Courths Mahler Jadwiga Tajemnicza miłość Marleny (Tajemnica siostry Marleny)

background image

TOM

I

— Dzień dobry, panno Marleno! Czy panienka dobrze spała?
— Dzień dobry, droga pani Darlag! Dziękuję, spałam, jak zwykle,

doskonale!

— Widać to, dziecinko! Wygląda panienka, jak uosobienie wiosny!

Marlena zaśmiała się dźwięcznym, srebrzystym śmiechem.

— Wyglądam w styczniu jak wiosna? To dopiero sztuka!
— Sztuka, która panience udaje się jak wiele innych.
— Na przykład?
— Choćby ta sztuka, że panienka prześcignęła pana prokuren­

ta Zeidlera. A przecież panienka ma dopiero dwadzieścia jeden
lat...

— Och, to przesada!
— O, nie! Pan Zeidler sam powiedział, że panienka może być równie

dobrze, jak on, prokurentem firmy Forst & Vanderheyden. Mówił mi,
że panienka umie więcej od niego.

— W takim razie przesadzał. Przypuszczam, że żartował...
— Mówił zupełnie poważnie. A zresztą panienka dowiodła tego

podczas choroby pana Zeidlera. Pan Zeidler twierdzi, że gdyby panienki
nie było, to by się w interesie zrobił groch z kapustą. Musiałby zawezwać
telegraficznie pana Forsta. A tak wszystko szło jak w zegarku, panienka
doskonale załatwiała każdą sprawę. Czy panienka wie, co jeszcze
powiedział pan Zeidler?

— Ciekawam!
— Powiedział: „Panna Marlena to zuch-dziewczyna, która za-

3

background image

sługuje na szacunek". I miał świętą rację! Z mojej panienki zuch-dziew-
czyna, a przy tym jasny promyczek słońca i moja prawdziwa pociecha.

Marlena objęła staruszkę, która w swej szarej wełnianej sukni

i białym fartuchu, wyglądała niezwykle schludnie i miło.

— Proszę mnie nie zawstydzać! Cóż ja wielkiego zrobiłam? Prze­

jęłam po prostu zajęcia pana Zeidlera i czuwałam, aby każda sprawa

została w porę załatwiona. Kilka razy uczyniłam parę samodzielnych
posunięć, ot i wszystko! Pracowałam przez tyle lat pod kierunkiem pana
Zeidlera, że powinnam się orientować. A że wszystkie transakcje, które
w tym czasie przeprowadziłam, zakończyły się pomyślnie, to doprawdy
nie moja zasługa, lecz szczęśliwy traf. Poza tym urzędnicy słuchali mnie
i wykonywali każde moje polecenie, gdyż uważali mnie za zastępczynię
pana Zeidlera. Nie miałam z nimi najmniejszych kłopotów ani przy­
krości; zdawało się, że pracują z większym zapałem niż zazwyczaj, aby
mi sprawić przyjemność.

— Bo panienka potrafi zachęcić ludzi i daje im dobry przykład.

Każdemu wstyd się lenić, kiedy patrzy, jak panienka pracuje, a przy tym

jest wciąż pogodna i wesoła. Panienka zawsze tak wygląda, jakby praca

sprawiała panience największą przyjemność!

Marlena spoważniała.

— Bo też praca istotnie jest błogosławieństwem człowieka. Nie

potrafię trawić życia w bezczynności, odziedziczyłam to po moim ojcu.
On także ciężko pracował przez całe życie, zachowując pogodę ducha.
Im większy miał wysiłek do przezwyciężenia, tym był weselszy. Śmiał się
i śpiewał przy robocie. Nie gniewał się nigdy, chyba, gdy przeszkadzano
mu w pracy. Ręce miał mocne, muskularne, prawdziwe ręce rzeźbiarza.
Dziwiono się nieraz, że potrafi nimi tworzyć tak piękne, delikatne linie.
Mawiał często do mnie: „Pamiętaj, Marleno, że praca jest najwyższym
dobrem człowieka! Staraj się o to, abyś nigdy nie siedziała bezczynnie,
wówczas nigdy nie będziesz nieszczęśliwa lub niezadowolona!" Wtedy

jeszcze nie rozumiałam znaczenia tych słów, byłam dzieckiem i wolałam

bawić się w ogrodzie, który otaczał pracownię ojca. Byłam jeszcze
bardzo młoda, czułam się szczęśliwa i nie miałam potrzeby szukać
pociechy w pracy. Później jednak, po jego śmierci i ciężkich przeżyciach,

jakie nastąpiły, uczepiłam się tych słów, jak deski ratunku. Szukałam

roboty, pragnęłam mieć jakieś zajęcie. A tu w domu wszyscy mnie

4

background image

pieścili, czuwali troskliwie, abym się nie przepracowała, uważali, że to
zbyteczne. Musiałam się wreszcie bardzo energicznie domagać jakiegoś
zatrudnienia.

Pani Darlag z uśmiechem skinęła głową.
— Bardzo energicznie, pamiętam to panienko! Najpierw chciała

panienka zajmować się domem i czuła się bardzo nieszczęśliwa, gdym na
to nie pozwoliła.

Marlena zaśmiała się.
— Czułam się rzeczywiście ogromnie pokrzywdzona i nieszczęśliwa.

Gniewało mnie, że w domu panuje ład i porządek, a dla mnie nie
starczało pracy. Nawet ogrodnik nie chciał przyjąć ofiarowanej mu
przeze mnie pomocy. Byłam zrozpaczona, gdy stałam bezczynnie obok
niego, patrząc, jak szczepi róże. Wtedy właśnie przechodził tamtędy pan
Zeidler. Widząc, jak łzy spływają mi po twarzy, przystanął i zapytał:
„Dlaczego pani tak płacze, panno Marleno?" Odpowiedziałam wśród
łkań: „Bo w tym domu nie pozwalają mi pracować, a ja łaknę pracy.

Jestem bardzo nieszczęśliwa, a przecież mój ojczulek powiedział, że kto
ma zajęcie, ten nigdy nie czuje się nieszczęśliwy. Niech pan zlituje się
nade mną!" Pan Zeidler popatrzył na mnie z powagą, a potem spytał:

„Czy pani chodzi o miłą rozrywkę, czy też naprawdę pragnie pani

pracować?" — „Pragnę naprawdę pracować — odpowiedziałam — nie
chcę w tym domu jeść darmo chleba. Od czasu, gdy pani Forst umarła i
nie potrzebuje moich starań i opieki, czuję się zupełnie zbyteczna." Pan
Zeidler zrozumiał mnie! Powiedział, że w głosie mym brzmiała wtedy
taka rozpacz, iż postanowił mi pomóc. Kazał mi nazajutrz rano przyjść
do biura, no i rozpoczęłam u niego praktykę.

Pani Darlag poklepała Marlenę po ramieniu.
— A ten czas praktyki nie był wcale łatwy! Pan Zeidler powiedział

mi wtedy, że umyślnie będzie panienkę męczył, aby się przekonać, czy
panienka naprawdę ma wytrwałość i zamiłowanie do pracy.

— Tak, chwała Bogu, nie ułatwiał mi zadania. Z początku moje

zajęcie wydawało mi się bardzo trudne, lecz zaciskałam zęby i nie
szemrałam. Potem powoli zaczęłam się lepiej orientować, starałam się
naśladować pana Zeidlera. Nieraz też śmieje się on ze mnie i powiada, że
nie mogę doczekać się chwili, aby objąć po nim stanowisko, gdy się go
zrzeknie. No, sądzę, że ta chwila tak prędko nie nastąpi. W każdym razie

5

background image

cieszę się, że jestem pożyteczną silą w biurze i że nie mam potrzeby jeść
łaskawego chleba.

Ostatnie słowa Marlena wypowiedziała z cichym westchnieniem.

Pani Darlag położyła rękę na jej ramieniu.

— Nie powinna panienka myśleć w ten sposób! Gdyby pan Forst

dowiedział się o tym! Łaskawy chleb, bój się Boga, dziecinko! Ojciec
panienki własnym życiem okupił dla swej córki prawo pobytu w tym
domu. Uratował przecież życie naszemu paniczowi i dlatego umarł. To
chyba zrozumiałe, że pan Forst wziął panienkę do domu, tak jak
przyrzekł ojcu panienki. Pamiętam, jak sprowadził panienkę do matki,
mówiąc: „Mamusiu, to biedactwo zostało sierotą przeze mnie, jej ojciec
zginął, ratując mi życie." A nasza kochana nieboszczka pani odpowie­
działa: „ W takim razie ja będę odtąd jej matką, postaram się zastąpić jej
zmarłego ojca. Będę miała teraz dwoje dzieci, kochajcie się jak
prawdziwe rodzeństwo." Od tej chwili nasz panicz zaczął panienkę
nazywać „siostrzyczką Marleną", a panienka go „bratem Haraldem".
Naszą panią nazywała panienka „mamą", a ona wychowywała panien­
kę jak własne dziecko. Tak zostało aż do jej śmierci. A nasz panicz

przywiązał się do panienki jak do siostry i powiada, że spełnia tylko swój
obowiązek.

Marlena odgarnęła z czoła pasma lśniących złocistych włosów i

spojrzała zamyślona przed siebie swymi pięknymi, błyszczącymi oczy­
ma.

— Uczynił dla mnie bardzo wiele, więcej niż nakazywał prosty

obowiązek. Przypominam sobie, gdy zjawił się w naszym skromnym

mieszkanku, obok pracowni ojca. Tatuś poszedł wtedy na wojnę, a ja
mieszkałam sama ze starą służącą. Harald ujął mnie zaraz za ręce i
powiedział z ogromnym współczuciem: „Moje biedne dziecko, jestem
zwiastunem okropnej wieści. Twój ojciec poległ, oddał życie w ofierze za
mnie." Nie mogłam wtedy pojąć całej doniosłości mego nieszczęścia,
choć przez cały czas ogromnie tęskniłam za tatusiem i trapiły mnie od
dawna smutne przeczucia. Harald zrozumiał mój ból, wziął mnie zaraz
w objęcia i starał się mnie pocieszyć tak tkliwie, tak serdecznie jak to
tylko on potrafi. A potem zawiózł mnie do Hamburga do swej matki.
Zgodziłam się na to, gdyż powiedział, że przyrzekł memu ojcu, iż będzie
mnie uważał za siostrę. Obiecał tatusiowi, że jego matka zajmie się mną.

6

background image

Pani Forst okazała się równie dobra i serdeczna jak jej syn. Ja jednak
doprawdy nie zasługiwałam na tyle dobroci, miałam wrażenie, że mi się
to wcale nie należy. Dopiero kiedy mama zachorowała, znalazłam
sposobność, aby dać jej dowody mej bezgranicznej wdzięczności.
Wyręczałam ją i pielęgnowałam podczas choroby, biedaczka nie mogła

wówczas obejść się beze mnie. Jakże byłam rada, że przydałam się jej...

— Oj, to prawda, że nie mogła obejść się bez panienki. Nikt chyba

nie mógł jej czulej i troskliwiej pielęgnować. A przecież panienka miała
wtedy zaledwie piętnaście lat!

— Pokochałam serdecznie moją opiekunkę i cieszyłam się, zna­

lazłszy nareszcie cel życia. Gdybym nie była taka młoda i niedoświad­
czona, to po jej śmierci poszukałabym sobie jakiejś posady. Powiedzia­
łam to Haraldowi, gdy przyjechał do domu na pogrzeb matki. Było to
przed ukończeniem wojny, Harald otrzymał wtedy krótki urlop. Gdy
usłyszał o moich zamiarach, zbladł okropnie i spytał, czy chcę, aby był
zmuszony złamać słowo. Obiecał bowiem ojcu, że pozostanę w jego
domu, dopóki nie wyjdę za mąż. Musiałam mu przyrzec, że nigdy bez

jego zezwolenia nie opuszczę tego domu. No, i zostałam tutaj pod

opieką pani, gdyż Harald natychmiast po skończonej wojnie wyjechał
do Aczynu. Mijnheer Vanderheyden domagał się tego, potrzeba mu
było młodego pomocnika, który by mógł go zastąpić i prowadzić
przedsiębiorstwo.

— Tak, tak, właśnie w tym czasie, gdy umarła nasza kochana pani,

zdarzyło się to nieszczęście z panem Vanderheyden w Kota Radża. Obie
nogi ma sparaliżowane, nic dziwnego, że zawezwał naszego panicza. A
teraz mija właśnie pięć lat, jak nasz pan Harald siedzi na Sumatrze...

— Tak, pięć lat... Przez cały ten czas nie widziałam go ani razu, nie

otrzymywałam od niego obszernych listów... Pisywał tylko krótkie

pocztówki, pytając się, czy jestem zdrowa, zadowolona i czy nie mam

jakichś szczególnych życzeń...

— Bo pewno inne rzeczy, które mają związek z przedsiębiorstwem,

pisał do pana Zeidlera. Od niego wie panienka, że pan Harald jest zdrów
i że mu się dobrze powodzi.

Marlena odwróciła się, aby ukryć bolesny wyraz, który ukazał się na

jej twarzy.

— Tak, pan Zeidler otrzymuje stale bardzo długie listy...

7

background image

— Mnie się zdaje, że nasz panicz wkrótce przyjedzie do Hamburga.

Zwrotnikowy klimat nie służy mu, jak wszystkim Europejczykom. A
poza tym powinien przyjechać, abyśmy nareszcie poczuli, że mamy pana
domu. Czy nie było od niego wiadomości, kiedy przybędzie?

Marlena westchnęła.

— Nie, dotychczas nie pisał o tym. Trudno mu ruszyć się z Kota

Radża, bo przecież tam jest teraz centrala naszej firmy. Biuro w
Hamburgu zostało od wybuchu wojny przekształcone w filię.

— Oj, ta wojna, ta straszna wojna i te kiepskie czasy, które

nastąpiły! Ale Bóg nam jakoś dopomoże. Chciałabym jeszcze doczekać
tej chwili, żeby zobaczyć naszą firmę w stanie rozkwitu...

— Dałby to Bóg! Spodziewam się, że Harald wkrótce przybędzie do

kraju. Byłoby o wiele lepiej, gdyby mieszkał w Hamburgu. Oczywiście,

że na razie nie może być o tym mowy. Sparaliżowany Mijnheer
Vanderheyden, który dawniej prowadził sam wszystkie interesy w Kota

Radża, nie może się obecnie ruszyć i co najwyżej pracuje w biurze...

— A przecież tam najważniejszą rzeczą jest właśnie dozór nad

plantacjami.

— Widzę, że się pani dokładnie orientuje — rzekła Marlena z

uśmiechem.

— Jak się przez tyle lat służy w jednym domu, to się człowiek zrasta

ze wszystkimi sprawami, które mają jakiś związek z państwem...

— A czy pani także zna wspólnika pana Forsta?
— Pana Vanderheydena? Ma się rozumieć, dziecinko! Za życia

starszego pana Forsta przyjeżdżał tu kilka razy, a i pan Forst bywał w
Kota Radża. Nie mógł tam często jeździć, bo taka podróż na Sumatrę
trwa kilka miesięcy. Wtedy pan Zeidler zastępował starszego pana, tak

jak obecnie zastępuje pana Haralda. Pan Zeidler ma wielką odpowie­

dzialność na swym stanowisku, ale też pan Harald obdarza go
wyjątkowym zaufaniem. I ma słuszność, bo wszakże pan Zeidler pracuje

już czterdzieści lat w firmie. Wstąpił wtedy, kiedy starszy pan Forst

zawiązał spółkę z panem Vanderheydenem. Wówczas był głównym
buchalterem, lecz w dziesięć lat później został prokurentem. Ach,
dziecinko, inne to były czasy! Ruch, życie, zawsze pełno gości... A ile
ogromnych parowców odpływało z ładunkami! Człowiek był dumny, że
ma coś wspólnego z tak poważnym domem handlowym!

8

background image

— Zdaje się, że i pani pracuje już od trzydziestu lat w tym domu?

Przypominam sobie, że na krótko przed śmiercią mamy obchodziła pani

dwudziestopięciolecie swej pracy.

— Tak — potwierdziła staruszka z ożywieniem — nasza niebo­

szczka pani nie zapomniała o tym, choć była już wtedy ciężko chora.

Umiała ocenić człowieka, w miarę zasług. Dobra to była kobieta! Ja tu
nastałam po śmierci mego męża, którego straciłam po trzyletnim

pożyciu. Niewiele umiałam, potrafiłam tylko gotować i gospodarzyć.
Pani Forst powiedziała, że przyjmie mnie na próbę, bo jeszcze nigdzie
nie służyłam i nie miałam świadectw. Namęczyła się niemało, zanim
mnie wyuczyła wszystkiego, co potrzeba, ale potem poszło mi już
gładko. Pani Forst dała mi oddzielny pokoik, żebym nie mieszkała z całą
służbą. Wiedziała, że jestem córką nauczyciela i że ci prości ludzie to nie

dla mnie towarzystwo. Potem z biegiem lat, pani Forst musiała częściej
wychodzić i nie miała czasu na prowadzenie gospodarstwa. Wtedy ja
awansowałam na zarządzającą. Od czasu śmierci pani zarządzam

samodzielnie całym domem, a poza tym nasz panicz kazał mi opiekować
się panienką. Jak wyjeżdżał, to jeszcze raz mnie prosił, żeby panience na
niczym nie zbywało, żebym czuwała nad panienką. Byłam bardzo

dumna, że mnie darzył tak wielkim zaufaniem, no i spodziewam się, że
go nie zawiodłam. Jestem wprawdzie prostą, skromną kobieciną, lecz
wiem, co wypada młodej pannie, którą u nas w domu uważają za córkę.
Ja też zawsze traktowałam panienkę jak siostrę naszego panicza.

— I chciała pani, abym prowadziła życie jak księżniczka! Pamię­

tam, jak pani przeraziła się, kiedy opowiedziałam, że od jutra zaczynam
pracę w biurze.

— W tej sprawie umywam ręce! Mnie się zdaje, że i pan Harald

nie będzie zadowolony, jak się o tym dowie. Pan Zeidler przyjął
wszystko na swoją odpowiedzialność. Ja myślę, że nasz panicz będzie się

gniewał. Mówił, że ojciec panienki był wielkim artystą. Powinna więc
panienka prowadzić takie życie jak inne młode panny z eleganckich
domów.

— Ach, ale gdyby mój ojciec żył, musiałabym także pracować.

Tatuś był wielkim idealistą, lecz nie miał pojęcia o prowadzeniu
interesów. Nieraz brakowało w domu najniezbędniejszych rzeczy...

— Ale podobno, że byłby w przyszłości bardzo sławny, gdyby nie

9

background image

poległ tak wcześnie. Pan Harald powiada, że ojciec panienki miał wielki
talent...

— To prawda — odparła z westchnieniem Marlena — byłby na

pewno stworzył wiele pięknych dzieł, gdyby nie ta okrutna wojna!

— Niech panienka nie myśli o takich smutnych sprawach, zwła­

szcza dziś nie powinna się panienka martwić. Czy panienka wie, jaki dziś
mamy dzień?

Oczy Marleny spoczęły na kalendarzu wiszącym przy oknie.
— Dwunastego stycznia? Ach, prawda, teraz widzę, że pani upiekła

doskonałą babkę! Czy to wszystko na moją cześć? Dziękuję pani! Dziś
przypada rocznica mego przyjazdu...

— Naturalnie, dlatego też postanowiłam uczcić jakoś ten dzień.

Dziś minęło sześć lat od chwili, gdy panienka u nas zamieszkała.
Wtedy nie wyglądała panienka jak wiosenny poranek, oj nie! Boże

drogi, jakaż panienka była mizerna i blada, ot, taki chudy, wybujały
podlotek o zapłakanych oczach i czerwonym nosku! Nie, nie była
panienka ładna, ale serce się krajało, gdy panienka spojrzała na
człowieka tymi wielkimi, smutnymi oczyma. Nie chciała panienka
puścić ręki Haralda, jemu jednemu panienka ufała. Dopiero jak przyszła
pani Forst i wzięła panienkę w objęcia, przytuliła panienka główkę do jej
ramienia jak przestraszony ptaszek. Jak się teraz patrzy na panienkę, to
się wprost wierzyć nie chce, że to ta sama osoba. Dziw bierze, jak się
panienka zmieniła w ostatnich latach, jak urosła i wypiękniała! Nasz
panicz nie pozna swojej siostrzyczki; pamięta on panienkę bladą, chudą
i wiecznie zalaną łzami. Jak panienkę przywiózł, płakała panienka po
śmierci ojca; jak przyjechał tu na urlop — po śmierci jego matki.
Panienka się wtedy nie mogła utulić, aż wreszcie pan Harald powiedział

do mnie: „Proszę zabrać stąd tę małą, nie mogę patrzeć na jej łzy, mnie
samemu zbiera się na płacz, kiedy widzę jej rozpacz, a przecież jestem
mężczyzną i płakać mi nie wolno. Niech pani postara się uspokoić

Marlenę."

— Miałam wtedy rzeczywiście często powód do łez — rzekła z

uśmiechem Marlena — najpierw straciłam ojca, potem umarła pani
Forst. Następnie wojna się skończyła, wybuchła rewolucja, a Harald nie
mógł zostać w kraju, jak mi to obiecywał, lecz musiał natychmiast
pojechać na Sumatrę i to na długi czas. Kiedy myślałam o tym, nie

10

background image

mogłam powstrzymać się od płaczu. Biedny Harald miał ze mną
niemało kłopotu.

— No, nie było znów tak strasznie. Ale teraz pan Harald się zdziwi,

gdy zobaczy, jak się panienka zmieniła.

Twarz Marleny pokryła się rumieńcem. Odwróciła się szybko i

podeszła do pięknie nakrytego stołu.

— Jak to ciasto ślicznie pachnie! Tylko pani potrafi tak upiec babkę.

Zabierzmy się teraz do śniadania, bo zagadałyśmy się. Która to
godzina? Już trzy na ósmą! Mam jeszcze kwadrans czasu, który
poświęcę całkowicie tej wybornej babce. Potem muszę pędzić do biura.

Marlena po śmierci swej przybranej matki uprosiła panią Darlag,

aby spożywała razem z nią posiłki, gdyż czuła się ogromnie osamo­
tniona. Teraz też obie zasiadły do śniadania, a Marlena z apetytem
zabrała się do ciasta.

— Jak ten czas leci, proszę pani — odezwała się po chwili — za kilka

miesięcy będę już pełnoletnia.

— A tak! Gdy pan Harald przywiózł panienkę, nie miała panienka

jeszcze skończonych piętnastu lat. A taka panienka była szczupła i

wynędzniała, że wyglądała zaledwie na trzynaście.

— Zdaje się, że wtedy wywarłam na pani jak najgorsze wrażenie.
— Bo też panienka wyglądała jak półtora nieszczęścia. I przez

pierwsze dwa lata nie mogła panienka jakoś przyjść do siebie. Dopiero
potem, gdy panienka wstąpiła do biura, wszystko się zmieniło. Panna
Marlena rozkwitła jak kwiatek. Nabrała ciała, nabrała kolorów, zaczęła
wyrastać z sukienek. Nawet chód panienki się zmienił, stał się taki
mocny, zamaszysty. Wydawało się, że panienkę dotknął ktoś różdżką
czarodziejską. A dziś jest z mojej panienki „zuch-dziewczyna", jak
mawia pan Zeidler.

— Bo też stałam się naprawdę innym człowiekiem, gdy poczułam,

że coś robię, że mogę się przydać. Nie wydawałam się już samej sobie
niepotrzebna.

— Panienka nigdy nie była niepotrzebna, choć panienka temu nie

wierzyła. Tylko panienka jest bardzo dumna i nie lubi korzystać z cudzej
łaski.

— Tak, proszę pani. Było mi bardzo przykro, że wciąż przyjmo­

wałam dobrodziejstwa, nie mogąc w zamian nic ofiarować. Obecnie

11

background image

przyjmuję wszystko chętnie od Haralda, gdyż daję za to moją pracę.
Z tego jestem niezmiernie rada.

— Muszę przyznać, że rozumiem to doskonale.
— A widzi pani! My się zawsze dobrze rozumiemy. A teraz muszę

już iść do biura, bo się spóźnię. Do widzenia, zobaczymy się przy

obiedzie.

Staruszka z uśmiechem skinęła głową.

— Do widzenia! — zawołała, a potem doszła do okna i długo jeszcze

patrzyła na Marlenę, ciesząc się, że jej wychowanka ma taki pewny,
sprężysty chód.

— Zuch-dziewczyna! Zuch-dziewczyna! — szepnęła do siebie pani

Darlag.

*

* *

Marlena Lassberg wyszła z domu i kroczyła przez wielki, zaśnieżony

ogród, który ciągnął się wzdłuż wybrzeży rzeki. Zmierzała do obszer­
nego budynku, w którym mieściły się biura firmy „Forst & Vander-
heyden". Znajdował się on na końcu ogrodu, również nad brzegiem
rzeki, obok niego zaś wznosiły się ogromne magazyny towarowe,
należące także do domu handlowego. Między magazynami a biurem
ciągnął się szeroki pomost, który prowadził na duży plac. Tutaj
wyładowywano towary nadchodzące dla firmy, tu wysyłano transporty
zagraniczne. W tym miejscu statki zarzucały kotwicę.

Tutaj również stawała niewielka łódź motorowa, która służyła do

przewozu urzędników firmy, zamieszkałych w mieście. Biuro firmy

„Forst & Vanderheyden" znajdowało się w dzielnicy portowej, toteż

musieli dojeżdżać łodzią. W tej chwili na pomost wstępowała liczna
gromada urzędników.

Marlena przywitała się uprzejmie z kolegami, po czym udała się

przez szerokie kamienne schody na pierwsze piętro, gdzie mieścił się
pokój prokurenta Zeidlera. Tu pracowała właśnie Marlena. Weszła do
przestronnego jasnego pokoju, którego okna wychodziły na rzekę. Koło
pulpitu, znajdującego się przy oknie, stał siwy pan, mogący liczyć około

12

background image

sześćdziesiątki. Marlena skinęła głową na powitanie, a wyciągając rękę
do staruszka, rzekła:

— Dzień dobry panu!
— Dzień dobry, panno Marleno. Jest pani punktualna jak zwykle.
— O, dzisiaj pan mnie wyprzedził, zazwyczaj przychodzę o kilka

minut wcześniej niż pan. Ale gawędziłam zbyt długo z panią Darlag,
więc spóźniłam się.

— Nie, nie. To ja przyszedłem dziś o pięć minut wcześniej, gdyż

pragnąłem przybyć przed panią.

Marlena doszła teraz do swego biurka i zdziwiła się ogromnie,

spostrzegłszy wiązankę przepysznych róż. Na pół rozkwitłe, blado­
różowe kielichy roznosiły słodką woń.

— O Boże! Róże na moim biurku? Skąd się tu wzięły?
Pan Zeidler wybuchnął śmiechem.
— Ja postawiłem je, dlatego też przyszedłem dziś wcześniej. Chcia­

łem koniecznie, aby w dniu dzisiejszym miała pani kwiaty na biurku. To
pomysł mojej żony. Bo dziś przecież upływa sześć lat od chwili, gdy pani
przybyła do nas, panno Marleno.

Oczy dziewczyny zwilgotniały, czuła się wzruszona do głębi.
— Ach, jacy wszyscy są dla mnie dobrzy, jak pamiętają o mnie! Pani

Darlag upiekła wspaniałą babkę na śniadanie, pan przyniósł mi te
kwiaty. Róże w zimie! Oj, proszę pana, to już zakrawa na zbytek.

Wypowiadając te żartobliwe słowa, Marlena opanowała wzruszenie.

Pan Zeidler zaśmiał się znowu, mówiąc:

— Oboje z żoną postanowiliśmy uczcić w jakiś sposób tę rocznicę.

Już od sześciu lat przebywa pani u nas, a od pięciu lat prawie zasiada
pani codziennie przy tym biurku, naprzeciw mnie. Nie wiem, co to

będzie, gdy pewnego dnia nie zastanę pani na zwykłym miejscu.

— Ależ, drogi panie, czy pan zamierza mnie zwolnić?
— Ja? Broń Boże! Ale pan Forst z pewnością nie zgodzi się, aby pani

nadal spełniała tak trudne obowiązki w biurze.

Marlena spojrzała z przestrachem na pana Zeidlera.

— Czy pan sądzi, że Harald zabroni mi pracować w biurze?
— Dziecko drogie, przecież pani wie, że pan Forst pragnie, aby pani

pędziła w jego domu beztroskie, wygodne życie. Obiecał ojcu pani, że

będzie panią uważał za siostrę, a wątpię, czy pozwoliłby swej siostrze od

13

background image

rana do wieczora przesiadywać w biurze. Pewno będzie się gniewał,

że zgodziłem się na to. Dotychczas ukrywałem to przed nim, napi­

sałem jedynie, że mam doskonałą pomocnicę, która mnie zastępowała
podczas choroby. Ponieważ oznajmił mi w ostatnim liście, że wkrótce

zawita do kraju, więc wyjawiłem mu wreszcie prawdę. Z dnia na dzień

oczekuję odpowiedzi i przypuszczam, że pan Forst porządnie zmyje mi
głowę.

— Może należało z tą wiadomością poczekać aż do jego przyjazdu?

— rzekła Marlena.

— Nie, musiałem go przecież przygotować. Bo Harald jest ogrom­

nie porywczy i mogło by między nami dojść do gwałtownej sprzeczki.
Tego chciałem uniknąć. Zanim tutaj przyjedzie, ochłonie z gniewu i
można z nim będzie pogadać.

— Czy sądzi pan, że będzie bardzo zły?
— Prawdopodobnie! Pragnie on, aby pani pędziła zupełnie inny

tryb życia, taki, jaki pędziłaby jego siostra. Chciałby przecież, aby pani
czuła się dobrze w jego domu.

Marlena zerwała się z miejsca.

— Ale ja nie zniosłabym bezczynności, ja muszę mieć stałe zajęcie!

Harald powinien to zrozumieć. Muszę czymś zasłużyć na prawo

przebywania w jego domu, dlatego też pracuję w biurze.

— Nieraz już tłumaczyłem pani, że ojciec zdobył własnym życiem to

prawo dla pani. Ocalił Haralda, więc, rzecz jasna, że Harald troszczy się
o jego dziecko. Zostanie on na zawsze dłużnikiem pani.

Marlena zaprzeczyła gwałtownym ruchem ręki.

— Mój ojciec spełnił swój obowiązek, jako towarzysz broni.

Widział, jak Harald mdleje wskutek upływu krwi, więc wyniósł go
wśród gradu kul do najbliższego lazaretu polowego.

— Nie każdy uważałby to za swój obowiązek. Mało jest takich,

którzy ratowaliby towarzysza, narażając własne życie. Jego trafiła kula
wroga, gdyż nie mógł się tak szybko przedostać do okopów, dźwigając
rannego. Byłby żył, gdyby myślał wyłącznie o sobie. Ratując Haralda
Forsta, sam zginął.

Oczy Marleny zalśniły żywym blaskiem.
— Pozostał wierny swoim zasadom, gdyż nigdy nie opuszczał

przyjaciół i kolegów w biedzie. Był nadzwyczajnym człowiekiem,

14

background image

kochałam go bardzo i nigdy nie pocieszę się po tej stracie. To jednak, co
uczynił dla Haralda, byłby uczynił dla każdego towarzysza.

— Być może! Lecz Harald Forst chciał mu dać dowód wdzięczności,

dlatego też zajął się pani losem.

— Pojmuję to, lecz pragnę, aby i Harald mnie zrozumiał. Nie

zniosłabym życia bez pracy, wydawałabym się sobie samej pasożytem.
Męczyłabym się, a tego przecież Harald nie zechciałby na pewno.

— To prawda. W każdym razie, po przyjeździe stanie wobec

dokonanego faktu, a co najważniejsze: jest na to przygotowany. Gdy
będzie mi robił wyrzuty, przyjmę je z wielkim spokojem, mając
świadomość, że wyświadczyłem pani przysługę, gdyż dałem pani zajęcie.

Marlena uścisnęła serdecznie jego rękę.

— Tak, wyświadczył mi pan przysługę i jestem panu za to nie­

skończenie wdzięczna. Nie wiem, jak postąpi Harald, lecz ja mam
wreszcie poczucie, że jestem pożyteczną jednostką, i że nauczyłam się
bardzo wiele. Teraz przynajmniej wiem, że w każdym wypadku dam
sobie radę, ponieważ posiadam swój zawód. Mam to panu do zawdzię­
czenia, gdyż pan zadawał sobie dla mnie zawsze tyle trudu.

— Miałem wiele radości, patrząc, z jakim zapałem pani pracuje,

widząc, jakie pani robi postępy. Niestety, nie mam dzieci, panno

Marleno, lecz zawsze mówię do żony: „Chciałbym mieć taką córeczkę

jak panna Marlena." A moja żona, o niej nie ma co gadać! Dałaby

bardzo wiele, żeby mieć taką córkę.

Marlena zaczerwieniła się.

— Niechże mnie pan nie wbija w dumę, bo gotowam się zepsuć.

Stanę się zarozumiała.

— To zbyteczne, gdyż pani jest już z natury bardzo dumna i to mi się

podoba. Jestem pewien, że pani nie stanie się zarozumiała, bo ta wada
łączy się z głupotą, a pani jest przecież mądrą osóbką. Powracając do
poprzedniego tematu, spodziewam się, że dziś nadejdzie odpowiedź od
pana Forsta na mój list.

— Okręt dziś rano zawinął do portu.

— A właśnie! Zapewne po południu otrzymam list z Kota Radża.

— Czy będę mogła przeczytać, co Harald napisze w mojej sprawie?
— Ma się rozumieć, dam pani list do przeczytania. A teraz

przejrzyjmy dzisiejszą korespondencję. Widzę, że nadszedł stos listów.

15

background image

Oboje zabrali się do przeglądania poczty. Marlena wyglądała w tej

chwili bardzo poważnie. Widać było, że wypełnia swoją czynność z
ogromnym skupieniem. Niekiedy jednak wzrok jej spoczywał na różach,
które roznosiły upajającą woń. Miała wrażenie, że całe biuro zmieniło
się nagle, że wygląda odświętnie, inaczej niż zwykle, przystrojone
wiązanką bladoróżowych kwiatów.

Tymczasem po rzece płynęły statki, żaglowce, holowniki i barki,

życie w porcie toczyło się wartką falą.

A w cichym biurze nawiązywano i rozplątywano nici, które tworzyły

wielką sieć handlu międzynarodowego, obejmującą całą kulę ziemską.

Marlena pracowała z ochotą i zapałem. Sprawy, które załatwiała,

nie wydawały się jej nudne i suche. Zrosła się całą duszą z firmą „Forst &
Vanderheyden", wszystko, co się jej tyczyło, wzbudzało w dziewczynie
żywą uwagę. Pisała listy do różnych krajów, do różnych części świata,
a myśli jej biegły w ową nieznaną dal. Rozumiała ogromne znaczenie
handlu międzynarodowego, miała wrażenie, że sama jest jednym

z ogniw potężnego łańcucha, który opasuje całą ziemię. Wiedziała, że nic
nie zdoła go przerwać ani zniszczyć, że musi on trwać wiecznie.

*

* *

Na północy Sumatry leży dawniejszy sułtanat Aczyn ze stolicą

Kota Radża. Z miasta tego, znajdującego się obecnie w rękach
rządu holenderskiego, prowadzi kolej oraz komunikacja wodna do

portu Oleh-loh. Do Kota Radża należy również kilka wolnych por­
tów.

Firma „Forst & Vanderheyden" posiadała w Kota Radża wielki

dom handlowy oraz składy towarowe położone nad brzegiem rzeki; do
niej również należały olbrzymie plantacje, na których pracowały setki
robotników.

Jeden ze wspólników, Mijnheer John Vanderheyden mieszkał wraz

z rodziną w pięknej willi znajdującej się na drodze między Kota Radża
a portem Oleh-loh. Dom wznosił się nad brzegiem rzeki i otoczony był
wielkim ogrodem, w którym rosły i kwitły bujnie najpiękniejsze okazy

16

background image

flory zwrotnikowej. Budynek był drewniany, jak większość domów
w Kota Radża.

Mijnheer Vanderheyden stracił przed kilku laty władzę w nogach

i spędzał całe dnie w fotelu na kółkach. Mimo to zachował w pełni
świeżość umysłu oraz energię. Każdego ranka dwóch silnych służących
zanosiło go wraz z fotelem do samochodu, który zawoził go do biura.
Zarządzał on wszystkimi interesami, wydawał wskazówki i polecenia,
słowem był duszą przedsiębiorstwa. Nie mógł jednak jeździć na
plantacje ani załatwiać spraw w odległych miejscowościach, toteż

wyręczał go Harald Forst. Dlatego przyjechał tu przed pięciu laty i zajął
się głównie dozorem nad plantacjami. Młody człowiek został po śmierci
swego ojca wspólnikiem Johna Vanderheydena, który jednak nie usunął
się całkowicie z przedsiębiorstwa; założył firmę do spółki z ojcem

Haralda i był do niej całą duszą przywiązany.

— Jeszcze zdążę odpocząć, nie pożyję przecież długo — zwykł

mawiać do tych, którzy namawiali go, aby wycofał się z interesów.

Harald Forst udawał się zwykle samochodem na plantacje; leżały

one daleko za miastem i ciągnęły się aż w głąb gór, zajmując ogromne
obszary. Były podzielone na rejony, nad każdym rejonem zaś czuwał
specjalny dozorca. Mimo to należało poddawać pracę ścisłej kontroli.
Krajowcy w Aczynie są wprawdzie mniej leniwi niż inne plemiona na
Sumatrze, lecz ich strona obyczajowa pozostawia wiele do życzenia.
Mają natomiast głęboko zakorzenione poczucie cudzej własności

i nigdy nie dopuszczają się kradzieży, która na Sumatrze uchodzi za
najgorsze przestępstwo i bywa surowo karana.

Pod tym względem więc Harald Forst nie miał trudności ze swymi

podwładnymi, a ponieważ obchodził się z nimi dobrze i łagodnie, więc
byli mu posłuszni. Niestety, stawali się często niewolnikami rozpowsze­
chnionego na Sumatrze nałogu — palili opium.

Aczyńczycy są z natury powolni i opieszali, lecz Harald Forst nie

pozwalał, aby dozorcy stosowali kary cielesne, jak to było w zwyczaju na
innych plantacjach. Usiłował ich w inny sposób zachęcić do pracy.
Wyprawiał dla nich w nagrodę za dobre sprawowanie małe uroczy­
stości, a także korzystał z ich wrodzonej skłonności do zabobonów.

Aczyńczycy bowiem wierzą w istnienie wielu duchów i demonów,

aby zaś obronić się przed ich złą mocą, noszą amulety w postaci zwitków

2 — Tajemnicza miłość Marleny

17

background image

papieru, na których wypisane są wersety z Koranu. Harald Forst nosił
przy sobie stale większą ilość tych amuletów i rozdawał je najgorliwszym
i najsprawniejszym robotnikom, którzy cieszyli się jak małe dzieci.
Każdy starał się zdobyć nagrodę, toteż na ogół Harald dawał sobie radę
ze swoimi ludźmi. Krajowcy lubili go i szanowali, na plantacjach jego
nie dochodziło do rozruchów. Nieraz też robotnicy zwierzali się
Haraldowi ze swoich trosk, on zaś starał się zawsze dopomagać im,

w miarę możliwości.

John Vanderheyden cieszył się, że Harald potrafi obchodzić się

z ludźmi. Jeżeli dochodziło do sporów, to tylko w tym wypadku, gdy na
plantacji zjawiał się ukradkiem któryś z handlarzy opium. Sprzedaż tego
narkotyku była surowo wzbroniona, mimo to co jakiś czas udawało się
różnym podejrzanym osobnikom przemycić pewne ilości na plantację;
wtedy Harald miewał wielkie nieprzyjemności.

Harald Forst mieszkał tuż obok willi Vanderheydenów. Jego ładny

obszerny dom wznosił się w ogrodzie pana Vanderheydena. Na

początku, gdy przyjechał do Kota Radża, mieszkał w domu swego
wspólnika; po śmierci jego żony zmuszony był przeprowadzić się, gdyż
Vanderheyden miał dorastającą córkę, nie wypadało więc, aby młody
Forst przebywał z panienką pod jednym dachem.

Katarzyna Vanderheyden — zwana przez ojca „Katie" — była

obecnie dorosłą i wyjątkowo piękną dziewczyną. W żyłach Katie
płynęła portugalska krew, odziedziczona po matce. Mieszane małżeń­
stwo rodziców odbijało się w dziwny sposób na charakterze córki.
Katie, z natury flegmatyczna i ociążała, miewała chwile, gdy porywał ją
bujny, południowy temperament. Holenderski spokój i zimna krew

znikały wówczas bez śladu, Katie zachowywała się, jakby ją opętał jakiś
zły duch. Wpadała w szaloną złość, wybuchała gniewem o lada
drobnostkę, stawała się gwałtowna wobec służby, dręczyła najbliższe
otoczenie, nie wyłączając ojca, który ubóstwiał swoją jedynaczkę.
Jedynym człowiekiem, dla którego odczuwała coś na kształt lęku
i szacunku, był Harald Forst.

W okresie przyjazdu Haralda, Katie była czternastoletnim pod­

lotkiem; powróciła właśnie z pensjonatu w Holandii, gdzie przebywała
dla poprawy zdrowia. Przedwcześnie rozbudzona dziewczynka od
pierwszego wejrzenia zakochała się w młodym, przystojnym człowieku;

18

background image

już wówczas powzięła niezłomne postanowienie, że Harald musi zostać
jej mężem. Przez całe lata dążyła wytrwale do osiągnięcia tego celu.

Nie starała się bynajmniej ukryć swoich zamiarów. Ze zdumiewającą w
tym wieku zalotnością kokietowała Haralda. On jednak pozostał
obojętny, traktował Katie jak dziecko i często przekomarzał się z nią.
Nie brał jej zalotności na serio, nie zwracał na nią uwagi, nawet wtedy,
gdy z dziecka stała się dorosłą panienką. Aczkolwiek Katie była bardzo
piękna, nie działała na niego w taki sposób, jak się spodziewała
i pragnęła.

Katie starała się wprawdzie ukryć przed nim przezornie swoje liczne

przywary i wady, mimo to nie była tym typem kobiety, która by mogła
zdobyć serce Haralda. Nie zdawał sobie sprawy, że właśnie on był
Petrucciem, który mógł poskromić tę popędliwą Kasię; gdy stawał się
przypadkowo świadkiem jednego z jej namiętnych wybuchów, wystar­
czało, aby spojrzał na nią swymi stalowymi oczyma, a uspokajała się
natychmiast. Rzadko zresztą wpadała w gniew w jego obecności; starała
się zwykle pohamować złość, tak że młody człowiek nie miał pojęcia o jej
właściwym charakterze. Wiedziała, że Harald nie znosi porywczych,
nieopanowanych ludzi, a zwłaszcza kobiet, toteż usiłowała ukryć przed
nim wrodzoną zapalczywość, postanowiła bowiem za wszelką cenę
zostać w przyszłości jego żoną.

Być może, iż większą rolę od miłości, grał w tym wypadku upór,

który był zasadniczą cechą charakteru Katie. Nęciło ją zwykle to, czego
nie mogła od razu otrzymać, miała przy tym silny pociąg do rzeczy

zakazanych. Gdyby Harald zakochał się w niej i okazywał jej jawnie
swoją miłość, uczucie Katie zniknęłoby w szybkim czasie; przestałoby jej
wówczas zależeć na zdobyciu Haralda. Ponieważ jednak trwał wciąż
w obojętności, więc podsycał swoim chłodem niezaspokojone pragnie­
nia Katie. Jego dobroduszny, trochę lekceważący ton doprowadzał ją
do pasji, wywoływał wybuchy gniewu, które niekiedy wyładowywała
także na nim. W takich wypadkach Harald w sposób bardzo energiczny
doprowadzał do porządku popędliwą Katie.

Jedną z największych wad Katie była niezwykła gwałtowność w

stosunku do służby. Potrafiła przy najmniejszej opieszałości ze strony
służących wpadać w tak szalony gniew, że dochodziło do rękoczynów.
Gdy wybuch mijał, Katie zasypywała ukaraną służącą podarunkami,

19

background image

była bowiem z natury dobroduszna. Niekiedy jednak biła służbę, często
karała niesprawiedliwie, a tego krajowcy nigdy nie zapominali.

Pan Vanderheyden starał się spełniać wszystkie zachcianki i kaprysy

córki, uprzedzał jej życzenia. Od pewnego czasu wiedział, że Katie
pragnie poślubić Haralda Forsta; on sam byłby rad, gdyby młody
człowiek został jego zięciem, gdyż cenił go i szanował, a przy tym
rozumiał, że Katie miałaby w nim poważnego, szlachetnego opiekuna,
który by o nią dbał i czuwał nad nią. Również dla firmy związek ten
przyniósłby wiele korzyści.

Śledził bacznie stosunek Haralda do Katie i z dnia na dzień stawał się

bardziej wyczekujący i niecierpliwy. Nie chciał jednak wtrącać się do tej

sprawy, ani jej przyśpieszać, czując, że wszystko powinno ułożyć się
samo. Harald jednak nie zdradzał najmniejszych chęci, żeby oświadczyć
się Katie.

Harald właściwie nie myślał jeszcze w ogóle o małżeństwie. Kobiety

nie odegrały dotąd poważnej roli w jego życiu. Miał wprawdzie za sobą
kilka flirtów i przelotnych miłostek, lecz nie spotkał jeszcze kobiety,
która by obudziła w nim szczerą, głęboką miłość; nie poznał dotąd tej,
którą pragnąłby poślubić. W sercu jego żył obraz idealnej kobiety,
podobnej do jego ukochanej, zmarłej matki. Marzył, aby jego towa­
rzyszka życia była do niej podobna, lecz dotąd nie znalazł takiej. Katie
Vanderheyden nie była z pewnością istotą, która ucieleśniała ów ideał,

choć starała się zawsze pokazać Haraldowi z najlepszej strony.

W ostatnich czasach zaczął jednak zwracać na to uwagę, że Katie mu

wyjątkowo sprzyja. Uważał to z jej strony za przemijający kaprys, gdyż
w jego oczach była wciąż jeszcze kapryśnym, rozpieszczonym dziec­
kiem, któremu dotąd spełniano każde życzenie.

Mimo to doznawał uczucia lekkiego niepokoju, gdy spostrzegał,

z jakim wyrazem spoczywają na nim zawsze oczy Katie.

W tym okresie powziął postanowienie, żeby wyjechać na kilka

miesięcy do kraju. Czuł, że organizm jego wymaga koniecznie zmiany
klimatu, a poza tym tęsknił za ojczyzną. W czasie tym przypadały
właśnie święta Bożego Narodzenia i Harald śnił po nocach o śniegu
i lodzie, o przystrojonych choinkach i dźwięku wigilijnych dzwonów.
Obudziło to w nim jednocześnie uczucie tęsknoty za ziemią ojczystą.
Zaczął serio myśleć o tym, żeby się zwolnić, choćby na kilka miesięcy.

20

background image

Na sześć tygodni przed owym dniem, gdy Marlena obchodziła

uroczyście rocznicę swego przybycia do domu Haralda Forsta, młody
człowiek powracał właśnie do siebie bardzo znużony uciążliwym
objazdem plantacji.

Gdy samochód zatrzymał się przed małym domkiem, spowitym

jakby w snopy kwiecia, Harald rzucił nagle wzrokiem na willę Vander-

heydenów. Na werandzie spostrzegł Katie, która wychylała się przez
balustradę. Tego dnia panował nieznośny upał, toteż dziewczyna miała
na sobie strój krajowców, tak zwany sarong i kabaję. Jej bose nóżki
tkwiły w ślicznych, zgrabnych pantofelkach. Gdyby była inaczej

ubrana, wybiegłaby mu z pewnością naprzeciw, aby go powitać, tak
jednak skinęła tylko ręką, dając mu znaki, by się przybliżył. Harald był

zmęczony długą jazdą, a ponadto pragnął zmienić zakurzone ubranie i
odświeżyć się kąpielą, mimo to podszedł uprzejmie do dziewczyny
i przez balustradę uścisnął jej rękę.

Pochyliła się ku niemu i spojrzała na niego ciemnymi oczyma,

w których płonął niecierpliwy ogień.

— Tak długo pana nie było, panie Haraldzie — rzekła, obrzucając

go rozkochanym spojrzeniem.

Nigdy jeszcze nie wydawała się mu tak piękna, jak w tej chwili. Po

raz pierwszy widział ją w tym stroju. Policzki jej pobladły lekko ze
wzruszenia, twarz wyrażała tęsknotę. Przejrzysty sarong przysłaniał
zaledwie jej postać, tak że Harald mógł podziwiać smukłe, idealnie
piękne kształty dziewczyny. Rozchylona na piersi kabaja odsłaniała
skrawek mlecznego ciała. Z włosów unosiła się woń, która wprowadziła
Haralda na chwilę w stan dziwnego oszołomienia. Po raz pierwszy
patrzył na Katie oczyma mężczyzny, począł sobie uświadamiać, że ma

przed sobą czarującą, powabną kobietę. Ogarnęła go nagle chęć, aby
pochwycić ją w objęcia i przycisnąć usta do jej rozchylonych purpu­
rowych warg.

Była to tylko krótka chwila zmysłowego pożądania, lecz Ka­

tie spostrzegła natychmiast, że Harald zwrócił na nią uwagę, że

jej czar zaczął na niego działać. Ze świadomą zalotnością zrzuciła

kabaję.

— Upał jest nie do zniesienia! Pan także musi być zmęczony jazdą,

pewnie kurz dał się panu we znaki. Proszę przebrać się, a potem

21

background image

wypijemy razem herbatę. Ojciec powróci zapewne lada chwila do domu
— rzekła, opierając nagie ramię na balustradzie.

Wpił się wzrokiem w mleczne, toczone ramię, mając szaloną chęć,

aby go dotknąć ustami. Zdawało mu się, że został rażony iskrą
elektryczną. Z trudem oderwał oczy od widoku cudnego białego
ramienia. Odetchnął ciężko i cofnął się o krok.

— Tak, panno Katie, pójdę się przebrać, a potem powrócę na

herbatę — wykrztusił, po czym oddalił się spiesznie, jakby ratując się
ucieczką przed samym sobą.

Znalazłszy się u siebie, udał się natychmiast do łazienki. Za nim

podążył jego służący, aby mu pomóc przy kąpieli. Pośrodku łazienki
znajdował się murowany basen, napełniony stale zimną wodą. Służący
nabierał ją małym wiaderkiem i polewał ciało swego pana. Woda
spływała na kamienną posadzkę i ściekała przez specjalny zlew do
ogrodu, gdzie wchłaniały ją spragnione ożywczej wilgoci rośliny. W ten
sposób odbywa się zawsze kąpiel na Jawie i Sumatrze, nie sprawia ona
wielkiego zachodu i jest ogromnie orzeźwiająca.

Gdy Harald w chwilę potem przeszedł do przyległego pokoju, aby się

przy pomocy służącego przebrać, minęło już zupełnie krótkotrwałe
odurzenie, które ogarnęło go poprzednio w obecności Katie. Uśmie­
chnął się pobłażliwie, myśląc o tym, że mógł ulec urokowi białego
ramienia i purpurowych dziewczęcych warg.

Potem jednak wpadł w głęboką zadumę. Po raz pierwszy zadał

sobie pytanie, czy nie byłoby najlepiej i najrozsądniej, gdyby ożenił
się z Katie Vanderheyden. Po śmierci Johna Vanderheydena nie było­
by żadnych komplikacji z firmą, wszystko zostałoby tak, jak obecnie.
Obiecywał sobie jeszcze inne korzyści z tego związku. Właściwie
był w tym wieku, gdy należało pomyśleć o małżeństwie, liczył już
trzydzieści trzy lata. Chciał, aby w jego postanowieniu odgrywały
rolę nie zmysły, lecz rozum, a wydawało mu się, że postąpi bar­

dzo rozsądnie, żeniąc się z córką wspólnika. Jeżeli dotąd nie pomyślał
o tym, to jedynie dlatego, że Katie absolutnie nie odpowiadała jego
ideałowi.

— Tak — dumał — lecz mało jest przecież śmiertelników, którym

udaje się znaleźć w życiu wymarzony ideał. A Katie jest piękną,
wyjątkowo ponętną dziewczyną. Nie stanie się ona wprawdzie przyja-

22

background image

ciółką ani wierną towarzyszką w doli i niedoli, lecz może w ogóle nie ma
takich kobiet...

Harald doszedł do wniosku, że kobieta w ogóle nie potrafi wypełnić

życia mężczyzny, może być jedynie zabawką w krótkich godzinach
upojenia, miłą kochanką, gospodynią lub przedstawicielką domu —
niczym więcej. Jeżeli umiała sprostać tym zadaniom, wówczas powinno
to było wystarczyć. Przypuszczał, że Katie temu wszystkiemu podoła.

Miała wprawdzie drobne przywary — nie znał jej wszystkich wad, gdyż

starannie je ukrywała — lecz z czasem je straci. Musiało być przyjemnie
okiełznać tę małą złośnicę, nadmiernie rozpieszczoną przez ojca. Była
dość piękna, aby wydawać się godna pożądania, dziś nawet wydała mu
się oszołamiająco piękna. Co prawda nigdy przedtem nie widział jej
w sarongu, a choć tubylcze kobiety stale używają tego stroju, to jednak
wyglądały w nim pospolicie, podczas gdy Katie potrafiła w nim
podkreślić swoje wdzięki.

Na pół z gniewem, na pół ze śmiechem machnął ręką, pragnąc jakby

skierować swe myśli na inne tory. Wciąż jednak widział przed oczyma
mleczne, krągłe ramię i olśniewająco białą szyję Katie.

Wychodząc z domu, doznał dziwnego uczucia, wydało mu się, że

idzie naprzeciw swemu przeznaczeniu. Czuł, że gdyby teraz pozostał
sam na sam z Katie, uległby całkowicie jej urokowi; mimo to jakaś
nieznana siła pociągała go w jej stronę.

W białym ubraniu, jakie nosi się zazwyczaj w krajach zwrotniko­

wych, wyglądał tak, że mógł podbić serce każdej kobiety. Jego wysoka
smukła postać, pewny chód i sprężyste ruchy miały w sobie coś
imponującego. Ciemne, faliste włosy ocieniały jego wysokie czoło;
głęboko osadzone oczy koloru stali błyszczały jasno, odbijając się od
brunatnej ogorzałej twarzy. Kształtny nos i usta o wąskich wargach
zdradzały szlachetną rasę. Zaciśnięte usta i podbródek świadczyły
o niezłomnej sile woli, z jasnych oczu tryskała odwaga i energia.

Harald Forst był więc młodzieńcem o niezwykle pociągającej

powierzchowności i mógł podobać się kobietom.

Z początku szedł powoli, ociągając się trochę, potem jednak

przyśpieszył kroku, ujrzawszy nadjeżdżający samochód. Siedział w nim
pan Vanderheyden. Harald odetchnął z ulgą. Tego wieczoru nie groziło
mu już niebezpieczeństwo ze strony Katie. Był z tego rad, nie chciał

23

background image

działać pod wpływem nagłego porywu, musiał dokładnie zbadać swe
uczucia.

Zbliżył się do willi w tej chwili, gdy służący wynosili z samochodu

Vanderheydena siedzącego w swoim fotelu. Jeden ze służących wtoczył
fotel na werandę.

Dom był drewniany, obszerny, lecz składał się z jednej tylko

kondygnacji, wznoszącej się na kamiennym fundamencie. Szeroka
weranda, otaczająca dom ze wszystkich stron, była pokryta dachem,

wspartym na smukłych kolumnach z malowanego drzewa.

Na werandzie i w pokojach John Vanderheyden kierował sam swoim

fotelem na kółkach i mógł się swobodnie poruszać w całym mieszkaniu.
Wszystkie pokoje wychodziły na korytarz i, z wyjątkiem sypialnych, nie
miały drzwi, zastąpionych szerokimi kotarami.

Harald i pan Vanderheyden przywitali się serdecznym uściskiem rę­

ki, następnie zajęli miejsce na werandzie i rozpoczęli rozmowę o in­
teresach. Potem zjawiła się Katie. Miała teraz na sobie białą powiewną
sukienkę europejskiego kroju. I teraz wyglądała prześlicznie, choć

w całym jej zachowaniu brakło wrodzonej wytworności. Chłodna biel

sukni zupełnie otrzeźwiła Haralda, który całkowicie odzyskał spokój.

Gdy jednak siedzieli przy stole, Harald co chwila rzucał przelotne

spojrzenia na Katie, a za każdym razem napotykał jej oczy wlepione

w siebie z wyrazem palącego pożądania.

Jedna ze służących roznosiła herbatę, druga ciastka i owoce, trzecia

papierosy i cygara. Wszystkie trzy miały na sobie tylko sarongi. Harald
patrzył na zwinne, zręczne dziewczęta. Miały ładne, wdzięczne ruchy,
lekko i żwawo wykonywały swe czynności. Sarongi spływały w miękkich
fałdach z ich postaci, czemu więc widok ich nie działał na niego w ten
sposób jak widok Katie w takim stroju?

Począł się nad tym zastanawiać. Był w ogóle człowiekiem, który lubił

sobie jasno zdawać sprawę ze swoich myśli i uczuć. Po herbacie panowie
zapalili cygara. Katie poprosiła, aby Harald zapalił dla niej papierosa.
Zalotnym ruchem przysunęła się do niego, rozchylając purpurowe

wargi, aby mógł włożyć jej do ust zapalonego papierosa. Wlepiła oczy
ponownie w jego twarz z wyrazem prośby i namiętnej tęsknoty.
Wówczas Harald poczuł, że krew zaczyna znowu krążyć szybciej w jego
żyłach.

24

background image

Westchnął cicho, doszedł do wniosku, że pora ożenić się. Był młody,

zdrów i nie mógł dłużej żyć samotnie. Zaczął się przyzwyczajać do myśli,
że Katie zostanie jego żoną, nie dlatego, że ją kochał, lecz dlatego, że
była jedyną kobietą, którą tutaj mógł poślubić.

Rozmyślając o tym wszystkim, rozmawiał o interesach z panem

Vanderheydenem. Rozmowa ta nudziła Katie. Powstała, mocno nadą-

sana, i padła na bujany fotel, który stał w pobliżu stołu. Harald śledził ją
wzrokiem. Z upodobaniem spoglądał na jej smukłą, kształtną postać,

wyciągniętą w rozkołysanym fotelu.

— Jest piękna — dumał — i młoda. Można ją wychować, urobić

z niej idealną towarzyszkę życia...

Patrzył z uśmiechem na zadąsaną dziewczynę i miał właśnie zamiar

skierować rozmowę na inne tory, aby jej sprawić przyjemność, gdy nagle
posłyszał głos swego wspólnika.

— Najwidoczniej starzeję się, bo zapomniałem na śmierć, że mam

list dla pana. Nadszedł dziś rano. Jest to list prywatny, choć poznałem
charakter pisma naszego prokurenta z Hamburga. Proszę, oto ten list...

Harald obrzucił przelotnym spojrzeniem kopertę, po czym schował

list do portfela.

— Niechże pan go przeczyta, panie Haraldzie, nie będziemy panu

przeszkadzali.

Młody człowiek z uśmiechem potrząsnął głową.

— To nic pilnego. Pan Zeidler przysyła mi zapewne kwartalne

sprawozdanie o mojej pupilce. Donosi mi szczegółowo, co porabia
maleńka Marlena Lassberg, gdyż moja gospodyni pani Darlag nie ma
wielkiej wprawy w pisaniu listów. Przeczytam to potem.

Katie parsknęła śmiechem.

— Ach, panie Haraldzie, jakie to śmieszne, że pan ma pupilkę!
— Cóż w tym zabawnego, panno Katie?
— Bo pan jest przecież młody. Żeby mieć pupilkę, trzeba być siwym,

zgrzybiałym staruszkiem...

— Czy pani zapomniała, co opowiadałem pani oraz ojcu?

Skinęła głową, ruchem wyrażającym lekkie znudzenie.

— Tak, wiem. Pamiętam coś nie coś... Jakiś tam obowiązek...

Musiał się pan odwdzięczyć komuś...

— O, nie tylko obowiązek, panno Katie! Obiecałem memu zbawcy,

25

background image

że zaopiekuję się jego córeczką, że będzie wychowywała się u nas
w domu jakby była moją siostrą. Honor nakazywał mi, aby dotrzymać
tej obietnicy danej umierającemu!

— Tak, tak, wiem. Czy pańska pupilka jest ładna?
Zaśmiał się serdecznie, spostrzegłszy w jej oczach błysk zazdrości.
— Zdaje się, że nie bardzo.
— Czyż pan nie zna jej osobiście?
— Owszem, widziałem ją dwa razy w życiu. Przywiozłem ją do

Hamburga, a potem zobaczyłem ją znowu na pogrzebie mojej matki,
przed wyjazdem do Kota Radża. Niestety, nie widziałem jej nigdy
inaczej, jak tylko smutną i zmartwioną. Pamiętam, że miała zapłakane
oczy i była bardzo mizerna i blada.

— W jakim była wieku?
— Zdaje się, że miała piętnaście czy szesnaście lat.
— W takim razie jest dziś starsza ode mnie.
Harald spojrzał na nią zaskoczony, a potem zamyślił się.

— Doprawdy, z dzieci wyrastają ludzie! Mała Marlenka jest

zapewne dorosłą Marleną. Nigdy mi to nie wpadło do głowy. Tak,
oczywiście, moja mała siostrzyczka będzie wkrótce pełnoletnia.

— A więc dorosła osoba?
— Tak panno Katie, choć dotąd widziałem ją zawsze w pamięci

jako podlotka.

— A co się z nią stanie, gdy dojdzie do pełnoletności? — spytała

Katie, przestając się kołysać w fotelu.

— Zostanie w moim domu — odparł z powagą.
— Zawsze? — zawołała Katie ze zdumieniem.
— Dopóki nie wyjdzie za mąż.
— A jeżeli jest brzydka i nikt jej nie zechce?
— Wtedy będę się nią nadal opiekował.

— Nawet, gdy pan powróci do kraju na stałe?
— Naturalnie, przecież moja siostra także przebywałaby w takim

wypadku u mnie, a ją uważam przecież za siostrę.

— O, Boże, to pan sobie piwa nawarzył! Przecież to okropny kłopot

i ciężar!

Harald zmarszczył czoło.

— Nie odczuwam tego nigdy jako ciężaru, muszę spłacić dług

26

background image

wdzięczności wobec jej ojca. Gdyby nie narażał swego życia byłbym
wtedy poniósł śmierć. Nie mogę mu inaczej podziękować, muszę więc
opiekować się jego córką.

— Brawo, brawo, panie Haraldzie! — wtrącił się do rozmowy pan

Vanderheyden.

Katie spostrzegła, że panowie znowu chcą rozmawiać o interesach,

postanowiła więc nie dopuścić do tego.

— Niech mi pan da jeszcze jednego papierosa, panie Haraldzie! —

zawołała niecierpliwie.

Harald podał jej otwartą papierośnicę.

— Zapalonego! — rozkazała, nadąsana.

Spojrzał na nią, ubawiony.

— Jak mówi grzeczne dziecko? — spytał żartobliwie.
— Nie jestem dzieckiem — obraziła się Katie.
— Aha! Więc jak mówi dobrze wychowana dorosła panienka? —

spytał, patrząc jej przeciągle w oczy.

W jej ciemnych oczach zamigotał figlarny płomyk. Złożyła usta jak

do pocałunku.

— Proszę mi wsunąć do buzi zapalonego papierosa — rzekła jak

posłuszne dziecko.

Uwierzył w jej uległość, która była po prostu kokieterią, zapalił

papierosa i wsunął go między rozchylone wargi. A ponieważ wyglądała
w tej chwili ogromnie ponętnie, gdyż leżała wyciągnięta w fotelu,
przeciągając się jak kotka, więc pochwycił nagle jej rękę i przycisnął ją
do ust.

Oblała się szkarłatnym rumieńcem. Po raz pierwszy okazywał jej

taką galanterię. Uniosła się na poduszkach i posłała mu powłóczyste
spojrzenie spod długich rzęs. Wtedy pogłaskał pieszczotliwym ruchem

jej czoło i policzki, po czym powrócił na dawne miejsce przy stole. Na

ustach jego ukazał się tkliwy uśmiech. Uświadomił sobie w tej chwili, że
Katie go kocha.

John Vanderheyden obserwował z daleka tę małą scenkę i spostrzegł

uśmiech na ustach Haralda. Oczy starego pana zajaśniały zadowo­
leniem. Chwała Bogu — nareszcie jakiś znak, że Harald Forst nie jest
zupełnie obojętny na wdzięki jego ukochanej jedynaczki.

Wkrótce potem młody człowiek pożegnał się. Oczekiwano go znowu

27

background image

na kolacji, gdyż z wyjątkiem pierwszego śniadania spożywał wszystkie

posiłki z rodziną Vanderheydenów.

Żegnając się teraz z Katie, uścisnął serdecznie jej rączkę.
— Czy pan jutro znowu pojedzie na plantacje? — spytała dziew­

czyna.

— Nie, panno Katie, jutro mam do załatwienia kilka spraw

w Oleh-loh, a potem pojadę do wolnego portu na wyspę Wei.

— Czy pan popłynie żaglówką czy parowcem?
— Jeżeli wiatr będzie pomyślny, popłynę żaglówką. W przeciwnym

razie udam się koleją do Oleh-loh, a stamtąd promem do portu.

Spojrzała na niego z gorącą prośbą.

— Niech pan popłynie żaglówką i weźmie mnie ze sobą.
— To bardzo uciążliwa podróż. Trzeba przez wiele godzin jechać

podczas upału. Pani się zmęczy.

— Na wodzie upał nie daje się tak we znaki, zwłaszcza jeżeli będzie

wiatr. Taką mam ochotę pojechać.

— Dobrze, jeżeli popłynę żaglówką, zabiorę panią.
Klasnęła w dłonie jak mała dziewczynka.
— Ach, jakże się cieszę! W domu jest tak nudno, kiedy nie ma pana

ani tatusia.

Skinął z uśmiechem głową.

— Tak, pani rzeczywiście ma tu mało urozmaicenia, panno Katie.
Westchnęła z żalem.
— Ach, to święta prawda! Jestem ciągle sama. Od czasu do czasu

zjawia się u mnie Mefrouw Grodendahl i opowiada mi najstarsze plotki
z Kota Radża albo też przychodzi Juffrouw Neels, aby mi się zwierzyć ze
swej piątej nieszczęśliwej miłości do jakiegoś urzędnika państwowego.
Można tu umrzeć z nudów, nawet na nielicznych przyjęciach towa­
rzyskich nudzę się śmiertelnie.

Pogłaskał jej włosy.

— Pani ma słuszność, życie nie upływa tutaj zbyt przyjemnie.

Każdy jest pochłonięty swoim celem, każdy myśli o zarabianiu pie­
niędzy. Nikt nie interesuje się niczym innym. Wobec tego zabiorę panią

ze sobą.

Harald rozumiał Katie. Za nic w świecie nie potrafiłby prowadzić

takiego trybu życia jak ona. Dotąd jednak nie skarżyła się nigdy, że ta

28

background image

wieczna bezczynność ją nudzi, zdawało się, że właśnie takie życie
dogadza jej.

Tak też było w istocie. Katie najchętniej spoczywała na leżaku,

puszczając swobodnie wodze swoim marzeniom. Ochota na przejażdżkę

z Haraldem zbudziła się w niej zupełnie nagle i nieoczekiwanie.

Błyszczącymi oczami śledziła młodego człowieka, który szedł przez

wspaniały, tonący w kwiatach ogród, zmierzając do swego domku.

Domek ten był wiernym odbiciem willi Vanderheydenów, lecz składał
się zaledwie z sześciu pokoi, podczas gdy dom wspólnika obejmował

pięciokrotnie większą liczbę pomieszczeń. Oczy Katie zawisły na
wysmukłej, muskularnej postaci Haralda. Odwróciła się dopiero, gdy
znikł, potem głęboko westchnęła.

Mijnheer Vanderheyden spoglądał z tkliwością na córkę.

— Czemu tak wzdychasz, kochanie? — spytał z uśmiechem.
— Przecież wiesz, tatusiu! Harald Forst musi zostać moim mężem!
— Ja nie mam nic przeciwko temu, Katie. To dzielny, szlachetny

człowiek.

— Dlatego właśnie pragnę go zdobyć, on jednak zastanawia się zbyt

długo. Jeżeli wkrótce nie namyśli się, wtedy ty, ojczulku, musisz z nim
pomówić.

— Ja mam z nim pomówić?
— Tak, ojczulku! On namyśla się tak długo, a ja się niecierpliwię.

Powinieneś mu dać do zrozumienia, żeby mnie przestał dręczyć.

John Vanderheyden byłby dla swej córki chętnie pozdejmował

wszystkie gwiazdy z nieba, lecz mimo to wzdragał się, gdy chodziło
o spełnienie prośby tego rodzaju.

— Nie mogę tego uczynić, pomyśl tylko Katie... Przecież twoja

duma ucierpiałaby na tym. Musisz się uzbroić w cierpliwość, miałem
wrażenie, że dziś był bardzo czuły...

— Więc i ty spostrzegłeś to, ojczulku? Tak, dziś był inny niż

zazwyczaj. Ja zresztą wolałabym także, aby obeszło się bez tej rozmowy.

— A widzisz, kochanie! Córka Johna Vanderheydena naprawdę nie

ma potrzeby narzucać się mężczyźnie.

— Masz słuszność. Wiesz, dziś zanim przyjechałeś, była taka

chwila, że Harald stał tutaj pod werandą i wyglądał tak, jakby mnie
chciał pocałować. Wyczułam to wyraźnie, po raz pierwszy spostrze-

29

background image

głam, że oczy jego płoną pragnieniem. Wiem już teraz, co zrobić, żeby
mu się podobać. Jeżeli jutro, podczas wspólnej jazdy, nie oświadczy się,
wtedy znajdę na niego sposób.

— Jakiż to sposób, Katie?

Zaśmiała się krótko, a oczy jej zalśniły.
— Pokażę się mu, jak dzisiaj, w sarongu. Wtedy mu się podobałam.

— Widział cię w sarongu? — spytał ojciec, niemile zaskoczony.
— Tak, było przecież tak gorąco, więc miałam na sobie sarong.

Harald wracał z plantacji i zobaczył mnie na werandzie. Rozmawialiśmy
przez chwilę. Zdaje się, że zauważył nareszcie, jaka jestem piękna. Bo
przecież jestem piękna, nieprawdaż, ojczulku?

Ojciec spojrzał na nią tkliwie i podjechał do niej w swym fotelu na

kółkach.

— Jesteś moim ślicznym, kochanym dzieckiem! Gdy zostaniesz

żoną Haralda Forsta, będę mógł spokojnie zamknąć oczy. Będzie ci
dobrze pod jego opieką.

Ujęła rękę ojca i przytuliła do niej policzek.

— Nie, nie umieraj, ojczulku! Nikt nie będzie mnie tak kochał, jak

ty!

Słowa te zdradzały naiwny egoizm Katie. Ojciec był jej potrzebny,

ponieważ kochał ją i pieścił, dlatego też obawiała się jego śmierci. Lecz
John Vanderheyden cieszył się, że córka go potrzebuje i że pozwala się
kochać i psuć. Dawniej ponosił rozmaite ofiary dla swej pięknej,
kapryśnej żony, teraz spełniał wszystkie zachcianki córki. Należał on do
tych dobrodusznych mężczyzn, którzy pozwalają się przez kobiety
tyranizować, choć są na ogół dzielni i energiczni. Wobec tego, że nie
mógł pojechać z Katie do Europy, gdzie na pewno dzięki piękności
i bagactwu znalazłaby wielu konkurentów, przeto pragnął gorąco, aby
została żoną Haralda, który wydawał mu się najbardziej pożądanym

zięciem.

*

* *

Harald po przybyciu do domu udał się natychmiast na werandę,

30

background image

położoną po przeciwległej stronie, gdzie nie można go było widzieć
z willi Vanderheydenów. Było to jego ulubione miejsce, gdyż tylko tutaj
miał poczucie odosobnienia i zupełnej swobody. Wiedział, że ilekroć
siadywał naprzeciwko domu wspólnika, Katie nie spuszczała z niego
oczu.

Położył się na trzcinowym leżaku i polecił służącemu, aby mu

przyniósł przybory do palenia. Przeciągnął się wygodnie, gdyż czuł się
bardzo znużony męczącą drogą. Upał dawał mu się w tym roku bardziej
we znaki niż w poprzednich latach, toteż Harald uświadomił sobie, że
potrzebna mu jest koniecznie zmiana klimatu.

Harald palił cygaro, a wypuszczając kółka dymu, myślał o Katie.

Ach, jakże była ponętna, jak ślicznie wyglądała w chwili gdy wsuwał jej
papierosa do ust. Przypomniał sobie błagalny wyraz jej oczu. Czy nie
byłoby przyjemnie przebywać wciąż z młodą i piękną istotą, wycho­

wywać ją na swoją modłę, urobić jej charakter?

Po chwili jednak opanował się, starając się odsunąć od siebie myśli

o Katie. Co mu się stało? Przez tyle lat przebywał w pobliżu tej
dziewczyny, widywał ją codziennie, a nigdy nie myślał o niej w ten
sposób. I oto nagle zbudziła się w nim ochota do małżeństwa!
Pochodziło to zapewne stąd, że przez całą drogę marzył o zimie,
o Gwiazdce, o śniegu, że nagle ogarnęła go tęsknota za cichym
szczęściem w gronie rodziny. Wtedy poczuł się ogromnie samotny,
a kiedy w chwilę potem ujrzał Katie, zbudziło się w jego duszy nieznane
uczucie.

— Powinienem ożenić się, najwyższy czas! — myślał Harald.

Czemu właściwie nie miałby poślubić Katie? Nie miał tutaj wielkiego

wyboru. Na Sumatrze mieszkało mało kobiet z Europy, większość z nich
była mężatkami. Katie była bezwarunkowo najpiękniejsza ze wszy­
stkich. A może poczekać, aż powróci do kraju i tam poszukać żony?
Sprawa nie przedstawiała się tak prosto. Musiał znaleźć żonę, która by
z nim chciała powrócić na Sumatrę, a większość kobiet europejskich
znosiła bardzo źle klimat zwrotnikowy. Nie, nie, najlepiej ożenić się

z Katie. Kochała go, a to przecież najważniejsze. I Harald postanowił
oswoić się z myślą, że Katie zostanie jego żoną...

Siedział, pogrążony w zadumie, gdy nagle przypomniał sobie o liście

od prokurenta Zeidlera. Wyjął go z portfela i zaczął czytać:

31

background image

Drogi panie Haraldzie! Przed chwilą wysiałem sprawozdanie i bilans

kwartalny pod adresem naszej firmy w Kota Radża. Teraz pragnę panu
donieść o Pańskiej pupilce, Marlenie Lassberg. Czuje się ona doskonale,

jest zdrowa i wesoła, a ma to głównie do zawdzięczenia temu, że nie

stosowaliśmy się ściśle do Pańskich życzeń, tyczących panny Marleny.

Gdyby trawiła życie w bezczynności, byłaby się czuła bardzo nieszczę­

śliwa. Przez pięć lat zachowywałem milczenie, gdyż prosiła mnie o to,

teraz jednak donoszę, że to ona odpięciu lat pomaga mi w biurze i jest moją

prawą ręką. Zastępowała mnie podczas choroby i jest obecnie naszą

najlepszą siłą biurową. Nie chciała przyjmować pensji, twierdząc, że w

domu Pańskim ma wszystko, czego jej potrzeba, toteż na razie otworzyłem

jej konto i zapisuję sumę miesięcznego wynagrodzenia na jej rachunek.

Gdy Harald doczytał do tego miejsca, zerwał się nagle i uderzył

pięścią w stolik, tak, że o mało go nie wywrócił. Potem zmarszczył
gniewnie czoło, gdyż otrzymana wiadomość wyprowadziła go z równo­
wagi.

Jakże Zeidler mógł się zgodzić na coś podobnego? Wiedział przecież,

jakie miał Harald obowiązki wobec Marleny, ile zawdzięczał jej ojcu;

wiedział, że przybrany brat pragnie, aby prowadziła beztroskie życie.

Uspokoił się po chwili i zabrał się znowu do czytania. Stary

prokurent musiał dokładnie znać swego młodego zwierzchnika, gdyż
pisał w dalszym ciągu:

Wiem, że Pan się w tej chwili na mnie gniewa, że Pan nie może pojąć,

czemu postępowałem wbrew pańskiej woli. Aby to zrozumieć, musi pan

dokładnie wiedzieć, jak doszło do tego. Marlena czuła się po wyjeździe

pana bardzo źle, więdła jak kwiatek bez słońca i rosy. Ujrzałem ją raz, gdy

stała obok ogrodnika i patrzyła ze łzami w oczach, jak szczepi róże. A

potem spojrzała na mnie z takim zwątpieniem, że nigdy nie zapomnę

wyrazu jej oczu. ,,Nikt mnie tu nie chce, nikt mnie nie potrzebuje. A ja chcę

pracować, bo praca jest najlepszym lekarstwem na wszystkie smutki.

Niech mi pan dopomoże, niech mi pan da jakieś zajęcie. Chciałabym mieć
uczucie, że jestem pożyteczna" — mówiła. Zrobiło mi się żal tego dziecka,

które tak gorąco łaknęło pracy, toteż poleciłem, aby nazajutrz rano
stawiła się w biurze. Powiedziałem jej wówczas: „Pan Harald nie życzy

32

background image

sobie, żeby pani pracowała, uważa panią przecież za siostrę." A ona mi na

to: „Gdyby Harald miał siostrę, która byłaby spragniona jakiegoś

zatrudnienia, to na pewno pozwoliłby jej pracować. Wiem, że Harald
życzy mi jak najlepiej, lecz nie może wiedzieć, że tylko w pracy znajdę
spokój i zadowolenie. Niech pan mu o tym na razie nie pisze, powiemy mu

wszystko, gdy powróci do Hamburga." Zgodziłem się, wiem, że i Pan by

się zgodził. Marlena pracuje od pięciu lat w moim pokoju, zajmuje miejsce

przy Pańskim biurku. Jest zdolną i dzielną urzędniczką, wszyscy mamy

z niej pociechę. A taka jest przy tym pogodna i wesoła, że daje dobry

przykład innym. Jest jasnym promykiem słońca, który świeci w naszym

biurze. Niech Pan nie gniewa się na pannę Marlenę ani też na mnie.
Musiałem zaspokoić ten głód pracy i dobrze uczyniłem. Rozkwitła jak
kwiat, czuje się dobrze, gdyż ma poczucie własnej wartości. Przekona się
Pan o tym po powrocie do Hamburga. Spodziewamy się, że Pan wkrótce

przyjedzie do kraju. Pozdrawiam Pana serdecznie.

Szczerze oddany Henryk Zeidler.

Harald odłożył list i zamyślił się. Gniew jego pierzchnął bez śladu, na

twarzy malowało się teraz zdumienie. Marlena, jego mała siostrzyczka
Marlena, to szczupłe dziecko o bladej twarzyczce zniweczyło jego
wszystkie plany. Nie chciała bezczynnie siedzieć w domu, pracowała w
firmie „Forst & Vanderheyden", pracowała dla niego! Była zbyt dumna,
aby przyjmować dobrodziejstwa, chciała sobie wywalczyć prawo prze­
bywania w jego domu. Jak jednak mógł jej okazać wdzięczność, którą
był winien jej ojcu? Wytrąciła mu broń z ręki...

Z początku gniewał się na Marlenę, potem jednak pomyślał, że

wszakże i on jest człowiekiem, który nie potrafiłby żyć bez pracy.

Rozumiał jej pragnienie, pojmował również jej dumę, choć nie mógł

sobie wyobrazić, że takie uczucia zbudziły się w duszy tak młodej
dziewczyny. Doszedł do wniosku, że Zeidler dobrze uczynił, dając

Marlenie zajęcie w biurze.

Pogrążył się w zadumie, próbując sobie wyobrazić, jak obecnie

wygląda Marlena. Uzupełniał sobie w pamięci obraz, który pozostał mu
we wspomnieniach. Jego zdaniem Marlena wyrosła zapewne na wybu­

jałą, bladą panienkę, pozbawioną wdzięku i urody. Wtedy wywierała

— Tajemnicza miłość Marleny

33

background image

wrażenie istoty godnej pożałowania, Harald wątpił, czy zmieniła się.

Biedactwo, będzie jej trudno znaleźć męża! Wprawdzie da jej przyzwoitą

wyprawę i posag, lecz mimo to brzydkim dziewczętom niełatwo jest
wyjść za mąż.

Powoli zapadała cicha noc zwrotnikowa, na niebie wschodziły

pierwsze gwiazdy. Haraldowi wydawało się, że widzi przed sobą Jana

Lassberga, bladego, zbroczonego krwią. Leżeli obok siebie w lazarecie

polowym, a Harald uścisnął dłoń umierającego, dziękując mu za
ocalenie. Wtedy Jan Lassberg otworzył oczy, ogromne szare oczy, które
płonęły dziwnie mocnym blaskiem w jego bladej twarzy. Na ustach jego
zaigrał uśmiech, uśmiech pełen tkliwości i dobroci.

— Nie dziękuj mi, kolego, spełniłem swój obowiązek. Jeżeli teraz

umrę, to śmierć moja nie będzie daremna. Lekarz powiada, że pan
będzie żył, to mnie tak cieszy. Jedno tylko mnie gnębi.

— Co takiego? Może mógłbym panu pomóc? — spytał Harald.
— Mam jedyne dziecko... małą córeczkę... kocha mnie ona nad

życie, moja śmierć sprawi jej wielki ból. Kolego, pozdrów moją
córeczkę! Adres jest w moim portfelu... A potem... proszę zająć się nią...
nie mogłem jej wiele zostawić... niech nie cierpi niedostatku... moja
biedna maleńka Marlenka.

— Przyjacielu! Daję słowo honoru, że zaopiekuję się tą małą.

Zawiozę ją do mego domu rodzicielskiego, będzie się wychowywała
u mojej matki, a ja będę ją uważał za siostrę...

Wtedy rysy konającego rozjaśniły się uśmiechem szczęścia.
— To dobrze... dziękuję, kolego... dziękuję... Teraz mogę umrzeć

spokojnie... Proszę pozdrowić moją maleńką Marlenę...

Były to ostatnie słowa Jana Lassberga, w chwilę potem już nie żył.
Haralda za każdym razem ogarniało ogromne wzruszenie, gdy

przypominał sobie te chwile. I teraz wydało mu się, że czuje na sobie
spojrzenie Jana Lassberga. Marlena miała te same szare oczy, co jej
ojciec, patrzyła na Haralda tak błagalnie, gdy przyniósł jej wieść
o śmierci ojca.

— Jak umarł? Czy bardzo cierpiał? — pytała wśród łkań.
— Umarł jak bohater, jak człowiek szlachetny i honorowy —

odpowiedział, a wtedy szare oczy dziewczynki zalśniły jasnym bla­
skiem.

34

background image

To właśnie przypomniało się w tej chwili Haraldowi. Tak, mała

Marlena miała piękne, szare oczy, lecz znikały one niespostrzeżone

w jej bladej, mizernej twarzyczce. Biedna, mała Marlena! Czy też
uczynił wszystko, co powinien był uczynić dla nieszczęśliwej sie­
roty?

Harald począł robić szczegółowy rachunek sumienia. Po chwili

odetchnął z ulgą. Tak, zrobił wszystko, co było w jego mocy. Musiał
wprawdzie wyjechać i nie mógł zabrać jej ze sobą, gdyż nie zniosłaby
tutejszego klimatu, lecz zostawił ją pod dobrą opieką. Dbał o to, by
niczego jej nie zabrakło, pisywał do niej krótkie kartki, pytając ją
o życzenia... Zapomniał tylko o jednym, o tym, że dorosła, że stała się

człowiekiem. Miała swoje duchowe potrzeby, swoje upodobania, on zaś

nigdy nie interesował się jej wewnętrznym rozwojem. To wydało mu się
w tej chwili grzechem. Postanowił, że napisze do niej obszerny list, aby
nawiązać z nią korespondencję. Pragnął ją lepiej poznać, zbliżyć się do
niej duchem. Tak, dziś jeszcze napisze, znajduje się w odpowiednim
nastroju. Obecnie musi iść na kolację, potem jednak zasiądzie do

pisania.

Zerwał się szybko z miejsca, a ciałem jego wstrząsnął dreszcz, gdyż

temperatura raptownie obniżyła się i panował chłód. Udał się do swego
pokoju, aby przebrać się do kolacji.

Pan Vanderheyden z córką czekali już na niego. Spóźnił się nieco,

przeprosił więc gospodarzy. Potem udano się do stołu.

Podczas kolacji Katie stroiła minki zalotne do Haralda, on zaś

uśmiechał się do niej; Katie była piękna i podobała się mu co­
raz bardziej, zwłaszcza od chwili, gdy postanowił, że ożeni się
z nią.

Po skończonym posiłku Harald wstał od stołu i pożegnał się, nie

zważając na prośby Katie, która była ogromnie niezadowolona.
Zazwyczaj zostawał jeszcze godzinę po kolacji, tym razem jednak
oświadczył, że ma ważne listy do pisania.

— Do kogo będzie pan pisał, panie Haraldzie? — spytała Katie

nadąsana.

— Do siostry Marleny, panno Katie.
— Czy musi pan koniecznie napisać do niej dzisiaj?
— Tak, bo chcę, aby list odszedł jutro, najbliższym statkiem.

35

background image

I Harald nie pozwolił zatrzymać się. Napisał do Marleny list

ogromnie serdeczny, jak czuły brat do kochanej siostrzyczki.

*

Marlena Lassberg przejrzała z prokurentem Zeidlerem całą kore­

spondencję, przy okazji omówiła parę ważnych spraw. Kilka godzin
zeszło im na gorliwej pracy. Tylko od czasu do czasu Marlena rzucała
wzrokiem na wiązankę przepysznych róż, które stały na jej biurku.

Potem przyniesiono pocztę z Sumatry. Marlena patrzyła z biciem

serca na listy, które woźny położył na biurku Zeidlera.

— Oto list dla pani, panno Marleno — rzekł nagle Zeidler — pan

Forst napisał tym razem oddzielnie do mnie i do pani...

To mówiąc, podał Marlenie kopertę. Dziewczyna zbladła i spojrzała

trwożnie na starszego pana.

— Odwagi, odwagi, panno Marleno, nie trzeba się tak denerwować,

mamy oboje czyste sumienie. Niechże pani przeczyta list od pana
Forsta.

— Zrobię to później — odparła — może zawiera surowe wyrzuty,

wolę go przeczytać w domu. Lękam się treści tego listu.

— Nie ma pani powodu do obawy. Rozumiem jednak, że pragnie go

pani przeczytać w samotności, chętnie więc zwolnię panią...

— O nie, nie wyjdę z biura przed czasem, poczekam do obiadu.
— Ha, w takim razie ja przynajmniej przeczytam list pana Forsta do

mnie. Przekonamy się, czy bardzo gniewa się na nas.

Pan Zeidler szybko przebiegł list oczyma, potem z uśmiechem podał

go Marlenie.

Drogi Panie! Otrzymałem Pański list prywatny i pragnę przede

wszystkim zapewnić Pana, że nie gniewam się. Biorę sobie za złe, że nie
troszczyłem się dotąd o potrzeby duchowe mej pupilki, pragnę jednak
naprawić ten błąd. Teraz dopiero zacząłem sobie zdawać sprawę, że

Marlena przestała być dzieckiem, toteż rad jestem bardzo, że Pan

przychylił się do jej życzenia.

36

background image

Cieszy mnie bardzo, że Pan wyraża się tak pochlebnie o Marlenie, nie

spodziewałem się jednak po niej czegoś innego, gdyż jest nieodrodną córką
swego ojca. Kto miał takiego ojca jak ona, musi być wartościowym

człowiekiem. W końcu mego listu pragnę Pana jeszcze zawiadomić, że
noszę się z zamiarem powrotu do Hamburga. Nie mogę na razie ustalić
daty przyjazdu, przypuszczam jednak, że za kilka miesięcy zwolnię się na

jakiś czas. Ostatnio mieliśmy znowu kilka wypadków przemycania opium

na plantacje. Zanim wykryję sprawców, nie mogę się stąd ruszyć. Podam

panu oczywiście dokładnie datę przyjazdu. Na razie przesyłam serdeczne
pozdrowienia dla Pana i Pańskiej żony.

Szczerze życzliwy Harald Forst.

Marlena doczytała do końca, podniosła wzrok na pana Zeidlera.

Oczy jej błyszczały radośnie.

— Chwała Bogu! Harald nie gniewa się, uspokoiłam się zupełnie.
— Ja również, panno Marleno! Możemy z czystym sumieniem

cieszyć się myślą o jego powrocie.

— Niestety, nie przyjedzie tak prędko — odparła z westchnieniem —

biedak ma znowu nieprzyjemności przez tę sprawę z przemytnikami
opium. Ach, gdybyż nareszcie wykrył sprawców!

— I ja życzę mu tego. Zapewne sprawcami są Chińczycy, którzy stale

trudnią się tym procederem. A teraz przejrzymy sobie bilans nadesłany z
Kota Radża.

I pan Zeidler wyjął z koperty plik papierów, który przejrzał, a potem

podał Marlenie. Oboje znowu zagłębili się w pracy, lecz Marlena tym
razem nie potrafiła się skupić. Myślała wciąż o liście od Haralda.
Wreszcie nadeszła pora obiadowa. Pożegnała się z Zeidlerem i szybkim
krokiem przebiegła zaśnieżony ogród. W przedpokoju spotkała panią
Darlag.

— Ach, panno Marlenko, miałam dziś pranie, więc obiad będzie

trochę później. Czy panienka może jeszcze chwileczkę zaczekać?

— Naturalnie, pójdę do mego pokoju i odpocznę trochę. Niech pani

się nie śpieszy, obiad można podać za kwadrans.

— Doskonale, za kilkanaście minut każę podać do stołu.

Marlena skinęła głową i wbiegła po szerokich schodach na pierwsze

piętro, gdzie znajdowały się jej pokoje. Przeznaczyła je dla niej matka

37

background image

Haralda. Apartament składał się z sypialni oraz buduarku z głęboką

niszą przy oknie.

— Bywają godziny, gdy człowiek jest spragniony samotności i musi

mieć własny kącik — powiedziała wówczas do dziewczynki zacna,
rozsądna kobieta.

Oczywiście, że Marlena mogła korzystać ze wszystkich aparta­

mentów w domu. Tylko pokoje Haralda położone na parterze były
zamknięte na czas jego nieobecności.

Marlena usiadła w fotelu stojącym w niszy. Przez chwilę siedziała

bez ruchu trzymając w ręku list Haralda. Oczy jej zawisły na przeciw­
ległej wąskiej ścianie niszy. Wisiała tam bardzo udana fotografia
Haralda, którą Marlena wyjęła z albumu i tutaj powiesiła. Ilekroć
siadywała na swym ulubionym miejscu, oczy jej spoczywały zawsze na
tej fotografii. Znała dokładnie każdy rys tej męskiej, energicznej twarzy.
Oczywiście, Harald był o sześć lat młodszy, gdy dał się sfotografować.
Podobizna pochodziła z tych czasów, gdy przywiózł Marlenę do domu
swej matki.

Marlena lubiła tę fotografię. Nieraz w myślach rozmawiała z por­

tretem, powierzała mu rozmaite tajemnice, które by jej nigdy nie
przeszły przez usta. Serce Marleny bowiem od dawna należało do
Haralda. Już wtedy, gdy przyjechał, aby ją zawiadomić o śmierci ojca,
gdy starał się ją pocieszyć najczulszymi słowami, poczuła do niego
ogromną sympatię i zaufanie. Kiedy ujrzała go w rok później na

pogrzebie jego matki, uczucie to jeszcze spotężniało. Marlena przez
długi czas nie zdawała sobie sprawy, jakiego rodzaju uczucie wzbudza
w niej Harald i uważała je za wdzięczność. Dopiero, gdy dorosła
i dojrzała, uprzytomniła sobie jasno, że była to miłość. Teraz wiedziała
dokładnie, że kocha Haralda, że nigdy nie potrafi pokochać innego
mężczyzny.

Cierpiała ogromnie nad tym, że Harald przebywa w tak wielkim

oddaleniu. Niekiedy, gdy zmagała ją tęsknota, pisywała do niego długie,
obszerne listy, lecz nigdy nie wysyłała ich. Obawiała się zawsze, że
w listach tych zdradzi swe uczucie. Posyłała mu krótkie pocztówki
z pozdrowieniami, na które również krótko odpowiadał. A teraz
trzymała długi list od Haralda... Serce jej uderzało mocno i prędko...
Wreszcie otworzyła go i zaczęła czytać:

38

background image

Moja droga, maleńka siostrzyczko Marleno!
Otrzymawszy ostatni list pana Zeidlera, począłem sobie nagle zdawać

jasno sprawę, że przestałaś już być małą dziewczynką. Myśląc o Tobie,

widywałem stale przed oczyma niedorosłego podlotka takiego, jakie­

go zostawiłem w kraju. A tymczasem z bladej, mizernej dziewczynki

wyrosła młoda panienka, o której pan Zeidler opowiada istne cuda.

Marleno, nie wiedziałem, co począć z owym bladym dzieckiem, nie

potrafiłem z nim rozmawiać ani go zrozumieć. Nie przypuszczałem,

że byłaś ponad wiek rozwinięta, że był w Tobie tak wielki, a nie­
zaspokojony głód pracy. Ja tutaj pracuję przez cały dzień i brako­

wało mi dotąd czasu, aby nawiązać z Tobą korespondencję. Powi­

nienem był od dawna to uczynić i żałuję, że to zaniedbałem. Mam ci

jednak za złe, żeś mi okazała tak mało zaufania. Sprawiłabyś mi

wielką radość, wypowiadając jakieś życzenie. Pisałaś zawsze tylko,

żeś zdrowa i że Ci na niczym nie zbywa. Czyżbyś mi nie ufała, sio­
stro Marleno? Gdybyś mi napisała, że pragniesz pracować, byłbym
doskonale zrozumiał to pragnienie, tak, jak je teraz zrozumiałem.
Przykro mi tylko, że pracujesz, aby nie mieć mi nic do zawdzię­
czenia. O Marleno, ja przecież Twemu ojcu winienem życie! Wiem,
że nie jestem jedynym, którego wtedy uratował, lecz za mnie musiał
oddać życie w ofierze. Obiecałem umierającemu, że zajmę się Tobą,

pozwól mi dotrzymać słowa! Jeżeli pracujesz, bo sprawia Ci to przy­

jemność, w takim razie nie mam nic przeciwko temu. Proszę Cię jed­

nak, abyś nie przemęczała się pracą. Powinnaś znaleźć piękniejszy,

jaśniejszy cel w życiu niż suche, nudne zajęcie biurowe, o tym jed­

nak pomówimy, gdy powrócę do kraju.

Wiem o Tobie bardzo mało, Marleno, i wstydzę się tego. Żałuję, żeśmy

do siebie nie pisywali, lecz uroiłem sobie, że pozostałaś małą dziewczynką,

zapomniałem o tym, że czas leci. Pragnąłbym teraz naprawić mój błąd,

gdyż począłem sobie zdawać sprawę, że przyjąłem również odpowiedzial­

ność za Twoje życie duchowe. Chciałbym, żebyś mi napisała, żebyśmy się
lepiej poznali. Czy uczynisz to Marleno, czy powierzysz mi Twoje
najtajniejsze myśli i życzenia? Ja tak pragnę zasłużyć na zaufanie mojej
siostrzyczki. Spodziewam się, że przed wyjazdem otrzymam wiadomość od
Ciebie, a gdy powrócę za kilka miesięcy powitamy się jak kochające
rodzeństwo. Pamiętaj, Kochanie, że uważam Cię za młodszą siostrę, że

39

background image

pragnę Ci zawsze okazywać braterskie przywiązanie. Przesyłam Ci

serdeczne pozdrowienia.

Twój brat Harald.

Marlena spoglądała na list oczyma wilgotnymi od łez. To co pisał

Harald sprawiało jej radość, a jednocześnie ból. Cieszyła się, że

okazywał jej tyle serdeczności, lecz cierpiała, czytając jego zapewnienia,
iż będzie ją zawsze uważał za siostrę. Wiedziała, że chciał jej napisać coś
miłego, mimo to ogarnął ją smutek. Po chwili opanowała się zupełnie.
Czyż spodziewała się od przyszłości czegoś innego? Nie, z pewnością,
nie! Jej uczucie było beznadziejne, nie miała żadnych złudzeń. Przecież
dopiero niedawno myślała o tym, jak ułożą się warunki życia, gdy
Harald ożeni się. Zapewne po powrocie do Hamburga zacznie szukać
żony. Będzie na pewno dużo bywał, pozna wiele młodych pań, jedną

z nich poślubi. Przecież mężczyzna taki jak on musiał mieć powodzenie.

Pan Zeidler niedawno wspominał, że najwyższy czas, aby Harald

ożenił się. Marlena wiedziała, że nastąpi to prędzej czy później. Czuła

jednak, że nie potrafi z nim wtedy mieszkać pod jednym dachem, że nie

zostanie u niego, kiedy będzie mężem innej kobiety. Przerastało to jej
możliwości.

Spoglądała zadumana na fotografię Haralda. Twarz jej ozdobił

przelotny, tkliwy uśmiech. Głaskała pieszczotliwym ruchem list, a myśli

jej biegły w nieznaną dal. Wiedziała, że Harald pędzi na Sumatrze życie

czynne i trudne, że ma wiele uciążliwej pracy. Troskała się ogromnie
O jego zdrowie. O jednym tylko Marlena nie pomyślała, a mianowicie, że
Harald mógłby ożenić się w Kota Radża. Nie słyszała nigdy, że na Su­

matrze są również białe kobiety, nie wiedziała także, iż Mijnheer Van-
derheyden ma córkę. Pan Zeidler otrzymywał zawsze od Vanderheyde-
na listy w sprawach handlowych, nie znał zupełnie stosunków rodzin­
nych swego zwierzchnika, a i Harald nie wspominał nigdy o istnieniu

Katie. Toteż Marlena nie przeczuwała, że w Kota Radża grozi nie­

bezpieczeństwo jej miłości. Była jednak przygotowana na to, że Harald
po powrocie do Hamburga z pewnością znajdzie towarzyszkę życia.

Ukryła list Haralda na sercu, postanawiając, że jutro mu odpisze.

Następnego dnia przypadała niedziela, będzie więc miała dosyć czasu
i napisze obszernie i szczegółowo.

40

background image

Raz jeszcze rzuciła wzrokiem na fotografię Haralda, po czym zeszła

do jadalni. Był to piękny, przestronny pokój, urządzony wytwornie

jak wszystkie apartamenty w domu Forstów. Stały w nim ciężkie

staroświeckie meble. Na kredensie znajdowało się mnóstwo srebra
i kosztownych kryształów, świadczących o wielkim dostatku. Gdy
Marlena stanęła na progu, ujrzała, że pani Darlag rozlewa właśnie
zupę.

— Zła jestem, że panienka musiała czekać na zupę — rzekła

staruszka — myślałam, że pogawędzimy jeszcze pół godzinki po
obiedzie.

— Trudno, zadowolimy się wobec tego krótszą pogawędką —

odparła Marlena, zajmując miejsce przy stole.

Pani Darlag usiadła naprzeciw niej. Marlena opowiedziała, że pan

Zeidler postawił na jej biurku wiązankę róż.

— On pamięta o takich rzeczach — rzekła pani Darlag — a jak tam

było z pocztą, panno Marleno? Czy nie było wiadomości z Kota Radża?

— Owszem, nadeszły dwa listy od pana Forsta, jeden dla Zeidlera,

drugi dla mnie.

— Panienka także dostała list? I właśnie dzisiaj? To się panienka

pewno bardzo ucieszyła!

— Może pani wyobrazić sobie, jak bardzo!
— A co pan Forst powiedział na to, że panienka pracuje w biurze?
— Nie gniewał się wcale, pisze że zupełnie rozumie moje pobudki.

Prosił tylko, żebym nie przemęczała się.

— Powinna panienka posłuchać tej rady. Czy to potrzebne, żeby

panienka zrywała się tak wcześnie i od godziny ósmej siedziała
w kantorze?

— Jeżeli pracuję w biurze, to muszę stosować się do godzin

biurowych. Inni urzędnicy przychodzą na ósmą, a mają jeszcze do
odbycia daleką drogę z domu. Jestem młodsza od pani, a przecież pani

wstaje codziennie o szóstej, niekiedy jeszcze wcześniej, gdy mamy
pranie.

— To co innego.
— Nie widzę innej różnicy, prócz tej, że pani więcej pracuje ode

mnie.

— Wiem, wiem, pod tym względem panienkę trudno przekonać.

41

background image

A teraz proszę sobie dołożyć jeszcze kawałek mięsa, żeby panienka
miała siły do roboty.

— Z przyjemnością, obiad jest wspaniały jak zawsze.
— Chwała Bogu, że panience smakuje. Jakby panienka źle wyglą­

dała, to by pan Harald po przyjeździe powiedział, że nie dbałam o
panienkę. Inne młode dziewczęta wybrzydzają, grymaszą, a wszystko
dlatego, żeby schudnąć.

— Mnie na tym nie zależy — zaśmiała się Marlena.
— Dzięki Bogu! Panienka wygląda jak róża. A co pisze pan Harald?

Kiedy wraca?

Marlena szczegółowo zaczęła opowiadać treść listu Haralda, gdyż

wiedziała, jak pani Darlag jest przywiązana do swego panicza.

Po południu Marlena udała się znowu do biura. Nie czekała, aż pan

Zeidler zapyta, co pisze Harald, lecz z własnej woli zapoznała go z treścią
listu.

Nazajutrz rano Marlena poszła na długą przechadzkę. W nie­

dzielę przed obiadem starała się zawsze zażywać dużo ruchu. Po­
wracając, wstąpiła na chwilę do państwa Zeidlerów, którzy miesz­
kali w małym ładnym domku nad brzegiem rzeki. Ucieszyli się bar­
dzo z jej odwiedzin, a pani Zeidler chciała Marlenę zatrzymać na
obiedzie.

— Jeden z przyjaciół mego męża przysłał nam w prezencie zająca,

którego sam upolował. Niech pani zostanie i zje z nami to wyborne
pieczyste — mówiła staruszka, patrząc z upodobaniem na zaróżowioną
od mrozu twarz Marleny.

— Niestety, muszę odmówić. Pani Darlag specjalnie dla mnie

przygotowała dziś na obiad szarlotkę, nie chciałabym jej robić zawodu.
Wstąpiłam tylko na chwilę do państwa, a teraz chcę jeszcze przejść się
trochę.

— Niechże mnie pani zabierze, panno Marleno — rzekł pan Zeidler

— a może nie chce pani wyjść z takim starym nudziarzem?

— Nie odpowiem na to pytanie! Prędko niech pan się zbiera!
W kilka minut później Marlena z panem Zeidlerem przechadzali się

nad brzegiem rzeki. Dziewczyna wciągała z rozkoszą świeże, orzeźwia­

jące powietrze. Myślała o Haraldzie. Jakże musiał tęsknić za białym

czarem zimy!

42

background image

Marlena mimo woli nie przestawała myśleć o Haraldzie. Gdy

powracali do domu, odezwała się nagle.

— Mam do pana wielką prośbę.
— Ho, ho! Bardzo jestem ciekaw. Proszę, niech pani mówi.
— Chciałabym, żeby pan wystawił mi rodzaj świadectwa. Pragnę

mieć pisemne zaświadczenie, że odbyłam praktykę w biurze.

Spojrzał na nią ze zdumieniem.

— Na cóż to pani, panno Marlenko?
Twarz dziewczyny pokryła się lekkim rumieńcem. Myślała, że będzie

musiała opuścić w przyszłości dom Haralda Forsta, kiedy przybrany
brat ożeni się. Nie chciała mieszkać z jego żoną pod jednym dachem,
postanowiła, że w tym wypadku poszuka sobie posady. Dlatego właśnie
pragnęła posiadać świadectwo.

— Przecież to nie szkodzi, gdy się ma takie świadectwo. Nigdy nie

wiadomo, co nam przyniesie życie. A ja jestem ambitna, pragnę więc
mieć czarne na białym, że odbyłam praktykę. Czy nie wydaje się takich
zaświadczeń?

— Aha — zaśmiał się pan Zeidler — pani pragnie otrzymać rodzaj

dyplomu?

— Tak, coś w tym rodzaju.
— Dobrze, otrzyma to pani. Mogę nawet dać ten dokument

do poświadczenia w Izbie Handlowej, jeżeli to pani sprawi przy­

jemność.

— Owszem, sprawiłby mi pan tym wielką przyjemność.
— Jest pani ambitną, małą dziewczynką — rzekł żartobliwie.
— Czy to źle?
— Ależ nie, dostanie pani doskonałe świadectwo.

— Tylko niech pan nie przesadza w pochwałach i napisze prawdę.
— Ma się rozumieć. Nie mogę przecież napisać: „Panna Marlena to

zuch-dziewczyna".

— Nie, nie, pragnę otrzymać poważne, kupieckie świadectwo —

odparła Marlena z uśmiechem.

— Doskonale! Będzie je pani mogła oprawić w ramki i powiesić nad

biurkiem.

— Tego nie zrobię. Ale oto pański dom, niech się pan śpieszy. Żona

będzie się gniewała, gdy pieczyste z zająca przypali się.

43

background image

— Ma pani słuszność, w takich wypadkach nawet i ona potrafi

gniewać się.

— Do widzenia panu. I proszę pamiętać o moim świadectwie.
— Czy to takie pilne?
— Tak, pragnę widzieć czarno na białym, że jestem doskonałością.
Z uśmiechem uścisnęli sobie dłonie, potem się rozstali.

*

* *

Katie Vanderheyden popłynęła z Haraldem Forstem małą, smukłą

żaglówką. Wiał pomyślny wiatr, a prąd rzeki unosił statek na falach.
Harald co chwila spoglądał badawczo na swą uroczą towarzyszkę. Raz
nawet pogładził pieszczotliwym ruchem jej rękę, gdy znowu zatopiła w
nim płomienne spojrzenie ciemnych oczu. Nie wypowiedział jednak
słów, które Katie pragnęła usłyszeć z jego ust. Nie należał do ludzi,
którzy w tak ważnych chwilach działają bez zastanowienia.

Jego spokój niecierpliwił Katie. Była bardzo zdenerwowana, aż

wreszcie rzuciła się na poduszki, które Harald ułożył w łodzi i nadąsała
się. Tym jednak również nie osiągnęła upragnionego celu.

Płynęli wciąż przed siebie. Żagle wzdymały się na wietrze. Mijali po

drodze mnóstwo łodzi i statków. Wreszcie dopłynęli do portu Oleh-loh,
gdzie Harald miał coś do załatwienia w składach towarowych. Katie
została na jachcie, Harald prosił, aby na niego chwilkę zaczekała.

Gdy powrócił, Katie wciąż jeszcze gniewała się na niego. Nie

zważając na to odbił od brzegu. Popłynęli w powrotnym kierunku.
Katie co chwila rzucała ukradkiem spojrzenia na Haralda, co go
ogromnie rozśmieszało.

— Dlaczego pan się śmieje? — spytała, rozgniewana.
— Bo pani ma taką zabawną minkę, panno Katie.
— Ale nie mam bynajmniej ochoty do śmiechu.
— Wiem o tym, taka przejażdżka, podczas której załatwia się

interesy, nie jest wcale zabawna. Wkrótce jednak będziemy już
w domu.

I Harald począł swobodnie gawędzić z Katie, tak że wreszcie

44

background image

wciągnął ją w ożywioną rozmowę. Katie w głębi ducha jednak była zła,

gdyż czuła, że znowu straciła nad nim władzę.

Zawiedziona i niezadowolona z wyników przejażdżki przybyła

Katie do domu. Harald pożegnał ją i poszedł wprost do siebie. Patrzyła

w ślad za nim, przygryzając wargi ze złości, wreszcie podążyła do willi.
Tutaj wyszła jej naprzeciw jedna z tubylczych służących i uśmiechnęła
się do swej młodej pani łagodnymi ciemnymi oczami. Katie, dając upust
długo tłumionej złości, uderzyła dziewczynę parasolką.

— Czego śmiejesz się, głupie stworzenie? — krzyknęła.

Dziewczyna, przerażona, cofnęła się o kilka kroków. Mocne ude­

rzenie pozostawiło czerwoną pręgę na brunatnej skórze ramienia.
Służąca spojrzała z niemym wyrzutem na Katie.

— Zejdź mi natychmiast z drogi! — zawołała Katie, zamierzając się

znowu parasolką.

Dziewczyna pierzchła na bok. Katie wpadła do domu i ostrym

tonem przywołała inne dziewczęta, rozkazując im, aby przygotowały jej
kąpiel i pomogły przebrać się. Była w złym humorze, więc gnała
dziewczęta z jednego pokoju do drugiego, tupała nogami i biła służbę

bez powodu. Ponieważ nie udało jej się osiągnąć celu, wyładowywała
swe niezadowolenie na niewinnych służących.

Młoda dziewczyna, którą Katie przedtem tak boleśnie skarciła,

przystanęła przed progiem domu. Płakała z bólu, przesuwając palcami
po czerwonej prędze, powstałej po uderzeniu. Młody Aczyńczyk, który
również służył u pana Vanderheydena, zobaczył ją przechodząc i zbliżył
się do niej.

— Co się stało, Zobah? Dlaczego płaczesz?
— Pani uderzyła mnie parasolką. Spójrz tylko...

I łkając, pokazała mu pręgę na ramieniu. W ciemnych oczach

chłopca zamigotał gniewny płomień.

— Dlaczego pani cię biła? Co uczyniłaś, że wymierzyła ci karę?
— O, Kasova! Zobah nic nie zrobiła! Wyszłam jej naprzeciw

i uśmiechnęłam się do niej, ona zaś była w złym humorze i uderzyła
mnie.

Kasova obrzucił gniewnym spojrzeniem dom.

— Pani jest niegodziwa, jeżeli cię ukarała bez powodu! Opętały ją

złe duchy, jest w ich władzy, lecz i jej nie ominie kara! Uspokój się,

45

background image

Zobah, przyniosę ci maść, którą posmarujesz ranę. Wtedy pręga
zniknie. Masz piękne ramię, Zobah!

Zobah spojrzała z wdzięcznością na chłopca. Kasova był wybrań­

cem jej serca, różnił się bowiem bardzo od swoich rodaków, którzy
zazwyczaj nie okazywali tyle galanterii kobietom. Kasova jednak służył
u Europejczyków i przejął od nich pewną ogładę towarzyską, która
podobała się niezmiernie ładniutkiej Zobah. Wyciągnęła ramię, aby je
lepiej pokazać chłopakowi.

W tej chwili jednak zajechał samochód, w którym siedział pan

Vanderheyden, toteż Zobah szybko wbiegła do domu, a Kasova
z drugim służącym pospieszył na pomoc swemu panu. Wynieśli go na
fotelu z samochodu i przetransportowali na ganek.

Gdy Katie piła z ojcem herbatę — Harald dziś nie uczestniczył w tym

— wybuchnęła namiętną skargą. Żaliła się, że Harald okazywał jej wciąż
chłód i obojętność, że nudziła się okropnie podczas całej przejażdżki.

— Siedział obok mnie, nieczuły jak głaz! Ani razu nie spojrzał na

mnie tak, jakbym tego pragnęła. Będziesz musiał z nim pomówić, chcę,
żeby ożenił się ze mną. Nie wyjdę za innego, pamiętaj ojczulku!

Stary pan pogładził pieszczotliwie rękę córki. Był ogromnie zakłopo­

tany.

— Musisz uzbroić się w cierpliwość, moje dziecko! Harald Forst nie

należy do mężczyzn, którzy zawierają małżeństwo bez zastanowienia.
Bądź dobra i miła, Katie!

Wzruszyła niecierpliwie ramionami.
— Jak długo jeszcze? — spytała.

— Poczekajmy cztery tygodnie, moje dziecko. Jeżeli w tym okresie

nie oświadczy się, wówczas pomówię z nim na pewno. Patrzył wczoraj
na ciebie rozkochanym wzrokiem. Musisz trochę poczekać, dziecinko.

Katie przygryzła dolną wargę. Cierpliwość była jedną z cnót, której

nigdy nie posiadała. Nie była jej potrzebna. Katie przywykła do tego, że
spełniano natychmiast każdą jej zachciankę, każdy kaprys, A obecnie
pragnęła, żeby Harald został jej mężem, on zaś nie kwapił się ze
spełnieniem tego życzenia. Ten opór drażnił dziewczynę. Pragnęła, aby
Harald oświadczył się, jego chłód ranił boleśnie jej miłość własną.
Oczywiście, była w nim również trochę zakochana, a im większą
obojętność okazywał, tym bardziej pragnęła go zdobyć. Ponieważ

46

background image

utrudniał jej zadanie, czuła do niego żal, który potęgował się z dnia na

dzień.

Mijały bowiem tygodnie, a Harald nie wypowiadał decydującego

słowa. Zdawał sobie jasno sprawę, że w jego uczuciu wobec Katie
odgrywały główną rolę zmysły; nie chciał stać się ich niewolnikiem. Od

dawna już oswoił się z myślą, że poślubi Katie, postanowił jednak, że

oświadczy się dopiero w odpowiedniej chwili. Ustanowił dla siebie
samego okres próbny, miał zamiar w końcu miesiąca poprosić o rękę
Katie.

Gdyby Katie wiedziała o tym, byłaby może spokojniejsza, bardziej

zrównoważona, tak jednak niecierpliwiła się, wylewając swój gniew na
służące. Przechodziły one przykre chwile, a Zobah nie pozostała jedyną,
która nosiła na ciele widoczne znaki gniewu Katie. Biła służące bez
litości lub rzucała w nie ciężkimi przedmiotami. Nienawidziły ją z całego
serca i nazywały między sobą „niegodziwą panią".

Wreszcie minął miesiąc, który Harald wyznaczył sobie jako czas

próby.

Pewnego dnia młody człowiek pojechał znowu na plantację, gdzie

miał tym razem kilka przykrych przejść z robotnikami. Pracowali
opieszale, okazywali dozorcom jawny opór. Harald musiał użyć całej
swojej energii, aby doprowadzić ich do porządku. Jeden z dozorców,

Holender, skarżył się Haraldowi, że ludzie są od pewnego czasu jakby

odmienieni. Zastał kilku krajowców na pół nieprzytomnych w chatach,
miał wrażenie, że znowu palili opium. Zapewne jeden z chińskich
kramarzy, którzy często przychodzili na plantację, musiał przemycić
większą ilość narkotyku.

Rozmowę tę prowadzili obydwaj, stojąc przed progiem domu

Holendra.

— Trzeba lepiej uważać na tego ptaszka, bo nam wytruje wszy­

stkich robotników — powiedział Harald gniewnie.

W tej chwili dozorca przyłożył dłoń do oka i zaczął bystro spoglądać

na drogę, która ciągnęła się wśród plantacji.

— Ten ptaszek właśnie nadchodzi — odezwał się, wskazując

chińskiego handlarza, który zbliżał się ze swoim wózkiem zaprzężonym
w woły.

Harald zmarszczył czoło. Znał dobrze wędrownego kramarza, który

47

background image

bywał często w domu Vanderheydenów, gdzie sprzedawał służbie
towary. Harald zauważył, że robotnicy na plantacjach wyciągnęli szyje
i zaczęli dawać znaki Chińczykowi.

— Nakryję go i to natychmiast — oświadczył doradcy Harald.

Handel narkotykami był surowo zabroniony przez rząd; Harald

wiedział, że jeżeli uda mu się pochwycić To-Tam-Kai na gorącym
uczynku, wówczas handlarz straci koncesję i stanie się przynajmniej na
pewien czas nieszkodliwy. Przykład ten podziała na innych kramarzy.

Będą woleli zaprzestać przemytu opium, niż stracić koncesję i siedzieć
kilka tygodni w więzieniu. Haraldowi zależało na tym, aby na planta­

cjach zapanował spokój i ład, pragnął bowiem wkrótce wyjechać.
Powziął więc pewien plan i porozumiał się z dozorcą.

Pozwolił, aby To-Tam-Kai zbliżył się ze swoim wózkiem. Chińczyk

z uniżoną grzecznością skłonił się przed panami i zapytał, czy może
ludziom pokazać towary.

— Nie teraz, To-Tam-Kai, dopiero podczas przerwy obiadowej. Na

razie możesz zatrzymać się u mnie i posilić się trochę. Droga jest
uciążliwa, musisz być zmęczony.

— Jakże wspaniałomyślnie obchodzisz się ze mną, nędznym psem,

o panie! Chętnie wstąpię do twego domu, a może znajdziesz wśród
moich towarów coś, co ci przypadnie do gustu.

— Zobaczymy, To-Tam-Kai! Zabierz twój kramik, może kupimy

coś u ciebie.

Wszyscy trzej weszli do domu dozorcy. Chińczyk niósł na plecach

skrzynię z towarem i stękając, uginał się pod jej ciężarem. Dozorca

wprowadził go do pokoju, którego okna leżały po drugiej stronie domu.

Rozmawiał z nim przez chwilę, tak, że Harald miał sposobność

zrewidować wózek kramarza.

Nie znalazł jednak nic podejrzanego. Jeżeli Chińczyk miał opium, to

zapewne ukrył narkotyk przy sobie lub w skrzynce z towarami. Harald
udał się znowu do domu.

— Jesteś pewno bardzo zdrożony, To-Tam-Kai, i chciałbyś obmyć

się z kurzu. Wejdź do łazienki, mój służący przygotuje ci kąpiel — rzekł
dozorca, porozumiewając się wzrokiem z Haraldem.

Chińczyk pochylił się w głębokim ukłonie.
— Jesteś szlachetnym, wspaniałomyślnym panem, skoro pragniesz

48

background image

użyczyć kąpieli w swym domu mnie, który wobec ciebie wydaje się

marnym prochem.

Dozorca przywołał służącego.

— Przynieś prześcieradło i zaprowadź To-Tam-Kai do łazienki.

Może on pozostawić swoje rzeczy w przyległym pokoju, aby nie

zmoczyły się przy kąpieli.

Wydawał te polecenia tak spokojnie, że Chińczyk bez sprzeciwu

podążył do łazienki.

Harald śledząc go wzrokiem zauważył, że To-Tam-Kai skłonił się ze

słodkim uśmiechem, nie rzuciwszy ani razu wzrokiem na skrzynię
z towarami. Harald domyślił się więc, że narkotyk nie był w niej ukryty,
inaczej bowiem Chińczyk nie pozostawiłby tak spokojnie swego kramu.

Chińczyk ze służącym weszli do sąsiedniego pokoju. Dozorca począł

nadsłuchiwać. Zaledwie zamknęły się drzwi łazienki, dał natychmiast
znak Haraldowi.

Obydwaj udali się do małego gabinetu, gdzie leżały starannie

złożone szaty handlarza. Przeszukali je szybko, lecz dokładnie, zdawało
się jednak, że bez wyniku. Wreszcie Harald wziął do ręki wierzchni

kaftan, który wydał mu się dziwnie ciężki... Palce jego przesunęły się po
szwach i wreszcie w pewnym miejscu poczuł jakieś zgrubienie. Zbadał
bliżej kaftan i odkrył między materiałem a podszewką ukrytą kieszeń.
Otworzył ją bez trudu i znalazł w niej mały woreczek, napełniony

białymi kulkami opium.

— Ho, ho! Niech pan spojrzy, jak zręcznie ukrył tę truciznę. Trzeba

tę kieszonkę napełnić ryżem, aby szlachetny syn słońca nie poczuł od
razu, żeśmy mu trochę ulżyli — mówił Harald ze śmiechem.

Wsunęli do kieszonki mały płaski woreczek z ryżem i ułoży­

li starannie szaty Chińczyka, następnie szybko wymknęli się z po­
koju.

W kilka chwil później To-Tam-Kai wyszedł z łazienki i szybko

narzucił swoje szaty. Ręka jego namacała ukrytą kieszeń i wyczuła
zgrubienie. Nie przypuszczał ani na chwilę, że woreczek z cennym
narkotykiem został zastąpiony torebką ryżu.

To-Tam-Kai oparł się mężnie pokusie i nie zaofiarował opium

służącemu, który pomagał mu podczas kąpieli. Udał się wprost do
Pokoju, gdzie czekali obaj panowie.

- Tajemnicza miłość Marleny

49

background image

Orzeźwiony kąpielą i zadowolony, skłonił się z uśmiechem przed

nimi. Zanim jednak zdołał zorientować się w sytuacji, Harald pochwycił
go z tyłu za ręce, a dozorca związał je mocnym powrozem.

— Tak, ptaszku, teraz oddam cię w ręce władz! Zobacz, co

znalazłem w twoich sukniach! Więc to ty zatruwasz mi ludzi, dostar­
czasz im zabójczy narkotyk! Ale to ci się w przyszłości nie uda — mówił
Harald, pokazując osłupiałemu Chińczykowi woreczek z opium.

Chińczyk zmierzył obu panów spojrzeniem pełnym nienawiści.

Potem jednak począł skarżyć się i błagać o litość. Prosił, aby go nie
gubili, aby nie łamali mu życia. Przysięgał, że przestanie się trudnić
sprzedażą opium, obiecywał złote góry. Harald jednak nie dał się

przebłagać, wiedział bowiem, jak ucierpieli na zdrowiu robotnicy,
którzy używali narkotyku.

Nie zważając na lament Chińczyka, ułożył go związanego w swoim

samochodzie. Zabrano również skrzynię z towarami, tylko wózek i woły
musiały na razie pozostać na miejscu.

Harald zasiadł przy kierownicy, gdyż zawsze sam prowadził samo­

chód. Żałosne wyrzekania Chińczyka zagłuszył warkot motoru. Wóz
pędził przez plantacje, a robotnicy dziwili się, czemu ich pan wiezie
To-Tam-Kai własnym samochodem. Nie patrzyli tak dokładnie na
auto, które wydawało się im zawsze jakąś piekielną maszyną, wymy­
śloną przez złego ducha. Toteż Harald dojechał bez przeszkód do Kota
Radża i odstawił Chińczyka do starego Kratonu, gdzie znajdowała się

cytadela. Tam oznajmił władzom, że To-Tam-Kai nie raz już przemycał
opium na plantacje, a dziś znowu miał przy sobie sporą ilość narkotyku.
Jako dowód rzeczowy zostawił woreczek znaleziony w kaftanie.

Wszyscy śmiali się z tego skróconego trybu postępowania i radzi

byli, że Harald od razu przywiózł przestępcę do więzienia, czym
oszczędził kłopotu władzom. Młody człowiek zupełnie odzyskał równo­

wagę i dobry humor; bardzo zadowolony pojechał do domu. Mógł być
spokojny, że w najbliższym czasie żaden handlarz opium nie pokaże się
na plantacji. To go cieszyło, gdyż teraz mógł nareszcie pomyśleć
o podróży do kraju.

Odświeżywszy się kąpielą, podszedł do okna i patrzył przez chwilę na

willę Vanderheydenów. Dziś właśnie upływał termin próby, postanowił
więc, że oświadczy się Katie. Ślub mógł odbyć się przed wyjazdem do

50

background image

kraju, podróż miała być jednocześnie podróżą poślubną. Katie należała
się także zmiana klimatu. Pojedzie z nim, pozna jego dom, jego miasto
rodzinne. Będzie ją mógł przedstawić swoim znajomym, przyjaciołom
no i siostrze Marlenie. Harald był zdania, że wszystko ułoży się jak
najpomyślniej. Był zadowolony, że poddał się próbie, że nie uległ pod

wpływem krótkotrwałego szału zmysłów. Nie miał sobie nic do
zarzucenia, posiadał pewność, że czyni ważny krok w życiu po długim
namyśle.

Na chwilę wprawdzie stanęła mu przed oczyma idealna postać

niewieścia, o której niegdyś marzył jako o towarzyszce życia. Potem

jednak otrząsnął się niechętnie z tych marzeń. Takich ideałów nie było

na świecie. Należało trzeźwo spoglądać w przyszłość i nie gubić się w
pościgu za chimerą. Kobieta, o której marzył, nie istniała w rzeczywi­
stości.

Wyprostował się stanowczym ruchem i przeszedł do sypialni, aby się

przebrać.

W chwilę potem kroczył z wolna przez wspaniały ogród, tonący

w podzwrotnikowym przepychu. Umyślnie stąpał tak powoli, aby
przekonać siebie samego, że działa spokojnie i z rozwagą. Zatopiony
w myślach, zbliżał się do willi Vanderheydenów.

*

* *

W bujnym wonnym ogrodzie panowała głucha, senna cisza. Nie

widać było nikogo ze służby, nie widać było także Katie. Zazwyczaj o tej
porze czekała już przed domem, wypatrując Haralda. Właśnie dziś
brakowało mu na werandzie postaci Katie. Zaczął powoli wstępować na
schody, wiodące do domu, gdy nagle zatrzymał się. Ujrzał opodal
trzcinowy leżak, wysłany jedwabnymi poduszkami, na których spoczy­

wała Katie. Miała na sobie tylko sarong i kabaję. Bose stopy tkwiły
w słomianych pantofelkach, z których jeden zesuwał się z nóżki.

Harald przystanął i patrzył z wahaniem na śpiącą dziewczynę.

Podobała mu się bardzo, była w tej chwili cicha i spokojna, bez śladu

owego nerwowego podniecenia, które go zawsze w niej raziło.

4*

51

background image

Podczas gdy spoglądał na nią z uśmiechem, Katie poruszyła się,

a pantofelek spadł na posadzkę werandy. Szmer ten obudził Katie, która
przeciągnęła się leniwie jak kotka. Nagle spostrzegła Haralda, zarumie­
niła się i spojrzała na niego zakłopotana. Potem uśmiechnęła się.
Wydała mu się piękna i urocza jak jeszcze nigdy. Widząc, że i on
uśmiecha się, nadąsała się i rzekła z wyrzutem:

— Widzi pan, jak nudzę się tutaj. Zasypiam co chwila.
— Upał jest nieznośny, panno Katie, nic dziwnego, że pani zasnęła.

Już czas najwyższy, aby pani zmieniła klimat.

Wsunęła bosą nóżkę w pantofelek i odgarnęła z czoła pasma

ciemnych włosów.

— Nie wiem, czy będę mogła. Ojczulek nie może ruszyć się stąd,

a samej nie pozwoli mi wyjechać.

— Czy wolno mi przybliżyć się? — spytał Harald, patrząc niepew­

nym wzrokiem na jej ubiór.

— Czemu pan o to pyta?

Rzucił oczyma na jej powiewny strój.

— Nie wiem, czy pani może mnie przyjąć w tym ubiorze.

Bystrym instynktem kobiecym wyczuła, że Harald nie jest tak

spokojny i opanowany, jak zazwyczaj. Prawda — była przecież
w sarongu! A oczy jego spoglądały na nią tak jak wtedy... Nareszcie!
Postanowiła, że pozostanie w tym stroju i skorzysta z pomyślnej
sposobności. Obawiała się, że gdy zmieni suknię, czar chwili rychło
pryśnie. Nie wiedziała, że Harald ma zamiar prosić ją o rękę.

— Ach, pan sądzi, że nie powinnam pokazywać się w sarongu?

Wszystkie prawie panie ubierają się tak podczas upału. Nie chce mi się
zmieniać ubioru. Proszę, niech pan wejdzie i usiądzie przy mnie.
Możemy jeszcze pogawędzić przez pół godziny, zanim przyjedzie tatuś.

I wskazała ręką na trzcinowy fotel, stojący obok leżaka.
Zajął miejsce i spojrzał na Katie.

— Czy pani wie, panno Katie, że pani w tym stroju wygląda

prześlicznie?

Zarumieniła się z radości.
— Doprawdy? Podobam się panu? — spytała naiwnie.
— Bardzo!
Zmierzyła go powłóczystym, palącym spojrzeniem.

52

background image

— Chciałabym ciągle chodzić w sarongu!

— Czy dlatego, żeby mi się podobać?
— Tak!
— Czy pani na tym zależy, Katie?
— Czyż pan jeszcze tego nie wie? — zapytała, a oczy jej zabłysły

gniewem.

Ujął jej rękę, pochylił się i spojrzał przeciągle na Katie.

— Wiem i dlatego pragnę wypowiedzieć pani pewną prośbę.

Ręka Katie zadrżała w jego dłoni. Dziewczyna dygotała na całym

ciele z niecierpliwości i podniecenia, Haraldowi jednak wydawało się, że
drży z nadmiaru uczucia. Pochylał się nad nią coraz bardziej tak, że
twarz jego dotykała niemal jej twarzy.

— Niech pan mówi! — zawołała.
— Katie, czy chcesz zostać moją żoną? — spytał, również ogromnie

podniecony.

Pytanie to, na które Katie czekała z takim utęsknieniem, zostało

wypowiedziane w chwili, gdy spodziewała się go najmniej. Dziewczyna
patrzyła na Haralda szeroko otwartymi oczyma, wstrzymując oddech.
Jego słowa przyniosły jej ulgę, a jednocześnie obudziły w niej pragnienie
odwetu. Chciała go ukarać za to, że kazał jej tak długo czekać na owo
słowo. Uczucie to pierzchło jednak natychmiast, gdy spojrzała w oczy
Haralda. Ach, był przecież mimo wszystko najpiękniejszym ze wszy­
stkich mężczyzn, jakich znała! A w oczach jego był taki wyraz, że krew

zaczęła szybciej krążyć w żyłach Katie.

Jej wahanie podsyciło w nim chęć posiadania jej.
— No i cóż, Katie? — spytał.
Wtedy zarzuciła mu namiętnym ruchem ręce na szyję i przycią­

gnęła go ku sobie. Do jej miłości przyłączyło się w tej chwili uczucie
triumfu.

— Nareszcie! Nareszcie! Ach, jakże mnie męczyłeś, ty niegodziwy

chłopcze! — zawołała i przytuliła się mocno do niego.

Otoczył ją ramieniem i poczuł przy sobie jej gibką, wysmukłą postać.

Przycisnął wargi do jej ust, lecz w chwili upojenia doznał nagle uczucia
chłodu. Ogarnęło go niejasne przeczucie, że popełnił jakieś szaleństwo,
którego nie da się naprawić. Zachowanie Katie było nie takie, jakiego się
spodziewał w podobnej chwili od kobiety. Jej nieokiełznana namiętność,

53

background image

sposób, w jaki brała go w posiadanie nie zachwycały Haralda, lecz
przeciwnie, wzbudzały w nim coś na kształt odrazy.

Łagodnie, lecz stanowczo uwolnił się z uścisku i pocałował Katie

w rękę.

— Wstań, Katie, idź się przebrać, kochanie. Za chwilę nadejdzie

twój ojciec, pragnę oficjalnie oświadczyć się o ciebie.

Zerwała się i przytuliła do niego.
— Przecież mówiłeś, że podobam ci się w sarongu.
— Tak, bardzo! Gdy zostaniesz moją żoną, będę cię chyba często

widywał w tym stroju. Lecz tutaj, na werandzie, mogą cię zobaczyć inni
ludzie, a tego nie życzę sobie. Jesteś przecież moją narzeczoną...

Ona jednak zarzuciła mu ręce na szyję i nie chciała go puścić.
— Pocałuj mnie jeszcze raz! — prosiła.
Spełnił jej życzenie, nie chcąc w takiej chwili okazać się zbyt

surowym. Oddała mu namiętny, ognisty pocałunek, po czym pociągnęła
go żartobliwie za ucho.

— Niegodziwy chłopaku, powinnam była dać ci kosza.
— Dlaczego, Katie?
— Bo mnie tak dręczyłeś.
— Czym?
— Twoim spokojem i obojętnością. Musiałam tak długo czekać na

twoje oświadczyny, czasami zdawało mi się, że cię nienawidzę.

— Ach, ty mały uparciuchu! Więc gniewałaś się na mnie? Przecież

musiałem się zastanowić przed tak ważnym krokiem, musiałem wypró­
bować moje uczucie. Czy teraz mnie kochasz?

— Przecież o tym wiesz.
— Tak, ale teraz idź przebrać się, Katie. Wyglądasz uroczo w tym

stroju, lecz pragnę cię w nim zobaczyć dopiero wtedy, gdy będziesz moją
żoną.

Spojrzała pytająco na Haralda, potem w jej oczach zabłysło nagłe

zrozumienie. Szybko weszła do domu, a w chwilę potem usłyszał jej głos,
nawołujący służbę. Zamyślił się głęboko. Jej ostatnie spojrzenie, to
spojrzenie, które wiedziało zbyt wiele, otrzeźwiło go zupełnie. Nie
odczuwał radości z powodu zaręczyn. Nie mógł się oprzeć uczuciu, że

mimo zastanowienia, popełnił głupstwo.

Nie należał jednak do ludzi, którzy nie umieją ponosić konsekwencji

54

background image

swego postępowania. Zaręczył się z Katie, czuł, że los połączył ich na
wieki. Gdyby w małżeństwie nie znalazł spełnienia swoich marzeń
wówczas także potrafi pogodzić się z tym. Życie składało się z kom­
promisów, nie wolno było żądać więcej, niż chciało mu ofiarować.

Westchnął pełen rezygnacji i padł na fotel. Nie czuł się szczęśliwy.

Patrząc przed siebie tępym wzrokiem, czekał na pana Vanderheydena
i na swoje przeznaczenie.

Mijnheer Vanderheyden ucieszył się bardzo z oświadczyn Haralda

Forsta. Z radością pobłogosławił młodą parę. Harald opowiedział mu
o uwięzieniu To-Tam Kai, po czym zaczął przed nim roztaczać swoje
plany na przyszłość. Ślub miał się odbyć za sześć tygodni, a zaraz potem
Harald chciał razem z Katie wyjechać do Europy.

Oczy pana Vanderheydena zwilgotniały, gdy pomyślał o rozstaniu

z jedynaczką. Przykro mu także było rozłączać się z Haraldem, którego
pokochał jak syna. Wiedział jednak, że musi poddać się losowi, gdyż
Katie powinna była od dawna zmienić klimat. On sam nie mógł się
ruszyć z miejsca, był do końca życia związany z Kota Radża i nigdy już
nie miał ujrzeć swej ojczystej Holandii. Staruszek zasmucił się, spoglą­
dając na rozpromienioną Katie. Ogarnęło go nagle poczucie bliskiej
śmierci. Kto wie, jak długo jeszcze będzie cieszył się swoim ukochanym,
pięknym dzieckiem?

Radość i zadowolenie Katie nie trwały jednak długo. Harald

w następnych tygodniach był bardzo zajęty, miał dla niej znacznie mniej
czasu, niż zazwyczaj. Gdy powracał wieczorami do domu, ogarniało go
zmęczenie. Był znużony i wyczerpany uciążliwą pracą, podczas gdy
Katie, która przez cały dzień próżnowała, czuła się rześka i wypoczęta.

Katie nie podobało się także, że Harald był tak spokojnym i cichym

narzeczonym. Gniewało ją, że oprócz niej, hołduje innym bogom.

Wyrzekała na interesy, które zabierały mu czas.

Harald starał się pocieszyć Katie, tłumaczył jej, że w przyszłości

będzie miał więcej swobody. Obiecywał, że podczas podróży będzie
wyłącznie jej poświęcał każdą chwilę. Ojciec również usiłował prze­
mówić jej do rozsądku, lecz Katie nie chciała słuchać. Uczucie żalu,
które wezbrało w niej podświadomie jeszcze przed zaręczynami, spotę-

55

background image

gowało się obecnie, zwłaszcza, gdy Katie spostrzegła, że Harald pragnie

ją wychowywać. Czynił to bardzo dyskretnie i delikatnie, lecz bardzo

stanowczo. Katie dotychczas nikt nie wychowywał. Ojciec ubóstwiał ją,
matka, kobieta kapryśna i rozpieszczona, nie troszczyła się o córkę.
Harald pragnął zmienić charakter swej przyszłej żony, okiełznać jej
gwałtowny temperament, przeciw czemu Katie buntowała się. Opierała
się gwałtownie wpływowi narzeczonego, który po krótkim czasie
przekonał się, że jego starania są bezowocne i daremne. Czuł się tak

znużony, że nie miał siły, aby zająć się Katie. Widział pilną konieczność
zmiany klimatu; rozmaite wybryki Katie przypisywał również działaniu
słońca równikowego. Pocieszał się, że podróż i pobyt w Hamburgu
wpłyną dodatnio na Katie. Tutaj były inne warunki życia, a ojciec
ogromnie psuł swoją jedynaczkę. Katie na innym gruncie mogła zmienić
się na lepsze, tak przynajmniej sądził Harald.

Pewnego dnia Harald otrzymał list, który napisała do niego Marlena

Lassberg. Późnym wieczorem skorzystał ze swobodnej chwili i zabrał się

do czytania.

Drogi bracie Haraldzie!

Nie sądź, że Ci nie ufam, dlatego, że nie wyjawiałam Ci dotychczas moich

życzeń i pragnień. Do nikogo nie mam tak wielkiego zaufania jak do

Ciebie. Nie chciałam Ci jednak narzucać się, gdyż wiem, jak ciężko

pracujesz w Kota Radża. Twój ostatni list sprawił mi wielką radość, cieszę

się też ogromnie, że masz zamiar pisywać do mnie. Toteż natychmiast
odpisuję na ten miły list. Jestem ogromnie szczęśliwa, że pragniesz mnie
uważać za siostrę. Czuję się u Ciebie jak we własnym domu i dumna jestem
z mego braciszka Haralda. Wielką radość sprawiłeś mi tym co pisałeś
o moim ojcu. Nie powinieneś martwić się, że ojciec mój oddał za Ciebie
życie w ofierze. Byłby to uczynił dla każdego towarzysza, w tym wypadku
zaś ocalił od śmierci szlachetnego człowieka. To, co uczyniłeś dla mnie jest
dostateczną nagrodą za ten czyn, proszę Cię więc bardzo, nie wspominaj

mi o wdzięczności. Musimy być do siebie trochę podobni, bo oboje nie
lubimy cudzej łaski. Dlatego właśnie zaczęłam pracować, aby Ci dowieść,
że nie trwoniłeś swej dobroci nadaremnie. Mam dużo satysfakcji z mej

pracy, czuję że jestem pożyteczna, a to już bardzo wiele. Nie znoszę trutni,

56

background image

nie chciałabym, aby mnie do nich zaliczano. Nie przypuszczaj, mój drogi,
że praca w biurze mnie nudzi. Każdy dzień przynosi mi coś nowego.

W myśli podróżuję na okrętach, które przewożą nasze towary, towarzyszę

im od portu do portu, cieszę się gdy pomyślnie zawijają do portów.

Znam również dokładnie Twoje życie i pracę w Kota Radża. Przeczy­

tałam wiele ciekawych książek o Sumatrze, a dodając do tego wszystko co

słyszałam o firmie,,Forst i Vanderheiden", stworzyłam sobie bardzo żywy
obraz. Ciekawa jestem, czy moja wyobraźnia mnie nie zawiodła, lecz
zapewne nigdy nie zobaczę Sumatry i nie będę mogła tego sprawdzić. Ach.

jakże tam musi być pięknie!

Cieszymy się wszyscy, że masz zamiar przyjechać do kraju. Czekamy

niecierpliwie na wiadomość o Twoim powrocie. Spodziewam się, że
będziesz ze wszystkiego zadowolony. Interesy nie pozostawiają nic do
życzenia, a firma „Forst i Vanderheiden" cieszy się nadal jak najlepszą
sławą. Pan Zeidler jest zdrów i rześki, a pani Darlag żwawa jak młoda
dziewczyna. Oboje rozpieszczają mnie i psują niemożliwie; zdaje się, że nie

tylko dlatego, że poleciłeś im czuwać nade mną, lecz także i z tego powodu,

że są do mnie szczerze przywiązani. Staram się jak mogę zasłużyć na ich
dobroć.

Teraz, gdy piszę do Ciebie, panuje u nas surowa zima. Spadł gęsty

śnieg, a rzeka w niektórych miejscach zamarzła. Myślę, że chętnie

pooddychałbyś mroźnym, orzeźwiającym powietrzem.

Martwię się o Ciebie, Haraldzie, obawiam się, że przeciążasz się pracą

i nie myślisz o zmianie klimatu. Słyszałam, że powinna ona następować co
cztery lata, a Ty już od pięciu lat bez przerwy przebywasz pod

zwrotnikiem. Wiem, że jesteś zdrowy i silny, lecz mimo to nie powinieneś
się narażać na chorobę. Spodziewam się, że nie weźmiesz mi za złe tej
uwagi. Gdybym miała brata, nie przestawałabym go prosić, aby myślał
o sobie. Nie wiem, czy udzielasz mi tego prawa, lecz przypomnij sobie

Twoją matkę, która Cię serdecznie kochała i zawsze drżała o Twoje

zdrowie. Proszę Cię w jej imieniu, abyś dbał o siebie i nie przemęczał się
zbytnio. Boję się, że zwlekając dłużej z przyjazdem, narażasz się na

poważne niebezpieczeństwo. Nie będę Ci więcej zajmowała czasu, pragnę

tylko jeszcze przesłać serdeczne ukłony od pani Darlag i pana Zeidlera.
Liczą oni dni do Twego powrotu. Będzie to dla nas wszystkich prawdziwe

święto. Niechaj Cię Bóg ma w swojej opiece. Przyjedź do nas zdrów, modlę

57

background image

się codziennie o to. Pozdrawiam Cię serdecznie, licząc na to, że się wkrótce
zobaczymy.

Twoja siostra Marlena.

Harald skończył czytanie. Miał wrażenie przy czytaniu tych wierszy,

że spłynęła na niego jakaś ciepła fala. Aczkolwiek Marlena starała się
unikać wszystkiego, co mogłoby zdradzić jej uczucie, to list jej tchnął
ogromną, szczerą serdecznością, która sprawiała mu przyjemność.

Jak to jednak miło posiadać siostrę! Jaka ta Marlena musi być

dobra, że troszczy się o niego, że wspomina jego matkę. Maleńka
Marlena! Tak dawno już pozbawiony był kobiecej tkliwości i starania;
od chwili śmierci matki nikt nie myślał o nim. Katie nie dbała o jego
zdrowie; widywała go zmęczonego po pracy, a wtedy gniewała się

jedynie, że poświęca jej zbyt mało uwagi. Sprzeczała się z nim

i wyrzekała na interesy.

Trudno, bywają rozmaite usposobienia! Katie nie odznaczała się

ową kobiecą troskliwością, jaką miała w sobie jego matka, jaka tchnęła
teraz z listu Marleny.

Może Marlena zdoła wywrzeć dobroczynny wpływ na Katie, gdy

zamieszkają pod jednym dachem. Katie z pewnością skorzysta wiele
w towarzystwie Marleny, która jest bez wątpienia bardzo wartościową
dziewczyną. Może też Marlena zgodzi się spędzić z jego młodą żoną
kilka miesięcy na Sumatrze, dokąd będą musieli powrócić. Tkliwa
opieka takiej miłej siostrzyczki przyda się mu ogromnie, a i Katie
pozwoli może Marlenie wpłynąć na siebie. Marlena łatwiej poradzi
sobie z Katie niż on. Harald przyznawał bowiem w duchu, że często traci
cierpliwość.

Przez chwilę wpatrywał się zadumany w granatowe niebo zwrotni­

kowe, które tonęło w purpurowych blaskach zachodzącego słońca.
Kwiaty roznosiły upojną woń, pachniały o wiele mocniej niż podczas
dnia. Na brzegu rzeki stąpał poważnie słoń, niosąc na trąbie swego
poganiacza; na wierzchołku palmy skakały dwie zabawne małpki,

wyprawiając śmieszne harce wśród gałęzi. Harald widział to wszystko,
lecz duchem bawił w swej ojczyźnie na północy, w swoim domu
rodzinnym. Ogarnęła go paląca tęsknota, tęsknota tak silna, jakiej nie
odczuwał przez całe lata.

58

background image

Z zadumy zbudziły go dopiero kroki służącego; ocknął się z marzeń,

po czym przeczytał raz jeszcze list Marleny. Jej proste, serdeczne słowa
wywarły na nim jeszcze większe wrażenie niż poprzednio, a jednocześnie
zwiększyły uczucie tęsknoty za domem; wydawało mu się, że siostra
Marlena ucieleśnia daleką ojczyznę.

Skończywszy czytanie, schował list i powstał z miejsca. Był już czas,

aby pójść do narzeczonej, nie chciał, żeby czekała na niego. Mógł z nią

jeszcze chwilkę porozmawiać, zanim podadzą kolację. Toteż tego dnia

przyszedł do willi Vanderheydenów nieco wcześniej niż zazwyczaj.

Zbliżając się do domu, usłyszał z okna gniewny, podniesiony głos

Katie. Z ust jej padały głośne, prostackie, ordynarne wyzwiska, jakich

dotąd nie słyszał z ust kobiecych. Do uszu Haralda dobiegał również
żałosny głos i okrzyki bólu, które wydawała jakaś inna kobieta.

Udał się w kierunku, skąd dochodziły te dźwięki i stanął po chwili

w otwartych drzwiach, prowadzących z długiego korytarza do pokoju.
Z przerażeniem spostrzegł Katie stojącą nad jedną z tubylczych
dziewcząt, która przed nią klęczała, drżąca i zapłakana. Katie trzymała
w ręku szpicrutę, która ze świstem opadała na plecy i ramiona
nieszczęśliwej ofiary.

Jednym skokiem Harald znalazł się przy Katie i pochwycił ją za rękę.

Z przerażeniem spoglądał na jej czerwoną, wykrzywioną gniewem

twarz. Potem oczy jego spoczęły na skulonej postaci służącej; na
ramionach jej spostrzegł kilka purpurowych pręg powstałych od

uderzeń.

— Co robisz, Katie? Czyś oszalała? — spytał oburzony.

Spojrzała na niego z wściekłością, w oczach jej zatlił się zły płomień.

— Puść mnie! Muszę wychłostać to wstrętne stworzenie, zasłużyła

na to! — krzyknęła, starając się oswobodzić rękę z uścisku Haralda.

— Cóż ci uczyniła Zobah, że postępujesz z nią tak okrutnie? —

dopytywał się Harald, trzymając wciąż Katie za rękę.

— Wlała jakiś ostry płyn do miednicy, w której miałam myć ręce...

Spójrz tylko, cała skóra spierzchła mi na rękach, wyglądają jak
oparzone. Zrobiła to umyślnie, bo nieraz już zmuszona byłam ją ukarać.

I Katie pokazała mu rękę, która rzeczywiście była lekko zaczerwie­

niona.

Harald spojrzał badawczo na służącą.

59

background image

— Czemuś to zrobiła? — spytał.
— Zobah omyliła się, panie. Butelki są jednakowe, stały na innym

miejscu. Zobah przez pomyłkę wlała tę esencję do wody.

— Odejdź, Zobah i bądź w przyszłości ostrożniejsza. Uważaj, aby

taka rzecz nie powtórzyła się. Pani cię nigdy więcej nie uderzy.

Zobah rzuciła Haraldowi spojrzenie pełne wdzięczności i wymknęła

się z pokoju, płacząc głośno z bólu. Katie zwróciła się teraz do Haralda:

— Czemu wtrącasz się do mojej służby? Dlaczego kazałeś jej odejść?
Harald puścił teraz rękę narzeczonej.
— Nie chciałem, żeby słyszała, że robię ci wyrzuty. Jak mogłaś bić to

biedne stworzenie? Miała ciemne pręgi na ramionach.

Katie zaśmiała się szyderczo.

— Więcej troszczysz się o nią niż o mnie. Nie zauważyłeś nawet, że

przez nią mam czerwone ręce. Gdybym umyła tą wodą twarz, mogła­
bym dostać jakiejś obrzydliwej wysypki. Ale to cię pewno nie obchodzi?

— Owszem, Katie. Gorsze jednak od wysypki są słowa, które

słyszałem z twoich ust, a najgorsze, że biłaś służącą. Jak można być tak
gwałtowną? Posmaruj ręce kremem, jutro będą znów gładkie i białe.

Tupnęła nogą.

— Naturalnie nie przejmujesz się tym, że mnie ręce bolą! Martwisz

się tylko o tę głupią dziewczynę! Zobah zasłużyła na surowszą karę,
powinnam ją była oćwiczyć znacznie mocniej...

Harald rzucił spojrzenie na leżącą szpicrutę.

— Czy często karcisz w ten sposób twoje służące?
— Ma się rozumieć, jeżeli zasługują na to.
— Czy uważasz, że Zobah zasłużyła na bolesną chłostę, dlatego, że

się pomyliła? Czy tobie samej nie mogło się to zdarzyć? Co byś
powiedziała, gdyby cię w takim wypadku osmagano szpicrutą?

— Przecież ja nie jestem służącą! Nikt nie ośmieliłby się mnie

dotknąć!

— To prawda, lecz wobec tego nie powinno się także bić służby.
— Phi! Wasi dozorcy na plantacjach często biją opieszałych robo­

tników.

— Dzieje się to wbrew mojej woli i tylko w razie poważnych

przekroczeń! Ale dozorcy — to surowi, brutalni mężczyźni, ty zaś jesteś
kobietą i biłaś kobietę! To wstrętne, Katie, nie rób tego nigdy.

60

background image

Rzuciła mu gniewne spojrzenie.

— A ty przestań mnie nareszcie krytykować! Codziennie masz mi

coś innego do zarzucenia! Nie jestem dzieckiem, żebyś mnie wiecznie
wychowywał! Będę robiła to, co mi się podoba.

I Katie, rozgniewana, wybiegła z pokoju. Harald śledził ją posępnym

wzrokiem. Narzeczona ukazała mu się nagle w zupełnie innym świetle.
Ogarnęło go ogromne zniechęcenie. Jakże mógł zaręczyć się z tą
kobietą? Jakże mało ją znał, choć wydawało mu się, że ją zna dokładnie.
Dotychczas przypisywał jej rozdrażnienie wpływowi klimatu, jej dzi­
siejszy postępek przekonał go, że tak nie było. Jakże Katie mogła
zapomnieć się do tego stopnia?

Ocknął się z bolesnej zadumy, gdyż usłyszał nagle warkot motoru.

To pan Vanderheyden powracał z biura. Przyjechał dziś nieco później
niż zazwyczaj, gdyż miał kilka ważnych konferencji z dostawcami.

Gdy fotel jego wtoczył się na korytarz, Katie wybiegła nagle ze

swego pokoju i, płacząc głośno, zbliżyła się do ojca.

— Ojczulku, najdroższy ojczulku, jakiż ten Harald jest niedobry!

Musisz mu powiedzieć, żeby mi wiecznie nie zwracał uwagi, żeby mnie

wciąż nie krytykował...

Słowa Katie dobiegły do uszu Haralda, który posłyszał także dalszy

ciąg rozmowy.

— Co się stało, Katie? — spytał zatroskany Mijnheer Vander-

heyden — Uspokój się, kochanie, opowiedz mi wszystko.

Katie wybuchnęła głośnym łkaniem. Po chwili dopiero odparła:

— Musiałam ukarać jedną z moich służących. Wlała do miednicy

ostry płyn, toteż zniszczyłam sobie ręce. A Harald, zamiast wyłajać ją
porządnie, ujął się za nią, choć powinien był mi przyznać słuszność!

Należy mu się porządna nauczka, prawda ojczulku?

Harald miał dosyć tej rozmowy i wyszedł na werandę. Oparłszy się

o balustradę, spoglądał płonącymi oczyma na ogród oświetlony wielką
lampą łukową. Oddychał ciężko; tego wieczoru uprzytomnił sobie, że

jego zaręczyny z Katie były pomyłką.

Już od kilku tygodni nie mógł się oprzeć temu wrażeniu, gdyż Katie

nie starała się bynajmniej ukrywać swoich wad. Teraz wiedział już, że nie
były to dziecinne wybryki, lecz poważne braki. Czy Katie pozbędzie się
kiedykolwiek swoich wad? Czy zmieni się na lepsze? A może nigdy nie

61

background image

uda się mu urobić Katie na swoją modłę? Harald był ogromnie smutny
i przygnębiony.

Po chwili usłyszał, jak na werandę toczy się fotel na kółkach. Ha­

rald odwrócił się do pana Vanderheydena, który był ogromnie wzbu­
rzony.

— Co zaszło między tobą a Katie? — spytał — Biedaczka leży

zapłakana w swoim pokoju, z trudem udało mi się ją trochę uspokoić.
Może pójdziesz tam i przeprosisz ją?

— Nie! — odparł Harald, stanowczym tonem.
— Dlaczego? Sprzeczki między narzeczonymi to rzecz zwykła.

Mężczyzna powinien być w takich wypadkach wyrozumiałym i ustąpić.
Katie powiedziała mi...

— Nie masz potrzeby powtarzać mi słów Katie, kochany ojcze.

Słyszałem waszą rozmowę.

— A więc? Czy powinieneś był trzymać stronę służącej? Czy było to

słuszne?

Harald spojrzał na niego z ogromną powagą.

— Poczekaj chwilkę, ojcze, powrócę niebawem.

I Harald oddalił się spiesznie. Pan Vanderheyden patrzył na

niego z uśmiechem, będąc przekonany, że poszedł do Katie, aby

się z nią pogodzić. On przynajmniej zawsze postępował w ten spo­
sób ze swoją żoną, którą bardzo kochał. Sądził, że za chwilę ukaże
się para narzeczonych. Tymczasem Harald powrócił po kilku minu­

tach w towarzystwie służącej. Odszukał Zobah w pokoju służbo­
wym, gdzie siedziała skulona w kąciku, wylewając gorzkie łzy. Nie
było nikogo, aby ją pocieszyć, gdyż Kasova pracował dziś poza do­
mem.

— Chodź ze mną, Zobah, przestań płakać. Postaram się, aby ci pani

przebaczyła — rzekł Harald do dziewczyny.

— Pani mnie codziennie bije, a niekiedy bije także inne dziewczęta.

Ale najbardziej bije Zobah... Zobah nie potrafi jej nigdy dogodzić.
Czemu tak jest, panie?

— Twoja pani jest chora, nie znosi tutejszego klimatu, jak wszystkie

białe kobiety. Dlatego też wyjedzie ze mną wkrótce do Europy. Gdy
powróci, będzie zdrowa i nigdy cię nie uderzy. Jutro zwolnię cię na cały
dzień z roboty i dam ci maść, która wygoi ramiona.

62

background image

Zobah z pokorą i wdzięcznością ucałowała szaty Haralda.
— Dobry jesteś, panie! Zobah jednak nie potrzebuje twej maści.

Kasova dał mi leki, kiedy pani wybiła mnie parasolką. A wtedy Zobah
była niewinna, nie uczyniła nic złego, tylko pani była w złym humorze
i wybiła Zobah...

Harald wiedział, że krajowcy nie zapominają nigdy niezasłużonej

kary.

— Powiedziałem ci przecież, że pani jest chora i nie wie co czyni. Nie

odpowiada za swój gwałtowny charakter, tak jak ty nie odpowiadasz za
to, że wzięłaś przez pomyłkę niewłaściwy flakon z esencją.

— Tak, ale pani nikt nie bije! — załkała dziewczyna.
— I ciebie odtąd nikt nie będzie bił. A gdyby to się zdarzyło, wtedy

przyjdziesz do mnie, ja cię obronię. Czy dobrze, Zobah?

— Tak, panie! Jesteś bardzo dobry, Kasova także to mówi.

Harald uśmiechnął się mimo woli. Kasova był zapewne wyrocznią

dla dziewczyny. Zadowolony był w każdym razie, że udało mu się
uspokoić służącą. Służba tutejsza okazywała skłonność do buntów,
należało tego unikać.

— Chodź ze mną do pana, pokaż mu pręgi na ramionach i opo­

wiedz, za co zostałaś ukarana. Zwróci on uwagę twej pani i dostaniesz
od niej piękny podarunek.

Zobah podniosła na Haralda piękne, łagodne oczy.
— Zobah nie chce prezentu, Zobah chce tylko, żeby jej pani nie biła.

— Dobrze, ale teraz chodź ze mną.

I Harald zaprowadził dziewczynę do pana Vanderheydena, mówiąc:

— Zobah, powiedz co ci się stało?

I Zobah spełniła jego życzenie. Opowiedziała wszystko, a potem

pokazała nabrzmiałe pręgi na ramionach. Dodała, że pani często
wymierza jej karę, choć ona wcale nie zasługuje na to. Gdy skończyła,
pan Vanderheyden skinął ręką, aby odeszła. Potem zwrócił się, pełen
troski, do Haralda.

— Nie zapominaj Haraldzie, że matka Katie miała ogromnie

gwałtowną, namiętną naturę, którą Katie po niej odziedziczyła. Lecz
ona, podobnie, jak jej matka, nie ma złego serca. To tylko kwestia
temperamentu.

— Wiem, ojcze. Katie przypomina nie ujeżdżonego źrebca, lecz ja

63

background image

pragnę ją okiełznać. Nie broń mi tego, bo może się stać nieszczęście.
Wiesz dobrze, iż służba nieraz się buntuje. Takie małe zajście może
pociągnąć za sobą okropne skutki. Nie lubię w ogóle nieopanowanych
kobiet, a cóż dopiero, gdy młoda dziewczyna dopuszcza się rękoczynów.
Nie żądaj, abym przepraszał Katie. Kocham cię i szanuję, drogi ojcze,
lecz w tym przypadku nie dam się przekonać.

— Nie zapominaj Haraldzie, że Katie cierpi pod wpływem klimatu

— rzekł z ciężkim westchnieniem pan Vanderheyden, pragnąc zmię­

kczyć serce Haralda.

— Pamiętam o tym, ojcze, lecz mimo to trwam przy swoim

postanowieniu.

Słaby ojciec ujął błagalnym ruchem jego rękę.

— Nie zapominaj również, że Katie jest moim jedynym dzieckiem

— wszystkim, co mi zostawiło życie.

Harald spojrzał na niego ze współczuciem i uścisnął serdecznie jego

dłoń.

— Byłeś zbyt pobłażliwy dla Katie, gdybym i ja okazał się wobec

niej słaby, pozwalałaby sobie wciąż na wybryki tego rodzaju. Jeżeli

jestem surowy, to czynię to dla jej dobra. Będziesz mi za to wdzięczny,

a spodziewam się, że Katie również przyzna mi słuszność. Zostawmy ją
samą, wtedy najprędzej uspokoi się. Gdybym poszedł do niej i przeprosił

ją, doszłaby do fałszywego wniosku, że to ja zawiniłem. Niech się jej nie

zdaje, że będzie mnie mogła owinąć na paluszku. Wpłynęłoby to bardzo
niekorzystnie na nasz wzajemny stosunek.

Na dobrodusznej twarzy pana Vanderheydena odmalowało się

uczucie wielkiej przykrości. Widać było, że wolałby dla świętego
spokoju, aby Harald okazał się słaby i bardziej pobłażliwy. Jednocześnie
czuł, że Harald ma rację nie poddając się wszystkim kaprysom Katie.
Westchnął więc ciężko, spodziewając się, że może Katie uspokoi się
i zejdzie na kolację.

Nadzieja ta okazała się jednak płonna.
Obydwaj panowie siedzieli, zatopieni w zadumie, gdy zjawił się

służący, aby oznajmić, że podano już do stołu.

Mijnheer Vanderheyden byłby najchętniej pojechał na fotelu do

Katie i poprosił ją, żeby przyszła na kolację. Wstydził się jednak wobec
Haralda swej słabości, więc rzekł do służącego:

64

background image

— Powiedz pani, że czekamy z kolacją.

Służący skłonił się i poszedł spełnić to polecenie. Mijnheer Vander-

heyden począł nasłuchiwać, łowiąc uchem najlżejszy szmer. Harald
widział, że teść toczy ze sobą ciężką walkę wewnętrzną, lecz nie cofnął
swego postanowienia, wiedząc, że w tym wypadku przegrałby z pew­
nością.

* *

Katie bynajmniej nie miała zamiaru przyznać, że postąpiła niewła­

ściwie. Leżała jak niegrzeczne dziecko na kanapie w swoim pokoju

i czekała na Haralda. Ojczulek z pewnością da mu porządną nauczkę
i zmusi go, aby ją przeprosił. Postanowiła, że będzie długo błagał
o przebaczenie, że nie pogodzi się z nim tak prędko. Powinien poprawić
się, powinien uznać swój błąd. Nie wiedziała właściwie, czym ją dotknął
i obraził, wiedziała jedynie, że uczynił coś wbrew jej woli, że nie trzymał

jej strony. To wystarczało. Gdyby nawet po stokroć nie miała słusz­

ności, Harald powinien był stanąć po jej stronie. Postara się wytłuma­
czyć mu to i przekonać go raz na zawsze.

Jeżeli będzie ją bardzo pokornie prosił, wtedy mu przebaczy.

Uśmiechnie się do niego i pozwoli się pocałować. Najmilszą rzeczą

w tych całych zaręczynach były przecież jego pocałunki; Harald skąpił

jej pieszczot, co ją szalenie gniewało. Szkoda, że nie miała okazji, aby

wzbudzić w nim zazdrość; byłby to jedyny środek, aby go wyprowadzić
ze zwykłego spokoju. Harald był zawsze zimny i trzeźwy, wcale nie taki,

jakim powinien być narzeczony, zakochany po uszy w swej wybrance.

To się jednak zmieni, musi się zmienić. Podczas podróży pozna
rozmaitych mężczyzn, z których niejeden zechce flirtować z piękną,
elegancką kobietą. Oho, pokaże Haraldowi, nauczy go galanterii. Gdy
poczuje zazdrość, wówczas na pewno przestanie ją wciąż krytykować,
przestanie jej zwracać uwagę. Ojczulek był zawsze z niej zadowolony,
wobec tego i Harald nie powinien jej czynić wyrzutów. Gdzież on się
podziewa? Czy ojczulek z nim dotąd nie mówił? Czemu nie przychodzi?

Zaczęła nasłuchiwać, zapominając o łzach. Nie słychać jednak było

— Tajemnicza miłość Marleny

65

background image

najlżejszego szmeru. Zaczęła się niecierpliwić i znowu wybuchnęła
płaczem, ale i to nie pomogło. Nagle dobiegł ją odgłos kroków. Nie był
to jednak energiczny, sprężysty chód Haralda, lecz ciche stąpanie

jednego z krajowców.

W chwilę później na progu stanął Kasova, spoglądając z nienawiścią

na „niegodziwą białą kobietę", która znowu wybiła jego ukochaną
Zobah. Skłonił się przed Katie, mówiąc:

— Panowie czekają z kolacją.
Katie zerwała się z miejsca.
— Kto cię przysłał do mnie z tym poleceniem?
— Twój ojciec, pani.
— Czy był sam?

— Nie, pan Forst był z nim także.

Katie znowu padła na poduszki.

— Powiedz panom, że nie przyjdę, bo jestem chora.
Kasova skłonił się i wyszedł. Wyczuwał, że między państwem

musiało zajść nieporozumienie i cieszył się całym sercem, że „niegodziwa
pani" miała jakąś przykrość.

Powtórzył obu panom słowa Katie. Mijnheer Vanderheyden miał

już zamiar udać się do córki, lecz Harald położył mu rękę na ramieniu,

mówiąc:

— Bądź tym razem surowy, nie ustępuj Katie. Nie należy jej

utwierdzać w uporze.

— A jeżeli jest chora?

— Jest zupełnie zdrowa, a jeżeli pójdziesz do niej i spełnisz jej

kaprys, wówczas ja natychmiast stąd odejdę.

— Posuwasz się zbyt daleko, Haraldzie.
Twarz młodego człowieka wyrażała niezłomną wolę. Wiedział, że

w tym wypadku nie powinien ustąpić za żadną cenę.

— Jeżeli pragniesz iść do Katie, to nie będę ci przeszkadzał, ja

jednak nie zostanę tu ani chwili.

— Więc co się stanie? Czy chcesz, aby Katie przeprosiła cię?
— Nie, nie zależy mi na tym. Nie znoszę takich upokarzających

scen. Katie powinna być rozsądna i nie udawać obrażonej. Nikt jej
przecież nie wyrządził krzywdy.

I Katie na próżno czekała. Przez chwilę jeszcze płakała, po czym

66

background image

zaczęła mocno trzeć ręce, które ku jej wielkiemu żalowi stały się znowu
gładkie i białe. Tarła je dosyć długo, potem zaczęły ją boleć, więc
zaprzestała. Oparła się na poduszkach i czekała na Haralda.

On jednak nie przychodził, nie przychodził również i ojczulek. Co to

miało znaczyć? Czyżby bez niej zaczęli jeść kolację? Może chcieli, by
umarła z głodu? A może Harald przemocą zatrzymał jej ojca?

Ogarniał ją coraz większy niepokój. Wreszcie znowu posłyszała

kroki. Na progu stanął Kasova.

— Panowie powiedzieli, że zasiądą sami do stołu, jeżeli natychmiast

nie zejdziesz do nich, pani.

Katie oniemiała. W złości pochwyciła najbliżej leżącą poduszkę, aby

nią cisnąć w głowę służącego. Lecz Kasova spojrzał na nią z nienawiścią,
w jego oczach zapłonęła groźna błyskawica; pod wpływem jego wzroku
ręka Katie opadła. Skinęła, aby się oddalił.

Przez chwilę siedziała zupełnie oszołomiona. Co się stało? Cały świat

zmienił się nagle. Służący patrzył na nią z pogróżką, gdy chciała mu
rzucić poduszką w głowę, Harald nie przyszedł przeprosić, a co
najdziwniejsze — ojczulek również nie zjawił się. Była to oczywiście
tylko wina Haralda. Harald był potworem bez serca, o, gdyby tylko
wiedziała, jak się zemścić! A może mu ustąpić? Nie, przecież na tym mu
właśnie zależało. Nie zejdzie na kolację, choćby miała umrzeć z głodu,
nie zejdzie — na złość.

Rzuciła się znowu na posłanie i wybuchła płaczem. Nie wiedziała,

jak postąpić. Zostałaby tutaj, lecz nudziła się śmiertelnie. Dobrze,

zejdzie do jadalni, spełni życzenie tego despoty, tego tyrana — lecz nigdy
mu tego nie zapomni. Znajdzie sposób, aby zemścić się. Gdy wyjadą
w podróż poślubną, znajdzie sobie kilku młodych miłych panów,
z którymi będzie flirtowała. Harald będzie zazdrosny, będzie cierpiał,

tak jak ona cierpi teraz. Odpłaci mu się za męczarnie, które znosiła z jego

powodu. Najpierw kazał jej tak długo czekać na oświadczyny, potem nie
miał dla niej czasu. A dziś zachował się okrutnie. Katie czuła, jak serce

jej wzbiera żalem i nienawiścią. W tej chwili nienawidziła Haralda.

Przeczesała włosy i zmieniła suknię bez pomocy służącej. Potem

zaczęła znowu trzeć ręce, aby wyglądały czerwone i spuchnięte. Tarła je
bezustannie, nawet w chwili, gdy wychodziła z pokoju. Była bardzo
blada i udawała cierpiącą. Na progu jadalni przystanęła i rozchyliła

5'

67

background image

ostrożnie zasłonę; Co to? Panowie siedzieli w najlepsze przy kolacji

i zajadali z wielkim apetytem, nie zważając na to, że ona była chora
i głodna.

Katie byłaby najchętniej powróciła do swego pokoju, lecz zapach

smakowitych potraw pobudzał jej apetyt. Poczuła silny głód i zdecydo­
wała się wejść. Nie wiedziała, że panowie doskonale wiedzą o tym, że stoi
za drzwiami. Harald posłyszał jej kroki i szepnął ojcu:

— Katie nadchodzi, udawaj że nie przejmujesz się nią wcale.

Usiądźmy i zajadajmy spokojnie, jakby nic nie zaszło.

Mijnheer Vanderheyden z ciężkim sercem posłuchał tej rady. W du­

chu myślał, że uparta Kasia znalazła nareszcie swego Petruccia, który ją
poskromi i uszczęśliwi.

Katie raz jeszcze potarła ręce, po czym z tragiczną miną weszła do

jadalni, udając, że słania się na nogach. Ojciec, przykuty do swego

fotela, nie mógł jej pomóc, Harald zaś nie ruszył się z miejsca. Musiała
sama podejść do stołu. Wtedy dopiero narzeczony przysunął jej
uprzejmie krzesło, potem sam usiadł.

Katie ostentacyjnie położyła zaczerwienione ręce na białym obrusie.

Służący podał jej półmisek. Z ciężkim westchnieniem nabrała sobie na
talerz, ukradkiem spojrzała na Haralda. Zauważyła, że był spokojny
i obojętny.

— Jak się czujesz, Katie? — nie mógł się ojciec powstrzymać od

pytania.

Wargi jej zadrżały.
— Bardzo źle, ojczulku, jestem ogromnie osłabiona. Spójrz na moje

czerwone ręce.

Harald domyślił się natychmiast, ile trudu zadała sobie Katie, aby

ręce nabrały tej barwy.

— To ci do jutra przejdzie — pocieszał ojciec.
— Och, ojczulku, przestałeś mnie kochać — załkała Katie.
— Kocham cię, Katie, lecz nie powinnaś już nigdy bić służących, to

przecież bardzo brzydko. Zobah omyliła się, nie należało karać jej tak
surowo za to drobne przewinienie. Wiesz, że ludzie buntują się, gdy
wymierza się im niesprawiedliwie karę. Nie trzeba ich drażnić.

Katie przypomniała sobie spojrzenie Kasovy i umilkła. Po chwili

jednak rzekła.

68

background image

— Powtarzasz słowa Haralda, to on poskarżył się na mnie.
— Nic podobnego! Powiedziała mi to Zobah.
— Bezczelne stworzenie! — zawołała Katie ze złością.
Harald nie przemówił dotąd ani słowa.
Teraz dopiero odezwał się do Katie.

— Czy podać ci półmisek, Katie?
— Ach, nie mam zupełnie apetytu! — odpowiedziała żałośnie.
— Spróbuj tylko, zobaczysz jakie to smaczne — rzekł z uśmiechem.
Katie nadąsała się znowu i spytała gniewnie:
— Dlaczego nie przyszedłeś mnie przeprosić Haraldzie?
— Niechaj mnie Bóg strzeże, abym nigdy nie wyrządził ci takiej

krzywdy, za którą musiałbym cię przepraszać — odpowiedział z po­

wagą. — Nie mówmy o tym więcej, Katie, nie życzę sobie tego.

Chciała mu odpowiedzieć, lecz Harald zręcznie skierował rozmowę

na inne tory, a pan Vanderheyden wmieszał się do niej. Mówił o okręcie,
którym Harald i Katie mieli popłynąć do Europy. Był to najpiękniejszy
i najbardziej elegancki statek, kursujący na tej linii. W dniu ich ślubu
miał właśnie zawinąć do portu Oleh-loh.

Harald opowiadał o tym, nie zważając na kaprysy Katie. Temat ten

zajął ją wreszcie tak żywo, że zapomniała o dąsach. Przez chwilę słuchała
z uwagą, potem sama zabrała głos.

Między narzeczonymi zapanowała pozornie zgoda, toteż pan Van-

derheyden odetchnął z ogromną ulgą.

Gdy w jakiś czas później Harald zabierał się do odejścia, zbliżył się

do Katie, aby ją pocałować na dobranoc. Ona jednak odsunęła się,
chciała, żeby ją pokornie błagał o ten pocałunek. Harald jednak ani
myślał błagać, zapytał tylko z wielkim spokojem:

— Więc nie chcesz mnie pocałować, Katie?
— Nie!
— Dobrze, w takim razie pójdę do domu, nie otrzymawszy

pocałunku. Dobranoc, Katie, a pamiętaj o tym, że przestanę ci
naprzykrzać się mymi pieszczotami.

Katie patrzyła zaskoczona na narzeczonego. Tego nie spodziewała

się. Czuła doskonale, że ona najbardziej ucierpi na tym, gdy nie pozwoli
się pocałować.

Nadąsana, przygryzła wargi, walcząc ze sobą. Była zakochana

69

background image

w Haraldzie, on zaś gotów naprawdę nie całować jej, aż go o to nie
poprosi. Pojęła, że powinna w tym wypadku ustąpić Haraldowi.
Podniosła się szybko z krzesła i pobiegła za nim. Zszedł właśnie ze
schodów i podążał przez ogród do swego domku. Dogoniła go i wzięła
pod ramię.

— Haraldzie!
W głosie jej brzmiała odrobina gniewu i gorąca prośba.
Odwrócił się i popatrzył na nią z wielką powagą.
— No i cóż, Katie?
— Pocałuj mnie, ty niedobry Haraldzie!
Otoczył ją ramieniem i przycisnął ku sobie.
— Dobranoc, Katie! Śpij dobrze! — powiedział i pocałował ją

w usta.

Pocałunek ten wydał się jej zbyt chłodny. Zarzuciła ręce na szyję

Haralda i kilka razy namiętnie przywarła wargami do jego ust. Potem
puściła go i zapytała z błyszczącymi oczyma:

— Czy wiesz, czym jesteś?
— Czym, Katie?
— Potworem! Potworem bez serca!
Zaśmiał się i ucałował jej dłonie. Pogłaskał je pieszczotliwym

ruchem.

— Widzisz, Katie, zupełnie zbielały. I nigdy już na nikogo nie

podniesiesz ręki, przyrzeknij mi to, kochanie.

— A jeżeli służące będą nieposłuszne?
— Wtedy zwróć się do mnie. Jestem jednak pewien, że będą

słuchały, gdy zaczniesz z nimi postępować łagodniej. Dobrocią można
osiągnąć znacznie więcej, niż złością. Zwolnij jutro na cały dzień Zobah,

wtedy zapomni o wszystkim.

Łagodny ton jego głosu wywarł na niej wrażenie, potem jednak

znowu zatriumfowało uczucie przekory.

— A jeżeli tego nie uczynię? Jeżeli znowu wybiję Zobah, to wstrętne

stworzenie? Powinnam ją ukarać za ten przykry wieczór.

Cofnął się o kilka kroków.

— Zrobisz, jak zechcesz. Dobranoc!

Wtedy Katie znowu zawisła mu na szyi.
— Pocałuj mnie raz jeszcze, a wszystko uczynię dla ciebie.

70

background image

Spełnił jej życzenie, lecz w sercu jego nie było radości. Czuł się

znużony ciągłymi sprzeczkami. Katie po każdej takiej utarczce nabie­
rała humoru, była pełna życia i werwy, Harald stawał się smutny
i przygnębiony. Pragnął, aby między nim i Katie panowała harmonia,
czuł, że w ostatnich czasach stał się nerwowy i rozdrażniony,

— Najwyższy czas, aby odpocząć i wyjechać do Europy dla

poprawy zdrowia — pomyślał.

Odprowadził Katie na ganek, prosząc ją, aby w lekkiej sukni nie

wychodziła do ogrodu, gdyż o tej porze jest chłodno i łatwo się
przeziębić.

Powracając do domu, przypomniał sobie, że nie powiedział Katie

o liście Marleny. Zabrał go przecież po to, aby go jej pokazać.
Znalazłszy się w swoim pokoju, przeczytał go ponownie. Ogarnęło go
uczucie głębokiego spokoju. Stwierdził ogromną różnicę między cha­
rakterem Katie i Marleny. Czy Marlena uderzyłaby służącą, czy w ogóle
potrafiłaby podnieść na kogoś rękę?

Potrząsnął głową. Co za niemądre myśli! Służba w Europie nie

pozwoliłaby na to. Ale nawet gdyby to było możliwe, gdyby Marlena
mieszkała tutaj, nie uderzyłaby z pewnością służącej, nie byłaby do tego
zdolna.

Przez chwilę siedział, pogrążony w zadumie, a myśli jego biegły do

kraju. Ogarnęła go znowu szalona tęsknota. Myślał o swej matce.
Gdyby żyła, przyprowadziłby do niej Katie i powiedziałby:

— Matko, naucz ją, aby stała się podobna do ciebie!
Czy taka rzecz była prawdopodobna? Czy Katie pozbyłaby się

swoich wad pod wpływem dobrej, mądrej i szlachetnej kobiety? Czy
Marlena uzyska na nią wpływ? Miła, kochana siostrzyczka Marlena? A
może Katie poprawi się, może zmieni się na lepsze? Trzeba tylko uzbroić
się w cierpliwość, trzeba wciąż czuwać nad Katie.

Westchnął ciężko, jakby zupełnie już stracił nadzieję. Wtedy wpadło

mu na myśl, że nie zawiadomił dotąd nikogo w Hamburgu o swoich
zaręczynach. Powinien był przecież listownie oznajmić o tym Marlenie
i Zeidlerowi. Nie miał dużo czasu, postanowił więc, że napisze jeszcze
dziś wieczorem list do Marleny. To zupełnie wystarczy. Do pana
Zeidlera skreśli tylko parę zdań, Marlena wyda wówczas pani Darlag
polecenia, aby przygotowała apartamenty dla jego młodej żony.

71

background image

Harald postanowił, że poprosi także Marlenę, aby zajęła się Katie.

Łatwiej było wypowiedzieć tę prośbę listownie niż ustnie. Zasiadł przy
biurku i napisał długi, szczegółowy list do Marleny. Powierzał jej
wszystkie swoje kłopoty i troski, zwracał się do niej, jak do dobrej,
kochającej siostry. Przyniosło mu to ogromną ulgę. Miał uczucie, że
Marlena go doskonale zrozumie i postara się mu pomóc. Katie
z pewnością zmieni się pod jej dobroczynnym wpływem.

Skończywszy pisanie listu, udał się na spoczynek, mając w duszy

uczucie błogiego spokoju.

* *

Nadszedł kwiecień. Ruch w porcie był teraz o wiele większy

niż podczas zimy. Oprócz okrętów handlowych pływało po rzece
mnóstwo statków pasażerskich i spacerowych. Zwłaszcza przy pię­
knej pogodzie roiło się od statków, które wiozły wiele osób na wycie­
czki.

Było to w niedzielę. Słońce świeciło, dzień był ciepły, prawdziwie

wiosenny. Marlena przechadzała się po ogrodzie, wciągając z rozkoszą
w płuca świeżą, wilgotną woń ziemi. Z radością spoglądała na gałęzie,
pokryte nabrzmiałymi pąkami, na pierwsze zielone pędy. Gdzieniegdzie
ukazywały się już listki, trawa wysuwała kiełki spod ziemi, która
pokrywała się świeżą runią.

Marlena patrzyła na ruch panujący na rzece. Nagle zdjęła ją ochota,

aby także objechać cały port. Szybko weszła do domu i przywołała panią
Darlag.

— Czy pani chce przejechać się łódką wokoło portu? Słońce świeci,

ciepło jest jak w maju, a w porcie panuje taki ruch.

Pani Darlad chciała się wprawdzie zdrzemnąć, podniosła się jednak

natychmiast i odpowiedziała:

— Naturalnie, dziecinko. Czy panienka zawiadomiła już Krógera?
— Jeszcze nie. Ale pójdę naprzód, a pani może się przez ten czas

przebrać.

Marlena włożyła płaszczyk i kapelusz, po czym udała się nad rzekę.

72

background image

Tutaj mieszkał w małym domku przewoźnik Kroger. Zapukała w okno,
a po chwili stanął na progu Kroger i spojrzał zdumiony na dziewczynę.

— Dzień dobry, czy pan jest dziś bardzo zajęty, panie Kroger?
— Nie, panieneczko. Drzemałem trochę, bo to dzisiaj niedziela.

Teraz chciałem się trochę wygrzać na dłońcu.

— Czy mógłby pan poświęcić mi małą godzinkę? Chciałabym się

z panią Darlag przejechać łódką po porcie. W dzień powszedni nie mam
czasu, a pragnę zobaczyć, jakie okręty stoją w porcie. Przykro mi jednak
trudzić pana w niedzielę.

— Niech panienka nie krępuje się, dla panienki zawsze mam

czas. Z przyjemnością powiozę panienkę na spacer. Wczoraj właśnie
oczyściłem gruntownie mój statek, toteż moja „Elżunia" błyszczy

jak złoto, w sam raz, żeby powieźć panienkę. Za pięć minut będę

gotowy.

— Doskonale, ja zajmę już miejsce w łodzi i poczekam na pana

i panią Darlag.

Marlena przeszła przez wąski pomost i usiadła w zgrabnej, czyściu­

tkiej łodzi. Po upływie kilku minut stawił się Kroger, a w chwilę później
zjawiła się także pani Darlag. Marlena pomogła jej wsiąść. Wkrótce
potem smukła łódź odbiła od brzegu.

— Dokąd popłyniemy, panienko? — spytał przewoźnik.
— Wszystko jedno. Najchętniej zwiedziłybyśmy cały port, aby jak

najwięcej zobaczyć.

Kroger skinął głową. Statek chyżo pomknął przez fale, ślizgając się

lekko po powierzchni wód. Mijano po drodze kajaki, łodzie i parowce.
Pasażerowie śmiali się, śpiewali, powiewali wesoło chusteczkami. Mar­
lenie także było dziwnie błogo na duszy. Odpowiadała na ukłony,
śmiejąc się serdecznie.

Teraz łódź dotarła do przystani, w której stały na kotwicy wielkie

parowce zamorskie. Na pokładzie uwijała się odświętnie przybrana
załoga, co stwarzało ładny, barwny obrazek. W dokach za to z powodu
dnia świątecznego panowała cisza.

Z daleka, we mgle, sterczały dumnie wieże starego hanzeatyckiego

grodu. Na szerokim pomoście przelewały się tłumy ludzi.

Marlena z wielką uwagą obserwowała ruch w porcie.

— Prawda, że tu jest pięknie? — zwróciła się do pani Darlag.

73

background image

— O tak, panieneczko. Mnie także serce rośnie, gdy patrzę na te

wspaniałe okręty.

— Ilekroć jestem smutna i zgnębiona, wybieram się na przejażdżkę

do przystani. Wtedy zawsze nabieram otuchy i odzyskuję dobry humor.
Jestem pewna, że nasz port wkrótce rozwinie się i stanie się tak potężny

jak przed wojną.

— Dałby to Bóg, panno Marleno!
— Niech pani spojrzy na ten olbrzymi okręt. Przybył on z Indii. Pan

Forst przyjedzie tą samą drogą, gdy będzie powracał z Sumatry. Gdy
ostatnio wyjeżdżał, musiał wyruszać z Amsterdamu, z Hamburga nie
było wówczas komunikacji. Teraz przybędzie do rodzimego portu.
Będzie przepływał koło swego domu, powitamy go z daleka, zanim

zejdzie z pokładu.

— Oj, żeby to już nareszcie przyjechał. Nasz panicz coś za bardzo

zwleka z powrotem, panno Marleno!

Marlena głęboko westchnęła. Gdybyż nareszcie przyjechał! Jakże

pragnęła jego powrotu, jak często myślała o Haraldzie! Serce jej

uderzało mocniej, gdy nadchodziły listy z Kota Radża. Były to wszystko
listy handlowe, lecz niekiedy zawierały wzmianki dotyczące jego
przyjazdu. „Sprawę tę załatwi osobiście nasz pan Forst podczas swego
pobytu w Hamburgu"... „Pan Forst, natychmiast po przyjeździe,
porozumie się z Panami..." — pisano.

Harald jednak nie podał dotąd dokładnej daty swego przyjazdu. Nie

odpowiedział również na jej obszerny list. Czy w ogóle jej odpowie? Czy
raz jeszcze napisze? Oczy Marleny rozmarzone błądziły w dali. Miała

wrażenie, że jej całe życie powinno się zatrzymać w biegu, dopóki Harald
nie powróci.

A gdy powróci? Jak się ułożą ich wzajemne stosunki? Jak między

bratem i siostrą? Nie, niezupełnie. Nie byli przecież rodzeństwem i nie
widzieli się przez tyle lat. Będą musieli poznać się lepiej, przywyknąć do
siebie.

Marlena siedziała, pogrążona w głębokiej zadumie, dopóki łódź nie

dobiła do brzegu. Wtedy dopiero ocknęła się i z uśmiechem skinęła
głową pani Darlag.

Podziękowała uprzejmie Krógerowi i obiecała mu jutro przynieść

paczkę tytoniu. Pożegnała się i wraz z panią Darlag udała się do domu.

74

background image

Idąc przez piękny, obszerny ogród, patrzyła na wysoki dom — dom
Haralda Forsta. Czy pozostanie on długo jej domem rodzinnym? Czy

nie będzie go musiała opuścić?

Zostanie tu póki Harald nie ożeni się. Potem pójdzie w świat, aby nie

przebywać pod jednym dachem z jego przyszłą żoną...

Pani Darlag zwróciła się nagle do Marleny.

— Napijemy się teraz kawy, dobrze, panienko?

Po podwieczorku Marlena udała się do swego pokoju i usiadła

w ulubionej niszy przy oknie. Rozmarzonym wzrokiem spoglądała na
fotografię Haralda. Wyobrażała sobie, jak wszystko zmieni się po jego
powrocie. Będzie na pewno wiele przebywała w jego towarzystwie, łączą
ich przecież rozmaite wspólne sprawy. Zapewne będą razem spożywali
posiłki. Harald zacznie przyjmować gości, wyprawiać przyjęcia. Stary
dom ożywi się, zapanuje w nim dawny ruch. Harald przedstawi gościom
swoją pupilkę — siostrę Marlenę.

Przez całe lata mieszkała tutaj z panią Darlag, prowadząc spo­

kojne, ciche życie — teraz będzie inaczej. Gdy Harald przyjedzie
do Hamburga, odnowi z pewnością dawne stosunki towarzyskie.
Dom napełni się gośćmi, gwarem, wrzawą... Zjawi się mnóstwo
pięknych kobiet, dumnych patrycjuszek miasta Hamburga, Harald

jedną z nich wybierze, ożeni się... Ona zaś będzie musiała pogo­

dzić się z losem, choćby jej miało pęknąć serce... Gdyby nawet
sama nie odeszła — nowa pani tego domu nie zniesie jej obecności...
Czymże była? Wychowanką Haralda, jego przybraną siostrą, siostrą

Marleną... Wszystko zawdzięczała dobroci Haralda, lecz nie miała do
tego prawa!

Westchnęła ciężko. Ach, gdybyż i ona była piękną patrycjuszką,

gdyby spodobała się Haraldowi... Zaśmiała się gorzko. Czy była
patrycjuszką, czy też biedną urzędniczką — nie miało to przecież
znaczenia, skoro Harald jej nie kochał. Uczynił dla niej tak wiele, aby
spłacić dług wdzięczności jej ojcu, zajął się jej losem, bo ojciec uratował
mu życie. Uważał ją za młodszą siostrzyczkę, lecz nigdy nie uda się jej
wzbudzić w nim gorętszego uczucia.

A jednak było to bardzo wiele. Czy nie powinna być zadowolona?

Czy nie wymagała od życia zbyt wiele, czy to, co posiadała, nie powinno
było jej wystarczyć?

75

background image

W kilka dni później, pan Zeidler wyjechał na parę dni w sprawach

handlowych do Berlina. Marlena siedziała sama przy swoim biurku,
zajęta wpisywaniem rozmaitych pozycji do księgi buchalteryjnej. Nagle
wszedł woźny i położył na jej biurku korespondencję, która nadeszła
przed chwilą.

Marlena dopisała cyfry do końca stronicy, choć wiedziała, że dziś

zawinął do portu statek z Sumatry i spodziewała się wiadomości z Kota

Radża. Wreszcie odłożyła pióro i zabrała się do przeglądania poczty. Na

wierzchu leżał list od Haralda przeznaczony dla niej. Rumieniąc się,
wzięła go do ręki. Nie miała dziś potrzeby czekać do przerwy obiadowej,
była sama, mogła swobodnie przeczytać ten list.

Przejrzała najpierw sumiennie pozostałą korespondencję i rozdzie­

liła listy, przeznaczone dla rozmaitych wydziałów. Prywatny list Haral­
da, adresowany do pana Zeidlera, położyła na biurku prokurenta, który
miał nazajutrz przyjechać.

Po spełnieniu swoich obowiązków, ujęła drżącymi palcami list od

Haralda. Rozcięła kopertę i zaczęła czytać:

Najdroższa Siostrzyczko Marleno! Otrzymałem Twój miły liścik,

który sprawił mi wiele radości. Jednocześnie ogarnęła mnie przy czytaniu
ogromna tęsknota za krajem. Ach, Marleno, jak dawno już nikt nie

troszczył się o mnie! Jak dawno nie miałem okazji porozmawiać z kimś

o mojej niezapomnianej matce! Zdaje się, że nigdy nie potrzebowałem jej
bardziej, niż obecnie. Wzruszyło mnie ogromnie, że właśnie teraz wspo­

mniałaś moją matkę i w jej imieniu prosiłaś, abym dbał o siebie.

Słowa Twoje wskrzesiły ją; mama zmartwychwstała przede mną —

mam wrażenie, że stało się to w samą porę!

Jak dziwnie bywa w życiu, Marleno! Dawniej sądziłem zawsze, że

poślubię kobietę, która będzie choć trochę podobna do mamy. A teraz

zaręczyłem się z panienką, która stanowi jej zupełne przeciwieństwo. Od
kilku tygodni jestem zaręczony z Katarzyną Vanderheyden, córką mego

wspólnika, a wkrótce już odbędzie się nasz ślub...

76

background image

Marlena doczytała list do tego miejsca, po czym oparła się o fotel

i śmiertelnie zbladła. Ręka, w której trzymała list, opadła bezwładnie na
poręcz. Dziewczyna drżała na całym ciele, jakby nią wstrząsały dreszcze.

Siedziała tak przez długą chwilę, niezdolna do dalszego czytania.

Zbyt nagle, zbyt nieoczekiwanie przyszła ta wiadomość, której spodzie­
wała się w dalekiej przyszłości. Harald Forst zaręczył się, wkrótce
odbędzie się jego ślub. Może teraz, gdy czyta jego list, on jest już
małżonkiem innej kobiety... Nie wolno jej myśleć o nim, nie wolno
marzyć...

Czy jednak potrafi zapomnieć? Czy potrafi wydrzeć z serca to

potężne, gorące uczucie, które wzmagało się z dnia na dzień? Nie, nie
mogła tego zmienić, nie mogła wyrzec się swoich uczuć, choćby nawet
były grzechem.

Z bladą twarzą i przymkniętymi oczyma siedziała przez chwilę,

poddając się straszliwej burzy, która miotała jej duszą. Ten okrutny cios
spadł na nią w chwili, gdy przepełniona bezgraniczną radością czytała
serdeczne słowa Haralda. Chwała Bogu, że była sama, że nikt nie stał się
świadkiem jej przerażenia i boleści. Mogła przynajmniej opanować się
i odzyskać spokój.

Marlena była naturą odważną, dowiodła tego w rozmaitych sytua­

cjach życiowych. Teraz także pokonała szybko wybuch rozpaczy,
westchnęła ciężko i odgarnęła włosy z czoła. Nie chciała poddawać się,
nie chciała ugiąć się pod brzemieniem bólu. Musiała mężnie znieść ten
cios.

Cóż się wreszcie stało? Coś, czego spodziewała się od dawna.

Wiadomość przyszła jedynie zbyt nagle, lecz nie zmieniło to postaci
rzeczy. Precz ze smutkiem! Nie trzeba roztkliwiać się nad sobą. Musiała
nad tym faktem przejść do porządku.

Czy jej uczucie było grzechem? Nie, nie przypuszczała tego. Dopóki

ukrywała swoją miłość w sercu, dopóki nie miała żadnych życzeń,
żadnych pragnień, nie było w tym uczuciu nic zdrożnego. Zresztą, nie
pozostanie przecież w domu Haralda. Wyjedzie stąd pod pierwszym
lepszym pozorem. Najchętniej uczyniłaby to zaraz, zanim Harald z żoną
przybędą do Hamburga.

Zacisnęła kurczowo wargi, podjęła z posadzki list i zaczęła czytać

dalej:

77

background image

...podróż do kraju będzie jednocześnie podróżą poślubną, gdyż mojej

narzeczonej zalecono również zmianę klimatu. Dzieciństwo swoje spędziła
ona z daleka od rodziców, w Holandii, gdzie ukończyła szkołę. Przebywa

już od kilku lat w Kota Radża, więc powinna jak najprędzej zmienić klimat.

Nasz ślub odbędzie się 18 kwietnia, tego samego dnia wyruszymy do
Europy. Podróż odbędziemy na okręcie „Kolumbia", który zawinie pod

koniec maja do Hamburga. Będziesz się mogła na miejscu dowiedzieć,
którego dnia to nastąpi.

Pokłoń się serdecznie pani Darlag i poproś, aby przygotowała

wszystko na nasze przyjęcie. Dla mojej żony trzeba urządzić cztery pokoje

na parterze, przylegające do moich. Nie będziemy Ci więc przeszkadzali,
Marleno, gdyż, o ile pamiętam, zajmujesz pokoje na pierwszym piętrze,
obok apartamentów mej matki. Cieszę się ogromnie, że się wkrótce
zobaczymy. Chciałbym, abyś zaprzyjaźniła się z moją żoną, gdyż

spodziewam się, że będziesz wywierała dobroczynny wpływ na Katie. Mam

wrażenie, że jesteś poważną, zrównoważoną naturą. Katie wychowywała

się w pensjonacie holenderskim, gdzie kładziono większy nacisk na stronę
zewnętrzną, nie rozwijając zalet serca. Straciła wcześnie matkę, ojciec zaś
ubóstwia jedynaczkę i był dla niej zbyt pobłażliwy. Sądziłem, że uda mi się
urobić charakter Katie, lecz już po kilku tygodniach przekonałem się, że to
nie nastąpi.

Gdyby żyła mama, pomogłaby mi z pewnością. Obcowanie z tą

szlachetną kobietą wpłynęłoby dodatnio na usposobienie Katie. Ponieważ
nie żyje, cała moja nadzieja jest w Tobie. Po otrzymaniu Twego listu,
doszedłem do wniosku, że posiadasz usposobienie spokojne, łagodne,
a przy tym odznaczasz się wielką silą woli. Przypuszczam, że Katie

skorzysta wiele w ciągłym obcowaniu z Tobą. Przebywałaś przeszło rok

pod opieką mej matki, co nie pozostało bez wpływu. Ja jestem niezręczny

i niecierpliwy, kobiety w takich wypadkach łatwiej dają sobie radę.
Czytając Twój list, doszedłem do przekonania, że w niejednym przypomi­

nasz moją matkę. Odziedziczyłaś jednak także wiele cech po Twoim
szlachetnym, dzielnym ojcu, toteż spodziewam się, że Katie przy Tobie
zmieni się na lepsze.

Nie dziw się, Marleno, że wypowiadam tak otwarcie zdanie o mojej

przyszłej żonie. Zastanawiałem się długo, zanim zdecydowałem się na ten

krok. Zaręczyłem się, choć raziło mnie w niej bardzo wiele. Nie

78

background image

zakochałem się w Katie; rozwaga i rozsądek orzekły, że jest dla mnie
najodpowiedniejszą żoną. Nie wierzę, aby naprawdę istniała głęboka,

gorąca miłość, jaką opiewają poeci. Marzyłem o niej niegdyś, kiedy byłem

bardzo młody — życie jednak rozwiało moje marzenia.

Pragnę jednak, aby moje małżeństwo było zgodne i harmonijne, sądzę,

że Katie zmieni się i stanie się dobrą żoną. Nie zrażaj się, jeżeli Katie
z początku wyda Ci się szorstką i nieuprzejmą. Przez wiele lat przebywała
wyłącznie w otoczeniu mężczyzn oraz służby. Nie miała odpowiedniego
towarzystwa, gdyż tutaj mieszka mało wykształconych, inteligentnych
kobiet europejskich. Katie prowadzi życie, jak mała udzielna księżniczka,

której nikt nie waży się sprzeciwić, najmniej własny ojciec. Należy to wziąć

pod uwagę i nie tracić cierpliwości. Ja przede wszystkim powinienem się
pogodzić z faktem, że nasze usposobienia są odmienne i że Katie nie
przypomina ideału kobiety, o której niegdyś marzyłem. Tak, Marleno,

napisałem Ci wszystko i ta spowiedź przyniosła mi ulgę. Mam do Ciebie
bezgraniczne zaufanie, gdyż jesteś dla mnie uosobieniem mojej matki
i Twego ojca. Nie znam Cię wprawdzie bliżej, lecz wierzę, iż zrozumiesz

mnie tak dobrze, jakby oni mnie zrozumieli..

Rozpoczynając list, byłem bardzo przygnębiony, teraz mi lżej na

duszy. Teraz dopiero pojąłem, że byłem przez wiele lat bardzo samotny.

Tęsknię za krajem, nie mogę się doczekać chwili powrotu. Na tym

zakończę moje wyznania, aby pomówić o sprawach dotyczących Ciebie.

Gdy przyjadę z moją żoną, wprowadzę zmiany i w Twoim życiu. Musisz

mieć więcej zabaw i urozmaicenia, jesteś młoda, powinnaś poznać świat
i ludzi. Sądzę, że będzie u nas bywało wiele gości, a wtedy i Ty zaznasz
trochę rozrywek i powetujesz stracony czas.

Poproś panią Darlag, aby przyjęła dostateczną ilość służących; żona

moja przywykła do licznej służby. Będzie się wprawdzie musiała trochę
ograniczyć, lecz nie chcę, aby jej czegoś brakowało. Jedna z jej służących

przyjedzie z nami do Hamburga. Piszę jednocześnie do pana Zeidlera, aby

mu wydać rozmaite polecenia, którymi nie chcę fatygować Ciebie.

Muszę wreszcie skończyć ten długi list. Północ dawno minęła, a ja

jestem bardzo zmęczony, gdyż w ostatnich tygodniach pracowałem bez

przerwy. Czuję sam, że powinienem odetchnąć innym powietrzem, że
powinienem powrócić do kraju. Tęsknota za ojczyzną wytrąciła mnie

trochę z równowagi ducha.

79

background image

Żegnaj, kochana Marleno, niebawem zobaczymy się w domu. Prze­

syłam Ci serdeczne pozdrowienia.

Twój brat Harald

*

* *

Skończywszy czytanie, Marlena długo jeszcze spoglądała na list.

Zapomniała o własnym smutku, doznawszy bolesnej pewności, że
Harald nie jest szczęśliwy i nie kocha swej narzeczonej. Kto wie, może

już dziś żałował swego kroku. Zamierzał widocznie zawrzeć małżeństwo

z rozsądku, a przekonał się przed czasem, że popełnił wielką omyłkę.

Nie wierzył w miłość, w głęboką, potężną miłość, której nic zniszczyć

nie zdoła, która nie cofnie się przed żadną ofiarą. Biedny Harald!

Gdyby jego list tchnął ogromnym, promiennym szczęściem, Marle­

na byłaby cichutko usunęła się z jego życia, nie czułaby się zdolna
przebywać w jego domu. Po tym, co jej napisał, nie mogła go opuścić, nie
mogła ratować się ucieczką. Obdarzył ją zaufaniem, prosił, aby zastąpiła

zmarłą matkę, aby zamiast niej zajęła się jego żoną. Postanowiła tedy nie
myśleć o niczym, lecz uczynić to, co uczyniłaby w tym wypadku matka
Haralda. Spełni jego prośbę, aby nie zawieść pokładanego w niej
zaufania.

Znużonym ruchem podniosła się z fotela i zasiadła przy swoim

biurku. Dziś jednak nie pracowała ze zwykłym zapałem, nie potrafiła
zebrać myśli. Uciekały w nieznaną dal, biegły na pokład statku
„Kolumbia", który wiózł Haralda do ojczyzny.

Ach, jak to dobrze, że pana Zeidlera dziś nie ma, że nie trzeba z nim

mówić na ten temat. Czuła, że nie potrafiłaby zachować spokoju.
Postanowiła, iż nie powie również pani Darlag, że Harald ożenił się
i powraca do kraju. Dziś nie czuje się na siłach, jutro dopiero zawiadomi
o tym starą gospodynię. Jutro, gdy opanuje się i uspokoi... Wyobrażała
sobie rozmowę z panią Darlag. Staruszka ucieszy się, ona zaś będzie

musiała także udawać wielką radość...

Dzień ten minął Marlenie, jak wszystkie ciężkie dni w ludzkim życiu.

Godziny upływały powoli, ciągnęły się w nieskończoność. Marlena rada

80

background image

była, gdy wreszcie nadszedł wieczór. Mogła schronić się w swoim
pokoiku, gdzie nie miała potrzeby z nikim rozmawiać. Zmęczyły ją
pytania pani Darlag, która była bardzo zaniepokojona jej bladością
i mizernym wyglądem.

Tej nocy mało spała. Płonącymi oczyma wpatrywała się w mrok,

serce jej biło, sen uciekał z powiek. Wstała nazajutrz o zwykłej porze,
blada i znużona. Pani Darlag łajała ją przy śniadaniu, gdyż nie miała
apetytu. Marlena zbyła staruszkę jakimś żartem, pożegnała się i po­

dążyła do biura.

W chwilę po niej nadszedł pan Zeidler i opowiedział o dobrym

wyniku swej podróży. Potem rzucił wzrokiem na list leżący na jego

biurku.

Marlena, starając się opanować, zdobyła się z wysiłkiem na uśmiech.

— Ja także otrzymałam wczoraj list od Haralda. Nie powiem

jednak ani słówka, niech pan przeczyta, list zawiera wielką nowinę —

odezwała się na pozór wesoło.

— Czy nareszcie przyjeżdża? — zapytał prokurent, rozcinając

kopertę.

— Nic nie powiem — powtórzyła — niech pan czyta.

Zeidler przebiegł oczyma list, po czym zawołał:
— Panno Marleno, nasz szef ożenił się, a myśmy nic nie wiedzieli

o tym! Teraz już za późno, żeby mu posłać depeszę z życzeniami, gdyż
z pewnością jest już w drodze do kraju. Co pani na to?

— Żałuję również, iż dowiedzieliśmy się o tym zbyt późno, teraz

jednak nie ma na to rady. Złożymy po powrocie serdeczne życzenia

młodej parze.

— Tak, nie pozostaje nam nic innego. Co mówi pani Darlag?
— Nie wie nic jeszcze, nie chciałam, aby dowiedziała się przed

panem. Wiem, że się zdenerwuje, zabierze się gorączkowo do przygo­

towań na przyjęcie nowożeńców, zarządzi gruntowne porządki. Wola­
łam, aby jeszcze przez jeden dzień wypoczęła.

Staruszek wybuchnął śmiechem.

— To prawda, pani Darlag postawi cały dom na głowie. „Kolum­

bia" zawinie tu około 25 maja, mamy więc dość czasu na przygotowa­
nia. Naturalnie, że musimy urządzić wszystko bardzo uroczyście, gdyż
chodzi nie tylko o uczczenie powrotu pana Forsta, lecz także o przyjęcie

6 — Tajemnicza miłość Marleny

81

background image

córki pana Vanderheydena. Nie miałem pojęcia, że ma córkę w tym
wieku, byłbym może sam pomyślał o skojarzeniu tych dwojga. Udało się
to jednak beze mnie, tym lepiej. Trudno było o bardziej odpowiednią
partię dla Haralda, teraz przecież cała firma przejdzie w jego ręce. To
świetnie! Cieszę się bardzo, panno Marleno.

— Oby tylko Harald zaznał szczęścia w tym małżeństwie — odparła

dziewczyna.

— Tak, oby Bóg dał! — potwierdził pan Zeidler.

*

* *

Tymczasem w Kota Radża zajęto się przygotowaniami do ślubu,

który miał się odbyć 18 kwietnia. Mijnheer Vanderheyden pragnął z
okazji wesela córki wyprawić wielką uroczystość. Rozesłano zapro­
szenia do wszystkich prawie rodzin europejskich, zamieszkałych w Kota
Radża. Urzędnicy państwowi, plantatorzy i kupcy — wszyscy ze swymi

paniami — oraz kilku kapitanów statków i oficerów załogi miało
przybyć na wesele.

Katie miała mnóstwo roboty, choć większą część wyprawy postano­

wiła zakupić w Europie. Była bardzo zdenerwowana, poganiała służbę,
nie obeszło się bez krzyku, wymysłów i szturchańców. Rozmaite
przedmioty fruwały w powietrzu nie wyrządzając na szczęście większych
szkód. Raz tylko została rozbita kosztowna waza; Katie rzuciła
szczotką w głowę Zobah, lecz ta uchyliła się zręcznie, unikając ciosu,
szczotka dosięgła wazy. Od owego wieczoru Katie nigdy nie biła
służących, lecz przy każdej sposobności dręczyła i szykanowała biedną
Zobah. Uważała, że dziewczyna przyczyniła się do sprzeczki z Haral­
dem, że dzięki niej musiała znieść tak wielkie upokorzenie. Nie
zapomniała tego i nienawidziła Zobah.

Mimo to postanowiła, że właśnie Zobah będzie jej towarzyszyć do

Europy. Świadczyło to źle o charakterze Katie, która wiedziała, że

Zobah kocha Kasovę i lęka się zarówno rozłąki z nim, jak też długiej
podróży. Katie była jednak zawzięta i mściwa, toteż orzekła, że pojedzie
z nią tylko Zobah.

82

background image

Harald przypuszczał, że Katie pragnie zabrać Zobah, aby jej

wynagrodzić wyrządzoną krzywdę. Nie miał pojęcia, że był to akt
zemsty, nie posądzał bowiem Katie o tak niskie pobudki.

Dwa dni przed ślubem Harald raz jeszcze udał się na plantację, aby

omówić wszystko z dozorcami. Byli to przeważnie dzielni, energiczni
i solidni pracownicy, a ponieważ na plantacjach panował w ostatnich
czasach spokój i ład, więc też Harald sądził, że może z czystym
sumieniem wyruszyć w drogę.

Zadowolony, lecz ogromnie zmęczony, powracał do domu. Było już

dosyć późno, słońce chyliło się ku zachodowi. Gdy młody człowiek
wykąpał się i zmienił ubranie, spostrzegł, że zapadł zmierzch. Nie
zwlekając, podążył do willi Vanderheydenów, gdzie czekano na niego
z kolacją.

Przechodząc przez ciemny ogród przystanął nagle, gdyż dobiegło go

namiętne łkanie kobiety. Jakiś mężczyzna starał się ją pocieszyć. Harald

wyszedł z zarośli i ujrzał przed sobą Zobah i Kasovę. Kasova z posępną

zagniewaną twarzą stał koło swojej wybranki i gładził ją po ramieniu.
Światło lampy łukowej rzucało jasny blask na twarze obojga.

— Zabiję twoją niegodziwą panią, gdy cię stąd zabierze — usłyszał

Harald głos Kasovy.

Gdy w tej samej chwili stanął przed nimi, Zobah wydała okrzyk

i chciała uciec. Harald jednak przytrzymał ją za ramię i powiedział:

— Zostań, Zobah, nie bój się! Dlaczego płaczesz i kto cię chce stąd

zabrać?

Zobah ukryła trwożnie twarz w dłoniach i żałośnie zaszlochała.

Harald popatrzył badawczo na jej towarzysza, który niespokojnie

i ponuro spoglądał przed siebie.

— Odpowiedz, Kasova! Czemu Zobah płacze i kogo chcesz zabić?
— Wybacz mi, panie — odparł chłopak — nie miałem nic złego na

myśli, jestem tylko bardzo nieszczęśliwy, a Zobah także. Pomóż nam
panie, tyś dobry i sprawiedliwy. Pani chce ją zabrać w daleką drogę, ale
Zobah umrze z tęsknoty za ojczyzną. A kto ją pocieszy, kto będzie leczył

jej rany, gdy pani ją znowu pobije, a mnie tam nie będzie?

— Czy pani cię choć raz uderzyła od owego wieczoru? — spytał

Harald.

— Nie, panie — bić to mnie nie biła — odparła, płacząc dziewczyna.

83

background image

— Ale rzuca w nią lokówkami i szczotkami, kopie ją i szturcha. Raz

także cisnęła w Zobah porcelanowym wazonikiem, lecz Zobah w porę
odsunęła się, inaczej wazonik byłby się potłukł o jej głowę — opowiadał
Kasova.

— Kiedy to było?
— Przedwczoraj, panie.
— A dlaczego pani to uczyniła?
— Bo Zobah nie dość prędko przygotowała kąpiel dla pani.
Tutaj Zobah wtrąciła się do rozmowy.
— Zobah rzeczywiście spóźniła się z kąpielą, bo rozmawiała trochę

za długo z Kasovą. Pani miała słuszność, że ukarała Zobah.

Dziewczyna wyczuwała instynktownie, że słowa Kasovy sprawiają

przykrość Haraldowi, toteż starała się obronić swoją panią. Harald
westchnął ciężko.

— Wiesz przecież, Zobah, że pani jest chora, nie chciała ci na pewno

wyrządzić krzywdy. Ale w ogóle jest dla ciebie dobra, prawda, Zobah?

Zobah milczała. Nie chciała zdradzić, że Katie na każdym kroku jej

dokucza. Jej milczenie jednak było wymowniejsze od słów.

— Przecież pani życzy ci dobrze, Zobah, dlatego też pragnie zabrać

cię do Europy. Chce ci sprawić przyjemność. Dlatego wybrała ciebie.

Zobah cichutko zapłakała, zamiast niej odezwał się Kasova:

— Wybacz, panie, ale mylisz się. Zobah lęka się tej podróży i rozłąki

ze mną. Zobah zostanie moją żoną, skoro tylko uzbieramy sobie tyle,
aby zbudować chatę i kupić pole ryżowe. Zobah powiedziała to pani
i prosiła, żeby pani zabrała inną służącą wtedy pani zaśmiała się
złośliwie i powiedziała: „Tak? Teraz tym bardziej wezmę tylko ciebie."

Harald przygryzł wargi. Doznał uczucia ogromnego bólu, dowie­

dziawszy się, że Katie okazała się tak zacięta, małoduszna i mściwa.
Wiedział, że Kasova mówi prawdę. Postanowił, że obróci w niwecz plan
zemsty Katie i pomoże tym dwojgu ludziom, których znał jako
łagodnych i dobrodusznych. Nie należało rozdrażniać Kasovy, był on
bowiem zdolny do wszystkiego, jeżeli chodziło o Zabah.

— Więc chcecie zostać mężem i żoną? — spytał Harald.
— Tak, panie, gdy tylko zaoszczędzimy trochę grosza.
— Dobrze, pomogę wam. Zobah nie pojedzie z panią, kto inny ją

zastąpi. Posłuchaj uważnie, Kasova. Jutro wstaniesz o świcie, zanim

84

background image

państwo zbudzą się i udasz się razem z Zobah do waszego kambongu *.
Niech wasz kapłan odprawi obrządek ślubny. Jako mąż i żona
powrócicie, nie tutaj, lecz do mojego domu. Podczas mej nieobecności
będziecie pilnowali mego domu i utrzymywali tam porządek. Załatwię
to z panem Vanderheydenem. Musicie jednak zachować to w głębokiej
tajemnicy, a jutro zerwać się przed wschodem słońca. Wtedy Zobah nie
pojedzie z panią. Czyście mnie zrozumieli?

Młodzi ludzie ucałowali ręce Haralda i uszczęśliwieni, spojrzeli sobie

w oczy. Nie wiedzieli po prostu, jak wyrazić swą głęboką wdzięczność.

Harald z uśmiechem dał im jeszcze dokładne polecenia, jak mają się
zachowywać po przybyciu do jego domu.

— Spodziewam się, że okażecie mi wdzięczność waszym postępo­

waniem. A pamiętajcie o tym, że pani jest chora i nie chciała Zobah
wyrządzić krzywdy.

Kasova i Zobah obiecali, że spełnią wszystkie życzenia Haralda.

Dziewczyna patrzyła na niego rozpromieniona, a wreszcie ucałowała

znowu rękaw jego marynarki.

— Cóż, czy przestaniesz płakać, Zobah? — spytał z uśmiechem.
— O, panie! Zobah jest szczęśliwa i nie zapomni tego, coś uczynił

dla nas. A kiedy pani wróci i wybije Zobah, nie pisnę ani razu, dlatego,

panie, żeś ty taki dobry.

— Od jutra będziesz służyła u mnie razem z Kasovą i nikt cię nie

tknie palcem. A tutaj macie na wasze wesele.

I Harald wręczył Kasovie trochę pieniędzy, skinął głową i oddalił się.

Idąc przez ogród, rozmyślał o Katie, i znów ogarnął go smutek. To, co
o niej usłyszał, przedstawiało mu jej charakter w najgorszym świetle.

Gdy wszedł do willi, zastał w jadalni pana Vanderheydena.

— Katie przebiera się, Haraldzie, musisz jeszcze trochę poczekać.
— To dobrze, ojcze, omówimy jeszcze kilka spraw.
— Jak tam na plantacjach?

— Wszystko we wzorowym porządku, możemy być zupełnie spo­

kojni. Chciałbym jednak załatwić coś innego, mam do ciebie wielką
prośbę, ojcze.

Mijnheer Vanderheyden uśmiechnął się.

* kambong — w i e ś

85

background image

— Nareszcie! Nigdy mnie jeszcze dotąd o nic nie prosiłeś. Słucham

cię, Haraldzie.

— Chciałbym, żebyś zwolnił ze służby Kasovę oraz Zobah, gdyż

pragnę, by od jutra służyli u mnie.

— Dlaczego? — spytał staruszek ze zdumieniem.
— Pragną pobrać się, a ja chcę dla uczczenia mego ślubu uszczęśli­

wić dwoje innych ludzi. Niech się pobiorą i utrzymują ład w moim
domu. Są oboje solidni, można polegać na nich. Omówiłem z nimi
wszystkie szczegóły.

— Katie chciała przecież, żeby Zobah pojechała z nią do Europy.
— Wiem, że chciała, lecz Zobah wcale nie nadaje się do tego. Jej

widok drażni Katie, ponieważ z jej przyczyny doszło między nami do
sprzeczki. Lepiej, aby Zobah pozostała tutaj.

— Ach, mój drogi, dojdzie znowu do przykrej sceny. Katie uparła

się, żeby zabrać tę dziewczynę.

Harald pochylił się i zaczął szeptać:

— Ojcze, Kasova gotów jest wyrządzić Katie jakąś krzywdę. Jest

ogromnie wzburzony, gdyż Katie bezustannie dokucza Zobah i nie
przestaje męczyć jej. Udało mi się uspokoić go i uchronić Katie przed
nieszczęściem. Znasz krajowców, wiesz sam, że nie należy przekraczać

pewnych granic. Nie znoszą niesprawiedliwości, są w takich wypadkach
zdolni do wszystkiego. Posłuchaj tylko, ojcze...

I Harald opowiedział treść podsłuchanej rozmowy oraz w jaki

sposób załatwił sprawę. Mijnheer Vanderheyden spojrzał ponuro przed
siebie.

— Powinno się tego łajdaka osmagać, jak psa, a tyś przyrzekł mu

jeszcze nagrodę.

— Gdyby się tak postąpiło, nieszczęście byłoby gotowe. Znasz

przecież tubylców.

— Niestety, masz słuszność! Nie ma innej rady... Harald odetchnął

z ulgą, po czym ciągnął dalej.

— Kasova jest doskonałym, wiernym służącym. Fakt, że ujmował

się za Zobah, świadczy o jego dobrym sercu. Uniósł się, gdyż stanął w jej
obronie, Zobah zniknie jutro razem z Kasovą, a Katie będzie zmuszona

zabrać w drogę inną służącą. Gdy powrócimy z kraju minie dużo czasu
i Katie zapomni o tej całej sprawie. Nie będzie wtedy taka nerwowa

86

background image

i rozdrażniona, jak obecnie. Spodziewam się, że pobyt w Europie
wpłynie korzystnie na jej usposobienie. Poza tym nie ma tutaj odpowie­
dniego towarzystwa, a w Hamburgu będzie wciąż obcowała z moją
przybraną siostrą, osobą wykształconą, miłą i bardzo zrównoważoną.
Katie uspokoi się, zmiana klimatu także zrobi swoje...

Pan Venderheyden wyciągnął nagle rękę do Haralda.

— Widzę, że dobrze postąpiłeś. Zwolnię Kasovę i Zobah. Jesteś

wprawdzie dla Katie surowy, nie potrafisz być pobłażliwy jak ja, lecz
sądzę, że jej to wyjdzie na dobre. Dziękuję ci, mój synu!

Harald uścisnął serdecznie rękę staruszka. Przestali obydwaj mówić

na ten temat, lecz zaczęli poruszać inne sprawy. W chwilę potem zjawiła
się Katie. Wyglądała czarująco w powłóczystej białej sukni o szerokich
rękawach, które opadały niemal do jej stóp. Była bardzo blada, a po
przywitaniu się z Haraldem, osunęła się znużona natychmiast na fotel.
Harald spojrzał na nią badawczo.

— Czy czujesz się źle, Katie?
Założyła ręce pod głowę, tak, że szerokie rękawy opadły niby wielkie

skrzydła.

— Jestem zmęczona, Haraldzie, śmiertelnie znużona. Mam tyle

roboty, tyle przykrości... Ach, chciałabym już to wszystko mieć poza
sobą...

— Potrzebna ci jest zmiana klimatu. Wtedy wszystko przejdzie.

Pan domu spojrzał zatroskany na córkę.

— Czy ci coś dolega, kochanie?
— Nie, nie ojczulku — zawołała ze śmiechem — tylko nadmiar

pracy męczy mnie, a w ostatnich czasach musiałam tak wiele pracować.
Teraz jednak wszystko już gotowe. Kufry spakowane, porządek
zrobiony, polecenia wydane. Jestem głodna jak wilk, siadajmy do stołu.

Podczas kolacji Katie była wesoła i przekomarzała się filuternie

z narzeczonym. Harald uważał, że dziś znowu jest urocza i pełna
wdzięku, a w sercu jego zbudziła się ponownie nadzieja, że wszystko
zmieni się na lepsze. Wierzył święcie, że Katie posłuży pobyt w Europie,
toteż był bardziej czuły, bardziej rycerski niż zazwyczaj.

Katie była zadowolona. Po kolacji Harald odezwał się nagle do niej:

— Mam do ciebie wielką prośbę, kochanie!
Oparła główkę o jego ramię i podniosła ciemne oczy:

87

background image

— Jaką, Haraldzie? Jesteś dziś tak miły, że nie potrafię ci odmó­

wić.

Pocałował ją w usta.

— Będę zawsze taki, jeżeli i ty pozostaniesz tak miła, jak dzisiej­

szego wieczoru. Więc spełnisz moje życzenie?

— O ile to będzie w mej mocy.
— A więc proszę cię, żebyś nie zabierała ze sobą Zobah.
— Dlaczego, Haraldzie?

Harald dla świętego spokoju postanowił uciec się do dyploma­

tycznego wybiegu.

— Nie mogę na nią patrzeć, kochanie. Przypomina mi się zaw­

sze, żeśmy się z jej powodu posprzeczali, a chciałbym zapomnieć
o tym. Ta dziewczyna jest taka ślamazarna i niezdarna, weź le­

piej Daipah albo też Lailę. Mam wrażenie, że Daipah odda ci
najlepsze usługi, jest zwinna, zręczna i rezolutna. Wobec tego, że
nie możemy zabrać więcej służby w drogę, ona nadaje się najle­
piej.

— Ja także nie cierpię Zobah — odparła Katie — i mnie jej widok

przypomina naszą sprzeczkę. Chciałam jednak, żeby z nami pojechała,
bo... Mniejsza o to! Spełnię twoje życzenie, bo tak ładnie prosisz, ale
musisz mnie dziesięć razy pocałować. Zobah zostanie, zamiast niej
pojedzie Daipah!

Harald był rad z takiego obrotu sprawy, choć czynił sobie wyrzuty,

że nie powiedział Katie prawdy. Teść jego jednak spojrzał na niego
rozpromieniony i niespodziewanie przyszedł mu z pomocą.

— Ponieważ ta dziewczyna budzi w was niemile wspomnienia, więc

zostanie wydalona. Nie będzie na waszym weselu, jutro rano odeślę ją
do kambongu.

Katie zaśmiała się z widocznym zadowoleniem.

— Doskonale, należy się jej kara. Nie znoszę tej dziewczyny. A teraz

pocałuj mnie dziesięć razy, Haraldzie.

— Czy naraz? — zapytał z uśmiechem, rad, że sprawa zakończyła

się tak pomyślnie.

Skinęła główką. — Wyglądała tak prześlicznie, że z wielką chęcią

spełnił jej życzenie. Liczyła sumiennie jego pocałunki, a gdy wreszcie
wypuścił ją z objęć, zawołała:

88

background image

— Było dopiero dziewięć!
— Nie, Katie — odparł ze śmiechem — było jedenaście. Pocałuję cię

jednak jeszcze raz, abyś miała okrągły tuzin.

I znowu pocałował narzeczoną.
Wieczór upłynął niezmiernie miło i pogodnie, a pan Vanderheyden

promieniał z radości, patrząc na młodą parę. Nie mógł tylko myśleć
spokojnie o rozstaniu z jedynaczką, zdawało mu się bowiem w takich

chwilach, że jakaś lodowata dłoń ściska jego serce.

— Pojutrze o tej porze będziecie już daleko, a ja zostanę sam —

rzekł ochrypłym głosem.

Katie zerwała się i objęła ojca.

— Ach, gdybyś mógł pojechać z nami, ojczulku.
— Nie, kochanie, nie chcę wam zawadzać. Musielibyście mnie

ciągle przesuwać, przenosić, jak pakę towaru, nie, Katie, nie wytrzy­
małbym tego. Mnie pozostaje w życiu jedna tylko podróż — pod
ziemię...

— Nie mów tak, ojczulku, nie zasmucaj mnie! Za rok zobaczymy się

znowu, będziemy ci opowiadali rozmaite ciekawe rzeczy. Będę często
pisywała, niedługie listy, bo długich listów nie cierpię, ale każdy statek
przywiezie ci krótką wiadomość. Nie martw się, ojczulku!

— Czy naprawdę nie lubisz pisać listów, Katie? — spytał Harald.
— Nie znoszę, to nudne — odpowiedziała.
— Ach, ty mały leniuszku! Zobacz tylko, oto list od mojej siostry

Marleny. Już dawno chciałem ci go pokazać. Czy potrafiłabyś napisać
tak długi list?

Katie spojrzała z przerażeniem na gęsto zapisane arkusiki.

— O Boże, cóż ona takiego miała do pisania, że zapełniła kilka

arkuszy?

— Przeczytaj, Katie.
— Nie, nie! Twoja wychowanka nudzi się zapewne i z nudów pisze

długie listy.

— Mylisz się, Katie, Marlena od rana do wieczora pracuje w biurze

naszej firmy, ma swój zakres obowiązków, jak każdy urzędnik.

— Czemu zmusiłeś ją do tego?
— Ona sama tego chciała.
— Ale dlaczego?

89

background image

— Bo kocha pracę.

— To straszne! Jaka to musi być nudna dziewczyna, czy nie ma nic

innego do roboty? Przecież jest młoda, po co zagrzebała się w tym
biurze? Ach, już wiem! Jest pewnie brzydka i pozbawiona wdzięku,

dlatego pracuje w biurze jak mężczyzna.

— Nie wiem, czy jest brzydka, czy ładna. Gdy ją widziałem po raz

ostatni, nie zapowiadała się na piękność. W każdym jednak razie
posiada wiele zalet, jest bardzo wartościowym człowiekiem, Katie.

— To dowód, że jest nudna. I nazywa się tak dziwnie. Marlena? Co

to za imię? Pierwszy raz słyszę.

— Nazywa się właściwie Maria Magdalena. Marlena to skrót

i połączenie tych dwojga imion.

— Aha! 1 będzie z nami mieszkała?

— Tak, Katie i chciałbym, abyś zaprzyjaźniła się z nią, abyś ją

uważała za siostrę.

— Przyrzekam ci Haraldzie, gdyż dziś nie potrafię ci odmówić

niczego. Ale jeżeli jest bardzo nudna i brzydka, to nie będę z nią wiele
przebywała, bo nie lubię brzydkich i nudnych ludzi.

— Spodziewam się, że tak nie jest, gdyż będziesz musiała wiele

obcować z Marleną.

— Czy to konieczne?
— Tak, maleńka, przecież Marlena jest moją przybraną siostrą.

Liczę na to, że będziecie zgadzać się ze sobą.

Katie przytuliła się do niego.

— Mówmy o czym innym, Haraldzie, ta Marlena jest z pew­

nością okropnie nudna. Wyobrażam ją sobie, jako długą tykę chmie­
lową z okularami na nosie. Czy jest brunetką, czy blondynką?

— Ach, ty dzieciaku! Poczekaj chwilę, może sobie przypom­

nę, bo doprawdy nie pamiętam... Tak, teraz sobie przypomniałem,
miała jasne włosy o złotym połysku. Odbijały się wtedy wyraź­
nie od żałobnej sukienki... Marlena ma prawdopodobnie piękne

włosy...

— Wszystkie blondynki są nudne — oświadczyła Katie, skrycie

ziewając i mówiąc:

— Chodźmy już spać, jestem bardzo zmęczona. Jutro i pojutrze

przyjdzie tyle gości, będziemy mieli masę zajęcia.

90

background image

Harald powstał i pożegnał się. Katie odprowadziła go na ganek.

Młody człowiek raz jeszcze wziął w objęcia narzeczoną.

— Katie, musimy się oboje starać, aby w naszym małżeństwie

panowała harmonia i zgoda. Będziemy usilnie pracowali nad so­
bą, ustępowali sobie nawzajem. Chciałbym, żebyś była szczęśli­
wa...

Ucałowała go namiętnie i rzekła:

— Nie bądź taki poważny, Haraldzie! Taki ciągły spokój jest nudny,

trzeba się niekiedy dla odmiany posprzeczać, to podtrzymuje miłość.
Dobranoc, najdroższy, pojutrze już będziesz mój!

Harald zapomniał w tej chwili o wszystkim, co go dręczyło. Trzymał

w objęciach piękną, czarującą dziewczynę, a krew szybciej krążyła
w jego żyłach. Począł obsypywać Katie namiętnymi pocałunkami, jakby
odurzony jej pięknością. Ona zaś czuła w tej chwili, że Harald znajduje
się całkowicie pod wpływem jej uroku, toteż przytuliła się do narzeczo­
nego jak młoda kotka.

— Dobranoc, Katie! Pojutrze będziesz moją żoną, słodka maleńka

Katie! — rzekł Harald, pocałował ją raz jeszcze, po czym wypuścił ją

z objęć. Szybko zbiegł po stopniach werandy i znikł w ciemnościach
nocy.

Katie patrzyła za nim błyszczącymi oczyma. Potem powróciła do

domu i przywołała do siebie swoje służące. Oświadczyła kategorycznie,
aby Zobah nie pokazywała jej się więcej, następnie oznajmiła, że
pojedzie z nią Daipah. Daipah ucieszyła się bardzo, nie była bowiem tak
delikatna jak Zobah, lecz za to ogromnie ciekawa. Oczarowana była
nadzieją dalekiej podróży, uważała zawsze, że Zobah jest niemądra, nie
chcąc jechać do Europy.

Uroczystość weselna została wyprawiona z niezmiernym przepy­

chem, jak to jest w zwyczaju na Sumatrze. Już tego wieczoru, który
poprzedzał dzień ślubu, odbył się wspaniały festyn, połączony z kon­
certami i tańcami. Nazajutrz rano po ślubie, zaczęli tłumnie zjeżdżać się
goście, aby złożyć życzenia młodej parze. Potem nastąpiło „przyjęcie
ryżowe". Podano około pięćdziesięciu potraw składających się bądź
z ryżu, bądź też podanych z ryżem.

Był więc, według zwyczaju miejscowego, ryż z owocami, z dakty­

lami, bananami, ryż zaprawiony korzeniami i migdałami, ryż zapra-

91

background image

wiany sosem, wyborne leguminy z ryżu, dania zimne i gorące, wyśmie­
nicie przyrządzone i w wielkiej rozmaitości.

Zaraz potem młoda para pożegnała gości weselnych i pojechała do

portu Oleh-loh, gdzie stał na kotwicy statek „Kolumbia". Służąca
Daipah wyruszyła już naprzód z bagażem.

Katie pożegnała się szybko z ojcem, który musiał powrócić do gości.

Przecisnął się na swoim fotelu przez zebrany tłum, aby jeszcze przez

chwilę pozostać ze swoimi dziećmi. Rozstanie to sprawiło mu niewy­
powiedziany ból. Gdy po raz ostatni przytulił do siebie Katie, pobladł

jak płótno. Młoda kobieta jednak była za bardzo pochłonięta uroczy­

stością weselną, aby zwracać na to uwagę. Zbyt powierzchowna
z natury, nie potrafiła się przejmować cudzym smutkiem. Mijnheer
Vanderheyden drżał na całym ciele, gdy Katie uwolniła się wreszcie

z jego uścisku.

Harald miał dla niego więcej współczucia i zrozumienia niż własna

córka. Pochylił się nad nim zatroskany i rzekł:

— Uspokój się, ojcze, pomyśl o tym, że Katie musi wyjechać dla

poratowania zdrowia. Przywiozę twoją córkę zdrową i wypoczętą,
zobaczysz, jak jej ta podróż posłuży.

I raz jeszcze uścisnął teścia, podczas gdy Katie, nie patrząc na ojca,

wsiadła do samochodu, który miał nowożeńców odwieźć do portu.

— Dziękuję ci, mój synu. Mam jednak wrażenie, iż nigdy już nie

ujrzę Katie, że po raz ostatni trzymałem ją w objęciach. Bądź dla niej
dobry, Haraldzie, bądź cierpliwy i wyrozumiały...

— Możesz być tego pewien, drogi ojcze, zapomnij o tych smutnych

myślach. Bóg pozwoli nam zobaczyć się za rok.

—- Niechaj Bóg strzeże was, drogie dzieci, niechaj zawsze czuwa nad

wami. Błogosławię wam raz jeszcze — wyszeptał pan Vanderheyden
drżącymi wargami.

I czekał przy balustradzie werandy, dopóki wreszcie samochód nie

ruszył w drogę. Katie machała chusteczką i przesyłała ojcu pocałunki
ręką. Harald natomiast spoglądał pełen troski w pobladłe oblicze
staruszka.

— Jedźcie z Bogiem! — zawołał raz jeszcze pan Vanderheyden.
— Do widzenia, ojczulku! — odpowiedziała Katie, rozpromienio­

na.

92

background image

Samochód ruszył. John Vanderheyden długo jeszcze patrzył w ślad

za odjeżdżającymi, a oczy jego zwilgotniały.

— Widziałem ją po raz ostatni! Boże,,czuwaj nad moim dzieckiem

— szepnął, a ciałem jego wstrząsnęły dreszcze.

Z domu zaczęli teraz wychodzić goście, aby zobaczyć z daleka

odjeżdżających nowożeńców. Otoczyli kołem starszego pana, który
opanował się ostatnim wysiłkiem woli.

Z pozornym spokojem powrócił do wesołego grona.
Tymczasem młoda para przyjechała do portu, gdzie udała się na

pokład statku „Kolumbia", na którym zamówiono poprzednio luksu­
sową kabinę. Zaledwie oboje znaleźli się na pokładzie, okręt ruszył w
drogę.

background image

TOM

II

Podczas podróży panowała prześliczna pogoda. Wspaniały okręt

płynął tak spokojnie przez fale, że na razie nikt z pasażerów nie cierpiał
na morską chorobę.

Na okręcie panował wielki ruch i ożywienie, toteż pierwsze dni

upłynęły Katie i Haraldowi jak cudny sen. Harald odzyskał na­
dzieję, że zazna wiele szczęścia w swym małżeńskim pożyciu, a Ka­
tie była tak rozpromieniona, jak wszystkie młodziutkie mężatki pod­
czas miodowych miesięcy. Daipah miała dobre dnie, jej pani była
niezwykle łagodnie usposobiona i nie miała zamiaru łajać jej ani
karcić.

Pierwsza część podróży minęła w przykładnej zgodzie. Gdy jednak

upływał dzień za dniem, a nie zdarzało się jakoś nic nowego, Katie

zaczęła się nudzić, a między nią i mężem doszło znowu do przykrych
scen.

Pewnego dnia Daipah nie ukazała się natychmiast w kabinie,

w chwili gdy pani potrzebowała jej usług. Ładna, zręczna dziewczyna
znalazła wśród załogi gorącego wielbiciela, z którym długo gawędziła.

Katie rozzłościła się i poczęła czynić wyrzuty mężowi, że nie pozwolił

jej zabrać Zobah. Harald próbował ją z początku uspokoić, gdy mu się

to jednak nie udało, wyszedł z kabiny, nie mówiąc ani słowa. Postanowił
nie zwracać uwagi na zły humor żony.

Katie patrzyła na niego złymi oczami. Znowu wyszedł na jaw jej

mściwy, małoduszny charakter. Przypomniała sobie pierwszą sprze­
czkę, przypomniała sobie, jak długo musiała czekać na oświadczyny

95

background image

Haralda. Odezwał się w niej dawny zamiar, kiedy to postanowiła ukarać
Haralda „za wszystko, co uczynił".

Od tego dnia pierzchnął pogodny nastrój pierwszych tygodni.
Gdy Harald nie powrócił, pełen skruchy, do kabiny — Katie włożyła

najładniejszą suknię i udała się na pokład spacerowy, gdzie o tej porze
zbierała się większość pasażerów. Dawno już zaczęła flirtować z kil­
koma młodymi ludźmi, dziś była zalotniejsza niż kiedykolwiek. Wkrót­
ce też otoczyło ją grono eleganckich młodzieńców, z których niejeden
byłby się chętnie zalecał do pięknej, młodej mężatki. Gdy Harald
powrócił z samotnej przechadzki po pokładzie, ujrzał Katie w otoczeniu
licznych wielbicieli. Spojrzał ze zdumieniem na żonę i przystanął
w pobliżu. Katie udawała, że go nie spostrzegła, choć doskonale
widziała, gdy nadchodził. Rozmawiała bardzo ożywiona z pewnym
młodym Holendrem, panem Straaten, który od kilku lat mieszkał na

Jawie, a teraz jechał do Europy, stęskniony za rozrywkami i towa­
rzystwem pięknych pań.

Harald przez chwilę nie wiedział, jak postąpić. Czy przywołać Katie

i położyć kres tej scenie, czy udawać, że niczego nie zauważył. Nagle
podchwycił przelotne, wyczekujące spojrzenie żony. Uśmiechnął się
mimo woli. Znał dokładnie Katie i domyślił się natychmiast, że pragnie
ona go ukarać i wywołać jego zazdrość.

Udał więc, że go to nic nie obchodzi i spokojnie przeszedł dalej. Katie

wiedziała jednak, że ją musiał zobaczyć, toteż rozgniewała ją niezmier­
nie ta pozorna obojętność.

O, jeżeli było mu wszystko jedno, gdy ona kokietuje innych

mężczyzn, w takim razie postara się o wielu adoratorów, nauczy

Haralda zazdrości.

Katie znajdowała wielkie upodobanie w komplementach i pochleb­

stwach, które prawili jej mężczyźni. W Kota Radża Harald był
najprzystojniejszym i najbardziej interesującym młodzieńcem pośród jej

znajomych. Wprawdzie i tutaj żaden nie mógł się z nim porównać, lecz

Harald znudził się trochę Katie, a poza tym nigdy nie rozmawiał z nią

w ten sposób, jak inni. Nie mówił jej, tak jak oni, że jest czarującą,
słodką kobietą, że ma piękne oczy i wspaniałe ciemne włosy, że posiada
najładniejsze rączki i nóżki na świecie.

Katie odurzała się tymi słodkimi słówkami i niepostrzeżenie zaplą-

96

background image

tała się w mały flircik z panem Straaten, który był stanowczo najmilszym
spośród grona jej wielbicieli, a umizgał się do niej na śmierć i życie.

Przez dłuższy czas Harald nie zwracał na to uwagi. Mówił sobie, że

Katie była dotąd pozbawiona rozmaitych rozrywek, których nie miała

sposobności zakosztować jak dziewczęta w jej wieku. Trudno, niech się
bawi, niech pozwala, aby jej prawiono grzeczności. Ponieważ jej nie
kochał, więc nie odczuwał wcale zazdrości. Postanowił jednak czuwać
bacznie nad Katie, aby nie posunęła się zbyt daleko.

Między młodym małżeństwem zapanował chłodny, oficjalny ton.

Harald był wprawdzie rycerski i uprzejmy, jak zazwyczaj, lecz nie
okazywał żonie serdeczności. Katie spodziewała się, że mąż urządzi jej
scenę zazdrości, cieszyła się, myśląc o tym. Zawiodła się jednak, toteż
postanowiła dać mu do tego powód. Posunęła się tak daleko w swoich
dążeniach, że pewnego wieczoru, podczas balu na pokładzie, udała się
na samotną przechadzkę przy świetle księżyca w towarzystwie młodego
Holendra.

Harald w pierwszej chwili nie zauważył wcale zniknięcia żony,

ponieważ prowadził z jednym z panów wielce ożywioną rozmowę.
Widział jedynie, że Katie tańczyła z panem Straaten. Gdy potem
obejrzał się za nią, spostrzegł, że znikła. Jakaś starsza zasuszona dama
zwróciła się do niego ze złośliwym uśmiechem:

— Czy pan szuka swej żony?
— Tak, proszę pani, chciałem z nią właśnie zatańczyć następnego

walca.

— W takim razie musi pan przejść na drugą stronę pokładu. Pańska

żona przechadza się przy świetle księżyca, a towarzyszy jej Mijnheer
Straaten.

Harald skłonił się na pozór obojętnie.

— Moja żona pragnie się zapewne trochę ochłodzić po tańcu —

powiedział, po czym wolnym krokiem podążył na wskazane miejsce.

Po chwili ujrzał Katie stojącą przy balustradzie. Blask księżyca

oświecał jasno jej twarz. Narzuciła na balową suknię wieczorowy
płaszcz z koronek, podbity białym jedwabiem. Harald spostrzegł
młodego Holendra, który stał obok niej i pokrywał gorącymi pocałun­
kami jej rękę. Zdawało się, że nie ma zamiaru poprzestać na dłoni, gdyż
wargi jego zatrzymały się nieco wyżej, sięgając przegubu ramienia. W tej

7 — Tajemnicza miłość Marleny

97

background image

chwili podszedł właśnie Harald, który wcisnął się między Katie a pana
Straatena.

— Jesteś zapewne zmęczona po tańcu, Katie? — spytał z wymu­

szonym spokojem.

Katie przestraszyła się trochę, ujrzawszy tak nagle i nieoczekiwanie

męża.

Przeszkodził jej w najmilszej chwili. Mijnheer Straaten szeptał jej

właśnie namiętne, rozkochane słowa, takie, jakich nigdy nie słyszała
z ust Haralda.

— Chciałam trochę pospacerować przy świetle księżyca — odparła,

patrząc złośliwie na męża.

— Możesz się przejść w moim towarzystwie. Na pana czekają

panienki, które pragną potańczyć. Niechże pan sobie nie przeszkadza,
panie Straaten, ja zostanę z moją żoną.

Ostatnie słowa Harald wypowiedział tak chłodno i dobitnie,

że Mijnheer Straaten oddalił się szybko, bąkając coś na swoje
usprawiedliwienie. Katie spojrzała na męża oczyma roziskrzonymi

z gniewu.

— Co to znaczy? Dlaczego kazałeś odejść panu Straaten?
— Bo uważam, że to bardzo niewłaściwe, jeżeli spacerujesz z mło­

dymi ludźmi przy blasku księżyca i pozwalasz całować się nie tylko
w rękę, ale i w ramię!

Na twarzy Katie ukazał się triumfujący uśmiech. Była niezmiernie

zadowolona.

— Aha! Zazdrosny?
Pochwycił ją gwałtownie za rękę.
— Strzeż się, Katie! Byłem dotąd bardzo cierpliwy przez wzgląd na

twego ojca, teraz mam tego dosyć. Nie należę do mężczyzn, z którymi
można igrać. Przez jakiś czas znosiłem spokojnie twoje zachowanie, nie
pozwolę ci jednak przekraczać pewnych granic. Nie zapominaj, że jesteś

moją żoną!

Zaśmiała się z przymusem.

— Więc jednak jesteś zazdrosny? — spytała, patrząc wyczekująco

na męża.

— Posłuchaj, Katie — odparł Harald — gdybyś mi rzeczywiście

dała kiedykolwiek powód do zazdrości, wszystko między nami byłoby

98

background image

skończone. Powtarzani ci, że jestem mężczyzną, który nie pozwoli igrać
ze sobą.

Spojrzała mu w oczy, po czym rzekła rozdrażniona:

— Oni wszyscy powiadają, że jestem piękna i kusząca, ty nigdy nie

mówisz tego. Uważają, że mam cudne oczy, czarujący uśmiech,
wdzięczne ruchy, że wywieram na ludzi nieprzeparty urok. Czemu ty
nigdy nie przemawiasz do mnie w ten sposób? Zawsze ci się coś we mnie
nie podoba, zawsze masz mi coś do zarzucenia. Chciałabym choć raz
usłyszeć z twoich ust takie słowa, a skoro ich nie mówisz, pozwól
przynajmniej, aby mi je mówili inni mężczyźni.

Harald pojął, że Katie zależy wyłącznie na komplementach, toteż

natychmiast złagodniał.

— Czy doprawdy zależy ci na tych banalnych pochlebstwach? —

spytał, ujmując rękę żony.

— Przecież nie zawsze są banalne. Przyznaję, że to lubię, że chętnie

ich słucham.

— Uczciwa kobieta umie jednak zawsze utrzymać pewne granice.

Nie powinnaś była spacerować przy blasku księżyca z panem Straate-
nem, posunęłaś się zbyt daleko. A teraz powróćmy do reszty towa­
rzystwa. Chcę z tobą zatańczyć, musimy pokazać, że między nami
panuje zgoda. Pragnę za wszelką cenę uniknąć plotek.

— Phi! Ja sobie nic nie robię z tego.
— Ale ja nie życzę sobie, aby ktokolwiek ośmielił się krytykować

zachowanie mej żony! Chodź, Katie.

— Nie chcę! Nie będę z tobą tańczyła, jesteś potworem.
— Powtarzałaś mi to już wielokrotnie. Bądź rozsądna, Katie, pójdź

ze mną, nie narażaj się na obmowę. Przecież to tylko dla twego dobra.
Pocałuj mnie i rzuć wreszcie te głupie flirty. Twoje lustro mówi ci
przecież codziennie, że jesteś piękna, a ja to chętnie potwierdzę. Wiesz
o tym sama, nie masz potrzeby czekać, aby ci to powtarzali jacyś idioci.
Nic ci z tego nie przyjdzie, oprócz przykrości.

Pocałował ją i pociągnął za sobą. Katie nagle parsknęła śmie­

chem.

— Jakież to było zabawne, kiedy Mijnheer Straaten przeląkł się

ciebie i czmychnął jak zmyty! — zawołała.

Harald odetchnął z ulgą. Katie była wielkim dzieckiem, igrała

99

background image

z ogniem, nie zdając sobie sprawy z grożącego niebezpieczeństwa.
Trzeba było czuwać nad nią, żeby się nie zapomniała.

Przez kilka dni panowała znowu zgoda, potem jednak, dzięki

zachowaniu Katie, doszło do nowych sprzeczek. Po każdej różnicy zdań
Katie usiłowała ukarać swego męża i kokietowała innych mężczyzn.
Kilka razy jeszcze musiał energicznie wystąpić. Wiedział dokładnie, że
Katie nie miała zamiaru go zdradzić, lecz po prostu robiła mu na złość.
Mimo to jej zachowanie raziło go i drażniło ogromnie. Minęło niespełna
cztery tygodnie od chwili ich ślubu, a Harald uzyskał bolesną pewność,
że jego związek z Katie był fałszywym krokiem, że nigdy między nimi nie
dojdzie do porozumienia. Jeżeli nie flirtowała i nie kokietowała,
wówczas urządzała mu sceny, dręczyła go swoim uporem i kaprysami.

Wszelkie próby wychowawcze spełzły na niczym, Haraldowi nie
udawało się wpłynąć na Katie, urobić jej charakteru. Uczepił się myśli
o Marlenie jak ostatniej deski ratunku. Spodziewał się, że obcując z nią
dużo, Katie zmieni się na lepsze. Drżał już teraz, myśląc o pustce, która
czekała go w małżeńskim pożyciu z Katie; dni upływały bądź wśród
ciągłych niesnasek, bądź też wśród igraszek miłosnych. Nie było spójni
duchowej, nie było wzajemnego szczerego uczucia. Katie w ogóle nie

pojmowała, czego żądał od niej Harald. Była zbyt powierzchowną
naturą, aby zrozumieć męża.

Mijnheer Straaten stale unikał Katie, a inni młodzi ludzie poszli za

jego przykładem, nie chcąc się narażać na przykrości. Przekonali się, że

Harald jest stanowczym i energicznym człowiekiem z którym niedobrze
było zadzierać. Toteż Katie była wciąż w jak najgorszym humorze.

Młoda para przybyła w niezbyt różowym usposobieniu do Ham­

burga. Gdy Harald ujrzał z oddali ziemię ojczystą, ogarnął go rzewny,
tkliwy nastrój. Usiłował raz jeszcze przemówić do serca Katie, ona

jednak nie zrozumiała go wcale. Patrzyła z gniewem i niechęcią na

wybrzeże, po czym oświadczyła:

— Zdaje się, że życie w Hamburgu będzie nieciekawe, zwłaszcza

jeżeli twoi rodacy okażą się takimi nudziarzami jak ty.

Wtedy Harald zamilkł, Katie zaś udała się do kabiny, aby wyłado­

wać swój zły humor na Daipah, która właśnie pakowała kufry. Znowu
posypały się gradem wyzwiska i szturchańce. Daipah zapakowała
niedobrze jedną z walizek, z której Katie w złości wyrzuciła wszystkie

100

background image

rzeczy; rozmaite przedmioty fruwały po kabinie, Daipah musiała na
nowo zabrać się do układania ich, choć pozostawało już mało czasu.

Katie za to ulżyła sobie i, zupełnie uspokojona, powróciła na pokład

gdzie przy balustradzie stał Harald, wpatrując się płonącymi oczyma
w ziemię ojczystą.

Statek z wolna płynął przez fale Elby, zmierzając do potężnego portu

— Hamburga.

* *

Marlena i pani Darlag pracowały bez wytchnienia, aby przygotować

wszystko na przyjęcie młodej pary. W biurze i w spichrzach czyniono
również przygotowania. Nadjeżdżały wozy napełnione zielenią; wszę­
dzie zawieszano girlandy, aby nadać domowi uroczysty wygląd.

Przewoźnik Kroger umaił swoją „Elżunię" i przystroił ją w barwne

chorągiewki; on bowiem miał pojechać łodzią po młodą parę i przywieźć

ją ze statku do domu.

Marlena rada była, że pracuje; miała mnóstwo zajęcia i brakło jej

czasu, aby rozmyślać nad swoją dolą. Ogarnął ją w ostatnich dniach
dziwny nastrój: cieszyła się z powrotu Haralda, a jednocześnie lękała się
tego. Obawiała się także jego żony, wobec której poczuwała się
w pewnym stopniu do winy. Powtarzała sobie w duchu, że powinna
bacznie ukrywać swoje uczucie, aby nikt nie dowiedział się, czym był dla
niej Harald.

W ostatnich tygodniach walczyła wciąż ze sobą, starając opanować

się; zwyciężyła siebie i zdobyła się na uczucie wielkiej rezygnacji.
Wyrzekła się raz na zawsze rozkoszy własnego ogniska, cichego
szczęścia u boku ukochanego człowieka. Doszła do wniosku, że nie
wszystkim kobietom przypada w udziale takie szczęście, że niektóre
przechodzą przez życie z pustymi rękami. Oby tylko Harald był
szczęśliwy, to najważniejsze!

Nikt nie spostrzegł cierpienia Marleny. Na zewnątrz okazywała

ogromną radość z przyjazdu młodej pary i brała żywy udział we
wszystkich przygotowaniach. Nie zaniedbywała również swoich zajęć

101

background image

biurowych. Pan Zeidler wprawdzie chciał zwolnić Marlenę, ona jednak
nie zgodziła się na to.

— Mam dość wolnego czasu, proszę pana, zdążę załatwić wszystko.

Jestem panu obecnie bardziej potrzebna, niż kiedykolwiek — twierdzę
tak, choć wiem, że to wielka zarozumiałość z mej strony. Nie da pan
sobie rady beze mnie. Potem, gdy przyjedzie pani Katie Forst, będę jej
musiała dotrzymywać towarzystwa, dlatego też pragnę teraz popra­
cować „na zapas".

Zeidler był niezmiernie rad, że Marlena nie opuszcza godzin

biurowych, gdyż dziewczyna była jego prawą ręką i załatwiała wszystko
nieomal lepiej niż on sam.

Wśród ciągłego zamieszania w związku z przyjazdem Haralda nikt

nie zauważył, że Marlena pobladła i zmizerniała. Jej czyste rysy tchnęły
przedziwną słodyczą. Jakkolwiek przeżyła wiele, lecz zachowała spokój

i pogodę ducha. Kto spojrzał w jej piękne oczy, mógł przekonać się, że
wyziera z nich jasna, szlachetna dusza.

Gdy Marlena powracała do domu, pomagała gorliwie pani Darlag.

Staruszka przyjęła wprawdzie dodatkowo kilka służących, Marlena

jednak spełniała te czynności, których nie można było powierzyć

służbie. Do niej należało urządzenie apartamentów młodej pary.

Nadszedł wreszcie dzień przyjazdu Haralda i jego żony. Marlena

poustawiała w pokojach Katie i Haralda doniczki i wazony z kwitną­
cymi roślinami. W całym domu stały w kloszach pęki zieleni i bazi,
przypominając o nadchodzących Zielonych Świątkach.

Zrobiono porządek w ogrodzie, wygracowano ścieżki i wysypano je

żółtym piaskiem. W małym pawilonie nad brzegiem rzeki błyszczały

świeżo lakierowane, czerwone meble trzcinowe.

Jeden ze służących stał na straży i miał dać znak, gdy statek będzie

wpływał do portu. Chodziło o to, aby nie przeoczyć chwili, kiedy
parowiec przepłynie obok domu. Wreszcie nadeszła owa chwila.

Marlena posłała służącego do pana Zeidlera, który miał udać się łodzią

na powitanie młodej pary.

Potem dała znak służącemu, który stał na dachu, aby w odpowie­

dniej chwili podnieść w górę flagę, znajdującą się na domu. Wreszcie
wraz z panią Darlag podążyła do pawilonu. Z biciem serca spoglądała
na wspaniały statek, który z wolna płynął rzeką. Oczy jej szukały

102

background image

w oddali Haralda. Zapewne stał przy barierze i patrzył na swój dom
rodzinny.

Teraz okręt przepływał właśnie koło domu. Marlena zaczęła machać

chusteczką, pani Darlag poszła za jej przykładem. Służący podciągnął
w górę flagę, która wesoło powiewała na wietrze.

Na pokładzie, tuż przy barierze stały dwie postacie, z dala od innych

pasażerów. Był to Harald Forst i jego młoda żona. Serce Marleny zabiło

mocno — wiedziała, czuła, że to Harald, choć nie mogła go poznać z tej

odległości.

A Harald Forst patrzył na swój dom i widział, jak podciągano

chorągiew na dachu. Potem spostrzegł obie kobiety stojące w pawilonie.

— To na pewno Marlena i pani Darlag, nasza gospodyni. Ukłoń im

się ręką, Katie. Patrz, to mój dom rodzinny — rzekł rozrzewniony.

Katie ze śmiechem zaczęła powiewać chusteczką. Podobało się jej, że

witano tak uroczyście Haralda, pana tego domu. Teraz Harald pokazał
żonie budynki biurowe i wielki szyld firmy „Forst & Vanderheyden".

Katie zauważyła, że we wszystkich oknach stali urzędnicy, którzy

kłaniali się i machali chustkami. Harald odkłonił się, a wtedy ze

wszystkich piersi zabrzmiał okrzyk: „Vivat"! Oczy Haralda zwilgo­

tniały. Był w domu, nareszcie w domu. Raz jeszcze rzucił wzrokiem na
pawilon. Stała tam teraz tylko jedna postać — wysmukła dziewczyna w
białej sukni. Wiosenne słońce zapalało złocisty blask w jej jasnych

włosach. To była Marlena — jego siostra Marlena!

Oczy jego spoczęły na jednym z okien, znajdujących się w naro­

żniku. Tam było ulubione miejsce jego matki, tam najchętniej sia­
dywała!

— Matko!
Ach, jakże tęsknił za nią w tej chwili, jakże mu brakowało

najdroższej zmarłej. Nikt przecież nie kochał go tak jak ona.

Ogarnął go cichy smutek. Otoczył ramieniem swoją młodą żonę.

Tam, w tym domu, gdzie żyło wspomnienie jego matki, musiał znaleźć
drogę do serca Katie.

A ta złotowłosa dziewczyna, jego siostra Marlena, zastąpi mu

matkę, pokieruje Katie. Wszystko zmieni się na lepsze, będzie mógł
rozpocząć nowe życie.

Katie była zachwycona przyjęciem. Z uśmiechem spojrzała na męża:

103

background image

— Jak to ładnie, że wszyscy stoją w oknach! A cały dom przystro­

jony zielenią.

— To na twoją cześć, Katie. Witają młodą małżonkę swego szefa.

Będziesz i tutaj prowadzić życie jak mała królowa, choć nie będziesz
miała wokoło siebie tyle służby, co w Kota Radża.

— Dlaczego? — spytała ze zdumieniem.
— Wiesz przecież, Katie, że u nas panują inne stosunki niż na

Sumatrze. Tutaj jeden służący kosztuje więcej niż tam dziesięciu. Za to

pracują więcej i lepiej. Będą ci oddawali lepsze usługi niż twoje służące
w Kota Radża, a ponieważ będzie ich mniej, więc oszczędzisz sobie
kłopotów i przykrości. Spójrz, tam nadjeżdża nasza łódź... O, tam...
Zobacz, przystrojona jest zielenią. Zapewne podpłynie do przystani...
Widzę z daleka naszego prokurenta, pana Zeidlera...

Harald wychylił się za balustradę, aby lepiej zobaczyć łódź, która

płynęła w pewnym oddaleniu, lecz w tym samym kierunku co statek.
W łodzi stał prokurent Zeidler i spoglądał na wspaniały okręt.
Ujrzawszy Haralda, który przesyłał ręką ukłony, staruszek zaczął
powiewać chusteczką.

Marlena, stojąc w pawilonie, widziała przez lunetę tę scenę powi­

tania. Westchnęła głęboko, a potem podążyła do domu, aby pomóc pani
Darlag w ostatnich przygotowaniach. Dziś zwolniła się z biura, gdyż
pani Darlag twierdziła, że nie poradzi sobie bez Marleny.

Młoda para miała przyjechać do domu za godzinę. Pani Darlag raz

jeszcze chciała pościerać kurze w całym domu, choć nigdzie nie widać

było śladu kurzu.

Przy pomoście koło biura zebrali się tymczasem wszyscy pracownicy

w odświętnych strojach. Urzędniczki ustawiły się w pierwszym szeregu,
a pewna młoda korespondentka trzymała w ręku ogromną wiązankę
kwiecia i powtarzała zdenerwowana słowa przemowy, którą miała
wygłosić w imieniu całego personelu.

Marleny tam nie było. Postanowiła oczekiwać Haralda na progu

domu, miała wrażenie, że tym sprawi mu większą przyjemność.
Po pewnym czasie ujrzała ruch na pomoście: z daleka nadpływała
uroczyście przystrojona łódź. Posłyszała gromkie okrzyki i wiwaty.
Wtedy dopiero przycisnęła dłonie do serca i cichutko powróciła do

domu.

104

background image

— Spokoju, spokoju! Muszę znieść wszystko, nie wolno mi upadać

na duchu! Odwagi! — szepnęła do siebie.

W tej samej chwili nadbiegła pani Darlag w swej najlepszej czarnej

jedwabnej sukni. Przez cały czas czatowała przy oknie, a teraz wykrzy­

knęła:

— Idą! Idą! Chodźmy, panno Marlenko!

Marlena, blada, lecz spokojna, wzięła wielki bukiet bladoróżowych

róż La France, który leżał na stoliku w przedpokoju, po czym wraz

z panią Darlag udała się przed dom, aby powitać Haralda Forsta i jego
żonę.

Wyglądała prześlicznie, stojąc z pękiem kwiatów na progu domu.

Słońce rzucało jasny blask na jej pobladłą słodką twarzyczkę i złociste
włosy.

Tak ujrzał Harald Forst Marlenę po raz pierwszy po pięciu latach.

Spojrzał na nią i już nigdy w życiu nie zapomniał tego widoku.

Młoda, wysmukła dziewczyna o bladej twarzy i uduchowionych

oczach wydała mu się istnym cudem. Kto to był? Czyżby to była
Marlena? Czyż ta urocza istota o promiennych oczach mogła być
Marleną?

— Marlena?

W głosie Haralda brzmiało bezgraniczne zdumienie i niedowie­

rzanie.

Dziewczyna z biciem serca patrzyła na jego ogorzałą twarz.

Ach, było to przecież to samo ukochane oblicze, które znała tak
dokładnie! Harald zmienił się mało, tylko zmizerniał trochę i spo­

ważniał.

Marlena zebrała siły i z uśmiechem poszła mu naprzeciw.

— Witam cię w domu rodzinnym, Haraldzie! Serdecznie witam was

oboje! — rzekła i, patrząc prosząco na Katie, podała jej róże.

Katie patrzyła niemile zaskoczona na Marlenę. Więc to była

przybrana siostra jej męża? Przecież ta dziewczyna jest piękna! A ona
przypuszczała, że Marlena wygląda jak tyczka chmielowa i ma rogowe
okulary na nosie!

Katie należała do owych kobiet, które zawsze i wszędzie pragną być

najpiękniejsze. Oburzało ją, że ta Marlena, którą jej mąż przygarnął
z litości, stała teraz na progu domu, jej domu i wyglądała, na domiar

105

background image

złego, prześlicznie. Niedbałym ruchem wzięła z rąk Marleny róże
i wyniośle skinęła głową.

Teraz Harald zdołał się wreszcie opanować i, jakby budząc się ze

snu, uścisnął mocno rękę przybranej siostry.

— Siostro Marleno! Więc tak wyglądasz? Muszę dopiero przywy­

knąć do tego widoku! Gdybyś nie stała na progu mego domu, nie
mógłbym cię poznać. Gdzież podziała się owa mizerna zapłakana
dziewczynka, którą zostawiłem w kraju? Jestem zdumiony, Marleno!
Poznałem jedynie twoje oczy — oczy twego niezapomnianego ojca.
Dziękuję ci za słowa powitania! A oto moja żona, Katie! Pragnę, abyście

pokochały się jak siostry. Katie — oto moja siostra Marlena!

Katie spojrzała na Marlenę ciemnymi oczyma, na twarzy jej

odmalował się wyraz niechęci.

— Cieszę się, że poznałam panią — rzekła chłodno.
— I ja cieszę się, proszę pani — odparła uprzejmie Marlena, która

natychmiast wyczuła niechęć w tonie młodej kobiety.

— Na miłość Boską? — zawołał Harald — Nie będziecie się chyba

tytułować „paniami". Proszę bardzo żebyście mówiły sobie po imieniu.
Czy tak witają się siostry?

Ten na pozór wesoły i swobodny ton kosztował go wiele wysiłku, nie

odzyskał bowiem dotąd równowagi ducha.

Katie zaśmiała się ironicznie, a oczy jej zabłysły złośliwie.

— Dobrze, jeżeli życzysz sobie tego. Będziemy więc mówiły sobie po

imieniu, Marleno.

Marlena spojrzała serdecznie na Katie i mocno uścisnęła jej rękę.

Czuła, że Katie nie jest do niej przychylnie usposobiona, nie chciała się

jednak tym zrażać.

— Dziękuję ci, Katie, że chcesz mnie uważać za siostrę. Postaram się

zasłużyć na to. Teraz jednak wejdźmy do waszego domu.

I Marlena cofnęła się o kilka kroków, przepuszczając najpierw

młodą parę. W hallu czekała już pani Darlag. Harald przywitał się z nią
bardzo serdecznie, Katie chłodno i wyniośle. Pani Darlag zaprowadziła
państwa do ich pokoi. Marlena zaś powiedziała im, że poda herbatę w
małym saloniku.

— Doskonale, zobaczymy się tam za chwilę, Marleno — rzekł

Harald.

106

background image

Młoda para pozostała sama. Katie stanęła przy mężu, mocno

nadąsana, ze zmarszczonym gniewnie czołem.

— Skłamałeś, Haraldzie — rzekła — ta Marlena wcale nie jest

brzydka.

— Przecież powiedziałem ci wyraźnie, że nie wiem, czy jest brzydka,

czy ładna. Zobaczyłem ją dziś pierwszy raz po pięciu latach i jestem nie
mniej zdumiony niż ty.

— Zdaje się, że przyjęła nas jak pani tego domu. Przecież ona nie jest

twoją siostrą.

— To nie ma znaczenia.
— Chciałabym jedynie, byś wpłynął na nią, aby nie miała zbyt

wielkich aspiracji. Jest to bardzo niewłaściwe dla osoby, która zajmuje
podrzędne stanowisko w twoim domu.

— Marlena zajmuje stanowisko, które należałoby się mojej siostrze,

gdybym ją miał. Nie zmienisz tego, Katie, przyrzekłem jej umierającemu
ojcu, że zaopiekuję się nią i dotrzymam słowa.

— Dobrze, dobrze, rób co chcesz. Ja muszę teraz pół godzinki

odpocząć, głowa mnie boli. Czy to są moje pokoje?

Oprowadził ją po przeznaczonych dla niej apartamentach i zauwa­

żył, jak ładnie i wygodnie są urządzone wszystkie pokoje. Było to
z pewnością dzieło Marleny. Zwrócił uwagę Katie na mnóstwo kwia­
tów. Skinęła niedbale głową.

— Tak, bardzo ładnie. Teraz jednak jestem zmęczona i potrzeba mi

spokoju. Przyślij mi tutaj Daipah.

Harald przyciągnął żonę ku sobie.

— Katie, pozwól powitać się w moim rodzinnym domu. Rodzice

moi żyli tu przez wiele lat w niezwykłej harmonii i zgodzie. Pójdźmy za
ich przykładem. Daj Boże, aby i nasze pożycie zmieniło się na lepsze.

Katie skrycie ziewnęła.

— Nie wiem, o co ci chodzi, jesteśmy przecież bardzo szczęśliwi,

choć niekiedy sprzeczamy się. To przecież zdarza się wszędzie.

Haraldowi opadły ręce. Pojął że Katie nie domyśla się nawet, czego

mu brak w małżeństwie. Ona była zupełnie zadowolona, przynajmniej
w tej chwili.

— Odchodzę więc, Katie! — Odpocznij sobie — rzekł tonem

pełnym rezygnacji i wyszedł, aby zawołać Daipah.

107

background image

Pani Darlag umieściła służącą w małym, czyściutkim pokoiku

przylegającym do apartamentów jej pani. Daipah wybiegła mu na­
przeciw, wesoła i roześmiana; Harald posłał ją do żony.

Potem wszedł do swego gabinetu. Przez długą chwilę stał na środku

pokoju, bez ruchu, z przymkniętymi oczyma. W duchu zobaczył znowu
postać Marleny, tak, jak ją ujrzał na progu swego domu.

Dlaczego ten widok podziałał na niego tak dziwnie? Co poruszyło do

głębi całą jego istotą? Otworzył oczy i zaczął się rozglądać po znajomych
kątach. Był nareszcie w domu — w domu! Mówił mu o tym każdy sprzęt,

każde drzewo w ogrodzie, każda trawka. Miał wrażenie, że znalazł się

znowu w otoczeniu starych, dobrych przyjaciół, którzy witają go
serdecznie.

Najbardziej jednak rozrzewniło go powitanie Marleny. Znowu

musiał myśleć o niej. Był niezmiernie wzruszony, nigdy w życiu nie
doznawał podobnego uczucia, jak w owej chwili, gdy na progu swego
domu ujrzał ją w całej pełni urody i wdzięku. Zdawało mu się, że błąkał
się w ciemności przez wiele lat i dojrzał nareszcie promyk światła.
Zdawało mu się, że wszystko, co dotąd przeżył, nie miało znaczenia.
I z niewysłowionym bólem zrozumiał nagle, że jego małżeństwo — to
krępujące pęta. Dotychczas nazywał je pomyłką, teraz pojął, że sam

złamał sobie życie, wiążąc się z kobietą, której nie kochał. Katie była mu
obca, wiedział, że zawsze taką pozostanie.

Więc jednak na świecie istniała taka miłość, jaką opiewają poeci!
Zacisnął zęby. Ach, jego powrót wypadłby inaczej, gdyby powrócił

jako wolny człowiek — wolny od wszelkich pęt.

Oddychał ciężko. Co się z nim stało? Był przecież małżonkiem Katie,

musiał ponosić skutki swego wyboru. Nie wolno mu było zaprzątać
sobie głowy takimi myślami. Cudna, złotowłosa dziewczyna o szarych
oczach i promiennym uśmiechu musiała dla niego pozostać siostrą
Marleną, siostrą — niczym więcej!

Czy to możliwe, aby z niepozornej, nieładnej istotki wyrosła

czarująca dziewczyna? Marlena, siostra Marlena...

Czuł, że zawisła nad nim ciężka ręka losu, że od tej chwili musiał

dźwigać na barkach brzemię, którego nie pozbędzie się do końca życia.
Wiedział, że będzie musiał odgrywać wobec ludzi komedię, aby nikt nie
domyślił się, co dzieje się w jego duszy.

108

background image

Nie przypuszczał przecież nigdy, że zmartwychwstanie przed nim

ideał jego młodzieńczych snów, od dawna już zrezygnował z marzeń
młodości. A tymczasem na progu swego domu ujrzał przed sobą
ucieleśnienie tego ideału.

*

* *

Podszedł do okna i spoglądał na ogród tonący w świeżej majowej

zieleni. Nagle zobaczył, że przez ogród idzie Marlena. Zostawiła
poprzednio w pawilonie lunetę, którą chciała teraz zanieść do domu,
aby nie uszkodziła się. Dziewczyna po chwili wyszła z pawilonu,
zmierzając ku domowi.

Oczy Haralda zawisły na uroczym zjawisku; gdy ujrzał, że Marlena

wchodzi do domu, udał się naprzeciw niej. Zdążył zobaczyć, że przeszła
do bawialni i natychmiast podążył za nią.

Stała pośrodku pokoju tonącego w powodzi słońca. Odwróciła się

szybko, a spostrzegłszy Haralda, oblała się rumieńcem. Harald, patrząc
na jej zarumienioną twarzyczkę, poczuł mocne bicie serca. Zmusił się

jednak do spokoju i zbliżył się z uśmiechem do dziewczyny.

— Musimy się raz jeszcze porządnie przywitać, Marleno. Moja

żona przyjdzie za pół godzinki, chciała trochę odpocząć.

— To zupełnie zrozumiałe po tak długiej podróży.
— A ty, jak się czujesz Marleno?
— Czuję się zawsze doskonale, a tym bardziej dziś. Cieszę się

z twego powrotu.

— Doprawdy, Marleno? — spytał, ujmując jej rękę.
— Naturalnie, mój drogi. Wyglądasz dobrze i zdrowo, choć

przybladłeś trochę. A ja w ostatnich czasach lękałam się o ciebie.

Oczy Haralda zabłysły. Usiadł i pociągnął Marlenę na stojące obok

krzesło.

— Nie możesz pojąć, jak słodko brzmią te słowa. Tak dawno nikt

nie troszczył się o mnie. Nie potrafię ci powiedzieć, jak czuję się w domu.
Teraz dopiero odczuwam, jak bardzo tęskniłem za ojczyzną. Marleno,
czyś otrzymała mój list, w którym pisałem o Katie?

109

background image

— Tak, Haraldzie — odparła z westchnieniem — otrzymałam go

i drżałam o twoje szczęście. Spodziewam się, że wszystko ułożyło się jak
najlepiej.

— Nie, Marleno, nie... Z tobą będę szczery... Nie czuję się szczęśliwy

ani nawet zadowolony. Poznasz Katie, a wtedy zrozumiesz. Tak, ty

jedna mnie zrozumiesz. Mam nadzieję, że nie stracisz cierpliwości, tak
jak ja. Katie nie odpowiada za swoje usposobienie. Jak bardzo różnimy

się, pojąłem już po zaręczynach. Nie miałem jednak drogi do odwrotu.
Nie spodziewam się, aby między nami nastąpiło kiedykolwiek większe

zrozumienie. Chyba... chyba, że nastąpi cud! Ach, Marleno, gdyby twój
przykład podziałał na Katie! Jesteś na pewno zręczniejsza, masz więcej
cierpliwości ode mnie. Musisz mi przyrzec, że nie zrazisz się jej
zachowaniem. Bywa ona nieraz bardzo gwałtowna i popędliwą, pamię­
taj jednak o tym, że właściwie nikt nie zajmował się jej wychowaniem.
Ojciec był zbyt pobłażliwy, zbyt słaby. Powierzył mi Katie, jak swój
najdroższy skarb, nie chcę o tym zapominać, choć mi to niekiedy
przychodzi z wielkim trudem. Zdaje mi się, Marleno, że ty jesteś
stanowczą, energiczną osóbką. Zeidler opowiadał mi o tobie istne cuda.
Serce mi rosło, lecz mimo to stworzyłem sobie zupełnie inny obraz
o mojej siostrzyczce. Ta delikatna, złotowłosa panienka stojąca na
progu mego domu nie wyglądała wcale na to, aby posiadała tyle

wytrwałości i siły woli, jak mnie zapewniał Zeidler. A jednak muszę mu
wierzyć. Dlatego też narzucam ci nowe obowiązki. Wiem jednak, że

jeżeli moje stosunki z Katie mają ułożyć się lepiej, to tylko ty potrafisz mi

dopomóc, Marleno. Prowadzę z Katie bezustanne sprzeczki. Jest to
walka skryta, lecz uporczywa. Chodzi zazwyczaj o drobnostki, o rzeczy
nieważne, mimo to nie mogę temu podołać, bo nie mam cierpliwości.
Czy ty jesteś bardzo cierpliwa, Marleno?

— Zdaje się, że potrafię zdobyć się na wielką cierpliwość, kiedy tego

pragnę. Uczynię wszystko, by ci dopomóc. Musimy oboje postarać się
o uratowanie twego szczęścia — twojego i Katie...

— Szczęście? Będę rad, gdy nareszcie zapanuje spokój. Nie przypu­

szczaj, że to tak łatwo wpłynąć na Katie. Jest porywcza i uparta jak

młody źrebiec. Gniewa się, gdy jej ktoś zwraca uwagę. Jest jak dziecko,
które dąsa się, gdy nie spełnia się jego wszystkich zachcianek. Potrafi
wybuchnąć złością, ty się jednak tym nie zrażaj...

110

background image

— Nie martw się o mnie, Haraldzie, dam sobie radę z Katie... Będę

zawsze pamiętała, że wyrosła w niezwykłych warunkach...

— Cieszy mnie, że ufasz swoim siłom. Pragnę ci jeszcze na jedno

zwrócić uwagę. Otóż Katie bardzo surowo obchodzi się ze służbą,
przywykła do tego w Kota Radża. Nieraz biła służące, dochodziło
między nami do ostrych sprzeczek z tego powodu. Uważaj, aby tutaj nie
uderzyła kogoś...

— Ma się rozumieć. Jakże cieszę się, że powierzasz mi swoje troski.

Pragnę ci pomagać, jakbym naprawdę była twoją siostrą.

— Dziękuję ci, Marleno. A teraz opowiedz mi trochę o sobie. Czy

czujesz się dobrze w moim domu?

— Tak, zwłaszcza od chwili, gdy objęłam posadę w biurze.
— Gdy patrzę na ciebie, nie mogę sobie tego wyobrazić. Otrzy­

mawszy list Zeidlera, usiłowałem sobie przypomnieć, jak wyglądasz.

Rozmawiałem o tym z Katie, która była przekonana, że jesteś chuda jak
tyczka chmielowa i masz rogowe okulary na nosie.

Marlena zaśmiała się wesoło, a Harald z rozkoszą przysłuchiwał się

temu dźwięcznemu śmiechowi.

— Żałuję bardzo, że sprawiłam wam zawód — rzekła Marlena

filuternie.

— Sprawiłaś mi ogromną niespodziankę. Nigdy bym nie uwierzył,

że wyrośniesz na tak piękną dziewczynę.

— Alboż ja jestem piękna? — spytała z prostotą.
— Czy nie widzisz tego w lustrze?
— Bywają różne gusty, ja nie podobam się sobie tak bardzo.

— Podobasz się za to innym. Przyznaj się, Marleno, ilu konkuren­

tom dałaś kosza?

— Ani jednemu. Przecież nie znam nikogo. Widuję jedynie pana

Zeidlera i personel biurowy;

— Więc nigdzie nie bywasz?
— Bywam w teatrze i na koncertach w towarzystwie pani Zeidler.
— I nigdy nie tańczyłaś?
— Niekiedy z panią Darlag — odparła ze śmiechem Marlena.
— Ależ ty żyłaś jak pustelnica. Trzeba cię wprowadzić w świat.
— Wierzaj mi, Haraldzie, że mi na tym nie zależy — rzekła

z powagą.

111

background image

— A jednak musisz poznać ludzi i zacząć bywać. Gdzie poznasz

twego przyszłego męża, Marleno?

— Nie wyjdę wcale za mąż — oświadczyła stanowczo.
— Wszystkie dziewczęta tak mówią. Kiedyś jednak zjawi się ten

jedyny, wybrany, a wtedy zmienisz zdanie.

Wargi Marleny drgnęły boleśnie, w oczach pojawił się wyraz wielkiej

powagi, który nadawał jej twarzy coś przedwcześnie dojrzałego. Zauwa­
żył to Harald, a serce jego ścisnęło się nagle. Pojął, co się działo w duszy
Marleny.

— Marleno, ty kogoś kochasz! Kochasz, lecz twej miłości stoi coś na

przeszkodzie! Dlatego jesteś taka zrezygnowana!

Marlena, przerażona, zerwała się z miejsca. Zdjął ją lęk, że Harald

odgadnie jej tajemnicę. Postanowiła naprowadzić go na fałszywy trop.
Podniosła ku niemu pobladłą twarz, nie przeczuwając z jakim napięciem

czeka na jej odpowiedź.

— Haraldzie, obdarzyłeś mnie tak wielkim zaufaniem, że po­

wierzę ci moją tajemnicę, której nikt nie zna. Tak, kocham ko­
goś, lecz coś nas dzieli. Nigdy nie będę mogła zostać jego żo­
ną...

Przymknął na chwilę oczy i zbladł, jak człowiek śmiertelnie chory.

Wreszcie spytał ochrypłym głosem:

— Marleno, co was dzieli? Czy mogę ci dopomóc?
— Nie, nikt nie może mi pomóc.
— Czy ten człowiek wie o twej miłości?
— Nie!

— Czemu więc sądzisz, że nie możesz zostać jego żoną?
— Jest mężem innej kobiety.
— Biedna, biedna Marleno! Tacy ludzie jak my nie wyciągają nigdy

ręki po cudzą własność, widzę, że wszystko stracone.

— Tak, Haraldzie, lecz nie przejmuj się tym. Jestem przecież

szczęśliwa, że mogę go kochać. Ta miłość — to mój skarb, moja
świętość!

— Więc kochasz go tak bardzo? — spytał Harald chrapliwie.
Złożyła ręce jak do modlitwy i przez chwilę spoglądała z zadumą

przez siebie. Harald miał ochotę paść przed nią na kolana.

— Tak, kocham go bezgranicznie. Przestańmy jednak mówić o tym.

112

background image

Powiedziałam ci wszystko, abyś zrozumiał, że nie zależy mi na
zawieraniu nowych znajomości. Nie wyjdę za mąż.

Przesunął ręką po czole. Kim był człowiek, którego kochała

Marlena? Powiedziała przecież, że nie widuje nikogo. Czy nigdy nie

przestanie kochać tego nieznajomego?

Harald zacisnął zęby. Dziewczęta, jak Marlena, kochają tylko

raz w życiu. Musiał wyrzec się nadziei, że zdobędzie jej serce.
Może tak jest lepiej? Będzie mu łatwiej wyrzec się jej i pogodzić się

z losem.

— Zobaczymy, Marleno, jak ułoży się życie towarzyskie w moim

domu. Katie spragniona jest rozrywek. W każdym razie nie będziesz na
razie chodziła do biura, ja cię zastąpię. Ty możesz podczas mej
nieobecności dotrzymywać towarzystwa Katie.

— Bardzo chętnie, jeżeli sobie tego życzysz.

Gawędzili przez dłuższą chwilę, nie spostrzegając nawet, jak prędko

biegnie im czas. Spędzili tak przeszło godzinę. Wreszcie zjawiła się
Katie. Wyspała się, toteż ból głowy jej minął i była w najlepszym
humorze.

Harald wstał i zbliżył się do żony.

— Jak czujesz się teraz, Katie?
— Świetnie! Napiłabym się chętnie herbaty. Poproś, Marleno, aby

podano do stołu.

— Dobrze, Katie. Wszystko jest przygotowane, przejdźmy do

saloniku.

Udali się do małego salonu, gdzie pani Darlag nakryła do podwie­

czorku.

Stół był zastawiony ciastkami i różnymi smakołykami, w srebrnym

czajniku syczała para. Marlena nalewała herbatę do filiżanek, podawała
półmiski, śmietankę i cukier.

Haralda ogarnął pogodny nastrój. Stolik stał przy oknie, skąd widać

było ogród oraz część portu. Katie również usadowiła się wygodnie
w fotelu i patrzyła z zadowoleniem na malowniczy widok.

Zadowolenie jej nigdy jednak nie było długotrwałe. Jeżeli nie

próżnowała lub nie spała, snuła już plany nowych rozgrywek. Toteż
odezwała się po chwili.

— Kiedy złożymy wizyty twoim znajomym?

8 — Tajemnicza miłość Marleny

113

background image

— Sądzę, że musisz jeszcze trochę wypocząć po podróży. Moi

znajomi nie uciekną.

— Wypoczywać mogę w Kota Radża, tutaj pragnę się bawić.

Opowiadałeś mi tak wiele o życiu towarzyskim w Hamburgu...

— Dobrze, jak chcesz. Możemy już jutro odwiedzić kilka osób. Na

którą godzinę mam zamówić samochód?

— Na jedenastą.
— Dobrze. Pojedziesz z nami, Marleno, abym jednocześnie mógł

i ciebie przedstawić moim znajomym.

— Marlena pojedzie z nami? — spytała ze zdumieniem Katie.
— Tak, moja droga. Wyobraź sobie, że ta mała prowadziła życie jak

pustelnica. Musimy ją koniecznie wprowadzić w świat.

Katie zmarszczyła gniewnie czoło.

— Nie chcę, pragnę sama składać wizyty, niech ktoś inny przedsta­

wia Marlenę twoim znajomym. Nie jestem starą babą, żeby matkować
młodym pannom. Narzucasz mi śmieszną rolę, nie zgodzę się na to —
mówiła opryskliwie.

Pragnęła sama wywołać sensację i obawiała się, żeby Marlena jej nie

zaćmiła. Poza tym z zasady sprzeciwiała się zawsze woli Haralda.
Postanowiła od razu pokazać tej Marlenie, że korzysta w tym domu
z łaski, lecz nie posiada żadnych praw.

Haralda dotknęły boleśnie słowa żony. Starając opanować się,

powiedział:

— Katie jeszcze rozmyśli się, Marleno. Jestem zdania, abyś poje­

chała z nami. Nie mogę cię przecież przedstawić moim znajomym
w nieobecności Katie...

— Ach, więc ja mam być damą do towarzystwa? Dziękuję — rzekła

z ironią Katie.

Harald zaczerwienił się i już miał wybuchnąć gniewem, lecz Marlena

położyła rękę na jego ramieniu i rzekła z uśmiechem:

— Nie możesz tego wymagać od Katie. Nie mam bynajmniej ochoty

do składania wizyt, wolę zostać w domu.

— Ale ja chcę, abyś poznała moich przyjaciół i znajomych, Mar­

leno.

— Ależ, Haraldzie, poznam ich później. Przecież wyprawicie na

pewno jakieś przyjęcie i zaprosicie gości. Wtedy nadarzy się lepsza

114

background image

okazja, abyś mnie przedstawił. Na razie nie mam ochoty do przyjmo­
wania zaproszeń.

— Nie, Marleno. Musisz z nami bywać, jako moja siostra.
— Marlena ma słuszność, Haraldzie — wmieszała się do rozmowy

Katie — przedstawimy ją w naszym domu, wtedy pozna wszystkich.

I zadowolona, że udało się jej postawić na swoim, zwróciła się

niezwykle uprzejmie do Marleny:

— Muszę zakupić moją wyprawę, mam bardzo wiele sprawunków

do załatwienia. Czy pomożesz mi w tym, Marleno?

— Z przyjemnością, Katie.

Katie z zadowoleniem skinęła głową. Marlena z pewnością znała

dobrze tutejsze magazyny, mogła więc bardzo przydać się przy zała­
twianiu sprawunków.

Katie z niezwykłym uporem trwała przy swoim postanowieniu i na

każdym kroku dawała do zrozumienia Marlenie, że zajmuje ona w tym
domu podrzędne stanowisko. Z wrodzonym sobie sprytem wybierała do
swoich manewrów te chwile, gdy była z nią sama. Obchodziła się

z Marleną jak z podwładną, która zmuszona jest znosić wszelkie

kaprysy, spełniać każdą zachciankę.

Harald nie miał pojęcia, na co pozwala sobie Katie podczas jego

nieobecności. Spędzał codziennie kilka godzin w biurze, sądząc, że
między Katie i Marleną panuje idealna zgoda. Gdy bowiem powracał do
domu, Katie bywała zawsze w doskonałym humorze, a Marlena nie
wspominała nigdy, jak wobec niej zachowywała się jego żona. Wie­
działa, że sprawiłoby to wielką przykrość Haraldowi, a tego chciała

uniknąć. Na zaczepki Katie odpowiadała z wielkim spokojem i god­

nością.

Katie czuła się najlepiej, gdy mogła komuś dokuczyć. Dręczyła

i upokarzała Marlenę na każdym kroku, co sprawiało jej żywe
zadowolenie. Toteż gdy Harald powracał, zastawał ją zawsze w do­
skonałym usposobieniu. Zaczął znowu łudzić się nadzieją, że stosunki

115

background image

ułożą się pomyślnie, nie przeczuwając, że Marlena drogo okupiła jego
spokój, znosząc przykrości od Katie.

Młoda kobieta codziennie prawie wyjeżdżała z Marleną po spra­

wunki. Wydawała ogromne sumy na swoją wyprawę. Kupowała co się

jej tylko spodobało, bez zastanowienia. Gdy jakaś rzecz przestała

podobać się jej, rzucała ją niedbale do szafy. Próbowała także znoszo­
nymi sukienkami obdarzać Marlenę, lecz dziewczyna była niezwykle
wrażliwa na tym punkcie:

— Nie mogę przyjmować od ciebie takich prezentów, Katie —

mawiała spokojnie.

— Dlaczego? — pytała Katie, obrażona.
— Bo suknie te są, po pierwsze zbyt kosztowne, po drugie zaś...
— A po drugie?
— Nie włożyłabym na siebie znoszonej sukni.
— Ach, Boże! Jakaś ty dumna, moja droga! Przecież te rzeczy są

prawie nowe, miałam je na sobie zaledwie kilka razy.

— Tak, Katie, na tym właśnie polega różnica. Ubieram się bardzo

skromnie, lecz chcę zawsze wkładać suknie, które są moją własnością.

Oczy Katie zabłysły złośliwie.

— Przecież dostajesz te wszystkie suknie od Haralda. On płaci za to.
— Mylisz się, Katie, pracuję na siebie. Pensja, którą pobieram, jest

znacznie wyższa od sumy, którą wydaję na moje potrzeby. Nie chciałam
korzystać z łaski Haralda, dlatego przyjęłam posadę biurową.

— Harald nie wspominał mi o tym — rzekła Katie, trochę

zmieszana.

— Nie zależy mi, aby Harald o tym wiedział. Jest tak wspaniało­

myślny, że sprawiłoby mu to przykrość. Tobie powiedziałam to, abyś nie
sądziła, że korzystam z jego łaski. Jestem Haraldowi bardzo wdzięczna
za opiekę, za braterskie przywiązanie, lecz nie przyjęłabym od niego
rzeczy o wartości materialnej.

Słowa Marleny wywarły wrażenie na Katie i wzbudziły w niej znowu

uczucie gniewu. Przestała namawiać Marlenę do przyjmowania znoszo­
nych sukienek, obawiając się, że Harald dowie się o tym, lecz dokuczała

jej na każdym kroku.

Pewnego dnia wyjechały obie po zakupy. Samochód zatrzymał się

w jakiejś ruchliwej dzielnicy; Katie miała ochotę trochę pospacerować.

116

background image

Kazała szoferowi zatrzymać się na rogu, po czym zaczęła się z Marleną
przechadzać od wystawy do wystawy. Gdy jakaś rzecz podobała się jej,
wchodziła do sklepu i kupowała.

Wreszcie obie panie stanęły w pobliżu znanej, eleganckiej cukierni.

Weranda i tarasy lokalu były gęsto obsadzone publicznością. Katie
rzuciła wzrokiem na cukiernię i zawołała:

— Jak tam wesoło! Wiesz, wstąpmy tutaj, napijemy się czekolady

i popatrzymy trochę na ludzi.

— Dobrze, Katie.
— Mam wrażenie, że zbiera się tutaj bardzo eleganckie towa­

rzystwo.

— O, bez wątpienia. Przychodzą tu panie, należące do najlepszych

sfer.

— W takim razie chodźmy.
Przeszły przez lokal i schody, aby dostać się na taras, położony na

pierwszym piętrze. Przy barierce był jeszcze wolny stolik. Siedziało przy
nim poprzednio dwóch panów, którzy właśnie zabierali się do odejścia.

Marlena zauważyła, że Katie kokietuje ich zupełnie jawnie. Jeden z nich,

zachęcony jej zalotnymi spojrzeniami, odezwał się poufale:

— Może panie pozwolą przysiąść się do stolika?

Katie zaśmiała się, rozbawiona, toteż panowie mieli zamiar zająć

ponownie miejsca. Potem jednak jeden z nich spojrzał na Marlenę
i natychmiast oddalił się, pociągając za sobą swego towarzysza.

— Ach, szkoda, byli tacy weseli! Toś ty ich wystraszyła swoją

ponurą miną — gniewała się Katie.

— Nie mogłyśmy przecież rozmawiać z nimi, Katie — odparła

spokojnie Marlena.

— Dlaczego?
— Bo to nie wypada.
— Ach, jakaś ty nudna!

Do stolika zbliżył się kelner i panie zamówiły czekoladę. Katie

zaczęła rozglądać się wokoło. Przy jednym z sąsiednich stolików sie­
dział jakiś młody, wytworny mężczyzna. Spodobał się Katie, która
wlepiła w niego bez ceremonii swoje ciemne, palące oczy. Zaczęli
sobie nawzajem posyłać znaczące spojrzenia. Katie nie usiłowała
nawet ukrywać tego przed Marleną. Dziewczyna siedziała jak na

117

background image

rozżarzonych węglach, zmieszana i zawstydzona, Katie jednak bawiła
się doskonale.

Marlena na próżno usiłowała nakłonić ją do wyjścia z cukierni.

Katie nie ruszyła się z miejsca i kokietowała nieznajomego. Wreszcie

młody człowiek podniósł się od stolika, nakreśliwszy poprzednio kilka
słów na małej kartce, wydartej z notesu. W przejściu przystanął na
chwilę i położył niepostrzeżenie karteczkę na stole, przy którym
siedziały obie panie. Katie wzięła bilecik i zatrzymała go w ręku, dopóki
nieznajomy nie wyszedł z lokalu. Na pożegnanie obrzucił jeszcze Katie
ognistym, wymownym spojrzeniem.

Marlena widziała wszystko i podniosła na Katie oczy.
— Dlaczego patrzysz na mnie z wyrzutem, Marleno? Czy to nie było

zabawne, powiedz sama?

— Katie, nie powinnaś była brać tej karteczki.
— Dlaczego, to takie zabawne. Zobaczymy, co ten młodzieniec

napisał. Podobałam mu się bardzo, pożerał mnie wzrokiem. Czy
zauważyłaś?

Marlena patrzyła z przerażeniem na Katie, która rozwinęła bilecik

i spokojnie przeczytała:

Piękna pani! Musimy się koniecznie spotkać. Czekam z utęsknieniem

na wiadomość telefoniczną. Numer 4776.

Katie parsknęła śmiechem.

— Czy to nie śmieszne?

Marlena nie odpowiedziała, myślała o Haraldzie. Serce jej ogarnęło

bezbrzeżne współczucie. Katie spojrzała na nią ze złością.

— Nie znasz się na żartach, Marleno.
— Katie, nie rób nigdy takich rzeczy. Pomyśl, gdyby ów pan okazał

się znajomym Haralda. Mogłabyś przypadkiem spotkać go w jakimś
towarzystwie... Co wtedy?

— Uśmiałabym się do woli.
— Mogłabyś mieć wiele przykrości. Jak sądzisz, co by powiedział

Harald, dowiedziawszy się, że ten młodzieniec ośmielił się napisać do

ciebie liścik tej treści?

— Phii! Harald przy każdej okazji urządza tragedię i jest nudny jak

ty. Ja chcę się bawić, po to przecież przyjechałam do Hamburga. Nudzę

118

background image

się przez okrągły rok w Kota Radża. Naturalnie, że opowiesz wszystko

Haraldowi.

— Nie jestem donosicielką, Katie. Harald nie powinien dowiedzieć

się o tym. Na miłość boską, nie wspominaj o tym zajściu...

— Nie zaszkodziłoby mu wcale, gdyby dowiedział się. Przekonałby

się przynajmniej, że mam powodzenie. Możesz mu opowiedzieć wszy­
stko.

— Nie uczynię tego, Katie. Proszę cię, podrzyj tę karteczkę.
— Gniewasz się pewno, że ten pan zwrócił uwagę na mnie, a nie na

ciebie.

— Czułabym się dotknięta, gdyby ośmielił się wobec mnie zacho­

wać w ten sposób.

— Chwała Bogu, gusty bywają różne.
— Podrzyj bilecik, nie pokazuj go Haraldowi — prosiła Marlena.

Katie ze śmiechem popatrzyła na bilecik.

— Właściwie nie powinnam tego uczynić, bo to przecież moje

trofeum, nie będę się jednak upierała, skoro ci na tym zależy.

I mówiąc to, Katie podarła kartkę i wyrzuciła strzępki przez barierę.

Marlena dała znak kelnerowi. Zapłaciły i wyszły z cukierni.

— Musimy tu przychodzić jak najczęściej — powiedziała Katie.

Marlena jednak mówiła sobie w duchu, że postara się uniknąć tego.

*

* *

Harald i Katie odwiedzili rozmaitych znajomych i dawnych przy­

jaciół, a wszędzie przyjęto ich bardzo życzliwie. Po upływie krótkiego

czasu zaczęły się ze wszystkich stron sypać zaproszenia. Wieczory młoda
para spędzała najczęściej poza domem. Jeżeli nie byli zaproszeni, Katie
domagała się teatru i kina. Lubiła zwłaszcza kino. Harald nieraz prosił,
aby Marlena wybrała się z nimi, ona jednak zawsze odmawiała. Harald
domyślał się, że postępowała tak przez wzgląd na Katie, lecz nie pytał
nigdy o powody.

Katie sypiała do południa. Prowadziła i tutaj próżniacze, bezczynne

życie, podobnie jak w Kota Radża. Na przyjęciach i wieczorach

119

background image

zachowywała się bardzo niewłaściwie, kokietowała mężczyzn, flirto­
wała z wielkim zapałem. Dochodziło znowu do przykrych scen między
małżonkami. Niekiedy Marlena stawała się mimo woli świadkiem
takich sprzeczek. Katie nie krępowała się wcale, chełpiła się swoim
powodzeniem, a raz oświadczyła nawet, że czyni to wszystko, aby
wywołać zazdrość męża.

— Nie powinien być wciąż taki pewny, niech widzi, że podobam się

innym. Wierność jest bardzo nudna.

Marlena zadrżała, słysząc to zdanie. Czuła, że pomimo wszystkich

usiłowań z jej strony, między małżonkami tworzy się coraz większa,
coraz głębsza przepaść. Byłaby z rozkoszą oddała życie za szczęście
Haralda. Serce ściskało się jej bólem, gdy patrzyła na jego pobladłą
twarz, na której malowało się zwątpienie. Nie przypuszczała, że było
coś, co gnębiło go bardziej niż ciągłe rozterki z Katie; nie miała pojęcia,

że ona sama jest przyczyną tego smutku.

Najmilsze były dla obojga godziny poranne, kiedy Katie jeszcze

spała. Jedli razem śniadanie i gawędzili potem przez godzinę. Gdy
Marlena wstawała, aby powrócić do swych zajęć domowych, Harald
zatrzymywał ją, mówiąc:

— Zostań, Marlenko, przez cały dzień nie mamy czasu, aby

swobodnie porozmawiać. Czy musisz ciągle pracować, moja droga?

— Nie umiem prowadzić bezczynnego życia.

— Naucz się od Katie, która potrafi przespać cały dzień.

— Katie prowadzi inny tryb życia, kładzie się codziennie późno

spać. Ty zresztą także. Uważam, że powinieneś mieć więcej spokoju. Nie
poprawiłeś się wcale, przeciwnie, wyglądasz o wiele gorzej niż w dniu
przyjazdu. Nic w tym dziwnego, bo nie wysypiasz się.

Harald jednak znał lepiej przyczynę swego złego wyglądu. Trapiły go

nie tylko ciągłe sceny z Katie, lecz i walki wewnętrzne, jakie staczał ze
sobą. Współżycie z Marleną stało się dla niego źródłem nowych cierpień,
lecz jednocześnie i skrytej rozkoszy. Kochał ją coraz bardziej — żył

jedynie podczas tych krótkich chwil, które z nią spędzał sam na sam.

Wtedy chętnie poddawał się urokowi, jaki z niej promieniował.
Zapominał o wszystkim, patrzył tylko z zachwytem na jej bladą, słodką
twarzyczkę, słuchał jej dźwięcznego głosu. Wtedy w duszę jego wstępo­
wał błogi spokój.

120

background image

W samotności rozmyślał o tym, kim był człowiek, którego kochała

Marlena. Postanowił także wybadać pana Zeidlera i pewnego dnia
spytał prokurenta:

— Mam wrażenie, że moja siostra nosi w sercu jakąś skrytą miłość.

Czy pan nie zauważył zmiany w jej usposobieniu? Jest cicha i zrezygno­
wana, to mnie naprowadziło na ten domysł. Co pan sądzi o tym?

— Nie, panie Haraldzie, to wykluczone. Panna Marlena od kilku lat

siedzi w swoim pokoju, przy pańskim biurku, toteż znam ją jak własne
dziecko. Obdarza moją żonę i mnie wielkim zaufaniem, byłbym
zauważył, gdyby w niej zaszedł przewrót tego rodzaju. Nie bywa nigdzie,
nie zna młodzieży, a nie należy do kobiet, u których łatwo o przelotną

miłostkę. Pokocha tylko człowieka, który jednocześnie będzie zasłu­
giwał na jej szacunek. Może pan być spokojny, serduszko Marleny jest
wolne. Na razie należy ona jeszcze całkowicie do firmy „Forst &
Vanderheyden".

Harald nie mógł powtórzyć panu Zeidlerowi, co mu powierzyła

Marlena. Zaczął jednak bacznie rozglądać się wśród urzędników
biurowych. Między solidnymi, lecz mało zajmującymi handlowcami nie
było jednak ani jednego, którego by uważał za godnego uczucia
Marleny. Młodzi ludzie byli wolni, a żonaci za starzy, aby można było
brać ich pod uwagę.

Harald błądził po omacku wśród mroku, nie domyślając się, że on

właśnie był tym człowiekiem, którego kochała Marlena. Jego pożycie

z Katie było na ogół lepsze niż dawniej. Przede wszystkim stała mu się

zupełnie obojętna, wobec czego znosił cierpliwie jej wybryki, po wtóre
zaś była w jego obecności zawsze w dobrym humorze. Rzuciła się w wir
zabaw i rozrywek, a jeżeli miała napady gniewu, to wyładowywała go na

Daipah lub na Marlenie.

Pani Darlag kilkakrotnie już była świadkiem, gdy Katie dokuczała

Marlenie. Staruszka od pierwszej chwili wyrobiła sobie o Katie nader
niepochlebne zdanie, a jej opinia z dnia na dzień stawała się gorsza. Raz
odezwała się z oburzeniem do Marleny:

— Nie widziałam jeszcze nigdy tak niedobrej kobiety jak pani Forst.

Szczęście, że nasza nieboszczka pani nie dożyła tego. Bo nasz pan nie jest
szczęśliwy, niech mi panienka wierzy. Przecież jego matka była inna,

przywykł do innego zachowania. Nikt nie pomyślałby, że nasza młoda

121

background image

pani pochodzi z lepszej sfery. A jak się zachowuje wobec panienki, to
istna zgroza! Nie mówiąc nawet o tym, jak bije tę biedną Daipah! Gdyby
pan Forst o tym wiedział, to by nie pozwolił na to.

— Na miłość boską, niech mu pani o tym nie mówi. Wiadomo

przecież, że na Sumatrze panują inne obyczaje niż u nas.

— Toteż nasz pan powinien jej wytłumaczyć, że nie żyje wśród

dzikich ludzi. Przede wszystkim powinna się inaczej obchodzić z pa­
nienką. Zachowuje się w ten sposób, jakby panienka była jej nie­
wolnicą.

— Niechże mu pani o tym nie wspomina. Zmartwiłby się ogromnie,

a mnie byłoby bardzo przykro, gdyby z mego powodu czynił wyrzuty
swej żonie. Czy pani mnie rozumie?

— Rozumiem tylko jedno, że panienka znosi wszystko bez słowa

skargi, aby oszczędzić zmartwienia panu Haraldowi.

— Przecież nie mogę mu zatruwać życia takimi drobiazgami,

przyjechał, aby się poprawić, pani Forst uspokoi się i nabierze rozsądku,

jestem tego pewna.

— Takiej to by się przydał inny mąż, panienko, taki, co by ją także

porządnie wytłukł. Nasz pan jest za dobry, za delikatny dla tej
sekutnicy, nie potrafi sobie dać z nią rady. W tej kobiecie siedzi jakiś
diabeł, panienko.

Marlena patrzyła zatroskana na odchodzącą panią Darlag. W du­

chu przyznawała jej słuszność. Przecież i ją samą raziła niezwykła
popędliwość Katie. Bardziej jednak raziły ją inne wady. Katie była
fałszywa i kłamała jak z nut. Potrafiła dla wygody wypowiadać

z uśmiechem największe kłamstwa; odznaczała się także obłudnym
charakterem. W obecności Haralda okazywała Marlenie wielką przy­
chylność, toteż Harald nie miał pojęcia, jakie katusze znosi jego
przybrana siostra.

Tak mijały tygodnie.
Pewnego popołudnia Harald powrócił nieco wcześniej z biura.

Daipah oznajmiła mu, że pani jeszcze śpi. W domu panowała cisza.
Służący, który siedział w hallu, odparł na pytanie Haralda, że panna
Marlena znajduje się u siebie.

Harald postanowił iść na górę do Marleny. Miał wielką ochotę na

pogawędkę. Szybko wbiegł po schodach i zapukał do pokoju. Marlena

122

background image

przypuszczała, że to któryś ze służących, toteż zarumieniła się, ujrzaw­
szy na progu Haralda. Nie uszło to jego uwagi.

Marlena siedziała poprzednio w swoim ulubionym kąciku przy

oknie, wpatrując się w fotografię Haralda. Z bólem serca stwierdziła, jak
bardzo zmienił się od dnia przyjazdu, jak zmizerniał i zeszczuplał.

Gdy ujrzała go nagle w swoim pokoju, zerwała się zmieszana

z miejsca i stanęła w ten sposób, aby nie dostrzegł fotografii. Obawiała
się, że Harald zobaczy swój wizerunek i domyśli się prawdy.

— Czy nie przeszkadzam ci, Marleno?
— Nie, Haraldzie. Czy jestem ci potrzebna?
— Wstąpiłem do ciebie na pogawędkę. W biurze nie miałem roboty,

a Katie śpi i przyjdzie dopiero na herbatę. Wobec tego przyszedłem
tutaj. Więc to jest twoje małe królestwo? Czy mogę się rozejrzeć? —
pytał na pozór spokojnie, choć serce jego waliło jak młotem.

Marlena stała wciąż w niszy, zasłaniając fotografię. Najchętniej

byłaby ją zajęła ze ściany.

— Proszę cię bardzo — odparła z wymuszonym spokojem.
Harald jednak wyczuł w jej głosie niepokój i zmieszanie. Pragnąc jej

przyjść z pomocą, zaczął z wielką uwagą oglądać obrazki na ścianach.
Obok lustra, nad małą półką wisiał portret jego matki. Harald
przypatrując mu się, spojrzał przypadkiem w lustro i zauważył, że
Marlena odwróciła się szybko, zdjęła ze ściany fotografię w ramce
i ukryła ją szybko w koszyczku z robótkami, stojącym na stoliku.
Zobaczył, jak nakryła fotografię jakimś rozpoczętym haftem, jak
przycisnęła potem ręce do serca i odetchnęła z widoczną ulgą.

Poczuł bolesny skurcz serca. Wiedział, że owa fotografia przedsta­

wia na pewno człowieka, którego kocha Marlena. Zanim on nadszedł,
siedziała prawdopodobnie zatopiona w myślach i patrzyła w najdroższe
oblicze. Dlatego była taka zmieszana. Zmuszając się do spokoju,
zatrzymał się przed portretem matki. Ogarnęło go rozrzewnienie;
zwrócił się nagle do Marleny:

— Jak sądzisz, co powiedziałaby moja mama, gdyby znała Katie?
— Powiedziałaby: „Katie jest młoda i może się zmienić. Odwagi,

mój synu, nie trzeba tracić nadziei. Wszyscy ludzie mają wady."

— Czy wierzysz w to, Marleno? Czy myślisz, że Katie poprawi się?
— Nie trać nadziei, Haraldzie.

123

background image

— Czyś osiągnęła jakieś dodatnie wyniki, Marleno?
Nie miała odwagi podnieść na niego wzroku.
— Mam wrażenie, że tak... Czy nie uważasz, że w ostatnich czasach

Katie uspokoiła się, że jest bardziej zrównoważona?

— Tylko w twojej obecności, Marleno. Tak, wtedy jest w wyjątko­

wo dobrym humorze. Gdy jednak pozostajemy sam na sam, zaczyna się
stara piosenka.

Marlena zamyśliła się, uderzyły ją słowa Haralda. Gdy Katie była

z nią sama, dokuczała jej, odsłaniała wszystkie brzydkie cechy swego
charakteru; skoro nadchodził Harald zmieniała się w jednej chwili,
stawała się na pozór miła i uprzejma. Widocznie jednak była taka tylko

w jej obecności...

Katie była w każdym razie zagadkową istotą — a zawsze przewrotną

i nieuczciwą. Marlena nie odpowiedziała na ostatnie słowa Haralda,
który po chwili odezwał się znowu:

— Najważniejsze, że dla ciebie jest miła i uprzejma. Ja zrezygno­

wałem już z tego, zobojętniałem na jej kaprysy.

— Nie mów tak, Haraldzie. I między wami zapanuje zgoda.
— Pogadajmy o czymś innym, moja droga. Chciałbym w najbliższej

przyszłości wyprawić bal. Proszono nas tyle razy, teraz na mnie kolej.
Katie jest nienasycona jeżeli chodzi o rozrywki.

— W jej wieku to zupełnie zrozumiałe.
— A ty? Czy jesteś już starą babcią?
— Jeszcze nie — odparła Marlena ze śmiechem — lecz mam inną

naturę. Lubię domowe zacisze, nie znoszę głośnych zabaw, ruchu,
zgiełku.

— Za to Katie lubi ruch i wrzawę. Ja wolałbym także spędzać

wieczory w domu, pogawędzić w gronie dawnych przyjaciół. Ona

jednak nie rozumie tego. Mniejsza o to! Powracając do naszego balu,

chciałbym wymyślić coś oryginalnego. I ty musisz mieć przecież jakieś
urozmaicenie. Przedstawię cię moim znajomym. Jak sądzisz, może
urządzić „garden—party"? Mamy ciepłe wieczory, można by oświetlić
ogród lampionami, a kolację podać na tarasie. Potem potańczymy.
Muszę koniecznie zatańczyć z tobą walca, Marlenko. W ogrodzie
rozstawimy małe stoliki, co myślisz o tym projekcie?

— Bardzo mi się podoba.

124

background image

— Czy masz balową suknie, Marleno?

Wybuchnęła śmiechem.
— Biedny Haraldzie, wszystko na twojej głowie. Nie, nie mam

odpowiedniej sukni, w której mogłabym godnie wyglądać na twoim
balu. Posiadam kilka białych sukienek i czarną suknię wieczorową,
które dotychczas zupełnie mi wystarczały. Teraz jednak sprawię sobie

jakąś wspaniałą szatę, skoro ci zależy, abym była na tym balu.

— Ma się rozumieć, że mi zależy.
— Kiedyż ma odbyć się ta uroczystość?
— W końcu przyszłego tygodnia. Musimy to jeszcze omówić

z Katie. Powinnaś jednak już zamówić tę suknię. I... jeszcze jedno,

Marleno... Nie zapomnij o tym, że jako moja siostra, reprezentujesz

w pewnym stopniu mój dom... Nie chcę, aby ludzie powiedzieli, że moja
siostra jest gorzej ubrana od mej żony. Wyglądasz wprawdzie bardzo
wytwornie nawet i w najskromniejszej sukience, mimo to proszę cię,
abyś... Rozumiesz o co mi chodzi, Marleno?

— Bądź spokojny, Haraldzie, nie zapomnę nigdy o twoim stano­

wisku.

— To dobrze — rzekł, wyciągając do niej rękę.

Złożyła w niej swoją dłoń, ogarnęło ją dziwnie błogie uczucie, gdy

poczuła serdeczny, mocny uścisk jego ręki.

— W jakim kolorze wybierzesz materiał na suknię? — spytał nagle

Harald.

Zaśmiała się cichutko.
— Jesteś doprawdy wzruszający, troszczysz się o każdy drobiazg.

Nie wiem jeszcze, na jaki kolor się zdecyduję.

Obrzucił ją przeciągłym spojrzeniem.

— Biały, bądź w białej sukni! Wybierz sobie matowy, gruby jedwab,

który w miękkich fałdach będzie spływał z twojej postaci. Kolor biały jest
najodpowiedniejszy do twoich włosów, do twojej cery... Będzie ci w nim
najlepiej.

Zaczerwieniła się pod jego spojrzeniem, potem jednak odparła

z udaną swobodą.

— Dobrze, sprawię sobie białą suknię.

Przez chwilę panowało milczenie. Harald wyobrażał sobie Mar­

lenę w sukni z miękkiego białego jedwabiu. Jakże będzie piękna,

125

background image

jak jej złociste włosy będą się cudnie odbijały od śnieżnej bieli

sukni!

Harald ocknął się z marzeń i nagle zaczął opowiadać Marlenie

o życiu w Kota Radża. Słuchała z wielkim zainteresowaniem, a wreszcie
rzekła:

— Ach, to musi być cudowna, bajeczna kraina.
— Czy pojechałabyś z nami na Sumatrę? Mogłabyś tam pozostać

przynajmniej kilka lat.

— Nie mówisz tego poważnie, Haraldzie.
— Mówię to zupełnie na serio, Marleno. Uważam za wskazane, aby

ktoś z tutejszej filii pojechał raz do Kota Radża i poznał na miejscu
interesy. Uprościłoby to znacznie wiele spraw. Zeidler jest zbyt stary, by
odbyć taką podróż. Twierdzi on jednak, że mogłabyś go w zupełności
zastąpić. Czemu byś nie miała towarzyszyć nam?

Marlena oblała się rumieńcem, potem raptownie zbladła. Ogarnęła

ją pokusa, aby zgodzić się na propozycję Haralda. Wtedy nie będzie

zmuszona rozstawać się z nim na długie lata, będzie go widywała
codziennie. Tak, lecz będzie także zmuszona obcować wciąż z Katie.
Z Katie, która nie przestanie jej dokuczać, która w Kota Radża okaże
się prawdopodobnie o wiele gorsza niż tutaj... Marlena jednak lękała się
czegoś innego. Obawiała się, że nie starczy jej sił, aby ukryć swoją
miłość, że pewnego dnia gotowa zdradzić się.

— No i cóż, Marleno? — nalegał Harald.
— Nie, nie mogę... Doprawdy nie mogę... Proszę cię, nie pytaj

o nic...

— Czy wzdragasz się z powodu Katie? Czy sądzisz, że miałaby coś

przeciwko temu?

Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Zauważył, że walczyła z zakłopo­

taniem.

— Być może, Haraldzie, że nie chcę wam towarzyszyć z powodu

Katie. Lepiej, gdy tu zostanę — wyjąkała.

— Czy lękasz się pobytu na Sumatrze?
— O, nie!
— Więc czego lękasz się, Marleno?
Nie była w stanie dać mu odpowiedzi. Zerwała się z miejsca

i odwróciła się, aby nie widział jej twarzy.

126

background image

— Mówmy o czymś innym, Haraldzie... ja... twoja propozycja

zaskoczyła mnie... przyszła zbyt nagle... muszę się zastanowić, pomy­

śleć... nie wiem sama...bo...

Urwała, gdyż w tej chwili ktoś zapukał do drzwi. Marlena ode­

tchnęła z ulgą i zawołała: „Proszę!" Do pokoju wsunęła się pani Darlag.

— Panno Marleno, proszę do mnie na jedną chwilkę. Niech

panienka pomoże mi nakryć stół do kolacji i powstawiać kwiaty do
wazonów. Nie mogę sobie sama dać rady, a panienka jest taka zręczna.

Marlena z chęcią przystała na to. Mogła oddalić się, zyskać na czasie

i uspokoić się. Bała się, że za chwilę straci panowanie nad sobą.

— Zejdę z panią. Czy pójdziesz z nami, Haraldzie?
— Nie, wolę tu zaczekać na ciebie. Dobrze, Marleno?
— Ma się rozumieć, zaczekaj. Ja powrócę niebawem.

I Marlena z panią Darlag wyszły z pokoju.
Harald nadsłuchiwał, dopóki nie przebrzmiały jej kroki na scho­

dach. Zastanawiał się nad przyczyną niepokoju Marleny. Czemu
zmieszała się tak, kiedy jej proponował wyjazd na Sumatrę? Lękał się
dnia rozłąki z Marleną, choć tłumaczył sobie, że nie powinna mu być
nikim innym jak siostrą. Czemu nie chciała wyjechać?

I nagle w jego głowie zaświtała myśl. Nie chciała wyjechać

z Hamburga, bo tutaj mieszkał człowiek, którego kochała. Miłość jej
wprawdzie była beznadziejna, mimo to pragnęła pozostać w pobliżu
ukochanego. Harald rozumiał to doskonale. On sam przecież chciał
stale przebywać w bliskości Marleny, chociaż i on nie miał wcale nadziei.
Tak, to był zapewne jedyny powód. Kim jest ten człowiek, który
wywiera na nią nieprzeparty urok, jakkolwiek jest mężem innej kobiety?

Wzrok Haralda spoczął na koszyczku z robótkami. Tam ukryła

przed nim podobiznę ukochanego, Harald był tego pewien. Wystarczyło
przejść kilka kroków, zajrzeć do koszyczka i rzucić okiem na tę
fotografię. Wtedy zobaczyłby nareszcie owego nieznajomego, którego
Marlena tak kochała, że wolała się raz na zawsze wyrzec szczęścia, niż

zostać żoną innego.

Przez chwilę walczył z pokusą. Przykro mu było wdzierać się

w tajemnicę Marleny. Potem jednak uległ, nie mógł wytrzymać niepew­
ności. Zdawało się, że stolik w niszy przyciąga magnetycznie jego wzrok.
Miał wrażenie, że za chwilę stanie oko w oko z owym mężczyzną, że

127

background image

zmierzy się z nim, jak z przeciwnikiem. Zbliżył się do stolika i sięgnął
drżącą ręką do koszyczka. Wyciągnął fotografię — spojrzał na nią. Niby

rażony błyskawicą, patrzył w swoje własne oblicze. Doznawał uczucia,

że porwał go gwałtowny wiatr, że unosi go w powietrzu. Jego fotografia?
Więc jego podobiznę ukrywała przed nim tak trwożnie Marlena? Ta
fotografia wisiała na ścianie przez wiele lat, a jej oczy nieraz pewno
spoczywały na niej... Więc to był on? On sam!

Wybuchnął głośnym szczęśliwym śmiechem, który przeszedł w głu­

chy jęk. Łuski spadły mu z oczu. Jego kochała Marlena, jego! On był tym
człowiekiem, który należał do innej i nic nie wiedział o jej miłości.
Dlatego postanowiła nie wychodzić za mąż. Znalazł wreszcie rozwią­
zanie zagadki, wiedział, jak się to stało, że oddała komuś swe serce, choć
nie znała obcych mężczyzn.

Musiała go zapewne pokochać kilka lat temu. Pewno wtedy, gdy

był tu po raz ostatni przed wyjazdem na Sumatrę. Do niego na­
leżały pierwsze porywy młodego serduszka. Wydawał się osieroconej
dziewczynce zbawcą i bohaterem, gdy przywiózł ją do swej matki. Po
śmierci ojca czuła się samotna i opuszczona, toteż przylgnęła całą duszą
do jedynego opiekuna. Nie stłumiła swego uczucia w zarodku, poz­
walała mu kiełkować i rosnąć. Przez lata całe kochała go wiernie,

gorąco, on zaś prawie nie myślał o niej. Żadne przeczucie nie powie­
działo mu, że zastanie w ojczyźnie czarującą istotę w pełni wiośnianej
urody, że odnajdzie w niej wcielenie ideału młodości. Związał się na
wieki z płytką, lekkomyślną kobietą, której nie kochał i która nie
kochała jego.

Marlena! Marlena!

Przestał ją uważać za siostrę Marlenę! To, co odczuwał do niej, nie

miało nic wspólnego z braterskim przywiązaniem. Była to miłość, wielka
płomienna miłość! Kochał tę dziewczynę, która mogłaby się stać
dopełnieniem jego jestestwa, gdyby dobrowolnie nie nałożył sobie pęt.

Teraz było już za późno! Nie mógł ich zrzucić!

Marlena!
Ocknął się z zadumy i szybko ukrył fotografię w koszyczku. Na

miłość boską, nie powinna się była dowiedzieć, że poznał jej tajemnicę.
Gdyby się czegoś domyśliła opuściłaby bezzwłocznie jego dom. Wie­
dział o tym, znał dobrze Marlenę!

128

background image

Nie wolno mu było zdradzić słowem ani spojrzeniem, że wie, co się

dzieje w jej duszy.

Teraz pojmował także, dlaczego nie chciała pojechać na Su­

matrę. Ach, jeżeli potrafiła panować nad sobą, ile wysiłku koszto­
wało ją ukrywanie tej miłości podczas jego pobytu w Hamburgu!
Chciała mężnie wytrzymać aż do dnia jego wyjazdu, potem za­
brakłoby jej sił. Harald zatoczył się jak pijany i padł na krze­
sło. Był głęboko wstrząśnięty; z głuchym jękiem ukrył twarz w dło­
niach.

— Marleno, słodka, maleńka Marleno! Więc to ja stałem się twoim

przeznaczeniem, ja, który pragnąłem ci oszczędzić wszelkich trosk
i cierpień! Nie wiedziałem tego. Ach, jakże mnie boli, że cierpisz, tak jak

ja! Kocham cię tak, Marleno, że chętnie poniósłbym dla ciebie każdą

ofiarę, a nie mogę ci wyznać mej miłości, aby cię nie przestraszyć. Nie
mogę ci powiedzieć, że znam twoją tajemnicę, bo umarłabyś ze wstydu
i męki. Czemu los rozdzielił nas, Marleno? Czemu związałem się z inną
kobietą? Czemu nie jestem wolny? Ach, bylibyśmy przecież ze sobą
bezgranicznie szczęśliwi! A jednak, a jednak i teraz jestem szczęśliwy,
odkąd poznałem prawdę. Wiem, że mnie kochasz, zrozumiałem, czym

jest gorąca, wielka miłość.

Westchnął głęboko. Przypomniała mu się jego rozmowa z Marleną.

Odpowiedziała mu wtedy, że kocha żonatego człowieka. Przyszły mu na
myśl jego własne słowa: ...„ludzie, jak my, nie wyciągają nigdy ręki po
cudzą własność". Tak, dla niej i dla niego była to kwestia honoru. Nic
nie mogło zerwać zapory, która ich dzieliła.

— Nie lękaj się, kochanie, odkąd wiem wszystko, stanę się silny

i spokojny za nas oboje. Muszę ci dopomóc, muszę cię wspierać. Kto
wie, ile razy już wprawiłem cię bezwiednie w zakłopotanie. Teraz będzie
inaczej, postaram wystrzegać się, aby cię nie urazić niebacznym słowem.
Zamknę w piersi moją głęboką miłość, nie będę ci zakłócał spokoju.
Kocham cię, Marleno, kocham cię namiętnie, bezgranicznie, lecz będę
panował nad sobą, aby ci nie utrudniać życia. Bądź spokojna, najdroż­
sza, chociaż serce mi krwawi, będę cię czcił jak świętą. Muszę cię nadal
uważać za siostrę, nie lękaj się, kochanie...

Harald nie wiedział, jak długo trwała rozmowa, którą w duchu

prowadził z Marleną. Dopiero gdy usłyszał na korytarzu jej kroki,

9 — Tajemnicza miłość Marleny

129

background image

przesunął ręką po czole i wyprostował się. Na pozór zupełnie spokojny,
czekał na Marlenę.

Marlena opanowała się, odzyskała zwykłą pogodę. Wszedłszy do

pokoju, odezwała się łagodnie, jak zazwyczaj:

— Wybacz mi, Haraldzie, że pozwoliłam ci czekać tak długo.

Musimy zejść na dół, Katie obudziła się i właśnie się przebiera. Zechce

zapewne zaraz napić się herbaty.

Obrzucił ją przeciągłym spojrzeniem.
— Czas wcale mi się nie dłużył, Marleno. W twoim pokoju panuje

błoga cisza, spędziłem tutaj miłe chwile.

Spostrzegł, że twarz Marleny pokryła się nagłym rumieńcem. Nieraz

już widywał, że dziewczyna rumieni się i blednie na przemian, lecz nie

domyślał się, z jakiego powodu. Odkąd poznał jej tajemnicę, wiedział

już, że bladość i rumieniec oznaczają jedno: „Kocham cię!".

— Wypoczywasz za mało — rzekła spokojnie Marlena — przyje­

chałeś tu przecież dla poratowania zdrowia, a wcale nie dbasz o siebie.
Kładziesz się spać o północy, nieraz nawet o wiele później. Katie
wysypia się do południa, więc nazajutrz nie odczuwa zmęczenia, ty

jednak wstajesz bardzo wcześnie.

Zdobył się na uśmiech.
— Czy mam wyrzec się naszej rannej pogawędki przy śniadaniu? —

zapytał, a Marlena znowu spłonęła rumieńcem, co napełniło serce
Haralda tajemną rozkoszą.

— Nie, mój drogi, powinieneś jednak sypiać po obiedzie.
— Ach, Marleno, obawiam się utyć. Nie chcę mieć brzuszka, jak

starsi panowie.

— Tak, to byłoby za wcześnie — odparła ze śmiechem — a jednak

musisz mieć więcej spokoju, gdyż twoje nerwy nie wytrzymują tego
trybu życia. Jakże zniesiesz nowe trudy w Kota Radża, jeżeli nie
poprawisz się tutaj?

— Dobrze, będę odpoczywał po obiedzie, lecz nie chcę spać. Usiądę

130

background image

z tobą w pawilonie lub na tarasie i będę się rozkoszował błogą ciszą. Nie
weźmiesz mi jednak za złe, jeżeli się przy tym zdrzemnę?

— Bynajmniej. Najlepiej, jeżeli zacznę ci czytać jakąś nudną

książkę. Wtedy na pewno zaśniesz, a to cię pokrzepi. Ale chodźmy już,
bo Katie czeka.

— Czy boisz się jej?

Marlena zmieszała się. Odczuwała niekiedy lęk przed popędliwą,

nieopanowaną Katie, nie mogła się jednak przyznać do tego, zwłaszcza,
że nie chciała martwić Haralda.

— Nie jestem taka lękliwa, nie chcę jednak, aby Katie niecierpliwiła

się.

Zeszli razem do saloniku, gdzie codziennie podawano podwie­

czorek. Gawędzili jeszcze przez chwilę, wreszcie zjawiła się Katie.
Marlena napełniła filiżankę herbatą; po jakimś czasie Harald zaczął
mówić o balu.

— Rozstawimy stoliki w ogrodzie, co sądzisz o tym, Katie?

Młoda kobieta była zawsze pełna zapału, jeżeli chodziło o nową

rozrywkę. W doskonałym humorze, zaczęła przedstawiać swoje plany.
Harald mimo woli porównywał Katie i Marlenę; doszedł do wniosku, że
przy Marlenie Katie wygląda niezmiernie pospolicie. Uroda Katie
rzucała się bardziej w oczy, Marlena jednak posiadała swoisty wdzięk,
który długo pozostawał w pamięci. Katie zapewne sama to wyczuwała,
dlatego nie cierpiała Marleny.

Marlena obawiała się wciąż, że Katie wyrządzi jej jakąś przy­

krość w obecności Haralda. Wyczuwała intuicją, że Harald nigdy

nie przebaczyłby tego żonie i że doszłoby znowu do niemiłej sceny.

Katie była jednak bardzo przebiegła. W Kota Radża potrafiła ukryć

przed Haraldem, że maltretuje służbę, teraz ukrywała przed nim,
że męczy Marlenę. Wiedziała, że Marlena nie zdradzi się ani sło­
wem.

Zwykła senność Katie ustąpiła teraz niezwykłemu niepokojowi.

Z ożywieniem układała plany, mówiła bez przerwy o balu. Harald był
temu bardzo rad. Katie wyrzekła się nawet pójścia do kina, aby razem
z Haraldem ułożyć listę zaproszonych gości.

Potem Marlena musiała przynieść cały stos żurnali, gdyż Katie

chciała obrać nowy fason balowej sukni. Marlena nie pojmowała jej.

131

background image

Katie posiadała przecież mnóstwo eleganckich, kosztownych toalet,
twierdziła jednak, że żadna z nich nie nadaje się na tę uroczystość.

— Muszę mieć coś bardzo oryginalnego, pragnę moją toaletą

wywołać sensację — powiedziała ze śmiechem, po czym zaczęła pilnie
studiować żurnale.

*

* *

Ani planowany bal, ani też „sensacja" nie miały dojść do skutku.

Nazajutrz Harald zjadł śniadanie w towarzystwie Marleny, potem udał
się do biura. Marlena zasiadła z robótką na tarasie, gdy wtem nadbiegła
pani Darlag, blada i ogromnie zmieszana.

— Nie można już wytrzymać tego, panno Marleno! — zawołała.
— Co się stało?
— Niech panienka wejdzie do domu i posłucha. Pani Forst oszalała

chyba, opętał ją jakiś zły duch...

Marlena, zaniepokojona, podniosła się i poszła z panią Darlag do

domu. W hallu stała zgromadzona cała służba i przysłuchiwała się
odgłosom, które dolatywały z pokoju Katie. Słychać było gniewne

słowa Katie i żałosny płacz Daipah.

Marlena przede wszystkim kazała rozejść się służbie, następnie

stanęła pod drzwiami sypialni. Usłyszała okropne wyzwiska, które
padały z ust Katie oraz łkanie służącej.

— To już tak trwa od chwili, kiedy pan poszedł do biura. Zaledwie

wyszedł, gdy rozpoczęła się awantura — opowiadała z oburzeniem pani

Darlag.

Marlena otworzyła drzwi. Postanowiła zwrócić uwagę Katie. Było

jej także żal biednej dziewczyny. Zdarzało się już nieraz, że Katie biła ją

w obecności Marleny.

Gdy Marlena stanęła na progu, ujrzała Daipah skuloną u stóp swej

pani. Katie trzymała w ręku skręcony gruby ręcznik i ćwiczyła ją bez
litości. Chciała właśnie zamierzyć się znowu, gdy Marlena podeszła do
niej i spokojnie, lecz stanowczo odebrała jej narzędzie kary. Na twarzy
Katie odmalowała się wściekłość:

132

background image

— Co to? Jak śmiesz? — krzyknęła.
— Uspokój się Katie. Za drzwiami zebrała się cała służba. Nie

sposób, aby służący słyszeli z twoich ust tak brzydkie wyrazy i do­
wiedzieli się, że biłaś Daipah. Narobią plotek w całym mieście.

Daipah podniosła się z cichym jękiem, ucałowała kraj sukni

Marleny. Katie, ujrzawszy to, wybuchnęła jeszcze większą złością.

— Ja ci pokażę, przebrzydłe stworzenie, popamiętasz mnie jeszcze!

Ja tu jestem panią, nie ona! Uklęknij natychmiast i rozluźnij sznuro­
wadło, które zbyt mocno zacisnęłaś. No, ruszaj się...

Daipah jednak ukryła się trwożnie za plecami Marleny, którą

widocznie uważała za rodzaj wału ochronnego.

— Pozwól jej odejść, Katie. Daipah drażni cię tylko — rzekła

Marlena.

Katie zaśmiała się zgrzytliwie.
— Czy sądzisz, że ty mnie nie drażnisz, ty wstrętna świętoszko?

Jesteś o wiele gorsza od Daipah, ty, z twoją wiecznie słodką miną!

Uklęknij natychmiast i rozluźnij moje sznurowadło. Zobaczymy, czy

jesteś zręczniejszą służącą niż Daipah. Prędko, zabieraj się do roboty, bo

mnie noga boli!

Katie usiadła i tak gwałtownie wyciągnęła nogę w ciasno zasznuro­

wanym buciku, że o mało nie uderzyła w twarz Marleny, która bez słowa
uklękła przed nią. Dziewczyna spojrzała z wyrzutem na Katie, rozlu­
źniła w milczeniu sznurowadło, po czym ponownie zawiązała bucik.

— Czy tak jest lepiej, Katie? Czy sznurowadło przestało cię

uwierać? — spytała powstając Marlena.

Katie spojrzała na nią ze złością. Spokój Marleny rozdrażniał ją

coraz bardziej.

— Nie udawaj, świętoszko! Jesteś wstrętną obłudnicą, znosisz

wszystko w pokorze, można cię bić i kopać, a ty nawet nie drgniesz.

Masz prawdziwie służalczą naturę, nienawidzę cię!

— Pohamuj się, Katie, licz się trochę ze słowami. Wybaczam ci

wiele, bo uważam twoje rozdrażnienie za chorobliwe, lecz nie pozwolę
się obrażać.

— Co? Ty mnie będziesz uczyła? — Skąd w ogóle wzięłaś się w moim

pokoju? Kto cię tu wołał? Służące nie powinny nie wołane wchodzić do
pokoju państwa.

133

background image

— Zapominasz się, Katie. Wypraszam sobie podobne wyrazy —

rzekła Marlena spokojnie, lecz stanowczo.

— Precz! Precz! Wynoś się, patrzeć nie mogę na ciebie — krzyknęła

w najwyższym uniesieniu Katie i, zanim Marlena spostrzegła się,
pochwyciła z toalety małą marmurową paterę, którą z całych sił cisnęła
w jej głowę.

Marlena nie zdołała uniknąć ciosu. Patera przeleciała tuż nad

prawym okiem dziewczyny i ostrym kantem ugodziła ją w czoło.
Marlena drgnęła z bólu i zatoczyła się. Byłaby upadła, gdyby Daipah nie
pochwyciła jej w ramiona.

Katie przelękła się ujrzawszy krew płynącą z czoła Marleny

i spływającą wielkimi kroplami na skroń, policzek i białą sukien-
kę.

Marlena na razie nie zauważyła tego, gdyż była zupełnie ogłuszona.

Spojrzała z cichym wyrzutem na Katie, po czym w milczeniu wyszła

z pokoju.

Pani Darlag, ujrzawszy Marlenę, krzyknęła z przerażenia i rozpaczy.
— Wielki Boże! Panienko, co się stało? Toć u tej jędzy człowiek nie

jest pewny życia!

— To nic... nic... — szepnęła Marlena, dotykając ręką rany, która

zaczynała teraz dopiero dotkliwie boleć.

Nie zdołała więcej powiedzieć, zatoczyła się i zemdlona osunęła się

na podłogę. Pani Darlag natychmiast przywołała lokaja i przy jego

pomocy przeniosła Marlenę do sąsiedniego pokoju, gdzie ułożyła ją
troskliwie na kanapie.

— Trzeba natychmiast zatelefonować po lekarza! Proszę także

posłać kogoś do biura i powiedzieć, żeby nasz pan koniecznie przy­
szedł — nakazała energicznie pani Darlag.

Polecenia jej zostały niezwłocznie wykonane.
Pani Darlag próbowała przede wszystkim obmyć ranę i zata­

mować krew. Marlena nie odzyskała jednak przytomności. W chwili,
gdy nadbiegł przerażony Harald, leżała wciąż jeszcze w głębokim
omdleniu. Służący zdążył już powiedzieć Haraldowi, że panienka
zraniła się w czoło i zemdlała z upływu krwi. Harald natychmiast

przybiegł do domu, a teraz spoglądał z niepokojem na leżącą dziewczynę
i pytał raz po raz:

134

background image

— Co się stało? -— Na miłość boską, co się stało Marlenie?

Tym razem pani Darlag dała upust długo powściąganemu obu­

rzeniu.

— To zrobiła pańska żona, rzuciła jakimś ciężkim przedmiotem

w pannę Marlenę, dlatego, że panienka stanęła w obronie tej biednej
Daipah. Bije tę dziewczynę bez litości, a wymyśla przy tym, że strach
słuchać. Nigdy nie podsłuchiwałam pod drzwiami, a jeżeli to dziś
uczyniłam, to jedynie z obawy o moją panienkę. Żona pana dokucza jej,
zatruwa jej życie na każdym kroku. Panna Marlena nie pozwalała
poskarżyć się panu, teraz jednak przebrała się miarka. Nie mogłam
dłużej wytrzymać, musiałam panu powiedzieć prawdę, bo bym chyba
udusiła się z oburzenia. W ten sposób nie można postępować nawet

z psem, a cóż dopiero z człowiekiem. Przecież w naszym kraju nie ma
niewolnictwa!

I pani Darlag zaczęła Haraldowi opowiadać rozmaite szczegóły.
Harald padł na krzesło i tępym wzrokiem spoglądał na staruszkę. Jej

opowiadanie uderzyło go jak obuchem. Nie był na to przygotowany.
Dowiedział się teraz, ile przykrości Marlena znosiła w milczeniu, aby

jemu oszczędzić bólu. Pani Darlag wyjawiła mu całą prawdę. Ze

smutkiem spoglądał na pobladłą twarzyczkę Marleny. Jakże chętnie
obsypałby ją pocałunkami. Panował jednak nad sobą przez wzgląd na
Marlenę.

Pełen trwogi czekał na lekarza. Zanim jednak nadszedł doktor,

Marlena odzyskała przytomność. Uniosła się z wysiłkiem na podusz­
kach i zaczęła rozglądać się wokoło. Pod wpływem dotkliwego bólu nad
okiem przypomniała sobie wszystko. Z przerażeniem spojrzała na
Haralda.

— Marleno, Marleno! Kto wyrządził ci krzywdę? — spytał drżącym

głosem.

— To nic ważnego, Haraldzie... Nie pamiętam, jak się to stało...

Uderzyłam się w czoło... Nie martw się o mnie... Niech i pani przestanie
się denerwować... To drobiazg...

Chciała wstać, lecz opadła bezsilnie na poduszki.

— Panienka teraz poleży i basta! Pan Forst wie, jak powstała ta

rana na czole. Powiedziałam mu wszystko, bo dłużej już nie mogłam
wytrzymać.

135

background image

— Nie powinna pani była tego mówić. Nie przejmuj się, Haraldzie,

Katie uczyniła to nieumyślnie. Nie miała nic złego na myśli...

— Aha — wmieszała się pani Darlag — może nie miała także nic

złego na myśli, kiedy powiedziała, że panienka ma służalczą naturę, że
nienawidzi panienki, że panienka nie powinna bez pytania wchodzić do

jej pokoju? Przecież wiecznie dokucza panience. A pamięta panienka,
jak chciała podarować panience znoszone suknie i śmiała się, że

panienka taka dumna? A czy nie żądała, żeby panienka przed nią
uklękła i zasznurowała jej buty? Słyszałam na własne uszy! Nie, nie będę
milczała, nasz pan musi dowiedzieć się prawdy, inaczej może zdarzyć się

jakieś nieszczęście.

Marlena z pobladłą twarzą opadła na poduszki i przymknęła

oczy. Nie mogła patrzeć na ból Haralda, jego widok ranił jej ser­

ce.

Harald spoglądał na nią płonącymi oczyma, lecz nie potrafił

wydobyć ani słowa.

Drżącymi rękami ujął dłoń Marleny i gładził ją, prosząc jakby

o przebaczenie.

Po chwili nadszedł lekarz, który mieszkał w pobliżu.

— Co też pani nabroiła, panno Marleno? Wcale nie podoba mi się ta

rana — rzekł jowialnie.

Zanim ktoś zdołał mu odpowiedzieć, Marlena odezwała się szybko:
— Moja rana wygląda pewno okropnie, ale to nic ważnego.

Uderzyłam się o drzwi.

Lekarz zbadał ranę.

— Musiała pani z ogromnym rozpędem wpaść na drzwi, ta sprawa

mogła się bardzo źle skończyć. Chwała Bogu, oko nie zostało uszko­
dzone. Jak się pani czuje?

— Bardzo dobrze — rzekła Marlena, mówiąc nieprawdę, gdyż nie

chciała trwożyć Haralda.

— Panienka przedtem zemdlała — oznajmiła pani Darlag.
— Hm! To nic dziwnego. Czy pani czuje mdłości?
— Nie, panie doktorze. Chciałabym wstać.
— Tylko bez pośpiechu. Przede wszystkim muszę nałożyć opatru­

nek. Zalecam pani bezwzględny spokój i wypoczynek. Uniknęła pani
wprawdzie wstrząsu mózgu, lecz ten wypadek nadszarpnął porządnie

136

background image

nerwy, toteż musi pani leżeć, przynajmniej do jutra. Zobaczę jutro, jak

to będzie ze wstaniem.

Lekarz obmył ranę, nałożył opatrunek. Harald wciąż jeszcze stał w

milczeniu, spoglądając z trwogą na twarz lekarza. Teraz dopiero zaczął
powoli przychodzić do siebie. Odetchnął z ogromną ulgą. Marlena
patrzyła na niego z niepokojem. Przelękła się wyrazu głębokiego bólu,
który malował się na jego twarzy.

— Będę bardzo grzeczna, panie doktorze. Czy mogę przejść sama

do mego pokoju? Potem położę się natychmiast.

— Wolałbym, żeby się pani nie poruszała, ale trudno, do pokoju

pani jest tylko kilka kroków. Proszę się jednak zaraz położyć i zażyć
lekarstwa, które przepiszę.

— Nie pozwolę ci wchodzić na górę, Marleno, zaniosę cię do twego

pokoju — rzekł Harald i, zanim Marlena mogła mu przeszkodzić, wziął

ją jak dziecko na ręce.

Pani Darlag poszła naprzód, żeby przygotować Marlenie posłanie

na kanapce, gdyż nie chciała położyć się do łóżka.

Harald niósł Marlenę, nie mając odwagi spojrzeć na nią. Ona zaś

przymknęła oczy, niezdolna uczynić najmniejszego ruchu. Przyszedłszy
na górę, złożył ją ostrożnie na kanapie. Marlena ujęła jego rękę i rzekła
błagalnie:

— Haraldzie, pani Darlag trochę przesadziła. Nie gniewaj się na

Katie, to nie jej wina, że jest z natury nerwowa...

— Nie proś o to, Marleno.
— Ach, mój drogi, pomyśl jak mi będzie przykro, gdy między tobą

i Katie dojdzie znowu do sprzeczki.

— Do sprzeczki? Ach, Marleno, ty nie wiesz, co dzieje się w mej

duszy. Postaram się jednak panować nad sobą, przez wzgląd na ciebie.
Musisz koniecznie odpocząć! Gdyby coś poważnego zagrażało twemu
zdrowiu... nie zniósłbym tego, Marleno.

Mówiąc to odszedł szybko od jej posłania, jakby chciał uciec przed

samym sobą, po czym zwrócił się do pani Darlag:

— Niech pani przy niej zostanie i nie wpuszcza tu nikogo. Dziękuję

pani, że powiedziała mi pani prawdę.

— Niech pan będzie spokojny, nie wpuszczę nikogo. Mnie można

ufać!

137

background image

Harald obrzucił bolesnym spojrzeniem Marlenę leżącą z przymknię­

tymi oczyma, potem szybko wysunął się z pokoju.

*

* *

Przez godzinę siedział w swoim gabinecie, usiłując odzyskać spokój.

Z żalem i goryczą myślał o Katie i swoim małżeństwie. Wreszcie
podniósł się i podążył do sypialni żony. Na progu natknął się na Daipah,
która rzekła:

— Pani prosiła, aby jej nikt nie przeszkadzał. Pani jest chora.

Harald uśmiechnął się gorzko, wiedział, że to tylko wymówki ze

strony Katie.

— Czy pani leży w łóżku?
— Nie wiem panie. Gdy wychodziłam z pokoju, nie leżała, lecz

zamykała drzwi na klucz.

— A co jest pani?
— Nie wiem.
— Czy od dawna jest chora?
— Od chwili, gdy opuściła ją panna Marlena. Pani zaraz zamknęła

się i wysłała mnie z pokoju. Powiedziała, że jest chora i chce spać.
Mówiła, że mnie później zawoła.

— Daipah, czyś była w pokoju, kiedy panna Marlena przyszła do

pani?

— Tak, panie.
— Opowiedz mi, co się stało.
Daipah spojrzała z trwogą w stronę drzwi, za którymi znajdowała się

Katie. Harald zrozumiał, o co chodzi.

— Przejdźmy do innego pokoju, Daipah, tam opowiesz mi wszy­

stko.

Daipah podążyła za nim i zaczęła opowiadać:
— Kiedy panna Marlena zalana krwią wyszła z pokoju, pani zlękła

się bardzo i powiedziała: „To nic ważnego, przecież tylko żartowałam.
Pamiętaj Daipah, że to był tylko żart." Ale to nie był żart, panie!
Małżonka twoja gniewała się i ze złością cisnęła marmurową paterą

138

background image

w czoło panny Marleny. Panna Marlena jest dobra, nie pozwoliła mnie
bić, dlatego pani gniewała się. Moja pani nie gniewa się już na mnie,
spójrz panie, co mi podarowała.

I zakończywszy swoją opowieść, Daipah pokazała Haraldowi

naszyjnik z kości słoniowej. Dziewczyna zdawała się być tak olśniona
tym darem, że zapomniała o bólu i urazach.

— Czy pani biła cię często, gdyśmy tu przyjechali? — spytał Harald

po chwili.

— Prawie codziennie, ale nie bardzo mocno. Panna Marlena nie

pozwalała na to, wysyłała mnie z pokoju. Panna Marlena jest łagodna
i dobra, jak ty, panie.

— Idź na korytarz, Daipah, i czekaj, aż się pani zbudzi. Wtedy

zawołasz mnie.

— Tak, zawołam cię, panie.

Harald udał się znowu na górę, gdzie spotkał panią Darlag, która

wychodziła właśnie z pokoju Marleny.

— Zażyła lekarstwo, a teraz zasnęła. Była bardzo znużona i osła­

biona, lecz śpi spokojnie — oznajmiła szeptem staruszka.

— Sen pokrzepi ją. Niech pani zostanie przy niej.
— Muszę tylko skoczyć do kuchni i wydać polecenia. Powrócę za

chwilkę.

— Dobrze, poczekam przed drzwiami, póki pani nie powróci.
Po upływie dziesięciu minut pani Darlag powróciła.
— Gdyby Marlena pytała o mnie, proszę mnie zawołać. Zostanę

w domu, będę w gabinecie.

Harald udał się do siebie. Niespokojnie przemierzał wielkimi

krokami pokój, rozmyślając nad tym, co ma powiedzieć Katie. Około

południa zjawiła się Daipah.

— Pani wstała i kazała ci powiedzieć, że możesz do niej przyjść,

panie.

Harald natychmiast podążył do żony.
Katie zlękła się, gdy ujrzała krew płynącą z czoła Marleny. Słyszała

także przerażony głos pani Darlag, gdy Marlena zemdlała. Usły­
szawszy, że wezwano doktora i że posłano po Haralda, zaczęła
odczuwać trwogę. Wtedy to usiłowała wmówić służącej, że tylko
żartowała, rzucając paterą. Tchórzliwa i wykrętna z natury, zamknęła

139

background image

się w pokoju, udając chorobę. Uczyniło się jej niewyraźnie, bała się
rozmowy z Haraldem.

Długo leżała na kanapie, rozmyślając nad tym, jak przedstawić całe

zajście. Chodziło oczywiście o to, aby zrzucić z siebie winę. Postanowiła
wmówić Haraldowi, że żartem rzuciła paterę. Nie miała bynajmniej
zamiaru ugodzić Marlenę, nieszczęście chciało, że trafiła ją w czoło.

Gdy już ułożyła cały plan, doszła do wniosku, że Harald zapewne

zdążył ochłonąć z gniewu. Otworzyła drzwi, przywołała Daipah, kazała
się uczesać, po czym narzuciła jedwabny sarong.

Stwierdziwszy w lustrze, że wygląda bardzo ponętnie, położyła się na

kanapie i poleciła Daipah, aby poszła po Haralda. Gdy mąż zjawił się,
przeciągnęła się leniwie i, mrużąc oczy, rzekła:

— Daipah powiedziała mi, że pragniesz pomówić ze mną.

Harald zbliżył się i rzucił okiem na Katie. Miała na sobie sarong, lecz

dziś nie budziła w nim już tego zachwytu jak niegdyś, gdy starał się o jej
rękę. Czuł, że przywdziała ten strój przez kokieterię i wyrachowanie, a to
odstręczało go bardziej, niż pociągało. Patrzył na nią surowo i z wy­
rzutem.

— Katie, czy wiesz, co uczyniłaś? — spytał posępnie.
— Cóż takiego? — zagadnęła na pół przekornie, na pół z lękiem —

Marlena opowiedziała ci zapewne jakąś straszną bajkę, gdy cię zawez­

wano z biura.

— Marlena nie mogła mówić, gdyż zemdlała i leżała zupełnie

nieprzytomna. Pani Darlag opowiedziała mi za to, jak wstrętnie
zachowałaś się wobec Marleny. Wiem wszystko, choć Marlena, odzy­
skawszy przytomność, chciała cię bronić i powiedziała, że się uderzyła.

Katie nerwowo szarpnęła chusteczkę.

— Właśnie ta słodycz Marleny doprowadza mnie do złości. Wiecz­

nie jest łagodna, cicha, uprzejma, a ja nie znoszę obłudy i wtedy wpadam
w gniew.

— Nie możesz tego pojąć — rzekł z bolesną ironią — dlatego

posądzasz ją o obłudę. Marlena jest uczciwa i prawdomówna i zawsze
staje w twej obronie. To niesłychane, jak się wobec niej zachowałaś, choć
mówiłem ci tyle razy, że uważam ją za siostrę. Życiu Marleny groziło
poważne niebezpieczeństwo.

— Żartowałam tylko, a ty urządzasz z tego dramat.

140

background image

— Gdyby marmurowa patera ugodziła Marlenę w skroń, byłabyś

morderczynią. Dziękuj Bogu, że ci tego oszczędził — powiedział tak
poważnie i surowo, że Katie zmieszała się nieco.

— Nie chciałam jej wyrządzić krzywdy.
— To przemawia na twoją korzyść. Czy wiesz o tym, że jeżeli

Marlena zawiadomi władze, dostaniesz się do więzienia? U nas za
uszkodzenie cielesne grozi taka kara.

Harald mówił te słowa z ogromną powagą. Postanowił użyć

najmocniejszych środków, aby dać nauczkę Katie. Pragnął, aby w przy­
szłości zachowywała się inaczej wobec Marleny. Katie zerwała się
z kanapy i spojrzała przerażona na męża.

— Umyślnie tak mówisz, żeby mnie przestraszyć.
— Pokażę ci ten paragraf w kodeksie karnym. Jeżeli Marlena

wniesie oskarżenie, nic nie zdoła cię uchronić przed więzieniem.

— Nie gadaj głupstw, kto by się odważył zamykać mnie w wię­

zieniu?

— Kto? Po prostu zjawi się policja i zaprowadzi cię do więzienia.

Możesz sobie wyobrazić, co to będzie za skandal. Całe miasto będzie
mówiło o tym, że pani Katarzyna Forst została uwięziona.

Katie zbladła raptownie.
— Haraldzie, ty chyba nie dopuścisz do tego?

— Cóż ja poradzę na to! Pomyśl tylko, co powie twój ojciec, gdy się

dowie, że jego córkę zaaresztowano.

— Haraldzie, musisz mnie bronić przez wzgląd na ojczulka!

Harald wzruszył ramionami. Był pewien, że tylko tym sposobem uda

mu się powstrzymać w przyszłości wybryki Katie, a pragnął oszczędzić
przykrości Marlenie.

— W tym wypadku wszystko będzie zależało wyłącznie od Marleny.

Radziłbym ci, abyś ją przeprosiła i przyrzekła, że już nigdy nie

wyrządzisz jej żadnej przykrości. Jeżeli ci przebaczy i nie wniesie
oskarżenia, musisz być dla niej dobra i uprzejma. Nie wolno ci grozić jej
ani ubliżać, gdyż mogłaby i później skorzystać z przysługującego jej
prawa.

— Marlena byłaby bardzo niewdzięczna, gdyby chciała twoją żonę

osadzić w więzieniu — usiłowała bronić się Katie.

— Marlena nie ma mi nic do zawdzięczenia, przeciwnie! A ty wciąż

141

background image

jej dokuczałaś, obrażałaś ją, a wreszcie zraniłaś. U nas nie wolno się

nawet ze służbą obchodzić w ten sposób. Sprawiałaś jej przykrość,
powiedziałaś, że ją nienawidzisz, nie możesz więc wymagać, aby cię
oszczędzała, skoro nadarza się jej sposobność odwetu. Poza tym musi

przecież pomyśleć o tym, aby w przyszłości życiu jej nie zagrażało
niebezpieczeństwo.

— Poproś Marlenę, aby mnie nie oskarżała. Nie odmówi ci na

pewno — mówiła Katie z niepokojem.

— Musisz ją poprosić sama, ja nie uczynię tego.
W Katie zbudziła się znowu przekora. Tupnęła nogą i zawołała

z gniewem:

— Ale ja nie chcę! Ja nie chcę!
— Dobrze, w takim razie będziesz musiała odpowiadać za swój czyn

— oświadczył Harald, zabierając się do odejścia.

Katie podskoczyła ku niemu i zarzuciła mu ręce na szyję.
— Zostań, zostań... Powiedz, że chciałeś mnie tylko nastraszyć.

Nigdy już nie będę dokuczała Marlenie, ale ty poproś ją, żeby nie
wnosiła skargi.

Harald oswobodził się z jej uścisku.

— Musisz jej to powiedzieć i prosić o przebaczenie, może Marlena

da się przebłagać, choć tym razem jest oburzona na twój postępek.

Katie przygryzła wargi, po czym oznajmiła z głębokim westchnie­

niem.

— Trudno, pójdę do niej zaraz, tylko się przebiorę.
— Teraz nie możesz do niej wchodzić. Doktor zalecił Marlenie

spokój i wypoczynek. Utraciła wiele krwi, lekarz obawiał się wstrząsu
mózgu. Jutro rano pójdziemy oboje do Marleny.

Katie była w tej chwili tak strwożona, że przyrzekła wszystko,

okazując wielką skruchę. Małżonkowie spożyli razem obiad. Katie
odzyskała humor, Harald natomiast siedział milczący i ponury.

Po obiedzie Katie pojechała po sprawunki. Była zupełnie spokojna,

że Marlena nie wniesie skargi, skoro ją poprosi o przebaczenie
i przyrzeknie, że przestanie jej dokuczać. Uważała, że w Europie panują
okropne zwyczaje, gdyż za takie drobiazgi zamykają ludzi w więzieniu.
Oburzała się też, że Harald nie chciał załatwić tej sprawy z Marleną.
Okropny człowiek! Gotów był spokojnie patrzeć, jak ją prowadzą do

142

background image

celi. Gdyby ojczulek to wiedział! Ojczulek był dobry, a Harald jest
potworem! Oho, odpłaci mu za to, że ujmował się za tą szkaradną
Marleną, dla której odtąd trzeba być zawsze uprzejmą!

I Katie, niezmiernie wzburzona, kazała się wieźć przez najbardziej

ruchliwe dzielnice miasta, po czym poleciła szoferowi, aby zatrzymał się
przed znaną cukiernią. Był to jej ulubiony lokal. Tutaj panował zawsze
ruch i życie, tutaj można było zawsze znaleźć jakąś rozrywkę.

*

* *

Zaledwie Katie wyszła z domu, gdy Harald znowu poszedł na górę

do Marleny. Obudziła się już i pozwoliła Haraldowi wejść do swego
pokoju. Leżała jeszcze na kanapie. Harald wpatrywał się z rozrze­
wnieniem w jej bladą twarzyczkę. Marlena miała białą opaskę na czole
i wydawała się wskutek tego jeszcze bledsza i mizerniejsza.

— Jak się czujesz?
— Doskonale! Pani Darlag może zaświadczyć, że z wielkim apety­

tem zjadłam obiad.

— Tak, chwała Bogu! — potwierdziła staruszka.
— Zwolnię panią teraz na pół godzinki, może pani załatwić swoje

sprawy. Zostanę przy tobie, Marleno.

— Dobrze, Haraldzie.
Pani Darlag oddaliła się, Marlena i Harald zostali sami.
— Mówiłem z Katie — rzekł Harald zajmując miejsce w fotelu,

stojącym obok kanapy.

— Spodziewam się, że nie robiłeś jej wymówek z mego powodu?
— Przez wzgląd na ciebie, zachowywałem się spokojnie, choć

przychodziło mi to z wielkim trudem. Katie jest nieobliczalna, nigdy nie
wiadomo, co jej wpadnie do głowy. Jej niepohamowana gwałtowność
sprawia mi wiele zmartwień. Nie powinnaś była ukrywać przede mną jej
wybryków.

— Ach, Haraldzie, sądziłam, że uda mi się wpłynąć na nią dobrocią

i łagodnością. Pragnęłam tak gorąco, aby między wami panowała zgoda
i spokój.

143

background image

— Wiem, Marleno, chciałaś spełnić dobry uczynek, nie wskórasz

jednak nic dobrocią. Przekonałem się, że z Katie należy postępować

zupełnie inaczej. Chodzi mi o twój spokój, dlatego uciekłem się do
innego środka.

— Do jakiego?
— O tym pragnę z tobą pomówić i dlatego odesłałem panią Darlag.

Czy rozmowa nie męczy cię, Marleno?

— Nie, czuję się dobrze. Już dawno wstałabym, gdyby nie wyraźny

zakaz lekarza. Jutro podniosę się na pewno.

— Zdaje się, że dotrzymujesz zawsze słowa? — spytał z uśmiechem.
— O ile to jest w mej mocy, zawsze.
— Przyrzeknij mi w takim razie, że nie oszczędzisz Katie pokuty,

którą dla niej obmyśliłem, i że nie będziesz odtąd taiła przede mną jej
wykroczeń.

— Czy to konieczne?
— Jeżeli ci choć trochę zależy na moim spokoju, musisz to uczynić.

Psułaś tylko Katie twoją pobłażliwością i dobrocią.

— Nie chciałam jej psuć, pragnęłam jedynie oszczędzić tobie

zmartwienia.

— Wiem, Marleno. Przyrzeknij mi jednak, że tym razem nie

ułatwisz jej zadania.

— Daję ci słowo.
— Dziękuję ci. Środek, o którym wspominałem, to strach.
— Strach?
— Tak, zagroziłem Katie więzieniem.
— O Boże!
— Powiedziałem jej, że jeżeli cię nie przeprosi i nie będzie zachowy­

wała się przyzwoicie wniesiesz skargę do władz, ona zaś pójdzie do
więzienia.

— Ach, Haraldzie, czemuś to uczynił? Nie zależy mi, aby Katie

prosiła mnie o przebaczenie.

W oczach jego pojawił się błysk stanowczości.

— Katie wierzy w to i musi cię przeprosić. Dawniej sądziłem także,

że nie powinno się nikogo zmuszać do tego. Postępowałem z Katie
zupełnie niewłaściwie, jej nie wolno pobłażać, ani ustępować. Jeżeli
Katie przestanie się bać, zacznie sobie znowu pozwalać na rozmaite

144

background image

wybryki. Powiesz przecież prawdę, bo w istocie taki czyn jest karalny.
Pomyśl, co by się stało gdyby cię ugodziła w oko, albo skroń... Bądź
surowa, każ jej długo prosić o przebaczenie. Jesteś w ogóle za dobra dla
niej, tym nie zaimponujesz Katie.

— Dobrze będę surowa, choć przyjdzie mi to z wielkim trudem.
— Dałaś mi słowo, wiem, że dotrzymasz przyrzeczenia. Uczynisz to

dla mnie, nieprawdaż, Marleno?

Zdradziecki rumieniec pokrył oblicze Marleny. Szybko spuściła

oczy.

— Spełnię twoje życzenie, lecz proszę cię bardzo, abyś ty nie

postępował z Katie zbyt surowo. Przebacz jej, Haraldzie.

— Nie potrafię nigdy zapomnieć, że Katie skrzywdziła cię. To

przecież wstrętne, że nadużywała twej dobroci, że korzystała z twej
bezbronności. Przebaczę jej, lecz wiem, że uczynię fałszywy krok. Czy
wiesz, jakiego męża powinna mieć Katie, aby zmieniła się na lepsze?

— Na przykład?
— Takiego, który by jej od czasu do czasu sprawił porządne lanie.

Poprawiłaby się z pewnością. Gdybym jednak wiedział nawet, że uratuję
w ten sposób spokój domowego ogniska, to nie potrafiłbym zdobyć się
na to.

— Nie, nie możesz uczynić tego, Haraldzie. Straciłbyś wtedy

szacunek dla samego siebie. Niechaj cię Bóg od tego strzeże!

— Nie obawiaj się, nikt nie potrafi zmienić swej natury. Przestańmy

jednak rozmawiać, bo widzę, że jesteś zmęczona. Zdenerwowałaś się,

twoje policzki płoną. Usiądę przy tobie i nie pisnę słówka, dopóki nie
powróci pani Darlag. Spróbuj, może jeszcze zaśniesz. Katie dziś nie
przyjdzie do ciebie, przeprosi cię jutro rano, gdy będziesz się lepiej czuła.

W pokoju zapanowała cisza. Oczy Haralda pobiegły ku niszy. Na

ścianie, gdzie znajdowała się poprzednio jego fotografia, wisiał teraz

jakiś widoczek. Marlena schowała zapewne jego podobiznę, lękając się

zdradzić ze swą miłością.

Ogarnęło go ogromne rozrzewnienie. Ręce mu drżały, byłby je

chętnie przesunął pieszczotliwym ruchem po jej dłoni, zabrakło mu

jednak odwagi. Wiedział przecież, że Marlena go kocha, nie chciał mącić
jej spokoju.

Siedział więc spokojnie, rozkoszując się błogą ciszą. Dopiero, gdy

10 — Tajemnicza miłość Marleny 145

background image

zjawiła się pani Darlag, podniósł się z miejsca, uścisnął w milczeniu dłoń
Marleny i wyszedł z pokoju.

* *

Nazajutrz Harald również nie poszedł do biura. Porozumiał się przez

telefon z panem Zeidlerem i oznajmił mu, że Marlena uderzyła się
w głowę, lecz rana jej nie jest niebezpieczna.

Marlena prosiła, aby zajście zostało przedstawione w ten sposób.

Służbie powiedziano to samo, a na dyskrecji pani Darlag można było

polegać. Daipah znała tak słabo język, że, gdyby nawet chciała, nie
mogłaby nikomu powiedzieć prawdy. W biurze nie było chwilowo
żadnych ważnych spraw do załatwienia, toteż Harald został w domu;
pragnął być obecny przy pierwszym spotkaniu Katie i Marleny.

Marlena przyszła na śniadanie. Miała jeszcze białą opaskę na czole,

lecz twierdziła, że czuje się zupełnie dobrze. Zjadła śniadanie z Ha­
raldem; gawędziła z nim wesoło i żartobliwie, starając się spędzić

chmury z jego czoła.

Natychmiast po śniadaniu przyszedł lekarz. Zmienił opatrunek

i był zadowolony ze stanu pacjentki. Harald wyprowadził go do
przedpokoju i zapytał, czy rzeczywiście nie ma powodu do obaw. Lekarz
uspokoił go.

— Tym razem skończyło się szczęśliwie, lecz to, co opowiada panna

Marlena, że się uderzyła o drzwi — to wierutna bajka. Nie chcę się
wdzierać w jej tajemnice, wszystko mi jedno, jak powstała ta rana. O ile

mogłem stwierdzić, pochodzi ona od rzutu kamieniem. Ktoś musiał ją
z wielką siłą ugodzić w czoło, bądź kamieniem, bądź jakimś ciężkim
przedmiotem o bardzo ostrych kantach. Dwa centymetry niżej, a stra­
ciłaby oko; dwa centymetry na prawo, a mogłaby nie żyć.

— Pan ma słuszność, doktorze. Ktoś rzucił niezręcznie ciężkim

przedmiotem, który ugodził Marlenę. Ona, pragnąc oszczędzić przy­
krości sprawcy, wymyśliła bajkę o drzwiach.

— To niezręczny sprawca powinien dziękować Bogu, że się tak

dobrze skończyło. Rana zagoi się szybko, pozostanie po niej drobna,

146

background image

niewidoczna prawie blizna. Przyjdę jutro znowu, aby zmienić opatru­
nek.

Panowie uścisnęli sobie ręce i pożegnali się.
Wkrótce potem nadeszła Katie. Była niespokojna, toteż wstała

wcześniej niż zazwyczaj. Z udaną obojętnością weszła do saloniku, gdzie
znajdował się Harald z Marleną. Z początku próbowała w żartobliwy
sposób przeprosić Marlenę.

Dziewczyna jednak, wierna swej obietnicy, okazała się poważna

i surowa. Dała do zrozumienia, że ma zamiar wnieść skargę do
władz. Wtedy Katie zlękła się i z wielką skruchą poprosiła o prze­
baczenie. Marlena oświadczyła wtedy, że spełni jej życzenie, pod
warunkiem, że Katie w przyszłości przestanie jej dokuczać i nigdy nie
uderzy Daipah. Marlena nie chciała przepuścić okazji, żeby pomóc
biednej Daipah.

Katie obiecała wszystko i pokój został przywrócony. Katie nie

mogła się jednak powstrzymać, aby nie zapytać, czy Marlena dlatego
nosi białą opaskę, że jej z tym jest do twarzy.

Zamiast Marleny, Harald odpowiedział gniewnie:
— Będziesz jutro przy tym, kiedy lekarz zmieni opatrunek. Prze­

konasz się przynajmniej, co nabroiłaś.

— Czy doprawdy rana jest głęboka? — spytała Katie.
Zanim Harald zdążył odpowiedzieć, wszedł do pokoju służący,

niosąc na małej tacy depeszę.

Harald wziął ją, otworzył i przeczytał.

— Co to za wiadomość, Haraldzie? — spytała młoda kobieta męża.

Marlena domyśliła się natychmiast, że Harald otrzymał jakąś złą

wieść. Ona również spoglądała na niego z niepokojem.

Harald zapomniał w tej chwili o wszystkich przewinieniach żony.

Ujął serdecznie jej rękę i powiedział:

— Katie, biedna Katie! Z Kota Radża przyszła bardzo smutna

wiadomość.

— Co się stało Haraldzie? Czy ojczulek zachorował?
Wstał i otoczył ją ramieniem. W ruchu tym było coś niezwykle

rycerskiego i opiekuńczego.

— Powiedz, co się stało! Co jest ojczulkowi? Nie męcz mnie,

Haraldzie!

147

background image

I zanim Harald zdołał temu przeszkodzić, Katie wyrwała mu z ręki

depeszę i przeczytała:

- John Vanderheyden umarł dzisiejszej nocy na udar serca.

Formalności załatwione. Przyjazd bezcelowy. Interesy w porządku. List

w drodze. Kamborg.

Kamborg był prokurentem centrali w Kota Radża.
Katie wybuchła gwałtowną rozpaczą. Płakała i szlochała, załamy­

wała dłonie. Na próżno Harald i Marlena starali się uspokoić ją.
Oskarżała się głośno, że opuściła ojczulka, mówiła, że pragnie go jeszcze
raz zobaczyć, łkała przez kilka godzin, nie zwracając uwagi na słowa
pociechy. Ta szalona rozpacz trwała do popołudnia. Potem Katie
zmęczona i wyczerpana zapadła w głęboki sen. Gdy obudziła się,
płakała jeszcze przez chwilę, po czym zaczęła z wielkim zainteresowa­
niem studiować żurnale i przeglądać najnowsze modele żałobnych
sukien. Zawezwała też modystkę i odbyła z nią długą konferencję.

Harald mógł więc spokojnie udać się do biura, aby pomówić

z Zeidlerem o śmierci swego teścia i wspólnika. Nie potrafił swojej
boleści dać wyrazu tak głośno jak Katie, lecz odczuwał zgon jej ojca
o wiele głębiej niż ona.

John Vanderheyden okazywał mu zawsze szczerą przyjaźń i ojcow­

skie przywiązanie. Harald lubił i cenił zmarłego. Bolał nad tym, że
samotny starzec w ostatnich chwilach nie miał córki przy sobie.
Pocieszał się jedynie myślą, że pan Vanderheyden nie przeczuwał
rychłego końca i miał lekką śmierć.

Potem jednak przypomniał sobie pożegnanie z teściem. Ujrzał jakby

na jawie staruszka, w uszach zabrzmiały mu jego słowa:

— Mam wrażenie, że nigdy już nie ujrzę Katie, że po raz ostatni

trzymałem ją w objęciu. Bądź dla niej dobry, Haraldzie, bądź cierpliwy
i wyrozumiały...

Tak, obiecał przecież zmarłemu, że będzie czuwał nad Katie, obiecał

i dotrzyma słowa. To przyrzeczenie wiązało go z Katie mocniej niż
ślubowanie przed ołtarzem.

Omówił z Zeidlerem wszystkie ważne sprawy. Po powrocie do domu

odbył również konferencję z Marleną. Zdarzyło się to po raz pierwszy,
i Harald nie posiadał się ze zdumienia, nie przypuszczał bowiem, że
Marlena tak dokładnie jest obznajomiona z interesami firmy. Oriento-

148

background image

wała się doskonale, a nawet udzieliła mu kilku dobrych rad. Podziwiał

jej inteligencję i trzeźwy, jasny pogląd na te sprawy. Patrząc na jej słodką

twarzyczkę, na jej postać, owianą czarem prawdziwej kobiecości, nie
potrafił sobie wyobrazić, że Marlena od tylu lat pracuje w nudnym
biurze. Ona jednak miała o wszystkim wyrobione zdanie, a nawet pod
wieloma względami prześcigała Zeidlera.

Marlena radziła, aby Harald przeniósł centralę firmy do Hamburga,

a filię do Kota Radża.

— Powinieneś w najbliższej przyszłości zamieszkać na stałe w Ham­

burgu. Wystarczy wtedy, jeżeli od czasu do czasu będziesz wyjeżdżał na
Sumatrę. W Kota Radża znajdzie się na pewno jakiś wykwalifikowany
urzędnik, który obejmie kierownictwo filii.

Stały pobyt w tamtejszym klimacie zaszkodzi twemu zdrowiu.

— Jakaś ty mądra i przezorna, Marleno.
— Pracuję już tak długo, że zrosłam się z firmą „Forst & Vander-

heyden". Nieraz już myślałam o tym, żeby centralę przenieść do
Hamburga. Tak przecież było przed wojną.

Skinął głową.

— Masz rację, zastanowię się nad tym. Będę musiał jeszcze na kilka

lat pojechać do Kota Radża, aby uregulować tam wszystkie sprawy.
Sądzę, że wszystko da się urządzić w ten sposób, abym mógł zamieszkać
w Hamburgu.

Omawiali jeszcze przez dłuższy czas szczegółowo ten projekt.

Naradzali się też, jakie polecenia należy wydać, aby na plantacjach
wszystko szło dawnym trybem aż do przyjazdu Haralda.

* *

Po krótkim czasie rozpacz Katie przycichła, ustępując miejsca

śmiertelnej nudzie. Była w żałobie po ojcu, musiała się więc wyrzec

wszystkich rozrywek, a tym samym i swego balu. Katie nie umiała zaś
znaleźć zadowolenia w zaciszu domowego ogniska.

W samotności i ciszy upłynął jej sierpień, a potem połowa września.

Harald odczuwał to jak odpoczynek, Katie narzekała wciąż na nudy. Jej

149

background image

obejście wobec Marleny było bardzo uprzejme, Daipah przechodziła za
to ciężkie chwile, choć Katie nie miała odwagi podnieść na nią ręki.
Pewnego dnia Katie odezwała się przy stole:

— Haraldzie, nie wytrzymam dłużej takiego życia, muszę coś

przedsięwziąć. W Hamburgu to niemożliwe, przyznaję sama, lecz
moglibyśmy przecież odbyć jakąś podróż. Chciałabym zwiedzić niektó­
re miejscowości w Europie, zanim powrócimy do Kota Radża.

Harald namyślał się przez chwilę, wreszcie odpowiedział:

— Tak, rozumiem, że jesteś spragniona rozrywek, zwłaszcza, że nie

potrafisz sobie niczym zapełnić dnia. Ja jednak nie mogę wyjechać na
dłuższy czas, gdyż właśnie teraz mam w biurze wiele ważnych spraw.

— Rozumiem — rzekła Katie z ożywieniem — lecz nie wymagam

wcale, abyś przez cały czas był ze mną. Wyjedziemy razem, zostaniesz
tak długo, jak będziesz mógł, a ja zatrzymam się potem w jakiejś
miejscowości, która mi się najbardziej spodoba. Daipah może mi
towarzyszyć.

Harald zaczął się zastanawiać nad tym planem, wreszcie skinął

potakująco głową. Starał się zawsze spełniać wszystkie życzenia Katie,
czuł się bowiem winny wobec żony, której nie kochał. Katie nie
odczuwała tego nigdy, gdyż sama nie darzyła go głębokim uczuciem.

— Dobrze, Katie, ułożymy plan podróży.

Katie z ogromnym zapałem przystąpiła do przygotowań. Była

w doskonałym humorze, cieszyła się, że nareszcie przestanie się nudzić.
Była także rada, że uda się jej uniknąć na dłuższy czas towarzystwa
Marleny. Marlena ostatnio uzyskała nad nią przewagę, lecz bynajmniej
nie zdobyła sympatii młodej kobiety. Katie nie martwiła się także
dłuższą rozłąką z mężem. Przeciwnie, małżeństwo także ją nudziło;
spodziewała się, że jako słomiana wdówka spędzi kilka miłych tygodni

w jakimś eleganckim uzdrowisku.

Katie była więc na razie bardzo zajęta i nie mogła się doczekać

chwili, kiedy Harald zwolni się z biura. Mieli wyjechać 20 września,
Harald zamierzał powrócić w połowie października. Katie chciała do
początku grudnia pozostać w jakiejś miejscowości kuracyjnej, lecz nie
zdecydowała się dotąd, w jakiej. Wybór miał rozstrzygnąć się podczas
podróży.

Marlena oświadczyła, że podczas nieobecności Haralda zacznie

150

background image

znowu chodzić do biura. Nie sprzeciwiał się jej woli, wiedząc z do­
świadczenia, że praca jest najlepszą pocieszycielką.

Harald zamierzał najpóźniej w styczniu powrócić z Katie do Kota

Radża. Święta Bożego Narodzenia pragnął spędzić w kraju. Nie pytał

już nigdy Marleny, czy wyjedzie na Sumatrę, wiedział bowiem, że sprawi
jej tym pytaniem wielki ból. On sam czuł przecież, jak ciężko jest

ukrywać swoją miłość.

Gdy rozmyślał o swej przyszłości, ogarniało go wielkie zniechęcenie.

Małżeństwo z Katie będzie zawsze pozbawione głębi uczucia, będzie
składało się z szeregu kompromisów. Do końca życia przyjdzie mu

znosić jarzmo, które sobie dobrowolnie nałożył. A Marlena?

Świadomość, że Marlena bezgranicznie cierpi, nękała go do tego

stopnia, iż odczuwał ulgę, myśląc o wyjeździe z Hamburga. Spodziewał
się, że przez kilka tygodni zdoła odzyskać równowagę, że po powrocie
będzie mógł spokojnie obcować z Marleną.

Marlena z pozorną obojętnością przyjęła wiadomość o podróży

młodej pary, lecz w głębi duszy cierpiała nad rozstaniem z Haraldem.
Przyjechał zaledwie na kilka miesięcy, z których jeden miał spędzić
z dala od niej. Toteż choć starała się mężnie pokonać swój ból, choć na
ustach miała uśmiech — Harald wiedział, co się dzieje w jej sercu.

Wreszcie nastąpił dzień wyjazdu. Katie pożegnała się szybko

i obojętnie z Marleną. Pożegnanie Marleny i Haralda było doskonale
odegraną komedią. Z uśmiechem patrzyli sobie w oczy, z uśmiechem
potrząsnęli ręce, z uśmiechem powiedzieli: „Do widzenia!", lecz serca
obojga wołały rozpaczliwe oskarżenie przeciw losowi.

Marlena była znacznie spokojniejsza, niż Harald. Przypuszczała,

że tylko ona sama cierpi nad rozstaniem, nie miała bowiem pojęcia,
że Harald ją kocha. Wierny swej obietnicy, ani jednym słowem
czy spojrzeniem nie zdradził swego uczucia, aby nie mącić jej spo­
koju.

Marlena wiedziała wprawdzie, że Harald nie kocha żony i że jego

pożycie nie jest szczęśliwe, nie spodziewała się jednak, iż ona posiadła
serce Haralda. Rozstawali się na kilka tygodni, lecz mieli już przedsmak
następnego, bolesnego pożegnania przed wyjazdem na długie lata.
Jakkolwiek bowiem Harald zamierzał przenieść się do Hamburga,
musiało upłynąć jeszcze kilka lat dla uregulowania wszystkich spraw

151

background image

w Kota Radża. Ten okres musiał spędzić koniecznie na Sumatrze.
Wiadomo zaś, jak bardzo dłużą się lata rozłąki ludziom zakochanym.

* *

Harald pokazał Katie wszystko, co pragnęła zwiedzić. Pojechali

przez Berlin do Monachium, stamtąd do Szwajcarii i do Włoch.
Przemierzyli Italię aż do Wenecji, skąd przez Bozen udali się do Merami.

Gdzie się Katie podobało, tam zatrzymywała się przez kilka dni.

Gdy małżonkowie przybyli do Meranu, Harald oświadczył, że w
najbliższym czasie musi powrócić do Hamburga. Prosił, aby Katie
zdecydowała się, gdzie zamierza się zatrzymać na dłuższy pobyt.

W Meranie panował wielki ruch, sezon był jeszcze w pełni,

co skłoniło Katie do pozostania w tej miejscowości. Zamieszkali
w pierwszorzędnym hotelu, poznali kilka miłych osób. Harald postarał
się, aby Katie nawiązała znajomość z różnymi ludźmi. Wkrótce
zaznajomiła się z kilkoma rodzinami, a co ważniejsze, znalazła sobie
grono wielbicieli. Piękna, młoda i zalotna kobieta miała i tutaj ogromne
powodzenie.

Harald mógł wyjechać z czystym sumieniem, wiedział, że Katie nie

będzie się nudziła podczas jego nieobecności. Uprosił kilka starszych
pań, aby zajęły się jego żoną, jedna z nich przyrzekła mu opiekę nad
Katie. Uczynił więc wszystko, co było w jego mocy. Zdawał sobie
sprawę, że Katie z pewnością będzie kokietowała młodych ludzi
i zacznie z nimi flirtować, lecz było mu to zupełnie obojętne.

Wreszcie małżonkowie rozstali się. Katie w towarzystwie kilku

znajomych pań i panów odprowadziła męża na dworzec. Śmiejąc się,
machała chusteczką gdy pociąg ruszył. Czuła się jak pensjonarka przed
wakacjami, której udało się umknąć spod nadzoru władzy szkolnej,
choć Harald ostatnio nie okazywał jej wielkiej surowości

Harald odjeżdżając długo jeszcze spoglądał na żonę. Doznawał

uczucia palącego bólu, gdy myślał o tym, że złamał sobie życie tym
małżeństwem. Katie byłaby z każdym mężczyzną równie szczęśliwa lub
nieszczęśliwa jak z nim. On jednak cierpiał katusze u boku tej kobiety.

152

background image

Im bardziej oddalał się od Katie, tym większą czuł tęsknotę za Marleną.
Jutro, już jutro zobaczy ją! Ta myśl spłynęła na niego niby gorąca fala
szczęścia. A jednocześnie przypomniał sobie, że spędzi z nią zaledwie
kilka miesięcy, aby rozstać się ponownie na długie lata. Jakże wytrzy­

mać tę rozłąkę wśród dręczącej świadomości, że i Marlena cierpi, że jest
nieszczęśliwa i tęskni za nim.

Jak ułożą się stosunki po jego powrocie? Co się stanie podczas tych

lat? Przyjedzie jako stary, zgorzkniały człowiek, złamany na duchu.
A Marlena? I ona zmieni się, jej uroda przekwitnie, oczy stracą blask. Jej
zwykła pogoda ustąpi miejsca cichej rezygnacji. Smutna, zniechęcona,
będzie w wytężonej pracy szukała zapomnienia.

A wszystko dlatego, że ożenił się z Katie, że nie chciał wierzyć

w istnienie wielkiej, świętej miłości. Harald poczuł bolesny skurcz serca.
Nie mógł się doczekać chwili, gdy ujrzy znowu Marlenę, pragnął się
przekonać, że przynajmniej podczas tej krótkiej rozłąki nie utraciła nic
ze swego czaru i urody.

— Marlena! Marlena!!

Serce jego wołało z palącą tęsknotą imię ukochanej. Wreszcie

przyjechał do Hamburga. Nie zawiadomił nikogo o swoim przyjeździe.
Chciał Marlenie sprawić niespodziankę, miał wrażenie, że wtedy zdradzi
swoje uczucie, że przestanie panować nad sobą. Mówił sobie, że znajduje
się w lepszym położeniu niż Marlena, on wiedział bowiem o jej miłości,
ona zaś uważała swoje uczucie za nieodwzajemnione.

Gdy sobie to uświadomił, powziął nagle postanowienie, że przed

wyjazdem do Kota Radża powie Marlenie, że ją kocha. Tak, Marlena
musi się dowiedzieć o tym. Wiedział z doświadczenia, jak wielka to
pociecha posiadać wzajemność ukochanej istoty, nawet w wypadku, gdy
nie można połączyć się z nią na wieki. W ostatniej chwili przed podróżą
do Kota Radża wyzna Marlenie wszystko. Nie chciał mówić z nią o tym
wcześniej, aby jej oszczędzić walki wewnętrznej.

Postanowienie to napełniło go radością. Czemu miał sobie i Mar­

lenie odmawiać tej jedynej pociechy? Nie mieliby wówczas oboje
potrzeby ukrywać swoich uczuć, wolno by im było przynajmniej myśleć
o sobie. Na godzinę przed odpłynięciem okrętu Marlena dowie się o jego
miłości.

Około ósmej wieczorem pociąg przybył na dworzec w Hamburgu.

153

background image

Harald zostawił walizki w przechowalni bagażu, a sam wsiadł do
taksówki. Kazał się szoferowi zatrzymać na rogu ulicy, zapłacił mu,
potem ruszył pieszo do domu.

Przeszedł przez ogród i ukradkiem zbliżył się do domu. Z okien

saloniku padało światło. Ostrożnie wszedł na taras i zajrzał do pokoju.

Marlena siedziała przy okrągłym stoliku, przed nią leżała otwarta

książka. Blask lampy rozniecał złociste iskierki w jej jasnych włosach.
Harald dostrzegał wyraźnie wąską, różową bliznę na jej białym,
pięknym czole. Marlena nie czytała, lecz wsparłszy głowę na łokciach,
wodziła rozmarzonym wzrokiem przed sobą.

Czy myślała o nim?
Wlepił spragnione oczy w dziewczynę, rozkoszując się jej widokiem.

Ogarnęło go niezmiernie błogie, rzewne uczucie.

Czy Marlena poczuła na sobie jego wzrok? Czy wyczuwała, że

w pobliżu znajduje się mężczyzna, któremu złożyła swoje serce w darze?
Zaczęła się nagle z niepokojem rozglądać wokoło, po czym przycisnęła
dłonie do piersi. Po chwili potrząsnęła głową i pochyliwszy się, usiłowała
czytać.

Ostrożnie i cicho opuścił Harald swoją kryjówkę, udając się do

domu. W kilka chwil potem stanął nagle w saloniku.

Marlena drgnęła z przestrachu.

— Haraldzie!

W słowie tym dźwięczała gorąca, szczera radość.
Podszedł do niej i ujął jej rękę.

— Oto jestem znowu, Marleno!
— Przelękłam się trochę, choć właściwie miałam przeczucie, że dziś

właśnie powrócisz. Czemu nie zawiadomiłeś nas o tym?

— Nie miałem na to czasu.
— A gdzie została Katie?
— W Merenie, tam jej się najbardziej podobało. Zamierza przepro­

wadzić kurację winogronową, aby nie stracić smukłej sylwetki. W Me­
renie panuje wielki ruch, towarzystwo jest bardzo eleganckie. Katie ma
dużo znajomych. Pozostawiłem ją pod opieką pewnej starszej pani,
która obiecała mi, że będzie czuwać nad moją żoną. Nie przejmowała się
zbytnio rozłąką ze mną. Katie właściwie nie jest istotą godną zazdrości.
Pomyśl, jak prędko przebolała śmierć ojca.

154

background image

— To prawda. Spodziewajmy się, że Meran będzie jej długo jeszcze

dogadzał. Czy Daipah została z nią?

— Naturalnie, Katie nie potrafi obejść się bez niej. Daipah jest

zresztą równie przedsiębiorcza i żądna rozrywek jak jej pani.

Rozmowę tę prowadzili w tonie nerwowym, mówili szybko, aby

ukryć wzruszenie. Wreszcie Marlena odezwała się:

— Zapewne jesteś głodny i zmęczony.
Zaśmiał się jak uczniak, który przyjechał na wakacje.
— Ty zapewne jesteś już po kolacji, Marleno?
— Tak, lecz dotrzymam ci towarzystwa przy stole.
— To bardzo ładnie z twojej strony. Wydaj służbie polecenia, a ja

pójdę zmienić ubranie.

W kilka chwil później siedzieli naprzeciw siebie przy stole. Marlena

jak mała gosposia przysuwała Haraldowi półmiski, nakładała mu

potrawy na talerz, on zaś jadł wszystko i patrzył z uśmiechem w jej oczy.

— Ach, jak mi dobrze, Marleno! Kto przez kilka tygodni koczował

z hotelu do hotelu, odczuwa dopiero naprawdę spokój i wygody we
własnym domu. Nigdy nie zapomnę tego wieczoru!

— Zwiedziliście wiele pięknych okolic, otrzymywałam wasze kartki

z widokami — rzekła Marlena, pragnąc skierować rozmowę na inne
tory.

Skinął głową, nie spuszczając z niej oczu.

— Tak, podróż była przyjemna. Ach, Marleno, myślę z drżeniem

o tym, jakie życie będę wkrótce prowadził w Kota Radża.

— Nie trać nadziei, może między tobą i Katie dojdzie do jakiegoś

porozumienia. W ostatnich czasach była spokojniejsza i bardzo uprzej­
ma dla mnie.

Zaśmiał się ironicznie.

— Tak, bo lękała się więzienia. Nie mówmy o tym, pragnę

przynajmniej na krótko zapomnieć o przykrościach. Podczas pobytu
Katie w Meranie, pragnę mieć spokój w domu. Będziesz musiała dbać
o mnie, Marleno. Postaramy się oboje wykorzystać jak najlepiej te kilka
tygodni.

— Tak, Haraldzie, muszę zająć się tobą. Pragnę, żebyś poprawił się

trochę. Wyglądasz mizernie.

— Postaram poprawić się. Zobaczysz, jak nam będzie dobrze. Gdy

155

background image

wyjadę do Kota Radża, będziemy oboje wspominali te dni jak raj
utracony.

Spłonęła rumieńcem, nie mając odwagi podnieść oczu. Czuł, że

posunął się za daleko, postanowił to naprawić.

— Czy będziesz pisywała do mnie? — spytał.
— Tak, jeżeli sobie tego życzysz.
— Zaniedbałem wiele w ciągu tych ostatnich lat, żałuję, że nie

pisywaliśmy do siebie. Bylibyśmy się z pewnością lepiej poznali. Zawsze
czynię sobie wyrzuty z tego powodu.

— Byłam niemądrą, małą dziewczynką, Haraldzie, cóż bym ci

mogła napisać?

— Ach, nie przypominaj mi własnej głupoty, Marleno. Uważałem

cię za małą dziewczynkę, nie korespondowałem z tobą, a przecież twoje
listy wniosłyby tak wiele w moje monotonne życie. Cierpiałem z powodu
samotności, ta samotność skłoniła mnie wreszcie do tego, że poślubiłem
Katie. Musisz mi pisać o wszystkim, Marleno, o twoim życiu, pracy,
zamiarach.

— Bardzo chętnie, Haraldzie. Napiszę ci o wszystkim, nie wiem

tylko, czy cię to zainteresuje.

— Wszystko co dotyczy ciebie, zajmuje mnie żywo. Pragnę byś nie

miała przede mną tajemnic.

— A ty, Haraldzie, napiszesz mi, jak ułożyły się twoje stosunki

z Katie.

— Dobrze. Powiedz mi, co robiłaś ostatnio, podczas mej nieobe­

cności.

— Byłam znowu w biurze, gdzie pan Zeidler powitał mnie z wielką

radością.

— Wierzę ci, Zeidler ubolewał ciągle, że nie przychodzisz do biura.

Zdaje mi się, że nie może się obejść bez ciebie.

— Mieliśmy dużo roboty.
— Wyobrażam sobie. Zapewne byłaś zadowolona, że masz tyle

zajęcia?

— O, bardzo! Przy pracy czas tak szybko schodzi.
— Zastanawiałem się niedawno nad tym, jak to będzie, gdy po paru

latach powrócę do Hamburga. Ciekawym, czy zastanę cię w tym domu?

Nie przeczuwała, jak niespokojny był Harald, zadając jej to pytanie.

156

background image

— Dokąd miałabym odejść, Haraldzie? Zostanę tutaj, jak długo mi

pozwolisz.

— Nie o to chodzi, Marleno. Może jednak wyjdziesz za mąż.
Zbladła jak opłatek i potrząsnęła głową.
— Nie, nigdy! — odparła stanowczo.

Serce Haralda gwałtownie zabiło.

— Więc tak bardzo kochasz tego człowieka? — spytał ochryple.
— Nie wiem, czy można kochać więcej lub mniej. Kocha się albo

nie. Gdy się jednak kocha, trzeba dochować wiary swej miłości — rzekła
z prostotą.

— Jak można zmarnować sobie życie takim beznadziejnym uczu­

ciem? — spytał Harald stłumionym głosem.

Marlena zamyśliła się. Nie wiedziała, że Harald od dawna już

wyśledził jej tajemnicę. Od czasu, gdy opowiedziała mu niewinną
bajeczkę o miłości do jakiegoś nieznajomego, czuła się pewna siebie.

— Wiem, że jest beznadziejne — rzekła — lecz to nie przeraża mnie

wcale. Straszne jest tylko przejść przez całe życie, nie poznawszy miłości.

Harald wsparł głowę na dłoni.

— Kobiety zapatrują się na te sprawy inaczej niż mężczyźni —

szepnął.

Potem skierował szybko rozmowę na inne tory, gdyż ten temat

wydawał mu się zbyt niebezpieczny. A jednak słuchał przedtem chciwie

jej słów, napawały go one niewysłowioną rozkoszą.

Ach, jakie to szczęście, że mógł być pewny Marleny, że nigdy nie

będzie należała do innego mężczyzny! W duchu nazywał siebie egoistą,
lecz słowa jej wlały spokój w jego serce. Biedna Marlena! Byłoby lepiej,
gdyby się zdecydowała wyjść za mąż, szkoda jej młodości, jej urody.
Mimo to Harald nie potrafił opanować radości, gdy myślał o tym, że
Marlena pozostanie wierna człowiekowi, którego pokochała.

Minęło kilka tygodni. Dla Haralda i Marleny upłynęły one jak

cudny sen, z którego przykro się zbudzić. Oboje z wielkim wysiłkiem
panowali nad sobą, aby nie zdradzić swych uczuć, lecz mimo to uważali
owe dnie, spędzone razem wśród spokoju i ciszy, za cudowny dar
niebios. Każde z nich przyrzekało sobie w duchu, że w przyszłości będzie
żyło wspomnieniem tych błogich chwil.

Marlena nie miała ochoty siedzieć w domu, gdy Harald wychodził

157

background image

do biura. Towarzyszyła mu i pracowała z nim oraz panem Zeidlerem
w wielkiej harmonii i zgodzie. Marlena myślała nieraz:

— Gdy Harald wyjedzie, wszystko w biurze i w domu będzie mi go

przypominało. Nie będę czuła się samotna i opuszczona, żyjąc wspom­
nieniami.

Haraldowi nie wystarczały wspomnienia — był mężczyzną. Przekli­

nał swój los i zastanawiał się nad tym, czy wytrwać do końca
w małżeńskich kajdanach. Czyż warto było, aby on i Marlena męczyli
się i byli nieszczęśliwi, tylko dlatego, żeby oszczędzić drobnej przykrości
Katie? Sądził, że Katie nie przejęłaby się zbytnio, gdyby zażądał on niej

wolności. Może byłaby nawet zadowolona, ona także przecież czuła, że

są niedobrym stadłem. Niegdyś była w nim zakochana, teraz to uczucie
minęło. Nie miała potrzeb duchowych, wystarczyłby jej pierwszy lepszy

przystojny mężczyzna.

Myśli takie jednak pierzchły szybko. Harald przypomniał sobie

obietnicę, daną Johnowi Vanderheydenowi. Czy wolno było złamać
słowo? Nie, nie! Nie wiadomo zresztą czy Katie zgodziłaby się na to.
Była nieobliczalna. Kto wie, czy zwróciłaby mu wolność, gdyby

wiedziała, że mu na tym zależy. I z ciężkim sercem wyrzekł się Harald
myśli o rozwodzie.

Tak mijał dzień za dniem. Katie pisywała krótkie pocztówki. Gdy

jednak zbliżał się termin jej powrotu z Meranu, Harald otrzymał od niej

ku swemu zdumieniu dość długi list. Znając jej lenistwo, zdziwił się
niezmiernie. Katie donosiła, że w Meranie jest cudowne, że bawi się
świetnie i zrozumiała teraz dopiero, jak piękne jest życie. Ma tutaj
wielkie powodzenie i nie chce powrócić do nudnego Hamburga. Jeżeli
Harald tęskni za nią, to może ją odwiedzić w Meranie. Zeidler i Marlena
mogą zamiast niego załatwić nudne interesy. Gdyby jednak nie mógł

przyjechać, to niechaj przynajmniej pozwoli, aby ona została, gdyż nie
ma jeszcze ochoty wyjeżdżać z Meranu.

List ów zdradzał tak dokładnie naiwny egoizm Katie, że Harald,

czytając go uśmiechał się mimo woli. Odpowiedział jej bardzo uprzej­
mie. Napisał, że w Kota Radża czekają mało rozrywek, toteż nie ma nic
przeciwko temu, aby została w Meranie. Spodziewa się, że pobyt w tej
miejscowości wpłynie korzystnie na stan jej zdrowia. Dodawał, że nie
może przyjechać, lecz posyła jednocześnie pieniądze. W końcu listu

158

background image

życzył jej wesołej zabawy, prosząc ją, aby nie zapominała wśród
rozrywek o tym, że jest córką Johna Vanderheydena i nie przekraczała
dozwolonych granic.

To ostatnie zdanie nie wypływało bynajmniej z uczucia zazdrości.

Uważał po prostu, że powinien spełnić swój obowiązek wobec Katie.
Była ona młoda i lekkomyślna, taka przestroga mogła się jej z pewnością

przydać.

Harald był w głębi duszy uszczęśliwiony, że Katie chce dłużej

pozostać w Meranie. Nie czuł się bynajmniej dotknięty, że żona nie
tęskni za nim.

Od chwili wysłania listu upłynęło kilka dni. Harald siedział właśnie

w biurze z Marleną i panem Zeidlerem, gdy nagle woźny przyniósł mu
depeszę. Przeczytał ją natychmiast, po czym zbladł jak płótno i spojrzał
z przerażeniem na Marlenę.

— Czy otrzymałeś złą wiadomość? — spytała, zatroskana.
— Tak, Marleno.
— Od Katie?
W milczeniu podał jej depeszę. Odczytała ją i także śmiertel­

nie pobladła. Depesza brzmiała: „Pani Katarzyna Forst uległa wy­
padkowi. Stan ciężki. Przyjechać natychmiast. Sanatorium doktora
Wintera".

— O Boże, co się mogło stać? — szepnęła Marlena.
Zerwał się z miejsca.
— Wyjeżdżam zaraz. Poproś panią Darlag, żeby kazała zapakować

rzeczy do neseseru. Poczekaj chwilę, zajrzę tylko do rozkładu jazdy
i zobaczę, kiedy odchodzi najbliższy pociąg.

Zaczął nerwowo przerzucać kartki, potem spojrzał na zegarek.

— Mam przeszło godzinę czasu. Przygotuj mi wszystko, Marleno,

ja omówię jeszcze kilka spraw z panem Zeidlerem.

— Dobrze, Haraldzie — odparła i pośpieszyła do domu.

Harald począł naradzać się z panem Zeidlerem, lecz był ogromnie

zdenerwowany.

— Miejmy nadzieję, że stan pańskiej małżonki nie jest groźny —

powiedział prokurent.

— Daj Boże! Takie depesze są zwykle lakoniczne i nie można się

z nich dowiedzieć prawdy. W takich wypadkach nie powinno się robić

159

background image

oszczędności. Dwa, trzy wyrazy więcej oszczędziłyby mi wiele niepo­
koju.

Marlena przygotowała wszystko dla Haralda. Samochód zajechał

przed bramę. Stała w nim już zapakowana walizka. Po chwili zjawił się
Harald. Blady, strwożony, uścisnął rękę Marleny.

— Gdybym była potrzebna, zawezwij mnie natychmiast — szepnęła

Marlena.

Skinął głową. Wzrok jego spoczął na małej, różowej bliźnie.

Przypomniał sobie, gdy zawołano go do Marleny. Pamiętał jak leżała
blada, brocząc krwią. Oby wypadek Katie skończył się również tak
pomyślnie!

— W każdym razie otrzymasz ode mnie w najbliższym czasie

wiadomość. Bywaj zdrowa, Marleno.

Samochód ruszył.
Harald zdążył jeszcze na kolej. Jazda wydawała mu się nieskończe­

nie długa. Harald niepokoił się bardzo o Katie. Co mogło się jej
przytrafić? Depesza została wysłana z sanatorium, więc wypadek był na
pewno ciężki. Żałował w tej chwili, że pozwolił Katie zostać w Meranie.
Potem przyszło mu na myśl, że gdyby jej tego zabronił, pozostałaby bez
pozwolenia.

Zapomniał na razie o wszystkich przykrościach, które znosił od

żony. Pamiętał tylko o tym, że dotknęło ją nieszczęście, a to budziło
w jego sercu głębokie współczucie. Nie mógł się doczekać chwili, żeby
znaleźć się przy niej, żeby przyjść jej z pomocą.

Nazajutrz rano przybył do Meranu i prosto z dworca pojechał do

sanatorium doktora Wintera. Był to bardzo wytworny zakład, położony
malowniczo wśród gór.

Harald został przyjęty przez jakąś panią. Była to kierowniczka

sanatorium. Od niej dowiedział się w krótkich zarysach, co się stało.
Katie wybrała się na przejażdżkę powozem z pewnym młodym wie­
deńczykiem, panem Passenheimem. Był to znany sportsmen i chciał tym
razem wypróbować parę młodych koni. Katie przebywała wiele w jego
towarzystwie i uparła się, że pojedzie z nim, choć wszyscy znajomi
odradzali.

Pan Passenheim oświadczył ze śmiechem, że pani Forst jest naj­

odważniejszą kobietą, jaką zna. Przejażdżka będzie bardzo przyjemna,

160

background image

zwłaszcza, że on doskonale powozi. Ręczy za to, że pani Forst nie grozi
niebezpieczeństwo.

Katie, otulona futrem wsiadła do powozu. Młodzi ludzie pojechali

do pobliskiej wioski w górach. W tamtą stronę jazda poszła znakomicie.
Oboje posilili się w wiejskiej gospodzie i w najlepszym nastroju
wyruszyli w powrotną drogę. Tymczasem spadł śnieg i zasypał niektóre
zamarznięte ścieżki. Była to w ogóle ogromna lekkomyślność ze strony

pana Passenheima, że pojechał powozem, należało bowiem wziąć sanie.

Lecz pani Forst wolała także elegancki powozik. Droga powrotna była
ogromnie uciążliwa, gdyż biegła w dół, obok niezmiernie stromego

urwiska. W pewnym, bardzo niebezpiecznym miejscu, jeden z koni
poślizgnął się. Pan Passenheim, chcąc go powstrzymać od upadku,
pociągnął ku sobie cugle. Koń jednak spłoszył się, cofnął się gwałtownie
i pociągnął za sobą drugiego konia. W ten sposób tylne koła powozu
wjechały na urwisko. Zanim pan Passenheim mógł temu przeszkodzić,
powóz runął do głębokiego wąwozu.

Znaleziono tam panią Forst bez zmysłów. Spod szczątków powozu

wydobyto zwłoki pana Passenheima, któremu jeden z koni zmiażdżył
podkową czaszkę. Konie były martwe.

Harald, blady i drżący, słuchał tej opowieści.

— A moja żona? — spytał.
— Niech pan opanuje się, musi pan zebrać siły, aby ich starczyło na

potem. Małżonka pańska podczas upadku doznała poważnych uszko­
dzeń kręgosłupa. Jest ciężko chora, lecz na szczęście nie zdaje sobie
sprawy, że jej stan jest groźny.

— Czy mogę zobaczyć moją żonę? — spytał Harald, wstrząśnięty

do głębi.

— Czekam właśnie na doktora Wintera, powinien nadejść lada

chwila. Jest obecnie u pańskiej żony. Polecił mi, żebym panu wszystko
opowiedziała i przygotowała pana. Zakład nasz przyjmuje właściwie
tylko rekonwalescentów, lecz znajdował się najbliżej miejsca wypadku,
dlatego przewieziono tutaj pańską żonę. Doktor Winter opowie panu
szczegóły, zjawi się najdalej za kilka minut.

Harald padł na krzesło i patrzył przed siebie tępym wzrokiem.

W chwilę później przybył doktor Winter. Kierowniczka przedstawiła go

Haraldowi, po czym rzekła:

11 - Tajemnicza miłość Marleny

161

background image

— Zostawiam panów samych. Pan Forst zna już przebieg wypadku.
— Czy mogę zobaczyć moją żonę? — spytał Harald lekarza.
— Nic nie stoi temu na przeszkodzie. Zaprowadzę pana do jej

pokoju, muszę panu jednak przedtem udzielić kilku wskazówek. Pańska
małżonka nie wie, że jej stan jest groźny. Ponieważ nie czuje bólu, tylko

ogromne znużenie, więc przypuszcza, że wkrótce wyzdrowieje. Ja

jednak muszę uprzedzić pana, że stan jest bardzo poważny. Pacjentka

nigdy w zupełności nie odzyska zdrowia. Jeżeli pan ma z nią jakieś
ważne sprawy do omówienia, to proszę to uczynić natychmiast. Obecnie
czuje się lepiej i jest przytomna. Zatailiśmy przed nią, że jej towarzysz,
niejaki pan Passenheim z Wiednia, nie żyje. Żona pańska przypuszcza,

że leży on w sąsiednim pokoju ze złamaną nogą i ranami na rękach.
Utrzymujemy ją w tym mniemaniu, a nawet odbieramy od niej
wiadomości dla niego i wymyślamy odpowiedzi. Powiedzieliśmy jej, że
pan Passenheim ma poranione ręce i dlatego nie pisze, oraz złamaną
nogę, więc nie może jej odwiedzić. Niech pan jej nie zdradza prawdy, bo
każde zdenerwowanie szkodzi chorej. Gdyby czegoś żądała, trzeba jej
przyrzec spełnienie każdej prośby. Niech pan jej nie odmawia, nawet
gdyby jej życzenia wydawały się panu dziwne. Proszę, niech pan o tym
pamięta!

Ostatnie słowa lekarz wypowiedział ze szczególnym naciskiem,

obrzucając Haralda zagadkowym spojrzeniem. On jednak nie zauważył
tego.

— Zastosuję się ściśle do pańskich wskazówek, panie doktorze.

Naturalnie, że spełnię teraz każde życzenie mej żony.

— Tak, oczywiście... Bywają jednak życzenia, których nie można

spełnić. Pan jednak musi zgodzić się na wszystko, aby nie dener­
wować chorej. Nie powinna wiedzieć, że jej stan jest ciężki i... że
ten pan Passenheim nie żyje. Zdaje się, że łączyła ich wielka przy­

jaźń...

Mówiąc to, lekarz spojrzał ze współczuciem w bladą twarz Haralda.

Wyglądało to, jakby pragnął ukryć przed nim coś, co by mu sprawiło

jeszcze większy ból. Harald jednak był tak przygnębiony i oszołomiony,

że nie zwrócił na to uwagi.

— Proszę mnie zaprowadzić do żony, panie doktorze, zgadzam się

na wszystko — rzekł.

162

background image

— Niech pan idzie ze mną. W obecności pacjentki musi pan

zachować spokój, to jedyne, co pan może w tej chwili uczynić dla niej.

Weszli w długi korytarz. Harald zapomniał o wszystkim, co go

niegdyś raziło w Katie, zapomniał o jej wybrykach i wadach. Widział

w niej tylko nieszczęśliwą chorą istotę, którą powierzył mu John
Vanderheyden. Ach, jak to dobrze, że ojciec tego nie dożył! Ogarnęło go
bezgraniczne współczucie. Katie była taka młoda, taka piękna i spra­
gniona rozrywek, a została skazana na długą, powolną wegetację, jeżeli
w ogóle zostanie przy życiu. Co można było uczynić dla niej?

Harald gotów był ponieść dla niej każdą ofiarę. Zaprzysiągł sobie, że

bez słowa skargi poświęci jej całe życie. Nie potrafił sobie wprost
wyobrazić, że to młode istnienie skazane jest na zagładę.

Na końcu korytarza lekarz otworzył jakieś drzwi i wpuścił Haralda

do jasnego, dużego pokoju. Między oknami stało łóżko, na którym
leżała Katie.

Widok jej wstrząsnął Haraldem. Świeża, różowa twarzyczka Katie,

była teraz blada, bezkrwista. Chora miała zamknięte oczy i spoczywała
bez ruchu. Harald ledwie ją poznał, nawet jej rysy dziwnie się zmieniły.

Z trudem zebrał siły, aby nie stracić spokoju.
Obok łóżka siedziała siostra miłosierdzia. Gdy Harald wszedł,

siostra wstała, a Katie otworzyła oczy. Spojrzała na męża, a usta jej
okrasił blady uśmiech. Jej zazwyczaj wesołe, błyszczące oczy były mętne
i szkliste.

— Harald! Przyjechałeś? Nie gniewaj się na mnie, że sprawiłam ci

tyle kłopotu i zmartwienia — rzekła Katie zmienionym, bezdźwięcznym
głosem.

Lekarz i siostra miłosierdzia wyszli z pokoju, zamykając za sobą

drzwi.

Harald usiadł na miejscu pielęgniarki i ujął rękę żony.

— Biedna, biedna Katie! Jakżebym mógł gniewać się na ciebie? To

przecież nie twoja wina, że spotkało cię nieszczęście.

— Moja wina, bo nie powinnam była jechać. Wszyscy mi odradzali,

a pani Hallen, moja opiekunka, gniewała się bardzo. Powiedziała, że
zrzeka się dalszej opieki nade mną. Tak, wszyscy chcieli mnie nakłonić,
abym zaniechała tej przejażdżki, wszyscy z wyjątkiem Passenheima. Bo

widzisz, on lubi odważne kobiety, a ja nie chciałam okazać się tchórzem.

163

background image

Wsiadając do powozu, pomyślałam nagle o tobie i miałam wrażenie, że
słyszę twój głos: „Nie czyń tego, Katie"! Mimo to pojechałam.

Pogładził jej rękę.

— Biedna, maleńka Katie! Jakże mi ciebie żal! — powiedział,

patrząc na jej przeźroczystą twarzyczkę, którą tak dziwnie zmieniło
cierpienie.

— Teraz nic mnie już nie boli, Haraldzie, wkrótce będę zu­

pełnie zdrowa. Tylko w chwili, gdy powóz staczał się i zostałam
nagle przytłoczona jego ciężarem, poczułam okropny, przejmujący
ból. Trwało to krótko, gdyż straciłam przytomność. Gdy obudzi­
łam się z omdlenia, czułam się dobrze, byłam tylko bardzo osła­
biona. Dotąd jeszcze jestem wciąż zmęczona, doktor Winter po­
wiada, że to z przestrachu. Widziałam jak konie spłoszyły się i chcia­
łam wtedy wyskoczyć z powozu, nie wiedziałam tylko w jakim
kierunku. Usłyszałam głos Passenheima, który wołał: „Zachowy­

wać się spokojnie!" W chwilę potem powóz runął, a ja zamknęłam
oczy.

Harald pocałował ją w rękę.

— Biedna Katie! — powtórzył.

Spojrzała na niego z lekkim zakłopotaniem i niepokojem.

— Jesteś dla mnie zbyt dobry, Haraldzie, nie zasługuję na to. Bo

widzisz, ja muszę ci coś wyznać... Powiem to zaraz, dopóki jeszcze jesteś
taki dobry...

— Co masz na sercu, Katie?
— Haraldzie... Nasze pożycie nie było takie, jak być powinno...
— To zmieni się teraz, Katie. Postaram się naprawić wszystko.
Na twarzy Katie odmalował się wyraz trwogi.
— Nie, tego nie można naprawić... Teraz dopiero pojęłam, że nigdy

nie kochałam cię prawdziwie, ani ty mnie... To zupełnie inne uczucie,
gdy kocha się kogoś.

— Co chcesz przez to powiedzieć, Katie? — spytał Harald ze

zdziwieniem.

— Dowiedziałam się, jak to jest, gdy kocha się kogoś szczerze,

całym sercem. I proszę cię, Haraldzie, zwróć mi wolność. Jestem chora,
nie możesz mi odmówić. Przecież nie chcesz, żebym przez całe życie była
nieszczęśliwa. Dręczyłam cię zawsze moim uporem, bo cię nie kochałam.

164

background image

Gdy kobieta naprawdę kocha mężczyznę, wówczas spełnia każde jego
życzenie.

Harald patrzył osłupiały na Katie. Z piersi jego uleciało westchnie­

nie. Spytał drżącym głosem.

— Więc kochasz innego mężczyznę?
— Tak, Haraldzie, a jeżeli nie zwrócisz mi wolności, złamiesz mi

życie. Nie wolno ci postąpić tak okrutnie.

Oto była znowu uparta, naiwna, samolubna Katie, która bez

namysłu żądała tego, co się jej podobało. Harald jednak teraz nie
pomyślał o tym. Czuł cały tragizm, zawarty w życzeniu śmiertelnie
chorej kobiety, która, według orzeczenia lekarzy nie mogła już nigdy
odzyskać zdrowia.

— Katie! Katie! — jęknął, ogarnięty bezgranicznym współczuciem.
— Czy cię to boli, Haraldzie? Nie, nie, przestraszyłeś się tylko...

przecież mnie wcale nie kochasz. Musimy się rozwieść, inaczej będę
bardzo nieszczęśliwa...

Harald przypomniał sobie słowa lekarza. Ujął rękę Katie i rzekł

łagodnie:

— Uspokój się, Katie, zgodzę się na wszystko! Powiedz mi jednak,

jak się to stało?

Chora odetchnęła z ulgą.

— Widzisz, Haraldzie, Pepi Passenheim podobał mi się od pierwsze­

go wejrzenia. Zaledwie go poznałam, poczułam, że serce moje szybciej
uderza. Było to w dwa dni po twoim wyjeździe. Gdy rozmawiał ze mną
gotowa byłam krzyczeć z radości jak dziecko. Cały świat wydał mi się
nagle dziwnie piękny. Z jego zachowania wywnioskowałam, że ja także
spodobałam mu się. Widywaliśmy się codziennie, a po krótkim czasie
powiedział mi, że mnie szalenie kocha i żyć beze mnie nie może. Mówił,
że się zastrzeli jeżeli nie będę należała do niego. Ach, Haraldzie, ty byś się
z pewnością nie zastrzelił, gdybym nie chciała wyjść za ciebie...
W pierwszej chwili przelękłam się tego namiętnego wybuchu, potem
odpowiedziałam, że sprawa nie jest taka prosta, że muszę zastanowić się
i pomówić z tobą. Spodziewałam się, że nie zechcesz, abym była
nieszczęśliwa. Nie gniewaj się, lecz powiedziałam mu, że go kocham i że
rozwiodę się z tobą. Postanowiłam, że poczekam jeszcze trochę, a potem
napiszę ci wszystko. Nie zapomniałam jednak tego, co mi powtarzałeś

165

background image

tyle razy. Pamiętałam, że noszę twoje nazwisko i że jestem córką Johna
Vanderheydena. Nie popełniłam nic niewłaściwego, Haraldzie! Pepi
omówił ze mną plany na przyszłość. Chciałam pozostać w Meranie,
dopóki nie otrzymam rozwodu. Musiałbyś powrócić beze mnie do Kota
Radża. Po rozwodzie Pepi miał przyjechać i zabrać mnie do Wiednia.
Trwam nadal przy tych zamiarach, tylko Pepi będzie musiał dłużej
pozostać w Meranie, złamał nogę. Ja także poleżę jeszcze kilka tygodni.
Zdaje mi się, że mógłbyś tymczasem rozpocząć kroki rozwodowe.

Prawda, Haraldzie, że ja jestem bardzo bogata? Czy mój majątek
wystarczy na nas dwoje? Bo Pepi nie ma nic, oprócz długów. Powie­
działam, że jestem bogata i zapłacę jego długi. Było to podczas naszej
ostatniej przejażdżki, gdyśmy odpoczywali w wiejskiej gospodzie. Ach,
Haraldzie, Pepi był tak strasznie szczęśliwy! Padł przede mną na kolana,
całował mnie po rękach, mówił, że jestem najlepszą, najsłodszą kobietą
pod słońcem... O, Haraldzie, to zupełnie inne uczucie, gdy się naprawdę
kocha... Odpowiedz mi, czy jestem bogata?

Katie spojrzała badawczo na Haralda. Poczuł dla niej głęboką litość.

Nie, nie potrafił w tej chwili oburzać się na nią, choć zamierzała usunąć
go ze swego życia, jak rzecz, która jej zawadzała.

— Jesteś bardzo bogata, Katie, nie zaprzątaj sobie głowy tą troską.

Ja z pewnością nie stanę ci na przeszkodzie, pragnę przecież twego
szczęścia.

Uśmiechnęła się rozpromieniona.

— Wiedziałam, Haraldzie, że jesteś wspaniałomyślny. Twoja szla­

chetność wzbudzała we mnie zawsze ogromny szacunek, wstydziłam się,
że nie mogę być taka. Ty i Marlena macie w sobie coś takiego, że wobec
was człowiek wydaje się sobie mały i bez wartości. To mnie zawsze
gniewało, dlatego robiłam wam wciąż na złość. Teraz jednak ja także
pragnę stać się lepsza... Kobieta, która kocha, zawsze jest lepsza...
Wiesz, Haraldzie, zabierzesz dla Marleny mój amulet z nefrytu.
Ojczulek kupił mi go u chińskiego jubilera. Jest to bardzo cenna rzecz.
Przez całe lata rzeźbiono w płaskim kamieniu kunsztowne ornamenty...
Amulet posiada podobno cudowne własności. Marlenie podobał się
bardzo, najbardziej z moich klejnotów. Dasz jej go ode mnie, żeby

przebaczyła mi tę bliznę na czole. Byłam niegodziwa, nigdy w życiu nie
będę taka porywcza. Daipah jest świadkiem, że się bardzo zmieniłam.

166

background image

Od chwili, gdy w życie moje wszedł Pepi, stałam się dla niej dobra,
zapytaj ją o to. Otwórz mój nocny stolik, tam jest szkatułka z biżuterią...
Wyjmij amulet, leży na wierzchu, bo przed chwilą pokazywałam go
siostrze, która lubi takie oryginalne klejnoty...

Spełnił jej życzenie i wyjął amulet, zawieszony na cienkim łańcuszku

platynowym. Był to płaski, owalny nefryt pokryty dziwnymi znakami,
wyrytymi w kamieniu.

— Zatrzymam go i oddam Marlenie. Ucieszy się bardzo, bardziej

może z tego, że nie żywisz do niej niechęci, niż z samego prezentu, choć

jest niezwykle piękny i kosztowny.

— Chciałabym, żeby go nosiła jako pamiątkę ode mnie. Gdy

spojrzy na bliznę, niechaj rzuci także okiem na amulet, a wtedy mi
przebaczy.

— Powtórzę jej to, Katie. Nie wolno ci jednak tak wiele mówić,

jestem pewien, że cię to męczy.

— Nie, nie, lekarz pozwolił mi rozmawiać. Taka jestem rada, że

posiadam znaczny majątek i że nie gniewasz się na mnie ani na
Passenheima. To przecież nie nasza wina, że się kochamy. On także leży
tutaj w sanatorium, biedaczek ma złamaną nogę i pokaleczone ręce.
Martwi się o mnie bardzo... Ach, Haraldzie, gdybyś był tak dobry, to
poszedłbyś na chwilkę do niego. Powiesz mu tylko, że zgadzasz się na
rozwód i żeby przestał się troszczyć o swoje długi. Dobrze, Haraldzie?
Pójdziesz do niego? Proszę cię, idź...

Harald nie był w tej chwili w nastroju, aby się przejmować naiwnym

egoizmem Katie. Nie chciał się okazać małostkowy i oburzać się na
śmieszną rolę, którą mu narzucała żona. Wiedział przecież, że człowiek,
którego pokochała Katie, spoczywa już pod ziemią. Nie miał do niego
żalu. Nie wierzył wprawdzie w bezinteresowną miłość tego pana
Passenheima, który zapewne uważał Katie za świetną partię i chciał się
przy jej pomocy wyplątać z licznych długów. Musiał być człowiekiem
bez skrupułów, skoro namawiał kobietę do niebezpiecznej przejażdżki,
którą odradzali jej wszyscy znajomi. Może zamierzał w ten sposób
skompromitować Katie, aby rychlej dojść do celu. Mniejsza o to, Katie

wierzyła w miłość tego człowieka, a nawet chciała ponosić dla niego

ofiary, choć na ogół nie była skłonna do poświęceń.

W innych okolicznościach życzenie Katie sprawiłoby Haraldowi

167

background image

wielką radość, znaczyłoby przecież i dla niego odzyskanie upragnionej
wolności. Byłby z pewnością spełnił chętnie jej prośbę. Czy jednak Katie
zaznałaby wiele szczęścia w małżeństwie z Passenheimem? Na cóż

jednak zdadzą się teraz takie rozmyślania. Passenheim przecież nie żyje,
jego zaś obowiązkiem jest pomóc Katie. Jeżeli odzyska nawet siły,

będzie z nią bardziej związany, niż dotychczas. Lekarz nie zataił przed
nim, że Katie może przez długie lata żyć bezwładna. Na razie chodziło

o to, żeby się uspokoiła.

— Pójdę do niego później i powiem mu wszystko, czego sobie

życzysz. Teraz jednak leż spokojnie. Powinnaś przede wszystkim myśleć
o swoim zdrowiu.

— Och, ja prędko wyzdrowieję. Jakiś ty dobry, Haraldzie, tak mi

żal, że ci nieraz dokuczałam. Mój złoty, prawda, że wkrótce podasz

skargę rozwodową? Bo te formalności trwają tak długo. Pepi powie­
dział, że można łatwo wynaleźć jakiś powód...

Wargi Haralda drgnęły. Jakże często miewał sposobność przeko­

nania się, że dla Katie nie istnieje pojęcie zła i dobra. Wszelkie swoje
zachcianki uważała za słuszne, kiedy jej ktoś odmawiał, twierdziła, że
nie ma słuszności. Nie znała zupełnie hamulców. W tej chwili jednak nie
mógł jej czynić wyrzutów, Katie znajdowała się za obrębem odpowie­
dzialności. Uważał ją za bezradne dziecko, któremu należało okazać jak
największą pobłażliwość.

— Bądź spokojna, Katie, załatwię wszystko jak najlepiej.
— I pójdziesz do niego zaraz, a potem wrócisz do mnie i powtórzysz

mi, co powiedział Pepi i jak się cieszył.

— Dobrze, przyrzekam ci to, Katie — rzekł zdławionym głosem.

Potem podniósł się rad, że może odejść. Czuł, że jeżeli pozostanie

dłużej z Katie, straci panowanie nad sobą.

— Gdzie jest Daipah? — spytał, aby zmienić temat rozmowy.
— W sanatorium, lecz nie mam z niej pożytku, bo nie chcą jej

wpuścić do mnie. Tutaj wchodzi tylko lekarz i siostra miłosierdzia.
Zastukaj w drzwi, a zaraz zjawi się pielęgniarka.

Gdy po chwili nadeszła siostra, Harald pocałował Katie w rękę

i wyszedł. Na korytarzu oczekiwał go lekarz. Patrzył w jego twarz, nie
mówiąc słowa. Harald zbliżył się do niego.

— Czy mogę z panem pomówić, doktorze?

168

background image

— Proszę, przejdźmy do mego gabinetu.
Harald otwarcie opowiedział lekarzowi, czego zażądała od niego

Katie; doktor Winter spokojnie wysłuchał opowieści, po czym rzekł:

— Lekarz bywa często spowiednikiem swoich pacjentów. Pańska

małżonka opowiedziała mi również dzieje swej miłości. Wahałem się
przez chwilę, czy nie wyjawić jej prawdy, że Passenheim nie żyje. Wtedy
może nie sprawiłaby panu tego bólu... Dla lekarza jednak najważniejsze

jest zdrowie pacjenta. Wiadomość o śmierci ukochanego człowieka

mogła zabić pańską żonę. Nie potrafiłem zdobyć się na ten krok...

— Dziękuję, panu. Prędzej czy później byłbym się przecież dowie­

dział prawdy.

— Być może! Pan Passenheim nie żyje, a o umarłych nie należy źle

mówić, powtórzę panu jednak wszystko, co o nim wiem. Odwiedziła
mnie niejaka pani Hallen i prosiła, abym powiedział panu, że uczyniła
wszystko, co było w jej mocy, aby nakłonić pańską żonę do zaniechania
tej przejażdżki. Od niej wiem, że pan Passenheim namiętnie grywał w
karty, był znanym uwodzicielem i hulaką. Roztrwonił olbrzymi majątek

i miał długów po uszy. Pani Hallen musiała wczoraj wyjechać. Kazała
pana serdecznie pozdrowić i zawiadomić pana, że starała się jak najlepiej
wywiązać z opieki nad pańską żoną. Pani Forst była jednak w ostatnich
czasach pod tak silnym wpływem Passenheima, że nie zwracała uwagi na

jej rady. Zdaje się, że pańska żona nie jest pierwszą ofiarą tego

człowieka, lecz za to ostatnią. Śmierć jego zmazała wszystkie winy. A

teraz powiem panu, jak się nadal zachowywać wobec żony.

— Tak, panie doktorze, przyznam się, że nie wiem, jak postąpić.

Starałem się oszczędzić jej zdenerwowania, lecz nie mam pojęcia, co

począć teraz. Nie mogę przecież przez dłuższy czas opowiadać jej
bajeczek o Passenheimie...

Lekarz spojrzał na niego ze współczuciem i z wielką powagą.

— Nie, tego nikt nie wymaga od pana. Potrwa to jednak bardzo

krótko... Teraz, gdy pan już wszystko wie, będzie pan dość silny, aby

znieść prawdę. Żona pańska będzie żyła najwyżej kilka dni, co w tych
warunkach należy uważać za dobrodziejstwo. Gdyby udało się utrzy­
mać ją przy życiu, pozostałaby bezwładna, męczyłaby się przez długie
lata. Sądzę, że pan nie będzie miał potrzeby kłamać dłużej niż dwa dni...
Niech pan jej powie, że rozmawiał pan z Passenheimem i załatwił z nim

169

background image

tę sprawę, że Passenheim prosił, aby myślała przede wszystkim o swoim
zdrowiu. Rozumiem, jak ciężka jest taka ofiara dla mężczyzny, rozu­
miem, ile ten krok będzie kosztował pana, lecz nie można się z tym
liczyć, gdy chodzi o umierającą...

Harald drgnął i zbladł jak płótno.

— Więc to już tak prędko? Tak nagle? Czy nie ma rady? Czy nie

można jej uratować? — wykrztusił ochryple.

— Nie, pomoc daremna... Dwa dni najwyżej... Nie ma ratunku...
Harald odwrócił się, drżąc na całym ciele. Był głęboko wstrząśnięty

wiadomością o bliskim zgonie Katie. Nie mogło mu się pomieścić
w głowie, że ta młoda, piękna, pełna życia istota skazana jest na śmierć.
Po kilku chwilach opanował ból i zwrócił się do lekarza:

— Niech pan będzie spokojny, panie doktorze, zastosuję się do

pańskich wskazówek. Nie chcę i siebie otaczać aureolą świętości. Nasze
małżeństwo było wielką, obustronną pomyłką. Nie przypisuję winy ani
mej żonie, ani sobie. Uczynię wszystko, co będzie w mej mocy, aby
osłodzić jej ostatnie chwile...

— Ta wiadomość pociesza mnie przez wzgląd na pana. Takie

nieszczęście znosi się o wiele lżej, gdy w grę nie wchodzi uczucie. Co pan
zamierza uczynić?

— Niech mi pan powie przede wszystkim, czy mogę zamieszkać

w zakładzie? Chciałbym być w pobliżu mej żony, na wypadek gdyby
mnie potrzebowała.

— Oczywiście, jest jeszcze kilka wolnych pokoi, każę natychmiast,

aby jeden z nich przygotowano dla pana. A co stanie się ze służącą
pańskiej żony? Trudno porozumieć się z nią, gdyż nie zna języka...

— Niech Daipah na razie zostanie w zakładzie. Może moja żona

zawezwie ją do siebie. Pomówię z nią później.

Harald udał się do przeznaczonego dlań pokoju, a gdy pozostał sam,

padł z głuchym jękiem na krzesło. Siedział tak długo bez ruchu,
wpatrując się tępym wzrokiem przed siebie. Ach, jakąż zagadką było
życie! Oto cierpiał całe miesiące, uważał swoje małżeństwo z Katie za

jarzmo, czynił sobie wyrzuty, że nie kocha żony, ukrywał swoją miłość,
jak grzech śmiertelny, walczył z sobą... A Katie? Ona także oddawała

komuś swoje serce, dla niej jednak nie istniały duchowe rozterki. Nie
potrafiłaby wyrzec się szczęścia, nie uznawała żadnej zapory, nie

170

background image

przeżywała tragedii. Śmiało, spokojnie zażądała wolności, aby połączyć
się z ukochanym człowiekiem. Nie odczuwała wyrzutów sumienia, nie
poznała zwątpienia, ani rozpaczy. Uczyniła to, co podyktował jej
naiwny egoizm. Zawsze wymagała od innych, aby jej ustępowali, nie
umiała liczyć się z nikim.

Jak łatwo, jak prosto mogło się wszystko ułożyć, gdyby tak zechciał

los. Co prawda, to nawet i w tym wypadku, Harald miałby nowe
wątpliwości. John Vanderheyden powierzył mu Katie jak najdroższy
skarb, czyż mógłby oddać ją bez zastrzeżeń w ręce takiego człowieka jak
Passenheim?

Ciężkie, bolesne myśli trapiły Haralda. Wreszcie podniósł się, aby

zobaczyć, co porabia Daipah. Dziewczyna powitała go z wielką
radością i pokornie ucałowała jego ręce. Uspokoił ją mówiąc, aby na
razie zaczekała, dopóki nie postanowi o jej dalszych losach. Daipah
podziękowała mu i powróciła do swego pokoiku.

Harald znowu udał się do Katie i usiadł przy jej łóżku. Spojrza­

ła na niego, pełna niepokoju, on zaś pogłaskał tkliwie jej włosy,
mówiąc:

— Wszystko załatwione, Katie. Pan Passenheim ucieszył się bardzo

i prosił tylko, abyś spokojnie leżała i dbała o zdrowie.

Uśmiechnęła się z wdzięcznością.

— Ach, Haraldzie, teraz dopiero przekonałam się, że jesteś bardzo

dobry. Dziękuję ci stokrotnie!

Popatrzył na nią ze smętnym uśmiechem. Jak łatwo było wydawać

się dobrym, gdy się tylko spełniało każde jej życzenie. Siedział u niej
przeszło godzinę, lecz rozmawiali niewiele. Zdawało się, że z chwilą gdy
osiągnęła upragniony cel, nerwy jej rozprężyły się, wola osłabła.
Zapadła w cichą drzemkę.

Gdy zjawił się lekarz okazało się, że Katie zasnęła.
Harald powrócił do swego pokoju, aby wysłać wiadomość Marlenie.

Zadepeszował do niej:

Stan Katie beznadziejny. Wskutek upadku kręgosłup złamany. Jest pod
dobrą opieką. List w drodze. Harald.

Tego wieczoru napisał list do Marleny. Powtórzył jej dokładnie swoją

171

background image

rozmowę z Katie i lekarzem. Wspomniał także, iż Katie poleciła jej
wręczyć amulet z nefrytu. Pod koniec listu pisał:

Mam teraz jeden tylko cel, pragnę osłodzić Katie ostatnie chwile życia.
Spełniam jej wszystkie życzenia, zdobyłem się nawet na to, żeby odgrywać
rolę posła i przynieść jej wiadomość od człowieka, którego pokochała; nie
ubolewaj jednak nad moim losem, Marleno, nie kocham Katie, więc nie
cierpię z tego powodu. W moich oczach Katie jest jedynie córką Johna

Vanderheydena, nad którą muszę czuwać, dopóki tli się w niej iskierka

życia. Czuję dla niej głęboką litość, drżę cały, spoglądając w jej zmienione
rysy, naznaczone już piętnem śmierci. Jakież to okropne, gdy umiera tak
młoda istota, gdy nie ma dla niej ratunku. Znam Cię dobrze, Marleno,

toteż wiem, że z całego serca przebaczysz Katie, zwłaszcza że okazała

skruchę. Przywiozę ci amulet z nefrytu jako oczywisty dowód pojednania.

Pozostanę tutaj aż... do końca. Nie otrzymasz ode mnie dalszych
wiadomości, gdyż chciałbym każdą wolną chwilę poświęcić Katie. Pozdra­
wiam Cię serdecznie.

Twój brat Harald

*

* *

Marlena przeczytawszy ten list wybuchnęła głośnym płaczem.

Czuła, że Harald nie jest w rzeczywistości tak spokojny, jak pragnie

udawać. Przypuszczała również, iż propozycja Katie, tycząca pana
Passenheima, musiała głęboko i boleśnie zranić Haralda.

Ona sama nie zachowała najmniejszej urazy do Katie. Nie pamiętała

krzywdy i przykrości, które ta jej niegdyś wyrządziła; wzruszyło ją do
głębi, że Katie okazała skruchę i poleciła oddać jej na pamiątkę amulet z
nefrytu. Dowodziło to, że musiała zmienić się ogromnie.

Marlenie było przykro, że Katie postąpiła w ten sposób z Haraldem,

lecz i o to nie potrafiła w tej chwili mieć do niej żalu. „Umierającym
trzeba wybaczyć wszelkie winy" — pisał Harald, a Marlena zgadzała się
z nim w zupełności.

172

background image

Powoli, nieskończenie powoli, mijały dnie. Marlena myślała bezu­

stannie o Haraldzie i o Katie. Cierpiała znacznie więcej niż Harald.

Od wyjazdu jego upłynął już tydzień i oto pewnego wieczoru Harald

stanął niespodziewanie przed Marleną, tak, jak wtedy, gdy po raz
pierwszy przyjechał z Meranu.

Drgnęła i szeroko rozwartymi z przerażenia oczyma spojrzała w jego

twarz, na której malował się wyraz ogromnej powagi.

— Haraldzie?
W słowie tym brzmiało niespokojne pytanie. Harald odetchnął

głęboko.

— Katie przestała cierpieć, Marleno... Wczoraj rano pochowaliśmy

ją obok człowieka, którego tak bardzo kochała...

Marlena osunęła się na krzesło i wybuchnęła głośnym łkaniem. Łzy

płynęły z jej oczu niepowstrzymanym potokiem. Harald usiadł naprze­
ciw niej, nie mówiąc słowa. Czekał, aż Marlena uspokoi się i wpatrywał
się w nią bez przerwy poczciwymi, wiernymi oczyma.

Wreszcie Marlena odzyskała równowagę.

— Wybacz mi ten wybuch, Haraldzie.
— Świadczy to jedynie o twoim dobrym sercu, że opłakujesz tak

gorąco Katie.

— Była tak młoda i tak nagle umarła. Została po prostu wyrwana

z pełni życia. Czy bardzo się męczyła?

— Nie, po upadku przestała cierpieć. Umarła spokojnie w moich

ramionach. Była tak miła, tak łagodna, jak małe dziecko, któremu
spełniono wszystkie życzenia. Nigdy nie byliśmy tak dobrymi przyja­

ciółmi, jak podczas tych ostatnich dwóch dni... Przyjaźń jej musiałem
wprawdzie okupić niewinnym kłamstwem. Marzyła o szczęściu, o któ­

rym ja wiedziałem, że ziścić się nie może. Katie wierzyła jednak, że
będzie szczęśliwa. Straszne było, gdy nie przestawała mówić o przyszło­
ści, o tym jak kocha tego człowieka, jak on ją kocha... A ja wiedziałem

przecież, że nie zasługiwał wcale na jej miłość i że już nie żył...

Marlena westchnęła, po czym spojrzała, pełna troski na Haralda.

— Przechodziłeś ciężkie chwile.
— Tak, to niełatwo patrzeć na śmierć bliskiej istoty. Byłbym poniósł

każdą ofiarę, aby ją uratować. Przyzwyczajenie ogromnie wiąże łudzi ze
sobą. Wiele czasu upłynie, zanim odzyskam spokój.

173

background image

— Rozumiem cię, Haraldzie.

— Katie przed śmiercią raz jeszcze mówiła o tobie. Obchodziła się

z tobą źle, lecz na dnie jej duszy krył się ogromny podziw dla twoich
cnót. Wiedziała, że ci nigdy nie dorówna, dlatego dręczyła cię i upo­
karzała. Marleno, oto ostatni dar Katie, prosiła, abyś to zachowała na
pamiątkę. Biedaczka, nie przypuszczała, że będzie to pamiątka po
zmarłej...

Harald wyjął z portfela amulet z nefrytu i podał go Marlenie.

Dziewczyna znowu zalała się łzami.

— Czy mogę przyjąć tak kosztowny dar? — spytała wśród łkań.
— Nie wolno ci odmówić. Przyjmij go tak, jak został ci ofiarowany,

z dobrą wolą.

Wtedy Marlena przyjęła klejnot i przesunęła delikatnie palcami po

cennym, rzeźbionym kamieniu.

Harald opowiedział jej szczegółowo o zgonie Katie. Do ostatniego

tchnienia wierzyła ona jeszcze, że wkrótce wyzdrowieje.

— Daipah przyjechała ze mną — opowiadał — czuła się od chwili

wypadku bardzo nieszczęśliwa w Meranie. Opłakała gorąco śmierć
swojej pani. Katie w ostatnich czasach była dla niej bardzo dobra.
Daipah powróci ze mną do Kota Radża. Chciałbym jednak, abyś ty na
razie zajęła się nią trochę, zwłaszcza, że umiesz porozumieć się z nią.
Daipah cię uwielbia, panna Marlena to w jej oczach wyższa istota.

— Zajmę się nią bardzo chętnie — odparła z rumieńcem Marlena.
Przez chwilę panowało milczenie. Harald, pełen zadumy, patrzył na

pochyloną postać Marleny. Nie mógł się jeszcze cieszyć z odzyskanej
wolności, przedwczesna śmierć Katie ciążyła jeszcze na jego duszy. Serce

jego jednak było wolne, a w przyszłości widział jasne światło, światło tak

olśniewające, że musiał przed nim przymykać oczy.

Nagle Harald zwrócił się do Marleny:

— Powrócę najbliższym okrętem do Kota Radża.
— Przecież chciałeś spędzić w kraju święta Bożego Narodzenia.
Potrząsnął przecząco głową. Teraz, gdy wyzwolił się z pęt, nie mógł

nadal przebywać pod jednym dachem z Marleną. Nie chciał jednak, aby
zmuszona była zmienić tryb życia, choć był przekonany, że mogłaby na
razie zamieszkać u państwa Zeidlerów.

Z drugiej strony nie wypadało, aby już teraz starał się o rękę innej

174

background image

kobiety. Dlatego postanowił wyjechać w najbliższym czasie. Gdy minie
rok żałoby, powróci do kraju, aby zapewnić sobie swoje szczęście.

Marlena oczywiście nie miała pojęcia o jego planach. Wiedziała

jedynie, że Harald nagle wyjedzie i że nie zobaczy go przez długie lata. Jej

stosunek do Haralda nie zmienił się wskutek śmierci Katie. Zdawała
sobie sprawę, że jej zgon przyniósł Haraldowi wyzwolenie, nie sądziła

jednak, że Harald kocha ją samą i ma zamiar poślubić ją w przyszłości.

Harald zaprzysiągł sobie, że powie to Marlenie w ostatniej chwili przed
wyjazdem.

Haraldowi pozostało jeszcze trzy dni na przygotowania do podróży.

Minęły one zbyt szybko dla tych dwojga ludzi, którzy kochali się całym
sercem, choć dotąd nie wyznali sobie miłości.

Nastąpił ostatni dzień, ostatnia godzina. Kufry Haralda zawieziono

na pokład; Daipah udała się również na okręt. Odjeżdżała zadowolona,
zwłaszcza że została hojnie obdarowana rozmaitymi rzeczami ze
spuścizny po Katie.

Marlena, blada i drżąca, stała w saloniku przy oknie i czekała na

Haralda. Za chwilę miał nadejść, aby ją pożegnać. Dziewczyna starała
się mężnie zapanować nad smutkiem; nie chciała okazać swego bólu
w godzinie rozstania.

Płonącymi oczyma wpatrywała się w zaśnieżony ogród; z daleka

widać było wybrzeże. Za kilka godzin przepłynie rzeką okręt, który
zabierze Haralda w nieznaną dal.

Postacią Marleny wstrząsnęło głuche łkanie. W tej samej chwili

wszedł Harald. Dysząc ciężko, przystanął na progu i spojrzał na
dziewczynę.

— Marleno!
Odwróciła ku niemu pobladłe oblicze. Zbierając ostatnie siły

zdobyła się na uśmiech.

— Czy jesteś już gotowy, Haraldzie?
— Tak, Marleno! Pożegnałem się już ze wszystkimi. Pozostaje mi

tylko pożegnanie z tobą. Czy wiesz, że to dla mnie najcięższa chwila?

— Tak, zauważyłam również, że w ostatnich miesiącach przywiąza­

liśmy się ogromnie do siebie. Kochamy się teraz jak prawdziwe
rodzeństwo... I ja cierpię bardzo nad bliskim rozstaniem.

Podszedł do niej.

175

background image

— Najchętniej zabrałbym cię ze sobą. Przywykłabyś prędko do

tamtejszych warunków. Ale w obecnej chwili to niemożliwe...

— Tak, niemożliwe — powtórzyła bezdźwięcznym głosem.

Ujął jej rękę i poczuł jak zadrżała w jego dłoni. Nie mógł już dłużej

panować nad sobą.

- Marleno — rzekł powoli — czy nie powiesz mi przed moim

wyjazdem, kim jest ten człowiek, któremu ofiarowałaś twe serce?

Marlena oparła się o krzesło i przymknęła oczy.

— Nie... O nie... Nie mogę ci tego powiedzieć... Nie mogę...
— Nawet, jeżeli cię o to serdecznie poproszę? — nalegał głosem tak

pełnym tkliwości, że Marlena zadrżała.

— Nie, Haraldzie! Proszę, nie pytaj...
— A gdybym wiedział, Marleno, kim jest ten nieznajomy?
Zerwała się gwałtownie z miejsca i cofnęła się o kilka kroków.

Wyciągnęła ręce takim ruchem, jakby chciała bronić się przed Haral­
dem.

Zbliżył się do niej, ujął jej dłonie i przycisnął je do serca.
— Moja dzielna, droga dziewczynko — rzekł tkliwie. — Dość już

tych tajemnic między nami. Człowiek, którego kochasz jest wolny...
Kocha cię całą duszą, pokochał cię w chwili, gdy ujrzał cię po raz
pierwszy na progu swego domu... Czy doprawdy byłem tak opano­

wany, że nie spostrzegłaś tego? Ach, Marleno, Marleno, powiedz, że się
nie omyliłem powiedz mi choć raz przed wyjazdem, że mnie kochasz!

Marlena zachwiała się. Nie potrafiła ogarnąć pełni szczęścia. Harald

podtrzymał ją i przytulił do siebie.

— Raz jeden powiedz mi, Marleno, że mnie kochasz — powtórzył.
Wtedy, drżąc cała, ukryła głowę na jego piersi. Przyciągnął ją ku

sobie, przycisnął do bijącego mocno serca. Nie wierząc swemu szczęściu,
podniosła wreszcie spłonioną twarzyczkę, popatrzyła rozpromieniona
na ukochanego i szepnęła:

— To chyba nieprawda!

Ujrzał przed sobą jej pięknie wykrojone, bladoróżowe wargi, na

które zawsze spoglądał z takim utęsknieniem. Jak człowiek spragniony,
który po długiej wędrówce ujrzał źródło, pochylił się nad Marleną
i przywarł ustami do jej warg. Długo trwał rozkoszny pocałunek. Gdy
wreszcie rozłączyły się ich usta, spojrzeli sobie z miłością w oczy.

176

background image

— Haraldzie, skąd wiedziałeś, że cię kocham? Czy zdradziłam się

kiedykolwiek? Starałam się przecież panować nad sobą — mówiła
Marlena, jakby we śnie.

Z zachwytem ucałował jej oczy.

— Wiem, moje kochanie trzymało się dzielnie... Nie byłbym nigdy

miał nadziei, gdyby mnie od czasu do czasu nie pocieszył zdradziecki
rumieniec. Opowiem ci jednak, jak zdobyłem pewność. Postanowiłem
za wszelką cenę wytropić tajemnicę twego serca i obejrzałem fotografię
człowieka, którego kochasz... Ach, jakże go nienawidziłem, uważałem
za mego wroga... Zakradłem się do twego koszyczka z robótkami, gdzie
tak przezornie ukryłaś podobiznę tego nieznajomego...

Zdumiona podniosła na niego oczy.

— Wtedy, Haraldzie? W moim pokoju?
— Tak, Marleno. Zobaczyłem przypadkowo w lustrze, że zdjęłaś ze

ściany fotografię jakiegoś mężczyzny i z wielkim pośpiechem ukryłaś ją
w koszyczku z robotami. Gdy później pani Darlag przyszła po ciebie,
a ja zostałem sam, nie mogłem już wytrzymać dłużej... Musiałem za
wszelką cenę ujrzeć oblicze tego nieznajomego, któremu tak zazdrości­

łem twojej miłości. Wyjąłem fotografię z koszyczka i — ujrzałem siebie.
Od owej chwili wiedziałem, że mnie kochasz. Czy zdajesz sobie teraz
sprawę z mego bohaterstwa? Czy wiesz, ile wysiłku kosztowało mnie,
aby nie stracić panowania nad sobą, aby nie porwać cię w objęcia, nie
wyznać ci mej miłości? Widywałem cię codziennie, a musiałem zacho­
wywać się jak dobry, czuły brat... O, Marleno, cierpiałem jak potępie­
niec! Ileż razy z namiętną, rozpaczliwą tęsknotą szeptałem twoje imię.
Wtedy już postanowiłem, że przed moim wyjazdem do Kota Radża
w godzinę rozstania powiem ci prawdę. Chciałem, abyś wiedziała, że cię
kocham. Nie przeczuwałem jedynie, że stanę przed tobą jako człowiek
wolny...

— A jednak chcesz mnie teraz zostawić samą, Haraldzie — rzekła

z żalem.

Przytulił ją mocno do serca i ucałował jej oczy i usta. Potem

z głębokim westchnieniem wypuścił ją z objęć.

— Tak, Marleno, teraz muszę odjechać. Potrafiłem zachować

wobec ciebie spokój, dopóki żyła Katie, dopóki żelazna konieczność
stała na straży przed mym pragnieniem. Teraz nie umiałbym spokojnie

177

background image

czekać na chwilę, gdy zostaniesz moją żoną. Obecnie nic mi nie pomoże,
oprócz ucieczki. Dla nas obojga będzie najlepiej, gdy odpoczniemy
w samotności po tym wszystkim, cośmy przeżyli i przecierpieli. Musimy
poczekać jeszcze rok na nasze szczęście. Długi, długi wyda się nam ten
rok, lecz postaramy się skrócić go sobie tysiącem czułych liścików.
Będziemy pisywali do siebie, dzielili się każdą myślą, każdym uczuciem.
Nie mamy przecież potrzeby ukrywać tego, co żyje w naszych sercach.
Z każdym dniem będzie się skracał czas oczekiwania, a następne święta
Bożego Narodzenia spędzisz ze mną jako moja najdroższa żona. Wtedy

nigdy się już nie rozstaniemy, zabiorę cię na dwa lata do Kota Radża.
Prawda, Marleno, że wówczas przestaniesz się wahać i pojedziesz ze
mną do Kota Radża?

— Pojadę z tobą choćby na koniec świata — odparła z serdeczną

prostotą i przytuliła się do niego.

Mieli sobie jeszcze nieskończenie wiele do powiedzenia i nie

spostrzegli oboje, jak szybko minęła ta ostatnia godzina. Gdy przed
bramę zajechał samochód, który miał zawieźć Haralda do portu,
Marlena zbladła jak opłatek.

— Teraz wybiła godzina rozstania — powiedział Harald głosem

stłumionym ze wzruszenia, po czym porwał Marlenę w objęcia.

Namiętnymi pocałunkami pokrywał jej włosy, policzki, oczy, wre­

szcie, przywarł ustami do jej warg i całował ją, aż jej zbrakło tchu.
Z bezbrzeżną czułością odezwał się wreszcie:

— Do widzenia, najdroższa, do widzenia, Marleno, życie moje...

Niech Bóg czuwa nad tobą!

Ostatni pocałunek — i Harald wypuścił Marlenę, szybko wybiegł

z pokoju. Był już najwyższy czas, aby udać się na pokład okrętu.

Marlena popatrzyła w ślad za ukochanym, uśmiechając się mężnie. Nie

chciała płakać i narzekać, postanowiła spokojnie znieść tę ostatnią
rozłąkę, po której czekało ją ogromne, bezgraniczne szczęście.

W godzinę potem Marlena stała w pawilonie i czekała na statek,

który uwoził Haralda w dal. Wspominała ów dzień, gdy także czekała na
statek... Harald miał wtedy przyjechać ze swoją młodą żoną... Biedna
Katie, nie miała już nigdy ujrzeć Kota Radża... Zimny grób wznosił się
nad jej marzeniami i nadzieją... Jak dziwną koleją potoczyły się jej

własne losy...

178

background image

Marlena złożyła ręce, szepcąc słowa żarliwej modlitwy. A gdy

wspaniały okręt ukazał się w dali, ujrzała Haralda, który, jak wówczas
stał przy barierze. Wychylał się przez balustradę, aby raz jeszcze ogarnąć

spojrzeniem wysmukłą postać złotowłosej dziewczyny.

— Za rok, jak Bóg zechce, przyjadę po ciebie, Marleno, najdroższa

moja dziewczyno — szeptał, przesyłając jej ręką pozdrowienia.

Marlena zaś myślała w tej chwili:

— Za rok, jak Bóg zechce, powrócisz do mnie, ukochany!
A statek płynął z wolna po szerokiej rzece, wyruszał na ocean,

a potem dalej w świat...

Marlena została samotna; gorące łzy przyciemniły na chwilę jej

piękne oczy.

*

*

*

W rok później Harald Forst przyjechał do kraju, aby poślubić

Marlenę Lassberg.

Wiele, wiele listów odbyło w przeciągu tego czasu daleką podróż

między Hamburgiem a Kota Radża. Każdy z nich zawierał w sobie
słodkie marzenia o miłości i szczęściu.

Harald przed wyjazdem przygotował wszystko na przyjęcie swej

młodziutkiej żony. Postanowił zamieszkać z Marleną w swoim małym
domku, nie zaś w obszernej willi Johna Vanderheydena. Mieli przecież
pozostać zaledwie dwa lata w Kota Radża, na ten krótki okres
wystarczało dawniejsze mieszkanie Haralda. Kasova i Zobah, szczęśli­
we młode małżeństwo, utrzymywało tam ład i porządek. Daipah miała
zostać służącą pani Marleny i opowiadała cuda o jej piękności i dobroci.

Harald przyjechał do Hamburga w początkach grudnia. Za kilka dni

miał się odbyć ślub młodej pary. Pan Zeidler i pani Darlag wiedzieli od
dawna o zaręczynach Marleny i Haralda; staruszkowie całym sercem
cieszyli się z ich szczęścia.

Gdy Harald powrócił i nareszcie znowu tulił w objęciach narze­

czoną, odetchnął głęboko i rzekł ze wzruszeniem:

— Chwała Bogu, najdroższa, że minęła nasza ostatnia rozłąka. Był

179

background image

to ciężki rok, choć mogłem żyć najsłodszą nadzieją. Ach, jakaż piękna

jest moja Marlena! Jeszcze piękniejsza niż rok temu! Powiedz kochanie,

czy tęskniłaś za mną, jak ja za tobą?

Zarzuciła mu ręce na szyję, patrząc głęboko w oczy.
— Mogłam codziennie myśleć o tobie, żyłam nadzieją, że powrócisz

do mnie. To skracało mi długie miesiące oczekiwania. Mimo to
tęskniłam za tobą, Haraldzie!

Ucałował białą, niedostrzegalną prawie bliznę na jej czole.

— Nic nas nie rozłączy, oprócz śmierci. Widzę cię, tulę cię w objęciu,

pragnę zapomnieć o wszystkim, co przeżyłem i przecierpiałem. Nie
myślmy już o przeszłości.

W dwa dni potem odbył się ślub. Tym razem nie wyprawiono

wspaniałego wesela, lecz mimo to spędzono ten dzień uroczyście
w cichym gronie dobrych przyjaciół. Pan Zeidler i jeden ze starszych
urzędników firmy byli świadkami na ślubie. Z oczu Haralda i Marleny
tryskało takie szczęście, iż wszyscy byli przekonani, że tym razem
Harald Forst zawiera małżeństwo z miłości.

Po kolacji młoda para wyjechała do Szwajcarii, gdzie spędziła dwa

rozkoszne tygodnie w małym hoteliku nad Jeziorem Genewskim.
Dopiero na święta Bożego Narodzenia Harald i Marlena powrócili do
Hamburga, aby w błogim domowym zaciszu obchodzić Gwiazdkę. Tej

zimy bywali mało, a choć Harald przedstawił znajomym swoją młodą
żonę, zastrzegł się od razu, że dopiero po ostatecznym powrocie do kraju
uczyni zadość swoim zobowiązaniom towarzyskim.

W kilka miesięcy potem Harald i Marlena udali się do Kota Radża,

aby wspólnymi siłami przygotować wszystko do przeniesienia centrali
do Hamburga. Gdy Harald tym razem płynął okrętem koło domu
rodzinnego, otoczył ramieniem swoją żonę. Oboje przesyłali ręką

pożegnalne ukłony panu Zeidlerowi i pani Darlag. Harald zwrócił się
czule do Marleny:

— Zabieram w drogę moje szczęście, więc nie martwię się, że

wyruszam w świat.

KONIEC.

background image

Drogie Czytelniczki

Ponieważ seria naszych romansów adresowana jest

głównie do Was — Kobiet, postanowiliśmy dodatkowo uat­

rakcyjnić nasze książki.

W każdej z naszych pozycji znajdziecie 1 lub 2 przepi­

sy kulinarne, które z pewnością wzbogacą i urozmaicą

serwowane przez Was menu.

Pamiętajcie o ciągle] aktualności przysłowia

„Przez żołądek do serca"!

Szukajcie w księgarniach książek z serdusz­

kami — symbolem naszych romansów!

Niech Wasz romans z Akapitem trwa!


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Courths Mahler Jadwiga Tajemnicza miłość Marleny
Courths Mahler Jadwiga Tajemna miłość, tajemne cierpienie
Courths Mahler Jadwiga Tajemnicza miłość Anny
Courths Mahler Jadwiga Tajemna milosc, tajemne cierpienie
Courths Mahler Jadwiga Tajemnica rubinowego pierścienia (Zbrodnia na zamku Truenfelds)(Gryzelda)
Courths Mahler Jadwiga Tajemnica bezimiennej
Courths Mahler Jadwiga Pierwsza miłość Eryki
Courths Mahler Jadwiga Pierwsza miłość Eryki
Courths Mahler Jadwiga Miłość rodzi miłość
Courths Mahler Jadwiga Wojenna zona
Courths Mahler Jadwiga Dzieci szczęścia
Courths Mahler Jadwiga Gdyby życzenia zabijały
Courths Mahler Jadwiga I będę ci wierna aż do śmierci
Courths Mahler Jadwiga Zagadka w jej życiu
Courths Mahler Jadwiga Odzyskany Klejnot
Courths Mahler Jadwiga Sprzedane dusze

więcej podobnych podstron