Rozdział V Okno Zachodu
WPRAWDZIE SAMOWI WYDAWAŁO SIĘ, że spał tylko kilka minut, kiedy jednak zbudził się, było już popołudnie. Powrócił Faramir, wiodąc ze sobą wielu ludzi; na stoku pojawiło się około trzystu wojowników, którzy przetrwali bitwę. Zasiedli teraz półkolem w kilku rzędach, z Faramirem w centrum, przed którym stal Frodo, co nieprzyjemnie przypominało przesłuchanie jeńca. Sam wygramolił się z paproci, a gdy nikt nie zwracał na niego uwagi, usadowił się na skraju zgromadzenia, skąd mógł wszystko 'wyraźnie widzieć i słyszeć, w każdej chwili gotowy skoczyć swemu panu na pomoc. Faramir był teraz bez maski, hobbit mógł więc uważnie przyjrzeć się twarzy surowej i dumnej, o przenikliwym spojrzeniu. Chorąży z powątpiewaniem wpatrywał się we Froda. Sam szybko się zorientował, że wyjaśnienia Froda nie zadowoliły Faramira, który natarczywie dopytywał się, jaką rolę odgrywał Frodo w Bractwie, które wyruszyło z Tajaru, oraz dlaczego porzucił Boromira i dokąd teraz zmierza. Szczególnie zaś intrygowało go Przekleństwo Isildura, podejrzewał bowiem, że hobbit ukrywa tutaj coś bardzo ważnego.
— Skoro, jak głosiła zagadka, "Przekleństwo Isildura" miało się pojawić wówczas, gdy nadejdzie czas niziołka, i skoro ty jesteś tym właśnie niziołkiem, zatem wnioskuję, że musiałeś ten przedmiot
— cokolwiek by to było — przynieść na Radę, o której opowiadałeś, a tam Boromir z pewnością ową rzecz widział. Czy temu zaprzeczysz? Frodo nic nie odpowiedział.
— Jeśli tak, to muszę się dowiedzieć od ciebie więcej, wszystko bowiem, co dotyczy Boromira, interesuje także i mnie. Stare opowieści mówią, że Isildur poległ od strzał orków, ale na tych nigdy tutaj nie zbywało, zatem widząc taką strzałę, Boromir nie mógł uznać jej za omen bardziej złowrogi od innych. Czy wyznaczony zostałeś na opiekuna tej rzeczy? Powiadasz, że jest ukryta, ale czy dlatego, że nie chcesz jej okazać?
— Nie chodzi tutaj o moją chęć czy niechęć — odparł Frodo.
— Przedmiot ten nie należy do mnie, jak zresztą do żadnej istoty śmiertelnej, wysokiej czy niskiej. Gdyby jednak ktoś ze śmiertelników miał rościć sobie do niego pretensje, to najprędzej wspomniany już Aragorn, syn Aratorna, który przewodził naszemu Bractwu od Morii do Rauros.
— Dlaczegóż on, a nie Boromir, książę miasta, które wznieśli synowie Elendila?
— Ponieważ Aragorn jest bezpośrednim potomkiem w linii męskiej Isildura, syna Elendila, miecz zaś, który nosi u pasa, był właśnie Mieczem Elendila. Pośród zebranych przebiegł szmer zdumienia, rozległy się też okrzyki :
— Miecz Elendila! Miecz Elendila powraca do Minas Tirit! Niebywałe! Tylko Faramir siedział nieporuszony.
— Może i jest tak, jak mówisz, ale kiedy ktoś głosi się nosicielem tak wielkiego skarbu, rzecz całą trzeba nader wnikliwie sprawdzić, co niechybnie nastąpi, jeśli rzeczywiście ów Aragorn stawi się w Minas Tirit. Kiedym opuszczał miasto sześć dni temu, nie było tam żadnego Aragorna ani nikogo z innych wymienionych przez ciebie członków Bractwa, jak określiłeś tę waszą grupę.
— Boromirowi wystarczyły słowa Aragorna — powiedział Frodo
— i gdyby istotnie stał tu przed tobą Boromir, odpowiedziałby na wszystkie twe pytania. A ponieważ nad Rauros znalazł się wiele dni temu, a zamierzał udać się stamtąd wprost do Minas Tirit, niewykluczone przeto, że kiedy tam wrócisz, zaraz usłyszysz jego wyjaśnienia. Podobnie jak wszyscy inni członkowie Bractwa, wiedział, jaka rola przypada mi w udziale, gdyż w przytomności całej Rady zlecił mi ją w Imladris Elrond. Z ową misją przybyłem tutaj, nie wolno mi jednak jej celu ujawnić nikomu spoza Bractwa. Ci zaś, którzy mienią się wrogami Złego, najlepiej zrobią, jeśli nie będą mi przeszkadzać w jej wypełnieniu. Trudno powiedzieć, czy Frodo czuł taką pewność siebie, jaka biła z jego dumnych słów, w każdym razie Sam spoglądał na niego z podziwem, który nie udzielił się bynajmniej Faramirowi.
— Rozumiem — odparł Gondorianin.
— Radzisz mi, bym zajął się swoimi sprawami, a tobie dał spokój, gdyż wszystkiego dowiem się od Boromira, kiedy ten wróci. A może raczej: jeśli wróci? Czy byłeś w przyjaźni z Boromirem? Frodowi żywo stanęły przed oczyma wspomnienia napaści Boromira i na króciutką chwilę zawahał się, zanim powiedział :
— Był dzielnym i walecznym uczestnikiem naszego Bractwa i ja ze swej strony darzyłem go przyjaźnią. Na twarzy Faramira pojawił się smutny, posępny uśmiech.
— Z bólem więc przyjąłbyś wieść o śmierci Boromira?
— Tak, z wielkim bólem — odrzekł Frodo, ale dostrzegłszy wyraz oczu Faramira, nagle się stropił.
— O jego śmierci? — powtórzył.
— Czy chcesz przez to powiedzieć, że Boromir rzeczywiście nie żyje, a ty wiesz to na pewno? Czy też zastawiasz na mnie sidła, chwytając się kłamstwa?
— Nawet wobec orka nie posunąłbym się do tak niegodnego postępku — powiedział wyniośle Faramir.
— Jak więc zginął i skąd o tym wiesz, mości Faramirze, skoro, jak powiadasz, nikt z mych towarzyszy nie dotarł do Minas Tirit?
— O tym, jaką śmiercią zginął, miałem nadzieję się dowiedzieć od jego kompana i przyjaciela.
— Kiedyśmy się rozstawali, był żywy i w pełni sił, a jak przypuszczam, nic się pod tym względem nie zmieniło, chociaż nie sposób wykluczyć najgorszego, liczne dziś bowiem czyhają w świecie niebezpieczeństwa.
— Zaprawdę, liczne — potaknął Faramir.
— A nie najmniejszym z nich jest zdrada. Rozmowie tej Sam przysłuchiwał się z coraz większym zniecierpliwieniem i irytacją, ostatnich zaś słów nie potrafił już znieść, zatem wskoczywszy w środek półkola, stanął u boku swego pana.
— Proszę mi wybaczyć, mości Frodo, ale sprawy zaszły już za daleko. Nie ma ten tu imć Faramir żadnego prawa zwracać się tak do was, panie, po tym wszystkim, coście wycierpieli dla dobra jego samego, wszystkich jego ludzi, a także wszelkich innych porządnych istot. Posłuchaj no teraz mnie, panie Chorąży!
— Z tymi słowami Sam stanął tuż przed Faramirem z rękami wspartymi na biodrach i spojrzał na niego tak, jak zwykle to czynił, gdy młody hobbit, przychwycony w ogrodzie, usiłował się wykręcić sianem. Niektórzy z podwładnych Faramira mruknęli zgorszeni, ale inni nie mogli powstrzymać uśmiechu, tak niezwykły był widok ich dowódcy siedzącego na ziemi oko w oko z młodszym hobbitem, który rozstawił szeroko nogi i nie posiadał się z gniewu.
— Do czego waszmość właściwie pijesz? Może uda się to wyjaśnić, zanim ściągną tutaj wszyscy orkowie Mordoru! Jeśli uważasz waszmość, że pan mój zabił Boromira, to rozum musiałeś postradać, ale mów przynajmniej jasno, co myślisz, a nie owijaj tego w bawełnę, i wyjaw, co zamierzasz z tym fantem zrobić. Szkoda tylko wielka, że ci, którzy tyle rozprawiają o walce ze Złym, nie potrafią ; pozwolić innym, by na swój sposób wzięli w tej walce udział. l O tak, Zły bardzo byłby rad, widząc was teraz, waszmość Faramirze, i dowiadując się, że tak nieoczekiwanego zyskał sobie sprzymierzeńca. — Dość już — powiedział Faramir stanowczo, ale bez gniewu. — Nie zabieraj głosu przed swym panem, który więcej ma mądrości od ciebie. I bądź łaskaw nie pouczać mnie o grożących mi niebezpieczeństwach. Wiem o nich dobrze, a przecież nawet w ich obliczu uważam, że trzeba poświęcić trochę czasu na sprawiedliwe rozsądzenie niełatwych kwestii. Gdybym był w tak gorącej wodzie kąpany jak ty, dawno już byście nie żyli, otrzymałem bowiem rozkaz zabicia każdego, kto znajdzie się na tym terenie bez pozwolenia władcy Gondoru. Żadnej jednak rozumnej istoty ani żadnego zwierzęcia nie zabijam bez potrzeby, a nigdy nie czynię tego z przyjemnością. Znając mnie lepiej, wiedziałbyś też dobrze, że nie lubię gawędzić po próżnicy. Uspokój się przeto i zasiądź w milczeniu obok swego pana.
Sam zaczerwienił się i usiadł ciężko, Faramir zaś znowu zwrócił się do Froda.
— Spytałeś, skąd wiem, że syn Denetora nie żyje. Nowina o śmierci nią wiele skrzydeł. Powiadają u nas: "Noc często przynosi wieści o najbliższych". Boromir był moim bratem.
— Po twarzy mówiącego przemknął cień bólu.
— Pamiętasz może, czy miał Boromir w swym rynsztunku coś osobliwego?
Frodo myślał przez moment, węsząc jakąś kolejną pułapkę, jednocześnie zastanawiając się, jak skończy się dla nich cała ta rozmowa. Pamiętając, z jakim trudem udało mu się obronić Pierścień przed zakusami Boromira, nie mógł sobie wyobrazić, jak teraz miałby się oprzeć sile tak wielu zbrojnych ludzi. Zarazem czuł, że chociaż Faramir był bardzo podobny do swego brata, to jednak mniej było w nim zadufania, a więcej powagi i rozsądku.
— Pamiętam, że Boromir miał wielki róg — powiedział w końcu hobbit.
— Dobrze pamiętasz, i to jeden z dowodów, żeś go istotnie widział z bliska. Teraz spróbuj przywołać ów róg przed oczy wyobraźni: wielki róg dzikiego bawołu ze wschodu, okuty srebrem, na którym widnieją starodawne litery. Od wielu pokoleń w naszym rodzie przechodzi on z ojca na najstarszego syna. Wiadomo też, że jeśli w niebezpieczeństwie zadąć weń, gdziekolwiek w granicach dawnego Gondoru, jego głos zostanie dosłyszany. I oto na pięć dni przed tym, jak wyruszyłem na tę wyprawę, czyli jedenaście dni temu, o tej mniej więcej godzinie, usłyszałem głos rogu: dochodził gdzieś daleko z północnego zachodu, a tak nikły, jak gdyby był echem tylko rozbrzmiewającym w mojej głowie. Wraz z ojcem uznaliśmy to za zły omen, nie mieliśmy bowiem żadnych wieści o Boromirze od czasu, gdy wyruszył, a żaden też ze strażników nie widział, by przekraczał granicę. Trzeciej zaś nocy od tego wydarzenia dziwne miałem widzenie.W wątłym świetle młodego księżyca siedziałem nad wodami Anduiny, wpatrując się w nurt rzeki i słuchając żałobnego szumu trzcin. Nieustannie czuwamy nad brzegiem w pobliżu Osgiliat od czasu, gdy nieprzyjaciel zajął częściowo tamte tereny i korzysta z nich, aby robić wypady na naszą stronę. Tej jednak nocy cały świat spał spokojnie. I wtedy zobaczyłem, a przynajmniej tak mi się wydawało, niesioną prądem szarą łódkę, o osobliwym kształcie i wysokim dziobie, i nie było nikogo, kto siedziałby przy wiosłach czy u steru. Poczułem strach, albowiem łódkę spowijała dziwna, blada poświata, ale za jakimś tajemnym podszeptem powstałem i wszedłem do wody, a wtedy ona zbliżyła się nieco i wolno przepłynęła obok mnie, ja zaś nie śmiałem jej zatrzymać. Zanurzona była głęboko, jak gdyby niosła wielki jakiś ciężar, a kiedym do niej zajrzał, zdało mi się, iż cała wypełniona jest krystaliczną wodą, od której bił blask, w wodzie zaś spoczywa śpiący wojownik. Na jego udach złożono złamany miecz, a ciało nosiło na sobie ślady licznych ran. Był to Boromir, mój brat, niestety martwy. Rozpoznałem jego rynsztunek, miecz, jego twarz ukochaną. I jednej tylko rzeczy nie było: rogu. I jednej tylko rzeczy nie znałem: pięknego pasa splecionego ze złotych liści, którym był opięty. "Boromirze!", zawołałem. "Gdzież twój róg? Dokąd zmierzasz? Boromirze!!!" Ale on już odpływał niesiony przez łódkę, która skierowała się na środek nurtu i zniknęła w ciemnościach nocy. Wszystko to było jak sen, ale od snu różniło się tym, żem się nie ocknął, by jawę od zwidy odróżnić. Niemniej jestem pewien, że brat mój nie żyje i Rzeka poniosła go w Morze.
— Niestety, masz, panie, rację — rzekł posępnie Frodo.
— Ja także sądzę, że to był Boromir. Ów złocisty pas dostał w Lotalorii w darze od Jasnej Pani Galadriel. To ona odziała nas w te, które widzisz, szaty elfowego kroju. Stamtąd też pochodzi ta zapinka.
— I Frodo dotknął zielonosrebmego liścia, który spinał jego opończę pod szyją, a Faramir przyjrzał się uważnie ozdobie.
— Piękna — pokiwał głową
— i z pewnością przez tych samych sporządzona mistrzów, którzy spletli pas. A zatem przemierzyliście Lorię? Zwano ją niegdyś Laurelindorenan, ale dziś zniknęła z ludzkiej pamięci.
— Faramir wpatrzył się we Froda z nowym zainteresowaniem. — Zaczynam lepiej pojmować tajemniczość, która się z tobą wiąże. Czyż i teraz nie zechcesz powiedzieć mi nic więcej? Gorzka to myśl, że Boromir poległ, postawiwszy stopę na skraju swej ojczyzny.
— Nie mogę powiedzieć nic ponadto, co już powiedziałem — odparł Frodo.
— Niemniej twoja opowieść skłania mnie do pewnych przypuszczeń. "Miałem widzenie", rzekłeś, panie, i myślę, że było to nie więcej niż widzenie: cień złych wydarzeń, które nastąpiły lub dopiero nastąpią, chyba że to jakaś kłamliwa sztuczka Złego. Na Trupich Trzęsawiskach widziałem twarze godnych wojowników śpiących pod wodą, albo tak mi się przynajmniej wydawało.
— Nie było to jego dzieło — zaoponował Faramir.
— One bowiem budzą wstręt, ja natomiast odczuwałem żal i współczucie.
— Ale jakże mogło się to wydarzyć naprawdę? — spytał Frodo.
— Nie sposób przenieść łódki nad urwiskami w pobliżu Tol Brandir, z kolei Boromir zamierzał ruszyć przez Entynę i stepy Rohanu. A dalej, jakże mogłaby łódka przetrwać napór wodospadu i nie zatonąć u jego stóp, chociaż pełna była wody?
— Nie wiem — przyznał Faramir.
— Skąd jednak przybyła?
— Z Lorii — odparł Frodo.
— Trzema takimi łódkami popłynęliśmy w dół Anduiny, docierając do wodospadu. Także one były dziełem elfowych rąk.
— Zawędrowaliście wprawdzie do Utajonej Krainy, ale wydaje się, że niewiele pojęliście z jej mocy. Kiedy ludzie mają do czynienia z mieszkającą w Złocistym Borze Mistrzynią Magii, muszą być przygotowani na dziwne zdarzenia. Wielce jest bowiem niebezpieczne dla śmiertelnika wykraczać poza granice świata, na który padają promienie codziennego naszego słońca, i z dawien dawna niewielu powróciło stamtąd nie zmienionych. I Faramir wykrzyknął:
— O Boromirze, Boromirze! Cóż powiedziała ci Pani, która nie zna śmierci? Cóż w tobie ujrzała? I cóż potem obudziła w twojej duszy? Po cóżeś w ogóle zbłądził do Laurelindorenan, porzucając zwyczajną swą drogę, którą konie Rohanu powracają rankiem do ojczystej siedziby.
A potem Gondorianin zwrócił się ponownie do Froda swoim normalnym, cichym głosem:
— Zgaduję, Frodo, synu Droga, że mógłbyś udzielić odpowiedzi na te pytania, aczkolwiek nie teraz i nie tutaj. Coś ci jednak muszę jeszcze powiedzieć, abyś mego widzenia nie traktował tylko jako złudy. Otóż róg Boromira powrócił na jawie, a nie we śnie, rozcięty jakby ciosem miecza lub topora. Obie jego części dotarły do nas różnymi drogami. Jedną strażnicy Gondoru znaleźli w przybrzeżnych trzcinach na pomoc stąd, poniżej ujścia Entyny. Drugą wyłowił z wody żołnierz odbywający patrol. Powiada się u nas:
"Dziwnymi sposobami, ale zawsze morderstwo wyjdzie na jaw". I teraz przepołowiony róg bojowy najstarszego syna spoczywa na kolanach Denetora, który niecierpliwie wygląda wieści. Dalej nic mi nie powiesz o tym, w jaki sposób ów róg pękł na dwoje?
— Nie, gdyż nic o tym nie wiem — powiedział ze smutkiem Frodo
— niemniej jeśli nie mylisz się, panie, w swych rachubach, dzień, kiedyś posłyszał głos rogu, był także dniem naszego rozstania, jako że ja i mój sługa odłączyliśmy się od reszty Bractwa. A twoja opowieść budzi we mnie przerażenie, jeśli bowiem Boromir istotnie znalazł się w śmiertelnym niebezpieczeństwie i zginął, polec musieli także i pozostali moi towarzysze, którzy byli mymi przyjaciółmi i braćmi. Czyż przeto nie lepiej będzie, szlachetny panie, gdy na bok odłożysz swoje podejrzenia i pozwolisz mi odejść? Utrudzony, pełen bólu, zatrwożony, muszę jednak wykonać powierzone zadanie albo zginąć, usiłując je wykonać. A bardzo trzeba się spieszyć, jeśli rzeczywiście z całego Bractwa zostali jedynie dwaj niziołkowie. Wracaj więc do Gondoru, Faramirze, mężny Chorąży, i broń swego miasta, jak długo zdołasz, mi zaś pozwól się udać tam, dokąd prowadzi nieubłagany los.
— I mnie ta rozmowa napełniła smutkiem — rzekł poważnie Faramir
— lecz może nazbyt posępne wyciągasz z niej wnioski, mości Frodo. Jeśli bowiem mieszkańcy Lorii nie przybyli na miejsce zgonu Boromira, któż zgotował mu pogrzeb? Z pewnością nie orkowie, ani zadęli inny z pachołków Bezimiennego. Dlatego też przypuszczam, że żyje jeszcze któryś z twoich towarzyszy. Cokolwiek jednak się stało w naszej Północnej Marchii, przestałem już żywić podejrzenia wobec ciebie, mości Frodo. Ciężkie czasy nauczyły mnie wiele, jeśli chodzi o ludzkie twarze i słowa, mniemam przeto, iż mogę sobie także wyrabiać sądy w odniesieniu do niziołków. Chociaż
— tutaj przez twarz Faramira przemknął cień uśmiechu
— jest wokół ciebie, osobliwy panie, dziwna jakaś aura, powiedziałbym: elfowa. Tak czy owak, więcej wyniknęło z naszej rozmowy, niż. skłonny byłem z początku przypuszczać. Powinienem was zabrać do Minas Tirit, abyście stanęli tam przed obliczem Denetora, Namiestnika Gondoru, niemniej nie mogę decydować w pośpiechu i biada mi, jeśli podejmę decyzję zgubną dla mego miasta. Teraz jednak czym prędzej musimy się stąd oddalić. Faramir powstał i wydal jakieś rozkazy; zebrani żołnierze natychmiast podzielili się na małe grupki i przemykając w różnych kierunkach, wnet zniknęli między skałami oraz drzewami.
— Cóż, waszmość Frodo i waszmość Samlisie — powiedział Faramir
— pójdziecie teraz ze mną i moimi przybocznymi. Nawet jeśli tak zamierzaliście, niepodobna byście podążyli drogą na południe, bowiem co najmniej przez kilka najbliższych dni będzie ona niebezpieczna i czujniej obserwowana niż przed naszą zasadzką. A poza tym i tak wydaje mi się, że nie możecie iść dalej, skoro, podobnie jak my, jesteście bardzo zmęczeni. Udamy się przeto do naszej kryjówki, odległej o jakieś dwie mile. Nie wykryli jej jeszcze orkowie ani inni wrogowie, ale nawet gdyby tak się stało, bardzo długo moglibyśmy stawiać w niej opór wielu przeciwnikom. Odpoczniemy tam przez czas jakiś, a z rana zadecyduję, co najlepsze będzie dla mnie i dla was.
Frodo nie mógł nic innego uczynić, jak przystać na tę prośbę, czy wręcz rozkaz, szczególnie, że w tej chwili wydawało się to bardziej rozsądnym posunięciem niż przedzieranie się przez Itilien w chwilę po wypadzie Faramira. Ruszyli, nie zwlekając: Mablung i Damrod trochę z przodu, za nimi Faramir, Frodo i Sam. Przeszli obok jeziorka w miejscu, gdzie hobbici brali kąpiel, a potem zanurzyli się w cienistą krainę lasów, która nieustannie obniżała się w kierunku zachodnim. Maszerowali tak szybko, jak potrafili nadążyć hobbici, a po drodze rozmawiali półgłosem.
— Przerwałem naszą rozmowę — wyjaśnił Faramir
— nie tylko dlatego, że, jak przypomniał imć Samlis, czas naglił, ale i z tej przyczyny, iż dotknęliśmy spraw, których lepiej nie roztrząsać w obecności licznych słuchaczy. Wolałem przeto skupić się na losie mojego brata, na boku pozostawiając sprawę Przekleństwa Isildura, aczkolwiek, waszmość Frodo, nie byłeś ze mną do końca szczery.
— W niczym nie skłamałem, a prawdy przekazałem tyle, ile mi było wolno.
— Nie czynię ci, panie, zarzutów — rzekł Faramir.
— Tam, gdzie rozmowa dotykała kwestii delikatnych, odpowiadałeś bardzo zręcznie i mądrze; lecz domyśliłem się albo wywnioskowałem więcej, niż jawnie się w twych słowach zawarło. Nie było zbyt wielkiej przyjaźni między tobą, panie, a Boromirem i nie rozstaliście się w zgodzie. Wydaje mi się, że i ty, i imć Samlis mieliście z nim jakieś niesnaski. Kochałem go ogromnie i wielce będę opłakiwał jego zgon, zawsze jednak potrafiłem widzieć brata takim, jakim jest. "Przekleństwo Isildura", tak, ośmielę się mniemać, że właśnie Przekleństwo Isildura stało się przyczyną niezgody między wami, a także powodem niesnasek w całym Bractwie. Zgaduję, iż to jakieś niebywałe dziedzictwo, a rzeczy takie burzą pokój nawet między najlepszymi towarzyszami, jeśli wierzyć starym opowieściom. Czy moje przypuszczenie dalekie jest od prawdy?
— Niedalekie, ale nie całkiem też jej odpowiadające — odparł Frodo.
— Nie było sporów pośród członków Bractwa, aczkolwiek były wątpliwości, przede wszystkim co do tego, w którą stronę podążyć od Emyn Muil. W to jednak nie wnikając, przypomnieć się też godzi inną nauczkę ze starych opowieści: nie jest bezpiecznie zbyt wiele rozprawiać o tego rodzaju dziedzictwie.
— Zgadłem więc: miałeś, panie, jakieś kłopoty z Boromirem. Chciał ci odebrać rzecz powierzoną twojej opiece i zanieść ją do Minas Tirit. Cóż za fatalne przeznaczenie zamyka usta tobie, panie, któryś widział go ostatni, inaczej bowiem dowiedziałbym się może, co mu ciążyło na sercu w ostatnich godzinach i czym zaprzątnięte były jego myśli. Bez względu jednak na to, czy zbłądził czy nie, tegom jest pewien, że umarł śmiercią godną, dokonując jakiejś rzeczy szlachetnej. Po śmierci bowiem twarz jego była piękniejsza niż za życia. Zarazem wybacz mi, waszmość Frodo, żem zrazu tak na ciebie napierał w sprawie Przekleństwa Isildura.W tej chwili i w takim miejscu nie było to rozsądne, a ja nie znalazłem czasu, aby się namyślić, gdyż mamy za sobą ostre starcie z wrogiem i ciągle jeszcze uwagę moją zajmowało zbyt wiele spraw ubocznych. Jednakowoż w trakcie rozmowy z tobą, kiedy zbliżałem się do kwestii drażliwych, świadomie nie zmierzałem prosto do sedna sprawy. Trzeba ci bowiem wiedzieć, cny hobbicie, że rządzący miastem wiele zachowali z dawnych mądrości, ale nie dzielą się tym z nikim postronnym. Członkowie mojego rodu nie są potomkami Elendila, aczkolwiek płynie w naszych żyłach krew Numenoryjczyków. Wywodzimy się od Mardila, wiernego namiestnika, który zarządzał dobrami królewskimi, gdy monarcha ruszał na wojnę. Na tronie zasiadał zaś wtedy Earnur, ostatni z linii Anariona, który, bezpotomny, nie powrócił z pojedynku w Minas Morgul. Od tego też czasu, a było to wiele pokoleń temu, rządy w mieście przeszły w ręce namiestników. Dobrze zapamiętałem z czasów chłopięcych chwile, kiedy razem z Boromirem uczyliśmy się dziejów rodu i historii miasta, i jak wtedy gniewało go, że ojciec nasz nie jest monarchą. "Ilu setek lat potrzeba, żeby z namiestnika uczynić króla, skoro król przez cały ten czas nie wraca?", pytał ze złością. "W miejscach, gdzie mniej się ceni lojalność", odpowiadał ojciec, "może i kilka lat będzie za wiele, w Gondorze jednak nie wystarczy dziesięciu ich tysięcy". Nieszczęsny Boromir; czyż nie mówi to czegoś o jego charakterze?
— Mówi — pokiwał głową Frodo.
— Niemniej do Aragorna zawsze odnosił się z szacunkiem.
— W to nie wątpię — rzekł Faramir.
— Jeśli, jak powiadasz, panie, uznał prawa Aragorna, musiał go także darzyć wielką czcią, po części także dlatego, że nie było podstaw do konfliktu: nie osiągnęli jeszcze Minas Tirit ani nie zaczęli ze sobą konkurować o sławę bitewną. Ale odbiegam od tematu. W tradycji dworu Denetora wiele się zachowało ze starej wiedzy i moc jest też pamiątek w skarbcach: książek spisanych na skórze, tablic rytych w kamieniu, złocie i srebrze, a wszystkie w różnych językach i alfabetach. Niektórych nikt już dzisiaj nie potrafi odczytać, a i do pozostałych rzadko kto sięga. Ja nieco się w nich wyznaję, gdyż dobrego miałem nauczyciela. To te zapiski przywiodły do nas Szarego Wędrowca. Pierwszy raz zobaczyłem go jeszcze jako pacholę, a potem odwiedził nas dwa czy trzy razy.
— Szary Wędrowiec?! — zawołał Frodo. — A jak się zwal?
— W ślad za elfami nazywaliśmy go Mitrandirem — odparł Faramir
— a jemu nie było to niemiłe. "Różne noszę imiona w rożnych krainach", mawiał, "Mitrandirem zwą mnie elfowie, Tharkunem krzatowie; w młodości, w zaginionych zachodnich stronach, wołano na mnie Olorin, na południu Inkanus, a na północy: Gandalf. Na wschodzie zaś nie bywam.
— Gandalf! — uśmiechnął się smutno Frodo.
— Tak i myślałem. Gandalf Szary, najpewniejszy z przyjaciół i najlepszy z doradców. To on przewodził naszemu Bractwu i to jego postradaliśmy w Morii.
— Mitrandrir zginął! — wykrzyknął Faramir.
— Zły los sprzysiągł się przeciw waszemu Bractwu. Jakże trudno uwierzyć, że polec mógł ktoś tak mądry i taką obdarzony potęgą (wiele pośród nas dokonał rzeczy zadziwiających i nieprawdopodobnych). Że też taki mędrzec mógł zostać odjęty światu! Czy jesteś waść pewien swoich słów? Nie mógł się Gandalf tylko od was odłączyć, aby pójść swoją drogą?
— Niestety — rzekł Frodo.
— Na własne oczy widziałem, jak pochłonęła go czeluść.
— Widzę, że wasze przeżycia składają się na przerażającą i pełną grozy historię — stwierdził Faramir.
— Być może opowiecie mi ją wieczorem. Zgaduję, że Mitrandir to nie tylko czarodziej i znawca starych dziejów, lecz w istocie jeden z tych, którzy wpływają na wielkie wydarzenia naszych czasów. Gdyby znajdował się wśród nas wtedy, kiedy szukaliśmy wyjaśnienia tajemniczych słów ze snu, nie musielibyśmy wysyłać Boromira po rozwiązanie zagadki. Ale może i tak nie byłby w stanie nam pomóc, jako że memu bratu zapewne ta podróż była przez los przeznaczona. Mitrandir nigdy nie objawiał nam, co nastąpi, ani też nie opowiadał o swoich celach i zamiarach. Nie wiem, jak tego dopiął, w każdym razie Denetor zezwolił mu, aby rozejrzał się pośród zasobów naszych skarbców, a wszystko, czegom się w sprawie pamiątek przeszłości nauczył, od niego uzyskałem podczas tych nielicznych chwil, które zechciał mi poświęcić. Niestrudzenie poszukiwał wszelkich ustnych i pisemnych przekazów o bitwie, która w początkach Gondoru rozegrała się na polach Dagoriadu, a w wyniku której Ten, którego imienia nie wypowiadamy, został obalony. Mitrandira bardzo też interesowały opowieści o Isildurze, chociaż o nim niewiele mógł się od nas dowiedzieć, nic bowiem pewnego nie wiemy o tym, jak dokonał żywota.
— Tutaj głos Faramira zniżył się do szeptu.
— Tylko dla siebie zachowałem jedną rzecz, której się domyśliłem: że zanim Isildur opuścił Gondor, zabrał coś z ręki Bezimiennego, a potem nie widziano go już pośród żywych. Przypuszczałem, że z ową zdobyczą wiążą się poszukiwania Mitrandira, ale mniemałem też, iż interesujące są już one tylko dla badaczy zamierzchłych czasów. I nawet gdy zaczęliśmy się zastanawiać nad owymi dziwnymi słowami z naszych snów, nie przyszło mi do głowy, że wspomniane w nich Przekleństwo Isildura jest tą właśnie rzeczą. Znamy bowiem legendę, która mówi, że Isildur został napadnięty przez orków i zginął od strzały z łuku i nawet Gandalf nie powiedział nam nic więcej. Nie potrafię odgadnąć, czym jest owo Przekleństwo, zgaduję jednak, iż to scheda obdarzona wielką mocą, a zarazem złowroga; może jakaś perfidna broń obmyślona przez Władcę Ciemności. Jeżeli chodziłoby o coś, co może przeważyć losy bitwy, to łatwo mi sobie wyobrazić, że Boromir, dumny, nieustraszony, często niecierpliwy, a zawsze myślący o zwycięstwie Minas Tirit, a tym samym o własnej chwale, zapragnął mieć taki skarb i na wiele mógł się ważyć, aby go zdobyć. Biada, że w ogóle się wypuścił w tę podróż. O ileż lepiej byłoby, gdyby wybór ojca i jego doradców padł na moją osobę, lecz Boromir nastawa!, argumentując, że jest starszy i bardziej zaprawiony w trudach (jedno i drugie było prawdą), i w żaden sposób nie można go było powstrzymać. Mnie jednak możesz się nie lękać. Nie schyliłbym się po ów skarb, nawet gdyby leżał u mych stóp. Więcej, nawet gdyby Minas Tirit chyliło się ku upadkowi, a ja mógłbym je ocalić, sięgając po oręż Władcy Ciemności, nie uczyniłbym tego w imię wielkości miasta i własnej chwały. Uwierz mi, Frodo, synu Droga, że nie pragnę takich triumfów.
— Nie chciała ich też Rada, a i ja ani myślę o nich i chciałbym się od takich dzieł trzymać jak najdalej.
— Oczywiście, marzę o tym — kontynuował Faramir
— by ujrzeć, jak Białe Drzewo rozkwita na królewskim dworze, jak do Gondoru powraca Srebrna Korona, a pokój do Minas Tirit, które zwane jak ongiś Minas Anor, znowu trwa dumne i piękne niczym królowa pośród królowych, nie zaś jak władczyni licznych niewolników, nawet gdyby była dla nich łaskawa, a oni na nią się nie uskarżali. Wiem też, że nieunikniona jest wojna, kiedy trzeba życia bronić przed najeźdźcą, który chciałby pożreć wszystko. Nie kocham jednak błyszczącego miecza dla jego ostrości, strzały dla śmigłości, a wojownika z racji bitności. Kocham to, czego oni bronią: miasto Numenoryjczyków, sławiąc jego dzieje, szlachetność, piękno i dzisiejszą mądrość. Ale chciałbym, aby Minas Tirit budziło właśnie miłość, a nie obawę, chyba że taką, którą rodzi majestat mądrego starca. Raz jeszcze więc powtórzę, szlachetny Frodo, nie lękaj się mnie; nie nalegam, byś powiedział więcej niż powiedziałeś. Nie zapytam nawet, czy to, co teraz mówiłem, bardzo bliskie jest prawdy. Jeśli jednak zaufasz mi, być może potrafię ci doradzić w sprawie twojej misji, jakakolwiek ona jest; doradzić, a może i pomóc. Frodo nie odpowiedział. Był już niemal gotów ulec pokusie i temu poważnemu, młodemu człowiekowi, którego słowa brzmiały tak rozumnie i szlachetnie, przedstawić wszystko, co mu ciążyło na sercu, aby uzyskać radę, a może i pomoc, ale coś przeciwstawiało się tej chęci. Na sercu czuł ciężar rozpaczy i trwogi, bowiem jeśli
— jak się wydawało — z dziewięciu członków Orszaku Pierścienia pozostali tylko dwaj, on i Sam, wtedy odpowiadał za utrzymanie całej misji w tajemnicy przed Złym. W tej sytuacji lepsza była nadmienia nieufność niż zbytnia niefrasobliwość. A ponadto, żywy miał w pamięci obraz Boromira i okropnej przemiany, jaką spowodowała w nim żądza Pierścienia, bo kiedy tak patrzył na Faramira i słuchał jego słów, widział, jak ten różny jest od brata, ale zarazem jak bardzo do niego podobny. Przez czas jakiś szli w milczeniu, niczym szarozielone cienie przemykając się bezgłośnie pod starymi drzewami;
nad ich głowami rozśpiewały się ptasie chóry, a słońce złociło dach wiecznie zielonego listowia, który pokrywał lasy Itilien. Sam nie uczestniczył w rozmowie, chociaż uważnie się jej przysłuchiwał, jednocześnie nadstawiając czujnych hobbitowych uszu na wszystkie delikatne dźwięki dopływające z lasu. Uderzyło go, że ani razu nie pojawiło się imię Gulluma. Był temu rad, zarazem jednak nie miał nadziei na to, iż nigdy już więcej nie usłyszy o pokracznym stworze. Rychło zrozumiał, że chociaż nikt się im nie naprzykrza, wielu ludzi znajduje się w pobliżu; Damrod i Mablung to kryli się w cieniu, to ukazywali w świetle przecinek, ale oprócz tego z każdej strony cicho i ostrożnie przekradali się mężczyźni zmierzający na umówione miejsce zbiórki. W pewnej chwili poczuł na szyi owo osobliwe swędzenie, świadczące, że ktoś mu się sekretnie przygląda. Obrócił się gwałtownie i wtedy pochwycił cień szarej postaci, chowającej się za pień drzewa. Otwierał już usta, żeby uprzedzić Froda, ale potem się rozmyślił. "Nie jestem pewien, czy to na pewno Gullum", pomyślał, "a poza tym, po co przypominać o tym parszywcu, skoro Faramir i imć Frodo o nim nie wspominają. Żeby tak jeszcze udało się całkiem o nim zapomnieć". Kiedy zagajniki zaczęły rzednieć, a teren stał się bardziej stromy, skręcili w prawo i szybko dotarli do niewielkiej rzeczki, płynącej wąskim parowem pod dachem z dębów i bukszpanów: był to w istocie ten sam strumień, który w górze wylewał się z jeziorka, przy którym się zatrzymali, po drodze jednak nabrał siły i wigoru, teraz raźnie przeskakując nad kamieniami w ciasnym korycie. Spoglądając ku zachodowi, widzieli zamglone przez dal rozległe łąki i błonia, a za nimi połyskujące w późnych promieniach słonecznych wody Anduiny.
— Tutaj, niestety, muszę postąpić w sposób zakrawający na prostactwo, ale mam nadzieję, że zechcecie wybaczyć temu, kto na przekór otrzymanym rozkazom nie targnął się na wasze życie, a nawet was nie spętał. Jestem obowiązany przestrzegać nakazu, aby nikt obcy, nawet żaden z naszych sojuszników, Rohirrimów, na tajne przejście, do którego się zbliżamy, nie wstąpił z odkrytymi oczyma. Dlatego muszę wam nałożyć opaski.
— Zgoda — przytaknął Frodo.
— Nawet elfowie w razie potrzeby uciekają się do takich środków ostrożności i granicę cudownej Lorii przekroczyliśmy z przewiązanymi oczyma. Wprawdzie pośród naszego Bractwa krzat Gimli nieco się boczył, lecz nam, hobbitom, w niczym to nie uchybiło.
— Miejsce, w które was prowadzę, nie będzie z pewnością równie piękne, w każdym razie wielcem rad, że obejdzie się bez przemocy
— rzekł Faramir i rzucił półgłosem kilka słów, a Mablung i Damrod natychmiast ku nim zawrócili.
— Zawiążcie oczy naszym gościom — polecił
— ale tak, żeby nie było to dla nich nad potrzebę uciążliwe. Nie pętajcie im rąk, obiecali, że nie będą usiłowali podpatrzyć tego, czego nie chcemy im pokazać. Zgodziłbym się nawet na to, żeby szli z zamkniętymi oczyma, ale łatwo unieść powieki, kiedy noga nagle się powinie. Dopilnujcie, żeby nie zrobili sobie krzywdy. Dwaj Gondorianie przewiązali hobbitom oczy zielonymi chustami, naciągnęli kaptury niemal na brody i wziąwszy każdego za rękę, zaczęli prowadzić za sobą. Wszystko, co Frodo i Sam mogliby powiedzieć na temat ostatnich ośmiu, dziewięciu staj drogi, musiałoby się opierać na bardzo niewyraźnych wspomnieniach. Najpierw poszli w dół stromego zbocza, wkrótce znaleźli się w przejściu tak wąskim, że iść musieli gęsiego, po obu stronach mając kamienne ściany, a na barkach czując dłonie kierujących nimi wojowników. Co jakiś czas, najwidoczniej w miejscach szczególnie trudnych do przebycia, chwyt silnych rąk unosił ich w górę, by wkrótce postawić znowu na ziemi. Przez całą drogę z prawej strony dobiegał odgłos płynącej wody, który stopniowo zbliżał się i narastał. Nagle zatrzymali się, a Mablung i Damrod kilkakrotnie zakręcili hobbitami, tak że ci stracili wszelkie poczucie kierunku. Przez krótki odcinek wspinali się; zrobiło się zimno, odgłos strumienia przycichł. Potem poczuli, że są znoszeni w dół po wielu stopniach i skręcają w lewo, by znowu usłyszeć szum wody rozbijającej się o jakąś przeszkodę na tyle blisko, że dłonie i policzki zrosił im deszcz kropel. W końcu stanęli na własnych nogach. Przez moment trwali nieruchomo, niepewni, gdzie się znaleźli i co mają począć, aż wreszcie odezwał się głos Faramira :
— Zdejmijcie opaski. Gdy rozwiązano im chusty i odciągnięto kaptury, hobbici niewiele zrazu zobaczyli, oślepieni światłem. Stali na wilgotnych gładkich kamieniach, jakby na przedprożu skalnej bramy, ciemniejącej za ich plecami. Na wprost nich zza zwiewnej zasłony kropel, tak bliskiej, że Frodo mógł jej dotknąć dłonią, padały promienie zachodzącego słońca, a czerwone światło rozszczepiało się na różnokolorowe, migotliwe iskry. Można by pomyśleć, że okno jakiejś zbudowanej przez elfów wieży przesłonięte kotarą ze srebra, złota, rubinów, szafirów i ametystów, za nią zaś płonął niespożyty ogień.
— To wprawdzie przypadek, niemniej trafiliśmy na chwilę, która może wynagrodzić waszą cierpliwość
— powiedział Faramir.
— Oto Okno Zachodu, Hennet Annun, najpiękniejszy z wodospadów Itilien, krainy sławnej ze swych rzek, katarakt i bijących źródeł. Niewielu obcym dane było podziwiać ten widok, atoli w środku nie ma królewskich sal, które podtrzymywałyby ów czar. Wejdźcie i zobaczcie sami. Jeszcze nie przebrzmiały te słowa, gdy słońce zniknęło i zgasł ogień rozświetlający wodną zasłonę. Hobbici odwrócili się i przeszli pod niskim łukiem bramy. Znaleźli się w obszernym i surowym pomieszczeniu skalnym o nierównym, wybrzuszonym stropie. Kilka pochodni rzucało skąpe światło na połyskujące ściany. W środku było już wielu mężczyzn, ale nowi stale przybywali, po dwóch, po trzech wchodząc przez wąski ciemny otwór. Kiedy ich oczy nawykły do mroku, hobbici zdali sobie sprawę z tego, że jaskinia jest znacznie większa, niż im się w pierwszej chwili wydawało, i znalazło się w niej dość miejsca na zapasy broni oraz żywności.
— Oto i nasza kryjówka — rzekł Faramir.
— Nie nazbyt może wygodna, niemniej pozwalająca spokojnie spędzić noc. Sucho tu, nie brakuje jadła, aczkolwiek nie rozpalimy ogniska. Ongiś przepływał tędy strumień, ale dawni budowniczowie zmienili jego bieg w górze wąwozu i tak skierowali wody, że spadają teraz ze skal wodospadem. W ochronie przed wodą i nieproszonymi natrętami zamurowano wejścia do jaskini z wyjątkiem jednego i dwa są z niej w tej chwili wyjścia: korytarzem, którym szliście na ślepo, oraz przez okno z wodną kotarą, pod nim jednak rozwiera się misa ze sterczącymi z dna kamiennymi nożami. Zechciejcie teraz poczekać chwilę, aż podany zostanie wieczorny posiłek. Hobbitów odprowadzono w kąt, gdzie stało niskie łoże, na którym mogli odpocząć, mężczyźni natomiast szybko i sprawnie zaczęli się krzątać po jaskini. Na lekkich blatach, zdjętych ze ścian i ułożonych na kozłach, umieszczono nakrycia: niewyszukane i pozbawione zdobień, ale poręczne i gustowne talerze, misy oraz dzbany z brązowej kamionki oraz bukszpanowego drewna, wszystkie gładko i starannie wykończone. Gdzieniegdzie połyskiwały kielich bądź czara z polerowanego brązu, a przed miejscem dla Faramira, pośrodku centralnego stołu, ustawiono puchar z czystego srebra. Chorąży krążył pomiędzy swymi ludźmi, wypytując ich i wymieniając uwagi. Wracali ci, którzy ścigali niedobitki Południaków, po nich nadciągnęli żołnierze pozostawieni na przeszpiegi przy drodze. Nie pozwolono umknąć żadnemu z przeciwników i tylko o mumaku nie było wiadomości. Nie dostrzeżono żadnych ruchów ze strony Saurona nie pojawił się ani jeden zwiadowca orków.
— Anbornie, widziałeś lub słyszałeś coś niepokojącego?
— spytał Faramir Gondorianina, który przybył do jaskini na ostatku.
— Nie, wasza miłość — odrzekł zapytany.
— W każdym razie żadnego orka, bo coś dziwnego chyba zoczyłem. Zmrok już gęstniał, a wtedy oczy chętnie wyolbrzymiają przedmioty, więc może naprawdę była to tylko wiewiórka.
— Sam nadstawił uszu.
— Jeśli tak, musiała to być jednak wiewiórka czarna i na dodatek bez ogona. Zobaczyłem jakiś cień przemykający się między drzewami, a kiedy ruszyłem w tamtym kierunku, stwór ten skoczył za pień i wdrapał się na niego tak szybko, jak tylko potrafią wiewiórki. Nie sięgnąłem po strzałę, bo uczycie nas. Chorąży, aby bez potrzeby nie zabijać żadnej żywej istoty, a na dodatek zbyt było ciemno nawet dla najwytrawniejszego łucznika. Zjawa zniknęła w liściach, a ja stałem jeszcze chwilę, dziwne mi się bowiem wydało, że jakby syczała na mnie z góry. Potem dałem sobie spokój i zawróciłem w swoją stronę. Być może to tylko wielka wiewiórka, a może w cieniu twierdzy Bezimiennego przekradają się do naszych lasów jakieś potwory z Sępnej Puszczy, gdzie ponoć żyją czarne wiewiórki.
— Niedobry to omen, jeśli masz rację. — Faramir nachmurzył się.
— Nie trzeba nam w Itilien zbiegów z Sępnej Puszczy. Samowi wydawało się, że Chorąży zerknął kątem oka na hobbitów, ale nie powiedział nic więcej. Sługa i jego pan leżeli wpatrzeni w światło pochodni i w cienie krążących po jaskini osób, a potem Frodo nagle zapadł w sen. Sam zmagał się tymczasem ze sobą. "Może jest prawym człowiekiem, a może nie. Pod maską pięknych słów potrafi się skryć bardzo szpetna dusza". Nie mógł powstrzymać ziewnięcia. "Mógłbym spać bez przerwy przez cały tydzień i lepiej chyba uciąć sobie małą drzemkę. Nawet gdybym nie zasnął, to co poradzę w pojedynkę naprzeciw tych wszystkich wielkich ludzi? Z pewnością nic, Samie Gaduło, a jednak, powiadam ci, miej oczy otwarte". I jakoś udało się to hobbitowi. Od wejścia nie dochodziła już ani odrobina światła, szara zasłona wody zmroczniała, nawet jej niezmienny plusk jakby ścichł, ale ilekroć sen wyciągał po niego swe dłonie. Sam wbijał knykcie w oczy, szczypał policzki i przygryzał wargi. Zapłonęły nowe pochodnie, wtoczono beczkę wina, otworzono baryłki z prowiantem, czarki napełniono pod wodospadem. Niektórzy z żołnierzy umyli w nim ręce; Faramirowi przyniesiono dużą miedzianą misę i czyste białe płótno.
— Obudźcie naszych gości — polecił — podajcie im wodę. Czas już jeść.
Frodo zbudził się i przeciągnął; Sam nie przyzwyczajony, by ktoś go obsługiwał, spoglądał zdumiony na Gondorianina, który z ukłonem podawał mu misę z krystaliczną wodą.
— Postaw ją, waszmość, lepiej na podłodze. Tak będzie wygodniej dla ciebie i dla mnie. A potem, ku zdumieniu przypatrujących się ludzi, zanurzył w misce głowę i chlapnął wodę na kark.
— Czy to zwyczaj w waszym kraju, aby przed kolacją umyć twarz i głowę? — spytał stojący obok Sama żołnierz.
— Nie, myjemy się przed śniadaniem — odparł Gaduła
— ale gdy brak snu, zimna woda jest dla głowy i szyi tym, czym deszcz dla sałaty. No, teraz nie zmrużę oczu przez chwilę dostatecznie długą, abym zdążył coś przekąsić. Hobbitów posadzono obok Faramira na beczkach przykrytych pledami i dostatecznie wysokich, aby było im wygodnie. Zanim zaczęto jeść, Faramir i wszyscy jego podwładni zwrócili twarze ku zachodowi i na chwilę zamilkli. Chorąży dał znak Frodowi i Samowi, aby postąpili tak samo. Kiedy wszyscy już usiedli, wyjaśnił :
— Zawsze spoglądamy w kierunku Numenoru, który był, poza niego, ku Krainie Elfów, która jest, i jeszcze dalej ku temu, co poza tą krainą istnieć będzie zawsze. Czy wy nie znacie tego zwyczaju?
— Nie — odrzekł Frodo. czując się nagle prostakiem i prowincjuszem.
— Ale ilekroć jesteśmy w gościnie, nisko kłonimy się przed swymi gospodarzami, a po skończonej biesiadzie powstajemy i grzecznie dziękujemy.
— Tak samo postępujemy i my — pokiwał głową Faramir. Po długiej podróży, niewygodzie obozowisk i grozie pustkowi zwyczajna kolacja wydała się hobbitom prawdziwą ucztą. Cóż to była za rozkosz pić jasnożółte wino, chłodne i aromatyczne, jeść chleb z masłem, solone mięso, suszone owoce, smaczne sery, a wszystko to robić z czystymi rękami, w których spoczywały czyste sztućce, szczękające o czyste talerze. Wino sprawiło, że serca szybciej zabiły, krew wartko popłynęła w żyłach, a Frodo i Sam poczuli taką lekkość i wesołość, jakich nie zaznali od czasu pobytu w Lorii. Gdy wieczerza się skończyła, Faramir poprowadził ich do niewielkiej niszy w ścianie, od reszty jaskini częściowo odgrodzonej kotarą. Podano im krzesło i dwa stołki, wniesiono także kamionkową lampę.
— Wkrótce pewnie zachce się wam spać — rzekł Chorąży
— a zwłaszcza zacnemu panu Samlisowi, który nie zmrużył oka, nie potrafię dociec, czy w strachu, iż we śnie straci apetyt, czy też może w obawie przede mną. Tak czy owak, niedobrze jest zasypiać natychmiast po jedzeniu, szczególnie, kiedy poprzedza je długi post, porozmawiajmy więc chwilkę. Wiele interesujących rzeczy musiało się wam przytrafić od czasu, kiedyście wyruszyli z Tajaru, a przecież może i wy chcielibyście się dowiedzieć czegoś o nas i o naszej krainie. Zacznijmy od was: opowiedzcie mi o mym bracie, Boromirze, o starym czarodzieju Mitrandirze i o niezwykłych mieszkańcach Lotalorii. Wyspany Frodo rad był rozmowie, jednak chociaż jadło i wino wprawiły go w dobry nastrój, nie stracił czujności. Sam, uśmiechnięty i błogo rozleniwiony, zrazu nie wtrącał się, co najwyżej pomnikami czy ruchami głowy potakiwał słowom swego pana. Frodo opowiedział o wielu wydarzeniach, niemniej za każdym razem nader oszczędnie wypowiadał się na temat Bractwa, a koncentrował się przede wszystkim na mężnych dziełach Boromira podczas walki z wilkami, w śniegach Karadhrasu czy w głębinach Morii, gdzie poległ Gandalf. Faramir był wielce poruszony obrazem pojedynku na podziemnym moście.
— Boromir był pewnie bardzo niezadowolony z tego, że musi uchodzić przed orkami czy tym koszmarnym, jak go nazwałeś... Balrogiem, choćby nawet był ostatni w odwrocie.
— Tak, w odwrocie był ostatni, aczkolwiek podporządkować się musiał słowom Aragorna, który, od chwili, kiedy zbrakło przy nas Gandalfa, jako jedyny znał drogę. Przypuszczam jednak, że gdyby Boromir i Aragorn nie musieli czuwać nad nami, istotami bez nich wręcz bezbronnymi, nie cofnęliby się przed wrogami nawet o krok.
— Być może lepiej by się stało — rzekł w zamyśleniu Faramir
— gdyby Boromir poległ u boku Gandalfa i nie poszedł na spotkanie losowi, który czekał na niego przy urwiskach Rauros.
— Być może — zgodził się Frodo. — Ale teraz, szlachetny Faramirze, opowiedz nam nieco o swoich sprawach, gdyż z wielką chęcią dowiem się czegoś o Minas Itil, Osgiliat, a także o długim oporze stawianym Złemu przez Minas Tirit. Cóż sprawia, że nie opuszcza was nadzieja w tak przewlekłej wojnie?
— Nadzieja? — powtórzył Faramir. — Nadziei nie ma w nas już od dawna. Jeśli istotnie powróci między nas miecz Elendiia, może się ona na nowo rozplomieni, ale obawiam się, że nawet ten wspaniały oręż odroczy tylko dzień naszej ostatecznej klęski, chyba że ze strony elfów lub ludzi uzyskamy jeszcze jakąś inną nieoczekiwaną pomoc. Potęga Złego rośnie; nasze moce więdną. Jesteśmy ludem skazanym na zagładę, dożywającym swej jesieni bez nadziei na wiosnę. Ludzie z Numenoru osiedli wszędzie w nadmorskich regionach Śródziemia, ale najczęściej padali ofiarą złego losu lub szaleństwa. Niektórzy dali się uwieść Ciemności i poświęcili się czarnym sztukom, inni pławili się w nieróbstwie i uciechach, a jeszcze inni zażarcie walczyli ze sobą, aż wreszcie osłabieni ulegli przemocy dzikusów. Nikt jednak nie może twierdzić, że w Gondorze kiedykolwiek praktykowano występną magię czy oddawano cześć Bezimiennemu. Starodawna mądrość i piękno przyniesione z Zachodu długo trwały pośród potomków Elendila Pięknego, także i dzisiaj są tutaj obecne. Niemniej to sam Gondor zgotował sobie upadek, chyląc się stopniowo ku ruinie i pocieszając się myślą, że usnął Zły, chociaż go tylko wygnano, ale nie zniszczono. Śmierć mieszkała tu zawsze i wszędzie, gdyż Numenoryjczycy, tak jak za czasów starego królestwa
— co zresztą stało się przyczyną jego upadku
— niezmiennie pragnęli nieskończonego życia. Królowie wznosili grobowce bardziej okazale niż pałace, w których żyli, a imiona przodków były im droższe od potomków. Bezdzietni władcy tkwili w starodawnych komnatach nad rysunkami drzewa genealogicznego, w sekretnych pracowniach zasuszeni starcy warzyli magiczne eliksiry albo ze szczytów wysokich, zimnych wież kierowali swe pytania ku gwiazdom. Ostatni król z linii Anariona nie zostawił następcy. Namiestnicy, jak się okazało, więcej mieli szczęścia i rozsądku. Tworzyli potęgę Gondoru, werbując krzepkich mieszkańców wybrzeża i twardych górali z Ered Nimrais. Zawarli również sojusz z dumnymi ludźmi z północy, którzy wcześniej często wyprawiali się przeciw nam. Byli oni zażarci i bezwzględni w walce, ale z nimi łączyła nas wspólnota krwi, inaczej niż z mieszkańcami Wschodu czy okrutnymi Haradrimami.
I tak w czasach Kiriona, dwunastego Namiestnika (mój ojciec jest dwudziestym szóstym), przybyli nam na pomoc i na wielkim polu nad Kelebrantem pokonali nieprzyjaciół, którzy zawładnęli naszymi północnymi prowincjami. Owym Rohimmom, jak ich nazywamy, władcom koni, oddaliśmy w użytkowanie krainę Kalenardhon, dzisiaj zwaną Rohanem, jako że były to najrzadziej zaludnione z naszych terenów. Stali się nam wiernymi sojusznikami, którzy pomagają w potrzebie i strzegą Pomocnej Marchii oraz Wrót Rohanu.
Ze starodawnych mądrości i zwyczajów u nas panujących przejęli to, co chcieli, a ich władcy w razie potrzeby posługują się naszą mową; najczęściej jednak trzymają się obyczajów ojców i własnych wspomnień, a między sobą mówią swoim północnym językiem. Darzymy miłością tych wysokich mężczyzn i urodziwe kobiety, dzielnych niezależnie od płci, złotowłosych, jasnookich i silnych. Przypominają nam młody ród ludzki w epoce Zamierzchłych Dni. W istocie mędrcy zapewniają, że nasze i ich korzenie sięgają aż do trzech rodów ludzkich, które dały początek Numenoryjczykom. Pochodzą oni najpewniej nie od Hadora Złotowłosego, Przyjaciela Elfów, lecz od tych z jego synów i potomków, którzy nie odpowiedzieli na wezwanie i nie ruszyli przez Morze na Zachód. W zachowanych pośród nas opowieściach ludzi dzieli się bowiem na: Godnych, a więc ludzi Zachodu, czyli Numenoryjczyków. Poślednich, czyli ludzi Zmierzchu, jak Rohirrimowie i ich ziomkowie mieszkający na dalekiej północy, oraz Dzikich, czyli ludzi Ciemności. I oto Rohirrimowie upodobnili się wprawdzie do nas, nabrawszy ogłady i biegłości w najróżniejszych umiejętnościach, ale przecież i my staliśmy się do nich podobni, nie możemy już zatem pretendować do miana Godnych. Znaleźliśmy się w gronie ludzi Poślednich, ludzi Zmierzchu, choć pamiętamy jeszcze o swej przeszłości. Tak jak Rohirrimowie gustujemy dziś w wojnie i zaszczytach jako wartościach najwyższych, decydujących o doraźnym powodzeniu i ostatecznym spełnieniu ludzkiego życia. A chociaż ciągle powtarzamy, że wojownik musi umieć coś więcej, niż tylko sprawnie posługiwać się bronią i zabijać, to przecież właśnie wojownik chodzi u nas w największej glorii i najwyższym jest otaczany szacunkiem. Tego wymagają dzisiejsze czasy i tak ukształtowały, na przykład, Boromira, który był dzielny aż do zuchwalstwa i dlatego zaliczano go do pierwszych pośród Gondorian. O tak, żaden z bohaterów Minas Tirit nie poświęcał tyle czasu żmudnym ćwiczeniom, nie rwał się tak do przodu w bitwie i nie dobywał z Wielkiego Rogu potężniejszych dźwięków. Tu Faramir zamilkł i pogrążył się w niewesołej zadumie. Sam odczekał chwilę, a potem ośmielił się odezwać.
— Niewiele zechciałeś, dostojny panie, powiedzieć o elfach.
Hobbit zauważył, że o elfach Faramir wypowiada się z wielkim szacunkiem, co bardziej niż układność, jadło i wino ukoiło wątpliwości Gaduły i nastroiło go nader przychylnie do Chorążego.
— To prawda, mości Samlisie — przyznał Faramir
— niewielka jest bowiem moja wiedza o elfach. Niemniej twoje pytanie dotyka pewnej kwestii również wskazującej na zmianę, która się w nas dokonała, z Numenoryjczyków czyniąc nas ludźmi Zmierzchu. Być może wiesz już, skoroś był towarzyszem Mitrandira i rozmawiałeś z Elrondem, że Edainowie, ojcowie Numenoryjczyków, walczyli w pierwszych wojnach u boku elfów, za co otrzymali w nagrodę królestwo leżące wprawdzie pośrodku Morza, niemniej w zasięgu wzroku z Krainy Elfów. Tymczasem w Śródziemni w dniach Ciemności ludzie oddalili się od elfów za sprawą knowań Złego, a także powolnych przemian w rytmie czasu, który odmierzał ich wędrówkę po osobnych drogach. Ludzie boją się dziś elfów i odnoszą do nich podejrzliwie, ale niewiele o nich wiedzą. Także i my w Gondorze staliśmy się podobni do Rohirimów i innych ludzi, którzy walczą wprawdzie z Władcą Ciemności, lecz zarazem jak mogą unikają elfów i ze zgrozą rozprawiają o Złocistym Borze. Pozostała jednak pomiędzy nami garstka takich, którzy, jeśli nadarzy się okazja, utrzymują kontakty z elfami, a nieliczni bardzo rzadko wyprawiają się do Lorii, skąd jeszcze rzadziej powracają. Nie należę do nich, gdyż uważam za zgubne pragnienie dzisiejszych śmiertelników, aby odszukać Pradawne Istoty, ale chyba tym bardziej zazdroszczę wam, że mogliście rozmawiać z Jasną Panią.
— Z Jasną Panią Lorii! Z Galadriel! — wykrzyknął w zachwycie Sam.
— O tak, dostojny panie, powinniście j ą zobaczyć, choćby jeden raz! Jestem tylko zwykłym hobbitem, a w domu trudnię się ogrodnictwem, jeśli wiecie, panie, na czym to polega, więc na poezji mało się wyznaję, a zwłaszcza na jej układaniu, najwyżej czasami sklecę jakąś zwrotkę dla zabawy, nic wielkiego, ale z tej przyczyny nie wypowiem tego wszystkiego, co czuję. Najlepiej byłoby to wyśpiewać. Tutaj znacznie bardziej przydałby się wam, panie. Łazik, znaczy Aragorn, albo imć Bilbo; ja dałbym nie wiem co, żebym potrafił o niej ułożyć pieśń. Jest przepiękna, panie, przecudna! Czasem zda się wielkim drzewem w czasie kwitnienia, a czasem białą lilijką, małą i smukłą. Twarda jak diament, a delikatna niczym księżycowa poświata. Ciepła jak letnie słońce, chłodna niczym światło gwiazd. Dumna i wyniosła jak śnieżny szczyt, radosna i miła niczym dziewczęta, które na wiosnę splatają wianki na łąkach. Ale tak naprawdę, wszystko, co mówię, to tylko banialuki; chciałem to jakoś zupełnie inaczej wyrazić.
— Mniemam więc, że zaiste wielkiej musi to być urody osoba — rzekł Faramir.
— Urody jednak zdradliwej i niebezpiecznej.
— Nic ja nie wiem o żadnej zdradliwości czy groźbie — zaperzył się Sam.
— Tak mi się tylko widzi, że ci, którzy wkraczają do Lorii ze zdradą przyczajoną w sercach, natrafiają tam na to jedynie, co sami ze sobą przynieśli. Groźną można nazwać Jasną Galadriel co najwyżej dlatego, że ma taką moc w sobie. Tak, najpotężniejszy roztrzaska się o tę moc, jak statek o rafę, albo w niej się utopi, na podobieństwo hobbita w rzece. W takim jednak przypadku nikt chyba nie będzie winił rafy czy rzeki. I otóż imć Boro... Tutaj Sam raptownie urwał, a twarz mu poczerwieniała.
— Tak? Otóż Boromir, co? Dokończ swoją myśl. Chodzi o to, że Boromir wszedł w granice Lotalorii z jakąś zdradziecką myślą w duszy?
— Błagam o wybaczenie, ale tak właśnie ośmielę się powiedzieć, chociaż wasz brat, dostojny panie, był też wspaniałym człowiekiem, jeśli w ogóle wolno mi porywać się na ocenę. Ale i wyście, szlachetny panie, wpadli już na ten trop, chociaż dowody były nieliczne. Obserwowałem więc imć Boromira i przysłuchiwałem się mu — zrozumcie mnie, nie dla jakiejś podłej nieufności, ale ponieważ miałem strzec swojego pana — od chwili, gdyśmy wyruszyli z Tajaru, i uważam, że dopiero w Lorii wyraźnie zrozumiał, czego pragnie, a jam się tego domyślał już wcześniej. Zrozumiał, że pragnie Jedynego Pierścienia!
— Sam!!! — wykrzyknął Frodo z rozpaczą i trwogą w glosie. Na chwilę oddał się własnym myślom, a kiedy został z nich wyrwany, było już za późno.
— Biada mi! — zawołał Sam, na przemian blednąc i zalewając się krwawym rumieńcem.
— To ta moja niesforna gęba! A zawsze Starzyk powtarzał: "Jak ci się nie chce zamknąć paszczęka, zatkaj ją kułakiem!" I miał rację najzupełniejszą! Cóżem ja narobił! Posłuchajcie mnie, dostojny panie! — Sam zwrócił się do Faramira z całą odwagą, jaką potrafił z siebie wykrzesać. — Nie wykorzystujcie przeciw imć Frodowi tego, że ma sługę głupiego jak but. Przemawialiście do nas bardzo pięknymi i szlachetnymi słowy, a ja przestałem mieć się na baczności, słysząc o elfach i wszystkich tych rzeczach. Powiadają jednak u nas we Włości: "Szlachetność w czynach, a nie w słowach mieszka". Macie więc szansę pokazać, co tkwi naprawdę w waszym sercu.
— Tak się w istocie wydaje — powiedział wolno, cichym głosem Faramir, a na jego ustach pojawił się dziwny uśmiech.
— Oto i odpowiedź na wszystkie zagadki! Jedyny Pierścień, o którym sądzono, że przepadł raz na zawsze. A Boromir usiłował zagarnąć go silą? Wyście zaś mu uciekli i pomknęli wprost do mnie? I oto teraz pośrodku głuszy mam was w swojej garści: dwóch niziołków, orszak ludzi na każde zawołanie i Pierścień nad Pierścieniami! Prawdziwy uśmiech losu. I cóż za szansa dla Faramira, Chorążego wojsk Gondoru, aby mógł pokazać prawdziwy swój charakter! Prawdziwa gratka! Faramir wolno podniósł się z krzesła, wyprostowany, chmurny, z błyszczącymi oczyma. Frodo i Sam zerwali się ze stołków, przywierając plecami do ściany i pospiesznie chwytając za rękojeści swych mieczyków. Zapadła głucha cisza. Słychać było, że za zasłoną zamilkli nagle także wszyscy Gondorianie. Tymczasem Faramir powoli usiadł, cicho się zaśmiał i natychmiast spoważniał.
— Biada Boromirowi! Zbyt okrutna to była dla niego próba. Nie pojmiecie nawet, dwaj mali przybysze z odległego kraju, jak bardzo pomnożyliście moje zgryzoty, przynosząc ze sobą to, co staje się ludzkim przekleństwem. Tak czy owak, jeszcze mniej trafnie osądziliście człowieka niż on was umiał ocenić. My, mieszkańcy Gondoru, jesteśmy prawdomówni. Nie mamy w zwyczaju chełpić się, a dane słowo wypełniamy albo giniemy. Powiedziałem wcześniej : "Nie schyliłbym się po ów skarb, nawet gdyby leżał u mych stóp". I nawet gdybym pożądał takiego skarbu, a słowa te wymawiałem, nie wiedząc dokładnie, czego dotyczą, i tak musiałbym je traktować jako wiążącą mnie przysięgę. Jednak nie ma we mnie takiego pragnienia. Albo lepiej: jestem dostatecznie mądry, żeby wiedzieć, iż są takie zagrożenia, od których trzeba się trzymać jak najdalej. Nie lękajcie się przeto! Nie rób też sobie przesadnych wyrzutów, mości Samlisie. To, co wydać się może twoim przejęzyczeniem, było może nakazane przez los. Serce masz nie tylko wierne, ale wrażliwe, dzięki czemu lepszym ono bywa doradcą niż oczy. Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, sekret swój mogłeś mi wyznać zupełnie bezpiecznie. Być może uda mi się nawet dopomóc twemu ukochanemu panu. Jeśli będzie to w mojej mocy, będę działał w imię jego dobra. Nie trap się więc. Tylko nigdy już więcej nie nazwij głośno owej rzeczy. Ten jeden raz całkowicie wystarczy. Usiedli także i hobbici, niepewni, jak się zachować. Gondorianie powrócili do swoich napitków i rozmów, przekonani, że ich dowódca zażartował sobie z gości, ale teraz jest już po wszystkim.
— No cóż, dobrze żeśmy się wreszcie porozumieli, mości Frodo — powiedział Faramir.
— Skoro rzecz tę wziąłeś pod opiekę z niechęcią i tylko za namową innych, muszę myśleć o tobie z najwyższym szacunkiem i współczuciem. A także prawdziwym zdumieniem: trzymać ów skarb w ukryciu i nie zrobić z niego użytku? Jesteście dla mnie zupełnie nowymi i nie znanymi istotami. Czy inni hobbici są do ciebie podobni? Rozumiem, że kraj twój jest dziedziną pokoju i dostatku, a ogrodnicy są tam wielce poważani.
— Wiele można poprawić w mojej ojczyźnie
— odparł Frodo — lecz nie ulega wątpliwości, że ogrodników otacza się szacunkiem.
— Przypuszczam jednak, że nawet w ogrodach przychodzi na was zmęczenie, a tutaj znaleźliście się daleko od domu, bardzo też jesteście zdrożeni. Na dzisiaj więc wystarczy, a jeśli tylko dacie radę, śpijcie spokojnie i o nic się nie troskajcie. Nie pragnę widzieć tej rzeczy ani jej dotykać, nie chcę też wiedzieć o niej więcej niż wiem, albowiem wystawiony przypadkiem na próbę, mógłbym się sprawdzić o wiele gorzej niż Frodo, syn Droga. Idźcie przeto spocząć, ale najpierw powiedzcie mi, jeśli zechcecie, dokąd zamierzacie się udać i co przedsięwziąć, gdyż właśnie przychodzi dla mnie czas czuwania, czekania i namysłu. A z rana będziemy musieli jak najspieszniej podążyć drogami, które są nam wyznaczone. Teraz, kiedy minął już lęk i poczucie zagrożenia, Frodo poczuł, że drży, a zmęczenie opada na niego jak mgła. Nie miał już sił dalej utrzymywać tajemnicę.
— Szukałem drogi do Mordoru — powiedział cicho.
— Chciałem dojść do Gorgorot, gdyż muszę odnaleźć Ognistą Górę i ową rzecz cisnąć w Szczeliny Zagłady. Tak nakazał Gandalf. Teraz jednak wątpię, bym kiedykolwiek tam dotarł. Faramir przez dłuższą chwilę wpatrywał się w hobbita z najwyższym zdumieniem, a widząc, że ten się słania, pochwycił go, poniósł na łóżko i ułożył do snu, ciepło przykrywając.
Obok gotowe już było posłanie dla służącego. Sam stał przez chwilę niepewny, a potem nisko się ukłonił.
— Dobranoc, panie Chorąży. Zwycięsko wyszliście z tej próby.
— Doprawdy? — Faramir uniósł brwi, zarazem lekko się uśmiechając.
— Tak. Pokazaliście, jak wielka prawość i szlachetność mieszka w waszym sercu. — Zuchwały z was sługa, mości Samlisie, mógłby ktoś powiedzieć, ale na to bym odrzekł: pochwała w ustach godnego sługi wyższa jest nad fałszywe komplementy. Tyle że w tym przypadku nie mam czym się chwalić: nie musiałem walczyć z żadną pokusą, aby postąpić tak, jak postąpiłem.
— Powiedzieliście, wasza wielmożność, że jest w moim panu coś z elfa, a ja się z tym całkowicie zgadzam, ale też dodałbym, że w was z kolei dostrzegam coś... Coś, co przywodzi mi na myśl Gandalfa i mędrców.
— Nie mnie to osądzać. Ale być może dostrzegasz we mnie daleki odblask Numenoru. Dobranoc!