Stanisław Michalkiewicz: Lustracja współczesna i ewangeliczna 2005-01-28 (00:40) ASME
Projekt nowelizacji ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, przewidujący ujawnienie nazwisk wszystkich konfidentów UB i Służby Bezpieczeństwa wzbudził ogromne zaniepokojenie w środowiskach autorytetów moralnych. Sytuacja ta przypomina "koalicję grubej kreski", jaka utworzyła się natychmiast po tym, kiedy 28 maja 1992 roku Sejm, z inicjatywy posła UPR Janusza Korwin-Mikkego, podjął uchwałę lustracyjną. Nakazywała ona Ministrowi Spraw Wewnętrznych poinformowanie Sejmu, kto z posłów, senatorów, ministrów i wojewodów, był w przeszłości tajnym współpracownikiem UB i SB. Minister Macierewicz przekazał Konwentowi Seniorów informację, kto w archiwach MSW był odnotowany jako tajny współpracownik. W rezultacie rząd premiera Jana Olszewskiego został obalony 4 czerwca 1992 roku w okolicznościach przypominających zamach stanu, o czym przekonać mógł się każdy, kto obejrzał sobie film "Nocna zmiana" . Rząd został wprawdzie obalony, ale uchwała nadal obowiązywała. Została więc zaskarżona do Trybunału Konstytucyjnego pod zarzutem niezgodności z konstytucją. Trybunał sprawę rozpatrzył i po zamknięciu przewodu sądowego, zapowiedział ogłoszenie wyroku po dwóch godzinach. I rzeczywiście - po dwóch godzinach odczytany został wyrok oraz... 30 stron maszynopisu jego uzasadnienia. Występujący w imieniu Sejmu mec. Maciej Bednarkiewicz zauważył wtedy, że gdyby Trybunał odłożył ogłoszenie wyroku przynajmniej do następnego dnia, to wyglądałoby to trochę przyzwoiciej. Widocznie jednak nie można było czekać.
Konfidenci odetchnęli z ulgą, a nawet nabrali tupetu i zaczęli skarżyć MSW o "oszczerstwo". Minister Milczanowski hurtem ich "przepraszał", nawet takiego, który pobił rekord, jeśli chodzi o wynagrodzenia za donosy. Ale mleko już się rozlało i trzeba było coś zrobić, choćby ze względu na opinię publiczną. Po długich i ciężkich cierpieniach 18 grudnia 1998 r. ujrzała światło dzienne ustawa o Instytucie Pamięci Narodowej, która umożliwiła osobom pokrzywdzonym, tj. takim, przeciwko którym UB lub SB prowadziła tzw. operacyjne rozpracowanie, zapoznanie się z dokumentami zgromadzonymi w ramach tych spraw, w tym również - z raportami o donosami tajnych współpracowników. W pierwszej kolejności IPN udostępniał te dokumenty prześladowanym AK-owcom i innym ofiarom represji z czasów stalinowskich. Po kilku jednak latach IPN rozpoczął przekazywanie dokumentów uczestnikom opozycji antykomunistycznej z lat 70. i solidarnościowej z lat 80. W tych dokumentach znajdowały się raporty konfidentów również wtedy, kiedy ich teczki zostały, zgodnie z porozumieniem "okrągłego stołu" zniszczone. Krótko mówiąc, okazało się, że wcale nie jest bezpiecznie i że jeśli proces przekazywania materiałów będzie kontynuowany, konfidenci prędzej czy później zostaną zdemaskowani. Środowiska autorytetów moralnych rozpoczęły więc kampanię propagandową, przede wszystkim na łamach "Gazety Wyborczej", by zlikwidować IPN i w ten sposób położyć kres lustracji. Kiedy w listopadzie ośmieliłem się ujawnić, że tajnym współpracownikiem SB był prof. Jerzy Kłoczowski z Lublina, jeszcze JE abp Józef Życiński, niezależnie od "protestu", w którym zostałem nazwany kłamcą i barbarzyńcą, zwołał konferencję prasową, podczas której nazwał mnie "rekordzistą prymitywizmu moralnego". Wkrótce potem jednak wybuchła sprawa Małgorzaty Niezabitowskiej, a zaraz potem Zbigniew Fijak zapowiedział publikację zawierającą również nazwiska konfidentów z terenu Krakowa. Tego już nie udało się zakrzyczeć żadnymi "protestami", więc środowiska autorytetów moralnych przyjęły jedyną możliwą w tej sytuacji taktykę zaprzeczania wszystkiemu, nawet wbrew oczywistym faktom czy dokumentom. Teraz, podobnie jak w roku 1992, odtwarza się ponad podziałami "koalicja grubej kreski", w której obok dawnych członków PZPR są niektórzy działacze podziemnej "Solidarności", a także JE abp Józef Życiński.
Na wieść o projekcie nowelizacji ustawy o IPN, zmierzającej do ujawnienia nazwisk wszystkich konfidentów Służby Bezpieczeństwa Ekscelencja gwałtownie zaprotestował, wskazując, że byłby to "pośmiertny triumf UB", a poza tym publikacja listy konfidentów "skłóci Polaków". Trudno zgodzić się z tymi poglądami. UB werbując konfidentów, wcale nie zakładał, że ich nazwiska zostaną kiedykolwiek ujawnione opinii publicznej. Przeciwnie - komunizm miał przecież trwać wiecznie i konfidentów, razem z ich hańbą, miała na wieki okrywać mgła tajemnicy, często mgła w jak najlepszym gatunku. Zatem ujawnienie konfidentów będzie raczej porażką, a może nawet klęską UB, a nie żadnym jego "pośmiertnym triumfem". Jeśli chodzi o obawę, że ujawnienie konfidentów "skłóci Polaków", to taki argument niewiele mówi nam o "Polakach", za to znacznie więcej - o sposobie myślenia Jego Ekscelencji, który najwyraźniej jest entuzjastą pozorów. Pozorów prawdy, pozorów powszechnej zgody i tym podobnych. Gdyby tak myślał jakiś sekretarz PZPR, to nie budziłoby to zdziwienia. Wiemy, że tak właśnie myśleli, że na takiej załganej fasadowości polegał komunizm. Kiedy jednak podobny sposób myślenia objawia książę Kościoła katolickiego, to jest to trochę zaskakujące.
Zaskakujące tym bardziej, że Ekscelencja twierdzi, jakoby dążenie do ujawnienia konfidentów odbiegało od "chrześcijańskiej odpowiedzialności" i "ewangelicznego ducha". Na czym polega "ewangeliczny duch"? Czy nie na naśladowaniu Pana Jezusa? Jeśli tak, to spróbujmy zastanowić się, jak w takiej sytuacji postąpiłby Pan Jezus. Na szczęście nie musimy niczego przypuszczać, bo reakcja Pana Jezusa jest dokładnie w Ewangelii opisana: "Lecz oto ręka mojego zdrajcy jest ze mną na stole" (Łk. 22.21.). Jeszcze dokładniejszy opis mamy w Ewangelii św. Jana, a więc naocznego świadka wydarzenia: "To powiedziawszy Jezus doznał głębokiego wzruszenia i tak oświadczył: Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: jeden z was Mnie zdradzi. Spoglądali uczniowie jeden na drugiego, niepewni o kim mówi. Jeden z uczniów Jego - ten którego Jezus miłował - spoczywał na Jego piersi. Jemu to dał znak Szymon Piotr i rzekł do niego: Kto to jest? O kim mówi? Ten oparł się zaraz na piersi Jezusa i rzekł do Niego: Panie, kto to jest? Jezus odparł: To ten dla którego umaczam kawałek chleba i podam mu. Umoczywszy więc kawałek chleba, wziął i podał Judaszowi, synowi Szymona Iskarioty" (J.13. 21.-26.). Jak widzimy, Pan Jezus "zlustrował" Judasza natychmiast, bez najmniejszego wahania i poniekąd z własnej inicjatywy, bo przecież sam poinformował apostołów, że między nimi jest zdrajca. I całe szczęście, bo ładnie byśmy dzisiaj wyglądali, ładnie wyglądałby Kościół katolicki, gdybyśmy wprawdzie wiedzieli, że wśród apostołów był konfident, ale nie wiedzielibyśmy, który to z nich.