27 - HARD TIMES
Nastała
jesień. Żółte liście zaczęły opadać z drzew. Płody rolne
zostały już zebrane. Matka Natura szykowała się do zimowego snu.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że powoli wyczerpywały się
surowce niezbędne do produkcji tak przez wszystkich uwielbianego
Heraclesa.
Ekipa
ze Stumilowego Lasu przebywała u Puchatka. Za oknem deszczyk sobie
kapał. Niebo było zachmurzone. Panował nastrój lekkiego
przygnębienia i apatii.
-
Kurwa mać - zaczął ambitnie Tygrys - ale chujowa pogoda. Trza by
se humor poprawić. Kubuś, wyjmij no jakie winko.
Puchatkowi
spodobał się pomysł towarzysza, ale w chatce miał tylko jedną
buteleczkę. Na dodatek była ona w połowie pusta, a w połowie
pełna. Najgorsze okazało się jednak to, że na ostatniej imprezie
zbełtał się do niej Prosiaczek. Jego żygowiny skutecznie
zniechęciły innych do skosztowania trunku, ale nie samego Bekona.
-
Mnie tam wszystko jedno. W końcu to mój bełt tak wesoło sobie
pływa - stwierdził.
Nie
było innej rady. Mimo gównianej pogody trzeba było się udać do
Baby Jagi, zwanej w skrócie Chujem, w celu zakupu życiodajnych
płynów. Ekipa tak też uczyniła. Po kilkunastu minutach stanęli,
jak jeden mąż przed chatką wspomnianej postaci.
-
Veni, vidi, wino - zawieśniaczył wprawiony drinkiem Prosiaczek.
-
Wino lej, wino lej BaboJago wino lej, niech tak się stanie -
podśpiewywał pod noskiem Kubuś.
-
Ni ma wina - odparła wychodząca koślawym krokiem bohaterka o
twarzy przypominającej worek śrubek.
Puchatkowa
ekipa parsknęła śmiechem.
-
Jak, to nie ma - brechtał się Tygrys.
-
To se ne da - wtórował Królik.
-
Nie rób jaj, bo ci zdmuchnę z shotguna to coś na twojej szyi, co
najchętniej bym kopał every day - groził, jak zwykle kurewsko
poważny Kłapouch.
-
Naprawdę nie ma - stwierdziła zlękniona o swe życie Baba Jaga.
-
Co kurwa jebana jego mać - bardzo spokojnie wydarł się Kubuś.
-
To kurwa jebana jego mać, że nie ma. Jesień jest i komponenty się
skończyły. Przez ostatnie miesiące mieliście takie pragnienie, że
zużyłam wszystkie porzeczki, jabłka, wiśnie, truskawki, ogórki,
kalafiory, kapustę, ananasy i brzoskwinie w promieniu 50
kilometrów.
-
To teraz do niczego ona nie jest nam potrzebna i można ją spokojnie
zajebać - stwierdził Bekon.
-
Nie bądźcie tacy pochopni - uspakajała pasztetowata sprzedawczyni
własnych wyrobów - Mam dla was coś równie smacznego.
W
tym momencie Baba Jaga wyniosła ekipie skrzynkę z szesnastoma
butelkami fioletowego płynu, na których etykiecie widniała
uśmiechnięta czaszka.
-
Nie no kurwa. Denaturat. Tak nisko to my się jeszcze nie stoczyliśmy
- obwieścił Królik próbując opanować drżące ręce.
-
Ełureka !!! - krzyknął uradowany Kłapouch - Aj gada
ajdija.
Osiołek
porwał skrzynkę i skierował się do chatki sympatycznego misia.
-
Dajta mi chłopy godzinkę, a zrobię z tego napój, jak się patrzy.
Wszyscy będziecie zachwyceni. Od tego momentu będziecie mogli mnie
nazywać: Kłapouchy Wielki Mistrz Chemii i Destylacji ze Stumilowego
Lasu - nie krył skromności osiołek.
Po
godzinie napieprzania młotkiem, kręcenia śrubokrętem i jeszcze
wielu czynnościach, których nazw nie potrafię przytoczyć, pokazał
im swoje wiekopomne dzieło. Był to filtr z maski przeciwgazowej. Z
jednej strony wsadzony był lejek, a z drugiej rurka.
-
Wlewamy tutaj płyn i po kilku sekundach otrzymujemy czyściutki,
smaczniutki i przezroczysty spirol. Nie grozi nam zatrucie. Cała
chemia zostaje wewnątrz. My, otrzymujemy tylko naturalne składniki
- z dumą objaśniał.
Tak
też było. Wlewali z jednej, a drugiej płynął uwielbiany przez
wszystkich płyn. Pierwszego dnia opróżnili z radości całą
skrzynkę przyniesioną ze sklepu. Następnego dnia powtórzyli ten
proceder. Byli tak wdzięczni Kłapciowi, że zaczęli go nazywać
Wielkim Chujnikiem czy jakoś tak jak chciał.
Dobra
passa skończyła się trzeciego dnia. Filtr z powodu nadmiernej
eksploatacji zapchał się i można było go o kant dupy rozbić
(znaczy zjebał się). Ekipa została bez środków do życia.
Zaczęli główkować. Brak potrzebnych do egzystencji płynów był
jak cios bejzbolem w mordę. Nie mogli się pozbierać, zapomnieć, o
tym, co się stało. Z wybawieniem przybyła im ... Baba Jaga. Sama
przyleciała do domku Kubusia z kilkoma butelkami brązowego,
tajemniczego płynu.
-
Mata, wypijta.
-
Was is this - popisywał się znajomością języków obcych
Królik.
-
Kurwa, całkiem niezłe - stwierdził po skosztowaniu odrobiny
Prosiaczek.
-
Znalazłam w starych magicznych księgach ten przepis - zaczęła
objaśniać Chuj - To wyciąg z liści i żabiej pochwy z domieszką
zmielonego prącia bobra i spermą lisa.
Po
usłyszeniu przepisu mało odporny Królik zwrócił zawartość
żołądka wprost na nowiutki dywan Puchatka.
-
Ja tę kurwę zabiję. Chce nas cipa pozabijać - said Królik
wycierając z pyszczka resztki wczorajszej kolacji pomieszanej z
dzisiejszym śniadaniem.
-
Mnie tam wszystko jedno - jak zwykle twardy i nie poddający się
żadnym przeciwnościom losu Bekon.
-
A bym se zapomniała. Mam też drugą wiadomość - bardzo radośnie
stwierdził gość - Rząd tego wspaniałego kraju zanotował
gwałtowany spadek produkcji w przemyśle spirytusowym spowodowany,
tym, że przestałam produkować Heraclesa. Dostanę dziś specjalną
dostawę owoców niezbędnych do produkcji.
-
Hip hip hurra - wrzeszczeli wszyscy zainteresowani - Wiwat Rząd,
wiwat Naród, wiwat wszystkie Stany. Niech żyje Święta Polska
Trójca. Niech żyje Prezydent. Niech żyje Premier. Niech żyje
Prymas.
-
Ale, ale ! There is łan problem - przerwała fetę jędza - Owoce
bedom, ale nie bedzie siarki. Produkcja ruszy, jak znajdzie się ten
strategiczny komponent.
-
Może by ją zdrapać z zapałek - zaproponował Puchatek.
-
Sprawdzałam w sklepie. Wszystkie zapałki w kraju wykupił jakiś
Rywin. Podobno dowiedział się wcześniej, że siara będzie w cenie
- zgasiła pomysł Baba Jędza.
-
Gdzie mój obrzyn ! Zajebie chuja ! - zaproponował swoje rozwiązanie
problemu Kłapouchy.
-
A może byśmy sami wykopali siarę? - zaskoczył wszystkich
propozycją pracy Puchatek.
Babę
Jagę zatkało.
-
Wy chcecie PRACOWAĆ? - upewniła się. Nie mogła uwierzyć własnym
uszom. To tak, jakby bp Paetz zrezygnował z dup młodych chłopców.
-
Dla winka to my wszysko, "We give you all that you want !"
- zaszpanował wiedzą lingwistyczną Bekon.
-
A ja wiem kto nam pomoże w pracy - uśmiechnął się podstępnie
Kłapouch.
Niesieni
siłą nadziei, prowadzeni przez Kłapoucha, wybiegli w kierunku
domku Krzysia.
-
Wyłaź pipo, mamy sprawę - wołali już z daleka - Do nogi, mały
pedale !
Odpowiedział
im tylko stłamszony jęk.
-
A to co? Odpowiadaj jak do ciebie mówię - wrzasnął Kłapouch
kopniakiem wywalając drzwi.
Za
drzwiami stał pochylony do przodu Krzyś. Był przywiązany do
mebli, ubrany w skórzane ciuszki i wysokie buty. Miał na ryju
plastikową maskę z ustami zasłoniętymi zamkiem błyskawicznym.
-
Mmmmmm - powiedział.
-
O kurwa ! Jebany sadomacho - sapnął zazdrośnie Królik.
Z
pokoju obok wyszedł (także ubrany w skóry) Pan Sowa.
-
Ooooo, kogo my tu mamy. Niegrzeczni chłopcy ! - puchacz miał w
swojej masce na łbie tylko malutkie dziurki na oczy i najwyraźnie
nie poznał ekipy - Chcecie się przyłączyć do zabawy?
-
Obrzydlistwo ! Zaraz ich zaje... bleee... - Prosiaczek wybiegł z
chatki, trzymając łapkami usta, przez które sączył się już
początek pawia.
Gdy
wrócił, Krzyś i Pan Sowa ze łzami w oczach i siniakami na mordach
stali przebrani w normalne ciuchy.
-
Mamy robote, a wy tu jakieś chuje-muje urządzacie ! - darł się na
nich Puchatek - Idziemy !
Po
drodze zajrzeli też do nory zombio-Gofera. Używając argumentów w
postaci shotguna należącego do Kłapcia i uzi Prosiaka zmusili tą
podziemną kreaturę do znalezienia podziemnych złóż
siarki.
Chwilę
później Sowa, Krzyś i Gofer machali żwawo łopatami i jeździli
taczkami zwożąc cenny minerał do domku Baby Jagi.
Robota
szła szybko. Królik dopingował ich dodatkowo do ciężkiej i
wyczerpującej pracy. Nie robili tego w końcu dla siebie, ale dla
bliźnich. Społeczeństwo ich potrzebowało.
-
Szybciej skurwysyny, szybciej - radośnie pokrzykiwał
zającopodobny.
Po
kilkunastu minutach ujrzeli cel tego przedsięwzięcia. Ich oczom
ukazała się piękna kupka złota polskiej ziemi - czysta, żółta
siarka. Chuj przyrządził im z tego wiele litrów wybornego
Heraclesa.
Znów
ruszyła produkcja w przemyśle spirytusowym. Skończyła się
recesja. Konsumpcja w kraju wzrosła. Do budżetu zaczęły napływać
niewyobrażalne sumy pieniędzy, a Kasy Chorych mogły budować sobie
jeszcze okazalsze gmachy z marmurowymi podłogami i złoceniami na
klamkach...
KONIEC CZĘŚCI DWUDZIESTEJ SIÓDMEJ