Duma i uprzedzenie


ROZDZIAŁ PIERWSZY

Pierwszy krok

Harry siedział w pokoju i wpatrywał się w zegar z napięciem. Już tylko piętnaście minut dzieliło go od absolutnej wolności. Jeszcze piętnaście minut i duża wskazówka minie północ, a on stanie się pełnoletnim czarodziejem. I wreszcie będzie mógł zacząć działać. Cokolwiek miałoby to oznaczać. Co prawda miał miesiąc na przemyślenie tego wszystkiego w samotności. Długie trzydzieści dni rozpamiętywania, zwątpienia i usiłowania zrozumienia. Nie poszło mu najlepiej. W tej chwili jednak liczyło się to, że będzie mógł opuścić Privet Drive na zawsze.
W ciszy pełnej napięcia trzask aportacji brzmiał niemal jak huk. A ponieważ nerwy Harry'ego były napięte do granic możliwości, zareagował natychmiast, wbijając intruzowi różdżkę w brzuch.
- Cieszę się, że jesteś ostrożny, Harry - powiedział z lekkim rozbawieniem Lupin.
- Remus - stwierdził chłopak lakonicznie. - Skąd mam wiedzieć, że to ty?
- Osłony jeszcze nie opadły.
Harry zerknął szybko na zegar. Faktycznie. Do północy wciąż brakowało paru minut.
- Nadal nie wiem - stwierdził jednak twardo.
- Lunatyk uroczyście przysięga, że knuje coś niedobrego - odpowiedział mężczyzna, wyraźnie się uśmiechając.
To raczej był Remus. Powoli odsunął różdżkę.
- Chyba jestem przewrażliwiony.
- Wiesz, że obecnie ciężko być zbyt ostrożnym - zauważył Lupin, rozglądając się po pokoju.
- Wiem - mruknął niechętnie chłopak.
- Widzę, że już się spakowałeś. Świetnie się składa. Powinniśmy deportować się przed wybiciem północy.
Harry spojrzał skonsternowany na byłego nauczyciela. Jego plany nie miały z nim nic wspólnego. A raczej nawet jeśli miałby jakieś konkretne plany, to nie miałyby one nic wspólnego z Lupinem.
- Jesteś zaskoczony - bardziej stwierdził niż zapytał mężczyzna.
- Trochę. Mieliście zjawić się rano - zauważył.
- Na wyjaśnienia będzie czas później. Teraz lepiej wynieśmy się stąd jak najszybciej.
- Dokąd? - zapytał machinalnie Harry.
- Do Hogwartu.
Harry zmarszczył brwi. Chociaż nie wykluczał, że wcześniej czy później będzie musiał tam wrócić, to na pewno jeszcze nie teraz. Dlatego przygotował się na ucieczkę z Privet Drive. Według ustaleń z Zakonem aurorzy mieli się po niego zjawić o świcie. Do tego czasu pole ochronne miało być przedłużone skomplikowanym zaklęciem. McGonagall uznała, że transportowanie Harry'ego zaraz po północy to zbyt oczywiste posunięcie i tym samym zbyt ryzykowne. Śmierciożercy tylko na to czekali. Tak więc wyglądał plan awaryjny, a on zamierzał zrealizować swój własny. Indywidualny. Tymczasem było co najmniej pięć godzin wcześniej i zjawiał się Lupin, psując mu wszystkie szyki.
- Harry, zaufaj mi. To ostatnie życzenie Dumbledore'a.
Harry'emu, na wspomnienie nieżyjącego dyrektora, krew odpłynęła z twarzy. Skąd mogli wiedzieć? O ostatnich słowach i błaganiach Dumbledore'a to on, nie kto inny, wiedział najwięcej. Poczuł jak zaciska dłonie w pięści. Wiedział więcej niż mógłby sobie życzyć. A jednak to jedno, cicho wypowiedziane zdanie, podziałało na niego jak jakiś dziwaczny imperius. Czuł, że musi zrobić to, czego oczekuje Remus. W sumie może to nawet i lepiej, że ktoś zdecydował za niego o początku? Wciąż nie miał tego wszystkiego poukładanego.

- Teraz możemy porozmawiać - odezwał się Lupin, kiedy aportowali się w pobliżu Hogwartu. Właściwie dość odległym „pobliżu", gdyż zamek majaczył niewyraźnie w oddali. - Mamy przed sobą niezły kawałek marszu. Muffliato!
Harry wzdrygnął się na dźwięk wypowiadanego zaklęcia, ale nie skomentował tego. Odetchnął natomiast z ulgą, że na razie udało im się zmylić śmierciożerców.
- Dlaczego zmieniliście plany? - zapytał po chwili.
Lupin uśmiechnął się prawie niezauważalnie.
- Dla bezpieczeństwa.
- No tak, w końcu mogłem wygadać Voldemortowi… - zauważył kwaśno Harry. Znów zaczynało się to samo. On miał o niczym nie wiedzieć. Główna strategia dotycząca jego osoby.
- Nie mogliśmy tego wykluczyć.
- Bardzo śmieszne. - Wcale nie miał nastroju do żartów.
- A jak dobrze opanowałeś oklumencję, Harry?
- Nie pomyślałem o tym - mruknął.
Faktycznie istniało pewne ryzyko. Chociaż na ogół wolał myśleć, że Voldemort porzucił próby wdzierania mu się do umysłu.
- Czuję się, jakbym rozmawiał sam ze sobą - odezwał się Lupin po chwili milczenia.
- Mogę ściągnąć…
- Peleryna to minimum bezpieczeństwa - przerwał mu Remus.
- Czyli nie było żadnego zaklęcia? Pola ochronnego już nie ma?
- Zgadza się.
- A czy coś im grozi? To znaczy Dursleyom?
- To, co wszystkim mugolom, Harry. Wiesz przecież, że to między innymi wojna przeciwko nim. Ale nie sądzę, by byli narażeni bardziej od innych, jeśli o to pytasz.
Harry nie odpowiedział, ale słowa Lupina przyniosły mu ulgę. Jakiekolwiek były jego uczucia do Dursleyów, nie chciał mieć na sumieniu kolejnych ludzi. To, do czego już się przyczynił, ciążyło mu wystarczająco.
- Czyli, podsumowując, cała akcja z aurorami była wersją dla śmierciożerców?
- W skrócie tak.
Lupin znów uśmiechnął się nieznacznie.
- A nie w skrócie? - zapytał Harry.
- Powiedzmy, że podejrzewałem, że możesz wykazać odrobinę niechęci do współpracy.
- Nie rozumiem - mruknął niewyraźnie.
Lupin uśmiechnął się szerzej.
- Daj spokój, Harry. Nie na darmo byłem przyjacielem Jamesa. Wiem, że nie spakowałeś się tak wcześnie, bo nie mogłeś doczekać się świtu.
Harry zrobił głupią minę i po raz pierwszy ucieszył się, że jest pod peleryną. Przynajmniej Remus nie mógł zobaczyć jego zmieszania. Świetnie! Jemu nic nikt nie mówi, a teraz na dodatek okazuje się, że jego plany można przejrzeć w pięć sekund na wylot. No, może nie w pięć sekund, w końcu Lupin wspomniał coś o Jamesie… Na myśl o ojcu poczuł to typowe ukłucie, które zawsze pojawiało się, gdy ktoś wymawiał jego imię.
- Hej, Harry, jesteś tam jeszcze?
- Zamyśliłem się.
- Wiesz, że to byłoby bez sensu. Nie poradziłbyś sobie sam.
- Ostatecznie chyba będę musiał, prawda? - zauważył sucho.
- Ostatecznie? A kto tak powiedział? Żadna z części przepowiedni nie mówi, że nie mogą ci pomóc twoi przyjaciele i sprzymierzeńcy. To nie jest tylko twoje zadanie. I musimy działać razem, by wygrać… - Lupin zamilkł na chwilę, jakby się nad czymś zastanawiając, po czym dodał: - Dlatego musimy szkolić nowych czarodziejów... Zakon zorganizował specjalny kurs dla młodych aurorów i grupy wybranych ludzi, którzy będą z nami w jakiś sposób współpracować lub są szczególnie narażeni.
- Rozumiem, że znów znajduję się wśród wybranych - zauważył Harry, jednak bez niechęci w głosie.
W pierwszym odruchu miał zamiar zaprotestować, ale zaraz potem przyszło mu do głowy, że to nawet całkiem znośny i logiczny początek. Bo cóż on właściwe umiał? Jak zamierzał stawić czoła Voldemortowi? Rzucając po raz kolejny Expelliarmus?! Ostatni rok spędził na zgłębianiu wspomnień dyrektora. A przecież zanim to nastąpiło, razem z Ronem i Hermioną byli przekonani, że Dumbledore chce podszkolić jego umiejętności. Może rzeczywiście zaplanował dla niego taki kurs?
- Owszem. - Nauczyciel jakby przytaknął jego myślom. - Wydaje mi się, że jak nikt inny możesz potrzebować wszelakich umiejętności.
Zamilkli, przyśpieszając kroku. Najwyraźniej każdy z nich zagłębił się we własnych, niewesołych rozważaniach.

W holu przywitała ich wyglądająca jak własny cień McGonagall.
- Witaj, Remusie. Dobry wieczór, panie Potter. Dobrze, że wreszcie jesteście.
- Gdzie Harry powinien się udać? - zapytał w odpowiedzi Lupin.
- Myślę, że dormitorium Gryffindoru będzie najbardziej odpowiednie. Znajdzie tam paru swoich kolegów. Ale pewnie już śpią. W końcu dochodzi druga - zauważyła nauczycielka z lekkim wyrzutem.
- Rzeczywiście późno. Hogwart ma teraz bardzo szerokie pole antyaportacyjne - usprawiedliwił się Lupin.
- Musieliśmy je powiększyć - przyznała.
- Wiem. Bezpieczeństwo.
Bezpieczeństwo!, pomyślał z ironią Harry. Ciekawe gdzie owo bezpieczeństwo było w tamtą noc na wieży... Nie, Hogwart nie mógł już im tego zapewnić.

Rano, kiedy się obudził, dormitorium było puste. Widocznie jego towarzysze, kimkolwiek byli, uznali, że przyda mu się trochę snu. I nie mylili się, ponieważ ostatnimi czasy nie sypiał zbyt dobrze. Instynktownie skierował się do Wielkiej Sali. Zamiast czterech stołów stał jeden, przy którym siedzieli wszyscy. Uśmiechnął się, kiedy dojrzał rude czupryny bliźniaków. Nie będzie przynajmniej całkiem sam. Chciał do nich podejść, ale po drodze spostrzegł coś, co spowodowało, że stanął jak wryty. Coś w kolorze platynowego blondu. Harry poczuł jak krew zaczyna krążyć mu szybciej i niebezpiecznie pulsuje w skroniach. Niedowierzanie i wściekłość zatańczyły mu czerwonymi plamami przed oczami. A może to była nienawiść?
Nawet nie wiedział, kiedy pokonał dzielącą ich przestrzeń, nie zwrócił uwagi na dwa przewrócone krzesła, potrąconą dziewczynę, zdziwione spojrzenia obecnych. Z dziką furią dopadł celu i zacisnął pięści na jego szacie.
- Jak śmiesz?! Co ty, do diabła, tutaj robisz? MORDERCO!!! - Harry nie panował nad sobą, szarpiąc chłopakiem. Nie zauważył rzuconego pośpiesznie Expelliarmus ani utraty różdżki. Pchnął przeciwnika na posadzkę i wymierzył mu pierwszy cios w twarz. Wtedy McGonagall i Shacklebolt odciągnęli go do tyłu.
- Nie jestem mordercą. Jeszcze nie. Zapamiętaj to sobie, Potter - odpowiedział bardzo spokojnie i z pogardą Draco Malfoy, podnosząc się z podłogi i wygładzając szaty.
Harry splunął w jego stronę.
- Panie Potter! - zawołała ostrzegawczo McGonagall.
- Co on tutaj robi?! - Harry wrzasnął dziko w odpowiedzi.
- Myślę, że pójdziemy teraz do mojego gabinetu - odpowiedziała nauczycielka chłodno i poczuł, jak rzucone szybko Silencio uniemożliwia mu wykrzyczenie całego żalu i nienawiści. Szarpnął się jeszcze, ale silne ręce Shacklebolta trzymały go mocno i zaprowadziły prosto do gabinetu dyrektora. A kiedy już zamknęły się za nim drzwi i został z McGonagall sam w tak boleśnie znajomym miejscu, poczuł jak zalewa go fala wspomnień. W pierwszej chwili myślał, że upadnie zamroczony siłą uderzenia. Jak miał stawić czoła wszystkim tym demonom? Tutaj i teraz?
- Usiądź, Harry - powiedziała nauczycielka spokojnym głosem i to na chwilę podziałało.
Posłuchał.
Ale zaraz potem uświadomił sobie, co właśnie miało miejsce w Wielkiej Sali i gniew uderzył mu czerwienią na policzki.
- Jak mogła pani pozwolić przekroczyć temu śmierciożercy progi Hogwartu?! - Chciał, aby jego głos pozostał opanowany, w rzeczywistości jednak niemal wykrzyczał pytanie.
- Czy ci się to podoba, Harry, czy nie - odezwała się dopiero po chwili, jakby dając mu czas na ochłonięcie i kładąc nacisk na jego imię - Draco Malfoy będzie uczestniczył w szkoleniu aurorskim. Taka jest moja oficjalna i niepodważalna decyzja, ponieważ tego właśnie życzył sobie profesor Dumbledore.
- AKURAT! - wrzasnął tym razem już całkowicie zamierzenie.
- Nie będę ci niczego tłumaczyć. Musisz zaakceptować…
- NIE!!! - ryknął Harry, uderzając pięścią w stół i przestając zupełnie się kontrolować. - Niczego nie muszę akceptować. Robiłem to przez sześć lat i zaprowadziło mnie to na Wieżę Astronomiczną. Niczego więcej nie będę akceptował, nie będę wierzył pustym zapewnieniom! I co pani może wiedzieć o ostatnich życzeniach Dumbledore'a? Co pani może wiedzieć o Malfoyu? To ja tam byłem, to ja wszystkiego musiałem wysłuchać, to JA MUSIAŁEM PATRZEĆ, JAK ON UMIERA!!!
Wykrzyczał to wszystko i przez chwilę czuł, że jest mu lepiej. Zaraz potem beznadziejna cisza zmiażdżyła go swoim ciężarem. McGonagall w milczeniu wpatrywała się w jakiś punkt ponad nim. Nie wiedział, co powinien teraz zrobić. Najchętniej uciekłby stąd jak najdalej.
- Dlaczego nie można niczego się dowiedzieć? - zapytał wzburzony, patrząc intensywnie na najnowszy obraz w gabinecie.
- Doskonale wiesz, że będzie to możliwie dopiero za miesiąc. Po upływie czasu koniecznego do obudzenia się postaci na portrecie.
Wiedział. Przed opuszczeniem Hogwartu wszystko zostało szczegółowo wyjaśnione. Ale wcale mu to w tej chwili nie pomagało. Wolałby bezpośrednio od Dumbledore'a usłyszeć, że Malfoy ma zostać. Bez tego zmuszony był przestać ufać McGonagall, ponieważ miał zbyt mało dobrej woli, by uwierzyć w niewinność Ślizgona w świetle koszmarnych wydarzeń, których był świadkiem. I zbyt wiele podejrzeń, czających się w zakamarkach umysłu.
- Mam nadzieję, że nadal zamierza pan odbyć szkolenie, panie Potter? - zapytała oficjalnym głosem nowa dyrektorka Hogwartu.
Harry wciąż z trudnością tak o niej myślał.
Skinął głową. Musiał odbyć szkolenie. Nic innego mu nie pozostawało. I będzie miał na Malfoya oko. Drugi raz nie popełni tego samego błędu. Najchętniej oczywiście by go zabił, ale poczeka z tym jeszcze ten miesiąc. To już i tak nic nie zmieni.
- Mogę odejść? - zapytał słabo.
- Oczywiście - odpowiedziała McGonagall.
Już otwierał drzwi, kiedy zatrzymało go jej pytanie.
- Mogę liczyć na to, że wykażesz się chociaż elementarnym rozsądkiem, Harry?
To była wyraźna prośba dawnej opiekunki Gryffindoru. Coś w głosie nauczycielki sugerowało jej zmęczenie i napięcie.
- Postaram się, pani profesor - odpowiedział bez przekonania.
Nie wyobrażał sobie tego miesiąca.

Kiedy wyszedł z gabinetu, od razu natknął się na Freda i George'a.
- Cześć, Harry! - przywitali go jednogłośnie.
- To jest obrzydliwe! - zawołał Fred.
- I wstrętne! - uzupełnił George.
- Od rana się zastanawialiśmy, czy jakoś to wyjaśni.
- Tak. Zdrajca pojawił się dopiero dziś.
- Jak ona mogła?!
- Co ci powiedziała?
- Mam nadzieję, że przywaliłeś temu śmierciożercy dość mocno?
Harry uśmiechnął się do nich niewyraźnie. Też miał taką nadzieję.
- Lepiej stąd chodźmy - zaproponował. Głupio było rozmawiać na ten temat pod gabinetem McGonagall.
- Fakt, pewnie już się zaczęło - oświadczył George.
- Zaczęło?
Czyli nie zdąży nic zjeść. I dobrze. Wcale nie był głodny.
- Zrobiliśmy ci kanapkę - pochwalił się George, jakby czytając w jego myślach.
- Kanapkę? - zapytał nieco zdziwiony Harry. Gdyby taką inicjatywą wykazała się Hermiona, to jeszcze by zrozumiał, ale bliźniacy?
- Nie pozwolimy umrzeć ci z głodu - objaśnił wesoło Fred.
- Aha. Zamierzacie wypróbować na mnie jakiś nowy produkt - domyślił się, z rosnącą podejrzliwością przyglądając się wręczonej mu bułce. - Co tym razem?
- No wiesz? Obrażasz nas! Nigdy nie testujemy naszych wyrobów na przyjaciołach!
Kiedy Harry zrobił sceptyczną minę, George dodał:
- No przynajmniej nie bez ich zgody!
Wyszczerzył się do nich w uśmiechu. Dobrze pamiętał niektóre eksperymenty.
- Poza tym wiesz... Nasza mała siostrzyczka kazała nam się zatroszczyć o jej wybrańca. - Fred mrugnął do niego porozumiewawczo.
Harry poczuł, jak nerwy opadają i że być może nawet ten dzień nie będzie taki zły. Tak myślał, dopóki jego naiwnej nadziei na spokój nie zburzył chłodny, znienawidzony głos.
- Och, a dlaczegóż to wasza najdroższa siostrunia zagarnia prawa należące do wszystkich, co Weasley?
- O co ci chodzi, Malfoy? - zapytał nieprzyjemnym tonem Fred.
- Wybraniec nie należy tylko do waszej małej dziewczynki. Należy do każdego - powiedział Malfoy, posyłając Harry'emu obleśne spojrzenie.
Harry już miał na niego się rzucić i był pewny, że tym razem drań pożałuje, że się urodził. W końcu trzy do jednego stwarzało niezłe możliwości. I jak zwykle miał pecha. Dosłownie spod ziemi wyrósł przed nimi Lupin.
- Coś się stało? - zapytał nieco zaniepokojony. - Czekamy już tylko na was, chłopcy.
Malfoy posłał im spojrzenie pełne triumfu i ruszył pierwszy. Harry i bliźniacy, robiąc ponure miny, podążyli za nim.
- Jeszcze pożałuje - mruknął Harry do siebie, zaciskając pięści.

Tak go wytrącił z równowagi fakt obecności Malfoya, że w ogóle nie był w stanie słuchać, o czym mówi McGonagall i jakiś facet, którego widział po raz pierwszy. Potrafił myśleć tylko o chłopaku. Nie mieściło mu się w głowie, że ten zdrajca naprawdę tu był. Naprawdę. I patrzył teraz na nich z satysfakcją i kpiną.
Ponure myśli przerwało mu dopiero jakieś poruszenie. Wyglądało na to, że zajęcia się zaczynają.
- Ciekawe, co to są te „Siatki", o których mamy się uczyć - zagaiła stojąca obok niego dziewczyna.
Już miał odpowiedzieć, że nie ma pojęcia, ale jakiś ironiczny głos odezwał się za jego plecami.
- Nigdy nie słyszałaś o polach ochronnych?
- Chodzi ci o zaklęcia bezpieczeństwa? - Ożywiła się, wyraźnie nie zauważając ironii.
- Brawo. Może nie wszyscy są tutaj takimi idiotami i ignorantami jak niektórzy. - Malfoy posłał Harry'emu pełne pogardy spojrzenie.
- Malfoy - syknął. - Ty obrzydliwy dupku!
- Elokwentny jak zawsze - stwierdził z irytującym półuśmieszkiem blondyn.
Pewność siebie i spokój Ślizgona były gorsze niż obelgi. Harry nie wytrzymał i szarpnął nim, zaciskając pięści na jego koszulce.
- Myślisz, że co?! Zdrajco!!! - rzucił z pasją.
Malfoy odepchnął go od siebie.
- Zabierz ode mnie swoje śmierdzące łapska, Potter.
- Ee... chłopcy... może się uspokoicie? - usiłowała wtrącić dziewczyna, ale obaj nie zwrócili na nią uwagi.
Wściekłość wibrowała w powietrzu.
- Zapłacisz za wszystko! - zagroził Harry, czując, że jest mu cholernie gorąco, a oburzenie pali mu wszystko wewnątrz.
- Jestem śmiertelnie przerażony, Potter - wycedził Malfoy.
- Myślisz, że on cię obroni?! Jesteś dla niego nikim. Znacznie bardziej niż reszta jego sługusów. - Harry teraz już krzyczał, a ludzie zaczęli się obracać w ich stronę.
- Co ty możesz wiedzieć? - roześmiał się Ślizgon krótko. Strasznie.
- Jesteś nikim!!! - wrzasnął ponownie Harry, w ogóle nie słysząc chłopaka. Wyglądał, jakby wpadł w jakiś trans. Nienawiść utrudniała mu oddychanie i tańczyła czerwonymi plamami przed oczami. - A jeśli myślisz, że wszystkich udało ci się oszukać, to się mylisz. Cokolwiek masz tu do zrobienia, nie uda ci się. I zostanie z ciebie tylko gnijące ścierwo. O ile będziesz miał tyle szczęścia, bo...
Wrzeszczałby pewnie dalej, ale poczuł na twarzy silne uderzenie i smak krwi w ustach. Był tak odurzony wściekłością, że użycie różdżki nawet nie przyszło mu do głowy. Ciosy nieomal sprawiały mu przyjemność. Chciał czuć ból chłopaka pod swoimi pięściami, a ten, z dzikim spojrzeniem, zdawał się pragnąć tego samego.
- Szkolenie nie jest obowiązkowe. Zapewniam, że nikt siłą nie będzie panów tu zatrzymywać. - Słysząc ostry, nieprzyjemny głos mężczyzny, który witał ich na kursie razem z McGonagall, oderwali się od siebie cali potargani i podrapani.
Harry, dysząc ciężko, podniósł się na nogi. Malfoy zrobił to samo. McGonagall patrzyła na nich w milczeniu z naganą w oczach.
- Mam nadzieję, że się rozumiemy? - Pytanie zostało zadane chłodnym, obojętnym tonem. - Mamy wojnę. Nie jest to czas na dziecinne bójki o kolor szat czy dziewczyny. A jeśli tego nie rozumiecie, pozwólcie, że poproszę was o niemarnowanie czasu tych, którzy chcą zrobić coś, co może okazać się ważne.
Harry chciał zaprotestować, że nie jest na tyle głupi. Że nie chodzi o jakieś pieprzone uprzedzenia! Mógłby podać rękę na zgodę Malfoyowi z dawnych lat... Ale, na Merlina, nie temu śmierciożercy z Wieży Astronomicznej! I czy oni nie rozumieją, że właśnie pozwalają żmii zadać kolejny cios?
Wzrok dyrektorki powstrzymał go od wypowiedzenia bodaj słowa.
- Mam nadzieję, że zajęcia przebiegną bez żadnych incydentów - odezwała się. - A po nich chcę was obu widzieć u siebie w gabinecie. Czy to jasne?
Skinęli głowami niechętnie. Harry wciąż czuł bijące szybciej serce i duszący gniew. Malfoy spoglądał wściekłym wzrokiem gdzieś przed siebie.

Zajęcia okazały się bardzo ciekawe, choć ani raz nie stworzył najprostszego prawidłowego pola ochronnego. Nie mówiąc już o skomplikowanych Siatkach, które wymagały co najmniej trzech czarodziejów. Dowiedział się jednak wielu interesujących rzeczy i żałował, że nie ma tu Hermiony. Na pewno byłaby wniebowzięta. Bliźniacy natomiast nieustannie gratulowali mu kilku porządnych ciosów wykonanych na Malfoyu. Pod gabinet dyrektorki szedł więc nieco uspokojony. Dopiero widok czekającego już tam blondyna sprawił, że zacisnął pięści ze złości.
- Pewnie nie znasz hasła, Potter?
- A ty co, stoisz tutaj dla przyjemności? - odciął się.
Malfoy nie zdążył odpowiedzieć, bo w progu stanęła McGonagall.
- Wejdźcie. - Zrobiła zapraszający gest.
Gdy drzwi się za nimi zamknęły, gabinet wypełniło ponure milczenie. W końcu nauczycielka odezwała się chłodnym głosem:
- Jesteście dorosłymi czarodziejami. Czy nie moglibyście łaskawie zacząć się tak zachowywać? Wiem, że za sobą nie przepadacie…
- To mało powiedziane! - prychnął Ślizgon.
- Czy nikt nigdy panu nie wspomniał, panie Malfoy, że nie przerywa się nauczycielom? - upomniała go surowo dyrektorka, ale chłopak nawet nie spuścił wzroku. - Mamy wojnę, a wy jesteście teraz po jednej stronie.
Harry zakrztusił się.
- Czy coś, co powiedziałam przy okazji naszej poprzedniej rozmowy, było niezrozumiałe dla pana, panie Potter? - zapytała tonem, jaki niebezpiecznie przypominał mu ten z wypowiedzi Snape'a.
- Nie, pani profesor. Wszystko było jasne.
Postanowił w niczym nie ufać McGonagall.
- Cieszę się. Mam nadzieję, że więcej się to nie powtórzy. To wszystko.
Odwrócił się, by odejść i nie zdradzić się z tym, co naprawdę myśli. Malfoy poszedł w jego ślady, rzucając mu przy okazji mściwe spojrzenie.
- Panie Malfoy, z panem chcę jeszcze porozmawiać - dyrektorka odezwała się, nim przekroczyli próg.
Harry zamknął za sobą drzwi, targany sprzecznymi odczuciami. Nie podobało mu się to wszystko. Stanowczo.

Na szczęście popołudnie było znacznie przyjemniejsze i pozwoliło w pewnej mierze zapomnieć o fatalnym początku dnia. Dostał listy i urodzinowe prezenty. Od Hermiony, która, jak podejrzewał, była zachwycona tym, że Harry uczy się czegoś nowego. Od Rona niepocieszonego, że nie będą się widzieć przez kolejny miesiąc. Od Ginny, która żartobliwie wygrażała, że nie da się tak łatwo spławić i tęskni oraz Hagrida, życzącego po prostu najlepszego.
Poza tym okazało się, że większość uczestników szkolenia nie jest wcale taka stara, a Fred i George zorganizowali mu urodzinową imprezę w pokoju wspólnym. Może jakoś wytrzymam ten miesiąc, pomyślał, czując ciepło kremowego wymieszanego z ognistą, rozchodzące się po całym ciele i wyrzucił z myśli Malfoya.

ROZDZIAŁ DRUGI
Nietypowy pojedynek

Następnych kilka dni upłynęło w spokoju. Harry skupił się na przyswajaniu nowych wiadomości i umiejętności, a Malfoy nie wchodził mu w drogę, o ile, choć było to dość absurdalne i śmiałe przypuszczenie, go nie unikał. Gryfonowi jednak to nie przeszkadzało. Przynajmniej do czasu, kiedy Dumbledore się „obudzi” i Harry będzie mógł zadać mu kilka zasadniczych pytań.
Dzięki Fredowi i George'owi nie czuł się samotny, a wolne chwile spędzał wesoło na testowaniu nowych i niezmiernie użytecznych wynalazków bliźniaków. Ich towarzystwo było dobre, pozwalało nie myśleć. Chociaż oczywiście bardzo brakowało mu Rona i Hermiony. I Ginny.

Nic jednak nie może trwać wiecznie. Po tygodniu spokoju rozpoczęli kurs z Tarcz Specjalnych. Wyczarowane w odpowiedniej chwili potrafiły odbić wiele czarnomagicznych zaklęć. Były to najtrudniejsze dotychczas zajęcia, ponieważ w Siatkach, jak dotąd, nie wyszli poza poziom prostych, pojedynczych pól ochronnych. Natomiast stworzenie Tarczy wymagało nie tylko wypowiedzenia trudnej inkantacji, ale dodatkowo idealnego wprost zgrania czarujących, gdyż do ustawienie magicznej bariery konieczny był udział dwóch czarodziejów. I właśnie w miejscu zgrania nastąpiło nieszczęście, ponieważ prowadzący ćwiczenia, pan Wardrobe, przydzielił Harry'ego do Malfoya. Blondyn zrobił kpiącą minę, ale nie zaprotestował. Harry miał wielką ochotę zgłosić sprzeciw, ale i tak wszyscy posiadali już parę. Fred mrugnął do niego porozumiewawczo i pokazał mu na migi, że ma przywalić Ślizgonowi. Uśmiechnął się do niego w odpowiedzi, ale miał złe przeczucia.
Pierwsza część ćwiczenia polegała na trafianiu inkantacją do dwóch magicznych tarcz. Pokazywały one, poza oceną celności, siłę uderzenia. Tak wyrafinowane zaklęcie wymagało od rzucających go użycia porównywalnej siły. Gdy obie tarcze zapalały się na zielono, oznaczało to, że partnerom udało się zgrać.
Przez pierwsze pół godziny nie odezwali się do siebie ani słowem, ale, oczywiście, ani raz też ich tarcze nie zapaliły się na pożądany kolor.
- Może się skupisz, Potter, co? - warknął w końcu Malfoy.
- Gdybyś nie rzucał tak, jakbyś chciał rozwalić tę tarczę, już dawno by się nam udało! - odciął się Harry.
- Gówno by się udało, skoro ty za każdym razem spóźniasz.
- Nieprawda! - zdenerwował się Harry.
- Powalająca moc argumentów.
- Poza tym jak mam to zrobić równo z tobą, skoro nawet nie raczysz na mnie spojrzeć?
- Wybacz, Potter, ale nawet w takim miejscu jak szkoła dla szlam jest dużo ciekawszych obiektów do oglądania niż ty. Z wielkim żalem pozbawiam cię złudzeń.
- Ja natomiast patrzę na ciebie z przyjemnością graniczącą z ekstazą! - warknął Harry.
- Nie obwiniaj się z tego powodu. To naturalne. Trudno mi się oprzeć.
Harry stłumił w sobie ochotę przywalenia blondynowi i odetchnął kilka razy głęboko. Musi się kontrolować. Musi.
- Przynajmniej licz na głos do trzech - zaproponował niechętnie.
- Doprawdy zadziwiasz mnie, Potter. Propozycja godna przyszłego Wybawcy czarodziejskiego świata. Już widzę tę porywającą i oszałamiającą wojenną strategię i chóralne rytmiczne okrzyki. Raz, dwa, trzy! Raz, dwa, trzy…
- W jakiejkolwiek, realnej sytuacji zagrożenia nigdy nie będę musiał współpracować z tobą, Malfoy!
- Wiesz, zazdroszczę ci tej niezachwianej wiary. - Chłopak popatrzył na niego kpiąco.
- Och, wybacz, ale nie wyobrażam sobie rzucania Tarczy wspólnie ze śmierciożercą.
- Złoty Chłopiec i jego święte przekonanie, że nawet na wojnie będzie robił to, na co ma ochotę i tylko z tymi, których lubi…
- Malfoy!!!
- Widzę, że skończyliście - odezwał się Wardrobe. - Możemy zatem przejść do etapu drugiego.
Harry mierzył Malfoya wściekłym spojrzeniem, a ten, jak gdyby nigdy nic, bawił się różdżką i gwizdał cicho pod nosem. Gryfon był pewny, że gdyby mógł uderzyć chłopaka kamieniem w szczękę, ulżyłoby mu znacznie. Ale nie mógł. Pieprzona sytuacja!
- Stańcie naprzeciw siebie - tłumaczył tymczasem Wardrobe - i spróbujcie rzucać zaklęcia w stronę partnera. To najlepszy sposób wyczucia siły i skuteczności zaklęć. Jeśli będziecie mieć szczęście, między wami powinno wytworzyć się pole ochronne. Choć nie spodziewam się, że dzisiaj komukolwiek się uda.
Odpowiedział mu pomruk niezadowolenia.
- Oczywiście nie zniechęcajcie się. To kwestia wprawy. I jeszcze jedno, bardzo ważne: zachowajcie ostrożność i stosujcie minimum siły, żeby nie zrobić sobie krzywdy. To naprawdę bardzo subtelne zaklęcie... ale potrafi nieźle uszkodzić.
- Słyszałeś, Malfoy? - syknął Harry.
- Och, nigdy nie przyczyniłbym się dobrowolnie do narażenia na szwank ciała Wybrańca!
- Wyobrażam sobie. Jedynie na czyjeś wyraźne zlecenie. Samodzielnie masz zbyt ubogą inwencję, czyż nie? Ale przecież i z mentalnym wsparciem twoich kolegów, śmierciożerców, też czasem nie możesz sobie poradzić...
- Złoty Chłopiec porównuje się do Dumbledore'a - prychnął Malfoy.
- Nie waż się wymawiać więcej jego imienia!
- W życiu bym nie śmiał się tak spoufalać. Byłem z Dumbledore'em jedynie po nazwisku.
- Ostrzegam cię! - warknął Harry.
Blondyn ziewnął ostentacyjnie.
- Skończyłeś, Potter?
- Upewnij się, że twoja alabastrowa skóra jest ubezpieczona!
- Nie pochlebiaj sobie. Nie zdołałbyś nawet mnie drasnąć...
- Masz słabą pamięć, Malfoy!
- Prosssz, nie rozśmieszaj mnie próbą przekonania, że twoje beznadziejne zasady pozwoliłyby ci na świadome stosowanie zaklęć Księcia, ty żałosny Gryfonie.
- Chciałeś powiedzieć mordercy! - ryknął Harry.
- Och, nie będę sprzeczał się o drobnostki.
Harry'emu z wściekłości zabrakło tchu.
- Nienawidzę cię!
- Wiesz, w tym jednym masz moją wzajemność.
Wyciągnęli przed siebie różdżki, wściekle mierząc się wzrokiem.
- Sugeruję wam początkowo liczyć do trzech - powiedział Wardrobe do wszystkich, nie zauważając, co dzieje się między dwójką uczniów.
- Nie dziwię się, że nasze społeczeństwo ma taki problem z tą wojną, skoro najlepsze, na co stać nasze wojskowe kadry, to pomysły na twoim poziomie, Potter.
- Masz lepsze?
- Oczywiście. Przede wszystkim liczy się kreatywność, intuicja... - Malfoy zniżył głos, a Harry zrozumiał, że szykuje się do ataku. - I refleks.
Spodziewał się rzuconego zaklęcia i wypowiedział je niemal jednocześnie.
- Scuti Aboleo!
- Scuti Aboleo!
Niemal. Bo znowu spóźnił minimalnie, a siła uderzenia Malfoya odrzuciła go do tyłu.
- Refleks, Potter. Refleks. Masz problem ze zrozumieniem tego słowa?
- Ty dupku! - wycedził Harry i rzucił bez zastanowienia - Scuti Aboleo!
Tym razem był szybszy. Ślizgon w ogóle nie zdążył wypowiedzieć inkantacji. A Harry pożałował tego szybciej niż mógłby sobie wyobrazić w najgorszych koszmarach. Malfoya dosłownie ścięło z nóg. W pierwszej sekundzie satysfakcja zatłukła się zwycięskim rytmem serca, ale zaraz potem ścisnęło je przerażenie. W sumie powinien się cieszyć, przecież tego tak bardzo pragnął, ale teraz... jakoś nie mógł! Czy jemu się wydawało, czy Malfoy rzeczywiście nie oddycha? I ta krew... Co prawda nie w takim stopniu jak w zeszłym roku po klątwie Księcia, ale wszędzie jej pełno. Krew...
Ktoś odsunął Harry'ego z drogi, kilka osób szeptało zaklęcia nad bladym ciałem Ślizgona, a Harry poczuł, że to wszystko jest bardziej skomplikowane niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Dlaczego nie odczuwa satysfakcji? Dlaczego ma wrażenie, że dzieje się coś bardzo złego? Przez cały miesiąc u Dursleyów wyobrażał sobie podobne sceny i upajał się tymi wizjami. A teraz się... boi? Przecież przesiąkające na czerwono szaty należą nie do kogo innego jak do Draco Malfoya, śmierciożercy, zdrajcy, współwinnego śmierci Dumbledore'a... Więc dlaczego?!

***

Harry wszedł do skrzydła szpitalnego jakby wbrew swojej woli. Po prostu coś kazało mu tutaj przyjść, choć nie miał pojęcia, co mógłby powiedzieć chłopakowi. Malfoy leżał nieruchomo, idealnie równo przykryty kocem, wygładzonym do bezzmarszczkowej perfekcji. Na kocu dokładnie wzdłuż ciała, miał ułożone ręce. Skóra była nienaturalnie blada, ale oddech wydawał się regularny. Oczy miał jednak zamknięte. Harry podszedł bliżej. Chłopak nie wyglądał już tak źle jak wczoraj, zaraz po wypadku.
- Wynoś się stąd, Potter. - Syk był ochrypły i słaby, ale Harry, dotąd przekonany, że Ślizgon śpi, aż podskoczył z wrażenia.
- Skąd wiedziałaś, że to ja? - Wypowiedział jedyną rzeczą, jaka przyszła mu do głowy.
- Ślizgońska intuicja. - Chłopak nieznacznie wygiął wargi w ironicznym grymasie, ale nie otworzył oczu. Zupełnie jakby był za słaby na mówienie i patrzenie jednocześnie. - Czego chcesz?
- Ee... Malfoy... ja... przyszedłem przeprosić - wydukał. Świat się kończy! Co on wyprawia?!
Oczy otworzyły się gwałtownie i ich szarość wbiła się w niego ostrym jak stal spojrzeniem.
- Przeprosić - powtórzył wolno Malfoy. - Przeprosić! Nie ubliżaj mojej inteligencji, Potter.
Harry poczuł się zagubiony.
- Ee... ja... tego... Nie chciałem cię zabić. Nie wtedy.
- Nie wtedy! A to dobre! - zawołał chłopak z jawną kpiną. - Chciałeś. I wiesz, co ci powiem? Cały czas tego chcesz. Więc na co czekasz? Myślę, że jest parę zaklęć, z którymi w obecnym stanie sobie nie poradzę, albo takich, przed którymi nie zdołam się uchylić... No dalej!
- Muszę poczekać, aż Dumbledore się obudzi. Muszę wiedzieć... - Harry nie rozumiał, dlaczego to mówi, miał natomiast niejasne wrażenie, że jest to zupełnie bez sensu.
Twarz Malfoya wykrzywiła się w ironicznym grymasie.
- Ach, ależ oczywiście. Inaczej cień wątpliwości na zawsze splamiłby twoją gryfońską cnotę. Jak już zyskasz pewność, Złoty Chłopcze, daj znać. W sumie możesz oddać mi tę przysługę i wyprawić mnie z tego świata.
- Malfoy, tu nie chodzi o ciebie. Czy raz możesz pojąć, że nie chodzi o ciebie?!
- Nigdy nie chodzi o mnie! NIGDY! Nawet wtedy, gdy muszę wybierać między rodzicami a człowiekiem, którego nawet nie darzyłem sympatią! Zawsze chodzi o ciebie, szkołę, ciebie, ratowanie świata, ciebie, dyrektora, ciebie, przepowiednię, ciebie! Do cholery, nie zostawiasz reszcie świata wiele miejsca, Harry!
Harry stał oszołomiony. Nie wiedział, czy przemową chłopaka, czy tym, że nazwał go Harrym, czy może swoimi sprzecznymi odczuciami, gdzie nienawiść i jakaś niezrozumiała nić pozytywnego uczucia ścierały się niczym szalejąca burza.
- Czy gdybyś miał do wyboru życie swoich pieprzonych rodziców i życie Snape'a, zawahałbyś się, Potter?! Miałbyś wątpliwości?!
Harry milczał. Czuł, że jest w szoku. Że nie panuje ani nad tym, co się tutaj dzieje, ani nad sobą samym.
- Wynoś się. - Padły wreszcie słowa przesiąknięte absolutną pogardą - Słyszałeś? Wynoś. Dostałem jakieś cholerne, narkotyczne gówno i jestem naćpany.
Harry jeszcze przez chwilę wpatrywał się tępo w Malfoya, po czym odwrócił się i szybkim krokiem opuścił salę chorych.

***

Od incydentu w Skrzydle Szpitalnym znów wszystko zaczęło toczyć się swoim torem. Oczywiście musiał wysłuchać surowej, pełnej wyrzutów przemowy McGonagall oraz przeprowadzić poważną rozmowę z Remusem, który usiłował mu wytłumaczyć, że „też Malfoyowi nie ufa, ale skoro dyrektorka...”
- Sam wiesz, Harry, że McGonagall to cholernie rozsądna kobieta. Po tym wszystkim, co się stało, na pewno nie zaufałaby chłopakowi bez wyraźnych podstaw.
- A jeśli ma w tym cel?
- Cel? - Remus zmarszczył brwi.
Harry nie odpowiedział, czując, że podejrzenia wypalają go od środka. Jak tak dalej pójdzie, popadnie w paranoję!
- Harry, Minerwa była najbardziej zaufanym człowiekiem Dumbledore'a.
- Jak Snape? - Nie wytrzymał.
- To co innego.
- Nikomu nie zamierzam teraz ufać! - Pierwsza nutka paranoi wypłynęła na światło dzienne.
- To nie jest dobre.
Nie jest, wiedział o tym.
- Przynajmniej nie dopuszczę już...
- Nic takiego się już nie powtórzy - zapewnił go Lupin, przerywając mu w pół zdania.
- Nie? Tylko jakoś sytuacja jest dziwnie podobna. Znów mamy zdrajcę w Hogwarcie, cieszącego się pełnym zaufaniem dyrektora szkoły...
- Harry, proszę! Nie zaczynajmy całej rozmowy od nowa!
Tak, Harry też nie miał na to ochoty. Chciał zostać sam. Mimo wszystkich tych argumentów przeciw Malfoyowi i sączących się jak trucizna podejrzeń, wciąż powracały do niego dwa zdania: Czy gdybyś miał do wyboru życie swoich pieprzonych rodziców i życie Snape'a zawahałbyś się, Potter?! Miałbyś wątpliwości?!
Nie. Nie miałby. Niestety nie miał też nigdy szansy wyboru.
Siedział na błoniach i usiłował rzucać świeżo poznane zaklęcia. Był zdenerwowany, więc nic mu nie wychodziło. Co jakiś czas machinalnie przerzucał kartki swoich notatek i przeczesywał włosy. Przynajmniej jedna pozytywna rzecz, że uczy się czegoś pożytecznego. Szczególnie cieszył się z Tarcz. Były diabelnie trudne, ale zamierzał ćwiczyć je z Ronem i Hermioną do upadłego. Zainteresował się też zdejmowaniem klątw z przedmiotów, chociaż bardziej przypomniało mu to mugolski rachunek prawdopodobieństwa niż cokolwiek związanego z magią, ale bardzo się do tego przykładał. Wiedział, że teraz jest sam w poszukiwaniu horkruksów i wszystko, co może mu je przybliżyć, jest ważne. Te zajęcia kwalifikowały się jak najbardziej. I znów żałował, że nie ma z nim Hermiony. Wprawa z numerologii na pewno by się przydała.
Nagle coś złowrogo trzasnęło i z jeziora buchnęła kolorowa fontanna. Zerwał się na równe nogi, rozrzucając notatki, i wtedy usłyszał wesoły śmiech.
- Och, tu jesteś, stary! Wszędzie cię szukaliśmy! - zawołał uradowany Fred, prawdopodobnie dużo bardziej ucieszony faktem, że udało się im go przestraszyć niż znaleźć.
- Cześć - mruknął niechętnie. Nie miał dziś nastroju do żartów. Sytuacja go przerastała. Te wszystkie spoczywające na nim obowiązki, to, co musiał zrobić w najbliższej przyszłości, nie wiedząc zupełnie, jak ma tego dokonać. Strach o wszystkich drogich mu ludzi, po śmierci Dumbledore'a niebezpiecznie bliski paranoi. I jeszcze do tego Malfoy, na którego widok serce pompowało nienawiść zamiast krwi, i który nie wiadomo do czego teraz zmierzał.
- Chyba nie masz zamiaru tak cały czas się uczyć, co? - zapytał z diabelskim uśmiechem George.
Nie. Jasne, że nie. Kogo obchodzi Voldemort?
- Wiecie, strasznie żałuję, że nie mogę się pozbyć Voldemorta za pomocą jednego z magicznych dowcipów Weasleyów.
Bliźniacy zachichotali. Naprawdę ich uwielbiał. Ale to wszystko… było takie… beznadziejne!
- Pewnie, inaczej sami dawno byśmy go wykończyli! - zapewnił z wielką powagą Fred. - Ale wiesz, przygotowaliśmy na dziś małą imprezę i pomyśleliśmy, że jeśli nie wpisałeś w terminarz na ten wieczór Sam Wiesz Kogo, to może dasz się namówić?
Właściwie nie miał ochoty się zgodzić.
- Rosmerta obiecała nam, że mamy dziś u niej niewyczerpany kredyt.
- W zamian za? - Harry wyszczerzył się w uśmiechu, zaczynając sobie wreszcie przypominać, dlaczego tak kojąco działa na niego obecność Weasleyów.
- Fred? Czy właśnie zostaliśmy posądzeni o coś nieprzyzwoitego? - George zrobił komicznie zgorszoną minę.
- Zawsze słyszałem, że ten Harry Potter to do cna zepsuty gość - odparł mu brat.
- Taak. Obrzydliwość.
Harry zachichotał razem z nimi. Chyba jednak chciał zostać namówiony.
- A co to za impreza tak w ogóle? - zapytał.
- A czy to ważne?
- Ale jak już musisz wiedzieć, to półmetek naszego kursu, oczywiście. Ludzie znają się już na tyle, żeby razem się bawić, a wciąż są na tyle obcy, że zabawa dobrze im zrobi.
- Co ty za herezje opowiadasz, George! Zabawa zawsze robi ludziom dobrze!
Harry miał nadzieję, że nie okaże się w tej kwestii wyjątkiem.
- To jak będzie? - zapytał Fred.
- Chyba rzeczywiście przyda mi się chwila przerwy - przyznał Harry.
- Świetnie! - George klepnął go w plecy. - Wiedziałem, że możemy na ciebie liczyć.
- Za pół godziny spotykamy się na dziedzińcu - oznajmił Fred i dodał wyjaśniająco: - McGonagall razem z Rosmertą zdecydowały się na chwilowe przeniesienie pubu do namiotu bezpiecznie ulokowanego na terenie błoni. Podobno wystrój ma być identyczny jak w „Trzech Miotłach”. A wszystko po to, byśmy mogli się spokojnie bawić.

***

Kiedy Harry przyszedł, większość już znajdowała się w pubie. Właściwie chyba brakowało tylko jego. Dziewczyna o imieniu Alicja chichotała z czegoś, co powiedział jej Fred. Starsi od nich aurorzy też wyraźnie mieli dobre humory. Harry był gotów im w tym towarzyszyć, dopóki nie ujrzał Draco Malfoya zajmującego się, oczywiście, robieniem wrażenia na jakiejś panience, zdaje się, że tej samej, która była nim zafascynowana już na pierwszych zajęciach.
- No, jesteś wreszcie! - ucieszył się George.
Harry tylko skrzywił się w odpowiedzi, wciąż spoglądając wilkiem w kierunku blondyna.
- Nie przejmuj się nim. Bez swoich kumpli jest nikim.
To stwierdzenie Freda sprawiło, że Harry poczuł się lepiej. Znacznie lepiej.
Początkowo w „Trzech Miotłach” były pustki i jakoś tak dziwnie surowo. Bliźniacy zajęli się tym jednak w tempie błyskawicznym. Prawie natychmiast każdy miał przed sobą kufel albo inne naczynie, a gwar wypełnił pomieszczenie. Zaczęła też lecieć muzyka i, zanim się obejrzał, pierwsze osoby wyginały się na drewnianym, przeznaczonym do tańca podeście.
- Zatańczysz ze mną, Harry? - namawiała go Alicja.
- Nie umiem tańczyć. Mógłbym powołać się na moją koleżankę, Parvati, która musiała ze mną spędzić jakiś czas temu bożonarodzeniowy bal. Wierz mi, nie była zachwycona!
Alicja zachichotała, a Harry z zażenowaniem przypomniał sobie swoją porażkę na czwartym roku nauki.
- Daj spokój, przecież nie mam zamiaru tańczyć z tobą walca, tylko trochę się powygłupiać. Nie mów mi, że najlepszy szukający w szkole jest niezgrabny, bo nie uwierzę!
- Coś mi tu śmierdzi plotkami - zauważył Harry, spoglądając groźnie w stronę bliźniaków.
- Niewinni! - krzyknął Fred, unosząc ręce teatralnym gestem do góry.
- O cokolwiek chciałbyś nas oskarżyć, niewinni! - zawtórował mu George.
Harry wyszczerzył się do nich w uśmiechu.
- Jasne. Jak zawsze.
- Poza tym nie doceniasz mocy mediów. Myślisz, że jest rzecz, której nie da się dowiedzieć na temat Harry'ego Pottera? - zapytała Alicja.
- Masz rację. - Przypomniał sobie Ritę Skeeter i zrobił ponurą minę.
- Och, nie! Wiecie co, chłopcy? - Dziewczyna energicznie zwróciła się do bliźniaków. - Trzeba się nim zająć, inaczej swoim wisielczym nastrojem zepsuje nam całą zabawę!
- Idę do Merty. Zrobi mu jakiegoś ekstra drinka. A ty weź go w tym czasie na parkiet, niech chłopak wie, co to znaczy tańczyć z diablicą. I niech Malfoyowi zrzednie mina. Ty, braciszku - zwrócił się do George'a - idziesz ze mną. Mogę potrzebować wsparcia.
Weasleyowie podnieśli się z roześmianymi twarzami, a Alicja pociągnęła Harry'ego w stronę podestu. Nie protestował, bo wzmianka o Malfoyu zrobiła swoje. Niech sobie dupek nie myśli, że on tylko może się dobrze bawić. Jeszcze mu pokażę!
Akurat rozbrzmiała jakaś skoczna piosenka i pokręcili się trochę do rytmu. Alicja radziła sobie na parkiecie całkiem nieźle, w związku z tym jemu też szło nienajgorzej. Wypity już kufel kremowego też zapewne zrobił swoje i chłopak czuł się właściwie wyluzowany. Tym jednak, od czego Harry właściwie nie mógł oderwać wzroku, nie była prezentacja tanecznych umiejętności jego partnerki. Draco Malfoy w czarnych dżinsach i szarej koszuli z podwiniętymi rękawami tańczył z dziewczyną, którą poznali na początku. I szło mu… jakoś… no... fantastycznie. Albo coś w tym stylu. A Harry z wściekłością obserwował specyficzną aurę, jaka wytwarzała się bezpośrednio wokół tańczących.
- Chodź! - krzyknęła mu Alicja do ucha, żeby przekrzyczeć hałas muzyki.
- Co?!
- Fred i George machają do nas.
Spojrzał we wskazanym przez nią kierunku i zobaczył jak chłopcy wymachują zachęcająco kuflami w powietrzu. Sądząc po ich minach, Harry podejrzewał, że wytargowali od Rosmerty coś absolutnie wystrzałowego. Nie pomylił się.
- Mamy koktajl Merlina* - oświadczył z dumą Fred.
- Nie gadaj! Przecież tego nie sprzedają ot, tak! - wykrzyknęła wyraźnie podekscytowana Alicja.
- Ha, ma się te znajomości! - George zrobił zarozumiałą minę.
Harry zachichotał.
- Chyba powinienem ponowić pytanie na temat hipotetycznego rewanżu za dzisiejszą imprezę.
- Fuj, Fred, słyszysz?! - wykrzyknął George. - Znów te obrzydliwe insynuacje!
Harry uśmiechnął się porozumiewawczo do Alicji.
- George, to takie straszne, że muszę się napić! - odpowiedział bratu bliźniak.
- To za co wznosimy toast? - zapytała dziewczyna, biorąc ochoczo swój kufel.
- Za Harry'ego Pottera?
- Och, to takie oklepane, Fred!
Cała czwórka się roześmiała.
- To ja proponuję wypić za takie samo spotkanie w najbliższej przyszłości - zaproponowała Alicja.
- Świetnie! - zawołali chórem.
Harry musiał przyznać, że czymkolwiek właściwie był koktajl Merlina, smakował wyśmienicie.
- I jak się tańczyło, diablico?
- Och, cudownie, Fred. Gdyby tylko nie jedna mała fascynacja mojego partnera.
- Czyżby Harry dojrzał jakąś swoją przyszłą ofiarę?! - zachichotał George.
- Wszystko powiem Ginny! - zawołał Fred. - Mów zaraz, co to za jedna?
- Miałam na myśli jednego.
- CO?! - zawołali zgorszonym chórem bliźniacy.
- Draco Malfoya.
Harry zakrztusił się drinkiem, a Weasleyowie zawyli z uciechy.
- A, tak. To jego obsesja od pierwszej klasy Hogwartu.
- Bardzo śmieszne - mruknął. - Taak. Malfoy to moja sekretna miłość od sześciu lat!
- Dobrze słyszeć, Potter, że doceniasz to, co piękne.
Harry opluł obrus łykiem Merlina.
- Czego chcesz, Malfoy? - warknął, odwracając się w stronę intruza, który właśnie stał za jego plecami.
- Słucham, co opowiada taki kretyn jak ty, przy swoim soczku z dyni.
Harry czuł, że zaczyna tracić nad sobą panowanie.
Jak mam się kontrolować, skoro ten dupek robi wszystko, żeby mnie sprowokować?! Ledwo wyszedł ze skrzydła szpitalnego, imbecyl jeden, a już musi mnie wnerwiać.
- To koktajl Merlina - wtrąciła tymczasem Alicja.
- Daruj sobie, słonko - odpowiedział jadowitym głosem Malfoy. - Ten cienias nie byłby w stanie sam dopić jednego kremowego.
Harry'emu zrobiło się nagle potwornie gorąco. Jednym haustem dopił pozostałą część napoju.
- Chcesz coś jeszcze dodać, Malfoy, czy może przejdziemy się na zewnątrz?!
- Nie mam ochoty wychodzić, Potter - oświadczył chłodno blondyn. - Świetnie się tu bawię.
- Och, oczywiście. Przecież nie masz swoich ochroniarzy, tchórzu! - zawołał Harry z satysfakcją.
- Nie są mi potrzebni - wycedził Malfoy. - A może zmierzysz się ze mną inaczej? Co powiesz na mały pojedynek na kufle?
- Mam ci przywalić jednym w gębę? Z miłą chęcią!
- Czyli wymiękasz - podsumował chłopak ze wstrętnym uśmiechem satysfakcji.
Towarzysze Harry'ego wymienili spojrzenia. Niewykluczone, że nieco zaniepokojone, ale nie dbał o to.
- Co pijemy? - zapytał, wstając od stołu może trochę zbyt gwałtownie. A może to tylko ten przeklęty Merlin wywoływał takie wrażenia.
Malfoy zmierzył go pogardliwym spojrzeniem.
- O soku dyniowym zapomnij.
- Do baru - warknął Harry.
- Iść z tobą? - zaofiarował się Fred.
- A co, będziesz pomagał Potterowi opróżnić kufel, Weasley?
- Poradzę sobie - zapewnił przyjaciół i zaczął torować sobie drogę.
- Cóż za bohaterstwo, Potter - syknął mu oślizgły dupek do ucha. - Już rozumiem, dlaczego jesteś Wybrańcem.
Harry chciał mu powiedzieć coś do słuchu, ale jakimś niewytłumaczalnym sposobem Malfoy znalazł się dużo przed nim. Dziwne, przecież jeszcze przed chwilą był za mną. Bezlitośnie zdusił jednak głosik szepcący mu, że ma pewne problemy z koordynacją ruchów. To przecież niemożliwe, żeby upił się kremowym i jednym drinkiem!
- Jesteś nareszcie! - przywitał go chłopak z pogardliwym uśmieszkiem. - Coś długo ci zeszło. Zawsze tyle dochodzisz?
- Zależy od partnera. Widać jesteś wyjątkowo do bani.
Harry nie wierzył w to, co powiedział. Jakaś, jeszcze w miarę trzeźwa, część jego umysłu całkowicie zaprotestowała przeciwko analizowaniu ich ostatniego dialogu.
- Wiesz, Potter, chyba rzeczywiście nie piłeś soku dyniowego. - Malfoy uśmiechnął się ironicznie. - I nawet muszę powiedzieć, że ci to służy. Oczywiście ze mną i tak nie masz szans.
- Zawsze musisz tyle gadać? - zapytał Harry, gramoląc się na stołek obok Malfoya.
- Drażni cię elokwencja innych, Potter? Powinieneś raczej słuchać i się uczyć.
- Och, zamknij się, Malfoy. Pijemy?
Blondyn popchnął pełny kufel w jego stronę. Harry normalnie zastanowiłby się, czy przypadkiem nie usiłuje go otruć, ale cóż, teraz raczej nie bardzo się tym przejmował.
- Jakiś toast? - zapytał z niejasnym przeczuciem, że zachowuje się jakoś dramatycznie nie tak jak powinien.
- Za Czarnego Pana! - zawołał ochoczo Malfoy.
- Tak! - podchwycił Harry. - Za jego rychłą śmierć!
Malfoy nie zaprotestował i spełnili toast do dna. Następny wypili za wrogów, żeby zdechli marnie, trzeci za wojnę, a potem... Potem to już Harry stracił rachubę. Mgliście sobie jeszcze przypominał, że w którymś z momentów stwierdził, że teraz jego kolej wybierania napojów, ale nawet nie był pewny, co zamówił. Właściwie to niczego nie był już pewny, bo wszystko jakoś tak się rozmazywało i zlewało w wielobarwny kalejdoskop...

ROZDZIAŁ TRZECI
Utracone wspomnienia

Harry powoli odzyskiwał świadomość, choć wciąż nie otwierał oczu. Czuł delikatny ból głowy, ale mimo to otaczała go niewymowna błogość. I jakieś takie nieznane, przyjemne uczucie. Zapach świeżej pościeli połączony z czymś niezidentyfikowanym, przypominającym mieszankę morskiego wiatru i lekkiej goryczy. Poruszył się delikatnie i wtedy to poczuł. Coś absolutnie nowego i wspaniałego. Jakby jego ciało znalazło po raz pierwszy swoje idealne miejsce. Coś, co sprawiało, że czuł się tak dziwnie szczęśliwy… Rozkoszne ciepło przylegało do niego i przyjemnie obejmowało, a delikatny, regularny podmuch łaskotał mu szyję…
Nagły przebłysk świadomości rozbił bańkę iluzji w drobny pył. Harry otworzył oczy.
To, co w pierwszym momencie zarejestrował jego wzrok, sprawiło, że zdrętwiał i przez chwilę absolutnie nie mógł umiejscowić siebie w przestrzeni i czasie. Był pewny, że nigdy nie widział tych zielonych zasłon… Zaraz! Zielonych?! Usiadł gwałtownie i to, co zobaczył, spowodowało, że w głowie pojawiły mu się myśli o piekle, a przyczajony dotąd ból eksplodował wewnątrz czaszki. Obok niego, w tym samym łóżku, przeraźliwie i obrzydliwie blisko leżał Draco Malfoy!
Harry był zbyt wstrząśnięty, żeby zacząć krzyczeć. Z trudem udawało mu się oddychać, a serce biło jak oszalałe. Wyskoczył z pościeli, jakby była czymś najbardziej odrażającym w świecie i ze zgrozą zarejestrował, że ma na sobie tylko bokserki. Zanim jednak zdążył cokolwiek zrobić, Malfoy również się obudził i obdarzył go odpychającym spojrzeniem.
- Och nie, kolejna noc z rzędu, kiedy śnią mi się koszmary… - jęknął i naciągnął na siebie kołdrę.
- Malfoy!!! - wrzasnął Harry, wkładając w ten krzyk całe swoje oburzenie, obrzydzenie i gniew.
Gorączkowo usiłował przypomnieć sobie cokolwiek i z przerażeniem odkrył, że ostatnie, co pamięta to… to… jak podnosi się od stolika, przy którym siedział z Alicją i Weasleyami, i podąża w kierunku barku. Z Malfoyem na karku!
- Chciałeś mnie otruć?! - krzyknął, po czym zbliżył się do łóżka i jednym ruchem zdarł kołdrę z chłopaka.
Malfoy uniósł się natychmiast i spojrzał na niego z wściekłością.
- Co, do ciężkiej cholery, robisz w mojej sypialni, Potter?!
- O to samo chciałem zapytać ciebie! - ryknął Harry
- Nie wydaje mi się, żebym znajdował się w twojej sypialni, zbawco świata.
Harry zignorował przytyk. Był zbyt wzburzony.
- Musiałeś dosypać mi czegoś wczoraj do drinka!
- Tak, a potem zawlokłem do mojej sypialni i zgwałciłem! - Malfoy wykrzywił usta w ledwo zauważalnym półuśmiechu.
- Zaraz się porzygam - wycedził Harry, usiłując domyślić się, w co naprawdę gra Malfoy i jakie skutki będzie mieć w rzeczywistości owa noc, której nawet nie pamięta.
- Wynoś się stąd! - wrzasnął Malfoy, wyszarpując wciąż kurczowo trzymaną przez Harry'ego kołdrę, i przykrył się nią. Dopiero ten gest uświadomił Harry'emu, że Ślizgon był w takim samym stanie ubrania, lub raczej rozebrania, co on.
- Ani mi się śni! - krzyknął Harry z furią. - Czego potrzebował ten twój pan i władca, że musiałeś mnie podtruć i zawlec aż tutaj? Jaki chory plan tym razem uknułeś, Malfoy?!
- Jesteś świrem, Potter! Kompletnym, chorym psycholem!
Harry nie zamierzał dłużej dyskutować. Wymierzył cios, ale chłopak uchylił się, a on stracił równowagę i wpadł na łóżko.
- Lepiej powiedz, czego ty chciałeś?! - syknął Malfoy, kopiąc go w brzuch. Harry skulił się z bólu. - Tchórzliwy Gryfon postanowił otępić swoją ofiarę, a dopiero potem zamordować?
- Nic mi nie wmówisz! Tylko ty możesz próbować się wykręcać od winy w taki sposób! Nikt przy zdrowych zmysłach nie uwierzy, że dobrowolnie się tu znalazłem.
- Och, czyżby?! - warknął Malfoy, wykręcając mu rękę tak mocno, że Harry nabrał gwałtownie powietrza z bólu. - Myślę, że mam dość świadków na to, iż nie potrafiłeś się dostatecznie kontrolować w mojej obecności…
Harry wyszarpnął rękę i kopnął na oślep, ale trafił tylko w nogę chłopaka.
- Tak, i z pewnością zaciągnąłem cię do twojej własnej sypialni, Malfoy!
- Może nie jesteś aż tak głupi jak myślałem, Potter. - Malfoy uśmiechnął się dziwnie. - Ale teraz wynoś się!
Harry, brutalnie zrzucony z łóżka, podniósł się błyskawicznie, dysząc z wściekłości. To była jakaś paranoja. Co on tu robił? Miał zamiar raz jeszcze uderzyć Ślizgona, ale zrezygnował. Zamiast tego narzucił szybko na siebie leżącą na podłodze szatę i, nie kłopocząc się resztą rzeczy, ruszył w kierunku drzwi.
- Dowiem się, o co ci chodziło, Malfoy! - rzucił na odchodne.
Zanim zdążył zatrzasnąć za sobą drzwi, usłyszał jeszcze pełne szyderstwa:
- Powodzenia!

Wpadł do pokoju wspólnego w wieży jak burza i, nie zważając na nikogo, ruszył w stronę dormitoriów.
- Och, jesteś, stary! - ucieszył się Fred. A może George. Harry miał teraz ważniejsze sprawy na głowie niż roztrząsanie tej kwestii.
- Właśnie wstaliśmy i zastanawialiśmy się, gdzie się podziałeś! Wczoraj jakoś wszystkim pourywały się filmy.
Alicja zachichotała, choć Harry nie widział w tym nic śmiesznego. Zaczynało do niego docierać, jak nieodpowiedzialnie się zachowali. A co, jeśli naprawdę stało się wczoraj coś niepożądanego? Niepożądanego o wiele bardziej niż spędzenie nocy w negliżu w jednym łóżku z Malfoyem? Poczuł, że robi mu się niedobrze i aż zgiął się w pół od nagłej fali mdłości.
- Sorry, ale muszę do łazienki! - wybełkotał i rzucił się do góry.
Dobiegając do upragnionej toalety, usłyszał jeszcze wesołe komentarze na temat Merlina i swojego rzekomego kaca.
Pół godziny później został zmuszony do zejścia na śniadanie. Niemal wszyscy tymczasowi mieszkańcy wieży przekonywali go, że nic nie robi tak dobrze na ową przypadłość jak pożywny posiłek. Ciekawe, co by powiedzieli, gdyby opowiedziałby im nieco obszerniej o swojej przypadłości! Przeżuwał więc grzankę i usiłował nie spoglądać w stronę siedzącego po przeciwnej stronie stołu Malfoya.
- Harry, co się właściwie wczoraj stało? - zagadnął go konfidencjonalnym szeptem George.
- Właśnie, zupełnie zniknąłeś nam z oczu.
Bomba. Na nic nie miał większej ochoty, jak zwierzanie się przy śniadaniu ze swoich najgorszych przeżyć ostatnich godzin!
- Nie pamiętam dokładnie, ale chyba trochę się pobiliśmy - mruknął niechętnie, wciąż żując ten sam kęs grzanki.
- Trochę? - Alicja uniosła sceptycznie brwi. - Chyba nie oglądnąłeś się zbyt uważnie po wejściu do łazienki.
- Miałem lepsze rzeczy do roboty.
- Nie martw się, stary! - Fred klepnął go w plecy. - Malfoy dopiero wygląda żałośnie!
Harry wzdrygnął się z obrzydzeniem i poczynił kolejny wysiłek przypomnienia sobie czegokolwiek. Znowu z mizernym efektem. Posuwał się, co prawda, mozolnie do przodu, nadal jednak nie udało mu się tknąć wspomnień wychodzących poza bar.
- Masz, wypij to. Powinno ci pomóc. - George podsunął mu pod nos duży kubek czegoś białego.
- Co to? - skrzywił się, czując specyficzny zapach.
- Kwaśne mleko. Wierz mi, nic nie jest tak dobre na kaca jak to!
- Wcale nie mam kaca - obwieścił ponuro, upijając łyk podanego mu płynu.
- Jasne, Harry. Po prostu to wypij.
Mleko rzeczywiście mu pomogło, ale psychicznie nie poczuł się ani odrobinę lepiej. Postanowił, że jeszcze przed zajęciami napisze do Rona i Hermiony, pomijając oczywiście pewne kompromitujące szczegóły typu wspólne łóżko czy bokserki. Może oni coś poradzą. Bał się, co prawda, ostrej reprymendy ze strony dziewczyny, ale jej zdanie mogło okazać się naprawdę pomocne. Poza tym, cokolwiek nie napisze, będzie miała rację. Aż za dobrze zdawał sobie sprawę, jak idiotycznie się zachował, pijąc z Malfoyem. Jak mógł postąpić aż tak beznadziejnie głupio?!

Tego dnia zupełnie nic nie wyniósł z zajęć. Wciąż bolała go głowa, dokuczały mu też pozostałości po celnych ciosach Malfoya. Czuł się obolały i rozbity, a straszne wątpliwości nie dawały mu spokoju. Na szczęście odpowiedzi na jego listy przyszły już po południu. Zaszył się w opuszczonej łazience na drugim piętrze i wyciągnął dwa ruloniki pergaminu.

Stary!
Nadal nie mogę pojąć, jak McGonagall mogła pozwolić temu dupkowi uczestniczyć w tym szkoleniu! A teraz jeszcze TO! O co mogło mu chodzić? Chyba nie chciał Cię zabić, jak myślisz? Usiłowałem podpytać rodziców o jakieś czarnomagiczne zaklęcia, które mogłyby wymagać Twojej krwi albo czegoś takiego, ale bez wzbudzania podejrzeń niczego nie udało mi się wyciągnąć. Jestem jednak pewny, że Malfoy coś knuje! Trzymaj się od niego z daleka, Harry! Dobrze, że nic Ci się nie stało! Ginny strasznie się o Ciebie martwi. Ja też, oczywiście. Jak tylko na coś wpadniesz, daj znać! A jak wreszcie pogadasz z Dumbledore'em, z przyjemnością pomogę Ci zabić tego śmierciożercę. Trzymaj się, kumplu!
Ron.

Harry uśmiechnął się do słów napisanych przez przyjaciela. Wprawdzie nie przekazał mu nic pomocnego, ale dodał otuchy. Świadomość, że jest ktoś, na kogo może liczyć, była bezcenna. Ciekawe, co na ten temat sądzi Hermiona?

Drogi Harry!
Jak mogłeś zachować się tak nierozsądnie?! ¬Zdajesz sobie sprawę, że mogłeś zginąć? I nie mam tu nawet na myśli Malfoya! Nie możesz pozwolić sobie na taką beztroskę. Śmierciożercy mają swoich ludzi wszędzie, a poza tym tyle osób życzy Ci śmierci! Harry…

Skrzywił się, w wyobraźni widząc minę przyjaciółki i niemal słysząc jej głos. Cóż, najgorsze było to, że Hermiona właściwie miała rację. Bezmiar jego głupoty przekroczył wszelkie granice!

Przejrzałam wszystkie dostępne mi książki i opracowania, ale nie wpadłam na to, co mógłby potrzebować od Ciebie Malfoy lub Sam-Wiesz-Kto. Moim zdaniem, powinieneś dziękować Merlinowi, że obudziłeś się żywy!

- Tak, żywy i nagi w sypialni Malfoya - mruknął Harry z obrzydzeniem. - Jest parę lepszych rzeczy, za które mógłbym być wdzięczny!

Błagam Cię, zachowuj się bardziej rozsądnie i nie zmuszaj mnie do napisania do Lupina bądź profesor McGonagall!

Harry zamarł, czytając ostatnie zdanie. Nie przyszło mu do głowy, że Hermiona mogłaby… Tego mu tylko brakowało. Musi natychmiast napisać do dziewczyny, by niczego takiego nie robiła. Że on doskonale zdaje sobie sprawę, jak głupio postąpił i nie zamierza tego powtarzać. Po tym postanowieniu, nieco uspokojony, wrócił do czytania.

Co się zaś tyczy samego Malfoya… Nie chciałabym Cię denerwować, Harry, ale skoro Dyrektorka uznała, że może przebywać w Hogwarcie, musiała mieć chyba poważne powody, nie sądzisz?

Harry jedynie siłą woli powstrzymał się od zmięcia listu w ręce. Nie, nie sądził! Malfoy był śmierciożercą i nie powinien pod żadnym pozorem przyglądać się szkoleniu Zakonu Feniksa.

Przemyśl to, tylko o to jedno Cię proszę! Ja więcej nie będę kwestionować Twojego zdania w tej sprawie. Nadal nie mogę sobie wybaczyć naszego zaniedbania, wiesz…

Tak, Harry wiedział. Rozumiał, o co chodzi dziewczynie, i pozwolił, by jego gniew odpłynął. Hermiona chciała tylko jak najlepiej. Mimo to odczuł zawód, że nie znalazła nic, czym mógłby obciążyć Malfoya, ani nic, co pozwoliłoby jakoś zrozumieć zdarzenia ostatniej nocy. Wciąż pozostawał wśród mglistych domysłów i braku zadawalającej ilości wspomnień. Nadal nie wiedział, co planuje wróg i jak groźne może się to okazać w skutkach. Zaczął się nawet zastanawiać, czy nie porozmawiać z Lupinem. Zaraz jednak odrzucił tę myśl. Tylko by się wygłupił. Dopóki nie miał żadnych dowodów, był zdany na siebie.

***

Od dnia, w którym Draco Malfoy wylądował w skrzydle szpitalnym, zawsze ktoś ze znajomych Harry'ego bywał z Gryfonem w parze. Wprawdzie nie zapytał o to nigdy, ale był pewny, że McGonagall rozmawiała na ten temat z bliźniakami. Dotąd mu to nie przeszkadzało, ponieważ nie miał najmniejszej ochoty ćwiczyć z śmierciożercą. Teraz jednak zmienił zdanie i specjalnie poprosił Freda i George'a, by umożliwili mu stanięcie twarzą w twarz ze Ślizgonem.
- Uch, chyba ktoś oberwie - zaopiniował Fred.
- Och, nie! Nie możemy do tego dopuścić! - zawołał teatralnym szeptem George.
- Spoko, obiecuję, że będę grzeczny - zapewnił Harry, a Weasleyowie wymienili porozumiewawcze spojrzenia. - Serio. Chodzi mi tylko o to, że mam wrażenie, że ten dupek coś knuje i chciałbym go wybadać.
- Tak czy inaczej możesz na nas liczyć - obiecał Fred.
- Dzięki. - Harry doceniał, że nie spierali się z nim i nie usiłowali prawić mu kazań. Ale w końcu to byli bliźniacy!
Nie rzucali też słów na wiatr. Piętnaście minut później stanął naprzeciw Malfoya, którego twarz nie wyrażała żadnych emocji.
- Widzę, że stęskniłeś się za mną, Potter.
- Pieprz się!
- Z tobą? Naprawdę się stęskniłeś!
- Jesteś obrzydliwy!
- Jeśli się nie zamkniesz, rozdzielą nas, nim zdążymy porozmawiać.
- To byłaby nieodżałowana strata, Malfoy!
- A nie po to tak bardzo starałeś się być ze mną w parze?
- Starałeś?! - Harry spojrzał na niego jak na wariata. Wcale nie zamierzał z nim rozmawiać!
- Och, daj spokój! W końcu musimy skonfrontować nasze wspomnienia, jeśli nie chcemy mieć jadłowstrętu do końca życia - skwitował z obleśnym uśmieszkiem Ślizgon.
- Bo mnie obchodzi twój stan odżywienia! - prychnął Harry.
- Oczywiście, bo przecież z tobą to nie ma nic wspólnego. Sam nie potrafisz nic przełknąć od dwóch dni. Myślisz, że tego nie zauważyłem?
- Obserwujesz mnie? - warknął Harry.
- Tak, nie mam nic lepszego do roboty!
- Nie wiem, co masz do roboty! Jeszcze nie dowiedziałem się, jakie obrzydlistwo tym razem zlecił ci Voldemort, ale dowiem się! - Harry znów zaczynał tracić panowanie nad sobą, wciąż jednak mówił na tyle cicho, że nie zakłócał wykładu kobiety, która uczyła ich zdejmowania klątw.
- Jak zwykle, te same czcze przechwałki Złotego Chłopca! - zakpił Malfoy.
- Więc nie zaprzeczasz! - zauważył Harry z satysfakcją.
- Tak jakby to miało jakikolwiek sens. Poza tym nie zależy mi na dzieleniu się prawdą z kimś takim jak ty! Jedynym powodem, dla którego pozwoliłem ci zbliżyć się do mnie na tak niebezpieczną odległość, jest fakt, że skandalicznie mało pamiętam z pewnego feralnego wieczoru, który skończył się dla mnie w mojej własnej sypialni.
- Domyślam się, jak bardzo przykre musi być dla ciebie budzić się we własnym łóżku i jak zatrważająco rzadko musi ci się to przydarzać - zakpił Harry, sam nie wiedząc, skąd taka riposta przyszła mu do głowy.
- Rzadko to ja się tam budzę z nagim Gryfonem! A już na pewno z tak odrażającym jak ty! I faktycznie to było przykre - odparował Malfoy.
- Zażalenia składaj do Voldemorta. Widać musiał mieć w tym jakiś cel.
- Tak, siedział w kącie i przyglądał się, jak się kochamy. Uwielbia patrzeć, jak któryś z jego wrogów robi to z jego śmierciożercą.
- Porzygam się.
- O, może zaszedłeś w ciążę - zainteresował się Malfoy.
- Przestań, bo…
- Bo co? - Ślizgon obdarzył go kpiącym uśmiechem - Zatańczysz ze mną namiętne tango, a może mnie pocałujesz?
- Powinieneś się leczyć! - wycedził Harry.
- I kto to mówi! Mam poważne luki w pamięci, ale coś jednak pamiętam!
- Nie wierzę w ani jedną twoją obrzydliwą insynuację!!! - warknął Harry, czerwieniąc się z gniewu.
- Więc może powinienem odświeżyć ci pamięć? - Malfoy zrobił krok w jego stronę i stanął niebezpiecznie blisko. Tak blisko, że… Harry'emu zawirowały przed oczami jakieś nieznane obrazy.

Podest z tańczącym tłumem i on, Harry, pośród tych poruszających się jakby w zwolnionym tempie ludzi, a zaraz obok niego, przeraźliwie blisko… Malfoy! Malfoy z uśmiechem, jakiego nigdy wcześniej nie widział! Właściwie to on też uśmiechnie się do niego, to przecież nic złego… Och, jak cudownie się tańczy. Ta muzyka jest taka porywająca i Draco wyciąga do niego rękę…

- Widzę, że coś jednak pamiętasz! - zaśmiał się chłopak. - Ale nie martw się, facet nie może zajść w ciążę z…

Harry biegł tak szybko, że gdy się wreszcie zatrzymał, nie mógł złapać tchu. Nawet nie do końca miał pewność, gdzie się znalazł. Ważne było jednak to, że przebywał w tej chwili daleko od Malfoya i innych. Znowu zbierało mu się na wymioty. Jeżeli ma sobie przypominać takie rzeczy, to chyba woli już nie pamiętać tamtej nocy! Jakie cholerne świństwo podał mu wtedy Malfoy? I o co może chodzić?
Próbował uwolnić się od tych nieznośnych obrazów z „Trzech Mioteł”, ale nie potrafił. Co prawda nie przypomniał sobie nic więcej, ale to mu całkowicie wystarczyło. Budziło jakiś dziwny niepokój. A już najbardziej przerażał go fakt, że im dogłębniej analizował owo wspomnienie, tym wyraźniejsze stawało się jedno uczucie. Bał się nawet wypowiedzieć to w myślach, ale było coraz bardziej natrętne. W końcu musiał przyznać, sam przed sobą, że on, Harry Potter, dwie noce temu, tańcząc na drewnianym podeście, niebezpiecznie blisko uśmiechającego się w jakiś dziwny, nieznany sposób Malfoya, czuł się po prostu szczęśliwy! Draco Malfoy przynajmniej pod jednym względem miał co do niego rację: jest świrem.

Do Wielkiej Sali wrócił dopiero na obiad. W drzwiach musiał, oczywiście, minąć się z Ślizgonem, który nie omieszkał rzucić mu pogardliwie:
- Tchórz!
Harry nie odpowiedział. Nie miał siły na kolejną awanturę. Podejrzewał też, że gdyby do niej doszło, McGonagall ostatecznie straciłaby cierpliwość. Bliźniacy natomiast przywitali go szerokimi uśmiechami. No tak, mógł się spodziewać, że jego ucieczka nie pozostała niezauważona. Nawet jeśli była na to szansa, w co wątpił, Malfoy na pewno już się postarał o kompromitującą interpretację zaistniałej sytuacji.
- Muszę przyznać, że masz ciekawą strategię „wybadywania” pewnych osób. - Wyszczerzył się George.
Harry spojrzał na niego z niemrawą miną.
- Daj spokój, braciszku! - Fred klepnął Harry'ego pocieszająco w plecy i chłopak zauważył, że ostatnio ciągle to robił. - Kto normalny wytrzymałby przy Malfoyu dłużej niż pięć minut?
- Och, z tego co sobie przypominam, w „Trzech Miotłach” Harry radził sobie całkiem nieźle - odpowiedział George z diabelskim uśmiechem.
Harry jęknął w duchu. Jeśli bliźniacy widzieli i pamiętają, jak on tańczył…
- George! Przez ciebie Harry zielenieje i pewnie znów nic nie zje! - obwieścił Fred z naganą. - Jak Ginny się dowie, że przyczyniasz się do jego marnego wyglądu…
- Wcale nie wyglądam marnie! - Protest Harry'ego nieszczęśliwie trafił na ciszę, która zapanowała akurat w Wielkiej Sali.
- Oczywiście. Wyglądasz kwitnąco, Potter - odpowiedział mu ironiczny, tak dobrze znany głos.
Kilka osób zachichotało, a Harry aż zbladł z wściekłości. Właśnie sięgał po różdżkę, żeby rzucić jakąś klątwą, ale w tej chwili weszła McGonagall i zmierzyła go uważnym spojrzeniem. Powoli rozluźnił zaciskającą się dłoń. Malfoy wciąż patrzył wyzywająco.
Niech to diabli!
Dyrektorka tymczasem doszła do swojego miejsca przy stole i dwa razy uderzyła w blat różdżką. Musiała użyć jakiegoś zaklęcia, gdyż powstały dźwięk był tak mocny, iż wszyscy momentalnie ucichli.
- Bardzo was proszę o pozostanie w Wielkiej Sali po obiedzie.
Cisza od razu zamieniła się w szum. Harry'emu przebiegły ciarki po plecach. Czy to oznacza złe wieści? Odruchowo spojrzał w kierunku Malfoya, ale ten zajęty był już jedzeniem. Zganił się w duchu za tę obsesję. Może to śmierciożerca i zdrajca, ale nadal tylko Malfoy. Nie wszystko wiąże się z nim.
Harry jadł mechanicznie, zapytany o cokolwiek potakiwał bezmyślnie i zastanawiał się tylko nad tym, co powie McGonagall. W końcu jednak się doczekał.
- Chciałam powiadomić was, że, zamiast popołudniowych zajęć, będziecie mieć ćwiczenia. Pamiętajcie, że, może szybciej niż myślicie, przyjdzie wam stanąć twarzą w twarz z realnym zagrożeniem. Jesteście lepiej wyszkoleni od przeciętnego czarodzieja, dlatego spoczywająca na was odpowiedzialność jest również proporcjonalnie większa. - Tu przerwała, jakby chcąc sprawdzić, czy należycie rozumieją, co do nich mówi. - Dlatego po wyjściu z sali będziecie zdani na siebie. Pragnę jednocześnie zaznaczyć, że są to tylko ćwiczenia i wolałabym, byście właśnie tak je potraktowali. Spróbujcie wygrać rozgrywkę, nie zadając niepotrzebnego bólu. Mam nadzieję, że rozmawiam z dorosłymi, odpowiedzialnymi ludźmi i nie muszę drobiazgowo wyjaśniać, o co mi chodzi.
Harry'emu ulżyło. A więc nie chodziło o żadne złe wieści. Odetchnął głęboko i poczuł, że uścisk w gardle zelżał. Pomysł z symulacją bardzo mu się podobał. Będą mieli okazję się sprawdzić.
- Z kwestii organizacyjnych - kontynuowała dyrektorka. - Zadaniem zgromadzonych tutaj jest nie tylko ocalenie własnej osoby, ale i ochrona zamku. Atakujący będą w szarych szatach, jednak nie gwarantuję, że wszyscy. Musicie zachować czujność.
- Proponuję, w takim razie, na wstępie unieszkodliwić Malfoya - powiedział Harry niby do bliźniaków, ale w rzeczywistości na tyle głośno, by wszyscy mogli usłyszeć.
- Panie Potter, wygranie tej rozgrywki, a w dużej mierze również wojny, będzie zależało od waszych decyzji i umiejętności właściwej oceny sytuacji - McGonagall zwróciła się do niego surowo.
- Oczywiście, pani profesor - odpowiedział, choć sam nie do końca wiedział, co miał przez to na myśli.
- Teraz możecie się rozejść. Dzwonek oznajmi wam koniec akcji. Powodzenia!
Wszyscy ruszyli do wyjścia. Harry z bijącym sercem zastanawiał się, co powinien zrobić. Poszukał wzrokiem Malfoya, ale już go nie było.
- Trzymajmy się razem - zaproponowała szeptem Alicja. - We czwórkę mamy większe szanse.
Skinęli jej głowami. Nawet bliźniacy wydawali się poważniejsi niż zwykle. Co nie znaczy, oczywiście, że pozbyli się diabelskich błysków w oczach.
Kiedy przekroczyli próg Wielkiej Sali, nic się nie stało. Harry poczuł się trochę rozczarowany. Podejrzewał, że w głębi duszy oczekiwał czegoś w rodzaju otwartych zamieszek zaraz na korytarzu. Tymczasem było pusto i całkiem zwyczajnie. Tylko kurz wirował leniwie w smugach światła padającego z okien.
- Chodźmy do wieży.
- Co?! - Alicja spojrzała na Freda z niedowierzaniem.
- To nie jest taki zły pomysł - poparł go Harry. - Nie ma sensu stać tu i czekać. Musimy się zachowywać tak, jakbyśmy w rzeczywistości mieli zostać zaskoczeni. Poza tym, najlepiej znajdować się na swoim terytorium.
- Jak dla kogo swoim - mruknęła dziewczyna, która ukończyła w tym roku swoją edukację, ale nie w Hogwarcie.
- Wystarczy, że my znamy wieżę lepiej niż jakikolwiek inny zakątek tego zamku.
- Mów za siebie, Fred. Ja znam cały zamek wyśmienicie! - zaprotestował George.
Harry uśmiechnął się pod nosem. O, tak! Nikt nie znał wszystkich sekretnych miejsc tak dobrze jak bliźniacy Weasley! A to nasunęło mu pewien pomysł. Mapa Huncwotów i peleryna-niewidka! Nie zdążyli jednak dotrzeć do portretu Grubej Damy, bo natknęli się na nierówną walkę trzech osobników w szarych płaszczach z dwoma młodymi aurorami. Timem i Sonią, o ile Harry się nie mylił, ale to nie miało w tej chwili znaczenia.
- Expelliarmus! - usiłował rzucić odruchowo w kierunku jednego z napastników, ale ten roześmiał się tylko, z łatwością uchylając się przed zaklęciem i parując jakiś ofensywny czar Sonii.
Zaklęcia śmigały nad nimi z szybkością błyskawicy i Harry z przerażeniem zdał sobie sprawę, że większości z nich nie rozpoznaje. Zanim pozbierał się w sobie, bliźniacy i Alicja dołączyli się do walki i szala bardzo szybko przechyliła się na stronę kursantów. Pięć do trzech, a razem z Harrym, który w końcu otrząsnął się z szoku, nawet sześć, stanowiło znaczną przewagę. Po piętnastu minutach trzy szare postacie znalazły się pod ścianą, oplecione jakimś żyjącym własnym życiem sznurem, przywodzącym na myśl opanowane diabelskie sidła. Zdaje się, że Alicja użyła tego zaklęcia. Będzie musiał ją zapytać, jak to zrobiła.
- Dobra robota! - pochwalił ich jeden z zakładników.
- Ilu was jeszcze jest? - zapytał Tim rzeczowym tonem.
- Zastanów się, czy śmierciożercom też zadasz podobne pytanie, czy raczej uznasz to za stratę czasu? - odpowiedziała jedna z kobiet.
Harry nie rozpoznawał nikogo ze związanej trójki, choć miał wrażenie, że należą do Zakonu Feniksa.
- Chyba słyszę, gdzie teraz powinniśmy się udać! - zawołała Alicja, odwracając głowę w kierunku schodów.
Rzeczywiście, Harry też usłyszał dochodzące odgłosy walki.
- Dzięki za pomoc! - odezwała się Sonia, kiedy wbiegali po trzy stopnie.
- Nie ma za co! Musimy uczyć się współpracy! - odkrzyknął Harry.
Znaleźli się w samym centrum walki. Od razu rozpoznał Lupina i poczuł się nieco pewniej. Mężczyzna był po ich stronie. Harry chciał szybko ocenić, z iloma przeciwnikami mają do czynienia, i wtedy właśnie jego wzrok padł na Malfoya. Zanim zdołał opanować chęć rzucenia w niego klątwą, Ślizgon sparował jakieś zaklęcie i dosłownie wpadł na niego. A owa niepożądana bliskość otworzyła jakiś kanał we wspomnieniach Harry'ego.

- Potter, jesteś kompletnie zalany! - śmiał mu się Malfoy prosto w szyję.
Harry obejmował go mocno ramieniem, opierając się na nim niemal całym ciężarem. Świat mu się rozmazywał, zupełnie jakby był bez okularów, ale czy to miało jakieś znaczenie? Czuł się tak błogo i dobrze.
- Gdzie idziemy? - zapytał.
- Głupie pytanie - zaśmiał się Ślizgon. - Do zamku, oczywiście!
- To znaczy? - zapytał Harry jakimś dziwnie mruczącym głosem.
- Może być do mnie - szepnął Malfoy.

Wzdrygnął się, usiłując odegnać falę zalewających go mdłości, i uniósł różdżkę, chcąc pomóc wyraźnie przegrywającej swój pojedynek Alicji. Chwila nieuwagi miała jednak swoją cenę. Zanim zdołał wypowiedzieć jakąkolwiek inkantację, leżał już sparaliżowany pod ścianą. Zauważył, że Malfoy spojrzał przelotnie na niego, ale w tłumie zaraz odezwał się zdecydowany głos, w którym rozpoznał Lupina:
- Ja się zajmę Harrym!
Harry obdarzył go uśmiechem wdzięczności, ale zaraz niemal krzyknął z zaskoczenia, kiedy Remus zamiast zdjąć z niego zaklęcie, przerzucił go sobie przez ramię i, robiąc kilka kroków w stronę osób w szarych płaszczach, rzucił:
- Mamy Pottera, odwrót! - I szybko skręcił w jakiś korytarz.
Chwilę potem dołączyli do nich jego towarzysze i zabarykadowali się w opuszczonej klasie. Zupełnie niepotrzebnie zresztą, bo chyba pozostawili kursantów w takim stanie, że tamci nie zdecydowali się na pościg.
- Ty?! - krzyknął oskarżycielsko Harry, kiedy już odzyskał głos.
Remus uśmiechnął się nieznacznie i wzruszył ramionami.
- A co to ma za znaczenie?
- Takie, że dałem się oszukać.
- Taki był cel w końcu. Chociaż poszło ci to zbyt łatwo jak na mój gust, Harry.
- Bo nie spodziewałem się! Po tobie!
- Prawda jest taka, że dałeś się zaskoczyć wcześniej, jeszcze zanim Lupin cokolwiek zrobił - zauważyła jakaś młoda kobieta, jedna z posiadaczek szarego płaszcza.
- To prawda. Byłeś wyraźnie rozkojarzony.
- Och, no dobra - przyznał niechętnie Harry, rozmasowując sobie kolano. - Ale i tak to było nie fair!
- Nie spodziewaj się, że Voldemort będzie grał fair - ostrzegł go Remus.
- I tak mi się nie podobało, że to byłeś właśnie ty. I nie zmienię zdania.
Po ostatnim oświadczeniu Harry'ego zapadło nieprzyjemne milczenie, a wszystko skończyło się piętnaście minut później, kiedy dziwny dźwięk zawiadomił o końcu akcji.
- Poradziliście sobie całkiem nieźle - oceniła McGonagall, gdy ponownie zebrali się w Wielkiej Sali. - Chociaż oczywiście mogło być lepiej.
Harry odczuł te słowa bardzo osobiście. W końcu to on zachował się jak głupek, dał się ponieść emocjom, oszukać i w końcu złapać.
- Większość z napastników została ujęta i obezwładniona. Wykazaliście się refleksem i w miarę wysokim poziomem współpracy. Nie zdemaskowaliście jednak szpiega, dopóki sam się nie ujawnił.
Na sali panowało milczenie, a kursanci spoglądali na siebie z zaciekawieniem.
- Wyszły też wasze braki z zakresu magii defensywnej i znajomości zaklęć obronnych. Zostanie to uwzględnione w dalszym programie kursu. Od dziś też w każdej chwili możecie spodziewać się czegoś w rodzaju tych ćwiczeń, tylko już bez zapowiedzi. Zasady pozostają te same. Życzę miłego wieczoru.
Zaraz po tym oświadczeniu wybuchł gwar tak nieznośny, że Harry mógł myśleć tylko o opuszczeniu Wielkiej Sali. Wymykając się dostrzegł, że Malfoy robi to samo.
- I jak tam, Potter? Otrząsnąłeś się już z porażki?
- Pozwoliłeś mnie im zabrać! - Harry zdawał sobie sprawę, że musi brzmieć nieco histerycznie, ale nie potrafił się powstrzymać.
- A co miałem zrobić? Mieli przewagę i, jeśli nie zauważyłeś, ten twój wilkołak zdradził nas w ostatniej chwili.
- To były tylko ćwiczenia! - Harry zareagował ostro, sprowokowany pogardliwym tonem chłopaka, choć sam był trochę obrażony na Remusa.
- Wiesz co, Potter? Nie chce mi się z tobą gadać.
I odszedł, zostawiając go samego. Tylko coś w jego twarzy, na ułamek sekundy przed tym jak się odwrócił, przywołało ze wspomnień Harry'ego zupełnie inny obraz. Obraz o kształcie tych wąskich, drwiących ust, które układały się miękko i ciepło… na jego własnych.

ROZDZIAŁ CZWARTY
Różne rodzaje bólu

Ostatnie odkrycie Harry'ego tak nim wstrząsnęło, że nie zjawił się na kolacji. Miał zamiar nie wracać również na noc do dormitorium, ale obawiał się, że może to wywołać niepotrzebną panikę i w efekcie będzie miał mniej spokoju niż u siebie w łóżku. A teraz najbardziej potrzebował właśnie spokoju. I ciszy.
Chciał się nad tym wszystkim spokojnie zastanowić. To oczywiste, że nie był tamtej nocy sobą, ale coś wciąż wzbudzało jego obawy. I wbrew pozorom tym razem nie chodziło o Malfoya. Prawdopodobnie to, co wczoraj sobie ubzdurał jako wspomnienie, stanowiło tylko jakąś chorą wizją. Nie mniej jednak pozostawało nieco niepokojące. Czy to mogło oznaczać… czy tamto uczucie… czy… Cholera! Tak bardzo chciałby porozmawiać z Ronem. A nie mógł. I to nie dlatego, że chłopak nie znajdował się teraz w Hogwarcie. Wiedział, że nawet kiedy będzie miał już przyjaciela blisko, nic mu nie powie. Uderzył pięścią w ścianę z bezsilnej złości.
- Za moich czasów młodzież wykazywała się większą samokontrolą - oburzył się jakiś czarodziej, przemykając z miną pełną niesmaku ze swojego obrazu przedstawiającego pusty pokój na inny, pełen rozchichotanych panien.
Czy coś z nim jest nie tak? To chore, że myśli teraz o czymś takim, kiedy nawet tej nocy wszyscy mogą zginąć.
Jestem cholernym świrem! Z wściekłością kopnął w kamienną balustradę.
- Od razu uprzedzam, że jeśli odważysz się zamierzyć w moją stronę, zacznę krzyczeć - odezwała się Gruba Dama zgorszonym tonem.
Nawet nie zauważył, że znalazł się już przed wejściem do pokoju wspólnego.
- Podaj hasło albo idź dawać upust swojej złości gdzie indziej. Najlepiej w okolicy lochów.
- Manewry - warknął Harry i szybko wślizgnął się do środka. Na szczęście nikt go nie zatrzymał i dotarł bezpiecznie prosto do swojego łóżka. Jednak mnożące się w jego głowie pytania nie dawały mu spokoju.
Przecież podobała mu się Cho. I Ginny. Właśnie, Ginny! Na samą myśl o rudowłosej przyjaciółce odczuł ulgę. Wszystko z nim w porządku. Jest normalny! Może rozstał się z nią zbyt pochopnie przed wakacjami. Ale to tylko dlatego, że chciał ją chronić. Każdy by tak postąpił, prawda? Najwyraźniej to nie była dobra decyzja. Może mógłby zmienić zdanie? Wszystko od razu okaże się prostsze. To dlatego czuł się taki zagubiony. Po prostu mu jej brakowało. Jak mógł wcześniej na to nie wpaść?
- Ginny… - westchnął sennie, ale gdzieś na dnie świadomości odezwał się jeszcze głos mówiący, że człowiek, jeśli jest wystarczająco zdeterminowany, potrafi oszukać nawet samego siebie. Jednak sen skutecznie rozprawił się z tą ostatnią, niewygodną myślą.

Rano obudził się dość późno i wszyscy byli już na nogach.
- Wstałeś? Nareszcie! - przywitał go Will, jeden z aurorów dzielących z nimi dormitorium.
- O, Harry! Spałeś jak zabity! - poinformował go Fred.
- Był tutaj Remus, chciał z tobą porozmawiać.
- O czym? - Harry poczuł, że mimowolnie się naburmusza. Wciąż czuł złość na Lupina.
- Zastanówmy się… - Fred sparodiował przemądrzałą minę. - Pewnie nie o tym, że jesteś na niego obrażony.
- Wcale nie jestem! - zaprotestował zły, że tak łatwo go rozszyfrować.
- Mam nadzieję, że jak będziesz miał coś naprawdę do ukrycia, będziesz się bardziej starał niż teraz, stary - oświadczył poważnie George.
Wszyscy obecni zachichotali zgodnie. Harry rzucił w bliźniaka poduszką.
- Idziemy na śniadanie? - zaproponował Will. - Kiszki grają mi marsza.
- Tak, idziemy - potwierdził Fred, wymownie głaszcząc się po brzuchu. - A ty, Harry, lepiej się pośpiesz. Lupin kazał ci być piętnaście minut przed zajęciami.
Harry rzucił drugą poduszką, ale chłopak okazał się szybszy, bo odbiła się tylko od zamykanych właśnie drzwi.

- Chciałeś ze mną rozmawiać, Remusie? - zapytał Harry, wchodząc do klasy, gdzie zwykle uczyli się zaklęć obronnych.
- Harry, odniosłem wrażenie, że jesteś na mnie zły. - Lupin spojrzał na niego uważnie.
- Musiało ci się wydawać - mruknął, ale nie podniósł oczu na mężczyznę. Rewelacja. Jest mistrzem kłamstwa. Chyba przydałby mu się mały kurs u Ślizgonów. Czy ja mam obsesję na punkcie tych kretynów?
- Nic mi się nie wydaje. Nawet na mnie nie patrzysz.
Harry podniósł wzrok i pretensje odżyły ze zdwojoną siłą.
- To było nieuczciwe! I wycelowane ewidentnie we mnie!
- Amy bardzo słusznie zauważyła wtedy jedną rzecz. To nie moja osoba sprawiła, że zostałeś trafiony zaklęciem paraliżującym.
- Ale nie zmienia to faktu, że twoja osoba okazała się być po stronie „szarych” i to ja byłem ofiarą tego spisku! - Harry za wszelką cenę chciał zagłuszyć świadomość, czyja osoba to sprawiła.
- Harry, przecież wiesz, jaką rolę odgrywasz w całej tej wojnie. A incydent z podwójnym agentem miał was nauczyć, że nie można ufać…
- Komu? Tobie mam nie ufać?! - Harry nie wytrzymał i podniósł głos, chociaż przez głowę mu przemknęło, że ostatnio niepokojąco często traci panowanie nad sobą. - To komu mogę jeszcze ufać? Za chwilę powiecie mi, że Ronowi i Hermionie też nie powinienem! To jakiś absurd! To jest chore!
- Uspokój się, Harry.
- Nie chcę - burknął w odpowiedzi, ale sam wiedział, że powinien przystopować. - Mam nie ufać swoim przyjaciołom, ale wrogom owszem, prawda? Na przykład takiemu Malfoyowi.
- Po pierwsze cała akcja nie miała na celu pognębienia cię, wierz mi.
Harry prychnął. Jakoś on odebrał to inaczej. Chociaż przez swoje najświeższe „wielkie” problemy zapomniał się tym martwić i cały gniew ożył w nim tak naprawdę dopiero dziś rano, a właściwie teraz.
- Po drugie - kontynuował Remus. - Nigdy nie będę cię namawiał, żebyś zaufał Malfoyowi. Nigdy. Masz go chwilowo akceptować pod dachem Hogwartu i obserwować. Ale nie: ufać mu. Powiem więcej. Dzień, w którym byś to zrobił, uznałbym za przeklęty. I możesz na mnie liczyć. Zawsze. - Położył dłoń na ramieniu Harry'ego i ten poczuł, że naprawdę się uspokaja.
- Nie zrobisz mi tego więcej? - upewnił się Harry, wciąż jeszcze trochę urażony.
- Możesz mi ufać, wiesz o tym. - Remus spojrzał na niego poważnie i Harry skinął powoli głową. - Naprawdę nigdy nie będę walczył po przeciwnej stronie niż ty. Nigdy.
Dobrze, że wszystko sobie wyjaśnili. To, czego w tej chwili najmniej potrzebował, to niedomówienia z tymi bliskimi, którzy jeszcze mu pozostali.

Po południu napisał krótkie listy do Rona i Hermiony ze streszczeniem tego, co działo się ostatnio i z prośbą o wiadomości od nich. Coraz dotkliwiej odczuwał nieobecność przyjaciół. Bliźniacy to naprawdę świetni kumple i dało się w ich towarzystwie wspaniale rozerwać, ale to już nie było to samo. Zresztą czas raczej nie sprzyjał zabawie, a jemu brakowało poważnej rozmowy. Mądrych i kojących słów Hermiony, a także tej dobrej, dodającej sił obecności Rona. Napisał również do Ginny. Po raz pierwszy szczerze zatęsknił za dziewczyną. A przynajmniej tak mu się wydawało.

***

Nowy szkoleniowiec przedstawił im się jako Abeldorn Sykstus. Mieli zwracać się do niego na „ty” i poświęcać maksimum uwagi jego wskazówkom i instrukcjom. Jakbyśmy dotychczas tego nie robili na innych zajęciach, obruszył się w myślach Harry. No, może nie na wszystkich… Ale i tak nie spodobał mu się ten facet. A wygląd miał tu najmniej do rzeczy, choć na pewno nie pomagał. Mężczyzna był wysoki i potężny, o kwadratowej twarzy, a jego oczy spoglądały tak przenikliwie i niemal boleśnie, że nikt przy zdrowych zmysłach nie był chyba w stanie spoglądać w nie wystarczająco długo, by dojrzeć ich kolor. Na dodatek na miejsce spotkań wybrał lochy! A Harry miał już nadzieję, że wraz z pozbyciem się Snape'a z tej szkoły, nigdy więcej nie będzie musiał przebywać w tych okropnych pomieszczeniach, w których mrok nasiąknięty był wilgocią. Przynajmniej jednak Snape'a nadal nie było, a to już coś.
- Proszę, oto wasze przybory do pracy - oświadczył chłodno nauczyciel, rzucając jakimś zaklęciem w stronę biurka, na którym pojawiły się natychmiast dziwne przedmioty. - Na co czekacie? - Spojrzał na nich gniewnie. - Ruszcie się! Każdy ma mieć swój egzemplarz na ławce.
- Przecież to są dolorykatory!* - zawołał Malfoy ze zdziwieniem.
Harry odwrócił się w stronę chłopaka z zainteresowaniem. Nie miał pojęcia, co to takiego dolorykator, ani czy przedmiot, który trzymał w ręce, rzeczywiście nim był. Zarejestrował natomiast nieprzychylne spojrzenie Abeldorna, jakim ten obdarzył Ślizgona.
- Masz z tym jakiś problem, Malfoy?
Coś w tym głosie było nieprzyjemnego i budzącego grozę. Harry ledwo powstrzymał się od wzdrygnięcia.
- Nie mam - odpowiedział chłopak jakby z wahaniem.
- To dobrze. Bo tylko w ten sposób mogę was nauczyć tego, czego trzeba.
Dolorykator. Pewnie coś powinno mu to mówić… Hermiona na pewno by wiedziała! Ogarnęła go złość na siebie i na swoje, dość swobodne dotychczas, podejście do książek. Być może na stan jego irytacji wpłynęła też świadomość, że Malfoy wiedział. Dodatkowo nie spodobał mu się ton jego głosu.
- Będziemy się teraz uczyć zadawać ból - powiedział Abeldorn tonem, jakby oświadczył, że będą teraz pleść wianki. - Dlaczego macie takie miny, na Merlina? Jesteście wyszkolonymi czarodziejami, czyż nie? A może stoi przede mną banda dzieciaków? Jak zamierzacie się bronić? A nawet nie tyle bronić, co atakować?
Jakoś nikt nie kwapił się z odpowiedzią. W pewnym sensie w słowach mężczyzny tkwiła prawda. Harry nie wiedział, jak bardzo owo przemówienie miało rację bytu w przypadku jego kolegów. Zdawał sobie natomiast sprawę, że jego umiejętności z zakresu zaklęć ofensywnych są bardzo małe. Gdyby nie jedna, przypadkowo poznana klątwa Księcia, nie znałby prawie żadnej inkantacji, którą mógłby, w razie potrzeby, wykorzystać. Naprawdę.
- Rozumiem, że cisza oznacza oczekiwanie na ciąg dalszy? - Nauczyciel powiódł ponurym spojrzeniem po klasie. - Doskonale. Zatem dla tych, którzy jeszcze tego nie wiedzą, dolorykator to urządzeniem oparte na skomplikowanym zaklęciu przeniesienia. Właściwie są to przedmioty wycofane przez Ministerstwo z użytku, ale nie znajdują się na liście zakazanych. Ponadto ten kurs nie odbywa się pod patronatem naszego wspaniałego Ministra. Jak więc wspomniałem, istota działania tego małego przyrządu opiera się na przeniesieniu. Mało kto bowiem potrafiłby rzucić na siebie czar zadający ból. A to z prostego powodu niezgodności intencji. Ale nie zamierzam wam teraz udzielać wykładu z teorii zaklęć. Nie chcę również, abyście zaczęli wzajemnie się na tych zajęciach dręczyć, choć może odnieśliście takie mylne wrażenie. - Tu przerwał i spojrzał na nich z odpychającym uśmiechem. - Zatem będziecie rzucać zaklęcia w stronę tego urządzenia, co spowoduje złudne wrażenie atakowania nim innej osoby. W rzeczywistości dolorykator zadziała niczym lustro i odbije zaklęcie w waszą stronę. Będziecie się więc musieli starać, by robić to bardzo delikatnie i panować nad mocą przekazywaną w czasie wypowiadania inkantacji. Mam niemałe doświadczenie pod tym względem i możecie mi wierzyć, że opanowanie kontroli tych zaklęć na takim poziomie wystarczy, by w przyszłości efektywnie zadać ból.
W tym momencie Harry pomyślał, że wolałby chyba jednak być w tej chwili na lekcji czegokolwiek ze Snape'em niż z przerażającym Sykstusem Abeldornem. A sądząc po minach pozostałych, nie pozostawał w tej kwestii odosobniony.
- Czy dolorykatory działają dokładnie jak lustra? - odezwał się z tyłu klasy jakiś głos. Chyba należał do Sonii, ale Harry nie miał pewności.
Abeldorn zrobił dziwną minę. Jego oczy błysnęły czymś w rodzaju satysfakcji, a na twarzy odbiło mu się coś tak upiornego, że Harry wolał nie nazywać tego nawet w myślach.
- Te, które macie przed sobą, tak właśnie działają. I nie życzę sobie więcej pytań na ten temat. Mam nadzieję, że to jasne.
Chyba nic nie mogło być bardziej. W klasie panowała arktyczna atmosfera, którą można by kroić nożem, a ostre, lodowe odłamki odpryskiwałyby wtedy niczym igły.
- Przejdźmy do najprostszego z zaklęć powodujących ból, Ektdolor.** Spójrzcie na moją rękę, ruch jest bardzo prosty. - Rzeczywiście nakreślił w powietrzu mało skomplikowany kształt. - Wywołuje nieprzyjemne zewnętrzne uczucie, skupiające się jakby na skórze ofiary. Popróbujcie na razie bez wymawiania inkantacji, a ja przejdę się po klasie i poobserwuję was.
Harry czuł, że wszystko, czego nauczy go ten odrażający mężczyzna, przyda mu się bardzo szybko, ale to przerażało go jeszcze bardziej. Znał osoby, którym pragnął zadać ból i chciał się tego nauczyć, ale to czyniło te zajęcia bardziej mrocznymi niż się spodziewał przed rozpoczęciem kursu.
- Panie Potter, bardzo dobrze. Jest pan do tego stworzony - pochwalił go tymczasem Abeldorn, przechadzając się po klasie. Harry poczuł na sobie co najmniej kilka par oczu, ale nie odważył się ich zidentyfikować. Nie podobało mu się to, co usłyszał, ale miał nadzieję, że jedno z utkwionych w nim zdziwionych spojrzeń należy do Malfoya.
- Dobrze. Wszyscy wykonują już ruchy poprawnie. Czas na dolorykator. Zanim jednak to nastąpi, oto przeciwzaklęcie do wszystkich czarów, które dziś poznamy. Panacei.***
Niemal natychmiast po przećwiczeniu drugiej inkantacji, ponura sala wypełniła się cichymi okrzykami bólu i innymi podobnymi dźwiękami. Harry natomiast przekonał się, że zaklęcie, o którym Sykstus mówił tak niewinnie, sprawia naprawdę niemały ból. Ledwo zdołał wycelować przeciwzaklęciem, tak drżała mu ręka, w której ściskał różdżkę.
- Spróbujcie robić to delikatnie. Czyżbyście byli masochistami?! - zagrzmiał nad nimi Abeldorn.
Harry otarł pot z czoła i stwierdził, że ma absolutnie dość na dziś, chociaż za piątym czy szóstym razem udało mu się rzucić zaklęcie na tyle subtelnie, że prawie nic nie poczuł. Coś jakby w nim zaskoczyło i instynktownie wiedział, jak dozować przekazywaną moc.
- Dobrze, teraz drugie zaklęcie, nieco odmienne od pierwszego. Sprawia ból mający swe źródło wewnątrz nas, jakby stwarzało nam w środku demona, który żywi się naszymi wnętrznościami.
Harry poczuł, że robi mu się niedobrze. Nie potrzebował tych dodatkowych opisów, naprawdę! I chyba nie tylko on!
- Patrzcie uważnie na różdżkę! Endolor! ****
Cudownie. Sam sobie zadaje ból. To chore. Czy McGonagall naprawdę zdawała sobie sprawę, co robi? A może właśnie wiedziała? Zamierzała osłabić większość tych, którzy mieli jeszcze zamiar walczyć po tej stronie? To jakiś koszmar!
Znowu kilka podejść, przy których ledwo wypowiadał inkantację przeciwzaklęcia, a potem ten moment, w którym udało mu się opanować nowe zaklęcie na tyle, by nie sprawiać sobie niemal żadnego bólu.
- Och, w porządku - stwierdził Sykstus po długim jak wieczność, czasie. - Widzę, że macie dość, jak na początek. W takim razie przećwiczymy jeszcze tylko jedno zaklęcie. Musicie się hartować. Mięczaki nie wygrają z obłąkanymi zwolennikami Czarnego Pana!
Czarny Pan nieprzyjemnie zadzwonił mu w uszach swoim brzmieniem. Słyszał już nie raz, jak ktoś nazywa tak Voldemorta! I nie spodobało mu się to skojarzenie.
- Patrzcie na ruch różdżki. Igni corripi! *****
Wyglądało już na nieco bardziej skomplikowane
- Zaatakowany ma wrażenie, że pali się żywcem. Naprawdę bardzo interesujący czar.
Psychol. Wariat. Dlaczego dopuścili do nas kogoś takiego?! A jednak nadal posłusznie poruszał różdżką.
I wtedy to się stało. Stojąca nieopodal dziewczyna straciła na chwilę równowagę, zapewne pod wpływem działania zaklęcia, i potrąciła jego prawą rękę. Był właśnie w trakcie wypowiadania inkantacji i nie zdołał już tego cofnąć. Zaklęcie zostało rzucone, ale chybiło dolorykatora. Cichy krzyk, a właściwie syk, uświadomił mu, że nie poleciało w próżnię. Zanim zdołał wykrztusić przeciwzaklęcie, Abeldorn już to zrobił.
- Jesteś psycholem, Potter! - Usłyszał zimny głos i wtedy dopiero uświadomił sobie, w kogo uderzył.
- Nie zrobiłem tego celowo, idioto!
- Dość nietuzinkowy sposób na przeprosiny. - Malfoy skrzyżował ręce na piersi. - Jak można niecelowo rzucić w kogoś czymś takim?!
- Zostałem potrącony! - wrzasnął Harry i spojrzał w bok, ale, o dziwo, nikt przy nim nie stał. Wcześniej zaś był tak pochłonięty zajęciami, że nie zwrócił uwagi, kto znajdował się obok niego.
- Dokładnie zadbałem o to, by między wami były stosowne odległości, Potter - oświadczył złowrogim tonem Abeldorn. - Widziałem też, całkiem przypadkiem, jak rzucasz zaklęcie w kierunku kolegi. Ach, i słyszałem też o waszych wzajemnych animozjach.
- Ale… - Harry chciał się bronić, jednak zmiażdżyło go złowrogie spojrzenie.
- Nie zamierzam z wami o tym dyskutować. Myślę, że to należy już do profesor McGonagall. Dlatego pójdziecie teraz ze mną.
Malfoy uśmiechnął się mściwie, więc Gryfon odwzajemnił mu się złym spojrzeniem. Ale przecież to nie było tak! Dlaczego ten, kto go potrącił nie przyzna się do tego? Co za tchórz!
- Kolejna nieudana i tchórzliwa próba zabicia mnie, Potter? - syknął Malfoy, kiedy szli korytarzami za Sykstusem.
- Nie bądź głupi, to zaklęcie nie zabija! - obruszył się Harry. Bronić będzie się przed dyrektorką.
- Nie byłbym taki pewny na twoim miejscu. Tak czy inaczej, znów miałeś pecha…
Nie zdążył nic mu odpowiedzieć, bo właśnie stanęli przed McGonagall. Wymieniła z mężczyzną konwencjonalne powitanie, ale odniósł wrażenie, o ile można założyć, że zna swoją byłą opiekunkę domu, iż spoglądała na Sykstusa z pewnym odcieniem niechęci.
- Mieliśmy nieprzyjemne zajście na moich zajęciach - poinformował ją sucho.
- Zechcesz mi przybliżyć? - zapytała, spoglądając na nich z irytacją.
- Myślę, że pan Malfoy najlepiej to zrobi, jako bezpośrednio zainteresowany. Ja, jeśli pozwolisz, mam swoje niecierpiące zwłoki sprawy.
Skinęła mu głową.
- Słucham zatem, panie Malfoy?
Harry poznał od razu, że ton głosu nauczycielki nie wróży nic dobrego.
- Potter rzucił na mnie zaklęcie powodujące ból. Z premedytacją.
- Nieprawda! - zaprotestował Harry gorąco.
- Dlaczego to zrobiłeś? - McGonagall spojrzała na niego surowo, jakby w ogóle nie dopuszczając myśli, że Malfoy może kłamać, bądź przynajmniej nie mówić całej prawdy.
- Nie chciałem w niego trafić tym zaklęciem! - zdenerwował się Harry. Przecież to była prawda!
- Pani profesor, jeśli pani w to uwierzy, okaże się pani bardziej stronnicza niż kiedykolwiek miał okazję być opiekun mojego domu - oświadczył spokojnie Malfoy.
Pieprzony Ślizgon!
- Harry… - zaczęła McGonagall z miną, która nie wróżyła nic dobrego.
- Nie zrobiłem tego! - ryknął Harry. - Nie zrobiłem tego celowo!
- Ale jednak zrobiłeś. Naprawdę zaczyna mi brakować sił i argumentów.
- Dlaczego mi pani nie wierzy?!
- Ponieważ masz ostatnio skłonności do utraty panowanie nad sobą, a pan Abeldorn wyraźnie zaznaczył, czyja wersja jest prawdziwa.
Malfoy uśmiechnął się z satysfakcją.
- On jest dziwny! - Harry nie wytrzymał. Skłonności do utraty panowania nad sobą! Też coś.
- Ale to jeszcze nie powód, żeby podważać jego opinię. Dlatego masz dziś szlaban. Zjaw się u mnie w gabinecie zaraz po kolacji. Teraz możecie już odejść. Pojedynczo. - Spojrzeli na nią pytająco, więc dodała: - Pierwszy pan Malfoy. Pan Potter opuści mój gabinet nieco później. Dzięki temu, jeśli w przeciągu kolejnych piętnastu minut znów dojdzie między wami do bójki, nie będę mieć wątpliwości, kogo tym razem obciążyć. - To mówiąc, popatrzyła na Ślizgona znacząco.
Malfoy wzruszył tylko ramionami i bez słowa opuścił gabinet.

***

Kolejny tydzień minął im pod znakiem bólu, a lochy zaczęły im się kojarzyć z salą tortur. A przynajmniej określenie to nabrało nowego, bardziej dosłownego znaczenia. Nie oznaczało to, że nie uczyli się niczego więcej. Nadal mieli zajęcia z Tarcz Specjalnych, te z obrony zostały zintensyfikowane do tego stopnia, że Harry nauczył się więcej defensywnych zaklęć niż miesiąc temu choćby podejrzewałby o istnienie. Zdejmowanie klątw w dalszym ciągu się rozwijało, a doszły im jeszcze elementy strategii. Co wieczór też odbywali między sobą pojedynki. Czas miał więc tak wypełniony, że nie starczało go na nic więcej prócz nauki, jedzenia i nocnego odpoczynku. Kiedy kładli się koło północy w swoich dormitoriach, momentalnie zasypiali, wymieniając tylko krótkie zdania i żarty. Harry'emu to odpowiadało. Podświadomie wyczuwał, że dla niego tak właśnie jest lepiej, że nie ma za wiele czasu na rozmyślania. Z kolei przy okazji jakichkolwiek rozmów omawiali kurs i swoje nowe umiejętności. Jednak zajęcia Abeldorna były inne niż wszystkie i nikt o nich nie mówił. Chociaż nie zdarzyło się, żeby ktoś na nich się nie pojawił, a polecenia nieodmiennie wykonywano bez słowa, każdy myślał o nich z niesmakiem. Harry'emu bardzo się nie podobało, w jaki sposób i od kogo uczą się zaklęć zadających ból, ale zagryzał wargi i powtarzał sobie, że to jest właśnie wojna. I nie musi się to nikomu podobać. Trzeba po prostu zrobić wszystko, żeby wygrać.

Tego dnia Abeldorn zatrzymał ich po skończonych zajęciach, ponieważ chciał się ich o coś zapytać. Wszyscy spoglądali na siebie z ponurym odcieniem niepokoju.
- Otóż, moi drodzy, chciałbym wiedzieć, po co komuś osobisty dolorykator? - Pytanie zadźwięczało nieprzyjemnie w ciemnym pomieszczeniu. Harry, nie wiedzieć już który raz z rzędu na tych zajęciach, doświadczył nieprzyjemnego wrażenia, że ktoś wbija mu drobniutkie igiełki wzdłuż kręgosłupa.
- Nie macie żadnej teorii na ten temat? - zapytał Sykstus, robiąc jedną ze swoich bardziej odpychających min. - Odpowiedziała mu cisza. - Zatem podzielę się z wami własną. Otóż, moim zdaniem, najbardziej podejrzana jest Sonia Klay, bo o ile się nie mylę, to ona zadała mi na pierwszych zajęciach interesujące pytanie.
- To niedorzeczne! - zaprotestowała dziewczyna czerwona z oburzenia, a Harry usiłował sobie przypomnieć, jakież to zadała pytanie. Widać jednak nie było to dla niego nic znaczącego, bo zupełnie wyleciało mu z głowy. Albo ból skutecznie zagłuszył całą resztę tamtych zajęć. Pamiętał, że rzeczywiście padały różne pytania, ale kto i o co pytał, nie potrafił odtworzyć. Jedyne, co wyraźnie zachował w pamięci, to zdziwienie Malfoya pomieszane z oburzeniem, gdy odkrył, czym są przedmioty, których kazał im używać Sykstus. A to nie było w tej chwili pomocne. Chyba za bardzo skupia się na Ślizgonie. Zaczynają mu umykać rzeczy ważne. Bezlitośnie stłumił głos, który chciał mu powiedzieć coś jeszcze w tej sprawie.
- A ma pani może jakąś inną sensowną teorię? Chętnie jej wysłucham - oświadczył chłodno Abeldorn.
- Ja tylko pytałam z czystej ciekawości.
- Ciekawość nieraz obraca się przeciwko nam. Mogło tak być, Klay, ale nie musiało.
- Nie zabrałam tego!
- Ciekawa linia obrony - odpowiedział Sykstus z kpiącą miną. - Nie zaszkodziłoby jednak trochę pomyśleć, żeby odsunąć podejrzenia od siebie, nie sądzisz?
- Jestem niewinna!
- To rzeczywiście zwalnia z obowiązku myślenia. Zwracam honor.
- Miałam na myśli, że nie widzę powodu, żeby się tłumaczyć, skoro nic nie zrobiłam!
- A czy nie mógł po prostu się gdzieś zapodziać? - wyrwało się Harry'emu, bo naprawdę nie był w stanie zrozumieć, dlaczego taka fajna i miła dziewczyna jak Sonia miała kraść takie obrzydlistwo. Po co? Nie wyglądała na jakąś chorą psychopatkę, która znajduje przyjemność w zadawaniu sobie bólu.
- Uwierz mi, Potter, takie rzeczy nigdy same się nie zapodziewają. Ktoś kradnie je w bardzo określonym celu. A skoro panna Klay odmówiła kategorycznie zmierzenia się z bólem myślenia, podpowiem wam jeszcze jedną teorię na temat tej kradzieży. Otóż pytanie Sonii, zadane mniej lub bardziej niewinnie na pierwszych zajęciach, mogło równie dobrze komuś z was podsunąć genialny pomysł. Dlatego też oświadczam wam, że dowiem się, kto posiada brakujący dolorykator i bardzo tego wtedy owa osoba pożałuje. Chyba że do kolejnych zajęć wróci on do mnie. Nieistotne jak. A teraz możecie już iść.
Rozeszli się pośpiesznie i w jeszcze bardziej niż zwykle ponurych nastrojach, a do późnej nocy w pokojach wspólnych wrzało. Ludzie usiłowali wymyślić jakąś teorię na temat tego, po co komuś osobisty dolorykator. Harry nie uczestniczył w żadnej z tych rozmów. Na samą myśl o dziwnej kradzieży czuł dreszcze. A chociaż zapytał prawie wszystkich, nikt nie pamiętał, jakie pytanie zadała Sonia pierwszego dnia. Oczywistym było, że część osób po prostu nie chce się przyznać bała się widocznie podejrzeń, jakie mogłoby to wzbudzić. Nie miał jednak na to wpływu. Fred, George, Alicja i Will nie wiedzieli, co chciała wtedy wiedzieć dziewczyna. Jej samej nie odważyli się zaś pytać.
Wszystkim więc ulżyło, kiedy na następnych zajęciach Abeldorn oświadczył, że jest bardzo zadowolony, iż ominie go rewizja wszystkich kursantów.
Już wydawało się, że właśnie wszystko wraca do normy i Harry powoli zaczynał odliczać dni do końca kursu, jako momentu, w którym zobaczy swoich przyjaciół, kiedy Sykstus wpadł wściekły do lochów.
- Mam was serdecznie dość! - wrzasnął, mierząc ich złym spojrzeniem. - Ktoś z was jest na tyle głupi, że wydaje mu się, iż nie zdołam dojść do tego, kto jest złodziejem. Wystarczy, że…
- Zaklęcie przeniesienia wyklucza użycie czarów lokalizujących - przerwał mu Malfoy i wszyscy spojrzeli na niego. Nie przejął się tym zupełnie, podobnie jak tym, że ciemne oczy Sykstusa zwęziły się i patrzyły teraz na niego przenikliwie.
Harry natomiast był wstrząśnięty. Malfoy ukradł dolorykator? A po co? Ten to już z pewnością nie jest masochistą. A zatem nie należało bagatelizować pytania, które zadała Sonia. Widocznie musiało zawierać jakąś ważną wskazówkę. Zaczynał sobie mgliście przypominać, że Abeldorn zdenerwował się nim dość znacznie.
- W jakim celu ściągasz na siebie podejrzenia? - zapytał Sykstus z uprzejmością, która mogła wywołać dreszcze.
- Zauważam tylko oczywisty fakt. - Malfoy nadal nie tracił spokoju.
- Albo pomagasz złodziejowi.
- Możliwe.
- Dlaczego?
- Możliwe, że cię nie lubię.
Sykstus zgrzytnął zębami, ale wciąż nie dawał się sprowokować. Harry śledził scenę z zapartym tchem i jakimś niepokojącym podziwem dla Malfoya. Sam nie rozumiał nawet, dlaczego.
- Są inne sposoby, żeby znaleźć moją własność.
- Powodzenia!
- Zawsze pozostaje mi veritaserum! - uśmiechnął się Sykstus nieprzyjemnie.
- McGonagall na to nie pozwoli - oświadczył spokojnie Malfoy.
- O, jesteś z panią dyrektor na ty, Malfoy? - zainteresował się Abeldorn. - To miłe.
Malfoy zrobił bezczelną minę. Harry patrzył na niego jak zahipnotyzowany. O co w tym wszystkim chodzi?
- Jeśli to naprawdę ty, Malfoy, to albo twoja pewność siebie graniczy z bezdenną głupotą, albo stawiasz na jedną kartę.
- Zawsze uważałem, że to ekscytujące stawiać wszystko na jedną kartę. W ruletce zawsze wybieram liczby, nigdy kolory.
Po tym oświadczeniu Sykstus przestał panować nad sobą.
- Koniec zajęć na dziś. Wynoście się stąd. Wszyscy!
Nie musiał im dwa razy powtarzać.

Harry skierował się bezpośrednio do sowiarnii. Musiał dowiedzieć się czegoś więcej o dolorykatorach. Ponieważ towarzyska rozmowa z Malfoyem raczej nie wchodziła w grę, pozostawało mu naturalne od ponad pięciu lat źródło wszelkich wiadomości, czyli oczywiście Hermiona. Profilaktycznie napisze też do Rona i porozmawia z bliźniakami, bo oni mają czasem zaskakujące zasoby wiedzy niekonwencjonalnej, ale najbardziej liczył właśnie na dziewczynę.
Nie był jednak zadowolony z odpowiedzi.

Harry!

Czy wszystko w porządku? Martwię się o Ciebie. Dlaczego pytasz o coś tak okropnego?
Dolorykatory są zakazane przez Ministerstwo. Może nie oficjalnie, ale wycofano je z użytku. Nigdzie nic o nich nie jest napisane poza tym, że dzięki zaklęciu przeniesienia, rzucając dowolnym czarem wywołującym ból można zadać go sobie, ale mam wrażenie, że to już wiesz. Choć wolałabym, żeby było inaczej. Więcej informacji musiałbyś szukać u nas w bibliotece, ale nie wiem, czy nie w dziale Ksiąg Zakazanych. Uważaj na siebie, Harry. Naprawdę się martwię! Odezwij się wkrótce, proszę!

Hermiona

Biblioteka. To świetny pomysł! Dlaczego sam na to nie wpadł? Przebiegł jeszcze wzrokiem list od Rona, ale tak jak się spodziewał, przyjaciel niczego nie wskórał. Pani Weasley oburzyła się, że jej syna interesuje coś takiego, a odpowiedzią pana Weasleya były jedynie gniewne pomrukiwania na temat tajnych schowków pewnych czarodziejów. No tak, wiadomo skąd Malfoy miał takie niewyczerpane źródło wiadomości!
Fred i George, z którymi rozmawiał wcześniej, też nie wnieśli niczego nowego. W związku z tym, szybkim krokiem skierował się do biblioteki. Pani Pince siedziała pochylona nad grubą księgą i notowała coś w jakimś zeszycie. Na dźwięk jego kroków podniosła głowę i uśmiechnęła się do niego.
- Dobry wieczór. Chciałem zapytać, czy znajdę tutaj jakąś książkę na temat dolorykatorów?
Pani Pince poparzyła na niego z bezbrzeżnym zdumieniem.
- Słucham?
- Potrzebuję paru informacji na zajęcia z panem Abeldornem - skłamał, widząc jej zdziwienie.
- Wszystkie tytuły, które traktują na ten temat, znajdują się w dziale Ksiąg Zakazanych, w sektorze specjalnym - zakomunikowała.
- Sektorze specjalnym? - zdziwił się.
- Niedostępnym nawet dla starszych uczniów - wyjaśniła, po czym oświadczyła surowo: - Zatem nie mogę panu pomóc.
- Jestem pełnoletnim czarodziejem i nie przebywam tu teraz jako uczeń, a uczestnik szkolenia dla aurorów! - przypomniał jej Harry.
- Jak dla mnie, panie Potter, znajduje się pan na terenie Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart i nadal pozostaje pan uczniem tej placówki - powiedziała spokojnie pani Pince.
- To absurd! Możemy pracować z tym świństwem, ale poczytać na jego temat już nam nie wolno!
- Przykro mi. Wykonuję tylko swoją pracę. - Bibliotekarka była nieugięta. - Jeśli wróci pan z odpowiednim zaświadczeniem od profesor McGonagall bądź któregokolwiek z wykładowców, nie będę miała nic przeciwko.
- Oczywiście - wydusił Harry i oddalił się szybkim krokiem.
Był wściekły. To jasne, że żadnego pozwolenia nie dostanie, a poszukiwania z peleryną-niewidką nie dadzą zbyt wiele. Musiałby mieć cholerne szczęście, a na dodatek poświęcać na to całe noce, bowiem przy ich obecnym trybie zajęć, nie było szans na nic innego. Poza tym doskonale pamiętał, jak szukał informacji o Nicholasie Flamelu. Nie sądził, by teraz miało być inaczej.
Chyba, że… jest coś takiego! Pewna szalona myśl przyszła mu do głowy i nie dawała spokoju. Sam nie wiedział kiedy, zamiast iść na wieżę, skierował kroki w kierunku lochów. Gdy stał przed kamieniem, zasłaniającym wejście do pokoju wspólnego Slytherinu serce biło mu jak zwariowane, ale jakiś głosik szeptał mu w głowie, że dobrze robi. Tyle było niedomówień, które Malfoy mógłby wyjaśnić. McGonagall twierdziła, że Malfoy jest niewinny. No, może nie bezpośrednio… Ale powiedziała, że znajduje się tu z polecenia profesora Dumbledore'a. I w sumie… Drugi głosik zaśmiał się szyderczo i powiedział, że próbuje znaleźć wymówkę, dlaczego tutaj trafił i że ma zupełnie inny powód. Nonsens! Po prostu potrzebuję informacji, której na razie tylko Malfoy może mi dostarczyć. Tymczasowe zawieszenie broni mogłoby przynieść wiele dobrego. A może jednak nie powinien? Za późno było jednak, żeby się cofnąć, bo właśnie otworzył mu Tim.
- O, cześć, Harry! - przywitał go.
- Mm, cześć - odpowiedział z niewyraźną miną. - Jest Mal… ee… znaczy jest Draco?
Ktoś w głębi pokoju zakrztusił się bardzo głośno.
- Potter, jak mnie nazwałeś? Chyba mam wyjątkowo dowcipny sen!
Harry zrobił kilka niepewnych kroków w kierunku Malfoya i zapytał:
- Możemy pogadać? - Robiło mu się coraz bardziej głupio, bo czuł, że wszyscy się na niego gapią, a Malfoy, jak to on, oczywiście niczego nie ułatwiał.
- Nie wiem, czy to bezpieczne. W razie czego mam świadków - tu rozglądnął się teatralnie po pokoju - że to nie ja zacząłem. Jak zawsze zresztą.
Harry miał już ochotę odpowiedzieć, co myśli o tym, jak zawsze zachowuje się Ślizgon, ale w ostatniej chwili doszedł do wniosku, że to mogłoby nie wpłynąć korzystnie na finał ich rozmowy, więc ugryzł się w język.
- Nie krępuj się, mów, o co chodzi - zachęcił go łaskawym tonem blondyn, nie zaszczycając go jednak nawet spojrzeniem.
- Wolałbym pogadać z tobą na osobności - wykrztusił, zastanawiając się co on, u diabła, w ogóle tu robi?
- A więc o to chodzi. Chcesz mi tylko przywalić czy może od razu zabić?
- Nie mam zamiaru się z tobą bić! - Gdyby przez to nie wyszedł na skończonego kretyna, uciekłby stąd czym prędzej. Odeszła mu cała ochota na pogawędki z Malfoyem!
- O, a to jakaś nowość. Wiesz co? Chyba odprowadzę cię do wyjścia. - Chłopak leniwie zsunął się z fotela i ruszył w jego kierunku.
Początkowo Harry miał wrażenie, że Malfoy ma zamiar go po prostu wyrzucić, ale gdy przekroczył próg pokoju wspólnego Ślizgonów zauważył, że idzie za nim.
- No i co się tak dziwisz? Powiedziałem, że cię odprowadzę! Więc o co chodzi? Nie zatrzymuj się i mów.
- Zastanawiałem się… to znaczy… - Jakoś nie potrafił mu powiedzieć nic sensownego.
- Wydusisz to z siebie wreszcie? Potter?! Co jest?! Zakochałeś się we mnie, czy jak?
Harry pomyślał, że strasznie zimno w tych lochach, bo wstrząsnął nim dreszcz. Odruchowo rozmasował sobie ramiona i zebrał się w sobie, by w końcu zakończyć tę żenującą rozmowę.
- Myślałem raczej… wiesz… czy nie moglibyśmy… zawrzeć pewnego rodzaju rozejmu albo coś w tym stylu. - Powiedział to. Merlinie, naprawdę to powiedział.
Malfoy nic nie odpowiedział, więc Harry odwrócił się i zobaczył, że chłopak się zatrzymał.
- Dalej nie idę - oświadczył Ślizgon. - Wystarczająco cię już odprowadziłem.
- Więc: nie? - Harry miał wrażenie, że jego głos zabrzmiał w ciszy lochów dziwnie piskliwie.
- Masz na myśli zawoalowaną propozycję czegoś na kształt przyjaźni? - zapytał chłodnym głosem Malfoy, mierząc go zimnym spojrzeniem szarych oczu.
- No-o, nie do k-końca… - zająknął się, po czym dodał kierowany jakimś nagłym impulsem. - Właściwie to tak.
- Myślę, że nikt nigdy nie zaproponował mi czegoś tak odrażającego. Nie jestem takim idiotą, Potter. Nie zamierzam dać ci się oszukać. Nie próbuj grać nieswoimi zasadami, Gryfonku! To ślizgońskie sztuczki, ale w tym wypadku nawet ja nie widzę sensu, abyśmy mieli cokolwiek udawać. Proponuję pozostać przy starej, dobrej nienawiści. Nie dostrzegam bowiem powodu, dla którego nie mielibyśmy grać w otwarte karty. Życzę dobrej nocy. Myślę, że dalszą drogę już znasz. - Spojrzał na niego wzrokiem nie pozostawiającym cienia wątpliwości co do jego uczuć, odwrócił się i odszedł zdecydowanym krokiem.
A Harry stał tam jeszcze dobrą chwilę i wpatrywał się w miejsce, w którym chłopak ostatecznie rozpłynął mu się w ciemności. Nie wiedział i nie rozumiał dlaczego, ale słowa Malfoya sprawiły mu nie tyle zawód, co ból. I nie miał pojęcia, co z tym uczuciem zrobić.

ROZDZIAŁ PIĄTY
W cieniu podejrzeń

Wściekłość Sykstusa, którą prezentował przez ostatnie dni, była niezbitym dowodem na to, że zaginiony dolorykator dotychczas się nie znalazł. Malfoy obnosił się z satysfakcją i tryumfem na twarzy. Harry natomiast czuł się od rozmowy z chłopakiem paskudnie, a zmęczenie też robiło swoje. Zaczął się na nowo zadręczać analizowaniem swojej sytuacji i zdarzeń ostatniego roku. Budził się w nocy zlany potem po kolejnym śnie ze Snape'em i Dumbledore'em w rolach głównych, a potem nie mógł poradzić sobie z zalewającymi go uczuciami. Nienawiść, bezradność, chęć zemsty i strach dusiły go w ciemności. Dziwnym zbiegiem okoliczności nigdy jednak nie śnił mu się Malfoy. Czy to był jakiś znak? Na szczęście za kilka dni będzie mógł porozmawiać z Dumbledore'em. I nie mógł się już tego doczekać. Co prawda, oznaczało to również koniec szkolenia i konieczność podjęcia nowych kroków, a to była kolejna przytłaczająca go sprawa. Wciąż nie wiedział, co powinien zrobić? Jak walczyć ze śmierciożercami i Voldemortem? Jak odnaleźć horkruksy? Wiele się przez ostatni miesiąc nauczył, to prawda, ale… Pocieszająca była jednak świadomość, że wreszcie będzie miał swoich przyjaciół przy sobie i że pewne sprawy wkrótce się wyjaśnią. I tak, nie może podjąć żadnych decyzji przed rozmową z dyrektorem. Zwykle właśnie kończył swoje rozmyślania tym wnioskiem i uspokojony zasypiał, jednak noce wypełnione koszmarami nie dawały mu należytego wypoczynku.
- Kiepsko wyglądasz, Harry - Fred szturchnął go przy śniadaniu, kiedy usiłował przełknąć nieco owsianki.
- Nie dokuczaj mu, bo znów usłyszy komplementy Malfoya - odezwał się George.
Harry'emu raczej to nie groziło. Od ich pamiętnej rozmowy chłopak unikał go jak trędowatego i nie zaszczycił bodaj spojrzeniem, a co tu mówić o słowie. Harry'ego to denerwowało. A jeszcze bardziej się wkurzał, kiedy uświadamiał sobie, co tak naprawdę go irytuje. Nic z tego nie rozumiał i irracjonalnie wierzył, że Dumbledore także to mu wytłumaczy. Na razie jednak musiał jakoś sobie radzić i wcale mu nie szło.
Zaczęły się też pojawiać złe wieści z zewnątrz. Ataki śmierciożerców na mugoli stały się rutyną. Ciągle można było przeczytać o jakimś zaginięciu bądź śmierci. Harry za każdym razem brał „Proroka” sztywną ręką i ze ściśniętym sercem. Bał się, że tym razem rozpozna wymienione nazwiska. Dotąd jednak było mu to oszczędzane. Ginęli bezimienni, ale to również go pognębiało. Wiedział, że powinien coś zrobić, jakoś powstrzymać tę machinę śmierci, a nie chronić się za murami Hogwartu. Jedynymi jaśniejszymi chwilami były te, w których otrzymywał listy od przyjaciół. Zbliżał się termin ślubu Billa i zarówno Ron i Ginny, jak i obecna już w Norze Hermiona, żyli przygotowaniami do uroczystości. Rany najstarszego z braci wygoiły się niespodziewanie dobrze i istniała szansa, że wywinie się ze szponów wilkołactwa.
- Och, listy od naszego młodszego rodzeństwa! - zauważył George. - Czy znasz już wszystkie detale sukni Fleur? Nie? To żałuj, że nie napisała do ciebie mama.
- A suknia to jeszcze nic w porównaniu z zachwytami, jaka Fleur jest cudowna i wspaniała! - Fred nakreślił sobie znaczące kółeczko w okolicach czoła.
Harry uśmiechnął się tylko nieznacznie, bowiem dziś przeczytał o zamordowaniu trójki dzieci pochodzenia mugolskiego. Postanowił, że musi porozmawiać z McGonagall, śledził więc teraz uważnie, czy przypadkiem nauczycielka nie wstaje od stołu. Ponieważ jednak właśnie nałożyła sobie na talerz kawałek ciasta, odpowiedział bliźniakom:
- W gruncie rzeczy, Fleur okazała się całkiem w porządku, nie?
- Mm, w summe hak - potwierdził George z pełnymi ustami, po czym przełknął i dodał: - Nikt się tego po niej nie spodziewał.
Fred zachichotał.
- A już najmniej nasza mała Ginny - zauważył.
- Ale ty zawsze byliś taki odważiny `Arry! - George przedrzeźnił głos Francuzki.
Roześmiali się i Harry miał im coś odpowiedzieć na temat wili, ale McGonagall właśnie ruszyła w kierunku wyjścia, więc czym prędzej podążył jej śladem, rzucając pośpieszne „do zobaczenia później” do bliźniaków.
- Pani profesor! - zawołał za nią, kiedy już miała mu zniknąć za zakrętem korytarza.
Odwróciła się.
- Harry?
Ze zdziwieniem zarejestrował, że zwróciła się do niego po imieniu, co robiła bardzo rzadko. To mogło mu pomóc.
- Chciałem z panią porozmawiać.
Spojrzała na niego badawczo.
- Chodź do mojego gabinetu.
Skinął głową i w milczeniu ruszył za nią.
- Cieszę się, że wreszcie przestaliście się bić i kłócić - powiedziała, wpuszczając go do środka.
Znów doznał tego nieprzyjemnego uczucia, jakby ktoś uderzył go w splot słoneczny. Zawsze tak się czuł, wchodząc do tego pomieszczenia, a coś zdradziecko drapało go w gardle.
- Staram się - wykrztusił, uświadamiając sobie wreszcie, że dyrektorka napomknęła coś o nim i Malfoyu.
- To dobrze. O czym więc chciałeś porozmawiać?
- Sytuacja przedstawia się coraz gorzej - oznajmił grobowym głosem. Wciąż miał przed oczami zdjęcia z najnowszego „Proroka”.
- To prawda - przyznała sztywno.
- Ginie coraz więcej niewinnych ludzi.
- Zakon robi, co może.
- Ale ja nie!
Po tym stwierdzeniu, a właściwie niemal krzyku, zapanowała cisza.
- Uważasz szkolenie swoich umiejętności za bezczynność? -zapytała wreszcie dyrektorka dziwnym głosem.
- Po prostu wiem, że powinienem…
- Zostało jeszcze kilka dni, Harry. Wytrzymaj i uwierz mi, że to najlepsze, co na razie możesz zrobić.
- Właśnie! Co zmieni tych parę dni? Trzeba działać! Nie nauczę się już zbyt wiele, a każdy dodatkowy dzień oznacza czyjeś życie. I to ja jestem tym obciążony, bo ja siedzę tutaj i…
- Od tego jest Zakon. W pojedynkę nic nie zdziałasz. To jest wojna…
Harry'emu robiło się niedobrze od ostatniego zdania, które słyszał w kółko i od każdego we wszystkich możliwych wariacjach. Mamy wojnę. To jest wojna. Jesteśmy na wojnie. Bla, bla, bla. Być może, ale było coś, co należało tylko do niego i, i tak zbyt długo się z tym ociągał. Na dodatek nikt o tym nie wiedział, a on nie mógł tego wyjawić. Żył więc obciążony tajemnicą i coraz większą ilością krwi. Nie mógł tutaj dłużej zostać! Każda godzina stawała się nieznośna.
- Zaufaj mi, nie jesteś z tym sam, Harry. Prawdopodobnie nie powinnam tego w tej chwili mówić, bo jest to sprzeczne z ustalonymi dawno planami, ale boję się, że zrobisz coś nierozważnego i nie poczekasz na rozmowę z Albusem. - Twarz McGonagall była zmęczona i stara jak jeszcze nigdy. - Poszukiwanie horkruksów jest bardzo ważne i choć nie jest wykluczone, że część z nich to właśnie ty będziesz musiał zniszczyć, to nawet w tym będzie wspierał cię Zakon.
Harry otworzył buzię, ale nie był w stanie nic powiedzieć. To znaczy… McGonagall wiedziała? Przecież… nikt… Dawno ustalone plany? Jakie plany? Przez kogo ustalane? Merlinie! Miał dość. Czy to w ogóle była jego wojna?
- Wiem, że myślałeś, że o niczym nie mam pojęcia, ale wiem więcej niż ci się wydaje. Jasnym jest, że jedno dziecko…
- Nie jestem dzieckiem! - zaprotestował gniewnie Harry.
- Nie jesteś - zgodziła się szybko. - Ale nawet najbardziej dorosły czarodziej nie poradzi sobie sam. Musimy zmobilizować wszystkie dostępne siły i ściśle współpracować. Wiem, że to dużo, ale czy mogę cię prosić jeszcze o te kilka dni?
Harry skinął ciężko głową. Chyba nie miał wyjścia. Musiał chociaż częściowo zaufać dyrektorce, choć nie wiedział czy wzmianka o horkruksach powinna go przekonać, czy raczej zaostrzyć czujność. Bo owa wiedza mogła mieć przecież dwa źródła. Poczuł się zagubiony, zmęczony i, jak nigdy, zapragnął mieć przy sobie kogoś, kto mógłby pomóc mu dźwigać ten ciężar. A nikogo takiego nie było…!
Zrezygnowany odwrócił się do wyjścia.
- Dziękuję. To dobra decyzja. - Pożegnał go zmęczony głos McGonagall.
Poszedł prosto na zajęcia Wardrobe'a i tam na chwilę się ożywił, bo razem z Timem udało mu się stworzyć tarczę, za którą zostali głośno pochwaleni przez nauczyciela. Było też kilka par, którym prawie wychodziło i Harry poczuł się odrobinę pewniej. Więc czegoś jednak naprawdę się uczą. Co prawda ślęczenie nad planami strategicznymi znużyło go niemożliwie i powlókł się na obiad z potwornym bólem głowy, ale zdążył się już przyzwyczaić, że intensywna nauka zwykle przynosiła właśnie taki efekt. Odkąd przybyło im zajęć, znużenie coraz bardziej dawało o sobie znać. Jeśli dodać do tego codzienne serie złych wiadomości, nie było się właściwie czemu dziwić.
Nie doszedł jednak do Wielkiej Sali, bo zobaczył, że czwórka aurorów walczy z trzema osobami w szarych płaszczach. Niemal natychmiast zapaliło mu się w głowie czerwone, ostrzegawcze światło i cofnął się dwa kroki, kryjąc się w cieniu. Ćwiczenia! Nabrał głęboko powietrza i zdecydowanym głosem rzucił zaklęciem, którego nauczyła go Alicja.
- Chalybeius Decipuli!*
Dwóch przeciwników zaplątało się w grubych, zielonych sidłach. Trzeci został sparaliżowany przez kogoś z walczących.
- Dzięki, Harry! - zawołał Will, który okazał się jednym z tych, którym pomógł.
- Nie ma za co! Kiedy się zaczęło? - zapytał, podbiegając bliżej.
- Nie wiem, chyba przed chwilą - odpowiedziała jedna z aurorek, chowając do kieszeni różdżki przeciwników.
- Lepiej poszukajmy reszty.
Harry poczuł przypływ adrenaliny. Tym razem nie da się złapać i oszukać. Nie zamierza nikomu do końca ufać i być skrajnie czujnym.
Szli szybko, ale starali się nie robić żadnego hałasu. Czwórka aurorów przodem, on o krok za nimi, obserwując ich uważnie i, od czasu do czasu, oglądając się za siebie. Zobaczymy, myślał gorączkowo. Zobaczymy! Ściskał różdżkę tak mocno, że knykcie miał całkiem pobielałe. A chwilę później usłyszeli hałas.
Zdążyli się zatrzymać, zanim zwrócili uwagę kogokolwiek z walczących. Może rzeczywiście zajęcia ze strategii na coś się zdały? Jedna z dziewczyn chciała użyć zaklęcia dalekiego zasięgu, ale Harry w ostatniej chwili ją powstrzymał.
- W ten sposób uderzymy w większości w naszych - zauważył szeptem.
- Nie mamy wyjścia! - syknęła dziewczyna.
- Powinniśmy dostać się z tamtej strony - odezwał się Will, który najwyraźniej myślał podobnie jak Harry.
- Dokładnie. Musimy wykorzystać to, że dotąd nas nie zauważyli.
- Ciekawe, jak chcesz to zrobić? Masz pelerynę-niewidkę?
Harry uśmiechnął się w duchu. Owszem, miał. Ale nie zamierzał się z tym przed nikim zdradzać. A przynajmniej nie z tak błahego powodu jak ćwiczenia.
- To bardzo proste! Tam jest przejście. - Wskazał korytarz częściowo zakryty przez postawioną w przejściu zbroję. - Będziemy za szarymi w minutę. A to da naszym niezłą przewagę.
Bez dalszej dyskusji ruszyli wskazaną drogą.
- Na trzy zmasowane zaklęcie usypiające - szepnął do nich Will.
Skinęli głowami.
- Raz.
- Dwa.
- Trzy.
- DORMINES!**
Cztery osoby ubrane w szare płaszcze osunęły się natychmiast na ziemię. Zaklęcie usypiające rozproszyło się w promieniu czterech metrów od miejsca uderzenia, działając w ten sposób również na dwie osoby od nich.
- Ja ich obudzę, a wy idźcie już dalej.
Trójka aurorów została przy uśpionych ciałach, a Harry pociągnął za sobą Willa. Miał przeczucie, że teraz powinni udać się niżej.
- Gdzie idziemy? -zaniepokoił się Will.
- Zaufaj mi.
- Zupełnie przekonujące - mruknął z ironią chłopak.
- Wydaje mi się, że i tym razem będzie jakaś „niespodzianka”. Niekoniecznie jednak w postaci szpiega w naszych szeregach.
- Potter pozjadał wszystkie rozumy - warknął ktoś i szarpnął go za rękę. - Jak zawsze.
Harry dopiero po chwili zorientował się, że jest ciągnięty w dół schodów.
- Do diabła, co robisz, Malfoy?! - syknął, usiłując się wyrwać z mocnego uchwytu, który jednak jeszcze się wzmocnił.
- W Wielkiej Sali potrzebują Wybrańca.
- Odbiło ci?! - szarpnął ręką. - Nigdzie z tobą nie idę!
- Nie rób scen, bo znowu zepsujesz akcję - warknął Malfoy. - A ty, Glamus, na co czekasz?! Wracaj do kolegów, samotne akcje nigdy nie kończą się powodzeniem. Potter jest potrzebny na dole.
Will zawahał się przez chwilę, ale zapytał:
- Mamy do was dołączyć?
- Nie, podobno na siódmym piętrze potrzebują pomocy - rzucił Malfoy przez ramię.
- Harry? - Will widać nadal obawiał się, że Ślizgon ma zamiar zrobić to, co ostatnim razem Lupin.
- Poradzę sobie! - zapewnił Harry, usiłując złapać równowagę, bo Malfoy szarpnął go za sobą.
- Nie odzywaj się i biegnij! - syknął chłopak prosto do jego ucha.
- Uwielbiam spełniać twoje rozkazy - prychnął.
- Podobno chciałeś się przyjaźnić. No to robimy małą próbę zaufania.
Harry poczuł przypływ paniki i wściekłości. Znowu dał się wrobić i skończy w podobny sposób. Tyle że o ile nabranie się na Lupina nie było jeszcze tak haniebne, to z Malfoyem powinien być ostrożny. Znów usiłował się szarpnąć, ale Ślizgon miał niespodziewanie dużo siły.
- Malfoy, nie idziemy wcale w kierunku Wielkiej Sali! - warknął.
- Brawo. Nie posądzałem cię o taką przenikliwość.
- Malfoy!
- Zamknij się albo uciszę cię inaczej.
Dupek.
Gdziekolwiek Malfoy chciał go zaciągnąć, nie udało mu się, bowiem wpadli wprost na walczących. Harry'emu już wydawało się, że chłopak go puszcza i przez chwilę miał nadzieję, że rzeczywiście przybiegli tu, żeby pomóc. Chwilę później jednak Ślizgon popchnął go mocno w bok i wpadli na jakieś nie zauważone wcześniej schody. Prawdopodobnie jedno z tajnych przejść w lochach.
- Zwariowałeś?! Mogliśmy im pomóc!
- Pomagam tobie, wystarczy.
- Odbiło ci?!
- To są śmierciożercy!
- Zwariowałeś - stwierdził Harry.
- Zamknij się albo użyję silencio!
- Muffliato!
- Proszę, Książę się kłania! - zaśmiał się krótko Malfoy. - Szybko, nie mamy czasu. Muszę cię ukryć i dostać się do McGonagall.
- Jeśli wydaje ci się, że grzecznie dam się zaprowadzić…
- Nie rozumiesz, durniu? - syknął Malfoy. - W zamku są śmierciożercy!
- To zwykłe ćwiczenia! I nie dam się drugi raz oszukać!
- Pewnie, tym razem dasz się zabić! - Malfoy teraz już wrzeszczał. - I to nie są ćwiczenia! - Harry właśnie planował go rozbroić, ale Ślizgon był szybszy i złapał go za nadgarstek, uniemożliwiając jakikolwiek ruch różdżką.
- Gdyby nie to, że możesz potrzebować różdżki, dawno bym ci ją zabrał. Przyszli po ciebie, nie rozumiesz?! Ubrali się w szare płaszcze i czekają tylko na ciebie! Zrób nam wszystkim przysługę i nie dawaj im się w bordowej kokardce na złotym talerzu. Nie mamy czasu, trzymaj!
Malfoy wcisnął mu do ręki jakiś dziwny przedmiot i Harry zdążył usłyszeć tylko rzucane gdzieś w oddali:
- Igni Corripi!
Jakiś wewnętrzny głos zaalarmował go, że coś jest nie tak, ale zanim zdążył to zanalizować, poczuł charakterystyczne szarpnięcie i zrozumiał, że dziwaczna kulka była w rzeczywistości świstoklikiem. Przeklęty Malfoy!
Upadł niefortunnie i potłukł się cały, klnąc niewybrednie. Cholerny dupek, Malfoy! Przechytrzył go! Harry rozglądnął się po miejscu, w którym się znalazł, ale właściwie nic nie widział. Dopiero po chwili, gdy jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności, zrozumiał, że pierwszy raz widzi to miejsce. Nie miał też bladego pojęcia, gdzie może się znajdować. Pomieszczenie nie miało okien i tchnęło wilgocią.
- Lumos! - powiedział, kiedy uświadomił sobie, że ma przecież różdżkę.
Łóżko, właściwie prycza z kocem, wyleniały fotel i regał z kilkoma książkami. Brakowało tylko jakiegokolwiek wyjścia. Jednak miejsce wyglądało raczej jak kryjówka niż więzienie. Ale czy to ma znaczenie? Ostatnio do końca manewrów przetrzymali go w zwykłej, starej klasie. Malfoy oczywiście musiał to zrobić z wielkim szumem, wiec wysłał go w jakieś dziwne miejsce.
Znów dałem się złapać i zawaliłem ćwiczenia, pomyślał gorzko.
Usiadł ciężko w dużym fotelu i zapadł się w nim, pogrążając się w ponurych rozmyślaniach. Kiedy jednak skończył rozpamiętywać, jak to znów głupio się zachował, pewien szczegół z analizowanych na okrągło scen przykuł jego uwagę. Mianowicie, chwilę przed zadziałaniem świstoklika, usłyszał wypowiadane przez kogoś zaklęcie. Zaklęcie, które brzmiało: Igni Corripi! A skoro tak, to dlaczego, na Merlina, ktoś w trakcie ćwiczeń używał takiej inkantacji? Przecież nie było powodu do zadawania sobie bólu…
Nie rozumiesz, durniu?! W zamku są śmierciożercy! Słowa Malfoya odbiły się przeraźliwym echem w jego głowie i poczuł, jak ciarki przebiegają mu po karku. A jeśli Ślizgon nie kłamał? Co to oznacza? Dlaczego Malfoy rzucił mu świstoklik?! Ha, jeśli jest jednym z nich, zdrada wyjdzie na jaw wcześniej niż Harry się spodziewał. I bardzo dobrze. Wszystko się zakończy raz na zawsze, przynajmniej dla niego.
Ukrył twarz w dłoniach. Nienawidził czekania. A teraz mógł już tylko czekać, aż po niego przyjdą. Ilu będzie musiało zginąć do tego czasu?! Wolał o tym nie myśleć, ale pytania wracały. A potem już tylko po raz ostatni spojrzy w te czerwone oczy, których spojrzenie jest czystą nienawiścią i wszystko przestanie mieć znaczenie. I zobaczy tatę i mamę!
Zrób nam wszystkim przysługę i nie dawaj im się w bordowej kokardce na złotym talerzu. O co właściwie Malfoyowi chodziło?
To są śmierciożercy! To są śmierciożercy! To są śmierciożercy!
A jeśli… Nie potrafił dokończyć myśli. Co on zrobi, jeśli właśnie ta absurdalna możliwość okaże się faktem? Co, jeśli tak naprawdę… Malfoy go uratował?!
Harry zerwał się z fotela i zaczął nerwowo przemierzać swoje więzienie. A może kryjówkę?! Teraz miał już pewność, że nie ma żadnych ćwiczeń i w Hogwarcie naprawdę przebywają śmierciożercy. A to oznaczało tylko jedno. On siedzi tutaj, w bliżej nieokreślonym miejscu, a tam giną ludzie. A on, jak zwykle, jest od wszystkiego odsunięty! Niezależnie od tego, czy siedzi tu w formie zakładnika czy wiecznie ochranianego wybrańca, nie może walczyć, nie może im pomóc, nie może zrobić nic!
Z wszystkiego na świecie, Harry najbardziej nienawidził bezradności.

***

Przyszła po niego McGonagall. Regał z książkami odskoczył z cichym szczękiem, a ona stała za nim. Z potarganą szatą, trupiobladą twarzą i twardym spojrzeniem. Serce Harry'ego drgnęło, wyczuwając decydujący moment. Sekundy, w których okaże się jedną z nich lub jedną z tamtych. Sekundy, które uczynią Malfoya niepodważalnym zdrajcą lub nieoczekiwanym sprzymierzeńcem. I nagle to stało się ważniejsze niż wszystko inne. Niż jego życie, niż śmierciożercy, niż Voldemort.
Nie miał czasu, żeby to zrozumieć. Po prostu tak było. Stał, zaciskając rękę na różdżce tak mocno, że czuł, iż lada chwila może roztrzaskać mu się w dłoni. Oddychał płytko i z trudem, krew piekła pod skórą nierównym pulsem.
- Harry - powiedziała dziwnym głosem po tej okrutnej wieczności. Jakimś chropawym i niepewnym. - Dzięki Bogu.
I Harry odczuł tyle rzeczy na raz, że nie potrafił nawet określić swoich emocji. Chciał podbiec w jej stronę, ale nim zerwał się do biegu, uświadomił sobie, że nie wiedziałby, co zrobić. Miałby wtulić się w nią jak w dziecko? Nigdy nie łączyła go tego rodzaju zażyłość z opiekunką domu. Chciał krzyknąć cokolwiek, bez znaczenia co, ale powstrzymała go myśl, że to nie na miejscu. I pojął, dlaczego te kilka sekund miało tak wielkie znaczenie. Dlaczego były wyrocznią, dlaczego znaczyły więcej niż życie. Bo oto dostał z powrotem punkt odniesienia. Odzyskał kogoś, komu znowu mógł ufać. I było coś jeszcze. Ale to coś zostawił sobie na później.
- Ktoś ucierpiał? - zapytał, bo ze wszystkich cisnących mu się na usta pytań to się przebiło i ścisnęło jego serce trwogą, a cały entuzjazm zamarzł.
- Andy Tond jest umierająca.
Harry ledwo ją kojarzył, ale to przecież nie miało znaczenia. Każda strata po ich stronie była nieoceniona.
- A czy ktoś nie… - głos mu się załamał, nawet nie odważył zapytać się o przyjaciół.
Nauczycielka skinęła głową.
- Tim Roden.
- Tim - powtórzył głucho.
Poczuł jak niewidzialna, chłodna dłoń zaciska mu palce na szyi. Jak dusi i przejmuje zimnem. Tim. To już bolało. Czuł gniew, bezsilną złość i nienawiść. Znowu. Tylko kolega. Ale nie obcy. Jak Cedrik.
- Harry - głos McGonagall był delikatny, ale i stanowczy.
- Już po wszystkim? - zapytał. Przecież mogą właśnie tracić cenne minuty.
- Inaczej nie stałabym tutaj.
No tak, przecież muszę być absolutnie bezpieczny, pomyślał gorzko. Sterylna opieka nad Wybrańcem.
Ale McGonagall jakby odgadła jego myśli.
- Ponoszę odpowiedzialność za tych ludzi, Harry! Nie mogłam pozwolić sobie na to, by biec do ciebie.
- Co ze śmierciożercami? - zapytał. Trzeba było poznać fakty. Już teraz przygotować się na coś podobnego.
- Zebranie będzie za godzinę w moim gabinecie. Wszystko omówimy.
- Malfoy? - Harry zadał to pytanie niemal bezgłośnie. Tylko nagła suchość w ustach i zupełna niemożność przełknięcia śliny uświadomiła mu, jak wiele zawarł w tym jednym słowie.
- Harry… - ton nauczycielki był czymś w rodzaju ostrzeżenia. Wyrażał obawę a zarazem lekką naganę.
- Rozumiem - odpowiedział cicho.
McGonagall spojrzała na niego ze zdziwieniem zmieszanym z radością. Ale wszystko było tak pokryte przez fizyczne zmęczenie, ciężar trosk i psychiczne wyczerpanie, że właściwie nie wiedział, czy sobie tego spojrzenia nie wymyślił.
- Nie wspominaj o nim nikomu, dobrze? - poprosiła.
Skinął głową, nie do końca rozumiejąc, co kobieta ma na myśli.
- Chodźmy - powiedziała po prostu i, przekroczywszy próg, znaleźli się w pokoju, który Harry widział po raz drugi w życiu, ale poznał go od razu. Zielony wystrój był bardzo charakterystyczny.

***

- Nie wiemy, jak dostali się do zamku - zauważył Lupin.
Wciąż krążyli w kółko, wciąż powtarzali to samo. Harry był zmęczony. Czuł duszący gniew i obezwładniającą bezradność.
- Wiemy, JAK się dostali! - zawołała gwałtownie Tonks. - Nie wiemy tylko dzięki KOMU!
- To bez sensu - wtrąciła Sonia. - Przecież znajdujemy się w ścisłym gronie najbardziej zaufanych osób.
- I to jest właśnie najbardziej przerażające, nie uważasz? - zaatakowała ją aurorka, która znów miała jaskrawomalinowe włosy.
Sonia wzruszyła ramionami.
- Nie masz racji. Wcale nie jesteśmy w takim gronie - zauważył jakiś spokojny, chłodny głos.
- Och, świetnie, zacznijmy się teraz kłócić i obrzucać oskarżeniami - zdenerwował się Harry.
- Czyżbyś wyjątkowo, Potter, nie miał ochoty się przyłączyć? - Malfoy spojrzał na niego z ironiczną miną. - A może masz już swojego, niepodważalnego kandydata.
- Nie mam kandydata. I uważam, że mamy teraz ważniejsze sprawy niż oskarżenia.
- Czyżby? A jakie? - Nawet jeśli słowa Harry'ego zaskoczyły Ślizgona, absolutnie nie dał tego po sobie poznać.
- Chociażby takie, jak ustalenie, w jaki sposób możemy się zabezpieczyć przed podobnym atakiem.
- Och, pewnie zdemaskowanie osób zapraszających śmierciożerców do Hogwartu jak gości na przyjęcie, jest zbyt wysublimowanym planem jak dla ciebie, Potter? - zapytał zimno Malfoy.
- I jak mamy tego dokonać? Ciągnąć losy? - warknął Harry.
Malfoy uniósł lekko brew. Tym razem nie ukrył już zdziwienia. Ciężko było jednak powiedzieć, czy jest zaskoczony wypowiedzią Harry'ego czy jego tępotą.
- Proponuję zacząć od listy osób, które są tutaj bardziej z przypadku niż zależności wynikającej z cieszenia się zaufaniem.
- To ma sens - przytaknął Lupin.
To nie ma sensu! Nie teraz! - protestowało coś wewnątrz Harry'ego.
- I kto zrobi tę listę? - zapytała obojętnym tonem Sonia.
- Profesor McGonagall, oczywiście - odpowiedział natychmiast Malfoy. - Po uwzględnieniu naszych głosów, rzecz jasna.
- Popieram - odezwała się Tonks.
- Ja też - dodał Shacklebolt.
- I ja - oświadczył Lewrens.
- Dobrze - zdecydowała McGonagall.
Harry nerwowo rozejrzał się po gabinecie. Kto niby miał znaleźć się na owej liście? To jakiś absurd. Nie to było teraz najważniejsze. Bardzo długo mogą nie zyskać pewności, kto ich zdradził. Trzeba podjąć kroki przeciwdziałające podobnym poczynaniom, bez względu na to, kim jest ta osoba. Siedziało ich tu zaledwie dziesięcioro. Tonks, Lupin i Shacklebolt jako członkowie Zakonu odpowiadający za szkolenie. McGonagall jako dyrektorka szkoły i członkini Zakonu. Lewrens jako oficjalny kierownik kursu i przedstawiciel Ministerstwa, Wardrobe jako niezależny specjalista-wykładowiec, Mayson jako specjalista z ramienia ludzi Ministra. Sonia, ponieważ była przy śmierci Tima. No i on, Wybraniec we własnej osobie. I Malfoy, który mnie uratował. Chociaż to była tylko wersja Harry'ego, bo nikt nie wypowiedział tego na głos.
- Potter, na pewno nie chcesz kogoś zgłosić? - zapytał kwaśno Malfoy.
- Nie. Uważam, że bezpodstawne podejrzenia są bezsensu - odpowiedział spokojnie. Nie da się sprowokować.
- Aha. To ja zgłaszam Pottera - zripostował natychmiast Ślizgon. - Musiał zostać podmieniony, bo prawdziwy nigdy by tak nie powiedział.
- To nie jest czas na żarty, panie Malfoy - upomniała go McGonagall.
- Przepraszam.
Malfoy przeprasza! Świat się kończy! Nie, Malfoy go uratował. Świat skończył się już dawno temu.
- Weasleyowie, bo jeszcze nie są sprawdzeni - odezwał się blondyn ponownie i spojrzał na dyrektorkę. - Pani profesor wie, o czym mówię.
McGonagall skinęła wolno głową, patrząc na chłopaka badawczo. W Harrym krew zagotowała się ze złości. Malfoy chciał go sprowokować! Dlaczego? Wziął dwa głębokie wdechy. Kłótnie naprawdę nie miały teraz sensu.
- Sonia, ponieważ nie ma odpowiedniej rekomendacji - kontynuował chłopak.
- Rekomendacji?! Chyba ci odbiło! - warknęła dziewczyna. - Co masz na myśli, mówiąc o rekomendacji?! I jak śmiesz?!
- Pani profesor wie.
- Gówno mnie to obchodzi! Jeśli ktoś zamierza mnie publicznie oskarżać, chcę usłyszeć te zarzuty bez głupawych przykrywek!
- Niech pani się uspokoi, Pan Malfoy nie miał nic złego na myśli - usiłował złagodzić sytuację Lupin.
- Oczywiście! - prychnęła. - Tylko właśnie powiedział, że jestem śmierciożerczynią. To prawie jak komplement.
- Pan Potter miał rację, kłótnie nie są teraz na miejscu - upomniał ich Lewrens. - Głos będzie miał każdy.
Natomiast Harry zaczynał powoli rozumieć, o co chodzi. W gabinecie znajdowały się trzy grupy osób. Zakonnicy, Ministerstwo i osoby niezrzeszone. Z tego, prawdopodobnie, tylko część obecnych w pełni zdawała sobie sprawę z owego podziału. Zakon Feniksa w dalszym ciągu pozostawał, w pewnym sensie, organizacją tajną i Ministerstwo nie wiedziało o jego istnieniu. Przynajmniej nie oficjalnie. Postronni, tacy jak Sonia, nie mieli o nim pojęcia. Niemożliwym było wypowiadanie na głos argumentów typu: Weasleyowie należą zbyt krótko do Zakonu, by można za nich ręczyć, Sonia zaś to, co prawda, aurorka, ale nie dlatego się tutaj znalazła. Nie została, jak większość, wyselekcjonowana przez zakonników do współpracy, ale zaproszono ją na kurs ze względu na duże zagrożenie, gdyż swojego czasu jej rodzina bardzo przeciwstawiała się Voldemortowi. Zwłaszcza w obliczu potencjalnej zdrady taka otwarta rozmowa nie mogła mieć miejsca. Porozumienie między dwoma głównymi grupami jasnej strony wciąż pozostawało kruche, choć podjęte w dobrej wierze, ale tym bardziej nie należało narażać go na szwank. Mieli dość problemów z zewnętrznym wrogiem. Dlatego właśnie Malfoy posługiwał się ogólnikami. Tylko mimo zrozumienia Harry nadal nie widział sensu robienia listy. Pojmował ideę. McGonagall znajdowała się poza podejrzeniami. Obecni tu Zakonnicy również. Wardrobe, co prawda, spoza ale to człowiek, z którym utrzymywali łączność, i który ściśle z nimi współpracował. Zakon mu ufał. Ministerstwo reprezentował Lewrens, najbardziej godny zaufania spośród ludzi Ministra, podobnie jak Mayson. Z osób tutaj się znajdujących właściwie tylko trzy nie miały podobnego statusu: on, Sonia i Malfoy. On odpadał jako Wybraniec o braku skłonności samobójczych. Przynajmniej w bezpośrednich przejawach typu oddawanie się w ręce Voldemorta. Reszta jego zachowań była zapewne lekko dyskusyjna. Sonia jednak rzeczywiście pozostawała w kręgu podejrzeń. Nikt nie mógł za nią poręczyć w sposób zadowalający Zakonników. Ministerstwo nie było odpowiednim gwarantem. A Malfoy? Podając kandydaturę dziewczyny i w ogóle samą ideę, musiał zdawać sobie sprawę, że znajdzie się na tej liście! Harry go nie rozumiał, ale nie miał zamiaru dokonać przełomu w tej sprawie właśnie teraz. A z rozważań na temat sensowności sporządzania listy podejrzanych wychodziło mu, że choć to rozumie, to nie popiera. Bo owszem, z grupy dziesięciu osób wyłoniło się dwoje najbardziej pasujących. I co z tego? Zdrajcy to najlepsi gracze. I ostatecznie mógł się nim okazać każdy, niezależnie od podejrzeń lub zgoła im na przekór. No i jest jeszcze reszta uczestników kursu.
- Ktoś jeszcze, panie Malfoy? - zapytała McGonagall, notując coś na wyciągniętym z biurka pergaminie.
- Will Glamus.
- I TY! - krzyknęła Sonia, która najwyraźniej nie wytrzymała.
- I, oczywiście, ja - przyznał spokojnie Malfoy.
Harry'emu po raz setny cała rozmowa wydała się całkowitym bezsensem. I bardzo mu się nie podobała, prawdę powiedziawszy. Właściwie myślał już tylko o jednym, choć starał się odsuwać to od siebie.
- Zdajesz sobie sprawę, że w ten sposób można wymienić jeszcze bardzo dużo osób? - zapytała go Tonks.
- To dobre na początek. Od czegoś w końcu trzeba zacząć. - Malfoy wzruszył ramionami.
- Szkoda tylko, że podstawy są tak beznadziejnie liche - prychnęła Sonia.
- Jak wszystko - zauważył filozoficznie Shacklebolt.
- Sykstus Abeldorn - odezwał się Harry po raz pierwszy od dawna i wszyscy spojrzeli na niego pytająco. - Proszę o wpisanie go na listę - dodał, widząc, że nie zrozumieli.
Nikt nic na to nie odpowiedział, McGonagall skrzywiła się tylko niemal niezauważalnie, ale dopisała nazwisko na swoim pergaminie.
- Zadziwiasz mnie, Potter - powiedział Malfoy, nie zaszczycając go jednak nawet spojrzeniem.
Ale Harry i tak odczuł coś na kształt satysfakcji.
- Może podsumujmy to, co udało nam się ustalić - odezwała się McGonagall. - Ktoś wykorzystał informacje, które nie miały prawa wydostać się poza te mury. Mianowicie wiedział o ćwiczeniach i o tym, jak one wyglądają. Napastnicy zostali wpuszczeni, a zatem musiał ich ktoś przeprowadzić przez bariery chroniące wstępu do Hogwartu. Według mnie to wystarczający dowód na to, że śmierciożercom pomagała osoba z wewnątrz. I myślę, że jak dotąd się zgadzamy.
Wszyscy obecni skinęli głowami, chociaż Sonia z wyraźną niechęcią.
- Z relacji poszczególnych walczących wiemy, że atakujących było około dziesięciu i liczyli na zaskoczenie oraz brak zdecydowanej obrony ze względu na przykrywkę w postaci ćwiczeń - kontynuowała dyrektorka. - Siódemka z nich została złapana i obezwładniona w całkiem skuteczny sposób, czego możemy sobie pogratulować, w związku z tym siedzą już w tej chwili w więzieniu. Pozostała trójka uciekła ranna i miejmy nadzieję, że nikt nie pozostał w Hogwarcie.
Spojrzeli na siebie w milczeniu, jakby próbując podzielić się ciężarem tej możliwości.
- Mamy listę osób, które są bardziej podejrzane, ale jest ona długa. Musimy przedsięwziąć dodatkowe kroki, które zabezpieczą nas przed podobną sytuacją, nawet jeśli nie zdemaskujemy zdrajcy.
Nareszcie ktoś o tym pomyślał, ucieszył się Harry.
- Proponuję przesłuchanie wszystkich kursantów - podsunął Shacklebolt.
- Przez kogo? - zapytał Lupin.
- Dwie niezależne osoby. Może nawet trzy.
- Kandydaci? - Głos McGonagall był zmęczony.
- Ty, Minerwo, pan Lewrens i może Wardrobe, jeśli się zgodzi.
Wardrobe skinął głową.
- Sami-Wiecie-Kto jest tak samo moim problemem jak i waszym.
- Zatem ustalone. Od rana zaczniemy przesłuchania. Mamy też ciężko ranną dziewczynę, która została trafiona skomplikowaną klątwą. Pani Pomfrey opiekuje się nią najlepiej jak umie. Z relacji pani Klay wiemy też, jak zginął jej przyjaciel Tim. Naprawdę, bardzo mi przykro.
Sonia odwróciła głowę, zapewne próbując ukryć emocje. Harry znów poczuł się koszmarnie podle, a twarz kolegi stanęła mu przed oczami. Nienawidził takich chwil. Nienawidził tej wojny. Nienawidził Voldemorta!
Zastanawiał się też, dlaczego nikt nie wspomniał o tym, co zrobił Malfoy, ale wolał nie rozpoczynać tej rozmowy. Przypomniał sobie niedawną prośbę McGonagall, która teraz nabierała sensu. Widać dyrektorka miała powody, by to zataić. Zresztą on i tak miał gardło tak ściśnięte, że nie byłby w stanie nic powiedzieć.
- A teraz już chyba wszyscy powinniśmy odpocząć - zauważyła Tonks.
- Proponuję przed tym coś zjeść! - wtrąciła Mayson.
- A ja chciałbym jeszcze ustalić, jak spędzimy dzisiejszą noc.
- Urządzimy dziką orgię - odezwał się do siebie Malfoy, który nad wyraz długo pozostawał nieaktywną stroną w dyskusji i widać już nie wytrzymał. McGonagall jednak musiała go usłyszeć, tak jak i Harry, bo posłała mu karcące spojrzenie.
- Wiem, co masz na myśli, Remusie. Też o tym myślałam - przyznała. - Wydaje mi się, że powinniśmy wybrać jeden dom i jakoś pomieścić tam wszystkich. I umieścić straże przy wejściu. Powiem o tym przy kolacji, którą zaraz zarządzę.
- Przecież właśnie to miałem na myśli - mruknął Malfoy, a Harry prawie się roześmiał.
- Jeszcze jedno! - zawołała Mayson, kiedy już się podnosili do wyjścia.
- Tak?
- Podział na pary lub trójki.
- To znaczy? - podchwycił Wardrobe.
- Wszyscy powinni zostać podzieleni na pary, które będą się kontrolować. Jutro przy śniadaniu należy zrobić spis. Kto z kim. Raz, że zapewni to większe bezpieczeństwo, dwa, utrudni kolejną zdradę. Stąd trójki są lepsze, ale mogą okazać się uciążliwe. Osoby z pary będą za siebie odpowiedzialne i mają się obowiązek chronić, a w razie zniknięcia partnera natychmiast wszcząć alarm.
- Świetny pomysł! - ucieszyła się Tonks.
Harry miał dziwne podejrzenia, co do motywów jej radości.

ROZDZIAŁ SZÓSTY
Wskazówki Dumbelore'a

Kolacja upłynęła pod znakiem urywanych rozmów, niepewnych spojrzeń i złowrogich szeptów. Stan Andy i wiadomość o śmierci Tima wstrząsnęły wszystkimi. Wojna spoglądała im prosto w oczy i zaczynali sobie zdawać sprawę, że nie ma dla nich odwrotu. Harry jadł mechanicznie, w ogóle nie czując smaku ani zapachu. Z niezmierną ulgą powitał widok bliźniaków i pozostałych znajomych, ale było to jedyne pozytywne uczucie, jakiego doznał. Trawił go koszmarny niepokój i nie pomagały żarty Weasleyów na temat tego, że śmierć się go nie ima i od tej pory przestają się o niego troszczyć i martwić, bo to tylko strata czasu. Myślał tylko o jednym i rzucał od czasu do czasu spojrzenia w kierunku Malfoya. Ten jednak kompletnie go ignorował.

W końcu McGonagall obwieściła im, że będą spali w Wieży Gryffindoru i że wszyscy teraz udadzą się właśnie tam pod opieką kadry, natomiast rano zaczną się przesłuchania. Jak łatwo było przewidzieć, owo oświadczenie wywołało niemałe poruszenie wśród kursantów. Wiadomość oznaczała przyznanie się do słabości i strachu. I jeszcze zdradliwe widmo podejrzeń. Dodatkowo dyrektorka poinformowała ich, że do odwołania kadra rezygnuje z ćwiczeń i wszelkie tego typu zachowania należy traktować jako realne zagrożenie.

Kiedy znaleźli się w pokoju wspólnym, zrobiło się strasznie tłoczno. Fred i George starając się rozluźnić atmosferę, rzucali żartami na temat dobrowolnego wpuszczania Ślizgonów do wieży Gryffindoru. Rozmowy przybrały na sile, czyniąc niemożliwy gwar, a nauczyciele usiłowali rozsądnie porozdzielać wszystkich do dormitoriów i porozstawiać odpowiednią ilość łóżek. Harry w ponurym milczeniu przeszukiwał wzrokiem kręcących się po pokoju ludzi. I w końcu, w najbardziej niepozornym kącie, zobaczył osobę, której szukał.
- Możemy porozmawiać? - zapytał, podchodząc.
- Nie - odpowiedział Malfoy, nawet na niego nie patrząc.
- Ale ja muszę - oświadczył Harry niespokojnie.
- Wybacz, ale to chyba nie mój problem. - Chłopak nadal na niego nie spojrzał.
- Draco… - powiedział Harry, chyba po raz pierwszy w swoim życiu w ten sposób zwracając się do Malfoya i poczuł się jeszcze bardziej niepewnie.
- Nie próbuj tych tanich sztuczek. To na mnie nie działa - oświadczył Malfoy chłodno, spoglądając wreszcie w jego oczy, ale z taką niechęcią, że aż Harry'emu zrobiło się zimno.
- Proszę cię. Ja… - Harry czuł jak wali mu serce i wiedział, że to zupełnie bez sensu, ale musiał porozmawiać z Draco Malfoyem. Musiał.
- Nie zrobiłem tego dla ciebie, Potter. I nie obchodzi mnie twoja wdzięczność.
Wcale nie chodzi o wdzięczność! To chodzi o…
- To bez znaczenia - odpowiedział Harry. - Ważne jest, dla kogo tego nie zrobiłeś.
Malfoy przyjrzał mu się teraz z pewnym zainteresowaniem, choć minę nadal miał znudzoną.
- A znasz tutaj jakieś miejsce, w którym możemy liczyć choć na odrobinę prywatności? - zapytał wreszcie. - Bo na opuszczenie wieży nie mamy raczej szansy. - Tu spojrzał wymownie na Shacklebolta i Abeldorna stojących przy wyjściu.
- Jest jedno takie - odpowiedział po chwili namysłu Harry i zaczął powoli przeciskać się przez tłum. Dzięki Mapie Huncwotów wiedział o małej salce, do której dało się dostać ze schodów prowadzących do dormitoriów. Zakradał się tam czasem, gdy potrzebował samotności.
- Czekaj. - Malfoy szarpnął go za ramię. - Założę się, że zaraz sprawdzą obecność. Jeśli nas nie będzie, podniosą alarm. Nie mam dzisiaj ochoty na podobne akcje.
Harry posłuchał i usiedli na schodach. Rzeczywiście po niespełna dziesięciu minutach McGonagall zaczęła sprawdzać listę kursantów. Malfoy siedział z miną mówiącą: „A nie mówiłem?”, a Harry czuł się idiotycznie. Wreszcie jednak formalności się zakończyły i wszyscy zaczęli powoli się rozchodzić. To uświadomiło mu, że powinien poinformować Freda i George'a, że jeszcze jakiś czas spędzi z dala od łóżka.
W końcu znalazł się z Malfoyem w ukrytej salce. Chłopak usiadł na parapecie i skrzyżował ręce na piersi.
- O czym chciałeś porozmawiać? - zapytał nieprzyjemnym tonem.
Harry usiłował sformułować jakieś sensowne zdanie.
- Nic nie rozumiem… - zaczął wreszcie, a Malfoy natychmiast przerwał mu szyderczym tonem:
- To dopiero nowość!
- … ale trzeba z tym skończyć - dokończył twardo.
- Mianowicie? Z czym zamierzasz bohatersko skończyć? Bo na razie podejmujesz tylko heroiczne próby skończenia ze sobą.
- Malfoy!
- Sam widzisz, że naprawdę nie mamy o czym rozmawiać - skwitował z lekceważącą miną blondyn.
- To nieprawda. Jest bardzo dużo rzeczy, o których moglibyśmy… które… Tylko ty nie chcesz! - zdenerwował się Harry.
- Cóż za przenikliwość!
Harry spojrzał na niego ze złością i miał wielką ochotę po prostu mu przywalić. Chłopak wszystko utrudniał i go wkurzał, a lata łączącej ich nienawiści wcale nie pomagały. Musieli jednak w końcu się dogadać. To była zbyt ważna sprawa. A on zaczynał rozumieć, że Malfoy ma w niej do odegrania jakąś rolę, na dodatek zupełnie inną niż podejrzewał jeszcze miesiąc temu. Mógł mieć tylko nadzieję, że wszystko jakoś się wyjaśni.
- Nie wiem, dlaczego to zrobiłeś, ale na pewno miałeś jakiś powód.
- Doprawdy, jestem coraz bardziej zaskoczony twoimi analitycznymi zdolnościami, Potter.
- Nie mam cholernego pojęcia, o co chodzi, ale mimo wszystko: dziękuję.
- Zaczynam się robić śpiący… - Malfoy ziewnął ostentacyjnie.
- To przestań mi do cholery przerywać! - nie wytrzymał Harry. - Wszystko utrudniasz, ale…
- Wzruszyłem się.
- Musimy się w końcu dogadać!
- Ja nic nie muszę. I zaczyna mnie cała ta rozmowa strasznie drażnić. Idę spać. - Ślizgon zsunął się z parapetu i ruszył w stronę drzwi.
- Świetnie. Zatem dalej będziemy skakać sobie do gardła i zachowywać się jak smarkacze!
- Ja nic takiego nie robię. To ty mnie atakujesz cały czas. Rozhisteryzowany Złoty Chłopiec, który myśli, że cały świat kręci się wokół niego. Czego właściwie chcesz, Potter?
- Ja… - Harry czuł się skołowany i zagubiony.
- Salazarze! - jęknął Malfoy.
Harry wiedział tylko, że Malfoy prawdopodobnie uratował mu życie i to wywróciło cały jego system wartości do góry nogami. Na dodatek Malfoy prawdopodobnie nie był śmierciożercą. I Malfoy mu pomógł… Wreszcie Malfoy wiedział różne dziwne, niepokojące, ale zarazem ważne rzeczy. Merlinie! Jak się w tym nie pogubić?
- Możemy być razem w parze, jeśli to ci odpowiada - zaproponował w końcu chłopak po przedłużającej się chwili milczenia.
Harry zamrugał.
- C-co?
- To co słyszałeś, Potter. Rano będzie robiony spis. Możemy być razem. Nie wyobrażaj sobie tylko zbyt wiele. Nawet cię nie lubię i niedobrze mi się robi na myśl o twojej żałosnej wdzięczności. Uważam jednak, że to lepsze niż narażanie się na ciągłe molestowanie z twojej strony. Bo, jak sądzę, na to, że dasz mi spokój, nie mam szans. A teraz: dobranoc.
Harry nie zdobył się na żadną odpowiedź. Nie potrafił nawet ruszyć się z miejsca.

* * *

Przesłuchanie było dziwnym doświadczeniem. Wchodziło się do sali jednymi drzwiami i opuszczało ją innymi. W kolejnym pomieszczeniu siedzieli już wszyscy, którzy odpowiedzieli na standardowy pakiet pytań i nie mogli się stamtąd ruszyć, by nie przekazać nic pozostałym. Harry był na samym końcu. Trochę go to zdenerwowało, bo wolałby mieć to już za sobą. Zwłaszcza, że nie miał pojęcia jakiego typu odpowiedzi oczekiwała od niego McGonagall. Na ile naprawdę ufała Lewrensowi i Wardrobe'owi? Od zastanawiania się nad tym rozbolała go głowa. Mógł wczoraj zapytać Malfoya, jaka jest wersja oficjalna. A może tylko jemu się wydawało, że są jakieś dwie wersje?
W końcu go poproszono.
- Dzień dobry, panie Potter - przywitał go Wardrobe.
- Dzień dobry - odpowiedział i spojrzał niepewnie na McGonagall. Wyglądała na zmęczoną, ale uśmiechnęła się do niego słabo. Harry odczuł ulgę, że ją widzi. Pierwszy raz odkąd zjawił się tutaj po wakacjach.
- Po pierwsze chcielibyśmy wiedzieć, gdzie pan był, gdy wszystko się zaczęło - odezwał się Lewrens, kiedy Harry zajął miejsce naprzeciw komisji.
- Chciałam przypomnieć, że możemy nieco złagodzić standardową procedurę… - wtrąciła McGonagall.
- Niby dlaczego? - zainteresował się Lewrens. - Wie pani dobrze, co myślę na temat Wybrańca.
Harry, chociaż nie miał nic przeciwko, żeby oddać swój niechciany tytuł, poczuł się nieco urażony.
- Śmierciożercy mieli zamiar go zabić albo porwać. Jaki miałby cel we współpracowaniu z nimi? - zapytała ostrym tonem McGonagall.
- Z całym szacunkiem, skąd wiemy, czego szukali w Hogwarcie śmierciożercy? - odparł sucho Lawrens.
McGonagall zacisnęła usta w wąską linię.
- Jeśli mogę wyrazić swoje zdanie… - odezwał się Wardrobe. - Zadanie paru pytań naprawdę nie zaszkodzi. - Dyrektorka skinęła głową. - Proszę odpowiedzieć - zwrócił się do Harry'ego.
- Wracałem właśnie z sali transmutacji, gdzie odbywały się zajęcia ze strategii i natknąłem się na walczących Willa i Amy. Pomyślałem wtedy, że to zwykłe ćwiczenia.
- Jak to się stało, że inni zdążyli już walczyć, skoro pan ledwo wyszedł z zajęć? - zapytał Lewrens.
- Byłem zmęczony. Opuściłem salę jako ostatni. Nie śpieszyłem się. Miałem zamiar iść prosto na obiad.
- Czy na zajęciach wszyscy byli obecni?
- Nie pamiętam.
- Czy ktoś wyszedł wcześniej?
- Raczej nie.
- A kto opuścił klasę jako pierwszy?
- Nie mam pojęcia.
- A może nie ma pan ochoty z nami współpracować?
- Słucham? - zdziwił się Harry, patrząc na nieprzychylną minę Lewrensa. - Nie, naprawdę nie pamiętam. I jestem zmęczony.
- Jak wszyscy - odparł sucho Lewrens. - Zatem nie pamięta pan nic szczególnego?
- Nie.
- Czy widział pan pannę Klay lub pana Rodena?
- Byli na zajęciach, ale wyszli przede mną.
- I później już pan ich nie spotkał?
- Nie. Czy to wszystko?
- Niezupełnie.
Rany, jakie to było głupie! Nie wierzył, że w ten sposób znajdą tego, kto pomagał śmierciożercom.
- Miał pan, podobno, swój prywatny świstoklik, który otrzymał pan od profesor McGonagall.
Na te słowa czujność Harry'ego wyostrzyła się momentalnie.
- Może nam pan wyjaśnić, dlaczego pan go użył?
- To chyba oczywiste, że był w zagrożeniu - odpowiedziała za niego dyrektorka lekko zirytowanym tonem.
- To faworyzowanie pewnych osób - stwierdził Lewrens. - Może inni też chcieliby mieć takie wyjście.
- Może należałoby to przemyśleć - odpowiedziała ze złością kobieta. - Wyposażenie wszystkich w świstokliki leży bardziej w gestii Ministerstwa niż dyrektora Hogwartu.
- Czy pan Potter będzie łaskawy odpowiedzieć? - Lewrens zwrócił się do niego, ignorując zarzut.
Harry spojrzał pytająco na McGonagall, a ta skinęła przyzwalająco głową. Miał nadzieję, iż dobrze zrozumiał, że z jakichś względów ma nie wspominać o Malfoyu.
- Zrozumiałem, że w zamku są śmierciożercy.
- A po czym, jeśli można wiedzieć?
- Ponieważ zostało rzucone zaklęcie bólowe? - Harry wyczuwał we własnym głosie irytację.
- Mhm, zaklęcie bólowe - powtórzył Lewrens, notując coś sobie w kajecie. - Jakie?
- Igni Corripi.
- A dlaczego nie podjął pan żadnej próby ostrzeżenia innych, skontaktowania się z dyrektorką czy kimś starszym?
Dlaczego? Och, bo Malfoy go niemal przewrócił i podstępem wcisnął świstoklik?
- Nie miałem takiej możliwości. Zostałbym zauważony.
Lewrens notował zawzięcie, a McGonagall wymieniła tymczasem spojrzenia z drugim mężczyzną.
- Myślę, że nie mamy więcej pytań - podsumował Wardrobe. - Pozostaje zatem już tylko kwestia pana partnera. Panowie Fred i George Weasley zgłosili swoją kandydaturę jako osobiści ochroniarze. - Mrugnął do Harry'ego porozumiewawczo.
Nigdy nie przypuszczał, że odczuje takie rozczarowanie, na myśl, że ktoś proponuje mu towarzystwo bliźniaków.
- Pan Malfoy również to zrobił - zauważyła obojętnie McGonagall, a serce Harry'ego wykonało coś przypominającego afrykańską sambę.
- Tak, ale biorąc pod uwagę dość łatwą do zauważenia niechęć obu panów…
- Zgadzam się na propozycję Malfoya - przerwał mu pośpiesznie Harry, jakby bojąc się, że jeśli nie zrobi tego natychmiast, będzie za późno.
Wardrobe zrobił komiczną minę, Lewrens uniósł głowę znad kajetu i przyglądnął mu się podejrzliwie, a na ustach McGonagall zagościło coś z pogranicza satysfakcji i uśmiechu.
- To wszystko, jest pan wolny - oznajmił chłodno Lewrens. - Przypominam, że od tej pory jest pan odpowiedzialny za pana Malfoya.
- I chciałabym was po śniadaniu zobaczyć u siebie w gabinecie - dodała McGonagall.
Harry skinął głową i pośpiesznie opuścił salę. Czuł się kompletnie wykończony psychicznie. Sytuacja go przerastała. Zdecydowanie.


- Harry, wiedz, że czujemy się odrzuceni - oświadczył dramatycznym głosem Fred, smarując sobie tosta dżemem.
- Wzgardziłeś naszą firmą ochroniarską - dodał zbolałym tonem George.
- Zrujnowałeś naszą świetnie zapowiadającą się karierę...
- McGonagall tak zdecydowała - odpowiedział spokojnie Harry, przełykając sok dyniowy i przerywając wyliczankę. Na szczęście wcześniej przemyślał, co powie bliźniakom.
- Jak na Gryfona przystało, to powinieneś się przynajmniej zakrztusić tym sokiem, wypowiadając takie perfidne kłamstwo - odezwał się Malfoy, który siadł dziś irytująco blisko niego.
Harry zakrztusił się jak na zawołanie.
- Nie słuchajcie go - mruknął, kiedy się już uspokoił.
- Założę się, że ich błagałeś, by pozwolili ci być ze mną. - Malfoy widać nie zamierzał się zamknąć.
- Och, oczywiście - podchwycił George. - Jak mogliśmy zapomnieć, braciszku! Przecież to sekretna miłość Harry'ego od sześciu lat.
- Ja bym na waszym miejscu nie wyśmiewał publicznie preferencji seksualnych Wybrańca - zauważył spokojnie Ślizgon.
- Malfoy! - warknął zbulwersowany Harry.
Czy on naprawdę sam poprosił o towarzystwo tego bubka?
- Właściwie, to mi przypomniało, że jeszcze mi nie podziękowałeś, że się zgodziłem - zauważył niewzruszony jego złością chłopak.
Harry ostentacyjnie odwrócił się do niego tyłem. To jakiś koszmar.
- Nie martw się, stary. - Fred poklepał go pocieszająco po plecach. - Przeżywałeś gorsze rzeczy.
Zrobił sceptyczną minę. Czarno to wszystko widział.
- Wiesz przynajmniej, dlaczego to zrobiła? - zapytał ściszonym głosem George.
Harry wzruszył tylko ramionami. Kolejne kłamstwo mogłoby mu nie przejść przez gardło. Malfoy uśmiechał się z satysfakcją.

Kiedy podniósł się od stołu, Malfoy zrobił to samo. Postanowił go ignorować. W przeciwnym razie zaraz znów się pobiją. Idiotyczne! Dlaczego nie mogli porozmawiać jak dorośli ludzie? Sytuacja była poważna, życie wielu, w tym ich samych, znajdowało się w zagrożeniu, a oni bawili się w słowne przepychanki i głupie gierki. Dlaczego?
- To, co mówią o Gryfonach, to stek kłamstw - rozpoczął konwersacyjnym tonem Malfoy do jego pleców.
Harry nabrał głęboko powietrza, ale nie odezwał się.
- W sumie zawsze o tym wiedziałem, ale teraz jeszcze utwierdziłeś mnie w tym przekonaniu: jesteście bandą tchórzliwych kłamców.
- O co ci chodzi, Malfoy? - Harry odwrócił się gwałtownie w stronę chłopaka.
- A o co tobie chodzi, Potter? - Malfoy zmierzył go przenikliwym spojrzeniem.
- Dlaczego za mną łazisz?
- Bo sam się o to prosiłeś, pamiętasz?
- Nie.
- Coś kiepsko z twoją pamięcią, widzę. Na dodatek nawet nie potrafiłeś powiedzieć swoim kumplom prawdy.
- Nie twoja sprawa - burknął Harry.
- Oczywiście. Przecież wszystko na świecie jest tylko twoją sprawą. Inni powinni spełniać twoje zachcianki i kłaniać ci się w pas…
- Malfoy! - Głos Harry'ego pobrzmiewał hamowaną złością.
- Zdaje się, że wybierałeś się do McGonagall, zanim moja osoba pochłonęła cię bez reszty. Nie chciałbym cię zatrzymywać. - Chłopak uśmiechnął się ironicznie. - No, idź już. Poczekam tu na ciebie w razie, gdyby Dumbledore przemówił i dał ci pozwolenie na zabicie mnie w ramach krwawej zemsty.
Harry chciał coś odpowiedzieć, ale wzmianka o dyrektorze odwróciła jego uwagę. Czyżby dziś...?
Malfoy spojrzał na niego z satysfakcją i usiadł na kamiennej ławce.
- No i na co czekasz?
- Panie Potter, panie Malfoy, zapraszam do siebie - odezwał się za nimi głos McGonagall.
- Pani dyrektor, z całym szacunkiem, chyba lepiej będzie, jak Potter załatwi to sam. On uwielbia samotne misje.
Harry sapnął gniewnie, ale się nie odezwał.
- Chciałabym porozmawiać z wami dwoma. - Kobieta spojrzała na nich poważnie.
Blondyn bez słowa zsunął się z ławki i ruszył w stronę drzwi.
- Usiądźcie. - McGonagall transmutowała dwie grube księgi w fotele.
Chłopcy spełnili polecenie i w gabinecie zaległa krępująca cisza. Dyrektorka wciąż stała koło regału z książkami, przyglądając się z uwagą woluminom. W końcu przeniosła wzrok na swoich gości i odezwała się:
- Nie mogłam z wami porozmawiać przed przesłuchaniami bez wzbudzania podejrzeń. - Zamilkła, zrobiła jakiś ruch różdżką, ale ostatecznie zawahała się i schowała ją do szaty. - Przede wszystkim chciałam wam podziękować.
- Wam? - powtórzył Malfoy. - Widzę, że Potter jak zwykle spija śmietankę za innych.
Harry poruszył się nerwowo, a McGonagall posłała Malfoyowi surowe spojrzenie.
- Harry, świetnie się spisałeś na przesłuchaniu - powiedziała spokojnie.
Malfoy zakrztusił się ostentacyjnie.
- Czyżby nie powiedział, że odciąłem go od przyjaciół, zaciągnąłem w ciemny zaułek i podstępem wcisnąłem świstoklik, którego celem było przeniesienie Wybrańca do jakieś kryjówki, do czasu aż będzie możliwe sprezentowanie go śmierciożercom?
- Koniec wygłupów, Draco. - Głos dyrektorki dziwnie zadzwonił Harry'emu w uszach.
- Nie powiedział, że cały mój genialny plan spalił na panewce tylko dlatego, że prawdopodobnie w ostatniej chwili zostałem przez panią zauważony i zmuszony do wyjawienia, gdzie go wysłałem?
- Draco!
A może nie chodziło wcale o głos, ale o coś innego? O imię jakiego użyła?
- Nie powiedział - odpowiedział sam sobie blondyn jakby z namysłem.
- Przepraszam, Harry. Wiem, że musiałeś się denerwować, ale nie dało się tego inaczej załatwić. Musiałam liczyć na to, że domyślisz się, o co chodzi.
- Zazdroszczę optymizmu - wtrącił Draco.
- Dość, Malfoy! - Teraz McGonagall wyglądała już na zdenerwowaną.
Harry czuł, że wciąż niewiele rozumie.
- Czy jest tutaj choć jedna osoba, której można ufać? - zapytał, to jedno jednak rozumiejąc, że jakiekolwiek tajemnice mają przed nim, wyjawienie ich przed Lawarensem i Wardrobem było niepożądane.
McGonagall nie odpowiedziała od razu, a Malfoy skwitował jej milczenie ironicznym prychnięciem.
- Ufam całemu Zakonowi - oświadczyła.
Znowu zaległa cisza. Harry czuł zamęt i tak bardzo chciał, aby to wszystko wreszcie się skończyło. Pragnął nie mieć tajemnic, nic nie musieć ukrywać, nikogo pokonywać, po prostu… żyć.
- Cieszę się, że zdecydowaliście współpracować. Tylko niech to będzie rozważne. - Spojrzała jakoś dziwnie na Malfoya.
Dlaczego znowu czuł, że jest wykluczony poza nawias? Dlaczego to on był tym, który wie mniej? Jak miał ratować ten pieprzony świat, skoro nikt nie chciał mu w pełni zaufać...?
- A teraz chciałabym zostać sama z Harrym.
Malfoy w milczeniu wstał i podszedł do drzwi. Jego twarz nie wyrażała nic.
- Dziękuję. Za wszystko - kobieta zwróciła się do Ślizgona. Jego ręka drgnęła na klamce, ale się nie odwrócił. Bez ani jednego słowa opuścił gabinet.
- Wiesz tyle, ile możesz. Zaufaj mi, Harry - odezwała się dyrektorka po chwili ciszy.
- Dlaczego to ja mam wszystkim ufać, a mnie nikt nie chce? - zapytał ze złością.
- Ufamy ci. Ale nikt nie może wiedzieć wszystkiego. To zbyt niebezpieczne. Taka jest wojna. Mam nadzieję, że to zrozumiesz.
Taaak, czyż nie spodziewał się właśnie tego?
- A teraz zostawię cię samego. Ktoś chce z tobą porozmawiać.
Na to oświadczenie Harry drgnął i odruchowo spojrzał na nowy portret w gabinecie. Niebieskie oczy Albusa Dumbledore'a uśmiechnęły się do niego zza okularów połówek.
- Witaj, Harry - przywitał się Dumbledore.
Harry zerwał się z fotela i niemal rzucił do obrazu.
- Tylko nie rozmawiajcie zbyt głośno - ostrzegła ich McGonagall.
- Dobrze, Minerwo. To ty tu rządzisz - odparł radośnie Albus.
Kobieta westchnęła i zamknęła za sobą drzwi.
- Dzień dobry, panie dyrektorze - zaczął niepewnie Harry, a tysiące pytań, jakie miał do zadania, zawirowało mu w głowie. Dlaczego nie przygotował się do tego spotkania? Teraz miał wrażenie, że zapomni o połowie ważnych rzeczy. - Dlaczego?! - wyrwało mu się z żalem, zanim zdążył pomyśleć i jakiekolwiek sensowne zdanie sformułowało się w jego myślach.
- Nie odpowiem nawet na jedną trzecią zawartą w tym pytaniu, kochany chłopcze. Wciąż jeszcze bardzo chce mi się spać... - Dumbledore ziewnął dyskretnie. - Są jednak rzeczy, które musisz usłyszeć jak najszybciej. A najważniejsze z nich jest to, iż musisz zostać w szkole.
- Słucham?! - Ze wszystkiego, co Harry spodziewał się usłyszeć, taka informacja znajdowała się na końcu listy. O ile w ogóle tam była. A może się przesłyszał? - Mam zostać w Hogwarcie? Przecież to niemożliwe! Muszę…
- Posłuchaj mnie uważnie, Harry - przerwał mu dyrektor. - Nie mam zbyt wiele czasu, a jest kilka pilnych spraw. Twoje pozostanie w szkole jest rzeczą niesłychanie istotną, jeśli nawet nie kluczową dla tej wojny. Musisz odnaleźć tutaj coś, co pozwoli ci wygrać…
- Chce pan powiedzieć, że w szkole są jakieś horkruksy? - Serce zaczęło bić mu szybciej.
- Tego nie mogę powiedzieć z całą pewnością. Ale jest coś, co na ciebie czeka. Poza tym powinieneś ukończyć edukację, natomiast w odnalezieniu horkruksów musi pomóc ci Zakon. Byłeś ze mną w jaskini, wiesz, jak to wygląda. Nikt sam nie jest w stanie ich odnaleźć i zniszczyć.
- A pierścień? Sam pan go zniszczył - przypomniał Harry.
- Ale, jak wiesz, nie uszedłem bez szwanku. Wy nie możecie sobie pozwolić na błędy i straty. To misja dla Zakonu i profesor McGonagall wie, co ma robić. Słuchaj jej we wszystkim, Harry.
- A Malfoy? - zapytał Harry, choć miał mglistą świadomość, że są rzeczy ważniejsze, o które powinien się dowiedzieć.
- Widzę, że panem Malfoyem świetnie sobie radzisz. Nie mam więc nic więcej do powiedzenia.
- Ale dlaczego on tutaj jest?
- Bo tu jest jego miejsce, podobnie zresztą jak twoje. Obiecaj mi, Harry, że tu zostaniesz.
- Ale… Co ze Snape'em, dlaczego pan do tego dopuścił, dlaczego nie pozwolił mi pan wtedy walczyć, czego mam tutaj szukać?!
Harry patrzył na obraz z rosnącą paniką, odpowiedziało mu jednak milczenie. Oblicze Dumbledore'a wygładziło się, a powieki przymknęły i dawny dyrektor zapadł w błogą drzemkę, tak jakby sprawy tego świata nie mogły już zakłócić mu spokoju.
Harry zacisnął pięści i oddychał szybko. Nie poznał żadnych wyjaśnień, nie usłyszał nic, czego się spodziewał i nadal czuł chaos. Chyba nawet jeszcze większy niż wcześniej. Osunął się na fotel i nie spuszczał wzroku z obrazu w nadziei, że Dumbledore jeszcze się obudzi, ale najwidoczniej nie zanosiło się na to.
- Nie porozmawiamy z nim zbyt szybko. - Potwierdziła jego obawy McGonagall, która bezszelestnie pojawiła się w gabinecie. - Początkowo portrety przesypiają większość czasu. Czy jest coś, o co chciałbyś zapytać?
Harry wstał z fotela i w milczeniu pokręcił głową. Czy było coś, o co mógł zapytać i liczyć na odpowiedź?
W drzwiach zawahał się jednak.
- Niedługo odbędzie się ślub Billa Weasleya. Chciałbym na niego pojechać.
McGonagall uśmiechnęła się słabo.
- Również wybieram się na tę uroczystość. Nie widzę przeszkód, byś miał udać się z nami.
- Dziękuję - odpowiedział i opuścił gabinet, cicho zamykając za sobą drzwi.

ROZDZIAŁ SIÓDMY
Pogrzeb i ślub

Rozmowa z dyrektorem nie przyniosła tego, czego się spodziewał i na co czekał od tamtych czerwcowych wydarzeń. Mimo wszystko wstrząsnęła nim i sprawiła, że nie mógł się na niczym skupić. Zaś po wczorajszych wydarzeniach wszyscy stali się podejrzliwi i nerwowi, co też nie ułatwiało przetrwania zajęć. Jedynie poprawiający się stan Andy stanowił optymistyczny akcent ostatnich ponurych godzin.

Pracowali nad planami Hogwartu, potem Lupin wycisnął z nich siódme poty, dręcząc ćwiczeniami skomplikowanych zaklęć obronnych, i gdy wreszcie dotarli do Tarcz, Harry marzył tylko o tym, by pójść spać. Towarzystwo Malfoya wcale nie pomagało. Chłopak udaremniał wszelkie próby rozmowy, a jego obecność była w pewien sposób niepokojąca, choć Harry nie potrafił sam sobie wyjaśnić, na czym to polega.
- Skup się, Potter. Byłoby miło, jakby się nam wreszcie udało. Chyba że nadal jesteś takim optymistą.
- Nie wiem, o czym mówisz - syknął Harry, ustawiając się naprzeciw Malfoya, po tym, jak ostatnia próba odepchnęła go o kilka metrów w tył.
- O naszej wspólnej walce po jednej stronie. A raczej jej braku. Zobacz, nawet Weasleyom już się czasem udaje. Chyba możesz się postarać?
- Zamknij się, Malfoy. Potrafisz tylko się wymądrzać. Koszmar.
- To musi być moralny mezalians dla Wybrańca ćwiczyć z śmierciożercą, prawda?
Harry spojrzał na niego złowrogo i uniósł różdżkę.
- Znów chcesz trafić do skrzydła szpitalnego czy wreszcie zaczniesz coś robić?
Ślizgon podniósł rękę i zmierzył przeciwnika taksującym spojrzeniem. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, a uraza zmieszana z czymś niezidentyfikowanym drgała w gorącym powietrzu.
- Scuti Aboleo! - rzucili w końcu równocześnie, a ich różdżki połączyła srebrno-złota, wibrująca poświata. Było to coś dziwnego i niesamowitego jednocześnie. Jakby łączyła ich jakaś niepojęta moc i siła. Wszystko wokół rozpłynęło się we mgle, widzieli tylko siebie i nić wypływającą z ich różdżek. A Harry czuł jakąś irracjonalną euforię i wydawało mu się, że w oczach Malfoya widzi odbicie swoich własnych przeżyć. W uszach mu szumiało, krew pulsowała w skroniach szaleńczo, serce biło zwariowanym rytmem. Zupełnie jak… na ułamki sekund przed złapaniem znicza. To było fantastyczne! W końcu jednak zaczął słabnąć i ręka sama opadła bezwładnie, przerywając niesamowite połączenie.
- Chyba się nam udało - zauważył słabo. Zaklęcie niemal całkowicie pozbawiło go sił.
- Tak - mruknął Malfoy równie zmęczony i Harry'emu zdawało się, że zauważył coś na kształt uśmiechu czającego się w kącikach ust chłopaka.
Natychmiast też znalazł się przy nich Wardrobe i kazał wypić po wyczarowanym kubku wzmacniającego eliksiru, który miał usunąć skutki działania Tarczy.

Przy kolacji Harry rozmawiał z bliźniakami głównie o tych zajęciach, za to Malfoy w ogóle się nie odzywał. Gryfon uznał to jednak za dobry objaw, ponieważ złośliwe docinki chłopaka wcale nie pomagały w trawieniu. W pokoju wspólnym, do którego zostali wszyscy zagonieni zaraz po posiłku, napisał listy do przyjaciół. Radość jednak zdążyła już z niego wyparować, musiał przecież opisać im wczorajsze tragiczne wydarzenia, potem rozmowę z Dumbledore'em i przechwałki na temat własnych marnych dokonań wydały mu się nagle bardzo głupie i płoche, więc wcale nie wspomniał o Tarczach. Może dlatego Malfoy nic nie mówił? Uważał, że jego radość jest nie na miejscu?

Noc była dużo bardziej niespokojna niż poprzednia. Przynajmniej dla Harry'ego. Po przeżyciach poprzedniego dnia usnął niemal natychmiast, a dziś miał zbyt wiele spraw do przemyślenia, by spokojnie zasnąć. Pozwoliło mu to też obserwować innych, którzy również nie mogli spać. Co prawda wszyscy byli dorośli i przyjechali tu właśnie z myślą o walce z Voldemortem, jednak bezpośrednie starcie z wrogiem nie mogło pozostać bez echa. Zwłaszcza, że większość z młodych aurorów nigdy jeszcze nie walczyła ze śmierciożercami. Wzajemne podejrzenia również nie sprzyjały nocnemu wypoczynkowi. Harry zastanawiał się, czy rzeczywiście ktoś z wewnątrz ich zdradził, czy był to tylko zbieg okoliczności. No i jeszcze śmierć Tima. Sonia nie pojawiła się na żadnych zajęciach ani posiłkach. Wszyscy wyglądali na przygnębionych, a przede wszystkim wstrząśniętych tragedią w najbezpieczniejszym miejscu Wielkiej Brytanii. Co prawda straciło ono bardzo wiele z tego statusu po śmierci Dumbledore'a, ale mimo wszystko wciąż kojarzyło się ze schronieniem. Dlatego też informacje o ataku nie powinny wydostać się poza mury zamku. Pogrzeb, który zaplanowano na rano, miał być cichy i utrzymany w ścisłej tajemnicy. W końcu za parę dni rozpoczynał się rok szkolny i McGonagall nie chciała wprowadzać popłochu wśród rodziców. Wprawdzie ich dzieci nigdzie nie były już bezpieczne, ale Hogwart i tak pozostał dla nich najrozsądniejszym miejscem pobytu i nauki.
Harry przewracał się z boku na bok, a gdy tylko zamykał powieki, przed oczami pojawiała mu się zmieniona, zmęczona twarz McGonagall, zaspany portret Dumbledore'a, Malfoy stojący naprzeciw niego na zajęciach z Tarcz, Tim jeszcze pełen energii, przerażona Sonia. A jeśli na chwilę udawało mu się uwolnić od obrazów i męczących go pytań, dręczyły go koszmarne wizje tego, co może się przydarzyć bliskim mu ludziom. Ronowi, Hermionie, Ginny... Z całych sił zapragnął znaleźć się w Norze i to nie obecnej, ale tej z czasów swoich pierwszych lat nauki w Hogwarcie. Kiedy Weasleyowie ukradli samochód ojca, by uwolnić go od Dursleyów, kiedy razem wybierali się na Puchar Świata w Quidditchu, kiedy wszystko było takie proste. Słyszał ciche szepty jakichś chłopaków, miał wrażenie, że bliźniaków. Mogli być zwariowani i pełni energii, ale naprawdę mieli o kogo się martwić. Prawie cała rodzina w Zakonie!
Zacisnął pięści aż do bólu. To musi się wreszcie skończyć!

W końcu granatowe niebo zaczęło szarzeć i noc niepostrzeżenie przeszła w bardzo ponury poranek. Deszcz najpierw nieśmiało, potem coraz bardziej natarczywie uderzał w parapet, a krople rozmazywały się na szybach. Zupełnie jakby pogoda wyczuła nastrój mieszkańców Hogwartu i dopasowała się do niego.
Kiedy opuszczali zamek w pogrzebowym orszaku, było niemal jesiennie. Wszyscy opatulali się szczelniej szatami i trzymali blisko siebie dla choćby pozoru ciepła. Harry jednak szedł na końcu i próbował zwalczyć wszystkie koszmarne wspomnienia, które opadały go niczym krople tego uporczywego deszczu. Czuł się, jakby w pobliżu znajdowali się dementorzy. Znów słyszał krzyk swojej mamy, widział ciało Cedrika i biały grobowiec Dumbledore'a. Myślał o Syriuszu, Timie i tych wszystkich bezimiennych, którzy zginęli i zginą. Bliźniacy zerkali na niego od czasu do czasu z lekkim zaniepokojeniem, ale najwyraźniej rozumieli, że chce być sam. Że tylko sam może sobie poradzić z tym wszystkim, co go dręczy.
Usiadł na najbardziej odległej ławce i przypomniał sobie ostatni lament feniksa, który rozlegał się tutaj tak niedawno. Brakowało mu czegoś i czuł się źle. Może samotnie? Ale nie chodziło o Rona i Hermionę, oni mieli siebie. Nie chodziło o Ginny, jej obecność dawała ciepło, ale stanowiła w pewnym sensie ciężar, odpowiedzialność. To on musiałby być dla niej wsparciem, nie na odwrót. A może nie chodziło o nikogo? Po prostu czuł się źle.
Dopiero po przemowie McGonagall, kiedy ceremonia miała się już właściwie ku końcowi, zauważył, że nie jest sam. Na drugim końcu ławki siedział Malfoy. Nie patrzył na niego, spoglądał gdzieś w przestrzeń i nie odezwał się ani słowem. Jednak świadomość jego obecności podziałała na Harry'ego kojąco. Nie potrafił tego zrozumieć ani wyjaśnić, ale czuł, że bliskość chłopaka przyniosła mu ulgę. To było dziwne, nawet niepokojące… Nie powinien tego wszystkiego odczuwać w stosunku do Malfoya, ale nie mógł nic na to poradzić.

***

Sierpień chylił się już ku końcowi i szkolenie, wraz z wakacjami, również dobiegało końca. Odkąd Harry'emu udało się razem z Malfoyem stworzyć Tarczę, z chłopakiem współpracowało mu się bardzo dobrze. Tak jakby coś zaskoczyło między nimi i dostroiło ich moce, a wszystko, co robili razem, wychodziło im doskonale. Może wynikało to też z większych umiejętności, jakich nabyli dzięki intensywnym ćwiczeniom. Harry'emu dawało bardzo dużo satysfakcji, kiedy udawało im się stworzyć skomplikowaną siatkę ochronną, zdjąć klątwę, nie mówiąc już o tworzeniu Tarcz. Pojedynkowali się też w parach i czwórkach, nabierając wprawy i szybkości. Gdyby teraz prowadził Gwardię Dumbledore'a, mógłby wiele nauczyć swoich kolegów… Chociaż, skoro ma zostać w Hogwarcie, chyba nadal powinien to robić. Musi porozmawiać na ten temat z McGonagall. Może ktoś z bardziej doświadczonych osób zgodziłby się im pomóc?
A jednak, mimo tych wszystkich sukcesów, Harry wciąż czuł się zagubiony. Malfoy wpływał na niego dziwnie. Prawie nigdy się nie odzywał, choć wciąż przebywał gdzieś w pobliżu. Oczywiście jego obecność łatwo dało się wytłumaczyć, w końcu zobowiązali się wzajemnie pilnować. Właściwie milczenie chłopaka też nie było zaskakujące. Jasnym było, że Ślizgon darzy go tą samą niechęcią, co kiedyś. To stosunek Harry'ego się zmienił. Najpierw jego nienawiść osiągnęła szczyt, a teraz… po tym wszystkim… nie wiedział, co ma myśleć. Rozpaczliwie chciał porozmawiać, ale Malfoy ucinał wszelkie próby. Niepokoiło go to wszystko i nie dawało spokoju. Naprawdę chciał ufać właśnie jemu? Naprawdę chciał jego przyjaźni? Czy to chodziło o wdzięczność?
- Hej, Harry, czas na nas! - Wyrwali go z zamyślenia bliźniacy. Stali przy wejściu do pokoju wspólnego i robili komiczne miny.
- Hmm? - Spojrzał na nich nieprzytomnie.
- Fred, zobacz! Harry zapomniał o najważniejszym wydarzeniu w tym dziesięcioleciu, jeśli nawet nie wieku! - zawołał teatralnie George, pociągając brata do okna, owijając sobie głowę firanką i ujmując go pod ramię.
- Tam, tam, ta-ra-ra-ra-ra, ram, tarara, rara-ram - Fred zaczął nucić melodię marsza weselnego.
Harry mimowolnie zachichotał.
- Oczywiście, że nie zapomniałem! Myślałem po prostu, że mamy jeszcze czas.
- Remus i Tonks przed chwilą wyruszyli - zauważył George, wyplątując się ze swojej imitacji welonu. - Dochodzi dziewiąta.
Harry spojrzał na zegar nad kominkiem. Rzeczywiście powinni już być w gabinecie McGonagall.
Kiedy jednak weszli, podając chimerom odpowiednie hasło, ich miny nieco się zmieniły, bowiem przy biurku, obok dyrektorki stał Draco Malfoy. W pierwszej chwili Harry pomyślał, że McGonagall chciała z nim porozmawiać przed wyjazdem, ale zaraz się zorientował, że nie zamierza nigdzie odesłać chłopaka.
Fred chrząknął znacząco.
- Czy chce mi pan coś powiedzieć, panie Weasley? - zapytała swoim zwykłym, surowym głosem dyrektorka.
- Czy on wybiera się z nami? - zapytał George, uprzedzając brata.
- Owszem.
Harry otworzył usta ze zdziwienia, a bliźniacy wymienili spojrzenia. Malfoy popatrzył na nich z satysfakcją.
- Mama dostanie zawału - oświadczył dramatycznie Fred.
- Molly i Artur wiedzą o wszystkim - odpowiedziała spokojnie McGonagall. - Pan Malfoy nie może zostać tutaj. Jest pod moją opieką.
Harry usiłował złowić spojrzenie Ślizgona, ale ten patrzył się teraz w okno z lekko znudzoną miną.
George zachichotał.
- Ciekawe, czy uświadomili też Roniaczka?
- Hermiona będzie miała pełne ręce roboty - odparł Fred z rozbawieniem.
- Masz na myśli rozdawanie policzków?
Malfoy drgnął na tę aluzję, ale w tym momencie McGonagall przerwała ich dyskusję, oświadczając, że nie mają czasu na żarty i że się spóźnią, jeśli natychmiast nie wejdą do kominka.
Harry zaś nie mógł odpędzić się od wizji Rona, który wychodzi na przywitanie Ślizgona.

To było naprawdę cudowne, poczuć zapach Nory. Otrzepać się z popiołu i wejść prosto w miękkie objęcia pani Weasley. Harry miał wrażenie, jakby wrócił do domu.
- Jesteś, kochaneczku! Strasznie się o ciebie martwiliśmy. - Przytuliła go, po czym odsunęła od siebie i przyglądnęła mu się uważnie. - Znowu wymizerniałeś. Pewnie nic nie jesz! Ale i wyrosłeś. Ron! Hermiono! Ginny! Harry już jest!
Tymczasem z kominka wyłoniły się twarze bliźniaków.
- Cześć, mamo! - przywitali się jednogłośnie. - Gdzie nasza ukochana panna młoda?
Pani Weasley pogroziła im ścierką.
- Tylko bez głupich dowcipów, chłopcy. Mamy jeszcze strasznie dużo roboty.
- Ooch, my jesteśmy zajęci - oświadczył George i razem z Fredem zrobili dwa kroki w kierunku schodów, ale pani Weasley złapała ich za kołnierze.
- Nie ma mowy. Charlie z tatą już na was czekają w ogrodzie. Macie im pomóc w montowaniu altanki.
- Tak jest, mamo! - zasalutował Fred i pociągnął brata w stronę wyjścia.
- Nie rozumiem, dlaczego Bill sam nie może się tym zająć - marudził po drodze George. - W końcu to jego ślub.
Kiedy głosy bliźniaków ucichły, cała uwaga pani domu znów skierowała się na Harry'ego.
- Pewnie jesteś strasznie głodny, kochaneczku. - Wyciągnęła do niego tacę z ciastkami. - Poczęstuj się i weź od razu kilka. To mandragorowe rogaliki według przepisu babci Fleur. Mówię ci, przepyszne.
Harry'emu nie trzeba było dwa razy powtarzać.
- A gdzie profesor McGonagall?
- Na pewno zaraz będzie - odpowiedział i już miał skosztować francuskiego przysmaku, gdy na szyi zawisły mu dwie dziewczyny.
- Harry, jak to dobrze cię znów widzieć!
- Umieraliśmy ze zmartwienia o ciebie!
Ginny i Hermiona ściskały go tak intensywnie, że miał wrażenie, iż zaraz się udusi. Przytulił je jednak mocno, bo jemu też strasznie brakowało przyjaciółek i bardzo się o nie martwił przez ostatni miesiąc. Oderwali się od siebie dopiero, słysząc brzęk rozbijanego szkła i wszyscy we trójkę odwrócili się w stronę schodów. Na samym środku stał Ron, z szeroko otwartymi ustami, ognistym rumieńcem i oburzeniem wypisanym na twarzy. Pod nogami miał tacę i walające się po stopniach odłamki czegoś, co zapewne przed chwilę było jeszcze kieliszkami.
- Na wściekłe buchorożce, niech ktoś mi powie, że to jakiś weselny dowcip Freda i George'a! - wyrzucił z siebie zbulwersowanym tonem.
Słowa powitania zamarły Harry'emu na ustach, bowiem jego wizja reakcji Rona właśnie zamieniła się w rzeczywistość.
- Tak się składa, że jestem na liście gości - wyjaśnił uprzejmie Draco Malfoy.
- Malfoy?! - Hermiona i Ginny jak na zawołanie odwróciły się w stronę kominka.
- Jak miło, że wszyscy się cieszą na mój widok - skwitował Ślizgon z kpiącym uśmieszkiem.
Pani Weasley miała bardzo nieszczęśliwą minę, ale widać nic odpowiedniego nie przeszło jej przez gardło. Kiedy jednak otrząsnęła się z pierwszego, niemiłego wrażenia, wskazała gościowi krzesło oraz tacę z ciastkami i dostrzegła wreszcie zniszczenia dokonane przez najmłodszego syna.
- Ronaldzie, potłukłeś nasze jedyne kryształowe kieliszki!
Malfoy zakrztusił się ciastkiem, a Harry miał ochotę go stłuc. Cała nienawiść odżyła w nim ze zdwojoną siłą. Ślizgon nie powinien tu przebywać. To było jak świętokradztwo, wpuszczać go do tego domu!
- Reparo! - Kieliszki wróciły do swojej dawnej formy na tacy. - Hermiono, możesz zabrać Harry'ego, Rona i Ginny na górę? Na pewno macie sobie wiele do powiedzenia. - Pani Weasley zagarnęła ich w stronę schodów.
Harry był wdzięczny, że nie wymieniła Malfoya. Miał tylko nadzieję, że chłopak nie zdoła zepsuć jedynego radosnego dnia, jaki w najbliższym czasie, a może w ogóle w życiu, jeszcze planował.
Kiedy pomagał Hermionie ciągnąć na górę zszokowanego Rona i znajdującą się niemal w takim samym stanie Ginny, usłyszał jeszcze, że pojawiła się McGonagall.
- Witaj, Molly, przepraszam za kłopot.
- Ależ to żaden kłopot, moja droga. Siadaj zrobię ci zaraz herbaty. I spróbuj rogalika.

- Harry, co on tu robi? - zapytała Hermiona, kiedy tylko zamknęli za sobą drzwi. Była widać jedyną osobą, której pojawienie się sensacyjnego gościa nie odebrało mowy. Rodzeństwo wyglądało jak spetryfikowane.
- To nie jest tak, jak wam się wydaje, chociaż ja też uważam, że nie powinno go tutaj być.
- Co nie jest tak, jak się nam wydaje? - indagowała dziewczyna. Ron oddychał głośno, Ginny na przemian otwierała i zamykała buzię.
- On jest po naszej stronie - oświadczył niepewnie Harry.
- Merlinie, biegnę po ojca! - Ron zerwał się z łóżka, ale Hermiona była szybsza i zablokowała drzwi zaklęciem, więc zaczął walić w nie pięściami. - Otwórz! Zwariowałaś?! Nie widzisz, że to nie jest Harry? Słyszałaś, co on powiedział? Wypuść mnie natychmiast, mamy w domu przynajmniej dwóch śmierciożerców! Tato! Mamo! Charlie!
- Muffliato! - zareagował niemal natychmiast Harry i ciężko westchnął. - Mam wam bardzo dużo do opowiedzenia. McGonagall zabroniła pisać o tym w listach.
Ron jeszcze chwilę tłukł w drzwi, powtarzając histerycznie „To nie jest Harry”, ale wreszcie dał się odciągnąć i uspokoić, a Harry mógł opowiedzieć przyjaciołom o wszystkim, co miało miejsce przez ostatni miesiąc w Hogwarcie.


Po dwóch godzinach powtarzania w kółko tych samych opowieści, udowadniania na dwieście sposobów, że jest tym samym Harrym co dwa miesiące temu, Ron wreszcie przyjął do wiadomości, że Malfoy junior przestąpił próg jego domu prawdopodobnie w pokojowych zamiarach. Nadal był z tego powodu głęboko nieszczęśliwy, ale uznał temat za chwilowo wyczerpany. Ginny, kiedy otrząsnęła się z pierwszego szoku, przyjęła wszystkie wyjaśnienia raczej obojętnie i wyglądała na przygaszoną.
- Czy coś poza Malfoyem się stało? - zdołał szeptem zapytać Hermionę.
- Jest taka od początku wakacji. Chyba będziesz musiał z nią porozmawiać.
Harry skinął głową i westchnął. Dlaczego nic nie może być choć odrobinę prostsze?

Pierwszy raz znajdował się na czarodziejskim ślubie. Właściwie jakimkolwiek ślubie. Miał oczywiście pojęcie, jak to wszystko wygląda, ale nigdy nie interesowało go to na tyle, by wgłębiać się w szczegóły. Dużo szumu, biała suknia, goście, prezenty, obrączki... Jakoś tak. I w sumie z grubsza miał rację, jak teraz ocenił. Tylko z tym szumem był zdecydowanie zbyt oszczędny w swoich wyobrażeniach.
Nora pękała w szwach od gości. Wszyscy biegali w popłochu, robiąc koszmarne zamieszanie. Na domiar złego prawie połowa z nich nie znała bodaj słowa po angielsku, więc co rusz atakowało go francuskie świergolenie kuzynek i kuzynów Fleur, na które mógł odpowiadać tylko kretyńskim uśmiechem. Jestem Harry Potter i jestem sławny. Po co mi znajomość języków obcych?, myślał zgryźliwie. Raz czy dwa mignął mu gdzieś Malfoy, popisujący się swoim francuskim pochodzeniem i konwersujący w tym dziwacznym języku z jakimiś ślicznotkami.

Kiedy opuścili pokój Rona, dziewczyny pobiegły pomagać Fleur w ubieraniu się, natomiast Harry i Ron skierowali się na dół po instrukcje, w czym mogą się przydać. Chłopcy kończyli właśnie rozstawiać dekoracje w ogrodzie, panie krzątały się w kuchni, a w całym domu unosiły się niebiańskie zapachy.
- Kochaneczku, możesz mi tutaj zawołać Ginny? Obiecała mi pomóc przy eliksirze weselnym. - Pani Weasley zatrzymała ich w progu. - A ty, Roniaczku, idź pomóż chłopakom.
Ron spojrzał groźnie na matkę, ale posłusznie ruszył w stronę braci, zostawiając przyjaciela zmierzającego tam, gdzie przed chwilą udały się dziewczyny. Harry z wahaniem zapukał do pokoju.
- Proszi! - odpowiedział mu dźwięczny głos Fleur.
Uchylił drzwi i jego oczom ukazało się iście kobiece królestwo. Z żalem pomyślał o Fredzie i George'u, i tym, co musieli poczuć, widząc swój pokój w takim stanie. Zasłany koronkami i kwiatami, przesycony babskimi perfumami i wypełniony samymi dziewczynami.
- O, łał! - westchnął, dostrzegając wreszcie samą pannę młodą tonącą w atłasach.
- Aaaaaaaaaa! `Arry! Ty wijdź! Widzenie panny mlodij przed ślubem, to przynosić pecha! - pisnęła Fleur.
Harry już miał zszokowany zamknąć drzwi, kiedy zatrzymała go Ginny.
- Harry, zaczekaj!
- Och, to straszni! - Fleur zaczynała już szlochać, usiłując ukryć się za kuzynkami.
Skonsternowany stał w progu, nie wiedząc co powinien zrobić.
- Uspokój się, Fleur - Hermiona zwróciła się do niej surowo. - Musiało ci się coś pomylić. To nie oglądanie przez mężczyzn przynosi pannie młodej pecha, ale przez narzeczonego! Tylko Bill nie może cię zobaczyć przed ceremonią w tej sukni.
- Ach. - Dziewczyna rozpromieniła się natychmiast - To ja pardon. Nie chciała być dla `Arry'ego niemiła. Nie gniewasz się na mnie?
- Nie, skąd - zaprzeczył natychmiast, robiąc odruchowy krok w tył.
- A jak podobam ci się w tej sukni? - Okręciła się wokół własnej osi i posłała mu zalotne spojrzenie.
Harry czuł się coraz bardziej idiotycznie i nie na miejscu.
- Świetnie - oświadczył szybko.
Ginny posłała mu znaczące spojrzenie.
- Miałem na myśli, że wyglądasz naprawdę… ee… zjawiskowo, Fleur.
Hermiona tylko dyskretnie przygryzła wargę, ale Ginny niemal zakrztusiła się od tłumionego chichotu.
- Tak, pięknie. Naprawdę pięknie… - powtarzał Harry jak w transie i czuł, że coraz bardziej się rumieni. W końcu jego wzrok padł na siostrę Rona i przypomniał sobie, po co tu przyszedł. - Ginny, mama prosi cię, byś przyszła jej pomóc w kuchni.
Dziewczyna prychnęła, udając zniecierpliwienie, ale szybko pokonała dystans dzielący ją od drzwi i wyciągnęła Harry'ego na zewnątrz.
- To powodzenia! - zdążył jeszcze krzyknąć na pożegnanie, nim drzwi się zamknęły.
Ginny zwijała się już ze śmiechu.
- „Zjawiskowo”, „powodzenia”… Nie mogę! Ron umrze, jak mu o tym opowiem.
- Bardzo śmieszne - mruknął Harry w najwyższym stopniu zażenowany. - Już widzę, jak on zachowuje się lepiej w podobnej sytuacji.
- Nigdy w życiu. - Dziewczyna poklepała go po plecach pocieszająco. - Jesteście siebie warci, naprawdę!

Dopiero trzy godziny później udało się wszystko zapiąć na ostatni guzik, chociaż sądząc po stanie ducha pani Weasley, można by pomyśleć, że zbliża się raczej koniec świata, a nie wesele najstarszego syna. Ozdobione kwiatami ławeczki zostały ustawione na polu wokół altanki, były też uginające się od potraw stoły i rośliny w rzeźbionych donicach, o jakich dotąd skromnemu ogródkowi Weasleyów się nie śniło. Wszędzie tłoczyli się goście i panowało potworne zamieszanie.
- Co myślicie o tym, żeby poczęstować się tymi smakołykami? - zapytał Ron, kiedy stali z boku i przyglądali się gromadzącym się gościom.
Hermiona szturchnęła chłopaka w bok.
- Jesteś okropny! - syknęła.
- Jestem głody! - sprostował urażony.
- Chodźcie, zajmijmy sobie lepiej jakieś miejsce, jeśli chcemy cokolwiek widzieć - zaproponowała Ginny.
- Ja tam potrzebuję mieć widok jedynie na tę część ogrodu.
- Ron! - oburzyła się Hermiona, na jego wymowny gest w stronę stolików.
- Rzeczywiście siądźmy, bo te Żanety i Żakliny idą w naszą stronę, a ja nie mam zamiaru znów udawać, że rozumiem, o czym one do nas mówią.
- Chyba nie będziesz miał tego problemu - zauważył zgryźliwie Ron, spoglądając wilkiem w stronę chichoczących dziewcząt w towarzystwie Draco Malfoya.
Harry poczuł irracjonalną wściekłość.
- Chodźmy zająć te miejsca - mruknął.
Ginny spojrzała na niego zdziwiona, ale nikt się nie odezwał. Harry pomyślał, że chyba zachowuje się idiotycznie, ale zaraz potem przyszło mu do głowy, że z nich dwóch, to Malfoy jest tu nie na miejscu i odczuł ulgę. To przecież oczywiste, że denerwuje go obecność Ślizgona. To on nigdy nie przepuścił okazji, żeby wyśmiewać Weasleyów i zmieszać ich z błotem. Był bezczelny i chamski. Nie wspominając o tym, że to jego ojciec podrzucił Ginny pamiętnik Toma Riddle'a…
Kiedy podeszli do ławki, powstało małe zamieszanie, bo Hermiona już zamierzała usiąść obok Harry'ego, który zajął miejsce z samego brzegu, ale Ginny straciła równowagę i popchnęła ją w kierunki brata.
- Ginny, uważałabyś trochę! - fuknął Ron, ale natychmiast wykorzystał sytuację, by usiąść obok Hermiony.
- Przesuńcie się do końca, żeby ktoś jeszcze mógł się zmieścić. W sam raz jest jeszcze jedno miejsce - zauważył Harry.
- Przyznaj się, którą kuzyneczkę Fleur sobie upatrzyłeś na towarzyszkę? - zaśmiał się Ron.
- Po prostu nie wyobrażam sobie, gdzie ci wszyscy goście się pomieszczą.
- Jaasne.
- Każdy sądzi po sobie! - zauważył Harry, przelotnie spoglądając na Hermionę i tym ostatecznie zamknął przyjacielowi usta.
Zresztą właśnie zaczęły cichnąć rozmowy, bo pierwsze dźwięki muzyki zasygnalizowały początek ceremonii.
- Zaczyna się! - szepnęła Ginny i ścisnęła go za ramię.
Spojrzał na trójkę swoich przyjaciół i uśmiechnął się. Nareszcie są razem.
Fleur sunęła po specjalnie rozwiniętym dywanie, ciągnącym się aż do altanki, prowadzona przez swojego ojca, postawnego, ciemnego mężczyznę. Za nimi szły najmłodsze dziewczynki i trzymały jej welon.
- Ron ci się pochwalił? - szepnęła Ginny do Harry'ego.
- Czym? - odszepnął.
- Że młodsza siostra Fleur i jakiś kuzyn są pierwszymi, a Ron z Hermioną drugimi drużbami!
Harry nie powstrzymał się przed rzuceniem okiem na parę przyjaciół. Hermiona zupełnie nieoczekiwanie spłonęła rumieńcem, a Ron udawał, że nie słyszał szeptów siostry, Harry jednak na tyle znał przyjaciela, by zauważyć ledwo dostrzegalny uśmiech zadowolenia.
- I nic nie powiedzieliście wcześniej?
- Kiedy nas zarzuciłeś tymi swoimi rewelacjami? Nie byłem w nastroju się dzielić - zauważył kwaśno Ron.
- Przestalibyście gadać. A ty Ron, skupiłbyś się. Zaraz mamy iść pod ołtarz.
- I po co w ogóle tu siadaliśmy?
- Musieliśmy cię odciągnąć od stołów, bo inaczej nie byłoby czym częstować gości! - odcięła się Hermiona.
- Poza tym przed czym mam się skupiać? Będziemy tam tylko stać i robić głupie miny - Ron udawał, że nie usłyszał ostatniej uwagi dziewczyny.
- Ostrzegam cię, lepiej nie rób tam z siebie idioty!
- A co cię to niby obchodzi?
- Może się wreszcie zamkniecie? - zasugerowała Ginny.
- Świetny pomysł - poparł ją Harry. - I nic nie chcę mówić, ale chyba czas na was. Bill spogląda w naszą stronę znacząco.
Dopiero kiedy Hermiona pociągnęła Rona za sobą, zauważył jak ładnie dziewczyna wygląda. Oboje z Ronem byli ubrani w bardzo eleganckie szaty, ale przyjaciółka wyglądała tak jakoś inaczej. Bardziej kobieco? A może doroślej? W każdym razie, gdy stanęli po stronie Billa, wyglądali tak uroczo obok siebie, że Harry nie mógł powstrzymać uśmiechu.
- Czyż nie wyglądają słodko? - szepnęła Ginny.
- Tak, myślę, że w końcu dojdą do porozumienia - odpowiedział Harry.
- Ee? Miałam na myśli Fleur i Billa. Są tacy… jak ty to określiłeś? Zjawiskowi.
- Ginny! - oburzył się Harry. - Zapomnisz o tym kiedyś?
Dziewczyna przekornie pokręciła głową.
- Nigdy! Ale tak właściwie o kim myślałeś? - Rozejrzała się. - Och, miałeś na myśli Roniaczka i Mionę! Nie wiem, na co oni jeszcze czekają?!
Harry wzruszył ramionami.
- Oni sami chyba tego nie wiedzą.
Zamilkli wreszcie, bo oficjalna część uroczystości właśnie się rozpoczęła i specjalni urzędnicy z angielskiego i francuskiego Ministerstwa Magii zaczęli tradycyjne przemowy.
Dopiero po chwili obok Ginny siedli bliźniacy, którzy, oczywiście, nie wytrzymali bez wykombinowania czegoś podejrzanego i teraz sadowili się koło siostry z wielce zadowolonymi minami.
- Gdzie Charlie i Percy? - zapytała braci dziewczyna.
- Siedzą z przodu, koło rodziców. Stąd ich nie widać - odpowiedział George.
- To Percy też tu jest? - zdziwił się Harry.
- W końcu poszedł po rozum do głowy - zauważył Fred.
Ginny o coś jeszcze pytała bliźniaków, ale Harry się zamyślił. Dopiero chłodny głos wyrwał go z tego stanu.
- Żadnych miejsc dla arystokracji - oświadczył pogardliwie Malfoy i usiadł obok niego, zostawiając jednak możliwie jak największą przerwę między nimi. Harry wziął głęboki oddech i pomyślał, że nie może dać się sprowokować. Nie tu i nie teraz.
Tymczasem w małej altance wszystko potoczyło się bardzo szybko. Błysnęły złote obrączki, delikatna muzyka stworzyła podniosły nastrój, niektóre kobiety szlochały, a Fleur i Bill ślubowali sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Harry oczami wyobraźni zobaczył swoją mamę i swojego tatę, gdy, tak jak dziś młodzi państwo Weasley, spoglądali na siebie z radością i uniesieniem, a ich przyjaciele, Syriusz i Remus, stali u ich boku. A potem jego wzrok padł na dwójkę innych przyjaciół i z uśmiechem zauważył, jak Ron nieśmiało sięga po dłoń Hermiony, a ona odruchowo zbliża się do niego i stoją tak niemal przytuleni i prawie równie jak państwo młodzi szczęśliwi.
Nawet nie wiedział, kiedy sięgnął po dłoń Ginny i poczuł wędrujące od niej ciepło. Ale zamiast spojrzeć na dziewczynę i podzielić się z nią tą chwilą, nieposłuszne oczy powędrowały w zupełnie drugą stronę i napotkały inne, szare i zimne, spoglądające na niego z ironią.

***

Jeśli Harry'emu wydawało się, że wcześniej w małej Norze panowało zamieszanie, to teraz już wiedział, jak bardzo się mylił. To, co nastąpiło po oficjalnej części ceremonii, stanowiło istne apogeum. Sypanie kwiatów, szlochy i śmiechy, przemieszczający się tłum gości, życzenia... Wszystko to przeszło jego najśmielsze oczekiwania.
Wreszcie jednak rodzicom państwa młodych udało się jakoś ujarzmić gości i doprowadzić do względnej ciszy, w której Fleur i Bill dziękowali wszystkim i kroili tort, po czym każdy dostał specjalną czarkę eliksiru weselnego, który rozpoczynał serię tradycyjnych zabaw i obrządków ślubnych.
Harry nie miał pojęcia, o co chodzi w tym wszystkim, ale Ginny wydawała się podekscytowana, więc kiedy państwo młodzi dali znak, wypił eliksir tak jak wszyscy: na raz.
- Teraz sprawdź na dnie, Harry - szepnęła mu dziewczyna.
- Co mam sprawdzić?
- Kogo wylosowałeś do pierwszego tańca.
- To trzeba tam sprawdzić?
- Mhm. - Ginny przyglądnęła się swojej czarce z zainteresowaniem. - Och, wylosowałam Żaka. Widzisz, to ten wysoki… - zaczęła z nieco przesadnym entuzjazmem, ale Hermiona przerwała jej z obudzeniem:
- Ginny!
- No co?! Masz Rona?
- Tak - odpowiedziała zawstydzona dziewczyna i już się nie odezwała.
Harry natomiast był szczęśliwy, że nikt nie zadał mu pytania o jego partnerkę. Postanowił skorzystać z zamieszania i szybko wymknąć się gdzieś dalej na czas nieszczęsnego walca. Miał nadzieję, że nikt tego nie zauważy. Kiedy jednak przeciskał się przez tłum, mignęły mu roześmiane twarze bliźniaków i domyślił się, komu zawdzięcza swoją czarkę.
- Wybierasz się na samotny spacer, Potter?
Harry drgnął. Nie spodziewał się pogoni. A już na pewno nie takiej.
- Zaszła jakaś pomyłka i moja czarka okazała się pusta. Pomyślałem, że nie będę robić zamieszania.
- To zupełnie jak moja, wiesz? - Malfoy spojrzał na niego z ironią. - Co za pech, myślałem, że zatańczę z jedną z tych Francuzek. Są całkiem ładne, nie sądzisz? Zresztą kogo ja pytam. Już po twoich ubraniach widać, że masz fatalny gust!
- Przyszedłeś mnie wkurzać, Malfoy?
- Całkiem możliwe. To zupełnie znośny sposób na spędzenie czasu. A swoją drogą, to bardzo interesujące, że akurat Wybraniec został tak potraktowany.
- Nie wiem, o czym mówisz.
- Mówię o tym, że byłem już na niejednym ślubie, ale zawsze eliksir weselny dobierał do siebie pary, nigdy nikogo nie pomijając i nie zauważyłem żadnych odstępstw od tej reguły. No, ale Weasleyowie to…
- Lepiej trzy razy przemyśl, zanim powiesz coś o nich w moim towarzystwie - warknął Harry.
- Spokojnie, Potter. Chciałem tylko powiedzieć, że ktoś zrobił nam kawał. Masz jakieś podejrzenia?
- Owszem - mruknął Harry już nieco spokojniej.
- To tak jak ja. Znam niewiele osób, które mogłoby bawić połączenie nas w parę. - Malfoy uśmiechnął się krzywo. - Ale swoją drogą uważam, że jesteś totalnym gburem i brak ci ogłady. Rodzina, która cię wychowała, to chyba jakieś dzikusy.
Harry pomyślał, że akurat w tym momencie Malfoy niewiele mija się z prawdą, ale się nie odezwał. Ślizgon nie był osobą, której miał ochotę się z tego zwierzać.
- Mam na myśli, że zamiast poprosić mnie do tańca, honorowo zwiałeś. Prawdziwy Gryfon.
- Merlinie, odwalisz się ode mnie? - zirytował się Harry. Z tego miejsca świetnie widział, jak nad Ginny pochyla się ten cały Żak.
- Jestem Draco Malfoy, bóg seksu i przyszły władca świata. Wystarczy, jak tak będziesz mnie tytułował. Merlina możesz sobie odpuścić.
Harry prychnął i nadal przyglądał się tańczącej parze.
- Och, ruda wiedźma! Jesteśmy zazdrośni? - zakpił Malfoy.
- Nie mam o co. Nie jesteśmy parą.
I po kiego testrala mu to powiedział?
- Czyżby ktoś z Weasleyów uznał Wybrańca za niegodnego kandydata na męża?
- Zamknij się. Pamiętaj, że bez względu na wszystko, to moja rodzina.
- Cóż, rodziny się nie wybiera. Mam nadzieję, że jesteś pod opieką specjalisty od problemów dzieci wychowywanych na marginesie społecznym?
Harry wyciągnął różdżkę.
- Jesteś pewny, że chcesz się bić na tym weselu? - Malfoy nawet nie sięgnął do swojej szaty.
- Nie znoszę cię, wiesz? - warknął Harry.
- Z wzajemnością. - Malfoy zmrużył oczy. - A teraz wybacz. Widzę, że McGonagall odtańczyła już swojego walca i możemy wreszcie opuścić tą żałosną uroczystość.
- I chwała Merlinowi! Od razu poczuję się lepiej. - Harry ruszył pierwszy szybkim krokiem.
- Czasami wciąż jesteś beznadziejnym kłamcą, Potter! - dogonił go ironiczny komentarz Malfoya, ale nie odwrócił się. Nie przyszło mu do głowy nic, co mógłby mu odpowiedzieć na tak oczywistą prawdę.

ROZDZIAŁ ÓSMY
Szpieg

Po kilku szklaneczkach francuskiego ponczu przygotowywanego, wedle zwyczaju, jeszcze przez narzeczonych, świat stawał się całkiem znośnym miejscem. Nie słyszało się hałasu, tylko przyjemny szum; nie dostrzegało się tłumu, a jedynie liczne towarzystwo; nie było niemiłych obowiązków, istniały same przyjemności. Harry zaprosił do tańca Hermionę, odprowadzony groźnym spojrzeniem Rona i podczas piosenki wysłuchał długiej reprymendy na temat tego, że ma natychmiast zająć się Ginny. Oczywiście wytłumaczył przyjaciółce, że od samego początku miał taki zamiar, ale bliźniacy zrobili mu kawał.
- Rozumiesz, sparowali ją z Francisem czy innym Żakiem-Szmakiem.
- Na Merlina, Harry, przecież wy już jesteście totalnie pijani! - oburzyła się dziewczyna.
- Przesadzasz.
- Ile wypiliście tego ponczu z chłopakami? Przyznaj się! - Zmierzyła go groźnym spojrzeniem.
Harry zrobił rozmarzoną minę. Bill zebrał swoje męskie rodzeństwo w altance, zapraszając również Harry'ego, i przyniósł cały baniak ponczu. I tak kolejka za kolejką, za zdrowie pana młodego, jego żony, a także przyszłych dzieci, wnuków i nawet prawnuków opróżnili go do dna.
- Tylko odrobinkę. - Harry zobrazował tę ilość ledwo dostrzegalną szparką między kciukiem a wskazującym palcem.
- Nie chcę znać w takim razie waszej definicji „odrobinki” - prychnęła dziewczyna. - Nie było was całe wieki!
- Założę się, że nie cierpiałyście zbytnio z tego powodu - zauważył z przekąsem.
- No wiesz?
- No chyba właśnie nie chcę wiedzieć. Ci wszyscy… - Powiódł ręką po francuskich gościach.
- Faceci są okropni - skonstatowała bardzo filozoficznie Hermiona, po czym dygnęła. - Bardzo dziękuję za taniec, Harry.
- Ależ cała przyjemność po mojej stronie. - Skłonił się przesadnie nisko. - Pozwolisz, że odprowadzę cię do twojego narzeczonego?
- To nie jest mój narzeczony - syknęła. - I to chyba raczej ja muszę cię odprowadzić.
- Kłócicie się? - zapytał podejrzliwie Ron, bo zbliżyli się już do niego na wystarczającą odległość, by mógł ich słyszeć.
Harry miał odpowiedzieć przyjacielowi, gdyż poczuł, że język rozwiązał mu się całkowicie, ale Hermiona go wyprzedziła.
- Właśnie mówiłam Harry'emu, że na następnej zabawie pijecie tylko soczek z dyni.
- To planujemy następne wesele? - zdziwił się Harry.
- Tak, twoje i Ginny. - Hermiona uśmiechnęła się złośliwie.
- Taaak? - zainteresował się Ron.
Harry stojąc za Hermioną, nakreślił znaczące kółeczko na czole.
- Właśnie, gdzie się podziała Ginny?
- A co miała tu stać samotnie i czekać, aż znudzi wam się picie ponczu w altance?
- Miono, zrobiłaś się strasznie wojownicza… - zauważył Ron.
- Och, Hermiona tylko sugeruje, że drugiej takiej jak ona sama ze świecą nie znajdziesz. Bierz, Ron, i zaklepuj! - Harry wyszczerzył się w uśmiechu i błyskawicznie odwrócił na pięcie, ruszając na poszukiwania Ginny.

Czas mijał bardzo szybko. Obrazy zmieniały się jak w kalejdoskopie, wszyscy bawili się, tańczyli, śpiewali i wznosili toasty za zdrowie i szczęście młodej pary. Jeszcze tylko o północy nastąpiła krótka przerwa, a goście skupili się koło nowożeńców.
- Welon! - Ginny pociągnęła go do kręgu. - Fleur będzie rzucać welon!
Kiedy wszystkie panny zostały poproszone do środka, Harry wreszcie zrozumiał, o co chodzi. Zresztą nawet gdyby nie słyszał wcześniej o podobnym zwyczaju, marudzenie Rona z jednej strony, a żarty i docinki bliźniaków z drugiej, szybko by mu to uświadomiły. Och, zawracanie głowy z takimi tradycjami! Przecież tak dobrze się bawiliśmy bez tego.
- Ej, stary, dobrze się czujesz? - Ron szturchnął go w bok.
- Co? A, tak - mruknął i nadal wpatrywał się w Fleur.
Tylko nie Ginny, tylko nie Ginny!, powtarzał w myślach jak mantrę. Nie wiedział, dlaczego tak bardzo przerażała go podobna wizja, ale nie mógł skupić się na niczym innym i powtarzanie tego, niczym cudownej inkantacji, przynosiło mu ulgę. Tylko nie Ginny!
Najwyraźniej jednak nie była to pełnowartościowa inkantacja, bo właśnie Ginny złapała welon, co zostało powitane dzikim aplauzem gości, radością pani Weasley, wzmożoną aktywnością dowcipkowania bliźniaków i wymienianiem entuzjastycznych uścisków przez ojca Fleur i pana Weasleya.
Najgorsze jednak dopiero miało nastąpić, bowiem, ku swojemu przerażeniu, Harry, razem z Ronem i resztą jego rodzeństwa został wypchnięty na środek sali, a Bill zastąpił swoją żonę.
- O co chodzi, Ron? - Harry syknął do przyjaciela.
- Jak to o co? Łapiemy krawat, stary!
- Ale po co?
- Harry, no do pary! - Ron wywrócił oczami na tak jawną niewiedzę przyjaciela.
I w ten sposób Harry, zanim zdążył się zorientować, ściskał w ręce krawat.
- I co teraz?
Co za idiotyczne zwyczaje są na takich ślubach!
- Teraz to już Ginny się tobą zajmie, kolego! - Fred klepnął go w plecy i mrugnął do niego porozumiewawczo.
Na szczęście chodziło tylko o jeden taniec, a skoro Ginny była z niego tak szaleńczo zadowolona, to ostatecznie mógł się poświęcić. Przecież i tak nikt chyba nie wierzył w te idiotyczne przesądy, prawda? Tylko dlaczego Hermiona się do niego dziwnie uśmiecha? I o co chodzi Ronowi, że szczerzy się kretyńsko? I bliźniacy… znowu z czegoś się śmieją!

Rano Harry obudził się już w Hogwarcie, choć zupełnie nie pamiętał, jak to się stało. Miał tylko nadzieję, że nie zrobił z siebie ostatniego kretyna. Chyba powinien być bardziej ostrożny z alkoholem. W dormitorium było pusto. Uniósł się szybko, ale zaraz opadł z powrotem na poduszki z sykiem bólu.
- Znów się za dużo wypiło, Potter?
Och, ten głos.
- Słyszałem, że następne wesele będzie twoje. Gratuluję.
- Ciszej, Malfoy. Ciiiszej - jęknął Harry.
- Całkiem ładna ta twoja Gunny - ciągnął Malfoy nieco głośniej. - Szkoda tylko, że z Weasleyów.
- Ginny - poprawił go odruchowo Harry zbolałym głosem.
- Ginny, Gunny, co za różnica. Ładna kariera dla takiej biedaczki.
- Ginny nie jest biedaczką - warknął. Merlinie, dlaczego pierwszą osobą, z którą musi rozmawiać w takim stanie, jest ten dupek Malfoy?!
- Pewnie, jest księżniczką na łajnie ghula. Przynajmniej jednak jesteś w jej mniemaniu na tyle bogaty, że twoje galeony rekompensują całą resztę. - Malfoy zrobił wymowny gest w jego stronę. - Chociaż akurat dla niej każdy byłby chyba odpowiednio bogaty.
- Skoro już to ustaliliśmy, może wyniesiesz się do diabła?
- Spotkanie z Czarnym Panem mam umówione na wieczór - odpowiedział spokojnie Ślizgon.
- Wynoś się, do cholery!
Moja głowa, moja głowa…
- Muszę cię rozczarować. Nic z tego. - Malfoy nawet się nie poruszył. Nadal stał oparty o kolumnę sąsiedniego łóżka. - McGonagall kazała mi cię eskortować na śniadanie, kiedy raczysz już wstać. Jesteśmy razem w parze, pamiętasz?
- Bosko - mruknął Harry, gramoląc się z łóżka i poszukując okularów na szafce.
- Cieszę się, że doceniasz moje towarzystwo.
Jak cholera, pomyślał ze złością Harry. Szybko narzucił na siebie szaty, przeczesał włosy ręką i był gotowy do wyjścia. Byle pozbyć się już tego ględzącego idioty.
- Na Salazara, już nigdy nie będę się dziwić, że masz tak żałośnie małe powodzenie, Potter.
- Czy ty potrafisz się zamknąć chociaż na dwie minuty, Malfoy?
- Ty zwyczajnie o siebie nie dbasz! - Malfoy był zbyt wstrząśnięty, by zwracać uwagę na to, co Harry do niego mówi. - Gust to dla ciebie abstrakcja, pojęcie estetyki masz zerowe, natomiast włosy…
- Jesteś beznadziejnie płytki, wiesz?
Chłopak poprawił swoje szaty wystudiowanym gestem.
- Jestem wcieleniem elegancji i dobrego smaku.
- Normalnie aż mi dech zapiera na twój widok - zakpił Harry.
- Wiem, zauważyłem.
Harry wziął głęboki, uspokajający wdech. Malfoy był niemożliwy. Naprawdę.
- Wychodzę. Idziesz ze mną, czy chcesz sobie trochę porozmawiać z lustrem?
- Idź, ty nędzna namiastko mężczyzny. - Malfoy lekceważąco wskazał na drzwi. - Nie masz pojęcia, o czym do ciebie mówię. Jesteś absolutnym ignorantem w dziedzinie mody.
- Podejrzewam, że to właśnie dlatego nie mam szans w starciu z Voldemortem - odpowiedział ponuro Harry.
- Możesz nie wymawiać jego imienia? - Skrzywił się Malfoy, wychodząc za nim na korytarz.
Harry wzruszył ramionami.
- Mogę. Ale nie widzę powodu, by tego nie robić.
- Jesteś zarozumiałym idiotą, Potter.
- Na przyszłość postaram się brać przykład z ciebie - mruknął Harry.
- O, to by była prawdziwa droga światła - ucieszył się Malfoy.
Harry nic już nie odpowiedział, bo właśnie weszli do Wielkiej Sali i zobaczył krzątające się skrzaty.
- Witaj, Zgredku! - ucieszył się na widok znajomego.
- Harry Potter, sir! - pisnął radośnie skrzat, ale nie wyszedł zza stołka, za którym stał, więc Harry zrobił dwa kroki w jego stronę. - Śniadanie dla paniczów zrobione, sir!
- Świetnie. A znalazłby się może kubek kwaśnego mleka?
- I dzbanek kawy, koniecznie! - zażądał Malfoy.
- Mrużka zaraz przyniesie, sir - odpowiedział nerwowym głosem skrzat.
- Zgredku, coś się stało? - zapytał zaskoczony jego zachowaniem Harry.
- Nie, po prostu Zgredek ma teraz dużo pracy, sir. I musi już iść. Smacznego, sir!
Harry chciał jeszcze coś powiedzieć, ale Zgredka już nie było. Skrzat nigdy nie zachowywał się w podobny sposób w jego towarzystwie, więc był tym nieco zaniepokojony. Zaraz jednak pojawiła się Mrużka i przyniosła brakujące rzeczy. Malfoy natychmiast sięgnął po kawę i wtedy Harry doznał olśnienia. Malfoy!
- To przez ciebie!
Malfoy niewzruszony nalewał sobie kawy do filiżanki.
- Co takiego? - zapytał obojętnie.
- Przez ciebie Zgredek tak się zachowywał. - Ton Harry'ego był ostry.
Malfoy wzruszył ramionami.
- To głupi skrzat.
- A wy traktowaliście go nieludzko!
- Bo to nie człowiek, jakbyś nie zauważył. Chociaż pewnie masz problemy z taką klasyfikacją, skoro spędzasz tyle czasu z tą swoją zawszoną szlamą.
- Licz się ze słowami, Malfoy!
- Umieram ze strachu - zakpił chłopak.
- Nie będziesz przy mnie obrażał moich przyjaciół!
- Masz na myśli służbę domową czy szlamy?
- Levicorpus! - Harry rzucił pierwszym zaklęciem, jakie przyszło mu do głowy.
- Jesteś psycholem, Potter! - zawył Malfoy, zawisnąwszy w powietrzu. - Natychmiast przestań!
- Odwołaj to, co powiedziałeś - zażądał Harry z satysfakcją.
- Ani mi się śni - syknął Ślizgon.
Harry uśmiechnął się złośliwie.
- Wiesz, chyba nie jestem głodny - zakomunikował, podnosząc się od stołu… - Myślę, że zobaczymy się przy obiedzie… - Ruszył w stronę wyjścia.
- Potter, czekaj! - wrzasnął za nim Malfoy. - Odwołuję!
Harry nie zatrzymał się, ale uśmiech na twarzy poszerzał mu się z każdym krokiem.
- Odwołuję, Potter, słyszysz? Wszystko odwołuję! - Ślizgon wydzierał się tak, że jego głos aż odbijał się echem w Wielkiej Sali.
Harry wreszcie odwrócił się od niego.
- Zawsze wiedziałem, że jesteś rozsądnym chłopcem, Malfoy. - Uśmiechnął się promiennie.

***

Zostały jeszcze dwa dni kursu. Od tragicznych wypadków wszyscy żyli w większym napięciu, ale podjęte środki bezpieczeństwa najwyraźniej okazały się wystarczające, ponieważ nic podobnego nie miało już miejsca. Najgorzej wszystko to znosiła Sonia. Na zajęciach była nieuważna lub nieobecna, rzadko się odzywała, prawie nic nie jadła i wcale się nie uśmiechała. Harry obserwował ją czasem i mimowolnie porównywał z Cho. Wiedział, że tym razem nie mógł nic poradzić na śmierć kolegi, ale gdzieś wewnątrz coś szeptało, że teraz za każde życie ponosi odpowiedzialność. Dlatego, gdy podczas przerwy w zajęciach z pojedynków Sonia odłączyła się od grupy, spostrzegł to jako pierwszy i poszedł za nią. Zauważył, że dziś wyglądała gorzej niż zwykle, była bardzo blada i miała cienie pod oczami. Musiała przeżyć ciężką noc, a on wiedział, co to znaczy mieć koszmary.
Dogonił ją z łatwością i przez dobrą chwilę szli obok siebie w milczeniu. Nie był najlepszy w pocieszaniu i mówieniu tych wszystkich rzeczy, ale czuł, że coś powinien jej powiedzieć.
- Wiem, jak się czujesz… - zaczął w końcu niepewnie.
- Doprawdy? - Spojrzała na niego dziwnym wzrokiem.
Nawet nie zauważył, jak bardzo oddalają się od reszty. Był zdenerwowany, bardzo chciał jej pomóc, ale nie wiedział, co może zrobić.
- Rok temu straciłem ojca chrzestnego - odpowiedział, patrząc w przestrzeń. - A niedawno… Niedawno jeszcze jedną bliską mi osobę.
- Przykro mi.
Znowu zapadło kłopotliwe milczenie. Dobrze, że nie siedzieli, tylko mogli swobodnie iść, inaczej cisza byłaby jeszcze bardziej krępująca.
- Chyba trochę się zagalopowaliśmy - zauważył Harry, kiedy spostrzegł, że dotarli już do bramy.
- Przejdź się ze mną jeszcze kawałeczek - poprosiła Sonia. - Nie mam siły jeszcze tam wracać.
Harry zawahał się, ale nie miał serca odmówić dziewczynie. Wyglądała naprawdę okropnie i jeśli miała ochotę na ten spacer…
- Paralisis
Sonia upadła na ziemię nieprzytomna. Harry w mgnieniu oka wyciągnął różdżkę, gotowy do ataku, ale ręka mu zadrżała, gdy zobaczył osobę, która użyła zaklęcia.
- Malfoy?!
- Spokojnie, Potter. Nic jej nie zrobiłem. Chociaż miałem ochotę rzucić przynajmniej Crucio.
- Jesteś nienormalny?! - Harry przyskoczył do niego i przyłożył mu różdżkę do gardła.
- Śmieszne, o to samo miałem zapytać ciebie - odpowiedział chłopak, nie tracąc spokoju.
- Zawsze byłeś psycholem, który lubił znęcać się nad słabszymi, ale teraz już przegiąłeś! - Harry dyszał z wściekłości.
- Mogę o coś ciebie zapytać, Potter? Miałeś zamiar wybrać się z tą dziwką na samotny spacer do Hogsmeade?
- Jak śmiesz się tak o niej wyrażać?!
- Salazarze, czy ty bronisz wszystkich od skrzatów domowych, przez szlamy po śmierciożerczynie?!
- O czym ty, do cholery, mówisz?
- Zmieniasz temat, nieładnie. Nie odpowiedziałeś mi na moje pierwsze pytanie: zamierzałeś tak beztrosko opuścić teren Hogwartu?
- A co ci do tego? - burknął Harry.
Malfoy jęknął.
- Ty jesteś taki głupi, czy tylko udajesz?
Harry zmierzył go wściekłym spojrzeniem.
- Co jej zrobiłeś? Może trzeba ją przenieść do skrzydła szpitalnego!
- Ja bym ją przeniósł od razu do Azkabanu, ale dla spokoju twojego rycerskiego ducha, powiem, że tylko pozbawiłem ją przytomności na jakąś godzinkę. Żebyśmy sobie zdążyli pogawędzić.
- Jesteś nienormalny.
- To nie ja zamierzałem wejść prosto w objęcia śmierciożerców. Czy ty w ogóle czasem myślisz?
- Nie rozumiem.
- A jak ci się wydaje, gdzie lalunia chciała cię wywieść? Na szybki numerek? Nie z taką fryzurą, Potter, litości!
- Idę po McGonagall - zadecydował Harry.
- Droga wolna. I tak się bez niej nie obejdzie. Powinna kazać pasy z ciebie drzeć. Przynajmniej biedny Filch miałby raz uciechę - odrzekł Malfoy, po czym mruknął pod nosem: - Nieodpowiedzialny jak pięciolatek.
- A kim ty jesteś, żeby mi prawić kazania?! - Harry czuł się tym bardziej zły, im jaśniej zdawał sobie sprawę, że Malfoy ma rację.
- Biorąc pod uwagę, że twoje nędzne życie ma raczej małą wartość, status kogoś, kto ci je uratował pewnie niewiele znaczy.
- Na jakiej podstawie twierdzisz, że Sonia miała złe zamiary? - Harry zignorował ironiczną uwagę. - Od czasu tamtych wydarzeń wygląda na załamaną, zginął jej przyjaciel, bardzo to przeżywa, a ja pomyślałem, że może z nią pogadam. W końcu też…
- Potter - przerwał mu Malfoy. - Posłuchaj tego, co mówisz. Przecież to bzdury! Od początku była podejrzana.
- Dla ciebie - wtrącił Harry.
- Od początku była podejrzana - powtórzył chłopak. - Nie należy Zakonu, nie jest aurorem. Znalazła się tu tylko dlatego, że jej rodzina opierała się Voldemortowi, a rodzicie zostali zamordowani. Ale to jeszcze nic nie znaczy. Poza tym zachowywała się dziwnie.
- Na pewno opowiedziałaby się po stronie mordercy swoich rodziców - zauważył z sarkazmem Harry.
Malfoy wzruszył ramionami.
- Może była za słaba. Może się bała. Może jej imponował. A może nienawidziła swoich rodziców?
- Nie można nienawidzić swoich rodziców! - krzyknął Harry. Takie podejrzenie wydało mu się absurdalne.
- A co ty, Potter, możesz o tym wiedzieć? - zapytał zimno Malfoy, patrząc na niego wyzywająco.
- Dziękuję, że mi przypomniałeś, że nie znałem moich rodziców - odparł Harry gorzko.
Na krótką chwilę zapadła absolutna cisza, coś w twarzy Ślizgona zmieniło się minimalnie, po czym odwrócił wzrok od Harry'ego.
- Nie to miałem na myśli.
Harry'ego zamurowało. Wprawdzie słowo „przepraszam” nie padło z ust Malfoya, ale jego głos wyraźnie sugerował… No właśnie. Co sugerował? Że jest mu przykro? Trudno było w to uwierzyć.
- Zatem co miałeś na myśli? - odważył się zapytać Harry.
- Nieważne. - Twarz Ślizgona przybrała znów zwykły, beznamiętny wyraz. - Nie możesz wychodzić sobie sam na spacer. Nie możesz… być tak naiwny!
- Nie jestem naiwny! - zaprotestował Harry.
- Jesteś. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że do Hogwartu trudno dostać się dzięki chroniącym go barierom. Stają się jednak bezużyteczne, skoro dobrowolnie decydujesz się opuszczać obszar ich działania.
- A właściwie w jaki sposób my możemy opuszczać teren zamku? - zainteresował się Harry.
- Dzięki nadanemu nam magicznemu wzorowi, teraz jednak już tak nie jest, bo…
- Skąd ty to wszystko wiesz? - przerwał mu Harry.
- Rozmawiałem z McGonagall. Miała powody, by mi o tym powiedzieć. Widzisz, w czasie ataku…
Serce Harry'ego zabiło mocniej. Wreszcie Malfoy zaczął mówić. Może w końcu uda im się porozmawiać na ten temat…
- … odnalazła mnie. Była pewna, że to ja ich wpuściłem. Jak wtedy. - Na jedną chwilę twarz Ślizgona ściągnęła się. Trwało to jednak tak krótko, że po kilku sekundach Harry miał wrażenie, że tylko mu się wydawało. - Dopiero kiedy dowiedziała się, że to ja cię ukryłem, uwierzyła mi.
- Dlaczego pomyślała, że to ty, skoro wcześniej tak cię broniła?
Malfoy uśmiechnął się krzywo.
- To, że mnie broniła, nie znaczy, że mi ufała. Nie miała innego wyjścia po prostu. A wracając do tematu - kontynuował chłopak - jak dotąd wszyscy uczestnicy kursu mogli swobodnie opuszczać Hogwart i do niego wracać. Teraz jednak już nikt nie może nawet opuścić terenu zamku.
- Nie wiedziałem o tym.
- Prawie nikt miał nie wiedzieć. Ja dowiedziałem się tylko dlatego, że z pewnych względów musiałem.
- Aha. Dlaczego mam przeczucie, że nic więcej mi nie powiesz na ten temat? - zauważył Harry.
- Udzielam ci wystarczająco wyczerpujących informacji. Powinieneś to docenić.
- Nienawidzę tego.
- Nie histeryzuj. Taka jest wojna. Podział informacji dla obopólnego bezpieczeństwa.
- Sranie w banie! - warknął Harry.
- Trochę kultury - Malfoy zrobił zgorszoną minę, co trochę rozładowało napięcie. Harry, mimo powagi sytuacji, miał ochotę zachichotać, widząc wystudiowane gesty Ślizgona.
- W każdym razie McGonagall udało się odkryć, że w czasie poprzedniego ataku śmierciożercy przełamali bariery podczas przechodzenia przez nie kogoś z nas. W tym momencie okazały się wyraźnie słabsze. Dlatego teraz ubezpieczyła się na tę ewentualność i nikt nie może stąd wyjść bez jej wiedzy i zgody. Ale widać Sonia o tym się nie dowiedziała, biedactwo. Jakie jednak są nowe bariery, tego nie wiadomo. Nikt z Zakonników nie potrafi postawić idealnie takich jak Dumbledore.
- A i na tamte znalazł się sposób - zauważył Harry, choć nie miał zamiaru robić żadnych aluzji. Dopiero po minie Ślizgona zrozumiał, co powiedział.
Ale to wszystko przez to, że nikt nie chce mu nic wyjaśnić! Dlaczego nikt mu nie powie, co się wtedy na wydarzyło?! Dlaczego Malfoy jest po ich stronie?! Dlaczego sam Ślizgon z nim o tym nie porozmawia?! Tak nie da się żyć na dłuższą metę. Nie można sobie ufać…
- Nie chcę o tym rozmawiać - odezwał się w końcu Malfoy. - I nie mogę.
- Jasne - przytaknął Harry. Czy spodziewał się czegoś innego?
- W każdym razie odkrycie McGonagall nieco zmniejszało podejrzenia wobec mnie - odezwał się ponownie Malfoy po chwili milczenia. - Śmierciożercy mogli wykorzystać kogokolwiek z nas by przejść przez bariery. Ktoś jednak musiał udzielić im informacji o naszych manewrach. Ale tu potencjalnych kandydatów było już wielu. Dla mnie jednak Sonia wydawała się jedną z bardziej podejrzanych. Ani aurorka, ani Zakonniczka, a przy tym zachowywała się naprawdę dziwnie. Tylko diabelnie głupio zrobiłem, zdradzając się z podejrzeniami wtedy, na zebraniu. Ale teraz to już nie ważne. To na pewno ona.
- Skąd wiedziałeś, do czego dziś zmierza?
- Obserwowałem ją. A ona obserwowała ciebie. Kurs ma się ku końcowi, a więc i czas jej się kończył. Była coraz bardziej nerwowa, wiedziała, że musi coś zrobić. A ciebie oczywiście łatwo przejrzeć. Zagrała ci na emocjach, porobiła słodkie minki i poleciałeś za nią jak ten głupek. To było takie proste.
- Nie masz żadnych dowodów - zauważył Harry. W głębi duszy był zły za takie podsumowanie jego osoby.
- Nie potrzebuję. Jestem w stu procentach pewny, że za bramą czekali na was śmierciożercy.
- Więc dlaczego nie powiadomiłeś McGonagall?! Mogliśmy mieć ich wszystkich! - Harry spojrzał bezsilnie na mury.
- To się nazywa wdzięczność - mruknął Malfoy.
- Przecież sam powiedziałeś, że nie moglibyśmy przejść przez bramę. Nie musiałeś mnie powstrzymywać.
- Wolałem nie ryzykować.
Harry nie wiedział, co powiedzieć. Czego właściwie Malfoy wolał nie ryzykować?
- Lepiej zabierzmy ją stąd prosto do McGonagall. Trzeba coś wymyślić, zanim się obudzi. Nie może widzieć, że to ja ją zaatakowałem - odezwał się w końcu Malfoy.
- Dlaczego?
- Za dużo chciałbyś wiedzieć, Potter. Ciocia ci nie mówiła, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła? - zażartował.
- Ciotka w ogóle rzadko do mnie mówiła - mruknął Harry. - Poza poleceniami sprzątania i dyktowaniem listy zakupów.
Malfoy spojrzał na niego spod oka, ale nic nie powiedział. Pochylił się nad dziewczyną i wskazał Harry'emu gestem, by zrobił to samo.
- Albo wiesz co? Mam lepszy pomysł. Wróć do zamku tak, by nikt cię nie zauważył, i przynieś tu swoją pelerynę-niewidkę.
- Skąd wiesz, że mam pelerynę-niewidkę?
- Po prostu to zrób, Potter.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Ginny

Zanim Harry wrócił z peleryną-niewidką, McGonagall była już na miejscu wypadku. Z dziedzińca i okolic zniknęli wszyscy kursanci. Harry spotkał paru po drodze, najwyraźniej zmierzających w stronę Wielkiej Sali, nikt jednak go nie zaczepił, ponieważ tknęło go nagłe przeczucie i założył swoją pelerynę.
- Bardzo dobre posunięcie - pochwaliła dyrektorka, kiedy pojawił się koło nieprzytomnej dziewczyny. Jej głos jednak wciąż zdradzał zdenerwowanie. - Zwołałam zebranie w Wielkiej Sali. Profesor Lupin zaraz zacznie wyjaśniać wszystkie okoliczności, na razie jednak panuje tam małe zamieszanie. W sam raz na to byś zdołał wmieszać się w tłum niepostrzeżenie, Draco.
Chłopak skinął głową.
- Peleryna.
Harry wyciągnął rękę z żądanym przedmiotem. Nie rozumiał, po co tyle zamieszania, ale bez słowa obserwował, jak Ślizgon znika pod płaszczem jego ojca. McGonagall tymczasem wyczarowała nosze, przywiązała do nich Sonię i zwróciła się do Harry'ego:
- Później porozmawiamy we trójkę w moim gabinecie. Na razie musimy postarać się o oficjalne wyjaśnienia sprawy.
W milczeniu ruszyli w stronę zamku. Tym razem Harry nie miał ochoty upominać się o natychmiastowe informacje.

Po wszystkich oficjalnych wyjaśnieniach, pojawieniu się przedstawicielstwa Ministerstwa, spisaniu zeznań i zabraniu dziewczyny, odbyło się zebranie opiekunów kursu i zadecydowano o wcześniejszym zakończeniu szkolenia. McGonagall poświęciła jemu i Malfoyowi tylko chwilę, zadając szczegółowe pytania i dopowiadając to, co pozostawało dla nich niewiadome, a co uznała za stosowne wyjawić. Resztę dnia Harry spędził więc w opustoszałym pokoju wspólnym. Siedział i patrzył się w okno, nie mając ochoty na rozmowy.
- Nie łam się, stary! - Fred usiłował go pocieszyć.
- Ostatecznie przecież wszystko dobrze się skończyło - dodał George.
- Nie skończyło się dobrze. W czasie szkolenia zginął człowiek, a ja po raz kolejny dałem się nabrać - stwierdził gorzko Harry, nie odrywając oczu od szyby.
I już teraz wiem, że w moim otoczeniu wciąż będą pojawiać się szpiedzy i zdrajcy, dodał w myślach. Nie mógł pogodzić się ze zdradą Sonii. Była tylko koleżanką, ale… Za trzy dni Hogwart zapełni się jego kolegami. Czy wciąż będzie potrafił patrzyć na nich tak samo? Czy będzie w stanie, jak gdyby nigdy nic, jeść z nimi posiłki i chodzić na zajęcia bez zdradliwego cienia podejrzeń?
McGonagall potwierdziła to, co powiedział Malfoy. Obecnie terenu Hogwartu nikt nie był w stanie opuścić bez wiedzy jego dyrektorki, tymczasem Sonia sama przyznała się do zarzucanych jej czynów, chociaż nie zdradziła powodów swojego postępowania.
Jego ponure rozważania przerwała dopiero znajoma sówka stukająca w szybę. Otworzył jej okno i wleciała z furkotem, od razu robiąc zamieszanie.
- List jest do ciebie - oznajmił Fred, któremu udało się po dobrej chwili złapać Świstoświnkę. - Dla nas notatka od mamy.
Harry wyciągnął rękę po rulonik.
- Chodź, George. - Fred skinął na bliźniaka. - Zabierzemy ją do sowiarni. Niech coś zje i trochę odpocznie.
List był od Rona, Ginny i Hermiony. Zawierał wspominki ze ślubu, żarty i zapewnienia, że zjawią się w niedzielę wczesnym popołudniem. Kiedy skończył, poczuł się nieco lepiej. Przyjaciele jeszcze nie mogli nic wiedzieć o ostatnich wydarzeniach, dlatego wszystko co pisali utrzymane było w wesołym, lekkim tonie. Harry zsunął się z parapetu i dopiero wtedy zauważył, że z ruloniku wysunęło mu się zdjęcie. Podniósł je z podłogi.
On i Ginny. Ona w welonie, on z beztrosko zawiązanym krawatem Billa. Uśmiechali się i tańczyli. Harry skamieniał, wpatrując się w zdjęcie jak zahipnotyzowany. Gdyby nie fakt, że on był chłopakiem z fotografii, powiedziałby, że tych dwoje wygląda na uroczą, szczęśliwą parę. Ten wniosek jednak tylko pogorszył sytuację. Wszystko to, co wyrzucił ze świadomości i wydawało mu się, że się z tym uporał, wróciło. Wtedy, kiedy upił się z Malfoyem, a raczej wtedy, gdy przypominał sobie strzępki obrazów z tamtej imprezy, myśl o Ginny stała się lekarstwem na wszelkie wątpliwości. Idealnym rozwiązaniem. I zapomniał o reszcie. O głupich pytaniach, o niebezpiecznych wątpliwościach. Jakby tamto nigdy nie miało miejsca. Teraz, widząc to zdjęcie, przeżył wstrząs.
- Harry, wyglądasz jakbyś zobaczył ducha! - zażartował Will, który właśnie wszedł do pokoju wspólnego, by dokończyć pakowanie.
- Tutaj nie jest to zbyt nadzwyczajne - zauważył Fred, pojawiając się tuż za kolegą. - Tylko nie mów, że jeszcze żadnego nie widziałeś? W Hogwarcie jest ich pełno.
- Myślę, że Harry zobaczył coś innego niż ducha. - George uśmiechnął się znacząco. - Ale rzeczywiście wygląda, jakby przeżył wstrząs.
Fred w tym momencie zauważył zdjęcie i wysunął je z dłoni Harry'ego.
- Czyżby Sam-Wiesz-Kto przysłał ci swoją aktualną fotkę? - parsknął, zanim na nie spojrzał. - Uua, to przecież ty i Ginewra!
Dwaj pozostali chłopcy od razu rzucili się zainteresowani.
- No stary, szykuj się. Jesteś na kolejce. - George klepnął go w plecy.
Harry nadal sprawiał wrażenie spetryfikowanego. Nie odzywał się i miał nieobecną minę.
- To wasza młodsza siostra? - zapytał Will.
- Zgadłeś, bracie. Widzisz do czego doszło? Niezłe z niej ziółko! Pilnowało jej sześciu braci, a on uwiódł ją pod naszym nosem... - Fred roześmiał się wesoło.
- Ej, Harry, nic ci nie jest? - zaniepokoił się George, przyglądając mu się uważniej.
- Muszę coś załatwić - odpowiedział nieprzytomnie Harry i ruszył w stronę wyjścia.
Musiał. Wyjaśnić? Porozmawiać? Właściwie to co tak naprawdę musiał?

Jakie to idiotyczne. Znowu stał przed pokojem wspólnym Ślizgonów. W ciągu ostatniego miesiąca był w tym miejscu więcej razy niż przez całe poprzednie sześć lat!
Tym razem otworzył mu Malfoy.
- Tylko nie ty - jęknął.
Harry minął go bez słowa.
- Ależ proszę, czuj się jak u siebie. - Uśmiechnął się krzywo chłopak, zamykając drzwi. Harry zatrzymał się dopiero przy kominku. - O, zdjęcie. Chcesz mi przedstawić swoją rodzinę? Miło z twojej strony...
- O czym ty, do diabła, mówisz, Malfoy? - Harry spojrzał na niego z konsternacją.
- Przyniosłeś zdjęcie swoich starych, nie?
Harry popatrzył na niego jak na wariata.
- To ja i Ginny - sprostował.
- Niemożliwe! - Malfoy niemal wyrwał mu zdjęcie z ręki. - Podobni jesteście - stwierdził, po czym uśmiechnął się ironicznie. - Cóż za wspaniała para!
- A skąd wiesz, jak wyglądali moi rodzice? - Harry nagle zrobił się podejrzliwy.
- Umiem przenosić się w czasie - mruknął chłopak.
- Grzebałeś w moich rzeczach! - warknął Harry.
- Tak, szukałem twojego sekretnego pamiętnika. Mam dla ciebie dobrą wiadomość: niestety nie znalazłem.
- Malfoy!
- Masz ich zdjęcie zaraz koło łóżka, Potter, ty idioto!
Gdyby Harry nie był w takim stanie, w jakim aktualnie się znajdował, prawdopodobnie zdziwiłby się bardzo, że Malfoy był zainteresowany oglądaniem jego zdjęć.
- Po co naprawdę tu przyszedłeś? Zatruwać mi wieczór? - Głos Ślizgona był zmęczony i niechętny.
Harry nie był pewny, z jakim zamiarem konkretnie przyszedł. To znaczy chyba wiedział, po co się tutaj znalazł. Nie wiedział natomiast, jak się do tego zabrać.
- To, co wtedy się zdarzyło… - zaczął w końcu, wbijając wzrok w ziemię. - Wtedy, po tej imprezie…
- Ach, więc to cię gryzie! - Malfoy roześmiał się nieprzyjemnie. - Mam ci dać ślizgońskie słowo honoru, że nie wygadam się przed twoją niunią?
- C-co?! Nie! Ja po prostu chciałem wyjaśnić…
- Nie martw się, nie łamiesz mi serca - prychnął pogardliwie chłopak.
- Myślałem, że możemy normalnie porozmawiać. - Harry wciąż nie oderwał wzroku od podłogi. W jego głosie bardziej był wyczuwalny zawód niż złość.
- Poważnie? Ty i ja, Potter? Posłuchaj, co mówisz… - Harry czuł, że Malfoy spojrzał na niego z politowaniem. Tym bardziej wolał nie podnosić oczu i jeszcze intensywniej wpatrywał się dywan.
Nastąpiła chwila ciszy. W końcu Ślizgon westchnął z wyższością i usadowił się w fotelu.
- Jeśli jednak miałbyś nie spać po nocach… Do niczego nie doszło. Byliśmy pijani. Takie rzeczy się zdarzają. Nie widzę powodu, dla którego miałoby to mieć jakikolwiek związek z Weasleyówną.
Jak mógł nie widzieć? Przecież to było oczywiste! Jeśli to się zdarzyło, nawet jeśli takie rzeczy się zdarzają (choć Harry bardzo wątpił, by działo się tak powszechnie), jeśli on jest... to jak mógłby... to znaczy...
- Na Salazara, jeśli możesz, nie rozmyślaj w tym pokoju wspólnym, bo zaraz wypełni go siwy dym.
Harry spojrzał na niego ze złością. Czy on naprawdę liczył na zrozumienie i wsparcie ze strony Malfoya?!
Ślizgon westchnął teatralnie.
- Jesteś normalny. Lepiej ci, Potter? Hetero jak cholera. Po Merlinie wymieszanym z kremowym i ognistą nie odróżniłbyś mnie od drzewa. Chyba nie chcesz traktować tego wszystkiego poważnie?
Pytanie zawisło w gęstym powietrzu.
- Potter? Chyba się we mnie nie zakochałeś? - zapytał zaniepokojonym tonem Malfoy po chwili niezręcznej ciszy.
- Oszalałeś?! - Harry wykrzyknął oburzony. Też coś. Śmieszne.
- To dobrze. Bo to by była bardzo nieszczęśliwa miłość. - Chłopak uśmiechnął się złośliwie. - Zatem czy rozwiązaliśmy wszystkie twoje problemy?
Harry wcale nie był tego taki pewny.
- Potter! - zniecierpliwiony głos Malfoya przywołał go do rzeczywistości. - Przestań się mazać i wracaj do ciebie. Zapewniam cię, że nie jesteś z tych, co wolą chłopców. A teraz spadaj. Chcę być sam.
Harry posłuchał. Ślizgon nie był najwyraźniej w zbyt gościnnym nastroju. A on sam nie miał najmniejszej ochoty na dłuższe przebywanie w jego towarzystwie. Dopiero na korytarzu dotarło do niego, jak wielką odczuł ulgę. Może to dziwaczne, ale zrozumiał, że potrzebował właśnie tego, by Malfoy go wyśmiał. Teraz sprawa naprawdę była zamknięta i mógł ze spokojem o niej zapomnieć.

~*~

Kiedy po powrocie przyjaciół Harry opowiedział im, co miało miejsce w Hogwarcie kilka dni temu, ich radosno-powitalny nastrój prysł niczym bańka mydlana. Ginny była przerażona, Hermiona usiłowała racjonalizować, natomiast Ron nie mógł przeżyć, że to Malfoy przyczynił się do uratowania życia Harry'ego. Znowu.
- A nie pomyślałeś, że to było ukartowane? - drążył rudzielec.
- Co masz na myśli? - Hermiona zmarszczyła brwi.
- Och, pomyślcie! I tak nie opuściliby Hogwartu, jak Harry sam powiedział, więc może chciał odwrócić od siebie uwagę i przenieść podejrzenia na inną osobę?
Harry westchnął ciężko.
- I myślisz, że udało mu się oszukać cały Zakon? Uważasz, że jest taki sprytny?!
- W końcu to Ślizgon - burknął Ron.
- Ale tylko Malfoy - zauważył Harry i poczuł się jakoś nieswojo. To pewnie dlatego, że znów muszę go bronić, pomyślał. Nie przywykł do takiej roli.
- Właśnie! - zaperzył się przyjaciel. - To tylko Malfoy! Od kiedy to mu ufasz?!
- Nie ufam. Po prostu go nie podejrzewam. Jest po naszej stronie - wyjaśnił zmęczony.
- Co się z tobą stało, stary?! - Głos Rona był pełen niedowierzania. - Pamiętasz, co mówiłeś w zeszłym roku? My ci nie wierzyliśmy i jak się to skończyło? Nie możemy dwa razy popełnić tego samego błędu. Nie możemy po raz drugi zignorować Malfoya...
- Ron, już to przerabialiśmy w Norze - nieoczekiwanie odezwała się Ginny. Harry spojrzał na nią z wdzięcznością. Miał dość tej całej rozmowy. - Nie możemy drugi raz popełnić tego samego błędu i znów niedowierzać w to, co mówi Harry.
- Może masz ochotę na mały spacer, Ginny? - zaproponował. Czuł, że jeśli nie zejdzie przyjacielowi z oczu, ten tak prędko nie odpuści.
Dziewczyna poderwała się ochoczo, ale zaraz się zawahała.
- Czy to bezpieczne? - zapytała niepewnie, szukając wzrokiem Hermiony.
- Teraz nic nie jest już bezpieczne - zauważył ponuro Harry. - W każdym razie pewniej jest teraz, niż gdy pojawią się tu nasi koledzy.
Hermiona położyła mu rękę na ramieniu.
- Nie możesz na to tak patrzeć, Harry...
- A jak mam patrzeć? - zapytał z nutką desperacji. Chętnie podporządkowałby się jakiemuś lepszemu planowi. Gdyby tylko ktoś taki miał.
Nikt mu nie odpowiedział.
- Chodź, Ginny. Idziemy. - Wziął dziewczynę za rękę i opuścili pokój wspólny.

Spacer okazał się dobrym pomysłem. Chłodny wiatr od jeziora uspokajał. Poza tym tkwiła w nim jeszcze nieodparta potrzeba poukładania spraw między nim a Ginny. Harry sam właściwie nie rozumiał, dlaczego było to aż tak naglące, ale nie miał ochoty tego roztrząsać.
Wyciągnął zdjęcie, które dostał w ostatnim liście i przyjrzał mu się raz jeszcze uważnie. Od rozmowy z Malfoyem miał je w kieszeni. Wciąż wywoływało w nim mieszane uczucia. Jakby przypominało, że pewne sprawy nadal ma niezałatwione.
- O, masz to nasze zdjęcie! - Ucieszyła się dziewczyna. - Jak ci się podoba?
- Chyba jest niezłe - odpowiedział niepewnie.
- Uważam, że jest słodkie.
- Mhm… - To był właśnie idealny moment na rozpoczęcie tej rozmowy, a on kompletnie nie wiedział, jak to zrobić.
Przez chwilę szli w milczeniu, aż w końcu Harry stwierdził, że nie wymyśli nic kreatywnego i nie pozostaje mu nic innego, jak iść na żywioł.
- Ginny... czy myślisz... to znaczy, co sądzisz o tym, żebyśmy... - urwał i spojrzał na nią z obawą.
Ginny spoważniała.
- Nie.
- Och... aha... bo... - zaczął się jąkać i zaczerwienił się potwornie. Co za koszmar!
- Nie, Harry. Teraz ja też rozumiem, że to nie ma sensu - odpowiedziała z lekkim smutkiem.
- Wiesz, nie chciałem cię narażać. Nadal jestem gotowy zrobić wszystko, żeby cię chronić. Nie musimy się oficjalnie spotykać, ale wszystko sobie przemyślałem i jeśli ty... - Dziewczyna delikatnie dotknęła jego policzka, przerywając jego chaotyczną wypowiedź, a on poczuł ciepło promieniujące od jej palców.
- Oboje wiemy, Harry, że to nie o to chodzi.
Patrzył na nią z niedowierzaniem. Spróbował przytrzymać jej dłoń, ale wyślizgnęła mu się.
- A o co? - zapytał w końcu zupełnie zbity z tropu.
- Widzisz, wiedziałam to już od dawna, ale nie chciałam przyjąć tego do wiadomości. Jeszcze przed chwilą, wychodząc z pokoju wspólnego, byłam gotowa zgodzić się na wszystko, co zaproponujesz.
- Więc dlaczego?
- Sama nie wiem. Po prostu chyba w końcu zrozumiałam.
- Ale Ginny, przecież ja…
- Tak, wiem. Jak zwykle usiłujesz wziąć odpowiedzialność na siebie. Bo przecież wmówiłeś sobie już jakiś czas temu, że cały świat zależy od ciebie.
- To nie ja wymyśliłem przepowiednię - burknął Harry.
- W porządku - westchnęła dziewczyna. - Przepowiednia chyba nie wspominała nic na mój temat?
- Ale... - Był coraz bardziej zmieszany, choć w głębi serca czuł, że Ginny może mieć rację.
- Mnie nie trzeba ratować, Harry. Nic mi nie jest. Nie tym razem. Świetnie sobie radzę.
Spuścił głowę. Nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Nagle wszystko było jasne, ale rozwiązanie, zamiast oczekiwanej ulgi, przyniosło przede wszystkim smutek. Znów był całkiem sam. Może, tak naprawdę, wcale nie chciał ratować Ginny? Może chciał ratować siebie...?
- Nie rób takiej miny - roześmiała się cicho. - Wciąż tu jestem, widzisz? Nigdzie się nie wybieram. W końcu jesteśmy przyjaciółmi, prawda? - Wsunęła mu rękę pod ramię.
Uśmiechnął się do niej.
- Dobrze mieć takich przyjaciół - powiedział w końcu.
- I wzajemnie, Harry.

***

Różne bywały uczty powitalne w Hogwarcie. Chociażby ta na piątym roku, po śmierci Cedrica. Nigdy jednak nie było tak cicho i ponuro jak dziś. Brakowało prawie połowy osób. Tych, którzy nie chcieli już tu wracać i tych, których rodziny się na to nie zgodziły. Stół kadry wypełniali członkowie Zakonu. I wreszcie po raz pierwszy nie przywitał ich dodający otuchy uśmiech i wesołe błyski zza okularów połówek. To było gorsze od wszystkiego. Bo chociaż większość szanowała Minerwę McGonagall, jednak mowa powitalna wygłoszona jej głosem, o czymkolwiek by nie była, znaczyła tylko jedno: mamy wojnę i na razie… przegrywamy.
Poza tym te wszystkie restrykcje i ograniczenia...
- Nie wolno wam opuszczać murów zamku bez wyraźnego zezwolenia opiekuna domu. Czas pozalekcyjny macie spędzać w dormitoriach bądź pokojach wspólnych. Nie dozwolone jest bezcelowe snucie się po korytarzach. W tym roku obowiązuje też nie tylko zakaz wstępu do Zakazanego Lasu, ale również na Błonia. Do odwołania zniesione zostają również mecze quidditcha.
Na te słowa podniósł się szmer. Dyrektorka podniosła obie dłonie, by uciszyć salę.
- Za jakiś czas spróbujemy ponownie przedyskutować tę sprawę. Na razie rozgrywki na otwartym terenie są niemożliwe - stwierdziła kategorycznie. - Ponadto korytarze będą patrolowane przez nauczycieli, a wyjścia do Hogsmeade zostają zawieszone. Korespondencja przychodząca do zamku będzie sprawdzana przez aurorów, otrzymywanie zaś wszelkich paczek od dziś staje się zabronione. Będziecie mieć też więcej zajęć niż zwykle, a jakich dokładnie, dowiecie się jutro, kiedy otrzymacie swoje plany lekcji. Chcę, żebyście zrozumieli, że to nie czas pokoju i zabawy, ale czas wojny. Nie możecie zachowywać się beztrosko. Posłuszeństwo to teraz bezwzględny środek waszego bezpieczeństwa. I pamiętajcie, że w tym roku, bardziej niż kiedykolwiek, uczycie się dla siebie, bowiem wiedza i umiejętności, jakie posiądziecie, są waszą najlepszą bronią. To wszystko, co chciałam wam na razie powiedzieć. Smacznego!
Przyjaciele popatrzyli na Harry'ego raczej ponuro. Tylko Hermiona miała na twarzy wyraz determinacji. Z pewnością szykowała się do jeszcze bardziej zajadłego maratonu nauki.
- Patrzcie, czy to nie dziwne, że tylu Ślizgonów wróciło tu na nowy rok szkolny? - zapytała Ginny.
- Szpiegować - burknął Ron.
- Tylko nie przesadzaj - upomniała go Hermiona. - Słyszałeś Tiarę. Teraz jak nigdy musimy się zjednoczyć.
- Jakby od sześciu lat nie mówiła tego samego - mruknął rudzielec, sięgając po budyń.
- Dobrze wiesz, że nie wszyscy Ślizgoni muszą być źli…
- Ach, tak? A ty od kiedy bronisz Slytherinu?! - zdenerwował się Ron. - Może też zaprzyjaźniłaś się z którymś z tych śmierciojadów, co?
- Ron! - wtrąciła oburzona Ginny, ale brat nie zwrócił na nią uwagi.
- Kto to jest? Parkinson? A może Zabini, co?!
- Takim tonem nie będziemy rozmawiać - odpowiedziała zdenerwowanym głosem Hermiona. - Jeśli już skończyłeś, to bądź łaskaw wstać. Trzeba zaprowadzić pierwszaków.
Harry słyszał, jak Ron mamrocze coś pod nosem, ale milczał. Wolał się nie wtrącać. Po pierwsze przyjaciele co chwilę o coś się kłócili i często bywały to absurdalne powody, a po drugie tym razem, wyjątkowo, zgadzał się z Ronem, ale nie miał ochoty przyznawać tego na głos. Jemu jednak też nie podobała się tak liczna obecność Ślizgonów. Co robili w Hogwarcie? Synowie takiego Crabbe'a czy Goyle'a? Zdrajcy, szpiedzy, śmiercio… i w tym momencie napotkał wzrok Malfoya. Miał lekko uniesioną jedną brew i kpiącą minę. Zupełnie jakby odgadł jego myśli. Harry poruszył się nerwowo na krześle i poczuł irracjonalną złość na blondyna. Malfoy nie ma prawa myśleć, że wie o nim wszystko i tak łatwo go osądzać…!
- Harry, wszystko w porządku? - Ginny wyrwała go z zamyślenia, dotykając jego ramienia.
- Co? Tak… Ponura atmosfera, chodźmy stąd.
Wstali i ruszyli do wyjścia, Harry jednak do samego końca czuł na sobie kpiący wzrok Ślizgona.

Godzinę później dyrektorka poprosiła go do swojego gabinetu.
- Harry, zdajesz sobie sprawę, że Hogwart nie będzie wyglądał już tak jak kiedyś?
- O, tak - przyznał ponuro.
- Na razie Voldemort nie interesuje się szkołą, zajmują go inne sprawy…
- Jakie?!
- Tego nie wiemy.
McGonagall miała zmęczoną twarz i oczy. Ze skupieniem przyglądała się swoim pomarszczonym dłoniom.
- Ale w końcu pewnie zmieni zdanie - zauważył Harry po chwili ciszy.
- To prawdopodobne. - Dyrektorka wciąż nie patrzyła na niego. Dziwne. McGonagall może była surowa, ale również bezpośrednia.
- Spodziewacie się tego!
- Należy się spodziewać wszystkiego. To przecież…
- Wojna. Tak, wiem - dokończył zniecierpliwiony, po czym dodał nerwowo: - To przeze mnie! Nie powinno mnie tu być! Narażam wszystkich!
- Nie zapominaj tylko, że to ty możesz ich uratować. Nie ma dla ciebie lepszego miejsca niż Hogwart.
- W takim razie może nie powinno być tu uczniów.
- Droga ewakuacji została przygotowana. Tymczasem jednak muszą tu pozostać. Jeśli nie pojawią się w szkole, śmierciożercy zaczną szukać. Żadne inne miejsce nie zapewnia takiej ochrony jak ten stary zamek. Już o tym rozmawialiśmy. W razie ostateczności młodsi uczniowie zostaną wyprowadzeni, a pełnoletni, jeśli będą chcieli, zostaną.
- W razie ostateczności - powtórzył. - Jak to pięknie brzmi.
- Nie ma tak brzmieć. - Dyrektorka wreszcie spojrzała mu prosto w oczy. - O tym chciałam z tobą porozmawiać, Harry. Wszystkie lekcje będą prowadzone nieco inaczej. Z większym naciskiem na obronę i poprawę sprawności. To jednak nie wystarczy. Chciałabym, żebyś kontynuował zajęcia ze swoimi kolegami.
- Gwardię Dumbledore'a?
- Tak. I spróbował przekazać to, czego nauczyłeś się w ciągu ostatniego miesiąca. Bo mam nadzieję, że czegoś się nauczyłeś?
- Też mam taką nadzieję.
- Są oczywiście wprowadzone nowe zajęcia, które będzie prowadzić Tonks i Lupin...
Harry ożywił się na wzmiankę o znajomych.
- Więc po co ja? Oni z pewnością zrobią to lepiej!
- Nie rozumiesz. To będą zajęcia obowiązkowe. Dla wszystkich. Zarówno Ślizgonów jak i reszty uczniów. Ty zajmiesz się tymi, którzy będą chcieli zrobić coś więcej. Myślę, że dla większości będzie to świetna motywacja, niektórych jednak na pewno to nie obejmie. Ja z kolei nie mogę podzielić uczniów na gorszych i lepszych. Wszyscy muszą być przygotowani najlepiej jak potrafią. I najlepiej jak my potrafimy. Ty możesz zrobić coś ponad to. Zgadzasz się?
- Oczywiście. Prawdę powiedziawszy, myślałem o tym w trakcie kursu, jednak raczej w formie rozważań, gdyż nie przypuszczałem, że zostanę tutaj na rok szkolny.
- Stało się inaczej.
- Tak.
- To naprawdę najlepsze rozwiązanie, wiesz o tym? - Kobieta wydawała się zaniepokojona.
Harry westchnął. Był zrezygnowany i przestraszony. Przerastało go to wszystko. Nie wiedział, co jest najlepsze.
- Mam nadzieję, pani dyrektor - odpowiedział jednak. - Czy to wszystko?
- Tak, to wszystko.
Powoli podniósł się i ruszył do drzwi. Po drodze odruchowo zerknął na najnowszy portret. Tak jak się jednak spodziewał, spokojna twarz Dumbledore'a zatopiona była we śnie.
- Harry…
Zatrzymał się w progu i spojrzał pytająco na nauczycielkę.
- Uważaj na siebie.
Uśmiechnął się słabo.
- Postaram się.
Miał ochotę pójść się przejść, posiedzieć chwilę na Błoniach i wszystko przemyśleć, ale w ostatniej chwili przypomniał sobie, że mają teraz zakaz opuszczania zamku. Wiedział, że restrykcje są uzasadnione. Nie było sensu narażać się na niepotrzebne niebezpieczeństwo.
- I jak tam, Potter, twoja niunia? Wczorajszy spacer się udał?
- Czego chcesz, Malfoy?
- Och, widzę, że wracamy do zwyczajowych uprzejmości. - Blondyn zrobił kpiącą minę.
- McGonagall chce, bym uczył resztę uczniów tego, czego my uczyliśmy się przez wakacje - odrzekł w odpowiedzi Harry, nie do końca rozumiejąc, dlaczego ignoruje zaczepkę i zamiast tego zwierza się chłopakowi.
- To chyba rozsądne, nie? - Nawet jeśli zaskoczył tym Malfoya, ten nie dał tego po sobie poznać.
- Ale co ja mogę?
- Rzeczywiście, idealna postawa przyszłego zwycięzcy.
Harry zachmurzył się. Takie żarty go nie bawiły. W najmniejszym stopniu.
- To nie jest śmieszne! Przecież byłem tylko uczniem na tym kursie. Sam sobie nie poradzę.
To idiotyczne. Czy nie miał z kim rozmawiać, jak akurat z Malfoyem?!
- Przecież nikt nie wymaga od ciebie cudów. Masz tylko przekazać to, co sam już wiesz. - Głos chłopaka był spokojny i rzeczowy.
W głowie Harry'ego pojawił się pewien pomysł.
- A może ty mi pomożesz?
Malfoy zatrzymał się na środku korytarza i spojrzał na niego jak na tańczącego hipogryfa.
- Ty jednak jesteś nienormalny, Potter. Kompletnie.
- Nie wiem, o co ci chodzi - obruszył się Harry, który poczuł się urażony taką reakcją kolegi. Czy zaproponował coś złego? Ostatecznie ostatnio jakoś się dogadywali. Chyba mogliby razem poprowadzić te zajęcia?
- To posłuchaj sam siebie. Mamy razem prowadzić zajęcia? I niby kto na nie przyjdzie?
- Gryfoni, którzy ufają mnie, Ślizgoni, którzy ufają tobie...
- Albo raczej nikt, bo Gryfoni nie ufają mnie, a Ślizgoni tobie - przerwał mu chłopak z odrobiną goryczy.
Przez chwilę żaden z nich się nie odezwał. Harry usiłował sobie wyobrazić takie spotkanie i musiał przyznać, że prawdopodobnie Malfoy ma rację. Nie był w stanie przekonać nawet swoich przyjaciół, jaką więc miał szansę na przekonanie innych uczniów? I to po tym, co sam opowiadał przed końcem roku...
- Widzę, że coś do ciebie dotarło, matołku. - Uśmiechnął się złośliwie Ślizgon.
Harry miał ochotę prychnąć, ale się powstrzymał.
- A skoro tak - ciągnął dalej Malfoy - to pozwól, że uświadomię ci jeszcze jedną przeszkodę w realizacji twojego cudownego pomysłu resocjalizacji śmierciożerców. Nie tylko żaden Gryfon ani inny uczeń nie będący Ślizgonem nie będzie chciał uczyć się od Draco Malfoya, śmierciojada…
Harry mimowolnie się wzdrygnął.
- No co, Potter? Ja nie mam problemów z nazywaniem rzeczy po imieniu. Wydawało mi się, że ty też nie.
- Daj mi spokój - warknął rozdrażniony.
Malfoy uśmiechnął się kwaśno, ale kontynuował:
- A więc nie tylko oni. Problem też nie polegałby jedynie na tym, że żaden Ślizgon nie chciałby przebywać w jednym pomieszczeniu z zarozumiałym Potterem i jego nierozłącznymi, wnerwiającymi przyjaciółmi…
- Więc na czym polegałby problem? - przerwał zniecierpliwiony Harry.
- Na tobie.
- Słucham?!
- Na tobie - powtórzył Malfoy z wyraźną satysfakcją. - Myślisz, że nie widziałem, jak na nas patrzysz? Jak zachowywałeś się w czasie uczty powitalnej?
- Nie wiem, o co ci chodzi... ja...
- Wiesz, wiesz. Wytrzymałbyś to krócej, niż myślisz. Nie potrafiłbyś uwolnić się od myśli, że uczysz ich po to, by cię zdradzili. Właściwie nie jestem pewien, czy poradzisz sobie nawet z grupą nie skażoną Ślizgonami...
- Brednie - wycedził, ale w jego głosie zabrakło przekonania.
Jakim cudem Malfoy odgadł tak łatwo to, co czuł i co zatruwało go od środka?
- Oczywiście. W końcu wiesz najlepiej. Ale skoro już tu jesteśmy może wpadniesz na herbatkę?
Chociaż ton Ślizgona wydawał się obrzydliwie ironiczny, to Harry ze zdumieniem stwierdził, że rzeczywiście stoją tuż pod wejściem do pokoju wspólnego Slytherinu.
- Chyba nie byłbym zbyt mile widzianym gościem - zauważył.
- To ja cię zapraszam. Reszta nie ma nic do gadania.
Harry spojrzał z zaciekawieniem na chłopaka. Teraz nie miał już pewności, czy to faktyczna propozycja czy kpina.
- Nowy porządek - mruknął hasło Malfoy i stanął w drzwiach.
- Mam wejść? - zapytał zdezorientowany Harry.
- Kiedy wczoraj przybiegłeś się tu wypłakać ze zdjęciem, to wszystko było okej, a teraz nagle masz jakieś opory? - W głosie chłopaka zabrzmiała jakaś ostra nuta i Harry przyjrzał mu się uważniej. O co chodziło Malfoyowi? Jeszcze niedawno pomyślałby, że coś knuje, a teraz? Ale ten już uśmiechał się jakoś dziwnie i wyciągnął do niego rękę, pociągając lekko za szatę. - Chodź, chcę zobaczyć miny ich wszystkich, kiedy zaprowadzę cię do mojego dormitorium.
Zszokowany Harry dał się poprowadzić. Kiedy weszli do pokoju wspólnego, zapanowała w nim grobowa cisza, a wszystkie spojrzenia skierowały się na nich.
- Draco? - zapytał niepewnie Zabini.
- W porządku, Blaise. Ktoś jest w naszym dormitorium?
Chłopak zaprzeczył ruchem głowy. Widać nie był w stanie wydobyć z siebie głosu.
- Świetnie. Niech nikt mi nie przeszkadza.
Dopiero kiedy od czujnych spojrzeń Ślizgonów odgrodziły ich drzwi, Harry zdał sobie sprawę, że cały czas wstrzymywał oddech i z ulgą wypuścił powietrze. Malfoy roześmiał się wesoło.
- Powiedz, że nie było warto!
- Co?
- Zobaczyć ich miny!
- A, to… - mruknął Harry, który czuł, że ten eksperyment zrobił na nim równie duże wrażenie, co na kolegach Malfoya. Spojrzał na chłopaka i również się roześmiał. Rzeczywiście zobaczyć szok na twarzy Ślizgonów - bezcenne.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Specjalne zezwolenie

- I jak? Smakuje ci herbatka? - zapytał Malfoy z diabelskim uśmiechem. Właśnie tak, z diabelskim, pomyślał Harry, krztusząc się podanym napojem.
- To Ognista?! - zawołał.
Malfoy pogardliwie wydął wargi.
- To likier cyprysowy, specjalność rodziny.
- Czy likier nie powinien być z założenia słodki? - Chciał wiedzieć Harry, przyglądając się krytycznie podanemu mu napojowi.
- Potter, musisz mi tak boleśnie uświadamiać, że zmarnowałem szklankę drogocennego trunku na kompletnego ignoranta? - Harry prychnął. - Ignorant w dziedzinie mody, alkoholi, nie wspominając o pielęgnacji włosów - biadolił dalej Ślizgon. - Ta lista zdaje się nie mieć końca.
- Czy ty naprawdę jesteś taki płytki, czy tylko tak świetnie udajesz? - zapytał Harry, nie mogąc się zdecydować, czy jest tak naprawdę rozbawiony, czy urażony uwagami chłopaka.
- Och, od razu płytki. - Draco machnął teatralnie ręką i westchnął przesadnie ciężko. - Skoro już jesteś takim śmiertelnym nudziarzem… Właściwie dlaczego spodziewałem się czegoś innego?
Harry chrząknął. Draco Malfoy z pewnością był jednym z najbardziej irytujących chłopców, jakich znał. A jednak, i to zadziwiało go najbardziej, chyba właśnie zaczynał go lubić.
- Dobrze. Przejdziemy do konkretów. Chciałem ci zaproponować układ, który może okazać się korzystny dla nas obu - zaczął Ślizgon i popatrzył na Harry'ego odrobinę wyzywająco. - Nie mogę prowadzić z tobą tych twoich charytatywnych zajęć dla skończonych ofiar losu...
- To wcale nie... - zaczął Harry urażony w imieniu swoich przyjaciół i kolegów, ale chłopak mu przerwał.
- Daruj sobie płomienne mowy obronne, Potter, i daj mi dojść do słowa.
- Przepraszam, ale to przecież ty cały czas mówisz - parsknął Harry.
- Tak? Cóż, ja przynajmniej wiem, jak używać języka.
Harry znienawidził się za to, ale czuł, jak czerwieni się pod wpływem słów chłopaka. Malfoy zaczął chichotać.
- Jak panienka, Potter. Cnotka niewidka.
- Daruj sobie - warknął. Malfoy był absolutnie niemożliwy. Czy jemu naprawdę wydawało się, że go polubił?! - Więc co chciałeś mi zaproponować? - zapytał i mimowolnie zaczerwienił się jeszcze bardziej. Draco zwijał się już ze śmiechu.
- Wiesz, chyba zweryfikuję wachlarz moich propozycji - odpowiedział Ślizgon, kiedy wreszcie trochę się opanował. - Szkoda nie wykorzystać tak nagle objawionego potencjału.
- Wcale nie jesteś zabawny - mruknął zirytowany Harry.
- Tylko absolutnie boski - stwierdził rozpromieniony chłopak. - I wiesz to równie dobrze jak ja.
Harry musiał na pewno przyznać jedno: pierwszy raz w życiu widział Malfoya w takim nastroju i bardzo mu się to podobało. Nigdy by nie uwierzył, że może się czuć w ślizgońskim dormitorium właśnie tak, jak teraz. A czuł się zaskakująco dobrze.
- O czym myślisz? - zagadnął go Malfoy, od niechcenia przechylając szklankę do ust.
- O niczym - odpowiedział obronnie. Błąd. Chłopak nie omieszkał tego wykorzystać.
- Och, no tak! - Ślizgon teatralnie klepnął się w czoło. - Zapomniałem, że mam do czynienia z Harrym Potterem.
- Brzmisz jak Snape - mruknął odruchowo Harry, lekko rozbawiony. Dopiero ułamki sekund później dźwięk wypowiadanego nazwiska powrócił do niego echem i aż się wzdrygnął. - Przepraszam, nie miałem tego na myśli. - Kimkolwiek był Malfoy i do czegokolwiek zmierzał, nie był mordercą. Harry miał co do tego absolutną pewność.
Zorientował się jednak za późno. Temperatura w pomieszczeniu gwałtownie spadła. Chłopak zmierzył go chłodnym spojrzeniem.
- Chciałbym być taki jak on. Podziwiam go.
Harry patrzył na Ślizgona z niedowierzaniem. Czy naprawdę powiedział to, co on właśnie usłyszał? I co miał przez to na myśli? Natychmiast przypomniał sobie, że nikt nie wyjaśnił mu niczego do końca. Jak to się stało, że Draco Malfoy wrócił do Hogwartu? Taki był plan, „wyraźne życzenie Dumbledore'a”. A jaką rolę odegrał w tym wszystkim Snape? Poczuł, że robi mu się niedobrze od tych pytań. Tak długo udawało mu się już o tym nie myśleć...
- Ale nie jesteś - powiedział w końcu zupełnie bez sensu. Sam nie wiedział, co to miało znaczyć.
- Nie jestem - potwierdził Malfoy. - I pewnie nigdy nie będę.
I dobrze, pomyślał Harry, ale nie powiedział tego głośno. To byłoby jeszcze głupsze niż poprzednie zdanie. Sam się sobie dziwił, że wciąż tu stoi. Że jest taki przeraźliwie spokojny. Jak gdyby nigdy nic siedzi w ślizgońskim pokoju, naprzeciw swojego odwiecznego wroga i gawędzi z nim sobie, nieomal towarzysko, na temat pragnień tegoż by być jak Snape. To jakiś absurd. A może on po prostu się zmienia? Podchodzi do wszystkiego odrobinę mniej impulsywnie? Dojrzalej?
- Chyba na mnie już czas - odezwał się w końcu sztywno po trwającej całe wieki ponurej ciszy.
- Nic nie rozumiesz! - krzyknął Malfoy, w ostatniej chwili powstrzymując go przed naciśnięciem klamki.
Harry aż podskoczył. Pieprzyć dojrzałość!
- Och, czyżby?! Pewnie nie dlatego, że nikt mi nie chce podać żadnego cholernego powodu, dlaczego tutaj jesteś. Że nikt nie chce mi nic powiedzieć! To na pewno nie dlatego, że NIC nie wiem!!!
- Przestań wrzeszczeć - powiedział z lodowatym spokojem Malfoy. - Zaraz się tutaj zlecą, jak się nie zamkniesz.
- Och, no tak. Twoi ochroniarze. Znów na służbie, zapomniałem - zadrwił Harry.
- Widzę, że w moim towarzystwie język ci się wyostrza.
- Nie pochlebiaj sobie, ty...
Cokolwiek Harry miał zamiar jeszcze powiedzieć, nie dokończył, bo otworzone z impetem drzwi pchnęły go mocno do przodu i ledwo uchronił się przed upadkiem. W progu stał Zabini i złowrogo przyglądał się podejrzanemu gościowi.
- Wszystko w porządku, Draco?
- Jak widzisz - odpowiedział nieprzyjemnym tonem zapytany. - Wyjaśnij mi jednak, którego ze słów w zdaniu: „niech nikt mi nie przeszkadza” nie rozumiesz?
- Chciałem tylko… - Zabini zaczął się bronić, ale Malfoy nie miał ochoty go słuchać. Spojrzał w stronę drzwi i zmarszczył czoło jeszcze bardziej.
- Pansy, zabierz Blaise'a na piwo i przedyskutujcie wasze problemy ze zrozumieniem tego, co do was mówię.
- Jasne - odpowiedziała dziewczyna, która pojawiła się obok Zabiniego. - Ale nie musisz od razu się tak wkurzać. Chcieliśmy sprawdzić, czy u ciebie wszystko w porządku.
- No to sprawdziliście - mruknął Ślizgon, ale mina mu złagodniała. - A teraz spadajcie.
- Tak jest, szefie. - Pansy zasalutowała i pociągnęła za sobą kolegę, zamykając cicho drzwi. Wyglądała, jakby wcale się nie przejęła złością Malfoya.
Harry naprawdę nie potrafił zrozumieć, co wciąż tutaj robi. Dlaczego nie wyszedł za nimi. Najbardziej przerażało go, że mimo całego zajścia wciąż ma ochotę usłyszeć, co chciał zaproponować mu chłopak. Poza tym coś jeszcze nie dawało mu spokoju.
- Wydawało mi się, że ci się śpieszyło, Potter - zauważył nieprzyjemnym tonem Malfoy.
- Przestało.
- W takim razie muszę cię rozczarować, ale nie mam dla ciebie więcej czasu.
Harry w milczeniu przyglądał się, jak blondyn podszedł do szafki i przerzuca z bardzo skupioną miną jakieś książki i notatki.
- Wciąż tutaj sterczysz, Potter?
- Naprawdę chcesz być mordercą?! - nie wytrzymał Harry. Musiał to wyrzucić. Pozorny spokój go zabijał. Z wielkim trudem przyszło mu zaakceptowanie myśli, że Malfoy nie był tym, za kogo zawsze go uważał. Że się zmienił. Że był kimś lepszym. A kiedy wreszcie mu się to udało, zaczynał go nawet lubić. Teraz uświadomił sobie jeszcze, że szukał jego towarzystwa i wsparcia. I dwa cholerne zdania zburzyły jego spokój. Sparaliżowały go. Jak ten nowy Malfoy mógł otwarcie mówić o podziwianiu Snape'a? Tego zdrajcy, szpiega, mordercy! Harry czuł, że policzki mu płoną, oddycha nierówno. Nie radził sobie z falą nienawiści. Ponieważ destrukcyjna moc uczucia odbierała mu zdolność jakiejkolwiek rozsądnej analizy, nie potrafił ocenić kogo z dwóch swoich największych wrogów nienawidzi bardziej: Voldemorta czy Snape'a. W tej chwili był gotów przysiąc, że tego drugiego.
- Och, przecież nim jestem, zapomniałeś? Sam mi o tym przypomniałeś całkiem niedawno.
- Przestań chrzanić! - Harry chwycił Malfoya za szaty. Kompletnie tracił nad sobą panowanie.
- Łapy przy sobie, Potter! - Malfoy wyszarpnął się z uścisku i odepchnął go. Szare oczy ciskały błyskawice.
- Chcesz zdradzać, niszczyć, zabijać?! Tego właśnie chcesz? Taki chcesz być?!
- Nie powiedziałem, że marzę, by być zmuszonym robić to, co on. - Ślizgon z furią cedził słowa. - Chcę być taki jak on. A to różnica.
- To jest to samo! - ryknął Harry.
- Mylisz się, Potter. Bardzo się mylisz. Nic nie wiesz.
- W tym przynajmniej się zgadzamy!
Chwilę stali naprzeciw siebie, w bojowych postawach, oddychając szybko i mierząc się gniewnymi spojrzeniami.
- Nic o nas nie wiesz.
- Was?! Jakich was?
- Ślizgonach.
- Wiem wystarczająco dużo.
- Pewnie. Ty i ci twoi przyjaciele. - Malfoy zrobił pogardliwą minę. - Wielcy bohaterzy, obrońcy mugoli i szlam. Tolerancyjni. Ale w swoim własnym środowisku kierujecie się stereotypami i garścią kłamliwych uogólnień.
- To nieprawda!
- Nieprawda? - Ślizgon uśmiechnął się ironicznie. - Nieprawda? Nie uważacie nas za młodych śmierciożerców, złodziei, zdrajców, oszustów i przyszłych morderców?
Harry milczał.
- No właśnie - podsumował z tryumfem chłopak. - Nikt z was nie zadaje sobie trudu, żeby nas lepiej poznać.
- A wy sobie zadajecie, żeby się z nami zaprzyjaźnić?
- Od razu zaprzyjaźnić - prychnął Ślizgon. - To jest właśnie twój problem. Ty byś się chciał przyjaźnić z całym światem, prawda?
- Wcale nie. To nie tak! - Harry'ego zadziwiało, w jaki sposób chłopak kierował rozmową. Jak zmienił temat i z odpierania zarzutów przeszedł do ataku.
- Pewnie, że nie tak. Bo są przecież jeszcze wrogowie. Kto wie, może nawet bardziej potrzebni niż przyjaciele.
- Nie wiem, do czego zmierzasz.
- Do tego, że świat nie dzieli się na czarne i białe. Jeszcze nie zdążyłeś tego zauważyć? Wrogowie i przyjaciele. Nic poza tym. Żadnych kompromisów.
- Mam iść z Voldemortem na kompromis?
Malfoy drgnął na dźwięk wypowiadanego imienia, ale zaraz się opanował.
- I widzisz? Znowu to robisz!
- Co?
- Czy ja powiedziałem o kompromisie z nim? Mówiłem o Slytherinie. A ty od razu swoje: Ślizgoni - śmierciożercy. Nie przeczę, że większość to rzeczywiście dzieci śmierciożerców, ale przecież nie wszyscy. I nawet jeśli, mogą przecież wybrać inną drogę. A Snape... Zawsze o nas dbał. Nie zadawał trudnych pytań. Po prostu się o nas troszczył. A dla mnie, to co zrobił dla mnie...
- Zabił. Zabił za ciebie - wyrwało się Harry'emu. Był zdenerwowany. Ta rozmowa w takim samym stopniu go intrygowała, co doprowadzała do szaleństwa. I zdecydowanie wymykała się spod kontroli.
- Nie to chciałem powiedzieć, ale masz rację.
Nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Był w szoku.
- A co chciałeś powiedzieć? - wykrztusił w końcu.
- I tak powiedziałem ci już za dużo. Lepiej będzie, jak już pójdziesz. I nigdy nie będziemy wracać do tego tematu.
- Jasne, aż do kolejnej awantury - odparł Harry z goryczą. - Bo lepiej, jak Harry Potter nic nie wie. Jemu przecież nie można ufać.
- A tobie jak zawsze wydaje się, że wszystko kręci się wokół ciebie. Tobie nikt nic nie mówi, tobie nikt nie ufa, tobie...
Drzwi do dormitorium się otworzyły.
- Salazarze, jeszcze nie skończyliście się awanturować?
- Zdaje mi się, że masz swoje dormitorium, Parkinson - warknął Malfoy.
- Jasne. Ale chłopcy chcą już skorzystać ze swojego.
- To chyba nie twój problem, prawda?
Dziewczyna uśmiechnęła się słodko.
- Nie do końca. Wszyscy martwimy się, że przebywasz w jego towarzystwie.
Nie do wiary! Mówiła o nim, jakby go tu nie było!
- To znajdźcie sobie inne zmartwienia. Na przykład jak zorganizować spotkania, żeby wszyscy chcieli w nich uczestniczyć.
Parkinson spoważniała. Spojrzała z jawną wrogością na Harry'ego, a potem znowu na Malfoya.
- Chyba trochę przeginasz, Draco. Naprawdę.
Chłopak szybko ruszył do drzwi i ujął dziewczynę za łokieć.
- Nie twoja sprawa.
- Och, czyżby?
- Porozmawiamy o tym później - wycedził i dosłownie wypchnął ją za drzwi, zamykając je za nią dokładnie i odwrócił się w stronę Harry'ego.
- Do diabła, nadal tu jesteś? Zaraz pokłócę się z połową mojego domu.
- Nie wpraszałem się - przypomniał mu Harry. Kto by pomyślał, że początek wizyty zapowiadał się tak przyjemnie. - Więc powiesz mi coś jeszcze? - dodał po chwili.
- Co niby mam ci powiedzieć, Potter? - mruknął Malfoy.
- Nie wiem. Cokolwiek. Cokolwiek, co pomoże przełamać mi moje schematyczne myślenie.
- To bezsensu. Nawet gdybym mógł… nie uwierzyłbyś mi.
Jasne. Wracali do punktu wyjścia. A jednak, jakimś cudem napięta atmosfera zaczynała opadać. Obaj się uspokajali. Harry odetchnął głęboko.
- W takim razie może wrócimy do twojej propozycji? - przypomniał.
- Jakiej propozycji?
- Chciałeś zaproponować mi układ. Układ korzystny dla nas obu, pamiętasz, Malfoy?
Ślizgon uśmiechnął się krzywo.
- Teraz nie jestem już taki pewny, że byłby on aż tak korzystny. Możemy się pozabijać.
- Och, wcześniej czy później i tak do tego dojdzie. - Harry również się uśmiechnął.
Wymienili spojrzenia i roześmiali się.
- Skoro tak twierdzisz. Przecież Harry Potter ma zawsze rację...
- Ostrzegam cię! - zawołał Harry, ale po złości nie zostało już ani śladu.
- Myślałem, że moglibyśmy ćwiczyć razem. No wiesz... te wszystkie tarcze i pojedynki. A potem...
- Byłoby mi łatwiej prowadzić zajęcia z innymi - wszedł mu w słowo Harry. - Świetny pomysł!
Malfoy się skrzywił.
- Nie przeceniałbym go. I tak pewnie przez większość czasu będziemy się kłócić.
- Och, może niekoniecznie - odparł Harry, sam nie wiedząc, co właściwie wprawiło go w tak doskonały humor tuż po tym, jak miał ochotę wszystko zrównać z ziemią.
Ślizgon przyglądał mu się z uniesioną jedną brwią.
- I co się tak na mnie gapisz. Lepiej powiedz, co ty planujesz - zażądał Harry.
- Nie wiem, o czym mówisz. - Chłopak założył ręce na piersiach.
- Jasne. Nie zgrywaj się. O czym mówiła Parkinson?
- To, akurat, w ogóle nie jest twój interes, Potter.
- Masz zamiar szkolić Ślizgonów? - Nie dawał za wygraną Harry, w którego wstąpiła nowa energia.
- Skoro musisz wiedzieć, tak.
- Doskonale. Może coś z nich wyciśniesz. - Harry aż klasnął.
- Na twoim miejscu wstrzymałbym się z entuzjazmem. Chociaż to oczywiste, że Ślizgoni będą tysiąc razy lepsi niż ta zbieranina twoich kumpli.
- Och, to się jeszcze okaże, Malfoy - zawołał radośnie Harry i ruszył do drzwi. - Odprowadzisz mnie do wyjścia? Bo obawiam się, że twoi kumple mogą nieco stereotypowo zareagować na mój widok.
- Bohaterski jak zawsze - mruknął blondyn, ale ruszył za nim.
Harry wyszczerzył się w uśmiechu.


- Gdzie ty, do diabła, byłeś?
- Ron! - zawołała ostrzegawczo Hermiona.
- No co, niech nam powie. Sama się martwiłaś - odpowiedział wojowniczo chłopak.
Harry właśnie wszedł do pokoju wspólnego.
- Harry, bo tak właściwie... - zaczęła łagodnie dziewczyna. - McGonagall dopiero co mówiła, żebyśmy nie włóczyli się po korytarzach...
- Byłem właśnie u McGonagall - wyjaśnił spokojnie Harry. Wciąż był w dobrym humorze.
- Tak długo?
- Słuchajcie, o co chodzi? - Harry rozpoznawał już minę przyjaciela.
- O to, że musisz na siebie uważać - odpowiedziała Hermiona.
- Guzik prawda. Ronusia wkurzyły plotki maluchów - odezwała się Ginny, która właśnie do nich podeszła razem z Luną i Nevillem.
Ron spojrzał spode łba na siostrę.
- Pół Hogwartu huczy, że poszedłeś zabawiać się z Ślizgonami - mruknął do Harry'ego.
- To prędzej ze Ślizgonkami, chyba? - Harry wyszczerzył się w uśmiechu.
- To nie jest śmieszne! Ten Malfoy...
- Harry chyba wie, co robi, prawda? - wtrąciła niespodziewanie Luna.
Harry dopiero teraz zauważył przyjaciół.
- Właściwie jeszcze się z wami nie przywitałem. Dobrze was znów widzieć. - Uścisnął rękę Neville'owi i uśmiechnął się do dziewczyny. Wyratowali go z wiszącej w powietrzu, niczym gradowa chmura, kłótni z Ronem.
- Co chciała od ciebie McGonagall? - zapytała Ginny.
- Mam poprowadzić zajęcia, tak jak kiedyś.
- Gwardia reaktywacja? - podchwycił Seamus, zbliżając się do kolegów. Stopniowo grupka Gryfonów wokół nich zaczynała się powiększać. Planowali, jak wykorzystają przyszłe zajęcia, dużo osób oferowało swoją pomoc, ustalili datę pierwszego spotkania i wstępną akcję reklamową. Harry zupełnie inaczej wyobrażał sobie to, czym się zajmie po tym, jak już osiągnie pełnoletniość, ale bardzo się cieszył, że mógł być teraz z nimi. Nie miał pojęcia, jak poradziłby sobie z tym wszystkim sam.

Wciąż jednak trochę trudno przychodziło pogodzenie się z tym, że ma tak po prostu chodzić na zajęcia, uczyć się i spędzać najzwyklejszy dzień za dniem w Hogwarcie. To było dziwne. Wydawało mu się nie na miejscu. Wyglądało jak bezczynność.
- Kto został nowym wicedyrektorem? - zapytał od niechcenia. Właściwie wcale go to nie interesowało.
- Nie słuchałeś wczoraj? - odpowiedziała mu z dezaprobatą Hermiona. - Flitwick.
- Nie jest na to za mały? - zdziwił się Ron, a Harry parsknął śmiechem i ucieszył się, że nie tylko on nie słuchał zbyt uważnie dyrektorki.
- Za mały?! No wiesz, Ron. A co to ma do rzeczy?
Rudzielec wzruszył ramionami i mrugnął do przyjaciela.
- Jesteście okropni - oświadczyła poważnie dziewczyna.
- O wilku mowa - szepnęła Ginny.
Nauczyciel zaklęć truchtał między uczniami i wręczał im ruloniki pergaminu.
- Podziały godzin. - Hermiona klasnęła radośnie w dłonie.
- Rzeczywiście, jest się czym cieszyć - mruknął pod nosem Ron. - Nie mogę się doczekać, jak zagonią nas do nauki.
- A kto będzie uczyć eliksirów? - nagle przypomniał sobie Harry.
Hermiona nie odpowiedziała. Z zaaferowaniem oglądała swój plan.
- Wczoraj McGonagall chyba nic o tym nie wspomniała - odpowiedział mu przyjaciel.
- Owszem, wspomniała - odezwała się Ginny. Hermiona wciąż w skupieniu wpatrywała się w pergamin. - Slughorn. Tak jak w zeszłym roku.
- Nie wycofał się?
- Najwyraźniej nie. A dlaczego miałby?
- Niezbyt ochoczo przystawał na to rok temu - wyjaśnił Harry, przypominając sobie zeszłoroczną kampanię Dumbledore'a w celu zwerbowania nauczyciela eliksirów.
- No, ale teraz sytuacja nieco się zmieniła - zauważyła dziewczyna.
- Tak. Chyba tak. Najważniejsze, że obrony znów będzie uczył nas Lupin.
- Co?! - zawołali zgodnym chórem przyjaciele.
Nawet Hermiona się poderwała.
- Skąd masz takie informacje? - zapytała.
- Wczoraj jak rozmawiałem z McGonagall, powiedziała, że Lupin będzie prowadził zajęcia z obrony.
- Na pewno tak powiedziała? Wczoraj przedstawiła nowego nauczyciela. Musiałeś coś źle zrozumieć...
- W sumie mówiła, że będzie prowadził je razem z Tonks. Pewnie chodziło o coś innego. Tylko ja byłem tak przekonany, że skoro wraca do szkoły to i do Obrony.
- Jest w planie nowy przedmiot obowiązkowy. PO.
- Brzmi jak mugolskie przysposobienie obronne - zauważył Dean.
- Pewnie to będzie właśnie coś w tym rodzaju - stwierdził Harry.
- I mówisz, że będzie to prowadzić Lupin i kto? Tonks, tak?
Harry skinął głową.
- To aurorka.
- To świetnie, może wreszcie nauczymy się czegoś nowego.
- Taa. - Zamyślił się na chwilę. - Zaraz, to kto będzie tym nowym nauczycielem obrony?
- Nazywa się Sykstus Abeldorn - odpowiedziała Ginny. Widać ona również słuchała wczoraj z uwagą.
- CO?! - Tym razem to Harry wrzasnął.
- Co jest, stary? - Ron przyjrzał mu się uważniej, ale Harry odruchowo popatrzył w stronę Malfoya. Ich spojrzenia na krótką chwilę się spotkały i miał nieodparte wrażenie, że Ślizgon też dopiero teraz poznał dobre wieści.
- To ma coś wspólnego z Ślizgonami? - zapytał z niechęcią przyjaciel.
- Nawet dość sporo - dopowiedziała Hermiona. - Będzie ich opiekunem domu.
- I McGonagall się na to zgodziła? - zawołał z przerażeniem Harry.
- Chyba raczej musiała, nie sądzisz, Harry? W końcu to ona go zatrudniła. - Dziewczyna była zdziwiona jego reakcją. Zaraz dodała z niepokojem: - Co to za człowiek. Znasz go?
- Owszem - odparł ponurym głosem. - Prowadził z nami zajęcia na kursie. Z zadawania bólu.
- Och! - wyrwało się Ginny i zakryła dłonią usta.
- Czy on... Harry, czy on zrobił coś złego? - Chciała wiedzieć Hermiona.
- Nie... tak. Znaczy: nie. Nie w dosłownym znaczeniu tego słowa.
- Czyli? - zniecierpliwił się Ron. Miał minę podobną do tej, gdy po raz pierwszy zobaczyli Aragoga.
- To typ spod ciemnej gwiazdy, jak dla mnie. Ślizgoni mają przerąbane.
- Wszyscy mamy - zauważył rudzielec. - A Ślizgonami to ja bym się przesadnie nie zamartwiał. Trafił swój na swego.
- No nie wiem - mruknął Harry.
- Tylko się teraz nie kłóćcie - wtrąciła ostrzegawczo Ginny.
- Hej - odezwała się Hermiona, wracając wzrokiem do swojego planu lekcji. - Czy wy też dostaliście zezwolenie na specjalne książki z działu zakazanego?
Zaszeleściły pergaminy. Poza dziewczyną, nikt dotąd nie zadał sobie trudu obejrzenia swojego podziału godzin.
- Nie - odpowiedzieli zgodnie po wstępnych oględzinach.
- A ty takie dostałaś? - zainteresował się Harry.
- McGonagall wie, że Miona to kujon i przeczytała już większość książek z ogólnodostępnych działów, więc dała jej dodatkowe zezwolenie - odparł za nią Ron.
- Nie bądź śmieszny, Ronaldzie. To dziwne. Chodzi o jakiś konkretny dział. Sektor siódmy. Rząd trzynasty. Ciekawe, co to oznacza?
- Na pewno zaraz to sprawdzisz - mruknął Ron.
- Oczywiście! Mam nadzieję, że zdążę przed pierwszą lekcją. Do zobaczenia potem!
Ron przewrócił oczami.
- Cała Hermiona.
Harry pokiwał głową, zgadzając się z przyjacielem, ale tak naprawdę sam był zaintrygowany tym zezwoleniem. Może właśnie dostali jakąś wskazówkę? Podświadomie czuł w tym rękę Dumbledore'a.
- Miona, zaczekaj! Idę z tobą! - Zerwał się za nią z krzesła.
- Stary, ty też? - jęknął rozdzierająco Ron.
Ginny zachichotała. Nawet Hermiona przyglądała mu się z lekkim niedowierzaniem, czekając, aż się z nią zrówna.
- Przełamałeś swoją niechęć do książek? - zapytała wesoło.
- Powiedzmy - odpowiedział.
- Masz takie same przeczucie jak ja, prawda? - zagadnęła, gdy wyszli już na korytarz.
- Mam nadzieję, że dobre - odpowiedział podekscytowany i przyśpieszył kroku.
- Ja też.
- Zaczekajcie! - Tuż przed biblioteką dogonił ich zdyszany głos Rona. - Musicie tak pędzić? Skoro już się tak uparliście, to przecież pójdę z wami.
Harry wymienił z Hermioną rozbawione spojrzenie i po raz nie wiadomo który pomyślał, że nie ma pojęcia, co zrobiłby bez swoich przyjaciół.

ROZDZIAŁ JEDENASTY
Listy

Pani Pince miała bardzo sceptyczną minę, kiedy zobaczyła ich z listem polecającym w ręku.
− I po co wam te książki? - zapytała.
− Już pani mówiłam - powtórzyła cierpliwie Hermiona. - Piszę pracę.
− Na jaki temat? - Pani Pince była nieustępliwa.
− Czy to ważne? Mamy przecież zgodę profesor McGonagall - zauważył Harry.
− Po pierwsze, tylko panna Granger ma tę zgodę. - Spojrzała na nich wymownie. - A po drugie, list nie jest pisany przez panią dyrektor.
− Ale to na pewno jej podpis - nie dawała za wygraną Hermiona.
− Owszem. Ale tylko podpis.
Tak ich to zaskoczyło, że dali się wyprosić z biblioteki.
− To naprawdę nie jest pismo McGonagall? - Ron przyglądał się listowi z komiczną miną.
− Pokaż. - Harry wyciągnął rękę.
Przyjaciel podał mu pergamin. Charakter pisma wydawał się znajomy. Jeśli nie należał do McGonagall...
− Wiem, kto napisał ten list - oświadczył.
Przyjaciele spojrzeli na niego z zaskoczeniem.
− Wiesz?! - zapytali równocześnie.
− Dumbledore.
− Co?! - zawołał Ron. - To dlaczego to nie on go podpisał?
− Aby pozwolenie było prawomocne, musi być podpisane przez osobę, która żyje. - Hermiona wyglądała jakby doznała olśnienia. - Wracam tam - rzuciła i już jej nie było.
Pojawiła się dopiero po piętnastu minutach.
− No i? - zapytał niecierpliwie Harry.
− Na razie nic. Ale pani Pince przyznała, choć opornie, że rzeczywiście jest to pismo Dumbledore'a.
− To bez sensu - mruknął Ron.
− Dlaczego? To ma sens. Przygotowywał dla nas wskazówki - odezwał się Harry.
− Ale po co musiał ukrywać je w książkach?
− Na to pytanie odpowiem ci, jak je przeczytam - odparła Hermiona z błyszczącymi oczami.
− Masz je ze sobą?
Dziewczyna przecząco pokręciła głową.
− Można korzystać z nich tylko w bibliotece. To specjalnie strzeżone pozycje, dotyczące czarnej magii. Dlatego pani Pince okazywała taką niechęć.
− Więc co zrobimy? - zmartwił się Ron.
− Myślę, że nikogo nie zdziwi, jeśli będę trochę więcej czasu spędzać w bibliotece. W końcu to siódma klasa i czekają nas Owutemy. Á propos, nie sądźcie, że cokolwiek jest w stanie sprawić, że wam odpuszczę!
Harry i Ron przewrócili oczami.


Pierwsze zajęcia z Abeldornem okazały się całkiem znośne. Zachowywał się nieprzyjemnie i wyraźnie faworyzował Ślizgonów, ale Harry spodziewał się, że będzie gorzej. Ślizgoni byli zadowoleni, czemu trudno było się dziwić. Gryfoni właściwie też nie narzekali, ponieważ po Snape'ie nikt nie mógł ich specjalnie przerazić. Tylko dwie osoby siedziały z niewyraźnymi minami i niemrawo wykonywały polecenia.
− Harry, przecież zwykle jesteś szybszy ode mnie! - upomniał go Neville.
− Przepraszam. Zamyśliłem się.
Neville ponownie wycelował różdżkę i Harry przygotował się do obrony, ale w ostatnim momencie rozproszył go szept.
− Pst, Potter - ktoś go zawołał. Chyba Malfoy. Nie zdążył sprawdzić. Upadł w skutek siły uderzenia zaklęcia Neville'a.
− Harry, nic ci nie jest? - zapytał z nieszczęśliwą miną chłopak.
− W porządku. - Wstał i otrzepał szatę. - Chyba dużo ćwiczyłeś przez wakacje, Nev.
Gryfon zaczerwienił się.
− Tylko trochę. Babcia nalegała.
− Dać się pokonać przez Longbottoma, Potter - gwizdnął pogardliwie Malfoy.
− Zamknij się, kretynie!
Ślizgon zrobił ironiczną minę i wyciągnął rękę, jakby chciał go popchnąć, ale w ostatniej chwili Harry zauważył, że trzyma coś w dłoni i właśnie mu to podaje. Szybko wyciągnął rękę po zwitek pergaminu.
− Harry? - w tym samym momencie zawołał go Ron. Jego głos miał ledwo wyczuwalną histeryczną nutkę.
− Tak?
Nie zdążył jednak dowiedzieć się, o co chodzi przyjacielowi, ponieważ Abeldorn odwrócił się do nich z wściekłą miną.
− Czy na zajęciach profesora Snape'a też zachowywaliście się tak głośno?
Profesora - parsknął pod nosem Ron.
Hermiona szturchnęła go w bok.
− Nie, panie profesorze - odpowiedziała grzecznie.
− Więc radzę również teraz zachowywać ciszę. Potrafię być równie nieprzyjemny.
Harry wymienił spojrzenia z Malfoyem, po czym rozwinął zwitek pergaminu, który tamten mu podał.
McGonagall zwariowała.
Harry uśmiechnął się pod nosem. Świat zwariował. Malfoy pisze do niego liściki! Nie mógł odmówić sobie przyjemności odpisania.
Ale będzie jazda... - Rzucił kulką papieru prosto w głowę blondyna.
− Ał! - Ślizgon oczywiście musiał zwrócić na siebie uwagę.
Harry przewrócił oczami. Cały Malfoy.
− Panie Malfoy, czy pan Potter panu przeszkadza? - zapytał przesadnie uprzejmym tonem Abeldorn.
− Tym razem wyjątkowo nie, panie profesorze - odpowiedział blondyn, rozwijając liścik i robiąc komiczną minę.
− Radzę wam obu zapamiętać, że to już nie kurs i obowiązują was inne zasady. A żeby się wam to wbiło do głowy: minus pięć punktów dla Gryffindoru.
− Za co?! - zawołał oburzony Seamus.
− Za przeszkadzanie w lekcji, panie Finningan. Pan też chce się przysłużyć?
− Niektóre zasady nigdy się nie zmieniają - mruknął Ron, wykrzywiając się do Hermiony, która jak zwykle strofowała go na migi.
Harry uśmiechnął się do siebie. Właściwie nie wiedział dlaczego, ale wcale nie był zły. Punkty. Kogo obchodziły jakieś głupie punkty?!


− Mnie. Mnie obchodzą punkty! - krzyczał Ron chwilę później.
− Ron, uspokój się - porosiła Hermiona. - Prawda jest taka, że mamy teraz ważniejsze rzeczy na głowie.
− Jak przyjaźnienie się ze Ślizgonami?!
− Nie zaczynaj znowu - westchnął Harry.
− Ja wcale nie zaczynam. To ty wymieniałeś się liściki z tym śmierciożercą!
− Posłuchaj, przecież nie robię ci tego na złość, prawda? - odpowiedział, rozumiejąc, że musi w końcu jakoś przekonać Rona, iż ciągłe kłótnie są bezsensowne. Przecież wcale nie chciał denerwować przyjaciela. Coś po prostu ciągnęło go do Malfoya. Czuł, że będzie mu potrzebny.
− A my się o ciebie martwimy - odpowiedział pojednawczo rudzielec.
− Mnie do tego nie wciągaj - oświadczyła Hermiona, zajmując miejsce w sali, w której mieli odbyć kolejne zajęcia, i wyjmując zeszyt.
− Też się martwisz, nie udawaj - zwrócił się do niej chłopak.
− Dobrze, Ron, skoro uważasz, że to najlepsze miejsce na rozmowę. - Popatrzyła na niego wściekle, po czym odwróciła się do Harry'ego - Tak, ja też się martwię, Harry. Nie wiem, czy to czas na zawieranie przyjaźni w Slytherinie.
− Przecież sama mówiłaś, że powinniśmy posłuchać Tiary, że nie wszyscy...
− Mówiłam - przerwała mu. - Ale może nie ty powinieneś to robić. Chodzisz tam, zaprzyjaźniasz się z Malfoyem... Czy nie uważasz, że to zbyt ryzykowne dla ciebie?
Zaprzyjaźniasz się... Właściwie dotąd nie myślał o tym wszystkim w takich kategoriach. Zaprzyjaźniasz się...
− Harry? Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
− Co? A tak, słucham. Nie martwcie się, naprawdę. Malfoy jest w porządku. Wiem, jak to brzmi, ale naprawdę to prawda. Rozmawiałem z Dumbledore'em, pytałem o niego...
− Dumbledore. Już raz się pomylił - zauważył Ron.
− Nie wiem. Może niekoniecznie?
− Co masz na myśli? - zapytała Hermiona, marszcząc brwi.
Wzruszył ramionami.
− Nie wiem. Jeszcze nie wiem. W każdym razie, dyrektor kazał szukać mi czegoś właśnie tutaj. I powiedział, że nie chodzi o horkruksy. Myślę, że chciał, żebym... Och, po prostu nie przejmujcie się tym aż tak bardzo.
− Łatwo powiedzieć - mruknął Ron.
Harry klepnął go w plecy.
− Wiem, że chcecie dobrze. Obiecuję, że będę ostrożny.
− Tak. Jakbyś wiedział, co to w ogóle znaczy - prychnęła Hermiona.
Zdążył się już tylko wykrzywić w odpowiedzi, bo do sali weszli Lupin i Tonks. Szli zdecydowanym krokiem, który Harry'emu skojarzył się z wojskowym marszem i mieli poważne miny. W niczym nie przypominali tych ludzi, którymi byli, kiedy Harry widywał ich prywatnie. Tonks nie miała, charakterystycznych dla siebie, potarganych, malinowych włosów, ale zwykłego kucyka w kolorze ciemnego blondu i czarne szaty. Jak na siebie, wyglądała nietypowo. I profesjonalnie. Lupin miał identyczne strój jak ona. Oboje sprawiali wrażenie pewnych siebie i kompetentnych.
Klasa zamarła. Być może gdyby znajdowali się tu Ślizgoni, padłaby jakaś nieprzyjemna uwaga, ale na szczęście te zajęcia Gryfoni mieli z Krukonami.
− Dzień dobry - zaczął Lupin. - Mnie większość zapewne pamięta. Uczyłem was na trzecim roku obrony przed czarną magią. Dla przypomnienia, nazywam się Remus Lupin. To profesor Tonks.
Ron z wysiłkiem stłumił chichot. Hermiona kopnęła go pod ławką w kostkę. Ale Harry'emu też było wesoło. Profesor Tonks, a to ci dopiero!
− Poprowadzimy razem zajęcia z praktycznej obrony. Będzie to coś w rodzaju magicznych pojedynków.
− Żadnej teorii, dużo nowych uroków i zaklęć obronnych - uzupełniła Tonks. - W późniejszym czasie przećwiczymy sobie walkę w pododdziałach i dowodzenie nimi, schemat postępowania w sytuacjach alarmowych i elementy strategii.
Harry naprawdę był pod wrażeniem, chociaż nigdy nie wątpił w kompetencje przyjaciół. Prawda bowiem wyglądała tak, że od pierwszego roku brakowało im właśnie takich zajęć. W ciągu pięciu minut wszystkie zeszyty zostały pochowane, a ławki i krzesła ustawione pod ścianami.
− Na początek podzielcie się na dwie równe grupy - zarządził Lupin.
− I niech nie będzie to podział na domy - zastrzegła Tonks.
Polecenie zostało wykonane bardzo sprawnie. Harry dawno już nie widział takiego ożywienia na twarzach kolegów.
Do grupki, w której się znajdował, podeszła Nimphadora i przyciszonym głosem zaczęła udzielać im instrukcji.
− W waszej grupie znajdzie się jedna osoba, która dla was wszystkich będzie najważniejsza.
Wszyscy odruchowo spojrzeli na Harry'ego.
− Nie, nie Harry.
Spojrzał na Tonks z wdzięcznością.
− Założy na ramię czerwoną opaskę. Dla was jako grupy, bo musicie pamiętać, że stanowicie zespół, najważniejsze to uchronienie właśnie tej osoby. Ron, włożysz?
− Ja? - zdziwił się chłopak, ale Harry zauważył błysk zadowolenia w jego oczach.
− Wasi przeciwnicy wiedzą, kto stanowi ich cel. Wasze zadanie zaś to obronienie się przed ich atakami i zapewnienie bezpieczeństwa Ronowi. Czy to jasne?
Skinęli głowami.
− Akcja będzie uznana za zakończoną, gdy skutecznie unieszkodliwicie przynajmniej trzy czwarte drużyny przeciwnej lub gdy przeciwnikom uda się wyeliminować Rona. Na początek nie uczymy was niczego nowego. Musimy zorientować się, co kto z was umie. Po tej próbie zajmiemy się szkoleniem tych umiejętności, które już posiadacie i nabywaniem nowych. A teraz do dzieła!
Po dwóch godzinach intensywnych ćwiczeń wyszli z sali PO ociekający potem i prawie skrajnie wyczerpani.
− Jeśli zaraz czegoś nie zjem, umrę z wycieńczenia - jęknął Ron.
− Mnie wystarczy, jeśli ktoś da mi coś do picia - sapnął Harry.
− Chodźcie, marudy, zaraz będzie obiad - zauważyła Hermiona. Też wyglądała na zmęczoną. Włosy miała w kompletnym nieładzie.
− Czujecie? To chyba zapach pieczonego kurczaka? - Ron natychmiast się ożywił.
− Nie, tak pachną smażone kumlumy - odpowiedział dziewczęcy głos za nimi.
− Kumlumy? A co to takiego? - zdziwił się Neville.
− Nieważne. - Ron miał zdeterminowaną minę. - Zjem cokolwiek.
− Kumlumy to latające ryby o złoto-szmaragdowych łuskach - wyjaśniła Luna.
− Nigdy o nich nie słyszałem - zauważył Neville.
− Niemożliwe! - zawołała z przejęciem dziewczyna. - Poszukam ci wakacyjne wydanie „Żonglera”. Wydaje mi się, że tata o nich pisał.
− W takim razie mam nadzieję, że to jednak kurczaki. Kumlumami mogę się nie najeść - mruknął pod nosem Ron.
− Przed chwilą mówiłeś, że zjesz cokolwiek - przypomniała mu Hermiona.
− Jeśli te kumlumy są tak prawdziwe, jak chrapaki krętorogie, to obawiam się, że talerze mogą się wydać nieco puste.
− Nie bądź złośliwy!
− Czy ja jestem złośliwy? Harry, no powiedz!
Harry wyszczerzył się do przyjaciół, odmawiając zajęcia stanowiska w kłótni.
− Jestem po prostu głodny, Miona.
− Oczywiście. To da się zauważyć.


Wychodząc z Wielkiej Sali, Harry spotkał się z Malfoyem.
− To jakiś absurd. Zwariuję z tym człowiekiem, który panoszy się u nas jak kogut w kurniku - mruknął Ślizgon.
− Też go nie lubię - przyznał Harry.
− Ja go nie zno-szę. I on o tym wie. Na dodatek musi być naszym opiekunem. I jeszcze ta cała akcja z dolorykatorem na kursie. Masakra. Już mi powiedział, że jestem na cenzurowanym.
− To podejrzany facet. Dziwi mnie, że McGonagall ma do niego zaufanie. Rozmawiałeś z nią?
− I co miałem jej powiedzieć? Że nie lubię swojego nowego wychowawcy?
− Musiała mieć swoje powody - stwierdził Harry.
− Mam nadzieję, że naprawdę dobre - odparł Malfoy kwaśno.
− Ekhm - ktoś kaszlnął za ich plecami.
− Czego chcesz, Weasley? Pożyczyć parę knutów na poobiednie piwko?
− Malfoy! - zawołał ostrzegawczo Harry.
Ślizgon jednak ani trochę się nie przejął i dokonał teatralnego przeglądu swoich kieszeni.
− Nie mam drobnych, przykro mi - odpowiedział niewinnym tonem.
Ron rzucił się na niego z pięściami, ale chłopak zdążył odskoczyć, a w tym czasie Harry złapał przyjaciela za szaty.
− Widzisz?! - wrzasnął rudzielec, uwalniając się z uchwytu przyjaciela - Widzisz, z kim ty się zadajesz?! Ani trochę się nie zmienił!
Malfoy uśmiechał się bezczelnie z bezpiecznej odległości.
− Nie zmieniłem się ani o jotę, Weasley. I mam nadzieję, że mi to nie grozi. Arystokratyczne pochodzenie zapewnia stalowy charakter. - To powiedziawszy, odwrócił się i ruszył korytarzem w stronę schodów.
Harry chciał coś powiedzieć, ale czerwony jak burak Ron odwrócił się do niego z wściekłą miną.
− Nic nie mów - zastrzegł przyjaciel i dołączył do właśnie wychodzących z Wielkiej Sali Deana i Seamusa.


Zgodnie z zapowiedzią, Hermiona przesiadywała w bibliotece, ale na razie nie chciała podzielić się efektami swojej pracy. Mówiła, że potrzebuje szerszego spojrzenia na sprawę. Pierwszy tydzień minął im więc bez sensacji, nie licząc wiadomości, że Hagrid wyjechał na jakąś misję dla Zakonu i pewnie długo go nie zobaczą.
Oswoili się z nowymi nauczycielami, Gryfoni świętowali objęcie przez Lupina stanowiska opiekuna ich domu, wszystko zaczęło się toczyć swoim trybem. Uczniowie z niecierpliwością oczekiwali kolejnych zajęć PO, które jednogłośnie awansowały na hit sezonu. Może niesłusznie McGonagall obawiała się, że nie zostaną przyjęte z entuzjazmem? Każdy chciał umieć się bronić. Każdy chciał przetrwać.
Przed następnymi Harry zjawił się z przyjaciółmi wcześniej. Chcieli chwilę porozmawiać z Tonks i Lupinem, zapytać o wieści. Kiedy jednak zbliżyli się do klasy, w której zazwyczaj ćwiczyli, usłyszeli podniesione głosy.
− Dora, proszę cię, nie idź. Masz teraz zajęcia… - mówił Lupin.
− Doskonale poradzisz sobie beze mnie. To tylko dzieciaki.
Nie chcieli podsłuchiwać, ale Zakonnicy mówili głośno.
− Ja pójdę.
− To mnie Szalonooki wybrał. Nie zechce iść z tobą. Dobrze o tym wiesz.
− A ja nie chcę, żebyś tam szła. To bezsensu. Nie musisz tego robić. Nic nie musisz udowadniać!
− Nic nie udowadniam. Rem, zrozum, nie możesz traktować mnie jak małej dziewczynki!
− Martwię się o ciebie.
− Niepotrzebnie. - Tonks była wyraźnie zła.
− Nie zgadzam się, żebyś szła.
− Nie masz prawa nic mi zabraniać. Nie jesteś ani moim ojcem ani mężem.
− Dziękuję, że mi przypomniałaś - warknął Lupin.
− To jest wojna, a ja dostałam rozkaz. Idę z Moodym. Musimy to znaleźć.
− Lepiej stąd chodźmy, zanim nakryją nas na podsłuchiwaniu - zasugerowała szeptem Hermiona.
Cicho odeszli spod drzwi klasy.
− Jak myślicie, czego mogą szukać? - zapytała Hermiona, kiedy usiedli na kamiennej ławce w bezpiecznej odległości.
− Pewnie horkruksów - mruknął Harry.
− Mówisz poważnie? - zainteresował się Ron.
− Przecież mówiłem wam to, co powiedziała McGonagall. To teraz jedno z głównych zdań Zakonu.
− Myślałem, że ty masz się tym zająć.
− Ja też - odpowiedział zgryźliwym tonem.
− Nie bądźcie śmieszni. To chyba dobrze, że Zakon nam pomoże, prawda? Poza tym to potwierdza, że Dumbledore naprawdę tak właśnie to zaplanował.
Harry spojrzał uważnie na dziewczynę, ale już odwróciła głowę i nie mógł spróbować odgadnąć, o czym myśli. Nigdy nie zwierzył się przyjaciołom ze swoich podejrzeń wobec McGonagall, ale najwyraźniej również Hermiona brała każdą ewentualność pod uwagę.
Parę minut później Tonks szybkim krokiem opuściła klasę, a chwilę potem Lupin zawołał klasę do środka. Wydawał się spokojny i opanowany. Gdyby nie to, że byli świadkami kłótni, Harry nie poznałby, że jest czymś zdenerwowany. Poprowadził zajęcia tak jak ostatnio, krótko wyjaśniając nieobecność aurorki. Nikt zresztą zbytnio nie zainteresował się sprawami służbowymi profesor Tonks. Tylko trójka przyjaciół wymieniła znaczące spojrzenia.


Harry dopiero rano zauważył, że coś chyba jest nie tak. Lupin nie pojawił się na śniadaniu. Nigdzie nie zauważył też McGonagall. Flitwick zdawał się bardzo podenerwowany. Tylko Abeldorn ze spokojem przeżuwał tosta.
− Nie ma Remusa - zauważyła Hermiona.
− Wiem - odpowiedział ponuro Harry.
− Na pewno godzą się z Tonks w kwaterach prywatnych - stwierdził Ron.
− Mam złe przeczucia. - Dziewczyna robiła się coraz bardziej zaniepokojona.
− Ja też - przyznał Harry.
− Dajcie spokój, lepiej skosztujcie owsianki, jest pyszna.
− Ron! - zawołali oburzeni.
− No co? - naburmuszył się chłopak. - Musicie od rana uprawiać czarnowidztwo? Wiecie, jak to źle wpływa na trawienie?
− Idziemy do McGonagall? - zaproponowała dziewczyna.
Harry skinął głową.
− Co? Teraz?! - zawołał przerażony Ron. - Dajcie mi chociaż zjeść kawałek ciasta!
− Możesz zostać - poinformowała go sucho Hermiona.
− Jasne. A potem nie będziesz się do mnie odzywać do kolacji.
− Jeśli zajmiesz się jedzeniem, na pewno czas szybko ci zleci - podpowiedziała uprzejmie.
− Nigdy nie leci mi szybko, gdy się na mnie złościsz - odpowiedział chłopak, czerwieniąc się.
Harry uśmiechnął się do siebie. Przyjaciele tak bardzo przypominali mu państwa Weasleyów. Ciekawe czy zdawali sobie z tego sprawę?
− Idziemy? - zapytał jednak tylko. Chciał już mieć za sobą złe wieści. Czuł, że właśnie takie na nich czekają.
Kiedy tylko zbliżyli się do gabinetu, drzwi się otworzyły, jakby właśnie na nich oczekiwano. I chyba w istocie tak właśnie było.
− Dobrze, że jesteś, Harry. Właśnie miałam po ciebie posłać. Obawiam się jednak, że przyjaciele powinni poczekać na ciebie w wieży. Panno Granger?
− Oczywiście, pani profesor - odpowiedziała dziewczyna i pociągnęła Rona za sobą.
Wzrok Harry'ego momentalnie skierował się na Remusa. Siedział pochylony w fotelu, z głową wspartą na dłoniach. Złe przeczucia ścisnęły Harry'ego za serce.
− Co z Tonks?! - zapytał, nie mogąc znieść niepewności.
− Usiądź, Harry. - McGonagall wskazała nowo wyczarowane krzesło.
Niepokój jednak nie pozwolił mu go zająć.
− Jeszcze nie wróciła? - zapytał, starając się ukryć panikę. Jeśli coś stało się Tonks, to będzie jego wina. To on miał szukać horkruksów.
− Skąd wiesz, że wyjeżdżała? - zainteresowała się McGonagall.
Remus natychmiast wbił w niego spojrzenie.
− Miałeś wizję? - zapytał.
Harry bezsilnie opadł na krzesło i pokręcił głową, nie mając odwagi odezwać się bodaj słowem. Wiedział, że wizja oznaczała w tym momencie informacje. Mogła przynieść najgorsze, ale też rozwiać niewiedzę i niepewność. Dać nadzieję. Ale on przecież nie miał wizji. Podsłuchał tylko fragment kłótni...
− Tonks nie przyszła na ostatnie zajęcia… A dziś, kiedy nie zjawiłeś się na śniadaniu, zaczęliśmy się martwić...
− Rozumiem - odparł słabo Remus, a głowa znów opadła mu na dłonie. Był załamany.
− Znaleźliśmy tylko Moody'ego - dodała dyrektorka. - Na razie jednak nie odzyskał przytomności. Jego stan nie jest najlepszy, ale mamy nadzieję, że wkrótce się obudzi i pomoże nam w odnalezieniu Nimphadory.
− A ktoś jej teraz szuka? - wykrztusił Harry.
− Cały czas szukamy na zmiany, ale przydałyby się jakieś wskazówki.
− Mogę coś zrobić?
− Przede wszystkim pod żadnym pozorem nie opuszczaj zamku, Harry. Nie potrzebujemy teraz dodatkowych komplikacji. Wszystkie siły powinniśmy skupić na poszukiwaniach. Jeśli chodzi zaś o Moody'ego, to ze szpitala św. Munga zostali sprowadzeni najlepsi magomedycy.
− Mogę w takim razie odejść, pani profesor? - Czuł palącą potrzebę porozmawiania z przyjaciółmi.
− Nie. Chciałam ci jeszcze coś pokazać. Dostałam to dzisiejszą pocztą. Pewnie cię zainteresuje. - McGonagall podała mu dwa arkusze pergaminu.
Powoli wziął je do ręki.


Ministerstwo Magii
Departament do spraw śmierciożerców

Status: Raport z przesłuchań
Prowadzący śledztwo: Abreu Lontron
Przesłuchiwana: Sonia Klay
Podejrzana o: działanie na rzecz Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, szpiegostwo, pomoc śmierciożercom we wtargnięciu na teren Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart i współudział w morderstwie Tima Rodena (24 sierpnia 1997).

Oskarżona: Sonia Klay, urodzona w Londynie, lat 19.

Rodzice: Anna i Robert Klay, aurorzy w latach 1975-1981 pracujący dla Ministerstwa. Zamordowani w jednej z akcji przeciwko śmierciożercom.

Dalsza rodzina: brak danych.

S.K została włączona do szkolenia aurorskiego w ramach Programu Ochrony obejmującego najbardziej zagrożonych czarodziejów. Od dnia 31 lipca b.r. znajdowała się na terenie Szkoły Magii i czarodziejstwa Hogwart.
Po przedstawieniu jej wszystkich zarzutów, S.K. przyznaje się do współpracy ze śmierciożercami i dostarczania im regularnych informacji, mających na celu ujęcie Harry'ego Pottera.
Neguje przynależność do grupy śmierciożerców. Utrzymuje, że mężczyzna nazwiskiem Nott skontaktował się z nią 25 lipca b.r. i pokazał nieznane jej dotąd zdjęcia rodziców. Zapewnił, że oboje wciąż żyją i będzie mogła się z nimi skontaktować, jeśli zrobi coś dla Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. (W materiale dowodowym rzeczone zdjęcia, laboratorium magiczne wykazało użycie Zaklęcia Fotomontażu).
Nie przyznaje się do morderstwa Tima Rodena. (Kserokopia akt sprawy Rodena w załączniku; zmarł w skutek utraty zbyt dużej ilości krwi, rany zadano niezarejestrowanymi zaklęciami, żadne z nich nie pochodziło z różdżki S.K.). Podejrzana utrzymuje, że nigdy nie uczestniczyła w oficjalnym spotkaniu śmierciożerców. Notta oraz dwóch innych mężczyzn widziała tylko dwa razy (dokładne rysopisy w załączniku, według S.K obaj posiadali Mroczny Znak na przedramionach), a poza tym miała z nimi kontakt głównie listowny.
Podejrzana nie ma Mrocznego Znaku. Jest w logicznym kontakcie i wykazuje skruchę oraz chęć współpracy. Stan emocjonalny chwiejny, obecnie skłaniający się w stronę depresji.
Wskazane rozpatrzenie okoliczności łagodzących.


Harry skończył czytać, ale wciąż wpatrywał się w rzędy równych liter. A więc Sonia myślała, że dzięki temu będzie mogła zobaczyć swoich rodziców. Czy on też byłby skłonny skazać na śmierć kogokolwiek, jeśli tylko...
− Jeszcze drugi, Harry - odezwała się łagodnym głosem McGonagall.
− Tak.
Następny pergamin nie wyglądał już jak urzędowe pismo. Raczej, sądząc po odręcznym piśmie, stanowił fragment dłuższego listu.

...Czarny Pan zajmuje się teraz czymś innym. Nic mi nie wiadomo, by komukolwiek zostało zlecone złapanie Pottera. Nott najwyraźniej działał na własną rękę. Zawiódł w pewnej kwestii i prawdopodobnie usiłuje znaleźć sposób na odzyskanie łaski. Dziewczyna nie jest od nas. Ponieważ nie mogła działać pod wpływem Imperiusa, została zwyczajnie oszukana...

− To już wszystko? - wykrztusił. Wszystkie ponure i straszne informacje przytłoczyły go kompletnie.
− Tak, chyba wszystko - przyznała cicho McGonagall.
Harry skinął głową i podszedł do Lupina.
− Ona się znajdzie, Remusie. Zobaczysz. - Uścisnął mu mocno dłoń i opuścił gabinet.
Czuł się co najmniej dziesięć lat starszy.

ROZDZIAŁ DWUNASTY
Bruderszaft

Wiadomość o zaginięciu Tonks i ciężkim stanie Szalonookiego wprawiła trójkę przyjaciół w przygnębienie. Co prawda Hermiona usiłowała wytłumaczyć Harry'emu, że to, co się stało, nie jest jego winą, że nawet Remus nie zdołał przekonać Dory, by nie ryzykowała, ale Harry miał swoje zdanie na ten temat. Szukanie horkruksów było jego zadaniem i nikt poza nim nie powinien cierpieć, usiłując je wykonać.
Próbowali też odwiedzić Moody'ego, ale magomedycy nie wpuścili ich do skrzydła szpitalnego. W końcu Hermiona zmusiła przyjaciół do pójścia na zajęcia, a w przerwie na lunch Malfoy odciągnął Harry'ego na bok.
- Co masz dziś taką ponurą minę od rana?
Harry wzruszył ramionami. Nie miał ochoty rozmawiać o tym wszystkim z Malfoyem.
- Nie mów mi tylko, że tak cię to zmartwiło - zakpił.
Malfoy puścił uwagę Harry'ego mimo uszu.
- Pewnie chodzi o moją kuzynkę, tak?
- Kuzynkę? - Harry spojrzał zdziwiony na chłopaka.
- Nimphadorę - wyjaśnił Ślizgon. - Jest córką mojej ciotki, nie wiedziałeś o tym?
- No tak, zapomniałem. Biedna Tonks.
- Faktycznie nasze rodziny nie są w najlepszych stosunkach, odkąd Andromeda puściła się ze szlamą.
- Ale z ciebie dupek, Malfoy - stwierdził ze złością Harry.
Chłopak uśmiechnął się złośliwie.
- Myślałem, że to już dawno mamy ustalone. A tak przy okazji: masz dziś wolne popołudnie?
- A co, nie masz kogo wkurzać?
- Rozumiem, że jesteś zajęty.
- Tak, mam dwie randki w Hogsmeade - odparł kwaśno Harry.
Malfoy wyraźnie się ożywił.
- Z kim?
- To była ironia. I-ro-nia.
- W takim razie masz przed sobą żmudne godziny ćwiczeń, bo była zupełnie nierozpoznawalna. Co powiesz na lekcje od mistrza?
- Goń się, Malfoy - warknął Harry.
Chłopak wygiął wargi w krzywym uśmiechu.
- No dobra, w randki i tak nie uwierzyłem, nawet przy twoim marnym wydaniu ironii. Kto chciałby… - Tu chłopak urwał i obrzucił znaczącym spojrzeniem całą osobę Harry'ego od butów aż po koniuszki włosów, z szczególnym uwzględnieniem tych ostatnich. - Chciałem cię tylko sprowokować.
Harry sapnął gniewnie.
- Udało ci się.
Ślizgon rozpromienił się.
- Wiem. Zawsze mi się udaje.
- Skończyliśmy już tą pasjonującą rozmowę? - zniecierpliwił się Harry.
- Wciąż nie odpowiedziałeś mi na pytanie. Masz wolne popołudnie czy planujesz może jakąś małą misję ratowania świata na dziś?
- Chcesz mnie jeszcze bardziej wkurzyć, czy rozejdziemy się do swoich zajęć? - wycedził Harry. Naprawdę nie znajdował się w nastroju do żartów, a Malfoy wyraźnie nie miał zamiaru tego uszanować.
- Wiesz, ja na twoim miejscu zająłbym się poszukiwaniem Tonks na własną rękę. Przecież zawsze tak robiłeś...
- Skończyłeś? - Harry był już naprawdę wściekły. Nie chodziło nawet o jego samopoczucie. To prostu nie był temat do żartów. Szalonooki umierał, a o Dorze nie mieli wieści od ponad doby. - Jeszcze słowo i przysięgam, że ci przywalę.
- Rany, o co te nerwy? - Malfoy cofnął się o krok, widząc minę Harry'ego. - Chciałem tylko ustalić, czy możemy się dziś spotkać.
- I, oczywiście, musiałeś wybrać najbardziej irytujący sposób zdobycia tej informacji.
- Cóż... - Ślizgon uśmiechnął się rozbrajająco. - Chciałem cię trochę rozweselić.
- Nie próbuj tego więcej, w takim razie - mruknął Harry. Malfoy był wprost niemożliwy.
- Czyli nie zamierzasz dziś opuszczać Hogwartu?
- Nie, nie zamierzam. Coś jeszcze?
Przez ułamek sekundy Harry miał wrażenie, że Malfoyowi ulżyło, ale gdy spojrzał na niego ponownie, jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.
- W takim razie spotkajmy się o siedemnastej w pokoju życzeń. Może uda nam się trochę poćwiczyć, zanim się pozabijamy - zaproponował chłopak.
- Wątpię - mruknął Harry, ale pomyślał, że dobrze mu zrobi, jeśli się czymś zajmie i nie będzie mógł zbyt wiele rozmyślać. Czuł się tym wyczerpany.
- Zatem jesteśmy umówieni? - upewnił się Malfoy.
- Tak, chyba tak - potwierdził Harry i odwrócił się, żeby odejść.
- Znajdzie się, zobaczysz. W końcu głupi ma szczęcie… - Malfoy poklepał go po plecach. Gdyby nie ten dotyk, który sam w sobie wydawał się już dziwny, Harry uznałby, że się przesłyszał.
Harry nic nie odpowiedział. Z całych sił pragnął, żeby to, co się właśnie wydarzyło, było prawdziwe, ale bał się, że gdy się odwróci, okaże się, że po Malfoyu nie ma już śladu, a ciepło jego dotyku było tylko iluzją.

***

Harry siedział w pokoju wspólnym i udawał, że czyta podręcznik do transmutacji. W rzeczywistości zastanawiał się, kto jest autorem listu, który dała mu do przeczytania McGonagall.
- Harry, nie byłeś przypadkiem umówiony na siedemnastą? - zapytała w pewnym momencie Hermiona.
- Chyba nie przypominasz mu o spotkaniu z nim?! - zawołał zgorszony Ron.
- Nie chciałbym być pierwszy - odpowiedział Harry, nie podnosząc wzroku znad książki i ignorując przyjaciela.
Dziewczyna zachichotała.
- Wiesz, że takie zasady obowiązują na randkach? Na dodatek stosuje się do nich raczej żeńska część świata.
- Miona, miej litość! W tym pomieszczeniu siedzą też przyzwoici czarodzieje! - oburzył się Ron.
- Kto? - zainteresowała się Ginny, odrywając się od rozmowy z Luną.
Ron prychnął pogardliwie.
- Nie mam nastroju do kłótni, Ron - ostrzegła go Hermiona.
- Pewnie, porozmawiaj sobie o pedalskich amorach. Jak widać, do tego masz nastrój - odciął się chłopak.
- Nie przeginaj, Ron - upomniała chłopaka. - I nie zapominaj, że to właśnie brak tolerancji jest przyczyną naszej obecnej sytuacji...
- Nie wiedziałem, że Sam Wiesz Kto jest homofobem i dlatego chce zabić Harry'ego.
Luna z Ginny zachichotały.
- Kto nie lubi pedałów? - do rozmowy wtrącił się Seamus.
- Sformułowanie „pedał” jest obraźliwe. Gej brzmi lepiej - pouczył ich Harry z obojętną miną, po czym odłożył książkę na stolik i opuścił pokój wspólny, pozostawiając przyjaciół w kompletnym osłupieniu.

Na siódmym piętrze było pusto. Harry przeszedł się dwa razy wzdłuż korytarza, myśląc o spotkaniu z Malfoyem i na ścianie pojawiły się potężne, rzeźbione drzwi z herbem w kształcie smoka. Jasne było, że ich wygląd narzucił Ślizgon. Zanim jednak Harry nacisnął klamkę, przypomniał sobie poprzedni rok i to, jak bardzo chciał dostać się do środka, podczas gdy wewnątrz Malfoy knuł swój spisek. Mimo że czuł wtedy, iż za sprawą Malfoya stanie się coś niedobrego, pozwolił sytuacji wymknąć się spod kontroli i ostatecznie spieprzył sprawę. Czy teraz, pozostając z nim w zgoła odmiennej relacji, nie popełnia jeszcze większego błędu? Nie potrafił jednak w żaden sposób na to wpłynąć. Wszystko, co dotyczyło chłopaka rozgrywało się jakby poza wolą Harry'ego. Dlatego wolał o tym zbyt dużo nie myśleć, ponieważ ta radykalna zmiana ich stosunków czasem go przerażała.
Rozglądnął się raz jeszcze uważnie, a nie zauważywszy nic podejrzanego, wolno uchylił drzwi.
- Expelliarmus! - przywitał go zdecydowany głos Malfoya, a różdżka Harry'ego pofrunęła w stronę Ślizgona.
- Nie ma jak miłe powitanie - mruknął Harry. - Odbiło ci, Malfoy?
- Spóźniłeś się - zauważył z niezadowoleniem chłopak. - Nie wiesz, że spóźnianie to oznaka lekceważenia drugiej osoby?
- To tylko dziesięć minut - zauważył Harry.
- . Nie przywykłem do czekania na kogokolwiek. - Nadąsał się Malfoy. - Nawet na zbawcę czarodziejskiego świata.
- Daruj sobie tą złośliwość. Możesz mi oddać różdżkę?
Oczy Malfoya błysnęły.
- Jeśli mnie przeprosisz...
- Okey, przepraszam. Zadowolony?
- Niezupełnie. Twoje dobre maniery pozostawiają wiele do życzenia, ale zajmiemy się nimi nieco później. Może za to wyjaśnisz mi, cóż cię zatrzymało? Czyżby Weasley zrobił ci scenę zazdrości?
- Odczep się od Rona! - ostrzegł go Harry. Celowo jednak nie zaprzeczył, gdyż wolał utrzymać taką wersję, niż przyznać się, że spóźnienie było zamierzone. Po uwadze Hermiony, której tylko pozornie nie zauważył, bał się kolejnych niepożądanych skojarzeń. A on przecież tylko nie chciał zjawić się tutaj jako pierwszy, bo jeszcze Malfoy by sobie pomyślał, że jakoś mu przesadnie zależy na tym spotkaniu.
- No dobrze, skoro to wina Wieprzleja, jakoś ci wybaczę. Ale ostatni raz. - Malfoy podał Harry'emu różdżkę, którą ten prawie wyszarpnął mu z dłoni.
- Mówiłem ci, żebyś nie obrażał moich przyjaciół!
Malfoy ziewnął ostentacyjnie.
- Co za różnica, skoro ich tu nie ma?
- Malfoy!
- No dobra. Mam ograniczony czas, więc się pośpieszmy.
- A co, masz randkę w Hogsmeade? - zapytał Harry z przekąsem.
- Nie, McGonagall uniemożliwiła wyjścia poza teren zamku, zapomniałeś?
- Rzeczywiście, to musi być dla ciebie straszne - zauważył Harry z sarkazmem.
- Och, bez przesady. - Malfoy machnął lekceważąco ręką. - Wprawdzie uniemożliwiła w ten sposób jedną z przyjemnych opcji, ale przecież nie mógłbym dopuścić, żeby jakikolwiek stan wyjątkowy zubożył moje życie seksualne, prawda?
Harry wykrzywił się tylko w odpowiedzi. Malfoy naprawdę potrafił być niemożliwy.
- Od czego ma się w końcu wyobraźnię. A dziś obiecałem Pansy wieczór przy czekoladzie.
- Wieczór przy czekoladzie? - powtórzył Harry, unosząc wysoko brwi.
- A co w tym dziwnego?
- Nic, właściwie nic. - Harry sam nie wiedział, dlaczego tak zareagował. Nieprawdopodobnym wydawało mu się spędzenie wieczoru przez Malfoya w towarzystwie przyjaciółki przy kominku i z kubkiem czekolady, czy może po prostu był zirytowany, że czas Ślizgona jest ograniczony przez inne zobowiązania?
Co za nonsens! Nad czym ja się w ogóle zastanawiam?!, zganił się w myślach Harry.
- To może na początek kieliszeczek na rozluźnienie. - Malfoy przerwał przedłużającą się już ciszę, wskazując kanapę i mały stolik, na którym stała karafka, wypełniona bursztynowym trunkiem, a obok dwa kieliszki.
- Mamy się tu upić? - zapytał Harry z oburzeniem. Liczył się z tym, że stracą trochę czasu na bezsensowne rozmowy, ale mimo to miał nadzieję, że poćwiczą chociaż godzinę.
- Od razu upić. - Malfoy wydął usta. - Chciałem tylko, żebyś się wyluzował, inaczej będziemy się kłócić aż do wieczora.
- Bo to oczywiście wyłącznie moja wina! - zawołał urażony Harry.
- A nie? - zapytał niewinnym tonem Ślizgon.
- Mówiłem ci kiedyś, że cię nie znoszę? - jęknął Harry.
- Zamiast marudzić, napiłbyś się trochę. Likier z mandragory - prawdziwe delicje.
- Tak, jak ostatnio? - Harry spojrzał sceptycznie na wypełniane przez Malfoya kieliszki.
- Tym razem ci się spodoba, obiecuję. - Malfoy podał mu trunek.
Harry zamoczył delikatnie wargi. W tym czasie Ślizgon odstawił z trzaskiem swój kieliszek, którego zawartość przechylił na raz.
- W ten sposób do rana nie skończysz - zakpił z niego Malfoy.
Harry oblizał ostrożnie usta.
- Dobre - stwierdził zaskoczony i przechylił kieliszek, wypijając do dna za przykładem kolegi.
- A nie mówiłem? - Malfoy aż urósł z dumy.
- Polegaj na słowie Ślizgona, a ani się obejrzysz, pozbędziesz się ogona - odpowiedział mu Harry natchnionym głosem, podstawiając jednocześnie swój kieliszek do napełnienia.
Brzęknęli szkłem w niemym toaście i wypili kolejną porcję.
- Jaki słodki! Przepyszny! - oświadczył z rosnącą radością Harry.
- Taaa… Potteeer?
- Mhm? - zapytał Harry, rozglądając się po pomieszczeniu, które było teraz bardzo dużych rozmiarów i mieściło różne, dziwne przedmioty.
- Pomijając już fakt, że nie znam zacytowanego przez ciebie powiedzenia - zapewne zostało wymyślone przez Gryfonów - to zainteresował mnie jeden drobny szczegół. Jaki właściwie ogon miałeś na myśli?
- Wybierz sam - oświadczył Harry, starając się skupić wzrok na szklanych kostkach, ułożonych na dużym marmurowym stole.
- Mm, czy to propozycja? - zamruczał Malfoy, przysuwając się do Harry'ego.
- Jaka propozycja?! - Harry odskoczył gwałtownie, stracił równowagę i spadł z kanapy.
- Zlitujcie się nade mną wszyscy założyciele - jęknął rozdzierająco Ślizgon. - Jesteś beznadziejnym kompanem do picia.
- Myślałem, że ustaliliśmy to ostatnim razem - bąknął Harry, zbierając się z podłogi.
- Ostatnim razem ustaliliśmy, że po alkoholu spędzamy razem upojną noc.
Harry otworzył buzię, chcąc coś powiedzieć, ale najwyraźniej nie znalazł odpowiednich słów, więc ją zamknął, znowu otworzył i jeszcze raz zamknął.
- Zamierzasz jeszcze długo udawać trytona? - zainteresował się Malfoy.
Harry udał, że nagle dostrzegł zabrudzenie na swojej szacie i z wielkim zaangażowaniem zaczął ją czyścić, po czym spojrzał na Malfoya i oświadczył dobitnie:
- Zamierzam przełożyć nasze spotkanie na bliżej nieokreślony termin w przyszłości.
- Nie masz ochoty na powtórkę z rozrywki?
- Jestem normalny! - oburzył się Harry i powoli zaczął się cofać do drzwi.
- Wybacz, Potter, ale nie jesteś w moim typie! - Malfoy roześmiał się na cały głos.
- To znaczy, że jesteś… no wiesz?
Malfoy zachichotał.
- No nie wiem - przedrzeźnił głos Harry'ego. - A co to, wieczorek zwierzeń intymnych?! Mieliśmy chyba poćwiczyć. Myślisz, że wiedza, czy jestem homo, pomoże ci wygrać wojnę?
- Sam zacząłeś. Nie trzeba było podawać mi tego czegoś! - Harry oskarżycielsko wyciągnął palec w kierunku karafki.
- Nie zmuszałem cię - przypomniał mu Ślizgon. - I sam się prosiłeś o jeszcze. Ale jeśli niewiedza w temacie mojej orientacji seksualnej nie pozwala ci się skupić, to przyjmij proszę do wiadomości, że nie jestem homo. Ująłbym to raczej tak: po prostu nie widzę żadnego rozsądnego powodu, dla którego miałbym ograniczać sobie możliwość potencjalnej przyjemności o połowę, już na samym wstępie. Mam nadzieję, że jesteś w stanie pojąć sens mojej wypowiedzi.
- Jestem - mruknął Harry, postanawiając, że zastanowi się głębiej nad słowami Malfoya wieczorem. - Możemy teraz, w takim razie, zabrać się do rzeczy, czy przekładamy spotkanie na kiedy indziej?
- Zabrać się do rzeczy, powiadasz... - powtórzył chłopak z dwuznacznym uśmieszkiem.
- Malfoy! - zawołał zgorszony Harry.
- Przecież mówiłem ci, lwiaczku, że nie jesteś w moim typie. Rany, ale ty masz wysokie mniemanie o sobie. Jedna błyskawica na czole i myślisz, że wszyscy marzą tylko o tym, żeby cię przelecieć.
- Wcale tak nie myślę! - zaprotestował Harry.
- Okey, załóżmy, że wysyłam złe sygnały. I masz wrażenie, że ja pragnę cię przelecieć. W końcu jestem Ślizgonem, a jak powszechnie wiadomo oni w ogóle są źli… Na początek proponuje proste siatki. Ty rozkładasz ją nad szklaną kostką, ja próbuje ją rozwalić.
Po krótkiej chwili zaniechali rozmowy i skupili się na ćwiczeniu zaklęć. Początkowo Harry był rozkojarzony i szklane kosteczki rozsypywały się z brzękiem w drobny mak, ale po paru kąśliwych uwagach Ślizgona otrzeźwiał na tyle, że potrafił utrzymać barierę. Ani się obejrzeli, a minęło parę godzin, a oni wciąż ćwiczyli, zagłębiając się w coraz trudniejsze zaklęcia.
- Poczekaj. Wydaje mi się, że źle przekładamy inkantacje - przerwał w pewnym momencie Malfoy.
- Jestem pewny, że to był splot naprzemienny - odparł Harry.
- Ale jakoś nie wychodzi - zauważył z niezadowoleniem Ślizgon.
- Może robimy coś źle.
- Serio? Jak do tego doszedłeś? - zakpił Malfoy.
- Miałem na myśli, że może źle akcentujemy albo...
- A ja ci mówię, że to był splot dwa do jeden.
- Niemożliwe.
- Sprawdzę w moim zeszycie. Daj mi moment.
- Masz tutaj swój zeszyt? - zdziwił się Harry.
- Przecież mieliśmy ćwiczyć, tak czy nie? - odpowiedział Malfoy, kartkując swoje notatki. - Ha! Wiedziałem! Dwie inkantacje wiodące do jednej wspomagającej. Warkocz barierowy, dominujący.
- Pokaż - zażądał Harry, wciąż nieprzekonany.
- O, proszę. Ten rysunek - Malfoy wskazał różdżką szkic obok pisemnej instrukcji.
- Rzeczywiście.
Zastosowali się do wskazówek z notatek Ślizgona i pole ochronne wyszło im bezbłędnie.
- Teraz próbujemy je uszkodzić. Jeśli naprawdę nam się udało, nie powinny zadziałać standardowe zaklęcia.
Po dziesięciu minutach uśmiechali się do siebie pełni satysfakcji. Siatka pozostała nienaruszona.
- Teraz zaklęcie odkrywające - zakomenderował Malfoy. Standardowym postępowaniem przy detonowaniu siatek było wykrycie jej rodzaju, żeby można było użyć specjalnego zaklęcia zdejmującego czar, bowiem wypróbowywanie wszystkich było niemożliwością.
Harry wykonał polecenie i kulista sfera pola ochronnego zaczęła połyskiwać perłową poświatą, na której pojawiły się runy, oznaczające rodzaj użytej siatki.
- Prawie dobrze, Potter. - Ślizgon wspaniałomyślnie zdobył się na pochwałę.
- Czyli teraz pozostaje nam poćwiczyć zaklęcia maskujące, które uniemożliwią innym zastosowanie zaklęć odkrywających.
- Jestem zmęczony - poskarżył się Malfoy.
- Nie marudź, dopiero zaczęliśmy! - Harry, wręcz przeciwnie, czuł rosnącą ekscytację.
- Nie możemy zrobić sobie chwili przerwy?
- Nie będziemy przerywać w połowie jednej siatki - zadecydował Harry.
Malfoy z ociąganiem pomógł w rozkładaniu maski.
- Widzisz? To było proste - ucieszył się Harry, kiedy skończyli. O specjalnych technikach zdejmowania barier z chronionych przedmiotów uczyła ich na kursie pani Mayson.
- To co, teraz każdy przygotowuje pojedynczą barierę i maskuje ją, a drugi usiłuje rozbroić?
- Jeśli zaraz nie napiję się kawy, równie dobrze możesz zakładać barierę na mnie - odpowiedział Ślizgon, ziewając.
Ledwo owe słowa przebrzmiały, chłopcy poczuli unoszący się w komnacie kuszący aromat. Na stoliku stał półmisek z ciasteczkami i dwa dzbanki, ale tylko jeden parował.
- A ty co, będziesz pił mrożoną? - zdziwił się Malfoy, ruszając w stronę poczęstunku. - Ble, to przecież sok dyniowy!
Harry uśmiechnął się nieznacznie.
- Po prostu chce mi się pić - wyjaśnił i nalał sobie pełen kubek, po czym usiadł na kanapie i zagadnął: - Wiesz, że jest już dwudziesta trzydzieści?
- O, Merlinie, Pansy mnie zabije - jęknął Malfoy, ale zamiast oznajmić, że musi już iść, rozsiadł się wygodnie.
Harry pomyślał, że spędził bardzo fajne popołudnie, które skutecznie odciągnęło go od przykrych myśli. Może to było dziwaczne, ale towarzystwo Malfoya naprawdę sprawiało, że czuł się lepiej. Uśmiechnął się do siebie pod nosem.
- Malfoy?
- Mmm? - Malfoy nawet nie oderwał ust od brzegu swojej filiżanki.
- Może powinniśmy… to znaczy, no wiesz, pomyślałem, że skoro zapowiada się na to, że trochę czasu ze sobą spędzimy, to co sądzisz o tym, żebyśmy zaczęli sobie mówić po imieniu?
Malfoy zakrztusił się kawą.
- Uważasz, że sok z dyni to najlepszy bruderszaft? - zapytał, lekko unosząc jedną brew i niby się uśmiechając, ale, mimo to, Harry wyczuł zmianę w jego nastroju. Czyżby powiedział coś nie tak?
- A to ma jakieś znaczenie? - zapytał.
- Kolosalne - odpowiedział Ślizgon, po swojemu przeciągając głoski, a Harry'emu od razu przypomniał się tamten Malfoy. Ten, który na pewno nie chciałby… Właściwie czego? Zaprzyjaźnić się z nim?
To jakiś idiotyzm, pomyślał, ale spróbował po raz ostatni, choć czuł, że nie powinien już nic mówić. Ale przecież Harry Potter rzadko zwykł słuchać głosu rozsądku.
- Więc możemy się napić czegoś innego. Co proponujesz? - zapytał, siląc się na lekki ton. W duszy jednak zadawał sobie pytanie, dlaczego brnie dalej i dlaczego tak mu na tym zależy. - I tak już się nie pouczymy, bo Parkinson się obrazi.
- Masz rację, nasz czas się skończył - odpowiedział chłodnym tonem Malfoy i wstał z kanapy. Wystudiowanym ruchem strzepnął sobie niewidzialny pyłek z szaty i ruszył w kierunku drzwi. - Pansy na pewno się niecierpliwi.
- Ale… - zaczął Harry z wahaniem, zupełnie nie rozumiejąc zachowania Ślizgona. - Myślałem…
Malfoy zatrzymał się i odwrócił gwałtownie, piorunując go spojrzeniem.
- Co właściwie myślałeś, Potter, hm?
- Że mamy już to za sobą - odpowiedział z nutką zawodu w głosie.
- I wyobrażałeś sobie, że padniemy sobie w objęcia?! - Usta chłopaka wygięły się w złośliwym półuśmieszku. - Pozwól sobie przypomnieć, iż mówiłem ci już, że pomiędzy bielą i czernią jest cała masa odcieni szarości. Nie możesz podzielić świata na swoich przyjaciół i wrogów. Przez sześć lat serdecznie się nie znosiliśmy. Myślisz, że machniesz różdżką i zaczniemy się uwielbiać?!
Coś wewnątrz Harry'ego buntowało się i wyrywało, żeby powiedzieć Malfoyowi, iż z nich dwóch to on, a nie Ślizgon, ma prawo mówić takim tonem te wszystkie rzeczy. Bo to nie on był dotąd tym złym. Jednak jakaś nieznośna gula rosnąca w gardle uniemożliwiła mu powiedzenie bodaj słowa.
- Myślisz, że będziemy się spotykać popołudniami, grać w szachy, śmiać się i żartować? Tak sobie to wyobrażasz?!
- Przecież właśnie to robimy - zauważył cicho Harry.
- Musiałem przeoczyć partyjkę szachów. To czyj teraz ruch? - zapytał z sarkazmem Ślizgon.
- To ty zaproponowałeś to spotkanie. - Harry wciąż nie pojmował, co tak wkurzyło Malfoya. Cóż było złego w tym, że zmądrzeli?
Tylko czy aby na pewno?
- Skoro sam się o to tak prosisz, powiem ci, Potter. To nie ja wymyśliłem dzisiejsze spotkanie, ale McGonagall. Bała się, że wymkniesz się na obrzydliwie szlachetne i jeszcze bardziej idiotyczne poszukiwania mojej drogiej kuzynki i chciała, żeby ktoś w miarę rozgarnięty miał na ciebie oko. To wszystko. Bardzo mi przykro, że wysunąłeś z tej propozycji tak daleko idące, mylne wnioski. A teraz pozwól, Pansy czeka. - To mówiąc, opuścił pokój życzeń.
Harry jeszcze długą chwilę stał i tępo wpatrywał się w drzwi, ciesząc się, że nikt nie może go teraz widzieć. Czuł się dokładnie tak, jakby ktoś wymierzył mu mocnego kopniaka prosto w brzuch.

ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Ikshtat

- Harry, co się stało? - zapytała Hermiona, gdy tylko wszedł do pokoju wspólnego.
- A co się miało stać? - odparł, nie zatrzymując się.
- Przecież widzę, jaką masz minę. - Dziewczyna jak zwykle okazała się spostrzegawcza.
- Jestem po prostu zmęczony - mruknął, wchodząc na schody do dormitorium chłopców. - Dużo ćwiczyliśmy.
- Akurat. Kogo chcesz oszukać? - zawołała za nim, ale nie zareagował.
Najwyraźniej chciała za nim pobiec, bo doszedł go jeszcze jakiś szelest i ściszony głos Rona, w którym ledwo wyczuwalnie drgała uraza:
- Zostaw go, ma za swoje. Mógł się nie zadawać z Malfoyem.
Ron miał rację. Dostał to, o co sam się prosił. Naprawdę wierzył, że mógłby się zaprzyjaźnić z tym dupkiem? Zmarnował czas zamiast poświęcić go swoim prawdziwym przyjaciołom, którzy zawsze chętnie spędzają z nim każdą chwilę. Jak na złość stanął mu przed oczami obrazek, który dojrzał, wchodząc do pokoju wspólnego: Hermiona siedząca na dywanie przed kominkiem, wsparta o nogi Rona, który siedział na fotelu i bawił się jej włosami. Harry postarał się zdusić złośliwy głosik, który szeptał mu, że tego popołudnia wcale nie wydawał się swoim przyjaciołom potrzebny, ale nie było to łatwe. Usiadł na parapecie i zapatrzył się na błonia, czując się nagle bardzo samotny. Wszystko wskazywało na to, że Ron i Hermiona ostatecznie się dogadali w swojej własnej sprawie, a on pozostał na uboczu.
Znów powróciły myśli o Tonks i Szalonookim. Stan aurora nie ulegał poprawie i magomedycy nie dawali mu zbyt dużych szans, a o Dorze wciąż nie było żadnych wieści. Harry czuł, że powinien coś zrobić w tej sprawie. Wiedział, że poszukiwania Nimphadory na własną rękę to raczej głupi pomysł, a przede wszystkim po prostu bezsensowny. Istniało jednak coś, co mógł zrobić - zabrać się wreszcie za horkruksy.
Z tą myślą podszedł do swojego kufra i zaczął szukać fałszywego medalionu. Właśnie wyciągał go spomiędzy skarpetek i rulonów pergaminu, kiedy łańcuszek zahaczył o coś na dnie, a ponieważ nie mógł znaleźć o co, mimo przerzucenia pliku starych Proroków, dwóch książek i kociołka, zaczął nim szarpać.
- Wszystko w porządku, Harry? - Na tym małym akcie agresji przyłapał go Neville.
Harry pociągnął mocniej i poleciał w tył, trzymając jednak złośliwy medalion w dłoni.
- Tak - mruknął, rozmasowując sobie plecy. - Raczej tak.
Kolega spojrzał na niego uważniej.
- A tak w ogóle? - Neville nie rezygnował.
- Wszystko w porządku, Nev - powtórzył z naciskiem Harry i jakby od niechcenia rzucił medalion na swoje łóżko. Miał nadzieję, że chłopak nie zorientuje się, co to za przedmiot. W tym momencie potrzebował po prostu chwili samotności. A wiedział, że jeśli teraz zatrzyma się z Neville'em, za chwilę zjawi się tu Ron, którego Hermiona pewnie zdoła w końcu przekonać, że muszą sprawdzić, co z przyjacielem. Ostatnim zaś, czego sobie w tej chwili życzył, to koleżeńskie konsylium nad jego przypadkiem. - Jestem po prostu zmęczony - powtórzył kłamstwo sprzed pięciu minut. - Muszę się położyć.
Neville nie wyglądał na zbyt przekonanego, ale nie odezwał się, a Harry z ulgą zniknął za kotarą łóżka.

Już po chwili żałował, że oświadczenie w sprawie zmęczenia, nie było prawdą. Wiedział, że sen długo jeszcze nie przyjdzie. Ściskał w dłoni chłodny medalion i wpatrywał się bezmyślnie w sufit. Po jakimś czasie, i nie bez wysiłku, zaczął przypominać sobie wszystkie informacje, jakie podawał mu w czasie ostatniego roku Dumbledore. Stanowiły jednak tak chaotyczne wspomnienia, że po godzinie stwierdził, iż będzie je musiał gdzieś pozapisywać, żeby cokolwiek z tego wiedzieć. Ponieważ zaś nie miał ochoty na wychylanie choćby nosa poza kotary, znów zaczął błądzić myślami po bliżej nieokreślonych rejonach. Aż do momentu, w którym zawędrował ponownie do Pokoju Życzeń i tego, co wydarzyło się tam dziś wieczorem. Poruszył się niespokojnie na łóżku i w tym momencie usłyszał, że drzwi dormitorium się otwierają.
- Harry, jesteś tam? - Usłyszał szept Rona. - Śpisz?
Harry szybko zamknął oczy i postanowił udawać śpiącego, w razie gdyby przyjaciel zechciał zerknąć do środka. Ron widać jednak nie miał zamiaru się narzucać, bo nie odezwał się więcej, a po chwili Harry'ego doszło ciche pochrapywanie.
Ale ostatnie wspomnienie nie chciało odejść. Harry ścisnął mocniej medalion i uświadomił sobie, że tak naprawdę wszystko, czym martwił się od opuszczenia siódmego piętra, stanowiło tylko próbę zagłuszenia popołudniowych zdarzeń. Jeśli się nad tym zastanowić, wydawało się głupie i egoistyczne, ale tak właśnie przedstawiały się fakty. Wiedział, że horkruksy to problem, faktycznie potrzebował zgromadzić wszystkie możliwe informacje i wskazówki, ale gdyby o to naprawdę chodziło, nie odrzucałby pomocy przyjaciół. Zwłaszcza, że to Hermiona była w posiadaniu cennych informacji, które regularnie zdobywała w Dziale Zakazanym. Naprawdę też martwił się o Tonks i Szalonookiego. Nic jednak nie mógł poradzić na to idiotyczne kłucie gdzieś w okolicy żołądka, które dokuczało mu od momentu, w którym Malfoy zamknął za sobą drzwi. Wciąż na nowo odtwarzał scenę sprzed kilku godzin i zastanawiał się, co zrobił źle. Za każdym razem nie dochodził do żadnych rozsądnych wniosków, poza jednym: coś się między nimi popsuło, a Harry rozumiał z tego tylko tyle, że jest mu z tym bardzo, bardzo źle.

Obudziło go mocne potrząsanie za ramiona. Otworzył oczy i od razu je zmrużył, bo słońce świeciło prosto na niego.
- No, nareszcie! - Ron odetchnął z ulgą. - Wszystko w porządku?
Harry otarł spocone czoło i przypomniał sobie, że śniły mu się jakieś potworności.
Dean i Seamus stali tuż za jego przyjacielem i również spoglądali na niego z niepokojem.
- Miałeś wizję? - zapytał z przestrachem Ron.
- Może pójść po McGonagall? - zaoferował się Dean.
- Chcesz się czegoś napić? - zaproponował Seamus.
- Nic mi nie jest - Harry w końcu zdołał odpowiedzieć. - To tylko zwykłe koszmary, nie żadna wizja.
- Jesteś pewny? - Przyjaciel przyglądał mu się badawczo.
- Wczoraj wyglądałeś niewyraźnie - wtrącił się Neville, którego wcześniej Harry nie zauważył. Siedział na sąsiednim łóżku i też wyglądał na zaniepokojonego.
- Właśnie - podchwycił Harry. - Źle się czułem. Z tego też powodu miałem pewnie gorszą noc.
- Strasznie krzyczałeś - dodał Seamus, marszcząc czoło.
- Przepraszam, nie chciałem was obudzić. A teraz może pozwolicie mi wyjść z łóżka? Chyba, że macie mi ochotę w tym pomóc.
Dean i Seamus odsunęli się z niewyraźnymi minami i ruszyli w kierunku toalet, ale Neville wciąż zerkał na Harry'ego podejrzliwie, a Ron przysiadł na jego łóżku.
- Ostatnio jesteś strasznie podenerwowany, a teraz jeszcze ten sen. Co cię tak wkurza? - zapytał przyjaciel.
- Malfoy - warknął Harry. - Malfoy mnie tak wkurza. To chciałeś usłyszeć?!
Ron zaczerwienił się, aż po czubki uszu.
- Po prostu się o ciebie martwimy - odpowiedział ze złością.
Harry miał ochotę powiedzieć mu coś nieprzyjemnego i kazać się wynosić, ale w porę sobie przypomniał, że to Ron jest jego najlepszym przyjacielem. Może ostatnio trochę denerwującym, ale czy aby nie miał racji? Nie powinien złościć się na niego, tylko dlatego, że Malfoy go olał, a przyjaciel nie mógł go w tej sprawie pocieszyć.
- Przepraszam - powiedział cicho.
Ron się nie odezwał, ale jego oczy znów się śmiały.
- Chodźmy coś zjeść - zarządził po chwili, wymownym ruchem wskazując na brzuch. Harry starał się okazać entuzjazm w imię świeżo zawartego rozejmu, ale czuł, że nie będzie w stanie zjeść za wiele. Ból w żołądku wcale nie ustał. Wręcz przeciwnie, wzmógł się, gdy uświadomił sobie, że przy przeciwległym stole najprawdopodobniej zobaczy Malfoya.


Jednak Harry'emu udało się cudem przełknąć małą miseczkę zupy mlecznej. Nie była gęsta i jakoś przeciekała przez ściśnięte gardło, a Ślizgon ostatecznie nie pojawił się na śniadaniu.
- Dlaczego wciąż patrzysz na drzwi? - zagadnęła go w pewnej chwili Luna.
Nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Od razu utkwił wzrok w stole.
- Czekasz na kogoś? - zapytała ponownie, ponieważ nie odpowiedział. - Na Ma…
- Słyszałaś, że podobno odkryto nowy gatunek chrapaków? - przerwała jej Hermiona.
Luna odwróciła się z zainteresowaniem w stronę dziewczyny.
- Naprawdę? Skąd o tym wiesz? - zapytała.
- Och, ktoś chyba mówił o tym w pokoju wspólnym - skłamała Hermiona bez mrugnięcia okiem.
- Niesamowite, będę musiała napisać do taty! - zawołała z ekscytacją w głosie Luna i odwróciła się do Ginny, by podzielić się z nią nową informacją.
Harry poczuł do Hermiony niewymowną wdzięczność. Wiedziała, że nie będzie chciał na ten temat rozmawiać. I zrobiło mu się jeszcze bardziej głupio, że wczoraj tak chłodno potraktował dwójkę przyjaciół.
- Harry? - Jakaś Gryfonka z młodszej klasy podeszła do niego i skubnęła go nieśmiało w rękaw.
- Tak? - Odwrócił się do niej.
- Profesor McGonagall prosiła cię, żebyś zaraz po śniadaniu zjawił się w jej gabinecie - poinformowała go dziewczynka i podała mu mały rulonik.
- Dziękuję - odpowiedział i od razu odsunął się od stołu. W liściku znalazł hasło do gabinetu.
- Harry, nic prawie nie zjadłeś! - zawołała Hermiona tonem pani Weasley.
Mimo podłego nastroju, nie był w stanie powstrzymać lekkiego uśmiechu.
- Może są jakieś wieści o Tonks! - odparł i wstał.
- Właśnie miałam wam powiedzieć, że podobno Alastor Moody się obudził - odezwała się ponownie Luna.
Przyjaciele wymienili spojrzenia.
Gdyby informacja ta okazała się prawdą, mogli dowiedzieć się wielu ważnych rzeczy. Harry czuł, że serce bije mu szybciej niż zwykle. Może znajdą Tonks! Mimo to, kiedy szybkim krokiem ruszyli w kierunku schodów nie mógł się powstrzymać, żeby raz jeszcze nie zerknąć za siebie. Poza kilkoma grupkami uczniów, opuszczających za ich przykładem Wielką Salę nie zobaczył jednak nikogo. W tym momencie Hermiona na ułamek sekundy położyła mu rękę na ramieniu, lekko go obejmując. To było tak przelotne, że nawet nikt poza nim tego nie zauważył, ale Harry'emu zrobiło się lżej na sercu i jakoś tak cieplej. Nawet jeśli przyjaciółka go nie rozumiała, dawała mu wyraźne znaki, że jest przy nim. A w obecnej sytuacji znaczyło to dla niego bardzo wiele.

Harry zostawił przyjaciół na korytarzu i sam poszedł porozmawiać z dyrektorką. Czuł, że nie byłaby zadowolona, widząc ich wszystkich.
- Dzień dobry, pani profesor - przywitał się.
- Usiądź, Harry - odpowiedziała McGonagall zmęczonym głosem.
Patrząc na kobietę, Harry jeszcze mocniej zapragnął, żeby ta wojna wreszcie się skończyła. Niszczyła wszystkich bez wyjątku, nawet tych, którzy z pozoru mieli się jeszcze dobrze. Każdy miał swój cień w kącikach oczu i swój ból w sercu. Jak mieli wygrać?
- Czy profesor Moody się obudził? - zapytał po chwili milczenia.
McGonagall uśmiechnęła się smutno i Harry znał już odpowiedź na swoje pytanie.
- Słyszałem od innych uczniów... - podjął jednak, nie chcąc przyjąć faktów do wiadomości, ale urwał.
- Przez chwilę rzeczywiście mieliśmy taką nadzieję - odpowiedziała cicho dyrektorka. - Na kilka minut odzyskał przytomność. W sali była tylko pani Pomfrey i natychmiast chciała nas zawiadomić... - Głos kobiety załamał się, ale wzięła głęboki oddech i dokończyła. - Ale Alastor złapał ją za rękę i zdołał jej tylko powiedzieć, że horkruks został zniszczony.
W gabinecie zaległa ciężka cisza. Harry nie wiedząc, co powinien powiedzieć, z zagubieniem popatrzył na portret Dumbledore'a, jakby szukając tam wsparcia.
- Cóż, każdy w końcu musi przejść na emeryturę, moi drodzy - odezwał się niespodziewanie mężczyzna. - A Alastorowi należała się ona bardziej niż komukolwiek.
- Ale to żadna emerytura - zaprotestował ponuro Harry.
McGonagall westchnęła ciężko.
- Widzisz, drogi chłopcze. - Dumbledore spojrzał ciepło na Harry'ego zza swoich okularów połówek. - Szalonooki należał do tej kategorii ludzi, którzy nie potrafią odpoczywać. Może po drugiej stronie zazna trochę spokoju. Ja zaś zyskam przyjaciela, który pomoże mi wypełnić puste godziny wieczności. Tak... dobrze będzie spotkać znów kogoś znajomego.
- Nie wierzę, Albusie, że cierpisz tam na samotność - odezwała się z lekkim uśmiechem dyrektorka.
- Och, z pewnością wcale nie cierpię - zgodził się pogodnie Dumbledore. - Ale jest jeszcze tylu bliskich, na których czekam... - Zamyślił się, po czym dodał: - I mam nadzieję, że będę czekał jeszcze bardzo długo. - Mężczyzna mrugnął wesoło do Harry'ego, a chłopak odwzajemnił uśmiech.
- A Tonks? - zapytał z niepokojem Harry. - Czy profesor Moody nic o niej nie wspomniał?
- Nie zdążył - przyznała ze smutkiem McGonagall i w zamyśleniu postukała różdżką w blat biurka. - Chciał, ale zdołał wypowiedzieć tylko jej imię i... - Nie dokończyła.
- Alastor Moody był jednym z najlepszych aurorów, jakich znam - odezwał się ponownie były dyrektor Hogwartu. - A Nimphadora to jego ulubienica. Jestem głęboko przekonany, że nie zginął na próżno.
- Horkruks został zniszczony - przypomniała McGonagall.
- Doskonale, a zatem obok smutku mamy również powód do radości! - ucieszył się Dumbledore. - No, nie zaciskaj tak ust, Minerwo! Uważam, że nie powinniście zarzucać jeszcze poszukiwań Tonks.
- Co ma pan na myśli? - zapytał Harry z ożywieniem.
- Dokładnie to, co powiedziałem, drogi chłopcze. A teraz wybaczcie, ale czuję, że nadchodzi pora kolejnej drzemki, a ktoś w Ministerstwie chce chyba ze mną rozmawiać... - To mówiąc, mężczyzna zniknął z obrazu.
- Nie wie pani, gdzie mógłbym teraz znaleźć profesora Lupina - odezwał się Harry po chwili ciszy, wstając z fotela.
- To chyba nie jest najlepszy pomysł, Harry - odpowiedziała ostrożnie McGonagall.
- Mimo wszystko uważam, że powinienem - odparł zdecydowanym głosem chłopak.
McGonagall chciała coś jeszcze powiedzieć, ale uniemożliwiło jej to gwałtowne pukanie do drzwi.
- Proszę! - zawołała.
Do gabinetu prawie wbiegł Lupin w brązowym odpiętym płaszczu i byle jak zawiązanym szaliku.
- O wilku mowa - przywitała go dyrektorka, usiłując się uśmiechnąć.
- Muszę wyjechać na jeden dzień, Minerwo - oświadczył Lupin, nie reagując na żart i nie zważając w ogóle na Harry'ego.
- Oczywiście. Rozumiem, Remusie - odpowiedziała natychmiast kobieta, nie zadając zbędnych pytań. - Uważaj na siebie - dodała, obdarzając go zmartwionym spojrzeniem.
- Mam jeszcze do ciebie jedną prośbę.
- Zrobię, co w mojej mocy - zapewniła go.
- Wstrzymajcie się z pogrzebem Alastora do mojego powrotu.
- W porządku - zgodziła się.
- Dziękuję. - Lupin spojrzał na nią z wdzięcznością i opuścił gabinet.
Harry stał wciąż w miejscu i nie bardzo wiedział, co ma teraz ze sobą zrobić.
- Chciałabym z tobą porozmawiać na jeszcze jeden temat - odezwała się po chwili milczenia McGonagall.
Głos dyrektorki przywołał Harry'ego z powrotem do rzeczywistości i ponownie usiadł w fotelu.
- Oczywiście - odpowiedział.
- Chodzi mi o informacje, w których posiadaniu się znalazłeś. Jak sam wspomniałeś, po szkole krążą plotki o rzekomym wybudzeniu się profesora Moody'ego. Nie będę ukrywała, że są mi one w pewnym sensie na rękę.
- Dlaczego? - zdziwił się Harry.
- Nie chcę siać niepotrzebnej paniki wśród uczniów i rodziców. I tak jest wystarczająco źle. Poza tym Zakon uważa, że trzeba zrobić wszystko, by jak najdłużej wstrzymać ujawnienie tej wiadomości. Śmierciożercy nie powinni na razie wiedzieć. To wzbudziłoby czujność... Voldemorta. - McGonagall skrzywiła się, wypowiadając to imię, ale nawet się nie zająknęła.
- A co z moimi przyjaciółmi? - chciał wiedzieć Harry.
- Wolałabym, żebyś z nikim nie dzielił się tym, co tu usłyszałeś - zaczęła dyrektorka, a Harry zrobił zawiedzioną minę. - Wiem jednak, że profesor Dumbledore pozwalał ci na samodzielne podejmowanie decyzji w tej kwestii, dlatego będzie zależeć tylko od ciebie, czy wtajemniczysz w to pannę Granger i pana Weasleya.
- Dziękuję - odetchnął Harry.
- Pozwalam sobie wyrazić jednak nadzieję, że zachowasz daleko idącą ostrożność i rozsądek.
- Obiecuję, pani profesor. Mogę jeszcze o coś zapytać?
McGonagall skinęła przyzwalająco głową.
- Skąd Zakon wiedział, gdzie szukać kolejnego horkruksa?
Dyrektorka spojrzała uważnie na Harry'ego.
- Mamy swojego informatora - odpowiedziała wolno.
- Kogo?! - zdziwił się Harry. - Przecież po tym, jak Snape...
- Nie mogę ci powiedzieć - przerwała mu. - Tak jest bezpieczniej.
Harry prychnął.
- Nie dla ciebie. Dla tej osoby - wyjaśniła. - A ja nie chcę narażać jej jeszcze bardziej niż robię to teraz.
- Rozumiem, przepraszam - zreflektował się. - Mogę w takim razie chociaż zapytać, czy to ta sama osoba, która napisała list na temat Sonii?
- Tak, to ta sama osoba.
- A miejsce? W jakiś szczególny sposób związane z przeszłością Voldemorta, jak sugerował profesor Dumbledore? I czym był horkruks?
- Czarka Roweny została ukryta na Wzgórzach Cheviot.* Nasz informator sugerował, że prawdopodobnie tam odbyło się pierwsze rytualne spotkanie śmierciożerców, na którym Voldemort naznaczał swoich zwolenników Mrocznym Znakiem.
- To pasowałoby do teorii, prawda?
- Chyba tak - zgodziła się McGonagall.
- A czy ten ktoś wie, gdzie ukryte są pozostałe horkruksy?
- Niestety nie. Jak się domyślasz, Voldemort nie dzieli się swoimi tajemnicam, zwłaszcza takiej wagi, zbyt pochopnie. Zdobycie tych informacji należało do zadań bardzo trudnych i niebezpiecznych - odpowiedziała dyrektorka, po czym spojrzała na zegarek. - Jeśli nie masz więcej pytań, Harry, chciałabym, abyś teraz udał się na lekcje.
- Oczywiście, pani profesor. Dziękuję za wszystkie odpowiedzi. Do widzenia.
- Do zobaczenia na transmutacji, panie Potter - uśmiechnęła się do niego w odpowiedzi.

Ponieważ pierwszą lekcją była historia magii, Harry pod osłoną Muffliato opowiedział przyjaciołom wszystko, czego się dowiedział.
- Myślisz, że Tonks żyje? - zapytał Ron.
- Oczywiście, że tak! - zawołała od razu Hermiona.
Chłopcy popatrzyli na nią ze zdziwieniem.
- Po prostu wierzę w to, co powiedział Dumbledore, wy nie?
- Sam nie wiem, co dokładnie chciał nam przez to powiedzieć. - Zamyślił się Harry. - W każdym razie Remus na pewno nie przestanie jej szukać.
- Chyba nie powinien zajmować się tym w pojedynkę, prawda? - zainteresował się Ron.
- Myślę, że ktoś jeszcze z Zakonu się tym zajmuje, nie wiem. Dzisiaj Lupin wpadł do gabinetu jak burza, mówiłem wam. Miałem wrażenie, że nawet mnie nie zauważył...
- Chyba się mu nie dziwisz? - wtrąciła Hermiona.
- Nie, oczywiście, że nie. Wydaje mi się po prostu, że wpadł na jakiś nowy pomysł.
- Miejmy nadzieję. - Dziewczyna pokiwała głową w zamyśleniu, po czym nagle się ożywiła. - Cicho, słyszycie? Binns mówi o pojedynku Dumbledore'a z Grindewaldem!
Ron przewrócił oczami, ale Harry też zaczął sprawiać wrażenie zainteresowanego, więc nie pozostawało mu nic innego, jak zacząć słuchać lub uciąć sobie krótką drzemkę.
- Czy teraz mamy transmutację? - zapytał Harry, gdy duch skończył snuć swoją opowieść i w klasie zapanował harmider. Jakoś w tym roku zupełnie nie mógł spamiętać planu lekcji. Tyle innych rzeczy wypełniało mu myśli.
- Mhm - potwierdziła Hermiona. - Myślisz, że będą już jakieś nowe wieści?
- Byłoby dobrze - przyznał.
Jednak McGonagall poprowadziła lekcje jak zawsze uważnie i spokojnie. Jej twarz nie wyrażała nic, poza zmęczeniem, a usta jak zwykle zaciśnięte były w wąską linie. Przyjaciele raz po raz spoglądali na siebie z niepokojem.
Ćwiczyli inkantacje na poziomie niewerbalnym i szło im dość marnie. Tylko Hermiona radziła sobie, jak zawsze, świetnie.
- Ron, dlaczego nie spróbujesz robić tak, jak ci mówiłam? - zdenerwowała się dziewczyna, po kolejnym nieudanym podejściu chłopaka.
- Wszyscy świetnie się orientują, że ty wszystko wiesz najlepiej. Nie musisz tego za każdym razem podkreślać! - odparował jej rudzielec.
- To po prostu zrób to, jak należy!
- Staram się!
- Tylko się teraz nie kłóćcie - przerwał im Harry.
- To idiotyczne! Mam sobie wyobrażać napisaną inkantację? - Ron jednak nie miał zamiaru odpuścić.
- A chociaż spróbowałeś? - warknęła Hermiona.
- Przestańcie - syknął Harry. - Usiłuję się skupić.
Też był sceptycznie nastawiony do pomysłu przyjaciółki, ale ponieważ sam nie miał lepszego, a jego dotychczasowe wysiłki nie przynosiły efektu, postanowił spróbować.
- Rany, jak ci się to udało?! - wykrzyknął Ron, kiedy zaklęcie Harry'ego faktycznie zadziałało.
- Zastosowałem się do wskazówek Hermiony - przyznał z ociąganiem.
Twarz dziewczyny przybrała wyraz „a nie mówiłam?” i Ron poczerwieniał jeszcze bardziej, ale nie zdążył nic odpowiedzieć, bo drzwi klasy się otworzyły.
- Remus! - zawołał Harry, nie panując nad emocjami.
- Muszę pilnie z panią porozmawiać, pani dyrektor - powiedział oficjalnym głosem Lupin, po czym spojrzał na trójkę przyjaciół i wykonał prawie niezauważalny, przeczący ruch głową.
- Oczywiście - odpowiedziała McGonagall. - Panno Granger, jest pani odpowiedzialna za porządek w klasie do mojego powrotu.
- Ale... - Zanim Hermiona zdołała zaprotestować, nauczyciele już zniknęli.
W klasie momentalnie wybuchła wrzawa.
- Wiecie, o co chodzi?
- Musiało się stać coś ważnego!
- Myślicie, że ktoś umarł?
- Może Szalonooki...
- Nie, on podobno wyjechał już z Hogwartu...
- Ja bym w to nie wierzyła.
- Hermiono, zrób coś - jęknął Ron. - Zaraz głowa mi pęknie.
- Sam coś zrób - fuknęła.
- To nie ja miałem pilnować porządku w klasie...
- To nie ja jestem mężczyzną...
- CISZA!!! - wrzasnął Harry, który nie wytrzymał już napięcia.
Element zaskoczenia zadziałał bezbłędnie i w klasie zaległa cisza wprost grobowa. Wszyscy wpatrywali się w Harry'ego z osłupieniem.
- Dzięki - szepnęła Hermiona.
Harry uśmiechnął się niewyraźnie w odpowiedzi.
- No, no, Potter... Czasem potrafisz jednak wydobyć z siebie coś więcej niż samogłoski - odezwał się głos z przeciwnej strony sali.
- Ty też się zamknij! - warknął Harry w stronę Malfoya. Dotychczas był tak przejęty sprawą Tonks i śmiercią Szalonookiego, że nie zwrócił uwagi na chłopaka. Uświadomienie sobie jego obecności nadeszło w najmniej odpowiednim momencie. I kompletnie wytrąciło go z równowagi.
- Nie sądzę, abyś miał uprawnienia do wydawania mi poleceń, Potter - odpowiedział Ślizgon, przeciągając sylaby. Znów był dawnym Malfoyem. Podłym i wstrętnym. Może nigdy nie przestał nim być?
- Och, czyżby? A kto wydaje pozwolenia na przywalenie ci w pysk? - Harry ruszył w stronę chłopaka.
- Harry! - zawołała Hermiona ostrzegawczo i chwyciła go za rękaw. Ron, przeciwnie, wydawał się być bardzo zadowolony z takiego obrotu sprawy.
- Nie boję się ciebie, Potter - zaśmiał się pogardliwie Ślizgon.
- Teraz może jednak powinieneś, Malfoy.
- Teraz? - Malfoy uniósł jedną brew i zmierzył Harry'ego uważnym spojrzeniem. - A co, przybyło ci jakiś specjalnych mocy?
- Raczej motywacji.
- Och, nie! Czy ja dobrze zrozumiałem? Słyszeliście? - Malfoy zaczął mówić nienaturalnie wysokim głosem. - Harry Potter przestał mnie lubić!
Crabbe i Goyle zachichotali. Parę innych osób również. Harry zacisnął pięści, ale nic nie odpowiedział. Policzy się z Malfoyem na osobności. Jednak Ślizgon nie miał zamiaru zakończyć przedstawienia. Najwyraźniej świetnie się bawił.
- No co jest, Harry? Tchórz cię obleciał?
Ty dupku!, pomyślał Harry. To, że Ślizgon użył jego imienia w takich okolicznościach, po tym wszystkim, co między nimi zaszło, ubodło go podwójnie. Nie ruszył się jednak z miejsca.
- Malfoy, uspokój się natychmiast! - odezwała się Hermiona.
- A co, odbierzesz mi punkty, szlamo?
Dziewczyna zacisnęła usta na podobieństwo McGonagall, ale nie dała się sprowokować.
- Minus dziesięć punktów dla Slytherinu za zakłócanie porządku na lekcji i używanie obraźliwych sformułowań - niespodziewanie wtrącił się Ron, mierząc Malfoya nienawistnym spojrzeniem.
Cała klasa zamarła w oczekiwaniu, a uczniowie zerkali na Rona ze zdziwieniem. Nawet Hermiona spojrzała na rudzielca z czymś na kształt podziwu.
- Minus dziesięć punktów dla Gryffindoru za nadużywanie władzy do celów prywatnych, Wieprzlej - odpowiedział Ślizgon, delikatnie poprawiając swoją odznakę prefekta.
Harry wiedział, że bójka jest nieunikniona. I nawet Hermiona ich nie powstrzyma. Tego po prostu już nie dało się załagodzić. Malfoy przegiął na wszystkich możliwych frontach.
- Idealna cisza, panno Granger. Plus pięć punktów dla Gryffindoru za wykonanie zadania. - Niespodziewanie uratowała ich McGonagall, wracając do klasy.
Malfoy tylko prychnął pogardliwie i szepnął coś do swoich sąsiadów, skutkiem czego kilku Ślizgonów zachichotało.
- Coś nie tak, panie Malfoy? - zapytała nauczycielka.
- Wszystko w doskonałym porządku, pani profesor - odpowiedział spokojnie Ślizgon.
- Zatem proszę wrócić do ćwiczeń - zarządziła.
Ron wciąż był czerwony jak burak, kiedy ponownie zaczęli rzucać zaklęcia.
- Byłeś świetny, stary. - Harry klepnął przyjaciela w plecy.
- Jasne - mruknął tylko rudzielec.
- Naprawdę - poparła Harry'ego Hermiona i uśmiechnęła się do Rona promiennie.
Gdyby tylko to było możliwe, rudzielec zaczerwieniłby się jeszcze bardziej.
- I tak ostatnie słowo należało do Malfoya - marudził Ron.
- Ale to my wyszliśmy na swoje - zauważyła dziewczyna.
- Dzięki twoim pięciu punktom - przypomniał jej.
- Dzięki ciszy, która zapadła przez ciebie - dodała.
Harry pokręcił głową z dezaprobatą i uśmiechnął się pod nosem. Przyjaciele byli niemożliwi. Wszystko jedno czy się sprzeczali, czy prawili sobie uprzejmości, zawsze musieli się w pewien sposób kłócić.
- Lupin dawał nam jakieś znaki - odezwał się przyciszonym głosem, kiedy wreszcie skończyli. - Jak myślicie, co miał na myśli?
- Że stało się coś złego z Tonks? - podsunął Ron.
- McGonagall wydaje się mieć odrobinę lepszy humor niż poprzednio. A w każdym razie na pewno nie gorszy. Nie mogło to być coś bardzo złego - zauważył Harry. - Może po prostu chciał nam w ten sposób powiedzieć, że się nie znalazła? Co o tym myślisz, Hermiono?
Dziewczyna milczała przez chwilę.
- A mnie się wydaje, że po prostu chciał nam dać do zrozumienia, żebyśmy nie zadawali publicznie żadnych pytań - odpowiedziała.
- Tak, to możliwe. Będziemy do niego musieli pójść po lekcjach.
Przyjaciele przytaknęli i wrócili do zajęć, bo McGonagall zaczęła spoglądać na nich surowo.
Kiedy lekcja dobiegła końca, byli tak zaaferowani sprawą Lupina, że nikt z nich nie pamiętał już o Malfoyu. Tymczasem Ślizgon stał w rogu klasy, otoczony swoją nieodłączną świtą i przyglądał się Harry'emu z niezbadaną miną, dopóki ten nie zniknął mu z oczu.

***
- Witaj, Harry. - Lupin stanął w drzwiach swoich kwater i uśmiechnął się nieco z przymusem.
- Cześć, Remusie. Przyszliśmy z tobą porozmawiać.
Mężczyzna przeniósł wzrok z Harry'ego na jego przyjaciół.
- Hermiono, Ron... nie zauważyłem was - dodał przepraszająco w kierunku pary.
- Możemy wejść? - zapytał Harry.
- Nie macie już żadnych lekcji? - Lupin wciąż stał w progu, uniemożliwiając wejście do środka.
- Właśnie skończyliśmy - odpowiedział nieco zaskoczony pytaniem.
- Właściwie... to nie jest najlepszy moment - przyznał Remus z zakłopotaniem.
Już mieli się wycofać, kiedy z wewnątrz doleciał ich kobiecy głos.
- Niech wejdą. Nie będą przeszkadzać. Prawie skończyłam.
Harry zmieszał się.
- Masz gościa, może rzeczywiście przyjdziemy później…
- Remmy, niech wejdą. Chętnie sobie obejrzę twojego Harry Pottera - powtórzył nieznajomy głos.
Teraz Harry był już pewny, że powinni przyjść później. Wcale nie miał ochoty znów stanowić eksponatu do oglądania i odpowiadania na pytania o bliznę. Zreflektował się jednak za późno. Lupin zrobił zapraszający gest i przyjaciele właśnie przekroczyli próg, więc, chcąc nie chcąc,podążył za nimi.
W salonie śmierdziało siarką, a na stoliku leżało mnóstwo małych fiolek z kolorowymi płynami. Tuż obok, na drewnianym krześle siedziała młoda kobieta, o czarnych włosach, upiętych w kok i dziwnym tatuażem na środku czoła, wyglądającym jak jakiś runiczny znak. Z urody przypominała nieco bliźniaczki Patil.
- To jest Ikshtat, moja znajoma z dawnych lat - przedstawił kobietę Remus. - A to...
- Harry Potter, Ron Weasley i Hermiona Granger. Tak, wiem o tym, Remmy.
Trójka przyjaciół wpatrywała się w dziwną kobietę w osłupieniu. To, że ktoś rozpoznawał Harry'ego, wcale ich nie zaskoczyło, ale rzadko kto znał imiona i nazwiska jego przyjaciół.
- Mnie moje kryształowe kule mówią więcej, niż jesteś skłonny wierzyć, Remusie - odezwała się ponownie Ikshtat. - Powiedz im lepiej, kim jestem i co tutaj robię, bo zaraz sobie pomyślą, że mają przed sobą jakąś złą wiedźmę z bajek dla niegrzecznych dzieci.
- Gdybym ci nie wierzył, nie sprowadziłbym właśnie ciebie - odezwał się Lupin.
- Tonący brzytwy się chwyta, kochaniutki. Dobrze ci radzę, dokonaj prezentacji do końca, bo dzieciaki gotowe stąd uciec.
- Jesteś Zaklinaczką Ostatniego Wspomnienia - wtrąciła się niespodziewanie Hermiona, a chłopcy spojrzeli na nią z niedowierzaniem.
- A to ciekawe. - Ikshtat przyjrzała się uważnie Hermionie. - Skąd o tym wiesz?
- Twój tatuaż na czole to Runa Przynależności.
Harry i Ron wymienili ze sobą znaczące spojrzenia.
- Och, teraz pojmuję. To dlatego twoja obecność obok Wybrańca jest taka ważna... - Kobieta zamyśliła się.
- Nie rozumiem - odpowiedziała Hermiona.
Ikshtat uśmiechnęła się.
- To nieistotne. W każdym razie zapewne domyślasz się, dlaczego Remus mnie tu sprowadził.
- Potrafisz odnaleźć ostatnie wspomnienie w umyśle umarłego - odparła bez wahania Hermiona.
- Dokładnie. Pod warunkiem, że nie minęły jeszcze dwadzieścia cztery godziny od jego śmierci.
- Niestety spóźniłem się - dodał cicho Remus. - Zbyt wiele czasu zajęły mi poszukiwania...
- Jak dawno umarł Moody? - zapytała Hermiona. - Nic nie da się już zrobić?
- Jak widzisz, wciąż próbuję - Ikshtat wskazała ręką fiolki, rozłożone na stoliczku. - Chyba jednak rzeczywiście przyszłam zbyt późno. Strzępki wspomnień, jakie udało mi się wydobyć z waszego przyjaciela, za nic nie chcą złożyć się w obrazy.
- Nigdzie nie widzę myślodsiewni - zauważył Harry.
- Słuszna uwaga - pochwaliła kobieta. - Ale żeby użyć myślodsiewni, musiałabym najpierw poskładać to, co mam, w jeden obraz. Jedno czytelne wspomnienie, które będzie się dało wlać do środka i obejrzeć. Do tego służy mi moja Sieć.
- Ta pajęczyna? - zapytał z niedowierzaniem Ron, wskazując na rozpiętą w powietrzu, mieniącą się perliście plątaninę cieniutkich nitek.
- Tak, dokładnie ta pajęczyna - przyznała z rozbawieniem Ikshtat, podnosząc ze stołu jedną z fiolek i wylewając jej zawartość na dziwaczną sieć.
Pajęczyna wydała cichutki syk, zamigotała parę razy, po czym dosłownie rozpłynęła się, pozostawiając po sobie jedynie delikatną mgiełkę, która również po paru sekundach się rozwiała.
- Przykro mi, Remusie - odezwała się poważnym głosem Ikshtat. - Nic więcej nie mogę zrobić. Te wspomnienia są już razem z ich właścicielem po drugiej stronie.
- Zrobiłaś, co mogłaś - odpowiedział Remus niemal szeptem. - Dziękuję.
Trójka przyjaciół stała i wpatrywała się w siebie, nie wiedząc, co powiedzieć. Przez jedną krótką chwilę pojawiła się nadzieja, że dowiedzą się czegoś o Tonks. Teraz i ona okazała się płonna.
- Mam jednak dla was jedną dobrą wiadomość. To niezbyt wiele, ale powinno trochę was pocieszyć.
Cała czwórka spojrzała na kobietę z oczekiwaniem.
- Chociaż nie potrafiłam złożyć tych wspomnień w całość, udało mi się wydobyć z nich energię tej dziewczyny. Była tak intensywna, że nie ma mowy o pomyłce: ona wciąż żyje.


ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Ostatnie Wspomnienie Tonks

Ikshtat faktycznie dała im nadzieję, ale wciąż nie wiedzieli, gdzie szukać Tonks. Harry, żeby czymś się zająć, postanowił, że zabierze się w końcu za reaktywację Gwardii Dumbledore'a. I tak był najwyższy czas, by zacząć coś w tym kierunku robić. Razem z Ronem i Hermioną przygotowywali plakaty do rozwieszenia w Hogwarcie, a on sam wygłosił małą mowę zachęcającą w pokoju wspólnym w obecności większości Gryfonów. Do akcji reklamowej włączyła się też Luna Lovegood i Susan Bones, co stanowiło znaczącą pomoc, bo dziewczyny mogły rozpropagować spotkania w swoich domach. Tym sposobem data pierwszego spotkania została ustalona na piątkowe popołudnie, za dwa tygodnie.
- Dlaczego dopiero za dwa tygodnie? - zdziwił się Ron. - Chyba im szybciej zaczniemy, tym lepiej!
- Od kiedy ty się tak palisz do nauki, Ron? - zainteresowała się Hermiona.
Siedzieli w pokoju wspólnym i omawiali szczegóły organizacyjne.
- To żadna nauka! - zaprotestował gorąco chłopak. - To będzie prawdziwe, wojenne szkolenie!
- Na twoim miejscu bym się tak nie napalał - mruknął Harry. Wiedział, że to, co przyjacielowi teraz wydaje się fajną zabawą, już wkrótce okaże się ciężką pracą. Wakacyjny kurs wycisnął z niego siódme poty, dobrze to pamiętał.
- Więc na co czekamy? - ponownie zapytał rudzielec.
- Aż nasza kampania reklamowa dotrze do wszystkich zainteresowanych - wyjaśniła Hermiona.
- Poza tym chciałbym wcześniej poćwiczyć tylko z wami - dodał Harry. - Żebyście mieli już jakieś pojęcie i mogli mi trochę pomóc w prowadzeniu tych zajęć. Szczerze mówiąc, nadal sobie tego nie wyobrażam.
- Ostatnio radziłeś sobie doskonale - przypomniała mu Ginny.
- To zdecydowanie trudniejsze rzeczy, Gin.
- Poradzimy sobie - pocieszyła go dziewczyna. - Jesteś świetnym nauczycielem, Harry.
Harry wbił wzrok w stół. Przypomniała mu się Cho, która kiedyś powiedziała to samo.
- Dzięki. Ale to będzie naprawdę trudne.
- A ktoś nie mógłby ci pomóc? - zapytała Ginny.
- Wy mi pomożecie, to naprawdę wiele dla mnie znaczy - odpowiedział.
- Oczywiście, że ci pomożemy. Damy z siebie wszystko, Harry - zapewniła Hermiona. - Ale może Ginny ma rację?
- Właściwie, co wy sugerujecie?! - przeraził się nagle Ron i zerwał z fotela.
- Teraz rozmawiamy z Harrym, nie z tobą - oświadczyła Ginny i pokazała bratu język.
- No, nie! - zawołał Ron z oburzeniem. - Że ta smarkula wymyśla jakieś głupoty - tu wskazał na siostrę - to się nie dziwię, ale ty, Miono? Po ostatnich zajęciach z transmutacji?!
- To niemożliwe - uciął dyskusję Harry. - Będziemy sobie musieli poradzić sami.
- I poradzimy! - oświadczył bojowym tonem Ron.
Dziewczyny nic nie powiedziały, tylko wymieniły między sobą smutne spojrzenia, a Harry pomyślał, że mimo całego żalu, jaki ma do Malfoya, naprawdę chciałby, żeby chłopak poprowadził te zajęcia razem z nim. Ale to było zupełnie niemożliwe.

Zanim jednak doszło do pierwszego spotkania GD, po szkole gruchnęła wieść, że „profesor Tonks się odnalazła”. Co prawda Harry pomyślał, że musiał przeoczyć moment, w którym reszta uczniów dowiedziała się, że Tonks w ogóle zniknęła, ale zaraz doszedł do wniosku, że w wcale go to nie obchodzi. W tej chwili chciał tylko wiedzieć, czy to prawda. Natychmiast pobiegł do Lupina, ale mimo długiego dobijania się do jego kwater, nie doczekał się reakcji. Skontaktowanie się z McGonagall też okazało się niemożliwe.
- Skoro wszyscy nagle tak poznikali, musi coś w tym być - zaopiniował Ron.
- Byleby mieli dla nas dobre wieści - mruknął Harry.
- Złe roznoszą się znacznie szybciej niż dobre. Już byśmy coś wiedzieli - stwierdziła Hermiona.
- Niekoniecznie - skrzywił się Harry. - Nie teraz, kiedy Zakon taką wagę przykłada do tajemnicy. Zauważ, że o śmierci Moody'ego nadal nikt nic nie mówi.
- Właśnie, co z pogrzebem? - szepnęła dziewczyna.
- Już się odbył. Chciałem w nim uczestniczyć, ale McGonagall uznała, że to zbyt ryzykowne. To była cicha uroczystość, nawet nie wiem gdzie. W każdym razie chodziło głównie o zmylenie śmierciożerców i...
Hermiona położyła palec na ustach.
- Wystarczy tego gadania. Już i tak za dużo powiedzieliśmy. W Hogwarcie nigdy nie wiesz, kto cię słucha.
- Słuszna uwaga, panienko. - Jakiś czarodziej w starodawnych szatach ukłonił się Hermionie z obrazu, na którym właśnie się pojawił. - A o czym mówiliście?
- Lepiej poszukajmy kogoś, kto coś wie - zaproponował Ron, ignorując portret.
- Tylko kogo? - westchnął Harry.
- A co chciałbyś wiedzieć, młody człowieku? - zainteresował się ten sam czarodziej z portretu.
- Słyszałeś coś może o Nimphadorze Tonks?
Mężczyzna zrobił bardzo ważną minę i poprawił swoją szatę.
- Owszem słyszałem, wiele słyszałem...
- Mieliśmy na myśli: ostatnio - uściśliła Hermiona.
- Bardzo ostatnio - przytaknął czarodziej z jeszcze większym zadowoleniem. - Właśnie została przywieziona do Hogwartu. Podobno jacyś mugole, którzy się nią opiekowali, przeczytali ogłoszenie w gazecie i skontaktowali się Tedem Tonksem. Jest nieprzytomna.

Natychmiast udali się do skrzydła szpitalnego, ale, jak łatwo się było domyślić, nie zostali tam wpuszczeni. Poza tym jednym, napotkanym portretem nikt nic nie wiedział i byli zmuszeni po prostu czekać. Cierpliwość jednak została nagrodzona, bo po dwóch godzinach drzwi się otworzyły.
- Nie macie żadnych prac domowych? - zapytała surowo McGonagall, ale Harry zauważył ulgę w jej oczach.
- Chcieliśmy się dowiedzieć, pani profesor...
- Obudziła się - odpowiedziała dyrektorka, wchodząc mu w zdanie.
Harry kątem oka dostrzegł, jak przyjaciele przytulają się do siebie radośnie. On jednak nie był taki skory do entuzjazmu. Nie wiedział dlaczego, ale miał przeczucie, że coś jest nie tak.
McGonagall spojrzała na niego uważnie, jakby podejmując jakąś decyzję i, po przedłużającym się milczeniu, odezwała się ponownie:
- Myślę, Harry, że powinieneś coś zobaczyć. Panna Granger i pan Weasley niech wracają do wieży.
Teraz Harry miał już naprawdę złe przeczucia. Czyżby Tonks nie żyła, a McGonagall nie chciała tego powiedzieć przy całej trójce? Posłał spanikowane spojrzenie przyjaciołom, a Hermiona uśmiechnęła się do niego słabo, najwyraźniej myśląc o tym samym.

Jeden rzut oka na Skrzydło Szpitalne upewnił go w jego najgorszych przypuszczeniach. Tonks leżała nieruchomo, Lupin pochylał się nad jej posłaniem, zaś na drugim końcu sali stała myślodsiewnia Dumbledore'a, a tuż obok niej Ikshtat. Więc jednak!
- Ty musisz być Harrym Potterem! - Na dźwięk znajomego, trochę jeszcze zaspanego, dziewczęcego głosu Harry drgnął. - O raju, wyobrażałam sobie ciebie niemal identycznie!
Stał pośrodku sali kompletnie zdezorientowany. Blada dziewczyna, teraz o mysim kolorze włosów, przypominający ten z czasów, kiedy w zeszłym roku miała depresję, uśmiechała się do niego z posłania. Z pewnością była to Tonks, ale zachowywała się... dziwnie.
- Tonks? - zapytał niewyraźnie. - Jak się czujesz?
- Jesteś słodki, wiesz? - ucieszyła się z sobie tylko znanego powodu. - Pamiętaj, żeby nigdy nie mówić do mnie po imieniu.
- Tak, zapamiętam - mruknął Harry, wciąż nie wiedząc, co tu się właściwie dzieje.
- Dora, połóż się, musisz teraz dużo odpoczywać. - Lupin położył dłoń na ramieniu dziewczyny i próbował nakłonić ją do ponownego położenia się.
Spojrzała na niego z konsternacją.
- Nadal nie powiedziałeś mi, kim jesteś! Nowym nauczycielem, którego zatrudnił Dumbledore?
- Tak, można tak powiedzieć - potwierdził Remus z rezygnacją w głosie.
Harry poszukał wzrokiem McGonagall, chcąc, żeby pomogła mu zrozumieć, co się stało i wtedy zobaczył jeszcze jedną znajomą twarz, tuż obok Ikshtat.
- Bill? - zawołał.
- Profesor McGonagall mnie wezwała - wyjaśnił najstarszy brat Rona.¬¬¬¬¬¬¬¬
- Potrzebowaliśmy konsultacji, bo Tonks ma pewne luki w pamięci - dodała wyjaśniająco dyrektorka.
- Ależ wszystko doskonale pamiętam! Mogę wam to udowodnić - wtrąciła Tonks, znów usiłując podnieść się na posłaniu, ale Lupin jej na to nie pozwolił, więc warknęła: - Och, w porządku! Jesteś gorszy niż magomedyk!
McGonagall skinęła na Harry'ego i odeszła dalej tak, by Tonks nie mogła słyszeć wyjaśnień. Zatrzymała się przy myślodsiewni i kiedy do niej podszedł, podjęła opowieść przyciszonym głosem.
- Pięć lat temu na jednej z jej pierwszych aurorskich akcji miał miejsce poważny wypadek i, tak samo jak teraz, Nimphadora przez parę dni pozostawała w śpiączce. Magomedycy ze Św. Munga sugerują, że pewne partie mózgu mogły wtedy zostać uszkodzone i od tego czasu, zapamiętywane przez nią rzeczy były zapisywane w innych jego partiach, które z kolei teraz zostały zniszczone. Dlatego została jej tylko pamięć sprzed pięciu lat. Nie mają jednak potwierdzenia, bo nie udało się im zdiagnozować, jakie właściwie zaklęcie spowodowało obrażenia.
- Więc po to ta myślodsiewnia? Czy można wydobyć z kogoś wspomnienia, skoro on nic nie pamięta?
- Dobre pytanie - pochwalił go Lupin.
Harry odruchowo spojrzał na łóżko, w którym leżała Tonks, ale wyglądała jakby spała.
- Poppy podała jej coś na uspokojenie i teraz śpi - wyjaśnił Remus. - A wracając do twojego pytania, jeśli ktoś ma amnezję, to znaczy, że wspomnienia wciąż w nim tkwią, ale jego mózg zablokował do nich dostęp. Jest nadzieja, że również teraz tak jest, a magomedycy się mylą.
- Czyli Ikshtat może zebrać te wspomnienia, złożyć i potem będzie można pokazać je Tonks? - Spojrzał na milczącą kobietę, która mieszała różdżką w myślodsiewni.
- Niezupełnie - odezwała się, nie patrząc na niego. - Jak słusznie zauważyła twoja przyjaciółka przy naszym poprzednim spotkaniu, jestem Zaklinaczką Ostatniego Wspomnienia, a to z pewnością nie obejmuje pięciu lat wstecz. Poza tym takie eksperymenty mogą być niebezpieczne.
- Rozumiem - westchnął Harry. - To tak, jak ze zmieniaczem czasu...
- Tak, w pewnym sensie - odpowiedziała McGonagall, a coś w jej wzroku kazało Harry'emu przypuszczać, że nie powinien rozwijać tego tematu.
- Udało nam się jednak dostać do jej ostatniego wspomnienia i wiemy już, co dokładnie wydarzyło się na Wzgórzach Cheviot. Znamy też zaklęcie, które spowodowało śpiączkę i brak pamięci.
- Będziecie umieli to odwrócić?
- Jeszcze nie wiemy - odpowiedział Remus, ale Harry wyczuł w jego głosie determinację.
- Czy mogę jakoś pomóc?
Remus położył mu dłoń na ramieniu.
- Nie, Harry. Ale profesor McGonagall chciała, abyś zobaczył to, co się wydarzyło. Oboje zgadzamy się co do tego, że to może ci się przydać.
- Aha - odpowiedział tylko, bo bardzo go to zaskoczyło. Miał oglądać ostatnie wspomnienie Tonks? Po co?
Zanim jednak zdążył dojść do jakiś konkretnych wniosków, odezwała się dyrektorka:
- Bill pójdzie z tobą. Gotowy?
Harry skinął tylko głową i w chwilę potem czuł już, jak opada w dół. Wylądował na stromej, skalistej ścieżce, a tuż obok niego Bill. Chciał zapytać, dlaczego to on ma z nim oglądnąć owo wspomnienie, ale wzrok właśnie przyzwyczaił mu się do ciemności i rozpoznał sylwetki Tonks i Moody'ego. Wspinali się do góry.
- Postaraj się zwracać uwagę na szczegóły i jak najwięcej zapamiętać. Co prawda, zawsze będziesz mógł tu wrócić, ale nie sądzę, byś rzeczywiście jeszcze kiedyś to zrobił - powiedział Bill.
- W porządku - zgodził się szybko Harry i ruszył za oddalającą się parą aurorów. Zaczynał rozumieć, dlaczego miał oglądnąć akurat to wspomnienie. To tutaj przecież horkruks został zniszczony. Może pozwoli mu to zrozumieć pewne rzeczy?

- Al? - odezwała się w pewnej chwili Tonks.
- Cicho, dziewczyno! Jesteśmy na akcji! - mruknął jej w odpowiedzi Moody.
- Remmy strasznie się na mnie zdenerwował, że idę - poskarżyła się, mimo upomnienia.
- Mogłaś nie iść - burknął auror.
- Ale ja chciałam - odpowiedziała nieco buntowniczo dziewczyna.
- To teraz nie gadaj, tylko patrz pod nogi, bo nie będę cię zbierał z dołu.

Dopiero po tej uwadze Harry zdał sobie sprawę, jak wysoko się już znajdują. Przez dobrą chwilę szli w milczeniu, słychać było tylko szybkie oddechy, spowodowane wspinaczką. Jemu samemu też zrobiło się gorąco.
- Nie mogli po prostu się tam aportować? - zastanowił się na głos, między jednym a drugim sapnięciem.
- Widać nie mogli. Może Voldemort stworzył tam pole antyaportacyjne. Nie martw się, zaraz będziemy.
- Skąd wiesz? - zdziwił się Harry.
- Byłem tu już z McGonagall i Remusem. Chcieli, żebym wyjaśnił im pewne kwestie, związane z łamaniem klątw.
- Rozumiem.
Harry nie zdawał sobie sprawy, że brat Rona jest aż takim specjalistą w tej dziedzinie. Z drugiej strony przyszło mu do głowy, że jeszcze chwila i nie da rady iść, tymczasem Bill wcale nie wyglądał na zmęczonego, a szedł tędy już drugi raz w ciągu krótkiego czasu. Widać praca u Gringotta nieźle szkoliła kondycję.

- Jesteśmy na miejscu - zakomunikował szeptem Moody.
- Ależ tu uroczo - skwitowała Tonks.

Konfiguracja skał, które półkolem otaczały polankę, w przedziwny sposób układała się w kształt mrocznego znaku. Harry'ego przeszedł dreszcz. Miejsce ewidentnie emanowało mroczną energią.
Widać było, że aurorzy kierują się ściśle określonymi wskazówkami, bo po chwili podeszli do niewielkiego wypustu. Bill skinął na Harry'ego, żeby również się zbliżyli.
- Teraz będą ściągać zewnętrzną klątwę - poinformował go starszy brat Rona. - Przyjrzyj się uważnie. Nigdy nie wiadomo, co może ci się przydać.
Harry obserwował działania dwójki aurorów. Był z siebie bardzo dumny, ponieważ większość zaklęć pamiętał z zajęć z Mayson.
- Strasznie długo to trwa - zauważył, kiedy Tonks i Moody na chwilę przestali recytować inkantacje. - Na razie wciąż detonują pierwszą klątwę.
- Chyba nie sądziłeś, że Sam-Wiesz-Kto zastosuje zwyczajne bariery, dla czegoś bardzo dla siebie cennego, prawda?
Harry przytaknął i zaczął się zastanawiać, czy Bill wie, że tym bardzo cennym „czymś” jest jeden z siedmiu kawałków duszy Voldemorta.

- Udało się! - zawołała Tonks, kiedy po założeniu Potrójnego Wyłomu, skomplikowanego czaru podważającego klątwę, ciemność rozjarzyła się zielonym światłem, sygnalizującym unieszkodliwienie pierwszej przeszkody.
- Najgorsze przed nami - zauważył ponuro Moody, rozglądając się podejrzliwe dookoła i Harry nie mógł oprzeć się wrażeniu, że szklane oko aurora, zarejestrowało jego obecność.

Górską ciszę znów wypełniały tylko inkantacje, wypowiadane miarowymi, przyciszonymi głosami. Harry poczuł się zmęczony i coraz trudniej mu było się skupić na używanych przez aurorów zaklęciach, zwłaszcza, że żadne z nich nie przynosiło skutku.
- Jak długo już tu jesteśmy? - zagadnął Billa.
- Jakieś dwie godziny, może trochę więcej.
- Jakim cudem, w takim razie, udało się wam już raz oglądnąć to wspomnienie? - zdziwił się Harry. Kiedy szli do skrzydła szpitalnego, portret poinformował ich, że Tonks właśnie się odnalazła. Wprawdzie czekali dość długo na McGonagall, ale na pewno nie na tyle, by owo wspomnienie mogło zostać już odwiedzone chociaż raz.
- Czas w myślodsiewni płynie inaczej - wyjaśnił Weasley. - Kiedy wrócimy do Hogwartu zobaczysz, że w rzeczywistości nie minęła więcej niż godzina.

- To nie ma sensu - obwieściła zniechęconym głosem Tonks. - W życiu nie uda się nam odkryć, jaki to rodzaj siatki.
- Chyba masz rację. Będziemy musieli wrócić po pomoc. - Aurorzy odsunęli się od skalnej półki, nad którą cały czas się pochylali.

- Moody od razu powinien zabrać kogoś z doświadczeniem łamacza klątw - podsumował Bill.
- Jak ciebie?
- Chociażby. Albo Mayson. Kogokolwiek z naszych zaufanych ludzi. Nie jesteśmy aurorami, ale się na tym znamy. Takie siatki wysyłają specjalne wibracje, na podstawie których można zebrać wiele informacji. Po rodzaju tych tutaj, stosunkowo łatwo można domyślić się, że jest to siatka polimorficzna.
- Polimorficzna? - zapytał Harry.
- Obserwuj dalej - odpowiedział tylko Bill. - Zaraz zobaczysz.

- Zmarnowaliśmy tyle czasu - zaczęła marudzić Tonks, zbliżając się do ścieżki, którą tutaj przyszli. Nagle potknęła się o wystający korzeń i, gdyby nie aurorski refleks, spadłaby w przepaść. - Compages!* - krzyknęła, usiłując wycelować w coś, co utrzymałoby jej ciężar i zawisła na grubej linie wiążącej jej różdżkę ze skałą.
- Na wrota Azkabanu, Tonks! - ryknął przerażony Moody i pomógł dziewczynie stanąć na nogi.
- A niech to licho - jęknęła Dora. - Trafiłam w to. - Jej różdżka wciąż była związana z fragmentem skały, nad którym pracowali ostatnie godziny.
- Jesteś najbardziej niezdarnym aurorem, jakiego znam - burknął Szalonooki i wycelował różdżką w miejsce wiążące. - Luxi!**
- Patrz! - pisnęła dziewczyna.

Dzięki doświadczeniu, nabytemu na wakacyjnym szkoleniu, Harry rozpoznał, że maska została zdjęta.

- Niesamowite - szepnęła Tonks.
- Dwa przypadkowe zaklęcia usunęły maskę - zauważył Moody.
- Udało się nam!

- To bardzo stara maska - odezwał się Bill. - Od dawna nie używana, stworzona przez starożytnych czarodziejów. Skomplikowana inkantacja, pozwala uczynić z dwóch dowolnie wybranych zaklęć pole kamuflujące. Dziś nikt już tego nie potrafi.
- Poza Voldemortem, jak widać - mruknął Harry.
- Na to wygląda - odpowiedział Bill, próbując otrząsnąć się z niemiłego wrażenia po brzmieniu imienia Sami-Wiecie-Kogo. - Patrz teraz uważnie.

- Definitio! - Moody wycelował różdżką w jarzący się w tej chwili mdłym światłem, wyrzeźbiony symbol węża. Chwilę później auror zachwiał się i oparł o ścianę. Z jego ust wąskim strumyczkiem zaczęła sączyć się krew. ***
- Moody! - krzyknęła przerażona Tonks
- Wszystko… dobrze - wystękał Szalonooki, ocierając rękawem szaty wargi.
Perlista sfera pojawiła się wokół horkruksa.

- Co się stało? - zapytał nerwowo Harry. Zdawał sobie sprawę, że to tylko wspomnienie i nic nie może zrobić, ale nie czuł się z tym najlepiej. Z Moodym najwyraźniej było źle.
- Nie sprawdzili, czy zaklęcie odkrywające nie uruchamia sekwencji klątwy. - wyjaśnił Bill. - Uruchamiało.

- Wracamy! - zarządziła Tonks, usiłując wesprzeć mężczyznę na sobie.
- Nie - zaprotestował, krzywiąc się z bólu. - Siatka.
- Nic mnie nie obchodzi siatka! - zawołała aurorka z desperacją w głosie. - Jesteś ranny.
- To… nic. Musimy…
- Wrócimy tu później.
- Będzie trzeba zacząć wszystko od nowa. - Mężczyzna uwolnił się z uścisku Tonks i stanął na własnych nogach. - To siatka polimorficzna, na pewno to zrozumiałaś. Jeśli nie będziemy działać wystarczająco szybko, wszystko pójdzie na marne.

- Po czasie, jaki wyznaczył ten, który zakładał siatkę, sekwencja zaklęć odnowi maskę w nowej kombinacji inkantacji. Szansa, że udałoby im się drugi raz ją rozbroić, właściwie nie istniała. To bardzo zaawansowana magia - wtrącił Bill.

- Co chcesz zrobić? - zapytała Tonks. Twarz miała bardzo bladą, a głos jej drżał. Widać było, że się nerwowana i nie wie, jak się zachować. - Wygląda na prostą siatkę z homogenicznym warkoczem inkantacji, ale nie wierzę, że Sam-Wiesz-Kto tak po prostu użył czegoś podobnego. W tym musi tkwić jakiś haczyk…
- Musimy podjąć to ryzyko, dziewczyno - odpowiedział Szalonooki z determinacją. - Czasem, żeby wygrać, trzeba coś poświęcić, nawet jeśli wygląda to jak błysk szaleństwa. Gtowa?
Tonks zagryzła wargę i wolno skinęła głową. Zaczęli przeplatać inkantacje. Z tego, co Harry potrafił ocenić, wszystko szło dobrze. Dopiero w ostatniej chwili, przy końcowym splocie oczy Tonks rozszerzyły się z przerażenia, twarz zbladła a złoty snop światła łączący jej różdżkę i horkruks pociemniał.
- Pożegnaj... Remusa - zdołała wykrztusić, a perlista sfera siatki zamigotała i zgasła.
- Excipo! - Moody zareagował natychmiast. - Foculus!
Siła wybuchu sprawiła, że nawet Harry'ego i Billa odepchnęło do tyłu. Moody upadł nieprzytomny, tak samo jak Tonks.****

- Wracamy. - Bill pomógł Harry'emu odzyskać równowagę i po chwili znaleźli się z powrotem w skrzydle szpitalnym. Tutaj wszystko było w porządku, ale Harry czuł się bardzo słabo i zrozumiał, co miał na myśli brat Rona, mówiąc, że nie sądzi, żeby chciał raz jeszcze odwiedzić to wspomnienie.
Tonks w dalszym ciągu spała, a Lupin rozmawiał przy jej łóżku z Molly Weasley.
- Mama? - zdziwił się Bill.
- Pani Weasley! - ucieszył się Harry.
Uśmiechnęła się do nich smutno.
- Jak się masz, Harry, kochaneczku?
- W porządku - odpowiedział bez przekonania, starając również się uśmiechnąć.
- Pozdrów ode mnie Rona i Ginny.
- Nie zobaczy się pani z nimi? - zdziwił się.
- Przyszłam tylko zobaczyć się z Remusem - odpowiedziała kobieta. - Bill, wszystko w porządku? Jak tam Fleur?
- Dobrze, dziękuję, mamo. A u was?
- Chwała Merlinowi, też. Profesor McGonagall prosiła, byście poszli do jej gabinetu.
Bez słowa ruszyli do wyjścia, ale kiedy wychodzili, Harry usłyszał jeszcze wzburzony głos Molly:
- Remusie, nie możesz do tego tak podchodzić! Dora nigdy nie chciałaby, byś zostawiał ją w takim momencie.
- Nie chcę jej zostawić, przecież wiesz, Molly - odpowiedział zrezygnowanym głosem Lupin. - Ale to moja wina. To kara za to, że pozwoliłem na nasz związek. Dora jest młoda i zdrowa, po co jej ktoś taki jak ja?
- Jak możesz tak mówić?! - Pani Weasley zdawała się wstrząśnięta. - Ona cię kocha!
- Już o tym nie pamięta - zauważył Remus, a Harry'emu ścisnęło się serce.
- Chwilowo!
- Na szczęście nie pamięta - podkreślił Lupin. - Będzie mogła zacząć wszystko od nowa, beze mnie.
- Nie pozwolę ci na to, Remusie Lupin. Odzyskamy wspomnienia Tonks…
Więcej Harry już nie usłyszał, bo za bardzo się oddalili. Czuł się jednak strasznie. Gdzieś w głębi serca kiełkowało w nim poczucie winy, że ktoś cierpiał, gdyż on nie potrafił zrobić samodzielnie tego, co do niego należało.

W gabinecie dyrektorskim McGonagall przeglądała właśnie jakieś księgi. Kiedy weszli poprawiła okulary i oparła się wygodniej w fotelu.
- Usiądźcie, proszę.
Harry i Bill zajęli wskazane miejsca.
- Chciałam cię prosić, Bill, o przygotowanie raportu dla Zakonu i spisanie wszystkich rzeczy, które mogą przydać się magomedykom, którzy będą usiłowali pomóc Tonks.
- Oczywiście, właśnie miałem się tym zająć.
Kobieta skinęła głową i spojrzała na Harry'ego.
- Jest coś, o co chciałbyś zapytać, Harry?
Było mnóstwo takich rzeczy. Wiedział jednak, co ma na myśli dyrektorka i spróbował skupić się na swoich wątpliwościach dotyczących właśnie oglądniętego wspomnienia.
- Czy to ostatnia klątwa sprawiła, że Tonks straciła pamięć?
- Można tak powiedzieć, chociaż niezupełnie - odpowiedziała. - Czy wiesz, co robi zaklęcie Excipo?
Pokręcił głową. Nigdy wcześniej nie słyszał tej inkantacji.
- To czar wymagający bardzo dużego doświadczenia i magicznej mocy. Jeśli nie rzuci się go poprawnie... może dać pewne skutki uboczne.
- I właśnie ono spowodowało uszkodzenie mózgu?
- Tak właśnie podejrzewamy.
- Ale przecież chyba Moody nie chciał zrobić jej krzywdy?
- Z całą pewnością nie - zaprzeczył Bill. - Problem jednak polegał na tym, że druga klątwa zabezpieczająca siatkę poważnie go zraniła. Nie miał już siły na należyte utrzymanie inkantacji. Nie powinien używać tak trudnego zaklęcia. Gdyby jednak nie ono... Tonks już by nie żyła.
- Właściwie od jakiegoś czasu tego typu zaklęcia nie są pochwalane przez Ministerstwo. Nie wolno ich nauczać - odezwała się cicho McGonagall.
- Ale wciąż niektórzy potrafią ich używać - zauważył Bill.
- Tak - przyznała dyrektorka i westchnęła. - Moody ocalił życie Tonks. Widzisz, Harry, Excipo sprawia, że czarodziej, który je rzuca, przejmuje na siebie moc klątwy, jaka trafiła inną osobę. Ostatni splot siatki, która chroniła horkruksa, był również zabezpieczony, a to właśnie Nimphadora go podważyła.
- Więc... poświęcił się dla niej? - zapytał Harry.
- Była jego ulubienicą - odpowiedziała dyrektorka, patrząc na swoje dłonie.
- Prawdopodobnie i tak nie miał szans po obrażeniach, jakie zadała mu druga klątwa zabezpieczająca siatkę - dodał ze smutkiem Bill.
- Rozumiem - powiedział cicho Harry i przed oczami stanął mu Dumbledore po wypiciu eliksiru chroniącego medalion.
Przez chwilę w gabinecie panowało milczenie, jakby chcieli raz jeszcze uczcić pamięć i bohaterstwo aurora. Harry odruchowo spojrzał na portret dyrektora, ale pozostawał pusty. To jednak uświadomiło mu, że nie zapytał o bardzo ważną rzecz.
- Mówiła pani, że ho... - urwał, nie wiedząc, czy może mówić otwarcie, ale gdy McGonagall przyzwalająco skinęła głową, uświadomił sobie, że sama przed chwilą nazwała rzeczy po imieniu. Najwidoczniej Bill również był wtajemniczony. - Horkruks został zniszczony. W takim razie, wiadomo już, jak tego dokonać, tak?
McGonagall splotła dłonie i westchnęła ciężko.
- Niestety nie. To, co stało się na Wzgórzach Cheviot nadal jest dla mnie tajemnicą. Nie mieliśmy jeszcze oficjalnego spotkania Zakonu w tej sprawie, ale choć nieraz już omawialiśmy sprawę horkruksów, nikt nigdy nie wspominał o podobnej możliwości. Myślę, że Moody wykorzystał swój aurorski instynkt i użył zaklęcia poświęcenia całkowicie intuicyjnie. Udało mu się.
- Poświęcenia? - zapytał Harry.
- Nikt wcześniej o tym nie pomyślał - odezwał się Bill.
- I nie chcę, by kiedykolwiek później ktokolwiek brał to pod uwagę - zauważyła ostro McGonagall.
- Ale musi pani przyznać, pani profesor, że to było genialne.
- Tak, rzeczywiście - przyznała. - Ale mam nadzieję, że uda się nam odnaleźć inny sposób. Zostały jeszcze cztery horkruksy. Wciąż nad tym pracujemy.
- Na czym polegało to zaklęcie? - chciał wiedzieć Harry.
- Przypuszczam, że w ułamku sekundy po tym, jak Alastor ocalił Tonks, uświadomił sobie, co ostatnim razem pokonało Sami-Wiecie-Kogo.
Harry znów musiał poradzić sobie ze wspomnieniem zielonego światła i krzykiem swojej matki, rozlegającym się w jego głowie, a to nigdy nie należało do rzeczy łatwych. McGonagall musiała to zauważyć, bo skinęła głową i powiedziała:
- Tak, Harry. Mówię o miłości i poświęceniu. Moody użył zaś ognia Foculusa, by wykorzystać moc poświęcenia. To rzeczywiście było genialne. Płomienie tego zaklęcia, czerpiącego moc z aktu poświęcenia, spaliły horkruksa.
Harry czuł się strasznie przytłoczony informacjami, jakie zdobył. Samo obejrzenie wspomnienia nie należało do rzeczy przyjemnych. Przecież patrzył, jak Szalonooki umiera! A wiedza na temat tego, co dokładnie się stało, sprawiła, że poczuł się jeszcze gorzej. Jak on sam, ze swoją wiedzą, miał podołać ciążącemu na nim zadaniu? Czuł się słaby i bardzo, bardzo głupi, a świadomość, że to od niego zależą losy tej wojny jeszcze pogarszała sytuację.
- Podejrzewam, że czujesz się wykończony - zauważyła z troską dyrektorka. - Powinieneś odpocząć.
- Chyba rzeczywiście położę się teraz do łóżka - odpowiedział i podniósł się z fotela. - Mogę już odejść?
- Jeśli nie masz już więcej pytań, to chyba wszystko.
- Dobranoc, pani profesor. Dobranoc, Bill - pożegnał się.
- Dobranoc - odpowiedzieli mu zgodnie i Harry opuścił gabinet. Już dawno nie czuł tak wyraźnie ciężaru spoczywającej na nim odpowiedzialności.

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Medalion

Wracając korytarzem do pokoju wspólnego Gryfonów, Harry wiedział, że czeka go jeszcze jedna długa rozmowa. Był pewny, że mimo później pory, przyjaciele czekają na niego. Nie pomylił się. Ron wprawdzie spał z głową na kolanach Hermiony, ale dziewczyna wciąż czytała.
- Nie mów, że się uczysz - powiedział Harry z niedowierzaniem.
- Niezupełnie. Przeglądam swoje notatki, jakie w ostatnim czasie zrobiłam w bibliotece.
- Z tych książek? - zainteresował się.
- Dokładnie. Ale porozmawiamy o tym później. Czego ty się dowiedziałeś?
- To długa historia - westchnął ciężko. Nie miał zbytniej ochoty na opowiadanie tego wszystkiego.
- Och, nareszcie jesteś - mruknął Ron, podnosząc się na łokciach. - Strasznie długo cię nie było. Opowiadaj!
Harry, chcąc nie chcąc, zdał relację ze wszystkiego, co zobaczył i czego się dowiedział. Pominął tylko kwestię zniszczenia horkruksa. Nie uszło to jednak uwagi Hermiony.
- W takim razie wiemy już, jak zniszczyć sam-wiesz-co! - zawołała. - Czy rozmawiałeś o tym z McGonagall?
- Wolałbym o tym nie mówić - mruknął Harry i zrozumiał, co miała na myśli dyrektorka, mówiąc o Foculusie. On nie chciał, by jego przyjaciele choć znali ten sposób. Już wystarczająco dużo osób straciło życie, bo on na to pozwolił.
- Jak możesz tak mówić, Harry?
Harry skrzywił się okropnie. Głos Hermiony do złudzenia przypominał mu ton pani Weasley prawiącej wyrzuty Remusowi.
- To nie jest sposób, który moglibyśmy wykorzystać w przyszłości - odpowiedział wymijająco.
- Ale nie uważasz, że, tak czy inaczej, mamy prawo wiedzieć? - zainteresował się Ron, który już wcale nie wyglądał na śpiącego.
- W porządku - zgodził się niechętnie, widząc, że nie ma innego wyjścia, i opowiedział im wszystko.

Kiedy wreszcie położył się do łóżka, nie mógł zasnąć. Rozmyślał o sposobach na zniszczenie kolejnych horkruksów, odtwarzał w myślach to, co przydarzyło się na Wzgórzach Cheviot, wreszcie rozpamiętywał rozmowę pani Weasley z Remusem i usiłował rozprawić się z wyrzutami sumienia. Nie potrafił. Nawet kiedy udawało mu się odgonić te wszystkie myśli, pojawiał mu się przed oczami medalion i miał świadomość, że to zadanie powinien dokończyć sam. Gdy wreszcie zasnął, przeklęty przedmiot śnił mu się przez większość czasu. Obudził się wyczerpany i mokry od potu, ale z gotowym planem do wykonania.

Właściwie plan nie był taki dokładny, jakby sobie tego życzył. Wiedział tylko, że musi pozbyć się horkruksów. Sam. A ponieważ na chwilę obecną znał lokalizację tylko jednego… No, w każdym razie wydawało mu się, że ją zna. Kiedy obudził się w środku nocy, po serii koszmarów, zaczęło go dręczyć jeszcze jedno pytanie: kim był R.A.B? Przyszło mu do głowy, że przydałby mu się jakiś leksykon śmierciożerców i zaczął się zastanawiać, czy Malfoy mógłby posiadać tego typu źródła. Intuicja podpowiadała mu jednak, że nawet jeśli ktoś o tym nazwisku potrafiłby podać pełną listę popleczników Voldemorta, to jedynie Lucjusz. Harry musiał więc zrezygnować z realizacji swojego pragnienia pod podobnym pretekstem. Dobrze już mu znany głosik zaśmiał się szyderczo. Tak, właśnie pragnienia. Po ostatnich wydarzeniach był zbyt wyczerpany psychicznie, by móc nadal się oszukiwać w tej kwestii. Niewiele z tego rozumiał, ale musiał przyznać, że brakuje mu Draco. Po prostu. I bardzo chciał się z nim zobaczyć, mimo tego, jak ten go potraktował. Tylko nie mógł wymyślić sposobu, jak tego dokonać bez utraty resztek dumy, która mu pozostała po ich ostatnim spotkaniu. Pomysłu na poznanie nazwisk śmierciożerców, chociaż tych zaczynających się na literę „B” też nie miał. W końcu, zmęczony rozmyślaniem, usnął ponownie. Tym razem jednak nie miał już żadnego koszmaru. Śnił mu się Syriusz i jeden z tych zwykłych dni, jakie dwa lata temu spędzili wspólnie na Grimmauld Place. Ojciec chrzestny pokazywał mu rodowy gobelin z wypalonymi miejscami i wzrok Harry'ego znów zatrzymał się na dłużej przy imieniu Dracona. W końcu wrócili jednak do porządków i usuwania ze starego domu bezużytecznych rzeczy. Wśród nich znajdował się pewien złoty medalion, którego nikt nie mógł otworzyć...
Z tego snu Harry obudził się z wypiekami na policzkach i błyszczącymi oczami. Wszystko się zgadzało! Blackowie byli jedną z rodzin popierających Voldemorta. Przypomniał też sobie opowieść Syriusza o jego bracie, który został zamordowany, ponieważ odwrócił się, prawdopodobnie ze strachu, od swojego pana. Może tylko Syriusz nie znał całej prawdy? Może Regulus wcale nie stchórzył, ale świadomie zbuntował się przeciw swojemu panu? Na dodatek dwie litery z inicjałów na tajemniczym liściku, znalezionym w medalionie, pasowały idealnie. Regulus Black! Teraz, dla potwierdzenia tej teorii, wystarczyło dowiedzieć się, jak brzmiało drugie imię brata Syriusza. Z tą myślą zerwał się z łóżka, pośpiesznie narzucił na siebie szatę i niemal pobiegł do biblioteki. Nie miał pewności, ale przydarzyło mu się to chyba po raz pierwszy w życiu.
Odnalezienie rodziny Blacków w rejestrze uczniów Hogwartu okazało się dziecinnie łatwe. Harry czuł, że serce wali mu jak oszalałe, kiedy przelatywał wzrokiem po kolejnych imionach Ślizgonów. Po chwili jego wzrok zatrzymał się na literze R i chłopak miał wrażenie, że serce też mu stanęło.

Regulus Bartemiusz Black - urodzony...

Harry aż jęknął z zawodu. Cała jego błyskotliwa teoria legła w gruzach. Już miał zatrzasnąć rejestr ze złością, ale w ostatniej chwili zmienił decyzję i zmusił się do przeczytania notatki na temat jednego z krewnych Syriusza.

... urodzony 12 grudnia 1812 roku...

Puls Harry'ego ponownie przyśpieszył. Więc to nie ten Regulus! Kiedy dokładnie przeszukał spis, znalazł jeszcze dwóch Blacków o tym samym imieniu. Nie dowiedział się jednak nigdy, kim byli pozostali dwaj, ponieważ nagłówek, dotyczący trzeciego z nich, zahipnotyzował go zupełnie.

Regulus Arkturus Black

- Rab! - zawołał podniecony swoim odkryciem Harry, zapominając, że znajduje się w bibliotece.
- Coś się stało, panie Potter? - zainteresowała się pani Pince.
- Nie, ja tylko... - Harry zatrzasnął rejestr, jakby został przyłapany na czymś zdrożnym.
- Proszę, wobec tego, nie zakłócać ciszy - upomniała go.
- Tak, przepraszam - wymamrotał, oddając jej wyciągniętą pozycję i ruszył do wyjścia. Musiał natychmiast powiedzieć przyjaciołom, co właśnie odkrył!
Kiedy jednak nie zastał ich w pokoju wspólnym, uświadomił sobie, że zajęcia musiały się już zacząć. Pośpiesznie spakował książki i pobiegł na zaklęcia.
- Nigdy nie zgadniecie, czego się dowiedziałem - wyszeptał podniecony, siadając obok Rona i Hermiony.
- Spóźniłeś się - zauważyła z wyrzutem dziewczyna.
- Flitwick jakoś nie miał z tym problemu - odparował Harry z uśmiechem. Nic nie mogło mu w tej chwili popsuć humoru. Nawet Mal... No dobra, prawie nic.
- Gdzie byłeś, wszędzie cię szukaliśmy - wtrącił się Ron, prawdopodobnie znów podejrzewając go o kontakty ze Ślizgonami.
- W bibliotece - odpowiedział niewinnym tonem Harry, nie mogąc doczekać się reakcji na swoje słowa.
- GDZIE?! - zawołali zgodnym chórem przyjaciele.
Flitwick spojrzał na nich w osłupieniu.
- Przepraszam, panie profesorze! - Hermiona spłonęła rumieńcem i z zapałem zanotowała ostatnią uwagę nauczyciela odnośnie nowo poznanego przez nich zaklęcia.
- Muffliato! - szepnął Harry.
- Wolałabym, żebyś nie używał tych zaklęć - syknęła Hermiona, nie przestając notować.
- Nie chcesz się dowiedzieć, co Harry odkrył w bibliotece? - Ron stanął w jego obronie.
- Myślę, że równie dobrze mogłam się dowiedzieć bez tego.
- Wiem, kim jest R.A.B - wypalił Harry bez zbędnych wstępów.
- Serio?! - wykrzyknął Ron.
- Znalazłeś to w bibliotece? - Hermiona była najwyraźniej w równej mierze zainteresowana wyjaśnieniem zagadki, jak i faktem, że Harry dobrowolnie skorzystał z jej osobistej świątyni.
- W rejestrze uczniów Hogwartu, dokładniej Ślizgonów.
- Jakoś to akurat mnie nie dziwi - mruknął Ron.
- Kim on jest?
Harry przez chwilę milczał, napawając się ciekawością przyjaciół.
- To brat Syriusza.
- CO?! - znów odpowiedział mu chórek.
- Regulus Arkturus Black - dodał Harry.
- To niesamowite! - zawołał Ron.
- Dlaczego nie wpadłam na to wcześniej? - Hermiona wyglądała na niezadowoloną. Ona też szukała już kiedyś informacji w bibliotece.
- Nikt z nas by na to nie wpadł - odparł Ron, ale Hermiona wcale nie sprawiała wrażenia pocieszonej. - Jak do tego doszedłeś?
- Przyśnił mi się dziś Syriusz… - odpowiedział Harry i właśnie miał im powiedzieć o medalionie, ale w ostatniej chwili zmienił zdanie. Przecież dopiero co postanowił, że będzie działać sam!
- Musisz natychmiast powiedzieć o tym McGonagall - odpowiedziała Hermiona.
- Tak, jasne - mruknął Harry.
- Harry, mówię poważnie. Przecież to bardzo istotna informacja. Zakon powinien być w jej posiadaniu.
- A czy ja powiedziałem, że tego nie zrobię? Oczywiście, że zamierzam jej powiedzieć - skłamał dla świętego spokoju. Jeszcze nie zdecydował, czy w ogóle poinformuje o tym dyrektorkę. To zależało od... wielu rzeczy.
- Jesteś genialny, stary! - Ron klepnął go w plecy i Harry od razu poczuł się lepiej. Dobrze być docenianym.

Chociaż więcej o tym nie rozmawiali, Harry kompletnie nic nie wyniósł z lekcji zaklęć. Cały czas rozmyślał o medalionie i Grimmauld Place 12, a w przerwach modlił się, by Hermiona sama nie doszła do wniosku, że skoro tajemniczym R.A.B. okazał się brat Syriusza, to prawdziwego horkruksa należy szukać w rodowym domu Blacków. Przyparty do muru nie potrafiłby dłużej kłamać, a wtedy przyjaciele albo zażądaliby włączenia ich w jego plany, albo zmusili do porozmawiania z McGonagall. Obu sytuacji chciał uniknąć za wszelką cenę. Teraz trochę żałował, że powiedział im o swoim odkryciu, ale w pierwszym momencie był tak podniecony, że nawyk mówienia im o wszystkim zwyciężył. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że od już od jakiegoś czasu nie dzieli się z przyjaciółmi wszystkimi swoimi rozterkami.

Cały dzień wyglądał podobnie do pierwszej lekcji. Harry snuł się po zamku i przemyśliwał kolejne szczegóły swojego planu. Tylko w jednym momencie nieco się ożywił, bowiem wychodząc z klasy tuż za Ronem, miał wrażenie, że przy ławce Hermiony zatrzymała się Parkinson. Kiedy jednak odwrócił się, by upewnić się, że sobie tego nie wymyślił, przyjaciółka zmierzała już w ich stronę, więc uznał, że mu się przywidziało i wrócił do planowania. Musiał dostać się na Grimmauld Place. Teraz, kiedy miał namacalne dowody, kim był R.A.B, musiał to sprawdzić. I to jak najszybciej. Nie było to jednak takie proste. Z zamku nie dało się teleportować, a pole antyaportacyjne rozciągało się w tej chwili daleko poza teren Hogwartu. Nikt z uczniów nie mógł opuszczać szkoły, a założone bariery czyniły niemożliwym skorzystanie nawet z tajnych przejść. Sieć Fiuu została zablokowana i znajdowała się pod całkowitą kontrolą McGonagall. Praktycznie samowolne opuszczenie Hogwartu wydawało się niemożliwe. Musiał jednak istnieć jakiś sposób, prawda?
Szafka z Pokoju Życzeń została zlikwidowana przez Zakon, poza tym Harry i tak chyba nie odważyłby się z niej skorzystać.
Właśnie, Zakon!, Harry'ego nagle olśniło. McGonagall wspomniała coś o tym, że teraz ona jest Strażnikiem Tajemnicy Zakonu. Mówiła też, że dom Syriusza wciąż pozostaje Kwaterą Główną i aurorzy mają zabezpieczony kanał Fiuu prosto ze szkoły. To była myśl! Trzeba tylko znaleźć odpowiedni kominek. A to oznaczało kolejną trudność. Wszystkie kominki publicznego użytku zostały przecież zablokowane. Harry'emu przypomniał się piąty rok, kiedy razem z Gwardią Dumbledore'a zaplanowali skorzystanie z tego w gabinecie Umbridge. Teraz jednak był sam i nie zamierzał włamywać się do McGonagall. Musiał istnieć inny sposób. Zaczął robić listę obecnych w szkole Zakonników i niemal od razu przyszedł mu do głowy Lupin. Co prawda, Harry odczuł lekkie wyrzuty sumienia, ale Remus stanowił świetne wyjście. Prawdopodobnie wciąż siedział z Tonks w skrzydle szpitalnym, a jego kominek musiał posiadać łączność z Kwaterą Główną. Kiedy Harry sobie to uświadomił, poczuł się bardzo dumny. Szybko pobiegł do dormitorium, zabrał ze sobą fałszywy medalion, narzucił na siebie pelerynę-niewidkę, upewnił się, że posiada różdżkę i ruszył w kierunku kwater Remusa. Pod samymi drzwiami jednak się zawahał. Niedobrze byłoby wtargnąć bez pukania, na dodatek w pelerynie, do mieszkania Lupina. Znacznie lepiej byłoby mieć pewność, że nie ma go w środku. Zamierzał sprawdzić skrzydło szpitalne, ale po paru krokach zbeształ się w myślach za swoją bezmyślność i zawrócił biegiem do dormitorium. Dlaczego od razu nie wziął ze sobą Mapy Huncwotów?! Kropka z podpisem Remus Lupin tkwiła jednak nieruchomo zaraz obok tej oznaczonej jako Nimphadora Tonks, w bezpiecznej odległości od kwater mężczyzny. Harry zwinął pergamin i ponownie udał się w tamto miejsce. Przed wejściem raz jeszcze sprawdził mapę, ale nic się nie zmieniło.
- Lupus - wyszeptał hasło, które, na wszelki wypadek, podał mu Remus w czasie kursu. Zadziałało.
Bez zbędnego ociągania się Harry podszedł do kominka, sypnął proszkiem Fiuu w płomienie i, wchodząc w ogień, powiedział wyraźnie:
- Grimmauld Place 12.
Na szczęście obyło się bez zbędnych komplikacji. Wylądował prosto w kuchni starego domu. Najciszej jak potrafił wyszedł do holu i, starając się nie zbudzić pani Black, wszedł po schodach na pierwsze piętro. Kiedy rozglądał się niepewny, gdzie powinien zacząć poszukiwania, sparaliżowała go jedna myśl. Uświadomił sobie słaby punkt swojego planu, który początkowo opierał się tylko na śnie. Owszem, kiedy swojego czasu robili tu z Syriuszem porządki, medalion, bardzo podobny do tego podrzuconego Voldemortowi, wpadł mu w ręce. Ale zarówno w rzeczywistości, jak i we śnie, który odtworzył zachowane w umyśle Harry'ego wspomnienie tamtej chwili, ów przedmiot skończył na kupce śmieci. Dlaczego wcześniej nie przyszło mu to do głowy?! Przecież oni go wyrzucili! Harry osunął się po ścianie i nieszczęśliwy usiadł na najwyższym stopniu. Jak miał teraz odnaleźć horkruks?
- Znów tu jest. Plugawy, oszukańczy spadkobierca. Kala świętą przestrzeń Blacków - Harry usłyszał, że ktoś mamrota mu koło ucha i odwrócił głowę. Stworek przechodził korytarzem, patrząc ponuro przed siebie. Nagle Harry'emu zaświtała pewna myśl i nadzieja znów w nim ożyła. Ściągnął pelerynę.
- Stworku! - zawołał. Istniała pewna szansa, że medalion został ocalony.
- Tak, panie? - Skrzat skrzywił się, jakby wypowiadał coś obrzydliwego.
- Czy pamiętasz, jak razem z Syriuszem robiłem tu dwa lata temu porządki?
- Stworek brzydzi się każdym wspomnieniem na temat tego zdrajcy własnej krwi.
- Zadałem ci pytanie, Stworku. - Harry zaczynał tracić cierpliwość. Sprawa była zbyt ważna. - Czy pamiętasz rzeczy, które wtedy wyrzucaliśmy?
- Tak, Stworek pamięta. Bezcześcili bezcenne pamiątki gromadzone w tym domu od wieków.
- Czy pamiętasz również pewien złoty medalion? - indagował Harry, a jego puls znów nabrał jakiegoś szalonego tempa.
Wypukłe oczy skrzata zalśniły dziwnym blaskiem.
- Stworku? Pamiętasz medalion?
- Medalion panicza Regulusa - szepnął nabożnie Stworek.
Harry poczuł, że oblewa go fala gorąca. A więc wszystkie jego przemyślenia były trafne! Teraz cała nadzieja w skrzacie. Może za przykładem innych rzeczy, ocalił również i tę pamiątkę.
- Tak, dokładnie. Czy schowałeś go wtedy dla siebie, Stworku?
- Panicz Regulus kazał - pisnął Stworek i zrobił dwa kroki do tyłu, jakby obawiając się Harry'ego.
- Co dokładnie kazał? - zainteresował się Harry.
- Schować - odpowiedział skrzat. - Panicz miał wrócić i go odebrać, a Stworek miał go dla niego przechować w bezpiecznym miejscu.
- Ale Regulus już nie wrócił - domyślił się Harry.
- Nie - chlipnął skrzat.
- Ale ty wciąż masz ten medalion, prawda? - Harry bardzo starał się nie pokazać, jak zależy mu na tej informacji, ale nie potrafił całkowicie ukryć podniecenia.
- Stworek to posłuszny skrzatem - poinformował go jego rozmówca.
- Ale wiesz, Stworku, że to ja jestem teraz twym nowym panem? - zapytał, korzystając z okazji.
- Pani Black przewraca się teraz w grobie - odpowiedział mu nieprzyjemnym tonem skrzat, znów się cofając.
Harry zaczął się obawiać, że lojalność wobec starego rodu może okazać się dla Stworka silniejsza niż posłuszeństwo nowemu właścicielowi. Sprawa zaś była zbyt ważna, żeby ją popsuć. Musiał jakoś podejść skrzata.
- Panicz Regulus już nie wróci - powiedział cicho.
- Tym bardziej Stworek musi respektować ostatnia wolę panicza - odciął mu się skrzat.
- A wiesz, Stworku, co panicz Regulus chciał uczynić ze swoim medalionem po powrocie? To mogłoby stanowić ostatnią wolę.
Skrzat zwiesił smętnie uszy i pokiwał przecząco głową.
- Widzisz - odezwał się ponownie Harry. - Ja przez przypadek trafiłem na list Regulusa do kogoś innego i wiem, co chciał uczynić z medalionem. Jeśli mi go przyniesiesz, będę mógł spełnić jego ostatnie życzenie.
- Zrobiłby to pan? - zapytał skrzat z niedowierzaniem. Zaraz jednak wykrzywił się okropnie i tupnął nogą. - Stworek nie da się oszukać! Panicz Regulus kazał chronić medalion i nie wydawać go obcym!
- Nie jestem obcym, Stworku! - zdenerwował się Harry. Z jednej strony cieszył się, że medalion ocalał, z drugiej jednak zaczynał go irytować krnąbrny skrzat.
- Plugawy przyjaciel szlam, złodziej i...
- Dość tego, Stworku! - krzyknął Harry.
Skrzat zamilkł, ale minę miał zaciętą. Wydawało się, że kosztem nieposłuszeństwa, miał zamiar bronić ostatniej i najważniejszej pamiątki po Regulusie. Widać mężczyzna musiał być dla niego kimś wyjątkowym. I wtedy Harry wpadł na pewien pomysł. Wyciągnął z kieszeni fałszywy medalion i wyciągnął liścik.
- Poznajesz to pismo? - podsunął skrzatowi pergamin.
Oczy Stworka znów się zaszkliły i westchnął żałośnie. Harry nie miał pewności, czy to na pewno najlepsze rozwiązanie, ale w każdym razie jedyne, jakie przyszło mu do głowy.
- Stworek nie wie, co to jest horkruks - wymamrotał skrzat.
- Tym lepiej dla ciebie - mruknął Harry do siebie, po czym dodał głośno: - Chodzi właśnie o medalion.
Zapadło milczenie. Stworek zdawał się coś analizować. Wreszcie odezwał się cicho:
- Stworek poznaje pismo panicza Regulusa.
Harry odczuł coś na kształt ulgi. Wiedział, że teraz zdoła przekonać skrzata.
- Więc przyniesiesz mi medalion?
Stworek zniknął bez słowa, a po chwili pojawił się ze złotym i wypolerowanym do połysku przedmiotem.
- Zrobię z nim dokładnie to, co zamierzał panicz Regulus - zapewnił skrzata, wyciągając rękę po horkruks. - Dziękuję.
Medalion był ciężki i emanował złą energią, jednak Harry zawiesił go sobie na szyi. Zbiegł po schodach, tym razem nie dbając już, że może obudzić panią Black i wpadł do kuchni. Zaraz jednak zatrzymał się jak wryty.
- Malfoy?! - wykrzyknął z niedowierzaniem.
Szok odbił się również na twarzy Ślizgona.
- Potter?!
Przez chwilę stali, wpatrując się w siebie bez słowa.
W holu trzasnęły drzwi.
- Dracon? - rozległ się głos, który wydał się Harry'emu znajomy, ale nie potrafił przypisać go do żadnej ze znanych mu osób.
Oczy Malfoya błysnęły złowrogo. Sięgnął po coś do kieszeni i, zanim Harry zdążył zareagować, rzucił się na niego, wpychając go wprost do kominka. Sam niemal natychmiast odskoczył.
- Nie waż się tu wracać - warknął i sypnął proszkiem w płomienie. - Hogwart, pokój wspólny Ślizgonów.

ROZDZIAŁ SZESNASTY
GD Reaktywacja

Harry wypadł z kominka, krztusząc się popiołem. Na szczęście pokój wspólny Ślizgonów okazał się prawie pusty. Prawie. W fotelu siedziała Pansy Parkinson, jakby tylko na niego czekając. Kiedy wygramolił się z paleniska, uniosła jedną brew i zaczęła mu się przypatrywać w niemym zdumieniu. Harry był oszołomiony tym, co właśnie się stało, na dodatek miał wrażenie, że chłodny łańcuszek medalionu zaciska mu się na szyi, a wylądowanie w pokoju wspólnym Ślizgonów wcale nie poprawiło jego samopoczucia.
- Przepraszam - wybąkał zmieszany, starając się wytrzepać swoją szatę.
Parkinson była jednak najwyraźniej tak samo zaskoczona jak on, bo nie odezwała się ani słowem. Harry odniósł wprawdzie wrażenie, że chce mu coś powiedzieć, chyba nawet nie do końca złośliwego, ale nie miał zamiaru tego sprawdzać.
- To ja tego... już sobie pójdę.
Kąciki ust dziewczyny drgnęły lekko i Harry oczami wyobraźni zobaczył, jak Parkinson odegra tę scenę przed Malfoyem. Bo mnie to obchodzi!, obruszył się jednak w myślach i szybkim krokiem skierował do wyjścia. Hałas dochodzący od strony Wielkiej Sali upewnił go, że wrócił w sam raz na kolację.
- Gdzieś ty się podziewał?! Tym razem sprawdziłem nawet w bibliotece! - przywitał go Ron. - Byłeś z Malfoyem?!
- Ron! - upomniała chłopaka Hermiona.
Cóż, jeśli Harry miałby być szczery, to musiałby przyznać, że rzeczywiście przebywał z Malfoyem. Choć tym razem wcale tego nie zaplanował. Niestety.
- Cała Wielka Sala już huczy od plotek, że widziano cię w okolicach pokoju wspólnego Ślizgonów. - Przyjaciel nie dawał za wygraną.
No tak, magia Hogwartu: plotki rozchodzą się z prędkością światła.
- Ron, czy jesteś chłopakiem Harry'ego? - zainteresowała się Ginny, a Harry uśmiechnął się pod nosem i napotkał rozbawione spojrzenie Hermiony.
- Jestem chłopakiem Miony! - odburknął rudzielec i ostentacyjnie przysunął się do swojej dziewczyny.
- Dobrze się czujesz, Harry? - zapytała zmartwionym głosem Ginny, lustrując jego twarz.
- Rzeczywiście - przyznała Hermiona. - Nie wyglądasz najlepiej. Rozmawiałeś już z McGonagall?
Harry odruchowo położył rękę na piersi, sprawdzając czy medalion wciąż tam jest, choć jego nieprzyjemną obecność odczuwał właściwie cały czas.
- Taa... - mruknął i nałożył sobie na talerz porcję łazanek.
Tak naprawdę miał ochotę na rozmowę z zupełnie kimś innym. Kimś, kto pomógłby mu rzucić trochę światła na sytuację, która miała miejsce na Grimmauld Place 12 przed niecałym kwadransem.
- Harry! - zawołała Hermiona, sprawiając, że zakrztusił się pierwszą łyżką.
- Słucham? - zapytał, starając się nadać głosowi obojętne brzmienie.
- Zadałam ci pytanie!
- A co to, przesłuchanie? - jęknął.
- I to podobno ja zachowuję się nienormalnie - mruknął Ron.
- Ja, w przeciwieństwie do ciebie, Ronaldzie, pytam Harry'ego o rzeczy ważne - odparowała dziewczyna.
- Ta, jasne - odburknął rudzielec.
- Tylko się teraz nie kłóćcie - poprosił ich Harry. - Hermiono, naprawdę rozmawiałem z McGonagall, bardzo się ucieszyła z nowej informacji.
Dziewczyna spojrzała na niego nieprzekonana, po czym odwróciła wzrok w stronę stołu nauczycielskiego, zapewne szukając przy nim dyrektorki. Kobieta siedziała z dość ponurą miną i Hermiona zmarszczyła brwi. Harry wiedział, że przedobrzył, wspominając o rzekomej radości McGonagall i przez to dziewczyna mu nie uwierzyła, ale na razie nie mógł przecież nic więcej powiedzieć przyjaciołom.
- Jutro piątek - wtrąciła się do rozmowy Luna, która właśnie podeszła do stolika.
- Rzeczywiście, pierwsze spotkanie GD - ożywił się Harry, ciesząc się ze zmiany tematu.
- Już nie mogę się doczekać! - Ron po raz kolejny wykazał entuzjazm wobec projektu.
- Ja też - przyznała Luna. - Dobrze będzie znów się czegoś uczyć od ciebie, Harry.
Harry nie był wcale tego pewny.
- Wiesz, że bardzo dużo Krukonów jest zainteresowana tymi zajęciami? - zagadnęła.
- Naprawdę? - zapytał i znów pomyślał o Malfoyu. Wciąż nieco przerażała go perspektywa samodzielnego nauczania i żałował, że nie może jeszcze raz spotkać się ze Ślizgonem, by przećwiczyć pewne rzeczy. Na szczęście Hermiona bardzo dużo się nauczyła przez ostatnie dwa tygodnie, a Ron starał się jak chyba jeszcze nigdy, więc Harry wiedział, że może liczyć na wsparcie przyjaciół.
Ron skończył deser i przysunął się w stronę Harry'ego.
- Chyba powinniśmy trochę poćwiczyć przed jutrem, nie? - zapytał konfidencjonalnym szeptem, jakby zupełnie zapominając, że jeszcze przed chwilą był zły na przyjaciela.
- Tak, sam chciałem to zaproponować. Mam straszną tremę - przyznał Harry. - Na razie jednak przyda nam się mała sjesta.
- Sje... co? - Ron popatrzył na niego z konsternacją.
- Odpoczynek po posiłku - wyjaśniła usłużnie Hermiona.
- A, to. Wiedziałem - odparł jej chłopak z zabawną miną.
- Oczywiście - parsknęła.
- To ja was tutaj zostawię… - Uśmiechnął się Harry i wstał od stołu. - Wy sobie posjestujcie po swojemu i spotykamy się pod Pokojem Życzeń o osiemnastej.
- Ale, Harry… - Hermiona chciała zaprotestować, jednak on oddalił się szybkim krokiem.
Kątem oka dostrzegł, że Parkinson opuszcza Wielką Salę i chciał koniecznie ją dogonić. Musiał porozmawiać z Draco. Zażądać wyjaśnień. Co Ślizgon robił na Grimmauld Place? Jakim cudem się tam dostał? Dlaczego kominek Ślizgonów nie został zablokowany? I kto jeszcze znajdował się w domu jego ojca chrzestnego przed godziną? Wszystko to wyglądało bardzo tajemniczo, żeby nie powiedzieć: podejrzanie. Na dodatek dziwne zachowanie Draco, kiedy zrozumiał, że nie jest sam w Kwaterze Głównej...
Niestety nie udało mu się dogonić dziewczyny i chwilę później stał przed wejściem do pokoju wspólnego Ślizgonów, przeklinając pod nosem. Parszywe szczęście! Musiał wiedzieć, musiał. Nie potrafił myśleć o niczym innym, przed oczami miał tylko twarz Malfoya w otoczeniu Grimmauld Place. Chciał zrozumieć, co jego obecność tam znaczyła. I kim była tamta kobieta, która zawołała chłopaka po imieniu. Nawet wymyślenie sposobu na zniszczenie horkruksa nie wydawało mu się teraz tak istotne, jak to. Przez chwilę rozważał możliwość dobijania się lub wymuszenia hasła na jakimś pierwszorocznym Ślizgonie, ale chwilę później ogarnęły go wątpliwości. Czy Malfoy mógł być w Kwaterze Głównej w dobrych intencjach? Może powinien porozmawiać na ten temat z McGonagall? Jeśli pójdzie teraz do Ślizgona, być może pozwoli naopowiadać sobie jedynie samych kłamstw. Poza tym, czy Harry w ogóle powinien się do niego odzywać po tym, co między nimi zaszło? Ale przecież taką sytuację trzeba jakoś wyjaśnić! Harry nienawidził tego, co między nimi było. Tego, czego nie potrafił nazwać słowami. Tego, co kazało wciąż i wciąż myśleć o Malfoyu, ale jednocześnie nie pozwalało po prostu pójść do niego i zobaczyć się z nim, porozmawiać. To chore!

- Harry, wydaje mi się, że powinniśmy pogadać. - Z zamyślenia wyrwał go głos Hermiony. Nawet nie zauważył, kiedy wyszedł z lochów i zawędrował do jednego z mniej uczęszczanych korytarzy.
- O czym? - zapytał obojętnie.
- Harry, ja tylko chcę pomóc - odpowiedziała cicho.
Usiadł na kamiennej ławce, bo nagle poczuł się bardzo słabo. Łańcuszek medalionu ciążył mu na szyi i uwierał, nieprzyjemny chłód rozlewał się po ciele, a wszystkie złe i smutne myśli wypłynęły na powierzchnię.
- Wiem - odparł niewyraźnie. - Ale chyba nie potrafisz.
- Nie rozmawiałeś z McGonagall, prawda?
Jedynie prychnął w odpowiedzi. Jeśli w tym Hermiona upatruje jego problem, to naprawdę nie mają, o czym rozmawiać.
- Martwię się, Harry. Wiesz przecież, że nie możesz działać sam.
Nie odpowiedział. Może to podłe, ale pragnął, żeby zamiast Hermiony siedział tu Draco. Przez ostatnie dni jakoś udawało mu się o nim nie myśleć. Najpierw Szalonooki i Tonks, potem zajął się GD, wreszcie Ostatnie Wspomnienie i horkruks. Ale zdarzenie na Grimmauld Place obudziło w nim te wszystkie, spychane na dno świadomości uczucia. Brakowało mu obecności Ślizgona, jak bardzo nie byłoby to niewłaściwe. I chciał wiedzieć, dlaczego, do diabła, nie mogą się przyjaźnić? Dlaczego, niby, to niemożliwe? Prawda, że kłócili się przez tyle lat, może nawet nienawidzili... Ale przecież wszystko się zmieniło! Harry czuł, że łączy ich jakaś wyjątkowa więź. Czy Draco tego nie odczuwał?
- Harry… - Hermiona delikatnie dotknęła jego dłoni. - Widzę, jak się męczysz. Nie wiem, co dokładnie się stało, mogę się tylko domyślać…
- Rozmawiałem z McGonagall, Hermiono, naprawdę - odpowiedział jej zirytowanym tonem. Jeśli nie mógł być teraz z Draco, to przynajmniej chciał zostać sam.
- Wiem, że z nią nie rozmawiałeś, ale w rzeczywistości przyszłam porozmawiać o czymś innym - odparła.
- O czymś innym? - powtórzył, nie rozumiejąc.
- Harry, nie udawaj. Znamy się nie od dziś. Ron może sobie wmawiać, że tego nie zauważa, bo wolałby, żebyś na zawsze został tylko jego przyjacielem, ale ja wiem, że coś jest nie tak.
- Aha - odparł Harry nieco bez sensu, bo wciąż nie wiedział, do czego zmierza dziewczyna.
- Rozmawiałam z Parkinson.
- Oo... och! - A więc miał wtedy rację! - Z Pansy Parkinson?
- A znasz inną? - Hermiona uśmiechnęła się nieznacznie.
- Nie - przyznał.
- Może... No wiesz... Może mógłbyś jednak porozmawiać z Malfoyem, co?
Harry przez dobrą chwilę wpatrywał się w przyjaciółkę w osłupieniu.
- Że co? - zapytał, kiedy w końcu odzyskał głos.
- Domyślam się, że to on zawalił i że masz do niego żal, ale biorąc pod uwagę, jak ci go brakuje, może powinieneś to przemyśleć i spróbować jakoś się z nim pogodzić? Parkinson nie powiedziała mi wiele, ale skoro zdecydowała się dobrowolnie do mnie podejść i w ogóle zacząć tę rozmowę, to chyba o czymś świadczy, prawda? To znaczy mam na myśli, że jemu też musi być teraz źle. Tak myślę - wyrzuciła z siebie jednym tchem Hermiona.
Harry przez jakiś czas przetrawiał uzyskane informacje.
- Co dokładnie ci powiedziała? - zapytał w końcu, wpatrując się intensywnie w oczy przyjaciółki.
- Mówiłam: nic takiego. - Hermiona wzruszyła ramionami.
Dla Harry'ego jednak „nic takiego” stało się ważniejsze niż cokolwiek innego. Jakby cały wszechświat zależał teraz tylko od tego.
- Możesz mi powtórzyć, co dokładnie powiedziała? - poprosił.
- Cóż... - Hermiona wyraźnie się zmieszała. - Na wstępie zaznaczyła, że cię nie znosi i gardzi przyjaźniami międzydomowymi, ale że sytuacja robi się nie do zniesienia. Była również uprzejma zauważyć, że wierzy, iż nie jestem taką idiotką na jaką wyglądam i nawet ja rozumiem, że ty i Malfoy musicie znowu zacząć ze sobą rozmawiać.
- Tak powiedziała?!
- Mhm.
Nie wiedział, czy powinien się oburzyć, że Ślizgonka właściwie obraziła jego przyjaciółkę, czy cieszyć się, że uważa, iż Draco też na swój sposób przeżywa obecną sytuację. Ostatecznie zwyciężyła druga opcja. Jestem cholernym egoistą!
- Porozmawiasz z nim? - zapytała Hermiona.
Harry właśnie miał radośnie wykrzyknąć, że tak, natychmiast i pobiec w kierunku lochów, ale nagle przypomniał sobie kobiecy głos wołający Malfoya po imieniu w domu przy Grimmauld Place 12. Niebezpiecznie znajomy głos. Wszystkie obawy i uprzedzenia odżyły. Nie mógł tak po prostu do niego pobiec i po raz kolejny proponować mu przyjaźni. Tak naprawdę nic o nim nie wiedział. Nie potrafił ocenić, co jest prawdą, a co tylko niesłusznym podejrzeniem. Pragnął, by wszystko między nim a Draco się wyjaśniło, ale zdał sobie sprawę, że to nie tylko kwestia uczuć i prywatnych niedomówień. Obaj byli wplątani w wojnę, a Harry nawet nie miał pewności, czy znajdują się po jednej stronie.
- Nie mogę tego zrobić.
Hermiona westchnęła ciężko.
- Dlaczego?
- Po prostu nie mogę - odparł Harry.
- Jeśli tego nie wyjaśnisz... Jak chcesz dalej funkcjonować? - zapytała rzeczowo.
- Jakoś sobie poradzę - wymamrotał.
Hermiona nic nie odpowiedziała. Był jej wdzięczny za to, że wiedziała, a może jedynie wyczuła, że nie chce już dłużej rozmawiać. I że zostawiła go samego.


- Stary, wyluzuj! - powiedział po raz nie wiadomo który Ron.
Harry nerwowo przemierzał Pokój Życzeń, który był teraz wielkości sali balowej, wypełnionej dziwacznym sprzętem od tarcz strzeleckich po piramidy ze szklanych kostek.
- Chyba ktoś powinien już być, prawda? - Zerknął na zegarek i zatrzymał się na środku. - Myślicie, że ktoś jeszcze przyjdzie?
- Harry, jest dopiero za pięć - ośmieliła się zauważyć Hermiona.
- Czyli nikt już nie przyjdzie - odrzekł ponurym tonem.
- Przyjdą, przestań panikować! - ofuknęła go Ginny.
Znów ruszył wzdłuż swojej wyimaginowanej ścieżki.
- Formuła tarczy...
- SCUTI ABOLEO! - odpowiedzieli chórem przyjaciele.
- Właśnie. Najważniejsza jest jednak precyzja i zgranie osób czarujących. Natomiast zakładanie pojedynczej siatki zaczyna się od...
- Warkocza homogenicznego inkantacji Texere* - przerwała mu Hermiona nieco znudzonym głosem.
- I Solidare** - dodał Ron.
- A bardzo istotnym elementem jest założenie maski - uzupełniła Ginny.
- Świetnie.
- Wcale nie wyglądasz na wyluzowanego - parsknął przyjaciel.
- To nie jest śmieszne - zdenerwował się Harry. - Chyba nie wiecie, jak się czuję.
- Przed zajęciami GD na piątym roku nie robiłeś takiej afery - zauważyła Ginny.
- Wcale nie robię afery! - oburzył się. - Wtedy chodziło jedynie o uzupełnienie zajęć z OPCMu, których praktycznie nie mieliśmy, a teraz... Teraz to już zupełnie co innego.
- A mnie się wydaje, że to nadal samo - odezwała się Hermiona.
- Hermiono to bezpośrednie przygotowanie do walki! Rozumiesz, jaka to odpowiedzialność?!
- A wtedy? Czym było to wtedy, Harry?
- Czymś mniej bezpośrednim - mruknął.
Nagle drzwi Pokoju Życzeń otworzyły się z impetem, a Harry momentalnie się zatrzymał.
- Ktoś tu cierpi na brak wiary we własne siły?
- A może zrzeka się tytułu Wybrańca?
Na progu stali bliźniacy.
- Byłbyś zainteresowany, George? - Fred puścił oko do brata. - Bo ja tak.
- Hmm, właściwie czemu nie, Fred. - George udał, że się zastanawia. - Słyszałem, że to niezły bajer na dziewczyny, wiesz?
- Tak, też mi ktoś o tym wspominał. I podobno nawet nie tylko na dziewczyny.
- No co ty, to może jakoś się podzielimy, co? Pomyśl te wszystkie zdjęcia w gazetach, rozdawane autografy, randki...
- Jasne, dla ciebie wszystko, braciszku. Ty będziesz Wybrańcem w parzyste dni tygodnia, ja w nieparzyste.
- Ej, to nie fair. Nieparzystych jest więcej! - zaprotestował George.
- Cóż, George, prawo starszeństwa!
Bliźniacy zachichotali, a Harry również nie mógł dłużej zachować poważnej miny. Przy tych dwóch świat od razu wydawał się znacznie weselszym miejscem.
- Hej, co właściwie tutaj robicie? - przywitał się z nimi.
- Fred, czy nasza propozycja była mało czytelna? - George zmarszczył brwi.
- Popatrz, George, tyle lat w handlu i reklamie, a człowiek wykłada się na prostej komunikacji interpersonalnej - zmartwił się Fred.
- Totalna załamka, braciszku. Chyba musimy doprecyzować naszą ofertę dla szanownego pana Pottera.
- Zgadzam się z tobą całkowicie, mój drogi.
- Zatem przybyliśmy tu ratować świat w twoim imieniu, kochaneczku - oświadczył George.
- Albo, jeśli wolisz, w twoim towarzystwie, kochaneczku - dodał Fred.
W tej chwili Harry uśmiechał się już od ucha do ucha.
- Będziecie mi pomagać prowadzić Gwardię?! - ucieszył się, a pozostała trójka przyjaciół niezaangażowana bezpośrednio w rozmowę wymieniła porozumiewawcze spojrzenia. Harry odwrócił się w ich stronę i wymierzył w nich oskarżycielsko różdżką. - Wiedzieliście!
- Cóż... - Wyszczerzył się Ron.
- Prawdę powiedziawszy... - zaczęła Hermiona.
- Zdrajcy! I nic nie powiedzieliście! - krzyknął Harry, niemal krztusząc się radosnym śmiechem.
- Tak rozkosznie się tym wszystkim przejmowałeś - odparła Ginny z niewinną miną.
- Nie odzywajcie się do mnie przez najbliższy tydzień! - oświadczył, udając powagę. - Albo nie, miesiąc! Albo rok!
- Nigdy? - podsunął nieśmiało Ron z szelmowskim uśmiechem.
- Właśnie! - Harry odwzajemnił uśmiech. ¬
Po raz kolejny wznowił swoją wędrówkę wzdłuż sali, teraz jednak jego kroki nabrały wyraźnej sprężystości i energii.
- Świetnie was widzieć, chłopaki! - Uśmiechnął się do bliźniaków. - Więc naprawdę zamierzacie mi pomóc?
- George, czy my jesteśmy mało wiarygodni? - zapytał Fred z komiczną miną. - A może naprawdę mamy problem z bezpośrednią komunikacją?
- Wiesz, braciszku, ja raczej zastanowiłbym się nad potencjalnymi możliwościami intelektualnymi pana Pottera.
- Masz rację, może po prostu wymagamy od niego za wiele. Jak oceniasz jego inteligencję?
George udał, że namyśla się głęboko i zaczął gładzić swoją brodę.
- Ee... to znaczy… ee…
Wszyscy obecni wybuchli śmiechem.
- To wcale nie jest śmieszne! - zaprotestował Harry, udając, że się naburmusza.
- Co nie jest śmieszne? - zainteresował się Neville, który właśnie przekroczył próg Pokoju Życzeń.
- Oni uważają, że mój strach jest śmieszny - Harry pożalił się koledze.
- Chyba coś w tym jest, prawda? - zamyślił się chłopak. - To tak jak z boginem, nie? Jeśli się go ośmieszy, przestaje być straszny.
Harry spojrzał na Neville'a z podziwem. Czasem zaskakiwał go ten cichy Gryfon.
- To jak będzie z diagnozą dla pana Pottera, George? - odezwał się ponownie Fred.
- Mam wrażenie, Fred, że mamy tu do czynienia z zakłóceniem na poziomie transformacji energii elektrycznej bodźców wzrokowo- słuchowych w energię chemiczną mózgu w postaci słusznych wniosków.
- Dziękujemy, doktorze Weasley, za fachową diagnozę naszego nieocenionego Wybrańca.
- Zawsze do usług, jeśli chodzi o sprawy wagi państwowej. - George zasalutował.
- Ktoś jest chory? - zapytała Luna, wchodząc do sali ćwiczeń i wprowadzając za sobą co najmniej tuzin Krukonów. - Słyszałam coś o doktorze.
- Och jej, chyba nikt nie przyjdzie - Ron przedrzeźnił głos Harry'ego.
- Ron, ostrzegam cię! - zagroził mu Harry z uśmiechem.
W tym momencie do Pokoju Życzeń wpadła zdyszana Susan Bones i kilkoro Puchonów.
Mam dzieję, że się nie spóźniliśmy? - wysapała.
- Wejdźcie, zaraz będziemy zaczynać - zaprosiła ich Hermiona, widząc, że Harry wpadł w niemą euforię.
- Rany, nie myślicie, że skoro do tej pory nikogo nie ma, to powinniśmy już zwijać interes? - Ron znów naśladował zdesperowany głos Harry'ego.
- Ron, jeśli zaraz się nie zamkniesz… - Harry przystawił przyjacielowi różdżkę do gardła.
- Daj spokój, Harry - odparł mu jednak rudzielec. - Najwyższy czas spojrzeć prawdzie w oczy: hogwardzcy uczniowie olali to całe lipne GD. Chodźmy lepiej w jakieś ustronne miejsce i zdołujmy się solidnie!
Harry potraktował Rona Łaskotkiem Totalnym i, w momencie kiedy rudzielec zwijał się ze śmiechu, do sali wdarł się dosłownie tabun Gryfonów podnieconych perspektywą zajęć z Harrym Potterem.
- Świetnie, chyba możemy zaczynać, co o tym myślisz, Fred? - Zatarł ręce George.
- Całkowicie się z tobą zgadzam, George - Jego brat bliźniak wyszczerzył się w uśmiechu.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
streszczenie duma i uprzedzenie, lektury(123)
DUMA I UPRZEDZENIE
Austen [Duma i uprzedzenie]
duma i uprzedzenie (tad9 s24), ciekawe teksty
Duma i uprzedzenie
Austen Jane Duma i uprzedzenie
Duma i uprzedzenie
Duma i uprzedzenie i zombi Jana Austen i Seth GrahameSmith
Duma i uprzedzenie
Duma i uprzedzenie (1995)
69 Rola stereotypów i uprzedzeń w komunikowaniu międzynarodowym
Patriotyzm między dumą a odpowiedzialnością1
duma o hetmanie i inne opowiadania zeromski LJZHM2RIPTYEBTZZAAXVX42HYXF2XUAIPLXAYSA
mechanizmy uprzedzeń i stereotypów
Duma o hetmanie, Szkoła
tworzenie się uprzedzeń w miejscu pracy (11 str), ☆♥☆Coś co mnie kręci psychologia

więcej podobnych podstron