Veritaserum, Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Trujące sekrety


Veritaserum

Moje serce obawia się cierpień. Powiedz mu, że strach przed cierpieniem jest straszniejszy niż samo cierpienie.
[Paulo Coelho]


Draco obudził się z ogromnym kacem, rozejrzał po nieznanym otoczeniu, poruszył głową i siarczynie zaklął.
`Takie słowa nie przystoją Malfoyowi' - odezwał się pod jego czaszką głos bardzo podobny do głosu Lucjusza i Draco, mimo bólu i straszliwej suszy w gardle, oraz pustyni na podniebieniu, zaklął jeszcze głośniej i paskudniej. Poczuł dziką satysfakcję, gdy zniesmaczony głos umilkł jak niepyszny. Powoli zaczął sobie przypominać gdzie jest i co zaszło poprzedniego wieczoru. Pamiętał, że upił się w towarzystwie Pottera, a potem gadał jakieś głupoty. Niebezpiecznie osobiste głupoty. Przypomniał sobie następnie, że Harry zawlekł go do swojego mieszkania, a potem miał już całkowitą dziurę we wspomnieniach.
`WODY!' - krzyczał organizm młodego arystokraty zbuntowanego wobec obowiązującej jego sferę etykiety.
- Wody... - wychrypiał Draco i zsunął się z sofy, co przypominało raczej upadek na puszysty granatowy dywan, niż standardowe wstanie z łóżka, a `auć', które udało mu się wyartykułować, było raczej ciche i żałosne. Za oknem świtało zaledwie i ostatkiem rozsądnych myśli, młody człowiek doszedł do wniosku, że ma jeszcze około godziny - dwóch spania, zanim będzie musiał wstać i udać się do pracy. Będzie tego dnia nieco wymięty i zaspany, ale jako wzorowy pracownik z ojcem na wysokiej pozycji nie bał się nagany przełożonego, zwłaszcza, że miał nad sobą jedynie jedną osobę, która doceniała jego pracę a nie status społeczny. Richarda Abselle przypominała mu trochę McGonagall. Była zawsze uporządkowana, surowa, wymagająca, ale i sprawiedliwa. Malfoy wiedział, że nigdy nie dostałby żadnego awansu z powodu wpływów tatusia i swojego pochodzenia. Dlatego cieszył się ze swojej pracy i był z siebie dumny. Był dumny, że udało mu się wyrosnąć na samowystarczalnego człowieka, który w końcu dostrzegł obłudę swojej rodziny; obłudę charakterystyczną dla prawie całej kasty arystokracji czarodziejów, i który coś ze sobą zrobił. Coś pozytywnego.
W końcu udało mu się doczłapać do kuchni, odkręcił zimną wodę i przyssał się do kranu jak pijawka. Po minucie łapczywego picia, zanurzył pod lodowatym strumieniem głowę i twarz, po czym zakręcił kurek i otrzepał jasne włosy, zupełnie jak zmoczony psiak.
- Pięknie, drogi Draco Malfoyu - dobiegł go spokojny, kobiecy głos, który z powodu pewnych obiektywnych aspektów rozbrzmiał w jego głowie jak huk. - A teraz weźmiesz spod zlewu ścierę i po mugolsku wytrzesz podłogę.
Mężczyzna odwrócił zbolałą łepetynę w kierunku źródła dźwięku i dojrzał Lunę Lovegood, ubraną w jasnożółtą pidżamkę w skaczące różowe pufki i pomarańczowy szlafroczek, która popijała coś z kubka i wpatrywała się w niego sennie, aczkolwiek przytomnie. Zagotowało mu się przed oczyma na widok takiego zestawienia kolorów i zamrugał.
- Błagam cię, Pomyluna, nie krzycz i powiedz, gdzie jest łazienka... - postarał się uroczo uśmiechnąć, ale wyszedł mu jedynie grymas umęczonego cierpiętnika, a czarownica uśmiechnęła się z senną pobłażliwością.
- Najpierw podłoga, potem łazienka - odpowiedziała Luna tym samym tonem, co wcześniej, czyli bardzo cicho. - Inaczej naprawdę zacznę krzyczeć, Malfoy.
- Zawsze byłaś inna i nie leciałaś na mnie tak jak większość czarownic w szkole. No, Granger też raczej na mnie nie leciała... aż tak - oblicze Malfoya przybrało wyraz ogromnego skupienia intelektualnego.
- Malfoy, dla jasności: większość dziewczyn w szkole, jak to fantazyjnie nazwałeś nie leciała na ciebie; a teraz, wracając do tematu, ścierka jest pod zlewem - Luna wskazała odpowiednia szafkę.
Draco upadł na kolana, wygrzebał schludnie zwinięty szary połeć materiału i zaczął nim mazać po podłodze. Miał przy tym wrażenie, że od jednostajnych ruchów w tył i przód, oraz na boki, jego głowa za chwile eksploduje. Żołądek mu się kurczył i rozkurczał, a on modlił się, żeby nie zwymiotować i nie wtarabanić się w większe sprzątanie. W chwili kulminacyjnego bólu i mdłości Luna chwyciła go za ramię i pomogła mu usiąść.
- Ja to skończę, sieroto boża. Zginąłbyś bez różdżki - oznajmiła sarkastycznie.
Zakręciło mu się w głowie i nie był nawet w stanie zripostować złośliwej odzywki. Kobieta skończyła wycierać i zaprowadziła lekko słaniającego się na nogach delikwenta do łazienki.
- Dzięki - wychrypiał Draco.
Kiedy wrócił do łóżka z pustym pęcherzem i zminimalizowanymi skurczami, oraz zmniejszonym bólem głowy, spojrzał na budzik, na którym dochodziła szósta. Nastawił go na siódmą trzydzieści i prawie natychmiast zasnął.

**
Za piętnaście siódma Harry przekręcił się na lewy bok i otworzył jedno oko. Szeroko ziewnął i pocałował w czubek nosa Lunę, czytającą jakiś mugolski magazyn dla kobiet. Ta skrzywiła się ostentacyjnie.
- Pachniesz jak wytwórnia alkoholu.
- Nie pokochasz się ze mną, skarbie? - żałośnie zapytał Potter, mrużąc niedowidzące jasnozielone oczy.
- Nie, skarbie - Luna się skrzywiła się nieznacznie. - Najpierw sprowadzasz mi do domu pijanego kryminalistę, a teraz mówisz coś o kochaniu się? Śmierdzisz zupełnie jak Malfoy. Idź pod prysznic. Chwyciła stojący na szafeczce przy łóżku kubek i wzięła potężny haust kwasu z kiszonych ogórków.
- Mniam, ale dobre! - ucieszyła się na głos. - Przynieś mi mleka, Harry, dobrze?
Z Luną nic nigdy nie było wiadomo. Harry nie mógł przeczuć , kiedy jej coś strzeli do głowy i się pokłócą, teraz jednak wyczuwał, że jest raczej pozytywnie nastawiona mimo jego nocnego wybryku. Złośliwie uśmiechnął się do ukochanej kobiety.
- Nawet nie dasz mi całuska? - zapytał rozkosznie
- Zapomnij. Lepiej zajmij się swoim gościem i umyj zęby - odcięła się Luna.
- No daj buzi, kochanie - teraz uśmiech Harry'ego był iście ślizgoński.
- Fuj! - Luna nie dała mu dokończyć, wyskoczyła z łóżka jak oparzona, a pufki na jej piżamce podskoczyły i zaczęły bawić się w berka. Zdenerwowały ją namolne umizgi Harry'ego. Aż do teraz wykazywała się cierpliwością wobec zaistniałej sytuacji, ale w końcu i jej cierpliwość się skończyła.
- W tej chwili jazda pod prysznic i myć zęby!
- Kochanie, daj poleżeć - Harry zrobił zbolałą minę.
- Won pod prysznic! Ale już! Zasmradzasz łóżko!
- Ale mogę jeszcze pospać pół godzinki...
- Ale już! - zirytowana Luna tupnęła nogą. W takich chwilach wcale nie wyglądała sennie. Gdy Harry potulnie poczłapał w kierunku wyjścia z sypialni - wiedział, kiedy lepiej skończyć wygłupy - oberwał jeszcze poduszką.
- Śmierdziel! - usłyszał tuż za progiem.
`Jak zwykle nie przewidziałem. Co ona ma z tą psychiką?' - pomyślał Harry i uśmiechnął się sam do siebie, uświadamiając sobie, że przecież między innymi za to ją kocha i, że tak naprawdę, wszystkie kobiety są mało przewidywalne, a przecież nie będzie zaglądał Lunie do umysłu. Jeszcze by się przestraszył. Roześmiał się cicho, wiedząc, że przy niej obawiałby się tak zażartować. Przynajmniej w tej chwili.

*
- Obudziłaś mnie, Lovegood - wychrypiał Draco od progu sypialni.
- Kolejny śmierdziel - Luna była nadąsana.
- Też miło cię widzieć, Pomyluna.
- Nie nadużywaj mojej cierpliwości i gościnności, bo zaraz wylecisz na zbity pysk!
Malfoy zaniemówił. Nigdy nie widział wściekłej Luny. Teraz zobaczył i wolał spuścić z tonu.
- Okey, nie denerwuj się. I nie krzycz tak, bo głowa mi pęknie na dwoje.
- A niech pęka!
- Proszę... - Draco miał tak zbolałą minę, że Lovegood postanowiła już nie podnosić głosu.
- Jesteś u mnie i masz się do mnie zwracać z szacunkiem. Jak tylko ten skunks wylezie spod prysznica, masz się tam udać w podskokach. Nie obchodzi mnie, jak bardzo będzie cię od tego bolał łeb.
- Okey, oczywiście, że wezmę prysznic. Dziękuję za udostępnienie łazienki - powiedział arystokrata, a jego głos brzmiał cicho, potulnie i raczej ochryple.
- Wykopałabym cię do łazienki, gdybyś nie chciał iść. Śmierdzisz z daleka starym bimbrem - skrzywiła się mocno. Zauważyła, że od czasu podejrzeń o ciążę wyostrzył jej się węch i teraz nie mogła wręcz znieść zapachu skacowanego Dracona Malfoya. Złość na całą sytuację jedynie uwrażliwiła jeszcze bardziej jej zgrabny nosek, ale skruszona mina blondyna nieco złagodziła wściekłość.
Kiedy ruszyła w stronę kuchni, Draco poczłapał za nią pokornie jak wierny pies. Sięgnęła do lodówki i wyjęła kefir, otworzyła, po czym, krzywiąc się teatralnie, podała go Malfoyowi.
- Co to jest? - mimo straszliwego samopoczucia podejrzliwie uniósł brew.
- Mugolski specyfik na kaca. Jak się wykąpiesz, dostaniesz jeszcze mocną, czarną kawę.
- Bardzo ci dziękuję... Luna i przepraszam.
`Aaa.. Przeprosiłem Pomyluną... Niedobrze...'
- Nie ma za co - Lovegood, w przeciwieństwie do każdego innego absolwenta Hogwartu, wliczając w to wielu Ślizgonów, przyjęła ten przejaw uprzejmości bez zdziwienia. Ale przecież sama była dziwna.
Arystokrata przyjrzał się nieufnie pojemnikowi, spróbował, pomlaskał, zmarszczył brwi, upił kolejny łyk. Ponownie przyjrzał się zbiorniczkowi z białym, gęstym płynem, ale już z mniejszym sceptycyzmem, i wypił zawartość duszkiem. Lovegood musiała w duchu przyznać, że mężczyzna, czy to Auror, czy Śmierciożerca, to jednostka bardzo przewidywalna. Kingsley dokładnie tak samo zapoznawał się z kefirem.
- Wiem, że jesteś wściekła na niego, bo przyprowadził ci do domu pijanego gościa, który na dodatek jest waszym wrogiem i to podejrzanym o morderstwo. Nic przyjemnego... Wiem, że jeżeli nawet powiem, iż nie zabiłem Moody'ego, to mi nie uwierzysz, ale ja nie zrobiłem tego Lovegood. Potter i ja chyba chcieliśmy na chwilę zapomnieć o całym wojennym zamieszaniu, o morderstwie, prasie i plotkach, i... normalnie się napić. Jakbyśmy się lubili i wszystko było okey. Przepraszam.
- W porządku. Jeżeli Harry twierdzi, że nie mogłeś tego zrobić, to prawdopodobnie ma rację. Dorobił się całkiem dobrej intuicji - Luna spróbowała się uśmiechnąć.
- Ale nie w stosunku do ciebie, co? - zażartował Draco, uśmiechnął się szczerze i poczuł ukłucie bólu pod czaszką.
`Praca!' - pomyślał z rozpaczą.
- To zależy - Luna zmarszczyła brwi. - Czasami trafia w dziesiątkę, a czasami jak avadą w skałę. Wy, mężczyźni bywacie całkiem zabawni, jeżeli nie chlacie i nie śmierdzicie jak stęchożlaki.
- Stęcho.. co?
- Magiczne stworki pochłaniające resztki eliksirów, najchętniej takie, które już się psują. W Hogwarcie ich chyba nie ma, bo tam Snape utrzymuje pedantyczny porządek. Mnożą się w zaniedbanych pracowniach.
Malfoy nie miał nawet siły wyrazić swojego zdziwienia, a także nie zdążył tego zrobić, bo Harry przybył z łazienki, wyszczerzył się i oznajmił:
- Zęby też umyłem, zobacz Luna! - zamrugał przy tym nieprzytomnie, bo nie miał na nosie okularów.
Lovegood powąchała zagłębienie szyi Pottera.
- Nareszcie - uśmiechnęła się sennie. - A teraz jazda, rób mi herbatkę z miętą i cynamonem!
- I dodaj odrobinkę pieprzu - dorzucił sarkastycznie Draco.
- O właśnie! Albo lepiej troszeczkę chilli; będzie lepsze. Tylko nie za dużo.
Malfoy prawie się zdziwił, obawiał się jednak potrząsnąć głową. Patrzył z zaciekawieniem, jak Potter spełnia z uśmiechem zachciankę swojej dziewczyny, obijając się przy tym nieco i wytrzeszczając oczy z powodu braku okularów.
- Och, zaraz przyniosę ci dodatkowe oczy, Harry - Luna wybiegła i bardzo szybko wróciła z okularami dla zielonookiego. Podała je rozczochranemu czarodziejowi, po czym bez żadnego ostrzeżenia ściągnęła kapcia (ciemnoróżowego obszytego czerwonym puszkiem), i rzuciła nim w Dracona - prosto w jego pierś - cały czas się przy tym uśmiechając. Sennie i złośliwie zarazem.
- Mówiłam coś o prysznicu, prawda? - spytała rozkosznie trzepocząc rzęsami. - Zasmrodzisz mi kuchnię - dodała ściągając drugie potencjalne narzędzie zbrodni ze swojej stopy. Malfoy udał się do łazienki. W podskokach. Tym samym nabawił się gorszego bólu głowy, ale uniknął lovgoodowego kapcia, który wylądował za progiem kuchni, mijając o pół cala jego kark.
- Luna! - Harry się roześmiał
- Stał tu i śmierdział - Lovegood zabrała swoje kapcie i wsunęła je na stopy.
Potter pomyślał, że wygląda uroczo w tej niepoważnej pidżamce i z grymasem niesmaku na twarzy. Kiedy kręcąc nosem uchyliła okno, podszedł do niej i mocno ucałował jej policzek.
- Kocham cię, wiesz? - szepnął jej do ucha.
- Nie podlizuj się. I tak się gniewam.
- Nie podlizuję się. Kocham cię jak nie wiem co. I nie chcę żebyś się gniewała.
- Wiem, ale puść mnie, to się ubiorę.
- Po co ty tak wcześnie wstajesz, skoro na razie nie pracujesz, co?
- Nie lubię tracić dnia. Też cię kocham - cmoknęła go w usta i pobiegła się przebrać.
Harry postawił na stole kuchennym gorącą herbatę dla Luny i zabrał się za ekspres ciśnieniowy, co robił rzadko, bo jego kochanie lubiło gotować pół na pół - po mugolsku i czarodziejsku. Sam ją uczył obsługi ekspresu i uśmiechnął się przypomniawszy sobie pierwszą kawę „ekspresową” panny Lovegood. Postanowił zrobić aromatyczny napój dla siebie i podwójną, mocną jak sam diabeł, dla Malfoya. Już przygotował sobie filtr, kawę sypaną i zatarł dłonie, gdy usłyszał dzwonek do drzwi.
`Kogo Merlin niesie kilka minut po siódmej?' - pomyślał człapiąc w kapciach i zielonym szlafroku do tych samych drzwi, które o północy podziwiał Draco Malfoy. Uzbroił się w łagodny, dobrotliwy uśmiech przygotowany dla czarodziejskiej akwizycji, uniósł klapkę od judasza i wyjrzał na zewnątrz. Kiedy otwierał drzwi, na jego twarzy malował się wyraz najgłębszego zdziwienia.
- Hermi, co tu robisz o tak uroczej porze? - spytał dziewczynę w nieco przydużej ciemnobrązowej szacie, która utkwiła w nim orzechowe oczy.
- Przyszłam do Luny - powiedziała i uśmiechnęła się nieśmiało.
- O siódmej rano? - Harry przesunął się w progu, żeby Hermiona mogła wejść.
- No... Ona wcześnie wstaje, ja po południu często zostaję w pacy, a wieczorem zazwyczaj gdzieś wychodzicie. Poza tym późnym popołudniem Luny często nie ma. Chodzi na kurs tańca brzucha i kurs magicznej samoobrony - panna Granger wzruszyła ramionami. - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.
- Nie przeszkadzasz, Herm - uśmiechnął się szeroko i zachciało mu się śmiać, gdy pomyślał, jaką minę będzie miał Malfoy ujrzawszy Hermionę. - Dzień dobry - cmoknął ją w policzek.
- Dzień dobry, Harry, i przepraszam za wczoraj. Nie chciałam się na tobie... emocjonalnie wyżyć - też go ucałowała, ale w oba policzki.
- Już zapomniałem o tej zniewadze - zażartował i szczerze się uśmiechnął. Był najlepszym przyjacielem jakiego można sobie było wyobrazić. - I też cię przepraszam - spoważniał. - Nie powinienem się wtrącać. Robię to z miłości i czasem mi nie wychodzi.
- W porządku. Zachowałeś się jak prawdziwy przyjaciel. Nie mówmy już o tym.
Dziewczyna ściągnęła ciepłą szatę i Potterowi ukazał się przyduży ciemnogranatowy golf i spódnica do kostek. W tym samym kolorze.
- Boże... Ubierasz się jak zakonnica.
- Tylko nie praw mi kazań. Tonks robi to prawie codziennie - zmarszczyła brwi. - Lubię takie stroje.
- Hermiona! - Luna przebiegła przez pokój i rzuciła się w ramiona przyjaciółki, jakby nie widziała jej co najmniej rok. - Czekam na wizytę tydzień!
Granger ucałowała rozczochraną blondynkę. Lovegood miała na sobie niebieską obcisłą bluzeczkę i dopasowane różowe spodnie. Hermiona uśmiechnęła się pod nosem na ten widok.
- Przepraszam Luna. Dzisiaj pozwoliłam sobie wpaść na pół godziny.
- Kradnę ją, Harry - pisnęła radośnie pani domu i niekwestionowana właścicielka serca Pottera, ciągnąc Hermionę do kuchni.
- Siadaj. Kawy?
- Poproszę - Hermiona uśmiechnęła się i przyglądała się, jak Luna sprawnie uruchamia ekspres ciśnieniowy. Podeszła do niej i podała jej filiżankę.
- Poczekaj, musi się rozgrzać. Co tam u ciebie? Spotykasz się z kimś?
Hermiona pokręciła głową i spuściła wzrok.
- Kobieto, nie możesz tak! Uschniesz i wypalisz się przed trzydziestką! W co ty się ubierasz i dlaczego w ogóle się nie malujesz? Wystarczyłoby podkreślić rzęsy. Masz ładne, duże oczy, a odrobina tuszu by je tylko uwydatniła. Dawaj filiżankę! Ha! I ładnie wykrojone, spore usta. Faceci szaleją za takimi ustami. Zgadnij dlaczego - zakpiła ze złośliwym uśmiechem, a Hermiona się zarumieniła. - Odrobina błyszczyku, nawet bezbarwnego, i każdy leżałby u twoich stóp! No i oczywiście normalne ubranie! Muszę ci przyznać, że ładnie się czeszesz.
Hermiona miała w tej chwili dwa nisko upięte kucyki, co dodawało jej dziewczęcego uroku, i nadal była zarumieniona po komentarzu Luny na temat jej ust.
- A może ja nie chcę się z nikim spotykać? - zabrała swoja kawę i poprosiła o mleko. Lubiła paplaninę Luny, która wcale często nie paplała. Paplała na bardzo niewiele tematów. Między innymi na ten.
- Ale powinnaś. I nie możesz z byle powodu rumienić się jak dziewica puchońska! Masz ten kubas i nalej do pełna - wręczyła Hermionie duży kubek i dosypała kawy do filtra, po czym złapała swój napitek, który już trochę przestygł, upiła trzy duże łyki i się oblizała.
- Ale ja jestem dziewicą, Luna - Hermiona wpatrywała się z ironicznym uśmiechem w przyjaciółkę, ciekawa jak ta zareaguje. Lovegood odstawiła kubek i wzruszyła ramionami.
- To znak, że należy to zmienić - odrzekła po prostu.
- Doprawdy, Granger. Kto by pomyślał... - Hermiona zamarła. Znała ten głos lepiej niż jakikolwiek inny. Tylko CO on tu robił?! Odwróciła powoli głowę, zaciskając dłoń na kubku. Malfoy stał oparty o futrynę, miał wilgotne włosy, a jego ciało zakrywał jedynie biały ręcznik owinięty wokół bioder.
- Idź się ubrać, zboczeńcu! I mówi się dzień dobry, skarbnico dobrych manier. - Luna obejrzała bezczelnie Dracona od stóp od głów, a ten łaskawie przeniósł spojrzenie kpiących szarych tęczówek z Hermiony na panią domu.
- Przepraszam. Zapomniałam ci powiedzieć, że ten pijaczyna tu jest - zwróciła się Luna do swojego gościa.
- Nie jestem pijakiem i nie jestem nagi. Raz do roku każdy ma prawo uwalić się ze swoim wrogiem. Granger, jak to miło, że robisz mi kawę - szare spojrzenie ponownie uraczyło Hermionę.
`Nie podejdzie do mnie' - pomyślała z mocą, ale Draco podszedł, a Luna spokojnie popijała swoją herbatkę. Mężczyzna obejrzał ekspres z zaciekawieniem.
- Mugolski? - spytał, łypiąc na Lovegood.
Hermiona błagała wszystkich bogów, żeby kawa już skończyła ściekać po ściankach kubka, bo Malfoy - prawie nagi - stał tylko cal od niej. Czuła aromat rozmarynowego szamponu i zapach jego ciała.
- Tak. Na pewno nie umiesz się nim posługiwać. Szkoda, że nie widziałaś Hermiono, jak ścierał podłogę.
- Używam do takich rzeczy magii. Poza tym ja nie jestem prawiczkiem - uśmiechnął się złośliwie do Hermiony, która, mimo doznawanego w jego obecności paraliżu i lekkiego rumieńca, spiorunowała go wzrokiem.
- Do tego też użyłeś magii? - zakpiła Luna.
- No wiesz co, Lovegood?! - Draco był tak zaskoczony insynuacją, że nie znalazł na czas celnej riposty i dalej obserwował ekspres, a raczej drobną dłoń Hermiony, trzymającą kubek, i drugą, która manipulowała przy maleńkim kurku.
- Albo mugolskiej, dmuchanej laki - dalej zabawiała się jego kosztem Luna.
Hermiona omal się nie roześmiała, wyobrażając sobie Malfoya, który traci niewinność z dmuchaną lalką, albo, co ciekawsze, za pomocą magii. Stłumiła jednak wybuch wesołości i jedynie uśmiechnęła się, potrząsając głową.
- Zdziwiłabyś się ile dziewczyn zaliczyłem na drugim semestrze siódmego roku, Lovegood. I ile nadal zaliczam.
To było okropne. Czasami budził się u boku całkiem nieznajomej czarownicy. Ale miał potrzeby seksualne, a poza tym musiał zapomnieć o niej. O tej, która stała teraz na wyciagnięcie ręki.
- Biedne, nie wiedzą co czynią. Ale zawsze jest przecież Imperius - kontynuowała gospodyni ze złośliwym uśmiechem.
- Lovegood, przestań mnie obrażać - warknął Draco
- Ty nie dokuczaj mojej przyjaciółce, a je nie będę z ciebie kpić, Malfoy.
- Sama potrafię się obronić, Luno. Dziękuję. - Obruszyła się Hermiona.- Nie odczuwam jednak potrzeby dyskutowania z Malfoyem.
Draco kpiąco spojrzał na Lunę i uśmiechnął się złośliwie.
- Widzisz? Ona po prostu lubi, kiedy jej dokuczam.
- Rozumiem, że ta kawa jest dla ciebie, a ty masz kaca, więc przymknij się, albo ją wyleję do zlewu - Hermiona wpatrywała się w niego ze złością.
- Już nic ni mówię. Naprawdę - Malfoy potrzebował kawy, a Hermiona wyglądała na taką, która rzeczywiście wylałaby zbawczy płyn do zlewu, Luna natomiast na pewno nie zrobiłaby mu następnej i zabroniłaby rozbić dla niego cokolwiek Harry'emu. To się nazywa solidarność jajników. Przestał dokuczać Hermionie i ponownie skupił spojrzenie na jej dłoniach. Zgrabnych, niedużych, z równo obciętymi i schludnie opiłowanymi paznokciami. Zaczynał myśleć o tym, jak panna Granger wygląda pod za dużym golfem. To były niebezpieczne myśli i jeszcze bardziej skoncentrował się na jej dłoniach. Zaczął się zastanawiać, co by było, gdyby zabrał jej kubek i zaczął całować te małe, proporcjonalne łapki.
`Łapki! Człowieku, co się z tobą dzieje?!' - zganił sam siebie, co wcale nie zablokowało jego wyobraźni. Wręcz przeciwnie.
- Malfoy, po raz drugi pytam, czy odświeżyć ci zaklęciem ubrania. Co z tobą? - Harry pukał go w ramię.
- Biedny, skacowany arystokrata potrzebuje kawy i nie może oderwać oczu od jej cienkiego, wolno płynącego strumyczka - złośliwie skomentowała Luna, za co Malfoy był jej niemal wdzięczny.
- Odśwież, odśwież, Potter. Dzięki - zdezorientowany Draco rozejrzał się po kuchni i zauważył, że Grangerówna, tak jak on przed chwilą, intensywnie wpatruje się we własne dłonie... albo w coraz wolniej sączący się strumyk kawy.
Harry, zanim wyszedł poprawiając kołnierz szaroniebieskiej koszuli, mruknął coś o gęstniejącej atmosferze, za co został zavadowany dwoma złymi spojrzeniami - stalowoszarym i orzechowym.
- O, już puszcza bąbelki - oznajmiła Luna, patrząc na ekspres.
Rzeczywiście, teraz strumyk przeszedł w przerywane kropelki i u wylotu dozownika zaczęły się robić bańki powietrza ze śladowymi ilościami kawy.
Hermiona przykręciła kurek i dotknęła palcem banieczki, która pękła.
- Ależ jesteś utalentowana, Granger. Nawet bąbelki popsujesz - Draco bardzo złośliwie się uśmiechnął i uniósł brew.
'Ciekawe czy jest bardzo samotna' - pomyślał z czymś, co zupełnie do niego nie pasowało - z czułością - i omal nie zaczął przez tą myśl walić głową w blat. Prawie wyrwał z rąk Hermiony naczynie ze zbawiennym płynem i zaczął zachłannie pić, mimo, że napój był gorący. ale powstrzymało go ramię Luny, gdy dotarł do połowy kubka.
- Poczekaj! Trzeba odpowiednio doprawić.
Gospodyni bezceremonialnie zabrała mu napitek, przekroiła cytrynę i wcisnęła sporą ilość kwaśnego soku do kawy Malfoya.
- Mam to pić?!
- Mugolskie lekarstwo na kaca. Skuteczne, Malfoy. I chyba nie pomyślałeś, że będę na ciebie marnowała jakiś eliksir, co?
Malfoy bardzo nieufnie wpatrywał się w kubek.
- Gwarantuję, że ci pomoże. Pij - Luna podała mu kawę z cytryną.
Wzruszył ramionami i wypił duszkiem.
- OBRZYDLIWE! - oświadczył chwilę później i wstrząsnął się jak mokry pies.
- Ohydne, ale pomaga. Przynajmniej mi - sarkastycznie orzekła Hermiona.
- To ty pijasz alkohol, Granger? Rozumiem, że do lustra.
`Ależ jestem podły' - pomyślał od razu.
- Nie twój interes, Malfoy - warknęła Hermiona. - A przy okazji dzięki, Granger, za kawę.
Draco wyglądał jak człowiek, który nie zrozumiał aluzji. Dopiero po kilku sekundach dotarła do niego ironia czarownicy.
- Nie będę ci za nic dziękował. Lepiej ty podziękuj mi, że widzisz po raz pierwszy i może ostatni w swoim życiu prawie gołego faceta, Granger.
Jeszcze zanim skończył mówić, wiedział, że przeholował. A później mgło być już tylko gorzej. Hermiona pobladła i wyglądała tak, jakby miała się rozpłakać, więc odwróciła wzrok i zacisnęła palce na swojej filiżance kawy, aż zbielały jej kostki. Poczuł się strasznie. Był niemal pewien, że teraz Luna wywali go, tak jak stał, za drzwi. Ale ona nic takiego nie zrobiła.. Patrzyła na niego tak, jakby go widziała po raz pierwszy w życiu. Nigdy nie widział takiego spojrzenia u `Pomylunej'. Nie było w ogóle senne. Jasne, przerażająco spokojne, prawie smutne.
- Chodź do saloniku, Hermi - wzięła przyjaciółkę za rękę. - Jeśli jeszcze nie zauważyłaś, ten palant jest niereformowalnym skur*wielem. Powinnaś mieć gdzieś wszystko, co mówi. - Luna poprowadziła w stronę wyjścia Hermionę, która czuła się tak podle, że nawet nie odpowiedziała, że wcale się nie przejmuje tym, co mówi Malfoy.
Draco czuł się dziwnie. Czuł się paskudnie, okropnie, obrzydliwie. Skoro Luna Lovegood, która nigdy nikogo nie obrażała, użyła w stosunku do niego takiego określenia, to może rzeczywiście powinien się nad sobą zastanowić. Ale przecież Lovegood nie wiedziała, co się z nim dzieje. Skąd mogła wiedzieć, że gdyby tak się nie zachowywał, to by zwariował? Ale czy to było usprawiedliwienie? Zamknął oczy, zaklął cicho i poszedł do gościnnego pokoju, aby się ubrać. Harry siedział na sofie i czytał Proroka z poprzedniego dnia, a ubrania arystokraty leżały schludnie złożone na fotelu.
`Gdyby wiedział, co jej przed chwilą powiedziałem, wywaliłby mi je przez okno'- pomyślał Draco. Westchnął i zaczął się ubierać.
- Cóż za widok - Potter zagwizdał.
- Zamknij paszczę - warknął Malfoy i rzucił w Chłopca, Który Ciągle go Wkurzał, ręcznikiem.
- Co ci znowu się stało?
- Nie chcesz wiedzieć, Potter - Draco ze złością wciągał spodnie.
`A ja mimo wszystko, chcę jeszcze pożyć'
- Nie, to nie.
Zanim wybrali się do Ministerstwa, każdy z nich siedział cicho i nie rozmawiali. Harry czytał, a Draco wpatrywał się w szafę. Myśli na temat Hermiony dosłownie zalewały mu mózg i nie mógł się ich pozbyć. Własna podłość otrzeźwiła go chyba lepiej od zbawczego napoju autorstwa Luny. Nawet nie za bardzo dokuczał mu ból głowy, czego w tej chwili bardzo żałował.

*
- No to się spowiadaj - Luna rozciągnęła się na kanapie i z wszystkowiedzącym
spojrzeniem wpatrywała się w przyjaciółkę.
- Niby z czego mam się spowiadać?
- Niby z czego mam się spowiadać- Luna zaczęła przedrzeźniać Hermionę - Dziewczyno, przez waszą dwójkę atmosfera w mojej kuchni zrobiła się nie do
zniesienia. Ja wiem, że Malfoy to gorsza wersja sklątki, ale już od dawno nie
zachowuje się jak pierwszy lepszy cham, a ty na pewno nie jesteś cielę, które
wszyscy mogą obrażać. Natomiast przed chwilą daliście znakomity pokaz właśnie czegoś w tym stylu. Mów zaraz, co się dzieje.
Hermiona przez chwilę rozważała czy obrazić się na "cielę", ale zamiast tego
opadła na fotel i z zainteresowaniem zaczęła przyglądać się kubkowi kawy.
- Nic się nie stało, po prostu się nie lubimy - mruknęła wreszcie. - Nie lubiliśmy
się w szkole i tak nam zastało.
- Poza pewnym małym epizodzikiem w klasie siódmej - uśmiech Lovegood był bardzo ironiczny i spowodował rumieniec u panny Granger. - Nie ściemniaj, nie jestem aż tak pomyluna. To było coś więcej niż zwykłe ja ciebie nie lubię.
- A coś ty taka dociekliwa?
- A co, kobiecie w moim stanie wolno.
- Niby w jakim sta.... Luna!- Hermiona z wrażenia upuściła kubek i jak
spetryfikowana wpatrywała się w przyjaciółkę. - - Czy ty chcesz... czy ty... czy....
- Do tej pory jakoś nie miałaś problemu z wysławianiem się, ciekawe skąd ci się to teraz wzięło - Luna wyglądała na bardzo zadowolona z siebie. W końcu nie co dzień Wszechwiedząca Hermiona Granger nie wiedziała co powiedzieć.
Orzechowooka nie była jednak kompletną niemotą i wreszcie zdołał złożyć składne zdanie.
- Czy Harry wie?
- A czy widzisz, żeby leżała przywiązana do łóżka, obłożonego stosem poduszek i zaklęciami alarmującymi, a przy drzwiach była postawiona straż niczym u Gringotta?
- Czyli jeszcze nie wie.
- Dokładnie, signiorina Granger - odrzekła Lovegood i sprzątnęła bałagan powstały po upuszczeniu kubka przez Hermionę. - Zaraz przyniosę ci kolejną porcję. Nie ma protestów! - dodała, niemal słysząc jak, otwierająca właśnie buzię Hermiona mówi 'nie rób sobie kłopotu'.
Za chwilę przyjaciółka Luny została sama, a po minucie ściskała z powrotem parujący kubek kawy.
- Dziękuję, ale niepotrzebnie robiłaś sobie kłopot - powiedziała zakutana w długą spódnicę i golf czarownica, upajając się aromatem gorącego, ożywczego płynu.
- Czasami mam ochotę ci przyłożyć - Luna uśmiechnęła z odrobiną złośliwości. - Czekam tylko, aż zaczniesz mówić przepraszam, że oddycham.
- Chodziło mi tylko o to, że w twoim stanie... - Hermiona widząc morderczy wzrok Luny aż się wzdrygnęła. - Dobra, już, dobra więcej się nie odezwę. A tak na marginesie, to nigdy nie przepraszałam za to, że oddycham i nigdy nie będę.
- No i tego masz się trzymać. A teraz wróćmy do meritum sprawy. Ciebie i Malfoya.
- Na Merlina, to już tak późno?! Wybacz Luna, ale muszę lecieć do pracy, nawet nie wiedziałam, że to ta godzina. - Hermiona zerwała się z fotela i ruszyła prosto w stronę drzwi nawet nie żegnając się z przyjaciółką.
`Uh, jesteś żałosna, Granger' - pomyślała przy tym z odrobią wstydu. Ale jej odwaga cywilna wzięła sobie wolne i nic nie mogła na to poradzić.
- Jasne, Granger, bo ci uwierzę - Luna pokręciła głowa i w myślach przyrzekła sobie że jednak dociśnie Hermionę, by ta powiedziała wreszcie prawdę.
Ubierając się w płaszcz, Hermiona oznajmiła cicho:
- Nie ma mnie i Malfoya i nigdy nie będzie, a co było, a nie jest tego gobliny nie notują w rejestrach Gringotta, Luna - uśmiechnęła się smutno, chociaż jej wydawało się, że dziarsko. - Mam jego i to, co mówi, w dużym poważaniu - dodała jeszcze, jakby chciała o tym przekonać przede wszystkim siebie, nie Lovegood.
- Tak, Hermiono - łagodnie odrzekła jej szalona koleżanka, splatając na piersi ramiona. - To prawda, tak samo jak to, że nie masz już czasu i nie mogłabyś jeszcze pobyć u mnie chociaż kwadransa. Gdyby tak było, nie miałabyś w kuchni miny, która sugerowała, że zaraz się rozpłaczesz. Ale mogę ci przytakiwać, jeśli to sprawia, że ci lepiej - z troską poprawiła kołnierz płaszcza przyjaciółki i nie pozwoliwszy jej odpowiedzieć i zacząć się tłumaczyć, co uznała za żałosne, pocałowała ją w policzek i dodała:
- Spokojnego dnia w pracy, pszczółeczko.

***
Hermiona z niechęcią przekroczyła progi Ministerstwa. Pierwszy raz w życiu chciała nie pójść do pracy, zrobić sobie wagary; a najlepiej rzucić to wszystko w diabły, ale nie mogła. Tego dnia drażniło ją wszystko. Począwszy od pytań Luny a skończywszy na kiczowatej, psychodelicznej fontannie w Ministerstwie. Do pracy poszła tylko i wyłącznie z poczucia obowiązku i dlatego, że przyrzekła sobie, iż złapie mordercę Moody'ego. Z ciężkim westchnieniem weszła do swojego gabinetu i zobaczyła, że na jej miejscu siedzi jej osobisty przełożony Aaron.
- Znowu jesteś przed czasem, Granger - był wyraźnie zły i postanowił się na kimś wyżyć. Hermiona miała złe przeczucie, że tym kimś będzie właśnie ona.
- Przepraszam, ale zawsze przychodzę wcześniej. Czy to coś złego? - była ogromnie zaskoczona. - I cóż z tego? - zrzędliwie odrzekł Splinwood - Co z tego, skoro śledztwo nie posuwa się na przód? Pewnie nie wiesz, że do przesłuchania używa się eliksirów prawdomówności? Właśnie przeglądałem akta sprawy i czy mogłabyś mi, na Merlina, wyjaśnić dlaczego główny podejrzany nie został jeszcze porządnie przesłuchany?! - już nie mówił, on krzyczał i Hermiona była pewna, że pomimo zamkniętych drzwi słyszy go całe biuro.
- Czy nam brakuje Veritaserum? Jeśli tak to nie ma sprawy zamówimy cały galeon tylko weź się od pracy, albo znowu wylądujesz na poprzednim, marnym stanowisku - kontynuował dalej przełożony.
- Moim zdaniem, to...
Chciała powiedzieć, że przecież musi najpierw otrzymać na przesłuchanie pod Veritaserum zgodę bezpośredniego przełożonego - to nie było ot takie sobie przesłuchanie, nawet Wizengamot nie używał serum prawdy bez dobrego powodu. Właśnie zauważyła, że nawet nie musi o taką zgodę prosić.
- Panno Granger, mnie nie obchodzi twoje zdanie, mnie obchodzą wyniki! Do diabła, prasa na nas naciska, ministerstwo naciska, a ty wyjeżdżasz mi ze swoim zdaniem! Do wieczora Malfoy ma być przesłuchany pod Veritaserum, bo jak nie,
to poleci czyjaś głowa Konkretnie twoja.
Po tej głośnej tyradzie Aaron wyszedł z biura, trzaskając drzwiami. Oniemiała Hermiona nie wiedziała co się stało. Jej szef nigdy dotąd się tak nie zachowywał, był zawsze spokojny i rozsądny, a teraz? Zupełnie tak, jakby ktoś rzucił na niego Imperium. Roztrzęsiona podeszła do biurka i pierwsze, co jej się rzuciło w oczy było najnowsze wydanie Proroka z wielkim tytułem.

HAŃBA! AURROR ZABITY A JEGO KOLEDZY NIC NIE ROBIĄ!

Pod spodem tłustym drukiem jakiś kiepski pisarzyna wypisywał, jak to społeczeństwo czarodziei nie jest bezpieczne. Morderca jest na wolności, a siły śledcze nic nie robią. Z tekstu wynikało też, że osoba odpowiedzialna za dobro śledztwa zajmuje się swoją prywatną przeszłością, w którą zamieszany jest główny podejrzany. Hermiona przeleciała wzrokiem po pierwszej stronie tekstu i odrzuciła gazetę do kosza. Już po kilku pierwszych linijkach zrozumiała dlaczego jej szef zachowuje się jak furiat. Z ciężkim sercem zaczęła wypisywać wezwanie dla Draco Malfoya, zaznaczając, że użyje Veritaserum. Takie były procedury. Należało każdego informować o użyciu serum prawdy, bowiem naruszało ono niejako wolną wolę poddawanego jego wpływowi.

***
Draco Malfoy w niektóre dni błogosławił to, że jest bogaty i nie musi przejmować się opinią szefa. Miał tylko jedną przełożoną, która mu ufała, więc nie kontrolowała go zbytnio. Poza tym miała swoje własne biuro i jako członkini Rady Nadzorczej Ministerstwa Magii i Wizengamotu, miała mnóstwo innych zajęć. Opinia podwładnych za bardzo go nie obchodziła i dlatego w środowy ranek bez żadnych wyrzutów sumienia postanowił, że cały dzień spędzi w przyjemnie chłodnym, ciemnym biurze i będzie się leczył. Stan samopoczucia automatycznie mu się pogorszył, gdy zobaczył fontannę, którą już od dawna uważał za szczyt naiwnego kiczu. Aż dziw, że zachwycał się nią jako dziecko...
Takiego kaca nie miał już dawno. Co prawda, lekarstwo Pomyluny pomogło, ale co poleniuch..e to jego. Z błogością na twarzy zagłębiał się w miękki, skórzany fotel, gdy tuż przed jego biurkiem, z cichym trzaskiem, zmaterializował się jeden z ministerialnych skrzatów.
- Wielmożny pan Malfoy będzie łaskawy pokwitować - wyszeptał Mroczek.
Jak każdy skrzat pracujący w Ministerstwie, wiedział, że Malfoyów lepiej omija z daleka.
Draco niechętnie podniósł się z fotela i jednym pociągnięciem pióra pokwitował odbiór szarej, zalakowanej koperty. Przez chwilę obracał papier w ręce i przyglądał się niebieskiemu woskowi - pocztowemu symbolowi Aurorów. Kolor niebieski był zarezerwowany dla przedstawicieli porządku, tak samo jak kolor zielony dla jego departamentu. Z niechęcią rozerwał kopertę, pobieżnie przyjrzał się jej zawartości i głośno zaklął. Następne przesłuchanie! Na szlachetne szczątki Salazara, że też nie mogą dać mu spokoju! Jeszcze pod Veritaserum. Ha, Veritaserum! Veritaserum. Ve-ri-ta-se-rum.
- Kur*wa wasza goblińsko-trolowska mać rypana w zadek! - wrzasnął, a w jego oczach pojawiły się łzy.
Mroczek odsunął się na bezpieczną odległość, a autor „uroczego” przekleństwa rozejrzał się po swoim gabinecie, chociaż nikt z nim go nie zajmował. Spojrzał z nienawiścią na raport na temat rozbieżności rosyjskiego i brytyjskiego prawa spadkowego dotyczącego własności rodowych, który miał dziś przejrzeć. Raport dostarczył mu Vincent Crabbe, pracujący w tym samym wydziale co Draco tylko dlatego, że jego wujek, nawet nie ojciec, się o to postarał. Dokument miał mnóstwo błędów, które teraz Malfoy musiał poprawić, zamiast skupić się na jego treści. I jeszcze to piekielne Veritaserum.
- Słuchaj no, zapchlony służalczy wymoczku... - zwrócił się do skrzata. - Udasz się do panny Hermiony Granger i poinformujesz ją, że będę w jej gabinecie, jak tylko to skończę, czyli około dziesiątej, zrozumiano? I powiedz, że to ważne - starał się aby jego głos brzmiał groźnie, ale mimo wszystko pobrzmiewała w nim rozpacz, a nawet strach. Miał to cholerne uczulenie na korzeń tentakuli, który, sproszkowany, musieli wpieprzać do każdego eliksiru prawdomówności, a już na pewno do najsilniejszego.
- Jeśli przeżyje dzisiejszy dzień, to urżnę się znowu - powiedział płaczliwie sam do siebie, gdy Mroczek zniknął za drzwiami w ukłonach i popiskując „oczywiście, Draco Malfoy, sir”.
Przez kilka sekund patrzył w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał skrzat
i coraz mocniej zaciskał pięści.
- Do diabła z tobą, Szalonooki! - warknął pod nosem, a następnie wybiegł ze swego gabinetu nie zwracając uwagi na zdumiona minę sekretarki. Starsza czarownica nie widziała jeszcze, by jej szef z taką złością opuszczał swój gabinet. Zazwyczaj to inni wyglądali tak po rozmowie z nim.

*
Blaise Zabini przeglądał właśnie karty chorobowe swoich pacjentów, gdy do jego gabinetu wpadła chmura gradowa zadziwiająco podobna do jego szkolnego towarzysza.
- Potrzebuje zaświadczenia o uczuleniu! - zażądał Malfoy stając przed jego biurkiem.
- A ja potrzebuje nowego oddziału mago-alergicznego, ale nie próbuje nikomu
rozwalić drzwi by go zdobyć. - odpowiedział spokojnie magomedyk wracając do kart.
- Ale ja potrzebuję zaświadczenia natychmiast! - wrzasnął arystokrata - Korzeń tentakuli, sam wiesz, jak paskudnie uczula i jakie są objawy. Chcą mnie dziś przesłuchiwać pod działaniem Veritaserum. Jak ja, k...., mam wypić to badziewie?! Co zrobi Granger, gdy dostanę krwotoku? Rozpłacze się? Przyleci do was? Zemdleje? Umrze na zawał, a ja obok na podłodze wykrwawię się na śmierć?! Dawaj mi w tej chwili zaświadczenie! - Malfoy przestał chodzić przed jego biurkiem i teraz opierał się o biurko tak, że jego twarzy znajdowała się kilka cali przed twarzą jego przyjaciela.
- Najpierw usiądź i się uspokój - Zabini ważył przez chwilę w dłoni fiolkę ze srebrno-złotym eliksirem, odłożył ją i spojrzał krytycznie na przyjaciela, odgarniając z oczu przydługą, ciemną grzywkę.
Malfoy spojrzał na niego spode łba, usiadł z ciężkim pomrukiem i zaczął się niecierpliwie wiercić na krześle.
- A teraz powiedz mi od kiedy Granger jest panikarką, która nie wie co robić? - spytał łagodnie Zabini - Według mnie po prostu zatamowałaby krwawienie i przetransportowała cię tutaj. Problem polega na czym innym. A mianowicie na tym, że to krwawienie nie tak prosto zatamować, że jest niezwykle paskudne i ostre, bo krew się bardzo rozrzedza w momencie, gdy do organizmu uczulonej osoby dostanie się rozpuszczony proszek z korzenia tentakuli - odłożył fiolkę i spojrzał uważnie na Draco - Jak wiesz, tentakula działa dosyć szybko. Pa zatamowaniu krwawienia trzeba podać odpowiednie dawki eliksirów: przeciwkrwotocznego, regenerującego krew i niwelującego całkowicie naszą kochaną niewinną roślinkę. Ten ostatni uszkadza trochę układ odpornościowy - zakończył cicho.
- Możesz mi powiedzieć, po co mi ten pieprzony wykład? - zdenerwował się jeszcze bardziej Malfoy - Doskonale wiem, jak to gówno działa i nie chciałbym się przekonać na własnej skórze, jak to jest, kiedy lecą ci nosem i uszami, kur*wa, hektolitry krwi. Daj mi to chędorzone zaświadczenie, Blaise! - wstał tak gwałtownie, że przewrócił krzesło.
- Wybacz, zboczenie zawodowe - Zabini usiadł, wyciągnął z szuflady odpowiedni formularz, podyktował swojemu cudownemu magicznemu długopisowi dane Malfoya, które doskonale znał, po czym kruczym piórem ze srebrną końcówką napisał krótkie oświadczenie, z którego wynikało, że Draco nie może zażywać nic co zawiera korzeń tentakuli, gdyż to grozi poważnymi powikłaniami z utratą życia włącznie. Pod spodem się podpisał się zamaszyście i oddał pergamin koledze ze szkoły. - Krew może ciec także z odbytu, mój drogi.
-To takie pocieszenie na koniec naszej rozmowy? Jak tak, to dziękuję - blondyn wyrwał zaświadczenie i ze złością wpatrywał się w Zabiniego. - Dobrze wiesz, że o tym także jestem poinformowany.
- Wiem, przepraszam, mówiłem, że to zboczenie zawodowe - Blaise pomasował skronie, a Draco zauważył, że magomedyk ma podkrążone oczy i wygląda jakby nie spał tydzień. Jego irytacja nieco opadła. - Słuchaj z tym zaświadczeniem to jest tak, że jak je zobaczą to na dziewięćdziesiąt procent z kawałkiem masz spokój. Nie sądzę, że będą ryzykować - głos Zabiniego brzmiał na tyle pewnie, że Draco poczuł przypływ nadziei i skinął głową.
- Przepracowujesz się - stwierdził sucho.
- Malfoy, co ty nie powiesz - zakpił mężczyzna - Masz to zaświadczenie, a teraz spadaj, pacjenci na mnie czekają. - dodał chłodno.
- A czy, któryś z tych pacjentów będzie w stanie zapłacić za nowo powstający oddział, który jest ci podobno tak bardzo potrzebny? - zapytał Draco.
- Malfoy, nie dałem ci tego zaświadczenia dlatego, oczekując jakiejkolwiek zapłaty, dałem ci je bo jesteś chory - Uzdrowiciel spojrzał na niego zmęczonym wzrokiem.
- Zabini, a czy ja ci proponuje łapówkę? Nie, więc co się odzywasz? Chce po porostu, raz na jakiś czas, zrobić coś dobrego. Chyba mi wolno. - zezłościł się blondyn zerkając na upragniony świstek- Dobra, nic już nie mówię... i to ja dziękuje, za...wspomożenie - jego przyjacielowi trudno było ukryć rozbawienie zaistniałą sytuacją.
- Nie dziękuj, tylko powiedz gdzie przesłać czek. I nie przepracowuje się tyle, wyglądasz gorzej niż ja - Draco niemal się uśmiechnął.
- No, tego jeszcze nie było, jeden pracoholik poucza drugiego - Blaise uśmiechnął się dużo szerzej do Dracona. - A teraz won, ja tu pracuję, panie Malfoy!
- A ja z pracy się urwałem i zostawiłem na stole raport tego gamonia Crabbe'a. Muszę go sprawdzić i poprawić. Wrr.... - mężczyzna spochmurniał na myśl ile pracy musi jeszcze włożyć by raport jego „kolegi” ze szkoły nadawał się do czytania.
- Zwolnij go - podpowiedział mu magomedyk - Twoja przełożona na pewno się na to zgodzi. Chyba nie lubi głąbów - dodał, mrugając do przyjaciela.
- Pomyślę nad tym. Jeśli moja przełożona zobaczy, że robię sobie podczas pracy osobiste wycieczki, potraktuje mnie Upiorogackiem, lub czymś równie paskudnym. - mruknął Malfoy i westchnął ciężko - Ale teraz mam ważniejszy problem - dodał z nutą irytacji w głosie.
- Zauważyłem. Trzymaj się, Draco. Wiesz, że nie wierzę, że to ty... no wiesz - poruszył porozumiewawczo głową i lekko się zarumienił.
- Dzięki... Żeby było zabawniej, Potter jest tego samego zdania, co ty, i jest głęboko przekonany o mojej niewinności. Szkoda, że mój stary nie. - arystokrata wbił wzrok w równiutki stosik kart chorobowych na biurku kolegi.
Blaise nie lubił, kiedy Draco miał smutne spojrzenie. A zawsze miał takie, gdy mówił o rodzicach. No, prawie zawsze.
- Nie przepracowuj się, Blaise - dodał po chwili Malfoy i lekko się uśmiechnął.
- Ty też nie i zaproś Granger na kawę - Zabini wyszczerzył się łobuzersko.
- Udam, że tego nie słyszałem. Bywaj - Draco deportował się z trzaskiem do głównego holu w Ministerstwie, na co mogli sobie pozwolić jedynie pracownicy gmachu, a potem windą pojechał na drugie piętro. Zapukał i wszedł, po czym bez słowa rzucił na biurko Hermiony zaświadczenie ze św. Mungo.
- Och, czuj się jak u siebie w domu - Hermiona po porannym przedstawieniu w domu Harry'ego i awanturze szefa miała roztrzaskane
nerwy i bezczelne zachowanie Malfoya doprowadziło ją na granice wytrzymałości. Zwłaszcza, ze miał się u niej pojawić dopiero za godzinę.
- Co to takiego?
- Granger, chyba potrafisz czytać, o ile się nie mylę, bo bez tej umiejętności nie
ukończyłabyś szkoły - warknął mężczyzna.
- Malfoy, tym tonem możesz się zwracać do swoich pracowników a nie do mnie.
Nie życzę sobie... - zaczęła kobieta, ale Draco przerwał jej ostrym tonem.
- TO JA SOBIE NIE ŻYCZĘ żebyście zakłócali mi spokój, jeśli wielcy Aurorzy
nie potrafią złapać jednego mordercy, to jaki z was pożytek? Chyba że magiczne
służby śledcze potrafią tylko nachodzić niewinne osoby.
- Malfoy, ty i niewinność to wielki oksymoron. Jeszcze raz pytam, co to za
świstek - ponownie spojrzała na pergamin przed nią.
- Ten świstek to zaświadczenie o moim uczuleniu na korzeń tentakuli dodawany do każdego Veritaserum - wyjaśnił zimno arystokrata.
Hermiona z niedowierzaniem przejrzała zaświadczenie i spojrzała na Dracona.
- Nie wiedziałam, że jesteś uczulony - powiedziała cicho.
- Bo ty dużo rzeczy o mnie nie wiesz, a teraz wybacz, ja tu pracuję - mężczyzna nie zamierzał się jej z niczego tłumaczyć. Wszystko czego pragnął to fotel w jego gabinecie i święty spokój. Odwrócił się by wyjść.
- Poczekaj! - zawołała za nim panna Granger, wstając. Zatrzymał się w połowie kroku i odwrócił się by na nią spojrzeć.
- Bo co?! - aroganckie spojrzenie Malfoya wyprowadziło ją doszczętnie z równowagi. Walnęła pięścią w stół tak mocno, że poszedł huk.
- To, zadufany w sobie, wielki niedotykalski szanowny arystokrato o tyłku ze złota, że ja też tu pracuje i wzywając cię na przesłuchanie jedynie wykonuję swoje obowiązki - prawie szeptała, ale był to szept pełen zabójczego jadu. Draco był naprawdę pod wrażeniem, chociaż zachował na twarzy maskę obojętności. Podeszła do niego tak blisko, że mógł zobaczyć każdy pieg na jej nosie, a ona mogła policzyć wszystkie jego piegi, które z wiekiem zbladły, ale były liczniejsze niż jej własne. W tej chwili nienawidziła każdego z tych piegów z osobna, tak samo jak drobnych niebieskawych plamek na szarym tle lewej tęczówki. - Skąd mogłam wiedzieć o twoim uczuleniu? To normalne, że nie wiedziałam, tak samo jak normalne jest to, że dostarczyłeś mi zaświadczenie, ale nie upoważnia cię to do ubliżania mi i moim współpracownikom.
Miała tak ogromną ochotę strzelić go w twarz, że szybko się odsunęła.
- Nie wszystko zależy ode mnie - powiedziała już prawie normalnym głosem zza swojego biurka. - Oficjalnie, jak na razie twoje... pana przesłuchanie odbywa się o osiemnastej w tym gabinecie, ale postaram się przełożyć je na inny termin, do czasu aż znajdę zastępczy środek... na przykład jakieś zaklęcie. Zaraz skontaktuję się ze swoim przełożonym. Myślę, że nie będzie problemu, zważywszy na to jak paskudnie uczula korzeń tentakuli i jakie są konsekwencje. Zapraszam do tego gabinetu po lunchu, na godzinę pierwszą. Postaram się do tego czasu coś ustalić, a teraz żegnam - rzuciła mu przelotne, pełne wyrzutu spojrzenie, prawie smutne, i zagłębiła się w papierach.
W pierwszej chwili naprawdę chciał przeprosić za swoje „przedstawienie”, ale szybko się opamiętał.
- Do widzenia - pożegnał się sucho i wyszedł, nadal lekko oszołomiony zapachem jej włosów.

***
Tonks mieszała powoli swoje cappucino i wpatrywała się w Kingsleya, który marszczył brwi.
- Jak się to cholerstwo nazywało?
- Nie pytaj, nigdy nie byłam dobra z eliksirów, a jeżeli chodzi o trucizny... Wiem, powinnam to wiedzieć, ale to jakieś wyjątkowo wredne, bardzo rzadkie paskudztwo... - mówiąc, Nymphadora marszczyła komicznie brwi, a King starał się sobie przypomnieć nazwę substancji.
- Snape! - wykrzyknęła z zadowoleniem po kilku sekundach różowo-włosa kobieta
- Tonks, Snape, co prawda, jest wyjątkowo wrednym i bardzo rzadkim
paskudztwem, ale to raczej
nie on wykończył Alastora, choć nie wątpię, że miałby na to ochotę - Auror spojrzał na nią z powagą.
- Oj, King, nie o to chodzi! Nietoperz na pewno będzie wiedział, co to było. - Nymphadora pomachała niecierpliwie ręką - Znaczy Hermiona zna nazwę, ale on jest zna skład, przyrządza je, i tak dalej...W końcu, jakby nie było, jest Mistrzem Eliksirów, a to do czegoś zobowiązuje.
- I co? Niby mamy go wezwać na przesłuchanie? - Kingsleyowi jakoś nie
odpowiadał pomysł koleżanki.
- Nie my, ale prowadząca to śledztwo Hermiona... - sprostowała kobieta, po czym zastanowiła się przez chwilę - A czemu nie, może nie jako
podejrzanego, ale jako specjalistę od eliksirów. Musimy podrzucić ten temat
Hermionie. - dodała z zadowoloną miną.
- Ekhem! - odkaszlnął znacząco czarnoskóry i Tonks, zrobiwszy niekumatą, niewinną minę, obejrzała się za siebie i zobaczyła Malfoya. Wyglądał jak chmura gradowa. Co dziwniejsze - smutna chmura. Zarówno Nymphadora, jak i Shacklebolt wpatrywali się w niego z jawnym zaciekawieniem.
- Mogę się przysiąść? - spytał Draco, który na widok Nymphadory przypomniał
sobie wczorajszą pogadankę Pottera na cmentarzu. Widząc jednak zaskoczona minę Tonks i
Kingsleya, warknął zezłoszczony:
- To ja już pójdą, skoro myślicie, że przyszedłem wysondować wasze umysły i donieść wszystko Sami - Wiecie - Komu!
- Siadaj, człowieku! - Auror uniósł ręce w geście przyjaźni międzyludzkiej. - Choćbyś miał dziesięć różdżek i na uszach stanął nie wysondujesz mi umysłu, ani jej - wyszczerzył się. Był tak zaskoczony poczynaniem Malfoya, że aż chciał, żeby ten się do nich dosiadł.
Draco wydukał coś w rodzaju „..kuję” i usiadł obok czarownicy, stawiając na stoliku swoją czarną jak noc kawę i grzankę z masłem orzechowym.
- Jak rany, co ci jest? - zapytała szczerze zaciekawiona Nymphadora.
- Nic. Tylko rodzony ojciec jest przekonany o mojej winie, a Granger chce mnie zamordować z wyjątkowym okrucieństwem. Poza tym wszystko w porządku. Nie przeszkadzajcie sobie - odpowiedział z nutą znajomej drwiny w głosie.
- No tak, wujek Lucjusz miał zawsze dużo uroku - mruknęła do Dracona. Tonks - A właśnie, jeśli o wilku mowa to jest on tuż, tuż.
Draco który siedział plecami do wejścia, nie zrozumiał o co chodzi.
- Właśnie wszedł twój ojciec i idzie w naszym kierunku - usłużnie powiadomił go Kingsley.
- O cholera. - mruknął blondyn.
- Draco, można wiedzieć, co robisz w takim towarzystwie? - dało się słyszeć zimny głos za plecami blondyna .
- Rozkoszuje się ciepłem rodzinnym...wujaszku - grzecznie odpowiedziała za kuzyna różowowłosa. - Nie czuję zbyt dużego pokrewieństwa z kimś twojego pochodzenia, Tonks - Malfoy senior skrzywił się tak, jakby patrzył na coś wybitnie obrzydliwego.
- I dobrze - odrzekła nie zbita z pantałyku Nymphadora, opanowując złość. - Bo z tobą jestem jedynie spowinowacona, ale on to moja rodzina. Łączą nas więzy krwi, wujku.
- Mogę wiedzieć, czego od nas chcesz, Lucjuszu? - grzecznie spytał Kingsley, podnosząc swoje ciężkie i wysokie ciało z krzesła, z miną sugerującą, że nie lubi rozrób, ale jeżeli kobieta, z którą siedzi, nadal będzie obrażana, to może zmienić zdanie.
- Uspokój się, Kingsley, przyszedłem do Dracona - Lucjusz spojrzał na Aurora z mieszaniną chłodu i ironii. - No więc synu, o coś cię pytałem.
Czarnoskóry mag miał ochotę rzucić w pewnego siebie arystokratę klątwą lub po prostu złamać mu nos. Nienawidził być traktowany protekcjonalnie. Tonks posłała mu uspokajające spojrzenie i powoli usiadł nie spuszczając Malfoya seniora z oczu.
- Jak widzisz, ojcze, jem - warknął Draco. - I nie mam w tej chwili ochoty na rozmowę z tobą.
- Nie masz ochoty, tak? - Lucjusz nachylił się nad synem, tak żeby tylko on słyszał jego szept. - Skoro nie masz ochoty ze mną rozmawiać, nie licz na moją ochronę w wiadomej sprawie.
Draco wstał. Wyglądał jak wcielenie furii. Był wściekły, tak wściekły, że ręce mu się trzęsły, a w oczach zaszkliły się łzy.
- Taki jesteś pewien mojej winy, że straszysz mnie brakiem ochrony? - nie przejmował się, że Tonks i Kingsley wszystko słyszą. - Tak święcie wierzysz w to, że jestem zwykłym, tchórzliwym mordercą, że mnie w ten sposób szantażujesz? Powiem ci coś i słuchaj uważnie. Nigdy nie byłeś dla mnie prawdziwym ojcem - wycedził przez zęby wpatrując się w lodowate oczy swego rodziciela - Jesteś psychotycznym dyktatorem, który ufa tym swoim przyjaciołom śpiącym na galeonach, ale nie dopuszcza do siebie myśli, że jego syn być może jest niewinny, chociaż poszlaki wskazują na niego. Nie, lepiej wierzyć, że jest zbrodniarzem, którego można szantażować i zmusić do ślepego posłuszeństwa i bezwzględnej lojalności wobec rodziny. Zejdź mi z oczu - odepchnął Lucjusza i ruszył szybkim krokiem w kierunku drzwi, nie oglądając się za siebie. Tonks wpatrywała się z niedowierzaniem w niedojedzoną grzankę i prawie nie ruszoną kawę.
Malfoy senior zavadował wzrokiem dwoje siedzących przy stole czarodziejów i obrócił się na pięcie i odszedł szybkim krokiem, a kosztowna peleryna powiewała za nim stylowo.
- Ale gobliński cyrk się nam szykuje, Tonks - skomentował całe zajście Shacklebolt.
- Jak pindolę taką rodzinkę - westchnęła w odpowiedzi Nymphadora.
- Jakaż ona jest wspaniała - dodała jeszcze z ciężkim westchnieniem i oparła się łokciami na stole. - Wujek, który siedział w Azkabanie za niewinność, ciotka, która jest
sadystyczną morderczynią, a druga wygląda jak śnięta ryba, a za męża ma wrednego skunksa i wszystko to w kociołku Voldemorta.
- Oj, Tonks, nie marudź, mogło być gorzej. Mogłaś mieć różowe włosy, a na imię
Nymphadora - zażartował jej kolega. Tonks spiorunowała go wzrokiem.
- A chcesz ty w zęby? - spytała sugestywnie podnosząc lewą brew.
- A czym? - dopytywał się rozbawiony Kingsley.
- A pięścią! - dziewczyna uśmiechnęła się przebiegle i podniosła prawą dłoń zaciśniętą w pięść. - To już będzie pobicie przełożonego i będę musiał podać cię do raportu - Auror postanowił przywołać swą koleżankę po fachu do porządku.
- O, już to widzę - zacmokała Tonks. - Ja taka mała i pobiłam takiego dużego . Chodź, King, lepiej
poudawajmy, że pracujemy. Połapmy tych złych - dodała mrugając do towarzysza porozumiewawczo.
- Nie ma sprawy. Ty łapiesz juniora, ja seniora i prosto do Azkabanu. Łap za poły szaty - brwi Shacklebolta komicznie się poruszyły i Tonks zachichotała.
- Torturujemy i gwałcimy, czy od razu dostarczamy na miejsce? - spytała, robiąc niewinną minę i nawijając różowy kosmyk włosów na palec.
- Nie zaszkodzi się zabawić, ale o tym nie wspomnimy w raporcie z akcji, to wbrew przepisom - zauważył z udawaną powagą czarnoskóry Auror.
Tonks rozchmurzyła się już całkowicie i zachichotała jak mała dziewczynka.
- Boże, Kingsley, jesteśmy niewyżyci!
- Mów za siebie - udał wielce urażonego, a po chwili spoważniał. - To jak robimy z Hermioną?
- No jak to jak? Umówimy się z nią sam - wiesz - gdzie o ósmej. Ona nie może tyle pracować. Popijając piwko podrzucimy jej delikatnie pomysł - różowowłosa wyjaśniła swój plan.
- Może weźmiemy ze sobą Rona? - zapytał od niechcenia King.
- A ty znowu się bawisz w swatkę? Taki duży, taki czarny, a taki sentymentalny! - Tonks przekręciła oczami, a następnie sięgnęła po swoją kawę.
- Uważaj na to co mówisz, bo nie dostaniesz podwyżki - zagroził jej kolega, choć jego mina nie wskazywała na co innego.
- Moja podwyżka nie zależy od twoich decyzji, a poza tym Ron nie pasuje do Hermiony. Za bardzo działa jej na nerwy i w ogóle... Wiem, że go lubisz, ale nie możesz wpłynąć na to, żeby między nimi zaiskrzyło - westchnęła, dopiła swoją kawę, łypnęła na tą zostawioną przez swojego kuzyna i w końcu uniosła ją do ust.
- Dostaniesz palpitacji serca od tej kofeiny - zauważył Shacklebolt zerkając protekcjonalnie na kubek w jej dłoniach
- Martw się o swoją pompę, King - spojrzała na zegarek. - Ta - dam, koniec przerwy na lunch! - odstawiła kawę na blat.
- Jasny gwint - westchnął Auror i wstał razem z Tonks, po czym oboje ruszyli niezbyt raźnie do windy.

***
Hermiona czuła się jak zbity pies.
Tak się starała. Podała wszystkie objawy uczulenia na tą cholerną tentakulę, zobowiązała się znaleźć zastępcze zaklęcie w ciągu dwóch dni; wszystko, aby tylko Splinwood nie katował Malfoya Veritaserum. Nic nie pomogło. Aaron oświadczył, że jedyne zaklęcie zastępcze, jakie zna powoduje silne cierpienie fizyczne i jest nielegalne, a ona ma pracować nad rozwiązaniem sprawy, a nie nad szukaniem środków zastępujących serum prawdy. Był nieugięty. Zgodził się jedynie, by pod salą czekał magomedyk i w razie potrzeby szybko zadziałał. Nie dał nic nawet argument możliwego zgonu Dracona. Nie dziwiła się. I ona i Splinwood mieli nóż na gardle, ale czy on musiał być tak cholernie bezwzględny? Podejrzewał, że Malfoy blefuje, że może sobie kupić każde zaświadczenie, jakie zechce, bo jest człowiekiem wpływowym. Był pewien, że arystokrata kłamie. Oczywiście zabronił jej informowania go o możliwości odmowy i miał nadzieję, że podejrzany z niej nie skorzysta, a nawet jeżeli, to postawi go to w niekorzystnym świetle. Hermiona miała mętlik w głowie. Okazało się, że ta praca jest bardziej stresująca i wyczerpująca, niż kiedykolwiek mogłaby przypuszczać. Była tak zdenerwowana, że nie tknęła nic w porze lunchu. Siedziała i udawała, że pije herbatę. Zaklęła cicho, gdy Malfoy zapukał do drzwi jej gabinetu
- Proszę się streszczać, bo mam dzisiaj kilka obowiązków i, niestety, jakkolwiek bardzo bym pragnął, nie mogę całego dnia poświęcić na
aurorskie widzimisię - zaczął „uprzejmie”.
- Bardzo mi przykro, panie Malfoy, ale nie udało mi się zmienić formy przesłuchania, ani jego terminu. Odbędzie się ono zgodnie z planem, dziś o osiemnastej. Pod sala będzie czekał wyszkolony Uzdrowiciel - kobieta starała się, by jej głos brzmiał naturalnie i maksymalnie profesjonalnie.
- Zaraz, chwileczkę, Granger. Chyba dałem
wyraźne zaświadczenie, że wszystkie eliksirów prawdy powodują u mnie
silne uczulenie. - Draco był naprawdę zły. Jego skromnym zdaniem to,
co się teraz działo, było jakąś paranoją, a spotkanie z ojcem nie nastrajało go pozytywnie
- Już panu wyjaśniłam, że to będzie przesłuchanie pod Veritaserum. Obawiam się, że...
- Ty się obawiasz?! Na stado galopujących gumochłonów, to nie ty będziesz
torturowana za pomocą eliksiru prawdy, tylko ja! - wykrzyknął podchodząc do biurka - A tak w ogóle, to czy ja jestem
oficjalnie oskarżony? Bo jeśli tak, to żądam by przyprowadzono tu natychmiast
mojego adwokata, a jeśli nie, to nie zgadzam się na żadne przesłuchanie
z użyciem Veritaserum, ani innego podobnego środka! W odróżnieniu od tych
głupich biedaków, których bierzecie na spytki, ja znam swoje prawa.
Uniósł się i pałał świętym gniewem, a Hermiona nie potrafiła być na niego zła. Założyłaby się o własną różdżkę, że Malfoy po prostu się boi. To było logiczne, ale rozumiała też swojego przełożonego i to, jaki prasa kładła nacisk na sprawę. Westchnęła głęboko.
- Niech pan posłucha... - powiedziała i stwierdziła, że ma gdzieś oficjalne formy. - Posłuchaj, doskonale wiesz, że jesteś głównym podejrzanym i że mamy prawo cię przesłuchać przy użyciu serum prawdy, jedyny problem stanowi twoje uczulenie, stąd obecność Uzdrowiciela. Dostałeś oficjalne wezwanie, a potem złożyłeś lekarskie zaświadczenie, które zostało wzięte pod uwagę. Podamy ci najmniejszą możliwą dawkę Veritaserum, a pomoc medyczna będzie tuż pod drzwiami. Wszystko będzie pod kontrolą. - wyjaśniła całą procedurę - Zrozum, że muszę to zrobić i że ty musiałbyś zrobić na moim miejscu dokładnie to samo, co wcale nie oznacza, że chcę cię skrzywdzić. To moja praca i doskonale o tym wiesz, jak wiesz także to, że możemy cię przesłuchać, zwłaszcza, że naciski prasowe są tak ogromne - wyglądała na smutną i zmęczoną.
Przez chwilę milczał, a potem bardzo cicho odpowiedział:
- Tak, jak zauważyłaś, moje uczulenie jest, kur*wa, jedynym, maleńkim problem. Tylko, że jak mówiłem znam prawo i wiem, że dopóki mnie nie oskarżycie, mogę odmówić. Zwłaszcza ze względu na to uczulenie...Rano tak bardzo się przejąłem, że poleciałem po zaświadczenie, chociaż nie musiałem tego robić - posłał jej wściekłe spojrzenie - Wiesz co, Granger? Mam to wszystko w dupie. Własny ojciec mi nie wierzy, chociaż jestem w tym pieprzonym wypadku niewinny jak nowonarodzone niemowlę. I wiesz co? Macie moją pieprzoną zgodę - uśmiechnął się gorzko, widząc jej zaskoczoną minę. - Przyjdę tu, kur*wa, o osiemnastej i wykrwawię ci się na ten piękny, bordowy, dywan, być może na śmierć, ale przyjdę, bo jestem niewinny i mam to wszystko, jak już mówiłem, w dupie. Żegnam panią, panno Granger - wyszedł tak szybko, że nie zdążyła go nawet spytać, czy jest pewien swojej decyzji.
Gdy drzwi trzasnęły, czuła jedynie niesmak. Niesmak, że sama mu nie powiedziała o jego prawie do odmowy, ale zabronił jej Splinwood. Nieznajomość prawa ze strony Dracona ułatwiłaby sprawę. Jednak, jak widać, Malfoyowie znali prawo dogłębnie, a przynajmniej własne prawa. Miała ochotę się urżnąć i o wszystkim zapomnieć.

***
- Dziękuję raz jeszcze, panie Uzdrowicielu. Do widzenia - kobieta uśmiechnęła się z wdzięcznością i wyszła zamykając za sobą drzwi. Zabini wpatrywał się w nie przez chwilę z uśmiechem. Bardzo lubił swoich pacjentów, a widok pani Brocklehurst zawsze podnosił go na duchu. Ta czarownica, mimo wszystkich przykrości, których doświadczyła w życiu, i wszystkich chorób, które jej się przytrafiły, nigdy nie traciła dobrego humoru. Poza tym, nie raz opowiedziała mu zabawną historię, rozweselając go do łez.
`Dlatego lubię tę pracę' - pomyślał odrywając wzrok od wyjścia i rozejrzał się od niechcenia po swym gabinecie. Było to małe pomieszczenie o białych ścianach i błękitnych firankach w zakratkowanych oknach. W rogu przy drzwiach stała szafa z licznymi szufladami, w których trzymał karty pacjentów, obok niej druga szafa z przeszklonymi drzwiami, gdzie ustawiono medykamenty a za nią kosz na odpadki. Z kolei przy jego biurku znajdowała się kozetka oddzielona od reszty jasnoniebieskim parawanem, za którym umieszczona była umywalka z magicznym mydłem. Nic specjalnego, bez żadnych ekstrawagancji.
Westchnął cicho i pokręcił głową, by otrząsnąć się z mroczków, które właśnie zaczęły mu się pojawiać przed oczami.
- Draco ma rację - mruknął pod nosem, chowając plik zaświadczeń do jeden z szuflad biurka. Nie spał od dwudziestu czterech godzin i wszystko wskazywało na to, że nie będzie spał jeszcze przez najbliższe dwadzieścia cztery. Ostatnio miał dużo pracy: wypisywanie podsumowań, zaświadczeń praktykantom i rozliczanie się z ministerstwem wcale nie należało do jego ulubionych zajęć. A jeśli dodać do tego jego problemy w życiu prywatnym, to nic dziwnego, że nie sypiał. Jego córeczkę od kilku dni męczyły koszmary z demetorami i nie sposób jej było uspokoić. Dodatkowo sprawa praw rodzicielskich do Rose utkwiła w martwym punkcie, gdyż Morgana zażądała widzeń, na co Blaise absolutnie nie mógł się zgodzić. Wystarczyło by po ostatnim spotkaniu z matką dziecko dochodziło do siebie przez tydzień. Oczywiście rodzice bardzo mu pomagali, ale to i tak była kropla w morzu jego potrzeb. Czuł, że jeszcze kilka tygodni i po prostu załamie się psychicznie. Nie chciał obarczać swymi problemami Dracona, gdyż ten miał o wiele ważniejsze sprawy na głowie niż on i jego niewdzięczna żona. I tak już dużo zrobił wciskając mu ten czek umożliwiający założenie nowego oddziału alergologicznego.
Przymknął powieki i schował twarz w dłoniach. Żeby tak ...
W tym momencie w pomieszczeniu rozległo się ciche pukanie. Zabini zaklął w duchu i podniósł głowę.
`Ani chwili spokoju' - pomyślał ze złością wołając `proszę'. Drzwi otworzyły się i do środka weszła niska, rudowłosa osóbka odziana w pielęgniarski fartuch z identyfikatorem na piersi.
- Przeszkadzam? - spytała niepewnie panna Weasley. Blaise pokręcił głową z uśmiechem. Choć Ginewrę znał od drugiej klasy Hogwartu, to poznał ją tak naprawdę dopiero, gdy przydzielono ją na praktyki pielęgniarskie do jego oddziału. Pomoc była mu ostatnio bardzo potrzebna, gdyż od kilku miesięcy zanotował wzrost występowania alergii u czarodziejów. Rudowłosa, pomimo początkowych niepowodzeń (np. pomylenie liczby wydanych środków alergologicznych, za co on musiał odpowiadać przed prezesem Świętego Munga), radziła sobie coraz lepiej.
- Właśnie to dostarczono - poinformowała podchodząc do biurka i podając mu kopertę zalakowaną niebieskim woskiem. Zabini wziął od niej list i spojrzał na niego zdziwiony. Emblemat Ministerstwa zazwyczaj nie wróżył zbyt pomyślnie, a już szczególnie, gdy parę godzin wcześniej wydawało się oświadczenie podejrzanemu o morderstwo Alastora Moody`ego. Otworzył kopertę i zaczął czytać. W miarę jak zagłębiał się w treść listu, coraz bardziej pochmurniał.
- Oni chyba zwariowali! - warknął w końcu, odrzucając pergamin na blat biurka. Przesłuchiwanie Malfoya pod Veritaserum w sytuacji, gdy arystokrata jest uczulony na jeden z jego składników było niedopuszczalne i z jego zdaniem zgodziłby się każdy odpowiedzialny Uzdrowiciel. Ale oczywiście ten przeklęty Splinwood chciał wydostać od Dracona zeznania, choćby ten miał umrzeć na jego oczach.
`Cóż za troska' - pomyślał z ironią, spoglądając na list z niesmakiem. I oczywiście potrzebowali Magomedyka, a że to Zabini był specem od alergii to postanowili poprosić jego o pomoc. Ironia losu? A może zemsta za zaświadczenie? Blaise wolał nie dociekać.
- Weasley, przygotujesz pokój dla pacjenta na osiemnastą dziesięć - nakazał wstając i zdejmując szatę uzdrowiciela. - Pojedynczy... - wziął z wieszaka swój płaszcz podróżny - ... z całą aparaturą... Najlepsza będzie szóstka - sięgnął po czarną torbę, będącą niezbędnym wyposażeniem Uzdrowiciela, która znajdowała się pod kozetką. - Teraz zaś leć do tych z laboratorium i poproś o duży zapas eliksiru przeciwkrwotocznego... może być pięć porcji. I nie obchodzi mnie, że jest im potrzebny do tych ich kretyńskich doświadczeń. Ma być jak przyjadę z pacjentem, jasne? - warknął spoglądając znacząco na dziewczynę. Ta przez chwilę wpatrywała się w niego uważnie, po czym pokiwała głową.
- No.. to co tu jeszcze robisz? - spytał zaskoczony widząc, że nie ruszyła się z miejsca, Dziewczyna kiwnęła raz jeszcze głową i wybiegła z gabinetu.
- Czekam na ciebie w poczekalni! - zawołał za nią Zabini, po czym z zawrotną prędkością wsadził do kieszeni płaszcza stetoskop i wyszedł z gabinetu. Mimo, że część jego świadomości podpowiadała mu, że niegrzecznie traktuje praktykantkę, to nie miał czasu się rozwodzić nad tym w tej chwili. Najważniejsze było dotarcie do ministerstwa i wybicie Splinwoodowi Veritaserum z głowy, zanim przesłuchanie się rozpocznie. I mimo, że zdawał sobie sprawę, że Auror się na to nie zgodzi, to wolał zaryzykować. Wolał nie myśleć co się stanie jeśli Lucjusz Malfoy dowie się o poczynaniach Ministerstwa względem jego syna. Ten człowiek był śmiertelnie niebezpieczny jeśli chodziło o zdrowie lub życie jednego z rodu Malfoyów, niezależnie od tego jak nie znosiłby swojego krewnego.
Kilka minut później chodził w kółko po poczekalni, co chwila zerkając na zegar zawieszony na ścianie.
- Gdzie ona jest, do cholery?! - mamrotał pod nosem przyspieszając pochód. W końcu, po jakiś pięciu minutach od strony wejścia rozległ się odgłos szybkich kroków i po chwili w progu pojawiła się zdyszana praktykantka wraz z rzeczonym eliksirem. Blaise bez słowa podszedł do dziewczyny i wyjął z jej dłoni butlę, która stanowiła naprawdę niezły zapas. Potem otworzył torbę lekarską, którą położył uprzednio na jednym z siedzeń, i włożył do niej ostrożnie Eliksir Przeciwkrwotoczny. Gdy podniósł się, napotkał pytający wzrok Ginny. Przez kilka sekund miał ochotę przeprosić ją za swoją oschłość i nieuprzejmość, lecz zrezygnował.
- Proszę na mnie czekać w tej sali numer sześć wraz z Uzdrowicielem Nottem. Czekać dopóki się nie pojawię - powiedział w zamian, po czym zamknął torbę i szybkim krokiem opuścił poczekalnię. Nie wiedział, że Ginny odprowadziła go wzrokiem do wyjścia.

Gdy dziesięć minut później stał w gabinecie Splinwooda i nie był już tak niezdecydowany. Jasno i dobitnie wyraził swoje zdanie na temat nieodpowiedzialności urzędników Ministerstwa i niepotrzebnego cierpienia Dracona Malfoya. Po jego ostatnim słowie w Splinwood wpatrywał się niego w milczeniu przez kilka minut.
- Panie Zabini, rozumiem, że jest pan zaniepokojony ... - zaczął. Blaise prychnął. Grzeczność urzędasów z Ministerstwa była czasem komiczna - .. ale musi nas pan zrozumieć...
- Och, rozumiem doskonale - zadrwił Blaise, obdarzając Aurora zimnym spojrzeniem.
- Właśnie widzę, jak pan rozumie - warknął Splinwood i, nim mężczyzna zdołał jakoś zareagować, kontynuował dalej. - Pan Malfoy jest podejrzany o morderstwo Alastora Moody`ego. Opinia publiczna naciska na nas w tej sprawie, media naciskają i, w końcu, naciska na nas sam Dumbledore... Chyba pan rozumie, że musimy podjąć zdecydowane kroki. Ministerstwo chce jak najszybciej rozwikłać tę sprawę, gdyż każdy dzień zwłoki daje czas Sam- Pan - Wie - Komu na przygotowanie kolejnej akcji. Ministerstwo nie może sobie na to pozwolić, panie Zabini - zakończył patrząc znacząco na uzdrowiciela.
- A ja nie mogę pozwolić na morderstwo mojego pacjenta - rzekł lodowatym tonem Blaise i opuścił gabinet szefa Aurorów zostawiając w nim zaszokowanego Splinwooda.

***
Hermiona wycierała nos i prawie pochlipywała. Miała tak serdecznie dość sprawy o morderstwo Alastora, jak tylko można mieć czegoś dość.
- Proszę - powiedziała, gdy zarejestrowała ciche pukanie do drzwi i przestraszyła się słysząc, że jej głos brzmi jak piśnięcie. Godzinę po tym jak wyszedł, Malfoy przyszedł ponownie, i wręczył jej z kamiennym wyrazem twarzy swoje pisemne oświadczenie, iż zgadza się na przesłuchanie pod Veritaserum. Nie powiedział ani słowa, w progu po prostu uśmiechnął się ironicznie i wyszedł. I mimo wszystko, nawet pomimo tych przykrych i bolesnych słów, którymi uraczył ją rano w domu Harry'ego i Luny, ona bała się, że może mu coś się stać. I było jej żal Dracona, bo chociaż był sukinsynem, to mógł nawet umrzeć. Chciała zachorować „od zaraz” i iść na zwolnienie, chciała się położyć, zasnąć i obudzić się dopiero po zakończeniu śledztwa... A teraz jeszcze ktoś przyszedł, gdy była bliska rozpłakania się i roztrzęsiona. Zawsze silna, teraz biła się z chęcią wyproszenia gościa, zanim przekroczy próg, ale wiedziała, jak bardzo byłoby to infantylne. Drżącymi rękami wzięła kubek i upiła łyk cappucino. Drzwi otworzyły się i w Hermiona ujrzała swojego gościa. Drgnęła. No tak, Blaise był Uzdrowicielem i zajmował się magicznymi alergiami. Pięknie.
Mężczyzna wpatrywał się przez chwilę w czarownicę. Miał ochotę zacząć od krzyku, ale wyglądała tak nieszczęśliwie i miała tak zagubioną minę, że zrezygnował. Jej smutna buzia - tak, określenie buzia w tej chwili pasowało najbardziej do tej twardej, przemądrzałej dziewczyny - po prostu go zmiękczyła. Więc zamiast wrzeszczeć wziął głęboki oddech.
- Czy mogłabyś mi wyjaśnić ma czym polega praca Aurorów? -zaczął, ni z gruszki ni pietruszki, byle tylko nie tracić zimnej krwi. Z jednej strony naprawdę było mu żal Granger, szczególnie teraz. Wyglądała jak zmaltretowany szczeniak, a z drugiej, gdy pomyślała o Draconie miał ochotę niszczyć wszystkich i wszystko. A szczególnie osoby odpowiedzialne za ewentualne cierpienie jego przyjaciela.
Hermiona z głupią miną wpatrywała się w Uzdrowiciela. Nie rozumiała o co ją pyta i do czego dąży. Była zbyt zmaltretowana psychicznie.
- Ja nie rozumiem o co ci chodzi...
- Zadałem przeciec proste pytanie. Chcę się dowiedzieć na czym polega praca Aurorów i kto ją dostaje. Może jacyś troglodyci co nie umieją czytać?! Ja rozumiem, że czytanie ze zrozumieniem jest trudne, ale, do ciężkiej cholery, jeśli ktoś pokazuje zaświadczenie o chorobie znaczy, że jest chory i trzeba na niego uważać!
No cóż, piękne postanowienie o zachowaniu spokoju poszło się kochać. Zabini każdego ze swych pacjentów traktował jak członka rodziny, a jeśli chodzi o przyjaciół był szczególnie opiekuńczy.
- Napisałem po ludzku, że Draco Malfoy nie może być przesłuchiwany pod żadnym serum prawdy, a teraz co? Teraz dostaje pismo, że mam być obecny w czasie jego przesłuchania! Więc chcę się dowiedzieć, co za ludzie tu pracują!
Po ostatnich słowach zapadła głęboka cisza, że Hermiona mogła słyszeć bicie własnego serca. Ukryła twarz w dłoniach i głęboko westchnęła, po czym gestem zaprosił Blaise'a, żeby usiadł naprzeciwko niej. Uzdrowiciel jednak złożył ręce na piersi i uporczywie milczał.
- Proszę, usiądź Blaise.
Usiadł. Sam nie wiedział dlaczego. Może z powodu jej smutnych i zmęczonych oczu, a może z powodu troski i lęku jaki malował się na jej twarzy.
- Draco Malfoy napisał oświadczenie, w którym zgadza się na przesłuchanie pod Veritaserum, będąc świadom skutków jakie mogą nastąpić po jego zażyciu. Mógł odmówić - przy ostatnich słowach spuściła wzrok i przygryzła dolną wargę.
- Jasne, a ty oczywiście go poinformowałaś, że ma prawo się nie zgodzić - sarkastycznie odrzekł Zabini. Hermiona nie odpowiedziała. Jedynie zarumieniła się lekko. - Tak myślałem.
- Malfoyowie doskonale orientują się w swoich prawach, Zabini - jej głos nagle stał się bardziej szorstki i oficjalny. - Możesz mi wierzyć.
- Na ich szczęście, przynajmniej w tym wypadku. Ale jak widzę Draco uniósł się honorem i zaręczam ci, że nie wyjdzie mu to na zdrowie. Tobie także. Prasa nie da ci żyć, Granger, jeżeli coś mu się stanie, a stanie się na pewno - głos Blaise'a był bardzo spokojny. Hermiona drgnęła, gdyż wiedziała, że Uzdrowiciel nie mija się z prawdą nawet w jednym procencie. A może to była tylko gra? Może Draco nie był uczulony? Szybko jednak odsunęła od siebie tą myśl. Oczy Malfoya juniora, w chwili gdy kładł przed nią swoje oświadczenie, mówiły zbyt wiele. - Wiem, że wszystko dzieje się przez Splinwooda, który po prostu nie przepada za rodziną mojego kumpla. Założę się, iż jest przekonany o tym, że Draco jest zdrowy jak nażarty Rogogon. Że blefuje. Zapewniam cię jednak, że jego uczulenie jest prawdziwe, tak samo jak twoja zmartwiona i przestraszona mina, Granger.
- Zajmij się swoją miną - odwarknęła czerwieniąc się mocno. - To moja praca i nie masz prawa wpędzać mnie w poczucie winy!
- Wcale nie muszę tego robić - sprostował łagodnie. - Doskonale radzisz sobie sama.
Chciała na niego nakrzyczeć, ale nie potrafiła. Była zła, że tu przylazł i zatruwał jej życie. A już doprowadzało ja do szału to, że ma rację. Że każde jego słowo jest boleśnie prawdziwe.
- Współczuje ci - powiedział wstając, a w jego głosie nie było ani odrobiny sarkazmu.
- Nie chcę twojego współczucia, Zabini! - niegrzecznie podziękowała za zrozumienie Hermiona i posłała Blaise'owi mordercze spojrzenie.
- To rzeczywiście tylko twoja praca i jesteś zależna od swojego przełożonego, mimo że prowadzisz tę sprawę - zignorował jej niechęć i dalej mówił to, co miał ochotę powiedzieć. - Mówiłem już, że, jak znam Splinwooda, to wszystko dzieje się za jego przyczyną. Ale to ty Granger oberwiesz. I od prasy i od starego Malfoya. Życzę ci w miarę spokojnego popołudnia. Do zobaczenia za pół godziny - dodał i po cichu wyszedł.
Hermiona ze złością strąciła wszystkie papiery z biurka i zaklęła tak obrzydliwie, że zdziwiony byłby każdy, kto ją zna. Po chwili wstała, powoli zebrała i pieczołowicie ułożyła dokumenty z powrotem na blacie. Nie mogła sobie pozwolić na histerię. Wiedziała, że teraz musi myśleć chłodno, musi wyzbyć się jakichkolwiek uczuć. Musi zamienić się w zawodowca. Nic jej nie obchodziło tylko sprawa, tylko złapanie przestępcy. Cała reszta była nieważna, nie liczyła się. Tylko dlaczego to było takie trudne? Dlaczego jej rozbiegane myśli cały czas wędrowały w stronę Draco Malfoya. Dlaczego jej serce drżało ze strachu o niego. Na Merlina, nie powinna. Musi być skupiona, poważna. Musi być profesjonalistką. Przecież jest to winna Moody'emu.
`Cholerny Malfoy!' - pomyślała ze złością. Nie potrafiła być obojętna, nawet po tym jak obrzydliwie potraktował ją rano. Nie potrafiła przestać się bać, że naprawdę wykrwawi się na śmierć na dywanie w jej gabinecie. Gdy usłyszała pukanie do drzwi, machinalnie powiedziała `proszę'. Widząc Splinwooda, poczuła taką nienawiść, o jaką nigdy by siebie nie podejrzewała. Była wściekła, że nie mógł okazać się ludzki. Bez słowa podeszła do niego i podała mu oświadczenie Malfoya.
- Mam nadzieję, że jest pan zadowolony - powiedziała po prostu.
Był zaskoczony jej chłodną wrogością, ale nie dał nic po sobie poznać.
- Doskonale. Za pół godziny będę u ciebie, tak samo jak nasz podejrzany -
oznajmił beznamiętnie i położył starannie złożony pergamin na jej biurku, po czym bezszelestnie wyszedł.

***
Draco Malfoy siedział swym fotelu i pustym wzrokiem wpatrywał się w przestrzeń. Z początku starał się medytować, później przeklinać, jeszcze później zaczął
żałować, że nie trzyma w biurze żadnego alkoholu. Nic nie pomogło. Ciągle myślał o tym, że za pół godziny czeka go przesłuchanie, a później, znając życie i swój organizm długotrwały pobyt w szpitalu. Jako dzieciak był cholernie chorowity, potem to się skończyło, ale w trakcie okresowych magicznych badań okazało się, że ma silne uczulenie na tentakulę. W zasadzie na jej korzeń mogło być tylko silne uczulenie i mało kto je miał. Uśmiechnął się sam do siebie sarkastycznie.
Wyląduje w szpitalu w najlepszym razie. W najgorszym skończą się jego kłopoty a on zapyta się Szalonookiego kto go sprzątnął z tego padołu. Bo Draco był pewien, że Moody trafił do piekła, czyli tam gdzie i on się wybierał.
Miał ogromną ochotę skorzystać zapasów, które były w barku przy bufecie, ale przecież nie mógł iść na przesłuchanie zionąc alkoholem. Westchnął i zapalił jedno z niewielu magicznych cygar, które trzymał w szufladzie.
Granger. Dlaczego znowu o niej myślał? Dlaczego zastanawiał się nad tym jak okrutny i niesprawiedliwy był dla niej rano? Dlaczego przez jedną małą chwilę, oddając jej oświadczenie, miał ochotę przeprosić ją za swoje chamstwo? I, co najważniejsze, dlaczego nie przeprosił? Wiedział dlaczego. Bo był tchórzem. Bał się okazywać innym swoja ludzką stronę. W rezultacie prawie wszyscy, a może dokładnie wszyscy, postrzegali go jako zimnego sukinsyna bez uczuć, żywiącego się poniżaniem innych. I bał się czegoś jeszcze - tego, że nie zapanuje nad sobą, że jeżeli ją przeprosi to nie skończy przepraszać przez najbliższą godzinę, że wszystko jej wyzna i totalnie się wygłupi. Że zrobi z siebie kretyna, a ona go wyśmieje. Pokręcił głową i zaciągnął się mocnym aromatycznym cygarem tak głęboko, iż poczuł lekkie oszołomienie. Hermiona by go nie wyśmiała.
`Chryste, Draco, nie myśl o niej!'- nakazał sobie z mocą.
Ale jak tu nie myśleć? Jak nie myśleć o kimś kogo cały czas nosi się w sercu. kto znaczy, aż tyle. Cholera, gdyby nie ona wszystko byłoby łatwiejsze. Prostsze. Draco był pewien, że gdyby to nie Hermiona Granger prowadziła śledztwo, on sam nigdy nie zgodziłby się na to przesłuchanie. Tak naprawdę robił to wszystko dla niej. Żeby udowodnić...
Coś...
Komuś...
Sobie...?
Tak, chyba sobie...
Trochę się bał. Zaczynał wątpić w to, czy robi dobrze. Napisał to oświadczenie chyba tylko po to, żeby prasa i jego ociec wraz z przyjaciółmi nie pożarli Hermiony żywcem, gdyby coś złego mu się stało. Na przykład, gdyby zapadł w śpiączkę, albo gdyby... Przy pisemnym oświadczeniu przesłuchiwanego nie mogli już tak bardzo jej pogrążyć. Ale i tak wiedział, że będzie miała piekło na ziemi.
Odsunął od siebie wszystkie nieprzyjemne myśli. Cygaro mu się skończyło, więc zapalił kolejne. Nigdy tak dużo nie palił. Widocznie bardzo się denerwował. Zaciągnął się i zamknął oczy.
Hermiona. Herm. Hermi. Miona.
Nie mógł się od niej uwolnić.
Od wspomnień jej sympatycznego uśmiechu, kiedy robiły się jej dołeczki w policzkach Teraz się tak nie uśmiechała, przynajmniej nie do niego. Od tego jak zaraźliwie się śmiała. Od tego z jaką powagą tłumaczyła mu różne rzeczy wyczytane w bibliotece i jak naburmuszyła się, gdy mówił, że nie da się wszystkiego nauczyć z książek. Od tego jak smakowały jej usta i jak delikatne miała dłonie, kiedy głaskała go po policzku. Próbował te myśli odsunąć, ale uporczywie, jednostajnie powracały do niego wszystkie chwile z tego krótkiego okresu, gdy się spotykali na siódmym roku. Zacisnął oczy i zaciągnął się jeszcze mocniej. Stracił ją przez głupią dumę. I przez to, że nie potrafił jej okazać szacunku. Nie potrafił i chyba bał się manifestować czułość i zrozumienie. Dlaczego musiał być tak cholernie malfoyowski, taki podobny do ojca? Nieodrodny syn Lucjusza. Nic dziwnego, że prawie wszyscy, jeżeli nie wszyscy (wyłączając Pottera i Dumbledore'a) uważali go za winnego podstępnej, zaplanowanej z zimną krwią zbrodni na Moodym. I może jeszcze Granger nie wierzyła w jego winę. Może... Tak samo jak prawie nikt nie wierzył, że swoje stanowisko zawdzięcza uczciwej pracy i własnym wysiłkom. Ale nie dbał o to; nie zależało mu na tym, żeby dostrzeżono w nim kogoś wartościowego. Jedyna osoba, na opinii której mogłoby mu zależeć nie mogła mieć o nim dobrego mniemania. Nigdy nie szanował Hermiony tak, jak na to zasługiwała. Nawet wtedy, gdy ją całował, obejmował, spacerował z nią, szczerze (a raczej prawie szczerze) z nią rozmawiał. Dopiero później uzmysłowił sobie, że nigdy go nie oceniała, że była uważną słuchaczką i obserwatorką, że starała się okazywać mu zrozumienie, że była dla niego dobra i cierpliwa. Ale było już za późno, bo stracił ją zanim tak naprawdę do końca ją zdobył.
Zacisnął zęby i zagasił cygaro. Był lekko odurzony aromatycznym dymem tytoniowym, ale nie na tyle, żeby cholernie jasno nie myśleć i nie mieć pełnej świadomości tego, co czeka go za kilka minut. Spojrzał na zegar, wstał z wygodnego fotela i założył na siebie cienką, czarną szatę, którą zazwyczaj nosił na terenie ministerstwa. Nie dopuszczał spóźnienia nawet o pięć sekund. Nie miał zamiaru nikomu dawać powodu do myślenia, że się boi. Nawet jeżeli bał się tak bardzo jak w tej chwili.

*
Draco jak przez mgłę słyszał formułkę, którą wygłosiła Hermiona. Cały czas patrzył to na Splinwooda to na Kingsleya, który także został dopuszczony do przesłuchania, bo był jednym z Aurorów, robiących raporty z przesłuchań pod Veritaserum. Oczywiście składał odpowiednią przysięgę milczenia. Shacklebolt stał pełen powagi ze zmarszczonymi brwiami, obserwując bladą Granger i jeszcze bledszego Malfoya. W ostatniej chwili dowiedział się, że będzie uczestniczył w przesłuchaniu, więc omal się nie spóźnił i dopiero po wejściu uzyskał informację, dlaczego przed drzwiami stoi Uzdrowiciel. Nie zdążył nawet zademonstrować swojego szoku i zdziwienia postępowaniem Dracona. Ale powoli zaczynał rozumieć. Malfoy miał serdecznie dosyć tego, jak jest postrzegany, i tak zwyczajnie, po ludzku, musiało być mu przykro, że nie wierzy mu rodzony ojciec. Tak naprawdę zgodził się na to, żeby zrobić na złość Lucjuszowi i żeby wszystkim dookoła udowodnić, że nie jest karierowiczem i tchórzem. Kingsley się nie mylił, nie wiedział jednak, że głównym motorem takiej decyzji jest panna Granger. Kiedy Hermiona podawała przesłuchiwanemu najmniejszą możliwą porcję Veritaserum, było cicho jak w grobie. Malfoy usiadł i wypił. Naprzeciwko niego zasiadło troje przesłuch..ących. Nagle wydało mu się to zabawne. Po chwili poczuł, że traci własną wolę i czuje się dziwnie lekki, a oczy zaszły mu delikatną mgłą. Wyglądał jak lekko nieprzytomny.
- Proszę podać swoje pełne imię i nazwisko - silnym głosem powiedział Splinwood, zadowolony, że Draco okazuje normalne objawy po zażyciu serum prawdy, bez żadnych niespodzianek.
- Draco Apoloniusz Lucjusz Malfoy - odrzekł matowym głosem podejrzany.
Hermiona przełknęła ślinę i chociaż nic złego się nie działo, cały czas się bała i cały czas miała najgorsze przeczucia.
- Wiek - kontynuował chłodno Aaron.
- Dwadzieścia trzy lata - tym samym matowym głosem, co poprzednio, odpowiedział Malfoy.
- Panno Granger, może pani przystąpić do właściwego przesłuchania - Splinwood zwrócił się spokojnie do Hermiony.
Kingsley zmarszczył mocnej swoje smoliste brwi. Malfoyowie byli bladzi z natury. Nie tak bladzi jednak, jak Draco gdy wchodził do tego pokoju, a już na pewno nie tak, jak przesłuchiwany był blady w tej chwili.
- Proszę powiedzieć, gdzie pan był... - Hermiona przerwała, gdyż zobaczyła to samo, co Shacklebolt, a mianowicie nienaturalny, woskowy kolor twarzy Dracona.
- Proszę kontynuować bez zbędnych... - niecierpliwie sapnął Aaron, ale także popatrzył na Malfoya i zamilkł. - Panie Malfoy? - spytał prawie z niepokojem.
Draco niewinnie odkaszlnął, opluwając przy okazji krwią biurko panny Granger.
- O żesz kur*wa mać! - dał upust swoim emocjom Kingsley i zerwał się na równe nogi, by zawołać Uzdrowiciela.
Hermiona była jak sparaliżowana. Przez kilka sekund po prostu patrzyła na Dracona kaszlącego krwią, dopiero po chwili coś się w niej odblokowało i podbiegła, żeby mu pomóc, ale już zdążył spaść z krzesła, więc musiała podnieść jego głowę z dywanu. Bardzo szybko jej ręce były całe we krwi, która w tej chwili sączyła się też z nosa Malfoya.
Blaise, który wpadł do gabinetu, wrzasnął na nią, żeby uniosła głowę Dracona wyżej, co szybko uczyniła, a Uzdrowiciel wlał mu do gardła porcję Eliksiru Przeciwkrwotocznego. Nie martwił się dokładną ilością. W tej sytuacji nie bardzo mógł przedawkować.
- Trzymaj się stary, już cię zabieram do Mungo - głos nieco mu drżał, ale w oczach miał żądze mordu. - Zadowolony? - zapytał Splinwooda, który teraz był prawie tak samo blady jak Malfoy, który właśnie stracił przytomność. - Kur*wa mać - Blaise nie zamierzał zachowywać etykiety, a Aaron był zbyt zaszokowany, żeby w jakikolwiek sposób zareagować.
- Ja nie chciałam - zdołała wyszeptać Hermiona, bezmyślnie wpatrując się we własne umazane krwią dłonie i Shacklebolt podszedł do niej, pomagając jej wstać. Potrząsnął nią lekko.
- To nie twoja wina, Herm - szepnął jej do ucha, ale wydawało się, że go nie słyszy.
- Powodzenia w dalszych przesłuchaniach - warknął Zabini i aportował się ze swoim pacjentem pod najlepiej wyposażoną na jego oddziale salę, gdzie czekali Ginny Weasley i, tak jak prosił, Ares Nott, najmłodszy, dwudziestoletni praktykant.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Podejrzany numer jeden, Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Trujące sekrety, Podejrzany numer
Pani Detektyw, Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Trujące sekrety, Pani detektyw
Prolog, Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Trujące sekrety
Przesłuchania i domysły, Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Trujące sekrety, Przesłuchania i
Trujace sekrety, Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Trujące sekrety
Ojciec chrzestny [Yaoi-chan], Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Ojciec chrzestny
Nawet Strach Mnie Opuścił [Enahma], Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Trylogia smutku Enahm
Diabeł‚ w twojej duszy, Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Diabeł, w twojej duszy
Wigilia w Norze, Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Arthur Weasley i jego kompatibilna twórc
Przyjęcie przypadkowo zbieżne w czasie z pewnym świętem - Arien Halfelven, Nie wiem o czym, zakładam
Schowek [Enahma], Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Schowek
Wyzwanie [Cybele], Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Wyzwanie
Nietoperze(1), Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Nietoperze
Bracia W rozrabiają [thingrodiel], Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Bracia W rozrabiają
Przedświt - dobranocka dla Elinki [Bastet], Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Przedświt
Ostatni krok, Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Ostatni krok
03 Pogrzeb i stypa, Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Romans dygresyjny - Arthur Weasley
Sześć zmysłów - dobranocka dla Aevenien [Bastet], Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Sześć z
Eliksir Zapomnienia (wersja pełna) [Thingrodiel], Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Eliksir

więcej podobnych podstron