Trujace sekrety, Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Trujące sekrety


Tytułem wstępu:
Hej! Ten FF ma aż trzy autorki: Emily Strange, Naginii Sonka kit (która w tej chwili, niestety, nie kontynuuje z nami pisania, bo ma skopany komp) i mnie.
Mamy dopiero dwa rozdziały, więc prosimy o cierpliwość związaną z, prawdopodobnie długimi, odsępami czasu między odcinkami.
Pozdrawiam i życzę miłej lektury:)



Prolog

Mrok powoli przebijał się przez okna siedziby Zakonu Feniksa. Dochodziła dziewiąta wieczorem i był pogodny wrześniowy dzień. Wewnątrz przebywały jedynie dwie osoby. Stary auror Alastor Moody i jeszcze bardziej sędziwy założyciel Zakonu, najpotężniejszy mag swoich czasów, Albus Dumbledore.
- Napijesz się czegoś, Alastorze? - nienaturalnie wesoły głos starca zakłócił ciszę panującą w pomieszczeniu. - Herbatki?
Moody spojrzał nieco podejrzliwie na Albusa.
`Przecież on wie, że piję tylko z własnej piersiówki' - pomyślał. Ale zaraz potem się uspokoił. To tylko jego stary przyjaciel Dumbledore, a nie ktoś obcy. Zna Albusa od tylu lat...
`Przecież kto, jak kto, ale on nie chciałby mnie otruć' - zadrwił sam z siebie.
- Chętnie Albusie. Miętowej, jeśli można.
Staruszek odwrócił się w stronę dębowego kredensu i wyjął puszkę z herbatą. Nasypał ostrożnie do szklanki, po czym zalał wrzątkiem. Usiadł na krześle naprzeciw Alastora i podał mu przykrytą talerzykiem filiżankę.
- Co u ciebie? - zapytał dyrektor Hogwartu nieco nerwowym tonem.
- Jesteś jakiś nieswój, Albusie. Czy coś się stało? - Auror odpowiedział pytaniem na pytanie. - Nie, skądże. Czemu pytasz?
- Zachowujesz się inaczej niż zwykle. Na pewno wszystko w porządku?
- Tak. Jestem tylko nieco zmęczony. Sam wiesz ile mam na głowie. No pij już - Albus niecierpliwie wiercił się na krześle.
Moody powąchał podejrzliwie herbatę i uniósł filiżankę do ust. Czuł jak ciepły płyn, przyjemnie rozlewa się w jego wnętrzu. Poczuł się swobodnie. Był całkowicie odprężony. Po kilku minutach niepewnie podniósł się z krzesła.
- Muszę już iść do Ministerstwa, Albusie. Mam przeprowadzić poważną rozmowę z Malfoyem. Znowu mi podpadł. Zresztą, mówiłem ci już o tym.
- A tak... Coś wspominałeś.
- Co sądzisz na ten temat?
- Uhm. Nie wiem. Porozmawiaj z nim po prostu - Albus wydawał się być nieco skrępowany.
- Wpadnę jutro. A teraz przejdę się kawałek, bo mam jeszcze trochę czasu.

Przyjaciele pożegnali się. Albus wrócił do kuchni i dokładnie wymył filiżanki. Alastor natomiast szedł ciemnymi uliczkami Londynu. Niektóre z nich były nieprzyjazne i ciemne, stary Moody jednak nigdy nie obawiał się ciemności, on obawiał się mroku, który spowija dusze.
Kręciło mu się w głowie i nie czuł się najlepiej. Jego magiczne oko uciekło w tył głowy, a on sam oparł się o ścianę jednej z kamienic. Oddychał ciężko. Czuł napierające na jego żołądek nudności. Osunął się na wilgotny chodnik. Ostatnim wrażeniem było niejasne poczucie, że ulatuje z niego życie.
`Dałem się podejść jak żółtodziób' - prawie żałosna myśl przeleciała przez jego umysł niczym błyskawica, po czym stracił przytomność.


Pani Detektyw

Miłość upokarza cię jak hazard swoją grą
Uczysz się każdego dnia rozumieć ją
[Bajm, Dziesięć przykazań]


Hermiona zapięła teczkę z ostatnią sprawą i odłożyła na półkę. Od trzech lat pracowała w dziale zajmującym się przestępstwami w świecie magicznym. Był to specjalny odłam aurorskiej działalności, podobny nieco do mugolskiej dochodzeniówki, ale tu działano na nieco innych zasadach.
Panna Granger jako pracowita osóbka szybko okazała się dobrym detektywem i niektórzy czarodzieje nazywali ją Sherlockiem Holmesem Magicznego Świata. Do takich czarodziejów należał między innymi Arthur Weasley, wielki miłośnik mugoli i ich wytworów.
Ostatnio dostała awans i teraz czekała z niecierpliwością na pierwszą sprawę, którą miała poprowadzić samodzielnie. Miała nadzieję, że będzie to dostatecznie trudne zadanie. Nie bała się wyzwań i nieustannie starała się podnosić własne kwalifikacje. Nauka i praca stały się dla niej najważniejszą w świecie rzeczą, zwłaszcza pod koniec siódmego roku w Hogwarcie, kiedy obiecała sobie, że nigdy z nikim się nie zwiąże.

Niewinny flirt, który łączył ją przez krótki czas z Draco Malfoyem zakończył się płaczem w poduszkę i wielkim rozczarowaniem.
Spotykali się niecały miesiąc, a wszystko oczywiście ukrywali w tajemnicy przed resztą szkoły. Wychodziło im to świetnie, zwłaszcza, że Draco w obecności kolegów ze swojego Domu nie omieszkał jej odpowiednio dokuczyć i z czasem stało się to dla niej bardzo przykre i mocno ją raniło.
Kiedy poskarżyła mu się na którejś z potajemnych schadzek, chłopak jedynie się zirytował i w bardzo niemiły sposób dał jej do zrozumienia, że jeżeli nie odpowiada jej jego towarzystwo to droga wolna. Obydwoje unieśli się honorem i chociaż tak naprawdę bardzo im na sobie zależało rozstali się z niewybrednymi epitetami w kłótni. Hermiona na obchodne usłyszała, że jest głupią i niewartą zachodu szlamą. Te słowa zabolały ją bardziej, niż chciała się do tego przyznać, nawet przed samą sobą.
Od tamtej pory unikali się i traktowali się z chłodną rezerwą. Nawet po dwóch latach wytężonej nauki, która zaprowadziła ją do tytułu aurora i po trzech latach pracy w Departamencie do Zwalczania Przestępczości w Świecie Magicznym, Hermiona czuła tępy ból, gdy patrzyła na jedynego mężczyznę, którego mogła naprawdę pokochać bo oczywiście, jak na złość, Malfoy także pracował w Ministerstwie.
Draco nie miał pojęcia, jak bardzo ją zranił, a Hermiona nie wiedziała, że on tęskni za nią każdego dnia i za każdym razem, gdy na nią patrzy, czuje się winny z powodu ostrych słów, które jej powiedział w dniu rozstania.
Stosunki między nimi należałoby nazwać brakiem jakichkolwiek stosunków międzyludzkich.
Nie rozmawiali ze sobą, chyba, że była taka konieczność, notorycznie się unikali i ignorowali. Byli dla siebie jak powietrze.

Hermiona westchnęła i spojrzała na zegarek. Znowu została prawie do 21. Była jedną z niewielu osób, które tak harowały, jeżeli nie jedyną. Młoda kobieta zamknęła specjalnym zaklęciem drzwi i ruszyła do windy. Chyba znowu była ostatnią wychodząca do domu osobą. Nie miała pojęcia, że jest w Ministerstwie jeszcze ktoś, kto do domu wybierze się dopiero za ponad godzinę.

***

Draco Malfoy był podręcznikowym przykładem pracoholika. Odkąd skończył Hogwart w jego życiu liczyła się tylko praca, na nic innego nie miał miejsca. Nie chciał po prostu tego miejsca znaleźć. Dzięki godzinom spędzonym w biurze nie myślał. To znaczy nie myślał tak intensywnie o błędach popełnionych w przeszłości. A było ich nie mało. Swego czasu za największy błąd uważał samo pojawienie się na świecie, choć na dobrą sprawę to mógł być błąd jego rodziców. Swe narodziny uważał zbędne dla reszty ludzkości. Z wiekiem czasu się to zmieniło, po prostu, dlatego, że zaczął popełniać znacznie większe i poważniejsze wykroczenia. Dwa z nich w szczególności zaważyły na jego życiu i postępowaniu wobec innych.
Pierwszym był niezbyt gustowny czarny tatuaż czaszki na lewym ramieniu, który dla młodego Malfoya był po pierwsze piętnem, a po drugie znakiem szczeniackiej głupoty.
Kiedyś przynależność do elitarnej grupy śmierciożerców była dla niego czymś najważniejszym. Tylko to liczyło się w jego życiu, tylko to miało sens. Zabijanie i tortury były dla niego dobrą rozrywką, bo w końcu był przecież wychowywany w kulcie śmierci wiec, czego można się było po nim spodziewać... Czego on sam mógł się po sobie spodziewać.
No cóż na pewno nie tego, że o godzinie dwudziestej drugiej będzie pisał tajny raport dla człowieka, którym przesz większość swego dotychczasowego życia pogardzał, którego uważał za starego durnia z dużymi odchyleniami na punkcie cytrynowych dropsów.
I na pewno nie tego, że będzie tęsknił za kobietą, szczególnie za tą właśnie kobietą. Istotą, niższego gatunku, gatunku, który jego ojciec i podobni mu ludzie starali się wytępić, przez większość swego życia. Za Hermioną Granger. Ale tak właśnie było. Właśnie z powodu tej tęsknoty zagrzebywał się w pracy, byle tylko nie myśleć, nie zastanawiać się, co by było gdyby...

Przecież przeszłości nie można zmienić, nikt nie ma na nią żadnego wpływu, a za poniesione błędy należy odpokutować, nawet, jeśli kara miałoby być życie w samotności.
Praca stała się dla niego wyzwoleniem, swoistym ratunkiem od natłoku wspomnień, które nachodziły go w najbardziej nieodpowiednich momentach. Ale nawet tu, w swym biurze nie był do końca wolny. Miał świadomość, że ona jest w tym samym budynku, wystarczyło zjechać windą trzy piętra niżej by ją zobaczyć...

'Życie jest do dupy.'- pomyślał filozoficznie Dracon pisząc kolejny raport dla starego. Na całe szczęście większość osób w Ministerstwie dalej odczuwało strach i pewnego rodzaju respekt przed nazwiskiem Malfoy, a Draco potrafił to odpowiednio wykorzystać, zapewniając sobie stały dostęp do różnych ważnych akt. I właśnie tego wieczora postanowił to wykorzystać. Zresztą i tak nie mógł wyjść z budynku, czekało go jeszcze bardzo miłe spotkanie z Alastorem Moodym, naczelnym świrem Anglii.
Obaj panowie odczuwali do siebie zwykłą ludzką nienawiść i gdy tylko mogli obdarzali się niewybrednymi epitetami, a nawet grozili sobie i rzucali na siebie trudne do odczarowania klątwy.
W czasie ostatniej konfrontacji, jeśli tak można nazwać kłótnie, w czasie której rozdzielało ich pięciu dobrze wyszkolonych Aurorów i w której Draco publicznie obiecał, że następnym razem zabije tego starego dziada. Ciekawy był, o czym ten świrus chce z nim rozmawiać. Pewnie po raz kolejny będzie mu prawić morały. I "ukulturalniać".
Jego! Dracona Malfoya, potomka jednego z najstarszych i najszlachetniejszych rodów! Poczuł, że się zapędził, bo przynajmniej jego ojca na pewno nie można było nazwać godnym szacunku.

Mężczyzna prychnął pod nosem z niezadowoleniem, a na jego twarzy malowało się wyraźne niezadowolenie. Rzucił okiem na zegarek i pokręcił głową z niesmakiem. Moody był już spóźniony o dobre pół godziny, a Draco po prostu nie znosił ludzi niepunktualnych.
Złożył staranie kartki raportu i rzucił na nie zaklęcie zabezpieczające przed niepowołanymi oczami. Założył czarny, skórzany płaszcz, gdyż nocne, wrześniowe powietrze było już dosyć chłodne. Wziął teczkę do ręki i podszedł do drzwi. Odwrócił się i rzucił ostatnie, kontrolne spojrzenie na pomieszczenie. Za każdym razem, gdy wychodził sprawdzał dokładnie, czy niczego nie zostawił na wierzchu. W szczególności tajnych materiałów, bo gdyby wpadły w niepowołane ręce to z pewnością mógłby się pożegnać z życiem. A nie śpieszyło mu się do tego. Zgasił światło jednym machnięciem różdżki i opuścił gabinet, blokując za sobą drzwi dodatkowym zaklęciem. Zawsze to robił. Współpracownicy nazywali to jego małą obsesją lub paranoją, ale on wiedział swoje - wolał być ostrożny. Nawet za bardzo niż niewystarczająco. Szedł ciemnymi korytarzami, ale nie potrzebował światła, gdyż znał drogę na pamięć. Przemierzał ją każdego dnia kila razy dziennie. Mógłby już nawet chodzić z zamkniętymi oczami. Ministerstwo było zupełnie puste.
'Cholera, dawno nie zdarzyło mi się wyjść tak późno - zaklął cicho pod nosem i ponownie spojrzał na zegarek.* Nie było się czemu dziwić - dochodziła już dwudziesta trzecia, a nikt oprócz niego nie upadł jeszcze na głowę do takiego stopnia, by siedzieć pół nocy w pracy.
Wyszedł przed budynek i głęboko odetchnął wilgotnym, chłodnym powietrzem. Obok rozległo się ciche pyknięcie.
- Witaj, Albusie - powiedział cicho Draco, nie otwierając nawet oczu.
- Witaj Draco. Masz?
- Tak. To, o co prosiłeś - mruknął podając staruszkowi gruby plik kartek.
- Dziękuję. Za tydzień. To samo miejsce, ta sama pora. Miłej nocy - trzask oznajmił odejście Dumbledore'a.
Draco poszedł w jego śladu i aportował się do Snake's Place. Marzył tylko o tym, by zakopać się w miękkiej kołdrze, na swoim wygodnym łóżku.

***

Hermiona wróciła późno. Musiała uporządkować papiery dla swojego następcy i zrobić zakupy do domu. Otworzyła drzwi i weszła do środka. Rzuciła torby na kuchenny blat. Zobaczyła fioletową kartkę przyczepioną do lodówki i już wiedziała, co to oznacza.
"Nie czekaj na mnie.
T."

Tak, Tonks miała dobrze. Remus zapewne zabrał ją na kolejną wymyślną, całonocną randkę. Orzechowooka pomasowała bolące mięśnie karku niedbałym ruchem. Była strasznie zmęczona. Przez kilka ostatnich miesięcy pracowała bez wytchnienia nad ciężką, zawikłaną sprawą. Jednak było warto - od kilku dni mogła spoczywać na laurach i pławić się w blasku chwały. Dostała awans, podwyżkę i czekała na przydział nowego, jeszcze poważniejszego zlecenia. No i zaczęła dostrzegać szacunek w oczach współpracowników. Dostrzegała w nich podziw, a z ust znikły im ironiczne uśmieszki. Nie zniknął tylko jeden, ale Hermi nie chciała go widzieć i nie chciała o nim myśleć. Nie mogła.
Niestety, sukcesy odnosiła jedynie w pracy. W innych dziedzinach życia nie udawało jej się kompletnie nic. Krąg jej znajomych był bardzo wąski, ale Hermiona wychodziła z założenia, że lepiej jest mieć kilku zaufanych przyjaciół, niż mnóstwo znajomych. Jej jedyną przyjaciółką była Tonks. Oczywiście, Harry i Ron nadal byli jej bardzo bliscy, ale to już nie było to samo, co kiedyś. Odkąd ukończyli Hogwart ich ścieżki się rozeszły, a oni sami raczej nie mieli, o czym rozmawiać. Cała trójka zmieniła się radykalnie.

U Nymphadory wynajmowała mieszkanie, a dokładniej całe piętro w ogromnym domu na obrzeżach Londynu. Z Tonks mieszkało jej się świetnie. Ich "wspólne" życie przebiegało spokojnie i bezkonfliktowo. Hermi skrycie zazdrościła koleżance partnera, ale nigdy by się do tego otwarcie nie przyznała. Ona sama raczej nie miała szczęścia w miłości. Ciężko jej było ocenić swoje życie uczuciowe, bo po prostu go nie miała. Zero randek, spotkań towarzyskich czy nawet, chociaż propozycji. Przechodząc przez hol zerknęła w lustro. Wiedziała, czemu taki jest stan rzeczy - nie żeby była brzydka - co to, to nie, ale nie robiła też nic, żeby swoją urodę w jakikolwiek sposób podkreślić. Nie miała na to ani czasu, ani chęci. Szopa włosów sterczała na wszystkie strony, nigdy nie miała na sobie ani grama makijażu, a workowate ciuchy znacznie pogrubiały jej, idealną niemalże w rzeczywistości, sylwetkę. Tonks zawsze namawiała Hermionę na pójście do fryzjera, zakup kosmetyków i dopasowanych ubrań, ale zawsze udawało jej się jakoś zbyć nadgorliwą przyjaciółkę. Nie czuła takiej potrzeby. Jedyny mężczyzna, którego chciałby mieć był poza kręgiem jej możliwości. On nie był dla niej. Nie wykorzystali swojej szansy.
Myśli dziewczyny znów powróciły do Dracona. Puściła wodę do dużej, narożnej wanny i nalała kokosowego płynu do kąpieli, ale nawet szum wody nie był w stanie zagłuszyć jej myśli.
Zacisnęła powieki i pozwoliła swojemu ciału na relaksacyjne odprężenie.
Znowu, znowu miała dzisiaj ten cholerny sen erotyczny z Draconem w roli głównej i cały dzień ponownie miała zmarnowany. Gdy go zobaczyła w pobliżu swojego gabinetu, omal nie wypuściła z rąk akt sprawą, którą prowadziła pod okiem doświadczonego specjalisty, Aarona Splinwooda, który był jednym jej przełożonym. Oczywiście nie udało się jej pokazowo nie zarumienić, co zostało skwitowane pogardliwym uśmieszkiem Malfoya.
Gdyby tylko Hermiona wiedziała ile wewnętrznego bólu kosztują go takie pełne pogardy półuśmiechy posyłane w jej stronę, pewnie cierpiałaby dużo mniej.

Zanurzyła całą twarz w wodzie, modląc się, żeby z znowu nie poniżać się przed samą sobą i nie onanizować się z myślą o tym blondwłosym, okrutnym i zimnym mężczyźnie.
'On nie jest ciebie wart' - powtórzyła sobie po raz milionowy w duchu, nakładając szampon na gęste, kasztanowo-rude włosy. Oczywiście takie deklaracje niewiele pomagały, o ile nawet nie przeszkadzały w zapomnieniu o czymś, co ich mogłoby łączyć, gdyby tego nie zniszczyli w zarodku.

Kąpiel zajęła jej jak zwykle nieco za dużo czasu.
'Znowu się nie wyśpię' - pomyślała z irytacją, wycierając swoje smukłe ciało ręcznikiem. Była bardzo ładnie zbudowana, ale udawało się jej zakryć swoje kobiece kształty szerokimi, niedopasowanymi ciuchami.

***

Chociaż Ministerstwo rozkręcało się dopiero o dziesiątej rano, Hermiona jak zwykle zjawiła się w swoim miejscu pracy o godzinie dziewiątej. Taka już była. Wolała być na bieżąco ze wszystkimi sprawami, poza tym myśli o pracy zagłuszały nieco myśli o Draconie Malfoyu, którego starała się unikać jak ognia.
Siadła przy biurku z parującym kubkiem kawy i zarumieniła się na wspomnienie upokarzającego faktu, że znowu zaspakajała się sama z myślą o tym chłodnym blondynie, który - była o tym święcie przekonana - nie tylko traktował ją z góry, ale także nią pogardzał.

Była tak zafrasowana własnymi myślami, że nie zauważyła jednego istotnego faktu. W Ministerstwie nie było cicho, ale zewsząd dobiegały ją głosy i wyczuć się dało w powietrzu jakieś nerwowe napięcie. Hermiona spostrzegła to dopiero, gdy upiła kilka łyków kawy, a do gabinetu, szybkim i sprężystym krokiem, wszedł jej przełożony i mentor w jednej osobie - Aaron.
Wysoki i postawny mężczyzna w średnim wieku zawsze pojawiał się w pracy punktualnie o dziesiątej, ani minuty wcześniej, ani później.
Kiedy dziewczyna spojrzała na zegar wiszący w gabinecie ze zdziwieniem zauważyła, że tym razem była to dziewiąta trzydzieści.
Splinwood przeczesał nerwowo dłonią, swoje lekko szpakowate włosy i popatrzył na współpracownicę takim wzrokiem, który wzbudził w niej automatycznie podejrzenie i niepokój. Miała rację.
- Szykuj się na swój debiut, Granger. Dziś Twój Wielki Dzień. Będziesz prowadziła sprawę o morderstwo- powiedział bez ogródek. - Alastor Moody został otruty wczoraj wieczorem.
Kubek, który Hermiona trzymała w ręku, upadł z brzękiem na posadzkę...
- Słucham?
- Tak, niestety. Alastor nie żyje.



Podejrzany numer jeden

Życie upokarza cię jak hazard swoją grą
Uczysz się każdego dnia przyswajać zło
[Bajm, Dziesięć przykazań]


Kobieta stała w bezruchu, nie mogąc wykrztusić ani słowa. Wpatrywała się w swojego przełożonego szeroko otwartymi oczami i bezgłośnie poruszała ustami. Otrząsnęła się po chwili, lecz w jej głowie i tak było zbyt wiele myśli, których nie mogła okiełznać. Usiadła na pobliskim krześle i próbowała przywrócić swój umysł do stanu używalności.
Splinwood zamachał dłonią przed jej twarzą.
- No, Granger?
- Ekhm.
Tak, tak. Rozumiem. Zaraz zacznę przeglądać papiery.
Spojrzał na nią pytająco.
- Moja droga nie ma żadnych papierów. Zaczynasz od zera. Miłej pracy - uśmiechnął się w przelocie i pognał do swojego biura.
Hermiona siedziała na krześle i zastanawiała się, co robić. Musiała poukładać sobie te wszystkie informacje. Wie tylko, że Alastor Moody został zamordowany. Więc? A, tak. Trzeba zarządzić analizę toksyn w organizmie... I szczegółową sekcję zwłok... A więc do roboty!

* * *

Przelotne spojrzenie na zegar podało informację, że dochodzi północ. Pomieszczenie spowite było w mroku, a przez okno zaglądał jasny, okrągły księżyc, nieco rozświetlający biuro. Gdyby tylko coś mogłoby tak rozjaśnić umysł siedzącej w nim kobiety i pomogło w rozwiązaniu zagadki. Ale nie było takiej możliwości. Do rozwiązania tajemnicy była jeszcze daleko, a nikt nie mógł jej w tym pomóc.
Hermiona Granger wpatrywała się w ścianę naprzeciwko tępym wzrokiem. Od trzech godzin nie ruszyła się z pozycji siedzącej. Gdy przyszła do biura, po wieczornej kawie w kawiarni obok wyjścia z ministerstwa, jej szare komórki były jeszcze w miarę zdolne do pracy. Teraz na pewno nie były. Obrzuciła ponurym spojrzeniem piętrzący się przed nią plik białych kartek. Ilość niestety nie równała się z jakością zawartości - nie mówiły jej one zupełnie nic. No może poza kilkoma drobnymi, nie prowadzącymi na żaden trop szczegółami. Ową, nic nie znaczącą, zawartość znała już niemalże na pamięć.
Dzień był pracowity, nawet bardzo pracowity. Zaczęła od sekcji zwłok i analizy toksyn. Wykazały one, że Moody został otruty. Dla Hermiony było to wielkim zdziwieniem. Jak ktokolwiek mógł otruć Alastora, skoro pił on zawsze ze swojej piersiówki? Nie mogła znaleźć wytłumaczenia. Jedynym pomysłem była możliwość, że zrobił to ktoś z bliskich znajomych - wręcz przyjaciół. Jednakże ta teza wydała jej się tak bardzo odległa i nieprawdopodobna, że odrzuciła ją od razu. Owszem - przesłuchała Dumbledore'a, lecz nie miał on kontaktu z Alastorem od dobrych kilku dni, był więc poza podejrzeniami. Zresztą był tak skrajnie przygnębiony, że nie miała serca bezwzględnie go wypytywać. Gdy weszła do jego gabinetu rzuciło jej się w oczy, że Albus strasznie się postarzał. Może był to wpływ smutku, wyzierającego się z jego łagodnych oczu, a może przybycia kilku nowych zmarszczek na czole? Nie wiedziała. Po prostu miała nieodparte wrażenie, że bije od niego żal i rozpacz. Wiedziała, że jest on zbyt dobrym człowiekiem, by mieć jakiekolwiek powiązania ze śmiercią swojego przyjaciela. Dostarczył on jedynie informacji, że dom przy Grimmauld Place był w tych dniach pod opieką Rona. Ale przesłuchiwanie swojego eks-przyjaciela zostawiła sobie na następny dzień.
Zastanowiła się chwilę. Nie powinna nazywać Rona „byłym przyjacielem”. W końcu ich drogi po prostu się rozeszły. Nie było żadnej kłótni, ani sprzeczki. Gdy skończyli Hogwart nic ich już nie łączyło. Tak samo sprawa miała miejsce z Harrym. Niestety... Żałowała takiego obrotu sprawy, gdyż - jakby nie patrzeć - byli oni jej towarzyszami przez siedem lat.
Byłoby może coś między Ronem a nią... Ron próbował ją poderwać, ale Hermiona za żadne skarby świata nie chciała się z nim umówić. Chyba czuł do niej uraz z tego powodu i to oddalało ich od siebie jeszcze bardziej
Kobieta pomasowała dłońmi bolącą szyję i wstała z biurowego fotela. Nie miała siły już nawet myśleć. Jedynym odpowiednim wyjściem było udanie się na zasłużony spoczynek. Następny dzień zapowiadał się równie pracowicie.
Popatrzyła na zegar ścienny. Była dziesiąta. Jak na Hermionę nie był to wybitny rekord, jutro będzie miała dużo więcej pracy, więc musiała się chociaż trochę wyspać. Wstając skrzywiła się z bólu, bo złapał ją skurcz w lewej łydce od zbyt długiego siedzenia w tej samej pozycji. Z cichym `ała' rozmasowała bolesne miejsce.

***

Draco zamknął teczkę z dokumentami i wbił w nią zmęczony wzrok. Czuł się dziwnie. Zawsze życzył temu staremu, ześwirowanemu na punkcie bezpieczeństwa wariatowi z magicznym okiem śmierci. A teraz, gdy Moody nie żył czuł niepokój.
`Jak mógł zostać, do cholery ciężkiej, otruty skoro pił z własnej manierki?' - pomyślał po raz nie wiadomo który Malfoy i pokręcił z niedowierzaniem głową.
`Jedynie od Albusa by coś wziął, ale Dumbledore nigdy by nikogo nie otruł, a już na pewno nie człowieka, który jest mu potrzebny w Zakonie.'
Młody mężczyzna doskonale o tym wiedział. Przecież sam nieraz proponował staremu wyrzucenie `ześwirowanego pierdziela' z tej szacownej instytucji, sugerując, że więcej przez niego kłopotów niż pożytku i zawsze Dumbledore odpowiadał, że nie ma tak doskonale wyszkolonego aurora i z takim doświadczeniem w walce ze złem, jak Alastor.
Draco westchnął, po raz kolejny, i podrapał się po głowie. Coś mu tu bardzo nie pasowało. Można by rzec, że śmierdziało nawet na odległość.
Zdawał sobie sprawę z tego, że na pewno znalazł się w gronie podejrzanych, niejako automatycznie. W końcu nie raz życzył mu publicznie śmierci. Nie obawiał się jednak postawienia w stan oskarżenia. Moody musiałby być ostatnim matołem, żeby coś od niego przyjąć. Nie ufał Malfoyowi za grosz, chociaż Albus obdarzył młodego arystokratę bezgranicznym zaufaniem. I miał rację, bo Draco z narażeniem życia opracowywał w trakcie pracy w Ministerstwie ściśle tajne raporty dla Albusa dotyczące sił Ciemnej Strony, planowanych działań i ataków, etc... Od ponad roku nie zawiódł starego czarodzieja i nie zamierzał go zawieść. Właśnie ta nieufność Moody'ego i jego niewybredne epitety pod adresem młodego arystokraty budziły największą nienawiść i ból w sercu Dracona. Kto chciałby publicznie usłyszeć, że jest marną podróbką prawdziwego czarodzieja, że nie osiągnąłby nic bez forsy starego, i że nie nadaje się do absolutnie niczego, co najwyżej na marnego sługę Voldemorta? To bolało, zwłaszcza, że Draco był pracowity i to co osiągnął, osiągnął dzięki własnym staraniom. Duma mu nie pozwoliła korzystać z koligacji swojego rodziciela, chociaż nie mógł o nich zapomnieć i czasem z nich korzystał; gdy było to konieczne. Ale wszystko, co miał zawdzięczał sobie: dobrą pracę, wysokie zarobki, opinię sumiennego pracownika i to że sprawdzał się znakomicie jako zaufany człowiek Dumbledore'a, nikomu poza Albusem nieznany.
Malfoy uśmiechnął się do siebie łagodnie. Stary mężczyzna z uporem maniaka odmawiał przejścia na emeryturę i nadal piastował stanowisko dyrektora Hogwartu. Ale czy istniał obecnie ktoś lepszy na jego stanowisko? Pozostawał jeszcze Mistrz Eliksirów, ale on miał przed sobą o wiele więcej życia niż Dumbledore, no i stara dobra McGonagall, która miała chyba, w razie czego, największe szanse. Ale, jak na razie, Albus był świetnym dyrektorem szkoły.
Draco przeciągnął się w fotelu. Następnego dnia szykował się istny kocioł w Ministerstwie Magii. Do uszu Malfoya doszło, że ma być przesłuchiwany Ronald Weasley - i to w pierwszej kolejności - co bardzo go zdziwiło, bo chyba właśnie on powinien być przesłuchany jako pierwszy, skoro tyle razy życzył śmierci Alastorowi. Nie rozumiał posunięcia Hermiony Granger. Widocznie miała swoje sposoby myślenia analitycznego, a ponieważ nie była głupia, taki krok musiał mieć sens, nawet, gdy się go nie dostrzegało na pierwszy rzut oka. Poczuł niemiły ucisk w sercu na myśl o niej i odgonił obraz dziewczyny ze swojego umysłu.
Uśmiechnął się krzywo myśląc o Weasleyu. Ronald stawał się coraz bardziej podobny do swojego starszego brata Percivala. Obydwaj pracowali w ministerstwie i obydwaj zatruwali mu życie swoją pyszałkowatością i głupimi odzywkami, zwłaszcza Ron. I chociaż Percy miał dużo bardziej irytujący sposób bycia, to właśnie jego młodszy brat działał Draconowi bardziej na nerwy. Sam nie wiedział dlaczego i usilnie próbował sobie wmówić, że przyczyną nie jest absolutnie i broń Boże to, że Ron bezskutecznie próbuje poderwać Hermionę od... chyba od zawsze, a on jest po prostu zazdrosny. Nie ważne, że notorycznie dawała rudowłosemu kosza.
`Nie zdziwiłbym się gdyby ten rudy kretyn go zabił' - pomyślał. Jakoś nie mógł zaufać Ronaldowi W. i to na żadnej płaszczyźnie.

Wstał, schował teczki na miejsca - tę, w której spoczywał materiał na raport dla Albusa zabezpieczył dodatkowymi zaklęciami ochronnymi i zaklęciem maskującym - i ruszył do drzwi. Wszedł do windy, która przyjechała jak na zamówienie i pozwolił sobie na głośne ziewnięcie. Ku jego zdziwieniu, winda nie ruszyła w górę, ale zjechała trzy piętra niżej. Drzwi się otworzyły i Draco zamarł.
I nie tylko on. Hermiona wpatrywała się w niego niemal ze strachem.
- No i co tak stoisz? - warknął. Znowu nie potrafił się zachować inaczej. Wiedział, że to swego rodzaju system obronny, ale i tak poczuł gdzieś w środku nieokreślony ból. Hermiona nic nie wiedziała o tym bólu, widziała jedynie drwiące spojrzenie i pogardliwy uśmiech na jego twarzy. Zazwyczaj nie odzywał się w ogóle, ale czasami, tak jak teraz, sprawiał jej po prostu przykrość.
`Tylko nie to' - przemknęło jej przez myśl.
- Właź, bo ruszę bez ciebie i będziesz czekać na następną - dodał jadowitym szeptem i zniecierpliwionym gestem poprawił przewieszony przez lewe ramię płaszcz.
Weszła powoli ze spuszczonym wzrokiem i stanęła w najdalszym koncie windy. Draco widząc zmieszanie, w gruncie rzeczy pewnej siebie, dziewczyny miał ochotę urwać sam sobie głowę, ale stało się... znowu zachował się jak cham. I dobrze. Tak jest lepiej. Inaczej przyszłoby mu zwariować. Wolał się nie zastanawiać, dlaczego przy nim Hermiona traci niemal całą pewność siebie i nie chciał żeby go to obchodziło. Pozostał chyba jedyną osobą, która okazywała jej brak jakiegokolwiek szacunku i pogardę.
`Ale ze mnie sukinsyn' - pomyślał nie patrząc nawet w jej stronę. Ona też na niego nie patrzyła. Gdy winda się zatrzymała ruszyli każde w swoja stronę.

***

Hermiona przybyła następnego dnia do pracy godzinę przed czasem. Była zmęczona, niewyspana, zła i smutna. Ogólnie jej humor podobny był do angielskiej pogody. Przez pół nocy nie mogła zasnąć gdyż cały czas myślała nad swą pierwszą sprawą i nad tym, że ktoś zabił człowieka, którego znała osobiście i bardzo lubiła, a gdy już zasnęła śnił jej się Draco Malfoy. I bynajmniej sny te nie należały do przyjemnych. Do tej pory były to sny erotyczne, po których budziła się rozpalona, ale tej nocy musiał być to koszmar i to ten najgorszego gatunku. Prawdę powiedziawszy to roczny pobyt w Azkabanie byłby przyjemniejszy niż to, o czym śniła w nocy.

Kiedy tylko znalazła się w pracy, została zaatakowana przez chmarę sów. Prasa jakimś cudem dowiedziała się, kto prowadzi sprawę śmierci starego Aurora i teraz wszyscy chcieli przeprowadzić z nią wywiad, dowiedzieć się czegoś na temat tajnego śledztwa. Hieny.
To nie było zdecydowanie to, co przysłowiowe tygryski lubią najbardziej. Nie Malfoy wyzywający cię we śnie od najgorszych i nie stado sów z bezczelnym dopytywaniem się o postępy w śledztwie i o podejrzanych.
'Paranoja' - pomyślała ze złością i niemal z płaczem, zgarniając kolejny stos listów i ciskając go w kominek.
Kiedy do biura przybył Aaron, zobaczył Hermionę zawaloną stosem papierów - wyników analiz i oczywiście sów od dziennikarzy.
- Oj, biedna ty jesteś, chodź ze mną. Przeprowadzasz się od dzisiaj powoli do swojego prywatnego gabinetu - uśmiechnął się do niej. - I daj sobie czasem trochę luzu dziewczyno przepracowujesz się.
- Będę miała swój własny, oddzielny gabinet?!
- Oczywiście - jesteś teraz samodzielna i sama prowadzisz tą sprawę, mogę ci jedynie troszkę pomóc, jeżeli się do mnie o taką pomoc zwrócisz, ale ty Herm wszystko chcesz zrobić zawsze sama... Tak nie wolno, zamęczysz się... - dodał z troską.
- Tak mi łatwiej żyć - wymruczała pod nosem.
- Słucham?
- Nie, nic, myślałam na głos i dziękuję, że zadeklarował pan pomoc, jak będę potrzebowała fachowej porady to oczywiście zasięgnę jej u pana - uśmiechnął się smutno i wzięła z biurka najpotrzebniejsze papiery.
- Dobra, chodź, pokażę ci twoje miejsce pracy. Spodoba ci się, jest dostosowane do przeprowadzania przesłuchań...

Gabinet znajdował się na końcu korytarza i był wręcz ogromny. W rogu stało biurko - większe niż miała dotychczas - z bardzo wygodnym krzesłem. Pokój był urządzony w zieleni, czerni i bieli, i oczywiście skojarzył się Hermionie ze Slytherinem, a Slytherin z ... Sam Wiesz Kim Drogi Czytelniku...
Na środku stał stół z trzema fotelami i mało wygodnym krzesłem naprzeciwko. Kobieta zrozumiała, że przesłuchujących może być najwyżej trzech.
'Cholera' - pomyślała mało optymistycznie.
- Najczęściej przesłuchiwać będziesz sama - powiedział jej przełożony, zupełnie jakby czytał w myślach panny Granger. - Ale jeżeli pojawi się ktoś taki jak główny podejrzany to wtedy będziesz miała towarzystwo moje i Greenwolda, przynajmniej od drugiego przesłuchania takiego delikwenta.
Hermiona skinęła głową. Nie miała pojęcia, że już po pierwszym jej "pacjencie" - Ronaldzie Weasleyu ujawni się ów główny podejrzany...

Kilka godzin później Hermiona wezwała na przesłuchane pierwsza w tym dniu osobę. Rona. Najmłodszy z męskich przedstawicieli ryżego rodu nie zmienił się prawie w ogóle od czasu szkoły. Dalej był bardzo wysoki, miał dużo piegów, był roztrzepany i... tajemniczy. Tak naprawdę Hermiona nie wiedziała, co myśleć o swoim dawnym przyjacielu. W latach szkolnych nieustannie nasuwały jej się dwa obrazy. Ron Weasley zawsze kojarzył jej się z Peterem Pettigrew. Sama nie wiedziała dlaczego, ale tych dwóch mężczyzn zlewało jej się w jeden obraz. Jak dla niej byli bardzo do siebie podobni.
Teraz, kiedy patrzyła na młodzieńca siedzącego po drugiej stronie biurka znowu o tym pomyślała. Ze złością odgoniła fatalne porównanie i zwróciła się do przesłuchiwanego.
- Ron, mam nadzieję, że nie masz nic ważnego w tym momencie, ale niestety muszę przesłuchać każdego, z kim spotkał się denat w tym feralnym dniu.
- Po pierwsze wolałbym żebyś nazywała mnie Ronaldem, od lat nikt już nie mów do mnie per Ron, a po drugie, jeśli już przesłuchujesz wszystkich, to czy nie lepiej był by zacząć od tchórzofretki? Wszyscy wiedzą, że ten złamany kutas z arystokratycznej rodziny życzył Alastorowi śmierci.
Kobieta skrzywiła się lekko i poczuła, że się rumieni. Ron stawał się niepokojąco podobny do Percivala Weasleya, który awansował na tyle, że ostatnio został członkiem rady nadzorczej Ministerstwa Magii. Percy jednak nie wyrażał się tak przy kobietach.
Ron natomiast nie zamierzał uszanować Hermiony. Nie chciała się z nim spotykać, więc traktował ją raczej mało przyjemnie. Panna Granger nie mogła jednak, ani nie zamierzała, tolerować niekulturalnego zachowania przesłuchiwanego.
- Pozwól, że to je będę zadawała pytania, a ty łaskawie... To znaczy, pan łaskawie raczy na nie odpowiedzieć... - Hermionie przypomniało się nagle, że powinna być chłodna i oficjalna, i ze zdziwieniem uświadomiła sobie, że wcale jej to nie przeszkadza. - I mam prośbę. Proszę nie używać wulgarnych zwrotów i mówić na temat. Dygresje są niewskazane.
Ron chorobliwie nienawidził Malfoya i gdyby mógł, przypisałby mu wszystkie możliwe klęski żywiołowe na świeci i każde inne zło. Wiedział o tym każdy, także sam zainteresowany.
- Tak jest, pani detektyw - sarkastycznie odrzekł rudowłosy mężczyzna, ale ona puściła to mimo uszu.
Hermiona położyła na stoliku pergamin i umoczyła gęsie pióro w atramencie.
Delikatnie stuknęła weń różdżką i pióro zawisło, w pełnym oczekiwania bezruchu, nad czystym papierem.
- W takim razie proszę mi powiedzieć, czy widział się pan z denatem feralnego dnia trzynastego października dwa tysiące trzeciego roku? - spytała oficjalnie panna Granger.
- Tak... Tobie nadal podoba się ten blond włosy kretyn, prawda? - Hermiona zacisnęła zęby. Tak bardzo żałowała, że zwierzyła się kiedyś Ronowi, tak bardzo...
- To jest przesłuchanie w sprawie morderstwa, panie Weasley - odrzekła zimno, chociaż się w niej gotowało. - Proszę odpowiadać na pytania i zachowywać się godnie.
Ronald wzruszył drwiąco ramionami, a jego usta zacisnęły się w wąską kreskę. Hermiona zdziwiona obserwowała jego postawę, której dotąd nie znała. Po raz kolejny uderzyło ją to, jak bardzo jej były przyjaciel upodabniał się do, znienawidzonego przez siebie, brata. Dziewczyna podejrzewała, że niewykluczone, iż on sam nie jest tego świadom.
- Czy spotkał się pan z denatem w dniu jego śmierci? - ponowiła pytanie.
- Tak - odrzekł znudzonym głosem
- O jakiej porze dnia widział się pan z Alastorem Moodym? - kontynuowała chłodno Hermiona.
- Około dziewiątej wieczorem - Ron założył nogę na nogę.
- Gdzie miało miejsce wasze spotkanie?
- Przy Grimmauld Place dwanaście, ale to chyba nie może znaleźć się w protokole przesłuchania? Adres należy do siedziby tajnego stowarzyszenia, o czym doskonale wiesz.
- To jest, jak pan sam raczył zauważyć, przesłuchanie, panie Weasley - odrzekła lodowato. - Prosiłabym, więc pana o przepisowe zachowanie w taki warunkach... Proszę o nie zwracanie się do mnie jak do koleżanki, ale jak do osoby na odpowiedzialnym stanowisku. Z szacunkiem, panie Weasley.
- Oczywiście - na twarzy Rona pojawił się chłodny, oficjalny i niemal pogardliwy uśmiech. - Tak więc, przecież doskonale zdaje sobie pani sprawę, - wycedził powoli każde słowo - że ten adres nie może pojawić się w protokole, który spisuje teraz pani zaczarowane pióro.
Pióro zamarło, a Hermiona westchnęła z irytacją.
- Panie Weasley. Nikt z niepowołanych osób nie wie, że jest to siedziba Zakonu. Jeżeli ktoś odwiedzi to miejsce, a nie sądzę, żeby była taka potrzeba, zobaczy jedynie stary, szacowny dom rodu Blacków, nie sądzi pan? Chyba, że chce pan chwalić się tym na prawo i lewo - pani detektyw wbiła pełen wymowy wzrok w Ronalda Weasleya.
Ron, ku swojej irytacji, zmieszał się lekko. Hermiona miała absolutną rację.
- Tak, zamierzam opowiadać - uśmiechnął się sardonicznie mężczyzna. - Zwłaszcza temu blond wypłoszowi, który marzy tylko o tym, aby uzyskać tajne wiadomości na temat działalności Dumbledore'a - ton głosu Rona był niemal jadowity. Przesłuchiwany, jak i sama Hermiona, nie miał pojęcia, że rzeczony `wypłosz' doskonale wie, co mieści się przy Grimmauld Place dwanaście i wie o wiele więcej na temat działania Albusa, niż on, panna Granger, czy nawet świętej pamięci Alastor Moody.
- Proszę się ograniczyć do odpowiedzi na moje pytania, panie Weasley - oznajmiła chłodno Hermiona. - O czym rozmawiał pan z Alastorem Moodym?
- O tym i tamtym - odpowiedział wykrętnie.
- Może jednak coś pan sobie przypomni? - naciskała.
- Rozmawialiśmy tylko chwilę. Moody się spieszył do Ministerstwa. Miał się spotkać z panem Malfoyem...
Hermiona spojrzała na Ronalda ze zdziwieniem. W głowie jej szumiało. Znowu Malfoy... Znowu ten przeklęty Draconem Malfoy...
- Z Draco Malfoyem? - upewniła się.
- Tak - potwierdził Ronald Weasley, po czym na jego ustach pojawił się szeroki, złośliwy uśmiech.
- Po tej krótkiej wymianie zdań rozeszliście się, tak? - spytała.
- Dokładnie.
- Gdzie następnie pan poszedł?
- Zostałem na Grimmuald Place . Czy to już wszystko? Mam umówione spotkanie.
Spojrzała na niego z obrzydzeniem. W tej chwili zastanawiała się jak mogła przyjaźnić się z tym człowiekiem przez tyle lat.
`Raczej powierzchownie przyjaźnić' - poprawiła się w myśli. - `Zero kultury, za to multum chamstwa i pychy. Idiota.'
- Tak, panie Weasley, to już wszystko. Może pan iść. W przyszłym tygodniu zostanie pan prawdopodobnie wezwany ponownie.
Wstał i wyszedł, nie mówiąc nawet „do widzenia”.
`Hmm, Draco Malfoy' - pomyślała.
`Nigdy się od niego nie uwolnię. Dlaczego akurat on awansował na głównego podejrzanego? Dlaczego ON?!' - poczuła silny niepokój i ucisk w żołądku, na myśl, że będzie musiała spędzić czas sam na sam z Malfoyem w jej nowym gabinecie.
Najbardziej bolało ją to, że jak zwykle mężczyzna okaże jej lekceważenie i pogardę, ale tym razem wiedziała, że musi zachować zimną krew, co wydawało się jej rzeczą prawie niemożliwą.



Przesłuchania i domysły

Myślisz, że szczęście zna niejeden ból, niejedną twarz
Że kiedy rani cię, to po to, abyś wiedział, że
Dziesięć przykazań to szczyt twych marzeń, granica sił
Więcej nie potrafi zdobyć już nikt
[Bajm, Dziesięć przykazań]


Był późny wieczór. Draco Malfoy wrócił właśnie do domu po męczącym dniu pracy. Całe ministerstwo aż huczało od plotek na temat śmierci Alastora Moody'ego. Nierzadko były one tak absurdalne, że Draco się zastanawiał, kto wymyśla takie głupoty. W związku z całym zamieszaniem wyszedł z biura najwcześniej jak się dało. Papierkową robotę odwalił w pobliskiej zacisznej kawiarni, a spotkania z ludźmi również miał umówione w miejscach publicznych. Mimo tego, że w pracy spędził zaledwie dwie godziny to i tak wrócił późno, a w dodatku dosłownie ledwo trzymał się na nogach.
Gdy wszedł do domu czekał na niego stos poczty, ale nie miał siły by ją przyglądać. Rzucił koperty na stolik w salonie i poszedł zaparzyć herbatę. Gdy z powrotem wrócił do salonu i usiadł na miękkim fotelu, wzdychając z zadowoleniem, jego spojrzenie przyciągnęła jedna z kopert leżących na stoliku. Koperta z pieczątką Ministerstwa Magii.
`Dziwne' - pomyślał.
Nigdy nie zostawiano mu służbowej poczty w domu - zawsze znajdował ją następnego dnia na swoim biurku.
Przeciągnął się na fotelu i sięgnął po kopertę. Rozerwał ją i przebiegł pobieżnie treść listu, aby sprawdzić czy jest on na tyle ważny by zaprzątać sobie nim głowę mimo późnej pory i ogarniającego go zmęczenia, czy też odłożyć na następny dzień. Można posunąć się do stwierdzenia, że to co przeczytał dosłownie go sparaliżowało.

Szanowny Panie Malfoy,
Uprzejmie informuję, że przesłuchanie pana osoby w związku z zabójstwem pana Alastora Moody'ego odbędzie się nazajutrz o godzinie dziesiątej w gabinecie numer osiem na drugim piętrze.
Z poważaniem,
Hermiona Granger

Patrzył osłupiały, nie tyle na treść listu, co na podpis znajdujący się pod nim. Oczywiście, zaniepokoiło go to, że będą go przesłuchiwać, mimo że się tego spodziewał. Nie wiedział jednak, że tą sprawą zajmuje się ona. Tak, nikt inny. Właśnie ona.
Odłożył list z powrotem na przeszklony stolik i zamknął oczy.
Nie martwił się już o to, że nie będzie mógł zasnąć. Myślał tylko o tym, że już za kilka godzin będzie siedział jakieś półtora metra od niej. Będzie zmuszony na nią patrzeć, rozmawiać z nią, a raczej odpowiadać na stawiane przez nią pytania i zarzuty. Będzie niemalże widział piegi na jej nosie, będzie czuć jej zapach...
Miał takie niejasne wrażenie, że następny dzień będzie wyjątkowo męczący.

***

Hermiona spokojnie piła drugą kawę. Drugą, bo rano jedna nie była w stanie postawić jej na nogi. Miała za sobą pół nieprzespanej nocy. Dręczyły ją koszmarne sny z Draco Malfoyem w roli głównej. Gdy wstała wyobrażała sobie najgorsze rzeczy: że potraktuje ją lekceważąco jak jakąś głupiutką gąskę, że w ogóle nie przyjdzie na przesłuchanie, dając jej do zrozumienia, że ma ją za nic...
Teraz, gdy siedziała z parującym kubkiem w dłoni, takie myśli wydały się jej niedorzeczne. Owszem, Malfoy mógł ją potraktować niepoważnie i się nie stawić, ale wtedy zostałby wezwany na przesłuchanie dyscyplinarne, które odbywa się w obecności conajmniej trzech Aurorów, i na którym grubo musiałby się tłumaczyć ze swojego nieodpowiedzialnego zachowania. Dlatego była niemal pewna, że przyjdzie. Spóźni się, żeby pokazać, kto jest górą, ale przyjdzie...
Skrzywiła się nieznacznie. Będzie musiała z nim spędzić, sam na sam, pewną ilość czasu i wcale jej się to nie podobało, zwłaszcza, że wiedziała, iż młody, ambitny i pewny siebie arystokrata potraktuje ją protekcjonalnie.

Równo o dziesiątej omal nie przeżyła szoku. Draco Malfoy przyszedł punktualnie i kulturalnie się przywitał. Była tak zaskoczona, że przez chwilę nie wiedziała, co ma zrobić. Ale zaczęła odzyskiwać panowanie nad sobą w ciągu kilku sekund.
- Dzień dobry, proszę usiąść - powiedziała, starając się ze wszystkich sił, aby głos jej nie zadrżał.
Mężczyzna posłusznie spełnił jej prośbę i usiadł naprzeciwko, wbijając w nią spojrzenie pełne wyczekiwania i ciekawości.
- Chciałabym zadać panu kilka pytań w związku z przedwczesną i tragiczną śmiercią Alastora Moody'ego - oznajmiła cicho, przygotowując czysty pergamin i specjalne zaczarowane pióro do spisywania zeznań. - Nie będę ukrywać, że po wczorajszym przesłuchaniu pana Ronalda Weasleya, stał się pan podejrzanym. Oczywiście nikt pana nie oskarża, ale od dziś będzie pan pod ścisłą obserwacją aurorów Ministerstwa Magii - w miarę jak mówiła, uspokajała się wewnętrznie, zwłaszcza, że patrzyła wszędzie, tylko nie w oczy przesłuchiwanego. To był błąd z jej strony, ale nie miała siły, aby się przemóc. Nie wiedziała czy wytrzyma wzrok pełen wyższości i pogardy. Starała się ignorować fakt, że on cały czas uważnie się jej przygląda i skupiła się całkowicie na zadawaniu rzeczowych, zwięzłych pytań.
- Pan Ronald Weasley zeznał, że Alastor Moody miał się spotkać z panem w dniu swojej śmierci o godzinie dziesiątej wieczorem... Gdzie miało się odbyć to spotkanie? - podniosła na chwilę wzrok, ale zaraz go odwróciła. Sardoniczny uśmiech Malfoya był zbyt wymowny.
- Pan Ronald Weasley mógłby łaskawie zająć się sobą... Ale tak miałem się spotkać z Szalonookim w Ministerstwie Magii na piątym piętrze, tam gdzie pracuję - ku wielkiej uldze Hermiony, głos Dracona nie ociekał jadem i ironią.
- Czy doszło do tego spotkania? - spytała cicho, obserwując jak pióro skrobie po pergaminie zapisując pytania i odpowiedzi.
- Doskonale pani wie, że nie doszło,
panno Granger - podkreślił ironicznie ostatnie dwa słowa i obserwował, ze złośliwą satysfakcją, delikatny rumieniec na jej policzkach. - A nie doszło, bo jak każdy w Ministerstwie Magii wie, Alastor Moody odwalił kitę zmierzając na spotkanie ze mną...
- Prosiłabym o używanie języka na poziomie, panie Malfoy i ograniczenie się do odpowiedzi na moje pytania - Hermiona postarała się, aby jej głos brzmiał chłodno i nawet rzuciła Draconowi pełne dezaprobaty, śmiałe spojrzenie. Malfoy nie dał po sobie poznać, że zrobiło to na nim jakiekolwiek wrażenie, ale zdziwił się, że
pani detektyw potrafi być tak profesjonalna.
Kobieta wstała i podeszła do okna, obserwując magicznie wykreowaną słoneczną pogodę, roztaczającą swoje uroki nad równie iluzyjnym parkiem pełnym akacji. Cały czas czuła na sobie wzrok Dracona Malfoya i nie mogła się pozbyć wrażenia, że mężczyzna obserwuje ją z pełną pogardy wyższością.
Młody arystokrata rzeczywiście przyglądał się Hermionie. Nie patrzył na nią jednak z pogardą. Jego wzrok pełen był ciekawości i tęsknoty; kiedy jednak ona odważyła się spojrzeć na niego, wtedy przybierał chłodny, pełen wzgardy wyraz twarzy, albo bardzo zjadliwie się uśmiechał. Czuł do siebie niechęć za takie postępowanie, zwłaszcza, gdy widział w oczach kobiety tępy ból, który tak bardzo starała się ukryć. Nie potrafił jednak inaczej postępować.
- Czy wyszedł pan wcześniej z ministerstwa, aby spotkać się Alastorem Moodym? - zapytała po chwili milczenia.
Mogłaby przysiąc , że usłyszała zniecierpliwione prychnięcie.
- Oczywiście, że nie. Czekałem na niego w umówionym miejscu, a ponieważ spóźniał się ponad pół godziny, postanowiłem iść do domu i nie marnować czasu.
- Rozumiem. Czy ktoś jeszcze był w Ministerstwie Magii, gdy pan wychodził i czy ktoś może potwierdzić pana wyjście o tak późnej porze, panie Malfoy? - tym razem spojrzała na niego z zaciekawieniem. Wyglądał na lekko skonsternowanego. Jakoś wcześniej nie przyszło mu do głowy, że przecież wyszedł jako ostatni.
- Na piątym piętrze nie było nikogo już od siódmej, a kiedy wychodziłem z Ministerstwa Magii, wychodziłem jako ostatni. Więc nikt nie może potwierdzić, że siedziałem tu jak kołek prawie do jedenastej w nocy, panno Granger... Nawet pani wyszła wcześniej - nie mógł sobie darować przytyku do jej pracoholizmu. Uśmiechnął się ironicznie, gdy zobaczył, że znowu się rumieni. Hermiona jednak bardzo szybko doszła do siebie, a jej wzrok był niemal lodowaty, gdy ponownie spojrzała na przesłuchiwanego.
- To nie jest powód do radości, panie Malfoy - oznajmiła sucho. - Nikt nie może tego potwierdzić, co stawia pana w pierwszym rzędzie podejrzanych... Szczerze powiedziawszy, zajmuje pan nawet zaszczytne miejsce głównego podejrzanego. W ciągu doby otrzyma pan stosowne pismo ministerialne, dotyczące kolejnego przesłuchania i tego jak powinien pan zachowywać się w związku z zaistniałą sytuacją. Chyba nie muszę dodawać, że nie może pan opuścić granic kraju, prawda?
- Nie, nie musi pani, panno Granger. Wszystko jest dla mnie jasne jak słońce. Czy mogę już opuścić ten... uroczy gabinet?
- Nie mam więcej pytań. Może pan odejść, panie Malfoy - puściła mimo uszu sarkastyczny ton mężczyzny. - Dziękuje za przybycie i do widzenia.
- Do widzenia, panno Granger - odrzekł równie obojętnie jak ona i bardzo cicho opuścił nowe biuro Hermiony.

***

Kiedy tylko drzwi zamknęły się za Draconem Hermiona opadła na fotel i ukryła twarz w dłoniach. Cała się trzęsła. W najgorszych przypuszczeniach, nie sądziła, że zachowanie zimnego profesjonalizmu będzie ją aż tyle kosztowało. To było coś okropnego, prawdziwy koszmar.
Najchętniej rzuciłaby to wszystko Ponurakowi na budę, ale niestety obowiązek to obowiązek. Wiedziała, że jeszcze nie raz znajdzie się w podobnej sytuacji i nikt nie będzie mógł jej pomóc, nikt za nią nie upora się z przeszłością i zranionymi uczuciami.
Sama musi pokonać własny strach i niedorzeczne pragnienia i nie podda się, nie tym razem…

***

Być może pannę Granger pocieszyłby fakt, iż nie tylko ona przez cały czas trwania przesłuchania musiała trzymać nerwy na wodzy. Draco Malfoy znajdował się w takim samym, jeśli nawet nie w gorszym stanie. Tylko dzięki opanowaniu i zimnej krwi, z której słynęło większość wychowanków Slytherinu, nie dał poznać, co tak naprawdę myśli o tym wszystkim. A myślał dużo.
Jego ślizgońska intuicja podpowiadała mu, że coś było nie tak. Śmierć Szalonookiego musiała mieć jakieś drugie dno. Tu nie chodziło tylko o to by pozbyć się upierdliwego starucha, ale o coś więcej.
Młody Malfoy odnosił wrażenie jakby wokół niego ktoś zaplątał misterną pajęczą sieć, a on przy każdym ruchu coraz bardziej się plączę i znikąd nie ma ratunku. I pewnie nie będzie, szczególnie teraz, gdy dzięki temu gnomiemu zadkowi - Weasleyowi - wysunął się na prowadzenie i stał się głównym podejrzanym, o czym urocza pani detektyw zdążyła go poinformować.
No właśnie…
Urocza pani detektyw. Nie kto inny jak sama panna Wiem-To-Wszystko-Granger. Jego… Nie, już nie jego, już dawno nie jego.
- Na stado nie chędożonych centaurów, o czym ja myślę! - mruknął sam do siebie i skierował się do gablotki z alkoholem. - Zamiast zastanawiać się jak wyjść cało z tej sytuacji, to zastanawiam się nad związkiem z tą głupią Gryfonką. Ojciec miał racje, chwilami zachowywał się jak mugol.
Dalsze rozmyślania przerwał mu sowi nalot; w końcu wszystko, co dotyczyło i dotyczy Malfoyów wzbudza zawsze dużo uwagi i tym razem nie mogło być inaczej. Prasa, która tylko z sobie znanych źródeł wiedziała, kto stoi na czele podejrzanych, chciała jak najszybciej przeprowadzić wywiad z Draco Malfoyem. A to bynajmniej nie pomagało w śledztwie. Nikomu.

***

Około godziny trzeciej po południu, kiedy większość osób udawała się na lunch Hermiona dostawała amoku. Miała wrażenie jakby układała puzzle, w których ani jeden fragment do siebie nie pasuje. Pomimo kilkugodzinnego ślęczenia nad aktami niczego nie potrafiła zrozumieć, a co więcej wszystko stawało się coraz bardziej zagmatwane.
Ze złością chwyciła torebkę i skierowała się w kierunku windy. Trzy piętra wyżej wsiadł do niej nie kto inny jak ten pieprzony Draco Malfoy. Zaklęła w duchu. Żadne z nich nie miało ochoty na jakąkolwiek pogawędkę i tylko patrzyli, każdy w swój kawałek ściany. Nie ujechali jednak daleko, gdy winda zatrzymała się i do środka wszedł Ron Weasley.
`A ten co robił w Departamencie Gier i Sportów?' - pomyślał Malfoy. Ron pracował na piątym, czyli tym samym, piętrze, co on. Tyle, że w innym wydziale. Na szczęście, bo panowie, delikatnie mówiąc, za sobą nie przepadali. Podczas gdy arystokrata urzędował w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów, Ronald Weasley udzielał się w Biurze Brytyjskiego Przedstawicielstwa Konfederacji Czarodziejów. Na widok dwójki pozostałych pasażerów rudzielec uśmiechnął się złośliwie i, niby od niechcenia, zagadnął.
- Cóż za miła niespodzianka... Jesteście pewni, że mogę z wami jechać? Może chcecie, omówić coś ważnego. Ale na twoim miejscu uważałbym Herm, w końcu możesz być następną przypadkową ofiarą.
- Ron, jeśli chcesz wnieść coś do śledztwa to zapraszam do siebie, a jeśli nie to proszę byś się zamknął, gdyż takie niejasne insynuacje mogą zaszkodzić… temu, kto je snuje - chłodno zripostowała kobieta. - I z łaski swojej nie mów do mnie Herm, nie jesteś nikim dla mnie bliskim i sobie tego nie życzę - dodała i jadowitą satysfakcją zauważyła, że mężczyzna się zaczerwienił.
Draco uśmiechnął się złośliwie pod nosem. Musiał w duchu przyznać, że Hermiona doskonale sobie radzi z docinkami Weasleya. Poza tym niekłamaną radość sprawiła mu konsternacja rudzielca.
Drzwi zasunęły się z głośnym chrobotem.
- Ach, ty wolisz bliskie kontakty z tchórzofretkami - odciął się Ron.
Hermiona pobladła z wściekłości, ale zacisnęła zęby i nic nie odrzekła.
Malfoy spokojnie nacisnął ogromny przycisk stop i popatrzył wymownie na drugiego mężczyznę.
- Posłuchaj, Weasley - wycedził przez zęby, modląc się, aby nie trzasnąć delikwenta po twarzy i nie pogorszyć jeszcze bardziej swojej, i tak już nieciekawej sytuacji.
Hermiona wzdrygnęła się, gdy usłyszała pełen nienawiści szept Malfoya.
- Posłuchaj mnie uważnie, bo drugi raz tego nie powtórzę - zimne oczy Dracona cięły spojrzeniem jak obosieczny miecz i Ron poczuł się bardzo nieswojo. - Jeśli jeszcze raz usłyszę niewybredny epitet pod moim adresem z twojej niewyparzonej gęby, a tak cię urządzę, że pożałujesz. Mam nadzieję, że to jest dla ciebie jasne...
- W twojej sytuacji nie radziłbym nikomu grozić - Weasley postarał się, aby jego głos zabrzmiał równie chłodno jak głos jego „kolegi.”
Draco jedynie sardonicznie się uśmiechnął i wyciągnął różdżkę.
- Chcesz o tym
porozmawiać? - spytał niemal kurtuazyjnie. Poczuł jak wzbiera w nim gniew.
- Pogrążaj się dalej, ja popatrzę Malfoy. Myślałem, że Ślizgoni mają więcej rozu...
- Obydwaj. W tej. Chwili. Przestańcie. - Hermiona nie wytrzymała psychicznego napięcia. Chciała jak najszybciej wyjść na świeże powietrze. Poczuła się chora, zupełnie jak osoba cierpiąca na klaustrofobię i traciła powoli całą zimną krew, którą zazwyczaj udawało jej się zachować. Musiała głęboko odetchnąć, bo poczuła, że robi się jej słabo.
Ku jej uldze Ron zamilkł, a Draco wbił w nią drwiące i zarazem zaciekawione spojrzenie.
- A ty, Malfoy, - dodała patrząc uporczywie na drzwi windy - uruchom natychmiast to cholerstwo i schowaj różdżkę, albo trafisz do Azkabanu szybciej, niż zdążysz pomyśleć
Crucio... - wiedziała, że nie powinna mówić w ten sposób, ale jej nerwy był na granicy wytrzymałości. Rzuciła arystokracie przelotne spojrzenie. Twarz mężczyzny mocno pobladła i przez chwilę wydawało się jej, że zauważyła w jego oczach niedowierzanie i ogromny zawód zmieszany z bólem, ale tylko przez chwilę. Wzrok Malfoya zdawał się ciąć powietrze jak mugolski laser najwyższej jakości.
- Doskonale rozumiem, co ma pani na myśli, pani detektyw - wyszeptał ze zjadliwą ironią. Spokojnie schował różdżkę i ponownie uruchomił windę.
Ron Weasley nic nie powiedział. Był za bardzo zaskoczony słowami Hermiony i tym, że Draco Malfoy tak po prostu posłuchał tego, co powiedziała kobieta.
W windzie zapadła nienaturalna, dzwoniąca w uszach cisza.
Kilka chwil później Hermiona niemal wybiegła na zewnątrz i z ulgą zaczerpnęła haust świeżego powietrza. Po szybkim doprowadzeniu się do w miarę normalnego stanu ruszyła przed siebie. Na spacer. I kawę.

Draco Malfoy nie miał jednak tyle szczęścia. Wychodząc z Ministerstwa został zaatakowany przez kilku natrętnych dziennikarzy pokroju Rity Skeeter. Najpierw nie wiedział, co zrobić. Chciał tylko w spokoju pójść na kawę i odpocząć od nerwowej atmosfery Ministerstwa. Postanowił ich zignorować. Przybierając ironiczny wyraz twarzy minął ich spokojnym krokiem nie zwracając uwagi na krzyki.
`Jak pan myśli, kto zabił Alastora Moody'ego? Czy przyzna się pan do zabójstwa? Czemu przebywa pan na wolności? Jak pan to skomentuje? `Bla, bla, bla' - przedrzeźniał ich w duchu, nie odpowiadając na pytania. Idiotyczne pytania. Jeden był wyjątkowo natarczywy. Szedł za nim przez dwie przecznice. Draco starał się to zignorować, ale w pewnym momencie zatrzymał się i skierował w stronę dziennikarza.
- Jak pan skomentuje całe zajście i postawienie pana jako głównego podejrzanego? - zapytał szybko mężczyzna, rzucając okiem na samo notujące pióro.
- Nie skomentuję - warknął Malfoy.
- A może powie pan, czemu wyszedł pan z Ministerstwa razem z panną Granger, która prowadzi sprawę zabójstwa Alastora Moody'ego? Co pana z nią łączy?
- Nic. Mnie. Z nią. Nie. Łączy - warknął ponownie, robiąc długie przerwy pomiędzy kolejnymi wyrazami. Był coraz bardziej wściekły.
- Kilka lat temu również pana nic z nią nie łączyło? - zapytał chytrze. - Ze sprawdzonego źródła wiem, że miał pan z nią mały
romansik - usta mężczyzny rozciągnęły się w obleśnym, pełnym samozadowolenia uśmieszku.
Nie wytrzymał. Nawet nie wiedział, kiedy jego dłoń zacisnęła się w pięść i wylądowała na twarzy wścibskiego dziennikarza. Mógłby przysiąc, że nie wie jak to się stało. Dziennikarz stał jak sparaliżowany przyciskając dłonie do twarzy, po której powoli spływały ciemne strużki krwi.
Draco odwrócił się mechanicznie i ruszył przed siebie. Dopiero po odejściu kilku metrów syknął z bólu i potrząsnął bolącą ręką. Wiedział, że w tym momencie tylko jedna rzecz może poprawić mu nastrój. Odrobinę poprawić.

Mały dzwoneczek zadzwonił cicho, co było reakcją na otwierające się drzwi do przytulnej kawiarni. Draco lubił tam bywać. Było to nie tylko miejsce, w którym podawano najlepszą kawę w całej Anglii, ale też, w którym wspaniale się odpoczywało. Cicha, relaksująca muzyka, dyskrecja, wygodne, miękkie kanapy i fotele. Miła właścicielka, madame Zelda, była rozmowna, ale nie narzucała się. Zawsze zamieniał z nią kilka słów. Usiadł przy stolików głębi pomieszczenia i zamówił kawę z cynamonem i tort czekoladowy. Gdy pojawiła się przed nim filiżanka próbował ją podnieść, lecz dłonie mu drżały a bolący nadgarstek dawał o sobie znać.
Wiedział, że postąpił idiotycznie. Impulsywnie. Zachował się jak dzieciak i miał świadomość, że będzie musiał ponieść konsekwencje tego szczeniackiego odruchu. Pogrążył się. Dowiódł, że rzeczywiście byłby zdolny kogoś zabić, skoro złamał nos facetowi, który pytał go o jego romanse...
`Gówno prawda. On pytał nie o byle romanse tylko o Granger'.
Malfoy był ciekawy skąd czczy dziennikarzyna wiedział o ich związku, który trwał kilka lat wcześniej. Był niemal pewny, że owym informatorem był nikt inny jak rudy pawian. Łasica Weasley.
`Zabiję tego skur*wiela' - pomyślał, starając się jednocześnie opanować. Spojrzał przelotnie w stronę okna i dopiero wtedy zobaczył osóbkę, która tam siedziała. `Granger... Oczywiście...'
Przemknęło mu przez myśl, że powinien ją poinformować o tym, co zaszło, żeby nie dostała zawału, gdy zobaczy jutrzejsze gazety. Po chwili pomysł wydał mu się absurdalny. Od wielu lat nie rozmawiał z nią normalnie. Poza tym był przekonany, że na niego nawrzeszczy za jego głupotę. Wcale się jej nie dziwił. Sam chętnie by na siebie nawrzeszczał, gdyby nie podejrzenie, że zostałby natychmiast zaprowadzony do św. Mungo...
Wstał jednak i powoli, dosyć niepewnym krokiem ruszył w stronę okna. Nie pytając siadł na fotel naprzeciwko Hermiony, która zdziwiona podniosła wzrok.
- Pobiłem dziennikarza - powiedział cicho, wpatrując się w obrus.
- Co mu jest? - spytała, a jej głos był zimny niczym lód.
- Nic... Raptem złamany nos - Draco spuścił wzrok i wzruszył ramionami. Świadomość, że postąpił jak nieopierzony, wyrywny szczeniak sprawiała, że miał ochotę zacząć walić głową o blat stolika.
- Kiedy ty w końcu dorośniesz, Malfoy? - spytała przez zaciśnięte zęby. - Kiedy zaczniesz się w końcu zachowywać stosownie do swojego wieku?! Czy ty nie rozumiesz, że świadomie się pogrążasz?! Wszystkie poszlaki prowadzą do ciebie, jesteś głównym podejrzanym, a ty rzucasz się na obcego faceta, który zadaje ci rutynowe pytania, wykonując swoją pracę?!
- On... On pytał o ciebie. O nas - im głośniej ona krzyczała tym ciszej mówił on. Jego głos zniżył się do szeptu, a on sam dalej nie podnosił wzroku.
Na chwilę i ona zamilkła, zastanawiając się, co powiedzieć.
`Nas? Jakich nas? Nas chyba nigdy nie było' - pomyślała. Spuściła wzrok, ale złość zrobiła swoje.
- Jakich
nas, Malfoy? Z tego powodu pobiłeś dziennikarza?! Czy ty kiedykolwiek przestaniesz zachowywać się jak dziecko?!
- A czy ty kiedykolwiek przestaniesz być taką zimną suką? - powiedział cicho i wstał.
Obrzucił ją smutnym, zmęczonym spojrzeniem i wyszedł, powstrzymując się od trzaśnięcia drzwiami. Wygłupił się. Stanowczo. Nie wiedział, po co się przysiadł. Chyba szukał pocieszenia, potrzebował rady. Sam nie miał pojęcia czy naprawdę oczekiwał tego od dziewczyny, którą kilka lat wcześniej potraktował tak podle, jak tylko się dało. Przecież spodziewał się, że na niego nawrzeszczy, więc czemu zachował się właśnie tak, a nie inaczej? Nie wiedział. Nie znalazł innego wytłumaczenia, oprócz tego, że go poniosło. Znowu.
Ironią losu było to, że w głowie Hermiony kłębiły się podobne myśli. Miała nieodparte wrażenie, że rzeczywiście zachowała się jak
zimna suka, a nawet jak idiotka. On pewnie potrzebował rady i wsparcia, a ona zamiast mu pomóc zaczęła krzyczeć. Usprawiedliwiało ją jedynie to, że i ona już nie mogła już poradzić sobie z ilością długo tłumionych emocji. Po jego wyjściu rozkleiła się, ponieważ dotarło do niej, że mogłaby znaleźć w nim przyjaciela... Mogłaby, gdyby tylko urodziła się kimś innym i ich kontakty potoczyłyby się inaczej. Ta myśl postawiła ją na nogi. Zapłaciła i wyszła.

* * *

Kolejnego poranka ani Draco Malfoy, ani Hermiona Granger nie mogli zaliczyć do udanych. Oboje obudzili się z silnym bólem głowy. Kacem, mówiąc dosadniej. No i czekały na nich stosy gazet, zawierającej gorące ploteczki o romansie pani detektyw z podejrzanym (cóż z tego, że sprzed kilku lat?),
stronniczości w dochodzeniu (ale chyba redaktorzy nie mieli na myśli żalu i urazy owej pani detektyw do owego podejrzanego) i oczywiście zamachu na życie dziennikarza, przez nadpobudliwego i agresywnego Dracona Malfoya (oprócz `zamachu na życie', w gruncie, rzeczy prawda).
Najbardziej zadowolony z siebie, życia i świata był Ronald Weasley, który z mściwym uśmiechem i satysfakcją przeglądał poranną prasę.

Dotarcie do pracy nie było proste dla żadnego z pracowników Ministerstwa. Wszędzie kłębili się dziennikarze, wypytujących wszystkich o Draco Malfoya i panią detektyw. Oczywiście wszyscy zbywali ich milczeniem, ale ci i tak się nie poddawali i nieugięci dalej siedzieli pod ministerstwem. Może z braku lepszego zajęcia?
Hermiona odetchnęła z ulgą, gdy dotarła już do swojego biura. Tego dnia było to niewątpliwie trudne. Jeszcze trudniejsze było dotarcie tam w pozytywnym stanie psychicznym. Miała wrażenie, że wszyscy współpracownicy dziwnie jej się przypatrują. Widziała te spojrzenia i dwuznaczne uśmieszki. Gdy humor powoli zaczął jej się poprawiać drzwi otworzyły się z hukiem, Stał w nich jej przełożony - Splinwood, a jego mina nie wróżyła nic dobrego...
- Granger, czy chcesz mi o czymś powiedzieć? - spytał ponurym tonem.
- O czym? - zapytała inteligentnie Hermiona.
- O czymś, o czym powinienem był wiedzieć dawno temu - wrzasnął rzucając na jej biurko dwie gazety. Nagłówek jednej z nich brzmiał „Malfoy i Granger, czyli romans pani detektyw z oskarżonym”, a drugiej „Syn Śmierciożercy atakuje dziennikarza”. Prychnęła pod nosem, wyklinając te nic niewarte szmatławce.
- To bzdury.
- Czyli co? Zaprzeczasz że coś cię łączy, albo... łączyło z Draco Malfoyem? - spytał, a ona zawahała się.
- Nie do końca... - zaczęła. - Ale to było dawno, kilka lat temu w szkole. Przecież to nie ma żadnego powiązania ze spra...
- I tu się mylisz, Granger! Niestety ma to związek ze sprawą, którą prowadzisz. I to nawet duży. Chyba to zauważyłaś?! Czemu na Merlina nie powiedziałaś mi o tym wcześniej?!
- Wyleciało mi z głowy - mruknęła.
- Ach tak? Wyleciało ci z głowy? W takim razie lepiej, żeby ci nie wyleciało, że masz być o osiemnastej pod salą konferencyjną, gdzie odbędzie się spotkanie na temat prowadzonej przez ciebie sprawy.
Sekundę później pozostało po nim tylko echo zatrzaśniętych drzwi. `O cholera' - pomyślała.

***

Sala konferencyjna Aurorów i wszystkich czarodziejów zatrudnionych w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów, nie mieściła się na drugim piętrze, ale żeby było zabawniej (jak pomyślała Hermiona) znajdowała się na piętrze piątym - na obszarze zajmowanym przez Międzynarodowy Urząd Prawa Czarodziejów - czyli tam gdzie raczył pracować 'ten cholerny Malfoy'.
Przyczyna była prosta i nie był nią, tak jak zakładała znękana panna Granger, wredny i ślepy pech, który ją prześladował, ale to, że konferencje najczęściej dotyczyły rozstrzygnięć kwestii międzynarodowych. Rzadko zdarzało się, aby Departament, w którym pracowała, potrzebował sali konferencyjnej dla siebie. Bywało tak to tylko w wyjątkowych okolicznościach. Z niewiadomych przyczyn, Hermiony wcale to nie pocieszało. Już sobie wyobrażała te pełne zaciekawienia, ironii, a może nawet współczucia, spojrzenia Aurorów, którzy wezmą udział w spotkaniu.
Odetchnęła z ulgą, gdy okazało się, że w windzie nie czyha na nią ani Smok ani Łasica; była tam za to łagodnie uśmiechnięta Tonks w towarzystwie Shacklebolta, który spojrzał przyjaźnie na Hermionę i oznajmił:
- Te hieny prasowe są nie do wytrzymania, ale się nie przejmuj, Herm. Olewaj to, inaczej nie dadzą ci spokoju.
- Cieszę się, że Malfoy rąbnął Tryspoona w nos... Nie cierpię tego dziennikarzyny - mściwie oznajmiła Tonks.
Roodolph Tryspoon napisał, na samym początku swojej „obiecującej” kariery, artykuł na temat społecznej szkodliwości wilkołaków. Dlatego niechęć Nymphadory do `dziennikarzyny' była absolutnie zrozumiała. Granger pozwoliła sobie na blady uśmiech; skoro wezmą w tej maskaradzie udział Tonks i Kingsley, to może nie będzie tak źle.
Kiedy tylko znaleźli się w środku wszystkie spojrzenia Aurorów skupiły się na Hermionie. Zupełnie tak jakby ją oceniali, poddawali jakiemuś niezrozumiałemu testowi jej kompetencje. Kobieta czuła się jak na cenzurowanym. Miała wrażenie jakby wszyscy obecni w sali wydali na nią wyrok -
WINNA. Niepewnie usiadła na krześle i powoli zaczęła mówić o śledztwie. Po kilku pierwszych zdaniach Dolores Fley, koleżanka po fachu przerwała jej.
- Przecież doskonale wiesz, że to nas teraz nie interesuje.
- W takim razie, co jeśli nie śledztwo was...
- Panno Granger, pani doskonale wie co. Chcemy znać prawdę, czy jest pani w jakikolwiek sposób związana z Draco Malfoyem?
- Tak, jestem... - przez salę przeszedł szmer zaciekawienia.
- Prowadzę śledztwo, w której on jest głównym podejrzanym i to jest jedyna rzecz która nas w tej chwili łączy.
- Jak sama pani raczyła powiedzieć,
teraz - Splinwood nie raczył być miły. Czuł, że sprawa właśnie `dostaje po dupie' tylko dlatego, że nie wiedział, o byłym, domniemanym romansie podejrzanego i prowadzącej śledztwo, wcześniej. Był wściekły na dziennikarzy i doskonale zdawał sobie sprawę, że jak zwykle przeginają, ale obowiązkiem Hermiony, w chwili, gdy tylko dowiedziała się kto jest głównym podejrzanym, było go powiadomić o tym, że coś ją kiedyś z nim łączył, nawet jeśli był to jeden, niewinny i nic nie znaczący pocałunek. Prasa potrafiła wygrzebać i rozdmuchać każdy szczegół, który mógł dodać życiu pikanterii, a to nie ułatwiało pracy; jedynie mogło skomplikować ją do granic możliwości.
- Nigdy nie mieliśmy romansu - Hermiona starała się mówić bardzo spokojnie. - Łączył nas niewinny flirt na siódmym roku Hogwartu; nic poważnego. Bardzo krótki i nic nie znaczący flirt - ostatnie słowa powiedziała z naciskiem i Tonks rzuciła jej współczujące spojrzenie; już ona wiedziała jak mało znaczący...
Inna zaś sprawą był fakt, że dziennikarze mieli tendencje do podkreślania i wyolbrzymiania wszystkiego, co Tonks uważała za okrutne, ale przecież nic nie mogła na to poradzić.
'Jak dorwę kretyna, który opowiedział o tym palantowi Terryspoonowi to nie ręczę za siebie' - pomyślała ze złością, posyłając Hermionie pocieszający uśmiech.
- Mimo wszystko...
- Mimo wszystko ja potrafię oddzielić życie prywatne od pracy, ale jeśli ktoś z państwa ma z tym kłopoty, to powinien zastanowić się, czy praca na stanowisku Aurora jest na pewno tym, co powinien robić. - w głosie Hermiony dał się słyszeć zimny profesjonalizm. - A teraz może przeszlibyśmy do omówienia tego, co jest naprawdę istotne dla dobra śledztwa, a przestańmy się zajmować brukowymi plotkami i to autorstwa osoby, której poziom jest jeszcze gorszy niż Rity Skeeter.
Hermiona zacisnęła zęby i wbiła spojrzenie w przeciwległą ścianę. Kilku Aurorów, w tym Tonks i Kingsley, popatrzyło na nią z jawną aprobatą . Jednak wzrok większości zebranych epatował zaciekawieniem, albo leciutką drwiną.
- Doskonale wiesz, że nie powinnaś tego zatajać - Aaron mówił już spokojniej - i czy chcesz, czy nie czeka cię ze mną, wcześniej czy później, poważna rozmowa. A teraz, rzeczywiście, przejdźmy do rzeczy najbardziej istotnej; a więc jak zamknąć japę dziennikarzom, bo nie zamierzam odsuwać panny Granger od tego śledztwa; jest zbyt dobra... A te, żądne sensacji, hieny nie dadzą nam normalnie pracować.
- Proponuję - odezwała się nad wyraz poważnie Nymphadora Andromeda Tonks - żeby traktować każdego natrętnego paparazzi, tak jak potraktował Tryspoona Przewodniczący Do Spraw Komisji Ujednolicania Międzynarodowego Prawa Czarodziejów - Draco Malfoy. Szybko i skutecznie...
Shacklebolt uśmiechnął się pod nosem i udał, że pokasłuje. Nie przepadał za młodym i oziębłym w obyciu arystokratą, ale to, co Draco zrobił Rudolphowi, bardzo mu się podobało, chociaż w duchu stwierdził, że raczej nie pomagało Malfoyowi w związku z zaistniałymi okolicznościami. - No może nie bądźmy tacy radykalni, - powiedział Aaron - w końcu nie chcemy sami siebie aresztować za pobicia.
Ta żartobliwa uwaga rozluźniła sytuacje i reszta zebrania przebiegała już w spokojnej, chociaż dalekiej od sielanki, atmosferze.
Na spotkaniu podjęto kilka decyzji, które z niewyjaśnionych powodów, nie przypadły Hermionie do gustu.
Na samym początku ustalono, iż należy zwołać konferencje prasową, i to na następny dzień - sobotę, która ma dotyczyć tylko i wyłącznie śledztwa (tak przynajmniej zakładano). Natomiast w poniedziałek, Draco Malfoy miał zostać raz jeszcze przesłuchany. W przesłuchaniu mieli uczestniczyć Splinwood, Kingsley, Tonks a także Hermiona Granger; w końcu to ona prowadziła sprawę.
`Trzeba będzie dostawić jeszcze jedno krzesło, bo są tylko trzy' - pomyślała bez głębszego sensu Hermiona i westchnęła przeciągle. Piątek zapowiadał się bardzo ciekawie, aż za bardzo. To było niesamowite, ale marzyła, żeby już był poniedziałek. O wiele bardziej wolała przesłuchiwać Malfoya, zwłaszcza w tak miłym towarzystwie, niż odpowiadać na wścibskie pytania dziennikarzy.
- Dasz sobie radę - usłyszała ciepły szept i uniosła głowę znad owalnego stołu. Nad nią stała łagodnie uśmiechnięta Tonks i Hermiona pomyślała, że nie musi być tak fatalnie jak sobie wyobraża.
- Albo ich pobiję - mruknęła ironicznie.
- Oj, Miona, daj sobie na wstrzymanie... A swoja drogą, nigdy nie myślałam, że Malfoy kiedykolwiek zachowa się jak Gryfon.
- ? - Spojrzenie panny Granger mówiło wyraźnie, że nie rozumie, o co chodzi jej rozmówczyni.
- No przecież to my zawsze najpierw działamy, a później myślimy... Prawdziwy Ślizgon jakoś inaczej załatwiłby tego dziennikarza.
- Mów za siebie. Ja zawsze najpierw myślę - Hermiona wykrzywiła wargi w pełnym drwiny uśmiechu. - Tylko nie zawsze wymyślę coś mądrego.
- Tak, ale mówiłaś mi, że Tiara chciała cię wysłać do Ravenclawu, Herm...
Granger wzruszyła ramionami.
- Chyba skończyłaś już pracę na dziś? A może znowu masz zamiar siedzieć tu do późna? Daj spokój, jutro jest sobota - ostatnie zdanie dodała szybko, gdy Hermiona otworzyła usta, aby oznajmić, ze ma nawal roboty.
- Tak, jest sobota i konferencja prasowa. Fantastycznie!
- Dlatego chcę, żebyś poszła ze mną na kieliszeczek dobrego wina do fajnej, mugolskiej restauracji
Czerwony Smok. Co ty na to? - Tonks wpatrywała się w swoją przyjaciółkę z wyczekiwaniem. - Odprężysz się, odpoczniesz, nie daj się prosić...
- Tonks, ale ja...
- Prossssssssszę - Nymphadora Tonks wlepiła swe duże oczęta w Hermionę i przybrała minę spaniela któremu ktoś nadepnął na łapę.
- Rozumiem, że oprócz mnie będzie jeszcze Remus.
- Niestety nie, musi załatwić kilka spraw.
- Ach tak, czyli bierzesz mnie tylko po to by się nie nudzić...
- To ty powiedziałaś. Jak chcesz weźmiemy Kingsleya.
Hermiona wstała i popatrzył w oczy swojej współlokatorki i przyjaciółki. Kingsley nie był złym pomysłem. Był nawet pomysłem bardzo dobrym. Przystojny, czarnoskóry czterdziestolatek, który zawsze tryskał dobrym humorem. Hermiona uwielbiała jego towarzystwo oraz czasem rubaszne, ale zawsze pełne ciepła, dowcipy. Ponadto Shacklebolt był człowiekiem taktownym, spokojnym i mądrym.
- Wiesz co, Tonks? Jestem za - powiedziała i szczerze się uśmiechnęła.

***

Ronald Weasley w zamyśleniu wyglądał przez okno przytulnej i niedrogiej mugolskiej restauracji.
Czerwony Smok miał swój własny niepowtarzalny klimat i dlatego przychodziło tu wielu czarodziejów. Czasami nawet zaglądał tu fanatyk czystej krwi Draco Malfoy.
Jego myśli kręciły się wokół jednego tematu. Co teraz robi Hermiona Granger? Zależało mu na niej. Dalej mu zależało, nawet bardziej niż sądził. Wiedział, że swym "perseyowskim" zachowaniem tylko ja zniechęca, ale szlag go trafiał, gdy wdział jak na nią patrzył ten dupek Malfoy. Nie mógł zrozumieć, jak taka kobieta jak Hermiona mogła czuć coś do tego śmierciojada. I to wtedy, kiedy on ją tak kocha. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że do miłości nie można się zmusić, ale szlag czuł złość, gdy o tym wszystkim myślał Ten chędożony przez skrzata Śmierciożerca zasługiwał tylko na Azkaban, i gdyby to zależało od niego, już dawno by tam trafił.
- O, hej Ron - usłyszał nagle znajomy i ciepły kobiecy głos. - Siedzisz sam? - Tonks bezceremonialnie dosiadła się do rudowłosego mężczyzny.
Weasley uśmiechnął się krzywo. Młoda czarownica, mimo swojego talentu do ciapowatości, była powszechnie lubiana i jemu sympatia do Nymphadory także się udzieliła. Jej po prostu nie dało się nie lubić.
- Możemy dotrzymać ci towarzystwa, prawda? - Ron zauważył ze zdziwieniem, że z Tonks przyszły jeszcze dwie osoby.
- Witam - wysoki i krzepki murzyn podał mu dłoń na przywitanie.
- Cześć Kingsley - Weasley uśmiechnął się do mężczyzny.
- Cześć Ron - Hermiona patrzyła na rudzielca nieprzychylnie. Nadal była na niego zła za to jak zachował się na przesłuchaniu i za insynuacje, które robił w windzie. Gdyby wiedziała, że to Ron udzielił informacji Tryspoonowi o tym, że łączył ją kiedyś flirt z Draconem, zapewne zrobiłaby Ronowi to samo, co Malfoy zrobił dziennikarzowi.
- Jasne, nie ma sprawy, siadajcie.
Przez chwilę przy stoliku panował harmider, ale już po chwili każdy siedział na swoim miejscu i rozkoszował się napitkiem.
- Ronaldzie wu - Tonks popatrzyła na rudzielca niczym sędzia na skazanego - możesz mi łaskawie wyjaśnić, co się z tobą ostatnio dzieje? Już nawet twoi bracia mówią, że zachowujesz się niczym gorsza wersja Percy'ego.
- To aż tak widać?
Hermiona parsknęła jedynie i rzuciła mu pełne dezaprobaty spojrzenie
- Nie, w ogóle - ciągnęła niezrażona Tonks. - Powiesz do diabła, co się z tobą dzieje? Jesteśmy, na Merlina, twoimi przyjaciółmi, a nie Dementorami , walczącymi o pierwszeństwo wyciągnięcia cię na randkę!
- Dementor.. W życiu zdarzają się gorsze rzeczy niż napalony Dementor.
- No Roniasty, powiedz cioci Tonks, co się dzieje?
- Sprawy sercowe, ciociu Tonks.
- Nie no, czyżby najmłodszy z Weasleyów zakochał się bez wzajemności? Która to czarownica nie chce twego rudziutkiego serduszka.
- Mugolka, ciociu, mugolka.
Przy ostatnich słowach jego wzrok zatrzymał się na Hermionie. Z oczu dziewczyny wyczytał nutki zainteresowania i postanowił kontynuować.
- Byliśmy razem ponad cztery miesiące i było nam całkiem dobrze... Ale to jakoś się rozpadło - zaobserwował, że Hermiona zmarszczyła brwi; w jej oczach można było dostrzec kryształki współczucia.
Panna Granger nie była osobą naiwną, ale miała dobre serce. Naprawdę dobre i czyste serce, a to czyniło ją podatną na manipulację innych. Potrafiła współczuć prawdziwie po ludzku i nie umiała przejść obojętnie obok cudzego cierpienia. Ronald Weasley o tym wiedział i postanowił trochę ubarwić swoją historię.
- Skończyło się kilka tygodni temu - to jeszcze była prawda. - Rzuciła mnie dla innego... Jakiś mugolski bankier z kupą kasy, wielkim mercedesem i kontem w Szwajcarii - Ron wiedział jak modulować głos i jak mówić, żeby wyglądać na człowieka, który cierpi, ale nie chce absorbować swoimi problemami innych. - Ale co ja będę smęcił ci Tonks; mało to masz na głowie innych spraw? - machnął ręką i uśmiechnął się przepraszająco. Sam Alan Rickman byłby pod wrażeniem jego aktorskiego talentu. Hermiona poczuła gdzieś na dnie serca skruchę.
- Ej, Ron. Jesteś wśród życzliwych sobie ludzi - Kingsley uśmiechnął się promiennie. - Wyrzuć to z siebie; zobaczysz lepiej się poczujesz... Martini dla wszystkich - zwrócił się do młodej, czarnowłosej kelnerki, która przyszła wysłuchać zamówienia. - Ja stawiam - dodał szybko, gdy Hermiona otworzyła usta, aby zaprotestować.
Kelnerka odeszła obdarzając Shacklebolta bardzo życzliwym spojrzeniem.
- Spodobałeś się jej... - Tonks puściła oko przyjacielowi.
- Daruj sobie, Ton, co? A ty, Ronaldzie, wyrzuć z siebie żale i posmakuj błogosławionego stanu katharsis... Ciocia Tonks czeka - dodał z bardzo złośliwym, ślizgońskim uśmiechem, chociaż za czasów szkolnych był Krukonem.
Nymphadora Andromeda Tonks spiorunowała Kingsleya wzrokiem i zwróciła swoje modre oczy na Rona.
- No, jak będzie, Roniasty, stary duchu?
- Odeszła do niego i nie oszczędziła mi miłej informacji, że przerwała ciążę... To by było na tyle... - Ron mówił do Tonks, ale rzucił kilka zaciekawionych i uważnych spojrzeń w stronę Hermiony. Wyglądała na zatroskaną. Leciutko się zarumieniła i przygryzła dolną wargę.
`O rany!' - pomyślała. - `A ja byłam dla niego opryskliwa...'
Weasley powstrzymał się od triumfalnego uśmiechu, gdy ujrzał pełną skruchy minę Hermiony. To była prawda, że Selen od niego odeszła, owszem. Odeszła, ponieważ Ron pokłócił się z nią i powiedział jej parę bardzo przykrych słów, oraz kazał jej przerwać ciążę, bo nie stać go na `utrzymywanie jej bachora.' Pamiętał dokładnie, co wtedy odpowiedziała: `Och, możesz być pewny, że usunę tego bękarta i oszczędzę światu twojego potomstwa, Ron!' i pamiętał, że w jej oczach były łzy, a ton głosu kobiety ociekał ironią i był pełen goryczy.
- Ojej! - Tonks popatrzyła na rudzielca ze współczuciem. - Przykro mi.
- Już się prawie pozbierałem - rudowłosy uśmiechnął się do Nymphadory.
- I masz rację! - Kingsley posłał mu przyjazny uśmiech. - Zapewne niejedna wartościowa kobieta patrzy na ciebie łaskawie... - rzucił Hermionie spojrzenie pełne wyrzutu, a ona zacisnęła usta w wąską kreskę. Wiedziała, że Shacklebolt nie rozumie jej podejścia do przyjaciela z lat szkolnych. Nie mógł pojąć tego, że Hermiona jest obojętna wobec starań Rona.
Ale niestety, Granger nie mogła traktować rudzielca inaczej jak kumpla. Po prostu nie potrafiła. No i był jeszcze ten cholerny Malfoy... Ale Shacklebolt o tym nie wiedział i tak miało pozostać.
Tylko, że teraz Hermiona odczuwała coś na kształt winy wobec Rona. Po tym, co powiedział było jej wstyd za obojętność i burkliwość. Czuła się źle z myślą, że na przesłuchaniu potraktowała go z lodowatym profesjonalizmem i niemal wrogością.
Już zapomniała, że to Ron pierwszy zachował się wobec niej nietaktownie.
Tak, młoda, orzechowooka kobieta miała zdecydowanie za dobre serce i była zbyt uczciwa by los mógł oszczędzić jej cierpienia z powodu nieuczciwości i niewrażliwości innych ludzi.
Tonks spiorunowała Kingsleya wzrokiem i życzliwie uśmiechnęła się do Hermiony. Panna Granger lubiła ten uśmiech; urocza, roztrzepana i kochana Tonks potrafiła w nim zawrzeć całą swoją sympatię i przyjaźń, które żywiła do swojej współlokatorki. Hermiona popatrzyła na przyjaciółkę z wdzięcznością.
Kelnerka, której czarnoskóry czarodziej „wpadł w oko” przyniosła trzy kieliszki Martini i odeszła obsłużyć kolejny stolik.
Tonks wykorzystała moment i zgrabnie zmieniła temat rozmowy. Bardzo chciała powiedzieć o tym, co myśli na temat zbliżającej się konferencji prasowej, ale nie chciała psuć Hermionie, i tak nadwątlonego, humoru. Dlatego podjęła dyskusję na temat mugolskich wynalazków. Ostatnio bardzo zainteresowało ją kino domowe.
Granger z ulgą przyjęła zmianę podmiotu konwersacji, zwłaszcza, że wiedziała o mugolskiej technice bardzo dużo i mogła zacząć mówić, zamiast ciągle myśleć nad nieprzyjemnymi sprawami, wśród których na prowadzenie wysunęła się, nadchodząca nieubłaganie, czarodziejska konferencja prasowa.

***

Hermiona bała się, że tej nocy będzie śniła koszmary, zwłaszcza, że wino wcale nie zdążyło uderzyć jej do głowy i w chwili udawania się na spoczynek, jej umysł był pobudzony i pracował na najwyższych obrotach.
- Za bardzo przejmujesz się tą konferencją - oznajmiła krytycznie Tonks zaglądając do pokoju Hermiony. - Wrzuć na luz, a będzie ci łatwiej.
Starsza czarownica poprawiła turkusowy muślinowy szlafroczek i uśmiechnęła się zadziornie.
- Ta jasne - mruknęła Hermiona niechętnie.
- Jasne, jasne. Będę z tobą i ciałem i duchem. Patrz mi w oczy i nie pękaj.
- Ciekawe jak mam ci patrzeć w oczy, skoro będziesz siedziała obok mnie - Granger łypnęła nieprzychylnie na Nymphadorę, poprawiła zieloną górę od pidżamy i wsunęła się pod bordową kołderkę.
- Oj, przecież wiesz, o co mi chodzi, siostro - Tonks podeszła do przyjaciółki i pocałowała ją w policzek na dobranoc.
- Wiem, wiem, śpij dobrze. Wystarczy, ze mnie będą dręczyć koszmary.
- Nawet tak nie myśl - starsza z kobiet zrobiła minę z serii `ja mówię poważnie' i udała się do siebie. Okazało się, że Tonks miała rację, bo Hermiony, aż do rana, nie zaniepokoił żaden koszmarny sen.

***

Sala, na której miała się odbyć konferencja prasowa, była tą samą Salą Konferencyjną, w której odbyło się, dzień wcześniej, spotkanie Aurorów.
Teraz siedziało tam mnóstwo dziennikarzy, którzy chcieli zadać jak najwięcej pytań na temat rzekomego romansu łączącego głównego podejrzanego i prowadzącą sprawę zabójstwa Moody'ego.
To znaczy oczywiście chcieli zdobyć jak najwięcej informacji dotyczących śledztwa i ewentualnych podejrzeń.
Na sali poza dziennikarzami i Hermioną, którą, w ramach wyjątku, Tonks zmusiła do zrobienia delikatnego makijażu, znajdowali się jej przełożony Splinwood, właśnie Nymphadora i Kingsley.
Granger z dezaprobatą przyglądała się Tryspoonowi, który ostentacyjnie eksponował swój złamany i zaklejony mugolskim plastrem nos.
- A to malowany goblin - syknęła do jej ucha Tonks. - Sukinsyn obchodzi się z tym przetraconym kinolem, jakby był, conajmniej jakimś bohaterem wojennym... I tak jakby nie można było załatwić tego jednym operacyjno-korygującym zaklęciem medycznym. Szczwana bestyja.
Granger tylko westchnęła żałośnie.
- Mam nadzieję, że Malfoy przetrąci mu ten wścibski nochal jeszcze raz - dodała mściwie przez zaciśnięte i fałszywie uśmiechnięte usta.
Kingsley odchrząknął, a Aaron Splinwood nakazał surowym wzrokiem powagę i wygłosił krótkie oświadczenie, mające na celu uświadomienie dziennikarzom, że, zważywszy na profesjonalizm i skrupulatność swojej podwładnej - Hermiony Granger, nie zamierza odsuwać jej od sprawy, ale planuje w najbliższy poniedziałek powtórne przesłuchanie wstępne, podejrzanego Dracona Angelusa Malfoya, w szerszym gronie Aurorów. Prosił także o skupienie się przedstawicieli czarodziejskiej prasy i radia na temacie najważniejszym, czyli na tym jak przebiega śledztwo. Zaznaczył też, że zostaną udzielone tylko takie informacje, które mogą być przekazane opinii publicznej bez szkody dla prowadzonej, przez aurorską śledczą, sprawy.
Po tej krótkiej przemowie mężczyzna oddał głos Hermionie. Dziewczyna jeszcze dobrze nie ustawiła sobie magicznego mikrofonu, gdy spadł na nią grad pytań.
- Czy to prawda, że miała pani romans z Draco Malfoyem?
- Czy to prawda, że zaczęliście sypiać już w piątej klasie, a wasz związek trwa do tej pory?
- Krążą pogłoski, że jednocześnie sypiała pani z ojcem i synem, czy może pani coś powiedzieć na ten temat?
- Podobno zerwaliście, bo Malfoy używał przemocy, czy według pani jest on zdolny do...
- Według mnie jesteście bandą kretynów! - Hermiona nie potrafiła dłużej słuchać tych bzdur i wybuchła. - Podobno miałam odpowiadać na pytania dotyczące śledztwa, a nie relacjonować własne życie uczuciowe! Jeśli nie potraficie zadawać normalnych pytań to nie zamierzam z wami rozmawiać...
Wzburzona kobieta gwałtownie wybiegła z sali, na której zaległa całkowita cisza. Wszyscy stali w bezruchu, zszokowani wybuchem kobiety. Pierwszy ocknął się Splinwood, podchodząc do najbliższego mikrofonu.
- Prosiłbym wszystkich o zadawanie pytań na temat śledztwa, a nie życia osobistego panny Granger, ponieważ to nie ono jest tematem przewodnim konferencji. Za pięć minut zaczniemy ponownie - odsunął się od mikrofonu i dał znak Tonks, by przyprowadziła Hermionę z powrotem.
Rzeczywiście, po niespełna pięciu minutach wróciły obie. Z pozoru Hermiona była spokojna i opanowana, ale spostrzegawczy obserwator dostrzegłby fakt, że jej dłonie zaciśnięte są w pięści, a paznokcie wbijają się do krwi w jasną skórę. Kobieta podeszła do mikrofonu i po głębokim oddechu poprosiła o pytania dotyczące śledztwa w sprawie zabójstwa Alastora Moody'ego.
- Czy Draco Malfoy jest jednocześnie głównym i jedynym podejrzanym? - zapytał przystojny mężczyzna w eleganckim garniturze.
- Jest głównym podejrzanym, ale nie jedynym. Mamy inne poszlaki i podejrzenia, które musimy gruntownie sprawdzić. Gdyby pan Malfoy był jedynym podejrzanym zapewne nie przebywałby na wolności.
- Może pani wymienić nazwiska innych podejrzanych? - naciskał mężczyzna.
- Niestety nie. Jest to informacja poufna, nie przeznaczona dla osób postronnych.
- A więc nie ma żadnej pewności, że to Draco Malfoy zabił Alastora Moody'ego? - spytała dziennikarka z
Proroka, z wyraźnym powątpiewaniem w głosie.
- Pan Malfoy ma alibi, którego nikt nie może potwierdzić, czyli możnaby powiedzieć, że żadnego alibi nie ma. Nie ma więc zarówno pewności, że jest niewinny jak i że zamordował Alastora.
- Czy może pani zdradzić, kto był waszym informatorem odnośnie podejrzeń co do osoby Dracona Malfoya?
- Niestety nie. Jest to informacja tajna.
- Jak się pani ustosunkuje do ostatniego wyczynu pana Malfoya? Czy nie upewnia on, że Draco Malfoy jest zdolny do popełnienia zbrodni? - zapytał mężczyzna stojący obok Tryspoona, zapewne kolega z gazety.
- Pytanie to nie dotyczy prowadzonego przeze mnie śledztwa, jednak powiem, że pan Malfoy zachował się nieodpowiedzialnie i powinien uważać na tego typu wybryki. To, że poczuł się urażony i uznał, że dziennikarz wkracza bez potrzeby na teren jego życia prywatnego, nie usprawiedliwia impulsywnej reakcji podejrzanego.
- Kiedy zamierzacie podać konkretniejsze fakty? Znaczy się ilość i nazwiska podejrzanych, nowe informacje. No i kiedy zaczną się oficjalne przesłuchania, które będzie mogła obserwować magiczna prasa?
- Niestety nie mogę odpowiedzieć na to pytanie. Cały czas pojawiają się nowe poszlaki, lecz nie mogę powiedzieć, kiedy będzie można powiedzieć coś konkretnego. Śledztwo jest w toku, będziemy państwa informować na bieżąco - rzuciła okiem na Splinwooda, który dawał jej znaki by już kończyła. - Dziękuję za przybycie. Wyślemy państwu informację, kiedy odbędzie się następna konferencja. Do widzenia.
Nie zauważyła, że zanim jeszcze skończyła mówić, że zanim dziennikarze zdążyli chociażby odwrócić się w stronę wyjścia, ktoś cicho się wymknął się, a drzwi skrzypnęły nieznacznie. Draco Malfoy wszedł do swojego gabinetu i oparł się plecami o aromatyczne drewno. Dopiero wtedy pozwolił uśmiechowi, by ten wypełznął na jego usta. Może jednak panna G. nie była taką zimną suką?

* * *

Panna G. chwilowo nie byłaby w stanie być
zimną suką, nawet gdyby bardzo by tego chciała. Opierała się o szklaną ściankę prysznicowej kabiny. Zwinięta w kłębek drżała z zimna i jednocześnie jej ciałem wstrząsał szloch. Oplotła ramionami podkulone nogi, lecz zimna woda spływająca z włosów potęgowało uczucie przeraźliwego zimna. Odreagowywała stres z całego dnia. Stres trawił ją od wewnątrz, zjadał po kawałku. Tłumiona przez wiele godzin złość znalazła w końcu ujście w postaci łez. Drgnęła przestraszona, gdy ktoś zapukał do drzwi łazienki.
- Herm? Wszystko w porządku? - zapytała Tonks.
- Tak... Tak. Wszystko okej - odpowiedziała odruchowo przecierając policzki. - Zaraz wychodzę, zasiedziałam się.
Postanowiła nieco odpocząć następnego dnia. Wiedziała, że najbardziej przydałby się jej dłuższy urlop, na który jednak nie mogła sobie pozwolić. Wypoczynek musiała ograniczyć do jednego dnia, po którym i tak będzie jeszcze bardziej zmęczona niż wcześniej...

* * *

W poniedziałek wyszła z domu wyjątkowo wcześnie. Postanowiła pójść na spacer, a dokładniej spacerem do pracy. Kiedy zjawiła się w ministerstwie, było jeszcze prawie zupełnie puste. Gdzieniegdzie pojawiali się ludzie, tak senni, że nie zauważali, co się dzieje dookoła nich. Hermiona poszła bezpośrednio do windy. Gdy dotarła do swojego biura, usiadła na krześle i wpatrywała się we własne dłonie, zaciśnięte kurczowo na trzęsących się kolanach. Wiedziała, że musi się uspokoić. Wiedziała również, że na dzisiejszym przesłuchaniu zostanie poddana pod uwagę jej profesjonalność. Że będzie bacznie obserwowana. Że jej przełożony będzie oceniać każdy jej ruch, doszukując się podtekstów, śladów braku opanowania i kierowania się emocjami, na co nie mogła sobie pozwolić. Nie mogła sobie pozwolić na żaden fałszywy gest.
Przesłuchanie miało się odbyć o godzinie jedenastej. Hermiona, w pełni spokojna i opanowana, była gotowa już pół godziny przed czasem. Siedziała przy długim stole, służącym do przesłuchań i przeglądała po raz kolejny przygotowane przez siebie materiały. Zeznania Malfoya, własne notatki zawierające uwagi i spostrzeżenia, dokumenty z sekcji zwłok denata, konkretne fakty oddzielone od domysłów i podejrzeń. Wszystko w czterech egzemplarzach. Krótko, treściwie i przejrzyście.
Z pozostałej trójki pierwsza przyszła Tonks. Ograniczyła się do dodającego otuchy uśmiechu i usiadła obok Hermiony. Gdy na trzy minuty przed dziesiątą do gabinetu zapukał Draco Malfoy, komisja aurorska była już w komplecie, w pełni usatysfakcjonowana czasem przybycia podejrzanego, który świadczył o poważnym podejściu do sprawy.
- Witamy, panie Malfoy, proszę zająć miejsce - powiedziała Hermiona pod czujnym okiem Splinwooda. - Chcielibyśmy ponownie zadać panu kilka pytań. Czy mógłby pan opowiedzieć gdzie, po co, o której godzinie i w jakich okolicznościach miał się pan spotkać z Alastorem Moody'm.?
- Jak już mówiłem, że to Moody chciał się ze mną spotkać. Nie wiem, w jakim celu. Miał przyjść około dwudziestej drugiej. Piętnaście minut przed dwudziestą trzecią byłem już pewny, że nie przyjdzie, więc dokończyłem jeszcze papierkową robotę i wyszedłem z Ministerstwa.
- Czy ktoś może potwierdzić pańską wersję? - zapytała tłumiąc ciche westchnienie, bo było to pytanie retoryczne.
- Niestety nie - powiedział twardym głosem, a Hermiona nie mogła się pozbyć wrażenia, że mężczyzna coś ukrywa. - O tak późnej porze ministerstwo jest już puste.
- W takim razie, czemu pan jeszcze w nim był? - wtrącił się Splinwood.
Malfoy spojrzał na niego jakby był wyjątkowo paskudnym trollem.
- Ponieważ po pierwsze miałem dużo pracy, a po drugie nie miałem lepszego zajęcia i niezbyt spieszyło mi się do domu - młody mężczyzna cedził każde słowo i miał zdegustowaną minę. - Po trzecie, zaś, byłem w związku z nawałem pracy umówiony na spotkanie w ministerstwie z Alastorem Moodym.
- Nie chce pan dodać niczego do swoich poprzednich zeznań, panie Malfoy? - spytała Hermiona, przerywając niemiłą wymianę zdań.
- Nie - uciął Dracon, unikając jej wzroku.
- Czy nadal utrzymuje pan, że jest pan niewinny? - upewniła się.
- Tak.
- Ale nie może pan tego w żaden sposób potwierdzić, jeśli dobrze rozumiem? - ponownie wtrącił się Splinwood, a Draco potwierdził skinieniem głowy. - W takim razie jest pan nadal głównym podejrzanym, panie Malfoy i nie wydaje mi się, żeby miało się to w najbliższym czasie zmienić - cedził słowa Splinwood. - Wybacz Hermiono, dokończ przesłuchanie sama, ważniejsze sprawy wzywają. Kingsley, Tonks, idziemy.
Tonks rzuciła Hermionie współczujące spojrzenie i bezradnie wzruszyła ramionami. Nie mogła zostać.
- Proszę nie zwracać uwagi na Splinwooda, panie Malfoy - powiedziała grzecznościowo. - Jest dosyć... nerwowy.
Na chwilę zapadła cisza.
- Myślę, że nie ma czego kończyć - oznajmiła Hermiona po wyjściu Tonks i Aarona. - Powtórzyłeś już wszystko to, co powiedziałeś poprzednim razem
- Wiesz, że tego nie zrobiłem, prawda? - spytał, patrząc na nią przenikliwie i nieco błagalnie. Nie odpowiedziała. - Przecież wiesz, że nie byłbym zdolny kogoś zabić. Ani, że nie jestem tak głupi by zabijać kogoś, kogo wyklinałem kilka miesięcy wcześniej. Wiesz, prawda?
- Nie wiem. Naprawdę. Przecież ja cię wcale tak naprawdę nie znam... Chyba, że od tej złej strony.
- Słuchaj, gdybym był zdolny kogoś zabić, byłbym wiernym sługą czerwonookiego szaleńca, nieprawdaż? W końcu takie było moje przeznaczenie! - podniósł głos do krzyku, a kobieta odruchowo skuliła się na krześle. - To właśnie tym miałem być! Śmierciojadem! - krzyczał, w złości podwinął rękaw koszuli, ukazując czarny znak na przedramieniu.
Hermiona siedziała zszokowana. Zasłoniła usta dłonią, a oczy patrzyły z przerażeniem na jego ramię.
- I jestem, bo stamtąd nie można się wypisać, ale nie jestem wierny tym chorym ideom - usłyszała gorycz w jego głosie.
- Powiedz mi, - powiedział po chwili już spokojniej, zaglądając jej w oczy - czy to, że nie mogłem być lojalnym Śmierciożercą nie jest najlepszym dowodem na to, że nie potrafiłbym zabić człowieka? No powiedz coś.
Przez chwilę jeszcze nie mogła się otrząsnąć, uwierzyć w to, co przed chwilą zobaczyła i usłyszała. Nie mogła uwierzyć, że się przed nią otworzył. Chociaż trochę.
- Draco, ja nie wiem, czy jesteś lojalny - powiedziała błagalnie. - I to czy ja ci uwierzę, czy nie, nie ma tu żadnego znaczenia. Znajdź kogoś, kto cię widział, kogoś, kto mógłby potwierdzić, że wyszedłeś z Ministerstwa Magii dopiero o dwudziestej trzeciej. Jeżeli taki ktoś w ogóle istnieje.
- Jest taki ktoś - powiedział cicho, zamyślony. - Ale on nie może tego potwierdzić. Nie ma takiej możliwości - wiedział, że nie powinien tego mówić, ale wiedział te,ż że ona pracuje dla Zakonu i rozpaczliwie pragnął dać jej do zrozumienia, że jest niewinny i ze nie może trafić do więzienia. Nie tylko ze względu na dobro sprawy. Draco bał się Azkabanu jak ognia, bo znał więzienie z opowieści ojca.
- Jak to nie może? Poproś go,
musi to zrobić - Granger była stanowcza i wyglądała na wzburzoną.
- Pracujesz dla Zakonu?- spojrzał na nią badawczo stalowoszarymi oczami.
Hermiona otworzyła szeroko oczy. Pracowała. Ale skąd on o tym wiedział? Skąd, u diaska, W OGÓLE, wiedział o Zakonie?! To mogło oznaczać tylko jedno. Przełknęła ślinę i oblizała spierzchnięte usta.
- Tak - wyszeptała.
- Więc wiesz, co mam na myśli - powiedział tak cicho, że ledwie go usłyszała. - Muszę już iść. Do zobaczenia.
Po kilku sekundach został po nim już tylko delikatny zapach drogiej wody po goleniu i echo zamkniętych drzwi. Po raz kolejny zostawił ją pełną sprzeczności, niepewności. Znowu nie mogła ogarnąć układanki, którą musiała rozwikłać. To wszystko było tak skomplikowane, tak zagmatwane i niejasne. Nie mogła sobie poradzić z natłokiem informacji, których nie była zdolna przetrawić.
Potarła skronie. Powoli zaczynała ją boleć głowa. Tyle pytań krążyło po jej głowie. Czyżby Draco pracował dla Zakonu? Dlaczego nie pozostał lojalnym Śmierciożercą, mimo, że miał Mroczny Znak? Dlaczego mu zaufano, mimo tego „tatuażu”? A może w jakiś niezrozumiały dla niej sposób dowiedział się o Zakonie i chciał mu zaszkodzić wykańczając Moody'ego? Może grał przed nią nawróconego wyznawcę Voldemorta. Było rzeczą praktycznie niemożliwą, aby dowiedział się o istnieniu Zakonu; jeżeli wiedział to musiał pracować dla Dumbledore'a. Ale, w takim razie dlaczego, do cholery, inni członkowie Zakonu Feniksa nic o tym nie wiedzieli?
Tyle pytań, a żadnych odpowiedzi...
- Cholera - szepnęła i potarła nerwowo skroń.
Czyżby był `tajnym agentem', jak to mówią mugole? Cennym szpiegiem, o którym nikt nie może nic wiedzieć? Jeżeli tak, to Dumbledore i tak nic jej nie powie. Musi sama sobie radzić z ciążącą na niej świadomością, że być może Malfoy jest cennym nabytkiem Zakonu, który mogą teraz stracić... Albo wiernym oddanym Śmierciożercą na tyle bezczelnym, żeby ją w to wszystko wciągać. Wiedziała, że dużo bardziej prawdopodobna jest ta pierwsza wersja, ale to wcale nie poprawiało jej samopoczucia, bo musiała sobie z tą wiedzą poradzić i nie mogła zrobić absolutnie nic z bardzo prostej przyczyny. Zakon Feniksa był tajną organizacją.



Draco Malfoy

Zanim każą ci iść drogą po szary świt
Zanim zmienią twój los w niedoskonały film
Zanim nauczą cię, jak masz zdobywać świat
Zanim przestaniesz się bać, przestaniesz się bać...
[Bajm, Dziesięć przykazań]


Hermiona Granger z zamyśloną miną patrzyła na szkolne błonia. Z samego rana zjawiła się w Hogwarcie w celu poważnej rozmowy z dyrektorem. Rozmowy, której nie mogła odłożyć. Nie mogła i nie chciała. Ale czy na pewno nie chciała? Sama przed sobą nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Oczywiście Alastor był jej przyjacielem i chciała by ten, kto go zabił poniósł zasłużoną karę, ale... Zawsze musi być jakieś "ale". Hermiona nie potrafiła zrozumieć swoich uczuć
Dumbledore przywitał ją ciepłym i zmęczonym uśmiechem i zaprosił dziewczynę na kawę i ciasteczka. Oczywiście nie omieszkał jej też poczęstować cytrynowym dropsem. Po wstępnym przyjaznym powitaniu, panna Granger bez ogródek powiedziała, co ją męczy i zatopiła pełne oczekiwania i nadziei spojrzenie w jasnoniebieskich, kojących oczach starego czarodzieja.
- Widzisz Hermiono, nie zagłębiaj się w to zbytnio. Twoim zadaniem jest znaleźć sprawcę morderstwa. Prawdziwego sprawcę. - To w końcu Malfoy jest w Zakonie, czy nie jest, ale dowiedział się o nim w jakiś dziwny, niewyjaśniony sposób i robi mnie w wyleniałego hipogryfa?! - kobieta chciała jasnych, przejrzystych odpowiedzi, a Albus nie zamierzał jej ich udzielić. Jak zwykle zresztą.
- Dyrektorze, ja wiem, że pan wielu rzeczy nie może powiedzieć, ale popełniono przestępstwo...
- To znajdźcie złoczyńcę - Albus uśmiechnął się do Hermiony i dolał jej jeszcze trochę herbaty.
- Został zabity pański...
- Dziecko drogie, ja doskonale wiem, kto został zabity i tak samo jak ty chce się dowiedzieć kto to zrobił, ale nie osądzam przy tym niewinnych.
- Czyli Malfoy jest niewinny! - wykrzyknęła Hermiona i sama się zdziwiła, że w jej głosie brzmiała aż tak wielka ulga.
- Och bynajmniej, ten człowiek jest winny wielu rzeczy, zresztą, kto z nas jest bez winy? - oczy dyrektora lśniły mądrością, łagodnością, i, tak bardzo krępującym w tej chwili, zrozumieniem
- Chodziło mi o to, że nie otruł Szalonookiego... Ale widzę, że pan mi nie pomoże rozwikłać tej zagadki - kobieta wyglądała na zrezygnowaną. Drażniło ją, że Albus posługiwał się niedomówieniami i podtekstami. I nie pomagała jej świadomość, ze Dumbledore nie może potwierdzić jej podejrzeń, co do roli Dracona dla Zakonu, nawet, jeżeli jest ono słuszne. Nie może, ze względu na konieczność utrzymania tego w tajemnicy. Liczyła jednak na to, że wychodząc od dyrektora, będzie chociaż wiedziała po której stronie barykady stoi Malfoy, a teraz zdawało się, że wie jeszcze mniej niż w chwili gdy przekraczała próg gabinetu.
- Hermiono, ja nie wiem, kto zabił Alastora, tak samo jak ty tego nie wiesz. Nie bądź jednak pochopna w wydawaniu sądów - kobieta jedynie przytaknęła, nadal czując pustkę i niepewność. - I pamiętaj, że rozsądek i trzeźwe myślenie są bardzo ważne, ale czasami... - zawiesił głos i zajrzał jej głęboko w oczy - ...warto pokierować się głosem serca
Hermiona uśmiechnęła się gorzko na myśl o tym, co takiego jej to serce podszeptuje i jeszcze raz zwróciła do Dubmledore'a.
- No cóż w takim razie dziękuje za wszelka dotychczas okazaną pomoc i...
- Tak, panno Granger?
- Mam nadzieję, że pan się nie mylił mówiąc, iż należy słuchać serca.
- Dziecko drogie, czego jak czego, ale tego jestem pewien - Dumbledore uśmiechnął się łagodnie.
Hermiona tylko skinęła głowa, pożegnała się i opuściła gabinet dyrektora. W dniu dzisiejszym czekało ją jeszcze wiele pracyia tak naprawdę nie wiedziała, od czego ma zacząć. Nie dawały jej też spokoju natrętne myśli i obawy. Teraz, gdy była pewna, że Albus dał jej do zrozumienia, iż Draco jest cennym nabytkiem dla Zakonu (czyt. szpiegiem, i to, rzeczywiście, tajnym, jak przypuszczała wcześniej), wcale panny Granger nie uspokajało. Wręcz przeciwnie. Pojawiły się kolejne wątpliwości dotyczące Malfoya. Hermiona nie wiedziała, czy młody arystokrata jest wierny swemu Lordowi, czy przełożonemu Zakonu Feniksa...

***
Hermiona spodziewała się, że „pogawędka” z Albusem nie będzie zbytnio przyjemna, ale nie przypuszczała, że będzie aż tak wyczerpująca. Gdy po powrocie do Ministerstwa usiadła w miękkim fotelu w swoim biurze, nie miała ani siły, ani chęci by z niego wstawać. I tak właśnie zrobiła - udawała, że jest zajęta papierkową robotą, kiedy w rzeczywistości była tak pochłonięta własnymi rozmyślaniami, że litery skakały jej przed oczami. Nie mogła przestać myśleć o tym cholernym Malfoyu. Cały czas zastanawiała się czy to naprawdę możliwe żeby Draco był tajnym członkiem Zakonu. Nigdy by się tego po nim nie spodziewała. Nie mogła też pozbyć się wrażeniak że jest robiona w balona. Tylko czy przez Dracona, czy też przez kogoś zupełnie innego...?
Około godziny osiemnastej udało jej się w końcu wstać zza biurka. Powolnym krokiem ruszyła w kierunku windy, mocno ściskając swoją teczkę. Marzyła tylko o gorącej kąpieli z mnóstwem aromatycznej piany, kubku gorącej, przeraźliwie słodkiej czekolady i miękkim łóżku. To wszystko w zupełności wystarczyłoby jej do szczęścia. Tego dnia.
W windzie oparła się plecami o tylnią ścianę i przymknęła zmęczone oczy. Do piątego piętra jechała sama. Na piątym piętrze wsiadł Ronald Weasley.
- Cześć, Herm. Co tam słychać? - zapytał życzliwym głosem.
- Padam z nóg. Dosłownie - odpowiedziała siląc się na uśmiech.
- Masz jakieś plany na dzisiejszy wieczór? - zapytał.
- Nie. Chyba, że do planów można zaliczyć kąpiel i łóżko - powiedziała, lekko się uśmiechając.
- To może skoczylibyśmy na kolację do
Czerwonego Smoka? Co ty na to? Knajpka chyba przypadła ci do gustu?
Kobieta obrzuciła go przenikliwym spojrzeniem. Proponował jej kolację. Czy to miała być randka? Nie, chyba nie... Przygryzła wargę. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Z jednej strony marzyła tylko o kąpieli i długim śnie, ale z drugiej nadal czuła się winna za swoje zachowanie względem Rona. Była dla niego taka oschła, niemiła i krytyczna, a on przecież właśnie przechodził ciężki okres w życiu. Rozpadł się jego kilkumiesięczny związek, porzuciła go kobieta, pozbawiając go nienarodzonego jeszcze potomka. Miał prawo być nerwowy. Mało kto potrafi sobie radzić z tak ogromnym stresem, każdy musi jakoś odreagować przeciwności losu. A na dokładkę współczuła mu. Współczuła każdemu, kogo doświadczał los, właśnie przez swoje dobre serce. Nie potrafiła być obojętna na czyjeś nieszczęścia i smutek. Nie potrafiła się długo gniewać na ludzi, zwłaszcza na takich, którym właśnie zawalił się świat.
- Chętnie - odpowiedziała, starając się wykrzesać z siebie, chociaż odrobinę entuzjazmu.
- To co? O dwudziestej pod
Czerwonym Smokiem? - upewnił się przy wyjściu z Ministerstwa.
- Dobrze. O dwudziestej. Do zobaczenia, Ron.

* * *
Stała pod
Czerwonym Smokiem i rozglądała się nerwowo. Ron spóźnił się kilka minut, lecz przeprosił ją szarmancko i weszli do środka. Usiedli przy nieco oddalonym stoliku pod oknem i złożyli zamówienie.
- Wiesz, Herm chciałem cię przeprosić - zaczął nagle. - Przeprosić za to, że byłem dla ciebie taki nieprzyjemny. Wtedy w windzie i na przesłuchaniu. Wiem, że to mnie nie usprawiedliwia, ale ostatnie tygodnie były dla mnie wyjątkowo ciężkie... Rozpadł mi się związek, w który byłem bardzo zaangażowany. Już powoli dochodzę do siebie i dlatego chciałem cię najmocniej przeprosić. Mam nadzieję, że mi wybaczysz.
- Ależ, Ron - impulsywnie dotknęła palcami jego dłoni. - Ja już ci wybaczyłam. To naturalne, że było ci ciężko. Też cię przepraszam, bo nie wiedziałam o twojej sytuacji... Też byłam dla ciebie niemiła. Tak mi teraz głupio i przykro - spuściła wzrok. - Nie szkodzi, Herm. Przecież nie wiedziałaś. Gdyby Harry nie był jeszcze na urlopie, moglibyśmy go ze sobą zabrać, prawda? Jakoś nasze trio się rozpadło. Święta trójca - uśmiechnął się do siebie.
Hermiona wolała nie wspominać, że gdy Ron i Harry przebywają w jednym pomieszczeniu, dłużej niż piętnaście minut, zaczynają się kłócić. Nie tylko nie mieli już wspólnych tematów, ale też działali sobie wzajemnie na nerwy. Kobieta taktownie skierowała rozmowę na bezpieczniejsze tory. Przez ponad godzinę gawędzili sobie spokojnie i wesoło, wspominając szkolne czasy i opowiadając anegdotki z Ministerstwa.
- Herm, chciałem ci powiedzieć tylko jedno. Uważaj na Malfoya. Wiem, że masz do niego pewną... słabość, ale on naprawdę byłby zdolny kogoś zabić. Uważaj na niego i mu nie ufaj, bo gdy się zorientujesz, jaki jest naprawdę może być za późno. Zresztą, powinnaś już wiedzieć,
jaki on jest - jego oczy stały się zimne.
- Ron, daj spokój, przecież nie jestem dzieckiem - zirytowała się. - Nie chcę rozmawiać ani o Malfoyu, ani o pracy, więc może zmieńmy temat na jakiś przyjemniejszy.
Wrócili do rozmowy na niezobowiązujące tematy, ale Hermiona odpowiadała półsłówkami i jej humor wyraźnie uległ pogorszeniu. Nie mogła zrozumieć, czemu Ron zawsze psuje ich rozmowę wtrącając coś na temat Dracona. Przyszła tu, bo chciała na chwilę oderwać się od szarej rzeczywistości, męczącej pracy i nieustannie gnębiących ją myśli. A Ron nieustannie ostrzegał ją przed Malfoyem. Jakby nie miała swojego rozumu. Otrząsnęła się z zamyślenia, gdy Ron opowiadał kolejną śmieszną historię o swojej pracy.
- U nas, w biurze, jest taki kretyn Elson, wiesz taki sam idiota jak Malfoy, i ostatnio...
Nie dane mu było do kończyć. Hermiona szarpnęła za wiszącą na krześle torebkę.
- Czy ja cię o coś nie prosiłam? - podniosła głos. - Ciągle gadasz o Malfoyu, jakbyś nie mógł zrozumieć, że nie mam ochoty rozmawiać na ten temat! Jeśli uważasz, że jest takim kretynem to może sam mu to powiedz, zamiast dręczyć tym mnie? - wstała, rzucając pieniądze na stolik. - Chciałabym cię uświadomić, że nie jestem dzieckiem i mam swój rozum. Jeśli masz mnie za jakąś naiwną idiotkę to nie mamy, o czym rozmawiać. Miałam nadzieję, że kolacja z tobą pomoże mi się odprężyć i poprawi mój podły nastrój, ale o twojej osobie można powiedzieć chyba wszystko, oprócz tego, że wpływa na innych relaksacyjnie!
- Miona, nie rób scen... Nie poradzę nic na to, że Malfoy to...
- Nie mów do mnie
Miona - wycedziła ze złością. - I nie mam ochoty wysłuchiwać tych głupot. Może przydałby ci się psychoanalityk.
- Kto? - Weasley zrobił głupią minę.
- Nieważne - mruknęła, chwyciła swoją torebkę i wyszła.

* * *
Leżała w wannie i rozmyślała. Mimo, że jej ciało powoli się relaksowało i odpoczywało, wewnętrznie nadal nie mogła się rozluźnić. Kolacja z Ronem tylko pogorszyła jej nastrój. Nie powinna była się zgadzać, niezależnie od tego jak bardzo była dla niego wcześniej niemiła. Przecież on też był dla niej nieprzyjemny. Denerwowało ją, że ciągle Ron ściągał rozmowę w kierunku Malfoya. I miał ją za jakąś pierwszą naiwną, która nie ma swojego rozumu! Prychnęła z niezadowoleniem. Może i nie miała rozumu, ale to chyba w momencie, gdy zgodziła się na kolację z Weasleyem i gdy go przepraszała. Zaczerwieniła się aż po cebulki włosów. Czuła się tak cholernie zażenowana. Nie miała, za co przepraszać tego dupka.
Gdy już leżała w łóżku rozważała jeszcze raz ten wieczór. Mogła się spodziewać, że nie skończy się miło. Już od dawna wiedziała przecież, że ona i Ron nie mają wspólnego języka i, że on zawsze musi popsuć atmosferę jakimiś głupimi uwagami. Nie rozumiała go. Nie potrafiła go zrozumieć i może nawet nie chciała. Był kiedyś jej przyjacielem, ale później jego podejście do niej uległo radykalnej zmianie. Do tej pory nie wiedziała czemu.
Podświadomie jednak wiedziała, dlaczego Ron taki jest. Już tyle razy próbował się z nią umówić, a ona za każdym razem tłumaczyła mu, jaki to poroniony pomysł. No i był jeszcze Malfoy, a Ron był cholernie o niego zazdrosny. Zupełnie niepotrzebnie. Odsunęła od siebie przykre myśli, ignorując głosik wewnątrz głowy, szepczący natarczywie coś o oszukiwaniu samej siebie.
`Ależ ludzie się zmieniają' - pomyślała jeszcze, na chwilę przed odpłynięciem do krainy snów.

* * *
Draco Malfoy pojawił się we wtorek w Ministerstwie jak zwykle około godziny dziesiątej. Był głodny, więc pierwszą rzeczą, jaką zrobił było odwiedzenie bufetu. Wstał za późno i nie zdążył nic zjeść, a nie był zwolennikiem zabierania jakiegokolwiek pożywienia do pracy. Zamówił zapiekankę z szynką i kawę, i usiadł przy stoliku, obserwując słoneczną pogodę za oknem, która nijak miała się do siarczystego deszczu zacinającego na terenie niemal całego Londynu.
- Witam - usłyszał za sobą doskonale znany mu chłodny głos. Odwrócił się i napotkał lodowate szare tęczówki, które równie dobrze mogłyby należeć do niego. Po raz, nie wiadomo który, w swoim prawie dwudziesto-trzyletnim życiu poczuł się, jakby patrzył w lustro, wybiegające o ponad dwadzieścia lat w przyszłość.
- Bardziej sobie życia utrudnić nie mogłeś - wycedził Lucjusz i bez zaproszenia usiadł obok syna.
- Na moim miejscu też złamałbyś temu kretynowi nos - warknął Draco. Nie był w nastroju do rozmów i już dobrych parę lat temu przestał czuć bezkrytyczny respekt do swojego ojca. A od kiedy zmienił strony w wojnie, jego szacunek całkowicie się gdzieś ulotnił. Czasami było mu żal, ale tylko czasami i na pewno nie w tej chwili.
- Synu... - wysyczał Malfoy senior - Czy ty masz mnie za kretyna? Myślisz, że mówię o tym żałosnym dupku z
Proroka?
- A o czym mówisz, jeśli mogę zapytać, ojcze? - obojętnie wzruszył ramionami.
- To chyba jasne, o czym - Lucjusz zniżył głos do szeptu. - O Moodym, głupcze. Bardziej sobie życia nie mogłeś zagmatwać - Draco usłyszał tak dobrze znaną mu przyganę, niemal pogardę, która dawała do zrozumienia, że nie był tak dobrym synem, jakiego oczekiwałby jego ojciec.
- Oczywiście, że mogłem. Mogłem przecież urodzić się Malfoyem. A nie, przepraszam,
tym już jestem.
- Draconie - Lucjusz spojrzał na syna z potępieniem. Czasami nie potrafił zrozumieć jego poczucia humoru. Chwilami w jego synu odzywała się krew Blacków. Narcyza, jakiś czas temu stwierdziła, że Draco chwilami przypomina jej Syriusza, a Lucjusz niestety musiał się z nią zgodzić, szczególnie w takich momentach jak ten.
- Ojcze, Moody jest wyłącznie moim problemem.
- Masz na nazwisko Malfoy, więc to nie jest wyłącznie, jak to ująłeś
twój problem.
- A tak, zapomniałem, że naszemu nazwisku nic nie może zaszkodzić... albo pomóc. A dla twojej wiadomości, to nie ja zabiłem Szalonookiego.
- I tej wersji radzę ci się trzymać - Lucjusz obdarzył łaskawym uśmiechem jednego z przechodzących obok urzędników i ponownie spojrzał na syna.
- Jak to miło, że rodzina wierzy w moje słowa - Draco z ironią pojrzał na ojca.
- Miałeś powody by go zabić.
- Nie mniejsze niż ty i kilku... naszych znajomych.
- To nie oni.
- Skąd wiesz?
- Bo ich pytałem i zaprzeczyli.
- No tak, łatwiej uwierzyć
im niż własnemu synowi.
- Jesteś coraz bardziej bezczelny.
- Niedaleko pada jabłko od jabłoni, nieprawdaż ojcze?
Lucjusz zacisnął usta. Ku jego niezadowoleniu już dawno minęły czasy, gdy mógł jednym ruchem różdżki przywołać Dracona do porządku. Teraz byli prawie równi. Prawie, bo w kręgu Lucjusz stał wyżej niż Draco i teraz zamierzał to wykorzystać.
- Niektórzy są niezadowolenie z twoich wybryków - odezwał się cicho.
- Nie wydaje mi się, żeby mieli powody.
- To niezadowolenie wywołał pewien artykuł i twoja gwałtowna reakcja - starszy z Malfoyów kontynuował zupełnie tak jakby nie padły te słowa.
- No proszę, a mówiłeś, że nos Tryspoona i prasowe plotki nie maja nic do rzeczy - Draco nie potrafił powstrzymać gorzkiej ironii. - Więcej takich artykułów nie będzie... i nie bój się, że jakiś proces skompromituje... nasze nazwisko. Dochodzenie w sprawie morderstwa nie dotyczy ciebie, ale mnie
- Rozumiem, że za odpowiednia sumę kupiłeś milczenie tego pisarczyka - Lucjusz słuchał syna z obojętną miną.
- Jak ty zawsze wszystko
rozumiesz, drogi ojcze. Czy mógłbyś mi wyjaśnić, kto i dlaczego ma być niezadowolony z tego, że dziennikarze piszą co chcą?
- Dziennikarze mogą sobie pisać, co chcą, mnie i... kogoś jeszcze interesuje, czy to co piszą o tobie i o tej szlamie jest prawdą, czy kiedykolwiek było prawdą, a jeśli tak to dlaczego?
- Jestem już dorosły i, z łaski swojej, od mojego życia prywatnego trzymaj się na dystans, bo to moje życie, ojcze. To po pierwsze. A po drugie, od kiedy obchodzi cię opinia brukowych piśmideł, co? - głos juniora ociekał sarkazmem. Młodzieniec obserwował z cichą satysfakcją jak usta jego ojca wykrzywiają się w wyrazie pełnym zniecierpliwienia i irytacji.
- Interesuje mnie by nasze nazwisko nie było szargane przez jakichś pismaków. Nie życzę sobie tego, jasne? Dopóki nosisz nazwisko Malfoy masz się zachowywać tak jak nakazuje tego nasz honor.
- To my mamy jakiś honor? Interesujące, chyba dawno go nikt nie używał. Ale nie martw się, nie przyniosę hańby
twojemu nazwisku. I jeszcze jedno. Nie wydaje mi się by ktoś, oprócz ciebie, był zainteresowany z kim sypiam, sypiałem lub będę sypiał.
- I tu się mylisz. Kogoś to interesuje, bardzo interesuje. Interesuje
przyjaciół rodziny. Zjawisz się dzisiaj na kolacji.
- Jestem umówiony - Draco, co prawda, z nikim umówiony nie był, ale nie podobało mu się, to, że ktoś dyktuje mu, co ma robić. - To odwołasz. Dzisiaj o siódmej i nie waż się spóźnić. Ja mówię poważnie.
- Jasne, ojcze - Draco ostentacyjnie odwrócił się w stronę okna. Wiedział, że w takiej sytuacji będzie musiał wybrać się do rezydencji rodziców na kolację. Zapewne parę wysoko postawionych figur zechce go wypytywać o "kontakty ze szlamami". Skrzywił się.
- Do zobaczenia wieczorem... synu - młodzieniec przymknął oczy, udając że nie zabolały go ironia i chłodna drwina w głosie ojca.
- Do zobaczenia, ojcze - odrzekł bezbarwnym tonem.
Kwadrans później, gdy delektował się drugą kawą, do bufetu wkroczył nie kto inny jak Harry Potter, który właśnie wrócił z tygodniowego urlopu. Potter rzucił mu obojętne spojrzenie i poszedł coś zamówić. Od kiedy zaczęli obaj pracować w Ministerstwie, ich wzajemny stosunek nabrał chłodnego i uprzejmego dystansu. Czasem mówili sobie nawet `dzień dobry'. Było to zaiste dziwne, ale też stało się czymś absolutnie naturalnym. „Wróg” Malfoya juniora pracował w specjalnej grupie Aurorów przeszkolonych w zaawansowanej walce. W jego "oddziale" wszyscy mieli pozwolenie na używanie niewybaczalnych, włącznie z klątwą zabijającą. Draco ucieszył się, że może oderwać myśli od nieprzyjemnej rozmowy. Spokojnie obserwował Pottera, który żartował teraz z młodą czarownicą obsługującą bufet. Czuł coś na kształt cichego szacunku dla Gryfona. Elitarna grupa Aurorów, do której trafił Harry, słynęła z diabolicznie trudnego szkolenia, które trwało nie półtora roku, a ponad dwa lata. Ale Złoty Chłopiec zawsze przecież chciał ratować świat i musiał stać w pierwszej linii frontu. Cały Potter.
- Nie było mnie zaledwie siedem dni i tyle się porobiło, Malfoy... - Harry nie wiedział, dlaczego podszedł do Dracona. Chyba tak po prostu.
- Dzień dobry. Widzę, Potter, że straciłeś całą godność i gadasz z mordercą - młody arystokrata poczuł dreszcz satysfakcji, gdy Harry zamrugał z konsternacją i przechylił z zaciekawieniem głowę. Po kilku sekundach, ku zdziwieniu Malfoya, Potter uśmiechnął się smutno a zarazem ironicznie i odrzekł.
- Z całym szacunkiem, Malfoy, chociaż cię nie kocham, uważam, że musiałbyś być ostatnim idiotą, żeby zabić Moody'ego.
- Wiesz, Potter, jesteś w gronie bardzo nielicznych, ale nie bój się, niedługo zmienisz zdanie - Draco dopił kawę i wyszedł szybkim krokiem z bufetu. Znowu poczuł smak gorzkiej masochistycznej satysfakcji, jaką dawało mu poczucie bycia tragiczną postacią. W końcu nikt, poza Dumbledore'em, nie znał jego prawdziwego oblicza. Po tym, co powiedział Granger, kobieta jedynie mogła się wielu rzeczy domyślać. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że zamiast jej ułatwić pracę, zdecydowanie ją utrudnił, ale nic go to nie obchodziło. Już wsiadał do windy, gdy usłyszał za sobą krzyk i z wielką niechęcią zablokował drzwi.
- Potter, jeszcze przed chwila miałem nadzieję, że udławisz się czymś w kawiarni. Wróć i zrób mi tę przyjemność.
- Draco, dla ciebie wszystko tylko najpierw pogadamy.
- A jeśli ja nie mam ochoty z tobą rozmawiać, i
od kiedy to jesteśmy po imieniu?
Harry zamiast odpowiedzieć, nacisnął przycisk z numerem piętra i zwrócił się w stronę blondyna.
- Dziś o dwudziestej drugiej w
Gołej Szyszymorze. A porozmawiasz ze mną dlatego, że jestem jednym z nielicznych, który naprawdę wierzy w twoją niewinność.
- Ciekawe czy to samo będziesz mówił po spotkaniu z Granger.
- A co Herm ma do tego?
- Ty jeszcze nic nie wiesz? - Draco wybuchnął wymuszonym, nieco smutnym śmiechem. - Wybacz, ale nie będę uprzedzał niespodzianki... Harry.
Malfoy wysiadł na piątym piętrze i zostawił zdziwionego Pottera samemu sobie. Harry dotarł na piętro drugie i pierwszą rzeczą jaką zrobił, było nawiedzenie Tonks.
- O witaj, Harry - pisnęła radośnie, mile zaskoczona i dała mu siarczystego buziaka w policzek. - Pewnie chciałbyś zobaczyć nowe biuro Hermiony.
Młody mężczyzna popatrzył ze zdziwieniem na roześmianą Nymphadorę.
- Splinwood ją awansował - mina Tonks nieco zrzedła. - Herm prowadzi sprawę zabójstwa Moody'ego... Biedna, dziś musi rutynowo przesłuchać mnie, Kingsleya i jeszcze kilku Aurorów.
'Aha' - pomyślał Harry, przypominając sobie słowa Malfoya.
- Okey, zaprowadź mnie do niej. Zrobię jej niespodziankę. Chociaż może nie zechce ze mną gadać skoro awansowała - zażartował Potter i nagle spoważniał. - A nie wiadomo jak zginął Szalonooki?
- Podobno otrucie. Wiesz, Hermiona nie może zdradzać szczegółów, więc nic nie wiem dokładnie. Otrucie to oficjalna wersja... Całkiem możliwe, ze prawdziwa.
- Przecież jej nie będę ciągnął za język - mruknął Harry sam w to nie wierząc.
- Jaaasne, Potter, bo ci uwierzę - Tonks uśmiechnęła się do niego i razem ruszyli do Hermiony.
Nie dotarli jednak tam tak szybko jak chcieli. Tuż przed drzwiami jej gabinetu natknęli się na Rona.
- Harry, nie wiedziałem, że wróciłeś.
- Dosłownie przed kwadransem - w głosie Harry'ego czuć było lodowe sopelki. Ostatnio Ronald Weasley bardzo mu podpadł, obrażając jego narzeczoną Lunę.
- Wchodzisz ze mną, Tonks? - spytał Nymphadorę.
- Harry, ja z nią mieszkam. A teraz jest tak zawalona papierami, że pewnie by tylko na mnie nawarczała... No... nie patrz tak, ciebie nie widziała od tygodnia, ucieszy się. Chodź Roniasty na kawę - zwróciła się do rudzielca i puściła Potterowi oko.

*
Hermiona naprawdę tonęła w papierach, a wiedziała tylko tyle, że nie wiedziała nic. Dokładnie zbadano specyfik, który pomógł Alastorowi przenieść się na tamten świat. Trucizna, która zabiła Moody'ego była na bazie tentakuli i mogła, równie dobrze, dostać się do organizmu drogą pokarmową, jak i przez skórę. Powodowała zaburzenia rytmu serca i rychły zgon. To wszystko. Hermiona potarła skronie. "Przez skórę" oznaczało jedno. Każdy w sumie, w sposób sprytny, mógł otruć Aurora, nawet znienawidzony przez niego Malfoy. Coś jednak powtarzało jej, że Draco jest niewinny. Prawdopodobnie był to głos serca, o którym mówił Dumbledore. Ale ona nie ufała już nikomu i niczemu, ani własnemu głosowi, ani nawet staremu, dobremu Albusowi. Gdy pomyślała, że czeka ją jeszcze kilka rutynowych przesłuchań i przygotowanie planów śledztwa na dni kolejne - czytaj kolejnych przesłuchań - zachciało się jej płakać i właśnie w tym momencie usłyszała pukanie do drzwi.
Nie zdążyła wypowiedzieć zwyczajowej formułki, gdy drzwi do jej gabinetu otworzyły się i usłyszałam głęboki męski bas:
- Piękna, twój luby wrócił!
Hermiona gwałtownie podniosła głowę i spojrzała w zielone oczy, w których jarzyły się radosne iskierki. Sfora czarnych, zdecydowanie za długich włosów opadała na opalone czoło.
- Harry ! - dziewczyna krzyknęła i po prostu wyfrunęła zza biurka wprost w ramiona przyjaciela.
- Ale, co ty tu, na stado goblinów, robisz? Miałeś być przecież jeszcze przez dwa tygodnie na Sycylii.
- Kobieto, przecież wiesz, że ja nie potrafię nic nie robić. Odpocząłem i oto jestem. Chyba nie sądziłaś, że będę się wygrzewał na leżaczku dłużej niż to konieczne? Szczególnie teraz.
- Czyli już wiesz... Zgadnij, kto jest głównym podejrzanym - Hermionie zrzedła mina.
- Owszem wiem.... I jestem przekonany, że to nie Malfoy zabił Szalonookiego - położył palce na ustach kobiety i nie pozwolił się jej odezwać. - Im więcej na niego wskazuje, tym bardziej pewne jest, że ktoś chce go wrobić. Herm, Draco Malfoy od dziecka był cwany i nigdy w życiu nie zrobiłby czegoś, o co na sto procent zostałby posądzony. Wiem, że jest na świeczniku i poszlaki wskazują na niego, ale jednocześnie mam wewnętrzne przekonanie, że to nie on.
- Okey, skoro nie on, to kto? Możesz mnie oświecić? - Hermiona poczuła się tak, jakby Harry miał do niej pretensje o to, że Draco jest głównym podejrzanym. Jakby ją o to oskarżał. - Jeżeli jesteś taki mądry, to powiedz mi kto?! - podniosła głos. -Zaoszczędzisz mi wiele trudów i pracy Harry. A teraz, jeśli pozwolisz, ja wracam do swoich zajęć, a ty idź współczuć Malfoyowi - poczuła jak głos jej się łamie i wzięła głęboki oddech.
'Boże, zachowuję się irracjonalnie' - pomyślała już dożo spokojniej.
- Przepraszam, Harry. Mam tak dużo pracy, że chce mi się chwilami płakać, albo rzucić to wszystko w cholerę i oznajmić Splinwoodowi, że się do tego nie nadaję... Nie wiem gazie podział się mój profesjonalizm.... Chcę tą sprawę rozwikłać, ale...
- Może... - przerwał jej łagodnie Harry - ... twój profesjonalizm wziął sobie wolne, gdy okazało się, że musisz kilkakrotnie przesłuchiwać Malfoya.
- Harry, byłabym ci bardzo wdzięczna, gdybyś takie mądrości zachował dla siebie, okey?
- Herm, ja naprawdę nie chciałbym...
- To nie chciej - dziewczyna przerwała mu w połowie zdania i wróciła za biurko. Za tym prostym, drewnianym meblem miała poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji. - Jeśli masz jakieś uwagi, które mogą pomóc w śledztwie, to proszę bardzo, ale...
- Ale jeśli zamierzam coś mówić na temat twojego stosunku do Malfoya to lepiej żebym się zamknął, prawda?
- Ja do niego nie ma
m żadnego stosunku, dla mnie to po prostu główny podejrzany w śledztwie i dopóki nie znajda się dowody na to, że nim nie jest to nie zamierzam go inaczej traktować.
Harry stał w milczeniu i przez dłuższą chwilę przyglądał się Hermionie. O ile wcześniej nie był pewien na sto procent, czy jego przyjaciółka coś tam czuje na dnie serca do Malfoya, o tyle teraz był święcie przekonany o tym, że coś czuje i może to jest nawet więcej niż
coś.
- Jak uważasz, Herm. Ja tylko chciałem z tobą porozmawiać jak przyjaciel. Myślałem, że mi ufasz - powiedział bardzo cicho.
Kobieta chciała już na niego nakrzyczeć, powiedzieć, żeby się odchrzanił i nie zgrywał wielkiego mentora, ale gdy spojrzała w jasnozielone oczy Pottera, słowa uwięzły jej w gardle. Harry patrzył na nią z zawodem, ale i ze szczerą troską. Przełknęła ślinę i nie powiedziałaby nic, lecz gdy w oczach Harry'ego zajaśniało współczucie, poczuła pod powiekami łzy upokorzenia i złości. Coś w niej pękło
- Jasne, Harry - jej głos nasączony był jadowitą ironią. - Lituj się nade mną - słowa kobiety były coraz cichsze, a przez to w jakiś niewytłumaczalny sposób docierały do niego z pełną mocą. - Takiej żałosnej, zaniedbanej szlamie można tylko współczuć. Żaden facet nie patrzy na mnie jak na kobietę, a on patrzy na mnie nawet z pogardą... Jeśli już skończyłeś okazywać mi swoja troskę i politowanie, to wyjdź. Mam pracę - miała silną wolę i tylko dlatego z powrotem wróciła do studiowanych pergaminów i udawała, że wcale nie ma ochoty rozpłakać się na cały głos, a to co czyta zajmuje całe jej jestestwo.
- Hermiona... - Harry poczuł jak serce ściska mu się w klatce piersiowej. Miał ochotę wybiec z gabinetu i nakopać Malfoyowi za to, że Hermiona przez niego cierpi.
- Hermiono, nie miałem na myśli nic pejoratywnego - zaczął ponownie, gdy już wziął głęboki oddech. - Jesteś ładna i mądra. Sama swoją urodę ukrywasz przed światem pod maską surowości i za kurtyną szerokich ciuchów. To nie ja się nad tobą użalam, ale ty sama. A Malfoy.... - westchnął ponownie i bardzo poważnie popatrzył na Hermionę. - Nie przeczę, że jest zimnym sukinsynem, bo jest. Ale im bardziej stara się być pogardliwy i oschły, tym bardziej coś nie jest mu obojętne. Zresztą, wasza wzajemna relacja to nie moja rzecz. Ale zależy mi na tym, żebyś czuła się szczęśliwa, Hermiono. Pamiętaj o tym.
Zanim Hermiona zdołała cokolwiek odpowiedzieć Harry odwrócił się i wyszedł z gabinetu. Dziewczyna przez chwilę wpatrywała się w zamknięte drzwi. Było jej przykro, że wyładowała na Harrym frustrację. On na to nie zasługiwał. Jeszcze gorzej poczuła się, gdy pomyślała, że on wcale się nie gniewa. Nie na nią. Szanował ją jak nikt inny. Zbliżyli się do siebie i byli niemal jak rodzeństwo. To też wpływało negatywnie na ich stosunki z Ronem, który nie mógł zrozumieć, dlaczego tych dwoje tak doskonale się rozumie, a nie potrafi zrozumieć jego. Nie, Harry się nie gniewał i co gorsza miał rację. Hermiona westchnęła przeciągle i zabrała się za pracę z silnym postanowieniem powstrzymania łez i przeproszenia Pottera przy najbliższej okazji.

* * *

Draco Malfoy z lekkim uśmiechem tryumfu wpatrywał się w zegarek. Była godzina dziewiętnasta piętnaście, a on znajdował się w swym biurze, chociaż od piętnastu minut powinien przebywać w
Zielonej Przystani, ale nie zamierzał być punktualny. Prawdę powiedziawszy, zamierzał spóźnić się jeszcze dziesięć minut. Chciał, by obecni na tej kolacji, a raczej prywatnym przesłuchaniu, zrozumieli, że on nie jest posłuszną marionetką, gotową tańczyć zgodnie z każdym ich skinieniem. Wiedział, że taka postawa zdenerwuje jego ojca, ale to, co myśli i robi Lucjusz Malfoy, już go nie obchodziło. Kiedyś, owszem, zależało mu na opinii rodziciela, którego traktował niczym bóstwo, ale to było dawno temu...
Po następnych dziesięciu minutach bezczynnego wpatrywania się w zegarek podszedł do kominka i z prawdziwą niechęcią wymówił nazwę swej rodowej rezydencji. Znalazł się w pustym salonie. Zresztą nie oczekiwał niczego innego. Doskonale wiedział, że nikt na niego nie będzie czekał. Skoro kolacja miała zacząć się o dziewiętnastej, to to, że on się spóźni, nie znaczyło, że się nie rozpoczęła o czasie. A na pewno rozpoczęła się w jadalni. Draco strzepnął niewidoczny pyłek ze swojej eleganckiej, ciemnozielonej szaty z jagnięcej wełny. Typowy odruch rasowego Malfoya. Kominek aportacyjny w salonie, dostępny dla nielicznych (nieupoważnieni zostaliby "cofnięci" brutalnie do miejsca wyjścia), był czysty jak łza. Draco zawdzięczał swoją pedanterię rygorystycznemu, wypełnionemu etykietą i dobrymi zasadami wychowaniu. Weszło mu to w nawyk i było jego najmniejszą wadą. Bo właśnie tak postrzegał od dłuższego czasu wszystkie cechy, które odziedziczył po ojcu i które wpoił mu Lucjusz. Ten gest jednak świadczył o elegancji i Draco lubił go używać, tak samo jak lubił, gdy jego szaty łopotały za nim, dodając mu naturalnej gracji; mała sztuczka podpatrzona u Mistrza Eliksirów. Młodzieniec poprawił nienagannie ułożony kołnierz peleryny i powoli wszedł do jadalni, która znajdowała się naprzeciw salonu.
- Witam wszystkich - powiedział grzecznym, acz niedbałym tonem. - Przepraszam za spóźnienie, ale miałem dużo pracy w Ministerstwie i chciałbym też uprzedzić, że nie mogę zostać z wami zbyt długo, ze względu na... spotkanie, które mam jeszcze dzisiaj w planach. Dobry wieczór, ojcze ... - skłonił się nieznacznie; bardzo nieznacznie - ... i tobie, mamo - dodał z nikłym odcieniem kurtuazji, całując Narcyzę w policzek. - Ciebie, ciociu, także witam bardzo serdecznie - ucałował dłoń Bellatrix, która obdarzyła go tak samo chłodnym i oficjalnym uśmiechem, jaki sama otrzymała od siostrzeńca. Draco nie mógł myśleć o niej bez cienia szacunku, tak jak myślał o Nottcie, którego przywitał w następnej kolejności, przywołując na twarz grymas półuśmiechu, aby ukryć czającą się w jego szarych oczach pogardę. Na końcu bardzo grzecznie przywitał Eleonorę i Alberta Parkinsonów, w duchu uśmiechając się ironicznie. Wiedział, dlaczego tu byli. Malfoyowie i Parkinsonowie po cichu liczyli na to, że ich rody się połączą. Młodzieniec poczuł przewrotny podziw dla ich wytrwałości i, jego zdaniem, naiwności. On już dawno zdecydował, że jeżeli w ogóle kiedykolwiek się ożeni, to na pewno nie z Pansy. We wczesnej młodości imponowało mu jej narzucanie się i nie skrywana adoracja. Gdy trochę wydoroślał, zrozumiał, że ona uwielbia nie jego, a jego nazwisko i prestiż, jaki się z nim wiąże. Z czasem nie mógł też znieść pustej paplaniny panny Parkinson.
- Draconie... - Lucjusz odezwał się zimnym tonem i karcąco spojrzał na syna -... wydawało mi się, że wpoiłem ci to, iż kulturalny człowiek nie spóźnia się nigdy i nigdzie. A już w szczególności na spotkania z ludźmi, których darzy szacunkiem i którym musi się coś wyjaśnić.
- Nie wydaje mi się... - Draco nie spuszczał wzroku z twarzy Lucjusza - ... abym miał wam cokolwiek do wyjaśnienia. A co do zasad kultury, jakie mi wpajałeś, to odniosłem wrażenie, że Malfoy nie spóźnia się tylko wtedy, jeśli mu na tym
zależy.
- Mam z tego rozumieć, że tobie nie zależy na...
- Tak właśnie masz to rozumieć - Draco przerwał ojcu w połowie zdania
i, nie zważając na to, że na twarzy Lucjusza maluje się wściekłość, usiadł przy stole i bezczelnie mu się przyglądał.
W tym momencie senior rodu naprawdę żałował, że jego syn nie jest dzieckiem, któremu można by spuścić lanie i odesłać bez kolacji do swego pokoju. Jeszcze bardziej złościło go to, że w wzroku syna widział obojętność, a czasami pogardę. Nie mógł nie zauważyć, że z wiekiem jego syn ujawniał coraz więcej cech typowych Blackom. Czasami widać je było również u Narcyzy. W takich chwilach wykazywała obojętność i pełen ironii dystansm, co do podstawowych zasad, w jakie wierzył Lucjusz. Kiedyś, gdy poniosło go w wywodzie dotyczącym obrony wyłączności prawa do tajników magii dla czarodziejów czystej krwi, odpowiedziała mu wprost: `Drogi mężu, nie wczuwaj się tak. Oboje wiemy, że chodzi o prestiż i władzę. W końcu magia daję całkiem dużo władzy, nieprawdaż?'
O ile jednak jego małżonka miała nieliczne „napady” kobiecej przekory, o tyle jego syn konsekwentnie zaczął przejawiać brak szacunku dla wpojonych mu w dzieciństwie praw i lekceważył sobie coraz bardziej prestiż należny rodzinie Malfoyów. Ba, on tym prestiżem wręcz
gardził. Lucjusz miał czasem nieodparte wrażenie, że Draco jest zawiedziony i nieszczęśliwy, nosząc nazwisko, które zobowiązuje go do pewnych zachowań społecznych.
Teraz młodzieniec patrzył na ojca z cieniem ironii w kącikach lekko wykrzywionych w półuśmieszku ust. Jego spojrzenie było pełne wyczekiwania. Chciał zobaczyć, jak ojciec wybrnie z niezręcznej sytuacji, w której go właśnie postawił. Jak zachowa prestiż i dobrą twarz, nie sprawiając tym samym przykrości ani zawodu swoim gościom.
- Draco - nie zdziwił się, gdy to matka się odezwała; wiedziała, kiedy wkroczyć, by nie dopuścić do towarzyskiej katastrofy. - Bądźmy rozsądni. Spokojnie usiądź i porozmawiajmy jak cywilizowani ludzie. Każdy w młodości popełnia mnóstwo błędów... - urwała widząc, że stalowoszare tęczówki jej jedynej latorośli ciemnieją jak niebo przed zbliżającym się sztormem.
- Moje prywatne życie to moja rzecz i nie zamierzam omawiać jego szczegółów z kimkolwiek. Zwłaszcza intymnych szczegółów - powolnym, napiętnowanym naturalną gracją ruchem, wziął w dłoń mandarynkę, którą zaczął powoli i metodycznie obierać.
- To, z kim sypiam, sypiałem lub zamierzam sypiać, nie powinno nikogo obchodzić - słowa młodzieńca były flegmatyczne i ciche. - Jeżeli ta rozmowa ma być poważna, to słucham, ale jeżeli ktoś zamierza włazić mi z butami do łóżka, lepiej to zakończmy - jego mina wyrażała delikatne zniesmaczenie całą sytuacją.
Lucjusz zgrzytnął zębami:
- Jeżeli nie uważasz za poważny temat do rozmowy faktu, iż złamałeś nos jakiemuś pisarczykowi w obronie
czci szlamy, którą raczyłeś kiedyś posuwać ... - słowo `czci' wypluł, jakby było czymś nad wyraz obrzydliwym - ... to znaczy, że jest z tobą dużo gorzej, niż myślałem.
Draco poczuł, że pod czaszką zaczyna mu niebezpiecznie szumieć. Jakim prawem
on śmiał wyrażać się o Granger, jakby była zwykłą dziwką? Powoli zalewała go złość i musiał zacisnąć zęby, żeby nie powiedzieć pod adresem ojca czegoś okropnego.
- Twoje zachowanie było, co najmniej naganne i świadczy o tym, że coś do niej czułeś lub, nie daj Melinie, czujesz nadal - szum w głowie Dracona narastał i młodzieniec musiał zamknąć na chwilę oczy. - To po prostu niedopuszczalne...
Ostatnie słowo Lucjusza zostało niemal całkowicie zagłuszone przez wściekłość, która ogarnęła jego syna.
- Skończ, zanim powiem lub zrobię coś
naprawdę niedopuszczalnego - wysyczał Draco przez zaciśnięte zęby i otworzył oczy, które były teraz niemal całkowicie czarne.
- Nie masz prawa się tak odzywać, jestem twoim ojcem i masz mi okazywać szacunek! - Lucjusz gwałtownie odsunął się od stołu, tak, że jego krzesło z głośnym hukiem upadło na podłogę.
- Na szacunek trzeba sobie zasłużyć - warknął Draco -... a ty nigdy na niego nie zasłużyłeś. Jeśli sądzisz, że będziesz kierował moim życiem, to jesteś w błędzie. Powiedziałem raz i to powtórzę. To, z kim sypiam czy sypiałem, to moja sprawa. I nawet, jeśli zerżnąłbym skrzata domowego, to was nie powinno to obchodzić.
- Jesteś Malfoyem!
- Właśnie,
Malfoyem i, na Slytherina, nie przypominam sobie by
Malfoyowie kiedykolwiek tłumaczyli się przed kimś z czegokolwiek! Nie muszę się przed tobą spowiadać. Nie jestem twoim służącym, tylko synem!
- To zacznij się jak on zachowywać, a nie jak jakiś mugol lub, co gorsza, ten kundel, którego twoja matka miała w rodzinie!
Narcyza i Bellatrix gwałtownie pobladły. Żadna z nich nie lubiła, gdy przypominało się im dość bliskie pokrewieństwo z Syriuszem. Draco wciągnął powietrze i, nie powiedziawszy ani słowa więcej, ruszył w stronę drzwi. Dla niego kolacja była skończona. Nie zamierzał zostać pod tym dachem ani minuty dłużej. To już dawno przestał być jego dom, a ludzie w środku... jego ojciec miał racje.
Obecnie bliższe pokrewieństwo odczuwał w stosunku do czarnej owcy, lub
raczej psa, swej rodziny, o której raczył wspomnieć Lucjusz, niż wobec tych, którzy znajdowali się w jadalni. Nie raz słyszał, że z wiekiem staje się podobny do swojego wuja, ale dopiero teraz ten fakt poruszył coś w jego wnętrzu. Sam nie wiedział co, wiedział tylko, że poczuł jakiś dziwny skurcz serca.
- Gdzie się wybierasz? - spytał zimno Malfoy senior, gdy Draco dotarł do drzwi jadalni.
Młodzieniec nie wiedział, gdzie się wybiera, nie wiedział nawet, czy stawi się na umówione spotkanie z Potterem - w końcu nie obiecał mu, że przyjdzie. Chciał jedynie wyjść z tego zimnego, coraz bardziej obcego domu. Wyjść na zewnątrz i poczuć chłodny wiatr, a potem iść przed siebie jak najdalej. Spojrzał przez ramię na ojca i do głowy przyszła mu przewrotna myśl. Skoro już i tak pogrążył autorytet towarzyski swojego rodziciela, to czemu nie miałby pogrążyć go bardziej?
- Idę na randkę z Potterem, drogi ojcze - odpowiedział ze stoickim spokojem.- Zamierzam go przelecieć - jego wargi ułożyły się w zimny, sarkastyczny grymas, gdy obserwował z gorzkim rozbawieniem, jak twarze gości wykrzywiają się w grymasie najwyższego niesmaku, szoku i potępienia. - Szanowany członek arystokratycznej rodziny sypia ze skalanymi mugolską krwią mieszańcami i to tej samej płci - ciągnął syn Lucjusza charakterystycznie przeciągając samogłoski. - Cóż za towarzyska katastrofa, nieprawdaż mamo? - nie czekając na odpowiedź zaskoczonej, skonsternowanej Narcyzy i wściekłego Lucjusza, Draco aportował się przed bramę rezydencji i zaczął iść. Wiedział już, gdzie się wybierze po krótkim, samotnym spacerze zadbaną, wąską ścieżką. To miejsce zawsze dziwnie na niego wpływało. Uspokajał się, zaczynał jasno myśleć i miał wrażenie, że rozumie dobrze, co jest, a co nie jest słuszne. Dlatego to tutaj podejmował decyzje, które miały wpływ na jego życie. Tak, na cmentarzu zawsze dobrze mu się myślało. Tym razem skierował się do tej części cmentarza, której jeszcze nigdy nie odwiedzał. W kierunku, gdzie znajdował się symboliczny grób jego wuja - Syriusza Blacka. Symboliczny, bo bez ciała. Przez chwilę stał nad prostą mogiłą, aż wreszcie z kawałka patyka transmutował małą świeczkę i zapalił nad grobem.
- Fajną mamy rodzinkę, wujku, naprawdę fajną...
Patrzył przez chwilę w zamyśleniu na grób. Rodziło się w nim wiele sprzecznych emocji i myśli. Jako dziecko i nastolatek postrzegał Syriusza w bardzo negatywnym świetle, czyli w takim, w jakim przedstawili mu go rodzice i ta część świata czarodziejów, która uchodzi za elitarną. Syriusz i Andromeda skalali swoje doskonałe pochodzenie przyjaznymi stosunkami z mugolami oraz tymi, których żyły nie były wypełnione krystalicznie czystą krwią. Byli wyrzutkami elitarnej grupy czarodziejów - magicznej niepokalanej szlamem arystokracji. Draco pogardzał Syriuszem, gdy ten jeszcze żył, a także przez pierwszych kilka lat po jego śmierci. Aby zmienić zdanie i przestać kochać ideologię, w której został wychowany, musiał przejść przez wtajemniczenie w kręgi Śmierciożerców, musiał poznać cudowny, słodki smak bezkarnego użycia przemocy, gwałtu i mordowania. Dopiero wtedy, gdy ten smak okazał się na dłuższą metę gorzki i cierpki, zaczął myśleć inaczej, dopiero wtedy zdecydował się na szybką, wyczerpującą i bolesną naukę Oklumencji u samego Dumbledore'a i został tajnym szpiegiem Zakonu Feniksa. Wiedział o nim tylko założyciel ugrupowania. To było mądre posunięcie. Draco nie narażał się aż tak bardzo, skoro wszyscy inni członkowie byli przekonani o jego posłuszeństwie wobec idei czystej krwi i nie mieli pojęcia o autentycznym zaangażowaniu Ślizgona. Poza tym większość nigdy by nie uwierzyła w jego przemianę i w Zakonie zapanowałaby ponura, nieprzyjazna atmosfera podejrzliwości. Rozumiał to i zgodził się na takie warunki współpracy. Mało tego, przyjął je z ulgą i wdzięcznością wobec Albusa. Tak i jemu było wygodniej. Nie mógłby znieść podejrzliwych spojrzeń i szeptów. Poza tym nie cierpiał przywiązywać się do ludzi, bo to za bardzo bolało. Zresztą nie wiedział
jak miałby się zaprzyjaźnić z tymi, których do tej pory traktował z pogardą i nienawiścią, których lekceważył, zwłaszcza, że on nie umiał się przyjaźnić ani być miłym dla ludzi. Nie umiał i nie chciał.
- Wiesz, Black? - zaczął niepewnie, przyklękając na płycie nagrobnej i wpatrując się w napis upamiętniający. - Trochę późno ci to mówię, ale z ciebie musiał być naprawę równy chłop. Żałuję, że nie miałem okazji cię poznać... - zamrugał, czując, że do jego serca napływa niechciane wzruszenie, i pieszczotliwie pogładził czarny marmur, który był utrzymany w nienagannej czystości. Wokół płyty stały eleganckie znicze i kwiaty w gustownym wazonie. Ktoś widocznie bardzo dbał o nagrobek Syriusza.
-Był szalonym, nieodpowiedzialnym, naginającym wszystkie zasady egoistycznym dupkiem. Ale masz racje, był przy tym jednym z
najporządniejszych facetów, jakich zdarzyło mi się poznać - cichy głos
Harry'ego Pottera bardzo zaskoczył Malfoya.
- Co ty tutaj robisz? - zapytał ostro. Był wściekły, że ktoś go tu zastał i to w chwili słabości.
- Chyba to samo, co ty. Musiałem pomyśleć. Nie sadziłem, że kiedykolwiek cię tu
spotkam.
- Mam prawo tu być - Draco czuł się naprawdę dziwnie. - Jakby nie było, to mój wujek.
- A Andromeda to twoja ciotka, a jej jakoś nie odwiedzasz.
- Potter, nie jest twoją sprawa, kogo odwiedzam, a kogo nie. Co ty o mnie wiesz?
- Masz rację, tylko sobie pomyślałem, że teraz przydałby ci się ktoś z rodziny, kto by ci wierzył. Rodzina powinna sobie pomagać.
- Co ty, do diabła, możesz o tym wiedzieć? Nie masz prawa osądzać mojej...
- Masz rację, nie mam prawa osądzać ciebie ani twojej rodziny. Po prostu
myślałem, że w takich chwilach człowiek wolałby być z bliskimi, a nie siedzieć na cmentarzu.
- A jeśli tylko tu ma bliskich?
- Myślałem, że twoi rodzice żyją, Malfoy - Harry nie zamierzał Draconowi ułatwiać zrozumienia tego, co prawdziwe i dobre, ani tym bardziej zrozumienia własnych uczuć.
- Bardzo zabawne, Potter - arystokrata omal nie wypluł tych słów. - Zaiste, powinieneś się cieszyć, w końcu głupi i podły Draco Malfoy zaczął rozumieć na stare lata, że nie doceniał prawdziwie dobrych ludzi, gdy jeszcze żyli. Zadowolony? - na jego twarzy pojawił się grymas nienawiści i dziwnej, jak na jego młody wiek, goryczy.
- Nie sprawia mi to radości, Malfoy. Ma cieszyć mnie fakt, że w wieku dwudziestu paru lat jesteś już cynikiem, który nie wierzy, że mogłoby go w życiu spotkać coś dobrego? Co w tym radosnego, możesz mnie oświecić, Malfoy? - Harry mówił bardzo spokojnie. Przysiadł na skraju pomnika i pogładził z sentymentem czarno-białą fotografię uśmiechniętego Syriusza.
- Sam nie wiem, czemu cię w ogóle słucham, Potter. I skąd wiesz, że w ogóle chcę cię słuchać? - jadowita ironia sączyła się z każdego słowa niczym trucizna. Draco był mistrzem okazywaniu pogardy, ale Harry był mistrzem w byciu impertynenckim gnojkiem, który musi powiedzieć to, co myśli. Z wiekiem mu się to nasilało.
- Bo musisz w końcu kogoś posłuchać, skoro nie słuchasz własnego sumienia i rozsądku...
- Och, pretendujesz do bycia moim rozsądkiem, a nawet
sumieniem, Potter? Zaiste, w takim razie muszę cię wysłuchać - sarkazm i chłodna wyrafinowana, niemal profesjonalna pogarda spowodowały, że Harry poczuł jak wzbiera w nim złość, chociaż obiecał sobie trzymać nerwy na wodzy.
- Doskonale wiesz, że nie to miałem na myśli, Malfoy - warknął, patrząc na Dracona takim wzrokiem, jakiego nie powstydziłby się Severus Snape, i arystokrata postanowił się przez chwilę nie odzywać. - Jesteś żałosny. Jak można być tak samo-destrukcyjnym i egoistycznym typem? - ironiczny uśmiech arystokraty sprawił, że krew Harry'ego zaczęła krążyć szybciej. Miał ochotę strzelić niewzruszonego niczym pomnik Malfoya w tę jego przystojną i wykrzywioną w pogardliwym grymasie twarz. Czuł, że zaczyna tracić panowanie nad sobą, i odwrócił wzrok, żeby nie patrzyć na Dracona, bo to go doprowadzało do szału.
- Musisz ranić siebie i innych, żeby pokazać, jaki jesteś nieszczęśliwy i jak bardzo zżerają cię pogarda i nienawiść?! To może rań tylko samego siebie, gdzieś w zaciszu własnego mieszkania, a innych ZOSTAW W SPOKOJU!!!
Harry nie zauważył, kiedy wstał. Miał zaciśnięte pięści, a jego wzrok ciskał błyskawice. Cholera, nie miał zamiaru mówić ostatniego zdania. Cholera jasna... Zamrugał powiekami i zobaczył coś niezwykle zadziwiającego. Draco nie uśmiechał się już pogardliwie. Był poważny, bardzo poważny i spokojny. Harry zobaczył, że twarz Malfoya wykrzywił na ułamek sekundy dziwny grymas bólu, i poczuł się dziwnie. Chciał przeprosić, ale nie mógł. Już po chwili Malfoy patrzył na niego zimnym, nieprzeniknionym wzrokiem. Potter miał wrażenie, że tęczówki Dracona mają właściwości zamrażające krew w żyłach. To był przykład lodowatego spojrzenia. Dosłownie. Harry wiedział, że ostatnimi słowami zatrzasnął sobie ponownie lekko uchyloną furtkę do duszy arystokraty, i nie wiedział, co ma zrobić, żeby ją ponownie otworzyć.
- Przepraszam - wyszeptał w końcu, nie patrząc na Dracona.- Nie powinienem tak mówić. Nie ja.
Draco spojrzał na Harry'ego ze zdziwieniem. Nie sądził, że Potter kiedykolwiek go przeprosi.
- Sam w życiu najpierw robię, a później myślę, wielokrotnie raniąc tym innych, a próbuję być twoim sędzia.
Malfoy poczuł się irracjonalnie. Potter go nie tylko przeprosił - Potter mu się tłumaczył. Potraktował go nie jak rasowego Malfoya, ale jak człowieka z krwi i kości, który ma uczucia.
- To nie próbuj, mi na tym nie zależy - odpowiedział z rezerwą, ale jego tęczówki nie były już tak lodowate jak przed sekundą
- A mi, do diabła, tak! - Harry znowu poczuł, jak ze złości gotuje się w nim krew. - Myślisz, że tylko ty jesteś ważny. Na zgniłe gumochłony, ona przez ciebie cierpi!
W tym momencie Potter miał ochotę ugryźć się w język, znowu powiedział za dużo. Draco w pierwszym momencie chciał to zbyć milczeniem, najlepiej odejść z tego miejsca, zaszyć się w swym mieszkaniu i... i nie mógł, po prostu zaczął mówić. Chciał powiedzieć, coś, cokolwiek, co wyraziłoby jego złość, irytację i ból.
- Ja też cierpię! Dlaczego nikt nigdy nie pomyśli, że ja też potrafię coś czuć! Też jestem człowiekiem! - kopnął bez cienia szacunku nagrobek i wyzywająco popatrzył na rozmówcę, ale Harry nie zwrócił mu uwagi, tylko spokojnie się przyglądał złemu jak hipogryf na diecie bezmięsnej arystokracie. Malfoy poczuł nieodpartą ochotę, żeby zetrzeć Potterowi ten spokój z jego „gryfońskiej gęby”.
- Wiesz, że w tym momencie uprawiamy ostry i gorący seks? Mam nadzieję, że jest ci przyjemnie - dodał już swym zwykłym zgorzkniałym tonem.
Harry zaniemówił.
`On zwariował' - pomyślał nieprzytomnie.
`Zwariowałem' - pomyślał w tym samym momencie Malfoy, ale z zupełnie innego powodu.
'Zwariowałem. Zwierzyłem się Potterowi i powiedziałem, że cierpię' - po chwili dotarło do niego, że wytrzeszczone oczy Harry'ego to powód jego abstrakcji myślowej, więc uśmiechnął się złośliwie i nieco zadziornie:
- Chyba ci lepiej, niż myślałem - oznajmił łagodnie.
- Malfoy... - zaczął cicho i delikatnie zielonooki, czyli tak jak trzeba z ciężkimi przypadkami. - Możesz wyrażać się jaśniej, czy coś ci się stało? W głowę chyba cię nie uderzyłem.
- Jesteśmy na randce i uprawiamy dziki, wyuzdany homo-seks, czysta rozpusta - odrzekł gładko Draco. Nie spieszył się z wyjaśnieniami; mina Gryfona była zbyt komiczna, a to poprawiało jego podły humor. Teraz mógł obserwować, jak Harry osuwa się z powrotem na kamienną płytę i wlepia w niego swój jasnozielony i pełen wyczekiwania wzrok.
- Powiesz, o co ci chodzi, czy na wszelki wypadek machnąć cię
Drętwotą, Malfoy? - spytał spokojnie i niepewnie.
-
Harry... - Draco nagle zmienił swój głos i teraz brzmiał on tak jakby
blondyn zalecał się do współrozmówcy - ..to już by było sado-maso. Nigdy cię o to nie podejrzewałem, ale jeśli chcesz, to nawet dam ci się zakuć.
- Malfoy, ja ci zaraz zakuję, jak natychmiast mi nie wyjaśnisz, co ci się urodziło w tej twojej zboczonej głowie!
Draco roześmiał się głośno i, nie zważając na świętość miejsca, usiadł na grobie swego wuja, tuż obok swego największego wroga z lat szkolnych. To prawda, że nadal byli wrogami, ale na temat wojny głośno się nie mówiło.
- Nic, Potter, naprawdę nic. Po prostu dzisiaj wzięto pod lupę mojej życie
erotyczne i prawieże dostałem wytyczne, z kim mogę, a z kim nie mogę znaleźć się w łóżku.
- O ile się nie mylę, to ja należę do tej drugiej grupy.
- No właśnie... - Draco przestał się śmiać i spoważniał. - Po prostu powiedziałem moim zacnym rodzicom, cioci i... przyjaciołom rodziny - tu nieznacznie się skrzywił - ... że jeśli będę miał na to ochotę, to zerżnę nie tylko każdą szlamę jaką zechcę, ale nawet skrzata domowego, i będzie to moja sprawa... Potem oświadczyłem, że wychodzę na randkę z tobą... Sorry, Potter, że psuję ci reputację, ale nie mogłem się powstrzymać - uśmiechnął się niemal smutno.
- Zapewne poszło o te prasowe plotki, co? - Harry nie zamierzał odpuścić, skoro już Malfoy coś powiedział i nawet napomknął o własnym cierpieniu.
Na twarzy blondyna pojawiła się znajoma rezerwa:
- Odpuść sobie tę gadkę, zwłaszcza, że rozmawiasz właśnie z przedstawicielem wrogiego obozu, który być może sonduje po cichu twój umysł - powiedział zaczepnym tonem z serii: "nie zamierzam się spoufalać i być miły, ty też lepiej nie próbuj".
- Malfoy - Harry był jednak uparty. - Możesz sobie sondować, co tylko chcesz, od kiedy wyćwiczyłem się w Legilimencji i Oklumencji tak dobrze, że nawet moje odbicie nie zna moich zamiarów... Poza tym, nie wykręcisz się od odpowiedzialności cywilnej ckliwymi, tanimi tekstami o wojnie i kodeksem postępowania z wrogiem. Możesz sobie być prawa ręką Voldemorta... - arystokrata skrzywił się na dźwięk tego imienia - ... ale jesteś przy okazji powodem cierpień mojej przyjaciółki, która prędzej połknie własny język, niż się na głos do tego przyzna, ba, niż się przyzna do końca sama przed sobą...
'Kłamstwo, mi się prawie przyznała, ale była w dołku, a on nie musi o tym wiedzieć'.
- Powiedz mi, jak to było z tym nosem Tryspoona, bo już zdążyłem usłyszeć kilka wersji i chciałbym poznać kolejną, tym razem prawdziwą - dodał łagodnie.
- Zadawał za dużo zbędnych pytań.
- I dlatego zeszpeciłeś mu twarz.
- On już był szpetny, ja mu tylko pomogłem to zrozumieć.
- Ależ z ciebie altruista.
- No widzisz, jednak mam dobre cechy i, nie chcąc się chwalić, w łóżku też jestem dobry.
- Pozwolisz, że jednak nie sprawdzę.
- ... jak wolisz, ja cię nie namawiam...
- Więc jednak nie powiesz, o co poszło?
- Spasuj, Potter.
- Nie ma mowy.
- Spasuj.
- Okey, spróbuję zgadnąć.
- Potter ... - ton Dracona stawał się umęczony.
- Wiesz, że nie odpuszczę.
- Wiem.
- Na pewno chodziło o ciebie i Hermionę... Tak podają wszystkie źródła, te
prasowe także...
Malfoy wydał z siebie głośniejsze westchnienie i skrzywił się nieznacznie.
- Potter, wiesz co, jeśli zamierzasz już wywlekać wszystkie moje sprawy
prywatne, to może chodźmy do mnie? - sarkastyczny ton Dracona mówił wyraźnie, że zaproszenie na pewno nie było poważne. Arystokrata sobie kpił, a Harry nie zamierzał pozostać mu dłużny.
- Malfoy, bo jeszcze pomyślę, że naprawdę chcesz mnie zaprosić do łóżka.
- Musiałbyś mieć ładne nogi i seksowny tyłeczek.
- Przecież mam.
- Jasne... I musiałbyś zmienić płeć.
- Po co? Wystarczy, że zwinę jakiejś lasce parę włosów z łepetyny, gwizdnę eliksir wieloskokowy i dam ci do picia...
- Chyba raczej
sam się go napijesz, Potter? - to było bardziej stwierdzenie niż pytanie, a Draco uśmiechnął się bezczelnie i mało przyjemnie. - Prawda?
Harry lekko się zarumienił na wspomnienie swej pierwszej styczności z rzeczonym eliksirem.
- Ja niczego nie zamierzam pić i nie wiem jak ty, ale jeśli uprawiam seks, to wyłącznie z kobietą. A teraz chodźmy stąd, do diabła, bo się zimno robi.
- Wrażliwiec.
- Nie wrażliwiec, tylko człowiek normalny. Jest mi zimno i chce się napić. Idziemy do
Gołej Szyszymory
- Nie masz gdzie? To najgorsza speluna.
- Może i speluna, ale tam przynajmniej nikt nie zwróci na nas uwagi. Na
Merlina, tam mógłby przyjść nawet Dumbledore z Voldemortem i nikt by tego nie zauważył.
Draco wzdrygnął się wewnętrznie, słysząc imię Czarnego Pana, ale nic nie odpowiedział. Jedynie wzruszył ramionami i aportował się przed wejściem do osławionej czarodziejskiej mordowni, która od mordowni mugolskich różniła się przede wszystkim tym, że jakość trunków była na wysokim poziomie. Skrzywił się lekko i rozejrzał. Po chwili obok niego aportował się Potter. Po szybkiej lustracji miejsca Draco mógł już z całą pewnością stwierdzić, że
Goła Szyszymora w pełni zasłużyła sobie na swoją reputację w magicznym świecie. Młody arystokrata bywał w wielu knajpach, ale takiego wystroju wnętrza jeszcze nie widział. Z kamiennego sufitu zwieszały się toporne drewniane żyrandole, obleczone pajęczynami błyszczącymi w mdłym świetle sączącym się ze świec. Na zielonych, przybrudzonych ścianach wisiało kilka obrazów, które według Malfoya miały więcej wspólnego z kiczem niż z prawdziwą sztuką.
Na okrągłych, wyblakłych stolikach ustawiono szklane popielniczki, kilka serwetek oraz ciemne butelki po winach, które pełniły rolę lampionów. Klientela knajpy była równie mroczna jak jej wystrój - każdy ze stolików zajęty był przez ponurych czarodziejów w czarnych podróżnych płaszczach rzucających mordercze spojrzenia każdemu, kto odważył się przejść obok ich stolika. Z jednego z kątów dochodziły ochrypłe pijackie
śpiewy, które ku zaskoczeniu Dracona z łatwością przebijały się przez gwar rozmów i brzdęk naczyń. Malfoy był na tyle dobry w rzucaniu mrocznych spojrzeń, że szybko wtopił się w tłum i został uznany za swego. A swój - w przypadku knajpy o takim pokroju - to każdy, kto pilnuje swego nosa, nie wdaje się w dyskusje i rzuca mroczne spojrzenia. Harry także okazał się w tym dobry. Gdy usiedli w najbardziej ciemnym i przykurzonym kącie, dopadł ich ochrypły, potężny kelner z przepaską na lewym oku i brudną ściereczką, którą przetarł stolik.
- Czym mogę służyć tak wykwintnej klienteli? - zmierzył Malfoya pełnym pogardy spojrzeniem. No tak, niby nie rzucali się w oczy, ale byli tu najlepiej ubrani.
- Rzuć się, Klemens, dwoma
Galopującymi Hipogryfami - uśmiechnął się Harry i rzucił na stół dwa galeony.
- To chyba nie jest tyle warte? - syknął Draco, gdy barman i kelner w jednej osobie się oddalił, z zadziwiającą zresztą gracja jak na jego gabaryty.
Potter obserwował ironiczny uśmiech blondyna i jego uniesioną brew. Odwzajemnił się podobna miną.
- Jeśli chcesz, żeby Klemens nie był zadowolony, to nie dawaj napiwków. Tu może wejść każdy, ale gość ubrany tak jak my, płaci więcej. Chciałem tu przyjść ze względu na anonimowość tego miejsca - Harry uprzedził pytanie Dracona.
- To bardzo mocne drinki... Jesteś pewien, że się nie urżniesz?
- Owszem, mocne. A tu, wyobraź sobie, wyjątkowo. Ale byłem dwa razy i jedynie porządnie się wstawiłem. I to tylko raz. Piłem to samo. Jeśli uważasz, że to za mocne, możemy w następnej kolejce wziąć
Roześmianą Czarownicę.
- Co ja, baba jestem? Hipogryfy są w porządku - rozejrzał się z niesmakiem po knajpie.
- Jak się podoba panu wystrój, panie Malfoy? - zapytał z sarkastyczną kurtuazją Chłopiec, Którzy Przeżył, Żeby Przyprowadzić Draco Malfoya W Miejsce Degradacji I Totalnego Bezguścia. Malfoy posłał mu znaczące spojrzenie.
-Tak myślałem - zielonooki uśmiechnął się szeroko i rozejrzał po spelunie - Ma klimat.
- Jak cholera, Potter - zadrwił Draco, obserwując, jak dwóch podpitych typów ciągnie trzeciego za kołnierz płaszcza ku wyjściu, mocno się przy tym zataczając. Potter tylko pokręcił z uśmiechem głową i rozsiadł się wygodniej na krześle. Chwilę później do stolika wrócił Klemens, niosąc na tacy zamówione drinki.
- Coś jeszcze? - spytał opryskliwym tonem, za który w każdym innym lokalu już dawno by go zwolniono.
- Na razie podziękujemy - odrzekł spokojnie Harry sięgając po swoją
szklaneczkę. Barman łypnął na nich zdrowym okiem i skinąwszy nieznacznie głową, wrócił za bar.
- Po co tu w ogóle jesteśmy? - spytał blondyn.
- Po to, żeby ci uświadomić, że są tacy, którzy wierzą w twoją niewinność. - odpowiedział spokojnie Potter.
- A jeżeli naprawdę go ukatrupiłem? - zadrwił arystokrata.
- Nie obrażaj mojej inteligencji, Malfoy - Harry jednym haustem wypił pół szklaneczki mocnego jak cholera drinka. Draco już zdążył swojego spróbować i uniósł z zaciekawieniem brew.
- Zaprawiony w boju? - spytał z sarkastycznym uśmieszkiem.
- Jakbyś pracował dla jednostki elitarnej, która czasami robi baaardzo ciekawe rzeczy, też byłbyś zaprawiony.
- Gdybyś zobaczył, do c
zego czasami zdolny jest w gronie swoich przyjaciół twój rozmówca, to byś się porzygał - Draco jednym haustem wypił szklaneczkę do dna. - BARMAN! - wrzasnął, a Harry aż podskoczył.
- Nikt z nas nie jest święty, Malfoy.
- Nie wiesz, k...., co mówisz - nagle Draco poczuł cholerny żal. Było mu źle, bo jako Śmierciożerca dopuszczał się plugawych zbrodni. Nagle zapragnął się napić. Upić się do nieprzytomności. Brzydził się sobą i zwolennikami Voldemorta.
„Jak to jest, że zbrodnie popełniane pod osłoną nocy, w białych, paskudnych maskach nie mogą zostać ukarane, że oddział elitarny torturuje i zabija przeciwników wojennych, a otrucie jednego człowieka - poza całym tym piekłem - prowadzi do śledztwa i wymierzenia sprawiedliwości?” - pomyślał arystokrata, wiedząc, że te zbrodnie będą ukarane dopiero po wojnie, cichej pieprzonej wojnie. Tylko, kto zwycięży?
- Malfoy, nie przyprowadziłem cię tutaj po to, byś rozpamiętywał swoje grzechy. Też trochę ich mam i nie zmierzam nikogo osądzać. Jest wojna, ale czy możemy na chwilę o niej zapomnieć i się po prostu napić?
- Nalej nam jeszcze raz to samo - zwrócił się Draco do Klemensa i rzucił na blat dwa galeony, dokładnie jak Harry Potter wcześniej.
- Się robi, paniczu - zakpił potężny mężczyzna, ale zgarnął pieniądze i kiwnął z uznaniem głową.
- Jak starzy przyjaciele? - zwrócił się ironicznie Malfoy do zielonookiego mężczyzny, który właśnie wyjął bardzo mugolskie przedmioty: papierosy i zapalniczkę, oraz przywołał różdżką porządną, mosiężną popielniczkę wygrawerowanymi czaszkami.
- Jak starzy kumple ze szkoły, którzy się nie lubią, ale chociaż wzajemnie szanują. Wiem, że nie jesteś
Mu wierny... - Harry ściszył głos, a Draco drgnął. Nikt, absolutnie nikt, nie miał prawa o tym wiedzieć. Poza Dumbledore'em. Patrzył uważnie na młodego mężczyznę naprzeciwko, który właśnie podpalał sobie papierosa. Draco nie palił papierosów. Tylko, od czasu do czasu, drogie i dobre magiczne cygara.
„A co mówiłeś Hermionie Granger?” - skarcił sam siebie w duchu. Czyżby wypaplała? Poczuł wzbierającą złość, ale zanim coś powiedział, Harry dokończył szeptem swoją myśl.
- Jeżeli życie i służba aurorska czegoś mnie nauczyły, to obserwować ludzi i wyciągać wnioski. Od dawna to podejrzewałem, a teraz mnie utwierdziłeś swoim uroczym wyznaniem o wielkich grzechach. Nie bój się, nikomu nie pisnę nawet słowem, Malfoy. Nic nie wiem, a ty jesteś sługą Czarnego Pana aż po grób.
Draconowi ulżyło. Ulżyło i straszliwie się zawstydził. Jak mógł pomyśleć o Hermionie, że cokolwiek powiedziała? Przecież nawet nie była pewna, czy mówi prawdę. Przecież była odpowiedzialną, dyskretna osobą i miała pracę na co dzień wymagającą zachowania poufnych informacji w tajemnicy. Szlag by to trafił. Miał o niej nie myśleć. Przeniósł wzrok i myśli na Klemensa, który niczym duch pojawił się z trunkami, zostawił je i znikł za barem.
- Lepiej niech tak zostanie, Potter, bo to...
prawda.
- Rozumiem. Wyglądasz, jakbyś chciał po prostu posiedzieć i wypić. Mi też tego trzeba. To na pewno przygnębiające, jeżeli nawet rodzina ci nie wierzy. No cóż, Malfoy, ja wiem, że nie przyłożyłeś ręki do tego morderstwa. - rzekł powoli Auror wypuszczając dym nikotynowy
- Dzięki, Potter. Ale masz rację, nie rozmawiajmy na takie tematy. Powiedz lepiej, co u postrzelonej Luny Lovegood? Lubię słuchać o normalnych, międzyludzkich związkach partnerskich - rzekł z ironicznym uśmieszkiem Malfoy junior. Jego rozmówca przez chwilę obserwował, jak dym nikotynowy rozpływa się w powietrzu.
- Normalnych międzyludzkich związkach partnerskich, Malfoy? To twoje są nienormalne? - rzekł Potter, spoglądając na arystokratę z mieszaniną rozbawienia i zaciekawienia na twarzy. Draco poczuł się jak dzieciak, którego przyłapano na kradzieży lizaka. Spojrzał na trunek w kieliszku, a następnie wypił go jednym haustem.
- Potter, bądź tak łaskaw nie łapać mnie za słówka, jasne? - warknął, odstawiając szklankę na wyblakły stół i spoglądając na mężczyznę siedzącego naprzeciwko spode łba.
- Jak chcesz - Auror wzruszył ramionami - A tak przy okazji, nie radzę ci więcej określać Luny jako
postrzelonej, rozumiemy się? - dodał podnosząc znacząco brew.
- Wybacz. W taki razie co u
dziwnej Luny Lovegood? - zadrwił, celowo kładąc nacisk na słowie „dziwnej”. Potter wyglądał przez chwilę, jakby miał ochotę walnąć w niego jakąś ciężką klątwą, lecz najwyraźniej doszedł do wniosku, że lepiej zignorować zaczepki arystokraty.
- Luna ma się znakomicie - odrzekł spokojnie, co rozbawiło Dracona.
- Potter, nie zrozum mnie źle.. To, że wyrażam się o niej w ten sposób, nie oznacza, że coś do niej mam. Prawdę powiedziawszy, uważam, że stanowiła ciekawe ubarwienie dla nudnych, zaczytanych Krukonów. Jest zabawna - wzruszył ramionami i obserwował, jak Harry łypie na niego koso i nieufnie, ale się powoli rozluźnia, widząc, że Malfoy się nie nabija. Draco się nie dziwił. Potter miał uraz do ludzi wyrażających się źle o jego ukochanej. Podobno nawet Weasley miał z nim z tego powodu na pieńku. Arystokrata nie był zdziwiony. Jak można spokojnie znosić drwiny o osobie, którą się kocha? Jak można drwić samemu na temat osoby, za którą tak naprawdę ciągle się tęskni? Szybko odsunął myśli, które zaczęły zbaczać na niebezpieczne tory, i skupił się na jasnozielonych oczach towarzysza.
- Dziękuję, nasz związek ma się dobrze i rzeczywiście jest ... normalny. A Luna ostatnio ciągle źle się czuje i ma napady mdłości. Podejrzewam, że się rozmnożymy, ale udaję, że niczego się nie domyślam. Niech mi zrobi niespodziankę.
Malfoy uśmiechnął się pogardliwie i przywołał kelnera, zamawiając to samo i rzucając kolejne dwa galeony. Nie poprawił mu się humor, chociaż na to liczył. Wyznanie Pottera wzbudziło w nim raczej dziwny smutek i... złość. Zamaskował to zjadliwą ironią, tak charakterystyczną dla rodu, z którego się wywodził.
- To ty wiesz, którą stroną włożyć, Potter?
Najpierw został zavadowany spojrzeniem, a potem uzyskał adekwatną odpowiedź:
- Malfoy,
w ten sposób nie będziemy rozmawiać. Jeżeli czujesz się pokrzywdzony przez los, bo nie możesz stworzyć normalnego związku, to idź się powyżywaj na drzewach, a nie na mnie. Czyja to wina, że jesteś zgorzkniałym sukinsynem, który rani Hermionę, zamiast powiedzieć jej, że coś dla niego znaczy? Jeżeli uważasz, że tak jest w porządku, to okey. Katuj dalej ją i siebie. Oboje nie jesteście do końca normalni, ale wasz masochizm to nie moja rzecz i trzymam się od tego z daleka. Więc ty odwdzięcz się tym samym i racz mnie nie obrażać. Rozumiemy się, Malfoy? - ton głosu Pottera plasował się gdzieś na granicy syku i warkotu, dlatego Draco wolał się z nim nie sprzeczać. To, co mówił zielonooki, cholernie zabolało, ale arystokrata zdawał sobie sprawę, że sprowokował rozmówcę niewybrednym dowcipem.
- W porządku, Potter, ale rzeczywiście racz
nie poruszać tematu Granger.
- Kiedy mówisz o niej i do niej po nazwisku, to ci łatwiej, co? - Harry nie zamierzał zostać dłużny.
- Odpierdol się od moich uczuć, bo ich nie mam, Potter - wysyczał zmanierowany blondyn. - Jeszcze jedno słowo na ten temat, a rzucę w ciebie przekleństwem - poczuł wszechogarniającą wściekłość.
- Radzę to robić na zewnątrz - cień kelnero-barmana zawisł nad stolikiem i człowiek o wyglądzie pirata - zabójcy postawił na nim kolejne porcje trunku.
- Wyluzuj, Klemens - Harry uśmiechnął się uspokajająco. - Nie zrobimy żadnej burdy.
Zwalisty mężczyzna skinął głową i zabrał kolejne dwa galeony ze stołu.
- Uspokój się. Nic już nie powiem. Jak już wspominałam, nie zamierzam się mieszać do nie swoich spraw. Chcę tylko uprzedzić, że jeżeli ją skrzywdzisz, to ja skrzywdzę ciebie - głos bruneta był już bardzo spokojny. Wybuch Malfoya dał mu do zrozumienia, że arystokrata cierpi, ale jest zbyt dumny i zbyt mocno przekonany o tym, że nie powinien być z Hermioną, by cokolwiek zmienić. A on nie mógł oraz nie chciał nic na to poradzić. Jego przyjaciółka i Draco od dawna byli pełnoletni.
- Nie zamierzam mieć nic wspólnego z tą aseksualną imitacją kobiety w przydużych ciuchach i szerokich szatach, Potter. Spokojnie - czuł się ohydnie, ale to naprawdę mu pomagało. Prawie wierzył w to, co mówi.
- I racz jej przy mnie
nie obrażać, Malfoy - wredny uśmiech Harry'ego był w stu procentach ślizgoński.
„Panicz” westchnął i opróżnił porcję drinka duszkiem. Poczuł leciutki zawrót głowy. Wiedział, że jeszcze nie jest pijany. Zaledwie zaczynał mu się rausz. Ale jeżeli będzie pił w takim tempie, to kolejne trzy szklaneczki i będzie wstawiony, a po następnych trzech może już zacząć gadać od rzeczy, zwierzać się albo śpiewać. Nic go to jednak nie obchodziło. Chciał pić. Odstawił szklaneczkę na stół i skonstatował, że powinien iść do toalety.
- Gdzie tu jest kibel, Potter? - spytał ironicznie. Nie lubił tak wyrażać się o toalecie, ale w tym miejscu słowo „toaleta” było według niego trochę nie na miejscu. „Kibel” natomiast pasował mu do sytuacji idealnie.
Harry wskazał wnękę za barem.
- Jak miniesz Klemensa i tą bezzębną czarownicę, która mu pomaga, skręć w lewo. Niemożliwe, żebyś nie trafił.
Draco posłał Aurorowi zimne jak lód spojrzenie i zgodnie z jego wskazówkami skierował się w stronę łazienki. Był świadom, że większość gości
Gołej Szyszymory obserwuje go z umiarkowanych zainteresowaniem, ale nie przejmował się tym. Tak, jak powiedział Potter, nie zamierzali tutaj wszczynać bijatyki, i, prawdę powiedziawszy, Draco wolał tego nie robić. Po pierwsze ze względu na dobro śledztwa, po drugie ze względu na prasę, której miał już serdecznie dosyć, i po trzecie nie miał najmniejszej ochoty spotkać się ze swoim szacownym ojcem. Westchnął ciężko, minąwszy Klemensa. Tak, jak powiedział Potter, nie trudno było tutaj nie trafić - czarne drzwi z płaskorzeźbą hipogryfa wyraźnie odcinały się na brudnozielonej ścianie. Draco przepuścił w wejściu jakiegoś opryszka o morderczym spojrzeniu i sam wszedł do łazienki. Pomieszczenie, o ile to jeszcze możliwe, prezentowało się jeszcze mroczniej i bardziej obskurnie niż sama knajpa. Szare, przybrudzone ściany pomazane były licznymi napisami i magicznymi graffiti, z sufitu na rogu sypał się tynk, a kilka rozbitych kafelków leżało obok jednego z niezbyt czysto wyglądających pisuarów. To wszystko oświetlone było dwoma kandelabrami zatkniętymi w ścianę naprzeciwko wejścia. W łazience okropnie cuchnęło i Malfoy zmuszony był zatkać sobie nos skrajem rękawa. Krzywiąc się z obrzydzenia i klnąc w duchu na Pottera, podszedł do pierwszej kabiny.
- O Merlinie... - wyszeptał, wpatrując się sedes ze spłuczką w kształcie czaszki. P
rzymknął powieki i starając się nie myśleć o brudnej posadzce i nie lepiej przedstawiającym się klozecie, wszedł do środka.
- Potter, gdzie ty mnie przyprowadziłeś, do jasnej cholery? - warknął pięć minut później, zasiadając do swojego stolika. Zielonooki spojrzał na niego rozbawiony.
- Jak widzę, łazienka się spodobała - rzekł z szerokim uśmiechem, który zniknął pod morderczym spojrzeniem Dracona - Malfoy, nie bądź taki
delikatny.
Arystokrata zignorował tą, jakże uszczypliwą, uwagę i ponownie przywołał do stolika Klemensa. Barman przyjął zamówienie na kolejne dwa
Hipogryfy i chwilę później mężczyźni ponownie zostali sami. Draco rozglądał się dyskretnie po knajpie - pijackie śpiewy ucichły, a zamiast nich w rzeczonym kącie wybuchła zażarta sprzeczka, która szybko przerodziła się w burdę. Kilka osób z zaciekawieniem spojrzało w tamtą stronę, lecz większość nie zwróciła na to uwagi. Prawdopodobnie takie awantury były tutaj na porządku dziennym.
Tymczasem do stolika wrócił Klemens, niosąc dwa drinki. Postawił je z cichym brzdękiem na stole, łypiąc spode łba w stronę awanturniczego kąta.
- Znowu to samo - mruknął pod nosem, zabierając od młodego Malfoya dwie złote monety. Następnie ruszył w tamtym kierunku. Potter, który odpalił kolejnego papierosa, podobnie jak Draco obserwował następne wydarzenia z lekkim rozbawieniem.
Klemens podszedł do kąta i wprawionym ruchem wyciągnął z niego dwóch podpitych rzezimieszków, by chwilę później przejść z nimi przez całe pomieszczenie z morderczą miną i wyrzucić ich z baru, zwalając przy okazji z nóg wchodzących gości.
- Ale ma krzepę, co? - rzekł Harry spoglądając na swego towarzysza rozbawiony.
- Chciałbyś tak, Potter? - zakpił mężczyzna.
- Nie o to chodzi. Klemens to mruk i nieprzyjemny typ. Wydaje mi się, że wiele w życiu przeszedł - wyjaśnił cierpliwe zielonooki.
- Podobnie jak Snape. - odpowiedział Draco.
Harry skrzywił się i wymruczał coś na kształt „wredny, tłustowłosy dupek”
- Jeśli nie chcesz rozmawiać o ukochanym profesorze ze szkoły, to ja już prawie skończyłem - Draco charakterystycznie przeciągał sylaby, przyglądając się drwiąco minie Harry'ego. - Czy wiesz, że twój ojciec i Syriusz Black lubili się zabawiać w dręczenia nie lubianego, mrukliwego Severusa Snape'a, gdy chodzili do szkoły? Stary mi kiedyś powiedział, że wymyślili mu zabawną ksywkę
Smarkerus. Urocze, czyż nie?
- Zamknij się, Malfoy - Harry zacisnął dłoń na swojej różdżce i poczuł, jak do twarzy napływa mu pod ciśnieniem strumień gorącej krwi.
- Och... Miażdżę ciężkimi buciorami gorzkiej prawdy pamięć twego świętego ojca, Potter? Nie wiedziałeś o tym? Ups, a może jednak wiesz i tym bardziej ci przykro słuchać? - blondyn nie zamierzał się przestraszyć wściekłego Aurora. Musiał mu coś powiedzieć. - A propos Snape'a. Powiem ci coś i słuchaj uważnie. Mój ojciec nie był aniołem, chociaż w przeciwieństwie do twojego nie uważał się za dobrego. Uspokój się - ostatnie słowa dodał, gdy Harry wyglądał jak furia na granicy wybuchu. - Chcę ci tylko opowiedzieć coś o Mistrzu Eliksirów - Potter w widoczny sposób trochę się uspokoił, ale patrzył na rozmówcę ze złością.
- Posłuchaj. Mój ojciec, gdy był na ostatnim roku i przygotowywał się do egzaminów razem z Zabinim i Averym, wypalił trochę za dużo sproszkowanego zęba smoka zmieszanego z tytoniem i wpadł na świetny pomysł, że można ponabijać się w ciekawy sposób z mrukliwego młodszego kolegi. Dali mu podstępem
Veritaserum i zmusili Severusa do rożnych zwierzeń. Jego ojciec tłukł matkę, wrzeszczał na wszystkich i nadużywał alkoholu. Od małego Snape wyrastał w takiej atmosferze. Poza tym jego stary miał brzydki zwyczaj nazywać go zakałą rodziny i nieudacznikiem, chociaż Severus był bardzo pilnym i dobrym uczniem. Mojemu ojcu bardzo szybko przeszło odurzenie. Zdjął z Severusa działanie serum prawdy i zaproponował mu, żeby z nimi zapalił. Był dobry, Snape tego nie pamiętał, a on mu nigdy o tym nie opowiedział. Od tamtego czasu Avery, Zabini i mój ojciec w ogóle nie naśmiewali się z Severusa i nikomu o tym nie opowiedzieli. W końcu to był Ślizgon, tak jak oni. Więcej ci nic nie mam do powiedzenia na temat ciężkich przeżyć Snape'a. Nienawidź go sobie, ile chcesz.
Draconowi zrobiło się lepiej. Poczuł się jak mentor i miał satysfakcję z tego, że Harry jednym haustem opróżnił szklaneczkę.
- Odwal się ode mnie i od moich uczuć - warknął, niemal ciskając szklankę o blat stołu.
- Ktoś to już dziś raz powiedział. - zauważył spokojnie Malfoy.
- Czep się zgniłego gumochłona, Malfoy - warknął Harry i tym razem to on zawołał Klemensa i rzucił dwa galeony na stół. Kiedy patrzył, jak Draco z uśmieszkiem wyższości powoli wypija swojego drinka, postanowił zignorować arystokratę. W domu czekała na niego przyszła żona, która być może była w ciąży. Nie mógł się upić.
Gdy barman odszedł, mając przy tym minę z serii „ciekawe ile tak wytrzymacie”, Potter upił jedynie malutki łyczek.
- Przypomniałeś sobie, że będziesz tatusiem? - zadrwił Draco.
- Proszę cię, Malfoy. Nie chciałem się z tobą kłócić, ale ty robisz wszystko żebyśmy się pożarli jak za starych, dobrych szkolnych lat.
- Rzeczywiście, chyba trochę tak - młodzieniec spoważniał i zaczął kontemplować swój trunek, by po chwili wypić go dwoma haustami.
Harry powolutku palił kolejnego papierosa i popijał alkoholem, przyglądając się, jak Draco zamawia kolejne dwa
Hipogryfy i wypija je jeden po drugim.
- Będziesz go, waść, niósł - rzucił Klemens przez ramię w kierunku Harry'ego, gdy odchodził od stolika, a Potter uspokajająco machnął ręką.
Draco zamknął oczy, odchylił głowę i czekał, aż alkohol rozleje się ciepłą falą po wnętrznościach. Poczuł się przyjemnie podchmielony i uznał, że chce się wulgarnie „urżnąć”. Cóż, że następnego dnia szedł do pracy. Zaszumiało mu trochę w głowie i popatrzył na rozmówcę prawie przytomnym wzrokiem.
- Powiem ci coś...
- Mów, Malfoy - Harry dostrzegł cień smutku w szarych oczach. Prawdziwego smutku i nagle mu się zrobiło cholernie żal Malfoya. Rodzina mu nie wierzyła, a on sam miał się za nieczułego chama, który nie zasługuje na szczęście. Nigdy tego nie powie na głos, bo jest Malfoyem. Ale tak było.
- Powiem ci coś, ale najpierw... Barman! Trzy
Hipogryfy proszę. Dwa dla mnie, a jeden dla tego uroczego pana naprzeciwko.
Klemens wrócił z trzema drinkami i zabrał trzy złote monety rzucone niedbale przez Dracona. Nic nie mówił, ale jedna z jego brwi nieznacznie drgnęła.
Harry powoli skończył drinka i umoczył usta w tym, który mu zamówił Malfoy. Malfoy natomiast wychylił jednego w sekundę i otrząsnął się, jakby chciał nabrać odwagi.
- Powiem ci coś... - oświecił jeszcze raz Harry'ego
- To już słyszałem - łagodnie odrzekł zielonooki.
- Powiem ci, że... - opróżnienie połowy kolejnego drinka i chwila ciszy. - ...Granger może i jest beznadziejnie ubraną kobietą... - dopicie drinka. - Ale bardzo chciałbym ją rozebrać tych szerokich szat. Poczęstuj mnie tym śmierdzielem, co to je palisz...
- Bierz.
Draco czuł, jak alkohol go znieczula, a jednocześnie dziwnie pobudza do mówienia. Do mówienia rzeczy, które by mu nie przeszły przez usta na trzeźwo. Wypalił w milczeniu papierosa, przyglądając mu się przy tym z zaciekawieniem.
- Obrzydliwe - oznajmił, gdy zagasił niedopałek.
Zamówił kolejnego drinka i, gdy Klemens przyszedł i zabrał galeona, Draco od razu poprosił go o następnego, a Harry zaznaczył, żeby jemu już nie podawać. Malfoy wychylił duszkiem szklaneczkę, czknął lekko i nagle się roześmiał.
- Szumi mi w głowie, wiesz? - szare oczy były na wpół radosne, na wpół smutne i nieco zamglone z wiadomych przyczyn.
- Zdziwiłbym się, gdyby nie szumiało, Malfoy - grzecznie zgodził się Harry.
- Postrzegałem cię zawsze przez pryzmat twojego ojca, który był ponoć straaasznie zarozumiały jako nastolatek i arogancki... Ale jesteś spoko, Potter. Ups, muszę być nieźle wstawiony, skoro to mówię... Szumi - Draco przechylił głowę, jakby nasłuch..ąc tego szumu i Harry omal się nie roześmiał. Omal, gdyż w końcu było mu żal Dracona.
Barman przyniósł dwa
Hipogryfy, mrucząc niewyraźnie, że jeden jest na koszt firmy. W końcu drink kosztował tylko sykla. Klemens potrafił docenić hojność bogatych ludzi. Tym razem Harry zapłacił, bo Draco miał już lekką trudność z koordynacją ruchów.
- Lepiej nie wyjmuj pieniędzy w takim stanie, Malfoy - łagodnie upomniał arystokratę, który właśnie wypił jednego z drinków.
- W jakim stanie? - Draco chciał być wyzywający, ale mu nie wyszło, bo potężnie czknięcie osłabiło jego autorytet. - Trzeźwy jestem...
- Oczywiście, ale nie szastaj galeonami - Harry wiedział jak postępować z człowiekiem, który się upił.
Przez chwilę Draco wyglądał tak, jakby rozważał wypowiedź rozmówcy.
- Dobrze - zgodził się i skinął głową. - Szumi mi we... łbie. Całkiem podobnie mi szumi, kiedy... ona jest bardzo blisko... - w tonie głosu mężczyzny dało się wyczuć delikatny smutek. - Wiesz, Potter? Ona tak... tak ładnie pachnie... - Harry poczuł, że musi się napić, ale zwalczył pokusę. - Żadnymi perfumami - Malfoy zbyt energicznie pokręcił głową dla zaznaczenia swoich słów. - Czasami to... podchodzę bardzo blisko, żeby jej... powiedzieć coś niemiłego... Tak, żeby... wyraźnie słyszała, prawie... do ucha...Zawsze mam wtedy ochotę... ją pocałować, albo... wtulić twarz... w jej włosy... Zawsze pachną szałwią... A ona sama... pachnie czystością i czymś... czymś ulotnym... Boże, jak ja... jak jej czasami pragnę - Draco wyglądał tak, jakby miał się za chwilę rozpłakać. Mówił powoli, bo czuł, że gdyby zaczął mówić szybko, zgubiłby wątek, a język zacząłby mu się plątać; już zaczynał. Wypił duszkiem ostatniego drinka, który stał na stole, i zdołał się nie rozpłakać. Zanim zdążył wezwać Klemensa, Harry wstał i pomógł mu unieść dziwnie bezwładne ciało.
- Idziemy już - rzekł łagodnie.
- Chcę się uwalić - agresywnie oznajmił Malfoy.
- Już jesteś pijany - jeszcze łagodniej dodał Harry.
- Za mało - tym razem, dla odmiany, głos arystokraty brzmiał smutno.
- Idziemy, Draco - Harry łagodnie poklepał go po plecach. - Zanocujesz u mnie.
- U ciebie? - Malfoy komicznie przechylił głowę.
„Luna mnie skrzyczy. Jutro.” - pomyślał Potter.
- U mnie - potwierdził Auror, zarzucając sobie rękę Malfoya na ramię i ruszając w stronę wyjścia. Odprowadzeni zimnymi spojrzeniami w chwilę później znaleźli się na zewnątrz. W powietrzu czuć było wilgoć, a niebo wyraźnie poszarzało. Harry westchnął ciężko i poprawił sobie bezładne ciało Malfoya, który mamrotał coś pod nosem. Następnie skupił się na adresie i kilka sekund później wraz z arystokratą stał przed drzwiami swojego mieszkania. Była to jedna ze starych kamienic przy Alei Merlina, jednej z bocznych uliczek wiodących do Ulicy Pokątnej. Tuż pod jego mieszkaniem znajdował się sklep ze starymi magicznymi płytami, z którego dochodziły do nich melodyjne dźwięki. Ani Luna, ani Harry nie mieli nic przeciwko temu, gdyż umilało im to tylko pobyt w mieszkaniu za dnia, a czasami i wieczorami. Dzisiejszego wieczoru Frank- właściciel sklepu - puszczał jedną z płyt Oriona Reynoldsa, którego Luna uwielbiała. Harry uśmiechnął się pod nosem i spojrzał na Malfoya, który z niewyraźną miną wpatrywał się w dębowe drzwi.
- Ładne... drzwi.. - wybełkotał blondyn.
Harry nie odpowiedział. Wyjął klucze z kieszeni szaty, znalazł właściwy i otworzył. Potem wraz z Malfoyem wszedł do mieszkania. Ledwie przekroczyli próg, gdy ktoś warknął `Lumos' i w holu rozbłysło o światło. Harry zamrugał powiekami, gdyż światło raziło go w oczy, i dopiero po chwili zobaczył Lunę stojąca pośrodku pomieszczenia. Ubrana w ciemnoniebieskie dżinsy i powyciąganą i wyblakłą koszulkę z logo „Quibblera” wpatrywała się w Malfoya zaskoczona.
- Pooomylunaaa - zaśpiewał arystokrata, szeroko się przy tym uśmiechając, i zrobił chwiejny krok w jej kierunku.
- Jutro z nią porozmawiasz, Draco - Potter pociągnął Malfoya w stronę salonu, gdzie zamierzał go ulokować na sofie. Arystokrata warknął coś niezrozumiałego pod nosem, a Potter dosyć brutalnie ułożył go na wybranym miejscu, ściągnął mu buty, szatę i spodnie, po czym przykrył go jasnoniebieskim kocem. Uporawszy się z bezwładnym Malfoyem, poszedł do kuchni zaparzyć sobie herbaty, zastawiając się, jak zareaguje jego kontrowersyjna ukochana. Zbytnio się nie bał, bo ona wiedziała, że nawet, jeżeli Harry idzie z kimś się napić, to nie przyjdzie i nie zrobi burdy, ani w nic się nie wpakuje, on pozwalał jej zaś na towarzyskie spotkania z Tonks, Hermioną i Ginny - jej jedynymi, ale prawdziwymi przyjaciółkami. Nie patrzyli sobie na ręce i nie wypytywali jedno drugie, gdzie było, z kim i co robiło. Uważali, że mogą sobie ufać. Byli przykładem bardzo zgranej, kochającej się i szanującej nawzajem swoje zwyczaje pary. Co nie znaczy, że czasem się nie kłócili.
- On jest Śmierciożercą - powiedziała bez żadnego wyrzutu i bez żadnych wstępów Luna. Po prostu stwierdziła fakt. - Śmierciożercą podejrzanym o morderstwo.
- Nie jest oskarżony, a poza tym, kochanie, on tego nie zrobił. Na tyle jeszcze znamy Malfoya, prawda? Nie wpakowałby się w coś tak oczywistego. Cała ta sprawa straszne mi śmierdzi.
Kobieta zastanawiała się przez chwilę.
- Jest sługą Sam - Wiesz - Kogo - dodała po chwili, a Harry się skrzywił; drażniło go to, że ludzie, nawet jego dziewczyna, tak upierają się przy nieużywaniu nowego miana Toma Marvolo Riddle`a.
- A skąd wiesz, że jest mu wierny? - po ślizgońsku uniósł brew.
Z salonu dobiegł lekko zachrypnięty i fałszujący, pijacki śpiew.

Poszedł Merlin wyrwać coś,
bzyknąć coś na stare latka
Lecz mu podryw nie wypalił
I przeruchał w krzakach dziadka


Harry i Luna popatrzyli na siebie niepewnie. Potter zastanawiał się, czy kobieta nie wybuchnie gniewem, ale ona zaczęła się śmiać tak głośno, że aż Draco umilkł i przytaszczył się w samej koszuli i slipkach do kuchni. Lovegood siedziała na taborecie, zwijała się ze śmiechu i trzymała za brzuch.
- Dooobrze się czuuuuuuujesz? - spytał Malfoy z pijacką troską.
- Oj, Harry, nieważne, co Malfoy robi na co dzień. W tej chwili nie nadaje się do niczego, co najwyżej do spania - otarła łzy i z rozbawieniem popatrzyła na nieplanowanego gościa. - Chodź, nieszczęśniku. Połóż się.
Zaprowadziła go z powrotem na sofę, pilnując, żeby nie zabił się, wpadając na ścianę lub futrynę.
- Ze mnie siee śmiałaś, Pooomyluuuuna, cooo? - spytał z komicznym żalem. - Taaak, śmiej się z głupiego su.. sukinsyyyna, który rujnuje s.. s.. sobie życie... Harry ma szszszczęście, sze go kochasz.
Kobieta popatrzyła na niego uważnie.
- Śpij, Malfoy i nie mów tak o sobie, nawet po pijanemu. Od ciebie zależy, co zrobisz ze swoim życiem i czy pozwolisz komuś, żeby cię pokochał. - powiedziała łagodnie.
- Jessstem tsześwy... - arystokrata próbował być stanowczy, gdy Luna przykrywała go kocem
- Oczywiście - przyznała ugodowo Lovegood.
Ostatnim, co Malfoy widział przed zaśnięciem, był nieco smętny, niespokojny i troskliwy uśmiech Luny.

Veritaserum

Moje serce obawia się cierpień. Powiedz mu, że strach przed cierpieniem jest straszniejszy niż samo cierpienie.
[Paulo Coelho]


Draco obudził się z ogromnym kacem, rozejrzał po nieznanym otoczeniu, poruszył głową i siarczynie zaklął.
`Takie słowa nie przystoją Malfoyowi' - odezwał się pod jego czaszką głos bardzo podobny do głosu Lucjusza i Draco, mimo bólu i straszliwej suszy w gardle, oraz pustyni na podniebieniu, zaklął jeszcze głośniej i paskudniej. Poczuł dziką satysfakcję, gdy zniesmaczony głos umilkł jak niepyszny. Powoli zaczął sobie przypominać gdzie jest i co zaszło poprzedniego wieczoru. Pamiętał, że upił się w towarzystwie Pottera, a potem gadał jakieś głupoty. Niebezpiecznie osobiste głupoty. Przypomniał sobie następnie, że Harry zawlekł go do swojego mieszkania, a potem miał już całkowitą dziurę we wspomnieniach.
`WODY!' - krzyczał organizm młodego arystokraty zbuntowanego wobec obowiązującej jego sferę etykiety.
- Wody... - wychrypiał Draco i zsunął się z sofy, co przypominało raczej upadek na puszysty granatowy dywan, niż standardowe wstanie z łóżka, a `auć', które udało mu się wyartykułować, było raczej ciche i żałosne. Za oknem świtało zaledwie i ostatkiem rozsądnych myśli, młody człowiek doszedł do wniosku, że ma jeszcze około godziny - dwóch spania, zanim będzie musiał wstać i udać się do pracy. Będzie tego dnia nieco wymięty i zaspany, ale jako wzorowy pracownik z ojcem na wysokiej pozycji nie bał się nagany przełożonego, zwłaszcza, że miał nad sobą jedynie jedną osobę, która doceniała jego pracę, a nie status społeczny. Richarda Abselle przypominała mu trochę McGonagall. Była zawsze uporządkowana, surowa, wymagająca, ale i sprawiedliwa. Malfoy wiedział, że nigdy nie dostałby żadnego awansu z powodu wpływów tatusia i swojego pochodzenia. Dlatego cieszył się ze swojej pracy i był z siebie dumny. Był dumny, że udało mu się wyrosnąć na samowystarczalnego człowieka, który w końcu dostrzegł obłudę swojej rodziny; obłudę charakterystyczną dla prawie całej kasty arystokracji czarodziejów, i który coś ze sobą zrobił. Coś pozytywnego.
W końcu udało mu się doczłapać do kuchni, odkręcił zimną wodę i przyssał się do kranu jak pijawka. Po minucie łapczywego picia, zanurzył pod lodowatym strumieniem głowę i twarz, po czym zakręcił kurek i otrzepał jasne włosy, zupełnie jak zmoczony psiak.
- Pięknie, drogi Draco Malfoyu - dobiegł go spokojny, kobiecy głos, który z powodu pewnych obiektywnych aspektów rozbrzmiał w jego głowie jak huk. - A teraz weźmiesz spod zlewu ścierę i po mugolsku wytrzesz podłogę.
Mężczyzna odwrócił zbolałą łepetynę w kierunku źródła dźwięku i dojrzał Lunę Lovegood, ubraną w jasnożółtą pidżamkę w skaczące różowe pufki i pomarańczowy szlafroczek, która popijała coś z kubka i wpatrywała się w niego sennie, aczkolwiek przytomnie. Zagotowało mu się przed oczyma na widok takiego zestawienia kolorów i zamrugał.
- Błagam cię, Pomyluna, nie krzycz i powiedz, gdzie jest łazienka... - postarał się uroczo uśmiechnąć, ale wyszedł mu jedynie grymas umęczonego cierpiętnika, a czarownica uśmiechnęła się z senną pobłażliwością.
- Najpierw podłoga, potem łazienka - odpowiedziała Luna tym samym tonem, co wcześniej, czyli bardzo cicho. - Inaczej naprawdę zacznę krzyczeć, Malfoy.
- Zawsze byłaś inna i nie leciałaś na mnie tak jak większość czarownic w szkole. No, Granger też raczej na mnie nie leciała... aż tak - oblicze Malfoya przybrało wyraz ogromnego skupienia intelektualnego.
- Malfoy, dla jasności: większość dziewczyn w szkole, jak to fantazyjnie nazwałeś
nie leciała na ciebie; a teraz, wracając do tematu, ścierka jest pod zlewem - Luna wskazała odpowiednia szafkę.
Draco upadł na kolana, wygrzebał schludnie zwinięty szary połeć materiału i zaczął nim mazać po podłodze. Miał przy tym wrażenie, że od jednostajnych ruchów w tył i przód, oraz na boki, jego głowa za chwile eksploduje. Żołądek mu się kurczył i rozkurczał, a on modlił się, żeby nie zwymiotować i nie wtarabanić się w większe sprzątanie. W chwili kulminacyjnego bólu i mdłości Luna chwyciła go za ramię i pomogła mu usiąść.
- Ja to skończę, sieroto boża. Zginąłbyś bez różdżki - oznajmiła sarkastycznie.
Zakręciło mu się w głowie i nie był nawet w stanie zripostować złośliwej odzywki. Kobieta skończyła wycierać i zaprowadziła lekko słaniającego się na nogach delikwenta do łazienki.
- Dzięki - wychrypiał Draco.
Kiedy wrócił do łóżka z pustym pęcherzem i zminimalizowanymi skurczami, oraz zmniejszonym bólem głowy, spojrzał na budzik, na którym dochodziła szósta. Nastawił go na siódmą trzydzieści i prawie natychmiast zasnął.

**
Za piętnaście siódma Harry przekręcił się na lewy bok i otworzył jedno oko. Szeroko ziewnął i pocałował w czubek nosa Lunę, czytającą jakiś mugolski magazyn dla kobiet. Ta skrzywiła się ostentacyjnie.
- Pachniesz jak wytwórnia alkoholu.
- Nie pokochasz się ze mną, skarbie? - żałośnie zapytał Potter, mrużąc niedowidzące jasnozielone oczy.
- Nie, skarbie - Luna się skrzywiła się nieznacznie. - Najpierw sprowadzasz mi do domu pijanego kryminalistę, a teraz mówisz coś o kochaniu się? Śmierdzisz zupełnie jak Malfoy. Idź pod prysznic. Chwyciła stojący na szafeczce przy łóżku kubek i wzięła potężny haust kwasu z kiszonych ogórków.
- Mniam, ale dobre! - ucieszyła się na głos. - Przynieś mi mleka, Harry, dobrze?
Z Luną nic nigdy nie było wiadomo. Harry nie mógł przeczuć, kiedy jej coś strzeli do głowy i się pokłócą, teraz jednak wyczuwał, że jest raczej pozytywnie nastawiona mimo jego nocnego wybryku. Złośliwie uśmiechnął się do ukochanej kobiety.
- Nawet nie dasz mi całuska? - zapytał rozkosznie
- Zapomnij. Lepiej zajmij się swoim gościem i umyj zęby - odcięła się Luna.
- No daj buzi, kochanie - teraz uśmiech Harry'ego był iście ślizgoński.
- Fuj! - Luna nie dała mu dokończyć, wyskoczyła z łóżka jak oparzona, a pufki na jej piżamce podskoczyły i zaczęły bawić się w berka. Zdenerwowały ją namolne umizgi Harry'ego. Aż do teraz wykazywała się cierpliwością wobec zaistniałej sytuacji, ale w końcu i jej cierpliwość się skończyła.
- W tej chwili jazda pod prysznic i myć zęby!
- Kochanie, daj poleżeć - Harry zrobił zbolałą minę.
- Won pod prysznic! Ale już! Zasmradzasz łóżko!
- Ale mogę jeszcze pospać pół godzinki...
- Ale już! - zirytowana Luna tupnęła nogą. W takich chwilach wcale nie wyglądała sennie. Gdy Harry potulnie poczłapał w kierunku wyjścia z sypialni - wiedział, kiedy lepiej skończyć wygłupy - oberwał jeszcze poduszką.
- Śmierdziel! - usłyszał tuż za progiem.
`Jak zwykle nie przewidziałem. Co ona ma z tą psychiką?' - pomyślał Harry i uśmiechnął się sam do siebie, uświadamiając sobie, że przecież między innymi za to ją kocha i, że tak naprawdę, wszystkie kobiety są mało przewidywalne, a przecież nie będzie zaglądał Lunie do umysłu. Jeszcze by się przestraszył. Roześmiał się cicho, wiedząc, że przy niej obawiałby się tak zażartować. Przynajmniej w tej chwili.

*
- Obudziłaś mnie, Lovegood - wychrypiał Draco od progu sypialni.
- Kolejny śmierdziel - Luna była nadąsana.
- Też miło cię widzieć, Pomyluna.
- Nie nadużywaj mojej cierpliwości i gościnności, bo zaraz wylecisz na zbity pysk!
Malfoy zaniemówił. Nigdy nie widział wściekłej Luny. Teraz zobaczył i wolał spuścić z tonu.
- Okey, nie denerwuj się. I nie krzycz tak, bo głowa mi pęknie na dwoje.
- A niech pęka!
- Proszę... - Draco miał tak zbolałą minę, że Lovegood postanowiła już nie podnosić głosu.
- Jesteś u mnie i masz się do mnie zwracać z szacunkiem. Jak tylko ten skunks wylezie spod prysznica, masz się tam udać w podskokach. Nie obchodzi mnie, jak bardzo będzie cię od tego bolał łeb.
- Okey, oczywiście, że wezmę prysznic. Dziękuję za udostępnienie łazienki - powiedział arystokrata, a jego głos brzmiał cicho, potulnie i raczej ochryple.
- Wykopałabym cię do łazienki, gdybyś nie chciał iść. Śmierdzisz z daleka starym bimbrem - skrzywiła się mocno. Zauważyła, że od czasu podejrzeń o ciążę wyostrzył jej się węch i teraz nie mogła wręcz znieść zapachu skacowanego Dracona Malfoya. Złość na całą sytuację jedynie uwrażliwiła jeszcze bardziej jej zgrabny nosek, ale skruszona mina blondyna nieco złagodziła wściekłość.
Kiedy ruszyła w stronę kuchni, Draco poczłapał za nią pokornie jak wierny pies. Sięgnęła do lodówki i wyjęła kefir, otworzyła, po czym, krzywiąc się teatralnie, podała go Malfoyowi.
- Co to jest? - mimo straszliwego samopoczucia podejrzliwie uniósł brew.
- Mugolski specyfik na kaca. Jak się wykąpiesz, dostaniesz jeszcze mocną, czarną kawę.
- Bardzo ci dziękuję... Luna i przepraszam.
`Aaa.. Przeprosiłem Pomyluną... Niedobrze...'
- Nie ma za co - Lovegood, w przeciwieństwie do każdego innego absolwenta Hogwartu, wliczając w to wielu Ślizgonów, przyjęła ten przejaw uprzejmości bez zdziwienia. Ale przecież sama była dziwna.
Arystokrata przyjrzał się nieufnie pojemnikowi, spróbował, pomlaskał, zmarszczył brwi, upił kolejny łyk. Ponownie przyjrzał się zbiorniczkowi z białym, gęstym płynem, ale już z mniejszym sceptycyzmem, i wypił zawartość duszkiem. Lovegood musiała w duchu przyznać, że mężczyzna, czy to Auror, czy Śmierciożerca, to jednostka bardzo przewidywalna. Kingsley dokładnie tak samo zapoznawał się z kefirem.
- Wiem, że jesteś wściekła na niego, bo przyprowadził ci do domu pijanego gościa, który na dodatek jest waszym wrogiem i to podejrzanym o morderstwo. Nic przyjemnego... Wiem, że jeżeli nawet powiem, iż nie zabiłem Moody'ego, to mi nie uwierzysz, ale ja nie zrobiłem tego Lovegood. Potter i ja chyba chcieliśmy na chwilę zapomnieć o całym wojennym zamieszaniu, o morderstwie, prasie i plotkach, i... normalnie się napić. Jakbyśmy się lubili i wszystko było okey. Przepraszam.
- W porządku. Jeżeli Harry twierdzi, że nie mogłeś tego zrobić, to prawdopodobnie ma rację. Dorobił się całkiem dobrej intuicji - Luna spróbowała się uśmiechnąć.
- Ale nie w stosunku do ciebie, co? - zażartował Draco, uśmiechnął się szczerze i poczuł ukłucie bólu pod czaszką.
`Praca!' - pomyślał z rozpaczą.
- To zależy - Luna zmarszczyła brwi. - Czasami trafia w dziesiątkę, a czasami jak avadą w skałę. Wy, mężczyźni bywacie całkiem zabawni, jeżeli nie chlacie i nie śmierdzicie jak stęchożlaki.
- Stęcho..
co?
- Magiczne stworki pochłaniające resztki eliksirów, najchętniej takie, które już się psują. W Hogwarcie ich chyba nie ma, bo tam Snape utrzymuje pedantyczny porządek. Mnożą się w zaniedbanych pracowniach.
Malfoy nie miał nawet siły wyrazić swojego zdziwienia, a także nie zdążył tego zrobić, bo Harry przybył z łazienki, wyszczerzył się i oznajmił:
- Zęby też umyłem, zobacz Luna! - zamrugał przy tym nieprzytomnie, bo nie miał na nosie okularów.
Lovegood powąchała zagłębienie szyi Pottera.
- Nareszcie - uśmiechnęła się sennie. - A teraz jazda, rób mi herbatkę z miętą i cynamonem!
- I dodaj odrobinkę pieprzu - dorzucił sarkastycznie Draco.
- O właśnie! Albo lepiej troszeczkę chilli; będzie lepsze. Tylko nie za dużo.
Malfoy prawie się zdziwił, obawiał się jednak potrząsnąć głową. Patrzył z zaciekawieniem, jak Potter spełnia z uśmiechem zachciankę swojej dziewczyny, obijając się przy tym nieco i wytrzeszczając oczy z powodu braku okularów.
- Och, zaraz przyniosę ci dodatkowe oczy, Harry - Luna wybiegła i bardzo szybko wróciła z okularami dla zielonookiego. Podała je rozczochranemu czarodziejowi, po czym bez żadnego ostrzeżenia ściągnęła kapcia (ciemnoróżowego obszytego czerwonym puszkiem), i rzuciła nim w Dracona - prosto w jego pierś - cały czas się przy tym uśmiechając. Sennie i złośliwie zarazem.
- Mówiłam coś o prysznicu, prawda? - spytała rozkosznie trzepocząc rzęsami. - Zasmrodzisz mi kuchnię - dodała ściągając drugie potencjalne narzędzie zbrodni ze swojej stopy. Malfoy udał się do łazienki. W podskokach. Tym samym nabawił się gorszego bólu głowy, ale uniknął lovgoodowego kapcia, który wylądował za progiem kuchni, mijając o pół cala jego kark.
- Luna! - Harry się roześmiał
- Stał tu i śmierdział - Lovegood zabrała swoje kapcie i wsunęła je na stopy.
Potter pomyślał, że wygląda uroczo w tej niepoważnej pidżamce i z grymasem niesmaku na twarzy. Kiedy kręcąc nosem uchyliła okno, podszedł do niej i mocno ucałował jej policzek.
- Kocham cię, wiesz? - szepnął jej do ucha.
- Nie podlizuj się. I tak się gniewam.
- Nie podlizuję się. Kocham cię, jak nie wiem co. I nie chcę żebyś się gniewała.
- Wiem, ale puść mnie, to się ubiorę.
- Po co ty tak wcześnie wstajesz, skoro na razie nie pracujesz, co?
- Nie lubię tracić dnia. Też cię kocham - cmoknęła go w usta i pobiegła się przebrać.
Harry postawił na stole kuchennym gorącą herbatę dla Luny i zabrał się za ekspres ciśnieniowy, co robił rzadko, bo jego kochanie lubiło gotować pół na pół - po mugolsku i czarodziejsku. Sam ją uczył obsługi ekspresu i uśmiechnął się przypomniawszy sobie pierwszą kawę „ekspresową” panny Lovegood. Postanowił zrobić aromatyczny napój dla siebie i podwójną, mocną jak sam diabeł, dla Malfoya. Już przygotował sobie filtr, kawę sypaną i zatarł dłonie, gdy usłyszał dzwonek do drzwi.
`Kogo Merlin niesie kilka minut po siódmej?' - pomyślał człapiąc w kapciach i zielonym szlafroku do tych samych drzwi, które o północy podziwiał Draco Malfoy. Uzbroił się w łagodny, dobrotliwy uśmiech przygotowany dla czarodziejskiej akwizycji, uniósł klapkę od judasza i wyjrzał na zewnątrz. Kiedy otwierał drzwi, na jego twarzy malował się wyraz najgłębszego zdziwienia.
- Hermi, co tu robisz o tak uroczej porze? - spytał dziewczynę w nieco przydużej ciemnobrązowej szacie, która utkwiła w nim orzechowe oczy.
- Przyszłam do Luny - powiedziała i uśmiechnęła się nieśmiało.
- O siódmej rano? - Harry przesunął się w progu, żeby Hermiona mogła wejść.
- No... Ona wcześnie wstaje, ja po południu często zostaję w pacy, a wieczorem zazwyczaj gdzieś wychodzicie. Poza tym późnym popołudniem Luny często nie ma. Chodzi na kurs tańca brzucha i kurs magicznej samoobrony - panna Granger wzruszyła ramionami. - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.
- Nie przeszkadzasz, Herm - uśmiechnął się szeroko i zachciało mu się śmiać, gdy pomyślał, jaką minę będzie miał Malfoy ujrzawszy Hermionę. - Dzień dobry - cmoknął ją w policzek.
- Dzień dobry, Harry, i przepraszam za wczoraj. Nie chciałam się na tobie... emocjonalnie wyżyć - też go ucałowała, ale w oba policzki.
- Już zapomniałem o tej zniewadze - zażartował i szczerze się uśmiechnął. Był najlepszym przyjacielem, jakiego można sobie było wyobrazić. - I też cię przepraszam - spoważniał. - Nie powinienem się wtrącać. Robię to z miłości i czasem mi nie wychodzi.
- W porządku. Zachowałeś się jak prawdziwy przyjaciel. Nie mówmy już o tym.
Dziewczyna ściągnęła ciepłą szatę i Potterowi ukazał się przyduży ciemnogranatowy golf i spódnica do kostek. W tym samym kolorze.
- Boże... Ubierasz się jak zakonnica.
- Tylko nie praw mi kazań. Tonks robi to prawie codziennie - zmarszczyła brwi. - Lubię takie stroje.
- Hermiona! - Luna przebiegła przez pokój i rzuciła się w ramiona przyjaciółki, jakby nie widziała jej co najmniej rok. - Czekam na wizytę
tydzień!
Granger ucałowała rozczochraną blondynkę. Lovegood miała na sobie niebieską obcisłą bluzeczkę i dopasowane różowe spodnie. Hermiona uśmiechnęła się pod nosem na ten widok.
- Przepraszam Luna. Dzisiaj pozwoliłam sobie wpaść na pół godziny.
- Kradnę ją, Harry - pisnęła radośnie pani domu i niekwestionowana właścicielka serca Pottera, ciągnąc Hermionę do kuchni.
- Siadaj. Kawy?
- Poproszę - Hermiona uśmiechnęła się i przyglądała się, jak Luna sprawnie uruchamia ekspres ciśnieniowy. Podeszła do niej i podała jej filiżankę.
- Poczekaj, musi się rozgrzać. Co tam u ciebie? Spotykasz się z kimś?
Hermiona pokręciła głową i spuściła wzrok.
- Kobieto, nie możesz tak! Uschniesz i wypalisz się przed trzydziestką! W co ty się ubierasz i dlaczego w ogóle się nie malujesz? Wystarczyłoby podkreślić rzęsy. Masz ładne, duże oczy, a odrobina tuszu by je tylko uwydatniła. Dawaj filiżankę! Ha! I ładnie wykrojone, spore usta. Faceci szaleją za takimi ustami. Zgadnij dlaczego - zakpiła ze złośliwym uśmiechem, a Hermiona się zarumieniła. - Odrobina błyszczyku, nawet bezbarwnego, i każdy leżałby u twoich stóp! No i oczywiście normalne ubranie! Muszę ci przyznać, że ładnie się czeszesz.
Hermiona miała w tej chwili dwa nisko upięte kucyki, co dodawało jej dziewczęcego uroku, i nadal była zarumieniona po komentarzu Luny na temat jej ust.
- A może ja nie chcę się z nikim spotykać? - zabrała swoja kawę i poprosiła o mleko. Lubiła paplaninę Luny, która wcale często nie paplała. Paplała na bardzo niewiele tematów. Między innymi na ten.
- Ale powinnaś. I nie możesz z byle powodu rumienić się jak dziewica puchońska! Masz ten kubas i nalej do pełna - wręczyła Hermionie duży kubek i dosypała kawy do filtra, po czym złapała swój napitek, który już trochę przestygł, upiła trzy duże łyki i się oblizała.
- Ale ja
jestem dziewicą, Luna - Hermiona wpatrywała się z ironicznym uśmiechem w przyjaciółkę, ciekawa jak ta zareaguje. Lovegood odstawiła kubek i wzruszyła ramionami.
- To znak, że należy to zmienić - odrzekła po prostu.
- Doprawdy, Granger. Kto by pomyślał... - Hermiona zamarła. Znała ten głos lepiej niż jakikolwiek inny. Tylko CO on tu robił?! Odwróciła powoli głowę, zaciskając dłoń na kubku. Malfoy stał oparty o futrynę, miał wilgotne włosy, a jego ciało zakrywał jedynie biały ręcznik owinięty wokół bioder.
- Idź się ubrać, zboczeńcu! I mówi się
dzień dobry, skarbnico dobrych manier. - Luna obejrzała bezczelnie Dracona od stóp od głów, a ten łaskawie przeniósł spojrzenie kpiących szarych tęczówek z Hermiony na panią domu.
- Przepraszam. Zapomniałam ci powiedzieć, że ten pijaczyna tu jest - zwróciła się Luna do swojego gościa.
- Nie jestem pijakiem i nie jestem nagi. Raz do roku każdy ma prawo uwalić się ze swoim wrogiem. Granger, jak to miło, że robisz mi kawę - szare spojrzenie ponownie uraczyło Hermionę.
`Nie podejdzie do mnie' - pomyślała z mocą, ale Draco podszedł, a Luna spokojnie popijała swoją herbatkę. Mężczyzna obejrzał ekspres z zaciekawieniem.
- Mugolski? - spytał, łypiąc na Lovegood.
Hermiona błagała wszystkich bogów, żeby kawa już skończyła ściekać po ściankach kubka, bo Malfoy - prawie nagi - stał tylko cal od niej. Czuła aromat rozmarynowego szamponu i zapach jego ciała.
- Tak. Na pewno nie umiesz się nim posługiwać. Szkoda, że nie widziałaś Hermiono,
jak ścierał podłogę.
- Używam do takich rzeczy
magii. Poza tym ja nie jestem prawiczkiem - uśmiechnął się złośliwie do Hermiony, która, mimo doznawanego w jego obecności paraliżu i lekkiego rumieńca, spiorunowała go wzrokiem.
- Do tego też użyłeś magii? - zakpiła Luna.
- No wiesz co, Lovegood?! - Draco był tak zaskoczony insynuacją, że nie znalazł na czas celnej riposty i dalej obserwował ekspres, a raczej drobną dłoń Hermiony, trzymającą kubek, i drugą, która manipulowała przy maleńkim kurku.
- Albo mugolskiej, dmuchanej laki - dalej zabawiała się jego kosztem Luna.
Hermiona omal się nie roześmiała, wyobrażając sobie Malfoya, który traci niewinność z dmuchaną lalką, albo, co ciekawsze, za pomocą magii. Stłumiła jednak wybuch wesołości i jedynie uśmiechnęła się, potrząsając głową.
- Zdziwiłabyś się ile dziewczyn zaliczyłem na drugim semestrze siódmego roku, Lovegood. I ile nadal zaliczam.
To było okropne. Czasami budził się u boku całkiem nieznajomej czarownicy. Ale miał potrzeby seksualne, a poza tym musiał zapomnieć o
niej. O tej, która stała teraz na wyciagnięcie ręki.
- Biedne, nie wiedzą co czynią. Ale zawsze jest przecież Imperius - kontynuowała gospodyni ze złośliwym uśmiechem.
- Lovegood, przestań mnie obrażać - warknął Draco
- Ty nie dokuczaj mojej przyjaciółce, a je nie będę z ciebie kpić, Malfoy.
- Sama potrafię się obronić, Luno. Dziękuję. - Obruszyła się Hermiona.- Nie odczuwam jednak potrzeby dyskutowania z Malfoyem.
Draco kpiąco spojrzał na Lunę i uśmiechnął się złośliwie.
- Widzisz? Ona po prostu
lubi, kiedy jej dokuczam.
- Rozumiem, że ta kawa jest dla ciebie, a ty masz kaca, więc przymknij się, albo ją wyleję do zlewu - Hermiona wpatrywała się w niego ze złością.
- Już nic ni mówię. Naprawdę - Malfoy potrzebował kawy, a Hermiona wyglądała na taką, która rzeczywiście wylałaby zbawczy płyn do zlewu, Luna natomiast
na pewno nie zrobiłaby mu następnej i zabroniłaby zrobić dla niego cokolwiek Harry'emu. To się nazywa solidarność jajników. Przestał dokuczać Hermionie i ponownie skupił spojrzenie na jej dłoniach. Zgrabnych, niedużych, z równo obciętymi i schludnie opiłowanymi paznokciami. Zaczynał myśleć o tym, jak panna Granger wygląda pod za dużym golfem. To były niebezpieczne myśli i jeszcze bardziej skoncentrował się na jej dłoniach. Zaczął się zastanawiać, co by było, gdyby zabrał jej kubek i zaczął całować te małe, proporcjonalne łapki.
`
Łapki! Człowieku, co się z tobą dzieje?!' - zganił sam siebie, co wcale nie zablokowało jego wyobraźni. Wręcz przeciwnie.
- Malfoy, po raz drugi pytam, czy odświeżyć ci zaklęciem ubrania. Co z tobą? - Harry pukał go w ramię.
- Biedny, skacowany arystokrata potrzebuje kawy i nie może oderwać oczu od jej cienkiego, wolno płynącego strumyczka - złośliwie skomentowała Luna, za co Malfoy był jej niemal wdzięczny.
- Odśwież, odśwież, Potter. Dzięki - zdezorientowany Draco rozejrzał się po kuchni i zauważył, że Grangerówna, tak jak on przed chwilą, intensywnie wpatruje się we własne dłonie... albo w coraz wolniej sączący się strumyk kawy.
Harry, zanim wyszedł poprawiając kołnierz szaroniebieskiej koszuli, mruknął coś o gęstniejącej atmosferze, za co został zavadowany dwoma złymi spojrzeniami - stalowoszarym i orzechowym.
- O, już puszcza bąbelki - oznajmiła Luna, patrząc na ekspres.
Rzeczywiście, teraz strumyk przeszedł w przerywane kropelki i u wylotu dozownika zaczęły się robić bańki powietrza ze śladowymi ilościami kawy.
Hermiona przykręciła kurek i dotknęła palcem banieczki, która pękła.
- Ależ jesteś utalentowana, Granger. Nawet bąbelki popsujesz - Draco bardzo złośliwie się uśmiechnął i uniósł brew.
'Ciekawe czy jest bardzo samotna' - pomyślał z czymś, co zupełnie do niego nie pasowało - z czułością - i omal nie zaczął przez tą myśl walić głową w blat. Prawie wyrwał z rąk Hermiony naczynie ze zbawiennym płynem i zaczął zachłannie pić, mimo, że napój był gorący. Ale powstrzymało go ramię Luny, gdy dotarł do połowy kubka.
- Poczekaj! Trzeba odpowiednio doprawić.
Gospodyni bezceremonialnie zabrała mu napitek, przekroiła cytrynę i wcisnęła sporą ilość kwaśnego soku do kawy Malfoya.
- Mam to pić?!
- Mugolskie lekarstwo na kaca. Skuteczne, Malfoy. I chyba nie pomyślałeś, że będę na ciebie marnowała jakiś eliksir, co?
Malfoy bardzo nieufnie wpatrywał się w kubek.
- Gwarantuję, że ci pomoże. Pij - Luna podała mu kawę z cytryną.
Wzruszył ramionami i wypił duszkiem.
- OBRZYDLIWE! - oświadczył chwilę później i wstrząsnął się jak mokry pies.
- Ohydne, ale pomaga. Przynajmniej mi - sarkastycznie orzekła Hermiona.
- To ty pijasz
alkohol, Granger? Rozumiem, że do lustra.
`Ależ jestem podły' - pomyślał od razu.
- Nie twój interes, Malfoy - warknęła Hermiona. - A przy okazji
dzięki, Granger, za kawę.
Draco wyglądał jak człowiek, który nie zrozumiał aluzji. Dopiero po kilku sekundach dotarła do niego ironia czarownicy.
- Nie będę ci za nic dziękował. Lepiej ty podziękuj mi, że widzisz po raz pierwszy i może ostatni w swoim życiu
prawie gołego faceta, Granger.
Jeszcze zanim skończył mówić, wiedział, że przeholował. A później mgło być już tylko gorzej. Hermiona pobladła i wyglądała tak, jakby miała się rozpłakać, więc odwróciła wzrok i zacisnęła palce na swojej filiżance kawy, aż zbielały jej kostki. Poczuł się strasznie. Był niemal pewien, że teraz Luna wywali go, tak jak stał, za drzwi. Ale ona nic takiego nie zrobiła.. Patrzyła na niego tak, jakby go widziała po raz pierwszy w życiu. Nigdy nie widział takiego spojrzenia u `Pomylunej'. Nie było w ogóle senne. Jasne, przerażająco spokojne, prawie smutne.
- Chodź do saloniku, Hermi - wzięła przyjaciółkę za rękę. - Jeśli jeszcze nie zauważyłaś, ten palant jest niereformowalnym skur*wielem. Powinnaś mieć gdzieś wszystko, co mówi. - Luna poprowadziła w stronę wyjścia Hermionę, która czuła się tak podle, że nawet nie odpowiedziała, że wcale się nie przejmuje tym, co mówi Malfoy.
Draco czuł się dziwnie. Czuł się paskudnie, okropnie, obrzydliwie. Skoro Luna Lovegood, która nigdy nikogo nie obrażała, użyła w stosunku do niego takiego określenia, to może rzeczywiście powinien się nad sobą zastanowić. Ale przecież Lovegood nie wiedziała, co się z nim dzieje. Skąd mogła wiedzieć, że gdyby tak się nie zachowywał, to by zwariował? Ale czy to było usprawiedliwienie? Zamknął oczy, zaklął cicho i poszedł do gościnnego pokoju, aby się ubrać. Harry siedział na sofie i czytał
Proroka z poprzedniego dnia, a ubrania arystokraty leżały schludnie złożone na fotelu.
`Gdyby wiedział, co jej przed chwilą powiedziałem, wywaliłby mi je przez okno'- pomyślał Draco. Westchnął i zaczął się ubierać.
- Cóż za widok - Potter zagwizdał.
- Zamknij paszczę - warknął Malfoy i rzucił w Chłopca, Który Ciągle go Wkurzał, ręcznikiem.
- Co ci znowu się stało?
- Nie chcesz wiedzieć, Potter - Draco ze złością wciągał spodnie.
`A ja mimo wszystko, chcę jeszcze pożyć'
- Nie, to nie.
Zanim wybrali się do Ministerstwa, każdy z nich siedział cicho i nie rozmawiali. Harry czytał, a Draco wpatrywał się w szafę. Myśli na temat Hermiony dosłownie zalewały mu mózg i nie mógł się ich pozbyć. Własna podłość otrzeźwiła go chyba lepiej od zbawczego napoju autorstwa Luny. Nawet nie za bardzo dokuczał mu ból głowy, czego w tej chwili bardzo żałował.

*
- No to się spowiadaj - Luna rozciągnęła się na kanapie i z wszystkowiedzącym
spojrzeniem wpatrywała się w przyjaciółkę.
- Niby z czego mam się
spowiadać?
-
Niby z czego mam się spowiadać- Luna zaczęła przedrzeźniać Hermionę - Dziewczyno, przez waszą dwójkę atmosfera w mojej kuchni zrobiła się nie do zniesienia. Ja wiem, że Malfoy to gorsza wersja sklątki, ale już od dawno nie zachowuje się jak pierwszy lepszy cham, a ty na pewno nie jesteś cielę, które wszyscy mogą obrażać. Natomiast przed chwilą daliście znakomity pokaz właśnie czegoś w tym stylu. Mów zaraz, co się dzieje.
Hermiona przez chwilę rozważała czy obrazić się na "cielę", ale zamiast tego opadła na fotel i z zainteresowaniem zaczęła przyglądać się kubkowi kawy.
- Nic się nie stało, po prostu się nie lubimy - mruknęła wreszcie. - Nie lubiliśmy się w szkole i tak nam zastało.
- Poza pewnym małym epizodzikiem w klasie siódmej - uśmiech Lovegood był bardzo ironiczny i spowodował rumieniec u panny Granger. - Nie ściemniaj, nie jestem aż tak pomyluna. To było coś więcej niż zwykłe
ja ciebie nie lubię.
- A coś ty taka dociekliwa?
- A co, kobiecie w moim stanie wolno.
- Niby w jakim sta.... Luna!- Hermiona z wrażenia upuściła kubek i jak
spetryfikowana wpatrywała się w przyjaciółkę. - - Czy ty chcesz... czy ty... czy....
- Do tej pory jakoś nie miałaś problemu z wysławianiem się, ciekawe skąd ci się to teraz wzięło - Luna wyglądała na bardzo zadowolona z siebie. W końcu nie co dzień Wszechwiedząca Hermiona Granger nie wiedziała co powiedzieć.
Orzechowooka nie była jednak kompletną niemotą i wreszcie zdołał złożyć składne zdanie.
- Czy Harry wie?
- A czy widzisz, żeby leżała przywiązana do łóżka, obłożonego stosem poduszek i zaklęciami alarmującymi, a przy drzwiach była postawiona straż niczym u Gringotta?
- Czyli jeszcze nie wie.
- Dokładnie, signiorina Granger - odrzekła Lovegood i sprzątnęła bałagan powstały po upuszczeniu kubka przez Hermionę. - Zaraz przyniosę ci kolejną porcję. Nie ma protestów! - dodała, niemal słysząc jak, otwierająca właśnie buzię Hermiona mówi 'nie rób sobie kłopotu'.
Za chwilę przyjaciółka Luny została sama, a po minucie ściskała z powrotem parujący kubek kawy.
- Dziękuję, ale niepotrzebnie robiłaś sobie kłopot - powiedziała zakutana w długą spódnicę i golf czarownica, upajając się aromatem gorącego, ożywczego płynu.
- Czasami mam ochotę ci przyłożyć - Luna uśmiechnęła z odrobiną złośliwości. - Czekam tylko, aż zaczniesz mówić
przepraszam, że oddycham.
- Chodziło mi tylko o to, że w twoim stanie... - Hermiona widząc morderczy wzrok Luny aż się wzdrygnęła. - Dobra, już, dobra więcej się nie odezwę. A tak na marginesie, to nigdy nie przepraszałam za to, że oddycham i nigdy nie będę.
- No i tego masz się trzymać. A teraz wróćmy do meritum sprawy. Ciebie i Malfoya.
- Na Merlina, to już tak późno?! Wybacz Luna, ale muszę lecieć do pracy, nawet nie wiedziałam, że to ta godzina. - Hermiona zerwała się z fotela i ruszyła prosto w stronę drzwi nawet nie żegnając się z przyjaciółką.
`Uh, jesteś żałosna, Granger' - pomyślała przy tym z odrobią wstydu. Ale jej odwaga cywilna wzięła sobie wolne i nic nie mogła na to poradzić.
- Jasne, Granger, bo ci uwierzę - Luna pokręciła głowa i w myślach przyrzekła sobie, że jednak dociśnie Hermionę, by ta powiedziała wreszcie prawdę.
Ubierając się w płaszcz, Hermiona oznajmiła cicho:
- Nie ma mnie i Malfoya i nigdy nie będzie, a co było, a nie jest tego gobliny nie notują w rejestrach Gringotta, Luna - uśmiechnęła się smutno, chociaż jej wydawało się, że dziarsko. - Mam jego i to, co mówi, w dużym poważaniu - dodała jeszcze, jakby chciała o tym przekonać przede wszystkim siebie, nie Lovegood.
- Tak, Hermiono - łagodnie odrzekła jej szalona koleżanka, splatając na piersi ramiona. - To prawda, tak samo jak to, że nie masz już czasu i nie mogłabyś jeszcze pobyć u mnie chociaż kwadransa. Gdyby tak było, nie miałabyś w kuchni miny, która sugerowała, że zaraz się rozpłaczesz. Ale mogę ci przytakiwać, jeśli to sprawia, że ci lepiej - z troską poprawiła kołnierz płaszcza przyjaciółki i nie pozwoliwszy jej odpowiedzieć i zacząć się tłumaczyć, co uznała za żałosne, pocałowała ją w policzek i dodała:
- Spokojnego dnia w pracy, pszczółeczko.

***
Hermiona z niechęcią przekroczyła progi Ministerstwa. Pierwszy raz w życiu chciała nie pójść do pracy, zrobić sobie wagary; a najlepiej rzucić to wszystko w diabły, ale nie mogła. Tego dnia drażniło ją wszystko. Począwszy od pytań Luny, a skończywszy na kiczowatej, psychodelicznej fontannie w Ministerstwie. Do pracy poszła tylko i wyłącznie z poczucia obowiązku i dlatego, że przyrzekła sobie, iż złapie mordercę Moody'ego. Z ciężkim westchnieniem weszła do swojego gabinetu i zobaczyła, że na jej miejscu siedzi jej osobisty przełożony Aaron.
- Znowu jesteś przed czasem, Granger - był wyraźnie zły i postanowił się na kimś wyżyć. Hermiona miała złe przeczucie, że tym kimś będzie właśnie ona.
- Przepraszam, ale zawsze przychodzę wcześniej. Czy to coś złego? - była ogromnie zaskoczona. - I cóż z tego? - zrzędliwie odrzekł Splinwood - Co z tego, skoro śledztwo nie posuwa się na przód? Pewnie nie wiesz, że do przesłuchania używa się eliksirów prawdomówności? Właśnie przeglądałem akta sprawy i czy mogłabyś mi, na Merlina, wyjaśnić, dlaczego główny podejrzany nie został jeszcze porządnie przesłuchany?! - już nie mówił, on krzyczał i Hermiona była pewna, że pomimo zamkniętych drzwi słyszy go całe biuro.
- Czy nam brakuje Veritaserum? Jeśli tak to nie ma sprawy zamówimy cały galon tylko weź się od pracy, albo znowu wylądujesz na poprzednim, marnym stanowisku - kontynuował dalej przełożony.
- Moim zdaniem, to...
Chciała powiedzieć, że przecież musi najpierw otrzymać na przesłuchanie pod Veritaserum zgodę bezpośredniego przełożonego - to nie było ot takie sobie przesłuchanie, nawet Wizengamot nie używał serum prawdy bez dobrego powodu. Właśnie zauważyła, że nawet nie musi o taką zgodę prosić.
- Panno Granger, mnie nie obchodzi twoje zdanie, mnie obchodzą wyniki! Do diabła, prasa na nas naciska, ministerstwo naciska, a ty wyjeżdżasz mi ze swoim zdaniem! Do wieczora Malfoy ma być przesłuchany pod Veritaserum, bo jak nie, to poleci czyjaś głowa Konkretnie twoja.
Po tej głośnej tyradzie Aaron wyszedł z biura, trzaskając drzwiami. Oniemiała Hermiona nie wiedziała, co się stało. Jej szef nigdy dotąd się tak nie zachowywał, był zawsze spokojny i rozsądny, a teraz? Zupełnie tak, jakby ktoś rzucił na niego Imperius. Roztrzęsiona podeszła do biurka i pierwsze, co jej się rzuciło w oczy było najnowsze wydanie
Proroka z wielkim tytułem.

HAŃBA! AURROR ZABITy, A JEGO KOLEDZY NIC NIE ROBIĄ!

Pod spodem tłustym drukiem jakiś kiepski pisarzyna wypisywał, jak to społeczeństwo czarodziei nie jest bezpieczne. Morderca jest na wolności, a siły śledcze nic nie robią. Z tekstu wynikało też, że osoba odpowiedzialna za dobro śledztwa zajmuje się swoją prywatną przeszłością, w którą zamieszany jest główny podejrzany. Hermiona przeleciała wzrokiem po pierwszej stronie tekstu i odrzuciła gazetę do kosza. Już po kilku pierwszych linijkach zrozumiała, dlaczego jej szef zachowuje się jak furiat. Z ciężkim sercem zaczęła wypisywać wezwanie dla Draco Malfoya, zaznaczając, że użyje Veritaserum. Takie były procedury. Należało każdego informować o użyciu serum prawdy, bowiem naruszało ono niejako wolną wolę poddawanego jego wpływowi.

***
Draco Malfoy w niektóre dni błogosławił to, że jest bogaty i nie musi przejmować się opinią szefa. Miał tylko jedną przełożoną, która mu ufała, więc nie kontrolowała go zbytnio. Poza tym miała swoje własne biuro i jako członkini Rady Nadzorczej Ministerstwa Magii i Wizengamotu, miała mnóstwo innych zajęć. Opinia podwładnych za bardzo go nie obchodziła i dlatego w środowy ranek bez żadnych wyrzutów sumienia postanowił, że cały dzień spędzi w przyjemnie chłodnym, ciemnym biurze i będzie się leczył. Stan samopoczucia automatycznie mu się pogorszył, gdy zobaczył fontannę, którą już od dawna uważał za szczyt naiwnego kiczu. Aż dziw, że zachwycał się nią jako dziecko...
Takiego kaca nie miał już dawno. Co prawda, lekarstwo Pomyluny pomogło, ale co poleniuchuje to jego. Z błogością na twarzy zagłębiał się w miękki, skórzany fotel, gdy tuż przed jego biurkiem, z cichym trzaskiem, zmaterializował się jeden z ministerialnych skrzatów.
- Wielmożny pan Malfoy będzie łaskawy pokwitować - wyszeptał Mroczek.
Jak każdy skrzat pracujący w Ministerstwie, wiedział, że Malfoyów lepiej omija z daleka.
Draco niechętnie podniósł się z fotela i jednym pociągnięciem pióra pokwitował odbiór szarej, zalakowanej koperty. Przez chwilę obracał papier w ręce i przyglądał się niebieskiemu woskowi - pocztowemu symbolowi Aurorów. Kolor niebieski był zarezerwowany dla przedstawicieli porządku, tak samo jak kolor zielony dla jego departamentu. Z niechęcią rozerwał kopertę, pobieżnie przyjrzał się jej zawartości i głośno zaklął. Następne przesłuchanie! Na szlachetne szczątki Salazara, że też nie mogą dać mu spokoju! Jeszcze pod Veritaserum.
Ha, Veritaserum! Veritaserum. Ve-ri-ta-se-rum.
- Kurwa wasza goblińsko-trolowska mać rypana w zadek! - wrzasnął, a w jego oczach pojawiły się łzy.
Mroczek odsunął się na bezpieczną odległość, a autor „uroczego” przekleństwa rozejrzał się po swoim gabinecie, chociaż nikt z nim go nie zajmował. Spojrzał z nienawiścią na raport na temat rozbieżności rosyjskiego i brytyjskiego prawa spadkowego dotyczącego własności rodowych, który miał dziś przejrzeć. Raport dostarczył mu Vincent Crabbe, pracujący w tym samym wydziale co Draco, tylko dlatego, że jego wujek, nawet nie ojciec, się o to postarał. Dokument miał mnóstwo błędów, które teraz Malfoy musiał poprawić, zamiast skupić się na jego treści. I jeszcze to piekielne Veritaserum.
- Słuchaj no, zapchlony służalczy wymoczku... - zwrócił się do skrzata. - Udasz się do panny Hermiony Granger i poinformujesz ją, że będę w jej gabinecie, jak tylko to skończę, czyli około dziesiątej, zrozumiano? I powiedz, że to ważne - starał się, aby jego głos brzmiał groźnie, ale mimo wszystko pobrzmiewała w nim rozpacz, a nawet strach. Miał to cholerne uczulenie na korzeń tentakuli, który, sproszkowany, musieli wpieprzać do każdego eliksiru prawdomówności, a już na pewno do najsilniejszego.
- Jeśli przeżyje dzisiejszy dzień, to urżnę się znowu - powiedział płaczliwie sam do siebie, gdy Mroczek zniknął za drzwiami w ukłonach i popiskując „oczywiście, Draco Malfoy, sir”.
Przez kilka sekund patrzył w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał skrzat i coraz mocniej zaciskał pięści.
- Do diabła z tobą, Szalonooki! - warknął pod nosem, a następnie wybiegł ze swego gabinetu nie zwracając uwagi na zdumiona minę sekretarki. Starsza czarownica nie widziała jeszcze, by jej szef z taką złością opuszczał swój gabinet. Zazwyczaj to inni wyglądali tak po rozmowie z nim.

*
Blaise Zabini przeglądał właśnie karty chorobowe swoich pacjentów, gdy do jego gabinetu wpadła chmura gradowa zadziwiająco podobna do jego szkolnego towarzysza.
- Potrzebuje zaświadczenia o uczuleniu! - zażądał Malfoy stając przed jego biurkiem.
- A ja potrzebuje nowego oddziału mago-alergicznego, ale nie próbuje nikomu rozwalić drzwi by go zdobyć. - odpowiedział spokojnie magomedyk wracając do kart.
- Ale ja potrzebuję zaświadczenia
natychmiast! - wrzasnął arystokrata - Korzeń tentakuli, sam wiesz, jak paskudnie uczula i jakie są objawy. Chcą mnie dziś przesłuchiwać pod działaniem Veritaserum. Jak ja, kurwa, mam wypić to badziewie?! Co zrobi Granger, gdy dostanę krwotoku? Rozpłacze się? Przyleci do was? Zemdleje? Umrze na zawał, a ja obok na podłodze wykrwawię się na śmierć?! Dawaj mi w tej chwili zaświadczenie! - Malfoy przestał chodzić przed jego biurkiem i teraz opierał się o biurko tak, że jego twarzy znajdowała się kilka cali przed twarzą jego przyjaciela.
- Najpierw usiądź i się uspokój - Zabini ważył przez chwilę w dłoni fiolkę ze srebrno-złotym eliksirem, odłożył ją i spojrzał krytycznie na przyjaciela, odgarniając z oczu przydługą, ciemną grzywkę.
Malfoy spojrzał na niego spode łba, usiadł z ciężkim pomrukiem i zaczął się niecierpliwie wiercić na krześle.
- A teraz powiedz mi, od kiedy Granger jest panikarką, która nie wie co robić? - spytał łagodnie Zabini - Według mnie po prostu zatamowałaby krwawienie i przetransportowała cię tutaj. Problem polega na czym innym. A mianowicie na tym, że to krwawienie nie tak prosto zatamować, że jest niezwykle paskudne i ostre, bo krew się bardzo rozrzedza w momencie, gdy do organizmu uczulonej osoby dostanie się rozpuszczony proszek z korzenia tentakuli - odłożył fiolkę i spojrzał uważnie na Draco - Jak wiesz, tentakula działa dosyć szybko. Pa zatamowaniu krwawienia trzeba podać odpowiednie dawki eliksirów: przeciwkrwotocznego, regenerującego krew i niwelującego całkowicie naszą kochaną niewinną roślinkę. Ten ostatni uszkadza trochę układ odpornościowy - zakończył cicho.
- Możesz mi powiedzieć, po co mi ten pieprzony wykład? - zdenerwował się jeszcze bardziej Malfoy - Doskonale wiem, jak to gówno działa i nie chciałbym się przekonać na własnej skórze, jak to jest, kiedy lecą ci nosem i uszami, kurwa, hektolitry krwi. Daj mi to chędorzone zaświadczenie, Blaise! - wstał tak gwałtownie, że przewrócił krzesło.
- Wybacz, zboczenie zawodowe - Zabini usiadł, wyciągnął z szuflady odpowiedni formularz, podyktował swojemu cudownemu magicznemu długopisowi dane Malfoya, które doskonale znał, po czym kruczym piórem ze srebrną końcówką napisał krótkie oświadczenie, z którego wynikało, że Draco nie może zażywać nic co zawiera korzeń tentakuli, gdyż to grozi poważnymi powikłaniami z utratą życia włącznie. Pod spodem się podpisał się zamaszyście i oddał pergamin koledze ze szkoły.

- Krew może ciec także z odbytu, mój drogi.
- To takie pocieszenie na koniec naszej rozmowy? Jak tak, to dziękuję - blondyn wyrwał zaświadczenie i ze złością wpatrywał się w Zabiniego. - Dobrze wiesz, że o tym także jestem poinformowany.
- Wiem, przepraszam, mówiłem, że to zboczenie zawodowe - Blaise pomasował skronie, a Draco zauważył, że magomedyk ma podkrążone oczy i wygląda jakby nie spał tydzień. Jego irytacja nieco opadła. - Słuchaj z tym zaświadczeniem to jest tak, że jak je zobaczą to na dziewięćdziesiąt procent z kawałkiem masz spokój. Nie sądzę, że będą ryzykować - głos Zabiniego brzmiał na tyle pewnie, że Draco poczuł przypływ nadziei i skinął głową.
- Przepracowujesz się - stwierdził sucho.
- Malfoy, co ty nie powiesz - zakpił mężczyzna - Masz to zaświadczenie, a teraz spadaj, pacjenci na mnie czekają. - dodał chłodno.
- A czy, któryś z tych pacjentów będzie w stanie zapłacić za nowo powstający oddział, który jest ci podobno tak bardzo potrzebny? - zapytał Draco.
- Malfoy, nie dałem ci tego zaświadczenia, dlatego, oczekując jakiejkolwiek zapłaty, dałem ci je bo jesteś chory - Uzdrowiciel spojrzał na niego zmęczonym wzrokiem.
- Zabini, a czy ja ci proponuje łapówkę? Nie, więc co się odzywasz? Chce po porostu, raz na jakiś czas, zrobić coś dobrego. Chyba mi wolno. - zezłościł się blondyn zerkając na upragniony świstek- Dobra, nic już nie mówię... i to ja dziękuje, za...wspomożenie - jego przyjacielowi trudno było ukryć rozbawienie zaistniałą sytuacją.
- Nie dziękuj, tylko powiedz gdzie przesłać czek. I nie przepracowuj się tyle, wyglądasz gorzej niż ja - Draco niemal się uśmiechnął.
- No, tego jeszcze nie było, jeden pracoholik poucza drugiego - Blaise uśmiechnął się dużo szerzej do Dracona. - A teraz won, ja tu pracuję, panie Malfoy!
- A ja z pracy się urwałem i zostawiłem na stole raport tego gamonia Crabbe'a. Muszę go sprawdzić i poprawić. Wrr.... - mężczyzna spochmurniał na myśl ile pracy musi jeszcze włożyć by raport jego „kolegi” ze szkoły nadawał się do czytania.
- Zwolnij go - podpowiedział mu magomedyk - Twoja przełożona na pewno się na to zgodzi. Chyba nie lubi głąbów - dodał, mrugając do przyjaciela.
- Pomyślę nad tym. Jeśli moja przełożona zobaczy, że robię sobie podczas pracy osobiste wycieczki, potraktuje mnie Upiorogackiem, lub czymś równie paskudnym. - mruknął Malfoy i westchnął ciężko - Ale teraz mam ważniejszy problem - dodał z nutą irytacji w głosie.
- Zauważyłem. Trzymaj się, Draco. Wiesz, że nie wierzę, że to ty... no wiesz - poruszył porozumiewawczo głową i lekko się zarumienił.
- Dzięki... Żeby było zabawniej, Potter jest tego samego zdania, co ty, i jest głęboko przekonany o mojej niewinności. Szkoda, że mój stary nie. - arystokrata wbił wzrok w równiutki stosik kart chorobowych na biurku kolegi.
Blaise nie lubił, kiedy Draco miał smutne spojrzenie. A zawsze miał takie, gdy mówił o rodzicach. No, prawie zawsze.
- Nie przepracowuj się, Blaise - dodał po chwili Malfoy i lekko się uśmiechnął.
- Ty też nie i zaproś Granger na kawę - Zabini wyszczerzył się łobuzersko.
- Udam, że tego nie słyszałem. Bywaj - Draco deportował się z trzaskiem do głównego holu w Ministerstwie, na co mogli sobie pozwolić jedynie pracownicy gmachu, a potem windą pojechał na drugie piętro. Zapukał i wszedł, po czym bez słowa rzucił na biurko Hermiony zaświadczenie ze św. Mungo.
- Och, czuj się jak u siebie w domu - Hermiona po porannym przedstawieniu w domu Harry'ego i awanturze szefa miała roztrzaskane
nerwy i bezczelne zachowanie Malfoya doprowadziło ją na granice wytrzymałości. Zwłaszcza, ze miał się u niej pojawić dopiero za godzinę.
- Co to takiego?
- Granger, chyba potrafisz czytać, o ile się nie mylę, bo bez tej umiejętności nie ukończyłabyś szkoły - warknął mężczyzna.
- Malfoy, tym tonem możesz się zwracać do swoich pracowników, a nie do mnie. Nie życzę sobie... - zaczęła kobieta, ale Draco przerwał jej ostrym tonem.
- TO JA SOBIE NIE ŻYCZĘ żebyście zakłócali mi spokój, jeśli wielcy Aurorzy nie potrafią złapać jednego mordercy, to jaki z was pożytek? Chyba, że magiczne służby śledcze potrafią tylko nachodzić niewinne osoby.
- Malfoy, ty i niewinność to wielki oksymoron. Jeszcze raz pytam, co to za
świstek - ponownie spojrzała na pergamin przed nią.
- Ten świstek to zaświadczenie o moim uczuleniu na korzeń tentakuli dodawany do każdego Veritaserum - wyjaśnił zimno arystokrata.
Hermiona z niedowierzaniem przejrzała zaświadczenie i spojrzała na Dracona.
- Nie wiedziałam, że jesteś uczulony - powiedziała cicho.
- Bo ty dużo rzeczy o mnie nie wiesz, a teraz wybacz, ja tu pracuję - mężczyzna nie zamierzał się jej z niczego tłumaczyć. Wszystko, czego pragnął to fotel w jego gabinecie i święty spokój. Odwrócił się by wyjść.
- Poczekaj! - zawołała za nim panna Granger, wstając. Zatrzymał się w połowie kroku i odwrócił się by na nią spojrzeć.
- Bo co?! - aroganckie spojrzenie Malfoya wyprowadziło ją doszczętnie z równowagi. Walnęła pięścią w stół tak mocno, że poszedł huk.
- To, zadufany w sobie, wielki niedotykalski szanowny arystokrato o tyłku ze złota, że ja też tu pracuje i wzywając cię na przesłuchanie jedynie wykonuję swoje obowiązki - prawie szeptała, ale był to szept pełen zabójczego jadu. Draco był naprawdę pod wrażeniem, chociaż zachował na twarzy maskę obojętności. Podeszła do niego tak blisko, że mógł zobaczyć każdy pieg na jej nosie, a ona mogła policzyć wszystkie jego piegi, które z wiekiem zbladły, ale były liczniejsze niż jej własne. W tej chwili nienawidziła każdego z tych piegów z osobna, tak samo jak drobnych niebieskawych plamek na szarym tle lewej tęczówki. -
Skąd mogłam wiedzieć o twoim uczuleniu? To normalne, że nie wiedziałam, tak samo jak normalne jest to, że dostarczyłeś mi zaświadczenie, ale nie upoważnia cię to do ubliżania mi i moim współpracownikom.
Miała tak ogromną ochotę strzelić go w twarz, że szybko się odsunęła.
- Nie wszystko zależy ode mnie - powiedziała już prawie normalnym głosem zza swojego biurka. - Oficjalnie, jak na razie twoje... pana przesłuchanie odbywa się o osiemnastej w tym gabinecie, ale postaram się przełożyć je na inny termin, do czasu aż znajdę zastępczy środek... na przykład jakieś zaklęcie. Zaraz skontaktuję się ze swoim przełożonym. Myślę, że nie będzie problemu, zważywszy na to jak paskudnie uczula korzeń tentakuli i jakie są konsekwencje. Zapraszam do tego gabinetu po lunchu, na godzinę pierwszą. Postaram się do tego czasu coś ustalić, a teraz żegnam - rzuciła mu przelotne, pełne wyrzutu spojrzenie, prawie smutne, i zagłębiła się w papierach.
W pierwszej chwili naprawdę chciał przeprosić za swoje „przedstawienie”, ale szybko się opamiętał.
- Do widzenia - pożegnał się sucho i wyszedł, nadal lekko oszołomiony zapachem jej włosów.

***
Tonks mieszała powoli swoje cappucino i wpatrywała się w Kingsleya, który marszczył brwi.
- Jak się to cholerstwo nazywało?
- Nie pytaj, nigdy nie byłam dobra z eliksirów, a jeżeli chodzi o trucizny... Wiem, powinnam to wiedzieć, ale to jakieś wyjątkowo wredne, bardzo rzadkie paskudztwo... - mówiąc, Nymphadora marszczyła komicznie brwi, a King starał się sobie przypomnieć nazwę substancji.
- Snape! - wykrzyknęła z zadowoleniem po kilku sekundach różowo-włosa kobieta
- Tonks, Snape, co prawda, jest wyjątkowo wrednym i bardzo rzadkim
paskudztwem, ale to raczej nie on wykończył Alastora, choć nie wątpię, że miałby na to ochotę - Auror spojrzał na nią z powagą.
- Oj, King, nie o to chodzi! Nietoperz na pewno będzie wiedział, co to było. - Nymphadora pomachała niecierpliwie ręką - Znaczy, Hermiona zna nazwę, ale on zna skład, przyrządza je, i tak dalej...W końcu, jakby nie było, jest Mistrzem Eliksirów, a to do czegoś zobowiązuje.
- I co? Niby mamy go wezwać na przesłuchanie? - Kingsleyowi jakoś nie
odpowiadał pomysł koleżanki.
- Nie my, ale prowadząca to śledztwo Hermiona... - sprostowała kobieta, po czym zastanowiła się przez chwilę - A czemu nie, może nie jako
podejrzanego, ale jako specjalistę od eliksirów. Musimy podrzucić ten temat Hermionie. - dodała z zadowoloną miną.
- Ekhem! - odkaszlnął znacząco czarnoskóry i Tonks, zrobiwszy niekumatą, niewinną minę, obejrzała się za siebie i zobaczyła Malfoya. Wyglądał jak chmura gradowa. Co dziwniejsze - smutna chmura. Zarówno Nymphadora, jak i Shacklebolt wpatrywali się w niego z jawnym zaciekawieniem.
- Mogę się przysiąść? - spytał Draco, który na widok Nymphadory przypomniał sobie wczorajszą pogadankę Pottera na cmentarzu. Widząc jednak zaskoczona minę Tonks i Kingsleya, warknął zezłoszczony:
- To ja już pójdą, skoro myślicie, że przyszedłem wysondować wasze umysły i donieść wszystko Sami - Wiecie - Komu!
- Siadaj, człowieku! - Auror uniósł ręce w geście przyjaźni międzyludzkiej. - Choćbyś miał dziesięć różdżek i na uszach stanął nie wysondujesz mi umysłu, ani jej - wyszczerzył się. Był tak zaskoczony poczynaniem Malfoya, że aż chciał, żeby ten się do nich dosiadł.
Draco wydukał coś w rodzaju „..kuję” i usiadł obok czarownicy, stawiając na stoliku swoją czarną jak noc kawę i grzankę z masłem orzechowym.
- Jak rany, co ci jest? - zapytała szczerze zaciekawiona Nymphadora.
- Nic. Tylko rodzony ojciec jest przekonany o mojej winie, a Granger chce mnie zamordować z wyjątkowym okrucieństwem. Poza tym wszystko w porządku. Nie przeszkadzajcie sobie - odpowiedział z nutą znajomej drwiny w głosie.
- No tak, wujek Lucjusz miał zawsze dużo uroku - mruknęła do Dracona. Tonks - A właśnie, jeśli o wilku mowa to jest on tuż, tuż.
Draco, który siedział plecami do wejścia, nie zrozumiał o co chodzi.
- Właśnie wszedł twój ojciec i idzie w naszym kierunku - usłużnie powiadomił go Kingsley.
- O cholera. - mruknął blondyn.
- Draco, można wiedzieć, co robisz w
takim towarzystwie? - dało się słyszeć zimny głos za plecami blondyna .
- Rozkoszuje się ciepłem rodzinnym...wujaszku - grzecznie odpowiedziała za kuzyna różowowłosa. - Nie czuję zbyt dużego pokrewieństwa z kimś twojego pochodzenia, Tonks - Malfoy senior skrzywił się tak, jakby patrzył na coś wybitnie obrzydliwego.
- I dobrze - odrzekła nie zbita z pantałyku Nymphadora, opanowując złość. - Bo z tobą jestem jedynie spowinowacona, ale on to moja rodzina. Łączą nas
więzy krwi, wujku.
- Mogę wiedzieć, czego od nas chcesz, Lucjuszu? - grzecznie spytał Kingsley, podnosząc swoje ciężkie i wysokie ciało z krzesła, z miną sugerującą, że nie lubi rozrób, ale jeżeli kobieta, z którą siedzi, nadal będzie obrażana, to może zmienić zdanie.
- Uspokój się, Kingsley, przyszedłem do Dracona - Lucjusz spojrzał na Aurora z mieszaniną chłodu i ironii. - No więc synu, o coś cię pytałem.
Czarnoskóry mag miał ochotę rzucić w pewnego siebie arystokratę klątwą lub po prostu złamać mu nos. Nienawidził być traktowany protekcjonalnie. Tonks posłała mu uspokajające spojrzenie i powoli usiadł nie spuszczając Malfoya seniora z oczu.
- Jak widzisz, ojcze, jem - warknął Draco. - I nie mam w tej chwili ochoty na rozmowę z tobą.
- Nie masz ochoty, tak? - Lucjusz nachylił się nad synem, tak żeby tylko on słyszał jego szept. - Skoro nie masz ochoty ze mną rozmawiać, nie licz na moją ochronę w wiadomej sprawie.
Draco wstał. Wyglądał jak wcielenie furii. Był wściekły, tak wściekły, że ręce mu się trzęsły, a w oczach zaszkliły się łzy.
- Taki jesteś pewien mojej winy, że straszysz mnie brakiem ochrony? - nie przejmował się, że Tonks i Kingsley wszystko słyszą. - Tak święcie wierzysz w to, że jestem zwykłym, tchórzliwym mordercą, że mnie w ten sposób szantażujesz? Powiem ci coś i słuchaj uważnie. Nigdy nie byłeś dla mnie prawdziwym ojcem - wycedził przez zęby wpatrując się w lodowate oczy swego rodziciela - Jesteś psychotycznym dyktatorem, który ufa tym swoim przyjaciołom śpiącym na galeonach, ale nie dopuszcza do siebie myśli, że jego syn być może jest niewinny, chociaż poszlaki wskazują na niego. Nie, lepiej wierzyć, że jest zbrodniarzem, którego można szantażować i zmusić do ślepego posłuszeństwa i bezwzględnej lojalności wobec rodziny. Zejdź mi z oczu - odepchnął Lucjusza i ruszył szybkim krokiem w kierunku drzwi, nie oglądając się za siebie. Tonks wpatrywała się z niedowierzaniem w niedojedzoną grzankę i prawie nie ruszoną kawę.
Malfoy senior zavadował wzrokiem dwoje siedzących przy stole czarodziejów i obrócił się na pięcie i odszedł szybkim krokiem, a kosztowna peleryna powiewała za nim stylowo.
- Ale gobliński cyrk się nam szykuje, Tonks - skomentował całe zajście Shacklebolt.
- Ja pindolę taką rodzinkę - westchnęła w odpowiedzi Nymphadora.
- Jakaż ona jest wspaniała - dodała jeszcze z ciężkim westchnieniem i oparła się łokciami na stole. - Wujek, który siedział w Azkabanie za
niewinność, ciotka, która jest sadystyczną morderczynią, a druga wygląda jak śnięta ryba, a za męża ma wrednego skunksa i wszystko to w kociołku Voldemorta.
- Oj, Tonks, nie marudź, mogło być gorzej. Mogłaś mieć różowe włosy, a na imię Nymphadora - zażartował jej kolega. Tonks spiorunowała go wzrokiem.
- A chcesz ty w zęby? - spytała sugestywnie podnosząc lewą brew.
- A czym? - dopytywał się rozbawiony Kingsley.
- A pięścią! - dziewczyna uśmiechnęła się przebiegle i podniosła prawą dłoń zaciśniętą w pięść. - To już będzie pobicie przełożonego i będę musiał podać cię do raportu - Auror postanowił przywołać swą koleżankę po fachu do porządku.
- O, już to widzę - zacmokała Tonks. - Ja taka mała i pobiłam takiego dużego . Chodź, King, lepiej poudawajmy, że pracujemy. Połapmy tych złych - dodała mrugając do towarzysza porozumiewawczo.
- Nie ma sprawy. Ty łapiesz juniora, ja seniora i prosto do Azkabanu. Łap za poły szaty - brwi Shacklebolta komicznie się poruszyły i Tonks zachichotała.
- Torturujemy i gwałcimy, czy od razu dostarczamy na miejsce? - spytała, robiąc niewinną minę i nawijając różowy kosmyk włosów na palec.
- Nie zaszkodzi się zabawić, ale o tym nie wspomnimy w raporcie z akcji, to wbrew przepisom - zauważył z udawaną powagą czarnoskóry Auror.
Tonks rozchmurzyła się już całkowicie i zachichotała jak mała dziewczynka.
- Boże, Kingsley, jesteśmy niewyżyci!
- Mów za siebie - udał wielce urażonego, a po chwili spoważniał. - To jak robimy z Hermioną?
- No jak to
jak? Umówimy się z nią sam - wiesz - gdzie o ósmej. Ona nie może tyle pracować. Popijając piwko podrzucimy jej delikatnie pomysł - różowowłosa wyjaśniła swój plan.
- Może weźmiemy ze sobą Rona? - zapytał od niechcenia King.
- A ty znowu się bawisz w swatkę? Taki duży, taki czarny, a taki sentymentalny! - Tonks przekręciła oczami, a następnie sięgnęła po swoją kawę.
- Uważaj na to, co mówisz, bo nie dostaniesz podwyżki - zagroził jej kolega, choć jego mina nie wskazywała na co innego.
- Moja podwyżka nie zależy od twoich decyzji, a poza tym Ron nie pasuje do Hermiony. Za bardzo działa jej na nerwy i w ogóle... Wiem, że go lubisz, ale nie możesz wpłynąć na to, żeby między nimi zaiskrzyło - westchnęła, dopiła swoją kawę, łypnęła na tą zostawioną przez swojego kuzyna i w końcu uniosła ją do ust.
- Dostaniesz palpitacji serca od tej kofeiny - zauważył Shacklebolt zerkając protekcjonalnie na kubek w jej dłoniach
- Martw się o swoją pompę, King - spojrzała na zegarek. - Ta - dam, koniec przerwy na lunch! - odstawiła kawę na blat.
- Jasny gwint - westchnął Auror i wstał razem z Tonks, po czym oboje ruszyli niezbyt raźnie do windy.

***
Hermiona czuła się jak zbity pies.
Tak się starała. Podała wszystkie objawy uczulenia na tą cholerną tentakulę, zobowiązała się znaleźć zastępcze zaklęcie w ciągu dwóch dni; wszystko, aby tylko Splinwood nie katował Malfoya Veritaserum. Nic nie pomogło. Aaron oświadczył, że jedyne zaklęcie zastępcze, jakie zna powoduje silne cierpienie fizyczne i jest nielegalne, a ona ma pracować nad rozwiązaniem sprawy, a nie nad szukaniem środków zastępujących serum prawdy. Był nieugięty. Zgodził się jedynie, by pod salą czekał magomedyk i w razie potrzeby szybko zadziałał. Nie dał nic nawet argument możliwego zgonu Dracona. Nie dziwiła się. I ona i Splinwood mieli nóż na gardle, ale czy on musiał być tak cholernie bezwzględny? Podejrzewał, że Malfoy blefuje, że może sobie kupić każde zaświadczenie, jakie zechce, bo jest człowiekiem wpływowym. Był pewien, że arystokrata kłamie. Oczywiście zabronił jej informowania go o możliwości odmowy i miał nadzieję, że podejrzany z niej nie skorzysta, a nawet, jeżeli, to postawi go to w niekorzystnym świetle. Hermiona miała mętlik w głowie. Okazało się, że ta praca jest bardziej stresująca i wyczerpująca, niż kiedykolwiek mogłaby przypuszczać. Była tak zdenerwowana, że nie tknęła nic w porze lunchu. Siedziała i udawała, że pije herbatę. Zaklęła cicho, gdy Malfoy zapukał do drzwi jej gabinetu
- Proszę się streszczać, bo mam dzisiaj kilka obowiązków i,
niestety, jakkolwiek bardzo bym pragnął, nie mogę całego dnia poświęcić na
aurorskie widzimisię - zaczął „uprzejmie”.
- Bardzo mi przykro, panie Malfoy, ale nie udało mi się zmienić formy przesłuchania, ani jego terminu. Odbędzie się ono zgodnie z planem, dziś o osiemnastej. Pod sala będzie czekał wyszkolony Uzdrowiciel - kobieta starała się, by jej głos brzmiał naturalnie i maksymalnie profesjonalnie.
- Zaraz, chwileczkę, Granger. Chyba dałem
wyraźne zaświadczenie, że wszystkie eliksirów prawdy powodują u mnie silne uczulenie. - Draco był naprawdę zły. Jego skromnym zdaniem to, co się teraz działo, było jakąś paranoją, a spotkanie z ojcem nie nastrajało go pozytywnie
- Już panu wyjaśniłam, że to będzie przesłuchanie pod Veritaserum. Obawiam się, że...
- Ty się obawiasz?! Na stado galopujących gumochłonów, to nie ty będziesz torturowana za pomocą eliksiru prawdy, tylko ja! - wykrzyknął podchodząc do biurka - A tak w ogóle, to czy ja jestem oficjalnie oskarżony? Bo jeśli tak, to żądam by przyprowadzono tu natychmiast
mojego adwokata, a jeśli nie, to nie zgadzam się na żadne przesłuchanie
z użyciem Veritaserum, ani innego podobnego środka! W odróżnieniu od tych głupich biedaków, których bierzecie na spytki, ja znam swoje prawa.
Uniósł się i pałał świętym gniewem, a Hermiona nie potrafiła być na niego zła. Założyłaby się o własną różdżkę, że Malfoy po prostu się boi. To było logiczne, ale rozumiała też swojego przełożonego i to, jaki prasa kładła nacisk na sprawę. Westchnęła głęboko.
- Niech pan posłucha... - powiedziała i stwierdziła, że ma gdzieś oficjalne formy. - Posłuchaj, doskonale wiesz, że jesteś głównym podejrzanym i że mamy prawo cię przesłuchać przy użyciu serum prawdy, jedyny problem stanowi twoje uczulenie, stąd obecność Uzdrowiciela. Dostałeś oficjalne wezwanie, a potem złożyłeś lekarskie zaświadczenie, które zostało wzięte pod uwagę. Podamy ci najmniejszą możliwą dawkę Veritaserum, a pomoc medyczna będzie tuż pod drzwiami. Wszystko będzie pod kontrolą. - wyjaśniła całą procedurę - Zrozum, że muszę to zrobić i że ty musiałbyś zrobić na moim miejscu dokładnie to samo, co wcale nie oznacza, że chcę cię skrzywdzić. To moja praca i doskonale o tym wiesz, jak wiesz także to, że możemy cię przesłuchać, zwłaszcza, że naciski prasowe są tak ogromne - wyglądała na smutną i zmęczoną.
Przez chwilę milczał, a potem bardzo cicho odpowiedział:
- Tak, jak zauważyłaś, moje uczulenie jest, kurwa, jedynym, maleńkim problem. Tylko, że jak mówiłem znam prawo i wiem, że dopóki mnie nie oskarżycie, mogę odmówić. Zwłaszcza ze względu na to uczulenie...Rano tak bardzo się przejąłem, że poleciałem po zaświadczenie, chociaż nie musiałem tego robić - posłał jej wściekłe spojrzenie - Wiesz co, Granger? Mam to wszystko w dupie. Własny ojciec mi nie wierzy, chociaż jestem w tym pieprzonym wypadku niewinny jak nowonarodzone niemowlę. I wiesz co? Macie moją pieprzoną zgodę - uśmiechnął się gorzko, widząc jej zaskoczoną minę. - Przyjdę tu, kurwa, o osiemnastej i wykrwawię ci się na ten piękny, bordowy, dywan, być może na śmierć, ale przyjdę, bo jestem niewinny i mam to wszystko, jak już mówiłem, w dupie. Żegnam panią, panno Granger - wyszedł tak szybko, że nie zdążyła go nawet spytać, czy jest pewien swojej decyzji.
Gdy drzwi trzasnęły, czuła jedynie niesmak. Niesmak, że sama mu nie powiedziała o jego prawie do odmowy, ale zabronił jej Splinwood. Nieznajomość prawa ze strony Dracona ułatwiłaby sprawę. Jednak, jak widać, Malfoyowie znali prawo dogłębnie, a przynajmniej własne prawa. Miała ochotę się urżnąć i o wszystkim zapomnieć.

***
- Dziękuję raz jeszcze, panie Uzdrowicielu. Do widzenia - kobieta uśmiechnęła się z wdzięcznością i wyszła zamykając za sobą drzwi. Zabini wpatrywał się w nie przez chwilę z uśmiechem. Bardzo lubił swoich pacjentów, a widok pani Brocklehurst zawsze podnosił go na duchu. Ta czarownica, mimo wszystkich przykrości, których doświadczyła w życiu, i wszystkich chorób, które jej się przytrafiły, nigdy nie traciła dobrego humoru. Poza tym, nie raz opowiedziała mu zabawną historię, rozweselając go do łez.
`Dlatego lubię tę pracę' - pomyślał odrywając wzrok od wyjścia i rozejrzał się od niechcenia po swym gabinecie. Było to małe pomieszczenie o białych ścianach i błękitnych firankach w zakratkowanych oknach. W rogu przy drzwiach stała szafa z licznymi szufladami, w których trzymał karty pacjentów, obok niej druga szafa z przeszklonymi drzwiami, gdzie ustawiono medykamenty a za nią kosz na odpadki. Z kolei przy jego biurku znajdowała się kozetka oddzielona od reszty jasnoniebieskim parawanem, za którym umieszczona była umywalka z magicznym mydłem. Nic specjalnego, bez żadnych ekstrawagancji.
Westchnął cicho i pokręcił głową, by otrząsnąć się z mroczków, które właśnie zaczęły mu się pojawiać przed oczami.
- Draco ma rację - mruknął pod nosem, chowając plik zaświadczeń do jeden z szuflad biurka. Nie spał od dwudziestu czterech godzin i wszystko wskazywało na to, że nie będzie spał jeszcze przez najbliższe dwadzieścia cztery. Ostatnio miał dużo pracy: wypisywanie podsumowań, zaświadczeń praktykantom i rozliczanie się z ministerstwem wcale nie należało do jego ulubionych zajęć. A jeśli dodać do tego jego problemy w życiu prywatnym, to nic dziwnego, że nie sypiał. Jego córeczkę od kilku dni męczyły koszmary z demetorami i nie sposób jej było uspokoić. Dodatkowo sprawa praw rodzicielskich do Rose utkwiła w martwym punkcie, gdyż Morgana zażądała widzeń, na co Blaise absolutnie nie mógł się zgodzić. Wystarczyłoby po ostatnim spotkaniu z matką dziecko dochodziło do siebie przez tydzień. Oczywiście rodzice bardzo mu pomagali, ale to i tak była kropla w morzu jego potrzeb. Czuł, że jeszcze kilka tygodni i po prostu załamie się psychicznie. Nie chciał obarczać swymi problemami Dracona, gdyż ten miał o wiele ważniejsze sprawy na głowie niż on i jego niewdzięczna żona. I tak już dużo zrobił wciskając mu ten czek umożliwiający założenie nowego oddziału alergologicznego.
Przymknął powieki i schował twarz w dłoniach. Żeby tak ...
W tym momencie w pomieszczeniu rozległo się ciche pukanie. Zabini zaklął w duchu i podniósł głowę.
`Ani chwili spokoju' - pomyślał ze złością wołając `proszę'. Drzwi otworzyły się i do środka weszła niska, rudowłosa osóbka odziana w pielęgniarski fartuch z identyfikatorem na piersi.
- Przeszkadzam? - spytała niepewnie panna Weasley. Blaise pokręcił głową z uśmiechem. Choć Ginewrę znał od drugiej klasy Hogwartu, to poznał ją tak naprawdę dopiero, gdy przydzielono ją na praktyki pielęgniarskie do jego oddziału. Pomoc była mu ostatnio bardzo potrzebna, gdyż od kilku miesięcy zanotował wzrost występowania alergii u czarodziejów. Rudowłosa, pomimo początkowych niepowodzeń (np. pomylenie liczby wydanych środków alergologicznych, za co on musiał odpowiadać przed prezesem Świętego Munga), radziła sobie coraz lepiej.
- Właśnie to dostarczono - poinformowała podchodząc do biurka i podając mu kopertę zalakowaną niebieskim woskiem. Zabini wziął od niej list i spojrzał na niego zdziwiony. Emblemat Ministerstwa zazwyczaj nie wróżył zbyt pomyślnie, a już szczególnie, gdy parę godzin wcześniej wydawało się oświadczenie podejrzanemu o morderstwo Alastora Moody`ego. Otworzył kopertę i zaczął czytać. W miarę jak zagłębiał się w treść listu, coraz bardziej pochmurniał.
- Oni chyba zwariowali! - warknął w końcu, odrzucając pergamin na blat biurka. Przesłuchiwanie Malfoya pod Veritaserum w sytuacji, gdy arystokrata jest uczulony na jeden z jego składników było niedopuszczalne i z jego zdaniem zgodziłby się każdy odpowiedzialny Uzdrowiciel. Ale oczywiście ten przeklęty Splinwood chciał wydostać od Dracona zeznania, choćby ten miał umrzeć na jego oczach.
`Cóż za troska' - pomyślał z ironią, spoglądając na list z niesmakiem. I oczywiście potrzebowali Magomedyka, a że to Zabini był specem od alergii to postanowili poprosić jego o pomoc. Ironia losu? A może zemsta za zaświadczenie? Blaise wolał nie dociekać.
- Weasley, przygotujesz pokój dla pacjenta na osiemnastą dziesięć - nakazał wstając i zdejmując szatę uzdrowiciela. - Pojedynczy... - wziął z wieszaka swój płaszcz podróżny - ... z całą aparaturą... Najlepsza będzie szóstka - sięgnął po czarną torbę, będącą niezbędnym wyposażeniem Uzdrowiciela, która znajdowała się pod kozetką. - Teraz zaś leć do tych z laboratorium i poproś o duży zapas eliksiru przeciwkrwotocznego... może być pięć porcji. I nie obchodzi mnie, że jest im potrzebny do tych ich kretyńskich doświadczeń. Ma być jak przyjadę z pacjentem, jasne? - warknął spoglądając znacząco na dziewczynę. Ta przez chwilę wpatrywała się w niego uważnie, po czym pokiwała głową.
- No.. to co tu jeszcze robisz? - spytał zaskoczony widząc, że nie ruszyła się z miejsca, Dziewczyna kiwnęła raz jeszcze głową i wybiegła z gabinetu.
- Czekam na ciebie w poczekalni! - zawołał za nią Zabini, po czym z zawrotną prędkością wsadził do kieszeni płaszcza stetoskop i wyszedł z gabinetu. Mimo, że część jego świadomości podpowiadała mu, że niegrzecznie traktuje praktykantkę, to nie miał czasu się rozwodzić nad tym w tej chwili. Najważniejsze było dotarcie do ministerstwa i wybicie Splinwoodowi Veritaserum z głowy, zanim przesłuchanie się rozpocznie. I mimo, że zdawał sobie sprawę, że Auror się na to nie zgodzi, to wolał zaryzykować. Wolał nie myśleć, co się stanie jeśli Lucjusz Malfoy dowie się o poczynaniach Ministerstwa względem jego syna. Ten człowiek był śmiertelnie niebezpieczny, jeśli chodziło o zdrowie lub życie jednego z rodu Malfoyów, niezależnie od tego jak nie znosiłby swojego krewnego.
Kilka minut później chodził w kółko po poczekalni, co chwila zerkając na zegar zawieszony na ścianie.
- Gdzie ona jest, do cholery?! - mamrotał pod nosem przyspieszając pochód. W końcu, po jakiś pięciu minutach od strony wejścia rozległ się odgłos szybkich kroków i po chwili w progu pojawiła się zdyszana praktykantka wraz z rzeczonym eliksirem. Blaise bez słowa podszedł do dziewczyny i wyjął z jej dłoni butlę, która stanowiła naprawdę niezły zapas. Potem otworzył torbę lekarską, którą położył uprzednio na jednym z siedzeń, i włożył do niej ostrożnie Eliksir Przeciwkrwotoczny. Gdy podniósł się, napotkał pytający wzrok Ginny. Przez kilka sekund miał ochotę przeprosić ją za swoją oschłość i nieuprzejmość, lecz zrezygnował.
- Proszę na mnie czekać w tej sali numer sześć wraz z Uzdrowicielem Nottem. Czekać dopóki się nie pojawię - powiedział w zamian, po czym zamknął torbę i szybkim krokiem opuścił poczekalnię. Nie wiedział, że Ginny odprowadziła go wzrokiem do wyjścia.

Gdy dziesięć minut później stał w gabinecie Splinwooda i nie był już tak niezdecydowany. Jasno i dobitnie wyraził swoje zdanie na temat nieodpowiedzialności urzędników Ministerstwa i niepotrzebnego cierpienia Dracona Malfoya. Po jego ostatnim słowie w Splinwood wpatrywał się niego w milczeniu przez kilka minut.
- Panie Zabini, rozumiem, że jest pan zaniepokojony ... - zaczął. Blaise prychnął. Grzeczność urzędasów z Ministerstwa była czasem komiczna - .. ale musi nas pan zrozumieć...
- Och, rozumiem doskonale - zadrwił Blaise, obdarzając Aurora zimnym spojrzeniem.
- Właśnie widzę, jak pan rozumie - warknął Splinwood i, nim mężczyzna zdołał jakoś zareagować, kontynuował dalej. - Pan Malfoy jest podejrzany o morderstwo Alastora Moody`ego. Opinia publiczna naciska na nas w tej sprawie, media naciskają i, w końcu, naciska na nas sam Dumbledore... Chyba pan rozumie, że musimy podjąć
zdecydowane kroki. Ministerstwo chce jak najszybciej rozwikłać tę sprawę, gdyż każdy dzień zwłoki daje czas Sam- Pan - Wie - Komu na przygotowanie kolejnej akcji. Ministerstwo nie może sobie na to pozwolić, panie Zabini - zakończył patrząc znacząco na uzdrowiciela.
- A ja nie mogę pozwolić na morderstwo mojego pacjenta - rzekł lodowatym tonem Blaise i opuścił gabinet szefa Aurorów zostawiając w nim zaszokowanego Splinwooda.

***
Hermiona wycierała nos i prawie pochlipywała. Miała tak serdecznie dość sprawy o morderstwo Alastora, jak tylko można mieć czegoś dość.
- Proszę - powiedziała, gdy zarejestrowała ciche pukanie do drzwi i przestraszyła się słysząc, że jej głos brzmi jak piśnięcie. Godzinę po tym jak wyszedł, Malfoy przyszedł ponownie, i wręczył jej z kamiennym wyrazem twarzy swoje pisemne oświadczenie, iż zgadza się na przesłuchanie pod Veritaserum. Nie powiedział ani słowa, w progu po prostu uśmiechnął się ironicznie i wyszedł. I mimo wszystko, nawet pomimo tych przykrych i bolesnych słów, którymi uraczył ją rano w domu Harry'ego i Luny, ona bała się, że może mu coś się stać. I było jej żal Dracona, bo chociaż był sukinsynem, to mógł nawet umrzeć. Chciała zachorować „od zaraz” i iść na zwolnienie, chciała się położyć, zasnąć i obudzić się dopiero po zakończeniu śledztwa... A teraz jeszcze ktoś przyszedł, gdy była bliska rozpłakania się i roztrzęsiona. Zawsze silna, teraz biła się z chęcią wyproszenia gościa, zanim przekroczy próg, ale wiedziała, jak bardzo byłoby to infantylne. Drżącymi rękami wzięła kubek i upiła łyk cappucino. Drzwi otworzyły się i w Hermiona ujrzała swojego gościa. Drgnęła. No tak, Blaise był Uzdrowicielem i zajmował się magicznymi alergiami. Pięknie.
Mężczyzna wpatrywał się przez chwilę w czarownicę. Miał ochotę zacząć od krzyku, ale wyglądała tak nieszczęśliwie i miała tak zagubioną minę, że zrezygnował. Jej smutna buzia - tak, określenie buzia w tej chwili pasowało najbardziej do tej twardej, przemądrzałej dziewczyny - po prostu go zmiękczyła. Więc zamiast wrzeszczeć wziął głęboki oddech.
- Czy mogłabyś mi wyjaśnić, na czym polega praca Aurorów? -zaczął, ni z gruszki ni pietruszki, byle tylko nie tracić zimnej krwi. Z jednej strony naprawdę było mu żal Granger, szczególnie teraz. Wyglądała jak zmaltretowany szczeniak, a z drugiej, gdy pomyślała o Draconie miał ochotę niszczyć wszystkich i wszystko. A szczególnie osoby odpowiedzialne za ewentualne cierpienie jego przyjaciela.
Hermiona z głupią miną wpatrywała się w Uzdrowiciela. Nie rozumiała, o co ją pyta i do czego dąży. Była zbyt zmaltretowana psychicznie.
- Ja nie rozumiem, o co ci chodzi...
- Zadałem przeciec proste pytanie. Chcę się dowiedzieć, na czym polega praca Aurorów i kto ją dostaje. Może jacyś troglodyci, co nie umieją czytać?! Ja rozumiem, że czytanie ze zrozumieniem jest trudne, ale, do ciężkiej cholery, jeśli ktoś pokazuje zaświadczenie o chorobie znaczy, że jest chory i trzeba na niego uważać!
No cóż, piękne postanowienie o zachowaniu spokoju poszło się kochać. Zabini każdego ze swych pacjentów traktował jak członka rodziny, a jeśli chodzi o przyjaciół był szczególnie opiekuńczy.
- Napisałem po ludzku, że Draco Malfoy nie może być przesłuchiwany pod żadnym serum prawdy, a teraz co? Teraz dostaje pismo, że mam być obecny w czasie jego przesłuchania! Więc chcę się dowiedzieć, co za ludzie tu pracują!
Po ostatnich słowach zapadła głęboka cisza, że Hermiona mogła słyszeć bicie własnego serca. Ukryła twarz w dłoniach i głęboko westchnęła, po czym gestem zaprosił Blaise'a, żeby usiadł naprzeciwko niej. Uzdrowiciel jednak złożył ręce na piersi i uporczywie milczał.
- Proszę, usiądź Blaise.
Usiadł. Sam nie wiedział dlaczego. Może z powodu jej smutnych i zmęczonych oczu, a może z powodu troski i lękuk, jaki malował się na jej twarzy.
- Draco Malfoy napisał oświadczenie, w którym zgadza się na przesłuchanie pod Veritaserum, będąc świadom skutków, jakie mogą nastąpić po jego zażyciu. Mógł odmówić - przy ostatnich słowach spuściła wzrok i przygryzła dolną wargę.
- Jasne, a ty oczywiście go poinformowałaś, że ma prawo się nie zgodzić - sarkastycznie odrzekł Zabini. Hermiona nie odpowiedziała. Jedynie zarumieniła się lekko. - Tak myślałem.
- Malfoyowie doskonale orientują się w swoich prawach, Zabini - jej głos nagle stał się bardziej szorstki i oficjalny. - Możesz mi wierzyć.
- Na ich szczęście, przynajmniej w tym wypadku. Ale jak widzę Draco uniósł się honorem i zaręczam ci, że nie wyjdzie mu to na zdrowie. Tobie także. Prasa nie da ci żyć, Granger, jeżeli coś mu się stanie, a stanie się na pewno - głos Blaise'a był bardzo spokojny. Hermiona drgnęła, gdyż wiedziała, że Uzdrowiciel nie mija się z prawdą nawet w jednym procencie. A może to była tylko gra? Może Draco nie był uczulony? Szybko jednak odsunęła od siebie tą myśl. Oczy Malfoya juniora, w chwili gdy kładł przed nią swoje oświadczenie, mówiły zbyt wiele. - Wiem, że wszystko dzieje się przez Splinwooda, który po prostu nie przepada za rodziną mojego kumpla. Założę się, iż jest przekonany o tym, że Draco jest zdrowy jak nażarty Rogogon. Że blefuje. Zapewniam cię jednak, że jego uczulenie jest prawdziwe, tak samo jak twoja zmartwiona i przestraszona mina, Granger.
- Zajmij się swoją miną - odwarknęła czerwieniąc się mocno. - To moja praca i nie masz prawa wpędzać mnie w poczucie winy!
- Wcale nie muszę tego robić - sprostował łagodnie. - Doskonale radzisz sobie sama.
Chciała na niego nakrzyczeć, ale nie potrafiła. Była zła, że tu przylazł i zatruwał jej życie. A już doprowadzało ja do szału to, że ma rację. Że każde jego słowo jest boleśnie prawdziwe.
- Współczuje ci - powiedział wstając, a w jego głosie nie było ani odrobiny sarkazmu.
- Nie chcę twojego współczucia, Zabini! - niegrzecznie podziękowała za zrozumienie Hermiona i posłała Blaise'owi mordercze spojrzenie.
- To rzeczywiście tylko twoja praca i jesteś zależna od swojego przełożonego, mimo że prowadzisz tę sprawę - zignorował jej niechęć i dalej mówił to, co miał ochotę powiedzieć. - Mówiłem już, że, jak znam Splinwooda, to wszystko dzieje się za jego przyczyną. Ale to ty Granger oberwiesz. I od prasy i od starego Malfoya. Życzę ci w miarę spokojnego popołudnia. Do zobaczenia za pół godziny - dodał i po cichu wyszedł.
Hermiona ze złością strąciła wszystkie papiery z biurka i zaklęła tak obrzydliwie, że zdziwiony byłby każdy, kto ją zna. Po chwili wstała, powoli zebrała i pieczołowicie ułożyła dokumenty z powrotem na blacie. Nie mogła sobie pozwolić na histerię. Wiedziała, że teraz musi myśleć chłodno, musi wyzbyć się jakichkolwiek uczuć. Musi zamienić się w zawodowca. Nic jej nie obchodziło tylko sprawa, tylko złapanie przestępcy. Cała reszta była nieważna, nie liczyła się. Tylko dlaczego to było takie trudne? Dlaczego jej rozbiegane myśli cały czas wędrowały w stronę Draco Malfoya. Dlaczego jej serce drżało ze strachu o niego. Na Merlina, nie powinna. Musi być skupiona, poważna. Musi być profesjonalistką. Przecież jest to winna Moody'emu.
`Cholerny Malfoy!' - pomyślała ze złością. Nie potrafiła być obojętna, nawet po tym jak obrzydliwie potraktował ją rano. Nie potrafiła przestać się bać, że naprawdę wykrwawi się na śmierć na dywanie w jej gabinecie. Gdy usłyszała pukanie do drzwi, machinalnie powiedziała `proszę'. Widząc Splinwooda, poczuła taką nienawiść, o jaką nigdy by siebie nie podejrzewała. Była wściekła, że nie mógł okazać się ludzki. Bez słowa podeszła do niego i podała mu oświadczenie Malfoya.
- Mam nadzieję, że jest pan zadowolony - powiedziała po prostu.
Był zaskoczony jej chłodną wrogością, ale nie dał nic po sobie poznać.
- Doskonale. Za pół godziny będę u ciebie, tak samo jak nasz podejrzany -
oznajmił beznamiętnie i położył starannie złożony pergamin na jej biurku, po czym bezszelestnie wyszedł.

***
Draco Malfoy siedział swym fotelu i pustym wzrokiem wpatrywał się w przestrzeń. Z początku starał się medytować, później przeklinać, jeszcze później zaczął żałować, że nie trzyma w biurze żadnego alkoholu. Nic nie pomogło. Ciągle myślał o tym, że za pół godziny czeka go przesłuchanie, a później, znając życie i swój organizm długotrwały pobyt w szpitalu. Jako dzieciak był cholernie chorowity, potem to się skończyło, ale w trakcie okresowych magicznych badań okazało się, że ma silne uczulenie na tentakulę. W zasadzie na jej korzeń mogło być tylko silne uczulenie i mało kto je miał. Uśmiechnął się sam do siebie sarkastycznie.
Wyląduje w szpitalu w najlepszym razie. W najgorszym skończą się jego kłopoty, a on zapyta się Szalonookiego, kto go sprzątnął z tego padołu. Bo Draco był pewien, że Moody trafił do piekła, czyli tam gdzie i on się wybierał.
Miał ogromną ochotę skorzystać z zapasów, które były w barku przy bufecie, ale przecież nie mógł iść na przesłuchanie zionąc alkoholem. Westchnął i zapalił jedno z niewielu magicznych cygar, które trzymał w szufladzie.
Granger. Dlaczego znowu o niej myślał? Dlaczego zastanawiał się nad tym jak okrutny i niesprawiedliwy był dla niej rano? Dlaczego przez jedną małą chwilę, oddając jej oświadczenie, miał ochotę przeprosić ją za swoje chamstwo? I, co najważniejsze, dlaczego nie przeprosił? Wiedział dlaczego. Bo był tchórzem. Bał się okazywać innym swoja ludzką stronę. W rezultacie prawie wszyscy, a może dokładnie wszyscy, postrzegali go jako zimnego sukinsyna bez uczuć, żywiącego się poniżaniem innych. I bał się czegoś jeszcze - tego, że nie zapanuje nad sobą, że jeżeli ją przeprosi to nie skończy przepraszać przez najbliższą godzinę, że wszystko jej wyzna i totalnie się wygłupi. Że zrobi z siebie kretyna, a ona go wyśmieje. Pokręcił głową i zaciągnął się mocnym aromatycznym cygarem tak głęboko, iż poczuł lekkie oszołomienie. Hermiona by go nie wyśmiała.
`Chryste, Draco, nie myśl o niej!'- nakazał sobie z mocą.
Ale jak tu nie myśleć? Jak nie myśleć o kimś kogo cały czas nosi się w sercu. kto znaczy, aż tyle. Cholera, gdyby nie ona wszystko byłoby łatwiejsze. Prostsze. Draco był pewien, że gdyby to nie Hermiona Granger prowadziła śledztwo, on sam nigdy nie zgodziłby się na to przesłuchanie. Tak naprawdę robił to wszystko dla niej. Żeby udowodnić...
Coś...
Komuś...
Sobie...?
Tak, chyba sobie...
Trochę się bał. Zaczynał wątpić w to, czy robi dobrze. Napisał to oświadczenie chyba tylko po to, żeby prasa i jego ociec wraz z przyjaciółmi nie pożarli Hermiony żywcem, gdyby coś złego mu się stało. Na przykład, gdyby zapadł w śpiączkę, albo gdyby... Przy pisemnym oświadczeniu przesłuchiwanego nie mogli już tak bardzo jej pogrążyć. Ale i tak wiedział, że będzie miała piekło na ziemi.
Odsunął od siebie wszystkie nieprzyjemne myśli. Cygaro mu się skończyło, więc zapalił kolejne. Nigdy tak dużo nie palił. Widocznie bardzo się denerwował. Zaciągnął się i zamknął oczy.
Hermiona. Herm. Hermi. Miona.
Nie mógł się od niej uwolnić.
Od wspomnień jej sympatycznego uśmiechu, kiedy robiły się jej dołeczki w policzkach. Teraz się tak nie uśmiechała, przynajmniej nie do niego. Od tego jak zaraźliwie się śmiała. Od tego, z jaką powagą tłumaczyła mu różne rzeczy wyczytane w bibliotece i jak naburmuszyła się, gdy mówił, że nie da się wszystkiego nauczyć z książek. Od tego jak smakowały jej usta i jak delikatne miała dłonie, kiedy głaskała go po policzku. Próbował te myśli odsunąć, ale uporczywie, jednostajnie powracały do niego wszystkie chwile z tego krótkiego okresu, gdy się spotykali na siódmym roku. Zacisnął oczy i zaciągnął się jeszcze mocniej. Stracił ją przez głupią dumę. I przez to, że nie potrafił jej okazać szacunku. Nie potrafił i chyba bał się manifestować czułość i zrozumienie. Dlaczego musiał być tak cholernie malfoyowski, taki podobny do ojca? Nieodrodny syn Lucjusza. Nic dziwnego, że prawie wszyscy, jeżeli nie wszyscy (wyłączając Pottera i Dumbledore'a) uważali go za winnego podstępnej, zaplanowanej z zimną krwią zbrodni na Moodym. I może jeszcze Granger nie wierzyła w jego winę. Może... Tak samo jak prawie nikt nie wierzył, że swoje stanowisko zawdzięcza uczciwej pracy i własnym wysiłkom. Ale nie dbał o to; nie zależało mu na tym, żeby dostrzeżono w nim kogoś wartościowego. Jedyna osoba, na opinii której mogłoby mu zależeć nie mogła mieć o nim dobrego mniemania. Nigdy nie szanował Hermiony tak, jak na to zasługiwała. Nawet wtedy, gdy ją całował, obejmował, spacerował z nią, szczerze (a raczej prawie szczerze) z nią rozmawiał. Dopiero później uzmysłowił sobie, że nigdy go nie oceniała, że była uważną słuchaczką i obserwatorką, że starała się okazywać mu zrozumienie, że była dla niego dobra i cierpliwa. Ale było już za późno, bo stracił ją zanim tak naprawdę do końca ją zdobył.
Zacisnął zęby i zagasił cygaro. Był lekko odurzony aromatycznym dymem tytoniowym, ale nie na tyle, żeby cholernie jasno nie myśleć i nie mieć pełnej świadomości tego, co czeka go za kilka minut. Spojrzał na zegar, wstał z wygodnego fotela i założył na siebie cienką, czarną szatę, którą zazwyczaj nosił na terenie ministerstwa. Nie dopuszczał spóźnienia nawet o pięć sekund. Nie miał zamiaru nikomu dawać powodu do myślenia, że się boi. Nawet, jeżeli bał się tak bardzo jak w tej chwili.

*
Draco jak przez mgłę słyszał formułkę, którą wygłosiła Hermiona. Cały czas patrzył to na Splinwooda to na Kingsleya, który także został dopuszczony do przesłuchania, bo był jednym z Aurorów, robiących raporty z przesłuchań pod Veritaserum. Oczywiście składał odpowiednią przysięgę milczenia. Shacklebolt stał pełen powagi ze zmarszczonymi brwiami, obserwując bladą Granger i jeszcze bledszego Malfoya. W ostatniej chwili dowiedział się, że będzie uczestniczył w przesłuchaniu, więc omal się nie spóźnił i dopiero po wejściu uzyskał informację, dlaczego przed drzwiami stoi Uzdrowiciel. Nie zdążył nawet zademonstrować swojego szoku i zdziwienia postępowaniem Dracona. Ale powoli zaczynał rozumieć. Malfoy miał serdecznie dosyć tego, jak jest postrzegany, i tak zwyczajnie, po ludzku, musiało być mu przykro, że nie wierzy mu rodzony ojciec. Tak naprawdę zgodził się na to, żeby zrobić na złość Lucjuszowi i żeby wszystkim dookoła udowodnić, że nie jest karierowiczem i tchórzem. Kingsley się nie mylił, nie wiedział jednak, że głównym motorem takiej decyzji jest panna Granger. Kiedy Hermiona podawała przesłuchiwanemu najmniejszą możliwą porcję Veritaserum, było cicho jak w grobie. Malfoy usiadł i wypił. Naprzeciwko niego zasiadło troje przesłuch..ących. Nagle wydało mu się to zabawne. Po chwili poczuł, że traci własną wolę i czuje się dziwnie lekki, a oczy zaszły mu delikatną mgłą. Wyglądał jak lekko nieprzytomny.
- Proszę podać swoje pełne imię i nazwisko - silnym głosem powiedział Splinwood, zadowolony, że Draco okazuje normalne objawy po zażyciu serum prawdy, bez żadnych niespodzianek.
- Draco Apoloniusz Lucjusz Malfoy - odrzekł matowym głosem podejrzany.
Hermiona przełknęła ślinę i chociaż nic złego się nie działo, cały czas się bała i cały czas miała najgorsze przeczucia.
- Wiek - kontynuował chłodno Aaron.
- Dwadzieścia trzy lata - tym samym matowym głosem, co poprzednio, odpowiedział Malfoy.
- Panno Granger, może pani przystąpić do właściwego przesłuchania - Splinwood zwrócił się spokojnie do Hermiony.
Kingsley zmarszczył mocnej swoje smoliste brwi. Malfoyowie byli bladzi z natury. Nie tak bladzi jednak, jak Draco, gdy wchodził do tego pokoju, a już na pewno nie tak, jak przesłuchiwany był blady w tej chwili.
- Proszę powiedzieć, gdzie pan był... - Hermiona przerwała, gdyż zobaczyła to samo, co Shacklebolt, a mianowicie nienaturalny, woskowy kolor twarzy Dracona.
- Proszę kontynuować bez zbędnych... - niecierpliwie sapnął Aaron, ale także popatrzył na Malfoya i zamilkł. - Panie Malfoy? - spytał prawie z niepokojem.
Draco niewinnie odkaszlnął, opluwając przy okazji krwią biurko panny Granger.
- O żesz kurwa mać! - dał upust swoim emocjom Kingsley i zerwał się na równe nogi, by zawołać Uzdrowiciela.
Hermiona była jak sparaliżowana. Przez kilka sekund po prostu patrzyła na Dracona kaszlącego krwią, dopiero po chwili coś się w niej odblokowało i podbiegła, żeby mu pomóc, ale już zdążył spaść z krzesła, więc musiała podnieść jego głowę z dywanu. Bardzo szybko jej ręce były całe we krwi, która w tej chwili sączyła się też z nosa Malfoya.
Blaise, który wpadł do gabinetu, wrzasnął na nią, żeby uniosła głowę Dracona wyżej, co szybko uczyniła, a Uzdrowiciel wlał mu do gardła porcję Eliksiru Przeciwkrwotocznego. Nie martwił się dokładną ilością. W tej sytuacji nie bardzo mógł przedawkować.
- Trzymaj się stary, już cię zabieram do Mungo - głos nieco mu drżał, ale w oczach miał żądze mordu. - Zadowolony? - zapytał Splinwooda, który teraz był prawie tak samo blady jak Malfoy, który właśnie stracił przytomność. - Kurwa mać - Blaise nie zamierzał zachowywać etykiety, a Aaron był zbyt zaszokowany, żeby w jakikolwiek sposób zareagować.
- Ja nie chciałam - zdołała wyszeptać Hermiona, bezmyślnie wpatrując się we własne umazane krwią dłonie i Shacklebolt podszedł do niej, pomagając jej wstać. Potrząsnął nią lekko.
- To nie twoja wina, Herm - szepnął jej do ucha, ale wydawało się, że go nie słyszy.
- Powodzenia w dalszych przesłuchaniach - warknął Zabini i aportował się ze swoim pacjentem pod najlepiej wyposażoną na jego oddziale salę, gdzie czekali Ginny Weasley i, tak jak prosił, Ares Nott, najmłodszy, dwudziestoletni praktykant.

Afera

Granice dzielą nas, religie dzielą nas
Co jeszcze stworzy świat by trudniej żyć,
Trudniej kochać?
Pieniądze dzielą nas, ambicje dzielą nas,
Pytasz mnie gdzie kryje się trochę prawdy.
[Bajm, Dobre i złe]


Kingsley oczyścił dłonie Hermiony zaklęciem i wyczarował jej ogromny kubek kawy. Po sekundzie namysłu wyciągnął piersiówkę z ognistą, zza połów szaty i obficie zakropił nią napój. Spojrzał przy tym na Aarona wzrokiem sugerującym, że lepiej, aby ten nic nie mówił. Splinwood jednak wyglądał nadal na szczerze zaszokowanego. Usiadł, a głowę oparł na splecionych dłoniach.
- Panu też by się przydało - powiedział sucho Shacklebolt. Współczuł jedynie Hermionie. Znał Splinwooda i wiedział jakim jest formalistą, wiedział też, że po prostu uwziął się na Malfoya, a właściwie w ogóle na Malfoyów. Zresztą, każdy w Ministerstwie to wiedział. Nie to, żeby czarnoskóry Auror za nimi przepadał, ale...
- Ja dziękuję - Aaron machnął ręką. - Muszę podpisać to sprawozdanie, dodać obszerna notatkę i opieczętować je odpowiednio. Potem Granger doda to do akt - mimo swojego stanu emocjonalnego mówił całkiem spokojnie, za co Kingsley był w tej chwili na niego zły. Zignorował jednak Splinwooda, który zabrał jego sprawozdanie do swojego gabinetu, skupiając się na pojeniu Hermiony kawą. Z ulgą zauważył, że czarownica szybko dochodzi do siebie.
- Dziękuję - szepnęła, patrząc na niego już zupełnie przytomnie.
- Nie ma za co. Pewnie chcesz udać się do Św. Mungo, prawda?
Skinęła w odpowiedzi głową i zanim zdążyła go spytać, czy wybierze się razem z nią, sam zaproponował jej swoje towarzystwo.
- Boje się - szepnęła tak cicho, że Kingsley ledwo dosłyszał.
- Wiem, Malfoyowie na pewno wszystko rozdmuchają. To jest w ich stylu. I obawiam się, że tym razem mają cholernie dobre podstawy, by nam przywalić.
- Nie chodzi mi o Malfoyów, ja boje się o... o niego.
- Hermiona - Kingsley był bardzo zaniepokojony. - Czy ty... Ty coś do niego czujesz? - zapytał ostrożnie.
- Jasne, że nie. Po prostu nie chcę, żeby nasz jedyny przesłuchany zmarł i to z naszej winy. Czy to nie oczywiste? - starała się brzmieć obojętnie i prawie jej się udało.
- Jasne - przytaknął Shacklebolt, chociaż bez większego przekonania. - Chodź, może uda nam się dotrzeć przed tymi sępami z prasy.
Skinęła w odpowiedzi głową.
Kiedy w końcu dotarli na odpowiedni oddział, czyli dziesięć minut później, Hermiona miała wrażenie, że minęły godziny. Nerwowo przygryzła dolną wargę.
- Ty naprawdę za bardzo się przejmujesz - zauważył łagodnie czarnoskóry czarodziej.
- King, jestem temu winna... Mogłam postawić się Splinwoodowi, najwyżej odsunąłby mnie od sprawy, ale prawda jest taka, że ja... Ja też w głębi duszy nie wierzyłam w to, że Malfoy naprawdę jest uczulony - przymknęła oczy, a na jej twarzy pojawił się wyraz bólu. - Dopiero, gdy cisnął mi na biurko pisemną zgodę, zdałam sobie sprawę, że mówi prawdę, ale było już za późno, bo uniósł się honorem. Za późno mu uwierzyłam. To tylko i wyłącznie moja wina.
- Przestań pieprzyć! Gdybyś go nie przesłuchała miałabyś powody siebie obwiniać, a tak wykonywałaś tylko swoje obowiązki.
- Przez te obowiązki on leży teraz w szpitalu i może umrzeć. Gdybym tylko mu uwierzyła...
- Do diabła, to Malfoy, oni zawsze kłamią! A teraz przestań się użalać, musimy zobaczyć, czy twój podejrzany nadaje się do kolejnych przesłuchań.
- Jak możesz? - Hermiona wyglądała na zaszokowaną
- Spokojnie, tylko żartuję - Kingsley przewrócił oczami i solennie obiecał sobie, że wypyta Tonks, czemu Grangerówna tak niebywale martwi się o Malfoya juniora.
Nie wiedzieli, w której sali leży Draco, więc Shacklebolt podszedł do młodziutkiej czarownicy w recepcji oddziału zajmującego się magicznymi uczuleniami i cicho o to ją zapytał. Panienka uśmiechnęła się niepewnie, ale gdy wysoki, potężny i wzbudzający zaufanie mężczyzna powiedział skąd jest i pokazał odznakę aurorską, podała mu numer sali.

*
- Stan pacjenta jest, jak widzę, stabilny. Dziękuję wam obojgu za pomoc - Zabini uśmiechnął się blado do Ginewry i Aresa. Wlał w Dracona wszystkie odpowiednie eliksiry i czekał aż mężczyzna się ocknie. Miał tylko nadzieję, że nie wpadnie w śpiączkę. Gdyby nie obudził się przez godzinę, należałoby podać kolejny eliksir, tym razem wybudzający.
Kiedy zapukano do drzwi, otworzył i nachmurzył się od razu. Widząc jednak miny Shacklebolta i Grangerówny, postanowił nie słać im wiązanek na temat pracy Aurorów. Powiedział jedynie:
- Jeżeli nie ma z wami Splinwooda, to zapraszam. Proszę o zachowanie ciszy i spokoju - rozejrzał się przy okazji po korytarzu, z ulgą konstatując, że nigdzie nie ma dziennikarzy. Jeszcze.
- Hermiona! - Ginewra omal nie rzuciła się koleżance na szyję. Ostatnio bardzo rzadko się widywały, bo Ginny, tak samo jak pana Granger, była oddana swojej pracy.
- Prosiłbym o ciszę, panno Weasley. W innym wypadku całkowicie wykluczę panią z praktyk - syknął przez zaciśnięte zęby Zabini. Miał nerwy napięte jak postronki i mimo, że okrzyk dziewczyny nie był zbyt głośny, zbeształ ją tak ostro, że spuściła wzrok i mocno zacisnęła usta. Nie miał pojęcia, dlaczego ją tak traktuje; przecież była pilna i pracowita. Czasami jednak po prostu w ten sposób się zachowywał.
- Cześć, Ginny - powiedziała bardzo cicho Hermiona. - Nie przejmuj się - dodała jeszcze ciszej. - Blaise jest dzisiaj zdenerwowany i ma do tego prawo.
- W porządku. Przyzwyczaiłam się, że mi się dostaje - odpowiedziała Ginewra, szepcząc drugiej czarownicy do ucha i delikatnie się uśmiechnęła.
- Ja bardzo przepraszam, ale to jest szpital, na ciężkiego gumochłona, a nie plotkarnia, jak chcecie gadać to na zewnątrz - jeśli ktoś potrafił krzyczeć szeptem to na pewno Zabini.
Hermiona i Ginny tylko się zarumieniły i żadna już się nie odezwała. Blaise miał rację; zachowały się jak dwie gówniary, a nie dorosłe kobiety.
- Jak on się czuje? - Kingsley próbował coś zrozumieć z karty przyczepionej do łóżka, ale wszystko, co tam napisano, było dla niego prawdziwą magią. - No dwoje Sybilla wróżyła - Blaise odezwał się już normalnie. - Jeśli nie zapadnie w śpiączkę, to będzie dobrze, ale jak zapadnie to wolałbym się nie znaleźć w waszej skórze.
- Zapadnie w śpiączkę... - wyszeptała przerażona Hermiona
- Do której ty doprowadziłaś, szlamo! - warknął Lucjusz Malfoy, który niezauważony przez nikogo wszedł właśnie do sali.
- Tu leży pacjent i należy pukać, a w środku trzeba zachować ciszę! - Zabini znowu dał popis krzyku szeptem.
- Jestem jego ojcem - syknął Malfoy senior, podchodząc prosto do Hermiony.
- Może pan być nawet Archaniołem Gabrielem, albo nowym, lepszym wcieleniem Merlina. To jest
szpital i obowiązują pewne zasady - odrzekł spokojnie Blaise.
- Jeżeli mu się coś stanie, to nie chciałbym być tobą, Granger. Będziesz marzyć o śmierci - wysyczał wściekle mężczyzna i przypadł do łóżka, na którym leżał jego syn. Hermiona się nie przejęła słowami Lucjusza, modliła się tylko o to, żeby Draco nie zapadł w śpiączkę.
- Proszę o spokój i nie zaczepianie nieprzytomnego pacjenta, inaczej pana wyproszę - łagodnie, ale stanowczo oznajmił Zabini. - Wy możecie już iść do domów - skinął na Weasley i Notta. Oboje posłusznie wyszli, cicho się żegnając.
- Radziłbym też, panie Malfoy, nie grozić osobie prowadzącej sprawę o morderstwo. Pana syn złożył pisemne oświadczenie z własną świadomą zgodą i podpisem. Proszę uważać na to, co pan mówi przy świadkach.
Lucjusz rzucił mu jedynie mordercze spojrzenie.
- Chodźmy na zaplecze, panie Malfoy - Zabini wskazał pomieszczenie za parawanem. - Muszę z panem króciutko porozmawiać na temat stanu Dracona.
Dystyngowany czarodziej jeszcze raz zavadował wzrokiem Hermionę i Kingsleya, i poszedł za uzdrowicielem.
- A państwa proszę o przepisowe zachowanie - dodał jeszcze Blaise, zanim zniknął na zapleczu.
Panna Granger powolutku i niepewnie podeszła do łóżka z pacjentem i pochyliła się nad nim. Był strasznie blady i wyglądał jakby przybyło mu kilka lat. Zrobiło się jej niesamowicie przykro. Zapomniała o obecności Shacklebolta i delikatnie, opiekuńczo odsunęła niesforny kosmyk jasnych włosów z policzka Malfoya juniora. Mocno starała się nie rozpłakać. Wpatrywała się w niego jeszcze przez chwilę, aż nagle Draco odkaszlnął cicho i otworzył oczy.

*
Recepcjonistkom zawsze płacono za mało. Przynajmniej tego zdania była Margaret O'Cloud, dlatego dorabiała sobie od czasu do czasu, przesyłając tą czy inną wiadomość. Przecież kosmetyki dobrej jakości są drogie, a ona musi jakoś wyglądać przed następną randką z Samuelem. W końcu w szpitalu zawsze dziej się coś ciekawego. Ciekawego dla prasy. Dlatego w momencie, gdy Uzdrowiciel Blaise Zabini przybył do szpitala z nieprzytomnym dziedzicem majątku Malfoy ona nie próżnowała. Natychmiast wysłała podręczna sowę do `Proroka'. W końcu oni najlepiej płacą. Już po kilku minutach okazało się, że dobrze zrobiła. Tuż za Zabinim pokazało się kilku Aurorów, w tym ta cała Grangerówna, o której ostatnio było dosyć głośno. Następnie, tuż przed jej okienkiem aportował się Lucjusz Malfoy, a kwadrans po nim, znana ze swoich anty - czystokrwistych poglądów Andromeda Tonks wraz z córką.
Plotki rozchodzą się błyskawicznie. Zwłaszcza na terenie Ministerstwa. Zwłaszcza Ministerstwa Magii - w końcu czary do tego też się przydają. Dzieje się to na tyle szybko, że Nymphadora wiedziała o przypadku Dracona, już dziesięć minut po zaistniałym nieszczęśliwym wypadku. Ponieważ jej matka była w Ministerstwie, aby porozmawiać ze swoja ukochaną córką i umówić się z nią na weekend - ostatnio nie widywały się zbyt często - wylądowała na oddziale, który miał pod swą pieczą Zabini wraz ze swą latoroślą.
O'Cloud uśmiechnęła się półgębkiem. Za kilka minut powinna zjawić się prasa, a zestawienie towarzystwa, jakie odwiedziło młodego Malfoya było na tyle oryginalne i urozmaicone, że gwarantowało dobrą, jeśli nie bardzo dobrą zabawę.
`Będzie niezła chryja' - pomyślała Margaret, wyjmując bladoróżowy, niezmywalny magiczny lakier spod biurka. Po czym uważnie obejrzała swoje paznokcie.

*
Hermiona niemal odskoczyła, gdy szare tęczówki, teraz nieco mętne, napotkały spojrzenie jej orzechowych oczu. Malfoy junior zamrugał nieprzytomnie i chciał powiedzieć coś złośliwego, ale jedynie jęknął, gdy spróbował ruszyć głową. Był dziwnie bezwładny, obolały i senny. Zmarszczył brwi i uświadomił sobie, co się stało i gdzie jest.
- To ciekawe, że spotykam cię w każdym moim koszmarze, Granger - wychrypiał szeptem i zamknął oczy.
Zabolało, jak zwykle, ale teraz była mu w stanie wybaczyć.
- Jest tutaj twój ojciec - powiedziała chłodno, zanim cokolwiek innego przyszło jej do głowy.
Draco gwałtownie usiadł na łóżku, a raczej próbował usiąść. Jego ciało bowiem nie zamierzało go słuchać. Hermiona wstała i stłumiła impuls, który kazał jej mu pomóc.
Malfoy opadł bezwładnie na poduszkę, klnąc cicho i tak siarczyście, że nawet Kingsley uniósł brwi, a na policzki Hermiony wystąpił delikatny rumieniec.
- A cóż to za język? Bluzgasz jak stary Auror po nieudanej akcji - oznajmił młodzieńcowi sarkastycznie czarnoskóry czarodziej. - Przypominam ci jednak, że nawet oni starają się tak nie wyrażać w obecności dam.
- Cóż za
czarne poczucie humoru, Shacklebolt - Draco nie zamierzał być dłużny. - A Granger to nie dama, tylko...
- Jeżeli to powiesz, to zapomnę, że jesteś niedysponowany - warknął Auror.
Zupełnie niepotrzebnie, bo Malfoy sam ugryzł się w język. I nie tylko, dlatego, że obawiał się potężnego i silnego Murzyna. Pomyślał, że Hermionę i tak dręczy poczucie winy. Wystarczające.
- Przyzwyczaiłam się, King - powiedziała wykrzywiając się w sarkastycznym uśmiechu. - Jestem w końcu szlamą, prawda?
- Granger, lepiej uważaj, bo zapomnę, że jesteś kobietą - powiedział to bardzo poważnie i Hermiona jedynie prychnęła.
- Szlamą także - warknął Lucjusz, który właśnie wyszedł z zaplecza razem z Blaise'em.
Kingsley wyciągnął błyskawicznym ruchem różdżkę i przyłożył ją do gardła Malfoya seniora.
- Jeżeli panowie chcą się pojedynkować, to proszę stąd wyjść - grzecznie i stanowczo oznajmił Zabini. - A pana, panie Malfoy, proszę o nie używanie pejoratywnych i obraźliwych określeń. Zdecydowanie wyrosłem z nich i z ich tolerowania także - dodał z naciskiem, mrużąc ciemne skośne oczy.
Shacklebolt niechętnie schował różdżkę, a Lucjusz otrzepał protekcjonalnie szatę i obrzucił Aurora spojrzeniem pełnym wyższości. Kingsley jedynie zgrzytnął zębami.
- Cóż za zaszczyt mnie kopnął, szanowny ojcze. To zupełnie jakby sam Merlin mnie odwiedził - zakpił jadowicie Draco. - Myślałem, że masz głęboko w swojej szlachetnej malfoyowskiej dupie, czy coś mi jest, czy nie... Ups, przepraszam szanowną damę.
Zanim oburzony Lucjusz cokolwiek odpowiedział, do gabinetu - po jednorazowym puknięciu - wtargnęły Nymphadora i jej matka.
- Och, drogi Lucjuszu, cóż za piękne rodzinne spotkanie - sarkastyczny uśmiech ozdobił całkiem ładną i pełną wyniosłości twarz Andromedy. Jej czarne włosy piętrzyły się w dumnym, gęstym koku, a fiołkowe oczy rzucały błyski pełnego pogardy rozbawienia.
Hermiona pomyślała, że ta kobieta nosi się tak samo dumnie jak Malfoyowie, ale w końcu należała do prastarego szacownego rodu Blacków. Poczuła złośliwą satysfakcję, że Lucjusz nie może jej nazwać szlamą, ani w żaden sposób jej poniżyć.. Nie wyglądała na taką, która dawała sobą pomiatać, a senior rodu Malfoyów był wyraźnie nieco zbity z tropu. Granger nie mogła się powstrzymać od rzucenia okiem na Draco. Wyglądał na zadowolonego ze skonsternowanej miny swojego ojca.
- Kochana ciocia przyszła odwiedzić zimnokrwistego mordercę. Witam - uśmiechnął się złośliwe.
Andromeda pogardliwie wydęła usta.
- W tej chwili wyglądasz jak niedysponowany, anemiczny charłak, Draco, więc sobie nie pochlebiaj - odcięła się gładko, a na twarzy młodzieńca wykwitł delikatny rumieniec. Nie znał ciotki zbyt dobrze, prawie wcale. Nie pamiętał, że wygląda tak jak wygląda - prawie tak samo wyniośle jak jego matka. Poznał ją przede wszystkim z opowieści. Faktycznie miała ostry, nieoszlifowany języczek.
- Mamo.. - szepnęła karcąco Tonks, której włosy były teraz jaskrawo niebieskie i mocno poskręcane. Shackleboltowi wydało się, że sprężynują z niesmakiem na dźwięk słów Andromedy.
- Czy mógłbym prosić, aby część z państwa, a najlepiej
wszyscy opuścili tę salę, przynajmniej na kwadrans? Muszę zbadać pacjenta - Zabini z surową miną otworzył drzwi i nakazał gestem wszystkim się wynosić. Gniewnie odrzucił przydługą grzywkę i spiorunował spojrzeniem, nie wiedzieć czemu, Lucjusza, a nie Andromedę.
Kiedy wszyscy znaleźli się na korytarzu - z Zabinim nie było sensu dyskutować, był nieugięty - Hermiona i Kingsley stali się świadkami wylewności uczuć w rodzinie Malfoy - Tonks.
- Co cię tu sprowadza? - gdyby nie to, że Lucjusz przebywał w miejscu publicznym, to pytanie wyglądałoby zupełnie inaczej.
- W tej sali leży mój siostrzeniec i wydaje mi się, że potrzebuje pomocy rodziny - spokojnie odpowiedziała Andromeda.
- On ma rodzinę, miłośnicy szlam nie są mu potrzebni.
- Coś ty powiedział?! - Tonks już wyciągała różdżkę, ale powstrzymała ją matka.
- Nymphadoro, opanuj się, wiesz doskonale, że zaściankowe rozumowanie tego pana nigdy się nie zmieni. A ty, Lucjuszu, posłuchaj. Dzięki Merlinowi Draco nie jest takim pozbawionym rozumu rasistą jak jego rodzice. Zagadką dla mnie jest jak udało mu się to osiągnąć, w czasie, gdy był wychowywany przez takie osoby, jak ty, czy moja siostra. Dla mnie to samotny, zagubiony młody człowiek, który potrzebuje wiary i rodziny, i ta rodzina będzie przy nim. Czy to ci się to podoba, czy nie.
- Ty już dawno nie należysz do rodziny - dał się słyszeć władczy głos Narcyzy Malfoy.
Kobieta przybyła do szpitala kilka minut temu i niezauważona przyglądała się Andromedzie.
- Nie jesteś moją siostrą i nie należysz do rodziny.
- Może ja nie jestem twoją siostrą, ale ty zawsze pozostaniesz
moją, a Draco to mój siostrzeniec i to on zdecyduje, czy chce taką rodzinę czy nie. Jest już dorosły i nie możecie mu rozkazywać.
Nymphadora zmarszczyła brwi, i potrząsnęła swoim niebieskim afro. Opowiadanie mamie osobistych odczuć i przemyśleń skutkowało jej natychmiastowym działaniem, tak jak teraz. Ale to między innymi kochała w matce. Dumę, pewność siebie, wolę walki i działania.
- To jest nasz syn - warknęła Narcyza.
- Właśnie Cissy,
syn, a nie marionetka na sznurku. Jak to jest sprzedać syna Czarnemu Panu, Lucjuszu? - zimny uśmiech ozdobił twarz o regularnych rysach. - Nieważne, to było pytanie retoryczne.
Malfoy senior pobladł i wyglądał tak, jakby ostatkiem woli powstrzymywał się przed rzuceniem Niewybaczalnego, Hermiona mimowolnie się wzdrygnęła, a Kingsley potrząsnął głową i ostrzegawczo spojrzał na Tonks, która ścisnęła matkę znacząco za rękę. Niepotrzebnie, gdyż Andromeda bardzo szybko porzuciła drażliwy i niebezpieczny temat.
- Jak śmiesz, ty mugolska dziwko... - Narcyza nie dokończyła, bo siostra błyskawicznie przystawiła jej różdżkę do gardła.
- Nie jestem dziwką, tylko mężatką, Narcyzo. Zapamiętaj to raz na zawsze, bo nie będę się powtarzać - lodowate spojrzenie fiołkowych oczu mogło zamrażać i pod tym względem Andromeda była świetną konkurencją dla Malfoyów.
Hermiona i Kingsley nie odzywali się, a teraz patrzyli na Narcyzę z najwyższą odrazą.
Jasnowłosa piękność umilkła i strąciła różdżkę siostry.
- Nigdy więcej nie obrażaj mojej matki - Nymphadora przerwała niezręczną ciszę, która zapadła. W jej oczach czaił się ból, ale też dzika nienawiść.
- Chciałam wam tylko oznajmić, że Draco może zawsze się do mnie zwrócić o pomoc. A jeżeli jesteś takim kochającym i dobrym ojcem, to ciekawe, dlaczego,wolał zwierzać się ze swojego bólu mojej córce, niż tobie, Lucjuszu? Możesz mi to wyjaśnić? - Andromeda uśmiechnęła się drwiąco i wyniośle.
- O czym ona mówi? - spytała zimno Narcyza.
- Nie warto wspominać tego incydentu - Lucjusz skrzywił się, przypomniawszy sobie, jak lekceważąco potraktował go Draco, gdy zwrócił synowi uwagę na temat towarzystwa, z którym się zadaje.
- Mam gdzieś twoje adopcyjne zapędy. Syna mi nie odbierzesz, Andromedo - warknęła Narcyza.
- Oczywiście, że nie, Draco sam o sobie decyduje - spokojnie odrzekła pani Tonks.
- Draco zrobi, co zechce - dodała tak samo spokojnie Nymphadora.
- O ile ktoś na niego nie rzuci
Imperiusa - podsumował z kwaśną miną Kingsley, a Hermiona ostrzegawczo go uszczypnęła.
Nikt nie zdążył zareagować na insynuację Shacklebolta, gdyż od strony recepcji nadciągnął sznur dziennikarzy.
- k.... mać - zaklął cicho Auror.
Prasa, niczym chmara much otoczyła grupkę ludzi i natychmiast zaczęła zadawać im pytania.
- Czy to prawda, że Hermiona Granger doprowadziła do śmierci Draco Malfoya?
- Czy Draco był prawą ręką Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać?
- Czy to był wypadek, czy morderstwo z premedytacją?
- Czy zemściła się pani za to, że pan Malfoy zerwał wasz związek?
- Czy wiecie już kto zabił „Szalonookiego”?
Pytania były zadawane w tak szybkim tempie, że nikt, nawet jakby chciał, nie mógłby na nie odpowiedzieć. Nagle na korytarz wypadł wściekły Blaise.
- Co tu się, na Merlina, dzieje?! To jest szpital i są tu ciężko chorzy ludzie. Kto tu w ogóle wpuścił tu całą prasę? Proszę natychmiast stąd wyjść! - wydarł się wskazując palcem w stronę wyjścia. Jego oczy płonęły.
- Czytelnicy maja prawo wiedzieć...
- zaczęła pewna wysoka blondynka o cukierkowym uśmiechu.
- A moi pacjenci maja prawo odpoczywać w spokoju.
Wszyscy pacjenci. Łącznie z Draco Malfoyem. A teraz wynocha stąd! - Zabini omiótł wściekłym spojrzeniem grupę.
- Może pacjenci mają prawo odpoczywać, ale my mamy prawo poinformować społeczeństwo czarodziejów o tym, co się dzieje - odezwał się starszy dziennikarz, Andre Lermont z
Czarownicy. - Chcielibyśmy usłyszeć od panny Granger jakieś oświadczenie.
- Wszyscy mają prawo wiedzieć, że niekompetentna pani Auror omal nie doprowadziła do śmierci podejrzanego - Rita Skiter wpatrywała się triumfalnie w Hermionę. Mogła się w końcu odwdzięczyć za to jak Grangerówna potraktowała ją kilka lat temu, zamykając w słoiku.
Młoda czarownica zacisnęła zęby, ale zmilczała. Wiedziała, że cokolwiek by powiedziała, prasa, zwłaszcza Rita, wykorzysta to przeciwko niej, dlatego zagryzła wargi, żeby tej wrednej baby nie zwymyślać.
- A może wywiad z ojcem poszkodowanego? - ze złośliwym uśmiechem podjęła Skiter.
- Chciałem oświadczyć, że mój syn nie powinien być przesłuchiwany pod Veritaserum, miał nawet zaświadczenie o uczuleniu na korzeń tentakuli i... - Lucjusz Malfoya wyprostował się z dumą, a jego szare oczy błyszczały jak diamenty.
- Bardzo proszę o opuszczenie terenu szpitala! Wszystkich! - skośne, ciemne oczy Blaise'a pałały wściekłością - WON!
Jeśli dziennikarze mieli jeszcze jakieś opory to groźne miny Zabiniego, Kingsleya i Tonks przekonały ich, że szpital należy opuścić. Przynajmniej na chwilę.
Blaise z satysfakcją patrzył jak za ostatnim z nich zamykają się drzwi. Następnie zwrócił się do pozostałej w korytarzu grupy.
- Draco chce się widzieć ze swoja rodziną. Ma na myśli również panią Tonks i jej córkę.
Narcyza obrzuciła zdziwionym spojrzeniem Andromedę, ale nie powiedziała ani słowa.
Kiedy Malfoyowie i Tonksowie zniknęli w szpitalnej sali, Hermiona zwróciła się do Blaise'a.
- Jak on się czuje?
- Na tyle dobrze, że pogłoski o jego śmierci były przedwczesne. Ale nie licz na to, że pozwolę ci go przesłuchać. - Odpowiedział magomedyk.
- Nie o to mi chodziło - odwarknęła nieuprzejmie i zmarszczyła brwi.
- Granger, przyjmij przyjacielska radę i idź się przespać, byle nie do domu. - Mężczyzna popatrzył na nią uważnie.
Hermiona spojrzała zdziwiona na Zabiniego.
- No chyba, że chcesz przed swoim mieszkaniem spotkać miłych dziennikarzy. - Dodał poirytowany.
- On ma racje - Kingsley posłał Blaise'owi zmęczony uśmiech. - Chodź Hermi, udamy się kominkiem do Ministerstwa, do mojego gabinetu i coś wymyślimy.
- Zawsze mogę przespać się w pracy - skrzywiła się, mówiąc to, i wzruszyła ramionami.
- Tak źle nie będzie. Dzięki, Zabini, za rozgonienie tej hołoty. A swoją drogą mi się to jeszcze nigdy tak szybko nie udało - dodał z podziwem
- Ma się ten autorytet - zażartował uzdrowiciel, a jego uśmiech był tysiąckrotnie bardziej zmęczony, niż ten aurorski.
- Ty też powinieneś dziś dłużej spać - zauważyła Hermiona.
- Mną się nie przejmuj, jestem zaprawiony w boju.
- Ale zdrowie masz jedno - Hermiona pomyślała, że Blaise jest wyjątkowo dobrym magomedykiem. To było widać i czuło się, że poświęca się swojej pracy z wyjątkowym zaangażowaniem i że liczy się dla niego każdy człowiek.
- W szkole musiałem być niezłym dupkiem, skoro nie zauważałem, że jesteś obiektywną i mądrą dziewczyną. Trzymajcie się - Zabini trochę zawstydził się swojej szczerości i pomyślał, że naprawdę jest zmęczony. Po cichu wszedł do sali.
- Zadziwiający gość - opowiedział Shacklebolt w zamyśleniu.- Uczyliście się razem?
- Był w Slytherinie - Hermiona omal nie wybuchła śmiechem, widząc zaskoczoną minę Kingsleya.

*
Hermiona i Kingsley aportowali się w kominku, w przestronnym biurze czarnoskórego Aurora, w chwili, gdy rozległo się pukanie.
- Proszę - zadudnił Shacklebolt i do pomieszczenia wsunął się Harry.
- Szukam Her... A tu jesteś!
- Myślałam, że skończyłeś pracę.
- Bo tak jest. Słyszałem, że Malfoy leży umierający w szpitalu, co tu się u diaska działo?! - powiedział na jednym oddechu.
- Nie pytaj - Kingsley ciężko usiadł za biurkiem i wyciągnął z szuflady cygara
Natomiast Hermiona po cichu streściła Potterowi wydarzenia.
- No, to pięknie. Ale mimo, że wyraził pisemną zgodę na przesłuchanie, to prasa i tak nie da ci spokoju. Chcesz dziś pobyć u mnie?
- A co to zmieni i tak prędzej czy później mnie przyszpilą.
- Miona, nieraz później oznacza lepiej. Chodź zjemy dobra kolację, Luna ostatnio coraz lepiej gotuje.
- Harry, naprawdę nie wiem - Hermiona nie wydawała się przekonana.
- Ale ja wiem i King mnie poprze.
- Zgadza się, dziewczyno potrzebujesz teraz trochę spokoju.
Hermiona westchnęła i skapitulowała. Naprawdę była zmęczona.
- Chodź wyjdziemy tajnym wyjściem dla tajnych aurorskich służb - powiedział Potter, a Kingsley roześmiał się cicho, bo wiedział, o jakie wyjście chodzi.
Hermiona rzuciła mu pytające spojrzenie, ale Shacklebolt jedynie zrobił tajemniczą minę. Rzeczywiście kominek na końcu korytarza, którego użyli nieco rzucał przy transporcie i wylądowali w salonie Pottera z wielkim hukiem, ale chociaż było zabawnie.

**
- Chciałem ci tylko, ojcze, powiedzieć, i tobie też, matko, że dobrowolnie zgodziłem się na to przesłuchanie, chociaż mogłem zrezygnować. W przeciwieństwie do większości znam swoje prawa. Obydwoje o to zadbaliście, zwłaszcza ty, drogi tato. Złożyłem oświadczenie. - Draco mówił, opierając się ciężko o poduszki i wpatrując się w rodziców stanowczym wzrokiem.
- I po co to zrobiłeś? Zawsze postępowałaś jak głupiec. - Malfoy Senior nie zamierzał ukrywać swej dezaprobaty względem postępku syna.
- Zrobiłem to dlatego, by w razie takiej sytuacji, jak ta tutaj, Hermiona Granger nie miała nieprzyjemności - poczuł, że się rumieni i skrzywił się z irytacją
- Zrobiłeś to dla niej?! - Lucjusz zaczął krzyczeć. Nie mógł uwierzyć, że jego syn zrobił coś takiego dla byle szlamy.
- Tak, zrobiłem to dla niej i gdyby zaszła taka potrzeba zrobię to raz jeszcze.
- Po raz drugi zrobisz to po moim trupie! - wydarł się Lucjusz, a Narcyza chwyciła dłoń męża. Arystokrata wyrwał rękę i obdarzył ją morderczym spojrzeniem. - Zostaw mnie! Mój syn nie będzie robił nic dla jakiejś szlamy! - Malfoy senior darł się jak opętany i dopiero, gdy ujrzał najwyższą pogardę w oczach szwagierki, zamilkł.
- Proszę się uspokoić, bo pana wyrzucę - zimno oświadczył Zabini, który chwilę wcześniej wszedł do pomieszczenia.
- Draco jest zmęczony i wyczerpany, Lucjuszu. Nie czuje się jeszcze dobrze - Narcyza próbowała ułagodzić męża, który zaciskał teraz dłoń na swojej lasce, aż do granic bólu. Draco natomiast poczuł ogromną satysfakcję, wyprowadzając ojca z równowagi.
- Może i jestem zmęczony, ale na pewno nie bredzę, matko - zaperzył się blondyn. - A oświadczenie złożyłem nie tylko dlatego, żeby Granger nie miała nieprzyjemności, bo wiedziałem, że Splinwood nie odpuści. Zrobiłem to, ponieważ
nikt mi nie wierzy, nawet ty, ojcze. Być może wierzy w moją niewinność jedynie Potter. Cóż za ironia losu, prawda? - Mówił spokojnie ale stanowczo. - Chcę zaznaczyć, że jeżeli będziesz zadręczał Hermionę i ją zastraszał, to naprawdę mogę zostać mordercą. To wszystko, co chciałem wam powiedzieć. Ciociu, Tonks - Draco zwrócił się do Andromedy i Nymphadory. - Chcę żebyście wiedziały, że nawet, jeśli jesteście na nas wściekłe, a macie do tego prawo, to ja uważam was obie za rodzinę i tak zamierzam was traktować. - Znowu poczuł denerwujący rumieniec i wbił wzrok w pościel, międląc w palcach kołdrę. Poczuł się nagle wyczerpany. Chciał się położyć i spać. Najlepiej przespać całe życie.

*
Pół godziny później, gdy już wszyscy bliscy Dracona opuścili Świętego Mungo, a sam pacjent usnął, Blaise wrócił do swojego gabinetu, by wypełnić raporty i kartę zdrowia przyjaciela. Podszedł ociężałym krokiem do swego biurka i opadł na fotel. Oparł łokcie o blat, a dłonie przyłożył do skroni. Dopiero teraz, po całym zamieszaniu z Malfoyem Juniorem, jego „cudowną rodzinką” (jak zwykł nazywać ich Zabini) oraz goniącymi za sensacją dziennikarzami, poczuł, jaki jest zmęczony. Przed oczyma znowu zaczęły mu migotać kolorowe plamki, a on sam czuł się jak na karuzeli.
`Muszę się koniecznie położyć' - pomyślał, potrząsając głową. Spojrzał na teczkę z kartą Draco i na szpitalny druk i westchnął ciężko. Na razie nie miał czasu na odpoczynek. I wolał się nie zastanawiać, kiedy ów czas znajdzie. Takie myśli frustrowały go jeszcze bardziej. Westchnął ciężko, sięgnął po pióro i zaczął wypisywać raport dla prezesa, który miał obowiązek przesłać go do Ministerstwa.
W regulaminie Mungo był oddzielny paragraf odnoszący się do raportów dotyczących „specjalnych pacjentów”. Tym słowami określono pacjentów przywożonych przez oddziały aurorskie - niezależnie od tego czy byli to więźniowie Azkabanu, podejrzani, czy też sami Aurorzy. Wobec wszystkich nich należało stosować specjalne środki: najpierw ratować życie, potem, gdy pacjent dochodził do siebie, pozwolić aurorskim lekarzom przebadać raz jeszcze chorego, pozwolić na przesłuchanie przez szefa odpowiedniego wydziału, - ale jedynie na przesłuchanie dotyczące okoliczności, które spowodowały to, że delikwent wylądował w szpitalu - a na końcu nie zgłaszać sprzeciwu, gdy MM będzie chciało zabrać pacjenta do specjalnej willi położonej gdzieś w Walii, by tam dalej się kurował pod czujnym okiem Brytyjskich Służb Aurorskich. Oczywiście, przed wszystkimi tymi ceregielami należało wypełnić odpowiedni druk i niezwłocznie odesłać go do Ministerstwa, gdzie podejmowano ostateczna decyzję, co do dalszego postępowania. Zabini nie miał wątpliwości, że wobec Dracona, mimo tego, iż nie był on oficjalnie postawiony w stan oskarżenia, zostaną zastosowane wszystkie procedury. Był podejrzanym i omal nie wykitował na jego oddziale, co w zupełności wystarczyło. W końcu Ministerstwu zależało na złapaniu przestępcy za wszelką cenę, co dobitnie pokazało właśnie dzisiejszego dnia, przesłuchując tego człowieka. Z drugiej jednak strony był Lucjusz Malfoy i jego gniew, który mógł poważnie zaszkodzić urzędnikom. Według skromnego zdania Blaise`a mógł ich nawet zniszczyć. Jak historia czarodziejstwa brytyjskiego długa, Malfoyowie od zawsze... a właściwie od XIV wieku mieli ogromne wpływy w Ministerstwie. Cała społeczność magiczna wiedziała, że z Malfoyami lepiej nie zadzierać. Ten ród, będący w posiadaniu kilku banków mugolskich w Szwajcarii i Wielkiej Brytanii, kilkunastu posiadłości w ośmiu najbardziej liczących się krajach świata (a także kilku wysepek gdzieś na Pacyfiku), mający liczne koneksje i pokrewieństwa ze starymi czarodziejskimi rodami (w tym z rosyjskimi Rurykiwiczami i amerykańskimi Franklinami), że o ogromnej fortunie nie wspominając, nie raz wpływał na magiczną historię świata. A gdy włos spadał z głowy któremuś z członków rodu...
`Niech Merlin ma w opiece Ministerstwo' - uśmiechnął się na wpół drwiącą do siebie na tę myśl. Wiedział, że Hermionie Granger nie ujdzie na sucho to, co się stało. Nawet, jeżeli nie była to bezpośrednio jej wina. Lucjusz Malfoy już się o to postara. Pióro zawisło w powietrzu.
Granger
Tutaj sytuacja się komplikowała i Zabini wiedział, że Draco prędzej umrze niż pozwoli, by włos spadł jej z głowy. Problem w tym, że Lucjusz również nie popuści, a to oznacza wojnę pokoleń w rodzinie Malfoyów, co zdarzało się bardzo rzadko. Prawdę powiedziawszy, w tym rodzie nigdy nie miało miejsca, a w historii magicznej arystokracji tyko kilka razy i to w odstępie dwustu lat ( w tym wieku aż dwa razy).
`Tego tylko brakowało' - Blaise podrapał się piórem po brodzie. I tak są już w środku wojny, z tajemniczym mordercą i wielką niewiadomą na karku, nie mówiąc o tej najważniejszej wojnie, którą wszyscy pomijali milczeniem i zachowywali się jakby nigdy nic.. Kolejna wojna, tym razem pokoleń w arystokracji, mogłaby tylko pogorszyć sprawę. Mężczyzna oparł głowę na ręku i wbił wzrok w ramkę ze zdjęciem swojej córeczki. Widok błyszczących czarnych niczym węgielki oczek, zarumienionych policzków i roześmianej twarzyczki sprawił, że ponure myśli natychmiast zniknęły zastąpione przez wspomnienia sprzed dwóch dni. Obudziła go łaskocząc po nogach przed szóstą, a potem bawili się razem magicznymi klockami, które Draco podarował małej, gdy ostatnio do nich wpadł. Uśmiechnął się do swoich wspomnień i zabrał się do dalszej pracy z większym entuzjazmem.
Pięć minut później, gdy kończył wypełnianie druku, w gabinecie rozległo się ciche pukanie i do pomieszczenia wkroczyła Ginny Weasley. Blaise zerknął na nią znad papieru i wrócił do pisania.
- Co jest, Weasley? - spytał oschle podpisując się u dołu dokumentu, który skończył.
- Przyniosłam wyniki ostatnich badań z sali numer sześć, panie Uzdrowicielu - odpowiedziała podchodząc i kładąc nieśmiało zwój pergaminu na biurko. Następnie cofnęła się o krok, czekając na dalsze polecania. Blaise odłożył pióro i sięgnął po papiery. Przez chwilę studiował je uważnie, by w końcu odłożyć na miejsce.
- Dziękuję, panno Weasley. Proszę wracać do pacjenta. I informować mnie na bieżąco, gdyby wystąpiły jakieś komplikacje - powiedział i spojrzał na nią z powagą. Praktykantka skinęła głową, a w miedziano-rudych włosach zamigotały promienie słoneczne sprawiając, że wyglądały niczym ogień. Mężczyzna obserwował jak kobieta wychodzi z gabinetu, po czym, gdy drzwi już się za nią zamknęły, westchnął ciężko i rozmasował sobie skronie.
- Naprawdę powinienem przestać ją tak traktować - mruknął pod nosem przymykając oczy. Nawet nie wiedział kiedy przysnął.

*

...Uzdrowiciele Świętego Munga odmawiają wszelkich komentarzy w tej sprawie. Gdy tylko dowiemy się czegoś więcej na temat stanu zdrowia Dracona Malfoya,...

Lucjusz trzasnął dłonią w wyłącznik i w czarnej limuzynie słychać było teraz tyko cichy warkot silnika. Narcyza, która przeglądała się w lusterku, spojrzała na niego niepewnie.
- Kochanie...? - spytała, choć dobrze wiedziała co martwi jej małżonka. Oczywiście, o ile w ogóle martwi, bo żyjąc z Lucjuszem od tylu lat wątpiła, by cokolwiek kiedykolwiek go martwiło. Mężczyzna oderwał zdegustowany wzrok od ulicznego tłumu i strzasnął wyimaginowane pyłki kurzu. W końcu w czarnej limuzynie z siedzeniami ze smoczej skóry nie miało być prawa brudno. Gdyby było, skrzat odpowiedzialny za wóz gniłby już w lochach dworu w Whiltshire.
- Powiedz mi, Narcyzo - zaczął powoli podnosząc wzrok i spoglądając na żonę siedzącą naprzeciwko. Kobieta schowała lusterko do małej niebieskiej aksamitnej torebki i wbiła uważne spojrzenie w swego męża - ... dlaczego nasz syn jest taki nieroztropny? - spytał zimno podnosząc lewą brew, zupełnie jakby chciał powiedzieć `To twoja przeklęta wina[`.Narcyza zmrużyła oczy.
- Sugerujesz, że to moja wina, Lucjuszu? - spytała zimno. Jej mąż miał w zwyczaju oskarżać o wszelkie niepowodzenia w wychowywaniu Dracona właśnie ją. A gdy już zauważył jakieś odstępstwo od charakteru Malfoyów, z rozkoszą wyżywał swoją wściekłość na jej rodzinie, szczególnie na tym zdrajcy Syriuszu.
- Nic nie sugeruję - warknął Malfoy Senior, jego szare oczy pociemniały .- Stwierdzam tylko oczywisty fakt, skarbie - dodał sięgając po kieliszek. W jego głosie dosłyszeć można było nutki złośliwości. Narcyza obserwowała przez chwilę jak Lucjusz nalewa sobie Ognistej Whisky Oldena, po czym założyła nogę na nogę.
- Co zamierzasz zrobić? - spytała, starając się, by jej ton jej głosu nie brzmiał na zaciekawiony. Arystokrata spojrzał na nią znad kieliszka.
- To, co będzie konieczne, moja droga - opowiedział zimno i upił łyk złocistego trunku.
Żadne z nich nie odezwało się ani słowem do Whiltshire.

*

Harry z głośnym hałasem wylądował na swoim dywanie i nie zdążył się podnieść, gdyż został przygnieciony przez zdezorientowaną Hermionę.
- Co to takiego?
- Aurorski kominek szybkiego reagowania. Prawda, że fajnie?
Hermiona nie zdążyła odpowiedzieć, gdyż oboje usłyszeli głos Luny
- Bo zacznę być zazdrosna.
- No wiesz co? - Panna Granger z niedowierzaniem spojrzała na koleżankę i powoli podniosła się z podłogi.
- No co, mnie nigdy nie chciał przefiukać tym kominkiem.
Harry przewrócił oczyma.
- Kobieto, to specjalny, rzadko używany kominek. W nagłych sprawach. A to była nagła sprawa. Hermiona nie miał ochoty zostać pożarta przez hieny z
Czarownicy, Proroka, Magicznej Rozgłośni i innych takich żonglerów - ostatnie słowo powiedział ze złośliwą intonacją. - A ja nie chciałem zostać przez nich stratowany, Luno.
Lovegood prychnęła i czekała, a Hermiona uśmiechnęła się łagodnie. Widać było, że tych dwoje rozumie się doskonale.
- Poza tym, nigdy za bardzo nie prosiłaś o takie przefiukanie. Raz wspomniałaś, że chciałabyś...
- No właśnie, - przerwała Luna - a ty odpowiedziałeś, że ten transport jest zarezerwowany na specjalne okazję, wiec się nie narzucałam, ale to nie znaczy, że nie miałam ochoty, Harry. - Czarownica złożyła ręce na piersi.
- Ech... Okey, obiecuję, że się tak fiukniemy razem. W końcu jesteś żoną Aurora i twoje chęci nabierają rangi rzeczy poważnej, zwłaszcza... - Chciał powiedzieć coś o jej błogosławionym stanie, ale ugryzł się w język, bo nie chciał się zdradzać z domysłami, a tym bardziej nie chciał się rozczarować, w końcu pewności nie miał. - Zwłaszcza, - odchrząknął - że twój Auror bardzo cię kocha i jest w jednostce specjalnej. - Podszedł do Luny i ucałował ją w oba policzki. - Usiądźcie sobie, kobiety, prawdziwy mężczyzna zrobi wam prawdziwa kawę.
- Haaaaary, a ...
- Dodam do niej pieprzu
- a...
- papryki też
- a...
- Luna, zajmij się Hermioną, a mi daj zrobić w spokoju kawę.
- A co to ja jestem bagaż, żeby się mną zajmować? - Hermiona udała oburzoną.
- A cicho być... baby z nimi źle, a bez nich jeszcze gorzej - wymruczał Harry, na szczęści dla siebie pod nosem.
- Nie gniewaj się na to, że zakłócam wam sielankę, Lun. - Granger miała skruszoną i rozbawioną minę. - Jeśli zechcesz, zaraz wrócę do siebie. Harry zaproponował mi nocleg, bo wie, że nawet pod moim domem będą czyhać, tacy zawsze znajdą adres... Po twojej minie wnioskuję, że wiesz o co chodzi.
- Wiem, specjalne, popołudniowe wydanie
Proroka zostało mi dostarczone dwadzieścia minut temu.... Nie chcesz tego czytać, Herm.
Zaciekawiona mina Hermiony przestała zdradzać zainteresowanie, gdy czarownica zobaczyła na twarzy przyjaciółki wyraz niesmaku i politowania dla tego, co ta zdążyła przeczytać.
- Jeśli chodzi o tego dupka, Malfoya, o zbytnio się nim nie przejęłam. Może lekki szok poprzestawia mu klepki na właściwe miejsca - uśmiech Luny zionął zjadliwością.
- Nie mów tak... Pierwszy raz w życiu widziałam, jak kona człowiek i to nie było miłe... Odratowali go pewnie tylko dlatego, że pomoc była na miejscu. - Hermiona wyglądała tak, jakby miała się rozpłakać, ale wzięła głęboki oddech i się otrząsnęła.
- Och, przepraszam - Lovegood lekko pobladła. - Ja myślałam, że... No wiesz, że Rita przesadza, w końcu to syn wielkiego Malfoya, a ona jest łasa na sensację... Nie wiedziałam... Przepraszam, Hermiono.
- Nic się nie stało, w końcu ona bardzo rzadko pisze prawdę. O ile się nie mylę to było na pierwszej stronie, prawda?
- Niestety, choć zupełnie nie wiem dlaczego. O tym, że minister co rano wysysa krew ze szczuroszczetek nie napisali, a wybacz, dla mnie to jest ważniejsze. Malfoyów jest dość na świecie, a szczuroszczetki są zagrożonym gatunkiem.
Hermiona z niedowierzaniem wpatrywała się w Lunę. Zastanawiała się czy ona tylko udaje, żeby poprawić jej humor, czy rzeczywiście mówi serio. Chociaż znając Lunę...
- Hermiono, nie mniej takiej miny, obecna populacja szczuroszczetek wynosi tylko dwa tysiące, jak tak dalej pójdzie, zupełnie znikną.
No tak, Luna zawsze była inna. Wyraziła skruchę swoim nietaktem, a za chwilę mówiła coś o dziwacznych zwierzaczkach, które prawdopodobnie nie istniały, a według niej były zagrożone. Jedyne, co Granger mogła w tej sytuacji zrobić, to wzruszyć ramionami i oczywiście uczyniła.
- Skoro tak mówisz.
- A Skiter to kawał rury - dodała, ni z gruszki ni z pietruszki, Lovegood.
Hermiona, mimo wszystko, zerknęła na popołudniowe wydanie
Proroka i przeczytawszy, jaką jest zimną, wyrachowaną i mściwą kobietą, prychnęła.
- Po części odgrywa się za to, co jej zrobiłam na czwartym roku - powiedziała i, widząc zaciekawienie w oczach dziewczyny Pottera, opowiedziała historię słoika oraz zamkniętej w nim reporterki w animagicznej postaci.
Kiedy Potter przyniósł tacę z trzema dużymi i parującymi kawami, zastał rozchichotaną Lunę i uśmiechniętą zawadiacko Hermionę.
- Siedziała w słoiku na twojej łasce? - Luna zatrzęsła się od śmiechu i odetchnęła. - Hermiono, ona ci do końca życia tego nie zapomni. Teraz będzie się pastwiła na tobie do upadłego! Ale mam nadzieję, że po wszystkim wyparzyłaś słoik. Taka Skiter może być toksyczna.
- Lu, ona
jest toksyczna - powiedział Harry i usadowił się koło panny Lovegood.
- Mam nadzieję, że nie będę wam przeszkadzać - Hermiona chciała przerwać dyskusję o toksyczności reporterów
Proroka.
- Przestań. Harry będzie spał na kanapie, a my sobie urządzimy babski wieczór.
- Hej! Dlaczego wy się macie dobrze bawić, a ja będę tu sam, biedny zziębnięty?!
- Nie, Luna, dzięki, ja chyba potrzebuje trochę spokoju.
W tym samym momencie Harry i Hermiona zaczęli protestować.
- Akurat spokój może ci teraz zaszkodzić. Nawiedzą cię Sangresy i kompletnie się załamiesz.
- O właśnie, Sangresy mogą być bardzo nieprzyjemne - podchwycił Harry, jednocześnie posyłając Hermionie spojrzenie, które mówiło, żeby się nawet nie pytała o to kim lub czym są Sangresy.
- Są okropne, nie powinnaś w takim stanie siedzieć sama i się zamartwiać. Pogramy sobie w coś.
- Ja idę jutro do pracy - zaprotestował Hermiona, ale z niezbyt wielkim zapałem.
- Ja też - podchwycił Harry.
- Ty nie prowadzisz tego okropnego śledztwa i nie będziesz jutro czytał na swój temat w gazetach i słuchał o tym w radio.
- Ale wiem, co to znaczy czytać na swój temat, a poza tym nie będziemy grali całą noc, możemy też po prostu siedzieć i poopowiadać sobie mroczne historie przed snem. Jak wolicie.
Hermiona tylko pokręciła głową. Z tą dwójka nigdy nie wygra i lepiej była zgodzić się niż z nimi walczyć, gdyż stała na straconej pozycji. Zresztą, może Luna miała rację, nie powinna być teraz sama, bo co by było, jakby znowu zaczął ja nawiedzać jakiś blond Sangres.

*
Trzy godziny później Hermiona była wykończona, ale było to przyjemne uczucie. I bez leku kładła się do łóżka. Nigdy nie sądziła, że eksplodujący dureń, może być tak męczący, ale też nigdy nie grała w niego razem z tym nieznośnym duetem.
Patrząc na tę dwójkę nie potrafiła sobie wyobrazić, że Harry mógłby być z kimś innym. Nawet z Ginny. Szczególnie, że ta traktowała Harry'ego bardziej jak brata niż jak materiał na męża. I tylko jedna osoba nie mogła się z tym pogodzić. Ale Ron stał się prawdziwym autsajderem. Nawet rodzina nie mogła się z nim porozumieć.
Hermiona westchnęła i jeszcze szczelniej nakryła się kołdrą. Było jej okropnie ciężko i wolała nie zastanawiając się nad tym, co czeka ją jutro. ***
Blaise wzdrygnął się nagle i otworzył oczy. Przez chwilę nieprzytomnym wzrokiem rozglądał się po miejscu, w którym przysnął i z irytacją odkrył, że to jego gabinet. Przeklinając w duchu na swoją nieodpowiedzialność i zmęczenie wyprostował się na fotelu. Kremowy szpitalny koc zsunął się z jego pleców i z cichym „plask” wylądował na podłodze. Mężczyzna zmarszczył brwi- nie przypominał sobie by się przykrywał przed snem. Była to raczej niezaplanowana drzemka. Podniósł koc i położył na biurku. Przez chwilę bawił się jednym z rogów zastanawiając się któż mógł być tak miły i go przykryć, by w końcu pokręcić głową i spojrzeć na zegarek. Zbliżała się ósma i sądząc po słońcu za oknem , była to raczej ósma rano niż wieczorem. Wyglądało na to, że zasnął w środę, a obudził się w czwartek.
- Cholera - mruknął magomedyk wstając. Szybkim krokiem podszedł do metalowej szafki z kartami pacjentów i zaczął w nich szybko szperać poszukując tych, które należały do zarejestrowanych na dziś pacjentów. Zignorował przy tym nieprzyjemne ssanie w żołądku, obiecując sobie, że jak tylko znajdzie chwilę czasu to przegryzie coś w bufecie. Na razie miał jednak inne sprawy na głowie. Wyjął wszystkie potrzebne karty i wrócił do biurka. Przez chwile przeglądał je na stojąco, po czym odłożył w zgrabny stosik i chwycił kartę swego przyjaciela. Z nosem utkwionym w dokumentach skierował się do wyjścia. Nacisnął klamkę, otworzył drzwi i... Bum! Zderzył się w progu z Ginewrą Weasley. Papiery wyleciały mu z rąk i rozsypały się po podłodze, podobnie jak i kartki, które trzymała praktykantka.
- Patrz, jak leziesz, Wiewióra ! - wrzasnął kucając by wszystko pozbierać. Ginny również ukucnęła, a efekt był taki, że stuknęli się głowami. Zabini, przeklinając na czym świat stoi, zaczął zbierać papiery, masując sobie jednocześnie czoło.
- Przepraszam - powiedziała cicho czerwona ze wstydu dziewczyna ,podając swemu przełożonemu wynik testu alergologicznego Malfoya Juniora. Były Ślizgon rzucił jej spojrzenie spode łba i bez słowa zebrał pozostałe pergaminy. Następnie wstał i, wyminąwszy bez słowa dziewczynę w drzwiach, ruszył korytarzem w kierunku sali ,w której leżał jego przyjaciel.
`Głupia dziewucha' - myślał wymijając personel szpitalny. To nie pierwszy raz, gdy wpadli na siebie w drzwiach, ale nigdy wcześniej na nią nie tak nie nakrzyczał. Właściwie to od czasów Hogwartu nie użył określenia „Wiewióra” w stosunku do dziewczyny. Nagle poczuł się strasznie zawstydzony swoim zachowaniem. Już chciał się odwrócić i pójść przeprosić, jednakże widok dwóch jegomościów przed salą ,w której leżał Draco, skutecznie wywiało mu przeprosiny z głowy. Obaj ubrani byli w czarne szaty i takie same płaszcze. Na nogach mieli wysokie buty ze smoczej skóry, a w rękach trzymali różdżki. Obaj również mieli taki sam kamienny wyraz twarzy. Zabini rozpoznał bez problemu w jednym z nich swego byłego „kolegę” z roku - Harry`ego Pottera.
- A panowie do kogo? - spytał z umiarkowanym zainteresowaniem. Potter zdjął nogę z drewnianego krzesełka przy drzwiach i wyjął z kieszeni płaszcza zalakowana kopertę z pieczęcią ministerstwa, po czym podał ją magomedykowi. Blaise przez chwilę wodził między Aurorami wzrokiem, by w końcu wziąć list i przeczytać jego treść.
- Rozumiem, ale do tego chyba nie potrzeba aż panów dwóch? - odezwał się po chwili unosząc wysoko lewą brew i chowając list do kieszeni szaty.
- Właściwie to potrzeba, Zabini - odezwał się chłodno Potter. Uzdrowiciel zmierzył go chłodnym spojrzeniem. Nie rozumiał, dlaczego Ministerstwo przysyłało do zadania kilku pytań aż dwóch Aurorów. Obecność jednego całkowicie wystarczyła. Chyba...
- Według mnie to nie jest konieczne - zaczął powoli. Potter wyprostował się i zmrużył oczy. - Ale nie będę się kłóci z władzą - dodał z ironicznym uśmieszkiem. - Zapraszam, panowie - tworzył drzwi sali i zaprosił ich gestem do środka.
Draco oderwał wzrok od błękitnego nieba za oknem i spojrzał na gości. W jego oczach błysnęła złość na widok Pottera i plakietek aurorskich. W głębi serca Blaise wcale mu się nie dziwił - chyba nikt z jego znajomych nie miał tyle do czynienia z Brytyjskimi Służbami Aurorskimi, co Draco Malfoy. Zamknął cicho drzwi i ruszył ku łóżku swego przyjaciela.
- Draco, panowie chcieliby ci zadać kilka pytań - oznajmił podchodząc do niego i zakładając stetoskop.
- Ale ja nie chce z nimi rozmawiać - warknął mężczyzna rzucając nieprzychylne spojrzenie swemu Nemezis z lat szkolnych.
- Malfoy, jesteśmy tu z polecenia Ministerstwa, więc bądź łaskaw nie utrudniać - oświadczył z powagą Chłopiec z Blizną, obserwując jak Uzdrowiciel bada pacjenta.
-
Doprawdy? - zadrwił arystokrata spoglądając na drugiego Aurora, który wyczarowywał właśnie w powietrzu notatnik i samo notujące pióro.
Blaise uśmiechnął się pod nosem i zaczął mierzyć puls swego pacjenta. Nie był zaskoczony, iż był on nieco wyższy niż zwykle; Draco był tylko człowiekiem i jak każda istota ludzka denerwował się tego typu sytuacją.
- Malfoy - zaczął Potter, a w jego głosie zadźwięczała z trudem opanowywana złość.
- Słuchaj no, Potter. Jestem chory i nie mam ochoty z wami gadać, wiec powiedz temu swojemu ministerstwu by się wypchało smoczym łajnem - głos Dracona był nad wyraz spokojny. Aurorzy wymienili między sobą spojrzenia.
- Panie Malfoy, jeśli nie zgodzi się pan na tą rozmowę to... - zaczął drugi Auror.
- To? - zadrwił blondyn.
`No właśnie, co?'- pomyślał początkujący Auror, dwudziestoletni Alcest Grey. - `Najważniejsze jest dostarczenie go do Ośrodka Wypoczynku i Rekonwalescencji Magicznych Służb Aurorskich, nie musi być szczęśliwy z powodu ostatnich zajść.'
Widząc, dokąd zmierza ta konwersacja, Blaise doszedł do wniosku, że wystarczy tego dobrego.
- Draco, proszę, uspokój się. Panowie zadadzą ci tylko kilka pytań związanych z ...- spojrzał na czarnowłosego pytająco. Właśnie, związanych z czym? Chyba nie ze śmiercią Moody`ego, gdyż te śledztwo prowadziła Hermiona Granger. Poza tym, po groźbach ze strony Lucjusza Malfoya Blaise szczerze wątpił w to, że Ministerstwo odważyłoby się zadawać jakiekolwiek pytania na ten temat.
- .. wczorajszym przesłuchaniem - dopowiedział Harry.
- Właśnie, wczorajszego przesłuchania - jeśli Zabini był równie zaskoczony tą odpowiedzią, co jego podopieczny, to tego nie okazał. Bycie Ślizgonem nauczył go wielu cennych zasad, a jedną z nich było nie okazywanie swoich emocji.
Emocje to cecha Gryfonów, Ślizgoni to skały, mój synu - mawiał swego czasu jego ojciec. Może to był powód, dla którego rozpadło się jego małżeństwo z Morganą - nie potrafił okazać jej uczucia... STOP! Nie powinien teraz o tym myśleć. Zwłaszcza, że Morgana było o stokroć chłodniejsza od niego i zbyt mocno zaangażowana w karierę, aby poświęcić się rodzinie. Poza tym, to go tylko rozpraszało...
- A co panowie chcieliby wiedzieć? - jadowity uśmiech Dracona miał właściwości toksyczne, a przynajmniej Harry był w tej chwili przekonany o tym, że takowe posiada. Czuł się od niego gorzej niż wcześniej.
- Chcemy wiedzieć, w jaki sposób doszło do tego, że pan znalazł się w krytycznym stanie w Świętym Mungo i tylko to. Nie obchodzi nas to jak przedstawia całe zdarzenie prasa , chcemy krótkiej, zwięzłej relacji; relacji pacjenta, a nie dziennikarza -bardzo spokojnie, profesjonalnie i chłodno oznajmił Alcest, a Harry popatrzył na niego z uznaniem. Myślał, że będzie miał problemy z nowicjuszem. Nie miał. Nowicjusz mówił spokojnie w momencie, gdy on zacząłby warczeć. W rezultacie Potter odetchnął i nie zżymał się już na nieżyczliwe spojrzenie Zabiniego. Draco przewrócił oczami, poprawił poduszki i usadowił się w pozycji półleżącej.
- Chcecie prawdy. Nie ma sprawy. Zostałem wezwany na przesłuchanie z użyciem eliksiru prawdy i na nie przybyłem. A to, że jestem uczulony na jeden ze składników, to już mój problem, a nie ministerstwa. I to cała prawda.
Gdyby ironie sprzedawano, Draco byłby jeszcze bogatszy niż jest do tej pory.
- Panie Malfoy, czy pan powiadomił prowadzącego przesłuchanie o swojej alergii? - Grey udawał, że nie słyszy ironii Aurora.
- Oczywiście, że tak. Miałem nawet specjalne zaświadczenie. Czy ja wyglądam na Gryfona, żeby nie uzbrojonemu rzucać się na blanki?
- Nie wiem jak postępują Gryfoni, byłem Ślizgonem. A wracając do tematu, rozumiem, że panna Granger zignorowała...
- Nie panna Granger, tylko jej przełożony, który stwierdził, że przesłuchanie i tak musi się odbyć. - Pacjent wyglądał na coraz bardziej poirytowanego. - Dla Granger napisałem nawet specjalne oświadczenie, że wyrażam zgodę na przesłuchanie. Coś jeszcze, czy mogę mieć trochę spokoju?
- Jak to dla Granger? - Grey był zdumiony i na dowód tego uniósł obie brwi.
- Tak to, szlachetny panie, - Draco miał ogromną ochotę użyć słowa „baranie”, ale wołał nie robić tego wobec oficjalniej wizyty Aurorów, poza tym młody nie był do niego uprzedzony, a to było zadziwiające - że ona prowadzi sprawę, a przełożonego musi słuchać mimo wszystko. Nieważne, że jest bardziej od niego myśląca - uśmiechnął się podle. - Splinwood mnie nie lubi - dodał wyjaśniająco, widząc, że brwi młodszego z przedstawicieli aurorskich służb specjalnych podjeżdżają jeszcze wyżej. - Nic nie ma do mnie i do mojego ojca, a mój ojciec go szanuje, bo jest czystej krwi, ale nie przepadają za sobą. A mnie Splinwood nie trawi. Był przekonany, że zaświadczenie jest lewe... W sumie nie ma co się dziwić, nigdy chodzącą uczciwością nie byłem - ostatni zdanie dodał zmęczonym głosem i ziewnął szeroko.
- Co racja, to racja - oznajmił Harry. - Prasa i tak nie schodzi z panny Granger. Chciałem tylko jeszcze zapytać, w jakich okolicznościach odbyło się przesłuchanie.
- Trudno powiedzieć, że się odbyło, bo zdążyłem odpowiedzieć tyko na kilka wstępnych pytań... Pod drzwiami sali był obecny Magomedyk - pan Blaise Zabini, na którego teraz panowie mają okazję popatrzeć przy pracy.. - Zabini pokazał uzębienie w niewesołym uśmiechu; wyglądał teraz nieco jak szaleniec. - Potem zacząłem krwawić jak zarzynana świnia i wszyscy próbowali mnie ratować, a najskuteczniej Blaise. To by było na tyle. A prasa... Te kmioty niedługo napiszą, że Granger sama zabiła Szalonookiego i próbuje zwalić winą na mnie, Potter. Prasę proponuję olać.
- Pozwól, że tego nie zamieszczę w protokole rozmowy - Harry uśmiechnął się blado. Zaczynał się naprawdę cieszyć, że będzie „stróżem” Malfoya w Ośrodku. Konwersacja pełna zjadliwej ironii dobrze zrobi im obu.
- To chyba na tyle, prawda? - Młodszy Auror spojrzał niepewnie na Pottera.
- Och, teraz tak - Harry uśmiechnął się słodko, a wszyscy poczuli dziwne dreszcze na kręgosłupie.
- Potter, nie próbuj na mnie tych swoich numerów.
- Ale o jakie numery ci chodzi, ja jestem tylko miły, po za tym my obaj będziemy mieli dużo czasu na rozmowy.
- A kto powiedział, że ja będę z tobą rozmawiał? I jak to
obaj?! - brwi blondyna zmarszczyły się gniewnie.
- Po prostu zostałem mianowany twoja osobista niańką.
Przez chwilę panowała niebezpieczna cisza. Grey wolał się nie odzywać i zrobił usta w ciup, Zabini zaś obserwował. Jego oczy w kolorze ciemnego bursztynu, pięknie kontrastujące z ciemnooliwkową skórą, wędrowały od Malfoya, do Pottera i z powrotem. Wyraz cierpienia na obu twarzach wydał mu się nieco przesadzony i zabawny. Domyślił się, że okropne stosunki między nimi musiały ulec ociepleniu, a jeżeli nie ociepleniu, to chociaż neutralizacji. Pełna boleści mina Draco była wręcz komiczna.
- Akurat ty, Potter! - wybuchnął nagle Malfoy. - Z całego resortu Aurorów, akurat ty, członek jednostki specjalnej! Możesz mi powiedzieć, co ludzie z waszej jednostki mają do zrobienia w tym Ośrodku? Myślałem, że jesteś od specjalistycznej roboty! No, ale widocznie mam pecha giganta i muszę ciągle cię spotykać. Nie tylko na cmentarzu!
- Po prostu bardzo cię lubię i zgłosiłem się na ochotnika - Harry uśmiechnął się niewinnie, a Alcest musiał zacząć udawać napad kaszlu. Blaise natomiast wolał nic nie mówić, nic nie robić i nawet nie oddychać, naprawdę nie chciał, żeby Draco wyżył się na nim, a był do tego zdolny.
- O żesz kurwa! CO? Chyba nie nudziłeś się w oddziale specjalnym! - Malfoy opadł bezwładnie na łóżko. - Chcę umrzeć - mruknął.
- Właśnie, że ostatnio się nudziłem....
- Potter, czy na świecie nie ma już żadnych poważnych zagrożeń, że uwziąłeś się akurat na mnie?
- Och wiesz, wroga trzeba poznać.
- Twoim wrogiem jest Voldemort ! - Grey zachłysnął się słysząc to nazwisko, lecz nikt nie zwrócił na niego uwagi, a Draco zdziwił się jak gładko przechodzi mu przez usta. - Ja jestem tylko biedną ofiarą, na która się uwziąłeś!
- Draco, przyjacielu, sam rozumiesz, że Voldemort jest już trochę oklepany, a ty to jakby... powiew świeżości.
Harry z minuty na minutę bawił się coraz lepiej. Już nie mógł doczekać się sam na sam z Malfoyem.
- Wiesz, że ty jesteś psychiczny! Ta blizna musiał ci zaszkodzić bardziej niż wszyscy myśleli.
- Malfoy, nie martw się, jakoś się dogadamy. No młody, chodź, idziemy, trzeba złożyć raport.
- Potter mnie wykończy - oznajmił Draco, kiedy Aurorzy wyszli.
- Odrobina zdrowego humoru ci nie zaszkodzi. Myślałem, ze jest gorszy - odpowiedział Blaise, gotowy uciec z sali, jak tylko Malfoy zacznie skarżyć się, utyskiwać i wyzywać się na nim psychicznie. Draco jednak nic takiego nie zrobił.
- Czy to prawda, ze w tym walijskim ośrodku mają jakuzzi? - spytał po chwili z miną filozofa.
- Tak - odrzekł Zabini.
- A pole do gry w Quiddicha?
- Także, ale tobie bym nie radził się forsować, ewentualnie możesz spróbować jutro, ale nie dziś.
- Aha... Oddzielne sypialnie i pokoje wypoczynkowe?
- Owszem... A jeżeli nie jesteś kurującym się po podłym wypadku Aurorem, albo Aurorem wypoczywającym, ale zwykłym podejrzanym, to masz sypialnię z pilnującym cię pieskiem.... Ogromną sypialnię. Z dwoma wielkimi łóżkami... I nie patrz na mnie jak pufek-krwiopijca. - Zabini odgarnął z oczu grzywkę i uśmiechnął się przyjaźnie.
- Tylko nie pufek, Blaise... A Potter pewnie chrapie jak troll i nic nie pomoże największa sypialnia - sarknął złośliwie Draco.
- Jak znajdziesz w tym chociaż jeden pozytywny element, to wyślij mi sowę - Zabini wziął się pod boki i posłał Malfoyowi pełen irytacji półuśmiech. - Muszę obejrzeć jeszcze kilku pacjentów. Ach! Zapomniałbym. Maja tam też taki mugolski wynalazek w jedynej sali, z której zdjęto pole magiczne. Nazywa się kino domowe.

*
- Panowie musieli się lubić w szkole? - Grey niepewnie zapytał Harry'ego. Było to jego pierwsze spotkanie ze sławnym Aurorem i nie wiedział zbytnio jak ma się wobec niego zachować.
- Ja i Malfoy? Jesteś tylko dwa lata młodszy i chodziłeś do Hogwartu, a nie wiesz... No, może i nie wiesz... Och bardzo się lubiliśmy, gdyby dano nam taką możliwość utopilibyśmy jeden drugiego w łyżce wody, a później odtańczyli kankana nad jego grobem. I nie mów mi pan, jestem Harry. Po prostu Harry. A teraz chodź czeka nas naprawdę niewdzięczne zadanie.
Widząc zdziwioną minę partnera, Harry uśmiechnął się pokrzepiająco i powiedział tylko dwa słowa.
- Robota papierkowa.

***
Hermiona przybyła do pracy równo o godzinie dziewiątej. Z niepokojem zauważyła, że wszyscy jej się przyglądają i szepczą po katach. No tak, znowu stała się tematem ministerialnych plotek. Z ulgą dotarła do swego gabinetu i schowała się w nim. W tym momencie była wdzięczna, że nie pracuje już w dużej grupie osób, że może ukryć się, za solidnymi, drewnianymi drzwiami i w spokoju pomyśleć.
Czekał ja naprawdę ciężki dzień. Mnóstwo roboty papierkowej. Musiała złożyć raport dotyczący wczorajszego zajścia i nie było to wcale przyjemne.
Przyjemne nie było, ale wiedziała, że sobie poradzi i sobie poradziła. Poradziła sobie także z wszystkimi papierzyskami i, o dziwo, nie zaczęła kląć jak szewc, przeczytawszy w dzisiejszym
Proroku jaka jest okropna. Doczytała się też, że Draco ląduje w Ośrodku Wypoczynku i Rekonwalescencji Magicznych Służb Aurorskich i uśmiechnęła się pod nosem. Harry wieczorem dostał, jak każdy doświadczony Auror, sowę z informacją o tym fakcie i stwierdził, że zgłosi się do pilnowania Malfoya. Oczywiście nie miał większej konkurencji.
`Chociaż ci dwaj uciekną na dwa dni od całego zamieszania' - pomyślała niewesoło. Prasa nie zostawiała na niej suchej nitki i nie zanosiło się na zmiany. Uzbroiła się jednak w cierpliwość i zimne nerwy, i znosiła wszystkie spojrzenia pełne współczucia lub pogardy w absolutnym spokoju. Przynajmniej na zewnątrz. Kiedy późnym popołudniem przybyła do domu, czuła się zmęczona i z lubością wyciągnęła się w fotelu z filiżanką orzechowego cappucino.
Ledwo jednak spoczęła w obszernym pokoju, który nazwały z Tonks salonem, usłyszała gwałtowne pukanie do drzwi. W pierwszym momencie pomyślała, że to prasa i nie chciała otwierać. Pukanie jednak przybierało na sile i Hermiona ,przez wzgląd na sąsiadów, postanowiła otworzyć. Nie sprawdzając się, kto stoi za progiem, uchyliła drzwi I był to jej błąd. Na widok mężczyzny, który przyszedł złożyć jej wizytę, próbowała zatrzasnąć je z powrotem, ale Lucjusz Malfoy był szybszy i silniejszy. Nie zważając na sprzeciw gospodyni wszedł do środka i zmierzył wnętrze mieszkania pogardliwym spojrzeniem. Na końcu spojrzał na Hermionę, a ona poczuła się jak mała dziewczynka, która ubrudziła sukienkę komunijną jeszcze przed rozpoczęciem uroczystości.
- Proszę natychmiast opuścić moje mieszkanie! - krzyknęła.
`Raczej mieszkanie Tonks' - pomyślała, ale szybko oddaliła tę myśl. Mieszkała razem z przyjaciółką, ale dokładała się do opłat i mogła uważać mieszkanie za swoje.
- Nie bój się, opuszczę to lokum, ale najpierw mam ci coś do powiedzenia...
- Ale ja nie chce pana słuchać!
- Nie zawsze dostajemy to, czego chcemy, nieprawdaż, panno Granger?
- Pana szef powinien coś o tym wiedzieć, a teraz proszę wynosić się z mojego domu, nie życzę sobie przebywać w pana towarzystwie! - Była zarumieniona z tłumionej złości.
- To jest akurat bez znaczenia. Posłuchaj, głupia szlamo, masz natychmiast zostawić mojego syna w spokoju, po pożałujesz, że się urodziłaś.
- Słucham?! - prychnęła jak rozwścieczona kotka.
Lucjusz miał wrażenie, że poczęstuje go pazurami, co jeszcze bardziej ubodło jego miłość własną. Takie nic mugolskiego pochodzenia powinno milczeć w jego obecności i lizać mu buty, kiedy łaskawie raczy odwiedzić zamieszkałą przez nie norę.
- Mój syn nie zawsze wie, co jest dla niego dobre. Mam nadzieję, że ty jesteś mądrzejsza. Głupotą byłoby ryzykować własne życie.
- Nie wiem, o co panu chodzi - powiedziała bez grama szacunku, który marzył się Malfoyowi.
Rzeczywiście nie miała pojęcia, dlaczego mówi do niej w ten sposób, była zbyt rozzłoszczona jego impertynencją, zbyt zmęczona, żeby się zastanawiać nad takimi drobiazgami.
- Uważaj na to, co mówisz i jak mówisz, mugolska zdziro! - Lucjusz wpadł w jeszcze większy gniew.
Hermiona przyłożyłaby mu na odlew w twarz, gdyby nie wyraz jego oczu. Błysk nienawiści na granicy szaleństwa przestraszył ją na tyle, że nie podniosła ręki. Poczuła pod powiekami łzy bezsilnej wściekłości i upokorzenia, ale opanowała je i mężnie przełknęła. Na pewno nie będzie płakać przy tym skończonym chamie.
- Mało mnie obchodzi, co robi pan, a tym bardziej, co robi pański syn, oczywiście pomijając okoliczności śledztwa, które prowadzę. - Z ulgą usłyszała, że jej głos nie drży. - Jeżeli to wszystko, to żegnam, nie mam ochoty dłużej na pana patrzeć i pana słuchać, panie Mam Wszystkich W Dupie, Bo W Moich Żyłach Płynie Krystalicznie Czysta Krew I Mogę Kupić Za Swoje Galeony Całą Wielką Brytanię.
Uderzył ją w twarz. Mimo jego bezczelności, mimo tego, że traktował ją jak szmatę, tego się nie spodziewała. Odwróciła się, żeby nie widział jej łez. Policzek piekł ją żywym ogniem. Przestraszyła się jeszcze bardziej, ale, na Merlina, nic nie skłoni jej, aby okazać słabość wobec tego człowieka, a tym bardziej, aby okazać strach. Popatrzyła na niego wyzywająco, a jej kpiący uśmiech trochę go ostudził.
`Zachowuję się jak mój niedorozwinięty, szalony syn' - pomyślał.
Nie miał ochoty odpowiadać za pobicie Aurorki pełniącej śledztwo, w którym podejrzanym jest jego pierworodny.
- Nikt się o tym nie dowie... To nie jest chyba wina Dracona, że jego ojciec nie grzeszy manierami... Odbiło się to tylko nieco na jego wychowaniu - zakpiła, świadomie igrając z ogniem, świadomie prowokując go, żeby zrobił coś strasznego.
- Nie dowie się, Granger - odrzekł zimno. - Nie dowie się o niczym i nie dowie się nikt, inaczej czeka cię marny los. Tak samo marny los cię czeka, jeżeli nadal będziesz uwodzić mi syna, szlamiasta dziwko . - Poczuł dziwną satysfakcję i lekką ulgę.
Wiedział, że albo ja znieważy, albo ją zmaltretuje, nie pomijając wszystkich znanych mu klątw. Nie pomagał mu fakt, że Granger była ładna. Naprawdę ładna tą delikatna, świeżą urodą młodej, niewinnej kobiety. To powodowało w nim jeszcze większą złość. Jej zimny śmiech i pogardliwie wydęte usta sprawiły, że zapragnął ją brutalnie zgwałcić i zwyczajnie, po mugolsku, zmasakrować jej twarz. Musiał na sekundę zamknąć oczy, żeby się opanować.
- Jak pan śmie? - śmiech czarownicy urwał się bardzo szybko i patrzyła teraz na niego oczyma pełnymi obrzydzenia i zimnej wzgardy. - Jak pan śmie mi insynuować coś takiego? Wy, Malfoyowie, myślicie, że cały świat się kręci wokół was. Niedorzeczność. Ale nawet Draco wyśmiałby pana, gdyby to usłyszał
- Nie nadużywaj mojej cierpliwości, brudna szlamo!
- Hola! - Hermiona bardzo szybko skierowała na jego pierś różdżkę. - Nie zawaham się przed Cruciatusem, jeśli jeszcze raz mnie obrazisz. Mam swoją godność!
Zaskoczony Lucjusz, uśmiechnął się jedynie zimno.
- Mam nadzieję,
panno Granger, że jest w istocie tak jak mówisz... Oczywiście nie chodzi mi o twoją wyimaginowana godność, - wypluł to słowo z najwyższą pogardą, a jego oczy powiedziały jej wszystko, co myśli na ten temat - ale o to, co mówiłaś wcześniej. Masz się trzymać z dala od mojego syna.
- Proszę wyjść. Wyjść i nigdy więcej nie przychodzić
- Do tej nory, w której mieszkasz razem z Tonks?- prychnął sarkastycznie. - Przyjdę tylko wtedy, jeżeli dasz mi powód i odłóż to... - wskazał na różdżkę w ręku Hermiony. - Jeszcze zrobisz sobie krzywdę.
Wyszedł i cicho zamknął drzwi.
Ten cichy odgłos podziałał na nią gorzej niż podziałałoby trzaśnięcie drzwiami. Zaczęła rzucać przekleństwa na wszystkie możliwe obiekty w zasięgu jej wzroku. I, gdy zdemolowała już cały przedpokój, poszła do „salonu”. Czuła się dziwnie otępiała.
Kiedy kwadrans później wróciła Nimfadora, wrzasnęła, widząc w jakim stanie jest mieszkanie. Po czym, przerażona wbiegła do pokoju, w którym, skulona w fotelu pochlipywała Hermiona. Krzywołap właśnie wskoczył na jej kolana, gdzie, wtulony, zaczął głośno i pocieszająco mruczeć.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Podejrzany numer jeden, Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Trujące sekrety, Podejrzany numer
Pani Detektyw, Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Trujące sekrety, Pani detektyw
Prolog, Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Trujące sekrety
Przesłuchania i domysły, Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Trujące sekrety, Przesłuchania i
Veritaserum, Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Trujące sekrety
Ojciec chrzestny [Yaoi-chan], Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Ojciec chrzestny
Nawet Strach Mnie Opuścił [Enahma], Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Trylogia smutku Enahm
Diabeł‚ w twojej duszy, Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Diabeł, w twojej duszy
Wigilia w Norze, Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Arthur Weasley i jego kompatibilna twórc
Przyjęcie przypadkowo zbieżne w czasie z pewnym świętem - Arien Halfelven, Nie wiem o czym, zakładam
Schowek [Enahma], Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Schowek
Wyzwanie [Cybele], Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Wyzwanie
Nietoperze(1), Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Nietoperze
Bracia W rozrabiają [thingrodiel], Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Bracia W rozrabiają
Przedświt - dobranocka dla Elinki [Bastet], Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Przedświt
Ostatni krok, Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Ostatni krok
03 Pogrzeb i stypa, Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Romans dygresyjny - Arthur Weasley
Sześć zmysłów - dobranocka dla Aevenien [Bastet], Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Sześć z
Eliksir Zapomnienia (wersja pełna) [Thingrodiel], Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Eliksir

więcej podobnych podstron