Mirek płynął wzdłuż wyspy, wypatrując miejsca dogodnego do przybicia do brzegu. Znalazł je po stronie zachodniej. Szuwary rozstępowały się gościnnie, ukazując jasne, piaszczyste zejście do wody. Spojrzał na wimpel. Wiatr wiał dokładnie w stronę brzegu i to nie ułatwiało zadania.
Najbezpieczniej byłoby dopłynąć na wiosłach, ale zrzucenie żagli przez samotnego żeglarza na małej, chybotliwej łódce, to niemal pewna wywrotka! Zaświtała mu myśl, aby wpłynąć z rozpędu w szuwary. Musiał już kiedyś słyszeć o tym sposobie, ale w świetle dnia, na oczach licznych żeglarzy i wioślarzy taki ryzykowny manewr po prostu nie uchodził. A poza tym w sitowiu mógł być jakiś ostry kołek, który z łatwością przebiłby gumowaną powłokę Mewy.
Wybrał manewr podręcznikowy. Zatoczył łuk tak, aby znaleźć się blisko brzegu, skierował dziób na wiatr i wyluzował żagle do łopotu. Jola zatrzymała się i zaczęła płynąć wstecz. Podniósł miecz i uniósł nieco płetwę sterową. Utrzymywał łódkę starannie w linii wiatru i patrzył uważnie w wodę za rufą. Kiedy zobaczył dno, wyskoczył za burtę i podprowadził łódkę do brzegu. Teraz mógł już zrzucić żagle i wyciągnąć dziób na piasek.
Alfa, która spokojnie obserwowała aktywność Mirka, teraz dopiero wyskoczyła z łódki, przeciągnęła się i odbiegła węsząc gorączkowo w poszukiwaniu miejsca godnego obsiusiania. Po załatwieniu sprawy nie cierpiącej zwłoki przyjęła dostojniejszą, czujną postawę.
Mirek wyszedł na skraj łączki i spojrzał w stronę, którą wskazywała mordka Alfy. Za osłaniającą od wiatru kępą krzewów kilka osób siedziało wokół koca, z kartami w rękach.
Zawahał się. Mógł odejść w głąb wyspy, aby zapoznać się z terenem i wybrać miejsce na przenocowanie. Ale coś go powstrzymało. Najprawdopodobniej widok dziewczynki – jednej z trojga grających osób. Nie mógł oderwać od niej wzroku.
Dziesięcioletnia może dziewczynka, w samych majteczkach, była ładnie, równo opalona. Proste włosy, z jaśniejszymi pasemkami, były u czubka głowy związane w długi koński ogon. Zwróciła w jego stronę zaciekawioną buzię o dziecięcych jeszcze, ale zadziwiająco regularnych pięknych rysach i ciemnoniebieskich oczach w oprawie z długich rzęs i wyraźnych ciemnych łuków brwi.
Zdecydował się.
Dzień dobry. Mam zamiar zatrzymać się tu w pobliżu, na noc. Czy nie będzie to państwu przeszkadzało?
Nie, skąd! — zawołała dziewczynka.
Poczekaj Beatko — przerwała jej siedząca obok młoda kobieta — chcesz nocować na tej wyspie? Sam? — przejęła inicjatywę.
Tak, sam. Mieszkam na biwaku nad Płaskim, ale...
Rozumiem, to ma być taka przygoda, robinsonada? Rodzice oczywiście wiedzą o tym? — włączył się do rozmowy mężczyzna.
Tak, Pio... ojciec wie — tłumaczył, dziwiąc się własnej cierpliwości. — Mam na imię Mirek... a to jest Alfa — dodał odruchowo, kiedy poczuł na łydce dotknięcie zimnej psiej mordki, i sam stropił się tą komiczną prezentacją.
Beatka. Bea — wyrwała się znów dziewczynka — a to jest... przerwała, przypomniawszy sobie, że nie należy przedstawiać swojej matki.
Mamo, to jest Mirek — przyszło jej do głowy pomysłowe i bardzo sprytne rozwiązanie sytuacji.
Filomena... — z wahaniem podjęła wyzwanie matka.
Andrzej Czerski — mężczyzna wstał i podał rękę Mirkowi. — A wracając do sprawy – możesz oczywiście zatrzymać się, gdzie chcesz. My tu zresztą przypłynęliśmy tylko na kilka godzin. Mieszkamy na campingu w Siemianach. A ta łączka, to najładniejsze miejsce na wyspie; może zostaniesz od razu tutaj?
Tak... dziękuję bardzo chętnie. Ale najpierw obejrzę całą wyspę.
Oprowadzę cię! — przedsiębiorczość dziewczynki zdawała się nie mieć granic — Znam tu każdy kącik.
Rodzice spojrzeli po sobie rozbawieni, ale też nieco zaniepokojeni. Ni sprzeciwili się jednak.
Szli wąską ścieżką wydeptaną przez wędkarzy i turystów wzdłuż brzegu, wokół całej wysepki. Beatka szła przodem. Nie ułatwiało to rozmowy, ale wymienili najważniejsze informacje – skąd przyjechali, na jak długo. Starszy o kilka lat, Mirek czuł się wobec małej jak dorosły, a mimo to dziewczynka przedziwnie go fascynowała i był zadowolony, dowiedziawszy się, że Czerscy będą nad Jeziorakiem jeszcze cały tydzień.
O! Ta dróżka prowadzi do szopy — poinformowała rzeczowo.
Szopa? Tak, słyszałem o niej, ojciec wspominał...
Był tu?
Musieli tu nocować z powodu burzy. Spali w szopie, pewnie w tej.
Słyszałam o takiej historii. I dlatego chcesz przeżyć podobną przygodę?
Skręcili w głąb lasu. Z polanki pod wielkim bukiem, z długą blizną na pniu po uderzeniu pioruna, poderwało się stado szpaków.
Po chwili znaleźli się przed starą szopą. Odszukali wejście z krzywymi drzwiami. W ścianach było sporo dziur, ale wnętrze byłe suche, a nawet przytulne – dzięki ciepłu, nagromadzonemu w ciągu ostatnich upalnych dni. Na podłodze z próchniejących desek walały się kupki siana i słomy. Alfa gorliwie węszyła po kątach; z pewnością rejestrowała dziesiątki przeróżnych zapachów pozostawionych przez odwiedzającą szopę drobną leśną faunę.
Może tu przenocujesz?
Nie wiem... Chyba nie, za daleko od łódki.
Wrócili na przybrzeżną ścieżkę. Wysepka była mała, jej okrążenie nie trwało dłużej niż kwadrans, i wkrótce znaleźli się przy rodzicach dziewczynki. Oczekiwał ich podwieczorek przygotowany przez Filomenę. Mirek wahał się z przyjęciem zaproszenia.
Rozumiem cię — odezwał się Andrzej. — Ten posiłek nie pasuje do twojej koncepcji przygody. Tak kiedyś w harcerstwie zdobywało się sprawność „trzech piór”, teraz nazywa się to, zdaje się, survival, czy tak jakoś. Chodzi o sztukę przetrwania w trudnych warunkach.
Pewnie chodzi też o to, żeby nie korzystać z pomocy? Ale ty nie korzystasz! Ty spotkałeś na wyspie plemię tubylców i zjednałeś sobie ich przychylność. To przecież należy do sztuki przetrwania, no nie? — pomysłowość Beatki była niewyczerpana.
Roześmieli się wszyscy, argument dziewczynki przezwyciężył słaby opór Mirka. Przepyszne wędliny z pobliskiej Iławy i smaczne, chrupiące kiszone ogórki znikły szybko z obrusika rozścielonego na kocu. Alfie – przepadającej za wszelkimi słodyczami – szczególnie smakował placek z borówkami.
No to co, może zagramy jeszcze w karty? — zaproponował Andrzej. — Graliśmy w brydża, z dziadkiem. Znasz może tę grę?
Brydż... nie, nie wiem, nie grałem — odpowiedź chłopca wywołała ogólną wesołość.
To tak, jak z tym człowiekiem, którego zapytano, czy umie grać na skrzypcach. „Nie wiem, jeszcze nie próbowałem!” — rzekła Filomena.
Mirek poczuł się urażony na ambicji.
Widziałem, jak starsi grali, spróbuję! — odpowiedział rezolutnie, pod wpływem dziwnego wewnętrznego impulsu.
Odkryli po karcie. Mirkowi przypadło grać z Beatką przeciwko jej rodzicom. Zapanowało skupione milczenie.
Pas — odezwał się Andrzej po rozdaniu kart.
Dwa trefle! — ofensywna odzywka Beatki wywołała zaciekawienie, ale nikt jej nie komentował.
Filomena spasowała. Mirek zbierał myśli. Miał asa w kierach i czuł, że ten as może być ważny.
Dwa kiery — odpowiedział. Przeciwnicy konsekwentnie pasowali.
Dwa piki — Beatka chciała się jeszcze czegoś dowiedzieć.
Trzy kara — Mirek zdecydował się pokazać trzeciego króla z waletem.
Trzy piki.
A więc Beatka proponowała grę w piki, ale pytała jeszcze o poparcie.
Cztery piki. — Miał w pikach mocną, trzecią damę. Cztery piki wystarczały do zrobienia partii i nie zamykały Beatce licytacji. Decyzja należała do niej.
Siedem pików, szlem! — Beatka usiłowała zachować godną brydża powagę, ale w jej głosie brzmiała triumfalna radość.
Kiedy Filomena wyszła, Mirek rozłożył karty i za plecami Andrzeja przesunął się do swojej partnerki i przysiadł przy niej.
Beata siedziała twarzą do słońca, od którego próbowała się osłonić dłonią.
Alfa, czapka! —cicho powiedział Mirek do psa. Suczka poderwała się ochoczo i pobiegła w stronę łódki. Po chwili przyniosła w zębach biało-niebieską czapeczkę, z dużym sztywnym daszkiem.
Dziękuję, Alfa! Dobry, mądry piesek! — zawołała Beatka z podziwem i pogłaskała ją pod brodą. Słyszała, że psy nie bardzo lubią, kiedy dotyka się je od góry; traktują to odruchowo jako formę ataku.
Beatka sprawnie ściągnęła atuty. W karach miała trzeciego asa z dziesiątką, ale brakowało im damy. Impas był możliwy w obie strony. Położyła palce na karach i obejrzała się pytająco na Mirka, przez grzeczność raczej niż z potrzeby.
Widziałem karty — powiedział Mirek, co znaczyło, że nie wypada mu podpowiadać.
Beatka zadumała się. Jakaś myśl przemknęła jej przez główkę, z błyskiem w oku blotką karową przeszła nią na stół. Zagrała królem karo, następnie waletem. Andrzej nie przybił damą. Beatka już miała położyć na waleta blotkę. Ale coś ją powstrzymało. Zmarkotniała, przygryzła wargi i przebiła własnego waleta asem, zostając z dziesiątką. Dama nie spadła. Musieli przegrać. Dla formalności szybko zgrała pozostałe, pełne kolory, licząc na ewentualny błąd przeciwników i zrzucenie wyrobionej damy. Ale przeciwnicy nie dali się zwieść i Andrzej wziął ostatnie karo na swoją damę. Beatka i Mirek leżeli bez jednej. W oczach Beatki błyszczały łzy.
Bea, szło wam świetnie! — Dlaczego nie impasowałaś tej damy? Wiesz przecież, że przy waszych sześciu karach szansa ściągnięcia była mizerna!
Nie mogłam. Wiedziałam, że tata ma damę.
Wiedziałaś? Skąd? — zainteresował się Andrzej. — Przecież nie zaglądasz nikomu w karty!
Mirek powiedział: „Widziałem karty”. Przechodził za plecami taty, musiał widzieć damę. Jej braku by nie zauważył i pewnie by coś powiedział na temat impasu. Pewnie powiedziałby „graj jak uważasz” albo „bierz damę pod siebie” – waszym męskim obyczajem. Nie mogłam impasować. To by nie było fair. Pozostało mi liczyć na ściągnięcie.
Beatko, — przemówił poważnie Andrzej — jestem z ciebie dumny. Graliście fantastycznie. Mirku, ty przecież grasz świetnie! A najbardziej podoba mi się twoja uczciwość, rycerska, można by powiedzieć.
Słysząc słowa męża, Filomena zarumieniła się pod ciemną opalenizną. Pochyliła się w stronę Alfy i zaczęła głaskać lśniącą, grafitową sierść kerry blue teriera.
A wiecie co? — Beatka uradowana, ale i zakłopotana, zmieniła temat. — Mirka rodzice nocowali też kiedyś na tej wyspie. Schronili się przed burzą. Pamiętacie opowieść Piotra i Agi?
Piotra? Agi?! — Mirek zakrzyknął prawie.
Tak. Kilka lat temu mieszkaliśmy z nimi na biwaku nad Jeziorem Płaskim... Chwileczkę! — Andrzejowi zaświtała nieprawdopodobna myśl — czy, czy twój ojciec nie nazywa się... Morwin?
Tak, Piotr Morwin. Co za fantastyczny przypadek!
Cóż, widocznie świat jest bardzo mały, a dla wodniaków tym mniejszy. Albo bardzo dziwnie... zapętlony. Nie wiedzieliśmy, że Piotr i Aga mają syna. Bo przecież Aga to twoja... — Filomena przerwała, czując, że pytania zaczynają być nietaktowne.
...mama? — bezceremonialnie dokończyła za nią pytanie Beata — Aga to twoja mama, prawda? Jest teraz też na tym biwaku, nad Płaskim?
Mama? — Mirek zastanowił się — Nie wiem... Nie rozmawialiśmy o tym. Aga to Aga. Ojciec jest na biwaku sam. To znaczy ze mną.
Czerscy przestali pytać. Temat był zbyt osobisty, a odpowiedzi chłopca bardzo dziwne. Zapanowało milczenie. Wszyscy zagłębili się w swoich myślach.
Słońce powiększyło się i poczerwieniało. Dotykało już koron drzew na przeciwległym brzegu. Czerscy zebrali swoje drobiazgi.
Koc chyba zostawimy. Przecież jutro znów tu przyjedziemy, prawda? — Filomena znacząco spojrzała na Andrzeja.
Tak, naturalnie — Andrzej zrozumiał intencję żony. — A jak by ci nie był potrzebny, to go schowaj w krzaki, o tu — zwrócił się do Mirka.
Wpadnij jutro do nas! — zaproponowała Beatka i popatrzyła na matkę, oczekując potwierdzenia.
Tak, bardzo prosimy. Przed południem na pewno nigdzie się nie ruszymy. Może zjesz z nami śniadanie? Tak koło dziewiątej? — Filomena skonkretyzowała zaproszenie.
Dobrze... to znaczy tak, bardzo chętnie, dziękuję!
Mirek patrzył za odpływającą łodzią wiosłową. Beatka pomachała mu ręką i zasalutowała do daszka biało-niebieskiej baseballówki. Teraz zrozumiał, dlaczego sprytna dziewczynka nie oddała mu czapki; chciała dać mu powód i pretekst do odwiedzin nazajutrz.
Aga – moją mamą?...— zastanawiał się. — Może. Muszę zapytać. Aga jest fantastyczna, chciałbym mieć taką mamę!
Mama. Słowo brzmiało ciepło i przytulnie, chociaż chłopiec powtarzał je tylko w myślach.
...
Filomena spoglądała z łodzi na oddalający się brzeg wyspy i malejącą postać Mirka.
Zapętlony. Tak właśnie. Okropnie poplątany i zaplątany jest ten światek — powtarzała w zadumie swoją myśl. Przykre wspomnienia napłynęły szeroką falą.
...
W leżaku rozłożonym na pomoście siedział szpakowaty mężczyzna w zielonej rybackiej kurtce. Na kolanach spoczywała duża, silna lorneta.
— Aga matką?!... Nie, to niemożliwe. Ona musi być wolna. Ale jak wybrnąć z tej plątaniny, nie robiąc przykrości Mirkowi? Filomena ma rację; zapętliłem sprawę... — mruczał do siebie w zadumie.
...
Mirek patrzył na koc pozostawiony przez Czerskich. Wiedział, że chcieli mu dyskretnie nieco złagodzić trudy spartańskiego noclegu. Zdecydował się. Złożył koc we czworo, położył koło karimaty i wskazał Alfie.
Ty przecież nie zaprawiasz się w sztuce przetrwania — powiedział półgłosem.
Włożył sweter, zdjął adidasy, pod głowę położył poskładany ręcznik i przykrył się fokiem, przednim żaglem zdjętym z łódki.
— To dzieciak, ale za pięć, sześć lat!... — myśli o wspaniałej dziewczynce przetopiły się wkrótce w senne marzenia. Był dzielnym żeglarzem, ratującym piękną kobietę przed wrzuceniem do kotła przez ludożerczych tubylców... W biało-niebieskim hełmie strażackim wspinał się po niebotycznej drabinie, aby wydobyć ją z najwyższego piętra płonącego wieżowca... W masce chirurga pochylał się nad nieruchomym ciałem pięknej pacjentki z ogromną raną na skroni...
Zbudziły go pierwsze promienie słońca i przejmujący, poranny chłód. Spomiędzy warstw ciepłego koca wyjrzała brodata rozwarta mordka z lśniącym noskiem.
No, no! Nie próbuj się śmiać ze mnie, bo będziesz musiała sama poszukać sobie śniadania! – skarcił suczkę.
Mirek wykąpał się z przyjemnością. Spokojna woda wydawała się cieplejsza w porównaniu z chłodnym powietrzem.
Zgodnie z planem wyprawy śniadania należało poszukać w lesie i w jeziorze. Las okazał się niezbyt gościnny. Z trudem znalazł kilka jagód i poziomek, które zresztą zaraz wyżebrała od niego Alfa.
Kiedy wreszcie nauczysz się sama zbierać poziomki? Przecież przepadasz za nimi!
Ale ani Alfa, ani on sam nie umieli na to pytanie odpowiedzieć. Może pies paradoksalnie nie wyczuwał zapachu owoców? A może nie potrafił ich wyłuskać spomiędzy łaskoczących liści?...
Pozostawało jezioro. Był przygotowany na łowienie i usmażenie rybek na kocherze, ale pomyślał o oczekującym go śniadaniu u Czerskich i zrezygnował z nudnego wędkowania. Alfie należał się jednak jakiś posiłek. Mirek sięgnął do żelaznego zapasu prowiantów. Ze szczelnie zamkniętego słoika wybrał kabanosa. Zapach nęcił go ogromnie, ale oparł się pokusie. Alfa połknęła kiełbaskę w mig, ale sucharkiem wzgardziła.
Nie to nie! Przyjdzie koza do woza.
Porównanie z kozą musiało ją urazić, bo Alfa zagrzebała się w swoim kocu i oddała drzemce.
...
Było późne popołudnie. Piotr pływał długo w spokojnej, ciepłej wodzie. Przywykł już do jej brunatnego koloru i wiedział, że jest to „czysty brud” – zabarwienie od składników mineralnych gruntu i od opadłego z drzew listowia. Jednak z przyjemnością opłukał się pod zaimprowizowanym, biwakowym prysznicem z wodą nagrzaną przez słońce.
Ułożył się w leżaku, aby się ogrzać i wyschnąć. Z półsennych marzeń obudził go lekki powiew. Czerwieniejące słońce zanurzało się za postrzępioną, ciemną linią ściany leśnej. Nie miał ochoty zajmować się kolacją.
W namiocie panowało suche ciepło. Ostatnie promienie, którym udało się znaleźć drogę wśród gałęzi pobliskich drzew, upodabniały tkaninę namiotu do abstrakcyjnego witrażu.
Ryzykując atak komarów, pozostawił wejście szeroko otwarte. Pomyślał o Mirku i próbował sobie wyobrazić, co chłopak robi. Ostatnie myśli, jak zwykle, powędrowały do Agi. I już zaczynały owe myśli rozpływać się w sennych obrazach i scenach, kiedy przywrócił mu przytomność zapach. Mieszanina dwóch woni – lekki akcent typowego zapachu szpitalnego na tle jakże dobrze znanego zapachu jego kobiety – woni trudnej do nazwania, przypominającej łąkę w słoneczny dzień. Rozchylił powieki. Leżała obok niego na obszernym materacu. Naga, z twarzą pochyloną nad jego twarzą. Wsunęła się pod prześcieradło i przylgnęła do niego całym ciałem, rozkosznie świeżym i chłodnym.
Chodź, chodź... ja... ja już bardzo chcę... — wyszeptała mu swoim zwyczajem prosto do ucha, kiedy wyczuła reakcję mężczyzny.
Do zapachu ziół dołączył gorzkawo–słony zapach oddechu podnieconej kobiety, a jej namaszczone pożądaniem ciało przyjęło go bez śladu oporu. Dziewczyna zwarła pod nim na powrót uda, co było obietnicą przeżyć o najwyższej intensywności.
...
Aga wymknęła się z namiotu o świcie. Na wpół przebudzony, Piotr usłyszał zgrzyt rowerowego łańcucha. Przez szczelinę u wejścia widoczne była odbłyski pierwszych promieni słonecznych na chromie motocykla Agi.
Aha; pewnie pojechała wypluskać się w Kociołku... — zdążył pomyśleć, zanim zanurzył się ponownie w sennych marzeniach.
Widział nagą dziewczynę, długo płynącą na wznak, ale pod powierzchnią krystalicznej wody, tak że refleksy światła na drobnej fali rozmazywały jej sylwetkę. Z lubością przyglądał się jej plecom i udom, kiedy wyszła z jeziorka i, nisko pochylona, oglądała swoje odbicie w tafli nieruchomej, przybrzeżnej kałuży...
...
Aga rozebrała się do naga i zanurzyła pod wodę. Przemogła odruch lęku i otworzyła oczy. Niezwykła czystość i przejrzystość wody w Kociołku sprawiała, że widok był niemal tak rozległy jak na powierzchni. Na dnie biały piach układał się w drobne znieruchomiałe fale. Cienkie, wiotkie rośliny pięły się chwiejnie w górę, ku światłu słonecznemu. Między brunatnymi łodygami trzcin błyskały niewielkie dziwaczne, cierniste rybki.
Wciąż jeszcze pod powierzchnią, obróciła się na wznak. Musiała zmrużyć oczy olśnione promieniami słonecznymi, załamanymi na łuskach drobnych fal mieniących się na tle błękitu nieba i wyglądających jak srebrzyste obłoczki.
Wynurzyła się wreszcie, by zaczerpnąć tchu i popłynęła w stronę brzegu. Jeziorko było niewielkie, koliste, jakby cyrklem obrysowane. Wierzchnia warstwa wody zdążyła się nagrzać od ciepłego powietrza w ciągu minionego dnia i dziewczyna poruszała kończynami tak, aby nie zanurzać ich w głąb. Mimo to odczuwała chłód na piersiach i biodrach przywykłych do osłony kostiumu kąpielowego.
Wyszła na brzeg w maleńkiej zatoczce. Starła z siebie dłońmi wodę, zebrała długie włosy, wycisnęła je i rozrzuciła z powrotem na plecach dla wyschnięcia. Pochyliła się nad lustrem wody. Lubiła przyglądać się swojemu odbiciu. Chwilami, jak dziecko, stroiła miny i grymasy.
W pewnej chwili usłyszała za sobą jakiś szelest. Wyprostowała się gwałtownie, odwróciła i odruchowo zakryła rękami piersi. Ciekawe, dlaczego nagie kobiety zasłaniają tylko piersi, które przecież odkrywają ze znacznie mniejszym skrępowaniem niż inne części ciała.
Oparty o wędzisko, stał młody mężczyzna i przyglądał jej się z nieukrywanym zachwytem.
Gaa! – odezwał się — A–gaa?
Po chwili konsternacji Adze coś musiało przyjść na myśl, bo rozweselona zawołała:
Aga, Aga! Ale to nie ta bajka, mój drogi. Pomyliły ci się opowiadania we śnie! Piotr, wracaj do namiotu! Zaraz tam będę.
Sylwetka mężczyzny rozmyła się i jak obłok dymu wsiąkła w zieleń krzewów.
....
W powietrzu wisiała poranna flauta. Wimpel zwisał z masztu w bezruchu. Tchnień powiewów starczało ledwie na tyle, aby lekko zmarszczyć powierzchnię Jezioraka. Mirek leniwie wiosłował w stronę campingu Beatki; do umówionej pory było jeszcze sporo czasu. Przycumował łódkę obok innych, przy drewnianym pomoście. Na brzegu było pusto. Tylko jakiś samotny wędkarz, w zielonej kurtce z licznymi kieszeniami, cierpliwie, choć bez przekonania, moczył przynętę.
Na campingu też było cicho i pusto. Tylko kilka osób, pod kioskiem żywnościowym, rozmawiało o czymś z twarzami zwróconymi w stronę boiska do siatkówki.
Mirek odnalazł domek Czerskich w cieniu starych sosen. Wszedł na betonowy tarasik, ostukując o jego krawędź buty z piasku. Zapukał i Filomena wpuściła go do obszernego, ciemnego pokoju. Andrzej klęczał na jednym kolanie przed kominkiem i dokładał drew do słabego spokojnego ognia.
Mirek... dzień dobry, wejdź, proszę... — odpowiedziała na powitanie.
Głos Filomeny brzmiał głucho. Kiedy oczy chłopca oswoiły się z półmrokiem, zauważył, że jej twarz była niezwykle poważna, a oczy zaczerwienione.
Dzień dobry. Przywiozłem ten koc, bo na wyspie kręcą się jakieś typy. A gdzie jest Beatka? Nie widziałem jej nad wodą. Czy... — chciał jeszcze zapytać, czy nie poszła może na zakupy do sklepiku.
Zamilkł nagle, bo na szafce, przy której usiadła Alfa cicho popiskując, zobaczył swoją czapkę. Na biało–niebieskim tle widniała duża rdzawa plama. Filomena załkała. Andrzej podniósł się od kominka.
Dzień dobry, Mirku, siadaj proszę — Andrzej był bardzo blady; starał się mówić spokojnie.
Beatki nie ma w domu. Jest w szpitalu. Miała wypadek. Wczoraj.
Mirkowi krew odpłynęła z twarzy. Nie odezwał się.
Po powrocie z wyspy cumowaliśmy łódkę. Beata poszła w stronę boiska do siatkówki... — Andrzej mówił krótkimi zdaniami. Próbował zachować spokój.
Całe wydarzenie pojawiło się nagle w wyobraźni Mirka jak film w zwolnionym tempie. Widział dziewczynkę idącą wolno przez pole biwakowe. Usłyszał wycie silnika na wysokich obrotach. Patrzył z przerażeniem, jak odkryty samochód zatacza się między namiotami, zahacza o jeden z nich, zmiata następny. Ludzie odskakują w popłochu, krzyczą. Samochód wjeżdża na boisko i z impetem uderza w słupek do zawieszenia siatki. Słup przewraca się i uderza dziewczynkę w głowę, obsuwa się na ramię... Beatka pada. Leży bez ruchu, nieprzytomna. Na jego czapkę, która dziwnym trafem nie spadła z głowy Beatki, występuje wielka, krwawa plama...
Beatka otworzyła oczy w karetce, którą wieźliśmy ją do szpitala. Ma prawdopodobnie wstrząśnienie mózgu. Zdjęcia pokażą, czy nie ma pęknięć kości. Jedziemy tam zaraz... — zakończył Andrzej opowieść.
Tak... to okropne. To ja już pójdę, nie zatrzymuję państwa — Mirek zrozumiał delikatną aluzję Andrzeja. — Proszę ją pozdrowić!
Pewnie jesteś głodny, weź przynajmniej kanapkę — zatroszczyła się Filomena.
Powiewy przybrały nieco na sile i Mirek podniósł żagle. Chciał koniecznie jak najprędzej wrócić do swoich. Łzy kręciły mu się w oczach z żalu i z gniewu na przekorny wiatr, który powiewał słabo i złośliwie – najczęściej od przodu.
Aga i Piotr dojrzeli go z daleka, przygotowali śniadanie i wyszli na pomost. Alfa wyskoczyła z łódki pierwsza i powitała ich radosnym tańcem. Przed Piotrem podskakiwała i popiskiwała, dopóki nie pochylił się nisko i nie pozwolił, aby liźnięciem pocałowała go w głowę.
Aga, pamiętacie Beatkę? — zapytał Mirek, kiedy usiedli przy stoliku.
Beatkę?... — Agata była zaskoczona pytaniem. — Poczekaj, tak! Poznaliśmy tu, nad Jeziorakiem rodzinę Czerskich z córeczką Beatką.
Wspaniała, prześliczna i przemądra dziewczynka... — rozmarzył się Piotr.
Owszem, niebrzydka i niegłupia — przyznała Aga bez entuzjazmu. Czy o tę Beatę pytasz? Dlaczego?
Tak, o nią. Spotkaliśmy się na wyspie. Miała wypadek, jest w szpitalu. Na kempingu jakiś pijany kierowca ciężko ją zranił — Mirek opowiedział przebieg zdarzenia.
Ma ranę na lewej skroni i pęknięty obojczyk — powiedziała cicho Aga. — Ale czaszka jest cała.
Skąd wiesz? — zdziwił się Mirek.
My, Mirku, często coś wiemy, nie wiedząc skąd, ale tym razem wyjaśnienie jest proste. Widziałam jej zdjęcia rentgenowskie. Mała leży w moim szpitalu. Nie wiedziałam, że to nasza Beatka.
Nic nie mówiąc, Mirek wpatrywał się w oczy Agaty; czasem przenosił wzrok na Piotra. Zrozumieli go.
Dobrze, już jadę! — rzekła Aga. — Miejcie włączoną komórkę. Powiem wam, jak się sprawy mają i kiedy możecie przyjechać. Dobrze, Piotrze?
Dobrze, Aguś, czekamy.
Agata ubrała się szybko i wkrótce jej honda oddaliła się z cichym, głębokim dudnieniem.
...
Piotr i Mirek siedzieli na deskach pomostu jak na ławce. Nie rozmawiali. Mirek podawał kawałki chleba wielkiemu łabędziowi. Sykiem i rozkładaniem ogromnych skrzydeł ptak podkreślał swoją siłę i urodę. Czy musiał zapomnieć o swojej przysłowiowej dumie, przyjmując jałmużnę, czy – przeciwnie – okazywał ludziom uprzejmość prawdziwego gospodarza i pana na jeziorze, pozwalając się łaskawie poczęstować?... Zdarzało mu się razem z chlebem skubnąć palce chłopca szorstkim dziobem, ale z pewnością nie był to zamierzony atak.
Chcesz coś powiedzieć. Albo o coś zapytać, prawda? — odezwał się Piotr. Mirek jeszcze chwilę milczał.
Powiedz, tato, czy Aga... czy Aga jest moją mamą? — zadał dręczące go od wczoraj pytanie. Teraz z kolei Piotr popadł w chwilową zadumę.
Ile masz lat?
No,... trzynaście i trochę.
A Agata?
Zdaje się, że dwadzieścia dwa, prawda?... Rozumiem! Musiałaby mieć około dziewięciu lat, kiedy się urodziłem. To niemożliwe, aby była moją mamą!
Powiedzmy, że nieprawdopodobne w zwykłych okolicznościach. Widzisz, bywają trudne pytania z bardzo łatwą odpowiedzią.
Chwileczkę! Ty jesteś starszy od niej tylko o trzy lata! Zostałeś moim ojcem w wieku dwunastu lat?!...
Ja?... Zaraz, poczekaj. — Piotr popadł w zakłopotanie, które sam spowodował.
Jestem twoim ojcem. W pewnym sensie. Nie masz w każdym razie innego...
Wzrok Piotra padł na łódkę kołyszącą się opodal na wodzie. Siedział w niej wędkarz w dużym słomkowym kapeluszu i w zielonej kurtce z licznymi kieszeniami. Piotrowi zdawało się, że przy jego ostatnich słowach wędkarz – który przecież nie mógł ich słyszeć – zwrócił się w ich stronę z gestem dezaprobaty.
Chociaż... Kto wie... Mirku, widzisz tego starszego pana w łódce?
Jasne. Zaraz... Widziałem go już chyba dzisiaj na pomoście w Siemianach. Ale co to ma do rzeczy?...
Bardzo wiele. Jeżeli on zechce, to... — urwał.
Wędkarz podniósł dłoń i pomachał nią, spoglądając na Mirka. Mimo odległości, można było dostrzec uśmiech na jego twarzy.
Cześć! Witaj... Grzegorzu!... — odpowiedział chłopiec i zamilkł, jakby nasłuchując.
...
Agata zatrzymała się w cieniu wielkiego dębu, zgasiła silnik i opuściła podnóżek motocykla. Mirek pospieszył do niej. Po drodze przebiegł przez maszynę, przeniknął ją tak jak by była cieniem na mgle i czyniła zadość swojej pełnej nazwie „honda shadow” – „honda cień”.
A więc już wiesz... — Aga powiedziała to z nutą smutku.
Wiem? Co wiem?... Aga, powiedz, co z Beatką? Jak się czuje?
Ciężkie wstrząśnienie mózgu. Z trudem odzyskuje przytomność. Nie pamięta, co się stało. Boli ją głowa. Ale nie obawiaj się, na pewno nie umrze i za tydzień – dwa wyjdzie ze szpitala.
Muszę... Chciałbym ją zobaczyć. Możemy pojechać do szpitala?
Już teraz zaraz?! Cierpliwości, Mirku. Ona potrzebuje spokoju, chyba nie chcesz jej zaszkodzić. Może jutro... — dodała, widząc nieszczęśliwą minę chłopca.
Tak, Mirku, wybierzemy się tam jutro z rodzicami Beatki. Nie wypada bez wiedzy i zgody rodziców odwiedzać ich córki — włączył się do rozmowy Piotr.
...
Dziewczynka leżała nieruchomo, z głową i lewym ramieniem w bandażach. Patrzyła przez ledwie uchylone powieki, ale lekki uśmiech świadczył, że widzi i rozpoznaje swoich bliskich. Filomena usiadła na jedynym stołku i gładziła jej rękę.
Bea, kochanie. Bardzo boli cię głowa; wiemy. Mocno cię..., mocno się uderzyłaś. Ale to przejdzie. Za kilka dni będziesz jak nowa! — próbowała nawet zażartować.
Beatka uścisnęła jej rękę i powiodła wzrokiem po zgromadzonych. Stali wokół, trochę zakłopotani, trochę bezradni – jak to zwykle bywa ze zdrowymi przy łóżku chorego. Zatrzymała spojrzenie na Mirku, który stał w nogach posłania. Przeniosła na chwilę wzrok na twarz matki i z powrotem na chłopca. Filomena zrozumiała.
Wiecie co?... Może wyjdziemy porozmawiać z lekarzem. Mirku, zostaniesz na chwilę sam z Beatką? — przy tych dziwnych nieco słowach popatrzyła wymownie na trójkę pozostałych.
Mirek zbliżył się teraz do dziewczynki i przysiadł na krawędzi łóżka.
Bea, Bea... Nie bój się, będzie dobrze... — przemówił cicho.
Rozejrzał się po pokoju, czy nikt go nie widzi. Delikatnie położył rękę na bandażach. Dziewczynka zmrużyła oczy pod wpływem lęku przed dotknięciem bolesnej rany na skroni, ale wkrótce oczy rozwarły się szeroko pod wpływem zdumienia.
Mirek! — przemówiła słabym, ale czystym głosikiem. — Mirek! Co się dzieje? Głowa mnie przestała boleć!
Cicho, Bea, cicho! To może chwilowa ulga, ale na pewno szybko wyzdrowiejesz.
Mirek pochylił się i niezręcznie, ale z czułością ucałował ją w główkę. Beatka nieoczekiwanie objęła go, przytuliła do siebie wolnym ramieniem i pocałowała prosto w usta.
Hej! Bea! Coś ty! Leż spokojnie! Pewnie masz gorączkę.
Mirek zareagował szorstko, po chłopięcemu, ale w głowie aż mu zawirowało od wielkiej, nieznanej szczęśliwości. Pewnie odezwał się w nim mężczyzna i dżentelmen, bo – na pewno tylko po to, aby nie urazić młodej kobiety – przytrzymał ją w objęciach i odwzajemnił się długim, bardzo długim pocałunkiem...
Mirek! Co ty? Zachowuj się! — teraz Beata przemówiła, jak na grzeczną dziewczynkę przystało, ale na jej policzki wystąpiły rumieńce, a oczy błyszczały jak gwiazdy. — Uciekaj! Idą!
Jej twarz różowiła się, a oczy błyszczały, kiedy dorośli weszli w towarzystwie lekarza. Uniosła się z poduszek i usiadła, spuszczając nogi z łóżka.
Beata! — zakrzyknęła Filomena i rzuciła się, przerażona, aby ją przytrzymać.
Mamo, tato! Już mnie nic nie boli! — pochwaliła się. — Aga, Piotr! To naprawdę wy?! Witajcie! Tak się cieszę!
Agata i Piotr popatrzyli na siebie, a następnie, jak na komendę, w stronę Mirka. W ich spojrzeniu malowało się coś w rodzaju niedowierzania pomieszanego z wyrzutem. Ale wyrzuty nie dosięgły celu, bo chłopiec – który zdążył wycofać się za oparcie łoża – nie odrywał oczu od Beaty.
Lekarz z trudem maskował zadziwienie i konsternację. Mamrotał coś o nagłym ustąpieniu objawów wstrząśnienia, co się czasem zdarza...
Możemy wracać do domu? Nic mi już nie jest! — szarżowała mała pacjentka.
Hola, hola, moja panno! — odtwarzał swój autorytet chirurg. — Nie tak prędko. Masz w głowie dziurę jak piłka tenisowa! A z twojego obojczyka mogą w każdej chwili zrobić się dwa.
Lekarz zajrzał Beatce w oczy, kazał wodzić wzrokiem za jego palcem i zacieśnił bandaż przetrzymujący ramię po stronie pękniętego obojczyka.
— Wieczorem miał być zmieniony opatrunek. Zrobimy to teraz, skoro państwo tu są — zwrócił się do Czerskich. — Pani Agato, czy zechce pani poprosić dyżurną pielęgniarkę?
Kiedy ta usunęła opatrunek, lekarz doznał raz jeszcze zadziwienia, jeszcze silniejszego niż uprzednio. Na plamie białej skóry, z której trzeba było zgolić pęczek przepięknych włosów dziewczynki, zobaczył zaledwie cienką różową kreskę blizny i kilka węzełków czarnej nici chirurgicznej. Andrzej i Filomena, jako niefachowcy, nie byli w stanie docenić zadziwiającego postępu w leczeniu rozległej rany.
No, tak... Nieźle to wygląda. Nawet bardzo dobrze, można by powiedzieć — mruczał chirurg.
Chora robi nadzwyczajne postępy — zwrócił się do Andrzeja. — Ale o natychmiastowym wypisaniu mowy, oczywiście, nie ma. Może za dwa, trzy dni... Proszę przyjechać jutro.
Beatka przygasła, rozczarowana.
Nie martw się! — pocieszała ją cicho Agata. — Ja tu pracuję. Nagadamy się do woli! A pewnie o tym i owym chciałabyś porozmawiać, na przykład o Mirku?... On cały dzień spędza na jeziorze; nie wiem, czy jutro będzie miał czas cię odwiedzić... — dodała zaczepnie.
Musi! Koniecznie! — zawołała mała. — To znaczy... Bardzo bym chciała. Mirek, wpadniesz jutro? — zwróciła się do chłopca.
No, nie wiem... Może. Jak nie będzie dobrego wiatru na wodzie.
Mirek droczył się z przyjaciółką, ale kiedy dostrzegł jej posmutniałą minkę, posłał szelmowskie oko, a ona rozpogodziła się.
— Właściwie to chodzi mi o Alfę. Jutro będę już miała dość sił, aby wyjść na dwór i przywitać się z nią. No bo jej tu nie wolno wejść. Możesz ją ode mnie pogłaskać — zrewanżowała się, ale jedno z jej oczek zmrużyło się, co – przypadkowo zapewne –wyglądało jak oczka puszczenie.
...
Powitalne huczne przyjęcie na cześć Beatki, zarazem wieczór pożegnalny, postanowiono urządzić na wyspie. Cały ciężar jego przygotowania spadł na Filomenę i Andrzeja. Mirek wyjaśniał Beatce na jeziorze tajniki manewru „człowiek za burtą”. Alfa drzemała w zacisznej wnęce dziobowej. Piotr i Aga wybrali się na spacer w stronę szopy. Musieli zabłądzić, bo nie było ich bardzo, bardzo długo.
...
Małe ognisko przygasało, ale na tle gęstniejącego mroku jaśniało mocniej i promieniowało miły ciepłem.
Macie jutro długą drogę przed sobą... Ale właściwie dokąd jedziecie, gdzie mieszkacie? — spytał Piotr.
Przenosimy się wkrótce do Wrocławia.
Niemożliwe! Będziemy więc sąsiadami. A w jakiej dzielnicy macie mieszkać? — ożywiła się Agata, a dzieci bacznie nastawiły uszu.
Na Krzykach. Niedaleko autostrady...
... i Oporowa! My tam mieszkamy! — zawołał Mirek. — Ścieżką nad Ślężą to spacerek! — Nic nie mówiłaś! — z wyrzutem zwrócił się do Beatki.
Ja... ja nie wiedziałam — odpowiedziała dziewczynka, ale jej oczy i buzia śmiały się radośnie.
Nie mówiliśmy jej. Nie chcieliśmy, żeby to zaprzątało jej główkę w czasie wakacji.
To znaczy, że będziemy się mogli widywać, to świetnie! — ucieszył się także Piotr.
Koło pętli tramwajowej mamy fantastyczny pagórek do jazdy na sankach! — Mirek snuł już dalekosiężne plany.
O, co to, to nie! — zawołała Agata. — To niebezpieczne... — dodała, kiedy Czerscy spojrzeli na nią zdziwieni. — Tam są bardzo strome zbocza i chłopcy robią dziewczynkom różne psikusy — Aga zarumieniła się, plącząc się w dziwnych wyjaśnieniach.
Tak? Masz może jakieś złe wspomnienia? Czy spotkała cię tam jakaś wielka krzywda? — Piotr dobrze wiedział, o czym Aga myślała, ale dręczył ją bezlitosnymi pytaniami.
Ogromna! — odparła Aga. — Straciłam tam... Mirek, dołóż do ognia! — wtrąciła, a Piotr wlepił w nią wzrok z niedowierzaniem: „Cnotę?... Ona to słowo rzeczywiście wypowie?... Niemożliwe!” — Straciłam tam... na sankach z chłopakiem... bardzo dużo czasu. Zamiast się uczyć. Miałam nawet trochę kłopotów w domu i w szkole — Agata wybrnęła z pułapki i rzuciła Piotrowi lekko kpiące spojrzenie.
Filomena i Andrzej domyślili się, że między Piotrem i Agą toczy się jakaś gra, nie trudno też było odgadnąć słowo–klucz, które nie padło.
Na pewno pojeździmy tam na sankach! Z Mirkiem żadna strata mi niestraszna! — zdecydowała rezolutnia Beatka i nie bardzo mogła zrozumieć, dlaczego jej deklaracja wywołała salwę ogólnego śmiechu.
Nie zastanawiała się też nad tym dalej, bo jej myśli krążyły wokół sprawy znacznie bliższej i pilniejszej.
Mirek, ty pewnie zostajesz na noc na wyspie, co?
Pytanie było raczej stwierdzeniem faktu niż wyrazem wątpliwości i dlatego chłopiec zrazu nie odpowiedział. Nie miał wcale zamiaru nocować na wyspie, ale domyślił się, że mała coś kombinuje. Z wyspy do jej kempingu można było dostać się łódką w kilka minut i może Beatka chce się z nim spotkać jeszcze jutro, tuż przed odjazdem?...
Nie wiem... Tak, chyba tak. Wiatr prawie ustał, trudno by mi się teraz, w nocy, płynęło do domu... — te ostatnie słowa miały wesprzeć pytanie o zgodę, zawarte w spojrzeniu, które skierował w stronę Piotra.
Myślałem, że zostawisz łódkę na przystani i wrócimy razem maluchem, ale jeżeli masz ochotę znów tu spać...
Piotr z kolei zerknął pytająco w na Agę, która jednak nie zabrała głosu. Pomysł z nocowaniem Mirka na wyspie jakoś nie przypadł jej do gustu. Wyczuła, że mała kobietka coś knuje – i nie pomyliła się!
No to ja też zostaję! — oznajmiła kategorycznie Beatka. — Mogę, prawda mamo? — zapytała wprawdzie, ale sugestywny ton pytania nie pozostawiał zbyt wiele miejsca na odmowę.
Bea, co za pomysł!— zaprotestowała wprawdzie Filomena, ale nie brzmiało to jak zdecydowana odmowa. — Jak ty sobie to wyobrażasz?! Andrzej, co ty na to? — zgłosiła wątpliwość już raczej organizacyjnej niż merytorycznej natury.
Filomena nie umiała sobie wytłumaczyć zbawiennego wpływu, jaki na błyskawiczny proces ozdrowieńczy jej dziecka miała obecność Mirka, ale wpływ ten dostrzegła natychmiast, jeszcze w szpitalu i to było dla niej najważniejsze. Zdała się całkowicie na instynkt, który ani jej, ani dziewczynce nie podpowiadał żadnych obaw. Nie miał ich też Andrzej, bo nie zgłosił zastrzeżeń, a nawet zabrał się od razu do umocnienia namiotowych śledzi.
Nie boisz się? Wiesz przecież, że na wyspie są ludożercy! — Mirek niby to próbował Beatkę przestraszyć i zniechęcić.
Nie był wprawdzie zachwycony, że rzecz całą kobiety załatwiły między sobą, nie pytając go o zdanie, ale perspektywa spędzenia jeszcze kilkunastu godzin z fascynującą go dziewczynką spodobała mu się ogromnie.
Z tobą?! Z tobą nie boję się niczego i nikogo! — odpowiedziała przymilnie.
Alfa leżała opodal ogniska i wygrzewała, jakby na zapas, to lewy to prawy bok w jego cieple. Przy ostatnich słowach Beatki uniosła łeb i wydała z siebie coś pośredniego między pomrukiem a powarkiwaniem.
Ale przede wszystkim będzie z nami wspaniały, groźny, dzielny pies! — dodała. — Obroni nas w razie czego i przed ludożercami i przed piratami.
Wspaniały, groźny pies – wprawdzie niewiele większy od kota – przełknął widocznie pochlebstwo równie łatwo jak wcześniej jego pan, bo mruknął już wyraźnie pokojowo i ułożył głowę na wyciągniętych łapach.
Na wzmiankę o piratach Andrzej i Piotr spojrzeli na siebie. Pomyśleli o tym samym. Zbir, który zranił Beatkę, siedział w areszcie i nie wiadomo, co mogło przyjść do głowy jego kompanom z pijackiego gnojowiska, czy nie wymyślą zemsty na bezbronnych dzieciach...
Zajmę się tym, śpijcie spokojnie — rzekł cicho Piotr.
I słowa Piotra uspokoiły niewypowiedziane obawy Andrzeja, chociaż trudno mu było wyobrazić sobie, jak Piotr – mieszkając na drugim krańcu wielkiego jeziora – może roztoczyć w nocy skuteczną opiekę nad dwojgiem samotnych dzieci na łatwo dostępnej wysepce.
Innego rodzaju troska – może niepozbawiona akcentu kobiecej czy macierzyńskiej zazdrości – nie dawała spokoju Agacie. Pod jakimś pozorem odwołała Mirka na stronę.
Lubisz ją, prawda?
Chyba tak... to fantastyczna dziewczyna... dziewczynka — poprawił się.
Mirku, wiem, że lubisz to dziecko naprawdę! Naprawdę – rozumiesz? — słowo dziecko Aga wypowiedziała ze szczególnym akcentem. —To tylko tyle; pamiętaj. No i uważajcie na siebie. Nie pozwól jej odchodzić za daleko w krzaczki.
Leżeli w namiocie, na posłaniu zaimprowizowanym z koców, ręczników i części odzieży. Księżyc w pełni świecił tak jasno, że odrobina światła przedostawała się nawet przez tkaninę namiotu. Alfa wślizgnęła się przez niedomknięty zamek błyskawiczny u wejścia i ułożyła w zagłębieniu koca między Mirkiem i Beatką.
Chłopiec nie mógł usnąć. Beatka też nie spała. Zerkała na niego spod przymrużonych powiek. Przysunęła się wreszcie i objęła go ramieniem. Potrącona przy tym Alfa wydała pomruk niezadowolenia.
Mirek, śpisz?... — wyszeptała mu pytanie prosto do ucha.
Tak. A ty dlaczego nie śpisz?
Mirek... Mirek... Ja dużo wiem. Wiem, czego chłopcy chcą od dziewczynek. I wiem, że dziewczyny też tego chcą. Słyszę często, jak sobie opowiadają... te trochę starsze...
Odpowiedziało jej milczenie chłopca, zbitego zupełnie z tropu.
Wiem, że chcesz... ja... ale... Mirek, ja jestem jeszcze za mała, prawda? Powiedz, że jestem za mała!... — w bezradny szept wplotło się łkanie.
Mirek gorączkowo szukał odpowiedzi. Kręciło mu się w głowie. Czuł, że jego ciało reaguje w jakiś nieznany mu sposób. Jak to powiedziała Aga? „Wiem, że lubisz to dziecko naprawdę! Naprawdę – rozumiesz?”
Za mała?! Jesteś za duża, aby opowiadać takie głupoty. Myślałem, że jesteś mądrzejsza. Widocznie twoja głowa jeszcze nie wyzdrowiała zupełnie. Dzieciaki już dawno śpią. Dobranoc!...Smarkula niemądra!
Beatka w pierwszej chwili zesztywniała jak pod wpływem klapsa. Odsunęła się od niego dotknięta, urażona... Ale w następnej chwili zrozumiała.
Ty mnie bardzo, bardzo... lubisz, prawda?... Mirek... Ożenisz się ze mną?
Omal nie wybuchnął śmiechem, tym razem szczerze, bez udawania. Ale dojrzał w porę dwoje wpatrzonych w niego, szeroko otwartych oczu i grube łzy lśniące na policzkach.
Masz rację. Bardzo cię lubię — powiedział poważnie. — I pewnie kiedyś bardzo bym chciał się z tobą ożenić. Ale...
Pomyślał o spotkaniu z Grzegorzem, o odbytej z nim na odległość rozmowie bez słów. Nie wolno mu było pozostawić młodej istotki ze złudzeniami, z marzeniami, które mogły w niej drzemać całe lata.
Ale... widzisz... ja jestem... jestem inny. Czasem nie wiem, czy w ogóle jestem. Ktoś taki nie mógłby być twoim mężem. Ty sama byś takiego nie chciała!... Popatrz! — poczuł, że musi dziewczynkę przekonać całkowicie, bez reszty.
Usiadł na posłaniu. Ujął dłonie Beatki i położył je na swoich policzkach. Naciskał na jej dłonie, a dziewczynka widziała, jak one się zanurzają w jego twarzy i głowie, jak w kłębie mgły, na którym laserowy promień maluje złudzenia... Ręce jej zetknęły się w końcu i tak złożone Mirek odsunął od siebie. Był znów sobą.
Gdyby przed tysiącem lat na miejskim rynku wylądował współczesny samolot, ludzie byliby przerażeni i przejęci. Ale byliby mniej zadziwieni, niż by można było się spodziewać. Żyli z wiarą w przeróżne siły nadprzyrodzone i uznaliby samolot za efekt działania tych sił.
Beata była przejęta, trochę przestraszona. Nie wyrosła jednak jeszcze całkowicie z wiary w baśnie i bajki, i dlatego niezwykłe doświadczenie nie wywróciło jej dziecinnego poglądu na to, co jest możliwe, choć niepodobne do rzeczywistości. Poczuła się w baśniowym świecie i spróbowała się w nim odnaleźć.
Mirek... Ty jesteś... z innej planety?
Ciepło, ciepło! Ale nie. Nie jestem z innej gwiazdy ani planety. Jestem z innej... z innej opowieści. Ktoś mnie wymyślił i posłał tu, do was, do ciebie. I może mnie w każdej chwili odwołać. I wtedy odejdę, zniknę...
Ale wrócisz, prawda? Wrócisz do mnie, do swojej róży?
Chłopiec zamyślił się.
Nie odchodzę przecież. A gdybym musiał odejść, to wrócę. Na pewno!
Pochylił się nad twarzyczką przyjaciółki i poczuł w ustach słonawo-gorzki smak jej łez.
Śpij. Zapomnij. Będziesz miała piękny sen. Będziesz w nim prześliczną różyczką... — i zmęczone dziecko usnęło w jednej chwili.
A ja... Ja nie będę już mógł bez tej róży żyć, czy istnieć. Bez tej jednej, jedynej spośród wielu...
we wrześniu 2002
Występujące w opowiadaniu odniesienia do osób i sytuacji mają związek z nowelkami Pętle, Żywioły, Ogień, Sanki.