Roberts Nora MacGregorowie 06 Rebelia tom 2

background image

NORA ROBERTS

REBELIA

Tom II

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Możliwe, że Serena czuła się kiedyś bardziej nieszczęśliwa i wściekła. Czasem też

zdarzało jej się płakać. Nie pamiętała jednak, by kiedykolwiek łzy piekły mocniej albo żeby

ogarnęła ją aż tak dzika furia.

Pokłóciła się z Brighamem. Pokłóciła się na balu. Pokłóciła się, choć jeszcze nie tak

dawno wierzyła, że jest między nimi szczególne, niezwykłe porozumienie i że Brigham, choć

Anglik, przemądrzalec i uparciuch, jest inny, niż początkowo sądziła. Przekonała się do niego

- a on zrobił jej scenę. Była gotowa mu ulec - a on oznajmił jej, że wyjeżdża. I to dokąd!

Głupia, sama jestem sobie winna, powtarzała w myślach, ponaglając konia do galopu.

Jak mogła być tak naiwna, by sądzić, że między nią a Brighamem może wydarzyć się coś

niezwykłego. Ma teraz za swoje. Hrabia Ashburn wraca do Londynu! A jakże. Nie może

przecież żyć bez swoich koligacji, wpływów, pieniędzy. Czeka na niego świat, do jakiego

przywykł, bale i wytworne damy.

obowiązki wobec rodu. On, jedyny dziedzic sławnego nazwiska, nie może przecież

pozwolić mu wygasnąć.

Niech piekło pochłonie twój przeklęty ród!

Rozżalona smagnęła klacz szpicrutą, zmuszając ją, by biegła jeszcze szybciej.

Możliwe, że Brigham szczerze sprzyjał księciu Karolowi. Zaczęła nawet wierzyć, że

naprawdę zamierza bić się za Szkocję, która była jej ojczyzną. I pewnie zresztą to zrobi. Tyle

że będzie walczył w Anglii i dla Anglii, swojej ojczyzny. A ona, Serena? Cóż, trudno

wymagać, żeby pamiętał o niej, gdy na powrót znajdzie się pośród swoich. I dobrze, odpłaci

mu tym samym. Zapomni o lordzie Ashburn w dniu, w którym opuści jej dom. I nigdy już nie

będzie o nim myśleć.

Wiedziała, że z samego rana spotkał się z jej ojcem i przywódcami szkockich klanów

Oczywiście nie pozwolono jej wejść do salonu, bo przecież kobiety, zwłaszcza tak młode jak

ona , nie powinny nic wiedzieć o polityce ani tym bardziej zaprzątać sobie głowy planami

wojen i powstań Lecz Serena i tak miała swoje sposoby, żeby doskonale zorientować się w

sytuacji. Oto Francja uderzy na Anglię, a wtedy król Karol spróbuje nakłonić króla Ludwika,

by poparł jego pretensje do tronu. Już zeszłej zimy król planował inwazję. I może gdyby

straszny sztorm nie zdziesiątkował floty francuskiej, atak na Anglię nie zostałby odwołany.

Dla nikogo nie było tajemnicą, że Ludwik popiera Karola, bo chce na angielskim

tronie osadzić władcę posłusznego Francji. Podobnie jak było oczywiste, że Karol nie zawaha

się skorzystać z francuskiej pomocy, by odzyskać angielską koronę. Jednak do inwazji nie

background image

doszło, a teraz król Ludwik nie palił się do wojny i najwyraźniej próbował grać na zwłokę.

Serena wiedziała o tym wszystkim, bo w końcu to, że ktoś całe dnie musi zajmować się

praniem i sprzątaniem, wcale nie znaczy, że zupełnie nie ma głowy do polityki. Jej ojciec, Jan

MacGregor, żył niemal wyłącznie polityką, cieszył się szacunkiem i miał wpływy. A Serena

była nieodrodną córką swego ojca.

I dlatego właśnie wiedziała, że teraz francuska pomoc nie wydaje się już tak oczywista

i że z tego powodu Brigham musi wracać do Londynu, by agitować na rzecz księcia.

Spiskowcy musieli zebrać siły, żeby przeciągnąć na stronę dynastii Stuartów jak najwięcej

angielskich i szkockich jakobitów. Powstanie mogło wybuchnąć lada dzień. Karol był bardzo

niecierpliwy i w przeciwieństwie do swego ojca nie zamierzał zmarnować młodości, tułając

się po obcych dworach.

Gdy więc nadejdzie czas, Brigham stanie do walki - tego Serena była pewna. Ale żeby

miał potem wrócić do Szkocji, do niej? Nie, tego już nie potrafiła sobie wyobrazić. Żaden

mężczyzna z jego pozycją nie porzuciłby dla kochanki swego domu i swojej ojczyzny.

Wiedziała, że jej pragnie, miała jednak świadomość, że pożądanie gaśnie równie szybko, jak

się zapala.

Najgorsze, że go pokochała. Pierwszą, wielką miłością, jaka zdarza się tylko raz. I

choć pozostawił ją nietkniętą, by w przyszłości mogła z honorem wyjść za mąż, w jej życiu

nie było już miejsca dla innego. A ten jedyny mężczyzna, którego pragnęła, przygotowywał

się właśnie, by na zawsze zniknąć z jej życia. Czy to nie straszne?

Zresztą nawet gdyby został, czy cokolwiek by to zmieniło? Nawet gdyby ją

pokochał...

Nie, pomyślała z goryczą nawet to nic by nie pomogło. Książki, które , przeczytała

nauczyły ją, że miłość nie zawsze wszystko zwycięża. Wystarczy zajrzeć choćby do „Tristana

i Izoldy”, czy „Romea i Julii Serena dostatecznie mocno stąpała po ziemi, by odróżnić

marzenia od rzeczywistości. Nie, mogła zignorować tego że Brigham jest i pozostanie

Anglikiem, angielskim lordem.

ona zaś... Ech, może więc lepiej, że wyjeżdża? Mogła mu tylko życzyć wszystkiego

dobrego. Życzyła mu jednak, żeby go diabli wzięli.

- Sereno!

Odwróciła się. Brigham pędził za nią, bezlitośnie ponaglając konia. Dopiero teraz

poczuła na policzkach ciepłe stróżki łez. Nie chciała, żeby widział, jak płacze, więc mocniej

uderzyła ostrogą w spieniony bok swojej klaczy. Gnała na oślep w stronę jeziora, przeklinając

w duchu niewygodne damskie siodło.

background image

Na szczęście w porę go dostrzegła. Wiedziała, że z łatwością go zgubi, jeśli tylko uda

jej się wjechać między wzgórza. Znała tam wszystkie ścieżki, wszystkie skróty i kryjówki...

- Co ty wyrabiasz? Diabeł cię opętał? - wołał za nią, przekrzykując pęd powietrza.

Dogonił ją wreszcie i spróbował zatrzymać. Wyrwał jej z rąk wodze. - Stój że wreszcie!

- Zostaw mnie w spokoju! Niech cię piekło pochłonie! Nienawidzę cię! - krzyczała

histerycznie.

Z całych sił szarpnęła lejce. Przestraszona klacz wierzgnęła przednimi nogami. Mało

brakowało, a Brigham wyleciałby z siodła. Z trudem odzyskał równowagę, a potem uspokoił

spłoszone konie i spojrzał na nią zimno.

- Nienawidzić dopiero mnie zaczniesz, kiedy ci wygarbuję ci skórę - wycedził przez

zęby.

- Postradałaś zmysły? Chcesz, żebyśmy oboje połamali karki!

- Nie, nie oboje. Tylko ty!

- Płakałaś... - Przyciągnął jej konia i z bliska oglądał ślady łez. - Ktoś cię skrzywdził?

- Nie! - roześmiała się nerwowo. - Nikt mnie nie skrzywdził. I wcale nie płakałam.

Zawsze od wiatru łzawią mi oczy. A teraz jedź stąd. Chcę zostać sama.

- Nic z tego - oznajmił krótko.

Domyślił się, że płakała i na nic się zdały jej nieporadne kłamstwa. Kiedy spojrzał na

jej zaczerwienione oczy, ogarnęła go fala tkliwości. Zapragnął przytulić ją i pocieszyć. Nie

zrobił tego jednak. Znał ją już na tyle dobrze, by wiedzieć, że natychmiast wbiłaby mu zęby w

dłoń. Postanowił więc zrezygnować z czułości i przemówić jej do rozsądku.

Sereno, nie bądź dzieckiem - gestem uspokoił zniecierpliwione fuknięcie - Posłuchaj

mnie przez chwilę. Wyjeżdżam jutro o świcie, przedtem jednak chciałem z tobą

porozmawiać.

- Więc mów! Na co czekasz?! - burknęła nieprzyjaźnie, szukając w kieszeni

chusteczki.

- Pospiesz się a potem jedź sobie do tego swojego Londynu! albo do diabła jeśli ci po

drodze.

Wymownie uniósł wzrok, a potem podał jej swoją chusteczkę.

- Wolałbym, żebyśmy zsiedli z koni - powiedział.

- Rób sobie, co chcesz. Nic mnie to nie obchodzi! - Wyszarpnęła z jego ręki skrawek

materiału i głośno wytarła nos.

Zeskoczył z konia i podszedł, żeby pomóc jej przy zsiadaniu.

- Obejdzie się bez twojej pomocy - prychnęła i schowała mokrą chusteczkę do

background image

kieszeni.

- Nie rezygnowałbym z niej tak pochopnie - uśmiechnął się lekko. - Jeszcze nie

usłyszałaś tego, co chcę powiedzieć. Zsiadaj! - zakomenderował i nie czekając aż to zrobi,

szybko ściągnął ją z siodła. - Usiądź tutaj - wskazał najbliższy głaz.

- Nie usiądę!

- Siadaj! - Powtórzył z naciskiem. - Albo jak mi Bóg miły pożałujesz!

Ton jego głosu świadczył, że żarty się skończyły. Serena z naburmuszoną miną

podeszła więc do kamienia. Nie skapitulowała jednak. Złośliwie robiła to bardzo wolno,

długo sadowiła się i wygładzała suknię. W końcu położyła ręce na kolanach i z miną

niewiniątka spojrzała mu w oczy. Teraz, kiedy wrzał z wściekłości, postanowiła podręczyć go

pełnym godności spokojem.

- Życzył pan sobie zamienić ze mną parę słów, milordzie?

- Życzyłem sobie udusić panią, milady - odpowiedział tym samym tonem - ale już mi

przeszła ochota.

- Doprawdy? - Drwiąco uniosła brwi. - Muszę powiedzieć, panie hrabio, że pański

pobyt w moim domu bardzo poszerzył moją wiedzę na temat angielskich manier.

- Dość tego! - Chwycił mocno za poły jej żakietu i pociągnął ją do góry. - Jestem

Anglikiem i nie wstydzę się tego. Langstonowie to stary i bardzo szanowany ród! Zapamiętaj

to sobie! - Cedził przez zaciśnięte zęby, wpatrując się jej w oczy.

- I nie muszę się niczego wstydzić. Przeciwnie, historia mojej rodziny daje wiele

powodów do dumy. Dość już mam obelg i oszczerstw pod moim adresem - potrząsnął nią

mocno. - Rozumiesz?!

Straciła rezon. Stała na palcach, z rękami opuszczonymi bezwładnie wzdłuż ciała i jak

zaczarowana wpatrywała się w jego czarne od gniewu oczy. Nigdy jeszcze nie widziała go w

takim stanie. Poczuła, jak ogarniają strach.

- Nie miałam zamiaru obrażać twojej rodziny - powiedziała dobrnie wytrzymując jego

spojrzenie.

- Aha. Tylko mnie, tak? - sapnął - A może całą Anglię? Daj spokój, Reno! Myślisz, że

nie wiem, ile wycierpiał wasz klan? Jakie dosięgły was nieszczęścia? Zdaję sobie sprawę, że

do dziś nie wszyscy MacGregorowie mogą przyznać się do swego nazwiska. Ale przecież to

nie ja jestem temu winny! - Jeszcze raz nią potrząsnął. - Nie ja zdecydowałem o represjach,

nie ja rozpętałem okrucieństwo i nienawiść. Uwierz mi, nie wszyscy Anglicy myślą tak samo!

- Puść mnie, proszę. To boli - szepnęła. Opuścił ręce i zacisnął dłonie w pięści. Znowu

sprawiła, że stracił panowanie nad sobą. Świadomość, że przychodzi jej to tak łatwo, do

background image

reszty wytrąciła go z równowagi.

- Przepraszam - powiedział z przesadną galanterią.

- Nie - szybko dotknęła jego ramienia. - To ja przepraszam. I chcę ci powiedzieć, że

masz rację. Nie mam prawa obwiniać cię za nieszczęścia, które wydarzyły się, kiedy nas

jeszcze nie było na świecie.

Wiedziała, że należą mu się przeprosiny. Wstydziła się tego, co zrobiła i co

powiedziała. Przecież gdyby ktoś w tak obraźliwy sposób wyrażał się o jej rodzinie albo

ojczyźnie, pewnie odpłaciłaby mu z nawiązką. I nie skończyłoby się na zwykłych

połajankach.

- To nie twoja wina, że angielscy żołdacy zgwałcili moją matkę - dodała po chwili. -

Ani że zamknęli mojego ojca na rok w więzieniu, tak że nawet nie mógł pomścić tej hańby.

Wiem, że nie powinnam zrzucać na ciebie całej winy tylko dlatego, że tak mi wygodniej, bo...

- przerwała, by wziąć głęboki oddech - bo boję się przestać!

- Ale dlaczego, Reno? Dlaczego się boisz? Nie odpowiedziała. Szybko potrząsnęła

głową i odwróciła się, by odejść. Przytrzymał ją za ramię.

- Wybacz mi. Jeszcze raz przepraszam za wszystko - powiedziała, patrząc mu w oczy.

- A teraz zostaw mnie samą.

- Nie odejdę stąd, póki mi nie odpowiesz, dlaczego się boisz.

Opuściła głowę, ale zaraz podniosła ją i spojrzała nań wilgotnymi od łez oczyma.

- Boję się, że jeśli nie będę podsycać swej nienawiści, zapomnę, kim jesteś i skąd

pochodzisz!

- Naprawdę ma to dla ciebie aż takie znaczenie? - Znowu nią potrząsnął tym razem

bardzo delikatnie.

- Tak Zresztą nie tylko dla mnie. Dla nas obojga - starała się, zachować spokój.

Poczuła jednak dziwny niepokój. Coś w jego spojrzeniu mówiło, że cokolwiek zrobi bądź

powie i tak jej los jest już przesądzony.

- Jakie to ma znaczenie? - Powtórzył i przyciągnął ją do siebie. - Jakie ma znaczenie,

kim jesteśmy? - szepnął wprost w jej usta.

Nie wyrywała się. W chwili gdy poczuła dotyk jego warg, zrozumiała, że czas oporu

minął. Nie zamierzała dłużej walczyć ani z nim, ani ze sobą. Jego usta były gorące i

niecierpliwe, ciało napięte od tłumionego pożądania.

- Czy to ma jeszcze jakieś znaczenie? - zapytał cicho pomiędzy delikatnymi

pocałunkami, którymi okrywał jej twarz.

- Nie, teraz nie. Nie dziś! - Otoczyła jego szyję ramionami i wtuliła się w niego

background image

rozpaczliwie.

- Brig, nie chcę, żebyś wyjeżdżał. Nie opuszczaj mnie!

- Wrócę! - szepnął. Zanurzył twarz w jej włosach. - Za trzy tygodnie. Najdalej za

miesiąc. Wrócę!

Milczała, więc odsunął ją od siebie i pytająco zajrzał w jej oczy. Nie dostrzegł w nich

łez, ale jedynie bezgraniczny smutek.

- Nie wierzysz mi! - zawołał. - Sereno, wrócę! Czy naprawdę nie potrafisz mi zaufać?

- Ufam ci. Jak nigdy żadnemu mężczyźnie - uśmiechnęła się lekko. Delikatnie

dotknęła palcami jego twarzy. - Ufam ci, ale nie wierzę, że do mnie wrócisz. Nie będziemy o

tym rozmawiać - zadecydowała. - I nie będziemy o tym myśleć. Liczy się tylko tu i teraz!

- Są sprawy, o których koniecznie musimy pomówić - nim łagodnie odsunął jej dłoń,

pocałował czubki szczupłych palców.

- Nie - powiedziała stanowczo. - W ogóle nie będziemy rozmawiać.

Cofnęła się kilka kroków i patrząc mu prosto w oczy, zaczęła rozpinać żakiet.

- Co ty robisz?! - Próbował ją powstrzymać, ale odskoczyła. Zsunęła okrycie z ramion

i upuściła je na ziemię. Oniemiały wpatrywał się w drobne piersi ledwie osłonięte koszulą.

- Co robisz? - powtórzył głucho.

- To, czego oboje pragniemy.

- Reno! - z trudem wydobył głos ze ściśniętego gardła. - Nie w taki sposób. Tak nie

można...

- Ciii... - położyła palec na ustach. - Po prostu chcę być z tobą.

Najpierw musimy porozmawiać - próbował jeszcze zachować rozsądek.

- Po co? Pragnę cię - szepnęła. - To wystarczy! Chcę, żebyś dotykał mnie tak jak

kiedyś - przysunęła się do niego i stała wyprostowana, śmiało patrząc mu w oczy. Czy wciąż

jeszcze mnie pragniesz?

- Czy cię pragnę? - Mocno zacisnął powieki.

drżącymi rękami przesunął po włosach. - W całym moim życiu nie pragnąłem nikogo

ani niczego bardziej niż ciebie w tej chwili.

- Więc weź mnie. Tu i teraz - ciągle patrząc mu w oczy, chwyciła koniec tasiemki przy

staniku i zaczęła ją wolno rozsznurowywać. - Daj mi cząstkę siebie, nim wyjedziesz. Pokaż

mi, co znaczy być kochaną - sięgnęła po jego rękę i przycisnęła usta do wnętrza smukłej

dłoni.

- Reno...

- Wyjeżdżasz już jutro - powiedziała ze smutkiem. - I chcesz mnie zostawić bez nicze-

background image

go?

Przesunął palcami po jej gorącym policzku.

- Przysięgam, że gdyby to ode mnie zależało, nie wyjechałbym wcale!

- Jednak jedziesz. Chcę być twoja, nim mnie opuścisz.

- Czy jesteś tego pewna? - Chwycił jej dłonie i wstrzymał oddech, czekając na

odpowiedź.

- Tak. Zobacz - przycisnęła jego rękę do piersi. - Czujesz jak mocno bije mi serce?

Tak jest zawsze, gdy jesteś blisko.

- Zmarzniesz - delikatnie przygarnął ją i zamknął w ramionach.

- Nie zmarznę - wyszeptała z twarzą przytuloną do jego piersi. - Do mojego siodła jest

przytroczony koc. Jeśli rozłożymy go na słońcu, będzie nam ciepło.

Pochylił się nad nią, ujął jej twarz w obie dłonie i uniósł do góry.

- Nie sprawię ci bólu. Przysięgam!

Przymknęła oczy. Ufała mu. Wiedziała, że będzie dla niej czuły i łagodny. Widziała to

w jego spojrzeniu, kiedy rozkładali koc. Czuła to w pocałunkach, kiedy całowali się, klęcząc

naprzeciw siebie.

Miała świadomość, że Brigham na zawsze już pozostanie w jej pamięci. Wybrała go,

by ofiarować mu swą niewinność, nie pod wpływem impulsu, lecz ze spokojną pewnością, że

tak właśnie powinna zrobić. I wiedziała, że on doceni jej dar i nigdy jej nie zapomni.

Obiecał sobie, że będzie ostrożny i sprawi, by poczuła, jak wiele dla niego znaczy. Nie

chciał się spieszyć, choć wiedział, że czasu mają niewiele. Całował ją czule, łagodnie, jakby

mogli być razem całą wieczność.

Spróbowała zsunąć płaszcz z jego ramion. Nieporadnie rozpinała guziki kamizelki nie

zdając sobie sprawy, że swym wyraźnym skrępowaniem podnieca go j e s z c z e bardziej .

zacisnął powieki. Składał drobne, miękkie pocałunki na jej skroniach, czole, policzkach.

Lekko jakby z namysłem przesuwał dłońmi po jej ciele. Boże, jak bardzo pragnął zapamiętać

każdą chwilę ich pierwszego zbliżenia. Wziął głęboki oddech, kiedy rozpięła mu koszulę i

musnęła palcami jego pierś. Potem odważniej przesunęła dłońmi po nagim torsie, twardym

brzuchu, mocnych ramionach.

Wciąż klęczeli, wtuleni w siebie coraz mocniej, coraz ciaśniej. Wiele razy wyobrażała

sobie tę chwilę, nie sądziła jednak, że przyjemność może być tak wielka, niemal bolesna.

Kiedy poczuła na piersiach silne dłonie, na moment przestała oddychać. Szorstki materiał

ocierał się o delikatną skórę, potęgując pieszczotę, która stała się prawie nie do zniesienia,

gdy przez koszulę chwytał zębami i ssał twarde sutki. Głowa opadała jej bezwładnie na bok,

background image

głęboko w dole brzucha poczuła przyjemny skurcz, który promieniował na całe ciało. Dopiero

kiedy zdjął z niej koszulę i nagie ciała zetknęły się ze sobą, rozkosz, jakiej dotąd nie znała,

prawie ją obezwładniła. Gdyby nie chwyciła się mocno jego ramion, osunęłaby się na ziemię.

Pociągnął ją na koc.

Z trudem pokonał chęć, by natychmiast zaspokoić gwałtowną żądzę, która odbierała

mu rozum. Znalazł jednak dość siły, by czerpać rozkosz z patrzenia na białą skórę na

drobnych piersiach, które lgnęły do jego rąk. Spojrzał w jej zamglone oczy i nie dostrzegł w

nich strachu, lecz jedynie wielką, świeżo rozbudzoną namiętność. Wiedział, że mógłby wziąć

ją już teraz, ale potrzeba serca była równie silna jak potrzeba zmysłów. A ono mówiło mu,

żeby dać jej więcej, niż prosiła, może nawet więcej, niż oboje byli w stanie pojąć.

- Marzyłem o tym - szepnął, odrywając się na moment od jej ust. - Marzyłem, żeby

rozbierać cię właśnie tak jak teraz - powiódł dłonią w górę szczupłego uda.

- Brigham, tak bardzo cię pragnę - jęknęła cicho.

- I dostaniesz mnie - pochylił głowę i obwiódł językiem ciemną aureolę wokół sutka, a

potem lekko zacisnął na nim wargi. - Ale to jeszcze nie wszystko - wyszeptał.

Nie sądziła, że może jeszcze poczuć większą rozkosz. Zaraz jednak przekonała się, że

mówił prawdę. Ciężkie powieki otworzyły się nagle, gwałtownie uniosła biodra, by znalazły

się jak najbliżej jego ust. Oszołomiona, wpiła palce w jego plecy. Krew szumiała jej w

skroniach tak głośno, że nie słyszała nawet, jak krzyczy jego imię. Za to on usłyszał jej

wołanie. Jeszcze mocniej chwycił jej biodra, usta i język odkrywały najcudowniejsze sekrety,

a ona prężyła się, wychodząc naprzeciw jego wargom. Cierpki smak namiętności prowokował

go, by dać z siebie jeszcze więcej. Kiedy dotykał gorącej, wilgotnej skóry zrozumiał, że nigdy

już nie będzie w jego życiu innej kobiety. Nie po tym, co dawała mu Serena.

Oddychała z trudem, z oczu płynęły jej łzy. Prosiła, by przestał, a zaraz potem

przyciągała do siebie jego głowę. Kiedy uniósł się znad jej bioder i na krótką chwilę zawisł

nad nią, jakby czekając przyzwolenia, zamknęła oczy i z cichym westchnieniem pociągnęła

go ku sobie. Wszedł w nią mocno, zdecydowanie. Poczuła ostre ukłucie bólu, które niemal

natychmiast zaćmiła powracająca rozkosz. Spojrzała mu w twarz, ich spojrzenia spotkały się,

a ona natychmiast pojęła, że Brigham jest tym mężczyzną, na którego zawsze czekała.

Zacisnął zęby, by stłumić potrzebę szybkiego zaspokojenia. Poruszał się w niej wolno,

z cudownym spokojem. Śnił o tej chwili od dnia, w którym ujrzał ją po raz pierwszy, chciał

więc jak najdłużej smakować słodkie zwycięstwo.

Wpatrzona w niego, natychmiast uchwyciła wspólny rytm. Jej ciało prężyło się pod

nim, czekając spełnienia. Czuł jej paznokcie na swoich plecach, jej ciepły oddech na szyi.

background image

Miał wrażenie, że stali się jednością. Nim poniosła go mroczna, potężna fala rozkoszy, zdążył

jeszcze pomyśleć, że wreszcie odnalazł swą przystań.

Zastanawiała się, czy kiedykolwiek zmusi się, by wstać. Ciało miała leniwe od

zaspokojenia, na wilgotnej skórze czuła chłodny dotyk wiatru. Do końca świata mogłaby tak

leżeć na szorstkim kocu w złocistej plamie słońca. Pod warunkiem że Brigham cały czas

byłby obok, wtulony w nią jak teraz, z twarzą ukrytą w jej splątanych włosach i dłońmi

pieszczotliwie obejmującymi piersi. Nie miała pojęcia, ile czasu mogło upłynąć. Nie miało to

jednak żadnego znaczenia. Jeszcze mocniej zacisnęła powieki, chcąc jak najdłużej zatrzymać

te chwile. Dookoła było tak cudownie. Las szumiał cicho, w powietrzu unosił się zapach

żywicy i świergot ptaków. Czy to możliwe, żeby polityka i wojna mogły stanąć pomiędzy

nimi i być może rozdzielić ich na zawsze? I to teraz, kiedy czuła się przepełniona miłością...

- Kocham cię, Reno.

Niespiesznie otworzyła oczy i spojrzała na Brighama. Uniesiony na łokciu wnikliwie

badał jej twarz.

- Wiem. Ja też cię kocham - przesunęła palcami po jego twarzy, jakby chciała na

zawsze zapamiętać jej rysy. - Tak bardzo żałuję, że nie możemy zostać razem, tak jak teraz.

- Wkrótce znowu tak będzie - obiecał.

Bez słowa odwróciła się od niego i sięgnęła po koszulę.

- Nie wierzysz mi? - zapytał poruszony. - Jak i możesz nie wierzyć mi po tym, co

właśnie przeżyliśmy?

Schyliła głowę, udając, że jest zajęta sznurowaniem stanika. Nie chciała, żeby

zobaczył rozpacz w jej oczach. Musiała być twarda. Nie mogła prosić, by jej nie opuszczał,

choć tak bardzo pragnęła go zatrzymać.

- Odezwij się!

- Wiem, że mnie kochasz - powtórzyła, nie podnosząc głowy. - I że chciałbyś,

żebyśmy byli razem. To, co razem przeżyliśmy, nie zdarzy się już nigdy z nikim.

- Więc nie wierzysz, że wrócę! - Zdenerwowany szarpał ubranie. Nie mógł wprost

uwierzyć, że wątpi w jego uczciwość. Właśnie teraz!

- Myślę, że przyjedziesz tu jeszcze - delikatnie dotknęła jego ramienia. Tak bardzo

chciała, żeby zrozumiał, że niczego nie żałuje i nie ma do niego pretensji. - Zjawisz się tu w

imieniu księcia, bo takie jest twoje zadanie.

- Aha - uśmiechnął się ironicznie. - Dlaczego nie powiesz wprost, co ci chodzi po

głowie? Uważasz, że jak tylko wrócę do Londynu, natychmiast zapomnę o tym, co się tu

wydarzyło, tak?

background image

- Nie - zaprzeczyła szybko. - Wcale tak nie uważam. Wiem, że oboje będziemy

zawsze o tym pamiętali. Zapach przedwiośnia przypomni mi o tobie nawet, gdy będę już

zgrzybiałą staruszką. Aż pobladł z wściekłości. Co ona, u diabła, wygaduje?! Ścisnął jej rękę

tak mocno, że syknęła z bólu.

- I myślisz, że to mi wystarczy?! - Cedził przez zaciśnięte zęby. - Jeśli tak, to albo

jesteś głupia, albo szalona.

Otworzyła usta, by się wytłumaczyć, ale uciszył ją gestem dłoni. Chwycił ją za

ramiona i przyciągnął do siebie.

- Wrócę do Szkocji po ciebie - potrząsnął nią w rytm wypowiadanych wyraźnie słów.

- Lepiej, żebyś mnie dobrze zrozumiała, Sereno! Kiedy skończy się ta przeklęta wojna,

zabiorę cię ze sobą.

- Gdyby chodziło tylko o mnie, bez wahania pojechałabym z tobą. Choćby na koniec

świata. Ale wiesz przecież, że mam rodzinę - uczepiła się jego rękawa, błagając wzrokiem, by

spróbował ją zrozumieć. - Nie mogłabym żyć ze świadomością, że okryłam ich hańbą.

- Na Boga, kobieto! Jak możesz tak mówić? Naprawdę uważasz, że zostając moją

żoną, zhańbisz rodzinę?

- Twoją żoną... - szepnęła, nie do końca rozumiejąc sens jego słów. - Masz na myśli

małżeństwo?

- Oczywiście! A co myślałaś? - krzyknął, tracąc panowanie nad sobą.

Nagle drgnął. Dotarło do niego, w jaki sposób mogła zrozumieć propozycję

wspólnego wyjazdu. Wpatrywał się w nią przenikliwie.

- Naprawdę pomyślałaś, że mógłbym żądać od ciebie czegoś takiego? Czy dlatego,

gdy byliśmy tu poprzednim razem, powiedziałaś, że musisz wszystko przemyśleć? Masz o

mnie niezwykle wysokie mniemanie - roześmiał się ironicznie.

- Ja tylko chciałam... - bąknęła zawstydzona. Nogi się pod nią ugięły, więc przysiadła

na kamieniu. - Myślałam... Zdawało mi się, że mężczyźni biorą sobie kochanki i...

- Dobrze myślałaś. Biorą - przerwał szorstko.

- Ja też je miałem. Wybacz, ale tylko prymitywny głupiec mógłby pomyśleć, że chcę

zaofiarować ci coś innego niż moje serce i nazwisko.

- Skąd mogłam wiedzieć, jakie masz wobec mnie zamiary? - Wstała, by spojrzeć mu

prosto w twarz. - Nigdy nie wspominałeś o małżeństwie.

- Rozmawiałem już z twoim ojcem - oznajmił rzeczowo, schylając się po koc.

- Rozmawiałeś z ojcem?! - Powtórzyła, wymawiając dobitnie każde słowo. Zmrużyła

oczy.

background image

- Zrobiłeś to za moimi plecami, nawet nie pytając mnie o zdanie?

- Dobre obyczaje nakazują uzyskać najpierw zgodę ojca.

- Do diabła z obyczajami! - Jednym ruchem wyszarpnęła mu koc. - Nie miałeś prawa

tego robić bez mojego pozwolenia.

Popatrzył na nią przeciągle, zatrzymując spojrzenie na potarganych włosach i ustach

opuchniętych od pocałunków.

- Zdawało mi się, że dawno już miałem twoją zgodę, choć nie byłaś uprzejma wyrazić

jej słowami.

Zaczerwieniła się, ale szybko opanowała zmieszanie.

- Nie myśl sobie - zawołała, przywiązując koc do siodła - że mi wmówisz, że to, co

przed chwilą zrobiliśmy, musi skończyć się przed ołtarzem.

Niewiele brakowało, a udałoby jej się dosiąść konia. Brigham był jednak szybszy i

nim wskoczyła na siodło, chwycił ją wpół i jednym szarpnięciem obrócił ku sobie.

- Myślisz, że mam w zwyczaju uwodzić niewinne panienki, a potem robić z nich

swoje kochanki? - wysyczał.

- Nie znam twoich zwyczajów.

- Wybrałem sobie ciebie na żonę...

- Wybrałeś sobie. Ty sobie wybrałeś! - zdecydowanym ruchem odsunęła go na bok. -

Być może w Anglii możesz sobie wybierać albo nawet rozkazywać. Ale nie tutaj. Mam coś

do powiedzenia na temat własnego życia. I dlatego oświadczam ci, że za ciebie nie wyjdę!

Jeśli myślisz, że zmienię zdanie, to się grubo mylisz!

- Kłamałaś, gdy mówiłaś, że mnie kochasz?

- Nie, ale... - Reszta słów ucichła stłumiona pocałunkiem.

- W takim razie skłamałaś, mówiąc, że nie zostaniesz moją żoną - dokończył

spokojnie.

- Brigham, bądź rozsądny. Naprawdę wyobrażasz sobie, że opuszczę dom i kraj, by

jechać za tobą do Anglii?

- Ciągle to samo! - wzruszył ramionami.

- Proszę, zrozum. Musisz zrozumieć - mówiła szybko, nerwowo chwytając go za ręce.

- Nasze życie zmieniłoby się w koszmar. Wyjechałabym z tobą z wielkiej miłości. Ale jestem

pewna, że nim minąłby rok, zacząłbyś mnie nienawidzić i oskarżać, że przynoszę wstyd

twemu nazwisku. Ja nie nadaję się na żonę hrabiego.

- Zwłaszcza angielskiego hrabiego, prawda? Zignorowała tę zaczepkę. Milczała przez

chwilę, a potem westchnęła głęboko.

background image

- Jestem córką szlachcica, to prawda. Jednak musiałabym być bardzo naiwna albo

zarozumiała, by sądzić, że to wystarczy. Wiem, że czułabym się w Londynie jak w pułapce.

Usychałabym tam z tęsknoty za swobodą, Szkocją, wzgórzami. Sam mówiłeś, że nie jestem

damą. Byłabym wyjątkowo kiepską hrabiną.

- Nieważne, jaką będziesz hrabiną. Nie myśl o tym. Po prostu wyjdź za mnie.

- Nie - otarła łzy. - Nie wyjdę za ciebie.

- Obawiam się, że będziesz musiała po tym, jak pójdę to twojego ojca i powiem mu,

że cię uwiodłem.

Spojrzała na niego zaskoczona i wściekła.

- Nie zrobisz tego! - krzyknęła. - Nie odważysz się!

- Owszem, zrobię.

- Ale on cię zabije!

Brighem uśmiechnął się lekko i uniósł brwi.

- Wierzę, że ojciec nie jest tak mściwy jak jego córka - powiedział spokojnie, a potem

jak gdyby nigdy nic podniósł ją i posadził w siodle.

- Skoro nie chcesz wyjść za mnie z miłości, zrobisz to pod przymusem - dodał.

- Prędzej poślubię starą ropuchę! - wykrzyknęła zapalczywie.

Zwinnie wskoczył na swojego wierzchowca, ale nie spieszył się z odjazdem.

Łagodnymi ruchami uspokoił zwierzę, które niecierpliwie przestępowało z nogi na nogę.

- Jeszcze raz powtarzam, że wyjdziesz za mnie. Po dobroci czy na siłę, wszystko mi

jedno. Masz czas, by podczas mojej podróży wszystko sobie przemyśleć. Po powrocie

rozmówię się z twoim ojcem i rozpocznę przygotowania do ślubu.

Nie odezwała się ani słowem. Posłała mu tylko takie spojrzenie, że gdyby wzrok mógł

zabijać, natychmiast padłby trupem. A potem z całej siły ściągnęła wodze. Przerażona klacz

stanęła dęba, a czując mocną ostrogę, ruszyła galopem. Pędząc w stronę dworu, Serena

życzyła sobie, żeby w drodze do Londynu Brigham Ashburn skręcił sobie kark.

Kiedy jednak następnego ranka opuszczał Glenroe, rozpaczliwie łkała w poduszkę.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Nie wiedział nawet, że tak bardzo stęsknił się za Londynem. Dopiero gdy znalazł się

tam z powrotem, zrozumiał, jak brakowało mu pospiesznego tempa życia, gwaru, a nawet

zapachu miasta, w którym spędził większą część młodości. Jeśli nie przebywał w wiejskiej

posiadłości swoich przodków, z reguły mieszkał w Londynie. Wytworne towarzystwo stolicy

znało go dobrze i ceniło tyle samo za maniery, co i za majątek. Dlatego nigdy nie miał

problemów ze znalezieniem chętnych do gry w karty w jednym z eleganckich klubów, a

żadna zapobiegliwa matka mająca córkę na wydaniu nie zapomniałaby umieścić jego

nazwiska na pierwszym miejscu listy gości.

Wrócił do Londynu sześć tygodni temu. Upływający czas dostrzegł, kiedy skończyły

się szare dni i nastała wiosna. Za wysokimi oknami salonu kusiła soczysta zieleń młodej

trawy poprzetykana barwnymi plamami wczesnych kwiatów. Deszcz, padający nieustannie

przez cały kwiecień, skończył się wreszcie i nastały ciepłe, słoneczne dni. Złociste promienie

słońca zwabiły do parków kobiety w jedwabnych sukniach i kolorowych kapeluszach

przybranych piórami. Dzielnice eleganckich sklepów i salonów rozbrzmiewały ich śmiechem.

Bez przerwy odbywały się jakieś bale, podwieczorki, salonowe spotkania oraz partyjki kart.

Młody arystokrata z jego tytułem, majątkiem i reputacją nie miał prawa narzekać na nudę.

Przekonał się jednak, że jego serce nie należy już do Londynu. Zostało pośród

górzystych krajobrazów Szkocji. Nie było dnia, by nie myślał o Serenie. Kiedy spacerował

ulicami ożywionego miasta, cały czas zastanawiał się, jak też wygląda wiosna w Glenroe. I

czy Serena przyjeżdża nad brzeg jeziora, by w samotności go wspominać.

Gdyby nie trudności związane z misją, wróciłby do niej już dawno, tak jak planował.

Niestety, praca na rzecz księcia zajęła więcej czasu, niż się spodziewał, a rezultaty ciągle nie

były satysfakcjonujące. Wprawdzie angielscy jakobici stanowili liczną grupę, jednak tylko

niewielu spośród nich zgodziło się ryzykować życie dla Młodego Pretendenta.

Idąc więc za radą lorda Georga, Brigham rozpoczął intensywną kampanię, by

przysporzyć księciu zwolenników. W ciągu miesiąca odbył niezliczoną liczbę spotkań z

różnymi grupami niezdecydowanych, gdzie opowiadał o nastrojach panujących wśród

szkockich klanów oraz przekazywał najświeższe informacje pochodzące od samego Karola.

Tajna misja zaprowadziła go aż do Manchesteru, najczęściej jednak wolał gościć swych

rozmówców we własnym salonie. Jednak nawet tu nie mógł czuć się całkiem bezpieczny.

Rząd zaczynał już wietrzyć spisek i coraz częściej dało się słyszeć pogłoski o rychłej

wojnie z Francją. Sympatycy Stuartów nie mogli Uczyć na pobłażanie ze strony władz, a

background image

jawni zwolennicy księcia spodziewali się, że w każdej chwili trafią do więzienia. I to w

najlepszym razie. Pamięć o publicznych egzekucjach oraz banicji wciąż jeszcze była żywa.

Po tych kilku tygodniach Brighamowi pozostała jedynie nadzieja, że jeśli Karol

pospieszy się i szybko rozpocznie kampanię, może uzyskać jako takie poparcie ze strony

swych angielskich stronników. Cóż się dziwić, pomyślał smętnie, w końcu wszyscy tu mają

wiele do stracenia. Domy, włości, tytuły. Sam wiedział o tym najlepiej. Niełatwo porwać się

do walki dla idei, gdy stawia się na szali własny majątek, nie mówiąc już o życiu.

Zamyślony wpatrywał się w portret babki. Sam dawno już podjął decyzję. Może nawet

wtedy, gdy jako mały chłopiec leżał z głową na jej kolanach i słuchał opowieści o walecznych

władcach i o tym, że trzeba bić się o sprawiedliwość. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie

powinien dłużej kręcić się po Londynie. Rząd potrafił wytropić spiskowców i rozprawić się z

nimi z przerażającą skutecznością.

Jak dotąd nazwisko i tytuł trzymały go poza kręgiem podejrzanych, jednak otrzymał

poufną wiadomość, że od pewnego czasu po mieście krążą plotki na jego temat. Nie chciał

ryzykować, zwłaszcza teraz, gdy kwestia wojny z Francją zdawała się przesądzona, podobnie

jak rozmowy o kolejnym powstaniu. Nigdy nie krył się ze swoimi podróżami do Francji i

Włoch. Również ostatnia wyprawa do Szkocji nie była tajemnicą. Gdyby ktoś zechciał zadać

sobie trud prześledzenia jego poczynań w ciągu ostatnich lat, mógłby dojść do bardzo

interesujących wniosków.

Pora wracać, stwierdził stanowczo. Kopnął tlącą się szczapę na dogasającym kominku

i przez chwilę obserwował strzelający w górę snop pomarańczowych iskierek. Tym razem

pojedzie sam, w dodatku opuści miasto pod osłoną nocy. A kiedy wróci do Londynu, u jego

boku będzie Serena. Nie miał wątpliwości, że niedługo spotkają się w tym salonie, by wznieść

toast za pomyślność prawowitego króla i jego regenta. Teraz musi jechać do Szkocji. Nie

tylko po to, by jak powiedziała Serena, występować w imieniu księcia, lecz także po to, by

upomnieć się o swoje. Poza walką w powstaniu czekała go jeszcze jedna, prywatna, bitwa,

którą koniecznie musiał wygrać.

Kilka godzin później szykował się do klubu, gdzie planował spędzenie cichego

wieczoru w gronie przyjaciół. Był już prawie gotów, gdy w drzwiach pokoju stanął

kamerdyner.

- O co chodzi, Beeton? - zapytał.

- Z całym szacunkiem, milordzie - Beeton był tak stary, że gdy giął się w pełnym

uszanowania ukłonie, głośno strzelało mu w kościach. - Hrabia Whitesmouth pragnie

zamienić z panem słowo. Twierdzi, że sprawa jest pilna.

background image

- Wprowadź go - odparł krótko. Z grymasem niezadowolenia odsunął Parkinsa, który

bezustannie skubał jego surdut, szukając na nim nieistniejących pyłków. - Zostawże mnie,

człowieku! Jeszcze chwila i dostanę szału.

- Przepraszam, jaśnie panie, ale ja tylko staram się, żeby jego lordowska mość

prezentował się jak najkorzystniej.

- Są damy, które uważają, że aby to osiągnąć, powinienem się raczej rozebrać - rzucił

lekkim tonem, jednak jego uwaga nie rozbawiła Parkinsa. Patrząc więc na posępną twarz

lokaja, powiedział zniecierpliwiony:

- Wiesz co, Parkins? Nie znam drugiego równie ponurego człowieka. Nie masz za

grosz poczucia humoru i Bóg mi świadkiem, nie wiem, po co cię jeszcze trzymam.

- Brig! - Hrabia Whitesmouth, niski mężczyzna mniej więcej w wieku Brighama

pospiesznie wbiegł to pokoju. Szybkie, nerwowe ruchu zdradzały, że był czymś mocno

zaaferowany. Na widok lokaja zatrzymał się raptownie i rozejrzał wokół lekko

zdezorientowany.

- Starczy na dziś Parkins. Jesteś wolny - powiedział Brigham.

Niespiesznie podszedł do stolika i napełnił winem kryształowe kieliszki. Zaczekał, aż

lokaj zamknie za sobą drzwi, i dopiero gdy ucichły jego kroki, zapytał:

- Co cię do mnie sprowadza, Johnny?

- Wpadliśmy w tarapaty przyjacielu! - Whitesmouth sięgnął po kieliszek i wychylił go

jednym haustem.

- Domyślam się. Jakiego rodzaju? Whitesmouth zaczął opowiadać:

- Wyobraź sobie, że ten ptasi móżdżek Miltway spił się dziś na umór ze swoją

kochanką i na nieszczęście rozwiązał mu się przy niej język. Przez takiego kretyna

znaleźliśmy się wszyscy w niebezpieczeństwie.

Brigham wziął głęboki oddech, po czym upił mały łyk wina i wskazał przyjacielowi

fotel.

- Wymienił jakieś nazwiska? - zapytał rzeczowo.

- Tego dokładnie nie wiadomo, ale możliwe, że tak. Obawiam się, że mógł wspomnieć

ciebie.

- Mówisz, że był z kochanką? To ta ruda tancerka?

- Włosy na głowie ma rzeczywiście rude - prychnął Whitesmouth. - Niestety, niezłe z

niej ziółko. To szczwana bestia, trochę za stara i zbyt doświadczona dla takiego młokosa jak

Miltway. Na nasze nieszczęście ten idiota ma więcej pieniędzy w kieszeni niż oleju w głowie!

- Czy spora łapówka zamknie jej usta?

background image

- Już za późno, by się nad tym zastanawiać. Między innymi dlatego przyszedłem.

Musiała dziwka rozpuścić język, bo Miltwaya już aresztowali.

- Nieopierzony żółtodziób! - syknął Brigham.

- Jest wielce prawdopodobne, że będziesz przesłuchiwany. Więc jeśli masz coś, co

mogłoby cię obciążyć, lepiej...

- Nie jestem tak niedoświadczony - przerwał mu w pół zdania. - Ani tak głupi! -

zamilkł, próbując szybko zebrać myśli. Decyzje, które miały za chwilę zapaść, musiały być

podjęte bez niepotrzebnych emocji.

- A ty, Johnny? Co z tobą? Dasz radę jakoś się z tego wykręcić? - zapytał.

- - Pilne sprawy wezwały mnie do mojej posiadłości - odparł Whitesmouth z chytrym

uśmiechem. - Prawdę mówiąc, jestem w drodze już od kilku godzin.

- Mając u boku takich ludzi jak ty, książę nie może przegrać - uśmiechnął się Brigham.

- Dobrze, ale co z tobą? - Whitesmouth dolał sobie wina.

- Wyjeżdżam do Szkocji. Dziś w nocy.

- Masz świadomość, że ucieczka będzie równoznaczna z przyznaniem się do winy?

Jesteś gotów podpisać na siebie wyrok?

- Tak. Dawno już opowiedziałem się po stronie księcia.

- W takim razie szczęśliwej drogi, przyjacielu. Będę czekał na wieści od ciebie.

- Jeśli Bóg pozwoli, przyślę je wkrótce - powiedział Brigham, sięgając po rękawiczki.

- Przychodząc do mnie, ryzykowałeś wiele. Nigdy ci tego nie zapomnę.

- Ja też jestem po stronie księcia - przypomniał mu Whitesmouth. - Mam nadzieję, że

nie zabałamucisz tu zbyt długo.

- Tylko tyle, ile będę musiał. Czy zawiadomiłeś jeszcze kogoś o niedyskrecji

Miltwaya?

- Niedyskrecja! - sarknął Whitesmouth. - Co za łagodne określenie świństwa, które

nam zrobił! Nie rozmawiałem z nikim poza tobą. Uznałem, że zrobię najlepiej, przychodząc

prosto tutaj.

Brigham poważnie skinął głową.

- Zostanę w mieście jeszcze kilka godzin - powiedział. - Pójdę do klubu, jak

planowałem, i postaram się, żeby wiadomość dotarła, do kogo trzeba. A ty, przyjacielu, jak

najszybciej ruszaj w dalszą drogę, nim ktoś wścibski odkryje, że ciągle jesteś w Londynie.

- Już mnie nie ma! - Whitesmouth szybko sięgnął po kapelusz. - Jeszcze jedno, Brig -

powiedział, patrząc mu prosto w oczy. - Uważaj na syna elektora, Cumberlanda. Wprawdzie

jest jeszcze bardzo młody, ale już teraz widać, że spojrzenie ma chłodne, a ambicje palące.

background image

W klubie Brigham dostrzegł wiele znajomych twarzy. O tej porze zabawa toczyła się

już na całego. Przy karcianych stolikach zabrakło wolnych miejsc. Co chwila słychać było

dźwięk odkorkowywanych butelek. Jego wejście natychmiast zostało zauważone. Zewsząd

posypały się zaproszenia, by dołączył do grających w karty albo kości. Wymawiał się

grzecznie i uparcie torował sobie drogę, starając się dojść do kominka, przy którym wypatrzył

wicehrabiego Leightona z pełną butelką burgunda.

- Nie kusi cię, żeby spróbować dziś szczęścia, Ashburn? - wicehrabia wstał na

powitanie.

- Nie w kartach - odparł, mimo woli słuchając, jak za jego plecami jakiś niefortunny

gracz pomstuje na kiepskie wyniki. - Mamy dziś jasną noc. W sam raz na podróż.

Leighton spokojnie sączył wino. Gdy znad kieliszka spojrzał na Brighama, jego oczy

nie wyrażały żadnych emocji.

- W rzeczy samej idealna noc - potaknął leniwie. - Jedynie na północy można

spodziewać się burzy. Jak zawsze.

- Obawiam się, że najgorsza burza rozpęta się tutaj - odparł Brigham, a korzystając z

tego, że przy stoliku do gry w kości powstał spory harmider, pochylił się nad wicehrabią i

powiedział, ściszając głos:

- Miltway wygadał się przed kochanką ze swoich sympatii politycznych. Już go

aresztowali.

Leighton wymamrotał coś mało pochlebnego na temat inteligencji Miltwaya, jednak

zaraz się pohamował.

- Czy wiadomo - zapytał ze zwykłym spokojem - ile powiedział?

- Co do tego nie ma pewności, ale są tacy, którzy muszą mieć się na baczności.

Wicehrabia przez moment bawił się w milczeniu brylantem wpiętym w koronki

żabotu. Znany był ze swej słabości do świecidełek, przez co niektórzy zarzucali mu

zniewieściałość. Jednak podobnie jak Brigham zdecydował się bezwarunkowo poprzeć

księcia Karola, choć doskonale zdawał sobie sprawę, jakie mogą być konsekwencje tego

wyboru.

- Załatwione. Wszyscy zainteresowani dowiedzą się jeszcze dziś - powiedział po

chwili. - Powiedz mi, mój drogi, czy życzyłbyś sobie towarzystwa podczas podróży?

Brigham miał ochotę powiedzieć, że tak. Wicehrabia Leighton w swych różowych

frakach i perfumowanych koronkach mógł wyglądać na próżnego fircyka, jednak to właśnie

jego warto było mieć u swego boku w czasie walki. Brigham wiedział o tym doskonale, mimo

to po namyśle odrzucił propozycję wspólnego wyjazdu.

background image

- Jeszcze nie teraz - powiedział, patrząc na Leightona znacząco.

- W takim razie wypijmy za jasną noc. Oby sprzyjała ci pogoda, przyjacielu -

wicehrabia napełnił kieliszki, po czym z lekkim niesmakiem rozejrzał się po sali. - Wydaje mi

się, Ashburn, że pora zmienić klub, bo ten schodzi na psy. Może tu wejść pierwszy lepszy

łazik z ulicy.

Brigham powędrował wzrokiem za spojrzeniem Leightona. Znał większość bywalców,

a przy stoliku do gry w kości rozpoznał kilku bliższych znajomych. Natomiast zupełnie nie

potrafił przypomnieć sobie, kim był jeden z graczy, chudy mężczyzna opierający się

nonszalancko o stolik. Jego wygląd i maniery pozostawiały wiele do życzenia. Z nadąsaną

miną i złością w oczach awanturował się za każdym razem, gdy przegrywał.

- Co to za jeden? - zapytał, choć tak naprawdę mało go to obchodziło. Myślał o tym,

że być może ostatni raz bawi w klubie i popija wino z przyjacielem w zacisznym miejscu

obok kominka. - Chyba go nie znam.

- Niewiele tracisz. Ja miałem wątpliwą przyjemność go poznać - skrzywił się

Leighton, jakby mówił o czymś wyjątkowo odrażającym. - To oficer. Mam nadzieję, że

niebawem będzie musiał nas opuścić, by skrzyżować szpady z Francuzami. Spodziewam się,

że damy będą bardzo niepocieszone. Choć z drugiej strony mówiono mi, że ostatnio popadł w

niełaskę u naszych ślicznotek.

Mimo to bardzo się stara odzyskać ich względy i pozuje na wielkiego romantyka.

Brigham roześmiał się, zerkając na pechowego kochanka, po czym zaczął zbierać się

do odejścia.

- Może jego kłopoty wynikają z braku ogłady - powiedział, sięgając po modną

laseczkę.

- Nie. Raczej ze sposobu, w jaki potraktował Alicję Beesley w czasach, gdy była jego

kochanką - zauważył Leighton.

Słysząc to Brigham uniósł brew, nie był jednak szczególnie zainteresowany

poznawaniem szczegółów tej historii. Gracze stawali się coraz bardziej hałaśliwi, pora coraz

bardziej spóźniona, a on musiał jeszcze wydać Parkinsowi dyspozycje w sprawie pakowania.

- Urocza pani Beesley nie jest zdaje się zbyt bystra, ale podobno sympatyczna - rzucił

od niechcenia.

- Standish widocznie uznał, że nie dość sympatyczna, bo potraktował ją batem.

Zdegustowany Brigham obrzucił oficera niechętnym wzrokiem.

- Trzeba być kompletnym prymitywem, żeby... - Zaczął, jednak niespodziewanie

zamilkł i mocno zacisnął palce wokół rzeźbionej główki swojej laski. - Powiedziałeś,

background image

Standish?

- Tak. Pułkownik, jak mi się zdaje. Okrył się wyjątkowo złą sławą podczas skandalu z

Porteousem w trzydziestym piątym roku - opowiadał Leighton beznamiętnie. - Mówią, że

znajdował szczególną przyjemność w grabieżach, gwałtach i puszczaniu z dymem

zbuntowanych dworów. I nie tylko ich. Pewnie za takie zasługi go awansowali - zakończył

sarkastycznie i wciągnął do nosa szczyptę tabaki.

- W trzydziestym piątym musiał być jeszcze kapitanem - powiedział Brigham

nieswoim głosem.

- Bardzo możliwe - w załzawionych oczach Leightona pojawił się cień

zainteresowania. - Czyżbyś go jednak znał?

- Tak - rzucił krótko.

W tonie, jakim wypowiedział to krótkie słowo, czaiła się złowroga nuta. Przed oczami

stanęły mu obrazy straszliwej nocy, o której opowiadali mu Coll i Serena. Natychmiast

podniósł się z miejsca.

- Pora, żebyśmy poznali się bliżej z pułkownikiem Standishem. Jednak skuszę się na

partyjkę kości.

- Ashburn, czy przypadkiem nie musisz już jechać? Robi się późno - zaniepokojony

Leighton również wstał z fotela.

- To prawda - odparł Brigham z zagadkowym uśmiechem i podszedł do stolika.

Bez trudu przyłączył się do grających i w nie więcej niż dwadzieścia minut rozbił

bank. Szczęście go nie opuszczało, odwrotnie niż pułkownika Standisha, który jednak

obstawiał wysoko, nie bacząc na niepowodzenia. Ślepy los albo wyrok sprawiedliwości

sprawił, że koło północy przy stoliku zostało już tylko trzech graczy. Brigham dał znak, by

przyniesiono następną butelkę wina i wyraźnie rozluźniony rozparł się na krześle. Cały czas

starał się pić równo ze Standishem. Nie miał bowiem zamiaru zabijać przeciwnika

znajdującego się w słabszej kondycji niż on sam.

- Wygląda na to, pułkowniku, że kości dziś pana nie kochają - rzucił lekkim tonem.

- Albo że innych kochają bardziej - odparł Standish.

Mówił bełkotliwie, częściowo na skutek wypitego alkoholu, a częściowo z powodu z

trudem hamowanej złości. Oficerska pensja nie wystarczała na pokrycie wszystkich

wydatków, nie mówiąc już o spłacie długów, a tymczasem pułkownik miał nieodparty pociąg

do hazardu i ambicje, by obracać się w dobrym towarzystwie. By zaspokoić te żądze,

przychodził do modnych klubów, w których miał okazję otrzeć się o wielki świat.

Niestety, bardzo często te spotkania rodziły w nim wielką gorycz. Tak się złożyło, że

background image

tego dnia był szczególnie rozżalony. Pewna młoda dama, doskonale wyposażona zarówno

pod względem fizycznym, jak i finansowym, bez mrugnięcia okiem odrzuciła jego konkury.

Nie miał najmniejszej wątpliwości, że swą porażkę zawdzięczał tej niewdzięcznej suce

Beesley, która rozpaplała po całym Londynie, co ją spotkało. Podła dziwka, pomyślał

mściwie, biorąc duży łyk wina. Mężczyzna ma prawo potraktować dziwkę tak, jak mu się

podoba.

- Szkoda czasu na gadanie. Rzucaj pan! - zakomenderował, a potem w skupieniu liczył

punkty, które zdobył Brigham. Nerwowo chwycił kubek i zamaszystym gestem wysypał jego

zawartość na stół. Znowu przegrał.

- Jaka szkoda! - uśmiechnął się Brigham podnosząc kieliszek do ust.

- Nie zamierzam rozbijać teraz banku. Za późno. To podobno przynosi pecha -

tłumaczył się Standish.

- Obawiam się, pułkowniku, że w pana przypadku nie ma się czego bać. Pech nie

opuszcza pana przez cały wieczór - Brigham cały czas się uśmiechał, ale wyraz jego oczu

sprawił, że kilku mężczyzn przezornie odsunęło się od stolika. - Być może uzna pan za brak

patriotyzmu z mojej strony to, że ogrywam oficera Jego Królewskiej Mości. Jednak w grze

wszyscy jesteśmy równi.

- Chce pan grać czy dyskutować? - zniecierpliwił się Standish, pokazując lokajom, że

chce więcej wina.

- To jest klub dla dżentelmenów, dlatego robimy w nim obie rzeczy. Może pan,

pułkowniku, zbyt rzadko bywa w takim towarzystwie i stąd ten brak wiedzy na temat

klubowych zwyczajów.

Zapadła głucha cisza, którą po chwili przerwało ciche szuranie krzesłem. To trzeci

gracz doszedł do wniosku, że atmosfera przy stoliku robi się zbyt napięta, więc postanowił

niezwłocznie wycofać się z gry. Reszta towarzystwa pozostała na swych miejscach, ciekawie

nadstawiając uszu. Przy innych stolikach gracze odkładali karty i gromadzili się wokół ich

stolika.

Standish siedział spokojnie, ale musiał być mocno Wzburzony, bo poczerwieniał na

twarzy. Nie do końca wiedział, co o tym wszystkim myśleć, ale coś podpowiadało mu, że

właśnie został publicznie znieważony. Na razie postanowił zachować zimną krew.

- Większość życia spędziłem, służąc Jego Królewskiej Mości, a nie włócząc się po

klubach - odparł, siląc się na godny ton.

- Oczywiście, pułkowniku - skinął głową Brigham i pewną ręką rzucił kości. I tym

razem jego wynik był dużo lepszy niż wynik Standisha.

background image

- To wyjaśnia, dlaczego brak panu doświadczenia w towarzyskich grach losowych.

- Za to pan zdaje się mieć go aż nadto. Odkąd usiadł pan przy tym stoliku, kości

słuchają tylko pana.

- Doprawdy? - Brigham zerknął do góry, szukając wzrokiem Leightona. - Tak pan

sądzi?

- Sam pan dobrze wie, o czym mówię! Pana wyniki wyglądają mi na coś więcej niż

tylko szczęście w grze.

Brigham spokojnie bawił się koronkami swego żabotu. Za jego plecami panowała

pełna napięcia cisza.

- Czy byłby pan łaskaw, pułkowniku - odezwał się obojętnym tonem - oświecić mnie i

zdradzić, co dokładnie ma pan na myśli?

Standish w milczeniu mierzył go wzrokiem. Doskonale wiedział, że przegrał więcej,

niż mógł sobie pozwolić, i wypił więcej, niż wymagał tego rozsądek. Kiedy obserwował

pewnego siebie mężczyznę siedzącego naprzeciw, czuł narastającą nienawiść. Arystokraci,

pomyślał i omal nie splunął. To za takich wałkoni i nierobów muszą ginąć żołnierze!

- No, dalej - nalegał Brigham. - Niech pan nas wszystkich oświeci. Niech pan

porozbija kości.

Przez grupki obserwatorów przeszedł głuchy pomruk. Ktoś pochylił się nad

Brighamem i pociągnął go za rękaw.

- Daj spokój, Ashburn. Nie widzisz, że jest pijany. I nie wart zachodu!

- To prawda? - z uśmiechem przyklejonym do twarzy Brigham pochylił się w stronę

pułkownika. - Jesteś pijany, Standish?

- Nie! - warknął tamten.

Nawet jeśli przed chwilą szumiało mu w głowie, teraz całkiem otrzeźwiał. Dostrzegł

skierowane na siebie spojrzenia. Gapią się na mnie, pomyślał wściekły. Pajace i lalusie

pyszniący się swoimi tytułami i manierami. Myślą, że mają prawo wywyższać się i traktować

go z góry, bo wysmagał batem jakąś dziwkę. Gdyby tylko mógł, zrobiłby to samo z całym

tym towarzystwem. Nie będą tu sobie z niego drwić!

Nie spiesząc się, przełknął wino i patrząc swemu przeciwnikowi prosto w oczy,

powiedział:

- Jestem na tyle trzeźwy, by wiedzieć, że jeden gracz nie może wygrywać przez cały

wieczór. Kości nie będą nikogo wiecznie słuchać. Chyba że są znaczone.

- Więc niech je pan natychmiast rozbije! - powiedział Brigham, niedbale wskazując na

stół.

background image

Wokół podniosły się głosy protestu. Brigham nie zwrócił najmniejszej uwagi na to

poruszenie.

Bez zmrużenia oka wpatrywał się w Standisha. Z satysfakcją dostrzegł, że na czole

pułkownika zaczyna się perlić pot.

- Drodzy panowie, bardzo was proszę, byście raczyli zachować rozwagę i spokój -

odezwał się nieśmiało gospodarz klubu, ale posłusznie wykonał polecenie i przyniósł młotek.

Położył go stole, a potem stanął opodal, z niepokojem wodząc wzrokiem po twarzach

zebranych.

- Panowie, naprawdę nie trzeba tego robić - jeszcze raz spróbował załagodzić spór.

- Trzeba - stwierdził Brigham krótko i podniósł surowy wzrok. - Niech pan rozbija!

Mężczyzna natychmiast zrobił, co mu kazano. Choć wyraźnie drżała mu ręka,

roztrzaskał kości jednym celnym uderzeniem. Potem zapadła kompletna cisza. Klubowicze,

jeden przez drugiego cisnęli się w milczeniu do stolika, by przekonać się, że kości były

czyste. Standish także milczał. Nieruchomo wpatrywał się w pokruszone drobiny słoniowej

kości rozrzucone na zielonym suknie. Pułapka! Jakimś cudem ten łajdak zdołał złapać go w

pułapkę. Z całego serca życzył mu śmierci. Tak jak wszystkim tym wypudrowanym

paniczykom.

- Zdaje się, że skończyło się panu wino - rzekł Brigham i bez uprzedzenia chlusnął

tym, co zostało w kieliszku prosto w twarz pułkownika.

Standish zerwał się na równe nogi. Bezradnie mrugał oczami i chwytał powietrze jak

wyrzucona na brzeg ryba. Czerwone strugi płynęły mu po policzkach niczym krew. Alkohol i

uczucie poniżenia zrobiły swoje. Gwałtownie wyszarpnął szpadę i gdyby go nie

powstrzymano, rzuciłby się na Brighama. Ten zaś nawet się nie drgnął. Leniwie rozparty przy

stole z uśmiechem obserwował szarpiącego się Standisha, którego kilku mężczyzn usiłowało

odciągnąć na bok.

- Żądam satysfakcji, lordzie Ashburn! - wrzeszczał Standish purpurowy z wściekłości.

- Ależ naturalnie, drogi pułkowniku, otrzyma ją pan - odparł, nawet nie podnosząc

wzroku. Z wielką uwagą sprawdzał, czy przypadkiem mankiety koszuli nie są poplamione

winem.

- Leighton, czy zgodzisz się być moim sekundantem? - zapytał po chwili.

- Oczywiście - przytaknął wicehrabia, po czym spokojnie wciągnął szczyptę tabaki i

kichnął na cały głos.

Spotkali się na łące parę kilometrów za Londynem. Bladym świtem stanęli naprzeciw

siebie w wilgotnych oparach mgły. Niebo nad nimi było czyste, bezgwiezdne i lekko

background image

zaróżowione, jak zwykle tuż przed wschodem słońca. Leighton westchnął melancholijnie,

wpatrzony w Brighama podwijającego rękawy koszuli.

- Mam nadzieję, że nie robisz tego bez wyraźnych powodów - odezwał się po chwili.

- Mam powody.

- Muszą być bardzo ważne, skoro zaryzykowałeś opóźnienie wyjazdu.

- Są - odparł krótko.

Dobrze pamiętał wyraz twarzy Sereny, kiedy opowiadała mu o tym, co spotkało jej

matkę. I drobną, łagodną Fionę MacGregor.

- Ten pułkownik to kawał świni, co do tego nie ma wątpliwości - skrzywił się

wicehrabia, spoglądając w dół na zmoczone rosą czubki pantofli. - Ale to jeszcze nie powód,

żeby o tak niemiłosiernej godzinie biegać po mokrej trawie. Skoro jednak musisz się bić, bij

się. Zamierzasz go zabić?

- Tak - skinął głową, skupiony na gimnastykowaniu palców prawej dłoni.

- Więc proszę cię przyjacielu, zrób to szybko. Przez to zamieszanie nie będę mógł

zjeść śniadania o zwykłej porze - poskarżył się Leighton, po czym udał się na naradę z

sekundantem Standisha, młodym oficerem, który czekając na rozpoczęcie pojedynku, aż

pobladł ze strachu i emocji.

Sekundanci obu stron uważnie obejrzeli szpady, a kiedy stwierdzili, że wszystko jest

w porządku, skinęli na przeciwników. Ci podeszli do nich i sięgnęli po broń. Brigham długo

przyglądał się swej szpadzie, ważył ją w dłoni, jakby właśnie zamierzał ją kupić, a nie użyć

jako śmiercionośnego narzędzia. Potem wykonał kilka ruchów i markowanych pchnięć,

dzięki którym ręka mogła ułożyć się do głowni.

Standish stał spokojnie, gotowy i niemal niecierpliwy. Świetnie posługiwał się szpadą.

Ashburn nie będzie ani pierwszym, ani ostatnim, którego nią zabije. Tyle że zabicie tego psa

sprawi mi największą przyjemność, pomyślał, i aż przebiegł go dreszcz, gdy przypomniał

sobie, jak bardzo został poniżony. Jeszcze chwila i pomści zniewagi. Ani przez moment nie

wątpił, że sprawi się szybko i triumfalnie powróci do miasta.

Na dany przez sekundantów znak przeciwnicy wymienili ukłony. Zmierzyli się

wzrokiem. Skrzyżowali szpady w symbolicznym pozdrowieniu. Zaraz potem ciszę sennej łąki

rozdarł szczęk stali bijącej o stal.

Wystarczyła pierwsza wymiana ciosów, by Brigham zorientował się, z jakim

przeciwnikiem ma do czynienia. Standish był wprawnym szermierzem, doskonale

wytrenowanym i obytym ze szpadą. Jednak walczył zbyt agresywnie i to psuło mu styl.

Brigham wolał podchodzić do walki bez emocji. Uważał, że opanowanie jest nie mniej sku-

background image

teczną bronią niż ostra klinga.

- Dobrze pan sobie radzi ze szpadą, pułkowniku - pochwalił, gdy odskoczyli od siebie

i przez chwilę krążyli, zbierając siły do kolejnego ataku. - Wyrazy najwyższego uznania.

- Radzę sobie na tyle dobrze, by bez kłopotu trafić cię prosto w serce, Ashburn.

- Zobaczymy - znowu zwarły się ostrza. - Domyślam się, że kiedy gwałcił pan lady

MacGregor, szpada nie była panu w ogóle potrzebna.

Zaskoczenie sprawiło, że Standish na ułamek sekundy stracił koncentrację. Opanował

się jednak w samą porę, by skutecznie sparować pchnięcie, które mogło być jego ostatnim.

Złość zawrzała w nim, gdy pojął, że dał się podejść i wciągnąć w ten pojedynek jak kundel

prowadzony na sznurku.

- Dziwki nie można zgwałcić - krzyknął i rzucił się do ataku pobudzony przez własną

wściekłość. - Kim jest dla ciebie ta szkocka suka?

- To pytanie zabierzesz ze sobą do grobu.

Dalej walczyli już w milczeniu. Brigham niezmiennie opanowany i chłodny, Standish

gwałtowny i rozgrzany nienawiścią. Ostrza dzwoniły coraz głośniej, ze świstem cięły

powietrze. Oddechy walczących stawały się ciężkie i nierówne. Po odważnym natarciu

Standish wykonał zgrabny unik, uchylił się, po czym ciął z błyskawicznej kontry. Plama krwi

pokazała się na ramieniu Brighama i szybko zaczęła rosnąć.

Inny szermierz, walczący na zimno, z pewnością potrafiłby wykorzystać to, że udało

mu się zranić przeciwnika. Ale nie rozgorączkowany Standish. Wystarczyło, że zwietrzył

krew i już poczuł się zwycięzcą. Zaatakował brutalnie, prymitywnie, przekonany, że zaledwie

sekundy dzielą go od triumfu. Brigham bronił się rozsądnie, cofał się, ale pewnie odpierał

cios za ciosem. Nikt nie domyśliłby się, że pomimo ciągłego upływu krwi gra na zwłokę,

wyczekując odpowiedniego momentu. W pewnej chwili odsłonił się zupełnie, wystawiając

przeciwnikowi odkrytą pierś.

Dziki błysk w oczach Standisha miał być powitaniem pewnej wygranej. Na oślep

rzucił się do przodu, by przebić serce znienawidzonego wroga. W ostatniej chwili Brigham

zablokował cios i odbił w bok szpadę Standisha. Z niewiarygodną szybkością obrócił się i

wbił ostrze prosto w serce pułkownika. Standish skonał natychmiast, jeszcze nim Brigham

zdążył wyciągnąć broń z rany.

Sekundanci podeszli i pochylili się nad rozciągniętym na trawie ciałem pułkownika.

Blady jak kreda oficer zupełnie zaniemówił, za to Leighton nie tracił rezonu.

- Brawo, Ashburn, pięknie się sprawiłeś. Zabiłeś go, więc natychmiast ruszaj w drogę.

A ja już zajmę się tym bałaganem.

background image

- Stokrotne dzięki - Brigham oddał mu szpadę.

- Czy mam opatrzyć ci rany?

Brigham zerknął w stronę kępy drzew, przy której pasł się jego koń. Tuż obok na

drugim wierzchowcu siedział nadęty jak zwykle Parkins.

- Nie trzeba, mój drogi - z uśmiechem klepnął Leightona w ramię. - Mój lokaj ma w

tym wprawę.

Serena obudziła się tuż przed świtem. Przez cały tydzień miała kłopoty ze spaniem.

Wszystko zaczęło się od koszmarnego snu, z którego obudziła się przerażona w środku nocy.

Na pół przytomna poczuła wtedy, że Brigham jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

Strach nie opuszczał jej ani na chwilę. Teraz powrócił i nie zdołała stłumić go nawet

przeraźliwa tęsknota, jaka dręczyła ją od dnia wyjazdu Ashburna. Próbowała tłumaczyć sobie,

że niepotrzebnie się martwi. Brigham był w Londynie, bezpieczny wśród przyjaciół.

Wiedziała, że już nie zaśnie, więc z głębokim westchnieniem usiadła na łóżku. On jest

w Londynie... Na początku wierzyła jeszcze, że wróci, jak obiecał. Jednak mijały dni i

tygodnie, a nie nadeszła od niego ani jedna wiadomość. W końcu przestała więc spoglądać na

drogę i nie biegła do okna, gdy na podwórzu zastukały kopyta. Ostatecznie pożegnała się z

nadzieją, kiedy minął dzień ślubu Colla i Maggie. Skoro nie przyjechał na ślub najbliższego

przyjaciela, to na pewno nie wróci do Glenroe już nigdy.

Zresztą od początku wiedziała, że tak to się skończy, nawet wtedy, gdy oddawała mu

się nad jeziorem. Przyrzekła sobie, że nie będzie niczego żałować. Może nawet powinna

dziękować losowi, bo i tak dostała więcej, niż mogłaby pragnąć. Dał jej wszystko, poza

jednym... Znowu westchnęła, patrząc w lustro. Gdyby chociaż poczęła jego dziecko...

Wiedziała, że to szaleństwo, ale tak bardzo pragnęła nosić w sobie cząstkę Brighama. Nie-

stety, tak się nie stało. Pozostały jej więc tylko wspomnienia. I nic więcej. Teraz musi

nauczyć się żyć bez niego.

Poranna krzątanina w domu i obejściu pomogła jej oderwać się od niewesołych myśli.

Cieszyła się z obecności siostry lub matki, bo wtedy udawało jej się na nieco dłużej uwolnić

od zgryzoty. W ich obecności wolała nie przyznawać się, że coś ją dręczy. Serena MacGregor

nie będzie popłakiwać ani chować się po kątach, powtarzała sobie wtedy w myślach,

zaciskając zęby.

Dopiero pod wieczór udało jej się wymknąć z domu. Nikt nie zauważył, jak wśliznęła

się do stajni, bo matka i Maggie zajęte były sortowaniem przędzy, a Amelia poszła obejrzeć

jakiegoś chorego w wiosce. Serena szybko przebrała się w męski strój i już miała

wyprowadzać swoją klacz, gdy natknęła się na Malkolma. Na szczęście bez większych

background image

dyskusji dał się przekupić dużym kawałkiem cukru.

Bez namysłu pojechała w kierunku jeziora. Pozwalała sobie na tę słabość, by choć

przez chwilę pomarzyć w samotności. Wiedziała, że nie powinna tego robić, ale czyż mogła

oprzeć się pokusie? Zdawało jej się wtedy, że Brigham jest znowu przy niej. Iluzja ta musiała

jej wystarczyć, niczego innego nie mogła już oczekiwać.

Pełną piersią oddychała wonnym powietrzem. Dokoła pyszniła się wiosna. Ciepłe

promienie słońca przeświecały przez młode Ustki, tworząc na rozmiękłej ścieżce świetlistą

mozaikę. Świeża trawa falowała łagodnie w lekkich podmuchach wiatru. Od jeziora bił rześki

chłód. W ciemnogranatowej wodzie odbijały się nadbrzeżne głazy porośnięte fioletowym

wrzosem. Ponad nimi widać było nagie turnie, wygładzone przez czas i niezliczone deszcze.

Żadne roślina nie potrafiła przeżyć na litej skale, jednak właśnie ta surowość przyrody wy-

dawała się Serenie naprawdę piękna.

Zeskoczyła z konia i ułożyła się wygodnie pośród bladoniebieskich dzikich bratków.

Zerwała kilka kwiatów i wpięła je w rozpuszczone włosy, po czym leniwie przewróciła się na

bok. Jej wzrok długo błądził po spokojnej toni. Tak bardzo chciała, żeby Brigham zobaczył

kiedyś to miejsce wiosną...

Prawie zasypiała, kiedy poczuła lekkie muśnięcie na policzku. Sądząc, ze to motyl,

leniwie odpędziła go ręką. Mocniej zacisnęła powieki. Nie chciała się budzić i znowu tęsknić.

Wracać do domu, do codziennych obowiązków, krzątaniny. Jeszcze trochę, jeszcze nie teraz,

westchnęła i zwinęła się w kłębek. Poleży tak jeszcze chwileczkę, śniąc o tym, jak mogłoby

wyglądać jej życie.

Uparty owad nie zamierzał jednak odfrunąć. Delikatnie dotknął jej warg. Uśmiechnęła

się leciutko. Czuła na skórze ciepłe promienie słońca. Błądziły po niej niczym dłonie

kochanka. Jak dłonie Brighama, pomyślała sennie i przeciągnęła się błogo, ulegając temu

złudzeniu. Jej piersi naprężyły się w oczekiwaniu pieszczoty. Zwilżyła usta, rozchylając je do

pocałunku.

- Spójrz na mnie, Sereno! Chcę, żebyś mnie widziała, gdy cię całuję.

Posłusznie otworzyła oczy i jak przez mgłę ujrzała twarz Brighama. Przymknęła

powieki, by zatrzymać słodką iluzję. Jego oczy były tak blisko, przeszywały ją gorącym

spojrzeniem, a jego pocałunek... Gwałtownie zatrzepotała rzęsami. Tak namiętnego

pocałunku nie mogła sobie przecież wyobrazić!

- Boże słodki, jak ja za tobą tęskniłem! - Mocno przygarnął ją do siebie. - Nie było

dnia ani godziny, żebym o tobie nie myślał.

- Brigham? - wyszeptała pytająco, nim otoczyła go ramionami i mocno przytuliła.

background image

Zacisnęła powieki. Jeśli to sen, niech trwa jak najdłużej. - To naprawdę ty? Pocałuj mnie! -

Ciągnęła ku sobie jego głowę, nie dając mu dojść do słowa. - Pocałuj mnie jeszcze!

Posłuchał jej natychmiast i zasypał jej twarz pocałunkami. W uniesieniu gładził

splątane włosy, wodził niecierpliwymi dłońmi po ciele. Później opowie jej, co czuł, gdy zastał

ją śpiącą, zwiniętą na młodej trawie z bratkami we włosach. Dokładnie w tym samym miejscu

kochali się po raz pierwszy. Leżała tam taka słodka, taka bezbronna. I należała do niego, tylko

do niego.

Opowie jej o tym później, bo teraz nie umiał znaleźć słów, które opisałyby jego

tęsknotę. Zresztą nie czas na rozmowy. Jego piękna Serena czekała na niego. Jej zgłodniałe

pieszczot usta tuliły się do jego warg, z niecierpliwym okrzykiem zdzierała z niego ubranie,

jakby nie mogła znieść myśli o tym, że coś ją od niego oddziela. Nie słuchała łagodnych

szeptów, czułych słów, którymi chciał osłodzić pierwsze zbliżenie po tak długiej rozłące.

Widocznie nie pragnęła czułości. Nie potrafił i nie chciał opierać się takiej namiętności.

Szybko zsunął z niej męskie odzienie. Jego usta i dłonie przywitały każdy centymetr

jej skóry. Dotykały, pieściły, pobudzały ją aż do bólu. Znikło gdzieś zawstydzenie pierwszego

zbliżenia. Serena odpowiadała mu z pasją, dotykała i całowała jego ciało tak żarliwie, że

zdumiony i podniecony do granic wytrzymałości chwilami tracił oddech. Niecierpliwie

wciągnęła go na siebie, ocierała twarz o napięty brzuch i mocne piersi, chłonąc zapach, który

oszołomił ją już podczas pierwszego spotkania.

- Na miłość boską, Reno! - wydyszał.

Doprowadzała go do obłędu. Nigdy z żadną kobietą nie kochał się w ten sposób, nigdy

też żadna nie obudziła w nim takich uczuć. Chwilami zdawało mu się, że pulsująca krew

rozsadzi mu czaszkę. Tracił panowanie nad sobą, drżały mu dłonie. Istniała tylko ona, jej

smak, zapach rozgrzanego miłością ciała.

- Dość tego - wyszeptał zdławionym głosem.

Wszedł w nią natychmiast, od razu mocno i głęboko. Poczuł na plecach jej ostre

paznokcie, usłyszał przejmujący krzyk. Szybko odnaleźli wspólny rytm. Serena wiła się pod

nim, prężyła ciało, by poczuć go jeszcze bliżej i bliżej. Głowę odgięła daleko w tył, z trudem

łapała powietrze. Nim opadła w ostatnim spazmie, usłyszała, jak woła jej imię.

Potem leżała bezwładna, cudownie odprężona. Szumiało jej w głowie, powieki

ciążyły. Ciągle jeszcze nie mogła uwierzyć, że to wszystko wydarzyło się naprawdę.

Wyciągnęła rękę i z ulgą natrafiła na ciepłe ciało Brighama. Czuła, jak drży.

- Wróciłeś - szepnęła. Zanurzyła palce w jego włosy. - Wróciłeś.

- Przecież ci to obiecałem - dźwignął się na łokciu i pocałował ją, tym razem miękko i

background image

delikatnie. - Kocham cię, Reno. Nic nie powstrzymałoby mnie przed powrotem.

Ujęła jego twarz w obie dłonie i uważnie spojrzała mu w oczy. Nie kłamał. Pragnęła

jego miłości, ale wciąż nie była pewna, czy potrafi dać mu szczęście.

- Tak długo cię nie było. Nie dawałeś żadnego znaku życia, żadnej wiadomości -

szepnęła.

- Nie chciałem nikogo narażać. Reno, wiesz, że nadciąga ostateczna rozgrywka.

- Wiem. I wiem, że ty... - przerwała w pół słowa i zdumiona popatrzyła na

zakrwawione czubki swoich palców. - Brig! Jesteś ranny! - Szybko uklękła przy nim,

przerażona dotknęła bandaża na jego ramieniu - Co się stało? Napadli cię? Kto?

Campbellowie!

- Nie - uśmiechnął się, słysząc pogardę, z jaką wymówiła nazwisko wrogiego klanu. -

Nim opuściłem Londyn, musiałem załatwić pewną sprawę. To nic poważnego, Sereno - dodał

uspokajająco.

Chyba mu nie uwierzyła, bo bez namysłu chwyciła jego koszulę i oddarła rękaw, z

którego szybko zrobiła świeży opatrunek. Westchnął, patrząc na zniszczone ubranie, pewny,

że wysłucha za to od Parkinsa. Mimo to bez słowa pozwolił jej opatrzyć ranę.

- To od szpady! - zawołała.

- Tak, ale to ledwie zadrapanie - bagatelizował. - Nie chciałbym teraz o tym

rozmawiać. Robi się późno.

- O Boże ! - Zawołała z miną osoby wyrwanej z głębokiego snu. Dopiero teraz

uświadomiła sobie, ile czasu musiało upłynąć, odkąd wyszła z domu. - Muszę wracać!

Powiedz mi jeszcze, jak mnie tu znalazłeś?

- Cóż, mógłbym udawać, że to serce wskazało mi drogę - wzruszył ramionami i

uśmiechnął się szelmowsko - co zresztą byłoby bliskie prawy. Ale to Malkolm powiedział mi,

że gdzieś pojechałaś, a ja domyśliłem się reszty.

Odwzajemniła uśmiech, z ociąganiem zbierając się do powrotu. We włosach

okrywających nagie piersi wciąż jeszcze miała kilka bratków. Zapatrzył się na nią w

zachwycie. Był pewien, że stanowiła spełnienie wszystkich jego marzeń. Gwałtownie chwycił

ją za ręce i zmusił, by spojrzała mu prosto w oczy. Wzrokiem domagał się natychmiastowej

odpowiedzi na pytanie, którego nawet nie musiał wypowiadać na głos.

- Powiedz mi, Reno!

- Kocham cię - wzięła jego dłoń i przytuliła do policzka. - Bardziej, niż umiem

wyrazić.

- I wyjdziesz za mnie!

background image

Milczała. Nisko pochyliła głowę, palcami nerwowo skubała brzeg koszuli. Wiedział,

co to oznacza. Zacisnął zęby, a po chwili wybuchnął rozdrażniony:

- Co się z tobą dzieje, kobieto! Najpierw mówisz, że mnie kochasz, niemal dusisz

mnie z pożądania, a kiedy mówię, żebyś została moją żoną, zaczynasz kaprysić.

- Przecież powiedziałam ci, że nie mogę - bąknęła.

- A ja powiedziałem ci, że możesz. I zdania nie zmienię - zdenerwowany sięgnął po

koszulę. Ubierając się, syknął z bólu, bo uraził zranione ramię. - Jeszcze dziś porozmawiam z

twoim ojcem - oznajmił krótko.

- Nie! Proszę cię, nie rób tego! - zawołała, wpatrując się w niego błagalnym

wzrokiem.

- Widzisz jakieś inne wyjście? - Chciał pomóc jej przy ubieraniu, ale odsunęła go i

sama szarpała się ze spodniami. - Jeszcze raz powtarzam, że za bardzo cię kocham, by

zgodzić się żyć bez ciebie - powiedział dobitnie.

- Wobec tego daj mi trochę czasu - wyrzuciła z siebie jednym tchem. - Tyle jeszcze

mamy do zrobienia - dodała po chwili. - Tak wiele ma się wydarzyć. Wybuchnie wojna i

odjedziesz, a ja będę musiała zostać w domu i czekać na twój powrót. Daj mi trochę czasu -

powtórzyła, patrząc na niego błagalnie. Tak bardzo chciała, by ją zrozumiał. - Daj go nam

obojgu, żebyśmy mogli wszystko sobie poukładać...

- Zgoda - przerwał jej twardo - ale potem nie będę już czekał, Sereno. Może wreszcie

dotrze do ciebie, że właściwie nie masz wyboru.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Serena miała rację. Zdarzenia, które rozgrywały się wokół nich, miały wkrótce

zadecydować nie tylko o losie pary kochanków, lecz także całej Szkocji.

Kilka dni po tym, jak Brigham wrócił do Glenroe, wojska angielskie poniosły

dotkliwą klęskę w starciu z Francuzami pod Fontenoy. Wiadomość o klęsce Anglików

rozbudziła nadzieje księcia Karola i popierających go jakobitów, jednak król Ludwik nadal

nie chciał udzielić poparcia ewentualnemu powstaniu. Karol wyobrażał sobie, że wykorzysta

zwycięstwo Francuzów we własnej sprawie. Szybko jednak przekonał się, że musi polegać

wyłącznie na sobie. Mimo to zdecydował się zrobić pierwszy krok.

Brigham, jako jego zaufany człowiek i informator, wiedział o tym z pewnym

wyprzedzeniem. Orientował się, że Karol, mając do dyspozycji pieniądze uzyskane ze

sprzedaży matczynych klejnotów, szykuje fregatę nazwaną „Doutelle” oraz statek liniowy

ochrzczony imieniem „Elżbieta”. Gdy w Szkocji i Anglii zawrzało i podnosiły się głosy

domagające się wsparcia z zewnątrz, Karol postawił żagle i z portu w Nantes popłynął ku

Szkocji i swemu przeznaczeniu.

Wieść o tym, że książę jest w drodze, rozeszła się po Wyspach w samym środku lata.

Liniowiec „Elżbieta”, wiozący na pokładzie ludzi i broń, został zatrzymany przez Anglików i

zawrócony do portu. Jednak fregata, na której płynął Karol, kontynuowała rejs ku wybrzeżom

Szkocji, gdzie już szykowano się, by godne powitać Młodego Pretendenta.

- Ojciec nie chce mnie puścić, bo mówi, że jestem za młody - żalił się nadąsany

Malkolm, z którym Brigham spotkał się w stajni. - Ale to nieprawda!

Brigham przypomniał sobie, że mały dopiero co skończył jedenaście lat, jednak

zachował tę uwagę dla siebie.

- Wystarczy, że Coll pojedzie - pocieszył. - No i ja.

- Wiem - Malkolm smętnie zwiesił głowę i zapatrzył się na czubki uwalanych butów,

pomstując w duchu na jawną niesprawiedliwość, która go spotyka. - Tylko dlatego, że jestem

najmłodszy, traktują mnie jak dziecko!

- Pomyśl, czy twój ojciec powierzyłby ci cały dom i rodzinę, gdyby uważał cię za

dzieciaka? - zapytał Brigham łagodnie. - Kiedy odjedzie ze swoimi ludźmi, będziesz jedynym

mężczyzną we dworze MacGregorów. Kto strzegłby kobiet i dobytku, gdybyś pojechał razem

z nami?

- Serena - odparł chłopiec bez chwili wahania.

- I ty pozwoliłbyś - Brigham uśmiechnął się pod nosem, przyznając mu w duchu rację

background image

- żeby twoja siostra samotnie broniła waszego honoru i nazwiska?

Malkolm wzruszył ramionami, ale słowa Brighama wyraźnie dały mu do myślenia.

- Ona i tak strzela lepiej niż ja - wyznał po chwili namysłu. - Nawet lepiej niż Coll,

choć on za żadne skarby się do tego nie przyzna. Za to ja lepiej radzę sobie z łukiem.

- Serena cię potrzebuje - zapewnił poważnie Brigham, kładąc rękę na ramieniu

chłopca. - Tak jak my wszyscy. Wiedząc, że zostałeś w Glenroe, nie będziemy musieli

martwić się o bezpieczeństwo kobiet - dodał, a ponieważ sam jeszcze dobrze pamiętał, jak to

jest być jedenastoletnim chłopcem, usiadł obok Malkolma na stercie siana i wyznał poufnym

tonem: - Uwierz mi, bracie, żaden mężczyzna nie rwie się do wojny. Mimo to musi iść, ale

jeśli wie, że ktoś dba o jego kobiety, jest mu dużo lżej na sercu.

- Nie pozwolę, żeby włos spadł im z głowy! - zawołał chłopiec, odruchowo chwytając

za sztylet u pasa.

Brigham pomyślał ze smutkiem, że mały zbyt szybko musiał stać się mężczyzną.

- Wiem, że nie pozwolisz, by stała im się jakaś krzywda - powiedział. - Twój ojciec

też to wie. Jeśli Glenroe będzie zagrożone, wyprowadzisz je w góry, prawda?

- Tak jest! - oczy chłopca aż pojaśniały na myśl o takiej przygodzie. - Dopilnuję, żeby

miały bezpieczne schronienie i żeby nie zabrakło im jedzenia. Zwłaszcza Maggie.

- Dlaczego?

- Ze względu na dziecko. Wiesz, że Coll zostanie ojcem?

Brigham był tak zaskoczony, że na chwilę zaniemówił i tylko przyglądał się chłopcu

uważnie.

- Nic o tym nie wiedziałem - przyznał w końcu. - A ty skąd masz takie wiadomości? -

zapytał rozbawiony.

- Usłyszałem, jak pani Drummond rozmawiała o tym z mamą. Podobno Maggie nie

jest jeszcze pewna, ale pani Drummond powiedziała, że jej zdaniem na przyszłą wiosnę

będziemy mieli dzidziusia.

- Zawsze masz oczy i uszy otwarte, co? - ze śmiechem klepnął Malkolma w chudą

łopatkę.

- Oczywiście! - odparł chłopiec z dumą, a potem uśmiechnął się chytrze i dodał -

Wiem też, o czym Maggie ciągle rozmawia z Amelią.

- Tak? A o czym?

- O tym, że ożenisz się z Serena. To prawda, Brig?

- Tak - rozbawiony zmierzwił chłopcu jasną czuprynę. - Ale ona jeszcze o tym nie

wie.

background image

- I zostaniesz MacGregorem! - ucieszył się Malkolm.

- W pewnym sensie tak. A Serena zostanie panią Langston.

- Panią Langston? - zawahał się chłopiec. - Myślisz, że to się jej spodoba?

- Przyzwyczai się - wzruszył ramionami, ale z jego oczu znikła cała radość. - No

bracie, jeśli mamy wybrać się na przejażdżkę, lepiej zaraz wskakujmy na siodło.

Malkolmowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Natychmiast poderwał się na równe

nogi.

- A wiesz, że Parkins zaleca się do pani Drummond? - zapytał, siodłając Betsy.

- Co ty opowiadasz! - Brigham aż zatrzymał się w progu boksu i zamiast wyprowadzić

konia, odwrócił się do Malkolma. - Ktoś ci powinien natrzeć tych ciekawskich uszu! -

zażartował.

Roześmiali się obaj, jednak ciekawość nie pozwalała Brighamowi zignorować tej

nieprawdopodobnej wiadomości.

- Naprawdę się do niej zaleca? - zapytał z powątpiewaniem.

- Pewnie! Sam widziałem, jak wczoraj przyniósł jej kwiaty.

- Słodki Jezu! - nie mógł powstrzymać uśmiechu, bo wyobraził sobie chudego jak

szczapa Parkinsa u boku korpulentnej pani Drummond.

Serena obserwowała ich z okna salonu, gdzie miała ścierać kurze. Kiedy ruszyli,

podążyła wzrokiem za Brighamem. Nie mogła oderwać oczu od jego wysokiej, smukłej

sylwetki. Tak pięknie wyglądał na koniu.

I nie zamierzał dłużej czekać na jej odpowiedź. Przynajmniej tak powiedział ostatnim

razem, gdy udało im się wymknąć na schadzkę nad jeziorem. Chciał niezwłocznie

poprowadzić ją do ołtarza, a zaraz potem łoża, już jako prawowitą małżonkę. Pragnął uczynić

ją lady Ashburn, pierwszą damą londyńskich salonów. Wstrząsnęła się. Karkołomny pomysł.

Zerknęła w dół, na swoją suknię z niebieskiego samodziału przykrytą domowym

fartuchem i na bose stopy. Lady Ashburn nie biegałaby boso. Bo lady Ashburn nie biegałaby

wcale! I jeszcze te zniszczone dłonie! Krytycznie przyjrzała się swoim rękom, podnosząc je i

obracając na wszystkie strony. Nie było tak źle, ale tylko dlatego, że matka zmuszała ją, żeby

co noc wcierała w nie krem. Ale z całą pewnością nie miała rąk prawdziwej damy.

Jednak tak bardzo go kochała! Boże, jak bardzo. I serce głuszyło w niej głos rozsądku.

Może martwi się niepotrzebnie? Bez niego i tak nie potrafiła już żyć. Bez względu na jego

narodowość, urodzenie i pozycję nie umiała mu się oprzeć. Opuści ukochaną Szkocję i

przeniesie się do Anglii. A co tam...

Na co ona się porywa! Jak może myśleć o poślubieniu człowieka, który powinien mieć

background image

za żonę najwytworniejszą z dam? A ona co? Nawet jej wyrozumiała matka załamywała ręce,

słuchając, jak córka gra na klawikordzie. Żadne z typowo kobiecych zajęć nie szło jej jak

należy. Nie miała głowy ani cierpliwości do wyszywania, nudziło ją szydełkowanie,

nienawidziła szyć. Wprawdzie miała pojęcie o tym, jak poprowadzić gospodarstwo, jednak z

tego, co słyszała od Colla, londyński dom Brighama i jego wiejska posiadłość nie miały

porównania z dworem MacGregorów. Tam mogłaby tylko narobić bałaganu.

Ale nie to niepokoiło ją najbardziej. Przede wszystkim martwiła się swym całkowitym

brakiem towarzyskiej ogłady. W końcu czego można spodziewać się po pannie, która za całą

edukację miała parę miesięcy spędzonych w prowincjonalnej szkole przyklasztornej. Zresztą

już wtedy zupełnie nie potrafiła odnaleźć się wśród tak zwanego towarzystwa. O czym więc

będzie rozmawiać z kobietami, które potrafią spędzić pół dnia w wytwornych magazynach,

szukając wstążki w odpowiednim odcieniu.

Wiedziała, że wystarczy parę tygodni takiego życia i wpadnie w obłęd. Okryje

wstydem nazwisko Brighama, a wtedy on ją znienawidzi. Boże, przecież człowiek nie może

całkiem zmienić swojej natury. Jesteśmy, jacy jesteśmy, pomyślała udręczona. Ani on nie

może pozostać w Szkocji, by wieść życie, jakie jej odpowiada, ani ona nie wytrzyma długo w

Anglii. Tylko jak żyć bez niego?

- Sereno!

Odwróciła się, trochę zawstydzona, że matka przyłapała ją na tym, iż zamiast

pracować, buja w obłokach.

- Już prawie skończyłam, mamo - powiedziała, błyskawicznie łapiąc ściereczkę. -

Przepraszam, trochę się zamyśliłam.

Fiona bez słowa zaniknęła za sobą drzwi.

- Usiądź, Sereno - powiedziała spokojnie, ale ton jej głosu nie pozostawiał

wątpliwości, że zanosi się na poważną rozmowę.

Zwykle gdy tak mówiła, była albo zdenerwowana, albo czymś zaniepokojona. Serena

szybko zrobiła rachunek sumienia, szukając przewiny, którą mogła narazić się na matczyny

gniew. To prawda, że ostatnio zbyt często wkładała męski strój do konnej jazdy, ale do tej

pory matka przymykała na to oko. Niedawno podarła dół nowej sukni, ale Amelia zacerowała

dziurę tak starannie, że prawie nie było śladu. Nic więcej nie przychodziło jej do głowy.

Usiadła więc na brzeżku fotela, mnąc w dłoniach brudną ścierkę.

- Czy zrobiłam coś, co cię zdenerwowało? - zapytała, nie czekając, aż matka sama

powie, o co chodzi.

- Widzę, że coś cię dręczy - zaczęła Fiona ostrożnie. - Najpierw myślałam, że to

background image

tęsknota za Brighamem, jednak on już dawno wrócił, a ty nadal wyglądasz na zmartwioną.

Serena spuściła głowę, a widząc swe bose stopy, szybko ukryła je pod rąbkiem

spódnicy.

- Niczym się nie martwię - skłamała, nerwowo wiążąc i rozwiązując szmatkę. -

Czasem tylko myślę, co się z nami stanie, gdy książę przybędzie do Szkocji.

- Kiedyś częściej zwierzałaś mi się ze swoich kłopotów - stwierdziła Fiona bez cienia

wymówki.

- Ale ja nie wiem, co powiedzieć.

- To, co leży ci na sercu.

- Ja go kocham, mamo! - Załamana osunęła się na podłogę i przytuliła głowę do kolan

matki. - Kocham go i nie rozumiem, dlaczego to musi tak boleć.

- Moje dziecko! - Fiona czule pogłaskała ją po włosach, czując w sercu ukłucie żalu,

którego tylko matka mogła doświadczyć. - Miłość już taka jest, że jednocześnie daje wielką

radość i wielkie cierpienie.

- Ale dlaczego tak musi być? - Serena nie ukrywała swego rozżalenia.

Fiona ciężko westchnęła, wiedząc, że na to pytanie nie ma prostej odpowiedzi.

- Nie wiem, córeczko, dlaczego. Może przez to, że gdy serce się otwiera, mieści się w

nim wiele różnych uczuć. Nie wszystkie są jednakowo przyjemne.

- Ja naprawdę nie chciałam go pokochać - szepnęła Serena bezradnie. - Broniłam się,

ale teraz już przepadło. Nie mam więcej siły.

- Czy on też cię kocha?

- Tak - lekko poruszyła głową ukrytą pośród fałd matczynej spódnicy. Znajomy

zapach lawendy był jak kojący balsam, który przywracał spokój i dawał poczucie

bezpieczeństwa. - On też nie chciał tej miłości, ale stało się.

- Wiesz, że prosił ojca o twoją rękę?

- Tak.

- I że ojciec, po długim namyśle, dał swoją zgodę.

O tym nie miała pojęcia. Przestraszona podniosła głowę i zwróciła ku matce pobladłą

twarz.

- Ale ja nie mogę za niego wyjść! - zawołała porywczo. - Czy wy tego nie rozumiecie?

Nie mogę!

Zaskoczona Fiona ujęła jej twarz w obie dłonie. Spojrzała córce prosto w oczy,

próbując odgadnąć, skąd bierze się obawa w oczach dziewczyny.

- Nie rozumiem, Reno - przyznała szczerze. - Nie rozumiem też, czego się boisz.

background image

Przecież wiesz, że ojciec nigdy nie zmusi cię, byś poślubiła kogoś wbrew własnej woli. Przed

chwilą sama powiedziałaś, że kochasz Brighama i że on odwzajemnia twoje uczucie. O co

więc chodzi?

- Kocham go, mamo! Za bardzo, by za niego wyjść, i za bardzo, żeby go odrzucić.

Przeraża mnie, jak wiele jestem w stanie dla niego poświęcić.

Fiona uśmiechnęła się ze zrozumieniem:

- Moje małe jagniątko! Nie ty pierwsza i nie ostatnia przeżywasz takie rozterki. Wiem,

co masz na myśli, mówiąc, że za bardzo go kochasz, by odrzucić oświadczyny. Ale to, że z

miłości nie możesz za niego wyjść, to już dla mnie prawdziwa zagadka.

- Bo ja nie chcę być lady Ashburn! - przyznała wreszcie Serena.

Fiona aż zmrużyła oczy.

- Ale dlaczego? Czy dlatego, że jest Anglikiem? - Z niepokojem czekała na

odpowiedź.

- Tak - zawołała Serena, ale zaraz poprawiła się. - Nie, to nie to. Ja po prostu nie chcę

zostać hrabiną.

- Czemu, moje dziecko? Langstonowie to dobry, szanowany ród.

- Wszystko przez ten tytuł, mamo! Boję się, że nie jestem w stanie go udźwignąć -

pociągnęła nosem. - Lady Ashburn musi mieszkać w Londynie, ubierać się modnie i

elegancko, musi wiedzieć, jak się zachować w towarzystwie, jak wydawać wytworne

przyjęcia i jak bawić gości błyskotliwą rozmową.

- Aha - Fiona uśmiechnęła się szeroko - więc o to chodzi. Mówiąc szczerze, nigdy nie

sądziłam, że kiedykolwiek ujrzę dziką kocicę Jana MacGregora zapędzoną w kozi róg i

trzęsącą się ze strachu - zadrwiła.

- Owszem, boję się i nie ukrywam tego! - Serena poderwała się z kolan i mocno

splotła palce obu dłoni. - Najgorsze jest to, że boję się nie tylko o siebie. Powiedzmy, że

pojadę z Brighamem do Anglii, spróbuję, będę walczyć, by stać się godną tytułu lady

Ashburn. Szybko znienawidzę takie życie. Jest jeszcze coś - zatrzymała się, szukając od-

powiednich słów. - Brigham pokochał mnie za to, kim jestem i jaka jestem. Ale czy będzie w

stanie pokochać kobietę, jaką będę musiała stać się po naszym ślubie?

Przez dłuższą chwilę Fiona siedziała w milczeniu. Pierwszy raz uświadomiła sobie tak

wyraźnie, że jej dziewczynka dorosła. Miała przed sobą młodą, dojrzałą kobietę, która z

lękiem rozpoczynała samodzielne życie.

- Widzę, córeczko, że sporo myślałaś o swojej sytuacji - powiedziała wreszcie.

- Od tygodni nie robię nic innego! Wiem, że Brigham postawi na swoim. Zastanawiam

background image

się tylko, czy kiedyś oboje nie będziemy tego żałować.

- A czy nie przyszło ci do głowy - zapytała córkę ostrożnie - że skoro pokochał cię

taką, jaką jesteś, to może wcale nie chcieć, żebyś udawała kogoś innego? I nie będzie tego od

ciebie oczekiwał.

- Już raczej wolę go stracić, niż przynieść mu wstyd!

- Daj spokój, Sereno! Jestem pewna, że nic takiego się nie stanie. Sama się zresztą

przekonasz - powiedziała Fiona, wstając. Musiała jednak przypomnieć sobie o czymś, bo

stanęła na środku salonu, a po jej twarzy przesunął się cień smutku.

- Byłabym całkiem zapomniała - pokręciła głową. Teraz to ona mocno splotła dłonie. -

W kuchni plotkują... - zaczęła tajemniczo, a widząc minę Sereny, pokiwała głową: - Tak, tak,

moja miła. Pani Drummond i poczciwy Parkins. Podsłuchałam ich przypadkiem, kiedy pełłam

w ogrodzie przy kuchni.

- Ty, mamo? - Wizja matki podsłuchującej, o czym plotkują lokaj i kucharka, wydała

jej się tak niedorzeczna i jednocześnie zabawna, że z trudem powstrzymała uśmiech.

- Tak, ja - przyznała. - W każdym razie Parkins opowiadał, że w dniu wyjazdu z

Londynu, wczesnym rankiem Brigham pojedynkował się z oficerem królewskiej armii. Ten

oficer nazywał się Standish.

Uśmiech Sereny zgasł w jednej chwili, jej policzki pobladły.

- Brigham - westchnęła, jakby nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Zaraz jednak

przypomniała sobie ranę, o której nie chciał rozmawiać. - Standish - powtórzyła znajomo

brzmiące nazwisko i dopiero po chwili przypomniała sobie okoliczności, w jakich je

usłyszała. Z pamięci wyłoniła się postać chudego kapitana, który ośmielił się podnieść rękę na

jej matkę.

- Boże drogi! - Nogi odmówiły jej posłuszeństwa, więc bezsilnie opadła na fotel. - Jak

to się stało? I dlaczego?

- Wiem tylko tyle, że odbył się pojedynek i że Standish został zabity. Niech Bóg mi

wybaczy, ale cieszę się, że tak się stało. Mężczyzna, którego wybrałaś, pomścił mój utracony

honor i będę mu za to wdzięczna do końca życia.

- Ja także - szepnęła Serena.

Jeszcze tej samej nocy przyszła do jego sypialni. Bez pukania uchyliła drzwi i

natychmiast ujrzała go, jak w blasku świecy, siedząc za biurkiem, pisał Ust. Okno zostawił

otwarte, jednak nocne powietrze, które przez nie wpadało, było tak parne, że wcale nie

przynosiło ulgi. Pewnie dlatego zdjął koszulę, którą przewiesił niedbale przez poręcz krzesła,

i został w samych bryczesach.

background image

Minęło zaledwie kilka sekund nim podniósł głowę i dostrzegł ją w progu, ale przez ten

czas mogła przyjrzeć mu się swobodnie. Świeca oświetlała jego skórę w taki sposób, że

natychmiast pomyślała o marmurowych rzeźbach bogów i wojowników, o których opowiadał

jej Coll po powrocie z Italii. Włosy miał luźno związane na karku i trochę zmierzwione, jakby

dopiero co przesunął po nich dłonią. W wyrazie oczu dostrzegła znajomą mieszaninę

skupienia i niepokoju. Jeszcze raz objęła go wzrokiem. Oto mężczyzna, którego wybrała i

pokochała. Człowiek dumy i honoru.

Podniósł głowę, a kiedy ją zauważył, natychmiast odłożył pióro i wstał.

- Serena? - zapytał zduszonym szeptem.

- Muszę z tobą porozmawiać - weszła do pokoju, cicho zamykając drzwi.

Stała przed nim, ubrana w cieniutką batystową koszulę, z poplątanymi pasmami

włosów okrywającymi nagie ramiona i opadającymi aż do talii. Wziął głęboki oddech. Z

trudem powstrzymał się, by nie podbiec do niej i nie chwycić jej w ramiona.

- Wiesz, że nie powinnaś tu przychodzić... - spojrzał na nią wymownie - w takim

stroju i o takiej porze.

- Wiem - czując na sobie jego wzrok, odruchowo zwilżyła wargi. - Ale nie mogłam

spać. Wyjeżdżasz jutro.

- Tak - wyraz jego oczu złagodniał, głos stał się cieplejszy. - Kochana, czy znowu

muszę cię zapewniać, że wrócę do ciebie?

- Nie - hardo pokręciła głową, ale z trudem powstrzymała łzy. - Wiem, że wrócisz, i

chcę ci powiedzieć, że będę na ciebie czekała. I uczynisz mi zaszczyt, jeśli po powrocie

weźmiesz mnie za żonę.

Przez chwilę przyglądał jej się w milczeniu. Z wyrazu jej twarzy próbował odgadnąć,

co czuje. Nie wierzył jeszcze w to, co usłyszał. Znał ją jednak na tyle dobrze, by wiedzieć, że

na pewno nie przyszła tu wbrew swej woli. Mimo to musiał się upewnić.

- Ojciec cię do tego zmusił? - zapytał, zbliżając się do niej wolno i biorąc ją za rękę.

- Nie - zaprzeczyła stanowczo. - Sama podjęłam taką decyzję.

Nareszcie. Tak długo czekał na te słowa. Wzruszony podniósł jej dłonie do ust.

- Na mój honor przysięgam, że zrobię wszystko, żebyś była ze mną szczęśliwa.

- A ja postaram się być godną ciebie małżonką - powiedziała. Choć Bóg mi

świadkiem, że nie wiem, jak to zrobię, dodała w myślach.

- Już nią jesteś - pochylił się, by pocałować ją w czoło. Potem cofnął się i zsunął z

palca sygnet ze szmaragdem. - Langstonowie noszą go od ponad stu lat. Proszę, żebyś go

nosiła, póki nie wrócę - powiedział wkładając pierścień na serdeczny palec jej lewej dłoni. -

background image

Po powrocie, jeśli Bóg pozwoli, dam ci inny pierścionek i moje nazwisko.

- Błagam cię, uważaj na siebie! - Gwałtownie otoczyła go ramionami i ukryła twarz na

jego piersi, przełykając łzy. - Gdybym cię teraz straciła, nie potrafiłabym dalej żyć. Pamiętaj

o tym i nie daj się zabić.

- To coś nowego - roześmiał się z ustami w jej pachnących włosach. - Nigdy dotąd nie

wspominałaś, że się o mnie martwisz.

- Więc mówię ci to teraz - szepnęła. - I uprzedzam, że jeśli zginiesz, będę cię

nienawidziła do końca moich dni!

Roześmiał się głośno.

- Wobec tego dołożę wszelkich starań, by nic mi się nie stało. A teraz idź już - odsunął

ją miękko - zanim zanadto pobudzisz mnie do życia.

- Zdaje mi się, że to się już stało - przylgnęła do niego biodrami i zakołysała się

zachęcająco. - Czy tak się dzieje, kiedy jestem blisko?

- Aż za często.

- Cieszę się - popatrzyła mu głęboko w oczy i uśmiechnęła się figlarnie. - Bardzo się

cieszę.

- Oj, Reno, rozkwitłaś w moich ramionach...

- Zwalczył pokusę i tylko pocałował ją w czoło.

- Kobieta nie może ofiarować mężczyźnie cenniejszego daru.

- Wobec tego tej nocy otrzymasz go jeszcze raz - wpatrzona w jego pociemniałe

źrenice przyciągnęła go do siebie. Śmiało sięgnęła do jego ust.

- Będę dzieliła z tobą łoże, miłość i sen. Nie...

- zamruczała prosto w jego wargi. - Nie mów mi, że nie wypada, bo i tak nie

posłucham - przesunęła dłońmi po jego plecach, a potem wplotła mu palce we włosy.

Przestała go całować tylko po to, by szepnąć: - Kochaj mnie, Brighamie. Kochaj mnie tak, by

starczyło mi tej miłości na wszystkie dni, gdy ciebie nie będzie.

Nie umiał odmówić jej prośbie i własnemu pragnieniu. Przytulała się do niego całym

ciałem. Czuł na sobie jej falujące piersi, brzuch, uda... Drżała, czekając na jego dotyk.

Przygarnął ją mocno, z całych sił. Do świtu pozostało już niewiele czasu, ale zatrzyma ją przy

sobie do końca.

Podniósł ją i wolno ułożył w białej pościeli. Położył się przy niej i szeptał miłosne

zaklęcia. Potem uniósł się na łokciu i miękkimi, ciepłymi wargami zaczął wodzić po jej

twarzy. Pieścił oddechem jej skronie i policzki, delikatnie chwycił zębami płatek ucha.

Nigdy dotąd nie doświadczyła takiej czułości. Zdawało jej się, że powietrze pełne jest

background image

czarów, w których ona unosi się niczym piórko. Jej usta co chwila spotykały jego wargi,

łączyły się i rozdzielały, niczym w powolnym zmysłowym tańcu. Kiedy zsunął z niej koszulę

lekką jak mgiełka, westchnęła z ulgą.

- Jesteś cudowna - przyłożył usta do miejsca, gdzie na szyi drgał puls. - Tutaj -

szepnął. - I tutaj - musnął wargami jej piersi. - I tu - jego dłonie wędrowały po jej ciele wolno,

jakby z rozmysłem.

Sprawiał, że zakręciło się jej w głowie. Ogarnęła ją fala wesołości.

- Czy to dlatego się we mnie zakochałeś, Angolu? Dla mojego ciała?

Uniósł się na łokciach i zmierzył ją z góry długim, taksującym spojrzeniem.

- Nie powiem, że było bez znaczenia - uśmiechnął się szelmowsko. - Nie wiem nawet,

czy nie ono zadecydowało.

Roześmiała się i uszczypnęła go w łopatkę. Za chwilę jednak jej śmiech przeszedł w

ciche westchnienie, kiedy jego dłoń zabłądziła na jej pierś i objęła ją czule. Opuścił głowę i

końcem języka dotknął sutka twardniejącego już pod jego palcami.

- Kocham cię całą, Sereno. Twój umysł, charakter i oczywiście... - delikatnie zacisnął

zęby wokół różowego czubeczka - twoje piękne ciało.

- Udowodnij! - zażądała schrypniętym z pożądania głosem.

Zrobił to. Najpierw wolno, powściągliwie, potem coraz szybciej i szybciej. Wiedział,

że to ostatnia noc, którą mogą spędzić razem i chciał, by nigdy już jej nie zapomniała. By

wspomnienia ogrzały ją w pustym łożu, nim do niej nie wróci. Cierpliwie uczył ją miłości

zaskoczony zapałem, z jakim przyjmowała te nauki. Wszystko, co jej dawał, odwzajemniała z

jeszcze większą pasją. Świat zamknął się w tym dusznym pokoju, w którym odkrywali siebie

wciąż od nowa.

- Powiedz mi - poprosiła, gdy znowu mogła mówić - czy zawsze jest tak jak teraz?

Chyba już rozumiem, że można zabić z miłości.

- Z miłości... - powtórzył cicho i ułożył się tak, by mieć ją jeszcze bliżej siebie. - Nie

zawsze jest tak wspaniale. W każdym razie mnie z żadną nie było tak jak z tobą.

Obróciła głowę, próbując dojrzeć wyraz jego twarzy.

- Naprawdę? - zapytała, wciąż nie do końca wierząc w szczerość jego słów.

- Naprawdę - podniósł do ust ich splecione dłonie.

Uśmiechnęła się, wyraźnie zadowolona.

- Uprzedzam, że jeśli po ślubie weźmiesz sobie kochankę, zabiję ją. A potem ciebie,

ale dla ciebie będę wyjątkowo okrutna.

Roześmiał się i chwycił zębami jej dolną wargę.

background image

- Wierzę, że mogłabyś to zrobić. Możesz być jednak spokojna, bo nawet gdyby mnie

kusiło, nie starczy mi już sił na kochankę.

- Gdyby cię kusiło, pozbawię cię pewnej części ciała i nie potrzeba ci już będzie

kochanki - szepnęła mu do ucha, wędrując dłonią w stronę wspomnianego miejsca.

- Chciałbym ci tylko przypomnieć, że tym desperackim czynem samej sobie

odcięłabyś... hmm... źródło przyjemności.

- No cóż - mrugnęła - poświęcenie byłoby rzeczy wiście ogromne, ale satysfakcja

jeszcze większa.

- Chyba się jeszcze zastanowię, czy dobrze robię, żeniąc się z taką zazdrośnicą.

- Masz rację - skinęła głową. W gęstym mroku nie mógł widzieć, że z jej oczu znikła

radość. - Przyszłam tu także po to, żeby zapytać, czy się nie rozmyślisz.

- Nie. Dla mnie liczysz się tylko ty - pocałował ją i przytulił mocniej. - Pewnego dnia

zawiozę cię do Ashburn. Nie mogę się doczekać, kiedy będę mógł pokazać ci, co należy do

mnie, do nas, i co kiedyś odziedziczą nasze dzieci. To naprawdę piękna posiadłość,

przekonasz się. Wyobrażam sobie, jak leżymy razem w łożu, w którym przyszedłem na świat.

- Nasze dzieci też się tam narodzą - w zamyśleniu gładziła jego ramię, czując pod

palcami nie wygojoną do końca ranę. - Brigham, nie wiesz nawet, jak bardzo pragnę nosić w

sobie twoje dziecko. Chciałabym, żeby to stało się niedługo.

Zaskoczony, a jednocześnie głęboko poruszony, czule pogłaskał jej twarz.

- Pochlebiasz mi - powiedział, całując ją w czubek głowy. - Będziemy mieć tuzin

dzieciaków. Jeśli odziedziczą po matce wstrętny charakter, trudno.

- I trudno, jeśli okażą się tak aroganckie jak tata - wpadła mu w ton.

Za oknem zaczęło już świtać. W szarej poświacie poranka coraz wyraźniej widziała

jego twarz. Mieli coraz mniej czasu.

- Brigham, muszę cię o coś zapytać.

- Po tym, co ze mną zrobiłaś - przeciągnął się leniwie - odpowiem na każde pytanie.

- Dlaczego pojedynkowałeś się z angielskim oficerem o nazwisku Standish?

Przez chwilę milczał zaskoczony. Zaraz jednak pomyślał sobie, że mimo

zaawansowanych zalotów Parkins i pani Drummond znajdowali czas na plotki.

- To była sprawa honoru - odparł powściągliwe. - Bezpodstawnie posądził mnie o grę

znaczonymi kośćmi.

Milczała, ważąc w myślach jego słowa, a potem uniosła się na łokciu, by spojrzeć mu

w oczy.

- Dlaczego nie mówisz mi prawdy?

background image

- Mówię prawdę. Ten człowiek sporo przegrał, umyślił więc sobie, że za jego porażką

kryje się coś więcej niż tylko pech.

- Chcesz powiedzieć, że kiedy wyzywałeś go na pojedynek, nie wiedziałeś, kim jest?

Kim był... dla mnie?

- Wiedziałem - przyznał niechętnie, bo wolał uniknąć rozmowy na ten temat. Skoro

jednak się nie udało, postanowił wyjaśnić wszystko i poprosić, by jak najszybciej zapomnieli

o tej przykrej historii. - Można powiedzieć, że sam go sprowokowałem, by zażądał

satysfakcji.

- Dlaczego? - patrzyła na niego wyczekująco.

- Także ze względu na honor.

Zamknęła oczy, a potem podniosła jego prawą dłoń i mocno przycisnęła do ust.

- Dziękuję ci!

- Nie trzeba dziękować za zabicie wściekłego psa - lekko wzruszył ramionami, ale

wyraźnie wyczuła budzące się w nim napięcie. - Teraz ja chciałbym cię o coś zapytać. Czy

przyszłaś do mnie i zgodziłaś się zostać moją żoną ze względu na to, co zrobiłem?

- Tak.

Chciał odsunąć się od niej, ale powstrzymała go, chwytając mocno w pasie.

- Posłuchaj mnie - poprosiła. - Pozwól mi coś powiedzieć. Nie przyszłam tu z

wdzięczności, choć Bóg mi świadkiem, że nie umiem oddać słowami, jak bardzo jestem ci

wdzięczna. I nie zrobiłam tego z obowiązku, chociaż mam wobec ciebie dług, którego nigdy

nie spłacę.

- Nie masz wobec mnie żadnego długu!

- Mam. Jestem ci winna bardzo wiele - jej głos drżał z emocji. - Kiedy przypomnę

sobie tamtą straszną noc! Gdy znowu ujrzę we wspomnieniach oczy mojej matki i usłyszę jej

straszny płacz, będzie mi dużo łatwiej uporać się z tym, wiedząc, że ten nikczemny człowiek

zginął z twojej ręki. Dlatego nie istnieje nic, czego mogłabym ci odmówić.

- Nie zabiłem go po to, by zaskarbić sobie twoją wdzięczność. Ani po to, żebyś czuła

się wobec mnie zobowiązana - powiedział sucho. - Nie będę powtarzał, jak gorąco pragnę,

byś została moją żoną. Ale nie zniosę, żebyś miała robić to z wdzięczności.

- Wiem o tym! - Uklękła na łóżku, opasała go ramionami i przytulił się do jego

pleców. - Przecież powiedziałam ci, że przyszłam do ciebie z własnej woli. Nie wierzysz mi?

Po tym, co właśnie przeżyliśmy? - Pocałowała go w kark, a potem obróciła się, szukając jego

ust. - Kiedy usłyszałam o pojedynku i o tym, że ten łajdak nie żyje, byłam zadowolona, ale też

przerażona i właściwie sama nie wiedziałam, co mam o tym myśleć. Wreszcie, kiedy dziś

background image

leżałam w łóżku i nie mogłam zasnąć, wszystko ułożyło mi się w jedną całość. To nie

pojedynek, nie moja rodzina i nie moja matka, ale ty sam sprawiłeś, że poczułam to wszystko.

Przecież on mógł cię zabić!

- Nie masz zbyt dużego mniemania o moich szermierczych zdolnościach.

Gwałtownie pokręciła głową i trochę poluźniła uścisk, ale najwyraźniej nie miała

ochoty na żarty.

- Wtedy nad jeziorem opatrzyłam ci ranę. Miałam na rękach twoją krew, tak jak

dziesięć lat temu krew mojej matki - wyciągnęła przed siebie otwartą dłoń. - Przelałeś krew

za moją rodzinę i będę pamiętać o tym aż do śmierci. Pokochałam cię już przedtem i dawno

pogodziłam się z myślą, że w moim sercu nie ma miejsca dla innego mężczyzny. Dzisiejszej

nocy zrozumiałam, że szanujesz moją rodzinę jak swoją własną. I dlatego ja również będę

szanowała twój ród. Jeśli mi pozwolisz.

Ujął dłoń, którą do niego wyciągnęła i obrócił tak, by móc spojrzeć na sygnet ze

szmaragdem.

- Zostawiam ci moje serce. Kiedy wrócę, dołączę do niego także moje nazwisko.

Otworzyła szeroko ramiona i patrząc mu w oczy, szepnęła:

- Nim to się stanie, jeszcze raz pokaż mi, że mnie kochasz.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Była pełnia lata, gdy książę Karol wylądował na nieurodzajnej szkockiej ziemi. Jednak

wbrew nadziejom i oczekiwaniom jego samego i jego zwolenników nie przywitano

triumfalnie. Kiedy fregata przybiła do wyspy Erskay, książę zamiast słów powitania usłyszał

od MacDonalda z Boisdale, żeby zwijał żagle i wracał do domu. Odpowiedź Karola, krótka i

znacząca, brzmiała:

- Oto przybyłem do domu.

Z Eriskay wyruszył w głąb lądu, mając u boku siedmiu ludzi, którzy z nim

przypłynęli. Wszędzie jednak jakobici, widząc go, okazywali więcej niepokoju niż

entuzjazmu. Nikt nie spieszył się, żeby otwarcie udzielić mu wsparcia. Nie zrażony, rozesłał

listy do przywódców górskich klanów. Jednym z adresatów był Cameron z Lochiel, który

choć z wyraźnym ociąganiem i ciężkim sercem, opowiedział się w końcu po stronie księcia i

obiecał poprzeć go zbrojnie.

Tak się też stało i 19 sierpnia roku pańskiego 1745 ponad głowami dziewięciuset

lojalnych wojowników zgromadzonych w Glenfinnan załopotał sztandar z herbem Stuartów.

Podczas tego samego zjazdu Jakub, ojciec Karola, został obwołany królem Szkocji i Anglii,

zaś młody książę jego regentem. Zaraz potem niewielki początkowo oddział wyruszył na

południe, rozrastając się po drodze do coraz większych rozmiarów. Wśród klanów zawrzało,

wieści o rychłym wybuchu rebelii rozchodziły się po wioskach lotem błyskawicy. Mężczyźni

odrywali się od pracy, żegnali swe kobiety i ochoczo przyłączali się do maszerujących.

Wcześniejsze wyprawy u boku Jana i Colla sprawiły, że Brigham całkiem dobrze

orientował się w terenie. Dzięki temu oddział księcia poruszał się dość sprawnie, korzystając

z dróg, które jak na ironię zostały zbudowane po to, by ułatwić Anglikom skuteczne tłumienie

buntów. Poszarpane wzgórza i urwiste skały stanowiły doskonałą naturalną osłonę, która

pozwoliła bezpiecznie ominąć angielskie posterunki w Forcie William i Forcie Augustus.

Wśród powstańców panowało podniecenie i bojowy nastrój. Żołnierze księcia byli

tacy sami jak ich ojczyzna - surowi, prości i otwarci. Rychło nastąpiło to, na co w głębi serca

liczył Brigham. Młodzieńcza werwa, energia i wewnętrzna siła Karola porwała tych dzikich

górali i pomogła im zjednoczyć się pod wspólnym sztandarem. Rozbudzone nadzieje

sprawiły, że myśląc o walce, nikt nie myślał o śmierci, ale tylko o zwycięstwie i

sprawiedliwości, której tak długo odmawiano temu walecznemu ludowi. Niektórzy z nich byli

tacy młodzi! Patrząc na ich pełne zapału twarze, Brigham myślał o tym, że to do nich należy

przyszłość. A teraz szli ufnie za księciem odzianym w tradycyjny szkocki strój, wpatrzeni w

background image

niego jak w obraz.

W zastępie Karola było wielu dojrzałych, doświadczonych żołnierzy, którzy nieraz

zakosztowali słodyczy zwycięstwa i goryczy przegranej. W ich spojrzeniu odbijała się

ogromna mądrość i odwieczna duma, której nic nie było w stanie złamać. Oni także patrzyli

na księcia z nadzieją, licząc w duchu, że jego młoda krew będzie niczym zaprawa, która

połączy klany, tak że staną obok siebie jak mocny mur.

Pogoda sprzyjała maszerującym. Niektórzy powiadali, że zesłał ją sam Pan Bóg, by

pobłogosławić powstaniu. Przez pewien czas mogło się tak zdawać. Szybko zapomniano o

tym, że broń i ludzie płynący na pokładzie liniowca „Elżbieta” zostali zawróceni do portu. Na

razie w lasach nie brakowało drewna na ogniska, a w strumieniach - lodowatej wody, która

wspaniale gasiła pragnienie po długim marszu. Wieczorami wszyscy zbierali się wokół ognia,

by grać na dudach i pić whisky, a potem zasnąć na ziemi twardym snem, jakim zawsze

sypiają mężczyźni na początku wielkiej przygody.

Któregoś dnia Brigham otrzymał poufną wiadomość, że armia rządowa dowodzona

przez generała Johna Copa zaczęła przemieszczać się na północ. Niezwłocznie udał się więc

do księcia, obserwując po drodze ludzi zwijających obozowisko i przygotowujących się do

całodziennego marszu. Zwięźle przekazał Karolowi wszystkie informacje, a potem patrzył,

jak pełne, niemal dziewczęce usta Pięknego Księcia rozciągają się w uśmiechu.

- A więc wreszcie będziemy się bić!

- Na to wygląda, Wasza Wysokość.

Ranek był ciepły i pogodny. Ponad obozowiskiem unosił się ciężki zapach wojska,

koni i dymu. Wysoko na niebie ponad wzgórzami fioletowymi od wrzosu szybował królewski

orzeł.

- Mamy dziś wymarzony dzień na bitwę - stwierdził książę, śledząc uważnie lot ptaka.

Zaraz jednak przeniósł spojrzenie na Brighama, szukając w jego oczach aprobaty. - Pewnie

wolałbyś, żeby był z nami lord George - stwierdził.

- Wasza Wysokość wie, że lord George jest doskonałym dowódcą.

- Owszem. Ale mamy O'Sullivana, który w niczym mu nie ustępuje - rzekł książę,

wskazując na irlandzkiego najemnika ustawiającego ludzi w szyku.

Brigham nie podzielał entuzjazmu księcia dla dowódczych talentów Irlandczyka, choć

nie mógł odmówić mu ogromnego doświadczenia. Nie negował również jego lojalności.

Obawiał się jedynie, że w decydującym momencie gorący temperament O'Sullivana może

wziąć górę nad rozwagą.

- Jeśli Anglicy nas zaczepią, będziemy się bić - powiedział zamyślony.

background image

- Wprost nie mogę doczekać się tej chwili - książę położył rękę na rękojeści szpady i

zatoczył krąg uważnym spojrzeniem. Nie pierwszy raz poczuł się mocno i głęboko związany

z tą ziemią. Obiecał sobie, że gdy wreszcie zostanie prawowitym królem, Szkocja otrzyma

zasłużoną nagrodę za swą lojalność. - Odbyłeś daleką podróż, Brighamie. Wiele dzieli cię od

dworu Ludwika i wszystkich tych ładnych twarzyczek, które są jego ozdobą.

- Zaiste, mój panie - skinął głową - ale warto było jechać.

- Muszę ci powiedzieć, mój drogi, że mnóstwo ślicznych oczu napełniło się łzami, gdy

opuściłeś Wersal. Czy bawiąc w Szkocji, znalazłeś czas, by złamać jakieś serca?

- Sir, tak się złożyło, że istnieje dla mnie tylko jedno serce, którego za nic w świecie

nie chciałbym złamać.

Ciemne oczy księcia zaświeciły z ciekawości.

- Proszę, proszę - powiedział wesoło. - Wygląda na to, że dziarski hrabia Ashburn

zakochał się w jakiejś góralskiej ślicznotce. Zdradźże mi, mon ami, czy jest równie ładna jak

słodka Anne - Marie?

- Ośmielam się prosić - skłonił się Brigham z ironicznym uśmiechem - żeby Wasza

Wysokość raczył nie robić takich porównań. Zwłaszcza w obecności góralskiej ślicznotki, bo

ona ma iście diabelski temperament.

- Doprawdy? - książę roześmiał się gromko. - Skoro tak, jestem szczególnie ciekaw,

jak wygląda ta, która usidliła najbardziej pożądanego mężczyznę na francuskim dworze.

Przy wtórze melodii wygrywanych na dudach powstańcy kontynuowali marsz na

południe. Mimo to nigdzie nie było ani śladu Anglików. Wieść niosła, że armia sir Johna

Cope'a skręciła w stronę Invernnes, dzięki czemu droga do Edynburga stanęła przed

rebeliantami otworem. Mając w swych szeregach trzy tysiące ludzi, po krótkiej, lecz zaciętej

bitwie zdobyli Perth. Upojeni zwycięstwem parli dalej na południe, rozbijając po drodze dwa

regimenty dragonów. Ze swymi mieczami, tarczami i toporami mieli moc śmiercionośnej fali.

Ci, którzy uszli z życiem ze starcia z rebeliantami, opowiadali później cuda o ich potędze,

waleczności i odwadze graniczącej z szaleństwem. Wyglądało na to, że walka dodaje im sił.

Wreszcie skończyły się próżne dyskusje, jałowe snucie planów.

W Perth do walczących dołączył lord George Murray, by u boku księcia Karola

wkroczyć triumfalnie do Edynburga. Miasto ogarnęła panika, gdyż wieści o rychłej inwazji

wyprzedziły pojawienie się armii walecznych górali. Przerażeni endynburczycy powtarzali

sobie mrożące krew w żyłach historie o barbarzyńskim okrucieństwie dzikich żołdaków.

Żołnierze, którzy trzymali w mieście straż, zbiegli nocą, więc w czasie gdy mieszkańcy po-

grążeni byli we śnie, oddział Camerona przejął posterunki oraz kontrolę nad całym miastem.

background image

Swym osobistym rozkazem książę Karol zakazał gwałtów oraz plądrowania i jak przystało na

sprawiedliwego władcę, wziął ludność Edynburga pod swoją opiekę.

Dokładnie miesiąc po tym, jak w Glenfinnan podniesiono sztandary i obwołano

Jakuba królem, jego syn i regent ustanowił królewski dwór w pałacu Holyrood. Coll i

Brigham byli w orszaku księcia, gdy ten wjeżdżał konno na wzgórze zamkowe. Przed bramą i

na ulicach zebrał się tłum zwolenników, którzy pozdrawiali go gromkimi okrzykami. Na

widok urodziwego młodzieńca odzianego w kraciastą pelerynę i niebieski beret serca ludzkie

ogarniało ogromne wzruszenie. Być może nie był jeszcze uznanym księciem Anglii, ale za to

na pewno należał do nich.

- Słyszysz, jak wiwatują? - Coll obrócił się w siodle i spojrzał przez ramię w stronę

głównej alei. - To nasza pierwsze zwycięstwo. Na Boga, co za wspaniałe uczucie!

Brigham pewną ręką prowadził swego wierzchowca przez wąskie zatłoczone uliczki.

- Tak - powiedział, skupiony na poskramianiu narowistego ogiera. - Wystarczyłoby

jedno jego słowo i cały ten tłum poszedłby za nim na Londyn. Mam nadzieję, że prowiant i

posiłki zdążą przybyć na czas.

- Nawet jeśli Anglicy będą mieli przewagę liczebną, i tak ich pokonamy. Czy nie tak

było w Perth i Coltbridge? - zawołał Coll. Nagły powiew wiatru sprawił, że skrzywił się z

niesmakiem i prawie splunął. - Na Boga, co za ohydne, cuchnące miasto! Jak oni mogą tu żyć

bez świeżego powietrza? Oby jak najszybciej wrócić w góry.

Edynburg był rzeczywiście mało urokliwym miastem, zapchanym do granic

możliwości domami i sklepami. Niektóre budynki zostały niedbale sklecone z drewna i ziemi.

Te, które wzniesiono z kamienia, miały fronty wysokie na kilka pięter, tyły zaś opadały nisko

w dół niemiłosiernie stromych wzgórz.

- Jeszcze gorzej niż w Paryżu - westchnął Brigham.

Przykry zapach dolatywał z wąskich zatłoczonych zaułków, które wyglądały niewiele

gorzej niż główne ulice zawalone odpadkami i nieczystościami. Jednak tłumy pozdrawiające

księcia zdawały się zupełnie nie dostrzegać szpetoty swego miasta. Ponad cuchnącymi

slumsami przedmieść, zaśmieconymi ulicami i wszelkim brudem śródmieścia pięła się aleja

zwana Królewską Milą. Kończyła się na samym szycie wzgórza, gdzie stał majestatyczny

Zamek Edynburski. Na dole zaś wieńczyły ją zabudowania pałacu oraz klasztoru Holyrood.

Starodawne budowle były niemymi świadkami wielu niepokojów i gwałtownych

uczuć. Tu, w klasztornym kościele, nieszczęsna Maria Stuart wzięła za męża swego kuzyna

Henryka Stewarta, tu przeżyła śmierć kochanka, którego zazdrosny mąż zamordował na jej

oczach w jednej z pałacowych komnat. Tu narodził się jej syn Jakub, który został ogłoszony

background image

królem Szkocji i Anglii. I oto teraz przybywał do tego miejsca jej praprawnuk Karol, by

uczynić jej dom swoim dworem królewskim i sprawić, żeby życie powróciło do komnat

pałacu Holyrood.

Książę podążał wolno w stronę pałacu swych przodków. Przed bramą zatrzymał się i

zsiadł z konia, by ostatnie metry pokonać pieszo. Po chwili ukazał się w oknie i gestem

pozdrowił swych wiwatujących poddanych. Edynburg wziął szturmem serce księcia tak jak

on miasto. Miał to udowodnić już za kilka dni, kiedy angielska armia pod wodzą sir Johna

Cope'a dotarła w okolice Edynburga.

Uzbrojeni i skorzy do walki jakobici spotkali się z Anglikami na polach blisko miasta

Prestonpans. Dragoni w szkarłatnych płaszczach stanęli twarzą w twarz z zastępami górali,

którzy szli do bitwy w kraciastych spódnicach lub luźnych spodniach. Brigham dołączył do

klanu MacGregorów, tak jak oni uzbrojony w miecz i skórzaną tarczę. Przez jedną magiczną

chwilę nad polem bitwy zapadła ciężka cisza. Zaraz jednak zabrzmiały przenikliwe dźwięki

kobzy.

Pierwsi ruszyli do boju piechurzy. Dwie ludzkie fale zderzyły się z ogłuszającym

chrzęstem broni i głuchym dudnieniem mieczy o tarcze. W walce wręcz Szkoci mieli

ogromną przewagę nad Anglikami. Bili się zawzięcie, tnąc bez miłosierdzia potężnymi

mieczami i obusiecznymi toporami, mocno napierając na nieprzyjaciela mimo własnych ran.

Angielska piechota nie była w stanie powstrzymać impetu tego uderzenia. Czerwona linia

szybko zaczęła się chwiać, by ostatecznie rozerwać się w wielu miejscach naraz.

Wtedy do walki włączyła się kawaleria, wypełniając powietrze złowrogim tętentem

tysięcy kopyt. Brigham uwijał się jak w ukropie. Głuchy na rozbrzmiewające wokół krzyki i

przekleństwa ani na moment nie opuszczał szpady. Walczył zajadle, gotowy oddać życie, ale

dziwnie pewny, że śmierć go ominie. Jego oczy nie traciły chłodnego wyrazu nawet wtedy,

gdy kule świszczały mu nad głową.

Dym z armat i moździerzy gęstniał z każdą chwilą, tak że niebawem żołnierze bili się

w duszącej mgle oparów prochu pomieszanych z odorem krwi i potu. W gorączce walki jedno

i drugie lało się strumieniami, wsiąkając w rozdeptaną ziemię. Charakterystyczny zapach pola

bitwy zwabił stada wron, które cierpliwie krążyły w przestworzach, oczekując na ucztę z

padliny.

Brigham przedzierał się między niedobitkami angielskiej armii, widząc wokół siebie

białe kokardy jakobitów oraz kraciaste spódnice w barwach MacGregorów, Cameronów,

MacDonaldów. Jego druhowie padali nagle, przekłuci bagnetem albo pchnięci szpadą.

Dookoła rozrywały się pociski, wyrzucając w powietrze fontanny piachu, kępy traw oraz

background image

kawałki śmiercionośnego metalu. Trafieni odłamkiem kulili się gwałtownie i z krzykiem

przewracali na ziemię. Inni konali w milczeniu.

Bitwa trwała nie więcej niż dziesięć minut. Dokładnie tyle czasu potrzebowali Szkoci,

by rozgromić angielską armię. Przerażeni dragoni ratowali się ucieczką, szukając schronienia

pośród pobliskich wzgórz. Krew znaczyła stratowaną trawę, plamiła szare kamienie,

pomiędzy którymi leżały ciała zabitych i rannych. Ponad pobojowiskiem płynęła triumfalna

melodia wygrywana na dudach i łopotał sztandar z herbem zwycięskiej dynastii Stuartów.

- Po jakiego diabła siedzimy w Edynburgu, kiedy dawno już powinniśmy iść na

Londyn! - gorączkował się Coll.

Szczelnie owinięty kraciastym pledem chroniącym go przed chłodem zmierzchu

miotał się na dziedzińcu pałacu Holyrood. Bodaj pierwszy raz w życiu Brigham w pełni

rozumiał i podzielał zniecierpliwienie przyjaciela.

Od dobrych trzech tygodni przebywali na świeżo urządzonym królewskim dworze

Karola. Książę starał się, żeby życie dworskie wyglądało dostojnie i bogato, dlatego w pałacu

ciągle odbywały się audiencje i narady. Całe szczęście nie zapominał o swych żołnierzach,

dzieląc swój czas pomiędzy Holyrood i obóz wojskowy w Duddingston. Morale jego armii

było wciąż wysokie, jednak wśród powstańców coraz częściej odzywały się głosy

zniecierpliwienia i coraz więcej ludzi myślało jak Coll. Bale i przyjęcia mogły, a nawet

powinny poczekać.

- Zwycięstwo pod Perstonpans przysporzyło nam wielu nowych zwolenników - west-

chnął Brigham. - Może nie będziemy dłużej zwlekać.

- Narady - sarknął Coll. - Każdy boży dzień zaczyna się naradą i kończy na niczym.

Mówię ci, mój druhu, że jeżeli mamy tu jakiś problem, to jest on związany z

nieporozumieniami pomiędzy lordem George'em i O'Sulhvanem. Jak jeden mówi czarne, to

drugi zaraz białe.

- Wiem - Brigham w zamyśleniu pokiwał głową. Ta sprawa martwiła go nie mniej niż

Colla.

- Mówiąc szczerze, obawiam się O'Sullivana. Zdecydowanie wolę bardziej

zrównoważonych dowódców. I takich, którzy zamiast cieszyć się chwilowymi zwycięstwami,

myślą raczej o tym, jak ostatecznie rozgromić wroga.

- Jeśli będziemy tu dalej marudzili, to nie grozi nam ani jedno, ani drugie.

- To prawda - potaknął Brigham zapatrzony w dal. W pewnej chwili uśmiechnął się i

spojrzał na przyjaciela. - Tęsknisz za górami. I za żoną, co?

- Dziwisz mi się? Już dwa miesiące, jak wyjechaliśmy z Glenroe, a przedtem mieliśmy

background image

dla siebie tak mało czasu. W dodatku Maggie spodziewa się dziecka, więc martwię się o nią

podwójnie.

- To normalne, że człowiek niepokoi się o tych, których kocha.

- Ludzie gadają, że jeśli pomaszerujemy na południe, nie zobaczymy swoich wcześniej

niż za rok albo i dłużej - powiedział Coll z troską. Nie chciał jednak poddać się tęsknocie,

więc klepnął Brighama w plecy i zagadnął wesoło: - No, ale ty, przyjacielu, pewnie czujesz

się tu jak ryba w wodzie. Na dworze nie brak urodziwych kobiet. Wiesz, trochę się dziwię, że

dotąd jeszcze nie zbałamuciłeś żadnej ślicznotki. To do ciebie niepodobne. Dam głowę, że

taką obojętnością złamałeś już tuzin serc.

- Powiedzmy, że mam coś na oku - odparł tajemniczo. - Co ty na to - zwrócił się do

Colla, chcąc zmienić temat - żebyśmy zamówili sobie butelkę czegoś mocniejszego i pograli

w kości?

- Czemu nie. Przed nami długi wieczór - zgodził się Coll.

Zbierali się do odejścia, gdy Brigham dostrzegł kobiecą postać, która wyłoniła się z

ciemnej czeluści pałacowej bramy. Obrzucił ją obojętnym, przelotnym spojrzeniem, po czym

ruszył za Collem. Nie zrobił nawet trzech kroków, gdy zatrzymał się nagle, odwrócił wolno i

zaczął wpatrywać się w nieznajomą. W gasnącym świetle dnia mógł dojrzeć tylko zarys jej

smukłej sylwetki. Nie widział jej twarzy, bo głowę i ramiona owinęła kraciastą chustą.

Równie dobrze mogła być służącą, jak jedną z dam dworu na wieczornej przechadzce.

Wydawała mu się jednak dziwnie znajoma. W dodatku mógłby przysiąc, że ona także

wpatruje się w niego z napięciem.

Potrząsnął głową, by uwolnić się od wątpliwości. Nie, to niemożliwe, - żeby Serena...

Zawstydzony swoją reakcją odwrócił się od kobiety i szybko poszedł za Collem. Coś jednak

znowu kazało mu się obejrzeć. Kobieta wciąż stała bez ruchu i uparcie patrzyła w jego

kierunku.

- Co z tobą, do diaska? - zniecierpliwił się Coll. On także zatrzymał się i powędrował

spojrzeniem za wzrokiem Brighama. Widząc zaś kobiecą postać, uśmiechnął się ironicznie. -

No to koniec. Domyślam się, że przeszła ci już chęć do gry w kości.

- Nie, ja tylko... - Brigham umilkł gwałtownie w tej samej chwili, gdy kobieta zsunęła

z głowy chustę. Ostatnie promienie zachodzącego słońca padły na jej splątane, rude włosy. -

Serena?

Zaskoczony nie był w stanie się ruszyć. Oniemiały patrzył, jak idzie w ich stronę,

uśmiechając się promiennie. Wreszcie dotarło do niego, że dziewczyna naprawdę tu jest.

Pospiesznie podbiegł do niej i nim zdążyła wymówić jego imię, porwał ją w ramiona i obrócił

background image

w uniesieniu.

- Więc o to chodzi - mruknął domyślnie Coll, patrząc, jak przyjaciel całuje jego

siostrę.

- Co tu robisz? Jak się tu dostałaś? - Brigham zadawał pytania, na które nie miała

szans odpowiedzieć, bo co chwila zamykał jej usta pocałunkami.

- Odsuńże się, człowieku! - Coll wyciągnął ją z objęć przyjaciela, postawił na ziemi i

całując w obie ręce, zapytał - Co robisz w Edynburgu? I gdzie jest Maggie?

- Tutaj. Razem ze mną - wysapała, z trudem łapiąc oddech. Znów utonęła w uścisku

Brighama, ale tym razem próbowała tłumaczyć, co się stało. - Wszyscy tu jesteśmy. Mama,

Amelia i Malkolm.

Książę zaprosił nas na swój dwór. Przyjechaliśmy jakąś godzinę temu, ale nie

wiedzieliśmy, gdzie cię szukać - roześmiana pociągnęła brata za brodę.

- I Maggie też z wami jest? Gdzie? Jak ona się czuje? - pytał Coll, a nie mogąc

doczekać się odpowiedzi, jak zawsze w gorącej wodzie kapany, obrócił się na pięcie i

popędził szukać żony.

- Brigham... - szepnęła, osłabła od jego pocałunków.

- Cicho, najdroższa, nic nie mów - tulił ją do siebie z całych sił, czule gładził włosy, z

rozkoszą wdychając znajomy zapach. - Nic nie mów - powtórzył, pochylając się do jej ust.

Stali w gęstniejącym mroku, ciasno objęci, wtuleni w siebie. Wędrował dłońmi

wzdłuż jej szyi, ramion, bioder, rozpoznając ukochane kształty. Całował ją coraz mocniej,

coraz goręcej, a ona odwzajemniała pocałunki, przyprawiając go o zawrót głowy.

- Jesteś tak piękna, Sereno. Myślałem, że umrę z tęsknoty - szeptał między

pocałunkami.

- Nie było dnia, żebym o tobie nie myślała, żebym się za ciebie nie modliła. Kiedy

dochodziły nas wieści o bitwie, z niepokoju odchodziłam od zmysłów. Ciągle wyglądałam

listów od ciebie.

Odsunęła się na tyle, by móc spojrzeć na niego.

Z ulgą stwierdziła, że stoi przed nią ten sam człowiek, który kilka miesięcy temu

opuścił Glenroe.

- Tak bardzo się bałam, że się zmienisz - przyznała cicho. Odwróciła głowę, by

spojrzeć w stronę masywnej bryły pałacu. W całym swoim życiu nie widziała wspanialszej

budowli. Smukłe wieże i ostre iglice cięły granatowe niebo, w wysokich oknach migotały

światła tysięcy świec. - Wszystko tutaj jest takie dostojne - szepnęła przytłoczona nadmiarem

wrażeń. - I ten pałac, i klasztor. Ale ty się nie zmieniłeś, prawda?

background image

- Sereno, bez względu na to, gdzie rzuci nas los, między nami wszystko pozostanie jak

dawniej.

Ufnie oparła głowę na jego piersi.

- To dobrze. Każdego dnia prosiłam Boga, żeby miał cię w swojej opiece. I o to, żebyś

nie szukał szczęścia w ramionach innej kobiety.

- Nie będę pytał, o co modliłaś się goręcej - powiedział ze śmiechem i pocałował jej

włosy.

- Kochana, uwierz, że dla mnie nie ma i nigdy już nie będzie innej. Dzisiejszej nocy

znajdę szczęście w twoich ramionach.

Teraz ona roześmiała się cicho.

- Ach, gdyby to było możliwe - westchnęła.

- Powiem ci szczerze, że moim najgorętszym pragnieniem, oczywiście poza tym, żeby

nic ci się nie stało, było to, żeby móc się z tobą kochać.

- Obiecuję zadbać o to, żeby spełniły się oba pragnienia.

- Obawiam się, że to drugie nie będzie możliwe - wspięła się na palce, żeby pocałować

go czule w policzek. - Niestety, dzielę komnatę z Amelią. Dlatego byłoby wysoce

niestosowne, gdybyś zakradł się do mnie nocą albo gdybym ja przemierzała korytarze,

szukając drogi do twojej sypialni - powiedziała, robiąc miny i zabawnie udając zgorszenie.

- Tę noc spędzisz w mojej komnacie jako moja prawowita małżonka.

Zaskoczona otworzyła usta i wysunęła się z jego ramion.

- Co ty mówisz? To niemożliwe!

- Przeciwnie. Tak właśnie będzie - uciął krótko i nie pytając jej o zdanie, chwycił ją za

rękę i pociągnął w stronę pałacowych arkad.

Książę Karol przebywał w swej komnacie, zajęty przygotowaniami do wieczornych

rozrywek. I choć prośba o audiencję o tak niestosownej porze trochę go zaskoczyła, zgodził

się przyjąć Brighama. Nie każąc mu zbyt długo czekać, wszedł do salonu, w którym

przyjmował wizyty.

- Wasza Wysokość! - Brigham pochylił się ; w niskim ukłonie.

- Witaj, mój drogi. Madame - zwrócił się do Sereny, zgiętej w dworskim ukłonie.

Ze skromnie spuszczonym wzrokiem myślała o tym, że chętnie natłukłaby Brighama

za to, co zrobił. Siłą zaciągnął ją przed oblicze księcia i nawet nie chciał słyszeć o tym, że

najpierw powinna odświeżyć się po podróży. Nawet nie pozwolił jej uczesać włosów.

- Panna MacGregor, jak sądzę - książę pomógł jej wstać i z galanterią ucałował dłoń. -

Teraz rozumiem, dlaczego hrabia Ashburn przestał dostrzegać moje damy dworu.

background image

- Wasza Wysokość, proszę przyjąć podziękowania za to, że zaprosił pan tutaj mnie i

moją rodzinę.

- Wiele zawdzięczam klanowi MacGregorów. Zawsze stali wiernie u boku mego ojca,

a teraz wspierają mnie. Taka lojalność jest bezcennym darem. Ale proszę, zechce pani

spocząć - poprowadził ją w stronę fotela.

Nigdy dotąd nie była w tak wytwornym wnętrzu. Ukradkiem zerkała na wysoki sufit,

ozdobiony festonami w girlandy owoców i kwiatów. Nad głową miała wspaniały kryształowy

żyrandol. Płonące w nim świecie rzucały światło na ściany pokryte kolorowymi freskami, na

których przedstawiono zwycięskie bitwy dynastii Stuartów. Speszona takim przepychem

usiadła na brzegu fotela ustawionego tuż obok olbrzymiego kominka, i nie wiedząc, co

powiedzieć, bezradnie wbiła wzrok w podłogę.

- Sir, przychodzę prosić o wielką przysługę - odezwał się Brigham, stając obok niej.

- Słucham - odparł książę, wskazując mu fotel. - Jestem ci winien więcej niż jedną.

- Nie można domagać się zapłaty za lojalność, Wasza Wysokość.

Oczy księcia złagodniały, stały się ciepłe i błyszczące. Patrząc na niego, Serena

zrozumiała, dlaczego nazwano go Pięknym. Piękne było przede wszystkim jego serce.

- To prawda, że lojalności nie da się opłacić. Ale można się za nią odwdzięczyć -

odezwał się książę. - O co więc chcesz mnie prosić?

- Chciałbym poślubić pannę MacGregor.

- Domyślam się - uśmiechnął się książę i spojrzał na Serenę. - Czy pani wie, panno

MacGregor, że w Paryżu hrabia Ashburn był niezwykle łaskawy dla dam dworu, tu zaś, w

Holyrood zupełnie je zaniedbuje.

- Panie - odezwała się cichym, ale pewnym głosem - myślę, że hrabia to mądry

człowiek. We, co robi, bo doświadczył na własnej skórze, czym objawia się gwałtowna i

porywcza natura MacGregorów.

Rozweselony książę roześmiał się głośno, po czym klepnął Brighama w plecy i

powiedział:

- Cóż, w tej sytuacji nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć wam szczęścia. Może

chcielibyście, żeby ślub i wesele odbyły się tutaj, w Holyrood?

- Tak jest, sir, i to jeszcze dziś.

- Dziś? - zaskoczony książę uniósł jasną brew i pytająco spojrzał na Brighama -

Wydaje mi się, że taki pośpiech jest... - tu jeszcze raz uważnie przyjrzał się Serenie - w pełni

zrozumiały! - Zakończył, podziwiając jej urodę. - Czy masz zgodę MacGregora?

- Tak, panie.

background image

- Więc cóż... Czy oboje jesteście katolikami? - zapytał, patrząc na nich zamyślony.

Kiedy zgodnie skinęli głowami, uśmiechnął się kątem ust i powiedział: - Klasztor mamy tuż

obok. Oczywiście pozostaje jeszcze kwestia zapowiedzi i wszystkich przedślubnych

formalności, jednak człowiek, który nie umiałby sobie z tym poradzić, nie powinien sięgać po

tron - stwierdził wstając.

Oni również podnieśli się ze swych miejsc. Popatrzył na nich życzliwie i na koniec

oznajmił:

- Dziś jeszcze zostaniecie mężem i żoną.

Pobladła i nie do końca pewna, czy wszystko to dzieje się naprawdę, stanęła w progu

komnaty rodziców.

- Sereno, gdzie ty się podziewasz! - zawołała Fiona, z dezaprobatą patrząc na

podróżny strój, którego Serena nie zdążyła jeszcze zmienić, - Musisz się natychmiast

przebrać. Królewski dwór to nie miejsce dla zabłoconych trzewików i pomiętych spódnic.

- Mamo, wychodzę za mąż!

- O do kroćset, dziewczyno, spodziewaliśmy się, że nie zostaniesz starą panną - huknął

Jan i przygarną córkę, by ucałować ją w czoło.

- Dzisiaj.

- Dzisiaj? - Fiona podniosła się z krzesła. - Jak to... ?

- Brigham poszedł do księcia. I tak jak stałam zabrał mnie ze sobą - wyznała i

rozłożyła swą uszarganą spódnicę, szukając w oczach matki zrozumienia.

- Ach tak... - szepnęła Fiona.

- I on, oni... - oszołomiona spoglądała to na ojca, to na matkę. - Mamo, co ja mam

teraz robić?

- Jesteś pewna, że chcesz go poślubić?

Zawahała się, powróciły dawne wątpliwości. Instynktownie podniosła rękę i dotknęła

miejsca na piersiach, gdzie na grubym łańcuszku kołysał się sygnet ze szmaragdem.

- Tak, chcę - powiedziała zamyślona. - Ale to wszystko stało się tak nagle!

Zostało im tak niewiele czasu. Być może nawet jutro Brigham znowu ją opuści i ruszy

na wojnę. Otrząsnęła się z niewesołych myśli.

- Tak, chcę za niego wyjść - powtórzyła po chwili pewniejszym głosem. - Niczego

bardziej nie pragnę.

Fiona szybko podeszła do niej i przytuliła do siebie.

- W takim razie musimy się spieszyć, a mamy sporo do zrobienia - powiedziała, po

czym zwracając się do męża, poprosiła - Janie, zostaw nas same, dobrze? Poślij służącą po

background image

Amelię i Maggie.

- Widzę, moja pani, że chcesz się mnie pozbyć, co?

- Ależ mój drogi, zostań z nami, jeśli taka twoja wola - roześmiała się Fiona -

Obawiam się tylko, że nasze kobiece zajęcia szybko ci się znudzą.

- W takim razie znikam - powiedział. Nim jednak wyszedł, jeszcze raz mocno uścisnął

Serenę. - Zawsze byłem z ciebie bardzo dumny. Dzisiaj muszę oddać cię innemu mężczyźnie,

ale wiem, że choć będziesz nosić jego nazwisko, i tak na zawsze pozostaniesz

MacGregorowną - pocałował ją w czoło i dodał: - Należymy do królewskiego rodu, Sereno.

Nie było czasu na myślenie i ociąganie się. Służba biegała pomiędzy komnatami,

nosząc dzbany wody na wonną kąpiel, którą Fiona przygotowywała dla córki. Amelia i

Maggie, zajęte przerabianiem sukni, w której Serena miała pójść do ołtarza, gorączkowo

komentowały zaskakujące zdarzenia.

- Jakie to romantyczne! - wzdychała Amelia, podczas gdy jej zwinne palce wprawnie

wykonywały drobniutki ścieg.

- Romantyczne? To czyste szaleństwo! - prychnęła Maggie, zerkając przez ramię w

stronę parawanu, za którym kąpała się Serena. - Rena musiała chyba rzucić jakiś czar na tego

swojego hrabiego, skoro nagle zaczęło mu się tak bardzo spieszyć. Zresztą może on nie jest

tak sztywny i wyniosły, jak myślałam.

- Tylko sobie wyobraź! - Amelia spojrzała w sufit i uniosła do góry satynę w kolorze

kości słoniowej. - Poszli do samego księcia! Jeszcze nie zdążyłyśmy rozpakować bagaży, a

już przerabiamy suknię balową mamy.

Maggie wyprostowała bolące plecy i pogłaskała się po rosnącym brzuchu, chcąc

uspokoić dziecko, które zawsze wieczorem stawało się bardziej ruchliwe. Rozpakowywanie

musi poczekać, pomyślała. Nasze prawdziwe powitanie też, dodała, mając na myśli siebie i

Colla. Zachichotała pod nosem na wspomnienie tego, jak bardzo był zły, że im przeszkadzają.

Teraz najważniejsza była Serena, która właśnie wyszła zza parawanu owinięta ręcznikiem.

Kropelki wody lśniły na jej skórze i włosach.

- Będziesz miała przepiękną suknię ślubną - powiedziała Maggie. - I będziesz cudną

panną młodą.

- Usiądź przy kominku - nakazała Fiona, biorąc szczotkę do włosów i suchy ręcznik.

Zauważyła, że Serena drży, nie z chłodu, lecz z emocji. Zaczęła więc wycierać córkę i

rozczesywać jej włosy, a jednocześnie starała się jakoś dodać jej otuchy.

- Ślub to bodaj najpiękniejsza chwila w życiu kobiety - powiedziała łagodnie. - Nawet

po latach pamięta się każdy szczegół.

background image

- To dlaczego ja się tak bardzo boję?

- Wydaje mi się, że im większa miłość, tym większy strach - odpowiedziała Fiona,

kładąc ręce na jej ramionach.

- W takim razie muszę kochać go do szaleństwa - roześmiała się Serena niepewnie.

- Córeczko, naprawdę nie mogłabym wymarzyć sobie dla ciebie lepszego męża.

Zobaczysz, kiedy skończy się wojna, będziecie ze sobą bardzo szczęśliwi.

- W Anglii! - prychnęła Serena, wciąż niepogodzona z myślą o opuszczeniu

rodzinnych stron.

Fiona cierpliwie rozczesywała jej włosy, tak jak przez wszystkie lata jej dzieciństwa.

Dziś jednak robiła to z większą czułością, świadoma, że już wkrótce ta przyjemność zostanie

jej odebrana.

- Kochanie - odezwała się po chwili milczenia - prawie każda kobieta musi przez to

przejść. Ja też, kiedy poślubiłam waszego ojca, musiałam zostawić rodzinę i dom.

Wychowałam się nad morzem i naprawdę nie wiedziałam, jak wytrzymam bez szumu fal, bez

zapachu morskiej wody. Lasy Glenroe były dla mnie czymś obcym, przerażały mnie. Uwierz

mi, że ja też zastanawiałam się, czy będę w stanie żyć z dala od wszystkiego, co znałam i

kochałam.

- A jednak ci się udało. Jak to zrobiłaś?

- Bardzo prosto. Kochałam waszego ojca dużo bardziej niż cokolwiek innego na

świecie.

Suknia ślubna wyglądała rzeczywiście wspaniale. Góra była bardzo obcisła i mocno

wycięta. Specjalny gorset ściskał piersi, tak że były uniesione wysoko ponad brzeg dekoltu, a

sznur pereł leżał na nich niczym na miękkiej poduszce. Perły lśniły też na spódnicy, która

wydymała się jak balon nad szeleszczącymi halkami i klatką krynoliny. Wąską talię zdobiła

szarfa przybrana pąkami bladoróżowych dzikich różyczek. Włosy Sereny pozostały

rozpuszczone i spływały połyskliwą kaskadą aż do talii.

Tak wystrojona wkroczyła do klasztornego kościoła. Stojąc w mrocznej kruchcie,

pomyślała, że los przywiódł ją do miejsca znanego z legend i cudów, które było świadkiem

tylu radości i rozpaczy. A teraz ona miała za chwilę wziąć ślub w tych dostojnych murach.

Brigham już na nią czekał. Szła do niego przez kościół oświetlony migotliwym

blaskiem świec. Po drodze nie widziała ani swoich najbliższych, ani strojnych kawalerów i

dam zapełniających ławy, ani nawet samego księcia, który zaszczycił ceremonię swą

obecnością. Dla niej istniał tylko on. Zawsze uważała, że w czerni mu do twarzy, nigdy

jednak nie wyglądał lepiej niż teraz, gdy czekał na nią przy ołtarzu. Srebrne guziki dyskretnie

background image

zdobiły jego elegancki strój, biała peruka, w której widziała go po raz pierwszy, dodawała

uroku przystojnej twarzy, łagodząc nieco surowe rysy i rozjaśniając mroczne spojrzenie.

Podała mu dłoń. Spojrzeli sobie w oczy, a potem wolno obrócili się w stronę księdza.

W chwili gdy składali małżeńską przysięgę, zegar na klasztornej wieży wybił północ.

Choć pora była mocno spóźniona, a sama ceremonia przygotowana w wielkim

pośpiechu, książę uznał, że tak radosna okazja wymaga godnej oprawy. Dlatego postanowił

urządzić bal na cześć młodej pary. W kilka minut po tym, jak Serena została lady Ashburn,

poprowadzono ją do pałacowej galerii obrazów, tej samej, w której książę Karol świętował

zdobycie Edynburga.

Olbrzymia sala była już wypełniona gośćmi przechadzającymi się przy dźwiękach

muzyki. Zaraz też otoczył Serenę tłum. Obcy ludzie ściskali ją i całowali, życząc

wszystkiego, co najlepsze. Strojne damy winszowały tak doskonałej partii, obrzucając ją przy

tym zazdrosnym spojrzeniem. Mężczyźni także mierzyli ją wzrokiem, ciekawi wielkiej urody.

Od tego wszystkiego kręciło jej się w głowie, a kiedy jeszcze wypiła parę łyków szampana,

poczuła, że zaraz zacznie jej się plątać język.

Książe Karol skwapliwe wykorzystał przywilej zatańczenia pierwszego tańca z panną

młodą.

- Wygląda pani olśniewająco, lady Ashburn - komplementował ją, gdy w tańcu

zbliżyli się do siebie.

- Dziękuję, Wasza Wysokość. Jak mogę odwdzięczyć się za to, co pan dla nas zrobił?

- Wyjątkowo cenię pani męża. I jako żołnierza, i jako przyjaciela.

Zarumieniła się. Jak przyjemnie było słyszeć słowa „pani mąż”.

- Zapewniam pana o jego lojalności, jak również o mojej własnej, a wraz ze mną

wszystkich Langstonów i MacGregorów.

Kiedy taniec się skończył, Brigham odprowadził ją na bok, głuchy na skargi tych,

którzy mieli nadzieję zatańczyć z panną młodą.

- Dobrze się bawisz, kochana?

- Owszem - odparła, spuszczając wzrok. Wiedziała, że to bez sensu, jednak nie umiała

zapanować nad onieśmieleniem. W peruce i klejnotach Brigham wyglądał jakoś inaczej,

bardziej obco. Nie przypominał mężczyzny, który kiedyś przełożył ją sobie przez ramię i

groził, że wrzuci do jeziora.

- To bardzo piękna sala - powiedziała trochę sztucznym tonem.

- Oglądałaś portrety? - zapytał, po czym wziął ją pod ramię i podprowadził bliżej, by

mogła przyjrzeć się dokładnie wielkim, starym płótnom. - Patrzy na nas osiemdziesięciu

background image

dziewięciu szkockich monarchów. Podobno te obrazy zamówił Karol II, choć sam nigdy nie

bawił w Holyrood. Pewnie dlatego, że po restauracji nie wrócił już do Szkocji.

Zirytował ja ten niespodziewany wykład. Przecież doskonale znała historię.

Przygryzła wargi i udała zainteresowanie.

- Tak. A to jest Robert Bruce, waleczny żołnierz i ukochany król - powiedziała,

wskazując jeden z portretów.

- No tak, powinienem był się domyślić, że tak oczytana dama zna się na historii i

polityce - roześmiał się, pochylając do jej ucha. - A na strategii wojskowej też się znasz?

- Na strategii?

- A więc nie? To dobrze. Jest jeszcze coś, czego będę mógł cię nauczyć.

Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, pociągnął ją w stronę olbrzymich

dwuskrzydłowych drzwi. Ledwie wyszli za próg, gdy porwał ją na ręce i zaczął biec przez

opustoszałe korytarze.

- Co w ciebie znowu wstąpiło? - zawołała, łapiąc go mocno za szyję. - Straciłeś

rozum? Co ty wyprawiasz?

- Uciekam - wysapał, - ale zwolnił dopiero wtedy, gdy prawie nie było słychać

muzyki. - A rozum straciłem w chwili, gdy weszłaś do kościoła. Niech inni sobie tańczą i

piją. Ja zabieram moją żonę do naszego małżeńskiego łoża.

Pędem wbiegł z nią po schodach, obojętnie mijając zdumionych służących, którzy z

ukłonem schodzili mu z drogi. Nie wypuścił jej z objęć nawet przed drzwiami własnej

komnaty. Jednym solidnym kopnięciem otworzył drzwi, po czym zamknął je w ten sam

sposób. Następnie bez wielkich ceremonii rzucił Serenę na ogromne łoże z baldachimem.

Walcząc ze śmiechem, starała się zachowywać jak na damę przystało.

- To tak się postępuje ze świeżo poślubioną żoną? - zapytała, strojąc miny.

- Przecież ja jeszcze nie zacząłem! - odparł, zamykając drzwi na klucz.

- A może ja jeszcze chciałam potańczyć? - zapytała, głaszcząc chłodną pościel.

- Kochana, ja zaraz z tobą zatańczę! Obiecuję, że będziemy tańczyć aż do rana. Albo

jeszcze dłużej!

- Są różne tańce, Angolu - uśmiechnęła się figlarnie.

- Oczywiście. Zapewniam cię, że nie miałem na myśli menueta.

- A co? - z niewinną minką wygładziła suknię, a potem podniosła oczy, by spojrzeć na

niego. - Amelia twierdzi, że jesteś bardzo romantyczny. Obawiam się, że zmieni zdanie, kiedy

opowiem jej jak w noc poślubną rzuciłeś mnie na łóżko. Jak upolowane zwierzę.

- Romantyczny? - zapytał, zapalając świecę w srebrnym lichtarzu. - Czy tego właśnie

background image

pragniesz?

Wzruszyła ramionami.

- Amelia o tym marzy - odparła wykrętnie.

- A ty nie? - Śmiejąc się jednym ruchem ściągnął swój elegancki surdut i cisnął go w

kąt. - Kobieta ma prawo do romantycznej nocy poślubnej - stwierdził, klękając przed nią.

Zdjął jej pantofelki i czule pogłaskał stopy. - Nie miałem dotąd okazji powiedzieć ci, że

wyglądałaś cudownie. Kiedy ujrzałem cię w kościele, zrozumiałem, że właśnie spełniły się

moje marzenia - nie dodał, że przypominała mu porcelanową figurkę pastereczki, której nie

mógł wziąć do rąk, kiedy był małym chłopcem.

- Ty wyglądałeś jak książę - mruknęła. Nigdy nawet nie podejrzewała, że masaż stóp

może być tak przyjemny.

- Hmm... A ja jestem tylko mężczyzną do szaleństwa zakochanym we własnej żonie -

szepnął, całując szczupłą kostkę. - - Oczarowanym przez nią. - Wolno powędrował ustami po

smukłej łydce, zatrzymując się dopiero w zgięciu kolana. - Zupełnie przez nią zniewolonym.

- Tak bardzo się bałam - wyznała, tuląc do siebie jego głowę.

Westchnęła, czując wilgotne usta tuż przy krawędzi dekoltu.

- Czy teraz też się boisz? - Zręcznie rozsznurował górę sukni i z zachwytem

obserwował, jak z cichym szelestem zsuwa się z jej ramion.

- Nie. Przestałam, gdy wziąłeś mnie na ręce i zacząłeś biec korytarzem - uśmiechnęła

się leciutko i patrząc mu w oczy, zaczęła rozpinać jego kamizelkę. - Dopiero wtedy

uwierzyłam, że naprawdę się nie zmieniłeś i znowu jesteś moim Brighamem.

- Zawsze byłem twój, Reno!

Wolniutko położył ją na łóżku, by udowodnić, że mówi prawdę.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Na książęcym dworze spędzili jeszcze trzy tygodnie. Nic nie mogło równać się ze

splendorem pałacu Holyrood w dniach, gdy Karol uczynił go swą rezydencją. Jedzenie,

muzyka, rozrywki, towarzystwo, wszystko było wyborne i w najlepszym gatunku. Nastały

czasy radości i wesela. Śmiech dźwięczał w starych murach od rana do nocy, barwny tłum

wypełniał wysokie sale. Najwięcej uwagi poświęcano frywolnym zabawom i miłosnym grom,

nic więc dziwnego, że z całej Szkocji zaczęli ściągać młodzieńcy w modnych perukach i

eleganckie damy spragnione rozrywek i flirtów. W ciągu tych paru beztroskich tygodni

Holyrood jaśniało niczym klejnot w koronie, a Karol mógł nacieszyć się do syta splendorem

władzy.

Serena obserwowała, z jaką wprawą Brigham porusza się w świecie, do którego

należał od dnia narodzin, sama zaś z determinacją starała się dostosować do nowej sytuacji.

Szybko przekonała się, jak wiele musi się nauczyć, ile musi zmienić.

Zastępy służby czekały na jej skinienie i obsługiwały ją, czy tego chciała, czy nie. Ze

względu na pozycję Brighama oddano do ich dyspozycji wspaniałą komnatę, zapełnioną

eleganckimi meblami i ozdobioną pięknymi obrazami. W ciągu tych kilku tygodni poznała

więcej osób niż przez całe dotychczasowe życie. Wszyscy chcieli ją poznać, niektórzy z

czystej ciekawości, jednak zdecydowana większość z szacunku dla nazwiska, które teraz

nosiła. To sprawiało, że czuła się dumna ze swego męża oraz rodu, którego stała się częścią.

Dzięki temu łatwiej znosiła wątpliwe rozkosze dworskiego życia.

O tym, jak zamożnym człowiekiem jest Brigham przekonała się w niecały tydzień po

ślubie, gdy podarował jej słynne szmaragdy Langstonów. Sobie tylko znanymi sposobami

zdołał wydostać je z posiadłości w Ashburn i bezpiecznie przewieźć do Szkocji. Kiedy

otworzyła aksamitne pudełko, oszołomiona długo wpatrywała się w jego bezcenną zawartość.

Takie klejnoty wymagały odpowiedniej oprawy, więc Brigham najął krawcową, która

miała zadbać o garderobę lady Ashburn. I tak oto Serena pozwoliła ustroić się w jedwabie,

satyny i koronki. Dowiedziała się, jak to jest wpinać we włosy brylantowe spinki i nacierać

skórę najlepszymi francuskimi perfumami. Jednak z lekkim sercem całe to bogactwo i

przepych oddałaby w zamian za spędzenie paru tygodni sam na sam z Brighamem w jakiejś

góralskiej chacie.

Oczywiście nie sposób było nie czerpać przyjemności z uroków światowego życia.

Podobał się jej splendor książęcego dworu, cieszyły zazdrosne spojrzenia kobiet, którymi

witały ją, gdy prowadzona przez Brighama wchodziła do sali. Nosiła piękne suknie, miała

background image

bajeczne klejnoty, służąca codziennie układała jej włosy. Mijały kolejne dni, a ona wciąż nie

mogła pozbyć się wrażenia, że śni fantastyczny sen.

Jedynie noce były autentyczne. Czekała na nie, spragniona tuliła się do Brighama, gdy

wreszcie po długim dniu spotykali się w zaciszu małżeńskiej sypialni. Wiedziała, jak kruche

jest ich szczęście. Lada dzień mógł paść rozkaz wyjazdu, a wtedy Brigham będzie musiał

ruszyć za księciem. Starali się nie mówić o tym, by nie zatruwać sobie pięknych chwil, jakie

dane im było spędzać ze sobą. Zresztą i tak wiedzieli oboje, co ich czeka. Serena pogodziła

się z losem i pragnęła jedynie, by mąż wrócił do niej cało.

Tylko nocą mogła być naprawdę sobą, dzielić się z nim swymi myślami i ciałem. W

ciągu dnia często czuła się jak aktorka na scenie, przebrana w piękne stroje, by udawać damę,

podczas gdy tak naprawdę była zwykłą szkocką góralką. Marzyła o tym, by na jedwabne

toalety zarzucić kraciasty pled i puścić się konno przez jesienny park. Zamiast tego zmuszała

się do codziennych powolnych spacerów w towarzystwie innych kobiet, podczas gdy

mężczyźni odbywali swoje narady albo wizytowali obóz.

Ponieważ kochała Brighama z całego serca, jak mogła starała się być odpowiednią

żoną dla człowieka z jego pozycją. Dla niego cierpiała męki podczas wieczornych spotkań,

udając mocno zasłuchaną i zachwyconą tym, co do niej mówiono. Choć uważała ciągłe

zmiany stroju za absurd, bez słowa skargi zmieniała poranną suknię na popołudniową, by tę z

kolei zastąpić suknią wieczorową.

Tylko jeden raz, pewna, że nikt jej nie zobaczy, pozwoliła sobie na małe szaleństwo i

poszła z Malkolmem do pałacowych stajni podziwiać książęce wierzchowce. Zazdrościła

młodszemu bratu swobody i możliwości odbywania szalonych przejażdżek. Kiedy jej o tym

opowiadał, zacisnęła mocno zęby i przyrzekła sobie, że nauczy się cieszyć tym, co ma, i

przyzwyczai się jakoś do nudnych spacerów.

- Zrób to, nie rób tego - burczała rozżalona, krążąc po sypialni. - A może ja nie chcę! -

zawołała z wściekłością i z całej siły kopnęła krzesło. Z przerażeniem odkryła, że złamała

przy tym czubek pantofelka idealnie dopasowanego kolorem do fioletowej porannej sukni. -

Można oszaleć od tych wszystkich reguł, nakazów i pańskich fochów.

Zirytowana opadła na krzesło, z którym przed chwilą obeszła się tak brutalnie.

Tęskniła za swoim jeziorem. Za cudownym spokojem tego miejsca. Nie chciała patrzeć przez

okno na góry i skały. Chciała się na nie wspinać. Znowu założyć bryczesy, długie buty,

wskoczyć na siodło...

Westchnęła ciężko i podciągnęła kolana, opierając na nich czoło. Lady Ashburn nie

powinna pozwalać sobie na takie pozy, w tej chwili jednak nic ją to nie obchodziło. Zaczęła

background image

oskarżać się w myślach o niewdzięczność i egoizm. Przecież Brigham ofiarował jej rzeczy, o

jakich inne kobiety mogły tylko marzyć. Obiecywał życie tak wspaniałe, że tylko głupiec

mógłby je odrzucić. Widocznie jednak była głupia, bo bez wahania zrezygnowałaby z niego,

gdyby nie oznaczało to utraty Brighama.

Gdy usłyszała skrzyp otwieranych drzwi, zerwała się błyskawicznie i wygładziła

pogniecioną suknię. Na widok Brighama odetchnęła z ulgą. Nie zniosłaby, gdyby jakaś

służąca rozpuściła plotki o tym, jak to lady Ashburn dąsa się i zamartwia, siedząc sama w

sypialni.

Kiedy wyszła mu na powitanie, zaskoczony uniósł brew. Mógłby przysiąc, że z

każdym dniem stawała się piękniejsza. Żałował tylko, że nie rozpuszcza już włosów. Często

miał ochotę choć na moment zanurzyć w nich twarz.

- Myślałem, że spacerujesz z Amelią i Maggie.

- Właśnie wychodziłam - machinalnie poprawiła fryzurę. - Spodziewałam się ciebie

dużo później. Rada już się skończyła?

- Tak. Reno, wyglądasz przepięknie.

Ze śmiechem, którym usiłowała zamaskować łzy, wpadła w jego otwarte ramiona:

- Och Brig! Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham!

- Co się stało? - szepnął, tuląc ją mocno. - Płaczesz? Dlaczego?

- Nie. To znaczy... tak, trochę. Za każdym razem, kiedy cię widzę, wydaje mi się, że

kocham cię mocniej.

- Tak? Wobec tego postaram się wychodzić i wracać do ciebie kilka razy w ciągu dnia.

- Nie śmiej się ze mnie!

- Bo to grozi kalectwem? - Uniósł jej podbródek, by móc pocałować ją w usta. - Nie,

moja kochana, nie będę się z ciebie śmiał.

Wtedy dostrzegła to w jego oczach. Więc już... Przymknęła na chwilę powieki.

Przysięgała sobie, że będzie dzielna, teraz jednak opuściła ją cała odwaga i spokój. Z trudem

wydobyła głos ze ściśniętego gardła.

- Już czas, tak? - zapytała ledwie słyszalnym szeptem.

Zamiast odpowiedzieć, podniósł do ust jej dłonie.

- Chodź, usiądźmy - pociągnął ją w stronę krzesła.

- Nie trzeba - jej głos odzyskał już naturalne brzmienie. - Po prostu mi powiedz.

- Ruszamy za kilka dni. Jutro musicie jechać do Glenroe.

Zbladła, jednak kiedy się odezwała, jej głos nie zdradzał napięcia.

- Zostanę w Holyrood tak długo, jak długo ty tu będziesz.

background image

- Posłuchaj, Reno, wolałbym mieć pewność, że cała i bezpieczna poczekasz na mnie w

Glenroe - pocałował ją w czoło. - Pamiętaj, że wasza podróż potrwa dłużej ze względu na stan

Maggie.

W duchu przyznała mu rację. Rzeczywiście tak byłoby rozsądniej. Cóż jednak z tego,

skoro nie mogła nawet myśleć o tym, że ma go opuścić.

- Pomaszerujecie na Londyn? - spytała.

- Jeśli Bóg pozwoli.

Skinęła głową i cofnęła się, wciąż jednak trzymała go za ręce.

- Wiesz, że potrafię walczyć. Tak jak ty. Prószę, zabierz mnie z sobą.

- Nie - powiedział stanowczo. - Myślisz, że pozwolę mojej żonie zostać markietanką?

W jej oczach zamigotał gniew. Zrozumiał, że się zagalopował i powinien szybko

zmienić taktykę.

- Sereno, kochanie, będziesz potrzebna swoim bliskim.

Chciała zaprotestować, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język. Sama rozumiała, że

nie pomogłaby mu zbytnio swoją obecnością, zwłaszcza że niewielki byłby z niej pożytek na

polu bitwy. Spojrzała na swoje dłonie splecione z jego dłońmi. Czemu są tak drobne i słabe?

- Masz rację - przyznała. - Zostanę. Będę na ciebie czekać.

- Wezmę cię ze sobą, Sereno. Cały czas będziesz przy mnie. O tutaj - położył ich

złączone dłonie na swoim sercu. - Chciałbym cię o coś prosić. Gdyby coś się ze mną stało... -

Zamilkł, bo gwałtownie potrząsnęła głową. Jednak wyraz jego oczu powstrzymał dalsze

protesty. - W moim gabinecie jest skrzynia, a w niej żelazna szkatuła.

Znajdziesz tam dość złota i klejnotów, by kupić bezpieczeństwo dla siebie i całej

rodziny. W skrzyni jest jeszcze coś, drobiazg, ale dla mnie niezwykle cenny. Chcę, żebyś to

zatrzymała.

- Co to jest?

- Nie powiem ci - delikatnie dotknął jej policzka. - Zrozumiesz wszystko, kiedy

zobaczysz.

- Dobrze, zapamiętam. Ale na pewno nie będę musiała niczego szukać. Wrócisz -

powiedziała pewnie. - Przecież obiecałeś, że pokażesz mi dwór w Ashburn.

- Pamiętam o tym.

Bez słowa sięgnęła do stanika sukni i zaczęła rozpinać drobniutkie perłowe guziki.

- Co robisz?

- Powiem ci, czego na pewno nie zrobię. Nie pójdę na spacer z Amelią - z uśmiechem

rozchyliła fiołkowy materiał. - Czyżby nie wypadało uwodzić własnego męża o tej porze?

background image

- Bardzo możliwe - odwzajemnił uśmiech. - Ale to będzie nasz mały sekret.

Sięgnął do jej włosów i wyjął z nich szpilki. Loki rozsypały się, lśniąc w promieniach

słońca. Ukląkł przed nią, a potem pociągnął ją w dół. Kochali się wolno, zapamiętując zapach

swych ciał, ciepło oddechu, rozkosz, którą sobie dawali.

Ostatecznie wymarsz rozpoczął się pierwszego listopada. Wielu doradców, między

innymi Brigham, namawiało księcia, żeby nie zwlekał z rozpoczęciem kampanii i

wykorzystał przewagę, którą zyskał, zdobywając Edynburg. On jednak uparcie zwlekał,

łudząc się nadziejami na pomoc z Francji. Faktycznie, król Ludwik przysłał mu pieniądze i

trochę zapasów, jednak odmówił swej armii. Karolowi nie pozostało więc nic innego, jak

polegać na własnej, w sile ośmiu tysięcy ludzi, w tym trzystu konnych. Doskonale zdawał

sobie sprawę, że rozstrzygnięcie musi nastąpić szybko, w wyniku jednego frontalnego

natarcia.

Książę miał pochlebne zdanie o swoich oddziałach i, co ciekawsze, tę opinię

podzielali Anglicy. Jeszcze parę miesięcy temu obszarpana armia młodego księcia złożona z

prymitywnych górali śmieszyła angielski dwór. Zdobycie Edynburga zgasiło ten uśmiech.

Wcześniejsze zwycięstwa Karola oraz łatwość, z jaką jego żołnierze pokonywali Anglików,

zmusiły rząd do bardziej radykalnych posunięć. Z Flandrii ściągnięto dodatkowe oddziały i

oddano je pod komendę marszałka polowego Wade'a w Newcastle.

Posuwająca się na południe armia księcia z lordem George'em Murrayem na czele

dotarła do Lancaster, nie napotkawszy po drodze prawie żadnej przeszkody. Mimo to radość

psuło rebeliantom to, że angielscy jakobici ciągle zwlekali z przyłączeniem się do powstania.

W chłodną noc Brigham grzał się przy ognisku, mając obok siebie Whitesmoutha,

który przyjechał z Manchesteru, by pozostać w oddziałach księcia. Mężczyźni owinęli się w

ciepłe koce i próbowali walczyć z przenikliwym wiatrem, rozgrzewając się whisky.

- Powinniśmy byli już dawno temu zaatakować oddziały Wade'a - westchnął

Whitesmouth. - A tak jest już za późno. Wezwali na pomoc tego psubrata, elektorskiego syna,

Cumberlanda. Podobno zebrał spore siły i posuwa się z nimi na północ. Powiedz mi, Brig, ilu

nas jest? Cztery, pięć tysięcy ludzi?

- W najlepszym razie. - Brigham wziął flaszkę z rąk przyjaciela, lecz zamiast pić,

zapatrzył się w ogień. - Najgorsze, że książę się waha. Murray ciągnie go w jedną stronę, a

O'Sullivan w drugą. I przez to każdą decyzję poprzedzają niekończące się narady. Jeśli chcesz

znać prawdę, to moim zdaniem przepuściliśmy bezcenną okazję, siedząc tak długo w

Edynburgu. Druga taka już się nie powtórzy.

- Ale ty się nie wycofasz?

background image

- Przyrzekłem mu wierność.

Przez chwilę siedzieli w milczeniu.

- Słyszałem, że górale uciekają cichaczem do swoich wiosek - odezwał się wreszcie

Whitesmouth.

- Wiem o tym.

Rano Brigham brał udział w spotkaniu, na które Jan MacGregor zwołał pozostałych

przywódców klanów. Razem mieli się naradzić, w jaki sposób zatrzymać swych ludzi.

Słuchając zażartych sporów, zastanawiał się, czy ci zacietrzewieni wodzowie mają pojęcie,

skąd brały się wcześniejsze zwycięstwa. Czy wiedzą, że ich nieliczna, źle uzbrojona armia

pokonywała Anglików tylko dlatego, że ludzie mieli w sercach wiarę i pragnienie walki. Bili

się, bo tego chcieli, a nie dlatego, że im kazano. Kiedy zaś nie ma serca do walki, nie ma też

zwycięstwa.

Nie chciał teraz do tego wracać, więc tylko pokręcił głową.

- Jutro dotrzemy do Derby. Jeśli pospieszymy się i nie zwlekając, ruszymy na Londyn,

mamy nikłą szansę ujrzeć Karola na tronie - umilkł, bo przez szum wiatru przedarły się

dźwięki smutnej melodii wygrywanej na dudach. - Do tej pory jeszcze ani razu nie

przegraliśmy - dodał po chwili. - Z tego, co mówisz, rozumiem, że w mieście powstała

panika, a elektor przygotowuje się, żeby w razie niebezpieczeństwa zbiec do Hanoweru.

- I oby jego noga już nigdy nie postała na naszej ziemi! - warknął Whitesmouth. -

Chryste, co za piekielny ziąb!

- Mówią, że na północy wiatr jest tak ostry jak ostrze szpady.

- Dobrze powiedziane. Jeśli szczęście nas nie opuści, na Nowy Rok wrócisz do żony.

Brigham w milczeniu przechylił flaszkę. W głębi duszy czuł jednak, że aby tak się

stało, potrzeba cudu.

W Derby, zaledwie 130 mil od Londynu, Karol zwołał naradę wojenną. Za oknami

sali, w której przy okrągłym stole zebrali się dowódcy, wirowały gęste płatki śniegu.

- Panowie! - Książę oparł swe wypielęgnowane dłonie o krawędź stołu i lekko

pochylił się do przodu. - Wezwałem was, by zasięgnąć rady tych, którzy ślubowali wierność

memu ojcu. W tej chwili trzeba nam zdecydowania, jedności i odwagi.

Umilkł i przebiegł wzrokiem po twarzach zebranych. Każdemu spojrzał w oczy,

starając się wyrazić w ten sposób swe uznanie. Pośród dowódców był lord Murray, a także

ten, którego uważał na cierń w oku, czyli O'Sullivan.

- Wiadomo, że idą na nas trzy angielskie dywizje - ciągnął książę - i że spada morale

naszych żołnierzy. Dlatego szybki atak na stolicę teraz, gdy wciąż pamiętamy niedawne

background image

zwycięstwa, będzie naszą najlepszą strategią.

- Wasza Wysokość - odezwał się Murray, po czym zamilkł, czekając, aż książę

pozwoli mu zabrać głos. - Ośmielę się doradzać Waszej Wysokość dużą ostrożność. Nasze

oddziały są słabo uzbrojone, wróg zaś ma nad nami ogromną przewagę liczebną. Dlatego

proponuję, żebyśmy wycofali się w góry, przeczekali tam zimę i opracowali plan nowej

kampanii, która ruszyłaby wiosną. Przy okazji moglibyśmy odzyskać poparcie tych, którzy

nas opuścili, odbudować siły i ściągnąć świeże zapasy z Francji.

- Taka rada to wyraz desperacji - orzekł książę. - Uważam, że jeśli teraz uciekniemy,

ściągniemy na siebie zgubę.

- Nie uciekniemy, Wasza Wysokość, tylko wycofamy się - sprostował Murray,

którego poparli inni dowódcy. - Powstanie dopiero się zaczęło, dlatego nie wolno nam działać

bez namysłu.

Karol zamknął oczy i w milczeniu słuchał, jak inni gorąco popierają Murraya.

Rozwaga, cierpliwość, ostrożność - te trzy słowa padały najczęściej. Jedynie O'Sullivan

próbował przeforsować pomysł niezwłocznego ataku na Londyn. Chcąc przekonać księcia do

swych racji, uciekał się do pochlebstwa i szafował obietnicami bez pokrycia.

W pewnej chwili zniecierpliwiony książę zerwał się z miejsca i odpychając na bok

mapy oraz dokumenty, zapytał, wskazując Brighama:

- A co ty o tym myślisz, Ashburn?

Brigham przyznawał w duchu, że pod względem militarnym rada Murraya jest

słuszna. Jednak pamiętał o własnych przemyśleniach, którymi dzielił się z Whitesmouthem

przy ognisku. Jeśli zapadnie decyzja o wycofaniu oddziałów, zapał wygaśnie i serce rebelii

przestanie bić. Dlatego teraz, być może pierwszy i jedyny raz, musiał zgodzić się z

O'Sullivanem.

- Z całym szacunkiem dla Waszej Książęcej Mości - powiedział z lekkim ukłonem -

gdybym to ją miał podjąć ostateczną decyzję, kazałbym o świcie ruszyć na Londyn.

Spróbowałbym wykorzystać sposobność.

- Serce rwie się do walki - wtrącił się jeden z doradców - ale w czasie wojny trzeba

mieć trzeźwą głowę i słuchać tego, co podpowiada rozum. Jeśli ruszymy na Londyn w sile,

jaką obecnie dysponujemy, nasze straty będą ogromne.

- Albo nasz triumf wielki! - zawołał książę z pasją. - Czy jesteśmy kobietami, żeby

chować się w izbie na widok pierwszych płatków śniegu? Czy jesteśmy starcami, żeby grzać

kości przy ognisku? Ucieczka czy odwrót... - gwałtownie zwrócił się w stronę Murraya,

mierząc go gniewnym spojrzeniem - dla mnie to jedno i to samo! Zastanawiam się, drogi

background image

lordzie, czy czasem nie myśli pan mnie zdradzić.

- Myślę tylko o tym, żeby doczekać zwycięstwa Waszej Wysokości i naszej wspólnej

sprawy - odparł Murray cicho. - Wasza Wysokość jest księciem. Ja zaś prostym żołnierzem.

Dlatego muszę wypowiedzieć się jako ten, który zna swe oddziały i rozumie tajniki sztuki

wojennej.

Spory trwały w nieskończoność, lecz długo nim padło ostatnie słowo, Brgiham

wiedział, jaka będzie decyzja księcia. Karol, niezdolny dążyć do swego celu, posłuchał rady

Murraya. Szóstego grudnia zapadła decyzja o odwrocie.

Droga do domu była długa, ludzie źli i zniechęceni. Szybko sprawdziły się najgorsze

obawy Brighama. Gdy gwałtownie powstrzymano triumfalny pochód, który latem dał klanom

upajające poczucie siły, serce buntu zamarło. Ludzie wciąż jeszcze mówili o tym, że wiosną

znowu staną do walki, jednak w głębi duszy nikt już nie wierzył, że kiedykolwiek uda się

powtórzyć zwycięski marsz na południe.

Pod koniec miesiąca wycofali się za szkocką granicę i z rozpędu wzięli Glasgow.

Złość i frustracja rozczarowanych powstańców były tak wielkie, że gdyby nie opanowanie i

żelazna wola Camerona z Lochiel, ludzie księcia spędziliby dzień Bożego Narodzenia, łupiąc

i plądrując miasto.

Stirling poddało się akurat wtedy, gdy z Francji przybyły posiłki w postaci ludzi,

amunicji i zapasów. Wyglądało na to, że książę dobrze zrobił, słuchając Murraya. Jednak

nawet jeśli w duchu przyznawał rację swemu generałowi, nigdy nie mówił o tym głośno.

Powstańcze oddziały znowu zaczęły rosnąć w siłę, gdyż przyłączały się do nich coraz to nowe

klany, oddając księciu swe serca, miecze i ludzi. Niestety, znaleźli się i tacy, którzy opo-

wiedzieli się po stronie elektora. W jego barwach bili się MacLeodowie, MacKayowie, a

także klany MacKenzich i Munroów.

Wrogie oddziały spotkały się na południe od miasta Stirling. W zimowy poranek

Szkoci stanęli przeciw Szkotom i starli się w bratobójczej walce.

I tym razem żołnierze Karola wygrali bitwę, jednak radość zwycięzców - zmąciła

wiadomość, że nieprzyjacielski miecz dosięgnął Jana MacGregora.

Brigham nie spał przez całą noc. Żołnierz, który nieraz wąchał proch na polu walki,

potrafi rozpoznać, które rany są śmiertelne. Dlatego trwał przy posłaniu Jana, słuchając wycia

wiatru, który targał wejściem do namiotu. Patrząc na umierającego teścia, myślał o Serenie.

Przypominał sobie, jak śmiała się, kiedy ojciec zaniknął ją w niedźwiedzim uścisku i zaczął

kręcić się dookoła, aż falowała jej zielona nocna koszula. Myślał także o tym, jak ubiegłej

zimy jechał u jego boku przez góry.

background image

Kiedy teraz spoglądał na MacGregora, nie mógł wprost uwierzyć, że to ten sam

człowiek, z którym polował i pił porter przy ognisku. Potężny mężczyzna w sile wieku

zmienił się w słabego starca. Tylko włosy, czerwone jak płomień na tle śmiertelnie bladej

twarzy, lśniły dawnym blaskiem w nikłym świetle lampy.

- Matka... Pamiętaj o niej. - Jan wciągnął drżącą rękę.

- Będę o nią dbał, ojcze. Zaopiekuję się nią.

- Coll nie próbował nawet udawać, że wierzy w to, że ojciec przeżyje noc.

- To dobrze - oddech Jana stawał się coraz cięższy. - Dziecko... Tak bardzo żałuję, że

nie doczekam wnuka.

- Będzie nosił twoje imię, ojcze - Coll położył prawą dłoń na sercu, jakby składał

przysięgę.

- Dowie się, kim był jego dziad.

Przez chwilę na twarzy MacGregora błąkał się nikły uśmiech.

- Brigham...

- Słucham, sir.

- Nie próbuj poskromić mojej dzikiej kocicy. Ona tego nie zniesie. Proszę, żebyś

razem z Collem opiekował się Amelią i Malkolmem. Zadbajcie o ich bezpieczeństwo.

- Daję moje słowo.

- Miecz... - Jan z trudem chwytał powietrze. - Chcę, żeby Malkolm dostał mój miecz.

- Tak się stanie, ojcze. - Coll uklęknął i pochylił się do dłoni ojca. - Tato!

- Słuszność była po naszej stronie. I ten wysiłek nie pójdzie na marne - po raz ostatni

szeroko otworzył oczy. - Wywodzimy się z królewskiego rodu, chłopcze - na sekundę ogień

zapłoną w błękitnych oczach. - Mówię ci to, jakem MacGregor.

Wyznaczeni ludzie mieli odwieźć ciało Jana do Glenroe, jednak Coll nie zamierzał

dołączyć do żałobnego orszaku.

- Na pewno wolałby, żebym został u boku księcia - powiedział do Brighama, gdy

odprowadzali wzrokiem grupę jeźdźców. - Nie mogę pogodzić się z tym, że poległ właśnie

tutaj, kiedyśmy odwrócili się plecami do Londynu.

- To jeszcze nie koniec, przyjacielu.

- Nie, jak mi Bóg miły, to nie koniec - potwierdził Coll, patrząc przed siebie.

Członkowie klanów powoli tracili nadzieję i ducha. W końcu stało się jasne, że marsz

na Anglię znowu się odwleka, i jeśli w ogóle nastąpi, to w bliżej nieokreślonej przyszłości.

Coraz częściej zdarzały się dezercje, dlatego dowództwo podjęło decyzję, by skoncentrować

siły na północy Szkocji. Jednak przywódcy wciąż nie byli jednomyślni i nie zaprzestali

background image

sporów nawet wtedy, gdy powstańcze oddziały przeprawiły się przez lodowatą rzekę Forth i

pomaszerowały dalej na północ aż do Great Glen. Na siedem długich zimowych tygodni

miasto Inverness stało się kwaterą księcia Karola.

Podobnie jak kilka miesięcy wcześniej w Edynburgu, także i tym razem stagnacja

zebrała gorzkie żniwo pośród oddziałów, których liczebność znowu spadła. Wprawdzie co

jakiś czas zdarzały się krótkie, niejednokrotnie zacięte bitwy z Anglikami, jednak to nie było

w stanie poprawić nastrojów książęcej armii. Jakobici zdołali nawet wziąć Fort Augustus,

znienawidzoną angielską twierdzę w samym sercu szkockich gór, jednak ludzie i tak coraz

bardziej tęsknili do ostatecznego zwycięstwa. I do swych domów. W tym samym czasie

Cumberland gromadził siły. Zdawało się, że ta zima nigdy się nie skończy.

Serena stała nad grobem ojca. To już miesiąc, jak przywieziono go do Glenroe, gdzie

został pochowany i opłakany przez całą osadę. Czas mijał szybko, a ona wciąż nie potrafiła

powstrzymać łez, ilekroć pomyślała o ojcu. Tak bardzo za nim tęskniła! Dom wydawał się

pusty bez jego tubalnego głosu i ciężkich kroków. Brakowało jej silnych uścisków

ojcowskich ramion i jego roześmianych oczu.

Najpierw chciała krzyczeć. Wyrzucić z siebie złość i ból. Potem jednak jej gniew

przygasł. Pozostał tylko bezbrzeżny smutek, który nie opuszczał jej nawet wtedy, kiedy

dziecko Brighama zaczęło się w niej poruszać. Najgorsza ze wszystkiego była jednak

świadomość własnej bezsilności. Myśl, że ojciec nigdy już nie wróci i że nic nie zetrze

cierpienia w oczach matki. Takie już było to życie. Mężczyźni rodzili się po to, by walczyć, a

kobiety by ich opłakiwać.

Zamknęła oczy i stała zamyślona, czując na policzkach płatki śniegu. Czy nie istnieje

nic prócz czekania i strachu? Ledwie straciła jednego ukochanego człowieka, a już bała się,

że los odbierze jej także tego drugiego. Przeklęte powstanie! Zacisnęła pięści, lecz po chwili

znów rozprostowała palce. Walczyli przecież o słuszną sprawę, nie mogła o tym zapominać.

Jeśli wierzyło się w coś gorąco, trzeba było być gotowym ruszyć w imię tego do boju, a nawet

oddać za to życie... Tak zawsze mówił ojciec i traktował te słowa ze śmiertelną powagą.

Dlatego nie ma go już między żywymi.

- Tak bardzo mi ciebie brakuje - szepnęła. - Tobie jednemu mogę powiedzieć, jak

strasznie się boję. Wiesz, teraz nie jestem sama, będę miała dziecko. Twojego wnuka -

przesunęła dłonią po zaokrąglonym brzuchu. - Nic nie mogłam zrobić, żeby cię uratować. Tak

jak nie jestem w stanie ochronić Brighama ani Colla. Tak bardzo żałuję... Och, tato, nawet

teraz, gdy noszę w sobie dziecko, żałuję, że nie jestem mężczyzną. Że nie mogą chwycić za

broń i pomścić twojej śmierci - włożyła rękę do kieszeni i wyjęła chusteczkę, którą Brigham

background image

dał jej wiele miesięcy temu. Przyłożyła ją do policzka, by choć w ten sposób poczuć jego

obecność. - Powiedz mi, czy jest bezpieczny? Nawet nie wie, że będziemy mieli dziecko. Nie

mogę go ochronić ani walczyć o niego, ale mogę to zrobić dla naszego dziecka.

- Reno!

Odwróciła się i ujrzała Malkolma. Mimo śniegu, który sypał jej w twarz, dostrzegła

usta wygięte w podkówkę i smutne oczy błyszczące od łez. Bez słowa otworzyła szeroko

ramiona. Płakał, a ona tuliła go do siebie, znajdując ulgę w pocieszaniu. Malkolm był taki

dzielny. W czasie pogrzebu cały czas stał obok matki i podtrzymywał ją, gdy ksiądz

odmawiał pożegnalną modlitwę. Wtedy zachowywał się jak mężczyzna, teraz jak mały

chłopiec.

- Nienawidzę Anglików - zawołał.

- Wiem. Matka powiedziałaby, że to nie po chrześcijańsku, ale ja myślę, że w życiu

jest czas nienawiści, tak jak i czas miłości. I taki czas, kiedy trzeba pogodzić się z tym, czego

nie możemy już zmienić.

- Tata był świetnym żołnierzem.

- To prawda - odsunęła go od siebie i przez moment patrzyła na ślady łez lśniące na

jego policzkach. - Ale prawdziwy wojownik woli zginąć w walce niż we własnym łóżku.

Oddaje życie za coś, w co wierzy...

- Ale oni się wycofali! - przerwał jej. W jego głosie słuchać było gorzki wyrzut.

Westchnęła, przypomniawszy sobie Ust, który dostała od Brighama. Starał się

wyjaśnić jej powody takiego manewru, pisząc jednocześnie o tym, jak bardzo był

rozczarowany obrotem spraw. Najgorsze, że również w szeregach powstańczej armii rosło

niezadowolenie.

- Nie znam się na wojnie i nie rozumiem decyzji generałów - powiedziała po chwili. -

Wiem natomiast, że bez względu na to, czy książę wygra, czy nie, nigdy już nie będzie tak,

jak było.

- Chcę jechać do Iverness i zaciągnąć się do wojska - oznajmił.

- Malkolm, posłuchaj...

- Ojciec dał mi swój miecz - przerwał jej ze złością. - I wiem, jak go użyć. Pomszczę

śmierć ojca i pomogę księciu. Nie jestem dzieckiem.

Spojrzała na niego poważnie. Mały chłopiec, który jeszcze przed chwilą szlochał w jej

ramionach, znowu zachowywał się jak mężczyzna. Drobny, szczupły, sięgał jej ledwie do

ramienia. Jednak minę miał hardą, mocno zaciśnięte szczęki i dumę w oczach. Przestraszyła

się, że naprawdę gotów jest przyłączyć się do powstania.

background image

- Wiem, że nie jesteś już dzieckiem. I wierzę, że potrafisz bić się jak mężczyzna. Nie

będę próbowała cię powstrzymać, jeśli serce mówi ci, że musisz pójść. Jednak proszę cię,

żebyś przedtem pomyślał o matce, Amelii i Maggie. Co z nimi będzie?

- Ty się o nie zatroszczysz.

- Na pewno. A przynajmniej spróbuję. Musisz tylko pamiętać, że moje dziecko rośnie,

więc niedługo będzie mi naprawdę ciężko - wzięła go za rękę. - Poza tym boję się. Nie mogę

powiedzieć o tym matce ani dziewczętom, ale tobie mówię. Pomyśl tylko, co będzie, gdy

zrobię się tak gruba jak Maggie. Przecież jeśli wtedy przyjdą Anglicy, nie będę w stanie

nikogo obronić. Malkolmie, nie zrozum mnie źle. Nie namawiam cię, żebyś nie szedł do

wojska, ani nie uważam, że jesteś dzieckiem. Ja tylko proszę cię, żebyś jako jedyny męż-

czyzna w naszym domu został i walczył tutaj.

Maikom znalazł się w rozterce. Spojrzał na zasypany śniegiem grób ojca, jakby szukał

tam podpowiedzi, co zrobić.

- Ojciec pewnie wolałby, żebym został w Glenroe - przyznał w końcu.

Serena w ostatniej chwili powstrzymała westchnienie ulgi. Dotknęła lekko ramienia

brata i powiedziała cicho:

- To, że ktoś zostaje ze swoimi, nie przynosi mu ujmy. A w każdym razie nie wtedy,

kiedy chce ich obronić.

- Może i tak, ale nie będzie mi lekko.

- Rozumiem cię - otoczyła go ramieniem. - Nawet nie wiesz, jak dobrze. Lepiej

pomyślmy o tym, co możemy zrobić tu, na miejscu - powiedziała i zaczęła zastanawiać się na

głos - Załóżmy, że śnieg przestanie padać. Jeśli oddziały księcia są w Iverness, to Anglicy nie

mogą być dużo dalej. Musimy się przygotować. Nie możemy walczyć w Glenroe, bo po

pierwsze, jest nas za mało, a po drugie, są tu przeważnie kobiety i dzieci.

- Myślisz, że Anglicy tu przyjadą? - w pytaniu Malkolma podniecenie mieszało się ze

strachem.

- Obawiam się, że to jest możliwe. Pamiętasz, jak dostaliśmy wiadomość, że pod Moy

Hall była bitwa?

- I że Anglicy dostali baty! - przypomniał jej skwapliwie.

- Tak, tylko że to miejsce leży naprawdę blisko nas. Skoro nie możemy się bronić, to

musimy znaleźć jakieś schronienie. To będzie nasze zadanie. Poszukamy sobie kryjówki w

górach i zgromadzimy tam jedzenie, opał, koce i broń - przed oczami stanęła jej szkatuła, o

której mówił Brigham. - Bracie, musimy opracować prawdziwy plan wojenny.

Choć zbliżał się już kwiecień, zima nie ustępowała. Brigham dowodził niewielkim

background image

oddziałem złożonym z wynędzniałych, głodnych ludzi, którzy wyruszyli z Iverness, by w

najbliższej okolicy poszukać jedzenia oraz paszy dla koni. Powstańcy ponieśli ostatnio

szczególnie dotkliwą stratę. Ich wielka nadzieja, angielski statek, który udało im się pojmać i

który na cześć księcia ochrzcili jego imieniem, został odbity przez wroga. Wraz z nim w ręce

Anglików wpadły wszystkie z takim trudem zebrane fundusze.

Nie udało im się zdobyć nic poza odrobiną owsa i dziczyzny, ale za to zasięgnęli

języka. Krążyły słuchy, że książę Cumberland, drugi z synów elektora, stanął w okolicach

Aberdeen z doskonale uzbrojoną i wykarmioną armią, ponad dwukrotnie większą od armii

powstańców. Jakby tego było mało, Anglicy dostali olbrzymie wsparcie w postaci pięciu

tysięcy niemieckich żołnierzy, którzy stacjonowali w Dornoch, odcinając tym samym drogę

na południe. Mówiono, że Cumberland już rozpoczął marsz na Inverness.

Podkowy dudniły głucho na pokrytej śniegiem drodze. Ludzie posuwali się naprzód w

milczeniu, rozdrażnieni z powodu głodu i zmęczenia. Chcieli jak najprędzej zjeść coś

gorącego i zapaść w sen.

Czerwone mundury dragonów pojawiły się na zachód od drogi, którą jechali. Jednym

skinieniem ręki Brigham zatrzymał swój oddział i starał się ocenić odległość oraz siły

przeciwnika. Dragoni mieli przewagę mniej więcej dwóch na jednego, poza tym sprawiali

wrażenie wypoczętych. Wiedział, że jeszcze ma wybór. Mógł szybko nakazać ludziom

odwrót albo pchnąć ich do nierównej walki. Obrócił konia w miejscu i stając twarzą twarz ze

swymi żołnierzami, spojrzał im twardo w oczy. Ogier zatańczył pod nim, gdy zawołał:

- Możemy zawrócić i schronić się w górach, gdzie nigdy nas nie znajdą. Albo spotkać

się z nimi na drodze i zaatakować w miejscu, w którym będą mieli za plecami skały.

- Będziemy walczyć! - odkrzyknął jeden z ludzi, wskazując swój miecz. Inni poszli za

jego przykładem.

Brigham spojrzał na dragonów, którzy już ich dostrzegli i skierowali konie w ich

stronę. Potem uśmiechnął się groźnie. Właśnie taką odpowiedź chciał usłyszeć od swoich

żołnierzy.

- A więc pokażmy im, jak walczą żołnierze prawdziwego króla - krzyknął na całe

gardło i poprowadził do natarcia.

Atakujący górale pędzili przed siebie, jakby dowodził nimi sam diabeł. W mgnieniu

oka dopadli Anglików. Rozległ się szczęk broni i krzyki walczących. Wokół Brighama ludzie

bili się jak w transie. Padali od cięcia szpadą lub toporem. Śnieg szybko nasiąkał krwią.

Nigdy dotąd nie zdarzyło się, by podczas bitwy pozwolił emocjom wziąć górę nad

rozwagą. Tym razem stało się inaczej. Tygodnie rozgoryczenia i próżnego oczekiwania

background image

spowodowały, że na widok wrogich mundurów zupełnie stracił opanowanie. Rzucił się na

nieprzyjaciela jak człowiek ogarnięty szałem. Wyrąbywał sobie drogę pośród nacierających

dragonów, nie widząc nawet twarzy tych, którym odbierał życie. Jego szpada bezlitośnie

siekła i kaleczyła ciała tych, którzy mieli nieszczęście nawinąć mu się pod rękę.

Przyparli dragonów do skał i atakowali nie znając litości. Kiedy skończyli, na pustej

drodze leżały ciała pięciu jakobitów oraz dwunastu martwych lub dogorywających dragonów.

Reszta rozbiegła się pośród wzgórz, szukając ratunku w ucieczce.

- Dalej chłopcy, za nimi! - krzyknął jeden z górali, jednak Brigham zajechał mu drogę

i powstrzymał następne natarcie.

- Po co? - zapytał zeskakując z konia, by wyczyścić szpadę o śnieg. - Zrobiliśmy już

swoje. Zajmijmy się teraz naszymi rannymi.

Gdzieś obok jęknął konający człowiek. Brigham schował broń i pochylił się nad nim.

- Zabitych Anglików pochowamy tutaj. Swoich zabierzemy do Inverness.

- Po co ich chować? - zapytał jeden z żołnierzy. - Zostawmy ich dzikim zwierzętom.

Brigham gwałtownie obrócił głowę. W jego szarych oczach zalśnił zwykły chłód.

Niechętnym wzrokiem zmierzył pokrytą krwią twarz górala.

- Nie jesteśmy barbarzyńcami. Pogrzebiemy martwych, nieważne - przyjaciół czy

wrogów - powiedział głosem nieznoszącym sprzeciwu.

Ostatecznie ciała przysypano jedynie kamieniami, bo w zamarzniętej ziemi nie dało

się wykopać grobów.

Oddział zawrócił i wolno ruszył w kierunku Inverness. Ludzie byli jeszcze bardziej

utrudzeni i głodni, a w dodatku obolali od ran, posuwali się więc niespiesznie. Z każdą milą

tego smutnego pochodu Brigham coraz wyraźniej uświadamiał sobie, że dragoni dotarli

niebezpiecznie blisko Glenroe.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

W chłodny kwietniowy dzień powietrze wypełniło się warkotem werbli i dźwiękami

kobzy. W Inverness powstańcy szykowali się do decydującej bitwy. Cumberland rozłożył

swój obóz zaledwie dwanaście mil od miasta.

- Nie podoba mi się ten teren - kolejny raz lord Murray występował w roli książęcego

doradcy. Jednak przepaść, która powstała między nimi w związku z decyzją o odwrocie, nie

zmniejszyła się ani na jotę. - Torfowisko Drumossie to wymarzone miejsce dla Anglików, ale

nie dla nas.

Zatrzymał się, szukając właściwych słów. Zdawał sobie sprawę, że Karol jeszcze nie

wybaczył mu, iż za jego namową wycofał swe oddziały na północ. Dlatego teraz długo i

ostrożnie dobierał słowa.

- Wasza Wysokość - ciągnął. - Torfowisko to płaska, otwarta przestrzeń, wprost

stworzona dla Cumberlanda, bo będzie mógł szybko i sprawnie manewrować swą armią.

Ośmielę się zauważyć, że dla naszych górali nie ma gorszego miejsca do walki.

- A więc co? Znowu mamy się wycofać? - wtrącił się O'Sullivan. Był tak samo jak

Murray lojalny i nie mniej niż on odważny. Niestety, brakowało mu opanowania i zdolności

taktycznych Anglika. - Wasza Wysokość, proszę rozważyć, czyż nasi górale nie dowiedli, że

są świetnymi i nieustraszonymi wojownikami? Czy Wasza Miłość nie pokazał, jakim jest

genialnym dowódcą? Trudno zliczyć, ile razy Wasza Wysokość pokonał Anglików.

- Nie chodzi tylko o to, że nieprzyjaciel ma nad nami ogromną przewagę liczebną -

Murray odwrócił się od O'Sullivana i mówił wprost do księcia. - Tym razem teren może stać

się najbardziej niebezpieczną bronią. Dlatego gdybyśmy cofnęli dalej na północ, za rzekę

Nairn...

- Żadnego cofania się! Tu zmierzymy się z Cumberlandem - oznajmił książę

spokojnie. Chłodnym spojrzeniem badał twarze swych najbardziej zaufanych ludzi. - Nie

będziemy znowu uciekać. Wystarczy, że cała zima zeszła nam na czekaniu.

Czekanie to spowodowało, że powstańcy poczuli się rozczarowani i niezadowoleni.

Książę wiedział o tym i nie miał złudzeń co do nastrojów panujących w swoich szeregach.

Świadomość ta, a nie pochlebstwa O'Sullivana, zaważyły na decyzji Karola.

- Nie będziemy dłużej zwlekać. Generał kwatermistrz O'Sullivan wskazał pole walki i

tu będziemy się bić!

Murray i Brigham wymienili krótkie spojrzenia. Obawiali się takiego rozkazu i już

wcześniej omówili jego ewentualne konsekwencje.

background image

- Wasza Wysokość - odezwał się generał. - Skoro Wasza Wysokość już zdecydował,

może przynajmniej zechce rozważyć pewne posunięcie taktyczne, które ośmielę się

zaproponować?

- Zgoda, milordzie, o ile nie ma w nim mowy o odwrocie.

Na chudych policzkach Murraya pojawiły się rumieńce, mimo to, nie tracąc nic ze

swego spokoju, przedstawił swój plan:

- Akurat dziś przypadają urodziny księcia Cumberlanda, więc jego żołnierze na pewno

uczczą tę okazję. Bez wątpienia będą pić na umór. Gdybyśmy więc przeprowadzili

niespodziewany nocny atak, mielibyśmy szansę przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę.

Oczy księcia zabłysły.

- To interesujące - powiedział. - Proszę mówić dalej.

- Dwie kolumny żołnierzy - ciągnął Murray, pomagając sobie lichtarzem w celu

zobrazowania sytuacji - mogłyby otoczyć obóz Anglików z obu stron, zaniknąć ich w

kleszczach i trochę przetrzebić armię Cumberlanda, korzystając z tego, że żołnierze będą spali

po brandy jak zabici.

- Podoba mi się ten pomysł! - w oczach Karola błysnęło podniecenie. - Niech książę

hucznie obchodzi swe urodziny. Hucznie, choć krótko.

Stało się, jak uradzili. Powstańcy wymaszerowali z obozu i o głodzie, bo kilka

sucharów trudno było nazwać jedzeniem, mieli pokonać dwanaście mil. Szli w ciemnościach,

nękani dokuczliwym chłodem. Plan Murray a niewątpliwie był dobry, jednak ludzie nie mogli

już go wykonać. Wymęczeni, zmarznięci, głodni, kilka razy zgubili się w ciemnościach.

Szybko stracili otuchę i ochotę do walki, tak że w końcu armia zmieniła się w grupę

zniechęconych maruderów.

Brigham i Coll, siedząc na kordach, obserwowali ich, gdy bladym świtem dowlekli się

z powrotem do obozu.

- Mój Boże - westchnął Coll. - Patrz, na co nam przyszło!

Brigham także czuł zmęczenie, mimo to szybko wyprostował się w siodle. W

milczeniu patrzył, jak żołnierze, wyczerpani długim marszem i głodem, padali półprzytomni

wprost na ziemię i natychmiast zasypiali kamiennym snem. Leżeli pokotem przy drodze i w

parku okalającym dwór Culloden. Ci zaś, którzy nie spali, narzekali głośno, nie zważając na

przejeżdżającego obok księcia.

Odwrócił się i spojrzał na torfowisko. Nad srebrnym od szronu płaskim polem unosiła

się lekka mgła. Pomyślał, że to miejsce mogłoby z powodzeniem posłużyć za plac defilad dla

piechoty Cumberlanda. Tymczasem dalej na północ, za rzeką Nairn, teren był już całkiem

background image

inny, pagórkowaty i nierówny. To tam chciał walczyć Murray. I tam moglibyśmy wygrać,

westchnął ciężko. Niestety, książę, głuchy na wszelkie perswazje, chciał słuchać jedynie

O'Sullivana. Tak więc klamka zapadła. Nie było odwrotu.

- Tutaj wszystko się skończy - powiedział cicho.

Obrócił konia i pojechał w stronę obozu. Jadąc między namiotami, budził śpiących

żołnierzy:

- Wstawać! - krzyczał na całe gardło. - Będziecie spali, aż wam popodrzynają gardła?!

Nie słyszycie angielskich werbli wzywających do broni?

Ludzie podnosili się niechętnie, potem z ociąganiem zbierali w swoich klanach.

Wytaczano działa, rozdzielano resztki i tak mizernych racji żywnościowych. Odrobina zimnej

strawy tylko podrażniła puste żołądki i do reszty zwarzyła kiepskie humory żołnierzy. Skuleni

z głodu i zimna, uzbrojeni w dzidy, topory, strzelby i kosy stawali pod sztandarami z

symbolem swoich klanów. MacGregorowie i MacDonaldowie, Cameronowie i

Chisholmsowie, Mackintoshowie obok Robertsonów, i wielu, wielu innych. Pięciotysięczna

armia zagłodzonych, kiepsko uzbrojonych oberwańców, których trzymała w kupie wiara we

wspólną sprawę.

Za to Karol prezentował się jak prawdziwy książę, gdy przejeżdżał konno wzdłuż

swoich oddziałów, okryty tartanem i w berecie z kokardą. Spoglądał na swoich ludzi,

pamiętając o tym, że przysięga, którą im złożył, ma takie samo znaczenie, jak to, że oni

ślubowali mu wierność.

Na drugim końcu torfowiska wroga armia szykowała się do bitwy. Trzy kolumny

czerwonych mundurów utworzyły sprawnie jedną Unię. I tak jak Karol przed swymi

żołnierzami, tak przed zastępami dragonów przedefilował książę Cumberland, by gorącym

słowem zagrzać ich do walki. Czerwony mundur opinał jego pękaty korpus, czarna kokarda

zdobiła trój graniasty kapelusz.

Powietrze huczało od bicia w bębny i melodii wygrywanych na dudach. Nad pustym

polem szalał porywisty wiatr, miotając strugi deszczu ze śniegiem prosto w oczy jakobitów.

To oni oddali pierwsze pojedyncze strzały. Odpowiedziała im kanonada.

W tym samym czasie gdy pod Culloden rozległy się strzały, Maggie wygięła się w

kolejnym silnym skurczu. Drobne ciało, umęczone całonocnym porodem, przeszywał raz za

razem ból, którego nie mogła już znieść. Półprzytomna bez ustanku wzywała Colla.

- Biedactwo! Biedna dziewczynka! - użalała się pani Drummond, która właśnie weszła

z naręczem świeżych ręczników i dzbanem wody. - Taka z niej kruszynka!

- Cicho, cicho moje biedactwo - szeptała Fiona, delikatnie ścierając pot z twarzy

background image

dziewczyny. - Pani Drummond, niech pani dorzuci do kominka.

- Niewiele drewna już zostało.

- Dobrze, spalmy to, co mamy - zdecydowała Fiona, po czym spojrzała pytająco na

Amelię. - I co, córeczko?

- Dziecko nie może się wydostać, bo ułożyło się pośladkowo. Maggie jest zbyt drobna.

Serena odruchowo dotknęła własnego brzucha, jakby chciała osłonić swoje dziecko.

Drugą rękę podała Maggie, by mogła ją. ścisnąć, gdy nadejdzie kolejna fala bólu.

- Powiedz, Amelio - popatrzyła na siostrę błagalnie - uratujesz ich? Oboje?

- Jeśli Bóg pozwoli - odpowiedziała, ocierając spoconą twarz rękawem sukni.

- Pani MacGregor, mogę poprosić Parkinsa, żeby nazbierał drewna - zaofiarowała się

pani Drummond, lecz umilkła, słysząc rozdzierający krzyk Maggie. Dopiero po chwili

odważyła się znowu otworzyć usta. - Powiem mu, żeby zaraz leciał do lasu. W końcu

mężczyzna powinien przydać się na coś więcej niż tylko sadzenie nasienia w kobiecym łonie.

Fiona bez słowa skinęła głową. Była zbyt zmęczona, by zwrócić kucharce uwagę za

niezbyt stosowny komentarz.

- Dobrze, pani Drummond - westchnęła ciężko. - Proszę powiedzieć Parkinsowi, że

będziemy mu ogromnie zobowiązane.

- Coll! - szlochała Maggie, rzucając głową po mokrej od potu poduszce. W pewnej

chwili jej błędny wzrok skupił się na Serenie. - Reno!

- Tu jestem, kochanie. Wszyscy tu jesteśmy.

- Coll... Chcę do Colla.

- Wiem. Wiem, malutka - schyliła się, by pocałować bezwładną dłoń przyjaciółki. -

On niedługo też przyjedzie - skłamała. Czuła, jak jej dziecko wierci się w brzuchu i nie mogła

odpędzić niepokoju na myśl o tym, co stanie się z nią za kilka miesięcy. Czy tak jak Maggie

będzie wiła się w bólach, nadaremnie wzywając Brighama, którego i tak przy niej nie będzie?

- Amelia mówi, żebyś starała się odpoczywać między skurczami. Musisz oszczędzać siły.

- Staram się. Ale czy to musi trwać tak długo? - szepnęła Maggie, obracając szarą,

wymęczoną twarz ku Amelii. - Proszę cię, powiedz mi prawdę. Co z dzieckiem?

Przez ułamek sekundy Amelia walczyła z pokusą, by ją okłamać. Zdecydowała

jednak, że powie prawdę. Przekonała się bowiem, że w ciężkich chwilach porodu kobiety

dużo lepiej znosiły nawet najgorszą prawdę niż kłamstwo.

- Maggie, dziecko źle się ułożyło. Wprawdzie wiem, co trzeba zrobić, ale poród będzie

bardzo trudny.

- Czy ja umrę? - w pytaniu Maggie nie było rozpaczy, jedynie naturalna potrzeba, by

background image

wiedzieć, co ją czeka.

Tym razem Amelia nie odpowiedziała od razu. Jakiś czas temu zdecydowała, że jeśli

sytuacja stanie się krytyczna, poświęci dziecko, by ratować matkę. Nim zdążyła znaleźć

ostrożną odpowiedź, nadszedł potężny skurcz, Maggie wyprężyła się i zaczęła krzyczeć z

bólu, póki całkiem nie opadła z sił.

- Boże, ratuj moje dziecko - jęczała. - Nie pozwól, żeby umarło. Przysięgnij, że je

uratujesz. Przysięgnij!

- Nikt nie umrze! - Serena z całych sił ścisnęła wiotką dłoń. Maggie na moment

ucichła. - Nikt nie umrze - powtórzyła z pasją. - Tylko musisz walczyć. Kiedy złapie cię ból,

krzycz na całe gardło, ale nie poddawaj się. MacGregorowie nigdy się nie poddają.

Huraganowy ogień angielskiej artylerii w kilku miejscach przełamał szeregi

jakobitów. Oni zaś nie byli wystarczająco dobrze uzbrojeni, by odpowiedzieć równie silnym

ostrzałem. Ustawieni w szyku bojowym padali jak muchy, nim zdołali oddać choćby jeden

strzał. Wiatr zwiewał dym w ich stronę, deszcz ze śniegiem zacinał prosto w twarz, a oni

bezradnie patrzyli na rzeź wśród swoich. Wrogie kule armatnie zapędzały się nawet do

najdalszych linii, siejąc wokół zniszczenie i śmierć.

- Słodki Jezu, co się tam dzieje? Dlaczego nie dają sygnału do ataku? - Coll z twarzą

czarną od dymu i rozpaczą w oczach patrzył na to spustoszenie. - Czekają, aż wytną nas w

pień, nim zdążymy wyciągnąć szpadę?

Brigham bez słowa zawrócił konia i pognał w stronę prawego skrzydła, przedzierając

się przez gęsty dym i grad kul.

- Na miłość boską! - krzyknął, spinając wierzchowca tuż przed samym księciem. -

Niech Wasza Wysokość rozpocznie atak. Giniemy jak psy!

- Co mówisz? - spokojnie odpowiedział Karol - Czekamy, aż Cumberland zaatakuje

pierwszy.

- Wasza Wysokość nie może stąd dostrzec, jakie spustoszenie zrobiła ich artyleria. Nie

ma sensu czekać na Cumberlanda, bo on nie zaatakuje, póki jego działa zabijają nas z

bezpiecznej odległości. My nie mamy takiej siły ogniowej i, na Boga, giniemy stojąc!

Książę Karol odprawił go zdecydowanie. Kiedy jednak nakazywał mu wracać na

swoje miejsce, nadjechał Murray z identyczną prośbą. Książę uległ więc podwójnej presji.

- Dobrze więc - zgodził się wreszcie. - Dajcie sygnał do ataku.

Posłaniec ruszył natychmiast w stronę powstańczych szeregów, jednak dosięgła go

kula, nim zdołał tam dotrzeć. Widząc to, Brigham dał koniowi ostrogę i sam popędził w

stronę swych oddziałów. Wysoko uniósł szpadę i co sił w płucach krzyknął hasło, na które

background image

wszyscy czekali. Odpowiedział mu ogłuszający ryk tysięcy gardeł, po czym ludzie ustawieni

po środku pierwszej Unii puścili się biegiem przez wilgotne torfowisko. Runęli na dragonów,

wywijając pałaszami i kosami.

Anglicy, którzy do tej pory nie byli w stanie wytrzymać siły szkockiego ataku,

najwidoczniej nauczyli się czegoś na własnych błędach, gdyż zamiast rzucić się do ucieczki,

zacieśnili szeregi i zamknęli szarżujących górali w krzyżowym ogniu. Mimo to atak trwał

nadal. Jednak szybko potwierdziły się najgorsze przewidywania Murraya. Teren bitwy

zdecydowanie służył Anglikom. Przez moment zdawało się, że wojownicy księcia rozniosą

dragonów Cumberlanda, gdyż pierwsza czerwona linia zachwiała się i cofnęła. Wycofujących

się żołnierzy szybko jednak zastąpili inni.

Świetnie wyszkoleni dragoni ani na moment nie przestawali strzelać. W czasie gdy

żołnierze z pierwszej linii oddawali strzały, ci z drugiej błyskawicznie przeładowywali broń i

za moment posyłali ogłuszającą salwę. Mimo to górale wciąż byli w natarciu. Zabici i ranni

padali wprost pod nogi biegnących za nimi towarzyszy, jednak atak nie tracił impetu.

Działa dudniły niezmordowanie, posyłając w stronę biegnących Szkotów tysiące

zdradzieckich kartaczy - pocisków wypełnionych gwoździami, ołowianymi kulkami i

opiłkami żelaza.

Brigham słyszał, jak okruchy żelastwa odbijają się od jego puklerza, aż wreszcie

jakieś odłamki trafiły go w ramię i bark. Całe szczęście było to tylko niegroźne draśnięcie,

mógł więc dalej przedzierać się w stronę książęcego prawego skrzydła. Oczy piekły go

niemiłosiernie, podrażnione oparami strzelniczego prochu, i były takie chwile, gdy prawie nic

nie widział. Mimo to z lodowatym uporem wyrąbywał sobie drogę ku tyłom wojsk

Cumberlanda. Jak przez mgłę dostrzegł, że Murray dotarł tam pierwszy, straciwszy w

ferworze walki perukę i kapelusz. Powoli zaczynał orientować się w sytuacji.

Wprawdzie atak na prawym skrzydle zdołał i przedrzeć się przez angielskie szyki,

spychając wroga daleko w tył, jednak na pozostałych pozycjach jakobici byli w defensywie.

Oddział MacDonaldów został srogo ukarany za próby wywabienia dragonów przed pierwszą

Unię ich obrony. Anglicy nie dość, że nie przypuścili szturmu, to jeszcze sprawili Szkotom

krwawą łaźnię, zasypując ich gradem kul.

Widząc, co się święci, Brigham postanowił cofnąć się ku własnym szeregom, by

wesprzeć tych, którzy wciąż dotrzymywali pola Anglikom. Parę metrów przed sobą dostrzegł

Colla, który rozstawiwszy szeroko nogi, bił się zajadle z trzema dragonami, wymachując

wściekle mieczem i dźgając sztyletem. Bez chwili namysłu rzucił się na pomoc przyjacielowi.

Tym razem nie był to romantyczny pojedynek w pierwszych promieniach

background image

wschodzącego słońca, lecz krwawa walka o życie. Rany na barku i ramieniu okazały się

poważniejsze, niż sądził. Ból coraz mocniej dawał mu się we znaki, a spływająca po ręce

krew powodowała, że nie mógł pewnie trzymać sztyletu. Kłęby duszącego dymu zatykały nos

i usta, dostawały się do płuc, nie pozwalając swobodnie oddychać.

Wokół nich rozgrywały się już tylko małe potyczki. Jakobici bronili się dzielnie, ale

nie zdołali wytrzymać naporu Anglików i pozwolili zepchnąć się ku własnym pozycjom na

skraju wrzosowiska, pokrytego tysiącami ciał. Nawet najsilniejsze prawe skrzydło musiało

wreszcie uznać przewagę oddziałów Cumberlanda. Angielska kawaleria rozpoczęła krwawy

pościg za cofającymi się powstańcami.

Porażka była już przesądzona, jednak dla Colla i Brighama nie miało to w tej chwili

najmniejszego znaczenia. Bijąc się ramię w ramię, toczyli własną małą wojnę z dużo

liczniejszymi dragonami. Coll został raniony w udo, jednak w gorączce walki prawie nie

poczuł głębokiego cięcia i nie przestawał mocno pracować bronią. Za jego plecami Brigham

uwijał się jak w ukropie. Udało mu się przebić jednego z Anglików, nim ten zdołał wypalić w

jego stronę z pistoletu.

Wreszcie musieli uznać przewagę przeciwnika. Nie czekając, aż nadciągną następni,

zaczęli wycofywać się w ślad za swymi zdziesiątkowanymi oddziałami. Skuleni biegli co

tchu, potykając się co chwila o zabitych.

- Chryste, rozgromili nas! - wysapał Coll, z trudem łapiąc oddech. Zatrzymał się i

oszołomiony rozglądał się na wszystkie strony. Zdawało mu się, że stoi u szeroko otwartych

wrót piekła. Wszędzie widział okaleczone ciała, czuł duszny zapach krwi.

- Musiało być ich z dziesięć tysięcy - jęknął. Nagle podmuch wiatru rozwiał gęsty

obłok dymu i Coll jak na dłoni dostrzegł dragona okradającego zwłoki jednego ze Szkotów.

Bez namysłu rzucił się na Anglika, rycząc przy tym jak zranione zwierzę.

- Dość tego. Na rany Chrystusa, stój!! - Brigham ledwie zdołał go odciągnąć. - Nic tu

już więcej nie zdziałamy. Możemy tylko zginąć. Przegraliśmy. To już koniec powstania!

Coll zdawał się nie słyszeć. Z obłędem w oczach i uniesionym mieczem szarpał się,

próbował wrócić na pole walki, gotowy sam rzucić się na całą armię.

- Pomyśl o rodzinie - próbował go powstrzymać Brigham. - Glenroe jest przecież

bardzo blisko. Musimy się tam natychmiast dostać i wyciągnąć naszych.

Poskutkowało.

- Maggie - szepnął Coll, walcząc ze łzami. - Masz rację. Masz rację - powtarzał w

kółko.

Biegiem puścili się przez torfowisko, czujni i gotowi do obrony. Spoza kłębów dymu

background image

słyszeli odgłosy pojedynczych wystrzałów i krzyki rannych. Byli już blisko wzgórz, gdy

Brigham dostrzegł kątem oka leżącego na ziemi rannego dragona, który ostatkiem sił unosił

się na łokciu i chwiejnie celował w ich stronę z pistoletu. Nie miał już czasu, by ostrzec Colla.

Rzucił się więc na przyjaciela, chcąc zepchnąć go z Unii strzału. Zdążył, ale poczuł, jak kula

przeszywa mu bok. Upadł na skraju torfowiska Drumossie, w miejscu, które przeszło do

historii pod nazwą Culloden.

Odrętwiała i tak zmęczona, że prawie zasypiała na stojąco, Serena wyszła przed dom,

żeby nabrać w płuca chłodnego, świeżego powietrza. Odetchnęła z ulgą. Zacięta walka o to,

by sprowadzić dziecko Maggie na świat, trwała prawie dwie doby. W końcu urodził się

zdrowy, dorodny chłopiec. Jego matka przez jakiś czas pozostawała nieprzytomna, balansując

na granicy życia i śmierci. Zaczynało zmierzchać, gdy Amelia orzekła, że Maggie będzie żyć.

Nadchodził wczesny wiosenny wieczór i cała okolica skąpana była w łagodnym

świetle. Na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy. Było cicho i spokojnie.

- Och, Brigham - szepnęła, obejmując ramionami brzuch. - Jesteś mi tak bardzo

potrzebny!

- Sereno!

Odwróciła się przestraszona i mrużąc oczy, próbowała rozpoznać, kim jest człowiek

kryjący się w gęstym mroku.

- Rob? Rob MacGregor?

Bezszelestnie wysunął się z cienia. Kiedy go zobaczyła, niemal krzyknęła z

przerażenia. Jego kubrak był sztywny od zakrzepłej krwi, włosy miał posklejane w brudne

strąki, w oczach strach.

- Na miłość boską - zawołała i podtrzymała go, gdy zachwiał się bezwładnie. - Co ci

się stało?

- Była bitwa. Anglicy... Oni nas pozabijali, Sereno. Wybili jak zwierzęta!

- A Brigham? - Przerażona chwyciła go za strzępy koszuli. - Co z Brighamem? Gdzie

on jest? Jest bezpieczny? Błagam cię, mów wszystko, co wiesz!

- Nic wiem! Tylu ludzi zginęło! Tylu ludzi! Opadł na kolana i szlochał, ukrywszy

twarz w fałdach jej spódnicy. Jeszcze nie tak dawno był młodym chłopakiem pełnym ideałów,

lubiącym modne stroje i ładne dziewczęta. A teraz wszystko przepadło!

- Mój ojciec... Bracia... Wszyscy zabici. Na własne oczy widziałem, jak padali. Stary

MacLean, młody David Mackintosh... - kiedy podniósł wzrok, jego oczy były rozszerzone z

przerażenia. - Nawet kiedy uciekaliśmy, gonili nas i zarzynali jak świnie.

- Widziałeś Brighama? - potrząsnęła nim z całej siły, kiedy znowu chwycił go płacz. -

background image

A co z Collem? Widziałeś ich?

- Tak, chyba tak. Nie wiem na pewno, bo dym był bardzo gęsty. I strzelby nie milkły

nawet na chwilę. Nawet kiedy było już po wszystkim, oni nie przestawali zabijać. Widziałem,

jak zabijali kobiety i dzieci. Zakłuwali ich bagnetami. Chowałem się w krzakach i widziałem,

jak kolbami dobijali rannych.

- Nie! - zawołała cicho. Mocno objęła ramionami swoje nienarodzone dziecko i

odrętwiała zaczęła kołysać się w tył i w przód. - Nie! - jęczała coraz głośniej.

- Ludzie rzucali broń i poddawali się, a oni strzelali do nich jak do wściekłych psów.

Ścigali nas. Cała droga zasłana była trupami, bo nawet nie mogliśmy pogrzebać zabitych.

- Kiedy? Kiedy była bitwa?

- Wczoraj! - Głuchy szloch chwycił go za gardło. - Nie dalej niż wczoraj!

Nic mu się nie mogło stać. Musiała wierzyć, że Brigham uszedł z życiem z tej rzezi.

Jeśli zwątpi w to, że przeżył, nie będzie w stanie doczekać świtu. On żyje, powtórzyła z mocą,

podnosząc się z kolan. Ona nie pozwoli mu umrzeć. Teraz jednak musi myśleć o tym, jak

chronić swych najbliższych.

- Rob, powiedz, myślisz, że oni tu przyjdą?

- Tropią nas jak dziką zwierzynę - powiedział. Otrząsnął się już z rozpaczy i splunął

na ziemię.

- Do końca życia nie daruję sobie, że nie zabiłem jeszcze tuzina tych podłych

morderców. Hańba na mnie za to, że uciekłem!

- Czasem trzeba uciec, żeby móc dalej walczyć - powiedziała, przyglądając mu się ze

smutkiem. Przypomniała sobie, jaki był jeszcze niedawno. To już nigdy nie wróci, pomyślała,

i ogarnięta współczuciem, przytuliła go mocno. - Co z twoją matką? - zapytała.

- Jeszcze u niej nie byłem. Nie wiem, jak jej to powiem.

- Powiedz, że jej mężczyźni polegli w chwale, walcząc za prawowitego króla. A

potem wyprowadź ją w góry razem z resztą kobiet. - Spojrzała w stronę ścieżki, którą

odchodził Rob i zacisnęła zęby. - Tym razem, gdy Anglicy przyjdą tu palić i rabować, nie

zgwałcą już żadnej kobiety!

Po powrocie do domu pobiegła szukać Amelii. Wytężyła całą siłę woli, by odsunąć od

siebie strach o Brighama. Musiała tak zrobić, jeśli miała zachować rozsądek i, co ważniejsze,

ratować rodzinę. Przez cały czas powtarzała w myślach, niczym zaklęcie albo modlitwę: on

żyje, on żyje. Te dwa słowa trzymały ją przy życiu i pchały do działania.

- Amelio! - Chwyciła siostrę za ramię i odciągnęła od łóżka Maggie. - Co z nią?

- Wciąż jest bardzo słaba. - Amelia sama szczękała zębami ze zmęczenia i z

background image

niewyspania. - Ciągle tak mało wiem! Tyle jeszcze muszę się nauczyć.

- Nikt nie poradziłby sobie lepiej niż ty. Uratowałaś przecież i ją, i dziecko.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo się bałam - wyznała Amelia, spoglądając w stronę łóżka.

- Tak jak my wszyscy.

- Nawet ty? - Amelia uśmiechnęła się i lekko uścisnęła dłoń siostry. - Wyglądałaś na

taką dzielną, pewną siebie. Ale najgorsze już za nami. Jakimś cudem dziecku nic się nie stało,

jest całe i zdrowe - powiedziała, po czym westchnęła, myśląc o własnym łóżku. - Jeszcze

kilka tygodni i Maggie odzyska siły.

- Kiedy najwcześniej będzie można ją podnieść?

- Podnieść? Ale dlaczego, Sereno?

Maggie jęknęła przez sen, więc Serena wyciągnęła siostrę na korytarz.

- Widziałam Roba MacGregora - powiedziała zniżając głos.

- Roba? Jak to?

- Amelio, oni stoczyli bitwę. Straszną i krwawą. I przegrali.

Twarz Amelii zbielała. Wyciągnęła rękę, by oprzeć się o ścianę.

- A Brigham? - spytała - Coll? Co z nimi?

- Rob nic nie wiedział. Powiedział mi tylko że nasze oddziały zostały doszczętnie

rozbite i że Anglicy szukają teraz tych, którzy ocaleli.

- Możemy ich tu ukryć. Roba i pozostałych Schowamy ich w stodole. Kiedy Anglicy

zobaczą że w domu są same kobiety, na pewno sobie pójdą.

- Nie pamiętasz już, co się stało dziesięć lat temu? - gorzko uśmiechnęła się Serena.

Naiwność siostry wciąż jeszcze ją zaskakiwała. - Wtedy też w domu były tylko kobiety.

- Chyba nie myślisz, że ...

- Posłuchaj mnie uważnie - położyła dłonie na ramionach Amelii i starała się mówić

bardzo spokojnie. - Rob wszystko mi opowiedział. Mówił, że to było piekło. Dragoni dobijali

rannych, mordowali kobiety i dzieci. Jeśli nas tu znajdą, na pewno wszystkich zabiją. Nawet

Maggie i dziecko.

- Ale ona może umrzeć, jeśli ją teraz ruszymy! - zaprotestowała.

- Lepsze to niż śmierć z rąk tych angielskich rzeźników. Przygotuj wszystko, co

będzie potrzebne dla niej i dziecka. Nie możemy zwlekać ani chwili. Musimy wyruszyć przed

świtem.

- Reno, czy pomyślałaś, co stanie się z tobą i z twoim dzieckiem?

Oczy Sereny zajaśniały blaskiem. W jej spojrzeniu nie było ani odrobiny strachu.

Gdyby ojciec ujrzał ją w tej chwili, uśmiechnąłby się z dumą.

background image

- Nic nam nie będzie. Przetrwamy.

Odwróciła się i szybko zbiegła na dół. W kuchni znalazła matkę, która właśnie

stawiała na tacy miskę rosołu i chleb.

- Sereno! Myślałam, że się położyłaś. Natychmiast biegnij do łóżka. Przypilnuję, żeby

Amelia to zjadła i też każę jej się kłaść.

- Mamo, musimy porozmawiać.

- Boże! - Chwyciła się za serce - Kto? Maggie czy dziecko?

- Uspokój się. Amelia mówi, że oboje mają się coraz lepiej - powiedziała spokojnie, a

potem i poszukała wzrokiem pani Drummond i Parkinsa.

- Wszyscy musimy porozmawiać. Gdzie Malkolm?

- W stajni, droga pani - wyjaśnił Parkins.

- Dogląda koni.

Serena skinęła głową. Sięgnęła po krzesło i poprosiła matkę, by usiadła.

- Pani Drummond, czy zaparzyła pani herbatę? Tak żeby starczyło dla wszystkich?

- Tak, moja gołąbeczko.

- To dobrze. - Serena wskazała kucharce krzesło. - Niech pani usiądzie. Pan też. Mam

dla was wiadomość.

Opuścili Glenroe o brzasku, zabierając z sobą tylko tyle, ile mogli unieść. Parkins

ostrożnie ułożył Maggie na własnoręcznie zrobionych noszach. Ona zaś starała się nie jęczeć

z bólu, jednak była tak bardzo osłabiona, że nawet nie miała dość siły, by utrzymać przy sobie

dziecko. Na czele milczącego pochodu szedł Malkolm.

Gdy wspięli się na szczyt wzniesienia, Fiona zatrzymała się i spojrzała za siebie.

Popatrzyła na las, który przemierzyła po raz pierwszy jako świeżo poślubiona lady

MacGregor, i dwór, który przez te wszystkie lata był jej domem. Tu żyła z Janem, tu przyszły

na świat ich dzieci. Chłodny wiatr targał brzegi jej chusty, ale nie był w stanie dodać barw jej

zapadniętym policzkom ani przywrócić blasku oczom.

- Mamo! - Serena podeszła do niej i czule przygarnęła do siebie, kładąc głowę na

matczynym ramieniu. - My tu wrócimy - powiedziała z przekonaniem. - Nikt nie może zabrać

nam domu.

- Tam jest całe moje życie, Sereno. - Zaczerpnęła głęboko powietrza, wyprostowała

plecy, uniosła głowę. - Tak, MacGregorowie powrócą do Glenroe.

Wolno odwróciła się i odeszła za innymi.

Dwie godziny później dotarli do jaskini, którą dużo wcześniej przygotowali Serena i

Malkolm. Przez wiele dni znosili tam drewno, chrust i różne zapasy. Mieli więc koce, trochę

background image

garnków, leków i świeże mleko z porannego udoju. W ciemnym kącie, ukryta za stertą

kamieni, stała skrzynia, w której Brigham schował figurkę pasterki, miniaturowy portret

babki oraz szkatułę ze złotem. Przy samym wejściu Serena oparła o nagą skałę obosieczny

miecz swego dziadka, a zaraz potem sprawdziła pistolety i amunicję. Amelia zajęła się

Maggie, a Fiona kołysała wnuka, którego już nazwano małym Janem.

- Umiesz strzelać z pistoletu, Parkins? - zapytała Serena.

- Owszem, lady Ashburn, jeśli będzie to konieczne - odparł.

Mimo zmęczenia uśmiechnęła się pod nosem. Gdyby zapytała o sposób na usunięcie

plamy z czerwonego wina, lokaj jej męża zapewne odpowiedziałby takim samym tonem.

- W takim razie weź to - podała mu jeden pistolet, a on wziął go ręki, nie zapominając

się przedtem ukłonić.

- Muszę powiedzieć, Parkins, że mnie miło zaskoczyłeś - powiedziała,

przypomniawszy sobie, jak sprawnie zrobił nosze, - a potem niósł je ostrożnie przez całą

drogę, starannie omijając kamienie i wyboje. - Teraz rozumiem, dlaczego lord Ashburn jest

tak bardzo do ciebie przywiązany. Długo mu służysz?

- Pracuję u rodziny Langstonów od bardzo wielu lat, milady.

Skinęła głową w milczeniu, wpatrzona w jasny owal wejścia do jaskini. Nie widziała

więc, że sucha i posępna twarz Parkinsa złagodniała.

- Lady Ashburn, niech się pani nie martwi. Hrabia do nas wróci - powiedział.

Pod powiekami zapiekły ją łzy, ale tylko jedna zdołała wymknąć się i spłynąć po po-

liczku. Opanowała się i odezwała spokojnym głosem.

- Wiem. Dam mu pierworodnego syna. Powiedz mi, Parkins, jak miał na imię ojciec

hrabiego?

- Daniel, proszę jaśnie pani.

- Daniel... - Uśmiechnęła się. - Wobec tego damy mu na imię Daniel, żeby był tak

odważny, by śmiało wkroczyć do jaskini lwa - zadecydowała. - Będzie kolejnym hrabią

Ashburn, a pewnego dnia powróci do Glenroe.

- Lady Ashburn, może powinna pani odpocząć? Podróż mogła pani zaszkodzić.

- Wiem, zaraz się położę - skinęła głową, patrząc jednocześnie, co robią pozostali. -

Kiedy Brigham i mój brat wrócą, nie będą wiedzieli, gdzie nas szukać. Dlatego ktoś z nas

musi co parę godzin schodzić na dół. Ja i Malkolm będziemy to robić na zmianę.

- Nic z tego, proszę pani - powiedział twardo Parkins.

Zdumiona zamrugała powiekami.

- Co takiego? - wykrztusiła.

background image

- Nie zgadzam się - powtórzył Parkins, ani na moment nie tracąc nic ze swej sztywnej

godności.

- Musiałbym postradać zmysły, żeby pozwolić pani na taką eskapadę. Mój pan w

życiu by się na to nie zgodził.

- Twój pan nie ma tu nic do gadania. Powiedziałam już, że trzeba będzie pokazać im

drogę do jaskini, i ja się tym zajmę!

- Nie. Zrobię to ja z paniczem Malkolmem. A pani zostanie tu z kobietami.

Na bladej, mizernej twarzy Sereny pojawił się wyraz uporu, tak dobrze znany jej naj-

bliższym.

- Nie będę siedziała w tej przeklętej dziurze, kiedy mogę przydać się mojemu mężowi.

- Mimo to będę nalegał - oznajmił Parkins, po czym nie pytając o zgodę, starannie

okrył ją kocem. - Hrabia zrobiłby to samo.

- Czy mi się zdaje, czy hrabia zwolnił cię jakiś rok temu? - zapytała, posyłając mu

gniewne spojrzenie, bo na więcej nie miała już siły.

- Zgadza się, jaśnie pani - odparł spokojnie.

- Pan hrabia zwalniał mnie już wiele razy. A teraz przyniosę pani kubek gorącego

mleka.

Spała twardo jak kamień. Choć zasnęła z pistoletem w jednej, a mieczem w drugiej

dłoni, sny miała spokojne i kolorowe. Prawie cały czas widziała w nich Brighama, i to tak

wyraźnie, że gdyby tylko wyciągnęła dłoń, mogłaby go dotknąć.

Uśmiechał się do niej, brał za rękę. Potem tańczyli nad brzegiem rzeki, a jej zdawało

się, że naprawdę czuje jego ciepło. Miał na sobie swój czarny surdut i wyszywaną srebrem

kamizelkę. Ona ubrana była w ślubną suknię z wyszywanej perłami kremowej satyny.

Zbliżali się do siebie, twarz prawie dotykała twarzy, usta rozchylały się do pocałunku. Wtedy

znowu oddalali się i kołysali płynnie w tanecznych figurach. Wpatrywała się w niego

zachwycona. Był taki piękny. Pocałował ja miękko, jakby na pożegnanie...

W pewnej chwili dostrzegła na jego piersi rosnącą plamę krwi. Czerwone krople

spadały na jej dłonie, gdy przestraszona próbowała sprawdzić, co mu się stało. Między

palcami czuła ciepłą lepkość. Wyciągnęła ramiona, by go przytulić, ale rozpłynął się w

powietrzu. Stęsknione dłonie natrafiły na pustkę, a ona została sama na wysokim brzegu.

Obudził ją własny krzyk. Spocona, roztrzęsiona wzywała Brighama. Gwałtownie

łapała powietrze, spoglądając na swoje drżące dłonie. Nie znalazła na nich śladu krwi. Wolno

odzyskiwała równowagę, z trudem oddzielając rzeczywistość od snu. On żyje! Powtórzyła

kilka razy w myślach, kładąc rękę na brzuchu, jakby chciała uspokoić dziecko, powiedzieć

background image

mu, że jego ojciec jest bezpieczny. W tej samej chwili usłyszała ciche kwilenie noworodka.

Wstała wolno i na chwiejnych nogach poszła w głąb jaskini, gdzie Fiona pomagała Maggie

nakarmić synka. Mały Jan wtulił się w ramiona matki i łapczywie ssał pierś.

- Ach, Sereno! - głos Maggie ciągle był słaby, a policzki białe jak kreda, jednak

uśmiechała się promiennie. - To niesamowite, wiesz? On jest z każdą godziną silniejszy -

mruknęła, głaszcząc jedwabiste włosy synka. - Jeszcze trochę i też będziesz miała taki skarb.

- Jest śliczny! - z głębokim westchnieniem Serena przysiadła obok niej. - Całe

szczęście łaskawy Bóg dał mu twoje rysy, a nie gębę jego ojca.

Maggie roześmiała się cicho i mocniej oparła o Fionę, która ją podtrzymywała.

- Kiedyś myślałam, że nie potrafię kochać nikogo bardziej niż Colla. Teraz już wiem,

że to możliwe.

- Nie zmęczyła cię podróż? - Dopytywała się Serena. - Jak się czujesz?

- Słabo. Nienawidzę być taka bezradna.

- No cóż, przecież mężczyźni rzadko zakochują się w kobietach silnych jak woły

robocze - mrugnęła, przypominając bratowej jej własne słowa. - Nie wiesz o tym?

Tym razem Maggie roześmiała się trochę głośniej.

- Powiem ci, że jeśli jakaś dziewczyna spróbuje takich sztuczek z moim małym

Janem, wydrapię jej oczy.

- Oczywiście! Ale na pewno nie zapomnisz nauczyć tych sztuczek swoje córki.

- Pewnie tak - Maggie próbowała jeszcze raz się uśmiechnąć, ale powieki same jej się

zamykały. - Jestem strasznie zmęczona - szepnęła.

- Więc śpij spokojnie. - Fiona pogłaskała jej rękę. - Dziecko jest nakarmione, więc

możesz teraz odpocząć, a my się nim zajmiemy.

- Coll niedługo wróci, prawda?

Ponad głową Maggie Fiona i Serena spotkały się wzrokiem.

- Tak, kochanie - głos Fiony był kojąco łagodny. - Na pewno wróci niedługo. I będzie

dumny, że dałaś mu syna.

Serena wzięła na ręce małego Jana i zaczęła go lekko kołysać.

- Jest taki maleńki - szepnęła do matki, która pomagała Maggie ułożyć się na posłaniu.

- Wydaje się, że to cud.

- Bo to jest cud - pokiwała głową Fiona, zerkając w kąt jaskini, gdzie spała

wymęczona Amelia. - Każde nowo narodzone dziecko jest cudem. Zawsze będzie w naszym

życiu śmierć i żałoba. Gdyby nie cud narodzin i obietnica nowego życia, nie moglibyśmy tego

znieść.

background image

Serena doszła do wniosku, iż pora zadać to pytanie. Zebrała całą odwagę, i patrząc

Fionie prosto w oczy, zapytała:

- Mamo, czy myślisz, że oni zginęli?

- Bezustannie modlę się, by Bóg raczył ich ocalić. I nie przestanę, dopóki nie

otrzymamy jakiejś pewnej wiadomości - wzięła Serenę za ręce i lekko uścisnęła jej dłonie. -

Córeczko, zjedz coś, bardzo cię proszę. Zrób to dla siebie i dla dziecka.

- Dobrze, ale... - zamilkła na moment i zaczęła rozglądać się mrocznym wnętrzu. -

Gdzie Malkolm?

- Poszedł z Pariknsem. Zaraz po tym, jak usnęłaś, zeszli do osady po resztę zapasów.

Wyraźnie niezadowolona Serena wzięła od pani Drummond miskę z zawiesistą zupą.

Kucharka przyjrzała jej się spod oka, pomyślała chwilę, wreszcie nie wytrzymała.

- Nie martw się, moje dziecko - powiedziała ciepło. - Mój Parkins wie, co robi.

Malkolmowi nie stanie się z nim żadna krzywda.

- Wiem, pani Drummond. Parkins to dobry, odpowiedzialny człowiek.

Na pełnych policzkach kucharki wykwitły ciemne rumieńce.

- Mamy zamiar się pobrać - wyznała, speszona niczym podlotek.

- To wspaniale, z serca wam obojgu winszuję - ucieszyła się Serena. Naraz uśmiech

znikł z jej twarzy, a palce zacisnęły się kurczowo wokół miski. - Słyszałyście? - zapytała,

stawiając ją na ziemi.

- Nic nie słyszałam - szepnęła Fiona, ale poczuła paniczny strach.

- Ktoś tu idzie!! Idźcie na tył jaskini i przypilnujcie, żeby mały nie zapłakał.

- Sereno!

Zanim ktokolwiek zdołał ją powstrzymać, cicho jak kot podeszła do wyjścia. W całym

ciele czuła chłód. Siłą woli opanowała strach. Wiedziała, że jest gotowa zabić. Jeśli nie będzie

innego wyjścia, zrobi to i Bóg świadkiem, że nawet nie drgnie jej ręka. Pewną dłonią sięgnęła

po nabity pistolet i na wszelki wypadek w drugą rękę wzięła ciężki miecz. Jeśli to Anglicy,

spotka ich niemiła niespodzianka. Wprawdzie znajdą kobiety, ale nie bezbronne. Tuż za nią

skradała się pani Drummond z olbrzymim kuchennym nożem.

Kroki zbliżały się. Jeszcze chwila, a nadchodzący odkryją wejście do groty. Serena nie

zamierzała czekać, aż napastnicy wejdą do środka. Postanowiła ich zaskoczyć. Mocniej

chwyciła miecz i pistolet, po czym bezszelestnie wysunęła się na zewnątrz. Na ułamek

sekundy oślepiła ją jasność dnia. Zmrużyła oczy, celując z pistoletu w kierunku, skąd słyszała

kroki.

- Wciąż ta sama diablica, o ile mnie wzrok nie myli.

background image

Brigham, podtrzymywany przez Colla i Parkinsa, z trudem piął się po skałach. Mimo

to wykrzesał z siebie dość sił, by uśmiechnąć się do swej dzielnej żony.

- Słodki Jezu!

Pistolet stuknął głucho o kamienie, gdy Serena skoczyła do męża, zszokowana

widokiem munduru przesiąkniętego krwią.

Tak długo marzył, by zobaczyć jeszcze jej śliczną twarz. Teraz gdy pragnienie to się

spełniło, jej postać falowała mu przed oczyma, zasnuta dziwną mgłą. Ledwie mógł dostrzec

jej rysy. Usiłował coś powiedzieć, jednak zdołał tylko wymówić jej imię. Potem zapadł w

ciemność i zawisł bezwładnie między podtrzymującymi go mężczyznami.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

- Powiedz mi, czy bardzo z nim źle? - spytała Serena, klękając obok Amelii, która

uważnie oglądała rany Brighama. Nie panowała już nad strachem. Z zaschniętymi ustami i

ściśniętym gardłem patrzyła, jak siostra w milczeniu dotyka boku, w którym utkwiła kula.

Parę kroków dalej Fiona bandażowała rozpłataną nogę Colla.

- Ta kula była przeznaczona dla mnie - powiedział cicho.

Pochylił się i po raz setny ucałował rękę żony. Potężne zmęczenie sprawiało, że

kręciło mu się w głowie, a piekący ból głębokiej rany wydawał mu się tylko złudzeniem.

Najważniejsze, że przeżył. Czuł się bezgranicznie szczęśliwy, siedząc u boku ukochanej żony

i pierworodnego syna. Tymczasem jego najbliższy przyjaciel leżał bez życia na zimnych

kamieniach, ugodzony kulą, która jemu była pisana.

- Zasłonił mnie sobą - ciągnął. - Trafili go, kiedy próbowaliśmy przedrzeć się w góry.

Przegraliśmy, wszystko przepadło. Straciliśmy kontakt z naszym oddziałem. W pierwszej

chwili byłem pewny, że zginął na miejscu - opowiadał chaotycznie.

- Najważniejsze, że go nie zostawiłeś - Serena uniosła głowę. Dłonie mocno zacisnęła

na pokrwawionym bandażu, który przed chwilą opłukała w czystej wodzie.

- Nie mógłbym! - żachnął się Coll.

Pochylił się i zanurzył twarz we włosach Maggie. Wdychając ich znajomy słodki

zapach, próbował zapomnieć o porażającym odorze pola bitwy. Pojął, że nigdy nie zdoła

opisać grozy ostatnich dni i nocy. I że do końca życia będzie miał w pamięci to, jak niósł

Brighama na własnych plecach w stronę bezpiecznych wzgórz. Nie zapomni, że musiał

chować się i kluczyć niczym dziki pies, bo Anglicy deptali mu po piętach, szukając ucie-

kinierów między skałami i kępami wrzosu.

W pewnej chwili ukrył się za wielkim głazem, bo nie miał już sił przeczołgać się przez

pole do drewnianej szopy. Leżał potem pośród karłowatych krzewów z nieprzytomnym

Brighamem u boku, i przerażony obserwował, jak angielscy żołnierze podkładają pod nią

ogień. Zapłonęła, a on długo jeszcze miał w uszach krzyki rannych powstańców, którzy się w

niej schronili.

Resztę drogi do Glenroe pokonał nocą. Podtrzymywał Brighama, gdy ten był

przytomny, brał na plecy, kiedy tracił świadomość.

- Tak bardzo się o was martwiliśmy. Baliśmy się, że Anglicy przyjdą, zanim zdążymy

was ostrzec - wyznał.

- Trzeba natychmiast wyciągnąć kulę - oznajmiła Amelia, kładąc świeży opatrunek na

background image

ranie Brighama. - Musimy znaleźć lekarza.

- A skąd go tu teraz weźmiemy?! - zawołała Serena. Czuła, że jeszcze moment i nie

uda jej się zapanować nad histerią. Myśl o tym, że Brigham miałby wrócić do niej tylko po to,

by bezradnie patrzyła na jego śmierć, przyprawiała ją o mdłości. - Jeśli zaczniemy szukać le-

karza, ściągniemy tu Anglików - szepnęła zrozpaczona.

- Wiem, że to ogromne ryzyko, jednak... - zaczęła Amelia, ale Serena nie pozwoliła jej

skończyć.

- Jeśli Anglicy go tu znajdą, na pewno go zabiją. A ponieważ jest angielskim

szlachcicem, obejdą się z nim wyjątkowo okrutnie. Opatrzą mu rany tylko po to, żeby zabrać

go ze sobą i urządzić publiczną egzekucję. Amelio, nie mamy wyjścia. Musisz sama wyjąć

kulę.

- Ale ja tego nigdy nie robiłam. Nie mam ani dość wiedzy, ani doświadczenia! Chcesz,

żebym go zabiła, zamiast mu pomóc?

Serena zamknęła oczy, by ukryć malujące się w nich cierpienie i rozpacz. Tuż obok

Brigham kręcił się i jęczał w malignie.

- Trudno - powiedziała twardo. - Lepiej żeby umarł tutaj, pośród swoich. - Jeśli nie

spróbujesz wyjąć tej kuli, sama to zrobię!

- Pani! - Parkins, jak zwykle pozbawiony emocji, wysunął się z cienia. - Ja wyjmę tę

kulę, a panna Amelia mi pomoże.

- Ty? Wiesz, co mówisz? - roześmiała się nerwowo. - Człowieku, tu nie chodzi o

cerowanie podartych koronek!

- Zdarzyło mi się już raz to zrobić. A to o jeden raz więcej niż pani, lady Ashburn.

Poza tym hrabia jest moim panem - odparł lokaj sztywno - więc ja się nim zajmę. Trzeba go

będzie mocno przytrzymać - dodał, zwracając się do Colla.

- Ja go będę trzymać! - Serena pochyliła się nad Brighamem, jakby chciała osłonić go

własnym ciałem. - Ale niech Bóg ma cię w swojej opiece, jeśli zrobisz coś nie tak, jak trzeba!

Rozpalili ognisko, włożyli w nie ostrze noża i obracali je, póki nie rozgrzało się do

czerwoności. Kiedy Brigham odzyskał na moment przytomność, Amelia wlała mu do ust

kilka łyżek mąkowego wywaru. Musiała trawić go wysoka gorączka, bo Serena nie nadążała

ścierać potu z twarzy.

- Siostrzyczko, idź do matki i Maggie. Ja go przytrzymam - powiedział Coll łagodnie,

biorąc ją za ramię.

- Nie! Ja sama! - Odepchnęła go niecierpliwie, po czym uklękła nad głową Brighama i

mocno zacisnęła ręce na jego ramionach. Spoglądając na Parkinsa, powiedziała: - Wiem, że

background image

musisz sprawić mu ból, ale błagam, postaraj się zrobić to szybko.

Lokaj ściągnął surdut i zakasał rękawy koszuli, spod których ukazały się pajęczo

chude ramiona. Wstrząśnięta zamknęła oczy. Powierzała życie swego męża dłoniom, które

wyglądały tak, jakby nie nadawały się do niczego innego prócz czyszczenia butów.

Szybko się opanowała i spojrzała wprost w twarz Parkinsa. Jest odpowiedzialny,

tłumaczyła sobie, lojalny, gdyby tylko wyglądał nieco bardziej... Skarciła się w myślach.

Przecież trudno o większe przywiązanie niż to, które okazywał Brighamowi. Nerwowo

odmówiła w myślach krótką modlitwę i dała znak, by zaczynał. Potem z zaciśniętymi zębami

obserwowała, jak ostrze przecina ciało jej męża.

Wywar z maku nie był w stanie całkowicie go znieczulić. Brigham zaczął walczyć i

wyrywać się tak gwałtownie, że Serena ledwie dawała sobie z nim radę. Napierała z całych

sił, starając się go przytrzymać. Jej blade usta poruszały się cały czas, szepcząc słowa

pocieszenia, nazywając go pieszczotliwie.

Nóż coraz głębiej wchodził w ranę, Serena z trudem powstrzymywała mdłości. Coll

jeszcze raz próbował ją zastąpić, ale nie chciała o tym słyszeć. Przysięgała być z Brighamem

na dobre i na złe, więc jak mogłaby go teraz zostawić?

Ciszę przerywał jedynie chrapliwy oddech rannego i ciche trzaskanie ognia. Mimo to

wyczuwało się ogromne napięcie. Wszyscy w skupieniu śledzili ruchy palców Parkinsa.

Serena jak zahipnotyzowana wpatrywała się w strużkę krwi sączącą się z rany i wsiąkającą w

porowaty kamień. Twarz Brighama z każdą chwilą była coraz bledsza, jakby uchodziło z niej

życie, a ona błagała Boga, by ulżył mu i chociaż część cierpienia przeniósł na nią.

- Mam ją! - wysapał Parkins.

Z wysiłku wystąpiły mu żyły na skroniach, a pot płyną strumieniami zostawiając na

koszuli wielkie mokre plamy. Starał się być bardzo delikatny, w duchu nie przestawał się

modlić, by jego pan zemdlał i przestał tak strasznie cierpieć. Kiedy odnalazł wreszcie kulę,

poczuł olbrzymią ulgę. Dłoń nawet mu nie drgnęła, choć wewnątrz zamarł z obawy, żeby

niechcący nie uszkodzić jakiegoś ważnego organu.

- Niech pani teraz trzyma z całej siły - szepnął i wolniutko, ostrożnie zaczął

wydłubywać kulę.

- Na litość boską, pospieszże się! - syknęła, nie mogąc już dłużej znieść jęków

Brighama próbującego wyrwać się spod jej rąk. - Nie widzisz, jak on strasznie cierpi?!

Oddychała z trudem. Nie odrywała oczu od otwartej rany, w której zanurzyły się palce

Parkinsa. Kiedy po nieskończenie długiej chwili udało mu się wydobyć niewielką metalową

kulkę, oboje jednocześnie wydali głośne westchnienie ulgi.

background image

Nim lokaj zdołał pojąć, że to już koniec, Amelia odsunęła go delikatnie na bok.

- Trzeba natychmiast zatamować krwawienie, bo jeszcze go przez to stracimy -

powiedziała, klękając obok Brighama. - Mamo, czy mogłabyś obejrzeć jego ramię i bark? To

nic groźnego, ale wygląda paskudnie. Pani Drummond, proszę podać mi leki.

Brigham przestał się miotać i leżał teraz bezwładnie. Serena cofnęła ręce i przysiadła

na piętach. Ramiona i plecy drżały jej z wysiłku, więc przez wzgląd na dobro dziecka

spróbowała się rozluźnić.

- Jak mogłabym pomóc? - zapytała. Amelia zerknęła na nią, a widząc, że jest tak samo

blada jak Brigham, powiedziała stanowczo:

- Jeśli chcesz mi pomóc, wyjdź na świeże powietrze. Ja zajmę się resztą.

Serena bez słowa skinęła głową, po czym ostrożnie podniosła się z kolan i poszła w

stronę wejścia. Zaskoczyło ją, że zaczęło się już ściemniać. Czas mijał niewiarygodnie

szybko. Pomyślała, że życie jej i Brighama dziwnie się ze sobą splotło.

Rok wcześniej przywiózł do Glenroe rannego Colla, a teraz sam walczył ze śmiercią.

A ona zawsze czuwała, najpierw przy łóżku brata, a potem przy nim. Tyle pięknych chwil

spędzili razem pośród jej rodzinnych wzgórz. Czy naprawdę będzie musiała stąd odejść?

. - Lady Ashburn?

Z trudem oderwała się od wspomnień. Położyła rękę na brzuchu, wyraźnie czując silne

ruchy dziecka. Nosiła w sobie nowe życie.

- Lady Ashburn?

- Słucham.

- Pomyślałem, że może miałaby pani ochotę na coś gorącego do picia.

Odwróciła się i prawie roześmiała, słuchając formalnego tonu Parkinsa. Zdążył się już

doprowadzić do porządku, na kościste plecy włożył surdut, a na twarz maskę obojętności. Aż

trudno uwierzyć, że był tym samym spoconym, skupionym człowiekiem, który przed chwilą

wyjmował kulę z boku Brighama. - Dziękuję, Parkins - z wdzięcznością przyjęła kubek

herbaty. - I chcę cię przeprosić za wszystko, co niepotrzebnie powiedziałam.

- Proszę o tym zapomnieć, lady Ashburn. Była pani trochę zdenerwowana.

- Trochę zdenerwowana... - powtórzyła. - Dobrze powiedziane. Masz bardzo pewną

rękę, Parkins.

- Zawsze się o to bardzo starałem.

W pewnej chwili ogarnęło ją takie wzruszenie, że nie zdołała powstrzymać łez.

Zasłoniła oczy i szorstko otarła je dłońmi zaciśniętymi w pięść.

- Czy masz chusteczkę, Parkins?

background image

- Oczywiście, lady Ashburn - ukłonił się nisko i podał jej sztywno wykrochmalony

kawałek batystu.

- Pomogłeś dziś swojemu panu i pomogłeś mnie. Jeśli kiedykolwiek będziesz czegoś

potrzebował, możesz na mnie liczyć.

- Wypełniam moje obowiązki nie dlatego, że oczekuję jakichś specjalnych względów.

- Wiem - wzięła go za rękę i rozczulona spojrzała na jego rumieniec. - Wiem, że

niczego nie żądasz w zamian za swoje przywiązanie. Pamiętaj jednak, że moja obietnica jest

zawsze aktualna - podała mu mokrą chusteczkę. - A teraz pójdę do męża.

Została przy nim całą noc. Siedziała obok jego posłania i wpatrywała się w ogień.

Amelia chciała ją zmienić, ale odmówiła, wiedząc, że i tak nie byłaby w stanie zasnąć. Co

chwila dotykała chłodną dłonią czoła Brighama. Trawiła go tak wysoka gorączka, że

chwilami obawiała się o jego życie. Wciąż był nieprzytomny i co pewien czas majaczył,

wyrzucając się siebie krótkie, bezładne zdania.

Wydawało mu się, że nie opuścił jeszcze pola bitwy. Raz czy dwa rozmawiał ze swoją

babką, tłumaczył jej, że zostały tam wszystkie jego ideały, zalane strumieniami krwi. Kilka

razy wołał Serenę. Kiedy szeptała do niego i dotykała go czule, uspokajał się na chwilę, ale

zaraz znowu się podrywał chciał biec jej na ratunek, przekonany, że znaleźli ją Anglicy.

- Sereno, połóż się. Ja przy nim posiedzę.

- Fiona kucnęła przy niej i otoczyła ramieniem zgarbione plecy - Musicie odpocząć, i

ty, i dziecko.

- Nie mogę go zostawić, mamo - pokręciła głową i przygotowała kolejny zimny

kompres, który zaraz położyła na rozpalonym czole. - Chyba lepiej, bym czuwała, niż kręciła

się na posłaniu, bezskutecznie próbując zasnąć. Pomaga mi to, że go widzę. Czasem otwiera

oczy i patrzy na mnie. Wie, że przy nim jestem.

- Wobec tego spróbuj zasnąć tutaj. Chociaż na chwilę. Połóż głowę na moich

kolanach, jak wtedy, gdy byłaś małą dziewczynką.

Namowy matki poskutkowały i Serena zwinęła się w kłębek na rozgrzanej kamiennej

podłodze. Dłonią nakryła dłoń Brighama.

- Powiedz mamo, czy on nie jest piękny?

- Jest - roześmiała się Fiona, targając pieszczotliwie włosy córki.

- Nasze dziecko będzie do niego podobne. Odziedziczy po nim szare - oczy i pełne

usta - zamknęła oczy i przez chwilę wsłuchiwała się w szum wiatru. - Teraz myślę, że

pokochałam go od pierwszego wejrzenia. Tak bardzo bałam się tej miłości! Teraz wiem, że to

było głupie.

background image

- Miłość często bywa głupia - westchnęła Fiona.

- Dziecko kopie - szepnęła Serena sennie. - Dziecko Brighama.

W rozpalonej głowie Brighama plątały się przerażające wizje. Czasami był znowu na

torfowisku, oślepiony przez dym i błysk wybuchów. Wokół niego umierali ludzie, niektórzy

ginęli z jego ręki. Zapach krwi i cierpki swąd prochu nie pozwalały mu oddychać. Głowa

pękała mu od dźwięków kobzy, werbli i niemilknącej kanonady dział.

Potem czołgał się pośród wrzosów. Zraniony bok palił go żywym ogniem, głowa

ciążyła mu, przed oczami miał mgłę. Zdawało mu się, że czuje smród płonącego drewna i

ludzkiego ciała. Słyszał rozdzierające krzyki. Potem stanęła obok niego Serena, ubrana w

białą suknię. Czasem gdy otwierał oczy, wiedział jej twarz. Pochylała się nad nim, szeptała

coś, czego nie mógł zrozumieć. Była tak blisko, że wyraźnie widział cienie pod jej oczami.

Niestety, jego ciężkie powieki zaraz opadały i wracał myślami na pole bitwy.

Przez trzy dni na przemian tracił i odzyskiwał przytomność. W krótkich przebłyskach

świadomości nie zdawał sobie z sprawy z tego, gdzie się znajduje. Nie miał pojęcia o jaskini

ani o życiu jej mieszkańców. Słyszał ich głosy, ale ani nie mógł ich rozpoznać, ani nic

odpowiedzieć. Pewnego razu, gdy otworzył oczy ogarnęła go ciemność. W gęstym mroku,

gdzieś bardzo blisko usłyszał cichy płacz kobiety. Innym razem zdawało mu się, że dobiega

go popłakiwanie dziecka.

Pod koniec trzeciego dnia zapadł w głęboki, pozbawiony marzeń sen. Kiedy się

ocknął, wokół panował półmrok, ale nawet ta odrobina dziennego światła boleśnie poraziła

mu oczy. Zamknął je więc i po odgłosach i zapachach próbował zorientować się, gdzie się

znajduje.

Poczuł woń ziemi, dymu i mdły aromat maku, który zawsze kojarzył mu się z

chorobą. Po chwili złowił uchem stłumione głosy. Wsłuchiwał się w nie cierpliwie, póki nie

rozpoznał, do kogo należały. Coll, Amelia, Malkolm. Odetchnął z ulgą. Skoro byli tu,

bezpieczni, to z pewnością także Serenie nic się nie stało. Wolno otwierał oczy, pozwalając

im przyzwyczaić się do światła. Zaczął zbierać siły, by się odezwać, gdy nagle tuż obok

siebie usłyszał ciche szuranie.

To była ona. Siedziała, na ziemi, oparta o skalną ścianę, z podwiniętymi nogami.

Chyba spała, bo rozpuszczone włosy opadły i prawie zasłoniły całą twarz. Ogarnęła go fala

wzruszenia i miłości. Spróbował otworzyć usta.

- Reno! - wyszeptał, wyciągając rękę w jej stronę.

Natychmiast otworzyła oczy. Na kolanach przysunęła się do jego posłania, położyła

dłonie na czole. Było chłodne, cudownie chłodne.

background image

- Brigham - pochyliła się i delikatnie pocałowała go w usta. - Wróciłeś do mnie!

Tyle chciała mu opowiedzieć, tak wiele usłyszeć. Początkowo był tak osłabiony, że

całe dnie spał i budził się zaledwie na godzinę. Okazało się, że dobrze pamięta samą bitwę,

natomiast nie mógł przypomnieć sobie tego, co działo się z nim w czasie odwrotu. Zostały mu

tylko jakieś zamazane wspomnienia. Pamiętał za to ból, o wiele silniejszy niż ten, który

odczuwał teraz. Ktoś ciągnął go po ziemi, podnosił, chyba niósł na plecach. Wlewał do gardła

zimną wodę.

Stopniowo wracała mu pamięć. Domagał się także, żeby Coll opowiedział mu o tym,

czego nie był świadom. Słuchał go z pochmurnym czołem i furią w oczach, przeklinając

Cumberlanda za jego barbarzyńskie okrucieństwo. Gorycz porażki osładzała mu jedynie

świadomość, że ma obok siebie Serenę i ich nienarodzone dziecko.

- To miejsce nie jest bezpieczne - stwierdził pewnego dnia, gdy mógł już siadać,

opierając się o ścianę. - Powinniśmy opuścić je jak najszybciej i ruszyć w stronę wybrzeża.

- Nie jesteś jeszcze gotowy do takiej podróży. - Serena pogłaskał jego dłoń. Czasami

pragnęła, by na zawsze pozostali w tej jaskini i pozwolili, żeby świat o nich zapomniał.

W odpowiedzi podniósł jej rękę do ust i pocałował czule, ale jego oczy nie straciły

twardego, zdecydowanego wyrazu. Dawno już postanowił, że nigdy nie dopuści, by musiała

rodzić w takich warunkach.

- Musimy poszukać pomocy u moich krewnych z wyspy Skye - powiedział, a

spoglądając na Amelię, zapytał: - Jak myślisz, kiedy Maggie i dziecko będą mogli ruszyć w

drogę?

- Za dzień, może dwa, ale ty...

- Będę gotowy.

- Owszem, będziesz, kiedy my o tym zdecydujemy - wtrąciła Serena.

W jego szarych oczach zaświeciły iskierki humoru.

- Widzę, madame, że od naszego ostatniego spotkania zdążyła pani stać się tyranką.

Rozbawiona, pocałowała go w czubek nosa.

- Zawsze nią byłam, Angolu. A teraz odpocznij - nie zważając na protesty, okryła go

kocem.

- Kiedy w pełni wydobrzejesz, pójdziemy stąd, dokądkolwiek zechcesz.

- Trzymam cię za słowo, Reno! - Chwycił ją za rękę i wymownie spojrzał w oczy.

- Lepiej śpij!

Ile musiał wycierpieć, pomyślała, słysząc zmęczenie w jego głosie. Opuścił ją jako

silny, niepokonany mężczyzna. Powrócił tak słaby, że ledwie uratowali go od śmierci. Nie

background image

pozwoli, żeby przez jego zacięty upór miała go stracić.

- Mam nadzieję, że Coll i Malkolm zdobędą dla nas trochę mięsa - powiedziała, żeby

zmienić temat. Widząc, że Brigham zasypia, ułożyła się obok i zaczęła głaskać jego wychudły

policzek. Zaniepokoiło ją, że bracia tak długo nie wracali.

Z grzbietu pobliskiego wzgórza obserwowali wysoki słup dymu. Zaintrygowani

położyli się na ziemi i podczołgali do krawędzi skalnej półki. W dole ujrzeli spalone Glenroe.

Kolejny raz Anglicy przynieśli do cichej doliny ogień i równie gorącą nienawiść. Po

drewnianych chatach został stos tlącego się żaru, kamienne budynki straciły słomiane dachy i

straszyły czarnymi otworami w miejscu dawnych okien. Dwór MacGregorów jeszcze płonął.

- Przeklęci, przeklęci - syczał Coll, tłukąc pięścią w skałę. - Po tysiąckroć przeklęci.

Niech ich piekło pochłonie.

- Dlaczego palą nasze domy? - Malkolm tak bardzo wstydził się swoich łez, że nawet

nie miał odwagi ich otrzeć. - Po co je niszczą? Boże! Stajnie! - Rzucił się na ratunek.

Coll zdążył przytrzymać go dosłownie w ostatniej chwili.

- Nie ruszaj się! Na pewno zabrali wszystkie konie!

Załamany chłopiec oparł głowę o kamień. Dziecięcy strach mieszał się w jego duszy z

dorosłym gniewem.

- A czy teraz już sobie pójdą i zostawią nas w spokoju? - zapytał cicho.

Przed oczami Colla pojawiła się wizja przeraźliwej rzezi, która nastąpiła po bitwie.

- Obawiam się - mruknął niechętnie - że zaczną przeszukiwać wzgórza. Musimy

natychmiast wracać do jaskini.

Serena ułożyła się wygodnie na boku. Z zamkniętymi oczami wsłuchiwała się w

znajome odgłosy jaskiniowego gospodarstwa. Mały Jan znowu ssał pierś, cmokając przy tym

głośno. Pani Drummond i Parkins przyrządzali posiłek i rozmawiali półgłosem, zupełnie

jakby stali w ciepłej, pachnącej kuchni. Fiona zwijała przędzę na kocyk dla wnuka, a Amelia

przekładała słoiki, w których trzymała lekarstwa.

Znowu byli wszyscy razem. Kiedyś nadejdzie dzień, kiedy Anglikom znudzi się

plądrowanie Szkocji i cofnął się poza granicę, a wtedy MacGregorowie bezpiecznie wrócą do

Glenroe. Wtedy Serena zdoła sprawić, że Brigham zapomni o świetnym życiu, które wiódł w

Anglii, i odnajdzie szczęście pośród szkockich lasów i wzgórz. Zostaną tu i zbudują dom

blisko jeziora.

Uśmiechnęła się do swoich marzeń. Brigham spał mocno, więc odsunęła się, żeby go

przypadkiem nie zbudzić. Przez chwilę miała ochotę wyjść na zewnątrz i zobaczyć, czy bracia

nie wracają. Zdaje się, że już są, pomyślała, słysząc, że ktoś zbliża się do jaskini. Wstała i

background image

miała zamiar wybiec im na powitanie, gdy nagle zastygła w bezruchu. Coll i Malkolm nie

szeptaliby i nie skradaliby się tak ostrożnie. Bez namysłu sięgnęła po pistolet i zacisnęła na

kolbie palce zimne jak lód.

W gęstniejącym mroku wyraźnie dojrzała czerwień munduru. Serce podskoczyło jej

do gardła, ale nie wydała z siebie najmniejszego odgłosu. Żołnierz ostrożnie zajrzał do środka

i omiótł wzrokiem ciemne wnętrze. Zaskoczony odkryciem wyprostował się i podniósł do

góry szpadę. Serena zdążyła zauważyć jeszcze, że jego mundur i twarz były uwalane błotem.

W oczach miał triumf. Nie odezwał się słowem, tylko sprężył się w sobie i ruszył prosto na

odwróconego tyłem Parkinsa.

Spokojnie podniosła pistolet, dokładnie wycelowała i pociągnęła za spust. Dragon

zachwiał się, lecz nim padł na ziemię, obrócił się i zdumiony spojrzał jej prosto w oczy. Nie

zastanawiała się nad tym, że właśnie zabiła człowieka. Gotowa bronić tego, co dla niej

najdroższe, chwyciła za obosieczny miecz. W samą porę, bo w wejściu pojawił się następny

szkarłatny mundur.

Bez namysłu dźwignęła ciężką broń, lecz nim zdążyła zadać cios, czyjaś silna dłoń

zacisnęła się wokół jej nadgarstka. Brigham stanął przy niej. Przestraszony żołnierz

wyszczerzył zęby i z dzikim okrzykiem natarł na nich z bagnetem. Zaraz jednak padł,

powalony strzałem, który zadudnił o sklepienie. Po środku jaskini stał Parkins z dymiącym

pistoletem w dłoni i własnym wątłym ciałem próbował osłonić panią Drummond.

- Nabij pistolet! - krzyknął Brigham, widząc kolejnego dragona.

Jednym ruchem przesunął Serenę za siebie. Tym razem żołnierz nie zdążył nawet

wejść do środka. Na ułamek sekundy zastygł w bezruchu, a potem runął twarzą do przodu,

tarasując wejście. Lekko wibrująca strzała utkwiła głęboko w jego plecach.

Brigham przeszedł nad nim i wydostał się na zewnątrz. Nieopodal groty zobaczył

jeszcze dwóch żołnierzy. Coll bił się z jednym na szpady, manewrując desperacko, by

własnym ciałem osłonić bezbronnego Malkolma, na którego nacierał drugi dragon.

Przestraszony chłopiec próbował zasłonić się pustą miską, rozpaczliwie rozglądając się za

czymś bardziej odpowiednim do obrony.

Brigham krzyknął i rzucił się do przodu, jednak powstrzymał go rozdzierający ból w

zranionym boku. Przystanął, próbując odzyskać równowagę. Dragon zaś tylko obrócił się, po

czym najwyraźniej niezbyt przestraszony wzniósł szpadę nad głową Malkolma.

Strzał odbił się echem od skał. Brigham odwrócił się gwałtownie i ujrzał Serenę

stojącą na tle czarnej gardzieli wejścia do groty. Bez pośpiechu opuściła dłoń, w której

trzymała pistolet, i beznamiętnie patrzyła, jak trafiony w samo serce żołnierz pada na ziemię.

background image

Walka nie trwała dłużej niż kilka minut. Zostało po niej pięć martwych ciał odzianych

w czerwone mundury. Najgorsze jednak, że wraz z nią skończyło się bezpieczeństwo

górskiego schronienia.

Kolejny raz spakowali swój niewielki dobytek i o brzasku ruszyli w drogę, kierując się

na zachód. W dwóch wierzchowcach, które mieli ze sobą dragoni, uszczęśliwiony Malkolm

rozpoznał własne konie. Dzięki zwierzętom podróż była dużo łatwiejsza, bo mogli na zmianę

jechać konno. Gdy chcieli odpocząć, wyszukiwali kryjówki, za które najczęściej służyły im

szałasy sklecone z gałęzi i zaschniętego błota albo prowizoryczne zagrody dla bydła i owiec.

Także i w tych trudnych chwilach nie zawiedli się na gościnności górali.

Od napotkanych ludzi dowiedzieli się o krwawej zemście Cumberlanda, który z

powodu swych okrucieństw został nazwany Rzeźnikiem. Represje, które spadły na

zbuntowany kraj, były wyjątkowo dotkliwe. Zrujnowane domy, spalone wsie, skonfiskowane

majątki i inwentarz. Szkoccy górale, i tak niezbyt zamożni, pozbawieni bydła i owiec stanęli

przed widmem głodu. Jednocześnie nie ustawał pościg za księciem, który rozpętał powstanie.

Angielscy żołnierze skrupulatnie przeczesywali wzgórza i wrzosowiska. Mimo wszystkich

swych nieszczęść wierni górale nie odmówili schronienia ani Karolowi, ani żadnemu

uchodźcy, który o to poprosił.

Posuwali się naprzód bardzo wolno, cały czas wystawiając się na niebezpieczeństwo.

Cumberland posłał całą armię, by odnalazła księcia, więc na każdym kroku musieli być

bardzo ostrożni. Był już czerwiec, gdy wreszcie udało im się wydostać ze stałego lądu i

popłynąć na wyspę Skye, gdzie zostali przyjęci przez MacDonaldów ze Sleat.

- Tu jest tak pięknie, jak mówiła - westchnął Brigham. Razem z Sereną stał na

niewielkim wzgórzu i spoglądał na zatokę Uig. - Babka opowiadała mi, że jako mała

dziewczynka przybiegała tu, by obserwować statki wychodzące w morze.

- Jest pięknie, to prawda - mruknęła Serena, wystawiając twarz na słońce. - Odkąd

jesteśmy razem, bezpieczni, wszystko wypiękniało.

Na jak długo? Tego nie mógł przewidzieć. Jego szare oczy straciły radosny wyraz.

Tutaj też byli angielscy żołnierze. Statki pod banderą elektora patrolowały morze, gdyż

krążyły słuchy, że książę Karol schronił się w tej okolicy. Jeśli rzeczywiście był w pobliżu,

Anglicy wcześniej czy później wytropią go i zaczną deptać mu po piętach. Należało więc

wyszukać drogę, którą książę mógłby bezpiecznie przedostać się do Włoch lub Francji. Jed-

nak Brigham myślał teraz przede wszystkim o tym, jak zapewnić bezpieczeństwo Serenie i

dziecku. Nie było mowy, by mógł teraz wrócić do Anglii i ofiarować żonie to wszystko, co

należało jej się jako lady Ashburn. Niestety, wyglądało też na to, że w najbliższych latach nie

background image

będą mogli nawet pokazać się w Glenroe, z czego ona chyba jeszcze nie zdawała sobie

sprawy.

- Usiądźmy na chwilę - zaproponował.

- Z największą przyjemnością - odparła i roześmiała się, kiedy pomagał jej usadowić

się w miarę wygodnie. Nie było to proste, bowiem czasami zdawało jej się, że w miejscu

brzucha ma przyczepiony młyński kamień. - Chyba już nigdy nie dam rady wydoić krowy -

westchnęła.

- Jeszcze nigdy nie byłaś piękniejsza.

- Kłamiesz - stwierdziła wesoło i odwróciła się, by go pocałować. - Ale wiesz, co

robisz, bo gdybyś powiedział mi prawdę, na pewno bym cię za to nie pocałowała.

Oparta o niego ramieniem przez chwilę w milczeniu patrzyła na zatokę.

- Przepiękne miejsce - powiedziała miękko. - Cieszę się, że masz okazję zobaczyć

rodzinne strony swojej babki. Że możemy zobaczyć je razem - dodała i westchnęła ciężko, bo

brzuch przeszkadzał jej się poruszać.

- Źle się czujesz?

- Nie. Prawdę mówiąc, odkąd tu jesteśmy, z każdym dniem czuję się lepiej.

Nie kłamała, choć dobre samopoczucie dotyczyło jedynie jej umysłu. Poza tym czuła

się fatalnie. Z coraz większym trudem podnosiła się co rano z łóżka.

- Kuzyni twojej babki są dla nas bardzo uprzejmi - zauważyła po chwili.

- Wiem. Do końca życia będę im głęboko wdzięczny, że dali nam schronienie -

powiedział, omiatając zatokę pochmurnym spojrzeniem.

- Chwilami aż trudno mi uwierzyć, że tak chętnie przyjęli pod swój dach Anglika.

- Jak możesz tak mówić?! - rozzłościła się.

- To nie ty zniszczyłeś naszą Szkocję. To Cumberland ze swoją żądzą krwi i zemsty

jest i będzie odpowiedzialny za wszystkie nieszczęścia, które spadły na ten kraj.

- Ale w Londynie witają go jak największego bohatera.

- Posłuchaj - łagodnie wzięła go za rękę.

- Kiedyś niesłusznie obwiniałam cię za całe zło, które wyrządzili inni. Jeśli mnie

kochasz, nie popełniaj mojego błędu i nie bierz na siebie odpowiedzialności za to, czego nie

zrobiłeś - powiedziała z naciskiem. W pewnej chwili uśmiechnęła się i dotknęła brzucha. -

Nasze dziecko jest półkrwi Anglikiem. A ja jestem z tego bardzo dumna.

Przygarnął ją ramieniem i przytulił do siebie.

- Znowu mi pochlebiasz - powiedział.

Umilkli. Siedzieli objęci, zapatrzeni w grę słonecznych refleksów na wodzie,

background image

rozkoszując się spokojem ciepłego dnia.

- Czy wiesz - zapytał cicho - co się stanie, jeśli mnie znajdą?

- Nie znajdą cię!

- Reno, nie mogę ukrywać się bez końca. I nie chcę narażać życzliwych mi ludzi.

- Rozumiem, kochany, ale czy mamy inne wyjście? - Nerwowo szarpnęła źdźbło

trawy. - Żołnierze ciągle jeszcze szukają księcia. Wiem, że niepokoisz się o jego los.

- Owszem, ale dużo bardziej martwię się o ciebie i dziecko. - Próbowała protestować,

więc chwycił ją mocno za ramiona i patrząc prosto w oczy, powiedział: - Nigdy nie zapomnę

naszego ostatniego dnia w jaskini, kiedy musiałaś stanąć w mojej obronie. I zabić, by

ochronić mnie i swoich najbliższych.

- Zrobiłam to, co należało. Przecież ty postąpiłbyś tak samo. Nawet nie wiesz, jak

bardzo czułam się bezużyteczna przez te wszystkie miesiące, kiedy mogłam tylko siedzieć i

czekać. Możliwe, że kobiety nie powinny przystępować do powstania, bo pole bitwy to nie

miejsce dla nich. Jednak z całą pewnością mogą i potrafią obronić tych, których kochają.

- Powiem ci szczerze, że nigdy nie kochałem cię bardziej niż w tamtej chwili, kiedy

walczyłaś o nasze życie - pochylił się i pocałował jej dłonie.

Uważnie spojrzał jej w oczy. - Czy wierzysz mi, że pragnąłem dać ci wszystko, co

najlepsze, a nie tułaczkę i niepewny los uciekinierów?

- Brigham...

- Nie, zaczekaj. Pozwól mi skończyć. Pamiętasz, kiedyś powiedziałaś mi, że pójdziesz

za mną wszędzie, dokąd tylko zechcę? To prawda?

Poczuła dziwny ścisk w gardle, ale powiedziała:

- Tak, to prawda.

- Czy w takim razie zgodziłabyś się opuścić Szkocję i popłynąć ze mną do Nowego

Świata? - Umilkł na moment, lecz zaraz dodał, chcąc ją uprzedzić, co ich czeka: - Nie mogę

wprawdzie dać ci tego, co dać chciałem, ale obiecuję, że i tak nie będziemy biedni. Musimy

jednak zostawić dom i rodzinę, wszystko, co znamy i kochamy. Nie będziesz już hrabiną, a

tylko zwykłą panią Langston. Na początku nie będzie nam łatwo, ale z czasem przywykniemy

do trudnych warunków, nowych miejsc i ludzi. Wiem, że proszę cię o wiele, może jednak

Bóg da, że pewnego dnia powrócimy do Glenroe.

- Cśśś... - Wzruszona zarzuciła mu ramion na szyję. - Wiesz przecież, że poszłabym za

tobą nawet do piekła.

Uśmiechnął się lekko.

- Tak wiele od ciebie nie wymagam. Ale wiem, że nie dotrzymałem obietnicy i...

background image

- Obiecałeś, że będziesz mnie kochał i że do mnie wrócisz. I dotrzymałeś słowa -

chciał jej przerwać, więc pokręciła głową. - Nie, teraz ty posłuchaj. I postaraj się mnie

zrozumieć. Tygodnie, które spędziliśmy razem na dworze Karola, były naprawdę wspaniałe,

bo spędziliśmy je razem. Tylko dlatego. Nigdy nie potrzebowałam i nie potrzebuję twoich

pieniędzy. Wielki świat, tytuły, piękne stroje i klejnoty - wszystko to nic dla mnie nie znaczy.

Ty jesteś najważniejszy i tylko ciebie mi trzeba do szczęścia. - Nagle roześmiała się i

odsunęła od niego. - Czy wiesz, że gdy byliśmy w Holyrood, każdego dnia pociłam się ze

strachu, że zrobię coś nie tak? Bałam się, że wreszcie przejrzysz na oczy i uznasz, iż zrobiłeś

poważny błąd, czyniąc ze mnie lady Ashburn?

- Co to za bzdury?

- Brigham, ja po prostu nie nadaję się na wytworną damę. Prosiłam Boga, żeby nigdy

nie przyszło ci do głowy zabrać mnie do Francji, by pokazać mi królewski dwór.

- Żyłoby ci się tam znacznie łatwiej niż . w Edynburgu - stwierdził, obserwując ją

spod zmrużonych powiek.

- I musiałabym udawać kobietę światową, a w duszy tęskniłabym do moich bryczesów

i jazdy na złamanie karku.

- Czy chcesz powiedzieć, że zamiast do Francji, wolisz jechać do Ameryki z jedną

szkatułą złota i głową pełną marzeń?

- Posłuchaj - wzięła w dłonie jego twarz. - Ty urodziłeś się w Anglii, ja w Szkocji i był

czas, kiedy nas to dzieliło. Teraz możemy znaleźć dla siebie wspólną ojczyznę.

Objął ją i mocno przytulił.

- Kocham cię, Reno. Bardziej niż własne życie.

- Brig! Nasze dziecko...

- Nie martw się kochana. Ono też będzie szczęśliwe.

- I to prędzej, niż myślisz - zawołała, a widząc jego niepewną minę, dodała ze

śmiechem. - Zdaje się, że jest tak samo niecierpliwe jak ja! Proszę cię, biegnij po Amelię i

mamę.

- Przecież mówiłaś, że to jeszcze kilka tygodni!

- Może i mówiłam - skinęła głową, kładąc rękę na brzuchu, który stwardniał pod

wpływem pierwszych skurczów. - Ale najwyraźniej nasz syn zadecydował inaczej.

Kiedy porwał ją na ręce, najpierw wstrzymała oddech, a potem roześmiała się i

szepnęła mu do ucha:

- Brigham, nie musisz mnie nieść. Jeszcze złamiesz sobie kręgosłup.

- Miej trochę wiary i zaufania, o pani! - odparł z nutką drwiny w głosie.

background image

EPILOG

W ostatnich dniach czerwca, czternaście miesięcy po tym, jak rozwinął sztandar

powstania, książę Karol wylądował bezpiecznie na wyspie Skye, gdzie znalazł schronienie we

dworze Mugstone. Dotarł tam dzięki pomocy lady Flory MacDonald, młodej kobiety, która

przebrała go za swą pokojówkę i ryzykując życie, towarzyszyła mu w podróży.

Wprawdzie niewiele brakowało, by został pojmany, jednak mimo tych bolesnych

doświadczeń nie stracił nic ze swej ambicji i zapału. Nie zmienił się także jego płomienny

temperament. Opuścił lady Florę, zostawiając jej pukiel swych włosów, a wraz z nim

obietnicę, że wkrótce spotkają się na dworze świętego Jakuba.

Brigham spotkał się z księciem tylko raz, i to na krótko. Rozmawiali ze sobą tak jak

dawniej, ze swobodą i wzajemnym szacunkiem. Mimo to książę nie złożył mu propozycji

wspólnego wyjazdu do Francji, na co Brigham w głębi duszy liczył.

- Będzie ci go brakowało, prawda? - zapytała Serena, gdy zostali sami w swej

komnacie w Mugstone.

- Cóż, pewnie tak. I na pewno długo jeszcze będę rozpamiętywał naszą porażkę -

przytulił ją do siebie. - Ale w końcu to dzięki niemu i jego sprawie przyjechałem do Glenroe.

Wiesz, kiedy patrzę na ciebie i na naszego synka, myślę sobie, że wprawdzie przegraliśmy,

ale nie do końca - odwrócił się, by spojrzeć na maleńkiego chłopczyka, któremu dali na

chrzcie imię Daniel. - Jest tak, jak mówił twój ojciec. Trud nie poszedł na marne - pocałował

ją czule. - Czy jesteś gotowa?

- Tak - skinęła głową i schyliła się po torbę podróżną. - Szkoda tylko, że mama,

Maggie i Coll nie jadą z nami - westchnęła.

- Wiesz, że muszą zostać. A my nie mamy wyboru - zaczekał, aż weźmie dziecko, i

otwierając przed nią drzwi, próbował ją pocieszyć - Będziesz miała przecież Amelię i

Malkolma.

- Tak, ja tylko żałuję, że...

- Sereno, uwierz mi, że MacGregorowie powrócą do Glenroe. My też kiedyś wrócimy.

Odwróciła się na progu i spojrzała na niego. Za plecami miał słońce, zupełnie jak w

dniu, w którym zobaczyła go po raz pierwszy. I wyglądał tak samo jak wtedy - przystojny,

wytworny, swobodny. Uśmiechnęła się, spoglądając na dziecko, które wierciło się w jej

ramionach.

- Pewnego dnia Langstonowie powrócą do Ashburn i upomną się o swoje dziedzictwo.

Zrobi to nasz Daniel albo jego dzieci czy wnuki. Odnajdą swoje miejsce i w Anglii, i w

background image

Szkocji - stwierdziła z mocą.

Skinął głową, po czym sięgnął po kufer, w którym między innymi rzeczami leżała

figurka pastereczki. Kiedyś dam ją swojemu synowi, pomyślał ogarnięty nagłym

wzruszeniem. Naraz usłyszał dobrze sobie znany głos:

- Najmocniej przepraszam pana hrabiego...

- O co chodzi, Parkins?

- Ośmielę się zauważyć, że pora ruszać, bo stracimy pomyślną falę.

- Dobrze więc - wyszedł z komnaty, wskazując lokajowi pozostałe bagaże. - Aha,

chciałbym ci przypomnieć, Parkins, że masz zwracać się do mnie panie Langston.

Zrozumiano?

- Nie, panie hrabio - odpowiedział z godnością i schylił się po torby.

On również wybierał się w podróż do Ameryki i nie jechał tam sam. Zdobył się

bowiem wreszcie na odwagę i oświadczył swej wybrance, która jako świeżo poślubiona pani

Parkins miała mu towarzyszyć w wyprawie do Nowego Świata.

Słysząc tak zdecydowaną odmowę, Brigham skwitował ją cichym westchnieniem i

wymownie spojrzał w sufit. Serena roześmiała się i dotykając jego ramienia, powiedziała

wesoło:

- Zawsze będziesz lordem Ashburn, Angolu. A teraz w drogę! - zawołała, biorąc go za

rękę.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Roberts Nora MacGregorowie 06 Rebelia tom 1
Roberts Nora MacGregorowie 06 Rebelia t 2
Roberts Nora MacGregorowie 10 Trzej bracia tom III Jan
Roberts Nora MacGregorowie 07 Bracia z klanu MacGregor 01 Daniel
Roberts Nora MacGregorowie 07 Mrozny grudzien
Roberts Nora MacGregorowie 09 Szczęściara
Roberts Nora MacGregorowie 04 Prawdziwa sztuka
Roberts Nora Macgregorowie 10 Bracia z klanu MacGregor 03 Jan
Roberts Nora MacGregorowie 09 Szczesciara
Roberts Nora MacGregorowie 04 Prawdziwa sztuka
Roberts Nora MacGregorowie 11 Tajemniczy sąsiad
Roberts Nora MacGregorowie 07 Bracia z klanu MacGregor 03 Jan
Roberts Nora MacGregorowie 11 Tajemniczy sasiad
Roberts Nora Macgregorowie Szczęściara
Roberts Nora MacGregorowie 02 Kuszenie losu
Roberts Nora MacGregorowie 01 Mroźny grudzień

więcej podobnych podstron