background image

Rebecca Lang 

Rozsądna narzeczona 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

 
 

Deirdre  nie  zdołała  wysiąść  na  swoim  przystanku. 

Dziwne,  pomyślała,  patrząc,  jak  ktoś  wysiada,  potem 
drzwi  zamykają  się  i  autobus  jedzie  dalej.  Nie  była  w 
stanie się poruszyć, stopy  nie chciały  drgnąć, zupełnie 
jak  gdyby  nogi  miała  z  kamienia,  a  ciało  nieoczeki-
wanie zmieniło się w ołowianą bryłę, nie poddającą się 
jej  woli.  W  pierwszej  chwili  nic  nie  rozumiała.  Nie 
miała pojęcia, skąd ten dziwny opór. 

Powinna była  wysiąść  na tym przystanku i najkrót-

szą  drogą  wrócić  do  domu,  tym  bardziej  że  będzie 
niosła ciężkie torby z zakupami, aż cztery, które leżały 
teraz na sąsiednim siedzeniu. 

Autobus przyśpieszył gwałtownie, a ona poczuła, że 

robi jej się niedobrze. Od rana nic nie jadła, a przecież 
już prawie wieczór. Tylko jak tu pamiętać o posiłkach, 
kiedy ma się tyle zmartwień na głowie? 

Wysiądzie  na  następnym  przystanku,  dwie  prze-

cznice dalej. Autobus toczył się przed siebie, a Deirdre 
zastanawiała  się,  czy  to  nie  początek  pomieszania 
zmysłów. Poddała się totalnej apatii i czuła przemożną 
niechęć namyśl o spojrzeniu na zegarek. Chciała, żeby 
czas zatrzymał się w miejscu, a ona mogła posiedzieć, 
o  niczym  nie  myśląc  i  o  nic  się  nie  martwiąc.  I  nagle 
zaczęła coś rozumieć. 

Z ociąganiem zebrała wszystkie torby i wysiadła. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- I co ja mam zrobić? 
Jakiś  starszy  pan  zerknął  na  nią  niespokojnie,  po 

czym  jeszcze  szybciej  odwrócił  wzrok.  Zażenowana 
ruszyła  w  stronę  domu.  Potrzebowała  czasu  do  na-
mysłu. 

Wieczorem wraca Jeny. Powinna się cieszyć, że nie 

będzie musiała nocować u niego ze względu na dzieci, 
lecz  czuła  tylko  narastającą  panikę.  Nie  chciała  ich 
zostawiać z Jerrym. 

Był chłodny listopadowy dzień, zapadała szarówka. 

O  tej  porze  osiedlowe  ulice  wyludniają  się  powoli. 
Dawno  tędy  nie  szła,  nie  pamiętała  nawet,  że  w  oko-
licy  jest  szpital  -  Stanton  Memoriał  -  filia  dużego 
szpitala klinicznego w śródmieściu, choć przecież była 
z zawodu pielęgniarką. 

Pracowała  wcześniej  w  dużym  śródmiejskim  szpi-

talu  klinicznym,  dopóki  nie  zaczęły  się  zwolnienia.  O 
tej  filii  wiedziała  tyle  co  nic,  ale  też  odkąd  Jeny 
zatrudnił  ją  do  opieki  nad  dziećmi,  przestała  szukać 
pracy  w  zawodzie,  zanim  tymczasowa  w  zamyśle  po-
sada nie zawładnęła całym jej życiem. 

Stojąc  naprzeciwko  szpitala,  w  ogrodzie  od  strony 

ulicy,  przy  samym  chodniku,  zauważyła  przeszkloną 
gablotę z ogłoszeniami, umieszczoną obok bramy wja-
zdowej. Deirdre zatrzymała się i postawiwszy torby na 
ziemi,  pośród  informacji  dla  personelu  wypatrzyła 
ogłoszenie z nagłówkiem: „Oferty pracy". 

Przebiegła  wzrokiem  treść:  „Pielęgniarki  chirurgi-

czne: praca na pełnym i niepełnym etacie". 

Mimo wszystko zanotowała numer telefonu do wy-

działu  kadr.  Byłoby  cudownie  znowu  pracować  w  za-
wodzie i codziennie wracać do własnego domu. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Podniosła  torby  i  ruszyła  dalej,  zamyślona.  Zaczął 

siąpić  deszcz,  niebo  pociemniało.  Pokochała  te  dzieci 
jak własne, no i znalazła się w pułapce. Nie mogła na-
wet  powiedzieć,  że  Jeny  i  jego  teściowa  płacą  jej 
przyzwoicie.  Z  drugiej  strony,  gdyby  to  zależało  od 
Jerry'ego,  nie  płaciłby  jej  wcale.  Uwikłałby  ją  w  ro-
mans,  obwieścił,  że  są  „prawie  jak  małżeństwo",  jak 
gdyby to załatwiało sprawę. Bóg świadkiem, że nieraz 
próbował  ją  uwieść,  ale  Deirdre  go  nie  chciała.  Nie 
kochała  go  i  wiedziała,  że  nie  pokocha  nigdy.  Był  jej 
mniej lub bardziej obmierzły, zależnie od tego, jak się 
zachowywał. A co do finansów, to pensję de facto pła-
ciła jej jego teściowa. 

Miała dwadzieścia trzy lata, kiedy ją zatrudnił. Była 

młoda  i  pełna  wiary  w  ludzi,  by  nie  powiedzieć,  że 
skrajnie naiwna. 

-

 

Nienawidzę  go  -  powiedziała  na  głos.  -  Oby  go 

ziemia pochłonęła. 

Obejrzała  się,  ale  wokół  nie  było  ani  żywej  duszy. 

Patrząc  przed  siebie,  szybko  zeszła  z  chodnika.  Usły-
szała  przeraźliwy  pisk  hamulców  i  krzyknęła,  widząc 
duży  ciemnoniebieski  samochód,  który  w  ostatniej 
chwili  zatrzymał  się  w  odległości  zaledwie  kilkudzie-
sięciu centymetrów od niej. 

Torba  wypadła  jej  z  ręki,  lecz  Deirdre  stała  tylko  i 

patrzyła,  jak  zakupy  rozsypują  się  u  jej  stóp.  Dwie 
puszki z grzechotem poturlały się po podjeździe. 

-

 

Nic się pani  nie stało? - spytał z  irytacją kierow-

ca, wyskakując z samochodu. 

Ma rację,  że  się  złości,  pomyślała,  wpatrując  się  w 

niego  półprzytomnie.  Mało  brakowało,  a  istotnie 
obejrzałaby  salę  operacyjną  w  tym  szpitalu,  lecz  z 
innej 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

perspektywy, niżby wolała. Nie była w stanie wydobyć 
głosu,  więc  tylko  pokręciła  głową.  Zbierało  jej  się  na 
płacz. Uświadomiła sobie, że w gruncie rzeczy właśnie 
tego jej było trzeba, pretekstu, aby móc się wypłakać. 

Kierowca podszedł do niej. Był to wysoki, szczupły 

i  bardzo  przystojny  mężczyzna,  dość  młody.  Pewnie 
lekarz. 

-

 

Nic  się  pani  nie  stało?  -  powtórzył  życzliwszym 

tonem. 

Ma  ładny  głos,  pomyślała,  niski,  ale  o  łagodnym 

brzmieniu.  Mężczyzna  nadal  jednak  obserwował  ją 
spod  gniewnie ściągniętych brwi, jak  gdyby uważał  ją 
za osobę mało rozgarniętą, jeśli nie wręcz za niedoszłą 
samobójczynię. 

-

 

Nie,  jestem  cała  -  powiedziała  w  końcu.  -  Ja... 

przepraszam. Nie uważałam. 

-

 

Istotnie, nie uważała pani - przyznał sucho. Miał 

na sobie czarny kaszmirowy sweter z golfem, 

ciemnobrązową  skórzaną  kurtkę,  która  wyglądała  na 
bardzo  drogą  i  idealnie  pasowała  do  grafitowych  spo-
dni,  oraz  eleganckie  czarne  półbuty.  Był  gładko  ogo-
lony,  miał  krótkie  ciemne  włosy,  jasną  karnację  i  sza-
roniebieskie oczy. Wąskie usta i wyraźnie zarysowany 
podbródek zdradzały osobę stanowczą i zdecydowaną. 

-  Zawsze jest pani taka nieuważna? 
-  Nie - wyszeptała. - Przepraszam. 

Łzy popłynęły jej po policzkach. Milcząco potrząsnęła 
głową, patrząc na rozsypane zakupy. Widok jej łez 
zdopingował go do działania. 

-

 

Proszę przejść na chodnik - polecił kategorycz 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

nym tonem, ciągnąc ją za rękę. - Jest pani w szoku. O 
zakupy  proszę  się  nie  martwić,  zaraz  to  pozbieram. 
Jestem  lekarzem, pracuję  w tym szpitalu -  oznajmił  w 
końcu.  -  Podwiozę  panią  do  domu.  Gdzie  pani 
mieszka? 

-

 

Bliziutko  -  odparła  zakłopotana,  lecz  zarazem 

nieskończenie  wdzięczna  za  tę  propozycję,  i  ukrad-
kiem otarła załzawione oczy. - Dziękuję. 

Podał jej wizytówkę. 

-

 

Mama  na  pewno  pani  powtarzała,  że  nie  wolno 

wsiadać  do  samochodu  z  kimś,  kogo  się  nie  zna  - 
stwierdził,  uśmiechając  się  nieznacznie.  -  To  mądra 
rada. 

Deirdre  mrugała  powiekami,  usiłując  odczytać 

drobny  druk,  ale  litery  pływały  jej  przed  oczami. 
Widziała  jakieś  nazwisko,  a  za  nim  skróty  tytułów, 
lecz  poza  tym  niewiele  do  niej  docierało.  Mężczyzna 
zabrał  wizytówkę,  po  czym  pokazał  jej  laminowaną 
kartę ze zdjęciem. 

-

 

Mój identyfikator - powiedział tylko. Zdjęcie 

przedstawiało tego samego mężczyznę, 

tym razem w zielonym szpitalnym fartuchu. 

-

 

Tak, to pan - przyznała. 

Czuła  się  dziwnie  obojętna,  jak  gdyby  przyglądała 

się tej scenie z boku, zamiast w niej uczestniczyć. Łzy 
nadal  płynęły  po  jej  twarzy.  Mężczyzna  położył  torby 
na tylnym siedzeniu i spojrzał na nią. 

-

 

Zapraszam - odezwał się już łagodniej. - Zawiozę 

panią do domu. 

Upewnił  się,  że  nic  się  jej  nie  stało,  i  chce  ją  mieć 

jak najszybciej z głowy, pomyślała. 

Chwilę  później  siedziała  w  samochodzie,  niemalże 

tonąc w wygodnym skórzanym fotelu i drżąc z zimna. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

-  Dziękuję - powtórzyła, ocierając łzy. - Mieszkam 

przy Renfrew Street. 

-  Wiem, gdzie to jest -  odparł, sprawnie  włączając 

się do ruchu. 

-  Mam  samochód,  ale  akurat  nie  jest  na  chodzie  - 

dodała, jak gdyby to wszystko wyjaśniało. 

Cicha  osiedlowa  uliczka  Renfrew  mieściła  się  za-

ledwie  o  kilka  przecznic  od  szpitala.  Deirdre  od  razu 
spodobała  się  i  okolica,  i  dom  Jerry'ego,  przynajmniej 
dopóki  nie  zrozumiała,  że  to  nie  jest  prawdziwy  dom, 
lecz  tylko  budynek,  w  którym  mieszkają  jej  kochane 
dzieci. Teraz przyprawiał ją o klaustro-fobię. 

Aparycja  Jerry'ego,  jego  wysiłki,  aby  zdobyć  jej 

sympatię - jak zrozumiała znacznie później, z czystego 
wyrachowania  -  oraz  fakt,  iż  otwarcie  mówił,  jak  jej 
potrzebuje,  jak  bardzo  jest  potrzebna  dzieciom, 
wywarły na niej wielkie wrażenie. A prawda była taka 
oczywista i banalna. 

-

 

Który  numer?  -  spytał,  gdy  skręcili  w  Renfrew 

Street. 

-

 

Pięćset trzydzieści sześć, niemal na końcu. 

Gdy byli już prawie  na  miejscu, Deirdre zauważyła 

Jerry'ego.  Wysiadł  z  samochodu  i  czekał  na  trzech 
mężczyzn,  którzy  wygramolili  się  z  drugiego  auta  i 
podeszli  do  niego,  po  czym  cała  czwórka  poma-
szerowała do drzwi wejściowych, rozmawiając głośno. 
Dom  był  dość  duży,  lecz  niczym  nie  wyróżniał  się  na 
tle  sąsiednich  budynków.  Był  może  okazały,  ale  i 
zupełnie  pospolity,  tak  samo  jak  jego  właściciel. 
Zbudowany  w  kalifornijskim  stylu  i  kapiący  od  tan-
detnych stiuków, nie pasował do deszczowego i czę 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

sto  chłodnego  klimatu  Kolumbii  Brytyjskiej  w  Ka-
nadzie. 

-

 

O nie! - jęknęła Deirdre. 

Jeny znowu sprosił koleżków na kolację, nie racząc 

jej uprzedzić, i oczekuje zapewne, że  ona ją przygotu-
je,  a  na  dokładkę  posprząta,  że  na  stole  pojawi  się 
wystawny posiłek bez  względu  na to, co akurat jest  w 
lodówce.  Mimo  że  zobowiązała  się  do  gotowania 
wyłącznie dla dzieci. 

Bez namysłu zsunęła się niżej w fotelu i szepnęła: 

-

 

Może mnie pan wysadzić kawałeczek dalej? Bar-

dzo proszę. Właśnie zauważyłam kogoś, z kim wolała-
bym się nie spotkać. 

Mężczyzna  spojrzał  na  nią  spod  przymrużonych 

powiek.  I  nic  dziwnego,  pomyślała  z  rozpaczą.  Na 
pewno uważa ją za wariatkę. Mimo  wszystko zastoso-
wał się do jej prośby. 

-  Może mi pani zdradzi, co panią dręczy? - powie-

dział  cicho,  przyglądając  się  jej  z  ciekawością  nauko-
wca,  który  ma  pod  mikroskopem  nader  interesujący 
obiekt.  -  Może  mógłbym  jakoś  pomóc.  Czemu  pani 
płacze?  -  Z  uśmiechem  dodał:  -  Aha,  jestem  chirur-
giem  i  pracuję  w  Stanton  Memoriał.  Powtarzam  na 
wszelki wypadek, bo oglądając wizytówkę, tonęła pani 
we łzach. 

-  Jest pan bardzo uprzejmy, że  mnie pan podwiózł 

- rzekła zadowolona, że w półmroku panującym w au-
cie  on  nie  widzi  jej twarzy. - Przepraszam, rzeczywiś-
cie nie zapamiętałam pańskiego nazwiska. 

-

 

Nazywam się Shay Melburne. A pani? 

-

 

Deirdre - odparła. - Deirdre Warwick. Jeszcze raz 

dziękuję, doktorze Melburne. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Nagle  uzmysłowiła  sobie,  że  znalazła  się  sam  na 

sam  z  bardzo  przystojnym  mężczyzną,  co  nie  przyda-
rzyło  się  jej  od  dwóch  i  pół  roku,  kiedy  to  przyjęła 
pracę u Jerry'ego. 

-  Deirdre  o smutnych  oczach - powiedział cicho. - 

Pasuje do pani. 

-  Być może. 
-  Irlandzkie imię, podobnie jak moje - mówił z na-

mysłem, obracając się w jej stronę, a potem spojrzał na 
nią tak, jak gdyby zobaczył ją po raz pierwszy. - Prze-
śliczne  imię.  Legenda  głosi,  że  Deirdre  była  wyjąt-
kowo piękna. 

-  Chyba tak. O ile w ogóle istniała. 
-  Ja w to wierzę. Czemu płaczesz, Deirdre o smut-

nych oczach? Co? 

-  To  długa  historia,  ale  wolałabym  o  tym  nie  mó-

wić. Nie chcę pana zanudzać. Zresztą... pan na pewno 
się śpieszy. 

-  Mam czas. 
-  Po  co  pan  miałby  robić  sobie  kłopot?  -  spytała 

zaskoczona. 

-  Powiedzmy, że chcę okazać zwykłą ludzką życz-

liwość.  Widzę,  że  potrzebuje  pani  pomocy.  Nie  obie-
cuję,  że  rozwiążę  pani  problemy,  ale  mogę  panią  wy-
słuchać. Może zacznijmy od tego, dlaczego nie chciała 
pani  wejść  do  domu.  Proszę  się  nie  śpieszyć.  Mam 
mnóstwo czasu. 

-  Jestem  pielęgniarką  chirurgiczną.  Pracowałam  w 

Szpitalu  Uniwersyteckim  -  wyrzuciła  z  siebie  jednym 
tchem,  zanim  zdążyła  stracić  odwagę.  -  Uwielbiałam 
swoją  pracę.  Nie  będę  pana  zanudzać  szczegółami: 
dwa i pół roku temu zostałam zwolniona. Wie 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

pan, jak to bywa. Pracowałam krótko, a szpital musiał 
ciąć koszty. 

-

 

Ale to się teraz zmienia. 

Opowiedziała  mu,  jak  szukała  pracy,  jak  pomagała 

finansowo rodzicom, bo ojciec był chory, a matka mu-
siała zostać w domu, by się nim opiekować, jak potem 
oboje pojechali do Australii do jej brata. 

-  Tęskni pani? - spytał domyślnie. 
-  Bardzo. Czasem czuję się tak,  jak  gdyby umarli. 

W  telegraficznym  skrócie  -  podjęła  po  chwili  -  od 
kogoś z opieki społecznej dowiedziałam się o niejakim 
Jerrym  Parksie,  którego  żona  zmarła  na  chorobę  Leś-
niowskiego-Crohna.  Osierociła  dwójkę  dzieci,  ojczym 
szukał dla nich opiekunki. 

-  To na niego nie chciała pani wpaść? 
-  Tak. 
-  Kocha go pani, tego Jerry'ego? - spytał po chwili. 
-  Ależ  skąd.  Gardzę  nim  -  odparła  takim  zapal-

czywym  tonem,  że  Shay  pomyślał,  iż  coś  musiało 
między  nimi  być.  -  Ale  dzieci  kocham.  W  tym  cały 
problem. 

-  Rozumiem  -  odrzekł  doktor  Melburne.  -  Ma  go 

pani serdecznie dość, tak? Ale nie chce pani zostawiać 
dzieci. A to się pani załatwiła, że się tak wyrażę. 

-  Wiem,  wiem! I  nie  mam pojęcia, co dalej. Boże, 

jak to się wszystko skomplikowało! - jęknęła. 

Czuła, że za moment znowu się rozpłacze. 

-

 

Nie  mogę  opuścić  dzieci,  rozumie  pan?  Straciły 

matkę. Kochają mnie i ja je kocham. Na początku były 
takie cichutkie, takie smutne. Teraz zachowują się jak 
normalne dzieci. Ufają mi, jestem im potrzebna. Nie 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

wiem, co robić. - Kiedy zaniosła się bezgłośnym szlo-
chem,  Shay  Melburne  podał  jej  chusteczkę.  -  Prze-
praszam...  że  obarczam  pana  tym  wszystkim.  Chyba 
przechodzę załamanie nerwowe. 

-  Proszę mówić dalej - poprosił łagodnie. 
-  Nie  mogłam  wysiąść  z  autobusu.  Po  prostu  nie 

mogłam  się  do  tego  zmusić.  Przejechałam  swój  przy-
stanek. 

-  Już  dobrze  -  powiedział,  ciepłymi  palcami  doty-

kając  lodowatej  dłoni  Deirdre.  -  Proszę  mnie  posłu-
chać.  Zapraszam  panią  na  kolację.  Powinna  pani  coś 
zjeść, a ja wprost umieram z głodu. 

-  Ależ  nie  musi  mnie  pan  nigdzie  zapraszać  -

zaprotestowała  przekonana,  że  zaproponował  to  z  li-
tości. 

-  Wiem,  że  nie  muszę,  ale  chcę  -  odparł.  -  Może 

pani podrzucić zakupy do domu tak, żeby nie wpaść na 
Jerry'ego? 

-  Mogłabym  je  zostawić  w  garażu.  Oby  tylko  Ba-

zyl się do nich nie dobrał. 

-  Bazyl? A kto to? 
-  Och... Szczur. 

Doktor Melburne zaśmiał się rozbawiony. 

-  Zwierzątko domowe? 
-  Nie, nie. Dziki szczur, który pomieszkuje w gara-

żu.  Ale  zaryzykuję.  Ja...  powinnam  ugotować  dziecia-
kom kolację. Nie widziałam ich od rana... - Umilkła. 

Marzyła  o  tym,  by  wyrwać  się  z  domu  choćby  na 

chwilę, ale miała poczucie obowiązku. 

-  Duże te dzieci? - spytał z namysłem. 
-  Mungo  ma  trzynaście  lat,  Fleur  jest  o  rok  młod-

sza - powiedziała z czułością w głosie, a potem się 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

skrzywiła.  -  Jeny  nie  jest  nawet  ich  ojcem,  tylko  oj-
czymem. 

-  Skomplikowana  sprawa  -  przyznał  Shay.  -  Może 

pani zadzwonić do dzieci? Zabieramy je, znam idealną 
restaurację. Niech wyjdą przed garaż. 

-  Dziękuję, jest pan bardzo miły. - Otarła łzy. - To 

cudowny pomysł. 

Gdy podjechali pod dom, Deirdre weszła do garażu, 

postawiła  tam  zakupy  i  wybrała  numer  telefonu  ko-
mórkowego Munga. 

-  Super! - ucieszył się, gdy przedstawiła mu plan. - 

Jemy w mieście, chociaż jest środek tygodnia? 

-  Tak - odparła Deirdre. - Idź po Fleur i za chwilę 

bądźcie  przed  garażem.  Tylko  żeby  Jeny  was  nie  za-
uważył. Wymkniecie się jakoś? 

-  Jasna  sprawa.  Znowu  siedzą  u  niego  różni  tacy  i 

tak  hałasują,  że  nie  mogę  odrabiać  lekcji.  -  Potem 
Mungo sposępniał. - Nawet do nas nie zajrzał. 

-  Zostaw  mu  kartkę  na  stole  kuchennym,  że  za-

brałam  was  do  miasta  -  poleciła  Deirdre.  -1  pośpiesz-
cie się. 

 

-  Nie chcesz, żeby się pokapował, zgadza się? 
-  Zgadza. 
Czekała  na  deszczu,  wielce  z  siebie  zadowolona. 

Nie  będzie  jego  służącą.  Ściśle  biorąc,  pracowała  dla 
jego teściowej, więc Jeny nawet nie może jej zwolnić. 
Dzieci  straciły  matkę,  nadal  jednak  mają  babcię.  Za 
plecami nazywały ją Bunią McGregor, mimo że miała 
na imię Fiona i wolała, by tak się do niej zwracały. 

Matka Munga i Fleur nigdy  nie  wyszła za ich  ojca. 

Przez  pewien  czas  żyli  jak  małżeństwo,  potem  on 
zniknął z jej życia, dlatego dzieci nie nosiły jego 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

nazwiska. Mieszkał bodajże w Republice Południowej 
Afryki  i  nie  miał  pojęcia  o  jej  śmierci.  Odszedł  nie-
długo po narodzinach Fleur. 

Deirdre  nigdy  nie  poznała  ich  matki,  lecz  słyszała, 

że  była  to  kobieta  inteligentna,  rozsądna,  z  fantazją  i 
świata poza nimi nie  widziała. Przez  wiele łat, gdy  jej 
stan  się  pogarszał,  myślała  tylko  o  tym,  aby  po  jej 
śmierci  dzieci  miały  dobrą  opiekę  i  dach  nad  głową. 
Deirdre podejrzewała, że Jerry był przy niej do samego 
końca tylko dlatego, że chciał uszczknąć część spadku, 
który zostawiła. 

-  Co jest, Dee? - spytała na jej widok Fleur. 
-  Lekarz ze Stanton Memoriał zaprosił nas na kola-

cję do restauracji - wyjaśniła Deirdre, nie wdając się w 
szczegóły. - Podwiózł mnie do domu. 

Nie zdziwiły się, przekonane, że to jej znajomy. 
-  Niedługo  wrócimy.  Wiem,  że  musicie  odrobić 

lekcje. 

-  Jerry  się  wścieknie  -  stwierdziła  Fleur  wesoło.  - 

Ma  gości.  Na  pewno  sobie  popiją,  a  jak  popiją,  to  i 
zgłodnieją. 

-  Owszem, i to jest jeden z powodów, żeby jednak 

zjeść  coś  w  mieście  -  odparła  Deirdre.  -  Zresztą  nie 
zamierzam więcej dla niego gotować. 

Przy  całej  swojej  antypatii  do  Jerry'ego,  przy  dzie-

ciach  nigdy  nie  mówiła  o  nim  źle,  mimo  że  była  od 
niego niezależna, bowiem część jej pensji pochodziła z 
funduszu  powierniczego  założonego  przez  matkę 
Munga  i  Fleur.  Ojczym  nie  był  nawet  prawnym  opie-
kunem dzieci. 

-

 

Brawo,  Dee  -  poparł  ją  Mungo.  -  Niech  sobie 

zamówią pizzę. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

-  Poznajcie  doktora...  uhm...  Shaya  Melburne'a  - 

powiedziała,  gdy  wsiedli  do  samochodu.  -  Panie 
doktorze, to Mungo i Fleur McGregor. 

-  Bardzo mi przyjemnie - odparł, witając się z nimi 

uściskiem dłoni. 

Mungo, szczupły i o złudnie dziecinnym wyglądzie, 

potrząsnął  potarganą  ciemną  czupryną  i  otaksował  go 
krytycznym  spojrzeniem  zza  okularów  o  cienkich 
metalowych oprawkach. 

-  Od  dawna  zna  pan  Dee?  -  spytał  podejrzliwym 

tonem,  który  sprawił,  że  Deirdre  uśmiechnęła  się  pod 
nosem. 

-  Hm. Mam wrażenie, że od bardzo dawna - odparł 

Shay dziwnym tonem. 

Na pewno żałuje, że ich zaprosił, pomyślała, lecz w 

tej  samej  chwili,  zupełnie  jak  gdyby  czytał  w  jej 
myślach, uśmiechnął się  do  niej ciepło. Jest taki przy-
stojny,  kiedy  się  uśmiecha,  a  kiedy  uśmiecha  się  do 
niej... 

Fleur  była  równie  szczupła  jak  brat,  ładna,  jasno-

włosa  i  niebieskooka.  Aparat  ortodontyczny  nadawał 
jej rozczulająco nieporadny i kruchy wygląd. 

-

 

Dokąd jedziemy? - spytała, lekko sepleniąc. 

-  Pomyślałem, że zabiorę was do Dżokera - odparł 

Shay. - To wegetariańska restauracja nad samą zatoką. 
Mają tam fantastyczną pizzę. 

-  Ooo! - Fleur była pod wrażeniem. - Koleżanki mi 

o niej opowiadały, mówiły, że jest super. Pracował pan 
z Dee? 

-  Niestety  nie  -  odparł.  -  Ale  w  pewnym  sensie 

poznaliśmy się dzięki szpitalowi. 

-

 

Spotykacie się? 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

-  Można tak powiedzieć. 
-  W porzo - orzekła Fleur. 
-  W porzo, w porzo - wtrącił Mungo sceptycznie. - 

Tylko czemu jakoś nigdy o panu nie słyszeliśmy? Jest 
z nami dwa i pół roku. 

-  Pewnie  nie  chciała  się  mną  dzielić  -  powiedział 

Shay takim tonem, jak gdyby chciało mu się śmiać. 

Deirdre  wiedziała,  że  dzieci  cieszą  się  z  niezapo-

wiedzianego  wypadu  do  restauracji  i  z  męskiego  to-
warzystwa. Oczy im błyszczały, były roześmiane. Jer-
ry  prawie  ich  nie  zauważał,  wiecznie  robił  jakieś  in-
teresy,  dużo  przebywał  poza  domem.  Deirdre  podej-
rzewała,  że  nie  jest  to  działalność  do  końca  zgodna  z 
prawem.  Może  zajmował  się  praniem  brudnych  pie-
niędzy? 

Shay...  Jakie  to  ładne  imię,  pomyślała.  Nieco-

dzienne,  jednak  idealnie  do  niego  pasuje.  Wpatrywała 
się w niego i myślała o tym, jak cudownie byłoby mieć 
kogoś,  na  kim  można  by  polegać,  kochać  go  i  być 
kochaną. Jednak nie ma sensu rozmyślać o człowieku, 
którego, gdyby nie przypadek, nawet by nie poznała. 

W zatłoczonej restauracji czekał na nich stolik przy 

oknie,  z  którego  rozpościerał  się  widok  na  zatokę, 
spokojną Prospect Bay,  na powierzchni  której  migota-
ły światła. Fleur i Mungo przejrzeli kartę dań i wybrali 
pizze z przedziwnymi zestawami dodatków. 

-

 

Polecam  zupy  i  dania  z  ryb  -  odezwał  się  Shay, 

przysuwając się do Deirdre. 

Patrzył na nią tak, jak mężczyzna patrzy na kobietę, 

która mu się podoba. Deirdre uciekła spojrzeniem 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

w  bok  i  udała,  że  studiuje  kartę  dań.  Gdyby  wiedział, 
ile  dla  niej  znaczył  błysk  w  jego  oczach,  jak  bardzo 
chciała znowu poczuć się jak... kobieta. 

-

 

Poproszę...  zupę  dnia  -  powiedziała,  gdy  przy-

szedł kelner i dzieci złożyły zamówienia. -1 coś z ryb, 
cokolwiek  pan  poleca,  plus  kieliszek  białego  domo-
wego wina. 

Można sporo powiedzieć o człowieku na podstawie 

tego,  co  zamawia  w  restauracji,  pomyślała.  Jej  wybór 
zdradza  osobę  rozsądną,  która  nie  lubi  wydawać  cu-
dzych pieniędzy. No i co z tego, i tak będzie jej trudno 
spotkać mężczyznę, który zechce ją z dwojgiem dzieci, 
które  nawet  nie  są  jej.  Najpewniej  będzie  musiała 
poczekać  z  szukaniem  męża  i  myśleniem  o  własnej 
rodzinie,  dopóki  Mungo  i  Fleur  nie  dostaną  się  na 
uniwersytet. A wtedy może już być za późno. 

Shay  także  zamówił  zupę  i  rybę,  choć  nie  danie 

dnia, do tego kieliszek wina, ale już nie domowego. To 
zdradzało  człowieka,  który  nie  musi  Uczyć  każdego 
centa, ale też nie jest ekstrawagancki, skłonny do szas-
tania pieniędzmi. 

-

 

Opowiedzcie  mi  o  sobie  -  poprosił  Shay,  kiedy 

kelner  zniknął.  -  Macie  jakieś  hobby?  Co  was  inte-
resuje? 

Dzieciaki  były  zaskoczone,  ale  i  bardzo  zadowo-

lone, że nie zapytał, jakie mają stopnie, czy się dobrze 
uczą  i  tak  dalej.  Szkoła  była  ostatnią  rzeczą,  o  jakiej 
chciały rozmawiać, i wkrótce wywiązała się ożywiona 
dyskusja  dotycząca  jazdy  konnej,  łódek,  pieszych 
wędrówek, teatrów i lektur. Deirdre przysłuchiwała się 
im w milczeniu. Było jej po prostu dobrze. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

-  Mogę mówić do pani po imieniu, Deirdre? - spy-

tał Shay, kiedy jedzenie pojawiło się na stole. - A może 
woli pani „Dee"? 

-  Wolę Deirdre - odparła. 

Tylko  dzieci  mówiły  do  niej  „Dee".  Przy  nim  zaś 

czuła się jak Deirdre. Deirdre o smutnych oczach. 

-

 

Ja mam na imię Shay - przypomniał. 

I  znowu  uśmiechnął  się  tak,  jak  mężczyzna  uśmie-

cha  się  do  pięknej  kobiety.  Ostatnimi  czasy  czuła  się 
nie tyle nieatrakcyjna, co raczej niewidzialna, przynaj-
mniej  dla  mężczyzn.  W  głębi  ducha  wiedziała  jednak, 
że  z  tymi  ciemnymi  lśniącymi  włosami  o  rdzawym 
odcieniu, z jasną mleczną karnacją i wyrazistymi orze-
chowymi  oczami  wcale  przeciętna  nie  jest.  Po  prostu 
ma niską samoocenę, odkąd straciła pracę. 

-  Widziałam  ogłoszenie  przed  szpitalem  -  powie-

działa  ni stąd, ni  zowąd. - Są  miejsca  dla pielęgniarek 
chirurgicznych.  Może  pan...  Może  coś  wiesz  na  ten 
temat? 

-  Cóż,  sytuacja  wygląda  inaczej  niż  zaledwie  pół 

roku temu. Wiele szpitali poszukuje pielęgniarek spec-
jalistycznych.  Przypuszczam,  że  większość  z  tych, 
które  objęła  fala  zwolnień,  wyjechała  do  Stanów.  Nie 
pojawią  się  teraz  ot  tak.  Zastanawiasz  się  nad  powro-
tem do zawodu? 

-  Cóż...  Chciałabym,  ale  jeszcze  nic  w  tej  sprawie 

nie  zrobiłam  -  odparła  ostrożnie,  nie  chcąc  stresować 
dzieci. - Tylko tak pytam. 

-  Jasne - przytaknął skwapliwie. - Mogę się zorien-

tować,  jeśli  chcesz.  Wiem,  że  w  Stanton  brakuje  pie-
lęgniarek. Operuję tam trzy dni w tygodniu. 

-  Dziękuję, będę ci bardzo wdzięczna. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Humor  od  razu  jej  się  poprawił.  Mimo  wszystko 

pozostaną w kontakcie, może nawet będą razem praco-
wać,  o  ile  ona  dostanie  tę  pracę  i  jakimś  cudem  zdoła 
pogodzić ją z wychowywaniem dzieci. 

-

 

Zobaczę, co da się zrobić - powiedział. Mungo i 

Fleur wyraźnie stracili zainteresowanie 

jedzeniem  i  z  zamyślonymi  minami  przyglądali  się 
dorosłym. 

Deirdre wiedziała, co to znaczy: martwią się. 

-  Wszystko w porządku - zapewniła z uśmiechem. 

-Nie  zostawię  was, ale  może  wrócę do pielęgniarstwa. 
Mogłabym pracować na pół etatu. 

-  Uff... - Fleur odetchnęła. - To świetny pomysł. O 

ile dalej będziesz z nami. 

-  Niczego nie zrobię bez waszej wiedzy. 
-  Ma pan dzieci? - spytał nagle Mungo, który spec-

jalizował się w zadawaniu trudnych pytań. 

-  Czternastoletniego  syna  -  powiedział  Shay  po 

chwili. - Ma na imię Mark. 

Deirdre nie rozumiała jego wahania, pomyślała jed-

nak, że pewnie nie lubi opowiadać o sobie. Zatem jest 
żonaty,  ale  to  żadna  nowina.  Czarujący,  przystojny 
mężczyzna  dobrze  po  trzydziestce  nie  może  być  prze-
cież  kawalerem.  Zrobiło  jej  się  smutno,  zupełnie  jak 
wtedy,  gdy  siedziała  w  autobusie,  patrząc  na  zamyka-
jące się drzwi. 

-  Mogę  cię  oprowadzić  po  szpitalu,  jeśli  chcesz, 

Deirdre  -  dodał  Shay.  -  Obejrzałabyś  salę  operacyjną. 
Szefowa pielęgniarek to przemiła osoba, na pewno się 
zgodzi. 

-  Byłoby mi bardzo miło. Dziękuję. 
-  Daj mi swój numer telefonu, odezwę się. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

- Dziękuję - powtórzyła. 
Mężczyźni  często  obiecują,  że  zadzwonią,  a  potem 

tego  nie  robią.  Jeszcze  bardziej  posmutniała.  Grzecz-
nościowa propozycja Shaya nagle wydała się jej kołem 
ratunkowym,  ostatnią  rzeczą,  jakiej  mogła  się  u-
chwycić. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

 
 

-

 

Gdzieście  do  cholery  byli?  -  ryknął  Jeny,  zaled-

wie pojawili się w holu. 

Byli  najedzeni,  rozbawieni  i  w  świetnych  nastro-

jach,  dopóki  nie  zobaczyli  Jerry'ego.  Wygląda  jak  zły 
ojczym z bajek dla dzieci, pomyślała Deirdre. 

Był  średniego  wzrostu,  barczysty  i  śniady,  oczy  i 

włosy  miał  ciemne  i  z  pewnością  mógł  się  podobać 
kobietom, ale nie Deirdre, co ogromnie go dziwiło. Dla 
niej był zbyt prymitywny. 

-

 

Byliśmy  na  proszonej  kolacji  -  odparła,  siląc  się 

na spokój. - Znalazłeś kartkę? 

Odkąd  go  poznała,  jej  uczucia  do  niego  wahały  się 

od  obojętności  do  głębokiej  niechęci.  Wolałaby  nie 
mieć  z  nim  nic  wspólnego,  jednak  nie  miała  na  co 
liczyć,  jeśli  ma  dalej  zastępować  matkę  jego  pa-
sierbom. 

-  Kartkę  znalazłem  -  wycedził  -  ale  nie  znalazłem 

ciebie. Miałem gości i nie miał im kto podać kolacji. 

-  Odtąd nie będę gotować ani dla ciebie, ani twoich 

gości  -  oznajmiła  Deirdre  urażona.  -  Miałam  się  opie-
kować dziećmi i dokładnie to zamierzam robić. 

-  Gówno prawda! - Poczerwieniał na twarzy. - Za-

pominasz się. Jeszcze chwila i wylecisz na bruk. 

-  Spróbuj mnie wyrzucić - odparła lodowato. - Za-

trudniła mnie pani McGregor i nie sądzę, żebyś mógł 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

mnie zwolnić. Ponadto zamierzam ubiegać się o pracę 
w szpitalu, zgodną z moimi kwalifikacjami. Pozostanę 
matką  dla  tych  dzieci,  ale  na  tym  koniec.  Wracam  do 
zawodu. 

Omal  się  nie  roześmiała,  widząc  minę  Jerry'ego  -

wyglądał, jakby miał pęknąć ze złości. 

-

 

Chodźcie, dzieci - powiedziała do Munga i Fleur. 

- Rozpakujemy zakupy. 

Jerry  poszedł  za  nimi.  Pochylił  się  nad  Deirdre  i 

dwoma  palcami  szturchnął  ją  w  ramię,  potem  znowu, 
tak że musiała przysunąć się do ściany. 

-  Ty  śmieciu!  -  syknął.  -  Daję  ci  pracę,  daję  ci 

dom, a ty nie chcesz trochę postać przy garach? 

-  Ja  mam  dom  -  przypomniała  mu  chłodno,  mając 

na  myśli  skromny  parterowy  domek  rodziców,  w  któ-
rym  mieszkała  pod  ich  nieobecność.  -  Mam  również 
zawód,  do  którego  mogę  wrócić.  Nie  mam  zamiaru 
rozstawać  się  z  dziećmi.  Na  pewno  wymyślimy  coś  z 
panią McGregor. I nie waż się mnie tknąć, nie waż się 
mi grozić. 

Mungo i Fleur przytulili się do niej. 

-  Co jest? To ja już się nie liczę?! - ryknął Jerry. - 

Jeszcze mam w tym domu coś do powiedzenia! Znajdę 
kogoś  na  twoje  miejsce.  Może  się  nawet  ożenię. 
Niejedna  byłaby  szczęśliwa,  mając  taki  dom,  ty 
niewdzięcznico! 

-  Nie  na  to  się  umawialiśmy  -  odparła  Deirdre  ze 

spokojem, chociaż ze strachu robiło jej się niedobrze. 

Całkiem  możliwe,  że  po  ponownym  ożenku  Jerry 

zacznie się procesować z Bunią McGregor o prawo do 
opieki nad dziećmi, pomyślała. Jerry znowu zaczął ją 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

poszturchiwać,  jak  gdyby  chciał  w  ten  sposób  zaak-
centować każde swoje słowo. 

-  Nie  wyobrażaj  sobie,  że  jesteś  niezastąpiona,  ty 

cwaniaro. Takich jak ty jest na pęczki. 

-  Nie  sądzę  -  odparła  z  godnością.  -  Mało  kto 

chciałby robić to co ja. To nie jest „trendy" ani „cool". 
To cicha praca, daleko od świateł jupiterów. 

-

 

Wcale nie na pęczki! - Fleur była blada jak 

płótno. 

-

 

Dee jest wyjątkowa. Chcemy, żeby z nami została. 

-

 

I masz jej więcej nie grozić - dodał w przypływie 

odwagi  Mungo.  -  Bo  wszystkim  powiem,  że  prze-
klinałeś, że popychałeś Dee. Jesteśmy już duzi,  może-
my decydować, z kim chcemy zostać. 

-

 

Marsz na górę odrabiać lekcje! - ryknął Jerry. 

-

 

Fleur też! 

-  Nigdzie nie pójdziemy - upierał się Mungo, choć 

głos mu lekko zadrżał. 

-  No  właśnie. Zostaw ją w spokoju -  dodała Fleur, 

uczepiona  ręki  Deirdre.  -  Chodź  z  nami,  Dee.  Pomo-
żesz mi przy pracy domowej? 

-

 

Zwalniam cię! - krzyknął za nimi Jerry. 

-

 

Wcale  nie!  -  odkrzyknął  Mungo.  -  Dee  zostaje  z 

nami! 

Weszli do sypialni Fleur i usiedli na łóżku. 

-  I co teraz? - wyszeptała dziewczynka ze łzami w 

oczach. - Umarłabym, gdybyś nas zostawiła. 

-  Nie  zostawię  was  -  zapewniła  Deirdre.  -  Za-

dzwonię  do  waszej  babci  i  umówię  się  z  nią  na  jutro. 
Tak  dłużej  być  nie  może.  Możecie  zamieszkać  z  bab-
cią albo ze mną. Muszę też pomówić z prawnikiem. 

-  A  my  wszystko  opowiemy  w  szkole  -  podchwy-

ciła Fleur. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

-  Jasna sprawa. A dlaczego chcesz wrócić do szpi-

tala, Dee? - spytał Mungo. - No wiesz, dlaczego akurat 
dzisiaj o tym pomyślałaś? Coś się stało? 

-  Noszę się z tym pomysłem  od paru miesięcy, bo 

przez  Jerry'ego  coraz  więcej  czasu  poświęcałam  na 
gotowanie  i  sprzątanie  zamiast  na  opiekę  nad  wami. 
Znosiłam to, bo się bałam, że mnie zwolni, a myślę, że 
jeszcze  jestem  wam  potrzebna.  -  Przecież  im  nie  po-
wie, że marzy o założeniu własnej rodziny, tylko kto ją 
zechce  z  dwojgiem  cudzych  dzieci?  Gdyby  zaczekała, 
aż oboje zaczną studiować, byłaby po trzydziestce. 

Fleur się rozszlochała. 

-  Potrzebujemy  cię  -  powiedziała  przez  łzy.  -

Umarłabym bez ciebie. 

-  Nie zostawiaj nas, Dee - zawtórował jej Mungo. 
-  Ani  mi  się  śni  -  zapewniła  wzruszona.  -  Damy 

sobie radę. Po prostu czasem trzeba coś w życiu zmie-
nić.  Mam  serdecznie  dość  Jerry'ego  Parksa  i  wolała-
bym nie oglądać go więcej na oczy. 

Na  dole  Jerry  strasznie  hałasował.  Brzmiało  to  tak, 

jak gdyby rzucał naczyniami. Może i rzuca, pomyślała 
Deirdre, ale wcale jej to nie obchodziło. 

-  Słuchajcie  -  powiedziała  w  końcu.  -  Idźcie  od-

rabiać  lekcje,  ja  zadzwonię  do  waszej  babci.  I  nie 
miejcie takich smutnych minek. Na pewno coś wymy-
ślimy. 

-  Zostaniesz  na  noc,  Dee?  -  spytała  Fleur  błagal-

nym tonem. 

-  Tak  -  odparła,  choć  zwykle  nocowała  w  domu 

rodziców. 

Poszła do swojej sypialni i zamknęła drzwi na klucz 

- tak jak to miała w zwyczaju po incydencie z Jerrym. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Którejś nocy wpadł  do jej pokoju, podpity, i próbował 
ją zgwałcić. Omal wtedy nie odeszła, już się spakowa-
ła, powstrzymała ją jedynie myśl o dwóch dziecięcych 
smutnych buziach. 

Wybrała numer Fiony McGregor. 

-

 

Dobry wieczór, pani McGregor? Tu Deirdre. 

-  Och,  witaj.  Co  u  ciebie,  moja  droga?  Miałaś  mi 

mówić 

Fiono 

przypomniała 

starsza 

pani 

dobrodusznie. 

-  Wiem.  -  Deirdre  uśmiechnęła  się;  w  myślach 

zawsze  nazywała  ją  Bunią  McGregor.  -  Czy  mogły-
byśmy się spotkać, Fiono? Chcę wrócić do zawodu. 

-  No  cóż,  moja  droga,  nie  powiem,  żebym  była 

zaskoczona.  Spodziewałam  się  tego,  po  prostu  czeka-
łam,  aż  sama  mi  o  tym  powiesz.  Ale  chyba  nas  nie 
zostawisz? Dzieci bardzo cię kochają, byłoby im smut-
no. Zresztą mnie także. - Fiona  milczała chwilę. - Coś 
się stało, tak? 

-

 

Tak - odparła Deirdre z przygnębieniem. 

-

 

Masz  serdecznie  dość  Jerry'ego  Parksa.  Zgadza 

się? 

-

 

Zgadza. 

-

 

Coś  na  to  poradzimy.  Przyjedź  do  mnie  jutro, 

skarbenku.  Ja  też  jestem  ci  winna  wyjaśnienie.  Może 
powinnam była wcześniej poruszyć ten temat, ale jakoś 
się  nie  złożyło.  -  Milczała  chwilę.  -  Jesteś  dla  tych 
dzieci  jak  matka,  wniosłaś  w  ich  życie  trochę  ładu  i 
spokoju.  Gdyby  moja  córka  żyła,  usłyszałabyś  to  od 
niej,  ale  pozwól,  że  ja  powiem  to  w  jej  imieniu:  dzię-
kuję ci, Deirdre. 

Deirdre milczała wzruszona. 

-

 

Może  o  jedenastej,  jeśli  to  pani  odpowiada?  -

spytała w końcu. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

-

 

Znakomicie.  A  do  tego  czasu  proszę,  przemyśl 

sobie jedną rzecz. Pamiętasz, że moja córka wygrała na 
loterii?  Wygrała  fortunę,  a  potem  dowiedziała  się,  że 
jest  śmiertelnie  chora,  czyż  to  nie  ironia  losu?  Całe 
szesnaście  milionów  dolarów.  Dlatego  Jerry  wciąż  się 
plącze  przy  moich  wnukach.  Gdyby  nie  te  pieniądze, 
już dawno ulotniłby się jak kamfora, zamiast niańczyć 
cudze dzieci. 

-

 

To wiele wyjaśnia - odparła Deirdre. 

Od dawna zastanawiała się, dlaczego Jerry, niecier-

pliwy i oschły wobec dzieci, nadal mieszka z nimi pod 
jednym dachem. 

-  Założyłam  sprawę  sądową.  Nie  chcę,  żeby  pie-

niądze  mojej  córki  wpadły  w  łapy  tego  człowieka. 
Moira wniosła o rozwód, zanim dowiedziała się o wy-
granej,  a  on  podpisał  dokumenty  -  mówiła  Fiona  ze 
znużeniem w głosie. - Na szczęście, bo gdyby stało się 
inaczej,  połowa  tej  kwoty  automatycznie  przypadłaby 
Jerry'emu  jako  jej  współmałżonkowi.  Ale  miała  dość. 
Bił  ją,  wiesz?  Sądzę,  że  zazdrościł  jej  talentu  i  suk-
cesów. 

-  Ja...  ja  nie  miałam  o  tym  pojęcia  -  wyjąkała 

Deirdre. - Ale nie powiem, żebym była zdziwiona. 

-  Tylko chciwość trzyma go przy naszej rodzinie - 

stwierdziła  z  goryczą  Fiona.  -  Stąd  ten  przypływ 
rodzicielskich uczuć do moich wnuków. 

-  Rozwód  został  formalnie  orzeczony?  -  spytała 

niepewnie Deirdre. 

-  Tak. Ale pieniądze  moja córka wygrała w czasie 

trwania  małżeństwa,  więc  Jerry  domaga  się  połowy. 
Moira chciała uregulować sprawy finansowe sądownie, 
ale nie zdążyła. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

-  Rozumiem - powiedziała cicho Deirdre. 
-  Na  szczęście  sporządziła  testament,  w  którym 

zostawia  większość  majątku  dzieciom,  a  resztę  mnie. 
Jerry  wciąż  ma  nadzieję  wyrwać  im  okrągłą  sumkę  i 
dlatego  trzyma  je  przy  sobie.  -  Fiona  zaśmiała  się 
szyderczo. - Podejrzewam, że odszedłby jeszcze przed 
śmiercią  Moiry,  bo  brzydził  się  choroby.  Proces 
powstrzymuje  go  przed  sprowadzeniem  do  domu 
jakiejś kobiety. Chce uchodzić za oddanego ojczyma. 

-  Rozumiem. 
-  Ale  to  ja  jestem  ich  prawną  opiekunką,  chwała 

Bogu. Do Jerry'ego należy tylko połowa domu. Resztę 
opowiem ci jutro. 

-  Dzieci wiedzą, jaka to olbrzymia kwota? - spyta-

ła Deirdre. 

-  Nie,  uznałam,  że  lepiej  im  na  razie  nie  mówić. 

Niech nie myślą, że wszystko przyjdzie im samo. Choć 
przyznaję:  mam udane  wnuczęta, grzeczne,  dobrze się 
uczą. 

-  To prawda. 
-  A co do twojej pracy, masz na oku jakiś konkret-

ny szpital? 

-  Może Stanton Memoriał - odparła nieśmiało. 
-  Znakomita myśl, skarbeńku. Jutro do tego wróci-

my, dobrze? 

-  Dobrze, pani Fiono. 
-  Będziesz  musiała  podołać  pracy  zawodowej  i 

opiece  nad  dziećmi.  Oczywiście  ja  także  postaram  się 
być  ci  bardziej  pomocna  niż  do  tej  pory.  I  tak  sobie 
wyrzucam, że za mało robię dla moich wnuków. Tylko 
czy podołasz tylu obowiązkom? 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

-  Chciałabym  przynajmniej  spróbować.  Proszę 

mnie zrozumieć, ja muszę mieć jakieś życie prywatne. 

-  Ależ  kochanie,  oczywiście,  że  to  rozumiem. 

Mam  wyrzuty  sumienia,  że  byliśmy  tacy  samolubni, 
ale  nawet  przez  myśl  nam  nie  przeszło,  że  mogłabyś 
chcieć od nas odejść. 

-  Zupełnie niepotrzebnie. Jutro spokojnie o wszys-

tkim porozmawiamy. 

-  Dobranoc,  moja  droga.  Gdyby  wiadomo  kto 

sprawiał  ci  jakieś  kłopoty,  dzwoń  o  każdej  porze. 
Przyjadę  natychmiast,  a  jeśli  będzie  trzeba,  nawet  z 
policją. 

-  Dziękuję i dobranoc. 

Usiadła  na  łóżku  i  zamyślona  wpatrzyła  się  w 

drzwi.  Już  rozumiała,  dlaczego  Jerry  pozostał  przy 
dzieciach  zmarłej  żony,  choć  wcale  ich  nie  kochał.. 
Deirdre  chyba  nie  wytrzymałaby  w  tym  dziwnym 
układzie,  gdyby  nie  jego  ciągłe  wyjazdy  służbowe. 
Pewnie jakieś lewe interesy, pomyślała z niechęcią. 

Jak  Moira  mogła  się  związać  z  kimś  pokroju  Jer-

ry'ego? Może zanim jej obrazy zaczęły się sprzedawać, 
nie była w stanie na siebie zarobić, a przecież miała na 
utrzymaniu  dwójkę  dzieci,  pamiątkę  z  szalonych 
studenckich czasów, gdy miłość i namiętność znaczyły 
więcej niż zdrowy rozsądek. 

Zadzwoniła jej komórka. Deirdre odebrała. 

-  Cześć!  Tu  Shay  Melburne.  Co  słychać?  Mart-

wiłem się o ciebie. 

-  O, cześć! - Zaczerwieniła się po same uszy. - No 

cóż, doszło do małej scysji z Jerrym, ale już chyba po 
wszystkim. Jutro  mam się zobaczyć  z babcią Munga i 
Fleur. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

-

 

Dobry  pomysł  -  odparł  poważnie  Shay,  potem 

głos  mu  poweselał.  -  Ale  nie  tylko  dlatego  dzwonię. 
Drugi  powód  to  chorobliwa  ciekawość.  Bazyl  dobrał 
się do tych zakupów? 

Parsknęła śmiechem. 

-

 

Nie, nawet ich nie tknął. 

-  Jeszcze jedno:  może  jutro  w porze  lunchu  wpad-

łabyś  do  szpitala?  Oprowadzę  cię,  zaproszę  na  kawę, 
porozmawiamy. To jak, w holu na dole? 

-  Z panią McGregor  jestem umówiona  na jedenas-

tą... - zaczęła niepewnie. 

 

-  To może o pierwszej? 
-  Dobrze. Dziękuję, jestem ci bardzo wdzięczna. 
-  Cała przyjemność po mojej stronie. To do jutra. 

 

-  Myślała, że odłożył słuchawkę, lecz po chwili spytał: 
-  Naprawdę wszystko u ciebie w porządku? 

-

 

Nie  wydarzy  się  nic,  z  czym  nie  dałabym  sobie 

rady - odparła z przekonaniem, którego wcale nie czu-
ła. - Dobranoc. 

Siedziała  na  łóżku  i  uśmiechała  się  do  siebie:  ktoś 

się  o  nią  troszczy.  Tak  długo  musiała  sobie  radzić 
sama... 

Jej  radość  trwała  krótko:  chwilę  później  usłyszała 

ciężkie kroki na schodach. Jerry zatrzymał się przed jej 
pokojem  i  zaczął  się  dobijać  do  drzwi.  Na  szczęście 
były zamknięte na klucz. 

-  Musimy pogadać - powiedział bełkotliwie. 
-  Jutro - ucięła. 
Znowu  kroki,  coraz  dalsze,  wreszcie  upragniona 

cisza. 

Najwyżej ją zwolni. To nie koniec świata. Zamiesz-

ka w domu rodziców, dzieci trafią do babci, a za jakiś 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

czas Jeny znowu wyjedzie, może nawet na kilka tygo-
dni. Nic się właściwie nie zmieni. 

Jeszcze zajrzy do dzieci i nareszcie się położy. 

 

Deirdre  wiedziała,  że  szybko  nie  zaśnie.  Przed 

oczami  miała  moment,  gdy  Jerry  wrócił  z  miasta  w 
środku  nocy  i  rzucił  się  na  nią,  przekonany,  że  ona 
powita  go  z  otwartymi  ramionami.  Zdjęta  obrzydze-
niem,  wyrwała  mu  się  cudem  i  wybiegła  z  domu. 
Zagroziła,  że  wezwie  policję.  Dał  jej  spokój,  a  teraz 
wiedziała dlaczego: bał się policji, bo chciał się dobrać 
do spadku po Moirze. 

Ohydny typ. Jednak dla niej liczyły się tylko dzieci, 

które kochały  ją niemal jak rodzoną  matkę. I  dla  nich 
została. 

Zaniknęła  oczy  i  pomyślała  o  innym  mężczyźnie, 

przystojnym,  szarookim,  który  patrzył  na  nią  jak  na 
prawdziwą  piękność,  jak  gdyby  widział  ją  taką,  jaka 
bywała  w  rzadkich  chwilach  szczęścia:  nie  Deirdre  o 
smutnych  oczach,  lecz  Deirdre  radosną.  Wprawdzie 
ma  żonę  i  syna  i  nigdy  nie  stanie  się  dla  niej  kimś 
więcej niż tylko znajomym, ale wniósł w jej życie coś 
bezcennego. Uśmiech. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

 
 

Hol  jest  mniejszy,  ale  znacznie  przytulniejszy  od 

tego  w  Szpitalu  Uniwersyteckim  w  Prospect  Bay,  po-
myślała Deirdre, rozglądając się po Stanton Memoriał. 

Zdjęła  czapkę,  szalik  i  rękawiczki,  rozpięła  ciepły 

płaszcz przeciwdeszczowy  i poprawiając fryzurę, szu-
kała wzrokiem Shaya. W taki zimny  deszczowy dzień 
trudno  wyglądać  elegancko,  zwłaszcza  jeśli  się  po-
dróżuje autobusami. Shaya nie było  widać, ale też  nie 
było jeszcze pierwszej. 

Zatrzymała wzrok na sklepiku z upominkami, jakie 

widuje się niemal w każdym szpitalu: pluszowe misie i 
inne zabawki oraz różne przydatne rzeczy, jakie mogą 
chcieć  kupić  ludzie  odwiedzający  pacjentów.  Na 
posadzce  stały  kubły  z  ciętymi  kwiatami.  Poczuła  się 
swojsko. 

Gdy podziwiała kwiaty, podeszła do niej kobieta w 

jasnoniebieskim  fartuchu.  Do  klapy  miała  przypiętą 
dużą  okrągłą  plakietkę  z  napisem:  „Służę  pomocą. 
Jestem wolontariuszką. Mam na imię Ruth". 

-

 

W  czym  mogę  pomóc?  -  zagadnęła  ją  z  uśmie-

chem. 

Deirdre także się uśmiechnęła. 

-

 

Czekam tu na doktora Melburne'a. Gdzie mogła-

bym usiąść? 

-

 

Za sklepikiem jest ławka - odparła wolontariusz 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

ka,  po  czym  wskazała  kierunek.  -  A  tam  może  pani 
kupić kawę. 

Deirdre  usiadła  i  rozglądała  się  ciekawie.  Na  razie 

szpital bardzo jej się podobał, panowała tu miła atmo-
sfera, personel wydawał się sympatyczny. 

Zauważyła  Shaya,  zaledwie  wszedł  do  holu.  Był 

ubrany  jak do  operacji:  w krótką zieloną bluzę  i spod-
nie, na które  narzucił rozpięty biały fartuch. Wyglądał 
jeszcze  bardziej  seksownie  niż  wczoraj,  ale  też  wydał 
jej się bardziej niedostępny. 

Obserwowała  go  dyskretnie,  zastanawiając  się,  co 

ją  podkusiło,  aby  zwierzyć  się  człowiekowi,  którego 
wcześniej  nawet  nie  widziała  na  oczy.  I  dlaczego  on 
wysłuchał jej z taką życzliwością. Policzki zapiekły  ją 
ze  wstydu.  Z  drugiej  strony  sam  zachęcał  ją  do  zwie-
rzeń. Zresztą stało się i nie warto do tego wracać. 

Pociągał ją, choć powtarzała sobie, że to bez sensu. 

On nie jest wolny, a nawet gdyby był, dlaczego miałby 
się zainteresować młodą kobietą wychowującą dwójkę 
cudzych dzieci, niepracującą zawodowo, domatorką? 

Nie pasowałaby do jego świata. 

Podjęła  się  opieki  nad  pasierbami  Jerry'ego,  nie 

mając pojęcia, iż nieodpowiedzialność tego człowieka, 
jego  brak  uczuć  i  jakiegokolwiek  zainteresowania 
dziećmi  postawiają  niemalże  w  sytuacji  samotnej  ma-
tki.  Przeciwnie,  planowała  po  pewnym  czasie  wrócić 
do  pracy  zawodowej.  Może  Fiona  powinna  ją  była 
uprzedzić - i zapewne by to zrobiła, gdyby lepiej znała 
charakterek zięcia. 

Nie  odrywając  oczu  od  Shaya,  pomyślała,  jak  nie-

wiele  miałaby  do  zaoferowania  takiemu  wykształco-
nemu, dobrze sytuowanemu mężczyźnie. Tylko swoją 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

szczerość  i  lojalność.  No,  mogłaby  wymienić  jeszcze 
kilka zalet. Względnie znała się na prowadzeniu domu, 
była znakomitą kucharką, matką - choć przyszywaną - 
też  okazała  się  nie  najgorszą.  Teoretycznie  zalety  nie 
byle  jakie,  lecz  w  dzisiejszych  czasach  niezbyt  w 
cenie. 

Uśmiechnęła się  gorzko. Już  miała wstać, gdy Sha-

ya zatrzymał jakiś kolega. 

-

 

Cześć, Shay! Miło cię widzieć. Co u ciebie? 

-  Część,  Tom.  W  porządku.  Dawno  cię  nie  wi-

działem. 

-  Byłem  na konferencji w Pradze. Zabrałem  ze so-

bą Lynne,  zrobiliśmy sobie  miesięczne  wakacje. Myś-
lałem, że ty też się pojawisz. 

 

-  Nie dało rady. 
-  Szkoda. Było naprawdę świetnie. Jak Mark? 
-  Coraz lepiej. Kamień spadł mi z serca. 

-

 

Cieszę się. No cóż, najpewniej zobaczymy się na 

górze. 

-

 

Najpewniej tak, Tom. 

Deirdre  nie  chciała  podsłuchiwać  tej  bądź  co  bądź 

prywatnej rozmowy,  niemniej  kolega Shaya, podobnie 
jak  wielu  chirurgów,  miał  zwyczaj  mówienia  głośno  i 
dobitnie,  tak  więc  tę  krótką  wymianę  zdań  mógł 
usłyszeć  każdy.  Mark  to  imię  jego  czternastoletniego 
syna. Czyżby był chory? 

W tej samej chwili Shay podszedł do niej i z uśmie-

chem podał jej rękę. Uścisnęła ją, dziwnie przejęta. 

-

 

Dzień dobry, Deirdre - powiedział, patrząc na nią 

z uwagą. - Wszystko w porządku? 

-

 

Oczywiście. 

-

 

To  dobrze.  Jesteś  głodna?  Może  pójdziemy  coś 

zjeść? 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Niewiele  później  siedzieli  w  przestronnym  szpital-

nym bufecie. 

-  Mamy  być  na  górze  za  dwadzieścia  minut,  więc 

musimy się pośpieszyć. 

-  Zdążyłam  zapomnieć,  jak  to  jest  -  odparła  z  lek-

kim  uśmiechem.  -  Człowiek  wiecznie  gdzieś  biegnie, 
wiecznie zerka na zegarek. 

-  Trudno się przyzwyczaić. Odzwyczaić się pewnie 

znacznie  łatwiej.  Możemy  zrobić  mały  eksperyment. 
Dam ci dwie minuty na ubranie się jak do operacji. Co 
ty na to? 

Uśmiechnął  się  tak,  że  serce  szybciej  jej  zabiło. 

Równocześnie  ogarnęło  ją  uczucie  graniczące  z 
euforią. 

-

 

Powinnam zdążyć - rzekła roześmiana. Pomyśleć 

tylko, że wczoraj rano nie wiedziała nawet 

o  jego  istnieniu,  czuła  się  i  zachowywała  jak  zombie. 
Naturalnie  nie  łudziła się,  że  całkowicie  wyleczyła się 
już z chandry czy depresji, ale to był dobry początek. 

-  Świetnie.  Fartuch  i  ochraniacze  na  buty  znaj-

dziesz  w  przebieralni.  Ale  chyba  nie  muszę  ci  tego 
przypominać? - Uśmiechnął się szeroko. 

-  Nie  -  odparła  z  uśmiechem.  -  Ja...  jestem  panu 

bardzo wdzięczna, doktorze Melburne. 

-  Miałaś  mi  mówić  Shay.  -  Sięgnął  po  kanapkę.  - 

Widziałaś się z babcią dzieci? 

-  Dziś  rano.  Jeśli  będą  chciały,  mogą  się  do  niej 

przeprowadzić.  Chwała  Bogu,  Jerry  nigdy  dotąd  nie 
był wobec nich brutalny, przynajmniej fizycznie. 

Umilkła. Shay spojrzał na nią przenikliwie. 

-

 

O czymś mi nie mówisz? 

-

 

Skąd  wiesz?  -  spytała  zdziwiona  i  zaczerwieniła 

się po same uszy. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

-  Choć  znamy  się  tak  krótko?  -  uzupełnił,  uśmie-

chając  się  pod  nosem.  -  Po  prostu  obserwuję  twoje 
reakcje, Deirdre. 

-  Zaczynasz mnie przerażać. 
-  Jestem dość spostrzegawczy - odparł i znowu się 

uśmiechnął,  tym  razem  przepraszająco,  jak  gdyby  nie 
chciał jej się wydać zarozumiały. 

-  No  cóż. Ona... - Urwała, a potem  wyrzuciła jed-

nym  tchem:  -  Pani  McGregor  chce,  żebym  została 
prawną  opiekunką  dzieci,  gdyby  sama  stała  się  nie-
pełnosprawna... lub zmarła. 

Milczała chwilę, wpatrując się w blat stołu. 

-  To  urocza  pani,  bardzo  ją  lubię.  Nawet  nie  chcę 

myśleć o jej śmierci. 

-  Zgodziłaś się? - spytał łagodnie. 
-  Poprosiłam  o  czas  do  namysłu.  To  nic  pilnego, 

zdrowie  jej  dopisuje, ale chce  jak najszybciej  załatwić 
formalności. Nie sądzę, żeby Jerry się zgodził. Będzie 
mnie ciągał po sądach, choć na dzieciach wcale mu nie 
zależy. Nie wiem, co począć. 

-  Zawsze  chętnie  cię  wysłucham,  może  spróbuję 

coś doradzić, ale teraz musimy już iść. 

Wjechali  windą  na  piętro,  potem  Shay  wskazał  jej 

drzwi do przebieralni. 

-

 

Dwie  minuty.  Gotowa?  -  spytał,  zerkając  na  ze-

garek. 

Ze śmiechem wpadła do pustej szatni. Przebrała się 

szybko,  ubrania  schowała  do  pierwszej  wolnej  szafki, 
otworzyła  drzwi  i  spojrzała  na  Shaya.  Nie  musiała 
patrzyć  na  zegarek,  wystarczyło,  że  zobaczyła  jego 
minę. 

-

 

Świetnie! - zawołał i oczy mu zabłysły. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Poczuła,  że  znowu  się  czerwieni,  i  uciekła  wzro-

kiem. 

-

 

Chodźmy  -  powiedział.  -  Przedstawię  cię  szefo-

wej pielęgniarek. Nazywa się Darłene Reade. 

Weszli  do  niewielkiego  pomieszczenia  tuż  przy 

wejściu  na  blok  operacyjny.  Za  biurkiem  siedziała 
blondynka wyglądająca na czterdzieści łat. Gdy stanęli 
w progu, podniosła wzrok znad dokumentów. 

-  Hej,  Bev  -  powitał  ją  Shay,  zakładając  chirur-

giczny czepek, drugi podał Deirdre. - To Deirdre War-
wick,  pielęgniarka,  o  której  ci  mówiłem.  Deirdre,  po-
znaj  Bev.  Nic  się  nie  ukryje  przed  jej  czujnym  wzro-
kiem. 

-  Miło  mi  panią  poznać,  Deirdre  -  powiedziała 

Bev, podając jej rękę. - Będzie pani u nas pracować? 

-  Jeśli  mi  się  tu  spodoba  i...  jeśli  wy  mnie  ze-

chcecie - odparła Deirdre z uśmiechem. 

-  Proszę wejść, Darłene jest u siebie. 

Szefowa  pielęgniarek  chirurgicznych  Darłene 

Reade  równie  dobrze  mogła  mieć  jakieś  czterdzieści 
pięć lat, jak i grubo ponad sześćdziesiątkę. Była blada 
i  wyglądała  na  zmęczoną,  lecz  minę  miała  wesołą,  a 
głos serdeczny. 

-

 

Możecie  śmiało  iść,  Shay  -  powiedziała,  witając 

się  z  Deirdre.  -  Niestety  nie  będę  wam  towarzyszyć, 
mamy istne urwanie głowy. 

Rozdzwoniły  się  telefony  i  Darłene  ich  opuściła. 

Shay spojrzał na Deirdre i poprosił: 

-

 

Włóż  maskę i chodź. Pokażę ci  wszystko  oprócz 

sal,  w  których  trwają  zabiegi.  -  Najpierw  udali  się  do 
magazynu  leków  oraz  sterylizatorni.  -  Zajmuję  się 
głównie chirurgią ogólną - opowiadał, gdy stali przed 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

jedną  z  sal  operacyjnych.  -  W  poniedziałki,  w  środy  i 
w piątki najczęściej operuję właśnie tutaj, w jedynce. 

-

 

Rozumiem.  -  Zajrzała  do  sali.  -  Resekcja  jelita? 

Podszedł do niej i zerknął ponad jej ramieniem. 

Poczuła ciepło jego ciała i  nerwowo przełykając ślinę, 
wbiła wzrok w przestrzeń. 

-

 

Chyba tak - usłyszała gdzieś przy uchu. - Czekaj, 

tu jest lista zabiegów. Miałaś rację, to jest resekcja. 

Deirdre  wpatrzyła  się  w  listę  niewidzącym  wzro-

kiem,  skoncentrowana  na  dłoni,  która  nagle  spoczęła 
na jej ramieniu. Zabrał ją niemal natychmiast, lecz ten 
błahy  gest  zrobił  na  niej  piorunujące  wrażenie.  Miała 
tylko nadzieję, że to zbytnio nie rzuca się w oczy. 

-  Wielkie  dzięki  -  powiedziała,  gdy  wycieczka 

dobiegła końca. - Podoba mi się u was. 

-  Może poszlibyśmy na kawę? Na dole jest kawia-

renka. Kawa jest okropna, ale ja bym zaryzykował. 

-

 

Chętnie - odparła. 

Humor od razu jej się poprawił. 

-

 

Dwie minuty? - spytała pół żartem, pół serio, gdy 

doszli do przebieralni. 

-

 

Tym razem całe trzy - zaśmiał się. 

I  ledwo  zdążyła,  bowiem  chciała  jeszcze  poprawić 

fryzurę i zrobić lekki makijaż. 

-

 

Skoro  szpital  ci  się  podoba,  Deirdre,  to  może 

wpadniesz  do  działu  kadr  po  formularz?  -  zagadnął, 
gdy  szli  do  kawiarenki.  -  Jaką  kawę  ci  zamówić?  Ja 
stawiam. 

-

 

Małą latte z mlekiem sojowym, jeśli jest. 

-

 

Jest.  -  Trzymając  kubki,  spojrzał  na  Deirdre.  -

Może pójdziemy na dwór? Nie jest zbyt zimno. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

-

 

Dobrze. 

Stanęli przed wejściem w miejscu osłoniętym przed 

deszczem. Przyjemnie było oddychać rześkim powiet-
rzem, grzejąc dłonie od kubka z gorącą kawą. 

-  Zdecydowałaś się, Deirdre? Chcesz tu pracować? 
-  Chyba tak. Muszę jeszcze rozważyć szczegóły. 
-  Domyślam się. 
-  Nie  chcę  cię  zanudzać.  I  tak  byłeś  dla  mnie  bar-

dzo cierpliwy i wyrozumiały. 

Sączyła kawę i wpatrywała się w lśniącą od deszczu 

ulicę,  czując  się  dziwnie  blisko  tego  mężczyzny  i  nie 
chcąc tej bliskości utracić. 

-  Ty mnie nie nudzisz, Deirdre - powiedział łagod-

nie.  -  Cieszę  się,  że  mogłem  pomóc.  Dasz  się  znów 
zaprosić na kolację? Niebawem? 

-  Ja...  -  Umilkła;  serce  biło  jej  jak  szalone.  -  To 

chyba  nie  najlepszy  pomysł,  przecież  jesteś  żonaty. 
Zrozum, aż za bardzo pochlebia mi... twoja uwaga. Nie 
chcę się ośmieszyć. 

-  Ośmieszyć się? Nigdy.  Ale  chciałbym, żebyś się 

więcej  śmiała,  Deirdre  o  smutnych  oczach  -  dodał, 
poważniejąc.  -  I  wcale  nie  jestem  żonaty,  tylko 
rozwiedziony,  choć  to  nic  chwalebnego.  Żona  zosta-
wiła  mnie  dla  hodowcy  owiec  i  teraz  mieszka  wraz  z 
nim  w  Nowej  Zelandii.  Była  rehabilitantką,  on 
przyleciał  do  Kanady,  miał  wypadek  samochodowy  i 
w  konsekwencji  wylądował  w  szpitalu.  Tak  się 
poznali.  Widocznie  robią  na  niej  wrażenie  twardzi 
faceci. 

Tym razem to Deirdre się roześmiała. 

-

 

Przepraszam, to nic zabawnego - powiedziała, 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

patrząc  na  niego  ze  skruchą.  -  Na  pewno  bardzo  to 
przeżyłeś. 

-

 

Wtedy  strasznie,  zwłaszcza  z  powodu  naszego 

syna.  Najważniejsze,  że  został  ze  mną.  Jestem  jego 
prawnym  opiekunem.  Oczywiście  czasem  tęskni  za 
matką - powiedział ze smutkiem w głosie. 

-

 

To przykre. 

-

 

Mogę  mieć  pretensje  tylko  do  siebie  -  wyznał 

Shay szczerze. - Popadłem w pracoholizm. Mało która 
kobieta jest w stanie zaakceptować fakt, że męża nigdy 
nie  ma  w  domu.  Moja  żona,  Tony  -  zdrobnienie  od 
Antonii  -  mawiała,  że  pracuję  dwadzieścia  cztery  go-
dziny  na  dobę  przez  siedem  dni  w  tygodniu.  I  miała 
sporo racji. 

-  Teraz też tyle pracujesz? - spytała łagodnie. 
-  Owszem,  nad  sobą,  że  się  tak  wyrażę  -  odrzekł. 
Chciała zapytać, co jest z jego synem, ale wiedziała, 

że nie ma prawa wtrącać się w nie swoje sprawy. Sam 
jej  powie,  jeśli  zechce.  Przez  kilka  chwil  w  milczeniu 
pili kawę. 

-  Sama miłość to za mało - rzekł bardzo cicho, jak 

gdyby mówił do siebie. - Trzeba jeszcze woli, aby przy 
kimś  wytrwać,  i  siły,  żeby  stawić  czoło  problemom. 
Każdy  może  wziąć  ślub.  Największą  próbą  jest  to,  co 
następuje  po  nim.  I  to  właśnie  codzienność  bywa 
najtrudniejszym testem dla zakochanych. 

-  To prawda - przyznała Deirdre z westchnieniem. 
-  To  chyba  Goethe  powiedział,  że  miłość  to  rzecz 

idealna,  małżeństwo  realna.  Wymaga  dojrzałości,  na 
jaką  mało  kogo  stać.  Dojrzałości  i  wyzbycia  się  ego-
izmu. 

-

 

Racja - przyznała. - Trudno mi mówić o mał 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

żeństwie, bo jestem panną, ale szczerze ci współczuję, 
na  pewno  było  ci  bardzo  ciężko.  Wiem  jednak,  jak 
trudno jest być samotnym rodzicem, choć dzieci, które 
wychowuję,  nie  są  moje.  Czasami  wydaje  mi  się  to 
ponad  moje  siły.  -  Milczała  chwilę.  -  Jeszcze  raz 
dziękuję,  że  mnie  wtedy  wysłuchałeś.  Swoich  prob-
lemów masz aż nadto. 

-

 

A  kto  ich  nie  ma?  Nie  wierzę  w  miłość  między 

mężczyzną  a  kobietą.  Żyję  tylko  dla  mojego  syna  - 
dodał cicho. 

W  jego  słowach  było  tyle  smutku,  że  Deirdre  za-

pragnęła  pogłaskać  go  po  twarzy,  lecz  zamiast  tego 
wbiła  wzrok  w  przestrzeń,  kurczowo  ściskając  w  dło-
niach  kubek  z  kawą,  i  patrzyła,  jak  krople  deszczu 
rozbryzgują się o chodnik. 

-  Musisz w coś wierzyć - powiedziała z wahaniem. 
-  W iskierkę dobroci w każdym człowieku - odparł 

miękko.  -  W  to,  że  warto  ją  pielęgnować,  bo  jest 
bezcenna. 

Deirdre przygryzła usta. 

-  Tak jak miłość. 
-  Mówisz o tym amoku, jaki w mężczyźnie potrafi 

obudzić kobieta? To nie jest miłość. To jakiś obłęd. 

-  Chyba  mylisz  miłość  z  namiętnością  -  odparła 

spokojnie, czując irracjonalną zazdrość na myśl o tym, 
że  jakaś  kobieta  była  zdolna  wzbudzić  w  nim  tak 
gwałtowne  uczucie.  -  Namiętność  rzeczywiście  nie-
wiele  różni  się  od  szaleństwa.  Francuzi  wymyślili  na-
wet  pojęcie  „le  crime  passionnel",  zbrodni  z  namięt-
ności,  na  którą  prawo  patrzy  przez  palce,  bo  traktuje 
winowajcę jako osobę chwilowo niepoczytalną. Zga 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

dzam  się  z  tobą,  choć  wierzę,  że  można  kogoś  nie 
tylko pragnąć, ale i po prostu kochać. 

-  Być  może.  -  Zwrócił  się  twarzą  w  jej  stronę.  - 

Skąd  ty  tyle  wiesz?  -  A  potem  dotknął  jej  chłodnego 
policzka. 

-  Moja  wiedza  jest  czysto  teoretyczna  -  odparła 

pośpiesznie. - Mówię o miłości, chociaż podejrzewam, 
że  prawdziwa  namiętność  też  zdarza  się  niezmiernie 
rzadko. Nigdy tak  naprawdę  nie  kochałam, w  każdym 
razie  żadnego  mężczyzny.  Ale  moje  dzieci  kocham 
ponad życie. 

-  Jakaś ty słodka - powiedział, delikatnie głaszcząc 

ją po twarzy. 

Deirdre  wstrzymała  oddech,  lecz  chwilę  później 

Shay zabrał rękę. 

-  „Słodka"  czyli  bez  wyrazu?  -  spytała.  -  Pochle-

biam sobie, że taka nie jestem. 

-  Nie  jesteś  -  powiedział  takim  tonem,  iż  najchęt-

niej  zarzuciłaby  mu  ramiona  na  szyję  i  pocałowałaby 
go przy wszystkich. - Więc przyjdziesz? - spytał tylko. 
- Na tę kolację? 

-  Tak. 
-  Mogę zadzwonić wieczorem, żeby się umówić? 
-  Tak - odrzekła cicho. - Tylko proszę, nie mów, że 

zadzwonisz, jeśli wiesz, że tego nie zrobisz. 

-  Nie  jestem  doskonały,  ale  dotrzymuję  słowa  -

odparł poważnie. 

-  Zatem jesteśmy umówieni. 
Znowu  miała  ochotę  go  pocałować.  Tak  cudownie 

czuła  się  w  jego  towarzystwie,  ufała  mu,  zupełnie  jak 
gdyby znali się od zawsze. 

-

 

Muszę wracać do pracy - powiedział, pochylając 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

się, aby pocałować ją w policzek. Ten przelotny dotyk 
ciepłych warg sprawił jej przyjemność. 

Odsunął się i przez chwilę patrzyli na siebie w mil-

czeniu. 

-

 

Cieszę  się,  że  omal  nie  wpadłaś  pod  mój  samo-

chód - rzekł cicho, zanim odszedł. - Trzymaj się. 

Patrzyła,  jak  Shay  odchodzi.  Nim  zniknął  jej  z 

oczu,  obejrzał  się  i  jeszcze  raz  spojrzał  na  nią;  serce 
się w niej rozśpiewało. 

-

 

Ja  też  się  cieszę  -  szepnęła  bezgłośnie.  -  Nawet 

nie wiesz, jak bardzo. 

Powinna  już  wracać  do  domu,  lecz  po  prostu  nie 

mogła  uwierzyć,  że  to  nie  sen,  że  naprawdę  poznała 
doktora Shaya Melburne'a, i że  dzięki  niemu  jej życie 
nieoczekiwanie  zaczęło  się  zmieniać.  Niedawna 
rozpacz powoli stawała się odległym wspomnieniem. 

Pomyślała, że  jeszcze chwilę zostanie  w szpitalu, a 

wychodząc,  pójdzie  po  ten  formularz.  Stała  oparta 
plecami o ścianę, dopijając resztkę zimnej kawy. Wró-
ci  do  domu  i  zastanowi  się,  jak  połączyć  pracę  z  wy-
chowywaniem  dzieci.  Może  przez  kilka  miesięcy  po-
pracuje  na  niepełnym  etacie,  tak  na  próbę,  a  potem 
zobaczy. 

Poniewczasie  zrozumiała,  że  powinna  była  szukać 

pomocy  u  psychologa.  Utrata  posady  była  dla  niej 
szokiem,  zadała  cios  jej  samoocenie  i  odebrała  jej 
pewność  siebie.  Może  pomyślałaby  o  tym,  gdyby  oj-
ciec się nie rozchorował i gdyby nie czekała go opera-
cja  częściowego  usunięcia  jelita,  ale  wtedy  ona  za-
miast o sobie, myślała tylko o rodzicach. Jej problemy 
stały się nieważne, choć przecież nie zniknęły. W dal-
szym ciągu potrzebowała pieniędzy i dlatego zgodziła 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

się opiekować Mungiem i Fleur. Może mimo wszystko 
powinna wybrać się do psychologa? Potrzebowała ko-
goś, z kim mogłaby porozmawiać, przed kim mogłaby 
się wyżalić. Potrzebowała kogoś, kto by jej doradził. 

Z jej równowagą psychiczną coś zdecydowanie by-

ło  nie  tak,  ale  poczuła  ulgę  w  chwili,  gdy  sama  przed 
sobą się do tego przyznała. Najważniejsze, że zaczyna 
nabierać dystansu, patrzeć  na wszystko z szerszej per-
spektywy. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

 
 

Deirdre  szła  wolnym  krokiem  w  kierunku  domu 

rodziców,  niemal  nie  zauważając  mżawki,  od  której 
włosy  jej  zwilgotniały.  Była  zamyślona,  tym  razem 
jednak  rozejrzała  się,  zanim  przeszła  na  drugą  stronę 
jezdni. 

Może  powinna  szukać  pomocy,  zanim  zacznie  sta-

rać  się  o  pracę?  W  tym  samym  czasie  doświadczyła 
dwóch bolesnych rozstań: z pracą i z rodzicami, gdy ci 
wyjechali za granicę. Wprawdzie mają wrócić za kilka 
miesięcy, lecz czasami czuła się tak, jak gdyby straciła 
ich na zawsze. 

Odkąd poznała Shaya, czuła się znacznie lepiej, ale 

nie  była  pewna,  czy  znowu  nie  wpadłaby  w  depresję, 
gdyby  on  zniknął  z  jej  życia.  O  ile  można  uczciwie 
powiedzieć,  że  w  nim  teraz  jest.  Pocałował  ją  w  poli-
czek,  lecz  co  z  tego?  Dla  niej  taki  pocałunek  oznacza 
coś wyjątkowego, ale mnóstwo ludzi całuje znajomych 
w policzek i nie przywiązuje do tego żadnej wagi. 

Często wracała do  domu z  irracjonalną nadzieją, że 

zastanie w nim rodziców, że drzwi otworzy matka albo 
ojciec  i  mocno ją przytuli. Co prawda ciągle  do siebie 
dzwonili, pisali maile i listy, ale to nie to samo, co móc 
się z nimi zobaczyć. Bardzo za nimi tęskniła. Oczywi-
ście miała znajomych, jednak odkąd straciła pracę, 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

spotykała  się  z  nimi  znacznie  rzadziej.  Kiedy  wycho-
wuje  się  dzieci,  trudno  wygospodarować  wolny  wie-
czór.  Bunia  McGregor  także  poświęcała  Mungowi  i 
Fleur dużo czasu, niemniej Deirdre czuła się za dzieci 
odpowiedzialna  i  stopniowo  skazywała  się  na  towa-
rzyską izolację. 

Mimo wszystko ktoś na nią czekał: Mollykins, kró-

lująca  niepodzielnie  w  domu  rodziców  rudo-czar-no-
biała  kotka.  Za  dnia  wchodziła  i  wychodziła  przez 
specjalną klapkę  w drzwiach, wieczorami Deirdre  wy-
puszczała  ją  na  dwór  i  czekała,  aż  kotka  wróci,  bojąc 
się, aby nie porwał jej któryś z kojotów, których pełno 
było  w  okolicznych  lasach.  Często  podchodziły  na 
skraj osiedli. 

-  Cześć,  Mollykins  -  powiedziała  czułe  do  kotki, 

która  pojawiła  się  natychmiast,  zupełnie  jak  gdyby 
doskonale wiedziała, o której Deirdre przyjdzie. 

Kotka  miauknęła  i  zaczęła  ocierać  się  o  jej  nogi. 

Deirdre przykucnęła na podłodze usłanej listami, które 
listonosz wrzucał do domu przez specjalną skrzynkę w 
drzwiach,  i  pogłaskała  Mołlykins.  Kotka  natychmiast 
zaczęła  mruczeć.  Biedactwo,  pomyślała  Deirdre,  ona 
też na pewno tęskni za rodzicami. 

Przejrzała  listy:  dwa  zaadresowane  były  charakte-

rem pisma jej matki. 

Wypuściła  zwierzaka  na  dwór,  klapkę  w  tylnych 

drzwiach  zostawiając  podniesioną,  tak  aby  Mołlykins 
mogła  wrócić,  kiedy  zechce.  Co  za  początek  dnia: 
najpierw  rozmowa  z  Bunią  McGregor,  potem  zwie-
dzanie  Stanton  Memoriał.  No  i  Shay.  Wciąż  miała  go 
przed oczami. I choć to właściwie nie jej sprawa, czuła 
dziwną ulgę na myśl, że nie jest żonaty, choć 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

oczywiście  nie  oznaczało  to,  że  w  jego  życiu  nie  ma 
jakiejś kobiety. 

Poszła do  kuchni zaparzyć herbatę, a potem stanęła 

przy  oknie  i  zapatrzyła  się  w  skąpany  w  deszczu  je-
sienny ogród. Nagle zadzwonił telefon. 

-

 

Cześć, Dee. Chciałem tylko sprawdzić, czy jesteś 

w domu - usłyszała w słuchawce głos Munga. - Dzisiaj 
jesz u siebie? 

Deirdre od razu wychwyciła nutkę niepokoju w jego 

głosie.  Serce  jej  się  ścisnęło.  Jej  mały  chłopczyk 
powoli wyrasta na mężczyznę, a nadał jest łagodny jak 
dziecko.  Nie  ma  w  nim  cienia  agresji,  choć  przecież 
niektórzy  mężczyźni  nigdy  nie  wyrastają  z  potrzeby 
wiecznego  udowadniania  światu  swojej  wyższości,  co 
bywa dla otoczenia bardzo męczące. 

-  Chyba  tak.  A  chciałbyś,  żebym  do  was  przy-

jechała? 

-  Nie,  ale  może  my  moglibyśmy  u  ciebie  zanoco-

wać? Chcę trochę odpocząć od Jerry'ego. 

-  Nie ma sprawy. Powiesz Fleur? 
-  Jasne. To do zobaczyska - odparł znacznie wesel-

szym tonem. 

Mungo  i  Fleur  chodzili  do  dwóch  różnych  szkół 

niedaleko  domu  Deirdre.  Po  lekcjach  umawiali  się  w 
określonym miejscu i wracali do domu razem. Czasem 
Deirdre ich odwoziła, o ile jej leciwy samochód raczył 
odpalić,  a  jeśli  Mungo  był  przeziębiony,  sama 
odprowadzała  i  odbierała  Fleur  ze  szkoły.  Chciała, 
żeby dzieci czuły się bezpieczne. 

Pozostawało jej jedynie poinformować Jerry'ego, że 

dzieciaki  nocują  u  niej.  Nie  przewidywała  większych 
problemów, z reguły godził się chętnie, bo nie 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

dość, że  miał  je z  głowy, to  jeszcze,  jak podejrzewała 
Deirdre,  mógł  zaprosić  do  domu  jakąś  przyjaciółecz-
kę,  oczywiście  z  zachowaniem  pełnej  dyskrecji.  Bądź 
co bądź przed światem odgrywał załamanego wdowca. 
Mimo to odetchnęła z ulgą, gdy Jerry nie odebrał tele-
fonu, i zostawiła mu wiadomość na sekretarce. 

Kilka minut później zabrzęczał jej domowy telefon. 

Pomyślała,  że  to  na  pewno  Jerry.  Jednak  zrobi  jej 
awanturę. 

-  Cześć, Deirdre. - Usłyszała głos Shaya. - Wzięłaś 

ten  formularz?  Bo  jeśli  nie,  to  mogę  przy  okazji 
zajrzeć do działu kadr. 

-  Dzięki,  nie  trzeba  -  odparła  ucieszona  i  zaczer-

wieniła  się  natychmiast.  -  Formularz  już  mam,  ale 
chyba jeszcze poczekam z ubieganiem się o tę posadę. 
Muszę sobie wszystko przemyśleć. Jeszcze raz dzięku-
ję za dzisiejszy dzień. 

-  Cała przyjemność po mojej strome. Zawsze chęt-

nie ci pomogę, tylko daj mi znać. 

Deirdre zastanawiała się, czy jest taki miły dlatego, 

iż przemawia przez niego litość, jednak nagle przestało 
to  dla  niej  mieć  jakiegokolwiek  znaczenie,  byle  tylko 
od czasu do czasu się widywali. Shay milczał i Deirdre 
przestraszyła  się,  że  zaraz  skończy  rozmowę,  więc 
dodała pośpiesznie: 

-

 

Może  wpadłby pan  wieczorem  na  kolację,  oczy-

wiście jeśli nie ma pan innych planów? Będę z dziecia-
kami. Siódma albo trochę przed siódmą? 

Szybko podała mu swój adres. 

-  Ale pod jednym warunkiem - odparł rozbawiony 

- będziesz mi mówić po imieniu. 

-  Dobrze... Shay. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

-

 

Od  razu  lepiej  -  odparł.  -  Przyjadę  zaraz  po 

obchodzie.  Uprzedzę  cię  telefonicznie,  gdybym  miał 
się spóźnić. 

-

 

Dobrze. To do zobaczenia. 

Ciekawe, czy rzeczywiście się spóźni, czy naprawdę 

jest  pracoholikiem,  jak  mu  zarzucała  była  żona. 
Deirdre  próbowała  wyobrazić  sobie  tajemniczą  An-
tonię,  dla której taki spokojny, opanowany  mężczyzna 
jak Shay kompletnie stracił głowę. 

Zajęła  się  sprzątaniem.  Co  prawda  w  domu  było 

nieskazitelnie  czysto,  ale  powietrze  wydawało  jej  się 
nieprzyjemnie  stęchłe;  po  prostu  czuło  się,  że  nikt  tu 
nie  mieszka.  Podam  smażone  owoce  morza  z  warzy-
wami,  pomyślała,  wyjmując  krewetki  z  zamrażalnika. 
Nakryła stół w niewielkiej przytulnej jadalni, włączyła 
gazowy  kominek,  imitację  staroświeckiego  żeliwnego 
pieca  opalanego  drewnem,  i  przez  chwilę  patrzyła  na 
pełgające  płomienie.  Po  namyśle  postawiła  na  stole 
świece  i  poszła  do  salonu.  Może  dom  jest  skromny  i 
niezbyt okazały, ale gustownie urządzony. 

Uczesała  się  i  umalowała,  spoglądając  na  bladą 

twarz  i  smutne,  zmęczone  oczy  w  lustrze.  Nie  na-
zwałaby  się  piękną  ani  nawet  szczególnie  ładną,  ale 
miała  interesującą  twarz  o  regularnych  rysach.  Jej  da-
wny  adorator  określił  ją  jako  „przykuwającą  wzrok". 
Uśmiechnęła  się  do  swojego  odbicia,  nakładając  na 
powieki odrobinę zielonego cienia do oczu. 

-

 

Próżności,  imię  twe  Kobieta  -  odezwała  się  na 

głos. - Ale są gorsze wady. 

Włożyła  wełnianą  spódnicę  i  cienki  sweterek.  Tak 

jak  się  spodziewała,  najpierw  pojawili  się  Mungo  i 
Fleur z wypchanymi tornistrami. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

-  Zjemy  w  jadalni -  oznajmiła. - Doktor Melburne 

wpadnie  na  kolację.  I  uprzedzając  wasze  pytania:  to 
rozwodnik. 

-  Cóż, lepszy rozwiedziony  niż żonaty - stwierdził 

trzeźwo Mungo - skoro już ci się podoba, Dee. 

-  Owszem - przyznała. - Ale prawie się nie znamy. 
-  Ooo, ale tu ładnie  -  odezwała się Fleur, zagląda-

jąc do jadalni. - Tak cieplutko i przytulnie. 

-  Super! - zawtórował jej Mungo i oboje pomasze-

rowali do salonu. - Możemy  chwilę pooglądać telewi-
zję, Dee? 

-  Dobrze,  ale  później  pomożecie  mi  przy  kolacji  i 

bez  protestów  usiądziecie  do  lekcji.  Myślę,  że  doktor 
Melburne wpadnie tylko na chwilę, tak ciężko pracuje. 

-  Fajny  jest  -  oznajmiła  Fleur.  -  Wyjdziesz  za 

niego, Dee? 

-  Na  miły  Bóg,  co  za  pomysł!  Znamy  się...  dość 

krótko. 

-  O ile nie spróbuje nam cię zabrać, nie ma sprawy 

-  orzekł  Mungo.  Rodzeństwo  było  bystre  i  zapewne 
wszystkiego  się  domyślili,  widząc  jej  zaczerwienioną 
twarz. - Zostało trochę soku, Dee? 

-  Tak, nalej sobie. 
Shay spóźnił się  kwadrans. Wszystko było gotowe, 

brakowało tylko wina, lecz ostatecznie postanowiła go 
nie podawać. Nie chciała, by pomyślał, że jakoś szcze-
gólnie  się  stara.  Pozwoliła,  aby  to  Mungo  poszedł 
otworzyć drzwi, a sama w tym czasie została w jadalni 
i zapaliła świece. 

-

 

Wezmę  pana  płaszcz  -  powiedziała  uprzejmie 

Fleur. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

-

 

Dziękuję - odparł Shay. 

Kiedy  Deirdre  weszła  do  przedpokoju,  podał  jej 

bukiecik kwiatów. 

-  Zimowe  bratki  -  powiedział.  -  Przepraszam  za 

spóźnienie. Pewnie umieracie z głodu. 

-  Śliczne - odparła, patrząc na kwiaty o mięsistych, 

przypominających 

aksamit 

płatkach, 

ciemnofio-

letowych  i  żółtych.  -  Właśnie  miałam  podawać.  Może 
od  razu  usiądziemy  do  stołu?  Dzieciaki  mają  jeszcze 
lekcje do odrobienia. 

-  Oczywiście. 
-  Tylko  wstawię  je  do  wody.  Mungo,  zaprowadź 

pana do jadalni, zaraz do was przyjdę. 

W  czarnym  kaszmirowym  golfie  Shay  wyglądał 

elegancko,  ale  był  blady  i  zmęczony.  Jak  to  po  pracy, 
pomyślała. 

Gdy stawiała wazonik z bratkami na stoliku w holu, 

zauważyła, że ręce jej drżą. Odczekała chwilę i poszła 
do jadalni. 

Shay i dzieci siedzieli już przy stole. Mungo gładko 

wszedł  w  rolę  gospodarza  -  zawsze  bawiło  go  od-
grywanie  różnych  ról,  nawet  zapisał  się  do  szkolnego 
kółka  teatralnego.  Deirdre  uśmiechnęła  się  z  dumą. 
Zależało jej na tym, aby dzieci umiały się zachować w 
towarzystwie.  Uczestniczyły  we  wszystkich  do-
mowych  uroczystościach  i  nigdy  nie  przyniosły  jej 
wstydu. 

-  Toż  to  prawdziwa  uczta  -  stwierdził  Shay,  gdy 

postawiła przed nimi owoce morza i warzywa z ryżem 
jaśminowym. - Jeszcze raz dziękuję za zaproszenie. 

-  Na  deser  będzie  sałatka  owocowa  -  odparła, 

uszczęśliwiona komplementem. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Ostatnio rzadko przyjmowała gości. Owszem, goto-

wała  dla  znajomych  Jerry'ego,  ale  nigdy  nie  siadała  z 
nimi do stołu. Dopiero tutaj, we własnym domu, czuła 
się  jak  prawdziwa  gospodyni.  Chwilę  później 
wywiązała się ożywiona, wesoła rozmowa. I Deirdre, i 
dzieci czuły się tak, jak gdyby znały Shaya od zawsze. 

-

 

Co teraz robi pana syn? - spytał śmiało Mungo. - 

Jego też  mogliśmy zaprosić. Chyba że  jest  w szkole z 
internatem? 

Shay  zawahał  się,  Deirdre  czekała,  wstrzymując 

oddech. 

-  Nie jest w szkole z internatem, ale w domu też go 

nie  ma.  Wróci  za  tydzień  czy  dwa.  Jestem  pewny,  że 
chętnie  by  was  poznał.  Może  następnym  razem,  o  ile 
będziecie tak mili, że znowu mnie zaprosicie. 

-  Do której szkoły chodzi? - drążył Mungo. 
-  Do  St.  Andrew's  College  -  odparł  Shay.  Była  to 

prestiżowa  szkoła  średnia  dla  chłopców  w  Prospect 
Bay. 

-  Czasami  gramy  z  nimi  w  piłkę  nożną  -  ucieszył 

się Mungo. - Uwielbiam piłkę nożną! 

-  Może się kiedyś widzieliście. Mark też gra w pił-

kę - odparł dziwnym tonem. 

-  Oczywiście, że cię zaprosimy - wtrąciła Deirdre z 

pośpiechem. - Tylko daj znać, kiedy ci pasuje. 

-  Dam  znać  -  odparł  cicho,  patrząc  na  nią  ponad 

płomieniami świec. 

Deirdre uśmiechnęła się. Coś ich jednak łączy: tros-

ka o dzieci. 

W  kuchni  cicho  grało  radio  i  niebawem  przy  stole 

znowu zapanowała pogodniejsza atmosfera. Shay miał 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

świetny kontakt z dziećmi, rozmawiali o filmach, 

0

 

koncertach.  Wiedział,  co  je  zainteresuje.  To  smutne, 

że jego  małżeństwo się rozpadło, ale gdyby nie to, nie 
siedziałby  tu  teraz  z  nimi.  Po  kolacji  Fleur  i  Mungo 
przenieśli  się  do  salonu,  obłożyli  się  książkami  i  ze-
szytami, a Deirdre i Shay posprzątali ze stołu. 

-  Sądziłam,  że  będziesz  się  śpieszył  -  zauważyła 

nieśmiało, gdy talerze znalazły się w zlewie. 

-  Rzeczywiście,  zaraz  muszę  biec  -  odparł,  zerka-

jąc na kuchenny zegar. - Kolacja była wspaniała, Deir-
dre. Dziękuję. 

-  Cieszę się, że mogłeś wpaść. - Posmutniała. - 

1

 

że ci smakowało. 

-

 

Pewnie  dziwisz  się,  dlaczego  tak  niechętnie  mó-

wię  o  moim  synu  -  powiedział  wolno  i  ściszył  głos.  - 
On...  jest  w  szpitalu  na  oddziale  odwykowym,  już  od 
tygodnia.  Niechcący  przedawkował.  Jest  uzależniony 
od  narkotyków,  zaczęło  się  od  trawki.  To  był  praw-
dziwy  koszmar,  i  dla  niego,  i  dla  mnie.  Byłem  tuż  po 
rozwodzie  i,  mówiąc  oględnie,  czułem  się  winny. 
Chciałby  jak  najszybciej  wyjść  ze  szpitala,  ale  musi 
zostać jeszcze co najmniej tydzień. 

Deirdre przestała zmywać naczynia. 

-  Bardzo  mi  przykro.  Ale  chyba  nie  próbował... 

hm... nie próbował...? 

-  Nie,  nie  próbował  się  zabić.  Przysiągł,  a  ja  mu 

wierzę.  To  dobry  chłopak.  Po  prostu  wpadł  w  złe 
towarzystwo,  jak  mnóstwo  dzieci,  którym  rodzice  nie 
poświęcają  dostatecznie  dużo uwagi. Może  nie  okazy-
wałem mu uczuć, tak jak powinienem, choć kocham go 
ponad  życie.  -  Włożył  ręce  do  kieszeni  i  zaczął 
nerwowo krążyć po kuchni. - Miłość do dziecka nie 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

przekłada  się  na  prezenty,  żaden  przedmiot  nie  wyna-
grodzi  mu  tego,  że  nie  ma  przy  nim  rodziców.  Nie 
wierzę  w  żadne  „pół  godziny  dla  rodziny".  Albo  się 
ma  czas  dla  dziecka,  albo  się  go  nie  ma.  To  tylko 
chwytliwy  frazes,  którym  humor  poprawiają  sobie 
kiepscy  rodzice.  Czasem  wystarcza  po  prostu  być 
blisko,  można  siedzieć  i  czytać  gazetę,  ale  być.  Tego 
dzieci  potrzebują.  I  tego  samego  chce  żona  czy  mąż: 
żeby ta druga osoba była blisko. 

-  Tak  -  przyznała  z  westchnieniem.  -  To  trudne 

sprawy. I  jeszcze  do tego  narkotyki. Włos  mi się  jeży 
na  myśl,  że  mogłabym  to  samo  przechodzić  z  Mun-
giem albo z Fleur. Człowiek zawsze stara się wiedzieć, 
gdzie są dzieci, co robią. Totrudne. 

-  Bardzo  -  mruknął  przygnębionym  tonem  i  oparł 

się o ścianę. 

-

 

Jak to się zaczęło? 

-

 

Tak  jak  zwykle.  W  szkole  eksperymentował  z 

marihuaną, koledzy palili, więc i on musiał spróbować, 
skończyło  się  nałogiem.  Przeżywał  wtedy  ogromne 
stresy,  tęsknił  za  matką.  Przez  długi  czas  domyślałem 
się,  co  robi,  ale  nie  dał  się  przyłapać.  Oczywiście 
kiedy  pytałem,  wszystkiego  się  wypierał.  Potem 
przeszedł na pigułki i któregoś dnia przedawkował. 

-

 

Nie miał problemu z kupnem narkotyków? 

-

 

Żadnego  -  odparł  gniewnie.  -  W  końcu  wpadł. 

Nauczyciel  nakrył  jego  i  kilku  innych  chłopców  na 
paleniu  skrętów.  Nie  będę  przedłużał:  stanęło  na  tym, 
że  mają  się  zgłosić  do  psychologa,  a  jeśli  sytuacja  się 
powtórzy, zostaną zawieszeni albo i wydaleni ze szko-
ły.  Dostali  też  specjalny  nadzór,  więc  o  to,  co  się 
dzieje 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

na  terenie  szkoły,  jestem  spokojny.  Gorzej  z  tym,  co 
wyprawiają poza szkołą. 

-  Słucham  cię  i  myślę,  że  moje  problemy  mimo 

wszystko nie są takie  wielkie -  wyznała szczerze. - W 
moim  przypadku  chodzi  raczej  o  brak  odwagi,  aby 
dokonać  pewnych  zmian...  kiedy  już  się  na  nie 
zdecyduję. 

-  Dziewczyno!  -  Zaśmiał  się  niewesoło.  -  Każdy 

ma jakieś problemy. W szpitalu codziennie stykam się 
z  ludzkim  nieszczęściem.  I  to  są  prawdziwe  tragedie. 
Nawet  nie  wiesz, jak  mi trudno, choć  ja tylko przeka-
zuję złe  wieści. Widzę,  jacy się  czują samotni, opusz-
czeni, a przecież  wystarczy się przed  kimś  otworzyć  i 
posłuchać drugiej strony. Problemy od tego nie znikną, 
ale  zawsze  jest  odrobinę  lżej,  kiedy  można  się  komuś 
zwierzyć. 

Spacerował  po  kuchni,  oglądając  rysunki  przycze-

pione  magnesami  do  lodówki,  obrazy  na  ścianach, 
rośliny doniczkowe ustawione na parapecie. 

-

 

To prawda - przyznała Deirdre. 

Patrzyła na niego  i  marzyła, aby ją  objął, pozwolił, 

by  zamknęła  oczy  i  oparła  mu  na  piersi  skołataną 
głowę. Chciała czuć  ciepło  jego  ciała i  wierzyć, że  jej 
bliskość  dodaje  mu sił. Na początku  wydał jej się taki 
stanowczy,  niemal  władczy,  że  w  swojej  rozpaczy  i 
smutku  nie  pomyślała  nawet,  że  on  także  może  bory-
kać się z jakimiś problemami. 

-

 

Cytując odpowiedź mojej pacjentki, której byłem 

zmuszony  powiedzieć,  że  ma  raka:  myśl,  że  mogę 
zginąć  pod  kołami  ciężarówki,  zanim  ją  zabije  choro-
ba, wcale jej nie pociesza, za to bardzo pomogłoby jej 
towarzystwo i mądrość innych kobiet cierpiących na 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

ten  sam  rodzaj  nowotworu.  Wielu  lekarzy  mówi: 
„Och,  a  ja  mogę  jutro  wpaść  pod  samochód",  sądząc, 
że  w  ten  sposób  pocieszą  chorego.  Ale  to  bzdura,  bo 
sami  nie  wierzą  w  swoje  słowa,  nie  czują,  że  śmierć 
delikatnie poklepuje ich po ramieniu. 

-

 

Masz rację  -  odparła  Deirdre.  —  Uważam,  że  to 

bardzo nietaktowne. Z drugiej strony lekarze nie  lubią 
mówić o śmierci. 

Patrzyli  na  siebie  w  ciszy,  którą  zakłócało  jedynie 

miarowe tykanie zegara. Gdyby mogła go objąć, przy-
tulić... 

-  Jeśli  mogę  ci  jakoś  pomóc,  to  mi  powiedz.  Nie 

chciałabym się narzucać. 

-  Dziękuję ci - odrzekł, zwracając na nią poważne, 

zmęczone  oczy.  -  Już  mi  pomogłaś,  i  to  wcale  się  nie 
starając, Deirdre. 

Och, staram się, żebyś tylko wiedział, jak bardzo! 

-

 

Proponowałaś  kawę.  Byle  małą,  bo  inaczej  ze 

spania  nici  -  rzekł  wesołym  tonem,  próbując  rozłado-
wać atmosferę. - A potem, niestety,  muszę iść. To był 
przemiły  wieczór. Poczułem się prawie  jak u siebie  w 
domu,  chyba  dlatego  powiedziałem  ci  o  Marku. 
Zazwyczaj jestem bardziej skryty, ale po prostu wiem, 
że można ci zaufać. 

Deirdre skinęła głową. 

-  Jego matka wie? 
-  Jeszcze nie. Nie chciałem jej niepotrzebnie mart-

wić, i tak jest za granicą. Zresztą Mark prosił, żeby jej 
nie mówić. Pewnie mimo wszystko do niej zadzwonię, 
ale  dopiero  kiedy  Mark  dojdzie  do  siebie.  Wiem,  że 
chciałby  się  z  nią  zobaczyć.  Ma  do  niej  żal,  że  go 
opuściła. Przynajmniej on tak to widzi. Co prawda 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

chciała zabrać go ze sobą, ale Mark nie lubi jej nowego 
faceta. Wolał zostać ze mną, ja też tego chciałem. 

-

 

Zawsze będziecie tu mile widziani, ty i twój syn - 

oznajmiła Deirdre. - Uprzedźcie i przyjeżdżajcie. 

Pomyślała,  że  opowiedział  jej  o  swojej  rodzinie, 

ponieważ  domyślał  się,  że  jest  nim  zainteresowana. 
Chciał być wobec niej szczery, dać jej do zrozumienia, 
że nie jest ideałem bez skazy, i za to go szanowała. 

-  Tak zrobimy. Dziękuję. 
-  To ja ci dziękuję, Shay - odparła żarliwie. - Jesteś 

dobrym człowiekiem. 

-  Za to nie najlepszym ojcem - powiedział ze smut-

kiem, patrząc jej w oczy. 

-  Nie  upilnujesz  nastoletniego  chłopaka,  nie  jesteś 

policjantem. 

-  Może gdybym mniej pracował, zauważyłbym, co 

się z nim dzieje, a tak na problem mojego syna zwróci-
ła  mi  uwagę  gosposia.  To  złota  kobieta,  ale  nie  mogę 
oczekiwać, że będzie dla Marka jak matka. Ma rodzinę 
i własne życie. 

Sączyli  kawę,  słuchając,  jak  za  ścianą  dzieciaki  o 

czymś  dyskutują.  Ta  swojska  domowa  scenka  spra-
wiła, iż Deirdre znowu poczuła się niemal szczęśliwa. 

-

 

W  szkołach,  w  których  uczą  się  Mungo  i  Fleur, 

nauczyciele  są  bardzo  wyczuleni  na  sprawę  narkoty-
ków - odezwała się. - Otwarcie rozmawiają z uczniami 
o  tym  problemie,  często  mówi  się  o  nim  na  wywia-
dówkach.  Uczniowie  przyłapani  na  paleniu  trawki  zo-
stają  zawieszeni,  a  ich  rodzice  natychmiast  wezwani 
do  szkoły.  To  samo  dotyczy  nękania  młodszych 
uczniów  przez  starszych.  To  po  prostu  nie  jest  tolero-
wane. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

-  I dobrze. Wielu rodziców  wyobraża sobie, iż ich 

dzieci ten problem nigdy nie dotknie. 

-  Po  tym,  co  mi  powiedziałeś,  moje  własne  pro-

blemy  wydają  mi  się  całkiem  błahe  -  powiedziała 
cicho. 

Niebawem  Shay  pożegnał  się  z  nią  i  z  dziećmi. 

Deirdre odprowadziła go do drzwi i patrzyła, jak wkła-
da płaszcz. Wyszli przed dom, Shay domknął drzwi. 

-  Jeszcze  raz  ci  dziękuję  -  odezwał  się.  -  Gdybyś 

chciała  porozmawiać,  dzwoń  o  każdej  porze.  Jeśli  się 
nie odezwiesz, ja to zrobię. Zaproszę cię na kolację. 

-  Dobrze - szepnęła. 
-  Może nie mam prawda udzielać rad, własne życie 

zmieniłem w jeden wielki chaos, ale umiem słuchać. 

-  Nie  mów  tak  -  zaoponowała.  -  Na  pewno  jesteś 

świetnym lekarzem. 

-  Kosztem całej reszty - stwierdził cierpko. - Mar-

ny  ze  mnie  wzór  do  naśladowania.  Muszę  sobie  stale 
przypominać, że praca to nie  wszystko. Są ważniejsze 
rzeczy. Dobranoc, Deirdre. 

Stali w mdłym świetle latarni i milczeli. Nie chcieli 

się rozstawać. 

-

 

Ja...  -  Oparła  mu  dłonie  na  ramionach,  przepeł-

niona  bezmiernym  współczuciem,  przejęta  losem  bie-
dnego Marka. - Shay, nie wiem, co powiedzieć... 

Nagłe  objął  ją  w  talii  i  przyciągnął  do  siebie,  po 

czym  z czułością pocałował  w usta. Deirdre  zamknęła 
oczy.  To  było  jak  piękny  sen.  Delikatnie  przytrzymał 
jej głowę i całował ją do utraty tchu. Objęła go mocno, 
marząc  o  tym,  aby  ten  pocałunek  nigdy  się  nie  skoń-
czył. Pragnęła go i wiedziała, że on pragnie jej równie 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

gorąco. Musi uważać na doktora Shaya Melburne'a, bo 
jeszcze gotowa się w nim zakochać. Odsunęli się 
równocześnie. 

-  Dobranoc - szepnęła. 
-  Dobranoc. I do zobaczenia - powiedział i jeszcze 

raz namiętnie ją pocałował. 

-  Dee!  Gdzie  jesteś?  -  zawołała  ze  środka  domu 

Fleur. 

Shay pogładził Deirdre po ramionach, szybko uścis-

nął jej dłonie i odwróciwszy się, ruszył w stronę samo-
chodu. W ogrodzie obejrzał się i uniósł rękę w pożeg-
nalnym geście. Nie zawołała go, choć bardzo chciała. 

-

 

Dee! 

Weszła do holu, oszołomiona tym, co wydarzyło się 

między nią a Shayem, oraz tym, czego dowiedziała się 
o  jego  synu.  Zrozumiała,  że  jej  problemy  są  niczym 
wobec problemów innych ludzi. 

-  Tu jestem!  -  odkrzyknęła. - Żegnałam się  z  dok-

torem Melburne'em. 

-  Pomożesz mi, Dee? - poprosiła Fleur. - Muszę się 

nauczyć  wiersza.  Posłuchasz,  czy  niczego  nie  po-
plątałam? 

-  Jasne. 
-  Wiesz, on jest naprawdę sympatyczny, ten doktor 

Melburne'e  - zauważyła ni stąd, ni zowąd Fleur. - Jest 
taki... normalny, wiesz? I bardzo fajny. 

-  Też tak uważam - odparła Deirdre. 
-  Będzie twoim chłopakiem? 
-  Nie  wiem!  -  Deirdre  się  zaśmiała.  -  Ale  chciała-

bym, żeby nim był. Jeszcze jakieś pytania? 

-  Może  później  -  odparła  majestatycznie  Fleur.  -

Teraz mam co innego do roboty. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

-  Jak  sobie  życzysz  -  powiedziała  Deirdre  i  obie 

przeszły do salonu. 

Cieszyła się, że dzieci zostają na noc. Właśnie koń-

czyły  odrabiać  lekcje  i  w  salonie  walały  się  zeszyty  i 
książki,  na  które  złocisty  blask  rzucały  płomienie  w 
kominku.  Prawdziwy  dom.  Niebawem  wrócą  jej 
rodzice,  wróci  brat,  któremu  kończył  się  kontrakt  w 
Australii, i znowu wszyscy będą razem. 

Jutro  dokładnie  przeczyta  formularz  i  go  wypełni, 

ale  do  szpitala  zaniesie  go  dopiero  wtedy,  gdy  będzie 
wiedziała, jak pogodzić pracę z opieką nad dziećmi. Po 
pierwsze, kwestia dotarcia do szkoły. Mimo że Mungo 
i  Fleur  byli  na  tyle  duzi,  że  nie  musiała  im  stale 
towarzyszyć, jednak wiedziała, jak niebezpiecznie  jest 
zostawiać dzieci samym sobie. Z pewnością poczułyby 
się  zaniedbywane,  opuszczone  i  niekochane.  Mungo 
miał  już  trzynaście  lat,  Fleur  dwanaście,  lecz  nie 
znaczyło to, że Deirdre  może traktować  ich  jak  osoby 
dorosłe tylko dlatego, że tak jej akurat wygodnie. 

Na początek sama wybierze się do lekarza i poprosi, 

aby  doradził  jej  dobrego  psychologa.  To  jest  najpil-
niejsze, reszta może poczekać, byle znowu nie popadła 
w  depresję,  byle  nie  powróciło  tamto  przerażające 
poczucie bezradności. 

Fiona  chce,  aby  Deirdre  została  prawną  opiekunką 

dzieci  na  wypadek  jej  choroby  lub  śmierci.  Musi  jak 
najszybciej  zobaczyć  się  z  prawnikiem  starszej  pani, 
choć trochę się tego obawiała. Już wiedziała, że nigdy 
nie opuści Munga i Fleur, po tym zaś, co o swoim synu 
opowiedział jej Shay, czuła się niemal chora. Umierała 
ze strachu na myśl o tym, że i one mogłyby sięgnąć po 
narkotyki; przecież jak Mark zostały bez matki. I na 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

tym  jej  obawy  się  nie  kończyły.  Bała  się  furii,  w  jaką 
wpadnie Jerry, zaledwie dowie się o planach teściowej. 
Nie  zawaha  się  przed  niczym,  aby  nie  zdołała  ich 
zrealizować. 

-  To  ten  wiersz  -  odezwała  się  Fleur,  podając  jej 

wydruk z komputera. - Szkocki. 

-  O kurczę  - zaśmiała się Deirdre. -  Ale  chyba nie 

po szkocku? 

-  A gdzieżby - odparła Fleur z kamienną powagą. - 

Jeno słuchaj bacznie, a słówka żadnego nie uroń. 

-  Kiedyś  znałam  ten  wiersz  na  pamięć,  wiesz?  -

odparła  Deirdre,  zerkając  na  tekst.  -  No,  siadaj  i  re-
cytuj, zmieniam się w słuch. 

Sama  usiadła  na  podłodze,  bowiem  przy  Fleur  nie 

było  już  miejsca;  wszędzie  leżały  książki.  Mungo 
zrobił  zrezygnowaną  minę,  jak  gdyby  musiał 
wysłuchiwać  tej  recytacji  setny  raz,  zresztą  zapewne 
tak właśnie było. 

Deirdre  uśmiechnęła  się  do  swoich  myśli.  Dzisiaj 

nie przewidywała problemów z zaśnięciem, a sny będą 
wyjątkowo piękne. Pocałunki Shaya podziałają niczym 
balsam na jej duszę. 

 

Kiedy dzieci były już w łóżkach, Deirdre przełożyła 

naczynia  do  zmywarki  i  zamyślona  sprzątała  kuchnię, 
co  chwilę  omal  nie  potykając  się  o  kotkę,  która  po-
stanowiła dotrzymać jej towarzystwa. 

Poczucie,  że  powoli  popada  się  w  szaleństwo,  to 

straszna  rzecz.  Człowiek  jest  bliski  załamania  i  nie 
wie,  jak  sobie  pomóc.  Jeszcze  niedawno  sama  tak  się 
czuła, jak gdyby stała na skraju przepaści i zsuwała się 
ku  niej,  nie  potrafiąc  się  zatrzymać.  Było  to  tym  bar-
dziej przerażające, iż zawsze uważała się za silną. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Najwyższy  czas  zatroszczyć  się  o  siebie,  pomyśleć 

o  własnych  potrzebach  i  o  tym,  co  zrobić,  aby  je 
zaspokoić.  Gdyby  wróciła  do  pielęgniarstwa  i  praco-
wała, powiedzmy, trzy  dni w tygodniu,  musiałaby po-
prosić  o  pomoc  Fionę.  Fiona  ma  samochód,  wciąż 
prowadzi,  więc  mogłaby  zawozić  i  odwozić  wnuki  ze 
szkoły.  Nocowałyby  trochę  u  babci,  trochę  u  niej. 
Byłoby  z  tym  nieco  zamieszania,  ale  z  pewnością  nie 
takie,  jak  gdyby  Deirdre  na  zawsze  zniknęła  z  ich 
życia. 

Z  westchnieniem  zgasiła  światło  i  poszła  na  górę. 

Coś się wymyśli. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

 
 

-

 

Za  tydzień  Boże  Narodzenie.  To  dobry  moment, 

żeby zacząć wdrażać się do pracy. Wcześniej dużo się 
działo, ale teraz chirurdzy pokończyli planowe zabiegi, 
chcą się spokojnie szykować do świąt - rzekła szefowa 
pielęgniarek,  Darlene  Reade,  stojąc  w  holu  tuż  przed 
swoim  gabinetem.  -  Oczywiście  nagłe  wypadki  się 
zdarzają. 

Deirdre skinęła głową. 
-

 

To zrozumiałe. 

Uczucie,  które  ją  ogarnęło,  gdy  stała  w  tak  swojs-

kim  otoczeniu,  wdychając  znajome  szpitalne  zapachy, 
było cudowne. Niemal pełnia szczęścia. 

Był  poniedziałkowy  ranek.  Darlene,  Deirdre  oraz 

dwie  inne  świeżo  zatrudnione  pielęgniarki  czekały  na 
starszą  stażem  siostrę,  która  miała  poprowadzić  trzy-
tygodniowy  kurs  adaptacyjny.  Ku  zaskoczeniu  i  rado-
ści  Deirdre  okazało  się,  że  chętnych  do  pracy  jest  tak 
mało, że Darlene od razu zgodziła się przyjąć ją na pół 
etatu  i  pozwoliła  jej  wybrać  dni:  poniedziałki,  środy  i 
piątki, tak jak Deirdre sobie wymarzyła. Fakt, że Shay 
pracował  właśnie  w  tych  dniach,  miał  sporo 
wspólnego z jej wyborem. 

Po  chwili  podeszła  do  nich  kobieta  w  średnim 

wieku. 

-

 

Witam, nazywam się Caroline Ciarkę - przed 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

stawiła  się  i  przywitała  z  młodszymi  koleżankami, 
zerkając  na  identyfikatory  ze  zdjęciami  przypięte  do 
klap  białych  fartuchów.  -  A  więc  pani  to  Deirdre 
Warwick.  Pani  to  Suzy  Jacobs,  a  pani  to  Beth  Strom. 
Tak? 

-  To  ja  już  się  pożegnam  -  odezwała  się  Darlene, 

odwróciła się na pięcie i odeszła. 

-  Najpierw  oprowadzę  was  po  bloku  -  oznajmiła 

Caroline.  -  Wiem,  że  każda  z  was  była  tam  przynaj-
mniej  raz,  ale  teraz  trochę  sobie  poszperamy  po  szaf-
kach.  Pokażę  wam,  gdzie  trzymamy  leki  i  instrumen-
tarium,  na  przykład  zestawy  do  tracheotomii,  defib-
rylator,  zestawy  przeciwwstrząsowe,  i  tak  dalej.  Zaj-
rzymy  do  każdej szafki i  do  każdej szuflady. Staramy 
się,  aby  wszystkie  sale  operacyjne  były  identycznie 
urządzone  i  wyposażone,  oczywiście  w  miarę  moż-
liwości.  W  salach  specjalistycznych  zawsze  będą  do-
datkowe sprzęty. Gotowe do robienia notatek? 

-  Tak - odparły chórkiem. 
-  To idziemy. Zaczniemy od magazynu. 
Na  głównym  korytarzu  bloku  operacyjnego  pano-

wał  spory  ruch:  salowi  wieźli  pierwszych  pacjentów 
na planowe zabiegi, przed drzwiami do sal stało coraz 
więcej  szpitalnych  wózków.  Stanton  Memoriał  miał 
piętnaście  sal  operacyjnych,  sporo  jak  na  relatywnie 
mały szpital. Była za dwadzieścia ósma. 

Deirdre  rozejrzała  się:  wszystko  było  świetnie  zor-

ganizowane  i  działało  perfekcyjnie,  jak  w  szwajca-
rskim  zegarku.  Słuchając  Caroline,  myślała  o  Fleur  i 
Mungu. Co  w tej chwili robią? Pewnie Bunia  właśnie 
podaje  im  śniadanie  w  domu  Jerry'ego,  zaraz  zaczną 
szykować się do szkoły. Na szczęście Jerry znów 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

wybrał  się  w  służbową  podróż.  Kilka  tygodni,  łącznie 
ze świętami, spędzi w Hongkongu i Chinach. Zapewne 
nie  sam,  ale  Deirdre  to  nie  interesowało.  To  nie  jej 
sprawa. Po prostu cieszyła się, że dzieci mają spokój. 

Była nieco zagubiona, lecz w gruncie rzeczy było to 

przyjemne  uczucie.  Wciąż  nie  mogła  uwierzyć,  że  w 
końcu uśmiechnęło się do niej szczęście. Musiała stale 
sobie  powtarzać,  że  to  nie  sen.  Czasami  sprawy 
naprawdę przybierają nieoczekiwany obrót. 

Stała  w  dużym  magazynie,  patrząc  na  półki  z  naj-

różniejszymi  przedmiotami  używanymi  codziennie  w 
sali  operacyjnej:  strzykawkami,  plastikowymi  son-
dami,  cewnikami,  lateksowymi  rękawiczkami  i  mate-
riałami opatrunkowymi, by wymienić tylko kilka. 

Jak dobrze jest wrócić. 

-

 

Cześć,  Caroline  -  usłyszała  znajomy  głos.  Od-

wróciła się błyskawicznie i ujrzała Shaya, ubranego w 
chirurgiczny fartuch. 

Jak  zwykle  wyglądał  świetnie.  Deirdre  milczała, 

usiłując zapanować  nad  wyrazem twarzy. Nie chciała, 
aby wyczytał w niej radość. 

-

 

Część,  Shay  -  odparła  Caroline.  -  Poznaj  trzy 

nowe  dziewczyny,  dzisiaj  zaczynają.  Wszystkie  mają 
doświadczenie w pracy na bloku operacyjnym. 

Uśmiechnął się i podszedł się przywitać. 

-  Znam panią Warwick - stwierdził. - Już kiedyś na 

siebie wpadliśmy. 

-  To  dobrze  -  odparła  Caroline.  -  Niewykluczone, 

że  dzisiaj  będzie  z  tobą  pracowała.  A  może  tylko  po-
patrzy, jak pracujesz. 

-  Wrzucasz je na głęboką wodę, co? - spytał. 
-  Taką mam metodę. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

-  No  cóż,  do  widzenia  paniom  -  powiedział, 

uśmiechając  się  do  Deirdre,  ściągając  na  nią  zacieka-
wione spojrzenia koleżanek. 

-  Jak  go  poznałaś?  -  szepnęła  jedna,  gdy  wycho-

dziły z magazynu. 

-  Dość nietypowo - odparła ze śmiechem Deirdre. - 

Omal nie wpadłam pod jego samochód. 

-  Sama chętnie bym rzuciła mu się pod koła. 
W  korytarzu  zrobiło  się  spokojniej  dopiero  wtedy, 

gdy  część  pacjentów  trafiła  już  do  sal  operacyjnych. 
Dopóki  trwają  zabiegi,  na  bloku  panuje  względna  ci-
sza,  potem  salowi  przywiozą  kolejnych  chorych  z  od-
działów i salek przedoperacyjnych. Niektórzy pacjenci 
nie  wymagają dłuższej  hospitalizacji - dziś wieczorem 
albo najpóźniej jutro rano wrócą do domów. 

Tuż  przed  porą  lunchu  nowicjuszki  skierowano  do 

trzech  różnych  sal  operacyjnych,  gdzie  miały  się 
uczyć,  obserwując  doświadczone  koleżanki.  Deirdre, 
tak  jak  o  tym  marzyła,  trafiła  do  sali,  w  której  opero-
wał  Shay.  Zanim  weszła  do  środka,  spojrzała  na  listę 
zabiegów:  resekcja  jelita  u  pacjenta  cierpiącego  na 
nowotwór okrężnicy. 

Deirdre trzymała się z tyłu. Miała na twarzy maskę, 

włosy upchnęła pod jednorazowy czepek. Nie sądziła, 
aby  Shay  miał  czas  na  rozmowę,  przecież  musi  się 
skoncentrować  na  tym,  co  robi.  Asystowali  mu  młod-
szy  chirurg  oraz  stażysta.  Łącznie  z  instrumentariusz-
ką  w  sterylnej  strefie  znajdowały  się  cztery  osoby. 
Anestezjolog stał przy głowie pacjenta. 

Deirdre  była  przejęta  i  nieco  zestresowana.  Nie 

chciała niczego przegapić. O tak, pomyślała, cudownie 
znowu 

być 

sali 

operacyjnej. 

Wprawdzie 

odzwyczaiła 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

się  od  tego,  by  być  stale  w  pogotowiu,  lecz  bez  wąt-
pienia  to  wszystko  wróci,  gdy  tylko  odzyska  nadwąt-
loną  pewność  siebie.  Po  części  dlatego  tak  bardzo 
zależało jej na tym przeszkoleniu. 

Stała  w  milczeniu,  przyglądając  się  pracy  zespołu, 

starając  się  nie  wchodzić  pod  nogi  „brudnej"  pielęg-
niarce,  czyli  takiej,  która  zajmowała  się  wszystkim 
poza  obrębem  sterylnej  strefy.  Zauważyła  też,  że  nie 
potrafi się wyłączyć, nie myśleć o tym, co zostało poza 
tymi  czterema  ścianami.  Stale  wracała  myślami  do 
Fleur i Munga, zastanawiała się, co akurat robią, choć 
doskonale  znała  ich  rozkład  dnia.  Po  raz  pierwszy, 
odkąd  podjęła  się  opieki  nad  nimi,  zmuszona  była 
rozstać się z komórką. To nie są małe dzieci, powtarza-
ła sobie w duchu, nie potrzebują jej non stop. Z wysił-
kiem  oderwała  myśli  od  domowych  spraw.  Spodzie-
wała  się,  że  nie  będzie  łatwo,  jednak  w  głowie  jej  nie 
postało, że będzie się czuła taka rozdarta i niespokojna. 
Ostatnie  godziny  potwierdziły  jedynie  to,  czego  i  tak 
była  już  pewna:  nie  opuści  dzieci,  dopóki  będzie  im 
potrzebna. Chryste, a gdyby to były jej rodzone dzieci? 

Shay  usunął  fragment  jelita,  a  potem  zwrócił  się 

twarzą ku Deirdre, zupełnie jak gdyby przez cały czas 
wiedział, że ona tam jest. 

-

 

Cześć,  Deirdre  -  odezwał  się.  -  Chodź  trochę 

bliżej.  Ten  pacjent  ma  raka  okrężnicy  zstępującej,  jak 
widzisz,  usunąłem  duży  fragment  zstępnicy.  Miał 
szczęście,  wykryliśmy chorobę  we  wczesnym stadium 
i  nie  ma  przerzutów  do  sieci  czy  wątroby.  Guz  nie 
naciekał  na  ściany  okrężnicy.  Rokowania  są  bardzo 
dobre. 

-

 

To świetnie - odparła. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Wiedziała o tym. Co innego, gdyby doszło do prze-

rzutów,  chyba  że  byłaby  to  jedna,  łatwa  do  usunięcia 
miejscowa  zmiana.  Shay  ostrożnie  rozciął  skalpelem 
usunięty odcinek jelita, aby odsłonić nowotwór. 

-

 

Jest - mruknął. - Paskudna rzecz. Potem założył 

świeżą parę rękawiczek. 

-  Teraz zszyję sztapleręm  końce  jelita - tłumaczył, 

zerkając  na  Deirdre.  -  Ale  dla  ciebie  to  pewnie  nic 
nowego. 

-  Podejrzewam,  że  od czasu, kiedy ostatnio byłam 

przy takim zabiegu, pojawiły się jakieś nowe gadżety - 
odparła Deirdre i podziękowała „brudnej" pielęgniarce, 
która  przyniosła  taboret,  tak  aby  nowa  koleżanka 
mogła  wygodniej  obserwować  to,  co  się  dzieje  na 
stole. 

Shay  zajął  się  pracą  i  przez  długi  czas  milczał.  W 

sali panowała cisza, jeśli nie liczyć kilku zdawkowych 
uwag, stłumionego szumu aparatury anestezjologicznej 
i  ssaków.  Deirdre  była  zafascynowana,  przez  chwilę 
zdołała  nawet  nie  myśleć  o  Fleur  i  Mun-gu, 
skoncentrowana  na  zabiegu  i  świadoma,  że  w  każdej 
chwili może wyjść. 

Jak  w  wielu  szpitalach,  na  terenie  bloku  operacyj-

nego  nie  zabrakło  aneksu  kuchennego  dla  personelu, 
kącika, gdzie można zrobić sobie coś do picia i chwilę 
posiedzieć.  Oprócz  ogólnodostępnego  bufetu,  który 
znajdował się na parterze, była jeszcze malutka kafete-
ria w głównym holu, w której Deirdre była na kawie z 
Shayem.  Teraz  wydawało  jej  się,  że  było  to  wieki 
temu.  Kiedy  skończy  się  operacja,  zejdzie  na  dół  na 
lunch,  a  potem  pójdzie  z  koleżankami  na  wykład, 
pomyślała. Wprost nie mogła się doczekać. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

W  końcu  instrumentariuszki  policzyły  narzędzia  i 

materiały  opatrunkowe,  aby  mieć  pewność,  iż  nic  nie 
pozostało przypadkiem  w  jamie brzusznej operowane-
go.  Shay  ściągnął  rękawiczki,  zszycie  rany  pozosta-
wiając asyście. 

Skinął na Deirdre. Gdy podeszła, Shay zapytał: 

-  Idziesz do bufetu na lunch? 
-  Tak. 

-

 

To  super.  Zobaczymy  się  na  dole  za  dziesięć 

minut. Oczywiście, jeśli chcesz. 

Skinęła głową. 

-  To  do  zobaczenia  -  odparła  uszczęśliwiona,  lecz 

zaraz  upomniała  się  w  duchu,  że  nie  powinna  robić 
sobie niepotrzebnych nadziei. 

-  Dobra.  Zaklep  dla  mnie  krzesło  -  powiedział, 

zerkając na nią, i uśmiechnął się. 

W każdym razie oczy  mu się śmiały, bo usta wciąż 

były ukryte pod  maską. W pobliżu  kręciła się któraś z 
pielęgniarek, toteż Deirdre poczuła się nieswojo. 

Poszła  szukać  Caroline,  aby  jej  powiedzieć,  że  już 

jest po zabiegu i teraz chce się wybrać na lunch. Tylko 
narzuci fartuch na dwuczęściowy strój operacyjny. 

 

Deirdre  kończyła  właśnie  jeść,  gdy  do  stolika  pod-

szedł Shay, niosąc tacę z kawą i kanapką. 

-

 

Cześć,  mam  tylko  chwilę  -  powiedział.  -  Cieszę 

się, że tu jesteś, Deirdre. 

Z  bliska  wydał  jej  się  bledszy,  bardziej  zmęczony, 

lecz mimo to jeszcze bardziej interesujący. W kącikach 
jego 

przenikliwych 

oczu 

dostrzegła 

pierwsze 

zmarszczki,  lecz  wcale  jej  to  nie  przeszkadzało.  Dla 
niej były to oznaki dojrzałości, jakiej uczy samotne 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

rodzicielstwo  i  wymagająca  praca.  Rozumiała  to  jak 
mało kto. 

No i pracoholizm, pomyślała. 
-  Siła wyższa - odparła z uśmiechem. - Bardzo  mi 

się  tu  podoba,  chociaż  jeszcze  we  wszystkim  się  nie 
połapałam. 

-  Świetnie.  Słuchaj,  co  robisz  w  święta?  -  spytał, 

sięgając po kanapkę. 

Po wieczorze, który spędził z nią i z dzieciakami w 

domu  jej  rodziców,  odezwał  się  tylko  raz  i  zaprosił  ją 
do  restauracji.  Więcej  nie  dzwonił,  toteż  Deirdre 
doszła  do  wniosku,  że  na  tym  ich  znajomość  poza 
szpitalem  się  kończy,  tym  bardziej  że  zanim  się  roz-
stali, opowiadał  jej, że  ma bardzo  dużo pracy, a każdą 
wolną  chwilę  spędza  z  synem.  Pogodziła  się  z  myślą, 
że ostatecznie spłacił swój dług wobec niej po tym, jak 
omal  jej  nie  potrącił.  To  pytanie  sprawiło,  że  nadzieja 
w niej ożyła. 

-  W pierwszy dzień świąt jemy z dziećmi kolację u 

ich  babci  -  powiedziała,  myśląc  o  pysznościach,  jakie 
wychodziły  spod  ręki  Fiony,  o  ile  akurat  była  w 
nastroju do gotowania. 

-  Co  powiedziałabyś  na  powtórkę  u  mnie  w  drugi 

dzień świąt? Wzięłabyś dzieci. Nie musisz odpowiadać 
od  razu,  może  chcesz  zapytać  dzieci.  Moja  gospodyni 
świetnie  gotuje,  ale  akurat  ma  wolne,  więc  upichcimy 
z Markiem coś prostego. 

-  Chętnie  przyjdę.  Wystarczy  mi  kawałek  odgrze-

wanego  indyka  -  odrzekła  z  uśmiechem.  -  Fleur  i 
Mungowi pewnie też. 

-  Możliwe,  że  na  indyku  się  skończy  -  odrzekł  z 

kamienną powagą. - Chciałbym, żebyś poznała 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Marka.  Podpytywałem,  co  on  na  to,  żeby  zaprosić 
Munga i Fleur. Sprawiał wrażenie ucieszonego. 

-  To  już...  wyszedł  ze  szpitala?  -  zagadnęła  niepe-

wnie. - Wiem, że nie powinnam się wtrącać, ale kiedy 
mi o nim opowiadałeś, zrobiło mi się go strasznie żal. 

-  Tak, ale chodzi na terapię - wyjaśnił Shay. - Musi 

sobie  poradzić  z  odejściem  matki  i  z  tym  drugim 
problemem. 

-  Pisze do niego? - zapytała, nie mogąc zapanować 

nad ciekawością. 

-  O tak, regularnie. I  w  odróżnieniu  od  niektórych 

porzuconych  mężów,  nie  przechwytuję  jej  listów,  za-
nim wpadną mu w ręce. - Uśmiechnął się smutno. 

-  Cieszę  się,  że  go  poznam  -  zapewniła  Deirdre.  - 

Dziękuję za zaproszenie. Dzisiaj spytam dzieci. 

-  I ich ojczyma? - spytał ostrożnie. 
-  Boże Narodzenie i Nowy Rok spędza za granicą. 

Nie lubi świąt. 

Shay wyjął z kieszeni kartkę, na której zapisał swój 

adres i wskazówki, jak dotrzeć do jego domu. 

-

 

Proszę - powiedział, podając ją Deirdre. - Święta 

tuż-tuż. Zadzwoń do mnie. 

Przełknął ostatni kęs kanapki i wypił kawę. 

-  Zadzwonię jutro. 
-  Świetnie,  na  mój  domowy  numer.  Gdybyś  mnie 

akurat  nie  zastała,  nagraj  się  na  sekretarce.  -  Wstał  i 
przelotnie  uścisnął  jej  rękę.  -  Mam  nadzieję,  że 
przyjdziecie. I cieszę się, że tu pracujesz. Powodzenia. 
Na razie, Deirdre. 

-  Dziękuję - odparła nieśmiało. - Pa. 
I  już  go  nie  było.  Przez  chwilę  czuła  się  tak,  jak 

gdyby ta rozmowa była jedynie wytworem jej wyobra 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

źni, odzwierciedleniem jej tęsknot i pragnień. Powiod-
ła za nim wzrokiem akurat w chwili, gdy zatrzymał się 
i  pomachał  jej  ręką  na  pożegnanie.  Speszona,  odpo-
wiedziała mu tym samym gestem. Podobał jej się coraz 
bardziej,  chyba  zaczyna  się  w  nim  durzyć.  A  może 
traci  dla  niego  głowę,  ponieważ  on  jest  taki  dobry  i 
miły, a ona spragniona uwagi i uczucia? 

W  każdym  razie  coś  do  niego  czuła  i  było  to  takie 

silne,  że  momentami  ją  przerażało.  Za  długo  żyła  jak 
odludek,  a  to  dla  nikogo  nie  jest  dobre.  Potrzebowała 
dokładnie  kogoś  takiego  jak  on,  i  nagle  się  pojawił. 
Okoliczności  nie  są  może  wymarzone,  ale  też  czy  w 
życiu  kiedykolwiek  układa  się  idealnie?  Żadnemu  z 
nich nie było lekko. 

Niedługo pójdzie na drugą sesję do terapeutki, którą 

polecił  jej  lekarz.  Terapeutka  pomogła  jej  zrozumieć, 
że jej poczucie bezsilności bierze się stąd, że czuje się 
wobec tych dzieci jak rodzona matka. Tak silnie zwią-
zała się z nimi uczuciowo, że nie potrafi już traktować 
opieki  nad  nimi  jako  etatu,  za  który  można  w  każdej 
chwili  podziękować.  Ale  nie  mogłaby  zranić  dzieci, 
odchodząc, i potrzebowała pomocy, aby otrząsnąć się z 
depresji,  w  którą  popadła  wskutek  pogmatwanej  sy-
tuacji życiowej. 

Terapeutka stwierdziła, że Deirdre musi się nauczyć 

mówić o sobie i o uczuciach, bo musi zrozumieć swoje 
problemy,  aby  je  rozwiązać.  Sama  jedynie  asystowała 
przy tym procesie. Deirdre była dopiero na jednej sesji, 
lecz już czuła się tak, jak gdyby wielki ciężar spadł jej 
z serca. 

Kończąc  kanapkę  i  sącząc  kawę,  zastanawiała  się, 

dlaczego wcześniej nie zdecydowała się na terapię, 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

lecz odpowiedź była oczywista. Kiedy ma się depresję, 
wszystko  wydaje  się  beznadziejne,  brak  człowiekowi 
energii  i  zdecydowania,  niezbędnych  do  tego,  aby  coś 
w życiu zmienić. 

Co  za  ulga,  że  nareszcie  znalazła  się  na  właściwej 

drodze.  W  dużej  mierze  zawdzięczała  to  Shayowi. 
Była  bliska  zakochania  się  w  nim  i  nie  wiedziała,  czy 
ten fakt pomoże jej, czy też przeszkodzi w odzyskaniu 
równowagi  psychicznej.  Na  razie  jest  cudownie,  jed-
nak jeśli on nie odwzajemni jej uczuć, to co wtedy? A 
z każdym dniem bardziej zależało jej na wzajemności. 
Naturalnie nie pochlebiała sobie, że Shay też się w niej 
zakocha, teraz czy kiedykolwiek, więc wolała się przed 
nim nie zdradzać. 

Może  on  wcale  nie  chce  się  wiązać?  Była  świado-

ma,  że  go  pociąga,  widziała,  jak  na  nią  patrzy.  Bez 
wątpienia nie odmówiłby, gdyby zechciała, aby zostali 
kochankami. Na rozważania o poważniejszym związku 
było  zdecydowanie  zbyt  wcześnie.  Zresztą  nie  za-
mierzała  rzucać  się  mu  w  ramiona.  Ubawiła  ją  sama 
myśl  o  tym.  Po  pierwsze,  z  jej  samooceną  wciąż  było 
kiepsko  i  nie zamierzała ryzykować  odtrącenia. To by 
ją chyba dobiło. Nic na siłę, jak radziła terapeutka. 

Wróciła  na  blok  operacyjny  i  wkrótce  przestała 

rozmyślać  o  swoim  życiu.  To  szpitalne  było  zbyt  ab-
sorbujące. 

-  Teraz  omówimy  procedury,  które  obowiązują  na 

oddziale  -  oznajmiła  Caroline.  -  Zwiększają  bezpie-
czeństwo  personelu  i  pacjentów,  bo  dzięki  nim  może-
my  uniknąć  błędów,  jakie  zdarzają  się  w  innych  pla-
cówkach.  Lepiej  błędom  zapobiegać,  niż  się  na  nich 
uczyć. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Popołudnie  zleciało  szybko.  Od  natłoku  informacji 

huczało  jej  w  głowie,  ale  cieszyła  się,  że  może  od-
świeżyć  wiedzę,  z  której  była  kiedyś  taka  dumna. 
Zdała  sobie  sprawę  z  tego,  jak  bardzo  zawęził  się  jej 
świat. 

Praca  w  szpitalu  także  wiąże  się  ze  stresem,  lecz 

jest  to  stres  innego  rodzaju,  taki,  nad  którym  można 
zapanować, jeśli jest się dobrym w swoim fachu i kie-
dy  się  zna  swoje  mocne  i  słabe  strony.  Swego  czasu 
była  świetną  pielęgniarką,  i  zamierzała  znowu  nią  się 
stać. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

 
 

Stary,  bardzo  piękny  i  zdecydowanie  za  duży  dla 

dwóch  osób,  oceniła  Deirdre,  podjeżdżając  z  dziećmi 
pod dom Shaya po południu drugiego dnia świąt. 

Był  to  przysadzisty  budynek  pokryty  cedrowymi 

panelami,  które  pomalowano  na  ciemny  fioletowo--
niebieski  kolor,  tak  jak  to  kiedyś  czynili  mieszkańcy 
tych  okolic. Otoczony pięknym  ogrodem,  który  nawet 
w zimie  wyglądał  efektownie, dom stał na skraju Pro-
spect Bay, w miejscu, gdzie lasy i pola uprawne docie-
rają  do  ludzkich  siedzib  i  gdzie  czuje  się  bliskość 
przyrody.  A  może  jest  odwrotnie,  pomyślała,  może  to 
ludzie  osaczają  naturalne  siedliska  zwierząt  i  ptaków, 
będąc prawdziwymi intruzami. 

Po obiedzie Deirdre i Shay zasiedli w salonie przed 

kominkiem, w którym z trzaskiem płonął ogień. Salon 
był  przestronny,  zajmował  niemal  cały  parter,  okna 
miał  na przestrzał. Lampy przed i za domem  łagodnie 
podświetlały  pojedyncze  płatki  śniegu  na  tle  strzelis-
tych  jodeł,  wnętrze  pokoju  było  przytulne  i  ciepłe. 
Ściany  pokrywała  ciemna  boazeria  o  złotawym  od-
cieniu, kominek był z kamienia. Panowała tu magiczna 
atmosfera.  Deirdre  dobrze  znała  tę  dzielnicę,  rzadko 
jednak  bywała  poza  miastem  i  czuła  się  zupełnie  tak, 
jak gdyby nagle znalazła się w jakimś obcym kraju. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Pili  kawę,  Deirdre  sączyła  małymi  łyczkami  likier 

Grand Marnier, na stoliku przy fotelu Shaya stał kieli-
szek  brandy.  Po  raz  pierwszy  od  dawna  czuła  się 
szczęśliwa.  I  ilekroć  spojrzała  na  Shaya,  za  każdym 
razem  wydawał  jej  się  coraz  pogodniejszy  i  bardziej 
zrelaksowany. Jeszcze go takim nie widziała. Siedzieli 
naprzeciwko  siebie,  on  w  fotelu,  ona  na  szerokiej  ka-
napie. 

-

 

Tato,  mógłbyś  nam  pomóc?  -  poprosił  Mark, 

wchodząc do salonu. - Gra nie chce odpalić. 

Wysoki,  szczupły  chłopak,  jest  bardzo  podobny  do 

ojca,  pomyślała  Deirdre,  przyglądając  mu  się  z  u-
śmiechem. 

W  pierwszej  chwili  poważny  i  nieśmiały,  rozruszał 

się,  gdy  usiedli  do  kolacji,  a  Fleur  i  Mungo  zaczęli 
gadać  jak  najęci.  „Jej"  dzieci,  pomyślała  Deirdre,  po-
trafią być bardzo towarzyskie  i czarujące, świetnie się 
z  nimi  rozmawia,  o  ile  im  na  tym  zależy.  Za-
chowywały  się  zupełnie  tak,  jak  gdyby  wyczuły  w 
Marku samotnika, i stanęły na wysokości zadania. Wy-
glądało  na  to,  że  cała  trójka  szybko  się  zaprzyjaźni. 
Również i w stosunku do niej Mark stał się cieplejszy, 
może dlatego, że nie pozwoliła, aby jej uczucia wobec 
ojca  chłopca  wpłynęły  na  jej  zachowanie.  Nie  pró-
bowała  mu  zaimponować  ani  mu  się  przypodobać. 
Jeśli ją polubi, to wspaniale, ale nie zamierzała mu się 
narzucać. 

Shay dał Markowi w prezencie kilka gier kompute-

rowych,  toteż  dzieciaki  natychmiast  pobiegły  na  górę 
pograć. 

-

 

Jasne.  -  Shay  wstał  z  fotela.  -  Przepraszam  cię, 

Deirdre. Zaraz wrócę. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

-

 

Właśnie, a ja przepraszam, że go na chwilę pory-

wam  -  dodał  uprzejmie  Mark.  -  Mój  tata  jest  specem 
od komputerów, to mu zajmie tylko chwilę. 

Gdy zniknęli na schodach, poszła do łazienki i zwil-

żyła twarz zimną wodą, potem przejrzała się w lustrze: 
oczy  jej  błyszczały.  Poprawiła  makijaż,  uczesała  się  i 
wyszła z łazienki. 

Gdy popchnęła niedomknięte drzwi do salonu, usu-

nęły jej się spod ręki i omal nie wpadła na Shaya. 

-

 

Och... przepraszam. 

-

 

Już  jestem  -  odparł.  -  Pomyślałem,  że  przyniosę 

trochę kawy... — Urwał, patrząc jej w oczy. - Napijesz 
się? 

-

 

Ja... Uhm. 

Chwycił  ją  za  rękę  i  wciągnął  do  salonu,  potem 

szybko zamknął drzwi. Znalazła się w jego ramionach. 
Całował ją, obejmował, coraz mocniej do siebie tulił. Z 
westchnieniem zarzuciła mu ręce na szyję i poddała się 
pieszczotom, 

odwzajemniając 

je 

rosnącą 

niecierpliwością. 

-  Deirdre... - wyszeptał. - Zwariowałbym,  gdybym 

tego nie zrobił. Już prawie zwariowałem. 

-  Uhm...  -  zamruczała,  by  nie  odpowiedzieć:  „To 

tak jak ja", zamknęła oczy i uniosła twarz. 

Shay,  mój  kochany...  Chciała  wypowiedzieć  te 

słowa,  lecz  po  prostu  nie  mogła.  Jak  miała  mówić, 
skoro  znowu  miażdżył  jej  usta  pocałunkami  tak  nie-
cierpliwymi, jak gdyby całe wieki nie całował kobiety. 
Czuła  się  jak  ktoś,  kto  umiera  z  pragnienia,  i  nagle 
widzi  wodę.  Przyłapała  się  na  tej  myśli  i  omal  się  nie 
roześmiała, szczęśliwa ponad ludzkie wyobrażenie. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Powiódł  dłonią  ku  jej  biodrom,  potem  dotknął  pie-

rsi.  Czuła  tak  wielką  przyjemność,  że  ugięły  się  pod 
nią  kolana  i  musiała  się  o  niego  oprzeć.  Wtedy  Shay 
odsunął się, by na nią spojrzeć. Patrząc na jego twarz, 
pełną  pożądania  i  czułości,  nie  musiała  pytać,  co  do 
niej czuje. Nie zdziwiła się, gdy szepnął: 

-

 

Chciałbym zabrać cię do łóżka. Uśmiechnął się 

tak, że omal się nie rozpłynęła. 

Kocham cię, chciała powiedzieć, lecz tylko patrzyła na 
niego  z  półuśmiechem  na  twarzy,  wiedząc,  że  musi 
wyglądać na równie oszołomioną jak on. 

-

 

To...  byłoby  teraz  dość  trudne  -  odparła  i  oboje 

zaczęli się śmiać. 

Shay przekręcił klucz tkwiący w masywnych drew-

nianych drzwiach do salonu i wziął ją za ręce. 

-  Czy  mam  rozumieć  -  powiedział,  błyskając  zę-

bami w szelmowskim uśmiechu - że umawiamy się na 
inny termin, pani Warwick? 

-  No cóż... - Parsknęła śmiechem. - Zawsze może-

my  negocjować.  To  znaczy...  nie  twierdzę,  że  pańska 
propozycja  jest  nie  do  przyjęcia...  ale  bardzo  proszę 
nie traktować mojej decyzji jako ostatecznej... 

Znowu  się  rozchichotała,  widząc  jego  komiczną 

minę. Shay wziął ją za rękę i podeszli do kanapy przy 
kominku. 

-  Widać, że jest pani biegła w sztuce dyplomacji - 

oznajmił wesoło, usiadł i przyciągnął ją do siebie. 

-  Po  prostu  jestem  pragmatyczna  -  odparła.  -I 

proszę,  nie  mów  do  mnie  per  „pani",  bo  w  odwecie 
zacznę  ci  mówić  „sir".  To  zepsuje  nastrój,  a  jest  tak 
przyjemnie. 

-

 

Dobrze - powiedział, głaszcząc ją po twarzy. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Potem  położył  dłoń  na  jej  policzku,  a  palcem 

zmysłowo  powiódł  po  jej  ustach.  Rozchyliła  je  bez-
wiednie. 

Pocałował  ją  delikatnie.  Przytuliła  się  do  niego, 

wiedząc,  że  nie  musi  mówić,  co  czuje.  Zdradza  ją 
własne  ciało,  to,  jak  reaguje  na  jego  dotyk.  Nagle 
odsunęła się i zerwała z kanapy. Zwrócona plecami do 
kominka,  wpatrywała  się  w  Shaya,  czekając,  aż  jej 
oddech się uspokoi. 

-

 

Chyba  się  za  bardzo  spieszymy  -  powiedziała, 

gdy już  odzyskała głos. Rozpaczliwie pragnęła znowu 
znaleźć  się  w  jego  ramionach,  ale  czuła,  że  to  za 
wcześnie. 

-

 

Może tak, może nie - odparł. - Pragnę cię. 

-

 

A  gdyby  był  poniedziałek  rano,  paskudny  desz-

czowy  dzień, ty po  dyżurze, po  entej  operacji, zakata-
rzony i spóźniony, powiedziałbyś to samo? 

Ręce  same  jej  się  do  niego  wyciągały,  ale  coś  nie 

pozwalało jej mu ulec. Może wspomnienie chwili, gdy 
mówił, że nie wierzy w miłość? 

-

 

Za dużo wypiliśmy - powiedziała cicho. 

-

 

Zgoda.  -  Zaśmiał  się.  -  Ileż  przede  mną  moż-

liwości i deszczowych poniedziałków. 

Deirdre także się uśmiechnęła, znowu rozbawiona, i 

poszła otworzyć drzwi. Nie chciała, aby Fleur i Mungo 
zastali je zamknięte. Gdy wróciła do kominka, Shay do 
niej podszedł. 

-  Powiem to samo, Deirdre - zapewnił, biorąc ją za 

ręce. - Obiecuję ci. 

-  Będę się o to martwić, kiedy przyjdzie pora - od-

parła z takim dostojeństwem w głosie, że Shay znowu 
się roześmiał. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

-

 

Mam nadzieję, że zamiast się martwić, po prostu 

się zgodzisz - odrzekł. - To jak, masz ochotę na jeszcze 
jedną kawę? 

-

 

Tak. Może ci pomóc? 

Wziął  ją za rękę i poszli do  kuchni. Deirdre była w 

niej  wcześniej, gdy razem  z  dzieciakami pomagali  mu 
przy  obiedzie.  Rzeczywiście  skończyło  się  na  od-
grzewanym  indyku,  ale  w  wyśmienitym  białym  sosie, 
z ryżem basmati i świeżymi warzywami. 

-

 

Wyjmiesz filiżanki?  - zapytał, wskazując szafkę. 

-  Opowiadaj,  jak  tam  sprawy  z  dziećmi.  Mówiłaś,  że 
babcia chce, żebyś została ich prawną opiekunką. 

-

 

No cóż, zgodziłam się. Jak mogłabym odmówić? 

Szukała łyżeczek, zastanawiając, ile powinna mu 

powiedzieć  -  w  końcu  to  jej  prywatne  sprawy.  Naj-
chętniej nie zataiłaby niczego, lecz nie była pewna, czy 
nie zapytał o dzieci tylko z uprzejmości. 

Od  tamtego  pocałunku  czuła  się  przy  nim  bardziej 

skrępowana  i  podejrzewała,  że  z  nim  jest  podobnie. 
Bała się na niego spojrzeć, wiedząc, że gdy to zrobi, on 
w jej oczach wyczyta wszystko. 

-

 

Oczywiście  może  się  zdarzyć,  że  martwimy  się 

na  wyrost  -  ciągnęła.  -  Fiona  cieszy  się  dobrym  zdro-
wiem, choć jest sporo po siedemdziesiątce, Mungo ma 
prawie czternaście lat, Fleur dwanaście... Już ci pewnie 
o tym mówiłam. 

Przez  chwilę  patrzyła,  jak  Shay  wsypuje  kawę  do 

ekspresu. 

-  Tak, ale mów dalej. 
-  Cóż,  w  świetle  prawa  szesnastolatek  traktowany 

jest jak dorosły, może wyprowadzić się z domu. Jeśli 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Mungo pójdzie na studia, nastąpi to za cztery lata, a w 
przypadku  Fleur...  za  sześć.  Oczywiście  z  mojej 
perspektywy to szmat czasu. 

Shay  zatrzymał  na  niej  wzrok.  W  luźnej  białej  ko-

szuli, rozpiętej pod szyją, i świetnie leżących czarnych 
spodniach  wyglądał  wprost  zniewalająco.  Już  była  w 
jego  ramionach,  wiedziała,  jak  to  jest,  i  tym  trudniej 
było przestać o nich marzyć. Oczywiście mogła się do 
niego przytulić, ale nie tu i nie teraz. 

-  Racja  -  przyznał,  świetnie  rozumiejąc,  co  miała 

na  myśli.  -  Domyślam  się,  że  ich  ojczym  nie  jest 
zachwycony? 

-  Nie  -  odparła  z  napięciem  w  głosie,  czując  się 

nieswojo pod wpływem jego przenikliwego spojrzenia. 
-  Nie  jest  zachwycony  i  nie  podda  się  bez  walki. 
Strasznie  mi  ich  żal,  bo  wcale  mu  na  nich  nie  zależy. 
Udaje,  kiedy  musi  albo  kiedy  chce  zrobić  na  kimś 
wrażenie.  To  nie  tak,  że  dzieci  nad  tym  boleją,  naj-
zwyczajniej  go  nie  lubią.  Mimo  wszystko  ojczym  to 
powinien być ktoś bliski. - Głos jej się załamał. 

-  Nie  denerwuj  się,  kochanie  -  powiedział  cicho.  -

Niczemu  nie  jesteś  winna  i  nie  możesz  mieć  pretensji 
do siebie. Ze  mną było  inaczej. W dużej  mierze  za to, 
co mnie spotkało, mogę podziękować samemu sobie. 

Usłyszała  to  magiczne  słowo,  „kochanie",  i  wzru-

szenie ścisnęło ją za gardło. 

-

 

Jeszcze  jedna  sprawa  -  dodała  bez  namysłu.  - 

Prawnik  Fiony  mówi,  że  mam  mniejsze  szanse,  bo 
jestem  niezamężna, a Jeny  może się  ożenić. Wiem,  że 
kogoś  ma,  choć  oczywiście  do  niczego  się  nie  przy-
znaje. Ale kiedy to będzie mu na rękę, szybciutko się z 
tym ujawni. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Zdenerwowana pomyślała, że chyba za dużo  mówi. 

Shay wpatrywał się w nią z uwagą, nieledwie z namys-
łem,  w tle  czajnik  gwizdał przenikliwie, ale  nawet  nie 
spojrzeli w tamtą stronę. 

-  Prawnik Jerry'ego twierdzi, że  domagam się pra-

wa  do  opieki  nad  dziećmi,  żeby  dobrać  się  do  ich 
pieniędzy  -  mówiła  ze  złością,  zaciskając  pięści.  -  To 
nieprawda. Do niedawna nie miałam pojęcia, że odzie-
dziczyli  taką  wielką  sumę.  To  wszystko  jest  takie... 
okropne. 

-  Nie  powinienem  był  poruszać  tego  tematu,  skar-

bie - rzekł skruszony, podchodząc i patrząc na nią. 

Nie wytrzymała. 

-  Czy... czy zamierzasz mnie pocałować, czy tylko 

tak  mi  się  wydaje?  Bo  nie  wytrzymam  tego  napięcia. 
Co ty ze mną wyprawiasz? 

-  To samo, co ty ze mną - odparł z leniwym uśmie-

chem, który sprawił, że wstrzymała oddech. 

-  Chcesz,  żebym...  żebym...?  -  Urwała,  niesprecy-

zowanym gestem wskazując czajnik. 

-  Nie, sam się tym zajmę - odparł. - Odpowiadając 

na  twoje  pytanie:  tak,  zaraz  cię  pocałuję,  ale  najpierw 
chcę  cię  o  coś  zapytać.  Żałuję,  że  nie  mamy  akurat 
wyjątkowo  deszczowego  poniedziałku,  dłużej  jednak 
nie wytrzymam. Zostaniemy kochankami? 

Zanim  zdążyła  odpowiedzieć,  pocałował  ją.  Był  to 

niespieszny, zmysłowy pocałunek, który kompletnie ją 
rozbroił. 

-  Zastanowię  się  nad  tym  -  odrzekła  słabym  gło-

sem. 

-  Odpowiedz  mi,  zanim  wyjdziecie  -  poprosił,  od-

suwając ją na odległość ramion. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

W kuchni robiło się biało od pary. 
-  A  jeśli  nie  odpowiem?  -  spytała  prowokacyjnym 

tonem. 

-  Zmienię  się  w  żabę  i  nie  uratuje  mnie  już  żadna 

księżniczka. 

Deirdre  wpatrywała  się  w  niego,  źrenice  jej  się 

rozszerzyły. 

-  Ej  -  powiedział  miękko,  kładąc  dłonie  na  jej  ra-

mionach. - Będę cierpliwie czekał... 

-  Podobno nie wierzysz w miłość. 
-  Nie ufam jej - odparł, patrząc na jej ręce. - Co nie 

znaczy, że w nią nie wierzę. 

-  Jesteś niesprawiedliwy. 
-  Być może. 
-  Lepiej zajmijmy się tą kawą - mruknęła. - Jeśli tu 

przyjdą  dzieciaki,  pomyślą,  że  robimy  sobie  łaźnię 
parową. 

Z  rozmysłem  odsunęła  się  od  niego,  zdruzgotana. 

Jakkolwiek to nazwać, subtelnie czy po imieniu, wszy-
stko  sprowadza  się  do  jednego.  Pragną  się  nawzajem, 
ale on chce romansu, a ona miłości. Była w nim zako-
chana i marzyła, by to uczucie odwzajemnił. Jednak w 
głębi  serca  chciała  z  nim  być,  obojętnie  na  jakich 
warunkach.  „Lepiej  kochać  i  stracić,  niż  nie  kochać 
nigdy", jak to mówią. 

Shay zrobił kawę, Deirdre milczała. 

-  Tato!  -  Mark  bezszelestnie  wszedł  do  kuchni.  - 

Jest szansa  na gorącą czekoladę? Sam bym zrobił,  dla 
mnie, dla Munga i dla Fleur. 

-  Ja zrobię - odparł Shay. - A potem zaniesiemy ją 

wam na górę. Jak gierka? 

-  Czad! - oznajmił Mark z entuzjazmem. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Shay zaczął robić czekoladę, Deirdre znalazła tacę. 

-  Mogę  ją  zanieść?  -  zapytała.  -  Chciałabym  spra-

wdzić, co oni tam wyprawiają. 

-  Jasne. 
-  Mark robi  wrażenie bardzo  miłego  chłopca - za-

uważyła, gdy zostali z Shayem sami. 

-  I  taki  jest.  Zazwyczaj  -  przyznał  Shay.  -Z  dóbr 

materialnych  niczego  mu  nie  brakowało,  miał 
komputer, własny telewizor, sprzęt grający. Brakowało 
mu  tylko  rodziców.  Starałem  się,  ale  przy  tej  pracy 
człowiek  dużo  czasu  spędza  poza  domem.  Od  kiedy 
Tony...  Antonia  odeszła,  pracuję  znacznie  krócej,  ale 
wiesz,  jak  to  jest.  Nagłe  wypadki,  komplikacje 
pooperacyjne, 

planowe 

zabiegi 

tak 

dalej. 

Czasochłonna  praca.  Nie  można  się  w  kółko  kimś 
wyręczać. 

-  Rozumiem - odparła. 
Poczuła  ukłucie  zazdrości,  choć  szczerze  się  za  to 

nienawidziła.  Mimo  iż  twierdził  co  innego,  to  jest 
całkiem  możliwe,  że  wciąż  kocha  tę  swoją  Antonię  i 
przyjąłby ją z powrotem, gdyby tylko kiwnęła na niego 
palcem. 

Nagle  straciła  humor.  Dzięki  temu,  że  go  poznała, 

zrozumiała,  jak  mogłoby  wyglądać  jej  życie,  takie,  o 
jakim  wcześniej  nie  śmiała  nawet  marzyć:  ona  zafas-
cynowana  mądrym,  czułym,  przystojnym  mężczyzną 
na stanowisku, który wprawdzie jej nie kocha, lecz jej 
pragnie.  Na  samą  myśl  o  nim  czuła  rozkoszny  niepo-
kój.  I  mimo  wszystkich  swoich  zalet  jest  taki...  nor-
malny,  tak  łatwo  się  z  nim  rozmawia,  naprawdę  umie 
słuchać.  Mało  kto  to  potrafi,  bo  mało  kto  zamiast  o 
sobie myśli o innych. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

-

 

Żałuję,  że  jest  jedynakiem.  Może  gdyby  miał 

rodzeństwo, nie czułby się taki samotny, chociaż wiem, 
że  relacje  między  rodzeństwem  bywają  różne.  - 
Uśmiechnął  się  do  niej.  -  Najważniejsze,  że  ma 
przyjaciół. Oczywiście o tych, przez których wpakował 
się w kłopoty, nie mówię. Nie opuścili go, nawet kiedy 
było bardzo źle. 

Deirdre  wzięła  tacę  z  trzema  kubkami  gorącej  cze-

kolady  i  zaniosła  ją  na  górę.  Wchodząc  po  schodach, 
zastanawiała  się  nad  propozycją  Shaya.  Oprócz  domu 
ma  mieszkanie  w  mieście  i  zapewne  tam  by  ją  za-
praszał, tak aby mogli być sami. Na samą myśl o pota-
jemnych  schadzkach  ogarniało  ją  zdenerwowanie  i  ol-
brzymia  tęsknota.  Tylko  czy  to  dobry  pomysł?  Czy 
fakt,  że  gorąco  się  czegoś  pragnie,  oznacza,  iż  to  coś 
jest dla nas dobre? 

Wiedziała  jedno:  nie  sposób  wiecznie  się  zastana-

wiać. Prędzej czy później trzeba podjąć decyzję - i za-
ryzykować.  A  jeśli  nie  wyjdzie,  to  przyznać  się  do 
błędu  i  żyć  dalej,  zamiast  płakać  nad  rozlanym  mle-
kiem. 

Usłyszała  śmiechy  i  piski.  Chyba  nieźle  się  bawią, 

pomyślała i uśmiechnęła się do siebie. 

-

 

Czekolada! - zawołała. 

Mark  wychynął  ze  swojej  sypialni,  za  jego  plecami 

widziała  Fleur  i  Munga  przeglądających  kolekcję  płyt 
kompaktowych. 

-

 

Napijemy  się  w  moim  pokoju  komputerowym  -

powiedział,  wskazując  sąsiednie  drzwi,  a  gdy  wniosła 
tacę  i  postawiła  ją  na  stole,  dodał:  -  Dzięki,  Deirdre... 
Chyba mogę tak się do ciebie zwracać? 

Uśmiechnęli się do siebie, a wtedy z rozczuleniem 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

stwierdziła,  że  chłopak  się  zaczerwienił.  Musi  być 
wrażliwszy  i  bardziej  nieśmiały,  niż  się  do  tego  przy-
znaje. 

-

 

Oczywiście  -  zapewniła.  -  Chyba  że  wolałabyś 

„Dee", tak jak mówią do mnie dzieciaki. 

-

 

Sam nie wiem, Deirdre to takie piękne imię. 

-

 

A  potem  dodał  jednym  tchem:  -  Uważam,  że  jesteś 

fantastyczna,  że  tak  się  nimi  opiekujesz...  i  to  od  tak 
dawna,  a  przecież  sama  jesteś  taka  młoda.  Wszystko 
mi  opowiedzieli,  i  naprawdę  uważam,  że  jesteś  super. 
Tata  też  mi  o  was  opowiadał,  no  wiesz,  że  to  nie  są 
twoje rodzone dzieci... - Urwał czerwony jak burak. 

Deirdre uśmiechnęła się ciepło. 

-

 

No  wiesz  -  powiedziała  -  bardzo  mnie  wtedy 

potrzebowali,  od  razu  się  polubiliśmy.  Teraz  się  po 
prostu  kochamy.  Więc  nie  myślę  o  tym  jak  o  pracy. 
Wszystko, co robię, robię z miłości. 

Starannie  dobierała  słowa.  Nie  chciała,  aby  Mark 

pomyślał,  że  znajoma  ojca  uważa,  że  matka  go  nie 
kocha, bo w przeciwnym razie nigdy by nie odeszła. 

-

 

Ja też chciałbym mieć kogoś takiego jak ty 

-

 

rzekł ze smutkiem, który sprawił, że poczuła dławie-

nie w gardle. 

-

 

Zawsze  możemy  się  zaprzyjaźnić  -  odparła.  -

Bądź co bądź pracuję z twoim tatą trzy dni w tygodniu. 
Moglibyśmy się w piątkę spotykać. 

-

 

Bardzo bym tego chciał. 

W  głębi pokoju,  na półce, stała  oprawiona  w ramki 

fotografia  roześmianej  kobiety.  Deirdre  pomyślała,  że 
to  pewnie  matka  chłopca.  Była  piękna,  promienna,  o 
jasnych włosach odrzuconych do tyłu. Z tym swoim 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

olśniewającym  uśmiechem,  lekką  opalenizną,  dużymi 
wyrazistymi  oczami  i  pięknie  zarysowanymi  brwiami 
wyglądała jak gwiazda filmowa. 

-  To  moja  matka  -  rzekł  spokojnie  Mark,  złowiw-

szy jej spojrzenie. - Tata ci o niej opowiadał? 

-  Wspominał - odparła ostrożnie. 
-  Jest za granicą. 
-  Na pewno za nią tęsknisz, zwłaszcza w święta. 
-  Tak,  bardzo  -  przyznał  zamyślony.  -  Ale  powoli 

godzę się z myślą, że ma prawo do własnego życia. Po 
prostu wolałbym, żeby mieszkała gdzieś bliżej. W Pro-
spect  Bay,  może  w  Vancouverze.  Mógłbym  ją  wtedy 
widywać. 

-  Wie  o tym? - spytała łagodnie Deirdre. - Pewnie 

też za tobą tęskni. 

-  Nie  wie,  bo  nic  jej  nie  mówiłem.  Ma  nowego 

faceta. 

-  A  może  powinieneś?  Przecież  taka  jest  prawda. 

Nie  ma  sensu  mówić,  że  wszystko  jest  w  porządku, 
skoro wcale nie jest. Od tego nic się nie zmieni. 

-  Myślisz, że  wróciłaby, gdybym  jej powiedział? - 

ożywił się. - Nie  do ojca,  moim  zdaniem  między  nimi 
wszystko  skończone,  chyba  się  nawet  zbytnio  nie 
lubią, ale do mnie...? Wróciłaby dla mnie? 

-  Bardzo  możliwe  -  odparła  Deirdre  zdławionym 

głosem,  pełna  współczucia,  ale  i  zazdrości  na  samą 
myśl  o  tym,  że  piękna  Antonia  mogłaby  być  bliżej 
Shaya. - Nie dowiesz się, jeśli nie zapytasz. 

Miała  niejasne  poczucie,  że  kręci  bicz  na  samą 

siebie,  mimo  to  starała  się  życzliwie  doradzić  temu 
biednemu,  zagubionemu  dziecku.  Oczywiście  nie  łu-
dziła się, że ma u Shaya jakąś szansę tylko dlatego, 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

że  mu  się  podoba.  Może  ewentualna  przeprowadzka 
jego  byłej  żony  niczego  by  między  nimi  nie  popsuła. 
Przypomniała sobie, jak zmieniał się  wyraz jego  oczu, 
gdy  na  nią  patrzył.  Była  w  nich  taka  namiętność,  taka 
tęsknota... O tak, pożądania nie brakowało, brakowało 
tylko obopólnej miłości. 

Nie odważyłaby się powiedzieć Markowi, że kocha 

jego ojca, jednak nie sądziła, aby było to konieczne. To 
taki  bystry,  inteligentny  chłopak,  zacznie  się  za-
stanawiać, co łączy z ojcem jego nową znajomą, i sam 
dojdzie do właściwych wniosków. 

-  A  co...  z  nim?  Z  tym  facetem?  -  odezwał  się 

Mark z wahaniem. 

-  To  już  problem  twojej  matki,  ty  się  tym  nie 

martw. Bądź co bądź byłeś częścią jej życia  na długo, 
zanim on się pojawił. Masz prawo mówić, co czujesz. - 
Zaśmiała  się  samokrytycznie.  -  Radzić  komuś  jest 
bardzo  łatwo,  prawda,  Mark?  Znacznie  trudniej  jest 
zrobić porządek z  własnym życiem.  Ale  zawsze  warto 
wysłuchać  czyichś  rad,  nawet  jeśli  się  z  nich  później 
nie  korzysta.  Dlatego  chodzę  na  terapię.  Samo 
mówienie o swoich problemach bardzo pomaga. 

-  Ja też chodzę  na terapię -  wyznał Mark. - A cze-

mu... czemu się zapisałaś, jeśli wolno spytać? 

Miał  wypieki  na  twarzy,  wbił  wzrok  w  podłogę. 

Patrząc  na  niego,  Deirdre  miała  ochotę  go  przytulić. 
Może później, kiedy lepiej się poznają. 

-

 

Cóż... - Umilkła, zastanawiając się, jak to ująć. - 

Byłam  bardzo  zestresowana,  bo  chciałam  wrócić  do 
pracy  zawodowej,  a  myślałam,  że  to  niewykonalne. 
Chyba można by powiedzieć, że miałam... mam... zbyt 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

wiele  obowiązków  i  za  mało  czasu  dla  siebie.  A  moi 
rodzice i brat są w Australii i czasami czuję się bardzo 
samotna. Trudno to wytłumaczyć. 

-  Nawet  nie  wiesz,  jak  dobrze  cię  rozumiem  -  od-

parł. 

-  Czułam,  że  coś  jest  ze  mną  nie  tak,  ale  nie  wie-

działam, co z tym zrobić. Potrzebowałam pomocy. 

-

 

Wiem, jak to jest - szepnął ze smutkiem. 

-  Cześć,  Dee!  -  Do  pokoju  weszła  Fleur,  zarumie-

niona  i  uszczęśliwiona.  -  Chyba  możemy  jeszcze  tro-
chę zostać? Tak dobrze się bawimy. 

-  Możecie - rzekła Deirdre - ale niezbyt długo. Nie 

chcę  wracać  po  nocy.  Samochód  jest  stary,  miałabym 
problemy, gdyby drogi były mocno zaśnieżone. Zawo-
łam was, kiedy przyjdzie pora. Tu macie czekoladę. 

-

 

Dobra, dzięki. 

-

 

Na razie, Mark - dodała Deirdre, uśmiechając się 

do chłopca. 

Schodząc do salonu, pomyślała, jaka to ironia:  daje 

komuś  rady,  podczas  gdy  jej  własne  życie  jest  w  roz-
sypce. 

Przez  następną  godzinę  siedzieli  z  Shayem  przy 

kominku,  rozmawiając,  śmiejąc  się  i  żartując.  Deirdre 
czuła się tak, jak gdyby znała go od wieków. Zupełnie 
jak  gdyby  zawsze  był  w  jej  wyobraźni,  w  jej  marze-
niach.  Z  drugiej  strony  miłość  wyprawia  z  ludźmi 
najdziwniejsze rzeczy. 

Za  oknami  prószył  śnieg,  jednak  na  ziemi  wciąż 

było  go  niewiele  i  nie  sądziła,  aby  jazda  starym  gru-
chotem była zbyt niebezpieczna. 

-

 

Masz  zimowe  opony?  -  spytał  Shay,  podając  jej 

płaszcz. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Dzieci były przed domem. Obrzucały się śnieżkami, 

choć śniegu było tyle co kot napłakał. 

-  Tak - odparła. 
-  Uważaj,  jak będziesz  zjeżdżała  ze  wzgórza. Naj-

lepiej  jedź  na  jedynce,  dopóki  nie  zrobi  się  całkiem 
płasko.  Droga  jest  bardzo  śliska,  choć  może  na  to  nie 
wygląda. Miejscami robi się wręcz szklanka. 

Deirdre uśmiechnęła się z wdzięcznością. 

-  Zapamiętam. Shay, bardzo  ci  dziękuję za obiad  i 

za  uroczy  wieczór.  Całe  wieki  nie  czułam  się  tak 
dobrze. Cóż... Do zobaczenia w pracy. 

-  Cieszę  się,  że  przyjechaliście  -  odparł.  -  To  dla 

nas wielka radość, dla mnie i dla Marka. 

Pocałował ją i pogłaskał po głowie pieszczotliwym, 

pełnym miłości gestem. 

-  Jeśli  się  nad  tym  zastanawiałaś,  to  nie  miesz-

kaliśmy  tu  z  Antonią.  Sprzedałem  tamten  dom.  Ani 
Mark, ani  ja nie byliśmy  do  niego specjalnie przywią-
zani,  było  w  nim  tyle  wspomnień,  niekoniecznie  dob-
rych. Ten dom wybraliśmy razem. Można powiedzieć, 
że zakochaliśmy się w nim od pierwszego wejrzenia. 

-  Jest piękny. Poza tym czuje się, że to prawdziwy 

dom,  a  nie  tylko  budynek,  w  którymś  ktoś  mieszka  - 
wyznała szczerze. 

Nieśmiało odwzajemniła jego pocałunek i zamknęła 

oczy,  choć  wiedziała,  że  dzieci  mogą  ich  zobaczyć. 
Drzwi  były  niedomknięte,  przez  szczelinę  wpadł  po-
wiew zimnego powietrza. 

-

 

Jeżeli  już  coś  postanowiłaś,  nie  trzymaj  mnie 

dłużej  w  niepewności.  Skoro  jesteś  w  stanie  zaakcep-
tować  mnie  takiego,  jaki  jestem,  to  myślę,  że  byłoby 
nam ze sobą dobrze. Wolę być szczery i nazywać 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

rzeczy po imieniu. Skłamałbym, mówiąc, że widzę dla 
nas  jakąś  przyszłość.  Sam  nie  wiem,  jak  to  się  stało, 
ale  kompletnie  zawróciłaś  mi  w  głowie.  Trudno  to 
wszystko wyjaśnić. Nie pojmuję, co możesz widzieć w 
takim  cyniku  jak ja, ale  wiem, że  jednak coś  we  mnie 
widzisz. 

Policzki  jej płonęły. Żałowała, że  nie potrafi zarea-

gować chłodno i spokojnie, ale miała mętlik w głowie, 
emocje w niej szalały. Czuła się schwytana w pułapkę, 
na  domiar  złego  wcale  nie  chciała  się  z  niej  uwolnić. 
Pora przestać się oszukiwać: chciała się zgodzić, bo go 
kochała,  a  jego  propozycja  przerażała  ją,  ale  i  coraz 
bardziej podniecała. Nerwowo oblizała usta. 

-

 

Mam  wrażenie,  że  ktoś  usilnie  dybie  na  moją 

cześć  -  zażartowała,  choć  serce  biło  jej  jak  szalone.  - 
Może  jestem  niedzisiejsza,  ale  nie  wiem,  co  powie-
dzieć. 

Uśmiechnął się tak, że ugięły się pod nią kolana. 

-  I  taka  mi  się  podobasz  -  oznajmił.  -  Nie  chcę 

twardej, wyrachowanej, cynicznej baby. 

-  Mimo że sam uważasz się za cynika? 
-  Co za dużo, to niezdrowo - zaśmiał się. - Ale kto 

wie, może pod twoim wpływem bym się zmienił. 

Pragnęła go równie gorąco jak on jej i wiedziała, że 

się  zgodzi.  Odmowa  nie  wchodzi  w  grę.  Jednak  z  jej 
strony  było  to  coś  więcej  niż  fizyczna  fascynacja.  Z 
ociąganiem,  bardzo  powoli  zaczęła  wkładać  skórzane 
rękawiczki na drżące dłonie. Chciała zyskać na czasie. 

Westchnęła. Cieszyła się, że w holu panuje łagodny 

półmrok, może dzięki temu Shay nie dostrzeże jej pło-
nących policzków. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

-  Tak - szepnęła w  końcu, czując, że się czerwieni 

po cebulki włosów. - Ale., jeszcze nie teraz. Muszę się 
oswoić z tą myślą. Rozumiesz? 

-  Rozumiem  -  odrzekł  równie  cicho  i  pogłaskał  ją 

po policzku. - Moja kochana... mój skarbie... 

-  Czy tak mówiłeś też do swojej żony? - zapytała. - 

Chyba jestem o nią zazdrosna. 

-  Nie, nie używałem takich siół. Przeważnie zwra-

całem się do niej per „kotku". Ten wyraz niezbyt miło 
mi  się  teraz  kojarzy  -  odparł  miękko.  -  To  zamknięta 
sprawa,  a  ja  jestem  innym  człowiekiem.  Wszystko 
było  skończone  na  długo  przed  rozwodem.  Jakiś  czas 
byliśmy  razem  tylko  ze  względu  na  Marka.  Nie  masz 
powodu do zazdrości, uwierz mi, chociaż nie powiem, 
bardzo  mi  to  pochlebia.  Jesteś  cudowną  kobietą, 
Deirdre. A ty nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. 

Pokręciła głową. 

-  Tylko często mi to powtarzaj. 
-  Będę  na  ciebie  czekał  -  powiedział,  pochylając 

się. 

Całowali  się,  słysząc  krzyki  i  śmiechy  bawiących 

się w ogrodzie dzieci. 

-  Boję  się  tylko,  czy  zostając  twoją  przyjaciółką, 

dodatkowo nie pogmatwam sobie życia. 

-  A  może  stanie  się  jedynie  prostsze  -  odparł,  pa-

trząc na nią z ciepłym uśmiechem, który tak lubiła. 

-  Chcesz  całkowitej  szczerości,  Shay.  Ja  także. 

Twoim zdaniem wszystko się skomplikuje? 

-  Podejrzewam, że tak. Ale coś mi mówi, że nie w 

taki  sposób,  jak  myślisz.  Chcę  być  dla  ciebie  dobry, 
Deirdre. Chcę ci pomóc. I zawsze cię wysłucham. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

-  Dziękuję ci. 
-  Nie  przestaję  dziękować  losowi,  że  postawił  cię 

na  mojej  drodze,  i  to  dosłownie  -  stwierdził  i  znowu 
się uśmiechnął. 

Wyszli na dwór. Shay odśnieżył jej samochód ogro-

dową  miotłą. Gdy  wsiedli, Mark pochylił się  w stronę 
Deirdre. 

-  Uważaj przy zjeździe z góry. W prognozie pogo-

dy powiedzieliby, że warunki są zdradliwe. 

-  Nie  nazwałbym tego  górą -  wtrącił Mungo,  opu-

szczając szybę. 

-  Wiem, ale to brzmi znacznie lepiej niż „pagórek" 

-  zaśmiał  się  Mark.  -  Poza  tym  droga  przypomina 
serpentynę. Zupełnie jak w górach. 

Mungo  zaczął  śpiewać  melodię  „Hej,  w  góry",  a 

Fleur i Mark natychmiast do niego dołączyli. 

-

 

„Popatrz,  tam  wstaje  blady  świt..."  -  ryczał,  fał-

szując niemiłosiernie. 

Deirdre i Shay zaśmiewali się do łez. 

-  Oto  efekty  drogich  lekcji  śpiewu  -  oznajmił  we-

soło, pochylając się w jej stronę. 

-  Mam nadzieję, że to nie jest efekt ostateczny. Ale 

cóż,  takie  jest  życie  -  odparła  rozbawiona.  -  Można 
przyprowadzić konia do wody, ale to nie znaczy, że się 
napije. Może to banalne, ale bardzo prawdziwe. Powie 
ci to każdy, kto ma dzieci. 

-  Niestety  -  przyznał  Shay.  -  No,  trzymajcie  się 

ciepło. I pamiętaj, co mówiłem. Na jedynce. 

-  Pamiętam. Dobranoc. 

-

 

Dobranoc. Chodź, Mark, wracajmy do domu. 

Dzieci przestały śpiewać, zaledwie uruchomiła silnik i 
wrzuciła pierwszy bieg. Czuła się niesamowicie 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

szczęśliwa.  Tylko  czy  jej  radość  nie  jest  przedwczes-
na?  W  końcu  nie  powinno  się  chwalić  dnia  przed  za-
chodem słońca. 

-  Było  ekstra  -  odezwała  się  Fleur.  -  Naprawdę 

super. Fajny ten Mark. 

-  O  tak,  było  po  prostu  super  -  zawtórował  jej 

Mungo. 

Deirdre uśmiechnęła się do siebie. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

 
 

W poniedziałek rano, dokładnie tydzień po Nowym 

Roku, w domu Deirdre rozdzwonił się telefon. 

-

 

Deirdre?  -  usłyszała  głos  szefowej.  -  Mam  proś-

bę:  czy  mogłabyś  dzisiaj  wziąć  nocny  dyżur?  Nie-
zręcznie mi cię o to prosić, bo pracujesz od niedawna, 
a noce w szpitalu bywają wyjątkowo ciężkie, ale dwie 
pielęgniarki  z  nocnej  zmiany są chore. Mam nadzieję, 
że ciebie grypa nie dopadła? 

-

 

Nie, nie... na szczęście - odparła Deirdre. Była na 

nogach od dziesięciu minut i gorączkowo 

szykowała się do pracy. 

-  Oprócz  ciebie  będą  jeszcze  dwie  dziewczyny  - 

podjęła Darlene. - Ale na spokój nie licz. Mamy sporo 
zachorowań  i  trochę  urazówki.  Ciężko  rannych  wożą 
do  Szpitala  Uniwersyteckiego,  reszta  trafia  do  nas. 
Kiedyś  pracowałaś  na  urazówce,  dlatego  o  tobie 
pomyślałam.  Nie  wiem,  kim  mam  obsadzić  oddział. 
Dzienna  zmiana  też  się  wykrusza  z  powodu  tej  prze-
klętej grypy. 

-  Ja... wezmę ten  dyżur, jeśli pani uważa, że sobie 

poradzę. 

-  Dwie  pozostałe  pielęgniarki  mają  duże  doświad-

czenie.  Poradzisz  sobie.  Możliwe,  że  będę  zmuszona 
cię  poprosić,  żebyś  popracowała  na  nocną  zmianę, 
dopóki te zagrypione nie wrócą ze zwolnienia. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

-

 

Zgoda  -  odparła  Deirdre,  zastanawiając  się  już, 

jak  rozwiązać  sprawę  noclegów  dzieci  i  czy  babcia 
sobie z nimi poradzi. 

Potrafią gotować, są samodzielni, najpewniej zajmą 

się i sobą, i babcią. Miała wyrzuty sumienia, że zwala 
swoje  obowiązki  na  Fionę,  która  w  dodatku  jej  za  to 
płaci, ale cóż. Muszą to jakoś zorganizować. 

-

 

Pewnie  się  dziwisz,  co  robię  w  szpitalu  o  tej 

porze  -  dodała  Darlene  ponuro.  -  Próbuję  ratować 
oddział,  który  coraz  bardziej  przypomina  statek  wid-
mo. Jeśli tak  dalej pójdzie,  możemy  zapomnieć  o pla-
nowych  zabiegach.  Nie  będzie  komu  do  nich  stanąć. 
Jeszcze raz dziękuję, Deirdre. Bądź kwadrans po jede-
nastej. Jak znam życie, pewnie mnie tu zastaniesz. 

Deirdre  odłożyła  słuchawkę.  Co  teraz?  Wrócić  do 

łóżka czy  zjeść śniadanie, a zdrzemnąć się  dopiero po 
południu? 

Po  namyśle  poszła  do  kuchni.  Zje  śniadanie,  a  po-

tem  zadzwoni  do  Fiony,  by  powiedzieć  jej  o  zmianie 
planów.  Mogłaby  też  pojechać  po  dzieci  i  zawieźć  je 
do szkoły;  wydawały się całkiem zadowolone z  faktu, 
iż  mają  do  dyspozycji  trzy  domy.  A  potem  zajrzy  do 
domu  Jerry'ego  sprawdzić,  czy  wszystko  jest  w  po-
rządku. 

Siedziała przy stole i jadła śniadanie, czując, jak kot 

ociera się  ojej łydki. Nie  miała nic przeciwko nocnym 
dyżurom, mimo iż to właśnie do nocnej zmiany należał 
obowiązek  przygotowania  sal  operacyjnych  do  po-
rannych  zabiegów  planowych.  Żałowała  tylko,  że  nie 
zobaczy  Shaya.  Nagle  ją  olśniło:  przecież  mogą  go 
wezwać  do  szpitala.  Jeśli  personel  będący  na  miejscu 
nie jest w stanie sobie poradzić, wzywa się starszego 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

chirurga. Mimo wszystko te nocne dyżury to wcale nie 
taka najgorsza sprawa, pomyślała. 

Dokończyła  śniadanie,  ubrała  się  i  sięgnęła  po  słu-

chawkę. 

 

Kiedy  weszła  do  kuchni  w  domu  Fiony,  dzieciaki 

przybiegły ją uściskać. 

-  Dee!  -  ucieszyła  się  Fleur.  -  Ale  się  za  tobą 

stęskniłam! Zawieziesz nas do szkoły? Kiedy jedziemy 
do Marka? 

-  Powoli,  dziewczyno,  nie  wszystko  naraz!  -  za-

śmiała się Deirdre. - Tak, zawiozę was do szkoły. A co 
do  Marka,  musimy  wybrać  jakiś  dzień,  który  by 
wszystkim  odpowiadał.  Może  go  zaprosimy  na 
kolację. 

-  To kiedy? - ożywił się Mungo. 

 

Była  za  dziesięć  jedenasta.  Deirdre  zdążyła  się 

przebrać  w  dwuczęściowy  jasnoniebieski  strój  pielęg-
niarski,  gdy  nagle  otworzyły  się  drzwi  i  do  środka 
wpadły  z  impetem  dwie  kobiety  w  średnim  wieku, 
których Deirdre nie znała. 

-  Cześć!  -  odezwała  się  jedna  wesoło.  -  Ty  jesteś 

Deirdre?  Miło,  że  przyszłaś  nas  wesprzeć.  Te  dwie, 
które  normalnie z  nami pracują, leżą  w łóżkach  i ćwi-
czą arię z kaszlem. - Zachichotała. - Jestem Myra, a to 
jest Marge. 

-  Miło  mi  cię  poznać  -  rzekła  Marge,  podając  jej 

rękę. - Wszyscy  mówią  o nas M&M-sy, jak te cukier-
ki, bo zawsze trzymamy się razem. Często bierzemy te 
same dyżury, z reguły nocne. Trzymaj się nas, mała, to 
wszystko będzie dobrze. Tyle widziałyśmy na tym 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

oddziale, że jeśli czegoś nie znamy, to naprawdę nie 
warto tego oglądać. Deirdre roześmiała się. 

-

 

Załatwione. Cieszę się, że mogę was poznać. 

Kobiety szybko przebrały się w służbowe stroje 

i włożyły białe drewniaki, opowiadając młodszej kole-
żance, czego się spodziewać. 

-

 

Najpierw  -  mówiła  Myra  -  sprawdzamy  stan 

leków  razem  ze  starszą  pielęgniarką  z  wieczornej 
zmiany,  potem  ona  przekazuje  nam  klucze.  Uzupeł-
niamy stan szafek w salach operacyjnych, potem spra-
wdzamy listy planowych zabiegów na jutro i przygoto-
wujemy sale. 

O ile nic się nie dzieje... 

-

 

Żadnego obijania się, od razu lecimy do magazy-

nu po brakujące leki. Staramy się jak najszybciej z tym 
uwinąć, bo a nuż kogoś przywiozą - dodała Marge. 
-

 

Myra tu wszystkim rządzi. Najważniejsze, żeby dwie 

sale były gotowe, chirurgiczna i ginekologiczna. Gine-
kologii i położnictwa mamy sporo. 

-  Rozumiem. 
-  Zwykle na nocnej zmianie jesteśmy we cztery 

-

 

stwierdziła Myra. - A i tak mamy pełne ręce roboty. 

Grunt to jak  najszybciej przygotować sale,  nawet  jeśli 
człowiek urobi sobie ręce po łokcie. Patrz i się ucz. 

-

 

Dobrze. 

-

 

Aha, byłabym zapomniała. Jeśli trwają jakieś za-

biegi, musimy zastąpić koleżanki z wieczornej zmiany. 
Koszmar.  Dwie  idą  na  salę,  a  dwie  robią  to,  co 
powinny  robić  cztery.  Chociaż  bywa  i  tak,  że  wszyst-
kie idziemy do operacyjnych. 

Udały się do szefowej wieczornej zmiany, która 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

urzędowała  w  niewielkim  pokoju  w  środkowej  części 
bloku operacyjnego. 

-  Cisza i spokój - oznajmiła wesoło, zanim zdążyły 

się odezwać. 

-  I chwała Bogu! -  westchnęła Myra. - Przydałaby 

mi się chwila wytchnienia. 

-  Amen! - przytaknęła Marge uroczyście. 
-  Cicho  aż  włos  się  jeży  -  oznajmiła  refleksyjnym 

tonem szefowa wieczornej zmiany. - Czuję w kościach, 
że zaraz coś się stanie. 

-  Ona zwykle  ma rację - stwierdziła Myra, mruga-

jąc do Deirdre konspiracyjnie. - Ma szósty zmysł. 

-  Przestańcie  mnie  straszyć  -  sapnęła  Marge.  -

Chodźmy zobaczyć, co z tymi lekami. 

-  Dzwoń  do  izby  przyjęć,  Marge  -  rzekła  Myra.  - 

Dowiedz się, co nam szykują. A ja z Deirdre sprawdzę 
leki. 

-

 

Pan każe, sługa musi - zażartowała Marge. 

Deirdre omal nie parsknęła śmiechem. Podążyła za 

Myrą  i  za  szefową  wieczornej  zmiany,  myśląc  o  tym, 
jakie  miała  szczęście,  że  dołączyła  do  duetu  M&M. 
Zawsze  mogła  trafić  na  dwie  burkliwe,  nieżyczliwe 
osoby. Gdyby Myra i Marge nie były świetnymi pielę-
gniarkami,  być  może  jednymi  z  najlepszych  w  całym 
szpitalu,  można  by  powiedzieć,  iż  minęły  się  z  powo-
łaniem.  Z  powodzeniem  mogłyby  bawić  publiczność 
ze sceny. 

-

 

Spałaś trochę, Deirdre? - zagadnęła ją Myra. 

-  Nawet  nie  zmrużyłam  oka,  chociaż  próbowałam. 

Czuję, jak opadają mi powieki. 

-  Spokojna  głowa  -  odparła  Myra,  gdy  zatrzymały 

się przed dużą witryną. - Zanim się zorientujesz, bę 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

dziesz  miała  tyle  adrenaliny,  że  nie  uwierzysz,  że 
kiedykolwiek zaśniesz. 

-  Nie mogę się doczekać. 
-  Wiecie,  który  anestezjolog  jest  dzisiaj  na  dyżu-

rze? - odezwała się szefowa wieczornej zmiany. - Do-
ktor Burns. Poczciwy stary Chuck. 

-  O,  super!  -  ucieszyła  się  Myra.  -  Sam  miód. 

Znasz go, Deirdre? 

-  Tak. Rzeczywiście sama słodycz. 
-  Z chirurgów ogólnych mamy Shaya Melburne'a i 

Borysa Barowskiego, plus dwójkę asystentów, tych co 
zwykle. 

-  No i cudnie - odparła Myra. 

Deirdre poczuła, że serce zaczyna jej szybciej bić. 

-  W tej szafce - tłumaczyła Myra, wskazując prze-

szkloną witrynę obok gabloty z lekami - przechowuje-
my  sterylne  zestawy  do  tracheotomii  chirurgicznej  i 
leki  do  znieczulenia  miejscowego. A  w tej  walizeczce 
jest  zestaw  do  tracheotomii  przezskórnej.  Jak  masz 
pacjenta z niedrożnymi drogami oddechowymi, z sini-
cą, najczęściej z ostrym zapaleniem nagłośni, i nie ma 
czasu  na  zabawy  ze  skalpelem,  łapiesz  trójgraniec  i 
wbijasz w krtań. Oczywiście mało kto to potrafi. 

-  Będę o tym pamiętała - odparła Deirdre, kiwając 

głową. 

Z każdą chwilą rósł szacunek Deirdre dla starszych 

koleżanek. Podejrzewała, że niejednego młodego dok-
tora mogłyby uratować przed blamażem. Uwijały się z 
Marge  jak  w ukropie, przenosząc  do sal  operacyjnych 
sterty  leków,  plastikowych  zgłębników,  lateksowych 
rękawiczek i najróżniejszych innych rzeczy. 

Była druga nad ranem, gdy zaczął się urywać 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

telefon.  Wszystkie  trzy  wypadły  na  korytarz,  każda  z 
innej sali. Myra podbiegła do aparatu. 

-  Blok  operacyjny.  Słucham?  Aha...  Aha...  Aha... 

Za pięć minut. Mówiłeś, że jak się nazywa, Shay? Jest 
w  izbie?  Dobra...  Dobra. Mam  wezwać  Chucka  Burn-
sa,  czy  ty  to  zrobisz?  Och,  to  super...  Dzięki.  Do  zo-
baczyska. 

-  Co jest grane? - spytała Marge. 
-  Rozlany  wyrostek,  Shay  się  załapał  -  oznajmiła 

Myra.  -  Szykujemy  jedynkę.  Będzie  standardowa  la-
parotomia. Ściągnie Chucka. Lekarz dyżurny, który ma 
mu asystować, już jest w izbie przyjęć, stażysta też już 
leci. Umyjesz się, Deirdre? 

W gruncie rzeczy nie było to pytanie, a rozkaz. 

-

 

Ee... Jasne - wykrztusiła Deirdre. 

Z  laparotomią  sobie  poradzi.  Gdyby  nie  doszło  do 

perforacji  wyrostka,  wystarczyłoby  krótsze  cięcie  w 
punkcie McBurneya, czyli w prawym dole biodrowym, 
jednak  teraz,  gdy  jego  zawartość  rozlała  się  po  jamie 
brzusznej,  skończy  się  na  znacznie  dłuższym  cięciu, 
tak  aby  można  było  odessać  treść  jelitową  i  wypłukać 
sieć.  W  przeszłości  takie  przypadki  prowadziły 
niechybnie 

do 

zapalenia 

otrzewnej, 

reguły 

kończącego  się  śmiercią,  ale  to  było  przed  erą 
antybiotyków.  W  dalszym  ciągu  jednak  istniały  pilne 
wskazania do operacji. 

-  Idź  się  myć,  Deirdre  -  ponagliła  ją  Marge.  -  Ja 

otworzę zestawy. Twój numer rękawiczek? 

-  Sześć  i  pół  -  odparła,  podchodząc  do  umywalki 

przed wejściem do sali. 

Założyła maskę, wsunęła włosy pod czepek i, już w 

ochronnych  okularach  na  nosie,  zaczęła  myć  ręce. 
Kiedy dopełniła procedury, weszła do sali i włożyła 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

rękawiczki.  Marge  zdążyła  w  tym  czasie  pootwierać 
opakowania  materiałów  opatrunkowych  niezbędnych 
do rozległej operacji w obrębie jamy brzusznej. 

Nagle  ogarnął Deirdre  wielki spokój. Wiedziała, co 

ma robić. Ułoży narzędzia w takiej kolejności, w jakiej 
będzie  potrzebował  ich  chirurg.  Dzięki  temu  w  pew-
nym  sensie  instrumentariuszka  jest  zawsze  o  krok 
przed operatorem. Najpierw trzeba zdezynfekować po-
le operacyjne roztworem jodyny... 

Tak  jak  mówiła  Myra,  po  chwili  poczuła  przypływ 

adrenaliny.  Ogarnęło  ją  niezdrowe  podniecenie,  jak 
zawsze przed operacją. Przelotnie pomyślała o Mungu 
i o Fleur, spokojnie śpiących w łóżkach. 

Usłyszała,  jak  salowy  wiezie  pacjenta,  młodego 

mężczyznę.  Chwilę  później  do  sali  wszedł  dyżurny 
chirurg,  doktor  Ross  Chandler,  oraz  stażystka,  doktor 
Eleanor  Chan.  Oboje  byli  bladzi,  wyglądali  na  zmę-
czonych  i  mieli  udręczone  twarze  ludzi,  którzy  wie-
cznie  się  przepracowują.  Deirdre  szczerze  im  współ-
czuła. 

-  Hej,  hej!  -  odezwał  się  Ross  Chandler  głosem, 

który  jej  zdaniem  idealnie  pasował  do  takiego  wyso-
kiego,  szczupłego  mężczyzny.  -  Miło  się  znowu  spot-
kać w tak zacnym gronie. 

-  My  też  okrutnie  się  cieszymy.  Diagnoza  pewna, 

Ross? - zagadnęła go Myra. - Wolę wiedzieć, ile czasu 
tu spędzimy. 

-  Na  dziewięćdziesiąt  dziewięć  procent  -  odparł.  - 

Shay się ze mną zgadza. 

-  Mnie to wystarcza. 
Podwójne  drzwi  otworzyły  się  na  oścież.  Najpierw 

ukazał się wózek, za którymi szedł doktor Burns. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Pacjent  był  blady  jak  prześcieradło,  oszołomiony  i 

wystraszony.  Deirdre  jeszcze  raz  spojrzała  na  przyle-
pioną do ściany kartkę, na której Myra wypisała wszy-
stkie szwy w takiej kolejności, w jakiej Shay będzie je 
zakładał. 

Deirdre  była  ledwo  żywa  ze  zdenerwowania.  Od 

dawna nie asystowała przy operacji, ale pocieszała się, 
że  takich  rzeczy  się  nie  zapomina.  Zastanawiała  się 
też, co na jej widok powie Shay. 

Właśnie  wchodził  do  sali,  zawiązując  chirurgiczną 

maskę. 

-

 

Dzień  dobry  wszystkim  -  rzekł  cicho,  podcho-

dząc do stołu, aby porozmawiać z pacjentem. 

Chwilę  później  młody  mężczyzna  był  już  pod  nar-

kozą.  Shay  odwrócił  się,  ciekawy,  z  którą  instrumen-
tariuszka ma pracować. 

-  Deirdre!  -  Przyjrzał  się  jej  uważnie.  -  Co  ty  tu 

robisz w środku nocy? 

-  Ja... To przez tę  grypę - powiedziała zawstydzo-

na. - Przyszłam na zastępstwo. 

Uśmiechnęli  się  do  siebie,  na  co  reszta  zespołu, 

zaabsorbowana  ostatnimi  przygotowaniami  do  zabie-
gu, nie zwróciła najmniejszej uwagi. 

-  No  tak,  grypa  -  powiedział.  -  Robię,  co  mogę, 

żeby jej nie złapać. W każdym razie to świetnie, że tu 
jesteś. 

-  Ja też się cieszę. 
-  Gotowa?  Idę  się  myć.  Na  koniec  będę  potrzebo-

wał gumowego drenu, najlepiej taśmy falistej. W jamie 
brzusznej  jest  płyn,  który  trzeba  będzie  odessać,  żeby 
nie  potworzyły  się  ropnie,  więc  najpierw  skorzystam 
ze ssaka. Ale o tym nie muszę ci mówić, co, Deirdre? 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

-

 

Nie, ale to miłe, że mi przypominasz. 

Niebawem  pole  operacyjne  było  odkażone  i  obło-

żone sterylnymi serwetami, stoliki i tacki z  narzędzia-
mi oraz gąbkami odpowiednio ustawione. Deirdre sta-
ła przy stole naprzeciwko Shaya, który uśmiechnął się 
zza maski i powiedział: 

-

 

Skalpel, proszę. 

Operacja  się  rozpoczęła.  Deirdre  nie  mogła  uwie-

rzyć, że tu jest, że pracuje z Shayem, choć tak niedaw-
no  była  pewna,  że  jej  życie  się  skończyło.  Jest  przy 
mężczyźnie,  którego  kocha,  i  nareszcie  robi  coś,  na 
czym się zna, w czym jest dobra. 

 

Noc  zleciała  nie  wiadomo  kiedy.  Nastał  ranek  i 

pora,  aby  wracać  do  domu.  Razem  z  Myrą  i  Marge 
uporały się zarówno z rutynowymi obowiązkami, jak i 
z  asystowaniem  przy  nieprzewidzianych  operacjach. 
Deirdre  słaniała  się  na  nogach  ze  zmęczenia  i  była 
uszczęśliwiona,  gdy  starsze  koleżanki  kazały  jej 
zmykać  do  domu  nieco  przed  końcem  zmiany.  Na  jej 
szczęście  dziewczyny  z  dziennej  pojawiły  się  trochę 
przed  czasem,  więc  mogła  pójść  na  herbatę.  W 
zwolnionym  tempie  wzięła  kubek,  nalała  wrzątku  i 
zanurzyła w nim torebkę. 

Piła  na stojąco. Bała się, że  gdyby usiadła, natych-

miast by zasnęła. Herbata dawno jej tak nie smakowa-
ła.  Cisza  nie  trwała  długo:  po  kilku  minutach  zbiegły 
się  tu  dziewczyny  z  dziennej  zmiany  na  filiżankę  po-
rannej kawy. 

Nie czuła się zaskoczona, gdy pojawił się i Shay. 

-

 

Szukałem  cię  -  powiedział  tylko.  -  Zjemy  razem 

śniadanie u mnie w domu? Ranek mam wolny, muszę 
się przespać. Proszę, zgódź się. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Wyglądał na wykończonego. 

-  Dobrze,  zgoda  -  odparła  cicho.  -  Nie  powiem, 

przydałby  mi  się  prysznic.  Jestem  taka  zmęczona,  że 
wszystko mnie boli. 

-  Możesz wykąpać się u mnie. 
-  Z chęcią, dzięki. 
-  Spokojnie  dopij  herbatę.  Będę  na  dole  za  jakieś 

dziesięć  minut,  pojedziemy  dwoma  samochodami.  To 
niedaleko. 

Deirdre  nie  była  w  stanie  się  odezwać,  więc  tylko 

kiwnęła głową. Inaczej  wyobrażała sobie ten  moment, 
na pewno  nie spodziewała się  krótkiej, rzeczowej roz-
mowy  bez  cienia  zmieszania,  zażenowania,  ale  może 
to  i lepiej. Oboje są śmiertelnie  zmęczeni  i potrzebują 
bliskości. 

Z  rozmyślną  powolnością  przebrała  się  i  poprawiła 

włosy, potem wzięła torebkę i zeszła na dół. Jak będzie 
na  dworze,  zadzwoni  do  Fiony  spytać,  co  porabiają 
dzieciaki. 

Shay już czekał. 

-

 

Pokaż mi, gdzie stoi twój samochód - powiedział, 

biorąc ją pod rękę. 

Chwilę  później  wyjeżdżali  z  parkingu.  Blok,  przed 

którym się zatrzymali, mieścił się blisko centrum mia-
sta w cichym, spokojnym osiedlu niecałą milę od szpi-
tala.  Był  to  mały,  porośnięty  bluszczem  budynek  z 
czerwonej  cegły,  elegancki  i  urokliwy,  otoczony 
ogrodem malowniczo przyprószonym śniegiem. 

-  Mieszkam  na  parterze  -  stwierdził  Shay,  gdy 

wysiedli z aut. - Co chcesz na śniadanie? 

-  Och...  Wystarczy  szklanka  soku  pomarańczowe-

go. Nie jestem głodna, ale umieram z pragnienia. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Szła  obok  niego,  zdziwiona,  że  czuje  się  przy  nim 

tak  naturalnie.  Mimo  to  nie  była  w  stanie  na  niego 
spojrzeć. 

Masywne  dębowe  drzwi  prowadziły  do  szerokiego 

holu,  następne  do  korytarza,  przy  którym  znajdowało 
się  wejście  do  mieszkania. Gdy znaleźli się  w środku, 
wszystkie  odgłosy  z  dworu  -  daleki  zgiełk  miasta, 
szum  wiatru  -  ustały  raptem.  Cisza  była  taka,  że  aż 
dzwoniło w uszach. 

-

 

Daj, powieszę - odezwał się Shay, zsuwając jej z 

ramion ciężki wełniany płaszcz. 

Stojąc  w  przytulnym,  dyskretnie  oświetlonym,  pa-

chnącym cytryną i kwiatami przedpokoju, zdjęła czap-
kę,  szalik  i  rękawiczki.  Tęskniąc  za  jego  ramionami, 
odwróciła się i spojrzała na niego wyczekująco. 

-

 

To jak? Napijesz się tego soku? - spytał zdławio-

nym głosem i ściągnąwszy płaszcz, rzucił go na krzes-
ło. - Czy najpierw chcesz się wykąpać? 

Wydawał  jej  się  taki  pokorny,  taki  uszczęśliwiony, 

jak gdyby nie mógł uwierzyć, że ona naprawdę tu jest. 
Pomyślała, że chyba nie mogłaby go bardziej kochać. 

-

 

Ja... - Wsunęła się mu w ramiona i zarzucając mu 

ręce na szyję, pogłaskała go po głowie. - Shay, pocałuj 
mnie. 

Przygarnął  ją  do  siebie  i  pocałował  tak  mocno,  jak 

gdyby  chciał  zmiażdżyć  jej  usta.  Kiedy  się  odsunęła, 
wargi miała obrzmiałe i purpurowe. 

-

 

Pokażesz  mi  łazienkę?  -  spytała  zduszonym  gło-

sem. 

Wewnętrznie  była  cała  rozdygotana,  ale  miała  na-

dzieję, że tego po niej nie widać. Marzyła tylko o tym, 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

by  leżeć przy  nim,  w jego ramionach, a potem  w  nich 
zasnąć. 

W  olbrzymiej  łazience  przy  głównej  sypialni  Shay 

podał jej frotowy szlafrok i szczoteczkę do zębów. 

-  Pójdę po sok. Nie śpiesz się, kochanie. 
-  Uwielbiam, kiedy tak do mnie mówisz. 

-

 

A  ja  lubię  tak  mówić  -  odparł  z  uśmiechem.  - 

Mam  dwie  łazienki,  więc  naprawdę  nie  musisz  się 
śpieszyć. 

Cudownie było wejść pod strumienie gorącej wody, 

umyć  włosy  jego  szamponem,  namydlić  ciało  jego 
mydłem.  Cieszyła  się,  że  Shay  nie  zaproponował 
wspólnego prysznica. Nie chciał jej krępować. 

Nagle  zza  matowej  zasłony  prysznicowej  wyłoniła 

się  dłoń  trzymająca  dużą  szklankę  soku  pomarańczo-
wego. Zaledwie Deirdre ją wzięła, dłoń wycofała się za 
zasłonę. 

-

 

Dzięki! - zawołała. 

Sok był pyszny, zimny i słodki. Ale noc, pomyślała, 

prawdziwy  chrzest  bojowy.  Po  perforacji  wyrostka 
musieli  zająć  się  człowiekiem  z  licznymi  ranami 
kłutymi,  zadanymi  nożem.  Podobne  przypadki  trafiają 
zwykle  do  większych  szpitali,  ale  do  nich  było 
najbliżej. 

Nieśmiało  weszła  do  przestronnej  sypialni,  która 

tonęła  w  łagodnym  półmroku.  Szczelnie  zaciągnięte 
zasłony  z  mięsistego  weluru  były  ciemnozielone.  W 
wystroju  sypialni  dominowała  zieleń,  upodobniając  ją 
do altany. Deirdre przygładziła mokre włosy. Czuła się 
tak,  jak  gdyby  patrzyła  na  tę  scenę  z  boku,  za-
stanawiając się, co będzie dalej. 

Chwilę później pojawił się Shay. Był świeżo po 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

kąpieli, miał na sobie granatowy szlafrok, w ręku trzy-
mał ręcznik i szczotkę do włosów. 

-

 

Wysuszę  ci  włosy  -  powiedział.  -  Wprawdzie 

mam suszarkę, ale tak jest milej. Siadaj. 

Zaczął  delikatnie  osuszać  je  ręcznikiem,  pieszczot-

liwie i delikatnie. Od tak dawna nikt nie dotykał jej w 
taki  sposób.  Jak  na  kogoś,  kto  nie  ufa  miłości,  jest 
niebywale  czuły,  pomyślała.  Potem  zaczął  jej  odgar-
niać  włosy  z  twarzy,  powoli  je  rozczesując.  Było  jej 
tak przyjemnie, że zamknęła oczy. 

-

 

Skończone - oznajmił po chwili. 

Spojrzała  na  niego  i  w  jego  wzroku  wyczytała  na-

miętność. 

-  Deirdre, jesteś pewna? Muszę to wiedzieć. 
-  Tak.  Jestem  pewna  -  odparła  cicho,  nieśmiało 

patrząc  mu  w  oczy.  -  Po  prostu  jestem  trochę... 
trochę... 

-  Spięta? 
-  Tak. Rzadko ląduję w sypialni z mężczyzną, któ-

rego  tak  krótko  znam.  Chociaż  mam  wrażenie,  że 
znam cię bardzo dobrze. Jestem tutaj, bo chcę tu być. 

Siedziała  wyprostowana  na  skraju  łóżka,  opatulona 

luźnym szlafrokiem. Czuła się niezwykle drobna i bar-
dzo  kobieca.  Napięcie  między  nimi  było  tak  silne,  że 
omal nie do zniesienia. Nerwowo przełknęła ślinę. 

-

 

Rozumiem - powiedział tylko. 

Siedział  tak  blisko  i  był  taki  przystojny.  Gładko 

przyczesane  włosy  podkreślały  ostrość  jego  rysów  i 
zmysłowy  męski  kontur  ust,  stwierdziła  w  duchu, 
zerkając  na  niego  ukradkiem.  Nie  chciała,  aby  wy-
czytał  w  jej  oczach  miłość  i  tęsknotę,  lecz  sądząc  z 
jego  uśmiechu,  nie  dał  się  zwieść.  Wszystko  o  mnie 
wie, pomyślała. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Kiedy  zsunął  jej  szlafrok  z  ramienia  i  zaczął  je 

muskać  ciepłymi  palcami,  potem  ustami,  zamknęła 
oczy  i  westchnęła.  Nie  otworzyła  ich,  gdy  szlafrok 
opadł  miękko  i  poczuła  na  skórze  chłodne  powietrze. 
Wstrzymała oddech, gdy dłońmi powiódł po jej ramio-
nach.  Czuła  się  tak,  jak  gdyby  miała  zaraz  zemdleć. 
Bez namysłu zarzuciła mu ręce na szyję. 

Położyli  się  spleceni.  Nagle  Deirdre  zaniosła  się 

radosnym  śmiechem.  Nie  czuła  cienia  nieśmiałości  i 
było to wprost cudowne! 
-

 

To ma być to obiecane śniadanie? - zażartowała. 

Shay uśmiechnął do niej, podparłszy głowę łokciem. 

-

 

Jesteś  głodna?  Jeśli  wolisz  grzankę...  -  Zawiesił 

głos, rozbawiony. - Wystarczy słówko. 

Pokręciła głową. 

-  Jestem głodna, ale chyba nie chcę jeść. Za bardzo 

się denerwuję. 

-  Niepotrzebnie.  Lubisz  zapach  lawendy?  -  Jego 

usta znalazły się nagle tuż nad jej ustami. 

-  Uhm. Uwielbiam. 

Sięgnął  po  niewielki  flakonik,  który  stał  na  stoliku 

przy łóżku. 

-  To  olejek  lawendowy.  Przydaje  się,  kiedy  mam 

wrażenie,  że  przynoszę  na  sobie  wszystkie  zapachy  z 
sali operacyjnej - stwierdził. 

-  Że też sama o tym nie pomyślałam! 
Nalał na dłoń kilka kropli i posmarował olejkiem jej 

ramię.  Oczy  same  jej  się  zamknęły,  gdy  spowił  ją 
piękny, delikatny zapach. Od razu poczuła się bardziej 
zrelaksowana. 

-

 

Mmm... Ależ to cudowne - zamruczała. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Leżała, ciesząc się masażem. Potem przewróciła się 

na brzuch, aby Shay mógł pieścić jej plecy. Czuła, jak 
jej skóra staje się gładka i elastyczna. 

Niespiesznie  masował  jej  ciało,  posuwając  się  od 

ramion  w  stronę  bioder.  Ostrożnie  ugniatał  napięte 
mięśnie,  gładził  jedwabistą  skórę,  potem  delikatnie 
przewrócił  ją  na  plecy.  Szybko,  ledwie  jej  dotykając, 
powiódł dłońmi po jej piersiach. 

-

 

Och, Shay! - westchnęła. 

Dłonie  zsunęły  się  niżej  i  zatrzymały  na  brzuchu. 

Zapach  lawendy  był  niczym  narkotyk.  Liczyły  się 
tylko delikatne dotknięcia jego palców. 

Wreszcie  ją  pocałował,  leciutko,  pieszczotliwie, 

kładąc  się  na  niej  całym  swoim  ciężarem.  Gdy  ją 
pieścił,  leniwie  objęła  go  za  szyję  i  przyciągnęła  do 
siebie.  Już  nie  pamiętała,  co  to  niepokój.  Była  wyci-
szona,  czuła  się  kochana,  choć  przecież  w  ramionach 
trzymał  ją  mężczyzna,  który  nie  wierzył  w  miłość.  I 
czuła,  że  teraz  liczy  się  dla  niego  ona  i  tylko  ona.  I 
tylko to było ważne. Kocham cię, chciała wykrzyczeć, 
ale milczała. 

-

 

Kochanie...  mój  skarbie  -  szeptał,  oplatając  ją 

ramionami, tuląc ją do siebie. 

Oddała mu się z zamkniętymi oczami. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

 
 

I  tak  to  się  zaczęło,  tak  Deirdre  została  kochanką 

Shaya, weszła w nowy etap życia. 

Później tamtego dnia, kiedy oboje się wyspali, Shay 

wrócił  do szpitala, a ona pojechała do  domu rodziców 
szykować  kolację  dla  Munga  i  Fleur.  Zaprosiła  też 
Fionę. 

-  Mam  pani  wiele  do  opowiedzenia  -  oznajmiła, 

gdy  rozmawiały  przez  telefon.  -  Czuję  się  tak,  jak 
gdybyśmy  nie  widziałyśmy  się  całe  wieki.  To  dziwne 
uczucie znowu pracować nocami. 

-  Przyjadę  -  odparła  Fiona.  -  Jestem  po  kolejnej 

rozmowie  z  prawnikiem.  Dalej  twierdzi,  że  byłoby 
lepiej, gdybyś miała męża. Ja mu na to, że przed moją 
śmiercią  na  pewno  zdążysz  wydać  się  za  mąż.  Nie 
śpieszy  mi się  w zaświaty -  zaśmiała się. - No ale  nie 
wiadomo, co komu pisane. 

-

 

Racja - przyznała Deirdre niewesołym tonem. 

Wolała nie myśleć, co by się stało, gdyby sąd nie 

przyznał jej dzieci, a Fiona zapadła na jakąś przewlek-
łą chorobę. 

-

 

Prawnika  martwi  również  fakt,  że  twój  przyszły 

mąż mógłby nie chcieć dwojga cudzych dzieci - dodała 
Fiona.  -  Deirdre,  czy  w  twoim  życiu  jest  ktoś,  kto  by 
się z tobą ożenił? Ktoś, o kim nie wiem? 

-

 

No cóż - zaczęła Deirdre, czerwona jak piwonia. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

-

 

Jest  ktoś taki, lekarz, dzieciaki już  go poznały. Bar-

dzo mi się podoba. Jest po rozwodzie, ale niestety, nie 
śpieszy  mu  się  do  ponownego  ożenku.  Utrzymuje,  że 
nie wierzy w miłość. 

-

 

Moja droga. No to spraw, żeby zmienił zdanie 

-  orzekła Fiona, jak gdyby chodziło o błahostkę. 
-  Kiedy  go  poznam?  Zawsze  mogłabym  szepnąć  mu 
do ucha parę subtelnych aluzyjek. 

 

-  Moglibyśmy  się  spotkać  przy  kolacji.  Ale  bła-

gam, niech mu pani nic nie szepcze, bo efekt może być 
odwrotny od zamierzonego. On ma syna, mniej więcej 
w  wieku  Munga.  Jest  dobrym  ojcem,  Mungo  i  Fleur 
polubili go od razu. 

-  To  z  nim  spędzałaś  drugi  dzień  świąt?  Właśnie 

sobie przypomniałam. 

 

-  Tak, z nim. 
-  Coraz lepiej. 
-  Tylko proszę, niech pani nie... Ech! 
-

 

Nie  wychodzi  przed  orkiestrę?  -  zaśmiała  się 

Fiona. - Bez obaw, umiem być bardzo taktowna, kiedy 
muszę. Do zobaczenia wieczorem. 

Potem Deirdre zadzwoniła do Munga; w przerwach 

między lekcjami zawsze miał włączoną komórkę. 

-

 

Zabiorę was ze szkoły - oznajmiła, gdy odebrał. 

-

 

Czekajcie tam, gdzie zawsze. 

-

 

Okej - odparł Mungo. - Stęskniliśmy się za tobą, 

Dee. 

-

 

Ja za wami też. 

Czuła  się  jak  odmieniona.  To  pierwszy  dzień,  od-

kąd  została  kochanką  Shaya.  Bezdyskusyjnie  była  to 
najlepsza  rzecz,  jaka  ją  kiedykolwiek  spotkała,  i  nie 
była w stanie przestać o nim myśleć. Miłość jest jak 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

obsesja. Po tym, co zaszło między nimi, kochała go tak 
bardzo,  że  nie  byłaby  w  stanie  bez  niego  żyć.  O  tak, 
miłość  istotnie  przypomina  szaleństwo,  pomyślała,  ro-
zumiejąc  doskonałe,  iż  musi  zdobyć  się  na  dystans. 
Może właśnie dlatego Shay obawia się miłości. 

Jednak  w  owej  chwili  wiedziała,  że  ma  na  jego 

punkcie  obsesję,  i  była  z  tym  najzupełniej  szczęśliwa. 
„Skłamałbym,  mówiąc,  że  widzę  dla  nas  jakąś  przy-
szłość",  powiedział,  i  ona  musi  o  tym  pamiętać.  Po-
wtarzała  sobie:  powoli,  co  nagle,  to  po  diable,  jednak 
pragnienie bycia z nim, bycia przy nim, przyćmiewało 
jej rozsądek. 

Poszła do kuchni zająć się  kolacją. Dzisiaj  ma wol-

ny  dzień,  na  nocną  zmianę  znalazło  się  inne  zastęp-
stwo,  więc  jeśli  grozi  jej  nocny  dyżur,  to  dopiero  w 
środę. 

Niedługo  po  tym,  jak  Deirdre  odebrała  dzieci  ze 

szkoły, pojawiła się Fiona. 

-  Pomogę  ci,  a  ty  opowiadaj,  co  w  pracy,  moja 

droga - zarządziła Fiona. 

-  Dobrze - odparła Deirdre, wchodząc do kuchni. - 

W  zasadzie  wszystko  już  przygotowałam,  ale  może 
razem podamy do stołu. 

Kiedy  byli  przy  deserze  -  czekoladowym  cieście 

upieczonym przez Deirdre - odezwał się dzwonek przy 
drzwiach. 

-

 

Może  ja  pójdę?  -  powiedział  Mungo,  wstając.  -

Nikt nie spławia ankieterów i akwizytorów tak jak ja. 

-

 

Idź - zgodziła się Deirdre. 

Chwilę później  z  holu  dobiegły  odgłosy rozmowy  i 

śmiech. 

-

 

Ej, w życiu nie zgadniecie, kto to - oznajmił 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

roześmiany  Mungo,  zaglądając  do  jadalni.  -  Doktor 
Melburne  z  Markiem.  Byli  w  okolicy  i  wpadli  się 
przywitać.  Zaprosić  ich  na  deser,  Dee?  Tyle  ciasta 
zostało... 

Deirdre zerwała się z krzesła. 

-  Tak... - odparła zmieszana. - Oczywiście. 
-  Och,  super!  -  ucieszyła  się  Fleur.  -  Już  lecę  po 

talerzyki. Wstawić wodę na kawę? 

-  Tak.  I  przynieś  dwie  filiżanki  z  podstawkami, 

dobrze, Fleur? 

Fiona także wstała, patrząc na Deirdre znacząco. 

-

 

To  on?  -  spytała  bezdźwięcznie,  przesadnie  sze-

roko otwierając usta. 

Deirdre chciało się śmiać. 

-

 

Uhm - odszepnęła. 

Widząc konspiracyjną minę Fiony, omal nie zanios-

ła  się  histerycznym  śmiechem.  Bunia  McGregor  wy-
glądała  tak  niewinnie  -  krucha  starsza  pani  o  siwych 
włosach, niebieskich oczach i z twarzą usianą zmarsz-
czkami. Szalenie  elegancka w  długiej  wełnianej spód-
nicy i kaszmirowym swetrze o lawendowym odcieniu, 
ze sznurem pereł  na szyi,  w błysku rozlicznych pierś-
cionków - taka mała słabostka - wyglądała jak sędziwa 
dama ze starych portretów. 

-  Mam szczęście. Nie sądziłam, że poznam  go tak 

szybko - wyszeptała. - Postaram się zadziałać. 

-  O nie, błagam... - jęknęła Deirdre, ale nie dokoń-

czyła,  bowiem  Shay  i  Mark  wchodzili  już  do  jadalni, 
wprowadzani przez wielce przejętego Munga. 

Mark  też  był  roześmiany,  a  Deirdre  pomyślała,  że 

ta  nieoczekiwana  wizyta  to  pewnie  jego  pomysł. 
Mniejsza o to, najważniejsze, że są. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

-  Wchodźcie  -  powiedziała.  -  Częstujcie  się  cias-

tem. Napijemy się kawy. Miło was widzieć. 

-  Dzięki  -  odparł  Shay.  -  Mam  nadzieję,  że  nie 

sprawiamy kłopotu. To pomysł Marka. 

-  Ależ to żaden  kłopot - zapewniła i zaczerwieniła 

się.  -  Shay  i  Mark,  poznajcie  Fionę  McGregor,  moją 
chlebodawczynię i babcię dzieciaków. 

Zaczęły się uśmiechy i podawanie rąk. Fleur 
przyniosła dodatkowe nakrycia. 

-

 

Cześć,  Mark  -  odezwała  się.  -  Super,  że  przy-

szedłeś. Chodź, nałożę ci ciasta. 

Fiona  poszła  zrobić  kawę,  pozostali  usiedli  przy 

stole.  Shay  uśmiechnął  się  do  Deirdre  z  miną,  która 
sprawiła, że jej serce się rozszalało. 

-

 

Skąd  pan  zna  Deirdre?  -  spytała  niewinnym  to-

nem  Fiona,  stawiając  na  blacie  srebrny  dzbanek  z 
kawą. 

Usiadła przy stole i zaczęła napełniać filiżanki. 

-  To  długa  i  skomplikowana  historia  -  mruknął 

Shay. 

-  Poznaliśmy  się  w  Stanton  Memoriał  -  odezwała 

się Deirdre, niewiele mijając się z prawdą. 

-  Dość  to  prozaiczne  -  podchwyciła  Fiona  -  ale 

dowodzi,  że  macie  wspólne  zainteresowania.  Kawy, 
doktorze... ee... Melburne? 

-  Bardzo chętnie. Tylko proszę mi mówić „Shay". 
-  Cóż  za  nietuzinkowe  imię,  celtyckie!  -  zachwy-

ciła  się  Fiona.  -  Idealnie  pasuje  do  takich  imion,  jak 
Deirdre i Fiona. 

-  Fiona, bladolica - odrzekł Shay. 
-  Swego czasu było  w tym sporo prawdy  - stwier-

dziła  Fiona  kokieteryjnie.  Ewidentnie  była  Shayem 
oczarowana i starała mu się wydać błyskotliwa. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

-  Pewnie chciałaby pani wszystko o mnie wiedzieć 

-  zaśmiał  się  Shay,  czym  kompletnie  rozbroił  starszą 
panią. 

-  Cóż... - Fiona także się roześmiała. - Wprawdzie 

Deirdre  to  bezcenna  pracownica,  ale  dla  mnie  jest 
niemal  jak  córka,  a  dla  moich  wnuków  jak  rodzona 
matka, więc owszem. Lubię wiedzieć, kto się nią inte-
resuje, na wypadek, gdyby ktoś chciał mi ją odebrać w 
ten czy inny sposób. 

Deirdre  poczuła,  że  twarz  jej  płonie.  Najchętniej 

odeszłaby  na  chwilę  od  stołu  pod  pierwszym  lepszym 
pretekstem,  ale  nic  nie  przychodziło  jej  do  głowy. 
Spojrzała  na  dzieciaki:  cała  trójka  siedziała  przy  dru-
gim  końcu stołu, bezwstydnie  opychając się ciastem,  i 
gadając jedno przez drugie. 

-

 

Jeszcze ciasta? - zwróciła się do Shaya. 

-

 

Jeszcze? Na razie nie dostałem ani kawałka. 

Nałożyła mu sporą porcję. 
-

 

Nic dziwnego, że się pani niepokoi - rzekł powo-

li,  zatrzymując  na  Fionie  zamyślony  wzrok.  -  To  wy-
jątkowa dziewczyna, i śliczna. Na pewno zaraz ją ktoś 
upoluje. 

Mungo i Fleur udawali dotąd, że niczego nie słyszą. 

Teraz zgodnie wlepili oczy w Shaya, potem w Deirdre, 
na końcu w Fionę. 

-  Ja  się  nie  boję  -  odparła  ze  śmiechem  Deirdre, 

czerwona jak burak. - Nie jestem króliczkiem, żeby na 
mnie polować. Chcecie dokładkę ciasta, dzieciaki? 

-  Tak,  poproszę  -  odezwał  się  Mark  podejrzanie 

szybko. - Możemy przejść do salonu, Deirdre? 

-  Jasne. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

-  Upoluje?  W  jakim  sensie?  -  drążyła  Fiona,  gdy 

dzieci wyszły. 

-  Tak  mi  się  powiedziało  -  odparł  gładko  Shay, 

uśmiechnięty. - Któregoś dnia odejdzie. 

Deirdre  widziała,  że  Fionę  aż  skręca  z  ciekawości. 

Starsza  pani  najchętniej  spytałaby,  czy  ten  „ktoś"  to 
on. W milczeniu dolała mu kawy. 

-  Dziękuję. Pytała pani, jaki jestem. Całkiem prze-

ciętny. Nie  mam specjalnie  widowiskowych  wad,  mo-
że oprócz tego, że za dużo pracuję. Ale i tak jest lepiej, 
niż było. 

-  Jak to? - zapytała Fiona. 
-  Przez to żona się ze mną rozwiodła. 
-  Och.  To  dobry  powód,  żeby  się  zmienić.  Lepiej 

późno, niż wcale. 

Gdy  Fiona  poszła  zaparzyć  świeżą  kawę,  Shay  na-

krył rękami dłonie Deirdre. 

-  Mógłbym cię później odwiedzić? - spytał cicho. - 

Chciałbym  z  tobą  trochę  pobyć.  Może  kiedy  dzieci 
położą się spać, wpadnę na godzinkę, dwie? 

-  Dobrze. 
-  Zadzwonię  na  komórkę.  Mark  będzie  miał  opie-

kę.  -  Uścisnął  jej  rękę  i  słysząc  kroki  Fiony,  szepnął 
gorąco: - Strasznie się za tobą stęskniłem... 

-  Przepraszam, za chwilkę wrócę. 

Poszła do łazienki i przemyła twarz zimną wodą. W 

roztargnieniu  poprawiła  włosy  i  przejrzała  się  w  lu-
strze:  oczy  miała  szeroko  otwarte  i  rozmarzone.  Wy-
glądała na zakochaną. 

Wróciła do jadalni, gdzie Fiona i Shay dyskutowali 

na  temat  szkockiej  poezji;  swego  czasu  Fiona  wykła-
dała literaturę angielską. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Shay wstał powoli. 

-  Pora wracać do domu. Dziękujemy ci z Markiem 

za gościnność. 

-  Słodki  chłopak  -  stwierdziła  Fiona  po  ich  wyjś-

ciu, pomagając Deirdre sprzątnąć ze stołu. - Jego była 
żona ma źle w głowie. 

-  Nie wytrzymała z pracoholikiem. 
-  Wyobrażam  sobie,  że  bywało  jej  ciężko  -  mruk-

nęła  Fiona.  -  Ale  po  co  w  takim  razie  wyszła  za 
lekarza?  A  tobie  powiem  tak:  złapałaś  go,  to  go  nie 
puszczaj. Widać, że świata poza tobą nie widzi. 

Deirdre zaśmiała się. 
-  Och, ależ miło się tego słucha! 
-  Wiem, co  mówię. Ja się rzadko  mylę. - Milczała 

chwilę. - Kochasz go? 

-  O  tak,  do  szaleństwa.  Boję  się,  że  złamie  mi 

serce, ale muszę chociaż spróbować... 

-  Rozumiem. Stawiasz wszystko na jedną kartę? 
-  Otóż to. 
-  I brawo. Trzymam za ciebie kciuki. 

 

Deirdre  przypomniała  sobie  słowa  Fiony,  gdy 

kwadrans  po  jedenastej  wpuszczała  Shaya  do  domu; 
dzieci  już  spały,  zwinięta  w  kłębek  kotka  drzemała  w 
wiklinowym koszyku, było cicho jak makiem zasiał. 

Pocałowali się na przywitanie, potem Deirdre wzię-

ła  go  za  rękę  i  zaprowadziła  do  swojej  sypialni  na 
parterze. Przekręciła klucz w zamku i czekała. 

-

 

Tak  cię  pragnę  -  szepnął  jej  do  ucha,  przy-

garniając ją do siebie, całując jej czoło, powieki, usta. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Jedwabny szlafroczek z cichym szelestem zsunął się 

jej z ramion i już tylko cieniutka koszula dzieliła go od 
jej  ciała.  Pokój  wypełnił  zapach  jej  perfum.  Shay 
przesunął  dłońmi  po  jej  ciepłych  piersiach.  Deirdre 
westchnęła przeciągle. 

Milczeli.  Shay  powoli  zdjął  z  niej  nocną  koszulę  i 

przyciągnął  do  siebie  drżące,  nagie  ciało.  Oderwał  się 
od niej i rozebrał w gorączkowym pośpiechu. 

-

 

Shay, jak dobrze, że jesteś... - wyszeptała. 

Opadli  na  chłodną  lnianą  pościel.  Deirdre  nie  za-

bezpieczyła  się,  ale  też  i  nie  musiała:  on  pomyślał  o 
wszystkim.  Poczuła  na  sobie  jego  ciężar  i  usłyszała, 
jak szepcze 

-

 

Nie  mogę  się  tobą  nasycić.  Nie  mogę  przestać  o 

tobie myśleć. 

Kochali się, a kiedy skończyli, leżeli ciasno objęci. 
-

 

Kocham  cię,  Shay  -  powiedziała  ledwie  słyszal-

nie. - Tak bardzo cię kocham... 

Znieruchomiał. 
-  No  nie  wiem... - rzekł po chwili. - Nie powinnaś 

się we mnie zakochiwać. 

-  Dlaczego?  -  spytała  zdumiona  i  pełna  najgor-

szych przeczuć. 

-  Nie  mogę  ci  niczego  obiecywać  -  odparł,  głasz-

cząc ją po policzku. 

W ciemności nie widziała jego twarzy, ale znała ten 

ton. 

-  Nie sprawdzam się w związkach na dłuższą metę. 
-  Ja  tak  nie  uważam.  Zresztą  nie  proszę,  żebyś  się 

do  czegoś  zobowiązał.  Pozwól  mi  czasem  być  przy 
tobie, niczego więcej nie oczekuję. 

-

 

Jaka ty jesteś słodka - szepnął jej do ucha. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

-

 

Słodka? Być może, ale kocham cię i nic na to nie 

poradzę. Pogódź się z tym, Shay. Po prostu chciałam, 
żebyś  to  wiedział.  Myślisz,  że  byłbyś  tutaj,  gdybym 
cię  nie  kochała?  Jeśli  tak,  to  niewiele  wiesz  o 
kobietach. 

Wciąż  trzymał  ją  w  ramionach,  jednak  czuła,  że  z 

każdą chwilą się od niej oddala. 

-  Nie znasz mnie. Dla mnie najważniejsze są uczu-

cia. Nie zrobiłam tego po to, aby coś uzyskać. Chyba... 
chyba  nawet  nie  byłabym  do  czegoś  takiego  zdolna. 
Zrozum,  ja  niczego  od  ciebie  nie  chcę.  Nie  będę 
próbowała cię usidlić. 

-  Może rzeczywiście nie znam się na kobietach. 
-  Nie będę udawać, że nic do ciebie nie czuję, że to 

tylko seks. 

Shay  przyciągnął  ją  do  siebie,  tak  aby  oparła  mu 

głowę na ramieniu, i pogłaskał ją po plecach. 

-  Nie myśl tyle. Na razie dajmy temu spokój. 
-  Dobrze  -  odparła  szeptem,  ciesząc  się  jego  blis-

kością, ciepłem jego ramion. 

-  Stałaś się  moją  obsesją, kochanie - powiedział. - 

Wciąż  dziękuję  losowi,  że  postawił  cię  na  mojej 
drodze. 

-  Uhm. 
Przecież  nie  zapyta,  dlaczego  nazywa  ją  swoim 

„kochaniem",  skoro  jej  nie  kocha.  Może  dla  niego  to 
tylko  puste  słowo,  takie  jak  „skarbie"  czy  „kotku". 
Zresztą co to ma za znaczenie? Tu i teraz są razem. 

-  Cieszmy  się  chwilą  i  nie  myślmy  tyle  -  po-

wtórzył. 

-  I tak cię kocham - zamruczała sennie. 
Kiedy wyszedł, skuliła się na łóżku. Już za nim 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

tęskniła.  Wiedziała,  że  nie  jest  zimnym  człowiekiem, 
lecz właśnie tak zabrzmiały jego słowa: chłodno i rze-
czowo.  Chciało  jej  się  płakać,  ale  nie  pozwoliła  sobie 
na łzy. Musi spojrzeć prawdzie w oczy. 

Może  Shay  ma  rację.  Może  powinni  cieszyć  się 

życiem  i  nie  martwić  o  jutro.  Wprawdzie  on  nie  od-
wzajemnia  jej  uczuć,  ale  chce  z  nią  być,  pragnie  jej, 
stała się jego obsesją. Pocieszona tą myślą odpłynęła w 
sen. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

 
 

Dni mijały jak szalone i szybko zmieniały się w ty-

godnie.  Praca,  dom,  dzieci,  spotkania  z  Shayem,  zna-
jomi, terapia - wszystko to sprawiało, iż Deirdre czuła 
się  jak  żongler,  który  wyrzucił  w  powietrze  za  dużo 
piłeczek  - jeśli upuści  choć jedną, wszystkie pozostałe 
także  posypią  się  na  ziemię.  Na  smutne  myśli  naj-
zwyczajniej nie zostawało jej czasu. 

Jeny  to  pojawiał  się  w  domu,  to  wyjeżdżał  w  in-

teresach. Deirdre nie wtajemniczała go w plany Fiony, 
mając  cichą  nadzieję,  że  nic  się  nie  zmieni  do  czasu, 
gdy  Mungo  i  Fleur  staną  się  pełnoletni.  Może  wtedy 
uniknęłaby paskudnego procesu sądowego z Jerrym. 

Fiona w dalszym ciągu namawiała Deirdre do ślubu 

z Shayem, jak gdyby to od tej ostatniej zależało. Deir-
dre  uśmiechała  się  i  dyplomatycznie  milczała.  Starsza 
pani zaznaczyła w testamencie, że życzy sobie, aby to 
Deirdre  sprawowała  opiekę  nad  jej  wnukami,  choć 
ostatecznie, rzecz jasna, orzeknie o tym sąd. Naturalnie 
gdyby  wkrótce  doszło  do  procesu,  Jerry  walczyłby  o 
„swoje"  pieniądze,  ale  to  już  sprawa  między  nim  a 
Fioną. 

Mungo  i  Fleur  zaprzyjaźnili  się  z  Markiem.  Często 

spotykali  się  w  piątkę,  ona,  Shay  i  dzieci,  i  coraz 
bardziej przypominali prawdziwą rodzinę. Nie padła 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

żadna  deklaracja,  a  Deirdre  nie  chciała  się  narzucać. 
Najważniejsze,  że  dobrze  im  było  razem.  Jeździli  na 
nartach, chodzili po  górach z rakietami śnieżnymi  do-
piętymi do butów, bywali na koncertach i innych miej-
skich imprezach. 

Często  rozmawiała  z  Markiem,  a  on  z  czasem  za-

czął się jej zwierzać. 

-  Wiesz, napisałem do matki - powiedział któregoś 

dnia  nieśmiało.  -  Że  bardzo  tęsknię  i  chciałbym,  żeby 
wróciła. 

-  Odpisała? - spytała Deirdre, czując nieprzyjemne 

ukłucie strachu. 

A jeśli Antonia wróci? Shay zarzekał się, że już nic 

do niej nie czuje, ale to taka piękna kobieta... 

-

 

Jeszcze nie - odparł Mark. - To znaczy ciągle mi 

przysyła  jakieś  drobne  prezenty  i  zawsze  dołącza  kar-
teczkę, ale czekam na prawdziwy list. 

Wolała  się  nie  zastanawiać,  co  by  zrobiła,  gdyby 

Shay  ot  tak  ją  zostawił.  Z  każdym  dniem  kochała  go 
coraz bardziej,  wrósł  w  jej życie tak, iż zdążyła zapo-
mnieć, jakie było, zanim się poznali. 

-  Zawsze  warto  być  szczerym  -  powiedziała  spo-

kojnie. - Przynajmniej twoja mama wie, co czujesz. 

-  Jeśli przyjedzie - Mark się zaczerwienił - między 

tobą a tatą nic się  nie  zmieni. Sądzę, że  on  cię  kocha, 
Deirdre. Więc jeśli mama wróci, to tylko do mnie. 

-  Nie  wiem,  czy  mnie  kocha  -  odparła  Deirdre  ze 

smutkiem. - Z jego ust nigdy tego nie usłyszałam. 

-  Och, cały tata - oznajmił takim tonem, że Deirdre 

się roześmiała. 

-

 

Uwierzę ci na słowo, Mark. Lepiej go znasz. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

-

 

Dam  ci  znać,  kiedy  będę  wiedział,  czy  mama 

przyleci, czy nie - dodał; głos jakby mu posmutniał. 

Biedny  chłopak,  pomyślała.  Najchętniej  by  go 

przytuliła. 

-

 

Ze względu na ciebie mam nadzieję, że przyleci - 

powiedziała szczerze. 

Jak  wpłynie  to  na  jej  relacje  z  Shayem,  to  już  inna 

sprawa. Cóż, będzie się martwić, kiedy przyjdzie pora. 

Kończył  się  luty,  jak  zwykle  na  zachodnim  wy-

brzeżu  Kanady,  zimny,  deszczowy  i  bury.  Któregoś 
piątku  późnym  popołudniem  po  ostatniej  planowej 
operacji Shay zapytał: 

-  Co powiesz na szybkiego drinka? 
-  Chętnie  -  odparła  Deirdre,  myjąc  ręce  nad  umy-

walką przy sali operacyjnej. - Tylko zadzwonię uprze-
dzić Munga i Fłeur. 

-  To nie potrwa długo, chcę z tobą o czymś pomó-

wić. Właściwie to o coś cię zapytać. 

Głos  miał  jakiś  dziwny.  Może  odezwała  się  An-

tonia. Może ustalili datę jej powrotu. Deirdre uśmiech-
nęła się niepewnie. 

-  Będę  czekał  na  dole.  Znam  mały  bar  niedaleko. 

O tej porze powinno tam być pustawo. 

-  Za dwadzieścia minut? 

Padało,  gdy  wyszli  na  ulicę.  Shay  otworzył  duży 

czarny parasol i przygarnął ją do siebie. 

-  To niedaleko stąd. Może się przejdziemy? 
-  Chętnie, spacer dobrze mi zrobi. 

Po  całym  dniu  w  klimatyzowanej  sali  operacyjnej 

przyjemnie  było  poczuć  na  twarzy  rześkie,  wilgotne 
powietrze.  Nie  pytała,  o  czym  Shay  chce  rozmawiać. 
Szła obok niego i cieszyła się, że jest blisko, że 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

czuje  ciepło  jego  ciała.  To  było  najważniejsze.  Brak 
wzajemności  stał  się  nagle  czymś  kompletnie  nie-
istotnym. 

Weszli do baru; w środku było ciepło i przytulnie. 

-

 

Dobry wieczór, doktorze! - ucieszył się na widok 

Shaya barman, mężczyzna w średnim wieku, i przetarł 
białą ściereczką nieskazitelnie czysty dębowy blat. 
-

 

Miło znowu pana gościć. Parszywa pogoda, co? 

-  Fakt, wyjątkowo paskudna. 
-  Co  pan  powie  na  pierwszorzędnego  grzańca, 

doktorze Melburne? Brandy z  kapką  miodu, po prostu 
poezja. A może woli pan z whisky? 

-  Chyba się skuszę - odparł Shay z uśmiechem. 

-

 

Deirdre? 

Zdjęli płaszcze i umieścili  ociekający  wodą parasol 

w stojaku. 

-  Dla  mnie  z  brandy  -  odparła.  -  Tylko  proszę, 

ostrożnie z alkoholem. Oboje prowadzimy. 

-  Jasne.  -  Barman  kiwnął  głową.  -  Czyli  dwa  sła-

biutkie. Proszę siadać, zaraz państwu przyniosę. 

-  Dzięki -  odparł Shay, biorąc Deirdre pod ramię  i 

prowadząc ją do małego stolika w rogu sali, przy oknie 
z  widokiem  na  ulicę.  Niebo  ciemniało,  o  jezdnię 
rozpryskiwały  się  lśniące  krople  deszczu.  W  tle  cicho 
grała  muzyka.  -  Dodzwoniłaś  się  do  dzieci?  -  spytał 
znowu tym dziwnym tonem. 

Deirdre spojrzała na niego niespokojnie. 

-  Tak, po szkole pójdą prosto do mnie. 
-  To dobrze. 
-  O czym chciałeś ze mną pomówić? 
-  O tym  za chwilę. Nie chcę, żeby  ktoś  nam prze-

szkadzał. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

-

 

Ojej  -  powiedziała  cicho,  patrząc  mu  w  oczy.  - 

To zabrzmiało dość złowróżbnie. 

Barman postawił przed nimi kufle. 

-

 

Smacznego! 

-  Mmm,  pycha  -  zamruczała  Deirdre,  skosztowa-

wszy  gorącego  napoju  z  odrobiną  brandy  i  miodu.  -
Mogłabym się od tego uzależnić. 

-  Cieszę  się  -  mruknął  Shay  z  roztargnieniem, 

spróbował grzańca i odstawił kufel. - Deirdre... Wiesz, 
że Mark prosił matkę, żeby przyjechała, prawda? 

-

 

Tak, coś o tym wspomniał. 

Serce  omal  nie  wyskoczyło  jej  z  piersi.  Zaraz  jej 

oznajmi,  że  Antonia  wróciła  i  postanowili  spróbować 
jeszcze  raz  przez  wzgląd  na  dobro  syna.  Opuściła 
wzrok  i  milczała,  kurczowo  ściskając  kufel.  Shay  ma 
prawo robić, co chce, tylko co ona bez niego pocznie? 
W tej samej chwili powiedział: 

-

 

Wątpię, żeby tu wróciła. 

Przestała  wstrzymywać  oddech.  Powoli  uniosła  ku-

fel i upiła mały łyk. 

-  Dlaczego  miałaby  tego  nie  zrobić?  -  spytała  w 

końcu. - Mówiłeś, że walczyła o Marka... że go kocha. 

-  Bo  to  prawda  -  mówił  z  namysłem  Shay.  -  Ale 

wciąż  jest z tym facetem, z tym  hodowcą  owiec. Jego 
też pewnie  kocha. Mark jest u mnie i u  mnie zostanie, 
a  jeśli  moja  eks  chce  być  częścią  jego  życia,  będzie 
musiała  przeprowadzić  się  do  Kanady.  Co  prawda 
Mark  mógłby  jeździć  do  niej,  sam  mu  to  proponowa-
łem, ale zawsze odmawia. 

Zapadła niezręczna cisza. 

-

 

A  ty?  -  spytała  Deirdre  po  chwili,  nie  patrząc  na 

niego. - Gdzie w tym wszystkim twoje miejsce? 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

I moje? - dodała w duchu. 

-

 

Sam nie wiem - mruknął. - Ze względu na Marka 

cieszyłbym  się,  gdyby  mimo  wszystko  wróciła.  Może 
się  do  tego  nie  przyznaje,  ale  za  nią  tęskni,  to  jego 
matka.  Jeśli  o  mnie  chodzi,  wolałbym  nie  mieć  z  nią 
nic  wspólnego.  Oczywiście  gdyby  była  w  Kanadzie, 
musiałbym się z nią czasem kontaktować. 

Deirdre  czuła  się  tak,  jak  gdyby  uszło  z  niej  po-

wietrze. 

-

 

Uhm. Rozumiem. 

Sączyli grzance i patrzyli na deszcz tłukący o błysz-

czący  asfalt.  Deirdre  ze  zdenerwowania  zrobiło  się 
niedobrze. 

-  Czy  ty...  wciąż  coś  do  niej  czujesz?  -  spytała  z 

trudem.  -  Bo  jeśli  tak,  to  nie  sądzę,  żebyśmy  mogli 
dalej  się  spotykać.  Nie  na  takich  zasadach  jak  do  tej 
pory. 

-  Nie, jest mi obojętna. 
Trudno, stanie się, co ma się stać, pomyślała. Może 

Antonia  mimo  wszystko  nie  zdecyduje  się  na  powrót 
do  kraju,  choć  Mark  byłby  szczęśliwy,  gdyby  matka 
mieszkała  gdzieś  blisko.  W  tej  chwili  Deirdre  nie 
chciała już o tym wszystkim myśleć. 

-

 

Jest  jeszcze  jedna  sprawa,  o  której  chciałbym  z 

tobą  pomówić  -  dodał  Shay,  nie  odrywając  od  niej 
oczu.  -  Trzeba  się  liczyć  i  z  taką  możliwością,  że 
Fionie  coś  się  stanie,  zanim  dzieci  dorosną.  Pomyś-
lałem,  że  moglibyśmy  się  pobrać.  Dzięki  temu  miała-
byś  większe  szanse  na  wygranie  sprawy  w  sądzie. 
Mark  potrzebuje  matki,  a  wątpię,  czy  Antonia  kiedy-
kolwiek  opuści  swojego  nowozelandzkiego  farmera. 
Co najwyżej przyleci tu na krótko. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Deirdre na chwilę odjęło mowę. 
-  Proponujesz  coś  w  rodzaju...  małżeństwa  z  roz-

sądku? - spytała wstrząśnięta. 

-  Skoro tak to ujęłaś - odparł spokojnie. 
-  A  niby  jak  miałabym  to  nazwać?  Przecież  mnie 

nie kochasz. 

-  Nie  kocham.  Ale  lubię  być  przy  tobie  i  pragnę 

cię, nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo. Jak żadnej 
innej kobiety w całym moim życiu. 

-  To  taki  pokrętny  komplement,  tak?  -  spytała 

zdumiona. 

-  Ale szczery. 
-  Przecież  mnie  nie  kochasz  -  powtórzyła.  -  Mał-

żeństwo to bardzo poważna sprawa. Chyba nie  muszę 
ci tego mówić. 

-  Nie musisz. 
-  Naprawdę nie wiem, co powiedzieć - wyszeptała, 

kurczowo splatając dłonie ukryte pod blatem stołu. 

Patrzyli na siebie w całkowitej ciszy. Deirdre czuła 

się niemal szczęśliwa. Gdyby do tego ją kochał... 

-  Pomyśl o dzieciakach, pomyśl o nas. Chcę z tobą 

być. To jedyne, czego jestem pewny. 

-  Zgodziłabym  się,  Shay,  ale  nie  wiem,  naprawdę 

nie  wiem  -  powtórzyła.  -  Kompletnie  się  tego  nie 
spodziewałam. 

-  Nie  mogę  patrzeć,  jak  wykręcasz  sobie  palce. 

Podaj mi ręce. 

Niemal zniknęły w jego dużych, ciepłych dłoniach. 

-

 

Wiele by się zmieniło. I nie tylko dla nas dwojga 

- zauważyła niepewnym tonem. - Gdybym była sama, 
zgodziłabym się bez wahania. Z drugiej strony wtedy 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

nie  proponowałbyś  mi  małżeństwa.  Naprawdę  nie 
wiem. 

-  Chcę  z  tobą  być.  A  miłość?  -  Milczał  chwilę.  - 

Mam znajomego Hindusa. To dobry i mądry człowiek, 
pochlebiam  sobie,  że  jest  moim  przyjacielem.  W 
Indiach aranżowane małżeństwa to norma. Jak to ujął, 
w  jego  kraju  nie  poślubia  się  osoby,  którą  się  kocha, 
lecz kocha się osobę, którą się poślubia. 

-  Gdyby  jeszcze  była  gwarancja,  że  miłość  przyj-

dzie  -  odparła  Deirdre  ze  smutkiem.  -  Albo  że  nie 
zakochasz się w kimś innym. 

-  W  życiu  nie  ma  żadnych  gwarancji  -  stwierdził 

ze spokojem Shay. - Wiem to na pewno. 

Przerażające, acz prawdziwe, pomyślała. O ile pięk-

niejszy byłby świat, gdyby można było być absolutnie 
pewnym drugiego człowieka. 

-

 

Może właśnie na tym polega dojrzałość. Na świa-

domości,  że  nic  nie  jest  pewne.  Ale  to  nie  znaczy,  że 
nie  warto wiązać się z drugim człowiekiem, bo  warto, 
do diabła. Naprawdę warto. 

Przerwali rozmowę, gdy tylko pojawił się barman, i 

zamówili dwie kawy. 

-

 

Mark o tym wie? - spytała ledwie słyszalnie, gdy 

znowu zostali sami. 

-

 

Nie. 

Barman wrócił z kawą i znowu zniknął jak duch. 

-

 

To jak? - odezwał się Shay. 

Gdyby  ją  pocałował,  zgodziłaby  się  od  razu,  bez 

cienia wahania, lecz tego nie zrobił. Milczała. 

Kocha  go  i  potrzebuje  jak  nikogo,  ale  musi  sobie 

przemyśleć, jak jej zgoda wpłynęłaby na życie dzieci. 

-

 

Chcę się jeszcze zastanowić, Shay - odparła 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

w  końcu.  -  Pomówić  z  dzieciakami,  chyba  to  rozu-
miesz? 
-

 

Oczywiście. Wiem, straszny ze mnie raptus. 

Wyszli na dwór, kryjąc się pod parasolem, i przytuleni 
wrócili na szpitalny parking. 

-

 

Nie  każ  mi  czekać  zbyt  długo  -  poprosił,  kiedy 

się żegnali. 

-

 

Postaram się. 

-

 

Zobaczymy  się  w  weekend.  Mam  dyżur,  ale 

spróbuję się  na trochę urwać. Mark chce się spotkać z 
Mungiem i Fleur. Może u ciebie? 

-  Dobrze, już mnie o to pytali. Dobranoc, Shay. 
-  Dobranoc, skarbie. 

Siedziała  w  samochodzie  i  słuchała  deszczu  bęb-

niącego o dach, rozmyślając o tym, co jej Shay powie-
dział.  W  końcu  uruchomiła  silnik,  włączyła  wyciera-
czki i opuściła parking. 

-  To  Mark  byłby  dla  nas  prawie  jak  brat!  -  wy-

krzyknęła  z  zachwytem  Fleur,  gdy  dowiedziała  się 
przy kolacji, że Shay oświadczył się Deirdre. 

-  Przypominam, że jeszcze się nie zgodziłam - tłu-

maczyła  Deirdre  ze  zmęczeniem.  -  Chociaż  podejrze-
wam, że wasza babcia byłaby w siódmym niebie. 

-  A  chcesz  być  jego  żoną,  Dee?  -  spytał  Mungo, 

uśmiechając  się  do  niej.  -  Nie  możesz  myśleć  tylko  o 
nas, pomyśl raz o sobie. 

Ona też się uśmiechnęła. 

-

 

Chcę...  Chyba  chcę.  Ale  muszę  się  oswoić  z  tą 

myślą. W takich sprawach nie można się śpieszyć. 

Nie  zdobyła  się  na  bolesne  wyznanie,  że  Shay  jej 

nie kocha. Oczywiście dzieci przyjęły za pewnik, że są 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

w  sobie  zakochani.  Wiedziała,  że  miłość  i  pożądanie 
nie zawsze wystarczają do szczęścia. Miłość się wypa-
la, pożądanie gaśnie. Może właśnie tak było z Shayem 
i Antonią. 

Mungo i Fleur wszystko przyjęli ze stoickim spoko-

jem,  na jaki stać tylko prawdziwą  młodość. Ktoś  musi 
się  nimi  opiekować,  dopóki  się  nie  usamodzielnią,  a 
studia trwają lata. I tyle. 

 

-

 

Jutro  przyjdzie  Mark  -  oświadczył  Mungo.  -

Możemy z nim o tym rozmawiać? 

-

 

Jasne. Już wszystko wie. 

-

 

Nawet się  nie  zastanawiaj, Dee  - dodał  konspira-

cyjnym tonem Mungo. - To świetny facet. 

-

 

Też tak myślę - przytaknęła Fleur. 

Deirdre  uśmiechnęła  się.  Gdy  dzieci  poszły  spać, 

usiadła  na  podłodze  przed  kominkiem  i  w  zamyśleniu 
głaskała  mruczącą  głośno  kotkę.  Najchętniej  zatele-
fonowałaby  do  Shaya  i  powiedziała  mu,  że  przyjmuje 
te  jego  dziwne  oświadczyny,  ale  miała  jeszcze  tyle 
spraw do przemyślenia. 

Słuchała,  jak  deszcz  jednostajnie  dzwoni  o  dach,  a 

wiatr  wściekle  dobija  się  do  okien.  Ogarnął  ją  błogi 
spokój.  Wyjdzie  za  Shaya,  niedługo  wracają  rodzice, 
wszystko  zaczyna  się  układać.  Nagle  usłyszała  melo-
dyjkę telefonu komórkowego. 

-

 

Cześć,  skarbie.  -  To  był  Shay.  -  Pomyślałem,  że 

może jeszcze nie śpisz? Co u ciebie? 

-

 

Dobrze - odparła dziwnie stremowana. 

-

 

Jestem  na  dyżurze,  godzinkę  temu  skończyłem 

łatać  rozerwaną  śledzionę.  Pacjent  jest  stabilny,  nie 
mam nic do roboty i chciałem usłyszeć twój głos. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

-  Tęsknię  za  tobą  -  powiedziała,  uśmiechając  się 

do słuchawki. 

-  Nie możesz beze mnie żyć? - zaśmiał się. 
-  Na to wygląda. 
-  Cieszę się. 
-  Shay...  Czy  moglibyśmy  się  zaręczyć?  -  spytała 

impulsywnie. - Chyba jestem tradycjonalistką. 

Shay znowu zaniósł się śmiechem. 

-  Ze  też  sam  na  to  nie  wpadłem.  Chcesz  mieć 

pierścionek, którym mogłabyś cisnąć we mnie, gdybyś 
postanowiła  w  ostatniej  chwili  zwiać  mi  sprzed  oł-
tarza? 

-  Nie  kuś  mnie.  -  Teraz  ona  się  roześmiała.  -  Ale 

chyba  obejdzie  się  bez  pierścionka.  W  każdym  razie 
żadnego złota i żadnych brylantów. Może srebro z bur-
sztynem,  coś  efektownego,  ale  niedrogiego.  Żeby  mi 
przypominał, w co się najlepszego wpakowałam. 

-  Coś razem znajdziemy. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

-  Podasz  mi  zaciski  Debakeya?  Te  długie  -  po-

prosił chirurg, nie patrząc nawet na nią; ręce trzymał w 
otwartej  jamie brzusznej pacjenta. - Potem poproszę  o 
taśmę  retrakcyjną,  najlepiej  od  razu  z  krzywym 
peanem. 

-  Już  daję  -  odparła  Deirdre,  spoglądając  na  in-

strumentarium ułożone na blacie stolika. 

Był  późny  ranek,  planowe  zabiegi,  które  miały  się 

odbyć  w  jedynce,  chwilo  odłożono,  aby  na  stół  mógł 
trafić pacjent z tętniakiem aorty. 

Tętniak,  czyli  uwypuklenie  się  niewielkiego  od-

cinka  aorty,  stał  się  niebezpieczny  z  chwilą,  gdy  do-
szło  do  jego  rozwarstwienia;  przy  nadciśnieniu  tęt-
niczym i miażdżycy może dojść do rozwarstwienia się 
ściany  naczynia.  Powstaje  krwiak  śródścienny,  a 
wycieniona  ściana  naczynia  w  każdej  chwili  grozi 
pęknięciem  i  krwotokiem.  Zaciski  były  niezbędne  do 
tego, aby chirurg mógł zatrzymać przepływ krwi przez 
aortę. 

Deirdre podała wskazane  narzędzie  oraz cienką ba-

wełnianą taśmę retrakcyjną. Shay,  którego chirurg na-
czyniowy  poprosił  o  asystowanie,  uśmiechnął  się  do 
niej  przelotnie,  a  jego  oczy,  skryte  za  ochronnymi 
okularami, zabłysły. 

Uśmiechnęła się i sięgnęła po kolejne narzędzie. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Wszyscy  pracowali  w  skupieniu,  prawie  się  nie  od-
zywali. Chirurg szykował się do precyzyjnego zabiegu 
polegającego na rozcięciu uszkodzonego odcinka aorty 
i  wszyciu  protezy  naczyniowej,  jak  gdyby  sztucznego 
naczynia  krwionośnego.  Operacja  ta  wymagała  użycia 
niezwykle  cienkich,  lecz  zarazem  mocnych  nici, 
zdolnych wytrzymać ciśnienie krwi w tętnicy. 

Najpierw  jednak  musi  założyć  zaciski  na  aorcie, 

blokując  dopływ  krwi  do  kończyn  dolnych,  co  grozi 
szeregiem  powikłań.  Deirdre  myślała  o  nich  z  przera-
żeniem. 

-

 

Teraz proteza - mruknął chirurg. - Średnia. 

Inna  pielęgniarka  położyła  sterylnie  zapakowaną 

protezę  naczyniową  na  stolik,  przy  którym  stała 
Deirdre. 

Operacja przebiegała powoli, ale bez niespodzianek. 

Deirdre chwytała igły  z cieniutkimi  nićmi  w specjalne 
imadła  i  podawała  je  chirurgowi,  który  przyszył 
protezę  do  jednego  końca  naczynia.  Gdy  skończył, 
zabezpieczył  protezę,  zszywając  rozciętą  ścianę  aorty, 
po czym zdjął zaciski. Przez kilka chwil  wszyscy cze-
kali  niespokojnie,  czy  nie  dojdzie  do  krwawienia. 
Równie  dobrze  mogło  ono  wystąpić  już  po  zabiegu  i 
pacjent  musiałby  ponownie  trafić  na  stół,  i  dlatego 
chirurg  zwlekał  z  zaniknięciem  jamy  brzusznej,  aby 
upewnić  się,  że  nie  ma  przecieku.  Deirdre  przeliczyła 
zakrwawione gąbki. 

Już  kończyli,  gdy  rozdzwonił  się  telefon.  Odebrała 

jedna z pielęgniarek. 

-

 

Przepraszam. Shay? - odezwała się cicho. - To do 

ciebie, syn. Nie chciał przekazać wiadomości. 

Deirdre zrobiło się słabo. Każdy rodzic obawia się 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

takiego pilnego telefonu, wyobrażając sobie wszystko, 
co najgorsze. 

Shay zastygł w bezruchu. 

-  Wciąż jest na linii? 
-  Tak. 
-

 

Proszę, powiedz mu, że oddzwonię za jakiś kwa-

drans.  Jeśli  to  coś  naprawdę  pilnego,  musi  zostawić 
wiadomość. 

Mark nie dzwoniłby, gdyby było inaczej, pomyślała 

Deirdre.  Rodziny  lekarzy  i  pielęgniarek  nigdy  nie 
dzwonią  do  szpitala  ot  tak.  Współczuła  Shayowi  tym 
bardziej,  iż  zaczynała  myśleć  Marku  jak  o  własnym 
synu. 

Minął  miesiąc,  odkąd  zaręczyła  się  z  Shayem.  Co-

raz  więcej  czasu  spędzali  w  piątkę,  wspólnie  jadali 
kolacje, to u niej, to u niego. 

Jeny  wiecznie  był  w  rozjazdach,  do  domu  wpadał 

na  dzień,  góra  dwa.  Deirdre  nie  powiedziała  mu  o 
oświadczynach Shaya i poprosiła dzieci, aby także nie 
wspominały  o  jej  planach.  Jej  pracą  w  szpitalu  Jeny 
kompletnie się nie interesował. Dopóki w domu nic się 
nie  zmieniało,  nie  mogło  go  to  mniej  obchodzić. 
Gdyby  nie  to,  że  wciąż  liczył  na  spadek  po  Moirze, 
bez wątpienia już dawno sprzedałby dom i zniknął, nie 
oglądając się na dzieci. Deirdre z kolei nie obchodziły 
pieniądze; to miłość była dla niej największą wygraną. 

Wróciła myślami do sali operacyjnej i nie bez trudu 

skoncentrowała się na pracy. 

-

 

Poproszę  o  ssak  -  usłyszała  i  podała  chirurgowi 

wskazane narzędzie. 

Kiedy pozostało mu jedynie zszycie powłok brzusz-

nych, spojrzał na Shaya. 

-

 

Wielkie dzięki za pomoc, Shay. Jestem ci bardzo 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

wdzięczny. Leć, jeśli musisz, z resztą damy sobie radę 
sami. 

-

 

Dzięki,  Doug!  -  Shay  był  już  przy  drzwiach.  -

Cieszę  się,  że  mogłem  ci  asystować.  Dawno  nie  wi-
działem takiego tętniaka. 

Ściągnął  zakrwawione  lateksowe  rękawiczki  i  po-

zbywszy się fartucha, wymknął się z sali. 

Deirdre martwiła się coraz bardziej. Miała nadzieję, 

że po operacji Shay o wszystkim jej opowie - najlepiej 
przy  lunchu,  bo  wprost  umierała  z  głodu.  Jednak 
wiedziała,  że  szybko  się  z  pracy  nie  wyrwie.  Przy 
każdej  poważnej  operacji  w  obrębie  brzucha  instru-
mentariuszka  musi  dwukrotnie  przeliczyć  wszystkie 
materiały  opatrunkowe  i  narzędzia  -  igły,  kleszcze, 
serwety,  gąbki  -  zanim  chirurg  zszyje  ranę.  Przed 
wyjściem Shaya policzyła je raz, więc wciąż czekała ją 
powtórka. 

Spojrzała na zegar i zdziwiła się, że zajęło jej to aż 

tyle  czasu.  W  tym  tempie  zastaną  ją  tutaj  koleżanki  z 
wieczornej zmiany, które zaczynały pracę kwadrans po 
trzeciej. Za drugim razem także wszystko się zgadzało 
i chirurg wreszcie mógł kończyć. 

Kiedy pacjenta przewieziono do sali pooperacyjnej, 

skąd miał trafić na salę intensywnej opieki medycznej, 
Deirdre zebrała narzędzia chirurgiczne  i  włożyła je  do 
miski  z  wodą;  wszystkie  wylądują  w  sterylizatorni, 
gdzie  zostaną  przygotowane  do  ponownego  użytku. 
Deirdre  była  nieludzko  zmęczona.  Bolały  ją  plecy  i 
stopy, marzyła tylko o filiżance mocnej kawy. 

-

 

Mogę iść na lunch? - spytała koleżankę. 

-

 

Jasne,  Dee.  Przygotuję  salę  do  następnego  za-

biegu. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Deirdre umyła ręce, narzuciła na ramiona biały far-

tuch  i  ściągnąwszy  jednorazowy  czepek,  poprawiła 
włosy.  Pójdzie  do  przebieralni  i  zmieni  buty,  potem 
zejdzie na dół i kupi kawę. 

W windzie było strasznie ciasno i wszyscy wysiedli 

na  parterze.  Deirdre  przepchnęła  się  przez  tłum  i  za-
uważyła  Shaya,  który  właśnie  pojawił  się  w  holu.  Na 
jego widok uśmiechnęła się promiennie. 

On  jej  nie  zauważył.  Z  poważną,  nieruchomą  twa-

rzą  szedł  w  stronę  wyjścia.  Na  dworze  czekała  na 
niego jakaś kobieta. Deirdre przestała się uśmiechać w 
chwili, gdy Shay objął ją i uściskał. 

Deirdre  weszła  do  sklepiku  z  upominkami  i  obser-

wowała  ich  przez  szybę,  udając,  że  przegląda  wido-
kówki.  To  jego  była  żona,  Antonia.  Może  wyglądała 
trochę  starzej,  na  trochę  bardziej  zmęczoną  niż  na 
zdjęciu,  jednak  to  bez  wątpienia  ona.  Deirdre  dobrze 
jej się przyjrzała: rozmawiała z Shayem, ale  nawet się 
nie uśmiechnęła. 

I  nagle  zrozumiała:  Antonia  przyleciała  z  Nowej 

Zelandii  z  niezapowiedzianą  wizytą,  a  Mark  dzwonił, 
chcąc uprzedzić  o tym  ojca. Nie  miała pojęcia, jak się 
zachować,  ze  zdenerwowania  rozbolał  ją  żołądek.  Po-
winna  podejść,  aby  Shay  mógł  ją  przedstawić?  Bądź 
co  bądź  są  zaręczeni.  Jednak  nie  była  w  stanie  się 
ruszyć, zupełnie tak jak tamtego dnia w autobusie. 

Chwilowo  konieczność  podjęcia  decyzji  została  jej 

oszczędzona,  bowiem  Shay  ujął  Antonię  pod  rękę,  po 
czym  oboje  ruszyli  w  kierunku  kawiarenki.  Deirdre 
postała jeszcze chwilę, a kiedy znikli jej z oczu, kupiła 
jakiś batonik i powoli ruszyła w stronę automatu. 

Kupiła kawę i zaczęła przepychać się przez zatło 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

czony hol. Odetchnęła dopiero wtedy, gdy znalazła się 
na dworze; było zimno, padał deszcz, ale przynajmniej 
była sama. 

Może  niepotrzebnie  się  denerwuje.  Może  Antonia 

wróciła  tylko  po  to,  aby  zobaczyć  się  z  Markiem.  A 
jeśli nie? Świat Deirdre, od niedawna taki szczęśliwy i 
bezpieczny,  zaczął  chwiać  się  w  posadach.  A  jeśli  w 
Shayu obudzi się dawne przywiązanie? Jeśli zejdzie się 
z  Antonią  dla  dobra  Marka?  Każdy  rodzic  myśli 
przede wszystkim o dzieciach. 

Napiła  się  kawy  i  z  rozsądku,  bo  zupełnie  straciła 

apetyt,  zjadła  kawałek  batonika.  Nagle  uderzyła  ją 
pewna  myśl:  a  jeśli  Shay  o  wszystkim  wiedział  i 
oświadczył  się  jej  w  obawie,  że  Antonia  zechce 
odzyskać  syna?  Jako  pełna  rodzina  mieliby  większe 
szanse na wygranie ewentualnego procesu. 

Dzień był bury  i pochmurny, siąpił  deszcz. Deirdre 

stała  pod  daszkiem  wpatrzona  w  ulicę.  Może  była 
naiwna,  pochlebiając  sobie,  że  może  zainteresować 
kogoś  takiego  jak  Shay,  ona,  kura  domowa.  Cóż,  jest 
jaka  jest.  Lubi  prowadzić  dom,  lubi  dzieci,  zwierzęta, 
pracę  w  ogrodzie:  wszystko,  co  sprawia,  że  dom  jest 
prawdziwym  domem.  Lubiła  gotować  dla  tych,  któ-
rych  kocha,  i  siadać  z  nimi  do  stołu.  Lubiła  z  nimi 
rozmawiać. Lubiła wszystko. 

-

 

Taka  już  jestem  -  powiedziała,  czując,  że  łzy 

napływają jej do oczu. 

Czy Shay chce ją wykorzystać, podobnie jak wcześ-

niej  wykorzystywał  ją  Jerry,  jako  kartę  przetargową 
używając  jej  miłość  do  dzieci?  Nie  chciała  w  to  wie-
rzyć, ale... 

-

 

Nie histeryzuj - powtórzyła sobie; oczy coraz 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

bardziej  ją  szczypały  od  łez.  -  Najpierw  pomów  z 
Shayem. 

Wróciła  do  holu  i  czekała  na  windę.  Gdyby  miała 

odrobinę więcej tupetu, poszłaby do kawiarni i przede-
filowała  tuż  obok  Shaya  i  Antonii,  udając,  że  ich  nie 
zauważa. Shay musiałby jakoś zareagować i sprawa by 
się wyjaśniła. 

Niedługo będzie musiał wracać na kolejny planowy 

zabieg.  Tym  razem  nie  myła  się  do  operacji,  miała 
asystować  z  „brudnej  strefy".  Może  mimo  to  nadarzy 
się  okazja, aby spytać Shaya o  jego  konszachty z  An-
tonią. 

Zaledwie 

przekroczyła 

próg 

sali, 

druga 

pielęgniarka,  Anne,  oznajmiła,  że  pacjent  już  jedzie  i 
czekają tylko na Shaya. Deirdre od razu się uspokoiła. 
Nie  zamierzała  pozwolić,  aby  jej  życie  prywatne 
wpłynęło na jej pracę. 

-

 

Otworzę zestawy - odparła. 

Wiedziała,  kiedy  Shay  wszedł  do  sali,  choć  stała 

plecami do drzwi. 

-

 

Deirdre - mruknął na powitanie. Boże, jaki on 

przystojny, pomyślała. 

-

 

Widziałam  cię  z  Antonią  -  powiedziała  cicho, 

gdy zawiązywał maskę. 

-

 

Och... - Zrobił zaskoczoną miną i znieruchomiał. 

-  Rozumiem, że przyjechała do Marka? - dodała ze 

spokojem,  który  wiele  ją  kosztował.  -  Że  ani  ty,  ani 
Mark  o  tym  nie  wiedzieliście.  Bo  powiedzielibyście 
mi, prawda? 

-  Bezwzględnie tak - zapewnił. - Przykro mi, że ją 

widziałaś,  zanim  miałem  okazję  ci  cokolwiek  wytłu-
maczyć. 

-

 

Dlatego chcesz się ze mną ożenić? - spytała 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

gorzko, jednym tchem. - Żeby Antonia nie odebrała ci 
Marka... o ile tego właśnie chce? 

-

 

Nie!  -  uciął.  -  Kwestię  opieki  rozstrzygnął  sąd. 

Wpatrywali się w siebie z napięciem. 
-

 

Od  decyzji  można  się  odwoływać  -  upierała  się 

Deirdre. - A ona teraz ma ten list od Marka. 

Zastanawiała  się,  czy  powinna  wspomnieć,  że  ten 

list  to  właściwie  jej  pomysł.  Poruszy  ten  temat,  ale 
dopiero  wtedy,  gdy  dowie  się,  czy  Shay  podtrzymuje 
swoją  propozycję.  I  z  niechęcią,  ale  i  szacunkiem 
pomyślała o Antonii, która przyjechała, bo poprosiło ją 
o to jej dziecko. 

-

 

Nie  masz powodu do zazdrości - powiedział, jak 

gdyby czytał w jej myślach. 

Nie  zdążyła  odpowiedzieć,  bowiem  do  sali  zajrzał 

anestezjolog i rzekł wesoło: 

-  Cześć, Shay. Możemy zaczynać? 
-  Jeśli o mnie chodzi, to śmiało. Deirdre? 
-  Za pięć minut? - poprosiła. 
-  Później  porozmawiamy  -  powiedział  Shay  i  wy-

szedł za anestezjologiem na korytarz. 

-  Możesz zostać po godzinach? - spytała o trzeciej 

po  południu  jedna  ze  starszych  pielęgniarek.  -  Pomóc 
dziewczynom z wieczornej zmiany? 

-  Przykro  mi, ale  nie - odparła Deirdre stanowczo. 

- Muszę odebrać dzieci ze szkoły. 

-  Nie wiedziałam, że masz dzieci. 
-  Cóż,  mam.  Jeszcze  raz  przepraszam,  ale  dzisiaj 

nie dam rady. 

Marzyła  tylko,  aby  jak  najszybciej  znaleźć  się  w 

domu. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Kiedy myła ręce, pojawił się Shay. 
-  Możemy  spotkać  się  wieczorem?  -  spytał.  -

Mógłbym do ciebie przyjechać. Mark jest umówiony z 
matką,  wybierają  się  do  restauracji.  Nie  chcę  im 
przeszkadzać. 

-  Dobrze - odparła oficjalnym tonem. - Wpadnij na 

kolację.  Powiedz  mi  jedno,  Shay:  co  ja  mam  o  tym 
wszystkim myśleć? 

-  Porozmawiamy  wieczorem  -  odrzekł  łagodnie.  - 

Między tobą a mną nic się nie zmieniło i nie zmieni. 

-

 

Mam  inne  wrażenie  -  stwierdziła  ze  smutkiem. 

Łzy napłynęły jej do oczu, w gardle ją ściskało. 

A  jeśli  wbrew  tym  zapewnieniom  Shay  próbuje  przy-
gotować  ją  do  chwili,  w  której  oznajmi,  że  między 
nimi  wszystko skończone?  Wróciła do sali i czekając, 
aż  zastąpi  ją  koleżanka,  starała  się  zachowywać  jak 
gdyby  nigdy  nic.  Nikt  się  nie  dowie,  ile  ją  to  kosz-
towało. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY 

 
 

Odebrała  dzieci  ze  szkoły  i  postanowiła  zajrzeć  po 

drodze do domu ich ojczyma. 

-  To wóz Jeny'ego - odezwała się Fleur i wskazała 

ręką drogi europejski samochód zaparkowany na ulicy 
przed posesją. 

-  Faktycznie - mruknęła Deirdre z roztargnieniem. 
Zaparkowała przed bramą, zbyt zaabsorbowana po-

jawieniem się Antonii, aby martwić się o to, jak na ich 
widok zachowa się Jerry. 

-  Weźcie  wszystkie  potrzebne  rzeczy  i  jedziemy 

do  mnie  na  kolację.  Po  drodze  chcę  dokupić  owoce 
morza.  Pomożecie  mi  w  kuchni.  Może  Shay  wpadnie 
na kolację. 

-  Super! - ucieszył się Mungo. - Z Markiem? 
-  Raczej nie, ale nie jestem pewna. 

Uznała,  że  to  nie  najlepszy  moment,  aby  mówić 

dzieciom, iż Mark jest w tej chwili ze swoją matką. 

Kiedy hałaśliwie wpadli do kuchni, Jerry rozmawiał 

przez  telefon,  co  było  o  tyle  miłe,  iż  nie  musieli  się  z 
nim  witać.  Deirdre  pomachała  mu  i  wycofała  się  w 
głąb domu, Mungo i Fleur pobiegli na górę po ubrania 
i książki, których z każdym dniem było tu coraz mniej. 
Dom Jerry'ego powoli przestawał być ich domem i już 
nie  wyglądał  jak  miejsce,  w  którym  mieszkają  dzieci. 
Gdzie spojrzeć, królowały luksusowe meble i sprzęty, 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

drogie  dywany,  krzykliwe  i  w  nie  najlepszym  guście. 
Mimo  to  Deirdre  nigdy  Jerry'ego  nie  krytykowała,  a 
już  zwłaszcza  przy  dzieciach.  W  końcu  o  gustach  się 
nie  dyskutuje,  a  -  przynajmniej  w  połowie  -  to  jego 
dom  i  ma  prawo  urządzić  go  wedle  swojego  uznania. 
Miała tylko  nadzieję,  że  już  niedługo  nie będzie zmu-
szona tu przyjeżdżać. 

-

 

Dzieńdoberek - odezwał się Jerry, gdy cała trójka 

zeszła na parter. - Jak się macie, rodzinko? 

Uśmiechał  się  dobrotliwie.  Oho,  komuś  poszczęś-

ciło się w interesach, pomyślała Deirdre. 

-  Dobrze -  odparł spokojnie Mungo. - Dee zabiera 

nas do siebie na kolację. 

-  W porządku - powiedział Jerry z roztargnieniem. 

-

 

Jutro w nocy wylatuję do Hongkongu. 

-

 

To  miło  -  odezwała  się  Deirdre.  -  W  domu,  jak 

widzę, też wszystko w porządku. 

Przytaknął z nieobecną miną; myślami był zupełnie 

gdzie indziej. 

-

 

Zaraz  wychodzę  -  oznajmił  takim  tonem,  jak 

gdyby  liczył  na  to,  że  sprawi  jej  zawód.  -  Wypusz-
czamy się ze znajomymi do Clarion Hotel. 

Deirdre skinęła głową. 
-

 

Miłej  zabawy  -  odparła  uprzejmie,  a  po  chwili 

ona i dzieci wyszli przed dom. 

-  No,  to  najpierw  do  sklepu  rybnego  -  oznajmiła. 
Gdy wsiedli do samochodu, aż westchnęła z ulgą. 
-  Mollykins będzie przeszczęśliwa, uwielbia rybę 

-

 

zaśmiała się Fleur. 

 

Kolacja  była  prawie  gotowa,  gdy  Shay  zadzwonił 

uprzedzić, że będzie za parę minut. Wydawał się zde 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

nerwowany,  i  jego  napięcie  natychmiast  udzieliło  się 
Deirdre. 

Dotknęła  masywnego  srebrnego  pierścionka  z  bur-

sztynem, który razem wybrali u miejscowego rzemieśl-
nika. Nosiła go na łańcuszku, jak wisiorek. Co prawda 
nigdy  nie  powiedziała  Shayowi  wprost,  że  przyjmuje 
jego oświadczyny, ale nie było to konieczne. Zgodziła 
się  przyjąć  pierścionek  i  nosiła  go  na  znak,  że  nie 
zamierza spotykać się innymi. Nie żeby tych „innych" 
było na pęczki, pomyślała samokrytycznie. 

Srebro  rozgrzało  się  od  jej  skóry.  Jego  ciepło,  jego 

ciężar  dodawały  jej  otuchy,  przypominały,  że  ona  ko-
muś coś obiecała i że ktoś jej coś obiecał. Miała tylko 
nadzieję,  że  ta  obietnica  obejmuje  mówienie  sobie 
prawdy. To Shay nalegał, aby kupili pierścionek, i pro-
sił, aby zachowała go na zawsze, cokolwiek się między 
nimi stanie, a że oboje lubili bursztyn, wybrali właśnie 
ten. Może dlatego, że prawdziwy bursztyn jest rzadziej 
spotykany, niż się wielu osobom wydaje. Może i Shay 
jej nie kocha, jednak dla niej ten kamień symbolizował 
miłość na całe życie. 

-

 

Wpuścisz  Shaya,  Mungo?  -  odezwała  się,  gdy 

zadzwonił  dzwonek  u  drzwi.  -  Fleur?  Pomożesz  mi 
zanieść półmiski do jadalni? 

Usłyszała, jak Mungo pyta: 

-

 

A gdzie Mark? 

-

 

Dzisiaj  je  kolację  z  kimś  innym.  Później  wam  o 

tym opowiem. 

Poszła  się  z  nim  przywitać.  Wyglądał  na  bardzo 

zmęczonego.  Twarz  miał  bladą,  usta  zaciśnięte,  jak 
gdyby coś go dręczyło. I zapewne dręczy, pomyślała. 

-

 

Masz idealne wyczucie czasu. Właśnie mieliśmy 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

siadać  do  stołu  -  oznajmiła  z  uśmiechem,  starając  się, 
aby jej głos zabrzmiał wesoło. 

-  Tylko umyję ręce. Cześć, Fleur. Jak się masz? 
-  Całkiem nieźle, Shay. Gdzie posiałeś Marka? 
-  To długa historia, później ją wam opowiem. 
-  Ale nic mu nie jest? 
-  Jasne, że nie. 
Kiedy  wszyscy  siedzieli  przy  stole  w  pełnej  wy-

czekiwania ciszy, Shay odłożył sztućce i oznajmił: 

-  Nie zabrałem Marka, bo jest teraz z matką. Przy-

leciała z Nowej Zelandii, o czym uprzedziła tylko paru 
najbliższych  znajomych.  Skontaktowała  się  z  Mar-
kiem,  a  on  zadzwonił  do  szpitala,  żeby  mi  o  tym 
powiedzieć. 

-  Ja cię  kręcę! - Mungo zapomniał  na chwilę  o je-

dzeniu i aż otworzył usta. 

-  On się ucieszył? - spytała bystro Fleur. 
-  Takie  odniosłem  wrażenie  -  odparł  Shay  ostroż-

nie.  -  Dowiemy  się  za  dwie  godziny.  Zawsze  bardzo 
się kochali. 

-  No to czemu wyjechała? - spytała Fleur. 
-  Nie ze  względu  na  niego, ale raczej  na  mnie. Za 

dużo  pracowałem.  Nie  wytrzymała  i  wcale  jej  się  nie 
dziwię. 

Deirdre  unikała  jego  wzroku.  Podziwiała  go  za 

szczerość,  z  jaką  odpowiadał  na  pytania  dzieci,  lecz 
zarazem  czuła  się  odsunięta  na  drugi  plan  i  miała 
ochotę  płakać.  Bez  sensu,  przecież  Mark  nie  jest  jej 
synem... a Shay jej mężem. 

-

 

Ale  będziemy  się  z  nim  widywać?  -  zaniepokoił 

się  Mungo  i  zerknął  na  Deirdre.  -  Mówię  o  Marku. 
Możemy się dalej przyjaźnić? 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

-

 

Oczywiście, że możecie - odparł Shay bez waha-

nia. - Bardzo mu na tym zależy. Możliwe, że moja była 
żona,  Antonia,  wróci  wkrótce  do  Nowej  Zelandii. 
Jeszcze nie podjęła decyzji. 

Czy  będzie  chciała  zabrać  ze  sobą  syna?  Na  to  py-

tanie ani Deirdre, ani Shay nie znali odpowiedzi. 

-

 

Jedzcie  -  zwróciła  się  do  dzieci.  -  Na  deser 

dostaniecie szarlotkę. 

Patrzyła,  jak  Shay  rozmawia  z  Mungiem  i  Fleur  i 

przy  całej  swojej  miłości  do  niego,  dojrzewała  do 
pewnych decyzji. 

-

 

Sprzątnę ze stołu, a wy idźcie odrabiać lekcje 

-

 

oznajmiła, gdy znikł ostatni okruszek szarlotki. 

-  Dobra  -  odparł  Mungo  i  razem  z  siostrą  przeszli 

do salonu. 

-  Byłaś  bardzo  cicha  -  odezwał  się  Shay,  podcho-

dząc do niej i kładąc dłonie na jej ramionach. 

-  Tak. Boję się, że  jednak  nie zapomniałeś  o prze-

szłości, Shay. 

-  Nie  można  udawać,  że  to,  co  było  kiedyś,  nigdy 

się  nie  zdarzyło  -  odparł  łagodnie,  przyciągając  ją  do 
siebie,  tak  aby  oparła  mu  głowę  na  piersi,  i  czule 
głaskał ją po włosach. 

-

 

Przejdźmy do kuchni. 

Nie chciała, aby dzieci słyszały tę rozmowę. 

-

 

Myślę, że powinniśmy przestać się widywać, do-

póki nie wyjaśnicie sobie z Antonią waszych spraw 
-

 

rzekła  po  chwili.  -  Mam  nadzieję,  że  mimo  to 

Mungo  i  Fleur  mogą  spotykać  się  z  Markiem.  Tęsk-
niliby za nim. 

-  A ty? Za mną byś nie tęskniła? - zapytał. 
-  Naturalnie, że tak - odparła drżącym głosem. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

-  Ale  nie  mogę  pogodzić  się  z  faktem,  że  poprosiłeś 
mnie o rękę, ale mnie nie kochasz. Teraz, po powrocie 
Antonii,  potrzebuję...  oboje  potrzebujemy  więcej 
czasu. 

-  Ja nie. Lubię z tobą przebywać. 
-  Ja...  nie  chcę  cię  widywać,  dopóki  Antonia  nie 

wróci  do  Nowej  Zelandii  albo  dopóki  czegoś  między 
sobą  nie  ustalicie.  To  nie  ja  się  tutaj  liczę,  tylko  twój 
syn. - Milczała chwilę. - Mówiłeś jej o mnie? 

-  Jeszcze nie - odparł ponuro. 
-  Sam widzisz. 
-  Nie miałem kiedy. Myśli o Marku, nie o mnie. Ja 

jej nie obchodzę. Chyba to rozumiesz. 

-  Nie  zmienię  zdania,  Shay.  Kocham  cię,  ale  nie 

jestem ciebie pewna. 

Do kuchni wszedł Mungo, niby po szklankę wody. 
-

 

Chyba się nie kłócicie? - spytał z miną mędrca. 

-

 

Skąd  -  mruknął  Shay.  -  Po  prostu  rozmawiamy. 

Mungo skinął głową, wyraźnie nieprzekonany, 

i wrócił do salonu. 

Patrzyli na siebie w napięciu. Nagle cichutko pisnął 

pager Shaya. Shay wyłączył go, ledwie zerknąwszy na 
wyświetlacz. 

-

 

Ze  szpitala.  Pewnie  powikłania  pooperacyjne. 

Mogę skorzystać z twojego aparatu? 

-

 

Jasne. 

-

 

Na  dyżurze  dwadzieścia  cztery  godziny  na  dobę, 

siedem dni w tygodniu - powiedział ironicznie, cierpko 
się uśmiechając. 

Deirdre  poczuła  się  tak,  jak  gdyby  w  kuchni  nagle 

pojawiła się Antonia. 

-

 

Taka praca - powiedziała. Dzieci 

przyszły się z nim pożegnać. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

-

 

Do zobaczenia w pracy. 

I tylko w pracy, pomyślała z bólem. 

Położyła  się  późno,  ale  nie  mogła  zasnąć.  Wierciła 

się  na  łóżku,  rozmyślając  o  tym,  jak  nagle  runął  jej 
świat. Jednak teraz miała pracę, którą naprawdę lubiła, 
nie była już służącą Jerry'ego, jej życie zmieniło się na 
lepsze. Niedługo wracają rodzice. 

Niestety  to,  czego  pragnęła  najbardziej,  wyślizgi-

wało jej się z rąk. 

 

W dalszym ciągu pracowali razem, rozmawiali, zer-

kali  na  siebie  tęsknie,  ale  trzymali  się  na  dystans. 
Deirdre czekała. 

Mark  był  u  nich  kilka  razy,  wspominał  o  matce, 

lecz  nie  o  jej  planach.  Nie  sprawiał  wrażenia  szcze-
gólnie uszczęśliwionego jej powrotem. Był raczej bar-
dziej  niż  zwykle  zamyślony  i  rozkojarzony,  ale  i  spo-
kojniejszy. 

-

 

To niepoważne, Deirdre - powiedział jej któregoś 

pracowitego  ranka  Shay,  gdy  szykowali  się  do 
operacji. - Całe to niespotykanie się poza pracą. 

Wyglądał na zmęczonego i zestresowanego. 

-  Nie,  tak  jest  najrozsądniej,  Shay  -  upierała  się 

bliska łez. 

-  Mark pyta, czy  nie  moglibyśmy pójść na  kolację 

wszyscy  razem,  z  jego  matką.  Co  ty  na  to?  Myślę,  że 
chce powiedzieć coś ważnego. 

-  Dobrze. Wrócimy do tego - odparła i pobiegła do 

pacjenta. 

 

Tydzień  później  Deirdre,  Mungo  i  Fleur  weszli  do 

Dżokera.  Deirdre,  ubrana  elegancko,  ale 

nie 

wystrojona, 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

pomyślała ze smutkiem, że Shay wybrał restaurację 

0

 

idealnej  nazwie.  Dżoker,  karta,  która  może  zastąpić 

każdą inną. 

Mark,  Antonia  i  Shay  czekali  przy  stoliku;  wyglą-

dali jak prawdziwa rodzina. Antonia i Shay wstali. 

-

 

Deirdre, poznaj Antonię - przedstawił ją Shay. 

-

 

Tony, to Deirdre, Mungo i Fleur. 

Wszyscy  przywitali  się  uprzejmie.  Oszołomiona 

Deirdre  pozwoliła  Antonii  podprowadzić  się  do  krze-
sła. 

-

 

Usiądź  przy  mnie  -  poprosiła  Antonia.  Miała 

melodyjny  głos, w  którym pobrzmiewała dziwna  mie-
szanka kanadyjskiego i nowozelandzkiego akcentu. 

Mungo i Fleur usiedli przy Marku, roześmianym 

1

 

ucieszonym  na  ich  widok,  jak  gdyby  byli  prawdzi-

wym rodzeństwem. Shay spojrzał jej w oczy, ale dalej 
milczał. 

Przeglądając  menu,  zerkała  ukradkiem  na  Tony. 

Miała  zmęczoną,  mocno  opaloną  twarz  z  drobnymi 
zmarszczkami  rozchodzącymi  się  od  kącików  oczu. 
Dojrzalsza, lecz mimo to wciąż ta sama piękność z fo-
tografii. Jasne włosy miała zwinięte na karku w prosty 
węzeł; wyglądała bardzo światowo. 

-

 

Cieszę  się,  że  wreszcie  cię  poznałam  -  odezwała 

się Antonia, gdy między pozostałą czwórką wywiązała 
się ożywiona rozmowa. - Mark opowiadał mi o tobie i 
o dzieciach... Oczywiście Shay też. 

Wydawała się całkiem miła. 

-

 

Mnie  nie  mówili  o  tobie  zbyt  wiele  -  wyznała 

Deirdre i zaśmiała się nerwowo. 

-

 

No cóż... - mruknęła Antonia w zamyśleniu. 

-

 

Jestem czarną owcą tej rodziny, bo to ja odeszłam. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

Ale sama wiesz, jak to jest. Małżeństwo nie kończy się 
wtedy,  kiedy  ktoś  odchodzi.  Prawdziwy  koniec  na-
stępuje w chwili, gdy gaśnie uczucie. 

Deirdre  wpatrywała  się  w  nią,  zdumiona  jej  szcze-

rością. 

-  Mamy  niewiele  czasu - podjęła  Antonia. - Po co 

owijać w bawełnę? Cieszę się, że Mark polubił Munga 
i  Fleur,  traktuje  ich  jak  rodzeństwo.  To  mu  dobrze 
zrobi. Przypuszczam, że Shay  mówił ci  o  jego uzależ-
nieniu? 

-  Tak - odparła oszołomiona Deirdre. 
-  Wygląda na to, że definitywnie z tego wyszedł, i 

chwała  Bogu.  Cholernie  za  nim  tęskniłam,  chciałam 
mieć  go  przy  sobie.  Chyba  Mark  już  to  rozumie  i  ma 
do mnie mniej żalu. Wie, że go kocham. Teraz negoc-
juję  z  Johnem,  z  mężczyzną,  z  którym  żyję.  Chcę 
możliwie  dużo czasu spędzać w Kanadzie. Może John 
kupi ziemię  w  Kolumbii  Brytyjskiej  i  otworzy  winiar-
nię, tak jak w Nowej Zelandii. Ma też owczą farmę, ale 
owce mógłby hodować i tutaj. 

Antonia  wydawała  się  przemiłą  osobą  i  Deirdre 

miała  poczucie,  że  tracąc  ją,  Shay  stracił  coś  wartoś-
ciowego.  Ogarnął  ją  smutek.  Może  dlatego  Shay  nie 
potrafi się w niej zakochać... albo przyznać się do tego, 
że ją kocha. Nie umywa się nawet do Antonii. 

-  Oby ci się udało go przekonać, trzymam kciuki - 

powiedziała  w  końcu.  -  Wiem,  jaki  Mark  byłby 
szczęśliwy,  mając cię blisko. Czy... Shay mówił ci, że 
jesteśmy zaręczeni? 

-  Och,  tak.  I  szczerze  wam  gratuluję.  To  dobry 

człowiek i z pewnością pasowalibyście do siebie. Jego 
największy problem polega na braku umiaru... 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

w  pracy.  Źle  wybrał  żonę.  Ja  jestem  egocentryczna, 
mam  swoje  marzenia  i  nie  zawsze  godzę  się  na  kom-
promis, przyznaję się bez bicia. 

-

 

Chcę mieć dzieci - odparła Deirdre z głębi serca; 

w tej kobiecie było coś, co prowokowało do zwierzeń. 
-

 

Trójkę albo czworo. 

-

 

Rodzinę  z  prawdziwego  zdarzenia.  -  Antonia 

pokiwała głową. 

Deirdre  miała  wrażenie,  że  słyszy  w  jej  głosie  cień 

smutku.  Pojawił  się  kelner  i  Deirdre  złożyła  zamó-
wienie. 

-

 

Wino  już  wybrałem  -  oznajmił  Shay,  przygląda-

jąc się jej badawczo. 

Deirdre  omal  nie  wybuchła  histerycznym  śmie-

chem.  Tak  bardzo  bała  się  tego  spotkania,  a  Antonia 
okazała się sympatyczna i bezpośrednia. 

Kiedy czekali na deser, Mark uśmiechnął się niepe-

wnie. 

-

 

Mogę prosić o ciszę? Chciałbym coś powiedzieć. 

-

 

Uśmiechnął się do  matki, nagle  onieśmielony. - Ko-

cham  cię,  mamo.  Strasznie  się  cieszę,  że  wróciłaś,  że 
będę  cię  częściej  widywał,  ale...  chcę  powiedzieć,  że 
Deirdre też bardzo kocham. I Munga, i Fleur, i tatę. 

Wszyscy  wpatrywali  się  w  niego  jak  zahipnotyzo-

wani. 

-  Może  dałoby  się  coś  wymyślić,  żebyśmy  mogli 

wszyscy  być  razem.  Nie  chcę  więcej  rozstawać  się  z 
tymi, których kocham - powiedział. 

-  Rozsądna propozycja - poparła syna Antonia. 
-  Masz rację, Mark - odezwał się Shay. - Jestem z 

ciebie bardzo dumny. 

Mark się zaczerwienił, wszyscy byli wzruszeni. 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

-  I  ty  nie  wierzysz  w  miłość?  -  spytała  Deirdre 

cicho. - Mając syna, który tak cię kocha? 

-  O  tak,  jest  niesamowity.  Nie  wiedziałem,  czego 

się dzisiaj spodziewać, ale jest po prostu... 

-

 

Niesamowity - dokończyła zdławionym głosem. 

-

 

Więc jak to jest? Nie kochasz mnie czy boisz się, że 

cię zawiodę? Bo ja jestem stworzona do monogamii. 

Całe towarzystwo pożegnało się przed restauracją i 

rozeszło  w  swoje  strony.  Shay  dogonił  Deirdre  i  po-
wiedział: 

-  Musimy porozmawiać. Pojadę za tobą swoim sa-

mochodem. 

-  Wiesz co? Polubiłam twoją żonę - wyznała Deir-

dre szczerze. 

-  Jest miła - przyznał. - Pewnie ci mówiła, że wie, 

czego chce i nie widzi powodów, żeby tego czegoś nie 
dostać. Pomijając fakt, że już nie jest moją żoną. 

-

 

Jesteśmy całkiem inne. 

-

 

No jasne. Dlatego jesteś taka cudowna. Mówiłaś, 

że  jesteś  domatorką?  Naprawdę  cię  za  to  podziwiam. 
Masz  inne  priorytety:  być  dobrą  matką,  dobrym  czło-
wiekiem. 

-

 

Naprawdę tak mnie widzisz? - zdumiała się. 

-

 

Zupełnie  jak  gdybyś  uważał  mnie  za  kogoś  bardzo 

pozbieranego, a przecież ja jestem w rozsypce. 

Zaśmiał się. 

-

 

To nieprawda, wspaniale sobie radzisz. 

-  Ej,  Dee!  -  zniecierpliwił  się  Mungo.  -  Mamy 

wracać do domu pieszo czy co? 

-  Wsiadajcie!  -  Zaśmiała  się,  myśląc:  to  moja  ro-

dzina, ludzie, których kocham. 

-

 

No, dzieciaki - odezwał się Shay, kiedy stali 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)

background image

przed  jej  domem. - Idźcie  do środka, chcę pomówić z 
Deirdre na osobności. 

-

 

Dobra,  dobra  -  pisnęła  Fleur  z  przejęciem,  czu-

jąc,  że  zaraz  wydarzy  się  coś  ważnego.  -  Strasznie  tu 
zimno. 

Gdy zostali sami, Shay wziął Deirdre za rękę. 

-  Zostaniesz moją żoną? - spytał cicho. 
-  Ja...  -  Chciała  wykrzyczeć  „tak!",  lecz  wzrusze-

nie odebrało jej głos. 

Pocałował ją w policzek i szepnął: 

-

 

Tak się składa, że poślubię osobę, którą kocham, 

i  kocham  osobę,  którą  poślubię.  Czy  można  chcieć 
więcej? 

Deirdre przytuliła się do niego i oparła mu głowę na 

piersi. 

-

 

Kocham cię - powiedział, zamykając ją w ramio-

nach. - Kocham cię nad życie. 

Zamknęła oczy, niezdolna odpowiedzieć. 

-  Mam sobie iść? - zapytał. 
-  Zostań - odszepnęła. - Proszę... 

Create PDF

 files without this message by purchasing novaPDF printer (

http://www.novapdf.com

)