Padovani Uleczyć zranione uczucia


ULeczyć zranione uczucia,

i życiowe rany


BIBLIOTEKA ŻYCIA DUCHOWEGO
Tom 5


Przedmowa JOHNPOWELLSJ

tłumaczyła Anna Koziarz-Godula

Wydawnictwo WAM - Księża Jezuici
Kraków 1997


Tytuł oryginału

Healing Wounded Emotions

Overcoming Life's Hurts

© Martin Padovani 1987
© Wydawnictwo WAM - Księża Jezuici, Kraków 1997

Redaktor
Maria Wolańczyk

Projekt okładki i stron tytułowych
Katarzyna Nalepa

ISBN 83-7097-340-K

NIHIL OBSTAT. Prowincja Polski Południowej Towarzystwa Jezusowego,
ks Mieczysław Kożuch SJ, prowincjał. Kraków, 10 X 1995 r., l.dz. 214/1/95.

L


Magdalenie, mojej Córce
A. K.-G.


PRZEDMOWA

Wiktor Franki zauważył kiedyś, że w ciągu ostatnich pięćdziesię-
ciu lat psychologia zajmowała się prawie wyłącznie ludzkim
umysłem i ciałem. Wyraził on wtedy nadzieję, iż tyle samo czasu
zostanie poświęcone zaniedbanemu duchowi ludzkiemu. Wiemy,
co dzieje się, gdy umysł lub ciało są pozbawione niezbędnej
strawy. To dziwne, niemniej jednak ignorowaliśmy spragnionego
człowieczego ducha. Staliśmy się wygodnie milczący na
uporczywe pytania ludzkiego ducha: pytania o to, skąd przycho-
dzimy, co robimy, dokąd zmierzamy. Nie tylko ciało i umysł są
istotnymi, współzależnymi i współdziałającymi ze sobą elementa-
mi naszej ludzkiej natury, ale także i duch.

Jako ludzie, nie jesteśmy jedynie wolnymi duchami lub dusza-
mi potrzebującymi zbawienia. Składamy się również z umysłu
i ciała, i czeka nas wyboista droga przez życie, jeśli będziemy
usiłowali być istotami duchowymi, nie starając się być ludźmi.

Teologia musi w jakiś sposób uwzględnić ludzką naturę
człowieka, tak samo jak prawdziwa psychologia musi towarzy-
szyć duchowemu składnikowi tej kompozycji, którą stanowi
człowiek.

Tak więc lektura tej książki, którą trzymasz w swoich rękach,
uczyni cię mocniejszym. W tych esejach Martin Padovani


umożliwia nam ujrzenie siebie we wszystkich trzech wymiarach:
cielesnym, umysłowym i duchowym. Pomaga nam w zrozumie-
niu zgodności pomiędzy psychologią i wiarą. Mówi o wierze
religijnej, która jest pomocna w scalaniu uczuć z wiarą w harmo-
nijną całość. Ostrzega nas przed wiarą religijną, która może być
szkodliwa.

Wiele tu pokarmu do rozmyślań. Jest to książka, która
powinna być analizowana, dyskutowana w grupie albo wykorzy-
stana do własnych przemyśleń.

Podobnie jak autor dostrzegam wiele „niepotrzebnego"
ludzkiego cierpienia. Widzę nagromadzone uczucia, nigdy nie
wyrażone, krępujące udręczone ludzkie istoty. Widzę ludzi,
którzy próbują być religijni, nie czyniąc jednocześnie wysiłku,
żeby być ludzcy. Oczywiście widzę także ludzi próbujących być
ludźmi, tak jakby sama psychologia mogła ich zbawiać. Obydwa
złudzenia mogą przynieść w rezultacie tylko smutek i rozczaro-
wanie, ,«h !»«<-) ,ur,j LX,"iŁ'\ r-•>'•'•• •"

Dwa tematy, które porusza Martin Padovani, znakomicie
rozwinięte na tych kartach, są jak dwie nogi, na których my
ludzie podążamy w naszej życiowej podróży przez tę ziemię do
domu Boga. Pierwszy z nich to poczucie własnej wartości, które
jest kośćcem tożsamości człowieka i absolutną podstawą
ludzkiego szczęścia. Drugi to poczucie osobistej odpowiedzial-
ności. W tym kontekście często myślę o nas ludziach jako
„właścicielach" albo „obwiniaczach". Albo uznajemy osobistą
odpowiedzialność za nasze życie, czyny i reakcje, albo zrzucamy
ją na innych.

„Właściciele" mają kontakt ze swoim wnętrzem. „Obwinia-
cze"
uporczywie unikając odpowiedzialności, tracą siły. Poważ-
nie ograniczają potencjalną wiedzę o sobie: nigdy nie poznają
siebie.

Nie pozwólcie, by bogactwo tej książki uległo zatraceniu.
Rozwijajcie je w jakiś sposób. Całe lata wysiłku autora, włożone-
go w poradnictwo dla nas, zbolałych istot ludzkich, stały się dla

8


niego swoistym laboratorium życia. Jego cenne wnioski pomogą
nam tylko w takim stopniu, w jakim je przemyślimy, uczynimy
własnymi i scalimy z naszym życiem. Niezwykle cenię sobie
mądrość tej książki.

John Powell SJ

Loyola University, Chicago


Posiał mnie, by głosić dobrą nowinę ubogim,
by opatrywać rany serc złamanych

(Iz 61, 1)


WYWIAD Z AUTOREM

Co spowodowało, że napisałeś „Uleczyć zranione uczucia"?

MARTIN H. PADOYANI: Książka ta jest częściowo owocem
moich 27 lat służby kapłańskiej. Ale jeszcze bardziej wyrasta
z moich 19 lat posługi w poradnictwie.

Czy ta „podwójna posługa" ma dla Ciebie jakieś szczególne
znaczenie ?

Dzięki tej podwójnej roli, księdza i terapeuty, mogłem doświad-
czyć emocjonalnego jak również duchowego wymiaru człowieka.
To, że mogłem się zajmować ludźmi właśnie od tej strony,
sprawiło, że zintegrowałem, przeanalizowałem i zharmonizowa-
łem te dwa wymiary w sobie samym, w moim kaznodziejstwie,
a przede wszystkim - w moich pacjentach.

Czy ludzie zwracali się do Ciebie po porady dotyczące proble-
mów związanych z tymi dwiema dziedzinami życia?

Ludzie mieli całkowitą swobodę w odkrywaniu w sobie obu
aspektów swojego życia. Jung stwierdził, że za każdym proble-
mem psychologicznym kryje się problem religijny. Na podstawie
doświadczenia w mojej posłudze naprawdę w to wierzę. Karą,
która spada na większość ogólnego poradnictwa klinicznego, jest

13


niepowodzenie w rozwiązywaniu problemów religijnych. Równie
istotne jest odkrycie problemu psychologicznego, „zagrzebanego"
często pod każdym problemem religijnym.

W jaki sposób wpływa to na Twoją posługą, szczególnie ka-
płańską?

Uważam również homilie niedzielne za świetną okazję do
praktykowania poradnictwa grupowego poprzez łączenie
psychologicznego i duchowego wymiaru przesłania Ewangelii.
Pomyślałem sobie, że książka tego rodzaju będzie również
przydatna dla każdego chrześcijanina, szczególnie tego, który nie
otrzymuje od swojego terapeuty takiej wiedzy religijnej.

Czy ta książka łączy również owe wymiary?

Tak. W obliczu wszystkich ogromnych i straszliwych proble-
mów, których doświadczają ludzie we współczesnym społeczeń-
stwie, staje się dla mnie coraz bardziej oczywiste to, że mają oni
potrzebę odwoływania się do wymiaru duchowego. Wymagają
tego wszystkie problemy, jeśli ludzie mają być całkowicie
uleczeni. Moje holistyczne podejście do człowieka, szczególnie
w poradnictwie, umożliwiło mi wniknięcie w jego problemy.
W tej książce dzielę się swoim spojrzeniem.


WSTĘP

W ostatnich latach ukazuje się coraz więcej literatury, która
próbuje pokazać wzajemne przenikanie się i uzupełnianie
psychologicznego i duchowego wymiaru istoty ludzkiej. Nie są
to dwa oddzielne aspekty natury człowieka, ale przeplatają się
w niej nawzajem. Każdy człowiek jest istotą psychologiczną
i duchową, nawet jeśli ta duchowa strona nie jest rozpoznana
- czy rozwinięta. Podkreślanie jednego wymiaru, a lekceważenie
drugiego to ograniczanie zrozumienia obu. Poszukiwanie sensu
życia i uzdrawianie go (co zresztą stanowi o naszej umiejętności
funkcjonowania w całkowicie ludzki sposób) odbywa się na obu
poziomach, gdy jeden wpływa na drugi. W dzisiejszej atmosferze
moralnego chaosu, wiele ludzkich problemów ma głęboki
wymiar duchowy i wiele psychicznych zaburzeń można całkowi-
cie uleczyć tylko w kontekście duchowym.

Na przykład wszelkie nałogi mogą być ostatecznie opanowane
tylko przy uwzględnieniu duchowości człowieka. Niezależnie od
tego, czy duchowość ta jest uciekaniem się do „siły wyższej",
czy też do bliżej określonego osobowego Boga, nałogowcy
powracający do zdrowia odwołują się do niej jako ich jedynej
nadziei na przetrwanie. Dlatego właśnie duchowy program
anonimowych alkoholików, „Dwanaście stopni", cieszy się taką
popularnością i przynosi taki sukces wszystkim uzależnionym.

15


Z drugiej zaś strony, wiele duchowo-religijnych problemów
można rozwiązać wyłącznie za pomocą wiedzy psychologicznej,
która pomaga w radzeniu sobie z niedojrzałością duchową
i przyspiesza rozwój duchowy. Na przykład bardzo pomocne jest
uświadomienie sobie istoty swobodnego przepływu emocji
podczas modlitwy. Oznacza to, że człowiek musi mieć kontakt
ze swoimi uczuciami i nie może czuć się winnym z powodu
obecności negatywnych uczuć, nawet w czasie modlitwy. Ozna-
cza to również, że modlitwa jest wartościowa nawet wtedy, gdy
brak jakichkolwiek pozytywnych uczuć, który to brak odczuwają
szczególnie osoby pogrążone w depresji. Mając odpowiedni
zasób wiedzy z zakresu psychologii, ludzie mogą omijać niepo-
trzebne duchowe przeszkody i pogłębiać swoje życie duchowe.

Zadanie zharmonizowania ducha z psyche jest często bardzo
trudne, ponieważ wielu klinicystów wyszkolonych w dziedzinie
behawioryzmu wykazuje brak wiedzy i przygotowania w dziedzi-
nie duchowej, a biegłym w sprawach ducha często brakuje
wystarczającej wiedzy psychologicznej. Czasami niektórzy
specjaliści w obu dziedzinach naiwnie traktują swoje własne
podejście jako panaceum na wszystkie problemy. Nie można
uleczyć ducha bez kontaktu ze sferą emocjonalną; nie można
w pełni wyleczyć zaburzeń emocjonalnych, bez kontaktu ze sferą
duchową. Istotę ludzką należy postrzegać holistycznie: w aspek-
cie emocjonalnym, duchowym i fizycznym.

Psychiatra Scott Peck znacznie przyczynił się swoim bestselle-
rem Bezlitosna Łaska do integracji psychologii z duchowością.
Również wielu dzisiejszych moralistów poprzez takie podejście
przyczynia się do lepszego zrozumienia wielu dylematów
moralnych.

Możemy sobie wyobrazić te dwa wymiary, psychologiczny
i duchowy, jako parę oczu istoty ludzkiej, które uzupełniają się
nawzajem. Jedno służy drugiemu w percepcji całkowitego obrazu
życia i siebie, ale jeśli jedno oko nie funkcjonuje prawidłowo lub
jest zamknięte, trudno o realistyczny obraz życia i o zrozumienie
człowieka. Gdy są zdrowe, oba pomagają nam w formowaniu

16


bardziej holistycznego obrazu człowieka. Jednakże z powodu
okresowej ślepoty tych oczu, doświadczamy niepotrzebnego
cierpienia. Skutkiem psychologicznej ślepoty jest ignorowanie
człowieka jako osoby duchowej; ślepota duchowa rodzi głęboką
ignorancję w dziedzinie religijnej. Dostatecznym utrapieniem jest
brak zdrowego rozsądku, a kiedy sprawa komplikuje się jeszcze
bardziej przez religijne nonsensy, dochodzi do sytuacji, kiedy to
ślepy ślepego prowadzi.

W ciągu 27 lat mojej pracy jako kapłana-terapeuty, wysłucha-
łem zbyt wiele opowiadań o niepotrzebnym cierpieniu; niepo-
trzebnym, gdyż spowodowanym błędnym rozumieniem pewnych
fundamentalnych emocjonalnych i duchowych aspektów ludzkiej
osobowości. Niejednokrotnie byłem zdumiony i zatrwożony
rozmiarami i głębokością tego niezrozumienia oraz jego po-
wszechnością wśród ludzi na różnych ścieżkach ich życia. Stąd
ta książka.

Kolejne jej rozdziały są bezpośrednim wynikiem zażegnania
takich nieporozumień. Zajmują się podstawowymi pojęciami,
wielokrotnie błędnie rozumianymi przez niezliczoną liczbę osób,
takimi jak gniew, przebaczenie sobie samemu, miłosierdzie,
współczucie, depresja, przemiana, poczucie winy. Pojęcia te
wydają się nam tak zwyczajne w naszym codziennym bytowaniu,
że właśnie z tego samego powodu możemy ich nie dostrzegać.
Wydają się również tak podstawowe w naszych doświadczeniach,
że, jak na ironię, stają się trudne do wytłumaczenia, a jeszcze
trudniejsze do zrozumienia.

W Piśmie Świętym (zwłaszcza w Ewangeliach) znajdujemy
mieszankę tego, co ludzkie i tego, co duchowe. W rzeczywistości
jest to często tak niezwykłe połączenie, że na ogół nie zdajemy
sobie sprawy z tej mieszanki. Znajdujemy ludzką słabość
i upadki przezwyciężone siłą ducha, jak w przypadku upadłego
Dawida, który powstaje, ponieważ wyciąga rękę do przebaczają-
cego Boga. Widzimy Jezusa, który jest w pełni człowiekiem,
uczuciowym, płaczącym, smutnym, współczującym, rozgniewa-
nym, zranionym, zawiedzionym, nie szczędzącym pochwał,

Uleczyć...-2 17


wzruszającym nas, zgodnym i czułym. Wszystkie Jego uczucia
są częścią „duchowego" nauczania o nadziei, miłości, wierze,
przebaczeniu, modlitwie do Boga jako Ojca, uleczaniu i wzno-
szeniu się ponad materię ku takim wartościom jak prostota,
miłosierdzie, czystość, posłuszeństwo, miłość nieprzyjaciół,
czynienie pokoju. *>;, ,T

Jezus jest mistrzem duchowego nauczania, jak również
lekarzem ludzkich zachowań. Mówi: „Pójdź za Mną. Ja jestem
drogą, prawdą, życiem. Ja jestem światłem". Wzywa nas do
uczuciowego i duchowego towarzyszenia Mu, a my bardzo
często nie potrafimy rozpoznać, że duchowość jest częścią Jego
człowieczeństwa.

Niniejsza książka powinna uwrażliwić czytelnika na koniecz-
ność harmonijnego współistnienia w nas czynnika ludzkiego
i duchowego, na ile tylko pozwoli nam na to nasza ludzka
kondycja. W każdym z nas tkwią zasoby ludzkich i duchowych
zdolności, często nie wykorzystanych z powodu zasłaniających
je warstw niezrozumienia. Jeśli owa książka ukaże łączność
pomiędzy tymi dwoma wymiarami, a przez to usunie trochę
niepotrzebnego cierpienia, które wynika z niezrozumienia - co
przytrafia się nie tylko niewykształconym, ale i wykształco-
nym - będę zadowolony.

Bóg działa w człowieku. Ale Bóg oczekuje również, że
będziemy, każdy na swój własny sposób, współpracować z Nim
poprzez zrozumienie i wykorzystanie psychologicznego i ducho-
wego wymiaru naszego życia. W ten sposób pomożemy samym
sobie w wypracowaniu tego, czego Bóg pragnie dla każdego
z nas - naszego uświęcenia w sposób całkowicie ludzki.


________l

PROBLEMY

CZY KTOŚ ICH NIE MA?

Wszyscy mamy problemy. Mogą się one różnić pod względem
liczby, rodzaju i intensywności, ale przecież żyjąc na tym
świecie, mamy wspólne dziedzictwo i doświadczenia.

Czym różnimy się pomiędzy sobą, jeśli chodzi o problemy?
Po prostu - niektórzy ludzie są nimi udręczeni i uginają się pod
ich ciężarem, inni borykają się z nimi, ale dają sobie radę.
Niektórzy często tak doskonale panują nad swoimi problemami,
że są niesłusznie posądzani, jakoby takich nie mieli.

Jednym z podstawowych celów każdego poradnictwa
i psychoterapii jest wskazanie udręczonym osobom, małżeń-
stwom i rodzinom, w jaki sposób mogą sobie pomóc. Należy im
uświadomić ich własne problemy, by mogli zmierzyć się z nimi,
by zaczęli sobie radzić z nimi, by rozważyli różne przedsięwzię-
cia, podjęli decyzje i dalej szli przez życie.

Jeśli wystąpiło załamanie w funkcjonowaniu jednostki,
małżeństwa lub rodziny, należy rozważyć rodzaj działań korygu-
jących. Dezorientacja i utrata pewności siebie podkopują
wbudowany potencjał służący leczeniu i prawidłowemu funkcjo-
nowaniu. Ludzie załamani problemami tracą kontrolę nad sobą,
a problemy ich opanowują. Wraz z utratą kontroli zaczynają
odczuwać bezradność i rozpacz. Lęk i depresja zadomawiają się,
skutecznie blokując zdrowy rozsądek. Rozpoczyna się panika

19


i poszukiwanie natychmiastowych i szybkich rozwiązań. Takich
oczywiście nie ma, pojawia się zatem rozpacz.

Istota ludzka wykazuje się pomysłowością w wynajdywaniu
wszelkiego rodzaju metod w celu ominięcia problemów lub
ucieczki od nich. Niekiedy odsuwamy problemy na bok, co
czasami jest konieczne, ale gdy staje się to regułą, wpadamy
w tarapaty. Ludzie skądinąd bardzo rozsądni, podejmują wtedy
irracjonalne decyzje: niewłaściwe decyzje zapadają zwykle jedna
po drugiej. Dominują emocje i negatywne myślenie, wobec
czego działamy w sposób irracjonalny i niewłaściwy. Takie
zachowanie uważamy za neurotyczne.

W takich sytuacjach problemy urastają do głębokich osobi-
stych udręk, często dlatego że nie zwraca się uwagi na istniejące
znaki ostrzegawcze. Na przykład osoby niezadowolone z siebie,
i w ogóle z życia, mogą oskarżać innych, cierpieć na depresję,
psychosomatyczne dolegliwości, takie jak częste bóle głowy,
wrzody żołądka, bóle w klatce piersiowej, wskazujące na to, że
nie potrafią radzić sobie ze stresem w życiu. Możemy spotkać
żony i mężów, znerwicowanych brakiem małżeńskiej satysfakcji,
którzy oglądają się za innymi lub są nadmiernie zaangażowani
w różne sprawy, nawet te święte i pożyteczne. Dzieci, które
w szkole zachowują się niegrzecznie, nie umieją nawiązywać
kontaktu z rówieśnikami, trzymają się z boku lub są zdolne do
awantur, odzwierciedlają w swoich zachowaniach nie tylko swoje
własne problemy, ale również problemy rodzinne, które mogą
być ledwo uchwytne, zamaskowane lub wyparte.

Omijane problemy zaczną nas przytłaczać, wcześniej czy
później. Gdy zaczynamy się z nimi liczyć, bierzemy się za bary
z rzeczywistością, a rzeczywistość, jakiekolwiek by była przykra
i bolesna, utrzymuje nas w równowadze psychicznej, emocjonal-
nej i duchowej.

Oczywiście należy zawsze pamiętać, że ból jest elementem
procesu wzrostu. Jak mówią anonimowi alkoholicy: bez bólu nie
ma osiągnięć. Zarówno ból fizyczny jak i psychiczny są pozy-
tywne, ponieważ sygnalizują, że coś jest nie w porządku, że coś

20


trzeba zmienić, że problem wymaga rozwiązania. Jeśli nie
doświadczymy bólu, zabraknie nam metody wykrycia problemu.
Nie będziemy sprowokowani do przemiany i zmarniejemy.

Wszyscy mamy problemy, toteż wszyscy doświadczamy lę-
ków, depresji i frustracji. Ale czy panujemy nad nimi, przynaj-
mniej w większości przypadków, czy też one przeważnie władają
nami?

Podobnie jest z naszym poczuciem zagrożenia. Nikt nie czuje
się całkowicie bezpieczny. Możemy przeżywać chwilowe okresy
stabilizacji, ale często zakłócamy je w poszukiwaniu innego jej
poziomu. Nasza niepewność pomaga nam w uświadomieniu
sobie skończoności własnej i skończoności świata. Zmusza nas
do kontemplacji, która przekracza ograniczoną rzeczywistość
ludzkiego bezpieczeństwa, kontemplacji tego miejsca wiecznego
pokoju, które my chrześcijanie nazywamy niebem, gdzie panuje
całkowity pokój i bezpieczeństwo z Bogiem.

Lecz rozpoznanie naszego zagrożenia i ustosunkowanie się do
niego umożliwia nam poznawanie samych siebie oraz zachęca
nas do dalszego wzrostu. Poczucie zagrożenia i niepewność to
część naszej normalnej egzystencji; nie możemy od nich uciec.
Tym, co się liczy, jest nasza umiejętność radzenia sobie z nimi
w procesie rozwoju i dojrzewania.

Skoro życie jest procesem dynamicznym, to zmaganie się
z poczuciem zagrożenia rodzi w nas nowe życie; nie czyniąc
tego, trwamy w stagnacji, dajemy za wygraną, odczuwamy
niepokój.

W przypowieści Jezusa o talentach, pan przekazuje swój
majątek sługom: jednemu daje pięć talentów, drugiemu dwa,
trzeciemu jeden. Po powrocie rozlicza się z nimi. Sługa, który
otrzymał pięć talentów, zyskał drugie pięć; ten, który otrzymał
dwa, pomnożył je o drugie dwa; sługa, który otrzymał jeden
talent, zakopał go, gdyż bał się go utracić, i zwrócił zarządcy
tylko ten jeden. Zarządca pochwalił dwóch pierwszych, a trzecie-
go skarcił, gdyż nic nie zyskał. Kiedy boimy się stawić czoła
życiu, wystawiamy się na niebezpieczeństwo utraty go.

21


Gdy poczucie zagrożenia przejmuje nad nami kontrolę,
uciekamy od życia, unikając ryzyka i odmawiając dzielenia losu
z innymi; ze strachu przed nieporadnością nie bierzemy na siebie
żadnej odpowiedzialności. W rezultacie stajemy się coraz
bardziej nieporadni, tracimy pewność siebie, a także poczucie
własnej godności.

We wszystkich naszych problemach niezwykle istotna jest
świadomość obecności Boga w nas. Nie powinniśmy zakładać,
że Bóg w cudowny sposób usunie nasze trudności, co jest
charakterystyczne dla niedojrzałej, infantylnej postawy religijnej.
Powinniśmy raczej uznać, iż Bóg prowadzi nas przez nie,
wspomagając nas i umacniając na tej drodze. Powinniśmy także
pamiętać o tym, że Bóg wydobywa dobro ze zła, że ufność do
Boga rodzi odwagę w radzeniu sobie z naszymi trudnościami, że
Bóg obdarzył nas zdolnością kierowania własnym życiem, jeśli
tylko zechcemy tę zdolność wykorzystać. Nasza niepewność
może być zarówno bodźcem do ożywienia tego potencjału, jak
i czynnikiem hamującym, wtedy gdy nie zareagowaliśmy na
pojawiające się trudności.

Chrystus stał się człowiekiem nie po to, by oddalić od nas
wszystkie problemy, lecz po to, by nauczyć nas zmagania się
z nimi, a więc - bardziej odpowiedzialnego życia. Jest to bogaty,
odziedziczony przez nas duchowy wymiar. Gdy to pojmiemy,
znajdziemy głębszy sens w życiu i w dotykających nas proble-
mach, i w ten sposób będziemy mogli lepiej pokierować naszym
losem i zbawieniem.

Ostatecznie, po wielu latach udzielania porad osobom
nieszczęśliwym, jeden fakt staje się dla mnie coraz bardziej
oczywisty: ci, których wiara jest silna i dojrzała, mają ponadto
swój własny system wspomagający w zmaganiu się z problema-
mi; wykorzystują oni nie tylko swój potencjał ludzki, ale również
duchowy.

Czasami mamy skłonność do lekceważenia tego duchowego
wymiaru. Czyniąc tak, pomniejszamy własną przemianę. Często,
przykro to powiedzieć, niewiedza religijna lub neurotyczne

22


przekonania religijne niszczą naszą duchowość. Zamiast uzdro-
wienia, religia przynosi wtedy wypaczenia powiększające nasze
problemy.

Obecnie jestem bardzo krytyczny wobec wielu psychiatrów,
psychologów i psychoterapeutów za to, że odrzucają ten ducho-
wy wymiar, a nawet zaprzeczają jego istnieniu, szczególnie
wtedy, gdy jest to sprawa istotna dla pacjenta. Mam nadzieję, że
coraz więcej specjalistów w tej dziedzinie zaczyna uznawać
i popierać konieczność uwzględniania duchowego składnika
osobowości pacjentów. Tak naprawdę wszyscy mamy problemy,
ale żywa wiara pozwala je przezwyciężać.


RELIGIA

POKÓJ CZY ZAMĘT?

Religia powinna nieść pokój, radość, nadzieję, pocieszenie
i ukojenie. Powinna przynosić ulgę w cierpieniach życiowych;
nie powinna ich przysparzać. Dlaczego więc tak wielu ludzi do-
świadcza udręk, rozdarcia, męczarni, strachu i bezsensownego
poczucia winy z powodu swojej religii? Dlaczego osoby religijne
bywają nieszczęśliwe z powodu religii? Czyż Chrystus nie
potępiał faryzeuszy za to, że nakładali na ludzi większe ciężary
w imię religii? Dlaczego w nas tyle negatywnych nastawień, tyle
lęku przed Bogiem? To nie jest religia zgodna z myślą Chrystu-
sa. On przyszedł po to, aby wykorzenić ten rodzaj religii.

Coś tu jest nie w porządku! Religia nie zawsze ma na
wszystko odpowiedź, ale może nadać znaczenie wielu naszym
życiowym problemom, cierpieniom i dylematom. Może nas
wzmocnić, abyśmy byli zdolni do ich przezwyciężania. Jako
kapłan, spowiednik i psychoterapeuta, jestem zasmucony, że tak
wielu ludzi żyje w udręce w imię religii. Kiedy religia kompli-
kuje naszą ludzką sytuację, zwykle frustrującą, traci swoją
wiarygodność.

Większość tych udręk ma swoje podłoże w niezrozumieniu
i błędnych interpretacjach, które się zachowały z dzieciństwa,
oraz w fałszywych percepcjach, nigdy nie wyjaśnionych, utrwa-
lających się przez lata błędnego myślenia. Wypaczone obrazy

25


Boga są nie tylko błędne teologicznie, ale mogą prowadzić do
nerwicy. Szerząca się ignorancja i infantylne pojmowanie Boga
przez niektórych ludzi są alarmujące. I oni to nazywają religią!

Absurdalne lęki religijne, niepokoje i zabobony czynią religię
śmieszną. Mądry Bóg, który obdarzył nas rozumnością, wydaje
się nierozsądny. Nic dziwnego, że rozsądni ludzie odrzucają taki
obraz. Nawet w dzisiejszych czasach niektórzy mają wyrzuty
sumienia z tego powodu, że są szczęśliwi! Lub uważają, że
pokora oznacza traktowanie własnej osoby jako bezwartościowej.
A cóż powiedzieć o tych, którzy myślą, że Bóg „śledzi" ich?
Ilekroć dzieje się coś złego, wnioskują, że to Bóg wymierza im
karę. To tak jak w tym włoskim wyobrażeniu mai occhio (oko
uroczne). Gdy modlitwy pozostają bez odpowiedzi, niektórzy
myślą, że Bóg jest na nich zagniewany. Więc po co się modlić?

Bóg nas nie karze, karzemy siebie sami. Ani nas nie potępia,
potępiamy się sami. Bóg jest z nami - nie przeciw nam.

Tak wiele neurotycznego, niechrześcijańskiego poczucia winy
przepaja ludzkie życie. Tak jak gdyby bezwarunkowa miłość
Chrystusa i Jego nieustanne przebaczanie nie były nigdy
głoszone. Tragedia zawiera się w tym, że niektórzy odmawiają
przebaczenia samym sobie nawet wtedy, gdy Bóg im już
wybaczył. To nie jest religia; to jest masochizm! To na pewno
nie jest chrześcijaństwo!

Musimy bardzo głęboko drążyć nasze przekonania religijne
i odsłaniać wypaczenia, które tak osłabiają autentyczną wiarę.
Powinniśmy konfrontować się z każdym fałszem, który jest
w nas i w innych: to są te złe duchy, które Chrystus wypędzał.
Wypaczone pojęcia są nie tylko złą religią, ale mają zły wpływ
na stan zdrowia psychicznego.

Zwykle ludzie najtrudniej rozstają się z błędnymi wyobraże-
niami religijnymi. Wyznawanie religii dzieciństwa jest dla nich
czymś znacznie wygodniejszym niż odważenie się na głębszy
wzrost w wierze i w ufności do Boga.

Jezus powiedział coś innego: „Nie troszcz się zbytnio!"
„Spójrz na ptaki w powietrzu, na polne lilie; twój Ojciec

26


niebieski troszczy się o nie; tak samo więc będzie troszczył się
o ciebie". On powiedział, że powinniśmy nazywać Boga
„Ojcem".

Przebaczenie jest istotą posłannictwa Jezusa. „Nikt cię nie
potępił? I ja też cię nie potępiam" - powiedział Jezus do
jawnogrzesznicy. Swoimi ostatnimi słowami: „Ojcze, przebacz
im, bo nie wiedzą, co czynią" próbuje dotrzeć do nas.

Musimy scalać prawdziwą wiarę w Chrystusa z naszym
życiem. Przyniesie nam to jedynie korzyść. Musimy przejść od
religijności fałszywej do głębokiej, od religijności dziecinnej do
religijności człowieka dojrzałego. Słowa św. Pawła powinny stać
się naszymi: „Gdy byłem dzieckiem, mówiłem jak dziecko,
myślałem jak dziecko i dyskutowałem jak dziecko, ale teraz
jestem dorosły i wyzbyłem się tego, co dziecięce".

Kiedy niektórzy specjaliści, szczególnie klinicyści, mówią:
„Spójrz, jaką krzywdę wyrządza religia ludziom", odpowiadam:
„Masz rację, ale to neurotyczna religia". Często jest to jedyna
forma religii, którą ci specjaliści poznali na podstawie wypaczo-
nych poglądów swoich pacjentów.

Zdrowa religia niezwykle korzystnie wpływa na zdrowie
psychiczne i stan emocjonalny. Od lat obserwuję, jak nauka
Jezusa dokonuje zmian w życiu różnych obłąkanych, zrozpaczo-
nych i zalęknionych osób. Chrystus uzdrawia, ale musimy
w Niego wierzyć.

Oto trzy doniosłe pouczenia, które daje nam Jezus: Bóg
zawsze nas kocha, Bóg zawsze nam przebacza, Bóg jest zawsze
z nami. Religia powinna przynosić nam pokój, radość, nadzieję,
pokrzepienie i ukojenie. Jeśli nie daje nam tego, oznacza to, iż
coś złego dzieje się z nami - nie z naszą religią lub wiarą.


RELIGIA, PSYCHOLOGIA

ZGODA CZY NIEZGODA?

Nie istnieją prawdziwe sprzeczności pomiędzy założeniami zdro-
wej religii i zasadami zdrowej psychologii. Pojawiają się one
niekiedy tylko pozornie, zwykle w rezultacie nieporozumienia.
Zdrowa religia i zdrowa psychologia wspomagają się i wzboga-
cają nawzajem. Nie powinniśmy ich oddzielać, lecz łączyć;
traktować je nie jako wykluczające się nawzajem, lecz jako
uzupełniające.

Ujmując rzecz historycznie, obawa i nieufność pojawiały się
niekiedy pomiędzy specjalistami w dziedzinie psychologii
i religii. Były one przyczyną wielu niepotrzebnych problemów.
Nieżyjący biskup Sheen był pierwszym katolickim autorytetem
w obydwu dziedzinach, który rozwiał mit o opozycji pomiędzy
nimi. Jednakże specjaliści w obu tych dziedzinach zachowywali
i wciąż jeszcze zachowują ostrożność w stosunku do siebie.

Psychologia i religia powinny się nawzajem stymulować.
Psychologia może nam wyjaśniać naukę Chrystusa, wpływając
na pogłębienie naszego własnego rozwoju duchowego, a przesła-
nie Chrystusa może motywować i umacniać dobre ludzkie
zachowania. Ewangelia Chrystusa nadaje życiu inny wymiar,
przekraczający wymiar ludzki, na którym jednakże opiera się
Dobra Nowina.

29


Dla mnie, jako wieloletniego terapeuty i doradcy, jeden fakt
jest znaczący po lekturze Ewangelii. Otóż Chrystus jest mistrzem
w dziedzinie psychologii; powiedział nam wszystko na ten temat
już dawno temu. Dobrze rozumie człowieka w jego ludzkiej
sytuacji. Im dłużej czytam Ewangelię, tym więcej dynamizmów
psychologicznych w niej dostrzegam.

Psychologia, jako nauka o ludzkim zachowaniu, z całym
bogactwem jej poglądów, pomaga nam w odkrywaniu i analizie
znaczenia i głębi przesłania Chrystusa. Poprzez swoje nauczanie
uwzględniające obie płaszczyzny, emocjonalną i duchową,
Chrystus ukazuje nam, że są one nierozłączne. Być może dlatego
terapeuci ponoszą klęskę w leczeniu pacjentów; unikają oni
eksploracji sfery religijnej swoich pacjentów. Z drugiej zaś
strony, duszpasterze często zubożają człowieka o psychologiczny
aspekt jego życia. Oddzielając sferę ludzką od duchowej, nie
jesteśmy w stanie ujrzeć człowieka w jego pełni. Czyż owa
fragmentaryczność i wyobcowanie wewnętrzne nie decydują
o chorobie psychicznej lub zaburzeniu emocjonalnym?

W Ewangelii Chrystus spotyka ludzi z ich słabościami, takich,
jakimi są, i podnosi ich z upadków. Łączy ich ludzki i duchowy
wymiar. Czyni ich jednością. Innymi słowy - leczy. Przyjrzyjmy
się bliżej paralitykowi, Marii Magdalenie lub Samarytance przy
studni.

Psychologia jako nauka pomaga nam zrozumieć samych
siebie; religia rozświetla nasze pojęcie Boga. Psychologia
objaśnia stosunki międzyludzkie; religia uwydatnia nasz związek
z Bogiem i bliźnim. Psychologia umożliwia nam kontakt
z samym sobą, religia - z Bogiem. Jeśli mamy trudności
w poznaniu siebie, których widzimy, to o ileż trudniej poznać
Boga, którego zobaczyć nie możemy?

Miłość Boga i bliźniego jest kamieniem węgielnym nauki
Chrystusa. Jeśli nie kocham siebie, jak mogę kochać innych
i Boga? Psychologia uczy nas wiele o miłości, o jej pułapkach,
o miłości prawdziwej i wyimaginowanej, o potrzebie miłości.
Wiara w Boga, uznanie Go i ufność do Niego wymagają wiary

30


w siebie, samoakceptacji i zaufania do siebie samego. Psycholo-
gia może nam pomóc w wykorzenieniu sprzeczności, płytkości
i nadwrażliwości z naszej osobistej wiary. Z biegiem lat uświada-
miamy sobie, że psychologia wpływa na wiarę - umacnia ją
i doskonali - oraz na moralność myślenia.

Psychologia uczy nas zdrowych zachowań, emocjonalnej
pełni, dojrzałości, przekraczania własnych granic; chrześcijaństwo
poucza nas o zbawieniu, pojednaniu i zmartwychwstaniu.
Obydwie, całkowicie zgodne z sobą, spotykają się w człowieku,
wzajemnie wspomagając się i uzupełniając. Psychologiczno-
religijne
spojrzenie pomaga nam lepiej radzić sobie w życiu
i wzbogacać je. Ale religia idzie dalej dzięki wymiarowi wiary,
która jest już początkiem życia wiecznego. Chrystus zawsze
rozpoczynał od ludzkiej egzystencji, a św. Tomasz z Akwinu
przypomina nam, że łaska buduje na naturze. Duchowość
i uczuciowość nie są niezależnymi rzeczywistościami w naszym
życiu.

Psychologiczny punkt widzenia jest drogocennym darem,
dzięki któremu możemy rozpocząć poznawanie siebie. Nie
przychodzi ono łatwo, ale wiedza z zakresu psychologii może je
ułatwić. Po rozwiązaniu problemów emocjonalnych, poprzez
wgląd w siebie, pacjenci są zdolni do wzrostu nie tylko emocjo-
nalnego, ale również religijnego. Bóg działa w człowieku, to
znaczy pomaga nam w rozwijaniu wglądu w nasze zachowania.

Im lepiej rozumiemy ludzki wymiar życia, tym lepiej
jednoczymy naukę Chrystusa z życiem. W istocie psychologia
wzywa nas do stawania się bardziej odpowiedzialnymi, ponieważ
zdobywamy wgląd w nasze prawdziwe ja. Nie możemy już
dłużej używać wykrętów lub ukrywać tego, co musimy w sobie
zmienić. Nakazy Ewangelii stają się bardziej czytelne i realne.
Nasze grzechy, symptomy niedojrzałości, zostają nam przebaczo-
ne, ale skrucha i poprawa wciąż są pożądane. A jest to możliwe
tylko poprzez psychologiczne spojrzenie.

Psychologia nie jest religią, chociaż niektórzy tak ją traktują,
lecz środkiem do lepszego zrozumienia siebie.

31


Jedna ze szkół w psychologii wyróżnia się wśród innych. To
logoterapia Yiktora Frankla, czyli „leczenie poprzez sens". Jest
ona wyjaśniona w jego książce Der Mensch auf der Suche nach
Sinn
(Ludzkie poszukiwanie sensu życia). Nasze rozumienie życia
i cierpienia, dowodzi Franki, zależy od treści, które w nich
znajdujemy. Jeśli istnieje „dlaczego", możemy znaleźć ,jak".
Jego książki są wprowadzeniem do Ewangelii.

Pan Jezus nadał sens cierpieniu i śmierci, naszemu życiu jako
całości. Dał nam nie tyle gotowe odpowiedzi, ile ukazał nam
sens. Prawdziwym powodem zaburzeń psychicznych i emocjonal-
nych, na które cierpi dzisiaj wielu ludzi, nie jest ani nerwica, ani
psychoza, lecz brak sensu życia. Ludzie go nie znają; wędrują
bez celu. Chrystus dokładnie wiedział, kim jest i znał sens
swojego życia: „Ja jestem światłością świata; kto idzie za Mną,
nie będzie chodził w ciemności". „Ja jestem drogą, prawdą
i życiem". „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we
Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje
i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki".

Psychologia może nam pomóc w głębszym zrozumieniu
samych siebie, co czyni nas lepszymi naśladowcami Chrystusa.
Dlatego nie powinniśmy się jej bać, lecz się jej uczyć. Greccy
filozofowie zalecali: „Poznaj samego siebie". Freud powiedział:
„Stań się sobą". Chrystus uczył więcej: „Kochaj siebie samego".


„TAKA JEST WOLA BOŻA"

CZY RZECZYWIŚCIE?

Twierdzenie „Taka jest wola Boża" należy do szczególnie
nadużywanych. Oczekujemy, że podobnie jak aspiryna będzie
ono służyć jako panaceum na te wszystkie dolegliwości i niepo-
wodzenia, dla których, wydawać by się mogło, nie ma wytłuma-
czenia. „Taka jest wola Boża" staje religijnym frazesem.
Czasami wydaje się zaprzeczać rzeczywistości. Niestety, Bóg jest
często poniżany przez oskarżanie Go o wszystko zło, które na
nas spada. Powiedzenie „Taka jest wola Boża" ukazuje Boga
jako niewrażliwego, irracjonalnego, okrutnego i obojętnego na
sprawy ludzkie. Czasami powiedzenie to może być zastosowane
jako chwyt w celu wykręcenia się od trudnego zadania lub
szczerego pytania na temat życia, lub zaniechania poszukiwania
głębszego znaczenia tego, co się nam przydarzyło. Być może nie
chcemy przeżywać prawdziwego bólu spowodowanego tym
wszystkim czy też nawet pragniemy uciec od odpowiedzialności
za swoje czyny.

Słyszałem to powiedzenie zarówno wtedy, gdy chodziło
o prawdziwe nieszczęścia, jak i wydarzenia mało znaczące: od
pożaru, w którym spłonęła cała rodzina, do padnięcia domowego
psa. Chciałbym, aby to było jasne! „Taka jest wola Boża" jest
uświęconym, pełnym treści stwierdzeniem tylko wtedy, gdy jest
ono właściwie rozumiane.

Uleczyć... - 3 33


Św. Paweł powiedział: „Albowiem wolą Bożą jest wasze
uświęcenie". Bóg pragnie, abyśmy byli zbawieni i święci. Jak
Bóg to realizuje? Można by odpowiedzieć, że poprzez modlitwę,
Eucharystię i inne sakramenty. Tak, ale Bóg uświęca nas głównie
przez sakrament życia - a nie tylko zwykłej egzystencji. To
różnica! Kiedy bierzemy udział w życiu, żyjemy. Kiedy je tylko
pasywnie obserwujemy z boku, to wegetujemy. Uświęcenie obej-
muje pełnię życia.

Żyjąc w pełni, wikłamy się w odwieczny problem obecności
zła w świecie i Boga. Jeśli Bóg jest dobry, dlaczego istnieje zło?
Nie wdając się w filozoficzną i teologiczną dysputę, zauważmy,
że Bóg pragnie dobra i wybiera dobro, a zło jedynie dopuszcza.
Pozwala na nie w tym sensie, że nie ingeruje w naszą wolność
czynienia zła i nie steruje nami jak marionetkami. Jest to ryzyko,
które Bóg przedsięwziął stwarzając nas wolnymi do czynienia
dobra lub zła i wolnymi - przede wszystkim - do kochania Go.
Miłość nie może być wymuszona.

Kiedy w naszym życiu pojawia się zło - choroby, niepowo-
dzenia, rozczarowania, grzech - jesteśmy rozbici. Pytamy:
„Gdzie jest Bóg? Bóg powinien mi pomóc". A kiedy zdarzy się
tragedia, której nie możemy pojąć - bezsensowna śmierć
przyjaciela w wypadku, umierające na rzadko spotykaną chorobę
dziecko, bezlitosne zaatakowanie starej kobiety, ofiara raka lub
rozwód czy cokolwiek z nie kończącej się listy niesprawiedli-
wości dotykających mężczyzn lub kobiety - wątpimy nie tylko
w obecność troskliwego Boga, ale, jeśli uznajemy Jego istnienie,
w Jego uczciwość i rozumność.

Człowiek wiary ufa jednak, że Bóg jest zawsze z nami. Św.
Paweł mówi nam, że Bóg przemienia zło w dobro. Na swój
własny sposób działa On nieprzerwanie ofiarowując swój czas
i powoli tkając dywan zbawienia świata. Lecz, w gruncie rzeczy,
Bóg pragnie, abyśmy zmagali się ze złem, które nas dotyka. Bóg
nie chciał tego wypadku samochodowego, za który nie ponoszę
żadnej odpowiedzialności, ale pragnie, bym zmierzył się z owym
złem i wykorzystał je, wraz z całym przepełniającym mnie bólem

34


i frustracją, dla mojego własnego dobra, jak również dla mojego
wzrostu i uświęcenia. '<' N

W obliczu tragedii i oczywistych zadań do wykonania, ludzie
dokonują wszelkiego rodzaju gimnastyki umysłowej, by ujrzeć
w tym „wolę Bożą". Jest to rodzaj uniku, zaprzeczanie oczywi-
stościom, nieakceptowanie rzeczywistości. Cokolwiek się nam
wydarzy - dobrego lub złego - Bóg prosi, abyśmy się z tym
zmierzyli, niezależnie od tego, czy postrzegamy to jako sprawie-
dliwe czy niesprawiedliwe, logiczne czy nielogiczne, uzasadnione
czy nieuzasadnione. Nie oznacza to, że powinniśmy traktować
zło pobłażliwie; powinniśmy zmagać się z mm i przemieniać je,
jeśli to możliwe.

Rozwód jest emocjonalną tragedią, której Bóg ani nie pragnie,
ani nie powoduje. Ale jeśli tak się zdarzy, Bóg pragnie, aby
ludzie stawiali czoła rzeczywistości, aby nie dopuszczali do tego,
by rzeczywistość niszczyła ich. Chce, by przedzierali się przez
nią i, mimo wszystko, stawali się lepsi. Gdy zostało już uczynio-
ne wszystko, by temu zapobiec, końcowym aktem jest akceptacja
tego, co nieuchronne, i powrót do życia. Ludzie umierają; tak
samo umierają niektóre małżeństwa.

Wola Boża w jakiś sposób przenika całe nasze życie, tak
naprawdę, to ona odsłania nam prawdziwe oblicze rzeczywistoś-
ci. Jedno jest oczywiste: powinniśmy uczynić wszystko, co
w naszej mocy, dla dobra, i iść dalej przez życie. Nie wszystko,
co nas spotyka, jest słuszne i sprawiedliwe, ale śmierć Chrystusa
również nie była słuszna i sprawiedliwa, a jednak przyniosła
zbawienie. Chrystus pozostawił nam przesłanie i przykład:
„Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten kielich!
Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty".

Czasami rzeczywistość to dla nas zawód i rozpacz, które
odnajdujemy w życiu. Wolą Boga jest, abyśmy stawili jej czoła
i próbowali przedrzeć się przez nią. To jest to, co próbuje robić
terapia, tzn. pomagać nam w tym, byśmy mogli zmierzyć się
z przykrą rzeczywistością naszego życia, wyzyskując w najlepszy
sposób nasze ograniczone środki; a naprawdę oznacza to wzięcie

35


naszego krzyża. Nasze przeznaczenie nie wyczerpuje się w po-
wierzonym nam planie życiowym. Naszym przeznaczeniem jest
aktywny udział w liturgii naszego życia. „To czyńcie na moją
pamiątkę".

Wolą Boga jest, abyśmy zmagali się z niepewnością, zagadko-
wością
i frustracją codziennego życia. Wyraźne ukierunkowanie
nie jest tak konieczne, jak widzenie nagiej rzeczywistości tu
i teraz. Również rzeczywistość naszych grzechów i błędów rodzi
skutki, które stają się także nową rzeczywistością, która wymaga
konfrontacji i zaakceptowania.

Innymi słowy, Boga nie interesuje, czy „odnieśliśmy sukces",
lecz to, czy „stawiliśmy czoła rzeczywistości naszego życia".
Czyż nie jest tak, że my sami bezustannie odprawiamy nad sobą
sąd? Jednym z żałosnych znaków naszych czasów jest ucieczka
ludzi od rzeczywistości, a im bardziej od niej się oddalają, tym
bardziej są rozczarowani i nieszczęśliwi.

Jak to wszystko wpływa na zdrowie psychiczne? Wystarczają-
co wymowne wydaje się to, iż jednym z podstawowych kryte-
riów oceny psychoemocjonalnego stanu zdrowia pacjenta jest
ustalenie, czy zachowuje on kontakt z rzeczywistością, a jeśli
tak, to jak sobie z nią radzi. Im większe mamy poczucie
rzeczywistości i im bardziej z nią się zmagamy, niezależnie od
tego, jak to jest bolesne, tym lepszy będzie nasz stan psychoemo-
cjonalny,
tym głębsze będzie nasze poczucie własnej godności.

Wtedy także związek między wolą Boga, rzeczywistością
i naszym zdrowiem psychicznym jest żywy i prawidłowy. Zwy-
kle w życiu z dnia na dzień wola Boga nie jest tajemnicą. Jest
ciągle przed nami. Staje się tajemnicą, gdy nie akceptujemy
rzeczywistości i nie stawiamy jej czoła.

„Albowiem wolą Bożą jest wasze uświęcenie". Jesteśmy
uświęceni poprzez rzeczywistość naszego życia; w ten sposób
dążymy do zbawienia. Taka postawa nie tylko nadaje znaczenie
zadaniu, któremu się w danym momencie oddajemy, ale wyraża
to wszystko, czym jest życie duchowe: przyjmowaniem życia na
wzór Chrystusa. Jezus powiedział: „Przyszedłem wypełnić wolę

36


Tego, który mnie posłał". On był realistą, nauczył nas, jak
stawiać czoła rzeczywistości i przekraczać siebie i otaczający
świat.

Wszyscy znamy ludzi, których uważano za wielce religijnych
i uduchowionych, a którzy w życiu przejawiali jednak krnąbrność
w akceptowaniu rzeczywistości i stawianiu jej czoła, nie potrafili
w niej dojrzeć woli Bożej. Autentyczność takiej duchowości stoi
pod znakiem zapytania.

Jezus nigdy nie rozmyślał nad kwestią zła, ale pewnego razu,
w przypowieści o chwaście, praktycznie ukazał, jak sobie radzić
z tym problemem. Gospodarz nie pozwala sługom wyrywać
chwastu, aby nie zniszczyli jednocześnie zboża. Mówi do nich:
„Pozwólcie obojgu róść aż do żniwa". Jezus powiedział nam coś
bardzo istotnego o złu: musimy stawiać mu czoła i radzić sobie
z nim, ale nie możemy pozwolić, by zawładnęło nami.

Zamiarem moim w tym rozdziale nie jest próba wyjaśnienia
wszystkich obłędów, tragedii i niesprawiedliwości tego świata

- pozostaje to poza jego zasięgiem i jest po prostu niemożliwe

- ale rozdział niniejszy potwierdza, iż wolą Bożą w stosunku do
nas, jako ludzi wiary, jest, abyśmy stawiali czoła codziennej
rzeczywistości naszego życia i radzili sobie z nią.


GNIEW

CNOTA CZY WADA?

Jedną z emocji, których prawdopodobnie nigdy nie nauczono nas
rozumieć, jak również nie przygotowano nas do właściwego ich
traktowania, jest gniew. Bardzo często z tego powodu może on
paraliżować nasz rozwój. Gniew może władać nami, napełniać
nas lękiem i wysoce niezdrowym poczuciem winy. Dlatego
jesteśmy skłonni postrzegać go w negatywny sposób, a zatem, za
wszelką cenę, próbujemy od niego uciec lub go pohamować.
Dopóki tak postępujemy, pozostajemy niedojrzali uczuciowo,
hamujemy nasz rozwój i stwarzamy sobie niepotrzebne proble-
my. Nie będziemy w pełni ludźmi, dopóki nie potrafimy radzić
sobie z gniewem.

Gniew jest absolutnie konieczny w dojrzałych i zdrowych
związkach międzyludzkich. Jest to z gruntu dobra emocja
i niekoniecznie grzeszna. Może i powinna być postrzegana jako
cnota, jeśli wyrażamy ją i radzimy sobie z nią w odpowiedni
sposób.

Gniew jest poważną kwestią dla każdego pacjenta, z którym
mam do czynienia. Bardzo często jest on ukrytą przyczyną wielu
psychoemocjonalnych, somatycznych i międzyludzkich proble-
mów, ponieważ nie jest właściwie rozumiany i okazywany.
Często nie rozpoznajemy go i dlatego przechodzi, nie zbadany
i nie potraktowany odpowiednio. Jest to kwestia, która się

39


pojawia w każdym małżeństwie i w każdej rodzinie z tzw.
problemami. Pojawia się ona również w naszych relacjach
z Bogiem.

Oto kilka przykładów niezdrowych form gniewu: Tom był
ostatnio autentycznie zły na wszystkich dokoła, szczególnie na
ludzi w swoim biurze. Nie był w stanie poradzić sobie z tym
gniewem. Popadł w depresję, musiał pójść do szpitala. Betty,
osoba w głębokiej depresji, nie może przeżyć straty męża, który
zmarł nagle. Nie może nad tym zapanować i przyznać, że jest
naprawdę rozgniewana, głównie na Boga. Oto sprawca masowe-
go mordu w San Diego, który śmiertelnie postrzelił 22 osoby
w restauracji McDonald's. Był straszliwie rozgniewany. Oto Jane
i Peter, których małżeństwo umiera. Nie istnieje między nimi
więź seksualna, obie strony ukrywają wzajemną niechęć. Oto
dwunastoletnia Sara, która odczuwa różnego rodzaju dolegliwoś-
ci, ponieważ jest zła na matkę, a matka nie dostrzega tego, gdyż
Sara nie uzewnętrznia swojego gniewu. Oto Joel ze swoimi
niepokojami i bólami w klatce piersiowej, bardzo zły na żonę,
syna i szefa, ale ponieważ nie wie, co począć z tą złością, więc
ją ukrywa. Jest ciągle poirytowany i przykry dla ludzi, z którymi
się styka.

Istotne jest rozwijanie pozytywnej postawy wobec gniewu,
który możemy odczuwać, a przede wszystkim dostrzeganie go
i przyznawanie się do niego. Jeśli rozpoznamy go w sobie,
będziemy mogli prawdopodobnie rozpoznać gniew, który tkwi
w innych. Jeśli zaakceptujemy gniew na równi z innymi naszymi
emocjami, ujrzymy go jako jeden z aspektów naszego człowie-
czeństwa.

Powinniśmy wczuwać się w nasz gniew, zajmować się nim
i uzewnętrzniać go. Powinniśmy mieć świadomość własnego
gniewu, nie powinniśmy cierpieć z jego powodu i powinniśmy
zgodzić się na jego obecność. Powinniśmy pytać siebie: „Dlacze-
go jestem zły? Na kogo jestem zły?" Powinniśmy umieć
odróżnić gniew „logiczny" od „nielogicznego", uzasadniony od
nieuzasadnionego. Wreszcie powinniśmy go w odpowiedni

40


sposób ujawniać: wyrażać we właściwym czasie i miejscu,
zachowując dobre obyczaje.

Musimy ponosić odpowiedzialność za fakt, że to my jesteśmy
zagniewani, i za wynikające z tego konsekwencje. Oznacza to,
że przyznajemy się do swojego gniewu! Nie powinniśmy się
wstydzić tego, że jesteśmy lub czujemy się rozgniewani. W ten
sposób możemy nad gniewem zapanować.

A jak Pismo Święte przedstawia gniew, jako pojęcie i jako
emocję? Bóg jest często przedstawiany w Biblii jako „rozgnie-
wany". Kiedy czytamy Psalmy, które są przykładem modlitwy
terapeutycznej, to znaczy modlitwy autentycznie wyzwalającej
uczucia człowieka, znajdujemy sporo tego gniewu: Psalmista
modli się sercem, nie umysłem. Oto Psalm 38: „Nie karć mnie,
Panie, w Twoim gniewie"; Psalm 90: „Zaiste, Twój gniew nas
niszczy, trwoży nas Twe oburzenie". Mówi Jeremiasz (30, 24):
„Nieustannie palący gniew Pana, dopóki nie dokona On i nie
urzeczywistni zamiarów swego serca". W Księdze Liczb,
w wielu okolicznościach mówi się o „gniewie Pana przeciw
Izraelowi" za jego grzechy i niedowiarstwo.

Chrystus gniewał się niekiedy na uczonych w Piśmie,
faryzeuszy i swoich uczniów, okazywał swój gniew, atakował:
„Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy ... głupi
i ślepi". Bywał wzburzony i bez skrępowania uzewnętrzniał to.
„Zejdź mi z oczu, szatanie" - całkowicie oburzony na Piotra, bez
ogródek strofował go. Wybuchający gniewem Chrystus może
wprawić nas w zakłopotanie, ale przecież On był człowiekiem,
a częścią naszego człowieczeństwa jest zmaganie się z własnym
gniewem.

Kiedy gniew staje się destrukcyjny, niedojrzały lub grzeszny?
Gniew staje się problemem wtedy, gdy wyzwala gwałtowne
reakcje i gdy jest tłumiony.

Gdy nie reagujemy na własny gniew, tłumimy go lub
powstrzymujemy się przed nim, całkowicie nieświadomie - nie
zdajemy sobie sprawy z tego, co robimy. Tłumienie gniewu jest
jedną z najbardziej niebezpiecznych rzeczy dla nas. Istotna jest

41


świadomość, że dopóki tłumimy gniew, dopóty zachowujemy się
nieszczerze. Zarówno wobec samych siebie, jak innych. Po-
wstrzymując gniew, zachowujemy się nieco bardziej świadomie,
ale wolimy go ostudzić, wyprzeć się go, nie zezwalając na jego
uzewnętrznienie. Znów jesteśmy nieszczerzy. „Och, nie jestem
zły" - mówię śmiejąc się i zgrzytając zębami. Możemy też
„przeintelektualizować" nasz gniew lub usprawiedliwiać go, gdy
tymczasem on ciągle istnieje, obecny w naszym wnętrzu.
Tłumienie i zatajanie naszych gniewnych uczuć przewija się
przez wiele emocjonalnych, psychicznych, duchowych i między-
ludzkich problemów.

Kiedy reagujemy zbyt mocno, nie panujemy nad gniewem.
Wyrażony w napadzie złości, wściekłości, furii, może prowadzić
do przemocy. Takie gwałtowne reakcje można obserwować
u osób, które są ciągle złe lub podekscytowane. Postępują
brzydko i w odpychający sposób.

Gniew wyrażany w sposób gwałtowny i gniew tłumiony to
dwie skrajności, których chcemy unikać, obydwie destrukcyjne
i przypuszczalnie grzeszne.

Boimy się gniewu. Dlatego poskramiamy go. Boimy się
wybuchowości, ponieważ wtedy gniew panuje nad nami.
Czujemy .się winni z powodu każdej formy niewłaściwego
gniewu. Dopóki nie będziemy kierować własnym życiem, dopóty
nie uświadomimy sobie, czym jest nasz gniew. Możemy
doświadczać gwałtownych uczuć, graniczących niemal z morder-
czymi, ale to nie jest nie w porządku. Nie w porządku są nasze
zachowania, nie nasze uczucia. Jeśli ukryty gniew nie zostanie
ujawniony na zewnątrz i nie znajdzie ujścia, odnowi się w jakiejś
innej formie. Często pojawia się jako psychiczny, fizyczny lub
psychosomatyczny problem. Ludzie często uskarżają się na swoje
dolegliwości, takie jak zapalenie okrężnicy, bóle w klatce
piersiowej, wypadanie włosów, bóle głowy, wrzody żołądka,
a rzeczywistym ich powodem może być nie uzewnętrzniony
gniew. Gniew zahamowany, stłumiony, zlekceważony zjawi się
ponownie. Podobnie jak w fizyce: jeśli coś gdzieś naciśniemy, to

42


odskoczy ono w innym miejscu. Zwykła depresja to w większoś-
ci przypadków gniew zinterioryzowany. Jedną z głównych
przyczyn niektórych zaburzeń psychicznych wytrącających
z życia jest nie rozpoznany lub zlekceważony gniew.

Zignorowany gniew wpływa również na naszą duchowość.
Przeżywamy duchową pustkę lub uginamy się pod ciężarem
bezcelowości i bezsensowności życia. Czujemy się oddaleni od
Boga.

Gniew, z którym się nie uporaliśmy, może prowadzić do
przemocy i wybuchów szaleństwa. O kimś, skądinąd na pozór
opanowanym, kto zachowuje się w dziwny sposób, często
mówimy: „Oszalał". Niektórzy ludzie są bardzo opanowani,
nigdy nie okazują gniewu i uważani są za wzór zachowania.
„Nigdy się nie złoszczą". Zazwyczaj odnajdujemy w nich
nagromadzone pokłady gniewu i innych nie uporządkowanych
emocji, „zagrzebanych" we wnętrzu, które wybuchają w dziw-
nym zachowaniu.

Często możesz zauważyć u nich oznaki bezradności wobec
gniewu: gwałtowne reakcje z błahych powodów, wybuchy
wściekłości, porozbijane i rozrzucone rzeczy, walenie pięściami
w ścianę.

Tłumiąc i powściągając gniew, ostatecznie zmierzamy do nie
kontrolowanego zachowania i wybuchu z mało istotnych
powodów, na przykład wtedy, gdy dziecko znów spóźnia się na
kolację. Tymczasem, zanim doszło do incydentu, należało
powiedzieć dziecku, że jesteśmy w złym nastroju i wyjaśnić jego
powód. Wtedy nasz uzasadniony gniew byłby wyrażony w odpo-
wiedni sposób.

Cykl gniewu może przebiegać następująco: mówisz do siebie
po ataku złości: „Zrobiłem z siebie głupka! Nie będę więcej się
złościć". Po czym powracasz do gromadzenia gniewu w sobie.
A potem znów do gwałtownej reakcji. To destrukcyjny model
zachowania. Po wybuchu złości przychodzi lęk, spowodowany
poczuciem utraty własnej godności, własnej wartości oraz
wyrzutami sumienia.

43


Wielu kryminalistów i charakteropatów to w rzeczywistości
ludzie, którzy są źli. Źli o to, co im się przydarzyło, być może
głównie w dzieciństwie. Teraz wyrzucają to z siebie na innych.
Nie zanalizowali nigdy gniewu dzieciństwa i nawet nie przyznają
się do tego, że są rozgniewani, ale bez wątpienia działają
w gniewie.

Istotne jest rozpoznanie różnicy pomiędzy byciem w „stanie"
gniewu a byciem „gniewną osobą". Odreagowanie gniewu jest
czymś normalnym. Ale nie powinniśmy pozostawać w tym
stanie, który sprawia, że jesteśmy identyfikowani jako permanen-
tnie złe osoby. Ciągle rozgniewana osoba jest opanowana przez
nie rozstrzygnięte konflikty z przeszłości, lub nawet obecne, jest
ciągle zła z powodu wielu nie przeanalizowanych aspektów
swego życia.

Jeśli nie radzimy sobie z gniewem, który odczuwamy, nasze
kontakty wiodą do urazów, zgorzknienia i nienawiści. Możesz to
dostrzec w problemach rodzinnych i małżeńskich. Wiele przygód
pozamałżeńskich często wynika z tłumionego gniewu. Osoby,
które poddają się terapii, początkowo mogą ukrywać każdy
gniew, ale w końcu zostaje on rozpoznany.

Gniew może być wyrażony także milczeniem i chłodem. Jest
to jeden z najokrutniejszych sposobów „zrewanżowania się"
współmałżonkowi lub komuś bliskiemu. Takie emocjonalne
znęcanie się jest znacznie częstsze niż fizyczne.

I znowu, ponieważ ludzie nie manifestują gniewu w zdrowy
i odpowiedni sposób, następuje błędna interpretacja. Na przykład,
jeśli zrobię coś, co cię złości, a ty nie powiesz mi o tym, będzie
to dla mnie oznaczać, że zgadzasz się ze mną. Nic mi o tym nie
wiadomo, że gdzieś na dnie żywisz do mnie gniew, że w rzeczy-
wistości nie zgadzasz się ze mną. Nie wiem o tym, że jesteś
nieszczery wobec mnie. Jest to destrukcyjne.

Przyjrzyjmy się państwu Joneses, którzy wypadli na zewnątrz
domu, okładając się nawzajem. Przybywa policja, by ich
rozdzielić. Mówimy do siebie: „Spójrz na nich. Znowu to samo.
Całe szczęście, że nie jesteśmy tacy jak oni". Hm! tak, ich gniew

44


jest nie do opanowania. A co z rodziną jedne drzwi dalej? Doszli
do takiej samej złości, jak państwo Joneses, ale ich złość jest
hamowana, nie ujawniają jej; kto wie, jak długo jeszcze i z jakim
skutkiem. Ogrom zniszczeń i udręk w ludzkim życiu z powodu
nie rozpoznanego i nieodpowiednio potraktowanego gniewu
przechodzi wszelkie pojęcie. I, w pewnym sensie, państwo
Joneses są bardziej szczerzy wobec siebie niż ich sąsiedzi.

Gniew jest absolutnie konieczny w dojrzałych ludzkich
związkach! Im większa intymność między nami, tym większa
konieczność wzajemnej otwartości. Oznacza to, iż czasami trzeba
okazać sobie nawzajem gniew. Lecz my lękamy się tego.
Dlaczego? Ponieważ czujemy, że zranimy się nawzajem. Ale
jeśli zamierzamy być ze sobą szczerzy, będziemy się także ranić.
Taka jest prawda o zdrowych związkach międzyludzkich.

Niemniej jednak istnieje różnica pomiędzy szczerością
„niepoprawną" i szczerością „poprawną". „Ty pusty łbie!?
Dlaczego przyszedłeś tak późno? Nie masz mózgu w tej swojej
głowie!" To niepoprawna szczerość! To jest złość, która się
ujawnia w sposób niewłaściwy i obraźliwy. Możemy przecież
powiedzieć: „Jestem zły na ciebie, ponieważ trzeci raz w tym
tygodniu każesz mi czekać". Być może ta osoba poczuje się
zraniona, ale taki sposób wyrażania gniewu jest do przyjęcia,
jako zdrowy i nieobraźliwy. W zdrowych, bliskich związkach nie
możemy uniknąć ran zadawanych szczerze.

Często nie okazujemy gniewu, ponieważ lękamy się, że ktoś
„nie będzie nas lubił" lub „nie będzie nas kochał". Tak daje
o sobie znać brak poczucia bezpieczeństwa. Możemy też obawiać
się zerwania przyjaźni. Lecz jakaż to przyjaźń? Jeśli nie możemy
otwarcie okazać naszemu przyjacielowi gniewu, prawdopodobnie
obmawiamy tę osobę za plecami albo jesteśmy dla niej oziębli.
Związek, który zniża się do tego, nie jest dobry od początku.

Prawdopodobnie nie okazujemy gniewu, ponieważ boimy się,
że zostanie on skierowany z powrotem na nas. Jeśli boimy się
czyjegoś gniewu, możemy być zastraszeni i opanowani przez tę
osobę. Nie jest to zdrowe dla związku. Rodzice mogą się

45


obawiać gniewu dzieci. Jeden z partnerów, obawiając się
gniewnej reakcji drugiego, milknie i „poddaje się". Jest to
charakterystyczne raczej dla relacji typu rodzice - dziecko niż
mąż - żona. Jeśli nie czuję się dobrze z własnym gniewem, nie
będę się czuł dobrze wobec cudzego.

Niepokój z powodu własnego gniewu może się uzewnętrznić
w sposób niepoprawny jako śmiech. Widziałeś kiedyś ludzi,
którzy powinni byli być źli, a śmiali się? Czują się niepewnie
w danej sytuacji, nie wiedzą, jak sobie z nią poradzić. Śmieją się
więc nerwowo i odchodzą. Zastanów się nad tym: czy śmiejemy
się, gdy jesteśmy źli, ponieważ nie wiemy, jak się z tym uporać?
Jeśli czujemy się nieswojo z naszym gniewem, oznacza to
również, że nie dowierzamy sobie, co sprowadza się do tego, że
nie możemy zaufać sobie w stosunkach z innymi ludźmi.
Ponadto nie jesteśmy wolni tak dalece, że włada nami strach
przed gniewem w naszym wnętrzu.

Często ludzie nie okazują gniewu, ponieważ jego rezultatem
mógłby być konflikt, a wiadomo, że konfliktu nie chcemy.
A mimo to konflikt jest koniecznym przejawem każdego zdro-
wego związku międzyludzkiego.

Więcej rodzin i małżeństw przestaje dzisiaj istnieć z powodu
milczenia, niż przemocy. Taka sytuacja istnieje w dziewięciu
małżeństwach lub rodzinach na dziesięć, z którymi mam do
czynienia. Cisza. Stłumiony gniew. Nie ujawniona wrogość.
Chłód. W taki oto sposób, niewłaściwy i niezdrowy, ludzie
odpłacają sobie nawzajem. Jednak od czasu do czasu członkowie
rodziny zaczynają podnosić głos i krzyczą na siebie. To pożąda-
na zmiana. Czasami muszę stanąć pośrodku biura z podniesiony-
mi rękami, jak policjant kierujący ruchem. Jednak uważam, że
takie zachowania w rodzinie są zdrowe. Przynajmniej wiadomo,
co inni myślą i czują.

Gniew bywa często mylony z konfliktem i przemocą, a jednak
nie są to synonimy. Gniew nie jest przemocą. Przemoc jest
gniewem nie opanowanym. Dzisiejsze środki masowego przekazu
często skupiają się na przemocy w amerykańskich rodzinach.

46


Taka koncentracja może się obrócić przeciwko temu, co próbują
przekazać terapeuci: że wyrażanie gniewu jest ważne i zdrowe
i że musimy się uczyć odpowiedniego traktowania tej emocji.
Lecz media nie spieszą z odpowiednimi wyjaśnieniami i dlatego
utwierdzają ludzi w przekonaniu, że gniew należy ukryć. Uwa-
żam, że podejmując temat ludzkich zachowań, media powinny
analizować go wnikliwie, nie powiększając problemu przez mie-
szanie pojęć gniewu i przemocy. Chcąc ostrzegać przed przemo-
cą, nieświadomie doprowadzają do lęku przed gniewem. Czasami
„poprawny" gniew spowoduje konflikt. Jednak uzasadniony kon-
flikt jest nieunikniony w zdrowych kontaktach międzyludzkich.

Ujawnienie gniewu przed drugą osobą często prowadzi do
rozwiązania problemu czy zażegnania konfliktu. Ludzie mogą
mówić: „Cóż to za korzyść z oznajmiania komuś, że jestem
rozgniewany? To nie pomaga". A jednak pomaga. Rozwiązanie
nie musi się pojawić natychmiast, ale bardzo często jest ono
rezultatem ujawnienia gniewu. Następuje wyjaśnienie stanowisk;
każdy wie, na czym stoi drugi; informacja zostaje przekazana;
ludzie są bardziej czuli dla siebie. Oto ojciec, który mówi do
syna: „Wynieś śmieci". Pół godziny później znów to powtarza.
Godzinę później krzyczy przeklinając: "Johnny, wynieś te
śmieci!" Johny zrywa się, wynosi śmieci, mówiąc: „Dobrze,
dobrze. Nie musisz zaraz robić z tego takiej afery". Johnny
prawdopodobnie nie słyszał tamtych dwóch próśb. Czasami
musimy się upewnić w tym, że nasza wypowiedź oddaje również
emocje, że zawiera gniew. Rezultat nastąpi! \<.

Okazując sobie nawzajem gniew, szczególnie w naszych
bliskich związkach, uwrażliwiamy się na siebie. Rozpoznajemy,
co druga osoba lubi, czego nie lubi, co ją rani. Gdy wyrażasz
swój gniew, wiem, że jesteś zraniony. Traktujesz to serio, nie
możesz być zlekceważony. Dlatego muszę przemyśleć swoje
zachowanie, słowa i odruchy. Wiem również, że kiedy jesteś zły
na mnie, nie jesteś obojętny. Chcesz poświęcić swój czas
i energię, by powiedzieć mi, że jesteś zły za to, co powiedziałem
lub zrobiłem. Jest to akt zaangażowania, akt miłości.

47


I na odwrót: jeśli nie chcę okazać gniewu, jestem, być może,
obojętny: „Nie obchodzisz mnie". Trzeba, abyśmy mówili sobie
nawzajem: „Jestem zły za to, co mówisz (lub powiedziałeś)".
Prawienie kazań nie jest konieczne. Zwykłe, proste przedstawie-
nie naszych uczuć to wszystko, co jest potrzebne. Tak postępu-
jąc, poznajemy różnice między nami. Rozpoznając je, zdobywa-
my się na kompromis albo uczymy się z nimi żyć. I w takich
okolicznościach rozwijamy nasze związki. Nieudolność w roz-
strzyganiu spraw wynikających z odmienności powoduje, że
rodziny rozpadają się.

Czasami, gdy jesteśmy zagniewani, musimy dać czas innym
i sobie, aby ochłonąć. Każdy z nas ma inny system „chłodzenia".
Niektórzy ludzie wracają do równowagi szybciej niż inni.
Potrafimy przebaczyć komuś, kto nas zranił lub rozgniewał, ale
musimy pamiętać o tym, by pozostawić sobie czas na zapomnie-
nie, okrzepnięcie, ochłonięcie, ponieważ emocje mogą utrzymy-
wać się długo. Chociaż uzewnętrznianie gniewu przed kimś może
umocnić związek, to jednak czasami może być także dla niego
zgubne, dotyczy to również małżeństwa. Musimy czasami
uświadomić sobie, że być może nasz związek nie był taki, jak
myśleliśmy, a może nawet w ogóle nie istniał.

Gniew jest naprawdę konieczny dla zdrowego porozumiewa-
nia się. Bez niego nie jest możliwa komunikacja.

Umiejętność radzenia sobie z gniewem i konfliktem wynosi-
my z domu rodzinnego. Czy nasi rodzice wpadali w gniew? Czy
reagowali w sposób gwałtowny? Prawdopodobnie w taki sam
sposób i my będziemy traktować swój gniew. A więc dobrze by
było zatrzymać się nad tym, dokładnie zbadać naszą rodzinną
przeszłość i spojrzeć na nią realistycznie. Musimy zobaczyć,
jakie postawy wobec gniewu odziedziczyliśmy. Może niekiedy
reagujemy zbyt gwałtownie lub zachowujemy się zupełnie
odwrotnie, niechętnie się ścierając. Dlatego właśnie powinniśmy
dokonać przeglądu naszej rodzinnej przeszłości. Nie powinniśmy
ślepo naśladować swoich rodziców, albo popadać w inną
skrajność. Powinniśmy próbować znaleźć równowagę.

48


Rodzice powinni uczyć dzieci odróżniania gniewu „poprawne-
go" od „niepoprawnego" i pozwalać im okazywać swój gniew.
„Nie atakuje się drugiego, nie używa się takich słów". W ten
sposób dzieci zaczynają się uczyć rozpoznawać różnice pomiędzy
zdrowym i niezdrowym gniewem. Zgoda na czyjąś złość
niekoniecznie oznacza zgadzanie się z tą osobą. Dzieci powinny
mieć prawo być rozgniewane, powinny wsłuchiwać się w ten
gniew, aby traktować go w odpowiedni sposób.

Gniew jest siłą dobrą lub złą. Jego ekspresja może być
korzystna nie tylko dla naszego psychicznego, fizycznego,
emocjonalnego i duchowego zdrowia oraz dla naszego procesu
dojrzewania, ale również może wpływać na polepszenie naszych
osobistych kontaktów. Większość zaburzeń seksualnych w związ-
kach małżeńskich wynika z tłumionego gniewu.

To wszystko oznacza, że powinniśmy być świadomi gniewu,
mieć z nim kontakt, przyjmować go spokojnie, bez lęku i poczu-
cia winy. Nawet jeśli ogarnia nas wściekłość, nawet jeśli
chcielibyśmy kogoś rozszarpać, to musimy o tym pamiętać, że
to tylko uczucia. Musimy pozwolić sobie na ich doświadczenie.
Musimy się uczyć, jak zachować spokój w niepokoju. Musimy
sobie zezwolić na gniew w stosunku do Boga, Kościoła, naszych
partnerów, naszych dzieci, naszych rodziców - zmarłych lub
żyjących. Musimy zgodzić się na to, by on był.

Radząc sobie z naszym gniewem, powinniśmy wyzyskać do
tego naszą inteligencję. Musimy dać sobie czas na przemyślenie
przyczyn gniewu i na refleksję nad nimi; rozumiejąc go, musimy
badać wszystkie jego składniki: logiczne i nielogiczne, racjonalne
i nieracjonalne. Uczymy się wtedy odróżniania reakcji prawidło-
wej od gwałtownej. Natychmiastowa reakcja na nasz gniew
powinna być naszym celem, w miarę możliwości. Ze względu na
okoliczności musimy czasami opóźnić naszą gniewną reakcję;
potrzebujemy czasu, by ochłonąć. Jeśli jesteśmy krewkiego
usposobienia, musimy się uczyć, jak powracać do równowagi, by
dopiero wtedy wyrażać gniew w odpowiedni sposób. Musimy
spojrzeć na nasz gniew z perspektywy czasu, miejsca i tonu. Jeśli

Uleczyć... - 4 49


jesteśmy wybuchowi, dobrze jest wyrazić swój gniew słowami.
Możemy wykrzyczeć się w czasie samotnej jazdy samochodem
albo podczas spaceru. Możemy porozmawiać o tym z przyjacie-
lem i ewentualnie wyładować się w jego obecności. Możemy też
przeczekać do następnego dnia, kiedy nasz gniew będzie
znośniejszy. Wtedy dopiero możemy rozmawiać z osobą, która
nas rozgniewała.

Zapytałem kiedyś młodego chłopca o jego przeżycia w związ-
ku z sytuacją w jego domu: jego rodzice żyli w separacji, zbliżał
się nieunikniony rozwód, ojciec zachowywał się dziwnie. Na
moje pytanie chłopiec odpowiedział: „Byłem zły z tego powo-
du". Zapytałem go, co zrobił z tą złością. „Wyszedłem i kopałem
piłkę". Zapytałem, jak czuł się potem. „Lepiej" - odpowiedział.
Znalazł sposób na wyładowanie złości i właśnie to jest zdrowe.
Zapanował nad sobą i nad swoim gniewem.

Ważne jest niełączenie uczucia gniewu z poczuciem winy,
gdyż poczucie winy powstrzymuje gniew i pogarsza całą
sytuację. Możemy bez wyrzutów sumienia gniewać się na ludzi,
których kochamy. Wszyscy musimy radzić sobie z taką ambiwa-
lencją.
Próbujemy uczyć się tego jako dzieci, ale owa ambiwa-
lencja
uczuć pozostaje często nie rozwiązana. Możemy kochać
swoich rodziców i jednocześnie gniewać się na nich mówiąc:
„Nienawidzę cię". Jednakże, jeśli pragniemy, aby nasze związki
oparte na przyjaźni czy miłości były dojrzałe, musimy się uczyć
właściwego postępowania. Możemy rozmawiać o naszym
wzburzeniu z kimś, kto nas wysłucha, komu ufamy, kto nas
rozumie, ponieważ rozmowa pomaga nam osiągnąć dystans
w stosunku do własnego gniewu; dzięki niej ekspresja gniewu
będzie odpowiedniejsza, uporządkujemy nasze sprawy.

Kiedy panuję nad gniewem, jestem w stanie ujawnić go
i wyrazić w odpowiedniej formie, odpowiednim językiem.
Osoba, na którą jesteśmy źli, nie zawsze musi akceptować nasze
podejście. Przecież okazując swój gniew, nie zamierzamy jej
zmieniać. Informujemy ją jedynie o tym, w jakim stanie się
znajdujemy i co czujemy wobec niej. Nie jest naszą sprawą, co

50


ona z naszym gniewem zrobi. W ten sposób związek może się
umacniać. Postępując tak, pogłębiamy nasze kontakty.

Wszyscy reagujemy gwałtownie, szczególnie rodzice i nau-
czyciele. Kiedy już zdarzy się, że wymierzyliśmy dziecku klapsa
lub przezwaliśmy je, powinniśmy przeprosić za tę nieodpowied-
nią reakcję. Nie przepraszamy jednak za to, że, jesteśmy rozgnie-
wani. Powinniśmy wtedy powiedzieć: „Gniewam się, ponieważ
nie odrobiłeś zadania domowego (lub nie zmyłeś naczyń, czy też
rozrzuciłeś ubranie)". Nie powinniśmy dopuszczać do tego, by
to uszło dziecku płazem. Powód gniewu był rzeczywisty.
Przeproś za niewłaściwą reakcję, nie za gniew. Jaki piękny
przykład dajemy w ten sposób, a jakże wielu z nas nigdy nie
otrzymało tego typu lekcji we własnej rodzinie. Powinniśmy się
liczyć z tym, że okazywanie gniewu, nawet w odpowiedni
sposób, będzie ranić ludzi. To normalne. Jest to najzwyklejsza
przykrość wywołana przez okazanie szczerego gniewu. Możemy
czuć się z tego powodu źle, ale nie powinniśmy czuć się winni.

Czasami powód do gniewu nie jest aż tak olbrzymi. Jeśli ktoś
przebiegnie nam drogę na czerwonych światłach, nie będziemy
za nim gonić, by wyrazić swoje oburzenie. Być może powiemy
kilka niewybrednych słów do siebie lub do drugiej osoby
siedzącej w samochodzie. Jeśli chodzi o osoby znaczące w na-
szym życiu, osoby, z którymi się rzeczywiście liczymy, to nie
powinniśmy ukrywać swojego gniewu na nie i tłumić go,
ponieważ to mogłoby zburzyć nasz związek z nimi. W ten
sposób moglibyśmy rozwinąć w sobie postawy destrukcyjne,
a niechęć i zgorzknienie mogłyby je pogłębić. Bliskie związki
wymagają, byśmy uzewnętrzniali swój gniew.

Zgoda na swój gniew, przeżycie go, poradzenie sobie z nim
i ujawnienie go - to wzięcie odpowiedzialności za swoje życie.
I to jest mniej więcej wszystko, co się składa na dojrzałość
emocjonalną. Oto dlaczego gniew jest cnotą! Gniew jest napraw-
dę ważnym aspektem naszego życia. Sposób, w jaki go potraktu-
jemy, jest znaczący dla naszej przyszłości. Gniew pomaga być
szczerym i prawdziwym, wieść zdrowe i aktywne życie, ufać,
kochać i być oddanym przyjacielem.


PRZEBACZANIE

CZY JEST TAKŻE ZAPOMINANIEM?

Wiele sytuacji życiowych i postaw religijnych komplikuje się
często przez błędne rozumienie fundamentalnej zasady życia:
sensu przebaczenia. Przebaczenie jest niezbędne w każdym
wartościowym związku, jest podstawą wiary chrześcijańskiej.
Bez niego nie ma chrześcijańskiego życia.

Problem rodzi się często wtedy, gdy nie potrafimy zrozumieć
różnicy między przebaczeniem a zapomnieniem. Przebaczenie
osobie, która nas zraniła i zapomnienie tego, co nam uczyniła, to
nie to samo. Sądzimy, że jeśli nasze przebaczenie jest całkowite,
zapomnienie powinno przyjść po nim natychmiast. W konse-
kwencji padamy ofiarą zupełnie niepotrzebnego konfliktu
emocjonalnego i duchowego. Ten zaś wzbudza niezdrowe
poczucie winy, które z kolei wyzwala w nas większy niepokój,
i wszystko to sprawia, że nie jesteśmy w zgodzie ze sobą.
Czujemy się jak hipokryci, ponieważ jesteśmy pewni, że mamy
szczerą chęć przebaczenia, ale negatywne uczucia wciąż nie chcą
nas opuścić.

Ten zamęt jest rzeczą bardzo często spotykaną wśród wierzą-
cych chrześcijan, zarówno młodych jak i starszych, wykształco-
nych i niewykształconych, konserwatywnych i postępowych.

O co tutaj chodzi? Ludziom nie udaje się uchwycić bardzo
prostej, ale istotnej, różnicy pomiędzy przebaczeniem jako aktem,

53


a przebaczeniem jako uczuciem. Jeśli tego nie rozróżniamy,
stajemy przed oczywistym dylematem.

Akt przebaczenia jest właśnie aktem: wyborem, decyzją
opartą na naszej wierze chrześcijańskiej. Jest to akt naszej woli,
akt racjonalny; wyciągnięcie ręki do zgody, zaproszenie osoby do
dawnych kontaktów. Może to być akt trudny, ale niezawodny;
akt chłodny, pozbawiony towarzyszących mu ciepłych, pozytyw-
nych uczuć, a jednak prawdziwy. Przypuszczam, że akt przeba-
czenia Chrystusa na krzyżu mógł mieć taki charakter. Trudno
sobie wyobrazić, by podczas całej fizycznej i duchowej agonii
towarzyszyły Mu ciepłe, pozytywne uczucia!

Jeśli akt przebaczenia stał się już faktem, uczucie przebacze-
nia jest już tylko kwestią czasu. Kiedy konfrontujemy te „uczucia
nieprzebaczenia", traktujemy je szczerze i pracujemy nad nimi,
a wtedy one stopniowo ulatniają się. Wtedy rozpoczyna się
proces zapominania angażujący uczucia, które musimy respekto-
wać i rozumieć. Nie mamy kontroli nad tym, co czujemy, jedy-
nie nad tym, jak się zachowujemy i jak traktujemy swoje uczu-
cia. Czy pozwalamy im władać nami, czy też my władamy nimi?
Panują one nad nami wtedy, gdy na przykład zachowujemy się
małodusznie, bezwzględnie lub z wrogością wobec innych.

Ludzie wykazują brak orientacji, jeśli idzie o to, czym jest
grzech. Grzech tkwi nie w naszych uczuciach, ale w naszym
zachowaniu. Jeśli jeden partner przebacza drugiemu, ten musi
dopuścić do tego, by jego negatywne emocje opadły, a powróciły
ciepłe uczucia. Często zdarza się, że ciągle jeszcze czujemy się
zranieni, mimo iż przebaczyliśmy. Taki stan nie jest czymś złym;
grzeszymy dopiero wtedy, gdy naszym zachowaniem okazujemy
wrogość.

„Resorpcja" negatywnych uczuć wymaga czasu i wysiłku,
których wielkość zależy od naszej osobowości, temperamentu
i od tego, jak silnie byliśmy zranieni. Kiedy jednak uprzytomni-
my
sobie, że uczucie przebaczenia nie musi być obecne w każ-
dym akcie przebaczenia, uwolnimy się od sprzecznych uczuć,
negatywnej samooceny i zamętu. W ten sposób możemy uniknąć

54


niepotrzebnych wyrzutów sumienia i skupić się na naszych
prawdziwych winach.

Negatywne uczucia gniewu i niechęci, będące rezultatem
zranienia, są czymś zupełnie normalnym, a nawet więcej:
bylibyśmy mniej ludzcy, gdybyśmy ich nie doświadczali.
Czasami ludzie zaprzeczają tym uczuciom, ponieważ nie chcą się
nimi zajmować. Czują się zakłopotani, niezadowoleni i winni
z ich powodu. Uczucia te są jednak prawdziwe, chociaż nie
zawsze racjonalne. Musimy zmierzyć się z nimi i zaakceptować
je. Musimy zweryfikować nieuzasadnione poczucie winy
towarzyszące naszej chwilowej niemożności zapomnienia, aby
nie pogorszyć naszej sytuacji i nie popaść w kompleks niższości.

Ludzie często czują się jak hipokryci i mają wyrzuty sumie-
nia, ponieważ jako wyznający wiarę chrześcijańską chcieliby
przebaczyć, ale nie mogą się uwolnić od negatywnych uczuć.
„Jeśli przebaczyłem tej osobie, to dlaczego dręczą mnie ciągle
straszliwe uczucia nienawiści i żalu?" „Myślę", wnioskują, „że
nie przebaczyłem szczerze".

Całkowite przebaczenie jest możliwe nawet wtedy, gdy
potrzebujemy czasu, by zapomnieć i uleczyć negatywne uczucia.
Musimy żyć z tymi uczuciami przez pewien czas. Rozwiedzeni,
ofiary przestępstw, niesprawiedliwości, terroryzmu i wojny,
rodzice zranieni i odepchnięci przez własne dzieci, dzieci
zaniedbane przez swoich rodziców, starsi, którzy są ignorowani,
i młodzi, którzy nie są słuchani - wszyscy, którzy są skrzywdze-
ni, nie zrozumiani, którzy spotykają się na co dzień z nieczułoś-
cią,
mogą przebaczyć, ale musimy mieć świadomość, że będą oni
potrzebowali czasu, żeby zapomnieć.

Nie możemy zaprogramować siebie w sztywnych ramach
czasu zapomnienia. Każdy z nas ma inną, indywidualną zdolność
gojenia własnych ran. Musimy wyzyskać wszystkie psychiczne,
emocjonalne i duchowe zasoby, aby pomóc sobie w leczeniu
naszych zranień i w zapominaniu.

Czasami, kiedy ludziom wydaje się, że tracą kontrolę nad
własnym życiem, szukają specjalnego poradnictwa, które by
pomogło im w zrozumieniu i uzdrowieniu własnych uczuć.

55


Niektórych krzywd możemy nigdy nie zapomnieć; nawet jeśli
rany się zagoją, pozostaną blizny. Ale owe blizny, podobnie jak
blizny Chrystusa, mogą oznaczać, że jesteśmy w stanie, przy
Jego pomocy, przebaczyć tak, jak On przebaczył.

Skoro dajemy sobie czas na przebaczenie, powinniśmy być
gotowi do tego, by dać czas tym, których dotknęliśmy. Jeśli
nawet nam przebaczyli, musimy dać im przestrzeń i czas na
ponowne zbliżenie się do nas i zaufanie. W pożyciu małżeńskim
i rodzinnym jest to często niedostatecznie zrozumiałe. Stajemy
się niecierpliwi; oczekujemy, że rozluźniony związek natychmiast
powróci do normy. Nierzadko urazy i późniejsze przebaczenie
mogą służyć wzmocnieniu związków, ale czasami, niestety,
niektóre związki nigdy już nie odrodzą się całkowicie.

Zapomnienie niekoniecznie oznacza przebaczenie. Zapomnie-
nie bez przebaczenia może być rodzajem uniku przed konfronta-
cją z zadanym nam bólem i raną. „Zagrzebując" zranione
uczucia, utrudniamy sobie prawdziwe przebaczenie. Zapomnienie
jest niemożliwe bez przeżycia bólu i bez przyznania się do niego,
bez walki i satysfakcji z przebaczenia. Strzeżcie się ludzi, którzy
zbyt szybko mówią: „Zapomnij o tym". Pozostawiają nas
w niepewności co do ich prawdziwych uczuć. Zastanawiamy się,
czy nam przebaczono. Takie zwykłe zapominanie, kiedy to ludzie
„zgarniają" negatywne uczucia „pod dywan", może być bardzo
niebezpieczne. „Schowane" uczucia ujawnią się kiedyś w jakiejś
negatywnej formie.

Zapominanie przychodzi z czasem. Jest to ludzki proces,
który może ułatwić modlitwa, refleksja i, być może, poradnictwo.
Często możemy przebaczyć natychmiast, jak Bóg, lecz tylko Bóg
może zapomnieć natychmiast.


SAMOPRZEBACZENIE

CZY NIE LEKCEWAŻYMY GO?

„Chrześcijański" znaczy to samo co „przebaczający". Chrystus
nie tylko głosi przebaczenie udzielane nam przez Boga i prosi,
abyśmy wybaczali sobie nawzajem, ale również daje nam do
zrozumienia, byśmy przebaczali sobie samym. Ten ostatni aspekt
przesłania Chrystusa nie jest dostatecznie uwydatniany ani
dyskutowany. A przecież, będąc chrześcijanami, musimy umieć
przebaczać sobie samym. Nie czyniąc tego, nie doświadczamy
pełni odkupienia i pojednania ze sobą, nie osiągamy dojrzałości
jako chrześcijanie.

To ostre stwierdzenie, może nawet trochę szokujące, ale
powinno być potraktowane na serio. Ludzie są ciągle oszołomie-
ni, gdy pytam ich (już po tym, jak wyznali, że zbłądzili lub
zgrzeszyli): „Wierzysz, że Bóg ci przebaczył, ale czy ty przeba-
czyłeś sobie?" Wielu chrześcijan nie bierze tego nawet pod
uwagę.

Po latach przekonałem się, że wielu ludzi przyjmuje Boże
przebaczenie bardzo powierzchownie. Dlaczego? Ponieważ
głębszym aspektem przebaczenia, którego niektórzy z nas nigdy
nie doświadczyli, jest przebaczenie sobie samemu. Wierzymy, że
Bóg nam przebaczył; teraz On zaprasza nas, byśmy przebaczyli
sobie samym. Jakże często nasza odpowiedź brzmi: „Nie
mógłbym tego zrobić!" Na pewno dla wielu ludzi przebaczenie

57


sobie samemu jest czymś trudnym, ale i potrzebnym. Jeżeli nie
potraktujemy Boga na serio i nie urzeczywistnimy Jego przeba-
czenia, poprzez szczere przebaczenie sobie, nigdy naprawdę nie
doświadczymy Bożego przebaczenia, pełni odkupienia i pojedna-
nia ze sobą. W naszym życiu występuje sprzeczność; przyjmuje-
my Boże przebaczenie, ale nie przebaczamy sobie sami.

To, co powiedzieliśmy, odnosi się nie tylko do osób leczo-
nych w zakładach psychiatrycznych, do kryminalistów lub
emocjonalnie zaburzonych, nie tylko do tych, którzy popełnili
ciężkie grzechy, ale do przeciętnych ludzi. Przez całe lata, ilekroć
pytałem o przebaczenie sobie samemu, spotykałem się z czystą
niechęcią do tego tematu. Było to zjawisko wspólne dla młodych
i starszych, mężczyzn i kobiet, osób świeckich, księży, zakonni-
ków i zakonnic.

Dlaczego tak się dzieje? Wydaje się, że niejeden odczuwa
potrzebę wymierzania sobie kary za grzechy. Czyż odmówienie
sobie przebaczenia nie jest tutaj najlepszą drogą? „Nie zasługuje-
my" na nie, a więc kwestionujemy nasze poczucie własnej
godności, co powoduje, że czujemy się bezwartościowi. Jest to
rodzaj masochistycznej udręki, a przecież Boże przebaczenie
mówi nam o naszej wartości. Przebaczenie sobie samemu
- myślimy błędnie - oznacza pobłażliwe traktowanie tego, co
zrobiliśmy, wobec tego, irracjonalnie, potępiamy siebie. Zamiast
zaakceptować siebie takimi, jakimi jesteśmy, ze wszystkimi
naszymi ograniczeniami - jak czyni to Bóg - pozwalamy, by
nasza pycha prowadziła nas do rozważań nad tym, jakimi
moglibyśmy, lub powinniśmy, być.

Często odmawiamy sobie przebaczenia, ponieważ jesteśmy
z siebie niezadowoleni. Litując się nad sobą, potępiając siebie lub
wymierzając sobie karę, wybieramy zachowanie egocentryczne,
przez co blokujemy ostateczne przyjęcie uzdrawiającego przeba-
czenia i miłości Boga. Proces głębszego odkupienia zostaje
zahamowany.

Owo niezadowolenie z siebie jest tak przygniatające, że
wciąga nas w wir ciągłych niepowodzeń. „Po co to wszystko?" -

58


lamentujemy. Poddajemy się. Nie chcemy wzrastać, nie chcemy
wziąć krzyża naszej ludzkiej słabości i podążać za Chrystusem.

Jednakże przebaczając samym sobie, odnosimy pożytek.
Przenikamy w ten sposób granice naszego ludzkiego bytowania
i zyskujemy bezcenne spojrzenie w swoje wnętrze. Wzrastamy
poprzez ból upadków, oddając ponadto cześć i chwałę nieprzer-
wanej i wielkiej miłości Boga.

Jeśli uparcie odmawiamy przebaczenia sobie samemu,
potęgujemy stan chronicznego poczucia winy, niezależnie od
tego, czy ten fakt dostrzegamy czy nie. Stajemy się odrętwiali
duchowo i emocjonalnie, popadamy nawet w depresję. Pogrąża-
my się w trzęsawisku dezorganizującej rozpaczy. Czyż nie jest
to bezsensowne, nielogiczne i neurotyczne? A jednak wielu
skądinąd inteligentnych ludzi obstaje przy takim właśnie modelu.
W takim przypadku nasza wiara religijna nie działa na naszą
korzyść, ale przeciwko nam - i to jest tragiczne. Przyczynia się
to również do mniejszej wiarygodności naszej religii w otaczają-
cym nas świecie. Przebaczenie sobie samemu jest trudne,
musimy nad tym pracować, ale możemy tego dokonać. Jest ono
nie tylko wezwaniem do chrześcijańskiej pokuty i pojednania, ale
również kluczem do psychicznego, emocjonalnego i duchowego
zdrowia i uzdrawiania.

Nie powinniśmy zbyt pochopnie stwierdzać, że należymy do
tych, którzy nie potrafią przebaczyć sobie. Musimy być czujni
wobec subtelnych form, jakie owa nieudolność może przybierać.
Nasze odczucia mogą nie pozwalać na to, by opuściło nas
nieuzasadnione poczucie winy, ale nasz intelekt powinien skupić
się na bezwarunkowej miłości Boga do nas, aby doszło do aktu
samoprzebaczenia. Kiedy przebaczamy sobie, pozwalamy
Bożemu przebaczeniu, z całym jego bogactwem, wejść w nasze
życie. Zaczynamy doświadczać zmartwychwstania już teraz.

Wzbranianie się przed samoprzebaczeniem jest źródłem wielu
konfliktów emocjonalnych. Ludzie, którzy cierpią z ich powodu,
nie będą nigdy zdrowi emocjonalnie ani duchowo, dopóki nie
przebaczą samym sobie i swoim braciom i siostrom. „Kochaj

59


Boga, a bliźniego swego jak siebie samego". Prawdziwa miłość
do siebie samego wymaga pojednania z sobą. Wszyscy psychote-
rapeu
ci powinni być wyczuleni na fakt, że wielu ich pacjentów
nigdy nie wyzdrowieje, nie znajdzie pokoju wewnętrznego albo
też nie zrobi żadnego postępu w terapii, dopóki nie doświadczy
samoprzebaczenia. Dopiero gdy to nastąpi, uzdrowienie i popra-
wa staną się możliwe.

Oczywiście, aby to mogło nastąpić, wiara człowieka powinna
być żywa i poddawana wyzwaniom wzrostu. Szkoda tylko, że
często pomija się ten wymiar wiary, stosując jakąś zastępczą
technikę kliniczną.

W samoprzebaczeniu nie chodzi o zwolnienie siebie od
odpowiedzialności i konsekwencji za nasze czyny, ale o uwy-
datnianie ich ciągle na nowo. Nie jest ono litowaniem się nad
sobą, lecz rozliczeniem, skruchą i przemianą. Nie oznacza ono
także wybielania naszych grzechów i ich aprobaty, lecz śmiałe
stawanie twarzą w twarz z przykrą rzeczywistością naszych
czynów, podjęcie naszego krzyża i podążanie za Chrystusem.

Nie możemy żyć pełnią życia, dopóki nasza wiara nie stanie
się dojrzała. Dojrzała wiara czyni nas zdolnymi do przebaczenia
samym sobie. Wtedy możemy naprawdę uwolnić się od tego, co
było złe w naszym życiu, pozwolić Bogu wejść w nasze życie,
żyć i kochać. Przebaczenie sobie samemu jest często tym, co
odróżnia chrześcijanina w pełni odkupionego od odkupionego nie
do końca; chrześcijanina, który pojednał się nie tylko z Bogiem,
ale i ze sobą, od tego, który nie pojednał się ze sobą; chrześcija-
nina dojrzałego od chrześcijanina niedojrzałego.


____________8
POCZUCIE WINY

BODZIEC CZY UDRĘKA?

Poczucie winy towarzyszy życiu, a wyrzuty sumienia to normal-
ne doświadczenie dla większości z nas. Kiedy grzeszymy, to
znaczy kiedy świadomie kogoś ranimy lub postępujemy niegod-
nie czy niezgodnie z przekonaniami, powinniśmy mieć poczucie
winy. Powinniśmy przynajmniej zdawać sobie sprawę z naszej
winy, jeśli ona nie wywołuje w nas emocji. Pismo Święte mówi,
że nawet człowiek prawy upada codziennie siedmiokroć. Sposób,
w jaki traktujemy poczucie winy, wpływa na nasz rozwój
emocjonalny i duchowy.

Tylko psychopata twierdzi, że nie ma poczucia winy. Ten typ
osobowości nie jest przedmiotem naszych rozważań. Będziemy
tutaj mówić raczej o tych, którzy doświadczają w swoim życiu
„normalnego" poczucia winy. Absurdem jest twierdzenie, że nie
powinniśmy nigdy poczuwać się do winy z jakiegokolwiek
powodu. Jeśli byłoby to prawdą, zaiste mielibyśmy psychopa-
tyczne społeczeństwo. Nikt z nas nie byłby bezpieczny w czyjej-
kolwiek obecności. Normalne, zdrowe poczucie winy jest czymś,
co ochrania zdrowie społeczeństwa.

Poczucie winy może być bodźcem, szybkim, bolesnym
wstrząsem pobudzającym nas do zmiany. Wyrzuty sumienia
pomagają nam przyznać, że postąpiliśmy źle - i tak powinno
być. Zmaganie się z grzechem jest miarą rozsądku. Poczucie

61


winy, jeśli nie pozwolimy mu zawładnąć sobą, powinno prowa-
dzić do szukania przebaczenia u Boga, u innych i u samych
siebie; powinno pobudzać nas do zmiany naszych dróg. Uczucia
te powinny również pomóc nam w uczeniu się na własnych
błędach. Czy kiedykolwiek zatrzymujemy się po to, by uświado-
mić sobie, jak wiele upadków, błędów, grzechów jest w naszym
życiu? Jak radzimy sobie z konsekwencjami tego - z poczuciem
winy, i czy wyciągamy z tego naukę?

Każdy upadek jest okazją do nauki, do zdobycia cennego
wglądu w siebie, do wzięcia większej odpowiedzialności za
swoje życie. Ponadto, dla chrześcijan upadek jest okazją do
zacieśnienia kontaktu z Bogiem przez doświadczenie i wzrost
naszej wiary w Jego nieustającą zbawczą miłość. Uczymy się
w ten sposób, że poczucie winy pobudza nas do potwierdzenia,
iż jesteśmy wartościowi i nie powinniśmy być potępiani jako
ludzie, niezależnie od naszych grzechów. Rozważmy nauczanie
św. Pawła i św. Augustyna: Bóg przemienia zło w dobro. Duch
Boży zawsze działa w naszej ludzkiej słabości.

A jednak to, że tak często doznajemy rozczarowań z powodu
naszych upadków moralnych, sprawia, iż poczucie winy nie
opuszcza nas, i potępiamy siebie. W takich sytuacjach poczucie
winy jest szkodliwe dla nas: staje się męczarnią, zamiast być
bodźcem. Stajemy się mniej ludzcy, a zatem mniej chrześci-
jańscy; przeżywamy nie odkupienie, lecz odrzucenie. W przeci-
wieństwie do psychopaty, który jest uwięziony przez innych, my
więzimy siebie samych... za kratami wyrzutów sumienia.

Taki stan to chroniczne poczucie winy. Towarzyszy ono
człowiekowi po otrzymaniu przebaczenia i akcie żalu, a nawet
zadośćuczynieniu za popełniony grzech; wciąż go obciąża
i paraliżuje. Takie poczucie winy staje się niezdrowe albo
neurotyczne i utrudnia nam normalne funkcjonowanie. Trwanie
w poczuciu winy jest rodzajem wymierzania sobie kary lub
samozadręczaniem się, co występuje w naszym społeczeństwie
znacznie częściej, niż zdajemy sobie z tego sprawę. Bywa tak
subtelne i podświadome, że wymyka się uwadze nawet najby-

62


strzejszych terapeutów czy spowiedników. Masochizm ów nie
jest cnotą, lecz chorobą szkodliwą dla zdrowego rozwoju naszej
religijności. Wskazuje na perfekcjonizm, który jest niechrześci-
jański, nierealistyczny i destrukcyjny.

Obserwujemy czasami takie wymierzanie sobie kary z po-
wodu rozpadu małżeństwa, śmierci kogoś kochanego, utraty
pracy, czy też rozczarowania; albo też wtedy, gdy rozmyślnie
rani się kogoś, jest się złośliwym lub mściwym. W takich
wypadkach strona winna niepotrzebnie torturuje się za swoje
wady i błędy. Świadomie lub nieświadomie, ludzie zadają sobie
czasami rany, by własnoręcznie wymierzać sobie karę.

Przypominam sobie ludzi, którzy powodowali wypadki
samochodowe własnych aut, by w ten sposób ukarać siebie.
Czasami nawet ludzie potrafią wytrwale być nieuprzejmi dla
innych, by udowodnić, że naprawdę są źli - odpychają ich w ten
sposób od siebie, czym dowodzą, że takimi są. Są ludzie, którzy
pozwalają innym krzywdzić siebie, traktując to jako formę
zasłużonej kary; przykładem może być żona, która zezwala
mężowi na znęcanie się nad nią. „Zrobiłam źle, nie jestem dobra
i zasługuję na karę" - oto racjonalizacja takiego postępowania.

Nic bardziej nie podkopuje obrazu własnej osoby i poczucia
wartości, niż ostre ataki wynikające z nie rozwiązanego problemu
poczucia winy. Jest niezwykle istotne, by mieć kontakt z subtel-
nym, ukrytym poczuciem winy i wydobywać je na powierzchnię
- inaczej będzie ono dezorganizować nasze życie. Wyparte
poczucie winy będzie nas prześladować w innej formie: niepoko-
ju, depresji, rozdrażnienia lub w postaci licznych zaburzeń
psychosomatycznych.

Czasami mamy wyrzuty sumienia bez widocznego powodu.
Nie popełniliśmy niczego złego w sposób świadomy. Mówimy:
„Mam wyrzuty sumienia, ale nie potrafię powiedzieć dlaczego".
Takie bezsensowne poczucie winy może wytwarzać niepokój
i męczarnie bez końca. Od czasu do czasu możemy być nękani
przez takie uczucia. Jeśli pozwolimy, by „dosięgły" nas, mogą
zapanować nad naszym życiem, które dał nam Bóg. Przeważnie

63


są nielogiczne i nieuzasadnione. Poczucie winy z powodu
opuszczenia Mszy św., spotkania czy uroczystości, gdy byliśmy
chorzy, jest tego przykładem. Ludzie spowiadają się, że opuścili
Mszę św., kiedy pogoda była okropna. „Och, ojcze, wiem, że nie
muszę się z tego spowiadać, ale poczuję się lepiej" - mówią.
Żadna argumentacja nie trafi do tych ludzi. Mamy prawo czuć
się źle lub nieswojo przez takie zdarzenia, ale nigdy nie powin-
niśmy pozwolić sobie na wyrzuty sumienia z tego powodu.

Inny powszechny problem pojawia się, gdy odczuwamy złość,
nienawiść, gdy przychodzą mordercze myśli i pożądanie seksual-
ne. Nasze uczucia nie są grzechem; grzeszne może być jedynie
nasze zachowanie. Nie powinniśmy tych uczuć ani pochwalać,
ani potępiać, ale powinniśmy starać się je zrozumieć. Powinniś-
my zatem pozwalać sobie na tak zwane negatywne uczucia, ale
nie powinniśmy dopuścić, by determinowały nasze zachowanie.
Spowiadanie się z negatywnych czy niemoralnych uczuć jedynie
dlatego, że czujemy się winni z ich powodu jest próżnością.

Intensywność poczucia winy bywa w związku z tym niekiedy
nieproporcjonalna do popełnionego czynu. Osoba, która lubi
zwierzęta, będzie przepełniona poczuciem winy, gdyż przejechała
zająca, jadąc z nadmierną prędkością wiejską drogą. W takim
przypadku należy wypracować w sobie zdrowe, rozsądne
podejście do własnych czynów, aby osiągnąć mądre spojrzenie
na swoje błędy, uczucia i grzechy.

Często, gdy mamy szczególne trudności w związku z bezpod-
stawnym poczuciem winy, winniśmy zanalizować przeszłość
rodzinną. Nierzadko odkrywamy w niej atmosferę oraz model
niezdrowego poczucia winy, które w sposób świadomy i nieświa-
domy było częścią naszego wychowania. W takim przypadku
musimy ten problem rozwiązać i zdobyć się na większy dystans
w stosunku do rodzinnej przeszłości.

Zdarza się również, iż ktoś oskarża nas o czyn, za który nie
ponosimy odpowiedzialności. Wynikające z tego poczucie winy
może być również spowodowane naszym wychowaniem.
Powinniśmy wziąć odpowiedzialność za to, że dopuściliśmy do

64


tego, iż inni nas obciążyli, a wtedy bardziej skutecznie poradzi-
my sobie z poczuciem winy. Kiedy pozwolimy innym wzbudzać
w nas nieuzasadnione poczucie winy, będą sterować i manipulo-
wać nami, świadomie lub nieświadomie. Wszystko to odbywa się
na niezliczone sposoby w naszych związkach, szczególnie
w małżeństwach i rodzinach. Oczywiście taki rodzaj poczucia
winy może stać się całkowicie destrukcyjny dla naszych związ-
ków. Nieuczciwe powodowanie poczucia winy w drugim to
w gruncie rzeczy poniżanie go i próba zniszczenia jego pewności
siebie.

Zjawisko to przyjmuje dzisiaj niezwykle dramatyczną postać
w przypadku rodziców, którzy bezpodstawnie czują się winni
z powodu zachowania swoich dzieci, są skrępowani ich postępo-
waniem. Są rodzice, którzy mają poczucie winy, gdy karcą
własne dzieci lub wtedy, gdy złoszczą się na nie; czują się winni,
gdy dzieciom nie powiedzie się w szkole lub w życiu, gdy
wpadną w tarapaty, a czasami nawet wtedy, gdy dzieci się
rozwodzą. Niektórzy rodzice mają wyrzuty sumienia, gdy dzieci
są złe na nich lub nienawidzą ich. Lista nie ma końca i jest
niepokojąca. Nic dziwnego, że tak wiele rodzin przeżywa dzisiaj
poważne trudności. Dzieci sterują rodzicami poprzez doprowa-
dzanie ich do stanu nieuzasadnionego poczucia winy. Taki rodzaj
wyrzutów sumienia może zaatakować nawet najbardziej pewnych
siebie rodziców, jeśli nie podejmą tego wyzwania. Ważne jest,
aby pamiętać o tym, że niektórzy ludzie potrafią zepchnąć całą
odpowiedzialność za własne błędy na każdego, kto czuje się na
tyle winny, by na to pozwolić.

Jakże często ludzie mają wyrzuty sumienia dlatego że okazali
całkowicie słuszny gniew, a w rezultacie ktoś poczuł się
zraniony. W codziennych kontaktach nie sposób uniknąć zranień
powstałych w tych sytuacjach, w których dążymy do prawdy.
Taki ból jest po prostu częścią życia. Nasza szczerość może być
bolesna, ale dopóki jest właściwa i pozbawiona złośliwości, nie
ma potrzeby, byśmy mieli czuć się winni z tego powodu. Być
szczerym to przyczyniać się do rozwoju pełnych zaufania

Uleczyć... - 5 65


kontaktów międzyludzkich. W rzeczywistości ranimy siebie
nawzajem tak często, ponieważ nie potrafimy być wobec siebie
szczerzy - i z tego powodu powinniśmy mieć wyrzuty sumienia.
Tak wiele małżeństw i rodzin jest zranionych przez brak
szczerości lub ze strachu przed konfliktem. Tak wiele małżeństw
i rodzin przestaje istnieć z powodu milczenia, a nie przemocy.
W takich przypadkach poczucie winy jest często nie na miejscu.

Autentyczne wyrzuty sumienia powinny być rozważone i opa-
nowane poprzez szukanie przebaczenia, naprawienie krzywdy
i akt przeproszenia. Fałszywe wyrzuty sumienia mogą być opa-
nowane lub co najmniej skontrolowane poprzez konfrontację
i zrozumienie. Tak często dokonuje się spustoszenie w naszym
życiu z powodu ignorancji religijnej i niezrozumienia. Im dłużej
przysłuchuję się ludzkim problemom, tym coraz bardziej jestem
przekonany, że to one właśnie są powodem wielu niepotrzebnych
trudności. Do nich należy nieuzasadnione poczucie winy, które
przenika i opanowuje nasze życie. Czasami wyznanie penitenta
jest niczym innym, jak opisem symptomów neurotycznego (irra-
cjonalnego) poczucia winy. Uwolnienie się od niszczącego
poczucia winy wymaga głębszego zrozumienia Bożego miłosier-
dzia, dalszej religijnej edukacji i przyjrzenia się naszym emoc-
jom. Jeśli irracjonalne poczucie winy utrudnia nam normalne
funkcjonowanie, powinniśmy skorzystać z fachowej pomocy.

Problem skrupułów to najbardziej dręcząca kwestia w tej
dziedzinie. Skrupulat ciągle czuje silne wyrzuty sumienia
z powodu rzekomych przewinień. Czyny, które dla większości
ludzi byłyby czymś zupełnie naturalnym lub, jeśli nawet złe,
stosunkowo mało ważne, dla skrupulatów urastają do monumen-
talnych.

Skrupulat będzie się zadręczał z powodu takiego czy innego
zachowania, będzie niezdecydowany, będzie cierpiał udręki, nie
zazna pokoju. Występuje u niego stałe poczucie popełnionego
grzechu, a co za tym idzie, obsesyjne wyrzuty sumienia.

Skrupuły to choroba o podłożu moralno-religijnym, typowa
dla osobowości obsesyjno-kompulsywnej. Czasami wymaga

66


leczenia klinicznego. W ciągu ostatnich lat dokonał się znaczny
postęp w leczeniu tej choroby.

Częste przystępowanie do spowiedzi, jako lekarstwo na nie-
zdrowe wyrzuty sumienia skrupulata, może okazać się bezsku-
teczne i może pogłębić jedynie problem. Jeśli penitent otrzymał
przebaczenie, lecz ciągle czuje się winny, problem poczucia winy
musi być rozwiązany. Przede wszystkim zaś, jeśli w ogóle nie
było grzechu, a osoba ciągle czuje się winna, irracjonalne
poczucie winy musi być skonfrontowane. W obu przypadkach
kolejne spowiedzi nie przyniosą żadnego rozwiązania.

W Ewangelii Jezus zawsze pomaga ludziom w rozpoznawaniu
ich winy poprzez nakłonienie ich do przyznania się do grzechów.
Spójrzmy na Zacheusza, Samarytankę przy studni, kobietę
pochwyconą na cudzołóstwie. Jezus przebacza im i uwalnia ich
od grzechu i poczucia winy. Prosi, by zaufali Jemu i Ojcu
i uwolnili się od wyrzutów sumienia. Trwanie w poczuciu winy
jest szkodliwe dla procesu odkupienia.

Rozwiązanie problemu poczucia winy nie oznacza uwolnienia
się od konsekwencji naszych grzechów i upadków. Musimy
z nimi żyć i je naprawiać, na przykład: musisz zapłacić za talerz,
który stłukłeś rzucając nim w brata; musisz odwołać kłamstwo
wypowiedziane o kimś. Przemiana naszego życia (prawdziwa
skrucha) i naprawienie zła, które wyrządziliśmy naszymi
grzechami - oto skuteczne środki, dzięki którym możemy
rozwiązać problem poczucia winy.

Szczególnie bolesne są dla nas konsekwencje zranień, gdy
chodzi o nasze bliskie związki. Zdarza się bowiem, że mimo iż
otrzymaliśmy przebaczenie od zranionej przez nas osoby, mimo
iż żałowaliśmy swego czynu, nasz związek z nią nie odnawia się
w dawnej postaci albo nawet rozpada się. W ten sposób rozpa-
dają się małżeństwa; kiedy jeden z partnerów nie jest w stanie
przekonać drugiego do powrotu, dochodzi do rozwodu. W takich
sytuacjach potrzeba więcej czasu, by wyrzuty sumienia wygasły.

Kiedy przyglądamy się bliżej różnym rodzajom poczucia
winy, przestajemy się dziwić, że współczesny świat próbuje go

67


uniknąć przez wyparcie się grzechu. Na pierwszy rzut oka takie
podejście może wydawać się najprostszym wyjściem, ale na
dłuższą metę stwarza ono głębsze problemy emocjonalne
i duchowe, gdyż zaprzeczamy rzeczywistości naszego życia.

Gdy żyjemy zgodnie z nakazami Ewangelii, stopniowo
uświadamiamy sobie, że Jezus traktował poczucie winy jako
bodziec do rozwoju i wewnętrznej przemiany, a nie jako źródło
udręki. Udręka jest naszą sprawką.


DEPRESJA

CZY POTRAFIMY ROZMAWIAĆ O NIEJ?

„Z głębokości wołam do Ciebie, Panie". Psalmista oddaje stan
udręki i pustki, które przeżywamy, gdy jesteśmy przygnębieni,
posępni lub pogrążeni w depresji. Depresja jest stanem, którego
wszyscy od czasu do czasu doświadczamy.

Dzięki badaniom medycznym możemy obecnie diagnozować
pewne stany depresyjne mające podłoże fizyczne. Zakłócenia
równowagi chemicznej w organizmie prowadzą do głębokiej
depresji, która nie wynika ani z sytuacji życiowej człowieka, ani
z niemożności poradzenia sobie z problemami. Jeśli źródłem
depresji są przyczyny fizyczne, można ją leczyć specjalnymi
środkami (antydepresyjnymi), które często przynoszą całkowite
efekty. Smutkiem napawa fakt, że ludzie tak często postępują
nierozważnie; odrzucając tego rodzaju leczenie, nie chcąc
uzależniać się od leków, chcą zwalczyć depresję własnymi
siłami. Jest to równie nierozsądne jak oczekiwanie ustąpienia
cukrzycy lub wysokiego ciśnienia bez koniecznych leków.

Depresja, o której tutaj mówię, pojawia się w wyniku
określonych sytuacji życiowych, takich jak strata osobista,
rozczarowanie, niepowodzenie, frustracja, lęk itd. Czasami taka
depresja może być dotkliwa, spowodowana poważną sytuacją, jak
nagła śmierć kogoś kochanego, czy też rozpoznanie u kogoś
śmiertelnej choroby. Jesteśmy również przygnębieni wtedy, gdy

69


ktoś nas zranił lub nie zrozumiał, gdy straciliśmy przyjaciela lub
możliwość zdobycia pracy, lub też gdy po prostu spotkało nas
jakieś niepowodzenie.

Zwykła depresja jest czymś normalnym i każdy z nas
potrzebuje trochę czasu, by przez to doświadczenie przejść.
Depresja staje się problemem dopiero wtedy, gdy zlekceważymy
ją, wtedy trwa i opanowuje nas coraz bardziej. Czasami taki
rodzaj ostrej depresji wymaga środków farmakologicznych
i poradnictwa.

Depresja może się utrzymywać przez długi czas po śmierci
współmałżonka. Z innym rodzajem depresji mamy do czynienia
w przypadku osoby, która wpada w głębokie i trwałe przygnębie-
nie dlatego, że zabrakło jej dwóch właściwych numerów do
wygranej na loterii. Żaden z tych przypadków nie jest normalny.
W takich sytuacjach zauważamy, że utracona osoba, czy też
przedmiot, jest jak kotwica, która utrzymuje osobę pogrążoną
w depresji na miejscu, nie pozwala jej wypłynąć na morze życia.
Problem leży w nieumiejętności zaakceptowania tego, co
nieuchronne, i przyzwolenia na utratę osoby lub przedmiotu, oraz
w tym, że ów smutny proces utraty jest dla nas tak trudny.

Przeżycie straty, która jest jednym z powodów depresji,
wywołuje poczucie beznadziejności, które z kolei przeistacza się
w poczucie bezradności. Często u osoby będącej w depresji
zanika aktywność; zdolność do normalnego funkcjonowania jest
osłabiona, obniża się poziom motywacji, poczucie bezsensu
zaciemnia spojrzenie na życie.

Takie stany i przyczyny depresji mogą zdominować i sparali-
żować człowieka, hamując jego aktywność życiową. „Zwykła"
depresja może się rozwinąć ostatecznie w chroniczną, jeśli się
z nią nie uporamy.

Depresję musimy rozumieć, jeśli mamy ją leczyć i jej
zapobiegać. Istotne jest, aby ją rozpoznać i przyznać się do niej,
gdy nas dotknie. Powinniśmy zastanowić się nad tym, co być
może ją spowodowało, a następnie zareagować na uświadomione
sobie przyczyny. W ten sposób zapobiegniemy nadmiernej

70


dezorganizacji naszego życia, a depresja pomoże nam lepiej
zrozumieć siebie i przyczyni się do naszego rozwoju.

Jedną z podstawowych i najczęstszych przyczyn depresji jest
tłumienie. Dochodzi do niego wtedy, gdy „zagrzebujemy"
w naszym wnętrzu przykre i negatywne uczucia - wspomnienia,
lęki itd. - a jego rezultatem jest utrzymywanie się w nas
wszelkiego rodzaju nie uporządkowanych, wypaczonych i przy-
gnębiających myśli i uczuć. Jeśli nie staniemy wobec nich twarzą
w twarz i nie uporamy się z nimi, ale pozwolimy im jątrzyć się,
spowodują narastanie straszliwych napięć i wewnętrznych
konfliktów, które z kolei niekorzystnie wpływają na stan naszego
ducha i wpędzają nas w depresję. Ludzie często próbują zapom-
nieć nieprzyjemne i kłopotliwe uczucia i myśli lub odsuwać je
od siebie, ale one nie odejdą, dopóki nie zaczniemy się z nimi
liczyć.

Tłumiąc negatywne uczucia zadręczamy się, cierpimy na
zanik bodźców, jesteśmy apatyczni, ponieważ konflikty we-
wnętrzne strawiły naszą energię. Ludzie w takim stanie mają
poczucie „zamętu" i wątpliwości co do prawdziwości własnych
myśli i uczuć. Taki okres nie jest czasem podejmowania
ważnych decyzji. Powinniśmy poczekać, aż owo zamieszanie
częściowo ustąpi i wyklarują się myśli i uczucia.

Jak tego dokonać? Poprzez ekspresję. Skoro represja może
powodować depresję, to ekspresja może złagodzić ją przez
wydobycie na powierzchnię wszystkich nie uporządkowanych
myśli i uczuć, które winny ujrzeć światło dzienne, by można
było ujrzeć je takimi, jakimi są. Czynimy to poprzez wyrażanie
uczuć przed kimś bliskim, komu dostatecznie ufamy, komuś, kto
być może nie zgadza się z nami, czy nawet nie zawsze nas

** rozumie, ale jest chętny do uważnego wysłuchania nas i do

pomocy nam w uporządkowaniu naszych spraw. Zwykle pytam
swoich klientów: „Czy masz bliskiego przyjaciela, z którym
możesz o tym rozmawiać, przyjaciela, z którym masz dobry
kontakt, który skonfrontuje twoje odczucia, do którego możesz
się zwrócić o pomoc?" Osoby będące w depresji potrzebują

71


rozmowy; potrzebują przyjaciela, który będzie ich słuchał
i rozumiał ich. Ale często człowiek pogrążony w depresji chce
zamknąć się w sobie, i w ten sposób wycofuje się.

Jeśli masz przyjaciół, którzy tak się zachowują, nie pozwól im
na to! Zachęć, a nawet nakłoń ich do podzielenia się tym, co
odczuwają, do wydobycia tego na światło dzienne, otwarcie,
gdzie będzie możliwe nowe, realistyczne spojrzenie na wszystko,
co stłumione. Światło Ducha Świętego może rozpocząć proces
uzdrowienia.

Potrzeba ekspresji może być również zaspokojona poprzez
kontakt z własnym światem wewnętrznym, tak abyśmy byli
świadomi rozgrywającego się w nas aktu represji i bycia pod
jego kontrolą. Wtedy możemy odważnie konfrontować nasze
wypaczone uczucia. Nie możemy dopuścić do tego, by nami
zawładnęły, ani do tego, byśmy im wierzyli czy ufali.
:• Kiedy zwerbalizujemy to, co czujemy, gdy usłyszymy samych
siebie, uporządkujemy nasze problemy lepiej. Proces słuchania
pozwala nam być sobą. Zarówno werbalizowanie jak i słuchanie
powinny się nawzajem wspomagać, należy je kontynuować,
dopóki nie opanujemy naszej depresji.

Dialog z samym sobą może rozpoczynać się od modlitwy,
autentycznej modlitwy o pomoc, wypływającej „z głębi naszego
wnętrza". Taka modlitwa jest częsta w Psalmach. „Z głębokości
wołam do Ciebie, o Panie. Panie, usłysz wołanie moje". W ciem-
nościach odczuwamy pustkę i chłód, a w modlitwie dzielimy się
z Bogiem naszą udręką. Pozwalamy Bogu na dotknięcie,
wchłonięcie i uleczenie naszego złamanego i znękanego ducha.
W takich stanach nasza ufność do Boga jest poddawana próbie,
ale w tych samych stanach powiększa się ona prawdziwie.

Co się kryje pod depresją? Istnieje wiele czynników, które są
przez nas tłumione, ale najbardziej znaczące są lęki, gniew
i negatywne myślenie. Dręczy nas bezsensowny lęk o nasze
życie i przyszłość. Wiele z naszych obaw jest nielogicznych
i nieuzasadnionych, a jednak wpływają one na nasze życie,
przyczyniając się do naszej niepewności i niewiary w siebie.

72


Kiedy poddajemy je pod dyskusję i patrzymy na nie bardziej
otwarcie, możemy lepiej panować nad nimi. W rozmowie
z zaufanym przyjacielem taki rezultat jest często możliwy.
Otwarty i szczery dialog nie zawsze rozwiąże problemy, ale
często pomoże wyjść z depresji. Bardzo często wyjście jest
w odsłonięciu siebie.

Tłumiony gniew jest bezspornie jedną z najbardziej niszczą-
cych przyczyn depresji. Powszechnie znana psychologiczna
definicja depresji jest następująca: „jest to skierowana przeciw
sobie samemu wrogość". Nierozpoznanie gniewu, unikanie go
lub wypieranie czyni go bardzo niebezpiecznym. Jak już
wspomniałem w jednym z wcześniejszych rozdziałów, boimy się
gniewu, przez co wytwarzamy w sobie niepotrzebnie dużo
napięcia, co prowadzi do wewnętrznych konfliktów, które
wpędzają nas w depresję.

Ludzie zazwyczaj łatwo ujawniają, iż są zranieni przez
innych, wstrząśnięci utratą przyjaciela, pracy, śmiercią współ-
małżonka, ale często nie potrafią szczerze przyznać się do
towarzyszącego tym przeżyciom gniewu i poradzić sobie z nim.
Gdy zajdzie taka potrzeba, ludzie powinni pozwolić sobie na
gniew i na jego poprawną ekspresję, bez poczucia winy.

Wyrażając gniew, dzielimy się nim z kimś, stajemy się zdolni
do zmobilizowania swojej energii dla pozytywnego, konstruktyw-
nego życia, zamiast brnąć w pasywnej, destrukcyjnej depresji.
Świadomie lub podświadomie, ludzie wybierają niekiedy stan
depresyjny, ponieważ zwalnia ich to od odpowiedzialności za
konkretny problem i od podjęcia faktycznych decyzji.

Trzecim czynnikiem depresji jest negatywne myślenie, które
w sposób ledwo uchwytny lub całkiem oczywisty wpływa na na-
sze poczucie godności. Kiedy ludzie są przygnębieni, mają
skłonność do zaniżania swojej wartości. W takim stanie nasila się
poczucie bezwartościowości; człowiek staje się swoim własnym
największym wrogiem przez samooskarżanie. W takich przypad-
kach odkrywamy również wiele wyrzutów sumienia, które nie
opuściły osoby i ciągle ją prześladują.

73


Dlatego, jeśli mamy pokonać depresję, musimy wykryć
wszystkie tego rodzaju negatywne myśli o sobie. Musimy
skonfrontować wszystkie bezsensowne stwierdzenia o sobie, jak
również często absurdalne wnioski, które wyciągamy: że np.
jesteśmy źli, bezwartościowi, ponieważ zgrzeszyliśmy lub
zraniliśmy kogoś, ponieważ doznaliśmy niepowodzenia w szkole,
w pracy lub w małżeństwie. Musimy przekonać siebie, że
możemy powrócić do normy i musimy mieć nadzieję na
przyszłość, że jeśli nawet nasze czyny były złe, jesteśmy dobrzy.

Odmawiając sobie przebaczenia, skazujemy siebie na tortury
naszej psychiki pogrążonej w depresji, a użalając się nad sobą,
stajemy się po prostu egocentryczni. To wszystko tworzy błędne
koło, które pogłębia naszą depresję. Tu nie chodzi tylko o emo-
cjonalną destrukcję, może dojść do sytuacji, w której rozważa się
samobójstwo.

Negatywne myślenie jest również wzmacniane przez perfek-
cjonizm,
zawsze nierealistyczny i niszczycielski. Nierealistyczne
oczekiwania wobec siebie i innych ciągle przynoszą nam
rozczarowania i prowadzą do depresji.

Przykładem tego jest pewna depresja, której doświadczają
ludzie po świętach Bożego Narodzenia. Wielkie oczekiwanie,
nasycone emocjami, czym mogłyby, czy też powinny one być,
połączone z gorączkowymi wysiłkami, by uczynić je takimi,
,jakich jeszcze nie było", to wszystko toruje drogę negatywnym
reakcjom. Święta łatwo się przemieniają w „wielką amerykańską
pułapkę". Rozczarowania pozostawiają nas zdegustowanymi
i, prawdopodobnie, rozeźlonymi. Tak więc styczeń i luty, i tak
już smutne i posępne w wielu miejscach kontynentu, wydają się
jeszcze bardziej ponure. Problemy, z którymi borykamy się
w listopadzie, w styczniu wydają się prawie nie do pokonania.
Nic dziwnego, że kiedy spadamy z nierealistycznych wyżyn,
widzimy przyszłość w czarnych kolorach.

Depresję możemy najlepiej rozpoznać poprzez realistyczne
myślenie, poprzez samoakceptację, radość z tego, że jesteśmy
takimi, jakimi jesteśmy, z jednoczesną nieustającą próbą stawania

74


się coraz lepszymi ludźmi. Właśnie tutaj wiara w bezwarunkową
miłość Boga do nas oraz historia odkupienia i nieustanne Boże
przebaczenie mogą wzmocnić nas emocjonalnie, jak również
dopomóc nam w naszym dojrzewaniu jako chrześcijan. Tu znów
widzimy, jak chrześcijanie mogą wykorzystać swoją wiarę, by im
służyła. A więc wiara może czynić cuda w życiu osób pogrążo-
nych w depresji.

Szczególnym sposobem, który neutralizuje wszystkie trzy
czynniki - lęki, gniew, negatywne myślenie - jest ich ekspresja.

Na koniec musimy podkreślić rolę nadziei. Ponieważ depresja
tak bardzo łączy się z poczuciem straty, równie łatwo jest utracić
nadzieję: jeśli idzie o siebie, innych i Boga. Pozbawieni nadziei,
odczuwamy bezradność, i w ten sposób zrzekamy się odpowie-
dzialności za własne życie. Będąc chrześcijanami, jesteśmy
ludźmi nadziei, która podtrzymuje nas na duchu, wiedzie do
przodu nawet pośród ciemności, ponieważ Bóg jest z nami
i działa z nami.

Nie ma powodów do rozpaczy. Depresja jest uleczalnym
schorzeniem. Może wymagać poddania się leczeniu, ale powinna
być również uzewnętrzniona, a akt ten, połączony z nadzieją
w Bogu, prowadzi do uleczenia.

Stary Testament jest opowieścią o Bogu nieustannie wzywają-
cym swój lud do wyjścia z chaosu, z Egiptu, z niewoli, z ciem-
ności, z otchłani, z udręki. Podobnie i my jesteśmy wzywani
przez Boga do wyjścia z depresji. Ale Bóg nie tylko wzywa nas
do wyjścia z czegoś, ale i do przejścia do czegoś innego, lep-
szego. Z chaosu - do tworzenia, z Egiptu - do Ziemi Obiecanej,
z ciemności - do Jego cudownego światła. Depresja zatem może
być okazją do wejścia w nową fazę rozwoju emocjonalnego i du-
chowego. Być może straciliśmy kogoś lub coś - nie wolno temu
zaprzeczać; ta strata nie może być też niedoceniana lub zastąpio-
na czymś innym - ale zyskaliśmy coś nowego, coś, co jest często
mniej namacalne, niemniej jednak prawdziwe.

Kiedy jesteśmy pogrążeni w depresji, musimy szukać głęb-
szego znaczenia tego, co przeżywamy. Chrystus nadaje sens

75


naszej chrześcijańskiej egzystencji. Ale każdy z nas musi ten
sens odkryć. Za każdym razem, gdy stajemy wobec depresji,
jesteśmy wzywani do czegoś większego. Gdy znajdujemy sens,
podtrzymujemy nadzieję; doznajemy uzdrowienia i mobilizujemy
nasze życie dla świata, z którego istnienia może nie zdawaliśmy
sobie nigdy sprawy albo, być może, nigdy nie chcieliśmy, by
istniał. Uczniowie Chrystusa nie mieli świadomości tego, że
depresyjny Wielki Piątek może prowadzić do radości Zmar-
twychwstania.


____________10
SAMOKRYTYCYZM

CZY SAMOPOTĘPIENIE?

W opowieści o jawnogrzesznicy (J 8, 1-11) Jezus okazuje się nie
tylko mądrym obrońcą, ale również psychologiem obdarzonym
zdolnością do empatii. Kiedy faryzeusze, jako sędziowie,
w sposób arogancki zachowują się wobec zakłopotanej kobiety,
uważając się za nieskazitelnych, ukazują tragedię ludzkiego
działania, któremu nie towarzyszy wgląd w swoje własne życie.

Oto kilka bardziej wyrazistych przykładów: rozwiedziony
mężczyzna, który nie dostrzega swojego udziału w rozbiciu
rodziny i obwinia tylko żonę; uczeń, który nie rozumie, dlaczego
nie zdał do następnej klasy; nastolatek, który obwinia rodziców
o swoje odczucia; alkoholik, który nie rozumie, dlaczego pije;
zaburzony emocjonalnie człowiek, który nie ma kontaktu ze
swoimi uczuciami i światem wewnętrznym; otyła kobieta, która
w jedzeniu znajduje ucieczkę i pocieszenie; wszyscy przygnębie-
ni ludzie, nieświadomi swego „zagrzebanego" gniewu; ci,
o których mówi się: niebieskie ptaki, obawiający się kłopotów,
niepewni siebie; emocjonalnie niedojrzali, którzy zawierają
małżeństwa dla swych wybujałych potrzeb i nazywają to
miłością.

W miarę narastania problemów, wgląd tych ludzi we własne
życie maleje, albo tak się tylko wydaje. Czyż można się dziwić,
że tym ludziom, którzy tak łatwo obciążają innych winą za swoje

77


własne błędy, którym tak trudno kogoś przeprosić lub przyznać
się do złego, brakuje wglądu w siebie lub w swoje zachowanie?
To tak, jak gdyby jakiekolwiek przyznanie się do winy miało
unicestwić ich lub ich poczucie własnej godności. Jest to lęk
przed porażką.

Jezus daje do zrozumienia faryzeuszom, że sami nie są bez
grzechu. W końcu dociera to do nich; rozpoznają własne grzechy
i, zawstydzeni, znikają. Jezus uczy nas niepotępiania innych,
zanim nie spojrzymy bardzo krytycznie na siebie.

Potępianie przez innych jest wystarczająco trudne do wysłu-
chania, ale samopotępianie wydaje się jeszcze trudniejsze do
zniesienia, zakładając jego destrukcyjność. Sposób, w jaki Jezus
traktuje jawnogrzesznicę, jest dla nas ważną lekcją o życiu
w miłości i z miłością do siebie, niezależnie od naszych grze-
chów i upadków. Jezus mówi do niej: „Nikt cię nie potępił?"
„Nikt, Panie". - odpowiada kobieta. „I Ja ciebie nie potępiam.
- Idź, a od tej chwili już nie grzesz". Bóg nie potępia nas nawet
wtedy, gdy potępiają nas inni, lub gdy potępiamy siebie sami.
Wynika z tego, że powinniśmy być krytyczni w stosunku do
siebie, jak zalecił to Jezus faryzeuszom, ale nie powinniśmy
siebie potępiać.

Granica pomiędzy samokrytycyzmem i samopotępieniem jest
delikatna, ale różnica między nimi - ogromna. Dlatego ludzie
boją się spojrzeć na siebie krytycznie: ze strachu przed samopo-
tępieniem. Utożsamiają dwie różne sprawy. Spotykam wielu,
skądinąd inteligentnych i zdolnych ludzi, którzy nie chcą
wniknąć w swoje wnętrze. Nie znają siebie, z lękiem odrzucają
każdą fachową czy nawet przyjacielską radę, by spojrzeć w głąb
siebie. Zdrowy samokrytycyzm umożliwia wgląd w siebie, dzięki
czemu siebie poznajemy, a następstwem tego jest przemiana
i rozwój.

Samokrytycyzm jest absolutnie konieczny do osiągnięcia
dojrzałości emocjonalnej i duchowej. To, na ile ludzie potrafią
wejrzeć w swoje wnętrze, determinuje często różnice pomiędzy
zdrowym a chorym związkiem małżeńskim lub rodzinnym.

78


Samokrytycyzm jest pozytywny i konstruktywny. Kiedy przesta-
jemy się go bać, przynosi wolność, radość i zadowolenie
z siebie. Wzywa nas do zaakceptowania i pokochania tej
rzeczywistości, którą naprawdę jesteśmy, a nie naszego wyobra-
żenia o sobie. W ten sposób redukujemy nasze nierealistyczne
oczekiwania wobec siebie i wynikające z nich frustracje. Zdrowy
samokrytycyzm wzywa nas ku wyższym szczytom ludzkiego
i chrześcijańskiego rozwoju. Im lepiej rozumiemy siebie, tym
lepiej poznajemy i rozumiemy innych, i stajemy się bardziej
wrażliwi na ich potrzeby.

Samokrytycyzm opiera się na zrozumieniu, że jesteśmy
dobrzy i wartościowi, że możemy stawać się lepsi, że możemy
uczyć się na własnych błędach i rozwijać się, że bez niepowo-
dzeń nie zmienimy się ani też nie poznamy siebie i swoich
ograniczeń. Paradoksem jest to, że niepowodzenie, które jest
częścią naszego życia, przemienia nas. Decydujące jest pytanie,
jak radzimy sobie z niepowodzeniami i jak na nie reagujemy.

Bóg kocha nas pomimo naszych błędów. Jeśli potrafimy
uczynić to samo, pokochamy siebie naprawdę. Potępiając siebie,
malujemy autoportret osoby bez wartości, drugiej kategorii,
ponieważ nienawidzimy siebie za to, że nie jesteśmy doskonali,
a takie samopotępienie pozbawia nas sił i jest destrukcyjne,
patologiczne i niechrześcijańskie.

Ta „złośliwa" choroba jest widoczna u wielu perfekcjonistów.
Ci są zawsze nieszczęśliwi, niezależnie od „sukcesów"; zawsze
znajdują skazę. Nie potrafią doświadczyć uczucia zadowolenia,
jeśli w ogóle coś takiego się zdarzy, ponieważ lękają się porażki;
kiedy się coś nie uda, to i tak już częściowo tego oczekiwali,
ponieważ uważają się za fatalistów. Nie akceptując niepowodze-
nia, wpadają w coraz głębsze przygnębienie. Tak więc cykl
perfekcjonizmu działa tylko wewnątrz nich samych. Są surowi
dla siebie, a jeszcze bardziej wobec innych. Nade wszystko zaś
są niezdolni do rozkoszowania się radością i pokojem chrześci-
jańskiego życia, które dał nam przebaczający Bóg, który prosi
nas, byśmy przebaczali samym sobie.

79


Samokrytycyzm jest jak powiew nowego życia i nadziei;
samopotępienie przynosi jedynie rozpacz i śmierć. Dla chrześci-
janina żyjącego w cieniu Krzyża samokrytycyzm jest istotny,
samopotępienie - bezsensowne.

Kiedy Jezus gani faryzeuszy za potępienie jawnogrzesznicy,
nakazuje im, aby byli krytyczni w stosunku do siebie. Zwracając
się do jawnogrzesznicy nakazuje, by nie grzeszyła więcej.
Sugeruje, by wyciągnęła naukę ze swojego upadku, ale przede
wszystkim zapewnia ją, iż skoro On jej nie potępił, ona również
nie powinna potępić siebie.


_______n

MIŁOŚĆ WŁASNA

KONFLIKT INTERESÓW?

Konflikt pomiędzy miłością własną a samolubstwem jest tak
częsty i niezmienny, że nawet nie zdajemy sobie w pełni sprawy
z tego, jakie wytwarza w nas napięcie. Istnieje on wśród
wykształconych i niewykształconych, wśród duchownych
i świeckich. Nawet duchowni, których uważamy za biegłych
w tych sprawach, odczuwają zakłopotanie w tej materii. Istnieje
wiele niejasności na ten temat, prowadzących do wielkiego
niepokoju i problemów w ludzkim życiu oraz w związkach
międzyludzkich.

Kiedy Chrystus i psychologowie mówią nam, by kochać
siebie samego, wnioskujemy, że jest to istota emocjonalnego
i duchowego rozwoju. Tak jest w istocie, lecz jakże trudno jest
wprowadzić to w życie. Chrystus nie udzielił nam dokładnych
wskazówek co do tego, a psychologowie nie zawsze jasno
stawiają tę sprawę i nie zawsze się zgadzają. W rzeczywistości,
niektóre książki z dziedziny psychologii budzą w nas nieufność;
popierają one filozofię egoizmu: najpierw ja, a potem inni.
Dlatego też większość z nas działa ostrożnie. Często kwestionuje-
my nasze motywy postępowania w konkretnej sytuacji, zadając
sobie pytanie: „Czyż nie jest to egoizm z mojej strony?" Po
czym, by rozegrać sprawę bezpiecznie, postępujemy zupełnie

Uleczyć...-6 81


odwrotnie lub w ogóle nie robimy nic, z czego ani jedno, ani
drugie nie jest dobre.

Klasycznym przykładem jest poświęcająca się matka i żona,
która nieustannie zaspokaja potrzeby dzieci i męża, niewiele
troszcząc się o siebie. W taki sposób jej matka i babka okazy-
wały swoją miłość. Taka jest właśnie rola dobrej matki
i żony - wnioskuje ona na tej podstawie. Znaleźć czas dla siebie
lub zrobić coś dla siebie byłoby egoizmem, wyzwalającym
poczucie winy. Smutnym rezultatem tego jest rozwijający się
egoizm dzieci i egocentryzm męża, z jednoczesną stopniową
utratą jej własnego człowieczeństwa.

Wysiłek utrzymania się w roli osoby poświęcającej się dla
innych sprawia, że ludzie tacy stają się egocentrykami. Ich po-
trzeba bycia kochanym jest w sposób neurotyczny złączona
z chęcią dogadzania wszystkim po to, by czuć się przez nich
kochanym. Ponieważ tacy ludzie nie kochają samych siebie, są
całkowicie uzależnieni od miłości innych. Ich poczucie własnej
wartości i tożsamość są uwarunkowane tym, co inni o nich myślą
i mówią.

Istnieje delikatna granica pomiędzy miłością własną a egocen-
tryzmem i tu tkwi, prawdopodobnie, konflikt interesów. Jakże to
możliwe kochać siebie i nie być egoistą? Balansowanie na tej
granicy i utrzymywanie równowagi jest zadaniem na całe życie.
Wymaga ono szczerości, autoanalizy i badania naszych moty-
wów. Jesteśmy szczęściarzami, jeśli mamy dobrego przyjaciela,
który może pomóc nam w wyjaśnieniu motywacji lub w skon-
frontowaniu naszego działania. Możemy też skorzystać z porad-
nictwa lub zdobyć się na szczerość wobec siebie. To element
naszego rozwoju, a jednocześnie kładzenie podwalin zdolności
kochania drugiego człowieka.

Wspólnym mianownikiem trudności małżeństw jest brak zdro-
wej miłości własnej. Tworzenie związku pełnego miłości wyma-
ga wysiłku. Tym bardziej że istnieje pewne napięcie, które
w sposób naturalny wynika z różnic pomiędzy kobietą i męż-
czyzną. Jeśli jednego z partnerów nie cechuje zdrowa miłość

82


własna, która obejmuje poczucie własnej godności, zaufanie
i wiarę w siebie, scenariusz będzie następujący: albo oboje
partnerzy będą w stanie wojny, broniąc swojej odrębności, gdyż
każdą różnicę zdań lub nieporozumienie traktuje się jako zagro-
żenie lub osobistą zniewagę sygnalizującą brak miłości, albo
jeden z partnerów, zawładnięty przez drugiego, będzie stopniowo
tracił swoją tożsamość poprzez powściągliwość i poddanie się.
Równie dobrze może zaistnieć kombinacja obu przypadków.

Dla takich ludzi wspólne wzrastanie na dłuższą metę staje się
niemożliwe, wzrastanie osobno staje się rzeczywistością.
Zarówno w pierwszym jak i w drugim przypadku, czy to przez
potrzebę ciągłej aprobaty, czy też przez potrzebę ciągłego
panowania nad partnerem, miłość własna okazuje się słaba. Nic
dziwnego, że wiele małżeństw kończy się rozwodem. Wielu
takich ludzi, przeżywając ból rozwodu, odkrywa w końcu, czym
jest prawdziwa miłość własna. Niemała to cena, jeśli jedynie
śmiercią małżeństwa można było zapłacić za doświadczenie siły
płynącej ze zdrowej miłości do siebie, za rozpoznanie daru,
jakim jesteśmy.

Małżeństwo to nie tyle doświadczenie bycia kochanym, ile
doświadczenie kochania. Być zdolnym do miłości oznacza ko-
chać siebie, umieć radzić sobie z nieporozumieniami wynikają-
cymi z różnic, ze sprzeczkami, niesnaskami i trudnościami, które
są udziałem każdego związku. Dreszcz niepokoju chwyta mnie,
kiedy słyszę coś takiego: „Czuję się kimś, ponieważ ona mnie
kocha". Innymi słowy: „Bez jej miłości jestem bezwartościowy".

Zdrowa miłość własna przetrwa ból i zranienia, nieuniknione
w każdym związku. Być może jestem skrzywdzony, ale nie je-
stem zniszczony. Jezus powiedział: „Jeśli cię ktoś uderzy
w [jeden] policzek, nadstaw mu i drugi". Jeśli kochasz siebie,
zniesiesz rany. Wielu ludzi interpretuje tę wypowiedź Jezusa jako
przyzwolenie innym na deptanie po sobie. Możesz cierpieć ból,
tolerować niewygodę czy też znosić dziwactwa innych, ale nie
pozwalaj ludziom, by wykorzystywali cię lub wyniszczali. Miłość
własna wymaga samoobrony.

83


Często pytałem kobiety: „Dlaczego pozwalałaś na psychiczne
(lub fizyczne) znęcanie się nad tobą twojego męża?" Odpowiedź
często brzmiała: „Myślałam, że się zmieni". Ale on stawał się
tylko gorszy, ponieważ ona „podsycała" i wzmacniała ten
problem. A prawdziwą przyczyną był brak u tej kobiety miłości
własnej, brak poczucia godności własnej, dlatego nie mogła
stanąć we własnej obronie i zdusić w zarodku chore zachowanie
męża. Niekiedy kobieta uważa nawet, że zasłużyła sobie na takie
traktowanie. Dlatego jeżeli małżeństwo przegrywa, dwoje ludzi
przegrywa.

To bardzo proste! Muszę kochać siebie samego, zanim będę
mógł kochać kogoś drugiego. Nasz podstawowy związek
stanowimy sami ze sobą i jeśli nie jest on zdrowy, nie będzie
zdrowy z nikim innym.

Motyw przewodni chrześcijaństwa zwięźle ukazują słowa:
„Kochaj Boga, a bliźniego swego jak siebie samego". Jakim
wspaniałym psychologiem był Chrystus! Te trzy miłości są
nierozerwalnie związane ze sobą. Jedna nie może istnieć bez
pozostałych, inaczej miłość jest podejrzana. Czasami słyszymy,
jak ludzie opowiadają o tym, jak bardzo kochają Pana Boga, ale
ich postępowanie przeczy temu: nie dbają o swoje zdrowie
psychofizyczne.

Człowiek zawsze szuka kryteriów, na podstawie których
mógłby odróżniać miłość własną od egoizmu. Opisanie takich
kryteriów może być bardzo trudne. Oto ogólna ich charakterysty-
ka, która pomoże nam owe różnice rozpoznać.

Po pierwsze, autentyczna miłość własna sprawia, iż czynimy
to, co jest najlepsze dla naszej egzystencji. Najlepsze niekoniecz-
nie znaczy najłatwiejsze: nie to, co przynosi mi dobre samopo-
czucie, co jest przyjemnością, czy też to, co robią wszyscy inni;
często jest to dokonywanie tego, co trudne, co wymaga czasu,
energii i pieniędzy. „Kto chce znaleźć swe życie, straci je".
Często wymaga to samodyscypliny i poświęcenia, umiejętności
zniesienia zawodu dzisiaj - żeby wygrać jutro. Często oznacza
to stawanie twarzą w twarz z rozbiciem i cierpieniem po to, by

84


zdobyć większe uznanie dla siebie: nie od innych, ale od samego
siebie. Miłość własna nie jest introwersją. To byłby egocentryzm.
Miłość własna jest powrotem do świata zewnętrznego, wyjściem
ku drugiemu. Jednak, zanim zacznę obdarowywać innych, muszę
najpierw obdarzyć siebie. Muszę być zdolny do rozpoznawania
swoich potrzeb, by trafnie rozpoznać potrzeby innych. Auten-
tyczna miłość własna dostarcza nam siły i odwagi do wychodze-
nią naprzeciw innym. Jezus powiedział: „Jeżeli ziarno wpadłszy
w ziemię obumrze, przynosi plon obfity". Zanim zakiełkuje, musi
ulec przeobrażeniu.

Do Jeziora Galilejskiego wpływają świeże wody z rzeki
Jordan, dzięki czemu jest ono jeziorem pulsującym życiem,
rozwijają się w nim bujnie rośliny, rozmnażają ryby. Następnie
wypływa swym południowym ujściem z powrotem do Jordanu,
który dalej toczy świeże wody, aż w końcu uchodzi do Morza
Martwego. Jezioro Galilejskie tętni życiem nie tylko dlatego, że
otrzymuje (zwraca się ku sobie), ale dlatego, że rozlewa się znów
do Jordanu, daje mu z siebie, a ten płynie do Morza Martwego.
Morze Martwe jedynie gromadzi owe wody. Bierze, ale niczego
nie daje. Nie ma w nim życia, nie ma roślinności. To wydaje mi
się kluczem do zrozumienia różnicy pomiędzy zdrową miłością
własną a egoizmem. Miłość własna zwraca się ku swemu
wnętrzu tylko po to, by powrócić na zewnątrz ku innym. Egoizm
zwraca się ku swemu wnętrzu, tam pozostaje - i umiera. Brak
mu spojrzenia na zewnątrz, charakterystyczne jest dla niego
jedynie wewnętrzne zaślepienie.

Podobnie jest z nami. Jeśli pokochamy siebie, będziemy się
troszczyć o siebie, o własny rozwój, o kontakt z innymi. Jezus
oddalał się samotnie w góry. Wiedział, kiedy jest Mu potrzebny
odpoczynek, zmiana tempa życia. Wsłuchiwał się w swój
organizm. Znał potrzebę samotności, jak również powracał do
innych.

Ludzie, którzy zawodowo poświęcają się dla innych, cierpią
czasami z powodu „wypalenia się". Dają innym, ale nie dają
niczego samym sobie, usychają. Znać swoje ograniczenia

85


i respektować je - oto na czym polega zdrowy rozsądek. Odpo-
czynek - odpowiednia ilość snu, właściwy posiłek, zrobienie
przerwy, wyjazd gdzieś, to wszystko oznacza, że kocham siebie
i że będę w stanie znów być dla innych, gdy się wzmocnię
i zregeneruję.

„Pamiętaj, abyś dzień święty święcił" to inaczej: „odpocznij,
bądź dobry dla siebie, abyś mógł dalej żyć, obdarowywać i pra-
cować". Pracoholicy nie potrafią zadbać o siebie, są jak nałogow-
cy podążający drogą samozniszczenia. Gdy rodzice znajdują czas
dla siebie, na własne sprawy, uczą dzieci, jak żyć i jak kochać.
W dobrej miłości własnej jest miejsce na spojrzenie na siebie, na
refleksję nad własnym życiem, zachowaniem i jego motywami,
na rozwijanie intuicji i samorozumienie. Oto sposób, w jaki
działa Duch Święty, czy to przez modlitwę czy przez dialog
z drugim człowiekiem. Tak oto poznajemy, że jesteśmy darem,
zaczynamy go doceniać i rozwijać. To zrozumienie samego sie-
bie wiedzie do pokory; znać swoje możliwości to również znać
swoje ograniczenia. Gdy poznajemy siebie i własną skończoność,
inaczej patrzymy na otaczający nas świat, na rzeczywistość życia
i lepiej sobie z nią radzimy. Dzięki samowiedzy możemy być
bardziej aktywni i wnosić coś nowego dla innych.

Introspekcja ta nie powinna być mylona z pewnego rodzaju
introwersją, zamykaniem się w sobie, egocentryzmem, który
zapatrzony jest tylko w siebie. Taka introwersją pozbawiona jest
pola widzenia, zmierza donikąd i nic nie daje. Jest narcystyczna
- skupiona wyłącznie na sobie, nie jest skierowana ku innym.
Charakteryzuje się nie pokojem, lecz strachem i drażliwością.
„Nie troszczcie się zbytnio" - mówi Jezus. „Przypatrzcie się
ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichle-
rzy, a Ojciec wasz niebieski je żywi". W ludziach niespokojnych
panuje nieustanny zamęt i wydaje im się, że nie potrafią
wydostać się ze świata zmartwień. A zdrowa miłość własna
wyzyskuje introspekcję i potrafi zwracać wzrok ku innym. Jej
spojrzenie jest szersze, podczas gdy introwersją służy samej
sobie i interesuje się tylko sobą.

86


Inną cechą charakterystyczną zdrowej miłości własnej jest
rozsądek. Nie działa ona na zasadzie uczuć, impulsów lub
popędów, z których żadne nie potrafi sobą rozsądnie pokierować.
Osoba, która naprawdę kocha siebie, jest uczuciowa, wrażliwa,
ma kontakt ze swoim światem wewnętrznym, ale ten świat nad
nią nie panuje. Mądra miłość własna nie ulega wpływom
fałszywego poczucia winy, nie posługuje się wymówkami.
Człowiek prawdziwie kochający siebie wykorzystuje swoją
inteligencję, poszukuje najlepszej informacji czy wiedzy, która
korzystnie wpłynie na jego decyzje i życie.

Dalszą trwałą cechą takiej miłości jest jej wpływ na poczucie
głębokiego pokoju i satysfakcji. Człowiek prawdziwie kochający
siebie działa ze świadomością, że uczynił i rozważył wszystko,
by postąpić dobrze, że podjął najlepszą decyzję nawet w złej
sytuacji i jest gotów samotnie stawić czoła trudnościom. Umie
przyjąć krytykę, działa z przekonaniem, pewnie i z wiarą
w siebie.

Ten opis jest zarazem opisem człowieka o wysokim poziomie
moralnym, któremu w życiu i w działaniu towarzyszy poczucie
głębokiego pokoju i zadowolenia. Dlatego charakterystyka osoby
kochającej siebie jest zgodna z charakterystyką osoby o wysokim
poziomie moralnym. Im niższy poziom moralny, tym mniejsza
prawdziwa miłość do siebie samego. Im niższy poziom moralny,
tym niższy stopień szacunku dla samego siebie, tym więcej
autodestrukcji w zachowaniu.

Pokój i zadowolenie z siebie są odzwierciedleniem wartości
człowieka i jego priorytetów. Wartość jednostki tkwi w jej
wnętrzu. Jeśli kocham siebie, moja wartość jest we mnie, nie
w czymś lub w kimś poza mną. Moje sukcesy i piękne przed-
mioty, które posiadam, mogą polepszyć moje dobre samopoczu-
cię i mogą dodać mi pewności, ale moja wartość zależy od mojej
miłości własnej. W istocie najwyższy akt wiary polega na wierze,
że Bóg kocha mnie bezwarunkowo takim, jakim jestem, i że ja
również mogę kochać siebie bezwarunkowo takim, jakim jestem.

Samo naszkicowanie kwestii miłości własnej wymagałoby
znacznie dłuższego eseju. Lecz moim zamiarem jest uwrażliwie-

87


nie naszej świadomości na to, jakie problemy mogą powstać,
kiedy pomylimy miłość własną z egoizmem. Rozwijanie zdrowej
równowagi pomiędzy nimi jest zadaniem całego życia. Czasami
odniesiemy sukces, czasami się nam nie uda, ale usuwanie
konfliktu pomiędzy miłością własną a egoizmem służy naszemu
dobru. Kochamy siebie, by kochać Boga i innych ludzi. Zdrowa
miłość własna jest pożyteczna i właściwa, nie ma nic wspólnego
z egoizmem lub egocentryzmem. Jeśli je rozróżnimy, wyeliminu-
jemy wątpliwości, które nas chwilami opadają, i będziemy mogli
szczerze kochać Boga, siebie i bliźniego.


_______12

ODDANIE
CZY ULEGŁOŚĆ?

Dawanie jest wplecione w życie codzienne, jest istotnym
elementem stosunków międzyludzkich. Jeśli ma być sztuką
stosowaną, musimy zdefiniować, co przez to rozumiemy, i być
bardziej tego świadomi.

Możemy podarować komuś książkę, przyjemne spojrzenie,
pieniądze, posiłek lub pomocną dłoń. Możemy także obdarowy-
wać innych uczuciami. Czyniąc to wyrażamy, kim jesteśmy, co
myślimy, co czujemy itd. Jednak w naszych bliższych związkach
obdarowywanie uczuciami staje się o wiele bardziej wrażliwą,
intensywną i skomplikowaną częścią naszego współżycia
z innymi. Pociąga ono za sobą nie tylko głębszy poziom
dzielenia się z innymi poprzez komunikację, ale również głębszy
poziom zobowiązania. W tym miejscu będę się zastanawiał nad
trzema rodzajami dawania siebie. >• *

Akt dawania siebie jest aktem miłości; jest przede wszystkim
aktem woli, decyzją, wyborem. Może temu aktowi towarzyszyć
wiele ciepłych, czułych uczuć, ale może tych uczuć w ogóle nie
być, jak również mogą wystąpić uczucia negatywne. Ale,
w ostatecznym rozrachunku, z uczuciami czy bez, jest on nadal
aktem ważnym i dobrym.

Czasami uważamy naiwnie, że dawanie siebie jest prawdziwe
tylko wtedy, gdy towarzyszą temu pozytywne uczucia, radość

89


i ochota. Myśląc w ten sposób, narażamy się na kłopoty. Ciepłe
uczucia oczywiście ułatwiają nam cały ten akt i czynią go
bardziej satysfakcjonującym uczuciowo, lecz kiedy jest on
pozbawiony takich uczuć, albo nawet gdy towarzyszą mu
negatywne uczucia, jest aktem o wiele bardziej prawdziwym.
Wtedy to opiera się on na głębokim, szczerym przekonaniu;
innymi słowy, jest głębszym aktem miłości. Kiedy czynimy coś
dla innych pod wpływem „dobrych" uczuć, nasze działanie
będzie kapryśne i niekonsekwentne, a nasze zachowanie, oparte
na uczuciach, niedojrzałe i dziecinne.

Ewangeliczna przypowieść o dwóch synach jest tutaj dobrym
przykładem. Ojciec prosi jednego z synów, by poszedł popraco-
wać w winnicy, na co ów syn bez namysłu odpowiada, że
pójdzie. Następnie ojciec prosi o to samo drugiego z synów,
a ten, również bez namysłu, odpowiada: „Nie chcę". W końcu
jednak opamiętuje się i, pomrukując, idzie, a pierwszy syn nigdy
się w winnicy nie pokazał. Jezus pyta: „Który z nich spełnił wolę
ojca?" Odpowiedź jest oczywista.

Jeśli żona prosi męża, by poszedł z nią na zakupy, a on
najpierw okazuje niechęć, po czym mówi: „Dla ciebie pójdę",
może się ona rozzłościć na niego i powiedzieć: „Skoro to takie
poświęcenie, to nie fatyguj się". Innymi słowy, gest dobrej woli
męża zostanie odrzucony, ponieważ nie towarzyszą mu pozytyw-
ne uczucia. Czyż nie jest to bezsensowne? Fakt, że mąż chce
spełnić prośbę, mając negatywne uczucia, powinien być bardziej
przekonywający dla żony. Jest to powszechna damsko-męska gra.
Tak więc ciągle lansujemy błędną opinię, że zrobienie czegoś dla
kogoś nie ma wartości lub jakoś mniej się liczy, dopóki nie
towarzyszą temu pozytywne uczucia i zapał.

W każdym najprostszym zaangażowaniu szukamy przekona-
nia, poświęcenia, konsekwencji i lojalności. Spełnienie zadania
nie wymaga pozytywnych, ciepłych uczuć, one nie mają wpływu
na efekt zaangażowania. Należy zdawać sobie z tego sprawę,
podejmując się jakiegokolwiek zobowiązania, a szczególnie
w pierwszych latach małżeństwa, kiedy miłość romantyczna,

90


której zawsze towarzyszą silne uczucia, zaczyna słabnąć. Miłość
jest równie wielka, a nawet większa, wtedy, gdy jesteśmy dla
innych bez towarzyszących temu miłych uczuć, niż wtedy, gdy
towarzyszy temu zapał.

Nie możemy pozwolić, by uczucia rządziły naszym oddaniem,
ponieważ są one zmienne i nie mamy nad nimi władzy. Gdybyś-
my tak postępowali, zobowiązania uzależnione od uczuć nie
utrzymałyby się, ponieważ nie utrzymałyby się uczucia. Jednakże
moje odczucie ciągłego braku ciepłych uczuć wobec drugiej
osoby wymaga przyjrzenia się bliżej mojemu związkowi; być
może istnieją we mnie jakieś negatywne uczucia, które należy
rozważyć.

W Chrystusie znajdujemy znakomity przykład, jak możemy
żyć. Jezus ciągle powraca do tematu swojego przyjścia dla
spełnienia woli Ojca. Ostatecznym aktem Jego oddania się było
cierpienie i śmierć. Jego gotowości do złożenia ofiary z siebie
towarzyszyły również wahanie i strach: „Ojcze mój, jeśli to
możliwe, niech mnie ominie ten kielich. Wszakże nie jak Ja
chcę, ale jak Ty". Oto najwyższy akt oddania - bez pozytywnych
uczuć! Oddanie Jezusa wypływało z Jego głębokiego poczucia
obowiązku, przekonania i poświęcenia.

Jedną z cech charakterystycznych autentycznego oddania,
jakkolwiek by było ono czasami trudne, jest późniejsze głębokie
uczucie zadowolenia i pokoju. Znacznie przewyższa ono
przyjemne uczucia obecne przy spełnieniu uczynku. Jeśli nawet
naszemu aktowi oddania towarzyszy wewnętrzna niechęć czy
wahanie, nasze działanie jest wolne, szczere i ofiarne, dopóki nie
ma niechęci, zgorzknienia lub poczucia, że jesteśmy zmuszani.
Z naszego zachowania nikt nie wywnioskuje, że, być może,
przeżywamy wewnętrzną walkę. Oto dojrzałość! Oto miłość!

Powinniśmy usunąć fałszywe i idealistyczne wyobrażenia
o „oddaniu", w przeciwnym razie będziemy siebie oszukiwać
i stwarzać niepotrzebne problemy. Natomiast czymś innym jest
„poddawanie się", uległość. Uleganie jest aktem negatywnym.
Kojarzy się z niechęcią, zaciętym oporem, zmuszaniem do

91


zrobienia czegoś, czego robić nie chcemy. Taki przymus może
wywierać na nas drugi człowiek albo może on pochodzić
z naszego wnętrza. Możemy ulegać ze strachu przed niemiłymi
konsekwencjami, które mogłyby nastąpić, gdybyśmy nie ulegli.
Poddawanie się ma całkowicie inny charakter niż dawanie siebie
z woli i przekonania. Istotne jest dostrzeżenie różnicy między
uległością i oddaniem i niemieszanie ich, dzięki czemu zachowa-
my jasny pogląd na charakter naszych związków.

Ludzie wokół nas często nie potrafią rozpoznać, co rzeczywiś-
cie myślimy i czujemy. Czasami gotowości do poświęceń może
towarzyszyć jakiś pomruk, który bywa interpretowany jako
oznaka oporu czy niechęci, a przecież za „Tak", wypowiedzia-
nym z uśmiechem na ustach może się ukrywać wrogość i nie-
chęć. To ostatnie będzie się zdarzać prawdopodobnie w małżeń-
stwach i rodzinach, w których nie ma otwartej i szczerej
komunikacji. Z tego powodu ludzie nie czują się dobrze ze sobą;
nie są naprawdę świadomi tego, co dzieje się w drugim człowie-
ku. Prowadzi to nie tylko do zakłóceń w życiu jednostek, ale
i do zamącenia relacji międzyludzkich.

Takie doświadczenia są zjawiskiem powszechnym w rodzi-
nach, w których uległość i tłumienie wynikającej z niej niechęci
są tak zamaskowane, że nikt nie zauważa ich obecności. To
tłumaczy, dlaczego dorosły człowiek, dawno mający dzieciństwo
za sobą, żywi głęboką niechęć do rodzica, który o tym nie wie,
a jeśli wie, jest tym zaszokowany. To tłumaczy, dlaczego
współmałżonek porzuca pozornie „dobre małżeństwo". Nagroma-
dzone urazy wypłynęły na powierzchnię, a większość z nich to
rezultat „ulegania" przez całe lata odchodzącego dziś współmał-
żonka. Uleganie „sabotuje" intymność i prowadzi do fałszywej
i powierzchownej bliskości: „Czyż to nie kochająca się para?"
„Są tacy szczęśliwi, zawsze się zgadzają i nigdy się nie kłócą".
Często jednak ta „idealna" para jest związkiem, który nie jest
prawdziwy i przeżywa poważne trudności. Ci małżonkowie nigdy
nie dawali znać o tym, co czują, ani nie byli w stanie przekształ-
cić „poddawania" w „oddanie".

92


Wszyscy znamy przykład małego chłopca, który nigdy nie
sprawiał rodzicom żadnych kłopotów, wyrósł na uśmiechniętego,
grzecznego nastolatka. Dopiero jako dojrzały młody mężczyzna
wybucha i zaczyna się buntować. Rodzice są zachwyceni, gdy
mają posłuszne i potulne dziecko, ale ono bardzo często nie jest
dzieckiem normalnym, które czuje się bezpiecznie; jego ogromna
potrzeba akceptacji skrywa się za uległością i chęcią przypodoba-
nia
się za wszelką cenę. Istotnie, życie z „pyskatym" nastolat-
kiem może być ciężkie, ale przynajmniej rodzice wiedzą, co ten
nieznośny człowiek myśli i czuje! Jego „trudne", niedojrzałe
zachowanie daje o tym znać! Poddawanie się po to, by być
akceptowanym, może być tymczasowym rozwiązaniem proble-
mu, ale na dłuższą metę taki pokój i dostosowanie się za wszelką
cenę są nie tylko nieprawdziwe, ale rodzą konflikty emocjonalne
w jednostkach, aż w końcu niszczą stosunki międzyludzkie.

Kiedyś w życiu wszyscy musimy sobie poradzić z problemem
uległości. W historii z Księgi Rodzaju Ewa uległa wężowi, Adam
uległ Ewie, a skutek był katastrofalny. Każdy z nas musi w jakiś
sposób umieć rozpoznać różnicę pomiędzy uleganiem a odda-
niem.

Jeśli niechęć nie zostanie rozpoznana, pojawia się wielkie
niebezpieczeństwo dla dobrych związków. Odkładają się warstwy
urazów, jako rezultat ulegania jednej strony, które mogą być tak
zamaskowane, że rozpoznaje się je dopiero wtedy, gdy nastąpią
przykre konsekwencje. Ponieważ proces poddawania się może
być tak naturalny jak oddychanie, wymaga to świadomego
wysiłku z naszej strony, by wiedzieć, co dzieje się w naszym
wnętrzu w każdej chwili. Całkowita świadomość tego jest
niemożliwa, ale musimy być w kontakcie ze swoim światem
wewnętrznym na tyle, na ile to tylko jest możliwe.

Aby rozwiązać ten problem, musimy przemienić uleganie
w oddanie. Czasami trzeba będzie okazać swoją niechęć do
uległości, aby druga osoba mogła poprawnie nas odbierać,
abyśmy oboje mogli dalej żyć, wzajemnie się tolerować, za-

93


wierać kompromisy albo się ze sobą nie zgadzać. Problem przy-
najmniej będzie widoczny. Nie będziemy dłużej prowadzić gry.

Taka transformacja wymaga od jednostki motywacji lub
dojrzałości, aby mogła ona zmienić swoją postawę. Na przykład
ów mąż, który najpierw wydał z siebie pomruk niezadowolenia,
gdy chodziło o pójście na zakupy ze swoją żoną, lecz zaraz
potem zdecydował: „Ale dla ciebie, kochanie, pójdę", przemienił
uległość w oddanie. Nastolatki muszą się uczyć tego, gdy
dorastają, inaczej pozostaną niedojrzałymi dorosłymi. Pomyśl też
o nastolatku, który odmawia pójścia do kościoła w niedzielę.
Rodzice powinni pomóc mu przemienić poczucie wymuszonego
obowiązku, prowadzące do ulegania, w poczucie osobistej
odpowiedzialności, aby nastolatek mógł powiedzieć: „Idę na
mszę nie dlatego, że lubię albo dlatego, że wy rodzice zmuszacie
mnie do tego, ale dlatego, że ja sam uważam, iż powinienem
pójść. Mam poczucie obowiązku religijnego". To ważny krok na
drodze do dojrzałości.

Radzenie sobie z naszymi widocznymi lub ukrytymi mecha-
nizmami poddawania się jest częścią emocjonalnego i duchowego
wzrostu. Świadczy o tym, że jesteśmy zdolni do życia z reali-
stycznymi oczekiwaniami, panowania nad własnym losem
i formowania go.

Umiejętność uchwycenia różnicy pomiędzy uległością
a oddaniem umożliwia właściwe kształtowanie relacji między-
ludzkich i pozwala w pełni stać się osobą.


________13
MIŁOSIERDZIE

NA ILE SIĘ LICZY?

Temat miłosierdzia pięknie przewija się przez całe Pismo Święte.
Bóg przedstawiony jest jako nieskończenie miłosierny, jako Bóg
współczujący swojemu ludowi, jako Bóg wrażliwy, pozostający
zawsze w kontakcie z ludem. Prorok podsumowuje ten temat:
„Bóg ulituje się znowu nad nami" (Mi 7, 19). Bóg nie jest
odizolowany ani odwrócony od nas, nie jest obojętny wobec nas,
nie jest niedbały. „Bóg jest miłością", mówi św. Jan, a miłość
jest troskliwa. Jeśli czujemy się odosobnieni od Boga, to
zazwyczaj z powodu dystansu w stosunku do siebie i innych.
Prawdopodobnie projektujemy te uczucia na Boga. Czyniąc tak,
nie oddajemy Bogu należnej sprawiedliwości i wprowadzamy
niepotrzebny zamęt i niepokój w naszą relację z Bogiem.
A jednak w takich chwilach wiara może wzrastać, gdyż nieza-
leżnie od tego, jak okropnie możemy się czuć, świadomość
obecności Boga stanowi dla nas wsparcie i otuchę.

Miłosierdzie to, między innymi, okazanie moich uczuć wobec
przeżyć drugiej osoby, które to przeżycia są moim wyobraże-
niem. Okazanie miłosierdzia jest przejawem najwyższego stopnia
naszego człowieczeństwa, jego istotą. Miłosierdzie zbliża nas do
Boga. Stworzeni na obraz i podobieństwo Boga, jesteśmy
prawdziwie Jego córkami i synami wtedy, gdy miłosierdzie Boże
znajduje w nas odbicie.

95


Łaskę Bożą możemy odczuwać jak silny magnes wydobywa-
jący z nas miłosierdzie i człowieczeństwo. W gruncie rzeczy
jesteśmy dobrzy, ale często nie udaje się nam wywołać u siebie
tej dobroci, aby rozwinąć współczucie dla drugich. Często
pozostawiamy je „zakopane", jak talent owego sługi z przypo-
wieści, co tak się nie spodobało Chrystusowi.

Człowiek miłosierny jest wrażliwy na cudze uczucia, cudzy
ból, radość, rozczarowanie, strach. Człowiek miłosierny zdaje
sobie sprawę z tego, co przeżywają inni, potrafi wyrazić ich
uczucia i je przekazać. Druga osoba musi doświadczyć tego
współczucia, bo jakże inaczej mogłaby wiedzieć o nim? Samo
wypowiedzenie takich słów jak: „Ludzie rozumieją, jak przeży-
wam ich sytuację" lub: „Wiedzą, jakie żywię dla nich uczucia",
bez okazania tego, co czujemy, nie ma sensu. Usprawiedliwianie
się typu: „Taki już jestem" lub „Tak byłem wychowany" jest
przejawem niechęci do zmiany tego stanu oraz jakiejś obojęt-
ności wobec innych. Tego rodzaju racjonalizacje są licznymi
wybiegami używanymi dla uniknięcia znaczących, głębszych
związków międzyludzkich, które są głęboko związane z chrześci-
jańskim życiem.

Wielkim grzechem dzisiejszego świata jest nieczułość, która
opanowała wszystkie dziedziny międzyludzkich związków;
niewrażliwość, która istnieje wśród ludzi, narodów, ras, a szcze-
gólnie w naszych małżeństwach i rodzinach; wzbranianie się
przed okazywaniem uczuć i miłosierdzia drugiemu człowiekowi.
To obojętność, brak troski i reakcji na warunki życia ludzi wokół
nas. Nieczułość jest źródłem najgorszych grzechów naszych
czasów, ponieważ podminowuje i niszczy model ludzkiego
postępowania wobec innych, zwłaszcza w rodzinach. Nieczułość
wobec innych jest nawet bardziej niszczycielska niż fizyczne
znęcanie się i jest bardziej powszechna. Zastanawiam się, czy
znęcanie się nad kimś w sposób widoczny nie jest czasem chorą,
zastępczą formą pragnienia zwrócenia na siebie uwagi.

Często nie możemy się pogodzić z faktem, że tak wielu ludzi
głoduje w dzisiejszym świecie, nawet w Ameryce. Jednakże

96


o wiele większa jest liczba ludzi, zwłaszcza w rodzinach, którzy
są beznadziejnie skrzywdzeni emocjonalnie z powodu nieoka-
zania
im współczucia. Powoduje to wycieńczenie ludzkiego
ducha, co jest zgubne dla życia rodzinnego i miłości rodzinnej.

Wielu ludzi ubolewa nad swoją przeszłością, w której nie
było miejsca na demonstrowanie czułości. Ten brak spowodował,
że osoby takie zbudowały negatywny obraz siebie i zniszczyły
poczucie własnej wartości i, prawdopodobnie niesłusznie
- zakwestionowały miłość rodziców do nich. Jestem przekonany,
że sprawcy wielu przestępstw takich jak fizyczne, seksualne czy
psychiczne nadużycia, to osoby, którym w dzieciństwie odmó-
wiono okazania współczucia i czułości. Dzienniki są pełne takich
właśnie tragicznych ludzkich historii, a za każdą z nich, jeśli
przyjrzymy się i posłuchamy uważniej, kryje się przeszywający,
bolesny krzyk zdemoralizowanych ludzi, takich jak zboczeńcy
seksualni.

Lęk przed czułością, przed wyrażaniem swoich stanów
emocjonalnych „sabotuje" nasze związki i udaremnia poszukiwa-
nie bliskości. Nasze związki usychają z braku odpowiedniej
strawy. Przypowieść Chrystusa o siewcy i ziarnach padających
na drogę i pomiędzy ciernie lub na miejsca skaliste przywodzi na
myśl anemiczne, słabe kontakty, które zazwyczaj istnieją
w rodzinach. Znane powiedzenie: „Lepsze przytulanie niż
lekarstw zażywanie" obrazowo ukazuje potrzebę ekspresji uczuć
w rodzinie.

Ludzie działający w sposób destrukcyjny, czy to uczeń, który
nie traktuje szkoły na serio, czy to współmałżonek dopuszczający
się cudzołóstwa, są zazwyczaj spragnionymi czułości członkami
rodziny wołającymi o uczucie. Ci, którzy ignorują prośby
członków swojej rodziny o uczuciowe wsparcie, przyczyniają się
do powstawania raka, który może pożreć nawet najlepszą
rodzinę.

Przysłuchaj się uważniej wielu ludziom, którzy opowiadają
o swojej udręce fizycznej lub uczuciowej. Są to zazwyczaj ofiary
nieczułych i pozbawionych miłosierdzia związków rodzinnych

Uleczyć... -7 97


lub małżeńskich. Tacy ludzie wegetują na ziemi wyjałowionej
z wszelkich uczuć. Nieświadome poszukiwanie współczucia
prowadzi czasem niektóre osoby do chorób psychicznych lub
psychosomatycznych. Inni doznają niepotrzebnych rozczarowań
i frustracji, ponieważ nie otacza ich czułość. Jeszcze inni
wywołują niesnaski, konflikty i niepokój po to, by sprowokować
jakąś uczuciową reakcję. Nierzadko żona rozpoczyna wojnę „tak
z niczego" (jak mówi mąż), aby się przekonać, czy on jeszcze ją
docenia i uzyskać od niego potwierdzenie jego zaangażowania.
Tego typu zachowania często wynikają z nieporadności w okazy-
waniu współczucia.

Współczucie, jak każda cecha ludzka, musi być rozwijane;
wymaga to wysiłku, pracy i motywacji. Jest ono jak surowiec,
który istnieje w każdej jednostce ludzkiej: musi być wydobyty na
powierzchnię. Niektórzy z nas są tego bardziej świadomi, inni
mniej. Większość stanów naszej świadomości ukształtowała
rodzinna atmosfera, w której wzrastaliśmy. Czy nasza rodzina
była „czułą rodziną"? Czy członkowie naszych rodzin wyrażali
swoje uczucia, współczucie, czy też byli powściągliwi, zbyt
oszczędni w uzewnętrznianiu swoich emocji?

Ważne jest, aby uświadomić sobie nie tylko mocne i pozy-
tywne strony rodzinnej przeszłości, ale też odważnie przyznać się
do uczuciowego ubóstwa i ograniczeń, które być może w niej
istniały. Tylko wtedy będziemy w stanie uświadomić sobie
potrzebę rozwoju naszej zdolności do okazywania jak również
przyjmowania współczucia. Możliwości rozwijania tego ludzkie-
go potencjału istnieją w każdym z nas. Pytanie brzmi: czy
zechcemy powierzyć samym sobie takie zadanie? Czy mamy
dobrą wolę zdobyć się na konieczny wysiłek? Czy chcemy być
bardziej ludzcy?

Dom rodzinny jest tą areną, na której odbywa się pierwsza
lekcja czułości. Wzajemne okazywanie sobie uczuć przez
rodziców, jak i dzieci jest sercem życia rodzinnego. Smutnym
komentarzem do dzisiejszego życia rodzinnego jest to, że rodzice
usychają z tęsknoty za czułością, której nie okazują im własne

98


dzieci. Ale tym samym rodzicom nie udało się nauczyć dzieci
owej czułości. Jest absolutnie konieczne, by rodzice okazywali
dzieciom, jak odbierają ich złe zachowanie lub nonszalancki
język. Kiedy matka mówi do dziecka: „To mnie rani" lub:
„Gniewam się za twój okropny język", nie pragnie wyzwolić
w nim poczucia winy, ale próbuje je uwrażliwić. Czułe uczucia
w rodzinie są jak ulica dwukierunkowa: rodziców do dzieci
i dzieci do rodziców. Czułość to odpowiedzialność za wszystkich
członków rodziny, od najmłodszych do najstarszych. Wrażliwość,
tak jak inne umiejętności, wymaga uczenia się.

Być człowiekiem miłosiernym to również mieć poczucie
grzechu. Grzech najczęściej pociąga za sobą zranienie drugiego
człowieka, a nieokazanie mu uczuć może być bardzo bolesne.
Wszyscy słyszymy narzekania typu: „Nigdy nie zauważył tego,
jak bardzo byłem zraniony" albo: „Nigdy nie okazała mi żadnego
wsparcia w pracy, którą wykonywałem". Świadomość naszego
krzywdzącego, sprawiającego innym ból zachowania jest
początkiem stawania się wrażliwym człowiekiem. Im bardziej
jesteśmy wrażliwi na ból drugiego człowieka i im więcej w nas
czułości wobec niego, poprzez szukanie przebaczenia lub
naprawienie krzywdy, tym większe są nasze kwalifikacje do
bycia osobami wrażliwymi.

Osoby nieczułe niszczą innych nie zdając sobie sprawy
z tego, co robią. Są nieodpowiedzialne, obojętne, egocentryczne,
żyją wyłącznie w swoim własnym świecie, odizolowane od
rzeczywistości. Gdy ludzie tracą świadomość grzechu i wrażli-
wość na innych, nasz świat staje się coraz groźniejszym,
niepewnym, odizolowanym i wyalienowanym miejscem do życia.

Miłosierdzie i wrażliwość są integralną częścią każdego
efektywnego poradnictwa i psychoterapii. Zranieni i udręczeni
ludzie szukają uzdrowienia, które nie przychodzi z wyczerpują-
cych, intelektualnych odpowiedzi, ale z czyjegoś pełnego
współczucia wysłuchania, które łagodzi ich ból. Kiedy ludzie
zdrowieją emocjonalnie, zazwyczaj podejmują odpowiednie dla
swego życia decyzje i rozwiązują problemy.

99


Jednym z najbardziej skutecznych sposobów ułatwiających
kontakt z uczuciami innych jest uważne i aktywne słuchanie.
Tylko poprzez pełne wpółczucia słuchanie możemy wejść
w ducha człowieka i dotknąć go, wejrzeć w jego serce i umysł.
Wtedy, poprzez okazanie zrozumienia, wyrażamy nasze współ-
czucie. Dzięki naszym słowom ludzie odczuwają naszą obecność,
nasz troskliwy dotyk, nasze ciepło, naszą bliskość.

Osobą, od której szczególnie oczekujemy i potrzebujemy
współczucia oraz wrażliwości, jest duszpasterz. Poprzez niego
pragniemy doznać miłosierdzia Bożego. Oznacza to, że duszpa-
sterz musi być człowiekiem uczuć, a nie słów i rytuałów. Jego
posługiwanie powinno być pełne współczucia dla zranionych
i zalęknionych. Jeśli duszpasterze nie działają efektywnie, to
prawdopodobnie nie są wrażliwi lub nie przekazują ludziom
swych uczuć. Różne formy ich posługiwania zachowują swoją
wartość, lecz ich duchowa efektywność nie do końca jest
wykorzystana.

Duchowni często (szczególnie podczas nabożeństw i obrzę-
dów liturgicznych) wykazują nieumiejętność „wyczucia ludzi",
co głównie można przypisać brakowi wrażliwości. O efektyw-
ności obrzędów i nauczania możemy mówić wtedy, gdy duchow-
ni uświadamiają sobie, kim są wierni, jakie są ich potrzeby
i uczucia. Innymi słowy, ludzie udając się do źródła, nie tylko
nie zaspokoją swoich pragnień, ale wrócą znudzeni i źli.

Książka rabina Kushnera pt. Gdy źle rzeczy zdarzają się
dobrym ludziom odniosła sukces, trafiła do czytelników, ponie-
waż odzwierciedla wrażliwość i współczucie autora dla cierpią-
cych ludzi. Cokolwiek Jezus czynił, czynił w atmosferze
miłosierdzia. Gdy jesteśmy miłosierni i wczuwamy się w uczucia
innych, jesteśmy prawdziwie chrześcijanami, duszpasterzami
Bożego miłosierdzia. Człowieczeństwo i chrześcijaństwo spoty-
kają się na skrzyżowaniu miłosiedzia i wrażliwości. Boga nie
znajdujemy w abstrakcji, lecz w serdeczności ludzkich spotkań.

Same rozważania i refleksje nad miłosierdziem i wrażliwością
niewiele będą znaczyć, jeśli zabraknie nam poczucia własnegoya.

100


Najpierw sami musimy mieć kontakt ze swoim światem we-
wnętrznym - bólem, lękami, gniewem, skrzywdzeniem, konfli-
ktami, chaosem, wątpliwościami, strachem. Dopóki nie doświad-
czymy tych uczuć w sobie, dopóty nie będziemy wrażliwi
i miłosierni dla innych. Musimy umieć śmiać się z siebie, cieszyć
się i radować sobą, być w stanie płakać i złościć się na siebie,
odczuć swoją niepewność, słabość i wstyd. Jednym z powodów,
dla którego książka rabina Kushnera odnosi taki sukces czytelni-
czy, jest to, że on sam wiele wycierpiał po stracie syna. Kushner
dociera do innych, ponieważ dotarł do siebie.

Większość ludzi, pozbawionych miłosierdzia i wrażliwości,
nie ma zazwyczaj kontaktu ze swoimi uczuciami, a jeśli ma, to
czuje się źle z ich powodu. Jaka szkoda, że nie potrafią przeżyć
bogactwa i głębi własnego człowieczeństwa. Kiedy jestem
miłosierny i wrażliwy wobec siebie, prawdziwie doświadczam
Boga w sobie; w tym doświadczeniu dochodzę do głębszej
świadomości tego, co wyraził św. Jan: „Bóg jest miłością".
Prawdopodobnie jedną z najbardziej intymnych dróg doświadcze-
nia tej miłości jest spojrzenie na siebie w świetle własnych
grzechów, słabości, uczucia zawodu wobec siebie i przebaczenie
sobie, ponieważ Bóg nas kocha.

Człowiek współczujący musi mieć na tyle uczucia dla
drugich, by mógł je skonfrontować. Konfrontacja to aspekt
miłosierdzia, o ile ów miłosierny człowiek dostrzega, że ktoś rani
siebie i wyniszcza swoim zachowaniem. A więc dochodzi do
konfrontacji, ponieważ współczująca osoba troszczy się o drugą.
Dziecko porzucające naukę, mąż pracujący po godzinach, matka
zaniedbująca zdrowie, wszyscy nie troszczący się o własne dobro
fizyczne i psychiczne - ci i inni wyniszczający siebie potrzebują
kogoś, kto wyczuje ich kłopoty i z miłością skonfrontuje je.
Może to przybrać formę gniewu, dyscypliny, wyzwania, czy
nawet krzyku - może to być każdy sposób, poprzez który
możemy dotrzeć do tych, którym mówimy, że ich kochamy.
Ludzie będący w stanie niepokoju i depresji potrzebują wrażli-
wości i współczucia, ale równie potrzebna jest bezpośrednia

101


konfrontacja po to, by ruszyć ich z miejsca i wyrwać z takiego
stanu. Podczas mojej pracy z ludźmi były przypadki, kiedy moja
bezpośrednia konfrontacja, zwykle w formie gniewu, pomogła
wyrwać się z nałogów lub stanów lękowych i depresji. Czasem
bywało to ryzykowne, ale działało.

Jezus był bardzo miłosierny, ale w swym miłosierdziu tak
głęboko współczuł innym, że bardzo często doprowadzał do
konfrontacji, np. bogatego młodzieńca, Samarytankę przy studni,
która miała pięciu „mężów", zaniepokojonego Piotra, próbujące-
go zapewnić Syna Człowieczego, że nie będzie musiał cierpieć.
Mojżesz okazał swoim ludziom wiele miłosierdzia wstawiając się
za nimi do Boga, ale ten sam Mojżesz skonfrontował ich prze-
wrotność. Prorocy, pełni miłosierdzia dla cierpiących ludzi, nie
wahali się stawiać przed nimi wysokich wymagań, gdy ci zbun-
towali się przeciwko Bogu.

Miłosierdzie i wrażliwość są jak nici, które przetykają materię
Ewangelii i całą Biblię. Są to te same nici, które musimy wpleść
w nasze życie, jeśli mamy żyć pełnią człowieczeństwa, czyli być
autentycznymi chrześcijanami.


___________14
PRZEMIANA

CO MOŻEMY ZMIENIĆ?

„Boże, daj mi pokój ducha, bym umiał akceptować to, czego
zmienić nie mogę, odwagę, bym mógł zmieniać to, co zmienić
mogę, i mądrość, bym umiał odróżnić jedno od drugiego". Co
naprawdę możemy zmienić?

Modlitwa ta jest niezwykle głęboka w swojej wymowie, gdy
idzie o wskazanie drogi życia oferującej nadzieję w zmaganiu się
z trudnymi sytuacjami. Ludzie często czują się wtedy osaczeni
i szukają pomocy u terapeutów, zawodowych lub niezawodo-
wych. Kluczem do rozwiązania problemów jest sposób wyzyska-
nia otrzymanej pomocy.

W rzeczywistości ludzie pomagają sobie samym wtedy, gdy
szukają pomocy u innych. Często mówią: „Zajęło mi to miesiące,
lata, by zadzwonić do ciebie i umówić się na wizytę". Odwaga,
by zmienić to, co można zmienić, rodzi się wtedy, kiedy
uświadomimy sobie, że potrzebujemy pomocy, ażeby pomóc
sobie. Chociaż ludzie nie zdają sobie z tego sprawy w tym
momencie, zaczynają rozumieć dopiero później, że pomogli sobie
właśnie wtedy, kiedy wyciągnęli do kogoś rękę o pomoc.
Uświadamiają sobie, że odzyskali wiarę w siebie po to, by
wydobyć z siebie zdolność do rozwiązania własnych problemów.
A ty nie robisz niczego za nich, nie podejmujesz za nich decyzji,
nie rozwiązujesz ich problemów; pomagasz im sięgnąć do ich

103


własnego wnętrza, by mogli nawiązać kontakt ze swoim nie
naruszonym i nie rozpoznanym potencjałem.

Jedyne, co możemy zmienić - to samych siebie, co jest już
dostatecznie trudne. Lecz kiedy usiłujemy zmieniać innych,
wpadamy w tarapaty i w olbrzymią frustrację; ludzie będą
stawiać opór, gdy wyczują, że próbujemy ich zmieniać.

Marnujemy tak wiele energii, by zmieniać innych. W różnych
sytuacjach konfliktowych, szczególnie małżeńskich i rodzinnych,
narzekania i zarzuty wypływają zazwyczaj z usiłowań jednej
osoby, by zmienić drugą, bądź to przez groźby, bądź przez
obwinianie, czy też przez zmuszanie do podporządkowania się.
W takich sytuacjach podtekst informacji, którą często przekazuje-
my, jest następujący: „Jeśli się nie zmienisz, jeśli nie będziesz
robił tego, co ja chcę, nie będę cię kochać za to, czym jesteś,
ponieważ nie jesteś tym, czym chciałabym, abyś był". Dotykamy
tutaj kwestii akceptacji i bezwarunkowej miłości, to znaczy
kochania innych bez względu na to, co się nam w nich nie
podoba. Poruszamy tutaj również problem jednostki o zaniżonym
poczuciu własnej wartości, która nieszczerze dostosowuje się do
partnera, by znaleźć jego akceptację. To neurotyczne!

Możemy czekać, aż ktoś dostosuje się zewnętrznie do naszych
oczekiwań, ale dokonać przemiany wewnętrznej mogą tylko jed-
nostki same z siebie. Ostatecznie to ich postawy, wartości i prze-
konania będą wpływać na ich zachowania. Na przykład rodzice
muszą kierować dziećmi, by umiały przystosować się, ale tylko
dojrzałe przekonania dzieci przyniosą wewnętrzną przemianę.

W początkowej fazie terapii para ludzi zmagających się
z problemami małżeńskimi wygląda w moich oczach jak
zamknięta w klatce. Jedno nie ufa drugiemu. Bronią się. Oskar-
żają się nawzajem. Są wystraszeni. Ani on, ani ona nie chcą
zmieniać tego, co każde z nich mogłoby zmienić. Sytuacja
zaczyna się zmieniać zazwyczaj wtedy, gdy jeden ze współmał-
żonków zdobędzie się na odwagę, by to zrobić. Jest rzeczą
tajemną i zarazem cudowną widzieć, jak odmieniają się relacje
w małżeństwie, gdy zmienia się jedna osoba.

104


Ta, która się zmienia, wpływa na drugą: albo przerywa
niezdrowy wzorzec ich wzajemnych zachowań, ponieważ
odmawia udziału w toczącej się grze i wycofuje się z walki
o przewagę, a zatem znajduje nową drogę porozumiewania się;
albo pobudza drugą osobę do przemiany na skutek własnej
przemiany. Wzajemne zaufanie zostaje odbudowane; zobojętniały
współmałżonek staje się serdeczny i opiekuńczy. Kiedy zmienia-
my w sobie to, co możemy zmienić, zaczynamy mieć pozytywny
wpływ na innych. Nawet sobie nie potrafimy wyobrazić, jak
wielką uzdrawiającą mocą rozporządza człowiek, by zmienić na
lepsze wzajemne relacje w swoim związku.

Kiedy rodzice mają problemy z dziećmi, myślę sobie: „Dajcie
mi rodziców, a wtedy zmienią swe dzieci". Korygując sposób
postępowania z dziećmi, rodzice wpływają na zmianę ich
zachowania. Jest to prosta reguła, wymagająca nie lada wysiłku,
ale skuteczna. Zmieniajmy to, co możemy zmienić - samych
siebie, a może wtedy wpłyniemy na zmianę innych.

Czy wierzymy w to, że możemy się zmienić? Wielu ludzi ma
bardzo pesymistyczne spojrzenie na tę sprawę. Bardzo często
ukrywają oni własną niechęć do zmiany z braku wiary w swoje
możliwości lub ze strachu przed zmianą. Decydujące są pytania:
„Czy chcemy się zmienić? Czy naprawdę wierzymy w siebie?"
Jest to kwestia woli, wolnego wyboru, przed czym wielu się
wzbrania.

Ludzie tyleż pragną odmiany, co boją się jej. Wygodnie nam
z tym, co mamy, czym jesteśmy i z naszą „sytuacją życiową".
Może to być nawet nędzna sytuacja, ale w pewnym sensie czu-
jemy się w tej nędzy bezpiecznie. Decydując się na zmianę, nie
mamy pewności, co przyniesie przyszłość, jacy będziemy. Zaczy-
namy się niepokoić o sytuację, w której moglibyśmy żyć, więc
wracamy do tego, czym byliśmy przedtem lub pozostajemy tym,
czym jesteśmy teraz. Istnieje, o ironio, jakieś poczucie bezpie-
czeństwa w tej nędznej sytuacji, jakkolwiek byłaby ona bolesna.

Dlatego ludzie pozostają często w niezdrowych związkach,
również małżeńskich, z lęku przed przyszłością i z braku wiary

105


w to, że sobie poradzą w nowej sytuacji. W sytuacji rozwodu
niepokój obojga małżonków jest bardzo silny. Lęk o przyszłość
może być przytłaczający. Nic dziwnego, że niektórzy pochopnie
i nierozważnie jednają się, by utrzymać związek, który się nie
spełnił.

Psychicznie udręczeni ludzie wołają, że nie chcą „tak" dłużej
żyć, ale niechęć do zmiany zawsze jest w nich obecna. Jest to
opór naturalny, ale bardzo korzystny, jeśli umiemy go rozpoznać
i przyznać się do niego. Wtedy mamy możliwość przyjrzenia się
mu, zrozumienia go i uporania się z nim.

Wielu ludzi rozpoczyna psychoterapię, ale gdy tylko coś
zaczyna się w nich zmieniać, nagle przestają szukać pomocy.
Małżonkowie i rodziny błagają o pomoc, próbując w jakiś
sposób doznać ulgi w swojej męczarni tylko po to, by wycofać
się z nowej i lepszej drogi życia z powodu strachu spowodowa-
nego możliwością zmiany. Kiedy tylko sytuacja trochę się
polepszy, wracają do „komfortu" dawnej mizerii.

Jezus opowiedział kiedyś taką przypowieść: „Gdy duch
nieczysty opuści człowieka, błąka się po miejscach bezwodnych,
szukając spoczynku, ale nie znajduje. Wtedy mówi: «Wrócę do
swego domu, skąd wyszedłem»; a przyszedłszy zastaje go
niezajętym, wymiecionym i przyozdobionym. Wtedy idzie
i bierze z sobą siedmiu innych duchów, złośliwszych niż on sam;
wchodzą i mieszkają tam. I staje się późniejszy stan owego
człowieka gorszy, niż był poprzedni". Wydaje mi się, że Jezus
dotknął kwestii, którą próbuję tutaj przedstawić.

Cała ta sprawa przemiany fascynuje mnie. Ludzie, którzy
zmienili się, a z którymi pracowałem, wiele mnie nauczyli
i wywarli ogromny wpływ na moją własną drogę życia. Zrozu-
miałem, że najwięcej dynamiki we wprowadzaniu zmian w na-
szym własnym życiu bierze się nie z tego, że zmieniamy innych
(czego szczerze mówiąc nie potrafimy), zwłaszcza tych, którzy
okazują nam wrogość; idzie raczej o nasz sposób traktowania
przemiany.

W żadnym wypadku nie chcę tutaj powiedzieć, że powinniś-
my pozwalać, aby zło i niesprawiedliwość trwały, że powinniśmy

106


przyjmować wobec nich fatalistyczną lub obojętną postawę, ani
też nie uważam, że powinniśmy zaprzeczać oczywistym ludzkim
tragediom, które powinny być usunięte z naszego świata. Próbuję
dowieść, że jedyną siłą, której nikt nie może nam odebrać,
dopóki na to nie zezwolimy, jest nasza wolność wyboru drogi,
którą chcemy zmierzać radząc sobie z naszymi trudnymi sytua-
cjami życiowymi. Innymi słowy, możemy wybrać zmianę posta-
wy, sposobu działania, sposobu mówienia, sposobu rozwią-
zywania problemów życiowych. Dopóki ludzie lub sytuacje przy-
tłaczają nas, wywołując nasze gwałtowne reakcje, rozdarcie,
smutek i bezsensowne poczucie winy, dopóty nie panujemy nad
sobą. Jesteśmy sterowani przez te czynniki, one pozbawiają nas
sił. Musimy ciągle pamiętać o tym, że to „my sami pozwalamy,
by tak się działo. Nie panujemy nad sytuacją; to ona panuje
nad nami".

Podstawą każdej indywidualnej terapii, fundamentem zdrowe-
go życia, a także zdrowia psychicznego jest zdolność do
postawienia sobie pytania: „W jaki sposób mam zamiar zmienić
siebie wobec tej sytuacji?" lub: „Jak poradzę sobie z tą osobą?"
Innymi słowy, w jaki sposób zapanuję nad tym konkretnym
problemem, zachowując się bardziej dojrzale, wybierając lepsze
sposoby działania. Trudne sytuacje mogą zmusić nas do wzrostu!

Pewni ludzie chcieliby zaczynać od zmiany sytuacji lub
drugiego człowieka, podczas gdy tak naprawdę jedyna możliwa
zmiana dotyczy postawy wobec tej sytuacji czy osoby. Byłem
świadkiem niezliczonych przypadków ludzkiej metamorfozy.
Jeśli nawet sytuacja wciąż była stresująca, ludzie byli w stanie
znaleźć pokój, ponieważ w jakiś sposób radzili sobie z nią
najlepiej, jak tylko mogli. Sokrates powiedział: „Poznaj samego
siebie!" Freud powiedział: „Stań się sobą!" Chrystus powiedział:
„Kochaj siebie samego!" Przemieniać siebie oznacza kochać
siebie.

Gdy analizujemy naukę Chrystusa i przyglądamy się bliżej
Jego życiu, widzimy, że On ciągle powraca do tego fundamental-
nego zagadnienia przemiany: „Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy

107


w ziemię nie obumrze [nie przemieni się], zostanie tylko samo,
ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity". Sposób, który wybie-
ram, by zmagać się z sytuacjami życiowymi, determinuje typ
człowieka, jakim się stanę. W naszym codziennym życiu zawsze
stoimy na rozstaju dróg, ciągle jesteśmy wzywani do dokony-
wania wyborów, które nas określają. „Poznacie ich po ich
owocach".

W każdej sytuacji musimy najpierw przyjrzeć się sobie, by się
dowiedzieć, jak postąpić wobec danej osoby lub w konkretnej
sytuacji. Tak zachowujemy zdrowie w „niezdrowym" świecie,
który zawsze próbuje nas zdominować. Przykładem są przeżycia
wieku dojrzewania: poddawanie się presji rówieśników, brak
ciągłej kontroli nad sobą, brak przemyśleń, brak samodzielnego
myślenia. Cały proces myślenia opiera się na oczekiwaniach
innych w stosunku do nas. W którymś momencie owej drogi
musimy przejść z wieku dojrzewania w dojrzałe życie. Jako
dorośli zaczynamy brać odpowiedzialność za swoje życie,
dokonywać wyborów sposobu życia. Być może będziemy
upadać, ale upadek jest także częścią życia. Potrzebujemy
odwagi, by uczyć się na błędach i kroczyć dalej, biorąc odpowie-
dzialność za dokonane wybory. Wiek dojrzewania trwa niekiedy
jeszcze w wieku dojrzałym, ponieważ ludzie nie chcą wybierać
i zmieniać się, unikając odpowiedzialności za własne życie. Wolą
raczej być z boku, lamentować, narzekać i obwiniać. Kiedy
słyszę ludzkie narzekania na trudności, pytam: „Dlaczego nie
poprosisz o jakąś pomoc?" Przestają rozmawiać ze mną w tym
momencie: nie chcą pomocy; nie chcą naprawdę wyjść z tej
sytuacji.

Trudności, tragedie i niesprawiedliwość, których doświadcza-
my w życiu, często zmuszają nas do przemiany i wzrostu. Jako
wierzący powinniśmy wiedzieć, że Bóg może wydobyć dobro ze
zła, jeśli okażemy wolę współpracy, biorąc udział w przemienia-
niu tego, co zmienić możemy - samych siebie. W istocie
Chrystus wzywa nas do przemiany: „Jeśli kto chce iść za Mną,
niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój

108


i niech Mnie naśladuje". Ukazuje nam, że wszyscy musimy żyć
ze złem i niesprawiedliwością na tym świecie. W przypowieści
o chwaście słudzy pytają pana: „Chcesz, żebyśmy poszli i zebrali
go?" Pan odpowiada: „Pozwólcie obojgu róść aż do żniwa".
Jezus pokazuje nam, jak mamy sobie radzić żyjąc wśród
„chwastów". „Pójdźcie za Mną - Ja jestem drogą i prawdą,
i życiem".

Jezus wzywa nas do innego potraktowania życia. Oferuje inne
możliwości, inne postawy, nowe spojrzenia, nową wizję, abyśmy
mogli przekraczać siebie. Zachęca nas do stawiania czoła
otaczającej nas rzeczywistości. „Ja jestem światłością świata. Kto
idzie za Mną, nie chodzi w ciemności".

Stawiając czoła życiu, ze wszystkimi jego niebezpieczeństwa-
mi i zagadkami, kształtujemy sposoby zaradzania im. To dar
Ducha Świętego, który działa zawsze w każdej sytuacji życiowej.
Odkrywanie sposobów modyfikacji naszego życia dokonuje się
pod Jego działaniem. Ale zazwyczaj Duch Święty działa poprzez
ludzi, których spotykamy, i wydarzenia, których doświadczamy,
jeśli jesteśmy otwarci na życie, jeśli filtrujemy je przez chrześci-
jańskie zasady i wartości, jeśli rozważamy i polecamy modlitwie
wszystko, co nas spotyka, jeśli mamy kontakt ze sobą i z otacza-
jącą rzeczywistością. Jest to ten wymiar wiary w życiu, który
upewnia nas, że Bóg jest obecny zawsze; Bóg nie tylko umacnia-
jący nas, ale także oświecający i wzywający poprzez ból do
dalszego wzrostu. Jak powiedział H. W. Beecher „Bywa tak, że
dzięki trudnościom odkrywamy Boga w naszym życiu".

Nieustannie roztrząsamy nasze wybory i zastanawiamy się nad
ich słusznością. Nasz ogląd rzeczywistości ułatwia nam dostoso-
wanie naszej postawy i zachowania i zmianę ich na lepsze.
Niekiedy sytuacja wymaga kompromisu, tolerancji, ustąpienia
wobec rzeczywistości. Istnieje bardzo wiele sytuacji, różnych
okoliczności, które nam nie odpowiadają lub są wprost bolesne
dla nas, wolelibyśmy raczej nie przyznawać się przed sobą, że
jest ich aż tak wiele. Powinniśmy jednak traktować je jako
wyzwanie, nawet jeśli nas zniechęcają.

109


Choćby nasza obecna sytuacja wydawała się nam przytłacza-
jąca, spróbujmy zdobyć się na szczerość i znaleźć odrobinę
pokoju przez akceptację tego, czego zmienić się nie da, i odważ-
ną zmianę tej jedynej rzeczy, co do zmiany której jesteśmy
pewni - siebie. W tym tkwi owa tajemnicza moc i piękno grup
AA i im podobnych. Zachęcają one ludzi do zmiany samych
siebie, co nie oznacza traktowania zła z pobłażliwością, lecz
akceptację nowego sposobu życia wśród zła lub konfrontację
z nim. Dzięki temu przestajemy być ofiarami zła. Przepędzamy
tę moc dominacji zła nad naszym życiem. Jak powiedział
Chrystus: „Prawda was wyzwoli".

Istotą każdej psychoterapeutycznej przemiany, a więc także
włączania naszej wiary w życie, jest własna przemiana. Im lepiej
i im wcześniej zdamy sobie z tego sprawę, tym zdolniejsi
będziemy znaleźć głębsze poczucie pokoju i szczęścia. Podstawo-
wym zadaniem życiowym jest bolesna rzeczywistość naszej
przemiany i nauka zmagania się z wszelkimi trudnościami.
Rozpoznanie, że nie ma natychmiastowego rozwiązania i cudow-
nego uzdrowienia w trudnych sytuacjach jest pierwszym
stopniem świadomości, do którego musimy dojść. Prawdziwą siłę
i rozwiązania znajdziemy w naszym wnętrzu.

W zrozumieniu chrześcijańskiego spojrzenia na życie istotna
jest przede wszystkim świadomość, iż nie przynosi ono cudów,
lecz pozwala dostrzec głębszy sens zmagania się z życiem.
Wznosi nas ono na wyższy poziom, ponad zwykłe ludzkie
interpretacje, w istocie do życia poprzez zmartwychwstanie
- czyli wyrwanie się z kolein beznadziejności i bezradności.
Jezus powiedział: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto
we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie". Faktycznie, tak
często trzeba nam umrzeć (przemienić się), zanim będziemy
mogli powstać na nowo. „Prawda was wyzwoli". Chrystus jest
tą Prawdą. Chrystus przekazuje nam tę Prawdę. To, że nie
pozwalamy się zdominować, pognębić, odczłowieczyć, zniechę-
cić lub wpędzić w rozpacz z powodu tego, co się dzieje wokół
nas - czyż nie jest to nasza śmierć codzienna? Czyż nie jest to
umieranie i powstawanie z martwych?

110


To wszystko oznacza przekraczanie naszej ludzkiej sytuacji,
znajdowanie różnych możliwości, zmianę tego, co możemy
zmienić. Ciągle bowiem jest nadzieja i wybawienie, nawet jeśli
zbłądzimy, ponieważ Bóg nam przebacza, i możemy znaleźć siłę,
by przebaczyć sobie. Podnosimy się i ruszamy dalej. „Weź swój
krzyż i naśladuj Mnie" - mówi Jezus, przewidując nasze upadki.

Zaletą tego wszystkiego jest możliwość odkrywania w sobie
nowych sił, gdy upadamy w jakikolwiek sposób. Zawsze jakoś
jesteśmy w stanie znaleźć nowe sposoby, by sobie poradzić.
Jednym z cudów natury ludzkiej jest zdolność do przystosowania
się. Stare adagium: „Gdy zamykają się jedne drzwi, Bóg zawsze
otwiera drugie!" pomaga nam głębiej zrozumieć obecność Boga
w kształtowaniu naszego życia. Często zapominamy, zwłaszcza
w krytycznych sytuacjach, że istnieją różne wyjścia.

Kiedy spojrzymy wstecz na nasze życie, ujrzymy wszystko,
co osiągnęliśmy, mimo trudności, przeciwności losu i błędów.
Porzuciliśmy stare drogi i posuwaliśmy się do przodu. Mieliśmy
do siebie zaufanie i nie pozwalaliśmy, by strach zmusił nas do
zachowania status quo lub trzymania się utartych kolein, które
nie sprawdziły się lub były destrukcyjne.

Dlatego też modlitwa staje się potężnym środkiem wspomaga-
jącym nas w stawianiu czoła losowi, rzeczywistości; w modlitwie
i medytacji nie tylko doświadczamy obecności Boga, ale
zdobywamy siłę i wiarę w siebie, dzięki którym możemy zmagać
się z licznymi skomplikowanymi problemami.

Odkrywamy, że nie ma prostych rozwiązań dla naszych
problemów, są jedynie rozsądne odpowiedzi i wybory. Nie ma
gwarancji, są tylko możliwości. Modlitwa pomaga skupić się na
sobie, ale w sposób wolny od samopotępienia. Pomaga nam
w naszych poszukiwaniach, w wejściu w swoje wnętrze po to,
byśmy mogli uporządkować myśli i uczucia dotyczące naszego
stosunku do naszych problemów. Refleksyjna modlitwa zwalnia
nasz rytm życia, byśmy rozważyli inne drogi działania; chroni
nas przed impulsywnym działaniem. Modlitwa to nie jest czas
obwiniania innych czy czas złorzeczeń, ale zdobywanie rozezna-
nia odnośnie do postawy wobec stojącego przed nami problemu.

111


Wskazywanie palcem na innych i oskarżanie ich za nasze
problemy jest daremne. Chrystus powiedział: „Wyrzuć najpierw
belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę
z oka twego brata".

Niektórzy uważają każdą próbę zmiany za przyznanie się do
słabości, zamiast traktować ją jako formę szczerości, siły
i dojrzałości. Tacy ludzie są marnymi kandydatami do jakichkol-
wiek bliższych związków, ponieważ są odcięci od innych i nie
potrafią dzielić się swoimi słabościami. Nie potrafią uwierzyć
w to, że ktoś może ich ujrzeć i zaakceptować takimi, jakimi są,
a właściwie to oni sami nie mogą zaakceptować siebie takimi,
jakimi są. Są to ludzie uparci, sztywni, krótkowzroczni i,
reasumując, bardzo niepewni siebie.

Najważniejszy związek stanowimy ze sobą. Jeśli ten związek
nie jest uporządkowany, będziemy mieli kłopoty. Musimy żyć
i akceptować siebie bezwarunkowo, zanim będziemy zdolni
kochać bezwarunkowo kogokolwiek. Czy jesteśmy na tyle
odważni i mądrzy, by skupić się na tym, co możemy zmienić
w sobie? To jest klucz do życia. Klucz do wolności. Klucz do
nadziei. I na pewno istota trwania w pokoju ze sobą.


_________15
KORZENIE

CZY ZNASZ SIEBIE?

Jednym z obszarów życia, do których nie przywiązujemy
należytej wagi, jest nasza przeszłość, szczególnie nasz dom
rodzinny. Wszyscy wspominamy różne incydenty z przeszłości
rodzinnej, które wyzwalają w nas uczucia radości lub smutku.
Nie oznacza to jednak, że w pełni pojmujemy znaczenie przesz-
łości rodzinnej w naszym obecnym życiu. Powinniśmy dążyć do
zrozumienia, które połączy wszystkie fragmenty tej układanki,
jaką jest nasza przeszłość, abyśmy mogli w ten sposób lepiej
zrozumieć swoją teraźniejszość, nasz sposób zachowania,
myślenia, nasze uczucia i cele. Innymi słowy, bez lepszego
zrozumienia historii rodzinnej, naszego dziedzictwa, naszych
korzeni, nie poznamy siebie.

Aby poradnictwo i psychoterapia były skuteczne, muszą
zajmować się pochodzeniem swoich pacjentów. W ostatnich
latach ową ideę wspiera poradnictwo rodzinne, traktując ją jako
środek w rozwiązywaniu problemów rodzinnych. W zrozumieniu
rodzinnej teraźniejszości może nam pomóc wykres drzewa
genealogicznego, opowiadający o początkach rodziny.

Nie możemy tak po prostu zrzec się naszej przeszłości albo
traktować ją lekceważąco jak stary mebel. To tragiczne, jak wiele
rodzin powiela to, co wydarzyło się w poprzednich pokoleniach,
nawet jeśli są przerażone ich przejściami. Inni nie potrafią

Uleczyć...-8 113


spożytkować bogactwa przeszłości. Oba rodzaje współczesnych
rodzin są podłączone do przeszłości. „Tylko podłączone" - jak
zauważył E. M. Forster.

Jeden z wniosków płynących z dokumentacji klinicznej jest
następujący: dzieci, które dystansują się w stosunku do swoich
rodzin, aby wyzwolić się od nich, mają ogromną szansę na
powtórzenie słabości swojej rodziny. Kiedyś w końcu ludzie
muszą rozprawić się z nie rozwiązanymi konfliktami z przeszłoś-
ci. W przeciwnym wypadku będą one trwać, a nawet narastać do
tego stopnia, że przeszłość rodzinna, budząca gniew i odrzucona,
może stać się częścią czyjegoś sposobu życia. Przypomina mi to
ostrzegawczy napis nad bramą obozu koncentracyjnego w Da-
chau:
„Ci, którzy zapominają przeszłość, są skazani na jej
powtórzenie".

Jak wspominasz swój dom rodzinny? Jak realistyczne jest
owo wspomnienie dla ciebie? Czy jesteś w stanie spojrzeć na
swoją przeszłość z dystansu czasu? Z wielu powodów ogromna
liczba ludzi blokuje całą swoją przeszłość lub jej fragmenty.
Bardzo często dzieje się tak dlatego, że wspominanie przeszłości
jest nazbyt bolesne. Ci, którzy pamiętają tylko wybrane przeży-
cia, tłumiąc jednocześnie inne, sami sobie czynią szkodę. Ci,
których obraz przeszłości rodzinnej jest wypaczony, nie przeana-
lizowali jej jeszcze naprawdę.

Istnieją niezliczone, błędne interpretacje przeszłości przenie-
sione z dzieciństwa i nigdy nie wyjaśnione. Przeszłość wypierana
i zniekształcana obciąża i przygniata człowieka, utrudnia jego
rozwój i zrozumienie siebie jako osoby.

Powinniśmy poznać zdrowe i niezdrowe wzorce i scenariusze
życia, które wnosimy ze sobą w dorosłe życie; zrównoważone
i niezrównoważone postawy i percepcje, które decydują o na-
szym spojrzeniu na świat; potrzeby i pragnienia nigdy nie
zaspokojone w domu rodzinnym, które wpływają pozytywnie lub
negatywnie na nasze poszukiwanie bliskości.

W swojej książce pt. Eight Stages of Psycho-Social Develop-
ment (Osiem etapów psychospołecznego rozwoju) Erik Erikson

114


nazywa ostatni z nich „integralnością". Jest to etap, kiedy
człowiek jest w stanie zintegrować pełny obraz swojego życia aż
do chwili obecnej, włączając do niego „korzenie". Oznacza to,
że człowiek może spojrzeć wstecz na swoją przeszłość, swoich
rodziców, zobaczyć historię rodzinną i tychże rodziców takimi,
jakimi byli, i zaakceptować ich takimi, jakimi byli.

Będąc darem Boga, zostaliśmy uformowani z gliny rodziny,
z której się wywodzimy. Od tego, jak akceptujemy naszą
teraźniejszość, zależy sposób traktowania naszego pochodzenia.
Bycie świadkiem wyjaśniania osobistych, nie rozstrzygniętych
konfliktów poprzez przyjrzenie się im, jak również wypaczonemu
obrazowi przeszłości, jest zawsze satysfakcjonującym przeży-
ciem. W istocie ludzie, u których odkrywamy problemy dnia
dzisiejszego, odsłaniają tym samym nie rozstrzygnięte konflikty
będące udziałem ich rodziców, a zwłaszcza rodzica, z którym
mieli słabą więź.

Tak naprawdę, korzenie wszystkich trudności małżeństw
tkwią w nie rozwiązanych problemach, które współmałżonkowie
przynoszą ze sobą z domów rodzinnych. Dlatego właśnie z takim
naciskiem mówię osobom przygotowującym się do małżeństwa:
„To, co widzisz, jest tym, co będzie". Innymi słowy: jak twój
przyszły współmałżonek traktuje swoją własną rodzinę, jak
odnosi się do niej, jak się z nią porozumiewa? Wzorce, które tam
obserwujesz, zostaną przeniesione przez nią/niego do waszego
małżeństwa. Przykro to powiedzieć, ale w gorączce romansu
zakochani patrzą sobie tylko w oczy i z wygodnictwa unikają
spojrzenia w głąb historii rodzinnej partnera. Jest wiele prawdy
w powiedzeniu: „Miłość jest ślepa".

Dlaczego blokujemy przeszłość? Jednym z powodów jest wy-
paczone pojęcie lojalności: nie krytykujemy naszej przeszłości.
Jest to nielogiczne poczucie winy, które interpretuje taki
krytycyzm jako nielojalność. Prawdziwa lojalność opiera się na
fakcie, że możemy realistycznie spojrzeć na nasze rodziny, a jed-
nocześnie akceptować je takimi, jakimi są. Każdy musi kiedyś
wziąć odpowiedzialność za rozwiązanie problemu rozdarcia po-

115


między lojalnością wobec rodziny a byciem sobą. Istnieje
ogromna różnica pomiędzy refleksją nad własną rodziną i za-
chowaniem zdrowego krytycyzmu wobec niej a potępianiem jej.

Innym powodem, dla którego ludzie nie mogą przeanalizować
swojej przeszłości, jest ich obawa przed odkryciem bólu i gnie-
wu, które być może zostały tam „zagrzebane". Ponadto, jeśli ktoś
poczytuje sobie za zło gniew wobec rodziców, sprawia, iż
niezdrowe poczucie winy hamuje jego wzrost. Prawdziwa miłość
i akceptacja sprawia, że przyjmuje się ludzi takimi, jakimi są lub
byli, a nie jakimi powinni być dziś lub kiedyś według naszych
wyobrażeń. Spokojne i krytyczne spojrzenie na nasz dom
rodzinny i zaakceptowanie go takim, jakim był, ułatwi nam
akceptację siebie, miłość do siebie samego i zdrową akceptację
rodziny z wszystkimi jej słabościami.

Spojrzenie na dom rodzinny wymaga odwagi, podobnie jak
spojrzenie na to, jacy jesteśmy my. W obu przypadkach może
nas powstrzymywać strach przed bolesną rzeczywistością. Jed-
nakże rzeczywistość przynosi zdrowie, aczkolwiek boleśnie, pod-
czas gdy strach tłumi wzrost i dojrzewanie. Często proszę pa-
cjentów o napisanie autobiografii po to, aby wydobyć „zagrzeba-
ne" wspomnienia i uczucia z ich przeszłości i domu rodzinnego.

Wszyscy powinniśmy przeanalizować s woj ą historię rodzinną,
ale szczególnie istotne jest to dla tych, którzy wyszli z okaleczo-
nych rodzin. Na przykład, jeśli w domu był alkoholik (ojciec lub
matka), nigdy nie powinniśmy mówić delikatnie, że jedno z nich
było alkoholikiem, ale że istniała alkoholiczna rodzina, w której
każdy cierpiał i był poszkodowany. Skoro wszyscy byli tym
dotknięci, wszyscy muszą się uporać z konsekwencjami kontuzji
otrzymanych w tej atmosferze, jeśli pragną wznieść się ponad
doznany ból i blizny. Rekonstruowanie rodzinnych zaburzeń
i problemów obejmuje powszechnie dwa lub nawet trzy poko-
lenia wstecz. Nikt w przeszłości nie stanął twarzą w twarz wobec
kwestii, które powinny były być wzięte pod uwagę, nikt nie
rozpoznał problemów domu rodzinnego (lub, co gorsza, ukrył je)
i dlatego one ciągle istnieją.

116


Przeanalizujmy dwie dziedziny naszego życia, na które wielki
wpływ mają doświadczenia wyniesione z domu rodzinnego: toż-
samość i komunikację. Najpierw tożsamość. Jako jedyna, nie-
powtarzalna osoba, którą jestem, mam swoje korzenie w przesz-
łości rodzinnej. Tutaj dokonuje się zasadnicza identyfikacja.
Rodzina, w której się urodziliśmy, wyposaża swoich członków
w pewne wspólne cechy charakterystyczne, ale również kształtuje
niepowtarzalne jednostki. Jeśli nawet dostrzegamy wiele podob-
nych cech u członków rodziny, zauważamy również różnice
pomiędzy nimi, w miarę ich formowania się w jedyne w swoim
rodzaju osobowości.

Oto trzy typy rodzin, które kształtują naszą tożsamość:
rodzina autorytarna, rodzina zdezintegrowana i rodzina demokra-
tyczna.

Rodzina autorytarna jest sztywna. Nie pozwala swoim
członkom różnić się od siebie; dąży do absolutnego podporząd-
kowania i kontroli. Ludzie są tłamszeni, rozwój tożsamości
jednostki staje się trudny. Nie ma zezwolenia na indywidualność.
Jest to kontrolowana i kontrolująca sytuacja. Podstawową regułą
jest: „dostosuj się". Nie istnieje przestrzeń dla indywidualnego
rozwoju.

Członkowie rodziny zdezintegrowanej są wobec siebie zdy-
stansowani. Brakuje w niej interakcji i więzi. Rodzina jest rozbita
na członków, z których każdy zmierza w innym kierunku. Z ta-
kich rodzin pochodzą często osoby zaburzone emocjonalnie lub
nałogowcy. Modele relacji w rodzinach autorytarnych i zdezinte-
growanych są destrukcyjne.

W rodzinie demokratycznej istnieje większa harmonia
i współdziałanie pomiędzy jej członkami. Jeśli nawet czasami
występują problemy i destrukcyjne wzorce zachowań, zdrowa
rodzina będzie je korygować. Członkowie takiej rodziny mają
poczucie bezpieczeństwa i własnej wartości, są ufni. Potrafią
wyrazić swoje oburzenie czy gniew, gdy są one słuszne, nie
stronią od koniecznych starć. Wiedzą, jak kochać i jak przeba-
czać, ich relacje są zdrowe. Czyż nie są to cechy chrześcijańskiej

117


rodziny? Taka jest rodzina, która naprawdę przeżyła odkupienie.
Taka jest rodzina, która rozważa i wciela w życie wartości,
których uczy Chrystus, takie jak: miłość, szacunek, dobroć,
przebaczenie, wyrozumiałość.

Członkowie rodzin autorytarnych i zdezintegrowanych są
dręczeni przez niepohamowany lęk, niewiarę w siebie, brak
zaufania do siebie i wszystkich, uczucie pustki i poczucie małej
wartości. Autorytarna rodzina nie stwarza jednostkom atmosfery
do rozwoju ich osobowości. Dlatego ich emocje są tłumione,
brakuje im pewności siebie i są niedojrzali. Członkowie rodziny
zdezintegrowanej nie wspierają się nawzajem, ponieważ są
wyalienowani, nie czują się kochani. Takie rodziny nie doświad-
czyły ani odkupienia, ani też uleczenia.

Na poczucie tożsamości każdego dziecka w rodzinie wpływa
poczucie tożsamości jego rodziców jako osób. Czy ojciec jako
mężczyzna, a matka jako kobieta są z siebie zadowoleni? Czy się
czują w pełni sobą, bezpieczni i pewni siebie? Jak odnoszą się
do siebie jako mąż i żona i jak wzajemnie na siebie wpływają?
Jaki charakter ma ich więź z dziećmi? Zdrowa lub niezdrowa
tożsamość dzieci jako jednostek jest formowana zgodnie
z cechami charakterystycznymi rodziców. Są to cechy, które
dzieci wnoszą w swoje własne życie i w swoje własne związki.
W ten sposób korzenie tożsamości każdej jednostki, pełne czy
też fragmentaryczne, zaczynają się rozwijać we wczesnym wieku
w domu rodzinnym.

Inną ważną cechą życia rodzinnego, która wpływa na nasz
rozwój, jest jakość (nie ilość) porozumiewania się w rodzinie.
Komunikacja jest bez wątpienia kluczem do zdrowego rozwoju
osobowego i rozwoju rodziny; brak komunikacji jest głównym
powodem małżeńskich i rodzinnych problemów, jak również
niepełnych osobowości. Problem nie dotyczy występowania
trudności w rodzinie lub ich braku, ale tego, czy rodzina potrafi
się porozumiewać w tej kwestii czy nie. Zdrowa rodzina umie
dyskutować o problemach i nieporozumieniach, i w ten sposób
rozwiązuje je albo uczy się żyć z nimi. Jeśli rodzina potrafi się

118


porozumiewać, spożytkuje nadarzające się okazje, by być,
samookreślić się, współistnieć.

Komunikacji uczymy się w rodzinie. Oto decydujące pytania:
Jak nasi rodzice porozumiewali się ze sobą? Czy w naszych
rodzinach mówiliśmy swobodnie, otwarcie i szczerze o tym, co
myślimy i czujemy? Czy z łatwością okazywaliśmy sobie
czułość? Czy wolno nam było nie zgadzać się ze sobą? Czy
uzasadniony konflikt był wyrażany w odpowiedni sposób? Jak
okazywaliśmy swój gniew? Sposób, w jaki komunikowaliśmy się
z członkami naszej rodziny, zdeterminuje nasz sposób porozu-
miewania się z innymi.

Kiedy zastanawiamy się nad strukturą istoty ludzkiej,
zauważamy, że psychofizjologiczny układ człowieka ukierunko-
wany jest na porozumiewanie się. Składamy się z ust, języka,
mięśni twarzy, krtani i uszu - są one częścią naszego ludzkiego
systemu komunikowania się. Jesteśmy przygotowani do wyraża-
nia wszystkich uczuć i myśli, które się w nas rodzą. W sensie
psychologicznym dążymy do bliskości z innymi poprzez otwarte
i szczere odkrywanie najgłębszego świata uczuć.

Dlaczego jednak owa potrzeba komunikowania się jest zbyt
często udaremniana, nierozwinięta lub hamowana, skutkiem
czego nie można osiągnąć zdrowego poziomu życia rodzinnego?
Jesteśmy stworzeni dla objawienia; Bóg sam się nam objawił,
więc my powinniśmy być świadkami tego objawienia.

Potrzeba całego życia, aby rozwinąć sztukę komunikacji. Nie
powinno się jej nigdy lekceważyć, powinna być ciągle praktyko-
wana, nieustannie analizowana i oceniana. Onacza to mówienie
tego, co dyktuje serce i umysł, w ten sposób kształtuje się
stosunek do samego siebie, poprzez system komunikacji. Sposób,
w jaki członkowie rodziny rozmawiają ze sobą, wyrządzają sobie
przykrości i to, czy wsłuchują się w siebie czy nie, determinuje
moje uczucia, mój sposób myślenia i postrzegania siebie. Obraz
własnej osoby i uczucia w stosunku do siebie samego mogą być
pozytywne lub negatywne, ale zawsze zależą od charakteru
komunikacji w mojej rodzinie.

119


Z tego, co powiedzieliśmy, jasno wynika, że musimy wy-
ostrzyć naszą świadomość na ważną rolę domu rodzinnego oraz
na dwojaki wpływ zachowania się członków rodziny na nas:
zdrowy i niezdrowy. Jest rzeczą ważną, by myślami wybiegać
poza sztuczne ograniczenia historii naszej rodziny, byśmy mogli
pozbyć się lęku i poczucia winy, które nie pozwalają nam lepiej
poznać samych siebie, docenić i potraktować w nowy sposób
naszej przeszłości.

Nie chodzi o to, byśmy oskarżali lub potępiali członków
swojej rodziny, lecz abyśmy byli w stanie ich zrozumieć, a przez
to akceptować i kochać ich jeszcze bardziej takimi, jakimi są.
Moją intencją jest, abyśmy wydobyli z siebie, a następnie
oczyścili i wyprostowali niezliczone błędne interpretacje, które
nagromadziły się w nas wszystkich przez lata życia rodzinnego,
a które oddzieliły nas od siebie i uniemożliwiają nam prawdziwe
poznanie siebie; wtedy możemy wziąć odpowiedzialność za
własne życie i pójść naprzód.

Podobnie jak Biblia, w której zawsze szanuje się ludzką
przeszłość (zauważmy, jak często Pismo Święte opisuje drzewa
genealogiczne postaci biblijnych), my również musimy respekto-
wać i doceniać dziedzictwo rodzinne, które jest darem od Boga.
Nasze dziedzictwo, chociaż skażone przez grzech i upadki, jest
jednocześnie pełne dobra, darów, ludzkiego potencjału, który
ciągle nie jest wykorzystywany, ponieważ ludzie nie potrafią
poznać się na nim, tak więc w żadnym pokoleniu nie wyrastają
ponad siebie. . ' >A'>\ i> i. '

Po przeczytaniu tych kilku myśli niektórzy mogą popaść
w pesymizm lub fatalizm i powiedzieć: „Po co to wszystko?
Jesteśmy w sidłach własnej przeszłości, zdeterminowani przez
nią". Otóż nie. Wyzwaniem, wobec którego stajemy, jest
wzrastanie wykraczające poza naszą przeszłość, poprzez rozumie-
nie i poznawanie naszych rodzin. Możemy naprawdę wznieść się
ponad tę przeszłość. Możemy rozwinąć jej nietknięte bogactwa
i zasoby. Jest to kwestia motywacji. Ewangelie i Chrystus
wzywają nas do przekraczania siebie. Dla człowieka wiary jest

120


to możliwe. W glinianych naczyniach trzymamy skarby znacznie
przerastające nasze rozumienie. Być ludźmi nadziei oznacza być
chętnymi do wyjścia temu wyzwaniu naprzeciw. Czyż życie
duchowe nie jest wolą przekraczania siebie ku Chrystusowej
pełni?

Jak napisał Franz Werfel we wstępie do Pieśni o Bernadecie:
„Tym, którzy wierzą, żadne wyjaśnienie nie jest potrzebne. Dla
tych, którzy nie wierzą, żadne wyjaśnienie nie jest możliwe".
Jako ludzie Ewangelii, jesteśmy wezwani do przemiany i wierzy-
my w to, że możemy to uczynić. A więc nie wahajmy się przed
analizą zarówno sukcesów jak i porażek naszego domu rodzinne-
go, którego oddziaływanie wciąż trwa w głębi naszych serc
i umysłów.

Uleczyć... - 9


________________16
AFIRMACJA

DLACZEGO JEJ POTRZEBUJEMY?

Mówimy „Amen" tak często i niemal automatycznie, szczególnie
na zakończenie naszych modlitw, że staje się ono prawie
pozbawione znaczenia. A jednak, jak większość popularnych
słów i działań, które traktujemy jako zupełnie oczywiste, ma ono
swoje znaczenie. „Amen" jest naszą odpowiedzią na modlitwę,
w którą wsłuchujemy się z przejęciem. Potwierdzamy nim treść
modlitwy; mówimy: „Niech tak będzie, zgadzam się". Jesteśmy
nie tylko świadomi modlitwy samej w sobie i jej przesłania, ale
ją potwierdzamy i aprobujemy, zgadzamy się z modlitwą.
A jednak zbyt często nie jesteśmy świadomi wagi wypowiadania
słowa „Amen". Jeśli ktoś modlący się w imieniu grupy nie
słyszy naszej odpowiedzi, może mieć wątpliwości co do tego,
czy zaakceptowaliśmy modlitwę; czy wszyscy współuczestniczą
w modlitwie. Dlatego akceptujące „Amen" w odpowiedzi na
czyjąś modlitwę jest konieczne, jeśli modlitwa ma być żywa.

Ta sama potrzeba afirmacji jest nawet jeszcze bardziej
pożądana w życiu człowieka i w związkach międzyludzkich.
Mamy skłonność do podróżowania przez życie nie w pełni
świadomie, do niedoceniania wielu rzeczy, zwłaszcza siebie
nawzajem. Słuchając wielu ludzi, uświadomiłem sobie ich
nieustanną potrzebę afirmacji lub jakiegoś gestu, który by
upewnił ich o tym, że są doceniani i wartościowi. W większości

123


wypadków ludzie nie mówią o tej potrzebie w wielu słowach, ale
jeśli słuchasz opowieści o ich życiu, staje się ona widoczna.
Właściwie jest ona tak oczywista, że aż przerażająca w tym
sensie, że nie zaspokojona w sposób zdrowy, będzie zaspokajana
w sposób podświadomy, zastępczy albo niezdrowy, destrukcyjny.
Niektórzy chorzy nie wychodzą z chronicznych stanów, ponie-
waż znaleźli sposób, by zwrócić na siebie uwagę.

Potrzeba afirmacji lub „pogłaskania" jest konieczna, jeśli
mamy pozostać ludźmi zdrowymi emocjonalnie. Musimy uznać,
że owa potrzeba istnieje w nas wszystkich. Musimy mieć kontakt
z naszym światem wewnętrznym, w którym przeżywamy owo
pragnienie afirmacji, i przyznać się do niego. Jest konieczne,
abyśmy byli zdolni zaakceptować tę normalną, zdrową ludzką
potrzebę, nie traktując jej jako słabości charakteru, bez wyrzutów
sumienia, bez uczucia dziwności. Jest to zdrowa i dobra cecha.

Nasze potrzeby nie mają rozumu i dlatego nasz umysł musi
kontrolować sposób, okoliczności i powody ich zaspokajania;
w przeciwnym wypadku zaczynają dominować nad naszym
życiem i sterują nim. Umiejętność racjonalnego myślenia w życiu
jest częścią procesu dojrzewania. Praca nad dyscypliną wewnętrz-
ną decyduje o umiejętności kierowania naszym życiem, swobod-
nego wyboru dróg, które zaspokoją nasze pragnienia.

Zżymam się, gdy słyszę ludzi, którzy mówią, że nie potrze-
bują aprobaty, lub czynią lekceważące uwagi typu: „To dobre dla
dzieci". Wiele osób nigdy nie otrzymało w swoich rodzinach tej
tak zwanej dziecinnej rzeczy. Zaprzeczać takiej potrzebie to
zaprzeczać swojemu człowieczeństwu. Jest to tak samo bezsen-
sowne jak zaprzeczanie pragnieniu lub głodowi. Jeśli ktoś
zaprzecza posiadaniu potrzeb seksualnych, możemy powiedzieć,
że albo jest oziębły seksualnie albo znerwicowany. Osoba, która
neguje potrzebę aprobaty, jest albo nieszczera, albo bardzo
oziębła, nie zna samej siebie. Życie dla takiej osoby może być
patologiczne.

Czasami nasza przeszłość albo wypaczone pojęcia religijne
nakazywały tłumić takie potrzeby jako niegodne porządnego

124


człowieka, pragnienie afirmacji zaś miałoby być wyrazem
egocentryzmu i zarozumialstwa. Jest to całkowicie dehumanizu-
jące
podejście do życia, którego wielu z nas się nauczyło.
Chrześcijaństwo, rozumiane właściwie, powinno nas uczłowie-
czać i pomagać nam w rozpoznawaniu pragnień i uczuć,
podsuwać nam godne środki do ich zaspokajania.

Pismo Święte nakazuje, abyśmy się modlili i składali dzięki
Bogu. Bóg otwarcie aprobuje chwałę i uznanie, które otrzymuje
od Abla, Mojżesza, Dawida, Jana Chrzciciela i Jezusa. Jezus
nieustannie afirmuje różne osoby, takie jak na przykład jawno-
grzesznica, które potrzebują wiedzieć, że są dobrymi ludźmi.
Jezus dostrzega ludzką potrzebę aprobaty i stara się ją zaspokoić.

Przeciwieństwem osób, które negują własną i cudzą potrzebę
uznania lub gardzą nią, są ludzie z nadmiernym zapotrzebowa-
niem na uznanie i pochwały. Ci zawsze odczuwają niedosyt.
Owe pożałowania godne osoby często są irytujące i męczące
psychicznie, ponieważ im bardziej je chwalimy, im więcej
uznania im okazujemy, tym więcej tego potrzebują. Nie przeko-
nają ich jakiekolwiek zapewnienia o ich dobroci. Są emocjonal-
nie uzależnieni niby od narkotyku, czasami będą poszukiwać
aprobaty za wszelką cenę. Poczucie własnej godności i wartości
prawie u nich nie istnieje.

Ci z nadmierną potrzebą akceptacji pochodzą często ze
środowisk pozbawionych uczuć. Pustka emocjonalna jest także
formą emocjonalnej udręki. Ma charakter pasywny, lecz także
destrukcyjny; jest jak nowotwór, który zżera poczucie godności.
W rodzinnej atmosferze pustki emocjonalnej, która sprzyja
rodzeniu się niewiary w siebie, człowiek może sobie zadawać
pytanie: „Co się ze mną dzieje?" Poddaje w wątpliwość poczucie
własnej wartości. Pustka wyolbrzymia jedynie moje porażki
i wzmaga samokrytycyzm.

Grobowa cisza i brak odzewu prowadzi do mylnych i nega-
tywnych interpretacji związku. Czasami ludzie szukają akceptacji
poprzez prowokacyjnie złe zachowanie, a płynące stąd krytyka
i potępienie jedynie wzmacniają ich negatywny obraz siebie. Ale

125


ci ludzie tak bardzo pragną zwrócić na siebie uwagę, że nawet
„negatywna afirmacja" wydaje im się lepsza niż żadna, choć
może ona być destrukcyjna.

Rodziny, które nie doświadczają afirmacji, dowodzą jej braku
w poprzednich pokoleniach. Chciałoby się zapytać: A może by
tak zmienić wzorce i wykroczyć poza przeszłość? Może wreszcie
ktoś zda sobie sprawę z potrzeby afirmacji i aprobaty? Może
uświadomi sobie, że ludzka rodzina tylko na tym zyska, a bez
nich zginie? Nie mówię o „złych" rodzinach, ale o „przecięt-
nych". Brak afirmacji jest zaburzeniem, które choć miało miejsce
w przeszłości, wpływa na naszą teraźniejszość.

Ciągle nie w pełni uznajemy potrzebę afirmacji. Potrzebują jej
zwłaszcza ludzie z rodzin o zakłóconej więzi emocjonalnej. Tak
więc przeszłość jest dla nas wszystkich wyzwaniem, zwłaszcza
w kontekście naszych związków i rodzin. Psychoterapeuci wciąż
słyszą od swoich pacjentów tę samą skargę, że w dzieciństwie
nikt ich nie kochał, nie doceniał i nie troszczył się o nich, co
pozostawiło w nich trwałe urazy.

Przeważnie nie chodzi o to, że nie byli oni kochani przez
rodziców, gdyż prawdopodobnie byli, ale o to, że nie okazano im
tej miłości w żaden sposób. Miłość nie była okazywana przez
czułe słowa czy uczynki. Nierzadko słyszymy od kogoś: „Wiem,
że mój ojciec troszczył się o mnie, ale nigdy mi o tym nie
powiedział". Milczenie to zła atmosfera do życia. Rodzi nega-
tywne, wypaczone wnioski lub błędne interpretacje dotyczące nas
samych jak i innych. Owe negatywne wnioski prowadzą człowie-
ka do negatywnego obrazu własnej osoby.

Przeciwdziałając takim negatywnym percepcjom należy cały
czas mieć na uwadze ludzką potrzebę bycia docenionym.
Świadomość tej potrzeby prowadzi nas, przede wszystkim, do
dobrego samopoczucia. Pociąga to za sobą oczyszczenie świado-
mości z wszelkich złych myśli i uczuć, które drzemały w nas
przez lata, zaprogramowane przez nasze środowisko. Musimy
przekroczyć naszą przeszłość. Nasza rodzina niekoniecznie
musiała być zła, być może byliśmy kochani i akceptowani, ale

126


miłość i akceptacja nie były dostatecznie wyrażane, kto wie, czy
nie dlatego, iż obawiano się, że wpadniemy w zarozumialstwo.

Jeśli uprzytomnimy sobie potrzebę afirmacji i przyznamy się
do niej, będziemy bardziej świadomi jej istnienia u innych ludzi.
Mogą nie prosić o to, ani tego nie okazywać, lecz owa potrzeba
istnieje. Mogą nawet jej zaprzeczać, ale to nieprawda. Nawet
jeśli nie potrafią właściwie zareagować na afirmację, bez
fałszywego wstydu, gdy na przykład rumienią się lub wyglądają
na zakłopotanych, jest im ona jednak bardzo potrzebna. Naszym
obowiązkiem, jako istot ludzkich, jest kształtowanie własnej
wrażliwości, abyśmy reagowali na potrzeby innych.

Następny krok to wprowadzenie tej zasady w życie - a to
wymaga wysiłku, a nawet planowania. Może to zabrzmieć
sztucznie. Czyżby, w końcu, afirmacja nie przychodziła w sposób
naturalny? Jest to fałszywe pojęcie. Każdy dobry nawyk, również
afirmacja, wymaga ćwiczenia. Ktoś musi przełamać ten odziedzi-
czony przez nas wzorzec braku afirmacji, inaczej przekażemy go
następnemu pokoleniu. Ilekroć działamy w nowy sposób, na
początku nie czujemy się komfortowo, z czasem przemienia się
to w nawyk, staje się cząstką nas samych.

Stosując w życiu afirmację bliźnich, odczuwamy ich ciepło
i promieniujący i wdzięczny odzew, ich uśmiechy i dobre
samopoczucie. Dostrzegając dobro tej praktyki, utwierdzamy się
w przeświadczeniu, że jest ona potrzebna. „Dziękuję", „Dobra
robota", „Kocham cię", „Gratulacje", „Widać po twoich stop-
niach, że się naprawdę starasz" - te i inne sposoby wyrażania
afirmacji są tak łatwe do wypowiedzenia, ale wymagają świado-
mości, ćwiczenia, nawyku i przekonania o potrzebie takich
działań.

Rodzice, małżonkowie, a nawet dzieci mówią o sobie
nawzajem: „Och, przecież wiedzą, że ich lubię" albo: „Wiedzą,
że jestem wdzięczny i doceniam to, co robią". Otóż nie, nie
wiedzą, dopóki nie okażemy im tych uczuć! „Wiedzą, że ich
lubię" to jedno z tych założeń przyjmowanych z góry, w rezulta-
cie których żyjemy obok siebie, zastanawiając się, czy ktoś nas

127


lubi czy nie lubi. Wyrażanie uczuć musi wypływać z głębokiego
przeświadczenia. > >. > .• .,n

Afirmacji nigdy za wiele. Jej wystarczająca obecność w życiu
danej osoby wzmacnia pewność siebie, które to uczucie przekaże
ona innym. Musimy wiedzieć, że jesteśmy kochani, i kochać
innych. Żyjemy w świecie nieustannie podważającym poczucie
istniejącego w nas dobra. Słyszymy potępiające oświadczenia
zgorzkniałych ludzi: „Nikomu nie można zaufać", „Wszyscy
dokoła śpią", „Każdy chce tylko zbić forsę". Codziennie
słyszymy dokoła krytykę, słuszną lub niesłuszną. Bez afirmacji
ze strony osób znaczących w naszym życiu negatywne odczucia
i samokrytycyzm zdominują nas. Gdy nie zaznajemy afirmacji,
jeśli krytycyzm i negacja są wszystkim, co słyszymy, zaczynamy
się zastanawiać: „Co się ze mną dzieje?" Ponadto, jeśli aprobuje-
my się nawzajem, jesteśmy bardziej wiarygodni, gdy przychodzi
czas na krytykę i różnice zdań. Równowaga pomiędzy pochwała-
mi i zdrową krytyką decyduje o dobrym porozumiewaniu się,
a zatem o dobrym związku.

We wzajemnej aprobacie objawia się prawdziwa bezwarunko-
wa miłość, którą darzy nas Bóg. Afirmacja bliźniego to szerzenie
chrześcijańskiego przesłania w świecie pełnym bólu w sposób
efektywny i praktyczny. Bóg obwieszcza swą bezwarunkową
miłość poprzez ludzi, głównie wtedy, kiedy afirmują siebie
nawzajem.

Istnieje jeszcze jeden kluczowy aspekt afirmacji, choć
niewiele się o nim mówi: potrzeba afirmacji samego siebie. Jest
to decydująca kwestia związana z afirmacją, którą otrzymujemy
i którą dajemy. Autoafirmacja oznacza konieczność szczerości
wobec samego siebie, docenienie swoich sukcesów i osiągnięć,
własnych zalet. Pomoże nam to spojrzeć z dystansem na własne
słabości, ograniczenia i porażki. Ludzie często nie dostrzegają
dobra, które czynimy, czy też naszych zalet. Musimy podzięko-
wać Bogu za to, kim jesteśmy, i za to, co mamy. Nie ma
lepszego sposobu na uznanie Bożych darów od codziennej
afirmacji siebie.

128


Autoafirmacja może zabrzmieć dla kogoś bardzo groźnie.
Ludzie mogą ją interpretować jako samolubstwo i egocentryzm.
Sugerują, że „autoafirmator" będzie mądralą i pyszałkiem
demonstrującym całą gamę neurotycznych zachowań. Czyż nie
jest to oznaką powszechnego braku gotowości do tego, by
wierzyć i ufać sobie? Jeśli brak nam wiary w samych siebie, to
jak mamy wierzyć w Boga, który nas stworzył? Jak mamy
uwierzyć w to, że wszystko, co Bóg stworzył, jest bardzo dobre?
Zdrowa autoafirmacja wypływa z realistycznego obrazu własnej
osoby i szczerości wobec siebie.

Jeśli afirmujemy siebie, łatwiej wychodzimy naprzeciw innym
ludziom i afirmujemy ich. Autoafirmacja jest złączona z głów-
nym nakazem chrześcijaństwa, by kochać Boga, a bliźniego
swego jak siebie samego. „Panie, kiedy widzieliśmy Cię głod-
nym i nakarmiliśmy Ciebie? spragnionym i daliśmy Ci pić?"
Nawet jeśli Pan mówi o potrzebach fizycznych, to istnieje
również głód uczuć, który musi być zaspokojony: głód miłości,
uczucia, zrozumienia i aprobaty.


SPIS TREŚCI

John Powell SJ: PRZEDMOWA ...................... 7

WYWIAD Z AUTOREM ........................... 13

WSTĘP ....................................... 15

1. PROBLEMY

CZY KTOŚ ICH NIE MA? ............................ 19

2. RELIGIA

POKÓJ CZY ZAMĘT? .............................. 25

3. RELIGIA, PSYCHOLOGIA

ZGODA CZY NIEZGODA? ........................... 29

4. „TAKA JEST WOLA BOŻA"

CZY RZECZYWIŚCIE? ............................. 33

5. GNIEW

CNOTA CZY WADA? .............................. 39

6. PRZEBACZANIE

CZY JEST TAKŻE ZAPOMINANIEM? .................... 53

7. SAMOPRZEBACZENIE

CZY NIE LEKCEWAŻYMY GO? ....................... 57

8. POCZUCIE WINY

BODZIEC CZY UDRĘKA? ........................... 61

131


9. DEPRESJA

CZY POTRAFIMY ROZMAWIAĆ O NIEJ? .................. 69

10. SAMOKRYTYCYZM

CZY SAMOPOTĘPIENIE? ........................... 77

11. MIŁOŚĆ WŁASNA

KONFLIKT INTERESÓW? .......................... 81

12. ODDANIE

CZY ULEGŁOŚĆ? ............................... 89

13. MIŁOSIERDZIE

NA ILE SIĘ LICZY? .............................. 95

14. PRZEMIANA

CO MOŻEMY ZMIENIĆ? ........................... 103

15. KORZENIE

CZY ZNASZ SIEBIE? ............................. 113

16. AFIRMACJA

DLACZEGO JEJ POTRZEBUJEMY? ..................... 123


BIBLIOTEKA ŻYCIA DUCHOWEGO

to seria związana z kwartalnikiem ŻYCIE DUCHOWE

który ukazuje się od roku 1994.

Polecamy Szanownym Czytelnikom lekturę tego pisma.

Zawiera ono stałe działy:

SZKOŁY DUCHOWOŚCI, SYLWETKI PISARZY DUCHOWYCH,

LEKTURY.

Oto tematy przewodnie poszczególnych numerów:

Kierownictwo duchowe (nr I), Ku pelni człowieczeństwa (nr 2),

Otwarcie na Boga (nr 3), Kryzys sensu ludzkiego życia (nr 5),

Od rygoryzmu do zgody na człowieczą dolę (nr 6),

Odmiana serca (nr 7), Spowiedź dzisiaj (nr 8),

Codzienność duchowości chrześcijańskiej (nr 9).

Wśród autorów artykułów m.in.:

Józef Augustyn SJ, ks. Ignacy Bokwa, Jacek Bolewski SJ,
Małgorzata Borkowska OSB, Wojciech Giertych OP,

Jan Andrzej Kłoczowski OP, Zbigniew Nosowski,

Wacław Oszajca SJ, Henryk Pietras SJ, Jacek Salij OP,

Anna Świderkówna

W serii BIBLIOTEKA ŻYCIA DUCHOWEGO
dotychczas ukazały się:

John Powell SJ, Twoje szczęście jest w tobie

Henri J. M. Nouwen, Z płonącymi sercami

Anselm Griin OSB, O duchowości inaczej

Henri J. M. Nouwen, Boże drogi i ludzkie ścieżyny

Wszelkie zamówienia prosimy kierować pod adresem:
Wydawnictwo WAM, 31-501 Kraków, ul. Kopernika 26

J


Drukarnia WAM

ul. M. Kopernika 26

31-501 Kraków



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Padovani Uleczyć zranione uczucia
uleczyć zranione uczucia
Kaye Gayle Zranione uczucia 2
kartki z uczuciami www prezentacje org
Uczucia Juliusza Słowackiego na podstawie utworów, Notatki, Filologia polska i specjalizacja nauczyc
Uleczenie zranionego serca, Psychologia(1)
Kwestionariusz zranionego dziecka, Studia Pedagogika, Mgr. Pedagogika
radosny i smutny przedszkolak, Emocje, uczucia
ćw- agresja[1], Przedszkole, Agresja, uczucia
Uczucia i sposoby okazywania konspekt zajęć
Atrakcyjność interpersonalna od pierwszego wrażenia do zwi±zków uczuciowych
8. Uczucia a myślenie, psychologia
Data 11.03 Uczucia brzydkiego kaczątka, Scenariusze i hospitacje - praktyki
mołodszy okres dorastanie,myślenie,uczucia,itd
Uczucie skrzdlatych
Baśń o Uczuciach
Uczucia romantyczne w IV cz Dziadów
Jak redukowac uczucie glodu odchudzanie

więcej podobnych podstron