background image

RAYE  MORGAN

BLIŹNIACZKI

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Brittanny Lee miała za sobą zupełnie zwariowany dzień. Jakiś pomyleniec przysłał do 

muzeum obcięte paznokcie od nóg. Do pudełka dołączył list. Zaklinał się w nim, że paznokcie 

zostawił mu w spadku dziadek, który dostał je od samego króla Kamehameha. Przesyłka 

wywołała wśród pracowników muzeum burzliwą dyskusję. Jedni uważali, że należy skrawki 

paznokci poddać badaniom i określić ich wiek, inni byli zwolennikami wyrzucenia tego dość 

obrzydliwego eksponatu do śmieci.

Britt znalazła się w grupie zwolenników kosza na śmieci. Tego rodzaju pamiątki w 

żaden sposób nie przemawiały do jej wyobraźni, niezależnie od tego, czyją były własnością. 

Niestety, jej przełożony miał w tej sprawie odmienne zdanie. Być może nogi, na których rosły 

te   paznokcie,   przemierzały   piaszczyste   drogi   wytyczone   przez   naszych   przodków 

argumentował Gary, pełen uszanowania wobec wątpliwego zabytku.

Był to jeden z tych dni, kiedy interesująca skądinąd praca w muzeum stawała się dla 

Britt trudna do zniesienia. Dlatego właśnie Brittanny zwolniła się wcześniej.

Wychodząc z windy w eleganckim domu, w którym od kilku dni mieszkała, usłyszała 

ciche pomiaukiwanie, coś jakby pisk stęsknionych za matką kociąt.

-   Mam   nadzieję,   że   to   nie   płaczą   dzieci   -   powiedziała   mijająca   ją   wytworna 

blondynka. - Zapewniano mnie, że w tym domu nie ma żadnych dzieci.

Britt także o tym  zapewniano, jednak ton wypowiedzi sąsiadki trochę dziewczynę 

zirytował.   Nie   była   wprawdzie   wielbicielką   pełzających   i   wrzeszczących   ludzików,   ale 

traktowanie dzieci na równi z przestępcami wydało jej się czymś  niewłaściwym.  Dopiero 

teraz   przestraszyła   się   napuszonych   i   pozbawionych   ludzkich   odruchów   sąsiadów,   wśród 

których zdecydowała się zamieszkać. I to w końcu za niemałe pieniądze.

Nie   miała   ochoty   na   jeszcze   jedna   tego   dnia   wymianę   zdań,   wobec   czego   tylko 

uśmiechnęła  się   do  blondynki.  Długi   korytarz   wyłożony   był  grubym,  tłumiącym   dźwięki 

dywanem i Britt czułaby się jak głuchoniema, nic słysząc własnych kroków, gdyby nie to 

kocie miauczenie.

Ruszyła w kierunku swego mieszkania. Pod drzwiami sąsiada z naprzeciwka stał duży 

wiklinowy koszyk.

- Ach, więc to tak - uśmiechnęła się do siebie. Ktoś przyniósł mojemu sąsiadowi kotki. 

Tylko po co playboyowi kociaki?

Britt uwielbiała koty. Miała ogromną ochotę choćby tylko zerknąć do koszyka.

W ostatniej  chwili się powstrzymała.  Jak już te kotki  zobaczę,  to na pewno będę 

background image

chciała   sobie   jednego   wziąć,   pomyślała.   Co   najmniej   jednego.   Naprawdę   nie   powinnam. 

Szczególnie teraz, kiedy tak trudno mi się pozbierać. Zdecydowałam się na samotne życie i 

nawet już nie wyobrażam sobie sytuacji, w której musiałabym codziennie śpieszyć się do 

domu, bo ktoś tam na mnie czeka. Może później, jak się już trochę przyzwyczaję do tego luk-

susowego mieszkania w eleganckim domu, pośród dystyngowanych sąsiadów, do których 

zupełnie nie pasuję. Teraz nie mogę sobie jeszcze pozwolić na żadne zwierzę. Nawet nie 

zajrzę do tego kosza. Nie chcę się wodzić na pokuszenie.

Przekręciła   klucz   w   zamku   i.   nie   oglądając   się   za   siebie.   weszła   do   mieszkania. 

Szybko   zatrzasnęła   drzwi,   uszczęśliwiona,   że   udało   jej   się   nie   ulec   pokusie   obejrzenia 

kociaków.

Położyła   torebkę   na   stoliku   i   po   raz   setny   z   podziwem   obejrzała   swoje   nowe 

mieszkanie.   Wciąż   jeszcze   nie   mogła   uwierzyć   we   własne   szczęście.   Britt   była 

perfekcjonistką i tylko posiadanie rzeczy doskonałych sprawiało jej prawdziwą przyjemność. 

Zawsze starała się kupować wszystko najlepszej jakości. Nareszcie jej otoczenie stało się tak 

samo bez skazy, jak garderoba, obuwie i zgromadzone bibeloty. Wszystko na swoim miejscu, 

w idealnym porządku, czyściutkie i pachnące.

Ale ze mnie szczęściara, pomyślała. Mam wspaniałą pracę i cudowne życie. Robię to, 

o czym zawsze marzyłam, mam przyjaciół, sympatycznych współpracowników i szansę na 

awans.   Skończyłam   dwadzieścia   osiem   lat   i   każdy   przeżyty   dzień   daje   mi   ogromną 

satysfakcję.

Rozmyślania przerwał jej rozpaczliwy jęk, stanowczo za głośny jak na możliwości 

wokalne kociąt.

Britt nie bardzo wiedziała, jak się powinna zachować. W tego rodzaju dzielnicach 

obowiązywała zasada niewtrącania się w cudze sprawy, nawet niezauważania tego, co się 

obok dzieje. Sąsiedzi pozdrawiali się obojętnym skinieniem głowy, nie ciekawi, z kim mają 

do czynienia. Jakiekolwiek zainteresowanie uważane było w tej okolicy za przejaw złego 

wychowania. Ale ten jęk był tak przejmujący, że Britt mimo woli znów znalazła się przy 

drzwiach. Nie potrafiła zdobyć się na obojętność wobec czegoś, co jakby do niej, tylko do 

Britt, zwracało się o pomoc.

Zastanawiała   się   jeszcze   chwilę,   ale   dłoń   już   trzymała   na   klamce   i   w   końcu 

zdecydowanym   ruchem   otworzyła   drzwi.   Koszyk   stał   pod   progiem   przeciwległego 

mieszkania, ale tym razem dochodzące z niego piski w niczym nie przypominały miauczenia 

kotów.

Wokół nie było żywej duszy. Britt przebyła dzielącą ją od drzwi sąsiada szerokość 

background image

korytarza   i   nacisnęła   dzwonek.   Miała   coraz   okropniejsze   przeczucia   co   do   zawartości 

znajdującego się u jej stóp koszyka.

- Halo! - wołała Britt, waląc pięścią w zamknięte drzwi. - Czy jest tam ktoś?

Zgodnie   z   jej   przewidywaniami,   nikt   się   nie   odezwał.   Wobec   tego   musiała   sama 

zajrzeć do koszyka. Nachyliła się i odsłoniła okrywającą go flanelę. To nie były kocięta. W 

koszu leżały dwa wrzeszczące wniebogłosy niemowlaki.

- Dzieci - wyszeptała Britt, jakby samą siebie chciała upewnić, że wszystko, co się 

dzieje, jest jawą, a nie koszmarnym snem. - Prawdziwe, żywe dzieci.

Poderwała się na równe nogi i z furią zaczęła walić w zamknięte drzwi sąsiada.

- Halo! - krzyczała, chociaż tak naprawdę nie spodziewała się żadnej odpowiedzi. - 

Czy ktoś jest w tym domu?

Oczywiście, nikogo tam nie było. Britt nie miała pojęcia, co powinna zrobić. Jakiś 

wariat podrzucił dwoje maleńkich dzieci do holu dużego budynku mieszkalnego, a Britt po 

prostu nie potrafiła, jak gdyby nigdy nic, zostawić maleństw bez opieki.

Są takie maleńkie i zupełnie bezbronne, myślała. Jeszcze coś złego im się stanie. Co 

robić? Zadzwonić do administratora? A może na policję? Albo do pomocy społecznej? Co ja 

mam zrobić?

Żeby dokądkolwiek zadzwonić, Britt musiała najpierw wrócić do swego mieszkania. 

Nie   potrafiła   jednak   pozostawić   dzieci   samych,   w   holu,   choćby   nawet   na   najbardziej 

puszystym   dywanie.   Raz   jeszcze   rozejrzała   się   bezradnie   wokoło,   ale   wciąż   nikt   się   nie 

zjawiał. Wobec tego podniosła koszyk i szybko weszła z nim do swego mieszkania.

- Zostawię uchylone drzwi - powiedziała nie wiadomo do kogo. - Na wypadek, gdyby 

sąsiad przypadkiem wrócił do domu.

Dopiero teraz Britt zauważyła wystającą z kosza kopertę. Wyciągnęła ją i dokładnie 

obejrzała. Koperta miała ostry, pomarańczowy kolor, pachniała tanimi perfumami i nie była 

zaklejona. Dużymi literami wypisano na niej imię: Sonny.

- Teraz wiem przynajmniej tyle, że mój sąsiad ma na imię Sonny - mruknęła Britt.

Mieszkała   w   tym   domu   zaledwie   od   tygodnia,   ale   przez   ten   czas   kilka   razy   go 

widziała. Był wysokim, przystojnym mężczyzną o wiecznie roześmianych oczach. Właściwie 

cały wolny czas zajmowały mu kobiety. Na przykład poprzedniego wieczoru odwiedziła go 

jakaś czarnowłosa piękność. A w dniu, w którym Britt wprowadziła się do swego mieszkania, 

od Sonny'ego wychodziły dwie rude dziewczyny o figurach modelek.

Britt miała ochotę przeczytać dołączony do koszyka list, chociaż nie bardzo wiedziała, 

czy powinna. W końcu jednak odłożyła kopertę i sięgnęła po telefon. Postanowiła najpierw 

background image

porozmawiać z administratorem budynku.

-   Cześć,   co   jest?   -   odezwał   się   w   słuchawce   głos   siedemnastoletniego   syna 

administratora.

- Cześć, Timmy - powiedziała Britt. - Mówi Britt Lee z mieszkania 507. Pomagałeś mi 

w zeszłym tygodniu w przeprowadzce. Pamiętasz? Czy jest twoja mama?

- Nie, nie ma, ale ja jestem. - Młody człowiek był niezwykle uczynny. - Co, zlew ci się 

zapchał? A może przepaliła się żarówka? Zaraz u ciebie będę.

Britt musiała się uśmiechnąć, chociaż było oczywiste, że w rozwiązaniu problemu 

niemowląt chłopiec nie może jej pomóc. Na pewno nie powierzyłaby mu opieki nad takimi 

maleństwami. Nawet na godzinę.

- Nie, nie, dziękuję - powiedziała. - Chciałam zamienić parę słów z twoją mamą.

Odłożyła słuchawkę. Teraz mogła już tylko zadzwonić na policję. Na samą myśl o 

tym zrobiło jej się niedobrze. Uznała, że nie włączy w sprawę policji, dopóki nie dowie się, o 

co w tym wszystkim naprawdę chodzi. Spojrzała na pomarańczową kopertę. Zastanawiała się 

jeszcze przez chwilę, po czym zdecydowanym ruchem wyjęła z niej list.

,,Sonny, kochanie.

Ja już nie mogę wytrzymać! Brakuje mi pieniędzy. Straciłam pracę, bo nie mam kogo  

zostawić z dziećmi. Wyrzucili mnie z mieszkania. Tutaj nie lubią płaczących dzieci. I co ja  

mam teraz zrobić? Czy te maleństwa zupełnie nic cię nie obchodzą? Myślałam, że wszystko  

się zmieni, kiedy je zobaczysz. One są krwią z twojej krwi, ciałem z twojego ciała. Jesteś za 

nie tak samo odpowiedzialny, jak i ja. Robiłam, co mogłam. Teraz twoja kolej. Zajmij się nimi  

przez jakiś czas, dobrze?

Kocham Cię, Janine.

Britt jak urzeczona wpatrywała się w list. Pełno było na nim rozmazanych kropek. 

Czyżby  łzy?  przemknęło  dziewczynie   przez   głowę.  Okropnie  jej  było   żal  tej  nie   znanej, 

zdesperowanej   matki.   Po   raz   pierwszy   uważnie   przyjrzała   się   popiskującym   w   koszyku 

niemowlakom.

- Przepraszam, coś panu wypadło.

Mitchell Caine natychmiast się odwrócił. Ładna, młoda kobieta z uśmiechem podała 

mu   pudełko   zapałek.   Zdziwił   się   trochę,   bo   nieczęsto   się   zdarza,   żeby   zatrzymywano 

człowieka na ulicy z powodu pudełka zapałek, choćby tak eleganckiego jak to, które trzymała 

w palcach ta dziewczyna. W końcu to jednak tylko pudełko zapałek.

Mitchell zdjął ciemne okulary, ukazując światu oczy błękitne jak niebo w pogodny 

letni dzień. Uśmiechnął się do odważnej dziewczyny z uznaniem. Zdarzało mu się już być 

background image

zaczepianym przez kobiety, ale po raz pierwszy użyto tak niebanalnego pretekstu.

-   Tak   -   Mitchell   obrzucił   dziewczynę   spojrzeniem   znawcy   -   chyba   miałem   coś 

podobnego. Chociaż nie jestem pewien, czy to moje pudełko.

-   Ja   je   od   razu   poznałam.   To   reklamówka   klubu,   który   odwiedzam   w   piątkowe 

wieczory - powiedziała dziewczyna, akcentując każde słowo tak, aby dokładnie wbiło się w 

pamięć tego pięknego mężczyzny.

- Naprawdę? - roześmiał się Mitch.

- Weź to pudełko. Jestem pewna, że należy do ciebie.

- A co będzie, jeśli po powrocie do domu znajdę swoje zapałki tam, gdzie powinny 

leżeć? - przekomarzał się z nią Mitchell.

-   Mam   pomysł   -   ucieszyła   się   dziewczyna.   -   Napiszę   ci   na   nim   numer   mojego 

telefonu... - Zrobiła to, co powiedziała, po czym oddała Mitchowi pudełko. Teraz jesteśmy 

przygotowani na każdą ewentualność. Jeśli się okaże, że to nie twoje pudełko, zadzwonisz do 

mnie, a ja natychmiast przyjdę je odebrać. Zgoda?

- Doskonały pomysł - roześmiał się Mitchell.

Patrzył, jak dziewczyna odwraca się, macha mu na pożegnanie ręką i odchodzi. Był 

pełen podziwu dla tej ślicznotki. Miała klasę. Szkoda, że umówił się już na ten wieczór. 

Gdyby   nie   to,   na   pewno   zjawiłby   się   w   klubie,   do   którego   ta   mała   niemal   otwarcie   go 

zaprosiła.

- Tyle pięknych kobiet chodzi po tym świecie - westchnął, wchodząc do eleganckiego 

budynku, w którym od niedawna mieszkał. - A ja mam tak mało czasu.

Jadąc   windą,   pogwizdywał   wesoło.   Spotkanie   z   dziewczyną,   która   wręczyła   mu 

pudełko zapałek, w zaskakujący sposób poprawiło mu humor. Mitch miał za sobą długi dzień 

nudnej pracy. Przeglądał dokumentację finansową małej firmy produkującej podzespoły do 

urządzeń   elektronicznych.   Potrzebował   jakiegoś   dowodu   na   popełniane   tam   malwersacje 

finansowe. Niczego nie znalazł, chociaż czuł przez skórę, że szef sprzeniewierzył pieniądze 

firmy. Niestety, nie udało mu się wyszperać czegokolwiek, co nadawałoby się do pokazania 

prokuratorowi okręgowemu.

Rozmowa   z   nieznajomą   dziewczyną   sprawiła,   że   Mitchell   zapomniał   o 

niepowodzeniach zawodowych i wreszcie zaczął się cieszyć na czekające go tego wieczoru 

spotkanie   z   Chenille.   Chenille   Savoy   śpiewała   w   nocnym   klubie.   Najprostszą   melodię 

zamieniała w zmysłowe przeżycie. Mitch obejrzy jej występ, a potem razem zjedzą kolację. 

Ma to być wieczór, który przełamie obezwładniającą Mitcha nudę. Na samo wspomnienie 

Chenille krew żywiej krążyła w jego żyłach. Czuł, że przeżyje nową miłość, coś, czego od 

background image

wielu miesięcy nie doświadczał.

Szedł   po   miękkim   dywanie,   którym   wyłożony   był   długi   korytarz.   Myślał   o 

czekającym go upojnym wieczorze, o tym, jak pojedzie do klubu, jak siedząc przy stoliku 

będzie podziwiał piękną Chenille i o tym, jak ona popatrzy na niego ze sceny. Był absolutnie 

pewien, że czeka go wyjątkowy wieczór.

Wyjął z kieszeni klucz, ale nie zdążył go włożyć do zamka, kiedy usłyszał za plecami 

jakiś dźwięk. Odwrócił się. W drzwiach przeciwległego mieszkania stała jego nowa sąsiadka. 

Nie wyglądała zbyt zachęcająco, ale najwyraźniej miała do niego jakąś sprawę.

- Bardzo pana przepraszam - powiedziała. - Nazywam się Britt Lee. Niedawno się tu 

wprowadziłam.   Mamy   pewien   problem.   Czy   mógłby   pan   przyjść   do   mnie   na   chwilę? 

Koniecznie musimy porozmawiać.

Mitch w pierwszym odruchu chciał odmówić. Ta kobieta nie wyglądała powabnie. 

Zupełnie nie przypominała spotkanej na ulicy dziewczyny, która dała mu pudełko zapałek. 

Ale w końcu była jego sąsiadką. Może zepsuł się jej magnetowid albo jakieś inne urządzenie. 

Mitch uznał, że nie powinien odmawiać.

-   W   czym   mogę   pani   pomóc?   -   zapytał   najuprzejmiej,   jak   potrafił,   i   wszedł   do 

mieszkania, podobnego jak dwie krople wody do tego, które sam zajmował.

- Proszę usiąść - powiedziała oschle kobieta, kiedy zamknęła za nim drzwi.

- Jestem umówiony - powiedział Mitch, siląc się na swobodę, chociaż zamknięte drzwi 

i mina sąsiadki niczego dobrego nie wróżyły. - Jeśli trzeba pani w czymś pomóc, zrobię to 

bardzo chętnie, ale nie mam zbyt wiele czasu, więc...

- Proszę siadać - powtórzyła kobieta. - Musimy porozmawiać.

Mitchell uważnie przyjrzał się sąsiadce. Od początku było dla niego oczywiste, że 

oczekiwała od niego zupełnie czego innego niż piękność z pudełkiem zapałek. Nie prze-

szkadzało mu to, bo ta dziewczyna nie była w jego typie. Szczupła, niewysoka, z upiętymi w 

kok  czarnymi  włosami.   Do  tego  jeszcze  małe   kolczyki   z  perełkami,   elegancki  kostium  i 

zapięta pod szyję bluzka. Istna guwernantka: sprawna, opanowana i pod każdym względem 

doskonała.

Nigdy   mnie   ten   typ   nie   interesował,   myślał   Mitchell,   z   trudem   ukrywając 

zniecierpliwienie. Czego ona może ode mnie chcieć? Znów tracę czas. Wszystko przez to 

moje głupie dobre serce.

-   Co   ja   takiego   zrobiłem,   proszę   pani?   -   zażartował,   sadowiąc   się   wygodnie   na 

kanapie. - Czy wrzuciłem śmieci do niewłaściwego pojemnika? A może telewizor grał za 

głośno?

background image

Britt usiadła naprzeciwko niego w fotelu. Włożyła okulary i tak uzbrojona popatrzyła 

na swego gościa. Z przerażeniem stwierdziła, że sąsiad jest wyraźnie rozbawiony.

Minęły   prawie   cztery   godziny,   odkąd   Britt   znalazła   niemowlęta.   Przez   ten   czas 

zdążyła je nawet polubić i znienawidziła tego mężczyznę bez sumienia, który pozostawił na 

pastwę   losu   własne   dzieci.   Co   gorsza,   nawet   teraz   nie   poczuwał   się   do   żadnej 

odpowiedzialności. Zastanawiała się nawet nad tym,  czy nie lepiej powierzyć  opiekę nad 

maleństwami jakiejś organizacji aniżeli temu niefrasobliwemu osobnikowi. Zaprosiła sąsiada 

do siebie głównie po to, żeby przeprowadzić z nim rozmowę, której wynik miał zadecydować 

o losie jego dzieci. Koszyk ze śpiącą w nim zawartością ustawiła w sypialni, żeby nie mieć 

kłopotów, jeśli postanowi nie oddać maluchów ich własnemu ojcu.

Dobrze   zrobiłam,   pomyślała.   Z   tego,   co   widzę,   opieka   społeczna   będzie   dla   tych 

maleństw lepszym rozwiązaniem. Aż się boję pomyśleć, co taki typ mógłby zrobić z bezbron-

nymi dziećmi.

- Nic takiego pan nie zrobił - odezwała się Britt. Siedziała sztywno wyprostowana i 

patrzyła gościowi prosto w oczy. - Chodzi o coś zupełnie innego. Wkrótce wyjaśnię panu, o 

co. Przedtem jednak muszę zadać panu kilka pytań. Czy mogę?

-   Bardzo   proszę   -   zgodził   się   obojętnie   Mitch.   Chciał   jak   najprędzej   skończyć 

dziwaczną rozmowę i wreszcie pójść do domu.

Przypomniała mu się ciotka Tess. Zawsze trzymała za drzwiami rózgę na wypadek, 

gdyby któreś z dzieci niegrzecznie się zachowało. Jemu też kilka razy przytrafiło się dostać tą 

rózgą po gołych łydkach. Nie mógł się oprzeć pokusie. Zerknął na drzwi, czy aby na klamce 

nie wisi jakaś rózga.

-   To,   o   co   chcę   pana   zapytać,   może   się   wydać   trochę   dziwne   -   mówiła   Britt.   - 

Mniemam   jednak,   że   dowiedziawszy   się,   o   co   chodzi,   będzie   mi   pan   mógł   wybaczyć 

dotykanie tak osobistej materii.

- Dobra. Niech pani strzela - wzruszył ramionami.

- Proszę mi coś o sobie opowiedzieć - zaczęła Britt, myśląc, że najchętniej naprawdę 

zastrzeliłaby tego drania. - Skąd pan pochodzi?

- Urodziłem się i wychowałem tutaj, na wyspach - odrzekł nieco zdziwiony. Każdy, 

kto tylko na niego spojrzał, bez trudu mógł się tego domyślić. Patrzył  na szczupłe palce 

sąsiadki,   zapisującej   coś   w   notatniku,   na   jej   zgrabne   nogi   w   eleganckich   pantoflach,   i 

zastanawiał się, o co też może jej chodzić.

- Czy ma pan tu jakąś rodzinę?

- Nie, raczej nie  - wyrwany z zamyślenia  odpowiedział  trochę bez sensu. - Mam 

background image

rodzinę na Wielkiej Wyspie. Nawet dużą rodzinę. Moja siostra Shawnee, jej mąż, brat Mack z 

żoną i jeszcze jeden brat, Kam. Właściwie Kam mieszka tutaj, w Honolulu, ale jest wziętym 

prawnikiem i bardzo rzadko się widujemy.

-   A   więc   nie   ma   pan   tutaj   żadnej   rodziny,   nikogo,   kto   mógłby   panu   pomóc   - 

podsumowała szczerze zatroskana, jakby stanowiło to ogromną przeszkodę w rozwiązaniu 

poważnego problemu.

- W czym mieliby mi pomóc?

- Zaraz się pan dowie. - Stuknęła długopisem w notatnik.

Mitch zaczął się niecierpliwić. Rozmowa trwała długo i wcale nie była interesująca. 

Uznał, że należałoby pomyśleć o jakimś rozsądnym wytłumaczeniu, które pozwoliłoby mu 

wreszcie stąd odejść bez narażania się na opinię gbura, kiedy sąsiadka przygwoździła go 

następnym pytaniem. Mitch był tak zaskoczony, że aż zapomniał ją zapytać, dlaczego zwraca 

się do niego takim dziwnym imieniem.

- Niech pan mi powie, Sonny - zaczęła tonem zawodowego adwokata, gotującego się 

do   zadania   stronie   przeciwnej   decydującego   ciosu   -   czy   wierzy   pan   w   nierozerwalność 

małżeństwa?

- Jakiego małżeństwa? - Pociemniało mu w oczach. Samo słowo było przerażające, nie 

mówiąc już o znaczeniu, jakie ze sobą niosło. Nawet stałych związków nieformalnych Mitch 

bał się jak diabeł święconej wody, a co dopiero mówić o małżeństwie. Zrobiło mu się duszno 

i   musiał   rozpiąć   kołnierzyk   koszuli.   -   No,   wie   pani,   ja   nigdy   dotąd   nie   myślałem   o 

małżeństwie.

- Tego się właśnie obawiałam - westchnęła ciężko.

Oho,   chyba   wreszcie   wiem,   o   co   jej   chodzi,   pomyślał   z   ulgą   Mitch.   Dlaczego 

właściwie od razu się na niej nie poznałem? Wmówiłem sobie, że jest zupełnie inna niż tamta 

dziewczyna od zapałek. Ona tymczasem używa innych środków do osiągania tego samego 

celu, co wszystkie znane mi kobiety.

- Czyżby szukała pani męża? - Uśmiechnął się trochę złośliwie. - Jeśli tak, to...

- Jeśli zechcę poszukać sobie męża, to może pan mieć pewność, że na pana nawet nie 

spojrzę - przerwała mu ostro.

Oj, chyba jednak trochę się pomyliłem, przestraszył się Mitch. Nigdy jeszcze żadna 

kobieta   tak   źle   mnie   nie   potraktowała.   Chyba   wreszcie   należałoby   się   na   nią   obrazić. 

Wprawdzie nie mam zamiaru się żenić, ale ona nie powinna tak obcesowo oświadczać mi, że 

nie nadaję się na męża.

- A to dlaczego? - zapytał zainteresowany powodem, dla którego ta zupełnie obca 

background image

osoba traktuje go jak śmiertelnego wroga. - Powinna pani wiedzieć, że wiele kobiet uważa 

mnie za doskonały materiał na męża.

- Widocznie są to kobiety o ptasich móżdżkach - mruknęła, wpatrując się w swój 

notatnik.

- Słucham? - Mitch, na jej szczęście, naprawdę nie dosłyszał jej słów.

- Nic ważnego. - Spojrzała na niego bez poprzedniej wrogości.

Sąsiad   był   wyjątkowo   przystojny   i   Britt   nawet   nie   zamierzała   temu   zaprzeczać. 

Ciemne,   lekko   falujące   włosy   opadały   mu   na   czoło,   a   błękitne   oczy   natura   wykończyła 

gęstymi i długimi jak firanki rzęsami. Ubrany był zwyczajnie, ale na tak wspaniałej figurze 

nawet worek dobrze by wyglądał. Zachowywał się jak duże dziecko, rozbawione wszystkim, 

co  robi  i   na  co  patrzy.  Britt  bardzo   to  irytowało.   Uważała,  że   mężczyzna   w  tym  wieku 

powinien trochę poważniej podchodzić do życia.

- Na pewno wiele kobiet uważa pana za atrakcyjnego mężczyznę - powiedziała tonem 

nie pozostawiającym wątpliwości, że ona do tej grupy nie należy. - To jednak nie jest w tej 

chwili istotne i nie ma nic wspólnego z problemem, który musimy rozwiązać. Chciałabym się 

jeszcze dowiedzieć, jaki jest pański stosunek do dzieci.

- Dzieci? - powtórzył jak echo, jakby po raz pierwszy w życiu usłyszał to słowo i 

chciał głośno przećwiczyć jego wymowę.

- Dzieci. Nie rozumie pan? Niemowlęta.

-   No   cóż...   Dzieci   są   całkiem   miłe...   Nie   mam   nic   przeciwko   dzieciom   -   dukał, 

wpatrując się w drzwi, jak w ostatnią deskę ratunku. Nie miał pojęcia, o co tej kobiecie 

chodzi.   Najpierw   małżeństwo,   teraz   znów   dzieci...   -   Szczerze   mówiąc,   nigdy   dotąd   nie 

miałem do czynienia z dziećmi.

- Naprawdę? - zapytała Britt takim tonem, jak gdyby mówiła „a, tu cię mam, bratku!”

Mitch   uznał,   że   nie   ma   żadnych   szans.   Cokolwiek   mówił,   okazywało   się   to 

niewłaściwe. Nie rozumiał, za co ta kobieta tak bardzo go nienawidzi.

- Gdzie pan pracuje? - padło następne, zupełnie nieoczekiwane pytanie.

- Jestem detektywem. Pracuję w biurze prokuratora okręgowego.

Odpowiedź została odnotowana w notesie.

- Ile pan zarabia?

- Wystarczająco dużo - odrzekł Mitch, podnosząc się z kanapy. Tym razem ostatecznie 

stracił cierpliwość. - Co to ma być, u licha? O ile pamiętam, nie starałem się o przyjęcie do 

pracy.

- Owszem, stara się pan. Przynajmniej w pewnym sensie. - Spojrzała na niego tak, 

background image

jakby oceniała, czy garnitur dobrze na nim leży.

Najchętniej by mi włożyła cementowe buty, pomyślał Mitch. Widać gołym okiem, że 

mną gardzi. Tylko dlaczego?

- Lepiej już sobie pójdę - zrobił krok do wyjścia. - Wydaje mi się, że ta rozmowa nie 

żadnego sensu.

Britt zerwała się z miejsca. Stanęła przed nim i zdjęła okulary,  jakby chciała siłą 

wzroku posadzić go z powrotem na kanapie.

- Proszę natychmiast usiąść - poleciła nie znoszącym sprzeciwu głosem. - Jeszcze nie 

skończyłam.

Mitchowi zachciało się śmiać. Z łatwością mógłby jedną ręką podnieść ją do góry i 

rzucić   w   dowolne   miejsce.   Ta   kruszyna   tymczasem   zachowywała   się   tak,   jakby   była 

absolutnie przekonana, że samą siłą woli osiągnie wszystko, co sobie zaplanowała.

Stali naprzeciwko siebie jak dwoje zaciętych wrogów. Mitch postanowił, że nie da się 

sprowokować.   Ubzdurał   sobie,   że   to   jakiś   pojedynek   i   że   on   w   żaden   sposób   nie   może 

przegrać. Chociaż teraz już ta sytuacja wyłącznie go bawiła.

To czyste szaleństwo, myślał. Może ona jest wariatką? I ja też zwariowałem, bo się z 

nią zadaję.

Zanim  jednak znalazł  odpowiedź  na dręczące  go wątpliwości, zadzwonił  telefon  i 

kobieta musiała się odwrócić.

- No i już - powiedział do siebie Mitch.

Dziewczyna znów na niego spojrzała, ale z niewiadomego powodu musiała podejść do 

telefonu. Widocznie czekała na jakąś ważną wiadomość.

- Niech pan tu zostanie - poleciła i pobiegła do kuchni.

- Niedoczekanie twoje - mruknął Mitch, kierując się do wyjścia.

Uznał, że najwyższa pora się wynosić. Pomyślał, że być może ma ostatnią szansę 

ucieczki, kiedy usłyszał coś, co go zatrzymało. Z sąsiedniego pokoju dochodziło miauczenie 

kociąt.   Rozum   podpowiedział   Mitchowi,   żeby   zmykał,   dopóki   ma   okazję,   ale   kocie 

miauczenie   poruszyło   w   nim   uczucia,   które   skutecznie   tłumią   podszepty   rozumu.   Mitch 

uwielbiał koty, a jedno spojrzenie na zwierzaki na pewno nie mogło mu zaszkodzić.

Otworzył uchylone drzwi do sypialni. W pokoju panował półmrok, ale na tapczanie 

widać było obłożony poduszkami koszyk. W koszyku były dzieci. Dwa zupełnie malutkie 

niemowlaki. Oczka miały jeszcze zamknięte, ale już zaczynały popiskiwać, marszcząc przy 

tym z wysiłku noski. Mitch nie potrafił opanować uśmiechu.

Ach, więc to tak, pomyślał. Ona ma dwoje dzieci, a w rym domu lokatorów z dziećmi 

background image

nie przyjmują. No cóż, ja na pewno nie zdradzę jej tajemnicy. Może dlatego tak głupio się 

zachowywała? Pewnie po urodzeniu dzieci rozregulowała jej się cała gospodarka hormonalna. 

Zresztą, wszystko mi jedno. Byleby mnie wreszcie wypuściła. A może ona szuka ojca dla 

swoich maleństw? przeraził się. Na wszelki wypadek należy się stąd natychmiast ewakuować.

- Cześć, dzieciaki - wyszeptał do koszyka. - Mam nadzieję, że już wkrótce dostaniecie 

nowego tatusia. Do zobaczenia.

Odwrócił się i czym prędzej wyszedł z pokoju.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Britt musiała odebrać ten nieszczęsny telefon. Miała nadzieję, że dzwonią do niej z 

opieki   społecznej,   którą   kilka   godzin   wcześniej   zawiadomiła   o   znalezieniu   podrzutków. 

Szczerze mówiąc, nie tyle zawiadomiła, co raczej wypytała o to, co dzieje się ze znalezionymi 

dziećmi. Chciała zgromadzić możliwie dużo danych, żeby potem podjąć właściwą decyzję.

Chociaż   tak   naprawdę   to   wcale   nie   była   jej   sprawa.   Dzieci   należały   do   tego 

mężczyzny i Britt nie miała żadnego prawa go przesłuchiwać. A jednak nie potrafiła oddać 

tych słodkich maleństw w ręce człowieka, którego ich los zupełnie nie interesował i który, 

jeśli wierzyć listowi Janine, był największym na świecie egoistą. Britt nie mogła się doczekać 

rozmowy z jakimś pracownikiem opieki społecznej, który udzieliłby jej rzetelnych informacji, 

zanim   będzie   za   późno.   Niestety,   to   nie   z   opieki   społecznej   do   niej   zadzwoniono,   tylko 

odezwał się Gary, kierownik działu z muzeum.

- Jesteś na mnie wściekła, prawda? - zaczął Gary nie tylko bez żadnych wstępów, ale 

nawet bez zwyczajnego w takich sytuacjach przywitania. - Od razu wiedziałem, dlaczego 

wyszłaś   z   pracy.   Niemniej   jednak   musisz   wysłuchać   moich   racji,   Britt.   Te   nieszczęsne 

paznokcie mogą  dostarczyć  nam wielu informacji o naszych  przodkach. Dopuściłbym  się 

zaniedbania obowiązków, gdybym...

- Zaczekaj, Gary. - Britt całą siłą woli nakazała sobie spokój. - Nie jestem na nikogo 

wściekła i w ogóle już dawno zapomniałam o tych paznokciach.

-   Och,   Britt,   nie   próbuj   mnie   oszukiwać.   Już   ja   lepiej   wiem,   kiedy   jesteś 

niezadowolona. Wiem, kiedy...

- Gary - przerwała Britt, nie chcąc mu pozwolić na zbyt drugie ględzenie. - Mam 

gościa. Nie mogę teraz z tobą rozmawiać.

- Ach, tak. - Ton głosu Gary'ego świadczył o tym, że podobnej ewentualności jego 

właściciel zupełnie nie przewidział. - Kto to? Nowy narzeczony?

Britt miała zamiar powiedzieć mu prawdę, jednak w porę ugryzła się w język. Gdyby 

chciała wytłumaczyć Gary'emu, co się jej przydarzyło, jeszcze co najmniej godzinę spędziła-

by uczepiona telefonicznej słuchawki. Uznała, że lepiej pozostawić szefa w przekonaniu, że w 

jej domu dzieje się coś, w czym on w żadnym wypadku nie powinien uczestniczyć. Przez 

uchylone  drzwi zobaczyła,  jak sąsiad wchodzi  do sypialni.  Serce podeszło  jej  do gardła. 

Koniecznie musiała jak najszybciej pozbyć się Gary'ego.

- Tak, to narzeczony - potwierdziła pospiesznie. - Porozmawiamy w poniedziałek. Do 

widzenia.

background image

- Nie miałem pojęcia, że się z kimś spotykasz - odezwał się ponuro Gary. - Czy to coś 

poważnego?

- Gary... - Britt uniosła oczy do nieba. - Nie mogę go tak długo zostawiać samego.

- Już dobrze. - Ciężkie westchnienie Gary'ego tym razem zupełnie jej nie wzruszyło. - 

No to do poniedziałku.

Britt rzuciła słuchawkę na widełki i przebiegła przez salon. W drzwiach sypialni o 

mało nie zderzyła się ze swoim gościem. Z wyrazu twarzy sąsiada usiłowała wyczytać, czy 

aby nie jest zły na nią za to, że zajęła się jego dziećmi.

- Ma pani śliczne dzieci - uśmiechnął się do niej.

Britt rzuciła okiem na niemowlęta, a upewniwszy się, że nic im nie grozi, popatrzyła 

na sąsiada. Nie rozumiała, jak to możliwe, żeby człowiek nie rozpoznał swoich własnych 

dzieci. Nawet jeśli tym człowiekiem jest mężczyzna i playboy w jednej osobie.

- Uważa pan, że to moje dzieci? - zapytała.

- No, a czyje są te małe stworki? - wskazał palcem stojący na tapczanie koszyk. - Nie 

mówiła mi pani, że sprowadziła się tutaj z parką niemowląt.

- Czy mam rozumieć, że pan nigdy przedtem tych dzieci nie widział?

- Tych? Nie, skądże. A niby gdzie miałbym je widzieć?

Boże mój, on jest jeszcze gorszy,  niż przypuszczałam, pomyślała  Britt. Nawet nie 

widział się z Janine po tym, jak urodziła mu dzieci. Co to za egoista pozbawiony odrobiny 

przyzwoitości!

- Myślałam, że może odwiedził pan te maleństwa w szpitalu - powiedziała lodowatym 

tonem - ale gdyby tak się stało, na pewno by je pan teraz rozpoznał. Nigdy nie przyszło to 

panu do głowy? Co z pana za bestia bez serca?

Mitch   zupełnie   nie   rozumiał,   o   co   tej   kobiecie   chodzi.   Spoglądał   to   na   koszyk   z 

dziećmi, to na stojącą przed nim sąsiadkę, a wreszcie doszedł do wniosku, że ma do czynienia 

z osobą chorą psychicznie. Postanowił definitywnie opuścić jej mieszkanie.

- Proszę posłuchać - mówił, cofając się do wyjścia. - Pani dzieci naprawdę są słodkie, 

ale...

- To nie są moje dzieci, tylko pańskie. - Chwyciła go za ramię. - Jeszcze to do pana nie 

dotarło?

- Moje? - Mitch chciał się roześmiać, ale jedno spojrzenie na zaciętą twarz kobiety 

przekonało   go,   że   ona   nie   żartuje.   Ogarnęło   go   zwątpienie.   Jeszcze   raz   bardzo   uważnie 

przyjrzał się swojej sąsiadce i uznał, że nie jest możliwe, aby on był ojcem jej dzieci. Po 

pierwsze, nigdy przedtem nie widział tej osoby, a po drugie, zawsze bardzo uważał na to, co 

background image

robi w łóżku.

- Nigdy przedtem pani nie spotkałem - oświadczył stanowczo.

- Przecież wiem. - Wzruszyła ramionami. Nie rozumiała, co może mieć wspólnego 

jedno z drugim, ani dlaczego ten potwór tak nagle zmienia temat.

- No więc... - zaczął  Mitch, nie mogąc  się nadziwić, dlaczego  sąsiadka wciąż go 

świdruje tym prokuratorskim spojrzeniem. Przecież dopiero co sama przyznała, że nigdy się 

wcześniej nie spotkali.

- Jakim cudem mógłbym zostać ojcem tych dzieci?

- W normalny sposób. Tak jak się to zazwyczaj ludziom zdarza.

- Mnie się nic podobnego nie zdarza.

- Niech pan to powie tym maleństwom - żachnęła się dziewczyna. - Nie rozumiem, jak 

można się wypierać własnych dzieci. Z tego, co wiem, nie było pana przy ich narodzinach i w 

ogóle nigdy ich pan nie odwiedził. Nie chciało się panu nawet przysłać ich matce paru groszy 

na utrzymanie maluchów. Po prostu ich los nic a nic pana nie obchodzi.

No cóż, pomyślał Mitch, wszystko to prawda. Rzeczywiście niewiele mnie te dzieci 

obchodzą, ale niby dlaczego miałoby być inaczej? Tylko że do tej kobiety zupełnie nic nie 

dociera. Chyba trzeba tu coś wyjaśnić.

- Chwileczkę - powiedział. - Może zacznijmy od początku. Kiedy urodziła pani te 

dzieci?

- Ja ich nie urodziłam!

- Nie pani? - Zamiast wyjaśnić, sprawa tylko się zagmatwała i Mitch nabrał pewności, 

że nigdy się nie porozumie z tą kobietą. - Jeśli nie pani, to kto?

- Oczywiście, że Janine.

- Kto to jest Janine, do jasnej cholery? - krzyknął zdesperowany.

- Cicho - położyła palec na ustach. - Obudzi pan dzieci. Czy to możliwe, że nawet pan 

jej nie pamięta?

No, w końcu straciła tę irytującą pewność siebie, pomyślał z ulgą Mitch. Wreszcie 

jakiś cień wątpliwości zaświtał w mózgu tego babsztyla. Może jednak jest jakaś szansa na 

wyjaśnienie nieporozumienia. Chociaż właściwie coraz mniej mnie to wszystko obchodzi. 

Żarty żartami, ale ta kobieta doprowadza mnie do szału. Mam tego dosyć.

-   Dobrze,   wyjaśnijmy   sobie   wszystko   po   kolei   -   zaproponował.   -   Zacznijmy   od 

faktów. Po pierwsze: ja nie mam absolutnie nic wspólnego z tymi dziećmi. Nic. Kompletnie 

nic. Nie  mam  zwyczaju  robić dzieci  obcym  kobietom.  Nie  wiem,  skąd przyszło  pani do 

głowy, że jest inaczej i mówiąc szczerze, jest mi to zupełnie obojętne.

background image

-   Więc   dlaczego   zostawiono   je   pod   drzwiami   pańskiego   mieszkania?   -   zapytała 

zupełnie zbita z tropu Britt.

- Ja nic o tym nie wiem - odrzekł oschle. Bardzo go zdziwiła ta informacja, ale wolał 

nie dać niczego po sobie poznać, dopóki cała sytuacja ostatecznie się nie wyjaśni. - Ja nie 

znalazłem na swoim progu żadnych dzieci. To pani twierdzi, że one tam były.

-   Ach,   więc   to   tak,   panie   Sonny.   -   Britt   znów   się   rozgniewała.   Nie   dość,   że 

zaopiekowała się jego dziećmi, których on się wypiera, to jeszcze teraz zarzuca jej kłamstwo. 

Tego już doprawdy za wiele.

- Nie rozumiem, dlaczego mówi pani do mnie Sonny - przerwał jej zniecierpliwiony 

Mitch. - Noszę inne imię.

- A jakie? - zapytała zaskoczona dziewczyna.

- Mitch. Nazywam się Mitchell Caine.

- A więc kim jest Sonny? - speszyła się Britt.

- A skąd mam to wiedzieć?

Britt wyjęła z koszyka pomarańczową kopertę. Jej gniew gdzieś uleciał, jak powietrze 

z przekłutego balonika. Po raz pierwszy pomyślała, że być może ten mężczyzna mówi prawdę 

i w takim razie nie można mieć mu za złe, że się irytuje. Można się tylko dziwić, że tak długo 

znosił jej impertynencje.

- Dzieci zostawiono w koszyku pod pana mieszkaniem. Znalazłam także ten list.

Mitch wziął z jej rąk kopertę, wyciągnął list i szybko go przeczytał. Potem oddał go 

jej z powrotem.

- Pani sprowadziła się tu w zeszłym tygodniu, tak? - zapytał.

- Tak.

- A więc mieszka pani w tym domu zaledwie o tydzień krócej niż ja.

- Jak to?

- Ano tak. W mieszkaniu, które teraz zajmuję, mieszkał przedtem jakiś Sonny Sanford. 

Ciągle ktoś go tu szuka.

- Ach, tak - wyszeptała Britt.

- Sonny Sanford jest zwykłym  kryminalistą, a ja nie mam z nim nic wspólnego - 

tłumaczył jej Mitch. Wyjął z portfela swoje prawo jazdy i podał je sąsiadce, żeby sprawdziła 

jego   tożsamość.   -   Ostatnio   sporo   o   nim   pisali   w   gazetach.   Jest   podejrzany   o   dokonanie 

morderstwa. Pewnie coś pani o tym słyszała?

- Nie, nie słyszałam - pokręciła głową Britt. - Nie zwracam uwagi na tego rodzaju 

wiadomości.

background image

- To zrozumiałe - Mitch uśmiechnął się bardziej do siebie niż do niej. Jakże mógłby 

przypuszczać, że taką dystyngowaną damę zainteresują okrucieństwa tego świata. Ona na 

pewno czyta w gazetach tylko artykuły poświęcone gospodarce i felietony redakcyjne.

No   cóż,   pomyślał   z   ulgą,   dobrze   chociaż,   że   całe   to   nieporozumienie   jednak   się 

wyjaśniło. Jak się pospieszę, to zdążę jeszcze na pierwszą część występu mojej najcudow-

niejszej Chenille.

- No, to chyba nareszcie wiemy, co się stało - powiedział Mitch ze zwykłą dla niego 

radością w głosie. - Nie mam absolutnie nic wspólnego z tymi dziećmi.

- Ja... Bardzo pana przepraszam - wyjąkała okropnie zawstydzona Britt. - Po prostu 

nie chciałam, żeby dzieciom stała się jakaś krzywda.

- Nic nie szkodzi - uśmiechnął się do niej Mitch. Pomyślał nawet, że może jednak uda 

mu   się   zaprzyjaźnić   z   dziwaczną,   ale   niewątpliwie   sympatyczną   sąsiadką.   -   To   było 

interesujące doświadczenie. Przynajmniej w pewnym sensie. Ale teraz, niestety, muszę już 

iść. Mam randkę.

Britt zastanawiała się nad czymś przez chwilę.

- Nie chce pan zabrać tych dzieci? - zapytała, wychodząc za gościem z sypialni.

-   Chyba   nie   powinno   się   zabierać   dzieci   na   randki.   -   Mitch   wciąż   jeszcze   się 

uśmiechał, ale jedno spojrzenie na minę sąsiadki sprawiło, że poczuł się nieswojo. - No cóż, 

to przecież nie są moje dzieci.

- To już ustaliliśmy - zgodziła się Britt. - Niemniej jednak ja z tymi dziećmi także nie 

mam nic wspólnego.

- Ale to pani je znalazła - bronił się Mitch, chociaż w jego głowie zakiełkowało bardzo 

złe przeczucie. Jeszcze raz spróbował zażartować. - Kto je znalazł, do tego należą.

- Ta reguła nie sprawdza się, jeśli chodzi o dzieci. O ile wiem, nie da się ich schować 

do szafy. Dzieci wymagają stałej, troskliwej opieki.

- Wobec tego, co pani proponuje? - zapytał, rozejrzawszy się przedtem dookoła, jakby 

spodziewał się, że ściany mieszkania sąsiadki dadzą mu odpowiedź na to pytanie. - Może 

zawiadomimy policję?

- To ostatnia rzecz, jaką moglibyśmy zrobić. - Britt wydawała się wręcz przerażona tą 

perspektywą. - Policjanci nie potrafią się zajmować niemowlętami. Zresztą mają mnóstwo 

innych zadań.

-   Ale   istnieją   chyba   jakieś   instytucje,   powołane   do   interwencji   w   podobnych 

przypadkach? Coś w rodzaju dziecięcego biura rzeczy znalezionych?

- Dzwoniłam już do opieki społecznej - Britt spojrzała na zegarek. - Mój Boże, która 

background image

godzina? O tej porze wszystkie biura są już zamknięte, a to znaczy, że dziś nikt się ze mną nie 

skontaktuje. Do jutra musimy się zajmować tymi niemowlętami. Chyba że zjawi się Sonny 

albo Janine.

- Do jutra? O nie! Tylko nie to! - Mitch zbladł. Cofał się, jakby zobaczył upiora. - To 

niemożliwe! Zresztą, co to znaczy: „my”?

- Pan i ja. - Britt na krok go nie odstępowała. Nie miała zamiaru go wypuścić. - Chyba 

nie sądzi pan, że zostawię pana samego z dwójką niemowląt.

- No, nie... Ja... Miałem nadzieję, że może pani sama zajmie się nimi... W końcu jest 

pani kobietą, a kobiety umieją opiekować dziećmi.

- Bardzo mi przykro, ale nie będzie to takie łatwe. Chociaż jestem kobietą, zupełnie 

nie umiem zajmować się dziećmi.

- Ja też nie - jęknął kompletnie załamany Mitchell.

Popatrzyli na siebie, łącząc się we wspólnym żalu, ale coraz głośniejsze popiskiwanie 

niemowląt przerwało im chwile bolesnej zadumy.

- Co im się stało? - zapytał Mitch.

- Nie mam pojęcia. Trzeba sprawdzić.

Weszli do sypialni i pochylili się nad koszykiem. Niemowlęta skopały okrywający je 

kocyk i zniecierpliwione kręciły na wszystkie strony główkami.

- Zaraz zaczną płakać - powiedziała Britt, wyjmując z koszyka jedno z dzieci.

Przecież   widzę,   że   zaraz   będą   ryczeć,   pomyślał   Mitch,   przyglądając   się 

pozostawionemu   w   koszyku   maleństwu.   Płacząca   kobieta   to   coś   okropnego,   a   płaczące 

dziecko... Nie, tylko nie to.

- Nienawidzę słuchać płaczu - powiedział.

- Raczej nie przywykł  pan do płaczu - poprawiła go Britt, wręczając mu dziecko, 

zanim zdążył choćby pomyśleć o ucieczce. - Teraz trzeba się będzie do niego przyzwyczaić.

Mitch ostrożnie usiadł na łóżku. Trzymał dziecko w taki sposób, jakby to była bomba, 

która lada chwila może  wybuchnąć. Zupełnie  nie wiedział,  jaki zły duch wrobił go w tę 

koszmarną sytuację. Jeszcze godzinę temu był szczęśliwym mężczyzną, wybierającym się na 

randkę z cudowną kobietą. Do głowy mu nie przyszło, że zamiast spędzić wieczór z Chenille, 

będzie piastował małą, zupełnie nie znaną sobie istotkę, z którą w żaden sposób nie da się 

porozmawiać. Zresztą w życiowych planach Mitchella w ogóle nie było takiego punktu jak 

opieka nad dziećmi. Nie miał do tego żadnego przygotowania i uważał, że nie jest to zajęcie 

dla niego. Z nadzieją popatrzył na sąsiadkę, ale ona właśnie otulała kocykiem drugie dziecko.

Dziecko. Co to właściwie jest? pomyślał Mitch. Czy tylko miniaturowy człowiek, czy 

background image

też groźna istota, która wysysa z dorosłego wszystkie życiowe soki? Żałuję, że dotąd nie 

zwracałem   uwagi   na   dzieci.   Teraz   przydałoby   mi   się   choć   trochę   doświadczenia.   O 

niemowlętach wiem mniej więcej tyle, co o potworze z Loch Ness.

Niemowlę dostało czkawki. Mitch przerażony popatrzył na swoją sąsiadkę.

- Co się dzieje? - zapytał.

Britt była tak samo bezradna jak on. Ona równie nie miała żadnego doświadczenia, 

jeśli chodzi o opiekę na dziećmi. Od sąsiada różniła się tylko tym, że nie panikowała. A ten 

jedynie potrafił jęczeć...

- One mają imiona - powiedziała, wyjmując z koszyka drugie dziecko. - Ta ma na imię 

Danni. Imię drugiej jest wyhaftowane na kołnierzyku kaftanika.

- O mój Boże, to dziewczynki - westchnął, odczytawszy na kołnierzyku imię Donna. 

Każda  nowa  informacja  o  tych  dzieciach  niosła   ze  sobą  zapowiedź  nowej  tragedii.  -  Na 

pewno nie będę ich przewijał.

- Bez przesady. - Britt o mało nie wybuchnęła śmiechem na widok przerażonej miny 

sąsiada. - Jesteśmy dorośli. Na pewno potrafimy sobie z tym poradzić. Na początek propo-

nuję, żebyśmy zaczęli sobie mówić po imieniu. Jestem Britt.

- To na pewno możemy. Na imię mam Mitch - odparł, ale wcale nie przestał się bać.

Britt popatrzyła na przerażonego sąsiada i nagle wybuchnęła śmiechem. Nie umiała 

się powstrzymać. Nigdy w życiu nie widziała tak bezradnego mężczyzny. Był taki przystojny, 

wesoły i gotów podbić świat, a nie potrafił sobie poradzić z maleńkim dzieckiem. Bardzo to 

było śmieszne.

- Cieszę się, że dobrze się bawisz - powiedział z gniewem. - To dziecko tymczasem 

czegoś ode mnie chce, a ja zupełnie nie wiem, czego.

-   Popatrz.   -   Britt   dotknęła   palcem   tłuściutkiego   policzka   i   dziecko   natychmiast 

odwróciło główkę w stronę palca.

- Ona jest głodna.

- Głodna! A czym się je karmi?

- Janine zostawiła w koszyku cztery butelki z mieszanką - powiedziała Britt, tuląc do 

siebie Danni. - Niestety, małe wszystko już wypiły. Muszę iść do sklepu...

- Ja pójdę - zaofiarował się Mitch. - Bardzo chętnie pójdę do sklepu i kupię, co tylko 

każesz.

Britt spojrzała na niego z powątpiewaniem. Wcale nie wierzyła, że sąsiad wróci.

- Wiem, wiem - powiedział Mitch, jakby czytał  w jej myślach. - Rzeczywiście, z 

początku chciałem przede wszystkim stąd uciec. Teraz już rozumiem, że tak naprawdę to te 

background image

dzieci są bardziej moim aniżeli twoim kłopotem. Bardzo ci zresztą dziękuję za pomoc.

- Naprawdę? - Britt szczerze się zdumiała. Sądziła, że każdy playboy jest egoistą, 

który nie potrafi myśleć o niczym innym, jak tylko o sobie.

- Naprawdę. - Wstał i włożył  bardzo niezadowoloną dziewczynkę  z powrotem do 

koszyka. - Pójdę do sklepu i zaraz wrócę. Słowo honoru, że wrócę.

Pierwszą rzeczą, jaką zrobił po wyjściu z domu, było znalezienie budki telefonicznej.

- Chciałbym rozmawiać z Chenille - poprosił, kiedy w klubie podniesiono słuchawkę.

- Gdzie jesteś, kochanie? - Chenille jakby czekała przy telefonie. - Zaraz zaczynam 

występ.

- Zdarzyło się coś ważnego - powiedział zrozpaczony Mitch. Serce mu się krajało, 

kiedy słyszał rozgoryczenie w głosie Chenille. Tak bardzo pragnął być przy niej, przytulić ją, 

dodać otuchy... - Uwierz mi. Gdybym tylko mógł, na pewno byłbym przy tobie.

-   Och,   to   straszne   -   jęknęła   Chenille.   -   Może   zdążysz   chociaż   na   ostatnią   część 

występu? Już zaplanowałam dla nas cały wieczór. Przyjedź, kochanie, proszę. Obiecaj mi, że 

przyjedziesz.

- Spróbuję, Chenille. Obiecuję, że zrobię wszystko, co w mojej mocy.

Z ciężkim westchnieniem odwiesił słuchawkę. Przeklinał los, który sprawił, że tego 

dnia ktoś musiał podrzucić pod jego drzwi koszyk z dziećmi. Dlaczego właśnie dzisiaj? Mitch 

nie miał zbyt wiele czasu na roztkliwianie się nad sobą. Musiał jak najszybciej zrobić zakupy 

i przynieść je do domu. Wyjął z kieszeni kartkę, którą dała mu Britt.

- Mleko dla dzieci w butelkach - przeczytał. - Pieluchy jednorazowe. Jak najmniejsze. 

Książka o pielęgnacji niemowląt. Jakakolwiek.

Mitch zabrał ze sobą butelkę, którą zostawiła w koszyku Janine, dzięki czemu nie 

musiał się zastanawiać nad wyborem właściwego rodzaju mleka. Trochę gorzej poszło mu z 

pieluchami.   Nie   wiedział,   do   której   grupy   pieluchowej   zakwalifikować   Donnę   i   Danni: 

noworodków, niemowląt czy dzieci, które uczą się chodzić. Na wszelki wypadek kupił cztery 

rodzaje pieluch. Niełatwo było zmieścić tyle pakunków do jednego wózka.

Najwięcej   kłopotów   przysporzył   mu   wybór   książki.   Bardzo   długo   przeglądał 

wszystko, co stało na stojakach, ale o pielęgnacji niemowląt ani w ogóle o dzieciach nie było 

niczego. W tej sytuacji wrzucił do wózka bardzo elegancko wydaną książkę o sportowych 

samochodach.

Rozejrzał się jeszcze po półkach i dodał do zakupów chrupki, sos cebulowy i wielkie 

pudełko ciasteczek. Uznał, że to najlepsze jedzenie, jeśli człowiek ma w perspektywie długie 

nocne czuwanie.

background image

- O rany! - wykrzyknęła kasjerka na widok ogromnego zapasu pieluch w różnych 

rozmiarach. - Ma pan dużo dzieci.

- Stanowczo za dużo - uśmiechnął się smutno. - Doprowadzą mnie do ruiny.

Czuł się bardzo głupio, kiedy obładowany pieluchami wchodził do windy w swoim 

eleganckim domu, do którego nie przyjmowano osób z dziećmi. Jak na złość w holu i w 

windzie, a potem na korytarzu spotkał mnóstwo ludzi. Ich zdziwione i pełne współczucia 

spojrzenia sprawiły, że poczuł się niemal męczennikiem. Ale kiedy Britt otworzyła mu drzwi, 

współczucie   dla   samego   siebie   minęło   mu   jak   ręką   odjął.   Jego   elegancka   sąsiadka 

przedstawiała sobą obraz nędzy i rozpaczy. Opanowanie i pewność siebie gdzieś zniknęły. 

Mitchell miał przed sobą całkiem inną kobietę niż ta, która zaledwie dwie godziny temu 

zaprosiła go do swego mieszkania. Dziewczyna miała obłęd w oczach, potargane włosy, była 

boso i bez żakietu. Bluzka wysunęła się ze spódnicy, brakowało w niej guzika, a klamra paska 

przekręciła  się na prawą stronę. Jednym  słowem,  doskonała  Britt przestała  być  chodzącą 

doskonałością.

- Dzięki Bogu, że wróciłeś  - jęknęła. - Nie mogę sobie z nimi poradzie. Wchodź 

szybko. One chyba już głośniej nie potrafią krzyczeć.

Dochodzący z sypialni płacz był najlepszym potwierdzeniem jej słów.

- Popatrz tylko - Britt chwyciła Mitcha za rękę i pociągnęła za sobą do sypialni. - 

Nosiłam je i kołysałam po kolei. Raz jedną, raz drugą. Ale to nie pomaga.

Istotnie, obie dziewczynki płakały tak strasznie, że aż buzie im poczerwieniały. Mitch 

nigdy w życiu niczego podobnego nie widział i nie słyszał. Bardzo się przestraszył.

- Czy... Czy naprawdę nic im nie jest? - zapytał, chwytając na ręce pierwsze z brzegu 

niemowlę. Britt wzięła drugie. - Zachowują się tak, jakby coś je bolało. Może są chore? Może 

powinniśmy wezwać pogotowie?

- Nie, raczej nie. - Britt już się uspokoiła. Pojawienie się Mitchella wyraźnie dodało jej 

otuchy. - Wydaje mi się, że są wściekle głodne. Przyniosłeś mleko?

-   Oczywiście.   -   Mitch   wyjął   z   torby   cztery   opakowania   wypełnionych   mlekiem 

buteleczek. - Ale chyba trzeba to najpierw podgrzać.

- Podgrzeję je w kuchence mikrofalowej - powiedziała Britt. - Zajmij się przez chwilę 

dziećmi.

- Ja? - Mitch był kompletnie przerażony. - Co mam zrobić?

- Noś je na rękach. Najpierw jedną, a potem drugą. Po kolei. Ja tak robiłam, kiedy 

poszedłeś po zakupy.

Mitch popatrzył na nią i zrobiło mu się żal sąsiadki. Wyglądała okropnie, ale znacznie 

background image

sympatyczniej  niż wtedy,  kiedy z okularami na nosie, z notesem na kolanach prowadziła 

przesłuchanie. Zachciało mu się pogłaskać ją po zmierzwionych włosach, poprawić bluzkę i 

po prostu pocałować.

- Dobrze, podgrzej to mleko - powiedział, przekrzykując płacz niemowląt. - Jakoś 

sobie z nimi poradzę.

Nawet gdyby nie  chciał, musiał  to zrobić. Maleństwa nie miały zamiaru  czekać i 

najwyraźniej żądały, żeby ktoś się nimi zajął. Szczególnie Donna. Krzyczała tak głośno, że jej 

buzia zrobiła się purpurowa. Sięgnął do koszyka, chcąc ją wziąć na ręce, i wtedy okazało się, 

że nie jest to wcale łatwe. Kiedy poprzednio trzymał ją na rękach, dziewczynka przytuliła się 

do niego i popiskiwała cicho. Teraz prężyła się i kopała z taką siłą, że Mitch ledwo mógł ją 

utrzymać.

- Hej - powiedział, próbując ułożyć ją sobie na ramieniu. - Uspokój się, maleńka.

Dziewczynka   nie   zwracała   najmniejszej   uwagi   na   jego   wysiłki.   Mitch   nie   miał 

pojęcia, skąd taki maluch bierze siłę, żeby jednocześnie wrzeszczeć i kopać. Aż się spocił.

To naprawdę ciężka praca, pomyślał. Nigdy w życiu z nikim tak się nie mocowałem. 

Kto by to pomyślał. Takie małe, a takie silne. I krzykliwe. Gdyby tylko udało mi się jakoś je 

uspokoić... Nie wiedziałem, że mowa to taka strasznie ważna rzecz. Gdyby ta mała mogła 

mówić, dowiedziałbym się, co jej dolega. Zrobiłbym wszystko, żeby tylko przestała płakać.

- Już jestem. - Britt podała Mitchellowi butelkę z mlekiem i wyjęła z koszyka Danni. - 

Sprawdź temperaturę. Tak jak ja.

Britt wylała kropelkę mleka na wewnętrzną stronę nadgarstka, aby się przekonać, czy 

mleko nie jest zbyt gorące.

-   Skąd  wiesz,   że   tak   się   robi?   -  zapytał   Mitch,   sprawdzając   temperaturę   mleka   z 

drugiej butelki. Przekonawszy się, że jest właściwa, podał smoczek niemowlęciu.

- Nie mam pojęcia. Pewnie widziałam to w telewizji. Może w jakimś filmie? - Usiadła 

na łóżku z dzieckiem na ręku i delikatnie dotknęła smoczkiem maleńkiego policzka. - Masz, 

kochanie. Pora na jedzonko.

W pokoju momentalnie zapadła cisza. Głośne wrzaski zastąpiło błogie sapanie ssących 

mleko maluchów. Mitch i Britt spojrzeli na siebie. Oboje roześmiali się głośno.

- Po prostu były głodne - powiedział Mitch, westchnąwszy z ulgą. - Wiesz co, ja też 

wypróbuję tę metodę. Kiedy poczuję głód, będę wrzeszczał tak długo, aż ktoś przyjdzie i 

wreszcie mnie nakarmi. Chyba już powinienem zacząć. Która godzina?

- Późna. Możemy zamówić pizzę.

- Kupiłem ciastka, chipsy i sos cebulowy. - Poszukał wzrokiem torby z zakupami, ale 

background image

na podłodze sypialni nie było widać niczego poza paczkami pieluch.

- Powiedziałam, że zamówimy pizzę.

- Czyżbyś miała bzika na punkcie zdrowej żywności? - zaśmiał się Mitch.

Britt uśmiechnęła się do trzymanego w ramionach maleństwa. Jeszcze przed chwilą 

była bliska obłędu, a teraz czuła się taka odprężona, niemal szczęśliwa.

A więc tak to jest, kiedy się ma dziecko, pomyślała. Nigdy przedtem się nad tym nie 

zastanawiałam.   Nawet   w   najdalszych   planach   nie   przewidywałam   miejsca   dla   dzieci. 

Marzyłam  wyłącznie o karierze  zawodowej. Kiedy moje koleżanki  bawiły się lalkami, ja 

wszędzie   nosiłam   ze   sobą   wypchaną   aktówkę.   Do   dzisiaj   stawiam   pracę   na   pierwszym 

miejscu.   Dopiero   teraz,   kiedy   poczułam   w   ramionach   to   maleństwo,   zrozumiałam,   jak 

cudowna może być taka miłość.

Wyprostowała   się,   przywołując   się   do   porządku.   Wiedziała,   że   nie   powinna   się 

poddawać   urokowi   tego   fałszywego   macierzyństwa,   skoro   prawdziwe   nie   było   jej 

przeznaczone. Spojrzała na towarzyszącego jej mężczyznę.

Mitch wpatrywał się w dziecko, które karmił, z tak głupią miną, że Britt o mało nie 

wybuchnęła śmiechem.

Zabawne, pomyślała, zupełnie zmieniłam o nim zdanie. Najpierw, kiedy myślałam, że 

to   on   jest   Sonnym,   najzwyczajniej   w   świecie   nim   pogardzałam.   Zresztą   słusznie. 

Wykorzystujący kobiety okrutnik bez serca, którego nie obchodzą konsekwencje własnego 

postępowania, na nic innego nie zasługuje. Potem okazało się, że on ma na imię Mitch i że 

wcale nie jest taki najgorszy. Chociaż jest playboyem. To akurat widać na pierwszy rzut oka. 

Na pewno miał  wiele  kobiet. Nie ma  żadnych  zahamowań  i jest taki swobodny.  Zresztą 

widziałam go z kilkoma dziewczynami. A przecież mieszkam tu dopiero tydzień. W każdym 

razie sądziłam, że mam do czynienia z myślącym wyłącznie o sobie egoistą. Tymczasem on 

nie uciekł, chociaż miał możliwość, i nawet za bardzo nie marudzi. Uroczo wygląda z tym 

maleństwem.

Britt  zdawała  sobie   sprawę  z   tego,  że   ona  sama  nie  ma   zbyt  łatwego  charakteru. 

Zawsze starała się zachować dystans pomiędzy sobą a innymi ludźmi. Taka oryginalna forma 

samoobrony.   Nie   chciała   się   do   nikogo   przywiązywać.   Na   szczęście   Mitch   nie   był 

człowiekiem, który się łatwo przywiązuje, więc z jego strony nic jej grozić nie mogło. On ma 

swoje sprawy i nie może się już doczekać, kiedy wreszcie będzie mógł do nich wrócić.

No cóż, będzie musiał trochę poczekać, westchnęła. Jeden wyrwany z życia wieczór 

raczej nie zrujnuje mu życia. Może nawet czegoś się ten playboy nauczy. Ja już się nauczyłam 

wielu   rzeczy  i   wciąż   się   uczę,   chociaż   akurat   te   umiejętności   nigdy  mi   się   w   życiu   nie 

background image

przydadzą.

Kiedy Mitchell wyszedł po zakupy, Britt myślała tylko o tym, czy on w ogóle wróci. 

Im głośniej krzyczały dzieci, tym bardziej wątpiła w powrót sąsiada. Niejeden raz w życiu 

spotkał ją zawód ze strony ludzi, którym ufała, więc i tym razem nie spodziewała się niczego 

dobrego. Tym bardziej że Mitch bardzo długo nie wracał.

Dlatego właśnie była taka zrozpaczona, kiedy otworzyła mu drzwi, a potem tak bardzo 

się ucieszyła, że dotrzymał słowa.

Jednak wrócił, myślała. Miło byłoby uwierzyć,  że można na nim polegać, chociaż 

chyba jeszcze za wcześnie na takie nadzieje. To oczywiste, że stąd ucieknie, jak tylko mu na 

to pozwolę. Ale dopóki jest tutaj, nie będę o nim źle myśleć. Cieszę się, że ze mną został.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

- Widzisz? - wyszeptała Britt. - Obydwie zasnęły.

- Co teraz zrobimy? - Mitch nie śmiał się poruszyć.

- Nie mam pojęcia. Za nic nie chciałabym ich obudzić.

- Ja też  nie - westchnął Mitch. - Już wiem,  jaka jest pierwsza zasada pielęgnacji 

niemowląt: sen jest dobry, a przebudzenie złe.

- Co ty za bzdury wygadujesz. Dziecko nie może bez przerwy spać. Kiedy nie śpi, 

uczy się świata i kontaktuje się z otoczeniem.  Trochę zmienię tę twoją pierwszą zasadę. 

Umówmy się, że sen jest dobry, przebudzenie jeszcze lepsze, a marudzenie i płacz to coś, co 

w tym wieku ma prawo się zdarzyć.

- Niech i tak będzie. - Popatrzył na nią szczerze rozbawiony. - Nie wiem, dlaczego 

kobiety zawsze muszą mieć ostatnie słowo.

- Nieprawda. Kobiety z nikim nie walczą ani nie współzawodniczą z każdym w każdej 

dziedzinie, tak jak to zwykle robią mężczyźni.

- Chcesz się założyć? - Mitch zaśmiał się cicho. - Chyba nigdy w życiu nie widziałaś, 

jak dziewczyny grają w koszykówkę.

- No cóż - jego śmiech był tak zaraźliwy, że Britt nie mogła już dłużej zachowywać 

powagi wyjątki tylko potwierdzają regułę.

- Racja - zgodził się chętnie. - Noga mi ścierpła. Muszę położyć to maleństwo.

Powoli   i   bardzo   ostrożnie   podniósł   się   z   łóżka.   Delikatnie,   niemal   wstrzymując 

oddech, ułożył  Donnę w koszyku.  Mała otworzyła  buzię, ale oczka pozostały zamknięte. 

Wtedy Mitch wziął z rąk Britt uśpioną Danni i ułożył ją obok siostry. Ale on jest delikatny, 

pomyślała Britt. Trochę niezdarny, ale bardzo czuły. Daje się lubić. Nawet już go polubiłam.

Mitch   wyprostował   się   i   spojrzał   na   zegarek.   Britt   natychmiast   domyśliła   się,   że 

zapewne nie zrezygnował z tej swojej randki. Wszystkie przyjazne uczucia wobec sąsiada 

natychmiast gdzieś się ulotniły.

- Zamów pizzę, dobrze? - poprosiła jak gdyby nigdy nic, po czym wyszła z sypialni. - 

Ja przez ten czas posegreguję zakupy.

- Tak... oczywiście. - Mitch raz jeszcze zerknął na zegarek. Pomyślał o Chenille, która 

w   tej   chwili   na   pewno   ma   przerwę   między   występami.   Wyobraził   ją   sobie   siedzącą   w 

garderobie, ubraną w przezroczystą zieloną suknię ozdobioną czerwonym kwiatem hibiskusa, 

i doszedł do wniosku, że gdyby się pospieszył...

-   Lubię   pizzę   z   pieczarkami   i   z   kiełbasą   -   Britt   z   premedytacją   wyrwała   go   z 

background image

zamyślenia - ale możesz zamówić to, na co ty masz ochotę.

- Dobrze, niech będzie pizza z kiełbasą i z pieczarkami - Mitch uśmiechnął się do niej. 

Podszedł do telefonu i wykręcił numer pizzerii. Przestał się spieszyć. Zrozumiał, że jeszcze co 

najmniej godzinę będzie tu musiał odsiedzieć. Za to potem...

- Zaczekaj na mnie, Chenille - mruknął, odkładając słuchawkę.

Na szczęście Britt  nie mogła  go usłyszeć.  Była  zajęta chowaniem do kuchennych 

szafek butelek z mlekiem, chipsów i jednego, ale za to niezbyt apetycznie wyglądającego 

pojemnika z sosem cebulowym.

-   Nie   dożyjesz   pięćdziesiątki   -   powiedziała   na   widok   wchodzącego   do   kuchni 

Mitchella.

- Tak sądzisz? - Wcale się nie zdziwił.

- Jeśli codziennie jadasz te świństwa - Britt znacząco postukała palcem w pojemnik z 

sosem cebulowym - to, krótko mówiąc, rujnujesz sobie zdrowie.

- Rozumiem. A nie mówiłem, że masz bzika na punkcie zdrowej żywności?

- Nie mam żadnego bzika. Jestem najnormalniejszą na świecie kobietą, tylko że wiem, 

co jeść, żeby dostarczyć organizmowi wszystkich potrzebnych mu do życia składników.

- Ja też się właściwie odżywiam. - Chwycił pudełko z ciastkami, które Britt właśnie 

zamierzała   schować   do   szafki.   -   Przecież   widzisz,   że   kupiłem   sos   cebulowy.   Ciastka   są 

cięższe   od   chipsów   i   sos   cebulowy   przywróci   równowagę   pomiędzy   tymi   dwoma 

składnikami.

- Nie będziesz jadł tego przed kolacją. - Zabrała mu ciastka, zanim zdążył otworzyć 

pudełko. - Zamulisz sobie żołądek.

- Tak jest, mamo. - Mitch uśmiechnął się do niej. - Muszę sobie zostawić miejsce na 

pożywną i bardzo zdrową pizzę.

- Wiem,  że  pizza  nie  jest najzdrowszym  jedzeniem  na świecie  - przyznała  trochę 

zmieszana Britt. - Czytałam jednak w jakimś piśmie, że spośród wszystkich szybkich dań, 

jakie   wymyślono,   właśnie   pizza   jest   najzdrowsza.   Zresztą   o   tej   porze   nie   mamy   zbyt 

wielkiego wyboru.

- Nie przejmuj się. Bardzo lubię pizzę.

Chwilę później dostarczono gorącą pizzę z ogromną ilością sera i sosu pomidorowego. 

Britt   i   Mitch   usiedli   przy   kuchennym   stole,   każde   z   porcją   pizzy   na   talerzu   i   szklanką 

zimnego mleka w ręku.

Mitch zastanawiał się nad rym, jakim cudem mieszkanie, niemal identyczne jak to, 

które on sam zajmował, może być takie inne. Wszystkie drewniane części wystroju lśniły, 

background image

jakby je przed chwilą wypolerowano. Szklany posąg odbijał światło, a ścianę ozdabiał obraz 

przedstawiający lilie wodne. W mieszkaniu Mitcha niepodzielnie panował bałagan. Kiedy się 

do niego weszło, widziało się przede wszystkim mnóstwo poduszek i leżące wszędzie sterty 

książek. Z porównania obu mieszkań wyszło, że oboje z Britt stanowią zupełnie nie pasującą 

do siebie parę.

- Powiedz mi - poprosił, sięgając po drugą porcję pizzy - dlaczego płacz jest taki 

okropny?

- Nie rozumiem. Dlaczego okropny? - doskonale rozumiała, że chodzi mu o dzieci i o 

ten przejmujący krzyk, który dopiero co wspólnym wysiłkiem zdołali stłumić. Zapytała tylko 

po to, żeby zmusić playboya do myślenia.

-   No   wiesz,   trudno  to   określić...   Kiedy  dzieci   płaczą,   to   człowiek   czuje,   że   musi 

natychmiast coś zrobić, żeby one przestały wrzeszczeć.

- Myślę, że krzyk dziecka budzi w nas instynkt opiekuńczy. Płacz wywołuje w nas 

taką   reakcję,   że   musimy   natychmiast   podejść   do   dziecka   i   zaspokoić   jego   potrzebę.   W 

każdym razie nie możemy przejść obok niego obojętnie.

Mitchowi spodobało się, że sąsiadka poważnie potraktowała jego pytanie. Pomyślała i 

nawet spróbowała znaleźć logiczną odpowiedź. Kobiety, które znał, były zupełnie inne.

- Ktoś powinien znaleźć  sposób na to, żeby dzieci nie płakały - stwierdził.  - Nie 

uważasz, że byłaby to wspaniała rzecz? Dziecko, które nigdy nie płacze.

- Dzieci muszą płakać - powiedziała stanowczo Britt. - Krzyk rozwija płuca.

- A skąd ty o tym wiesz? - zapytał Mitch trochę urażony, że jego wspaniały pomysł 

przyjęto bez entuzjazmu.

- Sama nie wiem. Pewnie gdzieś o tym słyszałam.

- Może kiedy sama byłaś dzieckiem?

- Możliwe. - Britt wyraźnie posmutniała i prędko zmieniła temat. - Chcesz jeszcze 

kawałek pizzy? Zobacz, ile zostało. A może dolać ci mleka?

Mitch z radością skorzystał z propozycji. Był głodny jak wilk.

- Zadziwiasz mnie - powiedziała Britt.

- A to dlaczego?

- Dość łatwo wkomponowałeś się w tę dziwną sytuację. A przecież miałeś mord w 

oczach, kiedy ci powiedziałam, że musisz tu zostać i zająć się dziećmi.

-   Wciąż   jeszcze   mam   ochotę   kogoś   zamordować.   -  Mitch   uśmiechnął   się   do   niej 

krzywo. - Nie widać tego po mnie? Moja męska ambicja domaga się krwi, ale nie zwracam na 

nią uwagi.

background image

- Bardzo dobrze robisz. - Britt odwróciła się do niego plecami.  Nie chciała,  żeby 

widział,   jak   bardzo   ją   rozśmieszył.   -   Możliwe   nawet,   że   tym   maluchom   uda   się   swoim 

krzykiem zniszczyć w tobie wszelką męską ambicję.

- Jak myślisz, kiedy one się urodziły? Nie znalazłaś w koszyku żadnej informacji na 

ten temat?

-   Nie   i   naprawdę   nie   mam   o   tym   zielonego   pojęcia.   Zupełnie   nie   znam   się   na 

dzieciach. Nie są to już noworodki, ale wieku pudełka z proszkiem do prania też jeszcze nie 

osiągnęły.

- Wiek pudełka z proszkiem do prania? A co to za określenie?

- No wiesz, chodzi mi o te zdjęcia, które się umieszcza na pudełkach z proszkiem do 

prania. Te, na których są takie śliczne, pyzate bobasy. Tamte maluchy mają pewnie około pół 

roku. Donna i Danni są młodsze.  A, właśnie - przypomniała  sobie. - Nie kupiłeś  żadnej 

książki o dzieciach?

- Nie. Nie udało mi się znaleźć niczego na ten temat.

- Ale jakąś książkę przyniosłeś - powiedziała z przekąsem. - Pewnie nie wiesz, że 

zajmowanie   się   samochodami   wyścigowymi   niewiele   ma   wspólnego   z   opieką   nad   praw-

dziwymi, żywymi niemowlętami.

- Dzieci czy samochody - co za różnica? Jedne i drugie wymagają troskliwej opieki i 

mnóstwa pieniędzy.

-   Wobec   tego   na   pewno   poproszę   cię   o   pomoc,   kiedy   będę   musiała   wymienić 

bliźniaczkom   olej.   -   Britt   westchnęła.   -   Naprawdę   powinniśmy   zdobyć   jakąś   książkę   o 

dzieciach. Żadne z nas nie wie, jak z nimi postępować. Chyba jest w tym mieście chociaż 

jedna całodobowa księgarnia? Już wiem - ucieszyła się. - Tu niedaleko jest apteka. Podjadę 

tam i zobaczę, może coś mają.

- Chyba nie powinnaś wychodzić z domu sama w środku nocy - zastanawiał się Mitch.

- Pewnie, że nie - odrzekła szorstko. Ale poprzednio ty wychodziłeś, więc teraz kolej 

na mnie.

Mitch patrzył, jak idzie do łazienki uczesać włosy i poprawić ubranie. Sąsiadka coraz 

bardziej mu się podobała. Nie zgrywała się ani nie flirtowała jak większość znanych  mu 

kobiet. Była szczera i bezpośrednia. Ktoś w rodzaju dobrego kumpla.

- No to cześć. Lecę - zawołała Britt, wychodząc z mieszkania.

Mitch pomachał jej ręką, ale zaraz wrócił do swoich rozważań. Od lat zastanawiał się 

nad tym, czy możliwa jest przyjaźń pomiędzy mężczyzną i kobietą. Nigdy nie miał okazji 

wypróbować takiego układu. Zazwyczaj kobiety, z którymi się zaprzyjaźniał, dość szybko 

background image

zostawały jego kochankami. Najwyraźniej tylko takie były mu przeznaczone.

Tym razem będzie inaczej, obiecywał sobie. Britt zupełnie nie jest w moim typie. 

Gdyby nie zwykły przypadek, gdyby nie te podrzucone dzieci, nigdy nie zamienilibyśmy ze 

sobą nawet dwóch zdań. Idealne warunki do nawiązywania przyjaźni. Może tym razem mi się 

uda?

Bardzo bym chciał mieć dziewczynę - kumpla, myślał. Moglibyśmy chodzić razem na 

śniadania, rozmawiać o życiu w ogóle i może nawet o chłopakach i dziewczynach, z którymi 

poprzedniego wieczoru umówiliśmy się na randkę. Może by mi czasem coś doradziła. A ja 

mógłbym jej powiedzieć, że nie podoba mi się ten przygłup, z którym zaczęła się spotykać. 

Poszlibyśmy razem do kina, a potem na kolację do Keecko.

Do swojej ulubionej restauracji Mitch nigdy nie zapraszał kobiet, z którymi sypiał. Nie 

było tam zbyt elegancko, a kociaki lubią śnieżnobiałe obrusy i nastrojowe światło świec. W 

Keecko niczego takiego nie było. Nie zabiera się panienek do takiego lokalu. Ale kumpel to 

zupełnie co innego.

Wstał od stołu i chciał już wyjść z kuchni, kiedy nagle coś mu przyszło do głowy. 

Popatrzył na stojące na stole talerze, szklanki, na pusty karton po mleku...

- Przecież sam mogę tu posprzątać - powiedział do siebie, jakby oznajmiał światu 

niecodzienne odkrycie.

Posprzątał   ze   stołu,   pozmywał   i   poczuł   się   tak,   jakby   nad   głową   zaświeciła   mu 

aureola. Potem poszedł do sypialni i przyglądał się śpiącym dzieciom. Wyglądały jak dwa 

aniołki.   Maleńkie   paluszki,   delikatne   włoski,   prześliczne   rzęsy   i   półotwarte   usteczka 

wzbudziły w nim dziwne, nie znane dotąd uczucia.

-   Chyba   mamy   to   zakodowane   w   genach   -   szepnął.   -   Po   prostu   musimy   kochać 

niemowlęta. Przynajmniej wtedy, kiedy śpią.

Dopiero   teraz   mógł   spokojnie   rozejrzeć   się   po   sypialni.   Tak   tu   czysto,   pomyślał. 

Wszystko  ma  swoje miejsce  i wygląda  tak, jakby nigdy tego pokoju nie opuszczało. Aż 

miałoby  się ochotę   coś  w  tym  pudełeczku  zepsuć.  Mógłbym,   na  przykład,  poprzewracać 

wszystko w szufladach i Britt niczego by nie znalazła. Ale by się złościła. Żebym się nie bał, 

że obudzi dzieci, na pewno bym to zrobił. Bardzo bym chciał zobaczyć jej minę.

Roześmiał się, kiedy zdał sobie sprawę z głupoty własnego pomysłu.

-   Wszystko   przez   te   maluchy   -   mruknął,   wychodząc   z   sypialni.   -   Znów   mi   się 

zachciewa dziecięcych figli.

Usiadł   na   kanapie   w   salonie.   Telefon   miał   tu   pod   ręką.   Wiedział,   że   powinien 

zadzwonić   do   Chenille,   nie   wiedział   tylko,   co   takiego   mógłby   jej   powiedzieć.   Dawno 

background image

skończyła  występy w klubie i zapewne spała teraz spokojnie we własnym mieszkaniu. A 

może wciąż na niego czekała? W takim razie... Mitch spojrzał na zegarek. Od biedy można by 

jeszcze uratować choć część wieczoru, pomyślał.

Nakręcił   domowy   numer   Chenille.   Nikt   nie   odpowiadał.   Mitch   pomyślał,   że 

dziewczyna pewnie z kim innym poszła na kolację. Odłożył słuchawkę. Właściwie nawet nie 

miał do niej o to żalu. W końcu nie musiała czekać na niego w nieskończoność. Na wszelki 

wypadek jednak raz jeszcze zadzwonił do klubu.

-   Tak,   Chenille   jeszcze   tu   jest   -   powiedział   mu   szef   klubu.   -   Zasnęła   w   swojej 

garderobie. Nie miałem sumienia jej budzić, ale jeśli chcesz...

- Nie, nie - przerwał mu Mitch. - Niech sobie śpi. Jak się obudzi, to powiedz jej, że 

dzwoniłem. Dobrze?

Odłożył słuchawkę, ale tym razem zaklął cicho. Moja Chenille, zupełnie sama, usnęła 

w garderobie, a ja tu siedzę i pilnuję czyichś dzieci, pomyślał.

Usłyszał, jak otwierają się drzwi, a chwilę później do pokoju weszła Britt.

-   Masz   -   rzuciła   mu   książkę.   Usiadła   na   kanapie   z   inną   książką   w   rękach.   -   Ty 

przejrzyj tamtą, a ja spróbuję się czegoś dowiedzieć z tej.

- „Od butelki do pierwszych kroków. Wszystko o niemowlęciu” - przeczytał Mitch i 

niemiłosiernie   się   skrzywił.   -   Nie   można   by   tego   nazwać   po   prostu   instrukcją   obsługi 

malucha?

- Dzieci to nie samochody. Nie wystarczy wlewać im benzynę i sprawdzać olej co 

tysiąc kilometrów. Są znacznie trudniejsze w obsłudze - przypomniała mu Britt.

Spojrzała na niego, a kiedy ich oczy się spotkały, szybko odwróciła wzrok. Sama nie 

wiedziała, że tak się ucieszy, zastawszy go w swoim mieszkaniu. Bardzo się wstydziła. Tak 

źle potraktowała Mitcha, że po prostu nie śmiała mu spojrzeć w oczy.

- O, tak, masz rację. - Mitch przesłał jej najpiękniejszy ze swoich uśmiechów. - Ale 

teraz śpią, więc może...

- Chciałbyś się stąd wreszcie wydostać, co? - zapytała. Nie przypuszczała, że sprawi 

jej to przykrość. Sprawiło.

-   No,   nie...   Ja   tylko...   -   poczuł   się   podle.   W   końcu   to   przecież   ona   robiła   mu 

uprzejmość, zajmując się podrzuconymi pod jego drzwi dziećmi, a nie odwrotnie.

- Nigdzie nie pójdziesz. - Britt zerwała się z miejsca, a jemu wydało się, że tylko 

resztka zdrowego rozsądku powstrzymuje ją przed zatarasowaniem sobą drzwi. - Zostaniesz 

tutaj.

Britt czuła, że nie może wypuścić sąsiada ze swego domu. Wyobrażała sobie, że jeśli 

background image

on stąd wyjdzie, to stanie się coś strasznego. Trzęsła się cała, ale zdołała zachować pozory 

opanowania i obojętności.

- Zaraz wrócę. Obiecuję - prosił Mitch, zdziwiony jej gwałtowną reakcją. Oczywiście 

nie musiał  wychodzić.  Jednak nie byłby sobą, gdyby nie spróbował  się wymknąć.  - Nie 

będzie mnie najwyżej przez godzinę.

- Nie odwołałeś jeszcze tej randki?

- No...

- Przykro mi. Niestety, nie możesz iść - powiedziała stanowczo.

Wiedziała,  że  się wygłupia,  poruszając  temat  dziewczyny,  z  którą Mitch  był  tego 

wieczoru   umówiony.   Ona   nie   miała   nic   wspólnego   z   Janine,   z   jej   dziećmi   i   z   całą   tą 

niecodzienną sytuacją. Britt absolutnie nie powinna się nią interesować.

- Ale maluchy przecież śpią - upierał się Mitch, chociaż dawno już zrezygnował ze 

spotkania z Chenille i nie miał najmniejszej ochoty nigdzie wychodzić.

- Teraz śpią, ale nie wyobrażasz sobie chyba, że prześpią tak całą noc? Niemowlęta 

budzą się co kilka godzin. Niezależnie od tego, czy jest noc, czy dzień - oświadczyła Britt i 

sama się zdziwiła, skąd czerpie taką rozległą wiedzę.

Mitch z powrotem usiadł na kanapie. Kpiąco uśmiechnął się do sąsiadki. Miał ochotę 

trochę z niej pożartować.

- Jedna godzina - jęknął. - Jedna krótka godzina przecież nie zrobi ci różnicy.

Britt, oczywiście, nie przeczuła podstępu. Przestraszyła się nie na żarty. Doskonale 

wiedziała, że jeśli Mitch naprawdę zechce, to wyjdzie stąd i ona nie będzie mogła temu w 

żaden sposób zaradzić. Postanowiła jednak jasno i wyraźnie dać mu do zrozumienia, co o tym 

myśli.

-   No   cóż,   wiem,   że   nie   mam   prawa   cię   zatrzymywać.   -   Popatrzyła   na   niego   z 

wyższością. - Oczywiście, możesz iść. Tylko że musisz po drodze wstąpić do sklepu i kupić 

sobie nosidełko. Bez dziecka, przynajmniej jednego, na pewno cię stąd nie wypuszczę.

- Nie mogę zabrać na randkę niemowlęcia. - Mitch głośno się roześmiał.

- Może by ci się nawet opłaciło. W twojej młodej przyjaciółce mógłby się obudzić 

instynkt macierzyński - powiedziała i dopiero wtedy zauważyła, że Mitch się śmieje.

Czyżby   to   miało   znaczyć,   że   nigdzie   się   nie   wybiera?   pomyślała   Britt.   Chyba 

rzeczywiście. Ale ze mnie idiotka. Tak się dałam nabrać!

- Instynkt macierzyński - powtórzył Mitch, zaśmiewając się do łez. Wyobraził sobie 

Chenille,   kołyszącą   jedno   z   niemowląt   Janine.   -   Instynkt   macierzyński   to   cecha,   którą 

najbardziej lubię u swoich dziewczyn.

background image

- Przykro mi, że zostałeś zmuszony do zmiany planów - powiedziała Britt, nie patrząc 

na niego. Wstydziła się, ale przestała się bać samotności z dwójką maleńkich dzieci. - Czy... 

Czy mógłbyś mi opowiedzieć coś o tej dziewczynie, z którą miałeś się spotkać? Tak, pytam 

ze zwykłej ciekawości - tłumaczyła, żałując, że w porę nie ugryzła się w język.

-   Nazywa   się   Chenille   Savoy.   -   Mitch   nie   zauważył   w   jej   pytaniu   niczego 

niestosownego. - Jest piosenkarką.

-   Chenille   Savoy?   -   Britt   jakby   usiłowała   coś   sobie   przypomnieć.   -   Już   gdzieś 

słyszałam to nazwisko.

- Śpiewa w klubie Cartiera - podpowiedział jej Mitch. - Jest bardzo popularna. Mogłaś 

widzieć jej występ w telewizji.

- Nie, nie. Już sobie przypomniałam. To na pewno ona. Kiedy poproszono ją, żeby 

odcisnęła swoją dłoń w cemencie na Ulicy Gwiazd w Ala Moana Center, ona zaproponowała 

im odcisk swojej piersi. Nie pomyliłam się, prawda?

- To był taki chwyt reklamowy - tłumaczył swoją przyjaciółkę Mitch, trochę się przy 

tym czerwieniąc. - Zresztą to nie Chenille go wymyśliła. Jej agent namówił ją do tego.

- Rozumiem. - Britt ucieszyła się, widząc, że sąsiad poczuł się niezręcznie. Dzięki 

temu ona nabrała większej pewności siebie.

Ta cała Chenille Savoy wygląda zupełnie jak lalka, myślała Britt. Piękna lalka, gotowa 

w mgnieniu oka się rozebrać. Czy to możliwe, żeby mężczyźni tylko tego oczekiwali od 

kobiety? Wydawałoby się, że taki facet jak Mitch powinien potrzebować czegoś więcej. Na 

przykład odrobiny rozumu albo jakiejś osobowości...

- Czy zawsze spotykasz się z tego rodzaju kobietami? - zapytała. - Lubisz takie puste 

w środku, śliczne laleczki?

- Daj spokój. Chodzę z różnymi dziewczynami.

-   Ciekawe.   Teraz   Britt   celowo   drażniła   się   z   sąsiadem.   -   Bardzo   bym   chciała   je 

zobaczyć. Te wszystkie namiętne i seksowne dziewczyny bez zahamowań.

- Przesadzasz. - Mitch roześmiał się głośno. - Czasami spotykam się także z bardzo 

eleganckimi kobietami z klasą.

- Mogę się założyć, że wiem, jakich dziewczyn nie lubisz. - Pewność siebie Britt brała 

się stąd, że kilka razy widziała odwiedzające sąsiednie mieszkanie panienki.

- No, ciekaw jestem.

- Nie lubisz skromnych, prostych i całkiem zwyczajnych kobiet.

- Ty nie jesteś ani skromna, ani prosta, ani tym bardziej zwyczajna - roześmiał się 

Mitch.

background image

- Przecież nie twierdzę, że ja taka jestem. Zresztą nie mam zamiaru umawiać się z tobą 

na randki, to po pierwsze. A po drugie, nie umówiłbyś się ani ze mną, ani z żadną kobietą 

mojego pokroju.

- Skąd ta pewność? - zapytał Mitch, chociaż w myślach przyznał jej rację. Zdziwiła go 

nawet trafność jej obserwacji, chociaż nie miał zamiaru mówić tego głośno.

- Po prostu wiem. Nie jestem w twoim typie.

- Czyżby? - Mitch odchylił głowę na oparcie fotela. Zmrużył oczy jak kot i przyglądał 

się sąsiadce.

Ciekawe, pomyślał, skąd ona to może wiedzieć. Rzeczywiście, nigdy nie zawracam 

sobie głowy mądrymi i eleganckimi kobietami. Zawsze mam wrażenie, że zaglądają mi w 

duszę i sprawdzają, czy wszystko tam dobrze działa. Britt trafiła w sedno.

- Przejrzałaś mnie na wylot - przyznał. - A właściwie, to czym ty się zajmujesz? - 

Dopiero  teraz  przypomniał   sobie,   że  zgodnie  z  panującymi  w   tej   kamienicy   obyczajami, 

zupełnie nic nie wie o swojej sąsiadce.

- Pracuje w Muzeum Historii Naturalnej w Waikiki. Zajmuję się historią Polinezji, ze 

szczególnym uwzględnieniem Wysp Hawajskich.

-   Ach,   tak   -   ucieszył   się   Mitch.   Uznał,   że   zajęcie   Britt   doskonale   pasuje   do   jej 

zachowania i wyglądu zewnętrznego. - A co jest w tobie takiego, czego, twoim zdaniem, nie 

lubię?

- Jestem inteligentna, radzę sobie w życiu i potrafię samodzielnie myśleć - odparła 

prawie bez zastanowienia.

Mitcha   po   prostu   zatkało.   Wcale   nie   to   mnie   odpycha   od   takich   kobiet   jak   ona, 

pomyślał przerażony. Skądże. Po prostu jedne kobiety mnie pociągają, a inne nie i nie ma w 

tym nic złego. Każdemu wolno mieć swoje upodobania.

- A więc uważasz, że te kobiety, z którymi się spotykam, wymagają opieki i kogoś, 

kto będzie za nie myślał.

- Tak. I to ty zazwyczaj jesteś ich mózgiem.

- Tu cię mam - uśmiechnął się zadowolony, że w końcu uda mu się ją przygwoździć. - 

Uważasz więc, że jeśli kobieta jest piękna i pociągająca, to na pewno nie ma ani odrobiny 

rozumu.

-   Niczego   takiego   nie   powiedziałam   -   broniła   się   Britt.   -   Uważam   tylko,   że   jeśli 

zachowują się jak idiotki, to ich mózgi, które kiedyś były całkiem normalne, uległy atrofii. 

Słyszałeś pewnie o tym, że organ nie używany zanika.

- Rażąca niesprawiedliwość! - zawołał Mitch.

background image

- Wobec kogo? Chenille?

- Wobec niej i wszystkich innych pięknych kobiet, które chodzą po świecie.

- Jeśli się mylę, to one jakoś tę moją krzywdzącą opinię przeżyją - żachnęła się Britt. - 

Poza tym zastanawiam się, co te wszystkie piękne kobiety widzą w tobie.

- Nie wiesz? Jestem wspaniałym facetem. - Mitch bez trudu opisał samego siebie.

- Trzeba przyznać, że jesteś przystojny - mówiła z namysłem Britt, taksując przy tym 

sąsiada przesadnie uważnym spojrzeniem. - I sprawiasz wrażenie inteligentnego mężczyzny.

- Niestety, nie jestem inteligentny. - Mitch zrobił smutną minę. - Gdybym był, nigdy 

nie dałbym się wplątać w podobną sytuację.

- A więc uważasz, że zostałeś w coś wplątany? - rozzłościła się Britt. - Wobec tego, co 

ja mam powiedzieć?

- A niech to! Wplątałaś się w to tak samo jak ja, chociaż w ogóle nie masz z tymi 

dziećmi nic wspólnego. Wpakowałaś się w to z własnej i nieprzymuszonej woli.

- To prawda. - Britt ucieszyła się, że Mitch zdaje sobie sprawę z jej poświęcenia. - 

Właściwie nic mnie to nie powinno obchodzić. Tylko nie wiem, co ty byś wtedy zrobił.

- Zadzwoniłbym na policję - odrzekł bez wahania.

- Nie! - zawołała przerażona Britt. - Nie wolno ci tego robić! Pod żadnym pozorem.

-  Dlaczego  tak  bardzo  się  boisz  policji?  -  zapytał   Mitch.  Już  wcześniej   zauważył 

dziwną reakcję sąsiadki na wzmiankę o policji, ale dopiero teraz odważył się ją o to zapytać.

- Obiecaj mi, że nie zawieziesz tych dzieci na komisariat. Bardzo cię proszę. Nie mogę 

sobie nawet wyobrazić, że ktoś mógłby zostawić takie maleństwa na łasce policjantów.

Mitch nadal nie rozumiał, o co jej chodzi. Reagowała tak gwałtownie, jakby broniła 

samej   siebie   przed   najgorszym   na   świecie   losem.   Nie   zdołał   jednak   ustalić   prawdziwej 

przyczyny dziwnego zachowania sąsiadki, bo Britt szybko zmieniła temat.

- Zabierzmy się lepiej do tych książek - zaproponowała. - Trzeba choćby przejrzeć 

kilka pierwszych rozdziałów, żeby mieć pojęcie, z czym właściwie mamy do czynienia.

Przez   pewien   czas   oboje   w   milczeniu   czytali   książki.   Mitch   pobieżnie   przejrzał 

rozdział,   opisujący   rozwój   dzieci   w   ciągu   pierwszych   sześciu   miesięcy   życia,   po   czym 

spojrzał   na   zaczytaną   Britt.   W   okularach   na   nosie,   z   podwiniętymi   pod   siebie   nogami, 

wyglądała zachwycająco.

Nie, ona wcale nie jest w moim typie, upewniał samego siebie. Zresztą tak jest lepiej. 

Przecież ma zostać moim kumplem, a nie narzeczoną.

Podniósł do oczu książkę. Udawał, że czyta, chociaż tak naprawdę bacznie przyglądał 

się sąsiadce. Nie wiedział, że istnieją na świecie takie kobiety: rozsądne i samodzielne istoty o 

background image

złotym sercu.

Ciekawe, jaki będzie mężczyzna jej życia? pomyślał Mitch. Na pewno wykształcony i 

inteligentny. Jakiś inżynier albo archeolog. W każdym razie totalny pracoholik. Ona sama 

pewnie też nie może żyć bez pracy. W każdym razie na taką wygląda. No cóż, trzeba to 

będzie zmienić. Kiedy zostaniemy kumplami, nauczę ją, jak czerpać radość z życia.

- Mitchell. - Tak?

- Wydaje mi się, że przysypiasz.

- Nie, wcale nie - oburzył się Mitch. Dopiero po chwili zorientował się, że czytana 

przez niego książka z niewiadomych przyczyn znalazła się na podłodze. Podniósł ją szybko • 

i   obdarzył   sąsiadkę   rozbrajającym   uśmiechem.   -   Ja   tylko   odpoczywam,   proszę   pani. 

Przyrzekam, że to się już więcej nie powtórzy.

- Mam nadzieję, że dotrzymasz słowa - odrzekła Britt, udając surowość.

Uśmiechnęła się do niego tak serdecznie, że coś się w Mitchellu poruszyło. Właściwie 

nie stało się nic ważnego. Wydało mu się tylko, że jej uśmiech miał mu coś miłego przekazać. 

Raz   jeszcze   uważnie   spojrzał   na   Britt,   jakby   pragnął   odgadnąć   przesłanie,   którego   w 

pierwszej chwili nie udało mu się zrozumieć.

- Czy coś się stało? - zapytała zaniepokojona.

- Nie, nic takiego - uspokoił ją, ale zagubionego wrażenia nie zdołał już odnaleźć.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Minęło następne pół godziny ciszy i skupienia nad książką o pielęgnacji niemowląt. 

Mitch wreszcie odważył się ją zamknąć. I tak by zasnął, gdyby spróbował przeczytać choćby 

jeszcze   jedno   zdanie.   Zresztą   nie   znalazł   w   tym   poradniku   niczego,   co   choć   częściowo 

odbiegałoby   od   ogólnie   znanych   prawd.   Doszedł   do   wniosku,   że   w   wychowaniu   dzieci 

najważniejszy jest zdrowy rozsądek opiekuna.

- Moim zdaniem, to wszystko jest zupełnie proste - oświadczył.

- Być może - zgodziła się Britt. - Mamy tylko problem z łóżeczkami.

- Z jakimi znów łóżeczkami?

- Dzieci powinny spać w łóżeczkach. - Popatrzyła na niego przez szkła okularów.

- Jest trzecia w nocy - Mitch wyraźnie się przestraszył. - Nie sądzę, żeby o tej porze 

otwarty był jakiś sklep z meblami dla dzieci.

- Przecież wiem. To jasne, że nie da się w tej chwili kupić żadnego łóżeczka, ale może 

udałoby się je zrobić.

-   Zrobić?   -   jęknął   Mitch.   Już   widział   oczami   wyobraźni,   jak   z   młotkiem   w   ręku 

zabiera się do zbijania desek. - Chyba nie w tej chwili?

Britt nie odpowiedziała, ale tym razem było mu to obojętne. Nie zamierzał w samym 

środku nocy bawić się w stolarza i nikt nie mógł zmienić jego postanowienia w tej kwestii.

- Zresztą chyba nie zaryzykujesz obudzenia dzieci tylko po to, żeby włożyć je do 

łóżeczka - tłumaczył z żelazną, jak mu się zdawało, logiką. - Małe śpią i wolałbym, żeby nikt 

ich nie niepokoił.

Za wcześnie się ucieszył, bo właśnie usłyszeli popiskiwanie dzieci. Mitch jęknął, za to 

Britt zerwała się z kanapy, jak gdyby zdarzyło się coś, na co od dawna czekała.

- Bierz się do dzieła - powiedziała rozkazującym tonem. - Zmienimy pieluchy, damy 

dzieciom mleko, a zaraz potem powinny zasnąć.

- Czy koniecznie musimy zmieniać pieluchy? - skrzywił się Mitch.

- Obawiam się, że robimy to zbyt rzadko. Niemowlętom trzeba zmieniać pieluchy co 

dwie godziny.

- A może ja je nakarmię, a ty zmienisz pieluchy - zaproponował Mitch, usiłując za 

wszelką cenę uniknąć niemiłego zajęcia.

- Ciekawe, jak ty to sobie wyobrażasz.

- Mam dwie ręce. Jakoś sobie poradzę.

- Nie wygłupiaj się. - Generał Britt była już gotowa do natarcia. - Pokażę ci, jak to się 

background image

robi. W książce bardzo dokładnie to opisali.

Rzeczywiście, gładko jej poszło. Zresztą Mitch także prędko pojął, na czym polega 

zmiana pieluchy.

Dzieci właśnie obudziły się na dobre. Gaworzyły i popiskiwały, ale wcale nie miały 

ochoty płakać. Wręcz przeciwnie, wyraźnie chciały się bawić.

- Spójrz, mamusiu - mruknął Mitch, zaglądając w ciemne, wpatrzone w niego oczka 

Donny. - Zaczynamy się porozumiewać.

- Porozum się także z tą drugą, a ja pójdę zagrzać mleko - zaproponowała mu Britt, 

kładąc Danni obok siostry.

Obie maleńkie dziewczynki jak urzeczone wpatrywały się w Mitcha. Mitch głaskał je 

po brzuszkach, a potem zaśpiewał jedną z tych bezsensownych piosenek dla dzieci, którą, 

zupełnie nie wiadomo dlaczego, nagle sobie przypomniał. Donna uśmiechnęła się do niego, 

za to Danni zmarszczyła nosek, jakby coś bardzo ją zmartwiło.

- Hej, Danni, uśmiechnij się do mnie - szepnął Mitch. - No, maleńka. Zaśpiewam wam 

piosenkę.

Śpiewał   głupiutkie   piosenki,   zwracając   się   po   kolei   to   do   jednej,   to   do   drugiej 

dziewczynki, a po chwili obie już się do niego uśmiechały. Mitch poczuł dziwny ucisk koło 

serca.   Jakby   ktoś   włożył   mu   do   środka   mały   balonik   i   teraz   ten   balonik   z   całych   sił 

nadmuchał. Nie miał pojęcia, dlaczego uśmiech niemowląt, słuchających jego piosenek, tak 

bardzo go uszczęśliwił. Trochę się nawet przestraszył ogarniającej go fali czułości.

- Co to za piosenka? - zapytała Britt, która właśnie przyniosła dwie butelki z pysznym, 

ciepłym mlekiem.

- Nie mam pojęcia. - Mitch z ociąganiem odsunął się od leżących w koszyku dzieci. - 

Nie wiem nawet, skąd ją pamiętam. Może mama mi ją śpiewała, kiedy byłem mały.

- Może - powiedziała Britt. Uśmiech w jednej chwili zniknął z jej twarzy. - Masz tu 

butelkę. Nie zapomnij sprawdzić temperatury.

Zrobił, co mu kazała, i usiadł na łóżku. Tym razem on karmił Danni.

-   Czy   wiesz,   co   to   znaczy?   -   zapytał,   kiedy   wreszcie   przemyślał   przedziwne 

wydarzenia  ostatnich  kilku minut.  - Przed chwilą zmieniliśmy dziewczynkom pieluchy,  a 

teraz   wlewamy   w   nie   sporą   ilość   płynu.   Z   tego   wynika,   że   pieluchy   niedługo   znów   się 

zamoczą.

- Taka jest kolejność zdarzeń. Śmieszne, co?

- Śmieszne? - skrzywił się Mitch. - Moim zdaniem to prawie tragedia.

Danni, którą trzymał na rękach, piła wprawdzie swoje mleko, ale ani na chwilę nie 

background image

spuszczała oczu z Mitchella. Leżąca na ramieniu Britt Donna także odwracała główkę za 

każdym razem, kiedy tylko Mitch się odezwał.

- Wielkie nieba! - wykrzyknęła szczerze zdziwiona Britt. - Co w tobie jest, że nawet 

takie małe dziewczynki za tobą przepadają?

-   Mnie   dziwi   zupełnie   co   innego   -   Mitch   udał   obrażonego.   -   Dlaczego   ty   nie 

zauważasz moich zalet. Przecież są oczywiste.

- Ja? - Britt trochę się przestraszyła, ale szybko zorientowała się, że sąsiad żartował. - 

Widocznie jestem odporna na twój urok. Na szczęście.

Dobrze, że niczego nie zauważył, pomyślała. Chociaż powinien, bo przecie ślepy nie 

jest. On mi się naprawdę bardzo podoba. Coraz bardziej.

- Po prostu nie znasz się na mężczyznach - stwierdził. Oczy mu się kleiły. Karmienie 

niemowląt jego także usypiało. - A może nie masz poczucia humoru. Dobrze, że przynajmniej 

te maleństwa potrafią w pełni ocenić bogactwo mojej duszy.

-   Być   może   małe   dziewczynki   uwielbiają   zgrywusów,   ale   dużym   samo   poczucie 

humoru raczej nie wystarcza.

- Ach, więc jednak zauważyłaś, że je mam - Mitch uśmiechnął się do Britt.

- Oczywiście, że to zauważyłam. - Wpatrywała się w buźkę Danni, żeby tylko nie 

spojrzeć na Mitcha. - Widzę zjawisko, ale nie potrafię go wyjaśnić.

- No to ja ci powiem, co takiego widzą we mnie dorosłe kobiety. Na pewno lubią, jak 

je całuję.

- Co lubią? - zapytała Britt absolutnie pewna, że źle usłyszała. Była przecież bardzo 

śpiąca.

- Jak je całuję - powtórzył Mitch. - Nigdy nie mają dosyć.

- Też mi powód do dumy. Wiesz, co ci napiszą na nagrobku? „Nie zdziałał wiele, ale 

za to wspaniale całował”.

Mitch roześmiał się głośno, a Danni wypuściła z buzi smoczek, żeby mu się lepiej 

przyjrzeć.

- Naprawdę nie wiem, co cię tak ekscytuje w tym całowaniu. - Britt położyła sobie 

dziecko na ramieniu i poklepywała je po pleckach, żeby się małej odbiło.

- Skąd masz wiedzieć, jeśli nawet tego nie popróbowałaś?

- Czego nie spróbowałam?

- Mojego całowania. Może sprawdzimy, czy uda mi się zmienić twoje zdanie.

- Nie. - Britt zaczerwieniła się jak piwonia.

- Ile ty właściwie masz lat? - zapytał. - Dwadzieścia pięć?

background image

Britt nie odpowiedziała. Ucieszyła się tylko, że zdaniem Mitcha tak młodo wygląda.

- W każdym razie powinnaś już mieć za sobą co najmniej dziesięć lat doświadczeń w 

tej dziedzinie. Mam pomysł. Pocałuję cię i sama sprawdzisz, czy mam rację, czy też jej nie 

mam.

- Nie  mam  żadnego  doświadczenia  w  tej  dziedzinie  - oświadczyła  Britt,  której  ta 

głupia rozmowa dawno już przestała się podobać. - Całowanie nigdy nie należało do moich 

ulubionych zajęć. Mówiąc prościej, właściwie z nikim się dotąd nie całowałam.

- To chyba  niemożliwe.  - Mitch popatrzył  na nią ze zdziwieniem.  - Trudno w to 

uwierzyć.

Britt natychmiast pożałowała niepotrzebnej szczerości. Sama nie wiedziała, dlaczego 

właściwie powiedziała mu o tym. Rzadko rozmawiała na takie tematy. Nawet z kobietami. 

Zaczęła  przypuszczać,  że ten cały Mitch ma  w sobie coś, co zmusza  ludzi do zwierzeń. 

Dlatego Britt postanowiła bardziej uważać i nie dać z siebie wyciągnąć niczego, czego nie 

powinna mu mówić.

- Nie przepadam za tego rodzaju rozrywkami. Nie wiem, co może być interesującego 

we   włóczeniu   się   po   knajpach   z   jakimś   nudnym   idiotą,   który   myśli   tylko   o   tym,   żeby 

zaciągnąć kobietę do łóżka. Ja w każdym razie znam ciekawsze zajęcia.

- Czekaj, czekaj. Z tego, co mówisz, wynika, że nigdy dotąd nie związałaś się na 

dłużej z żadnym mężczyzną. Dobrze zrozumiałem?

- Dobrze. - Britt nie miała zamiaru wstydzić się tego, że jej przyzwyczajenia znacznie 

odbiegają od ogólnie akceptowanych zasad postępowania.

- Jak to możliwe? - Mitch zastanawiał się nad czymś tak intensywnie, że aż pojawiły 

mu się zmarszczki na czole. - Jesteś atrakcyjna, więc faceci na pewno szaleją za tobą... Już 

wiem! Pewnie dlatego, że trzymasz ich od siebie na dystans.

- No i co z tego? Nie wolno?

- Wolno, oczywiście, że wolno. - Mitch był już poważnie zaniepokojony. Nie chciał, 

żeby taka atrakcyjna i mądra dziewczyna zmarnowała sobie życie. - Nie zamykaj się przed 

światem, nie chowaj się. Spróbuj żyć pełnią życia, bo...

- Bo co? - przerwała mu. - Bo będę tego żałować?

- No... tak.

- Dajże spokój - żachnęła się. - Wszystkie znane mi nieszczęśliwe kobiety to te, które 

za wcześnie zaczęły żyć pełnią życia i mając dwadzieścia jeden lat męczą się z dwójką dzieci 

i z mężem, którego znieść nie mogą. To ma być szczęście? W porównaniu z takim szczęściem 

moje życie to nieustająca ekstaza.

background image

Mitch stracił pewność siebie. Dopiero teraz dotarło do niego, że Britt ma absolutną 

rację. On sam znał wiele kobiet i mężczyzn, znajdujących się w podobnej sytuacji. Ich losy 

potwierdzały   teorię,   że   zbyt   wcześnie   rozpoczęte   życie   seksualne   może   całkowicie 

zmarnować człowieka.

Ciekawe, co ona jeszcze wie na ten temat? zastanawiał się Mitch, przyglądając się 

sąsiadce. Wygląda na to, że znalazła niezłe uzasadnienie dla swojej postawy życiowej. Nie 

wydaje mi się, żeby warto było z nią dyskutować o zmianie tej postawy. W końcu jeszcze 

sam bym się musiał w to zaangażować, a wcale nie mam na to ochoty. Moja wolność jest dla 

mnie ważniejsza niż wszystkie baby świata. O, kurczę! Przecież ona przed chwilą prawie 

dosłownie to samo powiedziała.

- Nie mogę już patrzeć na ten koszyk - powiedziała nagle Britt, która miała głowę 

zaprzątniętą zupełnie czym innym niż bezużyteczne romanse. - Wiesz co? Ułożymy dziew-

czynki w szufladach.

- Oszalałaś?  - przeraził  się Mitch i mocno  przytulił  do siebie Danni, jakby małej 

groziło wielkie niebezpieczeństwo.

- Nie bój się, głuptasie, nie zamknę ich przecież w tych szufladach - roześmiała się 

Britt. - Wyjmiemy szuflady z komody i zrobimy z nich prowizoryczne łóżeczka.

Znowu te łóżka, pomyślał  Mitch. Jak się ta Britt do czegoś przypnie, to zamęczy 

człowieka. Istna pirania. Dobrze chociaż, że nie kazała mi się bawić w stolarza w samym 

środku nocy.

Britt  nie miała  zamiaru  czekać  na niczyją  zgodę. Ułożyła  Donnę obok Mitcha na 

łóżku,  po czym   pobiegła  do  komódki.  Wyciągnęła  szufladę   i wyrzuciła  jej   zawartość  na 

podłogę. Nawet nie zauważyła, że rozsypała po pokoju bieliznę. A nawet jeśli zauważyła, to 

niewiele ją to obeszło.

- Tak, ta będzie dobra. - Britt przesunęła dłonią po wnętrzu szuflady, sprawdzając, czy 

aby nie ma tam żadnych zadziorów. - Obłożę boki ręcznikami, a na spód też się coś znajdzie. 

Nie może to być zbyt  miękkie, żeby dziewczynki się nie podusiły,  kiedy odwrócą się na 

brzuszek.

Zawartość   drugiej   szuflady   wkrótce   także   znalazła   się   na   podłodze.   Britt   zaczęła 

grzebać w szafie w poszukiwaniu czegoś, co nadawałoby się do wymoszczenia łóżeczek. 

Mitchowi sąsiadka z każdą chwilą coraz bardziej się podobała. Nie prosiła go o pomoc, tylko 

sama realizowała własny pomysł i robiła to tak, aby efekt końcowy był jak najlepszy.

Nie ma wątpliwości, byłby z niej wspaniały kumpel, pomyślał Mitch.

Po kilku minutach zwykłe szuflady przekształciły się w całkiem przytulne niemowlęce 

background image

łóżeczka. Britt ustawiła je na podłodze, jedno obok drugiego, po czym ułożyła w nich dzieci.

-   W   książce   o   niemowlętach   było   napisane,   że   najlepiej   położyć   je   na   plecach   - 

powiedział Mitch.

- Dlaczego na plecach? - zdziwiła się Britt. - Na pewno niczego nie pomyliłeś?

- Na pewno. Napisali tam, że wprawdzie dotychczas radzono młodym matkom kłaść 

dzieci na brzuszkach, ale najnowsze badania wykazały, że nie jest to zbyt bezpieczne.

- Ciekawa jestem, co wykażą badania w przyszłym roku. Teraz już sama nie wiem, jak 

mam położyć te dzieci. - Britt była bliska rozpaczy.

- Proponuję kompromis. - Mitch był pewny siebie, jak każdy mężczyzna. - Położymy 

je na boku. Tylko musimy je przykryć tak, żeby kocyk nie znajdował się zbyt blisko buzi 

dziecka. Wtedy nic złego im się nie stanie.

- Dobrze. - Britt ułożyła maleństwa według wskazówek Mitcha, a kiedy to zrobiła, 

uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.

Maluchom   łóżeczka   najwyraźniej   się   spodobały,   bo   obie   dziewczynki   gaworzyły 

radośnie, jakby jedna drugiej opowiadała, jak wygodnie się jej teraz leży. Mitch i Britt stali 

obok siebie, patrząc na usypiające maluchy. Bardzo byli z siebie zadowoleni. Mitch chciał 

położyć  dłoń na ramieniu  swojego nowego kumpla  - dziewczyny,  ale ona odskoczyła  od 

niego jak oparzona.

- Przepraszam - powiedział cicho.

Britt nawet na niego nie spojrzała, tylko zabrała się do sprzątania zużytych pieluch i 

innych pozostałości po karmieniu niemowląt.

Miałem rację, pomyślał Mitch. Ona nawet dotknąć się nie pozwala. Ciekawe, co aż tak 

złego spotkało ją w życiu.

Chciał jej pomóc w sprzątaniu,  ale zanim jeszcze zdążył  się do tego zabrać, jego 

uwagę  odwróciła   walająca  się  po podłodze   bielizna,   którą  Britt  tak  ochoczo   wyrzuciła  z 

szuflad.   Mitchowi   rzadko   zdarzało   się   oglądać   tak   bardzo   podniecające   drobiazgi. 

Podniecające nie z powodu oryginalnego kroju, ale z powodu swej delikatności i elegancji. Te 

małe skrawki ozdobionego koronkami materiału przywodziły na myśl poranną mgłę i krople 

rosy na misternie splecionej pajęczynie.

W życiu nie przyszłoby mi do głowy, że taka błyskotliwa kobieta sukcesu może nosić 

tak romantyczną bieliznę, pomyślał.

- Coś cudownego - mruknął pod nosem.

- Co takiego? - Britt spojrzała na niego, chcąc się przekonać, co go tak zachwyciło. 

Kiedy okazało się, że jej własna bielizna zrobiła na sąsiedzie takie wrażenie, dziewczyna 

background image

pośpiesznie wepchnęła ją do innej szuflady. - Nie ma tu nic do podziwiania. To tylko zwykłe 

koronki - ofuknęła go chwilę potem.

- Zwykłe czy nie, ale dużo mi o tobie powiedziały.

-   Wydaje   ci   się,   że   odkryłeś   prawdę,   którą   skrzętnie   ukrywam   przed   światem?   - 

zapytała z odrobinę przesadzoną kpiną w głosie. - Niestety, niczego nie ukrywam. Jestem 

dokładnie taka, jak widzisz, i musisz mi uwierzyć na słowo. - Zatrzasnęła szufladę, jakby w 

ten sposób dawała do zrozumienia, że i szuflada, i temat zostały definitywnie zamknięte.

- No, nie  wiem - nie  ustępował  Mitch.  Uznał, że  nie zaszkodzi  troszkę  się z nią 

podroczyć. - Nie byłbym tego całkiem pewien. Moim zdaniem pod tą skromną garsonką, 

którą nosisz na co dzień do pracy, kryje się ciało namiętnej kobiety.

- A skąd ty wiesz, w czym chodzę do pracy? - zapytała z gniewem. Nie chciała, a 

może i nie umiała skomentować jego głupiej uwagi o namiętności.

- Przecież widziałem.

- Psychoanaliza na odległość - mruknęła.

Britt wyłączyła górne światło i oboje z Mitchem na paluszkach wyszli z sypialni. Ale 

ledwo zamknęli za sobą drzwi, maleństwa znów zaczęły popłakiwać.

- One wcale nie mają zamiaru spać - stwierdził Mitch.

- Na to wygląda. Czy wejdziemy, żeby je uspokoić, czy najpierw pozwolimy im trochę 

popłakać? Jak uważasz?

- Ty mnie o to pytasz?

Przez  chwilę  stali  pod drzwiami,  nasłuchując coraz  bardziej  rozpaczliwego  płaczu 

niemowląt. Żadne z nich nie wiedziało, jak należy w tej sytuacji postąpić.

- Nie mogę tego wytrzymać - Britt pierwsza się załamała. - Wchodzę.

Mitch westchnął, ale posłusznie podążył za nią.

Dwa małe łobuziaki tak się wierciły w swoich nowych łóżeczkach, aż skopały kocyki. 

Nietrudno było poznać, że najwyraźniej w świecie nie życzą sobie, żeby pozostawiano je 

same w ciemnym pokoju, kiedy im się jeszcze nie chce spać.

- No, świetnie - Mitch pochylił się nad dziewczynkami. - Dostałyście nowe łóżeczka, 

ale nie macie ochoty spać.

- Nie możemy ich tak zostawić - Britt wzięła Danni na ręce.

Mitchowi ten pomysł niezbyt się spodobał. W jego książce było napisane, że o tej 

porze nie należy nosić dzieci na rękach, chyba że są chore. Poza tym sam był już okropnie 

zmęczony i marzył o kilku choćby godzinach snu.

- Co robimy? - zapytał.

background image

- Chyba powinniśmy je trochę ponosić. Nic innego nie przychodzi mi do głowy.

Wobec tak zdecydowanej postawy sąsiadki Mitchowi nie pozostało nic innego, jak 

tylko wziąć na ręce Donnę. Oboje z Britt spacerowali tam i z powrotem po przestronnej 

sypialni,   kołysali   maleństwa   i   szeptali   im   coś   do   uszka.   Dziewczynki   uspokoiły   się 

wprawdzie, ale oczki wciąż miały szeroko otwarte.

- Powiedz mi - poprosił Mitch po kwadransie tej morderczej wędrówki - czy rodzice w 

ogóle sypiają?

- Z tego, co słyszałam, to nie sypiają.

Mitch jęknął. Zrobił to tak zabawnie, że Britt zachciało się śmiać.

- Nie martw się - pocieszyła go - powinny zaraz usnąć. - Jeszcze parę minut.

- Nie mogę zrozumieć, jak do tego doszło - odezwał się Mitch po kolejnych kilku 

minutach.

- Do czego?

-   Jak   to   możliwe,   żeby   matka   zostawiła   dwójkę   niemowląt   na   korytarzu   jakiejś 

kamienicy?

- Myślę, że była wykończona i zrozpaczona - odrzekła Britt. Sama zastanawiała się 

nad tym od chwili, w której znalazła dzieci pod drzwiami mieszkania swego sąsiada.

Albo naćpana, pomyślał Mitch, ale nie powiedział tego głośno. Nie chciał straszyć 

Britt. Przynajmniej jeszcze nie teraz.

-  Nie   sądzisz,   że  ona   powinna   wrócić,  żeby  sprawdzić,  co   się  stało  z   dziećmi?   - 

zapytał.

- Nie pomyślałam o tym - zatroskała się Britt. - Jeśli Janine rzeczywiście wróciła, to 

szukała dzieci nie w tym mieszkaniu, co trzeba.

- Na pewno zadzwoniłaby do ciebie.

- Może tak, a może nie. Wiesz co, włożę w twoje drzwi kartkę. - Britt zatrzymała się 

przy   biurku.   Położyła   sobie   niemowlę   na   ramieniu   i   przytrzymując   je   jedną   ręką,   drugą 

szukała papieru i długopisu.

- Niezły pomysł. Tylko nie pisz, gdzie ich szukać. Napisz może tak: „Informacje na 

temat bliźniaczek w mieszkaniu numer...”

- Dobrze - Britt napisała to, co jej podyktował, i wybiegła z pokoju.

W kilka chwil była z powrotem. Promienna, najwyraźniej bardzo zadowolona z siebie.

- Załatwione - powiedziała. - Teraz czuję się znacznie lepiej.

Skłamała. Wcale lepiej się nie poczuła. Nawet przeciwnie. Tajemnicza Janine z każdą 

godziną stawała się dla niej coraz mniej realna, za to jej dzieci jak najbardziej prawdziwe i z 

background image

każdą chwilą coraz ważniejsze.

- Wiesz co - powiedziała  do Mitcha, który półprzytomny  ze zmęczenia  krążył  po 

pokoju z maleństwem na rękach - spróbuj może usiąść w tym bujanym fotelu, który stoi w 

salonie.

Mitch skorzystał z pomocy fotela, ale Donnie wcale się ten pomysł nie podobał. Nie 

chciała, żeby ją kołysano. Chciała się bawić. Tak długo wierciła się i popiskiwała, aż wreszcie 

Mitch włożył  ją z powrotem do łóżeczka i dotykając palcem brzuszka maleństwa, zaczął 

wyśpiewywać   swoje   bezsensowne   piosenki.   Dopiero   wtedy   maluch   się   uśmiechnął   i   po 

swojemu zagaworzył do Mitcha.

- Posłuchaj - zawołał Mitch. - Ona też próbuje śpiewać.

Zademonstrował Britt umiejętności swojej podopiecznej, która ucieszona, gaworzyła 

w takt jego piosenki.

- Czy to nie wspaniałe? - zawołał podekscytowany.

- Obie są wspaniałe - przyznała Britt, zadziwiona widokiem playboya, którego tak 

bardzo zachwycają dzieci.

Znów zaczęła spacerować po pokoju. Była tak zmęczona, jakby przewędrowała już ze 

dwadzieścia kilometrów, a wtulona w jej ramię Danni ani myślała o spaniu. Britt postanowiła 

nie   marnować   czasu.   Przerzuciła   sobie   małą   przez   ramię   i  zagadując   do  niej   przyjaźnie, 

poszła  do kuchni nastawić  wodę na herbatę. Danni przyglądała  się wszystkiemu  z takim 

natężeniem,   że   aż   na   małym   czółku   pojawiły   się   zmarszczki.   Britt   była   zachwycona. 

Obecność   maleństwa,   jego   ciekawość   świata   sprawiały   jej   trudną   do   wyobrażenia 

przyjemność.

- Słodka dziecina - szepnęła, całując małą główkę. Wróciły do salonu. Mitch znów 

siedział w fotelu z Donną na kolanach. Tym razem oboje spali. Jest taki ładny, pomyślała 

Britt. Nic dziwnego, że trudno mu się oprzeć. Tak ślicznie wygląda z dzieckiem na kolanach. 

I wciąż mocno trzyma Donnę, chociaż sam już śpi.

Dopiero  teraz  Britt  zdała  sobie  sprawę z tego,  że Danni także  od paru  minut  nie 

gaworzy. Britt ułożyła śpiące maleństwo w prowizorycznym łóżeczku i wróciła do salonu po 

Donnę. Niestety, musiała obudzić Mitcha, bo tak mocno trzymał małą w objęciach, że Britt 

nie mogła jej odebrać piastunowi.

- Mitch - dotknęła jego ramienia. - Obudź się, Mitch.

- Co? Co się stało? - mrugał oczami, zupełnie zdezorientowany.

- Donna już śpi. Daj mi ją i sam też idź do łóżka.

- Dobrze. - Przecierał zaspane oczy.

background image

Co za ulga, westchnęła Britt, sięgając po Donnę. Obie śpią, więc może i nam uda się 

trochę pospać. Mitch powinien chyba pójść do domu. W końcu nie mieszka zbyt daleko. Jeśli 

będzie potrzebny, w każdej chwili mogę go obudzić.

- Idź spać - powtórzyła, patrząc czule na Mitcha. Gdyby był całkiem przytomny, nie 

ośmieliłaby się tak na niego spojrzeć. - Idź do domu. Teraz już sama sobie poradzę z dziećmi.

Ostrożnie wzięła Donnę na ręce i ułożyła ją w łóżeczku.

-   Śpijcie,   moje   skarby   -   wyszeptała,   otuliwszy   maleństwa   kocykami.   -   Pośpijcie 

chociaż parę godzin. Bardzo was proszę.

Wstała, odwróciła się i dopiero teraz stwierdziła, że Mitch dosłownie potraktował jej 

propozycję. Kazała mu wprawdzie iść do łóżka, ale myślała oczywiście o jego łóżku, a nie o 

swoim. Tymczasem on się rozłożył w jej sypialni, na jej własnej pościeli.

- Niedokładnie mnie zrozumiałeś - mruknęła.

Już miała wyciągnąć rękę i znów go obudzić, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie.

A cóż to w końcu za różnica? pomyślała. Ten biedak jest taki zmęczony.  Śpi jak 

kamień. Zresztą przez cały wieczór zachowywał się bez zarzutu. Zrezygnował nawet z randki. 

Naprawdę nic mi  się nie stanie,  jeśli go u siebie  przenocuję. Może jeszcze tylko  chwilę 

posiedzę na wypadek, gdyby maleństwa się obudziły.

Britt   zdjęła   śpiącemu   mężczyźnie   buty   i   okryła   go   kocem.   Po   raz   kolejny   tego 

wieczoru stwierdziła, że ma wyjątkowo przystojnego sąsiada.

A ja jestem wyjątkowo zmęczoną kobietą, pomyślała. Oczy mnie pieką. Naprawdę 

muszę   się   położyć.   Chyba   prześpię   się   na   kanapie.   Chociaż   właściwie...   Nie   będę   się 

wygłupiać. Mitch śpi, a łóżko jest szerokie. Zdejmę bluzkę i spódnicę, a potem wsunę się pod 

kołdrę. Nawet go nie dotknę.

Britt   zgasiła   światło,   rozebrała   się   i   wyjęła   z   włosów   spinki.   Oczy   same   jej   się 

zamykały. Już zasypiała, kiedy usłyszała głos Mitcha. Drgnęła jak oparzona.

- Dobranoc - powiedział i zabrzmiało to tak, jakby był pijany.

- Dobranoc - wyszeptała, przyciskając dłonie do piersi, bo jej serce nagle zabiło zbyt 

mocno.

Spanie w jednym łóżku z mężczyzną nie było niczym zdrożnym, ale leżenie w jednym 

łóżku z mężczyzną, który nie spał, to zupełnie co innego.

Na szczęście Mitch miał własne problemy. On także czuł się nieswojo. Kładąc się do 

łóżka z kobietą, rzadko kiedy myślał o spaniu. Tym bardziej kiedy ta kobieta była młoda i 

atrakcyjna. Tym razem jednak nie chciał powtarzać utartych schematów. Miał przecież wobec 

Britt pewne plany.

background image

Nie zostaniemy kochankami, tylko kumplami, pomyślał sobie. To już postanowione. 

Ciekawe tylko, jak się ta nasza przyjaźń ułoży. Trzeba będzie ustalić jakieś reguły.

- Britt - zaczął, chociaż ledwo mógł mówić. - Jakie filmy najbardziej lubisz?

- Nie chodzę do kina - odrzekła, przerażona perspektywą rozmowy towarzyskiej w 

niecodziennych w końcu warunkach.

- Jak to, nie chodzisz do kina? - Mitch tak się zdziwił, że aż uniósł się na łokciu.

- Wolę czytać książki. Są ciekawsze.

Książki? pomyślał rozczarowany Mitch. Przecież nie będę czytał książek z kumplem.

- A lubisz jadać śniadania na mieście? - chwycił się kolejnego, wymyślonego przez 

siebie punktu scenariusza koleżeńskiej przyjaźni. - Ja na przykład bardzo lubię omlety na 

maśle.

- Nie jadam śniadań - Britt już straciła cierpliwość. Co za głupota, żeby nie spać, kiedy 

ma się przed sobą zaledwie kilka godzin spokoju.

- Nie jadasz śniadań? - zdziwił się Mitch. - I ty mnie pouczasz o zasadach zdrowego 

odżywiania się!

-   Nigdy   nie   mówiłam,   że   się   właściwie   odżywiam   -   mruknęła   Britt.   -   To   ty   tak 

twierdziłeś.

- No to co lubisz robić? - zapytał Mitch i ziewnął.

- Lubię czytać i pracować.

Czytać i pracować! Wielkie nieba, pomyślał Mitch, wpatrując się w sufit. Ani jednego, 

ani drugiego nie będziemy mogli robić wspólnie. No cóż, muszę ją nauczyć, na czym polega 

urok życia.

- Zabiorę cię na plażę - mruknął. - Co?

- Na plażę - powtórzył. - Nauczę cię pływania na desce.

- Za żadne skarby świata!

- Owszem, zrobię to. Zresztą sama się przekonasz - westchnął Mitch i już po chwili 

jego równy oddech świadczył o tym, że gorliwy opiekun niemowląt wreszcie zasnął.

Za to Britt szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w ciemność. Nie miała pojęcia, 

o co Mitchowi chodziło i po co wypytywał ją o te wszystkie głupoty.

Mitch w niczym nie przypomina żadnego z mężczyzn, których dotychczas poznałam. 

Wprawdzie nie znałam ich wielu, ale zawsze... Gdybym miała wybierać, jego nie wybrałabym 

na pewno. Uśmiechnęła się do swoich myśli. Chyba powinnam zapamiętać tę chwilę na resztę 

życia. Pewnie nieprędko będę miała okazję leżeć w łóżku z takim przystojnym mężczyzną. O 

ile w ogóle... No bo i po co mi to? Mężczyzna potrzebny jest kobiecie wyłącznie do założenia 

background image

rodziny. A ja nie chcę żadnej rodziny, żadnych dzieci i żadnych mężczyzn. Mam swoją pracę, 

swoje życie i naprawdę niczego więcej mi do szczęścia nie brakuje.

Z dna podświadomości wypełzły nagle nie chciane i skrzętnie zazwyczaj ukrywane 

wspomnienia awantur, krzyków i strachu. Britt zamknęła oczy, jakby w ten sposób mogła się 

od nich odgrodzić. Za nic na świecie nie chciałaby jeszcze raz przez to wszystko przechodzić. 

Nie mogła o tym nawet myśleć. Jej obecne życie było doskonałe, dokładnie takie, jakie sobie 

wymarzyła, a o przeszłości należało jak najprędzej zapomnieć.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Mitch obudził się z twarzą wtuloną we włosy Britt. Były długie, puszyste i pięknie 

pachniały. Przeciągnął się i... zupełnie zapomniał o swoim planie zdobycia nowego kumpla.

Britt także już nie spała. Jak zwykle po przebudzeniu spojrzała na zegar i był to jedyny 

ruch, jaki uczyniła. Wprawdzie była do Mitcha odwrócona plecami, ale i tak wiedziała, że on 

nie śpi. Dopiero po chwili poczuła, jak dotknął jej włosów.

- Co ty wyprawiasz? - wyszeptała.

- Wdycham zapach twoich włosów - przyznał się Mitch bez chwili wahania.

O mój Boże, przeraziła się Britt. To gorsze, niż myślałam. Jeszcze chwila i zacznę się 

śmiać.

- Po co to robisz? - zapytała, usiłując zachować powagę.

-  Bo one  tak  ślicznie  pachną.  Tak  egzotycznie.   Jakby drzewem  sandałowym  albo 

kadzidłem...

- Masz halucynacje. - Opanowanie śmiechu z każdą chwilą wydawało się coraz mniej 

możliwe.

- Jeśli to choroba psychiczna, to nie waż się mnie leczyć - mruknął Mitch, nawijając 

pasmo jej włosów na swój palec.

Czy   ja   oszalałam?   przeraziła   się   Britt   i   rozbawienie   w   jednej   chwili   ją   opuściło. 

Wiedziała, że powinna jakoś przerwać tę głupią sytuację, odsunąć jego rękę albo powiedzieć 

coś   nieprzyjemnego.   Problem   jednak   tkwił   w   tym,   że   nawet   oddychanie   sprawiało   jej 

trudność, a co dopiero mówienie.

Mitchell uniósł się na łokciu i z góry przyglądał się dziewczynie. Nie mógł oderwać 

od niej oczu. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że ta kobieta miała zostać jego kumplem i 

absolutnie nikim więcej. Uznał, że najwyższy czas powściągnąć te uczucia, które lada chwila 

do czegoś więcej mogłyby go doprowadzić. Wymagało to wprawdzie nadludzkiego wysiłku, 

ale w końcu czego się nie robi w imię przyjaźni.

- Dzieci jeszcze śpią - powiedział Mitch, jak gdyby nigdy nic, i wreszcie zostawił w 

spokoju włosy Brittanny. - Mieliśmy dużo szczęścia.

Britt odetchnęła z ulgą. Naprawdę miała szczęście. Była wdzięczna Mitchowi za to, że 

nie pozwolił sobie na komplikowanie i tak już niełatwej sytuacji. Może zresztą w cichości 

ducha   troszeczkę   żałowała,   ale   za   nic   na   świecie   nawet   przed   sobą   by   się   do   tego   nie 

przyznała.

- W ogóle ich nie słychać - potwierdziła. Podciągnęła kołdrę pod brodę i odwróciła się 

background image

tak, żeby móc patrzeć na Mitcha. Wmówiła sobie, że dzięki temu uwolni się od czaru, jaki 

rzuciło na nią dotknięcie jego dłoni.

- Śpią już parę godzin - zauważył Mitch.

- Dokładnie trzy. Żaden rekord.

- Mnie się wydaje, że spałem całe wieki. Wczoraj byłem już całkiem wykończony. - 

Przeciągnął się. - Bardzo ci jestem wdzięczny, że pozwoliłaś mi tu zostać.

- To ja ci dziękuję. Nie wiem, jak bym sobie bez ciebie poradziła.

Mitch czuł się trochę niezręcznie. Właściwie nie bardzo wiedział, jak powinien się 

zachować. Zazwyczaj kiedy rano budził się w łóżku z kobietą, myślał tylko o tym, żeby jak 

najszybciej uciec, sprawiając przy rym jak najmniej przykrości i sobie, i partnerce. Unikanie 

słów, które dziewczyna chciałaby usłyszeć, i gestów, których od niego oczekiwała, stało się 

dla   Mitchella   tak   nieznośne,   że   przez   kilka   ostatnich   lat   najzwyczajniej   w   świecie   nie 

dopuszczał  do podobnych  sytuacji. Chenille  Savoy miała  być  tą kobietą, która przełamie 

dotychczasowego pecha, prześladującego związki Mitcha z płcią piękną. Tymczasem nie miał 

nawet pewności, czy po wczorajszym wieczorze Chenille w ogóle zechce się jeszcze do niego 

odezwać. Mitch w głębi serca szczerze w to wątpił. Takie sławne i oblegane przez wielbicieli 

kobiety niełatwo wybaczają. Uważają się za pępek świata i nie mają litości dla ludzi, którzy 

uznają inną hierarchię wartości.

- Właściwie to było nawet zabawnie - odezwała się Britt.

- Zabawnie to raczej nie, ale na pewno interesująco.

- W każdym razie chyba się już skończyło. - Britt usiłowała pokryć zaniepokojenie 

udaną obojętnością.

- Dlaczego tak mówisz? - Mitch sam nie wiedział, po co się z nią spiera, zamiast 

skorzystać z okazji i jak najszybciej się wynieść.

- Przecież ta sytuacja nie może trwać wiecznie. Trzeba w końcu coś zrobić z tymi 

dziećmi.

- Chyba masz rację. - Mitch popatrzył na ustawione obok siebie szuflady ze śpiącymi 

w nich maluchami. - Ale musisz przyznać, że one są strasznie fajne.

Britt skinęła głową. Uważała, że dziewczynki są cudowne, ale tym bardziej zależało 

jej na tym, żeby znaleźć im prawdziwy dom. Spojrzała na Mitcha i zamarła z wrażenia. Minę 

miał taką, jakby żałował, że będzie się musiał rozstać z bliźniaczkami.

- Jak myślisz - zapytał - czy Janine przyjdzie dzisiaj po dzieci?

- Nie mam pojęcia, co może zrobić Janine - obruszyła się Britt. Nawet nie próbowała 

wyrazić słowami tego, co myślała o matce, która w tak nieodpowiedzialny sposób porzuca 

background image

swoje dzieci.

- Co zrobimy, jeśli nie uda nam się odszukać Janine ani Sonny'ego? Moim zdaniem 

powinniśmy przekazać dziewczynki opiece społecznej do czasu, kiedy znajdą się ich rodzice. 

Myślisz, że opiekunowie społeczni pracują w soboty?

-   Na   pewno   jest   coś   w   rodzaju   pogotowia   -   potwierdziła   obojętnie   Britt,   chociaż 

zrobiło jej się zimno na myśl o oddaniu niemowląt w obce ręce.

Zapadła  cisza. Każde z nich osobno zastanawiało  się nad problemem,  który czym 

prędzej należało rozwiązać. Jeszcze kilka godzin temu Mitch z największą radością pozbyłby 

się kłopotu. Teraz jednak, nie wiadomo właściwie dlaczego, miał na to coraz mniejszą ochotę. 

Oczywiście, że chciał, aby dzieci znalazły rodziców, pod warunkiem jednak, że ci rodzice 

zapewnią im właściwą opiekę.

- Wiesz, chyba coś wymyśliłem - odezwał się po chwili. - Mówiłem ci już, że pracuję 

w   biurze   prokuratora   okręgowego.   Dzięki   temu   mam   dostęp   do   informacji   policyjnych. 

Mógłbym pojechać do biura i sprawdzić, co się dzieje z Sonnym. Może przy okazji udałoby 

mi się także dowiedzieć czegoś o Janine. Co o tym sądzisz?

- Wspaniały pomysł - rozpromieniła się Britt, uszczęśliwiona, że ktoś podejmuje się 

zdjąć z jej barków przerastający siły ciężar. - Myślisz, że uda ci się ich znaleźć?

- Jeśli policja coś o nich wie, to ja też się tego dowiem - zapewnił ją Mitch. Nie 

rozumiał, dlaczego tak bardzo go cieszy sprawianie przyjemności tej dziewczynie. Jeden jej 

uśmiech wystarczył, żeby poczuł się jak bohater. - Obiecuję ci, że zajrzę nawet w mysie 

dziury.

- Świetnie! - ucieszyła się Britt, ale nawet nie spojrzała na sąsiada. Obawiała się, że 

znów   się   zaczną   do   siebie   uśmiechać,   co   tym   razem   może   doprowadzić   do   zupełnie 

nieprzewidzianej sytuacji. Zresztą należało wreszcie wstać z łóżka i doprowadzić się do stanu 

używalności. Do łazienki było dość daleko. Za daleko w każdym razie, żeby tam iść w samej 

bieliźnie.

- Powinnam wziąć prysznic - zaczęła dyplomatycznie Britt. - Obok kuchni jest druga 

łazienka, więc jeśli masz ochotę...

- Może zapomniałaś, ale mam własną łazienkę. Pójdę do siebie. Muszę się przecież 

przebrać i w ogóle...

- Dobrze, tylko... - Britt nie dokończyła zdania, ale za to uśmiechnęła się do Mitcha.

- Co tylko?

- Chciałam powiedzieć, żebyś unikał sąsiadów. Wolałabym, żeby nikt nie widział, jak 

wychodzisz ode mnie w tym stanie i o tej porze. Dopiero potem przypomniałam sobie, że ani 

background image

ja, ani ty nie znamy naszych sąsiadów, wobec czego nie musimy się nimi przejmować.

-   Słusznie.   -   Mitch   wstał   z   łóżka   i   przeciągnął   się   tak   mocno,   że   aż   kości   mu 

zatrzeszczały. - Pani reputacja nie została narażona na szwank, milady.

- Pańska także nie, milordzie.

-   Zaraz   wracam   -   zapewnił   Mitch.   Spojrzał   raz   jeszcze   na   śpiące   niemowlęta   i 

sprężystym  krokiem wyszedł z sypialni. Był  już w przedpokoju, kiedy nagle rozległo się 

szaleńcze łomotanie do drzwi.

- Britt! - wrzeszczał stojący za drzwiami gość. - Jesteś tam? Otwórz!

Mitch w mgnieniu oka znalazł się z powrotem w sypialni.

-  To  na pewno  Gary,  mój  szef  z  muzeum  -  powiedziała  Britt   zdziwiona  i  trochę 

przestraszona. - Czego on tu szuka?

- Mam otworzyć? - zapytał Mitch.

- Otwórz - odrzekła po chwili zastanowienia. - I powiedz mu, żeby zaczekał. Muszę 

się najpierw umyć i ubrać.

Mitch otworzył drzwi w chwili, w której Gary właśnie miał w nie uderzyć. Szczupły 

rudzielec w okularach, ubrany w najmodniejszy w tym sezonie strój sportowy, omal nie upadł 

na dywan.

- Gdzie ona jest? - wrzasnął, gdy tylko udało mu się odzyskać równowagę.

- Uspokój się, chłopie.

- Czy mogę zapytać, co pan tutaj robi? - Gary patrzył z przerażeniem na niekompletnie 

ubranego Mitchella.

- Nie możesz - odrzekł wojowniczo Mitch. Wprawdzie zamierzał tylko otworzyć temu 

facetowi drzwi i pójść do swojego domu, ale teraz zmienił plany.

- Nie mów mi tylko, że... że... - Gary był wstrząśnięty.

-  Że  spędziłem   tu  noc?   - podpowiedział   mu   Mitch.  Irytowanie  rudego  okularnika 

sprawiało mu trudną do opisania przyjemność. - No cóż, tak się, niestety, złożyło. Przykro mi 

tylko, że ode mnie musisz się tego dowiadywać.

- Ale dlaczego? - Gary chwycił się za serce. Wyglądał jak człowiek, którego za chwilę 

trafi szlag. - Jakim cudem?

Mitch wiedział, że te pytania nie są skierowane do niego. Raczej do przeznaczenia. A 

może tylko do Britt? W każdym razie Gary zachowywał się jak typowy bohater kiepskiego 

melodramatu.

- Uspokój się, chłopie. - Mitch poklepał go po ramieniu. - Napijesz się soku? Albo 

może kawy?

background image

- Nie. - Gary rozpaczliwie rozglądał się po pokoju. - Muszę natychmiast zobaczyć się 

z Brittanny.

- Niestety, jest w tej chwili zajęta. Za to ja jestem wolny i mogę ci poświęcić trochę 

czasu. Siadaj, człowieku...

- Dlaczego nie pozwalasz mi jej zobaczyć? - przerwał mu Gary, patrząc na Mitcha z 

takim obrzydzeniem, jakby miał przed sobą jadowitego węża. - Gdzie ona jest? Co robi?

- Kąpie się.

- To ty tak twierdzisz - Gary kręcił głową na prawo i lewo, jak gdyby miał nadzieję, że 

uda mu się zobaczyć ukrytą w jakimś kącie Britt. - Jak ona mogła? - mruczał pod nosem.

Mitch uznał, że w tej sytuacji lepiej będzie jednak odesłać Gary'ego do domu.

- Posłuchaj, Gary - zaczął, delikatnie popychając rudzielca w stronę drzwi. - Skoro nie 

chcesz zaczekać... No, cóż, bardzo mi przykro, że musisz tak szybko nas opuścić. Powiedz mi 

tylko, po co przyszedłeś, a ja na pewno przekażę tę wiadomość Britt.

- A skąd wiesz, jak mam na imię? - Gary nie dał się nigdzie wyprowadzić. Oparł się o 

ścianę, dając do zrozumienia, że nie zamierza się ruszyć z miejsca co najmniej do końca 

świata. Albo przynajmniej do pojawienia się Britt. - Nie przypominam sobie, żebyśmy byli 

sobie przedstawieni.

- Jestem Mitch Caine. Jeśli nie masz nic przeciwko temu...

- Czy ona ci coś o mnie mówiła? - zapytał Gary z nadzieją w głosie.

- Tak - przyznał niechętnie Mitch. - Powiedziała mi, że jesteś jej szefem.

- A widzisz? - ucieszył się Gary. Natychmiast się opanował, chociaż widać było, że 

nie przyszło mu to łatwo.

- Nie powinieneś robić sobie wielkich nadziei - powiedział z wyższością. - Musisz 

wiedzieć, że ona przeżywa teraz trudne chwile.

- Ach tak - Mitch udał zdziwienie.

- Tak, tak. - Gary znów stracił pewność siebie - Mieliśmy wczoraj drobną sprzeczkę. 

Ona zawsze bardzo się przejmuje takimi sprawami. Musi odreagować.

- Na pewno masz rację - powiedział Mitch z wyraźną kpiną w głosie.

-   Ona   nigdy   nawet   by   nie   spojrzała   na   takiego   faceta   jak   ty,   gdyby   się   nie 

zdenerwowała. Ale nie przejmuj się, bądź mężczyzną.

To jakiś głupek, pomyślał Mitch. Jest zupełnie nie do zniesienia, aż korci, żeby mu 

dać po nosie.

- Przykro mi, stary,  nie mogę się z tobą zgodzić - odezwał się Mitch. - Britt i ja 

spędziliśmy   ze   sobą   całą   długą   noc.   Bardzo   się   do   siebie   zbliżyliśmy.   Rozumiesz   mnie, 

background image

prawda?

- Nie wierzę w ani jedno twoje słowo - zawołał Gary, chociaż wyraz jego twarzy 

świadczył o tym, że jest dokładnie przeciwnie.

- A powinieneś. - Tym razem Mitch uśmiechnął się z wyższością.

Gary   przyglądał   mu   się   przez   chwilę,   po   czym   znów   nerwowo   rozejrzał   się   po 

mieszkaniu.

- Powiedz, draniu, co jej zrobiłeś - wysyczał i ruszył do sypialni. - Gdzie ona jest? 

Britt! Gdzie jesteś? Britt!

- Mówiłem ci, że poszła do łazienki - przypomniał mu Mitch.

Gary   nie   miał   zamiaru   go   słuchać.   Jak   burza   wpadł   do   sypialni,   przebiegł   obok 

śpiących w szufladach dzieci, ale nawet ich nie zauważył, po czym zaczął walić pięściami w 

drzwi łazienki.

- Wpuść mnie, Britt! - wrzeszczał. - Co on ci zrobił?

- To ty, Gary? - zdziwiła się Britt.

Niestety, nawet nie pomyślała o tym, żeby zamknąć drzwi łazienki na klucz. Mitchowi 

bardzo pochlebiało zaufanie, jakim go obdarzyła, ale Gary, niestety, nie znał się na takich 

subtelnościach. Chwycił za klamkę i drzwi, ku jego zdumieniu, natychmiast ustąpiły. Mitch 

chciał go chwycić za ramię, ale nie zdążył.

Britt   natychmiast   się   zorientowała,   że   ktoś   wszedł   do   łazienki.   Przez   zaparowaną 

szybę   kabiny   prysznicowej   udało   jej   się   dostrzec   sylwetkę   mężczyzny.   Dziewczyna   z 

niedowierzaniem przecierała zalane wodą oczy.

To   niemożliwe,   myślała   przerażona.   Nikt   nie   wdziera   się   do   cudzej   łazienki   bez 

powodu.  Nie   ma  takiego  prawa,   które  zezwalałoby   szefowi  na  wchodzenie  pod  prysznic 

razem z podwładnym. Zwłaszcza kiedy przełożony jest mężczyzną, a pracownik kobietą. Czy 

ja śnię? Może jeszcze się nie obudziłam? Nie, to nie sen. Nawet jeśli źle widzę, ten głos 

poznałabym nawet w piekle.

- Britt! - krzyczał Gary. - Britt, powiedz mi, że ty nic... Musisz mi powiedzieć, że ten 

mężczyzna nic dla ciebie nie znaczy.

- Gary? - Britt wciąż jeszcze nie mogła uwierzyć, że wszystko to dzieje się naprawdę. 

Mimo to otuliła się ręcznikiem, chociaż woda z prysznica wciąż lała się na nią i na puszysty 

kąpielowy ręcznik. - Co ty tutaj robisz?

-   Muszę   z   tobą   natychmiast   porozmawiać   -   oświadczył   Gary,   jakby   zupełnie   nie 

rozumiał, że ani pora, ani miejsce, ani tym  bardziej nastrój Britt żadnym  rozmowom nie 

sprzyjają.

background image

- Wynoś się! - krzyknęła Britt. - Natychmiast się stąd wynoś!

-   Muszę   się   dowiedzieć,   co   tu   się   wydarzyło   -   upierał   się   Gary,   próbując   iść   w 

kierunku, z którego dochodził głos dziewczyny. Nawet nie przyszło mu do głowy, że mógłby 

zdjąć zaparowane i zupełnie w tym stanie nieprzydatne okulary. - Britt? Gdzie jesteś?

- Natychmiast się wynoś z mojej łazienki. - Britt wielkim wysiłkiem woli opanowała 

histeryczny wrzask. Wbrew zdrowemu rozsądkowi pomyślała, że może Mitch jeszcze nie 

wyszedł, że może jednak przyjdzie jej z pomocą i wyrzuci tego natarczywego błazna. - Mitch! 

- zawołała zrozpaczona. - Mitch, wyrzuć go stąd! Mitch? Czy to ty? - zapytała na widok 

wyłaniającej się z mgły drugiej sylwetki.

- Już jestem - odezwał się Mitch. - Nie przejmuj się, Britt. Zaraz go stąd wyprowadzę.

- Pośpiesz się - zawołała, z całych sił przyciskając do siebie ciężki od wody ręcznik.

- Nigdzie nie pójdę - upierał się Gary. Musisz mi najpierw wszystko wyjaśnić.

- Przykro mi, Gary. - Mitch chwycił rudzielca za ramię i wyciągnął go z łazienki. - Nie 

masz tu czego szukać.

- Dobrze, już dobrze - mruczał Gary, który najwyraźniej dopiero teraz zrozumiał, jak 

niedopuszczalne popełnił wykroczenie. - Nie myśl sobie, że wyjdę z tego mieszkania. Nie 

ruszę się stąd, dopóki Britt ze mną nie porozmawia. Należą mi się chyba jakieś wyjaśnienia.

-   Nic   ci   się   nie   należy   -   zawołała   zła   jak   osa   Britt.   -   Masz   się   stąd   wynieść. 

Natychmiast.

Usłyszała stuknięcie zamykanych drzwi i westchnęła z ulgą. Wreszcie mogła zdjąć z 

siebie nasiąknięty wodą jak gąbka ręcznik. Omal nie umarła, kiedy usłyszała głos Mitcha.

- Na twoim miejscu kazałbym mu...

- Mitch! - wrzasnęła Britt, tym razem bliska załamania. - Dlaczego nie wyszedłeś?

- Wyprowadziłem Gary'ego. - Słuchając Mitcha, można by było pomyśleć, że ma się 

do czynienia z chodzącą niewinnością.

Gary znów walił pięściami w drzwi łazienki. Tym razem jednak Mitch przezornie je 

zablokował.

-   Czy   ty   zawsze   kąpiesz   się   w   ręczniku?   -   zapytał   Mitch,   jakby   naprawdę   go   to 

dziwiło.

-   Zawsze   wkładam   coś   na   siebie,   kiedy   zbyt   wiele   osób   towarzyszy   mi   podczas 

kąpieli.  - Britt  sama  już nie  wiedziała,  czy ma  się śmiać,  czy płakać.  - Dzisiaj  w  mojej 

łazience zrobiło się tłoczno jak na dworcu kolejowym.

- Zauważyłem. Nie należało wpuszczać Gary'ego.

- Nie ja go wpuściłam, tylko ty.

background image

- Gdybym wiedział, że się nie zamknęłaś, nawet do drzwi łazienki by nie doszedł. - 

Mitchowi udało się zachować powagę, chociaż kosztowało go to wiele trudu. - Nie dziwi cię 

chyba, że wszedłem za nim. Ktoś przecież musiał dopilnować, żeby mu jakieś głupstwo nie 

strzeliło do głowy.

- Teraz boję się tylko o to, żeby tobie nie strzeliło do głowy jakieś głupstwo.

-   Nie   przejmuj   się   -   zapewnił   ją   Mitch   ze   stoickim   spokojem,   który   umarłego 

doprowadziłby do furii. - On nic nie widział, bo miał zupełnie zaparowane okulary.

- Dzięki, od razu mi ulżyło - zakpiła Britt. - Został mi jeszcze tylko jeden problem. Ty.

- Ja? - zdziwił się Mitch, ale niezbyt szczerze. - Mną się nie musisz przejmować. 

Jesteśmy przecie kumplami. Zresztą naprawdę nie masz się czego wstydzić.

- A ty skąd wiesz? - zapytała podejrzliwie.

- Kto, ja? No wiesz... Ja nie noszę okularów, a oczy tak łatwo nie zaparowują.

- Co to ma znaczyć? - Britt mocno trzymała owinięty wokół ciała ręcznik.

- Widziałem cię bez tego ręcznika i muszę stwierdzić, że jesteś wspaniale zbudowana - 

odrzekł rzeczowo, bez żadnego zakłopotania.

- Posłuchaj, Mitch. - Britt obawiała się, że za chwilę zemdleje. - Jeśli natychmiast się 

nie wyniesiesz, to będę wrzeszczeć tak długo, aż wszyscy sąsiedzi się tu zbiegną.

- Już idę, idę. Skoro tak ci na tym zależy...

Tym razem Britt nie uwierzyła jego słowom. Wysunęła głowę z kabiny i dokładnie 

rozejrzała się po łazience, czy Mitch aby na pewno wyszedł. Dopiero potem zdjęła z siebie 

kompletnie przemoczony ręcznik i wybuchnęła głośnym, histerycznym śmiechem.

Minęło dziesięć minut, zanim Britt uspokoiła się na tyle, że mogła wreszcie wyjść 

spod prysznica i stawić czoło czekającym na nią mężczyznom.

- Jesteś wreszcie - jęknął Gary.

- Cześć - powiedział Mitch z miną niewiniątka.

Britt popatrzyła na nich groźnie, jak wychowawca na wyjątkowo niegrzeczne dzieci.

- Żebyście się nie ważyli tego więcej robić - powiedziała, nie czyniąc najmniejszej 

różnicy   pomiędzy   Mitchem   i   Garym.   -   Obaj   złamaliście   wszelkie   zasady   dobrego   wy-

chowania.

- Przepraszam - powiedział ponuro Gary. - Tak bardzo się o ciebie martwiłem.

Mitch milczał. Próbował zrobić skruszoną minę, ale nie bardzo mu się to udawało. 

Britt spojrzała na niego kątem oka. Gdyby nie odwróciła wzroku, z pewnością musiałaby się 

roześmiać. Dlatego też wolała skupić uwagę na Garym.

- Po co tu w ogóle przyszedłeś? - zapytała niezbyt uprzejmie. - Czy wydarzyło się coś, 

background image

co nie mogło poczekać do poniedziałku?

- Ja... Musiałem przyjść, żeby sprawdzić, czy nic złego ci się nie stało.

- A co mi się miało stać? - zdziwiła się Britt.

-   Nie   wiedziałem,   co   tu   się   dzieje   -   denerwował   się   Gary.   -   Nigdy   dotąd   nie 

przyjmowałaś w domu obcych mężczyzn.

- Ja nie jestem obcy - wtrącił się Mitch. - Może nie całkiem jeszcze oswojony, ale na 

pewno nie obcy.

- Bardzo się przestraszyłem - Gary nie zwrócił na jego słowa najmniejszej uwagi. - 

Pomyślałem sobie, że ktoś chce cię porwać i nie możesz mi o tym powiedzieć przez telefon, 

bo stoi za tobą z pistoletem.

- Ciekawy pomysł - mruknął Mitch.

-  Przyjechałeś,   żeby  mnie  uratować?  -  zdziwiła  się   Britt.   Nigdy  nie  podejrzewała 

swego szefa o tak wybujałą wyobraźnię.

- Ja też cię uratowałem - przypomniał Mitch, któremu nagle przestała się podobać 

rozmowa Britt z Garym. - I w ogóle zawsze mogę cię ratować. Kiedy tylko zechcesz.

- Bardzo mi na tobie zależy, Britt - powiedział Gary. Ostrożnie wziął dziewczynę za 

rękę i popatrzył jej prosto w oczy. - Nie domyślałaś się tego? Jeśli nie chcesz być sama, to 

naprawdę nie musisz szukać oparcia w tego rodzaju mężczyznach - pogardliwie spojrzał na 

Mitchella. - Pamiętaj, że ja zawsze będę przy tobie.

- Och, Gary - Britt tak się wzruszyła, że zabrakło jej słów.

Mitch w milczeniu  obserwował tę czułą scenę. Chciał coś powiedzieć,  nie bardzo 

jednak wiedział, co. Jedynie propozycją małżeństwa mógłby przebić Gary'ego, ale tak daleko 

nie chciał się posuwać. Nawet jeśli to posunięcie miałoby natychmiast zmieść Gary'ego z 

powierzchni ziemi.

Britt promieniała. Z mokrymi włosami, w brzoskwiniowym szlafroku i bez makijażu 

na   twarzy   wyglądała   prześlicznie.   Mitch   uznał,   że   jego   sąsiadka   jest   najpiękniejszą   ze 

wszystkich kobiet, z jakimi kiedykolwiek miał do czynienia. Zapragnął wziąć ją w ramiona, 

mocno do siebie przytulić... Gary nie był mu do tego wcale potrzebny.

Zapomniałeś,   durniu,   że   ona   ma   być   twoim   kumplem,   a   nie   kolejną   kochanką? 

pomyślał Mitch. Dobrze, ale Gary i tak musi się stąd wynieść. Żeby Britt mogła się ubrać i 

przestała mnie kusić.

Mitch denerwował się coraz bardziej. Wkurzało go, że ci dwoje do siebie szepczą, że 

trzymają się za ręce i patrzą sobie w oczy. Musiał natychmiast coś zrobić. Cokolwiek, byleby 

tylko zakończyć tę niemożliwą do zniesienia sytuację. Gotów był nawet pobić tego rudzielca. 

background image

Uważał, że Gary musi się jak najszybciej stąd wynieść, bo nie ma prawa do Britt ani do jej 

czułych spojrzeń, ani w ogóle do niczego. Mitch, jak zwykle, tak i tym razem miał szczęście. 

Niemowlęta wreszcie się obudziły i oczywiście zaczęły popłakiwać.

- Co to tak piszczy? - zapytał Gary, który nie miał pojęcia o ich istnieniu.

- Dzieci - odrzekła Britt. - Już się obudziły.

- Dzieci? - Gary dopiero teraz zauważył ułożone w szufladach maluchy. - Jakie dzieci? 

Nie mówiłaś mi, że masz dzieci.

- Uspokój się, Gary. To zupełnie nie tak, jak myślisz - powiedziała Britt. Wzięła Danni 

na   ręce   i   znacząco   popatrzyła   na   Mitcha,   jak   gdyby   chciała   mu   powiedzieć,   że   ma   się 

zamknąć i potwierdzić wszystko, co ona powie. - Przyjaciele prosili nas, żebyśmy się przez 

weekend zajęli ich dziećmi.

- Jacy przyjaciele? Znam ich? - zapytał Gary, w osłupieniu przyglądając się Donnie. 

Zupełnie zapomniał o Mitchu i o swojej niechęci do niego.

- Na pewno ich nie znasz. - Britt oddała Mitchowi trzymane na rękach maleństwo, po 

czym schyliła się po Donnę. - Czyż one nie są urocze?

- Daj potrzymać. - Gary z wielką wprawą wziął dziecko z rąk Britt. - Masz rację, są 

śliczne. Kto mógł zostawić takiego ślicznego dzidziusia - gruchał do maleństwa.

Britt była kompletnie zaskoczona. Nie miała pojęcia, że Gary potrafi się obchodzić z 

dziećmi.   A   swoją   drogą,   bardzo   to   zabawne,   pomyślała.   Wydawałoby   się,   że   doskonale 

znamy ludzi, z którymi pracujemy, tymczasem oni poza godzinami urzędowania mogą być 

zupełnie inni.

- Widzę, że umiesz postępować z dziećmi - zauważyła Britt.

- No pewnie. Moja siostra ma ich sześcioro. Najmłodsze właśnie skończyło pół roku. 

Bardzo często ją odwiedzam.

- Naprawdę? - ucieszyła się Britt. - Wspaniale. Może byś nam powiedział... jak ci się 

podobają te dzieci?

- Są śliczne. Ile mają?

- Zgadnij - Britt zrobiła tajemniczą minę.

- No, nie wiem - certował się Gary. - Moim zdaniem... ze dwa miesiące.

-   Doskonale.   One   rzeczywiście   mają   dwa   miesiące.   -   Britt   uśmiechnęła   się 

porozumiewawczo do Mitcha. - Dokładnie dwa miesiące.

Potem zaczęła wypytywać Gary'ego o wszystko, co tylko przyszło jej do głowy, a co 

dotyczyło opieki nad małymi dziećmi.

Mitchowi nie bardzo się to podobało, ale w końcu uznał, że rozmowa o dzieciach nie 

background image

zagraża Britt żadnymi poważnymi konsekwencjami, i dyplomatycznie wycofał się do swego 

domu.   Kąpiel,   sprzątanie,   ubieranie   i   odsłuchanie   nagranych   na   automatyczną   sekretarkę 

rozmów zajęło mu niecałe pół godziny. Kiedy wrócił do mieszkania sąsiadki, zastał Britt i 

Gary'ego siedzących na kanapie, każde z dzieckiem na rękach. Byli tak pochłonięci rozmową, 

że prawie nie zauważyli nadejścia Mitchella.

- Daliście im jeść? - zapytał Mitch, który poczuł się jak niepotrzebny, wyrzucony na 

śmietnik sprzęt domowy.

- Jeszcze nie - odrzekła  Britt. - Czekałam na ciebie.  Potrzymaj  Danni, a ja pójdę 

zagrzać mleko.

Położyła niemowlę na kolanach Mitcha. Natychmiast poprawił mu się humor. Teraz 

mógł wreszcie bez złości rozmawiać ze swoim rywalem. Bez złości, ale nie bez złośliwości.

- A więc to ty jesteś szefem Britt - zaczął Mitch i zabrzmiało to jak wyzwanie.

- Tak, jestem jej szefem - odrzekł Gary, robiąc przy tym taką minę, jakby rozmowa z 

Mitchem sprawiała mu niewyobrażalną przykrość.

- A wolno spytać, jak ona sobie radzi?

- Doskonale, oczywiście, chociaż zupełnie nie rozumiem,  dlaczego miałoby cię to 

obchodzić.

- Obchodzi mnie, obchodzi. Przecież dobrze wiem, że ona jest najlepsza. Założę się, 

że tak naprawdę sama musi podołać wielu obowiązkom. Chyba już najwyższy czas, żeby 

dostała awans. Idę o zakład, że mogłaby robić to, co ty robisz, używając zaledwie znikomej 

części swych umiejętności. Pewnie nigdy nie przyszło ci to do głowy, co? Czy Britt wreszcie 

złożyła to podanie o przeniesienie jej na twoje stanowisko?

Gary poczerwieniał,  ale nie odezwał się ani słowem.  Na jego szczęście w pokoju 

pojawiła się Britt. Musiała słyszeć ostatnie zdanie Mitcha, bo od progu ostro go skarciła.

- Dosyć tego, Mitch. - Ujrzawszy zbolałą minę Gary'ego, pospieszyła go uspokoić. - 

Nie przejmuj się. Mitch wygaduje bzdury. Nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby starać się 

o twoją posadę.

- Jeszcze nie. - Mitch nie rezygnował. - Ale teraz, kiedy poddałem jej pomysł...

- Mitch - Britt ostro przywołała sąsiada do porządku. - Wiesz, Gary, chyba lepiej 

będzie, jak już sobie pójdziesz. Obawiam się, że Mitch nie przestanie się nad tobą znęcać.

- Nie mam ochoty zostawiać cię z tym typem - powiedział Gary, rzucając Mitchowi 

nienawistne spojrzenie.

- Nie martw się. Dam sobie radę - pocieszyła go Britt, biorąc z rąk Gary'ego dziecko. - 

On jest całkiem nieszkodliwy.

background image

-   Zadzwonię   do   ciebie   później   -   powiedział   Gary,   niezupełnie   przekonany.   -   Ale 

pamiętaj   -   zatrzymał   się   jeszcze   na   chwilę   w   przedpokoju   -   gdybyś   mnie   potrzebowała, 

zawsze możesz na mnie liczyć. Dzwoń o każdej porze dnia i nocy.

- Do widzenia, Gary. - Britt musiała go niemal wypchnąć za drzwi.

- Zajmijmy się wreszcie dziećmi - uprzedziła wszelkie komentarze Mitcha. Jak na 

jeden dzień, miała już stanowczo za dużo atrakcji.

Usiedli   obok   siebie   na   kanapie   i   zabrali   się   do   karmienia   zniecierpliwionych 

niemowląt.   Mitch   miał   wreszcie   trochę   czasu,   żeby   zastanowić   się   nad   swoim 

niewytłumaczalnym zachowaniem. Sam nie wiedział, dlaczego postąpił tak, jakby miał do 

sąsiadki jakieś prawa. W życiu kierował się dewizą „żyj i pozwól żyć innym”, ale kiedy tylko 

zobaczył   uśmiechającą   się   do   Gary'ego   Britt,   zapomniał   o   swojej   dewizie   i   w   ogóle   o 

wszystkim.

Wcale mi się to nie podoba, pomyślał Mitch. Wszystko przez tego głupka Gary'ego. 

Ledwo przyszedł, już nas ściągnął na ziemię, zerwał tę cieniutką nić porozumienia, która 

dopiero   co   zaczęła   się   pomiędzy   nami   tworzyć.   Kim   my   w   końcu   jesteśmy?   Dwojgiem 

obcych ludzi, którzy zrządzeniem losu przez jedną noc opiekowali się porzuconymi dziećmi. 

Tylko tyle. Nasz czas się kończy. Już wkrótce nie będzie nas, tylko znów ja i ona.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Mitch patrzył na leżącą na jego ramieniu Danni. Po raz pierwszy w życiu zastanowił 

się, jak by to było, gdyby miał własne dzieci.

- Czy chcesz mieć dzieci? - zapytał.

- Nie chcę - odrzekła Britt bez chwili wahania.

- Dlaczego? - Mitch spodziewał się zupełnie innej odpowiedzi. Zaskoczyło go, że 

ładna i mądra kobieta nie planuje założenia rodziny.

- To całkiem proste. Nie chcę wychodzić za mąż i nie chcę mieć dzieci.

- A skąd wiesz, że się nie zakochasz? - mruknął bardziej do siebie niż do niej. - Jeśli 

spotkasz odpowiedniego mężczyznę i jeśli wszystko ułoży się tak, jak powinno...

- A ty? - przerwała mu Britt. Wolała nie mówić ani o swoich planach, ani tym bardziej 

o uczuciach. - Nie zauważyłam, żebyś nade wszystko na świecie pragnął założenia rodziny.

- Zupełnie nie wiem, o co ci chodzi. Przecież bardzo się staram.

- O, tak. Pewnie dlatego rzadko nocujesz w domu. Mitch wcale nie uważał się za 

winnego. Chciał się tylko zabawić, tak jak wszyscy. Zresztą w każdej chwili mógł zmienić 

swój tryb życia i założyć normalną rodzinę.

- Na razie próbuję się zorientować, o co w tym  wszystkim chodzi. Któregoś dnia 

wreszcie spotkam właściwą dziewczynę i wtedy się ustatkuję.

-   Rozumiem   -   westchnęła   Britt.   -   Teraz   testujesz   różne   modele   sportowych 

samochodów, a któregoś dnia staniesz się normalnym  i bardzo szczęśliwym  właścicielem 

solidnego kombi.

- Nie podoba mi się to porównanie - skrzywił się Mitch.

- No cóż, przekonamy się, czy nie miałam racji. - Britt uśmiechnęła się do niego z 

wyższością.

- Może wobec tego powiedziałabyś mi, z jakim samochodem porównałabyś siebie? - 

zapytał naburmuszony.

-   Mnie   możesz   porównać   jedynie   do   furgonetki.   Solidne   auto,   na   którym   można 

polegać i o którym wiadomo, że do niektórych manewrów po prostu się nie nadaje.

Wstała i z dzieckiem w ramionach poszła do sypialni. Mitch uśmiechnął się, po czym 

podążył za Britt. Przyglądał się, jak ostrożnie układa dzieci w prowizorycznych łóżeczkach.

Kiedy   zabrała   się   do   ścielenia   łóżka,   Mitch   spróbował   jej   pomóc.   Bardzo   ją   to 

zaskoczyło   i   trochę   zbiło   z   tropu.   Nie   wiadomo   dlaczego   wydawało   jej   się,   że   wspólne 

ścielenie  łóżka to czynność  bardzo intymna,  zarezerwowana wyłącznie dla bliskich  sobie 

background image

ludzi. Na domiar złego Mitchell coraz bardziej jej się podobał. Odświeżony,  w koszuli z 

krótkimi   rękawami,   odsłaniającej   muskularne   ramiona,   prezentował   się   nader   atrakcyjnie. 

Britt pospiesznie spuściła wzrok. Nie chciała i nie mogła sobie pozwolić na podobne myśli.

- A więc to Gary jest twoim przełożonym - odezwał się Mitch.

Temat Gary'ego wisiał w powietrzu, odkąd tylko za rudzielcem zamknęły się drzwi, 

dlatego Mitch uznał, że najlepiej będzie omówić go od razu i definitywnie zapomnieć o tym 

człowieku.

- Tak. Popraw teraz koc.

- Jak blisko ze sobą współpracujecie? - zapytał, wykonawszy jej polecenie.

-   Nie   rozumiem.   -   Britt   zajęta   była   strzepywaniem   poduszek   i   pewnie   dlatego 

niedokładnie słuchała pytań sąsiada. - A, chodzi ci o Gary'ego? Już ponad pięć lat. Dlaczego 

pytasz?

- Nie pytałem, jak długo ze sobą pracujecie, tylko jak jesteście sobie bliscy? - Mitch 

stanął tuż obok dziewczyny.

- Po co chcesz to wiedzieć? - zapytała, nie dając po sobie poznać, jak bardzo ją bawi ta 

sytuacja. Nieczęsto zdarzało jej się wodzić za nos prawdziwego playboya.

- Po nic - odrzekł z niewinną miną,  chociaż  wiedział,  że za późno na wykręty.  - 

Usiłuję tylko podtrzymać rozmowę. To wszystko.

- Wobec tego nie będziesz mi chyba miał za złe, jeśli uznam twoje pytanie za niebyłe?

Britt chciała odejść, ale Mitch chwycił ją za rękę i odwrócił twarzą do siebie.

- Nie zgrywaj się, Britt. Powiedz mi, kim jest dla ciebie ten cały Gary.

Cóż go to może obchodzić? pomyślała Britt, wpatrując się w rozgorączkowane oczy 

sąsiada. Mój Boże, to dla niego jest naprawdę ważne. Ale po co ja się denerwuję? Dlaczego 

serce tak mocno bije, jakby chciało mi wyskoczyć z piersi?

- Gary jest moim przełożonym - powiedziała cicho. - W pewnym sensie jest także 

przyjacielem. To wszystko.

Mitch   właśnie   takiej   odpowiedzi   się   spodziewał,   a   jednak   poczuł   się   tak,   jakby 

wstąpiły w niego nowe siły, jakby na nowo zachciało mu się żyć.

- Zostaniesz moim kumplem? - zapytał prawie szeptem.

Stali   tuż   obok   siebie,   patrząc   sobie   prosto   w   oczy.   Myśli   Britt   wirowały   w 

oszałamiającym   tempie.   Świadomość   zupełnie   się   wyłączyła,   pozostawiając   dziewczynę 

bezbronną, niezdolną do wzniesienia muru, który dotychczas tak skutecznie chronił ją przed 

bliskością innych ludzi.

Nie wiedziała, jak to się stało, że jej dłoń musnęła policzek Mitcha. Usta same się 

background image

rozchyliły i po chwili poczuła jego wargi na swoich. Zarzuciła Mitchowi ręce na szyję i 

przywarła do niego całym ciałem, jakby był tratwą ratunkową, która cudem znalazła się tuż 

przy   niej   na   pełnym   morzu.   Britt   zdawało   się,   że   ten   pocałunek,   właściwie   pierwszy 

pocałunek, jakiego w życiu doświadczyła, wyjaśni jej, po co ludzie się całują, dlaczego się do 

siebie tulą, zakochują, a potem kochają i dlaczego popełniają te wszystkie szaleństwa, które 

nazywane   są   miłością.   Wiedziała,   że   za   moment   wszystko   to   stanie   się   jasne   i   zupełnie 

zrozumiałe. Wystarczy, żeby Mitch jeszcze przez chwilę potrzymał ją w ramionach, jeszcze 

przez chwilę tulił ją do siebie, jeszcze przez moment całował...

Dzieci   znów   płakały.   Minęło   trochę   czasu,   zanim   ten   dźwięk   przedarł   się   przez 

otaczającą Britt mgłę i zanim zrozumiała, co on znaczy. Dzieci płakały, więc należało się 

nimi zająć. Czyli że trzeba przerwać pocałunek, trzeba się oderwać od Mitcha...

Odsunęli się od siebie, chociaż żadne z nich nie miało na to ochoty.

- Co ty wyprawiasz, idioto - mruknął do siebie Mitch. - Miało być zupełnie inaczej.

Britt w pierwszej chwili przestraszyła się, że on do niej mówi, dopiero potem pojęła, 

że   sobie   samemu   daje   burę.   Nie   wiedziała,   dlaczego.   Na   szczęście   nie   miała   czasu   na 

rozważania. Dzieci płakały coraz głośniej.

Mitch obserwował, jak Britt podchodzi do niemowląt, jak nachyla się nad łóżeczkiem 

i bierze Danni na ręce. Przeklinał w duchu swój brak opanowania. Wiedział, że jeśli nie 

weźmie się w garść, to zdobędzie wprawdzie kolejną kochankę, ale za to straci przyjaciółkę.

Britt   nie   była   podobna   do   tych   wszystkich   kobiet,   z   jakimi   Mitch   się   zazwyczaj 

zadawał. Odkąd pamiętał, zawsze kłębił się wokół niego tłum wielbicielek. Już w przedszkolu 

dziewczynki   okrzyknęły   go   najfajniejszym   chłopcem   w   grupie.   W   annałach   szkoły 

podstawowej   zapisał   się   jako   największy   flirciarz,   a   w   szkole   średniej   cały   wolny   czas 

wypełniały mu  randki. Na studiach było tak samo. Dziewczyny krążyły  wokół niego jak 

motyle. Piękne dziewczyny, namiętne, takie, które pełnymi garściami czerpały radość życia, a 

wszystkie podobne do siebie jak krople wody. Żadna z tych znajomości nie trwała długo. 

Najważniejsza   była   pogoń,   poszukiwanie   kolejnej   nowości,   zdobyczy...   Raz   zdobytą 

dziewczynę   musiała   zastąpić   następna,   jeszcze   nie   zdobyta.   Mógł   mieć   je   wszystkie.   W 

dowolnej chwili i w dowolnej liczbie.

Britt w niczym nie przypominała tamtych dziewcząt. Może dlatego Mitch tak bardzo 

chciał się z nią zaprzyjaźnić i za żadne skarby świata nie chciał jej stracić. Z doświadczenia 

wiedział,   że   najprostszym   sposobem   na   to,   żeby   stracić   kobietę,   jest   nawiązanie   z   nią 

romansu. Dlatego tym razem tak gwałtownie bronił się przed romansem.

-   Czy   mogłabyś   się   sama   zająć   dziećmi?   -   zapytał.   -   Chciałbym   jeszcze   przed 

background image

południem pójść na posterunek. Mam kolegę na porannej zmianie. Byłoby mi łatwiej czegoś 

się dowiedzieć. Na drugiej zmianie jest paru facetów, którzy chyba się zmówili, żeby mi 

uprzykrzyć życie.

- Dobrze, idź. - Britt miała ochotę zostać sama, więc propozycja Mitcha bardzo jej 

odpowiadała. - Im szybciej coś ustalisz, tym lepiej dla nas wszystkich.

Britt patrzyła za odchodzącym mężczyzną. Lubiła Mitcha. Nawet bardzo go lubiła, a 

kiedy ją całował...

Mój Boże, nigdy w życiu czegoś podobnego nie czułam, westchnęła. Nie wiedziałam 

nawet, że coś takiego w ogóle jest możliwe. Oczywiście, w książkach i w filmach o miłości 

bez przerwy się mówi o porażających uczuciach, o płomiennej pasji i innych temu podobnych 

bzdurach. Myślałam, że to takie fantastyczne wymysły, coś w rodzaju bajek o dobrej wróżce 

czy   złym   smoku,   które   wymyślono   dla   rozrywki   i   które   niewiele   mają   wspólnego   z 

rzeczywistością. Teraz już nie jestem tego taka pewna. Żebym sobie tylko nie napytała biedy. 

Przecież wiem, że to wszystko nie może trwać wiecznie. On tu jest tylko ze względu na 

dzieci. Kiedy oddamy te maleństwa matce, Mitch także zniknie z mojego życia. Będę go co 

najwyżej spotykać w windzie albo na korytarzu. Jeśli nie chcę się narazić na śmieszność, 

natychmiast muszę się wziąć w garść.

- Nie wolno brać poważnie niczego, co ten człowiek mówi czy robi - powiedziała 

stanowczo.

Mitch dość szybko odzyskał równowagę. Szedł ulicą, pogwizdując radośnie. Wszędzie 

dookoła było  pełno dzieci.  Nigdy dotąd nie zauważał dzieci.  Stanowiły tło wydarzeń jak 

domy lub drzewa, a teraz wybiły się z tego tła, stając się wyrazistymi postaciami pierwszego 

planu.

- Cześć, Sally - powiedział do sympatycznej blondynki w komisariacie.

- Cześć, Mitch. Jak leci?

- Jak zwykle, Sal. Wciąż szukam tej swojej wymarzonej dziewczyny o złotym sercu. 

Powoli już tracę nadzieję.

- Daj mi znać, jak zdecydujesz się na zwyczajną dziewczynę z krwi i kości. - Sally 

mrugnęła do niego porozumiewawczo.

- Kto ma dziś dyżur? - zapytał ją Mitch. - Jerry czy Craig?

- Obaj są w terenie.

- Dobrze się składa. - Mitch rozejrzał się, jakby chciał sprawdzić, czy nikt ich nie 

podsłuchuje. - Nie będziesz chyba miała nic przeciwko temu, żebym posiedział trochę przy 

background image

komputerze Jerry'ego. Muszę zdobyć kilka ważnych informacji.

- No, nie wiem. - Śliczna twarz Sally trochę się zachmurzyła.

- Daj spokój, Sal. Znamy się nie od dzisiaj. Dobrze wiesz, że nie zrobię niczego, co 

mogłoby komukolwiek napytać biedy. Jerry zresztą zawsze pozwala mi zaglądać do swoich 

danych. Zapomniałaś?

- Dobrze - Sally skinęła głową. - Ale się pospiesz. Jeśli kapitan Texiera cię tu nakryje, 

to przysięgnę, że nie widziałam, jak wchodziłeś.

- Załatwione. - Pocałował ją w policzek. - Dzięki, Sal. Uratowałaś mi życie.

Dossier Sonny'ego było długie i sensacyjne jak dobry kryminał. Po raz pierwszy dostał 

się do więzienia, kiedy miał szesnaście lat, a potem zamykano go już regularnie. Tym razem 

poszukiwano go za morderstwo z premedytacją. Wydano nawet nakaz aresztowania. Jego 

ostatni adres był tym, pod którym mieszkał teraz Mitch.

- Fantastycznie  - mruczał  Mitch, czytając  wyświetlające  się na ekranie  komputera 

dane.  -  Mam   szczęście,   że  żaden   narwaniec   dotąd   nie  przyszedł   mnie   aresztować.   Przez 

pomyłkę, oczywiście.

Pośród rozlicznych narzeczonych Sonny'ego znalazło się także imię Janine. Niestety, 

bez nazwiska. Mitch doszedł do wniosku, że chodzi zapewne o tę Janine, która urodziła Danni 

i Donnę, a potem podrzuciła je pod drzwi jego mieszkania. Janine także nie była święta, 

chociaż   jej   przestępstwa   nie   umywały   się   nawet   do   tych,   które   popełnił   Sonny.   Mając 

piętnaście   lat,   porzuciła   szkołę.   Kilka   razy   trafiła   do   więzienia   za   drobne   kradzieże,   a 

wreszcie   za   udział   we   włamaniu.   Niezbyt   sympatyczna   postać,   ale   od   ponad   roku   była 

zupełnie czysta.

- Pewnie ciąża i dzieci zbytnio ją absorbowały - mruknął do siebie Mitch.

Nie   znalazł   żadnego   adresu.   Policyjne   kartoteki   nie   zawierały   także   wzmianki   o 

jakichkolwiek krewnych Sonny'ego czy tej jego Janine. Zupełnie nie było się o co zaczepić.

- Kupa śmieci - westchnął żałośnie Mitch.

Wyłączył komputer, uporządkował biurko Jeny'ego, a potem pożegnał się z Sally i 

wyszedł na ulicę. Jechał do domu z ciężkim sercem. Nie znalazł niczego, co mogłoby jemu i 

Britt choć trochę ułatwić decyzję.

-   Jednym   słowem,   Sonny   nie   jest   odpowiednim   opiekunem   dla   tych   niemowląt   - 

podsumowała Britt sprawozdanie Mitcha z przeprowadzonych poszukiwań. - Nawet gdyby 

się tu zjawił, nie możemy oddać mu dzieci.

-   Sonny  to   zwykły   łobuz,   ale   na   razie   jest   tylko   podejrzanym,   a   nie   skazanym   - 

background image

przypomniał jej Mitch. A ponieważ to on jest biologicznym ojcem...

- Chcesz powiedzieć, że powierzyłbyś opiekę nad Donną i Danni takiej kreaturze? - 

przerwała mu Britt. - Jak mogłeś tak w ogóle pomyśleć?

- Posłuchaj mnie, Britt. - Mitch uznał, że należy wreszcie stawić czoło rzeczywistości. 

- Jeśli Sonny zgłosi się po dziewczynki, to opieka społeczna z całą pewnością mu je wyda. 

Sonny   jest   ich   ojcem   i   ma   pełne   prawo   wychowywać   swoje   dzieci.   Chyba   że   zdołasz 

udowodnić, iż stanowiłby dla tych maluchów zagrożenie.

-   Nie   mamy   dowodów   na   potwierdzenie   jego   ojcostwa.   Oprócz   listu   Janine, 

oczywiście. A sam się przekonałeś, jakie z niej ziółko - Britt nie chciała dać za wygraną.

- Doskonale cię  rozumiem.  Ja też  nie bardzo mogę  sobie wyobrazić,  jak Sonny i 

Janine wychowaliby te biedactwa. Ale przecież przestępcy także miewają dzieci i nic na to 

nie poradzimy. Moim zdaniem powinniśmy zadzwonić do opieki społecznej. Powiedzą nam, 

gdzie mamy zawieźć dzieci i...

- Nie - przerwała mu Britt. - Nie będziemy do nikogo dzwonić.

- Bądź rozsądna, Britt. Zrozum, że nic innego zrobić nie możemy. Te dzieci nie są 

nasze. Musimy zawiadomić władze o ich istnieniu. Obiecuję ci, że dotrę do samego dyrektora. 

Na pewno mnie  wysłucha.  Opowiem  mu  o Janine  i o Sonnym  wszystko,  co sam wiem. 

Opieka społeczna będzie mogła wystąpić z oficjalnym wnioskiem do policji o udostępnienie 

tych danych. Na tej podstawie powinni uznać, że biologiczni rodzice nie mogą zajmować się 

dziećmi i skierować bliźniaczki do jakiejś rodziny zastępczej. Danni i Donna mogą trafić w 

bardzo dobre ręce.

- Nie! - krzyknęła Britt. - Nie, i jeszcze raz nie! Nie dopuszczę do tego.

- O co ci chodzi, Britt? - Mitch był kompletnie zaskoczony i trochę przestraszony.

- Nie oddam tych dzieci obcym ludziom - powiedziała stanowczo, patrząc prosto w 

szeroko otwarte ze zdziwienia oczy Mitcha. - Bardzo cię proszę, spróbuj mnie zrozumieć. Nie 

zrobię tego. Nie mogę.

Britt drżała, trzęsła się cała. Mitch odruchowo przytulił ją do siebie. Był to najlepszy 

ze znanych  mu sposobów kojenia kobiecego bólu. Nie wiedział, co tak bardzo przeraziło 

dziewczynę, ale chciał jej jakoś pomóc.

- Uspokój się, Britt - prosił. - Nie martw się. Coś wymyślimy.

Zaczął   ją   całować   we   włosy,   w   czoło   i   przez   cały   czas   mruczał   jakieś   zupełnie 

bezsensowne słowa pocieszenia.  Przypadkiem dotknął  jej piersi,  miękkiej  i nie osłoniętej 

niczym poza cienkim jedwabiem brzoskwiniowego szlafroka. Nie cofnął ręki, Britt zaś nie 

tylko się nie odsunęła, ale jakby mocniej jeszcze do niego przywarła.

background image

W   tej   chwili   Mitch   już   nie   myślał   o   przyjaźni.   W   ogóle   o   niczym   nie   myślał. 

Pożądanie ogarnęło go bez reszty. Zapragnął tej dziewczyny tak mocno, jak chyba nigdy w 

życiu nie pragnął nikogo ani niczego. Całował ją bez opamiętania, a ona, zamiast się bronić, 

odwzajemniała  jego pocałunki. Po chwili leżeli  na kanapie, a dłonie Mitcha bezwstydnie 

wsunęły się pod szlafrok i dotykały nagiego l ciała dziewczyny. Britt zamknęła oczy. Dziwne 

uczucie,   które   ją   ogarnęło,   w   błyskawicznym   tempie   przerodziło   się   w   niemożliwą   do 

opanowania   żądzę.   Nie   mogła   się   nadziwić,   że   ona,   tak   zwykle   odporna   na   dręczące 

zwykłych ludzi pokusy, czuje pożądanie i że gotowa jest się oddać bez reszty prawie obcemu 

mężczyźnie.  Nade wszystko  jednak  chciała  wymazać  z  pamięci  koszmarne  wspomnienia, 

które wypłynęły na powierzchnię na sam dźwięk słów „rodzina zastępcza”.

- Pospiesz się - wyszeptała, zaciskając z całej siły powieki. - Zrób to szybko.

Minęło kilka chwil, zanim jej słowa w pełni dotarły do świadomości Mitcha. Kiedy 

jednak zrozumiał ich znaczenie, kiedy zobaczył leżącą bez ruchu, z zaciśniętymi powiekami 

dziewczynę, która najwyraźniej naprawdę go pragnęła, natychmiast ochłonął. Odsunął się od 

Britt i wstał z kanapy, chociaż obie te czynności wymagały od niego nadludzkiego wysiłku.

- O mój Boże - wyszeptał. - Ty przecież jesteś dziewicą.

Britt otworzyła oczy i w tej samej niemal chwili po jej policzkach popłynęły łzy.

-   Idź   sobie   -   wydusiła,   wtulając   zapłakaną   twarz   w   oparcie   kanapy.   -   Idź   sobie 

wreszcie.

Mitch   nie   miał   najmniejszego   zamiaru   odchodzić.   Uklęknął   przed   nią,   wziął 

dziewczynę w ramiona i z całych sił ją do siebie przytulił.

- Przepraszam, Britt. Zupełnie nie wiem, co się ze mną stało. Byłaś taka smutna, a ja 

chciałem   cię   pocieszyć...   Powiedz   mi,   co   ci   jest   -   prosił,   głaszcząc   ją   po   głowie   jak 

zrozpaczone dziecko. - Czy mogę ci w czymś pomóc?

- To ja cię przepraszam. - Britt udało się zmusić do uśmiechu. - Za krótko spałam i 

jestem trochę rozbita. Dzięki ci, już mi lepiej. Jesteś prawdziwym przyjacielem, Mitch.

O, tak, pomyślał Mitch, zawstydzony ironią tego stwierdzenia. Na poczciwego Mitcha 

zawsze można liczyć. Parę razy w życiu zachowałem się jak idiota, ale tym razem przebiłem 

samego siebie. Nie wiem, jak sobie teraz spojrzę w oczy.

Domyślał się, że Britt usiłuje się z czymś uporać, że rzuciła się w jego ramiona tylko 

po to, żeby o tym czymś zapomnieć. Mitch nie miał pojęcia, co to mogło być, a dziewczyna 

najwyraźniej nie chciała o tym mówić. Na domiar złego jest dziewicą, a ja o mały włos bym 

się z nią kochał, myślał zły na cały świat, a przede wszystkim na siebie. Zachowałem się jak 

zwierzę.

background image

- Posłuchaj, Britt. Co do dzieci...

-   Musisz   mi   w   tym   pomóc,   Mitch.   Bardzo   cię   proszę.   Nie   oddam   dziewczynek 

nikomu, dopóki nie dowiem się dokładnie, jakie będą ich dalsze losy. Przetrzymamy je tutaj 

do poniedziałku. Może do tej pory uda nam się coś sensownego wymyślić. W końcu to tylko 

półtora dnia i dwie noce. Jakoś wytrzymamy.

- Do poniedziałku? - Mitch wcale nie miał na to ochoty. Uważał, że należy przekazać 

niemowlęta pod opiekę jakiejś rządowej instytucji, która będzie wiedziała, jak się postępuje w 

takich przypadkach. - Zrozum, Britt, to porzucone dzieci.

- Wcale nie - zaprzeczyła stanowczo. - Janine zostawiła dzieci ich ojcu, który miał się 

nimi zaopiekować. A ponieważ on nic nie wie o tym, że Donna i Danni na niego tu czekają, 

dotychczas się nie zjawił. Takie są fakty. A jeśli Janine byłaby naszą znajomą? Wtedy można 

by uznać, że opiekujemy się jej dziećmi, dopóki ona nie wróci. Naprawdę nie musimy nikogo 

zawiadamiać o tym, że zajmujemy się dziećmi naszych znajomych.

- A jak myślisz, kiedy ci nasi znajomi wrócą?

- Nie wiem, Mitch. Jednego tylko jestem pewna. Janine może i nie jest aniołem, ale na 

pewno kocha swoje dzieci. Nie wierzę w to, że po nie nie przyjdzie. Na pewno wróci, żeby 

sprawdzić, co się z nimi stało, a wtedy...

- Co zrobimy, kiedy ona tu przyjdzie? Będziemy musieli oddać dziewczynki matce.

- Zastanowimy się nad tym, kiedy już będzie się nad czym zastanawiać - stwierdziła 

filozoficznie Britt. - Na razie musimy zaczekać. Do poniedziałku. Tylko do poniedziałku.

- Dobrze - westchnął Mitch. - Niech i tak będzie. Zaczekamy do poniedziałku.

- Dziękuję - szepnęła Britt i pocałowała go w policzek. Zerwała się z kanapy radosna, 

rozpromieniona,   jakby   nagle   wstąpiło   w   nią   nowe   życie.   -   Okropny   tu   bałagan.   Muszę 

odkurzyć pokój. Czy mógłbyś przez ten czas zająć się bliźniaczkami?

Jest   zupełnie   inna   niż   ta   kobieta,   którą   tu   wczoraj   poznałem,   pomyślał   Mitch. 

Perfekcjonistką pozostała nadal, ale oprócz tego ujawniła mnóstwo innych zalet. Ma swoje 

lęki i pragnienia, a przede wszystkim żelazną wolę. Niech Bóg ma w opiece człowieka, który 

stanie jej na drodze. Zostanie rozjechany na placek.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

-   Jeśli   dziewczynki   mają   zostać   tu   do   poniedziałku,   to   musimy   zrobić   zakupy.   - 

Rozpromieniona Britt zabrała się do sporządzania listy rzeczy niezbędnych do pielęgnacji 

niemowląt.

- Jakie zakupy? - zapytał trochę zdezorientowany Mitch.

- Przede wszystkim mleko i pieluchy. - Od razu zapisała te dwie pozycje na kartce 

papieru. - Potrzebujemy też coś do ubrania.

- Po co ubrania? Przecież one nie są nagie.

- Dzieci nie mogą bez końca mieć na sobie tych samych piżamek. Musimy im kupić 

kaftaniki, śpiochy... Aha, i dwa foteliki, żeby nie musiały ciągle tylko leżeć. No i przydałyby 

się jeszcze rozkładane krzesełka ze stolikiem.

- To będzie prawdziwa wyprawa. Musimy iść razem i zabrać ze sobą dzieci.

- Nie możemy. Nie wolno przewozić dzieci samochodem bez specjalnych fotelików. 

To niebezpieczne, a poza tym można zarobić mandat.

- Wobec tego jedno z nas musi zostać w domu, a drugie pojedzie po zakupy.

Żadne z nich nie miało wątpliwości co do tego, kto zostanie, a kto pojedzie. Mitchowi 

jednak   nie   bardzo   się   uśmiechało   co   najmniej   dwugodzinne   samotne   zabawianie   dwójki 

niemowląt.

- Wiesz, mam pomysł - ucieszył się. - Wynajmiemy opiekunkę do dzieci.

- O, nie - zaprotestowała Britt. - Z nikim obcym ich nie zostawię.

Britt   najwyraźniej   nie   zauważyła   bezsensowności   wypowiedzianego   przed   chwilą 

zdania. W końcu i Mitch, i Britt byli dla tych maluchów zupełnie obcymi ludźmi. Nawet dla 

siebie nawzajem byli obcy. Britt jednak nie dała się przekonać. Pod żadnym pozorem nie 

chciała wpuścić do domu nikogo, kto mógłby się zaopiekować dziećmi.

- Nie myślałem wcale o obcych ludziach - tłumaczył jej Mitch. - Mój siostrzeniec, 

Jimmy, w tym roku zaczął studia na uniwersytecie. Dzwonił do mnie jakiś tydzień temu, a ja 

wciąż nie mam czasu, żeby się z nim spotkać. Mógłby przyjść razem ze swoją dziewczyną...

- Opieka nad dziećmi to nie to samo, co spotkanie towarzyskie. - Britt nie podzielała 

jego entuzjazmu.

- Wiem, wiem, ale Jimmy to wspaniały chłopak. Sama się przekonasz.

- A co on wie o niemowlętach?

- Zupełnie nic - uśmiechnął się do niej rozbrajająco. - Czyli dokładnie tyle samo, co ja 

i ty.

background image

Britt wciąż nie była przekonana. Rozumiała oczywiście, że w jej postępowaniu nie ma 

za grosz sensu. Niestety, instynkt macierzyński bez reszty nią zawładnął. Oddałaby życie za 

te   dwie   malutkie   dziewczynki   i   trudno   ją   było   przekonać,   że   jakiś   siostrzeniec   i   jego 

dziewczyna potrafią zaopiekować się niemowlętami. Odetchnęła dopiero wtedy, kiedy Jimmy 

wszedł do jej mieszkania. Był wyższy niż Mitchell, ale tak samo przystojny i sympatyczny. 

Bardzo jej się spodobało, że traktowali się obaj po koleżeńsku.

- Mama z tatą pojechali w podróż poślubną do Australii - zakomunikował Jimmy, 

kiedy już wyściskał się z wujem.

- Zaraz, zaraz, coś mi się tu nie zgadza - Mitch zmarszczył czoło. - Przecież pobrali się 

dwa lata temu.

-   No   właśnie.   To   ich   trzecia   podróż   poślubna.   Ken   mówi,   że   muszą   nadrobić   te 

wszystkie lata, które przeżyli bez siebie.

- A to ci heca - roześmiał się Mitch. - Nie wiedziałem, że Ken tak dobrze się zna na 

kobietach. A ty co? Ciągle mówisz do niego po imieniu?

- Tylko  wtedy,  kiedy opowiadam o nim innym.  Kiedy z nim rozmawiam,  mówię 

„tato”.

- Matka Jimmy'ego jest moją starszą siostrą - wyjaśnił Mitch sąsiadce. - Nasz ojciec 

umarł,  kiedy byliśmy mali,  a kiedy skończyłem  trzynaście  lat  - umarła  matka.  Na dobrą 

sprawę to Shawnee wszystkich nas wychowywała.

- A ilu was było? - zapytała Britt.

- Trzech chłopaków: Moki, to znaczy Mack, Kam i ja.

- Ty jesteś najmłodszy?

- Tak. Wieczny dzidziuś.

-   Do   dzisiaj   mu   to   zostało   -   zażartował   Jimmy.   -   Mama   zawsze   mówiła,   że   jest 

rozpuszczony jak dziadowski bicz.

- A ty jesteś jej jedynym synem, Jimbo - odciął się Mitch. - Myślisz, że ci to nie 

zaszkodziło?

- Pewnie też jestem rozpieszczony - zgodził się Jimmy. - Zresztą nie tylko mama, lecz 

i cała rodzina koło mnie skakała. Mama i tata starają się dla mnie o rodzeństwo, ale na razie...

- Nic mi o tym nie mówili - zdziwił się Mitch. - Nie sądziłem, że jeszcze chcą mieć 

dzieci.

- Taylor znowu jest w ciąży - odezwał się Jimmy.

- Taylor jest żoną Macka, mojego najstarszego brata - wyjaśnił Mitch. - W sumie będą 

już mieli troje dzieci.

background image

- Taylor przysięga, że tym razem to naprawdę ostatnie.

- A jak Maćkowi idą interesy? Ciekaw jestem, czy kupił tę wspaniałą cesnę, którą mu 

pokazywałem?

- Nie kupił. Była  dla niego za mała  czy coś w tym  rodzaju. Ale interesy idą mu 

świetnie. Jeszcze parę lat, a jego lotnisko zacznie graniczyć z lotniskiem w Hilo.

- Zawsze wiedziałem, że z Macka będą ludzie - powiedział Mitch z nie ukrywaną 

satysfakcją.

- A wiesz, w zeszłym tygodniu widziałem się z wujem Kamem - pochwalił się Jimmy. 

- Zabrał mnie na obiad i namawiał, żebym, tak jak on, został prawnikiem. Potem cały wieczór 

narzekał na swoje ciężkie życie, w którym nie ma miejsca na nic oprócz pracy.

- O, tak, to cały Kam - roześmiał się Mitch. - Klasyczny przykład pracoholika.

- To na szczęście wyjątek w naszej rodzinie. Mama mówi, że wujek Reggie chyba już 

zupełnie oszalał. Wyobraź sobie tylko! On naprawdę wierzy w to, że zakochał się w syrenie.

- Byłem  pewien, że już mu przeszło - zmartwił się Mitch. - Przecież  Shawnee w 

zeszłym roku załatwiła mu pracę przy produkcji jakiegoś filmu, który kręcono na Wielkiej 

Wyspie.

- Załatwiła - potwierdził Jimmy. - Tyle że szybko go stamtąd wylali. Nic nie robił, 

tylko siedział na Hamakua Point i gapił się na ocean. Wuj Reggie przysięga na wszystkie 

świętości, że kiedyś przypłynęła do niego syrena. Obiecała, że wróci, więc on teraz musi na 

nią czekać. Siedzi i wpatruje się w wodę, żeby tej syreny przypadkiem nie przegapić.

- O mój Boże - zmartwił się Mitchell. - Czy ktoś był z nim u psychiatry?

- Żartujesz chyba. Mamie ledwo udaje się namówić go do jedzenia. Nie ma mowy, 

żeby się dokądkolwiek ruszył. Wiesz, jaki jest wujek Reggie.

-   Reggie   jest   naszym   kuzynem   -   powiedział   Mitchell   do   przysłuchującej   się   ich 

rozmowie   Britt.   A   dokładniej   mówiąc,   moim   ciotecznym   bratem.   Zawsze   miał   jakieś 

zwariowane pomysły. Może przypadkiem oglądałaś w telewizji taki film o życiu oceanu na 

Hamakua Point? Wyświetlali go w zeszłym roku. Dużo tam mówiono o syrenach.

- Ja też pracowałem przy nakręcaniu tego filmu - pochwalił się Jimmy. - Zresztą cała 

rodzina się w to zaangażowała. Świetnie się bawiliśmy. Nikt z nas nie przypuszczał, że tak się 

to skończy. Biedny wujek.

Britt  siedziała  na kanapie  i  przysłuchiwała  się rozmowie  o codziennych  sprawach 

klanu   Caine'ów.   Jednak   gdyby   ktoś   przyjrzał   się   jej   uważniej,   niechybnie   dostrzegłby 

zaciśnięte aż do bólu pięści. Opowieści o sprawach rodzinnych zawsze ją denerwowały. Teraz 

także. Z jednej strony bardzo jej się podobała ta rozmowa  o wzlotach i upadkach ludzi, 

background image

których ci dwaj mężczyźni bez wątpienia bardzo kochali, z drugiej strony jednak nie chciała 

zupełnie nic na ten temat wiedzieć. W duchu irytowała się na Jimmy'ego i Mitcha, pragnąc, 

aby jak najszybciej wyczerpali drażliwy dla niej temat. Na szczęście doczekała się.

- Moja dziewczyna zaraz tu będzie - powiedział w końcu Jimmy. - Ona się zna na 

dzieciach. Kiedyś bardzo często opiekowała się różnymi maluchami.

- To świetnie - ucieszyła się Britt.

Dziewczyna   Jimmy'ego   nawet   w   najmniejszym   stopniu   nie   odpowiadała 

wyobrażeniom Britt o tym, jak może wyglądać narzeczona przystojnego młodego człowieka. 

Spodziewała się zobaczyć jakąś długowłosą piękność w rodzaju tych, którymi  otaczał się 

Mitch, tyle że w młodszej wersji. Tymczasem stojąca w progu osóbka była drobna, miała 

inteligentną twarz i krótko obcięte włosy. Była ubrana w luźny kombinezon, a na jej twarzy 

nie znalazłby się nawet ślad po makijażu.

-   Przepraszam   za   moje   ubranie   -   powiedziała   od   progu.   -   Jadę   prosto   z   lotniska. 

Dzisiaj przyprowadzili nowego apache'a i musiałam go oblecieć. Nie miałam czasu, żeby się 

przebrać.

-   Lani   jest   pilotem   -   wyjaśnił   Jimmy.   -   Zawsze   podczas   wakacji   pracuje   u   wuja 

Macka. To ten, który ma na Wielkiej Wyspie wypożyczalnię samolotów.

- Ach, tak - powiedziała Britt z nadzieją, że to już naprawdę ostatnia z rodzinnych 

opowieści.

Lani okazała się wyjątkowo pojętną uczennicą. W kilka minut wiedziała już wszystko 

o   niemowlętach.   A   mimo   to   Britt   trudno   było   zostawić   dzieci   pod   opieką   tych   dwojga 

młodych ludzi. Kilka razy wracała z przedpokoju, dając młodzieży wciąż nowe wskazówki, 

aż wreszcie Mitch musiał ją wziąć pod ramię i dosłownie na siłę wyprowadzić z mieszkania. I 

tak mruczała coś pod nosem, a potem przez całą drogę siedziała smutna i zadumana. Dopiero 

w sklepie humor  jej się poprawił. Poczuła się tak, jakby prosto z ulicy trafiła do krainy 

czarów. Wszystko ją zachwycało i wszystko pragnęła kupić.

-   Zobacz,   jakie   śliczne   sukieneczki!   -   wołała,   pokazując   palcem   wywieszone   na 

stojaku sukienki we wszystkich kolorach tęczy.

- Po co bliźniaczkom sukienki? - Na Mitchu ten widok nie zrobił żadnego wrażenia. - 

Przecież te dzieci nawet siedzieć nie potrafią.

- Buty! - Britt już była przy następnym stoisku. - Zobacz, jakie cudowne. Koniecznie 

musimy je kupić. Dwie pary.

- Zapomniałaś, że Donna i Danni jeszcze długo nie będą chodzić? - Mitch spojrzał 

uważnie na swoją sąsiadkę, jakby próbował dostrzec na jej twarzy pierwsze objawy choroby 

background image

umysłowej.

Britt tylko wzruszyła ramionami. Odwróciła się na pięcie i... znów się rozpromieniła.

- Śpiworki dla dzieci! Popatrz tylko! Jeden jest żółty, a drugi pomarańczowy. I do 

każdego jest plecaczek. Można je złożyć i trzymać w plecaku.

- Nie uważasz, że one są trochę za małe na śpiwory i plecaki? - wybrzydzał Mitchell. - 

Zaczekaj z tym, aż dorosną do pierwszych trampek.

Britt już go nie słuchała. Nawet on nie mógł zepsuć jej tak doskonałej zabawy.

- O, zobacz! Tam są takie śliczne poduszeczki z wyhaftowanymi kaczuszkami!

- W mojej książce było napisane, że dzieci nie powinny spać na poduszkach przed 

ukończeniem pierwszego roku życia.

-   Och,   Mitch,   dlaczego   ty   zawsze   wszystko   musisz   popsuć?   -   jęknęła   Britt,   ale 

uśmiech nawet na moment nie opuścił jej twarzy.

Protekcjonalnym gestem poklepała sąsiada po ramieniu i ruszyła przed siebie. Mitch 

nie miał innego wyjścia, jak tylko  iść za nią. Mógł jedynie mruczeć coś pod nosem, ale 

cichutko, żeby Britt go nie usłyszała. Po chwili jednak i jemu coś wpadło w oko. Ponury 

nastrój prysnął jak bańka mydlana.

- Hej, popatrz na te małe rowerki. - Podbiegł do stoiska z przeznaczonym dla dzieci 

sprzętem sportowym. Wziął do ręki piłkę i zaczął ją podrzucać do góry.

- Teraz także dziewczynki grają w piłkę nożną, co? - zapytał z nadzieją. - A zobacz 

tam! Miniaturowe wyścigówki. W sam raz dla Donny i Danni. Doskonały sprzęt.

- Nie wygłupiaj się, Mitch - westchnęła Britt, spoglądając tęsknie na sukieneczki. - To 

wszystko jeszcze kilka lat musi na nie poczekać. Ale zobacz, tam są skarpeteczki. I takie 

maleńkie butki z prawdziwej skóry!

Ponad   godzinę   oglądali   i   podziwiali   wszystko,   co   przemysł'   końca   dwudziestego 

wieku miał do zaoferowania dzieciom i ich rodzicom. Kiedy wreszcie wybrali to, co uznali za 

absolutnie konieczne, Mitch zapłacił za to kartą kredytową.

- Oddam ci połowę kwoty - upierała się Britt. - Musisz się zgodzić.

- Te dzieci zostawiono pod moimi drzwiami, prawda? - Mitch tym razem także się 

uparł. - Ty już i tak zrobiłaś znacznie więcej, niż do ciebie należało. Nie ma o czym mówić.

Britt było  bardzo głupio, bo to ona włożyła  do wózka większość rzeczy,  za które 

Mitch zapłacił.  W  końcu jednak  uznała,  że skoro to dla  niego takie  ważne, pozwoli  mu 

zapłacić za kupione dla dziewczynek rzeczy.

- Nowy maluch? - zapytał z uśmiechem kasjer. - Szczęściarz z niego. Rodzice nie 

muszą oszczędzać.

background image

- W tym wypadku to mama jest rozrzutna - Mitch dumnie wypiął pierś i uśmiechnął 

się do Britt. - Ja tylko ją tu przywiozłem.  Wie pan, jakie są kobiety?  - mrugnął porozu-

miewawczo do kasjera. - Tylko by wydawały i wydawały.

- Nie uwierzyłby pan, ile potrafią wydać kobiety - zwierzył się kasjer konspiracyjnym 

szeptem. - Włosy stają dęba. Kupią każdy bubel, jeśli się go odpowiednio zareklamuje.

- I niech się pan modli, żeby tak zostało - wtrąciła Britt. - Straci pan pracę w tym 

samym dniu, w którym my przestaniemy kupować.

Kasjera zamurowało, za to Mitchell roześmiał się głośno.

-   Nie   zna   się   pani   na   żartach,   milady?   -   szepnął   jej   do   ucha,   kiedy   obładowani 

zakupami wychodzili ze sklepu.

- Owszem, znam się na żartach - odrzekła Britt, patrząc na niego z wyższością - ale 

obrażać się nie pozwolę.

- Nie miałem pojęcia, że jesteś wojującą feministką - zakpił Mitch. - Co chwila czegoś 

nowego się o tobie dowiaduję.

- To, że nie daję sobie jeździć po głowie, nie oznacza jeszcze, że jestem feministką - 

odgryzła   się  Britt.   -  I  nie  myśl,   że  zapomniałam,   kto  zaczął   tę  głupią  rozmowę.   Biedny 

człowiek dał ci się podpuścić. No cóż... - westchnęła. W końcu czego można się spodziewać 

po mężczyźnie, który traktuje kobiety jak lalki.

- Czy ty o mnie mówisz? - Mitch był tak zaszokowany, że aż musiał przystanąć. W 

jednej chwili stracił humor.

- Jesteś jedynym znanym mi playboyem - odrzekła, patrząc mu prosto w oczy.

- Czy naprawdę tak uważasz? - zapytał z niedowierzaniem.

Britt już miała na końcu języka celną ripostę, ale kiedy spojrzała na Mitcha, straciła 

ochotę na kłótnię. Dotarło do niej wreszcie, że już i tak sprawiła mu przykrość.

- Nie, Mitch - zapewniła  go i w tej  samej  chwili  zrozumiała,  że tak właśnie jest 

naprawdę,   że   już   dawno   przestała   uważać   go   za   playboya.   Uśmiechnęła   się   do   niego 

serdecznie. - Nie zna się pan na żartach, milordzie?

- Pewnie, że się znam - Mitch także się uśmiechnął. - Teraz musimy tylko znaleźć nasz 

samochód.

Britt i Mitch obładowani paczkami,  roześmiani  i w doskonałych  humorach  dotarli 

wreszcie do domu. Ale kiedy weszli do środka, wspaniały nastrój natychmiast ich opuścił.

- Mitch. - Britt rzuciła na podłogę trzymane w rękach paczki. - Tu nikogo nie ma.

- Skąd wiesz? - zapytała Mitch. - Przecież nawet nie zajrzałaś do sypialni.

background image

-   Tu   nikogo   nie   ma   -   powtórzyła   Britt.   -   Czuję   to.   Pewnie   Janine   wróciła.   Albo 

Sonny...

Schwyciła Mitchella za ramię, jakby w nim szukała oparcia, a jemu nagle zrobiło się 

ciemno przed oczami. Zostawił Britt w przedpokoju, a sam pobiegł do sypialni. Tak jak się 

spodziewał, dzieci nie było i po opiekunach także wszelki ślad zaginął.

- No tak, dzieci tu nie ma - powiedział Mitch. - Ale gdzie, u diabła, podziali się Jimmy 

i Lani?

- I co my teraz zrobimy? - zapytała Britt łamiącym się głosem. - Może powinniśmy 

zadzwonić na policję?

- Nie przesadzaj. Oni na pewno są gdzieś niedaleko.

- Nie możemy tego tak zostawić! - krzyknęła Britt.

- Musimy coś zrobić. Może mógłbyś zadzwonić do tego swojego przyjaciela.

Oczywiście,   że   mógł,   chociaż   nie   bardzo   wiedział,   co   mianowicie   miałby   mu 

powiedzieć. W każdym razie musiał chociaż spróbować. Miał swoje własne przypuszczenia 

co do losu, jaki mógł spotkać bliźniaczki. Dzięki pracy w biurze prokuratora okręgowego znał 

wiele   różnych   możliwych   sytuacji,   ale   żadnym   z   tych   domysłów   za   nic   w   świecie   nie 

podzieliłby się z Britt. Jedno nie ulegało wątpliwości: musiał coś zrobić.

- Zadzwonię do Jerry'ego - powiedział,  podchodząc do telefonu, ale zanim zdążył 

podnieść słuchawkę, ktoś wszedł do mieszkania.

- Cześć. - Jimmy uśmiechał się promiennie, a jedno z maleństw wtulało buźkę w jego 

ramię. - Już wróciliście?

Blada jak płótno Britt ruszyła na spotkanie Lani. Dosłownie wyrwała jej z rąk drugą 

dziewczynkę i z całych sił przytuliła malucha do siebie.

- Gdzie byliście? - zapytał Mitch wyjątkowo nieprzyjemnym tonem.

- Zabraliśmy dzieci na spacer - tłumaczył Jimmy. - Byliśmy tu, na dziedzińcu.

- Dzieci potrzebują witaminy D - przypomniała zebranym Lani. - Spójrzcie tylko, 

jakie mają rumieńce. Odrobina ruchu na świeżym powietrzu na pewno im nie zaszkodzi.

- Spokojnie. - Mitch objął Britt ramieniem. Czuł, że jeszcze chwila, a dziewczyna 

wybuchnie, odreaguje śmiertelne przerażenie, które ogarnęło ją na widok pustego mieszkania. 

- Nie denerwuj się. Oni są młodzi. Nie wiedzieli...

-   Mogliście   nam   chociaż   zostawić   kartkę   -   powiedział   głośno,   z   trudem   hamując 

gniew. - Baliśmy się, że porwano i was, i maleństwa.

-   A   kto   miałby   nas   porwać?   -   zdziwił   się   Jimmy.   -   Przepraszam.   Naprawdę   nie 

przypuszczaliśmy, że tak szybko wrócicie.

background image

Britt szarpnęła się, ale Mitch ją przytrzymał.

- Oni nie mają pojęcia, czyje to dzieci - przypomniał jej. - Skąd mieli wiedzieć o 

istnieniu Janine i Sonny'ego?

Britt skinęła głową. Wiedziała, że Mitch ma rację, i dlatego całą energię włożyła w to, 

żeby nad sobą zapanować.

To było ostrzeżenie, pomyślała. Nie powinnam się aż tak bardzo przejmować. Nie 

wolno mi się przywiązywać do tych dzieci, bo przecież będę je musiała oddać. Tyle razy już 

przez to przechodziłam, a wciąż jeszcze nie nabrałam rozumu. Zupełnie nie wiem, co się ze 

mną dzieje.

Cokolwiek   to   było,   Britt   nie   potrafiła   od   razu   z   tym   skończyć.   Musiała   najpierw 

przytulić obie dziewczynki, zanim naprawdę się uspokoiła.

- Bardzo wam dziękuję za pomoc. - Zmusiła się nawet do uśmiechu.

Dopiero po wyjściu Lani i Jimmy'ego Mitch podbiegł do trzymającej niemowlęta w 

objęciach Britt i mocno przytulił do siebie całą trójkę.

- Bogu dzięki, że nic wam się nie stało - mówił do dzieci, ale patrzył prosto w oczy 

Britt. - Bogu niech będą dzięki.

Britt spuściła wzrok. Nie spodziewała się, że Mitch przeżył zniknięcie dziewczynek 

tak samo jak ona. Poczuła wdzięczność i głęboki związek z tym obcym człowiekiem. Coś 

podobnego nie przytrafiało jej się zbyt często. A kiedy Mitch w końcu się od niej odsunął, 

ogarnął ją żal i natychmiast zatęskniła za poczuciem bezpieczeństwa, którego przed chwilą 

doświadczała w jego ramionach.

Mitch tymczasem zabrał się do rozpakowywanie toreb i paczek, które przynieśli ze 

sklepu.

-  Dostałyście  nowe ubranka,  panienki  -  powiedział,   pokazując  maluchom  stroje.  - 

Podobno dziewczynki lubią ciuszki, więc powinnyście się ucieszyć. A teraz coś naprawdę 

wspaniałego  - mówił dalej, wyciągając z pudełka metalowe  części bujanego leżaczka dla 

niemowląt, obok którego Britt po prostu nie umiała przejść obojętnie. - Zobaczcie, jakie ładne 

leżaczki. Jeszcze chwila, a będziecie się mogły bujać aż do wieczora.

Britt  wreszcie  się roześmiała.  Po kolei  podniosła do góry obie  dziewczynki,  żeby 

mogły popatrzeć na Mitcha. Potem położyła maleństwa na podłodze i zabrała się do roz-

pakowywania pozostałych paczek.

- Tu macie miękkie klocki do zabawy - powiedziała. - Mam nadzieję, że się wam 

spodobają.

Klocki,  owszem,  podobały się  maluchom,   ale  nie  tak  bardzo  jak  grzechotki.  Britt 

background image

wkrótce   się   przekonała,   jak   wielką   frajdę   sprawia   niemowlętom   poruszanie   wydającymi 

dźwięki przedmiotami. Bawiła się z dziećmi, podczas gdy Mitch montował foteliki, a potem 

zawieszał zabawki nad łóżeczkami bliźniaczek.

-   Bardzo   za   nami   tęskniłyście?   -   szeptała   Britt   do   małych   uszek,   tuląc   do   siebie 

dziewczynki.

Mitch przyglądał się tej scenie i miał już na końcu języka jakieś ostrzeżenie, ale w 

ostatniej chwili zrezygnował. Widział, że sąsiadka trochę za bardzo przywiązała się do swych 

podopiecznych. Zdziwił się tylko, kiedy uświadomił sobie, że on także zdążył już polubić 

bliźniaczki.

- Gotowe - powiedział, podchodząc do szczęśliwej gromadki. - Macie wszystko, czego 

niemowlętom potrzeba do szczęścia. I proszę mi więcej nie płakać. Zresztą, nie będziecie już 

miały na to czasu. Tyle różnych zabawek jest dookoła.

Britt i Mitchell bawili się z dziećmi, dopóki nie spostrzegli, że maluchom kleją się 

powieki. Potem je nakarmili i uśpione dziewczynki powędrowały do łóżeczek. Dopiero teraz 

opiekunowie mogli usiąść przy filiżance dobrej herbaty.

- Bardzo sympatyczny jest ten twój siostrzeniec - powiedziała Britt.

- Reszta mojej rodziny jest równie sympatyczna - oświadczył  Mitch. - Koniecznie 

musisz ich wszystkich poznać. Od czasu do czasu na Wielkiej Wyspie odbywają się zloty 

klanu Caine'ów. Zabiorę cię tam ze sobą.

Britt nie bardzo wiedziała, jak ma pokierować rozmową. Zazwyczaj w tym właśnie 

miejscu zmieniała temat. Nie lubiła opowiadań o rodzinie ani o dzieciństwie znajomych osób. 

Wzbudzały wspomnienia zbyt bolesne, żeby chciało się je w ogóle wywoływać. Tym razem 

jednak, po raz pierwszy od bardzo dawna, chciała dowiedzieć się czegoś więcej o jakiejś 

rodzinie.

- Powiedz mi, jak to jest, kiedy się jest dzieckiem i ma się dookoła tylu serdecznych, 

kochających cię ludzi? - zapytała.

- Jak to jest? - powtórzył Mitch. Nawet się nie domyślał, ile kosztowało ją zadanie 

tego prostego pytania. - Trudno o tym opowiedzieć. Mnie się wydawało, że moje życie jest 

całkiem zwyczajne. Często się kłóciliśmy, mieliśmy złe i dobre dni, ale zawsze kochaliśmy 

się i szanowaliśmy nawzajem. Miłość i szacunek to chyba najważniejsze, co człowiek dostaje 

od rodziny.

- Ach, tak - westchnęła Britt. Takie to było zwyczajne. Zbyt zwyczajne i zbyt proste, 

żeby mogło być prawdziwe. - Mówiłeś chyba, że wcześnie straciliście rodziców.

- Właściwie prawie ich nie pamiętam. Na dobrą sprawę, to Shawnee wszystkich nas 

background image

wychowała. Biedna Shawnee, zawsze miała pełne ręce roboty - Mitch uśmiechnął się do 

swoich   wspomnień.   -   Na   przykład   Mack,   najstarszy   z   braci,   ciągle   miał   jakieś   kłopoty. 

Niejeden raz była u nas policja.

- Poczekaj, przecież to ten, który wynajmuje samoloty. Dobrze pamiętam?

- Ten sam. W końcu stał się porządnym człowiekiem. Ale miał taki okres w życiu, 

kiedy sądziliśmy, że już nic z niego nie będzie. Wszyscy uważali go za chuligana. Następny 

w   kolejności   jest   Kam   -   opowiadał   Mitch.   -   On   już   jako   dziecko   był   tak   poważny,   że 

właściwie zawsze dobrze się zachowywał. Nikt nigdy nie miał z nim żadnych kłopotów. Za to 

ja...   -   uśmiechnął   się   tak   promiennie,   że   wszystko   wokół   pojaśniało.   -   Wszyscy   mnie 

uwielbiali.

- Jednego tylko nie rozumiem - powiedziała Britt, wpatrując się w fusy na dnie swojej 

filiżanki. Nie chciała się znów do niego uśmiechnąć. I tak robiła to zbyt często. - Masz takie 

miłe wspomnienia z dzieciństwa. Dlaczego do tej pory sam nie założyłeś rodziny?

- Jestem jeszcze młody. Mam na to mnóstwo czasu.

- Ile masz lat?

- Trzydzieści dwa.

- A ile lat ma twoja narzeczona? - zapytała Britt, chociaż doskonale wiedziała, że to 

zbyt osobiste pytanie, żeby je zadawać obcemu mężczyźnie.

- Hej, stosujesz niedozwolone chwyty - Mitch udał obrażonego.

- To znaczy, że jest zbyt młoda, żeby mówić ojej wieku - komicznie naburmuszona 

mina Mitchella rozśmieszyła ją do łez.

-   Nie   o   to   chodzi   -   skrzywił   się   Mitch.   -   Od   bardzo   dawna   nie   miałem   żadnej 

narzeczonej. Przynajmniej w potocznym tego słowa znaczeniu.

- Nie? - Britt patrzyła na obejmujące filiżankę szczupłe palce swego sąsiada. - To 

znaczy, że... że nie masz teraz nikogo?

Britt zaniepokoiła się. Zadane pytanie sprawiło, że serce w jej piersi zupełnie oszalało. 

Popatrzyła na Mitchella w nadziei, że on niczego nie zauważył. Niestety, przyglądał jej się, 

jakby czytał w myślach dziewczyny. Zarumieniła się, a on się do niej uśmiechnął.

-   No   właśnie.   Teraz   jestem   zupełnie   sam   -   powiedział,   odsuwając   od   siebie 

wspomnienia o Chenille. - Jestem wolnym człowiekiem.

- Typowym playboyem - powiedziała, zanim jeszcze zdążyła pomyśleć.

- Już ci mówiłem, że nie jestem playboyem - spochmurniał.

-   No   to   kim   jesteś?   -   zapytała   Britt,   trochę   przestraszona,   że   znów   zrobiła   mu 

przykrość. - Ciekawa jestem, jak byś sam siebie określił.

background image

Kim jestem? Mitch powtórzył w myślach pytanie sąsiadki. Już dawno się nad tym nie 

zastanawiałem. Kiedyś bez wahania bym jej odpowiedział, ale teraz... Chyba za dużo pracuję, 

za często flirtuję i za długo krążę po świecie bez sensu i bez zastanowienia się nad własnym 

życiem, nad tym, co właściwie chciałbym z nim zrobić. Czy to znaczy, że jestem playboyem? 

To bzdura! Chociaż Britt tak właśnie uważa.

- No, powiedz mi, kim jesteś - powtórzyła Britt, wpatrując się w twarz sąsiada. - I 

czego oczekujesz od życia?

- Spełnienia - odparł bez namysłu.

- To synonim słowa „przyjemność” - powiedziała z przekąsem.

- Nie rozumiem, dlaczego przyjemność ma być czymś złym - obruszył się Mitch. - Nie 

powinnaś potępiać czegoś, czego nawet nie spróbowałaś.

- Och, daj spokój - Britt machnęła ręką, jakby ten znany już argument nie miał dla niej 

żadnego znaczenia.

- To ty daj spokój. - Mitch pochylił się nad stołem i zajrzał głęboko w oczy Britt. - 

Dam sobie głowę uciąć, że ty nigdy nie zaznałaś ani prawdziwej radości, ani prawdziwej 

przyjemności.

- To nieprawda - zawołała, czerwieniąc się jak piwonia. - Doskonale wiem, co to 

przyjemność, nie mówiąc już o radości.

- Udowodnij to - tym razem Mitch postanowił przyprzeć ją do muru. - Opowiedz mi o 

czymś, co robisz tylko dla przyjemności.

- Ja... No, na przykład teraz. Opieka nad tymi dziećmi daje mi mnóstwo przyjemności.

- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodziło. - Mitch miał minę zwycięzcy. - Domyślam 

się, że nie zaznałaś w życiu zbyt wiele radości, Britt Lee. - Mitch podszedł do zlewu, przy 

którym Britt płukała filiżanki. - A jeśli nawet zaznałaś, to w twojej pamięci nie ma po tym 

śladu.

- Przyjemność nie jest w życiu najważniejsza - powiedziała cicho.

- Proszę cię. - Pogłaskał ją po policzku. Podaj mi tylko jeden przykład czegoś, co 

sprawia ci radość.

- Lody z bitą śmietaną. - Britt bardzo się ucieszyła, że udało jej się w końcu pomyśleć 

o czymś przyjemnym.

- Nie chodzi mi o jedzenie - Mitch głośno się roześmiał. - Naprawdę nie możesz nic 

innego wymyślić?

-   No...   nie   wiem.   Gdybyś   mi   dokładnie   powiedział,   o   co   ci   chodzi,   być   może 

mogłabym podać jakiś konkretny przykład.

background image

- Oczywiście, że ci powiem. - Jego zmysłowy szept poruszył serce Britt. - Chodzi mi 

na przykład o spacer w deszczu, o pływanie przy świetle księżyca, o słuchanie grającego w 

gałęziach  drzew wiatru. O  to, co czujesz, kiedy wyciągasz  rękę i trafiasz na ciepłą  dłoń 

przyjaciela, a także o powolny taniec przy cudownej muzyce.

- Nigdy nic podobnego nie robiłam - przyznała ze smutkiem Britt.

- Jeden zero dla mnie - Mitch uśmiechnął się do niej.

- To naprawdę nie ma znaczenia. - Za wszelką cenę chciała przekonać Mitcha, że 

mówi prawdę. - Przyjemności wcale nie są mi potrzebne do szczęścia.

- Każdy potrzebuje przyjemności - zaprotestował Mitch. - Przynajmniej od czasu do 

czasu. A może przypomnisz sobie, co ci sprawiało radość w dzieciństwie?

- Nie. - Britt odwróciła się od niego i wyszła z kuchni. Nie miała ochoty rozmawiać o 

swoim dzieciństwie. Z nikim.

- No to powiedz mi, co robiłaś, kiedy byłaś w szkole. - Mitch nie ustępował. - Na 

przykład, kiedy miałaś szesnaście lat? Co ci wtedy sprawiało przyjemność?

- Nic.

Czy on naprawdę nie potrafi tego zrozumieć? myślała pogrążona w rozpaczy Britt. W 

moim   dzieciństwie   i   w   młodości   nie   było   miejsca   na   przyjemności.   Nawet   na   radość. 

Musiałam walczyć o przetrwanie.

-   Założę   się,   że   najbardziej   na   świecie   lubiłaś   przesiadywać   z   koleżankami   u 

McDonalda.

- Nigdy - pokręciła głową.

- No to może godzinami gadałaś z przyjaciółką przez telefon?

- Też nie.

- Całowałaś się z chłopakami na tylnym siedzeniu samochodu?

- Przecież wiesz. - Spojrzała na niego rozżalona, że znów poruszył krępujący ją temat.

-   Chcesz   powiedzieć,   że   nigdy   nie   całowałaś   się   z   chłopakami?   -   zapytał 

zaniepokojony. Nie przyznawała się do niczego, co zazwyczaj robią przeciętne amerykańskie 

nastolatki. A może skłamała? Może spędziła dzieciństwo w jakimś egzotycznym kraju bez 

barów McDonalda i telefonów, a nie na Hawajach.

- Pewnie, że nie - odrzekła, dumnie unosząc głowę. Wiedziała, co Mitch o niej myśli, 

ale   zupełnie   o   to   nie   dbała.   -   Mówiłam   ci   przecież,   że   nigdy   nic   takiego   nie   robiłam. 

Zapomniałeś?

Usiadła na kanapie, rozłożyła gazetę i udawała, że bardzo ją zainteresował artykuł o 

złożach gazu w Europie Wschodniej. Mitch usiadł obok niej. Ale daleko, żeby jej broń Boże 

background image

nie dotknąć.

- Nigdy się nie całowałaś - powtarzał, jakby usiłował zrozumieć wypowiedziane w 

obcym   języku   zdanie.   -   Czy   ty   w   ogóle   zdajesz   sobie   sprawę   z   tego,   ile   straciłaś?   To 

najprzyjemniejsza rzecz, jaką człowiek może robić, kiedy ma szesnaście lat.

- Ty po prostu nie umiesz sobie wyobrazić życia bez seksu - zaatakowała go Britt.

-   Źle   mnie   zrozumiałaś.   Całowanie   ma   wprawdzie   związek   z   hormonami,   z 

dojrzewaniem seksualnym i w ogóle z seksem, ale nie ma w nim absolutnie nic złego. Jest 

zupełnie nieszkodliwe i nie grozi żadnymi konsekwencjami. Kiedy ja miałem szesnaście lat, 

umiałem już długo i namiętnie całować. Całymi godzinami potrafiłem całować dziewczynę i 

nie posunąć się dalej niż...

- Naprawdę nic mnie to nie obchodzi - przerwała mu pospiesznie. - Nie mam ochoty 

słuchać opowiadań o twojej przeszłości.

- Takie opowieści zabrałyby nam masę czasu - zażartował Mitch. - Mimo to uważam, 

że przynajmniej raz w życiu powinnaś przeżyć to, co robią prawie wszystkie amerykańskie 

nastolatki. Wiesz co? Pokażę ci, jak to się robi. Chcę, żebyś wiedziała, co straciłaś.

- Nie! - zawołała autentycznie przerażona.

- Nie bój się - Mitch śmiał się cichutko. - Na pewno nie zaproponuję ci tego, co nam 

się dziś rano przydarzyło.

- O, tak. W to akurat nie musisz wątpić. - Britt schowała się za gazetą i czytała artykuł 

o złożach gazu, które mniej ją obchodziły niż zeszłoroczny śnieg.

-   Zepsujesz   sobie   oczy   -   Mitch   delikatnie   odsunął   gazetę   i   spojrzał   w   oczy 

dziewczyny.   -   No,   chodź.   Zajmie   nam   to   nie   więcej   niż   kilka   minut.   Przysięgam,   że   te 

pieszczoty nie skończą się w łóżku.

Britt była czerwona jak piwonia. Nie znalazła w sobie dość siły, żeby mu odmówić. 

Całe jej ciało wypełniło się słodkim oczekiwaniem. Powoli odwróciła się do Mitcha.

- Mitch... - zaczęła bez większej nadziei na częściowy chociaż sukces.

- Cicho - szepnął, patrząc jej głęboko w oczy. - Nic nie mów, dopóki nie skończę.

Ma takie błękitne oczy jak niebo na Hawajach, pomyślała Britt. I taką ciemną, gładką 

skórę. Patrzyła, jak twarz Mitcha zbliża się do jej twarzy. Najpierw poczuła na wargach jego 

chłodne usta. Musnęły ją delikatnie, jak morska bryza. Raz, drugi, trzeci... Britt westchnęła i 

rozchyliła usta, a kiedy Mitch przywarł do nich wargami, mocno zacisnęła powieki. Płynęła w 

powietrzu, unoszona ciepłem jego ciała, zapachem jego włosów i podniecającym dotykiem 

całujących ją warg. To było jak fantastyczny taniec, jak przejażdżka balonem albo spływ 

tratwą po wzburzonej rzece. Przysunęła się do niego, chciała wtulić się w jego muskularne 

background image

ciało, ale Mitch odsunął się od niej.

-   Ale   ty   jesteś   namiętna   -   wyszeptał.   -   Nie   wolno   się   dotykać   poniżej   szyi. 

Zapomniałaś? Mamy się tylko całować.

Britt nie zapomniała. Westchnęła, niezbyt zadowolona z obowiązujących w tej grze 

reguł. Musiała się jednak poddać władzy Mitcha.

- Och - jęknęła Britt, kiedy Mitch wreszcie się od niej odsunął.

-   Podobało   ci   się?   -   zapytał,   uśmiechając   się   do   niej.   Bardzo   powoli   wracał   do 

rzeczywistości. - Czy to było przyjemne?

- Bardzo przyjemne - przyznała Britt, wpatrując się w niego rozmarzonymi oczami. - 

Naprawdę przyjemne.

Mitch nagle spoważniał. Odgarnął opadający na czoło dziewczyny kosmyk włosów.

- Bardzo się cieszę - powiedział cicho. - Mnie też było dobrze.

Wstał i wyszedł z pokoju. Britt chciała się zerwać, pobiec za nim, zatrzymać go... Na 

szczęście w porę się opamiętała. Nie wygłupiła się, ale ciepło, którym napełnił ją pocałunek 

Mitcha, bardzo szybko się ulotniło.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Wieczorem Britt usmażyła befsztyki z frytkami, a potem oboje z Mitchem bawili się z 

dziećmi, karmili je i przewijali. O północy, kiedy Donna i Danni zasnęły na dobre, byli tak 

wyczerpani, że dosłownie na nic nie mieli siły. Jak gradowa chmura zawisło nad nimi pytanie 

o to, kto gdzie będzie spał tej nocy.

- Chyba pójdę do siebie - zaproponował Mitch.

- Nie - zaprotestowała trochę zbyt pospiesznie Britt. - Nie wychodź. Mogłabym... To 

znaczy moglibyśmy...

- Nie możemy spać razem, tak jak wczoraj.

- Dlaczego? - zapytała z niewinną miną.

-   Bo   nie.   -   Mitch   głośno   się   roześmiał.   -   Po   prostu   byłoby   to   dla   nas   zbyt 

niebezpieczne.

On pewnie znów ma rację, pomyślała. Teraz już nic nie jest takie samo jak wczoraj. 

Osiągnęliśmy   nowy   stopień   porozumienia,   a   spanie   w   jednym   łóżku   mogłoby   wszystko 

zepsuć.

A   jednak   chciała   go   mieć   blisko   siebie.   Potrzebowała   jego   siły   i   zupełnie   nie 

wiedziała, co zrobi, jeśli zostanie tu przez noc sama.

- Mogę się przespać na kanapie - zaproponowała. - A ty możesz zająć moje łóżko.

Wstała, zaczęła wyciągać koce, poduszki i układać je na kanapie.

- Za nic na świecie nie zabiorę ci łóżka - zaprotestował Mitch. - To ja będę spał na 

kanapie, a ty w swoim łóżku. I proszę ze mną nie dyskutować.

Wspólnie rozłożyli pościel na kanapie i wreszcie oboje mogli się położyć.

- Dobranoc - powiedziała Britt. Odwróciła się na pięcie, chcąc wyjść do sypialni.

- Dobranoc - odrzekł Mitch. Podszedł do dziewczyny i bardzo delikatnie pocałował ją 

w usta.

To był tylko przyjacielski pocałunek, tłumaczył sobie potem, kiedy już leżał sam w 

ciemnym   pokoju.   Nie   wolno   mi   się   w   nic   angażować.   Więcej   luzu,   bracie,   bo   inaczej 

wszystko przepadnie.

Właściwie  sam nie bardzo wiedział,  co mianowicie  miałoby mu przepaść. Zresztą 

wolał się nad tym zbytnio nie zastanawiać. Myślał o Britt i o tym, jak przyjemnie się ją 

całowało. Z początku się broniła, przypomniał sobie, ale kiedy się wreszcie poddała, a potem 

nawet   zapomniała,   okazało   się,   że   ta   dziewczyna   kryje   w   sobie   niewyczerpane   pokłady 

namiętności. Pokazałem jej, jak można się całować, a ona od razu chciała więcej. Kiedyś 

background image

będzie z niej wspaniała żona. Szczęśliwy facet, którego wybierze. Był absolutnie pewien, że 

Britt jego nie weźmie nawet pod uwagę.

Bliźniaczki obudziły się o czwartej. Tych kilka godzin snu wystarczyło, żeby Britt i 

Mitch poczuli  się jak nowo narodzeni. Nakarmili  dzieci  i sami  także  wypili  po szklance 

mleka, po czym prędko wrócili do łóżek. Obudziło ich dopiero szczebiotanie niemowląt. Ale 

wtedy była już ósma.

- Wciąż się czegoś uczymy - powiedział Mitch, który jak doświadczony ojciec szybko 

i sprawnie zmieniał Donnie pieluchę. - Teraz dopiero przekonałem się, że jeśli człowiek ma 

małe dzieci, to całe swoje życie musi dostosować do ich potrzeb.

- Dlatego właśnie matki takich maluchów nie mogą pracować. Niemowlęta potrzebują 

matki.

-  Ojca   też   -   przypomniał   jej   Mitch.   -   No   to   jak,   dziewczyny?   Macie   ochotę   na 

śniadanko? - Tryumfalnie podniósł do góry dwie butelki z ciepłym mlekiem. - Szef kuchni, 

Mitchell Caine, poleca najwspanialsze na świecie mleko. Proszę usiąść i przygotować się do 

jedzenia.

Mitch   się   wygłupiał,   a   Britt   pokładała   się   ze   śmiechu.   A   potem   usiedli,   każde   z 

niemowlęciem na ręku, i wtedy dziewczynie zrobiło się smutno.

Został   nam   tylko   jeden   dzień,   pomyślała.   Jutro   ktoś   zabierze   dziewczynki,   a   my 

będziemy musieli wrócić do swoich codziennych zajęć. I tak miałam dużo szczęścia. Prawie 

trzy dni szczęścia.

Spojrzała na Mitcha, a on się do niej uśmiechnął. Serce podeszło Britt do gardła, na 

policzki wypłynął  rumieniec. Pochyliła się nad dzieckiem w nadziei, że Mitch nie zdążył 

dostrzec jej niecodziennej reakcji. Nie mogła przestać o nim myśleć. Był przecież częścią 

wydarzeń   kilkudziesięciu   ostatnich   godzin.   Częścią   tak   istotną,   że   nie   mogła   myśleć   o 

dzieciach, nie myśląc jednocześnie o Mitchu. Dzięki niemu opieka nad dwójką niemowląt 

stała się nie tylko możliwa, ale także bardzo przyjemna. A nawet więcej...

Czy ja się aby nie zakochałam?  Britt po raz pierwszy w życiu  postawiła sobie to 

zasadnicze  pytanie.  Nigdy o żadnym  mężczyźnie  nie  myślałam  tak, jak myślę  o Mitchu. 

Nigdy   do   nikogo   nie   czułam   tego,   co   do   niego   czuję.   Nigdy   nie   pragnęłam,   żeby   mnie 

całowano czy dotykano. Ale czy tak właśnie wygląda miłość? Zresztą to w końcu i tak nie ma 

żadnego znaczenia, Britt próbowała odzyskać utracony rozsądek. Mitch wkrótce stąd zniknie. 

Oboje dobrze o tym wiemy. Dlatego wszystko to, co do niego czuję, powinno pozostać moją 

tajemnicą.   Nie   znam   nic   bardziej   obrzydliwego   niż   chora   z   miłości   kobieta,   marząca   o 

background image

mężczyźnie, który nawet przez chwilę się nią nie interesował. Nie mogę sobie pozwolić na 

takie mazgajstwo.

Danni   wypiła   mleczko   i   uśmiechnęła   się   do   Britt.   Dziewczyna   odpowiedziała 

maleństwu czułym uśmiechem, potem położyła sobie dziecko na ramieniu i delikatnie klepała 

je w plecki, aż wreszcie małej się odbiło.

Britt głośno się roześmiała. Położyła  dziewczynkę na rozłożonym  w salonie kocu, 

pobiegła do sypialni i przyniosła stamtąd kupione poprzedniego dnia ubranka.

- Co robisz? - zapytał Mitch, kładąc Donnę na kocu obok siostry.

- Przebiorę je w sukienki - odrzekła rozpromieniona Britt. - Żółta dla Danni, a różowa 

dla Donny. Panienki idą do szkółki niedzielnej.

- Oszalałaś?

- Nie denerwuj się. Nigdzie ich nie zabieram. Zrobimy sobie szkółkę niedzielną w 

domu. Kilka piosenek, króciutka modlitwa i na tym koniec. - Britt z dumą patrzyła na ślicznie 

ubrane   dziewczynki.   -   Chciałam   tylko   wykorzystać   okazję   włożenia   im   najlepszych 

niedzielnych sukienek - tłumaczyła się.

- Dobrze, że chociaż udało mi się wyperswadować ci kupno bucików - mruknął Mitch. 

Był prawie tak samo wzruszony jak Britt, tylko nie chciał się do tego przyznać.

- Niestety.  Gdyby nie brak butów, małe wyglądałyby jak z obrazka. Na szczęście 

mamy chociaż skarpetki.

- Dobre i  skarpetki.  Szczególnie  kiedy człowiekowi  nawet nie  śniło  się jeszcze  o 

chodzeniu - roześmiał się Mitch.

- Czy mógłbyś mi podać aparat? - poprosiła Britt. - Położyłam go na stole w jadalni.

Podciągnęła   dziewczynkom   skarpetki,   poprawiła   falbanki   przy   sukienkach   i   kiedy 

Mitch   wrócił   z   aparatem,   panienki   były   gotowe   do   zdjęcia.   Oboje   fotografowali   się   z 

bliźniaczkami,   aż   dzieciom   w   końcu   znudziła   się   ta   zabawa   i   zaczęły   marudzić.   Wtedy 

przewinęli je, uśpili i ułożyli w łóżeczkach.

-   To   wspaniale,   że   obie   natychmiast   zasypiają   -   szepnęła   Britt,   patrząc   na   śpiące 

maleństwa. - Byłoby cudownie, gdyby udawało się to za każdym razem.

Humor wyraźnie jej się popsuł, kiedy weszła do salonu i ujrzała panujący tam bałagan. 

Jej nieskazitelnie czyste, uporządkowane dotąd mieszkanie przedstawiało teraz obraz nędzy i 

rozpaczy. Wszędzie poniewierały się butelki, kocyki, grzechotki i różnego rodzaju śmiecie.

- Ależ tu śmietnik - westchnęła Britt. - Zaraz to wszystko posprzątam.

- Nie posprzątasz. - Mitch uśmiechnął się do niej. - Kto ma dzieci, ten ma bałagan. 

Musisz się do tego przyzwyczaić, moja droga. Teraz trochę odpocznij. Powinnaś nabrać sił 

background image

przed   następną   turą   zajmowania   się   tymi   ślicznymi   aniołkami.   Usiądź   sobie   wygodnie, 

rozluźnij się i na chwilę przestań myśleć o głupstwach.

- Niech i tak będzie - zgodziła się Britt. Bez oporu dała się posadzić na kanapie. A 

kiedy   Mitch   usiadł   obok   niej   i   położył   rękę   na   oparciu   kanapy   tak,   że   palcami   dotykał 

ramienia dziewczyny, poczuła się po prostu wspaniale.

- Britt - odezwał się Mitch. - Właśnie do mnie dotarło, że zmusiłaś mnie, abym ci 

opowiedział o swoim dzieciństwie, a sama ani słowem nie wspomniałaś o swoim.

-   Rzadko   rozmawiam   z   kimkolwiek   na   ten   temat   -   wyjąkała   Britt.   Natychmiast 

pożałowała, że nie zabrała się jednak do sprzątania. - Wiesz, naprawdę muszę zlikwidować 

ten bałagan. Poza tym nie jedliśmy jeszcze śniadania.

Mitch   nie   od   parady   przez   wiele   lat   pracował   jako   detektyw.   Doskonale   potrafił 

poznać,   kiedy   delikwent   próbuje   coś   przed   nim   ukryć.   Od   niechcenia   objął   dziewczynę 

ramieniem, aby w razie potrzeby móc ją przytrzymać na miejscu.

- Śniadanie może poczekać - powiedział. - Musimy chwilę odpocząć po szaleństwach 

z maluchami. Nie zaszkodziłoby też trochę ze sobą porozmawiać. Co ty na to?

Britt bez przekonania skinęła głową. Jak ognia bała się tego, co miało teraz nastąpić.

- No dobrze, zacznijmy od początku - zaproponował Mitch. - Najpierw powiedz mi, 

gdzie się urodziłaś.

-   Tutaj.   W   Honolulu   -   mruknęła   jak   dziecko,   które   niechętnie   przyznaje   się   do 

popełnionego przewinienia.

- Kiedy?

- Mniej więcej dwadzieścia osiem lat temu. - Tym razem mówiła trochę głośniej.

- Więc jesteś starsza, niż przypuszczałem.

- Ale i tak młodsza od ciebie. - Wreszcie na niego popatrzyła. Zdobyła się nawet na 

coś w rodzaju uśmiechu.

- Jak ma na imię twoja mama? - wypytywał Mitch.

- Su... Su... Suzanne - wyjąkała Britt, przeklinając się w duchu za brak opanowania.

Mitch wziął ją za rękę, jakby w ten sposób chciał dodać dziewczynie odwagi, pomóc 

jej przebrnąć przez trudną rozmowę, która miała szansę rozładować tłumione całymi latami 

frustracje.

- A tata?

- Tom.

- Masz rodzeństwo?

- Nie.

background image

- Gdzie mieszkają twoi rodzice?

- Nie żyją.

Te słowa uderzyły Mitcha jak celnie wymierzony policzek. Omal nie jęknął. Nie miał 

pojęcia, że Britt jest sierotą. Pożałował, że zaczął tę rozmowę, i rozważał nawet, czy nie lepiej 

byłoby się wycofać. Szybko zrezygnował z tego pomysłu. Instynkt podpowiedział mu, że 

Britt wreszcie komuś powinna się zwierzyć.

- Przykro mi - powiedział. - Kiedy zmarli?

Britt nie mogła wydusić z siebie ani słowa. Zupełnie tak, jakby jakaś wielka kula 

utkwiła jej w gardle. Doskonale zdawała sobie sprawę z bezsensowności swoich reakcji. W 

końcu   od   śmierci   rodziców   minęło   bardzo   wiele   lat   i   wspomnienie   tego   wydarzenia   nie 

powinno sprawiać jej takiego bólu, jakby stało się to dopiero wczoraj. Nie chciała w ogóle 

myśleć o wydarzeniach sprzed lat, a tym bardziej opowiadać o nich obcym ludziom. Patrzenie 

w przeszłość było dla niej czymś takim jak zaglądanie do jaskini. Czuło się zimny, piwniczny 

powiew, było strasznie ciemno i nikt przy zdrowych zmysłach nie odważyłby się wejść do 

środka.

- Byłam wtedy mała. - Udało jej się wreszcie wydusić z siebie kilka słów. - Miałam 

pięć lat.

-   Pięć   lat!   -   Mitchowi   dreszcz   przeszedł   po   plecach.   Wyobraził   sobie   małą 

dziewczynkę,   zupełnie   samą   na   świecie,   przerażoną,   zrozpaczoną   i   opuszczoną.   Przytulił 

Britt, jakby ciepłem swego ciała chciał ogrzać tamto samotne dziecko.

- Tak mi przykro - wyszeptał. Pochylił się i pocałował dziewczynę w czoło.

Britt z całych sił zacisnęła powieki. Nie chciała płakać. Nie, nie uronię ani jednej łzy, 

postanowiła. Jestem już za stara na takie wygłupy. Muszę się zachowywać jak dorosła osoba. 

Postępowanie Mitcha było tak naturalne, że dziewczynie trudno było się oprzeć uczuciu, jakie 

rodziła w niej bliskość tego mężczyzny. Pragnęła przytulić się do niego, pozwolić, żeby ją 

pocieszył, żeby ją całował. To pragnienie także musiała od siebie odsunąć. Tak samo jak ból 

przeżytej przed laty tragedii.

- Mam strasznie dużo roboty - mruknęła, wstając z kanapy. - Przygotuję śniadanie. 

Nawet nie wiem, co mam w lodówce.

- Mam dla ciebie propozycję - Mitch poszedł za nią do kuchni. - Ja zrobię śniadanie, a 

ty przez ten czas posprzątasz pokój. Zgoda?

Britt chętnie przystała  na ten podział obowiązków. Kilka minut  później pokój był 

wysprzątany,  jakby  nigdy  nie   przebywały   tam  żadne  dzieci,   a  Britt   i  Mitch   zasiedli  nad 

talerzem  gorących  naleśników z dżemem.  Były puszyste i bardzo smaczne. Mitch ani na 

background image

chwilę nie przestawał żartować, więc zanim dziewczynki się obudziły, oboje znów byli w 

bardzo dobrych humorach.

- Cześć, ślicznotki - powitał niemowlęta Mitch. - Jak wam się spało?

Wyjął   z   łóżeczka   Danni   i   podał   ją   Britt,   sam   zaś   zajął   się   Donną.   Maleństwa 

uśmiechały   się   na   sam   dźwięk   jego   głosu.   Britt   nie   mogła   się   nadziwić,   dlaczego   obie 

dziewczynki   tak   bardzo   go  lubią.   Kiedy  ona   brała   je   na  ręce,   dzieci   tuliły  się   do   niej   i 

natychmiast się uspokajały, ale kiedy widziały Mitcha, śmiały się radośnie.

- To twoja woda kolońska tak na nie działa - zażartowała Britt. - Albo wysyłasz jakieś 

tajemnicze fale, których ja nie odbieram.

- Ani woda kolońska, ani  fale, tylko  moja bogata osobowość. Jestem wspaniałym 

facetem. Przyjmij to wreszcie do wiadomości, dziewczyno.

Położyli dzieci na kocu, wśród rozłożonych zabawek, i przyglądali się, jak maleństwa 

wyciągają po nie rączki.

- Nie sądzisz, że one są teraz bardziej aktywne, niż były w piątek? - zapytała Britt. - 

Zobacz, jak się rozglądają. Na początku tego nie robiły.

Mitch zgodził się z nią i zachował dla siebie wszystkie wątpliwości. Poważnie się 

obawiał, że dzieci Janine mogły być narażone na działanie narkotyków. Z tego też powodu 

należało Donnę i Danni jak najprędzej poddać badaniom.

Poszedł do swojego mieszkania. Musiał się przebrać. Chciał też przesłuchać nagrane 

na sekretarkę rozmowy. Światełko w automacie migało, co znaczyło, że podczas nieobecności 

Mitcha ktoś do niego dzwonił. Przewinął taśmę i włączył odtwarzanie. Najpierw dzwonił jego 

przyjaciel, Nick. Miał pretensje, że Mitch znów nawalił i nie przyszedł na umówioną partię 

tenisa. Potem odezwała się Chenille. Słodziutkim głosem małej dziewczynki pytała, kiedy 

Mitch wreszcie do niej zadzwoni. Na końcu nagrał się Jerry z policji.

- Cześć, Caine. Pomyślałem, że może chciałbyś wpaść do mnie na chwilę. Mam nowe 

informacje o tym śmieciu, którego danych szukałeś w moim komputerze. Zajrzyj do mnie, 

jeśli jeszcze cię ten facet obchodzi. Mam dyżur w niedzielę. Widzisz, pieniądze z twoich 

podatków nie idą na marne.

Ten śmieć, o którym mówił Jerry,  nie mógł być  nikim innym,  jak tylko Sonnym. 

Mitch spojrzał na zegarek. Dochodziła dwunasta. Gdyby się pospieszył, mógłby zdążyć na 

komisariat jeszcze przed przerwą obiadową. Wypadł z domu jak bomba. Zajrzał jeszcze do 

Britt, żeby powiedzieć jej, dokąd i dlaczego natychmiast musi wyjść.

-  Odezwała   się  moja  wtyczka   w   policji  -  powiedział,   jak  gdyby  nie   stało   się  nic 

ważnego. - Ma dla mnie nowe wiadomości. Zajrzę tam i sprawdzę, czy do czegoś nam się one 

background image

przydadzą.

- Znaleźli Janine?

- Nie wiem. Muszę tam pojechać, żeby się czegoś dowiedzieć. Wrócę tak szybko, jak 

się da. - Pogłaskał Britt po policzku. - Do zobaczenia.

Britt z bijącym sercem wpatrywała się w drzwi, za którymi zniknął Mitchell. Czuła, że 

coś ważnego się zdarzyło. Miała nadzieję, że nie stało się nic złego, chociaż doświadczenie 

życiowe   podpowiadało   jej,   że   należy   się   spodziewać   najgorszego.   Spojrzała   na   dzieci   i 

natychmiast znów się uśmiechnęła. To było silniejsze od niej. Dwie maleńkie dziewczynki 

wywoływały w Britt uczucia, o które ona sama nigdy siebie nie podejrzewała. Usiadła na 

podłodze. Po kolei pokazywała maleństwom grzechotkę i obserwowała, jak reagują na widok 

zabawki.   Donna   była   pogodna   i   chętna   do   zabawy.   Natychmiast   wyciągała   rączki   po 

grzechotkę.   Danni   wykazywała   więcej   rozwagi.   Musiała   się   najpierw   przyjrzeć   zabawce, 

zanim zdecydowała, czy warto po nią sięgnąć.

- Jesteście takie milutkie. Obydwie - wdzięczyła się do nich Britt. - Strasznie żałuję, że 

nie możemy być razem.

Przeraziła się wypowiedzianych głośno słów. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, 

że   od   dawna   myśli   o   zatrzymaniu   niemowląt.   Bardzo   pragnęła   z   nimi   zostać,   chociaż 

wiedziała, że to niemożliwe. Dzieci miały przecież rodziców. Nie mogła zrozumieć, jak to się 

stało, że w ogóle dopuściła do siebie taką szaloną myśl. Zupełnie nieświadomie stworzyła 

sobie w marzeniach rodzinny dom.

Może jednak uda mi się nie stracić z dziewczynkami kontaktu, myślała. Kiedy Janine 

wróci i zobaczy, jak dobrze opiekowałam się jej dziećmi to... To co? Odda swoje dzieci obcej 

osobie? Daj sobie spokój, Britt. Bądź realistką. Nikt tak po prostu nie oddaje własnych dzieci 

w obce ręce. Nie, oczywiście, że nie. Ale mogłabym pomagać Janine. Finansowo i w ogóle. 

Zaprzyjaźniłybyśmy się i może nawet mogłybyśmy zamieszkać razem. Chociaż na jakiś czas. 

Dopóki  ona nie  stanęłaby mocno  na  nogach. Może, może,  może...  Morze jest  szerokie i 

głębokie. Najlepiej od razu skończyć z tymi głupimi spekulacjami, wziąć się w garść i wrócić 

do rzeczywistości.

Na pewno wszystko dobrze się ułoży, zapewniała samą siebie Britt. Kiedy zjawi się 

Janine, trzeba będzie jej oddać dzieci. I zachować się jak dorosła osoba. Nie będzie to wcale 

łatwe, ale w końcu nic w życiu łatwo nie przychodzi. Nie ma się co nad sobą rozczulać. 

Zostało mi jeszcze trochę czasu, żeby nacieszyć się maluchami.

Nie zdążyła się nimi nacieszyć, bo w tej chwili ktoś zadzwonił do drzwi i Britt musiała 

oderwać się od dzieci, aby wpuścić gościa.

background image

- Cześć, Britt - przywitał się Gary, rozglądając się podejrzliwie po mieszkaniu. - Gdzie 

jest ten typ?

- Nie ma go. - Określenie „ten typ” wcale się Britt nie spodobało, nie chciała jednak 

wdawać się w niepotrzebne dyskusje. - Możesz wejść.

- To doskonale ucieszył się Gary i już bez obaw wszedł do środka. - Miałem nadzieję, 

że zastanę cię samą. Musimy porozmawiać.

- Słucham cię - Britt nie była ciekawa jego rewelacji.

- Musimy poważnie porozmawiać. - Gary wciąż się rozglądał, jakby nie do końca 

wierzył   słowom   Britt.   Usiadł   na   kanapie   dopiero   wtedy,   kiedy  na   dobre   upewnił   się,  że 

Mitcha nie ma w jej mieszkaniu. - Posłuchaj mnie, kochanie. To nie jest odpowiedni dla 

ciebie   mężczyzna.   Omotał   cię   jak   jałówkę   na   rodeo.   Zupełnie   nie   wiesz,   co   robisz. 

Całkowicie cię zauroczył.

- Nikt mnie nie zauroczył - odrzekła Britt, siadając na podłodze obok niemowląt.

-   Ależ   tak.   Widać   to   gołym   okiem.   Jesteś   w   niego   zapatrzona   jak   lunatyczka   w 

księżyc.

- Nie jestem.

- Chcesz powiedzieć, że się mylę.

- Daj spokój, Gary. - Britt w końcu się roześmiała. - Naprawdę nie musisz się o mnie 

martwić. Doskonale sama sobie poradzę.

- A więc przyznajesz, że straciłaś dla niego głowę?

- Tego nie powiedziałam. Chociaż to miło z twojej strony, że tak się o mnie martwisz.

- Jest jeszcze jeden problem. Dlaczego te dzieci wciąż jeszcze są u ciebie? Gdzie się 

podziali ich rodzice? Musisz się nimi opiekować do jutra? Dobrze zrozumiałem?

-   Tak.   -   Britt   nie   miała   zamiaru   wtajemniczać   go   w   sprawy   bliźniaczek.   - 

Prawdopodobnie jutro zostaną zabrane.

Gary zrobił taką minę, jakby chciał powiedzieć, że uważa Britt za osobę niespełna 

rozumu. Nic jednak nie powiedział, tylko usiadł na dywanie i podniósł do góry Danni. Chwilę 

z nią rozmawiał, a potem przytulił maleństwo do siebie.

-  Takie  małe  dzieci   bardzo  prędko  przywiązują   się do  opiekunów   - powiedział.  - 

Mogło się nawet zdarzyć, że już uważają cię za swoją matkę.

- Tak myślisz? - zapytała Britt z udaną obojętnością, chociaż serce o mały włos nie 

wyskoczyło jej z piersi.

- Niemowlęta potrzebują miłości. Trzeba je jak najczęściej przytulać - mówił Gary, 

kołysząc Danni i uśmiechając się do niej.

background image

- Skąd ty to wszystko wiesz? - zapytała Britt.

-   Wychowałem   się   w   wielodzietnej   rodzinie.   Mama   bez   przerwy   rodziła   dzieci. 

Zresztą moja siostra robi dokładnie to samo. Co roku... - Gary uśmiechnął się smutno. - Nie 

każdemu   o  tym   mówię,  ale   miałem   zamiar  studiować   pedagogikę.   Chciałem   pracować  z 

dziećmi. Potem mi to przeszło, ale i tak na studiach dorabiałem sobie, opiekując się dziećmi 

w domu małego dziecka.

- Założę się, że znakomicie sobie radziłeś - roześmiała się Britt.

-   Nie   najgorzej.   -   Gary  położył   Danni   z   powrotem   na   kocu.   -   Britt,   ja   mówiłem 

poważnie. Temu twojemu sąsiadowi źle z oczu patrzy. Nie można mu ufać.

- Gary...

- Nie przerywaj, tylko słuchaj, co mam ci do powiedzenia. Moim obowiązkiem jest 

ostrzec cię przed nim. Znam ten typ mężczyzn. Wierz mi.

On ma, oczywiście, rację, pomyślała Britt i uśmiechnęła się do swoich myśli. Przecież 

sama widzę, że Mitch nie jest mężczyzną, który mógłby poważnie o mnie myśleć. Nie mam 

co do tego złudzeń.

- Chyba jednak trochę przesadzasz - powiedziała.

- Nie chciałbym, żeby spotkał cię zawód. A gdybyś zdecydowała się wyjść za niego za 

mąż...

- Ja nie wyjdę za mąż. Za nikogo - ucięła Britt.

- Za mnie też nie? - zapytał Gary, patrząc jej prosto w oczy.

- Za ciebie?

- Mówię poważnie, Britt. Wiesz chyba, jak bardzo cię szanuję. Nie mogę pozwolić na 

to, żebyś wpadła w tarapaty. Zrobię wszystko, żeby do tego nie dopuścić.

Słodki facet, pomyślała z przekąsem Britt. Proponuje mi małżeństwo z litości. To 

niebywałe. Wyśmiałabym go, gdyby nie traktował siebie i swojej propozycji z taką śmiertelną 

powagą.

Britt zastanawiała się nad jakąś rozsądną odpowiedzią. Musiała odrzucić nonsensowną 

propozycję   Gary'ego,   ale   chciała   to   zrobić   delikatnie,   żeby   go   nie   zranić.   Zanim   jednak 

zdołała cokolwiek wymyślić, Gary ją pocałował. Nigdy wcześniej nawet nie próbował czegoś 

podobnego i Britt zupełnie się tego po nim nie spodziewała. Bez wątpienia włożył w ten 

pocałunek dużo serca, a mimo to czegoś w nim brakowało.

Przynajmniej   jedno   jest   dla   mnie   jasne,   pomyślała   Britt,   czekając   z   rosnącym 

zniecierpliwieniem na zakończenie tego niezbyt  miłego doświadczenia. To, co odczuwam 

będąc z Mitchem, nie jest tylko zwykłym pociągiem seksualnym. To Mitch, jego osobowość i 

background image

sposób bycia sprawiają, że drżę i pragnę, żeby zawsze był blisko mnie.

Gary wreszcie zrozumiał, że nic nie wskóra. Odsunął się od Britt, a ona uśmiechnęła 

się i poklepała go po ramieniu.

- Idź już lepiej, Gary - powiedziała.

- Dobrze, pójdę. - Gary z ociąganiem podniósł się z podłogi. - Ale pamiętaj, mała, 

uważaj   na   to,   co   robisz.   I   wiedz,   że   zawsze   możesz   na   mnie   liczyć.   Gdybyś   czegoś 

potrzebowała, po prostu zadzwoń.

- Dzięki, Gary.

- Wystarczy, że zadzwonisz...

- Do widzenia.

Britt zamknęła drzwi za Garym i natychmiast  wróciła do dzieci. Zbliżała się pora 

karmienia. Jeśli Mitch zaraz nie wróci, będę sobie musiała sama z tym poradzić, pomyślała. 

Podgrzanie dwóch butelek mleka to fraszka, ale nakarmienie i przewinięcie dwójki niemowląt 

w tym samym czasie może się okazać trudnym zadaniem.

W tej chwili czuła się tak, jak gdyby zdolna była podołać każdemu wyzwaniu.

Mitch wszedł do mieszkania powoli, rozglądając się, jakby znalazł się w tym miejscu 

po raz pierwszy w życiu. Słyszał krzątającą się w sąsiednim pokoju Britt, ale zamiast jej 

pomóc, usiadł na kanapie i czekał. Nie trwało to długo. Chwilę później Britt jak burza wpadła 

do pokoju.

- Och, już wróciłeś? - zdziwiła się. - Nie słyszałam, kiedy wszedłeś.

- Nie chciałem ci przeszkadzać. - Mitch uśmiechnął się do niej.

- Dowiedziałeś się czegoś o Sonnym i Janine? - zapytała jak gdyby nigdy nic, chociaż 

natychmiast zauważyła, że Mitch jest dziwnie ponury. - Mam nadzieję, że żadne z nich nigdy 

się tu nie pojawi. Nawet sobie nie wyobrażasz, ile radości dają mi te dzieci. Nie wiem, czy 

byłabym w stanie oddać je komukolwiek.

Mitch z rosnącym zdziwieniem przyglądał się sąsiadce. Była radosna i promieniała 

szczęściem jak nigdy dotąd. Wyglądała przepięknie, tak pięknie, że aż trudno mu było na nią 

patrzeć.

- Powiedz mi, co cię tak bardzo ucieszyło - poprosił, biorąc ją za rękę.

- Te dwa małe łobuziaki - Britt uśmiechnęła się do niego. - Są po prostu cudowne. 

Wiesz, Gary wpadł tu na chwilę.

- Po co? - najeżył się Mitch. - Chciał cię porwać?

- Nie przesadzaj! Po co miałby to robić?

background image

- Bo on cię pożąda. Nie zauważyłaś tego, kobieto?

- Nie wygłupiaj się.

- A ty nie udawaj naiwnej.

- Jesteś rozdrażniony - stwierdziła Britt. - To wcale do ciebie niepodobne.

- Skąd możesz wiedzieć, co jest do mnie podobne, a co nie? Czy ty w ogóle cokolwiek 

o mnie wiesz, Britt?

- Co się stało, Mitch?

- Sonny i Janine... - popatrzył na nią ponuro. - Oboje nie żyją.

- Coś ty powiedział?

- Powiedziałem, że oboje nie żyją. Jakoś się w końcu znaleźli. Uciekali przed policją. 

Samochód rozbił się o barierę mostu. Zginęli na miejscu.

- Zginęli - powtórzyła jak echo Britt.

- Zginęli - potwierdził Mitch. - I ten fakt wszystko zmienia.

- Donna i Danni zostały sierotami - chlipała  Britt. Łzy jak groch spływały jej po 

policzkach. - Moje biedne, kochane maleństwa.

- Policja poszukuje rodzin Sonny'ego i Janine - powiedział Mitch podejrzanie grubym 

głosem. - Skontaktuję się z Jerrym. Sprawdzę, czy kogoś znaleźli. Jutro rano musimy zawieźć 

dziewczynki na posterunek.

- Co ty powiedziałeś?

- Musimy zawieźć Donnę i Danni na posterunek. W tej chwili trwają poszukiwania ich 

najbliższych krewnych.

- Chyba im nie powiedziałeś?... - Britt chwyciła Mitcha za ramię.

- Nie bój się. Nikomu nic nie mówiłem, chociaż to i tak nie ma żadnego znaczenia. 

Rano musimy zawieźć dzieci na policję. Czy tego chcemy, czy nie.

- Tak, tak oczywiście - potwierdziła Britt, chociaż od razu było widać, że myśli o 

czymś zupełnie innym.

- Britt. - Mitch zmusił ją, żeby na niego spojrzała. - Posłuchaj mnie, Britt... Oni na 

pewno kogoś znajdą. Jakiegoś wujka albo ciotkę, albo chociaż dziadków. Będziemy musieli 

oddać im dzieci.

- Rozumiem. Przecież nie jestem idiotką.

Istotnie, nie miała żadnych problemów z głową, za to serce przysparzało jej nie lada 

kłopotów.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Mitch wrócił do domu nad ranem. Znów był na posterunku. Właściwie nie spodziewał 

się zastać Britt. Przypuszczał, że zabrała dzieci i gdzieś z nimi uciekła, chociaż, oczywiście, 

nie byłoby to najmądrzejsze posuniecie. Doszedł do wniosku, że to chyba on oszalał, skoro 

przychodzą mu do głowy takie głupie pomysły.

Stanął   koło   łóżka   i   obserwował   śpiącą   dziewczynę.   Oddychała   równo,   spokojnie, 

jakby nie dręczyły jej żadne obawy i lęki. Nie chciał jej budzić. Wyszedł z sypialni i położył 

się na kanapie, ale nie mógł zasnąć. Myślał o swoim ojcu i o tamtym koszmarnym dniu, w 

którym powiedziano mu, że tata nie żyje. Potem przypomniał sobie jeszcze inny dzień, pięć 

lat później, kiedy to samo powiedziano mu o matce. Na samą myśl o tym jeszcze dziś robiło 

mu się smutno. Mimo że był już całkiem dorosły, wciąż nie opuszczało go tamto dziecięce 

przekonanie,   że   los   obszedł   się   z   nim   wyjątkowo   niesprawiedliwie.   Chociaż,   mówiąc 

uczciwie, Mitch i tak miał  szczęście. Stracił rodziców, ale pozostała mu duża, kochająca 

rodzina. Siostra, dwóch braci, mnóstwo wujków, ciotek i kuzynów. Wszyscy starali się o to, 

żeby życie osieroconych dzieci nie stało się tragedią.

Ja jednak znałem i mamę, i tatę, myślał. A te dwa maleństwa nie mają nikogo. Co 

zapamiętają   z   dzieciństwa?   Co   najwyżej   kilka   paskudnych   historii   o   swoich   rodzicach, 

których nigdy nie powinny usłyszeć. Ale to życie bywa okrutne.

Życie niewątpliwie było okrutne, a na domiar złego sen także nie chciał przyjść. W 

końcu jednak Mitch zasnął, bo kiedy znów otworzył oczy, był już ranek.

- No i co? - zapytała Britt. - Znaleźli się jacyś krewni dziewczynek?

-  Dzień   dobry.   -  Mitch  przetarł   zaspane  oczy.   Bardzo  się   zdziwił,   kiedy  Britt  go 

pocałowała. Była spokojna i pewna siebie, jakby zupełnie odmieniona.

- Wezmę sobie dzisiaj wolny dzień - powiedział. - Jedno z nas musi zawieźć dzieci...

- Już to zrobiłam - przerwała mu Britt. - Jeszcze wieczorem zadzwoniłam do Gary'ego.

Mitch skinął głową. Coś mu się tu wydawało podejrzane, nie potrafił tylko ustalić, co 

to takiego.

- No to jak, znaleźli jakichś krewnych, czy nie znaleźli? - powtórzyła pytanie.

- Nie znaleźli. Jerry jeszcze dzisiaj będzie prowadził poszukiwania, chociaż wygląda 

na to, że ani Sonny, ani Janine nie mieli nikogo oprócz siebie i bliźniaczek. Policji udało się 

odnaleźć jakichś ich przyjaciół, ale oni także nie słyszeli o żadnej rodzinie. Sądzę nawet, że 

nikt nie wie o istnieniu Donny i Danni.

- Ciekawe - mruknęła Britt. - Bardzo ciekawe.

background image

- Powiedz mi, Britt - Mitch usiadł na kanapie - co ty kombinujesz?

- Kto, ja? - Britt wyglądała jak chodząca niewinność. - Nic nie kombinuję. Zrobić ci 

śniadanie?

Mitch nie miał ochoty na śniadanie. Za to brała go coraz większa ochota na Britt. 

Pomysł z kobietą - przyjacielem spalił na panewce. Nie dało się tego dłużej ukrywać. Każdy 

gest Britt działał na niego jak jawne zaproszenie. To, jak chodziła, jak wyglądała, jak była 

ubrana... Dosłownie wszystko go podniecało. O mało nie oszalał. Poszedł za dziewczyną do 

kuchni.

Odsunął ją od stołu, przy którym robiła kanapki, przytulił do siebie i bardzo mocno 

pocałował. Britt jakby tylko na to czekała. Stanęła na palcach, zarzuciła mu ręce na szyję i 

także go pocałowała. Tulili się do siebie. Oboje już wiedzieli, że chcą dokładnie tego samego.

Mitch z trudem oderwał się od dziewczyny. Potrząsał głową, jakby ten sposób ułatwiał 

mu osiągnięcie jasności umysłu.

-   Mitch?   -   Britt   wydawała   się   nieporuszona,   podczas   kiedy   on   dosłownie   płonął. 

Właściwie trudno byłoby odgadnąć, które z nich nie ma doświadczenia w dziedzinie seksu, a 

które jest wytrawnym kochankiem.

-   Muszę   już  iść,   Britt   -  wydusił   z  siebie   w   końcu   Mitch.   -  Nie   wiem,   czy   mnie 

rozumiesz. Muszę stąd natychmiast wyjść, bo się uduszę.

- Czy to ja cię duszę? - spróbowała się uśmiechnąć.

- Wiesz dobrze, o co mi chodzi. - Mitch odwrócił się na pięcie i wybiegł z mieszkania 

sąsiadki.

Patrzyła   za   nim.   Musnęła   palcami   wargi,   jakby   chciała   zatrzymać   ciepło   jego 

pocałunków. O, tak, pomyślała, to jest dokładnie to, o co kobietom chodzi. Gary nawet do 

pięt Mitchowi nie dorasta.

Wróciła do przygotowywania kanapek, ale tajemniczy uśmiech nie znikał z jej twarzy. 

Nagle pojęła, że jest na świecie mnóstwo rzeczy, na które ona wreszcie nabrała ochoty. Ale 

czy to grzech?

- Trzeba kuć żelazo, póki gorące - powiedziała do siebie Britt.

Mitch przyszedł po południu. Policji nie udało się odnaleźć żadnej rodziny bliźniaczek 

i nic nie wskazywało na to, że jacyś krewni dziewczynek w ogóle istnieją.

- A więc Donna i Danni nie mają nikogo bliskiego - podsumowała Britt, jakby tego 

właśnie się spodziewała.

- Nie mają. Trafią do domu dziecka. Są takie śliczne, więc pewnie ktoś je zaadoptuje.

background image

- Nie pójdą do domu dziecka - oświadczyła stanowczo.

- Britt, bądź rozsądna - powiedział Mitch, chociaż reakcja dziewczyny wcale go nie 

zdziwiła.

- Jestem rozsądna. - Britt była spokojna i zupełnie opanowana. - I oświadczam ci, że o 

żadnym domu dziecka nie może być mowy. Bardzo ci dziękuję za wszystko, co dla mnie 

zrobiłeś, ale nie potrzebuję już twojej pomocy.

- Co ty wygadujesz, dziewczyno? Oszalałaś?

- I wczoraj, i dzisiaj zupełnie nieźle radziłam sobie bez ciebie. Chyba już nabrałam 

wprawy.   Od   tej   chwili   sama   zajmę   się   bliźniaczkami,   a   ty   możesz   wracać   do   swojego 

normalnego życia. Jesteś wolny.

- O czym ty mówisz? - Mitch chwycił ją za ramiona i potrząsnął gwałtownie.

- O niczym,  co mogłoby cię zainteresować. - Britt wolała patrzeć w ścianę niż w 

błękitne oczy Mitcha. - Idź już. Bardzo cię proszę.

- Nigdzie nie pójdę - oświadczył. - Powiedz mi wreszcie, co ty chcesz zrobić.

- Naprawdę o nic nie musisz się martwić. - Britt wyrwała się z jego uścisku. - Sama 

się wszystkim zajmę, a ty wracaj do siebie i zadzwoń do swojej dziewczyny. Wreszcie masz 

wolny wieczór. Możesz umówić się z nią na randkę...

- Nie, Britt. - Mitch schwycił ją za rękę. - Musisz mi powiedzieć. Zapomniałaś, czego 

dokonaliśmy? Ile nas to kosztowało? Nie zostawię cię teraz samej. Musisz mi powiedzieć, co 

zamierzasz zrobić.

- Co ci mam powiedzieć? - udawała niewiniątko.

- Powiedz mi, co chcesz zrobić z dziećmi.

- Nic specjalnego. Chcę się nimi zaopiekować i...

- I co?

- Jeszcze nie wiem.  W każdym  razie  na pewno nie oddam ich  do domu  dziecka. 

Później się zastanowię, jak to załatwić.

- Czy nie możemy razem się nad tym zastanowić? - zapytał cicho Mitch.

- Nie możemy - odrzekła Britt, hamując łzy.

- Dlaczego?

- Ponieważ wiem, że nie pochwalasz tego, co chcę zrobić. Chcesz się pozbyć tych 

dzieci, oddać je do domu dziecka, ludziom, którzy ich nie pokochają, którzy po prostu biorą 

pieniądze za pracę i tę pracę wykonują. Zresztą nie zawsze sumiennie. Ci ludzie z domu 

dziecka oddadzą moje dziewczynki każdemu, kto się po nie zgłosi. Nawet nie sprawdzą, czy 

nie trafią pod opiekę sadysty. Nie skażę ich na taki los. Nigdy!

background image

- Musisz. Nie masz wyboru.

-  Owszem, mam. Zaadoptuję Donnę i Danni - oświadczyła Britt. Oczy jej płonęły, 

jakby miała wysoką gorączkę.

- To niemożliwe - Mitch nie mógł uwierzyć własnym uszom.

- A niby dlaczego?

- Ty... Ty przecież nic nie wiesz o dzieciach. Wychowanie dziecka to nie tylko zmiana 

pieluszek i podawanie butelki. Czy pomyślałaś, że skazujesz się na osiemnaście lat wyrzeczeń 

i poświęcenia? Długie lata ciężkiej pracy, bólu i strachu? Przecież nie jesteś na to wszystko 

przygotowana.

-   Nie   mówisz   mi   nic   nowego   -   powiedziała   cichutko   Britt.   -   Ja   już   to   wszystko 

przemyślałam.

- A co z twoją pracą? - Mitch chwycił się ostatniej deski ratunku. - Oszalejesz w domu 

z dwójką małych dzieci. To są marzenia, Britt. Piękne marzenia, ale zupełnie nierealne.

- Niech szlag trafi moją pracę - odrzekła stanowczo. - Muszę to zrobić i zrobię.

- Ty naprawdę zwariowałaś! - Mitch był przerażony. - To niemożliwe!

- Możliwe. - Britt spojrzała na niego z góry, wzięła go pod rękę i wyprowadziła do 

przedpokoju.

- Straciłaś poczucie rzeczywistości - tłumaczył, nie zauważywszy nawet, że Britt chce 

go wyrzucić ze swojego mieszkania. - Jesteś niezamężna, masz ciekawą pracę i szansę na 

awans.   Nie   możesz   ni   z   tego,   ni   z   owego   zrujnować   sobie   życia.   Nie   po   to   tyle   lat 

studiowałaś, nie po to pracowałaś tak ciężko, żeby teraz zostać kurą domową. Zobaczysz, że 

ci się to nie uda.

- Idź już. - Britt otworzyła drzwi i wypchnęła go na korytarz. - Idź sobie, bardzo cię 

proszę.

- Zobaczysz, że tego pożałujesz.

- No to pożałuję. Nie oddam tych dzieci na zmarnowanie i już!

- Britt...

Nie zdążył dokończyć, bo dziewczyna po prostu zamknęła mu drzwi przed nosem. 

Mitch wciąż stał tuż za progiem, jakby nie wierzył w prawdziwość tego, co wydarzyło się 

przed chwilą. Uważał swoją sąsiadkę za osobę rozsądną, dlatego też nie potrafił zrozumieć, 

jak to się stało, że tym razem nie dotarł do niej żaden z jego jak najbardziej racjonalnych 

argumentów.   Zapukał   do   drzwi,   ale   Britt   mu   nie   otworzyła.   Zadzwonił.   Także   się   nie 

odezwała. Zrezygnowany wrócił do siebie. Najpierw porozbijał sobie pięści o ściany, a kiedy 

się zmęczył, zagłębił się w fotelu i pogrążył w najczarniejszych myślach.

background image

Co mam teraz zrobić? zastanawiał się gorączkowo. Może powinienem zawiadomić 

policję o istnieniu tych dzieci? Nie, na pewno nie powinienem. No to może opiekę społeczną? 

Też nie. A zatem kogo?

Mam się pozwolić wyrzucić  za drzwi i udać, że nigdy nie przeżyłem  tych  trzech 

zwariowanych dni? Nie ma mowy!

Dopiero teraz przypomniał sobie, że ma klucze od mieszkania Britt. To on otwierał 

drzwi,   kiedy   w   sobotę   wracali   z   zakupów,   a   potem   odruchowo   wsunął   klucz   do   swojej 

kieszeni   i   zapomniał   go   oddać   sąsiadce.   Cichutko   jak   złodziej   podkradł   się   pod   drzwi 

mieszkania Brittanny, włożył klucz do zamka i bardzo ostrożnie go przekręcił. Bezszelestnie 

wszedł do środka.

- Zabieram dzieci - oświadczył takim tonem, jakby mówił o połamanym krześle.

- Nie zabierzesz.

- Owszem, zrobię to. - Mitch skierował się do sypialni.

Britt rzuciła się na niego jak lwica, gotowa własnym ciałem bronić intruzowi dostępu 

do swoich małych.

Mitch przytulił ją do siebie. Tłumaczył, że powinna się uspokoić, że tak na pewno 

będzie lepiej i dla niej, i dla dzieci. Britt się rozpłakała. Przywarła do Mitcha całym ciałem, 

wtuliła twarz w jego opiekuńcze ramię i wypłakiwała tłumiony przez lata ból nieszczęśliwego 

dzieciństwa.   Mitch   pocieszał   ją,   jak   umiał,   głaskał   po   głowie,   całował   po   włosach, 

scałowywał z policzków gorące łzy. Nawet nie pomyślał, że mogłoby dojść do czegoś więcej, 

ale widocznie los uwziął się na niego. Chwilę później Mitch i Britt znaleźli się na kanapie. 

Dziewczyna  przestała  płakać,  chociaż oddychała  szybko,  jak po długim biegu. Była  taka 

ciepła i pachnąca, a Mitch bardzo jej pragnął.

- Britt? - zapytał tylko, bo nie potrafił inaczej sformułować tego, czego chciał się 

dowiedzieć.

-   Tak   -   wyszeptała   Britt.   Zarzuciła   mu   ręce   na   szyję   i   z   całych   sił   się   do   niego 

przytuliła. Tym razem to ona pocałowała Mitcha.

Obiecał sobie, że nie będzie się spieszył, że odpowiednio przygotuje Britt do mającego 

nastąpić zbliżenia, ale był zbyt spragniony, zbyt długo tłumił w sobie pożądanie, żeby udało 

mu się teraz nad sobą zapanować. Britt zresztą nie potrzebowała dodatkowej zachęty. Przez 

wiele   lat   nie   dopuszczana   do   głosu   kobiecość   dała   o   sobie   znać   w   sposób   niezwykle 

gwałtowny. Britt zbyt długo czekała, żeby jeszcze choć o chwilę odsuwać moment zbliżenia. 

Przez lata wmawiała sobie, że nie chce i nie potrzebuje w swoim życiu seksu. Była to prawda, 

ale tylko do czasu, kiedy zjawił się mężczyzna, którego dotyk wprawiał ją w ekstazę. Britt 

background image

zapragnęła połączyć się z tym mężczyzną natychmiast, dać mu szczęście i pozwolić sobie na 

przyjemność, której do tej pory jak najsurowiej sobie odmawiała.

-   Nie   zrobiłem   ci   krzywdy?   -   zapytał   Mitch,   kiedy   Britt   ochłonęła   trochę   po 

szaleństwach kilku ostatnich minut.

- Nie, skądże! - Oddychała ciężko, zmęczona, ale niewymownie szczęśliwa.

Dopiero  teraz   z całą   mocą  uświadomiła   sobie,  że  kocha  tego  mężczyznę,  którego 

jeszcze niedawno uważała za playboya i o którym prawie nic nie wiedziała. A przecież nigdy 

dotąd nikogo nie kochała tak jak jego. Przytuliła się do Mitcha, głaskała go, całowała i było to 

jeszcze wspanialsze niż to, co oboje przed chwilą przeżyli. Kochała go za jego urodę, za 

delikatność   i  poczucie  humoru.  Kochała  jego  ciało,  jego imię,  a  nawet  ubranie.  Kochała 

Mitchella Caine'a pierwszą dziewczęcą miłością i ostatnią miłością dojrzałej kobiety.

- Dziękuję ci, Britt. - Mitch przytulił do ust palce dziewczyny. - Dziękuję ci za to, że 

mnie wybrałaś.

Uśmiechnęła się do niego. Tylko ona wiedziała, że wybrała jego i tylko jego, że po 

nim, że poza nim, nikogo w jej życiu nie będzie.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

-  Pomogę   ci  -  powiedział   Mitch.  Oboje   już  ubrani   siedzieli   na  kanapie   i  popijali 

herbatę. - Ale pod warunkiem, że przeprowadzimy całą sprawę tak, jak ja uznam za stosowne. 

Rozumiem, że chcesz zaadoptować bliźniaczki, chciałbym cię jednak prosić, żebyś jeszcze 

raz wszystko rozważyła. Spokojnie i bez emocji.

Mitch, kochanie, myślała Britt. Ty nic nie wiesz, o niczym nie masz pojęcia i pewnie 

dlatego mnie nie rozumiesz.

- Powiedziałem, że ci pomogę, i nie mam zamiaru zmuszać cię do zmiany decyzji - 

zapewnił Mitch na widok dziwnego wyrazu twarzy dziewczyny. - Musisz tylko zrozumieć, że 

nie dasz sobie rady sama. Nie możesz zabrać Donny i Danni i zaszyć się z nimi w jakiejś 

mysiej dziurze. Wiem, że taki właśnie miałaś plan. Zapomnij o tym. Załatwimy wszystko 

zgodnie z prawem.

Britt milczała, ale jej zawstydzona mina świadczyła, że Mitch odgadł jej zamiary.

- Nie da się żyć w ukryciu, Britt. Zawsze znajdzie się jakiś życzliwy, który połapie się, 

że coś nie jest w porządku, i doniesie o tym, gdzie trzeba. Zresztą nie wierzę, że chciałabyś 

odmówić dziewczynkom prawa do poznania prawdy o ich rodzicach. Musimy zawiadomić 

władze o tym, że Donna i Danni są u nas. Im szybciej to zrobimy, tym lepiej. Zastanawiałaś 

się, co będzie, jeśli policja odkryje istnienie dzieci i postanowi ci je odebrać? Naprawdę nie 

wolno nam do tego dopuścić.

Britt powoli skinęła głową. Najwyraźniej nie tylko zrozumiała argumentację Mitcha, 

ale co więcej, jego słowa skłoniły upartą dziewczynę do zmiany planów.

- Niestety, gdybyś chciała załatwić adopcję normalną drogą, na pewno nic by z tego 

nie wyszło. Nie istnieje żaden powód, dla którego mieliby oddać dzieci tobie, a nie jakiejś 

rodzinie, która od lat czeka na podobną okazję.

- Jest powód - zaprotestowała Britt. - Niewiele osób chce zaadoptować bliźniaczki, 

dlatego Donna i Danni mogłyby trafić do domu dziecka.

Britt wbiła wzrok w blat stołu i mocno objęła dłońmi filiżankę z herbatą, jakby ta 

filiżanka była kołem ratunkowym, którego za nic w świecie nie można puścić, jeśli chce się 

przeżyć. Wiedziała, że teraz właśnie powinna opowiedzieć Mitchowi o swoim dzieciństwie. 

Nigdy dotąd nikomu tego nie mówiła i dlatego nie było jej łatwo się zdecydować.

Mitch   ze   zdziwieniem   przyglądał   się   dziewczynie.   Nie   wiedział,   dlaczego   tak 

gwałtownie reaguje na wszystko, co dotyczyło  śpiących teraz spokojnie dwóch malutkich 

dziewczynek. Rozumiał, że pokochała maleństwa, nie rozumiał tylko, dlaczego tak się uparła, 

background image

żeby je adoptować.

- No to postanowione - powiedział. - Razem weźmiemy byka za rogi. Zaczniemy od 

tego, że zadzwonimy do Kama. To mój starszy brat. Jest najlepszym prawnikiem w tej części 

świata. Nie zajmuje się adopcjami, ale ma kolegów, którzy to robią, więc na pewno kogoś 

nam poleci. Zresztą on zawsze wie, do których drzwi zapukać, żeby załatwić najtrudniejszą 

nawet sprawę. Nie mogę zagwarantować sukcesu, ale Kam na pewno zrobi wszystko, co w tej 

sprawie jest do zrobienia - uśmiechnął się do swoich myśli. - O ile dobrze go znam, to wmówi 

urzędnikom, że jesteś zaginioną w dzieciństwie siostrą Janine. Kam ma zupełnie wyjątkowy 

dar przekonywania. Naprawdę jest znakomity.

Po policzkach Britt płynęły łzy. Chciała coś Mitchowi powiedzieć, ale zupełnie nie 

mogła wydobyć z siebie głosu.

- Nie denerwuj się - próbował ją uspokoić. - Jeszcze nic się nie stało. Powiedziałem 

tylko, że zrobimy wszystko, co w tej sytuacji można zrobić. Na razie nic jeszcze nie zostało 

postanowione.

- Wiem, Mitch, ale... - Britt mocno się do niego przytuliła. Płakała jak dziecko. Nie 

umiała słowami wyrazić wdzięczności za to, że postanowił jej pomóc. Po raz pierwszy od 

bardzo dawna nie musiała sama rozwiązywać piętrzących się przed nią problemów.

- Britt - powiedział Mitch. - Powinienem chyba wiedzieć, co się z tobą dzieje. Może 

mogłabyś mi wytłumaczyć, dlaczego tak irracjonalnie się zachowujesz?

- To wszystko dlatego, że zbyt dobrze wiem, jak żyją sieroty - chlipnęła Britt. - Ja... Ja 

sama przez to przeszłam.

- Po śmierci rodziców, tak?

- Tak. Zostaliśmy zupełnie sami. My też, tak jak Donna i Danni, nie mieliśmy żadnych 

krewnych. Trafiliśmy do domu dziecka. Miałam wtedy pięć lat, a mój brat osiem.

- Twój brat? - zdziwił się Mitch. - A mówiłaś, że nie masz rodzeństwa.

- Teraz nie mam, ale kiedyś miałam. - Wytarła serwetką zapłakaną twarz. - Bardzo 

szybko został adoptowany. Jakieś małżeństwo zabrało go do Oregonu. Nigdy więcej o nim 

nie słyszałam.

- A ty? - zapytał Mitch z kamienną twarzą. Nie miał ochoty pokazywać dziewczynie, 

jak ogromne wrażenie wywarło na nim jej wyznanie.

- Mnie nikt nie chciał - Britt uśmiechnęła się smutno. - Byłam chuda jak szkielet i 

zawsze miałam poobijane kolana.

- Założę się, że byłaś bardzo ładna. - Mitch musiał powiedzieć coś, co choć trochę 

rozładowałoby jego złość i przerażający smutek.

background image

- Raczej nie. Nie mam żadnych zdjęć z tamtego okresu, więc nie wiem, jak naprawdę 

wyglądałam.

- Ale znaleźli ci chyba w końcu jakąś rodzinę zastępczą?

- O tak, znaleźli - Britt gorzko się zaśmiała. - Nawet trzy. W ciągu jednego roku. Sam 

widzisz, że nie mogłam być uroczym dzieckiem, skoro nikt mnie nie chciał.

- Mój Boże, Britt, nawet tak nie mów - jęknął Mitch. - To przecież nie była twoja 

wina.

Brittanny   znów   zadrżała,   ale   tym   razem   postanowiła,   że   się   nie   rozpłacze.   Mitch 

mocno   tulił   ją  do siebie,   jakby  miał   nadzieję,  że  jego uścisk obroni  Britt   przed  tym,   co 

spotkało ją w dzieciństwie, a przynajmniej przed raniącymi wspomnieniami.

- Co się stało potem, po pierwszym roku z trzema rodzinami?

- Umieszczono mnie w doskonałej rodzinie zastępczej. Oprócz mnie było tam już 

dziewięć sierot. Ja byłam dziesiąta.

- Jak długo z nimi mieszkałaś?

- Około trzech lat. - Britt zagryzła wargi. - Karmili nas tam, ubierali i zupełnie nieźle 

wychowywali. Każde z dzieci miało swoje obowiązki.

- To... - Mitch nie był pewien, czy powinien powiedzieć to, o czym pomyślał. - To, o 

czym opowiadasz, bardzo przypomina powieści Dickensa.

- No właśnie. Byliśmy wszyscy bardzo zadbani. Mieliśmy czyste paznokcie, staliśmy 

w   szeregu   i   uśmiechaliśmy   się   do   pracownika   opieki   społecznej,   który   co   miesiąc   nas 

odwiedzał.   Tamci   ludzie   naprawdę   dokładali   wszelkich   starań,   żeby   niczego   nam   nie 

brakowało.

- Tylko miłości wam nie dali.

- Jesteś taki inteligentny, Mitch - pochwaliła go Britt zdziwiona i zachwycona jego 

zdolnością do przejmowania się problemami innych ludzi. - Jak na to wpadłeś?

- Sama mi to podpowiedziałaś. Opowiadaj dalej. Co się zdarzyło potem?

- Nasza zastępcza matka, nazywaliśmy ją Mamą Clay, bardzo ciężko zachorowała. Do 

dziś nie wiem, co to była za choroba. Nikt nam tego nie powiedział. W każdym razie tamto 

małżeństwo nie mogło się dłużej nami opiekować. Wszystkie dzieci zostały umieszczone w 

innych  domach. - Britt dokładnie oglądała  swoje dłonie. - Właśnie wtedy zaczął  się mój 

koszmar.

- Opowiedz mi o tym - poprosił Mitch.

- Oddano mnie rodzinie, która miała dwoje własnych dzieci. Chłopców. Byli starsi ode 

mnie. Takie dwa byczki...

background image

- Czy bardzo ci dokuczali? - zapytał Mitch, z trudem trzymając nerwy na wodzy.

Bardzo. Nie chcę nawet o tym myśleć. Może kiedyś ci opowiem, ale na pewno nie 

teraz.

- A co na to ich rodzice? Tolerowali te wybryki? - Nie, skądże. Nawet bili, kiedy na 

czymś ich przyłapali. Chłopcy płakali i przysięgali, że już więcej nie będą mi dokuczać. Nie 

mijał dzień, jak wynajdowali nowy sposób na dręczenie mnie.

Mitch mocno zacisnął powieki. Miał ogromną ochotę zerwać się z kanapy, znaleźć 

tych dwóch łobuzów i dać im nauczkę za wszystko, czego się dopuścili w dzieciństwie.

- A czy przybrani rodzice byli dla ciebie dobrzy?

- Przynajmniej tak im się wydawało. Byli bardzo surowi.

- Chyba ciebie nie bili?

- Nie - Britt pokręciła głową. - Opieka społeczna nie akceptowałaby tego rodzaju kary. 

Nigdy nikt nawet palcem mnie nie dotknął. Tyle że w tamtej rodzinie panował permanentny 

chaos.   Nikt   nie   mówił   normalnie.   Wszyscy   na   wszystkich   krzyczeli.   Rzucali   w   siebie 

talerzami, wyzywali się od najgorszych. Nigdy nie było wiadomo, czy za chwilę nie zacznie 

się kolejna awantura. Czasami budziłam się w środku nocy i słuchałam, jak Norman, ojciec 

rodziny, goni swoją żonę po całym domu, wrzeszczy i rzuca w nią czym popadnie. Chowałam 

się wtedy pod kołdrę, zamykałam  oczy i śpiewałam,  żeby zagłuszyć  to, co działo się na 

zewnątrz. Cały dom się trząsł i nie było sposobu, żeby uciec od tych awantur.

Mitch z całych sił tulił do siebie drżącą jak osika dziewczynę. Nie wiedział, co mógłby 

zrobić, żeby zatrzeć w jej pamięci te potworne wspomnienia.

- Kiedy źle się zachowywałam - ciągnęła Britt - zamykali mnie w garderobie. Tam 

było ciemno i okropnie się bałam. Płakałam, dopóki nie zasnęłam. Wtedy chłopcy wymyślali 

coś, żeby mnie obudzić i jeszcze bardziej nastraszyć. Kiedyś wpuścili mi do szafy pająka. O 

mało nie umarłam ze strachu.

- Tak mi przykro, Britt. - Mitch obsypał dziewczynę tysiącem pocałunków. - Tak 

bardzo mi cię żal.

- Nigdy przedtem nikomu o tym nie opowiadałam. Nawet bym nie potrafiła. A tobie 

powiedziałam i jakoś to przeżyłam - uśmiechnęła się do niego. - Zresztą z tobą wszystko jest 

nie tylko możliwe, ale i łatwe.

- Powiedz mi jeszcze, jak długo mieszkałaś w tym okropnym miejscu.

- Sześć lat. Dopiero kiedy skończyłam piętnaście lat, odważyłam się opowiedzieć pani 

z opieki społecznej o tym,  co uznałam za możliwe do opowiedzenia. - Britt wreszcie się 

uśmiechnęła.   -   Ta   kobieta   nazywała   się   Kathy   Johnson.   Była   absolutnie   cudowna.   Od 

background image

pewnego czasu podejrzewała, że w mojej zastępczej rodzinie nie dzieje się najlepiej. Tak 

długo mnie  wypytywała,  że wreszcie się jej zwierzyłam.  Jeszcze tego samego dnia mnie 

stamtąd zabrała. Zamieszkałam z nią i gdyby nie ona, na pewno nawet bym nie pomyślała o 

studiach. Do dziś bardzo się przyjaźnimy.

- Bogu niech będą dzięki, że stworzył Kathy Johnson - westchnął Mitch. - Za dużo 

wycierpiałaś i stanowczo za długo to trwało.

- Czy teraz mnie rozumiesz? - zapytała Britt, patrząc Mitchowi prosto w oczy. - Czy 

zrozumiałeś wreszcie, dlaczego nie mogę się zgodzić na to, żeby Donna i Danni skorzystały z 

dobrodziejstw tego systemu, który zapewnił mi w dzieciństwie opiekę?

- To, co się tobie zdarzyło, było koszmarnym zbiegiem okoliczności. Ale przecież 

tysiące innych dzieci trafia do wspaniałych, normalnych rodzin. Nie wszystkie przechodzą 

przez takie piekło, w którym ty żyłaś.

-   Nie   chcę   ryzykować   -   Britt   energicznie   pokręciła   głową.   -   Kiedy   znalazłam   te 

maleństwa  pod twoimi  drzwiami, byłam  zdecydowana oddać je do domu  dziecka,  gdyby 

Sonny okazał się złym człowiekiem. Teraz na pewno tego nie zrobię. Sprzedam duszę diabłu, 

żeby zatrzymać Donnę i Danni przy sobie.

Donna i Danni od trzech dni nie miały rodziców, ale zupełnie tego nie zauważyły. 

Otaczano je troskliwą opieką, jaką powinno mieć każde dziecko.

Britt  kładła dziewczynki  do łóżeczek,  podczas  gdy Mitch rozmawiał  w kuchni  ze 

swoim starszym bratem, Kamem.

- Oczywiście, że nie byli zachwyceni, ale sądzę, że udało mi się pchnąć sprawę we 

właściwym   kierunku   -   opowiadał   Kam   o   swoich   dokonaniach.   -   A   swoją   drogą   ciekaw 

jestem, w jaki sposób wpakowałeś się w tę awanturę, braciszku. Jedno dziecko jeszcze bym 

zaakceptował, ale bliźniaki...

- One są naprawdę wspaniałe.

- Widzę, że bardzo się tym wszystkim przejmujesz. To z powodu tej kobiety. Mam 

rację? - Pokręcił głową. - Życie sobie marnujesz przez kobiety. Zresztą, zawsze tak było.

Mitch zupełnie nie reagował. Rozmowa z bratem na temat kobiet była jak gra, której 

reguły i wynik wszyscy gracze dobrze znają i dlatego nikt się naprawdę nie emocjonuje jej 

przebiegiem.

- Ty tego nie zrozumiesz - odparł Mitch, jak zawsze w tej grze. - Nie masz serca, nic 

nie wiesz o miłości i nigdy nie zależało ci na żadnej kobiecie tak bardzo, żeby zmienić dla 

niej kolor noszonych koszul. Nie mówiąc już o sposobie bycia.

Kam odwrócił się do okna. Jego twarz pokerzysty nie zdradzała żadnych uczuć. Mitch 

background image

nic nie wiedział o Elaine. Kam nie miał zwyczaju wypłakiwać swoich żalów na cudzym 

ramieniu.   Nawet   gdyby   to   ramię   miało   należeć   do   kogoś   z   najbliższej   rodziny.   Zresztą 

wspominanie Elaine i tak nie miałoby sensu. Elaine zginęła, a wraz z jej śmiercią skończył się 

najważniejszy etap życia Kama. Po co rozdrapywać bolesne rany?

-   W   każdym   razie   zrobię,   co   tylko   będę   mógł   -   zapewnił   brata   Kam.   -   Znam 

wszystkich sędziów w tym mieście, więc istnieją duże szanse, że uda mi się coś załatwić. Jest 

jednak pewna trudność i obawiam się, że z tego powodu możemy nawet przegrać sprawę.

- Jaka trudność?

- Bliźniaczki - westchnął Kam. - A Britt jest panną. Widzisz, gdyby chodziło o jedno 

dziecko,   jakoś   dałbym   sobie   z   tym   radę,   ale   dwoje...   Bardzo   trudno   będzie   przekonać 

sędziego, że ona sama poradzi sobie z dwójką dzieci.

- A więc radzisz, żeby...

- Powinna wyjść za mąż.

Mitch zaklął brzydko.

-   Rozumiem   przez   to,   że   małżeństwa   nie   planowałeś?   -   Kam   uśmiechnął   się   z 

przekąsem.

- Przecież  sam wiesz. - Mitch patrzył  na brata zbolałym  wzrokiem.  - Jeszcze nie 

dojrzałem   do   małżeństwa.   Kiedyś   może   tak,   ale   na   pewno   nie   teraz.   Britt   to   wspaniała 

kobieta. Bardzo ją lubię, szanuję i w ogóle, ale nie mogę się z nią ożenić.

- A czy ktoś cię o to prosił?

Mitch i Kam odwrócili się jak na komendę. W drzwiach kuchni stała Britt.

- Powiedz mi, ale szczerze - zwróciła się do Kama. - Jakie mam szanse?

- Niewielkie jako panna - odrzekł bez wahania Kam. - Gdybyś była mężatką, dałbym 

ci dziewięćdziesiąt procent szansy na adopcję bliźniaczek.

- Dobrze. - Britt z westchnieniem pokiwała głową. - Wobec tego wyjdę za mąż.

-   Masz   na   myśli   konkretną   osobę?   -  zapytał   Kam,   spoglądając   to   na   Britt,   to   na 

Mitcha. - Im szybciej się zdecydujesz, tym lepiej.

-   Mam   kilka   możliwości   -   odrzekła,   patrząc   na   Mitcha.   -   Nie   jesteś   jedynym 

mężczyzną, jakiego znam. Nie jesteś nawet jedynym, który się mną zainteresował.

- Przecież wiem - bronił się Mitch. - Ale nie możesz wyjść za mąż tylko po to, żeby 

zatrzymać bliźniaczki.

- Owszem, mogę. I zrobię to.

Mitch   chciał   coś   powiedzieć,   ale   w   porę   ugryzł   się   w   język.   Spojrzał   na   brata   i 

oniemiał. Kam się z niego śmiał.

background image

- O co ci chodzi? - zapytał zły jak osa Mitch. - Co cię tak rozśmieszyło?

- Nic. Absolutnie nic. - Kam wstał i podszedł do Britt. - Muszę już iść. Chciałbym 

jeszcze wpaść dzisiaj do sądu. Zadzwonię do ciebie, jak tylko czegoś się dowiem.

- Bardzo ci dziękuję za pomoc - pożegnała go Britt. - Nie potrafię wyrazić, jak bardzo 

jestem ci wdzięczna.

Mitch nawet się nie poruszył. Milczał jak zaklęty i wpatrywał się w blat stołu, przy 

którym   siedział.   Za   to   myśli   w   jego   głowie   kłębiły   się   jak   szalone.   Niestety,   były   tak 

chaotyczne, że niczego nie wymyślił.

Britt robiła ostatnie przygotowania do przyjęcia, które tego wieczoru miało się odbyć 

w jej salonie. Mitch siedział na kanapie ponury jak gradowa chmura. Właściwie od wtorkowej 

rozmowy z Kamem ani na chwilę się nie rozpogodził.

Lani i Jimmy też byli zaproszeni. Podczas przyjęcia mieli się opiekować dziećmi, na 

razie jednak pomagali rozstawiać naczynia, tace z kanapkami i napoje.

Mitch spojrzał na zegarek. Do przybycia zaproszonych mężczyzn pozostało zaledwie 

pół godziny.

- Co za koszmarny pomysł - mruknął. - Kto słyszał, żeby w taki sposób wybierać 

sobie męża.

-   Nie   musiałeś   tu   przychodzić   -   powiedziała   Britt.     -   Właściwie   wcale   sobie   nie 

przypominam, żebym cię zapraszała.

- Dzieci jeszcze nie są twoje. Mam do nich co najmniej takie samo prawo jak ty i 

muszę dopilnować, żebyś nie popełniła żadnego głupstwa.

- Możesz być pewien, że żadnego głupstwa nie popełnię. Wiesz, że muszę wyjść za 

mąż.   Tylko   podczas   przyjęcia   mogę   przyjrzeć   się   wszystkim   kandydatom   i   stworzyć   im 

jednakowe   szanse.   Chcę   mieć   pewność,   że   dobrze   wybrałam,   żebym   potem   nie   musiała 

żałować.

-   Zupełnie   tego   nie   rozumiem   -   poskarżył   się   Mitch.   Sprawiasz   wrażenie   osoby 

trzeźwo myślącej i zawsze twierdzisz, że lubisz sama o wszystkim decydować. Tymczasem 

chcesz   pozwolić   jakiemuś   facetowi,   żeby   miał   wpływ   na  twoje  życie   i   wszystko   w   nim 

zmienił. I żebyś ty chociaż tego faceta kochała... Nie wiem, dlaczego nie zgadzasz się na mój 

pomysł. Jest naprawdę rewelacyjny.

-   I   ty   to   nazywasz   dobrym   pomysłem?   Chyba   nie   wierzysz   w   to,   że   ktoś   da   się 

namówić na udawanie mojego męża?

- Ale oczywiście, że wierzę. Zapłaciłabyś temu człowiekowi, a on nie miałby prawa w 

background image

nic się mieszać ani tym bardziej o niczym decydować. Aktor, który ma grać rolę męża. To 

wszystko.

- Ty naprawdę niczego nie rozumiesz. Muszę mieć prawdziwego męża. - Spojrzała na 

Mitcha,   ale   zaraz   odwróciła   wzrok.   Jego  błękitne   oczy  zawsze   ją  hipnotyzowały,   a   tego 

wieczoru nie mogła pozwolić sobie na żadne oczarowanie. - Samo nazwisko na formularzu 

mi nie wystarczy. Muszę wychować dwie malutkie dziewczynki i potrzebuję kogoś, kto mi w 

tym pomoże. A dzieci muszą mieć ojca.

- Ale przecież ja zawsze będę w pobliżu. Po drugiej stronie korytarza - tłumaczył 

Mitch, wściekły, że Britt nie dostrzega logiki jego argumentacji.

- O, tak. Oczywiście. Będziesz po drugiej stronie korytarza, dopóki nie znikniesz, 

goniąc za jakąś nową spódniczką - kpiła z niego Britt. - I nie mów mi znowu, że nie jesteś 

playboyem. Przecież doskonale wiem, kim jesteś, i wiem też, że bardzo ci na tych dzieciach 

zależy. Niestety, jestem realistką. Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. Nie słyszałeś 

o tym?

Podeszła do niego bardzo blisko. W powiewnej brzoskwiniowej sukience wyglądała 

naprawdę szałowo.

- Bo widzisz, mój drogi, w małżeństwie najważniejsze jest poświęcenie. To właśnie 

ono nadaje dobrym chęciom moc i sens. Donna i Danni potrzebują ojca. Opiekuna na całe 

życie, a nie miłego wujka w sąsiednim mieszkaniu. Zresztą niedługo się stąd wyprowadzamy. 

Musimy mieć dom z ogrodem.

-   Dom   z   ogrodem   -   mruczał   Mitch.   Podszedł   do   barku   i   nalał   sobie   do   szklanki 

potężną porcję burbona.

- Żeby tylko Britt tego nie zauważyła - ostrzegła go Lani. - To jedna z rzeczy, za które 

kandydaci na tatusia dostają punkty karne. Alkohol jest bez ograniczeń. Jednak każdy, kto 

wypije więcej niż jedną szklankę wina, zostanie skreślony z listy.

- Świetnie - ucieszył się Mitch. - Nie chcę, żeby Donna i Danni miały ojca pijaka. W 

tej sprawie absolutnie zgadzam się z Britt.

Lani  spojrzała  na niego z głębokim współczuciem,  a Mitch pomyślał  sobie,  że to 

całkiem ładna dziewczyna. Jeśli oczywiście zada sobie trochę trudu, żeby o siebie zadbać. 

Tego wieczoru zostawiła w domu rozciągnięte podkoszulki i czapkę baseballową. Zastąpiła je 

żółta sukienka mini bez rękawów. Lani w niczym nie przypominała chłopaka i Mitchowi ta 

odmiana bardzo się spodobała.

- Pewnie znaczy to tyle, że jestem przeciwnikiem rozumnych kobiet - powiedział do 

siebie. Nie miał czasu rozwinąć tej odkrywczej myśli, bo właśnie zjawili się pierwsi goście. 

background image

Mitch   musiał   uważnie   obserwować   wchodzących.   Sam,   z   własnej   woli,   podjął   się   tego 

trudnego obowiązku.

- Skąd wzięłaś tylu idiotów? - zapytał szeptem przechodzącą obok niego Britt.

- Rzeczywiście sporo ich tutaj - uśmiechnęła się do niego. - Właściwie to zaprosiłam 

pięciu.   Tylko   takich,   którzy  w   ciągu   ostatniego   roku   przynajmniej   raz   zaprosili   mnie   na 

kolację. Pozostali zwietrzyli pismo nosem i sami się wprosili. Nie miałam pojęcia, że aż tylu 

mężczyzn się mną interesuje.

Mężczyźni   kręcili   się   wokół   Britt   jak   natrętne   muchy.   Nazbierało   się   ich   ze 

dwudziestu. Oczywiście, najgorszy ze wszystkich był Gary, absolutnie przekonany, że bez 

najmniejszego trudu wygra ten konkurs.

- Nie mam tu konkurenta - powiedział do Mitcha, dumny jak paw. - Wiem, że Britt 

mnie wybrała. Już tydzień temu się jej oświadczyłem, ale ona, oczywiście, musiała urządzić 

to spotkanie, żeby nikt jej nie posądził o podjęcie nie przemyślanej decyzji.

- Wybacz, ale nie mogę się z tobą zgodzie - zaoponował Adam Arnett, członek klubu 

smakoszy, do którego Britt należała. - Mam oko na tę ślicznotkę od czasu, kiedy miesiąc temu 

piliśmy nasze pierwsze beaujolais. Co za uroda, ile wdzięku... - westchnął rozmarzony. - Ona 

idealnie pasuje do mojego nowego domu letniskowego. Będzie ozdobą dorocznych przyjęć.

- A dzieci? - zapytał Mitch. - Czy dla nich też znalazłeś jakieś miejsce na swoim 

ślicznym obrazku?

- Dzieci? - Adam trochę się nachmurzył. - Ach, te dwie dziewczynki, o których mi 

opowiadała? Wyobraź sobie, jak bajecznie będą wyglądały ubrane w identyczne sukieneczki 

z białej koronki...

W tej chwili, jak na zawołanie, Jimmy i Lani wnieśli do pokoju bliźniaczki. Krążyli 

między gośćmi z dziećmi na rękach. Mieli bacznie obserwować, jak dziewczynki reagują na 

poszczególnych   gości   i   przydzielać   punkty   przyszłym   tatusiom   za   dobry   kontakt   z 

maluchami.

- Britt to wymyśliła - wyjaśniła Mitchowi Lani. - Chce w ten sposób sprawdzić, który 

z nich naprawdę lubi dzieci. Sam widzisz, jak ona bardzo się stara.

Mitch tylko się skrzywił i pokazał Lani Boba Lloyda, księgowego z muzeum, któremu 

z kieszeni koszuli wystawała paczka papierosów.

- Popatrz, Lani. On pali. Natychmiast musisz go skreślić z listy. Nie pozwolę, żeby 

ktoś narażał Donnę i Danni na wdychanie tytoniowego dymu.

- Oczywiście. Zaraz powiem o tym Britt - obiecała mu Lani.

- Sama zauważyłam - odezwała się Britt, która już od kilku chwil stała za plecami 

background image

Mitcha. - Ale mam teraz większe zmartwienie. Stanowczo za dużo pijesz, mój drogi.

-   Mnie   wolno   pić   -   obruszył   się   Mitch.   -   Zapomniałaś,   że   nie   biorę   udziału   w 

konkursie?

- Nawet gdybyś  się zgłosił, i tak znalazłbyś  się na ostatnim miejscu - ofuknęła go 

Britt.

- Niemożliwe! - Mitch spojrzał prosto w ciemne oczy dziewczyny. - Jakoś nie mogę w 

to uwierzyć.

Britt nie wytrzymała długo jego spojrzenia. Odwróciła się na pięcie i udała między 

gości. Rozdawała uśmiechy na lewo i prawo, a patrzący na to Mitch z trudem tłumił w sobie 

gniew.

Dzieci wkrótce wróciły do łóżeczek, ale przyjęcie wcale się nie skończyło. Mitch co 

pewien czas na nowo napełniał sobie szklankę i coraz mocniej kręciło mu się w głowie. W 

pokoju było zbyt wielu mężczyzn usiłujących zrobić jak najlepsze wrażenie na gospodyni. 

Jedynie Gary, który od ,początku uznał się za zwycięzcę, nie musiał się starać o względy 

Britt. Z zapałem omawiał z Lani projekty poszerzenia muzeum o ekspozycję poświęconą 

historii   lotnictwa.   Znalazł   w   dziewczynie   wdzięcznego   słuchacza,   szczególnie   że   Lani 

właśnie pokłóciła się z Jimmym.

Mitch zresztą obserwował z boku, jak doszło do tej kłótni. Widział, jak Jimmy co 

chwila popełniał kardynalne błędy, które doprowadzały Lani do furii. Wiedział, że wszystko 

to doprowadzi do awantury, a jednocześnie miał świadomość, że on postąpiłby dokładnie tak 

samo jak Jimmy i dokładnie to samo by mówił. Doszło do tego, że wiedział, co Jimmy powie, 

zanim   chłopak   zdążył   choćby   otworzyć   usta.   Miał   wrażenie,   że   ogląda   przedstawienie, 

powstały przed wiekami dramat, który ludzie muszą odgrywać bez względu na to, czy tego 

chcą, czy nie.

Czy ja i Britt także odgrywamy swoje role? pomyślał zaniepokojony Mitch. A może 

już czas zerwać z ustanowionymi przez siły wyższe zasadami i zacząć myśleć samodzielnie? 

Nie mam pojęcia. Chyba czas na następnego drinka.

Właściwie wiedział, że za dużo wypił. Nie był przecież pijakiem, nawet niespecjalnie 

lubił alkohol. Tym razem jednak nadarzyła się szczególna okazja. Oto kobieta, którą kochał, 

chciała sobie wybrać kogoś innego na męża.

Dobry Boże! Mitch nie mógł uwierzyć, że mógł coś takiego pomyśleć. Nie czas teraz 

na głupie rozważania. Muszę dopilnować, żeby Britt dokonała właściwego wyboru. Żebym 

tylko wiedział, co w tej sytuacji jest właściwe.

Patrzył na roześmianą Brittanny rozmawiającą z obcymi mężczyznami. Miał ochotę 

background image

wyprowadzić ją stąd i ukryć w bezpiecznej przystani swoich ramion.

- Chwycić  lianę, krzyknąć na cały głos i wynieść się z tej dżungli do wszystkich 

diabłów - powiedział na głos.

- Nikt cię nie zatrzymuje - odezwał się stojący obok niego mężczyzna.

Mitch odwrócił się do potężnego kulturysty, którego Britt poznała w swoim klubie 

sportowym. Bez trudu sklasyfikował gościa jako kupę mięśni z pustką pod sufitem.

- No już, spadaj. Im szybciej się wszyscy stąd wyniesiecie, tym prędzej pokażę tej 

miłej panience, co mam jej do zaproponowania - chełpił się atleta. - Moje zalety łatwiej 

docenić, kiedy nie ma widowni. Rozumiesz, bracie?

Mitch zaklął cicho i odwrócił się do niego plecami, ale kulturysta najwyraźniej miał 

ochotę sobie pogadać.

- Od dawna mam na nią oko. Dotąd trzymała mnie na dystans, ale widzę, że wreszcie 

nabrała rozumu. Zresztą one wszystkie chcą tego samego. Rozumiesz, bracie? Najpierw stroją 

fochy, ale jak się im pokaże, o co chodzi, to zaraz proszą o jeszcze. Oj, bracie, jak bym ją 

przycisnął do ściany, wsadził rękę pod bluzkę, to zaraz byś usłyszał, jak jęczy. Mówię ci...

Gdyby Mitch nie pił tak dużo, znacznie wcześniej by go uderzył. Ponieważ jednak 

trochę sobie podchmielił, uznał, że musi się najpierw uspokoić, zanim wkroczy do akcji. 

Tylko dlatego osiłkowi udało się wyrzucić z siebie tyle błota, zanim dosięgła go pięść Mitcha. 

Kulturysta był wysoki i padając narobił okropnego hałasu. Tym bardziej że przewrócił stolik 

do   kawy,   na   którym   stał   pusty   talerz,   kilka   szklanek   i   miseczka   z   orzechami.   Kiedy   na 

miejscu zdarzenia pojawiła się Britt, osiłek wciąż jeszcze siedział na podłodze wśród resztek 

zastawy i rozbitego szkła. Mitch stał nad nim, gotów w razie potrzeby dołożyć delikwentowi.

- Co się stało? - zapytała Britt bardzo nieprzyjemnym tonem.

- Przykro mi, Britt - powiedział Mitch, chociaż wcale mu nie było przykro. - Wiem, że 

nie uznajesz przemocy, ale jeśli natychmiast nie wygonisz stąd tych wszystkich głupków, to 

ja to zrobię. Wyrzucę jednego po drugim.

Britt w mgnieniu oka oceniła sytuację. Jak zwykle, zrobiła to trafnie. Odwróciła się na 

pięcie   i   w   kilka   minut   pozbyła   się   towarzystwa   tak   skutecznie,   że   nawet   Jimmy   i   Lani 

wylądowali za drzwiami.

Mitch stał nieporuszony tam, gdzie go zostawiła. Na szeroko rozstawionych nogach, z 

zaciśniętymi pięściami, wciąż gotów do walki z niewidzialnym tym razem wrogiem.

- Kogo teraz pobijesz? - zapytała Britt, podchodząc do niego. - Mnie? No proszę, nie 

krępuj się. Przecież to na mnie jesteś wściekły.

- Wcale nie jestem wściekły, Britt - gniew Mitcha stopniał jak kostka lodu. - Ja... Ja 

background image

tylko... - nie potrafił głośno powiedzieć tego, co go od dawna gnębiło.

- Co: ty? - Pocałowała jego zaciśniętą pięść.

- Przestań - poprosił cicho. - Nie rób tego, Britt.

- Nie bój się. - Uśmiechnęła się do niego, a potem rozluźniła mu krawat. - Lepiej 

chodź ze mną.

Zaprowadziła   go   do   sypialni.   Dzieci   spały   smacznie   w   swych   prowizorycznych 

łóżeczkach. Mitch sądził, że przyszli tu po to, żeby na nie popatrzeć, ale Britt posadziła go na 

łóżku.

- Połóż się - powiedziała.

Mitchowi okropnie kręciło się w głowie.

Wystarczyło, że Britt lekko go popchnęła i już leżał jak kłoda.

- Zamknij oczy i prześpij się trochę - poleciła.

Zamknął   oczy.   Czuł,   że   Britt   zdejmuje   mu   buty   i   skarpetki.   Rozluźnił   mięśnie, 

odprężył się zupełnie, odpłynął. Zaraz zasnę, pomyślał. I wtedy Britt zaczęła rozpinać mu 

koszulę. Mitch w jednej chwili oprzytomniał. Britt rozpięła  mu pasek od spodni i Mitch 

natychmiast otworzył oczy.

- Kochanie - westchnął. Nie wierzył, że to wszystko dzieje się naprawdę. Pomyślał, że 

umarł i znalazł się w raju.

- Cii - położyła palec na ustach. - Nic nie mów, tylko śpij.

Ale Mitch wcale nie miał zamiaru spać. Obserwował, jak Britt rozpina mu spodnie, 

zdejmuje je i głaszcze go przy tym tak, jakby nie mogła się oprzeć pokusie.

- Dlaczego nie śpisz? - zapytała, chociaż leżący w samych slipkach Mitch nie potrafił 

ukryć odpowiedzi na to pytanie.

- Nie mogę jednocześnie spać i kochać się z tobą. - Przyciągnął dziewczynę do siebie.

- Myślałam, że kiedy mężczyzna pije... - Britt była szczerze zdziwiona.

- Chyba żartujesz - roześmiał się Mitch. - To, co przed chwilą zrobiłaś, umarłego by 

obudziło, nie mówiąc  o lekko podchmielonym  mężczyźnie.  - Drżącymi  z niecierpliwości 

rękami zaczął ją rozbierać. Całował ją po twarzy, włosach, rękach...

- Jeśli chcesz, żebym przestał, to mi powiedz - wyszeptał. - Ale pospiesz się, bo za 

chwilę przestanę nad sobą panować.

- Już jest za późno - westchnęła Britt. - Och, Mitch, przytul mnie mocno.

Kochali się długo i do utraty tchu. Potem jeszcze raz i jeszcze. Było to przeżycie 

najwspanialsze, zupełnie niepowtarzalne i trudno osiągalne dla zwykłych śmiertelników. Nic 

podobnego   nigdy   się   im   przedtem   nie   przytrafiło.   Tylko   Britt   i   Mitchowi   dane   było 

background image

doświadczyć takiego szczęścia, tylko oni potrafili je zrozumieć, chociaż żadne z nich nie 

umiałoby opowiedzieć o nim słowami.

Tulili się potem do siebie, śmiali się i żartowali, a wreszcie Britt wysunęła się z jego 

objęć.   Mitch   patrzył   na   jej   piękne   ciało,   kiedy   przechodziła   przez   pokój.   Był   absolutnie 

pewien, że udało mu się zmienić jej decyzję, udowodnić jej, że nie potrafi się bez niego 

obejść.

- Teraz chyba zgodzisz się rozważyć mój pomysł wynajęcia kogoś, kto będzie twoim 

mężem tylko formalnie - powiedział. - A przez ten czas zastanowimy się, jak to wszystko 

rozegrać.

- Ja już się zastanowiłam - oświadczyła Britt, otwierając drzwi łazienki. - Wyjdę za 

mąż za Gary'ego. Jest jedynym, który nadaje się na ojca Donny i Danni.

Zamknęła się w łazience, a Mitch został w łóżku sam, zupełnie zaskoczony i prawie 

zdruzgotany.

Cały następny tydzień upłynął pod znakiem przygotowań do ślubu. Gary był częstym 

gościem w mieszkaniu Britt. Traktował sąsiada narzeczonej z wyższością i Mitch kilka razy 

miał ogromną ochotę zrzucić rudzielca ze schodów. Nie mógł zrozumieć, jak to w ogóle 

możliwe, że Britt zdecydowała się go poślubić. Był tak zły, że nie należało mu wchodzić w 

drogę.

Lani przychodziła prawie co wieczór. Opiekowała się dziećmi, podczas gdy Britt i 

Gary   wychodzili   razem   do   kina   albo   do   restauracji,   albo   tam,   gdzie   zazwyczaj   chodzą 

wszyscy narzeczeni.

Mitch   wziął   tydzień   urlopu.   Chciał   jak   najwięcej   czasu   poświęcić   dzieciom. 

Niezależnie od tego, co rozpowiadał na prawo i lewo, nie miał zamiaru rezygnować z widoku 

uśmiechniętych   buziaków   Donny   i   Danni.   I   żaden   głupi   ślub   nie   mógł   zmienić   jego 

postanowienia. To Mitch zabrał dziewczynki do lekarza. Obawiał się, że może trzeba będzie 

delikatnie przekazać Britt jakieś złe wieści na temat stanu ich zdrowia. Na szczęście jego 

obawy   okazały   się   nieuzasadnione.   Badanie   wykazało,   że   oba   maleństwa   są   zdrowe   i 

rozwijają się prawidłowo. Lekarz zapewnił, że u żadnej z dziewczynek nie stwierdził ani 

śladu uzależnienia i że matka przez całą ciążę nie brała narkotyków.

Britt wystąpiła o półroczny urlop bezpłatny, na co Gary oczywiście zgodził się bez 

wahania.   Mitch   nie   potrafił   zrozumieć,   dlaczego   jego   sąsiadka   jest   taka   promienna   i 

szczęśliwa, jakby przeżywała największą miłość w życiu.

- Obiecaj mi - poprosił ją Mitch - że zadzwonisz do mnie, jeśli potrzebna ci będzie 

background image

jakakolwiek pomoc. Dobrze? Zawsze możesz na mnie liczyć. Choćby w środku nocy i nawet 

po ślubie z tym całym Garym.

- To zupełnie niemożliwe - Britt pokręciła głową. Przecież będę miała opiekuna.

- Ty tak, ale nie dziewczynki.

- One także. Mam nadzieję.

-   A   właśnie   -   Mitch   skrzywił   się   niemiłosiernie.   -   Zapomniałem   zapytać,   gdzie 

spędzicie miesiąc miodowy.

- Nie mamy na to czasu. Zaraz po ślubie wracamy do domu. Ktoś się przecież musi 

zająć dziećmi.

- Nie zaplanowaliście nawet jednej upojnej nocy? - zapytał z nadzieją w głosie.

- A co? Chciałbyś się w tym czasie opiekować dziećmi?

Mitch wiedział, że to była złośliwość. Britt postanowiła go zadręczyć. Nie rozumiał 

tylko, po co to robi.

- Już wiem  - wpadł  na doskonały pomysł.  - Wy zostaniecie  tutaj, a  ja zajmę  się 

bliźniaczkami.   Zamieszkam   z   wami   jako   niańka.   Zrobię   sobie   posłanie   w   kąciku   waszej 

sypialni.

- A dlaczego nie miałbyś spać pomiędzy nami w łóżku? - roześmiała się Britt.

-   To   jest   to!   -   ucieszył   się   Mitch.   -   Nie   wiem,   dlaczego   sam   na   ten   pomysł   nie 

wpadłem. Powiedz mi - poprosił - dlaczego kochałaś się ze mną, skoro postanowiłaś wyjść za 

mąż za Gary'ego?

- Przecież tego chciałeś - odrzekła bez namysłu Britt.

-   Ja   tego   chciałem?   Ja?   -   zaperzył   się   Mitch.   -   Ty   mnie   uwiodłaś.   Już   zdążyłaś 

zapomnieć?

Britt tylko uśmiechnęła się tajemniczo. Mitch nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Nie 

mógł usiedzieć na miejscu. Serce mu krwawiło, gdy tylko wyobraził sobie, jak Gary dotyka 

Britt, jak ją pieści, całuje, jak się z nią kocha.

Ona nigdy nie będzie należała do Gary'ego, pomyślał. Ona jest moja i tylko moja. 

Żaden ślub tego nie zmieni.

-  Pojedź  na  tydzień  do  domu   - poradził   bratu  Kam.   - Zniknij  stąd  na  jakiś   czas. 

Shawnee się tobą zaopiekuje. Będzie ci gotować twoje ulubione potrawy i w ogóle trochę cię 

porozpieszcza. Wrócisz jak nowo narodzony.

- Nie pojadę do domu - protestował Mitch. - Jestem już dorosły i nie mogę przy byle 

okazji uciekać pod skrzydła Shawnee.

background image

- No to się ożeń z Britt - zaproponował mu Kam.

- Przecież zaręczyła się z Garym.

- Zaręczyła się, bo on ją poprosił o rękę. A ty co? Oświadczyłeś się jej?

- Nie, skądże.

- No, widzisz.

Mitch był zdruzgotany. Nawet jego własny brat stał po stronie przeciwnika.

Wymyślił sobie, że umówi się z Chenille na randkę, na którą z winy Donny i Danni 

dotąd nie miał czasu. Omal nie skończyło się to katastrofą. Mitcha interesowały wyłącznie 

takie tematy, które miały związek z niemowlętami. Chenille natomiast chciała jak najszybciej 

znaleźć się z Mitchem w łóżku. W żaden sposób nie mogli się dogadać, bo Mitch po raz 

pierwszy w życiu nie miał ochoty na seks. Wykręcił się fatalnym samopoczuciem i spiesznie 

wrócił do domu. W samą porę, żeby zdążyć na wieczorną kąpiel bliźniaczek.

Nie jestem już tym samym Mitchellem Caine'em, którego wszyscy znali, pomyślał, 

tylko kimś zupełnie innym.

W   nocy   obudził   go   płacz   dziecka.   Tak   długo   dobijał   się   do   mieszkania   Britt,   aż 

wreszcie mu otworzyła, zaspana i półprzytomna.

- Która płacze? - zapytał Mitch. - Co jej się stało?

- Nic się nie stało. Nikt nie płacze. Danni i Donna śpią i ty też wracaj do łóżka.

Mitch   wyszedł   dopiero   wtedy,   kiedy   na   własne   oczy   przekonał   się,   że   obie 

dziewczynki śpią i zupełnie nic im nie dolega.

Następnej nocy znów śniły mu się dzieci. Krzyczały, śmiały się, płakały, pływały i 

bawiły się. A potem przyśniła mu się Britt, tuląca do siebie niemowlęta. Dzieci stały się jego 

obsesją. Kiedy szedł ulicą, tylko na dzieci zwracał uwagę. Z zazdrością patrzył na ojców z 

dziećmi na ręku. Uważał to za niesprawiedliwość losu. To okropne, że inni mają dzieci, a on 

ich nie ma.

Nie chcę, żeby Britt została żoną Gary'ego, myślał zrozpaczony. Muszę jej w tym 

przeszkodzić. Koniecznie powinienem coś wymyślić.

W noc poprzedzającą ślub Mitch wcale nie mógł spać. Do rana chodził po mieszkaniu, 

a kiedy nastał świt, zapukał do drzwi mieszkania Britt.

- Czego chcesz? - zapytała półprzytomna.

- Muszę z tobą porozmawiać - oświadczył stanowczo.

- O tej porze?

- To naprawdę bardzo ważna sprawa.

background image

Britt   tylko   spojrzała   na   Mitcha   i   od   razu   zauważyła   zmianę,   jaka   w   nim   zaszła. 

Postanowiła dać sąsiadowi ostatnią szansę. Wpuściła go do mieszkania.

- Mam nadzieję, że nie ma  tu Gary'ego  - Mitch rozglądał  się po pokoju, chociaż 

doskonale wiedział, że Gary śpi u siebie.

- Oczywiście, że go tu nie ma. Wchodź i siadaj.

Poszła przodem, pozwalając Mitchowi podziwiać wspaniały widok. Długie, czarne 

włosy dziewczyny spływały na srebrzystą nocną koszulę, a bose stopy jakby unosiły ją nad 

ziemią. Mitch miał ochotę przygarnąć ją do siebie. Pohamował się ostatnim wysiłkiem woli.

Usiedli obok siebie na kanapie, ale zanim Mitch zdążył  otworzyć  usta, zadzwonił 

telefon.

- Kto to może być? O tej porze? - zdziwiła się Britt.

Podniosła słuchawkę.

- Co takiego? - powiedziała wyraźnie zaskoczona Britt. - Ach, tak? No, cóż, trudno. 

Mnie też jest bardzo przykro, ale może rzeczywiście tak będzie lepiej. Tak. Tak. Powodzenia.

Odłożyła słuchawkę.

- Aż trudno to sobie wyobrazić - powiedziała i głośno się roześmiała.

- Złe wieści? - zapytał Mitch.

- Raczej dziwne.

- Powiesz mi, co się stało?

-   Może   potem.   -   Usiadła   obok   niego   na   kanapie.   -   Chciałeś   ze   mną   o   czymś 

porozmawiać.

- Chodzi mi o twoje małżeństwo z Garym - powiedział, usiłując skupić uwagę na 

twarzy dziewczyny, a nie na tym, co znajdowało się niżej. - Uważam, że nie ma ono sensu.

- Dlaczego tak sądzisz?

- Po prostu nie mogę sobie tego wyobrazić - powiedział i jęknął w duchu, bo jego 

wzrok padł na dekolt nocnej koszuli Britt. Jedyne, co naprawdę mogłoby go teraz uratować, 

to bardzo zimny prysznic. Musiał się, niestety przez chwilę bez tego obejść. - Nie mogę sobie 

wyobrazić Gary'ego z dziećmi. Nie chcę, żeby robił cokolwiek dla Donny i Danni.

- Wiem - powiedziała Britt bardzo cicho.

- I nie chcę także, żeby robił cokolwiek dla ciebie.

- O tym także wiem.

- I nie chcę, żeby cię dotykał. - Mitch dotknął piersi dziewczyny. - Nie chcę, żeby cię 

całował...   -   Dotknął   wargami   jej   ust.   -   Chodź   do   mnie   -   poprosił   i,   nie   czekając   na 

przyzwolenie, mocno ją do siebie przytulił.

background image

Kochali się na kanapie, pieścili i całowali, oddając się długo hamowanej namiętności. 

A   kiedy   już   było   po   wszystkim   i   Mitch   mógł   wreszcie   przytomnie   spojrzeć   na   swoją 

ukochaną, zobaczył, że Britt płacze.

- Zrobiłem ci krzywdę? - zapytał przerażony.

- Nie - wyszeptała. - Obawiam się tylko, że już z żadnym mężczyzną nie będzie mi tak 

dobrze jak z tobą.

Mitch był w siódmym niebie. Znów ją pocałował, a potem znowu się kochali. Tym 

razem także jak szaleńcy.

-   Powinniśmy   chyba   przestać   -   Mitch   pierwszy   się   opamiętał.   -   Przecież   dziś 

wychodzisz za mąż za tego rudzielca.

- Przynajmniej to zostało zaplanowane - odrzekła Britt, wkładając z powrotem nocną 

koszulę.

- Ale pamiętaj, żebyś mu nie pozwalała się dotykać - przypomniał jej Mitch.

- Jeśli zostanę jego żoną, to będzie miał prawo mnie dotykać.

- Przecież wiem. - Mitch szybko włożył spodnie i usiadł obok Britt na kanapie. - I 

właśnie dlatego nie możesz zostać jego żoną.

- Ale...

-   Posłuchaj,   mam   genialny   pomysł.   Zabierzemy   dziewczynki   i   uciekniemy   stąd. 

Pojedziemy do Japonii, na Filipiny albo na Malaje. Tam jest mnóstwo malutkich wysepek. 

Znajdziemy sobie taką, na której nikt nie mieszka, i zaczniemy całkiem nowe życie.

- Będziemy wolną rodziną Caine'ów? - Britt udała, że ją ten pomysł zainteresował.

- No właśnie. Widzę, że rozumiesz, o co mi chodzi.

- Byłoby prawie tak, jak gdybyśmy się pobrali.

- Tak, ale... - Mitch spojrzał na nią zaskoczony.  Dopiero po chwili  coś do niego 

dotarło. Chmury się rozstąpiły, ukazując słońce.

Zrozumiał,   że   może   poślubić   Britt,   że   nie   dzieli   ich   żadna   przeszkoda,   bo   Britt, 

właśnie Britt jest tą kobietą, którą on, Mitchell Caine, pokochał.

- Kocham cię, Britt! zawołał dumny ze swego odkrycia. - Kocham!

- Przecież wiem. Ja też ciebie kocham.

- Britt! Przecież możemy się pobrać! - Mitch wciąż odkrywał nowe, cudowne światy.

- Oczywiście, że możemy.

- O mój Boże! Dlaczego dopiero teraz na to wpadłem?

- Tego nie wiem. Zresztą nic mnie to nie obchodzi. Najważniejsze, że w końcu to 

wymyśliłeś.

background image

- Wymyśliłem! Oboje będziemy się opiekować bliźniaczkami. I będziemy razem. Ty i 

ja.   I   zupełnie   nie   musimy   się   przejmować   Garym.   Posłuchaj!   Zadzwonimy   do   niego   i 

powiemy, żeby poszedł do diabła. Zaraz to zrobię.

- Nie. - Britt schwyciła go za rękę, bo już się zerwał i chciał biec do telefonu. - Nie 

musisz do niego dzwonić. To Gary dzwonił przed chwilą. Chciał mi powiedzieć, że się ze 

mną nie ożeni.

- Niemożliwe! Stchórzył? - ucieszył się Mitch.

- Nie stchórzył - Britt uśmiechnęła się do niego. - Zakochał się w Lani. Powiedział, że 

przegadali całą noc. Rozmawiali o tej nowej wystawie lotniczej.

- Zakochał się w Lani? A co na to Jimmy?

- Z tego, co wiem, to on i Lani rozstali się kilka dni temu.

- Nic mnie  to nie obchodzi.  - Mitch wzruszył  ramionami.    Bo i rzeczywiście  nie 

obchodziły go miłosne sprawy innych ludzi. Przed chwilą podjął najważniejszą decyzję w 

swoim życiu i tylko to miało dla niego znaczenie. - Żenię się! Żenię się z tobą!

Britt miała łzy w oczach. W końcu wszystko dobrze się ułożyło. Po wielu smutnych 

latach wreszcie odnalazła szczęście, o jakim nigdy nawet nie marzyła.

- Będzie ci ze mną lepiej niż z Garym - obiecał Mitch. - Daję ci słowo honoru.

- Wiem o tym. Teraz mogę ci powiedzieć, że tak naprawdę wcale nie miałam zamiaru 

wychodzić za mąż za Gary'ego.

- Ciekawe. A mnie się wydawało, że dziś miał się odbyć wasz ślub.

-   To   był   tylko   taki   podstęp,   kochanie.   Chciałam,   żebyś   się   wreszcie   obudził   i 

zrozumiał, co naprawdę czujesz. Od początku wiedziałam, że będziemy razem. Ja, ty i dziew-

czynki.

- Ja i ty - powtórzył Mitch. - Razem z dziewczynkami. Wszyscy czworo będziemy żyli 

długo i szczęśliwie. Przysięgam.

Mocno przytulił do siebie Britt, a zaraz potem usłyszeli popiskiwanie zgłodniałych 

niemowląt. Zaczął się kolejny, szczęśliwy, chociaż nie całkiem spokojny dzień.


Document Outline