MOJA
OPOWIEŚĆ
Spisana latem A.D. 1999
Kiedyś chciałaś usłyszeć, jakie opowiadam bajki. Spełniam twoją prośbę Nie będzie to jednak bajka z morałem, ani saga o zaczarowanych księżniczkach, ukrytych skarbach, ani też żadna z tego rodzaju opowieści, jakimi dorośli raczą swoje pociechy. Opowiem ci historię, która wydarzyła się naprawdę. Co prawda będą w niej czarownicy, przeznaczenie, klątwy i złe duchy, lecz zapewniam Cię, w czasach, w których rozgrywały się niżej opisane wydarzenia, wróżki i czary nie były jeszcze zepchnięte do sfery baśni i wymysłów. No cóż, świat jednak się zmienia, i to co kiedyś wydawało nam się wieczne i trwałe, dziś przemieniło się w proch…
To będzie moja historia, wycinek mojego długiego i dziwnego życia…
Ile razy już opowiadałeś tę historię, Wyklęty ? Ile razy musiałeś ścierpieć śmiech głupców i kpinę w ich świecących się od taniego alkoholu oczach ? Ile razy miałeś nadzieję, że zostaniesz zrozumiany, że ktoś podzieli twój ból, z jakim musisz żyć do Ostatecznych Dni - o ile takie nastąpią? Ile razy odchodziłeś wyśmiany, z rozdrapanymi ranami, które od wieków ropieją i wciąż zaognione puszczają czarną, zatrutą krew? Ile razy jeszcze powtórzysz swą historię?
Znam odpowiedź- dopóki będą istnieli ludzie, którzy zechcą słuchać.
Nawet, jeśli potem odpłacą mi się drwiną i kopniakami…
Bo ktoś samotny tak jak ja-samotny w kosmicznym wymiarze tego słowa- cieszy się nawet wtedy, gdy go kopią.
Przynajmniej zauważają moje istnienie.
A to już jest coś…
Yasmir
Działo się to wieki temu, gdy naszą ziemię porastały przepastne puszcze, nie tknięte jeszcze stopą osadnika. Wąskie trakty, niczym nitki, przecinały splątany dywan zieleni, a nawleczone na nie jak korale nieliczne ludzkie sadyby dawały schronienie podróżnym, którzy podążali daleko na zachód, do Cesarstwa i jeszcze dalej, nad brzeg morza, gdzie kopano bursztyn.
Kraj jawił się jako dzika połać lądu, gdzie cywilizacja przegrywała z nieokiełznaną przyrodą. Rzadko spotkałabyś tu rolnika, uczciwego kupca czy pobożnego osadnika. Lud tej krainy rekrutował się ze zbiegłych chłopów, banitów, ludzi dzikszych niż zwierzęta zamieszkujące bagna, oparzeliska i mroczne mateczniki. Z niechęcią poddawali się oni władzy lokalnych baronów i szlachty. Chłopi, mając w pamięci krzywdy, jakich doznanie zmusiło ich do ucieczki z ziemi ojców z uczuciem nienawiści patrzyli na panoszących się po ulicach miast i wiosek wysoko urodzonych. Często też nienawiść owa znajdowała ujście w gwałtownych i nieludzkich mordach, które topiły tę krainę we krwi szlachty. Jednak w czasach, gdy dorastałem w rodzinnej wiosce Rotekirche, krwawe rebelie i chłopskie bunty należały już do zamierzchłej przeszłości, a wszelkie zalążki nowego zrywu były brutalnie tłumione przez wierne książętom oddziały kondotierów.
Rotekirche była charakterystyczną wioską tego regionu- skupiskiem domków ze strzechami krytymi słomą, otoczonym splątaną palisadą drzew i kolczastych krzewów. Pola ciągnące się aż ku lazurowej tafli jeziora porastała soczysta szmaragdowa trawa, upstrzona plamami kwiatów i ziół. Za jeziorem czaił się bór- pełen łownej zwierzyny, owoców runa i niebezpieczeństw, o jakich ludzie naszych czasów nawet nie śnią w najgłębszych koszmarach.
To było moje królestwo, moja domena. Tam czułem się jak w domu. To, przed czym najodważniejsi mężczyźni z naszej wioski uciekali z krzykiem, było dla mnie owocem dnia powszedniego. Nie bałem się mrocznych cieni, czających się w zakątkach lasu, rzucałem wyzwania dzikim niedźwiedziom, rysiom. Noc w lesie przyprawiłaby większość z moich przyjaciół o drżenie serca- ja spędzałem pod drzewami więcej czasu, niż pod strzechą rodzinnego domu- zwłaszcza od czasu, gdy Czarna Śmierć przewaliła się przez Rotekirche, wyludniając ją i czyniąc mnie sierotą, mrukiem i samotnikiem.
Byłem gajowym- z łaski i mianowania sir Lousia de Carnaca, gubernatora pobliskiego miasta Tumsterg. Leśne komysze dawały schronienie nie tylko zwierzynie- także wyjęci spod prawa łotrzykowie, banici i kłusownicy znajdowali kryjówkę w cieniu drzew. Moim zadaniem było pilnowanie, by nikt nie tykał królewskiej zwierzyny, wyszukiwanie nor zbójców i informowanie o nich żołnierzy gubernatora. Byłem dobry w tym, co robiłem. Znałem ścieżki, o których inni nie mieli pojęcia, a w szyciu z łuku nikt z okolicznych mieszkańców nie mógł mi dorównać. Gubernator miał powody, aby być ze mnie zadowolony…
Byłem zwykłym człowiekiem- miałem swoje słabości, problemy, drobne sukcesy i porażki. Jednak to wkrótce miało ulec zmianie. Nadszedł dzień, kiedy wszystko się zmieniło. Dzień, który zapowiadał się zwyczajnie, jak dziesiątki innych... Tu rozpoczyna się moja dziwna historia…
…historia, która trwa do dziś.
Boję się, że mnie wyśmiejesz. Że nie zrozumiesz…
Nawet jeśli, przejrzysz mnie na wylot- zobaczysz użalającego się nad swoim parszywym losem mięczaka, któremu pozostały już tylko łzy, rozpacz i beznadzieja.
A może…może choć przez chwilę pojmiesz ból, przeszywający moją duszę…
Wtedy przez jakiś czas nie będę sam... aż zwiędniesz w moich rękach jak przejrzały kwiat.
Był pogodny, letni dzień. Lekki wietrzyk wiejący od strony jeziora poruszał koronami sosen, przynosił znad wody kwaśny zapach gnijących wodorostów, tataraku i świeżo skoszonej trawy z łąk. Plamy słonecznego światła kładły się na polanach, tworzyły mozaikę na pniach drzew i gęstej, bujnej trawie. Zapowiadała się wspaniała pogoda, czysta sielanka.
Tego dnia krążyłem po lesie niedaleko Darkwaldu, tuż przy trakcie do Tumsterg. Szedłem śladem bestii- wielkiego basiora, który od wielu dni porywał dorodne sztuki ze stad gospodarzy. Wójtowie okolicznych wiosek wyznaczyli wysoką sumę w srebrze za skórę rabusia, a ja zamierzałem tę nagrodę odebrać jeszcze dzisiejszego dnia. Zaczaiwszy się rankiem na bestię w pobliżu stada sir Simona na łąkach przy strumieniu Leśnym szybko przekonałem się, że przeczucie mnie nie myliło. Jeden strzał wystarczył, aby rozbójnik zostawił po sobie wyraźny ślad. Wytrwale szedłem krwawym tropem wiedząc, że nie mam się po co spieszyć. Wkrótce wilk straci siły i stanie do ostatniej walki o łatwym do przewidzenia wyniku…
Dźwięk, jaki dobiegł mnie z pobliskiej kępy zarośli, spowodował, że zgarbiłem się, naciągając jednocześnie cięciwę łuku. Początkowo podejrzewałem, że moja zwierzyna oddaje właśnie w krzakach ostatnie tchnienie. Byłem lekko zawiedziony, spodziewałem się bowiem po starym, szarowłosym rabusiu większej determinacji.
To nie był wilk. Z krzaków dobiegł przerażający szloch. Taki dźwięk może wydać tylko człowiek. Zdesperowany człowiek. Rozgarnąłem krzaki i zobaczyłem ją- siedziała tam, umorusana, zaszczuta, wyprana z godności. Wielkie, dziewczęce oczy spojrzały na mnie z wyrazem złapanego we wnyki, otoczonego przez sforę myśliwskich psów lisa. Popatrzyłem na podarte ubranie, z ledwością zakrywające młode posiniaczone ciało. Ze zgrozą ujrzałem ślady po oparzeniach, błyszczące różowo blizny i otarcia na przegubach rąk. Siedziała tak i patrzyła na mnie, a ja nie mogłem wykrztusić słowa, porażony okropnością tej sceny. Stanąłem naprzeciw zezwierzęcenia, wywołanego strachem i głodem.
Chwila bezruchu nie trwała długo. Niczym spłoszona sarna, dziewka rzuciła się w bok, jęcząc dziko. Zaskoczenie minęło szybko- długim susem odciąłem jej drogę ucieczki. Desperacko wywinęła mi się spod ręki- była zwinna jak piskorz i sturlała się na dno jaru leśnego strumienia. Zanurkowała w gęste jeżyny. Ktoś inny może zaniechałby pościgu, ale je nie. Ten las był moim domem i tylko głupiec mógłby sądzić, że mógłby mi się w nim wymknąć.
Obiegłem zarośla i poczekałem, aż wyłoni się z drugiej strony. Nie wiem, po co to robiłem. Może powodowała mną litość dla tego nieszczęsnego stworzenia- zaiste rzadkie w tych czasach uczucie, a może poczucie obowiązku, wynikające z mojego zajęcia. W każdym razie zabiegłem jej drogę i gdy wyskoczyła pokrwawiona ze splątanych chaszczy, wpadła prosto na mnie. Jej krzyk przepojony strachem, a potem gibkie, nadzwyczaj mocne ciało, łomot przerażonego serca, pragnącego rozerwać pierś. Rozszerzone strachem oczy i szarpanina. Oboje runęliśmy w trawę. Mówiłem uspokajająco. Przemawiałem, błagałem, szeptałem. Musiałem mówić długo, zanim przestała szlochać. Ale nadal trzęsła się i oddawała mocz na moje spodnie.
Nina
Była ładna. Przynajmniej do czasu, dopóki nie trafiła w ręce swoich oprawców. Potem owe bydlaki zadały jej więcej bólu, niż byłby w stanie wytrzymać niejeden człowiek. Pastwiły się nad nią i zadawały męki, które pozostawiły ślady oparzeń na plecach, pręgi sińców na twarzy i ramionach i zaschnięte strumyczki krwi po wewnętrznej stronie ud.
Jednak najgorsze męki musiał przeżywać jej umysł. Tortury wycisnęły niezatarte piętno we wspomnieniach, piętno, które sprawiało, że jęczała poprzez niespokojny sen, w jaki zapadła godzinę temu.
Kto ją tak potraktował? Bez wątpienia zbójcy- oto jedyne wytłumaczenie, jakie przychodziło mi na myśl. Musiała należeć do jakiejś rozbitej przez bandytów karawany, nie przypomniałem sobie bowiem, abym kiedykolwiek widział ją w jednej z okolicznych wiosek. Mogła też pochodzić z miasta- Tumsterg, lub położonego nad Iną Christofberg. To jednak nie miało w obecnej chwili znaczenia- teraz musiałem iść po pomoc. Jednak nie dałbym rady nieść jej całą drogę do Rotekirche, a bałem się zostawiać ją samą w lesie. Cienie wydłużały się, pomiędzy drzewami gęstniał mrok i zdałem sobie sprawę, jak wiele czasu upłynęło odkąd zapadła w sen. Uświadomiłem sobie, że nie zdążę tu wrócić przed zmierzchem. Postanowiłem przenocować na pobliskiej polanie i dowiedzieć się czegoś więcej.
Bierwiono strzeliło iskrami, płomień na ułamek sekundy rozjaśnił polankę, odbił się w zmrużonych oczach dziewczyny. Potem przygasł, i w półmroku widziałem tylko jej przygarbioną sylwetkę i ciemną ścianę drzew w tle. Dookoła panowała nocna cisza, przerywana jedynie krzykiem jakiegoś nocnego ptaka. Obserwowałem dziewczynę, jak szarpie zębami mięso upolowanego zająca. Jadła żarłocznie, łapczywie, tłuszcz spływał jej po brodzie, ale nie zważała na to. Musiała nie jeść od wielu godzin, jeśli nie dni. Naszło mnie podejrzenie, że to zbiegły więzień, niewolnica. Za pomoc takim groziły różne kary, zazwyczaj okrutne.
Zdążyła już się uspokoić. Nadal toczyła dookoła trwożliwym spojrzeniem, ale zorientowała się, że nie chcę jej skrzywdzić. Jednak za każdym razem, gdy unosiłem się, aby dorzucić do ognia, kuliła się w obronnym geście, zastygając w przerażeniu, niczym mały ptaszek, na którego padnie cień sokoła.
Była urodziwa. Nie miała więcej, niż osiemnaście wiosen. Szare włosy spływały jej na ramiona, w nieładzie plątały się na karku, zwijały się w strączki nad ładnie wyprofilowanym, nieco zadartym nosem. Oczy, wcześniej rozszerzone przerażeniem, teraz zmieniły się w szparki, obserwowały mnie z uwagą, śledziły każdy mój ruch. Nie zauważyłem, jakiego były koloru. Twarz miała delikatną, ładną, ale reszta ciała zdradzała raczej chłopskie pochodzenie.
Ubranie leżało na niej w nieładzie. Najgorszy był zapach. Nawet mój przyzwyczajony do różnego rodzaju odoru nos z trudnością znosił kwaśny smród, jakim przesączona była jej suknia. W fetorze tym było coś, co kojarzy się z ochłapem zgniłego mięsa, otoczonego przez rój brzęczących much, coś odpychającego.
Obrazu nieszczęścia dopełniały rany. Pokrywały całe ciało, a ból, jaki sprawiały, za każdym poruszeniem wykrzywiał jej twarz. Były tam rany od bicza, ślady bicia i przypalania ogniem, Była wielokrotnie gwałcona, nie miałem wątpliwości…
…ale była ładna. Było w niej coś, co sprawiało, że mogłeś ją polubić, jakieś wewnętrzne ciepło, które biło z tych oczu. I od uśmiechu, który właśnie przed chwilą, po raz pierwszy pojawił się na wargach. Uśmiechu zadowolenia, może pierwszej próby nawiązania kontaktu, nieśmiałego podziękowania za ciepło ogniska i serca…
- Może w końcu powiesz, co się stało? Kim jesteś i skąd się tu wzięłaś, kto zrobił ci krzywdę? Zbóje? Najemnicy?- podjąłem próbę wydobycia z niej jakiejś informacji. Jak przed kilkoma minutami, próba ta skończyła się fiaskiem. Uśmiech na jej ustach zgasł, szybko wycofała się w głąb siebie, zamknęła się w sobie i odgrodziła od świata murem milczenia. Tak od godziny. Początkowo sądziłem, że mam do czynienia z cudzoziemką lub niedojdą, ale szybko stwierdziłem, że pojmuje to, co do niej mówię. Jednak jakiekolwiek pytanie o jej losy wywoływało ten sam efekt- w oczach pojawiał się ból, źrenice przyćmiewało wspomnienie męki (…Boże Wszechmogący, co takiego jej uczyniono??). I traciłem z nią kontakt.
Powiedz chociaż, jak ci na imię- spróbowałem z innej strony.
Nina- jej głos był cichy, miękki, delikatny. Drżała w nim nutka niepokoju. Wciąż obserwowała mnie spod półprzymkniętych powiek.
Mnie zwą Yasmir. Jestem gajowym w służbie tutejszego pana. Nie masz się czego obawiać, jesteś w dobrych rękach. Jutro zaprowadzę cię do miasta, do gubernatora. Tam się tobą zajmą.
Wzdrygnęła się, wyraźnie przestraszona. Widziałem, jak walczy z przerażeniem i zrozumiałem, że w mieście nie znajdzie spokoju. Złe przejścia wiązały się albo z Tumsterg, albo z gubernatorem lub możnymi panami. Możliwe, że była zbiegłą niewolnicą. Zacząłem wyrzucać sobie, że wpakowałem się w tę paskudną sprawę. Ale nie mogłem się wycofać. Nie leżało to w mojej naturze. Zastanawiałem się nad tym, co zrobię. Jutro pójdę- sam- do Rotekirche, i pogadam z Calebem, wójtem i zarazem moim przyjacielem (jednym z niewielu- mogłem ich policzyć na palcach jednej ręki). Razem uradzimy, co zrobić z nieszczęsną dziewczyną. Możliwe, że trzeba będzie powiadomić strażników z miasta. Bo Nina może być przestępcą, morderczynią, trucicielką, wszetecznicą…tylko, że ja…
…tylko że ja w to nie wierzyłem. Nie mogłem uwierzyć.
Bo byłem sam, żałosny człowieczek, sam jak palec, i pragnąłem towarzystwa kogoś, kto wie, co to wyobcowanie, kogoś zaszczutego, kto nie może wrócić do ludzi. Kogoś, kto zrozumie, czym jest ból samotności. A Nina, zaszczuta dziewczyna, jawiła mi się jako bratnia dusza. Miałem kogoś, o kogo mogłem się troszczyć, i kto mógł mi się odpłacić uśmiechem-szczerym. Pojawiła się wizja zabłąkanego psa, którego w końcu ktoś pogłaskał.
Nocne ostrze
Poruszenie pośród ciemności wyrwało mnie z półsnu. Zaalarmowany ruchem dobiegającym z mroku, bezszelestnie uniosłem się z prowizorycznego posłania. Nasłuchiwałem przez chwilę- szybki, przyśpieszony oddech i delikatne kroki nie budziły wątpliwości, kto porusza się w mrokach nocy.
Złapałem ją wpół. Nawet nie krzyknęła. Czułem tylko bijące w niej oszalałe ze strachu serce. Ale litość i współczucie skończyło się wraz z cierpliwością
-Dobrze- warknąłem- widzę, że szybko powróciłaś do zdrowia. Nawiasem mówiąc, nieładnie tak bez pożegnania opuszczać człowieka, który cię ugościł i opatrzył rany.
Żadnej reakcji. Tylko przerażone spojrzenie. Zacząłem tracić spokój.
-Posłuchaj dziewko- starałem się nadać brzmieniu głosu nieprzyjemny, zgrzytliwy ton, ale nie bardzo mi to wyszło.- jutro ruszamy do miasta. Tam przekażę cię strażom. Nie moja sprawa, co z tobą zrobią. Jeśliś niewinna i nic nie masz na sumieniu, nie musisz się niczego obawiać.
Jej twarz przybrała płaczliwy wyraz, usta wykrzywiły się w podkówkę. Natychmiast pożałowałem ostrego tonu.
-Nino- starałem się uspokoić- nie musisz się mnie bać. Ja nie jestem katem. Cokolwiek zrobiłaś- spojrzałem na okaleczenia-odpokutowałaś swoją winę. Jestem tego pewien. Powiedz mi coś o sobie, o tym, co się stało. Jeżeli mam ci pomoc, muszę wiedzieć, co ci się przydarzyło, zrozum mnie dziecko.
-Oni…oni…brali mnie po kolei…rzucali kości o to, kto następny…szloch zdławił resztę, a ja poczułem że śmierć jest blisko, spogląda przez ramię. Ocalił mnie doskonały słuch: szelest liści za plecami a potem rozedrgany wrzaski, kiedy atakujący mnie nieznajomy dał się ponieść żądzy walki. Ledwo uniknąłem ciosu krótkiego oszczepu, który celował w mój korpus. Hartowane w ogniu ostrze rozdarło sukno i drasnęło skórę. Poczułem piekący ból w prawym boku, ale nie miałem czasu, aby się nad sobą rozczulać. Jednym, wytrenowanym ruchem wyszarpnąłem z pochwy myśliwski kord- nóż o obosiecznym ostrzu, mogącym jednym pociągnięciem przeciąć nawet skórę niedźwiedzia. Uderzyłem na odlew, mając nadzieję, że to zmusi mego przeciwnika do uskoczenia i zasłony, a potem odskoczyłem poza zasięg jego ostrza.
Zaczął się śmiertelny taniec. W mroku, rozjaśnionym jedynie blaskiem księżyca i wiśniowym żarem bijącym od niewygasłego jeszcze ogniska rozgrywał się bój. Nie wiedziałem, kim był mój wróg, ale z pewnością nie był zwykłym rabusiem. Posługiwał się krótkim oszczepem z niebywałą wprawą, a jego ciało chronił kolet z wyprawianej skory, po której mój nóż ześlizgiwał się raz za razem. Powoli zacząłem tracić nadzieję, że zdołam go pokonać. Zdawał się także wytrzymalszy. Ja zacząłem sapać i tracić oddech, on zaś- po początkowym okrzyku- teraz walczył w całkowitym milczeniu, oddychał równo, skoncentrowany przymierzał się do kolejnych ciosów, które spadały na mnie z precyzją atakującej żmii.
Zadał następny cios, a ja nie zdążyłem ze złożeniem parady. Ostrze trafiło mnie w bok i zjechało po żebrach, kalecząc i szarpiąc skórę. Nie zadało poważnych obrażeń, ale sam impet uderzenia sprawił, że zwaliłem się na kolana, oszołomiony, z przyćmionym wzrokiem.
Posłyszałem jego krok. Podniosłem spojrzenie i ujrzałem, jak ostrożnie zbliża się, podnosząc oszczep do zadania ostatecznego ciosu. Nachylił się, i przez chwilę nasze oczy spotkały się. Zadrżałem. I już wiedziałem, że nie mogę liczyć na miłosierdzie.
Mój skok był podyktowany desperacją. Zawiodła taktyka i umiejętności-pozostała tylko rozpaczliwa walka do końca. Mój przeciwnik nie docenił mnie. Nie spodziewał się ataku, oczekiwał raczej błagań o litość. Zasłonił się oszczepem, a ja wpadłem na niego i obaliłem na ziemię. Ciszę przerwały jego plugawe klątwy i mój jęk, każdy bowiem ruch wywoływał ból w zranionym boku. Jeździłem ostrzem po chropowatej powierzchni jego skórzanej kurty, szukając jakiejś szczeliny, przez którą mógłbym mu zadać śmierć. Moje palce napotkały w ciemnościach jego szyję; zacisnąłem na niej palce, wpijając mu paznokcie w skórę. Poczułem pulsującą tętnicę, a potem pchnąłem. Obrzydliwy, bulgoczący dźwięk, a potem chrzęst, gdy ostrze przejechało po tchawicy; świst uchodzącego z płuc powietrza. Śmiertelnie ranny napastnik zakrakał, zagarnął rozczapierzonymi palcami ziemię, i oddał ducha.
Wstałem, ciężko dysząc. Trząsłem się jak w febrze; teraz, gdy walka minęła, zaatakował szok i strach. Rozejrzałem się wokół, w poszukiwaniu innych zagrożeń. Las jednak milczał. Nie było Niny. Zawołałem, a potem ruszyłem pomiędzy drzewa. Nie szukałem długo- usłyszałem, jak przedziera się przez zarośla.
-Nino, wróć! -wrzasnąłem- on nie żyje, kimkolwiek był! - przekląłem, a potem pokuśtykałem za nią. Musiała bardzo się bać, i strach ten był silniejszy, niż uczucie wdzięczności. Dopadłem ją w gęstwinie, niedaleko obozowiska.
Poczekaj- już nie trzeba się bać- szarpnąłem nią.
Musisz pozwolić mi odejść - jęknęła- jeżeli zostanę przy tobie zginiesz i ty, i ja. Nie mogę…
Do diabła !- ryknąłem, rozdrażniony bólem i całą tą sytuacją- do diabła z tobą dziewko! Albo powiesz mi, o co chodzi, albo jutro rano zabieram cię prosto do gubernatora !
Natychmiast pożałowałem tych słów. Nawet na mnie nie spojrzała. Zatoczyła się tylko, a potem osunęła się na ziemię. Gdybym w porę jej nie złapał, złamałaby sobie nos.
Wstawał świt. Granatowe, rozgwieżdżone niebo gasło i bladło, w miarę jak wschód nieboskłonu barwił się szarością poranka. W lesie panowała głucha cisza, jak zawsze tuż przed wschodem słońca. Za jakiś czas przebudzą się ptaki, i gęstwa koron drzew ożyje tysięcznymi wrzaskami i kląskaniami. Ale na razie panował śmiertelny spokój. Zwykle rozkoszowałem się tą chwilą, chłonąłem ją, wyciszony i rozmarzony. Zawsze wstawałem wcześniej, po to tylko, aby przeżyć te kilka chwil, gdy świat zastyga w bezruchu, a potem nagle niebo rozjarza się złocistą poświatą, a wszystko wokół eksploduje życiem.
Teraz jednak nie miałem czasu na rozkoszowanie się spektaklem Natury. Byłem zdenerwowany i niewyspany- po nocnym napadzie nie ośmieliłem się zmrużyć oka- pilnowałem odrętwiałej Niny i własnej skóry.
Od czasu, gdy zemdlała, nie ocknęła się ani razu. Wciąż leżała tam, gdzie ją położyłem- po drugiej stronie wygasłego ogniska. Jej włosy rozwiewane przez słabiutki wietrzyk, falowały i opadały w popiół. Podszedłem bliżej i dotknąłem jej pleców. Czułem, jak pod skórą ciało lekko drży. Nagła fala pożądania przez chwilę zalała moje myśli, ale opanowałem się.
Odwróciłem się w kierunku trupa mojego niedoszłego zabójcy. Leżał w zdeptanej, pokrytej długimi pasmami zakrzepłej krwi trawie. Nie był to najpiękniejszy widok. Nie chciałem, aby Nina zobaczyła ciało po przebudzeniu, lecz nie mogłem się przełamać, aby wziąć zwłoki w ręce i zatargać je do lasu.
Znałem tego człowieka. Za życia nosił miano Rudi Schoemaker. Był łotrem spod ciemnej gwiazdy. Wiele plotek słyszało się o sposobach, w jakie zarabia pieniądze. Nikt tak naprawdę nie wiedział, gdzie mieszka Rudi. Kręcił się to tu, to tam. Można było go spotkać „U Furmana” czy „Pod złamanym ostrzem” w Tumsterg. Powszechnie wiedziano, że załatwiają tam swoje interesy rozmaitej maści bandyci, porywacze, drobni łotrzykowie i złodzieje. Rudi jak dotąd miał szczęście. Nigdy nie wpadł w ręce kata, wszystkie jego złe uczynki uchodziły mu na sucho. Tej nocy w końcu podwinęła mu się noga. Zadrżałem na samo wspomnienie pojedynku, tych oczu, bezlitosnych i pałających żądzą mordu. Jeżeli jeszcze tliły się w mej duszy resztki poczucia winy, to właśnie w tej chwili wygasły.
Pamiętam, ile wysiłku kosztowało mnie, by przełamać się i odwrócić trupa na drugą stronę, twarzą w górę. Czekałem z tym do świtu, w nocy i tak niewiele bym zobaczył. Teraz leżał tam, z szeroko otwartymi, szklistymi oczami, otoczony zapachem zakrzepłej krwi i strachu.
Rudi, Rudi… dlaczego chciałeś mnie zabić ?
Od strony posłania dziewczyny dobiegło westchnienie. Uznałem, że nadszedł czas, aby dowiedzieć się, za jaką sprawę omal nie oddałem życia.
Sen dobrze jej zrobił. Nadal był blada, ale w jej oczach było już mniej bezrozumnego przerażenia i otępienia. Krzywiła się za każdym razem, gdy szorstkie ubranie ocierało rany. Spojrzała na mnie.
Dlaczego- szepnęła- dlaczego nie pozwoliłeś mi odejść? Tak byłoby lepiej dla ciebie…
Ale nie dla ciebie. Poza tym, mam zamiar dowiedzieć się, o co tu chodzi. Zostałem wplątany w jakąś sprawę, przez ciebie Nino. Przyjaciele tego szczura mogą chcieć wziąć odwet. Chcę wiedzieć, za co. Przynajmniej tyle jesteś mi winna.- syknąłem z bólu, gdy nieopatrznie dotknąłem rany na żebrach.
Ja…-dolna warga zaczęła znowu spazmatycznie drgać. - szybko się opanowała i zaczęła szybko mówić- ja jestem uciekinierem. Niewolnicą. Uciekam przed gniewem mego byłego pana. Ścigają mnie…ten zapewne należał do pościgu.
Co takiego zrobiłaś, że potraktował cię z takim okrucieństwem ?- spojrzałem na różowe blizny- skurwiel…dziewczyno-całe plecy masz jak wielką, jedną ranę! To nieludzkie ! Przecież…
Nieważne- skrzywiła usta- dla panów jesteśmy tylko mówiącymi narzędziami. Nadajemy się świetnie do wyładowania złości, jak garnek, którym można cisnąć o ziemię czy pies, którego się kopie. -unikała mojego wzroku.
Nie chcesz wiedzieć- dodała po chwili ciężkiego milczenia, jakie zapadło między nami.
Dorzuciłem do ognia. Przewróciłem kawałek mięsa na drugi bok. Tłuszcz skapnął w płomienie, zaskwierczał. Patrzyliśmy w żar.
Skoro już wiesz, pozwól mi odejść- podniosła spojrzenie- nie ma sensu, abyśmy dwoje cierpieli. Pójdę swoją drogą.
Tak- i przed południem będą cię już mieli. A może pójdziesz lasem ? Będziesz polowała czy może zbierała owoce? Tylko pamiętaj- kilka z nich może zwalić cię na ziemię szybciej niż ostrze łowcy nagród. No i są jeszcze kurzawki, pułapki Królewskiego Topieliszcza i Ciemny Las. Ale pewnie sobie poradzisz- sarkazm w moim głosie musiał ją urazić, bo przez dłuższą chwilę nie odzywała się.
Boże, czy ja zawsze muszę być taki ? Ta dziewczyna przeżyła w ostatnich dniach więcej okropności, niż ja podczas swojego życia. Jest przepełniona strachem, jak ścigana zwierzyna. A ja zachowuję się, jak jeden z tych bydlaków…cham…
Nina…- chrząknąłem.
Dlaczego…? Dlaczego chcesz mi pomóc…?
Posłuchaj - nadałem swemu głosowi cieplejszy ton- teraz to jest także i moja sprawa. Poza tym, ja nie kocham szlachty. Diuk de Carnac mi płaci, ale nie kupił mnie. Ponadto…byłbym skończonym skurwysynem, gdybym zostawił cię samej sobie. Nie mógłbym spojrzeć ludziom w oczy, zrozum.
Zabiją cię, jak cię złapią. Zapłaci też twoja rodzina. Spalą dom, sprzedadzą w niewolę…
Nie mam nikogo, Nino- to na dobre ucięło wymianę zdań- jestem sam, jak palec- dodałem niepotrzebnie (po co?).
…jest jeszcze jeden powód, prawda? Pragniesz ludzkiego towarzystwa. I czegoś więcej. Ach ty durniu, to tylko ścigana niewolnica. Nie jest piękną nieznajomą. To nie dwa statki, zderzające się pośrodku mgły.
Sentymentalny głupiec Yasmir…
-Idź do diabła !.
Wstała. Zatoczyła się, tracąc równowagę, nas twarzy odbił się wyraz cierpienia. Poderwałem się i złapałem ją, zanim upadła. Była blada, wstrząsały nią suche torsje. Oczy uciekły jej pod powieki.
Nino- co ci jest. Co do diabła?
Nic- szepnęła- nie wiem. To chyba od pobicia. Kopali mnie po brzuchu…
Nie możesz iść w tym stanie. Zostaniesz tutaj. Zostawię ci wodę i jedzenie, a potem sprowadzę pomoc.
Nikt- jęknęła- nikt nie może się dowiedzieć, że tu jestem. Gdyby się dowiedzieli…
Jest jeszcze paru ludzi, którym ufam. Caleb- wójt Rotekirche, jest jedną z nich. Poproszę go o pomoc. Mnie nie odmówi.
Nazbierałem żywności, zostawiłem jej bukłak pełen świeżej, źródlanej wody i pozostawiłem w gęstych krzakach. Pożegnałem pokrzepiającym uśmiechem i ruszyłem do Rotekirche.
Żmija w trawie
Konni krzyknęli. Kopyta załomotały po drewnianym mostku rozpiętym nad strumieniem płynącym nieopodal młyna. Jeden za drugim, kawalerzyści opuścili wieś. Wzniecili na trakcie do Tumsterg chmurę kurzu, po chwili zniknęli wśród drzew. Pozostawili po sobie tłumek zaaferowanych wieśniaków, kupiących się po zagrodach i komentujących najświeższe wydarzenie.
Witaj Calebie.- Powoli wyłoniłem się zza węgła. Miałem niejasne przeczucie, że wizyta żołnierzy miała ścisły związek z Niną. - co tu się wydarzyło ?
Aaa…kogo widzę- Caleb zaprezentował szeroki uśmiech, ujawniając przy okazji poważne braki w uzębieniu. Zaleciało od niego wódką i cebulą. Zatoczył się i spojrzał na mnie- cholerni żołdacy szukają zbiega. Ostrzegali przed ukrywaniem go i ogłosili nagrodę.
Spodziewałem się tego, ale i tak musiałem odwrócić wzrok, żeby Caleb nie mógł odczytać w moich oczach nagłego przestrachu. Wszędzie szukają. Rotekirche nie jest bezpiecznym schronieniem. Zacząłem mieć wątpliwości, czy dobrze zrobiłem, przychodząc tutaj.
Chodźmy się napić- burknąłem do zwalistego wójta- musimy pogadać.
Ano…
Wnętrze wioskowej oberży było przesycone zapachem potu, szczyn i gotowanej cebuli. Na chwilę zaparło mi dech. Rozejrzałem się po zaciemnionym dymem unoszącym się znad paleniska pomieszczeniu. Pozdrowiłem kilku znajomych. Znalazłem wolną ławę i ciężko opadłem na nieheblowane drewno. Skinąłem na Helmuta, wiecznie skwaszonego szynkarza- Piwo ! I coś do żarcia.
Co się stało? Jakieś problemy ? -Caleb nachylił się i beknął.
Dlaczego ? Nie można napić się, ot tak sobie? Od razu trzeba zalewać wódą jakieś problemy? Nie, wszystko gra, po prostu wytrzęsłem tyłek na wertepach, i tyle.
Co jest ?- chrząknął, gdy zobaczył wyraz bólu na mojej twarzy.
Nic-jestem zmęczony- skląłem siebie samego w duchu za niezgrabny ruch ręką. Muszę uważać z tą świeżą raną. Nie mogę o tym trąbić na lewo i prawo.
Łyknij se, przejdzie, jak ręką odjął.
W kącie wybuchł wrzask. Kilku ludzi kłóciło się zawzięcie. Zorientowałem się, że wszyscy dookoła rozmawiają o poszukiwanym zbiegu. Istniał tylko ten temat.
Caleb. Powiedz no, o co chodzi z tym poszukiwanym ? Co was tak wzburzyło? A bo to pierwszy raz kogoś szukają?- przybrałem znudzony wyraz twarzy i udawałem, że pełznący po poczerniałej od sadzy powale pająk interesuje nie bardziej, niż odpowiedź wójta.
No, taaa…Wiesz, podobno to jakaś czarownica. W Tumsterg mówią, że była mniszką, która w zaciszu celi oddawała się plugawym igraszkom z Diabłem. W zamian za to ta piekielna kurwa mogła rzucać czary. Kilku ludzi przez nią zdrowie potraciło. Jeden sczezł, cały czarny, zgnił jeszcze na łożu śmierci. Inny utopił się we własnej krwi. Zauroczyła też jedną kobietę, nieszczęsna urodziła potworka. Wiedźmę aresztowano, ale uciekła z więzienia dzięki pomocy ciemnych sił. Zabiła strażnika pocałunkiem śmierci i wyfrunęła na miotle, i…
Calebie. Chyba nie wierzysz w te bzdury- poczułem się jednak nieswojo. Przypomniały mi się wszystkie opowieści o urokach, opętaniach, sukkubach i paktach z diabłami, jakimi straszono mnie w dzieciństwie. Opowieści o prorokach, wypędzających złe duchy z ciała, potępionych duszach, krążących po rozdrożach i uroczyskach, boginkach, nimfach… cały bagaż atawistycznych lęków wypełzł nagle na powierzchnię duszy i wyszczerzył ohydnie zęby. Poczułem zimny dreszcz, przebiegający przez plecy.
A bo to mało takich przypadków ? A zeszłego roku, jak stary Hersten wracał po ćmoku do domu, i naskoczyła na niego strzyga ? Rozpoznaliśmy go tylko po starych łapciach… Albo świętej pamięci Jersen ? Jego grób stoi pusty i Bóg Jeden wie, jakimi ścieżkami potępienia wędruje dziś ten nieszczęśnik…
Przestań- warknąłem. Wiecie, o takich rzeczach nie rozmawia się nawet w dzień. Nie wywołuje się wilka z lasu. Jeżeli to, co mówią dookoła jest prawdą, to Nina…
Co jeszcze mówią?
Różne rzeczy- Caleb spojrzał na mnie, beknął bezgłośnie. Wydawało mi się, że w jego zamglonych oczkach pojawił się cień podejrzenia- Do Trumsterg ponoć zawita Inkwizytor. Jeżeli złapią wiedźmę, odbędzie się publiczna egzekucja. Stos, topienie - ludziska będą mieli ubaw.
Mówili jak wygląda ?
A co ? -Caleb zarechotał.
A bo może mam ochotę na nagrodę- mój głos był twardy, zimny.
Młódka, popielate włosy. Cała poraniona, bo Inkwizycja już zdążyła się z nią zabawić…
Calebie-zrobiłem głęboki wdech- jesteśmy przyjaciółmi, prawda ?
Kiedy zaczynasz w ten sposób, wróży to kłopoty…
Odpowiedz- uciąłem bezceremonialnie.
Mhhmm…
Przeczekałem, aż Helmut postawi michę z kaszą i oddali się od ławy.
Potrzebuję ubrania. Na teraz. Zwykła sukienka z szarego płótna. Może być stara. Jeszcze lepiej. Nie pytaj. Aha, i buty. Na małą stopę.
Spojrzał na mnie żywo. Pijackie otępienie zastąpił błysk podejrzliwości. Nagle jego twarz zastygła w dziwnym grymasie. Wykrzywił usta, uśmiechnął się nieładnie, ponuro. Spojrzałem mu hardo w oczy, i wtedy spuścił wzrok.
Słuchaj, co ty…
Prosiłem, nie pytaj- sam się zdziwiłem, jak mogę odezwać się tak zimno do starego przyjaciela. Nagle uświadomiłem sobie, że Caleb nie zdaje sobie sprawy z tego, że siedzi naprzeciwko mordercy. W moim głosie musiało być coś, co każe słuchać.
Westchnął, i wyszedł, a ja za nim. Ruszyliśmy do chaty, gdzie wójt zaczął przetrząsać skrzynię w poszukiwaniu przyodziewku. Milczał, i było to wymowne milczenie. Odezwał się tylko raz.
Sprowadzisz na nas zgubę- powiedział.
Nie odpowiedziałem. Bo cóż miałem odrzec? Udawać głupca? Zaprzeczyć? Nie miało to sensu. W milczeniu wyszliśmy na zewnątrz.
Odprowadzę cię na skraj wioski- mruknął.
Szliśmy nie patrząc na siebie. Obserwowałem ludzi wokół. Jak szybko odkryją prawdę? Caleb domyślił się niemal od razu, ale jemu mogłem zaufać. Lecz inni…
Doszliśmy do ostatniej chaty. Dalej był już tylko zakurzony gościniec, wijący się między łanami młodego zboża, wchodzący w las.
Caleb unikał mojego wzroku, był zakłopotany.
Uważaj. Jeszcze rzuci na ciebie urok…Trzymaj się od niej z daleka.
Odwróciłem się. Wzruszyłem ramionami. Milczałem. Ruszyłem w las, brnąc przez łany żyta. Caleb zawołał za mną ostatni raz.
Yasmir- a kiedy się odwróciłem, powtórzył-Yasmir.
Nie przyprowadzaj jej tutaj. Jeśli to zrobisz, wydamy ją.
A potem odwrócił się i odszedł. Zniknął.
Nie zauważyłem, kiedy wszedłem w las. Nie zważałem na nic. Maszerowałem jak automat. Przez głowę galopowały mi setki myśli. Zabobonny strach mieszał się z uczuciem żalu (a może czegoś więcej) do dziewczyny, która bezbronna oczekiwała mnie w leśnej kryjówce…
Bezbronna? Czy aby na pewno? Jeżeli to, co o niej mówią, jest prawdą, to czy nie wchodzę w paszczę bestii? W głowie zakłębiły się nagle setki bajęd, jakimi straszono mnie w ciemne, jesienne wieczory, gdy na zewnątrz jęczał wiatr, w szeleście suchych liści słychać było dziwne szepty, a na skraju cmentarza tańczyły przerażające cienie. Któż z nas nie tulił się do maminej piersi słysząc opowieści o rogatych diabłach, rusałkach i skrzatach? Młodzi mężczyźni, porywani przez driady, aby potem skonać wśród straszliwych mąk. Wiedźmy, rzucające złe uroki. Złe elfy…
Nawet teraz, po latach, nie wyzbyłem się tego lęku. Możesz mi wierzyć mi lub nie, ale miałem podstawy by sądzić, że jesienne opowieści mają w sobie ziarno prawdy. Ja widziałem dużo niewytłumaczalnych rzeczy w leśnych ostępach, widziałem, jak ziemia na cmentarzysku porusza się i wybrzusza, widziałem płonące stosy Inkwizycji i czarownice śmiejące się opętańczo, gdy jasny płomień lizał ich skwierczącą skórę. Widziałem umierających od Czarnej Śmierci. Słyszałem nieludzkie śmiechy na bagnach, i taneczną muzykę dobiegającą z oświetlonych pełnym księżycem śródleśnych uroczysk.
Tak, bałem się.
Bo cóż, jeżeli Nina jest wiedźmą? Moja dusza, przeklęta, będzie się wiecznie błąkać po świecie, bez nadziei na wybawienie. Podam rękę kochanicy diabła, i tym samym zgubię siebie. Struje mnie, lub użyje do plugawego, piekielnego obrządku. Albo gorzej…stanę się jej niewolnikiem zauroczonym słowem lub spojrzeniem. Jeżeli już tak się nie stało. Bo co ja robię ? Pomagam nieznajomej, narażając przyjaciela.
Komu zaufać? Ludziom, którzy storturowali jej ciało i duszę ( o ile ta nie była we władaniu czarta)? Czy może jej spojrzeniu, które miało w sobie więcej ciepła, niż w oczach wielu ludzi zwących siebie miłosiernymi …? Szedłem przez las i biłem się z myślami.
Coś w mej duszy drgnęło. Nie mogłem sobie wyobrazić, że mogła dokonać takich rzeczy, o jakie ją posądzano. Po prostu biła z niej niewinność, dobroć, spokój. Ja to zauważyłem, dla mnie było to widoczne jak na dłoni. Znowu naszły mnie sentymentalne myśli. Jaki ze mnie głupiec.
Oszukała mnie. Rozumiałem to i nie miałem jej tego za złe.
Ale w dziwny sposób mnie to zabolało.
- Nino! - osunąłem krzaki i wszedłem na polanę. Siedziała tu, i mógłbym przyrzec, że od rana nie ruszyła się z miejsca. Nadal blada i drżąca, ze skrzywionymi ustami. Spojrzała z wdzięcznością na szarą sukienkę, która przed nią rozpostarłem.
Mam tu coś dla ciebie- powiedziałem. Usiadłem obok.
Nie…nie pytali, po co ci potrzebna?
Pytali- uśmiechnąłem się blado- ale już nie będą.
Będą się zastanawiać…- przerwałem jej w pół słowa.
Ufam temu człowiekowi.- umilkłem. Przez chwilę patrzyłem gdzieś w dal, siedziałem ze wzrokiem zawieszonym w niewidocznym punkcie.
Coś się stało ?
Cholernie dużo- pomyślałem. -Prawie nie tknęłaś jedzenia. -powiedziałem.
Źle się czuję. Nie mogę przełykać, ciągle rzygam jak kot…
Psiakrew. W całym tym zamieszaniu myśli zapomniałem o tym. Będę musiał sprowadzić Wiedzącą. Stara, mądra kobieta. Mieć nadzieję, że jeszcze nic nie wie o pościgu. Ale jej akurat ufałem. Były natomiast inne myśli, które sprawiały, że siedziałem ponuro, wpatrzony przed siebie.
Nic nie mówisz ?- miała niepewny głos.
Nie wiedziałem, jak zacząć. Jeszcze przez chwilę siedziałem w ciszy. W końcu jednak przestałem uporczywie wpatrywać się w nieistniejący punkt i spojrzałem na Ninę.
Dlaczego mnie okłamałaś ?- próbowała coś powiedzieć, ale nie dałem jej dojść do słowa- wiem wszystko. Szukają cię. Wiem za co.
Ja…- na chwilę przerwała, szukając odpowiednich słów- co byś zrobił, gdybym powiedziała prawdę ? Szczerze, odpowiedz szczerze. - wpatrywała się we mnie przenikliwie, a ja przypominałem sobie swoje myśli podczas powrotu do leśnej kryjówki. Poczułem się nieswojo, nie wiedząc co mam odrzec. No właśnie ? Co bym uczynił?
Powiedziałam ci prawdę- ścigają mnie. Powiedziałam, że za udzielenie mi pomocy grozi kara. Skłamałam tylko co do mej winy.
(co bym uczynił, gdybym poprzedniej nocy poznał jej winę?)
To co mówią, jest ohydnym oszczerstwem. Ktoś za nienawiści oskarżył mnie o czczenie Złego i rzucanie czarów. Księżom znalezienie dowodów i świadków nie zabrało zbyt wiele czasu. Zarzucali mi różne rzeczy- w miarę, jak przypominała sobie niedawne przeżycia, mówiła coraz szybciej i mniej składnie. Jakby chciała jak najszybciej zrzucić bagaż okropnych wspomnień. -Zabrali mnie do podziemi katedry, gdzie był przedsionek Piekła.
Nie musisz kończyć- przerwałem.
Chcę- krzyknęła- wiesz co mi zrobili w tym ciemnym lochu? Wiesz co uczynił mi kat, obrzydliwa, garbata, śliniąca się kreatura ? Wiesz, jakie miejsca przypalali mi czerwonym żelazem ? Bili, chłostali i oskarżali o czarną magię. I był ten ksiądz. Przypatrywał się temu z szatańską radością w oczach. Kiedy mdlałam z bólu, cucili mnie, a on monotonnym głosem zadawał mi te same pytania. A ty dziwisz się, dlaczego ci nie ufałam… Wszyscy chcą mojej śmierci na stosie! - szarpnęła się i zbladła. Pochyliła głowę, schwyciła się za żołądek i jęknęła.
Słuchaj- spojrzałem z niepokojem- coś ci jest.
Nie mówiłem tego głośno, ale podejrzewałem jakąś chorobę. Jeżeli karmili ją czymś w lochach, mogła się zatruć. Ale to by nie było najgorsze. To mogła być cholera, dur brzuszny, czerwonka, tyfus- cała gama chorób, które szaleją w ciemnicach. Muszę natychmiast iść po Wiedzącą.
Nie wiem- szepnęła- czuję się źle już od dawna. Jeszcze w klasztorze…
Powiedz mi, jak to się wszystko stało- od początku- zdecydowałem się poznać tę historię- jeżeli czujesz się na siłach.
Przyszli po mnie niespodziewanie- zapatrzyła się w dal- rankiem. Drzwi do celi otworzyły się. Zobaczyłam za nimi przeoryszę i koleżanki. W oczach miały odrazę. Kilku ludzi w szarych opończach rzuciło się na mnie i zaczęło mnie kopać. Krzyczeli coś, ale byłam zbyt oszołomiona…Uderzyli mnie w głowę, zwlekli z siennika i zabrali do wieży. Tam zostałam oskarżona o czary, o rzucanie uroków na ludzi. Nie dali mi dojść do słowa, tylko zamknęli w ciemnicy. Zaczęli torturować…Najgorszy był ten klecha. Błagałam go, żeby kazał im przestać, bo za każdym razem myślałam, że więcej bólu nie zniosę. Ale za każdym razem przekonywałam się, że nie doszłam jeszcze do kresu wytrzymałości. Co oni mi robili…
Nie wytrzymała, zaszlochała, ale szybko opanowała się. A ja siedziałem jak ten dureń. Nawet jej nie objąłem. Byłem jak ogłuszony.
Ale kto też mógł rzucić fałszywe oskarżenie? Masz wrogów ? Ty albo twoja rodzina ?
Nie mam żadnych wrogów. Koleżanki… bardzo się lubiłyśmy…A rodzina ?. Jestem sierotą, Yasmir. Rodzice umarli podczas zarazy…
(tak jak moi Nino, tak jak moi…. Tyle w nas podobieństw…)
Oskarżyli mnie, że oddają łono Lucyferowi w zamian za piekielną siłę czynienia zła. To było najgorsze. Raz rozkraczyli mi nogi i zajrzeli tam…Zaraz potem zaczęli mnie bić, a kiedy mdlałam, cucili i bili znowu.
Przybliżyłem się i objąłem ją delikatnie, a ona przytuliła się do mnie. Czułem się strasznie. Nie wiedziałem, jak mam złagodzić ten ból. Może…Pozwolić jej to zrzucić z siebie, niech podzieli się bólem z inna osobą…
Na dowód przytoczyli fakt, że kilka dni wcześniej zemdlałam i miałam drgawki. Mówiłam w obcym języku. Ale… nie pamiętam- zamyśliła się na moment.
Potem krzyczeli, że Diabeł przychodzi do mnie w snach, a jak plugawię swą duszę i ciało… Oni wiedzieli…
Poruszyła się gwałtownie i zamilkła. Powiedziała coś, czego nie chciała mówić. Nagle poczułem się niepewnie.
Były sny, prawda ?- spojrzałem jej bacznie w oczy. Odwróciła wzrok.
Tak- przez chwilę milczała, a ja nie nalegałem- dziwne sny. Było w nich światło i ciemność. Czasami odwiedzałam dziwne miejsce pogrążone w mrokach, gdzie czułam strach i obecność innych… innych osób, ale nikogo nie widziałam. Był tam jęk i skargi. Ale były i kwieciste łąki, gdzie tańczyłam w białej sukni, w takt pięknej muzyki, i czułam jak przepełnia mnie radość. Te sny…one… Po tych ciemnych budziłam się zlana potem, ale sny o tańcu- napawały mnie nadzieją…
Komuś o nich opowiadałaś?
Przyjaciółce…kiedyś nią była.
A więc to ona musiała zdradzić to przeoryszy… Nino! Czy w lochu dalej miałaś sny?
Tak- zaczerwieniła się nagle- ale…ale zachowam to dla siebie.
A jak uciekłaś ?- spytałem po chwili ciszy.
Dzięki poczciwemu człowiekowi. Nie wszyscy ludzie to bestie. Strażnik, starszy, siwowłosy człowiek, weteran wielu bitew, nocą otworzył drzwi. Klął przy tym plugawie, ale wypuścił mnie. Przedostałam się przez mur w słabo strzeżonym miejscu. I uciekłam do lasu. Potem byłeś ty…
Tak. Potem byłem ja. Ale co dalej? Kto ją mógł oskarżyć ? Sierota, nie ma majątku, nie ma wrogów. Nikomu nie wadzi, taka mniszka. Któż mógłby chcieć jej śmierci, w tak straszny sposób ? Komu wadziła ? Kto chciał z niej zrobić wiedźmę ? A… te sny. A konwulsje i mówienie w dziwnym języku ?
Wierzysz mi ?
Tak Nino, wierzę- odpowiedziałem. Ale miałem wątpliwości.
Co dalej ? -była bezradna.
Ruszam po znachorkę - nie bój się- dodałem, kiedy dostrzegłem popłoch na jej twarzy- nie wyda nas. To mądra kobieta. Uczona.
A potem?
Zobaczymy. Będę tu za jakiś czas. Postaraj się coś zjeść, inaczej padniesz z głodu -zarzuciłem na ramię sakwę. Wchodząc w las, odwróciłem się jeszcze i posłałem jej pokrzepiający uśmiech. Odpowiedziała mi tym samym.
Ruszyłem do chaty zielarki. Byłem zagubiony. Rozmowa zrodziła nowe wątpliwości i pytania. Jedno z nich trapiło mnie najbardziej- kto tu komu zadaje fałsz, i czy przypadkiem nie kładę się w jednym legowisku ze żmiją ?
Objawienie
Wiedząca mieszkała w starej leśnej chacie, niedaleko traktu. Był to dziki zakątek lasu, z którym wiązały się przerażające pogłoski. Mówiono, że kiedyś pochowano tu prochy spalonych żywcem w Tumsterg heretyków, i odtąd, nocą, pośród drzew błąkają się blade widma. Unikano porośniętych splątanymi krzakami polan, gdzie pradawne drzewa pochylały swoje konary ku ziemi.
W takim miejscu stała chata wiedzącej, rozpadający się szałas, kryty strzechą, otoczony aurą tajemniczości i zapachem ziół. Wiedząca nie bała się upiorów nawiedzających polanę. Wątpię, by obawiała się samego Diabła. Ludzie szeptali, że znała zaklęcia, dzięki którym mogłaby odgonić wszystkie piekielne stwory, lub zmusić je do służby. Niektórzy dodawali, że potrafiła wskrzeszać zmarłych i czynić z nich posłuszne sobie marionetki. Ja znałem Wiedzącą lepiej, niż jakikolwiek tubylec, i wiedziałem, że wszystko to są wierutne brednie. Wiedząca nie była czarownicą, ale uzdrowicielką. Wyznawała się na ziołach, potrafiła leczyć niemal każdą chorobę. Całą swoją wiedzę wykorzystywała do czynienia dobra.
Wiedziałem, że mogę zaufać Wiedzącej. Jakkolwiek była ona zabobonną kobietą (jak zresztą my wszyscy), wiedziałem, że nie wyda mnie ani Niny, ani nie uwierzy w jej winę. Zbyt dobrze się znaliśmy.
Kiedy wszedłem na polanę, siedziała przed swoim szałasem i mówiła coś do swojej dłoni. Kiedy chrząknąłem, nawet nie podniosła głowy. Odpowiedziała cichym zaśpiewem, a potem wyrzuciła dłoń wysoko w górę. Z furkotem skrzydeł w powietrze wzleciał mały, kolorowy ptaszek. Nigdy jeszcze podobnego nie widziałem. Przysiadł wysoko na gałęzi, i wydał z siebie śliczny świergot, wesoły i dźwięczny, niczym srebro.
Cieszy się- powiedziała Wiedząca, patrząc w górę - śpiewa z radości.
Witaj, Sharah- jako jedyny z ludzi miałem ten przywilej, aby mówić jej po imieniu.
Dopiero teraz spojrzała na mnie. Zobaczyłem łagodne oczy otoczone puklami siwych włosów, poradloną zmarszczkami twarz, smutny uśmiech.
Co cię sprowadza, Yasmirze ? Ktosik choruje, czy po prostu przyszedłeś porozmawiać?
I jedno, i drugie, uzdrowicielko. Mogę usiąść ?
Dobrze wiesz chłopcze, że ty nie musisz mnie o to pytać.
Siadłem na ziemi. Znachorka podała mi gliniany kubek z wodą i garść cierpkich jagód. Grzecznie podziękowałem. Z ledwością powstrzymałem się, aby nie jęknąć, kiedy odezwała się rana na boku. Jeżeli to zauważyła, nic nie rzekła.
Co to za ptak ? W życiu takiego nie widziałem. Kolorowy jak bogata mieszczka na jarmarku, śpiewa piękniej niż słowik,… a jaki malutki.
Przyleciał on ci dzisiaj. Śpiewa z radości. Cosik się dzieje. Drzewa są rozradowane. Idzie wiosna, mówią.
Ej, Sharah. Mamy niemal środek lata. Jaka tam wiosna…
Tako mówią drzewa- naburmuszyła się.
Skoro tak mówią, to niech im będzie. Mnie ten upał mówi, że lato w pełni, a wyschnięte gardło, że pora je czymś zwilżyć.
Wiedząca zaśmiała się skrzekliwie. Zniknęła w szałasie, a po chwili wyłoniła się z flaszeczką w ręku. Twarz mi pojaśniała. Łyknęliśmy mocnego trunku. Kaszlnąłem.
Sharah, przyszedłem porozmawiać bardzo poważnie. Chcę, abyś mnie wysłuchała. Znamy się od dawna i myślę, że mogę ci zaufać.
Obruszyła się.
Oczywiście, że możesz. Za kogo ty mnie masz, syneczku ? Trzymałam ja ci głowę, gdyś chorował z przepicia. Ja ci nie zapomnę, coś mi ongiś podołek zafajdał.
Też tego nie zapomnę- uśmiechnąłem się- ani tego, że potem przez dwa dni nie mogłem usiąść. Ale -spoważniałem- teraz mam większy kłopot. Potrzebuję uzdrowicielki.
Wiem- spojrzała żywiej- cosik ci się stało w bok.
Zauważyła.
Powiem ci wszystko, od początku.
Siedziała, słuchając uważnie i nie odzywając się. Opowiedziałem o Ninie, o nocnej walce, o poszukiwaniach wiedźmy. Czasami tylko kiwnęła głową, dając znać, że wie o czym mówię. W trakcie opowieści kolorowy ptaszek sfrunął pomiędzy nas i przysłuchiwał się, przekrzywiając łepek. Kiedy skończyłem, Sharah milczała przez dłuższy czas.
Ja nie wierzę w to, co oni mówią, Sharah. Nina nie może być czarownicą.
A jednak boisz się czegoś. Czego?
Niepokoją mnie te jej sny. Co one mogą znaczyć ? Może jest wieszczką ? Może prorokuje? Nie wiem co…jest jednak w niej coś, co mnie niepokoi.
Nie wiem syneczku. W nijaki sposób ci tego nie wytłumaczę. To jakieś wyższe sprawy.
A to, że nie może jeść ? Boję się, że to jakiś dur, albo inne świństwo z ciemnicy. Możesz to wyleczyć?
Najsampierw muszę ją zobaczyć. Tak ci nie powiem.
Ona jest słaba.- zmartwiłem się- to z pół godziny drogi stąd. A zresztą, ktoś może nas zobaczyć i nieszczęście gotowe.
Pójdę do niej, zaprowadź mnie.
Spojrzałem z wdzięcznością. Potem poderwałem się z ziemi i zarzuciłem klamoty na ramię. Wiedząca zabrała swoje rzeczy- zioła, jakieś gliniane flaszki i ohydnie cuchnącą torbę. Popatrzyła na mnie.
W drogę- zakomenderowała.
Dwa razy nie trzeba było powtarzać.
Była blada i trzęsła się. Patrzyła z nieufnością na Wiedzącą, delikatnie dotykającą ran. Czasami po jej ciele przebiegał dreszcz, a wtedy uzdrowicielka mruczała przeprosiny, i badała dalej.
Uważnie obserwowałem twarz starej kobiety. Dominował na niej wyraz skupienia, ale w pewnym momencie zmienił się w maskę zdziwienia. Znachorka popatrzyła żywo na Ninę, ale nic nie powiedziała.
Co ?- zapytała Nina- no co ?!
Właśnie- zawtórowałem jej- co?
Wiedząca popatrzyła na nas oboje. Chrząknęła.
No cóż- zaczęła- zmęczenie, ból, to wszystko efekt tego co przeszłaś dziecko. Przeżyłaś naprawdę dużo i Bóg mi świadkiem, że dzielniejszej dziewczyny w życiu nie widziałam. Ale jest jeszcze coś.
Zamarliśmy w oczekiwaniu na wyrok. Nagle zacząłem przeczuwać najgorsze. Ale nie to, co miało nastąpić.
Jesteś w błogosławionym stanie, dziecinko. Bóg natchnął cię nowym życiem. Rośnie ono w tobie, jak przypuszczam, od dłuższego czasu.
Poczułem, jak żołądek zawiązuje mi się w lodowaty, ciasny supeł. Ale i tak przyjąłem to lepiej niż Nina. Ona od razu wybuchnęła szaleńczym śmiechem.
Co za cholerne bzdury !- wrzasnęła, czerwieniejąc - w życiu nie słyszałam podobnych ! To jakieś brednie. Tak, ta stara kłamie. Opiła się jakiegoś wywaru, i na łeb jej padło…
Nina- krzyknąłem- uspokój się…
Jak mogę mieć dziecko ! Jak, do cholery ! Co to mężczyzna, dowiedziałam się dopiero w lochach, gdy gwałciły mnie te kreatury. Tak powiedzieli-czas pokazać tej małej, co to prawdziwy mężczyzna ! I pokazali, niech ich piekło pochłonie ! Oby Asmodeusz smażył ich flaki przez wieczność! Niech dusze ich dzieci do dziesiątego pokolenia zginą w paszczy Behemota ! Niech piekło pochłonie cały rodzaj ludzki…!
Bluźniła tak, a Wiedząca i ja patrzyliśmy odrętwiali. Nagle Nina umilkła. Przez chwilę siedziała cicho, a potem jej źrenice rozszerzyły się przerażeniem.
Mieli rację- szepnęła upiornie, patrząc gdzieś w dal- oni mówili prawdę. Szatan nawiedzał mnie w nocy w celi, gdy spałam, a teraz noszę w łonie piekielnego bękarta. Mieli rację- wpadła w histerię- Boże zmiłuj się, mam w łonie Diabła! Boże mój…
Milczałem, niezdolny wykrztusić ni słowa. Wiedząca próbowała coś powiedzieć, ale dziewczyna wcale jej nie słuchała.
Wiem co zrobię- zasyczała jak wąż, a ja słysząc to, zadrżałem ze strachu- wyplenię…
Krzyknąłem widząc, co ma zamiar zrobić. Zanim wbiła sobie w brzuch nóż leżący przy ognisku, zdążyłem schwycić ją za rękę. Skaleczyła sobie tylko skórę. Krzyknąłem do Sharah. Wiedząca rozwinęła rzemień i zaczęła ją krępować. Nina rzucała się przy tym jak szalona. Gryzła, pluła i skowytała. Zachowywała się jak opętana. Poczułem strach pomieszany z odrazą i litością.
Wiąż ją szybciej, do jasnej cholery!- wrzasnąłem.
Sukinsyny- ryknęła Nina- ty kłamliwa suko! Nie mam dziecka! Oboje kłamiecie. Chcecie mnie wydać! Na stos…
Nino, zastanów się- co mówisz- ty…
Nie słuchała mnie, zamiast tego krzyczała histerycznie. Nagle wyprężyła się, wygięła do tyłu, w łuk. Jej powieki zatrzepotały. I zaczęła coś mówić. Nie rozpoznałem języka, ale szorstkość mowy, brzmiącej niczym szelest przesypującego się piasku, wzbudziła we mnie przerażenie. Wiedząca musiała rozpoznać ten język. Przez chwilę przysłuchiwała się w skupieniu. Nagle krzyknęła.-podaj moją torbę ! Ton jej głosu brzmiał rozpaczliwie, niemal piskliwie, jak u małej, przestraszonej dziewczynki- szybko, na Boga Wszechmogącego!!
Podałem jej sakwę. Wyjęła z niej pęk ziół i śpiewając coś przyłożyła do czoła Ninie. Dziewczyna umilkła i zasnęła. Starsza kobieta odwróciła się od niej i popatrzyła na mnie. A potem powiedziała:
Niech się Bóg nad tobą zlituje, nieszczęsny chłopcze…
Kiedy uzdrowicielka skończyła z Niną, opatrzyła mi ranę. Teraz siedzieliśmy w milczeniu. Obserwowałem śpiącą dziewczynę.
Zachodziło słońce. Robiło się coraz ciemniej. Powoli między drzewa wpełzał mrok, a na polanę kładły się wydłużone cienie. Patrzyłem, jak niebo z wolna powleka się szkarłatem zachodu, a ostatnie promienie gasną za horyzontem.
Wkrótce miały zapaść ciemności. Chyba po raz pierwszy od czasów dzieciństwa obawiałem się nadchodzącej nocy. Nie wiedziałem już co począć. Nie wiedziałem, co jeszcze może zrobić Nina. Kim ona była ?
Od czasu tego okropnego zajścia Wiedząca nie odezwała się ani słowem. Siedziała tylko i tępo wpatrywała się w niebo. Nie miałem zresztą ochoty z nią rozmawiać. Byłem lekko oszołomiony. Nie rozpaliłem nawet ogniska. Teraz, kiedy słońce zaszło, siedzieliśmy w czerwonej poświacie zmierzchu.
W końcu przerwałem milczenie.
Co o tym myślisz, Sharah ?
Eej, synku.
Jak to „ eej” !? Ty rozpoznałaś język, jakim ona przemawiała. Co wtedy powiedziała? Dlaczego tak się przestraszyłaś?
Milczała, nie patrzyła na mnie.
Słuchaj, powiedz, co ona wtedy mówiła.
Wiedząca powoli wstała. Ja także.
Powiem ci ja syneczku, że długo nad tym myślałam. Teraz ci mówię- jest jeszcze dla ciebie czas.
Jaki czas? Do ciężkiej zarazy, przestań w końcu mówić zagadkami i wyjaśnij mi, o co tu do licha chodzi !
Zostawże ją i wracaj ze mną. Zapomnij o niej.
Teraz ja zamilkłem. Popatrzyłem na śpiącą Ninę, potem zamknąłem oczy. Poczułem ból.
Przecież wiesz- szepnąłem- przecież wiesz, że tego nie zrobię. Po prostu nie mogę. Ja nie mogę uwierzyć w to, co o niej mówią. Nawet teraz, po tym co zobaczyłem. Może jakieś łuski zaćmiły mi wzrok, nie wiem. Ale nie opuszczę jej…
Wiem jakiego to rodzaju łuski, wiem ci ja…I wiedziałam, że nie pójdziesz. Ale spytać musiałam. Dla spokoju sumienia. Ona jest ci pisana. Ale wiedz, że będziesz tego żałował…
Wyjaśnij mi to, proszę.
Nic nie powiedziała. Zamiast tego zrobiła zaskakującą rzecz. Objęła mnie mocno i trzymała tak przez długi czas. Zakłopotany stałem w tym ciężkim, zalegającym polanę milczeniu. Kiedy Sharah puściła mnie, zauważyłem pojedynczą, spływającą po policzku łzę.
Żegnaj- powiedziała- żegnaj, syneczku.
Potem odwróciła się, i odeszła. Przepadła, jakby nigdy nie istniała. Wchłonęła ją noc.
Myślałam, że uciekniesz, jak ta kobieta.
Spojrzałem na nią. Siedziała naprzeciwko, widziałem jej oczy błyszczące w ciemności. Owinęła się pledem. Nie zapaliłem ogniska, obawiałem się, że blask ściągnie kolejnego łowcę nagród. Noc była ciepła, mimo to co chwila wstrząsały mną dreszcze.
Nie zostawiłbym cię, Nino.
Dlaczego ? Przecież teraz nie wiem już sama, czy jestem wiedźmą, czy nie. Nie wiem, kim jestem, i co we mnie rośnie. Uwierz mi, nie wiem. Gdybyś teraz uciekł, to byłoby zrozumiałe. Gdybym tylko mogła…
Przysiadłem się do dziewczyny i objąłem ją ramieniem.
Nawet na chwilę o tym nie pomyślałem.
Kłamałem. Kiedy Wiedząca odeszła, zastanawiałem się, czy nie podążyć jej śladem. Przecież Nina naprawdę mogła być opętana, lub służyć diabłu. Mogła perfidnie mnie omotać, uczynić swą marionetką. Wiedząca udzieliła mi ostrzeżenia, ale jednak wspomniała o przeznaczeniu.
Wiedziałem, że nie mogę odejść od Niny. Nawet to, co się stało na polanie, nie zgasiło we mnie dziwnego żaru, jaki rozpalał mnie na samą myśl o niej. I nie było to zwykłe pożądanie, ale raczej jakiś dziwny związek dwóch dusz, nić łącząca obie jaźnie, poczucie wspólnoty. Kiedy jeszcze spała, a ja patrzyłem na nią w ciemnościach nocy, pojąłem, że nie mógłbym bez niej żyć. I nie mogłem tego wyjaśnić. To było irracjonalne. Nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Ale wiedziałem, że jej nie opuszczę. Wiedząca też to wiedziała, ale ona znała powód. Wkrótce ja też miałem go poznać, lecz na razie trwałem w miłosiernej nieświadomości.
Przyznaję, ogarnęły mnie wątpliwości. Teraz też… Ale ja nie mogę odejść. Nie opuszczę cię.
Dlaczego ?- spojrzała na mnie. Jej oczy płonęły jakimś nieziemskim ogniem, i poczułem, jak w skroniach zatętniła mi krew.
Bo…ponieważ…nie, to nie tak…po prostu mam dziwne uczucie, jakby między mną a tobą była jakaś nić, więź, niezrozumiała, niepojęta. Czuję, że znalazłem w tobie coś, czego przez lata bezskutecznie szukałem. Nie wiem, może po prostu za długo byłem sam jak palec. Ale wydaje mi się, że to spotkanie było nam pisane.- przypomniałem sobie słowa Wiedzącej i targnął mną mimowolny dreszcz.
Ja cię prawie nie znam- szepnęła - my wcale się nie znamy…
Tak, ale… po prostu nie wiem. To jakiś czar. Wiem tylko tyle, że będę z tobą. Po prostu. Niezależnie, czy tego chcesz, czy nie. Nie opuszczę cię.
Schwyciła mnie za dłoń i przytuliła się. To stało się szybko. Objąłem ją, schwyciłem dłonią za pierś. Zacząłem całować.
Nie, poczekaj…-jęknęła. - Nie.
Kretyn ze mnie. Ona po prostu potrzebuje bliskości, a ja pcham się od razu z łapami. Mój boże , jakiż ze mnie kretyn…
Ja przepraszam…-mruknąłem- idiota ze mnie.
Nic się nie stało- powiedziała łagodnie. Uśmiechnęła się, potem przytuliła się jeszcze bardziej. Siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu, wsłuchując się w ciszę lasu. Poczułem nagle jak wszelkie wątpliwości znikają, stają się złym snem. Jakby ktoś posmarował mą duszę cudownym balsamem. Byłem, cholera, niemal szczęśliwy.
Siedzieliśmy tak do późnej nocy, objęci, ciesząc się własną bliskością. Czy ty to zrozumiesz ? Chyba nie. A ja nie jestem poetą, więc nie jestem w stanie opisać ci tego, co przeżywałem tej nocy. Świat, Rotekirche, Wiedząca, Caleb, znajomi, wszystko to straciło znaczenie. Liczyła się tylko ona.
Zasnęła z głową na moich kolanach. Ja czuwałem cała noc i patrzyłem, jak śpi. Nie wiem dlaczego, ale chciało mi się płakać.
Krzyknęła, a potem zerwała się, nieprzytomnie rozglądając się dookoła. Przez chwilę nie wiedziała, gdzie jest, ale potem zobaczyła mnie, siedzącego w smudze księżycowego światła.
Co się stało ?- spytałem.
Miałam zły sen- mruknęła niechętnie.
Nie chciała o tym rozmawiać, ale nalegałem.
To był znowu ten sen. Byłam na łąkach, zalanych łagodną, nieziemską światłością. Już ci o nich opowiadałam. Tańczyłam w rytm niebiańskiej muzyki, przepełniającej szczęściem. Ale tym razem byłeś tam też ty. Zauważyłam cię. Stałeś po drugiej stronie, w krainie Cienia, gdzie panuje wiekuiste milczenie, a na zamkach i zaworach bram od niepamiętnych czasów zalega kurz. Byłeś więźniem. Krzyczałeś do mnie, ale nie słyszałam co. Przestraszyłam się i wtedy się obudziłam.
Pomarkotniałem. Widząc to, chwyciła mnie za rękę.
To tylko zły sen, Yasmirze.
Nic nie odpowiedziałem. Przytuliłem ją. Więcej o tym nie rozmawialiśmy.
Nie spaliśmy do rana. Kiedy słońce rozproszyło mroki nocy, nazbierałem opału i rozpaliłem mały ogień. Pokrzepiliśmy się mięsem, które przyniosłem z Rotekirche i winem. Niebo powoli rozjaśniało się, szarówka świtu ustąpiła miejsca błękitowi poranka.
Co zrobimy dalej, Yasmirze?
Nie mam pojęcia. Na razie chyba zostaniemy w tej gęstwie. Przeniesiemy się tylko głębiej w las. Musisz nabrać sił. Potem ruszymy jak najdalej stąd. Może w stronę Cesarstwa. Jakoś unikniemy patroli. Będziemy cały czas szli lasem.
A potem ? Mam na myśli…wiesz co. - wzdrygnęła się.
Nie wiem Nino, naprawdę. Musimy wierzyć, że czuwa nad nami Opatrzność.
Siedzieliśmy w bezruchu.
Nino. Muszę zadać ci to pytanie. Miałaś kogoś ? W mieście?
Dlaczego pytasz ? Czy to ma dla ciebie jakieś znaczenie ? Chcesz wybadać, skąd się wzięło to…- nie potrafiła nawet nazwać go dzieckiem, kiedy zaś o nim mówiła, wyczuwałem w jej głosie odrazę i nienawiść.
Milczałem.
Był ktoś. Ale nie mężczyzna. Chłopak zaledwie. Lubiliśmy się, i łączyła nas… sympatia… to wszystko. Ot, dziecięce zadurzenie, szczenięca miłość.
Czy …
Do niczego nie doszło- ucięła szybko, czerwieniejąc.
Odszedł?
Ja odeszłam. To było niebezpieczne. Spotykaliśmy się raz na kilka dni, na kilka chwil. To było zbyt niebezpieczne. Wymykałam się nocami, a Clarice mnie osłaniała, patrzyła, czy nie nadchodzi przeorysza.
Clarice ?
Była moją przyjaciółką. Kiedyś.
I co z nim ?
Niedawno rozstaliśmy się. Po prostu ja dojrzałam i w pełni oddalam się Bogu. A on… no cóż, on wcale nie dorósł. Oskarżył mnie, że mam innego. Nawyzywał. I tak to się skończyło. Głupia sprawa- zamilkła.
Poderwałem się z ziemi.
Boże, to on, ten bydlak. Nie rozumiesz ?! Urażona duma i wściekłość. Cholera, mógł to zrobić. Mógł cię oskarżyć ! Narozpowiadać bzdur! Może zrobił to w chwili gniewu, nie przewidział konsekwencji, durny matoł, niech to piekło…
Nie, Bjorn nie mógłby tego zrobić. Był za poczciwy- Nina pobladła lekko.
Nie znasz ludzi- spojrzałem na nią- Nino. Zostałaś fałszywie oskarżona, a my mamy kłamcę ! Myślałem, zastanawiałem się, kto chciałby twej śmierci lub cierpienia. Teraz wiem. Jasne jak słońce, zaraza !
Rzucasz pochopne oskarżenie- szepnęła - a poza tym nic nie jest jasne. Bo ja wiem, że ono nie jest jego…
Nino, musimy znaleźć jakiś punkt zaczepienia. Nie możemy gnać na oślep, bo to zawsze źle się kończy. Faktem jest, że ktoś rzucił na ciebie fałszywe oskarżenie. Jutro wyruszę do Tumsterg i znajdę tego Bjorna. Wyduszę ze skunksa wszystko. Znam gubernatora, a on ceni me umiejętności. Zapewnię ci bezpieczeństwo.
Przed ludźmi z katedry nigdzie się nie schowam…
Brednie. Jest jeszcze jakaś sprawiedliwość. Zrozum ! Ten koszmar może się skończyć ! Szybciej, niż myśleliśmy!
Nagle umilkłem, zaskoczony. Na polanę wleciał ptaszek, którego widziałem przed szałasem Wiedzącej. Zaśpiewał i usiadł na ramieniu Niny. Oboje patrzyliśmy urzeczeni. Nagle ptaszek poderwał się w gorę, zakołował nad polaną, pomknął nad lasem, a po chwili wrócił. Zrozumiałem.
Nino. Możesz iść ?
Tak- powiedziała.
Ruszyliśmy za naszym przewodnikiem. Czy to Wiedząca nas wzywała? Coś mi mówiło, że nie. Szybko, bacząc pilnie, aby dziewczyna nie została w tyle, przedzierałem się przez las.
Słońce stało już wysoko. Robiło się gorąco. Cały las rozbrzmiewał trzepotem skrzydeł, ćwierkaniem ptaków ukrytych w listowiu. Jednak przez ten gwar wyraźnie przebijał się srebrzysty trel kolorowego ptaszka, w którym brzmiała nuta zniecierpliwienia.
Las zaczął się niezauważalnie zmieniać. Chyba zbliżaliśmy się do moczarów. Strzeliste sosny zniknęły, w ich miejsce zaczęły pojawiać się wielkie dęby, olchy i buki. Pod nogami zachlupotała woda. Pojawiły się pierwsze bajorka, smużki mgły, usłyszałem sapanie i bulgot, dobiegający z trzęsawisk.
Ostrożnie Nino. Tu zaczynają się topieliska.
Poszła za mną. Ptaszek nakłaniał do pośpiechu. Brnąłem przez chaszcze, zapadałem się po łydki w błoto. Nie wiedziałem, dokąd idziemy, ale postanowiłem zaufać skrzydlatemu przewodnikowi.
Wolniej-posłyszałem z tyłu jęk Niny- już nie mogę.
Poczekaj- wziąłem ją na ręce. Łuk przerzuciłem przez plecy. Od razu zapadłem się w bagnie po kolana. Nie zważając na to pobrnąłem dalej.
Znałem las jak własną kieszeń, ale tej części nie mogłem sobie przypomnieć. Niemożliwe, bym tu nigdy nie był. Przecież znajdowaliśmy zaledwie pół godziny drogi od Rotekirche. A mimo to, nie poznawałem okolicy, która był jak z koszmarnego snu - wszędzie poskręcane, chorowite drzewa, nurzające się w bagnie, splątane konarami i gałęziami, z korzeniami wyglądającymi jak kończyny człeka chorego na reumatyzm.
A potem zobaczyłem wzgórze. Górowało nad całą okolicą. Zdębiałem. Nie przypominałem sobie, abym widział takie z Rotekirche. A powinienem. Było całkiem wysokie. Na szczycie dojrzałem wielkie, samotne drzewo stojące w kręgu kromlechów. Tam też podążał ptaszek. Spojrzałem na Ninę.
W drogę. I możesz mnie puścić, tu już pójdę sama.
Podjęliśmy wspinaczkę ku ruinom. Na zboczu wiał silny wiatr. W pewnym momencie odwróciłem się. Chciałem zorientować się, gdzie jesteśmy. Zobaczyłem jedynie splątaną ścianę lasu, choć powinienem stąd dojrzeć mury i wieże nieodległego Tumsterg.
Co to za miejsce? -chciała wiedzieć Nina.
Nie mam pojęcia, dziewczyno. Nigdy tu nie byłem.
Myślałam, że znasz las.
Widocznie nie tę część.
W końcu doszliśmy do szczytu. Nina zwaliła się pod jeden z omszałych głazów, a ja zacząłem się rozglądać w poszukiwaniu ptaszka. Ale ten gdzieś zniknął.
I co dalej ? - mruknąłem bezradnie, raczej do siebie, niż do niej.
Zbliżyłem się do drzewa. Ze zdumieniem popatrzyłem na starą korę, pomarszczoną, jak skóra starca, pokrytą brodą mchu. Ten dąb musiał mieć chyba z tysiąc lat. A ile miały kamienie ?
Nie dotykaj, chłopcze- rozległ się głos.
Pojawił się znikąd. W jednej chwili byliśmy na szczycie sami, a w następnej zjawił się ten staruch. Wyszedł za jednego z kamieni. Z początku myślałem, że się tam ukrywał przed naszym nadejściem, ale i tak musiałbym go zauważyć, kiedy pięliśmy się pod górę.
Był obleśny. Garbaty grzbiet okrywał starymi, śmierdzącymi szmatami, długa, skudlona broda nadawała mu wygląd szaleńca. Ciało jednak miała zadziwiająco krzepkie, choć pomarszczone jak skóra węża. Najdziwniejsze jednak były oczy- pokryte bielmem. Na ich widok Nina z ledwością stłumiła okrzyk.
Niepewnie dotknąłem głowicy korda.
Nie ruszaj tego synku- skrzeknął dziadek, a ja mimowolnie odsunąłem rękę od oręża.
Co tu robicie, dzieciaki?
Ptak nas przyprowadził- powiedziała nieśmiało Nina.
Starzec spojrzał na nią ślepymi oczami.
Ptak ? Więc to już ty. Tak szybko ? No śmiertelnicy, należy wam się pochwała.
Ty wysłałeś po nas ptaka ? -spytałem.
Ja, ja…he he więc to prawda. Stare przepowiednie okazały się prawdą. Bernard miał rację, a ja myślalem, że to obłąkaniec.
Dlaczego nas tu sprowadziłeś- po co? W jakim celu?
Chciałem na was spojrzeć, dziatki me…
Jesteś ślepy do diabła ! Co to za komedia !- wściekłem się. Byłem zmęczony, czułem się niepewnie. A ten koślawy dziad jeszcze ze mnie kpił. Teraz zachichotał.
No proszę. Stary Bernard jednak się nie mylił. Idzie wiosna. Ciekawe, czy zacznie się na dobre?
Co ty bredzisz- wrzasnąłem- jaki Bernard!
Prorok, synku. Miał rację, stary drań, hi… hi…A więc to już koniec. Wreszcie koniec…Naprawdę…
Stój- krzyknąłem widząc, że starzec znika za menhirem- Poczekaj!
Ruszyłem za nim, ale zniknął. Sapnąłem i przeżegnałem się, co czyniłem nadzwyczaj rzadko.
To złe miejsce- powiedziałem do oszołomionej i zdezorientowanej Niny- uciekajmy stąd.
Zaczekaj! -krzyknęła- coś się dzieje!
Rozejrzałem się, gotowy do odparcia niespodziewanego ataku. Dookoła jednaki było spokojnie. Byliśmy sami, ale…
Coś faktycznie się działo. Zaszumiało mi w głowie, jakbym za dużo wypił. Potem rozległ się dźwięk. Najstraszliwszy, jaki dane było mi kiedykolwiek usłyszeć. Brzmiał, jak potworna trąba. Hałas był nie do zniesienia. Zatkałem uszy rękoma. Dźwięk uderzył we mnie, niemal zwalając z nóg. Zacząłem się skręcać w męce.
Nina !- ryknąłem- Nina !-głos mój jednak zginął w basowym huku.
Zobaczyłem ją. Stała z szeroko rozłożonymi rękoma, przed drzewem. Wpatrywała się w liście, a na jej twarzy malowało się uniesienie. I nagle wkoło zakotłowało się, powietrze wypełniło się furkotem skrzydeł. Białe gołębie wyłoniły się z listowia, i zaczęły śmigać wokół dziewczyny, a ona tańczyła. Widziałem jej twarz-śmiała się ! Pląsała jak nimfa, otoczona płatkami śniegu, unosiła się nad ziemią, ledwo muskając trawę palcami stóp. A ja zwijałem się z bólu, doprowadzany hałasem niemal do szaleństwa.
Nina wyrzuciła ręce do góry, po czym upadła. Skoczyłem ku niej, ale znowu znalazłem się na ziemi, powalony uderzeniem dźwięku.
Nagle trąbienie umilkło. Zapanowała niewiarygodna cisza. Podniosłem się z ziemi i dowlokłem do dziewczyny. Zobaczyłem uśmiech i łzy na jej twarzy. Trzymała się za brzuch.
Czułam je- szepnęła- czułam to życie. To samo dobro, Yasmirze. Ono jest błogosławione- znowu pociekły jej łzy.
Dzieje się coś niedobrego- jęknąłem- uciekajmy.
Nie ! Dzieje się coś cudownego. Nie wiem co, ale to coś wspaniałego. Jak wiosna po ciemnej, mroźnej zimie. Jaka radość… musisz ją poczuć.
Uciekajmy z tego diabelskiego miejsca- nalegałem.
A wtedy bez słowa chwyciła mnie za rękę i położyła ją na swoim brzuchu. Poczułem nagle to, co było jej udziałem. Uczucie to oszołomiło mnie. Krzyknąłem w krótkotrwałej, uskrzydlającej ekstazie. A potem świat wokół zawirował, a ja pogrążyłem się w mroku nieświadomości.
Byłem sam w otaczających mnie ciemnościach. Nie było tam ni promienia światła, ani nadziei nań. Było cicho i wiedziałem, że jestem tu zupełnie sam. Od eonów nie było tu nikogo, poza mną.
Nagle zaatakował strach. Poczułem go, musnął mnie ledwie, a i tak zadrżałem z obrzydzenia. Chciałem krzyczeć, ale nie mogłem. Na mojej piersi leżał zimny głaz.
Otworzyłem oczy i zobaczyłem nachyloną nade mną twarz Niny.
Co się stało? -stęknąłem i rozejrzałem się- gdzie jesteśmy ? Jak tu się, do ciężkiej cholery, znaleźliśmy ? Gdzie wzgórze i drzewo? Kamienie?
Nie wiem- rozejrzała się- kiedy się ocknęłam, leżałeś obok mnie, a dookoła był las.
Podniosłem się. Zakręciło mi się w głowie.
To jakieś czary. Co się stało tam na górze? Pamiętasz coś?
Niejasno- uśmiechnęła się- ale to było cudowne…
Zauważyłem, że bezwiednie pieści brzuch. Rozejrzałem się. Byliśmy w lesie, chyba niedaleko Krzemiennego Strumienia.
Boję się Nino. Dzieje się coś, czego nie jestem w stanie objąć rozumem. Tam na wzgórzu naprawdę miałem stracha.
Znowu się uśmiechnęła.
Nie trzeba się bać, Yasmirze. To było czyste Dobro.
Nie jestem pewien- sam jednak przypomniałem sobie to uczucie uniesienia, kiedy dotknąłem jej brzucha. Było cudowne, upajające, jak pierwsza miłość.
Nino-kiedy byłaś w klasztorze, słyszałaś coś o proroku Bernardzie?
Zastanowiła się.
Tak- zmarszczyła brwi- był taki jeden. Dawno temu.
Jak dawno ?
Jeszcze przed Cesarstwem.
Poderwałem się.
Słuchaj-myślę, że trafiliśmy na jakiś trop. Nie wiem, kim był ten stary na wzniesieniu, ale dał nam ślad. Głupotą byłoby nie skorzystać. Nina… słuchasz mnie ?
Siedziała wyrazem zamyślenia na twarzy. Po jej ustach błąkał się uśmieszek pełen tęsknoty. Nagle z oczu pociekły jej wielkie łzy.
Wróćmy tam- szepnęła łamiącym się głosem- na wzgórze…
Podszedłem do niej i objąłem ją ramieniem.
Nigdy go już nie znajdziemy, Nino. Nigdy.
Tumsterg
Nie idź tam- proszę.
Muszę, Nino. To jedyna szansa dowiedzenia się, co tu się dzieje. Spotkam się z tym Bjornem, i dowiem się czegoś o tym Bernardzie. Wrócę przed wieczorem.
Mam złe przeczucia- szepnęła.
Nic mi nie będzie, dam sobie radę, dziewczyno.
Boję się.
Nino- obiecuję, że wrócę. A wtedy już cię nie opuszczę, nic nas nie zdoła rozłączyć, słyszysz? Nic.
Byliśmy przy starej, opuszczonej chacie, niedaleko traktu. Nikt z miejscowych o niej nie wiedział. Miała chyba ze sto lat, a nieznani właściciele porzucili ją pewnie z pół wieku temu. Nina leżała na ziemi, grzejąc się w promieniach popołudniowego słońca, a ja szykowałem się do drogi. Przewiesiłem przez plecy łuk i kołczan ze strzałami, poprawiłem kord przy pasie, mocniej owinąłem buty rzemieniem. Do Tumsterg było niedaleko, ale ja zamierzałem wrócić przed zmrokiem. Nie chciałem, aby Nina była w ciemnościach sama.
Po tym, co się stało na wzgórzu, nie wiedziałem już, co sądzić o całej tej sprawie. Uczucie niepewności pełzało mi we wnętrznościach, jak jakiś zimny, śliski węgorz. Instynktownie czułem, że to jakaś sprawa, przekraczająca ludzkie pojęcie, i moje starania, aby na nią wpłynąć, nic tu nie dadzą. Nie byłem jednak typem człowieka, który czeka z założonymi rękami. Chciałem wyjaśnić zagadkę proroka Bernarda, a także spojrzeć w twarz temu Bjornowi, którego- o dziwo- w pewien sposób nienawidziłem. O, gdybym wiedział, co mnie czeka, moja noga nigdy nie postałaby w Tumsterg !
Podszedłem do Niny i przytuliłem ją.
Czas na mnie- szepnąłem.
Uścisnęła mnie i spojrzała w oczy.
Wracaj szybko.
Tak zrobię. Będę tu, nim zajdzie słońce. Powiedz mi, gdzie znajdę tego Bjorna.
Nie… nie, proszę, nie wierzę w jego winę. On nie mógłby tego zrobić. Nie chcę, abyś z nim rozmawiał, proszę…
Dobrze.
Znajdę go, tak czy owak, pomyślałem. A potem dodałem- poszukam chociaż kogoś, kto wiedziałby coś o proroctwach Bernarda.
Uśmiechnąłem się, a potem poprawiłem sakwę i wszedłem w las. Spiesznym krokiem- miałem bowiem niewiele czasu- ruszyłem w kierunku traktu. Słońce stało jeszcze wysoko, kiedy wyszedłem na pylisty gościniec. Nie zwlekając ruszyłem do miasta. Kiedy zbliżyłem się do niego na odległość mili, niebo zasnuło się ponurymi chmurami, a na zachodzie zaczęło grzmieć i błyskać.
Tumsterg było dużym grodem - zamieszkiwało je kilka tysięcy ludzi- głównie Cammarańczyków, choć była spora liczba smagłoskórych Semickich kupców, ponurych haldebarskich rzemieślników i przedstawicieli innych narodowości ze wszystkich zakamarków kontynentu.
Otoczone murami z czerwonej cegły, strzeżone przez potężne baszty i najeżone zębatymi bronami i blankami bramy, budziło Tumsterg podziw i respekt. Daleko mu było do wielkich miast Cesarstwa, o których prawili kupcy i podróżnicy, ale i tak było duże. Ponad murami widziałem przysadzisty donżon zamku gubernatora, czerwone dachy kupieckich kamienic i strzeliste wieże katedry, górujące nad całą okolicą.
Minąłem rozwrzeszczane podgrodzie, zanurzyłem się w chłodny mrok bramy i pod czujnym okiem wartowników wszedłem w obręb murów. Miasto wchłonęło mnie. Ciasne ulice zapełnione były barwnie ubranymi mieszczanami, pomiędzy którymi kręcił się szary tłum żebraków, naciągaczy, kramarzy i podróżników. Musiałem lawirować w tej ciżbie, odganiając się od natrętnych kupców, próbujących wcisnąć mi cudowne mikstury lub sznury karali dla wybranki. Krztusząc się smrodem dobiegającym z pobliskich stajni jakoś przebrnąłem przez wąskie uliczki i wyszedłem na plac miejski. Znalazłem się u stóp katedry.
Jej potężna bryła rzucała na targ ponury cień, przytłaczała swym ciężarem i ogromem, wywoływała w duszy lęk przed bożą potęgą. Surowe piękno, strome iglice, lśniący miedzią dach, łuki i płaskorzeźby portalu zawsze mnie urzekały, tworzyły tajemniczy nastrój i przemawiały do wyobraźni, ale teraz wiedziałem, że za tą fasadą piękna czai się okrucieństwo zabobonnego umysłu. Dlatego ominąłem kościół z daleka, nie zbliżając się do schodów, gdzie kłębił się pospołu tłum pątników, żebraków, kalek i oszustów sprzedających fałszywe relikwie. Nie chciałem tam zaglądać, póki nie będę miał wyjścia.
Udałem się od razu do karczmy „ Kramarskiej”, gdzie spodziewałem się zasięgnąć potrzebnych mi informacji.
Minąłem szubienicę - upiorne drzewo z jeszcze straszniejszymi owocami. Kilka ciał kołysało się na wzbierającym na sile wietrze, zobaczyłem sine języki wywalone na brody i wybałuszone, szkliste oczy, w których odbijała się przedśmiertna groza. Opanowały mnie złe przeczucia.
Kiedy wchodziłem do karczmy, burza właśnie zbliżała się do Tumsterg. Niebo pociemniało, a potem nagle rozjaśnił je błysk pioruna. Zerwał się wiatr, podnosząc w górę kurz i śmiecie. Spadły pierwsze krople deszczu.
W sali oberży było ciepło i ciemno. Kilka lampek oliwnych nie było w stanie rozjaśnić panującego tu półmroku. Nozdrza moje zaatakował swojski smrodek, będący niezbyt wyrafinowaną mieszaniną spalonego tłuszczu, starego potu, zwymiotowanego piwa i, ogólnie rzecz biorąc, biedy. Z kuchni dobiegały chichoty zabawiającego się z dziewkami karczmarza, przytłumiane przez gwar głosów na sali. Siwowłosy dziadunio brzdąkający na lutni bezskutecznie próbował wzbudzić jakieś zainteresowanie wśród kłębiącego się tłumu opojów.
Potoczyłem spojrzeniem po sali i zobaczyłem tego, który mógł mi pomóc.
Witaj, Bell.
Krotko ostrzyżony, czarnowłosy łotr podniósł głowę znad zlanego piwem blatu. Spojrzał na mnie i czknął.
Niech mnie szlag. Yasmir. Co ty tu robisz, na duszę mego ojca?- zaprosił mnie gestem do stołu i nalał do kubka wina. Zauważyłem, że bacznie obserwuje drzwi, którymi wszedłem.
Adam Bell, łotr nad łotry, dla złota sprzedałby własną matkę. Obmierzły szczur, bez honoru i czci. Nie pytaj mnie, skąd go znałem. Nawet ja mam własne mroczne sekrety. Ważne jest to, że Bell mógł mi pomóc.
Już sam jego wygląd był odpychający. Twarz, okoloną szczeciniastym zarostem, szpeciło klejmo i podłużna, świecąca blizna, ciągnąca się od oczodołu do kącika ust. Nadawała ona jego obliczu dziwaczny grymas, ni to uśmiechu, ni to strachu. Tego obrazu dopełniały jeszcze blade, wodniste oczy, wyprane z wszelkich uczuć, martwe, jak u ryby.
Ubrany był w ćwiekowaną kurtę ze skóry, a za jego pasem widniały dwa noże. Wiedziałem, że Bell jest mistrzem we władaniu nimi. Kiedyś miałem okazję przekonać się o tym na własnej skórze. Ale o tym chcę zapomnieć, więc nie pytaj.
Teraz siedzieliśmy naprzeciwko siebie, mierząc się spojrzeniami. Bell milczał. Taki już był. Wiedział, że potrzebuję jego pomocy, więc mógł sobie pozwolić na cierpliwość. A ja nie miałem czasu.
Potrzebuję twojej pomocy- zacząłem po chwili krępującego milczenia.
A w czym ja, taki nędzarz i nieborak, mogę ci pomóc ? Sam potrzebuję pomocy- spójrz- w dzbanie widać już dno, a mnie strasznie suszy.
Wina!- warknąłem na jedną z dziewek- słuchaj, chcę znaleźć pewnego człowieka. Bardzo mi na tym zależy. Dam ci dwie złote korony. To wszystko co mam. I daruj sobie targi, mam bardzo mało czasu.
Jakże to? Mam sobie odmówić największej przyjemności w handlu? Serce mi pęka…
Adamie, w innej sytuacji może nawet posiedziałbym tu z tobą, choć Bóg mi świadkiem, że milsza by mi była kompania trędowatych -złowiłem spojrzeniem jego uśmiech, a raczej grymas- ale naprawdę nie mam czasu. Chcę znaleźć pewnego chłopca, mieszkającego w tym mieście, w obrębie murów. Ma na imię Bjorn. Nie jest to popularne miano, rzekłbym, wprost przeciwnie. Twoje psy powinny znaleźć go bardzo szybko. To nie jest kłopotliwe zadanie.
Przyszła dziewka z winem. Wydawało się, że uwagę Bella całkowicie pochłonęło wgłębienie między jej piersiami, ale ja doskonale wiedziałem, że łotr mnie słucha- i to bardzo uważnie, że notuje sobie w pamięci każde moje słowo. Na zewnątrz burza rozpętała się na dobre. Przez okna oklejone rybimi pęcherzami wpadało do środka niebieskawe światło błyskawic.
Skoro w murach, nie ma sprawy. Możemy szukać do wieczora.
Miałem nadzieję, że się nie omyliłem. Skoro Nina spotykała się z Bjornem nawet w nocy, nie mógł on mieszkać na podgrodziu.
Powiadasz, dwie korony? Strasznie musi ci zależeć na tym sukinsynu. Mamy go tylko znaleźć, aaa?
Skinąłem głową
Nie tykać go, mam z nim do pogadania- dodałem.
Nie zauważyłem, aby Adam dawał jakiś znak, ale musiał to zrobić. Do stołu zbliżył się szczerbaty drab, śmierdzący końskimi szczynami. Szeptali przez chwilę. Złowiłem niespokojny wzrok karczmarza i zaniepokojone spojrzenia gości. Zaczęliśmy ściągać na siebie uwagę. Na całe szczęście szczerbaty wyniósł się, rzucając mi nienawistne spojrzenie. Kiedy odszedł, Adam zwrócił się ku mnie.
Kłopoty ?
Co cię to obchodzi ? Ty masz dać mi Bjorna.
Nic mnie to nie obchodzi. Pytam z czystej ciekawości i wścibstwa.
No to się pohamuj. Nie twój interes.
Hardyś, jak zawsze.
Po prostu trzymam ozór na wodzy, a twoja dociekliwość mnie wkurza.
Ostatnio wszyscy tu są podenerwowani. Szczególnie klechy i żołnierze. Ci latają jak koty, którym ktoś wetknął grudkę soli w zadek. Aha - zauważył, jak drgnąłem- no i co, będziesz teraz grzeczny ? A może wolisz posłuchać tego sławetnego minstrela?
Zerknąłem na dziadunia, któremu jakiś złośliwiec wylał właśnie piwo na głowę.
Dobra- powiedziałem z niechęcią- gadaj, co wiesz.
Adam Bell spojrzał na mnie z uciechą w oczach. Bawił się, jak kot z myszą. Powoli wykonał gest dłonią, a wargi wykrzywił mu znowu ten szyderczy grymas.
Tylko nie mów, że nie masz. Nie dam się nabrać, że miałeś tylko dwie korony.
Siedziałem przez chwilę z kamienna twarzą. Oceniałem odległość od tego wrednego skurwysyna i zastanawiałem się, czy zdołam wypruć mu flaki, zanim jego oprychy mnie dostaną. Musiał odczytać me myśli, bo wyszczerzył zęby jak wilk.
Trudno. Jakoś sobie poradzę.
Dwadzieścia marek. To naprawdę wszystko, co mam. Bierz i gadaj, zawszona gnido.-rzuciłem mieszek na stół.
Posłał mi promienny uśmiech. Lubił, kiedy ludzie tak się do niego zwracali. Naprawdę był strasznym skurwysynem, i chciał by za takiego go uważano.
Gadaj.
A o czym? Dzieje się tu naprawdę wiele.
Wspominałeś coś o biegających zakonnikach, żołdakach i kotach.
Słyszałeś o wiedźmie? No tak, kto by nie słyszał. Czarownica latająca nocami na miotle nad miastem i spędzająca płody. Ha, aż strach się bać…
Wierzysz w to?
A za kogo ty mnie masz, na Szatana? Za jakiegoś ciemnego kmiotka? To brednie, które ktoś zaczął rozpuszczać parę dni temu…
Kto? -przerwałem mu.
Nie wiem- rozłożył ręce- może jakiś klecha, któremu znudziło się wysłuchiwanie pikantnych opowieści przy spowiedzi i zapragnął się zabawić. W każdym razie klika dni temu ogłoszono, że złapano wiedźmę. Były dowody- mówiła w obcym języku. Tyle to ja potrafię bez czarów- wydął pogardliwie wargi.
Mówię ci, co się tutaj działo. Tłum, karmiony bredniami od paru dni, rzucił się z pochodniami pod klasztor kobiecy. Okazało się, ze czarownicą jest jedna z małych mniszek. Żołnierze ledwo uchronili ją przed samosądem. Żebyś widział tych ludzi, żądzę mordu w ich oczach. Porządni obywatele-rzygać się, kurwa, chce. Wrzaski było słychać aż na podgrodziu. Niemal się potratowali. Był wielki ścisk, na czym nie chwaląc się, moi chłopcy skorzystali…
Poczułem obrzydzenie do tego człowieka.
No i zawlekli ją do wieży. Musieli się z nią tam nieźle zabawiać. Ale im uciekła, mała spryciara. Widziałeś wisielca na szubienicy? To jej dobroczyńca. Strażnik. Niektórzy mówią, że go oczarowała, uczyniła niewolnikiem. Co poczciwsi durnie prawią, że stary się ulitował nad biednym dzieckiem, ale ja myślę, że dała staruchowi dupy, to i ją puścił, ha ha…
Z ledwością pohamowałem się, by się nie rzucić na niego z pięściami. Ale zdradził mnie wyraz twarzy. Bell uniósł wysoko jedną brew. Nic jednak nie powiedział. Zamiast tego kontynuował swoją wypowiedź.
Różnie mówiono o niej. Że zaprzedała duszę czartowi, że rzucała uroki i klątwy, że harcowała z nim w celi…Mniszki zeznawały-takie mnie doszły słuchy- że z jej celi nocną porą dochodziły czasami przerażające odgłosy. Niekiedy korytarzem niósł się stamtąd zapach siarki…
Podobno umarli jacyś ludzie- przerwałem mu.
Codziennie ktoś umiera - i jakoś nie szukają wiedźm i czarowników.
Ale to były …hmm…drastyczne zgony.
Tak! Jakiś pijak skonał i znaleziono robaki w jego flakach. A kobieta urodziła potworka! Wielkie rzeczy. Brednie, na które reaguje zabobonna tłuszcza.
A co się teraz dzieje?
Szukają jej. Cała okolicę przeczesują tabuny żołdaków i łasych na nagrodę bandziorów. A do tego do Tumsterg lada chwila ma zawitać Inkwizytor Dagobert z Lachnoff. Będzie ubaw.
Naprawdę nie wiesz, kto mógł rozpuścić plotkę o wiedźmie?
Tak bardzo ci na tym zależy, aby poznać tego człowieka? Nie wiem, naprawdę…-obdarzył mnie kpiącym spojrzeniem,.
Przerwał nam jakiś obleśny karzeł, który zbliżył się i poszeptał chwilę do ucha Adama. Król łotrów spojrzał na mnie.
Masz cholernego farta. Moi chłopcy znaleźli tego twojego Bjorna. Siedzi w szynku u Gertrudy i chla.
Zerwałem się od stołu.
Muszę iść.
Bell obserwował mnie. Czułem jego wzrok na plecach, kiedy zmierzałem do wyjścia.
Podobno jest za nią nagroda- powiedział za mną- Podobno duża.
Odwróciłem się i szybko doskoczyłem do niego. Chwyciłem go za koszulę i przyciągnąłem do siebie. Kilku zarośniętych łotrów poderwało się ze stołków, ale Adam uspokoił ich gestem. Spojrzał mi wyzywająco w oczy.
Adamie, nie waż się za mną iść. Nawet o tym nie myśl- wysyczałem.
Nie odpowiedział, tylko wyszczerzył zęby i rozłożył dłonie, jakby w geście pojednania. Odwróciłem się i podszedłem do drzwi.
Hej.
Obejrzałem się. Stał tam, otoczony swoją świtą łotrów. Po jego wargach błąkał się leciutki uśmieszek.
Powodzenia, ty biedny, szlachetny skurwysynu.
Zatrzasnąłem za sobą drzwi, i odszedłem w deszcz mając w uszach jego szyderczy rechot.
Ulewa przepłoszyła ludzi z ulic i placów. Siekła gęstymi strugami, rozmiękczyła grunt, czyniąc z uliczek bajora. Zrobiło się ciemno, choć do zmierzchu pozostało jeszcze parę godzin. Nad dachami domów niebo kłębiło się ołowianymi chmurami, czasami półmrok ulic rozjarzył na chwilę blask błyskawicy.
Zmierzałem ku szynkowi Gertrudy. Mój krok rozbrzmiewał echem w wąskich wąwozach zaułków. Nie napotkałem prawie nikogo, poza paroma żebrakami, którzy widząc moją zaciętą twarz, szybko zeszli z drogi
Nagle stanąłem. Ulicą przecinającą tą, którą szedłem, jechał ponury orszak. Otwierał go maszerujący mnich w czarnym habicie, niosący przed sobą krzyż. Z tyłu turkotał pękaty wóz, wyładowany jakimiś pakunkami. Jednak w oczy najbardziej rzucała się gromada konnych, a pomiędzy nimi okutany czerwoną opończą człek potężnej postury, o skrytej pod kapturem twarzy. Poznałem znak wyhaftowany na materiale płaszcza.
Święta Inkwizycja, bicz na heretyków i młot na czarownice.
Kiedy zniknęli za zakrętem, ruszyłem biegiem.
Gertruda była nieziemsko brzydką babą. Już sama jej postura zniechęcała do jakichkolwiek burd. Patrzyła na mnie, jak na kąsek do połknięcia.
Szukam Bjorna- powiedziałem.
Wskazała mi stół, przy którym siedział młody chłopak. Pił na umór. Kiwał się na ławie.
Wyszedłem.
Nie czekałem długo, zaledwie tyle, ile potrzeba na zmówienie dwóch pacierzy. Wyszedł z szynku zataczając się lekko, i ruszył uliczką. Wtedy wyłoniłem się z cienia i podążyłem za nim. Dorwałem go w najbliższym zaułku. Przyparłem do ściany i przystawiłem kord do szyi. Zakwilił, jak niemowlę.
Nie zabijaj. Nie mam pieniędzy.
Jasne- przepiłeś wszystko, żałosna gnido. A tak w ogóle, to się nie znamy, Bjorn. Jestem twoją Śmiercią. Witaj. I żegnaj.
Nie- krzyknął- nie zabijaj! Co ja ci zrobiłem?!
Nie mnie- szepnąłem- jej.
Co?- wybałuszył oczy- jakiej jej?
Już zapomniałeś o Ninie? Masz teraz inną, co ? Flaszkę wódki? Ty skurwysynu, gdybyś ją kochał, starałbyś się ją uratować, a ty chlasz, żałosny…
Chyba pojął, o czym mówię. Zbladł jak ściana. Zachwiał się, jakby miał upaść. Nie miałem czasu na takie zabawy. Rzuciłem nim o ścianę.
Czy to ty naplotłeś tych bzdur o Ninie? Ale radzę, nie próbuj mnie okłamać. To ci się nie uda.
Nie, ja nic złego…ja naprawdę…
Gadaj, kurwa- huknąłem- dlaczego ją oskarżono? Wiesz coś, widzę to w twoich świńskich oczkach!
Ja nic nie wiem. To nie ja naprawdę…nie moja wina. Ta suka puszczała się z innym, wiem to, wiem dobrze…Zasłużyła na to, co ma!
Nacisnąłem kordem na szyję tego bękarta.
Boże, wybacz mi-szepnąłem.
Szarpnął się do tyłu. Zaskowyczał jak pies.
Nie! Proszę! Ja nic nie mówiłem. To on!- zaszlochał- on.
Oklapł mi w rękach.
Kto-warknąłem. Nie czułem żadnej litości dla tego skurwysyna- kto taki i co ci nagadał?
Nieznajomy człowiek. Powiedział mi, że Nina ma kochanka. Że już mnie nie kocha. On powiedział ludziom, że Nina jest wiedźmą. Mnie też mówił. To on jest winny, nie ja, nie ja!
Dlaczego?
Nie wiem. O Boże, nie chcę umierać!
Zamilcz-popatrzyłem z obrzydzeniem- gdzie znajdę tego człowieka?
To jakiś bogacz. Czarniawy, krótko ostrzyżony. Siedzi w gospodzie „ Winnej”. To on jest wszystkiemu winny…On podburzył tłum.
A ty go posłuchałeś, i uwierzyłeś w brednie? Żal mi cię…
Ona się ode mnie odwróciła. Zapomniała…
Wiesz co? Zabiłbym cię, ale nie mam czasu. Zresztą większą karą będzie pozwolić ci żyć.
Odepchnąłem go, poleciał w błoto.
Odejdź więc, i żyj, jak żyłeś. I bądź przeklęty.
A potem ruszyłem wyrównać rachunki Niny.
Kobieta roznosząca posiłki krzyknęła, kiedy wpadłem jak burza do zajazdu. Omal nie upuściła misek.
Szukam podróżnego, jest tu od kilku dni. Gdzie go znajdę?
Kobieta spojrzała na mnie z grozą w oczach. Podszedł do niej właściciel zajazdu, otoczył ramieniem w obronnym geście. W ręku trzymał nóź do patroszenia zwierzyny.
Nie chcemy kłopotów- rzekł
Zadałem pytanie- gdzie go znajdę? Na Boga Miłosiernego, nie każ mi go powtarzać po raz trzeci, bo stanie się nieszczęście.
Kilku ludzi szybko odeszło pod ściany. Karczmarz mocniej ścisnął nóż.
Wezwę straż- bąknął niepewnie.
Nie będzie potrzeby, miły gospodarzu.
Obróciłem się. Stał tam, na szczycie schodów. Spoglądał na mnie z góry. W jego oczach zauważyłem iskierki wesołości. I… smutek, bezbrzeżny smutek.
Odłóż oręż, dzielny gospodarzu. Doceniam to, że gotów jesteś poświęcić życie w obronie swych gości, ale dosyć już tych aktów heroizmu. A ty chłopcze, powiedz, czego ode mnie chcesz.
Zaraz się dowiesz- ruszyłem ku niemu- mamy do pogadania…
Zszedł do sali. Teraz, gdy stanął w pełnym świetle lamp, mogłem mu się przyjrzeć. Wyglądał na szlachcica, choć nie widziałem pierścienia herbowego. Ale ubiór wskazywał na wysokie pochodzenie. Nie szokował bogactwem, był raczej skromny, ale elegancki. Czerń kaftana i spodni uzupełniały srebrne hafty. Przy pasie miał krotki sztylet w bogatej pochwie powlekanej srebrem.
W twarzy, gładko ogolonej i przystojnej, gorzały wielkie, przepełnione smutkiem i tęsknotą oczy.
Powiedz, czego ode mnie chcesz?
Nie tutaj- powiedziałem złowrogo- na zewnątrz.
Nieznajomy wzruszył ramionami i wyszedł. Ruszyłem do drzwi. Karczmarz przeżegnał się.
Szkoda człeka. A tak dobrze płacił- posłyszałem jego westchnięcie.
Stajnia pachniała mokrym sianem i końską sierścią. Było tu ciemno, w mrokach słyszałem parskania zwierząt i tupotanie kopyt. Byliśmy tu sami. Na zewnątrz prawie zapadł mrok. Na wieży ratusza zapalono już lampy.
Dlaczego ? Powiedz tylko, dlaczego? Jaki masz w tym cel, sukinsynu?
Spojrzał na mnie ze zdumieniem.
Nie mogę uwierzyć, że taki chłystek…
Mów -warknąłem, i machnąłem kordem.
Wcale się nie przestraszył. Wcale. Stał tam i uśmiechał się smutno.
Aby Boży Plan mógł się wypełnić.
Jaki plan, szaleńcze? O czym ty bredzisz?
Zrozumiesz to wkrótce. To wielka próba dla ludzi. Ale już widzę, że przegraliście ją. Z kretesem. Zaprawdę, nie warto było…tak przez was cierpieć.
Kto ci kazał rozpowszechniać te brednie? Komu na tym zależało, co? Tracę cierpliwość, ostrzegam.
A gdybym ci powiedział, że jestem zdeterminowany przez Boga?
Umilkłem. Zamurowało mnie. Ten człowiek był szaleńcem, albo… Bawił się ze mną, bawił się mą niewiedzą. I to mnie rozwścieczyło.
Jeżeli jeszcze nie pojąłeś- wykrztusiłem- to wiedz, że mam zamiar cię zabić. To i tak niewielka kara, za to, co spotkało niesłusznie oskarżoną dziewczynę. Ale sprawiedliwości stanie się zadość.
Nie rozumiesz- nic nie rozumiesz. Jesteś tylko kukiełką w ręku Stwórcy. Jak ja.
A ty postąpiłeś źle… i za to zapłacisz.- zacząłem podchodzić. Wzniosłem kord. Nie poruszył się.
Ja jestem tylko narzędziem w ręku Boga. Ja po prostu wykorzystuję zło tkwiące w was samych. Gdyby nie ono, nic bym nie zdziałał. Moje podszepty nie miałyby odzewu, wszak ziarno zła, które pada na grunt wyjałowiony dobrem, nie kiełkuje. Ale wasze dusze zżera nienawiść i zawiść, żywicie się okrucieństwem, upodleniem i upadkiem bliźniego. Cały wasz świat się na tym opiera. Cały świat się wokół tego kręci. I dopóki tak będzie, ja będę…
Poczułem, jak po plecach przebiega mi dreszcz.
Ty? A kim ty jesteś, do Diabła?
Zachichotał. Zaczął się śmiać. Zadrżałem, słysząc ten śmiech.
Jestem Diabłem!- wykrzyczał-do Diabła!
Zaczął się opętańczo śmiać. Zanosił się tym śmiechem, który wypełniał dudnieniem całą stajnię. Konie zaczęły kwiczeć. A on się śmiał, jak potępieniec, wył niemalże, ale w oczach miał przerażenie. Dławiony przez strach, cofnąłem się i potknąłem o zwój lin. Upadłem na ziemię. Poderwałem się i rzuciłem do wyjścia.
Dokąd Yasmirze ? Jesteś już mój. Widzę to. Jesteś mój!
Wtedy opanowała mnie trwoga. Uciekłem stamtąd, jak z legowiska węży, ścigany tym śmiechem, który jeszcze na długo po tym, jak przemknąłem przez bramy miasta, huczał w mojej głowie. Śmiechem starego szaleńca, zrodzonym z totalnego braku nadziei i wiekuistego strachu.
Gnałem przed siebie jak obłąkaniec. Burza już minęła, ale deszcz siąpił nadal. Kiedy zanurzyłem się w las, zrobiło się już niemal ciemno. Pędziłem na oślep gościńcem. Miałem tylko jedno pragnienie- zabrać Ninę i uciekać jak najdalej stąd. Do Cesarstwa, na sam koniec świata. Gdziekolwiek.
W ciemnościach panujących pod koronami drzew coś zauważyłem. Biały, blady kształt na drzewie. Ostrożnie podszedłem bliżej, wstrzymując oddech. A potem zobaczyłem…
To była Wiedząca. Wisiała na gałęzi, powieszona za ręce. Jej skatowane ciało pokryte świeżymi ranami, wirowało i kołysało się na wietrze. Chwyciłem ją za nogi, niezdolny już do płaczu. Jęczałem tylko i złorzeczyłem. Wyciągnąłem kord i odciąłem sznur. Opadała mi w ramiona. Była zadziwiająco lekka, jak piórko. Ostrożnie ułożyłem ciało na ziemi. Dotykałem tych okropnych ran, szukając śladów życia. Nadaremno. Poczułem się złamany, całkowicie pognębiony.
Nagle poczułem, że ktoś mnie obserwuje. To był ten starzec ze wzgórza. Patrzył, jak tuliłem Sharah do siebie, a piersi rozrywało mi suche łkanie.
Dlaczego oni wszyscy zabijają- powiedz mi dlaczego?
Nie wiem- odpowiedział starzec- chyba tak już muszą. To coś wewnątrz nich.
Musisz wiedzieć. Byłeś na wzgórzu, którego nie ma. Jesteś albo czarownikiem, albo świętym. Powiedz mi, na Boga, co się ze mną dzieje. Ja jestem na skraju przepaści, człecze…
Wypełnia się stare proroctwo, Yasmirze.
Jakie proroctwo? ON też mówił o proroctwie, Planie Boga…Powiedz mi, że śnię, że to jakiś koszmar!
Zasmucił się.
Niestety. To się dzieje naprawdę. Ale ma się ku końcowi.-spojrzał na mnie, i zobaczyłem w jego oczach litość.
Powiedz mi…
Bóg poddał nas wielkiej próbie Wiary. Wiary w Zbawiciela i jego powtórne nadejście.
Proroctwo Bernarda. Więc o tym ono mówi, prawda?
O powtórnym nadejściu Zbawiciela, zrodzonego z niewiasty. Syn Człowieczy, ale nie z ojca ziemskiego. Prorok przepowiedział, że ludzie nie dadzą wiary znakom, a wielkie kłamstwo obróci serca ich przeciw matce Zbawiciela. Tyle na to czekaliśmy, a teraz nienawiść, strach zabobon wszystko zepsują. To była wielka próba, ale ja już widzę, że ją przegraliśmy. Wizja Raju znowu się oddaliła.
Boże…więc Nina…nie , to jakiś obłęd!
Widzisz? Nawet ty, choć byłeś najbliżej niej, nie wierzysz. Boże, Boże, codziennie modlimy się o Twoje przyjście, a kiedy nadchodzisz, nie wierzymy, że wypełnił się czas. Wiara stała się dla nas pustą modlitwą i strachem przed mękami piekielnymi…Przegraliśmy.
Ale ludzi okłamano! Perfidny kłamca, wielki Nieprzyjaciel! On podburzył tłum!
A dlaczego tłum posłuchał go tak chętnie? Milczysz. Yasmirze, to była nie tylko próba ludzkiej wiary, ale także dobroci i miłości. Okazało się, że nie zasługujemy jeszcze Zbawienie i wiekuiste szczęście. Wiele jeszcze musimy zmienić w nas samych.
A więc nie ma żadnej nadziei?
Proroctwo mówi o tym, że ludzie odwrócą się od Jego matki. Ale zawsze jest jakaś nadzieja. Nadchodzi ostateczna próba. Twoja. Znasz już sens bożego planu. A teraz wyłuszczysz go ludziom. Będziesz jego narzędziem.
To bez sensu! Nikt mi nie uwierzy!
Któż ci uwierzy, jeśli ty nie uwierzysz sam w siebie? I bożą Opatrzność?
Po twoich oczach widzę, że nie wierzysz w to co mówisz. Nie wierzysz! Jak mam przekonać oszalały tłum !? Liczyć na to, że nie rozerwą mnie na strzępy? Oni czekają na tę kaźń. Marzą o tym, aby poczuć w nozdrzach smród stosu! Cholera, nie ma szans! Nie ma! A tak w ogóle, dlaczego ja? I dlaczego Nina? Te dziecko cierpiało ponad miarę! Czym sobie na to zasłużyło? Jak Bóg mógł to uczynić? Jakim, kurwa, prawem?!
Spojrzał na mnie, naprawdę rozbawiony.
Jest Bogiem- i może wszystko. Nie nam to sądzić. Niezbadane są wyroki Pana, tak powiada Pismo.
Ja się z tym. nie zgadzam, do cholery! Słyszysz? Nie zgadzam się! Usłysz mnie Boże! Nie opuszczę jej! Ona nie jest niczemu winna! Nie zginie w imię Twoje i dla twych planów!
Zaprawdę, klęcząc na gościńcu, z zaciśniętym kułakami mierzącymi w ciemniejące niebiosa, musiałem wyglądać jak potępieniec. Starzec podszedł do mnie i położył mi rękę na ramieniu.
Jest jakaś nadzieja. Zawsze.
A jak się nie uda? Boże, ja nie mogę…
Zamilkł.
Zabiją ją, prawda?
Musisz wierzyć w bożą Opatrzność.
Zabiją mi ją- wyszeptałem- niech będą przeklęci…
Będą. Ten bowiem, na czyje ręce spłynie krew Zbawiciela, potępiony będzie. Odwrócą się od niego ludzie, i zyska on znamię, aby go się bali. I Śmierć się od niego odwróci. Skazany na wieczną tułaczkę, pozbawiony nadziei na słodkie zapomnienie, będzie potępieńcem, szukającym spokoju. I nie znajdzie go. A kiedy nadejdzie Dzień Sądu, zostanie wtrącony do piekła na wieczne potępienie, bez nadziei na zmiłowanie i przebaczenie.
Bóg pokara swoje narzędzia?
A kim my jesteśmy, by Go osądzać?
Skąd to wiesz? Skąd tyle wiesz! Kim ty jesteś !?
Ja?- popatrzył na mnie swymi niewidzącymi oczyma.
Wtedy zobaczyłem, że po policzkach ciekną mu łzy. A może to były krople deszczu?
Jestem Jego narzędziem. Ukaranym narzędziem. Jestem tym, kim ty możesz być. Byłem tym, kim ty teraz jesteś. Ja mogłem Go uratować…Miałem jego życie w swoich rękach… A teraz mówię-strzeż się tego, co stało się mym udziałem…
Boże- szepnąłem, a potem wrzasnąłem jak obłąkaniec- O Boże, ta historia znowu się powtarza! Znowu! To już kiedyś się wydarzyło! Na innej ziemi, wieki temu, a ty jesteś…
Jestem żołnierzem ze Wzgórza Czaszek. Zwali mnie Gajusz Kasjusz Longinus. Ale rzymski centurion umarł razem z Chrystusem. Na Golgocie narodził się Wyklęty...
Niezbadane wyroki Boże…
Powinienem był to przewidzieć. Powinienem być ostrożniejszy. Ale nie byłem. Popełniłem błąd.
Czekali na mnie. Kiedy wpadłem na polanę okalającą starą chatę, rzucili się całą zgrają. Nawet nie zdążyłem wyciągnąć broni. W ciemnościach, w mżącym deszczu, rozpętała się wściekła walka, równie krótka, co beznadziejna. Zwalili mnie na ziemię, i zaczęli okładać pięściami. Wrzeszczałem i gryzłem, ale śmiali się tylko.
Potem, wykręcając mi ręce do tyłu i trzymając z włosy, postawili mnie na nogi. Twarz oświetlił mi płomień pochodni, syczącej i skwierczącej, kiedy padały na nią krople.
Poznałem go. Otulony czerwoną szatą, zwalisty i odpychający. W okolonej czarną brodą twarzy zauważyłem oczy, płonące ogniem fanatyzmu. Wiedziałem, że to Dagobert, Inkwizytor. Bo któż by inny ?
Chwycił mnie za podbródek i obrócił głowę.
No, no …Stara mówiła prawdę. Wiedźma znalazła sobie sprzymierzeńca.
Spojrzał mi w oczy, uśmiechając się bezlitośnie. Zbliżył się kapitan strażników.
Ekscelencjo. Jesteśmy gotowi do drogi.
Zanim ruszymy, chciałbym porozmawiać z tym młodym szlachetnym rycerzykiem.
Kapitan wzruszył ramionami. Wyraz jego twarzy nie zmienił się ani trochę. Z właściwą sobie rutyną zaczął czyścić buty z łajna.
Rozejrzałem się. Zobaczyłem ją. Siedziała pod ścianą chaty, pilnowana przez dwóch strażników. Na jej twarzy, obok starych siniaków i zadrapań, pojawił się strumyczek świeżej krwi. Omal nie zapłakałem w bezsilnej złości. Boże mój, czy kiedyś dadzą jej spokój?
No i co masz na swoją obronę, chłopcze? Och… nie, powinienem raczej rzec-łotrze. Zabiłeś człowieka, który z nakazu gubernatora ścigał zbiega. Naruszyłeś królewskie prawo. Czeka cię topór.
Posłuchaj- odrzekłem, siląc się na spokój- Panie. Pokarajcie mnie, wasza wola. Ale, na Boga Żywego-tak, na Boga Żywego, nie tykajcie jej. Jest niewinna. Nie jest czarownicą.
No, no, ciekawe. Kim w takim razie jest?
Proroctwo- Boże, nie wiedziałem, od czego zacząć. To nie miało sensu- proroctwo Bernarda. Ona ma być matką Zbawiciela. Wyjdzie z jej łona…
Celny cios w twarz zamknął mi usta. Ale na co innego mogłem liczyć?
Do tego jeszcze bluźnierstwo- sapnął Inkwizytor- każe ci wyrwać ten plugawy jęzor czerwonym żelazem. Całkiem cię omamiła ta wiedźma, nieszczęśniku!
Posłuchaj mnie, Ekscelencjo!- krzyknąłem rozpaczliwe- jest proroctwo i są znaki. Wszyscy zostaliście oszukani. Okłamano was. Ona nosi w sobie dziecko Boga!
Och, ten sukinsyn naprawdę świetnie się bawił.
Tak? A kto nas okłamał, może to wiesz? Znajdziemy go, i ukarzemy.
Zamilkłem. Co miałem im powiedzieć. Dla mnie samego rozmowa w stajni była raczej bardziej snem niż jawą. Oni i tak by mi nie uwierzyli. Nie wierzył mi człowiek uczony w Piśmie, znający Apokalipsę i przepowiednie. A ja miałem przekonać pijany zapachem krwi, ciemny tłum…
Zastanów się, jakie brednie mówisz. Ona- matką Boga? Ta mała ladacznica? Jest wiele dowodów, że służy Diabłu. Próba Żelaza i Wody. Poświęcony wosk…Czy naprawdę uważasz, że Bóg wybrałby właśnie ją na, matkę Zbawiciela? Skoro ona uważa się za taką, tym większy jest jej grzech i tym większe bluźnierstwo. A największą twoją zbrodnią jest to, że sądzisz, iżbym dał nabrać się na takie bzdury…
On już raz się narodził- a jego matka też była uboga…
Dał znak stojącemu obok żołnierzowi, o twarzy poznaczonej śladami po ospie. Ten wykonał krótki zamach. Na chwilę utraciłem przytomność. Gardło wypełniła mi kwaśna krew cieknąca z połamanego nosa. Przed oczyma zawirowały świetliste iskry. Zobaczyłem jak przez mgłę, że żołnierz masuje sobie pięść.
Dosyć straciłem przez ciebie czasu. Ona cię omamiła, to widać. Rzuciła na ciebie jakiś diabelski czar.
Nic nie odpowiedziałem. Straciłem resztki nadziei. Byłem bezbronny, otoczony wrogami, na wyciągnięcie ręki od dziewczyny, która mi zaufała i powierzyła mi swój los. A ja zawiodłem. Ogarnęło mnie odrętwienie.
Czy naprawdę wierzysz, że może być niepokalaną niewiastą?
Jego twarz płonęła szatańskim uniesieniem, jakby w zadawaniu bólu bliźnim znajdował jakąś rozkosz. Nachylił się ku mnie i poczułem na twarzy jego gorący oddech. Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy, a potem jego ospowaty pomagier chwycił mnie za włosy i przechylił głowę w bok, w kierunku szopy. Nina siedziała tam, złamana, skulona, sparaliżowana grozą.
Spójrz- Dagobert uśmiechnął się okrutnie- oto ona. Niewiasta, która oddała swe łono Diabłu. Spójrz na nią. Siedzi tam, pełna strachu, którym cuchnie, promienieje, bezgłośnie krzyczy. Przepełnia ją trwoga. Wie, jaka kara ją czeka. Wie dobrze, czym to się skończy. Ale wierz mi. Ona nie boi się bólu płomienia. Ona wie, że po miłosiernym cierpieniu stosu nadejdzie chwila zapłaty. Spotka się ze swym dobroczyńca twarzą w twarz. Tego się boi- widzisz? W jej oczach- dostrzegasz to? Świadomość, że teraz dopiero zacznie się prawdziwe cierpienie- tym straszniejsze, że nie będzie ku niemu końca. Od tego, nie od stosu uciekała. Jakimi głupcami są ci, który wierzą, że oszukają Szatana. Spójrz na nią- biedną, głupią dziewkę. Piekielną ladacznicę. Wniknij w jej duszę, plugawą i zamuloną nieczystością grzechu! Zobaczysz tylko bezrozumny strach, dławiący lęk, śliniące się usta, oczekiwanie na Wieczność- nielitościwą i pełną smutku, tam w krainie samotności, w Bezpowrotnym Kraju …
Jesteś zdrowo popierdolony- stęknąłem. Potem podskoczyłem i stęknąłem po raz drugi, gdy twarda jak kamień pięść kapitana straży wyrżnęła w mój skatowany żołądek. Zakaszlałem i z wielkim wysiłkiem powstrzymałem się, aby nie zwymiotować. Z oczu pociekły mi łzy, a wnętrznościami zaszarpał ostry ból. Desperacko wierzgnąłem nogami, w nadziei dosięgnięcia Inkwizytora. Jego sługi trzymały mnie jednak mocno.
Błądzisz synu. Otwórz oczy. Ona cię zaklęła, zauroczyła. Nie dostrzegasz już prawdy, która nie jest jej…a raczej Jego prawdą. Błądzisz w ciemnościach. Ja pomogę ci wrócić na właściwą drogę…
Znowu chwycono mnie za włosy i szarpnięto w górę, tak, abym musiał patrzeć Dagobertowi prosto w oczy. Chwyciły mnie torsje, przez chwilę myślałem, że się zadławię. Oczy wypełniły łzy, świat rozmył się, oblicza moich katów przypominały monstrualne maski zapustowe. Obleśnie wykrzywione w parodii uśmiechu, patrzyły zewsząd rozkoszowały się moim upodleniem.
Przyznaj się, że pomogłeś jej pod wpływem uroku, a ocalisz życie. Powiedz, że cię zaczarowała- jego głos był cichy, kusicielski. Kojarzył mi się z szeptem kurtyzany.- No już. Zaoszczędzisz sobie bólu. Przecież wiesz, że nikt nie jest w stanie znieść bólu. Wytrzymuje się tylko do pewnego stopnia, potem coś w człowieku pęka, i pojawia się pragnienie, aby ból się skończył. Nieważne, za jaką cenę. Wiesz ? Tak…ty wiesz. Dlatego, pragnąc ukoić ból samotności, zapragnąłeś towarzystwa-nawet wiedźmy, oblubienicy Szatana. Żal mi cię…
Milczałem. Miałem wydać na nią wyrok śmierci? Patrzyłem mu w oczy. Torsje minęły i teraz usta wypełnił słodkawy smak wymiocin. Splunąłem pod nogi klechy. Strażnicy popatrzyli pytająco, ale Dagobert pokręcił głową.
Twój upór jest śmieszny. Nie myśl, że zyskujesz u mnie jakiś szacunek. Jesteś żałosny. Dawać go do koryta- zakomenderował.
Pociągnęli mnie po ziemi, ku szopie, gdzie stało wypełnione wodą koryto. Poczułem, jak unoszą mnie do góry, a potem moja głowa pogrążyła się w wodzie. Szarpnąłem się w beznadziejnej próbie oswobodzenia się. Płuca zaczęły pęcznieć, miażdżący ból rodził się w klatce piersiowej i rozpełzał po całym ciele, poczułem, jak oczy wyłażą mi z orbit. Dusiłem się. W uszach usłyszałem łoskot krwi, jak głębokie bicie dzwonów.
Kiedy, kiedy pozwolą mi zaczerpnąć oddech ?
Oczekiwanie trwało wieczność. A potem wyciągnęli mi głowę spod wody. Zachłysnąłem się świeżym powietrzem.
Powiedz, jak cię omamiła, czym cię kusiła? Czy namawiała cię byś oddał jej Panu duszę? Czy nakłaniała, być podpisał cyrograf?
Popatrzyłem na niego. Chcesz odpowiedzi, bydlaku ?
Nie wierzę w ani jedno twoje słowo, ty sukinsynu (to nie było najgorsze, potrafię znieść ten strach, jaki mnie ogarnia, tam pod wodą. Potrafię…).
Plusk i szum w uszach. Dudniące, zniekształcone śmiechy dobiegające znad koryta. Znowu ten strach. Dławiący lęk przed uduszeniem, i rozpaczliwe powstrzymywanie się, by w ostatecznej próbie złapania oddechu nie wypełnić płuc wodą.
Kiedy dadzą mi spokój, o Boże…
Gdy mnie wyciągnęli, zwijałem się, wstrząsany torsjami. Nie pozwolili mi zaczerpnąć oddechu. Odebrali mi nadzieję na haust ożywczego powietrza. Zanim zdążyłem otworzyć usta, moja głowa ponownie znalazła się pod wodą. Poczułem paniczny lęk, którego nie mogłem opanować. Zacząłem rzucać nogami i szarpać się, chciałem wrzeszczeć (oddech, potrzebuję odetchnąć), uciekać. To było ponad moje siły. Płuca pękały, ciało zaczęło dziwnie drętwieć. Chyba umierałem. Poczułem lęk, straszniejszy niż wszystko, co dotychczas przeżyłem.
Ten kapłan musiał wyczuć mój strach. Wyciągnięto mnie z wody. Zadławiłem się powietrzem
Boże, poczułem niemal wdzięczność do mych dręczycieli !.
Dosyć tego. Wrzucić mi tego łotra na konia. Ruszamy do miasta.
Przyświecając sobie pochodniami, żołnierze zaczęli wypełniać rozkazy wydawane przez kapitana. Chwycono Ninę za ręce i wsadzono na konia. Ludzie zaczęli wyprowadzać inne konie zza chaty. Dwóch z nich poprowadziło mnie w kierunku luzaka.
Teraz, albo nigdy.
Nie sądzili, że stać mnie jeszcze na opór. Nie spodziewali się takiej wściekłości i determinacji. Ten po lewej zawył, kiedy uderzyłem go łokciem w oczodół. Drugi stracił czas, próbując wyciągnąć miecz. Chwilę potem leżał na ziemi, trzymając się z krocze.
Polana eksplodowała wrzaskami i rżeniem koni. W migotliwym blasku pochodni, wśród tańczących cieni, stracili mnóstwo czasu na zorientowanie się, co naprawdę się stało. Wtedy byłem już w połowie drogi do ściany chaty, pod którą leżał mój łuk, kołczan i kord.
Łapać go, idioci!
Chwyciłem za broń i desperacko rzuciłem się w kierunku konia, na którym siedziała Nina. Strzegący jej żołnierze trzymali w rękach obnażone miecze. Nie miałem szans. Nasze spojrzenia spotkały się…
Wrócę po ciebie, przyrzekam
Wierzę ci
Rzuciłem się w kierunku lasu, w mrok panujący pod drzewami. Żołnierze deptali mi po piętach. Wbiegłem w zbawienną ciemność i wtedy moje lewe udo eksplodowało jak zmiażdżona wiśnia. Bełt wystrzelony z kuszy przeszył je na wylot. Krzyknąłem wysokim głosem i zwaliłem się na ziemię. Tłumiąc jęk cisnący się na usta wpełzłem w krzaki i zacząłem się czołgać. Cierpienie zaćmiewało mi wzrok, ale nie potrzebowałem oczu. Stały się nimi moje dłonie i uszy. Ja byłem Yasmirem z Lasu. Za mną żołnierze oślepiani przez blask pochodni, walczyli z cieniami. Słyszałem okrzyki Dagoberta.
Sakiewka pełna srebrnych marek dla tego, kto go złapie!
Pełzłem dalej. Przez krzaki, zarośla, wykroty. Oddalałem się od pościgu, który rozproszył się po lesie.
Ja byłem Yasmirem z Rotekirche, a ten las był moim domem. Znałem go.
Nie było pisane mi zginąć. Przeznaczono mi inny los, który miałem wkrótce poznać.
Uciekłem im.
Boli mnie, moja Nino, ale ten opatrunek i zioła nałożone na ranę powinny pozwolić mi przetrwać do rana. Wtedy zbiorę resztkę sił, i wrócę do miasta, po ciebie. Kiedy już im uciekniemy, ruszymy na sam koniec świata, gdzie nikt nas nie znajdzie.
Tam będziemy szczęśliwi. Zapomnimy o wszystkim, co nas tu spotkało. Narodzimy się na nowo. Widzę cię, jak tańczysz w słońcu. Dotykam twoich włosów, gładzę twoją skórę…
Obudziłem się, zlany potem. Wstawał świt.
Plac szczelnie wypełniał tłum. Dzieci płakały i wrzeszczały, mężczyźni klęli i rozpychali się łokciami, starając przedostać się bliżej miejsca kaźni, aby nic nie uronić z nadciągającego widowiska. Kobiety kłóciły się, a handlarze nawoływali do kupna spermy wisielca i krwi ściętego. Nikt nie zwrócił uwagi na obdartusa w łachmanach, kuśtykającego, podpierającego się laską i mamroczącego przeprosiny. Ani strażnicy w bramie, ani patrol straży miejskiej, ani krążący w tłumie szpicle.
Nie wiedziałem co robić. Nie miałem żadnego sensownego planu. Nie przypuszczałem nawet, ze zechcą tak szybko rozpalić stos.
Tłum wrzał. Napięcie rosło w miarę upływu czasu. Dziesiątki głów wyciągały się w stronę bramy zamku, w nadziei zobaczenia więźnia. Nagle z drugiego końca placu dobiegł szmer podniecenia, który po chwili przerodził się w wrzask. Nie zwlekając wspiąłem się na stojący obok wóz z mąką i spojrzałem.
Jechała na wozie, blada i przerażona, patrząca z trwogą na krzyczących ludzi. Otaczała ją drużyna tarczowników. Zmierzała w kierunku ułożonego stosu, ulicą utworzoną pośród tłumu przez postępujących na czele halabardników. W tyle zobaczyłem idącego powoli kata w czarnej szacie, zakapturzonego księdza i Dagoberta.
Tłum zawył. Zewsząd posypały się zgniłe owoce, zdechłe koty i łajno. Nad placem wzniósł się podnoszący włosy na głowie pomruk. Czy mogły go wydać istoty ludzkie?
Stałem zmartwiały. Nie wiedziałem, co czynić. Zabić Dagoberta? A co mi to da? Tłum rozerwie mnie na strzępy. Zaatakować zbrojnych? Nie mam szans. Mogłem liczyć już tylko na cud.
Niezbadane są wyroki Pana…
Zawsze jest jakaś nadzieja…
Przywiązali ją do słupa pośrodku stosu. Leciała im przez ręce. Tłum buczał jak rój wściekłych szerszeni. Patrzyłem na jej twarz. Mógłbym przysiąc, że na jej obliczu widniał uśmiech. Ale byłem zbyt daleko, by mieć pewność. Nie, myliłem się. To był grymas strachu.
Odczytywano wyrok, ja jednak nic nie słyszałem. Patrzyłem na nią. Była blada jak płótno, toczyła dookoła przerażonym spojrzeniem.
Wyrok odczytano. Dagobert dał znak. Kat przytknął pochodnię do stosu. Nina krzyknęła wysokim, dźwięcznym głosem.
Drwa zajęły się błyskawicznie. Płomienie strzeliły w górę. Widziałem, jak Nina szarpie się w więzach, próbuje uciec przed bólem…
Spojrzałem w czyste niebo…
Nie ma nadziei…
I wtedy, w jednym przebłysku myśli pojąłem los, jaki mi przeznaczono. Duszę moją ogarnął śmiertelny spokój.
To mój wybór, Boże nie twój…
Bądź przeklęty…
Wyprostowałem się, ignorując ból w zranionej nodze. Odrzuciłem łachmany i chwyciłem łuk i strzałę.
Wyklęty
Na jej twarzy malował się spokój śmierci…
W ciszy, która nagle zapadła, wszedłem w tłum, a ten rozstąpił się przede mną.
Podniosłem nad głowę łuk i złamałem go. Z kołczana wysypałem resztę strzał.
Rzucili się na mnie z rykiem huraganu. Oczy, wypełnione żądzą mordu, w zaciśniętych dłoniach kamienie i noże. Nienawiść…
Stałem spokojnie, z kpiącym uśmieszkiem na wargach.
No dalej…
Dopadli i obalili na ziemię, szarpiąc jak wściekłe psy. Kopali i tratowali. Nie byli ludźmi. Nie wiem, czym byli. Bili gdzie popadło. A potem jakiś litościwy cios wtrącił mnie w ciemności.
Nie widziałem już, jak Caleb i ludzie z Rotekirche otoczyli mnie kręgiem najeżonym drągami i nożami. Nie czułem, jak ładują mnie na konia uczynnego szlachcica w czerni. Nic już nie czułem…
Moich dobroczyńców zadziwiło, jak wróciłem do zdrowia. Nic nie mówili, ale w ich oczach widziałem nieme oskarżenie.
Po ranach nie zostało ni śladu… Nie miałem nawet blizn…
Chciałem zapłakać. Żal dusił mnie za gardło. A potem nagle, w jednym przebłysku myśli, uświadomiłem sobie samotność, która mnie czekała. I pozazdrościłem martwym. I zacząłem przeklinać Diabła, Boga i Śmierć. Ale przeklinani byli głusi na me klątwy. Przeklinałem i wyłem wniebogłosy. Bluźniłem nawet wtedy, gdy człowiek, który wczoraj wyniósł mnie na własnych plecach ze środka rozszalałej tłuszczy, ze zgrozą wygnał mnie z domu. Bluźniłem, gdy opuszczałem świat, który był moim domem. Przeklinałem ten dzień, który był pierwszym dniem mojej wiecznej tułaczki. Stałem się obłędem, szaleństwem, grozą. Stałem się Wyklętym....
Nie zapomniałem o śmierci, choć śmierć zapomniała o mnie. Szukałem jej na wielu lądach i w wielu epokach. Próbowałem, możesz mi wierzyć. Zawsze byłem tam, gdzie zbierała ona największe żniwo. Rzucałem się w jej objęcia, ale unikała mych rozwartych ramion i odwracała się ode mnie plecami. A ja szukałem, składałem jej hołd w jej świątyni.
Przez setki lat…
Setki lat jej szukałem.
Widziałem, jak pożera miliony paszczą zarazy- ja wyszedłem cało z miast, gdzie zapach kadzideł mieszał się z odrażającym odorem rozkładających się ciał.
Modliłem się do niej o zmiłowanie przy ołtarzu wojny- a ona omijała mnie na polach bitewnych Starego Świata, podczas gdy moi towarzysze padali od duszących gazów i krwawili, sieczeni ogniem. karabinów maszynowych na plażach desantowych.
Korzystałem z wszelkich wynalazków ludzkości, aby przejść na tamtą stronę, i zobaczyć się z kobietą, która przez wieki żyła w mej pamięci. Jednak Śmierć okazała się niełaskawa.
Teraz już straciłem nadzieję, że jeszcze kiedykolwiek zobaczę Ninę. W moim żałosnym życiu są inne kobiety, które traktuję jak lek na samotność. Patrzę na nie i staram się odnaleźć w nich tą, która dała mi wszystko to co najważniejsze w życiu. Nadaremno.
Stare księgi, których już dzisiaj nikt nie czyta, powiadają, że kiedyś nadejdzie kres Świata, i nastanie czas Zmartwychwstania. Ale wiem, że wtedy ja odejdę do krainy Ciszy i Mroku, którą wyśniła dla mnie Nina. Ale może kiedy ona zmartwychwstanie, miniemy się, i spojrzymy na siebie.
Zgorzkniały i cyniczny, opowiadam ci tę historię, choć wiem, że miłość płynąca z litości jest po tysiąckroć gorsza, niż samotne cierpienie. Dłużej jednak nie mogłem milczeć.
Teraz już wiesz, kim jestem.
Wybieraj-litość czy pogarda ?
33