ZATRZYMANE W KADRZE
Kelner zatrzymał się nagle jak wryty. Niósł na tacy polędwicę wołową z mizerią i tuż przed stolikiem samotnego gościa, któremu miał podać zamówione danie, raptownie zastygł w bezruchu. Wyglądał jak na zdjęciu. Zatrzymany
w kadrze.
Głowa lekko przekręcona, twarz blisko tacy, która zamarła w balansie kelnerskiego kroku, oczy wpatrzone w niesione dla gościa danie. Befsztyk z polędwicy był przyzwoicie wysmażony, wszystkie dodatki bez zarzutu, mizeria również prawidłowo serwowana. A jednak kelner jakby ze zdumieniem patrzył na to, co niesie.
Trwało to wszystko chwilę, góra pięć sekund, po czym kelner zrobił trzy dzielące go od stolika kroki. Podał talerze, otworzył butelkę piwa i uważnie nalał. Kiedy wracał do kuchni z pustą już tacą, uprzytomnił sobie, że tych kilka chwil bezruchu niewątpliwie przyczyniło się do zapamiętania jego twarzy przez większość obecnych na sali gości.
— Czy coś z tym mięsem było nie tak? — spytał go drugi kelner w drzwiach kuchni.
— Nic takiego.
— No bo się wpatrywałeś w talerz. A może o co innego chodziło?
— Patrzyłem na befsztyk, ale był w porządku.
Kiedy po chwili znów przechodził koło stolika samotnie siedzącego gościa, ten przywołał kelnera do siebie.
— Niech pan powie, czy z tym befsztykiem coś było nie tak?
— Ależ nie, proszę pana, absolutnie wszystko w porządku.
— Ale coś mu się pan podejrzliwie przyglądał, no nie?
— Przyglądałem, ale naprawdę bez powodu.
— Chciałbym, żeby tak rzeczywiście było — powiedział gość powątpiewająco, lecz już bez gniewu. — Po prostu ot tak sobie zapytałem.
— Życzę smacznego! Może pan jeść spokojnie.
Kelner odszedł do drugiego stolika, aby przyjąć kolejne zamówienie.
— Ten gość ciągle nie je — powiedział mu w drzwiach kuchni drugi kelner.
— Stałeś przy nim, jakbyś chciał zabrać z powrotem to danie. Co ci do głowy strzeliło?
— Coś mi się przypomniało, ale już nie pamiętam co.
Trochę później, kiedy niósł dwie porcje schabu z ryżem i zielonym groszkiem do następnego stolika, zauważył, że jego samotny klient powoli zaczyna jeść.
— Widać, że chyba wreszcie zje to, co mu podałeś — powiedział drugi kelner.
— Pewnie, że zje. A niby dlaczego miałby nie zjeść?
— Chyba wiesz, że ludzie boją się o swój żołądek.
Drugi kelner zza zasłony kuchni obserwował jedzącego befsztyk gościa, a kiedy ten skończył, powiedział:
— Skończył jeść.
Przy płaceniu rachunku gość, mimo że wszystko zjadł, nie wyglądał na zadowolonego.
— Niech pan powie, jak się pan nazywa? — zapytał.
— Dunyha Janos — odpowiedział kelner, chowając pieniądze do portfela.
— Życzę panu wszystkiego najlepszego, na zdrowie.
Przy wyjściu gość jeszcze raz zapytał drugiego kelnera, jak nazywa się kolega, który go obsługiwał.
— Dunyha Janos — usłyszał ponownie.
W mieście było wielu kelnerów, którzy nosili to samo nazwisko. Byli krewnymi, kelnerską rodziną. Ojciec i dziadek Janosa Dunyha też byli kelnerami i też mieli takie same imiona. Stali goście z poufałością mawiali do dziadka, ojca, a teraz do najmłodszego Dunyha — panie Janosu kochany!
Ale i ten najmłodszy też już miał pięćdziesiątkę na karku, z czego trzydzieści przepracował w kelnerskim fachu. Zdążył być kelnerem w Savoyu, Bagolyvar, Tivoli i w Lido.
Gwałtowne zatrzymanie się uczyniło Janosa Dunyha podejrzanym w oczach obsługiwanego gościa oraz przyczyniło się do zapamiętania jego twarzy przez innych gości.
W tym fachu było to rzeczywiście niezwykłe, ale też wielce potrzebne. Kelner, być może, nagle przestraszył się, że talerz spadnie mu z tacy albo go sam zrzuci lub po prostu chwyci w rękę befsztyk i ugryzie. Być może wcale nie tego się przeląkł, tylko akurat coś innego przyszło mu do głowy. Na przykład, że już trzydzieści pięć lat robi w tym fachu, teraz akurat w Lido, i oto niesie na tacy zamówiony
befsztyk z wołowej polędwicy oraz mizerię.
Przełożył Tadeusz Olszański
66
Adam Bodor - „Z powrotem do Uszatej Sowy” - Zatrzymane w kadrze