OBCY, HLP III rok


AlbertCamus

OBCY

CZĘŚĆ I
Opowiadanie rozpoczyna się od depeszy, którą dostaje główny bohater. Dowiaduje się z niej, że jego matka zmarła. Z tego powodu wziął urlop w pracy i pojechał do miejscowości Marengo, gdzie znajdował się przytułek dla starców, w którym przebywała przed śmiercią jego matka. Meursaulta przyjął dyrektor ośrodka, który zaprowadził go do kostnicy. Okazało się, że Pani Maursault przebyła do Marengo trzy lata wcześniej, gdyż syn nie mógł jej zapewnić odpowiedniej opieki. Płakała przez kilka miesięcy, ale jej syn uważał, że to kwestia przyzwyczajenia i że analogiczna sytuacja nastąpiłaby, gdyby po kilku latach chciał ją odebrać z przytułku. Z powodu tych rzekomych łez oraz kosztów związanych z podróżą przestał ją odwiedzać. W małej, ale bardzo jasnej salce (kostnicy) spotkał pielęgniarkę - Arabkę, która chwilę po jego przyjściu opuściła pokój. Następnie zjawił się dozorca, który chciał otworzyć trumnę, by przybysz mógł zobaczyć po raz ostatni swoja matkę. Meursault nie zgodził się na to, choć sam nie wiedział czemu. Dozorca zaczął opowiadać historię swego życia. Największą uwagę w opowieści sześćdziesięcioczteroletniego Paryżanina zwróciła akcentowana przez niego różnica między nim a „nimi”, „tamtymi”, „starymi”, czyli pensjonariuszami. Bohater nie przyjął zaproszenia na obiad, dlatego też dozorca przyniósł mu kawę z mlekiem, powiadomił go również, że w czuwaniu przy zwłokach udział wezmą przyjaciele zmarłej, gdyż taki jest zwyczaj. Kiedy dozorca krzątał się po kostnicy (ustawiał krzesła, przynosił filiżanki), Meursault usnął. Obudził się, gdy wchodzili pensjonariusze:

„Prawie wszystkie kobiety nosiły fartuchy, troki opasujące talie jeszcze bardziej wypychały do przodu ich wzdęte brzuchy. Nie zauważyłem nigdy dotąd, do jakiego stopnia stare kobiety mogą być brzuchate. Mężczyźni, prawie wszyscy, byli bardzo chudzi i trzymali laski. Uderzyło mnie, że w ich twarzach nie widziałem oczu, jedynie matowe lśnienie w zagłębieniu zmarszczek”. Poruszali się tak bezszelestnie, że aż trudno było przybyszowi uwierzyć w ich realność. Najbardziej przeszkadzała mu kobieta, która zdaniem dozorcy była najbliższą przyjaciółka zmarłej, płakała ona wydając „miarowe, krótkie okrzyki”. Kiedy w końcu przestała, okazało się, że jest coś jeszcze gorszego - dźwięk mlaskania, który wydawali starcy ssąc swe policzki. Po kolejnej kawie Meursault usnął. Obudził się dopiero wtedy, gdy starcy opuszczali kostnicę. Każdy z nich uścisnął mu dłoń, tak jakby wspólnie spędzona noc stworzyła między nimi jakąś zażyłość. Kolejny dzień zapowiadał się pięknie. Bohater czułby się wyśmienicie, gdyby nie ta - jak sam się wyraził - sprawa z mamą. W pogrzebie mieli wziąć udział on, dyrektor, wydelegowana pielęgniarka oraz Tomasz Peréz - przyjaciel zmarłej. Ponieważ kościół znajdował się trzy kwadranse drogi od przytułku, wszyscy wzięli udział w kondukcie pogrzebowym. Dyrektor szedł z odpowiadającą jego stanowisku godnością, Peréz co chwila skręcał w pola, by skrócić sobie drogę, gdyż tępo konduktu było dla niego zbyt szybkie. Meursault tracił co jakiś czas zmysły, gdyż zmęczenie, zapach skóry, łajna końskiego i kadzideł komponowały się w całość, która tępiła wzrok i myśli. W efekcie bohater nie zapamiętał wiele z pogrzebu, oprócz załzawionych oczu Peréza, koloru ziemi spadającej na trumnę matki. Za to dokładnie pamiętał radość z powrotu. Kiedy Meursault wrócił do domu, przypomniał sobie, że jest sobota (wówczas zrozumiał, dlaczego szef tak niechętnie dwa dni wcześniej dawał mu urlop), postanowił więc pójść na basen. Tam spotkał Marię Kardana, z którą spędził czas na zabawie w wodzie. Zaprosił ją do kina, i choć powiedział jej o śmierci swej matki, szybko te niemiłe myśli zamienili na zabawę zarówno w kinie, jak i potem w mieszkaniu bohatera (rzecz jasna chodzi tu o zabawę o seksualnym wymiarze). Rano Maria opuściła Meursaulta, który całą niedziele spędził na paleniu papierosów, przeglądaniu gazet i obserwowaniu ludzi ze swego balkonu. Wieczorem spostrzegłszy w lustrze skrawek stołu oraz resztki chleba pomyślał: „minęła niedziela, jeszcze jedna z rzędu, …mama jest już pochowana, …wrócę do pracy, …w gruncie rzeczy nic się nie zmieniło”. Następnego dnia wrócił do pracy. Na przerwę obiadową wybrał się z Emanuelem - kolegą z ekspedycji. Pojechali oni jak co dzień do Celestyna, ale w nietypowy sposób. Dotarli tam ciężarówką, na którą wskoczyli po drodze.
Po pracy Meursault wrócił do domu. Najpierw spotkał Salamana - swego sąsiada, który od ośmiu lat maltretował psa, a potem Rajmunda Sintesa, który zaprosił go na krwawą kiszkę i wino do swego mieszkania. Sintes poprosił go, by został jego kumplem i opowiedział mu historie o swej dawnej kochance, którą utrzymywał do momentu, kiedy odkrył, że go oszukuje. Wtedy to pobił ją mocno, ale i tak uważał, że nie otrzymała ona dostatecznej kary za kłamstwa. Wymyślił więc, że napisze do niej list, w którym z jednej strony z nią zerwie, a z drugiej sprawi, ze do niego wróci. Wtedy się z nią prześpi i splunie jej w twarz. Problem polegał jednak na tym, że nie potrafił stworzyć odpowiedniego listu. Poprosił więc Meursaulta, by zrobił to za niego. Bohater do kolejnej soboty czas spędził na pracy, a w ten wolny dzień odwiedziła go Maria, z którą pojechał na plażę za Algier. Tym razem nie tylko spędziła u niego noc, ale została także na niedzielny obiad. Kiedy do niego zasiadali, usłyszeli krzyki dobiegające od sąsiada - Rajmunda. Okazało się, że wróciła dawna kochanka, ale gdy - zgodnie z wcześniej zamierzonym planem - plunął jej w twarz, ona w ramach rewanżu uderzyła go w policzek. Wówczas zaczął ja bić niemiłosiernie. Wezwano policjanta, który uwolnił kobietę od oprawcy. Po wyjściu Marii Meursault z Rajmundem wybrali się na koniak. Kiedy wrócili spotkali zdenerwowanego Salamanka. Uciekł mu pies, martwił się, że jeżeli złapie go hycel to już nie odzyska swego towarzysza. Wieczorem z jego pokoju dobiegał płacz Rajmund zatelefonował tego dnia do Meursaulta i zaprosił go wraz z Marią na niedzielę do swego domku pod Algierem. Po chwili jednak dodał, że prawdziwym powodem, dla którego dzwoni, jest prośba, by ten, jeśli dostrzeże jakiegoś Araba przez ich domem, ostrzegł Rajmunda, gdyż zapewne jest to brat pobitej kochanki, który chce się zemścić za siostrę. Meursault zgodził się, po chwili zawołał go do siebie szef. Był przekonany, że dostanie reprymendę z powodu odbytej rozmowy (szef nie zgadzał się na osobiste rozmowy w pracy), ale okazało się, że powód jest zupełnie inny. Otóż zaproponował mu udział w nowym projekcie firmy. Miał się przenieść do biura w Paryżu, by stamtąd załatwiać interesy z dużymi firmami. Bohater odrzekł, jak to miał w zwyczaju, że rzecz jasna się zgadza, chociaż tak naprawdę jest mu wszystko jedno.
Wieczorem spotkał się z Marią, która chciała wiedzieć, czy się z nią ożeni. Gdy Meursault odrzekł, że tak, zapytała czy to znaczy, że ją kocha. Odpowiedział jej, że to nie ma żadnego znaczenia, ale że na pewno jej nie kocha. Po tej rozmowie, której konkluzją było postanowienie wejścia w związek małżeński obojga, wybrał się na obiad do Celestyna. Tam dosiadła się do niego bardzo dziwna kobieta, która bezzwłocznie zamówiła posiłek, zjadła, a w przerwach pomiędzy daniami kreśliła coś w gazecie; potem wyszła.
Wchodząc do domu Meursault spotkał Salamana, który nadal rozpaczał z powodu zaginięcia swego psa. Nie znalazł go w schronisku, tam przekonano go, że na pewno został rozjechany przez jakiś samochód. Sąsiad opowiedział swą historię. Okazało się, że psa dostał od przyjaciela z warsztatu, po śmierci żony. Ponieważ zwierze miał chorobę skóry każdego dnia nacierał go maścią. Mimo „złego charakteru” psa (słowa Salamana) kochał swego przyjaciela i nie wiedział, jak żyć po jego stracie. Nadeszła niedziela - czas wyprawy do domku przyjaciela Rajmunda. Maria była podekscytowana wyjazdem, a Rajmund bardzo pogodny, gdyż dzień wcześniej Meursault złożył sprzyjające mu zeznanie - zaświadczył, że pobita kobieta sprowokowała Rajmunda, w efekcie czego został zwolniony jedynie z upomnieniem. Gdy szli do autobusu spostrzegli grupę Arabów opartych o sklepową witrynę, ci jednak tylko na nich obojętnie spojrzeli. Dotarli w końcu do Masona - przyjaciela Rajmunda, który okazał się bardzo miłym człowiekiem. Maria i Meursault poranne godziny spędzili w wodzie na wspólnych zabawach. Po obiedzie mężczyźni wybrali się na spacer, idąc plażą natknęli się na dwóch Arabów. Zaczęli z nimi walczyć. W szamotaninie Rajmund został ugodzony nożem, wówczas Arabowie wycofali się. Mason zaprowadził przyjaciela do lekarza, który stwierdził, że rany których doznał, są jedynie powierzchowne. Opatrzony już Rajmund postanowił się przejść, i chociaż chciał iść sam, Meursault nie zgodził się na to. Doszli do skały gdzie znajdowali się Arabowie, Rajmund wyciągnął rewolwer i chciał strzelić, przedtem zapytał jeszcze towarzysza czy ma to zrobić, na co Meursault odparł, żeby walczył z Arabem bez broni, a gdy drugi wyciągnie nóż bądź uczyni coś niestosownego to on go zastrzeli. Arabowie wycofali się nagle za skały, a Meursault i Rajmund udali się powrotem do domu. Meursault odprowadził Rajmunda, ale sam nie chciał wrócić do płaczących kobiet, które przerażone były wcześniejszym zajściem - wrócił na plażę. Kiedy tak szedł, rozmyślając jedynie o chłodnym źródełku za skałą, zauważył leżącego wroga. Chciał uwolnić się od słońca, które piekło w jego czoło, uczynił krok w kierunku Araba. Ten wyciągnął nóż, wówczas bohater poczuł, że pot ściekał z jego brwi. To, co wówczas się z nim działo opisał następująco:
„Pod tą zasłoną z łez i soli moje oczy zaniewidziały. Czułem już tylko obuchy słońca na czole i nieco zatarty, świetlisty miecz dobywający się z noża, który był ciągle przede mną. Ta ognista szpada przebijała mi rzęsy i raniła obolałe oczy. I właśnie wtedy wszystko się zakołysało. Morze przyniosło gorący, ciężki podmuch. Wydało mi się, że niebo pękło wzdłuż i wszerz, by lunąć ogniem. Cała moja istota sprężyła się, zacisnąłem rękę na rewolwerze. Spust ustąpił, dotknąłem gładkiej wypukłości kolby i właśnie wtedy, w tym trzasku suchym i zarazem ogłuszającym, wszystko się zaczęło… Więc strzeliłem jeszcze cztery razy do bezwładnego ciała. I były to jak gdyby cztery krótkie uderzenia, którymi zastukałem do wrót nieszczęścia”.

CZĘŚĆ II
Meursault został aresztowany. Po ośmiu dniach pobytu w więzieniu zaczęto interesować się jego sprawą. Przydzielono mu adwokata z urzędu, gdyż bohater uważał, że jego sprawa jest tak prosta, że nie jest mu on potrzebny. Kiedy nazajutrz przybył do niego obrońca, zaczął z nim rozmawiać. Okazało się, że przeprowadzono dochodzenie w Marengo, gdzie zdobyto dowody jego nieczułości, które okazał podczas pogrzebu matki. Meursault odrzekł, że kochał mamę, ale że każda zdrowa istota życzy sobie mniej lub bardziej śmierci tych, których kocha. Adwokat był oburzony i zabronił oskarżonemu wyrażania głośno takich myśli. Zaproponował, że w sądzie powie, iż oskarżony w dniu pogrzeby po prostu panował nad swymi uczuciami. Meursault nie zgodził się, bo jak sam powiedział nie było to prawdą

Niedługo potem oskarżony został zaprowadzony do prokuratora w celu przesłuchania go. Po raz kolejny opowiedział historię zabicia Araba, nużyło już go to, dzień był gorący, a wielkie muchy wciąż siadały na jego twarzy. Prokurator uwierzył w zeznanie i chciał pomóc Meursaultowi. Jeden tylko szczegół nie dawał mu spokoju: dlaczego morderca odczekał po pierwszym strzale, nim oddał cztery kolejne. Meursault pytany o to milczał, wówczas prokurator wyjął krucyfiks, zaczął mówić o swej wierze oraz o tym, że każdy człowiek zasługuje na wybaczenie, bo nie ma takiej zbrodni, której by Bóg nie wybaczył, potrzebna jest jedynie skrucha. Powiedział Meursaultowi, że musi się oddać pod opiekę Boga i że to na pewno wystarczy. Oskarżony odrzekł, że nie wierzy w Boga, i że to, co czuje to nie prawdziwy żal, lecz raczej przykrość.
Kolejne wizyty odbywały się już w obecności adwokata i polegały na precyzowaniu poszczególnych punktów zeznań. Śledztwo trwało jedenaście miesięcy, Meursault czuł się jak „członek rodziny” tego śledczego towarzystwa. Jego największą radością były chwile, gdy odprowadzając go do drzwi gabinetu sędzia klepał go po ramieniu i mówił: ”Na dziś koniec, panie Antychryście”.
Po pewnym czasie Meursault czuł się w więzieniu jak u siebie. Zaczęło się to dokładnie w dniu, gdy otrzymał od Marii list, że nie może go odwiedzać, bo nie jest jego żoną. Wcześniejsze z nią spotkanie było dziwnym przeżyciem, sala odwiedzić pełna była więźniów - Arabów. Dookoła panował męczący hałas a Maria uśmiechała się nieustannie. Wizyta ta zakończyła się szybko, a Meursault zaczął nowy rozdział swego życia - więzienie stało się jego domem. Najtrudniej było na początku, gdyż oskarżony miał jeszcze „myśli wolnego człowieka”. Po kilku miesiącach był już tylko więźniem i jak ten myślał. To, czego najbardziej brakowało, to kobiety i papierosy. Zgodnie z dewizą jego mamy do wszystkiego można było się przyzwyczaić - papierosy rzucił, a o kobietach przestał myśleć. Dni polegały na zabijaniu czasu. Najlepszym sposobem był sen. Meursault nauczył się spać od szesnastu do osiemnastu godzin, zostawało więc tylko sześć godzin do zabicia. Spędzał je na posiłkach, załatwianiu potrzeb fizjologicznych oraz na czytaniu znalezionej w sienniku historii Czecha. Była to opowieść o człowieku, który wyjechał z czeskiej wioski, by dorobić się majątku. Kiedy mu się to udało, wrócił z żoną i dzieckiem. Ponieważ od wyjazdu minęło już dwadzieścia pięć lat, po powrocie matka i siostra nie rozpoznały go. Postanowił sprawić im niespodziankę i zatrzymał się w zajeździe przez nie prowadzonym, wcześniej jednak pokazał im swój majątek. Kobiety zabiły go we śnie, okradły, a ciało wrzuciły do studni. Następnego ranka po tragedii przyszła żona zabitego, która nie widziała o całym zajściu i powiedziała prawdę. Matka powiesiła się, a siostra rzuciła do studni. Meursault czytał tę historię wielokrotnie. I tak godziny snu, lektura tego dziwacznego wydarzenia oraz kolejne przemiany światła w mrok stanowiły nową rzeczywistość bohatera. Dla niego cały pobyt w więzieniu był jednym i tym samym dniem, jednym i tym samym zadaniem, które miał spełnić
W czerwcu naszedł dzień procesu. Meursault został zawieziony więzienną karetką do sądu. Jego sprawa przyciągnęła tłum ludzi i dziennikarzy. Zainteresowanie wynikało z dwóch powodów: po pierwsze po procesie Meursaulta miał się odbyć proces ojcobójcy, a poza tym lato to martwy okres dla sensacji, dlatego też sprawa mordercy Araba wydawała się dziennikarzom dość ciekawa. Oskarżony siedział pomiędzy dwoma żandarmami, naprzeciw niego zaś sędziowie przysięgli. Ich twarze nie różniły się między sobą. Meursault miał wrażenie, jakby znalazł się w tramwaju, gdzie nieznani pasażerowie śledzą z ławek nowo przybyłego, by wypatrzyć w nim jakieś śmiesznostki. Proces rozpoczął się od losowania sędziów przysięgłych oraz szybkiego odczytania aktu przesłuchania. Przedstawiono nazwiska świadków, po czym zaczęto przesłuchanie oskarżonego. Przewodniczący zaczął opisywać to, co zrobił wcześniej Meursault, co chwila prosząc oskarżonego o potwierdzenie, czy wszystko się zgadza. Następnie zadał mu kilka pytań dotyczących zmarłej niedawno matki, po czym zapytał, czy specjalnie wrócił do źródełka zabić Araba. Wówczas zarządzono przerwę. Oskarżony został przewieziony do więzienia, zdążył jedynie coś zjeść, gdy z powrotem zawieziono go na salę rozpraw i wszystko zaczęło się od nowa. Pierwszym świadkiem był dyrektor przytułku. Zeznał on, że matka skarżyła się na syna przed śmiercią, dodał jednak, że uskarżanie stanowiło swoisty rodzaj manii jego pensjonariuszy. Powiedział również, że zachowanie Meursaulta było dziwne, nie chciał on bowiem zobaczyć swej matki, nie zapłakał na jej pogrzebie i nawet nie znał jej wieku. Kolejnym świadkiem był dozorca z przytułku. Zeznał on, że oskarżony pił kawę z mlekiem i palił papierosy przy zwłokach swej matki. Słowa te wzburzyły całą salę. Kolejnym świadkiem był Celestyn. Opowiedział on o oskarżonym jako o swym przyjacielu, któremu po prostu przydarzyło się nieszczęście. Chciał mu bardzo pomóc, ale nie wiedział jak, Meursault po raz pierwszy w życiu poczuł, że chce uścisnąć innego człowieka.
Maria, która zeznawała po nim, pogorszyła sytuację oskarżonego. Została zmuszona do opowiedzenia jak go poznała, musiała również opisać dzień spotkania. W efekcie prokurator stwierdził, że dzień po śmierci matki Meursault poszedł zabawić się na basen, zawarł nielegalny stosunek z kobieta i poszedł do kina obejrzeć komedię. Maria wybuchła płaczem, została bowiem zmuszona do powiedzenia rzeczy przeciwnych temu, co myślała. Wyprowadzono ja z sali. Kolejne zeznania Salamana oraz Masona, świadczące o tym, że oskarżony jest dobrym człowiekiem, nie zrobiły większego wrażenia.
Ostatnim świadkiem był Rajmund. Zaczął od słów, że Meursault jest niewinny. Prokurator dowiódł, że jego zeznania nie mogą być wiążące, gdyż był on przyjacielem oskarżonego i na równi z nim zamieszany był w pobicie siostry Araba. Do tego był sutenerem utrzymującym się z wykorzystywania kobiet, co dyskwalifikowało go jako rzetelnego świadka. Prokurator wysunął także tezę, że Meursault zabił Araba, by położyć kres aferze obyczajowej. Obrońca tego ostatniego zdenerwował się, powiedział, że sprawa morderstwa i śmierci matki nie mają ze sobą nic wspólnego i że nie można Meursaulta oskarżać o to, że „pogrzebał matkę ze spokojem zbrodniarza”. Stało się jasne, że jego sytuacja była tragiczna. Przemówienia prokuratora i obrońcy sprawiły, że Meursault doszedł do wniosku, że zdarzenia działy się poza nim. Wszystko toczyło się bez jego udziału, decydowano o jego losie, choć nawet nie zapytano go o zdanie. Podstawą rozumowania przedstawionego przez oskarżyciela było udowodnienie, że popełnił zbrodnię z premedytacją. W jego mowie, jak wyraził się sam oskarżony, widać było pozory prawdopodobieństwa. Przebieg zdarzeń przez niego przedstawiany był prosty i logiczny. Zarzucił oskarżonemu, że podczas całego procesu nie wyraził nawet skruchy i że jego dusza pozbawiona jest wszelkich zasad moralnych. Nieporównywalnie więcej uwagi poświęcił obojętności Meursaulta podczas pogrzebu matki, sprawa zabicia Araba wydawała się drugorzędna. Prokurator domagał się kary śmierci, gdyż jego zdaniem oskarżony poprzez swoją obojętność zabił moralnie swoją matkę, tym samym wykreślił się ze społeczności ludzkiej, podobnie jak ojcobójca, który ma być sądzony po nimOddano głos Meursaultowi. Na swoją obronę przyznał, ze nie zamierzał zabić Araba, że to wszystko jest efektem działania słońca. Adwokat chciał dowieść, że za dużo na tej sprawie poświęcona uwago matce oskarżonego i przytułkowi, w którym przebywała. Chciał udowodnić, że jego dusza nie jest pozbawiona zasad moralnych, lecz wręcz przeciwnie, że Meursault jest szlachetnym człowiekiem, który ma wielu przyjaciół i jest szanowanym pracownikiem jednej z francuskich firm. Mowa ta nie była już tak przekonywająca jak prokuratora. Jedyne, co odczuwał bohater, to znudzenie, chciał, by wszystko się jak najszybciej skończyło i by mógł położyć się spać
Na wyrok czekano trzy kwadranse, sędzia oświadczył, że uznaje Meursaulta za winnego zbrodni i w imieniu narodu francuskiego skazał go na śmierć przez ścięcie głowy.
Meursault odmawiał przyjęcia kapelana, nie wierzył w Boga i taki proceder wydawał mu się zbędny. Rozmyślał o sposobach zadawania śmierci i sposobach ucieczki skazanych. Zarzucał sobie, ze nie czytał wcześnie specjalistycznej lektury na ten temat. Przypomniał sobie, jak kiedyś opowiadała mu mama, że jego ojciec czuł mdłości przed egzekucją, na którą się wybierał, a w dniu po niej wymiotował. Meursault zrozumiał, że śmierć to jedyna ważna rzecz dla człowieka. Gdyby żył dalej chodziłby na każdą egzekucję. W myślach układał reformę projektu ustaw. Uważał, że powinna istnieć substancja chemiczna, którą wstrzykiwałoby się skazanemu na śmierć, gilotyna jest zbyt banalna - załatwia sprawę raz na zawsze. Zaczął porównywać jej obraz z dawnych lat ze zdjęciem z gazety. Okazało się, że przez cały czas myślał, że będzie musiał wejść po schodach by na „górze” dokonał się akt jego śmierci, zdał sobie jednak sprawę, że teraz gilotyna stoi na ziemni i pozbawiona jest dawnego patosu. Wszystko odbywa się „dyskretnie, nieco wstydliwie i bardzo precyzyjnie”.

Były jeszcze dwie sprawy, nad którymi rozmyślał: świt i prośba o ułaskawienie. Wsłuchiwał się w odgłos bicia swego serca, nie mógł sobie jednak wyobrazić, że ten odgłos może kiedyś ustać. Noce wypełniało czekanie na świt, wiedział bowiem, że kaci przychodzą gdy dzień się rozpoczyna. Nauczył się nie sypiać w nocy, nasłuchiwał kroków, i gdy pojawił się świt wiedział, że podarowano mu kolejne dwadzieścia cztery godziny. W dzień myślał o ułaskawieniu. Rozważał dwie możliwości, po pierwsze jej odrzucenie: „A więc umrę… wszyscy wiedzą, że życie nie jest wcale warte trudu przeżywania. W gruncie rzeczy dokładnie zdawałem sobie sprawę, że to nie ma znaczenia, czy się umiera w trzydziestym czy w osiemdziesiątym roku życia, ponieważ jest oczywiste, że w obydwu wypadkach inni mężczyźni i inne kobiety będą żyć dalej, i to przez tysiące lat. Słowem nie ma nic bardziej oczywistego. To zawsze bym ja umierał, teraz czy za dwadzieścia lat…Z chwilą, gdy się umiera, słowa „jak” i „kiedy” nie maja oczywiście żadnego znaczenia.”
Meursault próbował pogodzić się z myślą o odrzuceniu ułaskawienia, ale gdy jednak pomyślał, że zostało ono pozytywnie rozważone, napełniała go niesamowita radość, jego ciało wypełniał niedorzeczny poryw krwi.
Właśnie w takiej chwili, gdy odrzucał po raz kolejny, sam w sobie, możliwość ułaskawienia, odwiedził go kapelan. Meursault był pewien, że to już koniec, ale duchowny oznajmił mu, że to przyjacielska wizyta. Oskarżony oświadczył, że nie wierzy w Boga i że rzeczy o których zamierza mu mówić przybyły zupełnie go nie interesują. Ksiądz chciał go nakłonić do wyznania wiary. Meursault wpadł w szał, zaczął szarpać księdza, przeklinać go i krzyczeć:
„…byłem pewny siebie samego, pewny wszystkiego, pewny swego życia i tej śmierci, która mnie czekała. Tak miałem tylko to, ale przynajmniej panowałem nad tą prawdą w równej mierze jak ona panowała nade mną. Miałem rację, mam nadal rację, zawsze miałem rację. Żyłem w taki sposób, mógłbym żyć w inny. Robiłem jedne rzeczy, nie robiłem innych. Nie uczyniłem tej rzeczy bo uczyniłem inną”
Ten wybuch wściekłości oczyścił go, zrozumiał w tym momencie, dlaczego jego matka przed śmiercią znalazła sobie przyjaciela. Podobnie jak on teraz i ona chciała zacząć wszystko od nowa. Meursault poczuł się szczęśliwy, jedyne czego pragnął to wielu widzów podczas jego egzekucji.

3



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
ROK 1984, HLP III rok
Witkacy, HLP III rok
HLP III,?ROK
Dwudziestolecie a Młoda Polska 1, filologia polska, HLP, III rok (po 1918)
Lao che Powstanie warszawskie, HLP III rok
Biedni Polacy patrzą na getto 14, filologia polska, HLP, III rok (po 1918)
Nałkowska Z. - Granica (opracowanie BN I 20), filologia polska, HLP, III rok (po 1918)
15. Zagłada (Krall, filologia polska, HLP, III rok (po 1918)
III HLP cwicz. - 2014-15, Uczelnia, FIlologia polska, III rok, semestr I, HLP

więcej podobnych podstron