Roberts Nora MacGregorowie 11 Tajemniczy sasiad

background image

NORA ROBERTS

TAJEMNICZY SĄSIAD

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Rozmawiałaś z nim?

- Hmmm? - Cybil Campbell siedziała przy desce do rysowania i wprawnie

dzieliła kartkę papieru na równe prostokąty. - Z kim?

Rozległo się długie, dramatyczne westchnienie, a Cybil z trudem opanowała

ś

miech. Dobrze znała Jody Myers, sąsiadkę z pierwszego piętra, i doskonale

wiedziała, kogo dotyczy jej pytanie.

- Chodzi mi o tego tajemniczego przystojniaka z mieszkania 3B - wyjaśniła

Jody. - Daj spokój, przecież wiesz, o kim mówię. Wprowadził się tydzień temu i

jeszcze do nikogo nie odezwał się ani słowem. Mieszkasz dokładnie naprzeciw. Mów,

czego się o nim dowiedziałaś.

- Ostatnio byłam zajęta. - Cybil zerknęła na przyjaciółkę niespokojnie krążącą

po pracowni. - Prawie nie zauważyłam, że wprowadził się ktoś nowy.

Jody prychnęła z niedowierzaniem.

- Akurat. Zawsze wszystko zauważasz. - Podeszła do deski, zajrzała Cybil

przez ramię i zmarszczyła nos. Na kartce nadal widniały jedynie puste prostokąty.

Jody lubiła patrzeć, jak Cybil wypełnia je rysunkami. - Jeszcze nie umieścił nazwiska

na skrzynce pocztowej. Nikt nie widział, żeby wychodził z domu za dnia. Nawet pani

background image

Wolinsky, a przecież nic nie umknie jej uwadze.

- Może nasz nowy sąsiad jest wampirem.

- Ojej! - Pełne wyrazu brązowe oczy Jody rozszerzyły się z przejęcia. - To by

dopiero było fajnie!

Bardzo fajnie - zgodziła się Cybil i znów zajęła się wykreślaniem ramek do

kolejnego odcinka komiksu. Jody tymczasem wciąż krążyła po pracowni i paplała jak

najęta.

Towarzystwo nigdy nie przeszkadzało Cybil w pracy. Prawdę mówiąc, bardzo

je lubiła. Nie przepadała za samotnością i ciszą. Właśnie dlatego w Nowym Jorku

czuła się szczęśliwa. Łatwo przywykła do życia w domu zamieszkałym przez

bezwstydnie wścibskich sąsiadów.

Takie otoczenie nie tylko bardzo jej odpowiadało, ale na dodatek dostarczało

ciekawego materiału do pracy zawodowej.

Ze wszystkich mieszkańców starego składu, przerobionego na dom

mieszkalny, najbardziej lubiła lody Myers. Trzy lata temu, kiedy Cybil się tu

wprowadziła, energiczna Jody była świeżo upieczoną mężatką i głęboko wierzyła, że

wszyscy powinni być tak niebiańsko szczęśliwi jak ona.

To znaczy, że powinni wstąpić w związki małżeńskie.

Teraz, jako matka prześlicznego, ośmiomiesięcznego synka o imieniu Charlie,

Jody z jeszcze większym zapałem starała się wprowadzić swoje przekonanie w życie.

A Cybil była głównym celem jej zabiegów.

- A może wpadłaś na niego w korytarzu? - dopytywała się Jody.

- Jeszcze nie. - Cybil w zamyśleniu wzięła ołówek i lekko uderzała nim o

pełne wargi. Jej migdałowe oczy były zielone jak czyste morze o świcie i gdyby nie

migoczące w nich w tej chwili iskierki humoru, mogłyby wydawać się tajemnicze i

uwodzicielskie. - Wiesz, pani Wolinsky robi się chyba coraz mniej spostrzegawcza.

Widziałam go, jak wychodził z domu w dzień. To oznacza, że jednak nie jest

wampirem.

- Widziałaś go? - zapytała Jody z niedowierzaniem i przysunęła taboret bliżej

deski. - Kiedy? Gdzie? Jak ci się to udało?

- Kiedy? O świcie. Gdzie? Na ulicy. Oddalił się w kierunku wschodnim. Jak

mi się to udało? Z powodu bezsenności.

- Udzielił się jej ożywiony nastrój sąsiadki. Oczy rozbłysły z rozbawienia. -

Obudziłam się wcześnie i przypomniałam sobie o ciasteczkach czekoladowych, które

background image

zostały po przyjęciu.

- Pamiętam je. Prawdziwe bomby kaloryczne.

- Właśnie. Nie mogłam znów zasnąć. Musiałam jedno zjeść. A kiedy wstałam,

poszłam do pracowni. Myślałam, że może uda mi się coś narysować, ale w końcu po

prostu stanęłam przy oknie i gapiłam się na ulicę. Wtedy zobaczyłam, że wychodzi.

Trudno go nie zauważyć. Ma chyba z metr osiemdziesiąt pięć wzrostu. No i te

ramiona... - Obie w niekłamanym zachwycie wzniosły oczy do nieba.

- Był ubrany w czarne dżinsy i bluzę, niósł torbę sportową, więc domyślam się,

ż

e szedł do siłowni trochę poćwiczyć. Ktoś, kto nie ćwiczy, tylko cały dzień się

wyleguje, pije piwo i je chipsy, nie ma takich mięśni.

- A więc jednak jesteś nim zainteresowana! - Jody triumfalnie uniosła palec w

górę.

- Przecież ja żyję i mam oczy! Ten facet jest nieziemsko przystojny. Nie dość,

ż

e ma zgrabny tyłeczek, to jeszcze otacza go aura tajemnicy... - Cybil rozłożyła ręce. -

Czy w takim wypadku dziewczyna może się oprzeć ciekawości?

- A dlaczego miałabyś się opierać? Zapukaj do jego drzwi, zanieś mu trochę

ciastek. Powitaj go w nowym mieszkaniu. Wtedy będziesz mogła się dowiedzieć, co

robi całymi dniami, czy jest żonaty, gdzie pracuje. Najważniejsze, czy jest żonaty.

Bo... - Urwała, czujnie nadstawiając ucha. - Charlie się obudził.

- Nic nie słyszałam. - Cybil zwróciła głowę ku drzwiom i nasłuchiwała chwilę.

Potem wzruszyła ramionami. - Wiesz, od urodzenia synka masz słuch jak nietoperz.

- Przewinę małego i zabiorę go na spacer. Wybierzesz się z nami?

- Nie, nie mogę. Mam sporo pracy.

- W takim razie zobaczymy się wieczorem. Kolacja o siódmej.

- Dobrze. - Cybil uśmiechnęła się z przymusem, a Jody pobiegła do sypialni,

gdzie zostawiła śpiącego synka.

Kolacja o siódmej. W towarzystwie nudnego i denerwującego kuzyna Jody -

Franka. Cybil po raz kolejny zadała sobie pytanie, kiedy wreszcie zdobędzie się na

odwagę i powie przyjaciółce, żeby przestała umawiać ją na siłę z kolejnymi

kandydatami na męża.

Uświadomiła sobie, że to samo musi powiedzieć pani Wolinsky. No i pani

Peebles z pierwszego piętra, i właścicielowi pralni. Dlaczego wszyscy jej znajomi

popadali w obsesję i za wszelką cenę chcieli ją swatać?

Miała dwadzieścia cztery lata, nie była z nikim związana i prowadziła bardzo

background image

szczęśliwe życie. Oczywiście pragnęła kiedyś założyć rodzinę. Czasami wyobrażała

sobie ładny dom z ogródkiem dla dzieci w jakiejś miłej podmiejskiej okolicy. I psa.

Na pewno będzie miała psa. Ale dopiero w jakiejś bliżej nieokreślonej przyszłości. Na

razie była zadowolona ze swojej sytuacji.

Pochyliła się nad deską, wsparła głowę na rękach i pogrążyła się w

marzeniach. To pewnie wiosna tak mnie usposabia, pomyślała. Czuła jakiś

wewnętrzny niepokój i rozpierającą ją energię.

Doszła do wniosku, że może jednak dobrze by było pójść na spacer z Jody i

Charliem, ale w tej samej chwili usłyszała trzask zamykających się za nimi drzwi.

Ze spaceru nici.

Przypomniała sobie, że ma pracę do skończenia, i zaczęła szkicować pierwszą

scenkę do kolejnego odcinka swojego komiksu „Sąsiedzi i przyjaciele”.

Rysowała wprawnie, pewnymi ruchami. Umiejętność rysowania nabyła w

sposób naturalny. Jej matka była znaną artystką, odnoszącą sukcesy w kraju i za

granicą. Ojciec natomiast wsławił się jako autor popularnego komiksu „Macintosh”,

który od wielu lat ukazywał się w gazetach. Oboje rodzice zaszczepili Cybil i jej

rodzeństwu umiłowanie sztuki, obdarzyli zdolnością wychwytywania życiowych

absurdów i wyposażyli w mocne zasady.

Opuszczając bezpieczny dom rodzinny w Maine, Cybil wiedziała, że jeśli w

Nowym Jorku jej się nie powiedzie, w każdej chwili będzie mogła wrócić do rodziny i

zostanie przywitana z otwartymi ramionami.

Jednak Nowy Jork stał się dla niej drugim domem.

Od trzech lat jej komiks zyskiwał coraz większą popularność. Była z niego

dumna. Jej historyjki były proste, ciepłe i pełne humoru, a występowali w nich zwykli

ludzie w codziennych sytuacjach. Nie próbowała naśladować ironicznego stylu ojca

ani ostrej politycznej satyry, którą często uprawiał. Ją rozśmieszało samo życie.

Długie oczekiwanie w kolejce do kina, poszukiwanie odpowiedniej pary butów,

kolejna nieudana randka w ciemno.

Wiele osób widziało w Emily, bohaterce komiksu, odbicie samej autorki. Ona

jednak nie dostrzegała żadnego podobieństwa. Przecież Emily była zgrabną, wysoką

blondynką, która miała trudności z utrzymaniem pracy i znalezieniem odpowiedniego

mężczyzny.

Cybil była brunetką średniego wzrostu i odnosiła sukcesy zawodowe. Jeśli zaś

chodzi o mężczyzn, to nie odgrywali w jej życiu na tyle znaczącej roli, żeby się nimi

background image

przejmowała.

Spostrzegła, że przestała rysować i mechanicznie uderza ołówkiem o deskę.

Niezadowolona zmarszczyła czoło i zmrużyła oczy. Jakoś nie mogła się

skoncentrować. Przeczesała palcami włosy i lekko wzruszyła ramionami. Pewnie

lepiej jej się będzie pracowało, jeśli zrobi sobie krótką przerwę i szybko coś przekąsi.

Może trochę czekolady pomoże jej się zmobilizować?

Wstała i odruchowo włożyła ołówek za ucho, chociaż starała się wykorzenić

ten nabyty jeszcze w dzieciństwie nawyk. Energicznym krokiem wyszła ze słonecznej

pracowni i zbiegła na dół.

Bardzo lubiła swoje dwupoziomowe mieszkanie. Było przestronne i właśnie to

zadecydowało, że szybko je wynajęła. Na niższym poziomie znajdował się duży pokój

oddzielony od kuchni tylko długim blatem. Przez okna wpadało do wnętrza światło

słoneczne i hałas z ulicy, który przez pierwsze tygodnie budził ją w nocy i dawał miłe

poczucie, że wokół toczy się ciekawe życie miasta.

Cybil poruszała się z wdziękiem odziedziczonym po matce. Jej ojciec nazywał

to gracją w wielkim stylu. Jako dziecko ubłagała rodziców, żeby zapisali ją na lekcje

baletu, ale szybko się nimi znudziła, chociaż jej długie nogi były stworzone do tańca.

Boso weszła do kuchni, otworzyła lodówkę i z namysłem zajrzała do środka.

Mogłaby przyrządzić coś dobrego. Kiedyś chodziła też na lekcje gotowania.

Zrezygnowała nie z nudy, lecz dlatego że pomysłowością prześcignęła nauczyciela.

Nagle usłyszała jakiś cichy dźwięk i westchnęła. Muzyka dobiegała zza ściany,

z mieszkania po drugiej stronie korytarza. Smutne, zmysłowe zawodzenie saksofonu.

To grał tajemniczy sąsiad spod 3B. Cybil żałowała, że nie robi tego częściej.

Długie, tęskne nuty, pełne burzliwych uczuć poruszały ją do głębi i

uruchamiały wyobraźnię.

Czyżby nieznajomy był ubogim muzykiem? Może przyjechał do Nowego

Jorku w nadziei, że znajdzie tu lepsze życie. Bez wątpienia ktoś złamał mu serce.

Cybil układała w myślach kolejny scenariusz, wyjmując produkty z lodówki. Na

pewno stoi za tym kobieta. Jakaś rudowłosa piękność, która go omotała, skradła

duszę, a potem podeptała krwawiące serce wysokim obcasem eleganckich włoskich

pantofelków.

Kilka dni temu wymyśliła inną historię życia sąsiada. W tej wersji uciekł on

jako szesnastoletni chłopak od swojej obrzydliwie bogatej, okrutnej rodziny. Zarabiał

na życie, grając na ulicach Nowego Orleanu - było to jedno z jej ulubionych miast - a

background image

potem musiał uciekać na północ, ponieważ jego podstępna rodzinka, na której czele

stał szalony wuj, przetrząsała cały kraj w poszukiwaniu zbiega.

Jeszcze nie wymyśliła, dlaczego właściwie rodzina tak zawzięcie go

poszukiwała, ale nie miało to znaczenia. Tajemniczy nieznajomy musiał uciekać, a

jedyne pocieszenie znajdował w muzyce.

A może to agent rządowy, który wykonuje jakieś niebezpieczne tajne zadanie?

Albo złodziej klejnotów, który ucieka przed ścigającym go agentem?

Albo seryjny zabójca, polujący na kolejną ofiarę?

Roześmiała się sama do siebie i spojrzała na produkty, które mechanicznie

wyjęła z lodówki. Kimkolwiek był tajemniczy nieznajomy, najwyraźniej zamierzała

upiec dla niego ciasteczka.

Nieznajomy zaś nazywał się Preston McQuinn i wcale nie uważał siebie za

szczególnie tajemniczego człowieka. Po prostu trzymał się na uboczu i nie lubił,

kiedy ktoś narzucał mu swoje towarzystwo. To właśnie potrzeba anonimowości

rzuciła go w samo serce jednego z największych miast świata.

Rzecz jasna, zamierzał mieszkać tu tylko przez jakiś czas, najwyżej przez

kilka miesięcy, dopóki nie dobiegnie końca remont jego domu na skalistym wybrzeżu

Connecticut. Rozmyślał o tym, chowając saksofon do futerału. Niektórzy nazywali ten

dom jego fortecą, ale właśnie to odpowiadało mu w nim najbardziej. W takiej fortecy

można przez długie tygodnie cieszyć się samotnością. Nikt tam nie wchodził

nieproszony, a dostępu broniła ciężka brama.

Wyszedł z niemal pustego salonu i ruszył na górę. Korzystał z tego pokoju na

niższym poziomie tylko wtedy, gdy chciał grać, ponieważ miał tu świetną akustykę,

albo kiedy zamierzał trochę poćwiczyć, a nie chciało mu się iść do klubu sportowego

kilka przecznic dalej.

Właściwie mieszkał na górnym poziomie. Tymczasowo, powtórzył w myślach.

W tym przejściowym mieszkaniu potrzebował jedynie łóżka, szafy, odpowiedniego

oświetlenia i biurka, na którym zmieściłby się jego komputer, monitor i potrzebne do

pracy papiery.

Chętnie zrezygnowałby z telefonu, ale jego agentka siłą wyposażyła go w

telefon komórkowy i nalegała, żeby go nie wyłączał.

Rzeczywiście, na ogół tego nie robił, chyba że akurat nie miał ochoty z nikim

rozmawiać.

Usiadł za biurkiem zadowolony, że chwila gry na saksofonie ożywiła mu

background image

umysł i napełniła energią. Mandy, jego agentka, obgryzała długie, lakierowane

paznokcie z niepokoju o to, czy jej podopieczny robi jakieś postępy w pracy nad

najnowszą sztuką. Powinien jej powiedzieć, żeby na darmo nie niszczyła sobie

lakieru. Sztuka będzie gotowa, kiedy nadejdzie odpowiednia pora i ani minuty

wcześniej.

Doszedł do wniosku, że sukces przynosi wiele kłopotów, ponieważ bardzo

szybko zaczyna żyć własnym życiem. Jeśli stworzy się coś, co podoba się

publiczności, ludzie natychmiast chcą dostać następne dzieło - jeszcze bardziej udane.

Preston miał w nosie to, czego oczekuje od niego publiczność. Było mu wszystko

jedno, czy ludzie wyważą drzwi teatru, żeby zobaczyć jego nową sztukę, czy obsypią

go nagrodami i obrzucą pieniędzmi. Równie dobrze mogli poddać kolejne dzieło

miażdżącej krytyce i zażądać zwrotu pieniędzy za bilety.

Dla niego liczyła się sama praca. Tylko to miało znaczenie.

Jego sytuacja finansowa była bardzo dobra, zresztą nie od dzisiaj. Mandy

twierdziła, że tu po części leży przyczyna jego kłopotów. Nie kierowała nim żądza

zysku, nie pisał dla pieniędzy i dlatego nie zależało mu na reakcji publiczności. Z tego

samego zresztą powodu, zdaniem Mandy, tworzył tak genialne sztuki. Nie zależało

mu na nich.

Siedział teraz przy komputerze, wysoki, muskularny, z grzywą potarganych

włosów w kolorze ciemnoblond. Chłodne, niebieskie oczy wpatrywały się w napisany

tekst. Usta miał surowo zaciśnięte, a pociągła, męska twarz przybrała poważny wyraz.

Zapomniał o odgłosach ulicy, które dzień i noc wdzierały się przez okno do

mieszkania, i postarał się wniknąć w duszę mężczyzny, który żył jedynie we wnętrzu

komputera, mężczyzny, który desperacko zmagał się ze swoimi pragnieniami. Był on

ważną postacią w jego nowej sztuce.

Zaklął pod nosem, kiedy nieprzyjemny dźwięk dzwonka przeniósł go z

powrotem do pustego pokoju. Zastanowił się, czy nie udać, że nie ma go w domu, ale

znał ludzką naturę, więc był pewien, że intruz nie da za wygraną i będzie wracał,

dopóki ktoś mu nie otworzy.

To pewnie ta kobieta o sokolim wzroku, z parteru, pomyślał, schodząc na dół.

Już dwa razy próbowała go osaczyć, kiedy szedł wieczorem do klubu. Udało mu się

uniknąć zasadzki, ale to zaczynało być irytujące. Lepiej będzie, jeśli stanie z nią

twarzą w twarz, powie jej coś niegrzecznego, a obrażona sąsiadka odejdzie jak

niepyszna i nie będzie mu więcej zawracała głowy, najwyżej zacznie z jeszcze wię-

background image

kszym zapałem plotkować na jego temat.

Spojrzał przez wizjer i zobaczył, że przed drzwiami stoi nie schludna

staruszka o bystrym wzroku, tylko ładna brunetka o wielkich, zielonych oczach i

krótko, po chłopięcemu przystrzyżonych włosach.

Przypomniał sobie, że to dziewczyna z naprzeciwka. Czego, u diabła, chce ode

mnie, pomyślał rozdrażniony. Miał nadzieję, że skoro przez tydzień dała mu spokój,

nie będzie próbowała narzucić mu swojego towarzystwa także w przyszłości. Właśnie

taką sąsiadkę uznałby za idealną.

Gniewnie otworzył drzwi i oparł się o framugę.

- Słucham?

- Cześć. - O tak, z bliska wydał się Cybil jeszcze przystojniejszy. - Nazywam

się Cybil Campbell. Mieszkam pod 3A. - Z radosnym, przyjacielskim uśmiechem

wskazała drzwi po drugiej stronie korytarza.

Preston tylko uniósł brew.

- Tak?

Doszła do wniosku, że nieznajomy jest po prostu małomówny i nadal

uśmiechała się przyjaźnie. śałowała, że ani na chwilę nie spuszczał jej z oka i nie

mogła niepostrzeżenie zerknąć w głąb jego mieszkania. Nie chciała, żeby sobie

pomyślał, że jest ciekawska. Przecież wcale taka nie jest. Naprawdę.

- Słyszałam, że przed chwilą grałeś na saksofonie. Pracuję w domu, a te ściany

nie są zbyt grube.

Jeśli przyszła tu skarżyć się na hałas, to nic nie wskóra, stwierdził w myślach

Preston. Gra, kiedy ma na to ochotę. Chłodno spoglądał na jej zgrabny, trochę zadarty

nosek, zmysłowe, pełne usta i wąskie stopy z pomalowanymi na różowo paznokciami.

- Zwykle zapominam włączyć muzykę, kiedy pracuję - ciągnęła radośnie.

Zauważył, że kiedy mówi, w kąciku ust robi się jej wesoły dołeczek. - Z

przyjemnością słuchałam, jak grasz. Ralph i Sissy uwielbiali Vivaldiego. To piękna

muzyka, ale trochę nudna, jeśli słucha się jej bez przerwy. Ralph i Sissy mieszkali tu,

zanim ty się wprowadziłeś - wyjaśniła, wskazując jego mieszkanie. - Przeprowadzili

się do White Plains po tym, jak Ralph miał romans ze sprzedawczynią z Saksa. No,

tak naprawdę to może nic między nimi nie było, ale Ralph miał na to ochotę, więc

Sissy powiedziała, że albo się przeprowadzą do innego miasta, albo się z nim

rozwiedzie i zostawi go bez grosza. Pani Wolinsky daje im pół roku, ale ja nie

byłabym taka pewna. Może jeszcze wszystko się między nimi naprawi. W każdym

background image

razie... - Wyciągnęła przed siebie ładny, żółty talerz, na którym piętrzył się stos

ciasteczek z kawałkami czekolady, przykryty przezroczystą, różową folią. -

Przyniosłam ci trochę ciastek.

Spojrzał na nie, tym samym dając Cybil okazję zerknięcia w głąb mieszkania,

na pusty salon.

Biedny facet, nawet go nie stać na kanapę, pomyślała ze współczuciem.

Preston podniósł wzrok i zmierzył ją chłodnym spojrzeniem.

- Dlaczego?

- Co dlaczego?

- Dlaczego przyniosłaś mi ciastka?

- Właśnie je upiekłam. Czasami robię coś do jedzenia, kiedy nie mogę się

skupić na pracy. To pomaga mi pozbierać myśli. Pieczenie działa na mnie najlepiej.

Jeśli zostawiłabym te ciastka dla siebie, w końcu bym je wszystkie zjadła i

znienawidziłabym siebie za to. - Znów ukazał się dołeczek w policzku. - Nie lubisz

ciastek?

- Nie mam nic przeciwko nim.

- W takim razie smacznego. - Włożyła mu talerz w ręce. - I witaj w nowym

domu. Jeśli będziesz czegoś potrzebował, możesz się do mnie zwrócić. Zwykle jestem

u siebie. - Machnęła drobną dłonią o szczupłych palcach. - A jeśli chcesz się czegoś

dowiedzieć o sąsiadach, też mogę ci w tym pomóc. Mieszkam tu już od kilku lat i

znam wszystkich.

- Nic mnie to nie obchodzi. - Cofnął się i bez pożegnania zamknął drzwi.

Cybil przez chwilę stała bez ruchu, oszołomiona tak nagłym końcem

rozmowy. Chodziła po tym świecie od dwudziestu czterech lat, a jeszcze nikt nie

zatrzasnął jej drzwi przed nosem. Zdarzyło jej się to pierwszy raz i miała nadzieję, że

ostatni. Doświadczenie było bardzo nieprzyjemne.

Miała ochotę załomotać do drzwi sąsiada i zażądać zwrotu ciastek, ale się

opanowała. Nie upadnę tak nisko, powiedziała sobie. Odwróciła się na pięcie i

pomaszerowała do swojego mieszkania.

Teraz wiedziała, że tajemniczy nieznajomy jest nieziemsko przystojny,

zbudowany jak grecki bóg i niegrzeczny jak rozkapryszony bachor, któremu dobrze

by zrobił klaps w pupę i krótka drzemka. Skoro tak jest, to trudno. Nie będzie mu się

narzucała.

Nie trzasnęła drzwiami. Pewnie tylko uśmiechnąłby się z satysfakcją. Ale

background image

kiedy już była w środku, niczym rozzłoszczone dziecko zaczęła stroić najróżniejsze

miny, grać na nosie i pokazywać język w stronę mieszkania nowego sąsiada.

Kiedy zakończyła tę dziecinną demonstrację uczuć, poczuła się trochę lepiej.

Fakty jednak pozostały niezmienione. Lokator spod 3B dostał ciasteczka na jej

ulubionym deserowym talerzu i udało mu się wzbudzić jej niechęć. Ona natomiast

nadal nie znała nawet jego imienia.

Preston nie żałował tego, co zrobił. Ani przez chwilę. Specjalnie zachował się

grubiańsko, w nadziei że ta rozszczebiotana, impertynencka dziewczyna o zadartym

nosku i seksownych, różowych paznokciach nie będzie mu zawracała głowy do końca

jego pobytu w tym domu. Ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebował, to stado sąsiadów,

którzy pukają do jego drzwi, żeby radośnie powitać go w nowym miejscu

zamieszkania. Zwłaszcza jeśli na czele tego stada miała stać gadatliwa brunetka o

oczach wróżki z bajki.

Do diabła, zaklął pod nosem. A mówią, że w Nowym Jorku ludzie ignorują się

nawzajem. Miał nadzieję, że jest to wręcz żelazna zasada, obowiązująca w tym

mieście.

Wścibska sąsiadka na pewno była panną - gdyby miała męża, z pewnością nie

omieszkałaby z zachwytem opisać wszystkich jego zdumiewających zalet. Prawdziwy

pech. W dodatku pracowała w domu i bardzo łatwo będzie się na nią natknąć w

korytarzu. Kolejny minus.

Musiał też uczciwie przyznać, że w życiu nie jadł lepszych ciasteczek niż te,

które mu przyniosła. To już było wprost niewybaczalne.

Na szczęście udało mu się o nich zapomnieć, gdy zasiadł do pisania. Ogarnięty

pasją twórczą, nie zwróciłby uwagi nawet na wybuch jądrowy. Kiedy jednak wrócił

do rzeczywistości, natychmiast pomyślał o wesołym, żółtym talerzu i ułożonych na

nim wypiekach dziewczyny z sąsiedztwa.

Myślał o nich, kiedy brał prysznic, kiedy się ubierał i usiłował rozluźnić

mięśnie zesztywniałe po wielu godzinach siedzenia w postawie, którą siostra Maria

Józefa, jego nauczycielka ze szkoły podstawowej, określała jako godną nagany.

Kiedy więc zszedł na dół, żeby się napić piwa, co mu się należało po długiej

pracy, spojrzał na talerz łakomie. Otworzył butelkę i z namysłem pociągnął długi łyk.

Może się skusi i zje kilka? Wyrzucenie ich do śmietnika byłoby zupełnie

niepotrzebnym gestem. I tak już udało mu się zniechęcić do siebie tę rozgadaną Cybil.

Na pewno będzie chciała, żeby zwrócił talerzyk. Nic się nie stanie, jeśli

background image

skosztuje ciastek, zanim podrzuci jej talerz pod drzwi.

Włożył jedno do ust i z uznaniem mruknął coś pod nosem. Zjadł drugie i cicho

gwizdnął z zachwytu.

Po dwudziestym zaklął cicho.

Te ciastka są jak narkotyk, pomyślał. Było mu trochę mdło i czuł, że chyba nie

jest w stanie ruszyć się z miejsca. Patrzył na niemal pusty talerz z mieszaniną

pożądania i obrzydzenia do samego siebie. Przywołał resztki silnej woli i przełożył

pozostałe ciastka do plastikowego pojemnika, a potem wrócił do salonu po saksofon.

Miał zamiar trochę pospacerować przed wizytą w klubie.

Już miał wyjść na korytarz, kiedy usłyszał, że ktoś z hałasem idzie na górę.

Skrzywił się i cofnął za drzwi, nie zamykając ich jednak. Przez szparę usłyszał, jak

Cybil wyrzuca z siebie słowa z zawrotną szybkością, co bardzo go zdziwiło, ponieważ

dziewczyna była sama.

- Nigdy więcej - mamrotała cicho. - Niech mnie posieka na kawałki, niech

mnie przypala żywym ogniem. Nigdy więcej nie dam się do tego namówić. Za żadne

skarby świata. Postanowione i koniec.

Preston zauważył, że się przebrała. Miała teraz na sobie obcisłe czarne spodnie

i dopasowany czarny blezer, a pod nim bluzkę w kontrastowym kolorze dojrzałych

truskawek. W uszach dziewczyny kołysały się długie kolczyki.

Nadal mówiąc do siebie, otworzyła torebkę wielkości znaczka pocztowego.

- śycie jest zbyt krótkie, żeby marnować dwie godziny na nudne rozmowy o

niczym. Więcej nie dam się jej na to namówić. Nie zrobi mi tego. Przecież potrafię

mówić nie. Muszę to tylko trochę poćwiczyć, i tyle. Gdzie, u diabła, podziały się te

klucze?

Gdy usłyszała, że drzwi za nią się otwierają, podskoczyła i odwróciła się

gwałtownie. Preston zauważył, że kolczyki w jej uszach różnią się od siebie i

zastanowił się, czy teraz jest taka moda, czy to tylko roztargnienie właścicielki. Nie

mogła znaleźć kluczy w mikroskopijnej torebce, więc pewnie w grę wchodziła druga

możliwość.

Była zarumieniona, zdyszana i wręcz biła od niej świeżość. A pachniała nawet

ładniej niż ciasteczka. Preston zauważył to natychmiast i jeszcze bardziej go to

zirytowało.

- Zaczekaj - nakazał jej krótko i wrócił do mieszkania po talerz.

Cybil nie miała zamiaru czekać. W końcu udało jej się znaleźć klucz w małej

background image

wewnętrznej kieszonce torebki, czyli dokładnie tam, gdzie go schowała.

Preston okazał się szybszy. Wyszedł na korytarz, zatrzaskując za sobą drzwi.

W jednej ręce niósł saksofon w futerale, w drugiej żółty talerz.

- Masz. - Nie miał zamiaru się dopytywać, co sprawiło, że jej twarz leśnej

wróżki przybrała taki zagniewany wyraz. Bez wątpienia opowiedziałaby mu wszystko

ze szczegółami, co zabrałoby co najmniej pół godziny.

- Nie musisz mi tak wylewnie dziękować - warknęła i wyrwała mu talerz.

Głowa pękała jej z bólu po dwóch godzinach słuchania monotonnych wynurzeń

kuzyna Jody, Franka, na temat operacji giełdowych, więc postanowiła dać upust złości

i powiedzieć kilka słów prawdy opryskliwemu facetowi z przeciwka. - Słuchaj, koleś,

nie chcesz zawierać znajomości, w porządku. Ja nie narzekam na brak przyjaciół. - Z

emfazą machnęła talerzem. - Mam ich tylu, że zanim zaprzyjaźnię się z kimś nowym,

muszę poczekać, aż ktoś ze starych znajomych wyprowadzi się za granicę. To jednak

wcale nie jest powód, żeby zachowywać się bezczelnie. Przecież ja ci się tylko

przedstawiłam i dałam trochę ciastek!

Miał ochotę się uśmiechnąć, ale się opanował.

- Bardzo dobre ciastka - powiedział, zanim zdążył ugryźć się w język.

Natychmiast tego pożałował, kiedy zobaczył, że złość w oczach Cybil zmienia się w

rozbawienie.

- Naprawdę?

- Owszem. - Odszedł, a ona patrzyła za nim lekko zaintrygowana. Teraz już

zupełnie nie wiedziała, co o nim myśleć.

Postąpiła więc tak, jak nakazał jej odruch chwili. Często tak robiła. Szybko

zostawiła talerz na stole i zamknąwszy drzwi do mieszkania, podążyła za

nieznajomym. Starała się przy tym stąpać tak cicho, jak to tylko możliwe.

Ś

wietny pomysł do mojego komiksu, pomyślała. Przygoda w sam raz dla

Emily. Jeśli dobrze to rozegram, wystarczy na kilka odcinków.

Oczywiście Emily musi oszaleć na punkcie tego faceta, zadecydowała Cybil,

gdy próbowała bezszelestnie zbiec po schodach. U bohaterki komiksu nie będzie to

zwykła, znana wszystkim ciekawość, tylko odbierająca zdrowy rozsądek fascynacja.

Podekscytowana pogonią, z głową rozpaloną od pomysłów, bez tchu wybiegła

przed dom i rozejrzała się na wszystkie strony.

Przystojny sąsiad był już dość daleko. Szybko chodzi, pomyślała z uznaniem.

Uśmiechnęła się do siebie i ruszyła za nim.

background image

Emily, rzecz jasna, kryłaby się w cieniu, przeskakiwała od latarni do latarni,

przywierała do ściany, na wypadek, gdyby śledzony nagle się odwrócił, ale...

Cybil z cichym okrzykiem ukryła się za słupem latarni, kiedy obiekt jej pogoni

z roztargnieniem obejrzał się przez ramię. Wyjrzała zza słupa, przyciskając rękę do

serca i zobaczyła, że znika za rogiem.

Była zła, że na kolację z Frankiem włożyła szpilki zamiast butów na płaskim

obcasie. Zaczerpnęła powietrza i biegiem rzuciła się w pościg.

Podążała za swoją zwierzyną przez dwadzieścia minut, aż rozbolały ją nogi, a

początkowe podniecenie pogonią ustąpiło miejsca znużeniu. A może tajemniczy

sąsiad co wieczór krąży bez celu po mieście, dźwigając futerał z saksofonem? Może

jest nie tylko grubianinem, ale i wariatem? Pewnie niedawno wypuścili go ze szpitala

- dlatego nie potrafi nawiązywać normalnych kontaktów z ludźmi. Jego obrzydliwie

bogata i okrutna rodzinka w końcu go dopadła i zamknęła w szpitalu dla obłąkanych,

ż

eby nie mógł się upomnieć o należny mu spadek po ukochanej babci, która zmarła w

podejrzanych okolicznościach i zostawiła mu cały swój majątek. Długie lata

zamknięcia w szpitalu prowadzonym przez nieuczciwego psychiatrę spowodowały

fatalne zmiany w jego osobowości.

Tak, właśnie taką historię wymyśliłaby sobie Emily. I byłaby pewna, że jej

czuła opieka i bezgraniczna miłość uleczyłyby nieszczęśnika. Potem zaś wszyscy

sąsiedzi i przyjaciele staraliby się wybić jej z głowy takie pomysły, a ona próbowałaby

wciągnąć ich w swoje plany.

A zanim wszystko by się wyjaśniło, tajemniczy sąsiad okazałby się...

Ze zdziwieniem stwierdziła, że znalazła się na progu jakiegoś małego,

mrocznego klubu o nazwie U Delty.

No, nareszcie, pomyślała, przeczesując włosy dłonią. Teraz wystarczy, że

wślizgnie się do środka i znajdzie sobie ciemny kąt. Ciekawe, co się będzie działo

dalej.

ROZDZIAŁ DRUGI

Klub przesiąknięty był zapachem whisky i dymu papierosowego. Nie

przeszkadzało to Cybil, raczej pozwalało lepiej wczuć się w panującą tu atmosferę.

Wokół było mroczno, a jasnoniebieski blask oświetlał niewielką scenę. Przy

większości ciasno ustawionych stolików siedzieli goście. Nie było tu wcale głośno,

wszyscy rozmawiali ściszonymi głosami.

background image

Cybil wydało się to naturalne. Przecież w takich miejscach na pewno

odbywają się tajemne schadzki, ludzie nawiązują sekretne romanse lub omawiają

jakieś zagadkowe sprawy.

Przy długim drewnianym barze pod ścianą klienci siedzieli na wysokich

stołkach, pochyleni nad drinkami, jakby strzegli ich przed jakimś

niebezpieczeństwem.

Ten klub był jakby żywcem przeniesiony w teraźniejszość z czarno - białych

filmów z lat czterdziestych. W takich filmach bohaterka nosiła długie, powłóczyste

suknie, miała mocno umalowane usta i opadające na jedno oko platynowoblond

włosy. Stawała na scenie w snopie światła pojedynczego reflektora i śpiewała tęskne

piosenki o okrutnych mężczyznach, którzy ją skrzywdzili. W tym samym czasie

mężczyzna, który jej pragnął i który kiedyś również ją skrzywdził, siedział w zadumie

nad niedopitą szklaneczką whisky, spoglądając znużonym wzrokiem spod ronda

sfatygowanego kapelusza.

Innymi słowy, klub ten bardzo się Cybil spodobał. Uśmiechnęła się do siebie z

satysfakcją.

W nadziei że nikt nie zwróci na nią uwagi, przemknęła pod ścianą, usiadła

przy wolnym stoliku i przyglądała się Prestonowi przez kłęby dymu i opary whisky.

Preston był ubrany na czarno. Miał na sobie czarne dżinsy i czarny bawełniany

podkoszulek. Przed chwilą zdjął skórzaną kurtkę, w której przyszedł. Rozmawiał z

jakaś piękną czarnoskórą kobietą w jaskrawoczerwonym kombinezonie, opinającym

ciasno każdą wypukłość jej bujnego ciała. Miała co najmniej metr osiemdziesiąt

wzrostu. Kiedy odrzuciła głowę w tył i roześmiała się, jej matowy, niski śmiech

wypełnił całe pomieszczenie.

Po raz pierwszy Cybil zobaczyła, jak tajemniczy mężczyzna się uśmiecha.

Patrząc na jego odmienioną twarz, nadal zabójczo urodziwą, ale teraz pozbawioną

surowości, doszła do wniosku, że jego uśmiech nie ma sobie równych. Zresztą słowo

„uśmiech” było zbyt łagodne. Cała jego twarz się zmieniła, nabrała ciepła, rozjaśniła

się.

Cybil bezwiednie oparła głowę na dłoniach i uśmiechnęła się do siebie.

Wyobraźnia zaczęła działać...

Ta piękna Amazonka była jego kochanką. Upewniła się o tym, gdy kobieta

ujęła jego twarz w dłonie i obdarzyła go długim pocałunkiem. Oczywiście, taki

mężczyzna jak on - pełen tajemnic, o złamanym sercu i burzliwej przeszłości - musiał

background image

mieć egzotyczną kochankę, z którą spotykał się w mrocznych zadymionych barach,

gdzie razem słuchali sennej, tęsknej muzyki.

Boże, jakie to romantyczne. Westchnienie samo wyrwało się z piersi Cybil.

Na nierozświetlonej jeszcze scenie Delta z czułością uszczypnęła Prestona w

policzek.

- Doszło do tego, że śledzą cię kobiety, mój słodki?

- To jakaś wariatka.

- Chcesz, żebym ją stąd wyrzuciła?

- Nie. - Nie obejrzał się, ale czuł na sobie spojrzenie tych wielkich, zielonych

oczu. - Jestem pewien, że to tylko nieszkodliwa wariatka.

W ciemnych oczach Delty znać było rozbawienie.

- W takim razie pogadam z nią. Sprawdzę, co to za jedna. Jeśli ktoś śledzi

mojego słodkiego Prestona, muszę sprawdzić, co jest grane. Prawda, Andre?

Chudy czarnoskóry mężczyzna przy fortepianie zdjął palce z klawiszy i uniósł

twarz tak zniszczoną, jak wysłużony instrument, na którym grał.

- Prawda. Tylko nie zrób jej krzywdy - powiedział z uśmiechem. - To jeszcze

prawie dziecko. Gotowy? - zwrócił się do Prestona.

- Ty zacznij. Włączę się za chwilę.

Delta zeszła ze sceny, a długie, szczupłe palce Andre zaczęły wyczarowywać

cudowne dźwięki. Preston z wolna dawał się ponieść nastrojowi. Zamknął oczy i czuł,

jak porywa go muzyka.

Muzyka przenosiła go w inny świat. Wyganiała z głowy słowa, ludzi i sceny,

które wdzierały się do niej nieproszone. Kiedy dmuchał w saksofon, nie istniało nic

innego, tylko radosny trud grania.

Kiedyś powiedział Delcie, że granie jest jak seks. Coś człowiekowi odbiera,

coś innego daje. I zawsze kończy się zbyt szybko.

Cybil również dała się oczarować dźwiękom. Zasłuchana w niskie, smutne

nuty, wzbijała się na nich pod niebo, żeby po chwili znów opaść na ziemię. Kiedy

patrzyła, jak Preston gra na saksofonie, czuła się zupełnie inaczej niż wtedy, gdy tylko

słyszała dobiegające zza ściany strzępki melodii. W jego graniu było teraz więcej

mocy, docierało ono do głębi jej serca, budziło zmysły.

Przy takiej muzyce można było płakać. Kochać się. Marzyć.

Zasłuchana i wpatrzona w scenę nie zauważyła, kiedy do jej stolika podeszła

Delta.

background image

- Co cię tu sprowadza, siostrzyczko?

- Hmmm? - Wytrącona nagle z zasłuchania Cybil podniosła wzrok i

uśmiechnęła się z roztargnieniem. - Co za cudowna muzyka. Aż mnie ściska za serce.

Delta uniosła brwi. Zauważyła, że dziewczyna ma inteligentną, miłą twarz o

regularnych, delikatnych rysach. Wcale nie wyglądała na wariatkę.

- Pijesz coś, czy tylko siedzisz i zajmujesz miejsce?

- Och... - Oczywiście. Cybil uświadomiła sobie, że w takim klubie należy

zamówić jakiegoś drinka. - Taka muzyka pasuje do whisky - stwierdziła z uśmiechem.

- Napiję się więc whisky.

Brwi Delty uniosły się jeszcze wyżej.

- Wyglądasz tak młodo, że nie wiem, czy możesz już zamawiać whisky.

Cybil nawet się nie skrzywiła. Bardzo często słyszała takie uwagi. Otworzyła

torebkę i wyjęła prawo jazdy.

Delta przyjrzała mu się uważnie.

- W porządku, Cybil Angelo Campbell. Dostaniesz swoją whisky.

- Dzięki. - Zadowolona Cybil znów oparła głowę na dłoniach i zasłuchała się.

Była zdziwiona, kiedy Delta wróciła do jej stolika, niosąc nie jedną, ale dwie

szklaneczki, i usiadła obok niej.

- Co robisz w takim miejscu, siostrzyczko? Twoja słodka buzia bardziej pasuje

do pokoju dziecinnego.

Cybil już miała wyjaśnić, skąd się tu wzięła, ale przecież nie mogła

powiedzieć, że trafiła do klubu, podążając ukradkiem przez całe Soho za tajemniczym

sąsiadem z przeciwka.

- Mieszkam niedaleko. Zdaje się, że trafiłam tu przypadkiem, idąc za głosem

serca. - Uniosła szklaneczkę w stronę sceny. - I bardzo się cieszę, że tu jestem - oznaj-

miła i przechyliła jej zawartość.

Delta spojrzała na nią zaskoczona. Ta dziewczyna wyglądała jak grzeczna

pensjonarka z dobrego domu, ale whisky piła jak mężczyzna.

- Jeśli będziesz się włóczyła nocami po ulicach, to ktoś może cię schrupać,

siostrzyczko.

Cybil spojrzała na nią znad brzegu szklanki.

- Dam sobie radę... siostro.

Delta z zastanowieniem kiwnęła głową.

- Może tak, a może nie. Jestem Delta Pardue. - Stuknęła swoją szklaneczką o

background image

szklaneczkę Cybil. - Ten lokal należy do mnie.

- Bardzo mi się tu podoba, Delto.

- Może tak, a może nie. - Roześmiała się swoim niskim, zmysłowym

ś

miechem. - Ale nie mam wątpliwości, że podoba ci się mój przyjaciel. Odkąd

przyszłaś, patrzysz na niego jak kot na mysz.

Cybil zakołysała whisky, zastanawiając się, jak dalej rozegrać tę rozmowę.

Chociaż nie miała wątpliwości, że doskonale sobie poradzi na ulicy, a w zasadzie

wszędzie, jednak Delta była od niej cięższa co najmniej o dziesięć kilogramów. Jak

sama powiedziała, to był jej lokal. Jej mężczyzna. Nie było sensu robić sobie wroga z

potencjalnej nowej przyjaciółki.

- Jest bardzo przystojny - powiedziała obojętnie. - Trudno na niego nie patrzeć.

Więc jeśli nie masz nic przeciwko temu, jeszcze trochę sobie popatrzę. On na pewno

nie zwróci na mnie uwagi, skoro ma przy sobie kogoś takiego jak ty.

Zęby Delty błysnęły w szerokim uśmiechu.

- Zdaje się, że rzeczywiście dasz sobie radę w każdej sytuacji. Bystra z ciebie

dziewczyna, co?

Cybil parsknęła śmiechem.

- O, tak. I naprawdę bardzo mi się tutaj podoba. Jak długo jesteś właścicielką

klubu?

- Dwa lata.

- A co robiłaś przedtem? Po twoim akcencie poznaję, że pochodzisz z Nowego

Orleanu. Nie mylę się?

Delta kiwnęła głową.

- Masz dobre ucho.

- Owszem, umiem rozpoznawać po akcencie, skąd kto pochodzi, a już na

pewno rozpoznam kogoś z Nowego Orleanu. Moja mama się tam wychowała.

- Nie znam żadnych Campbellów. Jakie jest nazwisko panieńskie twojej

matki?

- Grandeau.

Delta odchyliła się w tył.

- Znam wiele osób o tym nazwisku. Jesteś krewną pani Adelajdy?

- To siostra mojego dziadka.

- Niezwykła dama.

Cybil prychnęła lekko i wypiła łyk whisky.

background image

- Nadęta, denerwująca i zimna jak ryba. W dzieciństwie ja i bliźniaki, czyli

mój brat i siostra, myśleliśmy, że to zła czarownica.

- Ma władzę, ale taką, którą dają pieniądze i koligacje. A więc jesteś z rodziny

Grandeau. Kim jest twoja mama?

- To Genvieve Grandeau Campbell, malarka.

- Pani Gennie... - Delta odstawiła szklankę, przyłożyła dłoń do serca i zaniosła

się śmiechem. - Coś podobnego! Córka pani Gennie przyszła do mojego klubu. Na

tym świecie zdarzają się jednak prawdziwe cuda.

- Znasz moją matkę?

- Moja mama sprzątała u twojej grand - mere, siostrzyczko.

- Mazie? Jesteś córką Mazie? Och! - Ostatnie lody zostały przełamane i Cybil

chwyciła Deltę za rękę. - Moja mama często opowiadała mi o Mazie. Kiedy byłam

małą dziewczynką, poszliśmy do niej z wizytą. Poczęstowała nas domowymi

pączkami, były świeże i pyszne. Siedzieliśmy razem na ganku i popijaliśmy

lemoniadę, a tata naszkicował jej portret.

- Powiesiła go w salonie i była z niego bardzo dumna. Byłam w mieście

wtedy, kiedy ją odwiedziliście całą rodziną, ale pracowałam. Mama tygodniami

opowiadała o tej wizycie. Panna Gennie miała w jej sercu swoje stałe miejsce.

- Zaczekaj tylko, aż powiem swoim rodzicom, że cię spotkałam w Nowym

Jorku. A jak się teraz miewa twoja mama, Delto?

- Zmarła w zeszłym roku.

- Och... - Cybil ciepłym gestem ujęła rękę Delty w obie dłonie. - Tak mi

przykro.

- Miała udane życie, odeszła we śnie, dobrą śmiercią. Twoi rodzice przyjechali

na pogrzeb. Siedzieli z nami w kościele. Stali nad grobem. Pochodzisz z bardzo

dobrej rodziny, moja mała Cybil.

- Ty też, Delto. Ty też.

Preston nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Oto Delta, najrozsądniejsza

kobieta jaką znał, gawędziła sobie w najlepsze z tą postrzeloną dziewczyną i

najwyraźniej obie w ekspresowym tempie zostały przyjaciółkami. Popijały whisky,

ś

miały się wesoło, trzymały za ręce.

Siedziały razem w zacisznym kącie sali przez ponad godzinę. Co jakiś czas

Cybil wygłaszała jeden z tych swoich ożywionych monologów, energicznie przy tym

gestykulując i strojąc najróżniejsze miny. Delta odchylała się w tył i wybuchała

background image

ś

miechem, a potem znów przysuwała się do nowej przyjaciółki i ze zdziwieniem

kręciła głową.

- Spójrz no tylko na to, Andre. - Preston oparł się o fortepian.

Andre rozprostował palce i zapalił papierosa.

- Wyglądają jak dwie kokoszki w kojcu. To bardzo ładna dziewczyna,

przyjacielu. Ma w sobie jakąś iskrę.

- Nie znoszę takich iskrzących dziewczyn - burknął Preston. Nie miał ochoty

więcej grać, więc schował saksofon do futerału. - Do następnego razu.

- Na pewno mnie tu znajdziesz.

Wiedział, że najlepiej by było, gdyby po prostu wyszedł bez słowa, ale trochę

go zirytowało, że jego dobra znajoma tak się zaprzyjaźniła z tą narwaną trzpiotką.

Poza tym chciał pokazać wścibskiej sąsiadce, że przejrzał jej grę i nie da się podejść.

Kiedy jednak stanął przy stoliku, Cybil tylko zerknęła na niego przelotnie i

uśmiechnęła się.

- Nie będziesz już więcej grał? Bardzo mi się podobało.

- Śledziłaś mnie.

- Owszem. To było niegrzeczne. Ale wcale nie żałuję. Słuchałam cię z

przyjemnością. Poza tym inaczej nigdy nie poznałabym Delty. Właśnie mówiłyśmy

o...

- Nie rób tego więcej - powiedział krótko i pomaszerował do drzwi.

- O, ale się wkurzył. - Delta parsknęła śmiechem. - Patrzył tak lodowato, że aż

przeszedł mnie dreszcz.

- Powinnam go przeprosić. - Cybil zerwała się na równe nogi. - Nie chcę, żeby

się na ciebie gniewał.

- Na mnie? Ale...

- Jeszcze tu wrócę. - Pocałowała Deltę w policzek, a ta ze zdziwienia

zamrugała oczami. - Nie martw się, wszystko mu wyjaśnię.

Wybiegła z klubu, a Delta przez chwilę patrzyła za nią oszołomiona. W końcu

roześmiała się głęboko i serdecznie.

- Siostrzyczko, nie masz nawet pojęcia, w co się pakujesz. No, ale nasz słodki

Preston też jeszcze nic nie przeczuwa - dodała w zadumie.

Tymczasem Cybil biegła już chodnikiem w ślad za Prestonem.

- Hej! - krzyknęła, ale on nawet się nie obejrzał. śe też nie zapytała Delty

przynajmniej o to, jak się nazywa ten ponurak. Co za brak rozsądku. - Hej! -

background image

Narażając się na zwichnięcie kostki, przyśpieszyła jeszcze bardziej i wreszcie udało

jej się go dogonić.

- Przepraszam... - zaczęła, chwytając mężczyznę za rękaw kurtki. - Naprawdę

przepraszam. To wszystko moja wina.

- Całkowicie się z tobą zgadzam.

- Nie powinnam cię śledzić. Nie zastanowiłam się nad tym, co robię.

Działałam impulsywnie. Często mi się to zdarza. No i byłam zdenerwowana,

ponieważ ten kretyn Frank... zresztą nieważne. Chciałam tylko... Czy mógłbyś trochę

zwolnić?

- Nie.

Cybil wzniosła oczy do nieba.

- Dobrze, już dobrze. Wiem, że życzysz mi wszystkiego najgorszego, ale nie

masz żadnego powodu, żeby się wściekać na Deltę. Zaczęłyśmy rozmawiać i okazało

się, że jej matka pracowała kiedyś u mojej babci, a ona, to znaczy Delta, zna moich

rodziców i kilku kuzynów z rodziny Grandeau. Bardzo dobrze nam się rozmawiało.

Preston zatrzymał się nagle i spojrzał na nią chłodno.

- śe też akurat musiałaś trafić do tego klubu, chociaż tyle jest ich w mieście -

mruknął, co bardzo ją rozśmieszyło.

- No właśnie. W dodatku udało mi się zaprzyjaźnić z twoją dziewczyną.

Przepraszam.

- Z moją dziewczyną? Chodzi ci o Deltę?

Ku wielkiemu zaskoczeniu Cybil, jej tajemniczy sąsiad okazał się zdolny do

wesołego śmiechu. Roześmiał się głośno cudownym głębokim barytonem, który

mógłby roztopić lód. Z jej piersi wyrwało się westchnienie.

- Czy Delta wygląda na Czyjąkolwiek dziewczynę? Ty chyba spadłaś z Marsa.

- To tylko takie wyrażenie. Nie chciałam wysnuwać zbyt śmiałego wniosku i

nazywać ją twoją kochanką.

Patrzył na nią zaciekawiony, a w jego oczach nadal migotały ogniki śmiechu.

- Nie miałbym nic przeciwko temu, ale tak się składa, że facet, z którym

dzisiaj grałem, to jej maż i mój przyjaciel.

- Ten chudzielec przy fortepianie? Naprawdę? - Złożyła buzię w ciup i

zastanowiła się chwilę. Co za cudowna romantyczna sytuacja. - To wspaniałe,

prawda? - Preston tylko potrząsnął głową i ruszył przed siebie. - To znaczy, chciałam

powiedzieć coś innego - ciągnęła Cybil, biegnąc obok truchtem. Nie zdziwiło to

background image

Prestona. Był pewien, że dziewczyna tak łatwo się od niego nie odczepi. - Jestem

pewna, że przysiadła się do mnie po to, żeby mnie sprawdzić. Chciała się upewnić, że

nie sprawię ci kłopotu. A potem już tak się jakoś samo zgadało. Nie chcę, żebyś się na

nią złościł.

- Wcale nie jestem na nią zły. Natomiast to, co ty wyczyniasz, przechodzi

wszelkie granice. Powiedzieć, że jestem na ciebie zły, byłoby mało.

Urażona wydęła usta.

- Cóż, bardzo mi przykro. Postaram się więcej nie wchodzić ci w drogę, bo

widzę, że bardzo ci to przeszkadza.

Zadarła dumnie nosek, przeszła na drugą stronę ulicy i pomaszerowała w

przeciwnym kierunku, oddalając się od domu.

Preston patrzył przez chwilę, jak stukając obcasami o chodnik, niknie w głębi

ulicy. Wzruszył ramionami i skręcił za róg, wmawiając sobie, że teraz, kiedy pozbył

się wścibskiej gaduły, humor od razu mu się poprawi. Przecież to nie jego zmar-

twienie, że młoda dziewczyna idzie sama ulicą w środku nocy. Przecież nie musiałaby

się błąkać po mieście w tych bez wątpienia niewygodnych pantofelkach na wysokich,

cienkich obcasach, gdyby nie strzeliło jej do głowy, żeby go śledzić.

Nie, nie zamierzał się o nią martwić.

Zaklął pod nosem, odwrócił się i podążył śladem Cybil. No dobrze, upewni się

tylko, że dziewczyna bezpiecznie dotrze do domu i to wszystko. Potem będzie

spokojnie mógł umyć ręce od wszelkiej odpowiedzialności i zapomnieć o całym zda-

rzeniu.

Dzieliła go od niej odległość jednej przecznicy, kiedy nagle zauważył coś

dziwnego. Jakiś mężczyzna wysunął się z cienia i rzucił na dziewczynę. Cybil

krzyknęła przeszywająco i zaczęła się mu wyrywać. Preston bez namysłu cisnął na

ziemię futerał i biegiem pomknął na pomoc, bojowo zaciskając pięści.

Zatrzymał się jak wryty, kiedy spostrzegł, że Cybil nie tylko się wyswobodziła,

ale w dodatku unieszkodliwiła napastnika mocnym kopniakiem w krocze. Bandyta

zgiął się w pół, a ona zręcznie wymierzyła mu od dołu cios w szczękę, po którym

wylądował bezwładnie na chodniku.

- Mam przy sobie tylko dziesięć dolarów! Nędzne dziesięć dolarów, ty

łobuzie! - wołała wzburzona. - Jeśli potrzebujesz pieniędzy, trzeba było o nie

zwyczajnie poprosić!

Preston doszedł już do siebie i w kilku susach znalazł się przy niej.

background image

- Jesteś ranna?

- Tak, do diabła, jestem. A wszystko przez ciebie. Nie uderzyłabym go tak

mocno, gdybym nie była taka wkurzona. Na ciebie! - wyrzuciła, rozcierając kostki u

prawej dłoni.

Preston chwycił ją za nadgarstek.

- Daj, zobaczę. Wyprostuj palce.

- Idź sobie.

- No, dalej, wyprostuj palce.

- Hej tam! - Jakaś kobieta wyjrzała przez otwarte okno po drugiej stronie ulicy.

- Chcecie, żebym wezwała policję?

- Tak! - ze złością odkrzyknęła Cybil i poruszyła palcami obolałej dłoni.

Preston zbadał je ostrożnie, a ona odetchnęła głębiej. - Tak, proszę wezwać policję.

Dziękuję - dodała spokojniejszym tonem.

- Jaka uprzejma, nawet jako ofiara napadu - wymruczał Preston. - Kości są

całe. Ale lepiej będzie, jeśli zrobisz prześwietlenie.

- Dzięki za radę, doktorze z koszmarnego snu. - Wyrwała dłoń z jego uścisku,

uniosła z dumą głowę i odprawiła go ruchem drugiej ręki, niczym królowa łaskawie

zezwalająca odejść poddanemu. - Możesz iść. Nic mi nie jest.

Rozciągnięty na chodniku człowiek poruszył się z jękiem, więc Preston

postawił mu stopę na karku.

- Chyba zostanę tu jeszcze przez chwilę. Może przyniesiesz mój saksofon?

Upuściłem go, ponieważ wtedy jeszcze wierzyłem, że zły wilk zjadł Czerwonego

Kapturka.

Już miała mu powiedzieć, żeby sam sobie przyniósł swój głupi saksofon, ale

dotarło do niej, że gdyby jeszcze raz miała uderzyć leżącego na chodniku łobuza,

sprawiłoby jej to niemal taki sam ból jak jemu. Godnie wyprostowana poszła więc po

saksofon i przyniosła go Prestonowi.

- Dziękuję - powiedziała.

- Za co?

- Za to, że o mnie pomyślałeś.

- Nie ma o czym mówić. - Człowiek na chodniku zaczął ordynarnie kląć, więc

Preston trochę mocniej przycisnął go nogą.

Odsunął się od napastnika dopiero dziesięć minut później, kiedy przyjechał

radiowóz. Cybil bez trudu ze szczegółami opisała policjantom całe wydarzenie, miał

background image

więc nadzieję, że uda mu się ujść ich uwadze i nie będzie musiał niczego zeznawać.

Nadzieja ta rozwiała się w jednej chwili, gdy policjanci zwrócili się do niego:

- Widział pan, co tutaj zaszło?

- Tak - odpowiedział Preston z ciężkim westchnieniem.

Zbliżała się druga nad ranem, kiedy wraz z Cybil wchodzili po schodach na

górę do swoich mieszkań. W ustach nadal czuł nieprzyjemny smak podłej kawy, jaką

podano im na posterunku policji. W dodatku wypity w klubie alkohol wywołał u

niego lekki ból głowy.

- Wieczór pełen emocji, co? - zagadnęła Cybil. - Ci wszyscy gliniarze i

przestępcy... W biurze detektywów trudno było odróżnić, kto jest kto. No, może nie

do końca, bo detektywi muszą nosić krawaty. Ciekawe, dlaczego. To miło z ich

strony, że oprowadzili mnie po posterunku. śałuj, że z nami nie poszedłeś. Pokoje

przesłuchań wyglądały dokładnie tak, jak sobie wyobrażałam. Były ciemne i ponure.

Czułam ciarki na plecach. - Preston nie miał wątpliwości, że Cybil jest jedyną osobą

pod słońcem, która dostrzega jasne strony nawet w tak nieprzyjemnym zdarzeniu, jak

napad. - Wciąż jestem spięta - dodała. - A ty? Nie jesteś zdenerwowany? Może masz

ochotę na ciastko? Zostało mi jeszcze kilka.

Starał się nie zwracać uwagi na jej paplaninę. Wyjął klucze i już miał włożyć

je do zamka, gdy żołądek przypomniał mu, że od ośmiu godzin nic nie jadł. A

doskonale pamiętał cudowny smak ciasteczek gadatliwej sąsiadki.

- No dobrze.

- Świetnie. - Weszła do swojego mieszkania i zrzuciwszy buty, podążyła do

kuchni, nie zamykając za sobą drzwi. - Możesz wejść! - zawołała przez ramię. -

Przełożę kilka ciastek na talerz, żebyś mógł je zabrać i zjeść spokojnie u siebie, ale

przecież nie musisz czekać na korytarzu.

Wszedł do środka, zostawiając drzwi otwarte. Tak jak można było

przewidzieć, mieszkanie okazało się jasne i wesołe, z mnóstwem ładnych stylowych

bibelotów. Krążył po pokoju z rękami w kieszeniach i starał się nie słuchać paplania

Cybil, która wykładała ciastka z pojemnika w kształcie głupkowato uśmiechniętej

krowy na jaskrawożółty talerz, ten sam którego używała wcześniej.

- Za dużo mówisz, wiesz?

- Wiem. - Przygładziła dłonią włosy. - Zwłaszcza kiedy jestem

podekscytowana lub spięta.

- A czy kiedykolwiek jesteś w innym nastroju?

background image

- Od czasu do czasu.

Rozejrzał się uważniej wokół siebie. Zauważył oprawione w ramki fotografie,

kilka par kolczyków, pojedynczy but i jakiś romans. Wokół roznosił się zapach

kwiatów jabłoni. Wszystko to doskonale mu pasowało do właścicielki mieszkania.

Nagle zatrzymał się i z zainteresowaniem spojrzał na wiszący na ścianie odcinek

komiksu.

- „Sąsiedzi i przyjaciele” - stwierdził zaskoczony. Przyjrzał się podpisowi pod

ostatnim obrazkiem. Widniało tam tylko imię: Cybil. - Jesteś jego autorką?

Zerknęła przez ramię.

- Tak. To mój komiks. Pewnie bardzo rzadko czytujesz komiksy w gazetach?

W głosie dziewczyny usłyszał zaczepną nutę. Mimo później pory i burzliwych

przeżyć wyglądała świeżo, ładnie i urzekająco.

- Grant Campbell, ten od „Macintosha”, to twój stary?

- Nie jest stary, ale owszem, to mój ojciec. Campbellowie natychmiast

skojarzyli się Prestonowi z MacGregorami, Czyż to nie zadziwiający zbieg okolicz-

ności? Stanął po drugiej stronie blatu i sięgnął po jedno z ciastek, które Cybil

starannie układała na talerzu.

- Lubię jego komiksy. Ostre i celne.

- Gdyby to usłyszał, na pewno byłoby mu przyjemnie. - Preston sięgnął po

następne ciastko, a Cybil się uśmiechnęła. - Nalać ci trochę mleka?

- Nie. Masz piwo?

- Piwo do ciastek? - Skrzywiła się, ale otworzyła lodówkę. Preston miał okazję

zauważyć, że była wypełniona zapasami. A kiedy Cybil się pochyliła, nie mógł nie

spostrzec, że zgrabna dziewczęca pupa bardzo ładnie się prezentuje w czarnych,

obcisłych spodniach.

- Może być takie? - Podała mu butelkę z ciemnym płynem. - Chuck takie pija.

- Chuck zna się na rzeczy. To twój chłopak?

Uśmiechnęła się kącikiem ust i wyjęła szklankę, zanim Preston zdążył jej

powiedzieć, że będzie pił z butelki.

- Czyli że ja mogę mieć chłopaka, ale kiedy cię zapytałam, czy Delta to twoja

dziewczyna, wyśmiałeś mnie. Nie, Chuck nie jest moim chłopakiem. To mąż Jody.

Jody i Chuck Myersowie mieszkają piętro niżej, pod 2B. Byliśmy dzisiaj razem na

kolacji: ja, oni oraz wyjątkowo nudny kuzyn Jody - Frank.

- To o tym mamrotałaś pod nosem, kiedy spotkałem cię dziś na korytarzu?

background image

- Mamrotałam? - Zmarszczyła brwi, oparła się o kontuar i zjadła jedno z

ułożonych na talerzu ciastek. Mamrotanie pod nosem było kolejnym nawykiem,

którego usiłowała się pozbyć. - Pewnie tak. Jody już trzeci raz wrobiła mnie w randkę

z Frankiem. To makler giełdowy. Ma trzydzieści pięć lat. Kawaler, przystojny, jeśli

ktoś lubi taki filmowy typ o kwadratowej szczęce i szerokim czole. Jeździ BMW

coupe, ma piękne mieszkanie na Upper East Side i letni dom w Hampton, nosi

garnitury od Armaniego, lubi regionalną kuchnię francuską i ma nieskazitelnie białe

zęby. Wystarczy?

Rozbawiony Preston popił ciastko zimnym piwem.

- Dlaczego więc jeszcze nie wyszłaś za niego za maż i nie przeprowadziłaś się

do jakiegoś pięknego domu w Westchester?

- Właśnie streściłeś marzenie mojej przyjaciółki Jody. Zaraz ci powiem,

dlaczego jeszcze tego nie zrobiłam. - Machnęła ciasteczkiem i odgryzła kawałek. - Po

pierwsze, nie chcę wychodzić za mąż ani przeprowadzać się do Westchester. Po

drugie, i najważniejsze, wolałabym raczej przejść się po rozżarzonych węglach niż

związać się z Frankiem.

- Coś z nim nie tak?

- Śmiertelnie mnie nudzi - wyznała i zrobiła skruszoną minę. - Nieładnie tak o

kimś mówić, prawda?

- Dlaczego? To po prostu szczere stwierdzenie faktu.

- Tak, mówię szczerze. - Sięgnęła po kolejne ciastko i zjadła je z

umiarkowanym poczuciem winy. - To naprawdę miły człowiek, ale wydaje mi się, że

w ciągu ostatnich pięciu lat nie przeczytał żadnej książki ani nie był w kinie. Pewnie

ogląda jakieś starannie wybrane filmy, ale na pewno nie chodzi do kina ot, tak, dla

przyjemności. A jak już obejrzy jakiś film, poddaje go drobiazgowej krytyce.

- Nie znam człowieka, a już mnie znudził. Roześmiała się i wzięła następne

ciastko.

- Na własne oczy widziałam, jak przy stole przeglądał się w łyżce, żeby

sprawdzić, czy czasem nie przekrzywił mu się krawat i czy każdy włos jest na swoim

miejscu. Przez całe życie mógłby mówić tylko o akcjach, obligacjach i rentach

kapitałowych. Nie wytrzymałabym tego. A poza tym, całuje się jak ryba.

- Naprawdę? - Preston zapomniał już, że chciał tylko chwycić talerz z

ciastkami i uciec do siebie. - To znaczy jak?

- No, wiesz. - Ułożyła wargi w kształt litery O, a potem roześmiała się. -

background image

Możesz chyba sobie wyobrazić, jak całuje się ryba. To znaczy, ryby pewnie się nie

całują, ale gdyby się całowały, to właśnie tak. O mały włos, a udałoby mi się dzisiaj

uniknąć tego przykrego doświadczenia, ale Jody nie chciała ustąpić.

- Nie przyszło ci do głowy, żeby powiedzieć nie?

- Oczywiście, że mi przyszło. - Uśmiechnęła się z ironią. - Tylko nie potrafię

wprowadzić myśli w czyn. Jody bardzo mnie lubi i z przyczyn, których absolutnie nie

umiem pojąć, uwielbia Franka. Jej zdaniem byłaby z nas wspaniała para. Wiesz, jak to

jest, kiedy ktoś, na kim ci zależy i kogo bardzo lubisz, poddaje cię tego rodzaju

naciskowi.

- Nie, nie wiem.

Cybil przechyliła głowę w bok. Przypomniała sobie jego pusty salon. Nie miał

mebli, a teraz okazało się, że nie ma rodziny.

- Szkoda. Czasami jest to bardzo uciążliwe, ale nie wyrzekłabym się tego za

nic na świecie.

- Jak ręka? - zapytał, widząc, że rozciera kostki dłoni.

- A, ręka. Jeszcze trochę boli. Jutro pewnie trudno mi będzie pracować. Ale

może uda mi się przekształcić dzisiejsze doświadczenie w ciekawą historyjkę

komiksową.

- Nie bardzo sobie wyobrażam, żeby Emily mogła znokautować napastnika w

ciemnej ulicy.

Jej twarz rozjaśniła się w uśmiechu.

- A więc jednak czytasz mój komiks.

- Od czasu do czasu.

Ta dziewczyna jest taka ładna i taka pogodna, zauważył Preston mimo woli.

Nagle nabrał ochoty, żeby sprawdzić, jak smakują jej usta.

Zaraz jednak zdegustowany pomyślał, że to pewnie efekt jedzenia domowych

ciasteczek w środku nocy w towarzystwie kogoś, kto zarabia na siebie, wyszukując

najzabawniejsze momenty codziennego życia.

- Nie odziedziczyłaś ostrego pióra po ojcu ani malarskiego geniuszu po matce,

ale masz całkiem niezły talencik i zdolność do spostrzegania absurdu.

Roześmiała się niepewnie.

- Bardzo dziękują za tę nieproszoną analizę krytyczną mojej pracy.

- Nie ma za co. - Sięgnął po talerz i ruszył do drzwi. - Dzięki za ciastka.

Patrzyła za nim spod zmrużonych powiek. Jeszcze mu pokaże, jaki ma talent

background image

do wyławiania życiowych absurdów. Przekona się o tym wkrótce, kiedy przeczyta

nowe odcinki jej komiksu.

- Hej!

Przystanął i obejrzał się.

- Co znowu?

- Nazywasz się jakoś, lokatorze spod 3B?

- Owszem, nazywam się, lokatorko spod 3A McQuinn. Postawił butelkę piwa

na talerzu obok ciastek i zamknął za sobą drzwi.

ROZDZIAŁ TRZECI

Kiedy w głowie Cybil roiło się od pomysłów na nowe postacie i scenki, mogła

pracować do upadłego, dopóki zesztywniałe palce nie odmówiły jej posłuszeństwa i

ołówek nie wypadł z rąk.

Cały następny dzień żywiła się wyłącznie ciasteczkami. Popijała je

dietetycznymi napojami, jak zwykle oszukując się, że to zrównoważy olbrzymią

liczbę kalorii pochłanianych w postaci ciastek. Tymczasem na papierze, obrazek po

obrazku, Emily z przyjaciółką Cari - która przez ostatnie dwa lata coraz bardziej

upodobniała się do Jody - knuły spiski i planowały, jak odkryć sekrety Tajemniczego

Sąsiada.

Cybil miała zamiar nazwać go Quinn, ale dopiero w którymś z kolejnych

odcinków.

Przez trzy następne dni prawie nie odchodziła od deski do rysowania. Jody

miała klucz, więc Cybil nie musiała za każdym razem zbiegać na dół, żeby otworzyć

drzwi przyjaciółce, kiedy ta przychodziła z wizytą. A sama Jody zawsze chętnie

biegła na dół wpuścić panią Wolinsky czy kogoś innego z sąsiadów, kto akurat miał

ochotę odwiedzić Cybil.

Trzeciego dnia wieczorem, kiedy Cybil zajęta była kolorowaniem niedzielnego

odcinka komiksu, w mieszkaniu zebrało się tyle osób, że zrobiło się z tego małe,

nieformalne przyjęcie.

Ktoś włączył stereo. Zagrzmiała muzyka, ale Cybil wcale to nie przeszkadzało.

Z dołu dobiegały do pracowni śmiechy i rozmowy, od czasu do czasu ktoś głośnym

krzykiem oznajmiał swoje przyjście, albo wchodził na górę popatrzeć, jak pracuje

gospodyni.

Wyczuła zapach prażonej kukurydzy. Miała nadzieję, że ktoś wpadnie na

background image

pomysł, żeby jej trochę przynieść.

Odchyliła się w tył i krytycznie spojrzała na swoje dzieło. Rzeczywiście, nie

miała tak ostrego pióra jak ojciec ani nie była tak genialną artystką jak matka. Ale

miała „niezły talencik”, sama musiała to przyznać.

Rysowała sprawnie i pomysłowo. Mogłaby malować, i to całkiem dobrze, jeśli

miałaby na to ochotę. Jednak krótkie komiksowe historyjki najlepiej odpowiadały jej

temperamentowi i dawały możliwość wygłaszania komentarzy na najróżniejsze

ż

yciowe tematy.

Nie poruszała bolesnych zagadnień społecznych i nie uprawiała satyry

politycznej, ale jej rysunki rozśmieszały ludzi. Dotrzymywały im towarzystwa przy

wypijanej na chybcika porannej kawie lub przy długim, leniwym niedzielnym

ś

niadaniu.

A przede wszystkim czyniły ją samą szczęśliwszą. Do takiego wniosku doszła,

podpisując ostatni rysunek.

Jeśli McQuinnowi spod 3B wydaje się, że jego niedbały komentarz na temat

jej pracy ją zranił, to bardzo się myli. Była więcej niż zadowolona, że ma „niezły

talencik”.

Z satysfakcją przyglądała się owocom minionych trzech dni pracy, gdy

zadzwonił telefon. Natychmiast podniosła słuchawkę.

- Halo! - odezwała się radośnie, niemal wyśpiewując to słowo.

- To się nazywa wesołe powitanie.

- Dziadek! - Cybil usiadła wygodnie w fotelu i rozciągnęła zesztywniałe

mięśnie. - Tak, jest mi bardzo wesoło, a w dodatku nie ma człowieka, z którym

rozmawiałabym chętniej niż z tobą.

W zasadzie Daniel MacGregor nie był jej dziadkiem, ale żadnemu z nich to

nie przeszkadzało. Uczucie nie dba o genealogiczne zawiłości.

- Naprawdę? W takim razie dlaczego tak rzadko dzwonisz do mnie i do babci?

Wiesz, jak się o ciebie martwi, samą w wielkim mieście.

- Samą? - Rozbawiona wyciągnęła słuchawkę w stronę drzwi, tak żeby

odgłosy toczącego się na dole przyjęcia dotarły aż do domu dziadków w Hyannis Port.

- Jak słyszysz, nie można powiedzieć, że jestem sama.

- Znów masz dom pełen gości?

- Owszem. Jak się miewasz? Co u was wszystkich słychać? Opowiedz mi

wszystko.

background image

Wygodnie usadowiona, z radością gawędziła z nim o rodzinie, ciotkach i

wujach, kuzynach i ich dzieciach.

Ś

miejąc się, słuchała jego opowieści, dodawała swoje komentarze i z radością

przyjęła wiadomość, że latem szykuje się zjazd rodzinny.

- To cudownie. Nie mogę się doczekać, kiedy znów wszystkich zobaczę. Od

ś

lubu Jana i Naomi zeszłej jesieni upłynęło już tyle czasu. Tęsknię za wami.

- Dlaczego czekać do lata? Przyjedź, cały czas jesteśmy na miejscu.

- Może rzeczywiście zrobię wam niespodziankę.

- Teraz ja mam dla ciebie niespodziankę. Założę się, że jeszcze nie słyszałaś.

Nasza mała Naomi spodziewa się dziecka! Na święta przybędzie nam pod choinką

następny maluch!

- Och, dziadku, to wspaniale. Jeszcze dzisiaj do nich zadzwonię. Darcy i Mac

też lada chwila będą mieli dziecko. W tym roku będzie dużo dzidziusiów do

przytulania.

- Tylko dlaczego młoda kobieta, która przepada za dziećmi, nie chce się

postarać o własne?

Nie był to nowy temat, więc Cybil tylko uśmiechnęła się do siebie.

- Moje kuzynki starają się za siebie i za mnie.

- Ha! Owszem, prawda. Co nie znaczy, że możesz się wymigiwać od

obowiązku, moja mała. Nosisz nazwisko Campbell, ale masz serce MacGregorów.

- Cóż, mogę się ugiąć i wyjść za Franka.

- To ten, co ma usta jak ryba?

- Nie, tylko całuje jak ryba. Ale... no tak, można powiedzieć, że ma usta jak

ryba. Razem obdarzylibyśmy cię stadkiem małych karpi.

- E, tam. Tobie potrzeba mężczyzny, a nie jakiegoś śledzia we włoskim

garniturze! Człowieka, który myśli nie tylko o pieniądzach, który rozumie sztukę i

który jest na tyle rozsądny, żeby nie dać ci się wpakować w jakieś kłopoty, jasne?

- Sama potrafię się ustrzec przed kłopotami, dziadku - przypomniała mu.

Postanowiła jednak nic nie wspominać o niedawnym zdarzeniu na ulicy. - Poza tym,

jedynym mężczyzną, który ma wszystkie wymienione przez ciebie cechy, jesteś ty

sam, a babcia na pewno mi ciebie nie odda. Muszę więc usychać z samotności w tym

wielkim, niedobrym mieście.

Roześmiał się szczerze.

- W takim wielkim mieście musi być mnóstwo mężczyzn. Na pewno w końcu

background image

znajdziesz kogoś odpowiedniego. Spotykasz się z ludźmi, wychodzisz z domu,

prawda? - zaniepokoił się. - Nie siedzisz chyba całymi dniami w pracowni nad tymi

swoimi śmiesznymi rysunkami?

- Akurat przez ostatnie trzy dni niewiele wychodziłam, ale miałam tak dużo

pomysłów, że musiałam je wszystkie od razu przelać na papier. Do mieszkania

naprzeciwko wprowadził się nowy lokator. Zainspirował mnie. Jest trochę ma-

łomówny i trzyma się na uboczu. Nie, powiem wprost: jest niegrzeczny i gburowaty.

Zdaje się, że nie ma pracy, tylko od czasu do czasu gra na saksofonie w takim klubie,

niedaleko stąd. To wprost wymarzony sąsiad dla Emily.

- Doprawdy?

- Całymi dniami siedzi w mieszkaniu i z nikim nie rozmawia. Nazywa się

McQuinn.

- Skoro z nikim nie rozmawia, skąd wiesz, jak się nazywa?

- Dziadku... - Cybil pozwoliła sobie na pobłażliwy uśmiech. - Nie wiesz, że

jeśli się uprę, porozmawiam z każdym, nawet z największym mrukiem? Ten nowy

sąsiad to prawdziwy milczek. Nawet kiedy nakarmiłam go ciasteczkami, niewiele się

odzywał. Ale udało mi się wyciągnąć z niego nazwisko.

- No, a jak on ci się podoba, drogie dziecko? Jest chociaż przystojny?

- O tak, bardzo. Emily oszaleje na jego punkcie.

- Naprawdę? - Daniel roześmiał się uszczęśliwiony. Dowiedziawszy się

wszystkiego, czego chciał od swojej honorowej wnuczki, Daniel MacGregor wykonał

następny telefon. Czekając na połączenie, nucił wesoło pod nosem. Roześmiał się po

raz kolejny, kiedy usłyszał w słuchawce zniecierpliwiony głos Prestona.

- Tak, słucham?

- Ach, jaki ty masz miły, otwarty charakter, McQuinn. Po prostu serce mi

rośnie!

- Witam, panie MacGregor. - Preston bez trudu rozpoznał ten tubalny głos i

szkocki akcent. Od razu poczuł, że poprawia mu się humor. Uśmiechnął się ciepło i

wstał od komputera.

- Tak, to ja. Jak ci się podoba w nowym mieszkaniu?

- usłyszał. - Zadomowiłeś się już?

- Owszem. Jeszcze raz dziękuję, że pozwolił mi pan je zająć na czas renowacji

mojego domu. Na pewno nie mógłbym pracować z ekipą remontową pod bokiem. -

Skrzywił się lekko, kiedy zza ściany dał się słyszeć kolejny głośny wybuch śmiechu i

background image

dźwięki muzyki. - Co prawda, dzisiaj nie jest tu wiele ciszej. Moja sąsiadka chyba

ś

więtuje jakieś radosne wydarzenie.

- Cybil? Bardzo towarzyska dziewczyna. A wiesz, że ona jest moją wnuczką?

- Coś takiego. Nie wiedziałem.

- No, powiedzmy, że prawie wnuczką. Powinieneś się trochę rozerwać,

chłopcze. Dlaczego nie dołączysz do jej towarzystwa?

- Nie, dziękuję. - Wolałby już raczej wizytę u dentysty.

- Zebrała się tam pewnie połowa mieszkańców Soho. Pana dom, panie

MacGregor, jest pełen ludzi, którzy ponad wszystko uwielbiają gadać. A pana

wnuczka bije wszelkie rekordy.

- To przyjacielskie stworzenie. Czuję się spokojniejszy, kiedy wiem, że

mieszkasz naprzeciw niej. Nie brakuje ci zdrowego rozsądku. Chciałbym cię prosić,

ż

ebyś miał na nią oko. Potrafi być naiwna. Wiesz, o co mi chodzi. Martwię się o nią.

Preston przypomniał sobie, jak Cybil z szybkością i precyzją boksera wagi

lekkiej znokautowała napastnika, i uśmiechnął się do siebie.

- Na pana miejscu nie zamartwiałbym się zbytnio.

- Cóż, teraz, kiedy jesteś w pobliżu niej, już się tak bardzo nie niepokoję. Taka

młodziutka, śliczna dziewczyna jak Cybil... Jest bardzo ładna, nie sądzisz?

- Śliczna jak obrazek.

- A do tego inteligentna. I odpowiedzialna, chociaż na pierwszy rzut oka może

się wydawać, że to beztroski motylek. Jej komiks w odcinkach ukazuje się codziennie

w gazecie, regularnie jak w zegarku. Co chyba dowodzi, że jest dojrzała i sumienna,

prawda? Do takiej pracy nadaje się jedynie osoba twórcza, z duszą artysty, ale

również praktyczna i trzeźwa. Wszystko musi mieć gotowe w ściśle określonym

terminie. Ale przecież ty też wiesz o tym. Pisanie sztuk teatralnych nie jest łatwym

kawałkiem chleba.

- Zgadza się. - Preston przetarł oczy. Pod powiekami czuł pieczenie po długich

godzinach spędzonych przed komputerem. Dzisiaj praca szła mu ciężko.

- Ale ty masz talent, bardzo rzadki talent. Podziwiam cię za to.

- Ostatnio wena twórcza nie bardzo mi dopisuje, ale dziękuję za słowa

uznania.

- Powinieneś więcej wychodzić z domu, oderwać się od pracy. Spotkać się z

jakąś ładną dziewczyną. Oczywiście niewiele wiem o pisaniu, chociaż dwoje moich

wnuków właśnie z tego się utrzymuje i żyją całkiem nieźle. No, ale mniejsza z tym...

background image

Powinieneś skorzystać ze wszystkich uroków wielkiego miasta, zanim wrócisz do

swojej twierdzy i zamkniesz się w niej na cztery spusty.

- Może tak zrobię.

- Aha, McQuinn, bądź tak uprzejmy i nie wspominaj Cybil, że prosiłem cię o

opiekę nad nią. Bardzo by ją to rozzłościło. Ale jej babcia martwi się o nią,

rozumiesz...

- Nic jej nie powiem - obiecał.

Hałas zza ściany doprowadzał go do szału, więc Preston postanowił wyjść z

domu. Długo grał w klubie, ale nawet muzyka nie uciszyła szalejących w jego głowie

myśli.

Ciągle wyobrażał sobie, że Cybil siedzi przy stoliku w głębi sali i z głową

opartą na dłoniach, lekko uśmiechnięta, przygląda mu się rozmarzonym wzrokiem.

Do licha, wtargnęła do najtajniejszych zakamarków jego życia, co bardzo mu

się nie podobało.

Klub U Delty był jedną z jego ulubionych kryjówek. Czasami przyjeżdżał tu

aż z Connecticut tylko po to, żeby wejść na scenę i grać z Andre, dopóki muzyka nie

wypędzi z niego napięcia i trosk, jakie przyniósł dzień.

Potem wracał do domu lub jeśli robiło się zbyt późno, spędzał noc na leżance

w pokoju na zapleczu.

W klubie nikt nie narzucał mu swojego towarzystwa ani nie oczekiwał od

niego więcej, niż on sam chciał dać.

Teraz jednak, po tym, jak przyszła tu Cybil, co chwila spoglądał ze sceny na

stolik w odległym kącie sali, jakby oczekiwał, że dziewczyna za chwilę znów się tu

pojawi i spojrzy na niego wielkimi zielonymi oczami.

- Oj, przyjacielu... - W przerwie między utworami Andre łyknął drinka z

wysokiej szklanki, stojącej na jego ukochanym fortepianie. - Coś mi się wydaje, że

dzisiaj nie tylko grasz bluesa, ale sam czujesz się bluesowo.

- Chyba masz rację.

- Jeśli facet wygląda tak jak ty dzisiaj, to zwykle oznacza, że w grę wchodzi

jakaś kobieta.

Preston skrzywił się i potrząsnął głową.

- Nie, nie chodzi o kobietę, tylko o pracę - oznajmił stanowczo, unosząc

saksofon.

Andre tylko wydął usta.

background image

- Skoro tak twierdzisz, bracie...

Dotarł do domu o trzeciej nad ranem, gotów załomotać do drzwi Cybil i

zażądać, żeby rozbawione towarzystwo natychmiast się uciszyło. Poczuł lekkie

rozczarowanie, kiedy stwierdził, że przyjęcie dobiegło końca. Z mieszkania

dziewczyny nie dobiegał żaden dźwięk.

Zamknął za sobą drzwi i postanowił wykorzystać panujący wokół spokój.

Zaparzył sobie dzbanek czarnej jak smoła kawy i usiadł przy komputerze. Po chwili

znów znalazł się w świecie swojej sztuki, w umysłach jej bohaterów, którzy niszczyli

sobie życie, ponieważ nie umieli słuchać tego, co podpowiada im serce.

Przestał uderzać w klawisze, kiedy wstało słońce i energia opuściła go równie

nagle, jak się pojawiła. Uświadomił sobie, że pierwszy raz od niemal tygodnia

wykonał solidny kawał roboty. Zaraz potem, tak jak stał, kompletnie ubrany, padł na

łóżko twarzą w dół.

Natychmiast nawiedziły go sny.

Ś

niła mu się śliczna dziewczęca twarz w obramowaniu lśniących ciemnych

włosów, twarz o wielkich, migdałowych oczach koloru młodych wiosennych liści.

Słyszał głos, wesoły jak szmer górskiego strumienia.

Dziewczyna pytała go, czy wszystko w jego życiu musi być takie poważne. Ze

ś

miechem przesunęła dłońmi po jego piersi, objęła go za szyję.

Przecież życie to bardzo poważna sprawa, wyjaśnił jej surowo.

To tylko jedna strona jednej monety, upierała się. A takich monet jest całe

mnóstwo. Nie zatańczysz ze mną?

Po chwili już tańczyli. Znaleźli się U Delty i chociaż poza nimi nikogo tam nie

było, grała cicha, zmysłowa muzyka.

Nie będę się tobą opiekował. To dla mnie zbyt wiele, tłumaczył jej.

Ależ przecież już to robisz, odparła rozbawiona.

Czubek jej głowy sięgał mu pod brodę. Nagle spojrzała na niego i leniwie

przesunęła językiem po jego podbródku. Usłyszał szum własnej krwi w żyłach.

Naprawdę nie chcesz się mną zająć? - pytała z domyślnym uśmiechem.

Nie chcę cię, odparł gniewnie.

Roześmiała się lekko, perliście. Jej śmiech był jak bąbelki w szampanie.

Dlaczego kłamiesz, dziwiła się. To nie ma sensu, przecież to twój własny sen. We

ś

nie możesz robić ze mną, co zechcesz. Nie będzie to miało żadnego znaczenia.

Nie chcę cię, powtórzył, jednocześnie osuwając się z nią na podłogę...

background image

Obudził się mokry od potu, zaplątany w prześcieradło, przerażony,

zadziwiony, ale kiedy już uspokoił rozszalałe tętno, sytuacja zaczęła go bawić.

Ta kobieta jest zagrożeniem, zdecydował stanowczo. Jedynym elementem tego

niewątpliwie erotycznego snu, który znajdował choćby mgliste odbicie w

rzeczywistości, był fakt, że jej nie chce.

Potarł dłońmi twarz i zerknął na zegarek. Minęła czwarta po południu, więc

łatwo obliczył, że po raz pierwszy od tygodnia przespał osiem godzin jak zabity. Co z

tego, że pomylił dzień z nocą?

Zszedł do kuchni, wypił resztę kawy i sięgnął po jedyną bułkę, która jeszcze

wyglądała na jadalną. Będzie musiał wyjść i kupić coś do zjedzenia.

Przez godzinę ćwiczył, mechanicznie wykonując poszczególne ruchy, żeby

zesztywniałe od siedzenia przy komputerze mięśnie nie odzwyczaiły się od wysiłku.

Kiedy skończył, znów był mokry od potu, ale na szczęście tym razem nie miało to nic

wspólnego z erotycznymi fantazjami. Z przyjemnością spędził dwadzieścia minut pod

gorącym prysznicem, a następnie starannie się ogolił, pierwszy raz od trzech, a może

czterech dni.

Przyszło mu do głowy, że mógłby sobie zafundować porządną kolację. Byłaby

to miła odmiana. Dopiero potem wybrałby się po zakupy, które zawsze napawały go

odrazą.

Ubrany, odświeżony, w wyjątkowo pogodnym nastroju, otworzył drzwi na

korytarz.

Na progu jego mieszkania stała Cybil, z ręką uniesioną do przycisku dzwonka.

- Dzięki Bogu, jesteś w domu.

Nastrój natychmiast mu się pogorszył, a do głowy znów wróciły sceny ze snu,

zwłaszcza te na podłodze w klubie.

- O co chodzi?

- Musisz wyświadczyć mi przysługę.

- Wcale nie muszę.

- To nagły wypadek. - Chwyciła go za rękaw, zanim zdążył jej uciec. - Sprawa

ż

ycia lub śmierci. W grę wchodzi moje życie i życie, a może śmierć Johnny'ego,

siostrzeńca pani Wolinsky. Nie wykluczone, że jedno z nas zejdzie z tego świata, jeśli

będę musiała się z nim dzisiaj spotkać. Pani Wolinsky chce nas ze sobą umówić, więc

jej powiedziałam, że właśnie wybieram się na randkę.

- A co ja mam z tym wszystkim wspólnego?

background image

- Och, przestań, McQuinn. Nie bądź taki nadęty. Masz przed sobą

zdesperowaną kobietę. Wszystko dlatego, że pani Wolinsky nie dała mi czasu do

namysłu, a ja beznadziejnie kłamię. To znaczy, kłamstwo zdarza mi się rzadko i źle

mi wychodzi. Wypytywała mnie, z kim się umówiłam i nikt jakoś nie przychodził mi

do głowy, więc wymieniłam ciebie.

Nie żartowała, mówiąc, że jest zdesperowana. Kiedy chciał odejść, stanowczo

zastąpiła mu drogę.

- Wiesz co, mała, powiem ci wprost. To nie mój kłopot, więc nie zawracaj mi

głowy.

- Wiem, wiem. Jasne, że to mój kłopot. Wymyśliłabym coś lepszego, ale

zaskoczyła mnie przy pracy. Dałam się jej podejść. - Zatopiła palce we włosach i

wzburzyła krótkie kosmyki. - Nie rozumiesz, że będzie wyglądała przez okno, żeby

mnie sprawdzić? Jeśli nie wyjdziemy razem, domyśli się, że coś kręcę. - Zaczęła

krążyć niespokojnie tam i z powrotem, rozcierając skronie dłońmi, jakby chciała

pobudzić mózg do sprawniejszej pracy. - Wystarczy, że wyjdziemy razem z domu,

wyglądając tak, jakbyśmy się wybierali na miłą, niezobowiązującą randkę. Pójdziemy

sobie na kawę albo coś w tym rodzaju i wrócimy po jakichś dwóch godzinach. Jeśli

wrócimy osobno, na pewno to zauważy i wszystko się wyda. Nic nie ujdzie jej uwagi.

No, zgódź się. Dam ci sto dolarów.

Stanął jak wryty u szczytu schodów. Co za absurdalna propozycja.

- Zapłacisz mi za to, że pójdę z tobą na kawę?

- Można tak to ująć. Wiem, że pieniądze ci się przydadzą. No i przecież jakoś

muszę ci wynagrodzić stracony czas. Sto dolarów, McQuinn, za dwie godziny w

moim towarzystwie. Kawę też ja stawiam.

Oparł się o ścianę i przyjrzał jej się uważnie. Wszystko to wydało mu się tak

absurdalne, że aż zabawne. Przecież on także miał poczucie humoru, chociaż ostatnio

chyba o tym zapomniał.

- A ciastko?

Roześmiała się z wyraźną ulgą.

- Ciastko? Chcesz ciastko? Będzie ciastko.

- A gdzie zielony papierek?

- Zielony... Aha, pieniądze. Zaczekaj.

Pomknęła do mieszkania. Słyszał tupot jej nóg na schodach do pracowni, a

potem jakieś odgłosy otwieranych szaf, przestawianych sprzętów.

background image

- Zaczekaj chwilę. Muszę się trochę przygotować - zawołała.

- Licznik już tyka.

- Dobrze, dobrze. Gdzie do diabła jest moja... A, jest! Dwie minuty, tylko dwie

minuty! Nie chcę, żeby mnie potem pouczała, że powinnam malować usta, bo inaczej

nigdy nie znajdę sobie narzeczonego.

Preston musiał przyznać, że przygotowania nie zajęły Cybil dłużej niż

obiecane dwie minuty. Kiedy wybiegła na korytarz, miała na sobie buty na wysokim

obcasie, różową szminkę na ustach, a w uszach kołysały się długie kolczyki. Znów nie

do pary, jak nie omieszkał zauważyć, kiedy wręczała mu szeleszczący studolarowy

banknot.

- Jestem ci bardzo wdzięczna. Wiem, że wszystko to nie ma sensu, ale nie

potrafiłabym zranić uczuć poczciwej pani Wolinsky.

- Jeśli jej uczucia warte są dla ciebie sto dolarów, twoja sprawa. - Rozbawiony

wsunął banknot do kieszeni. - Idziemy. Jestem głodny.

- Masz ochotę coś zjeść? Mogę cię zaprosić na kolację. Niedaleko jest taka

fajna knajpka. Dają tam dobre włoskie jedzenie. Dobrze, uwaga. Zachowuj się tak,

jakbyś nie wiedział, że nas obserwuje - wyszeptała konspiracyjnie, kiedy doszli do

drzwi wyjściowych. - Staraj się, żebyśmy wyglądali naturalnie. Weź mnie za rękę,

dobrze?

- Dlaczego?

- Na litość boską! - syknęła zniecierpliwiona. Chwyciła go mocno za rękę i

posłała mu promienny uśmiech. - Idziemy na pierwszą randkę. Postaraj się wyglądać

tak, jakbyś się dobrze bawił.

- Nie wiem, czy to nie za trudne zadanie. Dostałem tylko sto dolarów -

przypomniał jej, a ona ku jego zaskoczeniu roześmiała się rozbawiona.

- Ale z ciebie trudny człowiek, 3B. Naprawdę trudny. Zobaczymy, może

gorący posiłek poprawi ci nastrój.

I tak się rzeczywiście stało. Ale tylko człowiek z kamienia nie oparłby się

olbrzymiej porcji spaghetti z Mopsikami i wesołemu towarzystwu Cybil Campbell.

- Doskonałe, prawda? - Z przyjemnością patrzyła, jak jej towarzysz pochłania

swoją porcję. Biedaczysko, pomyślała. Pewnie od tygodni nie jadł takiego dużego

posiłku. - Zawsze, kiedy tu przychodzę, zjadam za dużo. Jedną porcją można by

nakarmić sześcioro wygłodniałych nastolatków. Jeśli nie dam rady zjeść wszystkiego,

zabieram resztę do domu, więc i następnego dnia jestem przejedzona. Może mnie tym

background image

razem uchronisz przed takim obżarstwem i weźmiesz sobie resztę mojego dania?

- Dobrze. - Dolał jej wina.

- Założę się, że niejeden klub w mieście byłby zainteresowany twoimi

występami.

- Słucham?

- Twoją grą na saksofonie. - Uśmiechnęła się, a on nie mógł oderwać wzroku

od jej ust i pojawiającego się w ich kąciku dołeczka. - Jesteś doskonałym muzykiem.

Na pewno wkrótce znajdziesz jakąś stałą pracę.

Rozbawiony wypił łyk wina. A więc sądziła, że jest bezrobotnym muzykiem.

Niech i tak będzie. Po co wyprowadzać ją z błędu?

- Trafiają mi się różne chałtury.

- Występujesz czasami na prywatnych imprezach?

- Pochyliła się ku niemu z przejęciem. - Znam mnóstwo ludzi. Ciągle słyszę,

ż

e ktoś wydaje jakieś przyjęcie.

- Nie wątpię, że twoje towarzystwo bardzo często się bawi.

- Mogłabym tu i tam szepnąć słówko o tobie. Lubisz podróżować?

- A gdzie miałbym jechać?

- Moi krewni są właścicielami kilku hoteli. Atlantic City leży niedaleko.

Pewnie nie masz samochodu?

W wynajętym garażu w centrum miasta stało jego nowiutkie porsche.

- Nie przy sobie.

Roześmiała się i włożyła do ust kawałek chleba.

- Nawet bez samochodu łatwo dojechać z Nowego Jorku do Atlantic City.

Chociaż bawiła go ta sytuacja, uznał, że lepiej będzie zmienić temat.

- Cybil, nie musisz urządzać mi życia.

- Wiem, to jedno z moich okropnych przyzwyczajeń.

- Niezrażona przełamała kawałek chleba na pół i podała mu część. - Wciągają

mnie sprawy innych. A przecież sama się denerwuję, kiedy inni wtrącają się w moje

ż

ycie. Jak na przykład pani Wolinsky, honorowa prezeska klubu poszukiwaczy

odpowiedniego mężczyzny dla Cybil. Doprowadza mnie to do szału.

- Dlatego że nie chcesz poznać żadnego odpowiedniego mężczyzny?

- Och, pewnie kiedyś znajdę kogoś takiego. Pochodzę z dużej rodziny, więc

naturalnie też chciałabym kiedyś założyć własną. Ale mam na to mnóstwo czasu.

Podoba mi się życie w mieście, wolność, niezależność. Nie zniosłabym pracy w

background image

narzuconych mi z góry godzinach i właśnie dlatego tak lubię rysowanie komiksów.

Nie zrozum mnie źle, to też jest praca wymagająca dyscypliny. Ale właśnie ta praca

najbardziej mi odpowiada. Jestem panią swojego czasu. Ty chyba tak samo odnosisz

się do swojego grania.

- Chyba tak. - Praca rzadko wydawała mu się przyjemnością, w

przeciwieństwie do gry na saksofonie.

Cybil odsunęła swój talerz na bok. Reszta porcji przyda się McQuinnowi na

później.

- Powiedz mi, jak często na tyle rozwiązuje ci się język, że wypowiadasz

więcej niż, powiedzmy, trzy zdania pod rząd?

Przełknął ostatni kawałek klopsika i spojrzał na nią z namysłem.

- Bardzo lubię listopad. W listopadzie jestem bardzo gadatliwy. To taki

przejściowy miesiąc, który nastraja mnie filozoficznie.

- Trzy zdania jak na zawołanie. I w dodatku z sensem. - Roześmiała się. -

Więc jednak masz poczucie humoru, co? - Odchyliła się w tył i westchnęła z

satysfakcją. - Chcesz deser?

- Jasne, że tak.

- Tylko nie zamawiaj tiramisu, bo na pewno nie będę się mogła oprzeć

pokusie, zacznę ci podjadać z talerza, w końcu zjem połowę, a wtedy na pewno

zapadnę w śpiączkę z przejedzenia.

Patrząc jej prosto w oczy, przywołał kelnerkę niedbałym gestem człowieka

przyzwyczajonego do wydawania poleceń, co trochę zdziwiło Cybil.

- Proszę jedną porcję tiramisu - powiedział. - I dwa widelce - dodał, a Cybil

zaniosła się śmiechem. - Może jak zapadniesz w śpiączkę, przestaniesz wreszcie tyle

mówić.

- Nie przestanę. - Uderzyła się w pierś. - Gadam nawet przez sen. Moja siostra

zawsze mnie straszyła, że przydusi mi głowę poduszką.

- Wydaje mi się, że polubiłbym twoją siostrę.

- Adria jest cudowna. Pewnie w twoim typie. Zrównoważona, z klasą,

inteligentna. Prowadzi galerię sztuki w Portsmith.

Preston rozlał resztę wina do kieliszków. Bardzo mu smakowało i pewnie

dlatego czuł się tak dobrze. Od tygodni nie był do tego stopnia rozluźniony. Może

nawet od miesięcy, poprawił się w myślach. A może i od lat.

- To co? Umówisz mnie z nią?

background image

- Całkiem prawdopodobne, że byś się jej spodobał - stwierdziła z namysłem

Cybil, spoglądając na niego znad kieliszka. W głowie czuła miły szum. - Jesteś

przystojny, ale nie lalusiowaty. Grasz na saksofonie, a ona jest wielką miłośniczką

wszelkiej sztuki. Na dodatek jesteś tak opryskliwy, że na pewno nie traktowałbyś jej

jak księżniczki. Zbyt wielu mężczyzn traktuje ją właśnie w ten sposób.

- Tak? - Zdał sobie sprawę, że jego gadatliwa towarzyszka zaczyna być trochę

wstawiona.

- Adria jest piękna, więc nie potrafią się jej oprzeć. Co gorsza, cielęcy zachwyt

bardzo ją denerwuje i zwykle kończy znajomość z takim zakochanym na zabój

nieszczęśnikiem. Pewnie złamałaby ci serce - dodała Cybil, energicznie machając

ręką z kieliszkiem. - Ale może byłaby to dla ciebie dobra nauczka.

- Ja nie mam serca. - Umilkł na chwilę, kiedy kelnerka stawiała przed nim

deser. - Myślałem, że już zdążyłaś to zauważyć.

- Ależ masz. - Westchnęła bezsilnie, sięgnęła po widelec, przełknęła kęs

deseru i jęknęła z rozkoszy. - Masz serce, tylko otoczyłeś je twardą skorupą, żeby już

więcej nikt nie mógł cię zranić. Boże, co za pyszności! Mam nadzieję, że nie

pozwolisz mi więcej zjeść.

Preston patrzył na nią zdumiony, że mała, postrzelona gaduła z sąsiedztwa

podsumowała go tak trafnie i tak łatwo. Bardzo szybko pojęła to, czego nie mogło

pojąć wielu bliskich mu ludzi.

- Skąd ci przyszło do głowy coś takiego?

- Co takiego? A, to... Przecież cię prosiłam, żebyś mi nie dawał deseru. Chyba

jesteś sadystą.

- Nie o deser mi chodziło, ale nieważne. - Nie chciał drążyć tego tematu.

Odsunął talerz poza zasięg jej ręki. - To moje - oznajmił stanowczo i zabrał się do

jedzenia.

Tylko raz musiał dźgnąć ją widelcem, żeby uchronić przed nią resztę tiramisu.

- Muszę przyznać, że bardzo dobrze się bawiłam. - Wsunęła mu dłoń pod

ramię, gdy jakiś czas później wolno zbliżali się do domu. - Naprawdę. Rozmowa z

tobą była o wiele przyjemniejsza niż pilnowanie, żeby Johnny nie próbował mi

włożyć ręki pod spódnicę.

Nie wiedział dlaczego, ale poczuł, że ogarnia go złość na myśl, że jakiś facet

mógłby włożyć jej rękę pod spódnicę. Nic jednak nie dał po sobie poznać, tylko

zerknął na nią z powątpiewaniem.

background image

- Przecież masz na sobie spodnie.

- Właśnie. Nie byłam pewna, czy uda mi się wykręcić od tej randki, więc na

wszelki wypadek uruchomiłam system obronny.

Cienkie pomarańczowożółte spodnie leżały na niej bardzo zgrabnie, wcale nie

kojarzyły się z „systemem obronnym”.

- Skoro Johnny na tyle sobie pozwala, dlaczego go po prostu nie znokautujesz,

jak tego złodziejaszka, wtedy na ulicy?

- Dlatego że pani Wolinsky go uwielbia i nie miałabym sumienia jej

powiedzieć, że źrenica jej oka ma łapy jak małpa.

- Co za oryginalna przenośnia. Rozumiem, co chcesz powiedzieć. Jednym

słowem, masz słaby charakter.

- Wcale że nie!

- Wcale że tak - odparował, ale natychmiast się opanował i nie dał się

wciągnąć w tę dziecinną gierkę. - Pozwalasz swojej przyjaciółce Joannie...

- Jody.

- Tak, Jody. Pozwalasz Jody, żeby narzucała ci towarzystwo swojego kuzyna,

a staruszka z parteru stale cię umawia ze swoim siostrzeńcem o ruchliwych palcach.

Ciekawe, ilu jeszcze znajomych uszczęśliwia cię towarzystwem swoich

niewydarzonych kuzynów. Wszystko dlatego, że nie potrafisz im powiedzieć, żeby się

od ciebie odczepili.

- Mają dobre intencje.

- Wtrącają się w twoje życie. Ich intencje nie mają większego znaczenia.

- Sama nie wiem. - Westchnęła i spojrzała z uśmiechem na dwoje młodych

ludzi po drugiej stronie ulicy.

- Weźmy na przykład mojego dziadka. Tak naprawdę nie jest moim

prawdziwym dziadkiem. Jest teściem siostry mojego ojca, Shelby. Natomiast moja

mama jest spokrewniona ze współmałżonkami dwojga z jego dzieci. Jeśli chciałbyś

się zagłębić w szczegóły, to wszystko wyda ci się bardzo skomplikowane.

- Nie chcę zagłębiać się w szczegóły.

- Tak myślałam. W każdym razie między Danielem i Anną MacGregorami a

moimi rodzicami istnieją pewne dość zawiłe więzy rodzinne. Nie będziemy się nad

tym rozwodzić. Moja ciotka Shelby wyszła za mąż za syna Daniela, Alana

MacGregora. Może o nim słyszałeś? Mieszkał kiedyś w Białym Domu.

- To nazwisko coś mi mówi.

background image

- A moja mama, Genvieve, z domu Grandeau, jest kuzynką Justina i Diany

Blade, którzy poślubili dwoje innych dzieci Daniela i Anny, czyli Serenę i Caine'a

MacGregorów. Tak więc Daniel i Anna to moi dziadkowie. Czy to jasne?

- Owszem, nadążam za twoim wywodem, tylko już całkiem zapomniałem po

co.

- Ja też. - Roześmiała się serdecznie i mocniej chwyciła go za ramię, żeby nie

stracić równowagi. - Wypiłam trochę za dużo wina - wyjaśniła. - Zaraz, niech no się

zastanowię. Aha, mówiliśmy o wtrącaniu się w nie swoje sprawy. W tej dziedzinie

mój dziadek, czyli Daniel MacGregor, jest niezwyciężonym mistrzem. Jeśli chodzi o

kojarzenie ludzi w pary, nie ma sobie równych. Mówię ci, McQuinn, ten człowiek to

po prostu czarodziej. Mam... - Przystanęła i zaczęła odliczać na palcach. - Tak, mam

chyba siedmioro kuzynów, których udało mu się wyswatać. To wręcz przerażające.

- Jak to wyswatać?

- Nie wiem jak, ale potrafi znaleźć każdemu odpowiedniego pailnera. Potem

wymyśla jakiś sposób, żeby ich ze sobą poznać, a resztę zostawia naturalnemu

biegowi rzeczy. I zanim ktokolwiek zdoła się spostrzec, już słychać dzwony weselne i

trzeba kupować kołyskę. Właśnie mi powiedział, że mój kuzyn Jan i jego żona

oczekują pierwszego dziecka. Pobrali się zeszłej jesieni. Zawsze trafia w dziesiątkę.

- Nikt mu nigdy nie powiedział, żeby się nie wtrącał?

- Och, stale mu to mówią. - Zadarła ku niemu głowę z uśmiechem. - Nie

zwraca najmniejszej uwagi na takie gadanie. Jestem pewna, że wkrótce zajmie się

Adria i Melem. Mojemu bratu Matthew zostawi trochę czasu, żeby dojrzał.

- A co z tobą?

- Ja jestem za sprytna. Nie dam mu się podejść. Znam jego chytre sztuczki i

jeszcze długo się nie zakocham. A ty? Byłeś kiedykolwiek w tej krainie?

- To znaczy gdzie?

- Nie udawaj głupiego. Byłeś kiedyś zakochany?

- To nie żadna kraina, tylko sytuacja. I nie ma w niej nic ciekawego.

- Wydaje mi się, że jest - oznajmiła rozmarzonym głosem. - Kiedyś się o tym

przekonam. - Zatrzymała się gwałtownie. - O, nie! To samochód Johnny'ego! Więc

jednak przyjechał z New Jersey. Diabli nadali... Już wiem, co zrobimy. - Odwróciła

się do niego tak gwałtownie, aż zakręciło jej się w głowie. Potrząsnęła nią, żeby

odzyskać jasność myśli. - Nie powinnam pić tego ostatniego kieliszka. Nic nie

szkodzi. Nadal jestem panią własnego losu.

background image

- Nie mam co do tego wątpliwości, mała.

- Jestem na tyle przytomna, żeby wiedzieć, że mówisz do mnie „mała”, bo daje

ci to poczucie wyższości. Posłuchaj mnie teraz. Przejdziemy spokojnie jeszcze kilka

metrów, aż znajdziemy się pod jej oknem. Swobodnie i naturalnie, dobrze?

- Jak dla mnie to chyba za trudne zadanie. Ale zobaczę, co da się zrobić.

- Uwielbiam takie złośliwe komentarze. Dobrze, właśnie tak. Swobodnie i

naturalnie. Zatrzymajmy się teraz. Właśnie tu, pod oknem. Zapewniam cię, że już nas

obserwuje. Zaraz poruszy się firanka. Uważaj...

Sytuacja wydawała mu się całkiem nieszkodliwa, a bliskość Cybil sprawiała

mu przyjemność. Zerknął w górę, ponad jej głową.

- Rzeczywiście. Jak na zawołanie. I co dalej?

- Będziesz musiał mnie pocałować.

Drgnął zaskoczony i spojrzał jej prosto w oczy.

- Koniecznie?

- Tak. I pocałunek ma wyglądać przekonująco. Jeśli dobrze to odegrasz, pani

Wolinsky zrozumie, że Johnny nie ma żadnych szans, przynajmniej na jakiś czas.

Dam ci jeszcze pięćdziesiąt dolarów.

Przesunął językiem po zębach. Spoglądała na niego z głową odchyloną w tył.

W tej pozycji wyglądała kusząco i niewinnie, niczym samotna róża w ogrodzie.

- Zapłacisz mi pięćdziesiąt dolarów za to, że cię pocałuję?

- Tak. Potraktuj to jak premię. Dzięki temu może uda mi się skutecznie

zniechęcić Johnny'ego do siebie. Wyobraź sobie, że jesteś na scenie. Taki pocałunek

nie będzie miał żadnego znaczenia. Czy pani Wolinsky nadal się nam przygląda?

- Tak - powiedział, chociaż wcale nie patrzył na okno i nie miał pojęcia, co

robi wścibska staruszka.

- Świetnie. Bardzo dobrze. Przyłóż się, McQuinn. Niech to wygląda

romantycznie. Otocz mnie powoli ramionami, potem się nachyl i...

- Wiem, jak się całuje kobietę, Cybil.

- Jasne, że tak. Nie chciałam cię urazić. Ale musimy wszystko starannie

zaplanować, żeby...

Jedynym sposobem, żeby zamknąć jej usta, było przystąpienie do rzeczy. Nie

zamierzał słuchać jej wskazówek. Postanowił działać po swojemu. Nie otoczył jej

powoli ramionami, tylko gwałtownie przyciągnął ku sobie, niemal odrywając ją od

ziemi. Przez chwilę widział rozszerzone ze zdumienia wielkie zielone oczy Cybil, a

background image

potem przywarł ustami do jej ust, tłumiąc następne słowa.

Mówił prawdę, pomyślała, zanim ostatecznie straciła kontakt z

rzeczywistością. Dobrze wiedział, jak się całuje kobietę.

Musiała chwycić go za ramiona i wspiąć się na palce.

Głęboki jęk sam wydarł się jej z gardła.

W głowie się jej kręciło, serce uwięzło w krtani, tak że nie mogła chwycić

tchu. Czuła, że jest bezradna, zagubiona. Drżała jak liść na wietrze, kiedy jego usta

napełniały ją żarem, który palił całe ciało.

Mężczyzna miał twarde, zgłodniałe wargi. Nie zostawił jej wyboru, musiała

mu pozwolić nasycić się sobą.

Dokładnie tak jak we śnie, myślał Preston. Tylko lepiej. O wiele, wiele lepiej.

We śnie nie czuł jej smaku, jedynego w swoim rodzaju. Jej ciało nie dygotało

delikatnie, jakby przechodził przez nie prąd. Jej ręce nie gładziły go po włosach, a z

ust nie wyrywał się cichy jęk czystej przyjemności.

Odsunął dziewczynę od siebie, ale tylko po to, żeby sprawdzić, czy jej oczy są

nadal pociemniałe i czy żar, ten sam, który ogarnął jego ciało, wywołał rumieniec na

jej policzkach. Patrzyła na niego, oddychając szybko i spazmatycznie przez

rozchylone usta. Nadal trzymała ręce na jego włosach.

Znów gwałtownie przyciągnął ją do siebie.

Zadźwięczał klakson. Ktoś zaklął głośno. Obok przemknął samochód.

Otworzyło się jakieś okno, buchnęła z niego głośna muzyka i rozeszła się gryząca

woń przypalonej potrawy.

Cybil nie zauważała niczego. Równie dobrze mogłaby się znajdować na

bezludnej wyspie, obmywanej błękitnymi wodami czystego jak kryształ morza.

Tym razem odsunął ją od siebie wolno, przesuwając dłonie w dół po jej

ramionach, potem znów w górę, gestem, który był niemal pieszczotą. Miała wrażenie,

ż

e jej głowa obraca się powoli, jak karuzela na filmie wyświetlanym w zwolnionym

tempie. Dopiero po dłuższej chwili głowa wróciła na swoje miejsce na karku.

Preston miał ochotę rzucić się na Cybil tam gdzie stał, okryć pocałunkami

każdy centymetr jej skóry, wchłonąć jej naturalną radość, która promieniowała z niej

jak światło słoneczne. Chciał okiełznać tę żywiołową energię, mieć ją tylko dla siebie.

Wiedział jednak, że jeśli to zrobi, oboje gorzko się później rozczarują.

Rozluźnił uścisk i Cybil mogła znów postawić stopy na chodniku. Pomógł jej

utrzymać równowagę, kiedy się zachwiała, ale w końcu cofnął dłonie.

background image

- Myślę, że to powinno zadziałać.

- Zadziałać? - powtórzyła, patrząc na niego w oszołomieniu.

- Pani Wolinsky chyba została przekonana.

- Pani Wolinsky? - Nadał nie rozumiała, co do niej mówi. Potrząsnęła głową. -

A, tak... - Odetchnęła głęboko. Miała wrażenie, że po tym przeżyciu jej organizm

dojdzie do siebie dopiero za jakieś sto lat. - Jeśli ten sposób nie poskutkuje, to znaczy,

ż

e nic mi już nie pomoże. Potrafisz się całować, McQuinn.

Mimo woli uśmiechnął się lekko. Tej kobiecie naprawdę trudno się oprzeć,

pomyślał. Wziął ją pod ramię i poprowadził do domu.

- Tobie też nieźle to wychodzi, mała.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Cybil podśpiewywała przy pracy, tworząc udany duet z Arethą Franklin. Przez

otwarte okno swobodnie wpadał do pracowni chłodny kwietniowy wietrzyk i

cudowne odgłosy miejskich ulic, zalanych jasnym wiosennym słońcem.

Nastrój Cybil był co najmniej tak radosny, jak słoneczny blask.

Spojrzała w wiszące obok lustro i postarała się zrobić zszokowaną minę, żeby

pomóc sobie w narysowaniu twarzy jednej z postaci komiksu. Była jednak w stanie

tylko uśmiechać się szeroko.

Nie raz już się całowała. Nie raz obejmował ją i przytulał jakiś mężczyzna. A

jednak nie miała wątpliwości, że wszystkie jej wcześniejsze doświadczenia w

porównaniu z tym oszałamiającym pocałunkiem na środku ulicy miały się jak

noworoczna petarda do wybuchu nuklearnego.

Petarda jakiś czas syczy, potem rozlega się huk i cała zabawa kończy się w

mgnieniu oka. Po wybuchu jądrowym zaś wszystko zmienia się nieodwracalnie i na

zawsze.

Jeszcze przez kilka godzin po tym wiekopomnym zdarzeniu cudownie kręciło

jej się w głowie. Z przyjemnością wspominała te chwile oszołomienia, czysto

kobiecej ekscytacji. Czy może być coś cudowniejszego niż poczucie jednoczesnej

słabości i siły, zagubienia i jasności umysłu, całkowitego zatracenia się i skupienia?

Teraz wystarczyło, że zamykała oczy i zaczynała wspominać, a to wspaniałe

uczucie znów ją ogarniało.

Zastanawiała się, co on myślał i czuł. Przecież nikt nie może pozostać

obojętny na doświadczenie o takiej... mocy. A on brał w nim udział. śaden

background image

mężczyzna nie może tak całować kobiety, samemu pozostając chłodnym i obojętnym.

Nigdy się nie spodziewałam, że coś takiego mi się przytrafi, myślała, czując

miłe dreszcze na całym ciele.

Roześmiała się sama do siebie, a potem westchnęła głęboko. Pochyliła się nad

deską i znów do wtóru Arecie Franklin zaczęła śpiewać o radościach, jakie niesie ze

sobą bycie . zwyczajną kobietą.

- Cybil, tu można zamarznąć!

Uniosła głowę znad rysunku i uśmiechnęła się promiennie.

- Cześć, Jody. Jak się masz, mój słodki Charlie. Chłopczyk uśmiechnął się do

niej sennie. Jody trzymała go na biodrze.

- Siedzisz tuż przy otwartym oknie - zganiła przyjaciółkę. - Na dworze jest

najwyżej szesnaście stopni. - Cicho sapnęła z oburzenia i zamknęła okno.

- Było mi raczej gorąco. - Cybil odłożyła ołówek i pogłaskała Charliego po

pucołowatym policzku. - Czy to nie zadziwiające, że każdy mężczyzna kiedyś mniej

więcej tak wyglądał? Był ślicznym, małym bobaskiem. A potem... wyrasta na całkiem

odmienne stworzenie.

- Taaak... - odparła Jody z zastanowieniem. Uważnie spojrzała w lekko

nieprzytomne oczy Cybil. - Dziwnie dzisiaj wyglądasz. Dobrze się czujesz? -

Macierzyńskim gestem położyła dłoń na jej czole. - Nie masz gorączki. Pokaż język.

Cybil posłusznie wysunęła język i jednocześnie zrobiła zeza. Na ten widok

Charlie roześmiał się rozbawiony.

- Nie jestem chora. Czuję się cudownie jak nigdy w życiu, jak milion dolarów

po opłaceniu podatku.

- Hm... - Nadal pełna wątpliwości Jody ściągnęła usta. - Położę Charliego na

poobiednią drzemkę. Widzę, że oczy mu się kleją. Potem zrobię dla nas kawy, a ty mi

opowiesz, co się dzieje.

- Dobrze. Jasne. - Cybil znów pogrążyła się w marzeniach. Bezwiednie

sięgnęła po czerwoną kredkę i na kawałku papieru zaczęła rysować zgrabne małe

serduszka.

Bardzo jej się spodobały, więc narysowała kilka większych. W jednym z nich

naszkicowała twarz Prestona.

Stwierdziła, że bardzo jej się ta twarz podoba. Zdecydowany zarys ust,

chłodne spojrzenie, bardzo mocne rysy, no i gęste ciemnoblond włosy. Jednak kiedy

się uśmiechał, linia ust łagodniała, a oczy spoglądały ciepło.

background image

Lubiła go rozśmieszać. Miała wrażenie, że rzadko zdarza mu się wybuchać

szczerym śmiechem. Postanowiła, że w przyszłości da mu więcej do tego okazji.

Jeszcze raz naszkicowała jego twarz, tym razem pogodną i wesołą. Przecież ma

talencik do rozśmieszania ludzi.

A kiedy już pomoże mu znaleźć stałą pracę, nie będzie musiał chodzić taki

zatroskany.

Znajdzie mu pracę, dopilnuje, żeby odżywiał się dobrze i regularnie - i tak

zawsze gotowała za dużo jak na jedną osobę - no i na pewno ktoś z jej przyjaciół ma

używaną kanapę, którą zechce odsprzedać po umiarkowanej cenie.

Znała tylu ludzi, że na pewno uda jej. się mu pomóc w wielu sprawach. A

kiedy finansowa i zawodowa sytuacja McQuinna się poprawi, on sam na pewno

odzyska pogodę ducha. Czy nie wtrąca się w ten sposób w nie swoje sprawy? Ależ

skąd! Wtrącanie się w cudze życie to specjalność dziadka. Ona po prostu pomoże

sąsiadowi.

Niesamowicie przystojnemu, seksownemu sąsiadowi, który potrafi jednym

pocałunkiem przenieść kobietę prosto do raju.

Oczywiście nie dlatego zamierza mu pomagać, że jest taki przystojny. Cybil

otrząsnęła się z zamyślenia i z lekkim poczuciem winy odwróciła kartkę papieru na

drugą stronę. Czyż nie pomogła panu Peeblesowi znaleźć dobrego specjalisty od

pielęgnacji stóp? A pan Peebles na pewno nie jest przystojniakiem, któremu trudno

się oprzeć.

Tak, tak, postępuje całkowicie bezinteresownie.

Tak samo postąpiłaby każda dobra sąsiadka. A jeśli w grę wchodzą jeszcze

inne... korzyści, co z tego?

Usatysfakcjonowana takim wyjaśnieniem, zadowolona z planów na

przyszłość, z powrotem wzięła się do pracy.

Jody tymczasem ułożyła synka do snu i jak zwykle przy tej okazji doszła do

wniosku, że to najpiękniejsze dziecko, jakie kiedykolwiek pojawiło się na świecie.

Kiedy Charlie wreszcie zmrużył oczy, wygładziła otulający go kocyk, postawiła na

straży ulubionego przez synka pluszowego misia i pobiegła na dół, żeby ściszyć

muzykę.

W kuchni Cybil czuła się jak w swojej własnej. Nalała kawę do dwóch

grubych, żółtych kubków, kierując się węchem znalazła babeczki z jagodami i

ustawiła wszystko na tacy.

background image

Ten przedpołudniowy rytuał był jednym z jej ulubionych punktów dnia.

W ciągu minionych lat stały się sobie z Cybil bliskie jak rodzone siostry. A

może nawet bliższe, pomyślała Jody, marszcząc nos. Jej własne siostry nieustannie

przechwalały się swoimi mężami, dziećmi, domami, a przecież każdy widzi, że Chuck

i Charlie przerastali szwagrów i siostrzeńców o całe niebo. Cybil zaś potrafiła

słuchać. Wspierała ją w trudnym okresie, kiedy Jody podjęła decyzję o rezygnacji z

pracy i została w domu, żeby cały swój czas poświęcić dziecku. To Cybil nie opuściła

jej i Chucka podczas tych pierwszych trudnych dni rodzicielstwa, kiedy każde

westchnienie i kichnięcie dziecka wywoływało u nich paniczny lęk o jego zdrowie.

Nie było lepszej przyjaciółki pod słońcem. I właśnie dlatego Jody z takim

zapałem starała się pomóc Cybil w ułożeniu sobie osobistego życia.

Zaniosła tacę na górę, postawiła na stole i podała kubek przyjaciółce.

- Dzięki, Jody.

- Świetny jest dzisiejszy odcinek „Sąsiadów i przyjaciół”. Nie mogłam

uwierzyć, że Emily w prochowcu i kapeluszu śledzi Tajemniczego Sąsiada po całym

Soho. Skąd ona bierze takie pomysły?

- Działa impulsywnie i uwielbia, kiedy dzieje się coś dramatycznego. - Cybil

odłamała kawałek babeczki. Zawsze rozmawiały o Emily i innych postaciach z

komiksu jak o prawdziwych, żyjących ludziach. - Poza tym jest ciekawska. Musi

wszystko wiedzieć.

- A ty? Dowiedziałaś się już czegoś o tym tajemniczym nowym lokatorze?

- Owszem - odparła Cybil z westchnieniem. - Nazywa się McQuinn.

- Słyszałam to. - Jody natychmiast nabrała czujności. Oskarżycielsko wskazała

przyjaciółkę palcem. - Westchnęłaś.

- Tylko głębiej odetchnęłam.

- Właśnie że nie. Westchnęłaś. Co się dzieje?

- No, właściwie... - Nie mogła się doczekać, kiedy opowie wszystko

przyjaciółce. - Wczoraj poszliśmy razem na kolację do włoskiej restauracji.

- Poszliście na kolację? A więc można powiedzieć, że mieliście randkę. - Jody

przysunęła sobie krzesło i usiadła obok Cybil. - Jak to się stało? Opowiedz mi zaraz

wszystko, ze szczegółami.

- Dobrze, a więc... - Cybil odwróciła się twarzą do Jody. - Pamiętasz,

mówiłam ci, że pani Wolinsky ciągle mnie umawia ze swoim siostrzeńcem.

- Znowu chciała to zrobić? - Jody uniosła oczy do nieba. - Czy ona nie widzi,

background image

ż

e wy dwoje zupełnie do siebie nie pasujecie?

Tylko wielka sympatia dla przyjaciółki powstrzymała Cybil przed

stwierdzeniem, że być może takie zachowanie jest spowodowane tą samą selektywną

ś

lepotą, która nie pozwala Jody dostrzec, że Frank to równie nieodpowiedni partner.

- Ona go uwielbia - powiedziała tylko. - W każdym razie, wczoraj wieczorem

znów sobie wymyśliła, że powinnam się z nim spotkać, a ja po prostu na samą myśl o

tym dostawałam gęsiej skórki. Przysięgnij, że nic nie powiesz, ani jej, ani nikomu

innemu.

- Z wyjątkiem Chucka.

- Zgoda, w tym wypadku jesteś zwolniona z przysięgi dozgonnego milczenia.

Powiedziałam jej, że już jestem umówiona - z McQuinnem.

- A rzeczywiście byłaś umówiona z 3B?

- Coś ty! Tak jej tylko powiedziałam, bo wpadłam w popłoch i nic innego nie

przyszło mi do głowy. Wiesz, jak zaczynam się plątać, kiedy usiłuję kłamać.

- Powinnaś więcej ćwiczyć. - Jody poważnie skinęła głową i odgryzła kawałek

babeczki. - Wtedy lepiej by ci to wychodziło.

- Może. Kiedy już jej tak odpowiedziałam, uświadomiłam sobie, że cały

wieczór będzie wyglądała przez okno, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście mam z nim

randkę. Musiałam więc namówić jakoś McQuinna, żeby wyszedł razem ze mną.

Dałam mu sto dolarów i postawiłam obiad.

- Zapłaciłaś mu? - Oczy Jody rozszerzyły się ze zdumienia, a potem

natychmiast zwęziły z namysłem. - Co za genialny pomysł! Pamiętasz, jak ci

opowiadałam o moim okresie posuchy na drugim roku studiów? śe też wtedy nie

przyszło mi do głowy, żeby zaproponować jakiemuś chłopakowi pieniądze za

wspólne zjedzenie kolacji. A jak ustaliliście, że to ma być sto dolarów? Myślisz, że

taka jest teraz stawka?

- Po prostu wydało mi się, że tyle będzie w sam raz. Wiesz, on nie ma stałej

pracy. Pomyślałam, że pieniądze mu się na pewno przydadzą i z przyjemnością zje

dobrą kolację. Dobrze się bawiliśmy - dodała z uśmiechem. - Naprawdę dobrze. Nie

robiliśmy nic nadzwyczajnego. Zjedliśmy spaghetti, trochę rozmawialiśmy. W

zasadzie była to dość jednostronna rozmowa, bo McQuinn jest małomówny.

- McQuinn. - Jody z przyjemnością powtórzyła nazwisko. - Nadal brzmi

tajemniczo. Wciąż nie znasz jego imienia?

- Jakoś się nie złożyło. Ale słuchaj dalej. Wracaliśmy sobie spokojnie do

background image

domu. Chyba w moim towarzystwie trochę się rozluźnił. Wydawało mi się, że jest w

dobrym nastroju. Był niemal przyjacielski. Aż tu nagle widzę samochód Johnny'ego.

Wpadłam w panikę. Pomyślałam sobie, że pani Wolinsky pewnie nadal będzie

usiłowała mnie z nim swatać, chyba że zobaczy, że już kogoś mam. Szybko więc

dobiłam następnego targu z McQuinnem. Obiecałam, że dam mu pięćdziesiąt

dolarów, jeśli mnie pocałuje.

Jody krytycznie wydęła usta i wypiła łyk kawy.

- Powinnaś mu powiedzieć, że sto dolarów pokrywa również pocałunek.

- Nie. Już przedtem ustaliliśmy warunki i nie było czasu na renegocjowanie

umowy. Pani Wolinsky patrzyła na nas przez okno. Więc mnie pocałował, tam gdzie

staliśmy, na chodniku pod domem.

- O, jasny gwint. - Jody włożyła do ust resztę babeczki. - Jaką technikę

zastosował?

- Tak jakoś przyciągnął mnie do siebie...

- Bardzo lubię pocałunki z przyciąganiem.

- Przyciągnął mnie i mocno trzymał, aż musiałam stanąć na palcach, ponieważ

jest bardzo wysoki.

- Mhm. - Jody zlizała okruszki z warg. - Wysoki i dobrze zbudowany.

- Oj, tak. Bardzo dobrze zbudowany. Mięśnie ma twarde jak kamień.

- Boże... - jęknęła Jody, lekko rozmarzona. - No dobrze, stoisz na palcach, on

cię mocno trzyma przy sobie. I co dalej?

- Potem tak jakby spadł na mnie nagle z góry.

- No, no, no... Przyciągnięcie i nagły atak z góry! - Jody z zachwytem

rozłożyła ręce, aż posypały się okruszki babeczki. - To wręcz klasyka. Tylko nie

każdy facet potrafi wykonać taki pocałunek. Chuckowi się to udało na szóstej randce.

Dzięki temu wylądowaliśmy w moim mieszkaniu i zakończyliśmy spotkanie, jedząc

w łóżku chińszczyznę na wynos.

- McQuinn potrafi to robić. Naprawdę dobrze mu wyszło. A kiedy miałam

wrażenie, że za chwilę eksploduję, odsunął mnie od siebie i spojrzał mi w oczy.

- Ojej...

- A potem... pocałował mnie jeszcze raz. W ten sam sposób.

- Podwójne przyciągnięcie z atakiem z góry - z uznaniem stwierdziła Jody.

Udzieliło jej się podniecenie przyjaciółki. Rozgorączkowana chwyciła Cybil za rękę. -

Zaliczyłaś podwójne przyciągnięcie z atakiem z góry! Są kobiety, którym nigdy się to

background image

nie przydarza. Marzą o tym, ale bez skutku.

- Mnie się coś takiego zdarzyło pierwszy raz - wyznała Cybil. - Było

cudownie.

- Dobrze, dobrze, a teraz pocałunek właściwy. Co z wargami, językiem,

zębami?

- Sama nie wiem. Było mi bardzo gorąco.

- O, jasny gwint. Chyba otworzę okno. Ja też zaczynam się pocić.

Jody podbiegła do okna, otworzyła je i głęboko zaczerpnęła powietrza.

- A więc było ci gorąco, bardzo gorąco. Co dalej?

- Czułam się tak, jakby mnie pochłaniał, wciągał w siebie. Wszystko we

mnie... - Nie mogła znaleźć odpowiednich słów, więc bezradnie machnęła rękami. -

Miałam wrażenie, że głowa oderwała mi się od ramion i szybuje gdzieś w powietrzu.

Nie potrafię tego opisać.

- Musisz. - Zdesperowana Jody potrząsnęła Cybil za ramiona. - Nie zniosę,

jeśli nie powiesz mi wszystkiego. Spróbujmy tak: ile dałabyś mu punktów w skali od

jednego do dziesięciu?

Cybil zamknęła oczy.

- Nie ma takiej skali, w której można by zmierzyć ten pocałunek.

- Zawsze jest jakaś skala. Można najwyżej powiedzieć, że została

przekroczona, ale zawsze jakaś się znajdzie.

- Nie, Jody. W tym wypadku nie ma odpowiedniej skali. Nie odrywając

wzroku od przyjaciółki, Jody cofnęła się o krok.

- Pocałunek, dla którego nie ma żadnej skali porównawczej, nie istnieje. To

legenda.

- Ależ istnieje - oznajmiła trzeźwo Cybil. - Istnieje i właśnie wczoraj mi się

przydarzył.

- Dobry Boże, muszę usiąść. - Usiadła, nadal wpatrując się w Cybil. -

Doświadczyłaś pocałunku, który nie da się ocenić na żadnej skali. Wierzę ci. Miliony

kobiet by cię wyśmiały, ale ja ci wierzę.

- Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć.

- Wiesz, co to oznacza, prawda? Zepsuł cię. Teraz już nic innego cię nie

usatysfakcjonuje. Nawet całkiem przyzwoity pocałunek za dziesięć punków. Zawsze

będziesz szukała takiego, dla którego nie ma odpowiedniej skali.

- Też o tym myślałam. - Cybil w zadumie postukała ołówkiem o deskę. -

background image

Wydaje mi się jednak, że nawet po takim doświadczeniu można prowadzić względnie

szczęśliwe życie, jeśli od czasu do czasu trafi się coś między siódemką a dziesiątką.

Niektórym ludziom zdarza się polecieć w przestrzeń kosmiczną, a nawet wylądować

na księżycu. Zawsze jednak w końcu muszą wrócić na ziemię i żyć dalej.

- Jakie mądre, głębokie stwierdzenie - wyszeptała Jody i wyjęła z kieszeni

chusteczkę. - Jesteś taka dzielna.

- Dziękuję - odpowiedziała Cybil. Po chwili zaś dodała z figlarnym

uśmiechem. - Ale przecież nikomu nie zaszkodzi, jeśli od czasu do czasu zapukam do

drzwi naprzeciwko.

Na razie jednak postanowiła, że wykaże się cierpliwością i opanowaniem,

więc całe przedpołudnie spędziła przy desce. Ugięła się dopiero o drugiej, kiedy

przyszło jej do głowy, że tajemniczy sąsiad na pewno z przyjemnością napije się

dobrej kawy, a może nawet da się namówić na miły spacer w kwietniowym słońcu.

Naprawdę powinien częściej wychodzić na powietrze, pomyślała z troską.

Powinien korzystać z uroków miejskiego życia. Wyobraziła go sobie w ponurej

zadumie, samego w pustym mieszkaniu, zamartwiającego się brakiem pracy i

niezapłaconymi rachunkami.

Nie wątpiła, że potrafi mu pomóc w kłopotach. Zwróci się do kogo trzeba i

załatwi mu kilka występów, co trochę mu ulży w finansowych trudnościach.

Malując się w sypialni, usłyszała tęskny szloch saksofonu za ścianą. Niskie,

zmysłowe dźwięki sprawiły, że znów poczuła dreszcz na całym ciele.

Trzeba mu jakoś pomóc, zgasić ten cyniczny błysk w jego oczach,

zdecydowała. Musi mu udowodnić, że życie jest pełne miłych niespodzianek.

Wyczuwała, że w głębi serca jest nieszczęśliwy i nie potrafiła się z tym pogodzić.

Przecież umiała go rozśmieszyć, a to już pierwszy krok we właściwym

kierunku. Przy niej się rozluźnił. Skoro raz jej się to udało, uda się i w przyszłości.

Bardzo chciała znów usłyszeć jego śmiech, wyłowić w głosie żartobliwe, ironiczne

nuty, zobaczyć, jak z rozpromienionej twarzy spada maska chłodnego cynika.

A jeśli zapłoną miedzy nimi erotyczne ogniki, co w tym złego?

Schodziła do salonu, nucąc coś wesoło pod nosem, kiedy usłyszała brzęczyk

domofonu.

- Słucham?

- Szukam McQuinna. Czy to mieszkanie 3A?

- Nie, 3B.

background image

- Do licha. Dlaczego on nie odpowiada?

- Pewnie nie słyszy. Właśnie ćwiczy.

- Wpuścisz mnie, skarbie? Jestem jego agentką i bardzo mi się śpieszy.

Jego agentka. Cybil od razu się ożywiła. Skoro McQuinn ma agentkę, to ona

musi ją poznać. Mogła jej podać nazwiska co najmniej kilkunastu osób, które być

może zatrudnią McQuinna.

- Jasne. Wchodź.

Odblokowała drzwi wejściowe, a sama wyszła na korytarz i czekała.

Z lekkim zaskoczeniem stwierdziła, że osoba, która wyszła z windy, wygląda

na profesjonalistkę i kobietę sukcesu.

Miała na sobie elegancki, doskonale skrojony, jaskrawoczerwony kostium.

Była szczupła i zgrabna, o ostrych rysach twarzy i ciemnoniebieskich oczach, które

spoglądały nieco gniewnie. Gęste, długie blond włosy mogły wzbudzić zazdrość

każdej kobiety.

Kobieta poruszała się energicznie i precyzyjnie, jak dobrze zaprogramowana

maszyna. Jej skórzana, czarna teczka kosztowała zapewne tyle, co miesięczna opłata

za wynajem dobrego mieszkania w centrum miasta.

Cybil zastanawiała się, jak to możliwe, że McQuinn wciąż nie ma pracy, skoro

jego agentkę stać na kostium od najlepszego projektanta i kosztowne dodatki.

- Mieszkasz pod 3A?

- Tak. Nazywam się Cybil.

- Amanda Dresher. Dzięki, Cybil. Mój podopieczny nie odbiera telefonu i

chyba zapomniał, że o pierwszej byliśmy umówieni w Four Seasons.

- W Four Seasons? - powtórzyła zdumiona. - Przy Central Parku?

- A jest jakaś inna restauracja o tej nazwie? - Mandy ze śmiechem nacisnęła

dzwonek do mieszkania 3B i znając swojego klienta, długo trzymała palec na guziku.

- Nasz Preston ma wielki talent, ale sprawia mi najwięcej kłopotu ze wszystkich

autorów.

- Preston?

Zaraz, zaraz. A, więc to tak! Po chwili wszystko było jasne.

- Preston McQuinn - powiedziała Cybil i gwałtownie wzięła drżący oddech.

Co za upokorzenie! A na dodatek oszustwo. - Autor sztuki „Zagubione dusze” -

dodała.

- Ten sam, żaden inny - przytaknęła radośnie Mandy.

background image

- No, McQuinn, otwórz te cholerne drzwi! Nie mam czasu czekać! Kiedy na

kilka miesięcy postanowił przeprowadzić się do miasta, byłam zachwycona.

Wydawało mi się, że będzie łatwiej utrzymać z nim kontakt. Ale to dalej ciężkie

zadanie. No, nareszcie.

Obie usłyszały szczęk otwieranych ze złością zamków. Drzwi otworzyły się

gwałtownie.

- Co się tu, u diabła... Mandy?

- Nie przyszedłeś na umówione spotkanie - warknęła.

- Nie odpowiadasz na telefony.

- O spotkaniu zapomniałem, a telefon nie dzwonił.

- Naładowałeś go?

- Zdaje się, że nie. - Znieruchomiał w progu, spoglądając na Cybil. Stała

pobladła w drugim końcu korytarza i patrzyła na niego zranionym wzrokiem. - Wejdź,

Mandy. Daj mi jeszcze minutę.

- Dałam ci już godzinę. - Zerkając przez ramię, agentka weszła do mieszkania

Prestona. - Dzięki, skarbie, że wpuściłaś mnie na górę.

- Nie ma za co, to drobiazg. - Cybil zimno spojrzała Prestonowi w oczy. - Ty

draniu - wycedziła cicho i zamknęła drzwi.

- Nie masz tu żadnego mebla, na którym można by było usiąść? - zapytała z

pretensją w głosie Mandy.

- Nie... To znaczy tak. Na górze. Cholera - wymamrotał. Poczucie winy

nieznośnie szarpnęło go za serce, a ponieważ nie znosił tego uczucia, robił co mógł,

ż

eby je stłumić. - Prawie nie korzystam z tego pokoju - wyjaśnił.

- Nigdy bym się nie domyśliła. A kim jest ta ładna dziewczyna z przeciwka? -

zapytała, stawiając teczkę na kuchennym blacie.

- Nikim. Campbell, Cybil Campbell.

- Właśnie mi się wydawało, że skądś ją znam. „Sąsiedzi i przyjaciele”, no tak.

Znam jej agenta. Szaleje na jej punkcie. Twierdzi, że nigdy jeszcze nie miał tak mało

rozkapryszonej, pozbawionej wszelkich neurotycznych kompleksów klientki. Nie

narzeka, dotrzymuje terminów, nie wymaga, żeby ją nieustannie dopieszczać i zarabia

dla niego górę pieniędzy na sprzedaży książek, kalendarzy i najróżniejszych gadżetów

z postaciami z jej komiksów. - Spojrzała na niego groźnie. - Bardzo jestem ciekawa,

jak to jest, kiedy się ma klienta bez kompleksów, który pamięta o umówionych

spotkaniach i przysyła prezenty w dniu urodzin.

background image

- Moje neurotyczne kompleksy wchodzą w zakres naszego kontraktu, ale za to,

ż

e zapomniałem o naszym spotkaniu, bardzo cię przepraszam.

Zdenerwowanie Amandy zmieniło się w troskę.

- Co się dzieje, Preston? Wyglądasz okropnie. Nie idzie ci pisanie?

- Ależ idzie, i to lepiej, niż się spodziewałem. Po prostu jestem niewyspany.

- Pewnie znowu do rana grałeś na tej swojej fujarce.

- Nic podobnego. - Myślałem o dziewczynie z mieszkania 3A, dodał w duchu.

Krążyłem po mieszkaniu. Pragnąłem jej. To straszne: pragnął kobiety, która teraz

uważała go za najnędzniejszego z robaków pełzających po ziemi. - Tylko nie mogłem

zasnąć.

- Dobrze. - Preston często denerwował Mandy, jednak bardzo go lubiła.

Podeszła bliżej i rozmasowała mu zesztywniały kark. - Jesteś mi winien zaproszenie

na lunch. Masz może kawę?

- Trochę chyba zostało. Stoi w dzbanku, na kuchence. O szóstej rano była

jeszcze świeża.

- Zaparzę nową. - Stanęła za kuchennym blatem. Przygotowując kawę,

zaglądała do szafek. Uważała, że opieka nad Prestonem stanowi część jej pracy. -

Boże, McQuinn, ogłosiłeś strajk głodowy? Nie ma tu nic oprócz resztki pokruszonych

chipsów i kawałka razowego chleba, który zamienił się w hodowlę pleśni.

- Nie udało mi się wczoraj zrobić zakupów. - Znów wrócił myślą do Cybil. -

Zwykle zamawiam coś do jedzenia przez telefon.

- Przez ten sam telefon, którego nie odbierasz, bo ma wyczerpaną baterię?

- Naładuję ją, przyrzekam.

- Nie zapomnij. Gdybyś o tym pamiętał, siedziałbyś teraz w Four Seasons i

popijał szampana, żeby uczcić swój sukces. - Uśmiechnęła się szeroko. -

Wynegocjowałam umowę, Preston. Według „Zagubionych dusz” zostanie nakręcony

pełnometrażowy film fabularny. Pozyskałam tego producenta i reżysera, których sobie

ż

yczyłeś. Poza tym załatwiłam ci możliwość opracowania scenariusza. To wszystko,

no i oczywiście całkiem niezłe honorarium.

Podała mu siedmiocyfrową liczbę.

- Tylko żeby nic nie schrzanili - wyrwało się Prestonowi.

- Oto cały ty - stwierdziła Mandy z westchnieniem. - Jeśli jest choćby jedna

ciemna chmurka na horyzoncie, zaraz ją wypatrzysz. Skoro tak ci zależy, żeby

wszystko było jak chcesz, spróbuj sam napisać scenariusz.

background image

- Nie. - Potrząsnął głową i podszedł do okna. Chwilę trwało, zanim przetrawił

tę wiadomość. Na ekranie jego sztuka utraci tę intymność, którą zyskiwała na scenie

teatru. Ale jednocześnie efekt kilkumiesięcznej pracy trafi do milionów widzów. Na

tym najbardziej mu zależało. - Nie chcę znów do tego wracać. Omawialiśmy to już

bardzo dokładnie.

Nalała kawy do dwóch kubków i stanęła obok niego przy oknie.

- Może więc przejmiesz nadzór na scenariuszem? Albo zostaniesz

konsultantem.

- Tak. Coś takiego by mi odpowiadało. Załatwisz to, prawda?

- Postaram się. A teraz przestań podskakiwać z radości i porozmawiajmy o

sztuce, nad którą teraz pracujesz.

Powiedziała to tak sucho i dobitnie, że wargi lekko mu drgnęły z rozbawienia.

Postawił kubek z kawą na parapecie i ujął jej drobną twarz w dłonie.

- Jesteś najlepszą i z całą pewnością najcierpliwszą agentką, o jakiej może

marzyć pisarz.

- Zgadzam się z tobą. Mam nadzieję, że jesteś tak dumny z siebie, jak ja z

ciebie. Zadzwonisz do rodziny?

- Zaczekam kilka dni.

- Wiadomość o tym i tak się rozejdzie. Nie chcesz chyba, żeby dowiedzieli się

z gazet.

- Masz rację. Zadzwonię. - W końcu się uśmiechnął.

- Jak tylko naładuję telefon. A może szybko doprowadzę się do porządku i

jednak wypijemy razem tego szampana?

- Dobry pomysł. A, jeszcze o coś chciałam cię zapytać - dodała, kiedy zaczął

wchodzić na górę. - O tę śliczną pannę spod 3A Opowiesz mi, co jest między wami?

- Nie mam pewności, czy jeszcze jest o czym opowiadać - mruknął niechętnie.

Nadal nie był tego pewien, kiedy późnym popołudniem zapukał do jej drzwi.

Wiedział tylko, że powinien jakoś załatwić tę sprawę. Wyraz oczu Cybil nie dawał

mu spokoju.

Oczywiście, wcale nie musiał się przed nią tłumaczyć. Stale to sobie

powtarzał. Nie zabiegał o tę znajomość. Wręcz przeciwnie - zrobił wszystko, żeby

dziewczynę do siebie zniechęcić.

Aż do poprzedniego dnia, pomyślał i głęboko wciągnął powietrze.

Doszedł do wniosku, że popełnił błąd. Źle ocenił sytuację. Nie powinien

background image

ulegać nastrojowi chwili. Zrobił niedobrze, ulegając jej namowom. A jeszcze

większym błędem było to, że tak dobrze się z nią bawił.

No i rzecz jasna nie powinien jej całować.

Ale przecież nie pocałowałby jej, gdyby go o to nie poprosiła.

Kiedy otworzyła drzwi, gotów był ją przeprosić.

- Słuchaj, naprawdę bardzo mi przykro - zaczął tonem, w którym

pobrzmiewało zniecierpliwienie i irytacja. - Ale przecież moje życie to nie twoja

sprawa. Wyjaśnijmy to sobie raz na zawsze.

Już miał wejść do środka, ale powstrzymała go, kładąc mu rękę na ramieniu.

- Nie chcę cię tutaj.

- Na litość boską. Sama wszystko zaczęłaś. Może pozwoliłem, żeby sprawy

wyrwały się spod kontroli, ale...

- Co zaczęłam?

- No, to... - Był wściekły, że nie może znaleźć odpowiednich słów. Trudno mu

było znieść jej spojrzenie skrzywdzonej sarenki.

- Dobrze, niech będzie. Sama zaczęłam. Nie powinnam zanosić ci ciastek. To

rzeczywiście był z mojej strony obrzydliwy podstęp. Niepotrzebnie się zamartwiałam,

ż

e nie masz pracy, niepotrzebnie zaprosiłam cię na dobrą kolację, bo myślałam, że cię

na to nie stać.

- Do diabła, Cybil...

- Pozwoliłeś mi tkwić w błędzie. Pozwoliłeś mi wierzyć, że jesteś biednym,

bezrobotnym muzykiem i pewnie zaśmiewałeś się z tego do rozpuku. Wspaniały

dramatopisarz, zdobywca wielu nagród Preston McQuinn, autor wzruszających

„Zagubionych dusz”. Pewnie jesteś zaskoczony, że znam twoją sztukę. Co taka głupia

sroka jak ja może wiedzieć, prawda? - Popchnęła go mocniej, tak że musiał się

cofnąć. - Czy rozchichotana autorka komiksu może się znać na prawdziwej li-

teraturze, na teatrze, na poważnej sztuce? Dlaczego nie zabawić się moim kosztem?

Ty ograniczony, arogancki gburze! - Głos jej się załamał, chociaż sobie obiecywała,

ż

e będzie nad sobą panować. - A ja tylko chciałam ci pomóc...

- O nic nie prosiłem. Nie chciałem żadnej pomocy. - Zauważył, że jest bliska

łez. Im bliżej podchodziła, tym większa ogarniała go wściekłość. Wiedział, że kobieta

umie płakać na zawołanie, jeśli chce omotać mężczyznę. Nie, nie pozwoli sobą

manipulować. - Moja praca to wyłącznie moja prywatna sprawa.

- Twoja sztuka jest wystawiana na Broadwayu, więc nie jest to już taka

background image

prywatna sprawa - odparowała. - I nie ma to nic wspólnego z udawaniem biednego

muzyka.

- Gram na cholernym saksofonie, bo lubię, i tyle. Nikogo nie udawałem. Sama

wyciągnęłaś fałszywe wnioski.

- Pozwoliłeś mi na to.

- No i co z tego? Wprowadziłem się tutaj, ponieważ szukałem ciszy i spokoju.

Chciałem, żeby mi nikt nie przeszkadzał. Tymczasem niemal natychmiast zjawiasz się

ty z talerzem ciastek, potem śledzisz mnie na ulicy, a ja spędzam pół nocy na

komisariacie policji. Potem namawiasz mnie, żebym poszedł z tobą na kolację,

ponieważ nie masz odwagi powiedzieć starszej kobiecie, żeby nie wtrącała się w

twoje życie osobiste. Na koniec oferujesz mi pięćdziesiąt dolarów, żebym cię

pocałował. - Upokorzona Cybil nie mogła powstrzymać płaczu. Pierwsza łza spłynęła

jej po policzku, a on poczuł ucisk w żołądku. - Przestań - rzucił ostro. - Nie zaczynaj

się mazać.

- Mam nie płakać, kiedy tak mnie poniżasz? Zawstydziłeś mnie, ośmieszyłeś,

zrobiłeś ze mnie kompletną idiotkę! - Nie próbowała nawet wycierać łez, tylko

spoglądała na niego wilgotnymi oczami. - Przykro mi, ale ja tak nie potrafię. Płaczę,

kiedy coś mnie boli.

- Sama jesteś sobie winna. - Musiał to powiedzieć. Bardzo chciał w to

wierzyć. Poczuł, że musi uciec, i ruszył w stronę swojego mieszkania.

- Dokładnie zapamiętałeś fakty, Preston - powiedziała cicho. - Wymieniłeś je

wszystkie w prawidłowej kolejności. Ale nie wziąłeś pod uwagę uczuć, które kryją się

za czynami. Przyniosłam ci ciastka, ponieważ myślałam, że się ucieszysz z nowej

znajomości. Już cię przeprosiłam za to, że cię śledziłam, ale przepraszam cię jeszcze

raz...

- Nie chcę...

- Jeszcze nie skończyłam - przerwała mu tak spokojnie i dumnie, że ogarnęło

go jeszcze większe poczucie winy.

- Zabrałam cię na kolację, ponieważ nie chciałam zranić bardzo miłej kobiety i

sądziłam, że jesteś głodny. Dobrze się bawiłam w twoim towarzystwie, a kiedy mnie

pocałowałeś, coś poczułam. Myślałam, że ty też. Masz rację...

- skinęła chłodno głową, chociaż kolejna łza spływała jej po policzku - sama

jestem sobie winna. Ty pewnie przelewasz wszystkie swoje uczucia w pracę i dla

prawdziwych ludzi nic już nie zostaje. śal mi ciebie. I przepraszam, że się wdarłam

background image

na twój zastrzeżony teren. Więcej już tego nie zrobię.

Zanim zdążył pomyśleć, co odpowiedzieć, zamknęła drzwi. Słyszał, jak

szybkimi, zdecydowanymi ruchami przekręca wszystkie zamki. Wrócił do swojego

mieszkania i również zamknął drzwi na wszystkie zamki.

Osiągnąłem to, czego chciałem, powiedział sobie. Samotność. Spokój. Cybil

już nie zapuka do drzwi, nie przerwie biegu jego myśli, nie oderwie go od pracy. Nie

wciągnie go w rozmowę i w świat uczuć, których nie chciał. Przecież i tak by nie

wiedział, co zrobić z tymi uczuciami.

Stał na środku pustego pokoju, wyczerpany burzliwą rozmową, wściekły na

samego siebie i niewidzącym wzrokiem patrzył w przestrzeń.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Preston spał niespokojnym, przerywanym snem. Kiedy zasypiał, natychmiast

zaczynało mu się coś śnić. W snach widział siebie i Cybil. Stał naprzeciw niej, w

załomie muru, na skraju stromego urwiska. Miał wrażenie, że to ona zapędziła go w

miejsce, z którego nie miał innego wyjścia, jak tylko w jej ramiona.

A gdy się do niej zbliżał, sen przekształcał się w erotyczną wizję. Budził się

podniecony, wściekły, czując na ustach smak warg Cybil, pamiętając każdy szczegół

ich namiętnego pocałunku.

Nie miał apetytu, a kiedy już zdecydował się coś zjeść, śniadanie nie chciało

przejść mu przez gardło. Nic mu nie smakowało; wciąż przypominał sobie ten prosty

posiłek, który kilka dni temu zjedli razem we włoskiej knajpce.

Pił jedynie kawę, dopóki nerwy nie stały się napięte jak postronki, a żołądek

nie zareagował palącym bólem.

Praca natomiast szła mu doskonale. Wszystkie emocje przelewał w swoich

bohaterów, w sytuacje na scenie. Z bólem wyrywał uczucia z własnego serca i rzucał

je na pożarcie fikcyjnym postaciom sztuki. Efekt był zdumiewający.

Przypomniał sobie, co powiedziała Cybil, zanim zatrzasnęła przed nim drzwi.

Zarzuciła mu, że wkłada wszystkie swoje uczucia w pracę i nie zostawia nic dla

prawdziwych ludzi.

Miała rację, ale czy tak nie było najlepiej? Przecież miał wokół siebie

zaledwie kilka osób, którym mógł powierzyć swoje uczucia. Rodzice, siostra. Ale

nawet w ich przypadku sytuację komplikował fakt, że czuł się zobowiązany spełniać

ich oczekiwania.

background image

Byli też Delta i Andre. Rzadko decydował się z kimś zaprzyjaźnić. Największą

zaletą tych dwojga było, że nie oczekiwali od niego więcej, niż sam chciał im dać.

Była Mandy, która mobilizowała go do działania, kiedy sam nie potrafił się

zmobilizować, wysłuchiwała go, gdy chciał się wygadać i dbała o niego, chociaż on

sam o siebie nie dbał.

Nie życzył sobie, żeby jakaś kobieta wdzierała się do jego serca. Nigdy więcej.

Dostał już nauczkę, więc od czasu Pameli skutecznie odstraszał każdą, która chciała

się zbytnio zbliżyć do tego niebezpiecznego terytorium.

To Pamela wyleczyła go z uczuć swoimi kłamstwami, oszustwem, zdradą. W

wieku dwudziestu pięciu lat można się wiele nauczyć i zapamiętać to na całe życie.

Odkąd przestał wierzyć w miłość, nie tracił czasu na jej szukanie.

A jednak nie potrafił przestać myśleć o Cybil.

Przez ostatnie trzy dni kilka razy słyszał, jak gdzieś wychodziła. Nie raz

dochodząca zza ściany muzyka i śmiech odrywały go od pracy. Powtarzał sobie, że

przecież dziewczyna najwyraźniej wcale nie cierpi. Dlaczego więc on czuł się tak

podle?

Doszedł do wniosku, że nęka go poczucie winy. Zranił ją, a nie było to ani

konieczne, ani zamierzone. Urzekła go. Niechętnie, ale jednak poddał się jej urokowi.

Nie chciał jej zawstydzić, zranić jej uczuć. Widok łez nadal go poruszał, chociaż

wiedział, że kobiecy płacz może być tylko podstępnym środkiem, ułatwiającym

osiągnięcie jakiegoś pokrętnego celu.

Łzy na policzku Cybil nie wyglądały jednak na fałszywe. Były tak naturalne,

jak wiosenny deszcz.

Wiedział, że nie osiągnie spokoju, dopóki nie załatwi tej sprawy do końca.

Musiał przyznać sam przed sobą, że nie przeprosił dziewczyny jak należy.

Postanowił, że przeprosi ją jeszcze raz. Teraz pewnie jest już bardziej opanowana i

nie zacznie płakać.

Przecież nie musieli zostawać wrogami. Była wnuczką człowieka, którego

podziwiał i szanował. Wątpił, czy Daniel MacGregor odwzajemniłby te uczucia,

gdyby się dowiedział, że Preston McQuinn doprowadził jego ukochaną wnusię do łez.

Nie po raz pierwszy uświadomił sobie, że bardzo liczy się z opinią Daniela

MacGregora. Jakiś denerwujący wewnętrzny głos szeptał, że zależy mu jednak

również na opinii Cybil.

Dlatego właśnie Preston niespokojnie krążył po mieszkaniu, zamiast

background image

pracować. Usłyszał, że Cybil znów wychodzi, ale nie zdążył złapać jej w korytarzu.

Pomyślał sobie, że zaczeka na nią. Przecież dziewczyna kiedyś wróci do

domu. A kiedy wreszcie wróci, wtedy on przeprosi ją w bardziej cywilizowany

sposób. Boże, nawet ślepy by zauważył, że ta kobieta ma miękkie serce. Będzie

musiała mu wybaczyć. Gdy zaś mu już wybaczy, znów zostaną dobrymi sąsiadami.

Zostawała jeszcze do załatwienia sprawa stu dolarów, która początkowo tak go

rozbawiła, a teraz sprawiała, że czuł się wyjątkowo podle. Och, .był pewien, że Cybil

będzie gotowa zbyć wszystko śmiechem. Czy tak pogodna osoba może się długo na

kogoś gniewać?

Mylił się jednak w swoich przypuszczeniach. Byłby zaskoczony, jak długo i

jak głęboko Cybil potrafi przeżywać doznaną urazę, gdyby zobaczył jej minę, kiedy

wjeżdżała windą na swoje piętro.

Złościło ją niezmiernie, że wracając do domu, musi mijać drzwi McQuinna.

Była wściekła, ponieważ wtedy za każdym razem zaczynała o nim myśleć i

uświadamiała sobie swoją głupotę oraz to, jak okropnie się przez niego czuła.

W tej chwili ruchy miała utrudnione, bo niosła w ramionach dwie wielkie

papierowe torby z zakupami, więc już w windzie zaczęła szukać klucza, żeby nie stać

w korytarzu ani sekundy dłużej, niż to było absolutnie konieczne.

Po dojechaniu na trzecie piętro winda zatrzymała się z charakterystycznym

głuchym stukiem. Szukając klucza, który jak zwykle gdzieś przepadł, Cybil wyszła z

kabiny.

Na widok McQuinna zacisnęła zęby, a jej spojrzenie stało się lodowate.

- Cybil... - Nigdy nie widział, żeby jej oczy przybrały taki zimny wyraz i to

zbiło go z tropu. - Pomogę ci zanieść te torby.

- Dziękuję, nie potrzebuję pomocy. - Jak na złość bardzo przydałaby się jej

trzecia ręka, ponieważ nadal nie mogła znaleźć tego przeklętego klucza.

- Widzę, że potrzebujesz. - Z uśmiechem sięgnął po torby. Uśmiech

natychmiast zniknął mu z twarzy, kiedy Cybil stawiła opór. Każde ciągnęło torby w

swoją stronę, aż w końcu Preston wyrwał je siłą. - Daj spokój! Przecież już cię

przeprosiłem! Ile razy muszę to powtórzyć, żebyś przestała się złościć?

- Idź do diabła - warknęła. - Ile razy muszę to powtórzyć, zanim zrozumiesz,

ż

e mówię poważnie? - Wreszcie znalazła klucz i włożyła go do zamka. - Oddaj mi

zakupy.

- Wniosę ci je do domu.

background image

- Powiedziałam, oddaj. - Znów zaczęli wyrywać sobie torby, aż Cybil syknęła

zrezygnowana: - Proszę bardzo, zatrzymaj je sobie.

Otworzyła drzwi, ale zanim zdążyła zatrzasnąć mu je przed nosem,

zablokował je nogą i wszedł do środka. Spojrzeli sobie prosto w oczy, a Prestonowi

wydało się, że dostrzegł w jej spojrzeniu błysk agresji.

- Nawet tego nie próbuj - ostrzegł ją. - Nie jestem jakimś chuderlawym

ulicznym rzezimieszkiem.

Nie wątpiła, że mogłaby mu nieźle dołożyć, ale nie chciała, żeby sobie

pomyślał, że jego obecność tak bardzo wyprowadza ją z równowagi. Odwróciła się

więc tylko na pięcie i tupiąc obcasami pantofelków z różowego zamszu, poszła do

kuchni. Położyła torbę z zakupami na blacie, a Preston postawił drugą obok.

- Dzięki. Wniosłeś moje zakupy, tak jak chciałeś. Czekasz na napiwek?

- Bardzo śmieszne. Załatwmy to od razu. - Sięgnął do kieszeni po banknot, ten

sam, który mu dała. - Proszę.

Obojętnie spojrzała na pieniądze.

- Nie wezmę ich z powrotem. Zarobiłeś je.

- Nie przyjmę pieniędzy za coś, co się okazało kiepskim dowcipem.

- Kiepskim dowcipem! - Lód w jej oczach zamienił się w zielony płomień. - A

więc według ciebie to był kiepski dowcip! Skoro już mowa o kiepskich dowcipach, to

jestem ci winna jeszcze pięćdziesiąt dolarów, prawda?

Ta uwaga go dotknęła. Z zaciśniętymi zębami patrzył, jak Cybil otwiera

torebkę.

- Nie przeciągaj struny, Cybil. Przyjmij zwrot pieniędzy.

- Nie.

- Powiedziałem: weź te cholerne pieniądze. - Chwycił ją za rękę, przyciągnął

bliżej i wcisnął jej banknot w dłoń. - No, nareszcie... - Zabrakło mu słów, kiedy

podarła sto dolarów na drobne kawałki i podrzuciła w górę jak konfetti.

- Proszę. I po kłopocie.

- To było bardzo niemądre. - Miał nadzieję, że jego słowa zabrzmiały

spokojnie.

- Niemądre? A dlaczego miałabym postępować inaczej niż zwykle? Możesz

odejść.

Jej głos przybrał tak władczy, niemal królewski ton, że Preston

zdezorientowany zamrugał oczami.

background image

- Bardzo skuteczne zagranie - wymamrotał. - Ten ton wielkiej damy to dla

mnie zaskoczenie.

Jej następna sugestia, wygłoszona tym samym pełnym wyższości tonem, była

równie zaskakująca, choć zupełnie nie pasowałaby do wielkiej damy. Preston znów

zamrugał oczami ze zdziwienia.

- To też skuteczne - przyznał. - I zdaje się, że nie miałaś na myśli

romantycznej pieszczoty.

Cybil odwróciła się na pięcie i zaczęła wykładać z toreb zakupy. Jeśli

przekleństwa i obelgi na niego nie działały, to może pójdzie sobie, gdy zacznie go

ignorować.

Ta metoda być może okazałaby się skuteczna, gdyby Preston nie zobaczył, że

dziewczynie drżą ręce. Na ten widok na nowo zalało go poczucie winy i zagłuszyło

wszystkie inne uczucia.

- Cybil, naprawdę mi przykro. - Spostrzegł, że na chwilę zawahała się, ale

zaraz chwyciła puszkę zupy i znów zajęła się rozpakowywaniem toreb. - Sprawy

wymknęły mi się spod kontroli, nie wiedziałem, jak zatrzymać bieg wypadków. A

powinienem był to zrobić.

- Nie musiałeś mnie okłamywać. Zostawiłabym cię w spokoju.

- Nie okłamywałem cię, przynajmniej nie od początku i nie celowo. Po prostu

nie wyprowadziłem cię z błędu, kiedy wyciągnęłaś fałszywe wnioski. Strzegłem

swojej prywatności. Bardzo sobie ją cenię.

- A więc masz swoją prywatność. Ale nie ja wdarłam się przed chwilą do

twojego mieszkania.

- Nie, nie ty. - Włożył ręce do kieszeni, zaraz je wyjął i oparł na kuchennym

blacie. - Zraniłem cię, zupełnie niepotrzebnie. Bardzo cię przepraszam.

Zamknęła oczy. Czuła, że w jej sercu otwierają się jakieś drzwi, które tak

bardzo chciała zamknąć na zawsze.

- Dlaczego to zrobiłeś?

- Myślałem, że w ten sposób cię zniechęcę do wkraczania na mój teren.

Czułem się niepewnie, bo wywarłaś na mnie zbyt duże wrażenie. No i trochę mnie

bawiło, że tak się starasz mi pomóc w znalezieniu pracy. - Zobaczył, że na chwilę ze-

sztywniała, i natychmiast pośpieszył z wyjaśnieniem. - Nie chciałem cię urazić.

Pomyśl tylko. Czy mogłem nie śmiać się w duchu, kiedy zaproponowałaś mi sto

dolarów za to, że się z tobą wybiorę na kolację? Zdecydowałaś się wydać sto dolarów,

background image

ż

eby nie zranić uczuć jakiejś staruszki i zafundować bezrobotnemu saksofoniście

gorący posiłek. To było takie... urocze. Rzadko używam tego słowa.

- Co za upokorzenie - wymamrotała, po czym zaczęła wyjmować sprawunki z

drugiej torby i układać je na półkach w lodówce.

- Nawet nie myśl w ten sposób. - Okrążył kontuar i teraz oboje znajdowali się

w kuchni. - To wszystko nie wypaliło z mojej winy. Wydarzenia nastąpiły w złej

kolejności. Gdybym przy kolacji powiedział ci, kim naprawdę jestem, tak jak należało

zrobić, oboje byśmy się śmiali z całej tej historii. Tymczasem doprowadziłem cię do

płaczu i nie mogę sobie tego wybaczyć.

Stała bez ruchu, wpatrując się we wnętrze lodówki. Nie spodziewała się, że

tyle myślał o tym, co między nimi zaszło, że obchodziły go jej uczucia. A jednak.

Nigdy nie potrafiłaby odepchnąć człowieka o wrażliwym sercu.

Wzięła głęboki oddech i postanowiła, że zaczną wszystko od nowa. Zostaną

zaprzyjaźnionymi sąsiadami.

- Napijesz się piwa? - zapytała niedbale. Preston poczuł, jak wszystko się w

nim rozluźnia.

- Tak, chętnie.

- Tego się spodziewałam. - Wzięła butelkę, otworzyła, sięgnęła po szklankę. -

Odkąd cię poznałam, nie słyszałam, żebyś tyle mówił. - Odwróciła się do niego i

spostrzegła, że patrzy na nią z uśmiechem w oczach. - Pewnie zaschło ci w gardle.

- Dzięki.

W kąciku ust Cybil ukazał się znajomy dołeczek.

- Ale nie mam już ciastek.

- Zawsze możesz upiec następne.

- Zobaczymy. - Ponownie zajęła się układaniem zakupów. - Myślałam o tym,

ż

eby upiec ciasto. - Zerknęła za siebie. - Nigdy jeszcze nie jedliśmy razem ciasta.

- Nie, nie jedliśmy.

Znów uświadomił sobie, że Cybil za bardzo mu się podoba. Niepokoiło go to.

Miała na sobie trochę za dużą białą bluzkę, leginsy w kolorze letniego nieba i

zupełnie niepoważne różowe buciki.

Ponieważ wracała z zakupów, Preston uznał, że perfumowała się wyłącznie

dla własnej przyjemności, tym bardziej że otaczający ją zapach był ledwie

wyczuwalny. Nie miał natomiast pojęcia, dlaczego jedno ucho ozdobiła dwoma

złotymi kółkami, w drugie zaś włożyła tylko mały kolczyk z pojedynczym

background image

brylancikiem.

Wszystko razem składało się jednak na fascynującą całość.

Kiedy sięgała do torby po kolejne zakupy, wolną ręką chwycił ją za

nadgarstek.

- Więc wszystko między nami w porządku? - zapytał.

- Na to wygląda.

- Chcę ci jeszcze coś powiedzieć. - Odstawił piwo. - Śnisz mi się.

Teraz z kolei jej zaschło w gardle. Poczuła, że coś ją ściska w żołądku.

- Co takiego?

- Śnisz mi się - powtórzył Preston. Zbliżył się do niej i przyparł ją do drzwi

lodówki. Tym razem to ona nie ma drogi ucieczki, pomyślał z satysfakcją. - Śnię o

tym, że jestem blisko ciebie, dotykam cię... - Wpatrując się w jej twarz dotknął

czubkami palców jej piersi. - Budzę się z twoim smakiem na ustach.

- O, Boże!

- Powiedziałaś, że kiedy cię pocałowałem, coś poczułaś. Ja też coś poczułem. -

Nie odrywając od niej wzroku, przesunął dłońmi po jej bokach, aż do bioder. - Miałaś

rację.

Kolana miała miękkie, nerwowo przełykała ślinę.

- Miałam rację?

- Tak. Chciałbym poczuć to znowu.

Gdy się ku niej pochylił, Cybil zrobiła unik.

- Zaczekaj!

Jego usta zatrzymały się w odległości jednego oddechu od ust dziewczyny.

- Dlaczego?

Nie miała pojęcia, co mu odpowiedzieć.

- Nie wiem - rzekła bezradnie. Uśmiechnął się, co nie zdarzało mu się często.

- Kiedy już będziesz wiedziała, wtedy mi powiedz - zaproponował i chwycił ją

w objęcia.

Stało się dokładnie tak, jak za poprzednim razem. Była pewna, że to

niemożliwe, żeby znowu poczuła takie samo wirowanie w głowie, sercu i całym ciele.

Miała jednak wrażenie, że wszystko w niej czekało na ten pocałunek, żeby

natychmiast zareagować jak poprzednio. Jody się nie myliła, pomyślała jeszcze,

zachowując resztki przytomności. śadne inne pocałunki nie dadzą mi już satysfakcji.

Miękka, świeża, radosna jak promień słońca. Takie określenia przychodziły

background image

Prestonowi do głowy. Ciepła, słodka, szczodra. Zapomniał już, jak bardzo potrzebuje

tych doznań. Przypomniał sobie teraz, kiedy trzymał w ramionach drżącą Cybil.

Znów chciał przeżywać to samo. Nie spodziewał się, że tak bardzo tego

pragnie.

Łapczywie całował jej szyję.

- Tutaj... zaraz... - wyszeptał.

- Nie. - To było ostatnie słowo, jakie spodziewała się usłyszeć ze swoich

własnych ust. Tak, pożądała go, ale chociaż z każdym ruchem jego rąk pragnienie

stawało się silniejsze, powtórzyła jeszcze raz: - Nie. Zaczekaj.

Podniósł głowę. Zobaczyła, że jego oczy przybrały kolor wzburzonego morza.

- Dlaczego?

- Ponieważ ja... - Z westchnieniem odchyliła głowę w tył i zamknęła oczy,

kiedy jego ręce wolnym, zdecydowanym ruchem przesunęły się po jej ciele,

pobudzając wszystkie zmysły.

- Pragnę cię. - Kciukami zakreślał kręgi na jej piersiach. - Ty też mnie

pragniesz.

- Tak, ale... - Zacisnęła dłonie na jego ramionach, starając się nie dać unieść

nowej fali pożądania. - Jest kilka rzeczy, których nigdy nie robię pod wpływem

impulsu. Przykro mi, ale to jest właśnie jedna z nich.

Otworzyła oczy i wzięła drżący oddech. Spostrzegła, że Preston cały czas

uważnie jej się przygląda, chociaż najwyraźniej ogarnęła go gorączka namiętności.

Mimo to potrafił zachować chłodny osąd sytuacji.

- To nie jest żadna gra - zapewniła go.

Uniósł brew, zaskoczony, że tak trafnie odgadła jego myśli.

- Nie? - zapytał. - Rzeczywiście, nie jest. - Uznał po chwili, że wierzy jej bez

zastrzeżeń. - Nie potrafiłabyś prowadzić takiej gry, prawda?

Domyśliła się, że kiedyś ktoś w ten sposób się z nim zabawił, i natychmiast

ogarnęło ją współczucie.

- Nie wiem, czy bym potrafiła. Nigdy nie próbowałam. Preston wypuścił ją z

objęć i cofnął się. Wydawał się całkiem opanowany, podczas gdy ona nadal nie mogła

wrócić do równowagi. Bezwiednie uniosła dłoń do szyi, na której wciąż czuła

elektryzujący dotyk jego ust.

- Potrzebuję trochę czasu, zanim się sobą z kimś podzielę. Kochanie się,

seks... to niezwykły dar i nie należy go dawać bezmyślnie.

background image

Te słowa poruszyły go i uspokoiły, chociaż nie wiedział, dlaczego.

- Ludzie często dają sobie taki prezent bez głębszego zastanowienia.

- Nie ja. - Cybil potrząsnęła głową. - Mnie się coś takiego nigdy nie zdarza.

Miał nieprzepartą ochotę pogładzić ją po policzku, więc z determinacją wsunął

ręce do kieszeni. Doszedł do wniosku, że będzie lepiej, jeśli powstrzyma się przed

dotykaniem Cybil. Jeszcze za wcześnie na taką pieszczotę.

- I myślisz, że jak mi to powiesz, uda ci się mnie powstrzymać?

- Mówię ci to, żebyś zrozumiał, dlaczego odmawiam, chociaż mam ochotę

powiedzieć tak. Oboje wiemy, że łatwo mógłbyś mnie skłonić, żebym się zgodziła.

Znów poczuł, że zalewa go żar.

- Takie szczere wyznania mogą być bardzo niebezpieczne.

- Ty potrzebujesz prawdy. - Od początku czuła, że nic nie zraziłoby go

bardziej niż kłamstwo. - A ja nie oszukuję mężczyzn, wobec których mam plany na

przyszłość.

Preston podszedł bliżej. Jej usta zaczęły drżeć, oddech stał się urywany. Mógł

sprawić, żeby się zgodziła. Świadomość własnej siły uderzała mu do głowy. Wiedział

jednak, że jeśli z niej skorzysta, to coś między nimi zostanie nieodwracalnie zepsute.

- Potrzebujesz czasu - powiedział. - Wiesz mniej więcej, ile?

Znów niepewnie wciągnęła powietrze.

- Teraz wydaje mi się, że już jestem gotowa. Ale... - Uśmiechnęła się z

wysiłkiem, kiedy zobaczyła, że twarz na chwilę mu poweselała. - Trudno mi

powiedzieć. Mogę ci tylko obiecać, że kiedy będę gotowa, dowiesz się o tym

pierwszy.

- Może uda nam się skrócić ten czas o kilka dni - wyszeptał i ulegając pokusie,

przesunął wargami po jej wargach.

Dziewczyna nie zamykała oczu w nadziei, że pozwoli jej to zachować

przytomność umysłu. Jednak kontury przedmiotów szybko zaczęły się rozmywać.

- Tak, to może być skuteczna metoda.

- Umówmy się, że twoje zastanawianie się nie potrwa dłużej niż tydzień. -

Całował ją coraz mocniej, aż poczuł, że robi się miękka i uległa.

Kiedy się cofnął, przyłożyła rękę do serca.

- Dwa tygodnie. To chyba dobry termin. Niespodziewanie dla samego siebie

Preston roześmiał się serdecznie.

- Chyba po prostu musimy czekać. Sami będziemy wiedzieli, kiedy nadejdzie

background image

odpowiedni czas.

- Dobrze. Mądra decyzja. - Starała się wyrównać oddech. Preston sięgnął po

piwo. - Kupiłam tyle... - Brakowało jej słowa.

- Jedzenia? - podpowiedział. Z satysfakcją patrzył na jej zagubioną minę.

- Właśnie, jedzenia. Pomyślałam sobie, że mogłabym przygotować jakąś...

Zaczekał chwilę, a Cybil bezradnie przyłożyła dłoń do czoła i popatrzyła na

kuchenkę.

- Jakaś kolację?

- O, właśnie. Kolację. Zabawne, jak czasami trudno sobie przypomnieć

najprostsze słowo. - Odetchnęła głębiej. - Miałbyś ochotę zostać na kolację?

Wypił łyk piwa, oparł się o kuchenny blat.

- A będę mógł patrzyć, jak gotujesz?

- Jasne. Usiądziesz z boku i na przykład pomożesz mi kroić warzywa.

- Dobrze. - Propozycja bardzo mu się spodobała. Usiadł na stołku przy

kontuarze. - Często gotujesz?

- Dosyć. Lubię gotować. To proces pełen niespodzianek. Różne składniki,

ogień, odpowiedni czas, mieszanina smaków, zapachów, konsystencji.

- A... gotujesz czasami nago?

Znieruchomiała z błyszczącą, czerwoną papryką w ręku. Zachichotała i

odłożyła ją na blat.

- McQuinn, powiedziałeś coś śmiesznego. - Lekko ścisnęła jego rękę. - Jestem

z ciebie dumna.

- To nie był żart, tylko całkiem poważne pytanie. - Kiedy roześmiała się

ż

ywiołowo, ujęła jego twarz w dłonie i głośno pocałowała w usta, Preston uśmiechnął

się takim rozanielonym uśmiechem, że chyba nie rozpoznałby własnego odbicia w

lustrze. - A wiec gotujesz nago?

- Nie wtedy, kiedy podsmażam kurczaka. A właśnie za chwilę mam zamiar to

zrobić.

- Nic nie szkodzi. Mam bujną wyobraźnię.

Znów się roześmiała. Gdy spostrzegła rozmarzony błysk w jego oku,

odchrząknęła trochę skrępowana.

- Mam ochotę na kieliszek wina. Ty też? Uniósł tylko niemal pełną szklankę

piwa.

- Ach, no tak. - Wyjęła z lodówki butelkę białego wina. Nagle odwróciła się i

background image

znowu zachichotała. - Przestań.

- Co mam przestać?

- Tak na mnie patrzysz, jakbym rzeczywiście była naga. Włącz lepiej jakąś

muzykę - poleciła, wskazując na salon. - Otwórz też okno, bo zrobiło się tu trochę za

gorąco. I daj mi trochę czasu, żebym wymyśliła jakiś obojętny temat do rozmowy, bo

na razie mogę myśleć tylko o jednym.

- Tobie nigdy nie brakuje tematów do rozmowy.

- Zabrzmiało to jak zniewaga. Ale rzeczywiście. Jestem miłośniczką

konwersacji.

- Czy to nowoczesne określenie gaduły? - zapytał wstając.

- Strasznie jesteś dzisiaj dowcipny, prawda?

- To pewnie zasługa odpowiedniego towarzystwa - wymamrotał i zaczął

przeglądać jej płyty kompaktowe. - Masz dobry gust, jeśli chodzi o muzykę.

- Spodziewałeś się czegoś innego?

- Na pewno nie spodziewałem się Fatsa Wallera, Arethy i B.B Kinga. Masz też

dużo radosnej, beztroskiej muzyczki.

- A co w tym złego?

W odpowiedzi pokazał jej płytę „Największe przeboje The Partridge Family”

- Nie mam nic więcej do dodania - stwierdził.

- Bardzo przepraszam, ale to prezent od drogiego mi przyjaciela. A poza tym

to już klasyka.

- Klasyka czego?

- Najwyraźniej nie doceniasz piosenek i seriali telewizyjnych z lat

siedemdziesiątych. Chętnie o nich z tobą porozmawiam.

- Pewnie znasz słowa wszystkich piosenek z tej płyty. Prychnęła rozbawiona i

zaczęła myć warzywa.

- Oczywiście, że znam. Był taki czas w mojej wspanialej młodości, kiedy sama

byłam w zespole muzycznym.

- Aha. - Preston wybrał B.B. Kinga.

- Śpiew i gitara rytmiczna w grupie Turbo. - Z uśmiechem podeszła do blatu. -

Jesse, gitarzysta prowadzący, bardzo interesował się samochodami.

- Więc umiesz grać na gitarze.

- Tak. A raczej kiedyś grywałam. Miałam piękną, czerwoną gitarę fendera.

Moja mama pewnie nadal przechowuje ją w moim dawnym pokoju, razem z

background image

baletkami, zestawem „Mały chemik”, szkicami, które zrobiłam, kiedy chciałam zostać

projektantką mody, i z książkami o hodowli zwierząt. Marzyłam o tym, żeby być

weterynarzem, dopóki sobie nie uświadomiłam, że musiałabym również usypiać

zwierzęta, a nie tylko się z nimi bawić. - Położyła na blacie deskę do krojenia i wzięła

odpowiedni nóż ze stojaka. - To wszystko były moje wielkie pasje. Słuchał jej

zafascynowany.

- Gitara elektryczna i baletki to były twoje pasje?

- Tak. Nie mogłam się tylko zdecydować, kim chcę zostać. Wszystko, czego

próbowałam, najpierw było zabawne, a potem okazywało, się ciężką pracą. Wiesz, jak

się kroi paprykę?

- Nie. Czy to, co teraz robisz, nie jest pewnego rodzaju pracą?

Westchnęła i zaczęła kroić sama.

- To też jest praca, i nie „pewnego rodzaju”, tylko praca z prawdziwego

zdarzenia. Jest ciężka, ale mimo to dobrze się przy niej bawię. A ty nie lubisz pisać?

- Raczej nie.

Spojrzała na niego znad deski.

- W takim razie dlaczego piszesz?

- Nie potrafiłbym robić nic innego. Pisanie to moja... pasja.

Ze zrozumieniem skinęła głową i sięgnęła po okazałe jasne pieczarki.

- Moja mama jest w podobnej sytuacji. Nigdy nie chciała robić nic innego

tylko malować. Czasami, kiedy obserwuję ją przy pracy, widzę, jaki to dla niej

bolesny proces. Musi bardzo się starać, żeby przelać na płótno wszystko, co chce

powiedzieć. Ale kiedy skończy, kiedy jest zadowolona z wyniku, cała promienieje.

Przeżywa wielką satysfakcję, może nawet wstrząs, kiedy widzi, na ile ją stać. Z tobą

pewnie jest tak samo. - Podniosła wzrok i zauważyła, że Preston przygląda się jej z

namysłem. - Zawsze jesteś zaskoczony, kiedy widzisz, że potrafię zrozumieć nie tylko

to, co oczywiste?

Chwycił ją za rękę, zanim zdążyła się odsunąć.

- Jeśli nawet tak jest, to tylko dlatego, że ja sam nie potrafię cię rozszyfrować.

Dopóki cię do końca nie zrozumiem, na pewno jeszcze nieraz zdarzy mi się ciebie

urazić.

- Ależ mnie wyjątkowo łatwo zrozumieć.

- Ja też tak z początku myślałem. Myliłem się. Jesteś prawdziwą zagadką,

Cybil. Kryjesz w sobie mnóstwo nieoczekiwanych, najróżniejszych niespodzianek.

background image

Uśmiechnęła się łagodnie, a jej twarz stała się jeszcze piękniejsza.

- To najmilsza rzecz, jaką mi kiedykolwiek powiedziałeś.

- Nie mam miłego charakteru. Dowiodłabyś swojej inteligencji, gdybyś mnie

natychmiast stąd wyrzuciła, dokładnie zamknęła drzwi i nie dała mi się więcej do

siebie zbliżyć.

- Jestem inteligentna, więc już dawno to zrozumiałam. Ale... - Pogładziła go

delikatnie po policzku. - Chyba zostaniesz moją kolejną pasją.

- Dopóki nie skończy się zabawa i nie zacznie się ciężka praca?

Patrzył na nią bardzo poważnie. Widać było, że jest przygotowany na

najgorsze.

- McQuinn, ty już jesteś dla mnie ciężką pracą, a jednak wciąż siedzisz w

mojej kuchni. Wiesz, jak się kroi marchewkę w słupki?

- Nie mam bladego pojęcia.

- Wobec tego patrz i ucz się. Następnym razem nie pozwolę ci się obijać. -

Kilkoma szybkimi, wprawnymi ruchami obrała marchewkę. Nagle zerknęła na niego

z ukosa. - Dalej jestem naga?

- A chciałabyś?

Roześmiała się tylko i wypiła łyk wina.

Kiedy w końcu usiedli razem do stołu, Cybil zdała sobie sprawę, że zaczyna

się zakochiwać w siedzącym naprzeciw niej mężczyźnie.

Rozpoznawała charakterystyczne oznaki tego stanu - nieregularne uderzenia

serca, puls przyśpieszony rosnącym pożądaniem, rozmarzony uśmiech, ciche

westchnienia. Najwyraźniej miłość była niedaleko.

Bardzo ją ciekawiło, jak to będzie, kiedy zakocha się na dobre.

Długo się żegnali, całując się w progu na dobranoc.

Potem jeszcze dłużej nie mogła zasnąć. Ciało nie mogło się uspokoić, a w

głowie roiło się od marzeń.

Uśmiechnęła się, kiedy usłyszała zza ściany ciche dźwięki saksofonu. Wkrótce

ukołysały ją do snu.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Z włosami mokrymi po porannym prysznicu Preston siedział w swojej kuchni

na stołku, który pożyczył od Cybil, ulegając usilnym namowom właścicielki.

Przeglądał gazetę, jedząc płatki kukurydziane z zimnym mlekiem i bananem. Kiedy

background image

Cybil zobaczyła jego puste szafki, przyniosła mu trochę zapasów spożywczych.

Powiedziała mu, że nawet kompletna kuchenna niedorajda - czyli na przykład

on - umie zalać płatki mlekiem i pokroić banana.

Nie obraził się na nią za takie stwierdzenie, chociaż nie uważał się za

skończoną niedorajdę. Przecież wczoraj zrobił bardzo dobrą sałatkę, w czasie kiedy

Cybil wyczyniała jakieś niewiarygodne cuda z kurczakiem.

Jego sąsiadka gotowała doskonale, przez co nie miał już ochoty żywić się

robionymi naprędce kanapkami, jak mu się to przedtem często zdarzało.

Nie przeszkadzało jej, że od czasu pierwszego wspólnego posiłku w jej kuchni

nigdy nie wyszli razem na kolację. Spodziewał się, że wkrótce zmęczy ją codzienne

przyrządzanie wieczornych posiłków i zażąda zaproszenia do restauracji. Coś, co na

początku jest miłą odmianą, myślał, po pewnym czasie zmienia się w nudną rutynę.

Normalni ludzie na ogół dążą do jej zmiany.

A zdaje się, że oboje zaczynali właśnie z wolna popadać w rutynę. Dni

spędzali osobno, każde u siebie. No, może z wyjątkiem tych kilku okazji, kiedy Cybil

wyciągnęła go na spacer czy namówiła na wspólny zakup nowej lampy.

Zerknął w głąb salonu na dziwaczną żabę z brązu, trzymającą trójkątny abażur.

Nadal nie bardzo wiedział, jak jej się udało namówić go do nabycia czegoś takiego, a

także do kupienia od pani Wolinsky używanego fotela z podnóżkiem, którego

sąsiadka chciała się pozbyć.

Nie dziwił się wcale, że staruszka miała go dosyć. Kto chciałby trzymać w

salonie rozkładany fotel z obiciem w zielonożółtą kratę? Wkrótce się przekonał, że

fotel co prawda wygląda okropnie, ale jest zaskakująco wygodny.

Jeśli ma się już fotel i lampę, konieczny jest i stół. Wkrótce Preston stał się

więc posiadaczem całkiem solidnego chippendale'a, który gwałtownie domagał się

renowacji. Właśnie dlatego kosztował tak tanio, czego nie omieszkała podkreślić

Cybil.

Tak się szczęśliwie złożyło, że miała przyjaciela, zajmującego się w wolnych

chwilach renowacją starych mebli. Chętnie go z nim skontaktuje.

Równie szczęśliwym zbiegiem okoliczności inny z jej znajomych prowadził

kwiaciarnię, dlatego też w kuchni Prestona pojawił się wesoły bukiet stokrotek.

Kolejny przyjaciel - musiała ich mieć całą armię - malował sceny z życia

Nowego Jorku i sprzedawał je na ulicy. Jego obrazy wydały się po prostu stworzone

do mieszkania Prestona. Bardzo rozweseliłyby wnętrze.

background image

Preston upierał się, że niczego nie chce rozweselać, ale trzy całkiem

przyzwoite akwarele już wisiały na jego ścianach, natomiast Cybil zaczynała już

przebąkiwać coś o dywanie.

Zastanawiał się, jak ona to robi, ale nie potrafił tego wyjaśnić. Potrząsnął

głową i dalej jadł śniadanie. Nie przestawała mówić, dopóki nie wyjmował portfela i

nie godził się na kolejny zakup.

Poza tym nie wchodzili sobie w drogę.

Jeśli nie liczyć pewnego sobotniego popołudnia, kiedy wtargnęła do jego

mieszkania, obładowana kubłami, szczotkami, ścierkami i Bóg wie, czym jeszcze.

Oznajmiła, że jeśli zamierza nadal tu mieszkać, powinien mieć porządek. Sam nie

wiedział, jak się to stało, ale następne trzy godziny deszczowego popołudnia spędził

na myciu, szorowaniu i wycieraniu kurzu, zamiast nad następnym aktem sztuki.

No, ale dzięki temu prawie udało mu się zaciągnąć ją do łóżka. Prawie. Kiedy

bowiem stanęła w progu sypialni, ze zgrozy odebrało jej mowę.

Szybko odzyskała głos i wygłosiła wykład. Powinien wykazać więcej

szacunku dla pomieszczenia, które najwyraźniej służy mu nie tylko za sypialnię, ale

również za miejsce pracy. Dlaczego, u diabła, przez cały dzień ma zasłonięte okna?

Może marzy o mieszkaniu w jaskini? I czy religia zakazuje mu prania pościeli?

W samoobronie rzucił się na nią i zamknął jej usta w bardzo przyjemny sposób

- pocałunkiem.

Gdyby w drodze do łóżka nie potknęli się o stos bielizny do prania, na pewno

ten dzień nie zakończyłby się wspólną wyprawą do pralni.

Musiał jednak przyznać, że ingerencja Cybil w jego życie miała swoje zalety.

Chociaż przedtem bałagan mu nie przeszkadzał, teraz z przyjemnością przebywał w

swoim wysprzątanym mieszkaniu. Lubił zasypiać w świeżo upranej pościeli, chociaż

wolałby to robić w towarzystwie Cybil. I czy można narzekać, że kuchnia jest dobrze

zaopatrzona?

Nawet frustracja seksualna wychodziła mu na dobre. Dzięki niej słowa

wylewały się z niego same, pisanie szybko biegło naprzód. Nastrój w sztuce trochę się

zmienił. Teraz centralną postacią stała się kobieta, naiwna i pełna entuzjazmu, kipiąca

energią i optymizmem. Kobieta, która łatwo dałaby się uwieść i zniszczyć mężczyźnie

o zupełnie innym charakterze; takiemu, który nie cofnąłby się przed odebraniem jej

wszelkiej radości życia i złamaniem jej serca.

Doskonale widział, że to, o czym pisze, niepokojąco przypomina

background image

rzeczywistość, ale postanowił, że nie będzie się tym martwić.

Wypił łyk kawy i zanotował sobie w myślach, żeby zapytać Cybil, jak to się

dzieje, że parzona przez niego kawa zawsze smakiem przypomina wodę bagienną.

Rozłożył gazetę, ciekaw, o czym jest dzisiejszy odcinek jej komiksu.

Szybko przebiegł go wzrokiem, zmarszczył czoło, wrócił do pierwszego

obrazka i uważniej przeczytał całość.

Cybil tymczasem siedziała już przy desce kreślarskiej. Otworzyła szeroko

okno, ponieważ wiosna w tym roku nadeszła wyjątkowo wcześnie. Cudowny ciepły

wietrzyk wpadał do pracowni wraz z ulicznym hałasem.

Podzieliła na prostokąty kartkę papieru, starannie wyskalowała i odłożyła

przykładnicę na miejsce. Z przechyloną głową wpatrywała się w pierwszy pusty

prostokąt. Był dwa razy większy od tego, który za dwa tygodnie w gotowej postaci

ukaże się w gazecie. Miała już gotowy pomysł - ustawienie postaci, sytuację i pointę,

która połączy pięć kolejnych obrazków w jedną całość i rozweseli czytelników przy

porannej kawie.

Tajemniczy Sąsiad, występujący teraz jako Quinn, siedział w swojej mrocznej

kryjówce i pisał dzieło życia - wspaniałą, wiekopomną powieść. Przystojny, kapryśny,

fascynujący Quinn był tak pogrążony w swoim światku, że wcale nie zauważył Emily,

która przykucnęła za oknem, na schodach pożarowych, i przez szczelinę między stale

zaciągniętymi zasłonami starała się za pomocą lornetki odczytać pisane słowa.

Ś

miejąc się sama z siebie - przecież Cybil również starała się dowiedzieć,

chociaż w trochę bardziej cywilizowany sposób, jak przebiega praca nad sztuką

Prestona - zaczęła szkicować komiksową wersję sąsiada z naprzeciwka.

Przesadzała przy tym znacznie, zarówno jeśli chodziło o jego dobre, jak i o złe

cechy. Rosłe, umięśnione ciało, męska twarz, chłodne spojrzenie. Jego opryskliwość,

poczucie humoru i nieustanne zdziwienie światem, w którym obracała się Emily.

Biedaczek, pomyślała, zupełnie nie ma pojęcia, jak z nią postępować.

Rozległ się dzwonek do drzwi. Wsunęła ołówek za ucho, przekonana, że to

Jody zapomniała klucza.

Po drodze dolała sobie kawy do kubka.

- Zaczekaj chwilę. Już idę.

Otworzyła drzwi i na widok Prestona nie pierwszy raz poczuła, jak coś w niej

topnieje. Był jeszcze trochę mokry po kąpieli i nie włożył koszuli. Boże, co za

mięśnie, pomyślała, niemal się oblizując.

background image

Miał na sobie wyblakłe dżinsy, stał boso, a jego twarz przybrała cudownie

poważny, rozsądny wyraz.

- Cześć. - Postarała się, żeby zabrzmiało to beztrosko, chociaż w myślach

widziała, jak rzuca się na niego z pożądaniem. - Zabrakło ci mydła, kiedy byłeś pod

prysznicem? Przyszedłeś pożyczyć je ode mnie?

- Co? Nie. - Zapomniał, że jest niekompletnie ubrany. - Chcę z tobą

porozmawiać o tym. - Pokazał jej gazetę.

- Jasne, wejdź. - Do niczego nie dojdzie, zapewniała się w myślach. Jody zjawi

się tu za chwilę, a to na pewno ją powstrzyma przed rzuceniem się na Prestona. -

Nalej sobie kawy i chodź do pracowni. Zaczęłam już rysować i nieźle mi dzisiaj idzie.

- Nie chcę ci przeszkadzać, ale...

- Niewiele rzeczy jest w stanie przeszkodzić mi w pracy - oznajmiła radośnie i

ruszyła schodami w górę. - Jeśli masz ochotę, weź sobie bułeczkę cynamonową.

- Nie. - Mimo to skusił się i po chwili już nalewał sobie kawy i sięgał po

bułeczkę.

Jeszcze nie był w pracowni Cybil, ponieważ nigdy nie przychodził do niej,

kiedy pracowała. Po drodze zerknął do sypialni, na wielkie łoże, przykryte

jaskrawoniebieską narzutą, na którym piętrzyła się góra różnobarwnych poduszek.

Wyobrażał sobie, jak by było, gdyby przycisnął jej dłonie do cienkich, żelaznych

słupków zagłówka i wreszcie mógł zrobić z nią wszystko, czego by zapragnął. I czego

ona by zapragnęła.

W sypialni czuć było delikatną, zmysłową woń. Świeży, kobiecy zapach, z

nutą wanilii.

Zauważył płatki róż w misie, książkę na nocnym stoliku i świece na parapecie

okiennym.

- Znalazłeś wszystko? - zawołała z góry. Otrząsnął się z zamyślenia.

- Tak. Słuchaj, Cybil... - Wszedł do pracowni. - Chryste, jak możesz pracować

w tym hałasie?

Nawet nie podniosła wzroku znad deski.

- W jakim hałasie? A, to. - Szkicowała dalej, używając nowego ołówka,

ponieważ poprzedni nadal tkwił za jej uchem. - Dla mnie ten hałas jest jak relaksująca

muzyka. Przeważnie go nie słyszę.

Pracownia wyglądała bardzo profesjonalnie i artystyczne zarazem. Materiały

rysownicze leżały starannie ułożone na półkach obok ładnych i zabawnych

background image

drobiazgów. W jednym z obrazów na ścianie rozpoznał pracę znajomego już spe-

cjalisty od nowojorskich scen ulicznych. Wisiały tu też dwa wspaniałe dzieła jej

matki.

W kącie stała skomplikowana i fascynująca rzeźba z metalu. Mały bukiecik

fiołków niebieszczył się w szklanym kałamarzu, a na leżance pod ścianą piętrzyły się

poduszki.

Cybil z podwiniętymi pod siebie nogami siedziała przy dużej pochyłej desce

do szkicowania. Paznokcie u nóg miała pomalowane na różowo, za jednym uchem

tkwił ołówek, a w drugim złote kółko.

W tej niedbałej pozie wyglądała bardzo pociągająco.

Zaciekawiony stanął za nią i zajrzał jej przez ramię. Gdyby ktoś odważył się

tak zachować wobec niego, zginąłby szybką i bolesną śmiercią.

- Po co te niebieskie linie?

- To skalowanie. Dla oznaczenia perspektywy. Zanim zacznę rysować, muszę

dokonać kilku obliczeń. Dla gazet codziennych rysuję pięcioobrazkowe odcinki -

wyjaśniała, wprawnie nanosząc kolejny szczegół. - Muszę wykreślić ramki, wymyślić

temat, gagi i główny dowcip, żeby obrazki utworzyły jedną sensowną całość z

początkiem i zakończeniem. - Zadowolona zaczęła szkicować kolejny obrazek. -

Najpierw powstaje szkic, ty byś to pewnie nazwał brudnopisem. Potem robię drobne

poprawki, dodaję szczegóły, zmieniam, co trzeba. Dopiero na końcu rysuję tuszem

ostateczną wersję. Spojrzał na pierwszy rysunek i zmarszczył brwi.

- To mam być ja?

- Mhm. Usiądź sobie. Zasłaniasz mi światło.

- A co ona tu robi? - Nie zwracając uwagi na jej słowa, stuknął palcem w drugi

obrazek. - Szpieguje mnie. Ty mnie szpiegujesz?

- Nie bądź śmieszny. Przecież nawet nie masz schodów pożarowych za oknem

sypialni. - Spojrzała w lustro i zrobiła kilka różnych min, a potem zajęła się trzecim

obrazkiem.

- A co powiesz na to? - zapytał, uderzając ją gazetą w ramię.

- Na co? Boże, jak ładnie pachniesz. - Odwróciła się i powąchała go z

przyjemnością. - Jakiego mydła używasz?

- Pewnie twój bohater w następnym odcinku będzie brał prysznic. - Ściągnęła

usta, najwyraźniej rozważając ten pomysł. Preston potrząsnął głową. - Nie. Są jakieś

granice. Z początku trochę mnie bawiło, kiedy wprowadziłaś do swojego komiksu

background image

moją karykaturę, ale... - Urwał, ponieważ drzwi wejściowe otworzyły się z głośnym

trzaskiem. - Kto to?

- Pewnie Jody i Charlie. Więc spodobała ci się nowa postać? - Przestała

rysować i uśmiechnęła się do niego. - Miałam cię o to zapytać, bo sam z siebie nic nie

powiedziałeś. Wiesz, niektórzy ludzie nawet siebie nie rozpoznają Chyba brak im

samokrytycyzmu. Ale co do ciebie, to byłam pewna, że zauważysz podobieństwo.

Cześć, Jody. O, jest nasz słodki Charlie.

- Cześć. - Nawet szczęśliwej mężatce, takiej jak Jody, trudno było nie gapić się

z pożądaniem na męską, umięśnioną pierś Prestona. - Eee... Cześć. Nie

przeszkadzamy?

- Nie. Preston właśnie wypytywał mnie o komiks.

- Strasznie mi się podoba ten nowy facet. Zawrócił Emily w głowie jak nikt

przedtem. Nie mogę się doczekać, co będzie dalej. - Uśmiechnęła się, kiedy Charlie

zaczął wesoło gaworzyć.

- Tata! - zawołał malec radośnie.

- Mówi tata do wszystkich panów. Chucka to trochę wkurza, ale w ten sposób

Charlie po prostu chce się zaprzyjaźnić.

- Aha. - Preston nieuważnie pogładził ciemną główkę chłopca. - Chciałbym

coś wyjaśnić, zanim to wszystko zajdzie za daleko... - zaczął.

- Tata! - powtórzył Charlie i z ufnym uśmiechem wyciągnął rączki do

Prestona.

- Jak dokładnie trzymasz się rzeczywistości? - zapytał Preston, odruchowo

biorąc dziecko na ręce.

Serce Cybil stopniało w ułamku sekundy.

- Lubisz dzieci!

- Nie, przy każdej okazji wyrzucam je z okna na trzecim piętrze - odparł

zniecierpliwiony, ale słysząc wystraszony pisk Jody, potrząsnął głową. - Nie denerwuj

się. Nic mu nie grozi. Teraz chcę porozmawiać o tym odcinku. - Przełożył dziecko na

jedno ramię i rozłożył gazetę na desce.

- Aha, chodzi ci o odcinek z pocałunkiem. Tak naprawdę to pierwsza część,

jutro mają wydrukować zakończenie. Wydaje mi się udany.

- Chuck i ja mało nie pękliśmy ze śmiechu, kiedy to zobaczyliśmy - wtrąciła

Jody. Całkiem uspokojona patrzyła, jak Preston bezwiednie poklepuje malca, który

właśnie spokojnie zasypiał w jego ramionach.

background image

- Narysowałaś tu dwie kobiety...

- Emily i Cari...

- Przecież wiem, jak się nazywają - mruknął, obrzucając obie znaczącym

spojrzeniem. - Rozmawiają, a właściwie oceniają to, jak Quinn pocałował Emily.

- Aha. Chuck też się śmiał? - zaciekawiła się Cybil.

- Nie byłam pewna, czy ten odcinek rozśmieszy mężczyzn, czy tylko kobiety.

- O, tak. Śmiał się do łez.

- Bardzo przepraszam. - Preston opanował się resztką silnej woli. Podniósł

rękę do góry, żeby uciszyć przyjaciółki.

- Chciałbym wiedzieć, czy wy obie spotykacie się tutaj po to, żeby dyskutować

na temat swoich przygód erotycznych, oceniać je w skali od jednego do dziesięciu, a

potem Cybil przerabia je na zabawne historyjki, żeby wszyscy w kraju mieli się z

czego pośmiać przy śniadaniu?

- Dyskutować? - Cybil spoglądała na Prestona wzrokiem niewiniątka. - Daj

spokój, McQuinn, przecież to tylko komiks. Zbyt poważnie go traktujesz.

- Więc ten tekst o pocałunku, którego się nie da zmierzyć w żadnej skali, to

tylko taki dowcip?

- A co innego? Przyjrzał jej się badawczo.

- Kiedy wreszcie pójdziemy do łóżka, nie chciałbym zobaczyć tego na

obrazkach w porannej gazecie.

- Ojej! - Jody przyłożyła rękę do serca. - Chyba muszę położyć Charliego. -

Wyjęła synka z ramion Prestona i z pośpiechem wyszła.

Cybil uśmiechnęła się i stuknęła ołówkiem o deskę.

- Wiesz, mam przeczucie, że to wydarzenie będzie warte rozszerzonego

niedzielnego wydania.

- To groźba czy żart? - W odpowiedzi tylko się roześmiała. Obrócił ją wraz ze

stołkiem i pocałował do utraty tchu. - Odpraw swoją przyjaciółkę, a zaraz się

przekonamy, czy będzie warte.

- Nie ma mowy. Jody zostaje. Tylko dzięki temu, że byłam pewna jej wizyty,

nie rzuciłam się na ciebie, kiedy stanąłeś w progu.

- Chcesz, żebym tu zwariował?

- Wcale nie. To może być skutek uboczny. - Krew coraz szybciej pulsowała jej

w żyłach. - Lepiej będzie, jak już sobie pójdziesz. Pierwszy raz w życiu coś jest w

stanie oderwać mnie od pracy. A tym czymś jest twoja obecność.

background image

Nie widział powodu, dla którego tylko on miał się męczyć, więc pochylił się i

jeszcze raz pocałował ją w usta.

- Kiedy będziesz znów opisywała to... - Delikatnie, zmysłowo chwycił zębami

jej dolną wargę i lekko pociągnął. - A spodziewam się, że będziesz, to przynajmniej

zrób to dokładnie. - Ruszył do wyjścia, po drodze oglądając się przez ramię.

Zauważył, że Cybil lekko zadrżała. - Nie można znaleźć odpowiedniej skali, co? -

Zaskoczony stwierdził, że nie tylko go to rozbawiło, ale i sprawiło wielką satysfakcję.

Nie była w stanie nic odpowiedzieć, tylko bezradnie uniosła dłonie, a on się

roześmiał. Zbiegając po schodach, nadal miał na twarzy pełen satysfakcji uśmiech.

- Droga wolna? - zapytała szeptem Jody, wsuwając głowę przez uchylone

drzwi.

- O, Boże, Boże... Jody, co ja teraz zrobię? - Wzburzona Cybil zatknęła drugi

ołówek za ucho, strącając na podłogę inny, tkwiący tam wcześniej, i nawet tego nie

zauważyła. - Myślałam, że wszystko już sobie dobrze ułożyłam. No bo powiedz, czy

jest coś złego w gorącym, niesamowitym romansie z nieprzyzwoicie przystojnym,

inteligentnym i ciekawym mężczyzną?

- Niech pomyślę... - Jody uniosła palec, weszła do pracowni i wzięła kubek z

kawą, której Preston nawet nie tknął. - Już wiem. Nic. Pełna odpowiedź brzmi: nie ma

w tym absolutnie nic złego.

- A jeśli przy okazji troszeczkę się w nim zakochasz, to jeszcze lepiej,

prawda?

- Oczywiście. Inaczej romans daje przyjemność, ale czujesz się trochę tak, jak

wtedy, gdy zjesz zbyt dużo czekolady za jednym podejściem. Jest bosko, kiedy to

robisz, ale po wszystkim trochę ci wstyd i ogarniają cię lekkie mdłości.

- Ale co się dzieje, jeśli pójdziesz na całość? Co się z tobą stanie, kiedy

przekroczysz granicę?

Jody odstawiła kubek z kawą.

- Przekroczyłaś granicę?

- Przed chwilą.

- Och, kochana. - Jody ze współczuciem objęła koleżankę i zaczęła kołysać ją

w ramionach. - Nie martw się. To się musiało zdarzyć, prędzej czy później.

- Wiem, ale zawsze myślałam, że coś takiego przydarzy mi się raczej później.

- Wszyscy mamy taką nadzieję.

- Przecież on na pewno nie chce, żebym się w nim kochała. To go tylko

background image

zdenerwuje. - Wtuliła twarz w ramię Jody i westchnęła drżąco. - Sama nie jestem zbyt

szczęśliwa z tego powodu, ale jakoś pogodzę się z losem.

- Ależ na pewno się pogodzisz. Biedny Frank. - Jody poklepała przyjaciółkę

po ramieniu i cofnęła się. - Nigdy nie miał u ciebie najmniejszej szansy, tak?

- Przykro mi.

- Ach, trudno. - Jody niedbale machnęła ręką, jakby uznała sprawę swojego

ulubionego kuzyna za całkiem nieważną. - Co teraz zrobisz?

- Nie wiem. Chyba ucieknę i schowam się w jakąś dziurę.

- To rozwiązanie dla mięczaków.

- Masz rację. A może będę udawać, że mi to minie samo.

- Takie rozwiązanie jest dobre dla idiotek.

Cybil zebrała się w sobie i zaproponowała rozwiązanie ostateczne:

- W takim razie może wybierzemy się na zakupy?

- No, nareszcie rozsądna propozycja. - Jody żartobliwie zasalutowała jej z

szacunkiem i ruszyła do drzwi. - Poproszę panią Wolinsky, żeby została z Charliem, a

my uporamy się z twoim kłopotem jak prawdziwe kobiety.

Cybil postanowiła osłodzić sobie problemy, robiąc zakupy. Kupiła nową

sukienkę. Czarne, jedwabne cudo, na widok którego Jody tylko wzniosła oczy do

nieba i oznajmiła:

- Oho, facet już przepadł z kretesem.

Zdecydowała się również na nowe buty na niebotycznie wysokich szpilkach.

Kupiła też bieliznę. Kiedy kobieta wkłada taką bieliznę, to oczekuje, że

mężczyzna, który ją w niej zobaczy, natychmiast będzie miał ochotę ją z niej zerwać.

Cybil wyobraziła sobie, jak Preston swoimi dużymi dłońmi o długich palcach

zsuwa cienkie niczym pajęczyna pończoszki z jej nóg.

Starannie wybrała kwiaty, świece i wino.

Kupiła wszystko, co potrzebne do przygotowania posiłku, który poruszyłby

zmysły i pobudził inny rodzaj apetytu.

Do domu wróciła obładowana torbami i całkiem już spokojna.

Teraz skupi się na przygotowaniu odpowiedniego otoczenia. Wiedziała, że

przez resztę dnia będzie zajęta, skoro wszystko miało być dopięte na ostatni guzik,

więc napisała do Prestona krótki liścik i wetknęła go w drzwi.

Potem zamknęła się w mieszkaniu, wzięła głęboki oddech i przystąpiła do

pracy. Ułożyła delikatne lilie i wonne róże w piękne bukiety i rozstawiła je w

background image

wazonach w całej sypialni: na stolikach, na toaletce, na parapetach. Wszędzie

poustawiała też białe świece, pojedynczo lub w grupkach, a kilka małych i

pachnących umieściła na okrągłym lustrze.

Niektóre od razu zapaliła, żeby ich miękkie światło i delikatny zapach

towarzyszyły jej w pracy.

Rozpakowała kieliszki na smukłych nóżkach, ustawiła je na niskim stole przy

wygodnej wiklinowej kanapce. Przypomniała sobie, że trzeba schłodzić wino.

Stanęła przy łóżku i zamyśliła się. Czy jeśli odchyli kołdrę, będzie to zbyt

oczywiste? Roześmiała się sama z siebie. Dlaczego zatrzymywać się w pół drogi?

Kiedy sypialnia wyglądała dokładnie tak, jak Cybil sobie wymarzyła, można

było zacząć przygotowania do wieczornego posiłku.

Nadstawiała uszu w nadziei, że Preston zacznie grać i ona poczuje się tak,

jakby był tu przy niej. W jego mieszkaniu panowała jednak cisza.

Po długim namyśle wybrała odpowiedni zestaw płyt kompaktowych i ułożyła

je w odtwarzaczu.

Zadowolona pomaszerowała na górę, rozłożyła nową sukienkę na łóżku. Drżąc

na myśl o tym, co się dzisiaj może zdarzyć, ułożyła obok prowokacyjny komplecik

bielizny: czarny koronkowy stanik i pas do pończoch. Ciekawe, jak się będzie w tym

stroju czuła.

Taka bielizna na pewno dodaje pewności siebie, uroku i siły, pomyślała.

Znów zadrżała, czując, jak budzą się w niej wszystkie zmysły. Po chwili

poszła do łazienki i zrobiła sobie długą kąpiel w pianie.

Zanim zanurzyła się w wodzie, nalała sobie kieliszek wina i zapaliła jeszcze

więcej świec, żeby wprowadzić się w odpowiedni nastrój. Zamknęła oczy i

wyobraziła sobie, że to nie ciepła woda pieści jej skórę, ale dłonie Prestona. Mniej

więcej godzinę później starannie wcierała pachnący balsam w każdy centymetr ciała.

W tym czasie Preston właśnie odczytywał jej liścik.

McQuinn, mam pewne plany. Zobaczymy się później.

Cybil

Plany? Ona ma jakieś plany, wtedy gdy jego przez cały dzień nękają

uporczywe myśli właśnie o niej?

Jeszcze raz przeczytał list, wściekły na nich oboje. Tak bardzo chciał spędzić z

nią ten wieczór. Cały czas o tym myślał.

Na litość boską, przecież nawet kupił dla niej kwiaty. Nie kupował kobiecie

background image

kwiatów od czasu...

Zmiął kartkę w kulkę. Czego innego mógł się spodziewać? Kobiety dbają

przede wszystkim o siebie i swoje sprawy. Od dawna to wiedział, zdołał się z tym

pogodzić i jeśli w przypadku Cybil znów pozwolił sobie na chwilę zapomnienia, to

mógł za to winić tylko i wyłącznie siebie.

Zobaczymy się później?

A więc jednak umiała stosować kobiece gierki. Ale on nie zamierzał się na nie

nabrać.

Wrócił do mieszkania i cisnął wielki bukiet bzu na kuchenny blat. Rzucił w

kąt zmięty list i sięgnął po saksofon. Doszedł do wniosku, że U Delty szybciej minie

mu gniew.

Dokładnie o wpół do ósmej Cybil wyjęła z piekarnika faszerowane pieczarki,

które sama pracowicie przygotowała. Stół był nakryty dla dwojga, udekorowany

ś

wiecami i pięknymi kompozycjami z kwiatów. W lodówce chłodziła się pięknie

wyglądająca kolorowa sałatka z pomidorów i awokado oraz butelka wina.

Kiedy zjedzą przystawkę i pierwsze danie, użyje jeszcze silniejszej broni, czyli

francuskich naleśników z owocami morza. To powinno skruszyć resztki oporu.

Jeśli wszystko przebiegnie zgodnie z planem, zakończą posiłek zimnym

szampanem i świeżymi truskawkami z bitą śmietaną. Oczywiście w łóżku.

- Do dzieła, Cybil - powiedziała głośno.

Zdjęła fartuch i stanęła przed lustrem, żeby sprawdzić, czy sukienka dobrze na

niej leży. Włożyła szpilki, jeszcze raz się uperfumowała i uśmiechnęła do siebie w

lustrze, żeby dodać sobie odwagi.

Stanęła przed drzwiami Prestona, przycisnęła dzwonek i czekała z bijącym

sercem. Przestępując z nogi na nogę, zadzwoniła jeszcze raz.

- Dlaczego nie ma cię w domu? Jak możesz? Nie znalazłeś mojego listu? Na

pewno znalazłeś. Przecież nie ma go w drzwiach. Napisałam wyraźnie, że zobaczymy

się później.

Jęknęła i uderzyła pięścią w drzwi. Nagle drgnęła i zamrugała powiekami.

- Napisałam, że mam pewne plany - wyszeptała do siebie. - O, mój Boże. Nic

nie zrozumiałeś, prawda? Biedny osiołku. Te plany to było spotkanie z tobą!

Pobiegła do siebie po klucz. Uświadomiła sobie, że nie ma gdzie go schować.

Po chwili namysłu wsunęła go za stanik. Nie zamierzała tracić czasu na poszukiwanie

torebki.

background image

Dokładnie po trzydziestu sekundach pędziła na złamanie karku po schodach w

dół.

Preston tymczasem nie mógł znaleźć sobie miejsca. Nawet klub przestał być

bezpiecznym azylem.

- Masz kłopoty z kobietami, mój słodki?

Spojrzał na Deltę z ukosa. Właśnie zrobił przerwę w graniu, żeby zwilżyć usta.

- Nie mam żadnych kłopotów, tym bardziej z kobietami.

- Nie zapominaj, do kogo mówisz. To ja, Delta. - Uszczypnęła go w policzek. -

Przez tydzień przychodziłeś tu co wieczór i grałeś, jakbyś cały czas myślał o kobiecie.

I widać było, że wcale ci to nie przeszkadza. Dzisiaj przychodzisz dużo wcześniej i

grasz jak ktoś, kto ma kłopot z kobietą. Pokłóciłeś się z tą śliczną dziewczyną z

przeciwka?

- Nie. Oboje mamy co innego do roboty.

- Wciąż cię trzyma na dystans, tak? - Roześmiała się, ale w jej śmiechu

słychać było nutę współczucia. - Niektóre kobiety potrzebują więcej romantyzmu niż

inne.

- Moim zdaniem romantyzm nie ma tu nic do rzeczy.

- I właśnie dlatego masz takie problemy. - Delta objęła go ramieniem i lekko

uścisnęła. - Kupujesz jej kwiaty? Mówisz, że ma piękne oczy?

- Nie. - Do diabła, przecież kupił jej kwiaty. Nie dał ich, bo miała jakieś

tajemnicze plany i na pewno gdzieś wyszła.

- Przeważnie chodzi o seks, a nie o romantyczne słówka.

- Skarbie, jeśli pragniesz tego pierwszego, to w przypadku takiej kobiety jak

Cybil musisz zadbać o to drugie.

- I właśnie dlatego wcale nie potrzebuję takiej kobiety. Nie chcę komplikacji. -

Unosząc brew, sięgnął po saksofon.

- Pozwolisz mi grać czy nadal będziesz mi dawała rady na temat mojego życia

uczuciowego?

Odsunęła się i potrząsnęła głową.

- Kiedy już będziesz miał jakieś życie uczuciowe, wtedy z chęcią udzielę ci

rad.

Zaczął improwizować, słuchając muzyki, która dźwięczała mu w głowie i

tętniła we krwi. Nuty same do niego przychodziły, ale nie potrafił przestać myśleć o

Cybil. Powtarzał sobie, że i to powinien wykorzystać dla sztuki. Muzyką potrafił wy-

background image

razić wszystko. Słowa zaś często niosły ze sobą ból.

Grał przejmująco, dźwięki saksofonu drżały w powietrzu, zawodziły i łkały.

I właśnie wtedy w drzwiach stanęła Cybil.

Spojrzała mu głęboko w oczy poprzez kłęby papierosowego dymu. Osuwając

się na krzesło, posłała taki uśmiech, że aż zwilgotniały mu dłonie. Zwilżyła wargi i

przesunęła palcem tam i z powrotem po wycięciu dekoltu obcisłej czarnej sukni.

Krew zahuczała mu w uszach, kiedy patrzył, jak zakłada nogę na nogę, ruchem

tak wolnym i wystudiowanym, że musiał być zamierzony. Przesunęła dłonią po łydce

i udzie, zapewne tylko po to, żeby podążył za nią wzrokiem.

Nie potrafił się oprzeć jej zabiegom. Serce uderzało mu coraz mocniej, jak

wilkowi szykującemu się do skoku.

Wysłuchała całego utworu, siedząc w prowokacyjnej pozie, z ramieniem

odrzuconym za oparcie krzesła. Kiedy umilkły ostatnie nuty, leniwie przesunęła

językiem po czerwonych wargach.

Potem wstała, nadal patrząc mu w oczy. Przesunęła dłonią po udzie i stukając

zabójczo wysokimi obcasami ruszyła do wyjścia. Zerknęła przez ramię, unosząc brwi.

Trudno było o wyraźniejsze zaproszenie. Po chwili zniknęła za rozkołysanymi

drzwiami.

Preston zaklął cicho pod nosem i opuścił saksofon.

- Pójdziesz za nią, przyjacielu? Wsunął instrument do futerału.

- Andre, czy ja wyglądam na głupca?

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Czekała na niego przed klubem, stojąc w białym kręgu światła ulicznej latarni.

Jedną rękę opierała na biodrze, głowę przechyliła na bok, a na jej ustach igrał

zaledwie cień uśmiechu. Widok ten przywodził mu na myśl artystyczną fotografię z

jakiegoś eleganckiego czasopisma.

Studium seksu w czerni i bieli.

Kiedy się do niej zbliżył, dostrzegł więcej szczegółów. Krótko przystrzyżone

ciemne włosy podkreślały delikatne rysy twarzy. Krótka, czarna sukienka doskonale

leżała na jej zgrabnym ciele.

ś

adna biżuteria nie rozpraszała uwagi patrzącego.

W zabójczo wysokich szpilkach jej długie nogi wyglądały jeszcze zgrabniej.

Jedynym kolorowym akcentem były wielkie zielone oczy, ocienione czarnymi

background image

rzęsami, i czerwone usta, lekko wygięte w wyrazie kobiecej satysfakcji.

Gdy był trzy kroki od niej, uderzył go zapach perfum i jak magnes przyciągnął

go bliżej.

- Witaj, sąsiedzie - powiedziała cichym, zmysłowym szeptem, a jego zalała

nowa fala gorąca.

Przechylił głowę, uniósł brew.

- Zmiana planów... sąsiadko?

- Mam nadzieję, że nie. - Zrobiła krok ku niemu i przesunęła dłońmi po jego

bokach, ramionach, a w końcu objęła go za szyję. Przywarła do niego całym ciałem.

Nagle roześmiała się i potrząsnęła głową. - Przecież to ciebie miałam w planach na

dzisiejszy wieczór, ośle.

Czy to na skutek jej oświadczenia, czy obraźliwego epitetu, lekko drgnął i

spojrzał na nią zwężonymi oczami.

- Czyżby?

- McQuinn... - Przysunęła się bliżej, tak że jej usta znalazły się tuż przy jego

ustach. Spojrzała mu prosto w oczy. - Przecież ci powiedziałam, że dowiesz się

pierwszy.

- Aha. - Położył jej rękę na karku, żeby nie mogła cofnąć ust. - Jak szybko

możesz chodzić na tych obcasach?

Znów się roześmiała, tym razem trochę mniej pewnie.

- Niezbyt szybko. Ale przed nami cała noc, prawda?

- Może nawet potrwa to dłużej. - Odstąpił o krok i wyciągnął do niej rękę. -

Skąd masz tę śmiercionośną broń? Chodzi mi o sukienkę - wyjaśnił, kiedy spojrzała

na niego pytająco.

- A, o tę szmatkę. - Tym razem jej śmiech zabrzmiał ciepło i głęboko. -

Kupiłam ją dzisiaj, z myślą o tobie. Kiedy ją wkładałam, zastanawiałam się, jak

będzie, kiedy ją ze mnie zdejmiesz.

- Chyba masz duże doświadczenie - powiedział, kiedy już odzyskał głos. -

Całkiem nieźle ci to idzie.

- Prawdę mówiąc, działam na wyczucie.

- Świetnie, rób tak dalej.

Zadziwiające, ale rześki wiosenny wieczór nagle wydał jej się tak upalny, jak

lato w tropikach.

- Szkoda, że w tym liściku nie wyraziłam się ściślej. Miałam dziś tyle do

background image

zrobienia. - Z zadowoleniem stwierdziła, że dzięki wysokim obcasom jej oczy

znalazły się dokładnie na wysokości jego ust. - Myślałam o tylu sprawach.

- Trochę się wkurzyłem. - To wyznanie przyszło mu z niespodziewaną

łatwością.

- Wiesz, odbieram to jako komplement. Kiedy do ciebie zapukałam i nikt mi

nie odpowiedział, w zasadzie zareagowałam tak samo. Tyle czasu się

przygotowywałam do naszego spotkania. Myślę, że to z kolei komplement dla ciebie.

- Wciągnięcie tej sukienki na pewno chwilę trwało. Jest obcisła jak

rękawiczka.

- Zrobiłam o wiele więcej. - Udało jej się uspokoić rozszalałe bicie serca, ale

kiedy stanęli przy wejściu do domu, znów zaczęło uderzać jak młotem. -

Przygotowałam kolację.

- Naprawdę? - Nie tylko mu pochlebiła i rozbudziła zmysły. Ujęła go tym, że

zadała sobie tyle trudu.

- Śmiało mogę powiedzieć, że to bardzo smaczna kolacja - dodała, wchodząc

do budynku. - Będzie też wino i dobry, schłodzony szampan do deseru. - Poszła do

windy, nacisnęła guzik i oparła się o ścianę. - Tak sobie pomyślałam, że deser

najbardziej będzie nam smakował w łóżku.

Stał o krok od niej, ponieważ wiedział, że jeśli ją dotknie, to długo nie wyjdą z

tej windy.

- Czy jeszcze coś powinienem wiedzieć o twoich planach na dzisiaj?

- Och, chyba nie muszę ci pisać wszystkiego na kartce. - Wyszła z kabiny i

rzuciwszy mu uwodzicielski uśmiech, poszła do drzwi swojego mieszkania.

Obiecał sobie, że jeśli uda mu się nie eksplodować zanim wejdą do środka,

pokaże jej, że on również potrafi snuć własne plany.

- Klucz?

- A, klucz. ~ Patrząc mu w oczy, wsunęła palec za dekolt i wyczuła chłód

metalu. Preston obserwował ją rozpalonym wzrokiem. - Ojej... - Wyjęła palec zza

dekoltu i leniwie przesunęła nim po szyi. - Nie mogę go znaleźć. Może mi pomożesz?

Doszedł do wniosku, że medycyna nie zanotowała jeszcze takiego przypadku,

jaki mu się właśnie zdarzył. Mimo że cała krew odpłynęła mu z głowy, nie stracił

przytomności i nadal stał na własnych nogach.

Położył dłoń na kuszącej wypukłości tuż nad czarnym jedwabiem sukni.

Poczuł, że Cybil drży i z trudem chwyta powietrze. Nie śpiesząc się, wsunął palce

background image

niżej, leniwie gładząc rozgrzaną skórę i lekko dotykając czubka piersi. Oczy Cybil

zaszły mgłą.

- Powiedziałabym, że to ty masz duże doświadczenie - wyszeptała z trudem, a

on uśmiechnął się mimo woli.

- Prawdę mówiąc, działam na wyczucie.

- Mmmm... świetnie, rób tak dalej. Miał zamiar spełnić jej życzenie.

- Zdaje się, że go znalazłem - powiedział cicho, wyjmując klucz zza dekoltu.

- Rzeczywiście. - Odetchnęła głęboko. - Wiedziałam, że ci się uda.

Wsunął klucz do zamka i przekręcił.

- Zaproś mnie, Cybil.

- Zapraszam cię.

Po chwili znaleźli się w środku. Preston sięgnął za siebie i zamknął drzwi.

Położył ręce na biodrach stojącej przed nim Cybil i lekko popchnął ją w głąb

mieszkania.

- Kolacja? - spytała.

- Może zaczekać. - Mijając telefon, zdjął słuchawkę z widełek i odłożył na

bok.

- Wino?

- Później. Dużo później. - Uderzyła tyłem obcasa o pierwszy stopień schodów

i Preston uśmiechnął się znacząco. - Idź dalej. Poproś mnie, żebym cię dotknął.

- Dotknij mnie. - Westchnęła, kiedy przesunął dłonie po jej ciele.

- Poproś, żebym spróbował, jak smakujesz.

- Spróbuj, jak smakuję. - Musnął ustami wypukłość jej piersi, aż jęknęła

bezsilnie.

Dotarli do drzwi sypialni. Jego usta wędrowały po jej dekolcie, szyi,

podbródku, ale wciąż omijały wargi.

- Pocałuj mnie.

- Zrobię to. - Jednak tylko dotknął czubkiem języka kącików jej ust. - Zapal

ś

wiatło.

- Nie. Mam tu mnóstwo świec. Wszędzie je porozstawiałam. - Wyrwała mu

się, żeby je zapalić, ale ręce nagle odmówiły jej posłuszeństwa. - Nie mogę. Cała się

trzęsę. Czy to nie śmieszne?

Odebrał jej zapałki, jednocześnie gładząc ją po udzie.

- Pragnę cię. Nie ruszaj się stąd - nakazał, po czym szybko zapalił wszystkie

background image

ś

wiece.

Blask zamigotał na ścianach, rozeszła się delikatna woń. Rzucił na bok zapałki

i wrócił do Cybil. W jej rozszerzonych oczach odbijało się pragnienie, napięcie i

ś

wiatło świec.

- Poproś mnie, żebym cię wziął. - Otoczył jej talię rękami, przesunął je w dół.

Nie odrywała od niego wzroku.

- Weź mnie.

Pocałował ją mocno, łapczywie, aż ugięły się pod nią kolana. Objął ją, jakby

chciał rozładować rosnące między nimi napięcie i jednocześnie jeszcze je zwiększyć.

Właśnie tego chciała, coraz większego żaru, zderzenia zmysłów, wojny pożądania.

- Pragnę cię. - Obsypywała gorączkowymi pocałunkami jego twarz. -

Chodźmy do łóżka.

Zabrakło jej tchu, kiedy obrócił ją w miejscu i stanął za nią. Oszołomiona

zobaczyła ich odbicie w lustrze. Z oczu Prestona biła żądza.

- Mamy całą noc dla siebie - przypomniał jej. - Patrz. Pochylił głowę ku jej

szyi i lekko chwytał skórę zębami, aż głos uwiązł jej w gardle.

Widziała jego wędrujące w górę dłonie. Poczuła, jak obejmują jej piersi,

zaciskają się, rozluźniają, wsuwają się pod sukienkę. Czekała, kiedy usłyszy trzask

rozrywanego jedwabiu.

Zadrżała, gdy jego dłonie znów powędrowały w dół. Nie mogła powstrzymać

krzyku, kiedy dotknął najwrażliwszego miejsca.

Podniósł głowę i chwycił ją zębami za płatek ucha. Ich oczy spotkały się w

lustrze. Dzisiaj w klubie omal nie doprowadziła go do szaleństwa. Zamierzał

odwdzięczyć się jej tym samym.

- Powiedz, że chcesz więcej.

Miała wrażenie, że za chwilę jej ciało rozpłynie się jak stopiony wosk.

- Preston...

Wodził palcami w górę i w dół po jej udach. Czuł drżenie jej mięśni,

narastający żar ciała.

- Powiedz, że chcesz więcej - powtórzył.

- O, Boże... - Odchyliła głowę w tył i oparła na jego ramieniu, oddychała z

trudem. - Tak, chcę więcej.

- Ja też.

Nad jedwabistymi pończochami odnalazł gładką skórę. Jej zapach go

background image

obezwładniał, dotyk sprawiał, że chciał posiąść ją całą natychmiast. Ale opanował się,

chociaż i on z trudem chwytał powietrze. Ostatnim wysiłkiem woli poskromił

budzące się w nim dzikie zwierzę.

Wiedział, że jeszcze musi nad sobą panować, bo inaczej to zwierzę pożarłoby

ich oboje.

Pokrył drobnymi pocałunkami jej szyję i kark, jednocześnie rozpinając suwak

sukienki. Kiedy cienki jedwab zsunął się z jej ramion, Preston zdusił jęk.

Studium seksu w czerni i bieli, przypomniał sobie.

Chociaż oczy przesłaniała jej mgła pożądania, Cybil zauważyła zmianę w

spojrzeniu Prestona. Pojawił się w nim jakiś niebezpieczny błysk. Wstrząśnięta

stwierdziła, że właśnie tego chce: niebezpieczeństwa, ryzyka, radości ze zrywania

więzów samokontroli, którymi Preston tak starannie się skrępował.

Poczuła narastającą w niej siłę. Nakryła dłońmi jego ręce i prowadziła je po

swoim ciele.

- Specjalnie kupiłam tę suknię i bieliznę - wyszeptała, przytrzymując jego ręce

na piersiach. - śebyś mógł je ze mnie zerwać.

Zacisnęła mu palce na cienkim jedwabiu i koronkach. Kiedy rozdarł jej

sukienkę, wydała cichy okrzyk.

Słysząc to, Preston ostatecznie stracił panowanie nad sobą. Odwrócił ją ku

sobie, pocałował drapieżnie i niemal brutalnie pociągnął na łóżko.

Wydawało mu się, że potrafiłby wchłonąć ją w siebie całą. Nie mógł się

opanować. Pod dotykiem jego dłoni wygięła ciało w łuk i jęknęła, niesiona pierwszą

falą rozkoszy. Zdarł z niej resztę jedwabiu i koronki, desperacko pragnąc jej jeszcze

bardziej.

Sycił się jej piersiami, ich wonną wypukłością. Ustami wyczuwał oszalałe

bicie jej serca. Cybil zerwała z niego koszulę i na plecach poczuł ostre paznokcie.

Jej usta były równie zachłanne jak jego usta, ręce tak samo brutalne i

niecierpliwe, kiedy ściągała z niego dżinsy. Preston miał wrażenie, że zamiast krwi

ma w sobie żywy ogień.

Wreszcie opadli na łóżko, burząc pościel i plącząc prześcieradła, które tak

starannie wygładziła. Dysząc i drżąc, oplotła go sobą, żądając więcej.

Kiedy w nią wszedł, dodając żar do żaru, rozkosz eksplodowała w nim z

niespotykaną siłą. Nie mógł się nią nasycić. Przycisnął jej ramiona do metalowych

drążków zagłówka i wszedł głębiej. Cybil wygięła się przyzwalająco. Po wyrazie jej

background image

twarzy poznał, że wzlatuje coraz wyżej, coraz szybciej, aż wreszcie dotarła do szczytu

i ze szlochem wyszeptała jego imię. Oczy jej pociemniały i patrzyły w przestrzeń, nic

nie widząc. Jej ciało wtopiło się w niego, a wtedy i on również doszedł do końca i

oddał jej cząstkę siebie, jakby w akcie poddania.

Kilka chwil później nadal przyciskał ramiona Cybil do zagłówka, chociaż jego

palce traciły czucie. Jej ciało drżało lekko, nakryte jego ciałem. Wciąż byli ciasno

zespoleni.

- Czy jeszcze oddychamy? - usłyszał.

Odwrócił się i wyczuł puls na jej szyi.

- Serce ciągle jeszcze ci bije.

- To dobrze. A twoje?

- Chyba tak.

- Świetnie. W takim razie możemy się stąd nie ruszać przez następne pięć lat.

Zresztą nie wiem, czy nawet za pięć lat będę się w stanie poruszyć.

Uniósł głowę. Chociaż oczy miała zamknięte, wyczuła, że się jej przygląda.

Uśmiechnęła się.

- Uwiodłam cię tak sprawnie, że nie miałeś żadnych szans, McQuinn. Ale

muszę z przyjemnością wyznać, że tobie też udało się mnie uwieść.

- Nie musisz dziękować. Miło mi, że chociaż w ten sposób mogłem ci się

odwdzięczyć.

- Z nikim tak się nie czułam. - Otworzyła oczy. - Nikt nigdy tak mnie nie

dotykał.

Natychmiast uświadomiła sobie, że te słowa to błąd. Preston odwrócił wzrok,

jakby za wszelką cenę chciał uniknąć intymnych wyznań. Ich znajomość miała być

lekka, przesycona seksem i ekscytująca. śadnej czułości, sentymentalnych słówek,

zaangażowania, zmiany układu sił.

Zabolało ją to, ale nic nie dała po sobie poznać.

- Masz piękne dłonie. - Uśmiechnęła się i splotła palce z jego palcami. -

Można powiedzieć, że to dłonie pierwsza klasa.

- Twoje też wiele potrafią.

Przewrócił się na plecy. Trochę go zdenerwowało, że tak bardzo poruszyło go

jej pełne uczucia spojrzenie.

Nie dopuści do zmiany natury ich związku. Wiedział, że jeśli tak się stanie, to

wszystko między nimi się skończy. Jego serce od dawna nie było zdolne do żadnych

background image

ciepłych, intymnych uczuć. Stracił już wszelką nadzieję, że kiedyś coś się zmieni.

Cybil miała ochotę wtulić się w niego, nacieszyć się ciepłem jego ciała, ale

bała się, że znów go spłoszy. Nie komplikuj, niczego nie oczekuj, nakazała sobie w

duchu. Bo inaczej on ci ucieknie.

Usiadła i przeczesała dłonią wzburzone włosy.

- Z przyjemnością napiłabym się teraz wina. A ty?

- O, tak. - Lekko przesunął palcami po jej łydce. Wciąż odczuwał potrzebę

dotykania jej, ciągłego utrzymywania fizycznej łączności. - Wspomniałaś coś o

kolacji.

- Owszem, McQuinn, przygotowałam dla ciebie coś wspaniałego. - Nachyliła

się i pocałowała go niedbale. - Wszystko gotowe, oprócz naleśników. Usmażę je na

twoich zadziwionych oczach.

- Będziesz coś robiła w kuchni?

- Aha.

Wstała z łóżka i podeszła do szafy. Z zachwytem patrzył na jej długie nogi.

- A to co? - zapytał zdziwiony, kiedy zobaczył, co zdjęła z wieszaka.

- To się nazywa szlafrok - wyjaśniła ze śmiechem, wkładając go na siebie. -

Zwykle używa się czegoś takiego, żeby ukryć nagość.

Wstał, zbliżył się do niej i rozwiązał pasek.

- Zdejmij to.

Poczuła dreszczyk na plecach.

- Wydawało mi się, że masz ochotę na kolację.

- Owszem, mam. I chcę patrzeć, jak ją przyrządzasz.

- W takim razie... Ach! - Przypomniała sobie ich dawną rozmowę i znów się

roześmiała. Zebrała poły szlafroka. - Nie będę smażyć naleśników nago. Nici z twojej

fantazji. Nie zamierzał ustąpić.

- Tak się zastanawiam, czy masz jeszcze coś w tym rodzaju... - Odnalazł na

łóżku strzępy koronkowego pasa do pończoch i stanika. - No, wiesz, coś takiego jak

to...

Zaskoczona i rozbawiona uniosła brwi.

- śadna inteligenta kobieta nie kupuje takich rzeczy pojedynczo. Mam jeszcze

taki sam komplet, tylko czerwony. Wyzywająco, bezwstydnie czerwony.

Uśmiech wolno wypływał mu na twarz.

- To może go włożysz? Jestem bardzo głodny.

background image

Przygotowywanie naleśników, kiedy się jest ubranym jedynie w seksowną

bieliznę, nie jest pozbawione ryzyka. Cybil miała okazję przekonać się, jak smakuje

miłość przy drzwiach kuchennego schowka.

Cudownie.

Dowiedziała się też, co znaczy dać się zdobyć na dywanie w salonie.

Niewiarygodne doświadczenie.

A miłosne zapasy pod prysznicem okazały się przeżyciem, które w każdej

chwili gotowa była powtórzyć.

Preston przez całą noc nie mógł się nią nasycić. Ani ona nim. Byli doskonale

zgrani, jakby nastrojeni na tę samą falę; tak dobrze do siebie pasowali, że czasami

miała wrażenie, jakby jego serce biło w jej piersi.

Ś

wiece wypaliły się, pozostawiając po sobie małe kałuże pachnącego wosku,

przez okno miękko sączyło się światło poranka, kiedy wreszcie zasnęła wyczerpana.

Obudziła się i stwierdziła, że jest sama.

Wiedziała, że nie powinna się przejmować, że nie został z nią do rana i nie

obudził się przy niej. Między nimi miało przecież być inaczej. Była tego świadoma,

zaakceptowała to. Nie będzie żadnych czułych słów i odkrywania duszy. W ich

związku intymność kończyła się na fizycznej bliskości, po stronie Prestona dalej był

już tylko gruby mur. A to, co się dzieje w sercu Cybil, to już jej problem.

Czy mógł wiedzieć, że jeszcze żadnemu mężczyźnie nie oddała siebie tak

absolutnie i do końca jak jemu? Jak miał się domyślić, że jej pożądanie bierze się z

miłości?

Przetarła zmęczone oczy i z niechęcią wstała z łóżka.

Wiedziałam, w jaki związek się angażuję, myślała, porządkując sypialnię.

Znam granice. Możemy być razem, cieszyć się sobą nawzajem, ale nie wolno wam

przekraczać tych granic.

Cóż, w porządku. Nie będzie się tym zadręczała. Przecież umie panować nad

emocjami, odpowiada za swoje czyny. I na pewno nie będzie szlochała po kątach,

dlatego że zaangażowała się w związek z ekscytującym, budzącym jej fascynację,

ciekawym mężczyzną.

- Cholera! - Cisnęła buty w głąb szafy. - Cholera! Cholera! Rzuciła się na

łóżko i chwyciła za słuchawkę telefonu.

Musiała komuś o tym opowiedzieć, z kimś porozmawiać. A gdy działo się coś

naprawdę ważnego, tylko jedna osoba się do tego nadawała.

background image

- Mama? Mamo, zakochałam się - powiedziała Cybil i wybuchnęła płaczem.

Podczas gdy Cybil płakała w słuchawkę, palce Prestona tańczyły po

klawiaturze. Spał nie dłużej niż trzy godziny, ale cały jego organizm działał na

najwyższych obrotach, a umysł pracował jak precyzyjna maszyna. Pierwszą słynną

sztukę tworzył w mękach, każde słowo sprawiało mu ból. Teraz słowa wylewały się z

niego jak wino z magicznej karafki bez dna.

Sztuka w pełni ożyła. On też po raz pierwszy od wielu lat czuł, że żyje w

pełni.

Widział wszystko wyraźnie: dekoracje, postacie i to, co się działo w ich duszy.

Wszystkie wzloty i upadki.

Cały świat w trzech aktach.

W ludziach, na razie żyjących jedynie na stronach jego dzieła, czaiła się

energia, gotowa wybuchnąć na scenie, którą już widział oczami wyobraźni. Znał ich,

wiedział, jakim rytmem biją ich serca i co może je złamać.

Iskra nadziei pojawiała się w ich życiu niespodziewanie. Sami w nią nie

wierzyli, ale jednak tam była. Sam Preston zaczynał w nią wierzyć.

Pisał, dopóki nie poczuł, że już więcej nie może. Rozejrzał się po pokoju,

jakby zbudzony ze snu. Wokół panowała ciemność, rozświetlana jedynie światłem

lampy i niebieskawym blaskiem komputerowego monitora. Nie miał pojęcia, która

godzina, ani nawet jaki to dzień tygodnia. Czuł, że ma zesztywniały kark i pusty

ż

ołądek. Zaschnięte resztki kawy na dnie kubka wyglądały odrażająco.

Wstał, przeciągnął się i podszedł do okna. Na zewnątrz szalała wiosenna

burza. W ogóle jej przedtem nie zauważył. Patrzył na błyskawice przecinające niebo,

na przechodniów, którzy uciekali przed deszczem albo spieszyli się na jakieś

spotkania.

Sprzedawca parasoli na rogu ulicy robił świetny interes.

Kiedy w Nowym Jorku zaczyna padać, prawie nikt z przechodniów nie ma

parasolki, jakby wszyscy je wyrzucali zaraz po ustaniu poprzedniej ulewy.

Zastanawiał się, czy Cybil ze swojego okna obserwuje tę samą scenę.

Ciekawe, co o niej myśli i czy przekształci coś tak prostego i zwykłego, jak burza w

mieście, w dowcipną i pomysłową historyjkę.

Doszedł do wniosku, że na pewno wykorzysta postać sprzedawcy parasoli,

nada mu imię, wymyśli cały życiorys, rodzinę i zawiły charakter. W ten sposób

anonimowy handlarz uliczny stanie się częścią jej świata.

background image

Miała dar wciągania ludzi do swojego świata.

Sam się w nim znalazł. Nie mógł się powstrzymać, żeby nie otworzyć

wiodących do niego kolorowych drzwi i nie wskoczyć w jego zamęt, radość i energię.

I tylko szkoda, że Cybil nie potrafiła zrozumieć, że on zupełnie do jej świata

nie pasuje.

Kiedy akurat się w nim znajdował, czasami wydawało mu się, że mógłby tam

zostać na dobre, że gdyby się na to zdecydował, jego życie również byłoby proste,

barwne i wspaniałe.

Tak jak burza w mieście, pomyślał.

Ale przecież burza przemija.

Dzisiejszej nocy świat Cybil niemal go wchłonął. Mało brakowało, a

zapomniałby się i został w ciepłym łóżku, czując przy sobie jej rozgrzane od snu

ciało.

Wyglądała tak łagodnie, jakby go do siebie przyzywała. Kiedy tak na nią

patrzył, śpiącą w świetle poranka, nie odczuwał zwykłego głodu pożądania. Było to

coś innego, jakiś inny głód, pragnienie spełnienia marzeń.

Lepiej dla nich obojga, że wrócił do siebie, zanim się obudziła.

Zaciągnął zasłony w oknie i zszedł na dół.

Zaparzył dzbanek kawy, poszukał czegoś do jedzenia. Zastanowił się, czy nie

pozwolić sobie na krótką drzemkę.

Pomyślał jednak o Cybil, o ich wspólnej nocy, i już wiedział, że wewnętrzny

niepokój nie da mu zmrużyć oka.

Ciekawe, co ona robi?

Nie miał żadnego powodu, żeby pukać do jej drzwi i przerywać jej pracę tylko

dlatego, że on sam nie mógł już dłużej pisać. Dlatego że słuchając uderzającego o

szyby deszczu, czuł się samotny i ogarniało go napięcie. Dlatego że jej pragnął.

Przecież lubię samotność, powtarzał sobie w duchu, gdy krążył po salonie. A

napięcie pomaga mi pisać.

A jednak nie chciał być sam. Chciał usiąść z nią przy oknie i patrzeć na

deszcz, kochać się niespiesznie, leniwie, słuchając dudnienia deszczu o chodniki i

dachy domów.

Pragnął jej tak bardzo, że zaczynało to budzić jego niepokój.

Powtarzał sobie, że nic mu nie grozi, dopóki po prostu pożąda jakiejś kobiety.

Gorzej, jeśli zacząłby jej potrzebować. Jak blisko się znalazł od przekroczenia tej

background image

cienkiej, niepewnej granicy?

Kiedy mężczyzna da się tak opętać jakiejś kobiecie, zmienia się, staje się

bezbronny i popełnia niebezpieczne błędy.

Cybil bardzo różniła się od Pameli, to prawda. Nawet on, Preston McQuinn,

nie był zaślepiony do tego stopnia, żeby twierdzić, że każda kobieta kłamie, oszukuje

i ma serce z kamienia. Nie znał nikogo o bardziej szczerym i miękkim sercu niż Cybil

Campbell. To jednak nie zmieniało ostatecznej prawdy.

Od pragnienia do potrzeby droga krótka, a od potrzeby już tylko krok do

miłości. Mężczyzna, który kiedyś otrzymał miażdżący cios, szybko się uczy, jak

zachować zimną krew i równowagę. Nie chciał więcej się narażać na to, co niesie ze

sobą prawdziwie intymny związek: cierpienie, bezbronność, utratę własnego ja. Poza

tym nie wierzył, że kiedykolwiek będzie w stanie związać się z kimś naprawdę.

A to oznaczało, że nie ma się czym martwić. Ta konkluzja stała się dla niego

pocieszeniem, kiedy tak popijał kawę i gapił się na drzwi, jakby chciał przebić je

wzrokiem i zobaczyć, co się dzieje w mieszkaniu po drugiej stronie korytarza. Cybil

przecież nie prosiła go o nic więcej niż o namiętność i wspólne miłe spędzanie czasu.

Jemu chodziło dokładnie o to samo.

Zdawała sobie sprawę, że ich związek jest niezobowiązujący i tymczasowy.

Za kilka tygodni i tak się stąd wyprowadzi i każde z nich bez żadnych

wzajemnych pretensji pójdzie w swoją stronę. Ona w towarzystwie licznego grona

przyjaciół, on - z własnego wyboru - samotnie.

Z głośnym hukiem odstawił kubek i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że ta

perspektywa bardzo go zdenerwowała.

No, ale przecież nadal będą mogli spotykać się od czasu do czasu, tłumaczył

sobie, znów krążąc nerwowo po pokoju. Jego dom w Connecticut nie jest tak daleko.

Łatwo stamtąd dojechać do Nowego Jorku. Właśnie dlatego zdecydował się w nim

zamieszkać. Często przyjeżdżał do miasta, a teraz wizyty mogłyby stać się jeszcze

częstsze. Odwiedzałby Cybil, dopóki ta nie znalazłaby sobie kogoś innego.

Włożył ręce do kieszeni. Dlaczego taka wspaniała kobieta jak ona miałaby

poświęcać się dla kogoś, kto wciąż pojawiałby się w jej życiu i znikał?

Wmawiał sobie, że tak właśnie jest dobrze, chociaż czuł, że ogarnia go coraz

większy gniew. Kto ją prosi, żeby na niego czekała, żeby się dla niego poświęcała?

Niech się zdecyduje na któregoś z tych kretynów, których wynajdywali dla niej jej

wścibscy przyjaciele.

background image

Ale jeszcze nie teraz, kiedy on jest tak blisko. Nie teraz, gdy mieszka w tym

samym domu.

Zdecydowanym krokiem podszedł do drzwi. Zamierzał wyjaśnić kilka spraw.

Wyszedł na korytarz dokładnie w chwili, kiedy Cybil radośnie rzucała się w ramiona

jakiegoś wysokiego młodzieńca o wypłowiałych od słońca włosach.

- Wciąż jesteś najładniejszą dziewczyną w Nowym Jorku - powiedział

nieznajomy. W jego głosie słychać było nowoorleański akcent. - Daj mi całusa.

Cybil pocałowała go bez namysłu, a Preston natychmiast zaczął się

zastanawiać, jak można zadać komuś śmierć w tak wymyślny i okrutny sposób.

ROZDZIAŁ ÓSMY

- Matthew! Dlaczego mnie nie zawiadomiłeś, że wybierasz się do Nowego

Jorku? Kiedy przyjechałeś? Jak długo zostaniesz? Taka jestem szczęśliwa, że cię

widzę! Jesteś cały mokry. Wejdź do środka, zdejmij kurtkę. Kiedy wreszcie kupisz

sobie nową? W tej wyglądasz, jakbyś wracał z wojny - paplała Cybil jak najęta.

Roześmiał się tylko, uniósł ją lekko do góry i znów pocałował.

- A ty nadal bez przerwy gadasz.

- Dużo mówię, kiedy jestem szczęśliwa. A czy...? O, Preston. - Uśmiechnęła

się do niego. W jej oczach błyszczała radość. - Nie zauważyłam cię.

- Najwyraźniej. - Preston właśnie doszedł do wniosku, że najbardziej

usatysfakcjonowałoby go, gdyby mógł gołymi rękami rozerwać na kawałki tego

pewnego siebie faceta w zniszczonej, skórzanej kurtce. A każdy kawałek rzucałby pod

nogi Cybil. - Nie przeszkadzaj sobie. Widzę, że spotkała cię miła niespodzianka.

- O tak, wspaniała niespodzianka! Matthew, to jest Preston McQuinn.

- McQuinn? - Matthew z namysłem przesunął językiem po zębach. Z całą

pewnością wyczuwał, że facet w korytarzu ma ochotę mu je wybić. - Dramatopisarz.

Widziałem twoją sztukę, kiedy ostatnio byłem w mieście. Cybil płakała rzewnymi

łzami. Niemal musiałem wynieść ją z teatru.

- Nie było tak źle - zaprotestowała Cybil.

- Owszem, było. Inna sprawa, że ty bardzo łatwo się wzruszasz. Kiedyś

płakałaś nawet przy reklamach telewizyjnych.

- Nic podobnego, a poza tym... O, dzwoni telefon. Zaczekaj chwilę. - Wbiegła

do mieszkania, zostawiając ich obu w korytarzu.

Mężczyźni zmierzyli się czujnym wzrokiem.

background image

- Jestem rzeźbiarzem - oświadczył Matthew spokojnym powolnym głosem

człowieka z południowych stanów. - Ponieważ sprawne ręce potrzebne mi są do

pracy, zanim podam ci dłoń, od razu wyjaśnię, że jestem bratem Cybil.

- Bratem? - Morderczy błysk w oku Prestona trochę przygasł, ale nie zniknął

całkowicie. - Nie widzę rodzinnego podobieństwa.

- Fakt, nie jesteśmy do siebie zbyt podobni. Mam ci pokazać jakiś dokument,

McQuinn?

- To była pani Wolinsky - oznajmiła Cybil, stając ponownie w drzwiach. -

Widziała, jak wchodzisz, ale nie zdążyła cię dopaść w holu. Mam ci powiedzieć, że

od ostatniego razu jeszcze bardziej wyprzystojniałeś. - Parsknęła śmiechem i

uszczypnęła go w oba policzki. - Śliczny chłopak, prawda?

- Nie zaczynaj.

- Ależ jesteś śliczny. Taka śliczna buźka. Dziewczyny mdleją na jej widok. -

Znów się roześmiała i chwyciła Prestona za rękę. - Chodźcie, napijemy się czegoś,

ż

eby to uczcić.

Już miał odmówić, ale się rozmyślił. Może przecież poświęcić parę minut,

ż

eby sprawdzić, co to za jeden, ten brat Cybil.

- W czym rzeźbisz? - zapytał.

- Zwykle pracuję w metalu. - Matthew zdjął kurtkę i niedbale rzucił na poręcz

fotela. Nie zdążyła tam jeszcze wylądować, kiedy Cybil chwyciła ją w locie.

- Powieszę ją w łazience, żeby przeschła. Preston, nalej nam trochę wina,

dobrze?

- Jasne.

- A może jest jakieś piwo? - zapytał Matthew. Stanął oparty o blat, a Preston

przeszedł do kuchni. Po tym, jak się po niej poruszał, można było poznać, że jest tu

częstym gościem.

- Jest piwo. - Wyjął z lodówki dwie butelki, otworzył, a potem poszukał wina

dla Cybil. - Mieszkasz na Południu?

- Zgadza się - odparł Mathew. - Nowy Orlean bardziej mi się podoba niż

Nowa Anglia. Klimat jest lepszy, zawsze mogę pracować na świeżym powietrzu.

Cybil nic mi o tobie nie wspominała. Kiedy się wprowadziłeś?

Preston podniósł butelkę. Zauważył, że oczy Matthew mają ten sam kolor, co

włosy Cybil - kolor dobrej, starej whisky.

- Niedawno.

background image

- Szybko działasz, co?

- To zależy.

- Preston! - Cybil wróciła z łazienki. - Nie mogłeś rozlać piwa do szklanek?

- Nie potrzebujemy szklanek. - Matthew uśmiechnął się łobuzersko i spojrzał

zaczepnie na Prestona. - Wypijemy je jak prawdziwi mężczyźni, a na koniec zjemy

butelki.

- W takim razie pewnie nie chcecie też żadnych krakersów z serem ani z

jakimś tam babskim pasztetem?

- Kto tak powiedział? - Matthew usiadł na stołku.

- Kiedyś miałaś cztery takie stołki - zauważył.

- Jeden pożyczyłam Prestonowi. Co cię sprowadza do Nowego Jorku,

Matthew? - Wsunęła głowę do lodówki.

- Mam tu małą sprawę do załatwienia, w związku z moją jesienną wystawą.

Przyjechałem tylko na kilka dni.

- I pewnie zamieszkałeś w hotelu, tak?

- Twoja polityka otwartych drzwi doprowadza mnie do szału. - Matthew

spojrzał na Prestona. - Jakiś czas już mieszkasz naprzeciw niej, prawda? Więc pewnie

wiesz, co się tu wyrabia. To przerażające. - Wzdrygnął się teatralnie.

- Ona tu wpuszcza gości.

- Matthew to zaprzysięgły samotnik - wyjaśniła Cybil zwięźle i zaczęła

przygotowywać niewielką przekąskę. - Powinniście przypaść sobie do gustu. Preston

też nie znosi ludzi.

- No, nareszcie jakiś rozsądny facet. - Matthew uśmiechnął się do Piestona

przelotnie. Pomyślał sobie, że może jednak polubi nowego sąsiada siostry. - Kiedyś

uległem jej namowom i zatrzymałem się tutaj - ciągnął, sięgając po krakersa. - Co to

był za koszmar! Przez trzy dni ludzie przychodzili tu nieustannie, rozmawiali, jedli,

pili, łazili po całym mieszkaniu, sprowadzali krewnych i zwierzęta domowe.

- Był tylko jeden malutki piesek.

- Który ciągle wchodził mi nieproszony na kolana, a w końcu zjadł mi

skarpetki.

- Nie zjadłby ich, gdybyś nie zostawił ich na podłodze. A w ogóle to tylko

trocheje nadgryzł.

- To wszystko kwestia odpowiedniej perspektywy - kontynuował Matthew. -

W hotelu jedyni ludzie, którzy cię odwiedzają, to pokojówki i obsługa. Zanim wejdą,

background image

pukają i rzadko przynoszą ze sobą małe złośliwe psy. - Uszczypnął ją w podbródek. -

Ale pozwolę ci ugotować dla mnie obiad.

- Jakiś ty łaskawy.

- Próbowałeś kiedyś jej domowej zapiekanki z kurczaka, McQuinn?

- Nie próbowałem.

- No to muszę namówić Cybil, żeby ją dla nas przygotowała.

Wieczór okazał się całkiem interesujący. Preston z zaciekawieniem

obserwował, jak odnoszą się do siebie Matthew i Cybil - swobodnie, z niewymuszoną

serdecznością, humorem, czasami ze zniecierpliwieniem. Pamiętał, że między nim a

siostrą również kiedyś tak było. Zanim pojawiła się Pamela.

Potem nadal mieli dla siebie wiele uczucia i serdeczności, ale swoboda gdzieś

zniknęła. Często czuli się skrępowani swoim towarzystwem, choć nigdy przedtem im

się to nie zdarzało.

Rodzeństwo Campbellów nie miało takich problemów. Wesoło opowiadali o

sobie nawzajem kompromitujące historie, a kiedy znudziło im się plotkowanie,

zaczęli mu opowiadać o nieobecnej, a przez to bezbronnej siostrze oraz licznych

kuzynach.

Od razu po powrocie do siebie Preston zaczął obmyślać, jak by tu

wkomponować ich do drugiego aktu jako humorystyczny przerywnik. Zdecydował, że

powinien teraz skupić się na pracy, skoro Cybil przez kilka następnych dni

najprawdopodobniej poświęci się życiu rodzinnemu.

- Podoba mi się ten twój przyjaciel. - Matthew rozprostował nogi i zakołysał

szklanką z brandy. Cybil na jego cześć otworzyła nową butelkę.

- To dobrze, bo mnie też.

- Jak dla ciebie, wydaje mi się trochę za rozsądny.

- Cóż... - Usiadła obok niego na kanapie. - Czasami drobna odmiana w życiu

nie zaszkodzi.

- Tak właśnie go traktujesz? - Brat pociągnął ją za ucho. - Zauważyłem, że nie

traciliście ani chwili, kiedy poszedłem na górę, żeby zadzwonić. Od razu się na siebie

rzuciliście.

- Skoro dzwoniłeś, skąd wiesz, co tutaj robiliśmy? Chyba że podglądałeś. -

Uśmiechnęła się słodko i niewinnie zatrzepotała rzęsami, za co została ukarana

kolejnym pociągnięciem za ucho.

- Nie podglądałem. Po prostu akurat w strategicznym momencie zerknąłem na

background image

dół. A ponieważ przez cały wieczór patrzył tak, jakby miał na ciebie większy apetyt

niż na twoją zapiekankę z kurczakiem - nawiasem mówiąc, była doskonała -

inteligentnie dodałem dwa do dwóch i wszystko stało się dla mnie jasne.

- Zawsze byłeś bystry, Matthew. Zdradzę ci więc, ponieważ jesteś taki

ciekawski, że Preston i ja jesteśmy razem.

- Sypiasz z nim?

Cybil spojrzała na niego z udawanym oburzeniem.

- Ależ skąd! Postanowiliśmy, że zostaniemy partnerami od gry w karty.

Zdajemy sobie sprawę, że to wielka odpowiedzialność, ale wierzymy, że będziemy w

stanieją unieść.

- Widzę, że nie straciłaś poczucia humoru.

- Dzięki niemu zyskuję sławę i majątek.

- A teraz wykorzystujesz w pracy sąsiada z przeciwka. Zrobiłaś z niego

tajemniczego Quinna, który doprowadza Emily do szaleństwa.

- Czy mogłam przepuścić taką okazję?

Matthew zabębnił palcami o kanapę i poruszył się niespokojnie.

- Emily myśli, że się w nim zakochała.

Cybil przez chwilę nic nie mówiła. W końcu potrząsnęła głową.

- Emily to postać z komiksu, która robi to, co jej każę. To nie jestem ja.

- Ma niektóre twoje cechy, te najsympatyczniejsze i te najbardziej irytujące.

- To prawda. I dlatego właśnie tak ją lubię. Matthew wbił wzrok w brandy i

zmarszczył brwi.

- Słuchaj, Cyb, nie chcę się wtrącać w twoje prywatne życie, ale jednak jestem

twoim starszym bratem.

- I to bardzo udanym starszym bratem. - Pocałowała go w policzek. - Nie

musisz się o to martwić. Preston nie wykorzystał twojej małej siostrzyczki. - Sięgnęła

po szklankę Matthew, wypiła łyk brandy i oddała mu drinka z powrotem. - To ja go

wykorzystałam. Upiekłam mu ciastka i od tego czasu stał się moim miłosnym

niewolnikiem.

- Znowu za dużo mówisz. - Lekko skrępowany wstał z kanapy i przeszedł się

po pokoju. - No dobrze, nie chcę znać szczegółów, ale...

- Jaka szkoda. Tak bardzo chciałam ci wszystko opowiedzieć. I pokazać filmy

z naszej prywatnej wideoteki.

- Cicho siedź! - To zaczynało być żenujące. Mathew przeciągnął dłonią po

background image

włosach i zmienił ton: - Wiem, że jesteś dorosła i wyjątkowo ładna, mimo tego nosa...

- Mam bardzo zgrabny nos.

- Cała rodzina ciężko pracowała, żebyś w to uwierzyła. To dobrze, że udało ci

się pogodzić z tą niewielka deformacją twarzy. Chciałem jednak powiedzieć... żebyś

uważała. Rozumiesz? Bądź ostrożna.

Wstała i spojrzała na niego czule.

- Kocham cię, Matthew. Mimo tego irytującego tiku lewej powieki.

- Nie mam żadnego tiku lewej powieki.

- Cała rodzina ciężko pracowała, żebyś w to uwierzył. - Znów się roześmiała,

objęła go i serdecznie uściskała. - Jak to dobrze, że przyjechałeś. Nie możesz zostać

dłużej?

- Nie mogę. - Oparł policzek o jej głowę. - Jadę na kilka dni do Hyannis Port.

Posiedzę tam trochę, porysuję. Dziadek wymusił na mnie tę wizytę.

- Gdy chodzi o wymuszanie, nie ma sobie równych. Mówił ci, że babcia

usycha z tęsknoty za tobą? - Spojrzała na niego z figlarnym uśmiechem.

- Tak, podobno ginie w oczach. Może i ty się do nich wybierzesz? Dziadek się

ucieszy. No a kiedy zacznie nas wypytywać, dlaczego jeszcze nie założyliśmy rodzin i

nie wychowujemy gromadki dzieciaków, będziemy mogli obwiniać się nawzajem.

- Hmmm... Dzwonił tu kilka razy w ciągu minionych tygodni. - Rozważyła w

myślach, czy może sobie pozwolić na wyjazd. - Narysowałam tyle nowych odcinków,

ż

e nie zawalę żadnego terminu, jeśli zrobię sobie krótki urlop.

Mam tylko jedno ważne spotkanie, pojutrze. Muszę na nim być.

- Wyjedź potem. - Widział, że się waha, więc dodał: - I poproś swojego

partnera od kart, żeby pojechał z tobą Urządzimy sobie turniej.

- Może mu się tam spodoba? - powiedziała cicho. - Zapytam, co on na to. Tak

czy inaczej, przyjadę.

- Świetnie! - Matthew miał nadzieję, że Preston przyjmie zaproszenie. Miło

będzie popatrzeć, jak Daniel MacGregor bierze go w obroty.

Ponieważ Matthew wyszedł po północy, Cybil uznała, że najlepiej będzie, jeśli

położy się do łóżka. Ostatniej nocy niewiele spała - tak samo jak Preston. Tak, każda

rozsądna dziewczyna zgasiłaby światło i poszła spać, żeby zregenerować organizm.

Zanim się spostrzegła, stała przed jego drzwiami i naciskała dzwonek.

Już myślała, że śpi albo jest w klubie, kiedy usłyszała szczęk otwieranych

zamków.

background image

- Cześć. Może napijemy się czegoś przed snem? Zerknął w głąb korytarza, a

potem znów na nią.

- A gdzie twój brat?

- Pojechał do hotelu. Otworzyłam butelkę brandy i... Nie zdążyła dokończyć

ani nawet pisnąć z zaskoczenia, kiedy wciągnął ją do środka, zatrzasnął drzwi

kopniakiem i przyparł ją do nich. Ich usta zwarły się w gwałtownym pocałunku.

Dopiero kiedy zaczął całować jej szyję, Cybil zdołała chwycić oddech.

- Widzę, że nie masz ochoty na brandy. - Zobaczyła, że gorączkowo zdejmuje

z siebie koszulę, i sama również zaczęła się rozbierać. - Ani na deser.

Preston był zaskoczony siłą, z jaką zapragnął Cybil, kiedy zobaczył ją na

swoim progu. Nagle dotarło do niego, jak bardzo jej potrzebuje. Nie wiedział, skąd

wzięło się to uczucie. Jeszcze raz łapczywie wpił się w jej usta.

Przywarła do niego równie niecierpliwie, z takim samym pożądaniem. Jęknęła

z rozkoszy, kiedy zaczął zsuwać z niej spodnie.

Teraz należała do niego.

Nakrył jej piersi dłońmi, potem pieścił je ustami, a ona bezwiednie wbiła mu

paznokcie w kark aż do bólu. Jej skóra była jak ciepły jedwab. Chciał posiąść ją całą.

Pieścił ją, aż chwyciła się kurczowo jego ramion, a jej oddech zamienił się w urywany

szloch.

To chyba niemożliwe, żeby tyle naraz odczuwać, pomyślała resztką

ś

wiadomości. Jego wargi, zęby i język doprowadzały ją na skraj szaleństwa.

Zaskoczona usłyszała własny krzyk, a potem w jej ciele eksplodowała rozkosz.

Bezwładnie oparła się o drzwi, całkowicie uległa Prestonowi.

Jej poddanie tylko podsyciło w nim płomień pożądania. Gładził rękami jej

wilgotną skórę, usta niestrudzenie żądały od niej coraz więcej, aż jej ciało znów

wpadło w drżenie, a ona sama zaczęła się wspinać na kolejny szczyt.

Jej skóra miała ekscytujący smak soli i kobiecości. Ruchem bardziej

gwałtownym, niż zamierzał, pociągnął ją za sobą na fotel i uniósł jej biodra do góry.

Opuszczając ją na siebie, cały czas patrzył jej prosto w oczy. Widział, jak ich

ciepła zieleń ciemnieje i zasnuwa się mgłą, a migdałowe powieki drgają.

Zacisnęła się wokół niego, otoczyła go śliskim ciepłem. Ich jęki zmieszały się.

Odrzuciła głowę w tył, a jej szyja, na której bił pośpieszny puls, wygięła się w

cudowny biały łuk.

Zaczęli poruszać się rytmicznie.

background image

Teraz ona narzucała tempo, szybkie i gorączkowe. Za każdym ruchem

zapadali coraz głębiej w czarny wir zatracenia. Nie mógł się już doczekać, kiedy

opadną na samo dno.

Rozkosz przeszywała go niczym złote ostrze. Na ustach czuł smak jej ciała,

rękami wyczuwał jego wilgotną gładkość. Cybil jęczała cicho, a jej twarz

wykrzywiona była ekstazą.

Chciał jeszcze chwilę wytrwać na skraju przepaści. Nie potrafił powiedzieć,

gdzie kończy się jego ciało, a zaczyna jej. Nagle zacieśniła uchwyt i triumfalnie

szepcząc jego imię, pociągnęła go za sobą w otchłań.

Potem zaś, jak za pierwszym razem, osunęła się bezwładnie, jakby opuściły ją

wszystkie siły. Oparła mu głowę na ramieniu, ustami dotknęła szyi. Preston zamknął

oczy i już spokojnie cieszył się bliskością i zespoleniem.

Przypomniał sobie, co mu kiedyś powiedziała: nikt nigdy tak jej nie dotykał.

On mógłby powiedzieć to samo. Z żadną kobietą nie przeżył tego, co z nią. Wniknęła

w jego duszę. I chociaż potrafił sprawnie przelewać słowa na papier, teraz nie

wiedział, jak jej to wyznać.

- Cały wieczór marzyłem o tym, żeby cię dostać w swoje ręce. - Tyle mógł

powiedzieć, nic nie ryzykując.

- Mmm... I pomyśleć, że już miałam iść spać. - Westchnęła z zadowoleniem. -

Wiedziałam, że ten fotel jest w sam raz dla ciebie.

Roześmiał się cicho.

- Miałem zamiar zmienić na nim obicie. Ale teraz chyba każę go pozłocić.

Wyprostowała się i objęła jego twarz rękami.

- Bardzo lubię, kiedy tak nieoczekiwanie powiesz coś zabawnego.

- To wcale nie było zabawne - odparł poważnie. - Zapłacę za to fortunę.

Spodziewał się, że usłyszy jej śmiech - coraz bardziej przywiązywał się do

tego dźwięku - tymczasem ona tylko uśmiechnęła się tęsknie, a jej oczy przybrały

łagodny wyraz.

- Preston - wyszeptała i nachyliła się do jego ust. Powolny, głęboki, delikatny

pocałunek raczej poruszył duszę niż wzburzył krew. Dotarł do samego serca i sprawił,

ż

e Preston zatęsknił za czymś, w co już nie chciał wierzyć.

Budziły się w nim uczucia. Nie chciał do tego dopuścić, ale zalewała go jakaś

słodycz, od której kręciło mu się w głowie. Przekroczył tę cienką linię między

pożądaniem a potrzebą, znalazł się niebezpiecznie blisko miłości.

background image

Cybil westchnęła i przytuliła policzek do jego policzka. O czym myślała?

- Zmarzłaś - wyszeptał, czując, że jej skóra robi się chłodna.

- Tak, trochę. - Oczy miała zamknięte. Powtarzała sobie, że nie zawsze można

mieć to, czego się pragnie. - Chce mi się pić. Przynieść ci wody?

- Ja przyniosę.

- Nie, sama to zrobię. - Zsunęła się z niego, a Prestona ogarnęło dziwne

poczucie straty. - Gdzie jest szlafrok?

Uśmiechnął się z wysiłkiem.

- Masz jakąś obsesję na punkcie szlafroków?

- Nieważne. - Włożyła jego koszulę. - Matthew cię polubił - oznajmiła, idąc do

kuchni.

- Ja też go lubię. - Teraz mógł wziąć głębszy oddech. Może nawet odzyskać

równowagę. - Czy ta rzeźba u ciebie w pracowni jest jego dziełem?

- Tak. Wspaniała, prawda? On ma taki oryginalny sposób widzenia różnych

rzeczy. Obserwowanie go przy pracy to niesamowite przeżycie. Oczywiście, jeśli

przedtem Matthew cię nie zamorduje.

Otworzyła butelkę wody, napełniła po brzegi wysoką szklankę i wypiła niemal

jedną trzecią, zanim wróciła do Prestona. Nie zauważyła jego zaskoczenia, kiedy jak

kot usadowiła mu się wygodnie na kolanach.

- Masz ochotę na krótką podróż? - zapytała, podając mu szklankę.

- Na podróż?

- Pojechalibyśmy na kilka dni do Hyannis Port. Matthew wybiera się w

odwiedziny do naszych dziadków, MacGregorów, wiec pomyślałam sobie, że i ja

mogłabym złożyć im wizytę. To bardzo ciekawe miejsce. Dom jest... nie potrafię go

opisać. Ale spodoba ci się. Moi dziadkowie też ci się spodobają. Przydałby ci się

urlop, McQuinn.

- Wygląda mi to na rodzinną okazję. - Na myśl, że mogłaby na jakiś czas

wyjechać, ogarnął go smutek. To było zupełnie do niego niepodobne.

- Dla MacGregorów warto skorzystać z takiej okazji. Dziadek uwielbia ludzi.

Przekroczył już dziewięćdziesiątkę, ale nadal rozpiera go energia. Nie przestaje mnie

zadziwiać.

- Wiem. To fascynujący człowiek. Jego żona też.

- Spojrzała na niego zaskoczona, więc wyjaśnił: - Znam ich. Niezbyt blisko,

ale znam. To znajomi moich rodziców.

background image

- Naprawdę? Nie wiedziałam. Kiedyś tłumaczyłam ci nasze skomplikowane

układy rodzinne. MacGregorowie są spokrewnieni z Blade'ami, Blade'owie z

Grandeau, Grandeau z Campbellami, a Campbellowie z MacGregorami. Może trochę

pokręciłam kolejność.

- Nie zaczynaj. Już mi dzwoni w uszach. Roześmiała się i szybko pocałowała

go w ucho.

- Skora znasz ich, a dzisiaj poznałeś mojego brata, nie będziesz się tam czuł

obco. Pojedź ze mną. - Przesunęła ustami po jego szyi. - To będzie zabawne.

- W tym fotelu możemy jeszcze lepiej się zabawić, bez potrzeby ruszania się z

miejsca.

Roześmiała się ciepło.

- W zamku MacGregorów jest mnóstwo pokoi - wyszeptała. - W wielu z nich

stoją duże, miękkie łoża...

- Kiedy wyruszamy?

- Zgadzasz się? - Wyprostowała się uradowana. - Możesz pojutrze? Przed

południem mam spotkanie, lecz zaraz potem możemy jechać. Wypożyczę samochód.

- Mam własny.

- Aha. - Przechyliła głowę w bok. - Hmmm... Czy to jakiś fajny wóz?

- Lubisz czterodrzwiowe kombi?

- Kombi, solidny, niezawodny samochód. I na pewno bardzo pakowny.

Potrafię to docenić.

- W takim razie nie spodoba ci się moje porsche.

- Porsche? - powtórzyła z zachwytem. - Powiedz mi jeszcze, że to kabriolet.

- A jak inaczej?

- Powiedz mi, że ma pięć biegów.

- Niestety, nie mogę. Ma sześć. Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.

- Naprawdę? I dasz mi poprowadzić?

- Oczywiście. Jeśli pojutrze tu mi wyrośnie kaktus, wtedy pozwolę ci usiąść za

kierownicą.

Zrobiła tylko trochę obrażoną minę i zaczęła bawić się jego włosami.

- Jestem doskonałym kierowcą.

- Nie wątpię. - Uznał, że lepiej będzie odwrócić jej uwagę, niż opierać się

namowom. Dotknął zimną szklanką nagich pleców dziewczyny. Krzyknęła cicho i

przywarła do niego, tak że poczuł nacisk jej piersi. - Jak myślisz, czego nam się uda

background image

dokonać, jeśli rozłożymy oparcie fotela?

- Na pewno wielu cudownych rzeczy - zamruczała i nadstawiła szyję do

pocałunku. - Wiedziałeś, że ten budynek należy do mojego dziadka?

- Jasne. To on mi powiedział o tym mieszkaniu, kiedy szukałem czegoś do

wynajęcia. Odwróć się w tę stronę... O, dokładnie tak.

- On ci powiedział o mieszkaniu? - Jakimś sposobem udało mu się tak ułożyć,

ż

e nakrył ją ciałem i w ten sposób odciągnął jej myśli od tematu rozmowy. - A kiedy

ci...? O, nie wiedziałam, że jesteś w tym taki dobry.

- Dziękuję. Ale zapewniam cię, że to nie jest szczyt moich możliwości.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Dom Daniela MacGregora stał dumnie na wysokiej skale nad wzburzonym

morzem. Wzniesiono go z szarego kamienia, ale nie wyglądał surowo i

nieprzystępnie. Wyniosłe baszty i wieżyczki, powiewająca na wietrze flaga z herbem

klanu MacGregorów - wszystko to świadczyło, że wybudował go człowiek

zadowolony ze swojego życia.

Wybudował go dokładnie tak, jak chciał: na mocnych fundamentach, według

ś

miałej wizji. Ten dom miał przetrwać wieki.

Rosnące wokół niego dzikie róże, które latem zakwitały mnóstwem pąków,

nie łagodziły tego wrażenia, ale dodawały rezydencji uroku i otaczały ją jakąś magią.

- Zatrzymaj się. - Preston położył rękę na dłoni Cybil. - Zatrzymaj samochód.

Zahamowała łagodnie. Odgadła, jakie uczucia owładnęły Prestonem na widok

tej oryginalnej budowli. Doświadczała ich sama za każdym razem, kiedy odwiedzała

dziadków.

- Wygląda jak zamek z bajki, prawda? - Oparła się o kierownicę i przez

zasłonę deszczu patrzyła na dom. - I to nie z takiej taniej bajeczki dla najmłodszych

dzieci, ale prawdziwej, z duchami i rycerzami.

- Widziałem zdjęcia, ale rzeczywistość zdecydowanie je przerasta.

- To nie tylko budynek. Jest jak gościnne gniazdo, które zawsze przyjmuje cię

z otwartymi ramionami. Przy każdej wizycie znajdowaliśmy tu coś nowego, coś

cudownego. - Miała przeczucie, że tym razem też coś tu znajdzie. Z Prestonem. -

Pięknie się prezentuje w deszczu, co?

- Wydaje mi się, że wygląda pięknie przy każdej pogodzie - odparł.

- Racja. Powinieneś obejrzeć go w zimie. Zawsze przyjeżdżamy tu na święta.

background image

Ś

nieg i wiatr zamieniają go w zjawisko z lodowej, nieziemskiej krainy. W zeszłym

roku, pod sam koniec lata, kiedy wszędzie kwitły róże, a niebo było niebieskie jak

farbka, mój kuzyn Duncan wziął tu ślub. Ale w deszczu... - Uśmiechnęła się

rozmarzona. - Kiedy widzę go w deszczu, wydaje mi się, że jestem w Szkocji.

- Byłaś tam kiedyś?

- Tak. Dwa razy. A ty?

- Nie.

- Musisz pojechać. Tam są twoje korzenie. Sam się zdziwisz, jak bardzo

chwyci cię za serce widok szkockich gór i jezior.

- Może kiedyś pojadę. Przyda mi się kilka tygodni na regenerację sił, kiedy

skończę pisać sztukę. - Spojrzał na nią i uniósł brew. - Jak ci się prowadzi? - zapytał.

- Dałeś mi usiąść za kierownicą niecałą minutę temu, więc trudno mi coś

konkretnego powiedzieć. Jeśli pozwolisz mi się jutro przejechać...

- Nawet komuś, kto tak potrafi stawiać na swoim jak ty, nie dam prowadzić

mojego porsche dłużej niż przez pięć minut.

Cybil obojętnie wzruszyła ramionami. Jeszcze zobaczymy, pomyślała. Wolno,

z godnością wjechała na szczyt wzgórza i zaparkowała.

- Bardzo dziękuję. - Pocałowała go lekko i oddała kluczyki.

- Nie ma za co.

- Nie zawracajmy sobie teraz głowy bagażami. Biegnijmy prosto do domu.

Zaraz pewnie posadzą nas przy kominku, dadzą nam whisky i świeże bułeczki.

Otworzyła drzwi samochodu, przebiegła jak błyskawica przez zalany

deszczem dziedziniec. Zatrzymała się pod osłoną ganku i ze śmiechem potrząsnęła

głową, jak otrząsający się z wody pies.

Preston przez całe dziesięć sekund siedział skamieniały. Mógł tylko patrzeć na

nią przez migotliwą kurtynę deszczu. Włosy miała mokre, ociekające wodą, twarz

rozjaśnioną szczęściem. Chciałby wierzyć, że ogarnia go pożądanie, uczucie pospolite

i nieskomplikowane. Ale pożądanie rzadko tak mocno wnika w głąb serca i nie

sprawia, że żołądek ściska się ze strachu.

Nie potrafił ignorować tego uczucia, ale mógł próbować je przezwyciężyć.

Wyszedł na deszcz i w smagającym policzki wietrze podążył za Cybil. Śmiała się

nadal, kiedy mocno przyciągnął ją do siebie i pocałował gwałtownie, władczo.

Wówczas zamachała bezradnie ramionami i zachwiała się, zaskoczona tym

nagłym, niemal brutalnym atakiem. Wyczuła jego desperację, ledwie hamowaną furię

background image

w jego ciele, które tak ciasno przywierało do jej ciała. Objęła go ramionami,

pogładziła łagodnie.

- Preston...

Usłyszał jej szept, chociaż w głowie mu huczało, jakby tam również padał

ulewny deszcz albo tańczyło rozszalałe morze. Łagodny dźwięk głosu Cybil sprawił,

ż

e jego uchwyt się rozluźnił. Usta napierały mniej agresywnie i w końcu z wysiłkiem

wypuścił ją z objęć.

- Czeka nas kilka dni w otoczeniu twojej rodziny - powiedział, kiedy odzyskał

głos. Odsunął ociekający wodą kosmyk jej włosów za ucho, a Cybil poczuła, że jej

niemądre serce podskakuje z radości. - Pewnie przez jakiś czas nie będę mógł sobie

na to pozwolić.

- W takim razie dobrze, że pocałowałeś mnie na zapas. - Odetchnęła głębiej,

ż

eby się uspokoić. Potem wzięła go za rękę i poprowadziła do środka.

Natychmiast ogarnęło ich przyjemne, gościnne ciepło.

Na ścianach połyskiwały miecze i tarcze. W końcu był to dom wojownika.

Wokół unosiła się woń kwiatów, drewna i starego, szacownego domostwa.

- Cybil! - Anna MacGregor schodziła po szerokich schodach, a twarz jej

rozjaśniało szczęście. Miała ciemne, gładko zaczesane w tył włosy i przejrzyste,

dobre, ciemnobrązowe oczy. Wyciągnęła do wnuczki rozwarte ramiona.

- Babcia... - Cybil wzięła głęboki oddech. - Babciu, co ty robisz, że zawsze

jesteś taka piękna?

Anna roześmiała się i uścisnęła ją mocno.

- Jeśli w moim wieku wygląda się jako tako, wtedy jest już całkiem dobrze.

- To ciebie nie dotyczy. Ty jesteś po prostu piękna! Zgadzasz się, Preston?

- Jak najbardziej.

- Nigdy nie jest się zbyt starym, żeby z radością przyjąć drobne kłamstewko od

przystojnego młodzieńca. - Anna objęła Cybil w talii i wyciągnęła dłoń do Prestona. -

Witaj. Pewnie mnie nie pamiętasz. Kiedy cię ostatnio widziałam, miałeś nie więcej

niż szesnaście lat.

- Mniej więcej tyle - zgodził się, ujmując jej dłoń. - Ale dobrze panią

pamiętam, pani MacGregor. To było na wiosennym balu w Newport. Była pani

bardzo miła dla młodego chłopaka, który czuł się tam, jakby go kto rzucił na

rozżarzone węgle.

- A więc pamiętasz. Bardzo mi przyjemnie. Chodźcie, musicie się ogrzać. O

background image

tej porze roku deszcze są zimne.

- Gdzie jest dziadek i Matthew?

- Och! - Anna roześmiała się beztrosko i poprowadziła ich do wielkiego

pokoju, który rodzina nazywała salą tronową. - Daniel zapędził biednego Matthew do

naprawiania pompy przy basenie. Twierdzi, że coś się tam psuje, a wiesz, jaką wagę

twój dziadek przywiązuje do codziennego pływania. Mówi, że dzięki temu wciąż

jeszcze jest młody.

- Dziadkowi wszystko służy.

Nazwa pokoju była odpowiednia do wrażenia, jakie robił. Przede wszystkim

rzucał się tu w oczy wielki fotel o wysokim oparciu, stojący na purpurowym dywanie.

Stały tu też ciężkie stare meble, bogato zdobione rzeźbieniami. Zaczął zapadać

zmrok, więc świeciły się lampy, a w wielkim kominku buzował ogień.

- Napijemy się herbaty. Daniel pewnie będzie się upierał, żebyśmy dodali do

niej whisky. Wykorzysta waszą wizytę jako pretekst. Siadajcie i rozgośćcie się -

zachęcała. - Muszę mu powiedzieć, że już jesteście, bo inaczej nigdy się go nie

doczekamy.

- Ty usiądź, babciu - zaproponowała Cybil. - Ja pójdę po dziadka. Po drodze

poproszę, żeby przygotowano nam herbatę.

- Dobra z ciebie dziewczyna. - Anna poklepała wnuczkę po ręce i usiadła przy

komiku. - Zawsze byłaś taka. - Wskazała krzesło obok siebie. - Prestonie, widzieliśmy

z Danielem twoją sztukę, kilka miesięcy temu, w Bostonie. Zrobiła na mnie wielkie

wrażenie. Rodzina na pewno jest bardzo dumna z twoich sukcesów.

- Powiedziałbym, że raczej są zaskoczeni.

- Czasami to jedno i to samo. Na ogół nie spodziewamy się, że nasze dzieci

czy rodzeństwo mogą wykazać się prawdziwym geniuszem, chociaż przecież

kochamy ich gorąco. Zwykle stanowi to dla nas zaskoczenie. Myślimy sobie, jak to

możliwe, że przez te wszystkie lata nic nie zauważyliśmy?

- Zna pani moją rodzinę - powiedział cicho. - Wie pani więc, że moja sztuka

jest bardzo bliska prawdziwego życia.

- Tak, wiem. Czasami ranę trzeba oczyścić, bo inaczej zaczyna się jątrzyć. Jak

się miewa twoja siostra?

- Bardzo dobrze, dziękuję. Teraz dzieci są dla niej sensem życia.

- A co dla ciebie jest sensem życia, Prestonie? Zapewne praca?

- Najprawdopodobniej.

background image

- Bardzo cię przepraszam. - Zła na siebie samą, Anna uniosła ramiona. -

Wypytuję cię o osobiste sprawy, a to zwykle pozostawiam mojemu mężowi.

Zapytałam o twoją siostrę, ponieważ pamiętam, jak troskliwie się nią opiekowałeś na

tamtym balu wiosennym. Tak samo Alan i Caine opiekowali się Sereną. Ją

denerwowało to tak samo jak... Jennę? Twojej siostrze na imię Jenna, prawda?

- Tak. - Uśmiechnął się na wspomnienie dawnych czasów. - Doprowadzałem

ją do szału. - Uśmiech szybko zniknął. - Gdybym później lepiej się nią opiekował, nie

zostałaby tak dotkliwie skrzywdzona.

- Przecież to nie ty ją skrzywdziłeś - zauważyła. - Naprawdę nie chciałam

przypominać ci o tych bolesnych sprawach. Opowiedz mi lepiej, nad czym teraz

pracujesz. A może takie sprawy to tajemnica?

- Piszę historię miłosną, dziejącą się w Nowym Jorku. Przynajmniej ostatnio

zaczęło się to zmieniać w historię miłosną.

Odwrócił na chwilę wzrok, kiedy na korytarzu rozległ się tubalny śmiech. Tak,

to się chyba zamienia w historię miłosną, pomyślała Anna, uśmiechając się w duchu. .

- Nie poczęstowałaś gościa whisky, Anno?

Daniel wszedł do pokoju i natychmiast zdominował całe otoczenie. Mimo

podeszłego wieku nadal był potężnie zbudowanym energicznym mężczyzną o

donośnym głosie. Niebieskie oczy błyszczały jak jeziora rodzinnej Szkocji. Włosy i

gęsta broda przybrały śnieżnobiałą barwę.

- Czy tak się wita kogoś, kto przyjechał do nas mimo deszczu i przywiózł z

miasta moją ulubioną wnuczkę?

- No, pięknie - wymamrotał Matthew, stając za dziadkiem. - Kiedy trzeba było

naprawić pompę, to ja byłem ulubionym wnuczkiem.

- No i pompa naprawiona, prawda? - Daniel roześmiał się głośno i poklepał

Matthew po ramieniu z czułością, jaką niedźwiedź grizzly przejawia wobec swoich

małych pociech.

- Cieszę się, że pana widzę, panie MacGregor. - Preston podszedł do niego i

wyciągnął rękę do powitania. Gdy Daniel kogoś naprawdę lubił, taki gest zwykle mu

nie wystarczał. Tym razem także chwycił gościa w ramiona i uścisnął z siłą

zamykającego się potrzasku.

- Dobrze wyglądasz, McQuinn. Szklaneczka dobrej whisky zawsze służy

prawdziwemu Szkotowi.

- Dostaniesz kroplę whisky do herbaty, Danielu - powiadomiła go Anna i

background image

poszła po karafkę.

- Kroplę! - Senior rodu wzniósł oczy do nieba. - To już lepiej nie pić w ogóle.

Powiedz mi, Preston, palisz cygara?

- Z zasady nie.

Anna spojrzała na męża ostrzegawczo.

- W takim razie, jeśli zobaczę cię z cygarem w ręku, Prestonie, łatwo się

domyśle, kto ci je dał, zanim uciekł z pokoju.

- Ta kobieta swoim zrzędzeniem wpędzi mnie do grobu - wymamrotał Daniel.

- Siadaj, chłopcze, i opowiedz mi, jak wam się z Cybil układa.

Preston drgnął z niepokojem. Wkraczali na niebezpieczny teren.

- Jak nam się układa? - powtórzył ostrożnie.

- No, przecież jesteście sąsiadami.

- A, tak. - Z ulgą usiadł w fotelu. - Mieszkamy naprzeciwko siebie.

- Śliczna jak pierwiosnek, co?

- Dziadku! - z przyganą jęknęła Cybil, wtaczając do pokoju pełną tacę. - Nie

zaczynaj. McQuinn jest tutaj od niecałych dziesięciu minut.

- Czego mam nie zaczynać? - Daniel zmrużył powieki.

- Jesteś śliczna czy nie?

- Jestem prześliczna. - Roześmiała się i pocałowała go w czubek nosa.

Korzystając z okazji, konspiracyjnie wyszeptała mu do ucha: - Jak będziesz grzeczny,

doleję ci więcej whisky do herbaty, kiedy babcia nie będzie patrzyła.

Daniel błysnął zębami w uśmiechu i wesoło poruszył brwiami.

- To się nazywa wnuczka!

- McQuinn, spróbuj tych bułeczek. Są nie z tej ziemi. - Zadowolona, że udało

jej się przekupić dziadka, Cybil położyła kilka małych, słodkich bułeczek na

talerzyku. - Ja nie potrafię takich upiec. Wychodzą mi całkiem niezłe, ale daleko im

do tych.

- Cybil jest doskonałą kucharką - poświadczył Daniel. Skrzywił się, widząc,

jak żona wlewa do jego filiżanki skąpe dwie krople whisky. - Mam nadzieję, że od

czasu do czasu podkarmiasz trochę tego młodego człowieka? Jak przystało na dobrą

sąsiadkę.

- Niedawno zrobiła nam zapiekankę z kurczaka. - Matthew posmarował

bułeczkę dżemem truskawkowym. Obiecał siostrze, że będzie odwodził dziadka od

niebezpiecznych tematów. - Preston, napijesz się whisky czy wystarczy ci herbata?

background image

- Chętnie napiję się whisky. Bez wody i lodu.

- A jak inaczej miałby pić whisky prawdziwy mężczyzna? - wymamrotał

Daniel pod nosem, z niechęcią patrząc na swoją filiżankę. - A więc już wiesz, jak

smakuje nasza Cybil - zwrócił się do Prestona i z trudem powstrzymując śmiech,

patrzył, jak gość omal nie udławił się bułeczką.

- Słucham? - wykrztusił.

- No, już wiesz, jak dobrze gotuje. - Daniel popatrzył na niego niewinnie,

chociaż w duchu cieszył się jak dziecko, że udało mu się wprawić Prestona w

zakłopotanie. - Kobieta, która gotuje tak wspaniale, jak moja kochana wnuczka,

powinna mieć rodzinę.

- Dziadku... - Cybil znacząco stuknęła palcem w swoją szklaneczkę whisky.

- O co ci chodzi? Tylko ostatni gamoń nie doceni dobrego, gorącego posiłku.

Nie możesz się ze mną nie zgodzić, prawda, młodzieńcze?

Preston nadal miał poczucie, że rozmowa zmierza w niebezpiecznym

kierunku.

- Zgadzam się - powiedział tylko.

- A widzisz! - Daniel uderzył pięścią w stół, aż podskoczyły talerze. - Ha!

McQuinn to dobre, godne szacunku nazwisko! A ty zasługujesz na to, żeby je nosić!

- Dziękuję - odrzekł czujnie Preston.

- Ale mężczyzna w twoim wieku musi zacząć się zastanawiać, co po sobie

zostawi. Masz już pewnie trzydzieści lat, co?

- Zgadza się.

- Trzydziestoletni mężczyzna powinien dokonać pewnych podsumowań,

rozważyć swoje obowiązki wobec nazwiska i rodziny.

- Mnie to czeka za kilka lat - wyszeptał Matthew do siostry.

Gorączkowo trąciła go łokciem.

- Zrób coś! - syknęła.

- Jeśli teraz czepi się mnie, zapłacisz mi za to.

- Wyznacz cenę.

- Nie martw się, wyznaczę - odparł Matthew, po czym z radosną miną ruszył

prosto w paszczę smoka. - Dziadku, nie opowiadałem ci jeszcze o kobiecie, z którą

się ostatnio spotykam...

- Kobieta? - Daniel stracił wątek, zamrugał oczami i przeniósł uwagę na

wnuka. - A cóż to za kobieta? Myślałem, że jesteś zbyt zajęty robieniem tych swoich

background image

wielkich, metalowych zabawek, żeby zwracać uwagę na kobiety.

- Zwracam na nie wielką uwagę. - Matthew uśmiechnął się i znacząco uniósł

szklankę whisky. - Ta jest zupełnie wyjątkowa.

- Naprawdę? - zaciekawił się Daniel. - Rzeczywiście musi być niezwykła,

skoro na dłużej cię zainteresowała.

- O tak, nieustannie pobudza moje zainteresowanie. Nazywa się Lulu -

wymyślił Matthew na poczekaniu. - Lulu LaRue. Ale to chyba jej pseudonim

sceniczny. To tancerka. Tańczy w barze, na stołach.

- Tańczy na stołach! - ryknął Daniel. Anna z wielkim trudem zdusiła wybuch

ś

miechu i dalej spokojnie nalewała herbatę. - Pewnie nago?

- Oczywiście, że nago. Przecież inaczej nie miałoby to żadnego sensu. Ma

niesamowity tatuaż na...

- Naga, wytatuowana tancerka! A niech mnie! Matthew, czy ty chcesz złamać

serce swojej matce! Anno, czy ty to słyszałaś?

- Naturalnie, że słyszałam. Matthew, przestań drażnić się z dziadkiem.

- Tak jest, babciu. - Matthew uśmiechnął się od ucha do ucha i spojrzał w oczy

Daniela, które zamieniły się w wąskie szparki. - Nie rozumiem jednak, dlaczego nie

mógłbym sobie znaleźć jakiejś wytatuowanej, nagiej tancerki, gdybym tylko miał na

to ochotę.

Deszcz przestał padać, zapadła noc i Preston zakradł się do pokoju Cybil,

gdzie skorzystali z wygody, jaką zapewniało wielkie łoże z baldachimem.

Cybil zadowolona nuciła pod nosem. To był wspaniały dzień.

Tak wspaniały, że mogła się przytulić do ukochanego mężczyzny i udawać

przed samą sobą, że Preston, jak w bajce, wspiął się tu do niej po murach zamku. I że

ją kocha. I że zostanie z nią na zawsze.

- Powiedz mi coś... - zaczął szeptem. Był zbyt rozluźniony, żeby się niepokoić

tym, jak bardzo go cieszy jej bliskość i intymne ciepło.

- Dobrze, powiem ci coś. Mimo wyczerpujących badań, nie udało się z całą

pewnością stwierdzić, ile dokładnie aniołów zmieści się na główce od szpilki.

- Myślałem, że 634.

- To tylko domysły. Nie ustalono też, chociaż przeprowadzone zostały

długoletnie studia, ile żab trzeba pocałować, żeby trafić na księcia.

- Nie dziwi mnie to. Ale... - Przysunął się bliżej niej.

- Tak naprawdę chciałem się dowiedzieć, a ty na pewno jesteś w stanie mi to

background image

wytłumaczyć, o co, u diabła, chodziło twojemu dziadkowi, kiedy rozmawialiśmy przy

herbacie.

- Który fragment rozmowy masz na myśli? - Spojrzała na niego, odgarnęła

włosy z czoła i wzniosła oczy do nieba.

- A, ten. Nie ostrzegłam cię, ponieważ miałam niemądrą nadzieję, że okaże się

to zbędne. Wina leży wyłącznie po mojej stronie. - Ułożyła się tak, że jej ciało

spoczywało teraz na jego ciele. - Wiesz, McQuinn, że masz piękne oczy? Są takie

przejrzyste i błękitne jak woda. Można by się w nich utopić.

- Czy to szczera opinia, czy jedynie próba zmiany tematu?

- I to, i to - odparła, wiedziała jednak, że nie uda jej się uciec od tej rozmowy.

Usiadła, pocałowała go i sięgnęła po leżący w nogach łóżka szlafrok.

- Dlaczego zawsze się ubierasz, kiedy chcesz ze mną porozmawiać?

Zerknęła na niego przez ramię i ku swojemu zaskoczeniu zauważył, że lekko

się zarumieniła.

- Może w głębi duszy jestem purytanką?

- Jeśli tak, to naprawdę w głębi - mruknął cicho, a potem z uśmiechem patrzył,

jak Cybil zawiązuje pasek. - A wracając do twojego dziadka i jego nagłego zaintere-

sowania moim nazwiskiem, czy jak to nazwał przy kolacji, dobrą krwią przodków...

- Cóż, McQuinn, przecież jesteś Szkotem.

- Moja rodzina od trzech pokoleń mieszka na Rhode Island.

- Jakie to ma znaczenie na tle wielowiekowej historii rodu?

Wstała, wzięła z nocnego stolika dzbanek z wodą i napełniła jedną szklankę

dla nich obojga.

- Najpierw cię przeproszę - powiedziała, nie patrząc na niego. - Mam nadzieję,

ż

e rozumiesz dobre chęci dziadka. To wszystko z miłości. I nie zrobiłby tego, gdyby

cię nie lubił.

Preston poczuł w żołądku lekki ucisk, najprawdopodobniej wywołany

zdenerwowaniem.

- Czego by nie zrobił?

- Nie domyśliłam się, albo po prostu nie uświadomiłam sobie tego jasno,

dopóki tu nie przyjechaliśmy. A szkoda - powiedziała cicho. Usiadła na łóżku i podała

mu szklankę.

- Kiedy mi powiedziałeś, że się znacie i że właśnie on powiedział ci o tym

mieszkaniu, powinnam się była nad tym zastanowić. Cóż... - wzruszyła ramionami. -

background image

To i tak nic by nie zmieniło.

- Co takiego, Cybil?

Westchnęła, uniosła wzrok i spojrzała mu prosto w oczy.

- Wybrał cię specjalnie dla mnie. To dlatego że mnie kocha - dodała szybko. -

Myśli, że wie, co jest dla mnie najlepsze: małżeństwo, rodzina, dom. I najwyraźniej

widzi ciebie w roli mojego męża.

To nie z nerwów ściskało Prestona w żołądku. Uświadomił sobie, że to

najczystsze przerażenie.

- Skąd mu to, u diabła, przyszło do głowy? - zapytał gniewnie i gwałtownie

odstawił szklankę na stolik.

- To nie jest zniewaga, McQuinn. - Jej głos brzmiał o wiele chłodniej. - To

komplement. Jak już mówiłam, dziadek bardzo mnie kocha, więc sam rozumiesz, że

musi mieć o tobie bardzo dobre mniemanie, skoro uznał, że nadajesz się na mojego

męża i na ojca jego licznych prawnuków, na które ma wielką nadzieję.

- Myślałem, że nie chcesz wychodzić za mąż.

- Nie powiedziałam, że chcę, tylko że on tego dla mnie pragnie. - Uniosła

dumnie głowę i znów podniosła się z łóżka. Wzięła szczotkę i zaczęła przeczesywać

nią włosy.

- Natomiast fakt, że taka myśl najwyraźniej cię przeraża, jest dla mnie obelgą.

- Bo ty pewnie uważasz, że to zabawne.

- Wydaje mi się to... bardzo miłe.

- Wydaje ci się miłe, że twój dziewięćdziesięcioparoletni dziadek wybiera ci

kandydata na męża?

- Przecież nie porywa ich z ulicy i nie przesłuchuje w piwnicach swojego

domu. - Urażona rzuciła szczotkę na toaletkę. - Nie wpadaj w panikę, McQuinn.

Jeszcze nie wydrukowałam zaproszeń i nie zamówiłam tortu weselnego. Jestem w

stanie sama sobie znaleźć kandydata, kiedy będę chciała wyjść za mąż. A jak już

mówiłam, nie chcę. - Nie wiedziała, co zrobić z rękami, więc nabrała ze słoiczka kre-

mu i zaczęła go wcierać w dłonie. - Jestem zmęczona i chciałabym się położyć. A

ponieważ nie lubisz zostawać ze mną w łóżku do rana, powinieneś już wyjść.

Zastanawiał się, czy w jej odbitych w lustrze oczach widzi tylko złość, czy coś

jeszcze.

- Dlaczego się złościsz?

- Dlaczego się złoszczę? - powtórzyła cicho. Nie wiedziała, czy ma ochotę

background image

krzyczeć, czy płakać. - Jak ktoś, kto tak trafnie i z taką wrażliwością pisze o tym, co

się dzieje w ludzkich sercach, może zadać tego rodzaju pytanie? Dlaczego się

złoszczę? A jak myślisz, Preston? - Odwróciła się do niego.

- Dlatego że siedzisz na łóżku, w którym przed chwilą byliśmy razem, w

pościeli jeszcze ciepłej od naszych ciał i jesteś strasznie przerażony, ponieważ ktoś,

kto mnie kocha, sądzi, że między nami powinno być coś więcej niż tylko seks.

- Ależ między nami jest coś więcej niż seks. - Poczuł, że i w nim narasta

gniew. Szybkim ruchem włożył spodnie.

- Jest coś więcej? Czyżby?

Jej chłodny, obojętny ton sprawił, że Prestona zakłuło poczucie winy.

- Zależy mi na tobie, Cybil. Wiesz o tym.

- Dobrze się ze mną bawisz. To nie to samo.

Tak, w jej oczach lśniło coś więcej niż złość. Do takiego wniosku doszedł,

zanim się odwróciła. Czaił się w nich ból. Chociaż nie chciał tego zrobić, znów ją

zranił.

Wziął ją za ramię i odwrócił twarzą do siebie.

- Zależy mi na tobie.

- W porządku. - Dotknęła jego ręki, ścisnęła ją i szybko cofnęła dłoń. -

Zapomnijmy o tym.

Chciał się na to zgodzić, żeby bardziej nie komplikować sytuacji, ale

zauważył, że w uśmiechu, jaki mu posłała, zanim podeszła do okna, krył się smutek.

Jej oczy nadal wyrażały ból.

- Cybil, nic więcej nie potrafię ci dać.

- O nic więcej nie prosiłam. O, wyszedł księżyc. Wiatr rozwiał wszystkie

chmury. Jutro pójdziemy nad urwisko. - Bezwiednie roztarta ramiona. Serce w niej

krwawiło. - Trzeba chyba dorzucić drewna do kominka, zrobiło się zimno.

- Zaraz to zrobię.

Ogień w kominku z polnych kamieni płonął jasnym, wesołym płomieniem.

Mimo to Preston wziął spore polano z rzeźbionej skrzyni i włożył w ogień, który

natychmiast zaczął je lizać chciwymi językami.

Przez chwilę jedynym dźwiękiem w pokoju były trzaski i syczenie palącego

się drewna.

Może właśnie dlatego, że Cybil o nic go nie pytała, nie żądała żadnych

wyjaśnień, poczuł, że musi jej o sobie coś opowiedzieć.

background image

- Może usiądziesz? - zaproponował.

- Wolę stać tu i patrzeć na gwiazdy. W Nowym Jorku nie widać gwiazd. Za

dużo świateł. Zapominamy, że można patrzeć w niebo, nie zastanawiamy się nawet,

gdzie podziały się gwiazdy. W Maine, gdzie dorastałam, na niebie roiło się od nich.

Nie zdaję sobie sprawy, jak bardzo mi ich brakuje, dopóki ich znów nie zobaczę. To

zadziwiające, bez jak wielu rzeczy można się obyć przez jakiś czas i nawet nie

zauważyć, że ich nie ma. - Zesztywniała, kiedy położył jej ręce na ramionach, ale

zaraz całym wysiłkiem woli rozluźniła mięśnie. Odwróciła się do niego z uśmiechem.

- Skoro już jesteśmy na wsi, to może pójdziemy na spacer, żeby trochę

popatrzeć na rozgwieżdżone niebo?

- Nie. Usiądź i posłuchaj mnie.

- Dobrze. - Bardzo starała się zachowywać spokojnie. Podeszła do głębokiego

fotela przy kominku i usiadła.

- Słucham cię, Preston.

Usiadł w fotelu obok niej, pochylił się naprzód i patrząc jej prosto w oczy,

zaczął mówić:

- Zawsze chciałem pisać. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek myślał o innym

zajęciu. Nie powieści, chociaż takie było marzenie mojego ojca. Od początku

wiedziałem, że to będą sztuki teatralne. Wszystko miałem jasno ułożone. Scenografia,

każdy akt, ruchy aktorów, dokładny kąt i natężenie świateł. Często, może zbyt często,

to był jedyny mój świat, świat, w którym żyłem. Pochodzisz z wybitnej rodziny.

Znacie mnóstwo ludzi, macie wiele obowiązków towarzyskich, prawda?

- Tak, prawda.

- Moja rodzina jest podobna. Znosiłem takie życie, czasami nawet sprawiało

mi ono przyjemność, ale najczęściej starałem się go unikać.

- Cenisz swoją prywatność. Rozumiem to - stwierdziła. - Mój ojciec jest taki

sam. I Matthew.

- Ceniłem swoją prywatność i bardzo jej potrzebowałem. - Preston był zbyt

niespokojny, żeby usiedzieć w miejscu, więc zaczął krążyć po pokoju. - Kocham

rodziców i siostrę, chociaż niekiedy wcale się nie rozumiemy. Na pewno zraniłem ich

wiele razy, przez bezmyślność i nieuwagę, ale naprawdę ich kocham.

- Ależ oczywiście... - zaczęła, jednak zamilkła, kiedy w odpowiedzi tylko

potrząsnął głową.

- Moja siostra, Jenna, zawsze była towarzyska i przez wszystkich lubiana. To

background image

wspaniała kobieta. Nie miała jeszcze dwudziestu jeden lat, kiedy wyszła za mąż za

mojego najlepszego przyjaciela z college'u. Sam ich ze sobą poznałem.

Wciąż jeszcze odczuwał palący ból, kiedy o tym myślał. To on zapoczątkował

ciąg wydarzeń, który doprowadził do nieszczęśliwego końca. Zerknął na wodę w

szklance i pożałował, że to nie whisky.

- Świetnie do siebie pasowali - mówił dalej. - Kochali się, byli pełni nadziei i

planów na przyszłość. Jacob urodził się prawie rok po ślubie, a w niecały rok później

Jenna znów zaszła w ciążę i bardzo się z tego cieszyła. - Wsunął ręce do kieszeni i

stanął przy oknie, ale nie widział gwiazd. - Mniej więcej w tym samym czasie

wystawiano moją pierwszą sztukę. Grali miejscowi aktorzy, ale ich teatr cieszył się

ś

wietną opinią. Mój ojciec jest znanym pisarzem, więc praca jego syna wzbudziła

zainteresowanie.

- Sama w sobie jest interesująca - oświadczyła Cybil. Spojrzał na nią z

wdzięcznością.

- Teraz już w to wierzę. Ale wtedy, na samym początku, miałem mnóstwo

wątpliwości. Bardzo chciałem wybić się sam, nie polegać na sławie ojca. Oczywiście,

wiele w tym było pychy - stwierdził z namysłem. - Ale też wiele szacunku dla ojca.

Cokolwiek się za tym kryło, ta pierwsza sztuka była dla mnie ogromnie ważna.

Odwrócił się od niej, jakby potrzebował chwili na zebranie myśli, więc Cybil

odezwała się znowu:

- Kiedy miał się ukazać pierwszy odcinek mojego komiksu, całą noc nie

spałam. Kocham swoją pracę, ale nie zniosłabym, gdyby ludzie myśleli, że chcę się

posłużyć nazwiskiem ojca dla osiągnięcia popularności.

- Niektórzy ludzie będą tak myśleć, choćbyś dokonała nie wiem czego -

powiedział Preston. - Nie wolno się nimi przejmować. Najważniejsza jest praca.

Wtedy dla mnie najbardziej liczyła się moja sztuka. Brałem udział we wszystkich

stadiach przygotowań, w projektowaniu scenografii, kostiumów, wyborze obsady, w

próbach i ustawieniu świateł. Wszystkiego chciałem sam dopilnować.

Uśmiechnęła się leciutko.

- Założę się, że doprowadzałeś wszystkich do szału, włącznie z sobą samym.

- Oczywiście. Cały zespół był jednak nie tylko bardzo uzdolniony, ale i bardzo

cierpliwy. Aktorka grająca główną rolę oszołomiła mnie urodą. Nigdy przedtem nie

spotkałem tak pięknej kobiety. Właśnie skończyłem dwadzieścia pięć lat i

zakochałem się w niej bez pamięci. Każda minuta spędzona w jej towarzystwie była

background image

dla mnie darem. Wystarczyło mi, że patrzyłem, jak gra, słuchałem, jak wypowiada

kwestie, które wyszły spod mojego pióra. Cieszyłem się jak dziecko, kiedy na mnie

patrzyła i pytała, czy tak właśnie ma to zagrać. Im bardziej zacieśniał się nasz

związek, tym mniej liczyła się dla mnie sztuka. Ona była taka łagodna, taka słodka, a

nawet trochę nieśmiała, kiedy schodziła ze sceny. Wykorzystywałem każdy pretekst,

ż

eby z nią być. Potem zauważyłem, że ona również szuka mojego towarzystwa.

Zostaliśmy kochankami pewnego niedzielnego popołudnia, w jej łóżku. Potem rozpła-

kała się i powiedziała mi, że mnie kocha. W tamtej chwili chyba dałbym sobie za nią

uciąć rękę.

Cybil splotła dłonie na kolanach i zaczęła sobie wyobrażać, jak to jest być tak

mocno kochaną przez takiego mężczyznę jak Preston. Nie odzywała się, ponieważ

wiedziała, że jeszcze nie skończył, a to, co miał powiedzieć, ciągle jeszcze jest dla

niego bolesne.

- Całymi tygodniami mój świat kręcił się wokół niej - ciągnął. - Odbyła się

premiera, sztuka zebrała bardzo przyzwoite recenzje. A ja myślałem tylko o tym, że

dzięki tej sztuce poznałem ją. Tylko to się dla mnie liczyło.

- Miłość zawsze powinna się liczyć najbardziej.

- Czyżby? - Roześmiał się krótko, w jego oczach rozbłysły iskierki cynizmu. -

Ale słowa są trwalsze, Cybil. Dlatego właśnie pisarz powinien przywiązywać wagę do

nich. Tylko do nich.

Miłość jest trwalsza, pomyślała. Chciała powiedzieć to głośno, ale domyśliła

się, że w tym wypadku prawda była inna.

- Kupowałem jej prezenty, ponieważ ją uszczęśliwiały - mówił Preston -

zabierałem na tańce i do klubu, bo uwielbiała towarzystwo. Była taka piękna,

zasługiwała na odpowiednią oprawę. A do tego potrzeba eleganckich strojów, drogiej

biżuterii, prawda? Dlaczego miałem jej tego nie kupić? A jeśli potrzebowała trochę

pieniędzy na jakieś drobne wydatki, dlaczego nie wypisać czeku? Przecież to tylko

pieniądze, a tych mi nie brakowało.

Cybil widziała, dokąd zmierza ta opowieść, a przynajmniej tak jej się

wydawało. Tak bardzo chciała do niego podejść, objąć go, pocieszyć. Jednak w jego

głosie nie słyszała smutku, tylko gorycz.

- Miała talent, a ja chciałem jej pomóc zostać gwiazdą. Dlaczego więc dla

dobra jej kariery nie wykorzystać moich znajomości, wpływów ojca, rodziny?

- Kochałeś ją - powiedziała Cybil cicho. - Dla kogoś, kogo kochamy, jesteśmy

background image

w stanie zrobić więcej niż dla siebie.

- I to ma być wytłumaczenie? - Potrząsnął głową. - Nie, wykorzystywanie

innych nigdy nie jest w porządku. Ale wtedy tak nie myślałem. Zaczęła coś

wspominać o małżeństwie, z początku nieśmiało, niemal z lękiem. Wahałem się.

Powinna całą uwagę poświęcić karierze. Z założeniem domu mogliśmy poczekać.

Powiedziałem jej, że kiedy sztuka zejdzie z afisza, a jej kariera nabierze rozpędu,

pojedziemy do Nowego Jorku i kupimy sobie własny teatr. Razem zostaniemy

właścicielami teatru. Któregoś dnia przyszła do mnie zapłakana, roztrzęsiona i tak

blada, że pod jej piękną skórą można było dostrzec każdą żyłkę. Wyznała mi, że jest

w ciąży. Z jej ślicznych oczu popłynęły łzy strachu.

Obwiniała siebie i błagała mnie, żebym jej nie opuszczał. Gdzie by się

podziała, co by zrobiła? Miała tak mało pieniędzy. Bała się. Myślała, że ją

znienawidzę.

- Przecież na pewno jej wtedy nie znienawidziłeś - wyszeptała Cybil.

- Oczywiście, że nie. Nie znienawidziłem jej, nie winiłem za nic. Bałem się,

byłem zaskoczony, ale również szczęśliwy. Decyzja zapadła jakby bez naszego

udziału. Stało się i teraz już nie musiałem myśleć rozsądnie, ale po prostu mogliśmy

się zaraz pobrać i zacząć wspólne życie.

- Znów zaczął krążyć po pokoju, jak niespokojne zwierzę w klatce. - Pieniądze

nie stanowiły problemu. W wieku dwudziestu pięciu lat uzyskałem prawo do części

spadku po dziadkach. Jeszcze więcej miałem dostać po skończeniu trzydziestego roku

ż

ycia. Pieniądze nie stanowiły problemu - powtórzył. Wziął pogrzebacz i z

wściekłością rozgarnął płonące bierwiona. - Osuszyłem jej łzy, przytuliłem, zapew-

niłem, że wszystko będzie dobrze. Będzie wręcz cudownie. Zostaniemy w Newport

do narodzin dziecka, potem wyjedziemy do Nowego Jorku, tak jak wcześniej

planowaliśmy. Będzie nas troje, a nie dwoje i będziemy szczęśliwi... Nasze

pożegnanie było wzruszające. Ja płakałem, a ona wróciła do swojego małego

mieszkanka, żeby trochę odpocząć i zadzwonić do rodziny z cudowną wiadomością.

Umówiliśmy się, że tego samego dnia, po przedstawieniu, złożymy wizytę moim

rodzicom i wszystko im powiemy. Natychmiast zacząłem robić plany. Wyobrażałem

sobie siebie jako męża, ojca naszego dziecka...

- Chciałeś tego dziecka - stwierdziła Cybil. Przypomniała sobie, jak naturalnie

wziął na ręce małego Charliego.

- Tak, chciałem. - Stanął plecami do kominka i spojrzał na Cybil. Wzrok miał

background image

chłodny. - Chciałem i jej, i dziecka. Cieszyłem się perspektywą wspólnego życia.

Byłem niemal w siódmym niebie, kiedy zjawiła się u mnie siostra.

Zamilkł na chwilę. Wciąż dobrze pamiętał każdy jej ruch i gest. Jakby to była

jeszcze jedna sztuka na scenie teatru.

- Jenna płakała i drżała tak samo jak Pamela. I tak jak Pamela była w ciąży.

Bardziej zaawansowanej. Bałem się, że sobie zaszkodzi. Rzuciła się w moje ramiona,

szlochając bez końca. Wreszcie, kiedy odzyskała głos, powiedziała mi, że jej mąż ma

romans. - Głos mu się teraz zmienił, stał się bardziej ponury. - Opowiedziała mi, jak

zostawiła małego Jacoba z matką i wróciła do domu, ponieważ czegoś zapomniała.

Miały gdzieś jechać na cały dzień, więc maż oczekiwał jej powrotu później niż

godzinę po wyjściu. Nie spodziewał się, że Jenna wejdzie do sypialni i zastanie go z

kochanką. Zobaczyła obcą kobietę we własnym łóżku i męża nerwowo wciągającego

spodnie.

- Och, Preston. Jakie to musiało być dla niej okropne. - Cybil wstała i podeszła

do niego, żeby go pocieszyć. - Jakie straszne dla całej twojej rodziny. Ona pewnie... -

Nagle domyśliła się, co usłyszy. Przypomniały jej się niektóre sceny z jego

najsłynniejszej sztuki. - Och nie, Boże...

Nie chciał przyjąć jej współczucia.

- W „Zagubionych duszach” nosi imię Leanna, ale to dokładny portret Pameli -

mówił. - Piękna, sprytna i zimna. Kobieta, która grała na scenie i w życiu. Potrafiła

manipulować mężczyzną jak marionetką. Dla pieniędzy, wpływów, kariery wyszłaby

za mnie. W ten sposób dałaby znaczące w towarzystwie nazwisko dziecku, którego

ojcem był mój najbliższy przyjaciel, mąż mojej siostry. Ale ja już nie byłem tym

zainteresowany.

- Kochałeś ją, a ona cię zraniła. Okaleczyła cię. Tak mi przykro...

- Owszem, kochałem ją i odebrałem od niej cenną lekcję. Nie należy ufać

sercu. Moja siostra zaufała swojemu i omal jej to nie zniszczyło. Gdyby nie Jacob i

dziecko, które dopiero miało się urodzić, nie przeżyłaby tego. Dzieci jej

potrzebowały, dlatego jakoś to wszystko wytrzymała.

- Ale ty nie miałeś takiego oparcia.

- Miałem pracę i satysfakcję z ostatniej rozmowy z kobietą, która odcisnęła

takie piętno na naszym życiu. Płakała i zaklinała się, że to wszystko kłamstwa, jakaś

straszliwa pomyłka. Błagała mnie, żebym jej uwierzył, i prawie dopięła swego.

Umiała kłamać po mistrzowsku.

background image

- Kochałeś ją i chciałeś jej wierzyć - wyszeptała Cybil.

- Może i tak. Zaczęliśmy się kłócić i wtedy maska opadła z jej twarzy.

Wreszcie zobaczyłem jej prawdziwe oblicze - oblicze złej, kłamliwej kobiety.

Kobiety, która dla czystej przyjemności, bez skrupułów uwiodła cudzego męża, a ze

mną była dla pieniędzy i sławy. - Uśmiechnął się blado. - Do końca grała w mojej

sztuce. Nie można przerywać przedstawienia.

- Jak to zniosłeś?

- Była doskonałą aktorką, a ja powtarzałem sobie, że moja praca jest

ważniejsza od niej, ważniejsza niż cokolwiek innego. - Uniósł brew. - Uważasz, że to

była z mojej strony wyrachowana decyzja?

- Nie. - Położyła mu dłonie na ramionach, potem na policzkach. Zastanawiała

się, czy Preston nie rozumie, że jeszcze nie otrząsnął się po tamtych wydarzeniach,

nie wyleczył ran. - Zachowałeś się dzielnie. - Przytuliła się do niego i westchnęła

głęboko, kiedy otoczył ją ramionami. - Ona nie zasługiwała nawet na najmniejszy

kawałek twojego serca. Ani wtedy, ani teraz.

- Teraz jest tylko interesującą postacią dramatu. Nigdy już nie dam nikomu

tyle z siebie. Nie mam nic więcej do ofiarowania.

- Jeśli naprawdę w to wierzysz, ona nadal jest w twoim sercu. - Do oczu Cybil

napłynęły łzy. - W ten sposób pozwalasz jej wygrać.

- Nikt z nas nie wygrał, ani ja, ani moja siostra, ani przyjaciel. Troje głęboko

zranionych ludzi. Pamela zyskała tylko kilka propozycji pracy. Nikt nie wygrał -

powtórzył szeptem i otarł łzę z jej policzka. - Nie płacz. Nie opowiedziałem ci tego po

to, żeby doprowadzić cię do płaczu. Chciałem tylko, żebyś zrozumiała, kim jestem.

- Wiem, kim jesteś. I nic nie poradzę, że czuję twój ból.

- Cybil... - Przyciągnął ją do siebie. - Jeśli nadal będziesz nosiła serce na dłoni,

ktoś ci je w końcu złamie.

Zamknęła oczy. Co miała mu powiedzieć? śe już się to stało?

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Daniel uznał, że najwyższa pora porozmawiać z młodym Prestonem na

osobności. Z łatwością zwabił go do swojego gabinetu w wieży, kiedy Cybil i Anna

były zajęte w innej części domu, a Matthew gdzieś przepadł, zapewne w po-

szukiwaniu inspiracji do swojej kolejnej metalowej zabawki.

Rzeźby wnuka niezmiennie napawały Daniela dumą, ale też zadziwiały.

background image

- Siadaj, chłopcze. Rozprostuj nogi. - Daniel podszedł do półki z książkami i

wziął egzemplarz „Wojny i pokoju”. Z wyciętej w tomie skrytki wyjął cygaro. -

Skusisz się?

Preston spojrzał na niego zaskoczony.

- Nie, dziękuję. Bardzo interesująca lektura, panie MacGregor.

- Człowiek robi, co może, żeby żona nie zrzędziła nad uchem. - Daniel

przesunął cygaro pod nosem, z uznaniem wciągnął jego zapach, westchnął

uszczęśliwiony i wolno zapalił. Ten rytuał był ważną częścią przyjemności.

Otworzył kluczykiem dolną szufladę wielkiego dębowego biurka i wyjął dużą

muszlę. Miała mu służyć za popielniczkę. Obok postawił miniaturowy wiatraczek na

baterię. To był jego najnowszy sprzęt, za pomocą którego chciał wywieść w pole

Annę.

- śona zabrania mi palić. - śeby podkreślić tragizm tej sytuacji, Daniel smutno

potrząsnął głową. - A im jest starsza, tym ma ostrzejszy węch. Wywęszy wszystko,

jak pies gończy - westchnął i usiadł wygodniej w wielkim, skórzanym fotelu.

- A co będzie, jeśli tu wejdzie? - zaciekawił się Preston.

- Będziemy się tym martwić, kiedy już się to stanie. Powiedz mi tymczasem,

chłopcze, jak ci idzie pisanie.

- Bardzo dobrze.

- Wiedz, że pytam o to jako inwestor. Jestem tobą zainteresowany.

- Rozumiem.

- Podziwiam książki twojego ojca. Mam tu kilka. - Wypuścił w powietrze kłąb

dymu. - A wróble ćwierkają, że Hollywood zainteresował się twoją sztuką.

- Ma pan dobre ucho.

- Owszem. Jak się odnosisz do tego pomysłu, żeby zamienić sztukę w film?

- To może być ciekawe.

- Grywasz w pokera, prawda?

- Zdarzało się, że siadałem do stolika.

- Założę się, że potrafisz grać. Trudno poznać, co masz w kartach. Podoba mi

się to. - Z namysłem strzepnął popiół do muszli. - Zamierzasz zostać w Nowym Jorku

jeszcze przez kilka miesięcy, tak?

- Na pewno co najmniej przez miesiąc. Do tego czasu zakończą się główne

prace w moim domu.

- To piękny, duży dom, do tego nad morzem. - Daniel uśmiechnął się, kiedy

background image

Preston spojrzał na niego czujnie. - Wróble ćwierkają mi o różnych rzeczach. Dobrze,

gdy mężczyzna ma własny dom. Niektórzy z nas nie nadają się do życia w ulu.

Konieczna nam przestrzeń dla siebie i dla rodziny, żeby móc się rozwijać.

Potrzebujemy miejsca, gdzie można spokojnie wypalić cygaro! - Dramatycznym

gestem uniósł ramiona, a Preston z trudem zapanował nad sobą, żeby się nie

roześmiać.

- Święta prawda - zgodził się. - Oczywiście, mój dom nie może się równać z

pana domem.

- Jesteś jeszcze młody. Masz czas. Zbudujesz kiedyś większy. Na pewno też

nad morzem, bo nad morzem się wychowałeś.

- Nie chciałbym mieszkać w mieście. - Preston cały czas był spięty. Nie bardzo

wiedział, dokąd zmierza ich rozmowa. - A gdybym wylądował na jakimś

podmiejskim osiedlu, po tygodniu poderżnąłbym sobie gardło.

Daniel roześmiał się i spojrzał na niego przez kłąb dymu.

- Pilnie strzeżesz swojej niezależności, co jest całkiem rozsądne. Ale kiedy

niezależność i potrzeba prywatności zamienia się w izolację, sytuacja przestaje być

zdrowa, prawda?

- Kiedy wyglądam z okna pana zamku, nie widzę jakoś żadnych sąsiadów

zaglądających przez żywopłot.

- Rzeczywiście - ze śmiechem odrzekł Daniel. - Owszem, dbamy o

zachowanie prywatności, ale nie izolujemy się od ludzi. Wiesz, że Cybil też

wychowała się nad morzem? - Wsunął cygaro między zęby. - W domu na wybrzeżu

stanu Maine, gdzie jej ojciec strzegł swojej prywatności jak lew.

- Tak, słyszałem - odrzekł Preston ostrożnie.

- Jej ojciec to przyzwoity człowiek, chociaż Campbell. - Stary MacGregor

zabębnił palcami o skraj biurka. - Były takie czasy, że szkocki góral za żadne skarby

nie wpuściłby Campbella za próg. Mam nadzieję, że nie żywisz nienawiści do niego

ani nikogo z tego rodu?

Upłynęła minuta, a może nawet dwie, zanim Preston zrozumiał, że Daniel ma

na myśli wypadki podczas szkockiego powstania sprzed dwustu lat. Wiedząc, że

wybuch śmiechu byłby tu nie na miejscu, udał, że dostał ataku kaszlu.

- Nie - odparł poważnie. - Czasy się zmieniają. Trzeba iść naprzód.

- Słuszne słowa! - Zadowolony Daniel uderzył pięścią w biurko. - Jak już

mówiłem, to przyzwoity człowiek, a jego żona to wspaniała kobieta. Też płynie w niej

background image

dobra krew. Mogą być dumni ze swoich dzieci.

- Na pewno ma pan rację.

- Oczywiście, że mam. Sam widziałeś, prawda? Moja Cybil to piękna i mądra

młoda kobieta. Serce ma wielkie jak księżyc, a gorące jak słońce. Przyciąga do siebie

ludzi jak magnes. Jest w niej jakieś światło, nie sądzisz?

- Tak. To wyjątkowa osoba.

- Nie ma w niej ani krzty fałszu i przebiegłości - ciągnął Daniel, spoglądając

bystro na swojego rozmówcę. - Zbyt często zapomina jednak o własnych uczuciach,

ż

eby czasem nie zranić kogoś innego. Nie, nie jest słaba. Nikt, w kim płynie tyle

dobrej szkockiej krwi, nie może być słaby. Zapędzona w róg będzie się bronić do

ostatka, ale prędzej zada ból sobie, niż skrzywdzi innego człowieka. Trochę się więc o

nią martwię...

Wszystko to, co mówił Daniel, było Prestonowi wiadome, mimo to

niespokojnie poruszył się w fotelu.

- Moim zdaniem nie musi się pan martwić o Cybil.

- Martwienie się o wnuki to prawo, obowiązek i miły przywilej każdego

dziadka. Cybil szuka miejsca, gdzie mogłaby przelać całą miłość, jaką w sobie nosi.

Mężczyzna, który zdobędzie jej serce, będzie do końca życia szczęśliwy.

- Niewątpliwie.

- Wiem, że wpadła ci w oko, McQuinn. - Daniel pochylił się ku swemu

rozmówcy. - Nie muszę słuchać żadnych wróbli, żeby to wiedzieć.

- Jak pan sam mówił, to piękna kobieta.

- A ty jesteś trzydziestoletnim kawalerem. Jakie masz intencje wobec niej?

No, wreszcie przechodzimy do rzeczy, stwierdził w duchu Preston.

- Nie mam żadnych - odrzekł.

- A więc najwyższa pora, żebyś je znalazł. - Dla podkreślenia wagi swoich

słów Daniel uderzył dłonią w biurko. - Chyba nie jesteś ślepy ani głupi, co?

- Nie jestem.

- Więc co cię powstrzymuje? Ta dziewczyna to dokładnie to, czego ci w życiu

potrzeba! Przy niej nie byłbyś taki śmiertelnie poważny, nie zakopałbyś się w swojej

norze jak niedźwiedź liżący rany! - Znacząco wskazał na niego cygarem. - A gdybym

nie był pewny, że jesteś odpowiednim mężczyzną dla mojej wnuczki, na pewno nie

znalazłbyś się w jej pobliżu. Zapewniam cię.

- Wiem. To pan mnie rzucił pod jej próg, niby to wyświadczając mi przysługę.

background image

- Zdenerwowany Preston zerwał się z fotela. Czuł się tak, jakby schwytano go w

pułapkę.

- Oddałem ci największą przysługę w życiu. Powinieneś mi dziękować, a nie

patrzeć tak, jakbyś miał ochotę skręcić mi kark.

- Nie wiem, jak rodzina i przyjaciele traktują pana manipulacje, ale mnie się

one nie podobają i wcale ich nie potrzebuję.

- Ależ potrzebujesz, potrzebujesz! - zagrzmiał Daniel. - Gdyby było inaczej,

nie zadręczałbyś się czymś, co dawno minęło, a zająłbyś się teraźniejszością.

Gniewne płomienie w oczach Prestona zamieniły się w lód.

- To moja prywatna sprawa.

- Raczej twoja wada - zaoponował Daniel. Z przyjemnością patrzył, jak

Preston doskonale panuje nad swoim wzburzeniem. - Każdy może mieć jedną czy

dwie. śyję na tym świecie ponad dziewięćdziesiąt lat, obserwuję ludzi, oceniam ich,

widzę takimi, jacy są w rzeczywistości. Coś ci powiem, McQuinn. Ty jeszcze tego nie

wiesz, bo jesteś albo zbyt młody, albo zbyt uparty. Pasujecie do siebie. Uzupełniacie

się.

- Myli się pan.

- W żadnym wypadku! Moja wnuczka nie zaprosiłaby cię do tego domu,

gdyby cię nie kochała. A ty byś z nią tu nie przyjechał, gdybyś nie czuł tego samego.

Tym razem Daniel zauważył z satysfakcją, że Preston pobladł. Cóż, niektórzy

ludzie boją się miłości.

- Źle pan ocenił sytuację. - Preston mówił spokojnie, chociaż szalała w nim

burza uczuć. - To, co jest miedzy mną a Cybil, nie ma nic wspólnego z miłością. A

jeśli ją zranię, pan również będzie za to odpowiedzialny. - Z tymi słowy

wymaszerował gniewnie z gabinetu.

Daniel wypuścił kłąb dymu z cygara. Wiedział, że ból jest nieodłączną częścią

miłości. Z niechęcią przyznał przed sobą, że jego ukochaną wnuczkę zapewne czekają

trudne chwile. Owszem, częściowo i on ponosił za to winę. Ale kiedy Preston

przestanie się wić jak uparty pstrąg na haczyku i da jej wreszcie szczęście...

Ciekawe, komu wtedy będą się należały podziękowania, jeśli nie Danielowi

MacGregorowi, pomyślał i z błogim uśmiechem dokończył cygaro.

Cybil martwiła się, że wizyta w Hyannis Port wprawiła Prestona w

rozdrażnienie. Nawet po powrocie do Nowego Jorku nie opuścił go zły nastrój.

Nie winiła go za to. Pogodziła się z faktem, że to trudny człowiek. Czy mogło

background image

być inaczej po tym, co go spotkało?

Musi długo trwać, zanim taki wrażliwy człowiek, którego ktoś tak okrutnie

zranił, znów komuś zaufa i zdecyduje się okazać uczucie.

Oczywiście mogła na niego zaczekać.

Ale to bardzo bolało. Nie mogła nie czuć bólu, kiedy Preston odwracał się od

niej trochę zbyt szybko, zamykał się przed nią u siebie i pogrążał w pracy, uciekał do

klubu lub na spacer. Często teraz wychodził o najróżniejszych godzinach i jasno

dawał jej do zrozumienia, że chce spacerować sam, bez jej towarzystwa.

Powtarzała sobie, że to praca wprawia go w taki nastrój, chociaż nie mogła

być tego pewna, ponieważ przestał z nią rozmawiać o sztuce. Zapewne uznał, że

Cybil nie zrozumie cierpienia, radości i frustracji, jakie niesie ze sobą pisanie. Bolało,

ale postanowiła zaakceptować ten ból.

Jej własna praca weszła zresztą na nowe tory i wymagała teraz od niej więcej

czasu i energii. Spotkanie, które odbyła przed wyjazdem, okazało się bardzo udane.

Nikomu jeszcze o tym nie mówiła, ani rodzinie, ani przyjaciołom, ani Prestonowi.

To dlatego, że nie chciałam zapeszać, myślała, wysiadając przed domem z

taksówki. Bała się, że kiedy komuś o tym powie, cała rzecz nie dojdzie do skutku.

Teraz wszystko było już załatwione.

Poczuła, że z radości serce wali jej jak młotem. Roześmiała się sama do siebie.

Nie mogła się doczekać, kiedy przekaże wszystkim nowinę.

Może wyda przyjęcie, żeby uczcić tę okazję? Głośne, zwariowane, wesołe

przyjęcie. Szampan i balony. Pizza i kawior.

W radosnych podskokach wbiegła na górę. Musi zadzwonić do rodziców, do

reszty rodziny, musi spotkać się z Jody, żeby mogły razem piszczeć z uciechy.

Ale przed wszystkim musi powiedzieć Prestonowi.

Obiema pięściami zadudniła energicznie do jego drzwi, wybijając wesoły

rytm. Pewnie pracuje, ale jej nowina nie może czekać. Na pewno ją zrozumie.

Muszą wspólnie to uczcić. Wypiją szampana, chociaż to dopiero wczesne

popołudnie, trochę się wstawią, będą się wygłupiać, a potem kochać bez pamięci.

Kiedy otworzył drzwi, stała w progu, rozpromieniona jak słońce.

- Cześć! Właśnie wróciłam! Nie uwierzysz, jak ci wszystko opowiem!

Miał na sobie zmięte ubranie, był nieogolony. Od razu zdenerwowało go to, że

na jej widok był w stanie zapomnieć o pracy. Wystarczyło jedno spojrzenie.

- Cybil, jestem zajęty...

background image

- Wiem. Przepraszam. Ale chyba pęknę, jeśli komuś o tym nie opowiem. -

Objęła dłońmi jego zarośnięte policzki. - A tobie przyda się krótka przerwa.

- Jestem w środku pisania - zaczął, ale ona już weszła do mieszkania.

- Założę się, że nic nie jadłeś. A ja właśnie wracam z tej nowej restauracji,

którą wszyscy się zachwycają. Zrobię ci kanapkę i...

- Nie chcę kanapki - warknął i nalał sobie zaparzonej przed kilkoma

godzinami kawy. - Nie mam czasu na przerwę. Chcę wracać do pracy.

- Musisz coś zjeść. - Wsunęła głowę do lodówki, ale zaraz się cofnęła, kiedy

usłyszała, że Preston idzie na górę. - Na litość boską! Daj spokój! - Zniecierpliwiona

wzniosła oczy do nieba i ruszyła jego śladem. - Dobrze, nie zrobię ci kanapki. Muszę

ci jednak opowiedzieć, jak spędziłam dzień. Ojej, ciemno tu jak w grobie. - Bez

namysłu podeszła do okna i zaczęła rozsuwać zasłony.

- Zostaw to, do cholery!

Zamarła w bezruchu, a potem wolno opuściła ramię. Dobry humor w jednej

chwili gdzieś zniknął. Preston siedział już przy komputerze, nie zwracając na nią

najmniejszej uwagi. Odciął się od niej, tak samo jak odciął się od świata za oknem.

Zupełnie nie dbał o jej uczucia.

- Tak łatwo wyrzucasz mnie ze swoich myśli. Barykadujesz się przede mną -

wyszeptała.

W jej głosie wyraźnie słychać było ból. Postanowił, że tym razem nie da się

wpędzić w poczucie winy.

- Nie przychodzi mi to łatwo, ale w tej chwili jest konieczne.

- No tak. Ty pracujesz, a ja bezczelnie przeszkadzam genialnemu twórcy.

Uniemożliwiam tworzenie wielkiego dzieła, z którego pewnie i tak bym nic nie

zrozumiała.

- Ty potrafisz pracować, kiedy ktoś zagląda ci przez ramię. Ja nie - wyjaśnił

zirytowany.

- Kiedy nie pracujesz, równie łatwo o mnie zapominasz. Odprawiasz mnie,

kiedy masz mnie dość. A to nie ma nic wspólnego z twoją pracą.

Odsunął się od komputera i zwrócił w jej stronę.

- Nie jestem w nastroju do kłótni.

- No właśnie. Twój nastrój zawsze o wszystkim decyduje. Liczy się tylko to,

czy ty masz ochotę na moje towarzystwo, czy nie; czy chcesz rozmawiać, czy

milczeć; dotykać mnie czy odwrócić się plecami.

background image

Po tonie dziewczyny poznał, że podjęła jakąś ostateczną decyzję i ogarnęła go

panika.

- Dlaczego nic nie mówiłaś, skoro ci to nie odpowiadało?

- Masz rację. Nie mówiłam. Ale teraz nie mam ochoty, żebyś mnie traktował

jak jakaś uciążliwą przeszkodę. Nie mam ochoty czekać, kiedy będziesz w nastroju do

rozmowy. Nie podoba mi się, że moje sprawy nie są dla ciebie godne uwagi.

- Mam przerwać pracę, żeby wysłuchać, jak udały ci się zakupy i gdzie zjadłaś

lunch?

Otworzyła usta, ale nic nie powiedziała, tylko wydała cichy, bolesny okrzyk.

- Przepraszam. - Wstał, wściekły na siebie samego. Cybil wyglądała tak, jakby

wymierzył jej policzek. - Dochodzę już do końca sztuki, więc jestem trochę

rozkojarzony i zły - wyjaśnił. Nie ruszyła się z miejsca, tylko patrzyła na niego

zranionym wzrokiem. - Chodźmy na dół.

- Nie. Muszę już iść. - Cybil czuła, że łzy palą ją pod powiekami, spływają do

gardła. - Rozbolała mnie głowa, a jeszcze powinnam zadzwonić w kilka miejsc.

Najlepiej będzie, jak wezmę aspirynę i trochę się prześpię.

Ruszyła do wyjścia, ale zatrzymała się, kiedy położył jej dłoń na ramieniu.

Poczuł, że zadrżała. Było mu wstyd.

- Cybil...

- Źle się czuję. Pójdę do domu i położę się do łóżka. Wyrwała mu się i

wybiegła. Po chwili trzasnęły drzwi.

- Ty głupi sukinsynu - zaklął pod nosem i potarł oczy.

- Zachowujesz się jak ostatni łajdak.

Zaczął krążyć po pokoju, pełen obrzydzenia do samego siebie. Stanął przy

oknie i gwałtownie rozsunął zasłony.

Zmrużył oczy, kiedy do środka wdarło się jaskrawe światło słońca. Chyba

rzeczywiście odizolował się od świata za oknem. Ale przecież w izolacji zawsze

lepiej mu się pracowało. Zresztą nie musi nikomu się tłumaczyć ze swoich nawyków i

przyzwyczajeń.

Co jednak w niego wstąpiło, że tak grubiańsko się wobec niej zachował?

Do diabła, przecież wpadła nieproszona, w najgorszym z możliwych

momentów. Miał prawo do prywatności, do własnej przestrzeni, zwłaszcza gdy praca

szła mu szybko, a słowa same wypływały z niego strumieniem.

Nie chciał jej odprawić ani ignorować. Jak można zignorować kogoś, o kim

background image

stale się myśli?

Jednak częściowo była to prawda. Od czasu rozmowy z Danielem

MacGregorem w Hyannis Port z rozmysłem próbował wykreślić Cybil ze swojego

serca.

A wszystko dlatego, że ten sprytny, wścibski, podstępny starzec miał rację:

Preston już był zakochany w jego wnuczce.

Starał się to uczucie zignorować, stłumić, odepchnąć od siebie, licząc na to, że

samo minie, zanim na dobre rozgości się w jego sercu.

Nie zamierzał jeszcze raz narażać się na miłość, ponieważ dokładnie wiedział,

jak odmienia ona serce i duszę, jak wyciska z nich ostatnią kroplę krwi. Nie pozwoli

sobie więcej na popadniecie w taki stan zupełnej bezbronności wobec kobiety.

Znów zaciągnął zasłony w oknach. Przywróci ich stosunkom równowagę i

oboje będą wtedy szczęśliwsi.

Jeśli zaś chodzi o jego nieznośne zachowanie w ciągu ostatnich dni,

wynagrodzi jej to jakoś. Przecież w niczym sobie na nie nie zasłużyła.

Wiedział, że nie będzie w stanie pracować, więc zszedł na dół. Zastanowił się,

czy nie zapukać do drzwi po drugiej stronie korytarza i nie przeprosić. Ale ona

również miała prawo do prywatności. Nie będzie jej nachodził, wybierze się na

spacer.

Dopiero kiedy zobaczył kolorowe kwiaty na ulicznym wózku, przyszło mu do

głowy, żeby je kupić. Nie róże. Wydały mu się zbyt oficjalne. Nie stokrotki - były we-

sołe, ale zbyt zwyczajne. Zdecydował się na jasnożółte i białe tulipany.

Gdy już miał je w ręku, od razu zrobiło mu się lżej na sercu.

Wciąż szedł przed siebie. Zrozumiał, że od dawna już nie pozwolił sobie na

chwilę oddechu, nie uporządkował myśli. Teraz miał okazję zastanowić się nad

słowami Cybil, wypowiedzianymi podczas tej krótkiej sceny w zaciemnionym

pokoju.

Jak często się zdarzało, że zapominała o tym, na co ma ochotę, żeby jemu

dogodzić? Tutaj też stary MacGregor się nie pomylił. Cybil miała taką naturę, że

najpierw myślała o potrzebach innych, a dopiero na końcu o sobie.

Nie znał drugiej tak bezinteresownej, szczodrej osoby, w dodatku potrafiącej

do tego stopnia cieszyć się życiem. On kiedyś też taki był, ale teraz zdarzało mu się to

tylko czasami - w towarzystwie Cybil.

Była bardzo przejęta, kiedy wpadła do jego mieszkania. Często widywał ją w

background image

takim stanie, więc uznał to za naturalne. Nie zastanawiał się, co wywołało ten

niezwykły, radosny błysk w oczach.

Tym razem bardzo szybko udało mi się zgasić ten błysk, pomyślał wściekły na

samego siebie.

Zdał sobie sprawę, że niemal od pierwszej chwili znajomości traktował ją źle.

Czy potrafi to zmienić? Tak, potrafi.. I zmieni. Da jej tyle, ile od niej wziął.

Zrównoważy ich układ. Każde z nich będzie zadowolone, więc kiedy nadejdzie czas,

ż

e będą musieli rozluźnić łączące ich więzy - a tak się na pewno kiedyś stanie -

zostaną przyjaciółmi.

Nie potrafił sobie nawet wyobrazić, że mogłaby zupełnie zniknąć z jego życia.

Spacerował przez całe popołudnie. Kiedy wieczorem stanął pod jej drzwiami z

bukietem kwiatów, wcale nie czuł się głupio. Był spokojny. Wiedział, że robi dobrze.

Otworzyła mu drzwi po drugim dzwonku.

- Odpoczęłaś trochę?

- Tak. - Po ich rozmowie zasnęła tak szybko, jakby sen był ucieczką przed

problemami. - Dziękuję.

- Masz ochotę na moje towarzystwo? - Wyjął bukiet zza pleców. - I na

tulipany?

- Eee... Oczywiście. Jakie piękne. Zaraz przyniosę wazon. Jak okropnie musiał

się do niej odnosić, skoro zwykły bukiet kwiatów był dla Cybil takim zaskoczeniem.

- Przykro mi z powodu tego, co dzisiaj między nami zaszło.

A więc te kwiaty to przeprosiny, pomyślała, wyjmując z szafki wazon z

niebieskiego szkła. Ogarnęło ją lekkie rozczarowanie, że nie kupił jej kwiatów ot tak,

bez okazji. Szybko je stłumiła i uśmiechnęła się.

- Nic się nie stało. Trzeba się liczyć z czymś takim, jeśli się wtargnie do

jaskini niedźwiedzia.

- Ależ stało się. - Wziął ją za rękę. - I bardzo cię za to przepraszam.

- W porządku.

- Tylko tyle? Wiele kobiet nie pozwoliłoby mężczyźnie tak łatwo się wywinąć.

Musiałby trochę się poczołgać.

- Nie zależy mi na tym, żeby ktoś się przede mną czołgał. Prawdziwy z ciebie

szczęściarz, co?

Uniósł jej rękę do ust i pocałował.

- Tak, jestem szczęściarzem. - Znów spostrzegł w jej oczach zaskoczenie.

background image

Zrozumiał, że jeszcze nigdy dotąd nie dał jej czułości, nie obdarzył romantycznym

gestem. Zadziwiła go własna głupota. - Pomyślałem sobie, że jeśli czujesz się lepiej,

to moglibyśmy gdzieś wyjść na kolację.

- Wyjść? - Zamrugała oczami.

- Jeśli masz ochotę. A jeśli nie czujesz się na siłach, to zjemy spokojnie w

domu. Jak sobie życzysz. - Ujął jej twarz w dłonie i lekko dotknął ustami czoła.

- Kim ty jesteś? - zapytała podejrzliwie. - Co robisz w ciele Prestona?

Roześmiał się i pocałował ją w policzki.

- Powiedz mi, co chcesz robić, Cybil. To spojrzenie, ten dotyk...

- Ja... ja... chyba sama zrobię coś do jedzenia.

- Jeśli nie chcesz nigdzie wychodzić, sam się zajmę kolacją.

- Ty? Ty? No dobrze, dość tego. Dzwonię po policję. Przyciągnął ją do siebie i

mocno objął.

- Nie, nie będę gotował. Mogłabyś tego nie przeżyć.

- Pogłaskał ją po głowie. - Zamówię coś na wynos.

- No dobrze.

- Jesteś spięta - wyszeptał i rozmasował jej ramiona.

- Jeszcze nigdy nie byłaś taka spięta. Ciągle boli cię głowa?

- Nie, już mi prawie przeszło.

- A może pójdziesz na górę i zrobisz sobie kąpiel? To cię powinno rozluźnić.

Potem włożysz jeden z tych szlafroków, które tak lubisz, i spokojnie sobie coś zjemy.

- Nic mi nie jest. Mogę sama coś ugotować... - Słowa uwięzły jej w gardle,

kiedy delikatnie dotknął ustami jej ust.

- Idź na górę. - Odsunął ją od siebie i uśmiechnął się na widok jej

rozmarzonych, półprzytomnych oczu. - Ja się wszystkim zajmę.

- No dobrze. Zdaje się, że nie jestem jeszcze w pełnej formie. Aha, numer

pizzerii jest obok telefonu.

- Dam sobie radę. - Popchnął ją ku schodom. - Zrób sobie pachnącą kąpiel.

- Dobrze. - W połowie schodów zatrzymała się i spojrzała na niego uważnie. -

Preston?

- Słucham?

- Czy ty... - Roześmiała się cicho i potrząsnęła głową. - Nic. Nieważne.

Postaram się szybko zejść na dół.

- Nie śpiesz się. - Potrzebował trochę czasu, żeby wszystko przygotować przed

background image

jej powrotem.

Gdy zniknęła na górze, uśmiechnął się do siebie z zadowoleniem. Jego czułość

i troska niemal odebrały jej mowę. Kiedy zobaczy, co dla niej zaplanował, nie

uwierzy własnym oczom.

Podniósł słuchawkę i nacisnął guzik obok imienia Jody.

- Jody? Tu Preston McQuinn. Czy Cybil ma tu w pobliżu jakąś ulubioną

restaurację? Nie, nie chodzi mi o tę włoską knajpkę. Mam na myśli coś bardziej

eleganckiego, na przykład z francuskim jedzeniem.

Najpierw się uśmiechnął, słysząc pełne zaskoczenia „Oooo!”, a potem szybko

zapisał nazwę, którą mu podała.

- Pewnie nie masz ich numeru telefonu pod ręką? Masz? Jesteś niesamowita!

A może wiesz jeszcze, jakiemu deserowi z ich menu nie potrafi się oprzeć?

Zapisałem, dziękuję. Okazja? Nie, to żadna okazja. Zwykła kolacja w domu. Dzięki

za informacje. - Roześmiał się głośno, kiedy Jody zalała go potokiem pytań. - Hej,

przecież oboje wiemy, że jutro Cybil opowie ci wszystko ze szczegółami.

Zadzwonił szybko do restauracji i powiedział, czego potrzebuje. Potem zaś

zabrał się do pracy.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Zrobiła tak, jak sugerował Preston. Nie śpieszyła się. Musiała przywyknąć do

jego nowego, dziwnego nastroju. A może nie było to nic nowego, tylko po prostu

wcześniej nie ujawnił przed nią tej strony swojego charakteru?

Skąd mogła wiedzieć, że potrafi być taki dobry i czuły? Nie mogła też

przewidzieć, że przez to jeszcze trudniej jej będzie zapanować nad własnymi

uczuciami.

Kochała go. Kochała, kiedy traktował ją niedbale i opryskliwie, kiedy ją

rozśmieszał i śmiał się z jej żartów, kiedy był rozpalony i namiętny. Kochała mimo

wszystko. Czy teraz, kiedy okazywał jej dobroć i troskę, jej miłość się pogłębi? Och,

na pewno.

Pewnie stara się jej wynagrodzić to, że ją zranił. Pewnie nie zdaje sobie nawet

sprawy, jak bardzo cierpiała, jednak postanowił wszystko naprawić.

Czy mogła mu odmówić?

Cichy, spokojny wieczór w domu dobrze im zrobi. On nie znosi tłumów, a ona

akurat dzisiaj nie miała ochoty na wyprawę do miasta. Zjedzą sobie pizzę przed

background image

telewizorem, w swobodnej atmosferze. Będą się śmiać, rozmawiać o głupstwach,

kochać się, a na ekranie będzie leciał jakiś stary film. Wszystko znowu stanie się

proste, bo tak jest najlepiej dla nich obojga.

Uspokojona włożyła długi szlafrok z niebieskiego jedwabiu, przeczesała

palcami wilgotne włosy i wyszła z łazienki.

Najpierw usłyszała muzykę, cichą i zmysłową. Taka muzyka nastraja do

miłości. Nie zdziwiło jej to. W końcu Preston lubi muzykę i zna się na niej.

Będąc w połowie schodów, zobaczyła płonące świece. Całe tuziny płomyków

kołysały się i tańczyły wokół. W kręgu łagodnego światła stał Preston. Czekał na nią.

Przebrał się i teraz miał na sobie czarne spodnie i czarną koszulę. Zgolił też

dwudniowy zarost. Wyciągnął do niej rękę, a kiedy zeszła ze schodów, ujął jej dłoń.

Oszołomiona patrzyła, jak światło świec kładzie jasne błyski na jego włosach i

pogłębia błękit oczu.

- Lepiej się czujesz?

- Czuję się doskonale. Co się tutaj dzieje?

- Zamówiłem dla nas kolację.

- Bardzo ładnie przygotowałeś pokój. Tyle wysiłku, a przecież mamy zjeść

zwykłą... - Uniósł jej dłoń do ust i chwycił zębami kostki palców, więc głos na chwilę

uwiązł jej w gardle. - ... zwykła pizzę - dokończyła dopiero po chwili.

- Lubię na ciebie patrzeć w świetle świec, Cybil. Twoje oczy robią się wtedy

takie wielkie, niezwykłe. - Przyciągnął ją bliżej i ucałował w powieki. - A twoja

skóra... - przesunął ustami po policzku - jest taka gładka. Pewnie nie raz dotykałem

cię zbyt szorstko.

- Co? - spytała niezbyt przytomnie, bowiem od tych komplementów zaczynało

szumieć jej w głowie.

- Traktowałem cię bez należytej dbałości. Dzisiaj będzie inaczej. - Znów

ucałował jej ręce. - Mam coś dla ciebie - oznajmił i pokazał jej małe pudełeczko,

ozdobione dużą, różową kokardą.

Cybil natychmiast schowała ręce za siebie.

- Nie potrzebuję prezentów. Nic nie chcę. Zmarszczył brwi, zdziwiony jej

nagłym zdenerwowaniem. Uprzytomnił sobie, że pomyślała o Pameli.

- Nie daję ci prezentu dlatego, że tego ode mnie wymagasz czy potrzebujesz.

Kupiłem ci ten drobiazg, bo... po prostu skojarzył mi się z tobą. - Podał jej

pudełeczko.

background image

- Otwórz, a potem zdecydujesz, czy to przyjąć. Proszę.

Czuła się trochę głupio. Wzięła od niego pudełko i ostrożnie zdjęła kokardę.

- Cóż, wszyscy lubimy prezenty - oznajmiła w końcu beztrosko. - No a poza

tym przegapiłeś moje urodziny.

- Naprawdę?

Powiedział to z taką rozpaczą w głosie, że musiała się roześmiać.

- Tak, były w styczniu, a to że mnie wtedy jeszcze nie znałeś, nie jest żadnym

usprawiedliwieniem. Uznam więc, że ten prezent... - Zajrzała do środka i zobaczyła

długie kolczyki z hematytu, w kształcie ustawionych jedna za drugą małych rybek.

Wybuchnęła śmiechem, wyjęła kolczyki z opakowania i potrząsnęła nimi tak, że

uderzyły jeden o drugi. - Strasznie śmieszne.

- Wiem.

- Bardzo mi się podobają.

- Tego się spodziewałem. Roześmiana włożyła je w uszy.

- No i jak?

- Pasują. Jakby dla ciebie stworzone.

- To bardzo miły prezent. - Zarzuciła mu ramiona na szyję i pocałowała z

zapałem, od którego zrobiło mu się gorąco. Nagle usłyszał, że pociąga nosem.

- Cybil, nie. Nie rób tego.

- Przepraszam. - Wtuliła zapłakaną twarz w jego szyję. - Ja tylko... Te kwiaty,

ś

wiece, rybki, wszystko na raz... Tyle troski... - Wzięła głęboki oddech i

powstrzymała łzy wzruszenia. - Już, niebezpieczeństwo minęło.

- Dzięki Bogu. - Preston otarł kciukiem łzę wisząca na rzęsach. - Możemy się

teraz napić szampana?

- Szampana? - Zdumiona uniosła brwi. - Na szampana zawsze mam ochotę.

Poszedł do kuchni, wyjął butelkę z kubełka z lodem i zaczął ją otwierać. Co w

niego dzisiaj wstąpiło? Nagle zrobił się taki rozluźniony, szczęśliwy, skory do

romantycznych gestów...

- Skończyłeś sztukę! Och, wszystko teraz rozumiem. Skończyłeś pisać sztukę,

prawda?

- Nie, jeszcze nie skończyłem. Nie całkiem.

Korek wyskoczył z cichym puknięciem i Preston nalał szampana do

kieliszków. Podał jej jeden, wypełniony jasnym, pełnym bąbelków trunkiem, a ona

zaintrygowana przechyliła głowę.

background image

- W takim razie na czyją cześć ta uroczystość?

- Na twoją - Stuknęli się szkłem. - Tylko na twoją. - Pogłaskał ją po policzku i

przystawił swój kieliszek do jej ust.

Cybil poczuła na języku bąbelki szampana, chłodny strumień spłynął do

gardła. Ale to od jego spojrzenia zakręciło jej się w głowie.

- Boże, nie wiem, co mam powiedzieć.

- Naprawdę? To bardzo rzadkie zjawisko.

- Ach, więc to wszystko po to, żebym przestała tyle gadać! - Roześmiała się,

już rozluźniona, i zaczęła delektować się szampanem. - Jesteś bardzo sprytny.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo. - Wyjął kieliszek z jej dłoni i odstawił na bok, a

potem wziął ją w ramiona. Uniosła głowę, oczekując gwałtownego, łapczywego

pocałunku, lecz on tylko przytulił policzek do jej policzka i zaczął poruszać się w

rytm muzyki. - Wiesz, że jeszcze nigdy nie poprosiłem cię do tańca?

- Rzeczywiście, nie poprosiłeś. - Zamknęła oczy.

- Zatańcz więc ze mną, Cybil.

Przesunęła rękami po jego plecach, oparła mu głowę na ramieniu i zaczęła się

poruszać w zgodnym rytmie. Tańczyli przy łagodnej muzyce, w kuchni zalanej

ś

wiatłem świec.

Kiedy dotknął wargami jej policzka, uniosła głowę i po chwili ich usta się

zetknęły. Czuła wolne, mocne bicie serca i miękkość w nogach.

- Preston - wyszeptała, stając na palcach, żeby mocniej go pocałować.

- To chyba nasza kolacja - powiedział.

- Co takiego?

- Kolacja. Dzwonił domofon.

- Och... - Myślała, że jej się zdawało. Kiedy Preston wypuścił ją z objęć i

poszedł odblokować drzwi wejściowe, musiała oprzeć się o blat, żeby nie stracić

równowagi.

- Mam nadzieję, że nie będziesz rozczarowana - powiedział, przekręcając

zamek. - Nie zamówiłem pizzy.

- Nic nie szkodzi. Będę zadowolona, cokolwiek zamówiłeś. - Tylko czy będę

w stanie coś przełknąć, jeśli w żołądku czuję trzepotanie dziesiątków małych, ale

bardzo energicznych motylków, dodała w duchu.

Oczy rozszerzyły jej się ze zdumienia, kiedy zamiast chłopaka z pizzerii na

progu stanęło dwóch kelnerów w smokingach. Zaskoczona patrzyła, jak dyskretnie i

background image

sprawnie rozstawiają potrawy na stole, który Preston już wcześniej nakrył, używając

jej najlepszej zastawy. Nie minęło dziesięć minut, kiedy wyszli, a ona nadal nie mogła

odzyskać głosu.

- Głodna?

- Jak... jak to pięknie wygląda.

- Usiądź. - Poprowadził ją do stołu, a kiedy usiadła, lekko pocałował.

Tego, co działo się potem, Cybil nie byłaby w stanie odtworzyć. Zapewne

zjadła ten posiłek, choć nigdy nie zdołała sobie przypomnieć, co to było i jak

smakowało. Zupełnie nie zwróciła na to uwagi, bowiem patrzyła tylko na Prestona.

Zapamiętała więc, jak przelotnie dotykał jej dłoni, jak całował jej palce, jak uśmiechał

się i dolewał wina, aż od alkoholu zakręciło jej się w głowie.

Kiedy skończyli, podał jej dłoń i pomógł wstać od stołu. Potknęła się, więc

wziął ją na ręce. Była oszołomiona, pijana ze szczęścia.

On również był oszołomiony. Cybil zdawała mu się taka delikatna, bezbronna

i drżąca. Nawet gdyby nie miał na to ochoty, musiał postępować z nią delikatnie.

Wniósł ją na górę do sypialni i ułożył na poduszkach. Tak jak kiedyś zapalił

ś

wiece, ale tym razem nie rzucił się na nią drapieżnie. Jego dotyk był miękki jak

piórko.

Pocałował ją wolno, z rozmarzeniem. Nie wiedział, że ma w sobie takie

pokłady uczucia, że jest w stanie tyle jej dać. Jej reakcje, otwarte i szczere,

dostarczyły mu nowych wrażeń. Kiedy znów zadrżała, nie czuł triumfu, tylko czułość.

I czułość ta dała mu nową, nieznaną wcześniej radość. Wolne, jedwabiste, piękne

pocałunki. Długie, niespieszne, łagodne pieszczoty, przenoszące Cybil w jakąś

zaczarowaną krainę, gdzie nie liczył się prawdziwy świat.

Delikatnie zsunął z niej szlafrok i gładził lekko jej ciało. Patrzyła zamglonym

wzrokiem, jak przesuwa palcem po nagiej skórze, a on wpatrywał się w nią z

zachwytem. Każdy jej dreszcz i w nim budził dreszcz rozkoszy.

- Jesteś taka piękna. - Spojrzał jej prosto w oczy. - Tyle razy zapomniałem ci

to powiedzieć i okazać.

- Preston...

- Nic nie mów. Dzisiaj chcę to wszystko nadrobić. Chcę patrzeć, jak cieszysz

się moim dotykiem. Chcę, żebyś to ty się mną nasyciła.

Spazmatycznie chwyciła powietrze. Poczuła, że cały świat zaczyna się

kołysać. Preston wodził teraz ustami po jej brzuchu, równie delikatnie i czule, jak

background image

przedtem dłonią, ona zaś miała wrażenie, że tonie, wolno dryfuje pod powierzchnią

jakiegoś ciepłego, ciemnego morza. Nie miała żadnego punktu oparcia prócz jego rąk

i ust. Pierwsza fala rozkoszy zalała łagodnie wszystkie jej zmysły, po niej przyszły

następne...

Preston chciał, żeby jak najdłużej trwała w tym stanie, nasyciła się nim do

końca. Tym razem nie miał to być krótki, ogłuszający błysk, ale wolno spalający się

płomień. Badał więc każdy zakamarek jej ciała, zatrzymywał się dłużej, kiedy czuł, że

Cybil wznosi się i ulatuje w bezkresną przestrzeń szczęścia. A potem znów zaczynał,

każdym kolejnym ruchem starając się spotęgować jej doznania.

Jego krew również się burzyła, serce biło coraz mocniej, aż zatracił się tak

samo jak ona. Wyszeptał wtedy jej imię i wsunął się w nią, a kiedy objęła go całym

ciałem, jęknął bezwiednie i oddał się całkowicie władzy zmysłów.

Ich ruchy były długie, rytmiczne. Poruszali się wolno i płynnie. Usta zwarły

się w głębokim pocałunku. Dłonie splotły się, tworząc jeszcze jedno ogniwo, łączące

zespolone ciała.

Wczepili się w siebie kurczowo, kiedy wstrząsnął nimi wybuch rozkoszy -

ostatecznej, potężnej, unieważniającej wszystko co było przedtem.

Kiedy Cybil się obudziła, Preston był obok niej i nadal obejmował ją czule.

- To bez wątpienia numer jeden na liście dziesięciu najbardziej romantycznych

wieczorów naszej ery. - Jody wprawnie zmieniała pieluchę Charliego, co jakiś czas

gaworząc do niego z matczyną czułością. - Strącił na drugie miejsce walentynkową

przejażdżkę dorożką po parku, tuzin białych róż i diamentowe kolczyki, które dostała

moja kuzynka Sharon. Jak jej to powiem, to się wścieknie.

- Nikt jeszcze nie kochał się ze mną tak czule i z taką uwagą - wyznała Cybil,

tuląc misia z licznej kolekcji Charliego. - I nie chodzi mi tylko o... no, wiesz.

- Ale „no, wiesz” też było w porządku? - upewniła się Jody.

- Było niesamowicie. Jak w tym filmie, który kiedyś oglądałyśmy razem, kiedy

kochankowie znajdują się po długiej rozłące.

- Niemożliwe.

- Możliwe. Chyba nawet było lepiej. Czułam się tak, jakby wyjął ze mnie

serce, przytulił do swojego, a potem oddał z powrotem.

- Ojej... - Rozmarzona Jody położyła synka na podłodze, gdzie mógł

swobodnie ćwiczyć raczkowanie, sama zaś osunęła się na krzesło. - Jakie to piękne.

Po prostu piękne. Powinnaś zacząć pisać romanse.

background image

- Cały wieczór był magiczny. Od początku do końca. - Wciąż oszołomiona

Cybil zaczęła tańczyć po pokoju, aż Charlie usiadł ze zdziwienia i zaklaskał w rączki.

- Tak bardzo go kocham, Jody. Nie przypuszczałam, że można być aż tak

zakochanym. Trudno uwierzyć, że w człowieku mieści się tyle uczucia.

Jody westchnęła głośno i przeciągle.

- A kiedy mu o tym powiesz?

- Nie mogę powiedzieć. - Cybil westchnęła równie głośno i równie przeciągle.

Wzięła plastykowy młotek, zabawkę Charliego, i uderzyła nim o dłoń. - Nie mam na

tyle odwagi, żeby wyznać mu coś, o czym on nawet nie chce słyszeć.

- Cyb, ten facet szaleje za tobą.

- Tak, ma dla mnie jakieś uczucia i może, jeśli będę umiała cierpliwie czekać i

jeśli on zda sobie sprawę, że go nie zawiodę, pozwoli sobie poczuć do mnie coś

głębszego.

- śe go nie zawiedziesz? - Sam pomysł wywołał wzburzenie Jody. - Ty nigdy

nikogo nie zawiodłaś! Ale coś mi się wydaje, że tym razem zawodzisz sama siebie.

- Zrozum. On ma powody, żeby zachowywać ostrożność. - Pokręciła głową,

zanim Jody zdołała zadać pytanie. - Nie mogę ci nic więcej powiedzieć, to jego

sprawy osobiste.

- W porządku.

- Dzięki. Ja już uciekam. Mam całe mnóstwo zakupów do zrobienia.

Potrzebujesz czegoś?

- Właściwie tak. Skoro i tak wychodzisz...

- Dopiszę twoje zamówienie do listy. Muszę kupić kilka rzeczy dla pani

Wolinsky, obiecałam panu Peeblesowi, że znajdę mu na targu jakieś ładne zielone

winogrona. Do licha, gdzie się schowała ta lista? A, jest. To co chcesz?

- Proszę cię, żebyś mi to kupiła, bo jesteś moją przyjaciółką i mam do ciebie

zaufanie... - Jody zagryzła wargę i uśmiechnęła się tajemniczo. - Nie wygadaj nikomu,

ż

e mi to kupiłaś, dobrze?

- Nie powiem. Mów szybko, o co chodzi.

Zakupy zajęły jej więcej czasu, niż się spodziewała - ale tak zwykle bywa z

zakupami. Zanim zaniosła sprawunki pani Wolinsky i winogrona panu Peeblesowi,

była już piąta. Pięć po piątej zapukała do drzwi przyjaciółki, lecz nikt jej nie otworzył,

syknęła więc zniecierpliwiona. Najwyraźniej Jody zabrała Charliego na spacer albo

poszła z wizytą do kogoś z sąsiadów. Trudno, będzie musiała zaczekać. A właściwie

background image

obie będą musiały zaczekać.

Wsiadła do windy, obładowana torbami. Uśmiechnęła się od ucha do ucha,

kiedy zobaczyła, że Preston czeka na nią na piętrze.

- Cześć - powitała go.

- Cześć, sąsiadko. - Wziął od niej zakupy i pocałował ją na powitanie. -

Zaczekaj - powiedział, kiedy już chciała z palców opaść na pięty. - Zróbmy to jeszcze

raz.

- Dobrze. - Ze śmiechem zarzuciła mu ramiona na szyję, znów stanęła na

palcach i pocałowała z dużo większym zapałem. - Jak było tym razem?

- Teraz lepiej. Co ty masz w tych torbach? - zainteresował się. - Cegły?

Znów się roześmiała, szukając klucza, który jak zwykle gdzieś się zawieruszył.

- Głównie jedzenie i trochę środków czystości. To i owo. Kilka rzeczy

kupiłam z myślą o tobie. Jabłka prezentowały się bardo apetycznie, a poza tym są

zdrowsze od batoników i czerstwych bułek, którymi zwykle się żywisz, kiedy piszesz.

- Z triumfalnym okrzykiem odnalazła klucz i włożyła do zamka. - A, kupiłam ci też

amoniak, do wyczyszczenia tego brudu, który wyhodowałeś na oknach.

- Jabłka i amoniak. - Preston postawił torby na kuchennym blacie. - O cóż

więcej może prosić mężczyzna?

- Na przykład o sernik, prosto z delikatesów. Nie mogłam się oprzeć.

- Będzie musiał zaczekać. - Odwrócił ją ku sobie, podniósł do góry i zaczął

wraz z nią wirować po pokoju.

- Ależ masz dzisiaj świetny humor, co? - Nachyliła się i pocałowała go prosto

w usta. - Szerzej już chyba nie można się uśmiechać.

- Dostaniesz coś lepszego niż sernik. Skończyłem sztukę.

- Skończyłeś? - Zarzuciła mu ramiona na szyję. - To cudownie! Wspaniale!

- Jeszcze nigdy nie pisało mi się tak szybko. Muszę jeszcze dopracować

szczegóły, ale fabuła jest już skończona. A ty masz w niej swój wielki udział.

- Ja?

- Ciągle coś z ciebie chciało się wcisnąć między wiersze. Kiedy przestałem cię

stamtąd wypychać, pisanie ruszyło z kopyta.

- Brak mi słów. I co o mnie napisałeś? Jaka jestem? Co tam robię? Mogę sama

przeczytać?

- Rzeczywiście, słyszę, że brak ci słów - zakpił i postawił ją na ziemi. -

Poczekaj. Kiedy wygładzę ostatnie kanty, będziesz mogła ją przeczytać. A teraz

background image

chodźmy do tej małej restauracji, żeby to uczcić.

- Do tej włoskiej? Chcesz uczcić takie wielkie wydarzenie, jedząc spaghetti z

Mopsikami?

- Właśnie tak. W twoim towarzystwie i w miejscu, gdzie kiedyś zafundowałaś

posiłek biednemu muzykowi bez pracy.

- Czy o tym też napisałeś? I o tym, że ci zapłaciłam?

- Spodoba ci się, bądź pewna.

- A jak się nazywam? To znaczy, w sztuce.

- Zoe.

- Zoe? - Zastanawiała się chwilę, a potem na jej policzku ukazał się znajomy

dołeczek. - Bardzo ładnie.

- Nie pasowało mi żadne zwykłe imię. Moja bohaterka odrzucała je jedno po

drugim.

- Masz taką uszczęśliwioną minę. - Pogładziła go po głowie. - Miło na ciebie

patrzeć, kiedy tak się uśmiechasz.

- Ostatnio często się uśmiecham. Chodź, idziemy.

- Zaraz. Muszę wypakować zakupy i poprawić makijaż.

- Popraw, co chcesz poprawić, a ja rozpakuję te zakupy.

- Zgoda. Tylko pamiętaj, że wszystko w kuchni ma swoje miejsce - zawołała,

wbiegając po schodach. - Nie wrzucaj nic na oślep do szafek.

- A ty nie siedź tam zbyt długo - odkrzyknął i wyjął sprawunki z pierwszej

torby.

Przez ostatnią godzinę szalał z niecierpliwości. Nie mógł się doczekać, kiedy

wreszcie powie jej o zakończeniu pracy. Chciał, żeby dowiedziała się pierwsza.

Postanowił też jej wyznać, że w ciągu ostatnich tygodni, choć sam nie wiedział, jak to

się stało, zaszła w nim wielka zmiana. Starał się tej zmianie zapobiec, opierał się jej,

nie dopuszczał do świadomości, a jednak się dokonała. Po raz pierwszy od długiego -

zbyt długiego - czasu po prostu czuł się szczęśliwy.

Cybil nie myliła się. Miał szczęśliwą minę, ponieważ był szczęśliwy. I nie

chodziło tylko o sztukę. To ona się do tego przyczyniła.

To ona go uszczęśliwiła, Cybil Campbell.

Widać to było w jego pracy. W nowej sztuce czuć było nadzieję, chociaż z

początku wcale nie zamierzał nadawać jej tak optymistycznego tonu. Szczęście i

nadzieja pojawiły się w jego życiu - i sztuce - wraz z Cybil, z jej ciasteczkami,

background image

paplaniną i wielkim sercem, z jej szczodrością, śmiechem i energią.

To, co do niej czuł - a czy mógł czuć coś innego do tak wspaniałej

dziewczyny? - wypełniło jego wewnętrzną pustkę, ocaliło go. Właśnie to napisał w

ostatniej linijce sztuki.

Miłość leczy.

Wierzył, że jeśli trochę się postara, będzie mógł wieść z nią życie, w jakie

dawno już przestał wierzyć.

Sięgnął do drugiej torby, wyjął niewielkie pudełeczko. I nagle świat, który

przed chwilą wyglądał tak radośnie i pewnie, zawirował mu przed oczami.

- Wiesz, miałam się przebrać, ale doszłam do wniosku, że szkoda czasu... -

Stukając obcasami, Cybil zbiegła po schodach. W jej uszach kołysały się kolczyki,

które wczoraj jej podarował. - Muszę tylko zadzwonić do Jody, żeby sprawdzić, czy

już wróciła. Zaraz potem wychodzimy. Stało się coś? - spytała, widząc jego

zachmurzoną minę.

- Co to jest, do cholery?

Z zimną furią rzucił na blat test ciążowy.

- To...

- Jesteś w ciąży?

- Ja...

- Podejrzewasz, że jesteś w ciąży, ale nic mi o tym nie mówisz, tak? Chciałaś

wybrać właściwy czas i miejsce? Powiedzieć mi o tym, kiedy będziesz w

odpowiednim nastroju?

Radość i ożywienie zniknęły z jej twarzy w jednej sekundzie. Ona również

pobladła.

- O to mnie podejrzewasz?

- A co innego mam, u diabła, myśleć? Zbiegasz tu radosna, cała w

uśmiechach, jakbyś nie miała żadnych trosk, a ja znajduję to. - Stuknął palcem w

pudełko. - Stale twierdzisz, że nie potrafisz udawać i grać, że nie umiesz kłamać. A

czy ukrywanie tego przede mną to nie gra i kłamstwo?

- A więc jestem taka sama jak Pamela, tak? - spytała zdławionym głosem. -

Jestem wyrachowana i kłamliwa. Chcę cię wykorzystać.

Chciał się uspokoić, ale nie potrafił. Taka gorycz, taki zawód. Kiedy wreszcie

udało mu się komuś zaufać, znów został boleśnie zdradzony.

- To sprawa tylko nas dwojga, nikogo więcej - odezwał się nieco spokojniej. -

background image

śą

dam wyjaśnień.

- Wątpię, czy kiedykolwiek byliśmy tylko we dwoje - wyszeptała. - Ale

dobrze, zaraz ci wszystko wyjaśnię. Kupiłam jabłka dla ciebie, winogrona dla sąsiada

spod 1B i kilka drobiazgów dla pani Wolinsky. Natomiast ten poręczny wynalazek

nabyłam dla Jody. Mają z Chuckiem nadzieję, że wkrótce pojawi się na świecie

braciszek lub siostrzyczka Charliego.

- Dla Jody?

- Zgadza się. - Słowa z trudem przeciskały się przez gardło, sprawiały ból. -

Nie jestem w ciąży, więc możesz się o nic nie martwić.

- Ja... w takim razie przepraszam. Bardzo mi przykro.

- Mnie też jest przykro. - Wzięła pudełeczko z testem i spojrzała na nie

smutnym wzrokiem. - Jody była taka przejęta, kiedy mnie prosiła, żeby jej to kupić.

Miała tyle nadziei. Niektórych cieszy perspektywa posiadania dziecka. Ale dla

ciebie... - Odłożyła pudełko i spojrzała na Prestona. - Dla ciebie to zagrożenie,

koszmarne wspomnienie z przeszłości.

- Źle zareagowałem, ale to był odruch.

- Można powiedzieć, że zareagowałeś instynktownie. A co byś zrobił, gdyby

ten test rzeczywiście był przeznaczony dla mnie? Gdybym była w ciąży? Pomyślałbyś

sobie, że cię oszukałam, zwabiłam w pułapkę, specjalnie zaszłam w ciążę, żeby ci

zrujnować życie? A może zastanawiałbyś się, czy to twoje dziecko?

- Nie, na pewno tak bym nie pomyślał. Nie bądź śmieszna.

- A co w tym śmiesznego? Ona tak zrobiła, więc dlaczego nie ja? Pozwoliłeś

jej wejść między nas, Preston. To ty zostawiłeś dla niej otwarte drzwi.

- Masz rację. Musisz jednak wiedzieć... Odskoczyła w tył, kiedy wyciągnął

rękę.

- Przestań. Sama nie wiem, czy masz mnie za wyrachowaną dziwkę, czy za

ż

ałosne popychadło. Wiedz, że nie jestem ani jednym, ani drugim. Jestem sobą. Nigdy

cię nie okłamałam, nie masz więc prawa tak mnie ranić. Źle robiłam, że ci na to

pozwalałam. Ale to już koniec. Masz stąd wyjść.

- Nigdzie nie pójdę, dopóki sobie wszystkiego nie wyjaśnimy.

- Wszystko jest już jasne. Nie winię cię. To również moja wina. Za dużo ci

dawałam, a za mało od ciebie oczekiwałam. Przecież byłeś ze mną szczery. Mówiłeś:

„Tylko tyle mam, nie proś o więcej”, albo: „Taki już jestem, czy ci się to podoba, czy

nie”. Godziłam się na takie traktowanie, więc dlatego powtarzam: to także moja wina.

background image

Ale od tej chwili przestaję się godzić. Potrzebuję kogoś, kto będzie mnie szanował i

ufał mi. Nie zgodzę się na żadne ustępstwa od tego warunku. - Otworzyła z

rozmachem drzwi. - A teraz wynoś się stąd do diabła.

Patrzyła na niego gniewnie, lecz w jej oczach lśniły łzy. Ręce zacisnęła w

pięści, nie mogła jednak opanować ich drżenia. Preston wyszedł na korytarz.

Zatrzymał się tuż za progiem.

- Myliłem się, Cybil. Popełniłem wielki błąd. Przykro mi.

- Mnie też. - Już miała zatrzasnąć drzwi, ale wzięła jeszcze głęboki oddech i

wyznała: - Raz cię okłamałam. Nie byłam do końca szczera, ale teraz będę. Kocham

cię, Preston. I to jest w tym wszystkim najgorsze.

Dobijał się głośno do jej mieszkania, przeklinał, groził. Potem zaś długo

krążył po korytarzu, by wreszcie wrócić do siebie i chwycić za słuchawkę. Zadzwonił

do Cybil. Nie odpowiadała.

Znów zaczął walić do jej drzwi. Zaczął ją błagać. Błagać o litość. Ona jednak

go nie słyszała. Z głową nakrytą poduszką szlochała samotnie w pogrążonej w

ciemnościach sypialni.

ROZDZIAŁ DWUNAŚTY

- Powinienem znaleźć tego drania i połamać mu wszystkie żebra. A potem

skręcić kark!

Grant Campbell krążył po kuchni domu, który zbudował wraz z żoną. Jego

myśli były tak wzburzone i groźne, jak huczące za oknem morze.

- Wcale by wtedy mniej nie cierpiała. Gennie odwróciła się od okna, przy

którym wypatrywała powrotu córki. Spojrzała na męża - wysoki, szczupły i mu-

skularny, nadal mógł być groźny. Widziała w nim tego samego mężczyznę, w którym

zakochała się wiele lat temu. Teraz zresztą chyba nawet jeszcze bardziej ją

fascynował.

- Ale ja poczułbym się o wiele lepiej - wymamrotał. - Pójdę po nią.

- Nie rób tego. - Powstrzymała go, kładąc mu rękę na ramieniu. - Niech trochę

pobędzie sama.

- Ściemnia się.

- Wróci, kiedy poczuje, że już czas.

- Nie zniosę tego. Nie mogę patrzeć na jej smutną buzię.

- Musi boleć, zanim czas zagoi rany. Oboje o tym wiemy. - Objęła męża i

background image

położyła mu głowę na ramieniu. - Wie, że tu na nią czekamy. To wystarczy.

- Łatwiej było, kiedy dzieci były małe. Płakały, bo upadły albo się podrapały, a

nie...

- Wtedy tak nie myślałeś - przerwała mu z łagodnym uśmiechem, tak samo

ciepłym i pogodnym, jak wtedy, gdy się poznali. - Poza tym zawsze bardziej się

przejmowałeś, gdy któreś z dzieci się zraniło.

- Tak, teraz też chciałbym wziąć ją na kolana i utulić. - Spojrzał na żonę,

westchnął. - A potem wyrwałbym temu draniowi nogi z tyłka!

- Ja też mam na to ochotę - odparła i z przyjemnością usłyszała, że parsknął

rozbawiony.

Właśnie wtedy wróciła do domu Cybil. Zobaczyła rodziców stojących w

objęciach, wpatrzonych w siebie z miłością, i poczuła, jak żal ściskają w gardle.

Właśnie czegoś takiego pragnęła - bliskości, zrozumienia, czułości. To chciała z

siebie dać.

Podeszła do nich i objęła ich ramionami tak, że utworzyli krąg.

- Masz mokre włosy. - Grant przytulił policzek do jej głowy.

- Patrzyłam, jak fale rozbijają się o brzeg. - Uniosła głowę i pocałowała go w

ogolony policzek. - Przestań się o mnie martwić, tato.

- Kiedyś może przestanę. Kiedy skończysz pięćdziesiąt lat. Napijesz się kawy?

- Nie, dziękuję. Chyba wezmę gorącą kąpiel, a potem położę się do łóżka z

jakąś książką. To mi zawsze pomagało, kiedy jako nastolatka zadurzyłam się w

jakimś chłopaku.

- Wtedy zwykle ja przygotowywałam ci kąpiel - przypomniała jej matka. - Nie

zmieniajmy tradycji, dobrze?

- Nie musisz tego robić, mamo.

- Pozwól, że trochę ci dogodzę.

Cybil dała się wyprowadzić matce z kuchni.

- Wiesz, mamo, w głębi duszy miałam nadzieję, że to zrobisz.

- Twój ojciec musi na chwilę zostać sam, żeby mógł spokojnie przeklinać tego

twojego chłopca.

- To nie jest żaden „mój chłopiec” - wymamrotała Cybil. Wchodziły na górę

wąskimi, spiralnymi schodami, zbudowanymi na wzór schodów w latarni morskiej,

która stała nieopodal. - Nigdy nie był mój - dodała i łzy znów spłynęły po jej

policzkach. - Och, mamo...

background image

Weszły do dawnego pokoju Cybil i usiadły na łóżku, przykrytym narzutą z

różnokolorowych kawałków materiału.

- Cicho, kochanie. Uspokój się już.

- Tak bardzo bym chciała go znienawidzić. - Wtuliła się w matkę, szukając w

jej ramionach pocieszenia. - Gdybym mogła choć przez chwilę go nienawidzić, to

może przestałabym go kochać.

- Chciałabym ci powiedzieć, że tak się kiedyś stanie. Niektórzy mężczyźni są

tacy trudni, że za nic nie można ich zrozumieć. - Gennie kołysała córkę w ramionach.

- Znam cię jednak, moje kochanie, i wiem, że jeśli go pokochałaś, to musi w nim być

coś wartościowego.

- Jest cudowny... I okropny. Och, mamo - znów zaniosła się szlochem. -

Zupełnie taki jak tatuś.

- Niech więc ci Bóg dopomoże, moje dziecko. - Gennie roześmiała się krótko i

mocniej przytuliła córkę.

- Zawsze lubiłam słuchać historii o tym, jak się poznaliście. - Cybil wzięła

chusteczkę z pudełka przy łóżku. - Twój samochód się popsuł, wokół szalała burza,

więc weszłaś do latarni morskiej, gdzie tata żył jak pustelnik. Był taki zły i

niegrzeczny, prawda? Przerwała i wydmuchnęła nos.

- Prawda. Jak najszybciej chciał się mnie pozbyć - odparła Gennie.

- On twierdzi, że po prostu go wtedy napadłaś. A był zły, ponieważ byłaś taka

piękna, chociaż cała przemoczona, że od razu się tobą zachwycił. - Cybil przyjrzała

się twarzy matki, okolonej ciemnymi włosami. - Nadal jesteś taka piękna, mamo.

- Masz moje oczy - powiedziała Gennie cicho. - Dzięki temu czuję się piękna.

Wyczerpana płaczem, Cybil wytarła ostatnie łzy.

- A co do Prestona... - westchnęła - to po prostu nie pasujemy do siebie. On to

urodzony samotnik, pochłonięty pracą. Ale ma też poczucie humoru. - Podeszła do

okna, przez które było widać odbijający się w morzu księżyc. - Czasami nie-

spodziewanie mówi coś pięknego, urzekającego. Ma takie zmienne nastroje, że nigdy

nie można być pewnym, jak zareaguje. No i jest tak niesamowicie wrażliwy. Boi się

komuś zaufać, tłumi w sobie dobre uczucia. A kiedy cię dotyka, zapominasz o

wszystkim. W tym dotyku wyraża się cały on. Ale mimo to nadal nie chce cię wpuścić

do swojej duszy.

- Rzeczywiście, jest taki sam jak twój ojciec. Skoro tak bardzo go kochasz, być

może nigdy nie będziesz szczęśliwa, jeśli przynajmniej nie spróbujesz się z nim

background image

porozumieć.

- Ale jak? On mnie uważa za niemądrą gadułę. - W jej głosie znów dały się

słyszeć bojowe nuty, co bardzo ucieszyło Gennie. - Wydaje mu się, że moja praca jest

mniej ważna od jego pracy. Nie ufa mi. Sądzi, że może mnie odpędzić od siebie jak

uciążliwą muchę, a jak mu tylko przyjdzie ochota, przychodzi do mnie jakby nigdy

nic. - Zobaczyła, że jej matka się uśmiecha, i spytała: - O co chodzi? Powiedziałam

coś śmiesznego?

- Nie, tylko... zastanawiam się, jak ci się udało znaleźć, drugi taki egzemplarz.

Myślałam, że istnieje tylko jeden.

- To nie ja. Dziadek go znalazł.

Uśmiech Gennie zniknął, szlachetnie zarysowane brwi, lekko się uniosły.

- Doprawdy? - zapytała chłodnym, arystokratycznym tonem, który nie wróżył

nic dobrego, a wtedy Cybil, po raz pierwszy od dwudziestu czterech godzin, szeroko

się uśmiechnęła.

Preston skrzywił się i schował saksofon do futerału. Do diabła z tym

wszystkim. Nawet muzyka nie rozładowała jego frustracji. Nie mógł też pisać. Przez

cały wczorajszy dzień albo bezczynnie spoglądał w monitor komputera, albo pukał do

drzwi Cybil.

W końcu zrozumiał, że nie ma jej w domu.

Opuściła go. To pewnie najlepsze jej posunięcie od czasu, gdy go poznała. Po

długich rozmyślaniach doszedł do wniosku, że i on powinien się wynieść z tego

domu, żeby go tu nie zastała, kiedy wróci.

Rano miał zamiar wrócić do Connecticut. Jakoś zniesie obecność robotników,

hydraulików i elektryków. Ale na pewno nie zniesie kolejnego dnia obok pustego

mieszkania kobiety, którą kochał i którą stracił przez własną głupotę.

Wszystko, co mu powiedziała, było prawdą. Nie miał nic na swoją obronę.

- Przez jakiś czas się tu nie pokażę, Andre. Pianista spojrzał na niego poprzez

dym unoszący się z papierosa.

- A to dlaczego?

- Jutro jadę do Connecticut.

- Kobieta cię tam wygania? - Andre przeciągnął się, patrząc na niego

domyślnie. - Coś mi się zdaje, że uciekasz z podwiniętym ogonem, bracie.

Preston roześmiał się ponuro i chwycił futerał.

- Do następnego razu.

background image

- Zastaniesz mnie tu na pewno.

Kiedy Preston się odwrócił, Andre gwałtownie skinął na żonę i wskazał na

przyjaciela. Delta skinęła głową i zastąpiła Prestonowi drogę.

- Jakoś wcześnie dzisiaj wychodzisz, mój słodki.

- Nie idzie mi granie, a jutro muszę rano wstać. Wracam do Connecticut.

- Tam, gdzie diabeł mówi dobranoc? - Objęła go ramieniem. - Napijmy się na

pożegnanie. Będzie mi brakowało twojej przystojnej buźki.

- Mnie twojej też.

- Nie tylko mojej. - Pokazała barmanowi dwa palce. - Przez tę dziewczynę

czujesz się bluesowo i nawet muzyka ci nie pomaga. Nie tym razem. Nie w jej przy-

padku.

- Nie w jej przypadku - przyznał i uniósł szklankę. - To już skończone.

- A to dlaczego?

- Sama tak zadecydowała. - Wypił, ale palący alkohol wcale nie rozgrzał mu

serca.

- Od kiedy to mężczyzna tak łatwo godzi się z odmową? - zapytała ze

ś

miechem.

- Jeśli kobieta mówi poważnie, mężczyzna musi się z tym pogodzić.

- Głupiec z ciebie, McQuinn. - Poklepała go po policzku.

- Nie będę się o to kłócił. Właśnie dlatego wszystko skończone. Sam to

popsułem i teraz muszę z tym żyć.

- Skoro sam popsułeś, to sam napraw.

- Jeśli kogoś mocno zranisz, ten ktoś ma prawo zaniknąć przed tobą drzwi na

zawsze, nie sądzisz?

- Skarbie, jeśli tak mocno kochasz tego kogoś, to masz prawo te drzwi

wyłamać, a potem czołgać się przed tym kimś i błagać o wybaczenie. - Popatrzyła na

niego z namysłem. - Rzeczywiście aż tak ją kochasz?

Spojrzał pod światło na whisky.

- Nie wiedziałem, że można kogoś kochać aż tak.

- Musisz więc wyłamać te drzwi, mój słodki.

Jednym haustem wypił resztę alkoholu i wyszedł z klubu. Powtarzał sobie, że

Delta się myli. Są sprawy, których nie da się naprawić. Nie można wyważyć drzwi,

lepiej nawet nie próbować. Dlaczego miałaby go wpuścić? Przecież tak bardzo ją

skrzywdził.

background image

Nie, nie miał prawa prosić jej o rozmowę. Nie miał nawet prawa czołgać się

przed nią i błagać o wybaczenie, licząc na jej miękkie serce.

Dopiero gdy zdyszany stanął przed drzwiami Jody, zdał sobie sprawę, że całą

drogę biegł.

- Na litość boską! - Jody spojrzała przez wizjer i otworzyła mu, owijając się

ciaśniej szlafrokiem. Gdyby Chuck nie spal jak zabity, nie musiałaby biec do drzwi,

ż

eby zdążyć, zanim hałas obudzi synka. - Jest po północy! Zwariowałeś?

- Gdzie ona jest, Jody? Dokąd pojechała? Zmarszczyła nos i uniosła głowę z

godnością, którą dość trudno utrzymać, kiedy ma się na sobie szlafrok w różowe

kotki.

- Jesteś pijany?

- Wypiłem tylko jedną whisky. Nie jestem. - Rzeczywiście, chyba w całym

swoim życiu nie myślał jaśniej. - Gdzie jest Cybil?

- Myślisz, że ci powiem, po tym jak złamałeś jej serce? Wracaj do swojej

jaskini - rozkazała mu, dramatycznym gestem wskazując przed siebie. - Uważaj tylko,

ż

eby cię sąsiedzi nie zlinczowali. Wszyscy tu kochają Cybil, a ty...

- Ja też ją kocham.

- Akurat. Dlatego przez ciebie wypłakała sobie oczy? Nękany poczuciem winy

Preston spuścił wzrok.

- Błagam, powiedz mi, gdzie ona jest.

- A po co ci ta wiadomość?

- śebym mógł rzucić się przed nią na kolana i błagać o wybaczenie. Niech

zrobi ze mną, co zechce! Jody, proszę... Muszę się z nią zobaczyć.

Gniew Jody trochę zelżał. Uważnie przyjrzała się bladej twarzy Prestona.

- Naprawdę ją kochasz?

- Tak bardzo, że odejdę, jeśli powie mi w oczy, że nie chce mnie więcej

widzieć. Ale najpierw muszę z nią porozmawiać.

- Dobrze, powiem ci. - Jody usłuchała nakazu romantycznej duszy. - Pojechała

do rodziców, do Maine. Zapiszę ci adres.

- Dziękuję. - Ogarnęło go obezwładniające poczucie ulgi i wielka

wdzięczność.

- Ale jeśli znowu ją skrzywdzisz... - mamrotała Jody, pisząc adres na odwrocie

koperty - znajdę cię i zamorduję gołymi rękami.

- Nawet nie będę się bronić. - Wziął głębszy oddech.

background image

- A czy ty jesteś... eee...?

Zerknęła na niego, uśmiechnęła się i położyła rękę na brzuchu.

- Tak, jestem „eee”. Z wyliczeń wynika, że dziecko przyjdzie na świat w

Walentynki. Doskonały termin, co?

- Wspaniała wiadomość. Moje gratulacje. - Wziął od niej kopertę i wsunął do

kieszeni. Następnie ujął jej twarz w dłonie i serdecznie ucałował. - Wielkie dzięki!

Jody zaczekała, aż Preston zniknie na schodach, a potem głęboko wciągnęła

powietrze.

- Ojej... - wyszeptała. - Ten facet potrafi całować. Od razu widać, że ma

potencjał. - Zacisnęła kciuki. - Powodzenia, Cybil!

- Daniel MacGregor - wycedził Grant przez zaciśnięte zęby, a w jego

ciemnych oczach błysnęła żądza mordu.

- Stary osioł, co wtyka nos w nie swoje sprawy!

Ponieważ Grant wielokrotnie wyrażał podobne opinie, odkąd minionego

wieczora dowiedział się, że to Daniel skojarzył Prestona z jego córką, Gennie

uśmiechnęła się rozbawiona. Tak naprawdę bowiem jej maż uwielbiał Daniela.

- Myślałam, że to „wścibski stary dureń”.

- To też. Gdyby nie miał sześciuset lat, osobiście kopnąłbym go w tyłek!

- Grant... - Gennie odłożyła szkicownik. - Przecież wiesz, że zrobił to z

miłości.

- Ale mu się nie udało, prawda?

Chciała jeszcze coś powiedzieć, lecz usłyszała warkot samochodu. Osłoniła

oczy przed słońcem i spojrzała na drogę. Coś lekko ścisnęło ją za serce.

- Wcale nie jestem pewna, czy mu się nie udało.

- Kogo tam, u diabła, niesie? - Była to zwykła reakcja Granta, gdy ktoś się

zbliżał do jego domostwa. - Jeśli to znowu jakiś turysta, zaraz wyjmę strzelbę.

- Przecież nie masz strzelby.

- To sobie kupię!

Gennie wstała, rzuciła szkicownik na bujaną ławeczkę i ciasno objęła męża.

- Tak bardzo cię kocham.

Jej bliskość natychmiast rozpędziła czarne chmury, zbierające się w jego

sercu.

- Genvieve - wyszeptał i pocałował ją w usta. - Powiedz temu nieproszonemu

gościowi, żeby się stąd wyniósł i nigdy nie wracał.

background image

Gennie nie wypuszczała go z objęć. Ponad jego ramieniem patrzyła na ładny,

mały samochód zmagający się z wąską, pobrużdżoną koleinami drogą, której Grant

nigdy nie chciał naprawić.

- Zdaje się, że to będzie zadanie Cybil.

- Co takiego? Myślisz, że to on? - Odepchnąłby żonę od siebie, ale nie dała mu

się ruszyć z miejsca. - A więc jednak będę miał okazję mu dołożyć!

- Proszę cię, zachowaj spokój.

- Nie licz na to!

Preston zauważył ich z daleka, podskakując na wyjątkowo złośliwym wyboju.

Dwoje ludzi przed dużym, białym domem. Obejmując się, stali na zielonej trawie

obok staromodnej bujanej ławeczki. Rodzice kobiety, którą kochał.

Ciekawe, które z nich go zamorduje i gdzie go pochowają.

Rozejrzał się po okolicy. Uświadomił sobie, że już widział te widoki na

obrazach Genvieve Campbell. To tutaj je malowała, z miłością i wielkim talentem.

Romantyczną, starą latarnię morską wznoszącą się na skale, spadziste urwisko,

wiekowe drzewa, biały, przyjazny dom z werandą - to wszystko przenosiła na swoje

obrazy.

Tutaj dorastała Cybil, w tym dzikim, pięknym miejscu.

Zatrzymał samochód i wysiadł. Nawet z daleka widział, że ogorzała od wiatru

twarz ojca wyraża wiele uczuć.

Nie były to uczucia przyjazne.

Postanowił, że nie da się zabić, zanim nie zobaczy Cybil. A potem niech się

dzieje, co chce.

Patrząc na Prestona, Gennie zrozumiała, co przeżywa jej córka. Poczuła, że

Grant spiął się jak tygrys czający się do skoku, więc ostrzegawczo zacisnęła palce na

jego ramieniu.

- Dzień dobry państwu. - Preston skinął na powitanie głową, ale na wszelki

wypadek postanowił nie wyciągać ręki. Pisarz musi mieć w końcu sprawne palce. -

Jestem Preston McQuinn. Chciałbym Cybil... To znaczy, chciałbym się zobaczyć z

Cybil - poprawił się zmieszany.

- Ile masz lat, McQuinn?

Pytanie było dość nieoczekiwane, zadane spokojnym, choć zarazem groźnym

tonem.

- Trzydzieści.

background image

- Jeśli chcesz dożyć trzydziestych pierwszych urodzin, to wsiadaj do

samochodu, wrzuć wsteczny bieg i nigdy tu nie wracaj - poradził mu Grant.

Preston nie spuścił wzroku. Odruchowo poruszył kilka razy ramionami jak

bokser rozgrzewający się przed walką.

- Najpierw porozmawiam z Cybil. Potem może mnie pan rozerwać na strzępy.

Jeśli oczywiście będzie pan miał ochotę.

- Nie zbliżysz się do mojej córki. - Grant odsunął od siebie żonę, jakby była

dziecięcą zabawką, i zrobił krok naprzód.

Preston wciąż stał z opuszczonymi ramionami. Niech ojciec Cybil zada

pierwszy cios, pomyślał. Ma do tego prawo.

- Przestańcie! - Gennie stanęła między nimi i rozdzieliła ich od siebie.

Spojrzała groźnie na męża, potem na Prestona, który miał wrażenie, jakby dostał

naganę od królowej. Zaraz jednak uderzyło go coś innego.

- Ona ma pani oczy. - Ze wzruszenia przełknął ślinę. - Cybil ma pani oczy.

- Owszem, ma. - Serce Gennie zaczęło topnieć. - Poszła nad urwisko za

latarnią.

- Do diabła, Gennie!

- Dziękuję pani! - Serce załomotało mu jak szalone. Spojrzał Grantowi prosto

w oczy i obiecał: - Już nigdy nie skrzywdzę pana córki.

- Do diabła - wymamrotał znowu Grant, kiedy Preston zdecydowanym

krokiem ruszył w stronę urwiska. - Dlaczego to zrobiłaś?

Gennie objęła twarz męża dłońmi.

- Ponieważ on mi kogoś przypomina.

- Akurat!

- I wydaje mi się, że już wkrótce nasza córka będzie bardzo szczęśliwą kobietą

- dodała ze śmiechem.

Grant westchnął z rezygnacją.

- Szkoda, że choć raz nie dałem mu w szczękę, tak dla zasady. Czułem, że

nawet nie stawiałby oporu. - Spojrzał za Prestonem, który niknął właśnie za latarnią. -

Może miałbym okazję, gdyby nie to, że na widok twoich oczu zupełnie zbaraniał. Od

razu widać, że kocha Cybil do szaleństwa.

- Też to zauważyłam. Pamiętasz, jakim lękiem potrafi napawać to uczucie?

- Ja nadal czasami czuję lęk. - Przyciągnął ją do siebie ze śmiechem. - Ten

chłopak nie jest mięczakiem. A Cybil, jako twoja nieodrodna córka, nieźle da mu

background image

popalić, zanim mu wybaczy.

- Oczywiście, że tak. Zasłużył sobie na to. Tak czy inaczej, Daniel znów się

nie pomylił.

- Wiem, wiem - przyznał Grant, a potem uśmiechnął się chytrze do żony. - Ale

nie powiemy mu o tym od razu. Niech się trochę pomęczy.

Siedziała na skale i rysowała z pochyloną głową, a wiatr rozwiewał jej włosy.

Na jej widok zabrakło mu tchu. Jechał całą noc, wyobrażając sobie, co poczuje, kiedy

ją znów zobaczy. Tym razem wyobraźnia go zawiodła. Preston wyszeptał jej imię,

lecz wiatr i szum fal zagłuszyły jego głos. Ruszył ku niej wąską ścieżką.

Może usłyszała jego kroki albo jego cień położył się na jej rysunku, a może po

prostu wyczuła jego obecność. Podniosła głowę i spojrzała prosto na niego. Przez

chwilę w jej oczach szalała burza uczuć, jednak zaraz znów stały się chłodne niczym

morska woda. Cybil spokojnie wróciła do szkicowania.

- Znalazłeś się daleko od domu, McQuinn.

- Posłuchaj, Cybil... - zaczął, lecz głos nie chciał wydobyć się z gardła.

- Rzadko miewamy tu gości. Ojciec grozi, że całkiem zlikwiduje tę drogę.

Szkoda, że jeszcze tego nie zrobił.

- Cybil... - powtórzył bezradnie.

- Gdybym miała ci coś więcej do powiedzenia, powiedziałabym to w Nowym

Jorku.

- To ja chcę ci coś powiedzieć. Spojrzała na niego obojętnie.

- Gdybym chciała cię wysłuchać, wysłuchałabym cię... i tak dalej, jak wyżej. -

Zamknęła szkicownik, wstała. - A teraz...

- Proszę. - Uniósł rękę, ale natychmiast ją opuścił, kiedy spojrzała na niego

ostrzegawczo. - Wysłuchaj mnie. Jeśli potem każesz mi odejść, odejdę.

- Dobrze. - Znów usiadła na skale. - Jeśli nie masz nic przeciwko temu, będę

rysować dalej.

- Ja... - Nie wiedział, od czego zacząć. Tyle razy układał sobie w myślach

prośby i błagania, ale teraz wszystkie gdzieś mu umknęły. - Moja agentka spotkała

wczoraj twojego agenta.

- Naprawdę? No popatrz, jaki ten świat mały. Nawet nie zauważył jej

uszczypliwego tonu.

- Powiedział jej o serialu telewizyjnym, który ma powstać na podstawie

twojego komiksu. To podobno duży kontrakt.

background image

- Być może.

- Nic mi o tym nie powiedziałaś.

- Przecież nie interesuje cię moja praca.

- To nieprawda. Ale nie dziwię się, że tak sądzisz. Wszystko teraz rozumiem.

Kiedy przyszłaś do mnie taka uradowana, chciałaś mi powiedzieć o serialu, a ja

zepsułem twoje święto... - Znów zamilkł i przez chwilę patrzył na wzburzone morze. -

Byłem rozkojarzony, myślałem o sztuce, a jeszcze bardziej o moich uczuciach do

ciebie. Wtedy bardzo chciałem je stłumić.

Nacisnęła mocniej i złamała czubek ołówka. Wściekła na siebie wyjęła drugi z

małej torby z przyborami.

- Jeśli przyjechałeś tu po to, żeby mi o tym opowiedzieć, to już to zrobiłeś.

Teraz możesz odejść.

- Nie po to przyjechałem, ale przepraszam za tamto wydarzenie. I chciałbym ci

powiedzieć, że cieszę się razem z tobą.

- Hura.

Zamknął oczy i zacisnął pięści. A więc jednak potrafi być okrutna, kiedy ktoś

sobie na to zasłuży.

- Wszystko, co mi powiedziałaś w naszej ostatniej rozmowie, jest prawdą.

Pozwoliłem, żeby stanęła między nami moja przeszłość. Użyłem jej, żeby się

odgrodzić od najlepszej rzeczy, jaka mi się w życiu przytrafiła. Widziałem, jak runął

ś

wiat mojej siostry, jak zdrada i ból niemal jej nie powaliły. Musiała sama

wychowywać dziecko, a drugie urodziła, kiedy jeszcze nie wysechł atrament na

papierach rozwodowych.

Czy mogła pozostać obojętna wobec takiego cierpienia?

- Wiem, że przeszła przez piekło - rzekła, zamykając szkicownik. - Z

pewnością nie zasłużyła sobie na taki los.

- Tak. Ale czasami życie jest okrutne. - Spojrzał jej w oczy i ze zdziwieniem

zobaczył w nich współczucie. - Udałoby mi się ciebie przebłagać, gdybym posłużył

się siostrą, prawda? Ale nie chcę grać na twoim współczuciu.

Podszedł do skraju urwiska, gdzie w dole burzyło się morze. Nad głową

krzyczały mewy, to rzucając się w dół, to szybując w górę. Cybil przychodziła tutaj,

kiedy odwiedzała rodzinny dom, kiedy chciała zostać sam na sam ze swoimi myślami.

Właśnie w tym miejscu powinien wyjawić jej swoje najtajniejsze przemyślenia i

kryjące się za nimi uczucia.

background image

- Kochałem Pamelę - wyznał. - To, co się między nami zdarzyło, odmieniło

mnie.

- Wiem. - Uświadomiła sobie, że będzie musiała mu przebaczyć. Już czuła, że

mięknie jej serce. Przebaczy mu, a potem każe odejść.

- Kochałem ją - powtórzył, odwracając się od urwiska. - Ale to, co do niej

czułem, nie jest nawet cieniem, nawet namiastką tego, co czuję do ciebie, co czuję,

kiedy myślę o tobie i kiedy na ciebie patrzę. Miłość do ciebie mnie przytłacza, Cybil,

daje cierpienie, ale i nadzieję.

Rozchyliła drżące wargi. Serce zaczęło jej bić radosnym rytmem. Na twarzy

Prestona zobaczyła coś, co ją zaskoczyło.

- O jakiej nadziei mówisz? - zapytała zduszonym głosem.

- O nadziei na cud. Zraniłem cię i nie znajduję na to wytłumaczenia.

Zaatakowałem cię, kiedy myślałem, że jesteś w ciąży. Byłem wściekły na samego

siebie. Wściekły, ponieważ gdzieś na dnie duszy pomyślałem, że dziecko byłoby

niezłym sposobem na to... żebyś ze mną została.

Gwałtownie odwróciła głowę i spojrzała na niego wstrząśnięta. On tymczasem

przeczesał włosy palcami i mówił dalej, jakby bał się, że nie zdąży powiedzieć

wszystkiego:

- Wiedziałem, że nie chcesz wychodzić za mąż, ale jeśli byś była... Mógłbym

cię do tego skłonić. Nie wiedziałem, jak się przed takimi myślami bronić, więc

przypisałem je tobie.

- Chciałeś skłonić mnie do małżeństwa?

Tylko tyle była w stanie powiedzieć. Po tych słowach wstała chwiejnie i

spojrzała w dół na morze. Wszystko tak szybko się zmieniało.

- To żadne usprawiedliwienie, ale wiedz, że nigdy cię nie podejrzewałem o

jakieś kalkulacje czy oszustwo. Nie znam nikogo mniej wyrachowanego niż ty. Jesteś

taka ciepła, szczodra, masz takie radosne, otwarte usposobienie. Kiedy zjawiłaś się w

moim życiu... uszczęśliwiłaś mnie, choć myślałem, że już nigdy nie będę szczęśliwy.

- Och, Preston - spojrzała na niego przez zasłonę łez - przestań już, proszę.

- Wysłuchaj mnie do końca. - Chwycił ją mocno za ręce. - Kocham cię, Cybil.

Wszystko w tobie mnie zachwyca. Powiedziałaś, że mnie kochasz, a przecież ty nie

kłamiesz.

- Nie. - Przetarła oczy. Teraz widziała go wyraźnie. W zwężonych źrenicach

kryło się napięcie, twarz miał zmęczoną. Gdyby nie trzymał jej dłoni w mocnym

background image

uścisku, pogładziłaby go po policzku. - Nie kłamię.

- I za to też cię kocham. I potrzebuję cię o wiele bardziej niż ty mnie. Wiem,

ż

e potrafiłabyś się podnieść i iść dalej. Jesteś taka silna, tak kochasz życie. Nadal

byłabyś sobą. Możesz mi powiedzieć, żebym sobie poszedł. Zapomnisz o mnie i

jeszcze będziesz kiedyś szczęśliwa. Ale ja nigdy ciebie nie zapomnę. Nigdy nie

przestanę cię kochać ani żałować, że zraziłem cię do siebie. Jeśli powiesz mi, żebym

odszedł, zrobię to - zapewnił drżącym z napięcia głosem, po czym opuścił głowę. -

Ale... ale proszę, nie każ mi odchodzić.

- Czy ty wierzysz w to, co mówisz? - zapytała cicho, zaskoczona, że jej głos

brzmi tak pewnie, a serce bije tak równo. - Wierzysz, że mogłabym o tobie

zapomnieć? Może rzeczywiście potrafiłabym się podnieść i jeszcze znalazłabym

szczęście, ale po co ryzykować? I dlaczego miałabym kazać ci odejść, skoro chcę,

ż

ebyś został?

Preston poczuł się tak, jakby ktoś zdjął mu z piersi stutonowy ciężar. Objął ją,

przyciągnął do siebie i położył głowę na jej ramieniu.

- A więc nie pozwoliłaś, żebym wszystko zepsuł - powiedział z

wdzięcznością.

- Nie pozwoliłam. - Czuła, że jego ciało drży, a serce bije jak szalone. Ten

mocny, uparty, poważny mężczyzna z miłości do niej był bezsilny jak dziecko. - Nie

mogłam na to pozwolić. Ja też cię potrzebuję.

Odsunął ją od siebie i pogłaskał po policzku.

- Myślałem już, że cię straciłem, Cybil. Nie potrafię nawet...

Nie dokończył. Pocałował ją. Chciał to zrobić delikatnie, żeby jej dowieść, jak

ją sobie ceni, ale emocje wzięły górę, dzikie i nieokiełznane jak szalejące w dole

morze. Kiedy na nią spojrzał, znów miała oczy mokre od łez.

- Proszę, tylko nie płacz.

- Będziesz musiał się do tego przyzwyczaić. My, Campbellowie jesteśmy

bardzo uczuciowi.

- Domyśliłem się tego. Zdaje się, że twój ojciec ma ochotę rozerwać mnie na

strzępy.

Roześmiała się.

- Kiedy zobaczy, że dzięki tobie jestem szczęśliwa, daruje ci życie. Pokocha

cię i on, i moja mama. Po pierwsze dlatego, że ja cię kocham, no i dla ciebie samego,

za to kim jesteś.

background image

- Opryskliwy ponurak, łatwo wpadający w gniew?

- Tak! - Znów się roześmiała, widząc jego urażoną minę. - Mogłabym temu

zaprzeczyć, ale nie umiem kłamać. - Wzięła go za rękę i poszli wzdłuż urwiska. -

Uwielbiam to miejsce. To właśnie tutaj moi rodzicie zakochali się w sobie. Tata

mieszkał wtedy w latarni, niczym pustelnik. Był wściekły, że jakaś kobieta zakłóca

mu spokój i odrywa go od pracy. - Zerknęła na Prestona z ukosa. - Mój tata to także

opryskliwy ponurak, który łatwo wpada w gniew.

Uśmiechnął się ze zrozumieniem.

- To musi być bardzo rozsądny człowiek. - Uniósł jej dłoń do ust i pocałował. -

Pojedziesz ze mną do Newport, żebym mógł ci przedstawić swoją rodzinę?

- Chętnie. - Spostrzegła, że przygląda się jej z uwagą, więc spytała: - O co

chodzi?

Preston zatrzymał się i odwrócił ją ku sobie.

- Wiem, że nie chcesz wychodzić za mąż ani wyprowadzać się na wieś. Lubisz

Nowy Jork i nie oczekuję...

Pomyślałem sobie jednak, że mój dom bardzo by ci się spodobał. To piękna,

stara rezydencja nad brzegiem morza. - Cybil milczała, więc wrócił do przerwanego

wątku: - Nie oczekuję - powtórzył - że zechcesz zmienić styl życia, ale jeśli kiedyś

zdecydujesz, że pragniesz za mnie wyjść, mieszkać ze mną pod jednym dachem i

założyć rodzinę, to powiedz mi o tym, dobrze?

Jej serce podskoczyło trzy razy jak cyrkowiec na trampolinie, ale tylko

poważnie skinęła głową.

- Dowiesz się o tym pierwszy - obiecała.

- Świetnie.

Znów ruszyli przed siebie, lecz po kilku krokach Cybil nagle się zatrzymała.

- Preston?

- Słucham.

- Chcę za ciebie wyjść, mieszkać z tobą pod jednym dachem i założyć rodzinę.

Spojrzał na nią zaskoczony.

- Ale...

- Widzisz? Dowiedziałeś się pierwszy.

- Hm, rzeczywiście - przyznał. - Ale czy musiałaś tak długo trzymać mnie w

niepewności?

Roześmiała się głośno, a on uniósł ją w ramionach i razem zaczęli wirować w

background image

szalonym, radosnym pędzie.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Roberts Nora MacGregorowie 11 Tajemniczy sąsiad
Roberts Nora MacGregorowie 11 Tajemniczy sąsiad
Roberts Nora MacGregorowie 07 Bracia z klanu MacGregor 01 Daniel
Roberts Nora MacGregorowie 06 Rebelia t 2
Roberts Nora MacGregorowie 07 Mrozny grudzien
Roberts Nora MacGregorowie 09 Szczęściara
Roberts Nora Jak dobrze mieć sąsiada 2
Roberts Nora MacGregorowie 04 Prawdziwa sztuka
Roberts Nora Macgregorowie 10 Bracia z klanu MacGregor 03 Jan
Roberts Nora MacGregorowie 09 Szczesciara
Roberts Nora MacGregorowie 06 Rebelia tom 2
O083 Roberts Nora Jak dobrze mieć sąsiada
Roberts Nora MacGregorowie 04 Prawdziwa sztuka
Roberts Nora MacGregorowie 07 Bracia z klanu MacGregor 03 Jan
Roberts Nora Jak dobrze mieć sąsiada

więcej podobnych podstron