DGP 2015 01 09 prawnik

background image

SHUTTERST

OCK

prawnik

Piątek – niedziela | 9–11 stycznia 2015

To bardzo ważne,

aby patrzeć

na daną historię

jak sąd, czyli

z perspektywy

osoby, która

dostaje akta

do czytania

NIE MA

PRZEGRANYCH

SPRAW

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

1 / 8

background image

D2

„Prawnik” powstaje we współpracy z

Krajową Radą Sądownictwa

Naczelną Radą Adwokacką

Krajową Radą Komorniczą

Krajową Radą Notarialną

Krajową Izbą Doradców Podatkowych

Krajową Radą Radców Prawnych

Profesjonalne zarządzanie gruntem czy

budynkiem wymaga dużej wiedzy i to ta-

kiej, która obejmuje wiele dziedzin. Na-

leży przede wszystkim znać podstawowe

regulacje prawne, procedury i system po-

datkowy. Prezentowane drugie uaktual-

nione wydanie książki „Nieruchomości.

Zagadnienia prawne i zarząd” na ponad

1300 kartach przybliża w bardzo przy-

stępny sposób te i wiele innych kwestii.

Autorzy omawiają m.in. sposoby nabycia

nieruchomości i korzystania z niej, postę-

powania w sprawach z nią związanych

(m.in. administracyjne czy egzekucyjne),

zagadnienia podatkowe i ochrony infor-

macji. Opisują też zawody osób działają-

cych w branży (temat aktualny z uwagi

na deregulację przepisów określających

dojście do zawodu zarządcy).

Zaletą publikacji jest przejrzysty układ

treści z podziałem na niewielkie zwięzłe

fragmenty, graficzne wyodrębnienie waż-

nych informacji oraz zaprezentowanie

wzorów umów i pism do praktycznego

stosowania. Książka nie zawiera wyłącz-

nie wywodów teoretycznych, lecz także

wskazówki, jak postąpić w danej sytuacji,

opatrzone licznymi przykładami. Poziom

merytoryczny pracy gwarantuje sędzia

Sądu Okręgowego w Krakowie Barbara

Baran.

AM

Książka dr Magdaleny Wilejczyk z Uni-

wersytetu Wrocławskiego jest pierw-

szym monograficznym opracowaniem

zagadnień wchodzących w zakres czę-

ści ogólnej prawa cywilnego w aspekcie

ich związków z problematyką etyczną.

Autorka omawia nie tylko te regulacje

prawne, które wprost odsyłają do norm

moralnych, ale również te, u których

podłoża leżą jakieś wyraźne rozstrzy-

gnięcia o charakterze etycznym. Ty-

tułowa materia została przedstawiona

w sposób pogłębiony i  przede wszyst-

kim nieograniczający się wyłącznie do

literatury cywilistycznej. W pracy znaj-

dziemy liczne odwołania do piśmien-

nictwa z zakresu teorii i filozofii prawa,

a także etyki. Jak wskazuje sama autor-

ka, jej publikacja nie zawiera omówie-

nia wszystkich bez wyjątku zagadnień

etycznych, które mogłyby zostać uznane

za wchodzące w zakres ogólnej części

prawa cywilnego, lecz tylko te, które

są jej zdaniem najważniejsze. Mono-

grafia składa się z 16 rozdziałów. Przy-

bliżają one takie ciekawe zagadnienia,

jak m.in. wpływ moralności na system

prawny, etyczny wymiar ochrony dóbr

osobistych, etyczne uzasadnienie ochro-

ny zaufania przy zawieraniu umów czy

kontrola treści czynności prawnych

z punktu widzenia zgodności z nor-

mami moralnymi.

AM

biblioteka

prawnika

Dla właścicieli

i zarządców

Etyka w prawie

cywilnym

Barbara

Baran (red.)

„Nieruchomości.

Zagadnienia

prawne i zarząd”,

Warszawa 2014,

wyd. Wolters

Kluwer Polska

Magdalena

Wilejczyk,

„Zagadnienia

etyczne części
ogólnej prawa

cywilnego”,

Warszawa 2014,

wyd. C.H. Beck

Stan faktyczny

Do Sądu Rejonowego w Wieluniu wpły-

nął akt oskarżenia, w którym zarzu-

cono kobiecie, że od grudnia 2011 r.

do stycznia 2012 r., działając syste-

matycznie i w podobny sposób, kie-

rowała wobec sędzi groźby bezprawne,

wzbudzające uzasadnione obawy ich

spełnienia. Robiła to też, wykorzystu-

jąc do tego inne osoby. Cel był prosty

– kobieta chciała, aby sędzia zmieniła

wydane orzeczenie. Chodziło o spra-

wę rodzinną, a konkretnie o to, że sąd

ustalił miejsce pobytu dzieci w miejscu

zamieszkania ich ojca. Tak więc ko-

bieta podjęła wiele działań mających

odwrócić sytuację. Pisała do rzecznika

praw dziecka, ministra sprawiedliwo-

ści, rzecznika dyscyplinarnego, proku-

ratury, przedstawiając nieprawdziwe

okoliczności dotyczące procedowania

w sprawie rodzinnej, kwestionując rze-

telność sędzi, podważając jej nieska-

zitelny charakter oraz sugerując, że

względy natury osobistej, a nie mery-

torycznej miały znaczenie przy podej-

mowaniu decyzji. Na tym nie koniec.

Kobieta na parkingu przed sklepem,

w obecności swych dzieci zwyzywała

sędzię oraz jej groziła. Wszystko to, co

zrobiła, podpadało zatem pod art. 232

par. 1 kodeksu karnego i art. 231a k.k.

oraz art. 234 k.k. i art. 212 par. 1 k.k.

Wyrok I instancji

Sąd uznał kobietę za winną i za cały

powyższy katalog zachowań wymierzył

jej karę łączną 8 miesięcy pozbawienia

wolności, której wykonanie warunko-

wo zawiesił na 4 lata. Oddał też kobie-

tę w okresie próby pod dozór kurato-

ra. Apelację na niekorzyść oskarżonej

wniósł prokurator. Podniósł w niej, że

kara jest zbyt łagodna. Rodzaj zaś po-

pełnionego czynu, jego stopień społecz-

nej szkodliwości, okoliczności i sposób

jego popełnienia, a także uprzednia kil-

kukrotna karalność oskarżonej, w tym

za przestępstwa podobne, i charakter

naruszonych dóbr uzasadniają twier-

dzenie, że słuszna i sprawiedliwa będzie

kara 8 miesięcy pozbawienia wolności.

Bez zawieszenia.

Wyrok II instancji

Sąd Okręgowy w Sieradzu wyrokiem

z 15 października 2014 r. (sygn. akt II

Ka 234/14) utrzymał w mocy zaskarżo-

ny wyrok. Wyjaśnił, że zarzut rażącej

niewspółmierności kary można zasad-

nie podnosić, gdy kara nie uwzględnia

w sposób właściwy zarówno okoliczno-

ści popełnienia przestępstwa, jak i oso-

bowości sprawcy. Innymi słowy, gdy

w społecznym odczuciu jest niespra-

wiedliwa. Określenie „rażąca” należy

odczytywać dosłownie i jednoznacznie

jako cechę kary, która istotnie przez

swą niewspółmierność razi, oślepia.

Sąd stwierdził, że w tej sprawie wy-

mierzona kara jest łagodna, a nawet

bardzo łagodna, lecz nie w stopniu

rażącym. Zasadnicze znaczenie przy

wymiarze kary w tej sprawie miały:

wysoki stopień szkodliwości społecz-

nej czynów oraz fakt uprzedniej wie-

lokrotnej karalności, którą sąd uznał

za najistotniejszą okoliczność obcią-

żającą. Działania podejmowane przez

oskarżoną miały swoje niepożądane

konsekwencje zarówno w sferze ży-

cia prywatnego sędzi, jak i sferze jej

życia zawodowego. Niemniej jednak

w sprawie zaistniały istotne okolicz-

ności przemawiające na korzyść ko-

biety, które zadecydowały, że zasłużyła

na warunkowe zawieszenie wykona-

nia kary. Chodzi tu o takie okoliczno-

ści, jak: przeproszenie sędzi, wysłanie

„sprostowania” do wszystkich insty-

tucji państwowych, którym wcześniej

przedstawiła nieprawdziwe okolicz-

ności dotyczące sposobu procedowa-

nia sądu. W świetle powyższego sąd

I instancji słusznie przyjął, że pro-

gnoza kryminologiczna odnośnie do

oskarżonej jest pozytywna i zachodzą

przesłanki do zastosowania instytucji

warunkowego zawieszenie wykonania

kary pozbawienia wolności. Decydują-

ce znaczenie dla oceny, czy w konkret-

nej sprawie zachodzą takie przesłanki,

mają okoliczności związane z osobą

oskarżonego – jego dotychczasową po-

stawą, właściwościami i warunkami

osobistymi, sposobem życia i zacho-

waniem się po popełnieniu przestęp-

stwa. W tym przypadku choć oskarżo-

na była wcześniej kilkakrotnie karana

za przestępstwa, to jej postawa w toku

postępowania pozwala sądzić, że kara

pozbawienia wolności z warunkowym

zawieszeniem będzie wystarczająca

dla zapobieżenia popełnieniu przez

nią kolejnych czynów w przyszłości.

Komentarz

Rafał Puchalski
sędzia Sądu Rejonowego w Jarosławiu

Z ubolewaniem należy przyznać, że

podobne zdarzenia mają miejsce co-

raz częściej. Strony postępowań są-

dowych wiedzę o  sędziach czerpią

głównie z mediów, nieprzychylnych

i anonimowych wpisów pod artyku-

łami internetowymi oraz uprawianej

przez polityków nagonki na środowi-

sko. W sieci można znaleźć wiele po-

rad, jak odsunąć od prowadzenia swo-

jej sprawy sędziego, który nie orzeka

zgodnie z oczekiwaniami strony, a ta-

kim dobrym sposobem ma być choćby

pomówienie o czyn przestępczy lub

delikt dyscyplinarny. I tak w ramach

wolności słowa dochodzi do patolo-

gicznych sytuacji, wspomaganych

przez polityków. Przykładem może

być art. 41d ustawy – Prawo o ustro-

ju sądów powszechnych, nakazujący

przekazywanie każdej, nawet nieuza-

sadnionej skargi zawierającej wniosek

o wszczęcie postępowania dyscypli-

narnego, właściwemu rzecznikowi.

Siłą rzeczy powoduje to przedłużenie

postępowania sądowego i pieniacze

sądowi korzystają z tych uprawnień

bardzo często. Podobny rezultat daje

pomówienie o popełnienie przestęp-

stwa i tylko istniejąca wciąż instytucja

immunitetu pozwala w miarę skutecz-

nie przeciwdziałać tym praktykom.

Ze smutkiem stwierdzam, że nasze

państwo w swoich standardach odbiega

od ogólnie przyjętych norm europej-

skich, gdzie np. we Francji za bezpod-

stawne złożenie wniosku o wyłączenie

sędziego wnioskodawca musi się liczyć

z  tym, że przyjdzie mu zapłacić do

3 tys. euro grzywny, nie wspominając

już o bardzo wysokich karach więzienia

za pomówienie sędziego o popełnienie

przestępstwa.

Sędziowie jako środowisko w swojej

zdecydowanej większości starają się ba-

gatelizować zdarzenia podobne do opi-

sywanego. Uzasadniają to ilością pracy,

„ryzykiem zawodowym” i brakiem cza-

su na udział w postępowaniach sądo-

wych, w których są pokrzywdzonymi.

Osobiście jednak jestem zdecydowa-

nym przeciwnikiem takiej postawy, al-

bowiem brak reakcji skutkuje jedynie

poczuciem bezkarności i powielaniem

takich zachowań. Należy pamiętać, że

sędzia broni nie tylko swoich dóbr, ale

autorytetu państwa, w imieniu którego

występuje. Tym samym jeżeli państwo

nie staje w obronie jednego ze swoich

filarów, siłą rzeczy generuje patologicz-

ne zachowania stron.

Wydaje się, że wymiar sprawiedli-

wości powinien przykładnie karać za

podobne czyny w ramach prewencji

ogólnej. Z kolei zachowania polegają-

ce na kierowaniu pod adresem sędziego

gróźb karalnych, w mojej indywidu-

alnej ocenie, świadczą o całkowitym

już lekceważeniu instytucji państwa

i nie dziwię się wnioskom prokuratu-

ry o wymierzenie bezwzględnej kary

pozbawienia wolności.

ewa MaRia RadlińSka

ewa.radlinska@infor.pl

FOT

.

W

O

JT

e

K

RSKI

Należy pamiętać,

że sędzia broni nie

tylko swoich dóbr,

ale autorytetu

państwa,

w imieniu którego

występuje.

Tym samym jeżeli

państwo nie staje

w obronie jednego

ze swoich filarów,

siłą rzeczy generuje

patologiczne

zachowania stron

z wokandy

analiza wyroku

Po pierwsze: nie grozić sędziemu

Prokurator zażądał 8 miesięcy pozbawienia wolności dla kobiety,

która wyzywała sędzię i jej groziła. Bo ta wydała wyrok inny, niż

strona oczekiwała. Sąd jednak zastopował zapędy oskarżyciela

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

2 / 8

background image

prawnik

9–11 stycznia 2015 nr 5 (3898)

gazetaprawna.pl

Paulina Szewioła
paulina.szewiola@infor.pl

N

a studia prawnicze trafił

przypadkowo. O ile bowiem

w Technikum Ekonomicznym

w Elblągu, do którego uczęsz-

czał, lekcje z prawoznawstwa

ciekawie prowadził prof. Michalski, to

nauczanie matematyki mocno kulało,

a to nie rokowało najlepiej przed egza-

minami wstępnymi na ekonomię. Dla-

tego próbował się dokształcać we włas-

nym zakresie, co wiązało się jednak

z koniecznością wcześniejszego odby-

cia służby wojskowej.

I  tak na dwa lata został saperem

w Unieściu. – Oprócz trywialnego wy-

sadzania różnych obiektów w powietrze

nauczyłem się też paru pożytecznych

rzeczy, np. układania bruku w różnych

formatach – wspomina z uśmiechem

prof. Bogumił Brzeziński. I chwali się,

że najlepiej wychodziły mu kocie łby.

Zniechęcony brakiem widocznych po-

stępów w matematyce za namową ko-

legi zdecydował się ostatecznie podejść

do egzaminów wstępnych na prawo na

Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w To-

runiu. Dostał się, chociaż na jedno miej-

sce przypadało wówczas siedmiu kan-

dydatów. Po ukończeniu studiów przyjął

ofertę pracy na stanowisku asystenta

w Zakładzie Prawa Finansowego UMK.

A niedługo potem odbył aplikację sądo-

wą i zdał najpierw egzamin sędziowski,

a następnie radcowski. Ostatecznie zde-

cydował się jednak poświęcić karierze

naukowej i szedł typową ścieżką akade-

micką: doktorat, habilitacja, profesura.

Na swoją specjalność wybrał prawo

podatkowe. Kulisy tej decyzji po latach

opisuje tak: – W stanie wojennym na

uczelni panowało dosyć ogólne przy-

gnębienie, pogłębiane pogłoskami

o planowanym rozwiązaniu Wydziału

Prawa UMK. Prawdopodobieństwo ta-

kiego scenariusza było wówczas bardzo

realne, tym bardziej że był on już raz

zlikwidowany w latach 50. Trzeba było

znaleźć na taką sytuację jakąś odtrutkę

psychiczną. Początkowo była to lektu-

ra „Przygód dobrego wojaka Szwejka”.

A kiedy ta powieść już się trochę prze-

jadła, doszliśmy z jednym z kolegów do

wniosku, że równie zabawne (chociaż

niekoniecznie śmieszne) jest prawo po-

datkowe. I skoncentrowaliśmy się na na-

ukowej analizie orzecznictwa sądowego

w sprawach podatkowych. Tym właśnie

zajmowałem się przez ostatnie 30 lat.

Jednocześnie podkreśla, że decyzji

o wyborze tej ścieżki kariery nigdy nie

żałował, zwłaszcza że, jak mówi, trafił

do wyjątkowego – także w kategoriach

stosunków międzyludzkich – zespołu

naukowego, jakim był Zakład Prawa Fi-

nansowego UMK w Toruniu. Z uniwer-

sytetem związany jest zresztą do dziś,

obecnie pełni funkcję kierownika Ka-

tedry Prawa Finansów Publicznych oraz

kierownika Ośrodka Studiów Fiskalnych.

Działalność naukowa prof. Brzeziń-

skiego to jednak nie tylko UMK. Wy-

kładał m.in. na Uniwersytecie Łódzkim,

którego władze przyznały mu w 2010 r.

tytuł doktora honoris causa UŁ. A obec-

nie kieruje również Zakładem Prawa

Finansowego Uniwersytetu Jagielloń-

skiego. – Prof. Bogumił Brzeziński jest

wybitnym znawcą prawa podatkowe-

go. Na jego dorobek naukowy składa się

kilkaset publikacji cenionych zarówno

przez przedstawicieli nauki, jak i prak-

tyki. Jego prace odgrywają znaczącą rolę

w kształtowaniu polskiej myśli podat-

kowoprawnej. Odwoływanie się do jego

poglądów znajdziemy w wielu wyro-

kach sądów administracyjnych – mówi

prof. Włodzimierz Nykiel, rektor Uni-

wersytetu Łódzkiego. A prof. Andrzej

Gomułowicz z Uniwersytetu im. Adama

Mickiewicza w Poznaniu, który z prof.

Brzezińskim zna się od lat, dodaje: – Jest

indywidualnością o wyraźnie zarysowa-

nej osobowości. Ma poczucie własnej

wartości i godności, ale nie ma w nim

cienia zadufania, pychy czy też wynio-

słości. Pisze wnikliwie, bywa, że i ostro,

jest przy tym doskonałym polemistą.

Chociaż pracy na uczelni prof. Brze-

ziński poświęcił całe życie zawodowe,

to nie tylko na niej się koncentrował.

Jako uznany autorytet w dziedzinie

prawa finansowego i  podatkowego

pełnił również rozmaite funkcje do-

radcze i opiniodawcze. Jego uwagi nie

zawsze spotykały się jednak z atencją,

której prawdopodobnie życzyłby sobie

jako autor. Na przykład dla Senatu jed-

nej z poprzednich kadencji opiniował

ok. 10 projektów ustaw, sugerując za-

sadność wprowadzenia w sumie ponad

150 poprawek, jednak ostatecznie izba

nie uwzględniła żadnej z nich. Cała sy-

tuacja może służyć za odpowiedź na do-

syć często zadawane pytanie: dlaczego

mimo istnienia w naturze profesorów

prawa podatkowego jakość ustaw po-

datkowych jest tak niska? Trzeba przy

tym przyznać, że wiele z zalecanych

przez niego poprawek Ministerstwo

Finansów uwzględniło przy kolejnych

nowelizacjach ustaw.

Karierę eksperta sejmowego przerwał

po tym, jak były już dyrektor Biura Ana-

liz Sejmowych poprosił go o przereda-

gowanie treści gotowej ekspertyzy tylko

dlatego, bo była zbyt… dowcipna. Pro-

fesor Brzeziński opinię skorygował, ale

postanowił z ponurakami więcej się nie

zadawać.

Uczestniczył również w pracach ze-

społu problemowego Rady Legislacyj-

nej IV kadencji, działającej przy preze-

sie Rady Ministrów, ale mówi, że było

to tak dawno, że jedyne, co pamięta, to

dobra atmosfera towarzysząca obradom

i poczucie, że bierze udział w czymś po-

żytecznym.

Z charakterystycznym dla siebie hu-

morem marginalizuje także swoją rolę

w Zespole Prawa Karnego Skarbowe-

go, działającego w ramach Komisji ds.

Reformy Prawa Karnego. – Moim za-

daniem było jedynie pilnowanie, czy

w projektowanych przepisach nie po-

mylono aby obowiązku podatkowego

z zobowiązaniem podatkowym, a po-

datnika z  płatnikiem – przekonuje

prof. Brzeziński. I  dodaje: – Najza-

bawniejsze było jednak to, że po kil-

ku latach prac komisji przyszła pani

z Ministerstwa Finansów i treść naj-

ważniejszych przepisów po prostu po-

dyktowała.

Działalność zespołu unaoczniła mu

jednak pilną potrzebę powołania Komi-

sji Kodyfikacyjnej Prawa Podatkowego,

bez której, jak sam twierdzi, szansa na

pozytywne zmiany w dziedzinie prawa

podatkowego byłaby znikoma. Pod ko-

niec ubiegłego roku taki organ został

ustanowiony, a jego zaplecze ma sta-

nowić Rada Konsultacyjna Prawa Po-

datkowego. Do jej zadań należeć będzie

przede wszystkim ocena pomysłów do-

tyczących zmian prawa podatkowego.

Ma też doradzać szefowi resortu finan-

sów i przedstawiać własne propozycje

reform, które uzna za potrzebne.

A tym nowo utworzonym zespołem

25 ekspertów pokieruje właśnie prof.

Bogumił Brzeziński. Chociaż on sam

z oceną swojej roli woli się wstrzymać

do końca prac gremium, to biorąc pod

uwagę jego wiedzę i doświadczenie,

można już teraz uznać, że trudno by-

łoby o trafniejszą nominację. – Profesor

Bogumił Brzeziński problemy prawa

podatkowego widzi nie w oderwaniu

od siebie, ale w związku przyczyno-

wym ze zjawiskami społecznymi, go-

spodarczymi i ustrojowymi – podkreśla

prof. Gomułowicz. I dodaje: – Ma ory-

ginalną wizję ochrony praw podatnika

i ciągle dodaje do niej nowe elementy,

wzbogacając to co już na ten temat na-

pisał. Cały czas poszukuje. To nie jest

typ człowieka, który odcina kupony od

sławy. Nie zatrzymuje się w miejscu.

Sam prof. Brzeziński pytany o zain-

teresowania pozazawodowe z żalem

opowiada, że niedawno pożegnał się

z siatkówką, w którą grał zawodniczo,

a potem rekreacyjnie równo 50 lat. Te-

raz niezbędnej porcji ruchu dostarcza

mu jazda na rowerze. Lubi muzykę, bez

względu na gatunek. Interesuje się także

historią i architekturą Pomorza Nadwi-

ślańskiego i terenów przyległych, cho-

ciaż coraz częściej ogranicza się jedynie

do kupowania książek na ten temat.

Oryginał i indywidualista

z doświadczeniem sapera

i zawodnika siatkówki.

Profesora Bogumiła

Brzezińskiego, który

stanął niedawno na czele

Rady Konsultacyjnej

Prawa Podatkowego,

nie da się nie lubić

FOT

.

MA

T.

P

RASO

WE

Prawnik w dobrym humorze

PoStać tygodnia

Bogumił Brzeziński

Karierę eksperta sejmowego

przerwał po tym, jak były już

dyrektor Biura Analiz Sejmowych

poprosił go o przeredagowanie

treści gotowej ekspertyzy tylko

dlatego, że była zbyt... dowcipna.

Z ponurakami nie chciał się

zadawać

Prenumerata:

Cena prenumeraty DZIENNIKA GAZETA PRAWNA: Wersja Standard – miesięczna (styczeń 2015 r.): 100,00 zł, styczeń–grudzień 2015 r: 1.146,00 zł. Wersja Premium – miesięczna
(styczeń 2015 r.): 116,00 zł., styczeń–grudzień 2015 r: 1.347,00 zł. Wszystkie ceny brutto (zawierają 8% VAT). Więcej informacji na stronie www.gazetaprawna.pl/oferta2015

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

3 / 8

background image

G

dyby kogoś urażała ru-

baszność, to przypomnę,

że ostatnia książka bądź

co bądź noblisty, Gabriela

Garcii Márqueza, nosi ty-

tuł „Rzecz o mych smut-

nych dziwkach”. I bynaj-

mniej nie jest to dzieło frywolne czy

nieprzyzwoite. Temat może posłużyć

jako przykład niedostrzegania przez

prawników dynamizacji pojęć zasta-

nych. Mówiąc po ludzku, idzie o to,

że ich ulubiony świat (iheringowskie

„niebo pojęć prawniczych”) jest zako-

rzeniony w utrwalonych stereotypach,

od których oderwanie się samym praw-

nikom przychodzi z dużą trudnością.

Gdy zajrzymy do polskich podręczni-

ków (ba, monografii!) prawa cywilnego

i będziemy w nich poszukiwali przy-

kładów na umowę nieważną, to zwykle

wypłynie nam umowa o świadczenie

niegodziwe. Taka umowa nie rodzi żad-

nych prawnych skutków jako nieważ-

na od samego początku. Jej rozliczenie

następuje wedle kondykcji o świadcze-

niu ob turpem vel iniustam causam,

trudnej konstrukcyjnie i  praktycz-

nie. Ale jeśli patrzymy na taką umo-

wę w momencie, zanim zostanie wy-

konana – nie rodzi ona zaskarżalnego

roszczenia o wykonanie. Jako klasycz-

ny przykład takiej sytuacji podaje się

prostytucję. Czym zatem – z punktu

wymiany świadczeń – jest prostytu-

cja? Pracą?

Bo wiza była turystyczna

Tak rozumowały chyba organy admi-

nistracji, gdy kilka lat temu uznały, że

korzystająca z turystycznego paszportu

obywatelka Białorusi została wydalona

z Polski za naruszenie ustawy o zatrud-

nieniu i przeciwdziałaniu bezrobociu

z 1994 r., wymagającej zgody organu

administracji na wykonywanie przez

cudzoziemca pracy zarobkowej lub pod-

jęcie zatrudnienia. Skarżąca tę decyzję

(V SA 3275/00) działała jako prostytutka

w agencji towarzyskiej. W decyzji pod-

kreślono, że charakter posiadanej wizy

(turystyczna) nie uprawnia do podej-

mowania pracy zarobkowej, którą lega-

lizuje (oprócz wspomnianej już zgody

organu administracji) posiadanie wizy

z prawem do pracy.

Naczelny Sąd Administracyjny tak

skrytykował to rozumowanie: „Organy

administracji odnoszą obowiązek uzy-

skiwania zgody na pracę (zatrudnienie)

także do zarobkowania w wyniku pro-

stytucji. Prostytucja jest procederem,

gdzie usługi nie mogą być świadczone

w ramach stosunku pracy, zatrudnienia

lub innego prawnego stosunku, wska-

zanego w ustawie o zatrudnieniu. Su-

gerowanie, iż problemem w wypadku

prostytucji cudzoziemki jest okolicz-

ność, że dzieje się to bez »wymaganej

zgody« organu administracji, sugeru-

je, że w ogólności możliwe jest legal-

ne świadczenie usług polegających na

prostytucji w ramach stosunku pracy

lub zatrudnienia, a także, że – co do

samej zasady – możliwa jest sytuacja,

gdy organ administracji, udzielając zgo-

dy na prostytuowanie się cudzoziem-

ki, zalegalizuje tego rodzaju sytuację.

Takie stawianie sprawy wręcz ośmie-

szałoby administrację odpowiedzialną

za prowadzenie polityki zatrudnienia

cudzoziemców i realizatorów tej po-

lityki. Ustawa o zatrudnieniu i prze-

ciwdziałaniu bezrobociu z 1994 r. (…)

definiując swój przedmiotowy zakres,

czyni to poprzez odwołanie się do wy-

konywania pracy w ramach wskazanych

tam stosunków prawnych. Takie ujęcie,

wiążące pojęcie legalnej pracy z pracą

świadczoną w ramach stosunku praw-

nego, jest ujęciem sformalizowanym.

Tymczasem prostytucja nigdy nie może

D4

opinie

Moralność i usługi

być przedmiotem ważnego, skuteczne-

go stosunku prawnego, ponieważ taki

stosunek prawny byłby z uwagi na swą

treść bezwzględnie nieważny. Zatem

bezprzedmiotowe jest także podejmo-

wanie prób objęcia zgody na prostytucję

zakresem art. 50 ustawy – gdyby świad-

czącym usługi prostytutki miała być

cudzoziemka. Także doktrynalna kon-

cepcja »faktycznych stosunków pracy«

niczego tu nie może rozstrzygnąć, bo-

wiem odnosi się ona tylko do świadczeń

realizowanych bez stosunku prawnego,

jednakowoż takich, które potencjalnie,

co do zasady mogą być świadczone w ra-

mach takiego stosunku prawnego, a to

nie zachodzi w wypadku prostytucji”.

Gdyby organ w zaskarżonej decyzji

sam nie ograniczył swych zarzutów

względem cudzoziemki ramami usta-

wy o zatrudnieniu i tam wskazanych

stosunków prawnych, być może NSA

miałby podstawę do przeanalizowania

koncepcji innych „niepracowniczych

Nie tylko cywiliści

mają kłopot

z tytułowym

pytaniem. Sprawa

ma bardziej

uniwersalny wymiar

i z nim właśnie

miałam okazję

zetknąć się osobiście

Czy dziwce należy się zapłata?

W czasie II wojny światowej kobiety

z Korei, Filipin i Tajwanu były zmuszane

przez władze Japonii do pracy jako

comfort woman w organizowanych

przez władze cesarstwa placówkach

przeznaczonych dla żołnierzy. Skandal

ujawnił się w 1991 r., gdy nieliczne już

ofiary zaczęły szukać skutecznej drogi

prawnej

FOT

. P

h

OT

OS

h

OT

/P

AP

prof. Ewa Łętowska

prawniczka, pierwszy polski rzecznik

praw obywatelskich, sędzia trybunału

konstytucyjnego w stanie spoczynku

R

AF

A

ł O

lek

SI

e

WI

CZ

/Re

PO

R

T

e

R

pod ostatnią

instancją

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

4 / 8

background image

E

uropejski Trybunał Praw

Człowieka, na kanwie sprawy

Horncastle i inni przeciwko

Wielkiej Brytanii (skarga nr

4184/10), wypowiedział się na temat

dowodów pośrednich wykorzystywa-

nych w postępowaniu karnym.

Odwołując się do wcześniejszej

sprawy rozstrzygniętej przez Wielką

Izbę (Al-Khawaja i Tahery przeciwko

Wielkiej Brytanii), strasburscy

sędziowie uznali, że wydawanie

przez sądy krajowe orzeczeń

skazujących wyłącznie na podstawie

oświadczenia nieobecnego świadka,

nie jest sprzeczne z art. 6 par. 3 lit. d

konwencji (prawo do rzetelnego

postępowania oraz prawo do

przesłuchania świadków oskarżenia

i obrony na tych samych warunkach).

Dwóch skarżących, panowie:

Horncastle i Blackmore, zostało

skazanych przez brytyjskie sądy za

spowodowanie poważnego uszkodze-

nia ciała. Ich ofiara złożyła pisemne

oświadczenie w trakcie postępowa-

nia policyjnego, jednak zmarła przed

rozpoczęciem procesu na niezwiąza-

ną z przestępstwem chorobę.

Kolejnych dwóch skarżących,

panowie: Marquis i Graham, zostali

skazani za porwanie kobiety z jej

domu. Podczas porwania grozili

wyrządzeniem jej krzywdy. Ofiara

oraz jej mąż złożyli pisemne oświad-

czenie dla policji, nie zdecydowali się

jednak na złożenie zeznań podczas

procesu z obawy o własne bezpie-

czeństwo.

Horncastle, Blackmore, Marquis

i Graham wnieśli bezskuteczne

apelacje i skargi do Sądu Najwyższe-

go. Występując ostatecznie do

Strasburga, wskazali na nierzetel-

ność postępowania krajowego, ze

względu na oparcie wyroku skazują-

cego wyłącznie na dowodach

pisemnych. Trybunał w rozstrzygnię-

ciu z 16 grudnia 2014 r. przypomniał,

iż pozostawia krajowym legislatorom

i sądom swobodę regulowania

kwestii dopuszczania dowodów

w postępowaniu karnym. Podkreślił,

że już w wyroku w sprawie Al-Kha-

waja wskazał na dwie okoliczności,

które muszą być spełnione, by uznać

postępowanie wyłącznie oparte na

zeznaniach pisemnych za rzetelne.

Pierwszą z nich jest wystarczające

uzasadnienie niestawienia się

osobistego przez świadka. Drugą

z kolei jest istnienie mocnych

proceduralnych zabezpieczeń, które

prowadzą do skrupulatnej oceny

dowodów przez sąd.

Co do pierwszych dwóch skarżących

ETPC uznał, że zeznania ofiary nie

były jedyną podstawą skazania. Obaj

oskarżeni przyznali się bowiem do

tego, iż w dniu ataku przebywali

w domu ofiary. Niemniej jednak,

gdyby nawet uznać, że dowód

w postaci pisemnego oświadczenia

był decydujący w sprawie, to istniały

wystarczające gwarancje procesowe

dotyczące wykorzystania dowodów

ze słyszenia. Skarżącym przysługiwa-

ła proceduralna możliwość kwestio-

nowania przyjęcia dowodu

pośredniego. Dodatkowo w trakcie

postępowania sędzia prowadzący

w sposób zrównoważony i uzasad-

niony dobierał dowody, co umożliwi-

ło ławie przysięgłych rzetelne

rozstrzygnięcie o sprawie. Tym

samym w tym przypadku nie doszło

do naruszenia konwencji.

Co do kolejnych dwóch skarżących

trybunał zauważył, iż sędzia krajowy

wyczerpująco uzasadnił fakt

przyjęcia wyłącznie pisemnego

zeznania ofiary. Wskazał bowiem, iż

była ona zastraszona przez sprawców

do tego stopnia, iż wolała sama

narazić się na areszt (w związku

z niestawieniem się na wezwanie

sądu), niż zeznawać na sali sądowej.

Jak wytłumaczył sędzia krajowy, była

„przerażona i w poczuciu prawdzi-

wego zagrożenia”. Strasburscy

sędziowie podkreślili, że jednoczesna

odmowa przyjęcia pisemnych zeznań

męża świadczy o dokładności

i rzetelności prowadzonego postępo-

wania w kraju.

Trybunał, za sądami krajowymi,

uznał, iż dowód z zeznań kobiety

nie był jedyny i decydujący.

W postępowaniu uwzględniono

bowiem dowody z nagrania sprzed

jej domu, billingi rozmów telefonicz-

nych wykonywanych przez porywa-

czy do jej męża, jak również to, że

skarżący zameldowali się w noc

porwania w hotelu, podjeżdżając

skradzionym samochodem ofiary.

Trybunał uznał więc, że wyrok nie

został oparty wyłącznie na pisem-

nych zeznaniach poszkodowanej.

Nie było zatem powodu, by badać

istnienie gwarancji proceduralnych

zabezpieczeń. W tym zakresie

również nie dopatrzono się narusze-

nia konwencji.

Wyrok w sprawie Horncastle i inni

przeciwko Wielkiej Brytanii warto

zapamiętać w związku z wchodzący-

mi w życie w lipcu tego roku

zmianami procedury karnej,

w świetle której sąd stanie się

arbitrem bez inicjatywy dowodowej

(ta będzie w rękach stron). Zmiana ta

już teraz budzi wątpliwości co do

równowagi postępowania.

prawnik

9–11 stycznia 2015 nr 5 (3898)

gazetaprawna.pl

stosunków zatrudnienia” (obecnie pod

tym terminem kryją się różne postaci

śmieciówek) i być może zakwalifiko-

wałby relacje między agencją towarzy-

ską i jej pensjonariuszką do tej właśnie

kategorii.

Świadczenia po niemiecku

Inną drogą poszedł ustawodawca

niemiecki. W  tym samym 2001 r.,

gdy orzekał polski NSA, w Niemczech

wydano ustawę Gesetz der Regelung

Rechtsverhaeltnisse der Prostituier-

ten. Tu ten typ stosunków prawnych

uregulowano bardziej szczegółowo. In-

teresujące, że bynajmniej nie wprowa-

dzono tu konstrukcji ważnej umowy,

lecz przewidziano możliwość prawne-

go wyegzekwowania zapłaty za usłu-

gę, uznając tu istnienie zaskarżalnego

roszczenia.

Natomiast już w  odniesieniu do

świadczenia klientowi in natura takiej

konstrukcji nie przyjęto. Tego rodzaju

świadczenie – tradycyjnie – uznano za

niemoralne, pozostając przy koncep-

cji turpitudo. Dla cywilisty niemiecka

regulacja otwiera tu nowe perspekty-

wy analizy wielu kwestii: kondykcji

i rozróżniania jej poszczególnych ty-

pów, wieloreżimowości roszczeń, kon-

strukcji zobowiązania i różnych jeszcze

prawniczo-dogmatycznych piękności.

Azjatki dla żołnierzy

To nie koniec prawniczych problemów

z tytułowym pytaniem. Nie tylko cywi-

liści mają tu kłopot. Sprawa ma bardziej

uniwersalny wymiar i z nim właśnie

miałam okazję zetknąć się osobiście.

W czasie II wojny światowej kobiety

z Korei, Filipin i Tajwanu były zmusza-

ne przez władze Japonii do pracy jako

tzw. comfort woman (co jest synoni-

mem prostytucji) w organizowanych

oficjalnie, bo przez władze cesarstwa,

placówkach przeznaczonych dla żoł-

nierzy. Po wojnie przez wiele lat daw-

ne pensjonariuszki daremnie kołatały

o pomoc i wsparcie.

Skandal ujawnił się w 1991 r. gdy

nieliczne już ofiary zaczęły szukać

skutecznej drogi prawnej. Nieweso-

łą historię tych zmagań z wymiarem

sprawiedliwości Japonii można prze-

śledzić w internecie. Przyczyną oporu

była zmowa milczenia, jaka otaczała

problem comfort woman. Nie tylko do-

tyczyło to japońskich władz, ale i me-

diów. Także historycy pomijali sprawę

wstydliwym milczeniem. Chyba coś to

miało wspólnego z obawą przed utratą

twarzy w konfrontacji z bardzo nie-

miłą prawdą o krzywdzie cudzoziem-

skich kobiet.

Bodajże w 1994 r. sprawa trafiła do

Komitetu Ekspertów MOP. Niezależna

(zasiadają w niej osoby niebędące ofi-

cjalnymi przedstawicielami poszczegól-

nych krajów) instytucja zajmująca się

oceną przestrzegania konwencji wiążą-

cych jej członków musiała odpowiedzieć

na pytanie, czy w wypadku comfort wo-

man doszło do niewolniczej pracy. Tyl-

ko bowiem wtedy było możliwe zajęcie

się sprawą (co następuje w postaci wy-

rażenia delikatnego krytycyzmu pod

adresem państwa, które dopuściło się

naruszenia konwencji MOP).

Byłam wówczas członkiem Komisji

Ekspertów i pamiętam moje zdziwienie,

gdy dotarł do mnie (do innych człon-

ków komisji zresztą także) emisariusz

przedstawicielstwa dyplomatycznego

państwa-organizatora sieci domów pu-

blicznych. Usilnie mnie przekonywał,

że sprawa nie jest warta uwagi komi-

sji. Pierwszy raz zobaczyłam wtedy na

własne oczy, jak działa lobbing. To było

ciekawe doświadczenie.

Począwszy od 1996 r., sprawa comfort

woman znalazła trwałe miejsca w ra-

portach Komisji Ekspertów, uznającej

ten przypadek za naruszenie Konwen-

cji (w tym wypadku z 1929 r.) o zakazie

niewolniczej pracy. Stopniowo ton po-

nawianych uwag, krytycznych wobec

bezczynności władz, stawał się coraz

bardziej dobitny. Próby ograniczenia

rekompensaty do świadczenia pomo-

cowego, wypłacanego przez prywatne

fundacje czy NGO, zostały uznane za

wybieg i rozmydlanie problemu (w koń-

cu nie tylko u nas istnieje tendencja do

wyręczania się przy realizacji obowiąz-

ku państwa organizacjami i osobami

prywatnymi). W każdym razie na forum

międzynarodowym, jakim jest Komi-

sja Ekspertów MOP, uznano, że byłym

comfort woman zapłata i rekompen-

sata się należą.

Doktorat dla szacha

Jeżeli uznanie istnienia prawnej po-

winności zapłaty za usługi prostytu-

cji uznamy za tendencję rozwojową,

to okaże się, że mimo konserwatyzmu

polskiego prawa sama myśl o zasadno-

ści stosownej gratyfikacji nie była nie-

znana polskiemu życiu społecznemu.

W 1977 r. do Polski z oficjalną wizytą

przybył szach Iranu, Reza Pahlavi, wraz

z małżonką. Było to w lecie, w okresie

wakacji. Dostojnych gości postanowio-

no uczcić doktoratami honoris causa:

szacha – w zakresie prawa, Farah Dibę

– w zakresie sztuki. Polityczna decyzja

polityczną decyzją, ale doktoraty ho-

norowe przyznaje uniwersytet. Były

akurat wakacje, profesura nieobecna.

Procedura wymaga czasu.

Ówczesny rektor Uniwersytetu War-

szawskiego, Zygmunt Rybicki, jak widać

zirytowany wymaganiami serwitutów

(niestety, akurat Wydział Prawa najbar-

dziej się nadawał do obsługi polityków),

miał się był wyrazić: „Jeżeli traktujecie

uniwersytet jak dziwkę, to pamiętaj-

cie, że dziwce się dobrze płaci”. Szach

honorowy doktorat otrzymał. Czy i ile

uniwersytet wtedy dostał – nie wiem.

Ale jakoś nie pamiętam, aby alma mater

szczególnie po tym pobogaciała.

Zawsze zastanawiało mnie, ile wy-

nosi „hańbiących usług zapłata” (żeby

zacytować Miecznika ze „Strasznego

dworu”). Teraz to pytanie dręczy mnie

bardziej niż kiedykolwiek. Bo przecież

dziwce nie płaci się byle jak, tylko do-

brze. Tak mówiono w 1977 r. Ile to było

wtedy? I czy zapłacono? Wszystko z cza-

sem drożeje, w tej branży chyba też. Jaka

jest dynamika wzrostu ceny i oczeki-

wań, dajmy na to w ciągu ćwierćwiecza?

Tak np. do 2002 r.?

Czy dziwce należy się zapłata?

Ówczesny rektor

UW Zygmunt

Rybicki, zirytowany

wymaganiami

serwitutów

(niestety wydział

prawa najbardziej

się nadawał do

obsługi polityków),

miał się wyrazić:

„jeżeli traktujecie

uniwersytet

jak dziwkę, to

pamiętajcie, że

dziwce się dobrze

płaci”. Szach Iranu

honorowy doktorat

otrzymał

Niedawny wyrok

Europejskiego

Trybunału

Praw Człowieka

w sprawie

Horncastle

i inni przeciwko

Wielkiej Brytanii

warto zapamiętać

w związku

z wchodzącymi

w życie

w lipcu tego

roku zmianami

procedury karnej

w Polsce

prosto

ze Strasburga

Dowody pośrednie

wystarczająco rzetelne

Dominika

Bychawska-Siniarska

koordynatorka projektu „Europa
Praw Człowieka” Helsińskiej
Fundacji Praw Człowieka

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

5 / 8

background image

D6

WyWiaD

Prawnik w sądzie

kiem, sędzią. Z nikim na sali sądowej.

Lepiej być merytorycznym i uprzejmym.

Czy takich zachowań nie powinno się
uczyć aplikantów radcowskich i adwo-
kackich?

Takie postawy powinny przechodzić

z mistrza na ucznia. W adwokaturze

jest silniejszy związek z patronem, rad-

cy prawni uczą się postępowania w są-

dzie trochę metodą prób i błędów. Tu

związek z patronem często jest bardzo

luźny i nauka polega często na obser-

wowaniu innych prawników. Młodzi

ludzie nie dostają na tacy informacji, jak

postępować na sali sądowej. Pamiętam

swoje początki: nie wiedziałem choćby

tego, jak kontaktować się ze świadkiem

przed rozprawą. I miałem wiele pytań:

rozmawiać ze świadkiem poza salą roz-

praw czy nie, a jeśli tak, to w jaki sposób

prowadzić tę rozmowę, żebym na nie-

go nie wpływał, nie ingerował w treść

jego zeznań.

Kontakty ze świadkami to kontrower-
syjny temat w świecie prawników. Miał
pan problemy na tym polu?

Będąc aplikantem, prowadziłem pewną

sprawę gospodarczą i przed rozprawą

zamieniłem kilka słów ze świadkiem

przed salą rozpraw. W obecności pełno-

mocnika drugiej strony pokazałem mu

dokumenty, o które chciałem go zapytać

na rozprawie. Podczas rozprawy pełno-

mocnik drugiej strony zapytał świadka,

Nie ma z góry przegranych spraw

Przyznam, że niewiele pytań

z przygotowanej wcześniej listy zadaję

świadkom. Ale z tymi listami jest trochę

tak jak z planami wojennymi. Podobno

generał Dwight Eisenhower mówił,

że plany wojenne są bezużyteczne,

ale planowanie jest nieodzowne

Warto być uprzejmym i dobrym dla
przeciwnika procesowego?

Tak.

ale czy to nie jest najlepsza droga do
przegrania procesu?

Z mojego doświadczenia (które odnosi

się do spraw gospodarczych, ewentual-

nie cywilnych, ponieważ nie zajmuję się

sprawami karnymi) wynika, że bycie fair

i eleganckie obchodzenie się z przeciw-

nikiem na sali sądowej może przynieść

tylko korzyści.

Przetłumaczył pan książkę
iaina Morleya „adwokat diabła. Krótki
traktat o tym, jak być naprawdę
dobrym w sądzie”. Postępuj z honorem,
nie obchodź się ostro z kolegami – to
rady brytyjskiego prawnika, autora
książki. ale czy proces nie przypomina
bardziej ringu bokserskiego niż miejsca
na wymianę uprzejmości?

Sam wielokrotnie zastanawiałem się nad

tym, jak zachowywać się w procesie i czy

np. nie jest lepiej działać z zaskoczenia.

Morley pisze, żeby tak nie robić. Radzi

wręcz, aby uprzedzać pełnomocnika dru-

giej strony o swoich działaniach i okazy-

wać mu szacunek. I coś w tym jest. Im

dłużej praktykuję, tym bardziej docho-

dzę do przekonania, że takie podejście

jest słuszne. Jako aplikant czy następ-

nie początkujący radca prawny miałem

inne wyobrażenie: uważałem często, że

każdy mój ruch muszę ukrywać przed

prawnikiem drugiej strony i zaskakiwać

go czy nawet być niesympatycznym dla

przeciwnika procesowego. Sam też spo-

tkałem się parę razy z tym, że prawnik

drugiej strony ostro mnie potraktował.

Zauważyłem jednak, że ci, którzy pod-

chodzą do przeciwnika łagodnie, spo-

kojnie i uprzejmie, lepiej sobie radzą ze

sprawą. Ale to, jak się prawnik zachowu-

je, w dużej mierze zdeterminowane jest

osobowością danego radcy czy adwokata.

a w jakich postępowaniach zasady
uprzejmości są najbardziej widoczne?

Wielokrotnie miałem okazję uczest-

niczyć w międzynarodowych postę-

powaniach arbitrażowych, w których

występowali zagraniczni prawnicy. I to

właśnie w tych sprawach uderzające

jest to, że prawnicy obu stron są wobec

siebie uprzejmi i odnoszą się do siebie

z szacunkiem i ze zrozumieniem. Oczy-

wiście uprzejmych prawników można

także spotkać w każdym innym pro-

cesie. Wykonywanie tego zawodu jest

działalnością, w której nasza osobo-

wość i charakter dobrze się ujawniają.

I tak, metodą prób i błędów dochodzę

do przekonania, że działanie w sposób,

który sugeruje Morley, w ostatecznym

rozrachunku daje lepszy efekt.

No to jak skutecznie znokautować
przeciwnika w uprzejmy sposób?

Chodzi o to, żeby nie robić osobistych

aluzji, nie uśmiechać się ironicznie, gdy

przemawia przeciwnik, nie robić głu-

pich min, nawet gdy z przekonaniem

mówi rzeczy, z którymi się nie zga-

dzamy i które budzą nasz wewnętrzny

sprzeciw. Zachowanie dystansu do spra-

wy polega na tym, że nie angażujemy się

w emocjonalne walki z pełnomocnikiem

drugiej strony.

Ja rozumiem dystans do drugiej strony
inaczej.

Ja kiedyś też rozumiałem to inaczej, że

mam traktować daną sprawę tak, jak-

by to nie była moja własna sprawa i nie

chodziło w niej o moje pieniądze. Te-

raz, po latach pracy w zawodzie radcy

prawnego, uważam, że każdą sprawę

powinienem traktować tak, jakby cho-

dziło w niej o moje pieniądze. I z takim

zaangażowaniem podchodzę do sprawy

i walczę w sądzie w sprawie klienta tak,

jakbym walczył o przedmiot sporu dla

siebie. Wtedy podejmuję wszystkie po-

trzebne działania, by czegoś nie utracić

czy coś zyskać. Dystans do sprawy po-

lega zaś na tym, że nie powinienem się

wdawać w emocjonalne rozgrywki z ko-

legą w todze po drugiej stronie, świad-

Radca prawny

Piotr Staroń:

To bardzo ważne,

aby patrzeć

na sprawę jak sąd,

czyli z perspektywy

osoby, która dostaje

akta do czytania

Piotr Staroń

radca prawny,

partner zarządzający

w kancelarii

Staroń & Partners Sp. k.

fOT

. MA

TERIAŁ

Y

P

RASO

WE

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

6 / 8

background image

prawnik

9–11 stycznia 2015 nr 5 (3898)

gazetaprawna.pl

skąd ma wiedzę na temat tych doku-

mentów, a świadek powiedział, że wie

o nich, ponieważ mecenas (czyli ja) mu

je pokazał. Pełnomocnik drugiej strony

złożył wtedy zastrzeżenia do protokołu

i zagroził mi postępowaniem dyscypli-

narnym.

I jaka nauka stąd wynika?

Nie mogę przecież nie kontaktować się

ze świadkiem, który ma zeznawać dla

mojego klienta i chce w dodatku ze mną

rozmawiać. Prowadziłem kolejne spra-

wy i przez wiele lat miałem ten sam

dylemat: czy rozmawiać ze świadkiem.

Odpowiedź jest prosta: oczywiście, że

rozmawiać. I oczywiście, że nie manipu-

lować. Jednak od rozmowy do manipu-

lacji droga jest daleka. Nie widzę zatem

nic złego w pokazaniu świadkowi przed

rozprawą dokumentów, o które chcę go

przepytać w sądzie. Uważam nawet, że

działając w interesie klienta, należy tak

zrobić. Prawnik powinien przed prze-

słuchaniem świadka przepytać go i do-

wiedzieć się, co świadek wie. Dziś nie

wyobrażam sobie, żebym nie rozmawiał

ze świadkiem. Ostatnio miałem proces

arbitrażowy, w którym rozmawiałem

ze świadkiem przed rozprawą właśnie

w taki sposób. Na rozprawie zdarzyło

mi się jednak to, co na początku mojej

drogi zawodowej, i świadek w pewnym

momencie, odpowiadając na pytanie,

powiedział do mnie: „Panie mecenasie,

co my tam jeszcze mówiliśmy? Niech

mi pan przypomni, to ja jeszcze o tym

powiem”.

To jaki wypracował pan pomysł na
świadków?

Wydaje mi się, że dobrym rozwiąza-

niem jest spotykanie się ze świadkiem

w obecności jeszcze jednego prawnika

z kancelarii. Wtedy osoba trzecia jest

świadkiem tego, jak przebiegła taka roz-

mowa. Gdybym jednak nie spotykał się

ze świadkiem i nie zapytał go o to, co

wie, to miałbym obawy, że przegram

proces, ponieważ świadkowie przyjdą

i powiedzą sądowi o okolicznościach,

o których nie mam pojęcia i nie jestem

przygotowany w tym zakresie. Na roz-

prawie jest niewiele czasu. Trzeba szyb-

ko reagować i zadawać przemyślane py-

tania. W sprawach karnych ten aspekt

wygląda inaczej, ponieważ adwokat ma

do dyspozycji zeznania świadków zło-

żone w postępowaniu przygotowaw-

czym. W sprawach gospodarczych często

bywa tak, że jest firma, a więc organi-

zacja składająca się z wielu ludzi, i sam

klient o wielu sprawach nie wie. Aby

mieć możliwie pełny obraz, muszę zbie-

rać informacje z wielu źródeł. Gdybym

więc nie przepytał świadków, to wszedł-

bym do sądu i nie wiedział zbyt wiele

o sprawie mojego klienta. Co ciekawe,

w arbitrażu panują zupełnie inne reguły

gry, i to nawet w postępowaniach pro-

wadzonych w Polsce. Jest przyjęte, że

składa się pisemne zeznania świadków.

Prawnicy przepytują świadka i redagują

treść jego wypowiedzi.

A jak zadawać pytania, aby usłyszeć
odpowiedź taką, jakiej się oczekuje?

Do tego też trzeba być przygotowanym.

Chociażby sporządzając z wyprzedze-

niem listę pytań do świadka. Wielu

prawników nie ma tego w nawyku. Poza

tym lubimy być spontaniczni. Sam kie-

dyś nie robiłem takich list. Wynikało to

głównie z tego, że na wszystko brakowa-

ło mi czasu. Teraz wiem, że ważniejsze

od obszernego pozwu jest dobre przy-

gotowanie się do sprawy i działanie na

rozprawie. Dlatego regularnie robię listę

pytań. Zapisuję pytania, zastanawiam

się, co świadek odpowie, myślę o tym,

co chciałbym, żeby odpowiedział. I jakie

pytanie zadać, gdy odpowie inaczej, niż

oczekiwałem. Przygotowując listę py-

tań, przechodzę zatem myślowo przez

cały proces przesłuchiwania świadka,

a potem idę z tą listą do sądu.

I realizuje pan plan?

Przyznam, że niewiele pytań z tej listy

zadaję. Ale z tymi listami jest trochę

tak jak z planami wojennymi. Podob-

no generał Dwight Eisenhower mówił,

że plany wojenne są bezużyteczne, ale

planowanie jest nieodzowne.

Z podobnymi dylematami polscy
prawnicy stykają się codziennie.
Nie kontaktuj się ze świadkiem, nie
wchodź do gabinetu sędziego ustalić
termin rozprawy. Jak więc mają
uprawiać ten zawód w stylu opisanym
przez brytyjskiego prawnika?

W polskiej rzeczywistości procesowej

duży nacisk kładzie się na formalizm.

Moim zdaniem jest jednak miejsce na

to, by wykorzystywać metody pracy opi-

sane przez Morleya, ponieważ w jego

radach nie ma niczego specyficznego

dla systemu brytyjskiego. Może poza

tym, że na gruncie prawa brytyjskiego

funkcjonują pisemne zeznania świad-

ków, a na sali poza stronami i sędzią

jest jeszcze ława przysięgłych. Nieważ-

ne jest jednak to, czy na sali jest ława

przysięgłych, czy jedynie sąd. Chodzi

bowiem o to, że zawsze trzeba kogoś

przekonać do swoich argumentów. Za-

dawanie pytań świadkom, obchodzenie

się z przeciwnikiem czy relacje z sądem

i odnoszenie się do sędziego, mówie-

nie na sali rozpraw, przygotowywanie

się do sprawy – to wszystko ma zasto-

sowanie w realiach polskich. W jakimś

zakresie jest zawarte w zbiorach zasad

etyki zawodowej. Znajomość tych zasad

to punkt wyjściowy wykonywania tego

zawodu. To jak z egzaminem na prawo

jazdy. Musimy znać przepisy ruchu dro-

gowego i potrafić obsługiwać samochód,

ale poza tym musimy nauczyć się pro-

wadzić. I o tym jest ta książka.

Tylko czy bycie dobrym nie opłaca się
jedynie wtedy, gdy wiadomo, że ma się
w garści wygraną sprawę?

Nigdy tego nie wiem.

Ale nie zdaje się panu czasem, że jest
pan w gorszej czy lepszej sytuacji niż
druga strona?

Nigdy nie miałem takiej sytuacji. Kiedy

byłem aplikantem, ludzie często mnie

pytali, jak to jest, kiedy reprezentujesz

klienta i masz przegraną sprawę.

I co pan odpowiadał?

Że nigdy nie spotkałem się z taką sy-

tuacją, ponieważ nigdy tak nie jest.

Naprawdę. Chyba że przychodzi klient

i mówi: drugiej stronie należy się to,

czego się domaga. Ale takie sytuacje ze-

ro-jedynkowe nie zdarzają się w życiu,

a co za tym idzie – w procesie. Zawsze

klient ma swoje racje. Można taką sy-

tuację porównać do choinki bożona-

rodzeniowej, na której wiszą czerwo-

ne i niebieskie bombki i wiele innych

ozdób różnego koloru i kształtu. Zadanie

sędziego i adwokata polega zatem na

tym, aby odpowiedzieć na pytanie: czy

ta choinka jest bardziej czerwona, czy

niebieska? I trudno z góry to przesądzić.

Miałem sprawy, które klienci uważali za

przegrane i które udało mi się wygrać.

To nauczyło mnie, że nie ma przegra-

nych spraw. Czytając orzeczenia, moż-

na często dostrzec, że mamy problem,

który da się jednym zdaniem określić

tak, jak wskazuje na to teza wydanego

już wyroku. Jednak stan faktyczny ni-

gdy nie jest identyczny. Nie ma dwóch

identycznych spraw. Jeżeli więc praw-

nik zajmie się stanem faktycznym, to

nigdy nie ma przegranej sprawy. Choć

de facto na końcu może się okazać, że

przegrał. Im dłużej wykonuję ten zawód,

tym lepiej widzę, że sprawy są nieprze-

widywalne, i tu jest pole do popisu dla

pełnomocnika. Morley napisał, że jeżeli

ktoś ci mówi, że sprawy prowadzą się

same i nic nie możesz zdziałać, to są

dwie możliwości: albo się nie zna, albo

mówi tak, żeby nie ujawnić, jak duży

wpływ wywiera na sprawę. Nie widzia-

łem sprawy, w której nic nie dałoby się

zrobić.

W przetłumaczonej przez pana książce
jest też wskazówka, żeby patrzeć na
sprawę tak, jak patrzy na nią sędzia.
Ale jak widzieć to, co sędzia widzi?

Trzeba to ćwiczyć. Trzeba starać się

wejść w inną perspektywę. I to nie

tylko sądu, ale nawet drugiej strony.

Trzeba również zmusić się do spojrze-

nia na prowadzoną przez siebie sprawę

z niekorzystnej strony. Zadawać sobie

wiele pytań: co byś zrobił, gdybyś był na

miejscu drugiej strony? I odpowiadać

na tak postawione pytania. I wracać

myślami na swoje miejsce, i zadawać

sobie kolejne pytania: to co byś teraz

zrobił? Podobnie jest z wchodzeniem

w perspektywę sądu. To bardzo waż-

ne, aby patrzeć na sprawę jak sąd. Sąd

nie zna bowiem sprawy od początku,

ponieważ nie ma czegoś takiego jak

początek sprawy. Trzeba więc umieć

spojrzeć na sprawę z perspektywy oso-

by, która dostanie akta do czytania. Je-

żeli przedstawia się fakty, argumenty,

przepisy, to sąd nie widzi tego, co praw-

nik czuje. I tu wracamy do przeczucia

o przegranej. Nie ma czegoś takiego

jak przeświadczenie o przegranej i nikt

poza prawnikiem nie ma takiego prze-

czucia. Bo takich emocji nie ma w ak-

tach sprawy.

Mówi się, że sąd wie, jaki wyda wyrok,
zanim to zrobi…

To prawda, ale nie wie tego dużo wcześ-

niej. Czeka, słucha, analizuje dowody.

Czyli mowa końcowa nie ma wielkiego
znaczenia?

W sprawach gospodarczych nie ma ta-

kich płomiennych mów jak w procesach

karnych. Sam też nie przygotowuję ta-

kich przemówień. Inna jest specyfika

procesów gospodarczych i inne są emo-

cje na sali rozpraw. Ze swojego doświad-

czenie wiem jednak, że kilka razy udało

mi się wpłynąć na decyzję sądu właśnie

mową końcową.

A skąd pan to wie?

Ponieważ sąd wdał się ze mną w dys-

kusję, prezentując zdanie przeciwne

do mojego poglądu. W trakcie mojego

przemówienia sąd zapytał, czy nie widzę

sprzeczności w tym, co mówię.

I co dalej?

Nie było sprzeczności. Tylko ja nie poda-

łem sądowi w pismach swojej argumen-

tacji w wystarczająco klarowny sposób.

W sprawach gospodarczych mowy koń-

cowe mają zatem głównie takie znacze-

nie, by powiedzieć prostymi słowami to,

co zostało zawarte w piśmie. I co może

być niezauważalne dla sądu. W tam-

tym przypadku byłem przekonany, że

przegram proces, ale sąd uchylił wyrok.

Nie ma z góry przegranych spraw

W filmie „Filadelfia” pada takie zdanie:

„Opowiedz mi to w taki sposób, żeby

zrozumiała to moja 13-letnia córka”.

I zawsze kiedy rozmawiam z klientem

czy świadkiem, a także gdy piszę

pismo do sądu, staram się tak właśnie

to robić. Prosty argument to większe

prawdopodobieństwo, że będzie

skuteczny

Dlatego też ważne jest chodzenie oso-

biście na ostatnią rozprawę.

A co pan robi, jak sędzia nie jest zainte-
resowany pana sprawą?

Tego przeskoczyć się już nie da. Wtedy

czekam na drugą instancję.

Sporo mówimy o młodych prawnikach,
a w książce, do której się odwołujemy,
jest zastrzeżenie, że jest ona polecana
prawnikom z doświadczeniem. To komu
bardziej jest potrzebna?

Komuś, kto był już w sądzie. Nie odnie-

sie z niej korzyści osoba, która nie była

jeszcze na sali rozpraw. To jak czytanie

o tym, jak malować obrazy, przez osobę,

która nie miała w ręku pędzla do ma-

lowania. Doświadczenie dobrze wpływa

na przyswojenie rad Morleya.

Czy książka Morleya jest wyjątkową
pozycją na gruncie brytyjskiej literatu-
ry prawniczej?

Jest jedną z wielu książek na temat za-

chowywania się w sądzie i uprawia-

nia tego zawodu. Napisana jest jednak

w dość niespotykany sposób. To, co jest

w niej wyjątkowe, to to, że czytając ją,

odnosi się wrażenie, jakby autor mówił

do czytelnika. To nie jest suchy akade-

micki tekst. I to jest jej siła.

Wróćmy jeszcze do jednego z przy-
kazań zawartych w książce: nie kłam
w sądzie. Ale czy od razu trzeba
wszystko mówić jak na spowiedzi?

W naszym systemie prawnym jesteśmy

postawieni w wyjątkowo niezręcznej sy-

tuacji, ponieważ postępowanie oparte

jest na zasadzie sporności, natomiast

mamy obowiązek ujawniać tylko to,

co jest korzystne dla naszego klienta.

No i tu pojawia się problem, w którym

momencie to, czego nie ujawnimy, nie

okaże się próbą oszustwa sądowego.

W Wielkiej Brytanii i Stanach Zjedno-

czonych jest inaczej. Zachodni prawnicy

mają obowiązek ujawniania wszystkich

dowodów w sprawie.

Zataił pan kiedyś jakiś dowód przed
sądem?

Raz mi się zdarzyło natrafić na doku-

ment, który mógł istotnie wpłynąć na

ocenę mojego roszczenia. Trafiłem na

niego po tym, jak zacząłem prowadzić

sprawę. Byłem wtedy na konferencji

ICC i konsultowałem się w tej sprawie

z kolegami, także zagranicznymi adwo-

katami. Nie wiedziałem, co mam zrobić

z tym pismem. Teoretycznie nie mam

obowiązku biec z nim do sądu, ale za-

stanawiałem się, co się stanie, gdy sąd

wyda wyrok, a w posiadanie dokumen-

tu wejdzie druga strona i podniesie, że

miałem takie informacje wynikające

z tego dokumentu, a ich nie ujawniłem.

I co pan zrobił?

Koledzy prawnicy doradzili mi, abym

ujawnił w sądzie dokument. Nie wpły-

nął on zasadniczo na ocenę roszczenia

mojego klienta, ale wcześniej nie było

wiadomo, jakie będą skutki takiego dzia-

łania. Uznałem jednak, że dużo gorsze

byłoby ukrywanie pisma i ewentualne

odpieranie ataku, gdyby pismo wyszło

od drugiej strony.

No to jaka jest ostatnia rada dla praw-
ników czytających tę rozmowę?

Może taka, żeby pisać i mówić w są-

dzie jak najprościej. Prosto znaczy sku-

tecznie. W filmie „Filadelfia” pada takie

zdanie: „Opowiedz mi to w taki sposób,

żeby zrozumiała to moja 13-letnia cór-

ka”. I zawsze kiedy rozmawiam z klien-

tem czy świadkiem, a także gdy piszę

pismo do sądu, staram się tak właśnie

to robić. Prosty argument to większe

prawdopodobieństwo, że będzie sku-

teczny.

Rozmawiała Ewa Maria Radlińska

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

7 / 8

background image

D8

Sylwia

Zarzycka

radca prawny,

prezes zarządu

Fundacji Między

Niebem a Ziemią

G

dybym mogła, to

z pewnością

zmieniłabym treść

art. 17 ust. 1 ustawy

z 28 listopada 2003 r.

o świadczeniach rodzinnych

(Dz.U. z 2013 r., poz. 1456),

który przyznaje świadczenie

pielęgnacyjne rodzicom

i opiekunom niepełnospraw-

nych dzieci w sytuacji, gdy

podejmują oni stałą

i długotrwałą opiekę nad

niepełnosprawnym

dzieckiem, uczestnicząc

w procesie jego leczenia,

rehabilitacji i edukacji.

Warunkiem przyznania tego

świadczenia jest jednak

rezygnacja z zatrudnienia

lub innej pracy zarobkowej.

W ostatnim roku wiele się

w tej kwestii zmieniło na

skutek protestów rodziców

niepełnosprawnych dzieci.

Przede wszystkim zwiększo-

na została wysokość

świadczenia pielęgnacyjnego

docelowo do 1300 zł netto

miesięcznie (od 2016 r.,

w tym roku jest to 1200 zł).

Taka zmiana to już wiele, bo

dotychczas rodzice niepełno-

sprawnych dzieci otrzymy-

wali zaledwie 420 zł

miesięcznie, ale wciąż mało

w sytuacji, gdy w rodzinie

jest ciężko chore dziecko.

Moim zdaniem w kontek-

ście powyższego przepisu

problem leży nie tylko

w wysokości świadczenia,

ale przede wszystkim

w całkowitym ograniczeniu

możliwości zarobkowania

przez rodziców. Od 4 lat

prowadzę Fundację Między

Niebem a Ziemią, której

celem statutowym jest

pomoc niepełnosprawnym

i nieuleczalnie chorym

dzieciom i ich rodzinom.

Problemy, z którymi

borykają się te osoby, są

niewyobrażalne dla ludzi,

którzy nigdy nie zetknęli się

z takim dramatem.

Gdy na świat przychodzi

bardzo ciężko chore dziecko,

które nie mówi, nie chodzi,

nie siedzi, nie utrzymuje

samodzielnie głowy, nie jest

zdolne do samodzielnej

egzystencji, lub gdy dziecko

zdrowe nagle staje się

całkowicie niepełnosprawne

– sytuacja życiowa rodziców

zmienia się diametralnie.

Przy takim dziecku trzeba

zrobić wszystko i być

w pełnej gotowości

24 godziny na dobę. Jeśli

rodzina jest pełna, zazwy-

czaj jeden z rodziców

całkowicie rezygnuje z pracy.

Gdy mamy do czynienia

z samotną matką, ojcem lub

opiekunem – sytuacja staje

się tragiczna. Taka osoba

zmuszona jest samodzielnie

podjąć trud opieki nad

chorym dzieckiem. Najczę-

ściej rezygnuje z pracy

zarobkowej i z dotychczaso-

wego trybu życia. W naszej

fundacji rodzice bardzo

różnie radzą sobie z tą

sytuacją:

– w przypadku pełnych

rodzin zazwyczaj jeden

z rodziców rezygnuje z pracy

i poświęca się opiece nad

niepełnosprawnym

dzieckiem, a drugi pracuje;

– w przypadku gdy dziec-

kiem opiekuje się samotna

mama (a takich jest 70 proc.

w naszej fundacji), albo

rezygnuje ona całkowicie

z pracy i korzysta z pomocy

państwa, albo stara się

pracować i wtedy na pomoc

państwa liczyć nie może,

ponieważ świadczenie

pielęgnacyjne przysługuje

jedynie w przypadku

rezygnacji z zatrudnienia lub

jakiejkolwiek pracy zarobko-

wej.

Niepracujący rodzic

niepełnosprawnego dziecka

jeszcze do niedawna,

przypomnę, otrzymywał

420 zł miesięcznie (plus

dodatki z tytułu niepełno-

sprawności), w tym roku

może liczyć na 1200 zł. Za

taką kwotę – w szczególno-

ści mając chore dziecko – nie

da się godnie żyć. Być może

da się skromnie przeżyć od

pierwszego do pierwszego,

ale co z leczeniem i rehabili-

tacją dziecka?

Jeden turnus rehabilitacyjny

kosztuje 5,8 tys. zł (dzieci,

które mają szanse chodzić,

potrzebują kilku turnusów

w roku), wózki rehabilitacyj-

ne to średni koszt rzędu

22 tys. zł (najdroższy, jaki

w naszej fundacji kupiliśmy,

kosztował 84 tys. zł), na

lekarstwa średnio miesięcz-

nie wydaje się 500 zł,

miesięczna rehabilitacja

niepełnosprawnego dziecka

to koszt 1 tys. zł netto,

pionizator – 8 tys. zł.

Są w naszej fundacji

samotne mamy, które

próbują pracować i świado-

mie rezygnują ze świadcze-

nia pielęgnacyjnego.

W czasie gdy pracują, ich

dziećmi zajmują się

zatrudnione przez nie

opiekunki. Na opłacenie niań

często przeznaczone zostaje

całe bądź większość

wynagrodzenia. Po co więc

pracują, skoro mogłyby

otrzymywać 1200 zł od

państwa i same zajmować

się swoimi dziećmi?

Praca (lub jakakolwiek

aktywność poza domem)

w sytuacji ciężkiej choroby

dziecka niejednokrotnie

utrzymuje rodziców w dobrej

kondycji psychicznej.

W naszej fundacji w najtrud-

niejszej kondycji nie tylko

finansowej, ale i psychicznej

są samotne mamy, które nie

pracują i na długie lata

pozostają w domu, opiekując

się swoimi ciężko chorymi

dziećmi. Po pewnym czasie

same potrzebują terapii.

Dlatego tak ważne jest, aby

państwo nie ograniczało im

możliwości zarobkowania.

Kiedyś zaproponowałam

jednej z naszych mam pracę

na zlecenie w naszej

fundacji. Wykonywać miała

zdalnie kilka prostych

czynności – prowadzić bloga

i pisać teksty na stronę

internetową. Ta praca była

dla niej bardzo ważna, ale już

następnego dnia powiedzia-

ła, że nie może jej przyjąć, bo

dowiedziała się, że straci

świadczenie pielęgnacyjne,

gdy zacznie w jakikolwiek

sposób zarobkować.

Kuriozalna sytuacja.

Gdybym więc mogła zmienić

treść art. 17 ust. 1, to brzmiał-

by on w taki sposób, że

świadczenie pielęgnacyjne

przysługiwałoby rodzicom

i opiekunom zajmującymi

się niepełnosprawnymi

dziećmi bez względu na to,

czy musieli zrezygnować

z zatrudnienia, czy też

wykonują pracę.

Rodzic ciężko chorego

dziecka zazwyczaj nie jest

w stanie pracować na etacie,

ale może podejmować prace

dorywcze – na podstawie

umowy-zlecenia czy umowy

o dzieło oraz w ramach

prowadzonej działalności

gospodarczej. Dzięki temu,

gdy niepełnosprawnego

dziecka zabraknie, jest

w stanie wykonywać dalej

pracę i nie czuje się bezwar-

tościowy. W najtrudniejszej

sytuacji zostają bowiem

rodzice, którzy rezygnują

całkowicie z pracy zarobko-

wej, a ich chore dziecko po

kilkunastu bądź kilkudzie-

sięciu latach odchodzi.

Redakcja: ul. Okopowa 58/72; 01-042 Warszawa, tel. 22 530 40 40, faks: 22 530 40 39; e-mail: gp@infor.pl

Redaktor naczelna: Jadwiga Sztabińska

Zastępcy redaktor naczelnej: Andrzej Andrysiak, Dominika Sikora, Paweł Nowacki, Marek Tejchman

Sekretarze: Łukasz Bąk, Rafał Drzewiecki, Anna Godlewska,

Elżbieta Pietrak, Mirosław Mazanec, Mira Suchodolska

Redaguje: Ewa Szadkowska

Szef działu foto: Krzysztof Cieślewicz

Biuro reklamy (tel. 22 530 44 44):

Dyrektor Centrum Reklamy: Katarzyna Jasińska-Szulc

Szef studia DTP: Jacek Obrusiewicz

Produkcja: Elżbieta Stamler, tel. 22 530 42 24

opinie

Gdybym mogła zmienić jeden przepis...

Pozwoliłabym rodzicom niepełnosprawnych

dzieci na podejmowanie pracy zarobkowej

AUTOPROMOCJA

S p r a w d ź

w w w . p r a w n i k . p l

SERWIS DLA PRAWNIKÓW

▪ wnikliwe komentarze

i opinie prawniczych

autorytetów

▪ orzeczenia sądów
▪ projekty ustaw
▪ trendy na rynku

▪ aktualne informacje

dla każdej z korporacji

prawniczych

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

8 / 8


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
DGP 2015 01 02 prawnik
DGP 2015 01 16 prawnik
DGP 2015 01 23 prawnik
DGP 2015 01 12 rachunkowosc i audyt
DGP 2015 01 20 co nowego w prawie antymonopolowym
DGP 2014 01 17 prawnik
DGP 2015 02 09 rachunkowosc i audyt
DGP 2015 01 29 ubezpieczenia i swiadczenia
DGP 2015 01 13 nowe prawo w spolkach handlowych
DGP 2015 01 29 kadry i place
DGP 2015 01 27 firma i prawo
DGP 2015 01 08 kadry i place
DGP 2015 02 13 prawnik
DGP 2015 01 19 rachunkowosc i audyt
DGP 2015 02 20 prawnik

więcej podobnych podstron