandorę, inni rozprawili się z jej strażą. Przywódca 
wojowników, Lucien, otworzył puszkę, wypuścił demony na wolność. 
Świat ponownie pogrążył się w mroku. Śmierć sprawowała rządy. 
Wcisnęła się znowu w materac, spojrzała w sufit. Wyobraziła sobie 
Reyesa takim, jakim opisywał wojowników Stefano, zazdrosnego, 
dumnego i pysznego. Na niej robił wrażenie kogoś, kto nie dba, co 
myślą o nim inni. Rzucał rozkazy, wydawał polecenia, opryskliwy, 
jednocześnie trochę nieobecny. 
- Co dalej? 
- Puszka zniknęła. Nikt nie wiedział, dokąd trafiła i kto ją zabrał. 
Bogowie nie mieli innego wyjścia, jak wyłapać demony i umieścić je 
w ciałach wojowników odpowiedzialnych za ten straszliwy żart. Tak 
uczynili, po czym zesłali winnych na ziemię. Wojownicy stracili 
wszelką miarę moralną, stali się demonami, skąpali świat we krwi, 
stali się naszym przekleństwem. Dopóki ich nie pojmiemy, nikt nie 
jest bezpieczny. - Potarł grdykę, przechylił głowę. - Pytałem cię już, 
ale zapytam jeszcze raz. Powiedz, czy potrafisz wyobrazić sobie świat 
bez gniewu, bólu, kłamstwa, nieszczęść? 
- Nie. - Nie potrafiła. Przez ostatnie dwa miesiące nie stykała się z 
niczym innym. To byli jej jedyni towarzysze. 
- Wojownicy zabili twoją babkę, Daniko. Masz tego świadomość? 
- Nie możesz wiedzieć na pewno! - Łzy napłynęły jej do oczu, ale 
pohamowała płacz. — Być może żyje 
- Nie. 
- Skąd wiesz? Nie możesz wiedzieć - powtórzyła ochrypłym głosem. - 
Chyba że... chyba że... 
- Widziałem ją. 

background image

O Boże, Boże, Boże, Boże. Niech to diabli. Nie! 
- Naprawdę? - Z jej gardła wydobył się ledwie słyszalny szept, ale nie 
była już w stanie powtórzyć pytania. 
- Tak i nie... Jeden z naszych ludzi widział Aerona z jej bezwładnym 
ciałem przerzuconym przez ramię. Zniknął w jakimś budynku i mój 
agent nie mógł już go śledzić. - Stefano zamknął palce na nasadzie 
nosa. - Początkowo planowaliśmy, że będziemy cię obserwować i 
czekać, aż pojawią się wojownicy. Zakładaliśmy, że im pomagasz. 
Chcieliśmy pojmać was wszystkich. Ty jednak cały czas uciekałaś, 
jakbyś nie chciała, żeby cię znaleźli. To mnie zaintrygowało. 
Co ją mogły obchodzić jego plany? Babcia naprawdę nie żyje? 
Bezwładne ciało to jeszcze nie trup. Babcia Mallory może teraz się 
śmieje i je swoją ulubioną zupę. Oby tak właśnie było. Tak strasznie 
za nią tęskniła. Omal nie zaczęła jej przywoływać na cały głos. 
Obraz się zmienił, teraz zobaczyła babcię ze sztyletem w piersi. Nie! 
Nie! Miała ochotę krzyczeć. Nie ulegaj emocjom, to tylko pogarsza 
twoje położenie. Nie możesz łkać, rozpaczać, mdleć. 
Co to ma za znaczenie, zemdleje czy nie. Przecież i tak nie ucieknie. 
- Możesz pomóc nam ich pojmać, Daniko. Oby nigdy już nikogo nie 
skrzywdzili, tak jak skrzywdzili ciebie i mnie. Masz szansę ukarać ich 
za śmierć kogoś, kogo kochałaś. Ty, matka i siostra wreszcie 
przestaniecie uciekać. Znowu będziecie razem. 
Bez babci Mallory? 
Tym razem nie mogła powstrzymać się od płaczu. Broda jej drżała, 
zacisnęła szczęki aż do bólu. Po policzkach płynęły niepowstrzymane 
łzy. 
- Pomóż mi - prosił Stefano - a ja pomogę tohie. Będę strzegł ciebie i 
twojej rodziny, dopóki nie uwolnimy się od wszystkich wojowników. 
Te demony nigdy już cię nie skrzywdzą. Masz moje słowo honoru. 
Jej rodzina mogłaby być znowu bezpieczna, świat mógłby stać się 
bezpiecznym miejscem... Nie obchodziły jej warunki układu. 
Oddałaby duszę diabłu. Ważne, że Stefano gotów jest pomóc jej i jej 
rodzinie. Weźmie odwet na demonach. 
- Co mam robić? 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

Lucien po kolei przenosił towarzyszy do opustoszałego budynku. Z 
mrocznej budapeszteńskiej twierdzy w ciągu sekundy teleportowali 
się w miejsce zalane słońcem. 
Reyesa śmignął jako ostatniego. Poprzednią taką podróż Reyes 
przypłacił nudnościami. Tym razem lęk o Danikę sprawił, że obyło się 
bez problemów. 
Twierdza zniknęła mu z oczu. Zostawił ciepły, bezpieczny dom za 
sobą. Zobaczył nagie szare ściany, betonowe posadzki, sterty tarcicy. 
Powybijane szyby w oknach, które zaklejono czarnymi workami na 
śmieci. Wszędzie martwa cisza. 
Wojownicy krążyli po budynku w poszukiwaniu wroga. Wszyscy 
zdawali się zbici z tropu. Wszyscy poza Anyą, która znalazła się tutaj 
zamiast Maddoksa. Ktoś wreszcie zapytał: 
- Gdzie są Łowcy? 
- Tu ich nie ma - powiedział Lucien. 
- A my gdzie jesteśmy? - zapytał Reyes. Obwieszony bronią rwał się 
do walki. 
- W Stanach. - Sabin zamknął oczy i odetchnął głęboko. - Myślę, że w 
Los Angeles. Czuję w powietrzu odór Hollywood. 
- Zgadza się - przytaknął Lucien. 
- Jest tu duża frakcja Łowców. - Sabin powiedział to tak, jakby ten 
fakt sprawiał mu swoistą przyjemność. - Frakcja, której nienawidzę 
całym swoim jestestwem. Mam porachunki z ich przywódcą. 
Nienawidzi mnie równie mocno jak ja jego. Bądźcie gotowi na 
wszystko. Przyłączył się do Łowców po tym, jak jego żona i ja... - 
Wzdrygnął się. - Byłem z nią, ale źle sobie radzę ze śmiertelnikami i 
cała sprawa skończyła się fatalnie. Łowcy go zwerbowali i od tego 
czasu poluje na mnie. 
Sabin i jego ludzie, Strider, Gideon, Cameo, Amun i Kane, nigdy nie 
przestali walczyć z Łowcami. Inaczej niż Lucien, Maddox, Reyes, 
Aeron, Torin i Parys. Obie grupy rozstały się przed wiekami, każda 
poszła swoją drogą. 
Ich przyjaciel Baden, strażnik Nieufności, został brutalnie 
zamordowany przez Łowców. Kiedy już wzięli odwet na zabójcach, 

background image

część wojowników chciała żyć w spokoju, zapomnieć o walkach 
między dobrem a złem, światłem a ciemnościami. Druga grupa 
łaknęła krwi Łowców, im więcej mogli jej przelać, tym lepiej. 
To był powód rozdźwięku i rozstania. Obie grupy dopiero niedawno 
spotkały się w Budapeszcie, gdzie Sabin zjawił się w ślad za 
Łowcami. 
Reyes należał do tych, którzy chcieli żyć w spokoju, ale teraz okazało 
się to niemożliwe. Wbrew własnej woli został uwikłany w odwieczną 
walkę. Łowcy kilka tygodni temu podcięli gardło Torinowi, chcieli 
pojmać wszystkich. Na szczęście atak się nie udał, tylko Torin 
poważnie ucierpiał. 
Reyes postanowił wykonać swoją misję. Jemu musi się udać. 
Był gotów zrobić wszystko, żeby unicestwić wroga. 
Jeśli będzie musiał zmierzyć się z bogami, którzy być może wspierali 
Łowców, znajdzie i do nich drogę, zniszczy ich. 
Trudno było powiedzieć, jakie są zamierzenia bogów, do czego dążą. 
Nowi bogowie byli tajemniczy, zagadkowi jak puzzle, w których 
brakuje kilku podstawowych kartoników. Grecy po prostu lekceważyli 
wojowników, co jakoś tam wzbudzało złość Reyesa, ale Tytani 
stanowili jedną wielką niewiadomą, a to doprowadzało go do furii. 
Twierdzili, że pragną harmonii tak w niebie, jak i na ziemi. Twierdzili, 
że pragną czci, świata wolnego od destrukcji i śmierci. A jednak 
domagali się egzekucji Daniki. Żądali też egzekucji Anyi, acz zmienili 
później zdanie. A to, co zrobili z Aeronem... 
Nie myśl o tym, nie tutaj i nie teraz, upomniał się. Już wydłużyły mu 
się paznokcie, zaczęły zamieniać się w szpony. Przed oczami miał 
czerwone mroczki, a demon szeptał, zachęcał: „Okalecz się, zadaj 
sobie ból". 
- Nie - zazgrzytał zębami. 
- Tędy. - Lucien musiał usłyszeć, bo odwrócił się, spojrzał pytająco na 
Reyesa. - Coś nie tak? 
- Nie, wszystko w porządku. - Wszystko będzie w porządku, kiedy 
Danika bezpiecznie znajdzie się w jego łóżku. Wtedy nakarmi 
swojego demona. Aż do tego momentu żadnych samookaleczeń. 
Upływ krwi osłabiał go, a on musi być silny, gotowy do walki. 
Opierał się, a demon stawał się coraz głośniejszy, domagał się 
swojego, awanturował, rozpraszał go. Reyes dobrze to znał. 

background image

Rozumiał, że to zmora łącząca się z ciążącą na nim klątwą. Powinien 
się okaleczyć, ale wtedy opadnie z sił. 
- Co mówiłeś? - zwrócił się do Luciena. Wszyscy spojrzeli w jego 
stronę. Lucien przewrócił oczami. 
- Dziewczyna jest przetrzymywana ulicę stąd. W okolicy pełno 
Łowców, musimy uważać. 
- Ilu Łowców jest z nią? - Nie był w stanie myśleć o tym, że Danika 
cierpi. 
Odpłaci im po stokroć za jej cierpienia. Nienawidził swojego demona 
za męki, które przez niego przeżywał, ale był gotów spuścić go teraz 
ze smyczy. Niech szaleje, niech się wyżywa, niech atakuje, rani i 
zabija wrogów. Ból potrafił wejrzeć w duszę człowieka i bezbłędnie 
odnaleźć wszystkie słabości, wtedy uderzał z nieomylną precyzją. 
- Rano było ich dwudziestu trzech - powiedział Lu-cien. 
- Mnożą się jak króliki. - Sabin wyszczerzył zęby w chytrym 
uśmiechu. - Teraz w budynku może być ich nawet setka. 
Lucien wskazał okno w głębi pomieszczenia. 
- Mamy jeszcze kilka godzin do zmierzchu. Przeniosę się tam 
niewidzialny, popatrzę, posłucham. Musimy wiedzieć, co im 
powiedziała i co planują. 
Reyes usłyszał tylko „kilka godzin". 
- Mamy czekać bezczynnie? - Zabrzmiało to jak warczenie. 
- Tak. - Lucien wpił w niego błękitno-brązowe spojrzenie. - Jeśli 
monitorują okolicę, uszkodzę ich komputery. Pójdziesz tam po 
zmroku, kiedy śmiertelnicy gorzej widzą, nie dostrzegają szczegółów. 
Będę czekał na ciebie na zewnątrz. 
Perspektywa bezczynności była nie do zniesienia. 
Reyes chciał już uderzyć. Nie mógł. Demon karmił się jego męką, ale 
ciągle niesyty domagał się czegoś więcej. Czekał, kiedy przejmie 
kontrolę. 
Już niedługo, obiecywał mu Reyes. 
To dlatego kilka tygodni wcześniej odesłał Danikę. 
Z tego samego powodu nie powinien teraz spieszyć jej z pomocą. 
Podniecała demona. Skutek był taki jak jeżdżenie kijem po prętach 
klatki, w której zamknięty jest tygrys czy inne równie krwiożercze 
zwierzę. 

background image

Jeśli spuści demona z uwięzi, jeśli przestanie go kontrolować, Ból 
może zaatakować Danikę. Może znaleźć przyjemność w jej dręczeniu. 
Będzie z uśmiechem gru-chotał i miażdżył kości. Zabije ją. 
Przecież taka obawa nim kierowała, kiedy zdecydował się uwięzić 
swojego przyjaciela. 
Jak miałby żyć potem ze świadomością, że bestia unicestwiła coś 
tak... cennego. Tak, teraz zrozumiał, że Danika jest mu droga. Była 
aniołem, przeciwieństwem diabelskiego demona. Była samym 
dobrem, podczas gdy Reyes nosił w sobie zło. Była rozkoszą, gdy on 
żył bólem. A teraz cierpiała zamknięta w kwaterze Łowców, przykuta 
do łóżka, bezbronna. 
Znowu miał czerwone mroczki przed oczami, ale tym razem zrobił 
wszystko, by zachować trzeźwy rozum. Cholera! Nie uwolni demona 
nawet po to, by pokonać Łowców. Sam musi zachować kontrolę. 
Ktoś klepnął go w ramię. 
- Daj sobie spokój, przyjacielu - odezwała się Cameo, strażniczka 
Niedoli, jedyna kobieta wśród włodarzy. 
Reyes spojrzał na nią i szybko odwrócił wzrok. Była uosobieniem 
piękna: czarne, długie włosy, srebrne oczy, brzoskwiniowa cera. Była 
piękna i była doskonałą wojowniczką, silna, sprawna, twarda w walce 
mimo drobnej postury. Trudno było na nią patrzyć, bo na jej pięknej 
twarzy odbijała się cała boleść świata, wszystkie ludzkie nieszczęścia 
i niedole. Dłuższy kontakt wzrokowy z zachwycającą Cameo groził 
depresją, załamaniem psychicznym i rozstrojem nerwowym. 
- Wydostaniemy ją stamtąd, nie martw się. – Chciała go pocieszyć, a 
zyskała tyle, że serce mu się ścisnęło boleścią. 
Bogowie, ten jej głos. Sama o tym nie wiedząc, zadawała ból duszy i 
ciału. Demon aż westchnął z roz-koszy. Dlaczego nie mógł 
zainteresować się Cameo? Zycie byłoby znacznie prostsze. 
Odczuwasz ból, bo mowa o Danice. Demon kochał ból fizyczny, 
tymczasem Cameo uruchamiała lawinę duchowego zamętu i 
psychicznych dysfunkcji. Nie, życie z Cameo wcale nie byłoby 
prostsze. Jej tragiczny głos był w stanie doprowadzić człowieka, nie 
tylko człowieka, nieśmiertelną istotę również, do samobójstwa, a 
próby samounicestwienia Reyes miał akurat doskonale opanowane i 
bez wsparcia małej wojowniczki. 
- Łowcy uprowadzili kiedyś mojego kochanka - oznajmiła. 
Reyes pomasował klatkę piersiową. 

background image

Ktoś odważył się pójść do łóżka z Cameo? 
- Uratowałaś go? 
- Gdzie tam. Umarł straszną śmiercią. Wyrwali mu serce i przysłali mi 
pocztą. - Cameo nie znała happy endów. 
Reyesa ogarnęła panika, ale starannie odwracał wzrok od twarzy 
Cameo. Nie zrobią chyba czegoś podobnego z Daniką? Odetchnął 
kilka razy, rozejrzał się. Lucien zniknął, reszta siedziała pod ścianami 
i czyściła broń z morderczą dokładnością. 
W końcu na tyle się uspokoił, że odważył się otworzyć usta: 
- Rozumiem, że chciałaś mi dodać otuchy? 
- Tak. Drugi raz coś takiego im się nie uda. Nie dopuścimy. 
Niewielka pociecha. Może właśnie w tej chwili jakaś pięść ląduje na 
jej twarzy, jakiś but wymierza kopniaka w brzuch. Nóż zagłębia się w 
trzewiach. Może szlocha i wzywa go na pomoc. A on, choć jest tak 
blisko, musi czekać bezczynnie. 
Ta świadomość była nie dd zniesienia. 
Zostawił Cameo i zaczął chodzić w tę i z powrotem. Ma zignorować 
polecenia Luciena i zaatakować już teraz? Daj mu czas. Lucien wie, 
co robi. Wezwałby cię, gdyby Danika była w bezpośrednim 
niebezpieczeństwie. 
Czas wlókł się rozpaczliwie, każde tyknięcie zegara było udręką. 
Odprężył się, dopiero kiedy niebo pociemniało i wreszcie zapadł 
zmierzch. 
- Nigdy cię takim nie widziałem - wymądrzył się Parys. - 
Zachowujesz się jak kompletny dystrakt. Podskakujący dystrakt. 
- Miejmy nadzieję, że nigdy więcej mnie takim nie zobaczysz. 
- Posyłam modły tam na górę, żeby nigdy się nie wpakować w 
podobny sposób - mruknął Sabin. 
Strider uśmiechnął się szeroko. 
- Ale ty tak ślicznie wyglądasz, kiedy się zakochasz. Sabin pacnął go 
w głupi łeb. 
Zakochać się? Reyes popadł w nagłą introspekcję. Byłby zdolny do 
podobnych uczuć? 
- Już ciemno. Idziemy. - Ruszył aż nazbyt energicznie ku wyjściu. 
Anya zatrzymała go, wpiła palce w ramię. 
- Zaczekaj, pączusiu. Nie wiesz przecież, dokąd masz iść. Prawda? 
Rozpędzony, z trudem zdołał się zatrzymać. 
- A ty wiesz? 

background image

- Oczywiście. - Wbiła mu paznokcie w ramię i Reyes omal nie jęknął 
z rozkoszy. - Lucien mówi mi wszystko. 
- Prowadź nas w takim razie, ale zaraz. Nie wytrzymam tu ani 
sekundy dłużej. 
- Jaki niecierpliwy. - Anya uderzyła kilka razy językiem o 
podniebienie. - Lubię to w facetach. Idź za mną. O ile nadążysz. 
Owionęło ich chłodne, wieczorne powietrze, zapach kwiatów mieszał 
się z zapachem spalin, świeżego chleba, duszącą wonią perfum. 
Znaleźli się na rojnej, rozświetlonej neonami ulicy. Wszystkiego 
zdawało się być tu nadto: ludzi, samochodów, świateł... Kiedyś Reyes 
bardzo chciał poznać ten nowy świat, ale klątwa Mad-doksa uwięziła 
go w Budapeszcie. Teraz nie zwracał uwagi na otoczenie, chciał jak 
najprędzej dotrzeć do Daniki. 
Chociaż starali się trzymać w cieniu, ludzie ich zauważali. Jedni 
pospiesznie usuwali się na bok, inni się gapili. Większość uśmiechała 
się szeroko na ich widok, taki wyraz fascynacji. Śmiertelnicy zwykle 
tak się nie zachowywali, mieszkańcy Budy okazywali im raczej 
szacunek niż przyj azność. Hollywood. Tak powiedział Sabin. Ludzie 
najwyraźniej widzieli w nich aktorów, postaci z kręconego właśnie 
filmu. 
Parys zatrzymał się kilka razy, żeby ukraść całusa jakiejś niemającej 
nic przeciwko temu dziewczynie. Był tak samo uzależniony od 
swojego demona jak Reyes od Bólu. Kiedy Rozwiązłość miała ochotę 
się zabawić, Parys podporządkowywał się jej kaprysom. Po raz 
pierwszy od tysięcy lat robił to najwyraźniej z obowiązku, by nie 
opaść z sił, nie czerpiąc z pocałunków żadnej przyjemności. 
Reyes nie zwalniał, nie czekał na przyjaciela, nie próbował też pytać, 
co się z nim dzieje. Gnało go do Daniki. Anya skręciła w ciemny 
zaułek. Jeszcze jeden zakręt i odwróciła głowę z uśmiechem. 
- Jesteśmy prawie na miejscu. 
Reyes w jednej dłoni trzymał pistolet, w drugiej nóż. Przez wieki broń 
zdążyła się z nim zrosnąć, stanowiła naturalne przedłużenie ciała. Za 
chwilę ją zobaczysz, powtarzał sobie. Za chwilę zacznie się bitwa. 
Nie zostawi jednego żywego Łowcy. 
Czuł, jak adrenalina buzuje nie tylko w jego żyłach, ale i w żyłach 
przyjaciół, jak uderza do głowy. Oni wszyscy zostali wszak stworzeni 
do walki, walka stanowiła istotę ich jestestwa. 

background image

Grecy, ich stwórcy, dobrze wiedzieli, jak łatwo jest obalić niebiańskie 
istoty. Pokonali przecież i uwięzili na wieki Tytanów. Dla ochrony 
powołali więc do istnienia zastęp wojowników, w których żyłach 
płynęła krew boga wojny. 
Po tragedii dimOuniak, po śmierci Pandory i zniknięciu puszki, 
pozbyli się wojowników, zsyłając ich na ziemię. W ich miejsce 
pojawili się nowi. Ale ci nie zdali egzaminu, pomyślał Reyes z 
pełnym satysfakcji uśmiechem. Tytani wydostali się niedawno z 
Tartaru i przejęli rządy na górze. 
- Jeszcze kilka kroków - sapnęła podekscytowana Anya. Trudno było 
wyobrazić sobie lepsze zastępstwo w miejsce Maddoksa. Bogini 
kochała przemoc, gwałt, zamęt. 
Zatrzymała się gwałtownie u końca zaułka. Lucien czekał już na nich 
ukryty w cieniu pod ścianą. Pocałował Anyę i objął ją w pasie. 
Zawsze tulili się do siebie, kiedy byli razem. 
Reyes odwrócił wzrok. Nie był w tej chwili w stanie patrzyć na ich 
miłość. Kogo próbujesz oszukać? Nigdy nie jesteś w stanie patrzyć na 
ich miłość. Zaułek rozwidlał się w prawo, w lewo i prosto. Reyes nie 
musiał pytać, w którym z pięciu stojących tu budynków więziona jest 
Danika. Czuł jej zapach, czuł jej strach, promieniał ze sklepu z 
czerwonej cegły i przenikał go do szpiku kości, dojmujący, pulsujący. 
„Handel bronią". Co za ironia. 
Przy całym swoim gadaniu o pokoju, Łowcy powinni raczej obrać za 
siedzibę kościół. 
- Nad sklepem jest mieszkanie. Tam ją trzymają - powiedział Lucien. - 
Byli wyjątkowo milczący, jakby czuli moją obecność. 
Reyesowi ścisnęło się gardło. 
- Czy ona... żyje? - spytał z trudem. 
- Tak. 
Coś go zaniepokoiło w tonie głosu Luciena. 
- Ale? 
- Śpi cały czas. Zacisnął dłonie na broni. 
- Ilu Łowców jest w budynku? 
- Dwunastu. Reszta wyszła. 
- Ich przywódca? 
- Nie ma go w tej chwili. 
Drań. Reyes odnajdzie go prędzej czy później, kiedy już upewni się, 
że Danika jest bezpieczna. 

background image

- Jeden z nich pilnuje dziewczyny. Praktycznie nie odchodzi od jej 
łóżka. 
- Czy on... czy... dotykał jej? 
- Nie w gniewie. A jak? 
- Czy oni... zgwałcili ją? - Reyes zacisnął zęby. 
- Nie wiem. 
- On jest mój. - Powiedział to z pozornym spokojem, ale nikt nie miał 
wątpliwości co do jego intencji. - Niech nikt inny się do niego nie 
zbliża. 
Lucien skinął głową. 
- Zgoda. Czas na rozprawę. Czas. Reyes odsunął przyjaciół i wszedł 
do budynku. Zadzwonił wesoło dzwonek nad drzwiami. Śmiertelnik 
za ladą już zaczął się uśmiechać, ale zrezygnował, widząc zawziętą, 
zaciętą twarz nowego klienta. Uśmiech zamarł jakoś w pół drogi, w 
oczach Łowcy pojawiła się po chwili nienawiść. 
Nigdy dotąd się nie spotkali, ale obaj instynktownie wiedzieli, kim 
jest jeden dla drugiego. Wrogiem. 
- Gdzie ona jest? 
- Zabiłeś mojego syna, demonie. 
- Nigdy nie spotkałem twojego syna, Łowco. 
- Jesteście rakiem, który niszczy tę ziemię. Wszyscy odpowiadacie za 
każdą śmierć. Już niedługo. Niech żyją Łowcy! - Facet wyciągnął 
spod lady półautomat z tłumikiem, zupełnie jakby spodziewał się tej 
wizyty. 
Reyes uniósł swoją broń. Wypalili równocześnie. Reyes, żeby 
unicestwić, Łowca, żeby unieszkodliwić przeciwnika. Łowca 
wiedział, co robi. Zabijając Reyesa, uwolniłby demona. Nie mógł do 
tego dopuścić. Kula trafiła Reyesa w ramię. Roześmiał się, cóż mogło 
być rozkoszniejszego niż ból. Mózg Łowcy rozbryznął się na ścianie. 
On nie miał czasu się zaśmiać. Reyes pożałował go, ale to był jednak 
Łowca, człowiek przepełniony nienawiścią, zajadły, fanatyczny. 
Zostało jeszcze jedenastu. 
- Jezu - syknął Sabin. - Zostaw kilku dla nas. - Podszedł do drzwi, 
otworzył je kopniakiem, pokazał się krótki korytarz i schody na piętro. 
- Dobra robota, moje ty Cierpiątko. - Anya poklepała Reyesa po 
rozpalonym łbie. - Teraz już wszyscy wiedzą, że tu jesteśmy. - Nie 
czekając na reakcję, pobiegła za Sabinem. 
Reyes ruszył za nią. 

background image

- Dołączę do mojej ukochanej żony i będę przyglądał się z góry, jak 
giniecie. - Okrzyk, strzał, łoskot walącego się na podłogę ciała. 
- Traficie do piekła, demony - zawołał inny śmiertelnik, ale i on został 
uciszony. 
Koło Reyesa wyrósł Lucien. 
- Jest w trzecim pokoju po prawej. 
Rozdzielili się na górze. Reyes napotkał po drodze tylko jednego 
Łowcę, który trafił go w żołądek. Reyes nie zatrzymywał się. 
Adrenalina buzowała, demon rozkoszował się bólem. Po drodze, 
jakby mimochodem, Reyes poderżnął gościowi gardło i dopadł 
właściwych drzwi. Otworzył je potężnym kopniakiem. Pyk, wizg... 
Tym razem kula utkwiła w udzie. Danika leżała na łóżku skuta, 
nieruchoma. Obok stał Łowca. Był blady jak płótno, trząsł się cały. 
Ponownie wycelował broń w Reyesa. 
- Czekałem na ten moment - powiedział schrypniętym głosem. - 
Marzyłem o nim. Tęskniłem. Wreszcie jesteś. 
Reyes spojrzał na znak nieskończoności wytatuowany na nadgarstku 
Łowcy. 
- Jestem. Tknąłeś ją? 
- Jakby cię obchodziło, czy tknąłem śmiertelniczkę, czy jej nie 
tknąłem. 
Kolejny strzał. Reyes zdążył uskoczyć. Ból, owszem, ale nie mógł 
pozwolić na większy upływ krwi. Kula przeleciała mimo. Uniósł broń, 
wycelował. 
- Cokolwiek ze mną zrobisz, warto było tu stać i przyglądać się tej 
kobiecie. 
Reyes nacisnął spust. Strzał w głowę. Łowca osunął się na dywan i 
znieruchomiał. 
Reyes przyskoczył do Daniki, oswobodził ją z łańcuchów, wziął na 
ręce, plamiąc krwią i tak już brudną bluzkę. Włosy zlepione potem, 
zapadnięte policzki, podkrążone oczy, siniak na brodzie... Schudła 
bardzo, od kiedy widział ją po raz ostatni. 
- Danika. - Zabrzmiało to jak modlitwa i zarazem przekleństwo. 
Nie poruszyła się, nie zareagowała. Głowa opadła bezwładnie na bok. 
Gdyby się obudziła, z pewnością by go odepchnęła, próbowała się 
uwolnić z jego ramion. Wolałby to niż tę bierność snu, tę... nicość. 
Odgłosy walki umilkły, w mieszkaniu zapadła cisza, gdzieś z ulicy 
dochodził narastający dźwięk syren. 

background image

Przyjaciele cisnęli się w drzwiach do sypialni, ale nie zwracał na nich 
uwagi. 
Serce Daniki biło zwolnionym rytmem, temperatura ciała spadła 
poniżej normalnej. 
- Lucien? - Reyes nic nie widział przez łzy. 
- Jestem, druhu. - Lucien położył mu dłoń na ramieniu. - Jakimś 
sposobem dowiedzieli się, że złożymy im wizytę, byli przygotowani, 
ale poradziliśmy sobie z nimi. 

Nieważne. Zabierz nas do domu.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

Danika otworzyła oczy, ale poza ciemnością poprzecinaną krwawymi 
bruzdami światła nic nie widziała. Słyszała szczęk mieczy, śmiechy 
demonów. 
Spokojnie, spokojnie, to tylko koszmar senny. 
Babci zdarzały się niegdyś podobne koszmary senne. Koszmary, w 
których światem rządziły demony, a zło było wszechobecne. 
Koszmary, które omal nie doprowadziły babci do samobójstwa. 
Koszmary, które nie były przeczuciem przyszłości, nigdy się nie 
sprawdziły... Dopóki na scenę nie wkroczył Reyes i jego towarzysze. 
Danika miała podobne sny, jej też zdarzały się koszmary, i to od 
dziecka, przez całe życie. Koszmary pełne krwi, śmierci, gwałtu. 
Budziła się w środku nocy i malowała, próbowała wyrzucić z 
podświadomości przerażające sceny. 
- Jestem tutaj, aniele. 
Budziła się, wracała powoli do rzeczywistości, do świata jawy. 
Zobaczyła sypialnię, inną niż ta, w której zasnęła. Na ścianach cały 
arsenał broni: gwiazdy do ciskania, miecze, sztylety, topory. Była 
toaletka, ale nie dojrzała przed nią krzesła. Właściciel nie siadał przed 
lustrem, nie przeglądał się, nie szczotkował włosów? 
On. Skąd wiedziała, że sypialnia należy do mężczyzny? Poczuła 
zapach drzewa sandałowego. Już wiedziała. 
Może jednak się mylisz. Obyś się myliła. 
Reyes. 
Leżał obok niej i trzymał ją w ramionach. 
- Boże. - Poderwała się, usiadła w pościeli, po czym przesunęła się na 
sam skraj materaca, nie odwracając głowy. Nie chciała na niego 
patrzyć. 
Przypominała sobie fragmenty rozmowy ze Stefanem: 
- A jeśli będą próbowali mnie zabić? 
- Nie zrobią ci nic złego. Gdyby chcieli cię zabić, już by to zrobili, 
mieli okazję. 
- Ostrzegali mnie, żebym trzymała się od nich z daleka. 
- Dlaczego? 
- Nie wiem. 

background image

- Spróbuj się dowiedzieć. Spróbuj dowiedzieć się o nich jak najwięcej. 
Jaką mają broń, jakie słabości, jakie plany. Weźmiesz telefon 
komórkowy, maleńki, łatwo go ukryć. Dam ci jeden dzień, żebyś się 
zaaklimatyzowała. Potem będziemy kontaktować się każdego 
wieczoru. Ja znikam, zostawiam cię pod dobrą opieką. Pod opieką 
ludzi, którzy gotowi są poświęcić życie, żeby doprowadzić do 
unicestwienia wojowników. Nie pozwól, żeby ich ofiara poszła na 
marne. 
- Co? Nie chcę, żeby ktokolwiek cokolwiek poświęcał. Słyszysz? 
- Poczujesz się lepiej, jeśli zaręczę, że twoi strażnicy uciekną, kiedy 
zjawią się wojownicy? 
- Tak. 
- Zgoda, uciekną. Udało się im uciec? Spojrzała w końcu na Reyesa. 
Usiadł w pościeli wyprostowany, czujny. 
- Gdzie ja jestem? - Z jej gardła dobył się ledwie słyszalny szept. 
- W moim domu. 
- W Budzie? 
- Tak. 
Nic nie pamiętała. Czarna dziura w głowie. Kompletna pustka. 
- Jak się tutaj dostałam? Jak mnie odnalazłeś? Odwrócił wzrok, 
przymknął powieki. 
- Wiesz, że nie jestem człowiekiem, prawda? Wolałaby nie wiedzieć, 
tak jak wolałaby, żeby nie 
zaczynał tej rozmowy. 
Wiem, że jesteś demonem, dudniło jej w głowie. Twój największy 
wróg sporo mi opowiedział. On przysłał mnie tutaj, żebym was 
unicestwiła. 
- Przyszedłeś po mnie. 
- Tak. 
- Dlaczego? 
Reyes oparł się o wezgłowie łóżka. 
- Mam wrażenie, że zawsze będę po ciebie przychodził, jeśli mi się 
zgubisz. - Powiedział to ze złością, w jego głosie brzmiała nuta 
oskarżenia. Dziwne. 
Zmrużyła oczy. 
- Niech zgadnę. Będziesz po mnie przychodził, bo chcesz mnie 
krzywdzić. Dlaczego mnie po prostu nie zabiłeś, kiedy spałam? Nie 
byłam w stanie się bronić. Mogłeś z łatwością poderżnąć mi gardło. 

background image

Do tego przecież zmierzasz. A może zmieniłeś zamiary? - Gdy 
milczał, dodała: - Pojmałeś resztę mojej rodziny? - Nadal cisza. - 
Odpowiedz mi, do jasnej cholery! - Uderzyła pięścią w materac. - 
Wiesz, gdzie one są? Żyją? 
W końcu raczył się odezwać: 
- Nie widziałem ich, nic im nie zrobiłem. Masz moje słowo. 
- Kłamiesz! 
Nie wiedząc, co robi, przyskoczyła do niego, zaczęła okładać go 
pięściami, a potem... wpiła zęby w jego szyję, przeorała paznokciami 
skórę na piersi. Poczuła w ustach słony smak krwi. Reyes uśmiechnął 
się błogo, jęknął z rozkoszy. 
Chryste. Co się z nią dzieje? Chciała zadać mu ból. Sprawiło jej to 
przyjemność, podobało się. Przerażona przeczołgała się z powrotem 
na skraj łóżka. 
Ślady po zębach już zaczęły znikać, krew zaschła. 
Potwór, powiedziała sobie. To potwór. 
- Nie przejmuj się - uspokoił ją. 
- Nie zbliżę się więcej do ciebie. 
- Dobrze - przytaknął spokojnie. - Czy oni... tknęli cię? Co ci zrobili? 
- Ton głosu wyprany z wszelkich emocji, obojętny, jakby odpowiedź 
w gruncie rzeczy niewiele go obchodziła. 
Zirytowała ją ta obojętność. Ale właściwie dlaczego? Przecież go 
nienawidziła. 
Nagle zakręciło się jej w głowie, powieki zaciążyły. Kiedy jadła po 
raz ostatni? Stefano nie dawał jej nic do jedzenia, dostawała tylko 
wodę. Od czasu do czasu jeden łyk. 
Rozmowy ze Stefanem znów wracały echem. 
- Nie możemy im nic ułatwiać - mówił. - Wiedzieliśmy, że Żniwiarz 
Śmierci pójdzie śladem, który mu zostawiliśmy. Nie miał pojęcia, że 
go oczekujemy. Zrobiliśmy wszystko, żeby twoje uprowadzenie 
wyglądało przekonująco, prawdziwie. Nie będzie czystego ubrania, 
nie będzie jedzenia. Nie możemy popełnić żadnego błędu. Możemy 
cię pobić albo nafaszerować środkami nasennymi. Co wolisz? 
- Nic nie wolę. 
- Wybieraj, Daniko, albo dokonam wyboru za ciebie. Pamiętaj, że 
robisz to dla swojej rodziny. 
- Daniko, co oni ci zrobili? - powtórzył Reyes. 
Z trudem wracała do teraźniejszości. Wszystko się mieszało. 

background image

- Nie tknęli mnie - odpowiedziała niewyraźnie. Język jej się plątał. - 
Gdzie jest moja matka, gdzie siostra, babcia? 
- Jestem pewien, że nic złego się z nimi nie dzieje. - Odgarnął jej 
włosy za uszy. Był naprawdę zatroskany jej stanem. 
- Chcę je zobaczyć. Nie zasnę. Nie mogę. Jestem głodna. 
- Nakarmię cię. 
Coś różowego... Jego usta na jej ustach. Przez sekundę. 
- Nienawidzę cię. - Bardzo chciała go nienawidzić. 
- Wiem - szepnął jej prosto do ucha. - Śpij teraz, aniele. Jesteś 
bezpieczna. Nie pozwolę, żeby coś ci się stało. 
Opadła na poduszki. Ogień na górze. Lód na dole. Nie walczyła już ze 
snem. Pochłonął ją ciemny tunel zapomnienia. 
Była tutaj, w łóżku. W jego łóżku. 
Obserwowanie Daniki było dla Reyesa twardą lekcją samokontroli. 
Zaczął się bać, że będzie spała w nieskończoność. Kiedy w końcu 
przebudziła się z ciężkiego snu i otworzyła oczy, samokontrola 
zamieniła się w torturę. 
Demon nie był zadowolony, że na palcach wyszedł z sypialni. 
Awanturował się. Spodobało mu się kąsanie i drapanie. 
Chcę zębów, pazurów. Jeszcze. 
- Zamknij się. Nie. Demon zaryczał wściekle. 
Reyes jeszcze się odwrócił. Znowu spała pierwszym niespokojnym 
snem, bo oczy wyraźnie poruszały się pod powiekami. Śniła o dniach 
spędzonych u Łowców? Co oni jej zrobili? Zgwałcili ją? Torturowali? 
Nie powiedziała mu nic, kiedy pytał, a on wolał za bardzo nie 
naciskać. 
Zbiegł do kuchni. Już niedługo wypyta ją, dowie się wszystkiego. 
Musi się dowiedzieć. Może tymczasem zapomni o przerażeniu na jej 
twarzy, kiedy zrozumiała, że to wbicie zębów w szyję sprawiło mu 
rozkosz. Dotąd serce biło mu przyspieszonym rytmem. 
Ból był nienasycony. On nigdy nie miał dość. 
Drżącą dłonią otworzył lodówkę. Zakupy robił Parys i nigdy nie było 
wiadomo, co znajdzie się w lodówce. Dzisiaj były wędliny i chleb. 
Zatem sandwicz. 
- Gdzie jest Aeron? - Do kuchni wszedł Lucien. - Ja dopełniłem mojej 
części umowy. Teraz kolej na ciebie. 
Reyes nie odwrócił się. 
- Zabiorę cię do niego. Jutro rano. 

background image

- Nie. Zabierzesz mnie do niego teraz. 
Reyes wyjął paczkę piersi z indyka i paczkę szynki. Nie wiedział, co 
Danika będzie wolała. Wzruszył ramionami. Zrobi i z szynką, i z 
indykiem. 
- Danika jest osłabiona i głodna. Najpierw muszę się nią zająć, później 
jestem do twojej dyspozycji. 
Zwykle spokojny Lucien wydał z siebie dziki pomruk. 
- Przecież on tam musi cierpieć niewyobrażalne męki. Wiesz 
doskonale, że nasze demony nie tolerują zamknięcia. Gniew pewnie 
wrzeszczy, żeby go wypuścić. 
- Mam ci jeszcze raz przypomnieć, że Aeron błagał mnie, by go 
zamknąć? Kiedy go tu sprowadzimy, znowu trzeba będzie go 
zamknąć. Co za różnica, czy będzie siedział zamknięty tu, czy tam? 
On chciał być jak najdalej od nas. - Rzucił wędliny na blat i wyjął na 
chybił trafił paczkę chleba. Żytni. Otworzył opakowanie. - Proszę cię 
tylko, żebyś zaczekał do rana. 
- A jeśli on tam umiera? Jesteśmy nieśmiertelni, owszem, ale w 
sprzyjających warunkach umieramy jak każdy żywy organizm. O tym 
też doskonale wiesz. 
- Nie umiera. 
- Skąd ta pewność? 
- Czuję. Jakbym był z nim połączony. W każdej minucie, dzień po 
dniu czuję, co się z nim dzieje. - Wzbierała w nim coraz większa 
wściekłość na upór Luciena. - Kilka godzin. Dla Daniki, dla mnie, dla 
niego. Tylko o to cię proszę. - Ułożył wędliny na chlebie, przykrył 
kromki. Pac. Pac. 
- Niech będzie. Kilka godzin. - Lucien odwrócił się i wyszedł. 
Reyes przyjrzał się sandwiczom krytycznym okiem. Czegoś brakuje. 
Ludzie lubią rozmaitość. Tak zawsze mówił Parys, opowiadając o 
swoich damach. Reyes ponownie otworzył lodówkę. Jego wzrok padł 
na torbę czerwonych winogron. Doskonale. Pamiętał, że Danika w 
ciągu minuty potrafiła pochłonąć miskę owoców. Wyrzucił całą 
zawartość torby do sita, wymył owoce i ułożył wokół sandwiczów. Co 
do picia? Kolejna inspekcja lodówki. Butelka wina, dzbanek z wodą i 
karton soku pomarańczowego. Wino wykluczył od razu. Parys 
zaprawiał je ambrozją. Kobieta Maddoksa, Ashlyn, omal nie zeszła, 
kiedy Maddox dał jej trochę wina. Wybrał sok. Przelał całą zawartość 
kartonu do wysokiej szklanki. 

background image

- Co, chcesz nakarmić pułk wojska? - Sabin opierał się o framugę 
drzwi. W idiotycznym T-shircie z bohaterami „Piratów z Karaibów" 
wyglądał równie nowomodnie jak Parys w swoich ciuchach, ale 
brakowało mu finezji Parysa. 
- Ona jest głodna. 
- Domyślam się. Jest drobniutka, nie zje tego wszystkiego. Poza tym... 
spędziła trzy dni z Łowcami. Powinieneś ją wygłodzić, dokładnie 
przepytać, co tam się działo, i nakarmić dopiero wtedy, kiedy będziesz 
miał już wszystkie odpowiedzi. - Sabin oderwał się od drzwi, 
podszedł do blatu i wyciągnął łapę. 
Reyes chwycił go za nadgarstek. 
- Wyluzuj albo stracisz tę pazerną grabę. Danika nie jest w zmowie z 
Łowcami. 
Sabin uniósł brew. Obraz urażonej dumy. 
- A ty skąd niby wiesz? 
Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie, ale nie pozwoli, żeby 
ktokolwiek w jakikolwiek sposób skrzywdził Danikę. 
- Nie czepiaj się jej - poradził. -1 odwal się od żarcia. 
- A ty od kiedy jesteś taki szczodry oraz wielkoduszny? - zapytał 
Gideon i złapał sandwicza, zanim Reyes zdążył go uratować. 
„Wielkoduszny" oznaczało „kąśliwy" w pomieszanym świecie 
Gideona. 
- Bujajcie się - warknął Reyes. Obydwaj łasownicy parsknęli 
śmiechem. 
- Jasne, jasne. - Sabinowi też udało się chwycić sandwicza. 
Reyes zacisnął zęby. Nie będę strzelał do przyjaciół. Nie będę strzelał 
do przyjaciół. 
- O rany! Jedzonko! - Do kuchni weszła Anya pod rękę z Ashlyn. - 
Tak mi się właśnie wydawało, że rozchodzą się jakieś dobre zapachy. 
Reyesowi zrobiło się czerwono przed oczami. Chwycił talerz, zanim 
dziewczyny zdążyły sprzątnąć to, co jeszcze zostało. 
- Danika - wyjaśnił przez zęby. 
- Ale ja lubię indyka - nabzdyczyła się Anya. 

background image

Reyes uciekł z kuchni. Po drodze zderzył się jeszcze z poszukującym 
pożywienia Torinem. Wbiegł na schody. Słyszał, jak Torin 
zawiadamia Anyę, że jej przyjaciel William jest w twierdzy. 
„Nienawidzę cię", powiedziała Danika. 
Oczywiście, że musiała go nienawidzić. Więził w twierdzy i jej 
rodzinę. Przez niego zainteresowali się nią Łowcy. Miała wszelkie 
powody do nienawiści. Teraz chciał zrobić dla niej coś dobrego, coś, 
co jeszcze po latach będzie wspominała z uśmiechem, nawet jeśli były 
to tylko dwa ocalone przed dzikimi Hunami sandwicze. 
Wszedł do sypialni, ruszył prosto do łóżka i wmurowało go w 
podłogę. 
Daniki nie było. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

 

Aeron tkwił w poziemnym więzieniu i wściekał się na siebie, na 
bogów, na swojego demona i na Reyesa. Powinien był mnie zabić. 
Teraz za późno. Chcę żyć. Chcę posmakować krwi tych kobiet. 
Powinny otaczać go nieprzeniknione ciemności, ale od dawna demon 
był silniejszy. Gdziekolwiek Aeron spojrzał, jego oczy rzucały 
czerwony poblask. Był pogrzebany tak głęboko, że słyszał krzyki 
potępionych, czuł zapach siarki i smażących się w ogniu piekielnym 
ciał. Dotąd sądził, że tylko Lucien może zstępować do piekieł, ale 
najwyraźniej Reyes też miał to prawo. 
Gniew, demon Aerona, pienił się i tłukł mu po czaszce, chciał 
wydostać się czym prędzej z tego przeklętego miejsca. Rwał się do 
działania, do mordu. 
Za blisko domu, krzyczał, nie chcę wracać. 
- Nie wrócisz. 
Aeron nie przeżyłby bez swojego demona, byli od dawna jednym 
bytem, stanowili dwie połówki jednej całości. Aeron nie był gotów na 
śmierć. W przypływie chwilowego obłędu zapragnął swojego końca, 
ale to minęło. Teraz już wiedział, miał pewność, że nie spocznie, 
dopóki krew tych czterech kobiet nie splami jego rąk, dopóki nie 
poczuje jej smaku w ustach. Mallory, Tinka, Ginger i Danika. 
Uśmiechnął się szeroko, jakby już rozkoszował się ich śmiercią. 
- Poderżniesz im gardła - nakazał król Tytanów, Kronos. 
Aeron początkowo sądził, że potrafi się przeciwstawić. One były 
niewinne. Niewinne, chociaż nie mógł tego wiedzieć na pewno. Nie 
powinny w każdym razie dłużej chodzić po tej ziemi. 
- Już niedługo - obiecywał sobie i drżał gwałtownie z oczekiwania. 
Ostatnio musiał zabijać. Czuł to w kościach, ale niewiele pamiętał, 
wszystko było zasnute mgłą. Jedyne, co jego umysł potrafił 
odtworzyć, to obraz starej kobiety leżącej na ziemi, z zaschniętą krwią 
na skroniach. Miała łzy w oczach i cięte rany na prawym ramieniu. 
- Nie rób mi nic złego. Proszę, nie rób mi nic złego. Aeron w jednej 
dłoni ściskał sztylet, druga zamieniła 
się w morderczo ostre szpony. Skoczył przed siebie... 

background image

W tym momencie wizja zacierała się i znikała. Co stało się później? 
Co zrobił? Nie potrafił powiedzieć. Wiedział tylko, że nie cofnąłby się 
przed zabiciem. Nie darowałby jej życia. 
Chcę się wydostać. Chcę na ziemię. Chcę rozprostować skrzydła. 
- Wiem. - Aeron szarpnął łańcuchy. Na darmo. Wiedział, że się z nich 
nie uwolni. Pieprzony Reyes. 
Pieprzony Ból. 
Nie pamiętał, jak Reyes go obezwładnił, jak przywlókł tutaj. Ciągle 
rozbrzmiewały mu tylko w uszach słowa Reyesa: 
- Wybacz mi. Wybacz. 
Te same słowa powtarzał sobie i on, kiedy stał na przedmieściach 
Budapesztu i przyglądał się ludziom, tak bardzo zabieganym, 
pochłoniętym codziennymi sprawami. Nie myśleli o swojej 
przyrodzonej słabości, o tym, że umrą, niektórzy z jego ręki. 
Aeron potrafił wpadać w krwawy szał. Gniew osądzał, dokonywał 
egzekucji na tych, którzy zasłużyli na karę. Gwałciciele, pedofile, 
mordercy. Jak ja. Inni niczym nie zasłużyli sobie na śmierć. Jak te 
kobiety. 
Zasępił się. Myśl nie na miejscu, ale miał w głowie kompletny zamęt, 
nic nie było na miejscu. W każdym razie powinien był się zastanowić, 
zanim bogowie obarczyli go pięknym zadaniem zlikwidowania pań z 
rodziny Ford. 
Skala zaczęła się kruszyć, utworzył się niewielki prześwit. Posypały 
się kolejne kawałki skały, teraz prześwit był znacznie większy, 
zabłysły w nim czerwone oczy. Demon. 
Wsunął łysą, pokrytą łuską głowę w otwór. 
- Wywąchałam cię, bracie. - Demon miał rozszczepiony język, 
seplenił. W głosie brzmiało zadowolenie, radość nawet. 
- Nie jestem twoim bratem. Demon jakby się naburmuszył. 
- Ty Gniew. 
Szpony Aerona wydłużyły się. 
- Owszem - przytaknął. - Znasz go - zwrócił się do swojego demona. 
Nie. 
Znowu posypały się okruchy skały i w prześwicie pojawiły się 
pokryte łuską ramiona, drobne, pokryte łuskami ciało. 
- Jeśli podejdziesz bliżej, zginiesz. 
- Nie. Ja nie. Ja nie umieram. - Kreatura wparła się kopytkami w 
ziemię, wyprostowała. 

background image

Była maleńka, mogła sięgać Aeronowi do pępka. 
Otrząsnęła się z pyłu. 
- Skąd ta pewność? 
- My psyjaciele. 
- Nie mam przyjaciół. Kim jesteś? Co tu robisz? 
- Mój pan nasywał ja Legion. Ja potem Gupek. - Diabełek postąpił 
krok. Uśmiechnął się szeroko, ukazując kły. - Bawis się? 
Legion. Interesujące. 
- Jeden z tysiąca...? 
- Legion sług. - Kolejny krok. 
Pachołek pochodzący z piekła, wyjaśnił Gniew z niesmakiem. 
Bezużyteczne, nędzne stworzenie do jednorazowego użytku. 
Aeron podciągnął kolana pod brodę, gotował się do ataku. 
- Stop. - Dlaczego to powiedział? Chciał przecież, żeby mały 
podszedł, urządziłby sobie ucztę. 
Stwór posłuchał, ale znowu się naburmuszył. 
- My psyjaciele teraz. Psyjaciele stoją blisko. Wiem to, to się widzi. 
Aeron nie próbował drugi raz powtarzać, że nie są przyjaciółmi. 
- Po co tu jesteś, Legion? - Najpierw pytania, obiad potem. 
Czerwone oczy rozbłysły. 
- Ja bawię się. Bawis się ze mną? Prosę, prosę, prosę. 
- W co chcesz się bawić? - Ślinka napływała Aero-nowi do ust. Coraz 
bardziej podobała mu się myśl zjedzenia maleństwa. Do tej pory żywił 
się szczurami. Pokraczny diabełek stanowiłby smaczną odmianę. 
Przydałaby się musztarda. Pieprzony Reyes. - Myślisz o jakiejś grze? 
- Słap demona! Pan jus ze mną się nie bawi. Wykopał mnie s domu. - 
Spuścił wzrok i kopnął kopytkiem jakiś kamyk. - Ja bardzo, bardzo 
złe coś, Tak mi się zrobiło, samo się zrobiło.... Ale jus nie mogę bawić 
się s panem. Nigdy. 
- Co takiego złego się stało? - zapytał Aeron, zanim zdołał się 
powstrzymać. 
Mały przygryzł dolną wargę. 
- Ręka pana... no, ja chram, chram. No, zjadło się. Chces się bawić? 
I narazić rękę na pożarcie? Aeron zastanawiał się przez moment, w 
końcu wzruszył ramionami. 
- Mogę się z tobą pobawić. - Czemu nie miałby dać małemu szansy? 
- Fajnie! - Klasnął radośnie łapkami. - Zmienimy zasady? 
Były jakieś zasady? 

background image

- Jakie to zasady? 
- Jak wygras, nie będzies rzucał we mnie kamykami. 
- Zgoda. - Nie będzie rzucał kamykami, po prostu zje małego. 
Legion zaśmiał się i podskoczył ucieszony. Zaczął biegać jak szalony 
od ściany do ściany, migał Aeronowi przed oczami i cały czas 
pozostawał poza jego zasięgiem. 
Aeron przestał szarpać łańcuchy, zaprzestał prób i rozpatrzył swoje 
opcje. Ruchy miał ograniczone, a Legion skakał po podziemnej jamie 
jak pchła. Musi czekać niczym pająk rozsnuwający pajęczynę. 
Zamknął oczy, położył dłonie na kolanach. Miał nadzieję, że wygląda 
jak uosobienie spokoju. 
W uszach brzmiał mu wesoły śmiech Legiona. Bliżej, bliżej. Poczuł 
na czole muśnięcie drobnych palców, ale nie drgnął nawet. 
- Słap mnie, słap, jak potrafis. 
Ze ściany posypały się kamyki, śmiech narastał, stojące powietrze 
poruszyło się. Już za chwilę. Czekaj... czekaj... Coś otarło się o jego 
ramię. Aeron wyciągnął rękę, zacisnął palce. 
Sapnięcie, pisk. Legion zaczął się wiercić, wić. Nie śmiał się już. 
- Wygrałem. - Zęby Aerona wydłużyły się, wyostrzyły. Nachylił 
głowę. Kontakt. Krew w ustach. Jak kwas. Paląca. 
- Au! 
Aeron zaniósł się kaszlem, zaczął pluć. Puścił diablika. Otworzył 
oczy. 
- Dlaczego mi nie powiedziałeś, Ból, że to trucizna? - warknął. 
Nie wiedziałem, poinformował go demon wyraźnie urażony. 
- Ugryzłeś mnie. - W głosie Legiona zabrzmiało oskarżenie. W 
czerwonych oczkach pojawiły się łzy. 
Było mu przykro. 
- Smakujesz żółcią, paskudo. 
- Ja... ja... krwawię. - Legion dotknął szyi, na pokrytych łuską palcach 
została czarna krew. - Obiecałeś, że nie ugryzies. 
- Obiecałem, że nie obrzucę cię kamykami. - Aeron czuł... skruchę? 
Tak, wyrzuty sumienia, skrucha przeważyły nad złością, gniewem, 
nawet żądzą mordu, czym karmił się codziennie. 
- Ja... - Co? Mało brakowało, żebym cię zjadł, a teraz jest mi głupio. - 
Ja myślałem, że tak się gra w tę grę. 

background image

- Źle myślałeś. - Legion pociągnął nosem i odwrócił się. On... tak, dla 
Aerona był to już „on", a nie „to"... poszedł do kąta i wcisnął twarz w 
skałę. 
Dobrzy bogowie. W co ja się wpakowałem? Pachołkowie piekła to 
takie dzieciuchy, warknął Gniew. Jakby on nie był dzieciuchem. 
- Nie znałem zasad - próbował tłumaczyć się Aeron. Był wstrząśnięty, 
bo oto nagle poczuł się dawnym Aeronem. Nie wiedział dlaczego. 
Legion zerknął przez ramię. Łuski zajarzyły się rubinowym blaskiem. 
Wcześniej były zielone, tak? 
- Jak mamy się przyjaźnić, obiecaj, że nie gryzies więcej. Mnie jest 
psykro. 
Przyjaciele? 
- Legion, nie chciałem zranić twoich uczuć, ale... 
- Widzis! - Maleństwo podskoczyło i klasnęło w zakończone 
pazurami łapki. - Jus nie chces mnie gryźć. Jus się przyjaźnimy. Co 
będziemy robić, co robić? Zagramy w inną grę? 
Aeron przechylił głowę, przyglądał się przez chwilę swojej... 
przyjaciółce. 
- Wiem, w co moglibyśmy zagrać. 
- Och, w co, w co zagramy? - Klaskał jak oszalały. - Ja chcę grać. Jak 
się gra nazywa? Ja wygram. Ja wiem. 
- Nazywa się „zerwij łańcuchy". 
Parys leżał wygodnie wyciągnięty na łóżku, w wynajętym pokoju, 
obok śmiertelniczki. Był tu wcześniej niezliczoną ilość razy. Szerokie 
łoże, białe ściany, obrazy starych mistrzów, czarne biurko, mosiężna 
lampa. Numer czternasty w hotelu Zara. Za każdym razem 
przyprowadzał tu inną kobietę. 
Nie znał imienia tej dzisiejszej i nie miało to dla niego żadnego 
znaczenia. Turystka. Nigdy więcej jej nie zobaczy. 
Nigdy nie spotykał się po raz drugi z kobietami, z którymi szedł do 
łóżka. 
Zwykle wychodził zaraz po fakcie. Gdyby zostawał, budziłyby się 
uczucia, a ponieważ nie mógł spać dwa razy z tą samą partnerką, 
uczucia stanowiły tylko zbędny naddatek. 
Dzisiaj nie spieszył się. Kobieta pochrapywała cicho. Był spięty, 
rozdrażniony, a jednak nie chciał jeszcze wracać do domu. Maddox 
miał Ashlyn, Lucien Anyę, teraz Reyes sprowadził do twierdzy 

background image

Danikę. Kiedy patrzył na nich, przypominała mu się kobieta, której 
pragnął - i którą zabił. 
Sienna. 
Rozkosznie zwyczajna Sienna, piegowata, w okularach o grubych 
szkłach, ciemne, kręcone włosy... Szczupła, niemal chuda, płaska. 
Ujęła go od pierwszej chwili. Pragnął jej, uwodził ją i uwiódł. A ona 
go zdradziła. Od samego początku zamierzała go zdradzić. 
Była Łowczynią, wrogiem. Wykorzystała jego podniecenie i 
zaaplikowała mu środek usypiający. Łowcy zabrali go do jednej ze 
swoich kryjówek. Uwięzili, zakuli w łańcuchy. Badali. Omal nie 
umarł. Wtedy przysłali do niego Siennę, żeby utrzymać przy życiu. 
Rozwiązłość potrzebowała codziennej dawki seksu, żeby trwać. Bez 
seksu Parys słabł, opadał z sił. Łowcy nie chcieli, żeby umarł, 
straciliby obiekt badań. Liczyli, że mając Parysa, zwabią pozostałych 
wojowników na swoje terytorium. Poza tym śmierć Parysa 
oznaczałaby uwolnienie Rozwiązłości, nad którą nikt nie byłby w 
stanie zapanować. 
Łowcy dobrze wiedzieli, że nie mogą do tego dopuścić. Owszem, 
zamierzali wyciągnąć demony z ciał strażników, ale najpierw musieli 
odnaleźć puszkę Pandory i w niej je na powrót uwięzić. Tymczasem 
nikt dotąd nie natrafił na ślad puszki, nawet wojownikom się to nie 
udało. 
I tak Łowcy przysłali Siennę do jego celi. Spełniła swoje zadanie, 
Parys odzyskał siły. Po raz pierwszy od kiedy bogowie pokarali go 
Rozwiązłością, kochał się dwa razy z tą samą kobietą. Postanowił, że 
zatrzymają przy sobie do końca jej dni. Ukarze ją, owszem, ale 
zatrzyma. Uwierzył przez moment, że Sienna go zbawi, uwolni od 
klątwy. Nie obchodziło go, że jest Łowczynią i uważała, że świat 
będzie lepszy bez niego i jego przyjaciół. Myślał tylko o tym, że 
wreszcie miałby jedną jedyną kobietę i nie musiałby codziennie 
uganiać się po mieście i szukać nowych partnerek. Mógłby się nią 
cieszyć, poznawać ją coraz lepiej, może nawet pokochać. 
W swojej głupocie wyobraził sobie, że są sobie przeznaczeni, że 
bogowie wreszcie ulitowali się nad nim i postanowili uwolnić go od 
wewnętrznej męki. Był już zmęczony codziennymi polowaniami, 
zmęczony seksem bez uczucia. Nie był w stanie zapamiętać, z kim 
spał, kogo całował, co która partnerka lubi, a czego nie lubi. Zbyt 
wiele było twarzy, ciał, preferencji, wymagań. 

background image

Razem z Sienną wydostał się z więzienia. I pozwolił, by Sienna 
zginęła. Została zastrzelona, dostała aż trzy kule. 
Umarła na jego rękach. 
Powinien był ją uchronić. Od tamtego dnia minęło wiele tygodni, a on 
nie był w stanie wymazać twarzy Sienny z pamięci. Nieustannie o niej 
myślał. 
Ona mnie pragnęła. Pragnęła go wbrew sobie. Kiedy się z nim 
kochała, widział ekstazę w jej nieprzytomnych oczach. Powtarzała bez 
przerwy jego imię. Jego, żadnego innego mężczyzny. 
Wiele ich różniło, ale mogli być szczęśliwi razem. 
- Ale nie. Pozwoliłem, żeby Łowcy ją wywąchali. - Zaśmiał się 
gorzko. - Niezły ze mnie wojownik. Moja wina, wszystko to moja 
wina. 
- Co mówisz? - zapytała dziewczyna zaspanym głosem, obróciła się 
na brzuch i położyła dłoń na piersi Parysa. Cholera. Nie chciał jej 
obudzić. Nie miał ochoty z nią rozmawiać. 
Usiadł na brzegu łóżka, wstał. 
- Hm. Piękny widok. 
Zaczął zbierać ubranie z podłogi. Do ramion i łydek miał przytroczone 
sztylety, nie próbował ich ukrywać. Podnieciły bardzo jego damę. 
Wymruczała miękko jego imię. 
Parys zignorował ją, ubrał się. 
- Wracaj do łóżka-poprosiła. - Pragnę cię. Potrzebuję. Tysiące razy 
słyszał podobne słowa i tysiące razy miał 
je jeszcze usłyszeć. Skręcał się w środku na samą myśl. 
- Muszę iść. Prychnęła cicho. 
- Zostań. Chcę cię znowu poczuć w sobie. To będzie dobry początek 
dnia. 
Odwrócony do niej plecami nie potrafił nawet przypomnieć sobie, jak 
wygląda. A przecież patrzył na nią kilka sekund wcześniej. Na pewno 
nie była to Sienna, tyle wiedział. 
- Może innym razem. - Kłamstwo, najuprzejmiejsza rzecz, którą mógł 
powiedzieć. 
Oto moje życie, wszystko sprowadza się do pieprzenia i pospiesznego 
ewakuowania się po fakcie. Jestem żałosny. 
Uwielbiał kobiety. Były solą jego życia, szanował ich uczucia, 
podbudowywał samoocenę. 
- Pokój jest opłacony do rana, możesz tu zostać. Ja wychodzę. 

background image

- Wychodzisz? - Usiadła gwałtownie w pościeli, przesunęła palcami 
po jego udzie. - Zostań. Błagam cię. 
- Zapomnij o mnie. Ja już o tobie zapomniałem. - Nie oglądając się, 
wyszedł z pokoju, z hotelu. 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

 

Kiedy Danika się obudziła z kolejnego koszmaru sennego, Reyesa nie 
było w pokoju. Teraz już była pewna, że nie może tego zrobić. Nie 
zostanie w twierdzy pod żadnym pozorem, niezależnie od tego, jakie 
zadanie miała do wykonania. Nie zostanie z Reyesem. Źle na nią 
działał. 
Budził w niej nienawiść, wściekłość, gwałtowność. Kiedy jednak 
patrzyła w jego oczy, pełne cierpienia i bolesnej wiedzy, czuła... coś 
zupełnie innego. Tonęła w nich, umierała, kawałek po kawałku, potem 
szybko przytomniała, ja znowu się scalało. Dla niego. Nie dla rodziny, 
nie dla siebie. Dla niego. 
Jak mogła zapomnieć o swoim zadaniu? Jak? Porwał ją, uwięził, teraz 
znowu sprowadził do twierdzy, a ona wbrew wszystkiemu pragnęła, 
by wziął ją w ramiona, pocieszał, może nawet dał rozkosz. Jakim 
sposobem wkradł się w jej najbardziej intymne fantazje, budził w niej 
zwierzęce reakcje? 
Wybiegła z sypialni, przemierzyła jeden, drugi korytarz, po czym 
zatrzymała się w obawie, że natknie się na któregoś z przyjaciół 
Reyesa. Zawróciła. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa i oto stała 
bezradnie na schodach, nie wiedząc, w którą iść stronę. Zrobiło się jej 
zimno, zaczęła drżeć, objęła się ramionami. Tylko Reyes był w stanie 
ją ogrzać. 
- Danika! 
O wilku mowa. Właściwie o demonie. Głos Reyesa, przepełniony 
paniką, ostry jak brzytwa, poniósł się echem po pustym korytarzu. 
Oparła się o balustradę schodów, zmęczona, na wpół przytomna. 
Powinnam uciekać, pomyślała, ale nie ruszyła się z miejsca. Jest 
głupia, ale chce go zobaczyć. 
- Danika! - Głos rozległ się teraz bliżej. 
Nie odpowiadała. I tak zaraz ją znajdzie. Nie będzie mu ułatwiać 
zadania. 
- Dani... 
Poczuła wionięcie powietrza na karku. Musiał zatrzymać się tuż za 
nią. Nie widziała go, ale czuła ciepło jego ciała. Przestała drżeć. 
Usiadł obok niej na schodach. 

background image

Długą chwilę siedzieli w milczeniu. 
W końcu Danika odwróciła głowę, spojrzała na niego. Zabłocone 
buty, wystrzępione dżinsy, mocne, muskularne ramiona. Trzy 
głębokie nacięcia na skórze. 
Patrzył nieruchomo przed siebie, ale musiał poczuć jej spojrzenie, bo 
odchylił się do tyłu i wsparł na łokciach, tak że musiałaby się 
odwrócić, by zobaczyć jego twarz. 
- Znowu się pokaleczyłeś - powiedziała, starając się nie ujawniać 
zatroskania. 
- Drobiazg. 
- Drobiazg! - prychnęła. - Nigdy nie widziałam takiego niezgrabiasza 
jak ty. Zawsze podrapany, poobijany, ciągle masz jakieś rany. 
Milczenie, a potem: 
- Chciałaś uciec ode mnie? 
- Tak. - Nie było sensu zaprzeczać. 
- Dlaczego? 
- Chyba nietrudno się domyślić. 
- Nie. Pytam, dlaczego się zatrzymałaś? 
Bała się prawdy, a była zbyt zmęczona, by wymyślać kłamstwa, 
zmilczała więc pytanie, zagaiła inny temat: 
- Dlaczego chcecie zabić moją matkę, siostrę, babcię? Nigdy nie 
podałeś mi powodów. Nie obraziłyśmy was, nie naruszyłyśmy 
waszego terenu, nie zrobiłyśmy nic, żeby sobie zasłużyć na... coś 
takiego. 
Reyes westchnął ciężko. 
- Nie, nie zrobiłyście nic złego. Ja nie chcę was zabijać. 
Nie wiedziała, czy może mu wierzyć. Tak czy inaczej serce zaczęło 
bić jej szybciej, jakby za chwilę miało wyskoczyć z piersi. W głosie 
pojawiła się chrypka, mówiła urywanymi słowami, przez ściśnięte 
gardło. 
- Ostatnio mówiłeś coś innego. Poprzednim razem... 
- Nie będziemy mówić o poprzednim razie. To zamknięty rozdział. 
Koniec. Kropka. 
- Nie. To nie jest zamknięty rozdział. - Gniew dodał jej sił. Uderzyła 
pięścią w kolano i noga podskoczyła niczym podczas badania 
odruchów bezwarunkowych. - Nigdy nie będzie. 
- Nie znęcaj się nad sobą, Daniko. - Reyes był tak samo rozeźlony jak 
ona. 

background image

- Zabawne, że akurat ty to mówisz. Poprzednim razem groziłeś mi, 
mówiłeś, że umrę, jeśli mnie znajdziesz. Znalazłeś mnie. 
Zwrócił ku niej gwałtownie głowę, wpił w nią świdrujące spojrzenie 
czarnych jak onyks oczu. 
- Tak powiedziałem, owszem, ale potem dowiodłem chyba, że nie 
jestem w stanie cię skrzywdzić w żaden sposób. 
Prawda. Niech go szlag. Cała wściekłość odeszła ją w jednej chwili. 
Odwróć wzrok. On cię wciąga w swój świat, odmienia twoje 
myślenie. Zniszczy cię. Wpatrywała się w czerwony chodnik, którym 
wyłożone były marmurowe schody, bardzo gruby i bardzo miękki. 
- Twoi przyjaciele nadal chcą mnie zabić. 
- Chcą? - Zaśmiał się, ale nie był to przyjemny dźwięk. - Nie, nikt nie 
chce cię zabić. Robią, co muszą. 
- Muszą mnie zabić? Teraz on zmilczał pytanie. 
- A ty? Pozwolisz im? 
Kolejne pełne smutku westchnienie. 
- Czy zrobiłem ci kiedyś krzywdę, choćby raz? Nie. 
- Co wiesz o mojej rodzinie, Reyes? Moja babcia... -Żołądek podszedł 
jej do gardła. Robiło się jej niedobrze. - Zniknęła dwa tygodnie temu. 
Reyes wyciągnął rękę, splótł palce z jej palcami. 
Danika zatchnęła się i wyszarpnęła dłoń. Zbyt silnie reagowała na 
jego dotyk. Trwało to moment, a ją ogarnął żar, rozchodzący się 
palącą falą po całym ciele, przenikający, zdało się, do szpiku kości. 
- Nie wiem nic o twojej babci, ale wiem, kto mógłby wiedzieć. 
Teraz zaśmiała się Danika i też nie był to miły dla ucha śmiech. 
- Tak. Jasne. 
- Mówię prawdę. Nie okłamywałbym cię w tak poważnej sprawie. 
Poważny ton nie przekonał Daniki. Słowa ją przekonały. Ich drogi 
krzyżowały się już po raz trzeci i Reyes ani razu nie uciekł się do 
kłamstwa, nie mogła mu nawet zarzucić, że nagina prawdę. Był do 
bólu szczery. Nadzieja i lęk... Czego dowie się od tego kogoś? Że jej 
bliscy żyją, mają się dobrze? Że umierały straszną śmiercią? 
- Weź mnie do tego kogoś. - Zabrzmiało to jak rozkaz. Zbliżyła twarz 
do jego twarzy tak blisko, że oddechy się mieszały. Wciągnęła 
głęboko powietrze. Tak głęboko, jakby chłonęła go. Bała się, że stanie 
się jej częścią. Jest częścią ciebie od samego początku, pomyślała. 
Nie, nie chcę w to wierzyć. 
- Nie zabiorę cię do niego, ale przepytam go. 

background image

- Do diabła, nie. - Chwyciła Reyesa za ramiona i potrząsnęła nim. - 
Chcę iść z tobą. 
- Ja... - Potarł kark. - Nie. 
- Owszem, tak. Jeśli nie zabierzesz mnie z sobą, będzie wojna. 
Długie, zmęczone westchnienie. 
- Dobrze, ale najpierw musisz coś zjeść. Ledwie możesz utrzymać 
głowę w górze. - Przyjrzał się jej uważnie, ale, trzeba było mu to 
oddać, bez pożądliwości. Twarz nie zdradzała żadnych emocji, aż tak 
bardzo się pilnował. 
- Muszę wiedzieć, co się z nimi dzieje. Nie przełknę ani kęsa, dopóki 
się nie dowiem. 
Zaczął kręcić głową, zanim skończyła zdanie. 
- Nie sprzeczaj się ze mną, nic ci to nie da. Najpierw zjesz, weźmiesz 
prysznic, potem zabiorę cię do niego. 
- Nie mów mi, co mam robić! Nie jestem już tą dziewczyną, którą 
byłam, kiedy mnie porwałeś i za-mknąłeś w twierdzy. Nie będę 
potulnie słuchała twoich poleceń. 
- Tak siebie widziałaś wtedy? Potulną? Spojrzała na niego z 
niedowierzaniem. 
- A ty nie? 
- Nie. Ja widziałem silną, dumną kobietę, która robiła wszystko, żeby 
uspokoić swoją rodzinę i utrzymać ją przy życiu. 
Nie reaguj. Tylko nie reaguj. 
- Byłam słaba, wystraszona. Teraz wiem, jak się bronić. - Powiedziała 
to z takim ogniem, że miał ochotę osobiście sprawdzić prawdziwość 
jej słów. Głuptaska. Była teraz słaba jak noworodek, ale ostrzegała go, 
że nie da się skrzywdzić, bo konsekwencje mogą być straszne. Kiwnął 
głową ze zrozumieniem. 
- Słyszałem, że zabiłaś istotę ludzką. 
Powiedział „istotę ludzką", przypominając w ten sposób o zasadniczej 
różnicy między nimi. W uszach zabrzmiał jej bolesny jęk rannego, 
znowu leżała na betonie, ciało zachowało pamięć tamtego momentu. 
Ołówek... Ostatnie tchnienie umierającego - była pewna, że właśnie 
wtedy napastnik umarł. Było jej już wszystko jedno, jak bardzo Reyes 
jest inny, pragnęła tylko jednego, żeby zapewnił jej bezpieczeństwo. 
- Danika. 
Wystarczyło, że wypowiedział jej imię, by otrząsnęła się z okropnych 
wspomnień. Pokręciła głową. 

background image

- Niczego nie żałuję. - Bardzo chciała, żeby to była prawda. W tej 
chwili nie miała pewności, była ciągle zbyt odrętwiała. 
- Cieszę się. 
Oczywiści, że tak... Chwileczkę, powiedział „cieszę się"? Dlaczego? 
- Miał najgorsze zamiary. Broniłaś się, zrobiłaś wszystko, żeby się 
ratować. Mogę tylko żałować, że mnie tam nie było. 
- Ostatecznie nie uratowałam się - powiedziała z goryczą i zaklęła. 
Nie powinna teraz wracać pamięcią do tego, co stało się potem i do 
dni spędzonych u Łowców. Miała zadanie do wykonania. 
- Jak się dowiedziałeś, co zaszło? Wydano nakaz aresztowania? 
Mówiła tak cicho, że sama ledwie się słyszała, ale Reyes 
odpowiedział natychmiast: 
- Nie wydano nakazu. Nikt nic nie wie. To, co ci teraz powiem, musi 
zostać między nami. Nienawidzisz nas i masz ku temu powody. 
Udzielanie ci informacji to głupota z mojej strony. Brak rozwagi. A 
jednak chcę, żebyś wiedziała, dlaczego zrobiliśmy to, co zrobiliśmy. 
Wstrzymała oddech. Bała się słuchać i bała się powstrzymać Reyesa, 
powiedzieć mu, żeby milczał. Jaki mroczny sekret zamierzał 
wyjawić? Ze podczas każdej pełni składają w ofierze dziewicę? I ona 
będzie następna? Ma dla niego medialnego newsa, nie jest dziewicą. 
Odetchnął głęboko, odwrócił wzrok. 
- Wiesz, że nie jesteśmy ludźmi. Nie mówiłem ci jeszcze, ale każdy z 
nas posiada swojego... demona. 
- W głosie Reyesa brzmiały smutek i rezygnacja. - Lucien jest 
strażnikiem demona Śmierci. Kiedy wy, ludzie, umieracie, to on 
odprowadza dusze w zaświaty. 
Wiem... Chciała tak powiedzieć i w ostatniej chwili ugryzła się w 
język. Nie do końca. Stefano przedstawił wszystko inaczej. Mówił, że 
wojownicy są demonami, a nie strażnikami demonów. Poczuła ulgę. 
Śmieszne, że jego słowa przyniosły taką ulgę. Teraz już nie musiała 
kryć się ze swoją wiedzą. 
Co ty robisz? - krzyczał głos wewnętrzny. Reyes nie miał pojęcia, że 
już wiedziała o wszystkim i tak powinno zostać. Nie może pokazać, 
że odczuła ulgę. Jak zatem powinna zareagować? Śmiechem? 
Krzykiem? 
- Demony - powtórzyła łamiącym się głosem. Co innego mogła 
powiedzieć? 
- Tak. 

background image

- Ja... coś podejrzewałam. - Wybrała półprawdę. 
- Kiedy tu byłam poprzednio, widziałam rzeczy, których nie 
potrafiłam wytłumaczyć. Nadnaturalne. 
Reyes kiwnął głową. Kolejna fala ulgi. 
- Nie chcę, żebyś się nas bała. Jesteśmy demonami, owszem, ale nie 
zrobimy ci krzywdy. W każdym razie nie większą niż dotąd - dodał 
przewrotnie. 
Nie była to obietnica całkowitego spokoju, a ona chciała się wesprzeć 
na Reyesie, może nawet wyznać, dlaczego jest w twierdzy i 
oczekiwać, że on rozwiąże za nią problem. Idiotyzm. Byłby dalej taki 
łagodny, gdyby poznał prawdę? Przysłali ją tutaj, żeby dowiedziała 
się możliwie jak najwięcej o wojownikach. Miała przekazywać 
Łowcom informacje, które zostaną wykorzystane przeciwko 
mieszkańcom twierdzy. 
Robisz to dla swojej rodziny, nie zapominaj. 
- Nie widziałam go tamtego wieczoru. Reyes znowu oparł się na 
łokciu. 
- Kogo nie widziałaś? 
- Luciena. Kiedy ten człowiek umarł, nie widziałam Luciena. 
Mówiłeś, że był tam i widział, co zrobiłam. 
- Ten człowiek nie umarł na ulicy, tylko trzy dni później w szpitalu. 
Nawet gdyby umarł w zaułku, też nie zobaczyłabyś Luciena. Kiedy 
wypełnia swoje powinności, przenosi się do świata duchowego, jest 
niewidzialny. 
Niech Reyes mówi. Stefano oczekiwał takich właśnie informacji. 
Ledwie to pomyślała, poczuła skrupuły. Skrupuły? Dlaczego? Reyes i 
jego horda zasłużyli sobie na to, żeby z nimi skończyć. 
- Jak to możliwe, że przenosi się do świata duchowego? Co wtedy 
widzi? 
- Ja ci nie odpowiem na te pytania. 
Nie naciskała, mogłoby się to wydać podejrzane. Jej umysł nie 
funkcjonował w tej chwili jak powinien. 
- Powiedziałeś, że każdy z was ma swojego demona. Ja... jakie to 
demony? 
Reyes usztywnił się, wyprostował. 
- Ludzie, którzy cię pojmali, to Łowcy. 
- Łowcy? Reyes nie odpowiedział, tak jak czasami ona nie 
odpowiadała. Może to lepiej. Mogła udawać, że to jeszcze jedna mara 

background image

senna. Chciała wierzyć, że jej rodzina ma się dobrze i nic im nie grozi, 
a jej jedyną troską jest termin ukończenia obrazu zamówionego przez 
klienta. Reyes jest normalnym człowiekiem, facetem, któremu się 
spodobała. Niemal. Prawie. 
- Ashlyn kiedyś o nich wspomniała, ale wtedy nie wiedziałyśmy, co to 
za jedni. 
- To ugrupowanie, które chce naszej śmierci. Uważają, że bez nas 
świat będzie lepszy. 
- Byłby? - nie mogła powstrzymać tego pytania. 
- Dopóki ludzie mają wolną wolę, świat nie będzie doskonały. Nie 
zmuszamy nikogo do czynienia zła. Każdy postępuje zgodnie z 
własnymi wyborami i decyzjami. - Każde słowo zaprawione było 
goryczą. - Łowcy nie chcą dostrzec tej prawdy. O wiele prościej jest 
znaleźć sobie kogoś, kto jest winny wszystkim problemom. Jesteśmy 
dla nich łatwym wyjaśnieniem rzeczy, których nie rozumieją. 
To, co mówił, brzmiało sensownie, ale Danika wolała pozostać 
ostrożna. Grała o zbyt wysoką stawkę. 
- A wy? Uprowadziliście nas i zamknęliście w swojej twierdzy też z 
własnej woli. Dlaczego? Odpowiedz wreszcie na moje pytanie. 
Powinnam wiedzieć. Dlaczego na nas polowaliście? Co miałyśmy z 
tym wszystkim wspólnego? Co miałyśmy wspólnego z wami? 
- Daniko... 
- Błagam cię. Odpowiedz. 
Pomasował klatkę piersiową w okolicy serca. 
- Bogowie nakazali Aeronowi... Pamiętasz Aerona? 
Wzdrygnęła się. Za chwilę usłyszy odpowiedź. Oczywiście, że 
pamiętała Aerona. Nigdy go nie zapomni. Zaraz potem, jak zostały 
uwięzione w twierdzy, to Aeron zabrał ją do miasta po lekarstwo dla 
dziewczyny Maddoksa. Nie pojmowała, jak normalna kobieta mogła 
tak stracić rozum, żeby związać się z jednym z wojowników. Nie 
rozumiała, chociaż polubiła Ashlyn, chyba nawet zaprzyjaźniła się z 
nią. 
Kiedy zdjął koszulę, przeraziła się, że ją zgwałci. Odpychała go od 
siebie gwałtownie, broniła się. Omal jej wtedy nie pobił. 
Reyes ją uspokoił, dotąd nie potrafiła powiedzieć, jak mu się to udało. 
W końcu pozwoliła, żeby Aeron wziął ją w ramiona. Rozwinął 
skrzydła i poszybowali nad Budapesztem. Poszybowali. Polecieli do 
hotelu, skąd Danika zabrała tylenol dla chorej Ashlyn. 

background image

Pamiętała, jak dziwni wydali jej się wtedy mieszkańcy twierdzy. 
Zanurzeni w przeszłości i nowocześni. Nie wiedzieli nic o ludzkich 
lekarstwach, ale mieli plazmowy telewizor i wiele innych 
technicznych gadżetów. Ubierali się jak dawni wojownicy, 
obwieszeni bronią, ale jeden z nich codziennie bywał w modnym 
klubie nocnym w Peszcie. Dbali o Ashlyn, chuchali na nią, ale 
zamierzali zniszczyć Danikę. Te sprzeczności wprawiały ją w 
pomieszanie. Dotąd nie potrafiła ich zrozumieć. 
- Pamiętam Aerona - przytaknęła po dłuższej chwili. 
- Bogowie nakazali mu zabić ciebie, twoją matkę, siostrę i babcię. 
Szeroko otworzyła oczy. Nie mogła uwierzyć. 
- Kłamiesz. Po pierwsze, nie ma żadnych bogów. Po drugie... 
- Nie ma żadnych demonów, to jasne. Otworzyła usta i zamknęła je na 
powrót, szukając 
w głowie w miarę koherentnej odpowiedzi. Stefano przemawiał do 
niej w podobnym tonie. Obaj panowie nie byliby zadowoleni, gdyby 
wiedzieli, jak bardzo podobnie rozumują. 
- Bogowie istnieją i pragną waszej śmierci. Im szybciej w to 
uwierzysz, tym większą masz szansę chronić się. 
- Ale dlaczego? Nie zrobiłam nic złego. Moja rodzina nie zrobiła nic 
złego. 
- Nie wiemy dlaczego. Miałem nadzieję, że ty będziesz wiedziała i 
pomożesz mi rozwiązać zagadkę. 
- Przykro mi, nie pomogę. - Zaśmiała się, zabrzmiało to tak jak 
rysowanie odłamkiem szkła po tablicy. - Co niedzielę chodziłam do 
kościoła, zawsze starałam się być miła dla ludzi, nigdy z rozmysłem 
nikogo nie skrzywdziłam. - Znowu przed oczami pojawił się obraz 
umierającego mężczyzny. - Teraz już nie mogę tego powiedzieć. 
Zanim spotkałam ciebie i twoich przyjaciół, uważałam się za całkiem 
przyzwoitego człowieka. 
- Jesteś przyzwoitym człowiekiem. Spojrzała na niego spod 
przymkniętych powiek. 
- Nie wiesz nic o mnie i nie chcę, żebyś wiedział. Chcę tylko, żebyś 
mnie zabrał do tego... - Nagle ją olśniło. Zamarła na moment 
wstrząśnięta. - To Aeron, tak? 
Reyes kiwnął głową z ociąganiem. 
Omal nie zwymiotowała na myśl, że znowu stanie twarzą w twarz ze 
skrzydlatym wojownikiem, ale powtórzyła: 

background image

- Zabierz mnie do niego. 
Reyes był spokojny, nieporuszony. 
- W mojej sypialni czeka taca zjedzeniem. Wiesz, co masz zrobić. 
Wrrrr! Uparł się. Nie przekona go. 
- Dobrze - skapitulowała. - Zjem, co przygotowałeś. - Chwyciła się 
balustrady i wstała. Nogi się pod nią ugięły. 
Reyes chwycił ją wpół, podtrzymał. Jego ręka paliła, taki bił z niej 
żar. 
- Mówiłam, żebyś mnie nie dotykał - syknęła. Syczenie było 
bezpieczniejsze niż mruczenie. 
Nie puścił jej, nie odsunął się, przeciwnie, przygarnął do siebie. 
Słyszała bicie jego serca, równy, spokojny rytm. 
- Puść mnie. Bardzo cię proszę, puść mnie. 
- Obawiam się, że to niemożliwe. Nigdy już nie uwolnisz się ode 
mnie. 
Zaniósł ją do swojej sypialni i położył ostrożnie na łóżku. Odsunęła 
się natychmiast od niego i sięgnęła po sandwicza. Chleb żytni z 
indykiem. Kiedy już zjadła, wzięła z tacy kilka winogron. 
Zaniknęła oczy, rozkoszując się ich smakiem. 
Reyes cofnął się, schował ręce za plecami i wbił sztylet w nadgarstek. 
Jak dobrze, dobrze. Nie przestawał przyglądać się Danice. Przyjęła 
spokojnie informację o demonach. Zaskoczyła go. Spodziewał się 
przerażenia, krzyku, może niedowierzania. A ona po prostu 
wysłuchała go, nie domagała się nawet dowodów. 
To oznaczało, że musiała wiedzieć wcześniej. 
Co jeszcze powiedzieli jej Łowcy? 
Nienawidziła wojowników. Czy Łowcy przekonali ją, żeby odegrała 
rolę Przynęty? Jeśli tak, to oznaczałoby, że pozwoliła nafaszerować 
się środkami nasennymi. Smutno mu się zrobiło, że podjęła aż tak 
ekstremalne kroki. 
Jakie dali jej zadanie? Miała im pomóc przeniknąć do twierdzy? 
Zbierać informacje o nim i pozostałych wojownikach? Zadawała 
sporo pytań, więc Łowcom musiało chodzić o informacje. 
Dopytywała się o Luciena i jego dar, chciała, żeby Reyes opowiedział 
jej o swoim demonie. Zamierzała przekazywać Łowcom wszystko, co 
usłyszy? 
Dla swojej rodziny była zapewne gotowa na wszystko. Dziwisz się? 
Nie, nie dziwił się, nie obwiniał jej. Ale myśl, że Danika działa 

background image

przeciwko niemu, bolała. Maddox omal nie zabił Ashlyn podobnymi 
podejrzeniami. Jeśli przyjaciołom przyjdzie do głowy, że Danika jest 
Przynętą, zażądają, żeby Reyes ją zlikwidował. Albo sami to zrobią. 
Nie walczył z Łowcami od tysięcy lat, dopiero w ostatnich miesiącach 
sytuacja uległa zmianie. Doskonale pamiętał, jak się zaczęły krwawe 
rozprawy. Krew, krzyki konających, śmierć, destrukcja. Każdy cień 
kryjący się w mroku był podejrzany, każdy obcy mógł być zabójcą. 
Reyes nie bał się nigdy, nie znał strachu, w końcu był urodzonym 
wojownikiem. Był zadziorny, hardy, bez trudu wygrywał krwawe 
starcia, bez trudu zdobywał kobiety. Zabijał bez litości, bez 
skrupułów, brał każdą kobietę, która go chciała. Uczył je odnajdywać 
rozkosz w bólu i nie przejmował się skutkami tych nauk. Były takie, 
które unicestwiały swoich następnych partnerów, inne kierowały 
agresję przeciwko samym sobie. Tak czy inaczej niszczył je. 
Wypalone, puste szukały już tylko zaspokojenia w bólu zadawanym 
sobie i innym. 
Z Daniką tak nie postąpi. Nie pozwoli też, żeby przyjaciele ją 
skrzywdzili. Niezależnie od tego, jakie zadanie miała do wykonania. 
Zbyt wiele wysiłku włożył w to, żeby sprowadzić ją bezpiecznie do 
twierdzy. Bardzo jej potrzebował, nie wyobrażał już sobie życia bez 
niej. Albo zdobędzie jej uczucie, albo uniemożliwi jej kontakt z 
Łowcami. 
Rzecz postanowiona. Nie pozwoli jej odejść, nie wyobrażał sobie 
tego. Przy niej codzienna męka stawała się łatwiejsza do zniesienia. 
Kiedy była blisko, nie tęsknił już tak za bólem. Ani razu nie pomyślał, 
żeby rzucić się na skały z dachu twierdzy. Zadowalał się jednym, 
dwoma nacięciami skóry. Niezwykłe. 
- Dziękuję za jedzenie - burknęła i włożyła winogrono do ust. 
- Bardzo proszę. - Nie była już taka blada, nie trzęsła się tak jak przed 
kwadransem. Ciągle miała umazaną twarz, ale błękitne żyłki schowały 
się. - Jak skończysz, weź prysznic. 
Najeżyła się, nie spojrzała na Reyesa. 
- Strata czasu. 
- Nie szkodzi. 
- Aeron nie będzie chciał rozmawiać z brudną kobietą? - zapytała 
niemal napastliwie. - Nie przypuszczałam, że demony mają takie 
wysokie wymagania w kwestiach higieny osobistej. 

background image

- Chcę, żebyś się dobrze poczuła - powiedział z westchnieniem. - 
Żebyś miała jasny umysł. Będziesz potrzebowała wiele siły. Prysznic 
dobrze ci zrobi. 
Udobruchał ją. 
- Dobrze, ale musisz wyjść z pokoju. 
- Jaka szkoda - mruknął. Spojrzała w końcu na niego. 
- Co to miało znaczyć? 
Kiedy na niego patrzyła, wszystko jedno z jakim wyrazem twarzy, 
budziło się w nim pożądanie. Nawet teraz czul podniecenie, miał 
ochotę jej dotknąć. Nie możesz. Wiesz o tym doskonale. 
- W komodzie są czyste rzeczy, wybierz sobie coś. Sięgnęła po 
następne winogrono, nie odrywając spojrzenia od Reyesa. 
Wyobraził sobie, że znowu zatapia zęby w jego szyi. Ból... rozkosz... 
dziwnie zmieszane uniesienie. Jego anioł otworzy przed nim niebo. 
Jego anioł? Niebezpieczne pragnienie, niebezpieczna myśl, ale nic na 
to nie mógł poradzić. Wszystko w nim krzyczało, że Danika należy do 
niego. Że pisane jest im być razem. 
Wątpił, by się z tym zgodziła. Gdyby go pragnęła, tak jak on pragnął 
jej, nie potrafiłby jej odmówić, nie pohamowałby się. Wziąłby ją. Jak 
wyglądałoby potem jego życie, jak dalej miałby żyć ze świadomością, 
że ją zniszczył, zaraził potrzebą zadawania bólu? 
Mroczne myśli nie zmniejszyły ani trochę podniecenia. 
- Wrócę niedługo. 
Danika spojrzała na jego lędźwie i zrobiła się czerwona jak piwonia, 
szybko odwróciła wzrok. 
- Okay. Nie musisz się spieszyć. 
Gdyby się dowiedziała, jak bardzo potrzebował fizycznego cierpienia, 
że bez niego zaczynał tracić rozum, gdyby przekazała tę informację 
Łowcom... byłoby naprawdę kiepsko. 
Powinien bardzo uważać. Pragnął jej, chciał jej pomóc, ale musi być 
ostrożny. Po raz pierwszy w życiu chciał ulżyć cierpieniu zamiast je 
zadawać. 
Odwrócił się i ruszył do drzwi. 
- Reyes. 
Zatrzymał się, spojrzał przez ramię. 
- Tak. 
- Znam cię, ale nic o tobie nie wiem. 
- Chcesz wiedzieć? 

background image

Kiwnęła głową z niejakim ociąganiem. 
Kierowała nią zwykła ciekawość czy zbierała jednak informacje dla 
Łowców? Wydawało mu się, że obojętne mu są intencje Daniki, ale 
teraz pragnął, żeby przemawiała przez nią ciekawość. Żeby zależało 
jej na lepszym poznaniu jego osoby, jego życia, odczuć, myśli. Chciał 
być dla niej kimś ważnym. 
- Co chciałabyś o mnie wiedzieć? 
Wzruszyła ramionami i przesunęła dłonią po kołdrze obleczonej w 
czarną satynę. 
- Jak długo tu mieszkasz? Jakie masz hobby? Czy masz dzieci? O 
czym marzysz? 
Dość niewinne pytania, pomyślał. 
- Mieszkam tu wystarczająco długo, dłużej niż możesz sobie 
wyobrazić. Mam jedno hobby - broń. Kolekcjonuję broń, sam czasami 
coś wyrabiam, lubię ją czyścić, dbać o nią, oglądać swoje zbiory... Nie 
mam dzieci. - Bał się, że skrzywdzi dziecko, gdyby je miał. I że, 
zrodzone ze śmiertelniczki, musiałyby umierać, a on żyłby dalej. 
Współczuł Maddoksowi, który kiedyś będzie zapewne musiał żegnać 
swojego potomka. Marzę o... - O tobie. - O spokojnym życiu bez 
cierpień. 
- Co... 
- Dość pytań. Najwyższy czas, żebyś wzięła prysznic. Wrócę za pół 
godziny. Bądź gotowa. Spróbujemy dowiedzieć się czegoś o twojej 
rodzinie. 
- Dwadzieścia minut. - Ich spojrzenia się spotkały. Reyes widział w 
oczach Daniki determinację i... nienawiść? Do niego? Do Aerona? - 
Wróć za dwadzieścia minut. 
Kiwnął głową. Już za nią tęsknił. 
- Do zobaczenia. 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

Reyes ruszył do pokoju Luciena, starając się unikać po drodze 
przyjaciół. Był zbyt podniecony, rozpalony. Rozstanie z Daniką, 
nawet na dwadzieścia minut, wymagało od niego ogromnego wysiłku. 
Widział ją pod prysznicem, wyobrażał sobie, jak woda spływa po 
krągłościach jej ciała, jak ścieka z pępka niżej... między uda... 
Był ciekaw, jak Danika smakuje. Czy jest słodka jak anioł? Czy 
szelmowska jak diabliki w jej oczach? Demon też chciał wiedzieć. 
Tłukł się po jego głowie i prawie łkał z ciekawości. 
- Umieścimy Willa w pokoju obok naszej sypialni - usłyszał 
stłumiony głos Anyi dochodzący zza zamkniętych drzwi. 
Reyes musiał nastawić uszu, bo demon coraz głośniej się 
awanturował: 
- Danika, Danika. 
- Ja go tu nie chcę, kobieto. Musi wyjechać. 
- Znosisz swoich przyjaciół dzień po dniu przez stulecia. - Anya 
nadąsała się. - Wytrzymasz z moim przez tydzień. 
- Twój przyjaciel próbował cię zabić. Rozległ się łoskot, Anya 
musiała czymś rzucić. 
- To przeszłość. Nie pamiętam, co się działo pięć minut temu, tym 
bardziej kilka tygodni temu. 
- Nienawidzisz go. 
- Żartujesz chyba. Ja go kocham. Znam go od niepamiętnych czasów, 
wiele nas łączy. Był moim pierwszym prawdziwym przyjacielem, 
kiedy jeszcze mieszkałam na Olimpie. 
- Kobieto. On próbował zabić też mnie. Przysięgałaś, że nigdy mu nie 
darujesz, że będziesz go karała do końca jego nędznego życia. 
- A jest lepsza kara niż mieć go koło siebie? Nie, to nie tak. 
Ostatecznie wszystko dobrze się skończyło, chcę mu dać jeszcze jedną 
szansę. 
Lucien wydał z siebie groźny pomruk. 
- Chłopaki go zabiją. Ma szczęście, że jeszcze go nie zamordowali. 
- Dlaczego mieliby zabijać faceta, dzięki któremu nie mam czasu się 
ich czepiać? 
Dwadzieścia minut, pomyślał Reyes, i znowu zobaczę Danikę. 

background image

Danika. Demon zaskomlił żałośnie. Reyes nie mógł mieć do niego 
pretensji. 
Nie chciał przerywać sprzeczki, niemniej zapukał do drzwi. 
Umilkli natychmiast, rozległy się ciężkie kroki i w progu stanął 
Lucien z nasrożoną miną, zza jego pleców wychyliła się Anya i 
wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu. 
- Cześć, Cierpiątko - przywitała Reyesa i objęła Luciena wpół. - Co 
się dzieje? 
Poczuł dźgnięcie zazdrości. Paskudne uczucie. Danika. 
- Mogę zabrać cię do Aerona. 
 „Życie bez cierpień". 
Słowa Reyesa rozbrzmiewały jeszcze Danice w uszach, kiedy Reyes 
zamknął za sobą drzwi. Co chciał przez to powiedzieć? Mogła 
zastanawiać się w nieskończoność, wątpiła, czy znajdzie odpowiedź. 
Najedzona, wzmocniona, znowu poczuła się jak człowiek. W 
komodzie, ku swemu zdumieniu, znalazła kobiece ubrania, w jej 
rozmiarze. Co jest, do diabła? Wyjęła dwie bluzki, obejrzała je 
uważnie. Potężny Reyes nie wcisnąłby się w nie, nie mogła więc 
posądzać go o trans-westytyzm. Albo miał dziewczynę, która nosiła 
ten sam rozmiar co ona - dlaczego na tę myśl poczuła niemiły ucisk w 
żołądku? - albo kupił ubrania specjalnie dla niej. 
W komodzie znalazła miękkie T-shirty, swetry, dżinsy, rzeczy, jakie 
zwykle nosiła, taką garderobę zabrała do Budapesztu. A więc kupował 
z myślą o niej. Dlaczego to zrobił? 
Czy odpowiedź jest naprawdę ważna? 
Wyjęła T-shirt i dżinsy. Stanik i majteczki, bo o bieliź-nie też 
pomyślał. 
Wzięła szybki prysznic, mydło i szampon przypominały o Reyesie. 
Leśne, ponętne zapachy. On jest demonem, nie zapominaj. 
Kiedy rozległo się delikatne pukanie do drzwi, była gotowa: szary T-
shirt, stylowe dżinsy, czarny blezer. Mokre włosy zaczesała do tyłu. 
Płukanka częściowo się zmyła i gęsta czupryna była teraz czarno-biała 
jak ogon skunksa. Nie chciała, żeby Reyes taką ją oglądał, ale w 
końcu wszystko jedno, co on sobie pomyśli. Trzeba zapomnieć o 
próżności. 
Dotknęła kostek, upewniając się, czy sztylety, które zdjęła ze ściany, 
są dobrze przytroczone. 

background image

- Wejdź - zawołała gotowa rozpocząć wojnę, gdyby Reyes się 
rozmyślił i nie chciał jej zabrać do Aerona. 
Drzwi skrzypnęły i w sypialni pojawiła się... 
- Ashlyn! 
- Danika! - Ashlyn uśmiechała się radośnie. Danika otworzyła szeroko 
ramiona. Najlepsza rzecz, 
jaka ją spotkała, kiedy została uwięziona w twierdzy 
- przyjaźń z Ashlyn. Od pierwszej chwili połączyła je silna i trwała 
więź. 
Uściskały się serdecznie. Danice brakowało Ashlyn w czasie tułaczki 
po Stanach, ale dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo za nią 
tęskniła. 
- Myślałam o tobie codziennie. - Ashlyn nie wypuszczała Daniki z 
objęć. - Co się z tobą działo? Jak się czujesz? 
- Uciekałam, cały czas byłam w drodze. Jak się czuję? Mogłoby być 
lepiej. Co u ciebie? 
- Pewnie mnie znienawidzisz, ale czuję się wspaniale. - Ashlyn 
odsunęła się i przyjrzała przyjaciółce z troską w oczach. - Schudłaś 
okropnie i masz cienie pod oczami. 
- Ty natomiast wyglądasz pięknie. Promieniejesz. Wojownicy muszą 
cię rozpieszczać. 
- Traktują mnie jak królową. - Ashlyn zamilkła na moment. - 
Potrzebujesz czegoś? Mogę coś dla ciebie zrobić? 
- Kup mi bilet do domu. Znajdź moją rodzinę. Przynieś mi głowę 
Reyesa na tacy. Poza tym niczego mi nie trzeba. 
Ashlyn znowu się uśmiechnęła, jak kobieta do kobiety. 
- Reyes nie jest taki zły. Czasami trudny, ale kochany. 
- Ujęła Danikę za rękę i pociągnęła w stronę łóżka. - O nic nie 
powinnaś się martwić. Wiele się zmieniło. Panowie już nie rządzą. 
Anya i Cameo trzymają ich krótko. Poznałaś je? Nie. Polubisz obie. 
Znajdziemy sposób, żeby uratować twoją rodzinę. Na pewno 
znajdziemy. Chłopaki pomogą. Mają złote serca, trzeba tylko trochę 
lepiej ich poznać. 
- Ash, to demony. Najprawdziwsze demony z piekła rodem. 
- Wiem. 
Danika gapiła się na przyjaciółkę niepewna, czy aby dobrze usłyszała. 
- Wiesz? I pomimo wszystko mieszkasz tutaj? Z własnego wyboru? 
Przez nikogo nie przymuszana? 

background image

- Tak. - Ashlyn spojrzała na Danikę spod rzęs. - Mało tego, niedługo 
pojawi się na świecie mały demonek. Maddox i ja spodziewamy się 
dziecka. - Mrucząc ze szczęścia, Ashlyn przesunęła dłonią po lekko 
zaokrąglonym brzuchu. - Nie mogę się doczekać. 
- Ash, gratulacje. - Danika naprawdę cieszyła się szczęściem 
przyjaciółki. - Jesteś pewna, że Maddox... 
- Będzie wspaniałym ojcem - oznajmiła Ashlyn z głębokim 
przekonaniem. 
Pod warunkiem, że moja wraża robota mu w tym nie przeszkodzi. 
Nowy problem. Danika zamknęła oczy. Jeśli zaszkodzi Maddoksowi, 
skrzywdzi Ashlyn, najsłodszą istotę, jaką spotkała. A dziecko? Jak 
Łowcy potraktują potomka demona? 
- Co się stało? Zbladłaś okropnie. 
- Głowa mnie rozbolała - skłamała Danika. 
- Biedactwo. Tyle przeżyłaś przez ostatnie miesiące. Kiedyś poleciałaś 
z Aeronem do miasta po tylenol dla mnie, teraz mam okazję 
zrewanżować się za tamto poświęcenie. - Ashlyn uściskała 
przyjaciółkę. - Od tamtego czasu w domu jest potężny zapas tylenolu, 
na wszelki wypadek. Zaraz ci przyniosę. 
Rozległy się kroki, skrzypnęły drzwi. Wpakowałam się. Strasznie, 
koszmarnie zabrnęłam w sytuację bez wyjścia. Nie może przecież 
skrzywdzić Ashlyn. Na samą myśl o takiej ewentualności robiło się jej 
niedobrze. 
Danice nie było dane rozważyć, jak ma wypełnić swoje zadanie, 
oszczędzając Ashlyn. Drzwi otworzyły się z impetem, Danika 
natychmiast uniosła powieki. W progu stał wojownik, którego nigdy 
nie widziała. Był wysoki, mocno zbudowany jak cała reszta, ale miał 
twarz typowego Amerykanina i brązowe oczy młodego baseta. 
- Kim jesteś? Czego tu szukasz? Gdzie Reyes? 
- Jestem Sabin. - Uff, Danika nigdy chyba jeszcze nie słyszała równie 
aroganckiego głosu. Zamknął drzwi, ale nie podszedł bliżej. - 
Chciałem zadać ci kilka pytań. Nie wiem, gdzie jest Reyes. 
- Wyjdź, jeśli łaska. - Miała ochotę chwycić za sztylet. Spokojnie. Nie 
trać głowy. Nie zdradzaj, że masz broń. Chodziłaś na kursy 
samoobrony, wiesz, co robić, gdyby zaatakował. Gardło, oczy, krocze. 
W tej kolejności. 

background image

Sabin ani myślał wychodzić. Oparł się o drzwi i założył ręce na piersi. 
Był przystojny. Mocne, surowe rysy. Kobiety musiały za nim szaleć. 
Ona najchętniej wyrwałaby mu serce z piersi. 
- Jesteś jednym z nich. 
Zrobił kilka kroków, zreflektował się i cofnął pod drzwi. Dlaczego? 
- Jednym z których? 
Była zdumiona jego spokojem. Tylko to niesamowite spojrzenie, 
ostre, jakby przecinał ją wzrokiem na pół. 
- Jesteś demonem. 
- Reyes powiedział ci, że jesteśmy demonami? 
- Tak. 
W ciemnych oczach pojawił się groźny błysk. 
- Wątpię, żeby z niego był taki niegrzeczny chłopiec. 
Spędziłaś ostatnio trochę czasu z Łowcami, idę o zakład, że to oni ci 
powiedzieli. 
- I? 
- Ciekawe, że nie pytasz mnie, kim są Łowcy i jaki cel im przyświeca. 
Niech to! Uniosła wysoko głowę. 
- Wiem od Reyesa. - Prosił cię, by ta rozmowa została między wami. 
Wrr! Nie mogę mieć wyrzutów sumienia, że wydałam go przed jego 
przyjacielem. A ten facet nie obudzi we mnie poczucia winy tylko z 
tej racji, że porwali mnie Łowcy. 
- Jakie zadanie ci dali? Powiedz, a może daruję ci życie. 
Czuła, jak krew w żyłach zamienia się w lód. Na pewno zbladła. 
- Kazali mi zabić was - powiedziała, trzymając się możliwie blisko 
prawdy. Tak było najbezpieczniej. 
Sabin osłupiał. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi. 
- Będziesz próbować? 
Źrenice Daniki zamieniły się w maleńkie szparki. 
- Zależy, czego się dowiem o swojej rodzinie. Sabin wyjął sztylet, 
szmatkę i zaczął polerować broń 
z obojętną miną. 
- Nie pozwolę, żeby coś złego spotkało moich przyjaciół. W życiu. 
Piekący ból w piersi. 
- A ja nie pozwolę, żeby coś złego spotkało moją rodzinę. - Boże, oby 
wszystko było dobrze. - Mam się bać twojego sztyletu? - Owszem, 
bała się. Sukinsyn. Nie, nie okaże lęku. - Musiałbyś się bardziej 
postarać. - Oby nie. 

background image

- Jesteś teraz na ich radarze. Wiesz o tym? - Mówił od niechcenia, 
jakby w ogóle nie słyszał jej słów. - Łowcy nie odczepią się od ciebie. 
Jeśli ich zdradzisz i przejdziesz na naszą stronę, w co wątpię, będą na 
ciebie polować, dopóki cię nie pojmają. A potem zamęczą na śmierć 
torturami. O ile ja ci daruję życie, oczywiście. 
- To znaczy, że tak czy inaczej czeka mnie marny koniec? - Zaśmiała 
się znowu tym brzydkim, zgrzyt-liwym śmiechem. Radość, która ją 
ogarnęła na widok Ashlyn, wydawała się mglistym wspomnieniem. - 
Uwaga, news medialny. Sama zdążyłam to zrozumieć jakiś czas temu, 
palancie. 
Nieznaczne drgnięcie warg. Rozbawiła go? A może zirytowała? 
- Tortury Łowców to dziecinna igraszka w porównaniu z tym, co ja ci 
zrobię, jeśli tylko zobaczę, że zagrażasz moim przyjaciołom. Zanim 
podejmiesz jakiekolwiek działanie. Nie oni są źródłem wszelkiego zła 
i problemów tego świata. Zasługują na to, żeby żyć szczęśliwie. 
Coś ją uderzyło w suchym tonie jego głosu. 
- Ty nie zasługujesz? 
Puścił pytanie mimo uszu. Reyes i jego przyjaciele byli mistrzami 
przemilczeń i uników. Odpowiadali wyłącznie na pytanie, na które 
mieli ochotę odpowiedzieć, inne ignorowali, jakby w ogóle nie padły. 
- Wiedz, że moja rodzina jest dla mnie wszystkim i skręcę kark 
każdemu nieśmiertelnemu, który choćby pomyśli o skrzywdzeniu ich. 
- Mówisz jak prawdziwy Łowca. - Sabin pokręcił głową. - Spróbuj 
tylko skręcić któremuś kark, jak to nazywasz, i będziesz musiała 
pożegnać się ze swoim pięknym światem. W razie ich śmierci demony 
wydostaną się na wolność i zapanuje chaos, jakiego nikt nie widział. 
- Ratowanie moich najbliższych warte jest każdej ceny. 
- Mogę powiedzieć podobnie: będę chronił swoich 
najbliższych za każdą cenę. - W głosie Sabina zabrzmiało ostrzeżenie. 
Moja rodzina musi się ukrywać z mojej winy. Danika pobladła. Czy 
rzeczywiście ponosiła całkowitą odpowiedzialność za wszystko, co 
zdarzyło się w ostatnich miesiącach? Może coś przeoczyła, może 
mogła uczynić więcej, zdobyć się na większy wysiłek, walczyć 
bardziej zaciekle? 
Jeśli zginą, to będzie moja wina. 
Piekące łzy napłynęły jej do oczu. Łzy żalu i przerażenia. Ponosiła 
odpowiedzialność. Tamtego wieczoru, kiedy Lucien i Aeron pojawili 
się w hotelu, sparaliżował ją strach. Nie krzyczała, nie wzywała 

background image

pomocy. Pozwoliła się związać, zabrać całą rodzinę i zawieźć do 
twierdzy. 
Jak mogła być taka... bierna? 
Sabin spojrzał na nią ze zrozumieniem. 
- Może sama zajmiesz się sprawą? Oszczędzisz mi kłopotu. 
To znaczy, ma się zabić. Nie znał jej zupełnie. Danika nigdy nie brała 
pod uwagę samobójstwa. Zbyt dobrze pamiętała, jak strasznie cała 
rodzina przeżyła próbę targnięcia się na życie, podjętą kiedyś przez 
babkę. Zapłakana twarz matki, łkanie po kątach, pełne rozpaczy 
szepty. I kłamstwa. Babcia miała wypadek, musi wyjechać na kilka 
miesięcy, żeby wrócić do zdrowia. 
Za zamkniętymi drzwiami mówiło się coś zupełnie innego. Dlaczego 
to zrobiła? Ma przecież wspaniałe życie. Żadnych powodów, żeby 
kończyć z sobą. 
Zabawne, że słowa te padły z ust jej ojca. On też miał wspaniałe 
życie, a jednak wkrótce po załamaniu babki spakował swoje rzeczy i 
wyniósł się, żeby zacząć wszystko od początku. Boże, skąd brały się 
te depresyjne zachowania? 
Drzwi się nagle otworzyły, wszedł skrzywiony Reyes, zaraz za nim 
Lucien. Na widok Reyesa serce zabiło jej szybciej. Serce zdrajczyni... 
Wróg, napomniała się. Ile razy będzie musiała to sobie powtarzać? 
Dlaczego jej umysł nie przyjmuje do wiadomości zasadniczego 
przesłania? Próbowała odwrócić wzrok, ale nie mogła nie zauważyć 
paskudnego cięcia na policzku. 
Panowie musieli się pobić. Obaj mieli posiniaczone twarze, 
zadrapania, opuchnięte wargi. Obaj byli brudni, jakby tarzali się w 
błocie. Na T-shircie Reyesa dojrzała ślady krwi. Widać był tym, który 
bardziej oberwał. 
Nie będę się przejmowała Reyesem. 
Wnieśli z sobą zapach róż i... zbuczych jaj. Zmarszczyła nos z 
obrzydzeniem. Ugh. 
Reyes zobaczył Sabina i skrzywił się jeszcze bardziej. Spojrzał na 
nieproszonego gościa, na Danikę, znowu na gościa. Już wściekły, 
zacisnął dłonie i podszedł do Sabina. 
- Co tutaj robisz? 
- Ktoś musiał ją przepytać - oznajmił Sabin, unosząc wysoko brwi. - 
Ty tego nie zrobiłeś, to ja się podjąłem. 

background image

- Żaden z was nie ma prawa się do niej zbliżać. Stali naprzeciwko 
siebie napięci, gotowi do walki. 
Gdyby Danika nie była tak zdegustowana i wystraszona, bawiłaby się 
widokiem dwóch kogutów. 
- Żyje, prawda? W czym problem? Reyes zwilżył wargi językiem. 
- Nic ci się nie stało? 
- Nie. Dziękuję, że pytasz - oświadczył Sabin. 
- Nie ciebie pytam. Daniko, wszystko w porządku? - Reyes nie 
odrywał morderczego spojrzenia od Sabina. 
Fizycznie? 
- Wszystko w porządku. - Tylko ten straszny ucisk w gardle. Reyes 
odsunął Sabina tak gwałtownie, że ten się zachwiał. 
- Nie waż się do niej więcej zbliżać. 
Danika wstrzymała oddech. Oczekiwała, że Sabin rzuci się na Reyesa 
i zaczną tarzać się po podłodze. Nie rzucił się. 
- Wyświadczyłem ci przysługę, chłopcze. Powinieneś mi 
podziękować. 
Danika podeszła do nich. Nie wiedziała, co chce zrobić czy 
powiedzieć. Nie musiała się zastanawiać: Lucien stanął przed nią, 
zagrodził drogę. 
- Dość tego - powiedział do przyjaciół. - Sabin, przygotuj swoją 
grupę. Rano wyjeżdżamy do Rzymu. 
- To nie koniec - powiedział Sabin. 
- Wiem. - Zmęczone westchnienie. 
- Dlaczego plany uległy zmianie? - Reyes zwrócił się do Luciena. 
- Research, który przeprowadzaliśmy w domu, nic nie dał. Wracamy 
do świątyni i dalej będziemy szukać tam tropów. 
Po skórze Reyesa przebiegło wyładowanie elektryczne. Antycypacja? 
Myśl, że zostanie z nią w twierdzy sam? Danika szeroko otworzyła 
oczy. Czy to ważne? Ostatnio nieustannie miała do czynienia z 
nadnaturalnymi zjawiskami. Jeszcze trochę, a bezpowrotnie zapomni, 
co znaczy normalność. 
Czy kiedykolwiek była normalna? 
Kiedy była mała, jej koleżanki z klasy bawiły się w Barbie, ona 
bawiła się w anioła. Udawała, że ma skrzydła, lata nad boiskiem i 
walczy ze złymi mocami. Kiedy zło rzeczywiście zapukało do jej 
drzwi, zwinęła się w kłębek i wzywała mamę. 
Nigdy już się tak nie zachowa. 

background image

- To nie koniec - powtórzył Sabin i wyszedł z pokoju, trzaskając 
drzwiami. Damka została sama z Reyesem i Lucienem. Nie trać 
odwagi. Wysunęła hardo brodę. 
Reyes odwrócił się do niej powoli. Ściągnięte rysy, nieprzytomne, 
nawiedzone spojrzenie. 
- Miałaś łzy w oczach, kiedy wszedłem. - Muskuł na skroni drgnął 
kilka razy w nerwowym tiku. - Sabin zasiał jakieś wątpliwości w 
twoim umyśle? 
Tik zwykle oznaczał, że przez duszę Reyesa przetacza się burza. Nie 
znała go zbyt dobrze, ale to akurat wiedziała. 
- Wątpliwości? Reyes kiwnął głową. 
- Wątpliwości dotyczące twojego postępowania, ciebie samej... 
- Nie. Ostrzegł mnie tylko, że będzie ze mną źle, jeśli spróbuję wam 
szkodzić. 
- On nie wypowiada wątpliwości głośno. Sączy je do twojego mózgu. 
- O czym ty mówisz? Jedyna wątpliwość, która przyszła mi do 
głowy... - Dobry Boże. Danika zatchnęła się z wrażenia. - To jego 
demon? Na tym polega jego siła? Zasiewa w umysłach ludzi 
wątpliwości? Zaczynają powątpiewać w słuszność własnego 
postępowania... Zaczynają wyrzucać sobie, że coś zrobili albo czegoś 
nie zrobili? 
Kiwnięcie głową. 
Przypomniała sobie ponure myśli, które nachodziły ją w obecności 
Sabina. 
- Sukinsyn. Zabiję go. - Rzuciła się do drzwi. Znajdzie go i... 
Reyes chwycił ją za ramiona i przytrzymał, dopóki się nie uspokoiła. 
- Czym się posłużył przeciwko tobie? - Reyes ujął delikatnie twarz 
Daniki w dłonie. Nie odsunęła się. Ofiarował jej pociechę, którą 
przyjęła z wdzięcznością. Potrzebowała tego. 
- Użył mojej rodziny. Zaczęłam myśleć, że to wszystko moja wina. 
Reyes gwałtownie pokręcił głową. 
- To wina bogów, nasza, ale nie twoja. 
Łzy znowu napłynęły jej do oczu. Miała wrażenie, że przez ostatnie 
pół godziny nie robiła nic innego poza powstrzymywaniem się od 
płaczu. 
Przycisnął mocniej dłonie do jej policzków. 
- Jesteśmy wojownikami i jesteśmy nieśmiertelni. Byliśmy uczeni 
zabijać. Jaką krzywdę mogłabyś nam wyrządzić? 

background image

- Jeszcze - powiedziała po prostu. Tak dobrze było czuć jego dotyk. 
Jak mogła myśleć, że powinna trzymać się od niego z daleka? 
- Nic się nie zmieni. 
- Tego nie wiadomo. - Wtulić twarz w zagłębienie między ramieniem 
i szyją. Wdychać jego zapach. Nie poruszyła się, ale była to jedna z 
najtrudniejszych chwil w życiu Daniki. 
Reyes uśmiechnął się. 
- Jesteś bardzo uparta. 
Ten uśmiech zupełnie ją rozbroił. Zwykle irytował się, srożył, 
wściekał, klął, ale nigdy jeszcze nie uśmiechnął się. A teraz cudowny 
uśmiech rozświetlał twarz, sięgał oczu, zamieniając je w płynny miód. 
Przeszedł ją dreszcz i odsunęła się od Reyesa. Dość tego. Dość 
pocieszania. Nie może ulegać emocjom. Nie wolno ci przeżywać 
takich uniesień. Naprawdę powinnaś trzymać się z dala od niego. 
Gdyby się teraz nie cofnęła, pewnie padłaby w jego objęcia, zaplotła 
dłonie na jego karku i pocałowała go. 
Reyes opuścił ręce, westchnął. Danika wbiła paznokcie w dłoń. To 
jest rzeczywistość, mówiła sobie. Rzeczywistość przepełniona 
cierpieniem, desperacją. Determinacją. Nie ma w niej miejsca na 
romantyczne przeżycia. Na wzdychanie do Reyesa. 
- Przyniosłam ty...lenol - wyjąkała Ashlyn. Otworzyła dłoń, na której 
leżały dwie biało-czerwone kapsułki. W drugiej dłoni trzymała 
szklankę wody. - Przepraszam, nie chcę przeszkadzać. 
- Nie przeszkadzasz - uspokoił ją Lucien. Reyes cofnął się o kilka 
kroków. 
Cholera. Zapomniała zupełnie, że Lucien cały czas był w pokoju. 
- Dziękuję za proszki - Danika zwróciła się do Ashlyn, szczęśliwa, że 
przyjaciółka przerwała trudną scenę. Wcześniej skłamała, ale teraz 
głowa rozbolała ją naprawdę. Połknęła kapsułki i popiła solidnym 
łykiem wody. 
- Ashlyn, dziękuję, że zaopiekowałaś się moją... - zaczął Reyes. - 
Daniką. 
- Żaden kłopot. - Ashlyn spojrzała na obu wojowników, jakby chciała 
odkryć, co się dzieje, ale przez grzeczność o nic nie pytała. - 
Przepraszam, że tak długo to trwało, ale po drodze spotkałam 
Maddoksa no i... Mogę coś jeszcze zrobić dla ciebie? 
Danika pokręciła głową. Miała ochotę uczepić się ramienia 
przyjaciółki, wyjść z nią z pokoju i nigdy więcej nie wrócić. 

background image

- Nic mi nie trzeba. 
- Przepraszam za spóźnienie. Ashlyn powiedziała mi.... - W sypialni 
pojawiła się kobieta, której Danika nigdy wcześniej nie widziała. 
Wysoka, o jasnej karnacji. Absolutna piękność. Nosiła krótką, 
głęboko wyciętą błękitną sukienkę i dobrane kolorem szpilki z 
paskiem w kostce. Błękitne oczy omiotły pokój szybkim spoj- 
rzeniem, na twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - Świetnie. Tajne 
zebranie. Jestem Anya. 
- Miło cię poznać - dopełniła formalności Danika. Ashlyn wspomniała 
o niej, ale nie powiedziała, czyją jest dziewczyną. W każdym razie 
musiała być otoczona serdeczną miłością, bo Danika nigdy chyba nie 
widziała szczęśliwszej istoty. 
Lucien westchnął. 
- Co knujesz, Anyu? Kiedy tak szczerzysz zęby, wiem, że coś ci 
chodzi po głowie. 
Oszpecony Lucien był jej facetem? Wow. Piękna i Bestia. 
Zachwycająca istota okręcała kosmyk włosów na palcu. Posłała 
Lucienowi wyzywające spojrzenie z serii i-co-mi-zrobisz? 
- Nawiązuję więź z tą małą. To wszystko. - Błękitne oczy skierowały 
się na powrót ku Danice. - Chłopaki dobrze cię traktują, cukiereczku? 
- Ja... ja... -Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Owszem, wyjąwszy 
Sabina, traktowali ją chyba dobrze, to znaczy Reyes traktował ją 
całkiem przyzwoicie, z innymi nie miała jeszcze okazji się spotkać, 
ale z coraz większym oporem myślała o zadaniu, które miała 
wypełnić. 
- Gdybyś miała jakieś zażalenia, zgłoś się do starej Anyi, a ja 
osobiście powyrywam im serca z piersi. Przysięgam ci, co nie znaczy, 
że można mi ufać. Lubię kłamać. Lucien, skarbeńku, kiedy wrócisz? 
Chciałam wydać przyjęcie powitalne dla Willa, chciałam, żebyś 
pomógł mi udekorować świetlicę. 
Lucien potrząsnął głową, jakby nie wierzył własnym uszom. 
- Myślę o balu maskowym z tematem „potwory nocy". Co ty na to? 
Danika nie była w stanie nadążyć za Anyą, ale Ashlyn nie miała z tym 
najmniejszych trudności, sądząc po wyrazie twarzy. 
- Nie będzie żadnego przyjęcia. Mamy na głowie za dużo kłopotów: 
Łowcy, artefakty, puszka, Bóg wie co jeszcze. Daniko, daj znać, jeśli 
będziesz czegoś potrzebowała, dobrze? - I Ashlyn wyciągnęła Anyę z 
pokoju. 

background image

Słodkie dziewczyny. Bystre. Czemu zadały się z wojownikami? A ja? 
Co ja tu robię? Danika westchnęła. O jakich artefaktach mówiła 
Ashlyn? 
- Jestem gotowa - oznajmiła, wracając do najważniejszego tematu. - 
Gdzie jest Aeron? 
Reyes i Lucien wymienili mroczne spojrzenia. 
- O co chodzi? - zaniepokoiła się Danika. Reyes spojrzał na nią. 
- Aeron jest tutaj, w twierdzy. Nie mogła dłużej czekać. 
- Zabierz mnie do niego. Teraz, zaraz. Proszę. Chcę go zobaczyć. 
- Jest skuty łańcuchami, ale nie możesz podchodzić za blisko. Obiecaj, 
że zachowasz bezpieczny dystans. 
Obiecałaby mu nawet gwiazdkę z nieba. 
- Zgoda. - Bała się, że jeśli Aeron nie odpowie na jej pytania, gotowa 
rzucić się na niego. Może nawet doda pozycję numer dwa do listy 
swoich ofiar. Gdyby jej instruktor samoobrony mógł ją teraz 
widzieć... 
Reyes wzniósł oczy do sufitu, jakby zanosił do nieba modły o 
wsparcie. 
- Dobrze. Chodźmy. Miejmy nadzieję, że uzyskasz odpowiedzi, 
których szukasz. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

Kiedy Reyes był jeszcze wojownikiem w służbie bogów, staczał walki 
z istotami, o których dzisiaj wspomina się już tylko w baśniach i 
legendach. Był wśród nich Cerber, trzygłowy pies strzegący bram 
piekieł, była Chimera, z głową lwa, ciałem kozy i ogonem węża, były 
harpie „pięknowłose", kobiety o ptasich ciałach. Ze wszystkich tych 
potyczek wychodził poturbowany, poraniony. W tamtych czasach ból 
nie był jeszcze rozkoszą. 
Pierwsze lata z demonem, spędzone w starożytnej Grecji, były trudne. 
Nie umiał zapanować nad bestią, którą obdarowali go bogowie. Ból 
kazał mu zabijać, zadawać cierpienie, W końcu ludzie zaczęli się 
bronić, kontratakować. Tracił członki, czekał, aż odrosną, znowu tracił 
to rękę, to nogę. Kilka razy omal nie dał głowy, ale nigdy nie 
doświadczył takiego lęku, jaki odczuwał teraz. 
Za chwilę Danika miała stanąć twarzą w twarz z oszalałym, 
owładniętym żądzą zabijania Aeronem. Demon doprowadził go do 
takiego stanu, że zaczął odgryzać sobie dłoń, żeby uwolnić się z 
oków. Na szczęście Lucien i Reyes pojawili się w porę: zdołał tylko 
nieznacznie naruszyć skórę na nadgarstku. 
Co będzie, jeśli na widok Daniki jego siły nagle ulegną 
zwielokrotnieniu i zrzuci łańcuchy, rzuci się na dziewczynę z 
obnażonymi zębami? Dość. 
Reyes miał ochotę chwycić Danikę, przerzucić ją sobie przez ramię i 
wynieść z twierdzy jak najdalej. Ale ona uparła się, że musi usłyszeć 
odpowiedzi na swoje pytania. 
Proste. Jej życzenia były ważniejsze od jego życzeń. 
Zszedł na najniższy poziom podziemi. Danika szła za nim, Lucien 
zamykał pochód. Przebyli drogę z przytulnych, domowych wnętrz, 
przez poziom składów i magazynków, na którym panował 
umiarkowany ład, mówiąc oględnie. Na najniższy poziom, gdzie 
znajdowały się lochy, w zasadzie nikt nigdy się nie zapuszczał, ta 
część twierdzy była niejako pozostawiona samej sobie, zapomniana: 
odłamki kamieni zaścielały posadzki, wszędzie grube warstwy kurzu i 
pajęczyny, dojmujący zapach wilgoci. Reyesa ogarnęły wyrzuty 
sumienia. Jak mogę traktować swojego przyjaciela w ten sposób? 

background image

Prawdziwy Aeron, dawny Aeron nie chciał zabijać, zdjęty nienawiścią 
do samego siebie błagał o śmierć. Tak czy owak nie zasługiwał na 
tkwienie w miejscu, które w oczach Anyi było stokroć bardziej ponure 
od samego Tartaru. 
Do diabła z bogami, którzy zamienili Aerona w mordercę, a z Reyesa 
zrobili strażnika więziennego. 
Na szczęście żaden z wojowników nie zszedł z nimi. Przygotowywali 
się do wyjazdu do Rzymu, pakowali sprzęty, które miały im się 
przydać podczas poszukiwań w świątyni. Reyes nie był pewien, czy 
pojedzie z przyjaciółmi. Oczywiście zależało mu na znalezieniu 
puszki Pandory, tak jak zależało mu na ostatecznym pokonaniu 
Łowców, ale niechętnie myślał o ciąganiu Daniki po świecie. 
Mogła mu znowu uciec, a on nie miał żadnych gwarancji, że ją 
odnajdzie. Mogła zginąć z rąk Łowców. Był coraz bardziej 
przekonany, że nie potrafi bez niej funkcjonować. Nie rozumiał tego, 
nie podobało mu się to, ale tak właśnie rzeczy się miały. W obecności 
Daniki demon cichł, on sam też się uspokajał. 
Danika zakasłała. 
Reyes obejrzał się. Machała ręką, usiłując rozproszyć chmurę kurzu 
unoszącą się wokół jej głowy. 
- Chcesz wrócić na górę? Byłbym niepocieszony, gdyby ta wyprawa 
miała ci zaszkodzić. 
- Zakasłałam. Jakoś to przeżyję. Prowadź. Doszły ich pomruki 
irytacji: 
- Nie chcę się bawić w Nadgarstek i Krew. Mówiłem ci, przestań. 
Przynajmniej Aeron nie wrzeszczał. 
Reyes wziął zakręt korytarza i zatrzymał się przed zamkniętym kratą 
lochem. Znieruchomiał tak gwałtownie, że Danika wpadła na niego i 
zatoczyła się do tyłu. Reyes zaklął, zrobiło mu się gorąco, jakby ciało 
stanęło w płomieniach. Zapach Daniki wypełnił nozdrza: burza z 
piorunami i niewinność. 
- Zostań tutaj - nakazał ochrypłym głosem. Był zakłopotany. Inni, 
nawet Danika, nie mogli widzieć, że jej pragnie, nie zważał na to, nie 
chciał tylko, by ktokolwiek się domyślał, jak bardzo jej pragnie. Jego 
samego porażała intensywność własnych odczuć. Poza wszystkim bał 
się, że mogłoby to zostać wykorzystane przeciwko niemu. 
- Dlaczego mam tu zostać? 
Głos jej drżał. Ucieszyło go, że ona też zareagowała. 

background image

- Chcę najpierw sprawdzić, w jakim jest usposobieniu. -1 zobaczyć, 
jak wyglądają nadgarstki, ale tego nie powiedział już głośno. - Jeśli 
jest spokojny, będziesz mogła podejść do krat. Do środka nie 
wejdziesz pod żadnym pozorem. Rozumiesz? 
- Tak. 
- Możesz zadawać mu pytania, ale nie obrażaj go, nie prowokuj jego... 
gniewu. 
- W porządku, rozumiem. Trzymaj się na odległość, bądź miła. Idź już 
do niego. 
Reyes nie ruszył się. 
- Nie bój się go. Jestem przy tobie i nie pozwolę, żeby stało się coś 
złego. 
- Jeśli zaraz nie pójdziesz, pęknę. 
Reyes spojrzał na Luciena, który przyglądał mu się z surowym 
wyrazem twarzy. 
- Zostań z nią. Proszę. 
Danika jęknęła. Nie chodziło o to, że traktował ją jak dziecko, którym 
trzeba się opiekować. Po prostu nie mogła się doczekać, kiedy 
wreszcie będzie mogła zadać Aeronowi pytania. 
Lucien skinął głową. 
Reyes odwrócił się, zrobił kilka kroków. Chciał jeszcze spojrzeć na 
Danikę. Widok jej twarzy był mu bardziej potrzebny niż powietrze. 
Chciał dodać jej otuchy, pocieszyć. Wziąć w ramiona. Gdyby się 
obejrzał, tak właśnie by się stało. Nie byłby w stanie odejść. 
Reyes otworzył kratę, wszedł do lochu. Aeron siedział skulony w 
kącie, mamrotał coś pod nosem. Na widok Reyesa umilkł. 
Był potworem - obnażone, ostre zęby, rozszerzone źrenice i głód 
mordu w oczach, ale ciągle pozostawał przyjacielem, którego Reyes 
kochał. 
- Wyjdź - warknął. 
Reyes zamrugał zdumiony. Nie słyszał już demona, to był głos 
dawnego Aerona. Czyżby żądza mordu osłabła? Nastąpiła jakaś 
zmiana? 
- Widzę, że trochę oprzytomniałeś. - Nadgarstki prawie się zagoiły. - 
Szalałeś, kiedy przyszliśmy po ciebie z Lucienem. Przepraszam, jeśli 
zrobiliśmy ci krzywdę, transportując cię tutaj. 
- Uwolnij mnie, mam zadanie do wykonania. 

background image

- Dwa tygodnie temu byłeś wdzięczny, że zakułem cię w łańcuchy. 
Nie chciałeś myśleć o tym, co masz do zrobienia. Błagałeś, żebym cię 
zabił. 
- Już nie jestem wdzięczny. Te kobiety muszą zginąć. A więc jednak 
żądza krwi nie odeszła go. 
- Zatem nadal żyją? Wszystkie cztery? - Udzieliło mu się napięcie 
Daniki. 
W oczach Aerona pojawiło się coś jak poczucie winy. Poczucie winy, 
zarazem piękne i przerażające. Piękne, bo wskazywało, że gdzieś w 
potworze kryje się dawny Aeron. Przerażające, bo oznaczało, że 
rodzina Daniki nie żyje albo że nie wszystkie jej ukochane osoby żyją. 
Reyes jęknął. Tak bardzo chciał usłyszeć dobrą wiadomość. Teraz 
mógł się tylko modlić, że chociaż jedna z kobiet przeżyła. 
- Aeron. Powiedz mi, co z nimi. Milczenie. 
- Proszę. - Reyes gotów był błagać. Nadal nic. 
- Odpowiedz mu! - zawołała Danika. 
Aeron znieruchomiał, przestał oddychać. Oczy zrobiły się szkliste, 
zabłysły czerwonym blaskiem, nie było w nich już poczucia winy. 
Nagle skoczył na równe nogi, rozpostarł skrzydła. Ostre końce tarły o 
ściany lochu. 
Reyes nie cofnął się. Aeron chciał atakować, niech zatem próbuje. 
Lepiej, że rzuca się na niego niż na Danikę. 
Łańcuch na szyi Aerona zatrzymał go o kilka cali od Reyesa. 
Owionęła go woń siarki. Aeron był tak blisko piekła, że jeszcze przez 
wiele dni miał cuchnąć piekielnym odorem. Reyes niemal żałował, że 
jego demon znał drogę, że pomógł mu zagrzebać przyjaciela głęboko 
pod ziemią. 
- Dziewczyna. - Aeron zacisnął dłonie na gardle Reyesa. - Chcę ją. 
- Moja - wykrztusił Reyes. - Powiedz mi o jej rodzinie. 
- Umieraj! 
- Powiedz mi. 
Słyszał, jak Danika zatchnęła się z przerażenia: cichy, krótki, 
zdławiony okrzyk. Wydawało mu się, że Lucien rzucił ostrzeżenie. 
- Powiedz - powtórzył ledwie słyszalnym głosem. Odrzucił sztylet, nie 
chciał go użyć przeciwko Aeronowi. Chwycił przyjaciela za 
nadgarstki. Jeśli ma ryzykować gardło dla uzyskania odpowiedzi, 
niech i tak będzie. 

background image

Aeron coraz mocniej zaciskał palce. Ból stawał się upojny, uderzał do 
głowy. Demon mruczał, uszczęśliwiony. 
Jeszcze. 
- Ona musi umrzeć - warknął Aeron. 
- Ona jest... niewinna. 
- Nieważne. 
- Kiedyś było ważne. - Nic więcej nie powiedział, umysł spowiła 
mgła, czuł, jak stopniowo zagarnia go fala oszołomienia. 
Musisz chronić Danikę. Oderwał dłonie Aerona od gardła, ale krtań 
miał zmiażdżoną, nie mógł oddychać, krew spływała do żołądka, 
zalewała wnętrzności. 
Umierał. Na jakiś czas w każdym razie. 
Zamknął oczy w błogim uniesieniu, tylko umysł krzyczał „Nie!". 
- Pomóż mu! - krzyknęła Danika do Luciena. Zacisnęła dłonie na 
kracie zamykającej loch. Nie widziała Reyesa. Ten drań zasłonił go 
swoimi czarnymi skrzydłami. 
- Pomóż mu. - Żaden z jej instruktorów nie mówił, co robić w 
sytuacji, gdy jeden demon atakuje drugiego demona. - Proszę. 
- Przeżyje. - Lucien powoli wyjął pistolet, sprawdził magazynek. 
- Nikt nie może przeżyć czegoś takiego. - Spojrzała na broń. W 
pierwszej chwili pomyślała, że Lucien chce ją zastrzelić. Zaraz potem 
przyszła refleksja, że już by to zrobił, gdyby miał taki zamiar. 
- Aeron, puść go. 
- Nie! - ryknął szaleniec. Minęła chwila. 
- A to co takiego? - mruknął Lucien, wyciągnął z kieszeni kulę i 
wprowadził do komory pistoletu. 
Danika trzęsła się, nie mogła tego opanować. 
- A jeśli przez przypadek trafisz Reyesa? - Chciała, żeby Reyes... żył? 
Tak. Uratował ją z rąk Łowców, przyjął na siebie atak Aerona. Teraz 
ona go ochroni. Był jej liną ratunkową. W każdym razie tak myślała. 
Musiał istnieć jakiś powód, dla którego Reyes stał się dla niej taki 
ważny. 
- Powiedziałem ci, że przeżyje. 
Miała wierzyć Lucienowi? Reyes był nieśmiertelny, był demonem, ale 
czy był całkowicie odporny na duszenie i kule? Zawsze miał na ciele 
cięcia od sztyletu, broczył krwią. Widocznie znosił rany, okaleczenia. 
Co się stanie, jeśli Aeron spróbuje odciąć mu głowę? Stefano 
powiedział jej, że dekapitacja jest najpewniejszym sposobem 

background image

uśmiercenia nieśmiertelnego. Określenie „najpewniejszy sposób" 
oznaczało, że istnieją także inne. 
Utkwiła nieprzytomne spojrzenie w Aeronie. Chyba nadal dusił 
Reyesa, bo nie ruszał się, nie wydawał żadnych dźwięków. Boże. Co 
to miało oznaczać? 
- Ja... odwrócę jego uwagę. Może uda się odciągnąć go od Reyesa. 
Wtedy go zastrzelisz. 
Otworzyła kratę, ale Lucien ją powstrzymał. 
- Kula nie jest przeznaczona dla Aerona. - Wskazał brodą kąt celi. 
Danika poszła za jego wzrokiem. W kącie stało... coś. Maleńkie, 
pokryte zieloną łuską, z płonącymi czerwonymi oczkami i 
szpiczastymi uszami. I wyraźnie było stworkiem-kobietą. 
- Ja go tutaj nie teleportowałem, kiedy przenosiłem Aerona - 
powiedział Lucien. - Nie jest naszym przyjacielem. Na pewno. 
Co to za stwór? Miała wrażenie, że już to kiedyś widziała. 
Obserwowała, trochę skołowana figlami pokracznego maleństwa. 
- Demon - powiedział Lucien, jakby odpowiadał na zadane głośno 
pytanie. Może rzeczywiście zadała je na głos. Podniósł pistolet, 
wycelował. 
- Uważaj na Reyesa - powiedziała prawie bez tchu. Lucien spojrzał na 
nią zaskoczony, jakby nie mógł 
zrozumieć, dlaczego tak się troszczy o Reyesa. 
Aeron trząsł się, warczał jak zwierzę. Co robił? Puściła kraty, 
zacisnęła dłonie tak mocno, że paznokcie wbijały się w ciało. Pot 
spływał jej po plecach, chociaż drżała z zimna. 
Stała przy kratach kompletnie bezradna. Bum! 
Rozległ się upiorny śmiech. Stwór zaczął skakać po lochu, odbijał się 
od ścian, łaził po suficie. 
- Baw się, baw. Wesoło. 
Ja musiałam już widzieć kiedyś tego stworka. Gdzie? W koszmarach 
sennych? Oczy jej się rozszerzyły. Oczy- wiście. Ciągle śniły się jej 
demony z piekła rodem, niewykluczone, że pojawił się i taki. 
Lucien strzelił jeszcze raz. 
Odpowiedział mu śmiech. 
Aeron wyprostował się. Miał krew na ustach, na rękach. Danika 
wreszcie zobaczyła Reyesa i przysłoniła usta dłonią. Leżał na ziemi 
bez ruchu. Miał... zupełnie zmiażdżoną krtań. Płaską. 
Powinnaś się cieszyć. 

background image

Nie cieszyła się. Łzy napłynęły do oczu. Powinna go nienawidzić, 
miała dość po temu powodów. Powinna, powinna, powinna. W tej 
chwili to słowo nic nie znaczyło. Schyliła się i wyjęła sztylet, jeden z 
tych, które ukradła Reyesowi. Nie obchodziło jej, że kradzież teraz się 
wyda. 
Aeron musi umrzeć i ona go zabije. Proste. Był obłąkanym mordercą. 
Skrzywdził Reyesa, ją też chciał skrzywdzić, pragnął jej śmierci. Co 
gorsza prawdopodobnie zabił jej babcię. Dopóki on żyje, jej rodzina 
nie będzie bezpieczna. Tak, Aeron musi umrzeć. Teraz albo nigdy. 
Weszła do lochu. Lucien zajęty celowaniem do stworka nie zatrzymał 
jej. Aeron spod zmrużonych powiek śledził każdy jej ruch. 
- Legion - odezwał się Aeron. - Potrzebuję cię. Stwór wskoczył mu na 
ramię. 
- Ja tutaj. - Pogłaskał Aerona po głowie kościstą łapką i coś zaczął mu 
szeptać do ucha, miękko, łagodnie. 
Aeron rozluźnił mięśnie, z oczu zniknął czerwony blask. 
- Danika - odezwał się Lucien. 
- Zabierz Reyesa. Jest już wystarczająco zmaltretowany. - Danika 
ostrożnie posuwała się ku Aeronowi, centymetr po centymetrze. Nie 
spuszczając wzroku z Aerona, nachyliła się, szukając pulsu na szyi 
Reyesa. 
Nic nie wyczuła. Nie wpadaj w panikę. Jest zbyt silny, zbyt witalny. 
Nie może tu umrzeć. Potrzebował pomocy medycznej. 
- Lucien, na litość boską, zabierz go stąd. 
- Nic mu nie będzie. Jestem zajęty tym łuskowatym demonem. 
Atakować Aerona czy ratować Reyesa? Nie zastanawiała się ani 
chwili. Zaczęła ciągnąć Reyesa, ale był dla niej zbyt ciężki. Zaledwie 
kilka centymetrów, i musiała odpocząć. Kolejne kilka centymetrów. 
Odciągnie Reyesa poza zasięg pazurów Aerona i wtedy będzie mogła 
zająć się szaleńcem. 
Aeron wyprostował się, zacisnął dłonie, gotów w każdej chwili 
zaatakować. 
- Jest twoim przyjacielem - powiedziała z wyrzutem. Kolejnych kilka 
centymetrów. 
- Ale ty nie jesteś moją przyjaciółką. 
- Nie, nie jestem. 
Uśmiechnął się jakimś upiornym uśmiechem. 
- Chcesz mi zrobić krzywdę, mała śmiertelniczko? 

background image

- Tak. - Nie miała powodów kłamać. - Chcę cię zniszczyć. 
- Spróbuj. 
- Poczujesz się lepiej, prawda? Usprawiedliwisz swoje plany wobec 
mnie. Bardzo dziękuję. Odciągnę Reyesa i jesteś mój. 
O dziwo słowa Daniki podziałały na niego uspokajająco, podobnie jak 
naszeptywania łuskowatego stwora. 
- Boisz się mnie? 
- Ja? Miałabym się bać? Ani trochę. - Kolejnych kilka centymetrów. 
- Dlaczego w takim razie nie atakujesz? 
- Różnica między nami polega na tym, że ważniejsi są dla mnie inni, 
nie moje własne pragnienia. 
Aeron w jednej sekundzie przestał się uśmiechać. 
- Niemożliwe, żeby Reyes był dla ciebie ważny. Nie chciała, żeby był. 
Nie powinien. Ale... Za jej 
plecami rozległy się kroki i nie zdążyła sformułować odpowiedzi na 
wątpliwość wyrażoną przez Aerona. 
- Idzie reszta naszej kompanii. - Lucien zdecydował się wreszcie 
pomóc. Chwycił ją od tyłu i nie wiadomo jak, znalazła się w sypialni 
Reyesa. 
Zakręciło się jej w głowie. Kiedy Lucien wypuścił ją z objęć, nie była 
w stanie ustać o własnych siłach. Zachwiała się i teraz oszołomiona 
klęczała na podłodze. Nie poczuła nawet bólu upadku. 
- Coś ty, do diabła, zrobił ze mną? 
- Zostań tutaj. Próbowała się podnieść. 
- Ja nie... - Posłała Lucienowi wściekłe spojrzenie. Lucien zniknął. 
Nie odpowiedział na jej pytanie, nie dał 
dokończyć zdania. Po prostu rozpłynął się w powietrzu. Przez 
moment wpatrywała się w pustą przestrzeń. Sukinsyn! Nie mogła, nie 
powinna zostawiać Reyesa na dole z tym... zwierzęciem. Należało 
zabić bestię. Miałaś możliwość. Wróci tam. Ruszyła chwiejnie ku 
drzwiom. Potknęła się o jakieś buty i o mało znowu nie upadła. 
- Mówiłem, że masz tutaj siedzieć i nigdzie się nie ruszać. 
Odwróciła głowę z cichym okrzykiem. Lucien pojawił się znowu, 
twardy, nieprzejednany. Podszedł do łóżka i położył ostrożnie Reyesa. 
Jęknęły sprężyny. 
Danika podbiegła do niego. 
- Zajmij się Reyesem - powiedział Lucien, w jego głosie zabrzmiała 
nuta ostrzeżenia. 

background image

- Ja... zajmę się. - Westchnęła. Luciena nie było już w pokoju. 
Powoli, z obawą odwróciła głowę, spojrzała na Reyesa. Więził ją i był 
jej wybawicielem. Demonem i mężczyzną. Nadal stanowił dla niej 
zagadkę. Zagrażał jej i ratował. A teraz leżał tutaj pokonany, ze 
zmiażdżonym gardłem. Nie oddychał. 
Łzy, które tyle razy w ciągu dnia zbierały się pod powiekami, 
popłynęły po policzkach. Jak ktoś tak silny mógł... Prawie nic nie 
widziała, zapłakana, ale miała wrażenie, że klatka piersiowa poruszyła 
się, przez krtań przebiegł skurcz. Proszę! Niech to nie będzie 
przywidzenie. Proszę! 
Położyła dłoń na jego sercu. Biło! Nierównym, przyspieszonym 
rytmem. On żyje! 
Szlochając, osunęła się na kolana. Chwyciła go za rękę i poczuła, że 
palce Reyesa zaciskają się na jej dłoni: słaby, ledwie wyczuwalny 
uścisk. Poczuła ogromną ulgę. Nie chciała tego uczucia. Oznaczało, że 
nigdy nie będzie w stanie zdradzić tajemniczego wojownika. Demona. 
Nigdy. Aerona, Sabina tak, ale nie jego. Wykluczone. Nawet dla 
ratowania swojej rodziny. 
- Jestem tutaj, Reyes. Otworzył oczy. 
- Nie próbuj mówić. Chciałam tylko, żebyś wiedział, że jestem przy 
tobie. Zaopiekuję się tobą. - Problem polegał na tym, że nie miała 
żadnego przygotowania medycznego i nie wiedziała, co robić. 
Zdławiła zaprawiony bólem śmiech. Raz już znalazła się w podobnej 
sytuacji, kiedy zachorowała Ashlyn. Walczyła wtedy o życie swoich 
najbliższych. Okłamała Reyesa, wmawiając mu, że potrafi udzielić 
pierwszej pomocy i jest uzdrowicielką: zajęła się Ashlyn najlepiej, jak 
potrafiła. 
Ashlyn wróciła do zdrowia. Czy Reyes też odzyska siły? 
Patrzyła w jego oczy. Nie widziała w nich bólu tylko... rozkosz? 
Niemożliwe. Ich spojrzenia spotkały się na moment i Reyes na powrót 
przymknął powieki. Danika wypuściła powietrze z płuc. 
Reyes chciał coś powiedzieć, ale z ust nie wydobył się żaden dźwięk. 
- Szkodzisz sobie. Prosiłam, żebyś nic nie mówił. Nie próbuj. My... 
- Nie schodź do Aerona beze mnie - wyszeptał. - Obiecaj mi. - Ścisnął 
mocno jej dłoń. - Ochronię cię. 
Chciał ją chronić. Nic dziwnego, że już się przed nim nie broniła, że 
poszłaby za nim wszędzie, jak wierny psiak. 
- Obiecuję. 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

Reyes budził się powoli, ale przytomność umysłu wracała znacznie 
szybciej. Działo się coś dziwnego. 
Po pierwsze, czuł ciepły ciężar na piersi. Zwykle budził się zziębnięty. 
Po drugie, nozdrza wypełniał zapach burzy i nieba, nęcący, erotyczny. 
Niebezpieczny dla spokoju jego umysłu. Po trzecie, miał wrażenie, że 
jest w raju i mógłby tu już zostać na zawsze. 
Demon był innego zdania. 
Tłukł się po głowie i ryczał tak głośno, że Reyes zatykał uszy - jakby 
to miało pomóc. Ciężar na piersi przesunął się na bok. Ryk się 
wzmógł. - Dobrze się czujesz? 
Głos anioła doskonałe pasujący do niebiańskiego zapachu. Danika. 
Demon uspokoił się, nie ryczał już, tylko szeptał. Potrafiła go 
spacyfikować. 
Co w niej było takiego szczególnego? Nie przypominała w niczym 
kobiet, które spotykał w swoim długim życiu. 
Ashlyn zdjęła z Maddoksa straszliwą klątwę, Anya obudziła w 
Lucienie pragnienie miłości. Obydwie zaakceptowały swoich 
mężczyzn takimi, jacy byli. Danika doprowadzała Reyesa do obłędu. 
Ona nigdy go nie zaakceptuje. Nawet gdyby zdarzył się cud i 
zaakceptowała go, nie mógłby z nią być, demon zniszczyłby ją, 
odmieniłby ją nieodwracalnie. Nie nadawali się na parę. 
Co nie znaczyło, że jej nie pragnie. Zastanawiał się dlaczego. Była 
śliczna, inteligentna, odważna, ale przecież wiele kobiet miało 
podobne cechy. A jednak spojrzenie żadnej nie przenikało w głąb jego 
duszy tak jak spojrzenie Daniki. Żadna nie została przy nim, kiedy 
umierał. 
Tylko Danika. 
Szeptał bezgłośnie jej imię. Otworzył oczy. Pierwsze co zauważył, to 
światło poranka sączące się przez czarne zasłony - złote plamki na 
ścianach, na podłodze. Potem aureola jasnych włosów muskających 
jego pierś. 
- Dobrze się czujesz? - powtórzyła pytanie Danika. Patrzyła na niego z 
niepokojem, troską. - Aeron strasznie cię zmaltretował wczoraj 
wieczorem. 

background image

- Wczoraj wieczorem? - Ledwie mógł mówić, każde słowo sprawiało 
niewysłowiony ból, drażniło gardło - rozkoszne odczucie. - Twoje 
włosy. - Dotknął palcami kilku kosmyków. - Znowu są jasne. 
- Wzięłam znowu prysznic i zmyłam resztki płukanki. 
- Podobają mi się. 
Zakłopotana komplementem przygryzła wargę. Och, gdyby tak znowu 
zatopiła zęby w jego szyi... 
- Wczoraj wieczorem? - powtórzył. 
- Byłeś u Aerona, w jego lochu. 
Teraz sobie przypominał, napłynęły obrazy. Usiadł gwałtownie w 
pościeli. Zabrał Danikę do podziemi. Wszedł do lochu Aerona. Kiedy 
zapytał o rodzinę Daniki, w oczach Aerona pojawiło się coś na kształt 
poczucia winy. Tak jakby miał na sumieniu ich życie, a przynajmniej 
jednej z nich. Potem Aeron zaatakował go i było wspaniale. I on, i 
demon rozkoszowali się bólem. 
Symfonia cierpienia: bicie serca, pulsowanie krwi w żyłach, 
pomrukiwanie demona. Upajał się męką. Dani-ka tam była, widziała, 
co on odczuwa. 
Zdjęty wstydem zamknął oczy, ukrył twarz w dłoniach. Ona nie wie, 
próbował uspokajać sam siebie. Inaczej nie siedziałaby teraz obok 
ciebie, nie rozmawiałaby z tobą. Obrzuciłaby cię obelgami, wyzwała 
od zboczeńców i dewiantów. 
Były kobiety, które akceptowały jego szczególne preferencje. 
Większość odwracała się jednak z obrzydzeniem. Przez kilka lat 
szukał partnerek w klubach sa-do-macho. Wtedy jeszcze były to 
zakonspirowane, nielegalne miejsca spotkań. Przychodziły tam 
kobiety, które lubiły być wiązane, krępowane, biczowane: dostarczał 
im takich rozkoszy, one też chętnie zadawały mu ból. Kiedy odkrył, 
że zaraża kobiety swoim odchyleniem i że staje się to niebezpieczne, 
przestał odwiedzać podziemne kluby. Sam zadawał sobie ból i sam 
dostarczał sobie rozkoszy. W pewnym momencie, idąc za radą Parysa, 
przerzucił się na nauczycielki, bibliotekarki, ale to też nie było żadne 
rozwiązanie: albo go przeklinały, zaszokowane, albo 
rozsmakowywały się w perwersji i zaczynały na oślep krzywdzić 
niewinnych ludzi. 
Danika odgarnęła mu włosy z czoła. Dotąd taki gest budził w nim 
zwykle wstręt. Fizycznie nic wtedy nie odczuwał, ale uświadamiał 

background image

sobie aż nazbyt dobrze, czego został pozbawiony. Pozostawały 
paznokcie rozorywające skórę, zęby wbijane w ciało. 
Nadal fizycznie pozostawał odrętwiały, ale emocjonalnie doznanie 
było prawie tak rozkoszne jak przeżywanie cierpienia. Nigdy jeszcze 
nie dotykała go w ten sposób. Twój demon zaraża każdą kobietę, 
której pragniesz. Zgubisz Danikę, zniszczysz jej duszę. Pamiętaj o 
tym. 
- Reyes? 
Zamrugał, skupił spojrzenie na twarzy Daniki. 
- Tak. 
- Wystraszyłeś mnie na śmierć. 
- Przykro mi. Dobrze się czujesz? 
- Tak. 
Cofnęła dłoń. Chciał zaprotestować, demon też był zawiedziony. 
Zdumiał się. Demon jest niezadowolony? Domaga się pieszczoty? 
- Z Aeronem było... jakieś stworzenie. Reyes kiwnął głową. 
- Pamiętam. 
- Widziałeś je wcześniej? Wiesz, skąd się wzięło? 
- Nie widziałem, ale wiem, że to stwór z piekła. - Ból rozpoznał w 
maleństwie piekielnego brata. - Nie zawracaj sobie nim głowy. 
Pobladła, cała krew odpłynęła jej z twarzy. Cokolwiek sobie 
pomyślała, nie mogły to być miłe myśli. 
- Dlaczego nie broniłeś się, nie walczyłeś z nim? 
- Z małym demonem? 
- Z Aeronem. Widziałam już, jak się ścieraliście. Nie boisz się go. 
Jesteś silny i... - zamilkła na moment, jakby z trudem przychodziło jej 
stwierdzenie faktu - zaprawiony do walki. Tymczasem stałeś tam 
biernie, pozwoliłeś, żeby cię dusił. Reyes wyprostował się. Danika 
leżała na boku, wsparta na łokciu. Wspaniałe, jasne włosy spływały na 
plecy. Miała na sobie dżinsy, które kupił specjalnie dla niej. Robił 
zakupy z przyjemnością, z dumą: wybierał ubrania i wyobrażał sobie, 
że pewnego dnia będzie oglądał ją w rzeczach, które dla niej wybrał. 
Miała takie delikatne rysy, jakby spadła na ziemię prosto z nieba. Nie 
zdziwiłby się, gdyby tak było. Mały, zadarty nosek, zaokrąglone 
policzki cherubina, rubinowo-czerwone usta. 
Kiedy na nią patrzył, ból ściskał mu pierś. Demonowi bardzo się 
podobały te bolesne reakcje Reyesa. Uśmiechnął się krzywo. Może 
powinien po prostu przyglądać się Danice do końca jej ziemskiej 

background image

egzystencji i pozwolić, żeby przeklęty demon sycił się jej widokiem, 
przestał domagać się od Reyesa ciągłych samookaleczeń. 
Danika kiedyś umrze. Straszna myśl. 
- Powiesz mi? 
O co ona go pytała? Spróbował odtworzyć ich rozmowę w pamięci. 
Prawda, Aeron. Sekretna przyjemność. Miał najlepsze intencje, zanim 
Ból wziął górę. 
- Oberwał ode mnie mnóstwo razy. Byłem mu coś winien. 
- Nie. - Danika pokręciła głową. - Nie broniłeś się z jakiegoś innego 
powodu. 
Reyes zachmurzył się. Do diabła, nie może odgadnąć prawdy. 
- Z jakiego, twoim zdaniem? 
- Chciałeś uzyskać odpowiedzi, dla mnie. Uznałeś, że to najlepszy 
sposób. 
Niech i tak będzie. Dotąd myślała o nim jak najgorzej. Czyżby 
zaczynała przekonywać się do niego? 
- Nadal jesteście przyjaciółmi? - W głosie Daniki zabrzmiał ostry ton. 
I to byłoby na tyle, jeśli chodzi o przekonywanie się. 
- Nadal jesteśmy przyjaciółmi. - Miał nadzieję, że tak. Kochał Aerona. 
A Danika... Nie był pewien, co do niej czuje, co dla niego znaczy. 
Wiedział tylko, że nie może pozwolić sobie na emocje, które w nim 
budziła. 
Nie możesz jej mieć. 
- Dość. - Odwróciła się od Reyesa i wbiła spojrzenie w sufit. 
Zmarszczył brwi, zbity z tropu. 
- Dość czego? 
- Nie wiem. Ten błysk w twoich oczach, kiedy na mnie patrzysz. 
Denerwuje mnie. 
- Nic nie poradzę. Chwila milczenia. 
- Między nami nic nie będzie, Reyes. - Głos jej się załamał przy 
ostatnich słowach. 
- Wiem. 
Objęła się ramionami. 
- Co ja tu robię? 
- Nie mogłem zostawić cię u Łowców. - Święta prawda. 
- Może powinieneś był. 
Teraz już nie miał żadnych wątpliwości, że Łowcy zrobili z niej 
Przynętę. Czuł, jak żołądek mu się skręca, zamienia w twardy węzeł. 

background image

Musi uważać. Musi być ostrożny. Czujny. Nie zdradzać nic, co 
mogłoby zaszkodzić przyjaciołom. Musi ją obserwować, pilnować, 
żeby nie wpuściła tych drani do twierdzy, nie przekazywała im 
żadnych informacji. Nie może wiedzieć, gdzie wyjeżdżają. I po co. 
Odejść jej nie pozwoli. Zabić też nie zabije, choć tak byłoby 
najrozsądniej. Przyjaciele zażądaliby zgładzenia Daniki, gdyby 
poznali prawdę. Coś podejrzewali, inaczej Sabin nie przepytywałby 
Daniki. 
Czy bardzo ich narażał, pozwalając jej żyć? Czy to ważne? Jestem 
głupcem. Chyba ją kochał. 
Ból zachichotał radośnie, bo miłość wiąże się z cierpieniem. Będzie 
mnóstwo cierpienia, którym demon będzie się karmił. Ból serca i 
duszy, przeradzające się w ból fizyczny, któremu nie sposób ulżyć.
Reyes skrzywił się. 
- Nie wspominaj o Łowcach moim przyjaciołom. Pomyślała, że nie 
musi wspominać. W końcu odbijali ją z kwatery Łowców całą grupą. 
Zaśmiała się, ale czuł, że jest spięta. 
- Nie wspomnę. Nie mogłabym. 
- Dlaczego? 
- Wyjechali. 
Reyes, wściekły, wyskoczył z łóżka. Podszedł do szafy. 
- Kiedy? 
- Dzisiaj rano. 
- Wszyscy? 
- Wszyscy z wyjątkiem Torina. Może ktoś jeszcze został. Nie potrafię 
dokładnie powiedzieć. 
Reyes zatrzymał się przy drzwiach, zamknął palce na nasadzie nosa. 
Kiedyś wpadłby w dziką furię, że go zostawili. Teraz chęć bycia z 
Daniką okazywała się silniejsza niż konieczność odnalezienia 
dimOuniak. 
- Przyszli po ciebie, ale kiedy zobaczyli, w jakim jesteś stanie, 
poprosili tylko, żebym koniecznie przekazała ci wiadomość. 
Reyes odwrócił się gwałtownie. 
- Przekaż. 
- Sabin kazał ci powtórzyć, żebyś przestał zachowywać się jak dupa, 
przepraszam, i zajął tym, co do ciebie należy. Co jest w Rzymie? 
Wspominali o jakiejś świątyni. 

background image

Reyes nie odpowiedział. Spojrzał po sobie. Ciągle miał dżinsy, ale był 
bez broni. Nie podobało mu się, że Danika zabrała mu wszystkie 
sztylety. Był wściekły. Danika mogła zrobić z nim, co chciała, kiedy 
zapadł w kamienny sen. Wyjął z szafy pudło z bronią. Wszystko było 
na swoim miejscu. Nic nie ruszyła. Bardzo dobrze. Nie miał ochoty 
rewidować jej. 
- Nic nie ukradłam - oznajmiła z urazą. 
Nie do końca jej wierzył. Dotykał po kolei każdego przedmiotu, 
sprawdził, czy pistolet jest nabity. 
Naprawdę musi uważać. Nie powinien trzymać pod ręką gotowej do 
użycia broni. Zachmurzył się. Przewiesił półautomat przez ramię i 
spojrzał na Danikę. 
Patrzyła na niego czujnie. Miała tak białą twarz, że mogłaby być 
Królową Śniegu. Znowu uczuł ból w piersi. Należałoby ukarać bogów 
za to, że stworzyli tak piękną istotę. 
- Wybierasz się dokądś? 
- Może. - Spojrzał na ścianę. Brakowało dwóch sztyletów. Danika 
starała się zamaskować „pożyczkę", zmieniając kąt nachylenia 
sąsiednich. 
Nie miał do niej pretensji, nie zamierzał odbierać jej broni. Obraz 
uzbrojonej kobiety... podniecał go. Idiota. Czekała tylko, żeby 
zobaczyć jego krew rozlewającą się po posadzce. 
Zadrżał. Będzie musiała wbić mu sztylet w pierś, żeby przelać jego 
krew. Rozkosz. Gdyby chciała twojej śmierci, obcięłaby głowę 
ostatniej nocy. 
- Dlaczego nie uciekłaś? Miałaś okazję. Uderzyła się dłonią w czoło i 
opadła na poduszki. 
- Nie wiem. Jestem kretynką. 
- Nie zrobiłaś mi krzywdy... 
- Mogę tylko powtórzyć: nie wiem dlaczego. Okay? Jesteś wrogiem. 
Mogłam poderżnąć ci gardło. Uczyłam się, jak to robić. 
Reyes jakby nieco się zdumiał. 
- Uczyłaś się podrzynać gardła? 
- Tak. Chodziłam na kursy. Nie tylko samoobrony. Wiem, jak 
skutecznie pokonać przeciwnika. - Zdjęła pyłek ze spodni. - Już nie 
muszę się bać. 

background image

Przyłożyłem się do tego, że przestała być niewinną istotą, którą 
poznałem parę miesięcy temu. Nawet nie musiałem jej dotykać. 
Żałosne. Reyes oparł się o szafę. 
- Nie czyń sobie wyrzutów. Widać nie potrafisz zabić nieprzytomnego 
człowieka. To bardzo szlachetne. 
- Ty nie jesteś człowiekiem. 
No nie jest. Jest demonem. Niemiła świadomość. 
- Teraz jestem przytomny. Spróbuj. 
- Pieprz się. 
- Spróbuj. 
- Idź do diabła. 
- Spróbuj, Daniko. Dowiedź sobie, że jesteś w stanie mnie pokonać. 
- I dać ci szansę, żebyś kontratakował i Bóg wie co mi zrobił? 
Dziękuję. 
- Nie ruszę się. Masz moje słowo. Danika kliknęła językiem o 
podniebienie. 
- Chcesz, żebym zrobiła ci krzywdę? 
Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że o to właśnie mu chodzi, że do tego 
ją namawia. Czekał, żeby zadała mu ból. 
Chciał, żeby zerwała się z łóżka, wbiła paznokcie w jego ciało, żeby 
znowu zatopiła zęby w jego szyi. 
Tylko w ten sposób mógł osiągnąć rozkosz i tylko Danika mogła mu 
ją dać, nikt inny. Nie była już tą niewinną dziewczyną, którą 
uprowadzili z hotelu. Nic się nie stanie, jeśli posunie się o krok dalej. 
- Jeśli nie chcesz atakować, pocałuj mnie. - Drżał z pożądania, nie 
kontrolował się już, pragnął jej zbyt mocno. Jeśli nie chciała zadać mu 
bólu, musiał wybrać coś innego. Poznać smak Daniki. - Pocałuj - 
powtórzył zdławionym głosem: ledwie sam siebie słyszał. 
- Idź do diabła - powtórzyła, ale już bez złości, bez gniewu. Ona też 
go pragnęła. 
- Jeśli nie podejdziesz, ja pójdę do ciebie. 
Nie zaprotestowała. Ciało pokryła gęsia skórka. Oddychała płytko, 
puls przyspieszył jak szalony. Podejrzewał jednak, że gotowa go 
znienawidzić, gdyby ją pocałował. Już go nienawidziła, a byłoby 
jeszcze gorzej. Nie chciała go chcieć, ulec demonowi, który ją pojmał, 
który był odpowiedzialny za obecny los jej rodziny. 
Zrobił kilka kroków. 
W oczach Daniki pojawiła się panika. 

background image

- Dlaczego to robisz? 
Zatrzymał się na środku pokoju. Znowu ten dojmujący ból w piersi. 
- Muszę wiedzieć. 
- Co musisz wiedzieć? 
- Jak smakujesz. - Kolejny krok. 
- Co będzie, jak już się dowiesz? 
- Przestanę się zastanawiać. Przestanę śnić o tobie każdej nocy, 
myśleć o tobie każdego dnia, w każdej minucie. - Jeszcze jeden krok. - 
Ty też się zastanawiasz, jesteś ciekawa. Myślę, że marzysz o mnie i 
zastanawiasz się. Jesteś wściekła na siebie, na mnie, że tak się dzieje, 
ale to silniejsze od ciebie. 
Danika kręciła głową. Tak bardzo pragnął jej dotknąć, dać jej rozkosz, 
nawet gdyby sam nic nie miał odczuwać. 
Była inna od kobiet, które znał, w końcu musiał to przyznać. Były 
żywymi istotami, ale nie żyły naprawdę. W przeciwieństwie do 
Daniki. Była uosobieniem życia, witalności. Być może przez jeden 
cudowny moment mógłby zakosztować tej energii, znaleźć rozkosz w 
akcie, który nie łączy się z zadawaniem bólu. Być może na ten jeden 
moment udałoby mu się zapomnieć o męce, o cierpieniu. 
- Nie chcę cię - wykrztusiła. 
- Kłamiesz. - Jeśli tego nie zrobi, już zawsze będą prześladowały go 
pytania, owo upiorne „co by było, gdyby". 
Jeszcze dwa kroki i stanął koło łóżka. Danika nie odsunęła się. 
Podciągnęła kolana pod brodę i otoczyła je ramionami. Przygryzła 
wargę. 
- Już to mówiłem. Mogłaś po prostu wyjść z tego pokoju, opuścić 
twierdzę. Nie zrobiłaś tego. 
- Chwilowe zaćmienie umysłu. - Spojrzała mu prosto w twarz. Nie 
miał pojęcia, co chciała zobaczyć, czego szukała w jego rysach, jego 
oczach. 
- Nie takie chwilowe. Spałem bardzo długo. 
- I co z tego? To jeszcze nie znaczy, że mam ochotę całować się z 
tobą. 
Wielkie nieba. 
- A co znaczy? Zwilżyła usta językiem. 
- Nie masz mi nic do powiedzenia? - Nachylił się powoli. 
Danika odchyliła się, ale nie odwróciła, nie próbowała go odpychać. 
Oparł dłonie na materacu. Włosy Daniki dotykały jego policzka. Być 

background image

tak blisko i mieć świadomość, że nie może pozwolić sobie na nic 
więcej poza pocałunkiem... 
Więcej, dopraszał się demon. Więcej. 
- Co znaczy? - nalegał Reyes. 
- Za dużo mówisz. - Danika patrzyła na niego złym okiem. Ostre 
spojrzenie, ostry ton. - Zrób to. Skończmy sprawę. 
Gdyby to było takie proste. Pocałować ją i zapomnieć. Mieć to za 
sobą. Nie pragnąć już Daniki. Nie myśleć więcej o niej. Nie 
przejmować się, jeśli Aeron w końcu jej dosięgnie. 
- O czym myślisz? - zapytała Danika już znacznie łagodniej. 
Była taka piękna, że jej widok bolał. 
- Rozmyśliłeś się? Zmieniłeś może zdanie? 
- Nie. - Jak mógłby się rozmyślić? - Boję się, że mogę nie dostać od 
ciebie drugiej szansy. 
- Jeśli mamy popełnić głupotę, zróbmy to szybko. - Zmęczona 
czekaniem ujęła jego twarz w dłonie i przyciągnęła. Reyes wylądował 
na materacu. Wciągnął głęboko powietrze, upajając się zapachem 
Daniki. 
- To nic nie znaczy - oznajmiła. 
- Mniej niż nic - skłamał. 
- Znienawidzę się potem. 
- Ja już siebie nienawidzę. 
Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale skutecznie jej to 
uniemożliwił. 

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

 

Dobry Boże. Jak mogłam żyć bez tego? Zanurzyła palce w jego 
włosach. Reyes położył płasko dłonie na materacu, uniósł się, tak że 
tylko ich usta się stykały. Chciała czuć jego ciężar... 
Nie powinna. Jej jedyną troską powinien być los rodziny i wydostanie 
się na wolność. Od chwili kiedy zobaczyła Reyesa bez przytomności, 
bliskiego śmierci, nie była w stanie myśleć o niczym innym. 
Wszystko nie tak. Ale jak mogło być nie tak, skoro czuła, że wreszcie 
żyje. 
Jeszcze trochę, myślała. Przekona się, jak Reyes smakuje, i stanie się 
jednym z wielu mężczyzn, będzie mogła o nim zapomnieć. 
Znowu będzie tą rezolutną, bystrą dziewczyną, którą uczyniła z niej 
matka. Będzie postępowała odpowiedzialnie, znajdzie sposób, by 
wydobyć z Aerona potrzebne odpowiedzi. Wtedy opuści twierdzę i 
nigdy tu nie wróci. Nigdy. 
- Danika - szepnął Reyes. - Jesteś aniołem. Anioł. 
- Nie przestawaj. 
Danika jęknęła cicho z rozkoszy. 
- Pododają ci się moje pocałunki? Nie robię ci krzywdy? Powiedz. 
- Podobają mi się. Nie robisz mi krzywdy. 
Jak dobrze, myślała. Pragnęła czegoś więcej. Pragnęła wszystkiego, 
co Reyes był w stanie jej dać. Chciała, żeby się o nią ocierał. 
Dlaczego się nie ociera? Pożądanie zaczęło opadać. On jest taki 
opanowany... Cały czas się kontroluje, wydaje się obojętny, 
nieporuszony... zdystansowany. 
Ona z trudem chwytała powietrze, on oddychał normalnie. Nie 
wiedziała, co myśleć. 
- Ty zacząłeś - powiedziała ze złością. Zaczął, ale był gdzieś daleko, 
nie angażował się. - Dlaczego? Wcale mnie nie pragniesz. - Teraz była 
już wściekła. 
Reyes otworzył oczy. Zwykle były ciemne, prawie czarne, teraz 
widziała w nich czerwony blask i cały ocean emocji. 
Oczy demona. 

background image

Przypomnienie, że w ciele Reyesa mieszka zło. A jednak, pomimo 
wątpliwości, pomimo szkarłatnego blasku w oczach pragnęła go 
nadal. Tylko jego, właśnie jego. Dlaczego? 
Pociągał ją i odstręczał. Był jednocześnie dobry i zły. Wznosiła się z 
nim do nieba i wędrowała na samo dno piekła. Był marą nocną z jej 
koszmarnych snów i fantazją, uskrzydlonym pragnieniem. Tylko jego 
pragnęła i właśnie jego nie mogła mieć. Każdy inny wydawał się przy 
nim słaby, wyblakły. Nikt nigdy nie potrafił rozniecić w niej takiego 
żaru. Tak długo była oziębła, on ją rozgrzał. 
Działał na nią jak narkotyk, był pokusą, której nie potrafiła się oprzeć. 
Już nawet nie chodziło o Reyesa, raczej o ten żar, który ją ogarniał. 
Wolała tak myśleć, alternatywa zbyt ją przerażała. 
- Zejdź ze mnie - powiedziała. 
- Pragnę cię. - O ile jej głos brzmiał zadziwiająco spokojnie, to w jego 
słyszała mękę. 
- Kłamiesz - powtórzyła zarzut, który kilka minut wcześniej 
sformułował pod jej adresem. Próbowała go odepchnąć, ale nie drgnął 
nawet. Zachmurzył się. 
- Przestań, aniele. Nie chcesz wcale, żebym teraz cię zostawił. 
Anioł. Znowu nazwał ją aniołem. Wczoraj w lochu powiedział, że jest 
jego. Tylko się nie roztkliwiaj, napomniała się. Mężczyźni różnie ją 
nazywali, ale żaden nigdy nie zadeklarował tak wyraźnie „należysz do 
mnie". 
- Nie wiesz, czego chcę - żachnęła się. - Ty też mnie nie pragniesz. - 
Ciesz się z tego, idiotko. 
Reyes posmutniał, wydawał się zakłopotany. 
- Pragnę cię, klnę się na bogów. 
Podniecenie go odeszło i Danice krew uderzyła do głowy. Kiedy do 
niej podchodził, erekcja rozsadzała dżinsy. A teraz nic. Czyżby tak 
fatalnie całowała? 
- Nie każ mi powtarzać, że masz się dźwignąć. Nie wiem, w jaką 
grasz grę, ale na pewno głupią. Ja... 
- W nic nie gram - zapewnił zapalczywie. 
- Muszę jeszcze raz zejść do lochu - ciągnęła, jakby go nie słyszała. - 
Przepytać Aerona. 
- Najpierw wysłuchasz, co mam do powiedzenia. 
- Reyes, wynocha, już. 
- Musimy porozmawiać, Daniko. Posłała mu wściekłe spojrzenie. 

background image

- Jeśli zaraz się nie podniesiesz, zrobię ci coś złego. Zamknął oczy. 
- Ja nie mogę... Nie jestem... 
- Loch. Aeron. Tylko to jest w tej chwili ważne. Czas na rozmowy 
minął. Czas na całowanie minął. Koniec. To już za nami. Tego 
chcieliśmy. Mieć rzecz za sobą. Już nie muszę się zastanawiać, jak 
smakujesz. - Niestety, wiedziała, że będzie śniła o tych pocałunkach 
do końca swoich dni. Będzie snuła fantazje, jak mogłoby być, co 
mogłoby się wydarzyć, gdyby naprawdę jej pragnął. 
- Daniko, ja... 
Przerwał i Danikę zdjęła ciekawość. 
- Co? - Serce zabiło gwałtownie. - Powiedz, co masz do powiedzenia, 
i pozwól mi iść do Aerona. 
Znowu ten czerwony blask w oczach, gorący oddech. Reyes przysunął 
twarz do jej twarzy tak blisko, że dotykali się nosami. 
- Zamilknij wreszcie, ani słowa więcej. Muszę coś ci powiedzieć. 
Przez ostatnie miesiące nikt nie liczył się z jej wolą, z jej potrzebami i 
pragnieniami. Żyła na marginesie, jak wyrzutek. Jej ukochane osoby 
zniknęły. Malarstwo, jedyny sposób na zachowanie normalności, było 
już tylko wspomnieniem. Teraz nie zamierzała kapitulować. 
- Ani słowa, tak? 
Uczyła się, jak walczyć. Oparła płasko dłonie na materacu. Ostatnim 
razem, kiedy musiała się bronić, zabiła. Musi uważać, nie chciała 
zrobić krzywdy Reyesowi, tylko go spacyfikować. Przyłożyć lekko. 
- Nie chciałem ci tego mówić, miałem nadzieję, że z tobą będzie 
inaczej, ale nie mogę pozwolić, żebyś myślała, że cię nie pragnę. 
Ucisz go, niech przestanie gadać, wylewać z siebie słodko-gorzkie 
zwierzenia. 
- Ja... 
Danika uderzyła. Palnęła go otwartą dłonią w nos. Chrzęst. Krew. 
Reyes jęknął. Nie był to jęk bólu, tylko rozkoszy. Nie mogła się 
mylić. Jęk, jaki chciała usłyszeć, kiedy ją całował. 
Zamarła wstrząśnięta. Co. Jest. U. Diabła? 
Reyes podniósł głowę. Krew przestała płynąć. Chrząstka już się 
zrosła, wróciła na swoje miejsce. Danika otworzyła szeroko oczy. Był 
nieśmiertelny, to wiedziała. Szybko wracał do siebie. O tym też 
zdążyła się przekonać po przejściach ostatniej nocy. Ale nie 
spodziewała się takiej reakcji na łamanie nosa. Nie oczekiwała, że 
zobaczy w jego oczach pożądanie. Znowu miał erekcję. 

background image

Zerwał się z łóżka i stanął pod ścianą. Błysk żądzy zniknął już z jego 
oczu, ale ciągle był podniecony. 
- Reyes. - Była zbita z tropu, wystraszona, oszołomiona tym, co 
zobaczyła. Pragnęła go. Tak, pragnęła. 
- Pragnę cię - wychrypiał, jakby czytał w jej myślach - ale mogę cię 
mieć tylko wtedy, kiedy będziesz zadawała mi ból. - W jego głosie 
słyszała zakłopotanie, wstyd. Skrupuły. Nadzieję? - Odczuwam 
rozkosz tylko w bólu. 
Usiadła na łóżku. Nie docierał do niej sens wypowiadanych przez 
niego słów. Nie była w stanie myśleć jasno, miała watę w głowie. 
- Nie rozumiem - powiedziała powoli. 
- Wczoraj pytałaś mnie o mojego demona. Moim demonem jest Ból. 
Potrzebuję fizycznego cierpienia, im większa męka, tym lepiej. To dla 
mnie jedyne źródło rozkoszy. 
Jak dla niej, przez moment. Nie, nie przez moment. To się powtarzało. 
Po raz pierwszy zdarzyło się wczoraj, kiedy obudziła się w jego łóżku 
i rzuciła na niego z zębami. Ugryzła go i sprawiło jej to przyjemność. 
- Czy twój demon może wejść we mnie? - Żołądek skurczył się i 
zacisnął w twardą gulę. To niemożliwe. 
- Nie - powiedział Reyes. 
Nie myśl o tym teraz, bo wpadniesz w panikę. 
- Próbujesz mi powiedzieć, że jeśli chcę z tobą być, muszę cię 
torturować? 
Skinął głową. Czego się po niej spodziewał? Czego oczekiwał? 
- Czy inne kobiety... zadawały ci ból? Ponownie skinienie. 
Zacisnęła dłonie na prześcieradle. 
Na wspomnienie innych kobiet poczuła piekącą, zaprawioną 
wściekłością zazdrość. Nigdy jeszcze czegoś podobnego nie 
doświadczyła. 
- Działało? 
- Przez pewien czas. Ból jest bólem, niezależnie od powodów, dla 
których jest zadawany. 
- Nadal szukasz takich kobiet? - Omal nie powiedziała „dziwek". 
- Przestałem wiele lat temu. 
Złość i zazdrość ustąpiły, w każdym razie straciły na gwałtowności, 
uspokoiła się trochę. 
- Chcesz, żebym cię raniła? - Potrafiłaby? Pokręcił głową. 
- Potrzebuję bólu, to prawda, ale nie pozwolę, żebyś mi go zadawała. 

background image

- Dlaczego? - Zadała pytanie, zanim pomyślała, zanim zdążyła się 
powstrzymać. Szybko odwróciła wzrok od jego twarzy... i zobaczyła 
świeże cięcia na ramieniu. 
Drżała na całym ciele. Podciągnęła kolana pod brodę i objęła je 
rękoma, Oto czego potrzebował, sztyletów wrażanych w żyły. A ona 
myślała, że jest po prostu niezdarny. Zaśmiała się gorzko. Nie był 
niezdarny. Ależ z niej idiotka. 
- To by cię zmieniło, zniszczyło. 
Nie reaguj. Ignoruj jego słowa. Rozmowa może być niebezpieczna, 
nic dobrego z niej nie wyniknie. Albo zacznie błagać, żeby pozwolił 
jej zadawać sobie ból, i wtedy będzie czuła niesmak do samej siebie, 
albo będzie ją odpychał i upokarzał. Uciekaj od niego. 
- Powiedziałeś, co miałeś do powiedzenia. Teraz chciałabym zobaczyć 
Aerona. Zmarnowałam już dość czasu. Muszę odszukać moją rodzinę. 
Twarz Reyesa była w tej chwili zupełnie pusta, pozbawiona 
wszelkiego wyrazu. 
- Jakim człowiekiem bym się okazała, gdybym myślała przede 
wszystkim o sobie, dopiero potem o nich? One mogą być w trudnej 
sytuacji, mogą potrzebować mojej pomocy. 
- Ja z nim porozmawiam, ty będziesz się przysłuchiwać. Zgoda? 
- Ale... - Danika próbowała zaprotestować. 
- Widziałaś, co się z nim działo, kiedy usłyszał twój głos. Ja z nim 
porozmawiam. Zrozumiałaś? 
Skinęła głową z ociąganiem. 
- Pomogę ci je odszukać - obiecał. O ile jeszcze żyją. Tego już nie 
powiedział głośno. - Pod jednym warunkiem. Przyrzekniesz, że nie 
wydasz moich przyjaciół Łowcom, nawet Aerona. 
Cała krew odpłynęła jej z twarzy, była kredowoblada. Wiedział... 
Wiedział najprawdopodobniej od samego początku. 
- Ja... ja... 
- Nie musisz mi mówić, co ci opowiadali, jakie zadanie ci wyznaczyli 
i co im obiecałaś. To nie ma teraz znaczenia. Gdybym wiedział, być 
może musiałbym cię zabić. 
Łowcy zaklinali się, że odszukają jej rodzinę i otoczą opieką. Byli 
tylko śmiertelnikami, jak ona. Nienawidzili Reyesa i innych włodarzy, 
byli gotowi na wszystko, żeby z nimi skończyć raz na zawsze. Ją też 
by zlikwidowali, gdyby uznali, że im zagraża czy choćby tylko 
zawadza. 

background image

Prosili, żeby zbierała dla nich informacje. Dotąd nie przekazała 
żadnej. Nie miała ani czasu, ani ochoty. 
Teraz Reyes stawiał warunek: ma zmienić front o sto osiemdziesiąt 
stopni i przejść na stronę wroga. 
- Zgadzasz się? 
- Zgadzam się. - Nie była pewna, czy jest szczera. Wieczorem czekała 
ją pierwsza rozmowa ze Stefanem. Była gotowa uczynić wszystko, 
cokolwiek, posłużyć się wszystko jedno kim, żeby tylko odnaleźć 
rodzinę. Potrafiłaby wymordować wszystkich przyjaciół Reyesa, 
jednego po drugim, gdyby to okazało się konieczne dla zapewnienia 
bezpieczeństwa bliskim. 
I zrujnować życie Ashlyn, życie Anyi. Niedobrze się jej robiło na tę 
myśl. Boże, z każdą godziną sytuacja komplikowała się coraz 
bardziej. 
Reyesa nie potrafiłaby zniszczyć, o tym zdążyła się już przekonać. 
W porządku. On nie zagrażał jej rodzinie. A może? Jeśli będzie 
knowała przeciwko jego przyjaciołom, zamieni się z obrońcy w 
mordercę. Wtedy i on będzie musiał zginąć. 
Niech to diabli! 
- Nie zdradzisz nas, nawet jeśli twoja rodzina już nie żyje? - naciskał. 
Czyżby czytał w jej myślach? 
- Zgadzam się - powtórzyła zdławionym głosem. Nadchodzące dni 
miały najprawdopodobniej okazać się najtrudniejszymi dniami w jej 
życiu. 
Reyes kiwnął głową. 
- Zatem chodźmy. 

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

 

- Już to ćwiczyliśmy. 
- Bez większego skutku. - Reyes wszedł do lochu, ale trzymał się na 
bezpieczną odległość od Aerona. - Spróbujemy znowu. 
- Mało ci jeszcze? - Aeron mierzył Reyesa złym wzrokiem. Przyjaciel 
sprawiał wrażenie gotowego do walki, ale czy kiedyś wyglądał 
inaczej? - Mam wrażenie, że spodobało ci się przyduszanie. Kilka lat 
temu proponowałem, że mogę cię wysmagać, zbić. Cokolwiek. 
Mógłbym nawet zadać rany sztyletem. Nie chciałem zrobić ci 
krzywdy, ale wiedziałem, że potrzebujesz bólu. Kochałem cię. 
- I ja cię kochałem, dlatego powiedziałem nie. Pamiętasz? 
Aeron nie odpowiedział na pytanie. Pamiętał, ale wolał o tym nie 
myśleć, nie mógł sobie pozwolić na sentymentalne wspomnienia. 
Poklepał Legiona, który usadowił mu się na kolanach. 
- Nadal jestem gotów ci pomóc. Chcesz cierpieć, daj mi swoją 
kobietę. - Zaśmiał się, chociaż widział, że Reyesa ogarnia furia. - 
Jeden ruch i będzie koniec a tobie serce pęknie z bólu. Gwarancja 
męki wiekuistej. To będzie mój prezent dla ciebie. Podziękować 
będziesz mógł później. Reyes przesunął językiem po zębach, co było 
u niego oznaką wzbierającej agresji. Nie wykonał jednak żadnego 
ruchu. W przeciwieństwie do Aerona i Maddoksa potrafił się 
kontrolować, rzadko wybuchał. Czekał cierpliwie i uderzał, kiedy 
przeciwnik najmniej spodziewał się ataku. 
- Zmieniłeś się. Kiedyś rozpaczliwie pragnąłeś, żeby puścić ją wolno. 
Co się stało? 
- Zdałem sobie sprawę, że żądza krwi jest silniejsza. Uległem i jestem 
szczęśliwy. 
- Kłamiesz. Nienawidzisz potwora, którym się stałeś. Wiem, że tak 
jest. - Reyes westchnął. - Powiedz mi, gdzie jest jej rodzina. Proszę. 
Aeron szarpnął łańcuchy, ale nie zdejmował dłoni z łebka Legiona. 
- Uwolnij mnie. 
Na twarzy Reyesa malowało się cierpienie, ale tym razem nie czerpał 
z niego żadnej przyjemności: był rozdarty. 
- Wiesz, że to niemożliwe. 
- Wiem - przytaknął Aeron. 

background image

Legion masował mu plecy. Kiedy poczuł, że mięśnie się rozluźniły, 
objął Aerona za szyję i przyglądał się Reyesowi, mlaskając 
niecierpliwie. 
- Jeszcze nie teraz - powiedział Aeron. Nie rozumiał, dlaczego demon 
polubił go, a innych nie znosił, dlaczego przyczepił się do niego i 
przeniósł się razem z nim do twierdzy. Przyjął to po prostu jako fakt. 
Potrzebował Legiona. Mały działał na niego uspokajająco, tylko on 
jeden. Potrafił spacyfikować Gniew, pomagał Aeronowi pohamować 
żądzę krwi i zachowywać względną jasność myśli. Raz tylko Aeron 
wpadł w szał, kiedy w jego poziemnym więzieniu pojawili się Reyes i 
Lucien, żeby zabrać go do twierdzy. 
- Wiesz, gdzie są kobiety? - zapytał Reyes nieświadomy tego, że 
Legion widzi go już na srebrnym półmisku. Mógłby ostatecznie 
obejść się bez sztućców. - Powiedz mi chociaż tyle. 
Aeron wiedział, gdzie są kobiety, nie przestawał o nich myśleć. 
Wiedział i nic nie mógł zrobić. Świadomość własnej bezsilności 
doprowadzała go do obłędu. W głowie rozbrzmiewał szyderczy 
śmiech. Jakiś wewnętrzny głos naigrawał się z niego i nie miał 
ucichnąć, dopóki kobiety będą żyły. Gdyby mógł ich dosięgnąć, 
zaznałby wreszcie spokoju. 
- Powiedz mi - powtórzył Reyes. 
- Wiem, gdzie one są - oznajmił chełpliwie; chciał koniecznie 
rozdrażnić Reyesa. Kim ty się stałeś? Powinien czuć wyrzuty 
sumienia, ale nie miał siły na podobne doznania. Kiedy tkwił w 
podziemnym więzieniu, wyzbył się zdolności odczuwania 
czegokolwiek poza nienawiścią i potrzebą zadawania śmierci. 
Nozdrza Reyesa rozszerzyły się, oczy zapłonęły ogniem. Kontakt. 
Udało się ugodzić go. 
- Mogę napić się jego krwi? Ładnie prosę. - Legion zacisnął łapki na 
ramionach Aerona. 
- Nie - sprzeciwił się Aeron. Reyes powinien umrzeć nagłą śmiercią. 
Męki sprawiłyby mu zbyt wiele rozkoszy, a Reyes nie zasługiwał na 
umieranie w rozkoszy. Chronił dziewczynę przed Aeronem. Należała 
mu się surowa kara. 
Aeron zmrużył oczy. Dostał zadanie i musi je wypełnić. Musi. 
- A dziewcyna? Mogę spróbować krwi dziewcyny? - dopominał się 
Legion. 
Z gardła Reyesa dobył się groźny pomruk. 

background image

- Nie - powiedział Aeron. - Ona jest moja. Reyes, ze sztyletem w 
dłoni, postąpił kilka kroków. Zreflektował się i zatrzymał, pozostając 
poza zasięgiem Aerona. 
- Ona jest moja - oznajmił. Niedobrze. 
- Wiem, że jest tutaj - powiedział Aeron miękkim głosem. - Czuję jej 
zapach. 
Reyes cofnął się. Strzegł wyjścia z lochu. Strzegł Daniki. Aeron 
zamknął oczy. Słyszał już w głowie przeraźliwe krzyki umierającej. 
Oszczędź mnie. Oszczędź, będzie błagała. 
Zachmurzył się, coś sobie uświadomił. To nie był głos dziewczyny, a 
krzyki nie były tworem wyobraźni, lecz wspomnieniem, słyszał je 
naprawdę. Były jak pieszczota dla jego spustoszonej duszy. 
Kimkolwiek była tamta kobieta, jej męka sprawiała mu satysfakcję. 
Czuł jeszcze zapach krwi, słodki, nęcący. Ciepła noc po chłodnym 
dniu, łagodne światło księżyca po ostrym słońcu. Znowu stał nad 
ciałem konającej, upajał się jej słabością. 
To nie jesteś ty. Nienawidzisz bestii, którą się stałeś. 
Pamiętał, jak dawno to było, śmiertelników zafascynowanych różnicą 
między ich własną kondycją i jego wiecznym życiem. Bywało, że 
pragnął śmierci, ale wedle wszelkiego prawdopodobieństwa nigdy nie 
miał umrzeć. Ludzie z każdym dniem zbliżali się do śmierci, a 
przecież mieli w sobie o wiele więcej witalności niż on kiedykolwiek. 
Byli słabi, a jednak nie bali się śmiać i kochać. 
Miłość - jakby nie zdawali sobie sprawy, że wszystko może się 
skończyć w ułamku sekundy. 
Dlaczego? - zastanawiał się, ale nie znajdował odpowiedzi. A teraz 
rozkoszował się wspomnieniem męki jakiejś istoty ludzkiej i planował 
śmierć następnej. 
Nawet Gniew był zbity z tropu. 
Aeron nie zapomniał, że on i demon próbowali walczyć z mroczną 
potrzebą mordu. Na początku. W końcu się poddali. Teraz Aeron miał 
śmierć w żyłach, karmił się myślą o zabijaniu, żył, o ironio, dla 
zabijania. 
- Chcesz, żebym cię błagał? - zapytał Reyes sztywno. Chciał? Aeron 
uśmiechnął się, pierwszy raz od wielu 
tygodni naprawdę rozbawiony. Pewnie chciał. Reyes był dumny, 
przed nikim nie chylił głowy. Miałby satysfakcję, widząc go 
proszącego. 

background image

- Ja chcę, ja chcę. - Legion zaczął klaskać jak szalony. Reyes bez 
wahania osunął się na kolana. 
- Proszę. Powiedz mi, gdzie one są. 
Legion rechotał, a Aeronowi zrobiło się głupio. Widok przyjaciela na 
klęczkach sprawił mu przykrość, zamiast dać satysfakcję. 
- Kochasz ją? 
- Nie. - Reyes pokręcił stanowczo głową. - Nie mogę. Kłamca! Na 
pewno ją kochał. W przeciwnym razie nie 
ukorzyłby się do tego stopnia. Nigdy dla nikogo nie posunął się tak 
daleko. 
Aeron i Reyes byli z Badenem tego feralnego dnia, kiedy ich 
przyjaciel zginął z rąk Łowców. Patrzyli przerażeni, jak wrogowie 
atakują go od tyłu, podrzynają mu gardło. Rzucili mu się na ratunek, 
gniewni, gotowi na starcie, zdesperowani, ale nie prosili, nie błagali 
Łowców, żeby darowali Badenowi życie. Po prostu zaatakowali. 
Czy błagania uratowałyby strażnika Nieufności? 
Zapewne nie, ale dlaczego nie próbowali? Kochali Badena jak brata, 
jego śmierć uczyniła pustkę w ich duszach, odebrała im resztki serca, 
które zachowali po tym, jak w ich ciałach zamieszkały demony. 
- O czym myślisz? - zapytał Reyes, ciągle na klęczkach. 
- O najgorszej nocy w moim życiu - przyznał Aeron w zgodzie z 
prawdą. 
- O nocy, kiedy otworzyliśmy puszkę. 
- Nie. Myślałem o śmierci Badena. - Czuł wyrzuty sumienia, że nie 
potrafił uchronić przyjaciela. Ze nie ukarał wszystkich winnych jego 
śmierci, tylko wycofał się, szukając odrobiny spokoju w świecie 
ogarniętym zamętem, pełnym zła i cierpienia. 
Nigdy nie kochałem nikogo wystarczająco mocno, żeby o niego 
walczyć, żeby dla niego błagać. 
- Był dobrym przyjacielem - powiedział Reyes. - Nie chciałbym, żeby 
widział nas teraz. 
- Byłby rozczarowany. Kazałby nam pocałować się, a my 
zignorowalibyśmy go. 
- Baden nie pozwalał się ignorować. 
- Prawda. 
Patrzyli na siebie przez chwilę w milczeniu. Reyes nadal klęczał. 
Aeron wiedział, że nie wstanie z klęczek, dopóki nie usłyszy 
odpowiedzi. Jeśli powie Reyesowi, gdzie są kobiety, Reyes ukryje je 

background image

przed nim, odbierze mu tym samym szansę spełnienia rozkazu bogów 
i powrotu do normalności. 
- Proszę - powtórzył Reyes. 
Legion zsunął się po ramieniu Aerona jak wąż i oparł brodę o jego 
kolano. 
- Nudno jest. Dlacego się nie bawimy? Chcę się napić jego krwi. 
- Musisz poczekać. - Zwrócił się do Reyesa: - Powiedz dziewczynie, 
żeby podeszła do krat. 
Reyes wreszcie wstał. Pokręcił stanowczo głową. 
- Nie. Ona... 
- Jestem tutaj. 
Na dźwięk głosu Daniki Aeron przechylił głowę. Reyes błyskawicznie 
przyskoczył do krat, za którymi stanęła Danika, i zasłonił ją. 
Aeron skrzywił się. 
- Odsuń się. Nic jej nie zrobię. - Jeszcze nie teraz. Aeron przyglądał 
się drobnej postaci: niewysoka, 
szczuplutka, jasnowłosa, o szmaragdowych oczach. Na anielskiej 
twarzy malowała się zawziętość. 
- Ciągle chcesz mnie zabić - stwierdził. 
- Tak. 
Miała nabrzmiałe wargi, Reyes też. Musieli całować się niedawno. 
Byli wrogami, a zostali kochankami. Reyes nawet nazwał ją „swoją". 
Słodkie, pomyślał z przekąsem, ale ironia zaprawiona była... 
melancholią? 
- Ty znajoma - odezwał się Legion. Wisiał na ramieniu Aerona głową 
w dół, łokcie wsparł na jego kolanie. 
- Chces się bawić? 
- Widziałeś mnie wczoraj - odpowiedziała zaskoczona Danika. - Nie 
chcę się bawić. 
- Och. - Mały diabełek był wyraźnie zawiedziony. 
- Zrobiłaś przykrość Legionowi - warknął Aeron. 
- To oznacza koniec rozmowy. Odejdź. 
- Przepraszam, przepraszam - powiedziała Danika do Legiona. - Nie 
chciałam sprawić ci przykrości. To taka gra. Tak, gra. 
- Lubię gry - ucieszył się. - Psedwcoraj ja cię widzieć. Aeron rozluźnił 
się. Danika pokręciła głową. 
- Musiałeś pomylić mnie z kimś innym. 

background image

- Nie, widzieć. Ty w płomieniach. Patsys na sługi z piekła zamęcane 
na śmierć. 
W oczach Daniki pojawiła się zgroza zmieszana ze zdumieniem. 
- Owszem, miałam takie sny. Ale skąd ty możesz o tym wiedzieć? 
Widziałaś moje obrazy? To niemożliwe. 
- Nie odpowiadaj. - Aeron pomyślał, że będzie mógł użyć informacji 
jako monety przetargowej i rozwiązać zagadkę, jaką stanowiła dla 
niego Danika. Płomienie. Posługacze diabłów. Piekło. Czy 
dziewczyna miałaby wgląd w otchłanie piekielne? Rozkaz bogów 
zaczynał nabierać sensu. Jeśli mogła jakimś sposobem zstępować do 
piekieł, być może mogła też wznosić się do niebios, obserwować 
bogów? Znałaby ich sekrety? 
Dlaczego sami jej nie zgładzili, tylko obarczyli zadaniem Aerona? 
Reyes pobladł. Najwyraźniej jego myśli szły tym samym torem. Jeśli 
znała tajemnice bogów, musiała zginąć. 
Nie było dla niej ratunku. 
- Ja nie... Ja... - Przeciągnęła dłonią po twarzy. - Nie rozpraszaj mnie. 
Gdzie jest moja rodzina? - zwróciła się do Aerona. 
- Powiem ci, jeśli ty odpowiesz na moje pytania. Wymienimy 
informacje. 
- Dobrze. - Żadnego wahania. - Co chcesz wiedzieć? 
- Widziałaś otchłanie piekielne? Tylko nie kłam. Jedno kłamstwo i 
koniec rozmowy. 
Danika milczała przez chwilę, ważyła w myślach odpowiedź. 
- Mówiłam już, widziałam piekło w snach - powiedziała w końcu. 
- Czy twoja matka, siostra, babka mają podobne sny? Pokręciła głową. 
- Nigdy o tym nie wspominały. - W głosie Daniki zabrzmiała zbyt 
stanowcza nuta, ale Aeron udał, że jej nie usłyszał. Jeśli kłamała, on 
też będzie kłamał: nie chciał jeszcze kończyć rozmowy. 
- Co... 
- Mieliśmy wymieniać informacje - przerwała mu Danika. - Gdzie jest 
moja matka? 
- W Stanach, w małym miasteczku w Oklahomie. Na twarzy Daniki 
odmalowała się ulga, zamknęła oczy. Kilka łez spłynęło po 
policzkach. 
Aeron przyglądał się jej obojętnie. Nie mógł pozwolić sobie na 
wzruszenie. 
- Śni ci się niebo? 

background image

- Tak. 
- Co powiesz o... Danika pokręciła głową. 
- Teraz ty musisz odpowiedzieć. Gdzie jest moja siostra? 
- Nuda. - Legion westchnął, zwinął się w kłębek na kolanach Aerona i 
zamknął ślepia. 
- Z matką. 
- Mój Boże. - Kolejne łzy ulgi i radości. 
Gdyby Reyes nie podtrzymywał jej, wysunąwszy rękę za kraty, 
osunęłaby się na ziemię. 
Aeron nie mógł się nadziwić, jak bardzo sobie tych dwoje ufa i jak 
bardzo nawzajem się potrzebują. 
Głupcy. Nie czuł zazdrości. 
- Co widzisz, kiedy śnisz o zaświatach? 
- Widzę wielkie zło i absolutne dobro. Śmierć i życie. Ciemności i 
tęcze. Demony, które niosą zniszczenie. Anioły naprawiające szkody. 
Aeron zachmurzył się. Nic w jej krótkiej relacji nie czyniło z niej 
istoty, która mogłaby być niebezpieczna dla bogów. 
- Co wiesz o bogach? Co...? 
- Moja babcia - przerwała mu. - Gdzie jest babcia? Aeron zacisnął 
usta, pot wystąpił mu na czoło. Jeśli 
powie prawdę, dziewczyna wyjdzie, a on chciał ją jeszcze zatrzymać. 
Miał w głowie setki pytań. 
- Nie zadowoliła mnie twoja ostatnia odpowiedź. Powiedz, co wiesz o 
bogach. 
Słyszał, jak dziewczyna zazgrzytała zębami. 
- Nie wiem, czy widziałam bogów. 
- Zastanów się. 
- Nie wiem - powtórzyła. - Nie wierzę w istnienie bogów i bogiń. Nie 
mam pojęcia, jak mieliby wyglądać. Mogłam śnić o nich wiele razy, 
nie rozpoznając w nich boskich istot. 
- Pomóż jej znaleźć odpowiedź - rzucił Aeron, zwracając się do 
Reyesa. 
- Mów wszystko, co wiesz, Daniko - poprosił Reyes. Puścił ją i 
wyszedł z lochu, zamykając starannie kratę za sobą. - Odpowiadaj na 
pytania Aerona, jak umiesz najlepiej, a on powie ci, co wie o twojej 
babce. 
Zwilżyła usta językiem, skierowała spojrzenie na Aerona. 
- Czy ostatnio na górze... była wojna? Aeronowi szczęka opadła. 

background image

Reyes wstrzymał oddech. Odsunął się o krok i patrzył badawczo na 
Danikę. 
A więc rzeczywiście miała wgląd w sprawy niebieskie. Wyrok śmierci 
wydany przez bogów znajdował swoje wyjaśnienie. 
- Tak - wykrztusił Reyes. - Była wojna. 
- Wojna między Grekami i Tytanami? Tytani, tak się chyba nazywają? 
- Tak - przytaknął Aeron. Danika pobladła. 
- Tytani zwyciężyli i uwięzili Greków. Większość z nich w każdym 
razie. 
- Tak się stało - szepnęli obydwaj wojownicy ledwie słyszalnie. 
- Szukają czegoś... broni. Król Tytanów, chyba to król, wysłał 
dowódcę swojej gwardii na ziemię. - Kiedy już zaczęła mówić, 
popłynął potok słów, jakby się bała, że raz przerwawszy, nie będzie w 
stanie podjąć opowieści. 
- Ten dowódca ma obserwować, czekać... ukraść to coś, czego 
szukają. Nie pamiętam wszystkiego. Staram się wymazywać swoje 
sny z pamięci. Może na obrazach będzie więcej detali. 
- Na obrazach? - Reyes nie mógł mówić, skrzeczał. Danika kiwnęła 
głową. 
- Maluję to, co mi się przyśniło, i w ten sposób uwalniam się od 
swoich snów. 
- Gdzie są te obrazy? - Uderzył z całych sił pięścią w ścianę i Danika 
odskoczyła, wystraszona. 
- Część jest w moim mieszkaniu w Nowym Meksyku, resztę oddałam 
do magazynu na przechowanie. - Danika spojrzała na Aerona z 
wyczekiwaniem. 
- Odpowiedziałam na twoje pytania. Powiedz mi teraz, gdzie jest moja 
babka. 
Po wszystkim, czego się dowiedział, Danice należała się prawda. 
- Chyba ją zabiłem. 

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY 

Parys stał pod murem świątyni Niewypowiadalnych. Ukryty za 
plecami przyjaciół rozmyślał o rzeczach ziemskich i niebieskich. Nie 
widział sposobu przeciwstawienia się Tytanom. Byli potężni, 
niepokonani. Potrafili przenosić się z miejsca na miejsca w ułamku 
sekundy, mogli kontrolować pogodę, niewidzialni obserwowali ludzi, 
znali ich myśli. Mogli rzucać klątwy i rozdawać błogosławieństwa. 
Demon Parysa lubił seks, nie nadawał się do niczego poza wyczynami 
łóżkowymi. 
W konfrontacji z bogami nie miał żadnych szans. 
A jednak... jeśli nie podejmie jakichś działań, jego przyjaciół czeka 
śmierć. Tytani uczynią Łowców strażnikami pokoju i pomyślności. 
Zastanawiał się, czy pionki zostały już rozstawione i czy teraz 
wystarczy już tylko kilka ruchów, żeby zakończyć rozgrywkę. 
Co robić? 
Znaleźć puszkę Pandory, oczywiście. Uczynić wszystko, żeby ich 
demony nie zostały w niej na powrót zamknięte. Bez demonów 
czekała ich wszystkich śmierć. 
Czuł się zupełnie bezradny... pusty. Jego Sienna nie żyła. Urządził 
uroczystą ceremonię godną wojownika, skremował jej ciało i rozsypał 
prochy. Kogo miał winić za jej śmierć? Łowców? Bogów? Siebie? 
Kogo ukarać? Oko za oko, to była pierwsza nauka, jaką otrzymał w 
dniu swojego stworzenia. Co zrobić, jeśli sam sobie jesteś wrogiem? 
- Gotowi? - zapytała Anya, wyrywając Parysa z ponurych rozmyślań. 
Wojownicy kiwali głowami, równie podekscytowani jak piękna 
bogini. 
W świątyni trwały prace porządkowe, kręcili się robotnicy, uprzątali 
gruz, usuwali mech z kamieni. 
- Macie być pod wrażeniem mojej potęgi, chłopaki. Jak skończę, 
czekam na pochwały oraz zachwyty. 
Rozległy się pomruki, „Jasne, Anyu", „Pewnie". Nawet włodarze się 
jej bali. Anya straciła część swojej mocy, wybierając życie z 
Lucienem, ale ciągle jeszcze potrafiła jako bogini Anarchii siać. zamęt 
na świecie. 

background image

Parys doliczył się pięciu Łowców pośród robotników pracujących w 
świątyni. Rozpoznał ich bez trudu po tatuażach na nadgarstkach. To 
oni są winni śmierci Sienny... Zacisnął dłonie. 
- Robię to dla moich mężczyzn - mruknęła Anya i wmieszała się 
między robotników. Parys obserwował, jak praca ustaje. Wkrótce 
ludzie znieruchomieli, ustały rozmowy. 
Wszyscy wpatrywali się w piękność w króciutkiej czarnej spódniczce 
i gorseciku z białej koronki. 
- Kim jesteś? - ktoś w końcu odważył się zapytać. Mały, krępy, 
łysiejący człowieczek z identyfikatorem na piersi, z którego wynikało, 
że nazywa się Thomas Henderson i jest przedstawicielem Światowego 
Towarzystwa Studiów Mitologicznych. - Masz pozwolenie? 
- Oczywiście. - Uśmiechnęła się szeroko. - Inaczej by mnie tu nie 
było, pączusiu. Pan Thomas Henderson zdawał się mocno zbity z 
tropu. 
- Jak się nazywasz? Wszyscy, którzy figurują na mojej liście, są tutaj. 
Nikogo nie dopisywałem. 
- Nie musisz sprawdzać. Burza nadchodzi. - Niebo rozdarła pierwsza 
błyskawica. - Uciekajcie do domu. 
Mężczyźni wpatrywali się w Anyę ze zbożnym lękiem 
zaprawionym... lubieżnością. 
- Moja - mruknął Lucien, nie spuszczając wzroku 
z Anyi. 
Parys przymknął oczy. Też chciałbym móc powiedzieć o jakiejś 
kobiecie „moja". 
Tak jak Lucien o Anyi, Maddox o Ashlyn, Reyes o Danice. Patrzyli 
na swoje kobiety, jakby to one zawiesiły na niebie księżyc oraz 
gwiazdy. Pozostali, rozumiał, ale co naszło Reyesa? Sabin uważał, że 
Danika została zwerbowana przez Łowców i zbiera dla nich 
informacje o wojownikach i poszukiwaniach puszki Pandory. 
Domagał się jej śmierci. Chciał nawet w nocy zastrzelić Danikę i 
uwolnić Aerona od konieczności wykonania rozkazu bogów. Lucien 
go powstrzymał. Obecność Daniki działała uspokajająco na Reyesa. 
Nie maltretował się tak strasznie jak dotąd. Nie rzucał się już na skały 
z dachu twierdzy, nie szukał śmierci. 
Nie mogli pozbawić przyjaciela kobiety, zostawili więc Danikę 
Reyesowi, niech sam rozstrzyga o jej losie. W twierdzy zostali z nimi 
Kane, strażnik Katastrof, którego nie mogli zabrać z sobą, jeśli nie 

background image

chcieli, żeby kamienie sypały się im na głowę, Cameo i Torin. Mieli 
pilnować bezpieczeństwa, monitorując podejścia do twierdzy przy 
pomocy kamer i komputerów. Prawda, był jeszcze William, ale 
zdaniem Parysa, ten się do niczego nie nadawał. Zaraza, Katastrofa i 
Niedola, udane trio, pomyślał Parys kwaśno. Spadły pierwsze wielkie 
krople deszczu. Tylko tam, gdzie stali wojownicy, było sucho i 
spokojnie. 
- Szybko, zwijamy się - zawołał ktoś. 
- Leje coraz gorzej - dodał ktoś inny. 
Rozległy się szybkie kroki. Kiedy ostatni człowiek zniknął, ulewny 
deszcz uformował rodzaj kopuły odgradzającej świątynię od świata. 
Nikt nie był w stanie przedrzeć się przez ściany wody i wojownicy 
mogli spokojnie zacząć przeszukiwanie ruin. 
Parys kątem oka dostrzegł błysk metalu za niskim murkiem. Lufa 
automatu... 
- Łowca na jedenastej - mruknął Lucien. 
- Mój - powiedział Parys prawie bez tchu. 
- Widzę go i nie rozumiem, dlaczego ty masz mieć całą frajdę. 
- Mój - powtórzył Parys. Sabin przewrócił oczami. 
- Doliczyłem się wcześniej sześciu. Idę o zakład, że oni wszyscy tu są, 
przyczaili się i czekają. 
- Sześciu? Według mnie pięciu. 
- Chyba nas jeszcze nie widzą, bo już by strzelali - ocenił Parys. 
Lucien zniknął, w chwilę później pojawił się obok Anyi, powiedział 
coś, czego Parys nie słyszał. Rozległy się głośne protesty Anyi, 
zawirowało powietrze i para zniknęła. Lucien widać postanowił 
teleportować Anyę do domu. 
Rozległ się pierwszy strzał, ale kula nie przeszła przez trąbę 
powietrzną. Zaraz potem drugi, trzeci... Któryś z Łowców zawołał: 
- Demony! 
- Rozdzielimy się, otoczymy ich i spotkamy się, kiedy wszyscy będą 
martwi - powiedział Lucien. 
- Niech się poleje krew - mruknął Parys. 
- Jednego musimy oszczędzić i przepytać - zauważył Strider, strażnik 
Klęski, który nigdy nie przegrywał. 
- Cuda się nie zdarzają. 
- Tchórze - zawołał któryś z Łowców. 

background image

- Wyjdźcie z ukrycia i dostańcie nas - odkrzyknął Strider. - Jeśli 
potraficie. 
Przebiegł kilka metrów mocno nachylony i przypadł do ziemi za 
jakimś krzewem. W sekundę później po wyspie poniósł się 
przeraźliwy krzyk. O jednego Łowcę mniej, jeszcze pięciu. 
Parys ruszył przed siebie, Amun, zawsze powściągliwy, milczący, 
biegł obok niego. 
- Czekałem na tę chwilę. - Łowca, z wycelowanym w Parysa 
automatem. Parys nie zdążył uskoczyć, kula utkwiła w nodze. 
Zabolało, ale celny strzał nie wyłączył Parysa z walki. Przyskoczył do 
Łowcy i obydwaj zaczęli tarzać się po ziemi. Amun pojawił się w 
sekundę później, wpakował draniowi kulkę w kark. Łowca jeszcze 
przez moment wczepiał się kurczowo w Parysa. Kiedy ten zdzielił go 
pięścią w nos, ranny nie miał już siły podnieść ręki. Znieruchomiał. 
Parys podniósł się, dysząc ciężko. 
Pojawił się Strider z morderczym uśmiechem na niewinnej, chłopięcej 
twarzy. 
- Zabieramy się za następnego? 
- Absolutnie. - Parys nie spojrzał nawet na ranę. Później będzie czas, 
żeby obejrzeć postrzał, usunąć kulę i założyć opatrunek. 
Będzie oczywiście musiał poszukać jakieś damy i bzyknąć ją, żeby 
udo się zagoiło. 
Kiedyś cieszyłby się na perspektywę łóżkowej gimnastyki. Teraz 
coraz bardziej nienawidził siebie, swoich seksualnych zatrudnień i 
kobiet, które go akceptowały. Z dwojga złego lepiej iść do łóżka z 
kobietą niż z facetem. Żołądek wywrócił mu się na tę myśl. Bywało, 
że kiedy nie mógł znaleźć kobiety, a codziennie musiał z kimś się 
przespać, inaczej opadał z sił, korzystał z męskich usług. 
Razem z Amunem i Striderem pobiegł dalej. 
Nie znalazł już żadnego Łowcy, wszyscy zostali zlikwidowani. 
Oszczędzili jednego, jak radził Strider. Trzech wojowników dostało 
postrzały. Lucien musiał teleportować Gideona do twierdzy. 
Kłamczuch miał dość dokładnie podziurawiony kulami żołądek. 
Parys, zmęczony, osunął się na ziemię. Nie zabiłem żadnego, 
pomyślał markotnie i zabrał się za wyciąganie kuli z uda. 
- Odtransportowałem drania do lochu. Ranił mnie w szyję nożem, 
który miał ukryty w kieszeni, potem targnął się na siebie. - Lucien nie 
powiedział, czy Łowca przeżył. - Muszę odprowadzić dusze 

background image

pozostałych w zaświaty, Śmierć wzywa. - Zniknął znowu, ale tym 
razem pozostawił ciało. Widać rana w szyi sprawiała mu zbyt wielki 
ból. 
Parys po kilku bolesnych próbach wydobył wreszcie kulę. Ręka 
opadła bezwładnie, kulka wysunęła się z palców. Strider usiadł obok 
niego. 
- Może następnym razem powinieneś wykazać lepszy refleks. 
- Pieprzę cię - warknął Parys. Strider wyszczerzył zęby. 
- Czuję się pochlebiony, ale muszę odmówić. Faceci mnie nie kręcą. 
Parys rozejrzał się, sprawdzał, co robią przyjaciele. Amun stał 
nieruchomo, krew spływała z lewej ręki. Kula przeszła na wylot. 
Szczęściarz. Ciało Luciena stało nieruchomo, sztywno wyprostowane 
czekało na powrót Żniwiarza. Sabin polerował sztylet. 
Jak w domu. Parys czuł narastający ból głowy. Danika śmiała się z... 
Otworzył szeroko oczy. Danika tutaj, ki czort? 
- Widzisz to samo co ja? 
- Co takiego? - zapytał Strider. - Luciena? Powinien zabrać ciało z 
sobą. Po co je zostawił? 
- Nie. Tam. - Parys wskazał brodą żywe obrazy. Strider uniósł brew. 
- Chodzi ci o Sabina? Paskudny jak zawsze. 
- Nie. Widzisz kobietę? 
- Kobietę? - stropił się Strider. 
Parys też był zbity z tropu. Patrzył oszołomiony na kilka niby-
ekranów, na których pojawiały się różne obrazy, obrazy z aniołami i z 
demonami, na wszystkich w centrum akcji widział śliczną Danikę. W 
ostatniej scenie zniknęły otaczające dziewczynę postacie. Stała sama. 
W lewej ręce trzymała... puszkę Pandory. 
Nie widział jej tysiące lat, ale pamiętał doskonale. Puzderko z kości 
bogini Opresji wysadzane rubinami, szmaragdami, szafirami i 
diamentami. 
Rozwiązłość też rozpoznała puszkę, bo zaryczała straszliwie na widok 
znienawidzonego więzienia, w którym była tak długo zamknięta. 
Zniszcz puszkę. Rozbij ją. 
- Nie mogę. To tylko wizja. 
Demon nie przyjął wyjaśnienia do wiadomości. Zniszcz! 
Parys wstał, podszedł bliżej. Danika wyciągnęła rękę, jakby chciała 
podać mu puszkę, mrugnęła do niego. Parys kompletnie zbaraniał. Co, 
do diabła? 

background image

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

 

- Jak się czujesz, Daniko? 
Danika siedziała na brzegu łóżka, trzymała głowę między kolanami, 
oddychała płytko, nierówno. Minęła godzina od chwili, gdy na pytanie 
o babcię usłyszała z ust Aerona owo „chyba ją zabiłem". 
Próbowała uzyskać jakieś szczegóły. Zgadzały się z tym, co widzieli 
ludzie Stefana. „Wniosłem ją do budynku, była ranna. Wyciągnąłem 
szpony. To wszystko, co pamiętam". 
Szok minął, jego miejsce zajęły żałoba, smutek i furia. Nie pamiętała, 
jak wróciła na górę. Reyes musiał chyba przynieść ją do pokoju. Tak 
jak Aeron niósł jej babkę na śmierć? 
- Muszę zobaczyć się z mamą i siostrą - powiedziała zdławionym 
głosem. Czy wiedziały, co się stało z babcią Mallory? Jeśli nie 
wiedziały, powtórzy im, co usłyszała, a potem wróci do twierdzy i 
wbije sztylet w czarne serce Aerona. 
Nie, najpierw zabije Aerona. Będzie mogła przekazać matce i siostrze 
chociaż tę jedną dobrą nowinę. Jakoś nie ucieszyła jej ta myśl. 
Reyes pochylił się nad nią. 
- Przykro mi, aniele. Bardzo mi przykro. Broda jej drżała, gardło się 
ściskało. 
- Przykro ci? - wybuchnęła. - Masz w tym udział, pieprzony 
sukinsynu. Zostaw mnie w spokoju. Babcia była dobrym 
człowiekiem. Czuła, kochająca. Cieszysz się, że już jej nie ma, 
przyznaj. No, przyznaj! 
- Nie cieszę się. Boli mnie twoje cierpienie. 
- Lubisz ból. 
- Daniko, ja... - Zamilkł na moment. - Aeron powiedział „chyba". Nie 
pamięta. Być może wcale jej nie zabił. Może przeżyła. 
- Osiemdziesięcioletnia kobieta przeciwko demonowi o 
nadnaturalnych siłach? - Danika zaśmiała się gorzko. - Proszę, daruj 
mi. 
Reyes położył jej dłonie na ramionach i mocno zacisnął palce. 
- Nie wolno ci tracić nadziei. 
- Nadzieja. - Znowu się zaśmiała. - To gorszy demon od twojego 
Bólu. 

background image

Reyes puścił ją gwałtownie, jakby zadała mu cios pięścią między 
oczy. 
- Odpowiedz mi szczerze. Powiedziałaś to, co powiedziałaś, bo nie 
możesz znieść myśli o losie babci, czy naprawdę wierzysz, że nadzieja 
jest demonem? 
- A to ma jakieś znaczenie? 
- Owszem. 
Wzruszyła ramionami i zapadła na powrót w odrętwienie. 
- Skąd myśl, żeby widzieć w nadziei demona? Ludzie uważają, że 
nadzieja jest czymś dobrym, potrzebnym. 
- Babcia opowiadała mi, że nadzieja budzi w człowieku oczekiwania, 
każe wierzyć, że zdarzy się cud, a potem niszczy te oczekiwania, nie 
pozostawiając nic poza rozpaczą. - Stefano miał rację, świat byłby 
lepszy bez demonów. Od dwóch tygodni bała się tego dnia. Drżała z 
lęku, że usłyszy, iż ukochana babcia Mallory nie żyje. Że będzie 
wyrzucała sobie, że nie uczyniła nic, żeby ją uchronić od śmierci. 
Reyes wpił w nią spojrzenie. 
- Odpowiedz mi szczerze, Daniko. Powtarzasz to, co usłyszałaś od 
Łowców? 
- Nie. - Stefano nie wspominał nic o demonie Nadziei. 
Milczeli przez chwilę. O czym myśli Reyes? O tym, że będzie musiała 
umrzeć i że nie ma już dla niej ratunku? Że po śmierci babci będzie 
chciała wypełnić zadanie, które zlecili jej Łowcy? 
Kochana babcia Mallory. Danika wracała myślami do czasów 
dzieciństwa, wspominała noce, które spędzały razem w jej domku na 
drzewie. 
- Połóż się wygodnie, kochanie. Babcia coś ci opowie. Danika 
wsuwała się do śpiwora. Opowieści babci 
w niczym nie przypominały bajek, które na dobranoc czytała jej 
siostra. 
- To będzie straszna opowieść? 
- Może. Ale dobrze jest czasami trochę się pobać. Nie chcę, żebyś 
była taka jak ja. Musisz być silniejsza ode mnie, lepiej przygotowana 
do życia. 
- Nie chcę być lepiej przygotowana. Nie chcę się bać. 
- Nikt nie chce, ale w uczuciu strachu nie ma nic złego. To okazja, by 
pokazać, że człowiek potrafi przemóc lęki. 
- Dobrze, opowiedz mi swoją historię. 

background image

I babcia opowiadała o demonach. Uczyła Danikę walczyć ze 
strachem, ze złem. I wygrywać, wychodzić ze starć zwycięsko. 
Nauki babci działały. Dopóki na drodze Daniki nie stanął Reyes i jego 
przyjaciele. Wrócił strach, znowu się bała, ale nie mogła już 
powiedzieć sobie, że to opowieści na dobranoc, fikcja. Babcia 
widziała różne rzeczy, przerażające rzeczy. Wiedziała czym jest zło, 
realne zło. 
- Co opowiadała ci babcia? - zapytał Reyes. 
- Powiem ci, ale obiecaj, że pomożesz mi odnaleźć... jej ciało, 
urządzić godny pogrzeb. 
- Jeśli twoja babcia rzeczywiście nie żyje. Ja ciągle wierzę, że Aeron 
jednak jej nie zabił. 
Nie łudź się. Przed chwilą sama powiedziałaś, że nadzieja jest 
demonem. 
Zatopiła się we wspomnieniach, kiedy wróciła na ziemię, Reyes 
siedział w fotelu naprzeciwko niej, czekał cierpliwie. 
- Wiesz, że jest więcej demonów niż wojowników? 
- zapytała. - Niektóre mieszkają w ciałach potępieńców strąconych do 
Tartaru: Strach, Samotność, Chciwość. 
Reyes potarł brodę. 
- Czy Tytani mają też swoje demony? - Nie pytał, po prostu myślał 
głośno. - Dotąd byli więzieni przez Greków w Tartarze. - Pokręcił 
głową. - Nie, to niemożliwe. Wiedziałbym coś na ten temat. 
- Powtarzam ci tylko to, co usłyszałam od babci... Możesz wierzyć 
albo nie, wszystko mi jedno. 
- Skąd twoja babcia wiedziała tyle o naszym świecie? Miała wizje? 
Danika przytaknęła. 
- Całe życie nawiedzały nas wizje. Reyes pobladł. 
- Wiesz co to znaczy, Daniko? Że od początku jesteśmy z sobą 
związani. Od chwili, kiedy zostałem stworzony. 
Danika nie zareagowała, Reyes mówił o przeznaczeniu, a ona nie 
chciała myśleć o przeznaczeniu. 
- Zniszczę Aerona - powiedziała zmęczonym głosem. 
- Zabiję go. Reyes westchnął. 
- Proszę cię tylko o jedno, zastanów się dobrze. Aeron jest silniejszy 
od ciebie. On jest nieśmiertelny, ty jesteś śmiertelniczką. Owszem, 
możesz zrobić mu krzywdę, ale najprawdopodobniej nie będziesz w 
stanie go zgładzić. 

background image

- Musi czasami spać. Dostanę jego głowę. Och... - Pokój zniknął, 
widziała już tylko Reyesa. - Ty też jesteś nieśmiertelny, silny, 
mocarny jak Aeron. Zabij go dla mnie. 
- Daniko... 
- Zabij go, a zrobię wszystko, o co poprosisz. Będę zadawała ci ból, 
kiedy tylko zechcesz. 
Reyes zastanawiał się, wahał. Jeszcze nigdy nie widziała takiej męki 
na twarzy. 
- Mówiłem już, niewykluczone, że twoja babcia wciąż żyje. Dlaczego 
nie chcesz wziąć pod uwagę takiej możliwości? 
- Aeron pamięta jej skrwawione ciało. - Łowcy widzieli, jak niósł 
nieprzytomną kobietę. 
- Ale nie pamięta, by zadał śmiertelny cios. Jest urodzonym 
wojownikiem. Czegoś takiego nie mógłby nie pamiętać. To znaczy, że 
kiedy ją zostawiał, żyła. Rano zabiorę cię do matki i siostry. Poproszę 
jeszcze dzisiaj Torina, żeby ustalił ich miejsce pobytu. Znajdziemy też 
babcię. 
Znowu ta nienawistna nadzieja. Może... Kto wie... Nie widziała 
przecież ciała babci, nie miała dowodów. Aeron powiedział „chyba"... 
nie był pewien, czy rzeczywiście zabił. 
Babcia Mallory być może żyje. Odrętwienie zaczęło powoli 
ustępować. 
- Wolałabym wyruszyć już dzisiaj. Aeron wie, gdzie one są, niech ci 
powie. 
- Próbowałem dwa razy. Lepiej mu nie przypominać, że obie żyją. On 
pragnie ich śmierci. Torin je zlokalizuje, trzeba tylko dać mu trochę 
czasu. 
Miała ochotę pocałować go i uderzyć, uściskać i odepchnąć, wszystko 
jednocześnie. 
- Dziękuję. Reyes odchrząknął. 
- Mówiłaś, że malowałaś swoje wizje. Może wróciłabyś do 
malowania? Uspokoiłabyś się... 
- Chciałbyś zajrzeć do mojej głowy? - fuknęła. - Sprawdzić, co wiem 
o bogach. 
- Chciałbym twojego spokoju, przy okazji czegoś bym się dowiedział. 
- Nie mam potrzebnych materiałów. Reyes zaczerwienił się. 

background image

- Ja... kupiłem wszystko, co potrzebne. Miałem twoją wizytówkę. 
Byłem w twoim domu. Zajrzałem do pracowni. I kupiłem takie same 
materiały, jakie widziałem u ciebie. Na... na wszelki wypadek. 
Na wszelki wypadek... Był w jej maleńkim, zagraconym domu. Nie 
oburzyła się, przeciwnie, zrobiło się jej miło na myśl o Reyesie w jej 
prywatnej przestrzeni. 
Nie naciskał, rozumiał jej wahanie. 
- Pójdę teraz do Torina, porozmawiam z nim. Mogę zostawić cię 
samą? 
Nie była pewna, ale powiedziała: 
- Oczywiście. 
Pocałował ją. Danika zarzuciła mu ręce na szyję, przywarła do niego. 
Pragnęła go. Pragnęła od pierwszej chwili, kiedy wtargnął do pokoju, 
w którym były zamknięte, szukając ratunku dla chorej Ashlyn. 
Mężczyźni, z którymi wcześniej się spotykała, których całowała, 
czasami sypiała z nimi, zniknęli z pamięci, jakby nigdy nie istnieli. 
Dziwne. 
Reyes odsunął się po chwili, drżącą dłonią odgarnął jej włosy z czoła. 
- Odpocznij, skarbie. Jutro zobaczysz się z matką i siostrą. Jeśli się 
namyślisz, materiały są tam. - Wskazał drzwi prowadzące do schowka 
i wyszedł z pokoju. W dłoni ściskał nóż. 
Wszedł do łazienki przy pustej sypialni i osunął się na podłogę. Nie 
chciał zadawać sobie ran przy Danice. Powinien zobaczyć się z 
Lucienem i powtórzyć mu to, co Danika mówiła o demonach 
mieszkających w ciałach potępieńców. Musi zajrzeć do Torina... 
Dlaczego nie mogę być normalny? Dlaczego nie mogę posiąść pięknej 
kobiety, kochać się z nią delikatnie? 
Wbił nóż w udo głęboko, do kości, odrzucił głowę do tyłu, jęczał z 
rozkoszy. Obrócił sztylet w ranie. 
Jeszcze. 
Jak by to było, gdyby nie musiał codziennie zadawać sobie bólu? 
Gdyby Danika była teraz przy nim, wzięła go w usta? Zrobiłaby to dla 
niego, tylko dla niego... 
Dla nas, wtrącił się demon. 
Dla mnie. Reyes zacisnął zęby. Przez ciebie nie mogę jej mieć. 
A czy to ja otworzyłem puszkę? - obraził się demon. 

background image

Reyes jeszcze raz obrócił sztylet. Kość pękła i fala spełnienia ogarnęła 
ciało, trysnęła sperma. Ryknął głośno, przeciągle, mięśnie po chwili 
zwiotczały. 
Muszę się umyć, doprowadzić do porządku. 
Otworzył oczy. W drzwiach łazienki stała Danika. Patrzyła na niego z 
przerażeniem w oczach. 

background image

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY 

Nie wiedziała, jak poradzić sobie z tym, czego przed chwilą była 
świadkiem. Tego właśnie Reyes potrzebował, żeby doznać rozkoszy? 
Już myślała, że może mogłaby mu to dać. Ale teraz widziała, że rzecz 
wygląda poważniej niż nacinanie skóry. Tyle krwi... 
- Co tutaj robisz? - Chłodny, wyprany z emocji głos. 
- Ja... poszłam za tobą - wykrztusiła. Drżała na całym ciele, miała 
ściśnięte gardło, nie mogła mówić. 
Czy inne kobiety potrafiły zadawać mu tak straszne rany? Dostarczały 
mu tego rodzaju rozkoszy? Pytania, które wytrącały ją z równowagi, 
ale tylko dlatego, że obraz innych kobiet budził zazdrość Daniki. 
Dlaczego one potrafiły zrobić dla niego coś, czego ona zrobić nie 
potrafiła, nie byłaby w stanie. 
Nie rozumiała, jak mógł osiągać zaspokojenie w tak brutalny sposób. 
- Spójrz na mnie - warknął. 
- Patrzę - szepnęła. Nie mogła oderwać wzroku od rany. 
- Spójrz mi w twarz. - Podciągnął spodnie, zapiął. Danika obudziła się 
z transu. Powoli przeniosła spo-jrzenie w górę. Reyes obnażył zęby, 
był maksymalnie wściekły. W ciemnych oczach pojawił się czerwony 
blask. Nozdrza rozszerzyły się. 
- Powiedziałem ci, że masz zostać w pokoju. 
- Ja nie mogłam... Nie... 
- Idź! 
- Nie mów do mnie w ten sposób. Rozumiesz? 
- Wyjdź. Proszę. - Szept. 
Nie czuła odrazy. Szok minął. Chciałabym go namalować takim jak 
teraz. Był piękny. Ciemna skóra, jak miód z cynamonem. Człowiek 
nie wiedział, czy wpatrywać się w niego, zapominając o całym 
świecie, czy szybko odwrócić wzrok. 
Najbardziej intrygował ją tatuaż. Wielki motyl z rozpostartymi 
skrzydłami zdawał się przyglądać jej, wzywał. Wcześniej wydawał się 
jej symbolem zła, teraz robił wrażenie... łagodnego: skrzydła jak ze 
stali teraz delikatne, mieniły się różnymi kolorami. 
Widziałam go wcześniej, przypomniała sobie. Malowałam go chyba. 
Mgliste wspomnienie biorące się może stąd, że widziała tatuaże 

background image

innych wojowników. Maddox swój miał na plecach, Lucien na piersi, 
Aeron, tu przeszedł ją dreszcz, był wytatuowany od stóp do głów. 
Wyciągnęła rękę, chciała koniecznie dotknąć motyla, poczuć pod 
palcami jego fakturę, ciepło ciała. 
Reyes odskoczył, uderzył plecami w ścianę, dłonią o umywalkę. 
Mydło spadło na podłogę. Plask! 
- Nie dotykaj mnie, Daniko. Opuściła rękę. Czuła się strasznie. 
- Przepraszam. - Musisz uważać. On ma taką minę, jakby zaraz miał 
cię zabić. 
- Nie przepraszaj. - Chwycił ręcznik, zmoczył i zaczął wycierać krew. 
- Przykro mi, że byłaś świadkiem tej sceny. Proszę... wróć do mojego 
pokoju. Przyjdę niedługo. - Niespójne, chaotyczne słowa świadczyły, 
jak bardzo jest wytrącony z równowagi. 
- Pomogę ci ogarnąć... 
- Nie! - wrzasnął niemal. 
Danika skurczyła się w sobie. Do diabła! Gdzie jej odwaga? Gdzie 
dana sobie obietnica, by nigdy nie cofać się przed starciem. 
- To j a przepraszam - rzucił j eszcze. - Nawykłem sam sprzątać po 
sobie. Nie pozwoliłbym, żebyś brudziła swoje śliczne dłonie. 
Śliczne? W głosie Reyesa nie było ironii, mówił z przekonaniem. 
Odwrócił się. 
- Idź już, Daniko. 
Jest zakłopotany, pomyślała. Wstydzi się. Nie wiedziała, jak może go 
pocieszyć, uspokoić. Nie wiedziała, jak uspokoić siebie. 
Wycofała się z łazienki, nie spuszczając wzroku z Reyesa. Zatrzymała 
się na korytarzu i oparła czoło o ścianę. Drżała jak osika. 
Chciała porozmawiać z Ashlyn, może przyjaciółka potrafiłaby jej 
wytłumaczyć, co dzieje się z Reyesem, ale Ashlyn wyjechała rano z 
Maddoksem. Miała słuchać głosów. Danika dziwiła się, że Maddox, 
przy całej swojej opiekuńczości, zdecydował się zabrać ukochaną na 
trudną wyprawę. Ma posłuchać Reyesa i wrócić do pokoju? Zaczekać 
tu na niego? Gdyby wróciła do sypialni, ochłonęłaby, mogła pomyśleć 
w spokoju. Jeśli zaczeka, miałaby szansę być przy rozmowie Reyesa z 
Torinem. 
Przyznaj, że niepokoisz się o Reyesa. Chcesz być przy nim. 
Postanowiła zaczekać. 
Minęło piętnaście minut. Słyszała szum wody, przekleństwa. Czekała 
cierpliwie, acz przez głowę przetaczała się prawdziwa burza. 

background image

Musiała podjąć ważne decyzje. 
Wieczorem powinna skontaktować się ze Stefanem. W kieszeni tkwił 
maleńki telefon komórkowy, który od niego dostała. Co się stanie, 
jeśli nie zadzwoni? Skomplikowana sprawa. 
Jeśli Aeron zabił babcię, obetnie mu głowę, nie zawaha się ani chwili. 
Na razie nie miała żadnych dowodów, że babcia nie żyje. 
Nie trać nadziei. Tak mówił Reyes, chociaż oboje doskonale 
wiedzieli, jak zwodnicza, niebezpieczna może być nadzieja. 
Czy może pozwolić, żeby Łowcy wdarli się do twierdzy, pojmali 
wszystkich wojowników i uwięzili ich, by w końcu zgładzić? Reyesa 
spotkałby ten sam los co pozostałych. Chcieli go dostać, nienawidzili. 
Jeśli go ostrzeże, on ostrzeże przyjaciół. Chciała go ochraniać, 
uratować i była to jedyna decyzja, której była absolutnie pewna. 
Myślała intensywnie. Co robić? Po czyjej stronie się opowiedzieć? 
Była rozdarta i nie znajdowała żadnej sensownej odpowiedzi na swoje 
pytania. Musi wydarzyć się coś, co przesądzi sprawę. A potem 
wydarzy się coś innego i zmieni front. 
- Danika. 
Otworzyła oczy. Nie wiedziała, kiedy je zamknęła. Reyes stał przed 
nią: wojownik, który przysparzał jej tylu wątpliwości. Ogarnął się, 
umył. Nie dostrzegała śladu krwi, tak jak nie dostrzegała na jego 
twarzy śladu emocji. Pusta twarz i tylko to przyspieszone bicie serca, 
zawsze tak reagowała, kiedy był w pobliżu. 
- Nie poszłaś jednak do pokoju - stwierdził rzecz oczywistą. Nie 
potrafiła powiedzieć, czy ucieszyło go to, czy zirytowało. 
- Tak - przytaknęła. - Chcę iść z tobą do Torina. 
Zdumiony Reyes przechylił głowę, przewiercał Danikę wzrokiem. 
- Nie... boisz się mnie? 
- Nie. - Nie bała się. Miała tylko straszny zamęt w głowie. 
Westchnął z ulgą. 
- Jestem wobec ciebie zupełnie bezbronny. Tak jak ona wobec niego? 
- Nie rozumiem. - Nie rozumiała więzi między nimi, nie rozumiała, 
dlaczego nawzajem się oszczędzają, troszczą o siebie, dlaczego jedno 
drugiemu nie chce wyrządzić krzywdy. W końcu byli przeciwnikami, 
wrogami. 
- Ja też nie rozumiem. - Reyes podniósł ręce. - Zabiorę cię do Torina, 
ale musisz bardzo uważać. Nie wolno ci go dotknąć. I nie podchodź 
zbyt blisko. 

background image

- Dobrze. 
- Proszę, bądź ostrożna. Pamiętasz epidemię, która wybuchła za twojej 
poprzedniej bytności w Budzie? 
Kiwnęła głową. 
- Wystarczy, że otrzesz się o niego, a będziemy mieli następną. 
Reyes wziął ją za rękę, spletli palce. Jakie to miłe, pomyślał. Kiedy 
dotykał Daniki, jej ciało zawsze było wyziębione, lodowate. Zimno 
przenikało go na wskroś, szczypiące, kłujące. 
Bolesne. 
Usiłował nie myśleć o tym, co widziała Danika. Na próżno. Musiał 
wydać się jej potworem czerpiącym rozkosz z krwawych aktów. 
Jęczał jej imię? Nie był pewien. 
Nie śmiał teraz spojrzeć jej w oczy. Widziała go w odrażającej 
sytuacji, a jednak nie uciekła z krzykiem. Słaba, ale pociecha. Widział 
jej wyraz twarzy, była zaszokowana, wstrząśnięta. Miał już absolutną 
pewność, że Ból nie może mieć żadnego udziału w ich relacjach. Co 
oznaczało, że nie będzie mógł kochać się z nią. Nigdy. Wiedziałeś 
przecież o tym. 
Podświadomie hołubił nadzieję, że może, pewnego dnia, Danika 
stanie się jego kobietą, całkowicie, absolutnie, i już nie będzie musiał 
się bać, że ją skrzywdzi, zniszczy. Idiotyczna nadzieja. Nienawistna. 
Tak, nadzieja jest demonem. 
Tak lepiej, przekonywał sam siebie. Jego anioł zasługiwał na 
wszystko, co najlepsze. Powinna zaznawać tylko dobra, delikatności. 
Powinna się śmiać, cieszyć szczęściem, a on mógł budzić w niej tylko 
wstręt. 
Na tę myśl ocknęła się w nim zazdrość, demon stokroć gorszy od 
Bólu. 
- Ściskasz mi dłoń tak mocno, że boli - tchnęła Danika. 
Natychmiast rozluźnił palce. Czy kiedykolwiek pozwoli jej odejść? 
- Jestem twarda - oznajmiła. - Twardsza niż myślisz, ale nie chcę 
stanąć przed twoim przyjacielem z pogruchotaną dłonią. W razie 
gdybym musiała mu przyłożyć - dodała. 
Był to żart, ale Reyes potraktował go poważnie. Tutaj, w twierdzy, 
musiała być twarda. Kompania patrzyła na nią podejrzliwie. Reyes nie 
mógł nawet marzyć, że zostanie zaakceptowana i otoczona 
serdecznością jak Ashlyn i Anya. Pocałował ją w nadgarstek. 
- Będę uważał. Obiecuję. 

background image

Zatrzymali się pod drzwiami Torina. Z pokoju dochodziły stłumione 
głosy, śmiechy. Kiedy Reyes zapukał, zaległa martwa cisza. 
W progu pojawiła się Cameo. Reyes nie wierzył własnym oczom. 
Piękna ciemnowłosa wojowniczka, ze starcia z którą rzadko kto 
wychodził żywy, trzymała się zwykle na uboczu. Niekoniecznie z 
własnego wyboru. Mieszkańcy twierdzy unikali jej. Nikt nie był w 
stanie przebywać dłużej w jej towarzystwie; groziło to za-chlastaniem 
się na śmierć albo ukatrupieniem Niedoli, tyle było w jej głosie, w 
srebrnych oczach smutku i boleści. 
Reyes nigdy dotąd nie słyszał jej śmiechu, nie widział uśmiechniętej. 
Widok radosnej Cameo w towa-rzystwie Torina, który nie mógł 
dotknąć nikogo, choćby nieśmiertelnego, nie przenosząc na 
delikwenta czy delikwentkę choroby, był wstrząsający. Torin, z 
pozoru okaz zdrowia, unikał kobiet jak zarazy, i w tym przypadku 
metafora nabierała nowych, groźnych znaczeń. Nie mógł kochać się z 
nikim, wolał więc nie wystawiać się na pokusy. 
Co się do diabła dzieje? 
- Czego chcesz? - Cameo nie bawiła się w kurtuazję. Dobrzy bogowie, 
ten głos, prawdziwa tortura, zapadanie się w koszmar. 
- Mam wrażenie, że zaraz wbijesz mi sztylet w serce. - W głosie 
Daniki zabrzmiała nuta zgryźliwości, ale i przerażenie. Pierwsze 
spotkanie z Cameo było zawsze najtrudniejsze. 
- Zamknij oczy i zasłoń uszy - poradził Reyes. Danika posłuchała. 
Chociaż raz nie próbowała upierać 
się i kłócić. 
- Muszę rozmawiać z Torinem - wyjaśnił Reyes, zwracając się do 
Cameo. 
Niedola oparła się biodrem o framugę. 
- Przyjdź później. Ja byłam tu pierwsza. To twoja kobieta? 
- Tak - odpowiedział Reyes i dodał na jednym oddechu: - Ty wróć 
sobie później. - Odwrócił wzrok. Czy między Cameo i Torinem... coś 
się rodziło? Dziwne rzeczy działy się w twierdzy. Chociażby Danika... 
Mogła uciec, a jednak została. 
- Ładna - wydała swoją opinię Cameo. Piękna, gdyby ktoś go pytał. 
- Wyjdź, to dam ci ten czarny sztylet, który ci się podobał. 
Cholera, znowu na nią spojrzał i od razu zaczęło boleć go serce. 
- Dobrze - przystała natychmiast. - Wyjdę. - Ominęła go i zawołała 
jeszcze z korytarza: - Wrócę za kilka minut, więc się streszczaj. 

background image

Reyes ujął dłoń Daniki. Nie mógł zbyt długo wytrzymać, nie 
dotykając jej. Otworzyła te swoje cudowne, szmaragdowe oczy. 
- Co to było? 
- Cameo jest strażniczką Niedoli. 
- To wiele wyjaśnia. Biedna dziewczyna. 
Przeszli do sypialni Torina. Jedną ścianę zajmowały komputery, 
najnowszy sprzęt dostępny na rynku, o potężnej mocy. Na monitorach 
migały obrazy z kamer monitorujących teren wokół twierdzy. Torin, 
zielonooki, siwowłosy, siedział w fotelu obrotowym, ręce założył na 
piersi. Przyglądał się gościom. 
- Czego? - burknął tym samym tonem, którym przywitała ich Cameo. 
- Chcesz mi coś powiedzieć? - zapytał Reyes. Torin zmierzył Danikę 
od stóp do głów ciekawym 
spojrzeniem, po czym zwrócił się do Reyesa: 
- A ty chcesz mi coś powiedzieć? 
- Nie. 
- No to masz odpowiedź. Z czym przychodzisz? 
- Chodzi o moją rodzinę - wtrąciła Danika. Zrobiła krok, 
zreflektowała się i cofnęła. - Wiesz może, gdzie one są? Aeron 
wspomniał o miasteczku w Oklahomie. Torin obrócił się ku 
komputerom. Dzięki jego biegłości w posługiwaniu się siecią 
wojownicy nigdy nie narzekali na brak pieniędzy. 
- Ta informacja przydałaby się kilka godzin temu. Rozmawiałem 
chwilę z chłopakami przed ich wyjazdem. Lucien prosił mnie 
dokładnie o to samo. Widzisz, kiedy przetrzymywaliśmy was tutaj, 
dodawałem do jedzenia substancji, która pomaga odnajdować ludzi, 
rodzaj barwnika. 
Reyes położył dłoń na ramieniu Daniki, ale na szczęście spokojnie 
przyjęła wiadomość. 
- Ty pozbyłaś się swojego wyjątkowo szybko, chociaż powinien 
pozostać w organizmie kilka miesięcy. Potem zniknął barwnik twojej 
siostry, następna była babcia, na końcu matka. Od dobrych kilku 
tygodni nie byłem w stanie zlokalizować żadnej z was, chociaż 
godzinami tkwię przy komputerach. Wiem, co myślisz. Powinienem 
wszczepić wam chipy GPS, ale trudno to było zrobić chyłkiem, bez 
waszej wiedzy. Człowiek uczy się przez całe życie. 
Danika zwiesiła ramiona. 
- W końcu natrafiłem na to... - Torin kliknął kilka razy myszką. 

background image

- Co takiego? - Danika znowu się wyprostowała. Torin ciągnął, nie 
odrywając oczu od komputera: 
- Parys piecze ciastka. Efekty są żałosne, ale to bez znaczenia. Ciastka 
pozostawiają trwały ślad w organizmie: tłuszcze, cholesterol i tak 
dalej. Nasz barwnik ma specjalny skład, który zmienia reakcje 
chemiczne u każdego człowieka w inny, niepowtarzalny sposób. Nie 
wdając się w szczegóły, powiem tyle, że zmiany chemiczne pozostają, 
nawet kiedy barwnik przestaje działać. 
Reyes zesztywniał. Co geniusz fizjologii mógł wiedzieć o 
organizmach śmiertelników? Torin musiał dostrzec minę przyjaciela, 
bo uspokoił go: 
- Nie karmiłbym kobiet ciastkami, gdybym nie sprawdził najpierw ich 
działania na Łowcach. 
Reyes odetchnął, ścisnął mocno dłoń Daniki. 
- Pięć minut i będę miał mapkę okolicy, w której teraz mieszkają. 
Zadzwonisz do mnie, jak już będziesz w Oklahomie, powiem ci, czy 
nadal mieszkają w tym samym miejscu. 
- Moja babcia. - Danice drżał głos. - Wiesz coś o niej? Torin sztywno 
skinął głową. 
- Odbieram jej sygnał. Przez ostatni tydzień chyba nic specjalnego się 
nie działo. 
Uśmiech Daniki rozświetlił cały pokój. 
- A więc żyje! Babcia żyje! Inaczej nie odbierałbyś sygnału, prawda? 
- Prawda - przytaknął Torin z kamienną twarzą. Danika podniosła 
dłoń do ust. 
- O mój Boże, o Boże, to... to najszczęśliwszy dzień w moim życiu. 
Roześmiała się i rzuciła Reyesowi na szyję. Miała taką delikatna, 
gładką skórę i cudownie pachniała: letnią nocą. 
Reyes objął ją i spojrzał na Torina. 
- Jestem taka szczęśliwa - powtórzyła. 
Torin kiwnął głową w odpowiedzi na niewypowiedziane pytanie; 
zwłoki nadal mogą emitować sygnał. 
Reyes wciągnął głęboko powietrze, zamknął oczy. Siedział bez ruchu, 
nadal trzymał Danikę w ramionach i czuł, jak rosną mu potężne 
szpony, wyostrzają się zę^ by. Zdarzało się to tylko wtedy, kiedy 
demon zaczynał łaknąć krwi. 
Przed chwilą cię nakarmiłem. Ciesz się bliskością Daniki. Dopóki 
możesz. Kto wie, czy niedługo jej nie stracą. 

background image

Kiedy dowie się, że ciało osoby zmarłej może nadal emitować 
sygnały... Zdjęty przerażeniem zamknął oczy. Danika była we władzy 
złowrogiego demona nadziei. 

background image

ROZDZIAŁ SZESNASTY

 

- Tym razem zostaniesz tutaj. 
Reyes odprowadził Danikę do swojego pokoju i wyszedł Bóg wie 
dokąd, zamykając za sobą starannie drzwi. Usiadła na skraju łóżka, 
długo wpatrywała się w drzwi, a kiedy wreszcie nabrała pewności, że 
Reyes nie cofnie się, wyjęła z kieszeni maleńki aparat komórkowy. 
Stefano zakładał, że wojownicy przeszukają Danikę, odbiorą jej 
telefon, będą próbowali go namierzyć, ale uważał, że warto 
zaryzykować. Ona sama myślała podobnie. Każdy dzisiaj nosi przy 
sobie komórkę, wojownicy nie musieli od razu uznać, że ta akurat 
służy do kontaktowania się z Łowcami. Danika zaczynała żałować, że 
wzięła aparat i że wojownicy nie odebrali go jej. Nie musiałaby teraz 
zastanawiać się, dzwonić do Stefana czy nie dzwonić. 
Teoretycznie decyzja nie była trudna. Rodzina przede wszystkim, 
zawsze na pierwszym miejscu, najważniejsza. Wojownicy śledzili 
matkę, siostrę, babcię, wiedzieli, gdzie są, dokąd się przenoszą, ale 
nigdy nie próbowali atakować. Punkt dla nich. Łowcy również nie 
żywili złych zamiarów wobec jej dziewczyn, niej samej. Sytuacja 
może się zmienić. Nikt nie powiedział, że Łowcom uda się pokonać 
wojowników. Starali się wytępić ich od stuleci, z żadnym skutkiem. 
Jeśli wojownicy dowiedzą się, że działa na ich szkodę, nie będą mieli 
dla niej litości. W przypadku gdy nie zadzwoni, Łowcy mogą wejść 
do twierdzy, żeby ją odbić. Co się wówczas stanie z Ashlyn, z Anyą? 
Z Reyesem? 
Reyes opiekował się nią troskliwie. Jutro zabierze ją do matki i 
siostry. Mój Boże... Tak, one były najważniejsze. 
Danika uśmiechnęła się. Żyły, były razem. Nie wiedziała, dlaczego 
babcia opuściła dom przyjaciół bez słowa wyjaśnienia, ale nie 
zastanawiała się nad tym. Ważne, że wszystkie trzy żyły. 
Zadzwoni do Stefana, zyska w ten sposób na czasie. Zrobi to teraz, 
zanim Reyes wróci. Wybrała numer. Dłoń jej drżała, gdy podnosiła 
aparat do ucha. 
- Rezydencja Myszki Miki - usłyszała. 
- To... ja. 
Głos po drugiej stronie stracił oficjalne brzmienie. 

background image

- Żyjesz. 
- Traktują mnie zupełnie przyzwoicie. 
- Diabeł z uśmiechem zadaje śmiertelny cios - stwierdził Stefano 
sentencjonalnie. - Czego zdążyłaś się dowiedzieć? 
- Opowiadali o demonie, który nie ma strażnika i jest ich wrogiem, to 
Nadzieja. Na razie to wszystko. Jestem odizolowana, prawie ich nie 
widuję. Przychodzą czasami do mojego pokoju, wypytują o ciebie i 
twoich ludzi. 
- Jeszcze jeden demon? - Stefano najwyraźniej notował jej słowa. - Co 
im powiedziałaś na nasz temat? 
- Ze pytaliście mnie o nich i że nic wam nie powiedziałam. - To 
przynajmniej była prawda. 
- Mogłabyś przeszukać twierdzę? To możliwe. Czasopisma, zdjęcia... 
wszystko, co dałoby nam orientację w ich zamiarach? 
- Trzymają mnie pod kluczem. 
- Nie poradzisz sobie z zamkiem? 
- Nie. - Jeszcze jedno kłamstwo. 
- Myślałaś o tym, żeby... - przerwał. 
Uwieść któregoś z wojowników dla zdobycia informacji, dokończyła 
w myślach za niego. 
- Ja... ja... - Nie była w stanie wyartykułować odpowiedzi. 
- Zastanów się. Pracujesz dla wielkiej sprawy. Przypomnij sobie, co ci 
mówiłem, pokój i harmonia, lepszy świat, który nie zna zdrad, 
samobójstw, nędzy. Twoja rodzina nie będzie już musiała niczego się 
obawiać. 
Na swój fanatyczny sposób troszczył się o losy ludzkości i gotów był 
uczynić wszystko, żeby ulżyć cierpiącym. Może nie był do końca 
altruistą, ale wierzył, że szczęście czeka za rogiem, trzeba tylko 
wytępić wojowników. 
Danika nie wiedziała, w co wierzyć. Reyes twierdził, że dopóki ludzie 
mają wolną wolę, na świecie będzie panować zło, obecność demonów 
nie miała tu nic do rzeczy. 
- Pomyślę. - Nie zamierzała rozważać propozycji Stefana. 
- Obserwujemy twierdzę, ale nic się tam nie dzieje - powiedział. - 
Wiesz, czym są zajęci? 
Gdyby ujawniła, że prawie wszyscy polecieli do Rzymu, Łowcy 
mogliby spróbować przeniknąć do twierdzy. Torin i Cameo nie byliby 
w stanie stawić im oporu. 

background image

- Nie wiem. - Boże, czy w jej głowie zamieszkał demon kłamstwa? - 
Spróbuję się dowiedzieć. 
- Słyszałaś... 
- Poczekaj. Ktoś idzie. Muszę kończyć. - Kolejne kłamstwo. 
Rozłączyła się i schowała telefon. Ukryła twarz w dłoniach. Z trudem 
chwytała powietrze. 
Co się ze mną dzieje? 
Zadawała sobie to pytanie setki razy, chociaż dobrze znała odpowiedź. 
Była zakochana w Reyesie, od samego początku, od pierwszej chwili. 
Wreszcie to przyznała. Tym razem nie próbowała już oszukiwać się, 
wmawiać sobie, że to nieprawda. Pragnęła go wbrew sobie, wbrew 
zdrowemu rozsądkowi. 
Zerwała się z łóżka. Bycie z Reyesem to żadna przyjemność. 
Musiałaby zadawać mu ból, dźgać sztyletem. Może powinna najpierw 
sprawdzić, czy potrafi. Może wtedy przestanie wreszcie o nim myśleć, 
snuć marzenia. 
Oczyści umysł tak jak wtedy, gdy malowała swoje sny. 
Zrobiła kilka niepewnych kroków. Musi zająć się czymś, co 
pozwoliłoby jej, chociaż na jakiś czas, zapomnieć o Reyesie. Może 
powinna wrócić do malowania? 
Podeszła do drzwi, nacisnęła klamkę. Spodziewała się zobaczyć 
niewielki schowek, tymczasem znalazła się w przestronnym pokoju 
zamienionym w pracownię. 
Omiotła wnętrze zdumionym spojrzeniem. Sztalugi, płótna 
naciągnięte na blejtramy, pod ścianą stół, na którym leżały pędzle i 
kasety z tubkami farb. 
Przygotował to dla mnie. Nie dlatego, żeby mieć wgląd w jej sny. O 
snach usłyszał dopiero podczas jej rozmowy z Aeronem. Po prostu 
chciał sprawić jej przyjemność. Zaskoczył ją. I wzruszył. 
- Co ja mam z tobą począć, Reyes? - szepnęła. 
Ile razy jeszcze ją zaskoczy: ubrania, stała troska, teraz pracownia 
marzeń. Nigdy nie było jej stać na tak wyposażone studio, chociaż 
zarabiała całkiem nieźle, malując portrety na zamówienie. Wszystko, 
co robił dla niej Reyes, rozbrajało Danikę, usypiało instynkt 
samozachowawczy. 
Podeszła do stołu, zaczęła oglądać pędzle, brała je po kolei do ręki. 
Zacznie malować, Reyes zobaczy anioły i demony z jej snów. Ale 
pierwszy obraz będzie przedstawiał jego. Reyes przygotował jedzenie 

background image

dla Daniki. Na szczęście Parys przed wyjazdem do Rzymu zrobił 
zakupy i lodówka była dobrze zaopatrzona. 
Kiedy wrócił z tacą do sypialni, wystraszył się, nie widząc nigdzie 
swojego anioła. Znalazł ją w pracowni. Stała przy sztalugach i 
szkicowała coś na zagruntowanym płótnie. Była całkowicie 
pochłonięta pracą, zachowywała się jak człowiek w transie. 
Wyszedł cicho, nie chcąc jej przeszkadzać, i padł na kanapę. Widok 
Daniki za każdym razem tak działał na niego, zbijał z nóg, odbierał 
spokój duszy. 
- Czy tutaj czasami coś się dzieje? - Reyes usłyszał obcy głos. 
Poderwał głowę i cisnął sztyletem w stronę intruza: odruch 
warunkowy, nie zdążył nawet pomyśleć. Przybysz lekkim ruchem 
chwycił sztylet w locie, obejrzał. 
- Ładna robota - pochwalił. - Sam go zrobiłeś? Reyesa olśniło. 
- William. - Przyjaciel Anyi. 
- We własnej osobie. Wiem, wiem, czujesz się zaszczycony. 
Chciałbyś sypać mi pod stopy płatki róż. Bla, bla, bla. Nie trzeba. 
Traktuj mnie jak całkiem zwykłego faceta. 
Reyes przewrócił oczami. Anya zapomniała go uprzedzić, że ten jej 
nieśmiertelnik to kompletny dupek. 
- Tak, sam go zrobiłem. Czego tu szukasz? William przeczesał 
kruczoczarne włosy palcami. 
- To wszystko z nudów, wysoki sądzie, to wszystko z nudów. Całe 
towarzystwo delegowało się bogi wiedzą dokąd. Nikt nie pomyślał o 
przyjęciu powitalnym na moją cześć. Próbowałem obejrzeć coś na 
DVD, ale macie same pornosy, a ja nie bzykałem się z nikim od kilku 
tygodni, trudno patrzeć, jak inni oddają się ćwiczeniom fizycznym. 
- Kolekcja Parysa - wyjaśnił Reyes. Śmiech. Kręcenie głową.
- Nie musisz mówić nic więcej. Poznałem typa. 
- Nie pytam, dlaczego wlazłeś do mojego pokoju. Chciałbym 
wiedzieć, co robisz w Budapeszcie. W naszej twierdzy. 
William wzruszył ramionami. 
- Taka sama odpowiedź. Znudzenie. - Zamilkł na moment, 
zastanawiał się. - Może niezupełnie taka sama. Anya niedawno 
zaszczyciła mnie wizytą, co spowodowało pewne komplikacje. Nowy 
król bogów poczuł się chyba trochę urażony, bo spalił mi dom do 
fundamentów, chociaż dostał to, co chciał. Nie miałem dokąd pójść, a 
Anya jest mi jednak coś winna. 

background image

Reyes czuł, jak napinają się wszystkie mięśnie. 
- Jeśli przyjechałeś mścić się na niej... 
- Spokojnie. - Will podniósł dłoń, drugą podciągnął koszulę, 
odsłaniając tors. - Nie skrzywdzę jej. Nie potrafię, nawet gdybym 
chciał, a chciałbym. Dźgnęła mnie sztyletem tutaj. - Pokazał długą, 
brzydką szramę na brzuchu. 
- Fajnie - mruknął Reyes. 
- Zawsze była dobra w posługiwaniu się bronią. - William opuścił 
koszulę i wyszczerzył zęby. 
Gdyby nie ślad wojowniczego temperamentu Anyi, który nosił na 
brzuchu, Willa można byłoby uznać za najwspanialszą istotę, jaką 
udało się stworzyć bogom. Gładka skóra, szlachetny nos, piękne zęby, 
kości policzkowe, zarys brody. Idealna sylwetka. I pewność siebie. 
Reyes nie życzył sobie, żeby piękny Will zbliżał się do Daniki. 
- Wspomniałeś, że dawno nie miałeś kobiety... - zagadnął. 
William wyprostował się, rozpromienił. 
- Miałbyś kogoś dla mnie? - zapytał z nadzieją. 
- Czekaj na mnie za kwadrans w sieni. Reyes wstał i przeszedł do 
pracowni. Danika stała nadal przy sztalugach, dokładnie w tej samej 
pozycji, w której ją zostawił. Pracowała cały czas nad szkicem, nie 
zaczęła jeszcze nakładać farb. 
Jutro polecą razem do Stanów, nie będzie miał okazji zaspokoić 
swojego demona. Bał się, że zgłodniały Ból może zrobić krzywdę 
Danice. Powinien chyba przespać się dzisiaj z kobietą. Wziął 
prysznic, włożył czysty T-shirt, czyste dżinsy, nie przestając myśleć o 
szybkim seksie. Nie był to najlepszy pomysł, a konsekwencje pójścia 
z kimś do łóżka mogły być tragiczne. Ile egzystencji zniszczył w 
swoim życiu? 
Może teraz będzie inaczej? Minęło tyle czasu, od kiedy po raz ostatni 
spał z kobietą. Może demon nie ma już tej mocy, którą posiadał 
dawniej. Może. Dzisiaj potrafił radzić sobie z Bólem skuteczniej niż 
kiedyś. Nie miał ochoty być z „jakąś" kobietą. Na samą myśl robiło 
mu się niedobrze. Pragnął Daniki i tylko jej. 
Nie mógł jej mieć. Nie teraz. Jeszcze nie. Znajdzie sobie partnerkę na 
dzisiejszą noc. Jeśli Ból nie zarazi jej żądzą krwi, wtedy... kto wie... 
William czekał już w sieni. Wyszczerzył zęby na widok Reyesa. 
- Dokąd idziemy? 
- Do klubu Destiny. 

background image

Wyszli na zewnątrz. Dzień był chłodny, pochmurny, szary. Zbierało 
się na deszcz. 
- O tej porze do klubu? - zdziwił się Will. - Dopiero południe. 
- Na pewno ktoś już tam będzie. Sporo ktosiów. Parys zagląda tam o 
różnych porach dnia i nocy. Zawsze urzędują, tam jakieś damy, 
czekają. 
Will zatarł ręce. 
- Śmiertelniczki? - bardziej stwierdził niż pytał. 
- Tak - przytaknął Reyes, omijając z daleka drzewa. Nieuważne 
otarcie się o gałąź i posypałyby się na niego zatrute rzutki. 
- Nie lubisz śmiertelniczek? Reyes zerknął na Willa. 
- O co ci chodzi? 
- W twoim głosie usłyszałem zdegustowanie. Prawda, był 
zdegustowany, samym sobą. 
- Lubię śmiertelniczki. Uważaj na ten głaz - dodał na jednym oddechu. 
- Za nim jest zapadnia. 
Obeszli głaz, zachowując bezpieczną odległość. Byli już w połowie 
wzgórza. 
- Po co te wszystkie zasadzki? - zainteresował się William. - Idąc do 
was, widziałem druty kolczaste, rzutki na drzewach, podwieszone 
kamienie. 
- Łowcy już raz złożyli nam wizytę. 
- Nie musisz mówić nic więcej. Porozmawiajmy raczej o twojej 
blondynce. Ostra laska. Podoba mi się. 
Reyes zacisnął dłonie. 
- Nie będziemy o niej rozmawiać - warknął. 
- Aj, trafiłem w czuły punkt i najwidoczniej obudziłem twojego 
sympatycznego demona. Masz czerwony blask w oczach, zupełnie jak 
Lucien, kiedy na mnie patrzy. - Will zaśmiał się i podniósł ręce. - 
Nigdy już nie wspomnę o dziewczynie, przysięgam. 
- Dziwny z ciebie facet. Wszyscy boją się mojego demona, ty się 
śmiejesz. 
- Zapominasz, że przyjaźnię się z Anyą. Jest gorsza niż wszystkie 
wasze demony razem wzięte. - Po kum-pelsku objął Reyesa. - Daj mi 
dziesięć minut i zapomnisz o osobie, o której obiecałem więcej nie 
wspominać. Przekonasz się. 

background image

Resztę drogi do podnóża wzgórza przebyli w milczeniu. Reyes nie 
mógł uwolnić się od uczucia, że ktoś ich obserwuje. Rozglądał się 
uważnie, nie zauważył nic podejrzanego, ale miał się na baczności. 
- Daj mi spokój - uciął rozmowę, nie patrząc na pięknego Willa. 

background image

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY 

- Zdasz mi raport, Stefano? 
- Z przyjemnością. Rozmawiałem z dziewczyną. Wspomniała o 
kolejnym demonie, demonie Nadziei. Twierdziła, że Nadzieja jest 
wrogiem wojowników. Kłamali. Nadzieja nie może być demonem. 
Poza tym nigdy wcześniej o niej nie słyszeliśmy. Jeśli chodzi o ruchy 
w twierdzy, dwóch wojowników właśnie zeszło do miasta, niejaki 
Reyes, tego drugiego dotąd nie zidentyfikowałem. Dziewczyna 
została. 
- Jest skuta łańcuchami? 
Stefano przycisnął słuchawkę do ucha, pot spływał mu po plecach. 
Zaraz po tym, jak skończył rozmowę z Dani-ką, dostał telefon z 
zaufanego źródła. Nieoczekiwana wiadomość przekazana przez 
informatora mogła zniweczyć pracę ostatnich dziesięciu lat. 
Teraz z kolei on musiał zatelefonować. 
- Nie. Nie ograniczają jej ruchów. Niby pilnuje jej kobieta-demon o 
imieniu Cameo, ale nie ma między nimi wrogości. Nie wiem, czy 
dziewczyna nie przeszła na stronę wojowników. - Byłoby fatalnie, 
gdyby tak się stało. Wiązał wielkie nadzieje z małą Daniką. 
Szef Stefana milczał przez chwilę. Współpracowali od dziesięciu lat. 
Galen miał jeden cel w życiu, zniszczyć Włodarzy. Był 
nieprzejednany, bezlitosny w swoim dążeniu. Prawdziwy 
Sprawiedliwy. 
Anioł zesłany z niebios, co spłynął na ziemię na skrzydłach chwały. 
Stefano uwierzył, dopiero kiedy zobaczył skrzydła, kiedy spojrzał w 
niezgłębione, błękitne jak niebo oczy, które niosły nadzieję światu 
pogrążonemu w rozpaczy. Stefano chwycił się tej nadziei jak ostatniej 
deski ratunku. 
To Galen przekonał go, że kiedy pozbędą się demonów, na świecie 
zapanuje pokój. Choroby, nędza, cierpienie będą należały do 
przeszłości, staną się mglistym wspomnieniem. Od dziesięciu lat 
toczyli zażartą walkę. Stefano nigdy nie żałował, że wstąpił w szeregi 
Łowców. Przyrzekł sobie pomścić żonę, żeby już nigdy żadnego 
małżeństwa nie spotkała taka tragedia, jaka zniszczyła jego związek. 

background image

- Obserwuj ich uważnie. Nie ufaj dziewczynie i nie dopuść, by gdzieś 
ją wywieźli. Jeśli będą chcieli przenieść ją w inne miejsce, zabij. 
- Możesz na mnie liczyć. - W czasie wojny giną też cywile. - Jest coś 
jeszcze. Ona... nie jest zwykłą śmiertel-niczką. Mój informator 
twierdzi, że posiada jakąś nadnaturalną moc. Nie potrafił powiedzieć, 
na czym ta moc polega. Jeśli poszła na współpracę w Włodarzami, 
jeśli wykorzystają jej dar... 
Znowu chwila milczenia po drugiej stronie. 
- Dlaczego w takim razie ją wypuściłeś? Nie tylko wypuściłeś, ale 
wręcz przekazałeś demonom niczym prezent zapakowany w ozdobny 
papier i przewiązany wstążką. 
Sam kazałeś mi tak zrobić, pomyślał zgryźliwie, ale zachował 
odpowiedź dla siebie. Mieli wspólny cel, nie było sensu wchodzić w 
utarczki. 
- Mój błąd. Jakie będą dalsze wytyczne? 
- Odbij ją. I zabij. Nie możemy dopuścić, żeby pomagała demonom. 
Danika rozejrzała się po zatłoczonym klubie. Na parkiecie 
rozświetlanym migającymi lampami stroboskopowymi podrygiwało w 
rytm głośnej muzyki kilkanaście par. Między stolikami krążyły 
kelnerki. Roznosiły drinki i spieszyły do baru po kolejne. 
Gdzie jest Reyes? Na parkiecie? A może z kobietą, którą przekonał, 
żeby go torturowała? 
Danika zacisnęła dłonie. Nie widziała nigdzie Reyesa, ale dojrzała 
piękną Cameo. Widok Niedoli działał destrukcyjnie. Człowiek miał 
ochotę wykłuć sobie natychmiast oczy i przebić bębenki w uszach, a 
jednak przyszły do klubu razem. Danika uprosiła Cameo, żeby zabrała 
ją do klubu. 
- Niepotrzebnie cię tu przyprowadziłam - oznajmiła żałobnym głosem. 
- Jeśli będziesz próbowała uciec, wiedz, że cię złapię i przestaniesz 
mnie wtedy lubić. Mam miękkie serce, wzruszają mnie romantyczne 
historie, dlatego uległam twoim prośbom. Widzisz go? 
- Nie ucieknę. I nie widzę Reyesa. 
- Pamiętaj, że mą bardzo bolesną przeszłość, nie jesteś nawet w stanie 
wyobrazić sobie, jak bolesną. Jeśli chcesz być z Reyesem, musisz o 
niego walczyć. Będzie się bronił przed własnymi uczuciami. 
Powodzenia. I nie próbuj uciekać. - Cameo zniknęła, zostawiając 
Danikę samą. 

background image

Samą wśród mrowia ludzi. Czy byli między nimi Łowcy? Zadrżała. 
Stefano mówił, że pośle kilku swoich ludzi do Budapesztu. Podejdą 
do niej? Będą chcieli rozmawiać? Nie wiedziała, jak powinna się 
zachować. Ani ona, ani Stefano nie przewidzieli, że może znaleźć się 
poza murami twierdzy. Gdzie do diabła podział się Reyes? Przecisnęła 
się przez tłum do baru. 
- Co podać? - zagadnął barman po węgiersku. Przed wyjazdem na 
wakacje uczyła się przez miesiąc 
podstaw węgierskiego i znała najprostsze zwroty „dla turystów". 
- Poproszę colę. - Bała się zamówić alkohol. Musi zachować trzeźwy 
umysł. 
Znowu przeciskała się przez tłum, z coraz większym niepokojem 
wypatrując Reyesa. 
W głębi sali dostrzegła rząd okien z szybami z dymnego szkła. Sala 
dla VIP-ów? Być może. Przy drzwiach stał potężny mięśniak. 
Bramkarz. 
Jesteś sprytna, poradzisz sobie. 
Podeszła pewnym krokiem. 
- Szukam Reyesa. Jest tutaj. 
- Cofnij się - warknął mięśniak. Nie zamierzała kapitulować. 
- Gdybyś mógł mu powiedzieć... 
- Zjeżdżaj! Albo wylecisz zaraz na ulicę. 
- Muszę przekazać mu wiadomość, na którą pilnie czeka, on... 
Bramkarz wyciągnął łapę, chciał odepchnąć Danikę, i w tej samej 
chwili na jego nadgarstku zacisnęły się palce 
- jak żelazne kleszcze. Typ zawył z bólu. 
- Nie waż się jej tknąć. - Reyes stanął przed Daniką. 
- Co ty tutaj robisz? - warknął. Miał rozpiętą koszulę i krwawą ranę na 
szyi. - Zadałem ci pytanie, Daniko. 
Był z kobietą, pomyślała Danika i poczuła dojmujący ból w piersi, 
jakby utkwił tam tuzin zatrutych strzał. Miała ochotę zdzielić Reyesa, 
wymierzyć mu potężny cios, wbić ten jego szlachetny nos w i tak już 
zdewastowany przez demona mózg. 
- Przyszłam ostrzec cię, że w klubie mogą być Łowcy, tymczasem 
widzę, że sam wybrałeś się na łowy. - Odstawiła szklankę z colą na 
najbliższy stolik, odwróciła się i odeszła. Nie wiedziała, dokąd idzie. 
Tylko nie rycz. 
Reyes dogonił ją, chwycił wpół i zamknął w żelaznym uścisku. 

background image

- Wiem, że Łowcy nas obserwują - powiedział. - My też ich 
obserwujemy. Dzwonił do mnie, że są problemy. Ma dzwonić, gdyby 
znowu coś się działo. A ty skąd wiesz, że są w Budapeszcie? 
Widziałaś tego, który cię więził? 
Powiedział „są problemy". 
- Co się stało? 
- Porozmawiamy później. 
- Nie wrócę do twierdzy bez ciebie - oznajmiła stanowczym tonem. 
- Nie wrócisz. 
Nie? Dokąd on chce ją zabrać? Zamierza się jej pozbyć? Wyrzuca ją? 
- Jesteś draniem, wiesz? W porządku, zostaw mnie na ulicy. Wszystko 
mi jedno. I tak jutro wyjeżdżam. Podróż bez ciebie będzie znacznie 
spokojniejsza. 
Szli korytarzem prowadzącym do wyjścia, minęli drzwi dwóch toalet, 
na trzecich widniał czerwony napis „Wstęp wzbroniony". Reyes 
kopnął je z rozmachem i' popchnął Danikę do środka. Biurko, kilka 
krzeseł, metalowe segregatory, komputer stanowiły całe wyposażenie 
pokoju. Prawda, w pokoju było czterech mężczyzn. Wszyscy zerwali 
się z krzeseł i gapili się na Reyesa w osłupieniu. 
- Wynocha - warknął. 
Zawahali się, ale wyszli posłusznie, właściwie wybiegli w popłochu, 
jakby uciekali z pożaru. Danika podeszła do biurka, odwróciła się. 
- Jak śmiałeś? - natarła na Reyesa. 
- Jak śmiałem co? - Zdziwił się. - Zająć pokój? Dwa miesiące temu 
bomba Łowców zniszczyła kompletnie klub. Odbudowałem go w trzy 
dni. Teraz chętnie spełniają różne moje kaprysy. 
Panienek też chętnie ci dostarczają! - miała ochotę wykrzyczeć mu w 
twarz. 
- Jak śmiałeś wepchnąć mnie tutaj? Mam cię dość. - Pamiętała dzień 
eksplozji w klubie, ale nie wiedziała, że to Łowcy byli za nią 
odpowiedzialni. 
Reyes stanął o krok od Daniki; czuła na twarzy jego oddech. 
- Nieprawda - powiedział spokojnie, zbyt spokojnie. Patrzyła mu 
prosto w twarz, nie odwróciła wzroku. 
Jestem teraz silna, nie ugnę się, nie boję się tych twoich srogich min. 
- Zezłościłaś się, że wyszedłem do miasta? 

background image

- Zlituj się. - Podniosła wysoko głowę, wyprostowała się, tak jak 
uczono ją na kursach. Czasami wystarczyło okazać pewność siebie, 
żeby powstrzymać atak. - Nie zezłościłam się. 
- Kłamiesz. - Zamknął oczy. - Powiedz mi, dlaczego? 
- Idź do diabła. 
- Ile razy mam ci przypominać, że nie musisz mnie do niego wysyłać. 
Mam go od wieków za sub-lokatora. 
- Nie będziemy prowadzić dyskusji na ten temat. Przyszłam ostrzec 
cię przed Łowcami. Co uczyniłam. 
- Pytałem cię chyba, skąd wiesz, że Łowcy są w Budapeszcie. 
- A ja chyba nie odpowiem na twoje pytanie. Reyes przechylił głowę, 
zmierzył ją uważnym spo-jrzeniem od stóp do głów. 
- Zamierzasz wydać mnie Łowcom, Daniko? 
- Powinnam - powiedziała i zacisnęła usta. 
- Dotąd nie zrobiłaś nic, żeby mi zaszkodzić. - Reyes chciał usłyszeć 
wreszcie prawdę. Potarł kark zmęczonym gestem. - Co ja mam z tobą 
zrobić? Jego problem, nie jej. 
- Nic. Jutro rano wyjeżdżam, a ty wracaj do swojej panienki. Nie 
zobaczysz mnie już. - W głowie zabrzmiały jej słowa Cameo: „Jeśli 
chcesz być z Reyesem, musisz o niego walczyć". 
Już przegrałam. Zadarła nos i minęła go. W każdym razie chciała 
minąć. 
Reyes błyskawicznym ruchem uniósł rękę, blokując 
przejście. 
Wpiła mu palce w ramię. 
- Z kim byłeś? - syknęła. - Przyszedłeś tutaj pieprzyć się. Nie próbuj 
zaprzeczać. Miałam kilku chłopaków, wiem, czego można oczekiwać 
po facetach. 
Reyes obnażył zęby, niby drapieżnik gotujący się do ataku. Zbliżył 
twarz do twarzy Daniki. 
- Nie chcę słyszeć o żadnych chłopakach. Rozumiesz? Danika 
opuściła rękę. 
- T...tak. - Chryste, ten jego głos, pełen wściekłości. Podniecał ją, 
zamiast budzić lęk. 
- Na pewno chcesz wiedzieć, z kim byłem? 
- Tak. 
- Dlaczego? 
Bo zamierzam ją zabić. Jesteś mój i z nikim nie zamierzam się dzielić. 

background image

- Dlatego. - Broda jej drżała. Do diabła, tylko się nie 
rozpłacz. 
- Przyszedłem tutaj, żeby znaleźć sobie kobietę - wyjaśnił Reyes. 
Danika zagryzła zęby. 
- Znalazłem - dodał dla porządku. Cholerny jebaka. 
- Bardzo się cieszę - wycedziła. - Mam nadzieję, że dobrze się 
bawiłeś. - Mam nadzieję, że złapałeś trypra i wyciągniesz nogi. 
Boże, skąd w niej tyle goryczy, skąd ta mściwość? 
- Świetnie się bawiłem. - Reyes zaśmiał się ponuro. 
- Nie byłem w stanie jej dotknąć. 
- Słucham? - Wściekłość ustąpiła w jednej chwili, zgasła jak 
zdmuchnięty płomień. - Nie przespałeś się z nią? 
- Nie. 
Danika zaniknęła oczy, zwiesiła ramiona. Ogarnęła ją ulga, bezmierna 
jak... 
- Spróbowałem z inną. 
Wściekłość wróciła z siłą trąby powietrznej. 
- I znowu nic. Prosiłem obie, żeby znęcały się nade mną. Były gotowe 
związać mnie, smagać pejczem. Nie miały oporów, ale 
podziękowałem im za ich usługi. Cały czas myślałem tylko o tobie, 
tylko ciebie pragnąłem. 
- Sam... sam zadawałeś sobie ból, doprowadzałeś do...? 
- Nie mogła dokończyć zdania, z trudem wypowiadała słowa. 
- Nie. Kiedy pojawiłem się w klubie, wypatrzyłem czterech Łowców. 
Nie był z kobietą, ale zabił. Zabił ludzi, którym miała pomagać. Nie 
musiała nawet pytać o los tych nieszczęśników, wiedziała, że nie ma 
ich już między żywymi. 
- Co to za jedni? - Czy był wśród nich Stefano? Reyes podał jej 
paszporty. Spojrzała na zdjęcia. Obce 
twarze... 
- Nie zauważyli nas, mogliśmy działać z zaskoczenia. Mieliśmy 
przewagę, chociaż było nas tylko dwóch, Will i ja. Wywabiliśmy ich 
na zewnątrz i... zajęliśmy się nimi. 
- Reyes milczał przez chwilę, zdawał się wspominać krwawe starcie. - 
Stoczyłem ciężką walkę, mój aniele. Potrzebuję cię, pragnę. Tym 
razem odważę się być z tobą. Zgodzisz się? Chcesz? 
Już postanowiła. Pójdzie z nim do łóżka, choćby po to, żeby mieć to 
wreszcie za sobą, przestać snuć fantazje związane z jego osobą, 

background image

odzyskać spokój. I dowieść sobie, że seks z Reyesem nie jest znowu 
taką rozkoszą. 
- Zgadasz się? Będę delikatny, nie będę się spieszył. Będę pilnował, 
żeby demon siedział cicho. Nie będziesz musiała zadawać mi bólu. - 
Mnożył argumenty, które miały uśmierzyć jej obawy, uprzedzał 
zastrzeżenia, jakby wszystko wcześniej dokładnie przemyślał. 
Nie chciał, żeby zadawała mu ból, dźgała sztyletem. Deklarował, że 
będzie delikatny. 
- Czego ode mnie oczekujesz? 
- Kochaj mnie, chociaż trochę, przez jedną noc. Danika jęknęła w 
duchu. Co będzie, jeśli jedna noc jej 
nie wystarczy i zatęskni za kolejnymi? Będzie pragnęła go jeszcze 
bardziej? Czy później potrafi żyć bez niego? 
- Dzisiaj - szepnęła przez zaciśnięte gardło. - Tylko dzisiaj. Jutro... 
- Jutro znowu będziesz mogła mnie nienawidzić. 

background image

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

 

Parys opowiedział przyjaciołom o swoich rzymskich wizjach. 
Wszyscy byli zgodni, że został nimi wyróżniony, bo to on pierwszy 
przelał krew w starciu z Łowcami. Lucien teleportował się do fortecy i 
już nie wrócił. Sabin tysiąc razy próbował dodzwonić się do Reyesa, 
bez skutku, w końcu zatelefonował do Torina, który poinformował 
ekipę poszukiwaczy, że Ból delegował się do klubu nocnego. 
Reyes w klubie nocnym? Ten ponurak? Parys nie mógł się nadziwić. 
Ciekawe, jak zareaguje, kiedy usłyszy, że jego kobieta ma odegrać 
zasadniczą rolę w odnalezieniu puszki Pandory? 
Parys chodził niespokojnie po swoim pokoju i co chwila przeczesywał 
włosy palcami. Pozostali obserwowali otoczenie wynajętego na kilka 
dni domu, pilnowali bezpieczeństwa. Powinien być z nimi, miał 
osobiste powody, by wypatrywać Łowców, każdemu z nich życząc 
nagłej i niespodziewanej śmierci. Kiedy koleżeństwo zorientowało 
się, że nie śledzi obrazów na monitorach, a takie miał zadanie, został 
wykopany z salonu, gdzie zainstalowano sprzęt. 
I bardzo dobrze. Chciał być sam. Miał kompletny chaos w głowie, 
dręczyła go tylko jedna myśl. Co by było, gdyby... Co by było, gdyby 
Sienna wróciła między żywych? Co by było, gdyby po prostu poprosił 
bogów, żeby oddali mu dziewczynę? 
Od czasu, gdy Tytani obalili Greków i przejęli władzę na Olimpie, 
przyczyniali Włodarzom samych cierpień. Nakazali Aeronowi zabić 
śmiertelniczki, a kiedy nie wykonał rozkazu, rzucili na niego straszną 
klątwę, która zamieniła nieszczęśnika w żądnego krwi potwora. 
Ścigali Anyę i domagali się jej śmierci. No i pozwolili umrzeć 
Siennie. 
Nie, to ty pozwoliłeś jej umrzeć. 
Nowych bogów jego pomyślność obchodziła tyle, co Greków, czyli 
nic. W przeciwieństwie do poprzedniej ekipy sprawującej rządy w 
niebiosach, domagali się czci, adoracji. Proszę bardzo, może ich czcić 
oraz adorować, o ile spełnią jego prośbę. 
Przestań chodzić w tę i z powrotem. Działaj. 
Rozebrał się i padł na kolana. Nie chciał niczym urazić bogów, 
narazić się na ich gniew. Mogli go ukarać, strącić do piekieł. 

background image

Uniósł wysoko sztylet. 
Do kogo ma się zwrócić? Kto gotów byłby wysłuchać jego modłów? 
Kronos, król Tytanów? Nienawidził Włodarzy. To on domagał się 
śmierci Anyi. Rea, żona Kronosa? Parys nic o niej nie wiedział. Gaja, 
matka ziemia? Być może okazałaby przychylność. Okeanos, bóg 
mórz? Tytanida Tetyda, siostra i żona Okeanosa? Mnemosyne, bogini 
pamięci? Hyperion, bóg niebios, ojciec Słońca? Temida, bogini 
sprawiedliwości? Nie, Temida opowiedziała się za Grekami i po ich 
obaleniu została strącona przez Kronosa do tartaru. 
Kto jeszcze? Selene, bogini księżyca? Atlas, który kiedyś dźwigał 
świat na swoich barkach? „Myślący wstecz" Epimeteusz, najgłupszy z 
bogów, mąż Pandory, który w popularnych legendach jakoby 
otworzył puszkę i uwolnił demony. „Myślący wprzód" Prometeusz, 
który, jak żaden inny z Tytanów, rozumiał, czym jest wieczna męka? 
Zeus przykuł go do skały za to, że Prometeusz podarował ludziom 
ogień. Codziennie rano sęp wyjadał mu wątrobę, ta odrastała i 
następnego dnia wszystko powtarzało się od nowa. 
Mitologia to zwodniczy przekaz, zlepek faktów i przekłamań. Parys, 
przed wiekami wygnany z Olimpu, nie wiedział, w co wierzyć. Nie 
miał pojęcia, kto się liczy, kto jest najpotężniejszy, kto hołubiony, a 
kto znienawidzony. Jeśli zwróci się do niewłaściwego bóstwa... 
wezwie na pomoc wrogą siłę... Może powinien prosić o pomoc jedną 
z bogiń: rzadko która kobieta potrafiła oprzeć się demono-wi 
Rozwiązłości. Też niedobrze, bo a nuż uwiedzie żonę któregoś z 
bogów... Will przespał się kiedyś z żoną Zeusa, Herą, za karę stracił 
zdolność przenoszenia się z miejsca na miejsce, nie mógł też być 
przenoszony przez nikogo, kto ten dar posiadał. I biedny Will stracił 
możliwość znikania z łóżek rozmaitych niewiernych żon, narażając się 
na przyłapanie in flagranti, a w konsekwencji na akcje odwetowe 
podejmowane przez zdradzanych mężów. 
Boginie mógł skreślić. 
Kronos? Najbardziej zagadkowy z całego boskiego towarzystwa, 
twardy, zgorzkniały, ale niedawno przywrócił do życia Luciena, 
uczynił coś, o co chciał prosić Parys. 
Gdyby nie śmiertelnicy kręcący się ciągle po świątyni, odprawiłby 
swój rytuał tam właśnie. Zamknął oczy. - Kronosie, królu bogów, 
wzywam cię. Minęło kilkanaście sekund, nic się nie wydarzyło. Nie 
oczekiwał, że bóg pojawi się natychmiast, wiedział, że powinien 

background image

złożyć ofiarę. Uniósł sztylet, wbił w pierś, pociągnął w dół, do 
brzucha: z długiego nacięcia popłynęła krew. 
Mijały kolejne sekundy. 
- Królu, jesteś mi potrzebny. Klęczę przed tobą i pokornie proszę o 
audiencję. Będę klęczał, upraszał cię i czekał tak długo, jak trzeba. 
- Doprawdy? - rozległ się cichy głos z nutą irytacji zaprawionej ironią. 
Parys otworzył oczy. Kronos. W białym, długim do kostek, sutym 
chitonie z Kosą Żniwiarza Śmierci w ręku. Nawet Lucien nie miał 
takiej. Kronos był niewysoki, chudy, w latach, ale emanowała z niego 
potężna moc. Parysowi serce biło jak szalone. Bóg odpowiedział na 
jego wezwanie. Stoi przed nim. 
- Dziękuję, królu, że wyświadczyłeś mi tę łaskę i zechciałeś przybyć. 
- Żadna łaska. Usłuchałem twoich wezwań... z czystej ciekawości. 
Zachowaj ostrożność. 
- Jeśli cię to cieszy, cieszy i mnie. 
- Nic mnie nie cieszy. Nie lubię zagadek. Niedobry początek. 
- Przepraszam, królu, że ośmieliłem się zakłócić twój spokój. 
Kronos zaśmiał się. 
- Widzę, że przez tych kilka tysięcy lat nauczyłeś się powściągliwości 
i dyplomacji. 
- Z pewnością nie od Zeusa. - Obalony, porywczy, nieobliczalny 
władca Olimpu był ich wspólnym wrogiem i cięta uwaga musiała 
sprawić przyjemność Kronosowi. 
- Jesteś Parys, strażnik Rozwiązłości. Przekaż wyrazy współczucia 
swojemu demonowi. Dobrze wiem, co znaczy być uwięzionym. 
- Zatem wiesz także, co znaczy cierpieć. 
- Tak. - Chwila milczenia. - Chcesz, żebym uwolnił cię od demona, 
dlatego mnie wezwałeś? 
Kronos mógł to uczynić. Wystarczyło jedno jego słowo, jeden gest i 
Rozwiązłość wydostałaby się na wolność. I Parys musiałby pożegnać 
się z życiem. 
- Nie, mój królu. - Nie chciał przecież umierać. 
- Mądra decyzja. Podoba mi się. 
- Twój sługa uniżony, królu. To dla mnie zaszczyt sprawić ci 
przyjemność. 
Cichy śmiech. 
- Dobrze powiedziane. 

background image

- Będę cię wielbił, królu, oddawał ci cześć każdego dnia, w każdej 
minucie mojego życia, jeśli tylko... 
- Spójrz na mnie, demonie. 
Parys powoli podniósł głowę. Nigdy nie słuchał niczyi rozkazów. 
Ulegał tylko Rozwiązłości, poza tym sam był sobie panem, ale dla 
Sienny gotów był uczynić wszystko. 
- Jesteście obrazą dla świata, wy, Włodarze świata podziemnego. 
Najchętniej pozbyłbym się was, ale spełniacie swoją rolę. 
- Rolę? 
- Jakbym musiał ci tłumaczyć - prychnął Kronos. - Jesteś Parys. Znam 
twoje pragnienia. Chodzi o kobietę, Siennę. 
- Tak. - Marzył, żeby dzielić z nią życie, nie szukać dzień w dzień 
nowych partnerek. 
- Ona nie żyje. 
- Jesteś potężniejszy niż śmierć. Kiedyś przywróciłeś życie 
Lucienowi. 
Cichy śmiech. 
- Pochlebstwa, słodkie pochlebstwa. Nie spełnię twojego życzenia. Co 
się stało, to się nie odstanie. Dziewczyna nie żyje. 
Parys nie zamierzał kapitulować. Wojownik nigdy się nie poddaje, 
walczy do ostatniego tchu. 
- Powiedz, co mogę zrobić, żeby ją odzyskać? 
- Możesz tylko czcić mnie. Wy, demony, nie macie nic do 
zaoferowania. 
Parys stłumił ryk rozpaczy, ale Rozwiązłość nie hamowała się. Po raz 
pierwszy chyba demon zamiast dopominać się rozkoszy, zwyczajnie 
cierpiał. Oboje najchętniej rzuciliby się Kronosowi do gardła. 
- Musi być coś, co mógłbym złożyć ci w ofierze. - Głos Parysa 
brzmiał sztywno. 
- Nie widzę niczego takiego. Mam wszystko, bogactwa, wolność, 
potężną władzę. Macie klatkę, ale dałem słowo, że jej wam nie 
zabiorę, a moje słowo jest prawem. Gdybyś znalazł któryś z 
pozostałych artefaktów... wtedy moglibyśmy porozmawiać. 
- Proszę. Jesteś moją jedyną nadzieją. Uczynię wszystko, co każesz, 
jeśli spełnisz tę jedną jedyną prośbę. Nie mogę żyć bez niej. 
Potrzebuję jej. Jest moim ukojeniem. Moją opoką. Bez niej nie ma 
mnie. Nigdy nie tęskniłeś za nikim? Nie znasz tego uczucia? 
Westchnienie. 

background image

- Intryguje mnie twoja desperacja. Od kiedy Anya wyrzekła się 
swojego największego skarbu, żeby ratować Luciena, zastanawiam się 
nad siłą miłości. 
Bóg przechylił głowę, zamyślił się. 
- Powiedz, dlaczego prosisz właśnie o kobietę. Mógłbyś zwrócić się 
do mnie z różnymi innymi życzeniami. Mógłbyś na przykład prosić, 
żebym zwolnił Aerona z zadania, które mu wyznaczyłem. 
- Ja... ja... - Niech to szlag. Co ze mnie za przyjaciel? Dawno już 
powinienem był wstawić się za Aeronem. - Nie potrafię odpowiedzieć 
na twoje pytanie. 
- Nadal nie rozumiem. Ona była twoim wrogiem, a jednak jest dla 
ciebie ważniejsza od najbliższego przyjaciela. On gotów będzie 
chronić cię w każdej sytuacji, ona cię zabije. Kochasz Aerona, jej nie 
kochasz. 
Rzeczywiście, nie kochał jej. 
- Nie mogę mieć jednego i drugiego? 
- Nie zdecydowałem jeszcze, czy dostaniesz ode mnie cokolwiek. 
Parys przymknął oczy. Dręczyły go wyrzuty sumienia, poczucie winy 
wobec Sienny, wobec Aerona. 
- Od czasu, gdy w moim ciele zamieszkał demon, nie reagowałem na 
żadną kobietę tak silnie jak na nią. Uwierzyłem, że mogłaby mnie 
uratować. 
- Bardzo samolubne podejście do życia. Sądziłem, że lata spędzone na 
ziemi czegoś cię nauczyły, tymczasem nadal jesteś niewolnikiem 
Rozwiązłości. 
Wielkie dzięki za kolejny cios między oczy. 
- Tak. 
- Gdybym spełnił twoje życzenie, dziewczyna zdradziłaby cię, wydała 
swoim kompanom. Zdajesz sobie z tego sprawę? Twój przyjaciel 
nadal będzie cierpiał, ale nigdy nie przestanie cię kochać, nawet gdy 
się dowie, że kobieta była dla ciebie ważniejsza od niego. 
Parys nie mógł już tego słuchać. 
- Dość na dzisiaj - powiedział Kronos. - Zastanów się nad tym, co ci 
powiedziałem, demonie. Wtedy znowu się spotkamy. - Bóg zniknął. 
- Co robisz, Sabinie? 
- Przygotowuję się do wojny. - Sabin potoczył wzrokiem po twarzach 
przyjaciół, którzy zebrali się w salonie wynajętego domu. - Wiecie 
przecież. Lucien wrócił niedawno z Budy razem z Kane'em i 

background image

Gideonem. Ledwie teleportował Kane'a, z sufitu posypał się pierwszy 
tynk na głowy wojowników. Teraz przekonywał towarzyszy, żeby 
przemówili do rozumu Sabinowi, Sabin z kolei uważał, że to oni 
powinni przemówić sobie do rozumu. 
- Co? Dlaczego? - odezwał się Maddox. 
- Robię to, w czym jestem dobry. - Sabin załadował magazynek 
swojego automatu. - W świątyni zlikwidowaliśmy zaledwie kilku 
Łowców. Jest ich w Rzymie z pewnością więcej, będą nas szukać, 
może już szukają. Poza tym Parys miał jakieś wizje. Zjawiła mu się 
dama Reyesa z puszką Pandory w dłoni. Nie wiem, komu ją 
podawała, nam, im? 
W salonie zaległa martwa cisza. Nikt nie potrafił odpowiedzieć na 
pytanie Sabina. 
- Lubię ją - pierwszy odezwał się Maddox. - Uratowała życie Ashlyn. 
Słowa Maddoksa nie zrobiły żadnego wrażenia na Sabinie. 
- Danika spędziła kilka dni u Łowców. Nie lubi nas. Łowcy nas 
obserwują, gotowi są odebrać nam puszkę, jeśli ją znajdziemy. To 
wszystko wiemy. 
- Nic nie wiemy - oznajmił kłamczuszek Gideon. 
- Jestem z tobą - poparł Sabina Strider i obaj spojrzeli na Amuna. 
Amun rzadko się odzywał. On, strażnik Sekretów, nie mógł otworzyć 
ust, żeby nie zdradzić czyichś tajemnic, wolał zatem milczeć i skinął 
tylko głową. 
Anya wzięła się pod boki. 
- Nigdzie się nie ruszę bez Luciena. 
Miłość, sarknął Sabin w duchu. Kilka razy w długim życiu zdarzyło 
mu się stracić głowę dla jednej czy drugiej damy i za każdym razem 
kończyło się fatalnie. Ostatnią kobietą, która zdobyła jego serce, była 
Daria, żona Stefana. Po jej śmierci ślubował sobie, że już nigdy się nie 
zakocha. Wpędzał swoje wybranki w depresję: przestawały wierzyć w 
siebie, dręczyły je najróżniejsze wątpliwości. W przypadku Darli 
depresja była tak głęboka, że popchnęła nieszczęsną do samobójstwa. 
Gideon wzruszył ramionami. 
- Wiesz, jak nienawidzę walczyć z Łowcami. A więc Gideon też jest 
gotów do wojny. 
- Wydaje się wam, że załatwicie Łowców, o tak? 
- Maddox strzelił palcami. - Bez przygotowania? Pamiętacie, co działo 
się w Budzie. Bomba. Napaść na Torina. Epidemia w mieście. Do 

background image

pewnego stopnia jesteście odpowiedzialni za tamte nieszczęścia, ale 
niczego was to nie nauczyło. 
- Ty też niczego się nie nauczyłeś - warknął Sabin. 
- Musimy walczyć, jeśli chcemy znaleźć i zachować puszkę Pandory. 
- Życzę Łowcom nagłej i niespodziewanej śmierci 
- powiedział Maddox przez zęby - ale wolałbym, żeby moi przyjaciele 
wyszli z tej wojny żywi. Nie spieszcie się tak. Nie wiecie, jakimi 
siłami dysponują Łowcy, jakie mają uzbrojenie... Są z nami kobiety... 
W tej samej chwili, jak na zawołanie, w progu stanęła Ashlyn. 
Maddox stał plecami do drzwi, nie widział jej, a jednak zamilkł 
natychmiast. Zawsze wyczuwał kiedy jego ukochana była w pobliżu. 
Sabin nie pojmował, jak ta drobna, krucha śmiertelniczka potrafiła 
poskromić Furię mieszkającą w ciele Mad-doksa. Bez wątpienia 
potrafi zaprząc potężnego wojownika do zmieniania pieluch, kiedy 
dziecko już się urodzi. 
Maddox odwrócił się, uśmiechnął, a kiedy Ashlyn podeszła do niego, 
objął ją i przytulił. 
Nikt nie śmiał w obecności Ashlyn ciągnąć dyskusji na temat wojny, 
bo przyjaciele bali się gwałtownej reakcji Maddoksa. 
- Jesteś bardzo blada - zatroskał się czuły kochanek. - Zaniosę cię z 
powrotem do... 
- Nie, nie - zaprotestowała Ashlyn. - Coś słyszałam. 
Wszyscy zamarli. Ashlyn miała wyjątkowy dar, słyszała rozmowy, 
które ktokolwiek, kiedykolwiek, w jakimkolwiek języku prowadził w 
miejscu, w którym akurat się znalazła. Głosy cichły tylko wtedy, gdy 
Maddox był przy niej. Nikt nie wiedział, dlaczego tak się dzieje, ale 
Ashlyn lubiła powtarzać, że to znak, iż są sobie przeznaczeni. 
Sabin kilka razy chciał wykorzystać paranormalne zdolności Ashlyn, 
ale Maddox nie pozwolił męczyć najdroższej. 
- Wychodziłaś z domu? 
- Poszłam na spacer z Anyą. Miałam już dość leżenia w łóżku i 
ciągłego odpoczywania. Czułam, że jeszcze trochę wylegiwania się i 
pęknę, nie zdzierżę. 
- Nie wolno ci wychodzić z domu. Wróg czuwa. Łowcy mogą 
obserwować dom. Jest niebezpiecznie - burzył i srożył się Maddox. - 
Musisz mi obiecać, że to się więcej nie powtórzy. 
- Muszę robić to, co potrafię. Mój dar jest ważny dla nas wszystkich, 
tak samo dla was, jak i dla mnie. Czasami trzeba ryzykować. Na 

background image

wypadek gdybyś zapomniał, przypominam ci, że jesteśmy z sobą 
złączeni, jeśli ty umrzesz, ja umrę także. 
- Na wszelki wypadek przebrałam się przed spacerem, tak żeby nikt 
mnie nie poznał - ciągnęła Ashlyn. - Nie widziałam nikogo, kto 
wyglądałby na Łowcę. A rozmowa, którą usłyszałam, odbyła się 
zaledwie kilka godzin temu. 
Maddox ukrył twarz we włosach Ashlyn. 
- Nie mogę cię stracić. Umarłbym bez ciebie. 
- I ja nie mogę cię stracić. Dlatego to zrobiłam. 
- Powiedz nam, co usłyszałaś - zażądał Sabin. - Proszę - dodał 
pospiesznie, widząc wściekłe spojrzenie Maddoksa. Grzeczność nie 
była mocną stroną amerykańskiego nieśmiertelnika. 
- Słyszałam Łowców. Było ich dwunastu, tyle głosów naliczyłam. 
Mówili o tym, że lecą do Budapesztu. Wiedzą, gdzie jest drugi 
artefakt, i chcą go zdobyć. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY 

Danika i Reyes wrócili do twierdzy o zmierzchu. Od wyjścia z klubu 
nie zamienili z sobą słowa. Reyes nie wiedział, czy traktować 
milczenie jak błogosławieństwo, czy raczej przekleństwo. Na 
szczęście demon, syty po starciu z Łowcami, siedział cicho. 
Danika stanęła obok łóżka. W końcu będzie mógł z nią być, nie będzie 
musiał martwić się, że zniszczy jej duszę, bo nie będzie musiała 
zadawać mu bólu. 
- Zdenerwowana? 
Minęła długa chwila, zanim odpowiedziała. 
- Nie. 
Kłamczucha. Nie uśmiechnął się, ale wargi mu zadrgały. 
- Porozmawiamy? 
- Nie, żadnych rozmów - ucięła. 
Uniósł brwi, zachmurzył się. Tyle było determinacji w jej głosie. 
Dlaczego nie chce z nim rozmawiać? Nieważne. On też nie miał 
ochoty na rozmowy. 
Oddychała szybko, miała wypieki na twarzy, pomimo to patrzył na nią 
z zachwytem, gotów umrzeć tu i teraz z jej obrazem pod powiekami. 
- Będziemy się kochać w milczeniu? - zapytał i Danika otworzyła 
szeroko oczy. 
- Nie będziemy się kochać. 
- W takim razie co będziemy robić? 
- Będziemy uprawiać seks. - Uniosła wysoko głowę, wparła mocno 
stopy w podłogę: wojowniczka gotująca się do starcia. - W milczeniu. 
- Dlaczego? - stropił się Reyes. 
- Pragnę twojego ciała, nie mam ochoty wysłuchiwać historii życia. - 
Chcę jak najszybciej zapomnieć o tobie. 
Niedawno jeszcze mówiła, że chciałaby wiedzieć o nim więcej. 
Zasypywała pytaniami. Co się stało? Reyes coraz mniej rozumiał. 
Może to jakiś trik, sposób na wydobycie informacji o pozostałych 
wojownikach? 
Nie, raczej nie. Nie podejrzewał jej o to. 
Zaczęła zdejmować T-shirt, odsłaniając cal po calu nagie ciało. 
Podszedł do niej szybko i chwycił za ręce. 

background image

- Nie chcesz mnie - szepnął jej do ucha. - Starasz się za wszelką cenę 
zachować dystans. 
- Dziwisz się? - zapytała drżącym głosem. - Pozwól mi się rozebrać. 
- Nie, nie dziwię się. - Pomógł jej zdjąć T-shirt i rzucił na podłogę. 
Nosiła stanik z czarnej koronki, jeden z tych, które kupił dla niej. 
Teraz ona pomogła mu zdjąć poplamioną krwią, podartą w czasie 
walki koszulę. Dotknęła leciutko rany. 
Reyes przymknął oczy: słodki ból... 
- Skąd to? - zapytała. 
- Zdajd się, że nie chciałaś rozmawiać? Danika westchnęła. 
- Pamiątka po dzisiejszym spotkaniu z Łowcami - wyjaśnił. 
- Dobrze, że te rany się goją. Goją się? Niech to diabli. Gotów był 
posypać je solą. Gotów był uczynić wszystko, żeby być z nią dzisiaj. 
- Uraziłam cię? Przepraszam. - Zaśmiała się na myśl o bólu. - Pocałuj 
mnie i połóż na łóżku. 
Łóżko? O tak. Wziął ją na ręce i położył na materacu. 
- Zdejmij dżinsy - szepnął schrypniętym głosem. Uniosła biodra. 
Odpięła guzik. Zamek błyskawiczny. 
Denim zsuwał się powoli. O słodcy bogowie, miała czarne koronkowe 
majteczki, takie jak stanik, do kompletu. Ból przebudził się. Reyes 
czuł niemal, jak się przeciąga, jak mruczy cicho. Zacisnął zęby. 
- Teraz ty. - Danika wsparła się na łokciach. Afrodyta, pomyślał 
zachwycony. Czysta rozkosz, czyste pożądanie. Była... jego. 
Jeszcze nie, jeszcze moment. Chciała „uprawiać z nim seks", w 
milczeniu, jak z kimś kompletnie obcym. Nie pozwoli na to. 
- Wspomniałaś coś o historii mojego życia. Spędziłem kilka lat 
zamknięty w lochu. Sam o to prosiłem moich przyjaciół, kiedy 
stwierdziłem, że nie jestem w stanie kontrolować potrzeby 
odczuwania i zadawania bólu. 
- Nie sądzę... 
- Jeszcze za swoich greckich czasów walczyłem zajadle z Łowcami, 
obracałem całe miasta w perzynę. Karmiłem się krzykami 
mordowanych ludzi. Gdy zginął jeden z moich przyjaciół, z którym 
się śmiałem przy stole biesiadnym, z którym stawałem ramię w ramię 
przeciwko naszym wrogom, zaczęła docierać do mnie prawda, kim się 
stałem. 
- Nie chcę tego słuchać. - Danika pokręciła energicznie głową. 

background image

- Zdawałem sobie sprawę, że nie jestem w stanie ujarzmić demona. 
Kiedy widziałem uśmiechniętych, zadowolonych, szczęśliwych ludzi, 
miałem ochotę natychmiast ich likwidować, unicestwiać. Mój umysł 
zatruwał demon, nie rozumiałem, z czego się tak cieszą, skąd w nich 
tyle radości. 
- Reyes. 
- Poprosiłem Luciena, żeby zaniknął mnie w lochu. On pierwszy z nas 
wszystkich zapanował nad swoim demonem. Nie chciał spełnić mojej 
prośby, w końcu jednak ustąpił. Wtedy nauczyłem się samookaleczać 
i oszczędzać innych. Sycić demona bólem zadawanym samemu sobie. 
- Gdyby uwięzienie mogło podziałać tak samo uspokajająco na 
Aerona... 
- Przestań, proszę, przestań. 
- Dlaczego? Bo to, że cierpiałem, czyni mnie bardziej ludzkim? Bo 
chcesz widzieć we mnie wyłącznie demona? Bo chcesz o mnie 
zapomnieć z chwilą, gdy się rozstaniemy? 
- Tak! - zawołała i wyprostowała się gwałtownie. 
- Tak. W porządku, nie powinnam cię pragnąć, a pragnę. Nie mogę 
przestać o tobie myśleć, chociaż mam inne problemy na głowie. Nie 
ma dla nas wspólnej przyszłości. Twój przyjaciel chce koniecznie 
zabić mnie i całą moją rodzinę. Żyjesz wojną, ja pragnę pokoju. 
Wszystko, co powiedziała, było prawdą. 
- Na razie jesteś tutaj, w moim pokoju, w moim łóżku. 
- I nie wyobrażam sobie, żebym pozwolił ci odejść. 
- Zawierzam ci swoje ciało, bezpieczeństwo swoich bliskich - mówiła 
teraz łagodniejszym tonem. - Nie utrudniaj naszego rozstania, bardzo 
cię proszę. 
„Proszę". Reyes spojrzał jej w oczy i na moment przeniósł się do 
nieba. W przeszłość. Widział siebie stojącego obok Aerona, Torina, 
Parysa i Galena. 
Galen. Strażnik demona Nadziei. Od wieków o nim nie myślał. 
Dopiero pojawienie się Daniki obudziło wspomnienia o dawnym 
przyjacielu. Galen był pełen życia, w jego obecności czuli się silniejsi, 
lepsi. Reyes nie miał dowodów, że Galen knuje spiski przeciwko 
wojownikom. Coś jednak podejrzewał. Męczyły go złe przeczucia. 
Chciał krzyczeć na cały głos, przestrzec lekkomyślnych przyjaciół, ale 
wiedział, że nie dadzą mu posłuchu. 

background image

Świętowali tamtego dnia. Poprzedniej nocy do sypialni Zeusa wdarły 
się Gorgony z zamiarem obrócenia boga w kamień - co było domeną 
Meduzy. Wystarczyłoby jedno jej spojrzenie. Obudzony z głębokiego 
snu, zaskoczony Zeus z pewnością nie zdążyłby na czas spuścić 
wzroku. 
Parys, od zawsze niereformowalny kobieciarz, przespał się z jedną z 
nich. Oczy, oczywiście, przewiązał dla bezpieczeństwa opaską. 
Gorgona wygadała się podczas seksualnych zatrudnień, zdradziła 
zamiary sióstr. Parys natychmiast zawiadomił gwardię. Wojownicy w 
kilka minut pokonali Gorgony, bez rozlewu krwi. 
- Jesteśmy niepokonani - oznajmił wtedy z dumą Galen. 
Torin kiwnął skwapliwie głową i zapytał, czy może wziąć sobie jedną 
z sióstr. Reyes przewrócił oczami. 
- Jesteś taki sam jak Parys - fuknął wtedy. Dostawał gęsiej skórki na 
myśl, że partnerka będzie go kąsać i wbijać szpony w jego ciało. 
- To całkiem przyjemne, pod warunkiem, że dama wie, jak to robić - 
Parys wyjaśniał mu arkana seksu z Gorgonami. 
- Ja tam wolę, jak kobieta jest delikatna i czuła. Wielkie dzięki. - To 
słowa Aerona wypowiedziane dawno, dawno temu. 
- Reyes. 
Ocknął się ze wspomnień na głos Daniki. Potrząsnął głową, jakby 
chciał oczyścić umysł. Gdybym był wtedy wiedział, co mnie czeka. 
- Pragnę dać wszystko, o co tylko poprosisz, Daniko. 
- Dziękuję. 
- Ale nie pozwolę, żebyś o mnie zapomniała. To jedno życzenie, 
którego nie jestem w stanie zaakceptować. Ja 

0 tobie nigdy nie 

zapomnę, będziesz nawiedzała moje sny po wiek wieków. Chciałbym 
wierzyć, że coś dla ciebie znaczę. 
- Znaczysz - powiedziała umęczonym głosem i podciągnęła kolana 
pod brodę. - W tym cały problem. 
- Opieraj mi się, jeśli musisz, broń przede mną, zachowuj dystans, ale 
później, nie teraz. Jestem nawet gotów ci w tym pomóc, ale teraz daj 
mi wszystko. - Rozpiął dżinsy i zsunął dwoma ruchami nóg na 
podłogę. Pod spodem nie miał nic na sobie poza sztyletami 
przytroczonymi do łydek. - Spójrz na mnie. 
Spojrzała i ciarki przebiegły jej po plecach. 
- Jestem okrutny, samolubny, ale pragnę cię tak bardzo, jak nie 
pragnąłem nikogo i niczego w całym swoim życiu. Nawet gdybym 

background image

miał spędzić kilka lat w lochu, nadal pragnąłbym cię równie mocno 
jak teraz. 
- Nie wiem, co na to odpowiedzieć. 
- Nie musisz odpowiadać. - Nie potrzebował potwierdzenia, że 
wywarł na niej wrażenie i że nie potrafi już bronić się przed nim. 
Mógł to wyczytać z jej twarzy. - Po prostu bierz. I dawaj. 
Rozwiązał po kolei rzemyki przytrzymujące sztylety i dopiero wtedy 
wyciągnął się na łóżku. Powoli zsunął majteczki z bioder Daniki. Nie 
stawiała oporu, przeciwnie, uniosła lekko biodra. Była drobna, 
niewysoka, ale nogi miała cudownie długie. 
- Jesteś zachwycająca. 
- Dziękuję. 
Położył dłoń na jej udzie. 
- Mam kontynuować? - upewnił się. 
- Tak. - Głos przepełniony pożądaniem. 
- Marzyłem o tej chwili kiedy cię posiądę. - Pocałował ją w kostkę i 
Danikę znowu przeszedł dreszcz. 
Rozsunął jej uda. Szerzej... szerzej... Z gardła dobył się pomruk, 
pierwotny, zwierzęcy. Ból krążył niespokojnie po jego czaszce, 
niespokojny, to prawda, ale nie zgłaszał na razie żadnych żądań. 
Danika zacisnęła palce na prześcieradle. 
- Chcesz, żebym... 
- Raniła mnie? 
- Tak. - Przytaknięcie zostało wypowiedziane ostrożnie, z wahaniem. 
- Nie - odpowiedział. Zwlekanie było samo w sobie wystarczającą 
męką. - Tobie na to nie pozwolę. 
Zachmurzyła się. 
- Potrafisz osiągnąć rozkosz bez odczuwania bólu? 
- O tak. - Miał nadzieję, że potrafi. Zaczął całować wewnętrzną stronę 
jej uda, przesuwał językiem po gładkiej skórze. Danika jęknęła, 
uniosła biodra. 
- Reyes - westchnęła. 
Wsunął w nią palec... Dobrzy bogowie. Pieścił ją językiem, 
rozkoszował się jej smakiem. Zanurzyła palce w jego włosach, wbiła 
paznokcie w głowę. Nagle uświadomił sobie, że rany, które wyniósł 
ze starcia z Łowcami, zamykają się, zabliźniają, a rozkosz nie 
zmniejsza się ani trochę. Wstrząsające odkrycie. Nie rozumiał, co się z 
nim dzieje. Jak to możliwe? Dlaczego? 

background image

- Kto tu jest z tobą? - wyszeptał. 
- Nie przestawaj. 
- Kto tu jest z tobą? - powtórzył. 
- Ty. 
- Jak mam na imię? 
- Reyes. 
- Kogo pragniesz? 
- Reyesa. 
Nie przestawał masować łechtaczki, wsunął w Danikę trzy palce i 
przestał dopiero, kiedy wygięła się w łuk, zamknęła na jego palcach. 
Uniósł się nieco, spojrzał jej w oczy. Drżała jeszcze, syta, 
zaspokojona, ale w przymkniętych do połowy oczach widział 
niegasnące pożądanie. 
- Ty nie... 
- Nie. 
Zwilżyła usta. 
- To nie koniec? 
- O nie. 
- Potrzebujesz... 
Pokręcił głową. To, że jeszcze w nią nie wszedł, że zwłóczył, czekał, 
sprawiało mu większy ból, niż wbijanie noża pod żebra i smaganie 
biczem. Słodki ból, o jakim zawsze marzył, ale nigdy dotąd nie 
zaznał. 
Jak to możliwe, że Danika potrafiła dać mu tak cudowne doznanie? 
- Jesteś piękny. Chciałabym takim cię namalować. 
- Podoba mi się ten pomysł. 
- Wejdź we mnie - tchnęła. - Teraz, Reyes. Proszę. I Reyes zatracił się 
w niej bez reszty. Wolny od 
tęsknoty za bólem, uniósł się do nieba. Nie wiedział jak, kiedy u 
ramion wyrosły mu białe skrzydła. Widział białe chmury, tęczę barw, 
jarzące się diamenty, rubiny, szafiry. A potem w jednej sekundzie 
wszystko zniknęło i wyczerpany opadł na Danikę. Dyszał ciężko, 
ciało pokrył pot. 
- Co się stało? 
- Doszedłem. - Nigdy nie doświadczył takiego orgazmu. 
- Nie, Reyes. Ty zniknąłeś. 

background image

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

 

Danika drzemała wtulona w Reyesa. Budziła się co jakiś czas i 
zasypiała znowu. Reyes spał jak kamień. Nie obudził się ani razu. 
A ona? Czuła się wspaniale i to ją niepokoiło. Nie chciała, żeby było 
wspaniale. Z żadnym mężczyzną nie doznała tego, co z Reyesem. 
Żaden nie dał jej takiej rozkoszy. Połączenie ciał i dusz. Zapierające 
dech w piersiach przeżycie. 
Niepokoiło ją jedno pytanie. Nie chodziło o to, że nagle zniknął. 
Mogła na moment stracić świadomość, coś sobie wyobrazić, ulec 
złudzeniu. Nieważne. Dręczyło ją coś innego: czy Reyesowi było z 
nią równie dobrze, jak jej z nim. Doszedł, to prawda, ale nie prosił, 
żeby zadawała mu ból, chociaż była gotowa spełnić każde jego 
życzenie, dać mu wszystko. 
Inne kobiety dźgały go nożem, batożyły, dlaczego ona nie miałaby 
zrobić dla niego tego samego? 
Odwróciła głowę, spojrzała na śpiącego Reyesa i odgarnęła mu 
delikatnie kosmyk włosów z czoła. 
Zależy mi na nim. Nie mogła dłużej się okłamywać, walczyć z 
uczuciami. 
Zaopiekował się nią. Dał jej dach nad głową, wikt i opierunek. Kupił 
materiały malarskie, przybory, urządził dla niej pracownię. Kochał się 
z nią tak, jakby była mu bardziej potrzebna niż powietrze. Nie 
krzywdził nikogo. Wiedział, co to samodyscyplina, współczucie, 
determinacja. Nosił w sobie demona, ale miał serce anioła. Czuła, że 
mogłaby spędzić z nim resztę życia, poznawać go, fascynować się 
sprzecznościami, które składały się na jego osobowość. I ciągle 
byłoby coś do odkrywania... 
Tak, zależało jej na nim. Co to za dźwięk? Cichy, ledwie słyszalny... 
Spojrzała na swoje dżinsy i stężała. 
To... 
Zerknęła na Reyesa. Spał spokojnie. Co ty wyprawiasz? Nie rób tego. 
Muszę. Nie ma innego sposobu, jeśli chcę ocalić Reyesa. Przeszła do 
łazienki, zamknęła ostrożnie drzwi, otworzyła klapkę aparatu i 
podniosła go do ucha. 
- Słucham? 

background image

Stefano nie tracił czasu na grzeczności. 
- Wyszłaś z twierdzy. 
- Owszem. 
- Wygląda na to, że za ich zgodą. 
- Tak. - W poprzedniej rozmowie powiedziała mu, że trzymają ją pod 
kluczem. 
- Gdzie teraz jesteś? 
- W łazience. 
- Sama? 
- Tak. 
- Pracujesz dla nas czy dla nich, Daniko? Zapomniałaś wszystko, o 
czym ci mówiłem? Na litość boską, oni chcą zabić was wszystkie. 
Jeśli będą mieli tylko sposobność, gotowi są zgwałcić twoją matkę, 
siostrę, a potem zmasakrować ich ciała. Już zabili twoją babkę.
Danika kręciła głową, nie przyjmowała do wiadomości słów Stefana. 
- Zabieramy cię z twierdzy. To zbyt niebezpieczne. Moi informatorzy 
donoszą mi, że Aeron stracił rozum, zachowuje się jak obłąkany. Nie 
spocznie, dopóki cię nie zabije. 
Za kilka godzin ma przecież lecieć z Reyesem do Oklahomy. 
- Nie możecie mnie stąd zabrać. Ja... 
- Nie masz wyboru. Wejdziemy do twierdzy choćby zaraz. Odbijemy 
cię najszybciej, jak się da. Chodzi o twoje bezpieczeństwo. W 
przeciwieństwie do nich szanujemy życie ludzkie. 
- Podejrzewasz, że was zdradziłam, że przeszłam na ich stronę. 
Dlaczego chcesz mi pomóc? 
- Każdy ma prawo popełnić błąd. Mogli cię okłamać, mogli 
zapewniać, że oszczędzą twoją rodzinę, jeśli wyświadczysz im 
określone przysługi. 
Danika nie odezwała się słowem. Wszystko, co mówił Stefano, miało 
sens, a jednak nie było w porządku. Były chwile, kiedy nienawiść do 
Reyesa całkiem znikała i w jej miejsce pojawiało się... coś innego. 
- Bądź gotowa - dodał jeszcze na zakończenie. 
- Tak - skłamała. 
- Bardzo dobrze - pochwalił Stefano. - Ilu wojowników jest teraz w 
twierdzy? 
- Wszyscy są na miejscu - skłamała znowu. - Są uzbrojeni po zęby. 
Nie powinniście wchodzić do twierdzy. Będzie bezpieczniej, jeśli ja 
się wymknę. 

background image

- Nie jesteś przygotowana do takiej akcji. Pozostaw nam wszystko. 
Musisz tylko wyjść na dach. Będziesz mogła? 
Cholera. 
- Myślę, że tak. Za ile mam tam być? 
- Za godzinę. 
Godzina. Czy Reyes zdąży skontaktować się z Lucie-nem? Czy 
Lucien zdąży sprowadzić do twierdzy wszystkich wojowników? 
- Będę czekała, Stefano - powiedziała ledwie słyszalnym szeptem. 
- Nie zawiedź mnie, Daniko. Nie muszę ci chyba przypominać, o jak 
wysoką stawkę toczy się gra. - Rozłączył się. Danika zamknęła aparat. 
Stała oparta całym ciężarem ciała o umywalkę, inaczej osunęłaby się 
podłogę. Nie mogła oddychać. 
- Interesująca rozmowa. 
Drgnęła gwałtownie, cała krew odpłynęła jej z twarzy. Reyes stał w 
drzwiach z nieodgadnioną miną. 
- To nie to, co myślisz. Przysięgam. 
- Nie rozmawiałaś z Łowcą? - Zdziwił się, podając jej T-shirt, który 
ukrywał dotąd za plecami. - Ubierz się, jest tutaj Lucien, chce z tobą 
rozmawiać. 
W ogromnym, długim do kolan T-shircie wróciła do sypialni. 
- Reyes, ja chcę ci pomóc. Musisz mi uwierzyć... - Przerwała na 
widok Luciena. 
Obaj wojownicy przyglądali się jej wyczekująco. 
- Posłuchajcie - podjęła. - Miałam zbierać informacje na wasz temat i 
przekazywać Łowcom. Polecenie wyszło od niejakiego Stefana. 
Deana Stefana. Obiecał, że odnajdzie moją rodzinę, będzie nas 
chronił. On chce was zniszczyć. Kiedy zjawiłam się w twierdzy, nie 
byłam w stanie zrobić nic, co mogłoby wam zaszkodzić. 
Rozmawiałam ze Stefanem dwa razy, ale nie przekazałam mu 
żadnych ważnych informacji. 
- To wszystko? - zapytał Reyes zaskakująco spokojnym tonem. 
Kiwnęła głową. 
- Bardzo dobrze. Przejdźmy do drugiej kwestii. Powtórzyłem 
Lucienowi, co usłyszałem od ciebie, o istotach opętanych przez 
demony, jak my. Wiesz coś więcej na ich temat? 
Danika pokręciła głową. 
- Nic nie wiem. To zresztą teraz nieważne. Pozwólcie mi skończyć, 
mam coś bardzo ważnego do powiedzenia. Łowcy zamierzają 

background image

zaatakować twierdzę. Macie godzinę, może mniej, zanim się tu 
pojawią. 
- Malowałaś wczoraj, Daniko. Gdzie są twoje obrazy? Obraz? 
Co, u diabła? Ona przekazuje mu wiadomość o zagrożeniu, bardzo 
ważną wiadomość, a on jakby nie słyszał, pyta o jej prace. 
- Teleportowałbym się do was wcześniej, ale odprowadzałem dusze - 
wyjaśnił Lucien. - Muszę zobaczyć twój obraz, Daniko. 
- Nie pokażę go wam, dopóki nie wytłumaczycie mi, czemu 
lekceważycie Łowców. Oni chcą was wymordować. Szukają puszki 
Pandory, żeby zamknąć w niej wasze demony. 
- Torin monitoruje otoczenie twierdzy. Kilku weszło już na nasz teren. 
Zostali wyeliminowani. 
Wyeliminowani... Czytaj: zabici. 
- To znaczy, że Stefano mnie okłamał. Zamiast czekać, już przypuścili 
atak. 
- Tak, Stefano kłamał. Nie ma do ciebie za grosz zaufania - 
powiedział Lucien. - Domyślam się, że kazał ci wyjść na dach? 
Kiwnęła głową trochę oszołomiona tą przenikliwością. 
- Zakładał, że postąpisz odwrotnie. Przyczaili się na dole, by tam cię 
pojmać. Powiedz mi, co wiesz o puszce? Każdy szczegół może mieć 
znaczenie. Mów szybko, bo jestem potrzebny na dole. Spojrzała na 
Luciena. Łatwiej było jej patrzyć na Żniwiarza niż na Reyesa. 
- Wszystko powiedziałam już Reyesowi, tyle że niewiele wiem. 
- Wiesz, gdzie jest ukryta? Gdzie są strażnicy demonów, o których 
wspominałaś? Nadal uwięzieni? 
- Nie potrafię odpowiedzieć na żadne z twoich pytań. Po prostu nie 
wiem. 
- Twoja babcia mogłaby coś wiedzieć? 
- Musiałbyś sam ją przepytać. - Oby miał szansę. Lucien przechylił 
lekko głowę. 
- Parys miał wizję. Z tobą w roli głównej. Trzymałaś puszkę Pandory 
na dłoni, uśmiechałaś się. 
Danika zaśmiała się. 
- To niemożliwe. - Lucien podszedł do niej. Jeden krok, drugi, trzeci... 
Nie drgnęła nawet. Dość już uciekania. Cokolwiek każe mi zrobić, 
zrobię z przyjemnością. 
- Powiedz mi, co wiesz, Daniko. 

background image

- Nic nie wiem. - Gdyby Reyes nie rzucił się ku niej i nie chwycił 
wpół, upadłaby na podłogę. 
- Wystarczy tych pytań, Lucien. 
- Reyes... - Przyjaciel nigdy nie słyszał takiej bezwzględności w głosie 
Żniwiarza. 
- Nie. - Głos Reyesa brzmiał nie mniej twardo. Już łagodniejszym 
tonem zwrócił się do Daniki: - Pokaż nam obraz, musimy go 
zobaczyć. 
Odezwał się telefon Luciena. Wyjął go z kieszeni, odebrał połączenie, 
szczeknął krótkie „tak" i schował aparat. 
- Sabin się niecierpliwi. 
- Zaraz wracam - powiedziała Danika. 
Po chwili postawiła płótno pod ścianą sypialni. 
W górze kompozycji widniały trzy majestatyczne postacie, dwaj 
mężczyźni i kobieta, wszyscy w białych szatach, zasiadali na tronach i 
spoglądali w dół, gdzie zjawiskowo piękny mężczyzna ze skrzydłami 
anioła i rogami diabła prowadził tłum śmiertelników przez morze 
krwi. Na torsie miał wytatuowanego wielkiego motyla, jak wszyscy 
mieszkańcy twierdzy. 
- Oto ten obraz. 
Obaj wojownicy osłupieli. 
- O co chodzi? 
- Wiesz, co namalowałaś? - zapytał Lucien zdławionym głosem. 
- Nie. Widziałam tę scenę w swoich snach. 
- Ten na środkowym tronie to Kronos, po bokach siedzą Atlas i Rea. 
Śmiertelnicy na dole to Łowcy. Na ich czele kroczy Galen, strażnik 
Nadziei. 
Mężczyźni wymienili zatroskane spojrzenia. 
- Nie mogę uwierzyć. Jeśli obraz mówi prawdę, Galen jest przywódcą 
Łowców. - Lucien pokręcił głową. - Nigdy nie sądziłem... nie 
przypuszczałem... Dlaczego Łowcy podporządkowali się demonowi? 
- Wspominałem Danice o Galenie, ale i ja nic nie rozumiem. 
- Później się tym zajmiemy. Teraz nie mamy czasu. Muszę 
przetransportować resztę towarzystwa do domu. - Spojrzał na Danikę, 
potem na Reyesa. - Powiedz jej, powinna wiedzieć. - Co rzekłszy 
zniknął. 
- Co masz mi powiedzieć? - Nie miała ochoty wysłuchiwać kolejnych 
sensacji. 

background image

- Ashlyn coś usłyszała. Coś, co dotyczy jednego z artefaktów, których 
szukamy. Ten akurat pozwala wejrzeć w zaświaty. W tajemnice nieba 
i czeluści piekła. 
Danika zmarszczyła brwi, zbita z tropu. 
- O czym ty mówisz? 
- Chodzi o ciebie, Daniko. - Reyes utkwił w jej twarzy mroczne 
spojrzenie czarnych oczu. - Ty jesteś artefaktem. Ty jesteś 
Wszystkowidzącym Okiem. Dlatego bogowie skazali cię na śmierć. 
Dlatego Łowcom tak na tobie zależy. Każdy chce cię zagarnąć dla 
siebie i obawiam się, że nie spoczną, dopóki ktoś nie dopnie celu. 

background image

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY

 

Kiedy Sabin, jako ostatni, pojawił się w twierdzy, Łowcy podchodzili 
pod mury. Lucien teleportował go prosto do sypialni Torina, gdzie 
całą ścianę zajmował sprzęt komputerowy. Wszyscy wojownicy 
cisnęli się przed monitorami. Nie, nie wszyscy. Brakowało Reyesa. 
Znowu. 
- Eksplozja? - zapytał Torin z błyskiem w oku. 
- Tak. Wysadź ich w cholerę - warknął Maddox, zaciskając palce na 
rękojeści sztyletu. - Dobry Łowca to martwy Łowca. 
- Nie. - Lucien potarł ucho. - Jeśli ominą wszystkie zasadzki, 
wpuścimy ich do środka. Eksplozja przyciągnęłaby na wzgórze 
bogom ducha winnych śmiertelników, a to byłoby dla nich zbyt 
niebezpieczne. 
- Niech wejdą. Pomalujemy ich krwią ściany naszego domu - 
obwieścił Parys z niezwykłym u niego patosem. -Nie lubię sprzątać, 
ale Aeron kibluje w lochu, więc będę musiał. 
- Od dawna toczę walkę z Łowcami - poinformował przyjaciół Sabin, 
na wypadek gdyby zapomnieli. - Lepiej rozprawić się z nimi tutaj, niż 
walczyć w mieście, gdzie mogą zginąć niewinni ludzi. Bo ludzie 
zginą. Albo zostaną użyci przeciwko nam. Łowcy nie będą mieli 
żadnych skrupułów. Kobiety i dzieci to znakomite tarcze. 
- Dla sprawy wszystko - powiedziała żałobnym tonem Cameo i Sabina 
aż skręciło. Ktoś powinien założyć tej kobiecie kaganiec. Żeby nie 
wiedzieć ile spędzał z nią czasu, nigdy nie przyzwyczai się do jej 
głosu. 
- Ale Sajgon. - Nieśmiertelnik zwany Pięknym Willem zatarł ręce. 
Sabin spojrzał na niego z jawną wrogością. Kto zaprosił palanta? 
- Co ty tu robisz? 
- William jest mile widzianym gościem. Jego pomoc przyda się nam 
w starciu z Łowcami - wyjaśnił Lucien i jego słowa zabrzmiały tak, 
jakby miał nadzieję, że „mile widziany gość" oberwie od Łowców. - 
Nigdy jeszcze nie mieliśmy tak trudnej, groźnej sytuacji. 
- O czym mówisz? - chciał wiedzieć Sabin. 
- Mówię o naszym dawnym przyjacielu, Galenie. Przed chwilą 
dowiedziałem się, że to on jest przywódcą Łowców. 

background image

- Galen? - Sabin zaśmiał się. - Żartujesz chyba. Pozostali wojownicy 
zawtórowali mu, ale atmosfera 
zrobiła się ciężka. 
Sabin położył dłoń na ramieniu Luciena. 
- Zniknął nam z oczu kilka tysięcy lat temu. Lucien pokręcił głową. 
- To nie żart. Wiemy od Ashlyn, że Danika jest Wszystkowidzącym 
Okiem. Widziałem jeden z jej obrazów i nie mam żadnych 
wątpliwości, że to prawda. Łowcy kazali jej wyjść na dach. Chcą ją 
nam wykraść. 
Sabin nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał o Galenie. Galen... Kiedyś 
godny zaufania przyjaciel. 
To on podsunął pomysł otwarcia przeklętej puszki. On przekonywał, 
że trzeba pokazać bogom, że popełnili błąd. Był sprzymierzeńcem, 
brat, tak przynajmniej myśleli. 
- Bogowie nie chcieli powierzyć nam puszki - mówił. - Nieważne, że 
dowodzimy im każdego dnia swojej lojalności i siły. Że przelewamy 
za nich krew. Chronimy ich od niepamiętnych czasów, a oni wybrali 
kobietę, istotę o tyle słabszą od nas. 
Tu Cameo nie zdzierżyła: rzuciła się z pazurami na Galena i poorała 
mu twarz. 
Galen zaśmiał się tylko. Wściekłość mąciła mu już umysł, ale zdołał 
podburzyć wojowników przeciwko bogom. Byli pewni siebie, pewni 
sukcesu. 
Galen od dawna planował zdradę. Powierzenie puszki Pandorze nie 
miało dla niego żadnego znaczenia. Powodowała nim zazdrość. Nie 
mógł pogodzić się z tym, że to Lucien, nie on, jest dowódcą gwardii. 
Podburzył wojowników, a kiedy ci ochoczo realizowali jego 
znakomity pomysł, on mobilizował ochronę Pandory do ataku na 
„przyjaciół". Chciał własnoręcznie wyłapać demony, zbawić świat 
przed zalewem nieszczęść i w nagrodę przejąć stanowisko Luciena. 
Z początku wszystko szło dobrze. Parys czarował Pandorę. Już wtedy 
kobiety nie potrafiły mu się oprzeć. Reszta poszła wykraść puszkę. 
Wtedy zaatakowali ich żołnierze Pandory pod przewodem Galena. 
Wywiązała się bitwa. Krwawa, okrutna. Ostatecznie puszka została 
otwarta, demony wypuszczone na wolność. Galen starał się zamknąć 
je na powrót, starali się wojownicy, nikomu się nie udało. Demony 
były zbyt potężne. Co gorsza, puszka zniknęła, jakby zapadła się pod 

background image

ziemię. Jej pijani wolnością lokatorzy pożarli żołnierzy Pandory; ich 
krzyki do dzisiaj prześladowały Sabina. 
Chociaż Galen stanął przeciwko wojownikom i „pomógł" Pandorze, 
odegrał swoją rolę w otwarciu puszki, stąd został ukarany przez 
bogów tak samo jak wszyscy pozostali. Może łagodniej. Zdaniem 
Sabina demon Nadziei nie mógł być zbyt dokuczliwym sublokatorem, 
ale ferowanie wyroków nie należało do Sabina. Galen zniknął zaraz 
potem. Sabin był zadowolony, że nie musi oglądać go na oczy, ale 
wściekało go, że nie ma szansy wzięcia odwetu na łajdaku. Może teraz 
wreszcie będzie miał szansę. 
- Jak mógł? - żachnął się Strider. - Mało mu jednej zdrady? 
- Jeśli stoi na czele Łowców, może też zawiadywać instytutem, dla 
którego pracowała Ashlyn. Opowiadała, że prezes nigdy nie 
pokazywał się publicznie. Nikt go nie znał, nikt nigdy nie widział. - 
Maddox rozejrzał się po twarzach przyjaciół. - Jak sądzicie, to Galen? 
- Możliwe. - Sabin wzruszył ramionami. - Co za ironia. Instytucja, 
która ma podkreślać wyższość gatunku ludzkiego, kierowana z 
ukrycia przez hybrydę nieśmiertelnego i demona. Jakim sposobem 
udaje mu się ukrywać przed Łowcami, kim jest naprawdę? Z 
pewnością nie wiedzą, inaczej skończyliby z nim. I dlaczego chce 
naszej śmierci? 
- Dlaczego namawiał nas, żebyśmy otworzyli puszkę, a potem obrócił 
się przeciwko nam? - zapytał Strider. - Ten facet zawsze musi być 
górą, za każdą cenę. 
- I kto to mówi, Klęska - zauważył Maddox nie bez zgryźliwości. 
- Może zawsze myślał o tym, żeby nas zniszczyć, wynieść się nawet 
ponad bogów i rządzić w niebiosach. 
Sabin zacisnął palce na rękojeści sztyletu. 
- Nieważne, jakie ma zamiary. Czeka nas urocze rodzinne spotkanie. I 
bardzo dobrze. Chcę głowy Galena. Będzie ładnie wyglądała na mojej 
szafce nocnej. 
- Ja tu jestem od żartów - obraził się Parys. - Nie liczyłbym, że drań 
się pokaże. Coś mi mówi, że kieruje Łowcami z daleka. 
Torin wyszczerzył zęby i klasnął w dłonie, zawsze byl lekko 
pomylony. 
- Nie traćmy nadziei. Galen jest przecież strażnikiem Nadziei. 
Zabawne. Niestety, obawiam się, że Parys ma rację. Galen działa z 
ukrycia. Nie wie, że my wiemy, że jest przywódcą Łowców. 

background image

- Wyślijmy mu ciepłą kartkę i zaprośmy do siebie - zaproponował 
Strider. - Przez „ciepłą kartkę" rozumiem czarne worki z Łowcami w 
środku. 
- Kiepski pomysł. - Kłamczuszek Gideon zatarł ręce z radości. - 
Straszna nuda. 
- Wpuszczamy Łowców do twierdzy? - upewniał się Torin, nie 
odrywając oczu od monitorów. - Chcą odbić Danikę, 
Wszystkowidzące Oko. Są przekonani, że pomoże im odnaleźć puszkę 
i wreszcie skończyć z nami. Jeśli wpuścimy ich do twierdzy, będzie 
im łatwiej dostać dziewczynę. 
Sabin pokręcił głową. 
- Reyes ewakuuje ją w bezpieczne miejsce. Kiedy Łowcy wejdą tutaj, 
ona już będzie daleko. 
- Jakim cudem Danika może być artefaktem? - mruknęła Cameo. 
- Kobieto, miej litość! - zawołał William. - Nie mogę słuchać tego 
głosu zza grobu. Zamknij się, aż wyjdę z pokoju. Proszę. Jesteś jedyną 
płci przeciwnej, od której mnie odpycha. 
Cameo posłała mu lodowate spojrzenie. 
- To ty się zamknij, jeśli nie chcesz trafić do czarnego worka. - Torin 
nie szczerzył już zębów. 
Usta Cameo ułożyły się w coś na podobieństwo uśmiechu. Bardzo 
dalekie podobieństwo, ale warte odnotowania, zważywszy, że Niedola 
nie wiedziała, co to uśmiech. 
- Ashlyn mówiła, że artefaktów strzeże Hydra, Anya potem to 
potwierdziła, a dziewczyny nikt nie strzeże. 
- Może kiedyś jej strzegła - podzielił się przypuszczeniem Sabin. - 
Danika od dawna żyje na tym świe-cie, ale jest śmiertelniczką i musi 
rodzić się ciągle na nowo. Być może pojawia się w kolejnych 
wcieleniach, a może to dar dziedziczony z pokolenia na pokolenie i 
dlatego bogowie kazali zabić wszystkie cztery, obie siostry, matkę i 
babkę. Może Hydra nie może jej odnaleźć, a może Reyes jest Hydrą. 
Widzieliśmy wszyscy, jak o nią dba. 
Ktoś parsknął śmiechem. 
- Reyes musi być Hydrą. 
- Wpuścimy Łowców do twierdzy - powiedział Lucien - i tu 
pokonamy. 
Torin kiwnął głową, nie odrywając ani na moment wzroku od 
monitorów. 

background image

Zapadła noc, wzgórze spowiły ciemności, Łowcy mieli na sobie 
czarne kombinezony, nawet twarze pomalowali na czarno, ale sensory 
ciepła potrafiły wykryć każdego pojedynczego napastnika. 
- Niech ich szlag - zaklął William. - Jak szarańcza. Musi być ich 
przynajmniej setka. 
- Boisz się? - zapytał Sabin z czystej ciekawości. 
- Gdzie tam. Jestem taki podniecony, że zaraz się spuszczę. 
To rozumiem, pomyślał Sabin z uznaniem. 
- Kiedy zaatakują? - chciał wiedzieć Strider. Torin wzruszył 
ramionami. 
- Za jakieś trzy, cztery minuty. Zależy, na ile są sprytni. Część wpadła 
do zasadzek, część zginęła od zatrutych strzał. 
- Musimy się rozdzielić - zakomenderował Lucien. 
- Moja drużyna zajmie się tymi na zewnątrz, Will pójdzie z nami. Wy 
bierzecie resztę - zwrócił się do Sabina. 
Sabin wyszczerzył zęby. 
- Czyli główne uderzenie. Wiem, dlaczego tak cię lubię. 
Cala kompania wybuchnęła śmiechem. Lucien wyprowadził swoich 
wojowników na zewnątrz. Mieszkali w twierdzy od setek lat, znali tu 
każdy zakątek, każde miejsce gdzie można się przyczaić, każdą drogę 
odwrotu, czego nie można było powiedzieć o Sabinie i jego 
towarzyszach. 
- Może powinniśmy uwolnić Aerona? - zagadnął. 
- Dobrze byłoby mieć jego wsparcie. 
- Wykluczone - sprzeciwił się Torin. - Wytnie w pień wszystkich, 
naszych i Łowców. Co z tobą? Strach cię obleciał? Mamy kamery na 
wszystkich piętrach, we wszystkich korytarzach. Przestawcie komórki 
na wibrowanie, będę was informował, gdzie są Łowcy. 
- Dlaczego pozwoliłem ci odejść? - Sabina ogarnęła melancholia. 
- Nie miałeś nic do pozwalania - odparował Torin cierpko. - Sam 
odszedłem. Z Lucienem. 
- Drobna różnica semantyczna. - Odwrócił się do swoich towarzyszy i 
wskazał brodą drzwi. - Idziemy. 
Wyszli na korytarz i zaczęli przestawiać swoje aparaty komórkowe na 
wibrowanie. 
- Dobry dzień, żeby zginąć - powiedział Kane. 
Dla Łowców jak najbardziej. Sabin schował telefon do kieszeni i 
wyjął z kabury pistolet. 

background image

- Jak myślisz, z którą frakcją mamy do czynienia? 
- zagadnął Strider. - Los Angeles? Stefano? 
- To bardzo ważne - odezwał się kłamczuszek. W tym samym 
momencie Kane powiedział: 
- Z jakąś tam. Ze wszystkimi. Kogo to obchodzi? 
- To na pewno ludzie Stefana. Są zajadli, gotowi na wszystko. 
Uzbrojeni w półautomaty. Lubią atakować w nocy. Poza tym to 
Stefano uprowadził Danikę. Wtedy jeszcze nie wiedział, że jest 
Wszystkowidzącym Okiem, w przeciwnym razie za nic nie 
wypuściłby jej ze swoich łap - powiedział Sabin. - Jest mój, macie go 
zostawić w spokoju. 
Stefano polował na Sabina od śmierci swojej żony, co było 
zrozumiałe, ale atakował też i niszczył jego wojowników, a to już 
było nie do przyjęcia. Sabin pogodził się w końcu z utratą ukochanej, 
ale życie towarzyszy było dla niego ważniejsze od własnego. Nie 
mógł dopuścić, żeby Stefano prześladował ich za jego przewiny. 
- Gideon, do świetlicy. Wiesz, co masz robić. 
- Nie wiem. — Kłamczuszek odłączył się posłusznie od grupy. 
- Kane, północny korytarz. 
Kane skinął głową i zniknął za najbliższym załomem muru. W 
żyrandolu nad jego głową pękła żarówka, rozpryskując się na drobiny. 
Dało się słyszeć syknięcie, przekleństwo i następna żarówka 
eksplodowała z głuchym trzaskiem. 
Katastrofa. Nie można go było nigdzie zabierać z sobą, nie narażając 
miejsc, w których się pojawiał, na dość gruntowną dewastację. 
- Cameo... - Sabin obejrzał się przez ramię. Gdzie ona się, u diabła, 
podziała? Ostatnio znikała coraz częściej. 
- Amun, południowy korytarz. 
Amun nie odpowiedział, nie skinął nawet głową, po prostu skręcił we 
wskazanym kierunku. 
- Jeszcze jakieś dwie minuty i zacznie się zabawą 
- powiedział Strider. - Wątpię, żeby Lucienowi z przydaw-kami udało 
się wybić wszystkich na zewnątrz. 
- Skąd wiesz, że akurat dwie minuty? - zapytał Sabin. 
- Radar wewnętrzny. 
Zanim wybrzmiały słowa Stridera, rozległ się brzęk tłuczonego szkła. 
Sabin i Strider wyszczerzyli zęby w uśmiechu. 

background image

- Do dupy ten twój radar. Już się zaczęło. Bierz zachodni korytarz, 
przyjacielu, ja wschodni. 
Strider kiwnął głową, odwrócił się. 
- Uważaj na siebie. - Sabin ruszył na spotkanie wroga. Brzęk kolejnej 
szyby, gdzieś w jego korytarzu. Telefon zaczął wibrować. Trochę się 
spóźniłeś, Torin, pomyślał i zobaczył trzech mężczyzn kołyszących 
się na linach na wysokości okien. Jedna chwila i wylądowali na 
posadzce. Sabin uniósł dwa pistolety. Bum, bum, bum... Napastnicy 
znieruchomieli w kałużach krwi. Przyjrzał się ciałom Łowców z 
satysfakcją. Demon kręcił się niespokojnie w mózgu, koniecznie 
chciał się włączyć do akcji. 
- Dobrej zabawy - mruknął Sabin, widząc niemal, jak Zwątpienie 
zaciera kościste dłonie. 
Dwóch kolejnych Łowców spuściło się na linach, lądując w korytarzu. 
Ich też położył trupem bez najmniejszego wysiłku, jak pierwszych 
trzech. Na tym polegało jego życie. Walczył z Łowcami od dnia 
otwarcia puszki. I wiedział, że będzie walczył do końca, do ostatniego 
tchu. 
Usłyszał szelest za plecami, obrócił się błyskawicznie, strzelił kilka 
razy i następnych dwóch wrogów runęło na ziemię z przeraźliwym 
krzykiem. Z dłoni jednego z nich wysunął się granat, potoczył pod 
nogi Sabina. Odbezpieczony. Chwycił go błyskawicznie i wyrzucił 
przez okno, modląc się w duchu, by nie zginął żaden z przyjaciół. 
Rozległ się huk eksplozji, krzyki rannych. 
Sabin przeskoczył nad ciałami Łowców. Jeden z nich żył jeszcze. 
Uniósł karabinek i wymamrotał: 
- Nie ma litości. To wasze motto, prawda? 
Sabin wpakował w Łowcę cały magazynek, ale sam dostał w udo; 
pociski rozszarpały mięsień. 
- Nie ma litości - wycedził. - To nasze motto. Łowca wydał ostatnie 
tchnienie, na ustach pojawiła się 
spieniona krew. 
Jesteście za słabi, szeptał demon zwątpienia do Łowców nacierających 
na twierdzę. Włodarze was wybiją. Nie dożyjecie do jutra. 
Zwyciężymy, jesteśmy silni, odpowiedział któryś z atakujących, Sabin 
słyszał jego myśli tak wyraźnie, jakby Łowca stał obok niego i szeptał 
mu do ucha. 

background image

Sikasz w majtki ze strachu, dręczyło delikwenta Zwątpienie. Oni czują 
twój strach. Rzucą się na ciebie jak dzikie zwierzęta i wyślą twoje 
nędzne szczątki rodzinie. 
Rozglądając się w prawo, w lewo, Sabin przywarł do ściany, tuż obok 
okna. Wyjrzał ostrożnie. Nie dojrzał żadnego Łowcy, który 
spuszczałby się na linie z dachu. Korytarz też czysty. 
Spojrzał na udo. Poszarpane spodnie, krew, ziejąca rana. Wspaniale. 
Dotknął uda i zagryzł zęby z bólu. Pomacał z tyłu, wyczuł ziejący 
otwór. Kula przeszła na wylot. Nie jest tak źle, ocenił. Oderwał kraj 
koszuli i przewiązał nogę, żeby zatamować krwawienie. 
Jak sobie radzą twoi wojownicy? Luciena? Łowców jest więcej. 
Możliwe że... 
- Zamknij się - warknął, uciszając demona, który próbował teraz 
zasiać wątpliwości w jego głowie. 
Oni są dobrze przeszkoleni, nie mogę przeniknąć do ich umysłów, 
skarżył się demon. Ci, których udało mi się zdemobilizować, już nie 
żyją. 
Demon musiał najpierw poznać myśli ofiary, dopiero wtedy mógł 
atakować. 
- Biedactwo - mruknął Sabin. - Nie atakuj mnie, bo wtedy wszystko 
stracisz. Rozszalejesz się. A potem zamkną cię w puszce. 
Demon wpadł w przerażenie. 
Nie chcę do puszki! Nie! Nie! 
- W takim razie uspokój się. - Bestia zamilkła posłusznie. 
Z dołu dochodziły odgłosy walki: strzały, jęki rannych i umierających. 
Sabin wyjrzał ostrożnie. Dojrzał Maddok-sa, który rzucił się na kilku 
Łowców. Błysk ostrza, ciosy, kłębowisko ciał. Nagle wszystko 
zamarło, znieruchomiało. Tyle Sabin widział w mroku. Czyżby 
Maddox...? Nie. Podniósł się. Pokonał przeciwników. 
Zobaczył Reyesa z kobietą. Mignęli mu w poświacie księżyca i zaraz 
zniknęli. Przyjaciel wyprowadzał z twierdzy Wszystkowidzące Oko. 
Jakie to szczęście, że jej nie zabiłem, a chciałem przecież. Mało 
brakowało. 
Telefon zawibrował. Cholera. Rozległy się kroki. Sabin obrócił się 
błyskawicznie. W korytarzu pojawiło się czterech Łowców. 
- Mamy jednego! - zawołał któryś i wszyscy czterej wycelowali 
karabinki w Sabina. 
- On jest mój. Potem mogę ci go oddać. 

background image

- Nie, ja go zabiję. To za mojego syna, demonie. Sabin otrzymał kilka 
postrzałów: w ramię, w brzuch, 
znowu w udo. Nie da się tym ludziom. Nie zważając na ból, rzucił się 
z rykiem przed siebie. Kiedy opróżnił oba magazynki, rzucił 
półautomaty, rozłożył ręce i biegł dalej pod gradem kul na zwarcie z 
Łowcami. Pchnął jednego tak mocno, że napastnik uderzył głową o 
posadzkę i znieruchomiał. Trzej pozostali dobyli sztylety, ale on swój 
też już dzierżył w dłoni. Ludzie, nawet najlepiej przygotowani, nie 
mieli żadnych szans w starciu z nieśmiertelnymi. Zdołali zadać 
zaledwie kilka ciosów i padli z poderżniętymi gardłami. Sabin dyszał 
ciężko, chwiał się, miał zawroty głowy. 
Tak dalej i nie dożyje pojedynku ze Stefanem. Tym bardziej z 
Galenem, o ile tchórz ośmieli się pokazać. 
Ogarnęło go zmęczenie, czuł, że traci siły. Zamknął oczy... 
Musiał na chwilę stracić przytomność, bo kiedy podniósł powieki, 
zobaczył stojącego w odległości kilku kroków śmiertelnika. Nie 
pierwszego lepszego, nie. Miał przed sobą samego Stefana. 
Jakżeż nienawidził tego człowieka. Był gotów jednym ruchem skręcić 
mu kark i nie miał siły się podnieść. 
- Wiedziałem, że się pojawisz - wykrztusił. 
- Kiepsko z tobą, demonie - wykazał się spostrzegawczością Stefano. - 
Jakie to smutne. 
Sabin sięgnął po sztylet. 
- Nie robiłbym tego na twoim miejscu. - Stefano uniósł karabinek i 
wycelował w głowę Sabina. 
- Nie zabijesz mnie i obaj o tym dobrze wiemy - powiedział Sabin. 
- Może i wiemy. Może i nie zabiję cię, ale mogę porządnie uszkodzić. 
Są z nami lekarze, którzy potrafią utrzymać cię przy życiu. 
- Jesteś słodki. - Bogowie, w głowie miał watę, nie był w stanie 
myśleć jasno. Czuł, że to nie osłabienie, wyczerpanie walką. Środki 
odurzające? Stefano zaaplikował mu coś, kiedy znalazł go 
nieprzytomnego? Bardzo możliwe. Ten drań nie zawahałby się przed 
niczym. 
- Owszem, jestem. Nie poobcinałem ci rączek i nóżek, chociaż miałem 
ochotę. Nie wyciąłem sztyletem imienia Darli na twojej piersi. 
Imię kochanki w ustach tego człowieka... Sabinowi zrobiło się 
niedobrze z obrzydzenia. 

background image

- Ona cię nienawidziła - rzucił zjadliwie. - Nie uwiodłem jej, do 
niczego nie musiałem namawiać. Chciała być ze mną. 
- Kłamiesz! Ona mnie kochała. Nigdy by mnie nie zdradziła, ale twój 
demon zmącił jej umysł, odmienił ją. - Stefano wpadł w furię, nie 
panował już nad sobą. - Przez ostatnich jedenaście lat modliłem się, 
żebyś miał następną kochankę i żebym mógł ci ją odebrać, ale ty się 
nie spieszyłeś, a już mam dość czekania. Wykończę twoich przyjaciół, 
obedrę cię z godności i w końcu zabiję także ciebie. 
- W ten sposób zamierzasz naprawiać świat, uczynić go lepszym? - 
zapytał Sabin zjadliwie. - Gdzie pokój, harmonia? 
Stefano uspokoił się, jakby pytanie Sabina przypomniało mu, po co 
znalazł się w twierdzy. 
- Gdzie dziewczyna? 
- Może ją sprzedaliśmy... - Sabin wymacał rękojeść sztyletu ukrytego 
na plecach. - A może zjedliśmy na śniadanie. - Jakżeż zazdrościł teraz 
Gideonowi. W przeciwieństwie do przyjaciela nie potrafił kłamać. 
Tracił wtedy przytomność, odjeżdżał. Jedynym sposobem unikania 
prawdy były owe „może", „prawdopodobnie", wybiegi, którymi 
posługiwał się w razie konieczności. Ci, którzy go znali, znali też jego 
sztuczkę. Stefano go znał. 
- Gdzie ona jest, demonie? Musi być gdzieś tutaj. Wiecie, że mieliśmy 
ją u siebie, na pewno dobrze jej pilnujecie. 
Kolejny zawrót głowy. 
Trzymaj się. Nie dopuść, żeby Stefano był górą. Już jest górą. 
Sabin zacisnął zęby. Rozmawialiśmy już o tym, zwrócił się do 
Zwątpienia. Daj mi spokój i zajmij się Łowcą. 
Nie mogę dostać się do jego umysłu. Zajmij go czymś, odwróć jego 
uwagę, zmuś, żeby się otworzył. 
„Odwróć jego uwagę". Dobrze. 
- Przychodzą wspomnienia, prawda? - zagadnął Sabin. - Byliśmy już 
w podobnej sytuacji, tylko że wtedy ty byłeś ranny. Wdarłeś się ze 
swoimi ludźmi do mojego mieszkania, licząc, że zaskoczysz nas we 
śnie. Szybko zrozumiałeś swój błąd. Poznałeś osobiście mój sztylet. 
Dostałeś wtedy w brzuch. 
- Owszem. Myślałeś, że nie żyję. Spakowałeś się i wyniosłeś, mnie 
zostawiłeś. Doszedłem do siebie, na twoje nieszczęście. I jeszcze 
bardziej cię znienawidziłem. 

background image

Mam go, uradowało się Zwątpienie i zaczęło sączyć demobilizujące 
myśli do głowy Stefana. 
Wszystko zaplanowaliśmy, straty w ludziach, koszt amunicji, 
wszystko obliczone... Co będzie, jeśli się okaże, że to nie dość, że 
Włodarze znowu się nam wymkną, wyjdą ze starcia cało? 
- Mów o dziewczynie. Nie kręć - warknął Stefano. 
- Nie zabiliście, to wiem. Ona jest Okiem. 
- Co takiego? - Wiedział oczywiście, że Łowcy wiedzą, zastanawiał 
się tylko, kto sprzedał im cenną informację. - Mówiłeś o oczach? 
Ładne miała ślepka, ale nie powiedziałbym, że to była jej 
najważniejsza cecha. 
Zwątpienie nie przestawało dręczyć Stefana. 
Dziewczyna może wskazać wojownikom trzeci artefakt. Jeśli znajdą 
puszkę przed nami, nie pojmiemy demonów. Sabin będzie żył, a ja 
umrę. 
- Przestań - ryknął. 
- Co przestać? - zdziwił się Sabin z niewinną miną. 
- Przestań zatruwać mi głowę wątpliwościami. Nad Darią też się tak 
znęcałeś? Tak ją zabiłeś? 
- Darła popełniła samobójstwo. - Sabin zrobił pauzę. 
- Wyglądasz tak, jakbyś zaraz miał eksplodować. Mogę ci jakoś 
pomóc? Powiedzieć ci, że pracujesz dla demona? 
- Rżnij głupa, jeśli masz ochotę, i tak zginiesz. Zginie też dziewczyna. 
I nie próbuj mnie okłamywać. Nasz przywódca to anioł zesłany z 
nieba. Bóg jest z nami. 
Stefano był tak wytrącony z równowagi, że lada chwila mógł nacisnąć 
spust karabinka, nie troszcząc się o to, że dla własnego 
bezpieczeństwa powinien zachować Sabina przy życiu. 
Potwierdził to, jakby czytał w myślach przeciwnika. 
- Wszystko mi jedno, co stanie się z twoim demonem. Chcę twojej 
śmierci. Chcę, żebyś wreszcie poniósł zasłużoną karę. 
Rzeczywiście, wszystko mu jedno. 
Sabin obrócił się, zerwał. Świsnęła kula, szczęśliwie drasnęła go tylko 
w ramię. Mocnym kopniakiem podciął Stefanowi nogi, obalił go. 
Łowca wyłożył się jak długi na posadzce. Sabin wytrącił mu automat 
z ręki i... Nie był w stanie wykonać już żadnego ruchu. Za plecami 
usłyszał szybkie kroki, ktoś biegł korytarzem. Stefano pobladł, zatem 
ktoś z przyjaciół nadciągał z odsieczą. 

background image

Sabin odwrócił się, zobaczył Gideona. 
- Ja ci nie pomogę, stary - wołał kłamczuszek z daleka. 
Nie zatrzymał się przy Sabinie, tylko dopadł okna, wyjrzał. 
- Wierzę własnym oczom - relacjonował Gideon. - Nasz ulubiony 
skrzydlaty przyjaciel nie złapał tego jebańca. - Gideon puścił serię w 
automatu. - No, załatwiłem go. 
W oknie pojawił się Galen, piękny jak przed tysiącami lat, poruszał 
delikatnie śnieżnobiałymi skrzy-dłami. 
Uśmiechał się. 
Sabin myślał, że jest przygotowany na spotkanie ze zdrajcą. Lucien 
uprzedził przecież wojowników. Wcale nie był przygotowany. 
- Teraz już wiesz - powiedział Galen. - i teraz dopiero zacznie się 
zabawa. 
To były ostatnie słowa, które Sabin usłyszał, zanim zapadł się w 
niebyt. 

background image

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI 

Trzy dni. Trzy piekielne dni do momentu, kiedy Danika i Reyes 
opuścili twierdzę. Przemieszczali się z miejsca na miejsce: samolot, 
skradziony samochód, pociąg, nigdzie nie zatrzymywali się na dłużej. 
Zachowywali ostrożność. Nie chcieli doprowadzić Łowców do matki i 
siostry Daniki. Znowu uciekała, ale teraz przynajmniej był przy niej 
Reyes, ponury, opryskliwy, ale był. 
Nocowali w tanich motelach, wynajmowali wspólny pokój, ale nie 
dzielili łóżka. 
Reyes zamykał się w łazience. Jak teraz. Siedział tam już pół godziny. 
Wiedziała doskonale, co robi... i było jej smutno. Dlaczego jej unika? 
Bo jest jakimś Wszystkowiedzącym Okiem? 
Głupek. 
Był w stałym kontakcie ze swoimi przyjaciółmi. Z podsłuchanych 
rozmów, które prowadził przez telefon komórkowy, wiedziała, że 
Łowcy wdarli się do twierdzy. Stefano wyszedł ze starcia cało. Kilku 
wojowników odniosło poważne rany, ale na szczęście wracali już do 
zdrowia. Cała kompania domagała się, żeby malowała. Dbała o siebie 
i malowała. Niczego więcej od niej nie chcieli. Kilka miesięcy 
wcześniej taka prośba bardzo by ją uszczęśliwiła. 
Codziennie rano szkicowała to, co przyśniło się jej w nocy. Nigdy 
jeszcze koszmary nie były tak prze-jmujące, pełne gwałtowności. 
Kiedy kończyła, faksowali szkice do Luciena. Nie wiedziała, czy na 
coś się przydają. Reyes nic jej nie mówił. 
- Jestem tylko nędzną pacykarką - mamrotała pod nosem. 
Reyes wyszedł z łazienki i w ciemnościach podszedł do łóżka. 
Widziała tylko zarys jego sylwetki, czuła zapach drzewa sandałowego 
zmieszany z zapachem krwi. 
- Martwisz się o swoją rodzinę? - zapytał. Dzwoniła do przyjaciół 
babci. Nie mieli od niej żadnych wiadomości. 
- Tak, choć wierzę, że u nich wszystko dobrze. Może to głupie, jednak 
wierzę. Jutro wreszcie zobaczę mamę i siostrę. Jestem taka 
podekscytowana. Dziękuję, że w końcu się zgodziłeś na to spotkanie. 
- Zgodziłem się, bo Łowcy nie wiedzą, gdzie jesteśmy, zgubili trop 
albo w ogóle go nie podjęli. 

background image

- Tak czy inaczej, dziękuję. 
Reyes zamilkł, leżał w swoim łóżku bez ruchu. 
- Opowiedz mi coś o sobie. - Prosiła go już o to kiedyś? Nie mogła 
sobie przypomnieć. 
- Myślałem, że nie chcesz o mnie nic wiedzieć. Prawda, mówiła coś 
takiego. 
- Zmieniłam zdanie. Kobiety są zmienne, jak wiesz. Chwila milczenia, 
a potem: 
- Nie chcę prowadzić gry, Daniko. 
Zauważyła, że mówi do niej „Daniko", kiedy chce zachować dystans. 
W innych sytuacjach, gdy Reyesowi zbierało się na czułość, była 
aniołem. 
Spali z sobą tylko raz i Danika tęskniła za tym, żeby znowu ją wziął w 
ramiona, kochał się z nią. Był jak narkotyk. Uwierzył, że nie pomaga 
Łowcom, opiekował się nią, chronił. Otworzył przed nią raj. Pragnęła 
dać mu wszystko, o czym tylko zamarzył, czego mógł potrzebować. 
Zaspokoić go do końca, całkowicie. 
- Nie mogę usnąć. Opowiedz coś, proszę. Tak długo chodzisz po tym 
świecie. Niech to będzie lekcja historii dla mnie. 
Miała wrażenie, że usłyszała prychnięcie. 
- Nie chcesz opowiadać? 
- Ty mi opowiedz o sobie. Jak zarabiałaś na życie? Jak sobie radziłaś 
dawniej? 
„Dawniej"... Tak, to było tak dawno... 
- Malowałam na zamówienie portrety, murale. Nigdy nie miałam 
wielkich pieniędzy, ale wystarczało mi na opłacenie rachunków. 
Mama nie chciała, żebym została malarką. Babcia utrzymywała się 
przez większość swojego życia z malarstwa, rodzice chcieli, żebym 
wybrała inną drogę, skończyła medycynę albo prawo, miała... solidny 
zawód, robiła coś istotnego. 
- Malarstwo jest istotne, pokazuje nam czym jest piękno. 
- Dziękuję. - Zrobiło się jej ciepło na sercu, a Reyes stał się jeszcze 
droższy. - Babcia próbowała kiedyś popełnić samobójstwo. 
Malowanie wykończyło ją psychicznie, doprowadziło na skraj obłędu, 
tak twierdziła. Po tej nieudanej próbie coś się skończyło, nigdy już nie 
wróciła do malarstwa. Kilka tygodni później zaczęłam śnić dziwne 
sny: dar czy też przekleństwo babci przeszedł na mnie. Babcia 
wyciszyła się, uspokoiła, moje życie, a byłam jeszcze dzieckiem, 

background image

zaczęły wypełniać koszmary. Dlatego mama nie chciała, żebym 
została malarką. 
- Powiedz coś o ojcu. Został w domu, kiedy wybrałyście się do 
Budapesztu, czy też... 
- Pytasz, czy żyje? Żyje. Zostawił nas w jakimś momencie, założył 
nową rodzinę. - Bardzo przeżyła odejście ojca. Był dla niej bogiem, 
jeśli nie bogiem, to na pewno człowiekiem o wielkim sercu. A jednak 
zostawił ją, jakby była dla niego nikim. - Mama powiedziała, że to 
kryzys wieku średniego. 
- Przykro mi. 
- Kiedy ojciec odszedł, jego rodzice pomagali mamie. Dziadek stał się 
dla mnie drugim ojcem, jego śmierć była straszną tragedią. 
- Straciłaś dwie bliskie osoby. 
- Tak. - Nie chciała stracić Reyesa. Nie zauważyła nawet, kiedy stał 
się dla niej wszystkim, całym światem. - Teraz ty opowiedz coś o 
sobie. 
- Daj mi pomyśleć o czym mógłbym ci opowiedzieć. 
- Opowiedz mi o swoich poprzednich kobietach. - Takie opowieści 
powinny ostudzić podniecenie wywoływane bliskością Reyesa. 
Raptem zdała sobie sprawę, co powiedziała. - To nie znaczy, że 
uważam się za twoją kobietę - próbowała sprostować. Chryste, co ona 
wygaduje! Żenujące. 
- Miałem dwie kobiety. 
Dwie? Równocześnie? Utrzymanki? Dziwki? Trzeba to wyjaśnić. 
- Miałeś? Co to znaczy? 
- To znaczy, że byłem z nimi związany. 
- Co się stało? - Pospadały ze schodów na złamanie karku? Zazdrość 
to paskudne uczucie, napomniała się. 
- Sypialiśmy z sobą zaledwie kilka tygodni, to wystarczyło, żeby stały 
się agresywne. Demon je opętał, atakowały każdego, kto się nawinął. 
Wspominałem już o tym, ale nie mówiłem, że znęcały się nad 
niewinnymi ludźmi i śmiały przy tym jak szalone. - W głosie Reyesa 
słyszała wyrzuty sumienia. 
- Uważasz, że to twoja wina? 
- Jestem tego pewien. 
- Może one po prostu takie były, złe z natury. Może przy tobie 
odważyły się ujawnić swoje prawdziwe potrzeby i pragnienia. Może 

background image

podświadomie szukałeś takich właśnie kobiet, kogoś, komu nie 
wydasz się... odstręczający. 
- Może - powiedział Reyes i tym razem w jego głosie zabrzmiała nuta 
nadziei. 
Nie będzie zastanawiała się nad znaczeniem nadziei, nie dzisiaj. 
- Ty jesteś łagodna z natury, a jednak pierwszego dnia po powrocie do 
twierdzy ugryzłaś mnie. 
- Byłam wściekła, zamartwiałam się o rodzinę. 
- Albo mój demon tak na ciebie podziałał. Jesteś przecież łagodna z 
natury - powtórzył. 
- Jestem gwałtowna, porywcza. 
- Nie wierzę ci. 
- Nie chcesz mi wierzyć. Dlaczego? Bo wolisz nie myśleć, że możemy 
być do siebie podobni. Może jestem zupełnie inna, niż ci się wydaje? 
- Jesteś słodka, kochana, potrafisz dawać, troszczyć się o innych, masz 
w sobie namiętność. Pragnę cię, jak nie pragnąłem nigdy żądnej 
kobiety. 
Dobry Boże. Oto słowa zdolne zmiękczyć najbardziej zatwardziałe 
serce. 
- Opowiedz mi o swoich facetach - zażądał. 
- Mówiłeś, że nie chcesz słyszeć o żadnych facetach. 
- Zmieniłem zdanie. Mężczyźni są zmienni, jak wiesz. Zaśmiała się. 
Złoto dla Reyesa za zgrabną trawestację jej słów. 
- Czy... byłaś kiedyś zakochana? 
- Nie. - Czy była zakochana w Reyesie? To, co czuła do niego, było 
niezwykle intensywne. Cholera, cholera, cholera. - Ale spotykałam się 
z różnymi facetami. Sporo ich było. 
- Co znaczy „sporo"? - zapytał już spokojniejszym tonem. W każdym 
razie nie brzmiał już jak ktoś, kto ma ochotę zamordować każdego, 
kto nawinie mu się pod rękę. 
- Dziewczyna musi pocałować tysiąc żab, zanim ta tysiąc pierwsza 
okaże się księciem, jak zwykła mawiać moja siostra. Wzięłam to sobie 
do serca i umawiałam się z każdym, kto zaproponował spotkanie. 
Ale... nie byłam łatwa. 
- Łatwa? 
- No wiesz, nie wskakiwałam do łóżka na pierwsze gwizdnięcie. 
Ciche prychnięcie. 

background image

- O tym sam się przekonałem. - Pauza. - Czy ktoś nazwał cię kiedyś 
łatwą? Bo jeśli tak, to... 
- Reyes, przestań. - Danika nie mogła powstrzymać się od śmiechu. - 
Nikt nigdy tak mnie nie nazwał. - Spodobała się jej myśl, że byłby 
gotów mordować w obronie jej dobrego imienia. - Tak naprawdę 
miałam tylko kilku facetów. 
- Mam ich zabić? - zainteresował się. 
- To najmilsza rzecz, jaką od ciebie usłyszałam. Reyes zachichotał 
cicho. 
- Nigdy nie byłem zakochany. 
Zaskoczyła ją ta deklaracja. Miała ochotę tańczyć i śpiewać. Reyes 
należał do niej. Tylko do niej. 
- Nawet wtedy, kiedy nie miałeś jeszcze sublokatora? 
- Nawet wtedy. 
- Jaki byłeś... wtedy, tysiące lat temu. - Nie potrafiła sobie wyobrazić. 
- Taki sam jak teraz. Może trochę spokojniejszy, bardziej rozluźniony. 
Lubiłem głupie żarty. Znęcałem się nad biednym Aeronem. 
Chowałem jego broń, obcinałem mu włosy, kiedy spał. W końcu 
ogolił głowę na kolano. 
- Szkoda, że nie znałam cię wtedy. 
- Nie masz czego żałować. Byliśmy jak rozdokazywa-ne dzieci. 
Zostaliśmy stworzeni od razu jako dojrzali faceci, rośli, silni, zdatni 
do walki, ale mieliśmy umysły kilkulatków, wszystko nas zadziwiało, 
wszystkiego byliśmy ciekawi. 
Próbowała wyobrazić sobie rozdokazywanego Reyesa. 
- Jak to możliwe, że urodziłeś się od razu dojrzałym mężczyzną? 
- Powstaliśmy z krwi bogów, gliny, ognia i wody... - Przerwał. - A ty? 
Jaka byłaś w dzieciństwie? 
- Taka jak większość dzieci. Tupałam i ryczałam, jak chciałam coś 
dostać. Mama nazywała mnie diabłem tasmańskim. 
- Już wtedy musiałaś wyglądać jak anioł. „Anioł". Serce zabiło jej 
mocniej. 
- Reyes... 
- Tak? 
- Chcę być z tobą. 
Cisza. Okropna, dławiąca. Już jej nie pragnął? Wystarczyła mu ta 
jedna noc? Zniechęcił się? 
- Daniko... 

background image

Jęknęła. Znowu „Danika". 
- Nieważne. Zamknij się i śpij. - Obróciła się na brzuch i grzmotnęła 
pięścią w poduszkę. Nic nie słyszała, poczuła tylko nagle, że Reyes 
leży na niej i przyciska do materaca. 
- Nie chcę cię skrzywdzić, wydać na pastwę demona. Rozumiesz? Nie 
mogę narażać cię na ryzyko. 
- Jesteś durny. Mówiłeś już to. Nie powtarzaj się, bo stajesz się nudny. 
- Nie wyobrażasz sobie nawet, co ci grozi. Nie masz pojęcia, jak... 
- Boisz się, że zacznę zadawać ból niewinnym ludziom, jak tamte 
kobiety. Ja zabiłam człowieka, Reyes. Łowcę. Zrobiłam to tylko 
dlatego, że musiałam. Broniłam się. Nie zamieniłam się w bestię. 
Okrucieństwo nie leży w mojej naturze. Czy próbowałam atakować 
ciebie? Twoich przyjaciół? A przecież miałam wszelkie powody. 
- Nie. 
- Kochałam się z tobą i demon mną nie owładnął. Powiedziała 
„kochałam się". Wcześniej upierała się 
przy „uprawianiu seksu". 
- Daj mi wszystko, co nosisz w sobie. Dowiodę ci, że nie zmienię się. 
- Nie chcę ryzykować - powiedział, ale pieścił ją, tulił, ocierał się o 
nią. 
- Zdejmij ze mnie T-shirt. Zrób to. 
- Zbyt niebezpieczne. 
- Zrób to. 
- Chcesz mnie wziąć siłą? - W głosie Reyesa zabrzmiała nuta 
rozbawienia. 
- Jeśli będzie trzeba. Zdejmij ze mnie ten cholerny T-shirt. 
W końcu skapitulował, usłuchał Daniki. 
- Będziemy kochać się powoli, delikatnie - szepnął. 
- Jak za pierwszym razem. Danika pokręciła głową. 
- Będziemy kochać się ostro, gwałtownie. 
- Zadałem sobie kilka ran. Nie tęsknię teraz za bólem, nie jest mi 
potrzebny. Chwyć się zagłówka i zaciśnij na nim dłonie. 
- Nie. - Chciała wbijać paznokcie w jego ciało, orać skórę. 
- Jeśli tego nie zrobisz, wracam do swojego łóżka 
- zagroził. 
- Dobrze, ale ostrzegam cię, że nie zawsze będę taka posłuszna. - Co 
ma zrobić, żeby mu dowieść, że demon jej nie opęta? - Liż mnie - 
jęknęła. 

background image

Nigdy nie będzie miała go dość. Nigdy się nim nie nasyci do końca. 
Doszli jednocześnie, w tym samym momencie. Reyes dyszał ciężko, 
mięśnie powoli się rozluźniały, ogarniała go błogość. Nigdy z nikim 
nie przeżywał tak cudownych orgazmów. Odczuwał niebiańską 
rozkosz i nie rozumiał, jak to możliwe bez zadawania sobie bólu? 
Demon cichł, kiedy Reyes zbliżał się do Daniki, można by pomyśleć, 
że jest zadowolony, że tych dwoje się kocha, że są razem i pozwala 
swojemu strażnikowi na chwile... normalności. 
A strażnik... uniósł się znowu do nieba. Poprzednio myślał, że to tylko 
zawrót głowy, uniesienie, ale nie. Widział anioły, czuł, jak muskają go 
białymi skrzydłami, widział lekkie chmurki płynące po lazurowym 
niebie rozświetlonym złotym blaskiem słońca. 
Jakiś anioł uśmiechnął się do niego. 
- Mrok i jasność - powiedział śpiewnym głosem. - Pięknie jest. 
Reyes wiedział, że Danika jest Wszystkowidzącym Okiem, ale teraz 
doświadczył tego, poczuł, co znaczy jej dar i zrozumiał w jednym 
przebłysku, jak bardzo ten dar jest bogaty. Danika otwierała przejście 
między światem doczesnym a nadprzyrodzonym. Przejście, którym 
wielu chciałoby zawładnąć, nawet jeśli mieliby zabijać w tym celu. 
Danikę całą noc dręczyły złe sny, krwawe, pełne gwałtu, okropieństw. 
Widziała ogień piekielny, czuła w nozdrzach obrzydliwy zapach 
dymu. Odwiedzała dno piekieł tysiące razy, ale nie oswoiła się nigdy 
z oglądanymi koszmarami. 
Wałęsające się po jaskiniach piekielnych diabły o ciałach pokrytych 
łuską, krzyki potępieńców odbijające się echem od zbroczonych krwią 
ścian. Nikt nie zwracał na nią uwagi, nikt jej nie dostrzegał. 
Nagle dojrzała znajomą twarz... Twarz Łowcy, którego zabiła. Jak to 
możliwe? Nie, nie może być. To tylko sen. 
- Powiedz mi, co wiesz o Oku - zachęcał cierpiącą duszę diabeł. 
Łowca milczał. 
Diabeł zaniósł się śmiechem, szponami rwał skórę nieszczęśnika, darł 
pasy... 
- Jestem tutaj, mój aniele - doszedł ją szept Reyesa. Danika spływała 
potem, nie mogła zaczerpnąć powietrza. Reyes ją objął, wtuliła się w 
niego, szukając ukojenia. 
- Co się stało? - zapytał, masując jej plecy. 
- Widziałam demona torturującego Łowcę, którego zabiłam. 
Wypytywał tego człowieka o mnie. Przytul mnie mocno - poprosiła. 

background image

Rano naszkicuje to, co się jej przyśniło. Teraz potrzebowała tylko 
wsparcia swojego mężczyzny. Może rzeczywiście jestem 
Wszystkowidzącym Okiem, może mam wgląd w zaświaty. Koszmary 
zawsze zdawały się takie realne. 
Boże, niedobrze się jej robiło na tę myśl. 
Reyes trzymał ją w ramionach, nie przestawał masować pleców. 
Powoli się odprężała, przerażenie mijało. 
Zabawne, że akurat demon odpędza ode mnie koszmary, pomyślała i 
zapadła w spokojny sen. 

background image

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI

 

Nadszedł ranek, ale w pokoju motelowym nadal panowała noc. 
Szczelnie zaciągnięte zasłony nie przepuszczały ani promyka światła. 
Reyes musiał wyłączyć budzik, bo wyświetlacz był czarny. 
Danika budziła się powoli, powoli otworzyła oczy. Reyesa nie było w 
pokoju, rzucone wieczorem na podłogę ubranie zniknęło. Jeszcze nie 
ocknęła się na dobre, kiedy skrzypnęły drzwi. Wrócił. 
- Nie śpisz już - przywitał ją, podszedł do stołu i postawił na blacie 
torbę. - Przyniosłem śniadanie. Skromne, bo zaopatrzyłem się tutaj, w 
motelu. Nie mają żadnego wyboru, ale nie chciałem zostawiać cię 
samej, bez opieki. 
Oderwała spojrzenie od twarzy Reyesa, co przyszło jej z najwyższą 
trudnością, i spojrzała na stół: kawa, kilka batoników, chipsy. 
- W zupełności wystarczy. - Zrobiło się jej miło, że zadał sobie trud, 
pomyślał o śniadaniu. - Co jest w torbie? 
- Koszula - odpowiedział sucho, jakby ostatniej nocy nic się nie 
wydarzyło. Danika otrzymała jeden po drugim dwa sprzeczne 
komunikaty i nie bardzo wiedziała, co myśleć. Co się z nim dzieje? 
Musiał znowu się pociąć, skoro kupił koszulę. - Jedz, weź prysznic, 
ubierz się i w drogę - zakomenderował. - Dzisiaj zobaczysz się z 
matką i siostrą. 
Serce zabiło jej mocniej. Była zdenerwowana i podekscytowana. 
Zobaczy je wreszcie... Czy wszystko u nich dobrze? Czy tęsknią za 
nią tak, jak ona tęskni za nimi? Dlaczego jej nie szukały, nie 
pomyślały o tym, żeby do nich dołączyła? 
Dość pytań. Danika wyskoczyła z łóżka i pobiegła do łazienki, ale 
Reyes stanął w drzwiach, zatrzymał ją. 
- Jesteś przejściem do nieba i świata podziemnego. 
Była Wszystko widzącym Okiem, teraz jest przejściem? Hej, jestem 
zupełnie zwykłą, może trochę szurniętą dziewczyną. 
Taką w każdym razie chciała się widzieć. Nikim innym, niczym 
więcej. Zgroza ją przejmowała na myśl, że różni śmiertelnicy i 
nieśmiertelnicy będę ją ścigać do końca jej - krótkiego zapewne - 
życia. Zasługiwała chyba na odrobinę spokoju. Ciche życie u boku 

background image

Reyesa. Bez turbulencji. Wakacje na morzem, leniwe wylegiwanie się 
na piasku. Reyes mógłby udawać, że jest jej prywatnym masażystą. 
- Przy odrobinie treningu mogłabyś chyba zapanować nas swoimi 
wizjami, decydować, czy chcesz zajrzeć do nieba, czy zstąpić do 
piekieł, jak długo tam przebywać, kogo sobie obejrzeć. 
Nie skończył jeszcze, a Danika już kręciła zawzięcie głową. 
- Nie chcę o tym rozmawiać. Zdejmij wreszcie, do cholery, tę 
pieprzoną koszulę! 
Przechylił lekko głowę, ale koszuli nie zdjął. Świetnie. Ukrywa rany, 
które sobie zadał, da mu gorszy orzech do zgryzienia. Tak twardy, że 
typek sam zacznie opowiadać o samookaleczeniach, będzie błagał, 
żeby go wysłuchała. 
- Posłuchaj, kiedy się ze mną kochasz, dochodzisz, chociaż nie 
zadajesz sobie bólu, w każdym razie nieznaczny. - W nocy dostrzegła 
raz błysk sztyletu. - Oznaczałoby to, że twój demon uspokaja się 
wtedy. Z innymi kobietami to się nie zdarzało, mam rację? 
Reyes zawahał się, w końcu przytaknął sztywno. 
Zdziwiła się, bo strzelała w ciemno. Jeśli demon przycichał akurat 
przy niej, coś było na rzeczy. Rzeczywiście byłaby portalem? 
- Skoro jestem Wszystkowidzącym Okiem i przejściem, być może 
wysyłam dokądś twojego demona, kiedy wchodzisz we mnie. - Reyes 
rozdziawił usta. - Ciekawe, dokąd ta bestia się deleguje. Do piekła, 
odwiedzić kompanów? Sprawdzimy moją teorię? 
Reyes zachwiał się oszołomiony, cofnął o krok. 
- Ja... ja... 
- To dobra wiadomość. - Danika postąpiła krok do przodu. - Możesz 
się ze mną kochać, nie lękając się, że Ból mnie zniszczy. 
- Nie śmiem mieć nadziei - szepnął drżącym głosem. - Wiesz, czym 
się kończy, kiedy zaczynasz hołubić nadzieję. 
Cholera. Nie miała gotowej odpowiedzi na tę wątpliwość. 
- Chciałaś zobaczyć moje rany. Proszę. - Reyes uniósł koszulę. Całą 
klatkę piersiową miał pociętą. 
Dobry Boże... Czy on kiedykolwiek pozwoli pomóc sobie? 
Najprawdopodobniej nie, pomyślała rozgoryczona. Chyba że... 
Wkrótce go zaskoczy. Jeśli rzeczywiście miała władzę nad demonem i 
mogła odesłać go precz, Reyes nie będzie musiał zadawać sobie bólu. 
Potrzebny był mu spokój. Raniąc go, dowiedzie, że jest do tego zdolna 

background image

i nie musi przy tym zamienić się od razu w bestię. Położyła mu dłonie 
na piersi i odepchnęła. 
- Temat uważam chwilowo za zamknięty - oświadczyła i zatrzasnęła 
za sobą drzwi do łazienki. 
Kobiety. Kto je zrozumie? 
Starał się trzymać Danikę z dala od ciemnej strony swojego życia, 
robił to dla jej dobra, a ona patrzyła na niego jak na najpodlejszego ze 
zdrajców. Jeszcze teraz, a minęły dwie godziny od ich starcia, 
prześladował go wyraz jej twarzy, pełne wyrzutu spojrzenie. 
A jeśli ona ma rację? Jeśli Ból opuszcza ciebie, kiedy jesteście razem? 
Czy będzie miał odwagę potwierdzić prawdziwość tego 
przypuszczenia? A jeśli Danika się myli i wyrządzi jej krzywdę nie do 
naprawienia? Nie wiedział, co robić. 
- Dobrze się czujesz? - zapytał, budząc się z zamyślenia. 
Skinęła głową. Szli przez miasteczko w Oklahomie, przemykali 
chyłkiem pod ścianami budynków, starając się nie zwracać na siebie 
uwagi. Reyes nie dostrzegł nigdzie śladu Łowców, przechodnie mijali 
ich obojętnie. 
- Już niedaleko - powiedział i wziął Danikę za rękę. Kilka godzin 
wcześniej odebrał SMS-a od Torina z dokładnym adresem pań Ford. 
Nie przeniosły się nigdzie, nadal mieszkały razem. 
Danika skinęła ponownie głową, zatańczył koński ogon. Była blada, 
miała ściągniętą, nieruchomą twarz. 
Serce mu się kroiło, kiedy na nią patrzył. 
Bał się, jak zareaguje, kiedy usłyszy, że jej babcia nie żyje, że została 
pochowana i dlatego elektronika Torina nie odnotowała, żeby 
przenosiła się z miejsca na miejsce. Wróci nienawiść, którą okazywała 
mu w pierwszych dniach? Obróci się przeciwko niemu czy będzie 
szukała pocieszenia w jego ramionach? Będzie żałowała, że nie 
trzymała strony Łowców? 
Powinien był ją uprzedzić, przygotować. Nie był w stanie 
wypowiedzieć jednego słowa. Stali już przed domem wskazanym 
przez Torina. 
- Wejdę pierwszy - zaproponował. 
- Nie - żachnęła się Danika. - Wystraszą się, kiedy cię zobaczą. 
Reyes położył jej dłonie na ramionach i w tej samej chwili promień 
słońca przebił się przez chmury, rozświetlił twarz Daniki. Jaśniała 

background image

nieziemskim blaskiem, istota nie z tego świata, obdarzona 
nadprzyrodzoną mocą. 
Miałem tę kobietę, zakosztowałem jej. 
Był gotów być z nią znowu. Nie teraz, jeszcze nie. Może już nigdy... 
Demon mruczał zachwycony i Reyes nie wiedział, czy bestia cieszy 
się, że już nigdy, czy przeciwnie, liczy, że może jeszcze, kiedyś, 
znowu. 
Czemu nie mruczałeś, kiedy kochałem się z nią dzisiaj w nocy? Gdzie 
się podziewałeś? Nie mógł powstrzymać się od pytań. 
Ogień. 
Ogień? Demon odwiedził piekło? 
Już niedługo pozwolę jej odejść. Tak będzie lepiej, bezpieczniej. Dla 
powodów, które wyszczególniał już wcześniej oraz tysiąca innych. 
Otwierała przed nim niebo, ale równie dobrze sama mogła trafić do 
piekła. Jej sny były pełne koszmarów. Wystarczająco dużo złego 
doświadczyła w życiu. 
Pozwoli jej odejść... Zacisnął kurczowo dłonie. Pewnego dnia zakocha 
się w śmiertelniku, który nigdy jej nie skrzywdzi, nie zniszczy, z 
którym będzie mogła mieć dzieci i... 
Nie! Żaden mężczyzna jej nie dotknie. Tylko on. Danika należy do 
niego. 
- Reyes, to boli. Natychmiast opuścił ręce. 
- Przepraszam, bardzo przepraszam. Uśmiechnęła się blado i dotknęła 
koniuszka jego nosa. 
- Hej, nie przejmuj się. Nic się nie stało. 
Ona próbuje mnie pocieszać. Nie jestem jej wart. Wskazał drzwi. 
- Gotowa? 
Danika przymknęła oczy, spuściła głowę. 
- Co się dzieje? 
- Dlaczego one... nie chciały mnie tutaj? 
- One... 
Reyes zauważył ruch w oknie. Sylwetka rosłego człowieka, zbyt 
potężna, by mogła być sylwetką kobiety. 
Dotąd zakładał, że matka i siostra Daniki, jeśli żyją, po prostu się 
ukrywają. Nie sądził, że mogą być więzione przez Łowców. Gdyby 
Łowcy mieli kobiety u siebie, skontaktowaliby się z Włodarzami, 
staraliby się negocjować, dobijać targu - tak myślał. Skończony 
głupiec. 

background image

- Daniko. - Rozejrzał się szybko. Musi ją ukryć. Ratować. 
Za późno. 
Drzwi otworzyły się z impetem i na zewnątrz wypadło trzech 
uzbrojonych mężczyzn. 
- Boże - szepnęła Danika ze zgrozą. 
- Ręce do góry, demonie - powiedział jeden z nich, zwracając się do 
Reyesa. - Wchodź do środka i nie próbuj żadnych sztuczek, bo 
uszkodzimy panienkę. 
Reyes przygryzł policzek do krwi. Ból tłukł się niespokojnie w 
czaszce, porykiwał groźnie. Jesteś gotów, demonie? 
O tak, zaśmiała się bestia. 
- Daniko, zamknij oczy - poprosił Reyes. Nie sprawdził już, czy 
posłuchała, pozwolił demonowi atakować. 
Rzeź. Krew. Krzyki umierających. 
Danika w którymś momencie zakryła uszy dłońmi, drżała na całym 
ciele, nie mogła nad tym zapanować. Głupia, nie posłuchała Reyesa i 
nie zamknęła oczu, chciała pomóc. Była przygotowana do walki, w 
każdym razie takie miała przekonanie. 
Reyes przeistoczył się w przerażającego kościotrupa, oszalałego, 
odpornego na kule. Rozrywał dosłownie Łowców, rozszarpywał ich 
szponami i pochłaniał. Danika miała wrażenie, że ogląda „Noc 
żywych trupów". Chciała uciekać, ukryć się i trwała na miejscu jak 
wrośnięta w ziemię, nie mogąc oderwać oczu od koszmarnych scen. 
Co się dzieje z matką, z siostrą? 
Powinnam była przyjechać tu znacznie wcześniej. 
Chwyciła jakiś porzucony karabinek i pobiegła w stronę domu. Gdzie 
one są? Wpadła do pierwszego pokoju, pusto. W następnym czterech 
Łowców ładowało magazynki do automatów. 
Jeden z nich podniósł karabinek, wycelował. 
- Ty dziwko, wszystko mi jedno, kim niby masz być! - wrzasnął. 
Oboje strzelili równocześnie i w tej samej chwili została powalona na 
ziemię, Reyes mignął jej tylko w biegu, usłyszała rozdzierające 
krzyki. 
Boże. Podniosła się, stanęła na chwiejnych nogach, po czym ruszyła 
przed siebie. Musi znaleźć rodzinę. Z automatem gotowym do strzału 
wbiegła na piętro. 
Na końcu korytarza zobaczyła trzech kolejnych Łowców. Unieśli 
broń. I znowu Reyes był przy niej, znowu powalił na ziemię, 

background image

przyjmując na siebie grad kul. Ranili go? Boże, Boże. On kocha ból, 
wiesz przecież. Nic mu nie będzie. 
Kiedy podniosła głowę, zobaczyła trzy leżące na podłodze ciała. 
Reyes zniknął. 
Podniosła się i pobiegła dalej. Gdzieś zza drzwi doszedł ją krzyk 
kobiety, rozpoznała głos. 
- Mama! 
- Danika! Dziecko, uciekaj stąd! Uciekaj! 
Ani myślała uciekać. Wpadła do pokoju, z którego dochodziło 
wołanie. Matka i siostra siedziały na podłodze przykute do kaloryfera. 
Babcia leżała przykuta do łóżka. Obie nogi miała w gipsie. 
Reyes rozkuwał kobiety. Danika wiedziała, że już nigdy w niego nie 
zwątpi. Był gotów dla niej na wszystko. 
Kiedy już uwolnił wszystkie trzy, Danika rzuciła się ku nim, zaczęły 
się ściskać, całować, popłynęły gorące łzy wzruszenia. 
- Daniko, on... on... - jąkała siostra. 
- Wiem, wiem. Nie bój się, nie zrobi wam nic złego. Ma dobre serce. - 
Żyły. Matka, babcia, siostra. Mogła je przytulić, były znowu razem. 
- Myślałam, że nie żyjesz - mówiła matka, szlochając. - Tak nam 
powiedzieli. 
- Jestem tutaj. - Danika otarła łzy. - Już nas nie rozdzielą. Przysięgam. 
Przykro mi tylko, że nie odnalazłam was wcześniej. 
Podniosły się z podłogi i podeszły do babci. Danika położyła dłoń na 
jej dłoni, drugą na gipsie. 
- Co się stało? - zapytała szeptem. 
- Skrzydlaty potwór - wyjaśniła babcia Mallory. - Znalazł mnie... i... - 
Broda zaczęła jej drżeć. 
Danika wolałaby oszczędzić babci przykrych wspomnień, ale musiała 
wiedzieć. Skinęła głową na znak, że słucha. 
- Znalazł mnie, rzucił na ziemię - ciągnęła babcia. 
- Mógł mnie wtedy zabić, ale zaniósł do jakiegoś budynku. Znam go 
chyba ze swoich snów, nie pamiętam zbyt dobrze, bo od wielu lat nie 
śniłam koszmarów, teraz to tylko mgliste wspomnienie. On też musiał 
mnie poznać, musiał mnie widzieć, kiedy przenosiłam się w inny 
świat, bo patrzył na mnie tak, jakby rozpoznawał. Powiedziałam mu, 
nie wiem dlaczego, żeby nie popełniał znowu wcześniej popełnionych 
błędów. Wtedy uciekł, zostawił mnie. 

background image

Łzy spływały po twarzy Daniki. Obie często zastanawiały się, jaki 
sens mają ich sny, czy w ogóle mają jakiś. Teraz okazywało się, że 
uratowały babcię. A Danika, dzięki swoim snom będzie mogła 
uratować Reyesa, wybawi go wreszcie od klątwy. 
- Wybacz - szepnęła babcia. - Nie czas teraz na żale. Chcesz wiedzieć, 
jak się tu znalazłam? Nie mogłam się ruszać, leżałam w tym budynku. 
Ci dranie z karabinami musieli mnie obserwować, bo pojawili się 
wkrótce po tym, jak potwór uciekł. Mieli już mamę i twoją siostrę. 
Danika spojrzała na nie. 
- Czy oni... - Nie mogła dokończyć pytania. 
- Nie, nie - powiedziała Ginger. - Nie zrobili nam nic złego. Zaniknęli 
nas tutaj, ale nie czepiali się, nie torturowali. Karmili nas dobrze, 
dbali, żebyśmy nie opadły z sił. Liczyli na to, że przywabimy tych z 
budapeszteńskiej twierdzy. 
Mną też chcieli się posłużyć, pomyślała Danika. Na szczęście Reyes... 
Rozejrzała się, ale gdzieś zniknął. Daj mu trochę czasu, pozwól 
ochłonąć i ciesz się rodziną. 
W tym momencie Danika zrozumiała, że uczyni wszystko, żeby 
pomóc Reyesowi pokonać Łowców. Na zawsze. 

background image

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY

 

Reyes okiełznał bez trudu pijanego krwią demona. Ból uspokoił się i 
pomrukiwał cicho, zadowolony, syty po uczcie. Reyes przez chwilę 
przyglądał się Danice. Promieniała szczęściem, wreszcie odnalazła 
swoją rodzinę, a wszystkie całe i zdrowe. Na niego nie zwracała 
uwagi, chyba w ogóle go nie widziała. Wyszedł cichutko na korytarz i 
wyjął komórkę. 
Całą noc czekał, by zatelefonować do Luciena, nie chciał, żeby 
Danika słyszała rozmowę, więc odkładał ją na później, niecierpliwił 
się. Teraz wreszcie miał sposobność. 
Wybrał numer i wyczerpany osunął się na ziemię. Lucien nie odbierał. 
Po prostu pojawił się przed przyjacielem. I on był zmęczony, sądząc 
po ściągniętej twarzy. Chyba jeszcze nigdy nie bił od niego tak 
intensywny zapach róż. 
Reyes schował telefon. Nie próbował nawet się podnieść. 
- Pojawiasz się, żeby zabrać dusze? 
- Jeszcze nie teraz, ale usłyszałem wezwanie, więc jestem. Co z tobą, 
staruszku? Jesteś podziurawiony jak ser szwajcarski. 
- Spotkanie z Łowcami. Czekali tutaj, przetrzymywali rodzinę Daniki. 
Chcieli w ten sposób nas przywabić. Lucien spojrzał na uchylone 
drzwi do pokoju, znowu na Reyesa. 
- Dranie. I oni mają się za obrońców pokoju... Doszedł ich śmiech, 
potem cisza i wypowiedziane 
z naciskiem słowa: 
- Musisz go zabić, Dani. 
- Nie, nie. Nic nie rozumiecie. 
- Tu nie ma co rozumieć. 
Reyes nie usłyszał odpowiedzi Daniki, bo panie zaczęły szeptać. To 
on był tym, którego Danika powinna zabić? Prawdopodobnie. Był 
zaskoczony, że po tym, co właśnie miała okazję zobaczyć, jeszcze go 
broniła. Lucien uniósł brew. 
- Spotkanie rodzinne - wyjaśnił z westchnieniem. Reyes kiwnął głową 
i wreszcie podniósł się z niejakim wysiłkiem. 
- Dom jest na pewno monitorowany - mruknął Lucien. - Musimy je 
stąd zabrać tak szybko, jak to możliwe. 

background image

- Sprawdźmy najpierw, co tu mamy. 
- Jasne. 
Przeszukali cały dom. W jednym z pomieszczeń znaleźli sprzęt bardzo 
podobny do tego, którego używał Torin. Na monitorach można było 
śledzić, co dzieje się w okolicy. Jeden tylko przedstawiał wnętrze 
innego budynku, gdzie duży oddział uzbrojonych po zęby Łowców 
przygotowywał się do ataku. 
- Zostali zaalarmowani, może nawet widzieli, jak kładłeś trupem ich 
kompanów - powiedział Lucien. - Zaraz tu będą. Reyes przygarbił się, 
z trudem chwytał powietrze. 
- Twierdza bezpieczna? 
- Tak? 
- Zabieraj nas. Najpierw je, mnie przeniesiesz na końcu. 
Lucien skinął głową. Już miał zniknąć, gdy Reyes chwycił go za 
ramię. 
- Jak Sabin? 
- Znacznie lepiej. Nic mu nie będzie. - I Lucien rozwiał się w 
powietrzu. Reyes ledwie zdążył poodłączać wszystkie monitory, gdy 
przyjaciel wrócił. 
- Teraz twoja kolej. Gotowy? 
Reyes kiwnął głową. Był tak wyczerpany, że na nic innego nie miał 
już siły. Lucien dotknął jego ramienia i w ułamku sekundy znaleźli się 
w twierdzy. Byli w domu. Reyes opadł ciężko na łóżko. 
- Gdzie kobiety? 
- Zamknięte w sąsiednim pokoju. Pomogę ci zająć się nimi, ale teraz... 
wzywają mnie dusze. - Lucien znowu zniknął. 
Wrócił po długim czasie przesiąknięty smrodem siarki. Reyes, który 
trwał dokładnie w tej samej pozycji, w jakiej zostawił go przyjaciel, 
nie zdziwił się specjalnie, że Łowcy trafili do piekła. 
- Chcę, żebyś poszedł do Aerona - poprosił. 
- Po co? - chciał wiedzieć Lucien. 
- Zrób to dla mnie. Jak już będziesz na dole, zadzwoń. Sam bym 
zszedł, ale nie mam siły. 
Lucien nie bardzo rozumiał, o co chodzi, ale zastosował się do prośby 
i raz jeszcze zniknął. Po chwili odezwał się telefon Reyesa. 
- Jesteś u niego? 
- Tak - przytaknął Lucien. 

background image

Przez drzwi łączące jego sypialnię z sąsiednią słyszał stłumione głosy. 
Danika mówiła głośniej od swoich najdroższych, wyraźnie rozróżniał 
słowa: uspokajała rodzinę. Uśmiechnął się. Jego mała wojowniczka.
Musi ją zobaczyć. 
Dowlókł się do drzwi, przekręcił klucz w zamku, położył dłoń na 
klamce. 
- Reyes, jesteś tam? Lucien, ma się rozumieć. 
- Posłuchaj, ostatniej nocy Danika opowiedziała mi o swoim śnie. - 
Mówił szeptem, żeby kobiety nie mogły go słyszeć. - Była w piekle. 
Widziała demony, potępieńców. Moim zdaniem to nie był sen. 
Szumy, trzaski, przerwy... Zasięg w lochach był zawsze kiepski. 
- Kiedy... jestem z nią, dzieje się coś dziwnego. Ja... wznoszę się do 
nieba. Według mnie Danika jest przejściem Na Tamtą Stronę. 
- Jesteś pewien? Może... 
- Jestem pewien. Ostatniej nocy jakiś anioł do mnie przemówił. 
- Na Zeusa. 
- Właśnie. 
- Ale co to ma wspólnego z Aeronem? 
- Nie z Aeronem. Z jego nowym kumplem. 
- Mówisz o tym małym diabliku? - Lucien był wstrząśnięty. - Reyes, 
tłumacz mi jak dziecku, bo zaczynam się gubić. 
- Danika zabiła Łowcę, to chyba pamiętasz. Widziała go w piekle. 
Diabły wypytywały go, co wie o Wszyst-kowidzącym Oku. 
- Nieźle - powiedział Lucien. - Wolę nie myśleć o konsekwencjach. 
Nie musiał tego mówić Reyesowi. 
- Zapytaj małego, dlaczego jego pobratymcy interesują się Daniką. 
Szczęk szarpanych krat, przekleństwa. I westchnienie Luciena. 
- Nie widzę go. 
- Cholera. Musi siedzieć gdzieś w kącie. Spróbuj go wywabić. 
Pozbieram się jakoś i zaraz będę na dole. 
Zamknął telefon, schował do kieszeni, a raczej chciał schować, bo nie 
trafił i aparat upadł na ziemię. Reyes nachylił się, podniósł go, 
zachwiał się lekko i wszedł do sypialni kobiet. Wszystkie cztery 
siedziały na ogromnym łóżku. Na widok Reyesa zamilkły, zacisnęły 
usta i wpatrywały się w niego nieruchomym wzrokiem. Jedna Dani-ka 
nie zbladła, pozostałe miały twarze białe jak kreda. Był cały we krwi i 
musiał wyglądać jak najprawdziwszy demon. Miał mnóstwo 
postrzałów na całym ciele, rany od sztyletów, podarte ubranie. 

background image

- Reyes! - zawołała przerażona Danika. 
Cofnął się do swojego pokoju i zamknął drzwi. Widział ją, upewnił 
się, że jest cała i zdrowa. 
- Reyes! - wołała jeszcze. 
Najwyższa pora, żeby pozwolić jej odejść. Na zawsze. Ostatniej nocy 
proponowała, że będzie zadawała mu ból podczas seksu. Była gotowa 
to zrobić, wystarczyło, żeby się zgodził. A on ciągle potrzebował 
bólu. Miał nadzieję, że będzie inaczej, niestety niewiele się zmieniło. 
Demon co prawda przycichł, potrzeba była mniej dojmująca, ale była. 
Cały czas czaiła się w mózgu. Nie pozwolił, żeby Danika zadawała 
mu rany, ale demon zdążył ją już zarazić. Ból, zawsze ból. 
Co będzie, jeśli obróci się przeciwko swojej rodzinie? Z taką 
gotowością rzuciła się do walki z Łowcami. Nie mógł dopuścić, by 
rozsmakowała się w okrucieństwie. 
- Reyes! Wypuść mnie. - Zaczęła bębnić pięściami w drzwi. 
- Dani, uspokój się - mitygowała ją babcia Mallory. Walenie w drzwi 
nie ustawało. 
Cofnął się powoli i kuśtykając, wyszedł na korytarz. 
Wolał nie spotykać żadnego z przyjaciół, nie wiedziałby, co 
odpowiedzieć, gdyby któryś zapytał o Danikę. Danika, zawył Ból. 
- Siedź cicho. 
Im bardziej oddalali się od drzwi, za którymi zamknięta była Danika, 
tym głośniej wydzierał się demon. Danika! 
- Jestem podziurawiony jak rzeszoto. Czego chcesz jeszcze? - warknął 
Reyes. 
Chcę Daniki! 
- Dlaczego? Ona nie dla nas. Moja. 
- Nie! - Reyes zaczął biec pomimo wyczerpania. Zdyszany dopadł 
lochu. Lucien stał przy kratach 
z dłońmi zaciśniętymi na żelaznych prętach. Reyes stanął obok niego. 
Aeron nadal był przykuty łańcuchami do ściany. Miał długie kły, ostre 
szpony. Legion owinął się wokół jego szyi, po chwili zsunął się po 
ramieniu na udo i dalej na łydkę. 
- On potrafi się teleportować - powiedział Lucien. - Zjawił się nagle 
na środku lochu, po czym zniknął równie niespodziewanie, a teraz za 
nic nie chce ze mną gadać. 
- Gadam - sprostowało maleństwo. 
- Powiedz w takim razie, gdzie byłeś? 

background image

- W piekle. 
- Po co? 
- Będzie po co, jak mój psyjaciel wolny. - Legion wysunął rozwidlony 
język. - Jest smutny. Ja nie chcę jego smutku. Zrobimy targ. 
- Obawiam się, że nie będzie targu - powiedział Reyes. - Nie mogę 
uwolnić Aerona, bo zabije moją kobietę. - Zwrócił się do przyjaciela: - 
Może będzie ci lżej, kiedy usłyszysz, że nie zabiłeś babci Daniki. 
Zostawiłeś ją i uciekłeś. 
- Nie udało się - syknął Aeron. 
- Powinieneś się cieszyć. 
- Nie udało się - powtórzył Aeron. 
- Ty go zezłościłeś. - Legion przyjął postawę wyjściową do natarcia. - 
Zapłacis. 
Wszyscy muszą być przeciwko niemu? 
- Uspokój się, chłopcze - powiedział Lucien. - My chcemy tylko dobra 
Aerona. 
Legion fuknął jak rozwścieczony kot. 
- Chłopcze? - oburzył się. - Nie jestem chłopcem. Cała trójka wlepiła 
spojrzenie w obrażone maleństwo, 
nawet Aeron. 
Reyes pierwszy odzyskał refleks. 
- Jesteś... dziewczynką? Kiwnięcie głową. 
- Ja... ładna. 
- Owszem. - Reyes zerknął na Luciena. - Jesteś śliczna. Aeron nie 
doszedł jeszcze do siebie. 
- Musisz nam pomóc... skarbie. Jeden taki demon w piekle wypytywał 
jednego takiego potępieńca o jedną taką kobietę. - Reyes zaczynał 
mówić jak panna Legion. 
- Moją kobietę. Boję się, że on ma złe zamiary. Wiesz coś na ten 
temat? 
- Wsyscy w piekle o tym mówią. - Legion uśmiechnęła się z dumą. - 
Demon z wizytą wsystkim powiedział. To teraz ja powiem. - Legion 
zwróciła się do Aerona: 
- Mogę? Mogę, mogę? Skinął głową. 
- Ona bilet do nieba. Jak ją demon znajdzie, użyje ją i ucieknie. Taka 
furtka jest. 
- Co zrobimy z dziewczyną? - wychrypiał Sabin, wchodząc do 
świetlicy, gdzie zebrali się gospodarze i goście twierdzy. 

background image

Wszystkie oczy zwróciły się ku niemu. 
- Będziemy oglądać jej obrazy. To wszystko, co możemy zrobić. 
- I będziemy ją dobrze traktować - dodała Ashlyn. Kobiety o miękkich 
sercach są zgubą świata. - Teraz, kiedy już wiadomo, kim jest Danika, 
Łowcy będą nas atakować jeszcze zacieklej. 
- Co niewątpliwie wprawia wszystkich w zachwyt 
- powiedział Parys, odrywając na chwilę wzrok od ekranu 
telewizyjnego, na którym kilka osób uprawiało ćwiczenia seksualne. - 
Powinniśmy ukryć ją gdzieś, gdzie Łowcy nie pomyślą nawet jej 
szukać. 
Ashlyn pokręciła zdecydowanie głową. 
- Mowy nie ma. 
- Z Reyesem nikt nie wygra - stwierdził William. 
- Jak już chwyci za sztylet, nie ma na niego mocnych. 
- A ciebie kto zaprosił na spotkanie? - warknął Sabin. 
- Anya - odpowiedział Piękny Will z czarującym uśmiechem. - 
Powiedziała, że mogę zostać, jak długo zechcę. Pozwolisz nam 
dokończyć partyjkę? 
Sabin musiał przyznać, że coraz bardziej lubi bezczelnego Willa. 
- Anyu, mogłabyś wziąć na smycz swojego przyjaciela i 
wyprowadzić? 
- No co ty, właśnie wygrywam. 
Anya i Wiluś wrócili do partyjki bilarda. 
- Prędzej zabiłbym dziewczynę, niż dopuścił, żeby przejęli ją Łowcy. 
Ma zbyt wielką moc, mogłaby nam poważnie zaszkodzić. - Nikt nie 
zareagował na słowa Luciena, bo też nikt go nie słuchał. 
Kane chciał nalać sobie wina, sięgnął po butelkę i szkło rozprysnęło 
mu się w dłoni. 
- Cholera. 
Sabin przewrócił oczami, wziął inną butelkę, nalał wina Katastrofie. 
- Niech któryś spróbuje ją tknąć i znowu podzielimy się na frakcje - 
odezwał się Torin z kąta pokoju. - Reyes prędzej umrze, niż oddają w 
wasze łapy. Uprzedzam, że będę po jego stronie. 
Sabin westchnął ciężko, i zmęczonym gestem przesunął dłonią po 
twarzy. Cenił przyjaciół i nie chciał tracić ich po raz drugi. Może 
któregoś dnia i oni zaczną go cenić, jak cenili kiedyś. 
A może nie. 
Zwątpieńcu, ty pieprzony popaprańcu, nienawidzę cię! 

background image

- Musimy ją namówić, żeby znalazła pozostałe dwa artefakty - 
powiedział. - W ten sposób zyskamy przewagę, będziemy górą. Jeśli 
Łowcy je znajdą, wojna nigdy się nie skończy. 
Jak mam ją uchronić ode złego, kiedy wszyscy na nią polują? Król 
bogów, demony z piekła rodem, Łowcy. 
Reyes nie mógł usnąć. W uszach ciągle jeszcze brzmiały mu słowa 
panny Legion, co gorsza tuż obok była Danika. Wystarczyło, żeby 
wstał z łóżka, otworzył drzwi i już trzymałby ją w ramionach. Rany 
już się zagoiły, odzyskał siły. Mógł... 
Jeszcze tylko raz. 
Powiedział sobie przecież, że to zbyt niebezpieczne. Warto 
zaryzykować. Danika jest tego warta. Na wszystkich bogów, skąd te 
myśli? Podszepty demona? Czy to ważne? Ten jeden raz. Ostatni. 
Zagryzł zęby, zacisnął palce na pościeli. Danika była częścią jego 
samego. Nie wyobrażał sobie życia bez niej. Potrzebował jej. Tylko 
przy niej czuł się dopełnioną, żywą istotą. 
Dla jej własnego dobra trzymaj się z daleka. Tak będzie lepiej. Myśl o 
niej, po raz pierwszy w życiu nie bądź egoistą. Ile razy ma to sobie 
powtarzać? Rodzina Daniki nienawidziła go. Nie dziwił się. 
Potępiłyby ją, gdyby została z nim. Zaczęłyby się wyrzuty sumienia, 
w końcu znienawidziłaby go. 
Nie zauważył intruza. Kiedy się zorientował, było za późno. Poczuł 
stalowe ostrze na gardle. 
Danika. Stała koło łóżka skąpana w srebrnej poświacie księżyca. 
Miała na sobie wielki, biały T-shirt. Jego. 
- Jak się wydostałaś? 
- Kiedy przetrzymywaliście mnie tu poprzednio, nauczyłam się 
otwierać zamki. - Wdychał jej zapach, rozkoszował się nim wbrew 
własnej woli. 
- Wracaj do rodziny. 
- Nie wrócę. Muszę udowodnić, że mogę zadawać ci ból i nic złego 
mi się nie stanie. 
Nie dał pannie szansy. Błyskawicznie chwycił ją za nadgarstek i 
zacisnął palce, unieruchamiając skutecznie dłoń ze sztyletem. Wyrwał 
jej broń, rzucił na podłogę, a potem jednym nieoczekiwanym ruchem 
przyciągnął Danikę do siebie. 
Nie myślał już, że nie powinien jej więcej tykać. Nie walczył już z 
własnymi pragnieniami. Ten ostatni raz, powtarzał sobie. 

background image

- Powinnaś spać w waszym pokoju, z rodziną. 
- Tęskniłam za tobą. - Zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała, a 
potem zaczęła zsuwać się niżej, niżej. Reyes uniósł biodra, zaczął się 
poruszać rytmicznie, zatopił palce w jej włosach. Poczuł mocny cios 
w ramię, doszedł w tej samej chwili i krzyknął głośno. Danika 
podniosła głowę, spojrzała mu w oczy, uśmiechnęła się i oblizała usta: 
zadowolona kocica. 
- Zraniłaś mnie - wydyszał. Przyglądał się jej przez chwilę badawczo. 
Nie wyglądała na kogoś, kim owładnęło okrucieństwo. 
- Podejrzewałam, że zabierzesz mi nóż. Na wszelki wypadek miałam 
drugi, przytroczony do łydki. Byłeś zajęty innymi regionami mojej 
cielesnej powłoki, nie zauważyłeś broni. 
Usta mu zadrgały w powstrzymywanym uśmiechu. 
- Sprytne. 
- Niezbędna przezorność. Bogowie, jak on kocha tę kobietę. 
- Nie możesz mi niczego zabronić. Mam swoje prawa - ciągnęła. - 
Zadawanie bólu nie odmieni mnie, uwierz. Chcę mieć świadomość, że 
coś ci daję, że jest ci ze mną dobrze. 
- Jakie prawa? - zapytał, bo z całej deklaracji Daniki te słowa 
najbardziej go uderzyły. 
- Należę do ciebie tak jak ty należysz do mnie. Chcę dbać o wszystkie 
twoje potrzeby. Nigdy już nie będziesz miał żadnej innej kobiety. 
Jej słowa były odpowiedzią na zanoszone do nieba tysięczne modły... 
Ponownie przyciągnął ją do siebie. 
- Muszę założyć gumkę - szepnął. 
- Nie. - Pokręciła głową. - Nie zakładaj. Chcę cię czuć. 
- A jeśli... będzie dziecko? 
- To źle? 
- Nie. Cieszyłbym się. Myślisz, że mógłbym być dobrym ojcem? 
- Żartujesz? Będziesz wspaniałym ojcem. Opiekuńczym, kochającym. 
I nigdy już nie próbuj odpychać mnie od siebie. Nigdy. 
Nie próbował walczyć. Nie potrafił się z nią spierać, nie umiał 
odmówić niczego. Będzie ją uważnie obserwował, obiecał sobie. 
Będzie patrzył, czy Danika się nie zmienia, czy nie zawładnął nią 
demon. Uczyni wszystko, by przekonać do siebie jej rodzinę. Będzie 
chronił ją przed Aeronem, Łowcami i demonami, nawet przed 
bogami. 

background image

- Jesteś pewna? Zastanów się dobrze, bo potem nie pozwolę ci już 
odejść. 
- Jestem pewna. Nie wiem, co przyniesie przyszłość, ale jestem 
pewna. 
W życiu nie słyszał piękniejszych słów. 
- Nie będę cię już odpychał od siebie. Przyrzekam. Jesteś moja. Moja. 
- Twoja. 
- Mój anioł. 
Zatracili się, zapomnieli w miłości... Wtem Reyes poczuł bolesne 
dźgnięcie. Ostrze sztyletu weszło gładko w jego plecy. Krzyknął i 
wyprężył się. Obok łóżka stał Aeron z rozpostartymi skrzydłami. Cios 
przeznaczony był dla Daniki. 

background image

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY

 

Parys padł na kolana. Usłyszał w głowie naglący szept boga - „teraz" - 
wyszedł ze świetlicy i przybiegł tutaj, do swojej sypialni. Najwyższy 
czas, by podjął decyzję. 
Wzniósł dłoń ze sztyletem. 
- Kronosie, królu Tytanów, stawiam się na twoje wezwanie. - Zatopił 
sztylet w piersi, głęboko, po rękojeść, i ciął, otwierając podłużną ranę. 
Trysnęła krew. 
Zgiął się wpół z bólu. Musiał jednak pokazać, że jest gotowy na każde 
poświęcenie. Tego dnia zdążył już przespać się z dwoma kobietami. 
Zaledwie godzinę temu wrócił do domu. Niedobrze mu się robiło. Nie 
mógł już dłużej znieść takiego życia. 
Przez ostatnich kilka dni oddawał się myśleniu. Niezwykła rzecz dla 
kogoś, kto przez długie stulecia nie używał mózgu, redukując swoją 
egzystencję do cielesności. Teraz głowa pracowała na pełnych 
obrotach, dręczona jednym i tym samym pytaniem: Aeron czy Sienna. 
- Kronosie, błagam, pojaw się. Jeszcze tylko ta jedna audiencja. Ja... 
- Niepotrzebnie tak się wydzieram - dokończył za Parysa król bogów. 
Zafalowało powietrze, zapachniało niebem i gwiazdami. Chociaż 
bardzo go korciło, nie odwrócił się, nie spojrzał na Kronosa. Skłonił 
tylko kornie głowę niczym sługa uniżony. Nie wiedział, czy mocarny 
władca naprawdę źle mu życzył, czy też Włodarze stanowili dla niego 
zagadkę, tak jak zagadką dla Włodarzy byli Tytani. 
Postanowił zachowywać się tak, jakby to drugie było prawdą. 
- Zanim podejmę decyzję, mam kilka pytań - przemówił. - Chciałbym 
je sformułować, jeśli się zgodzisz. 
- Wiele o tobie myślałem, demonie. Twoja prośba stanowi dla mnie 
zagadkę, którą postanowiłem rozwiązać. 
Stuknięcie sandałów o posadzkę, szelest szat i oto Kronos stał przed 
Parysem. 
- Mów. 
- Jeśli wybiorę Siennę, otrzymam jej rozkładające się zwłoki? 
Chichot, rozbawienie. 
- Jaki podejrzliwy. Grecy tak właśnie by zrobili, szczwane dranie 
niesłychanie. Tanie. Ja jestem wielkoduszny. Ode mnie dostaniesz 

background image

całkiem żywą dziewczynę. Będzie wyglądała jak kiedyś, mówiła jak 
kiedyś. Żaden żywy trup, tylko żywy człowiek z bijącym sercem... 
Dla ciebie. 
Parys spochmurniał, zasępił się. Co miałyby znaczyć te dwa słowa? 
Przypisywał im znaczenie, którego nie miały? Bogowie lubili zwodzić 
śmiertelnych i nieśmiertelnych, bogów, półbogów oraz herosów, 
dobrze to wiedział. Tacy byli Grecy, Tytani nie różnili się od nich 
niczym w tym względzie. 
- Nadal będzie mnie nienawidziła, jak dawniej? - naciskał. 
Znowu ten sam cichy chichot, niemal serdeczny. 
Kronos położył Parysowi dłoń na karku. Z palców boga emanowała 
energia przenikająca całe ciało. 
- Ma się rozumieć, że będzie cię nienawidzić. Jest Łowczynią. Ty 
jesteś wojownikiem, ale jestem pewien, mój Rozwiązły, że potrafisz ją 
w sobie rozkochać. 
Potrafi ją rozkochać? 
Potrafi żyć z poczuciem winy, że nie uratował Aerona? Reyes dokonał 
wyboru. Robił wszystko, by ochronić swoją kobietę przed obłąkanym 
przyjacielem. 
Parys podniósł powoli głowę, spojrzał w oczy Krono-sowi. Nic w nich 
nie wyczytał poza całkowitą obojętnością. Cholera! Co robić? 
Reyes zerwał się z łóżka i rzucił na Aerona. Danika krzyknęła 
przerażona, skuliła się i przesunęła ku zagłówkowi. 
Dwaj przeciwnicy tarzali się po podłodze, zmagali z sobą jak dzikie 
zwierzęta. Aeron usiłował poderżnąć gardło Reyesowi, wykrzykiwał, 
że obetnie mu głowę. Zadał już dwa ciosy i Reyes broczył krwią. 
Patrzyła ze zgrozą na swojego mężczyznę. Był osłabiony już 
wcześniej, wyczerpany potyczką z Łowcami, potem ona go raniła. 
Sztylet... Racja. Ma przecież sztylet. Gdzie on, do diabła, się podział? 
Jest. Leżał na podłodze. Tak blisko i tak daleko. Ostatnim razem 
Aeron pokonał ją bez trudu i marnie by było, gdyby Reyes nie pojawił 
się wówczas z odsieczą. Teraz nie zamierzała przyglądać się biernie 
krwawemu starciu i nie ucieknie jak wtedy. Pomoże Reyesowi. Na 
kursach samoobrony uczyła się walczyć, powinna wiedzieć, jak 
obezwładnić napastnika. 
Przesunęła się na brzeg łóżka. Aeron i Reyes poderwali się z podłogi i 
krążyli wokół siebie, dysząc ciężko. 
- Ona jest moja - warczał Reyes. - Moja. 

background image

- Ona należy do bogów - odwarknął Aeron. Ostrym czubkiem 
skrzydła ciął Reyesa przez policzek. 
Reyes szarpnął się do tyłu, uśmiechnął. 
- Już nie. Jak wydostałeś się z lochu? 
- Kronos mnie uwolnił. Powiedział, że czas przejść do działania. 
Kiedy bogowie rozkazują, jestem im posłuszny. Zza skrzydła Aerona 
wyjrzała Legion. 
- Nie rań. 
Aeron poklepał maleństwo po łebku i Danika usłyszała mruczenie. 
Jeszcze chwila i sztylet znajdzie się w zasięgu ręki. Ostrze 
połyskiwało w poświacie księżyca, zdawało się do niej mrugać, 
wabić. 
- Dobrze mieć przyjaciół - wycedził Aeron. 
- Jestem twoim przyjacielem. 
- Nieprawda. 
- Aeron, ja cię kocham. 
- Nie Aeron, tylko Gniew. 
- Ja widzę Aerona, mojego brata. 
- Uwięziłeś mnie, chociaż wiedziałeś, jakie to okrutne. 
- Błagałeś mnie, żebym cię zamknął. 
- Nie powinieneś był mnie słuchać. 
Schyliła się, zacisnęła palce na rękojeści sztyletu. Reyes zauważył to, 
pobladł. 
Reyes przedłożył jej dobro nad dobro przyjaciela. Dopiero teraz 
zrozumiała, jaka ciężka musiała to być decyzja. 
- Musiałem tak uczynić. Starałem się chronić cię przed tobą samym - 
tłumaczył Reyes. 
- Nie! To ją chroniłeś przede mną. - Aeron uderzył pięścią w udo. 
Gotował się do kolejnego ataku. - Jesteś moim wrogiem. Reyes nie 
miał broni, bał się rozglądać za swoim nożem, choćby na moment 
spuścić Aerona z oka. Znowu ją chronił za cenę własnego 
bezpieczeństwa. Cofnął się o krok. Chciała krzyknąć, rzucić mu 
sztylet, który ściskała w dłoni, ale bała się, że krzyk go rozproszy, 
zdekoncentruje, Aeron wykorzysta chwilę nieuwagi i poderżnie mu 
gardło. 
Widziała na własne oczy, jak łatwo zabliźniały się jego rany, jak 
szybko wracał do siebie, dekapitacji jednak by nie przeżył. 

background image

Legion oparła się łokciem o ramię Aerona, posłała Danice błagalne 
spojrzenie. 
- Tseba ich powstsymać. Oscędzić Aerona. - Przesunęła łapką po 
włosach „psyjaciela". - Spokojnie, spokojnie - próbowała go 
pacyfikować. 
- Próbuję - szepnęła Danika. Przesunęła się trochę ze sztyletem 
gotowym do ciosu. 
- Jestem demonem Gniewu - sprostował Aeron głębokim, chrypliwym 
głosem. - Skrzywdziłeś mnie bardzo i zapłacisz za to. 
Spojrzał na Danikę, dopiero teraz zwrócił na nią uwagę. 
Znieruchomiała, przerażona tak bardzo, że na moment straciła oddech. 
Reyes ryknął straszliwie i rzucił się na Aerona, przyparł go do drzwi. 
Bum! Bęc! Jęknęły zawiasy, pękły płyciny. Legion uciekła z piskiem i 
schowała się pod łóżkiem. 
Dwaj przeciwnicy znowu tarzali się po podłodze. Danika słyszała 
powarkiwania, jęki, trzask łamanych kości... 
Trzeba ich rozdzielić, koniecznie rozdzielić. Ruszyła do kłębiących 
się pod ścianą wojowników. 
- Chcesz mnie zaniknąć na zawsze - rozległ się wściekły głos Aerona, 
potem cios. 
Głowa Reyesa poleciała na bok. 
- Jeszcze mi kiedyś za to podziękujesz. Aeron złożył skrzydła. 
- Mam ci dziękować? Za to, że zakopałeś mnie w przedsionku piekła? 
- Poznałeś Legion, prawda? Pokochałeś ją całym sercem. 
Aeron przygniótł Reyesa do ziemi i wymierzył kolejny cios. Danika 
wykorzystała to, że obaj znieruchomieli, i cisnęła sztylet. Celowała w 
tętnicę szyjną, ale ostrze wbiło się w ramię. 
Aeron już, już miał poderżnąć gardło przyjacielowi. Zaskoczony 
spojrzał na ramię, zmarszczył czoło. Legion, na wszelki wypadek 
dalej tkwiła pod łóżkiem, narobiła wrzasku, jeszcze bardziej 
rozpraszając Aerona. Reyes jakby na to czekał. Mocnym kopniakiem 
zepchnął Aerona z siebie, tak że ten obił się z głuchym łomotem o 
ścianę. 
Reyes ruszył na niego i w tej samej chwili świsnął sztylet, który 
Legion podała swojemu nowemu panu, i pomknął do celu. 
Danika! 

background image

- Nie będę dłużej czekał. - W głosie Kronosa zabrzmiało znudzenie. - 
Stracę zainteresowanie twoimi problemami i nie dostaniesz ani 
Sienny, ani Aerona. 
Parysowi pot wystąpił na czoło. Zdecyduj się, wypowiedz imię. Już 
otwierał usta, gdy król przechylił głowę. Nasłuchiwał czegoś. 
- Tak - powiedział zadowolony. - Musisz się spieszyć z dokonaniem 
wyboru. 
Coś się stało? 
Rozległ się tupot stóp na korytarzu, zaraz potem dobijanie do drzwi. 
- Parys, jesteś tam? Głos Sabina. 
Parys spojrzał na Kronosa, ale bóg zdążył już zniknąć. 
Stracił swoją szansę? Poderwał się z klęczek i podszedł do drzwi. 
- Nie teraz - powiedział mało przyjaźnie. Sabin spojrzał na ranę na 
jego piersi. 
- Wszystko w porządku? 
- W porządku. Co się dzieje? 
- Aeron wydostał się z lochu. Zaatakował Reyesa. - Jakby na 
potwierdzenie tych słów, rozległo się bolesne wycie i upiorny śmiech. 
Parys rozumiał już, dlaczego Kronos domagał się szybkiej 
odpowiedzi. Przeszedł go dreszcz przerażenia. Nie wahał się ani 
chwili dłużej, jaką podjąć decyzję. 
Pobiegł z Sabinem, Gideonem i Cameo do sypialni Reyesa. 
- Nie mamy wiele czasu - rzucił Sabin przez ramię. 
- A macie plan? - odkrzyknął Parys. 
- Tylko taki, że trzeba ich za wszelką cenę rozdzielić i obezwładnić 
Aerona. 
Reyes zauważył kątem oka błysk stali, ale dopiero kiedy usłyszał 
cichy jęk Daniki, kiedy zobaczył krew na jej piersi, zrozumiał, co się 
stało. 
Aeron ugodził ją sztyletem. Dosięgną! ją w końcu. Osunęła się na 
ziemię, jeszcze oddychała, płytko, ledwie zauważalnie... 
Nie, nie, nie. Nie uchronił jej. To niemożliwe! Dani-ka nie umrze. 
Ogarnęła go furia, przejmujący ból i nienawiść dodały mu sił. Rzucił 
się ku rannej, ale Aeron chwycił go za ramię, obalił znowu na ziemię, 
ścisnął z całych sił wpół i wymierzył cios prosto w twarz. 
Rozległ się chrzęst miażdżonej przegrody nosowej. Reyes obnażył 
zęby, chwycił Aerona za nadgarstki. Jedna chwila i miał go pod sobą, 

background image

przygniatał do ziemi. Ugodził ją. Muszę z nim skończyć. Być przy 
niej. Ratować. 
Puścił nadgarstki i zacisnął palce na szyi Aerona. Usłyszał kroki, 
potem ściszone głosy przyjaciół; stali za jego plecami... 
- Nie rób tego, Reyes. 
- Puść go. 
- Są inne sposoby. 
Nie wiedział, kto co mówił, nie zwracał na to uwagi. Zacisnął mocniej 
palce. Szpony przebiły skórę, tętnicę, trysnęła krew. 
Legion wysunęła się z kąta i skoczyła niespodzianie na pierś Aerona. 
Po odrażającym pyszczku spływały łzy jak diamenty. 
- Psestań, psestań. On mój. 
Reyes dusił obłąkańca, nie zwalniał ucisku. Skończy z Aeronem 
dopiero wówczas, gdy Danika będzie bezpieczna. W każdym razie 
będzie wisiało nad nią o jedno zagrożenie mniej. 
Legion rzuciła się z rozpaczliwym krzykiem na Reyesa, kąsała, 
drapała, pluła zatrutą śliną, która prze-nikała do krwi, wywoływała 
palący ból, nie do zniesienia. Reyes dalej zaciskał z całych sił palce na 
szyi Aerona. 
- Mój - krzyczała Legion. - Mój. Nie rób złego. Aeron drżał, był coraz 
bledszy, słabł z sekundy na 
sekundę. Jeszcze chwila i będzie po wszystkim. Reyes wstanie, 
zdejmie miecz ze ściany i obetnie szaleńcowi głowę. Jeszcze chwila... 
- Reyes - doszedł go słaby głos. Jedyny, który był w stanie przeniknąć 
do owładniętego nienawiścią i furią umysłu. Odwrócił gwałtownie 
głowę ku Danice. 
Potrzebowała go. Puścił Aerona i podniósł się. Aeron leżał nadal na 
podłodze, ale był przytomny, obserwował Reyesa. Legion zaczęła 
obcałowywać „psyjaciela", przemawiając do niego czule. 
Szczęknął repetowany pistolet. 
- Nie ruszać się, dopóki nie powiem, że można. Reyes puścił mimo 
uszu ostre słowa, nie obchodziło 
go, kto je wypowiedział. Przyklęknął obok Daniki. Wyciągnęła sztylet 
z rany, leżała teraz w kałuży krwi. Była śmiertelnie blada, w oczach 
błyszczały łzy. 
- Chciałam... pomóc - szepnęła z wątłym uśmiechem. 
- Pomogłaś, aniele. Bardzo mi pomogłaś. - Ostrożnie wziął ją na ręce. 
I jemu cisnęły się łzy do oczu. - Lucien, potrzebuję cię! 

background image

Odgłos kroków. 
- Jestem. - Żniwiarz stanął obok łóżka, poważny, zatroskany. 
- Nie zabieraj jej duszy - wykrztusił Reyes. - Jeszcze nie. Daj mi... 
trochę czasu. 
- Wiesz, że kiedy przychodzi wezwanie, muszę wykonać swoją 
powinność. 
Reyes położył dłoń na czole Daniki. 
- Zostań ze mną, aniele. - Nigdy w życiu nie czuł się równie bezradny. 
- Na zawsze - szepnęła. - Kocham cię. 
- I ja cię kocham. Nie potrafię żyć bez ciebie. - Nie odwracając głowy, 
zwrócił się do Luciena: - Znajdź medyka, sprowadź go tutaj, proszę. 
Lucien skinął głową i zniknął. 
Kobiety zaczęły bębnić w drzwi łączące oba pokoje. 
- Otwórzcie! - wołały. - Wypuście nas, nie trzymajcie pod kluczem. 
Co się tam dzieje? 
- Daniko. Daniko, nic ci nie jest? 
- Wpuśćcie je - poprosił Reyes. Miał nadzieję, że widok najbliższych 
doda Danice sił. 
Ktoś otworzył drzwi i do pokoju wpadły matka i siostra Daniki. Obie 
z cichym jękiem rzuciły się ku rannej. Ktoś przyniósł babcię. Ktoś 
krzyknął: 
- Aeron, nie! 
- Nie zmuszaj mnie, żebym cię zastrzelił - zawołał ktoś inny. 
Reyes odwrócił głowę, zobaczył, że Aeron podniósł się z podłogi. 
Najwyraźniej na widok wszystkich czterech kobiet zebranych w 
jednym miejscu odzyskał wigor. Żądza mordu była silniejsza niż 
wszelkie obrażenia. 
Siostra Daniki uskoczyła z krzykiem, kiedy natarł na nią. Matka 
odwróciła się ku niemu, zasłaniając Danikę. 
- Zostaw moje dzieci w spokoju, potworze. Danika usiłowała usiąść 
na łóżku. 
- Nie ruszaj się - nakazał Reyes. 
Wojownicy przyskoczyli do Aerona, chcieli go obezwładnić, ale nikt 
nie odważył się strzelić. Reyes nie dziwił się. On też nie potrafiłby 
zabić przyjaciela. 
Aeron opędził się od wojowników jak od much i parł ku kobietom. 
Legion biegała między wojownikami i kąsała ich, jak wcześniej 
Reyesa. 

background image

- Nie róbcie złego, to mój psyjaciel. 
W przeciwieństwie do Reyesa reszta wojowników nie czerpała 
rozkoszy z bólu, nie byli też odporni na trującą ślinę diabliczki. 
Wkrótce wszyscy leżeli nieprzytomni na podłodze: nikt już nie mógł 
powstrzymać Aerona. 
Klamka zapadła. Nie ma już czasu. 
Parys po raz trzeci padł na kolana na środku swojej sypialni. Nie 
musiał zanosić modłów, nie musiał wzywać Kronosa, bóg pojawił się 
sam z siebie w chwili, gdy kolana Parysa dotknęły posadzki. 
- Podniosłem właśnie z martwych twoją Siennę - oznajmił. - Czeka w 
mojej sali tronowej, mogę ją tu zaraz sprowadzić. Będzie twoja, 
wystarczy, że powiesz jedno słowo. 
Dotykać znowu jej gładkiej skóry, spojrzeć w te piękne oczy, poczuć 
dotknięcie delikatnych dłoni na swoim ciele. Nie lubiła go, ale 
pociągał ją. Pozwoliła mu zbliżyć się do siebie. Moment, kiedy w nią 
wszedł, był najwspanialszym momentem w jego nieskończenie 
długim życiu. 
- Jeśli z niej zrezygnujesz, zatrzymam ją dla siebie. Nie pamiętam już, 
kiedy ostatnio zabawiałem się ze śmiertelniczką. - Kronos wzruszył 
ramionami i uniósł lekko kraj białej szaty. 
Parys zagryzł zęby. 
Tak to się kończy, kiedy próbujesz prosić bogów o pomoc. Niedobrze 
mu się zrobiło na myśl, że Kronos może jej dotykać, całować ją. Jest 
moja, do mnie należy. 
- Dlaczego tak bardzo nas nienawidzisz? 
- Nienawidzę was? - Kronos zaśmiał się. - Nienawiść byłaby zbyt 
łatwym wyjaśnieniem. Powiedziałabym prędzej, że niezbyt lubię tych, 
którzy kiedyś służyli moim wrogom. Niemniej nie przestajecie mnie 
intrygować. Zachowaliście w sercach więcej dobrych uczuć, niż 
można by się spodziewać po istotach owładniętych przez demony. 
Ten, który zwie się Aeron, dyszy żądzą mordu, a jednak coś go 
powstrzymuje, jakiś wewnętrzny głos nawołuje, by się cofnął. 
Parys zesztywniał. 
- Aeron mnie zaskakuje. Miał już najstarszą z tych czterech, 
wystarczyło, żeby poderżnął jej gardło, tymczasem zostawił ją i 
uciekł. Wymazał wspomnienie tego incydentu z pamięci. Trzeba mieć 
ogromną siłę woli... Zadziwiające. 

background image

Parys wiedział doskonale, że Aeron w końcu zabije te niewinne 
kobiety i przez resztę wieczności będą dręczyły go wyrzuty sumienia. 
Tak jak jego, że nie zrobił nic, by przeciwdziałać zbrodni, ratować 
przyjaciela. 
- Wiem, co myślisz - powiedział Kronos. - Musisz wiedzieć, że jeśli 
wybierzesz Aerona, nigdy już nie zobaczysz Sienny. Dopilnuję tego, 
wiesz, że mogę. 
- A jeśli to ją wybiorę? 
- Aeron zabije kobiety, wszystkie poza Daniką. Ją postanowiłem 
oszczędzić. Tamte są bezużyteczne, bez znaczenia. 
Parys nie wierzył własnym uszom. 
- Dlaczego w takim razie obciążyłeś Aerona takim strasznym 
rozkazem? 
Kronos wzruszył ramionami. 
- Wiedziałem, że jedna z nich jest Okiem, przejściem do świata 
duchowego, ale długo nie miałem pewności która. Pomyślałem, że 
najlepiej, najbezpieczniej będzie zlikwidować wszystkie. Teraz 
przyglądam się tej najmłodszej i przypominam sobie, jak wiele Oko 
dla mnie uczyniło, dopóki Zeus jej nie skaptował i nie użył przeciwko 
mnie. W przeciwieństwie do swojej przodkini Danika ma serce i nie 
pozwoli nikomu przeciągnąć się na swoją stronę. 
- Uwolnij Aerona od konieczności wykonania rozkazu. Nie masz już 
powodów pragnąć śmierci tych kobiet. Chcesz mieć żywą Danikę, 
dlaczego zdajesz na mnie decyzję o zwolnieniu Aerona z obowiązku, 
którego wypełnienie nie ma już dla ciebie żadnego znaczenia? 
- Chciałem, żebyś zmierzył się z pytaniem, przed którym staje 
większość moich śmiertelników, co ważniejsze, przyjaźń czy miłość. 
Decyduj, demonie, nie będę dłużej czekał. 
Sytuacja bez wyjścia, pomyślał Parys z rozpaczą. Cokolwiek 
zdecyduje, będzie żałował, nienawidził siebie. 
- Wybieraj - ponaglił Kronos. - Sienna chodzi po moim pałacu i 
płacze, niepewna swojego losu. Aeron podnosi sztylet, zaraz zada 
pierwszy cios... 
- Aeron - zawołał, uderzając czołem o podłogę. - Wybieram Aerona. - 
Wyrzekł się jedynej kobiety, którą zdarzyło mu się kochać w długim 
życiu. 

background image

Aeron padł na podłogę i zasnął nagle, nieoczekiwanie. Legion skuliła 
się obok niego. Reyes patrzył zdumiony, jak na twarzy przyjaciela 
pojawia się uśmiech, jak wygładzają się rysy. 
Co u diabła się stało? Aeron był gotów do ataku, gdy otruci 
przyjaciele otworzyli oczy, jak gdyby nic nie zaszło. W tej samej 
chwili Aerona zmorzył nagły, głęboki sen. 
Zaraz potem pojawił się Lucien z medykiem. 
- Reyes - odezwała się Danika. 
Reyes nachylił się i pocałował ją w czoło. 
- Nic nie mów, kochanie. Musisz oszczędzać siły. Przyszedł lekarz... 
- Mam wizję. 
Nie obchodziły go żadne wizje, obchodziła go ona, Danika, jego 
kobieta. 
- Nie myśl teraz o wizji, postaraj się uwolnić od niej. - Zwrócił się do 
medyka: - Rób coś, ratuj ją. Daj jej tylenol, co tam masz. 
Przerażony obecnością zbrojnych wielkoludów cisnących się w 
pokoju, śmiertelnik zbliżył się szybciutko do rannej. 
- Oczywiście, oczywiście. 
- Jestem w niebie - ciągnęła Danika. - Leżę na marmurowym 
podwyższeniu, cała w bieli... Słyszę śpiew chórów anielskich. 
- Co takiego? Nie, tylko nie to. - Reyes pokręcił gwałtownie głową, 
nie chciał słuchać, co mówi Danika. - Wytrzymaj, musisz 
wytrzymać... 
Medyk wyjmował już narzędzia z czarnej torby. 
- Pospiesz się, człowieku. - Na próżno go poganiał. Danika zamknęła 
oczy, głowa opadła jej na bok. W chwilę później zniknęła. 
Krzyk rozpaczy wydarł się z piersi Reyesa, poniósł po ziemi, wzniósł 
do nieba i odbił echem na samym dnie piekła. 

background image

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY

 

- Gdzie ona jest? 
- Coście z nią, do diabla, zrobili? 
Zebrali się w świetlicy. Reyes siedział w fotelu z kieliszkiem brandy 
doprawionej ambrozją w dłoni. Obok niego siedziała zagipsowana 
babcia Mallory. Oglądali domowe archiwum filmowe pań Ford. 
Lucien teleportował je do twierdzy trzy dni temu i od tego czasu 
Reyes z uporem wpatrywał się w ekran telewizora, mając nadzieję, że 
w filmach odnajdzie jakiś trop, który mógłby wskazywać, gdzie 
szukać Daniki. Nie obchodziło go, że Łowcy przygotowują się do 
następnego ataku. 
Kroki i uderzenie w twarz. 
- Powiedz coś! - zażądała siostra Daniki. 
- Prosimy - dołączyła się matka znacznie łagodniejszym tonem. - 
Zapomnij na chwilę, że jesteś demonem i pomóż nam. 
- Zostawcie go w spokoju. - Babcia poklepała Reyesa po dłoni. - 
Nieraz widziałam demony w swoich snach i mogę wam zaręczyć, że 
on nie jest demonem. Kocha naszą dziewczynkę i robi wszystko, co w 
jego mocy, żeby ją znaleźć. 
Czyżby? Był przekonany, że robi zbyt mało. 
- Nie wiem, gdzie jest Danika - powiedział. - Nie uchroniłem jej, 
przyznaję. Lepiej wam teraz? 
- Masz ją znaleźć - krzyknęła Tinka, matka Daniki. Od zniknięcia 
Daniki minęło pięć dni. Aeron odzyskał 
zdrowe zmysły, nikogo już nie zamierzał mordować. Kajał się, błagał 
Reyesa o wybaczenie, Reyes jego błagał o wybaczenie, deklarowali 
sobie miłość wzajemną i znowu byli przyjaciółmi. 
Legion, która swoim zwyczajem nie odstępowała Aerona na krok, 
promieniała. A Reyes rozpaczał. Zanosił modły do bogów, by zwrócili 
mu Danikę, na próżno. 
- Kto ją nam zabrał? - zapytała któraś z pań. 
- Słyszałam, jak jeden z potworów... znaczy wojownik, mówił, że to 
robota bogów. Słyszałyśmy wszystkie, co mówiła Danika, że jest w 
niebie. 

background image

- Jeśli Danika mówiła o niebie, to jest w niebie - orzekła babcia. - 
Możecie mi wierzyć, coś wiem na ten temat. 
- Dlaczego bogowie mieliby wziąć ją do siebie? 
- Zapewne dlatego, że jest przejściem. - Nie przeszło mu przez gardło 
słowo „była". 
Wszystkie trzy panie wpiły w niego spojrzenie. 
- Jaki portal? O czym ty mówisz? Próbował wyjaśnić, powstrzymując 
łzy. 
- Nie mogę uwierzyć, żeby moje dziecko było jakimś przejściem 
prowadzącym do nieba i piekła. - Tinka podniosła ręce. 
- Wszystko jest możliwe, kochanie - powiedziała babcia i westchnęła 
ze smutkiem. - Kiedyś byłam taka jak ona. Kiedy pierwszy raz 
zobaczyłam jej obrazy, omal nie zemdlałam. Bałam się o nią okropnie. 
Nie wiedziałam, co robić. Gdybym tak zaciekle nie walczyła z 
własnymi wizjami, może potrafiłabym jej pomóc. 
- Pomogłaś. Twoje opowieści dały jej siłę, dzięki nim znosiła senne 
koszmary, nie uciekała przed nimi. - Reyes potarł oczy kułakami. 
Moja Danika, słodka Danika. 
Nie mógł, nie potrafił wyrzec się jej, zapomnieć o niej. Błagał Anyę, 
żeby sprawiła cud, jak kiedyś cudownie ocaliła Maddoksa i Ashlyn. 
Nie udało się. Prosił przyjaciół, żeby ścieli mu głowę, położyli kres 
jego męce. Odmówili. 
Tinka i Ginger chodziły po pokoju i rozmawiały, jakby Reyesa z nimi 
nie było. 
- On ją chyba kocha. 
- Chyba to właściwe słowo. Niech babcia mówi sobie, co chce, ja 
wiem, że to demon, jak cała reszta towarzystwa. Jak te, które 
malowała kiedyś Danika. 
Nadal maluje, dodał Reyes w myślach. Niech je diabli. Łaziły w tę i z 
powrotem, co chwila przesłaniając mu ekran. Najchętniej wyrzuciłby 
je ze świetlicy, żeby móc oglądać filmy z Daniką. 
Rozpaczał, a Ból z nim. Bestia pokochała Danikę tak samo jak on, 
tęskniła, czuła się teraz samotna i zagubiona. 
- Jeśli ktoś ją może sprowadzić z powrotem, to tylko on. 
Słuchał jednym uchem i wpatrywał się, nie bez przeszkód, w małą 
Danikę na ekranie. Już wtedy była aniołem: promienne, ufnie 
spoglądające w przyszłość dziecko. Bez niej jestem nikim. 

background image

- Słyszysz, co do ciebie mówię? - Ginger stała przed nim, podparła się 
pod boki. 
- Nie - burknął. - Odsuń się. 
Tinka stanęła obok córki, ujęła ją pod rękę. 
- Musisz znaleźć jakiś sposób. 
- Sprowadź ją - zażądała Ginger - a my nie będziemy już 
przekonywały jej, żeby o tobie zapomniała. 
Chcę mojego anioła, jęczał Ból. Ja też. Potrzebuję jej. 
Ginger i Tinka objęły się, uściskały, uroniły kilka łez, a potem poszły 
do kąta i zaczęły coś sobie naszeptywać. 
- One chcą dobrze - powiedziała babcia Mallory. 
- Wiem - przytaknął Reyes. 
- Może moje wizje wrócą, jeśli się skoncentruję. Może znajdę w nich 
jakiś trop - ciągnęła. 
Na ekranie pojawił się szkic obrazu, ale kamera przesunęła się już w 
bok. Reyes nacisnął „Rewind" i kiedy szkic pojawił się znowu, 
zatrzymał taśmę. 
Na jego linii wzroku znów wyrosła Ginger z pełną determinacji miną. 
- Rusz się. 
- Eee, przepraszam. Ty... 
- Znikaj! 
Ginger odsunęła się. 
- W porządku. Nie musisz wrzeszczeć. 
Utkwił spojrzenie w szkicu. Czy to...? Możliwe żeby...? Tak, nie miał 
najmniejszych wątpliwości. Zerwał się z fotela. 
- Mallory, przyjrzyj się temu szkicowi i powiedz mi, co widzisz. 
Babcia szeroko otworzyła oczy. 
- Dobry Boże. Czy to...? To jest...? 
- Tak myślę. - Chyba wiedział już, jak odzyskać Danikę. 
Danikę otaczały ciemności, ciało przenikał przykry chłód. Od czasu 
do czasu czuła, jak muskają ją czyjeś palce, ktoś otulił ją jakąś 
materią. W głowie odzywał się jakiś głos. 
Powiedz mi, co widzisz. Miała opowiadać o demonach w piekle i 
aniołach w niebiosach. Wiedziała, że głos tego właśnie żąda i że jego 
właściciel nie przeniknie do mózgu bez jej przyzwolenia. Próbował, 
chciał podejrzeć wizje, bez skutku. 

background image

Danika przywołała obraz Reyesa. Ukochanego, drogiego Reyesa. 
Niech porywacz ogląda Włodarza. Tak bardzo chciała być z nim, ale 
upiór wyrwał ją z ramion Reyesa. 
Dość. Nie pokazuj mi tego demona! - wrzasnął. 
Nic innego nie zobaczysz. Chcę wrócić do niego. 
Milczenie. 
Nie wiedziała, ile czasu minęło od chwili, kiedy ją uprowadził. Czas 
zdawał się nie istnieć w ciemnościach, przez które płynęli. Czas 
nieskończony, niezmierzony. Wreszcie wiedziała, kim naprawdę jest, 
nie mogła już się oszukiwać. 
Chcę wrócić do domu. 
Powiedz mi, co widzisz, dopominał się głos. 
Ten głos... Podobny do... 
Powiedz mi, co widzisz. 
Reyes! To głos Reyesa. Serce zabiło jej mocniej. Mój ukochany. 
Jestem przy tobie, moja słodka Daniko. 
Poczuła lekkie dotknięcie palców na wargach. 
To nie Reyes. Nie czuła zapachu drzewa sandałowego, nie czuła 
ciepła, które zawsze rozchodziło się po ciele, kiedy jej dotykał. 
Radość w jednej chwili sklęsła i Danikę zdjęła wściekłość. 
Reyes nigdy nie nazywa mnie swoją słodką Daniką, ty sukinsynu! 
Reyes zginie z mojej ręki, jeśli nie powiesz mi, co widzisz. 
Kim jesteś? Dlaczego mi to robisz? Możesz pomóc mi rządzić 
światem. Razem dokonamy rzeczy wielkich, będziemy niepokonani. 
Kim jesteś? - nalegała. 
Pokażę ci się. Ujrzała go: wysoki, szczupły, srebrno- włosy, ubrany w 
białą szatę, zasiadał na bogato zdobionym tronie. 
Malowała go przecież. Pojawiał się w jej snach. Kro-nos. A na 
sąsiednim tronie kobieta bardzo podobna do Daniki. Ona, nie ona? 
Para uśmiechała się do siebie, bił od nich niewyobrażalny spokój. 
Szczęście. 
Pomagałaś mi już kiedyś, będziesz pomagała teraz. Twoje wizje, moja 
potęga sprawią, że świat znowu będzie piękny. 
Nigdy ci nie pomagałam. 
Obraz królewskiej pary zniknął. 
Nie, nie ty dosłownie. Twoja przodkini. Przekazujecie sobie dar Oka. 
Twoja praprapra... wskazywała mi drogę, współrządziła ze mną. Ty 
możesz robić to samo. Będziesz mogła poruszać się swobodnie po 

background image

niebie i ziemi, obserwować naszych sprzymierzeńców i wrogów, 
informować mnie o ich planach. Tylko tyle. 
Chcę wrócić do Reyesa. 
Gdzie on jest teraz? Co robi? 
To niemożliwe. Należysz do mnie, on do świata podziemnego. 
Nie! 
Nie ma sensu nalegać, upierać się. Nic ci to nie da. 
Wiedz tylko, że należę do Reyesa, tak jak on należy do mnie. Nic ode 
mnie nie usłyszysz, dopóki nie pozwolisz mi do niego wrócić. 
- Kronosie! - Reyes stał na dachu twierdzy i wzywał boga. - Kronosie! 
- Jestem tutaj. 
Reyes odwrócił się gwałtownie, zaskoczony tak szybkim przybyciem 
pana niebios. Kronos wyglądał staro, miał zmęczoną twarz, 
przypominał w tej chwili zwykłego śmiertelnika, a jednak emanowała 
od niego boska moc. 
- Gdzie ona? 
- Bezpieczna. 
„Bezpieczna". Zatem żyje. Będzie mógł ją odzyskać. Musi ją 
odzyskać. 
- Pokaż mi ją. 
I Reyes zobaczył Damkę: ubrana w białą szatę spoczywała na 
marmurowym podwyższeniu, pogrążona w głębokim śnie. 
- Czy ona... cierpi? 
- Ani trochę. Chcę ją zatrzymać i dlatego uzdrowiłem. 
- Dziękuję. 
- Nie zrobiłem tego dla ciebie. 
Nieważne. Zrobił tak czy inaczej i za to należała mu się wdzięczność. 
Kronos podniósł dłoń i wizja zniknęła. 
- Chcę ją odzyskać - wykrztusił Reyes przez ściśnięte gardło. Demon 
zawył żałośnie w czaszce. 
- I ona chce wrócić do ciebie, ale jest mi potrzebna. Zbyt pospiesznie 
wydałem na nią wyrok śmierci. 
- Po ci ona? 
- To moja sprawa. 
- Kocham ją. 
- Wiem i pomimo to nie zmienię swojej decyzji. 
- Kronos podszedł blisko, stanął nos w nos z Reyesem. 

background image

- Chcą ją mieć demony, polują na nią Łowcy. Nawet twoi przyjaciele 
chcieliby wykorzystać ją dla swoich celów. Nie będziesz w stanie 
uchronić jej przed wszystkimi. 
- Będę w stanie. Oddam za nią życie. Nie pozwolę nikomu jej 
skrzywdzić. 
- Tak jak nie pozwoliłeś Aeronowi? Reyesa ogarnęło na nowo 
straszliwe poczucie winy. 
- Sam omal nie umarłem z rozpaczy. Taka rzecz więcej się nie 
powtórzy. - Zacisnął dłonie. - Dzisiaj rano widziałem jeden z 
najwcześniejszych obrazów Daniki. Jesteś na nim. Jeden z twoich 
wrogów ucina ci głowę. 
- Nie bluźnij! Nikt nie jest tak mocarny, by sięgnąć po moją głowę. 
Powinienem położyć cię tu trupem na miejscu za te słowa. 
Reyes wiedział, że stąpa po niebezpiecznym gruncie, ale nie poddawał 
się. 
- To prawda. Danika jest dla mnie zbyt ważna, żebym miał cię 
okłamywać. 
- Pokaż mi ten obraz. Muszę go zobaczyć. 
- Pokażę, jeśli oddasz mi Danikę. 
- Obraz! 
- Najpierw przystań na moje warunki. 
Kronos odetchnął głęboko kilka razy, powoli wypuszczał powietrze. 
- Dziewczyna jest moją własnością, a ja, w przeciwieństwie do ciebie, 
nie handluję tym, co należy do mnie. 
Jego własność? To się jeszcze okaże. 
- W takim razie dasz głowę. Wszystkowidzące Oko nigdy się nie 
myli. 
- Wezwij mnie ponownie, kiedy będziesz mógł dowieść, że jesteś dość 
silny, dość potężny, by chronić Danikę. Wtedy porozmawiamy. - I 
Kronos zniknął. 
- Byłaś boginią. Powiedz mi, jak mam dowieść Kro-nosowi, że 
potrafię chronić Danikę. 
Rozgorączkowany Reyes wpadł do sypialni Anyi i Lu-ciena. Bez 
pukania, bez uprzedzenia. Idiota. 
- Wyjaśnijmy sobie jedno, Dupku Zołędny, nadal jestem boginią. 
Tu Anya wróciła do łajania Willa, który siedział na skraju łóżka i 
skomlał, żeby zwróciła mu wreszcie bezcenną książkę. Przegadywali 

background image

się tak dobrych kilka minut. Reyes czekał, przestępując z nogi na 
nogę. 
- Anyu, proszę. 
Odwróciła się i podeszła do niego. 
- Posłuchaj, mój Trufelku. Zdjęłam z ciebie klątwę conocnego 
uśmiercania Maddoksa, a ty kilka tygodni później nagadałeś na mnie 
Lucienowi. Paskudnie się zachowałeś. - Anya wyprostowała jeden 
palec, teraz następny: wyliczała przewiny Dupka Zołędnego vel 
Trufelka. 
Dupek Trufelek chciał coś powiedzieć, ale spojrzała na niego tak, że 
rozmyślił się, zamknął usta. 
- Potem kazałeś czekać Lucienowi w nieskończoność, zanim 
powiedziałeś mu, gdzie jest Aeron. Dalej, próbowałam już pomóc ci 
odzyskać Danikę. Nie usłyszałam zwykłego dziękuję. Dalej, niewiele 
wiem o Tytanach. Kiedy się urodziłam, kiblowali już w Tartarze. 
Wreszcie, choć to wcale nie taka ostatnia rzecz, śmierdzisz. Słyszałeś 
kiedyś, Cierpiątko, o ustrojstwie, które nazywa się prysznic? 
- Przebacz mi, Anyu, wszystkie moje potknięcia. Powiedz tylko jak, a 
odpokutuję za wszystkie swoje grzechy, tylko mi pomóż. Kronos nie 
odda mi Daniki, dopóki nie dowiodę mu, że jestem dość silny, żeby ją 
chronić. 
Anya przyglądała się Reyesowi. Wychudł, bo też nic nie jadł, wlewał 
tylko w siebie alkohol zaprawiany ambrozją. Był blady jak śmierć. 
Nie kąpał się od wielu dni i nie zmieniał ubrania. 
Wyglądał jednym słowem strasznie. 
Anya oparła się o toaletkę i zaczęła stukać paznokciami w 
marmurowy blat. 
- Rozmawiałeś, znaczy, z Królem Gównogłowym. Co dokładnie 
powiedział? 
Reyes zrelacjonował rozmowę z Kronosem słowo w słowo. 
- Jak przyjął wiadomość o obrazie Daniki? 
- Wściekł się. I chyba wystraszył. 
- Mówił, że na Danikę dybią demony. - Anya stukała teraz 
paznokciami w brodę. - Może powinieneś zrobić z nimi porządek... 
- Wojna z demonami będzie trwała wieki - wtrącił Piękny Wiluś. 
- Dziękuję ci, skarbie, że doceniasz moje pomysły. Reyes ma 
mnóstwo czasu przed sobą, a ty jesteś jak ulewa w czasie defilady. - 
Przewróciła oczami. - No nic... Zastanówmy się, zastanówmy. 

background image

- Może sponiewierać cieleśnie Kronosa - zasugerował Will. - Tak 
trochę. Na dowód, że z ciebie fest facet. 
Anya klasnęła w dłonie. 
- Najlepiej wykończ go. Uwolnij świat od Gówno-głowa. 
Reyesowi oczy omal nie wyszły z orbit. 
- Ja miałbym pokonać Kronosa? 
- Masz rację, najpotężniejsza istota pod słońcem i ty. Idiotyczny 
pomysł. 
- Nie mów tak. Jestem zakochany. - W oczach Reyesa pojawił się 
błysk szaleństwa. Anya wystraszyła się. Wariat, prawdziwy wariat. 
Lucien się wścieknie, jeśli ten dupek stanie przeciwko królowi bogów. 
- Reyes, dziecinko, co dwie głowy to nie jedna. Pomyślmy, jak by tu... 
Reyes nie słyszał albo nie chciał słuchać. Zerwał się na równe nogi i 
wypadł z pokoju. 
Powinnam trzymać buzię na kłódkę, pomyślała Anya zdjęta 
niesmakiem do samej siebie. 

background image

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY

 

Wiem już, co mam robić. 
- Tak bardzo za tobą tęsknię, mój aniele. 
Żadnej odpowiedzi. Próbował nawiązać kontakt z Da-niką. Od dawna. 
Nie wiedział, ile godzin minęło. Może cały dzień? Leżał na łóżku i 
wzywał ją daremnie. 
Była w niebie. Dwa razy za jej sprawą wzniósł się tam. Teraz też 
powinno się udać. To logiczne, skoro była przejściem między 
światami. Problem w tym, że teraz nie mógł się z nią kochać, a tak 
dostępował poprzednich wniebowstąpień, ale liczył, że istnieje między 
nim a Dani-ką wystarczająco silna więź duchowa i że rzecz w końcu 
się uda. Musi się udać. 
- Nie mogę żyć bez ciebie. 
Nie możemy żyć bez ciebie, poprawił go demon. 
- Nie możemy żyć bez ciebie - powtórzył posłusznie. - Rodzina chce 
cię odzyskać, rozpaczają tak samo jak ja. Pokochałem je, bo uczyniły 
z ciebie osobę, którą jesteś. Silną i odważną. 
Dalej nic. 
- Nosisz może w łonie nasz dziecko, Daniko? Jeśli nie, to chciałbym 
dać ci dzieciątko, chciałbym patrzyć, jak twój brzuch się zaokrągla. 
Kuszenie perspektywą słodkiego macierzyństwa też nie wywarło 
żadnego skutku. 
- Daniko, przemów do mnie. Zaczynam się złościć. - Nie, na ciebie 
nie potrafiłbym się złościć, nigdy, pomyślał, ale ciągnął: - Będę 
musiał znowu poranić się, będę krwawił, a ciebie nie będzie przy 
mnie, nie zaopiekujesz się mną, nie ukoisz cierpienie. Ja... 
Reyes? 
Zamrugał gwałtownie. Głos Daniki. Melodyjny szept w głowie. 
Wreszcie. Szantaż podziałał! Pot wystąpił mu na czoło, ogarnęła go 
ogromna ulga. Radość. Demon rozjarzył się cały wesoło niczym jakaś 
piekielna choinka. 
- Daniko, odezwij się. Mów do mnie. 
Mój Boże, to ty? Śniłam o tobie, modliłam się o ciebie, błagałam. 
- Jestem tutaj, Daniko. Jestem. - Łzy stanęły mu w oczach. - Musisz 
przenieść mnie do siebie, aniele. 

background image

Jak? Nie wiem, czy potrafię. 
- Przywołaj przed oczy mój obraz. Wyobraź sobie, że mnie 
obejmujesz, unosisz. Wiem, że możesz to zrobić. Jesteś przejściem. - 
Niech się uda, błagam, niech się uda. 
Poczuł chłód wnikający w żyły. 
- Jesteś, Daniko. Czuję cię. I ja ciebie czuję, ale... 
Nuta rozczarowania w głosie Daniki, 
- Co się dzieje, aniele? 
Nie mogę dostać się do twojej duszy. Sięgam po nią i natrafiam na 
powietrze. 
- Może łatwiej ci pójdzie z ciałem - podsunął i poczuł, jak mocne, 
niewidzialne palce zaciskają się na jego ramionach. Potężna siła 
uniosła go w górę. Przebił sufit, przemknął niczym pocisk przez 
sypialnię Maddoksa i Ashlyn, zrzucając nagich kochanków z łóżka. 
Skrzywił się, odchrząknął, mruknął coś i dalej podróżował ku 
niebiosom. 
Mam zwolnić, zatrzymać się? - zapytała Danika. 
- Nie, nie! Nieś mnie dalej, mój aniele. Nie zważaj na odgłosy, które 
wydaję. 
Przebił dach i wciągnął w płuca nocne powietrze. Płynął, zostawiając 
za sobą gwiazdy, znikając momentami w chmurach. 
Księżyc rósł w oczach, stawał się coraz większy. Reyes miał 
wrażenie, że widzi kratery na jego powierzchni. Nagle przeniknął, 
zdawało się, przez jakąś zaporę, owionęło go ciepłe powietrze, 
zostawił za sobą ciemności nocy i znalazł się w domenie spowitej 
lazurowym blaskiem. 
Oto sklepienie usiane diamentami, złote kolumny, droga ze 
szmaragdów. 
Jestem w niebie, pomyślał. Przybywam tu w swej cielesnej postaci. 
Niezwykłe. 
Tam i sam polatywały anioły. Niektóre wydawały ciche okrzyki 
zdumienia na jego widok, inne umykały w popłochu, ale wiedział, że 
nikomu nie będą składać raportów, nikogo ostrzegać o jego obecności: 
jako istoty bytujące w innej sferze, nie miały nic wspólnego ani z 
Grekami, ani z Tytanami. Tyle wywnioskował z obrazów Daniki, 
kiedy Lucien kilka dni wcześniej śmignął go do jej pracowni dla 
dokładnego przestudiowania płócien i szkiców. 

background image

Nie miał pojęcia, komu podlegają anioły; prace Daniki nic na ten 
temat nie mówiły. Chętnie porozmawiałby z ich szefową czy też 
szefem, poprosił o wsparcie skrzydlatej armii. Może... któregoś dnia... 
Przeniknął przez kolejną zaporę i wreszcie znalazł się przed 
podwyższeniem, na którym leżała Danika. Wyczerpany osunął się na 
kolana, z jedną dłonią w jej włosach, drugą na policzku. Była cała w 
bieli. Królowa Śniegu. Jego królowa. 
- Jak ja za tobą tęskniłem. Nigdy już nie puszczę cię od siebie. Nikt 
już mi ciebie nie odbierze. 
Reyesie, jesteś tutaj! Czuję cię. Czuję idące od ciebie ciepło. 
- Wyziębiona? Bardzo. 
- Ogrzeję cię. - Położył się obok niej i przytulił mocno. - Tak bardzo 
cię kocham. 
Ja też cię kocham. Chciałabym cię zobaczyć, ale nie mogę... obudzić 
się. 
Pocałował ją w usta, chłonąc słodki oddech. Tak strasznie się bał, że 
już nigdy nie będzie mu dane trzymać jej w ramionach. 
- Wiesz, gdzie jest Kronos? 
Jakimś zrządzeniem zawsze wiem, gdzie się podziewa. Zwołał 
właśnie radę Tytanów. 
- Mógłbym usłyszeć, o czym rozprawiają? 
Wiem, o czym mówią. Ciągle o jednym i tym samym. O tobie. O 
mnie. O tym, gdzie szukać artefaktów. 
- Możesz go tutaj sprowadzić? 
Chyba tak. Ale po co? Nienawidzę go. Nie chcę mieć z nim nic 
wspólnego. 
- Przykro mi, ale nalegam. Zaufaj mi, aniele. Proszę. - Pocałował ją 
znowu. - Kiedy Kronos się pojawi, spraw siłą umysłu, żeby nie mógł 
ruszyć się z miejsca, jakby był skrępowany łańcuchami. Umiesz robić 
takie rzeczy. Nie będziemy mieli zbyt wiele czasu. Kronos ma 
arcyklucz, który pozwala mu uwolnić się z każdej pułapki. 
Danika przez chwilę milczała, zastanawiała się. Dobrze, spróbuję, 
powiedziała w końcu. 
- Bądź ostrożna i pamiętaj, cokolwiek się stanie, kocham cię. Reyes 
wiedział, że jeśli sztuczka się nie uda, zginie z ręki boga. Ośmielił się 
stawać przeciwko samemu królowi Tytanów i mógł oczekiwać 
najcięższej kary. 

background image

Jest, szepnęła Danika. Nie ma swojej kosy, oddał ją Chaosowi, 
nowemu bogowi świata podziemnego, który zastąpił uwięzionego 
Hadesa. Dał mu ją za wydanie dziewczyny. Jakiejś Łowczyni. Teraz 
zamiast kosy nosi grom Zeusa. 
- Odbierz mu grom Zeusa, jeśli zdołasz. 
- On zaraz tu będzie. 
I Koronos pojawił się koło podwyższenia. Na widok Reyesa wydał 
groźny pomruk z gardła. Kiedy złoty grom wypadł mu z dłoni, a 
właściwie został wyrwany przez niewidzialną siłę, z oczu posypały się 
iskry wściekłości. 
Teraz liczyło się każde słowo, każda zmiana odbijająca się na twarzy. 
Reyes wiedział, że musi bardzo uważać, mieć się na baczności. Uniósł 
się na łokciu, przybrał niby to swobodną pozę. 
- Miło, że się zjawiłeś. 
Bóg szarpnął się, chciał wykonać jakiś ruch, i nie mógł. Jakby ktoś 
przytwierdził mu stopy do posadzki, ręce do boków. 
- Zapłacisz za to życiem, wojowniku. Reyes zeskoczył z 
podwyższenia. 
- Pewnie się zastanawiasz, co się dzieje. 
- Mam arcyklucz, który otwiera wszystkie zamki i okowy. Niedługo 
będziesz mnie więził. 
- Wiem. - Serce waliło mu jak taraban przed bitwą, ale uśmiechnął się. 
- Nie jesteś skuty tylko... czasowo unieruchomiony. - I znów to 
walące serce, i znów ten uśmiech. - Powiedziałeś, żebym cię wezwał, 
kiedy będę mógł dowieść ci, jaki jestem silny. - Zamilkł na moment. - 
Wzywam cię, Kronosie. - Myślisz, że ci pomogę po tym, na co się 
właśnie porwałeś? - Król zaśmiał się. - Jesteś strasznym głupcem. 
Jak sobie radzisz, zadał bezgłośne pytanie Danice. Nie wiem, jak 
długo jeszcze uda mi się go krępować, jest bardzo silny. 
Reyes podszedł spokojnym krokiem do Kronosa. 
- Uwolnisz Danikę i pozwolisz jej wrócić na ziemię. Do mnie. 
Wspólnymi siłami, we dwoje, pokonamy każdego przeciwnika, który 
próbowałby ją pojmać i wykorzystać jej dar. 

T

y- 

Reyes nie dał mu nic powiedzieć. 
- W zamian będzie ci opowiadała, co widzi w snach, o ile się zgodzi. 
- I tak będzie mi opowiadała. 

background image

- Do tej pory tak robiła? - zainteresował się Reyes, powtarzając sobie 
w duchu, że nie wolno mu wpaść w panikę. - Jeśli uznasz, że grozi jej 
niebezpieczeństwo, masz ją bronić, ale będzie mieszkała na ziemi, ze 
mną. - Obszedł Kronosa, stanął za jego plecami i przyłożył mu sztylet 
do szyi. - Mogę sięgnąć teraz po twoją głowę, tak jak na obrazie. 
Zapanowała absolutna cisza, bezruch. Reyes wstrzymał oddech. 
Czekał... czekał... 
- Spisałeś się, wojowniku - przemówił w końcu Kro-nos. - Dowiodłeś 
swojej siły. - Było to coś więcej niż stwierdzenie, raczej obietnica, 
przyrzecznie, zawarcie paktu. 
Reyes taką przynajmniej miał nadzieję. Opuścił dłoń ze sztyletem. 
Trząsł się jeszcze ze strachu. Powoli wrócił do Daniki, ujął ją za rękę. 
- Uwolnij go, aniele. Zobaczymy, co się teraz stanie. 
Kronos rozprostował zmartwiałe palce. Grom uniósł się z posadzki i 
sam z siebie ulokował na powrót w królewskiej prawicy. Bóg 
podszedł do Reyesa. Reyes trochę się obawiał, że zaatakuje. Nie 
zaatakował. 
Danika wydała cichy okrzyk i usiadła raptownie. Przetarła oczy, 
spojrzała na swojego mężczyznę. 
- Naprawdę tutaj jesteś. 
Zarzuciła mu ręce na szyję, on objął ją wpół, oboje szczęśliwi, 
rozradowani. 
- Udało ci się! - zawołała ze śmiechem. 
- Nam się udało - poprawił ją. - Nigdy już się nie rozstaniemy, aniele. 
Nikt nas już nie rozłączy. 
- Nie martw się. Nigdzie się nie wybieram. 
- Jestem wojownikiem. Powiedziałaś kiedyś, że mój świat wypełniony 
jest walką. Zniesiesz to? - Odsunął się trochę i spojrzał jej w oczy. 
Dla Daniki gotów był nawet opuścić przyjaciół, znaleźć jakieś ciche 
miejsce i żyć spokojnie, z dala od fanatycznych Łowców i mściwych 
bogów. 
- Żartujesz? Oczywiście, że zniosę. A ja? Demony z piekła koniecznie 
chcą mnie przygarnąć, Łowcy się za mną uganiają, o bogach już nie 
wspomnę. Jestem rozchwytywana. Zniesiesz to? 
Reyes uśmiechnął się. 
- Dla ciebie wszystko. 
Danika odpowiedziała uśmiechem. 
- Wspaniale. 

background image

- Ty i ja. Zawsze razem. 
- Odłóżcie czułości na później. Co widziałeś na obrazie? - zapytał 
Kronos. - Kto chciał wziąć moją głowę? 
Nie chciał, tylko wziął. Reyes zamknął oczy, zbierał siły. Miał 
nadzieję, że bóg nie będzie drążył tematu akurat teraz. 
Danika położyła mu głowę na ramieniu. Dawała mu wielką moc. 
- Nie atakuj nas w złości. Proszę. 
- Dobrze, macie moje słowo, ale powiedzcie, kto sięgał po moją 
głowę. 
- Pytasz o obraz przedstawiający dekapitację? - Danika mocniej objęła 
Reyesa. - Pamiętam go. Namalowałam tylko jeden taki. Jest na nim 
Galen, strażnik Nadziei. To on ścina ci głowę. 
Kronos znowu zamilkł, znieruchomiał, niczym drapieżnik cierpliwie 
wyczekujący najsposobniejszej chwili do ataku. Zapadła cisza tak 
gęsta, że nie było nawet słychać łopotu anielskich skrzydeł. 
- Demon, jeden z was - warknął, zwracając się do Reyesa. 
- Jeden z nas, ale renegat, zdrajca, od wieków nasz zaprzysięgły wróg, 
dodam dla porządku. 
Znowu milczenie, w końcu skinienie głową. 
- Chciałbym na własne oczy zobaczyć to malowidło. - Kronos 
przeniósł spojrzenie na Danikę. - Zwracam cię twojemu mężczyźnie. 
W zamian proszę tylko o jedno, informuj mnie zawsze o 
niebezpieczeństwach, które mogą mi zagrażać. Mów o wszystkim, co 
będzie dotyczyło mojej osoby. 
Danika kiwnęła głową. 
- Tak długo, jak będę mogła być z Reyesem, będę donosiła ci o 
wszystkim, czego dowiem się na twój temat. 
- Rozumiem. - Na twarzy boga pojawiło się coś, co od biedy mogło 
przypominać uśmiech. - Zadbam o to, żebyś żyła wiecznie i żeby nikt 
nigdy nie rozdzielił waszej dwójki. Zadowoleni? 
- Reyes, Reyes! Nie uwierzysz. - Danika wpadła do sypialni i 
zatrzymała się koło łóżka. 
Reyes leżał jeszcze z przymkniętymi oczami. Był nagi, odkryty i 
wyglądał bardzo seksownie. Miał zmierzwione włosy i czerwone od 
pocałunków usta. Prawdziwa epito-ma całkowitego zaspokojenia. 
Danika nigdy w życiu nie była szczęśliwsza. 
Tak wiele rzeczy wydarzyło się w ostatnich tygodniach. Aeron 
przepraszał ją skruszony za wszystkie cierpienia i lęki, których jej 

background image

przyczynił. Wybaczyła mu bez wahania. Gdyby nie on i jego chora 
żądza mordu, nie spotkałaby przecież Reyesa, a Reyes był 
najwspanialszym darem ofiarowanym jej przez los. Nie mogła chować 
w sercu żalu do Aerona. 
Polubiła nawet małą Legion. Diabliczka zamieszkała w twierdzy. Nie 
odstępowała na krok Aerona i starała się, jak mogła przywrócić mu 
spokój duszy i radość życia, zniszczone przez obłęd minionych 
miesięcy. 
Kiedy Danika usłyszała od Reyesa, że Legion jest panienką, była 
zaskoczona, ale teraz tylko się uśmiechała, widząc zaborcze błyski w 
diabelskich ślepkach. Gdyby Aeronowi wpadło do głowy zakochać się 
w innej, Legion zapewne pożarłaby nieszczęsną żywcem. 
Parys, czarujący Parys, krążył pomiędzy Budą i Rzymem: ciągle 
szukał tropów, które pomogłyby Włodarzom dotrzeć do dwóch 
niezlokalizowanych jeszcze artefaktów. Wyciszył się bardzo, nie 
oglądał już hardcorowych pornosów, rzucił w kąt swojego xboxa. 
Danice serce się kroiło, kiedy widziała go w takim stanie. Kiedyś 
próbowała mu powiedzieć, że chociaż nie wie, co go dręczy, wszystko 
w końcu jakoś się ułoży. Uściskał ją i wyszedł z pokoju. 
Za to Torin i Cameo promienieli. Stali się najlepszymi kumplami w 
świecie, prawie się nie rozstawali. Poszeptywali z sobą bez przerwy i 
chichotali. Te ich szepty nie były jednak takie szeptane. Musieli 
zachowywać bezpieczny dystans, żeby Torin nie zaraził Cameo, więc 
szeptali bardzo głośno, ale konsekwentnie trwali w przekonaniu, że 
mówią cichutko i nikt ich nie słyszy. Danika zadawała sobie epokowe 
pytanie: czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie? Wolałaby, 
oczywiście, żeby to drugie wchodziło w grę. Tych dwoje zasługiwało 
na odrobinę szczęścia. 
Do szczęśliwych nieśmiertelników z pewnością należał Wiluś. Anya 
cieszyła się jego szczęściem, a Lucien cieszył się, że Anya się cieszy. 
Will rozgościł się w twierdzy z właściwą sobie dezynwolturą na czas 
nieokreślony i flirtował zawzięcie z Ginger, która udawała absolutną 
obojętność, ale płoniła się jak pensjonarka z wiktoriańskich powieści, 
ilekroć Piękniś pojawiał się na horyzoncie. Żadne co prawda nie 
traktowało flirtu poważnie, ale Danika patrzyła z przyjemnością na ich 
beztroskę. 
Matka, babcia i Ginger miały wkrótce wrócić do domu. Zwłóczyły, bo 
chciały się przekonać, że Danice naprawdę nic już nie grozi ze strony 

background image

Aerona. Jak mogła ich nie kochać za całą ich miłość i troskę! 
Wiedziała, że będzie za nimi bardzo tęskniła, ale jej życie było tutaj, 
w Budzie, z Reyesem. A swoje bliskie przyrzekła sobie odwiedzać tak 
często, jak to możliwe. 
W twierdzy zamieszkała też Gilly, mała przyjaciółka Daniki z L.A. 
Danika pomagała jej zaaklimatyzować się wśród dziwnego 
towarzystwa, jakim dziewczynie w pierwszej chwili musiały wydać 
się demony. Wojownicy od razu ją polubili, traktowali jak młodszą 
siostrzyczkę, ale nie przestawali utyskiwać, jak to ich spokojne kiedyś 
życie zostało wywrócone do góry nogami. Gilly zachowywała 
dystans, miała w sobie pewną nieufność, ale Danika wierzyła, że to się 
szybko zmieni. 
Ashlyn wzięła dzieciaka pod swoje skrzydła, a Ashlyn, troskliwej, 
opiekuńczej Ashlyn żaden woj ownik nie odważyłby się narazić. 
Danika coraz bardziej ją kochała. Przyjaciółka zapowiadała się na 
wspaniałą matkę, wszystko jedno czy urodzi dziewczynkę, chłopca, 
demona, małego człowieczka, czy też pół demona i pół człowieka. 
Danika zaśmiała się cicho. Może i ona pewnego dnia stanie przed 
podobnym dylematem. Przekomarzała się z Ashlyn, że ta powinna 
uczynić z Legion nianię potomka. Maddox robił wtedy taką minę, 
jakby zaraz miał zwymiotować, a Ashlyn parskała śmiechem. 
Danika i Reyes przez kilka ostatnich tygodni nie wychodzili prawie z 
łóżka, tak dobrze było im z sobą. Nie uśmiechała się tak od... Ech, 
jeszcze nigdy w życiu tyle się nie uśmiechała. I tak promiennie. 
Kochali się delikatnie, łagodnie, to znów pozwalali sobie na dzikie 
zberezeństwa. 
Każdy sposób był wspaniały oraz cudowny. Kochała Reyesa, ot co. 
Ciągle śniły się jej koszmary, ale już się ich nie bała. Czekała nawet 
na nie. Kiedy budziła się wy-straszona, Reyes brał ją w ramiona i to 
było bardzo miłe. 
Ona też chyba dawała mu ukojenie. Ciągle jeszcze zadawał sobie 
rany, ale zniknął już ten błysk szaleństwa, który wcześniej przy 
podobnych okazjach pojawiał się w jego oczach. Zadziwiające, że 
kiedy się kochali, nie potrzebował bolesnych stymulatorów. Demon 
na ten czas wynosił się w jakiś inny świat, tak jak Danika 
podejrzewała od początku. 
- Wracaj do łóżka, aniele, a uwierzę we wszystko, co mi powiesz. 
Danika nachyliła się i potrząsnęła Reyesem 

background image

- Chodźże, no już. Musisz to zobaczyć. Reyes złapał sztylet. 
- Stało się coś złego? 
- Nie stało się nic złego. Chcę ci coś pokazać. Reyes wstał w końcu, 
nagusieńki, tak jak wylegiwał się w łóżku. Chwyciła go za rękę, 
pociągnęła do pracowni i zatrzymała się przed najnowszym obrazem. 
- Ładny - pochwalił i oparł brodę na ramieniu Daniki. Zwlekała 
chwilę niepewna, jak najdroższy zareaguje 
na to, co miała mu do oznajmienia. 
- Przyjrzyj się uważnie. Myślę, że... hm... znalazłam trzeci artefakt. 
- Co takiego? - Obrócił Danikę gwałtownie i spojrzał jej w twarz. 
- Spójrz uważnie na podnóże piramidy. Widzisz tych mężczyzn? 
Wychylił głowę, wlepił spojrzenie w płótno. 
- Widzę. Galen i Stefano. 
- We śnie szli wąskimi korytarzami tej właśnie piramidy w Gizie i 
rozmawiali i Opończy Niewidce. Mówili, że jak już będą ją mieli, bez 
trudu dostaną się do twierdzy pod jej osłoną. 
Reyes przygarnął Danikę do piersi i pocałował w czubek głowy. 
- Jesteś cudowna. Musimy powiedzieć Lucienowi. 
- Mhm. Najpierw może się ubierz. Reyes parsknął śmiechem. 
- Kocham cię, mój aniele. 
- Ja też cię kocham, mój demonie. 
- Mam dziwne przeczucie, że czeka nas wkrótce wyprawa do Egiptu. 
Jesteś gotowa na kolejną przy-godę? 
- Dopóki mam ciebie obok siebie, jestem gotowa na wszystko - 
zapewniła Danika uroczyście. 
Reyes nachylił się i pocałował ją delikatnie w usta. 
- Jak ja mogłem tyle wieków żyć bez ciebie. 
- Nie żyłeś. W każdym razie nie było to prawdziwe życie. 
- To prawda, nie żyłem. Dopóki się nie pojawiłaś, byłem martwy. Ty 
ofiarowałaś mi wszystko: miłość, życie, szczęście. 
- I nawzajem. Kto by przypuszczał? Ty, ja i nasz demon. Jest 
wspaniale, wspanialej być nie może. 
- Teraz i zawsze. 
- Teraz i zawsze.
  

KONIEC