Jak przed wojną otwocczanie rozrabiali
Opublikowano: środa, 11, luty 2015 10:00
Jacek Kałuszko
Chcesz wiedzieć, czym żył przedwojenny Otwock? Dotarliśmy do akt spraw cywilnych i karnych rozpatrywanych przez tutejszy sąd grodzki. Przeczytaj ten artykuł, a dowiesz się m.in., jaka była kara za zrywanie wiśni z cudzego sadu, handel śmierdzącym mięsem i kradzież nagrobka z cmentarza
Sąd Grodzki w Otwocku zaczął działalność w 1929 r. Zajmował się sprawami cywilnymi i karnymi mniejszej wagi. Jego siedziba mieściła się w domu Szlamy Huberbada przy ul. Czaplickiego 7. Obejmował terytorium Otwocka oraz gmin: Wiązowna, Letnisko-Falenica, Zagóżdż (istniała do 1939 r.) i Karczew.
Ten grał, inny zrywał
W 1929 r. pewien starozakonny z Warszawy został oskarżony o to, że: „Stale jeździ pociągiem i grywa na skrzypcach, z czego niektórzy pasażerowie nie są zadowoleni”. On grał, bo chciał. Ale inny był do tego zmuszany. X przyszedł do Y na podwórze i zażądał grania na harmonii. Gdy Y odmówił, napastnik wtargnął do mieszkania i nożem oderwał zamek od pudła, chcąc harmonię potłuc.
W czasie szamotaniny uderzył jeszcze nieszczęsnego grajka. Dostał dwa miesiące aresztu. W tym samym roku syn znanego otwockiego lekarza został złapany na wędrówce wzdłuż torów przy ul. Warszawskiej „Celem udania się na stację kolejową, pomimo iż są tablice zabraniające” napisał posterunkowy. Kara pięć złotych.
Z koleją związane jest również wydarzenie na stacji w Otwocku. Pani Balbina z Warszawy twierdziła, że zakupiła tu bilet do Warszawy Gdańskiej za 1,50 zł. Jednak bileter nie wpuścił jej na peron, bo stwierdził, że bilet jest nieważny, ma inną datę i jest przecięty. Poza tym opiewał na relację odwrotną, tj. w kierunku Otwocka. Kasjer również nie pozostawił złudzeń: „Bilet został pokłóty szpileczkami (pisownia oryginalna - przyp. JK) i pocięty szczypcami kontrolnemi”. Uważano, że za tym wszystkim kryje się „tajemniczy szantaż”. Jednak kobieta została uniewinniona.
W 1930 r. obywatel M. oskarżył sześć osób o samowolne zrywanie wiśni. Do zdarzenia doszło na dzierżawionej przez niego działce w Radości. W skardze pisał: „Gdy zacząłem energicznie, lecz grzecznie, protestować przeciwko tej samowoli, oskarżeni obsypali mnie stekiem wymysłów w rodzaju: Ty buldogu, łobuzie, świnio etc. I dalej rwali wiśnie w taki sposób, że ogołocili z nich wszystkie drzewa”. Szkody ocenił na 250 zł. Jedną osobę uniewinniono, reszta dostała 50 zł grzywny za znieważenie.
Nieobyczajnie i do tego za pieniądze
W archiwach znajdziemy wiele spraw o charakterze obyczajowym. Jedna z nich wypłynęła w kościele parafialnym: „Pani AR podczas nabożeństwa w Otwocku publicznie i głośno wskazując na mnie palcem, powiedziała: „To jest kochanka mojego męża”. Ona od dłuższego czasu pomawia mnie publicznie o niemoralne prowadzenie się.
Do podobnej materii zaliczymy raport policjanta: „Jakieś dwie nieznane kobiety przesiadują stale na trawie za sanatorium Sejmiku Warszawskiego (na ul. Samorządowej - przyp. JK) i z chorymi mają stosunki płciowe za pieniądze”. Stwierdzono jednak brak cech przestępstwa.
Wrodzony instynkt
Częste były sprawy o kłusownictwo np. nielegalny połów ryb. W jednym przypadku oskarżono żołnierza, który przyjechał na przepustkę i z braćmi głuszył ryby na Wiśle za pomocą własnoręcznie zrobionej petardy. Miał tak złowić sześć kilogramów ryb.
Inny łapał za Karczewem i zeznał: „Gdzie jest Jagodzianka, nie wiem”. Również za Karczewem ujęto dwóch kłusowników. Jeden zabił z floweru… wiewiórkę, drugi czaił się z dubeltówką na zająca.
W innej sprawie leśniczy z „Torfów” przesłuchiwał ujętego z bronią w ręku kłusownika polującego koło majątku Skarbonka (Lasek k. Celestynowa). Podejrzany bronił się: „Twierdzę, że za uprawianie kłusownictwa u ludzi nie utracę opinii, gdyż to nie jest bandyctwo, a kłusownikiem będę, bo mam już wrodzony instynkt”. Za ten instynkt dostał dwa tygodnie aresztu i konfiskatę broni.
Śmierdzące kotlety
25 zł kary otrzymali niejaki Aron, Jankiel i kilku ich kolegów, członków związku zawodowego rzeźników w Otwocku, za to, że przeszkadzali drugiemu rzeźnikowi w uboju bydła.
Jak już jesteśmy przy mięsie, to jeden czujny policjant zauważył ludzi wspinających się po łańcuchach na werandę domu w Otwocku. Podążył tropem i znalazł tam cztery ćwiartki (zadki) cielęciny odartej ze skóry. „Po obejrzeniu stwierdziłem, że pieczęcie były sfałszowane w prymitywny sposób chemicznym ołówkiem”. Gdy poszedł zatelefonować, podejrzani wrócili, zabrali mięso i uciekli. Dostali trzy lata w zawieszeniu na pięć.
W czasie okupacji udowodniono jednemu handlarzowi z Falenicy sprzedaż nieświeżego mięsa. Kontrolerzy z Zakładu Higieny wzięli na targu próbkę kotleta i stwierdzili, że „powierzchnia pokryta była pleśnią”. Śmierdzący kotlet kosztował go 20 zł grzywny.
Inny obywatel został oskarżony o to, że przywłaszczył sobie worek z mięsem wartym 120 zł. Znalazł go przy torach kolejowych w Międzylesiu (zapewne ktoś go wyrzucił, bojąc się łapanki). Obwiniony oświadczył, że mięso sprzedał, a pieniądze przepił. W raporcie stwierdzono „interesy niemieckie nie zostały naruszone”.
Tydzień aresztu dostał młodzieniec, który złożył fałszywy meldunek o napadzie. Sprzedał w Warszawie konie, ale część gotówki przepił. Gdy wrócił do domu ze strachu przed ojcem powiedział, że go napadli.
Zabroniona sacharyna i gołąb pocztowy
Dużo emocji dostarczały sprawy o nielegalny handel alkoholem. W jednym przypadku wyszynk prowadzono w sklepie spożywczym podczas zabawy w remizie. W czasie rewizji znaleziono wódkę schowaną pod podłogą i w… łóżku. Pewien starozakonny został oskarżony o handel skażoną solą bydlęcą bez zgłoszenia do Urzędu Skarbowego. Robił to w sklepie przy ul. Kupieckiej.
W czasie okupacji pani sprzedawała przy ul. Karczewskiej kwas gruszkowy sfałszowany sacharyną. Nie było to śmieszne, bo według rozporządzenia władz niemieckich zabroniono używania sztucznych środków słodzących do artykułów żywnościowych bez zezwolenia. Wpadła, bo butelki miały etykiety okolicznej rozlewni wody mineralnej, a zobaczył je jej właściciel. Kosztowało ją to 10 dni aresztu.
W 1931 r. oskarżono obywatela o wywołanie paniki. Rzucał kamieniami w publiczność podczas przedstawienia amatorskiego w lokalu Tomichaj-Chojlim przy ul. Reymonta. Grzywnę 50 zł anulowano po amnestii dwa lata później. „Puszcza się w niepamięć i wybacza” - napisano.
Poważniejszą sprawą było zmuszanie do strajku. Związek Zawodowy Pracowników Gastronomii i Hoteli w Polsce zwrócił się do Zarządu „Zofiówki” (przed wojną Szpital dla Chorych Nerwowo Żydów - przyp. JK) z żądaniem podwyżki płac dla zarabiających mniej niż 88 zł, przyjęcie do pracy niektórych pielęgniarzy, mechaników itd. Zagrożono strajkiem. W efekcie zatrzymano osiem osób za przymuszanie.
Kuriozalny charakter miała „afera” wykryta w Wólce Mlądzkiej. Na skutek donosu przeszukano posesję i stwierdzono: „Posiadał 1 gołębia pocztowego oraz hodowlę gołębi rasowych, nie posiadając zezwolenia Starostwa Powiatowego oraz nie należąc do żadnego związku hodowców gołębi pocztowych”. Obywatel wyjaśnił: „Kupiłem gołębia za 40 groszy, nie wiedziałem, że to gołąb pocztowy”.
Wieści z okolic cmentarza
Jeden z otwockich kamieniarzy został oskarżony przez wdowę o kradzież nagrobka na cmentarzu żydowskim. Poszkodowana pisze do Zarządu Gminy Wyznaniowej: „(…) tymczasem leży mój nabożny mąż bez nagrobka i depczą po jego koszernych kościach”. Kamieniarz został uniewinniony.
Zgoła inny charakter miało wydarzenie, do którego doszło w okolicy cmentarza żydowskiego. Poszło o napad na… karawan. A wersje świadków i podejrzanych różniły się diametralnie. Rzecz miała miejsce w styczniu 1939 r. Drogą Pogorzelską obok kirkutu mijały się dwa orszaki: pogrzebowy żydowski, a z naprzeciwka weselny polski. Doszło do bójki, nawet ostrzegawczych strzałów.
W zeznaniach obie strony oskarżały się wzajemnie o spowodowanie zajścia. Ciekawe, że jednym ze świadków był Calel Perechodnik, późniejszy autor głośnej książki „Spowiedź”. Weselnicy dostali po sześć miesięcy, ale w apelacji obrońca napisał: „Traf, że na drodze przejazdowej, publicznej mijały się dwa orszaki (…) był tym większym przypadkiem, że uczestnicy jedni i drudzy musieli doznać wzruszeń silnych, kontrastowych, wytrącających z równowagi psychicznej”. W rezultacie sprawę ostatecznie umorzono.
Były i sprawy bardzo groźne.
W czasie okupacji mieszkanka Błot złożyła doniesienie do władz niemieckich na swojego zięcia, że jest członkiem ruchu oporu i przechowuje w domu broń. Teściowa tak go nienawidziła, że do podobnych donosów nakłaniała też sąsiadów, oferując m.in. dwa korce kartofli. Niemcy zatrzymali obwinionego, zrobili rewizję. Niczego nie znaleźli, człowieka wypuścili…
To tylko drobna część spraw, którymi zajmował się otwocki sąd grodzki. A słynne afery i zabójstwa? Te rozpatrywał Sąd Okręgowy w Warszawie. Napiszemy o nich wkrótce.
Dziękuję Otwockiemu
Oddziałowi Archiwum Państwowego
za umożliwienie wglądu do akt.