background image

RAYE MORGAN 

Spełnione marzenia 

 

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

 

— Proszę odłoŜyć dziecko tutaj. 

Wielkimi ze zdumienia oczami Lisa Loring spoglądała to na kobietę w jaskrawo 

róŜowym uniformie, to znów na taśmowy transporter, na którym w 

plastikowych pojemnikach z duŜymi uchwytami do noszenia leŜały niemowlęta. 

Było ich około pięć dziesięciu. Uśmiechały się i gaworzyły, mijając ją powoli. 

— Dokąd one jadą? — usłyszała dobiegający z oddali swój własny głos. 

— Pani dziecko zaraz do pani wróci — uśmiechnęła się łagodnie kobieta w 

uniformie, — Proszę tylko przejść przez wykrywacz metalu. Dziecko będzie juŜ 

czekać na panią w poczekalni. — Uśmiechnęła się ponownie. — Gdzie jest pani 

dziecko? Musi je tu pani teraz zostawić, 

Lisa odwróciła się, miętosząc nerwowo rąbek Ŝakietu. Trzy mała coś y ręce, lecz 

nie wyglądało to na dziecko. 

— Ja... nie wiem, gdzie jest moje dziecko wyszeptała. 

— Moja droga — powiedziała kobieta w róŜowym uniformie. 

— Obawiam się, Ŝe stanęła pani w niewłaściwej kolejce. 

Lisa usłyszała za sobą niecierpliwy pomruk. Stojące za nią długim rzędem 

kobiety, kaŜda z nosidełkiem dla dziecka w ręku, zaczęły powtarzać raz po raz: 

background image

SKAN anula 

— Ona stanęła w niewłaściwej kolejce. Mój BoŜe, stanęła w niewłaściwej 

kolejce. 

— Bardzo mi przykro, proszę pani — odezwała się ze smutkiem w głosie 

kobieta w róŜowym stroju. — Znalazła się pani w niewłaściwej kolejce. Musi 

pani przejść do tamtej. 

Lisa spojrzała we wskazanym kierunku. Dostrzegła tam inny ogonek, teŜ 

złoŜony z samych kobiet. A kaŜda z nich ubrana była w elegancki wełniany 

kostium, idealny do biura. 

— Proszę postawić tutaj swoją teczkę — obsługująca kolejkę wskazała jej inny 

transporter  — Zostanie pani zwrócona w poczekalni. 

Lisa powoli spuściła oczy. W dłoni o jaskrawo pomalowanych paznokciach 

ś

ciskała rączkę aktówki. 

— Chyba muszę przejść do innej kolejki — oznajmiła smutnym głosem. — 

Bardzo mi przykro. 

Otaczające ją kobiety współczująco pokiwały głowami. 

— To nam jest przykro — powiedziała kobieta w róŜowym stroju. — Proszę do 

nas wrócić, jeśli zdecyduje pani zmienić kolejkę. 

Lisa ruszyła w stronę drugiego ogonka. Lecz im szybciej szła, tym dłuŜszą 

drogę miała przed sobą. Ruszyła biegiem. Aktówka stała się nagle tak cięŜka, Ŝe 

upuściła ją. Biegła przed siebie. Coraz szybciej, coraz prędzej. Serce waliło jej 

w piersi jak oszalałe... traciła oddech, usiłując dobiec za wszelką cenę. Lecz 

kolejka zniknęła. Lisa odwróciła się. Rozglądała się przeraŜona. Wokół niej nie 

było nikogo. Została zupełnie sama. 

background image

Nagle rozległo się dzwonienie. Zakryła rękami uszy, zacisnęła powieki... 

dzwonienie nie ustawało. Wydawało się, Ŝe coś będzie tak dzwonić i dzwonić, 

dopóki... 

Niepewną ręką Lisa odnalazła wreszcie budzik i wyłączyła go. Ziewając 

szeroko, przeciągała się leniwie. Niechętnie otworzyła oczy. Za oknem było 

jeszcze ciemno, lecz purpurowy blask znaczył juŜ horyzont. ZbliŜał się wschód 

słońca. 

Wolno pozbierała myśli i zadrŜała. Znów miała sen o dziecku. To juŜ zaczynało 

być irytujące. 

CzemuŜ wreszcie nie zdecyduje się na to, czego naprawdę pragnie?! 

Jutro są jej trzydzieste piąte urodziny. Wskazówki biologicznego zegara zbliŜają 

się do punktu, którego nie wolno lekcewaŜyć. Zadała sobie pytanie, którego 

unikała od ponad piętnastu lat, odkąd poświęciła się karierze zawodowej. Czy 

zamierza mieć dziecko, czy nie? 

Pytanie to było niezwykle trudne. Dlatego zapewne wahała się tak długo. Jeśli 

odpowie „nie”, tysiące drzwi zatrzasną się przed nią z hukiem. Na samą myśl o 

tym chciało się jej krzyczeć. Lecz jeśli odpowie „tak”... W pewnym sensie było 

to jeszcze straszniejsze. 

Wymacała nocną lampkę i włączyła ją. Była w tym samym pokoju, w którym 

sypiała, będąc dzieckiem. Zmieniło się tu wiele. I wystrój, i meble. Pozostał 

jednak ten sam nastrój. Miły i przytulny. 

Wspaniale byłoby tak leŜeć, nie bacząc na otaczającą rzeczywistość. 

Lecz Lisa nie „miała czasu do stracenia. Przeszłość nie miała znaczenia. 

Pozostał jej tylko jeden wybór: teraz albo nigdy. 

Jakby tego było mało, konieczność podjęcia decyzji nadeszła w najmniej 

odpowiednim momencie. Oto znów znalazła się, przyciśnięta cięŜarem nowych 

obowiązków, w swoim rodzinnym mieście, które porzuciła, mając lat 

background image

osiemnaście. Prowadzenie odziedziczonego po dziadku domu towarowego i 

niedopuszczenie do jego bankructwa wymagało od niej niezwykłego wysiłku i 

zmuszało do nieustannej walki ponad siły. Spalała się w tej szamotaninie. A tu... 

Nie da się zaprzeczyć. Na przekór logice, wbrew rozumowi, zapragnęła mieć 

dziecko. 

LeŜała w ogromnym, metalowym łóŜku. Pod czyściutką, bielutką i pachnącą 

pościelą. Było to wymarzone, cudowne łóŜko do spania. Lecz było ono puste. 

Zrobione dla dwojga, uŜywane tylko przez jedną osobę. 

Przyjemnie było leŜeć tak i roztkliwiać się na myśl o własnym dziecku. Lecz 

przecieŜ brakowało jeszcze pewnego koniecznego elementu. Zanim będzie 

mogła mieć dziecko, musi przedtem znaleźć męŜa. 

— Zwyczajnego męŜa — mruknęła, spoglądając na Ŝółtą chryzantemę na 

tapecie. — Nie potrzebuję bohatera. Nie musi być silny, potęŜny. Niechby był 

po prostu dobry Czy chcę aŜ tak wiele? 

Najwidoczniej tak. Przez te wszystkie lata nie trafił się Ŝaden stosowny 

kandydat. Nie dlatego nawet, Ŝe brakowało chętnych; Lisa po prostu odtrącała 

jednego po drugim. Z biegiem czasu, z rozwojem zawodowej kariery męŜczyźni 

coraz rzadziej pojawiali się w jej Ŝyciu. AŜ w końcu uzmysłowiła sobie 

pewnego dnia, Ŝe od jej ostatniej randki minął rok. 

Bez randek nie będzie męŜa. a bez męŜa nie będzie dziecka. 

Na dole w korytarzu zabytkowy zegar wybił godzinę.. Jego bicie niosło się po 

wielkim, starym i pustym domu. Lisa prze ciągnęła się. Szkoda czasu na smutki. 

Czekało na nią wiele pracy. Dom Towarowy Loringa rozpaczliwie potrzebował 

zbawcy, ratunku przed ostateczną ruiną. 

Lisa usiadła na łóŜku. Na krześle tuŜ obok stała skórzana aktówka. Czy w jej 

ś

nie nie było przypadkiem czegoś o aktówce? Nie mogła sobie dokładnie 

background image

przypomnieć. My śląc o kolejnym pracowitym i męczącym dniu, weszła pod 

prysznic. 

— Ale.:. kto wie? — szepnęła do siebie. — MoŜe dziś właśnie spotkam 

męŜczyznę moich marzeń? 

Carson James usiadł na krawędzi basenu, by obeschnąć i złapać oddech. 

Wiosenny ranek był chłodny, lecz on nie czuł zimna. Rozgrzał się, pływając. 

Ale czy poprawiło mu to samopoczucie? Trudno powiedzieć. Ostatniej nocy 

niemal wcale nie spał, a wcześniejsze dni wypełniła mu niezwykle cięŜka praca, 

Siedząc tak na brzegu basenu miał wraŜenie, Ŝe ktoś wypchał mu głowę watą. 

Przeciągnął się z grymasem na twarzy. Nie dość, Ŝe wrócił z przyjęcia bardzo 

późno, to jeszcze przez całą noc musiał słuchać płaczu i krzyków dziecka 

niemal tuŜ za ścianą. Był wściekły, a po głowie krąŜyły mu myśli o zemście. 

— Łap! 

Odwrócił gwałtownie głowę i chwycił lecący ku niemu gruby niebieski ręcznik. 

— Dzięki— uśmiechnął się. Chyba to Sally, pomyślał, patrząc na ładną 

dziewczynę. Mieszkała po sąsiedzku, wspólnie z kilko ma koleŜankami. Wstał 

powoli i zaczął się wycierać. 

— Nie ma za co. 

Szła do pracy, lecz widać było, Ŝe zwlekała, jakby czekając na zaproszenie do 

dłuŜszej pogawędki. Carson nie był jednak w nastroju do rozmów. Ona zaś 

nawet nie próbowała ukryć, Ŝe z przyjemnością przyglądała się błyskom 

promieni słonecznych na jego wilgotnych, muskularnych ramionach, silnych 

udach i wąskich biodrach ciasno opiętych elastycznymi kąpielówkami. 

Obserwowała go jeszcze przez moment i ruszyła w stronę osiedlowego garaŜu. 

— Do zobaczenia — rzuciła głosem pełnym nadziei. 

— Słucham? — spojrzał w jej stronę. — Co? A, tak. Do zobaczenia. 

background image

Szczerze mówiąc, prawie jej nie zauwaŜył. W głowie dudniło mu jeszcze po nie 

przespanej nocy, a jedna myśl obsesyjnie kołatała się w jego świadomości: „JuŜ 

czas!” 

Przeniósł wzrok na daleki horyzont, gdzie niebo stykało się z oceanem, i poczuł 

zew podróŜy i przygody. Znów nadszedł czas, by porzucić to miejsce i ruszyć w 

nieznane. 

— Hej, proszę pana! Proszę pana? 

Drgnął zaskoczony i spojrzał w dół na małą osóbkę szarpiącą go za ręcznik. 

Wydawało mu się, nie wiadomo czemu, Ŝe było to osiedle tylko dla dorosłych. 

Ale ostatnio spostrzegał wokół siebie coraz więcej małych dzieci. 

Tym razem była to niewysoka, powaŜna dziewczynka. Miała czarne oczy w 

kształcie migdałów i krótko obcięte, lśniące, czarne włosy, przylegające do 

główki jak czapeczka. 

— Proszę pana, czy pomoŜe mi pan zdjąć mojego kotka? Jeszcze i kot? PrzecieŜ 

zwierzęta takŜe go denerwowały! Carson zmełł w ustach przekleństwo. 

Wszystko sprzysięgło się przeciw niemu. 

Gdzie jest ten kot? — burknął. 

— Na drzewie. — Dziewczynka wpatrywała się w niego badawczo. — Nie 

słyszy go pan? 

Nagle usłyszał miauczenie. Odwrócił głowę w stronę rosnącego nie opodal 

wiązu. Wysoko wśród gałęzi, czepiając się kurczowo pazurkami kory, śółty kot 

zawodził Ŝałośnie. Carson pomyślał, Ŝe nie zwrócił uwagi na to miauczenie, bo 

wciąŜ jeszcze dźwięczał mu w uszach przeraźliwy płacz dziecka z sąsiedztwa. 

Widział juŜ kiedyś tę dziewczynkę. Wchodziła do sąsiedniego mieszkania. Jego 

sąsiadka, Jan, powiedziała mu, Ŝe przyjedzie do niej na kilka dni siostra, ale ani 

słowem nie wspomniała, Ŝe siostra przywiezie taki hałaśliwy bagaŜ. 

background image

— Jest u was w domu jakieś niemowlę? — spytał podejrzliwie. 

— Tammy — odrzekła dziewczynka bez wahania. 

— Czy ona wciąŜ płacze? 

— PoniewaŜ ząbkuje. Mamusia próbuje ją uciszać, ale ona płacze i płacze. 

Mamusia mówi, Ŝe jeśli nie będziemy cicho, to ktoś powie administratorowi i 

wywalą nas stąd. 

Carson przez długą chwilę patrzył na nią ponuro. 

— Mamusia ma rację — powiedział powoli sięgając po ubranie. Ale wiedział, 

Ŝ

e przesadza. Co prawda, gdy o drugiej w nocy tuŜ za cienką ścianą rozlegał się 

przeraźliwy krzyk, obmyślał okrutne akty zemsty i wyobraŜał sobie całą rodzinę 

siedzącą na środku ulicy wśród tobołków. 

Lecz gdyby przyszło co do czego, wiedział, Ŝe nie byłby w stanie złoŜyć skargi. 

Nie. Pozostaje mu tylko cierpliwość i nie wyspanie... 

Jeszcze jeden doskonały powód, Ŝeby wyjechać, pomyślał spoglądając w 

kierunku drzewa. 

Przy krawędzi basenu stał mały stolik z kutego Ŝelaza, Carson wziął leŜący na 

nim zegarek. Miał jeszcze godzinę, by dotrzeć do biura, lecz wcześniej juŜ 

postanowił, Ŝe zajrzy do Domu Towarowego Loringa i rozejrzy się tam trochę. 

Z drugiej jednak strony.., mógł zrobić to później. 

Spojrzał na dziewczynkę. Zwykle był odporny na róŜne dziecięce sztuczki, które 

wywoływały powszechny aplauz wśród dorosłych. Ten łobuziak miał jednak 

wyjątkowy urok. Nawet on nie potrafił się oprzeć błaganiu widocznemu w tych 

ogromnych, brązowych oczach, 

— No dobrze — burknął — ściągnę z drzewa twojego kota, 

— Dziękuję panu — powiedziała, drepcząc za mm pospiesznie. 

background image

Stanął pod di Uniósł głowę i westchnął cięŜko. ŁaŜenie po drzewach w samych 

tylko kąpielówkach... nie było najmądrzejsze. Ale chyba nie miał wyboru: 

— Jak się nazywasz, mała? spytał. 

Michi Ann Nakashima. A mój kotek nazywa się Jake. 

— Słuchaj więc, Michi Ann Nakashimo. Ubijemy interes. Ja zdejmę z drzewa 

twojego kotka, a ty poprosisz swoją mamę, Ŝeby przeniosła niemowlaka do 

innego pokoju. W przeciwny koniec mieszkania. Zgoda? 

Z powaŜną miną dziewczynka patrzyła na niego bez słowa. 

— Dziecko płacze — wyjaśnił — Nie mogę spać. 

Zrozumiała i pokiwała głową. - 

— Zgoda — powiedziała. — Umowa stoi. 

Mądra dziewczynka, przyznał. Takie dzieci byłbym w stanie polubić. 

No, dobrze — prawie uśmiechnął się do małej. Ostatecznie za chwilę miał 

Zostać bohaterem. Przynajmniej dla chudego kota i brązowookiej dziewczynki. 

Całkiem niezły początek dnia. 

— Do roboty! — mruknął i rozpoczął wspinaczkę. Kot nastroszył sierść i zaczął 

fukać. 

— Kici, kici. — Powoli zbliŜał się do zwierzątka. — Dobry kotek, dobry. Zaraz 

cię uratuję. 

 

 

Lisa rozglądała się po ogromnym gabinecie z mieszaniną za chwytu i obawy. Z 

tego gabinetu, z tego królewskiego fotela jej dziadek rządził swoim imperium 

przez wszystkie lata jej dzieciństwa. A teraz ona zajęła jego miejsce. 

Wydawało się to bardzo dziwne Nienaturalne. 

background image

— Ciarki mnie przechodzą — mruknęła, spoglądając w stronę starca na 

portrecie. Nawet po śmierci dziadek budził respekt. Opuściła wzrok i nim 

zdąŜyła pomyśleć, bąknęła cicho: 

— Przepraszam. 

JuŜ od miesiąca kierowała Domem Towarowym Loringa. Siedziała w wielkim, 

starym fotelu stojącym w ogromnym gabinecie, którego niegdyś unikała. 

Albowiem tam właśnie przebywał ten, który rozkazał jej zrezygnować z 

idiotycznych, jego zdaniem, lekcji gry na fortepianie, zaniechać spotkań Ŝ 

zupełnie dla niej nieodpowiednim chłopakiem, Dougiem Switzerem, czy teŜ 

pójść do miejscowego liceum zamiast do wymarzonej szkoły z internatem na 

Wschodnim WybrzeŜu. 

Była posłuszna. Zawsze.., aŜ do pewnego momentu. 

Miała wtedy osiemnaście lat, głowę pełną ideałów, a serce przepełnione złością, 

gdy w jednej chwili spakowała się i opuściła nocą dom. Nienawidziła wtedy 

dziadka za to, Ŝe ją do tego zmusił. 

A w tej właśnie chwili, po niemal siedemnastu latach przyznała, Ŝe rozumie, jak 

bardzo kochał to miasto i ten sklep... i jak bardzo pragnął, by i ona takŜe 

pokochała to wszystko. 

Dziadek zmarł przed trzema tygodniami. Lecz wcześniej wezwał ją,  przebaczył 

i pogodził się z nią. Zlecił jej prowadzenie firmy. Niespodziewanie to, czym 

pogardzała przez lata, stało się jej udziałem. 

Czy była przygotowana do takiej pracy? 

Z zadumą spojrzała za okno, jakby tam szukała potwierdzenia. I znalazła. W 

swoim odbiciu. Ujrzała bowiem pewną siebie, atrakcyjną kobietę ubraną w 

beŜową garsonkę z przy piętą firmową plakietką. Wypisano na niej prostu: Lisa. 

To był jej pomysł, Ŝeby ułatwić sobie przyjazny kontakt z personelem. 

Westchnęła głęboko i spojrzała wprost na portret. 

background image

— Jestem juŜ całkiem dorosła, dziadku — powiedziała cicho. 

— Jestem gotowa. 

Ale z przeraŜeniem stwierdziła, Ŝe oczy ma pełne łez. 

Dzwonek telefonu wyrwał ją z zadumy. Sięgnęła po słuchawkę, ocierając oczy. 

— Panna Loring? Mówi Krissi z działu kosmetyków — usłyszała konspiracyjny 

szept. — Pamięta pani tego gościa, o którym mówiłam, Ŝe węszył wczoraj w 

sklepie? Znów tu jest. 

— Dziękuję, Krissi. Serce zabiło jej Ŝywiej. — Zaraz tam przyjdę — dodała. 

Zerwała się z fotela i energicznie ruszyła do windy. Jej ciemne oczy lśniły 

gniewem. Po tym, co poprzedniego dnia usłyszała od Krissi, domyślała się, po 

co ten człowiek przychodził. Jak świat światem, odkąd tylko sięgała pamięcią, 

„Loring” zawsze toczył wojnę z Domem Towarowym Kramera, mieszczącym 

się po drugiej stronie ulicy. Teraz właśnie Mike Kramer przysłał szpiega, by 

wybadał, co teŜ dzieje się w konkurencyjnej firmie zarządzanej przez kobietę. 

JuŜ ona to wyjaśni! 

Przyklejona do ściany Krissi ukradkiem obserwowała intruza. 

— Nadchodzi, panno Loring. Idzie w stronę działu z odzieŜą ślubną — syczała 

konspiracyjnie, ukrywając się za parą manekinów ubranych w ślubne stroje. 

Przykucnąwszy, jak, rasowy detektyw, posuwała się ostroŜnie w poszukiwaniu 

dogodnego punktu obserwacyjnego, niecierpliwymi gestami nakazując to samo 

Lisie. 

W niemym zdziwieniu Lisa wysoko uniosła brwi, lecz posłusznie poszła w jej 

ś

lady. Schowana za obfitą satynową kreacją usiłowała nie rzucać się w oczy. 

Ale była zdecydowana za wszelką cenę przyłapać szpiega na gorącym uczynku. 

— Tam jest! 

background image

Rzeczywiście, był tam. Dokładnie taki, jak opisała go Krissi. Rozglądał się 

badawczo po wszystkich kątach i ze ściągniętymi brwiami zapisywał coś w 

notesie. 

— Szpieguje dla Kramera — szeptała Krissi. Jej oczy lśniły za grubymi szkłami 

okularów. - ZałoŜę się, Ŝe tak jest. Jak pani myśli? 

Lisa zawahała się. Bała się skrzywdzić kogoś niesłusznym podejrzeniem. Lecz 

ten człowiek, z wytęŜoną uwagą wpatrzony w biel satyny i koronek, absolutnie 

nie wyglądał na klienta dnia działu - odzieŜy ślubnej. Choć miał, na sobie 

elegancki ciemnoszary garnitur i wykrochmaloną, śnieŜnobiałą koszulę, to jego 

twarz i atletyczna sylwetka od razu zdradzały zbira. Takiego właśnie, jakiego 

Mike Kramer mógłby wynająć do zniszczenia konkurencji. 

— Czy mam wezwać ochronę? — spytała Krissi z nadzieją w głosie. 

Lisa potrząsnęła głową. 

— Nie, Krissi. Wracaj do pracy. Ja się tym zajmę. 

Pucołowata twarz Krissi wyraŜała rozczarowanie. 

— MoŜe powinnam zostać gdzieś tutaj, w ukryciu - podjęła jeszcze jedną próbę. 

— Na wszelki wypadek. 

— Nie ma takiej potrzeby. Lisa uśmiechnęła się leciutko. 

— To tylko handel, Krissi, nie wojna gangów. 

— No cóŜ, w porządku. — Krissi rzuciła jeszcze jedno tęskne spojrzenie w 

stronę pochłoniętego pisaniem męŜczyzny. — Chyba wrócę do pracy. 

Gdy znikneła, Lisa westchnęła cięŜko. Zupełnie nie miała pojęcia, co powinna 

powiedzieć temu szpiegowi. Nigdy przedtem nie znalazła się w takiej sytuacji. 

Nawet gdy była kierowniczką piętra w domu towarowym Bartholomew w 

Nowym Jorku. Jedynie w małych miasteczkach walka o klientów moŜe prze 

kształcić się w waśń rodową. 

background image

Tymczasem męŜczyzna wyciągnął z kieszeni dyktafon i mówił coś do 

mikrofonu. Zbyt jednak cicho, by Lisa mogła usłyszeć wypowiedziane słowa. 

Bez wątpienia jednak były to rady i uwagi dla Mike”a. 

Ogarnęła ją wściekłość. I bez niecnych poczynań Kramera sklep Loringa z 

trudem funkcjonował. Jak Mike w ogóle śmiał nasyłać tutaj tego człowieka?! 

Przestała się wahać. Energicznym krokiem ruszyła do konfrontacji ze 

szpiegiem. 

 

Carsona bolała głowa. Do tego c poganiał go nieubłaganie, a Ŝołądek boleśnie 

dopominał się o spóźniający się obiad. Dlaczego - pytał sam siebie. Dlaczego 

postanowił raz jeszcze wrócić do Domu Towarowego Loringa, gdy juŜ dawno 

powinien był zajmować się sprawą Corington Electronics? Wyglądało na to, Ŝe 

stał się pracoholikiem. Tylko tak mógł to sobie wytłumaczyć. Głupota! Zawsze 

dumny był z własnej niezaleŜności. Myśli, uczuć i decyzji. A tu, proszę! Tak 

poświęcił się pracy dla Central Coast Bank, Ŝe ugrzązł w tej małej, sennej 

nadmorskiej mieścinie na ponad rok. 

Prawdę powiedziawszy, była to fascynująca praca. Zjawiał się w firmach 

zalegających ze spłacaniem jego bankowi zaciągniętych kredytów i doradzał 

zmiany w funkcjonowaniu, sposobie zarządzania i sprzedaŜy, które pozwalały 

im wydobyć się z tarapatów. Kiedyś, przed laty, podjął tę pracę dla kaprysu. A 

potem nie mógł wyjść z podziwu, jak wielce przypadła mu do gustu. 

Niewątpliwie popadł juŜ w rutynę. Poczuł nagle narastające od dawna 

zmęczenie. Czas był najwyŜszy, by stąd wyjechać. 

Sprawa „Loringa” nie wyglądała na prostą. Znał takie przypadki. Rodzinna 

firma. Loringowie bronią się przed jakimikolwiek zmianami. Mogą odrzucić 

jego wskazówki. I przepaść z kretesem. JuŜ po kilku minutach spędzonych w 

sklepie nabrał przekonania, Ŝe właściwie szkoda jego wysiłku. 

background image

Powiedział to wszystko do mikrofonu w kilku zwięzłych zdaniach i szybko 

wsunął dyktafon do kieszeni. Dostrzegł bowiem zdąŜającą ku niemu 

sprzedawczynię. Była urocza. Dostrzegł to nawet mimo fatalnego 

samopoczucia. Jasne włosy miała upięte w kok, a długie, czarne rzęsy otaczały 

lśniące ciemne oczy. Ubrana była niezwykle elegancko. Miała na sobie kostium 

z naturalnej wełny delikatnej jak mgła nad San Francisco i brązową jedwabną 

bluzkę z małą falbanką pod szyją i z Wpiętą w nią złotą szpilką. Do klapy 

Ŝ

akietu przypięty miała identyfikator z wypisanym imieniem. Lisa. 

W pierwszej chwili pomyślał sobie, Ŝe od bardzo dawna nie widział tak pięknej 

kobiety. Zaraz potem, zatopiony w pracy, stwierdził, iŜ sprzedawczynie u 

„Loringa” zarabiają zdecydowanie zbyt duŜo, jeśli mogą pozwolić sobie na tak 

kosztowne stroje. 

Kolejna myśl, jaka przyszła mu do głowy, dowodziła, jak bardzo był zmęczony i 

przepracowany. Uznał oto, iŜ powinien zalecić kierownictwu sklepu obniŜenie 

pensji wszystkim pracownikom. Na pewno natychmiast stałby się najbardziej 

niepopularną postacią w mieście. Kąciki ust uniosły mu się w czymś w rodzaju 

uśmiechu, gdy nadchodząca kobieta stanęła tuŜ przed nim. 

 

Lisie jednak nie było do śmiechu. Ku jego zaskoczeniu, wbiła w niego twarde, 

zaczepne spojrzenie. Kobiety często przypatrywały mu się, ale nigdy w taki 

zimny i karcący sposób. Zaczynało to być interesujące. Czekał, zastanawiając 

się, czego chciała. 

Lisa natomiast spodziewała się po nim choćby odrobiny po kory. Wolałaby 

nawet, by rzucił się do ucieczki. Albo Ŝeby okazał choć odrobinę zaŜenowania. 

Rozzłościła się jeszcze bardziej. Potrafiła radzić sobie z męŜczyznami, więc nie 

przestraszyła się ani trochę. 

background image

— Co pan tu właściwie robi? — spytała, robiąc nieokreślony ruch ręką. Tylko w 

oczach lśniły iskry gniewu. 

- Kto? Ja? — Carson był całkowicie zaskoczony. Takie pytanie w ustach 

sprzedawczyni było absolutnie nie na miejscu. Zdezorientowany, rozejrzał się 

dokoła i ponownie spojrzał jej W oczy. 

— Tak, pan. — Powiedziała to tak groźnie, z taką zawziętością, Ŝe omal nie 

parsknął śmiechem. 

— Rozglądam się. A pani co tu robi? 

— Ja tu pracuję — Uniosła dumnie głowę. 

— Właśnie Widzę — Wolno pokiwał głową z trudem po wstrzymując uśmiech. 

Miała śliczną buzię. Mleczna skóra, mały nos i wielkie oczy koloru brazylijskiej 

kawy. Patrząc na nią, przypomniał sobie wiosnę na południu, kiedy kwitną 

derenie. Lecz było w jej twarzy napięcie, które kłóciło się z tym delikatnym, 

łagodnym wyglądem. 

— No, widzi pani — tłumaczył cierpliwie. — Pani tutaj pracuje. Ja tutaj kupuję. 

Tak to juŜ bywa. Dlatego owo miejsce nazywają sklepem. 

— Pan tu wcale nie ma zamiaru niczego kupić — powiedziała z wyraźną 

irytacją. — Skończmy tę grę. Dobrze wiem, po co pan tu przyszedł. 

- No to wiemy oboje — Carson wpatrywał się w nią, myśląc, o co jej chodziło. 

Była tak ponętna i urocza, ze postanowił dać jej jeszcze jedną szansę. — A 

teraz, jeśli pani pozwoli... 

Zamierzał odwrócić się i odejść, lecz ona zagrodziła mu drogę. Stała przed nim 

z zaciśniętymi ustami i wściekłością w oczach. 

— Pan naprawdę sądzi, Ŝe będę się bezczynnie przypatrywać, jak pan mi 

szkodzi? Jeśli będzie trzeba, wezwę policję. 

background image

— Policję? — powtórzył zdumiony — Posłuchaj, młoda damo. Nie wiem, za 

kogo mnie pani bierze, ale... — Zupełnie powaŜnie zastanawiał się nad 

psychiczną równowagą tej sprzedawczyni. — o co pani chodzi? Chce mnie pani 

oskarŜyć o kradzieŜ? 

— Sam pan wie najlepiej, o co — rzuciła. 

Powoli zaczynał tracić cierpliwość. 

— Czy jest pani taka uprzejma dla wszystkich klientów? Jeśli tak, to juŜ wiem, 

czemu firma ma kłopoty. 

Znów chciał się odwrócić, lecz chwyciła go za ramię. 

— Proszę posłuchać — zaczęła, ale zamilkła na widok zbliŜających się klientek. 

WciąŜ go trzymając, uśmiechnęła się do nich uprzejmie. — Doskonale wiem, co 

pan tutaj robi — szepnęła, gdy kobiety zniknęły za następnym stoiskiem. — Jest 

pan szpiegiem, tak? 

— Ja... szpiegiem? — wybąkał Carson. Myślał, Ŝe to jakiś Ŝart, lecz Lisa była 

ś

miertelnie powaŜna. — W porządku — rzucił z odrobiną szyderstwa. — 

Rozpoznała mnie pani, choć nie noszę prochowca i ciemnych okularów. 

— PrzecieŜ to oczywiste — odparła z pewnym wahaniem. — Obserwowałam 

pana. Widziałam, co pan robił.  

Wolno kiwał głową, usiłując znaleźć jakieś wyjaśnienie. Wszystko wydawało 

mu się coraz bardziej zwariowane. 

— Niech będzie. Zgadzam się. Oczywiście, Ŝe jestem szpiegiem. — Próbował 

się uśmiechnąć. — Ciekawy jestem, co w tych stronach robicie ze szpiegami? 

Wieszacie ich? Czy moŜe mam stanąć przed plutonem egzekucyjnym? 

Było w jego reakcji coś zastanawiającego, co zbiło ją nieco z tropu. CzyŜby 

popełniła pomyłkę? 

background image

— Niech pan posłucha — mówiła szybko. — Wiem, Ŝe pan pracuje dla 

Mike”a... Ŝe pan tylko zarabia na Ŝycie. Zapewne nie powinnam na panu 

wyładowywać złości, ale... 

— Chwileczkę! — Carson chwycił ją za rękę. Popatrzył na nią surowo. — 

Niech się pani otrząśnie — powiedział zimno. — Nie pracuję dla Ŝadnego 

Mike”a. Nie jestem szpiegiem. Słowo! 

— Och! — wykrzyknęła. Lecz nie była to reakcja na jego słowa. Patrzyła na 

dłoń zaciśniętą na jej nadgarstku, podrapaną do krwi. Spojrzała mu w oczy. 

Zrozumiał i westchnął cięŜko. 

— Bliskie spotkanie z kotkiem — wyjaśnił. — KaŜdy dobry uczynek musi 

zostać natychmiast ukarany. 

Jego słowa prawie do niej nie docierały. WciąŜ patrzyła mu w oczy, Ŝałując, Ŝe 

w ogóle to uczyniła. Były niebieskie jak letnie niebo i sprawiały, Ŝe zamrugała 

powiekami odrobinę zbyt szybko. Jego pełne usta równieŜ za bardzo 

przyciągały jej uwagę. 

Wyglądał na playboya. Pogardzała takimi typami. Czemu więc poczuła nagle, 

Ŝ

e serce podeszło jej do gardła? 

Bez wątpienia nie był przystojny w tradycyjny sposób, ale za to bardzo męski i 

bardzo pociągający. Rozpraszało ją to. Rzadko reagowała w ten sposób na 

męŜczyzn. Mówiąc szczerze, przez lata spotkań z róŜnymi męŜczyznami stała 

się w stosunku do przedstawicieli tej płci niezwykle cyniczna. Zwłaszcza gdy 

chodziło o tych osobników, którzy starali się o jej względy. DuŜo czasu 

upłynęło od chwili, gdy widok jakiegoś męŜczyzny spowodował szybsze bicie 

jej serca. 

Tym razem stało się coś dziwnego. Usiłowała zbagatelizować to wydarzenie. 

Zmusiła się do oderwania od niego oczu, wzięła głęboki oddech i podjęła ostatni 

wysiłek. 

background image

— W porządku — powiedziała. — Jeśli nie pracuje pan dla Mi ke”a, niech pan 

to udowodni. Proszę mi pokazać, co pan zapisał w swoim notesie. 

Z westchnieniem puścił jej rękę. 

— Nic z tego — odparł. 

— Ach, tak! — zawołała oskarŜycielskim tonem. A co z magnetofonem w 

kieszeni pana marynarki? ZałoŜę się, Ŝe od mówi mi pan takŜe wysłuchania 

tego, co pan tam nagrał. 

Z wolna zaczęła ogarniać go wściekłość. Ta kobieta bez wątpienia była szalona. 

Lecz do diabła, niech się przyczepi do kogoś innego! On miał waŜniejsze 

sprawy do załatwienia. 

— Wiesz, Liso — odezwał się cicho — jesteś bardzo piękną kobietą. Wydaje mi 

się jednak, Ŝe przeciągasz strunę. Ktoś powinien ostrzec twoich szefów. 

Naprawdę nie powinno się pozwalać ci w ten sposób traktować klientów. 

Parsknęła gniewnie, lecz nie zrobiło to na nim Ŝadnego wraŜenia. Kiwał tylko z 

politowaniem głową. Potem spojrzał na zegarek. 

— Robi się późno — powiedział. — Obawiam się, Ŝe tę sprawę będę musiał 

załatwić innym razem. 

- Mam dla pana niespodziankę, drogi panie — powiedziała Lisa stanowczo. 

Wgłębi duszy zastanawiała się, co się stało z jej legendarnym opanowaniem. 

Czemu jej serce tłukło się jak prze raŜony ptak, a oddech stal się płytki i 

urywany? — To ja jestem tutaj szefową. Wszystkiego. Będzie pan zatem musiał 

zgłosić swoją skargę właśnie do mnie. 

— Pani jest szefową...?! — Półuśmiech pojawił się na jego twarzy. — W 

porządku. Jestem szpiegiem — westchnął i pokręcił głową. — Bardzo miło mi 

się z panią gawędziło, Liso. Nie umiem nawet wyrazić, jak niezwykłe to było 

doznanie. Ale prawda jest taka, Ŝe powinienem być juŜ w całkiem innym 

miejscu. Musi mi pani wybaczyć. 

background image

Spojrzał na nią z wyraźną irytacją i ruszył w stronę ruchomych schodów. Lisa 

stała bez ruchu, wpatrzona w oddalającą się postać. Powinna była wezwać 

ochronę. Lecz cóŜ by to dało? A on i tak na pewno juŜ nie wróci. PrzecieŜ 

przyłapała go na gorącym uczynku. 

Sęk w tym, Ŝe sprawy potoczyły się nie całkiem tak, jak by sobie Ŝyczyła. 

WciąŜ czuła dreszcze na wspomnienie jego błękitnych oczu. Fakt, Ŝe tego typu 

męŜczyzna wyzwolił w niej takie reakcje, deprymował ją nieco. PrzecieŜ 

zupełnie nie takiego męŜczyzny szukała. 

Opuszczała stoisko z odzieŜą ślubną, mając głowę pełną myśli o tym ideale, 

którego pragnęła. Musi być łagodny i czuły. Powinien nosić tweedowe 

marynarki ze skórzanymi łatami na łokciach i wiele czasu spędzać w fotelu przy 

kominku, pogrąŜony w lekturze poezji. Najlepiej Roberta Browninga. 

Poproszony o radę, powinien zastanawiać się dokładnie nad problemem. A na 

imię mógłby mieć Ted. Albo William. 

Westchnęła głęboko. Musiała przyznać samej sobie, Ŝe Ŝyła nierzeczywistymi 

marzeniami. Gdyby taki męŜczyzna w ogóle istniał, naleŜałoby szukać go gdzieś 

w miasteczku uniwersyteckim, a nie w nadmorskiej mieścinie w Kalifomii, 

gdzie pozostało jej tylko potykać się z niebieskookimi szpiegami-playboyami. 

Niewielkie miała szanse na spotkanie łagodnego, mądrego Teda w tej słonecznej 

krainie. 

 

ROZDZIAŁ DRUGI 

 

Nie ma niczego nadzwyczajnego w niebieskich oczach. Wielu męŜczyzn je ma. 

Gdyby tylko chciała ... Wystarczyło pójść na plaŜę. Spotkałaby tam mnóstwo 

niebieskookich chłopców pływających na deskach. 

background image

Nie. Nie o kolor oczu jej chodziło. Charakter. Tego szukała. Siła. Prawość. 

Stanowczość i zrównowaŜone usposobienie. 

— Partner i towarzysz Ŝycia — powiedziała głośno do siebie, kierując się w 

stronę windy w drodze do swego biura. Kumpel i obrońca. Taki, który potrafi 

przewinąć dziecko, i podgrzać mu kaszkę. 

Ś

więty! Dodało jej drugie ja. Szukasz świętego w San Feliz. Wykształconego, 

kochającego dzieci. Nie powinnaś trochę spuścić z tonu? Ostatecznie kończysz 

juŜ... 

— Trzydzieści pięć lat — powiedziała na głos. — Wiem o tym. 

- Słucham, panno Loring? — miła brunetka z działu dziecięcego wychyliła się 

zza lady. 

— Hm... nic takiego, Chelly. Mówiłam do siebie. 

-. Ach, tak — uśmiechnęła się Chelly. — To dobrze. 

Muszę bardziej uwaŜać, pomyślała. Ludzie zaczną myśleć, Ŝe jestem szurnięta. 

Mówienie do siebie weszło jej w krew. Być moŜe dlatego, Ŝe zawsze czuła się 

trochę samotna i brak jej było prawdziwych przyjaciół. A ostatnio jeszcze ta 

wyczerpująca praca. Z rozrzewnieniem pomyślała o dniach spędzonych w 

Nowym Jorku. Spokojne popołudnia upływające na pogwarkach z innymi 

kierownikami pięter, dostarczające wytchnienia przerwy obiadowe, po kary 

reklamowe i spotkania z dostawcami i projektantami. I wszystko to zamieniła na 

pracę w podupadającym domu towarowym, po którym kręcili się szpiedzy i 

duch dziadka. To chyba nie był dobry pomysł! 

Szpieg. Tak, tym właśnie powinna się zająć. Pora dobrać się do Mike”a 

Kramera. Na samą myśl o swym odwiecznym wrogu aŜ zatrzęsła się z 

oburzenia. 

background image

— Terry, połącz mnie z Kramerem — powiedziała, przechodząc przez 

sekretariat. 

— Dobrze, panno Loring. 

Lisa zatrzymała się w pół kroku. 

— Miałaś mówić mi po imieniu — po raz kolejny przypomniała dziewczynie. 

— Oczywiście, panno Loring — odrzekła Terry. Spod grzywki 

płomiennorudych włosów spoglądały szeroko otwarte, zielone oczy. 

Lisa wzruszyła ramionami. Weszła do gabinetu i, nie patrząc nawet na portret 

dziadka, siadła w jego fotelu. Zaczynała się w nim czuć całkiem swobodnie, 

Po kilkunastu sekundach zadźwięczał dzwonek. 

— Mike? 

— Taaak? — usłyszała. Znali się od dziecka i zawsze byli nie przyjaciółmi. 

Choć po powrocie nie spotkała go jeszcze osobiście, bez trudu mogła wyobrazić 

sobie jego krępą postać i kwadratową twarz ze stale przyklejonym chytrym 

uśmieszkiem. 

— Mike”u Kramer, jesteś obrzydliwą Ŝmiją! 

Zachichotał. Zawsze tak było, Ŝe im bardziej ona wściekała się na niego, tym 

bardziej jemu się to podobało. 

Och, złotko, uwielbiam, gdy szepczesz mi do ucha takie czułe słówka. Co tym 

razem przeskrobałem? Czy to coś naprawdę strasznego? Zdecydowałaś się 

wreszcie sprzedać mi swój sklep? 

Ręce jej opadły. Nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. PrzecieŜ wiedziała, Ŝe to 

się tak skończy. Czy juŜ zawsze będzie wpadać w jego pułapki? 

— Nigdy! - rzuciła kategorycznie. — Powinieneś to wiedzieć od dawna. 

 

background image

— Daj spokój. Masz ostatnią szansę, Ŝeby sprzedać ten sklep za godziwą cenę. 

Inaczej zbankrutujesz. 

Lisa westchnęła. Nic nie zmieniło się od czasów, gdy Mike zaczajał się za 

rogiem szkoły, Ŝeby straszyć ją dŜdŜownicami. 

— Byłabym ci niezwykle wdzięczna, gdybyś od dziś trzymał swojego szpiega z 

daleka ode mnie. JeŜeli interesuje cię, co się u nas dzieje, moŜesz przyjść i sam 

się rozejrzeć. 

— Szpiega, powiadasz? Wiesz,. Liso, to całkiem niezły pomysł. 

Był absolutnie beznadziejny. 

— Do widzenia, gadzie. 

— Ja teŜ cię kocham, Liso. Świetna zabawa, prawda? Bardzo cieszę się, Ŝe 

wróciłaś do naszego miasta. 

OstroŜnie połoŜyła słuchawkę na widełki i opadła na miękkie, skórzane 

poduszki fotela. Miała wraŜenie, Ŝe zaczynała pojmować, co to znaczy nazywać 

s Loring i odpowiadać za rodzinę. Czy choćby tylko za rodzinne 

przedsiębiorstwo. Stało się to dla niej bardzo waŜne. 

Jutro skończę trzydzieści pięć lat, pomyślała. Trzydzieści pięć lat! Kamień 

milowy. Czas juŜ najwyŜszy urządzić swoje Ŝycie, uporządkować dom. 

Zbyt długo Ŝyła w beztroski sposób, a teraz świat zaczął walić się wokół niej. 

— Rodzina jest najwaŜniejsza — wyszeptał dziadek krótko przed śmiercią. — 

Pamiętaj. Dopuściliśmy do tego, ja i ty, by między nami układało się jak 

najgorzej. Teraz sama będziesz musiała ze wszystkim sobie radzić. 

Zamyśliła się głęboko. Rodzina. Nigdy przedtem nie uwaŜała jej za waŜną 

wŜyciu. A teraz nie ma nikogo. Nie został jej na świecie ani jeden krewny. 

Usłyszała pukanie. Do gabinetu wszedł Gregory Rice, dyrektor handlowy. 

— Jesteś zajęta? — spytał z ciepłym uśmiechem. Lisa uśmiechnęła się takŜe. 

background image

— Nigdy dla ciebie, Greg. Z czym przychodzisz? 

— Tylko kilka przypomnień. — Zamknął drzwi i usiadł po drugiej stronie 

wielkiego, dębowego biurka. Wysoki i szczupły, zawsze elegancki i szykowny. 

NaleŜał do ludzi, którym ubranie przydawało jeszcze wdzięku. 

Na moment stanął jej przed oczami szpieg. Podczas gdy elegancja Grega była 

całkiem naturalna, szykowny garnitur szpiega nieodparcie nasuwał jej 

skojarzenia z wystrojonym bokserem. 

Bez pomocy Grega nie dałaby sobie rady. Od wielu lat pracował dla jej dziadka, 

ostatnio właściwie sam prowadził dom handlowy. Czasem zastanawiała się, czy 

jej przyjazd nie zburzył jego planów. Czy nie myślał o zajęciu miejsca dziadka? 

Jeśli nawet tak było, nigdy nie dał tego po sobie poznać. I był nie zwykle 

pomocny. 

Greg rozsiadł się w fotelu i chrząknął cicho. 

— Nie zapomnij, Ŝe jutro przyjdzie ten doradca z banku. 

— Psiakrew! Zapomniałam. Na nie rozumiem, skąd obcy człowiek moŜe 

wiedzieć, co nam dolega. Sądzę, Ŝe raczej my sarni moŜemy to stwierdzić. 

Przez chwilę w oczach Grega pojawiło się znuŜenie, jakby znów usłyszał słowa 

zbyt często powtarzane. Zakasłał lekko, kryjąc twarz za wypielęgnowaną dłonią. 

— To my jesteśmy dłuŜnikami i to bank ustała reguły gry. W odpowiedzi na 

nasz wniosek kredytowy wyraźnie napis Ŝe musimy wprowadzić nowe 

rozwiązania. Oni naprawdę nie chcą. nas zrujnować. 

— Być moŜe. Ale wciąŜ się zastanawiam, co dziadek zrobiłby w tej sytuacji. 

— AleŜ to jasne. — Greg parsknął śmiechem. — Powiedziałby im, Ŝeby poszli 

do diabła. I poszliby. Lecz Ŝyjemy juŜ w innych czasach. Musimy za nimi 

nadąŜać. 

Bez wątpienia Greg miał rację. Lisa ufała mu i polegała na nim całkowicie. 

background image

— Będziesz potrzebowała pomocy, Liso Mario — powiedział dziadek przed 

ś

miercią. — Świat jest okrutny, a kupiectwo to trudny zawód — mówił, z 

trudem dobywając głosu. — Greg ma miasto, sklep i moje zasady. Był tutaj, gdy 

ty pracowałaś w innej firmie. Potrzebujesz go. 

„Był tutaj, gdy ty pracowałaś w innej firmie”. Dziadek zawsze wiedział, jak jej 

dopiec. Lecz ona wróciła do San Feliz z postanowieniem nadrobienia straconego 

czasu. Postanowiła teŜ brać za dobrą monetę słowa dziadka — nie tak jak w 

przeszłości. Był stary, mądry i ją kochał. WciąŜ nie mogła pojąć, dlaczego tyle 

czasu zajęło jej zrozumienie tego. Ale wróciła i zamierzała wykorzystywać czas 

jak najwłaściwiej. 

Greg wstał i ruszył do wyjścia. 

— Powiedz mi, Greg, jak się nazywa ten przedstawiciel banku, z którym mam 

się jutro spotkać? 

— Carson James — odparł Greg zdziwiony. — Nikt ci nic o nim nie mówił? 

— Nie. Dlaczego? — wpatrywała się w niego bez wyrazu. 

- No cóŜ... — był wyraźnie zmieszany. — Sam nie wiem. Mówią, Ŝe to 

podrywacz.— Rzucił jej ostroŜne spojrzenie. — Jeśli chcesz, będę jutro cały 

czas przy tobie, Ŝeby... 

— Mnie bronić — uśmiechnęła się. — Dzięki Greg. Doceniam twoją 

propozycję. Sądzę jednak, Ŝe umiem radzić sobie z podrywaczami. 

Znów gdzieś tam, w głębi mózgu, mignął jej obraz szpiega. Gdy Greg opuszczał 

gabinet, gwałtownie potrząsnęła głową. 

— Carson James — mruknęła i odwróciła się w stronę portretu dziadka. — No 

to przekonamy się, co teŜ pan James ma nam do zaproponowania, prawda? 

 

 

background image

Carson siedział za biurkiem i przyglądał się białym grzywom fal oceanu, Biuro 

na siódmym piętrze miało swoje uroki. Czasem zdawało mu się, Ŝe moŜe 

zobaczyć wszystko — delfiny, pelikany, Ŝeglarzy na deskach i w jachtach... 

mały parowy stateczek płynący do egzotycznego portu. 

Poczuł ochotę, by wstać i wyjść. 

— Cześć, Carson. — To był jego szef, Ben Capalletti. Stał przed nim z kopertą 

w dłoni. — Ten list do ciebie przyszedł juŜ kilka dni temu, ale byłeś ostatnio 

taki zabiegany, Ŝe nie mogłem ci go dać. 

Carson sięgnął po kopertę. Wiedział, Ŝe list został nadany w Leayenworth. 

Rzucił na Bena badawcze spojrzenie i dostrzegł w jego oczach zdumienie. Ben 

od razu zwrócił uwagę na datownik. Ben słyszał takŜe krąŜące plotki. 

Dzięki — rzucił Carson. Miał wielką ochotę odwrócić się i zmiąć kopertę, lecz 

napotkał wzrok Bena i powstrzymał się. Ciepło, jakie emanowało z Bena, 

uniemoŜliwiało lekcewaŜenie tego człowieka. Wyprostował się, jakby cięŜar 

spadł mu z ramion. 

— Co słychać u HoIly? — rzucił z uśmiechem. — Zdała egzamin na prawo 

jazdy? 

Ben ochoczo skorzystał z okazji. Potoczyła się długa i fascynująca opowieść o 

tym, jak uczył jeździć samochodem swoją szesnastoletnią córkę. Jego opowieści 

o rodzinie zawsze były zabawne. Carson często wybuchał śmiechem. Doskonale 

wiedział, Ŝe Ben przesadza i wyolbrzymia fakty, ale wcale nie psuło to zabawy. 

Bo, trzeba to przyznać, Ben miał o czym opowiadać. Posiadał gromadkę 

wspaniałych dzieciaków — sześcioro. Carson na zawsze dziwiło to i 

zdumiewało. 

— Innymi słowy — stwierdził, gdy Ben zaczął zbierać się do wyjścia — Holly 

wciąŜ nie jest królową szos. 

background image

Dzięki Bogu! Nie. Za dwa tygodnie będzie znowu próbowała zaparkować 

samochód równolegle do krawęŜnika. Na razie zostawiam moje auto dwie 

przecznice od domu, Ŝeby nie przyszło jej do głowy ćwiczyć potajemnie. MoŜe, 

przy odrobinie szczęścia, uda się nam dotrwać bezpiecznie, aŜ skończy szkolę. 

Do tego czasu powinna zmądrzeć nieco. 

Ben Ŝartował. Carson wiedział o tym i ze śmiechem kiwnął mu ręką na 

poŜegnanie. Lecz gdy szef wyszedł, uśmiech zniknął z twarzy Carsona. Spojrzał 

na trzymaną kopertę. W ciągu czterech miesięcy, odkąd ojciec odszukał jego 

nowy adres, otrzymał juŜ trzy takie same. To był kolejny powód, by wyjechać z 

tego miasta. Wcisnął kopertę do kieszeni i zaczął zbierać rzeczy, które chciał 

zabrać do domu. 

Był zmęczony. Bolały go wszystkie kości i głowa. Czuł się okropnie. Przez 

ostatnie miesiące pracował za duŜo, za cięŜko. I po co? Pozostali pracownicy 

biura znosili taki tryb Ŝycia w pokorze, bo musieli utrzymać rodziny. Ale on?! 

CzemuŜ, u diabła, miałby to robić? Równie dobrze mógłby łowić ryby na rafie 

koralowej na Tahiti. Co za głupota! Harować bez potrzeby, gdy nic go do tego 

nie zmuszało. Z pełną dokumentów teczką w ręce ruszył korytarzem. Po drodze 

zajrzał do gabinetu Capallettiego. 

— Dostałeś materiały dotyczące Coyington Electronics? — spytał. 

Ben skinął głową. 

— Jeszcze jedna doskonała robota, Carson — stwierdził spokojnie. 

Carson kiwnął głową. Wiedział o tym dobrze. 

— Wziąłem się teraz za Dom Towarowy Loringa. 

— Królestwo starego Loringa. To będzie trudna sprawa. 

Carson pomyślał o Lisie, o tej wariatce, którą spotkał poprzedniego ranka. A 

przecieŜ myśl, Ŝe, pracując u „Loringa”, będzie musiał jeszcze ją spotkać, była 

background image

niezrozumiale przyjemna. Zabaw na historia. Nigdy dotąd nie przepadał za 

szaleńcami. 

— To prawda — przyznał. — Ale nie martw się. Dam sobie radę. 

— Zawsze dajesz sobie radę — Ben uśmiechnął się. — Będziesz musiał 

zmierzyć się z wnuczką Loringa. Mam nadzieję, Ŝe sobie z nią poradzisz. 

— Tak — skrzywił się nieco na samą myśl o spotkaniu z dziedziczką, która nie 

zna się na rzeczy, lecz ma głowę pełną pomysłów i ulepszeń, niekoniecznie 

nadających się do czegokolwiek. 

— W jakim wieku jest ta młoda dama? 

— Wcale nie taka młoda. Minęło juŜ chyba ponad dziesięć lat, jak skończyła 

studia. 

- ZamęŜna?  : 

— Nie. Nie będzie Ŝadnego męŜa przeszkadzającego w negocjacjach. Dzięki 

Bogu — Ben zamyślił się. — Minął juŜ rok twojej pracy u nas. Chyba nadszedł 

czas porozmawiać o twoim awansie, nie uwaŜasz? 

Carson zakasłał cicho. Nie znosił takich rozmów. Zbyt lubił Bena i tę pracę, by 

podejmować takie rozmowy, gdy wiedział, Ŝe nie moŜe obiecać, iŜ zostanie 

dłuŜej. 

— Jasne, Ben — uśmiechnął się z wahaniem. — Któregoś dnia... Teraz 

chciałbym skoncentrować się na sprawie Loringów. Pogadamy, kiedy ją 

skończę. 

Z wyrazu twarzy Bena bez trudu wyczytał, Ŝe nie zwiódł go ani trochę. Ale co 

miał zrobić? Ruszył ku windzie. Jego wzrok przykuł obraz wiszący na ścianie. 

Palmy. Turkusowa laguna. Rozluźnił się, ból głowy ustąpił. To był dobry znak. 

 

 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

 

 

— Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin — mruczała Lisa następnego ranka, 

wjeŜdŜając powoli na podziemny parking pod sklepem 

— Sto lat, niech Ŝyję, Ŝyję nam! — OstroŜnie zaparkowała auto i wyłączyła 

silnik. 

— Wszystkiego najlepszego! — Wrzuciła kluczyki do torebki. 

— Niech Ŝyje nam. 

Dzień był wspaniały. Miała ochotę pognać na plaŜę. W taki dzień powinna 

ś

miać się i biegać po gorącym piasku w gronie przyjaciół Albo moŜe planować 

oszałamiające przyjęcie w najmodniejszym nocnym klubie w mieście. Tak, jak 

to było rok wcześniej W Nowym Jorku. Przyjaciele. Baloniki. Głośna muzyka i 

mnóstwo prezentów. 

— Nic z tego — szepnęła. Na takie zachcianki mogła sobie pozwolić w 

przeszłości. Lecz to juŜ minęło. Dziś były jej trzydzieste piąte urodziny. Kamień 

milowy na drodze Ŝycia samotnej, niezamęŜnej kobiety. A naprawdę gorąco 

pragnęła świętować ten dzień z kimś bliskim. Z kimś, kto zrozumiałby. Z kimś... 

kochanym. 

— Spóźniłaś się nieco — szepnęła sama do siebie. W nieznośnej ciszy obcasy 

jej pantofelków stukały po betonie wyjątkowo głośno. Chyba Ŝe pospieszyłaby 

się i zakochała jeszcze przed zachodem słońca. 

 

— Nie ma szans — mruknęła Weszła do windy i nacisnęła przycisk ostatniego 

piętra Obeszła się bez tego zwariowanego czegoś, zwanego miłością, przez 

background image

trzydzieści pięć lat, a więc mogła jeszcze trochę poczekać. ChociaŜ Cuda się 

zdarzają 

Ale przecieŜ coś przyjemnego mogłoby przydarzyć się jej tego dnia. 

Koniecznie. PrzecieŜ były to jej urodziny Wychodząc z windy, niemal zderzyła 

się z Garrison Page. Dziewczyna pracowała kiedyś w rachunkowości, a ostatnio 

niemal codziennie — w odczuciu Lisy — wpadała do sklepu, by po chwalić się 

swoim dzieckiem. 

— Dzień dobry, panno Loring! — wykrzyknęła radośnie. Ubrana była w szorty i 

sandały. Długie, brązowe włosy opadały na jej nagie ramiona. — Widziała juŜ 

pani moją Becky? — Uniosła w kilkumiesięczne niemowlę. 

Lisie zrobiło się niewyraźnie. Ostatnio dzieci działały na nią wyjątkowo 

przygnębiająco. 

— Jaka urocza! Czy mogę... czy mogę ją potrzymać? 

— Jasne. — Garrison podała Lisie maleństwo z radosnym uśmiechem. — Ona 

jest cudownym dzieckiem. Gdyby ktoś za gwarantował mi, Ŝe wszystkie będą 

takie, miałabym ich pewnie Z tuzin. 

Lisa ostroŜnie przytuliła kruszynkę. Aktówka upadła na podłogę. NiewaŜne. 

Dziecko było takie delikatne, pachniało tak świeŜo. Pudrem i rumiankiem. I 

słońcem. 

Przez długie lata Lisa w ogóle nie zauwaŜała dzieci. AŜ tu nagle, ostatnio, stale 

miała wraŜenie, Ŝe otaczają ją małe brzdące. Ilekroć znalazła się na ulicy, 

dostrzegała je na kaŜdym kroku. W telewizji nieustannie pojawiały się reklamy 

odŜywek dla dzieci, pieluszek i zabawek. Dzieci były teŜ w restauracjach, 

autobusach... wszędzie. Jak to się stało, Ŝe nigdy przedtem nie zorientowała się, 

iŜ jest ich tak duŜo? 

— Czy pani ma dzieci, panno Loring? 

background image

— Nie, Garrison. — Lisa uśmiechnęła się z przymusem. — Nigdy nie byłam 

męŜatką. 

— No tak, to ograniczyłoby pani swobodę działania. Nie mam pojęcia, jak 

samotne matki dają sobie radę. Ja mam najlepszą pomoc na świecie. Mieszkam 

z całą moją rodziną. Z mamą, dwiema siostrami i szwagrem. No i z męŜem, 

rzecz jasna. I kaŜde z nich ma przy małej jakieś zajęcie. 

Wielka, wspaniała, zŜyta rodzina! Lisa poczuła ukłucie zazdrości. Sama nigdy 

nie doświadczyła czegoś takiego. JakieŜ to musi być wspaniałe. Przez ułamek 

chwili chciała wyznać Garrison, Ŝe to dzień jej urodzin. Nie mogła zrozumieć, 

dlaczego poczuła taką potrzebę. 

PoniewaŜ, przyznała złośliwie, gdy później o tym myślała, liczyłaś na to, Ŝe 

Garrison podaruje ci Becky w prezencie. 

Ostatecznie jednak zatrzymała tę informację dla siebie. 

— Miło było spotkać cię, Garrison — powiedziała, oddając jej dziecko. — 

Powodzenia. Niech ci się mała zdrowo chowa. 

— Dziękuję, panno Loring. Wrócę do pracy juŜ za kilka ty godni. 

Lisa szła korytarzem, starając się jak najdłuŜej zatrzymać w pamięci zapach i 

dotyk niemowlęcia, zachować obraz rozczulającej buzia. 

Gdy weszła do sekretariatu, Terry ze słuchawką telefoniczną przy uchu zaczęła 

Ŝ

ywo gestykulować. 

— Och, panno Loring. Dzwoni pan Carson James. 

Pan James. Przedstawiciel banku. To nie będzie przyjemny dzień. 

— Odbiorę w gabinecie. Dziękuję, Terry. 

Podeszła do swojego biurka i spróbowała mówić uprzejmym tonem. 

— Panie James, niecierpliwie czekam na nasze spotkanie. Zdaje się, Ŝe jesteśmy 

umówieni na dziesiątą? 

background image

— Właśnie dzwonię, by powiedzieć, Ŝe się nieco spóźnię. Prawdopodobnie nie 

zdołam przyjechać przed południem. Czy będzie to dla pani wielki kłopot? 

Lisa wzdrygnęła się. Było coś znajomego w jego głosie. 

— AleŜ nie,.. skądŜe znowu. Zamówię dla nas lunch, jeśli nie ma pan nic 

przeciwko temu. Przy okazji będziemy mogli porozmawiać. 

I nie zapomnij o prezentach, dodała w myśli. To będzie moje urodzinowe 

przyjęcie. 

- Wspaniale — odparł. 

Czy ona go juŜ kiedyś poznała? Jego głos brzmiał tak znajomo. Musiała go juŜ 

kiedyś spotkać. I to niedawno. 

— Sądzę, Ŝe będzie pan chciał zacząć od dokładnego obejrzenia sklepu — 

zaczęła. 

— Nie. Nie ma takiej potrzeby — przerwał jej. — JuŜ to zrobiłem. 

— Och! 

Nieładnie! Nic jej o tym nie mówiąc! 

— Rozumiem więc, Ŝe wie pan juŜ o nas wystarczająco duŜo, by sformułować 

opinie i rady. — Lisa z trudem kryła irytację. 

Ale on zupełnie zignorował jej przytyk. 

— Prawdę mówiąc, panno Loring, dowiedziałem się niewiele. Dopiero pani 

księgi powiedzą mi wszystko, czego potrzebuję. 

Zawahał się przez moment, po czyni dodał: 

— Ale jedną drobną radę mogę pani dać juŜ teraz, na poczekaniu. Zna pani 

sprzedawczynię ze stoiska z konfekcją ślubną, prawda? Ma chyba na imię Lisa. 

Nie wiem jeszcze, jaką politykę kadrową pani prowadzi, ale jej powinna pani 

przyjrzeć się bardzo uwaŜnie. Ona jest niezrównowaŜona psychicznie. 

background image

Długą chwilę Lisa siedziała jak skamieniała. Nie mogła ze brać myśli. Co, u 

diabła... I nagle dotarło to do niej! To był on. Szpieg. Nie, ten człowiek nie był 

szpiegiem. To był Carson James, przedstawiciel banku. O mój BoŜe! A ona 

oskarŜyła go... powiedziała mu... A niech to! Zapowiadał się udany dzień! 

— RozwaŜę uwaŜnie pana radę, panie James. — Lisa z, trudem 

powstrzymywała drŜenie głosu. 

—Świetnie. Do zobaczenia o dwunastej. 

Powoli odłoŜyła słuchawkę. Potem zachichotała, zakrywając usta rękami. O 

rany! Chyba jednak popełniła błąd. 

Myślała o tym człowieku. Przypominała sobie, jak wyglądał, jak się 

zachowywał. I powoli pomiędzy zakłopotanie i zmiesza nie zaczęło wślizgiwać 

się podniecające zaciekawienie. JuŜ nie był groźnym i podstępnym 

najemnikiem. Był zawodowcem, który miał przyjść jej z pomocą. Zaczynało to 

być coraz bardziej interesujące. 

Na biurku leŜały dwie wiadomości od Grega. Pierwsza, Ŝe pojechał do Santa 

Barbara, i druga, Ŝe być moŜe nie zdoła wrócić tego dnia. Uzmysłowiła sobie, Ŝe 

podświadomie liczyła trochę, iŜ Greg skrzyknie kilka osób, by uczcić jej 

urodziny. W całym mieście tylko on jeden mógł to uczynić. Tylko on o tym 

wiedział. 

Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin! — mruknęła mnąc kartki z 

wiadomościami. W tym samym momencie dotarło do niej, Ŝe sama jest sobie 

winna. — No i dobrze! W końcu jestem zbyt duŜą dziewczynką na urodzinowe 

przyjęcia — mruknęła. 

Opadła głęboko w fotel i otworzyła aktówkę. Wypełniały ją raporty finansowe. 

Na biurku takŜe piętrzyły się opasłe skoro szyty i segregatory pełne liczb i 

wykresów. Powinna wziąć się do pracy. Podniosła słuchawkę i powiedziała: 

background image

— Posłuchaj, Terry... — zawahała się, czy powinna mówić sekretarce o swoich 

urodzinach. Jeśli zrobi to, natychmiast do wiedzą się wszyscy w całym gmachu. 

Zacznie się zbieranie składek, ktoś pobiegnie po flakon perfum, których ona i 

tak nigdy nie uŜyje. Dziewczęta zmarnują cenne godziny przerwy obiadowej na 

szyk6wanie kart urodzinowych. Wszyscy będą robić za kłady, ile naprawdę ma 

lat. A pracownicy cukierni w pośpiechu szykować będą tort „Z najlepszymi 

Ŝ

yczeniami” wypisanymi kleistym lukrem. Coś okropnego! 

— Nie... juŜ nic. Dziękuję — rzuciła. 

Potem zadzwoniła na dół, do restauracji, i zamówiła do swojego biura 

wykwintny posiłek na dwie osoby. Na pierwszą. Bądź co bądź, będzie to jednak 

jej urodzinowe przyjęcie. 

OdłoŜyła słuchawkę i westchnęła cięŜko. Potem wyjęła duŜe, okrągłe okulary i 

włoŜyła je. Urodziny urodzinami, robota mu siała być wykonana. 

Następne godziny minęły szybko jak z bicza strzelił. Cały ten czas spędziła przy 

komputerze, księgach rachunkowych i przepasłych tomach rejestrów i notatek, 

które jej dziadek prowadził od niepamiętnych czasów. Co jakiś czas unosiła 

głowę i spoglądała na portret. Czy była to tylko jej wyobraźnia, czy teŜ 

naprawdę dziadek spoglądał na nią odrobinę łagodniej? Być moŜe zaczynał w 

końcu wierzyć w nią? 

Nie wiadomo kiedy minęło południe. Nawet tego nie zauwaŜyła. Zorientowała 

się dopiero wówczas, gdy usłyszała pukanie. Drzwi otwarły się i do gabinetu 

wszedł gość. 

— Jest tu ktoś? — Carson rozglądał się dookoła. — W sekretariacie nikogo nie 

było, więc... 

Stanął jak wryty. Powoli docierało do niego, Ŝe zza wielkich okularów spogląda 

nań kobieta, którą spotkał. dzień wcześniej. Gdyby Lisa nie była tak skrępowana 

background image

zaszłym nieporozumieniem, wybuchnęłaby śmiechem na widok jego stropionej 

miny. 

- Och, nie —jęknął ściągając brwi. — Tylko nie to. Pan James... — wstała, 

zdjęła okulary i posłała mu niezdecydowany uśmiech. Długo nie mogła 

pozbierać myśli. Głowę pełną miała wirujących liczb, tabel i wykresów. 

— Taaak — odparł, rozglądając się niezdecydowanie. — Byłem tu umówiony z 

panną Loring. 

— Widzi pan... — WciąŜ starała się uśmiechać jak najuprzejmiej. — Widzi pan, 

jest pewien problem. OtóŜ... to ja jestem Lisa Loring. 

— Pani kieruje tym domem towarowym? — Nie dało się nie zauwaŜyć 

niedowierzania w jego głosie. Ale w końcu naprawdę trudno mu było w to 

uwierzyć. 

— To, niestety, prawda — odparła. 

OstroŜnie postąpił krok do przodu. Elegancki garnitur podkreślał jeszcze jego 

potęŜne ramiona, a biel kołnierzyka doda wała blasku opaleniźnie. 

Wyglądał na solidnego faceta. 

Skąd więc to dziwne wraŜenie, Ŝe dostrzegła w jego spojrzeniu coś 

nieujarzmionego? 

— Wczoraj zachowała się pani jak osoba niezrównowaŜona. 

Skinęła głową. Za wszelką cenę chciała wyrzucić z pamięci tę idiotyczną scenę. 

Przepracowanie. To była przyczyna. Chwilowe zaćmienie umysłu 

spowodowane brakiem wypoczynku i przemęczeniem. 

— Wiem o tym — przyznała. — Bardzo mi przykro. Wzięłam pana za... — 

uśmiechnęła się przepraszająco — . . .za kogoś innego. 

background image

Przyglądał się jej badawczo. Rzeczywiście była tak śliczna, jaką ją zapamiętał. I 

w końcu niczego nie ryzykował, obdarzając ją zaufaniem. Podszedł do niej z 

wyciągniętą ręką. 

— Carson James — mruknął. — Z Central Coast Bank. 

Jej drobna, szczupła dłoń zniknęła w jego wielkiej i silnej. 

— Lisa Loring — powtórzyła, jakby próbując rozwiać jego wątpliwości.— 

Bardzo się cieszę, Ŝe pan przyszedł. Zechce pan usiąść? 

Usiadł, przyglądając się jej badawczo. 

— Proszę się nie martwić — zapewniła, zapadając się w ogromnym fotelu 

dziadka. Stary mebel dawał jej tym razem poczucie bezpieczeństwa. 

WciąŜ uśmiechała się Ŝyczliwie, badając przy tym przybysza uwaŜnym 

spojrzeniem. A więc to jest ten osławiony podrywacz. MoŜe... Rzeczywiście 

miał coś niezwykłego w lekko rozmarzonych oczach. Ale nie mogła zrozumieć, 

dlaczego we wspomnieniach wydawał się jej aŜ tak atrakcyjny i pociągający. 

Owszem. Twarz miał wyrazistą, opaloną i niebieskie, myślące oczy. Ciemne, 

raczej długie włosy opadały na kołnierzyk koszuli, a brwi były szerokie i czarne. 

Ale... Robertem Redfordem to on nie był. Co więc sprawiło, Ŝe wrył się jej w 

pamięć tak mocno? Nie potrafiła odpowiedzieć. 

— Wszystko jest w najlepszym porządku — ciągnęła, nie odrywając od niego 

oczu. Wiem, kim pan jest naprawdę. 

Skinął głową. Rozluźnił się. Być moŜe nie będzie aŜ tak źle, pomyślał. Na 

pewno przyjemnie było patrzeć na nią. Była szczupła, średniego wzrostu. Miała 

delikatne rysy, przywodzące na myśl porcelanową figurkę. Ubrana była w białą 

bluzkę i granatową spódniczkę, ale wydawała się stworzona do noszenia 

pastelowych zwiewnych sukienek. 

Ciekawe, ile ma lat? pomyślał. Pewnie ze trzydzieści. Rzucił okiem na jej 

dłonie, szukając obrączki, lecz przypomniał sobie, Ŝe przecieŜ Ben powiedział 

background image

mu, Ŝe jest niezamęŜna. MoŜe to rozwódka? Nie zauwaŜył na biurku fotografii 

dzieci. CzyŜby była kolejną ambitną kobietą, poświęcającą Ŝycie karierze 

zawodowej? Chyba jednak nie. Wyczuwał wokół niej niezwykłą, jak na kobietę 

interesu, delikatność. 

— I nie będzie pani więcej podejrzewać mnie o szpiegostwo — wolał się 

upewnić. 

— Bardzo przepraszam za moje podejrzenia — obdarzyła go kolejnym 

uśmiechem. — Widzi pan, wszyscy wiedzą, Ŝe Mike Kramer jest zdolny do 

wszystkiego. Kiedy więc zobaczyłam pana piszącego coś w notesie i 

szepczącego do magnetofonu.. 

Ze zrozumieniem pokiwał głową. Na pewno jest bystry, inteligentny. Kto wie, 

moŜe, mimo opinii kobieciarza, jest naprawdę dobrym fachowcem? MoŜe 

rzeczywiście będzie umiał uratować jej sklep? 

— Mike Kramer, tak — mruknął zamyślony, Znał Mike”a i dlatego doskonale 

rozumiał jej podejrzenia. Mike zawsze gotów był spłatać komuś figla, nie 

patrząc, ile sprawi tym przykrości. Był wspaniałym kompanem na meczu 

piłkarskim lub w barze, ale w Ŝyciu sprawiał ludziom zwykle same kłopoty. 

— To pani najpowaŜniejszy konkurent - prawda? 

— 0, tak. Jedyny i bezwzględny. W Santa Barbara ludzie mogą zrobić zakupy 

praktycznie wszędzie, na kaŜdym deptaku. Ale tu, w San Feliz są tylko sklepy 

Kramem i Loringa. Zawsze tak było. 

I zawsze tak będzie, chciała powiedzieć. Lecz czy aby na pewno? 

— A jak radzą sobie inni konkurenci? — spytał, wyjmując notes. — Mają 

sklepy na promenadzie? 

Uśmiechnęła się. Jednak jest zorientowany w sytuacji firmy. MoŜe jest jeszcze 

jakaś nadzieja? 

background image

— Myślę, Ŝe dobrze sobie radzą, chociaŜ nigdy nie robiliśmy Ŝadnych badań 

rynku. 

— Proszę mi powiedzieć, tak w wielkim przybliŜeniu — otworzył notes i wyjął 

pióro — ile, zdaniem pani, tracicie z tego powodu kaŜdego tygodnia... 

powiedzmy: w sprzedaŜy konfekcji damskiej? 

— Zaraz... jedną minutkę — zaczęła gorączkowo przekładać papiery, które 

pojawiły się na biurku podczas porannych godzin pracy. Miała gdzieś te dane... 

Przyglądał się jej bez słowa. Zastanawiał się. Powinna przecieŜ mieć pewne 

doświadczenie. Pracowała w Europie, potem kilka lat spędziła w Nowym Jorku. 

Tymczasem na razie nie mógłby wystawić jej zbyt wysokiej oceny. 

Rozglądał się po gabinecie, 

— Proszę mi powiedzieć — odezwał się po chwili — czy pani doradca, Gregory 

Rice, dołączy do nas? — Lisa Loring była szefową, bowiem otrzymała cały ten 

interes w spadku po dziadku. Ale, jak mu powiedziano, to właśnie Rice był 

człowiekiem, z którym powinien rozmawiać. — Jak zrozumiałem, jest związany 

za sklepem od bardzo wielu lat. 

Podniosła głowę i w jego zniecierpliwionym spojrzeniu znów wyczytała to 

samo: „Zwolnić Lisę!” 

— Proszę się nie niepokoić, panie James — odparła cicho. Dam sobie radę. To 

tylko chwilowa dekoncentracja. 

Powróciła do poszukiwań, lecz wciąŜ nie mogła się skupić. Znów wróciło to, co 

uderzyło ją w nim tak bardzo. Był MęŜczyzną przez wielkie ;„M”. Czuła to w 

kaŜdym jego spojrzeniu. I gdy tak przyglądał się jej badawczo, poczuła, Ŝe jest 

kobietą. 

Te błękitne oczy... 

background image

Przywołała się w myślach do porządku. Nie czas na to, po myślała. Musiała 

zająć się interesami. 

WciąŜ wpatrywał się w nią. Szybko opuściła głowę. 

Właściwie powinna być szczęśliwa. CzyŜ nie prosiła losu o męŜczyznę na 

urodziny? To był stuprocentowy męŜczyzna. Ale co za pech! Zupełnie nie 

pasował. NaleŜało go zwrócić. 

Kąciki jej ust zadrŜały od z trudem hamowanego śmiechu, gdy wyobraŜała sobie 

rozmowę z kolosem w dziale reklamacji. 

— Czy mogłabym wymienić tego osobnika na innego? 

— Czy ma jakieś usterki, wady? 

— Ach, nie. Jest w porządku. Po prostu ja potrzebuję kogoś bardziej zdatnego 

do małŜeństwa.  

- Och, bardzo mi przykro. Takich nie mamy na składzie. 

Wzięła się w garść. Nawet z własną wyobraźnią miała tego dnia tylko kłopoty. 

Carson przyglądał się jej z niepokojem. Na jej twarzy nie dostrzegł wyrazu 

przygnębienia. Zastanawiał się, czy aby na pewno rozumiała powagę sytuacji. 

— Ma pani zapewne świadomość, w jak fatalnej kondycji jest pani firma, 

prawda? — zaczął gładko. — Jedynym sposobem na uratowanie jej jest 

zmniejszenie wydatków. Znaczne. 

- Nie podniosła głowy. Powtórzyła jednak zdanie, którego ostatnio uŜywała - ku 

wściekłości Grega — bardzo często: 

— Ścibolenie nie przysparza k1ientów 

Carson zareagował natychmiast, mówiąc: 

— Tym bardziej puste półki w sklepie. A tym się skończy, gdy zabraknie pani 

pieniędzy na opłacenie dostaw. 

background image

— Trafiony, zatopiony! — mruknęła, nie przerywając poszukiwań dokumentu. 

Carson poczuł ulgę. Okazało się bowiem, Ŝe potrafiła zgodzić się ze wszystkim 

co mówił, nie traktując tego jako osobistego ataku na nią. Lubił tę cechę u 

kobiet. Szkoda, Ŝe spotykał ją tak rzadko. 

Dyskretnie podziwiał delikatne rysy jej twarzy i fale jasnych włosów spływające 

po karku. Spojrzał na rozchylenie bluzki i dostrzegł fantastyczne krągłości pod 

delikatną tkaniną. Zachwycające. Niesłychanie zachwycające. 

Dawno juŜ nie doznawał takich wzruszeń. Tak poświęcił się pracy, Ŝe o boŜym 

ś

wiecie zapomniał. I dopiero podziwiając Lisę Loririg, uświadomił sobie, jak 

wiele stracił. 

Głos rozsądku przypomniał mu, Ŝe przecieŜ zamierzał opuścić to miasto, więc 

nie powinien wplątywać się w historie z kobietami. Lecz natura była silniejsza 

od niego. Z prawdziwą rozkoszą napawał się wdziękiem Lisy. I nic nie mógł na 

to poradzić. 

Rozparł się w fotelu i naskrobał w notesie szereg nic nieznaczących liczb. Byle 

tylko znów skoncentrować się na pracy! 

Tymczasem Lisa odnalazła potrzebne dokumenty i wpatrywała się w niego 

wyczekująco. 

— Jest pan gotów? — spytała w końcu. Zaskoczony, gwałtownie podniósł 

głowę. Była przekonana, Ŝe nie wierzył, iŜ ona znajdzie te papiery.  

— MoŜe chce pan przygotować się jeszcze przez chwilę? — spytała z jadowitą 

słodyczą w głosie. — Chętnie zaczekam. 

Co... ach, nie. SkądŜe znowu. — Wyprostował się i przy szykował do 

notowania. Przyglądał się jej z chłodną uwagą. Jak na jego gust, była trochę za 

bardzo spostrzegawcza. WciąŜ trzeba mieć się przy niej na baczności. — Proszę. 

Niech pani mówi. 

background image

Wyprostowała się w fotelu i zaczęła. Podawała dane liczbowe, uzupełniając je 

komentarzami i uwagami. Carson słuchał pilnie, zadawał pytania, notował 

uwagi i spostrzeŜenia. Na za dawane pytania Lisa odpowiadała wyjątkowo 

rzeczowo i rozumnie. 

Złe wraŜenie, jakie na nim zrobiła, szybko minęło. Pod delikatną powłoką kryła. 

się osoba niezwykle inteligentna i bystra, Prawdę mówiąc, nigdy dotąd nie 

zetknął się jeszcze z kobietą-handlowcem tak fascynującą, błyskotliwą i niemal 

drapieŜną. 

A przy tym niesłychanie pociągającą i pełną kobiecości. Ze aŜ chciało się wziąć 

ją w ramiona. Przytulić! 

Nagle, jakby pod wpływem jego spojrzenia, Lisa wyprostowała się i włoŜyła 

okulary. Całe jej ciało zdawało się mówić: 

„Nie dotykaj mnie!” To była chyba przyczyna, dla której na jej serdecznym 

palcu nie było obrączki. Prawdopodobnie, tak jak i on ostatnimi czasy, była 

Fatalnie! 

— Czy leŜy na biurku, koło pana, wykaz dostawców? — spytała.  

Na krótką chwilę ich oczy spotkały się. Z trudem powstrzymując cisnący mu się 

na usta uśmiech, podał jej dokument. Nie odezwał się. Poraziła go bowiem 

pewna myśl. śe bardzo powinien uwaŜać na duŜe, ciemne, kobiece oczy. 

 

Wielkie, ciemne oczy Michi Ann Nakashimy juŜ przez dwa dni wodziły go na 

manowce. RównieŜ tego ranka spotkał ją przed swymi drzwiami. Popatrzył na 

ś

wieŜe zadrapania na dłoni i skrzywił się. Tym razem kotek wdrapał się jakimś 

cudem na sąsiedni dom i znów nie mógł zejść. 

— On juŜ pana zna — przemawiała Michi z głębokim przekonaniem. — Na 

pewno pana nie podrapie. 

background image

Dowód tego miał wypisany na własnej skórze. 

Zniecierpliwiony, sięgnął po następne dokumenty. Spomiędzy kartek wyśliznęła 

się kolorowa broszurka. Chwycił ją i obejrzał, zamierzając połoŜyć na 

właściwym miejscu. 

Ale nie miała ona nic wspólnego z omawianymi sprawami Nie została równieŜ 

wydana przez firmę Loringa. Był to katalog mebli dziecięcych. Słodkie, białe 

łóŜeczko obwiedzione zostało grubą róŜową kreską. CzyŜby zamierzała je 

zamówić? Po co? 

Spojrzał na nią Ona jednak pochłonięta była właśnie wypełnianiem arkusza 

kalkulacyjnego. Wpatrzona w monitor komputera, przygryzła w skupieniu dolną 

wargę. Ben mówił przecieŜ, Ŝe jest niezamęŜna, pomyślał patrząc na łóŜeczko. 

MoŜe to prezent dla siostry czy coś takiego? 

— Wie pan co? — Lisa oderwała się raptownie od komputera. 

— Będą nam potrzebne bilanse roczne z ostatnich dziesięciu lat. 

A wszystkie są w archiwum w piwnicy. — Podniosła słuchawkę telefonu i 

wybrała numer. Odczekała chwilę. — Wszyscy poszli na lunch — stwierdziła, 

odkładając słuchawkę. — Czy zejdzie pan ze mną do piwnicy i pomoŜe mi ich 

szukać. 

To był naprawdę dobry pomysł. Jego niespokojny duch dokuczał mu tego dnia 

wyjątkowo. Odrobina ruchu na pewno nie zaszkodzi. 

— Niech pani prowadzi — powiedział, wstając. Otworzył drzwi i przytrzymał 

je. Zastanawiał się, czy Lisa wyczuje, Ŝe jego uprzejmość miała na celu głównie 

to, by musiała przejść tak blisko niego, Ŝeby mógł uchwycić zapach jej włosów 

Przechodząc obok Carsona, spojrzała mu prosto w oczy. Wie działa! A nieco 

wymuszony uśmiech na jej twarzy nie zostawiał cienia wątpliwości. Nie była 

zainteresowana! 

background image

Z równie krzywym uśmiechem zamknął drzwi. JuŜ bardzo dawno nie spotkał 

kobiety tak szybko i trafnie wychwytującej najdrobniejsze niuanse. 

Intrygowała go coraz bardziej. 

 

 

ROZDZIAŁ CZWARTY 

 

Zeszli do archiwum Była to wielka i mroczna piwnica wy pełniona nie tylko 

papierami, ale przede wszystkim jakimiś sprzętami i gratami. Rzucone w 

nieładzie, spoczywało tam osiemdziesiąt lat historii Loringów. 

— Co to jest? — spytał Carson. OstroŜnie podąŜał za Lisą, lawirującą między 

róŜnymi dziwnymi przedmiotami wyłaniającymi się z mroku. 

— RóŜne rzeczy. Przedmioty, z którymi mój dziadek nie potrafił się rozstać. — 

Wskazała dwa potęŜne złociste maszty — Fragmenty platformy z parady sprzed 

dwudziestu lat. To była chyba korona Statui Wolności. Z obchodów Dnia 

Niepodległości. A to jest nie sprzedany towar — wskazała wielką Ŝyrafę z 

obtłuczonym uchem i ogromny Ŝyrandol zwisający ze stropu. 

Szła powoli wśród zakurzonych świadectw dawnej chwały i wielkości. 

Uwielbiała to miejsce, gdy była dzieckiem. Spędzała tu całe godziny Miała swój 

własny, tajemniczy świat 

ś

łobiąc głębokie bruzdy w grubych pokładach kurzu przesunęła palcem po 

masce miniaturowej kopii forda T. Poczuła w duszy ukłucie Ŝalu. 

Prawdopodobnie to tu właśnie nauczyła się Ŝyć w świecie marzeń i wyobraźni. 

Gdzie podziali się ksiąŜęta i piraci, rycerze ratujący ją przed smokami i 

olbrzymami? CzyŜby miał ich zastąpić bohater w tweedowym garniturze? 

Wymarzony, wyimaginowany ojciec jej dzieci? 

background image

Kątem oka spojrzała na Carsona. Przeciskał się właśnie przez szczątki starej 

karuzeli. Był jak najbardziej prawdziwy, rzeczy wisty. Był teŜ męŜczyzną. Lecz 

choć starała się bardzo, nie potrafiła wyobrazić go sobie w tweedzie. BoŜe! Czy 

musi to być tweed? pomyślała. MoŜe nosić przecieŜ wełnianą kamizelkę... 

Przymknęła oczy, usiłując wyobrazić go sobie siedzącego w za dumie przy 

kominku. Z fajką w jednej ręce i tomikiem poezji Wordswortha w drugiej. 

Odwrócił się i dostrzegł jej spojrzenie. Widząc jego ironiczny uśmiech i nieme 

pytanie w oczach, nie mogła powstrzymać uśmiechu. Odwróciła się szybko. I 

poŜałowała tego natychmiast. Nie chciała, by odniósł wraŜenie, Ŝe się nim 

interesowała. Bowiem tak było w istocie. 

— Hej! — zawołał chwilę później. - Niech pani spojrzy, co znalazłem. 

Dostrzegła go w odległym, mrocznym kącie zasłoniętym wielkimi, 

plastikowymi saniami świętego Mikołaja. Podeszła bliŜej. LeŜały tam, ułoŜone 

jak sąg drewna, stare obrazy. 

— Co to takiego? - spytała. — Nie przypominam sobie, Ŝebym widziała je 

kiedykolwiek przedtem. 

Były to oprawne w złocone ramy portrety. Prapradziadka, babki i jej dwóch 

sióstr, ojca — bardzo jeszcze młodego — i na końcu praprababki. 

A na ustawionym pod ścianą starym pianinie stały wyblakłe fotografie jej 

rodziców. Serce zabiło jej gwałtowniej. Ujrzał zdjęcie ojca w mundurze 

wojskowego pilota i jego fotografię zrobioną w dniu ukończenia studiów i w 

dniu uroczystego otwarcia nowego działu w domu towarowym. Było tam takŜe 

zdjęcie obojga rodziców z małą Lisą. 

Widziała juŜ wiele fotografii swojej matki, lecz na Ŝadnej mama nie wyglądała 

tak wspaniale, jak na tej jednej. 

— No, no! Kim jest ta znakomitość? — spytał Carson, zaglądając jej przez 

ramię.- 

background image

— Jak tam znakomitość — uśmiechnęła się. — To moja mama. 

— Była niezwykle piękną kobietą. 

— To prawda — zgodziła się Lisa. 

Valerie Hopkins Loring miała urodę gwiazdy filmowej. Z fotografii spoglądała 

na nich radośnie roześmiana, Z jasnymi loka mi wokół twarzy, urocza i pełna 

powabu. 

— Absolutnie niezwykła — powiedział Carson cicho. 

Lisa skinęła głową. Tak rzeczywiście było. Dla połowy męŜczyzn w mieście 

dzień jej zamąŜpójścia był dniem prawdziwej Ŝałoby. Jej piękna mama. Twarz, 

którą pamiętała jak przez mgłę. 

OstroŜnie pogłaskała fotografię. 

Carson chciał zadać jakieś pytanie, lecz nie zrobił tego. Uczucia i emocje 

malujące się na twarzy Lisy były aŜ nadto wyraźne. Po chwili odezwała się 

sama. 

— Oni.., moi rodzice, zginęli w katastrofie morskiej na Karaibach, kiedy 

miałam dziesięć lat. — Odwróciła się do niego, próbując nieporadnie się 

uśmiechnąć. — Czasami wraca to do mnie z taką mocą. — Jej głos się załamał i 

oczy zupełnie niespodziewanie napełniły się łzami. 

Wziął ją w ramiona. Tylko to mógł uczynić. A ona przytuliła się do niego. Lecz 

zaraz odsunęła się z przepraszającym uśmiechem. 

— Przepraszam. — Prędko otarła oczy. Co z nią, u diabła, się dzieje?! — Tak 

mi głupio. Zwykle nie zachowuję się w taki sposób. 

Nie mogła zrozumieć, co się z nią stało. Skąd nagle wzięły się tak impulsywne 

reakcje. PrzecieŜ wzrastała w przeświadczeniu, Ŝe jej matka była kobietą 

kapryśną i niemądrą. Dziadek wcale nie krył się ze swą niechęcią do synowej, 

którą obarczał winą za śmierć syna. Przez wiele lat Lisa prawie nie myślała o 

background image

matce. Zwłaszcza odkąd bez reszty poświęciła się pracy, karierze zawodowej. I 

dopiero od niedawna, po przyjeździe do domu, wróciły do niej wspomnienia i 

zaczęła z wolna widzieć swoją matkę w zupełnie innym świetle. 

Obdarzyła Carsona niepewnym uśmiechem. Uczucia, których dotąd nie znała, 

wytrącały ją z równowagi. Koniecznie musiała się nauczyć je ukrywać. 

Carson stał nieruchomo z opuszczonymi ramionami. Patrzył na nią z uczuciem 

lęku i bezradności. Pragnął znów wziąć ją w ramiona, lecz powstrzymał się. 

Wiedział, Ŝe ona tego nie chciała. Ale to, co czuł, trzymając ją w objęciach... Co 

to było? Poczucie siły i dawania bezpieczeństwa? Gotów był chronić ją przed 

całym światem, aŜ do śmierci. 

 

SkrzyŜował ramiona. Starał się otrząsnąć z tych bardzo dziwnych odczuć. 

Lisa odgarniała grube warstwy kurzu z kolejnych starych fotografii. ZbliŜył się. 

— Wychowywała się pani bez rodziców? — spytał cicho. 

— Miałam tylko dziadka. A pan? — spytała, patrząc mu w oczy. 

Odwrócił wzrok. To pytanie zawsze wprawiało go w zakłopotanie. 

— Ja... moja matka zmarła zaraz po moim urodzeniu. A ojciec... Wychowywali 

mnie krewni. Zabrali mnie do siebie. 

Ukryte za wilgotnymi od łez rzęsami oczy Lisy zajaśniały ciepłym uśmiechem. 

— Zatem pan teŜ jest sierotą — stwierdziła. 

Nic nie odpowiedział. Nie miał najmniejszej ochoty, by wyjawić jej prawdę. A 

była ona taka, Ŝe jego ojciec siedział w więzieniu. Jak tylko sięgał pamięcią, 

ojciec zawsze siedział W jakimś więzieniu. Malwersacje, sprzeniewierzenia, 

oszustwa, fałszowanie czeków. Bez względu na to, jak sprawy nazywano, po 

prostu był złodziejem. W dodatku zawsze przyłapywanym na gorącym uczynku. 

Ale o tym Carson nigdy z nikim nie rozmawiał. 

background image

Zamiast więc odpowiedzieć, sam zadał kolejne pytanie: 

— Czy i pani była jedynaczką? 

Skinęła głową. Wymienili porozumiewawcze uśmiechy, zbliŜeni nagle 

swoistym pokrewieństwem. Lisa nadal miała w pamięci jego kojący uścisk. 

Chciała zrobić coś, powiedzieć, po dziękować mu jakoś. Tylko Ŝe w Ŝaden 

sposób nie potrafiła znaleźć stosownych słów. Nie chciała bowiem zbytnio go 

ośmielać. W końcu nie był męŜczyzną, jakiego poszukiwała. 

— CóŜ — powiedziała. Powinniśmy odszukać te księgi, po które przyszliśmy. 

Muszą być gdzieś tutaj, na tych półkach pod ścianą. Za tą starą ekspozycją — 

wskazała za siebie. 

A tam, w styropianowej rzece, brodziły dwa manekiny. Ubrane w wysokie 

wadery, w kompletne stroje wędkarskie, trzymały w rękach wędki ze 

wspaniałymi, staroświeckimi kołowrotkami. Carson aŜ gwizdnął cicho z 

zachwytu. 

— Kiedy to było uŜywane? — spytał, biorąc ostroŜnie w palce cieniuteńką 

Ŝ

yłkę. 

Lisa ostroŜnie obeszła styropianową rzekę. 

— Były tu od zawsze, jak sięgam pamięcią. Wydaje mi się, Ŝe dziadek uŜywał 

tego jako dekoracji co roku na rozpoczęcie sezonu wędkarskiego. 

Doprawdy wspaniałe. 

Jego moŜe trochę dziecinny zachwyt sprawił jej prawdziwą przyjemność. Był 

naprawdę bardzo interesującym męŜczyzną. To bardzo źle... 

NieostroŜnie zrobiła krok w bok i straciła równowagę. 

-0! 

Odruchowo uczepiła się jednego z manekinów. Kątem oka dostrzegła 

rzucającego się w jej stronę Carsona. Gotów, był złapać ją natychmiast. 

background image

Przemknęło jej przez głowę, Ŝe on mógł pomyśleć, iŜ ukartowała to w i 

urządziła takie przedstawienie. Z trudem utrzymała równowagę, chwytając 

jednocześnie przewracającego się manekina. 

— Wszystko w porządku! — rzuciła pospiesznie. — Auuuu! — krzyknęła, gdy 

spróbowała pokręcić głową. 

— Co się stało? — zaniepokoił się Carson. 

— Ja, oj... — kręciła się, próbując uwolnić głowę z pułapki. 

— Coś mnie trzyma za włosy! 

Okazało się, Ŝe złapała się na wędkę. Dosłownie. Zaplątany we włosy haczyk 

trzymał mocno. 

— Aj! — krzyknęła, gdy haczyk ukłuł ją w palec. Po tylu latach wciąŜ był ostry. 

Carson stanął tuŜ przy niej. 

— Jedną chwilkę. Proszę stać spokojnie — powiedział, nie dając jej Ŝadnej 

szansy protestu. — Zaraz się tym zajmę. — Przysunął się bliŜej. Bardzo blisko. 

— Poradziłabym sobie sama — powiedziała bez przekonania. 

— Niech się pani nie upiera — uśmiechnął się. — Będę bardzo ostroŜny. 

Serce zaczęło jej walić w piersi. W poszukiwaniu haczyka 

Carson przysuwał się coraz bliŜej i na pewno musiał to usłyszeć. Spróbowała 

wstrzymać oddech, lecz to tylko pogorszyło sprawę. 

— Spokojnie, jeszcze tylko momencik — powtarzał łagodnie. 

Zamknęła oczy, by nie patrzeć na jego twarz o centymetry tylko oddaloną od jej 

twarzy. Lecz wciąŜ czuła ciepło jego ciała, delikatny zapach, łagodny dotyk. 

Miała wraŜenie, Ŝe za chwilę zemdleje. 

background image

Powinna była wiedzieć, Ŝe tak to się skończy. JuŜ wtedy, gdy rzuciła mu się w 

ramiona, szukając ukojenia. Czuła, Ŝe powinna ratować się, zrobić coś. 

Natychmiast. 

Tylko co? Była w pułapce. Nie mogła się poruszyć. Pozostało jej tylko 

wstrzymywać oddech i czekać bez ruchu, aŜ Carson uwolni ją od haczyka. 

Dłonie Carsona wciąŜ tkwiły w jej włosach. Wysupłał juŜ haczyk, lecz nie 

ruszał się. Stali przyciśnięci do siebie. Pierś do piersi, brzuch do brzucha. 

Odsunął tylko nieco głowę i spojrzał w dół. 

Zawsze sam siebie ostrzegał przed czymś takim. Przed mieszaniem pracy 

zawodowej z romansowaniem. Wiedział, Ŝe to zawsze sprowadza kłopoty. Miał 

ś

wiadomość, Ŝe powinien uciekać od tej dziewczyny jak najdalej. Ale nie mógł. 

Nie tym razem. To było silniejsze od niego. 

Lisa stała bez ruchu. Z lekko uniesioną głową, z zamkniętymi oczami i 

rozchylonymi wargami. Zapragnął ich dotknąć. KaŜ dym nerwem, Wstrzymując 

oddech, powoli schylał się ku nim. 

- Nie. 

Przez krótką chwilę nie był pewien, czy naprawdę usłyszał jej głos. Zatrzymał 

się z ustami tuŜ przy jej wargach. 

—Nie? 

— Nie — odparła bardziej stanowczo. — Nie całuj mnie, 

Odsunął się trochę. Ale tylko trochę. 

— Dlaczego nie? — spytał niemal obojętnie. 

Pokręciła wolno głową, nie spuszczając z niego oczu. Dziw nie zamglonych. 

— PoniewaŜ nie chcę tego — oznajmiła kategorycznie. Doskonale wiedziała, co 

mówi. 

background image

Lecz czy na pewno? Carson wciąŜ miał wątpliwości. Czasami trudno 

rozszyfrować słowa kobiety. 

— Twoje oczy nie mówią „nie” — zauwaŜył. 

— Wiem — westchnęła cięŜko i uśmiechnęła się krzywo. — No dobrze. To 

prawda. KaŜdym nerwem, kaŜdą komórką mego ciała pragnę twego pocałunku. 

—. A więc... — Niebieskie oczy pełne były wątpliwości. 

Koniecznie musiała mu wytłumaczyć. PołoŜyła mu dłonie na piersi i odepchnęła 

go lekko. 

— U mnie zawsze rozum panował nad ciałem. A on mówi: nie. Jasno i wyraźnie 

Carson przyglądał się jej przez chwilę, po czym cofnął się o krok. Patrzył tylko, 

jak porządkowała ubranie. 

— O co chodzi — spytał. — Nie uwaŜasz za stosowne angaŜować się 

uczuciowo z partnerami w interesach? Nie chcesz mieszać spraw prywatnych i 

zawodowych tak? 

— Nie. To nie o to chodzi - spojrzała na niego z ulgą, ale i ze smutkiem. 

Nie powinna karmić go kłamstewkami. Musiała powiedzieć mu prawdę. 

ZasłuŜył na to. 

— Będę z tobą szczera, Carsonie. Jestem juŜ za stara na igraszki i swawole. 

Wiem, czego potrzebuję, a na pewno nie jest to niezobowiązujący flirt. 

Patrzył na nią zdumiony i zakłopotany. PrzecieŜ trzeba bawić się, swawolić. W 

taki właśnie sposób ujawnia się cała radość Ŝycia. CzyŜby ona tego nie 

pojmowała? Nigdy o tym nie słyszała? 

— Czego więc, twoim zdaniem, potrzebujesz? — spytał. Odwróciła się szybko i 

ruszyła w stronę półek z dokumentami. A on poszedł za nią.  

background image

— To bardzo proste powiedziała po chwili. — Interesuje mnie tylko 

rozwiązanie ostateczne. Mały domek otoczony róŜanymi klombami. Dwa koty 

biegające po podwórku. A za domkiem huśtawka. 

— A w dziecięcym pokoju małe, białe łóŜeczko — mruknął pod nosem. Dwa 

plus dwa równa się cztery. 

— Słucham? — spytała, lecz on tylko pokręcił głową. — Sam więc widzisz — 

ciągnęła. — To, czego chcę ja i to, czego chcesz ty, to zupełnie inne rzeczy. 

Kompletnie do siebie nie pasujemy. 

Odszukała potrzebne akta i zaczęła podawać je Carsonowi. Przyjmował je 

posłusznie, lecz twarz miał chmurną. 

Skąd moŜesz wiedzieć, czego ja chcę? — spytał w końcu. 

Roześmiała się. 

— To akurat czytam w twoich oczach. 

Obładowani papierami ruszyli do wyjścia. 

— Posłuchaj, co ci powiem — zaczął, pomijając milczeniem uwagę Lisy o jego 

pragnieniach. Czuł, Ŝe właściwie musi przyznać jej rację. Śmieszyło go to. Była 

tak cholernie szczera. — Moim zdaniem ciągle jeszcze wierzysz w bajki. 

— W szczęśliwe zakończenia? Oczywiście. 

— Jeśli więc przełoŜymy to na język bajek... 

— To jesteś wielkim złym wilkiem — dokończyła. 

— A to ciekawe! Zawsze uwaŜałem siebie za pięknego księcia. 

— A więc musisz rozwaŜyć to ponownie — roześmiała się, gdy opuszczali 

mroczne podziemia. 

— No nie. Daj spokój — udawał uraŜonego. — Piękny ksiąŜę ofiarowuje swej 

wybrance uczucie... podniecające przeŜycia... 

background image

— Jestem pewna, Ŝe masz w tym wielką wprawę, — Dostrzegła w jego oczach 

potwierdzenie swych przypuszczeń. Potrząsnęła głową. — To jest męski punkt 

widzenia. Kobiecy róŜni się nieco. Dla nas: „I Ŝyli długo, i szczęśliwie...” 

oznacza, Ŝe się pobrali i mieli duŜo dzieci. 

Winda dotarła do celu. i zatrzymała się z cichym zgrzytem. Carson otworzył 

drzwi. 

— I to ma dawać tyle szczęścia? — rzucił Ŝartobliwie. 

Widziała, Ŝe ją podpuszczał, lecz zupełnie nie była w nastroju do takich Ŝartów. 

Szybkim krokiem szła przez biuro, czując jego obecność tuŜ za plecami. 

— Oczywiście! Ty bez wątpienia uwaŜasz, Ŝe „długo i szczęśliwie” oznacza — 

do romansu z kolejną ślicznotką w następnym tygodniu. 

Nie odpowiedział. 

Wszyscy pracownicy wyszli z biura i przy biurku Terry równieŜ nie było 

nikogo. Porozkładali przyniesione stosy dokumentów na biurku oraz na 

wszystkich krzesłach i ruszyli do gabinetu Lisy. W drzwiach Carson zatrzymał 

ją. Spojrzała nań zaskoczona. 

- MoŜesz mi wierzyć lub nie — powiedział nieco zagniewany — ale uwaŜam, Ŝe 

ź

le mnie oceniłaś. 

Posunęła się jednak za daleko. PoŜałowała słów, które wypowiedziała. 

— Wiesz... nie chciałam powiedzieć, Ŝe uwaŜam ciebie za... takiego. Ja tylko... 

— Chciałaś po prostu powiedzieć, Ŝe nie moŜemy poznać się lepiej, poniewaŜ ty 

szukasz męŜa, a ja się na męŜa nie nadaję. 

Oblała się gorącym rumieńcem, Ŝałując, Ŝe w ogóle zaczęła tę rozmowę. 

— Nie o to chodzi. Chciałam tylko powiedzieć, iŜ osiągnęłam juŜ taki wiek, Ŝe 

traktuję Ŝycie bardzo powaŜnie. A ty, moim zdaniem, nie. 

background image

— Wychodzi na to samo — wzruszył ramionami. — Ale przecieŜ nawet mnie 

nie znasz. Odnosisz się do wyobraŜenia o mnie, które sobie stworzyłaś. Nie 

zadałaś sobie nawet trudu, by dociec prawdy. CzyŜ nie tak? 

Miał rację. Cofnęła się nieco, taksując go spojrzeniem Próbowała wniknąć w te 

niebieskie oczy... poza te szerokie ramiona... wyrazistą, męską twarz... 

Próbowała porównać to, co widziała, z obrazem ubranego w tweedową 

marynarkę, kochające go dzieci ojca rodziny. Przez krótką chwilę prawie udało 

się jej wtłoczyć Carsona Jamesa w ramy tego wymarzonego obrazu. I 

natychmiast poczuła, Ŝe jej erce przyspieszyło gwałtownie. Gdyby . 

I wtedy napotkała jego wzrok. Dostrzegła iskierki uśmiechu, wynikające z 

poczucia humoru, a za nimi spojrzenie zachęcające i zmysłowe. Przyszły ojciec 

jej dzieci nie powinien patrzeć na kobiety tak prowokująco! Nie potrafiła 

powstrzymać się i wybuchnęła śmiechem. 

 

— 0 co chodzi? — spytał zdetonowany. 

— Przepraszam. To nie z ciebie. — śmiała się. Podszedł bliŜej i chwycił ją za 

ręce. 

— Nigdy nie przypuszczałem, Ŝe jestem aŜ taki śmieszny. 

— Nie... to nie to. Po prostu... — Nim zrozumiała, co czyni, pogładziła połę 

jego marynarki. To było takie proste. Dotknąć go. Znali się tak mało. Czemu 

zatem jedno muśnięcie wywoływało tyle emocji? Odsunęła się o krok. Ale choć 

juŜ go nie dotykała, wciąŜ czuła, dziwne podniecenie. 

— Bardzo atrakcyjny z ciebie męŜczyzna, Carsonie. Ale nie jesteś tym, którego 

szukam. — Powiedziała to szczerze i jasno, licząc, Ŝe ułatwi im to zachowanie 

dystansu. Ale pewna tego nie była ani trochę. 

— Czy nie moglibyśmy zostać przyjaciółmi? — spytał cicho. 

background image

Powoli pokręciła głową. Nie mogła oderwać wzroku od jego oczu. 

— Nie — odparła równie cicho. — Nie sądzę. 

Jej odpowiedź sprawiła mu j 

— Nie na długo — nalegał. — Niebawem wyjeŜdŜam na Tahiti. 

— Och! To bardzo dobrze, czyŜ nie? — Okazało się, Ŝe trafnie go oceniła. 

Znudzony playboy udający powaŜnego finansistę. Na szczęście pojedzie sobie i 

będzie mogła odetchnąć. Chyba. 

— Czemu na Tahiti? — spytała. 

Bo jest tam zupełnie inaczej. I jeszcze tam nie byłem. 

Przypatrywała mu się uwaŜnie. W końcu machnęła ręką i roześmiała się. 

— No dobrze, panie Carsonie James. Dajmy juŜ sobie spokój. Potwierdziłeś 

właśnie, Ŝe to ja miałam rację. 

— CzyŜby? — uśmiechnął się krzywo. 

— Oczywiście. Ja pragnę stabilizacji. Ciebie nosi z miejsca na miejsce. Czyli, 

tak jak powiedziałam, jesteśmy całkowicie róŜni. 

— Otwarła drzwi do gabinetu i rzuciła mu przez ramię znaczące spojrzenie. — 

Przestań więc podwaŜać moje słowa. Ja naprawdę wiem, co mówię... 

Zrobiła jeszcze krok i zastygła w bezruchu. Jej gabinet zamienił się 

niespodziewanie w małą, wytworną francuską restaurację. Wszystkie księgi i 

dokumenty znalazły się na stoliku pod ścianą. Biurko przykrywał wielki 

koronkowy obrus, zastawiony srebrnymi półmiskami, pośrodku płonęły świece. 

Ich płomienie migotały i mieniły się w kryształowych naczyniach. 

Owszem, zamówiła wytworny obiad. Ale Delia najwyraźniej w jakiś sposób 

dowiedziała się, kto będzie gościem, i wyciągnęła z tego wnioski. Sława 

Carsona Jamesa była rzeczywiście ogromna. Wyglądało to zupełnie jak 

zaproszenie do romansu. Będzie musiała dobrze zmyć Delii głowę. 

background image

Kątem oka zauwaŜyła, Ŝe Carson był równie zaskoczony. Uśmiechnęła się do 

niego, jakby wszystko to sarna zaplanowała. 

- Ach, obiad na stole rzuciła niedbale. — MoŜe zechcesz zająć miejsce? 

Nic nie powiedział. Lisa nie miała wątpliwości, Ŝe dostrzegła respekt w jego 

oczach. Co teŜ musiał sobie pomyśleć? Najpierw zapewniała go, Ŝe absolutnie 

nie interesuje jej jako męŜczyzna, a tu taka niespodzianka. 

A rzeczywiście była to niespodzianka. 

Grzyby duszone w białym winie. Karczochy faszerowane krewetkami. Kurczę 

w sosie musztardowym. A na deser tort. 

Na pewno zastanawiał się, co to wszystko miało znaczyć. 

I rzeczywiście się nad tym zastanawiał. Wiele razy jadał „słuŜbowe obiady”. 

Nigdy jednak nie były tak wystawnej wyszukane. Chyba jednak nie ma takiego 

jedzenia na Tahiti, pomyślał. 

Mniejsza z tym. Mają tam za to tropikalne owoce. I kobiety Ŝyjące dniem 

dzisiejszym. Dwa grzyby w barszcz, pod sumował. 

Ze wstydem musiał przyznać, Ŝe panna Lisa Loring miała rację. Całkowicie. 

NiewaŜne, jak zabawne było spieranie się z ni miała rację. Zupełnie do siebie 

nie pasowali. Podobało mu się, Ŝe powiedziała to tak jasno i szczerze. Nie 

pozostawiając Ŝadnych złudzeń. Dzięki temu, Ŝe było to takie oczywiste, bez 

trudu mogli uniknąć kłopotów. OstrzeŜony — ubezpieczony! 

Smakuje? — spytała po chwili. 

— Bardzo — odparł ostroŜnie. Zupełnie jakby się bał, Ŝe będzie musiał zapłacić 

za tę ucztę. — Jedzenie jest wspaniałe. 

Było nawet więcej niŜ wspaniałe. Było absolutnie doskonałe. Sięgając po 

kolejny .kawałek kurczęcia, spoglądał na Lisę spod oka. 

— JeŜeli w ten sposób jadasz na co dzień, to nie dziwię się, Ŝe sklep ma kłopoty. 

background image

Roześmiała się. 

— Nie jadam takich wykwintnych potraw codziennie. Powiedziała to w sposób 

tak znaczący, Ŝe uwierzył natychmiast. 

— CóŜ to zatem za okazja? Czy jest dziś jakiś szczególny powód do 

ucztowania? 

— Jest powód — powiedziała, kręcąc głową. — Ale to tajemnica. 

— Tajemnica? Jakiego rodzaju? 

ZłoŜyła dłonie, patrząc gdzieś w przestrzeń. 

— Taka, której nie zdradza się nikomu. 

— No, nie. Zawsze trzeba powiedzieć przynajmniej jednej osobie. 

- Dlaczego? 

Bo inaczej nie będzie to prawdziwa tajemnica. To tak, jak z tą zagadką o 

drzewie. JeŜeli przewróci się w lesie i nikt tego nie usłyszy, to zrobiło jakiś 

hałas czy nie? 

— A zrobiło? 

— Skąd mogę wiedzieć. Nie było mnie tam wtedy. — Uśmiechał się z 

wyraźnym zadowoleniem. — Ale teraz jestem tutaj. I moŜesz zdradzić mi swój 

sekret. 

Podobał się jej ten jego uśmiech.. CzemuŜ powiedziała mu, Ŝe nie mogą zostać 

przyjaciółmi? Robi się z niej stara zrzęda. W końcu odrobina przyjaźni nie moŜe 

zaszkodzić. I tak Carson zamierza wyjechać na Tahiti, . 

— To widzę — powiedziała. — Ale kim jesteś? Zawodowym powiernikiem? 

— Właśnie. 

Zastanawiała się ze wzrokiem wbitym w materiał jego garnituru. Jeśli mu 

powie, będzie jedynym człowiekiem na Zachodnim WybrzeŜu, który będzie o 

background image

tym wiedział. Nie bardzo mogła zrozumieć, dlaczego na samą myśl. o tym 

poczuła ciarki na plecach. Z jakiegoś głupiego powodu chciała, by był tą jedyną 

osobą. 

— No, dobrze — powiedziała w końcu. 

Czekał w milczeniu. 

— Znasz się na sekretach, prawda? — spytała półŜartem. Ale na pół serio. — 

Jeśli ci powiem, to nie powtórzysz absolutnie nikomu? 

— Słowo harcerza. 

— Tylko ty i ja będziemy o tym wiedzieć. 

Skinął głową i czekał. Było to bardzo przyjemne. 

WciąŜ jeszcze wahała się. 

— Dobrze. — Spojrzała mu prosto w oczy. — To jest... Dzisiaj jest dzień.... 

Dziś są... moje urodziny. 

— Twoje urodziny? — Carson nigdy nie przywiązywał do takich okazji wielkiej 

wagi, ale rozumiał, Ŝe dla kobiety moŜe to być bardzo waŜne. Tak więc 

ś

więtowała właśnie swoje urodziny z nim — zupełnie obcym człowiekiem. Było 

to bardzo smutne. — I zupełnie nikt o tym nie wie? 

Skinęła głową. 

— Wróciłam tu dopiero niedawno — wyjaśniła. — Przyjaciele z Nowego Jorku 

przysłali mi kartki z Ŝyczeniami. Telefonowali. Ale tutaj nie ma nikogo... — 

Głos jej zadrŜał nieco. 

Carson w zadumie przyglądał się jej włosom. Powysuwały się spod 

przytrzymujących je szpilek. Przygoda z haczykiem równieŜ nadweręŜyła 

idealny kok. Teraz utworzyły. one wokół jej twarzy delikatną, lśniącą aureolę. .. 

— Co robisz dziś wieczorem? — spytał, wiedziony nagłym impulsem. — MoŜe 

pójdziemy potańczyć? 

background image

Nie spojrzała na niego. . . . 

— Zdecydowaliśmy, Ŝe nie będzie Ŝadnych randek, pamiętasz? 

— Nie. To ty tak zdecydowałaś. A poza tym to nie będzie randka. Powinnaś 

przecieŜ uczcić swoje urodziny. 

Spojrzała mu w oczy i nabrała pewności, Ŝe Ŝartował. 

— Nie, dziękuję — odparła. — Mam jeszcze duŜo pracy. — Wstała i zebrała 

naczynia na tacę. 

Dostrzegł przepełniającą ją ostroŜność. Lęk przed nadmiernym zbliŜeniem się 

do kogokolwiek. Rozpoznał to, z czym sam borykał się na co dzień. Mieli ze 

sobą bardzo wiele wspólnego. A przy tym tak bardzo róŜnili się ód siebie. Lisa 

za wszelką cenę starała się być silna. Na nim zaś robiła wraŜenie kruchej i 

bezbronnej. Budziło to w nim pragnienia, o których istnieniu juŜ niemal 

zapomniał. 

Wszystko było jednak w porządku. Oboje wiedzieli, na czym stali, i oboje 

kontrolowali sytuację. 

Lisa usiadła w swoim fotelu i sięgnęła po okulary. 

— Chyba powinniśmy wziąć się do pracy — rzuciła, odwracając się do 

komputera. 

Wstał więc i wyszedł z gabinetu, by zabrać kilka skoroszytów z wielkiej sterty, 

którą przynieśli z piwnicy. Terry wróciła juŜ po przerwie obiadowej. Obdarzyła 

go uśmiechem, do jakich przywykł na co dzień. To podniosło go trochę na 

duchu. 

— Czy moŜesz mi powiedzieć — spytała Lisa, gdy wrócił do gabinetu —jak w 

innych domach towarowych na naszym terenie rozwiązują sprawę podziału i 

dystrybucji zysku? Mam zastrzeŜenia do tego, co dzieje się u mnie. Chciałabym 

dokonać pewnych zmian. 

background image

Usiadł, kiwając głową. Bez wątpienia bardzo zaleŜało jej na uratowaniu sklepu. 

Widać było wyraźnie, Ŝe się starała. Nie bardzo tylko jeszcze wiedziała, w jaki 

sposób pokonać trudności. 

Zastanawiał się przez moment. Według niego były tylko dwa wyjścia z sytuacji. 

Albo powinien powiedzieć jej całą prawdę i poradzić, by wycofała się 

natychmiast, minimalizując straty albo wziąć się ostro do pracy i walczyć razem 

z nią. Pierwszy wariant nie był moŜe dokładnie tym rozwiązaniem, z powodu 

którego go tu przysłano, lecz mógł się stać, na dłuŜszą metę, najmniej bolesny. 

Drugie zaś rozwiązanie gwarantowało drogę długą i ciernistą, która równieŜ 

mogła doprowadzić Lisę do bankructwa. 

— Muszę przyjrzeć się temu uwaŜniej — odpowiedział. — Jeszcze do tego 

wrócimy. 

Kiwnęła głową, nie podnosząc oczu. Gdy pochylała się nad księg4 rachunkową, 

przygryzała w skupieniu dolną wargę. Po przedniego dnia uznał ją za wariatkę, 

dzień później była dla niego zupełnie inną kobietą. 

— Powiedz mi coś — przerwał jej niespodziewanie. — Co naprawdę myślisz o 

tym miejscu? 

— Co masz na myśli? 

— Dom Towarowy Loringa był dla twojego dziadka całym Ŝyciem i światem. 

Ty wyjechałaś stąd przed wielu laty. Jaki masz stosunek do tego 

przedsiębiorstwa? Ile naprawdę zapału moŜesz z siebie wykrzesać do pracy i 

nim? Jak wiele energii i zaangaŜowania chcesz włoŜyć w tę firmę? A moŜe jest 

to dla ciebie po prostu kolejne miejsce pracy? 

Milczała dłuŜszą chwilę. 

Przez wiele lat duŜo nas z dziadkiem dzieliło — mówiła wolno, nie patrząc 

Carsonowi w oczy. — Musiałam mu coś udowodnić, zanim mogłam wrócić. 

- A teraz? Komu próbujesz coś udowodnić? 

background image

— Sobie. 

— Powiem ci zatem bez owijania w bawełnę, Ten sklep to bagno. 

Zaczerwieniła się. Odebrała jego słowa jak atak na jej rodzinę, jej przodków. 

— Nie złość się — rzucił szybko, wyczuwając jej nastrój. — Pozwól mi 

skończyć. Chcę tylko, Ŝebyś spojrzała na sprawę obiektywnie. Ten sklep był 

kiedyś kwintesencją tego, czym powinien być dom towarowy w małym 

miasteczku. Ale to było dawno temu. Sklep starzał się wraz z twoim dziadkiem. 

Dom Towarowy Loringa w obecnym stanie nie jest dzisiaj wart zachodu. Muszę 

wiedzieć — pochylił się, by w jej oczach szukać odpowiedzi — czy masz 

ochotę walczyć o ten sklep? Czy jest tu coś, o zachowanie czego w ogóle warto 

toczyć batalię? 

Zapanowała cisza. Lisa, nie wiadomo czemu, drŜała. Gorączkowo szukała słów. 

Carson czekał cierpliwie. Tylko w błękitnych oczach widać było niecierpliwe 

oczekiwanie na odpowiedź. 

— Nie bardzo wiem, jak to wyjaśnić — zaczęła ostroŜnie — W ogóle nie jestem 

pewna, czy potrafię. 

— A więc nie rozumiem, po co w ogóle zawracamy sobie tym głowę. — Z 

trzaskiem zamknął trzymaną księgę rachunkową. 

Zamarła. Serce stanęło jej w gardle. Chciała rzucić się ku niemu, złapać go za 

rękę. 

— Nie moŜesz pozbyć się mnie w ten sposób! 

- Nie pozbywam się ciebie, Liso — powiedział cicho. Pochylił się, zaglądając 

jej głęboko w oczy. — Pytam tylko, czy ty sama, w głębi serca, nie masz ochoty 

pozbyć się tego przedsiębiorstwa. Chcę, Ŝebyś wejrzała w siebie, zastanowiła 

się, na czym najbardziej ci zaleŜy? Czy nadal jest to sklep twojego dziadka, czy 

teŜ rzeczywiście ty nim teraz kierujesz? 

background image

Wstał i zaskakująco delikatnie pogłaskał ją po policzku. 

— Powiem ci, co powinnaś zrobić, Liso. Rzuć w kąt te księgi, idź na plaŜę, 

zapatrz się na fale i pomyśl. Zastanawiaj się. Wejrzyj w swoją duszę. Dotrzyj do 

swych najskrytszych pragnień i postaraj się je zrozumieć. 

Lisa wstała takŜe. Nogi dygotały pod nią. WciąŜ c się zagroŜona, nadal 

podświadomie broniła się przed napaścią na Loringów, na nią samą. I nawet nie 

umiała wyrazić tego słowami! 

— Gówno prawda — zawołała, pełna bezsilnej wściekłości. 

— Bzdury opowiadasz! Doskonale wiadomo, co naleŜy zrobić. Jeśli ty nie 

potrafisz mi pomóc, to bank powinien przysłać kogoś innego. 

Ś

miał się, kręcąc głową. Jej słowa spłynęły po nim jak woda po kaczce. 

— Mieszkasz w tym wielkim starym domu swojego dziadka, zaraz przy plaŜy? 

— przerwał jej. 

— Tak, ale... 

— Przyjadę wieczorem — rzucił, wychodząc z gabinetu. — Mam nadzieję, Ŝe 

do tej pory będziesz juŜ znała odpowiedź. 

W drzwiach odwrócił się. Spojrzał na nią, juŜ ciesząc się na wieczorne 

spotkanie. W porządku, nie pasowali do siebie. To i dobrze. PrzecieŜ i tak miał 

wkrótce wyjechać. 

— Jadę teraz na przystań poŜeglować trochę — powiedział, spoglądając na 

zegarek. Miał przy tym minę małego łobuziaka. 

— Muszę potrenować przed wyprawą na Tahiti — dodał.  

- Przyda ci się — uśmiechnęła się przez łzy. 

Wyszedł Ŝwawym krokiem. 

background image

Lisa zdjęła okulary i bezmyślnie obracała je w palcach. Mógłby być darem 

niebios, gdyby ona była młodsza. A tak... nie mogła tracić czasu na kogoś 

takiego. Zbyt było na gry i zabawy. 

I tylko przez moment wyobraźnia wzięła górę nad rozumem i podsunęła jej 

obrazy z Ŝycia z kimś takim jak on. Do wszystkich posiadanych przez niego 

zalet dorzuciła te, które zawsze wysoko ceniła; i ukazał się ktoś absolutnie 

wyjątkowy... 

Szaleństwo. Po co w ogóle zawracać sobie głowę takim typem? Wcale nie 

chciała zmieniać Carsona. Pragnęła znaleźć kogoś odpowiadającego jej 

marzeniom. To była jedyna właściwa droga. Carson James w ogóle nie wchodził 

w rachubę. Jej po trzeb był męŜczyzna o zupełnie innym usposobieniu. Carson 

wcale nie nadawał się na przyszłego ojca jej dzieci. MoŜe na kochanka... 

ZadrŜała. Zbyt długo nie było w jej Ŝyciu męŜczyzny. 

Wzdychając smutno, wróciła do swych ksiąg. 

 

 

ROZDZIAŁ PIĄTY 

 

Zatrzymała samochód na podjeździe. Nie wysiadała. Patrzyła na ogromne, w 

wiktoriańskim stylu zbudowane gmaszysko, które od niedawna nazywała 

domem. 

Dom, rodzinny dom Tam dom twój, gdzie serce twoje 

— Tam dom twój— mruczała Lisa — gdzie muszą cię przyjąć, gdy nie masz 

dokąd pójść. 

Kto to powiedział Jakiś potworny cynik 

background image

Wyszła z auta i obszedłszy budynek, stanęła w blasku słońca zachodzącego nad 

oceanem. Słony wiatr musnął jej włosy. Be tonowy chodnik przysypany był 

piaskiem, który chrzęścił pod skórzanymi podeszwami jej pantofelków. 

No dobrze. Oto fale, oto ocean i zachód słońca. Ale gdzie to obiecane 

objawienie? 

Muszę uratować sklep — krzyknęła. — Pragnę tego, gdyŜ w ten sposób mogę 

potwierdzić pozycję, jaką zawsze miała moja rodzina. 

To tylko słowa. Lecz cóŜ naprawdę znaczą? Takie oszustwo Carson rozszyfruje 

w minutę. Z cięŜkim westchnieniem wróciła w stronę domu. TuŜ przed samymi 

drzwiami zderzyła niespodziewanie z czymś na kółkach. 

Było to małe, lekkie i wykonane z aluminium. Wózek dla lalek. Z materacykiem 

i róŜową kołderką. Jakaś dziewczynka musiała bawić się na plaŜy i zapomniała 

go zabrać. Wiele róŜnych przedmiotów znajdowała jaz przedtem przed swoimi 

drzwiami — dętki, ręczniki plaŜowe, piłki do siatkówki. A teraz jeszcze wózek. 

Postawiła go na skraju chodnika. Gdy mała właścicielka wróci po niego, 

znajdzie go bez trudu Do rączki wózka przywiązana była Ŝółta tekturowa 

tabliczka. Widniał na niej dość smętny w te5 sytuacji napis: „Dziecko na 

pokładzie”. 

Z uśmiechem sięgnęła do skrzynki po korespondencję. Kartki z Ŝyczeniami 

urodzinowymi, rachunki, zaproszenia. Rzuciła je wszystkie na stolik w salonie i 

poszła do kuchni przygotować sobie kanapkę. Na porządny posiłek, jak zwykle, 

brakowało jej czasu. Miała mnóstwo pracy. 

Zaczekaj! odezwał się w niej jakiś głos. PrzecieŜ to twoje urodziny! 

Odwróciła się i spojrzała na zegar. 

— Właściwie mogłabym chyba z godzinkę... 

background image

Jej spojrzenie pobiegło w stronę jednej z szuflad sekretarzyka. Kryła się tam jej 

tajona przed światem słabostka. Nie paliła. Właściwie nie piła — czasem czy 

dwa dla towarzystwa. Nie spotykała się z męŜczyzn Niestety. Nie zajadała się na 

wet truflami w czekoladzie. Ale i ona miała swój sekret. Zajęcie, które 

uwielbiała ponad Wszystko. 

Niezmiernie rzadko pozwalała sobie na taką chwilę słabości. Lecz tego 

wieczoru okazja była doprawdy wyjątkowa. 

—. Tylko godzinkę — przyrzekła sobie, wydobywając z szuflady naręcze 

lśniących czasopism. — Zaraz nastawię budzik. 

Wzięła swoje skarby i poszła do sypialni. Zdjęła buty, rozsiadła się wygodnie na 

łóŜku i wzdychając z zadowoleniem, rozłoŜyła pisma na kolanach. Z barwnych, 

błyszczących okładek spoglądały na nią uśmiechnięte brzdące. Jej twarz takŜe 

opromienił uśmiech. WłoŜyła okulary i wolniutko przewracając strony, 

pogrąŜyła się w lekturze. Kto by pomyślał, Ŝe aŜ tak wiele moŜna dowiedzieć 

się o tych małych istotkach. 

W ostatnich tygodniach odkryła w sobie wielką potrzebę zdobywania takiej 

wiedzy. Głowę wciąŜ miała zajętą problemami związanymi z ratowaniem 

sklepu, ale serce spowijały jej dziecięce kołderki. Pragnęła dziecka. 

Jeśli tak, to czemu przez te wszystkie lata nie zrobiłaś niczego, by je mieć? 

Pytała nie raz samą siebie. Nie kiwnęłaś palcem! 

Była to szczera prawda. Nigdy nie podjęła nawet próby wyjścia za mąŜ. Więcej. 

KaŜdą sposobność odrzucała, odkładając plany małŜeńskie na później. I nawet 

nie mogła złoŜyć tego na karb okoliczności. Wszystko, co zrobiła, uczyniła 

absolutnie świadomie. Robiła co chciała. Dokonywała wyborów i ponosiła ich 

konsekwencje. I wszystko układało się świetnie aŜ do tej pory nagle bowiem 

pewne sprawy uległy zmianie. 

MałŜeństwo. Dzieci. Trzydzieści pięć lat. 

background image

Słowa te dźwięczały w jej głowie, mieszały się. To było nie sprawiedliwe. 

Gdyby była męŜczyzną, nadal miałaby duŜo czasu. Ale poniewaŜ była kobietą, 

mu borykać się z faktem, Ŝe nie miała juŜ ani chwili do stracenia. Praktycznie 

stanęła przed dylematem: teraz albo nigdy. 

A czym się zajmowała? Przeglądaniem magazynów. 

Czas płynął niezauwaŜenie. 

Lisa podkuliła nogi pod siebie. Bezwiednie wyjęła spinki i włosy rozsypały się 

jej na ramiona. Pochłonięta była bez reszty lekturą. Zagłębiła się w 

rozwaŜaniach na temat jakości odŜywek dla niemowląt oraz porównaniu wad i 

zalet tradycyjnych pieluszek z bawełny i pampersów. Zastanawiała się, kiedy 

moŜna zacząć podawać dziecku pokarm w stanie stałym i czy moŜna 

rozpoczynać naukę pływania przed nauką chodzenia. 

Z drŜeniem czytała właśnie przeraŜający opis dyfterytu, gdy niespodziewane 

skrzypnięcie sprawiło, Ŝe drgnęła gwałtownie. Odwróciła się. W drzwiach do 

pokoju stał Carson James. 

- Cześć — Powiedział to w taki sposób, jakby byli starymi przyjaciółmi. — 

Pukałem, ale nikt nie odpowiadał. Obszedłem dom dookoła i zobaczyłem, Ŝe 

siedzisz tu i czytasz, więc wszedłem przez taras. 

Z trudem przełykając ślinę, Lisa składała pospiesznie pisma, rozglądając się 

ukradkiem za jakimś schowkiem. 

— Och... cześć — rzuciła słabym głosem. 

Wszedł do pokoju i usiadł na krześle. 

— Niezbyt tu bezpiecznie, wiesz? Powinnaś zabezpieczyć się przed 

włamywaczami. 

— Wiem o tym. — Lisa usiłowała wcisnąć pisma pod poduszkę. Czemu, u 

diabła, tak ją to krępowało? Nie wiedziała. Po prostu czuła to. 

background image

— Widzę, Ŝe wciąŜ cięŜko pracujesz — powiedział z uśmiechem. — Co to? 

Raporty finansowe? 

— Niezupełnie. — Pod poduszką nie chciały się zmieścić. Spod brokatowych 

frędzli wystawały pulchne noŜyny z fotografii na okładce. Przyglądała się im 

uwaŜnie. Carson takŜe. 

— 0 — powiedział. — Artykuły o dzieciach. 

— Wiesz, ile dziś skończyłam lat — przerwała mu. — Trzydzieści pięć! 

Trzydzieści pięć lat. 

Patrzyła na niego, jakby to wyjaśniało absolutnie wszystko. Czy naprawdę 

będzie musiała mu opowiedzieć, jak bardzo pragnęła zostać matką? Miała 

nadzieję, Ŝe nie. Był w końcu bardzo spostrzegawczy i na pewno dawno 

zorientował się we wszystkim bez jej pomocy. Ale w oczach miał wyraźne 

oczekiwanie. Na dalsze wyjaśnienia. 

— I co z tego? — przerwał milczenie, wzruszając ramionami. Uznał widać, Ŝe 

nie doczeka się od niej Ŝadnego wyjaśnienia. 

— Ja skończyłem trzydzieści pięć lat juŜ parę lat temu. I spójrz tylko, nadal 

wszystko działa jak naleŜy. 

— Wiem. Ale ty jesteś męŜczyzną. 

— To prawda. A ty jesteś kobietą. JuŜ dawno to zauwaŜyłem. 

Potrząsnęła głową. WciąŜ szukała sposobu, by wytłumaczyć mu wszystko jak 

najbardziej logicznie, bez wdawania się w zbędne szczegóły. 

— Spełniamy zupełnie inne funkcje biologiczne — powiedziała wymijająco. 

— Nie Ŝartujesz? —rzucił. — To zaczyna być interesujące. Czy 

przeprowadzimy badania kliniczne? 

Wybuchnęła śmiechem. 

— Jeśli o mnie chodzi, to na pewno nie. 

background image

— PrzecieŜ to ty zaczęłaś. 

Z trudem powstrzymywała kolejny wybuch śmiechu. Specjalnie udawał, Ŝe nic 

nie rozumie. 

— W takim razie i ja skończę, dobrze? — spytała. 

— Jeśli musisz — odparł z niechęcią. 

— Muszę. Wstała i pozbierała czasopisma. — Weźmy się do pracy dodała. 

Siedząc jej kroki obrócił się wraz z krzesłem. Poruszała się szybko, 

niecierpliwie. Była w tym jednak intrygująca gracja. Szczerze mówiąc, 

intrygowało go właściwie wszystko, co jej dotyczyło. To nie był dobry znak. 

Do diabła! W końcu i tak wyjedzie lada dzień. Urocza i kusząca kobieta nie 

zdoła go zatrzymać. Nie zdarzyło się to przecieŜ nigdy dotąd. 

Uspokoił się nieco. 

- Zaczekaj chwilkę — powiedział, gdy otwierała sekretarzyk. 

— Chciałbym usłyszeć coś więcej na ten temat. Chcesz powiedzieć mi, Ŝe 

zaczynasz coraz bardziej pragnąć dziecka? 

Wreszcie zrozumiał! 

Wsunęła pisma do szuflady i odwróciła się ku niemu. 

— Co ty moŜesz wiedzieć o pragnieniu posiadania dziecka - powiedziała cicho, 

— Bez przerwy mówią o tym w telewizji. — Wzruszył ramionami. — Stale 

pokazują kobiety walące głową w mur... — zawahał się. — Które nagle, z 

chwilą osiągnięcia trzydziestu pięciu lat, zaczynają pragnąć dziecka w sposób... 

— Zacisnął wargi. Jednak po chwili kontynuował. — W sposób, w jaki ludzie 

pragną ślicznego szczeniaczka zobaczonego na wystawie. W jaki męŜczyźni 

szaleją za sportowymi samochodami. Tak właśnie kobiety pragną dzieci. Nigdy 

nie mogłem tego zrozumieć. 

background image

Spojrzał na nią ostroŜnie, spodziewając się, Ŝe będzie wściekła. Ona tymczasem 

ś

miała się. 

— No nie. Absolutnie niczego nie zrozumiałeś — powiedziała. 

— Gdybyś zrozumiał cokolwiek, nie zrobiłbyś tak idiotycznych porównań. 

Czy szło o niemądre porównania, czy nie, zrobiło mu się trochę głupio. PrzecieŜ 

nie mogła aŜ tak bardzo pragnąć dziecka. Wyglądało na to, Ŝe granica 

trzydziestu pięciu lat jest dla kobiety bardzo trudna do pokonania. Fatalnie! W 

końcu był to dzień jej urodzin. W tym zapewne tkwił cały problem. Z tego 

powodu była taka przewraŜliwiona. Musiał więc pomóc jej przeŜyć jakoś ten 

dzień. A jutro na pewno nie zostanie śladu po tym chwilowym odchyleniu od 

normy. 

Oparta o sekretarzyk, wpatrywała się w jakiś nieokreślony punkt na ścianie. 

Uśmiechała się Trudno jednak było odgadnąć z wyrazu jej twarzy, o czym 

myślała. Bosa, z rozpuszczonymi włosami, nie była juŜ taka nieprzystępna i 

oficjalna. 

— Coś ci powiem. — Wstał i podszedł do niej. — Pójdziemy coś zjeść. Co ty 

na to? 

Spojrzała na niego wyraźnie zaskoczona. 

— Och... nie powinnam... 

— Powinnaś. — Delikatnie wziął ją za rękę. — No chodź, jubilatko. Koniec 

pracy na dzisiaj. Idziemy uczcić twoje święto. 

Zaryzykowała. Spojrzała mu w oczy. I natychmiast poŜałowała tego. 

— Sklep nie zbankrutuje, jeśli przez jeden wieczór nie będziesz trwać na 

posterunku — nalegał. — Idź, włóŜ sukienkę. Ostatecznie, nieczęsto kończy się 

trzydzieści pięć lat. Nigdy więcej nie trafi ci. się taka okazja. 

background image

Miał rację. Lecz ją wciąŜ dręczyły wyrzuty sumienia. Jak to? Miałaby zostawić 

nie dokończoną pracę i zaŜywać uciech i rozrywek? Ale po chwili przestała 

mieć skrupuły. 

— Dobrze — odparła cicho. Tylko oczy rozjarzyły się jej radośnie. — Zaczekaj 

tutaj. 

Zakręciła się na pięcie i zniknęła. Carson zaś wciąŜ miał w oczach jej obraz. 

Nagle poczuł, Ŝe zrobiło mu się duszno. PołoŜył rękę na sercu, jakby chciał je 

uspokoić. 

— Bilet na Tahiti, W jedną stronę — mruknął. Wolnym krokiem spacerował po 

pokoju, dotykał róŜnych cacek i bibelotów poustawianych tu i tam. — To będzie 

dla mnie najlepsze lekarstwo. 

Przypomniało mu się, jak doskonale potrafił unikać do tej pory róŜnych 

sercowych pułapek, i skrzywił się z niesmakiem. 

Na podłodze leŜało jedno z pism Lisy. Podniósł je i ujrzał zdjęcia roześmianego 

dziewięciomiesięcznego niemowlaka. 

- Trzymaj się, mały - mruknął. 

Dobry BoŜe! Ona naprawdę uwaŜa, Ŝe chciałaby mieć takie hałaśliwe, 

upaćkane, zaślinione coś. Na fotografiach wygląda to uroczo. Proszę bardzo. Na 

przykład ten okropny bachor na zdjęciu wygląda jak uroczy bobasek, ale 

wystarczy posadzić go sobie tylko na kolanach.... 

Stanęły mu przed oczami okropne wizje. Brudne, zasmarkane niemowlęta z 

przepełnionymi pieluchami stale wyjące i Ŝądające nie wiadomo czego. 

Zamrugał nerwowo. Nie. Lisa była zbyt błyskotliwa i ambitna, by chcieć 

uwiązać się w taki sposób. Gdy by musiał, na pewno znalazłby sposób, by ją o 

tym przekonać. 

Lisa stała przed lustrem jak przed magicznymi drzwiami do przeszłości. W 

poszukiwaniu sukienki przetrząsnęła szafy które niegdyś naleŜały do jej matki. 

background image

Nawet przez chwilę nie pomyślała, Ŝe mogłaby wyjąć którąś ze swoich 

sukienek. Miała ich nawet sporo, lecz do tej pory nawet ich nie rozpakowała. 

Nie miało to jednak Ŝadnego znaczenia. Od początku wiedziała, Ŝe Ŝadna z nich 

nie będzie dobra na ten wieczór. Czuła to. Nagle zapragnęła się ubrać, wyglądać 

jak... jej mama. 

ZadrŜała, gdy to sobie uświadomiła. Przez całe Ŝycie za wszelką cenę starała się 

jak najmniej ją przypominać. W domu wszyscy uwaŜali, Ŝe jej matka była 

podstępnym wampem, bo usidliła jej ojca, a potem wywiozła na Karaiby, na 

stracenie. Powtarzano, Ŝe Ŝyła tylko dla przyjemności, od jednego balu do 

drugiego. Lisa powinna być zupełnie inna. Była bystra i pracowita i miała stać 

się chlubą całej rodziny. Tak w kaŜdym razie widział to jej dziadek. Nie 

wszystko ułoŜyło się potem po jego myśli, ale przez lata powtarzane słowa 

wbiły się jej w pamięć bardzo mocno. Nigdy nie chciała być taka jak jej matka. 

AŜ do tego wieczoru. 

Szafy matki wciąŜ wypełniały kreacje sprzed dwudziestu pięciu, trzydziestu lat. 

Lisa nie mogła zrozumieć, po co dziadek zatrzymał je wszystkie. Ale ucieszyła 

się. I właśnie stała przed lustrem w krótkiej, czarnej sukience na cieniutkich 

ramiączkach. Obcisłej jak pończocha. 

Uśmiechnęła się. Ta sukienka nigdy nie będzie leŜała na niej tak jak na matce. 

Była na to zbyt szczupła, zbyt mało... kobieca. Ale, doprawdy, wcale nie 

wyglądało to źle. Prawdę powiedziawszy, prezentowała się rewelacyjnie. 

Zwinęła włosy i wpięła w nie kilka spinek. Sięgnęła po lokówkę i zakręciła 

pasma włosów po obu stronach twarzy w spiralne loczki. W puzderkach mamy 

znalazła klipsy —długie, migocące przy kaŜdym poruszeniu złote cylindry. 

Doskonałe. 

Ogarnęło ją podniecenie. JuŜ od lat nie robiła czeg9ś takiego. Stanął jej nagle 

przed oczami Carson, ich niedoszły pocałunek w piwnicy. Przytknęła dłoń do 

ust i zastanawiała się; czy powinna dać mu jeszcze jedną szansę. 

background image

— Tak — odpowiedziała, patrząc swemu obliczu głęboko w oczy. Roześmiała 

się. Jak dobrze jest się śmiać. Natychmiast poczuła się młodsza. 

Gdy schodziła po schodach, serce biło jej w przyspieszonym rytmie. Stojąc 

przed lustrem uwaŜała, Ŝe wybrała świetny strój. Teraz poczuła, Ŝe jest 

beznadziejny. Ten ubiór miał jej dać szansę na odmianę losu. Ale nie była w 

nim sobą. Co będzie, gdy Carson uzna, Ŝe wygląda jak pajac? 

Carson czekał u podnóŜa schodów, lecz twarz miał w cieniu. Nie mogła 

zobaczyć, co kryje się w jego oczach. Zatrzymała się w połowie, drogi i 

uśmiechnęła niezdecydowanie. 

— Jak ci się podoba? — spytała. Natychmiast poŜałowała tego. PrzecieŜ miała 

za wszelką cenę ukrywać kaŜde zawahanie się i brak pewności siebie! 

Carson milczał. Czemu nic nie mówisz?! pomyślała gorączkowo. A przecieŜ 

sama była sobie winna. Po co usiłowała naśladować matkę? Lecz było juŜ za 

późno. 

Odwróciła się. JuŜ chciała biec na górę, zedrzeć z siebie to okropne ubranie... 

Nie zdąŜyła. Carson podszedł bliŜej i odezwał się: 

— Myślę... — Jego rozmarzony wzrok ślizgał się po jej nagich ramionach, po 

gładkiej linii bioder, po wszystkich powabnych krągłościach. — Myślę, Ŝe 

trzydzieste piąte urodziny naprawdę warto świętować. 

Nie potrzebował mówić nic więcej, bo uśmiech znów zagościł na jej twarzy. 

Wykonała, jak modelka na wybiegu, kilka tanecznych kroków i obrotów. 

Wyjmując z szafy płaszcz dostrzegła stertę ksiąg na stole. Tym razem jednak 

poczucie winy odegnała od siebie w jednej chwili. Tego wieczoru zamierzała się 

bawić. 

— Wiesz — podeszła do Carsona — to sukienka mojej mamy. Nigdy dotąd nie 

nosiłam czegoś takiego. 

background image

— Muszę przyznać — powiedział, biorąc od niej płaszcz — Ŝe absolutnie ciebie 

odmieniła. 

Znowu wybuchnęła śmiechem, Jego nietajony zachwyt sprawiał jej prawdziwą 

radość. 

— Tylko na ten wieczór. Jutro znów wrócę do stosownych butów i kostiumu. 

Gdy podawał jej płaszcz, na mgnienie oka zatrzymała spojrzenie na swym 

odbiciu w wielkim lustrze. Suknia, uczesanie, wygląd... Na ułamek chwili 

wróciły do niej dalekie, zapierające dech wspomnienia z dzieciństwa. Słodki 

zapach gardenii i tłusty odcisk szminki na policzku, gdy mama pochylała się, by 

pocałować ją przed wyjściem. 

— Przyprowadzę samochód usłyszała jakby z oddali głos Carsona. Stała przed 

lustrem, odbywając błyskawiczna, podróŜ w czasie. Obrazy. Przelatywały przez 

jej głowę jeden za drugim. Jak to jest być kobietą taką jak matka? Kobietą którą 

ś

ledziły spojrzenia wszystkich męŜczyzn? Istotą, która mogła zmienić całe Ŝycie 

męŜczyzny. 

 

 

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

 

Potrząsnęła głowa, by odpędzić natrętne myśli, i wyszła za Carsonem. Przez 

całą drogę do miasta nie odzywali się do siebie. Carson obserwował Lisę kątem 

oka. Zaskoczyła go sukienką, uczesaniem, tanecznym krokiem. Zaskoczyła?! 

Do diabła! Oszołomiła go do tego stopnia, Ŝe zapomniał języka w gębie. Czy 

naprawdę była to ta sama Lisa, która poprawiała na nosie duŜe okulary, 

perorując o konieczności ratowania sklepu za wszelką cenę Uświadomił sobie z 

lekkim niepokojem, ze w tym cudownym ciele Ŝyły dwie tak róŜne kobiety 

Poczuł się trochę przytłoczony. 

background image

— Dokąd jedziemy? — przerwała milczenie. 

— Do śółtego Krokodyla. Chyba Ŝe chcesz pojechać do Santa Barbara? 

— Nie. MoŜe być śółty Krokodyl. Nigdy tam nie byłam. 

W lokalu tym było ciemno, duszno od tytoniowego dymu i potwornie głośno Za 

to w najmniej oczekiwanych momentach pojawiały się oślepiające błyski 

jaskrawego światła 

Bramkarz obrzucił ich uwaŜnym spojrzeniem. 

— Okropnie dziś tłoczno — Przekrzykiwał hałas. Na jego twarzy nie pojawił się 

nawet cień zainteresowania nimi — Sam nie wiem. MoŜecie wejść, ale 

będziecie musieli dosiąść się do kogoś. Albo poczekacie. Przynajmniej do 

dziesiątej. 

Carson i Lisa popatrzyli na siebie i wybuchnęli śmiechem. Oczywiście, Ŝe się 

przysiądą. Zbyt dawno nie robiła czegoś takiego, by teraz zrezygnować i 

spokojnie wrócić do domu. 

— W porządku. — Teraz Carson krzyczał do bramkarza. — Przysiądziemy się 

Bramkarz z ociąganiem opuścił swój posterunek i wskazał im stolik tuŜ przy 

scenie, na której zespół muzyczny produkował ten potworny jazgot. Przeciskali 

się wśród pląsających i wirujących osób. Raz po raz dolatywały ich słowa i 

gesty powitania. Wyglądało na to, Ŝe przynajmniej połowa obecnych znała 

Carsona. 

Nagle ktoś chwycił Lisę za rękę. 

— Hej, ty. Pamiętasz mnie? — usłyszała. 

Spojrzała na natręta i, właściwie wbrew sobie, uśmiechnęła się szeroko. 

— Mike Kramer — powiedziała. Patrzyła w twarz, która prawie nie zmieniła się 

przez ostatnie dwadzieścia lat. MoŜe tylko ubyło mu nieco włosów na głowie i 

zaokrąglił się podbródek. 

background image

— Mój BoŜe — Mrugał nerwowo powiekami, zaskoczony. W końcu zerwał się 

na równe nogi — Jezu! Lisa! Nigdy przedtem nie zauwaŜyłem, Ŝe jesteś tak 

podobna do matki. 

Uśmiechnęła się. 

— Ja teŜ nie — przyznała. Zaraz jednak przypomniała sobie, kim jest Mike, i 

uśmiech zamarł na jej wargach.. — No cóŜ, musimy iść. Mamy miejsca przy 

tamtym stoliku obok, sceny. 

— Nie, nie, nie! — Mike wprost rozpływał się ze szczęścia. Jego oczy lśniły, 

kołysał się z przejęcia. — Nalegam. Będzie nam niezwykle miło, jeśli 

zostaniecie z nami. Prawda, Joanno? 

Lisa spojrzała na towarzyszkę Mike”a. Była to ładna, rudowłosa dziewczyna, 

która uśmiechała się szeroko. 

— Tak, oczywiście, Mike — odparła słodkim głosikiem. — Twoi przyjaciele 

zawsze są mile przeze mnie widziani. 

W tej chwili Lisa zorientowała się, Ŝe Joanna i Carson wpatrują się w siebie z 

uwagą. 

— Cześć, Joanno — rzucił Carson z kamiennym wyrazem twarzy — Jak się 

masz? 

— JuŜ lepiej — odpowiedziała z głębokim westchnieniem. Po chwili 

uśmiechała się znowu. — DuŜo, duŜo lepiej — sięgnęła po dłoń Mike”a i 

ś

cisnęła ją mocno. 

Mike nie zauwaŜył tego gestu. Zajęty był oŜywioną rozmową z kelnerem. 

Patrząc na niego, Lisa zorientowała się, Ŝe nie miał zielonego pojęcia, iŜ Joanna 

i Carson znali się wcześniej. Instynkt podpowiadał jej, Ŝe nie byłby z tego 

zadowolony. Sytuacja stawała się niezręczna. Rozglądała się z nadzieją, w 

poszukiwaniu dwóch wolnych krzeseł przy jakimkolwiek innym stoliku. 

background image

— Proszę, proszę! — Mike skończył rozmowę z kelnerem i wrócił do stolika. 

— A to spotkanie! — uśmiechnął się do Lisy. Potem roześmiał się głośno, 

prawie zagłuszając muzykę. — JuŜ wiem! W taki subtelny i delikatny sposób 

dajesz mi do zrozumienia, Ŝe jesteś gotowa sprzedać mi sklep, prawda? 

Oczy Lisy rozbłysły ze złości. 

— Co takiego?! — spytała, hamując się z trudem. Wstrętny uśmieszek Mike”a 

doprowadzał ją do szału. 

— Zjawiłaś się tutaj, Ŝeby powiedzieć mi, Ŝe wygrałem. Zgadłem? Dostanę w 

końcu ten szacowny zabytek. 

Wyprostowała się. Jej spojrzenie stało się nagle lodowate. Pomyślała o dziadku. 

— Za Ŝadne skarby, Mike”u Kramerze oznajmiła, akcentując mocno kaŜdą 

sylabę. 

— Co to znaczy, za Ŝadne skarby? Dobrze wiesz, Ŝe nie poradzisz sobie sama - 

Spojrzał na Carsona. — No tak, juŜ nie jesteś sama bąknął pod nosem. Masz 

teraz Jamesa po swojej stronie. 

Carson nie odwrócił oczu. 

— To Lisa kieruje Domem Towarowym Loringa — powiedział — Ja pilnuję 

tylko interesów banku. Wiem jednak, Ŝe doskonale daje sobie radę. — Głos 

stwardniał mu nieco — I będzie sobie dawać, o ile konkurenci nie będą jej 

rzucali kłód pod nogi: 

Mike przyglądał mu się dłuŜszą chwilę, wreszcie roześmiał się. 

— Daj spokój. PrzecieŜ wiesz, Ŝe to dŜungla. Musisz być twardy — Uśmiechnął 

się do Lisy. — Poza tym Lisa i ja jesteśmy starymi kumplami. Rozumiemy się 

ś

wietnie. Dawno temu chodziliśmy ze sobą. 

Całą siłą woli Lisa zmuszała się do zachowania spokoju: Mike zawsze działał jej 

na nerwy. Czemu znowu dała się wciągnąć w tę słowną utarczkę? Spodobał się 

background image

jej natomiast sposób, w jaki zachował się Carson. Bardzo chciałaby nauczyć się 

takiego spokoju i opanowania. 

— Lisa nic ci nie mówiła? — ciągnął Mike. — Znamy się od dziecka. 

— To prawda — odezwała się Lisa jadowicie. — Chętnie rozdeptywałeś moje 

zamki z piasku. 

Mike wzruszył ramionami. Spojrzał na Carsona, jakby u nie go szukał 

sprawiedliwości. 

— Ta kobieta nigdy nie potrafiła spokojnie przyjąć konstruktywnej krytyki — 

poskarŜył się. 

Nim ktokolwiek zdąŜył zareagować, Mike zaborczym ruchem przytulił 

rudowłosą dziewczynę. 

— Oto, moja droga Liso — powiedział - kobieta, która będzie matką moich 

dzieci. CzyŜ nie jest piękna? 

Lisa obdarzyła dziewczynę uprzejmym uśmiechem. CzyŜby to znaczyło, Ŝe 

zamierzali się pobrać? Na to wyglądało. Dlaczego więc Joanna tak uparcie 

wpatrywała się w Carsona? Bez wątpienia znali się kiedyś bardzo dobrze. Lisa 

poczuła się trochę nie swojo, ale zbeształa siebie w myślach. W końcu miała 

tego wieczora się bawić. A Carson nie był i nie jest przecieŜ jej własnością. Ta 

dociekliwość tylko ją ośmiesza. 

Mike paplał bez ustanku, wychwalał Joannę, lecz nikt go właściwie nie słuchał. 

Joanna spojrzała porozumiewawczo na Carsona, po czym wydęła usta i zwróciła 

się do Mike”a: 

— Co się dzieje z moim koktajlem? Czy nigdy się go nie doczekam? 

Mike wstał i ruszył na poszukiwanie kelnera. 

— No i cóŜ, Carsonie? — odezwała się Joanna. Spojrzała na niego takim 

wzrokiem, Ŝe Lisa natychmiast zapragnęła stać się niewidzialną. 

background image

— No i cóŜ, Joanno. — Twarz Carsona nie wyraŜała niczego. 

— Właśnie. 

— Właśnie. 

— Bardzo dawno cię nie widziałam. 

— To moŜliwe — pokiwał głową — Zapewne dlatego, Ŝe od bardzo dawna nie 

bywałem w mieście. 

Zamrugała nerwowo powiekami jakby nie bardzo zrozumiała jego słowa. 

— Ach tak — powiedziała. — To na pewno dlatego. 

— OtóŜ to! — odrzekł Carson. Widać było wyraźnie, Ŝe dosyć juŜ miał tej 

rozmowy. 

Lisa kręciła się nerwowo. Pomyślała, Ŝe chciałaby móc ująć rękę Carsona, tak 

jak to Joanna uczyniła z ręką Mike”a. Widać było, Ŝe tamta właściwie jej nie 

zauwaŜała, i Lisa poczuła gorące pragnienie pokazania, Ŝe Carson przyszedł z 

nią i przede wszystkim z nią. 

Spojrzała w jego stronę i poczuła ucisk w Ŝołądku. Ponad wszelką wątpliwość 

widać było, Ŝe tamci dwoje znali się wcześniej bardzo dobrze. Ale jak dobrze? 

Od jak dawna? I co z tego przetrwało do tej pory? 

Właściwie nie była to jej sprawa, ale chciała wiedzieć. 

Nagle Carson spojrzał w jej stronę i uśmiechnął się ciepłym, czułym 

uśmiechem. Lisa uspokoiła się natychmiast. Nie potrzebował niczego więcej. 

Joanna równieŜ dostrzegła ten uśmiech i jej piękne, zielone oczy zalśniły 

groźnie, Wrócił Mike. Usiadł obok niej z kieliszkiem w dłoni, lecz ona nawet 

tego nie zauwaŜyła. 

— Jestem bardzo zdziwiona, Ŝe wciąŜ jesteś w mieście—mówiła do Carsona — 

Mówiłeś, Ŝe zamierzasz wyjechać juŜ wtedy, gdy chodziliśmy ze sobą. A to 

było przecieŜ wiele, wiele miesięcy temu. 

background image

Mike rozglądał się, zaskoczony i zdumiony. W wyciągniętej ręce nadal trzymał 

koktajl dla Joanny. Ona jednak nie zwracała na to uwagi. Mike zmarszczył brwi. 

— Czy wy się znacie? — spytał podejrzliwie. Widać było wyraźnie, Ŝe mu się 

to nie podobało. 

— Tak, znamy się. — Carson uśmiechał się ponuro — Jesteśmy starymi 

przyjaciółmi. 

— Właściwie byliśmy parą — rzuciła Joanna teatralnym szeptem. — 

Chodziliśmy sobą przez wiele miesięcy. 

— Tygodni — poprawił Carson. Wyglądał przy tym tak, jakby zastanawiał się, 

w jaki sposób wytrzymał z nią aŜ tak długo. 

— Kilka tygodni. 

— A mnie się zdawało, Ŝe to trwało całe miesiące — upierała się Joanna. — Ale 

teraz... — obdarzyła Lisę rozmarzonym uśmiechem. 

— Teraz znalazłam wspaniałego męŜczyznę. — Poklepała Mike”a po ramieniu. 

— Człowieka na tyle dorosłego, Ŝe nie obawia się odpowiedzialności i 

zaangaŜowania — dodała nieco głośniej — MęŜczyznę dojrzałego, który 

pragnie mieć dzieci... rodzinę. Czułego, kochającego człowieka, który rozumie 

potrzeby kobiety — zakończyła nieco patetycznie, z nutką tryumfu w głosie. 

Twarz Carsona poczerwieniała. Lisa natychmiast zorientowała się, Ŝe jest on na 

granicy wytrzymałości. 

— Chodźmy zatańczyć — Zerwała się, biorąc go za rękę. — No, chodź. Grają 

właśnie coś wolniejszego. 

Popatrzył na nią martwym, nieobecnym wzrokiem. Jak człowiek wyrwany ze 

snu w zupełnie obcym miejscu. Pociągnęła go, a on wstał posłusznie i ruszył za 

nią na parkiet. Jeszcze tylko rzucił przez ramię wściekłe spojrzenie na Joannę. 

background image

Znaleźli się w gęstym tłumie tańczących. WciąŜ jeszcze miał szkliste, nieobecne 

spojrzenie i mocno zaciśnięte szczęki. Lisa uśmiechnęła się Wyglądało na to, Ŝe 

raczej nie łączyło go z tam tą kobietą jakieś głębsze uczucie. Na wszelki 

wypadek, tak dla pewności, postanowiła jeszcze podroczyć się z nim trochę. 

— Joanna jest naprawdę śliczna — zaryzykowała. Poczuła, Ŝe obejmujące ją 

ramię zesztywniało. 

— Tak. Ona jest śliczna — powtórzył ponurym głosem. 

Lisa kiwnęła głową. MoŜe to głupie, lecz wolałaby, Ŝeby zaprzeczył. 

— Ma długie nogi — ciągnęła. 

— Tak — powiedział. — Długie, długie nogi. 

Zacisnęła zęby, Nie mogła przecieŜ wymieniać tak po kolei wszystkich zalet 

Joanny. Ale Carson najwyraźniej nie zamierzał wykazać Ŝadnej inicjatywy. 

ś

eby więc zdobyć pewność, musiała go wypytać. 

Zawahała się. Dookoła było zdecydowanie zbyt głośno. Wal śmiało, pomyślała, 

bez skrupułów. W końcu on zawsze moŜe odmówić odpowiedzi, zaprotestować. 

— Dlaczego więc... dlaczego zerwaliście ze sobą? — Uniosła głowę usiłując 

wyczytać coś z jego twarzy. 

- Hmmm? wahał się chwilę. Zwątpiła juŜ, czy w ogóle odpowie. — 

Zastanówmy się — zaczął powoli. — Myślę, Ŝe to dlatego, Ŝe ona szukała męŜa. 

A to w ogóle nie mieściło się w moich planach. 

Nie. Nie była to odpowiedź, jakiej Lisa oczekiwała. Tańczyli w milczeniu. W 

pewnym momencie przyszło jej do głowy, Ŝe jego słowa miały być dla niej 

ostrzeŜeniem. Jeśli tak, to powinna... Co? Uspokoić go? Rozproszyć obawy? 

Obrócić wszystko w Ŝart? Czy moŜe uciec do domu i wypłakać się w poduszkę? 

Szybko dokonała wyboru i uśmiechnęła się zalotnie. 

— Tak teŜ myślałam. Po prostu unikasz kobiet polujących na męŜów, czy tak? 

background image

Uspokajał się, rozluźniał. JuŜ się prawie uśmiechał. 

— Właśnie tak — przyznał. 

— W takim razie co ze mną — drąŜyła dalej. 

— Jak to co z tobą? — zapytał zaskoczony. 

— PrzecieŜ ja szukam męŜa. Nie mogłeś tego nie zauwaŜyć 

— ZauwaŜyłem — skrzywił się. — Oczywiście, Ŝe zauwaŜyłem. Ale przecieŜ 

my nie robimy nic... 

— Jak zatem nazwiesz ten wieczór? — Teraz Lisa wydawała się zdziwiona. 

— Spotkanie w interesach — odparł. 

Patrzyła na niego z otwartymi ustami, aŜ wreszcie dostrzegła Ŝartobliwe błyski 

w jego oczach. Roześmiali się oboje. Ale mimo wszystko Lisa poczuła się 

trochę nieswojo. 

Objął ją mocniej, a ona oparła głowę na jego piersi. Był tak blisko, Ŝe słyszała 

bicie jego serca, ciepło jego oddechu. Zamknęła oczy. Przytuliła się mocniej do 

silnego, ciepłego ciała. 

Tylko na minutkę, obiecała sobie. Lecz czas zatrzymał się w miejscu. 

Biła się z myślami. Z jakiego to powodu miała się trzymać z daleka od tego 

człowieka? Zupełnie nie mogła sobie przypomnieć. Mniejsza z tym. 

Przynajmniej tego wieczoru. Ten wieczór powinna poświęcić celebrowaniu 

swoich urodzin. 

Rankiem modliła się o męŜczyznę. W końcu nigdy nie dosta je się dokładnie 

tego, czego się chciało. Chciała męŜczyzny na zawsze, głowy rodziny. Dostała 

Carsona Jamesa. Jednak, musiała to przyznać, nie miała o to do losu pretensji. 

Pozwoliła sobie odpływać, poddawać się rozkosznemu wraŜeniu ciepła i 

spokoju, czując na plecach ramię Carsona, słysząc bicie jego serca. 

background image

Nagle zauwaŜyła, Ŝe melodia się zmieniła. Wszyscy wokół miotali się w 

szalonym rytmie. Odskoczyła od Carsona gwałtownie. Byka oszołomiona, 

zdezorientowana. 

— Carson? — Spojrzała mu w twarz. Lecz on takŜe wyglądał dziwnie. 

— Słucham, Liso? 

Z dłonią zanurzoną w jej włosach patrzył na nią z nadzieją w oczach. Serce 

załomotało jej w piersi gwałtownie, Mój BoŜe! pomyślała przeraŜona. Co się za 

chwilę stanie? 

Jego wzrok hipnotyzował ją. Nie odzywali się, lecz i bez tego nawiązała się 

między nimi nić porozumienia. I stało się, Ŝe serce Lisy biło w oszalałym 

tempie, a Carson zaklął pod nosem, nim zdołał oderwać od niej oczy. 

Jego opór słabł. To bardzo źle. Mimo ogromnych wysiłków nie potrafił się temu 

przeciwstawić. Ta delikatna i łagodnie uśmiechająca się kobieta miała na niego 

wpływ niespodziewanie duŜy. Zbyt duŜy. Zaczynało to wyglądać na coś więcej 

niŜ tylko fizyczny pociąg. Jeśli nie będzie ostroŜny, moŜe nagle wpaść w sidła 

kobiety, której wymagania znacznie przerastały jego moŜliwości. Powinien 

natychmiast odwieźć ją do domu i trzymać się od niej z daleka. Powinien usilnie 

nalegać, aby mógł dokończyć swoje zadanie, współpracując z Gregorym 

Rice”em. 

Nie. To teŜ nie był dobry pomysł. Natychmiast po powrocie do domu musi 

zarezerwować sobie bilet na Tahiti. Tego właśnie potrzebował. I to jak 

najszybciej. 

— Powinniśmy.., juŜ wracać — powiedział. 

Odsunął się, uwolnił Lisę z objęć. Kiwnęła głową i odwróciła się. śeby nie 

dostrzegł rozczarowania na jej twarzy. 

Tak, wracajmy — zmusiła się do uśmiechu. — Do naszych uroczych przyjaciół. 

background image

Przedzierali się przez tłum tańczących. Lisa delektowała się wspomni tych 

krótkich chwil spędzonych w ramionach Carsona. Wiedziała, Ŝe nie jest on 

męŜczyzną, jakiego potrzebowała. A gdyby tak potrafiła go zmienić? Gdyby, 

jak mama, zdołała przerobić go na swoją modłę. Czego potrzeba, by dokonać 

takiej sztuki? Talentu i zdolności, które powinna mieć zapisane w genach. 

Zachichotała i ścisnęła dłoń Carsona. Odwzajemnił jej uśmiech i dalej ruszył 

poprze tłum — do Joanny. 

Dawna, zaŜyłość Carsona i Joanny dokuczała Lisie. Tym bardziej Ŝe była chyba 

dość bliska. Choć z drugiej strony, w tej chwili wszystko wskazywało na to, Ŝe 

to Carson ją zerwał, a Joanna pałała gorącą Ŝądzą zemsty. Ta myśl nieco 

poprawiła Lisie samopoczucie. Choć przecieŜ nie miała do tego Ŝadnego prawa. 

Nie chciała wszak męŜczyzny w rodzaju Carsona. Potrzebny jej był człowiek 

pragnący ustatkować się. Pragnęła kogoś takiego jak... Mike. 

— O BoŜe! —jęknęła. 

— Co się stało? -- rzucił Carson przez ramię. 

— śycie nie traktuje nas sprawiedliwie, prawda? — uśmiechnęła się potrząsając 

głową. 

Popatrzył na nią z powagą. 

— śycie traktuje nas tak, jak mu na to pozwolimy — powiedział surowo. 

Popatrzył przy tym na nią tymi swoimi dwoma odpryskami błękitnego nieba. — 

Sami musimy dokonywać wyborów. 

Co byś powiedział, pomyślała, gdybym oświadczyła, Ŝe wybrałam ciebie? 

Ktoś z tłumu zawołał Carsona, a on odpowiedział uśmiechem. Lisa westchnęła 

cięŜko. Nie mogła wybrać Carsona. Nie było go w jej karcie dań. Ani jej w jego. 

— Zawiedzeni kochankowie — mamrotała głupio, przeciskając się przez tłum. 

— Ofiary dręczącego przeznaczenia i igraszek losu. 

background image

- Co ty tam mruczysz? spytał Carson przyciągając ją bliŜej. 

— Nic nie słyszę. 

Jak cudownie było mieć go tak blisko, Czuć przy sobie silne, pomocne ramię. 

Przez te wszystkie lata kariery zawodowej mogła wmawiać sobie, Ŝe tego nie 

potrzebuje. Ale to nieprawda. Musiała walczyć z pragnieniem rzucenia mu się w 

ramiona i za trzepotania rzęsami. 

— No, dotarliśmy — powiedziała, spoglądając na Mike”a i Joannę. Znaleźli się 

przy stoliku i skończył się czas na prywatne rozmowy. 

Carson podsunął jej krzesło i sam usiadł obok. Po drugiej stronie stołu Mike i 

Joanna gruchali jak dwa gołąbki. Słodkim słówkom i uściskom nie było końca. 

Wystarczał juŜ sam dziecięcy szczebiot... Gdy więc tamci dwoje zaczęli śpiewać 

pełnym głosem stare miłosne piosenki, Lisa i Carson spojrzeli po sobie, a potem 

zerknęli w stronę wyjścia. 

- Och, słuchajcie — Joanna uśmiechała się radośnie — nic na to nie poradzimy. 

Jesteśmy tacy podnieceni naszym planowanym ślubem... i w ogóle. Zupełnie 

zwariowaliśmy. 

Trudno było temu zaprzeczyć. Lisa pobłaŜliwie pokręciła głową. Próbowała 

wymyślić jakiś temat do rozmowy. Skoro tak się złoŜyło, Ŝe tego dnia to ona 

była wścibska, więc nie wahała się zbyt długo. 

— Mike wspominał o dzieciach — odezwała się. — Czy zamierzacie mieć je do 

razu? 

— Oczywiście — wykrzyknęła Joanna. — Zamierzam mieć ich przynajmniej 

czworo. Dwóch chłopców i dwie dziewczynki — zachichotała. — Dwóch 

małych Mike”ów i dwie rudowłose panienki, czyŜ to nie cudowne? 

Lisa uśmiechnęła się dyplomatycznie. 

background image

Lecz Joanna wyraźnie się rozochociła. Widać było, Ŝe sprawa posiadania dzieci 

ma dla niej wielkie znaczenie. 

— Chcę mieć tyle dzieci, ile tylko będę mogła. Póki jestem w odpowiednim 

wieku. Nie uwaŜacie, Ŝe tak właśnie naleŜy postępować? 

Oj! To juŜ zabolało Lisę, która spróbowała się uśmiechnąć. 

— Niektóre z nas — powiedziała — wcale nie byłyby zadowolone, gdyby miały 

dzieci tak wcześnie. Wiele kobiet specjalnie odkłada to do trzydziestki, czasem 

nawet do czterdziestki, 

— Tak bywa — Joanna energicznie kiwała głową - ale czy nie uwaŜasz, Ŝe w 

ten sposób krzywdzą swoje dzieci? 

Lisa aŜ wyprostowała się, gotowa do dalszej walki. Jednak nie dane jej było 

odparować ciosów. 

Nim zdołała wyrzec choć jedno słowo, do dyskusji wtrącił się Mike. 

— Daj spokój — rzekł do swojej przyszłej Ŝony. — Z Lisą nie rozmawia się o 

dzieciach. Ona jest kobietą interesu, CóŜ ją mogą obchodzić dzieci? 

 - Uśmiechnął się złośliwie. — Ta młoda dama potrzebuje czegoś ode mnie, a ja 

zamierzam dać jej to tego wieczora. 

Zrobił dramatyczną pauzę, a wszyscy zastygli w oczekiwaniu. Lisa prawie z 

przeraŜeniem zastanawiała się, co teŜ on miał na myśli. Mike zaś usiłował 

udawać pełnego dobrych intencji. W innej sytuacji widok ten rozbawiłby Lisę 

do łez. 

- Moja droga Liso. Zamierzam dać ci dobrą radę. Szczerze martwię się o ciebie. 

I o twój sklep. To prawda. 

- Nie musisz — warknęła Lisa. 

— Naprawdę. I dlatego zamierzam ci pomóc. Zdradzę ci tajemnicę moich 

sukcesów. 

background image

— Mike... 

Uniósł ręce, uciszając jej protest. 

Oto, co powinnaś zrobić, by twój sklep przynosił dochody. Musisz iść z duchem 

czasu. A dziś liczy się to, co błyszczące, kolorowe. Nikt juŜ nie dba o jakość, 

solidność, Ludzie chcą, by nimi wstrząsnąć, poruszyć ich. Emocje zawsze 

wygrywają. Jak to ktoś powiedział: nie naleŜy przeceniać klientów. 

Lisę wręcz zatkało, gdy usłyszała teorię Mike”a. Nie wiedziała, czy śmiać się, 

czy płakać. 

— Chyba to niezupełnie tak — wykrztusiła. 

— Daj spokój. Znam się na ludziach. Oni kochają kicz i tandetę. Więc aplikuję 

im to, a oni są zachwyceni. Ty, droga Liso, próbujesz opierać się na tradycji i 

solidności, więc zostaniesz pogrzebana przy okazji ostatniego szalonego 

pomysłu Kramera. Uwierz mi, nie moŜesz wygrać. 

— Zobaczymy. Porozmawiamy za pół roku, Mike. 

Potrząsnął głową, jakby był szczerze zaniepokojony przyszłością jej sklepu. 

Przysunął się bliŜej i ciągnął głośnym szeptem: 

— Zdradzę ci pewien sekret, bo mi cię naprawdę Ŝal. W najbliŜszy poniedziałek 

będzie u nas wielki dzień. — Rozejrzał się podejrzliwie dokoła i tajemniczo 

zniŜył głos. — Zastąpimy wszystkie manekiny Ŝywymi męŜczyznami. 

Modelami. Uwierz mi, będzie na co popatrzeć. Posłałem po nich do Los 

Angeles. Mówię ci, wszystkie kobiety w mieście oszaleją. 

Lisa z trudem powstrzymała głośny jęk. Mike bez wątpienia był draniem, ale 

przy tym geniuszem. I ona chciała z nim konkurować? Jak, u diabła?! Zawsze to 

on potrafił dostrzec, co przyciągało i urzekało klientów. A ona? Miała tylko 

powielać jego pomysły? Wykluczone Potrzebowała czegoś własnego, absolutnie 

wyjątkowego. 

background image

Myśli kłębiły się w jej głowie. Mike opierał się na upodobaniu ludzi do 

błyskotek i blichtru. Zatem ona powinna oprzeć się na czymś zgoła przeciwnym. 

Tylko na czym? 

Nagle uświadomiła sobie, Ŝe juŜ od wielu dni chodził jej po głowie pewien 

pomysł. Tyle tylko, Ŝe aŜ do tego wieczora nie miała czasu, by go dokładnie 

przemyśleć. Ale przecieŜ... Zamyśliła się głęboko. 

Tymczasem Mike tokował dalej. 

— Byle tylko weszli do środka. Tylko o to chodzi. Przyciągnąć ich. A wtedy juŜ 

na pewno zostawią trochę zielonych. 

 

Na swój sposób Mike miał rację. Jej jednak to nie odpowiadało. Nie chciała, nie 

mogła mamić ludzi błyskotliwymi sztuczkami, tak jak on. Musiała postępować 

zgodnie z tym, w co sama wierzyła. 

Oblizała wyschnięte wargi. Cień uśmiechu pojawił się na jej twarzy. 

— Wiesz, Mike — powiedziała cicho — moŜe nawet w pewnym sensie masz 

rację. 

Pochylił się ku niej, jakby chciał odczytać słowa z ruchu jej ust. 

— O czym ty mówisz? — spytał z naciskiem. 

Uśmiechnęła się. Tak! Im dłuŜej o tym myślała, tym lepiej to wszystko 

wyglądało. 

— Nic takiego, Mike. Pomogłeś mi tylko rozwinąć pewien pomysł. 

— Chcesz powiedzieć, Ŝe podsunąłem ci jakieś wyjście z sytuacji? — 

zarechotał. — Daj spokój moja miła. Chyba nie jesteś aŜ tak głupia? PrzecieŜ 

wiesz, Ŝe dla twojego sklepu nie ma ratunku. 

background image

Lisa spojrzała na Carsona. Siedział na brzeŜku krzesła z za ciśniętymi 

szczękami. Jego oczy mówiły: „Walnę go, jeśli tylko zechcesz”. Wybuchnęła 

ś

miechem i połoŜyła rękę na jego dłoni. 

— Nie potrzeba — powiedziała, jakby odezwał się głośno — Nie słyszałeś, co 

Mike powiedział przedtem? On i ja świetnie się rozumiemy. — Uśmiechnęła się 

szeroko. — Prawdę mówiąc — zwróciła się do wszystkich przy stoliku — 

właśnie pomógł mi zadecydować, co mam robić dalej ze sklepem. Dziękuję, 

Mike. Nigdy ci tego nie zapomnę. 

Mike zastygł zaskoczony. Zbladł. Cała pyszałkowatość i pewność siebie nagle 

go opuściły. 

— Co ja takiego powiedziałem? — zapytał skonsternowany. 

— Chyba nie zamierzasz wykorzystać mojego pomysłu z modelami, co? 

— AleŜ skąd! Nie. Męscy modele zupełnie nie są w moim stylu — uśmiechała 

się przyjaźnie, ale tajemniczo. — Grają kolejny wolny kawałek — zwróciła się 

do Carsona. — Zaryzykujesz? 

Uśmiechnął się. Nie zrozumiał, o czym Lisa mówiła, zwracając się do Mike”a, 

lecz i tak bardzo podobał mu się sposób, w jaki to zrobiła. 

— Z tobą zaryzykuję wszystko. Chodźmy. 

Wiatr znad oceanu pachniał wodorostami i chłodził n ramiona. Lisa szczelniej 

otuliła się płaszczem. Ocean miał kolor atramentu. Mały skrawek księŜyca 

rzucał na powierzchnię wody delikatną poświatę. 

— Kiedy byłam małą dziewczynką, mnóstwo czasu spędzałam na tej plaŜy. — 

Powoli szli po zimnym piasku. — Znałam tu kaŜdą mewę, kaŜdego kraba. 

— Prawdziwa kalifornijska dziewczyna — mruknął Carson. 

background image

Popatrzyła na niego. JuŜ kwadrans wcześniej -zdjęli buty i szyli w księŜycowym 

blasku. A on nawet jej nie dotknął. Wyglądało na to, Ŝe mogła nie doczekać się 

upragnionego pocałunku. 

— Ale ty nie jesteś stąd, prawda? — spytała. 

Uśmiechnął się słabo i odwrócił twarz. 

- Nie — odparł. — Mieszkam tutaj nieco ponad rok. 

Jego odpowiedź zastanowiła ją. 

— A gdzie jest twój dom... twoja rodzina? — spytała po chwili. 

— Tak naprawdę, to nie mam Ŝadnej rodziny. — Zakaszlał, nie patrząc na nią. 

— Nikogo, o kim warto by rozmawiać. 

Co masz na myśli?- 

— To, Ŝe... —zaczął, wyraźnie zirytowany takim przepytywaniem. — W 

pewnym sensie mam jakąś rodzinę, lecz nie utrzymujemy kontaktów. Jesteśmy 

trochę skłóceni. 

Lisa westchnęła cięŜko. Zorientowała się bez trudu, Ŝe za tą wymijającą 

odpowiedzią kryło się coś więcej. 

— To moŜe być duŜy błąd — powiedziała. — Rodzina jest bardzo waŜna. 

Zawsze chciałam mieć wielu krewnych. 

— PrzecieŜ miałaś rodzinę — Ŝachnął się niecierpliwie. — Dziadka.  

— Tak. I z własnej woli odwróciłam się od niego. Od tego, który był jedynym 

moim krewnym. Dzisiaj mnie przeraŜa sama myśl o tym. 

Wreszcie odwrócił się ku niej i spojrzał jej w oczy. 

— I teraz chcesz mieć dziecko, Ŝeby jakoś to naprawić, tak? 

Uniosła głowę, by wiatr odgarnął jej włosy z oczu. Uczucia do dziadka i 

pragnienie posiadania dziecka nie miały Ŝadnego związku. Ale to przecieŜ nadal 

background image

nie była cała prawda. Tylko w jaki sposób mu to wytłumaczyć, jak pokonać jego 

niechęć do dzieci? MoŜe chodziło o rodzinę? O strach przed związaniem się z 

kimkolwiek? 

Pewnie chodziło tylko o to, Ŝe nie miał ochoty odpowiadać na pytania. 

— Bardzo chcę mieć dziecko — przyznała. — Ale najpierw musi być ślub. 

— Jesteś strasznie staroświecka. 

— To prawda — pokiwała głową. — Przekonałam się, Ŝe jestem nawet bardziej 

staroświecka, iŜ kiedykolwiek przypuszczałam. 

SkrzyŜował ramiona. Wbił wzrok w ciemne fale. Gdzieś daleko stąd były wyspy 

Tahiti. Zbyt daleko, by je zobaczyć, ale nie na tyle odległe, by ku nim nie 

ruszyć. 

Zrobiło się późno. Powinien wrócić do domu. Spełnił juŜ tego wieczora dobry 

uczynek Zabrał Lisę do miasta, by uczcić jej urodziny. Wolno obrócił głowę i 

kątem oka spojrzał za siebie. Na Lisę. Dobry uczynek?! pomyślał. Gdyby mógł, 

kopnąłby sam siebie. Spędził z tą kobietą cudowne chwile. Była delikatna i 

kusząca, gdy trzymał ją w ramionach, wesoła i błyskotliwa w rozmowie, trudno 

było oderwać od niej wzrok. Zrozumiał, Ŝe gdyby odwrócił się i stanął z nią 

twarzą w twarz, pocałowałby ją na pewno. I wtedy... wtedy... 

Tak, poŜądał jej. I co z tego? Wiele razy w swoim Ŝyciu po Ŝądał róŜnych 

kobiet. Nie miało to Ŝadnego znaczenia. Kiedyś nie wahałby się ani chwili. 

Pocałowałby ją i wprosił się na... nocleg. I wszystko jakoś by się potoczyło. 

Lecz tym razem było inaczej. Traktował jej pragnienia z nie zwykłą powagą. 

Zamierzał uczciwie pokazać jej, Ŝe nie ma najmniejszej ochoty wiązać się z 

kimkolwiek. A najlepszym sposobem udowodnienia tego było trzymanie rąk 

przy sobie. W ten sposób nie skrzywdzi nikogo. 

Znów spojrzał na Lisę. Z zamkniętymi oczami wystawiła twarz na powiew 

słonego wiatru. Była śliczna! Te brwi, długie, ciemne rzęsy, rozchylone usta. 

background image

Wyglądała tak niewinnie. Jakby czekała na kogoś, kto ją pokocha. Po raz 

pierwszy w Ŝyciu poczuł nagle gorącą tęsknotę, by stać się połową całości. 

Spojrzał na Lisę wystraszony. Wciągnął głęboko w płuca zimne po wietrze. 

— Opowiedz mi o swojej rodzinie — poprosiła, zanim zdąŜył powiedzieć coś 

na tyle zjadliwego i niemiłego, by powiększyć dystans między nimi. AŜ 

przystanął, zaskoczony. 

— Nie ma o czym opowiadać — warknął. — Uczepiłaś się tego tematu! — 

narzekał. 

— KaŜdy z nas wywodzi się z jakiejś rodziny — powiedziała. 

— Krewni są najwaŜniejsi. 

— Nie dla mnie — potrząsnął głową. — Dla mnie nie. 

Szukała jego oczu, bo w nich chciała doszukać się jakichś wskazówek. Bez 

skutku. Milcząc, zawrócili w stronę domu. 

— Co dokładnie masz przeciwko rodzinie? — spróbowała po raz ostatni. 

— Miałem jej serdecznie dość, gdy byłem mały — burknął. 

Szli dalej ramię przy ramieniu. Czemu mnie nawet nie objął? pomyślała Lisa, 

— Myślałam, Ŝe jesteś jedynakiem. 

— Jestem. Ale mój ojciec... długo przebywał poza domem. Praktycznie całe 

Ŝ

ycie spędziłem u krewnych. — Spojrzał na nią z ukosa. — Powiem ci coś o 

rodzinie. Nikt nie zajdzie ci za skórę tak mocno jak najbliŜsi. 

O to więc chodziło! Miał rodzinę, ale nie przepadał za nią. 

— Czy ja wiem? — zamyśliła się. Za zakrętem ukazał się jej dom. Wiktoriański 

spowity tajemniczymi cieniami, wyglądał jak dekoracja z filmu o duchach. 

Wspaniałe miejsce na bal w czasie Halloween. Prawie widziała zwisające z 

okapu zjawy, świecącą migotliwym blaskiem świecy okropną gębę wykonaną z 

wydrąŜonej dyni, straszącą na ganku, i przeraźliwie skrzypiące drzwi. A takŜe 

background image

grupkę dzieci chichoczących, lecz przestraszonych. — Trudno jest iść przez 

Ŝ

ycie samotnie. 

Zakłopotany Carson potarł dłonią kark. 

Ale nie tobie — powiedział prawie wesoło. — Ani mnie. Lisa westchnęła. 

— Wygląda na to, Ŝe mówiłeś powaŜnie — powiedziała. — Nie masz 

najmniejszego zamiaru zostać w najbliŜszym czasie ojcem. 

W jej głosie było tyle tęsknoty, Ŝe serce cisnęło mu się gwałtownie. Mój BoŜe! 

pomyślał. Ona mnie przeraŜa! 

— Ja?! — wykrzyknął. — Nie! Ani trochę. 

Wzruszyła ramionami i zrobiła smutną minę. 

— Nie spodziewałam się tego po tobie. Będę chyba musiała wykreślić cię z 

mojej listy. 

Popatrzył na nią uwaŜnie. Nabijała się z niego. To pewne. Nie mógł przeoczyć 

figlarnych ogników w jej oczach. 

— No, nie! —jęknął. — To ja byłem na niej? Tak? Pokiwała głową, udając 

powagę. 

W kolumnie „do wypróbowania”. TuŜ zaraz za pewnym światowym przywódcą 

i dwoma sławnymi muzykami. 

— Za?! — uniósł wysoko brwi. — A cóŜ oni mają takiego, Ŝe mnie 

wyprzedzili? 

Roześmiała się. 

— Doprawdy nic. Po prostu poznałam ich wcześniej. 

— Niech ci będzie — śmiał się wesoło. — A kto w takim razie jest na twojej 

liście w kolumnie „nie wymagający próby”. 

— Nikt — spojrzała mu w oczy. — Ta rubryka jest zupełnie pusta. 

background image

Przyglądał się jej przez moment bardzo uwaŜnie. 

— No, tak — powiedział w końcu przytłumionym głosem. — To powinno dać 

ci wiele do myślenia, prawda? 

Bardzo wolno pokręciła głową. 

— Nie mam zamiaru zrezygnować — powiedziała tak cicho, Ŝe ledwie usłyszał 

jej słowa poprzez szum fal. Nie mam czasu na głupstwa. 

To tu jest pies pogrzebany, pomyślał. Im dłuŜej to trwało, tym mniej czasu 

pozostawało jej „na głupstwa”. Sądził, Ŝe dopóki oboje wiedzieli, czego chcą, 

nic im nie groziło. A jednak mylił się. Powinien był o tym wiedzieć juŜ tańcząc 

z nią, trzymając ją w ramionach. 

Był to ostatni moment, ostatnia jego szansa, jeśli nie chciał wpaść w tarapaty. 

Tylko jedno zostało mu do zrobienia. Zakręcił się nerwowo. 

— Chyba powinienem juŜ wracać do domu — wyrzucił z siebie w końcu. 

— Zaczekaj, Carsonie. — Chwyciła go za ramię. Odwrócił się, lecz unikał jej 

wzroku. — Chciałam ci coś powiedzieć. Ciągle jeszcze nie odpowiedziałam na 

pytanie, które zadałeś mi dziś rano. 

Kiwnął głową wyczekująco. 

— Chciałeś dowiedzieć się, dlaczego pragnę uratować sklep. Słuchaj więc — 

Wzięła głęboki wdech. — Dom Towarowy Loringa jest dzieckiem mojej 

rodziny. Jeśli dopuszczę do upadku sklepu, to tak, jakbym ją zniszczyła. Jeśli 

sprawię, Ŝe rozkwitnie na nowo, to nada to nowy sens ich Ŝyciu Wszystkich — 

dziadka, ojca, mamy. I powstanie takŜe spuścizna dla moich dzieci. 

Jej słowa zrobiły na nim wielkie wraŜenie. Bez wątpienia płynęły z głębi serca. 

— I jest coś jeszcze. — Uśmiechnęła się szelmowsko. — Chcę i muszę kopnąć 

Mike”a w sam wiesz, w co. 

background image

Wybuchnął śmiechem. Zapragnął objąć ją... Lecz nie mógł tego zrobić. Przy 

ograniczeniach, które sami sobie narzucili, była zupełnie poza jego zasięgiem. 

Jej twarz pojaśniała z emocji. Z oczu bił blaski determinacja. śądza pokonania 

Mike”a. Gotowa była walczyć do końca, do upadłego. A to oznaczało, Ŝe póki 

toczyła się ta wojna, on nie mógł wyjechać. Całkiem bez udziału świadomości 

uniósł dłoń, by odgarnąć jej włosy z czoła. I nim zorientował się co czyni, 

głaskał ją po policzku, pochylał się... zamierzał ją pocałować! A gdyby ją 

pocałował, na pewno zostałby na dłuŜej... 

— Muszę iść burknął. Zmusił się teŜ do cofnięcia ręki i odsunął o krok. 

Lisa stała nieruchomo. Tylko jej wielkie oczy lśniły W blasku księŜyca. 

— Dziękuję za wszystko — powiedziała cicho. — To był naprawdę cudowny 

wieczór. 

— Dla mnie teŜ — odparł. Wahał się jeszcze przez moment, po czym zniknął za 

węgłem domu. 

Lisa stała bez ruchu. Czuła Ŝal i gorycz. Nie chciał jej pocałować! Urok 

wieczoru prysł jak mydlana bańka. 

Wolno ruszyła schodami do drzwi. Na ganku stał wózek dla lalek z karteczką z 

napisem: „Dziecko na pokładzie”. Widocznie ktoś z przechodniów sądził, Ŝe 

naleŜy on do mieszkańca tego domu i przesunął go w bezpieczniejsze miejsce. 

Podeszła bliŜej, połoŜyła dłoń na uchwycie wózka. Było coś niezwykle 

smutnego w obrazie pościeli, nie uŜywanej poduszki. Nie było dziecka na 

pokładzie. 

Wzięła się w garść. Nie zamierzała pogrąŜać się w rozpaczy. Wyjęła klucze, 

otworzyła i lekko popchnęła drzwi. Dzień jej urodzin skończył się. Pora wrócić 

do domu. 

Z westchnieniem przekroczyła próg. 

background image

— Liso. 

Odwróciła się gwałtownie. Carson biegł ku niej pospiesznie, pokonując po dwa 

stopnie na raz. 

— Liso Zupełnie zapomniałem złoŜyć ci Ŝyczenia urodzinowe. 

W jego ciemnych jak noc oczach czaiło się nieznane. Lecz nic to! Objął ją 

mocno, gorączkowo. A ona uniosła ku niemu twarz w geście pełnym oddania. 

Pocałunek był mocny, niemal brutalny. Spadł na nią jak sztormowa fala na cichą 

plaŜę. Odebrał jej dech w piersiach, wystraszył... przeraził. A przecieŜ 

przylgnęła do Carsona, chłonąc Ŝar jego podniecenia, smakując uroczą słodycz 

pocałunku. Zdumiona budzącymi się w niej tęsknotami. 

Pragnął jej. Czuła jego poŜądanie. I jak nigdy przedtem, sama poŜądała Do 

diabła z poszukiwaniem odpowiedniego ojca dla jej dzieci! WaŜny był tylko 

Carson. Jego męski zapach, gwałtowne bicie serca. I jego gorące ciało tulące ją 

z taką mocą. 

Stało się to, czego Carson obawiał się najbardziej. Sprawy wymknęły mu się 

spod kontroli. Gwałtowność reakcji Lisy zaskoczyła go. W końcu, znali się 

dopiero jeden dzień. Im gwałtowniej ją całował, tym bardziej mu się poddawała. 

Przytuliła się do niego, przylgnęła mocno. Czuł, Ŝe nawet jego ciało wymyka 

mu się spod kontroli. Zupełnie jakby był nastolatkiem. Przeraził się. Podniósł 

głowę. A ona uniosła ku niemu zamglone spojrzenie. Uśmiechała się. 

Nie wiedział, co powiedzieć. Coś ścisnęło go za gardło. Wargi wyschły mu 

nagle na wiór. Ten pocałunek był jak objawienie. Pociągała go od dawna; Od 

pierwszej chwili. Ale ten pocałunek przyszedł odrobinę zbyt późno i wywołał w 

nim tylko poczucie winy. 

Lisa spoglądała na niego pytająco. Nie mogła zrozumieć, co wywołało na jego 

twarzy wyraz takiego udręczenia. Milczał. A ona nie chciała odezwać się 

pierwsza. 

background image

Jego duŜe dłonie wciąŜ spoczywały na jej ramionach. Powoli przytulił ją i 

pochylił się, szepcząc wprost do ucha: 

— Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Liso. 

Poczuła łagodne muśnięcie jego ust na policzku... I Carson zniknął w 

ciemnościach. Tym razem na dobre. 

A ona stała nieruchomo, czując nadal ciepło jego dotyku. Tak czy inaczej, były 

to najwspanialsze urodziny w jej Ŝyciu. 

 

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

 

Na stojącym opodal basenu metalowym stoliku leŜał bilet lotniczy. Dzień był 

upalny i wokół basenu zgromadził się wcale pokaźny tłumek. Ludzie śmiali się i 

pokrzykiwali ale Carson prawie nie słyszał ich głosów. 

Na Tahiti, w jedną stronę W zamyśleniu gładził palcami gładkie, kolorowe 

tekturki biletu lotniczego. Rezerwacja potwierdzona Wszystkie opłaty 

uregulowane Był gotów do wyjazdu 

Minęły juŜ dwa tygodnie od dnia, w którym zdecydował, ze musi wyjechać na 

wyspy najszybciej, jak tylko będzie to moŜliwe. Przez te dwa tygodnie pracował 

ramię w ramię Lisą Loring. I było dokładnie tak, jak obiecała — bez reszty 

pochłonięci byli pracą. Czarująca, uwodzicielska kobieta, z którą odwiedził 

ś

ółtego Krokodyla, istota, której czar przeraził się tak bardzo, Ŝe omal nie 

zrezygnował z urodzinowego pocałunku, by nie znaleźć się W sytuacji bez 

wyjścia, ta właśnie kobieta zniknęła bezpowrotnie Zastąpiła ją Lisa w wielkich, 

okrągłych okularach, komenderująca energicznie i tryskająca ciągle nowymi 

pomysłami 

background image

Najzabawniejsze było to, ze nie uspokoiło go to wcale Nadal czuł jasno i 

wyraźnie, Ŝe powinien wyjechać na Tahiti najszybciej jak się da. 

Było w niej coś, czemu nie potrafił się oprzeć. Nie mógł wprost uwierzyć, Ŝe po 

tylu latach znalazł się pod takim urokiem kobiety, która krytykowała jego 

pomysły, spoglądając na niego przez okulary upodabniające ją do wiejskiej 

nauczycielki. I, co gorsza, pragnącej wyjść za mąŜ i mieć dzieci. Jak w ogóle 

mogło do tego dojść?! 

Znany mu był widok męŜczyzn, którzy załoŜyli rodziny Smutni, zagubieni 

osobnicy krąŜący po supermarketach w poszukiwaniu odŜywek dla dzieci, licząc 

na elektronicznych kalkulatorach wydatki i zastanawiający się, czy po 

zapłaceniu czynszu wystarczy im pieniędzy do następnej wypłaty. Snuli się 

wśród półek w poplamionych mlekiem garniturach i udawali, Ŝe okropne 

zawodzenie, rozlegające się w całym sklepie, wcale nie po z popychanego przez 

nich wózka. 

Widział tych męŜczyzn i obchodził ich z daleka, śmiejąc się z nich ukradkiem, 

szczęśliwy na samą myśl, Ŝe on sam nigdy nie znajdzie się w tak ośmieszającym 

połoŜeniu. Nie był w stanie zrozumieć, jak moŜna samego siebie wystawić na 

takie tortury. Miłość odpowiedniej kobiety warta jest wiele, ale nie aŜ tyle. 

Stało się jednak coś dziwnego. Po raz pierwszy w Ŝyciu zaczął rozumieć, 

chociaŜ bardzo jeszcze niewyraźnie, jakie są powody tego, Ŝe męŜczyzna z 

własnej woli wyrzeka się wolności i Ŝeniąc się oraz zakładając rodzinę, popełnia 

społeczne samobójstwo. Były to jedynie mgliste przypuszczenia i z pewnością 

nigdy nie zdoła pojąć tego w pełni. A gdyby jeszcze mógł natychmiast przenieść 

się na Tahiti, cała ta sprawa w ogóle przestałaby go obchodzić. 

Zastanawiało go tylko jedno. Wiele miał w Ŝyciu przygód z kobietami. Całował 

je i uwodził. Był całowany i uwodzony. I czuł się wówczas cudownie. Lecz gdy 

spojrzał wstecz, uświadomił sobie, Ŝe wszystkie te romanse zlały się w jedno i 

stały się nie do odróŜnienia Nie pozostały mu po nich Ŝadne znaczące 

background image

wspomnienia. Czemu więc ten jeden, urodzinowy pocałunek Lisy odcisnął mu 

w duszy taki wyraźny, niepowtarzalny ślad? 

Z irytacją spojrzał na licznych mieszkańców osiedla i ich gości, siedzących 

dookoła basenu. Dostrzegł przechodzącą nie daleko Sally. Pomachała mu ręką. 

Odwzajemnił pozdrowienie. Lecz prędko odwrócił głowę, by dziewczyna nie 

odniosła wraŜenia, Ŝe zachęca ją do rozmowy. Westchnęła, wzruszyła 

ramionami i podeszła do grupki roześmianych młodzieńców. Oni jej nie 

zniechęcali. 

Tymczasem Carson wymyślał sobie w duchu od najgorszych. 

Czuł, Ŝe postępuje głupio. PrzecieŜ to właśnie Sally była taką kobietą, jakiej 

potrzebował. Na krótki, przelotny romans. Do tego był przyzwyczajony i było 

mu z tym dobrze. Co się więc z nim działo? Czemu nagle nie mógł zebrać się na 

odwagę? 

Opadł na leŜak i wystawił twarz na promienie słoneczne. Musiał stopniowo 

przyzwyczajać się do warunków panujących na Tahiti, gdzie słońce praŜyło 

bezlitośnie. Tam będzie pływał, łowił ryby na koralowej rafie i urządzał sobie 

wycieczki na otwarty ocean. 

Wtem stanęła mu przed oczami Lisa. I jej śliczne, ciemne oczy. Jak teŜ 

wyglądałaby Lisa na Tahiti? Czy wyrzuciłaby precz wielkie, okulary? 

Wdziałaby spódniczkę z trawy nie, lepiej sarong. W rozpuszczone włosy 

wpięłaby pachnące orchidee. Miałaby nagie ramiona i bose stopy. Z 

przymkniętymi oczami rozkoszował się tym obrazem. AŜ do bólu. Ci 

wyspiarze! Oni wiedzą, jak Ŝyć. GdybyŜ tak mógł zabrać Lisę na Tahiti.. 

— Hej, proszę pana. 

Znał ten głos. Otworzył jedno oko. TuŜ przed nim, trzymając na rękach Ŝółtego 

kota, stała Michi Ann Nakashima. Zrezygnowany, zamknął oko. Miał nadzieję, 

background image

Ŝ

e dziewczynka uzna, Ŝe jej znajomy śpi. LeŜał bez ruchu, oddychając równo i 

powoli. 

Ale Michi nie dała się nabrać. 

— Hej, proszę pana — powtórzyła nieco głośniej. 

Otworzył oczy. 

— Nazywam się Carson — oznajmił ponuro — Carson James. 

— Hej, panie Carsonie James — powtórzyła. — Czy moŜe pan pomóc mojemu 

kotkowi? 

Popatrzył na ogromne kocisko. Nieruchome, Ŝółte oczy patrzyły nań 

złowieszczo. Carson skrzywił się. Co jeszcze mógłby zrobić dla tego zwierzaka? 

— Co tym razem stało się staremu Jake”owi? — spytał z ociąganiem. . . 

— Skaleczył sobie łapkę — odparła. — Czy mógłby pan ją obejrzeć? 

Carson nerwowo poprawił się na leŜaku. Ślady zadrapań z jego rąk jeszcze nie 

całkiem zniknęły. Wkoło basenu siedziało wielu innych dorosłych. Czemu ta 

mała zawsze przychodziła właśnie do niego? 

— No, nie wiem, Michi Ann. — Carson grał na zwłokę — Twój kot bardzo 

mnie nie lubi. 

— Wcale nie, proszę pana. Wielkie, brązowe oczy patrzyły z ufnością. — On 

właśnie lubi tylko pana. 

— Lubi — Spojrzał w rozgniewane ślepia raz, potem drugi. Czy zwierzę moŜe 

ś

miać się z człowieka? Zmarszczył brwi. 

— Czemu nie zwrócisz się z tym do mamy, Michi? — spytał. 

— Kobiety są znacznie lepszymi pielęgniarkami. 

— On lubi pana. 

— CzyŜby? — Napotkał jej wzrok. — No dobrze — zgodził się wreszcie. 

background image

Wydało mu się, Ŝe kot uśmiechnął się samymi kącikami warg. Chyba zaczynam 

wariować! pomyślał Carson. PrzecieŜ to tylko zwierzę! Zacisnął mocno usta. 

— Trzymaj go mocno — rozkazał dziewczynce — Spróbuję go obejrzeć. 

 

Gryząc koniec pióra, Lisa kątem oka obserwowała Carsona. Greg jednostajnym, 

cichym głosem omawiał z nim raporty finansowe i pięcioletni plan wyjścia z 

kryzysu. WciąŜ wracał przy tym do spraw, które poruszali juŜ setki razy i które 

dawno prze stały ją interesować. Martin Schultz, kierownik zaopatrzenia, 

przysypiał w kącie, Terry rozwiązywała krzyŜówkę, a Carson niecierpliwie 

bębnił palcami po okładce notesu. Wszystko, o czym mówił Greg, Lisa juŜ znała 

na pamięć. Opracowany przez Grega i Carsona plan zakładał zwolnienie części 

personelu, wzmocnienie działu reklamy i ograniczenie asortymentu towarów. 

Tymczasem ona juŜ dawno podjęła decyzję, które z tych zamierzeń gotowa jest 

rozwaŜyć, a które odrzucić. Kategorycznie. 

Jeszcze nie wymyśliła sposobu, w jaki im to powie. Sama nie potrafiła do końca 

wyrazić słowami, co chodziło jej po głowie, ale jednego była pewna: będzie 

działała w zupełnie nowy sposób. Na pewno wielu ludziom się to nie spodoba. 

Ale w końcu to był jej dom towarowy. Czy ktoś mógłby temu zaprzeczyć? 

Utonąć lub dopłynąć! Tak to mniej więcej wyglądało. Albo jej plan powiedzie 

się, albo Dom Towarowy Loringa przestanie istnieć. W kaŜdym razie musiało to 

być mocne uderzenie. I to natychmiast. Coś absolutnie nowego, co tchnęłoby 

nowe Ŝycie w zatęchłe, pokryte starymi pajęczynami wnętrze jej domu 

towarowego. A potem... Potem będzie mogła zająć się swoimi sprawami 

osobistymi. 

Znów spojrzała na Carsona. Tego dnia wydawał się wyjątkowo przystojny w 

granatowej marynarce i szarych spodniach. Tylko na nosie miał okropne, świeŜe 

zadrapania. Przyszło jej na myśl, Ŝe moŜe miał jakiś wypadek albo wdał się w 

background image

bójkę. Lecz nie zapytała go o to. Postanowiła nie wtrącać się w jego prywatne 

sprawy, 

Podniósł głowę i spostrzegł, Ŝe jest obserwowany. Lisa skrzy wiła się i szybko 

odwróciła wzrok. ZasłuŜył sobie na to. Jak się dobrze zastanowić, to tylko jej 

szkodził. 

No, moŜe nie w planach ratowania sklepu. W tej kwestii jego rady były 

rzeczywiście niezwykle przydatne. 

Na czym zatem polegał problem? OtóŜ najwięcej szkód spowodował Carson w 

jej Ŝyciu uczuciowym, które jak płomień usiłowała rozniecić z popiołów 

zaniedbania.. Prawdę mówiąc, odkryła nie tak dawno, Ŝe w mieście było 

całkiem sporo całkiem niezłych kandydatów na męŜów. Gdy zaczęła 

uczestniczyć w róŜnych przyjęciach i spotkaniach, zaczęła takŜe spotykać 

męŜczyzn stanu wolnego. Bardzo przystojnych nawet. MęŜczyzn, którzy 

rozwiedli się albo zapomnieli oŜenić. Tych, którzy stracili Ŝony i tęsknie 

rozglądali się za damskim towarzystwem. Takich, którzy osiągnęli wiek, w 

którym wypadałoby się juŜ ustatkować. Mogłaby być w siódmym niebie. 

MoŜliwości cisnęły się ze wszystkich stron. 

Staje jednak gdzieś tam w tle czaił się Carson. Wracał raz po raz jak wyrzut 

sumienia. 

Tak było równieŜ poprzedniego wieczora. Uczestniczyła w zorganizowanej 

przez burmistrza degustacji win. Przez cały czas dotrzymywał jej towarzystwa 

dentysta, Andy Douglas. śona zostawiła go i wyjechała. Zamierzała zrobić 

karierę artystyczną na Broadwayu. Andy był interesującym męŜczyzną i miał 

ujmujący uśmiech. W pewnym momencie podszedł, by napełnić jej kieliszek. A 

stało się to w chwili, gdy usiłowała właśnie wylać jego zawartość do wazonu. 

Wybuchnęli śmiechem. Andy zaczął prawić jej komplementy, zalecać się. Być 

moŜe innego wieczoru mogłoby coś z tego wyniknąć. Lecz gdy właśnie 

background image

flirtowała z Andym w najlepsze, dostrzegła Carsona. Stał oparty o ścianę i 

przyglądał się jej z daleka. 

Nie zbliŜał się do niej ani nie zagadywał. Lecz juŜ do końca wieczoru nie mogła 

odpędzić od siebie obrazu jego mrocznej twarzy i jarzących się błękitnych oczu. 

Ś

miała się głośno, ale cała radość z niej uszła. Biedny Andy. Przypuszczalnie 

nigdy nie zrozumie, dlaczego odrzuciła jego zaproszenie na kolację. A im dłuŜej 

o tym myślała, tym mniej sama to rozumiała. 

Tyle razy powtarzałeś, Ŝe wprost nie moŜesz doczekać się wyjazdu na Tahiti, 

rozmyślała, obserwując siedzącego po drugiej stronie stołu konferencyjnego 

Carsona. A więc mam dla ciebie, mój drogi, niespodziankę. Ja czekam na ten 

dzień równie niecierpliwie. 

Następnego dnia po ich wyprawie do Zółtego Krokodyla Lisa wierzyła jeszcze• 

naiwnie, Ŝe Carson zmieni się i Ŝe ona potrafi go zmienić. Wydawało się jej, Ŝe 

potrafi, jak jej matka, urobić kaŜdego męŜczyznę wedle swojej woli. 

Lecz Carson zgotował jej przykrą niespodziankę. Dobitnie jej wykazał, Ŝe jego 

urobić się nie da. Nie zmienił się ani odrobinę. Nie chciał się zmienić. Zresztą, 

po co miałby to robić? Był naprawdę szczęśliwy taki, jaki był — niespokojny 

duch, nieujarzmiony. Niech robi, co chce! 

— Przepraszam, panno Loring. — Głos Carsona wyrwał ją z zamyślenia. — 

Ogromnie mi przykro, Ŝe przerywam pani rozmyślania, ale chciałbym rzucić 

okiem na te zestawienia, które przycisnęła pani łokciem. 

— AleŜ proszę bardzo, panie James — odparła takim samym, sztucznie 

wytwornym tonem. Przesunęła po stole w jego stronę stos skoroszytów. — Jeśli 

będę mogła jeszcze czymś panu słuŜyć, proszę się nie krępować i śmiało 

powiedzieć mi o tym. 

Niebieskie oczy pociemniały. Pragnęła uciec od ich spojrzenia, lecz nie mogła 

pozwolić sobie na to. Tak to wyglądało juŜ od wielu dni, Rozmawiali w sposób 

background image

niesłychanie uprzejmy, ale zawsze w jakimś momencie jedno z nich czyniło 

sarkastyczną uwagę, doprowadzając drugie do szału. Chwilami wydawać się 

mogło, Ŝe toczyli jakąś długą, podjazdową wojnę. Tyle tylko, Ŝe oboje nie 

wiedzieli, o co walczą. 

To była prawda. Zupełnie do siebie nie pasowali. 

To była tragedia. Nigdy przedtem Lisa nie spotkała Ŝadnego męŜczyzny, 

którego pocałunek zrobiłby na niej takie wraŜenie. Na samo wspomnienie ciarki 

przebiegały jej po plecach. Wie działa, Ŝe nie zazna czegoś podobnego z innym 

męŜczyzną. 

Gdyby tylko był troszeczkę inny. GdybyŜ pojawił się choćby cień nadziei na to, 

Ŝ

e Carson zmieni zdanie i zacznie dostrzegać uroki Ŝycia rodzinnego. Ale 

wiedziała, Ŝe jego irytujący sposób bycia był bez wątpienia tarczą, wręcz 

pancerzem, który miął uchronić go przed taką ewentualnością. I dlatego ona 

odwdzięczała się podobnym zachowaniem. 

Ale gdybyŜ tylko... gdyby. . Przymknęła oczy. Carson stanął jej przed oczami 

jak Ŝywy. W tweedowym garniturze. Taki czuły i dobroduszny. Na kominku 

huczy ogień. Z hallu dobiega śmiech. Do pokoju wpadają dzieci. Troje. W 

białych, flanelowych piŜamach. Tatuś Carson uśmiecha się i wyciąga ku nim 

ramiona, a one pędzą do niego, piszcząc z radości... 

— Liso? Liso? — Greg delikatnie potrząsał ją za ramię. — Dobrze się czujesz? 

Popatrzyła na niego mętnym wzrokiem, z Ŝalem Ŝegnając wyczarowaną w 

wyobraźni scenę. Greg przyglądał się jej z uwagą. Jak zresztą i pozostali 

siedzący przy stole. 

— Przepraszam. Jestem chyba trochę przemęczona — usprawiedliwiała się z 

niewyraźnym uśmiechem. — MoŜe skończylibyśmy naradę? Wrócimy do 

sprawy jutro. 

background image

Cichy pomruk aprobaty zmieszał się z szelestem składanych papierów i 

pakowanych dokumentów. Lisa wstała pierwsza. Z całym naręczem opasłych 

rejestrów ruszyła do drzwi. Nim się jednak zorientowała, znalazł się u jej boku 

Carson. 

— Za duŜo pracujesz, za cięŜko — powiedział z przyganą w głosie. — 

Powinnaś wziąć kilka dni wolnego. Musisz wypocząć. 

Kto? Ja? — Spojrzała na niego ponad stosem dokumentów. 

— O mnie się nie martw. Jestem wypoczęta. 

— 0, tak — mruknął kpiąco. Czekali na windę. Stanął tuŜ przed nią. — Tych 

sześciu godzin snu dziennie nie liczę — powiedział. — Tobie potrzeba 

odmiany.  Musisz oderwać się od tego wszystkiego, przestać myśleć o 

interesach. — Zawahał się przez moment. — Co robisz dziś wieczorem? Nie 

poszłabyś ze mną na małą kolacyjkę? 

Stała bez słowa. Po raz pierwszy od tak dawna w ogóle wspomniał o wspólnego 

wyjścia. Serce zabiło jej mocniej. Pokusa była tak silna. Kolacja we dwoje. 

Rozmowa, śmiech, moŜe jeszcze jeden pocałunek. ZadrŜała. 

Odetchnęła głęboko i odrzekła jednym tchem: 

— Tak mi przykro. Jestem dziś zajęta. 

Jego oczy błysnęły niebezpiecznie, aŜ ją zmroziło 

— Wybierasz się na kolację z Andym Douglasem, prawda - spytał cicho przez 

zaciśnięte zęby. 

Doskonale wiedziała, co powinna odpowiedzieć. Lecz nie zdobyła się na to. 

— To nie twoja sprawa — rzuciła tylko — Ale wiedz, Ŝe nie wybieram się z 

nim. 

— Słyszałem, jak zapraszał cię wczoraj wieczorem — powiedział z gniewem 

Carson. 

background image

Popatrzyła nań zimno. 

— Przeoczyłeś najwyraźniej ten moment, w którym mu odmówiłam. 

— Nie lubisz go? — Wyraźnie nadal jej nie wierzył. 

- Ja.. lubię go. Nawet bardzo. — Lisa popatrzyła mu prosto w oczy. 

Westchnął głęboko. 

— To dlaczego nie umówiłaś się z nim dzisiaj? 

Powinna była powiedzieć mu, Ŝe to nie jego sprawa, i nakazać mu zostawić ją w 

spokoju. I nie podsłuchiwać. Nie wykrztusiła jednak ani słowa. Stała 

nieruchomo, wpatrzona w jego błękitne oczy. Udawanie nie miało sensu. Nawet 

w obronie własnego honoru. Mogła, rzecz jasna, buntować się, walczyć, lecz w 

imię czego? Gdyby potrafił odgadnąć jej myśli, gdyby umiał wyczytać je z jej 

oczu, wiedziałby, dlaczego nie mogła umówić się z Andym. Ciekawe, czy go to 

w ogóle obchodziło?  

Nadjechała winda. Lisa odwróciła się i weszła do środka. Carson nie poruszył 

się, a ona nie czekała na niego. W końcu mógł zjechać inną windą. Albo zejść 

schodami. Nie dbała o to, co zrobi. 

Następnego ranka znowu zebrali się wokół stołu konferencyjnego. Lisa była 

trochę poirytowana i zniecierpliwiona. Wszystkie szczegóły juŜ 

przedyskutowali. Wszelkie obliczenia zostały dokonane, a wyniki skrzętnie 

zapisane. Tabele i wykresy sporządzono i przestudiowano na wszystkie moŜliwe 

sposoby. Był juŜ najwyŜszy czas, by sprecyzować ostateczny plan. I realizować 

go. 

Popatrzyła na Carsona. Jak długo jeszcze będzie uczestniczył w tych 

spotkaniach? Co się z nią sianie, gdy zabraknie go w pobliŜu? ZauwaŜyła, Ŝe 

odruchowo wysuwał i chował do kieszeni bilet lotniczy. Nosił go stale przy 

sobie. Jak talizman. MoŜe i jej przydałby się jakiś amulet? 

background image

— Co to za wrzawa? Co tam się dzieje? 

Dopiero okrzyk zirytowanego Grega zwrócił jej uwagę na podniesione głosy 

dochodzące zza drzwi. Zadowolona z nie przewidzianej przerwy, podniosła się 

szybko. 

— Zaraz to wyjaśnię — oznajmiła i ruszyła do drzwi. W korytarzu, jak zwykle z 

małą Becky na ręku, stała Garrison. Rozgorączkowana, opowiadała coś 

sekretarce i zgromadzonym urzędnikom. 

— O co chodzi, Garrison? Co się stało? — spytała Lisa. 

Garrison podbiegła do niej z wypiekami na twarzy. 

— Och, panno Loring, nie uwierzy mi pani! Wracam właśnie od Kramera. 

Sprowadzili tam niedawno modeli.., Ŝywe manekiny, prawda? I wie pani co?! 

Teraz są tam modelki, Prawie gołe! Przysięgam. Mają na sobie kostiumy bikini 

albo koronkową bieliznę... Przechadzają się, uśmiechają, pokazują, co mają na 

sobie i opowiadają w którym dziale moŜna to kupić. Ale wie pani, co jest 

najlepsze? Większość z nich ma na sobie tylko te wąziutkie sznureczki. To co 

one właściwie reklamują?! 

— Wygląda na to... — Lisa nie wiedziała, jak zareagować. 

— No właśnie. Ciekawe, co będzie dalej i co jeszcze wymyśli Kramer? — 

paplała podniecona Garrison — Zaraz pójdę tam znowu. Nie chce pani 

popatrzeć? 

Lisa stała bez ruchu, kompletnie zdruzgotana. 

— Ja.... nie teraz, dziękuję — wybąkała — A przy okazji, Garrison, kiedy 

zamierzasz wrócić do pracy? 

Dziewczyna przytuliła dziecko i westchnęła cięŜko. 

— Chciałabym wrócić do pracy jak najprędzej, panno Loring. Ale u mnie w 

domu wszyscy teraz wychodzą na całe dnie, a ja nie chcę zostawiać Becky z 

background image

obcymi. Gdy tylko znajdę kogoś zaufanego... — Pomachała Lisie ręką idąc w 

stronę windy. 

Lisa wróciła do gabinetu. Wszyscy, oczywiście, słyszeli no winy Garrison. 

Wokół stoki toczyła się oŜywiona rozmowa. Lisa mogłaby przysiąc, Ŝe 

przynajmniej dwa razy usłyszała słowo „bikini”. Carson odchrząknął i unikając 

jej spojrzenia, po wiedział: 

— Obawiam się Ŝe będę musiał... wyjść na chwilę. Mam coś do zrobienia. 

Lisa aŜ Ŝachnęła się na tak ewidentną nielojalność. Gwałtownym ruchem 

połoŜyła dłonie na jego teczce. 

— Idziesz do Kramera, prawda? — rzuciła oskarŜycielsko. 

— A jeśli tak, to co? — Carson spojrzał gdzieś w bok. 

— Wprost nie mogę uwierzyć, Ŝe jesteś taki niedojrzały. Tak cię pociągają 

półnagie modelki? 

Jego oczy zabłysły zwycięsko. 

— Przeszkadza ci to? — spytał uprzejmie. Przeszkadzało. Jeszcze jak! Ale 

prędzej umarłaby, niŜby przy znała się do tego. 

— Oczywiście, Ŝe nie! Po prostu nie zdawałam sobie sprawy, Ŝe jesteś aŜ tak 

niedojrzały. 

Z błyskiem w oku wolno pokiwał głową. 

— Potrafię być bardzo dojrzały — zapewnił ją — w zaleŜności od okoliczności. 

To jedna z waŜniejszych cech mojego charakteru. 

— W to nie wątpię. — Popatrzyła dookoła i uświadomiła sobie, Ŝe zebrani 

przysłuchują się im wyjątkowo uwaŜnie. — No cóŜ. Idź, skoro musisz — 

niedbale machnęła ręką. 

Połowa z tych modelek to bez wątpienia twoje przyjaciółki, dodała w myśli. 

background image

Gdyby nie pozostali obecni, powiedziałaby to na głos. A więc zmierzyła go 

tylko wyniosłym spojrzeniem i rzuciła: 

Pozdrów ode mnie Mike”a. 

Ruszył do drzwi, lecz zatrzymał się w pół drogi. Spojrzał jej prosto w twarz. 

Zastanawiał się chwilę, po czym, z pewnym ociąganiem, powiedział: 

— Słuchaj, powinnaś się sama przekonać, o co tam naprawdę chodzi. Ktoś 

powinien jednak patrzeć konkurencji na ręce, prawda? 

Miał rację. Ona sama po raz ostatni była w sklepie Kramerów chyba jeszcze 

jako małe dziecko. W jaki więc sposób ma walczyć z czymś, czego nawet nie 

widziała? 

— Masz rację — przyznała. Uśmiechnęła się do niego, a on odwzajemnił 

uśmiech. — Idę z tobą. 

— Doprawdy? — Carson nie mógł ukryć satysfakcji. 

— Jak najbardziej — przytaknęła. 

Oboje jakby w ogóle zapomnieli o świadkach ich rozmowy. Zupełnie nie 

zwracali na nich uwagi. 

— No to chodźmy — zadecydował, biorąc ją za rękę. Wyszli. Początkowo Lisa 

twierdziła, Ŝe pójdzie do Kramera otwarcie, nie kryjąc się jak szpieg, za jakiego 

wzięła Carsona przy pierwszym spotkaniu. Lecz ostatecznie zmieniła zdanie. 

Czułaby się bardzo niezręcznie, gdyby Mike ją zobaczył. 

Z przebraniem nie będzie Ŝadnych kłopotów — zauwaŜył Carson. — Jesteś 

przecieŜ właścicielką duŜego sklepu. 

Ostatecznie zdecydowała się na perukę z czarnych, nastroszonych loczków, 

ciemne okulary słoneczne i sztuczne futro. Carson równieŜ wybrał okulary, a do 

tego czapeczkę baseballową z duŜym daszkiem i skórzaną marynarkę. Gdy 

background image

przechodzili obok stoiska z biŜuterią, nie mogli oprzeć się pokusie i 

wypoŜyczyli złote obrączki. 

— Jesteśmy państwo Candy i Chet Barkerowie z Las Vegas zaanonsował 

Carson i oboje wybuchnęli śmiechem. — Przyjechaliśmy w odwiedziny do 

ciotki. 

Wsunął jej obrączkę na palec. Zachichotała. Poczuła się jak uczniak na 

wagarach. 

Przeszli przez ulicę i wmieszali się w tłum cisnący się do sklepu Kramera. Sam 

widok tego tłumu działał przygnębiająco wobec kompletnego braku klientów w 

stoiskach Domu Towarowego Loringa. 

Gdy znaleźli się wewnątrz, miny im zrzedły. To było prawdziwe zaskoczenie. 

Ś

wiatła, barwy i kakofonia dźwięków otaczały ich zewsząd. Przytłaczały. W 

kaŜdym kącie ustawiono monitory, w których moŜna było bez przerwy oglądać 

koncerty muzyki rockowej. Wszędzie powiewały transparenty z napisami i 

kolorowymi symbolami, informującymi o sprzedawanych towarach. Co chwila z 

ogromnych głośników rozlegał się rozentuzjazmowany głos i rzucając 

dowcipami, zapraszał do wzięcia udziału w wyprzedaŜy róŜnych towarów. A 

modelki rzeczywiście robiły wraŜenie, jak to opisała Garrison. Ubrane w 

półprzezroczyste ciuszki, tańczyły w rytm głośnej muzyki. Publiczność była 

nimi zachwycona. To był dzień Kramera! Kramer nie ma sobie równych! 

— Zostaliśmy z tyłu — powiedziała Lisa cichym głosem, trzy mając się 

ramienia Carsona. — I to bardzo, bardzo daleko. 

Kiwnął głową. Nie ośmielił się wyznać jej tego właśnie tu, lecz on sam stracił 

resztkę nadziei. Mike Kramer był prawdziwym geniuszem promocji i reklamy. 

Czym Lisa mogłaby go pokonać? Zastanawiał się właśnie, jak ją pocieszyć i 

podtrzymać na duchu, gdy zza pleców dobiegł go głos: 

— Proszę pana. Pamięta mnie pan? 

background image

Odwrócił się i stanął twarzą w twarz z małą właścicielką Ŝółtego kota, sąsiadką 

z osiedla. Jak zwykle patrzyła na niego z wielką ufnością. I po co mu to 

przebranie! Zmarszczył się, niezadowolony. 

— Michi Ann. Jak mnie rozpoznałaś? 

Popatrzyła na niego z politowaniem. Jak moŜna zadawać tak niemądre pytania? 

— Zobaczyłam pana i przyszłam się przywitać — wyjaśniła rezolutnie. — 

Niech pan popatrzy na moje buty — z durną wskazała swoje nowiuteńkie 

lakierki. 

— 0! Są wspaniałe — bąknął Carson. Niezbyt orientował się w zasadach 

wychwalania nowych butów. śeby więc zejść z nie bezpiecznej ścieŜki, wskazał 

Lisę dziewczynce i przedstawił je sobie: 

— Michi Ann Nakashima, a to Lisa Loring. 

— Jak się pani miewa? zapytała grzecznie Michi Ann. — Czy ma pani kota? 

— Kota? — Lisa uśmiechnęła się. — Nie. Niestety, nie mam. 

— MoŜe pani mieć ślicznego kotka, jeśli tylko pani zechce. Są tu, na parterze, w 

stoisku ze zwierzętami. — Spojrzała na Carsona. — Pan teŜ powinien kupić 

sobie kota. 

Carson uśmiechnął się z przymusem. 

— Obawiam się, Ŝe nie mogę mieć kota, Michi Ann. Przeprowadzam się bardzo 

często. 

— To tak jak my, odkąd tatuś odszedł — Dziewc3ynka ze zrozumieniem 

pokiwała głową. Na chwilę cień smutku prze jej buzię. — Ale wie pan co? 

Dobrze, Ŝe mam Jake”a. Zawsze gdy przyjeŜdŜamy w nowe miejsce i jest mi 

smutno, bo nie znam nikogo, a to okropne, to zaraz wszystko jest w porządku, 

bo mój kot zawsze jest ze mną. On jest moim najlepszym przyjacielem. Pan teŜ 

by tak się czuł, gdyby pan miał kota takiego jak Jake. 

background image

— Obdarzyła Carsona uroczym uśmiechem. 

Na samą myśl, ze ktoś mógłby zasmucić to dziecko, Carson wściekle zacisnął 

pięści. Natychmiast stanęły mu przed oczyma obrazy z własnego dzieciństwa. 

Ukląkł i zdjął okulary, by bez przeszkód spojrzeć dziewczynce w oczy. 

- Ja takŜe jestem twoim przyjacielem, Michi Ann — powie dział cicho. Pamiętaj 

o tym, dobrze? Kiedykolwiek będę w tym mieście, zawsze moŜesz na mnie 

liczyć. Jak na Jake”a. 

— Jasne, proszę pana. Wiem. — Michi Ann z powagą skinęła głową — Mama 

mnie woła Do widzenia — I juŜ jej nie było 

Carson podniósł się powoli. 

— Sądziłam, Ŝe nie lubisz dzieci — zauwaŜyła Lisa, gdy wolnym krokiem 

ruszyli między stoiska. 

— Nigdy nie powiedziałem, Ŝe nie lubię dzieci. Przyznałem tylko, Ŝe wolę Ŝyć 

bez nich., 

— Rozumiem — uśmiechnęła się. Przeciskali się przez gęsty tłum. Carson 

połoŜył dłoń na ramieniu Lisy i kierował nią delikatnie. Bardzo jej się to 

podobało. Odpowiadała jej taka bliskość, zaŜyłość. Z niezrozumiałych 

powodów niekłamany sukces Kramera jakoś nie sprawiał jej spodziewanej 

przykrości. 

— Słuchajcie! Słuchajcie wszyscy! — rozległ się nagle ze wszystkich 

głośników głos Mike”a — Spotkał nas dzisiaj wielki zaszczyt. Lisa Loring, 

właścicielka Domu Towarowego Loring’a jest tutaj. Robi u nas zakupy! 

Dziękujemy, Liso! Ale ta czarna peruka zupełnie do ciebie nie pasuje, moja 

droga. Czemu nie odwiedzisz salonu piękności Kramera? Nasze dziewczyny 

zrobią cię tam na bóstwo. Hej, hej, Liso, to ja! 

background image

Carson z całej siły trzymał ją za rękę, gdy pędem ruszyła do wyjścia. Mełła w 

ustach przekleństwa, o których znajomość nigdy siebie nawet nie podejrzewała. 

A Carson zanosił się od śmiechu. 

 

— To wcale nie jest śmieszne! — krzyknęła. Uniosła kołnierz futerka, modląc 

się, by nikt więcej jej nie rozpoznał. — Nienawidzę go! Muszę pokonać tego 

drania, Carsonie. Muszę! 

Carson spowaŜniał. Po tym, co zobaczył dzisiejszego dnia i porównał z prącą 

minionych dwóch tygodni, zupełnie stracił wiarę, Ŝe w ogóle będzie to moŜliwe. 

Wrócili do sklepu. Pozbyli się futra, peruki i skórzanej marynarki. Wzrok Lisy 

przykuło migotanie obrączki na palcu. Carson zdjął juŜ swoją, schował ją do 

pudełeczka i przyglądał się Lisie uwaŜnie. Wyraźnie czekał, by pomóc jej w 

zdjęciu złotego krąŜka. W dziwnym odruchu zacisnęła pięść i ruszyła w stronę 

windy. Z obrączką na palcu, JuŜ po chwili zrobiło się jej głupio. Ale nie 

zamierzała się wycofać. ChociaŜ przez chwilę chciała pozwolić nieść się 

marzeniom. 

Carson wciąŜ stał przy stoisku z biŜuterią. Zastanawiał się przez moment. Złota 

obrączka pięknie błyszczała na czarnym aksamicie. Zupełnie niespodziewanie 

poczuł ukłucie dziwnej tęsknoty. 

— Zatrzymam ją jeszcze przez jakiś czas, dobrze — zwrócił się do stojącej za 

ladą Chelly. 

Ekspedientka wzruszyła ramionami, spoglądając spod długich, wytuszowanych 

rzęs. 

— Mam pana pokwitowanie, więc w razie potrzeby będę wiedziała, do kogo się 

zwrócić po pieniądze. — Chelly uśmiechnęła się łobuzersko. 

background image

Wsunął pudełko do kieszeni, odwrócił się nerwowo i omal nie wpadł na ścianę. 

Wytrąciło go to z równowagi jeszcze bardziej. Co się ze mną dzieje, do diabła?! 

pomyślał. Zabieram ślubną obrączkę! Po co, do cholery? Dlaczego? 

PoniewaŜ Lisa zabrała swoją. 

Tylko Ŝe to nie miało sensu. PrzecieŜ nie zamierzał się Ŝenić. Po co mu zatem ta 

obrączka? Najchętniej zwróciłby ją natychmiast, ale... brakło mu odwagi. Chelly 

szybciutko poinformowałaby o tym wszystkich.  

Stał przed otwartą windą nie mogąc zdecydować się, jak postąpić. Stałby tam 

zapewne jeszcze przez wiele godzin, gdyby nie pojawił się Greg. 

— No, to ruszajmy — powiedział. - Właśnie zadzwoniła do mnie Lisa. Zwołała 

jeszcze jedną konferencję w swoim gabinecie. 

Carson bez słowa wszedł do windy. Obrączka w kieszeni paliła go Ŝywym 

ogniem. 

Lisa juŜ na nich czekała. Krótko zrelacjonowała wszystkim, co zobaczyła u 

Kramera, po czym stwierdziła ponuro: 

 

Zniszczą nas. Wygląda na to, Ŝe nie mamy Ŝadnych szans, by im dorównać. 

Próbując stworzyć coś równie efektownego, hałaśliwego i nachalnego, zawsze 

pozostaniemy tylko marnymi naśladowcami. I dlatego... — przerwała i sięgnęła 

po szklankę. — I dlatego postanowiłam, Ŝe pójdziemy zupełnie inną drogą. Kra- 

mer postawił na blichtr, na hałaśliwą i beztroską młodość. My postawimy na 

rodzinę. Myśląc perspektywicznie, uwaŜam, Ŝe to właśnie rodzina stanowi dla 

wielu ludzi element najtrwalszy. 

 

background image

Dokoła stołu rozległy się niezdecydowane pomruki. Była pewna, Ŝe nie zdoła od 

razu przekonać zebranych do swojej wizji. Brnęła jednak dalej, wyłuszczając 

szczegóły swego planu. 

— Po pierwsze, zmienimy nazwę sklepu na Centrum Rodzinne Loringa. KaŜdy 

dział zorganizujemy tak, Ŝeby jak najlepiej słuŜył potrzebom rodziny. 

Otworzymy przedszkole dla dzieci pracowników. MoŜe równieŜ i dla dzieci 

klientów? W dziale niemowlęcym zatrudnimy wykwalifikowaną pielęgniarkę, 

która będzie szkoliła matki w opiece nad niemowlętami. W dziale dziecięcym 

zatrudnimy psychologa, który będzie równieŜ redagował pismo i prowadził w 

nim kolumnę porad. Naszym celem będzie stworzenie miejsca, w którym 

współczesna rodzina będzie mogła zaopatrzyć się we wszystko, co jest jej 

niezbędne. A przy okazji, zamiast zwalniać połowę personelu, obniŜymy ceny 

do rozsądnego minimum i postaramy się jak najbardziej zwiększyć obroty. 

Przez następną godzinę tłumaczyła i wyjaśniała wszystkie szczegóły swego 

pomysłu. Starała się dać swoim partnerom moŜliwość gruntownego 

przemyślenia wszystkich jej zamierzeń i sprecyzowania opinii. Stale miała 

jednak wraŜenie, Ŝe nikt z obecnych nie palił się specjalnie do realizowania jej 

planu. 

Poczuła cień zwątpienia, lecz wciąŜ trwała przy swoim. Bo tak naprawdę nie 

widziała innego wyjścia. 

— Myślę, Ŝe wyjaśniłam juŜ wszystko — zakończyła. — Jestem zaproszona na 

obiad klubu rotariańskiego do Le Chateau. Muszę juŜ iść. Przemyślcie, proszę, 

wszystko, a jutro rano przedyskutujemy to raz jeszcze. 

Bardzo chciała poznać opinię Carsona. Lecz Z jego twarzy nie mogła wyczytać 

niczego. Równie dobrze mógł był w ogóle nie zdejmować ciemnych okularów. 

Ale teraz właśnie z jego opinią liczyła się najbardziej. 

background image

Carson wstał i zbierał swoje rzeczy. Przez moment Lisa po myślała, Ŝe wyjdzie, 

nie odezwawszy się ani słowem. Lecz gdy wstała, zbliŜył się do niej i szepnął do 

ucha: 

— Postanowiłaś za wszelki cenę wykorzystać swoją obsesję na punkcie rodziny 

dla ratowania firmy, co? 

Spojrzała nań hardo, gotowa odeprzeć atak. Lecz w jego oczach pojawił się cień 

uśmiechu. 

— Zrealizuj swój plan. Musi ci się to udać, Liso — powiedział. 

— Szkoda, Ŝe nie będę mógł zobaczyć, jak ci się powiodło. 

Wyszedł, nie mówiąc juŜ nic więcej. Lisa stała bez ruchu, oniemiała. Ulga 

walczyła w niej ze zwątpieniem. Nie moŜesz teraz wyjechać - pomyślała. Nie 

teraz. Gdy wszystko wisi na cienkim włosku. Poczuła ogromny cięŜar w 

piersiach. CóŜ ona pocznie bez niego? 

Carson wpatrywał się w trzymaną szklankę z przekonaniem, Ŝe będzie gorzko 

Ŝ

ałował tego, na co się zdecydował. Czuł w duszy dziką ochotę na zrobienie 

czegoś szalonego... 

Znajdował się na patio Le Chatoeu najlepszej restauracji w okolicy, gdzie klub 

rotariański wydawał swój do roczny obiad. Byli tu wszyscy liczący się w 

mieście ludzie. Gerald Horner, największy przemysłowiec, wykładał mu właśnie 

z zapałem coś na temat rozwoju terenów nadbrzeŜnych. Carson jednak nie 

słuchał go wcale. Wszystkie jego myśli zajęte były Lisą. Stała po drugiej stronie 

patio, nie opodal fontanny, otoczona wianuszkiem męŜczyzn. Nie mógł oderwać 

od niej oczu. 

Po co w ogóle przyjechał na ten obiad? 

Początkowo sądził, Ŝe będzie mógł ją wesprzeć. Była przecieŜ od niedawna w 

tym mieście. Mógł przedstawić ją temu i owemu, ułatwić nawiązanie 

kontaktów. Okazało się jednak, Ŝe jego obecność była zupełnie zbyteczna. 

background image

MęŜczyźni ciągnęli ku niej jak ćmy do światła. Doskonale dawała sobie radę 

sama. Po co więc został? śeby zjeść jeszcze jeden marny obiad? Słuchać 

gadaniny ludzi, z którymi nie miał ochoty rozmawiać, o sprawach, które nie 

obchodziły go ani trochę? 

Patrzył na Lisę. Śmiała się serdecznie, odchylając do tyłu głowę. Dano sygnał 

do rozpoczęcia obiadu i wszyscy zaczęli łączyć się W pary, by ruszyć do sali 

jadalnej. Teraz pewnie Lisa przebiera w propozycjach, pomyślał. Zaraz 

zadecyduje, kto będzie jej towarzyszył przy stole. Nerwowo przesunął dłonią po 

włosach. Usiłował nie patrzeć w jej stronę. CóŜ go to w końcu obchodzi? Niech 

sobie siedzi, obok kogo chce. Co za róŜnica. 

Jednym haustem opróŜnił szklankę i skrzywił się okropnie. Kogo próbował 

oszukiwać? Jeśli to nie robiło mu Ŝadnej róŜnicy, to po diabła tu sterczał? Tak! 

Obchodziło go to. Chciał być z nią. Czemu więc nie ruszył nawet palcem, Ŝeby 

ją do tego skłonić?! 

Lisa uniosła rękę, by wsunąć za ucho niesforny kosmyk. Na jej palcu zamigotała 

złota obrączka. 

— Eureka — szepnął, uśmiechając się do siebie. Wsadził rękę do kieszeni. Tak, 

była tam ślubna obrączka. Wsunął ją na palec, kiwnął głową do  

zdezorientowanego Geralda, rzucając zdawkowe przeprosiny i zaczął przeciskać 

się przez otaczający Lisę tłumek. 

Gdy znalazł się obok Lisy napotkał jej zdumiony wzrok. Jej jasne włosy lśniły w 

blasku świateł jak aureola. Miała na sobie sukienkę podkreślającą jeszcze jej 

urodę. Poczuł tęsknotę tak silną, Ŝe aŜ odbierającą dech w piersiach. Dopiero po 

chwili odzyskał zdolność mówienia. Przecisnął się do niej, zupełnie nie 

zwracając uwagi na głośne pomruki niezadowolenia. 

background image

— Panowie wybaczą — zaczął uprzejmym tonem. Kierował na prawo i lewo 

uśmiechy pełne pewności siebie, której tak naprawdę nie miał zbyt wiele. — 

Obawiam się, Ŝe muszę domagać się od panów ustąpienia mi pierwszeństwa. 

— Doprawdy? — Pierwszy zaprotestował Andy Douglas. Stanął tuŜ przy Lisie, 

jakby miał zamiar bronić dostępu do niej siłą. 

— A na jakiej to podstawie? 

Carson ujął rękę Lisy i uniósł ją wysoko do góry. Dwie obrączki zamigotały 

znacząco. 

— Z przykrością muszę was, panowie, zmartwić. Lisa i ja pobraliśmy się dziś 

rano — powiedział dobitnie — Jestem więc pewien, Ŝe zrozumiecie, iŜ 

chcielibyśmy zostać przez chwilę sami. 

— Co takiego?! — Andy Do drgnął tak gwałtownie, Ŝe na wszelki wypadek 

ktoś przytrzymał go mocno. 

— Co takiego? — próbowała protestować Lisa. Lecz jej głos zginął w ogólnym 

tumulcie, gdy Carson wziął ją pod ramię i po prowadził do jadalni. 

— Dlaczego to zrobiłeś? — parsknęła gniewnie, gdy znaleźli się przy 

odosobnionym nieco, skrytym wśród zieleni stoliku nakrytym dla dwóch osób. 

Nie wiedziała, czy śmiać się, czy płakać. CzyŜby wydawało mu się, Ŝe był to 

dobry Ŝart, czy teŜ po prostu wypił za duŜo? — Ktoś mógł naprawdę w to 

uwierzyć. 

— Musiałem to zrobić. — Carson podsunął jej krzesło i gestem zachęcił, by 

usiadła. — Dla twojego dobra. 

Nie miała pojęcia, jak postąpić. Powinna wyłajać go, odwrócić się na pięcie i 

wrócić do tamtych, tak dla niej miłych i uprzejmych męŜczyzn. Było jej dobrze 

w ich towarzystwie i Carson nie powinien był zachowywać się w taki sposób. 

background image

Lecz gdy juŜ tak się stało, musiała przyznać, Ŝe to on był właśnie tym, z którym 

naprawdę chciała spędzić ten wieczór. Zrobiła więc nadąsaną minę, ale usiadła. 

On tymczasem obszedł stolik i przesunął drugie krzesło tak, by siedzieć obok 

niej. 

— Ciekawe, w jaki sposób to brutalne porwanie moŜe słuŜyć mojemu dobru? 

spytała. 

- No, cóŜ... - Usiadł i patrzył na nią z zadowoloną miną. 

— Nie mogłem wprost patrzeć na to, jak nazbyt hojnie obdarzałaś tych panów 

swoimi łaskami, jak jakaś naśladowczyni Scarlet O”Harry. Nie mogłem 

pozwolić na to właśnie dla twojego dobra. 

Lisa przyglądała mu się, nie bardzo wiedząc co o tym wszystkim myśleć. 

—. Jesteś zazdrosny — powiedziała wreszcie cicho. 

— Jeszcze jak - przyznał ponuro. 

Nie mogła w to uwierzyć! Podejrzewała, Ŝe to jakiś Ŝart. Ale Carson miał 

niezwykle powaŜną minę. A jeśli było tak rzeczy wiście.. Powinna rozzłościć się 

naprawdę. 

— Krótko mówiąc — zaczęła — sam mnie nie pragniesz, ale nie chcesz teŜ, by 

miał mnie ktokolwiek inny. 

Popatrzył na nią zaskoczony. 

— Kto powiedział, Ŝe ja ciebie nie pragnę? 

- Jak to kto?! Ty sam. Mówisz to kaŜdym słowem, kaŜdym gestem. Jak tylko 

potrafisz. 

Tu go trafiła! Wbił oczy w obrus i przesuwał tam i z powrotem srebrne sztućce, 

unikając jej wzroku. 

— W porządku, MoŜe i nie chcę angaŜować się powaŜnie. Ale to wcale nie 

znaczy, Ŝe zgodzę się, by kręcił się przy tobie byle kto — mruknął. 

background image

— Słucham?! — Lisa nie posiadała się z oburzenia. 

Uniósł głowę. ChociaŜ doskonale wiedział, jak absurdalnie to zabrzmi, nie był w 

stanie owijać prawdy w bawełnę. 

— Jak długo jestem tutaj, nie Ŝyczę sobie widzieć przy tobie jakiegokolwiek 

innego męŜczyzny - oświadczył. 

Była wściekła. Widać było wyraźnie białe linie wokół gniew nie zaciśniętych 

szczęk. 

— Wobec tego powinieneś chyba wyjechać jak najszybciej, nieprawda - rzuciła. 

— Hm... — Carson znów wbił wzrok w serwetę. — O tym właśnie chciałem z 

tobą porozmawiać. 

— Tak? — Serce Lisy zatrzepotało gwałtownie. Irytowała ją i złościła jego 

nonszalancja wobec wszystkich i wszystkiego, lecz nie potrafiła oprzeć się jego 

wdziękowi. Gdyby zrezygnował z wyjazdu... 

— Zastanawiam się właśnie nad przesunięciem wycieczki na Tahiti o kilka 

tygodni — zaczął. — Myślałem o twoim nowym planie. Mógłbym pomóc ci go 

zrealizować — wyrzucił z siebie z wyraźną ulgą. — Co ty na to? 

JakŜe nienawidziła samej siebie za radość, jaką sprawiły jej te słowa! Powoli, 

ostroŜnie rozprostowała serwetkę i ułoŜyła ją na kolanach.. Siląc się na 

obojętność, powiedziała: 

— Tak? Myślę, Ŝe dalibyśmy sobie radę i bez ciebie. — Spojrzała na niego z 

ukosa, ale wyraź jego oczu sprawił, Ŝe natychmiast zmiękła. — ChociaŜ na 

pewno będzie duŜo przyjemniej, gdy zostaniesz z nami — dodała pospiesznie. 

— Świetnie. — Carson uśmiechnął się nieznacznie i połoŜył dłoń na jej dłoni. 

Naprawdę zaleŜy mi na twoim sukcesie. Nie. Nie dlatego, Ŝe powierzono mi 

zajęcie się tym domem towarowym. Po prostu, zaleŜy mi... na tobie. 

background image

Znów odŜyły w niej dawne nadzieje. Gdyby się jednak bardzo postarała, ze 

wszystkich sił, moŜe jednak zdołałaby go zmienić? 

Nie! skarciła się w myślach. Wiedziała, Ŝe on nie był prze znaczony dla niej, i 

musiała pogodzić się z tym faktem. Wyjazd na Tahiti został jedynie przełoŜony, 

a nie odwołany. Ale z drugiej strony mogła przecieŜ cieszyć się chwilą. 

Dotykiem jego dłoni, brzmieniem głosu, spojrzeniem. Wypiła łyk wina i 

uśmiechnęła się do swych myśli. Właściwie, czemu nie? 

Choć siedzieli tuŜ obok siebie przysunęła się do niego jeszcze bardziej. 

— Wszyscy patrzą teraz w stronę głównego stołu — powiedziała. — Nie 

uwaŜasz, Ŝe powinieneś mnie pocałować? 

Wstrzymując oddech, czekała na jego reakcję. Co naprawdę kryło się w głębi 

tych błękitnych oczu? Powiedział, Ŝe zaleŜy mu na niej i jest o nią zazdrosny. 

Czemu więc wciąŜ się wahał? 

Wolno przesuwał spojrzeniem od jej zaróŜowionego policzka, przez łagodne 

linie szyi z widocznym pulsującym tętnem, do wyniosłych, krągłych piersi 

falujących w głębokim dekolcie suk ni. Siłą woli wziął się w karby. To było 

trudniejsze, niŜ sądził. Powolnym ruchem przesunął ręką po głowie Lisy, wplótł 

palce we włosy i odwrócił ją twarzą ku sobie, Starannie unikając jej wzroku, 

wbił spojrzenie w pełne, zmysłowe usta. Pochylił się. Zamierzał być czuły, 

tkliwy i delikatny. Nie mógł pozwolić, by zorientowała się, jak bardzo jej 

pragnął. 

Pocałował ją. OstroŜnie, z ociąganiem, niemal po przyjacielsku. Nie udzielił jej 

odpowiedzi na Ŝadne z waŜnych pytań. Pozostawił ją z niezaspokojonym 

pragnieniem. Jeszcze więcej. Znacznie więcej! 

Wyprostowała się i zachichotała nerwowo. On opadł na krzesło i przeniósł 

spojrzenie gdzieś w przestrzeń. Zapanowała głucha cisza. 

 

background image

Lisa była rozczarowana i zdezorientowana. Po raz pierwszy miała do czynienia 

z kimś tak skrytym i tak szalenie powściągliwym. ChociaŜ, przyszło jej do 

głowy, moŜe jednak nie poznała się na nim? CzyŜby to były tylko słowa? MoŜe 

wcale nie lubił jej tak bardzo? 

Zaczęła mówić o jakichś obojętnych im obojgu sprawach. Carson odpręŜał się 

powoli, odpowiadał jej od czasu do czasu. Odetchnęła ź ulgą. Wyglądało na to, 

Ŝ

e wszystko się jakoś ułoŜy. 

Obiad upłynął im we wspaniałej atmosferze. Jedzenie było smakowite i 

wyborne, humor dopisywał. Gawędzili, śmiali się. Pozostali uczestnicy 

przyjęcia uwierzyli chyba w historyjkę o ich ślubie i nie przeszkadzali im przez 

cały wieczór. Oczywiście, wystarczyłby moment, by Lisa zdołała wyjaśnić im 

wszystko, ale wcale tego nie chciała. Im więcej czasu spędzała u boku Carsona, 

tym bardziej była pewna, Ŝe jego właśnie pragnie najbardziej. - - Zaprosiła go 

do siebie do domu. On jednak zgodził się jedynie na wspólny spacer. Gdy 

dotarli do plaŜy, Lisa zrzuciła buty i szczelnie owinęła się płaszczem. Noc była 

chłodna i mglista. 

Ruszyli w ciemność bez słowa. Z jakiejś przyczyny Ŝadne z nich nie miało 

ochoty odzywać się. 

W pewnym momencie Carson zatrzymał się. Popatrzył na wzburzony ocean, na 

fale z szumem rozbijające się o brzeg. 

— Słyszałem, Ŝe nadchodzi sztorm — oznajmił.. 

- Czuję to — potwierdziła, podchodząc bliŜej.. — A ty? Spojrzał na nią i 

niecierpliwie machnął ręką. 

— Odczuwasz zbyt wiele — zbeształ ją łagodnie. — Nie przejmuj się tak 

wszystkim. 

background image

Porywy wilgotnego wiatru szarpały włosy Lisy, oblepiały nimi twarz. 

Wydawało się jej, Ŝe zrozumiała, czego od niej oczekiwał. Spodziewał się, Ŝe 

pomoŜe mu wytrwać w przekonaniu, iŜ nie łączy ich nic szczególnego. 

— Aleja chcę czuć — odparła. Na tym polega sens Ŝycia. Emocje, uczucia są 

prawdziwe i chcę ich doznawać, przeŜywać. Pragnę śmiać się szczerze i 

naprawdę płakać. — Jej oczy pociemniały ze złości. — I kiedy jestem całowana, 

teŜ chcę czuć. 

Odwrócił się. Podniósł oszlifowany przez wodę kamyk i cisnął go daleko w fale. 

— Bardzo mi przykro, Ŝe mój pocałunek nie sprawił ci zadowolenia - rzekł 

chłodno, zapatrzony w ciemność. — Nie orientowałem się, Ŝe tak odpowiada ci 

Ŝ

ycie na pokaz. Sądziłem, Ŝe ktoś taki jak ty raczej nie lubi znajdować się w tak 

niezręcznych sytuacjach w miejscach publicznych. 

— W niezręcznych sytuacjach?! Lisa chwyciła go za klapy i przyciągnęła bliŜej, 

zmuszając, by spojrzał jej w oczy. — Nie jesteśmy w miejscu publicznym, 

Carsonie. 

Udręka. To właśnie zobaczyła W jego oczach, gdy wziąwszy jej twarz w dłonie, 

powiedział zduszonym głosem; 

— Nie rób tego, Liso. Nie zaczynaj czegoś, czego oboje będziemy Ŝałować. 

Puściła klapy i wsunęła dłonie pod marynarkę Garsona. Ciepło jego ciała 

cudownie odpędzało chłód nocy. 

— Ja się nie boję — szepnęła. — Dlaczego więc ty się lękasz? 

Gorący dotyk jej dłoni emanował przez cienką koszulę, przenikał go całego na 

wskroś. Carson zadygotał. 

— Liso, przysięgam na Boga... 

— Nie — zaprotestowała łagodnie. — Nie przysięgaj. Nie myśl. Po prostu 

pocałuj mnie. Mocno. 

background image

— Liso... 

Wplotła dłonie w jego włosy i przyciągnęła go. Pocałowała pulsujący punkt na 

jego szyi. Gwałtownie uniósł głowę i zacisnął powieki. Bardziej poczuła niŜ 

usłyszała jego cięŜkie westchnienie. Chwycił ją w ramiona. Przywarł ustami do 

jej warg. Ziemia usunęła się Lisie spod nóg. 

Całował ją zachłannie, pełen obaw przed tym, co nadchodziło nieuchronnie. 

Wiedział, Ŝe musi ze wszystkich sił zapanować nad sobą. Lecz nie był pewien, 

czy sił mu wystarczy. 

Delektował się smakiem pocałunku, odurzającym zapachem kobiecej skóry, 

Ŝ

arem rozchylonych warg. Wsunął dłonie pod jej płaszcz, szukając dalej... 

Przylgnął do niej całym ciałem, przycisnął do siebie. 

 

Nie wiedział, czy cichy okrzyk radości był rzeczywistością, czy tylko tworem 

wyobraźni. Szukał więc odpowiedzi, badając językiem wnętrze jej ust, pieszcząc 

je wargami. PoŜądał Lisy. Potrzebował jej dotknięć, jej ciała, jej pragnienia. 

Czekał juŜ tak długo. Zbyt długo. Musiał... mieć ją. Natychmiast. 

To był obłęd. Szaleństwo. Musiał powstrzymać się, przestać. Oderwał się od 

Lisy, dysząc cięŜko. Oddychał głęboko, próbując uspokoić rozedrgane nerwy. 

Tylko w oczach wciąŜ jeszcze lśniło poŜądanie. Pobladła twarz Carsona jarzyła 

się w ciemnościach. Ujął w dłonie jej twarz i kręcąc głową wyrzucał z siebie 

urywane słowa. 

— BoŜe, Liso! Gdybym tylko mógł pozwolić sobie na związanie się z 

kimkolwiek... To byłabyś jedynie ty. 

Odwrócił się gwałtownie i szybko ruszył przed siebie. 

Lisa stała bez ruchu. Jak mógł zostawić ją w ten sposób? Jak mógł porzucić ją? 

PrzecieŜ wiedziała, Ŝe pragnął jej równie mocno, jak ona jego. 

background image

Łapiąc gorączkowo powietrze, usiłowała zrozumieć, co się właściwie 

wydarzyło. Patrzyła na znikającą we mgle postać zastanawiając się, czyjego 

słowa powinny radować ją, czy smucić? Poczuła nagłą złość. 

Odwróciła się i potykając się co krok, ruszyła do domu. Za trzymała się dopiero 

przed wózkiem dla lalek, nadal stojącym na ganku. Dotknęła dyndającej na 

wietrze tekturki. Jeśli zostawię wszystko w rękach Carsona, pomyślała, to 

pozostanie mi tylko śnić i marzyć, nic więcej. Niczego więcej się nie doczekam. 

 

ROZDZIAŁ ÓSMY 

 

Carson zagiął róg strony czytanego właśnie powieścidła. ZłoŜył się jak 

koszykarz do rzutu za trzy punkty i cisnął ksiąŜkę na stojący po drugiej stronie 

pokoju fotel. 

— Tłum oszalał z zachwytu — mruknął. Podniósł się i ruszył do kuchni. — 

Wszyscy skandują głośno jego imię. Carson! Carson! Carson! 

Nalał wody do papierowego kubka. Wypił, zgniótł kubek w dłoni i rzucił go do 

kosza na śmieci. 

I Carson zrobił to znowu! On jest niesamowity! 

Rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu jeszcze czegoś do rzucenia, lecz w 

zasięgu wzroku miał tylko toster i pojemnik z tuzinem jajek. Zostawił go na 

stole, gdy szykował sobie rano omlet. RozwaŜał przez chwilę moŜliwość 

wykonania rzutu pojemnikiem z jajkami, ale rozmyślił się. Gdyby spudłował, 

miałby nie zły bałagan do posprzątania. 

Poryw sztormowego wiatru zatrząsł całym domem, światła zamigotały i 

przygasły. Rzucił się na łóŜko i włączył radio. Kręcił przez chwilę gałką, aŜ 

background image

trafił w końcu na stację nadającą wiadomości. Akurat odczytywano informacje o 

pogodzie. 

— . . .z wielką siłą zaatakował dzisiejszej nocy — mówił lektor. 

-- Silny wiatr, w połączeniu z niespotykanie wysokim przypływem sprawiły, Ŝe 

Wydział Bezpieczeństwa Publicznego zarządził ewakuację mieszkańców ze 

wszystkich domów usytuowanych wzdłuŜ wybrzeŜa. Fale zalały... 

Klnąc z cichą wyłączył radio i sięgnął po słuchawkę telefonu. Wybrał numer 

Lisy. Chyba juŜ po raz piąty od powrotu ze sklepu Loringa. WciąŜ zajęty. Jak to 

moŜliwe? Dlaczego nie kupiła sobie telefonu z automatem do łączenia drugiej 

rozmowy?! 

A moŜe celowo odłoŜyła słuchawkę? Przez cały dzień wbijali sobie szpilki, 

ś

cinali się. Wiedział, Ŝe była na niego zła za to, co powiedział poprzedniego 

wieczoru i w jaki sposób odszedł.  Ale przecieŜ zrobił to dla jej dobra. Czy 

naprawdę uwaŜała, Ŝe cieszyło go odmawianie sobie tego, czego pragnął 

najbardziej na świecie?! 

Pierwsze kroki tego ranka skierował do stoiska z biŜuterią, by zwrócić obrączkę. 

Lisa zrobiła to juŜ wcześniej. Złoty krąŜek mienił się na czarnym aksamicie. 

— Co to za historia z waszym ślubem? -spytał Greg, gdy Carson wszedł do 

biura. — Wszyscy plotkują o tym od rana. 

— To prawda — rzuciła z uśmiechem Lisa. — Byliśmy przez chwilę 

małŜeństwem minionego wieczoru. Ale to się juŜ skończyło Miodowy miesiąc 

trwał bardzo krótko i nigdy nie zdołaliśmy się porozumieć. Tak więc późnym 

wieczorem szybko rozwiedliśmy się. I teraz wszyscy są bardzo szczęśliwi. — 

Przeszyła Carsona lodowatym spojrzenie Carson jest jak jeden z tych lwów z 

filmu musi być wolny. Jest jak swawolny wiatr — zawsze gotów do włóczęgi. 

Czy nie tak, Carsonie? — spytała jadowitym tonem. 

background image

Rozsiadł się w fotelu, uśmiechając szeroko. Za nic nie okazałby, jak bardzo go 

dotknęła. 

— Wszystko zaleŜy od punktu widzenia — stwierdził, siląc się na Ŝartobliwy 

ton — To jej przysługiwało prawo zerwania. Ja zachowałem prawo do 

odwiedzin raz w tygodniu. Teraz czekam jeszcze tylko na informację o 

wysokości alimentów, jakich ode mnie zaŜąda 

Bardzo się starała okazać mu niechęć, lecz iskierki rozbawienia w jej oczach 

zdradziły ją. UlŜyło mu trochę. Cieszył się z faktu, Ŝe przez całą resztę dnia ani 

razu nie wróciła do sprawy, mimo Ŝe on sam pokpiwał sobie z tego rzekomego 

ś

lubu od czasu do czasu. Zrozumiał, Ŝe uraził ją mocno. 

WciąŜ zastanawiał się, jak powiedzieć jej, iŜ Ŝałuje tego i Ŝe jest mu naprawdę 

przykro. 

Ponownie sięgnął po telefon i wybrał numer Lisy. Nadal był zajęty. Nie odłoŜył 

słuchawki i wybrał numer centrali. 

 

— Wszyscy operatorzy są chwilowo zajęci. Proszę czekać...— usłyszał. 

Zrozumiał, Ŝe linie w mieście nie były zajęte, lecz uszkodzone. Cisnął 

słuchawkę na widełki, chwycił kurtkę i ruszył do drzwi. PotęŜny sztorm 

atakował wybrzeŜe właśnie w okolicy, w której mieszkała Lisa. Musiał upewnić 

się, Ŝe nic jej nie groziło. A skóro nie mógł uczynić tego telefonicznie, musiał 

zrobić to osobiście. 

Jechał w stronę wybrzeŜa i z kaŜdą chwilą niepokoił się coraz bardziej. 

Wściekłe uderzenia wiatru kołysały samochodem. Wszędzie dokoła leŜały 

połamane gałęzie i grube konary. Kawałki blachy obijały się o płoty i pnie 

drzew. Całe j dachów z domków plaŜowych leŜały na trotuarach. To był 

naprawdę potęŜny sztorm. 

background image

Auto drŜało i dygotało, ślizgało się na zakrętach, atakowane zewsząd przez silne 

podmuchy. Strugi wody lały się z nieba tak obficie, Ŝe wycieraczki nie dawały 

rady odgarniać ich z szyb. Mijane domy były w większości ciemne i puste. Lecz 

w domu Lisy świeciło się światło. CzyŜby wciąŜ jeszcze tam była? 

Zostawił samochód na ulicy i walcząc z ulewą, dobrnął do tylnych drzwi. 

Załomotał w nie, krzycząc głośno: 

— Liso! Liso?! 

Odpowiedziała mu cisza. Obszedł dom dokoła i wbiegł na taras. Sprawdzał po 

kolei wszystkie okna, aŜ w końcu znalazł takie, które ustąpiło pod naporem. 

— Liso! — zawołał, gdy znalazł się w środku. 

Wszystkie światła w całym domu były zapalone, lecz nigdzie nie było ani śladu 

Ŝ

ywego ducha. 

— Liso? — przebiegł przez salon, gabinet, wielki hol. Wbiegł na schody. — 

Liso? 

Usłyszał skrzypienie otwieranych drzwi i odwrócił się gwałtownie. 

— Carson?— Lisa stała w drzwiach sypialni. Miała na sobie niebieską jedwabną 

piŜamę. Włosy jak złoty obłok otaczały jej twarz. Była bosa. — Co ty tu robisz? 

 

CięŜko oparł się o ścianę, Czuł ulgę, Ŝe jednak ją odnalazł, przede wszystkim 

jednak był oszołomiony jej widokiem. Jaki człowiek byłby w stanie znieść to 

wszystko? Najpierw cały dzień nieustannej walki i sporów. Później rosnąca z 

kaŜdą chwilą obawa o jej zdrowie i Ŝycie a teraz... Lśniący jedwab bardziej 

podkreślał niŜ ukrywał jej ciało. Ponętne krągłości bioder, płaski brzuch, 

wyniosłe piersi zakończone jędrnymi, wyraźnie zarysowanymi pod delikatną 

materią sutkami. Na moment stracił oddech, jak po uderzeniu w Ŝołądek. 

background image

— Przyszedłem zabrać cię stąd — wydusił z siebie. Jak zahipnotyzowany 

wpatrywał się w wielkie ciemne oczy. I z całej siły starał się nie okazać, jak na 

niego działała. — Chodźmy juŜ. Nie moŜesz zostać tutaj. To jest zbyt 

niebezpieczne. 

— Nie bądź niemądry — pokiwała głową. — Ten dom stoi tutaj juŜ prawie od 

stu lat. Jeszcze jeden mały sztormik nie wyrządzi mu Ŝadnej krzywdy. 

Najchętniej porwałby ją w ramiona i pobiegł do wyjścia. Zmusił się jednak do 

zachowania spokoju. 

— To nie jest jakiś tam sztorm. Wszędzie dookoła walą się drzewa. Za chwilę 

moŜe runąć twój dach. Lada moment woda zaleje ganek — wskazał w kierunku 

frontu domu. — Wszyscy w tej dzielnicy opuścili juŜ swoje domy. 

Kręciła głową przecząco, głucha była na wszystkie jego argumenty. A on nie 

mógł oderwać wzroku od jej piersi, kołyszących się pod cienką tkaniną. Był u 

kresu wytrzymałości. Powinien koniecznie coś zrobić. Mu odzyskać panowanie 

naci sobą, Gwałtownie wepchnął pięści do kieszeni i warknął: 

— Chodź juŜ. Idziemy! 

— Ja zostaję tutaj — upierała się. — Tu jest moje miejsce. 

MoŜe tylko tak mu się wydawało, lecz miał wraŜenie, Ŝe droczyła się z nim. 

Miał juŜ dosyć jej przekory. Trochę było tego nadto, jak na jeden dzień. Zrobił 

kilka kroków i otworzył drzwi do sypialni. Ujął Lisę za ramiona, obrócił w 

miejscu i powiedział rozkazująco. 

— WłóŜ coś. Zabieram cię do siebie. 

Usłyszała kategoryczny ton w jego głosie i zawahała się. Ni gdy nie upierała się 

dla zasady. Jeśli rzeczywiście było to takie waŜne, powinna go posłuchać. 

background image

— Dokąd mnie zabierasz? — spytała, wyjmując z szuflady sweter i dŜinsy. 

Odwróciła się i spojrzała mu prosto w oczy. Ujrzała w nich... to, co zrobił z nim 

widok jej piŜamy. ZadrŜała z podniecenia. Jeśli miała spędzić tę noc u niego... 

— Do mnie — odparł z nieznacznym wahaniem. — Chyba Ŝe znasz jakieś 

lepsze miejsce? 

— Nie — szybko pokręciła głową. — Nie. U ciebie będzie mi zupełnie dobrze. 

Ich spojrzenia spotkały się i oboje natychmiast poznali swoje myśli. 

— Pośpiesz się — ponaglił cicho. 

— Dobrze. 

Lecz nie ruszyła się: Patrzyła na niego ogromnymi, ciemnymi oczami. 

ZadrŜał. Była tak blisko, Ŝe czuł jej ciepło, wdychał zapach jej włosów. Jak w 

transie zrobił krok, potem drugi. Jego ręka sama uniosła się, dotknęła ramienia 

Lisy. Zsunęła się po gładkim materiale aŜ do piersi.. Wstrzymując oddech, ujął 

w palce twardą sutkę. 

śą

dze wzięły górę nad świadomością, wymknęły się spod kontroli. Cały był 

poŜądaniem. KaŜdym nerwem, kaŜdym skrawkiem ciała pragnął jej. Musiał ją 

mieć, bez chwili zwłoki, Pozwolił więc, by jego ręka zsunęła się niŜej, w dół jej 

brzucha, i jeszcze dalej. 

A ona nie protestowała, nie powstrzymywała go. Tylko gdzieś z głębi jej krtani 

wydobył się cichy jęk. Biodra poruszyły się, wychodząc naprzeciw jego 

niecierpliwej dłoni. Rozpięła guziki piŜamy i po chwili bluza zsunęła się z jej 

ramion. Z szelestem tak cichym, Ŝe zginął w wyciu wiatru, opadła na podłogę. 

Carson wbił oczy w róŜowe koniuszki jej piersi i westchnął cięŜko. Przez 

moment brakło mu oddechu, miał wraŜenie, Ŝe się dusi. Przestał myśleć. Mógł 

tylko ruszyć ku niej... z nią... Głaskał, dotykał, napawał się delikatnością i 

background image

gładkością skóry, jakiej jeszcze nie znał... Czuł Ŝar, wielki ogień rozpalający 

zmysły. Pragnął Lisy. Czekał juŜ zbyt długo. Musiał ją mieć. 

Znaleźli się na łóŜku. Carson miał rozpiętą koszulę i gorączkowo szarpał się ze 

swoimi dŜinsami. Gdy znów spojrzał na Lisę, była juŜ całkiem naga. Miedziano 

złota opalenizna lśniła w świetle lamp. 

Znów dotykał jej skóry, głaskał. Sunął od ramienia, przez pierś, do płaskiego 

brzucha. I dalej. Tam gdzie oczekiwała go, rozpalona i spragniona. 

Nie powinien był tego robić, lecz nie było juŜ odwrotu. Uniósł głowę i spojrzał 

jej w twarz. MoŜe zrobi coś, powie, pomoŜe, moŜe. go powstrzyma? Lecz jej 

oczy były jak bezdenne jezioro, jak zamglony, jesienny krajobraz 

— Nie przerywaj — wyszeptała. — Och, proszę, Carsonie, nie przerywaj! 

Unosiła się na fali rozkos4r, odpływała. Gdyby i tym razem cofnął się, 

zrezygnował, oszalałaby chyba. 

Nie mogła pozwolić mu odejść. Rękami wczepiła się w jego włosy i 

przyciągnęła go do siebie. Rozchyliła usta, witając namiętnie jego pocałunek. 

Poczuła na sobie cięŜar ciała Carsona. Zachwycona i szczęśliwa, objęła go 

jeszcze mocniej. DrŜącą ręką dotykała gładkiej jak atłas skóry, zachwycona jego 

pięknem. Jęknął cicho pod dotykiem jej palców. Zadygotał z narastającej Ŝądzy. 

Krzyknęła, gdy wszedł w nią. Potem znowu i jeszcze raz. Wydawało się jej, Ŝe 

oszaleje. Czuła tuŜ przy uchu jego cięŜki, urywany oddech. Zapadała w otchłań 

potęŜniejącej rozkoszy. Pragnęła jej, pragnęła dać ją i jemu. 

I trwało to chyba wieczność całą. Nawet gdy było juŜ po wszystkim, trwali w 

uścisku, tuląc się do siebie. Nie odzywali się. Długo leŜeli w zupełnym 

milczeniu. Oczy Lisy wypełniły się łzami. Na szczęście Carson nadal leŜał z 

twarzą wtuloną w jej włosy i nie mógł ich zobaczyć. 

background image

Były to łzy szczęścia i zachwytu nad niezwykłością doznań, których właśnie 

doświadczyła. Były to takŜe łzy radości, gdyŜ uświadomiła sobie, Ŝe kochała 

Carsona ponad wszystko. 

Carson uniósł głowę. Grymaś bólu i cierpienia przemknął po jego twarzy. 

— Mój BoŜe, Liso — szepnął głucho. — Nie powinienem był tego robić! — 

Delikatnie pocałował ją w usta. 

— PrzecieŜ sama tego chciałam — odparła po prostu. — I jestem bardzo 

szczęśliwa. 

Obrócił się na bok, by móc patrzeć na nią. Płomienie poŜądania znów zaczęły 

rozgrzewać mu krew. Pochylił głowę i musnął językiem nabrzmiałą sutkę. Ciało 

Lisy wygięło się leniwie, jęknęła cichutko. Miała właśnie powiedzieć coś 

uwodzicielskie go, gdy zza okna doleciał wzmocniony potęŜnym głośnikiem 

głos. 

Uwaga! Cała dzielnica została juŜ ewakuowana. Jeśli ktoś jest w tym domu, 

musi opuścić go natychmiast. Nikt więcej nie pozostał juŜ w całej dzielnicy. 

Nikomu nie moŜemy zagwarantować bezpieczeństwa! 

— O BoŜe! — Carson uniósł głowę. — Zostawiłem samochód na ulicy — 

Nagle przypomniał sobie, po co właściwie przyjechał. 

— Hej! Musimy zabierać się stąd. 

— Nie! — Lisa wyciągnęła ku niemu ramiona. Lecz on chwycił ją za nadgarstki 

i podniósł. 

— Musimy! Została juŜ tylko godzina do przypływu. Przy tej wichurze 

wszystko moŜe się zdarzyć. 

Wstała, wciąŜ trzymając go za ręce. 

— Jedziemy do ciebie? — spytała. 

Skinął głową. 

background image

— W porządku. — Uśmiechnęła się. 

Ubrali się pospiesznie i zbiegli na dół. Byli juŜ prawie przy drzwiach, gdy Lisa 

coś sobie przypomniała. 

— Zaczekaj — krzyknęła. Mimo protestów Carsona pobiegła do drzwi. Gdzie 

podział się ten wózek dla lalek? Od tygodni stał przecieŜ na ganku. Chciała 

koniecznie schować go przed burzą, lecz wózek gdzieś przepadł. 

Biegiem wróciła do Carsona, puszczając mimo uszu jego cierpkie uwagi. 

Przyzwyczaiła się do tego wózka, do przyczepionej do rączki barwnej tekturki. 

Zniknięcie wózka zmartwiło ją. 

Jechali pustymi ulicami, walcząc z wichurą. 

— Tylko głupiec wychodzi z domu w taką pogodę — zauwaŜył Carson z — 

Zastanawiam się, co my tu robimy? 

Lisa wybuchnęła śmiechem. Doskonale wiedziała, Ŝe postępuje niemądrze. W 

przeciwnym wypadku nie byłoby jej teraz z Carsonem. Lecz szalenie jej to 

odpowiadało. 

Na którymś ze skrzyŜowań wielki kawał drewna przeleciał przed nimi, o włos 

tylko mijając szybę samochodu. Lisa wtuliła się w fotel. Poczuła lęk. Carson 

miał rację. To nie był Ŝaden mały sztormik. 

Byli juŜ niedaleko domu Carsona. Z trudem przebijając wzrokiem ciemności, w 

ś

limaczym tempie posuwali się naprzód. Nagle Carson zahamował gwałtownie. 

— Co się stało? — spytała wystraszona. 

— Nie widzisz? Ten wielki stary eukaliptus przewrócił się na ulicę — Zawrócił 

samochód, zjechał na pobocze i wyłączył silnik. — Dalej będziemy musieli 

pobiec. 

background image

Pobiegli. Wielkie krople waliły w nich jak kamienie. Wiatr szarpał ich za 

ubrania, wydzierał oddech z płuc. Biegli, trzymając się za ręce. Wpadli wreszcie 

do mieszkania Carsona. Prze moczeni do ostatniej nitki, zanosili się od śmiechu. 

— Musimy natychmiast zrzucić z siebie ubranie — powiedział, ściągając z Lisy 

mokry sweter. 

— Masz rację — przyznała, rozpinając pasek przy jego spodniach. 

Po chwili byli zupełnie nadzy i kochali się na dywanie. Szkoda im było czasu na 

przejście do sypialni. Lisa oplotła go nogami, poganiała okrzykami. A on szeptał 

jej imię, unosząc się i opadając, wprawiając ją w rozkoszne drŜenie. 

Ich miłość była dzika i namiętna. Doznania tak silne, Ŝe Lisa długo jeszcze 

rozkoszowała się spełnieniem, jakiego nie zaznała nigdy przedtem. Z 

niewiadomego powodu prawie natychmiast zapragnęła, by powtórzyło się to 

jeszcze raz. MoŜe nie była pewna, czy ta ich pierwsza noc nie będzie zarazem 

ostatnią? A moŜe to Carson był taki wspaniały? 

Poszli razem pod prysznic. Potem Carson zawinął ją w swój wielki niebieski 

ręcznik i rozpalił ogień na kominku. Lisa w za dumie patrzyła w tańczące 

płomienie. Nie mogła wprost uwierzyć, Ŝe po nocy smutnej i pustej mogła 

przyjść noc pełna szczęścia i radości. 

Wiedziała, Ŝe z tym męŜczyzną nie będzie Ŝyła długo i szczęśliwie. Była to 

ś

wiadoma decyzja. Brać, co się da. 

Carson wstał i dołoŜył drew do ognia na kominku. Lisa patrzyła na niego z 

czułością i miłością. Uwielbiała go. Tęskniła za nim, za jego ramionami,. 

tulącymi ją mocno, za jego ustami na jej skroni, za jego głosem i dotknięciami. 

Budził w niej gorące namiętności. Dostarczał rozkoszy. Lecz ona chciała jeszcze 

więcej. 

background image

Usiadł obok niej i przytulił ją do siebie. Z cichym westchnieniem wsparła mu 

głowę na ramieniu. Tego właśnie pragnęła naprawdę. Jego ciepła,, uczucia, 

przyjaźni. Miłości. 

Czy zdołała go zmienić? Zerknęła na niego i omal nie parsknęła śmiechem. Nie! 

To on zmienił ją. Niecierpliwą, nudną pracoholiczkę zmienił w kapłankę 

miłości. Przynajmniej na tę noc. Wsunęła mu ręce pod koszulę. Westchnął, 

czując jej dotyk, ochoczo poddając się dalszym pieszczotom. 

— Znów zaczynamy — szepnęła mu prosto do ucha. 

Tym razem zaniósł ją do sypialni i ułoŜył na szerokim łóŜku. Potem długo 

pieścił i całował, aŜ zaczęła się pod nim wić. W końcu zawołała głośno: 

- Kochaj mnie, Carsonie. JuŜ! 

Wziął ją w objęcia, usiłując nie zauwaŜyć, Ŝe jej słowa oznaczają coś więcej niŜ 

tylko fizyczne zjednoczenie. 

Zawinięci w prześcieradła leŜeli potem w bladym świetle padającym z korytarza 

i rozmawiali. Na zewnątrz burza tłukła wściekle w ściany domu, w dach, 

chłostała deszczem podwórze. Lecz oni leŜeli w cieple, z dala od chłodu i 

wilgoci. 

 

— Liso? — spytał w pewnej chwili, nawijając na palec kosmyk jej włosów. — 

Czy ty... jesteś zabezpieczona? 

Nie był to jej pierwszy raz i sama zawsze dbała o siebie. Ale to pytanie zmroziło 

ją. Po raz pierwszy tej nocy rzeczywistość przypomniała o sobie. 

— Niczego się nie bój — odparła matowym głosem. — Znam twój stosunek do 

dzieci. 

LeŜał bez ruchu, ze wzrokiem wbitym w sufit. Chodziło mu przede wszystkim o 

nią, o jej bezpieczeństwo, ale rzeczywiście, miała prawo odebrać to w ten 

background image

sposób. W końcu naprawdę nie chciał mieć dzieci. Właściwie w ogóle nie był 

gotów do małŜeństwa. 

— Pewnego dnia — szeptała cicho, kładąc mu głowę na ramieniu — będziesz 

musiał mi powiedzieć dlaczego, gdy tylko wspomnę o dzieciach, natychmiast 

robisz się taki zły. 

Spojrzał na nią. Była taka piękna ilekroć patrzył na nią czuł, Ŝe byłby gotów 

wyznać jej wszystko. 

— To musi chyba mieć związek z twoim dzieciństwem — zastanawiała się. 

— Jak wszystko na świecie. 

— Freud ucieszyłby się, słysząc twoje słowa. — Uniosła się n łokciu, by lepiej 

go widzieć. — Powiedz mi zatem, o co chodzi — dopytywała się, głaszcząc go 

pieszczotliwe. — Dawno, dawno temu oddano cię do cyrku? I dzieciaki z 

widowni rzucały w ciebie orzeszkami, gdy próbowałeś ćwiczyć na trapezie 

Wtedy znienawidziłeś wszystkie dzieci? 

Roześmiał się z przymusem i odwrócił do niej plecami. 

Nie? — roześmiała się. Przysunęła się do niego i łaskotała go dalej. — 

Wychowałeś się wśród wilków? Od dzieciństwa zmuszano cię do niewolniczej 

pracy? A moŜe błąkałeś się po pustyni Gobi cięŜarówką pełną dzieci? Co? — 

pochyliła się i pocałowała go prowokująco. — Co? 

Przez ramię spojrzał na nią z wymuszonym uśmiechem. 

— Dobrze — powiedział odwracając się do niej przodem. — Powiem ci, jak 

było. 

Znieruchomiała. Czuła, Ŝe w ten sposób ułatwi mu przywołanie wspomnień. 

— Niemal całe dzieciństwo spędziłem u ciotki Flo. To była siostra mojej mamy. 

Miała sześcioro własnych dzieci i nie była uszczęśliwiona, gdy okazało się, Ŝe 

musi się zająć takŜe mną. 

background image

— Bolesny grymas przemknął po jego twarzy. — WciąŜ słyszę jej wrzaskliwy 

głos, gdy wydzwaniała do róŜnych osób, próbując znaleźć kogoś, kto by mnie 

od niej zabrał. 

Powoli docierał do Lisy koszmar jego opowieści. 

— Ile miałeś wtedy lat? — spytała, z wielkim trudem po wstrzymując drŜenie 

głosu. 

— Około czterech. — Rzucił jej krótkie spojrzenie. I pamiętasz to wszystko? 

Zaśmiał się, lecz zabrzmiało to sztucznie i niewesoło. 

— Tego rodzaju wspomnienia towarzyszą człowiekowi przez całe Ŝycie — 

odparł i natychmiast poŜałował tego. Nie miał zamiaru uŜalać się nad swoim 

losem. Zastanawiał się, w jaki sposób przerwać tę rozmowę. 

— I co było dalej? — spytała ze współczuciem. — Zostałeś u niej aŜ do 

pełnoletności? 

— NiemalŜe — odparł niechętnie. Lecz jedno spojrzenie na Lisę przekonało go, 

Ŝ

e taka odpowiedź jej nie wystarczała. Wytarmosił ją delikatnie za ucho, marząc 

o tym, by znów kochać się z nią, zamiast prowadzić tę rozmowę. 

— Kiedy okazało się, Ŝe jest na mnie skazana, postanowiła przynajmniej mieć 

ze mnie jakiś poŜytek. Przez pierwsze lata, jak sądzę, nie bardzo jej to 

wychodziło. Ale gdy skończyłem osiem lat, znalazła wreszcie sposób. Musiałem 

pilnować dzieci. Otworzyła właśnie sklepik, z dzianiną i wyrobami 

włókienniczymi, i potrzebowała kogoś do opieki nad dziećmi, Jej mąŜ nigdy nie 

pracował... Zawsze moŜna było znaleźć go w barze. Tak więc zostałem jej tylko 

ja. Przez rok nie posyłała mnie nawet do szkoły. Powiedziała nauczycielowi, Ŝe 

robi to z powodu nagłego wypadku w rodzinie. 

— I nikt nie zareagował? Pozwolili jej na to? 

background image

— O ile wiem, nikt nawet o mnie nie zapytał. — Carson wzruszył ramionami. 

— I w taki sposób zostałem opiekunem niemowląt. — Oczy zaszkliły mu się — 

BoŜe, co to były za brudne, zafajdane bachory! — Po tylu latach wstrząsnął się 

na samo wspomnienie. — Ciotka Flo nie była najlepszą gospodynią. W jej domu 

zawsze brakowało pieniędzy na buty czy ubrania dla dzieciaków, Czasem nawet 

na jedzenie. Wtedy nauczyłem się — uśmiechnął się blado — gotować 

wieczorem hot dogi, by następnego dnia na tej wodzie przyrządzić zupę. 

Wrzucałem do niej tylko resztki z lodówki i powstawała wspaniała zupa dla 

dzieciaków. 

— Och! — stęknęła Lisa. 

— MoŜesz mi wierzyć. Nic na świecie nie smakowało obrzydliwiej. Zdarzyło 

się kiedyś, Ŝe cała nasza siódemka musiała zadowolić się tylko puszką kremu z 

kukurydzy. To był nasz obiad. 

— Carson potrząsnął głową — zawsze tak było. Nie chodziłem do szkoły tylko 

przez rok. Ale gotowałem o wiele dłuŜej. Musiałem, jeśli sam chciałem jeść. Ale 

muszę przyznać, Ŝe najbardziej nie cierpiałem sprzątania. Wszędzie w 

mieszkaniu panował okropny brud i bałagan. Dzieciaki wciąŜ były zafajdane i 

nie domyte. Teraz, patrząc wstecz, wydaje mi się, Ŝe było w tym wiele mojej 

winy. Były brudne, bo nie robiłem niczego, by to zmienić. 

— Ale przecieŜ sam byłeś jeszcze dzieckiem. 

— I wcale nie byłem stworzony do prowadzenia domu — odrzekł — 

Nienawidziłem kaŜdej spędzonej tam minuty. 

Nie takie rzeczy chciała usłyszeć. 

— Jak wyglądały twoje stosunki z kuzynami? — spytała głaszcząc go po 

policzku. 

— Nie lubiłem ich. Odkąd musiałem Ŝyć wśród nich, byli dla mnie tylko bandą 

zasmarkanych bachorów — Jego twarz zmieniła się nagle. — Poza Angelą — 

background image

dodał łagodnie. — Ona była inna... — Od tej chwili uśmiech towarzyszył 

oŜywionym nagle wspomnieniom. — Była taka drobna i słaba... ale chciała 

nieść wszystkim pomoc. Była jak mała mama, wiesz? Z wielkim trudem 

próbowała hodować roślinki, które nie chciały rosnąć... 

— Dotknął lekko włosów Lisy i zaczął przesuwać je między palcami. — Miała 

jasne włosy. Jak ty. Przynosiła mi potajemnie jedzenie do garaŜu. 

— Do garaŜu? 

— Tak. Tam sypiałem. Kiedy ciotka Flo była wściekła, wyganiała mnie z 

kuchni. Angela przynosiła mi wtedy coś dojedzenia, gdy wszyscy poszli juŜ 

spać. 

Zamilkł. Niemal wbrew sobie Lisa zadała pytanie, na które bała się usłyszeć 

odpowiedź: 

— Co stało się z Angelą? 

— Umarła — odrzekł Carson obojętnym tonem. Lecz to nie zmyliło Lisy. 

Wyczuła ogromny ból w jego głosie. — Zabił ją samochód. 

Przez długą chwilę nie odzywał się. Lisa zapragnęła wziąć go w ramiona, ukoić 

cierpienia chłopca, który tak gwałtownie utracił jedynego przyjaciela. Lecz coś 

w jego postawie powstrzymało ją przed tym. 

— Niedługo potem odszedłem stamtąd — odezwał się w końcu. — Miałem 

wtedy czternaście lat. Po śmierci Angeli nic mnie juŜ tam nie trzymało. 

Lisa cierpiała wraz z nim. Współczuła chłopcu, który musiał dorastać w tak 

okropnym miejscu. Chciała go przekonać, Ŝe są na świecie kochające się 

rodziny, szczęśliwe dzieci, schludni, czuli dla siebie ludzie, Właśnie taka, 

rodzinę ona zamierza stworzyć. I Ŝe on... takŜe mógłby. 

background image

Ale nie był to najlepszy moment do zmuszania go, by zrewidował swoje 

poglądy na temat posiadania dzieci. Ta sprawa musiała poczekać. Lecz jakaś 

cząstka jej duszy bardzo obawiała się, Ŝe właściwy moment nigdy nie nadejdzie. 

Spędzili tę noc zamknięci w czułych objęciach, podczas gdy burza szalała na 

dworze. Rankiem, po obudzeniu się, Lisa nie czuła Ŝadnych wyrzutów sumienia, 

nie Ŝałowała niczego. Carson równieŜ. 

Popijali poranną kawę i dokazywali jak dzieci. Rozmawiali o burzy i w pewnej 

chwili zaczęli omawiać sprawy sklepu i pomysł Lisy polegający na stworzeniu 

centrum rodzinnego. 

— Wiele ryzykujesz — ostrzegał ją. 

— Wiem o tym — uśmiechnęła się. — Ale do odwaŜnych świat naleŜy, 

prawda? 

Patrzył na nią z uwagą. Nigdy przedtem nie myślał w ten sposób. Tymczasem 

ona była juŜ myślami gdzieś indziej. 

— Wiesz, przyszło mi do głowy kilka pomysłów, jak zreorganizować dział dla 

matek. — powiedziała — Masz jakiś papier? Muszę je zapisać, nim zapomnę. 

— Jasne — powiedział, nalewając kawę do dzbanka — Weź sobie samą. Papier 

jest na biurku. 

Podeszła do pięknego, zabytkowego sekretarzyka z zamykanym drewnianą 

Ŝ

aluzją blatem. Nigdzie nie dostrzegła ani jednej kartki. Zaczęła szperać w 

przegródkach i znalazła trzy podłuŜne koperty. Wszystkie były zaadresowane do 

Carsona i wszystkie nadano w Leayenworth. 

Leayenworth. 

Czy to nie tam znajdowało się wielkie więzienie federalne? Uniosła koperty i 

nagłe z jednej z nich wysunął się list. Upadł na podłogę. Schyliła się, by go 

podnieść, i zupełnie niechcący przeczytała nagłówek: „Drogi synu”. 

background image

Zaraz, zaraz, przecieŜ Carson nie miał ojca. 

Nigdy nie czytała cudzej korespondencji. Nie była wścibska. Lecz tym razem 

nie mogła się powstrzymać i spojrzała na podpis. „Twój ojciec, Daniel James”. 

— Carsonie — krzyknęła cicho. 

Szum wody płynącej z kranu zagłuszył jej wołanie. 

Z bijącym sercem otworzyła list i czytała, przeskakując gorączkowo z akapitu 

do akapitu. 

„Nie potrafię opisać, jak bardzo Ŝałuję... Jesteś wszystkim, co mi zostało na 

ś

wiecie.. Nigdy nie odpowiadasz na moje listy, lecz wciąŜ nie tracę nadziei... 

Gdybyś się tylko odezwał, gdybyśmy mogli zacząć wszystko od nowa... Nie 

mam nadziei, Ŝe mi przebaczysz, lecz gdybyś zdołał... Kocham cię, synu”. 

— Carsonie — zawołała głośniej. Trzymając papier w wyciągniętej ręce, 

podeszła do niego. — Co to jest? 

Oczy mu pociemniały, gdy spostrzegł, co miała w ręku. Wyciągnął dłoń i ruszył 

ku niej. 

— Oddaj mi to — warknął. 

— Nie — odsunęła się — To jest list od twojego ojca. Sądziłam, Ŝe twój ojciec 

nie Ŝyje. 

Wolno pokręcił głową. 

— Nigdy tego nie powiedziałem; Pozwoliłem ci tak sądzić, ale nigdy tego nie 

powiedziałem. Tak czy inaczej, dla mnie on nie Ŝyje. 

— Dlatego, Ŝe jest w więzieniu? — Wpatrywała się weń szeroko otwartymi 

oczami. 

— Między innymi — wzruszył ramionami. 

Podeszła do niego i połoŜyła mu ręce na piersi. 

background image

— Och, Carsonie, tak nie moŜna. Czytałeś ten list. Twój ojciec rozpaczliwie 

pragnie zobaczyć cię, porozmawiać z tobą. On ciebie potrzebuje.. 

Jak mogła dotrzeć do niego, jak sprawić, by zapomniał o złości, o goryczy 

przesłaniającej mu prawdę? 

— Carsonie! Musisz mu odpisać. Powinieneś do niego pojechać. 

— Nigdy — rzucił przez zaciśnięte zęby. 

Jak go przekonać? W głębi jego oczu szukała odpowiedzi. 

— On,.. błaga cię. 

Odwrócił się, by skończyć tę rozmowę. Lecz Lisa nalegała. 

— Wiem, co to znaczy samotność — mówiła — Wiem, co to Ŝal i Ŝąda zemsty. 

— JakŜe trudno jest przekonać kogoś, by od sunął na bok urazy. To takŜe 

dobrze znała. Urazy nie pozwalają człowiekowi myśleć logicznie. — Zbyt długo 

odsuwałam się od mojego dziadka. Dziś tego Ŝałuję. To jest twój ojciec. Musisz 

mu odpisać! 

Mięśnie miał napięte jak postronki. śyły na jego szyi nabrzmiały. Wiedziała, Ŝe 

ledwie wytrzymywał tę udrękę, lecz czuła, Ŝe musi doprowadzić rzecz do końca. 

 

— Nie chcę niczego robić — rzucił szorstko. — Nie chcę znać tego człowieka. 

WciąŜ pisze do mnie, wciąŜ mnie dręczy. Ale on mnie nic nie obchodzi! OdłóŜ 

te listy, Liso. Albo lepiej wyrzuć. 

Nie odezwała się. Szybko wsunęła listy do przegródki i znalazła wreszcie czystą 

kartkę papieru. Carson był strasznie uparty. Nie wolno jej było o tym 

zapominać. 

Usiedli i popijali kawę. Lecz beztroski nastrój prysł. Rzeczywistość przegnała 

marzenia. OstroŜnie dobierając słowa, Carson próbował się tłumaczyć. 

background image

— Od pierwszej chwili, od tamtego wieczoru w śółtym Krokodylu — mówił, 

unikając jej wzroku — próbowałem ze wszystkich sił zwalczyć w sobie 

pragnienie ciebie. 

— 0, tak. To było wyraźnie widać. — Lisa przyglądała mu się znad krawędzi 

filiŜanki. Kochała go. Chciała, by poczuł, Ŝe moŜe powiedzieć jej wszystko. 

Siedziała niemal bez ruchu. Byle go me przestraszyć, swe zniechęcić jakimś 

gestem czy słowem. — Prawdę mówiąc, robiłeś to tak wspaniale, Ŝe chwilami 

byłam święcie przekonana, Ŝe zupełnie za mną nie przepadasz. 

— Bo tak było — przyznał. — Chwilami cię naprawdę nie cierpiałem. — 

Uśmiech zniknął z jego twarzy. — Lecz równocześnie szalałem za tobą. I ty 

wiedziałaś o tym.. 

— I dlatego, rzecz jasna— spojrzała na niego w zadumie — traktowałeś mnie, 

jakbym była kandydatką do telewizyjnej „Randki w ciemno”. 

— Jasne — wzruszył ramionami, rozpierając się na krześle. 

— Wiesz, wcale mi się to nie podoba. — Lisa ostroŜnie odstawiła filiŜankę. — 

Dlaczego wciąŜ się spieramy? 

— PoniewaŜ to ty miałaś rację, Liso. Od samego początku. Zupełnie do siebie 

nie pasujemy. RóŜnimy się pragnieniami i marzeniami. Powinniśmy byli 

trzymać się od siebie jak najdalej. 

Czy to moŜliwe, Ŝeby tak uwaŜał po ostatniej nocy? Nie mogła wprost w to 

uwierzyć. 

— Naprawdę aŜ tak bardzo boisz się być z kimś na stałe — spytała cicho.  

Zaklął pod nosem, rzucając jej złe spojrzenie. 

— Daj spokój, Liso. Nie chodzi o Ŝaden „strach przed jakimś związkiem”. 

Nigdy o to nie chodziło. Przez cały czas było tak, jak powiedziałaś na początku. 

background image

Ja chciałem czegoś innego, ty równieŜ. Mogliśmy nawet spędzić wiele miłych 

chwil, ale nie ma szans... na Ŝadną wspólną przyszłość. 

DrŜała. Wszystkie jej nadzieje waliły się w gruzy. Miała ochotę go udusić. 

— Nie martw się, Carsonie — powiedziała, starając się nie okazywać Ŝalu. — 

Nie zamierzam siłą zawlec cię do ołtarza, wciągnąć w pułapkę małŜeństwa. 

Nigdy tego nie zamierzałam. 

Wziął ją za rękę. Skupił się, by znaleźć słowa, które pokazałyby jej to, co 

naprawdę czuł i myślał. 

— No cóŜ, w porządku. — Czuł, Ŝe zachowuje się jak samolub. 

— W takim razie nie mamy się czym martwić. Wyrwała rękę z jego dłoni. 

— Tak jest — mruknęła — Wszystko jest w porządku. Powinnam się ubrać 

powiedziała, wstając — Muszę pojechać do domu i sprawdzić, czy burza nie 

narobiła szkód. I trzeba wreszcie wziąć się do pracy. 

Carson siedział nieruchomo. Wściekły był na samego siebie za własną 

nieudolność, za to, Ŝe nie potrafił wyrazić swoich uczuć. Lisa niczego nie 

zrozumiała. Nie dostrzegła rzeczywistych przyczyn jego obaw. Nie zorientowała 

się, co go przeraŜało najbardziej. PrzecieŜ jeśli się zakocha, nie potrafi juŜ 

dłuŜej bez niej Ŝyć. Gdy nie będzie jej w pobliŜu, stanie się do niczego. Lecz 

gdy Lisa będzie przy nim, czy potrafi nad sobą panować? Sam juŜ nie wiedział, 

co jest dla niego gorsze. 

Po raz pierwszy W Ŝyciu bał się tego, co mogło się zdarzyć. 

Ale tego nie mógł jej wyznać. 

Dzwonek u drzwi zadźwięczał donośnie. Carson wstał i poszedł otworzyć. W 

strugach deszczu stała ubrana w Ŝółty nie przemakalny płaszczyk Michi Ann. 

Trzymała w ręce wielką papierową torbę, z której dobiegały dziwne dźwięki. 

Coś bardzo starało się z niej wydostać. 

background image

— Dzień dobry panu — powiedziała ze smutkiem. Mocno pociągnęła nosem, a 

w ciemnych oczach zakręciły się łzy — Czy moŜe pan coś dla mnie zrobić? 

Z niechęcią spojrzał na torbę, lecz uśmiechnął się. 

— Co mam zrobić, Michi? 

— Czy moŜe pan zaopiekować się moim kotkiem? - spytała, wyciągając ku 

niemu torbę. 

Zaklął w duchu. 

— Hm dlaczego? — spytał w końcu. — Dokąd się wybierasz - Nagle dostrzegł 

w jej oczach łzy. — Hej! co się stało? Wejdź. Opowiedz mi wszystko.  

Michi stanęła w przedpokoju. Woda kapała z jej płaszczyka, a oczy szkliły się 

od łez. 

— Jedziemy na Hawaje, do babci — powiedziała. Słowa z trudem docierały do 

Carsona przez spazmy szlochu. — Mamusia powiedziała, Ŝe nie mogę zabrać 

Jake”a i Ŝe odda go do schroniska... 

Posłuchaj — Carson przyklęknął —Nie musisz się martwić. Zaopiekuję się nim. 

Nikt nie odda twojego najlepszego przyjaciela do schroniska. 

— Naprawdę, proszę pana? 

Co miał powiedzieć? ChociaŜ tyle mógł zrobić dla tej małej. 

— Oczywiście. Wypuść go tutaj, na podłogę. 

Dziewczynka zrobiła kilka kroków, postawiła torbę i cofnęła się nieco. Z torby 

dobiegł szelest. Powoli pozagniatany papier rozprostował się i z wnętrza 

wysunął się Ŝółty łebek z błyszczącymi ślepkami. 

Carson wstał i przyglądał się zwierzęciu., Wielki BoŜe, myślał, co się z tym 

robi? Chyba będę musiał wynieść się z domu? 

— Jak długo cię nie będzie, Michi? — spytał z obawą. 

background image

— Mamusia mówiła, Ŝe będziemy u babci przez dwa tygodnie. Chyba — 

odparła. 

— Dwa tygodnie. No — wydusił — Wspaniale! Zaopiekuj się twoim kotem. 

- Dziękuję Wiedziałam, Ŝe pan mi pomoŜe,. — Objęła go i uniosła buzię. — Pan 

jest moim najlepszym przyjacielem — po wiedziała — Tak jak Jake. 

Schylił się i pocałował ją w główkę. 

— Jesteśmy kumplami, Michi. Nagle zaschło mu w gardle. Poczuł, jak serce mu 

taje. 

Dziewczynka ruszyła do wyjścia. W drzwiach odwróciła się i popatrzyła na 

kota. Pociągnęła nosem. 

- Cześć, Jake — powiedziała cienkim głosikiem. — Zobaczy my się, jak wrócę. 

— O nic się nie martw. Carson ruszył za nią do drzwi. — Będziesz się świetnie 

bawić na Hawajach, zobaczysz. Nie potrzebujesz Jake”a. WciąŜ będziesz zajęta 

zabawą z kuzynami i nowymi przyjaciółmi. Zanim się spostrzeŜesz, trzeba 

będzie wracać. 

— Pewnie tak będzie, proszę pana — odrzekła. Łzy znów na płynęły jej do 

oczu. — Cześć. 

Po chwili, zniknęła w strugach deszczu. 

Carson odwrócił się. Człowiek i kot długo patrzyli sobie w oczy. 

— No, dobra — mruknął Carson. Tylko bez paniki. Na pewno moŜna poradzić 

sobie z kotem. 

Ale jak, do diabła?! NaleŜałoby chyba zamknąć go w pokoju. A moŜe po prostu 

wyrzucić go za drzwi? Niech na dworze po czeka na, powrót Michi. Ale co 

będzie, jeśli ona nie wróci? 

Zaraz, zaraz. Co się z nim dzieje? W końcu przecieŜ jest męŜczyzną! Po prostu 

musi pokazać tej bestii, kto tu rządzi. 

background image

SkrzyŜował ręce na piersi i wbił w kota groźne spojrzenie. Jake nie przejął się 

tym zupełnie. WciąŜ siedział w torbie. Trzeba chwycić go za skórę na karku, 

pomyślał Carson, i pokazać mu, gdzie jest jego miejsce. 

— UwaŜaj, Jake — zaczął surowo. — Nie próbuj się stawiać. 

 Ruszył w stronę torby. 

W tej chwili do pokoju weszła Lisa. 

- Och! — wykrzyknęła — Jaki śliczny kotek! — Porwała zwierzątko na ręce i 

przytuliła mocno. — Nie wiedziałam, Ŝe masz kotka — wykrzyknęła 

rozentuzjazmowana — Jaki on śliczny. 

— Nie mam — Carson nie odrywał oczu od Jake”a. Ten zmruŜył ślepia i 

mruczał cicho. — To kot Michi Ann. Pamiętasz tę dziewczynkę, którą poznałaś 

u Kramera? Prosiła mnie, bym za opiekował się nim przez kilka tygodni. Mała 

wyjeŜdŜa na Hawaje. 

— Ach, tak — zdziwiła się Lisa. Carson skrzywił się. 

— Tylko nie mów, Ŝe jestem starym, sentymentalnym głupcem, dobrze? To 

wcale nie jest tak. Prawda jest taka, Ŝe nie cierpię tego kota. A on mnie. 

— PrzecieŜ to taki słodki kiciuś? 

— Raczej diabeł wcielony. To jest zabójca. Uwierz mi. 

Popatrzyła na przytulone do jej ramion zwierzątko, a ono spojrzało na nią ufnie i 

łagodnie. 

— Dobrze - powiedziała — Jeśli chcesz, zabiorę go do domu. ZałoŜę się, Ŝe nie 

zrobi mi krzywdy. 

To było doskonałe rozwiązanie. Przez chwilę Carson poczuł, Ŝe znalazł 

wybawienie, Ale pokręcił głową. 

— Nie. Obiecałem, Ŝe się nim zaopiekuję. Nie mogę zawieść Michi Ann 

background image

— W porządku. Lisa wypuściła kota. — Czy moŜesz odwieźć mnie do domu? 

Na mnie chyba juŜ czas. 

Nie spuszczał z niej wzroku. 

Czy naprawdę tego właśnie chciał? 

Pal licho wszelkie skrupuły. Podszedł i chwycił ją w ramiona. 

— Pomyliłaś się — szepnął całując jej kark, ucho, policzek. 

— To nie jest właściwa pora na wychodzenie. Uśmiechnęła się. 

— Doprawdy? A na co w takim razie jest odpowiednia pora? Roześmiał się i 

skubnął zębami jej wargę. Nie musiał uŜywać słów. Wystarczyło, by pozwolił 

przemówić swemu ciału. 

 

 

ROZDZIAŁ Dziewiąty 

 

Otwieramy za tydzień.  

W skupieniu Lisa słuchała sprawozdania Grega z przygotowań do ceremonii 

otwarcia Centrum Rodzinnego Loringa. Oto miały zrealizować się jej marzenia. 

JuŜ niedługo okaŜe się, czy będzie to sukces, czy poraŜka. Do tego w zasadzie 

wszystko się sprowadzało. 

Wypiła łyk wody. Od wielu dni miała ją zawsze przy sobie. WciąŜ czuła 

suchość w gardle. Tłumaczyła sobie, Ŝe to z napięcia i zmęczenia. Bo tak teŜ 

było w istocie. 

Spojrzała na siedzącego po drugiej stronie stołu Carsona. Uniósł brwi. Minęły 

juŜ trzy tygodnie, odkąd zrozumieli, co czuli do siebie. Od tej pory spotykali się 

regularnie. Były to rajskie tygodnie. Koszmarne tygodnie. 

background image

Wstała. Spojrzała na zgromadzonych i uśmiechnęła się. 

— Chciałabym podziękować wam wszystkim za to, co zrobi liście w ostatnich 

tygodniach. Wszyscy razem pracowaliśmy bardzo cięŜko. JuŜ niedługo 

przekonamy się, czy było warto. Ja wierzę, ze tak Nasza przyszłość zaleŜy od 

nas samych Tak jak nasza przeszłość. — Uśmiechnęła się i ruchem głowy 

wskazała portret dziadka. — Wygram czy nie, chciałabym, Ŝebyście wiedzieli, 

jak bardzo cenię wasz ogromny wysiłek; Jeśli wszystko pójdzie dobrze, na 

pewno wam to wynagrodzę. Dziękuję raz jeszcze; 

A przecieŜ tyle było jeszcze do zrobienia, przedszkole dla dzieci pracowników 

juŜ działało, ale punkt opieki nad dziećmi klientów wciąŜ istniał tylko w 

planach. Lisa często odwiedzała przedszkole pracownicze w poszukiwaniu 

pomysłów. Poświęciła wiele czasu na zabawę z dziećmi, obserwowanie ich. 

Ulubienicą wszystkich była mała Becky, córeczka Garrison. Wszyscy chcieli 

brać ją na ręce i przytulać. Wiele razy podczas tych zajęć Lisa czuła na sobie 

spojrzenie Carsona. Niepokojące i nieodgadnione. 

— Dziwię się, dlaczego nikt nie wpadł na to juŜ wiele lat temu zastanawiała się 

później, gdy przechadzali się z dala od przeraźliwego dziecięcego wrzasku. — 

PrzecieŜ to takie oczywiste, Ŝe matka, która wie, Ŝe jej dziecko jest pod dobrą 

opieką, pracuje znacznie lepiej. Czemu nikt nie zauwaŜył tego wcześniej? 

Wystarczy odrobina logiki. 

— Kobiecej logiki — draŜnił się z nią Carson. 

Wybuchnęła śmiechem. 

— Kobieca logika sprawia, Ŝe świat nie przewraca się do góry nogami — 

stwierdziła. 

Przebywali ze sobą, kiedy tylko mogli. Lisa nie chciała afiszować się swoim 

romansem przed personelem, ale nie mogła wytrzymać bez Carsona. Tak jak on 

bez niej. Spędzali radosne chwile w jej domu, w jego mieszkaniu, w 

background image

samochodzie. WciąŜ czuli nienasycony głód siebie. Jakby nie widzieli się całe 

wieki. Bywały dni, gdy kilku godzinna rozłąka była nie do wytrzymania. 

Tak właśnie stało się poprzedniego wieczoru. Zostali zaproszeni na przyjęcie, 

które odbywało się na pływalni. W fantastycznej budowli wykonanej głównie ze 

szkła. Hala, mieszcząca basen, zbudowana była z wielkich panoramicznych 

szyb, przez które widać było całą okolicę i ocean. MoŜna było śledzić statki 

wychodzące w morze, latarnię morską na cyplu. Przyjemnie było słuchać szumu 

fal i jednocześnie pluskać się w ciepłej wodzie, popijać koktajle lub pocić się w 

saunie, 

Lisa włoŜyła na tę okazję jednoczęściowy kostium kąpielowy. Uznała, Ŝe będzie 

odpowiedni. Zakrywał akurat tyle, ile powinien. Dopiero w wodzie, gdy 

zauwaŜyła łakome spojrzenia siedzących wokół basenu męŜczyzn, zrozumiała 

swoją pomyłkę. Mokry kostium przylegał tak, Ŝe uwydatniał wszystko, co miał 

zakryć. W spojrzeniu Carsona znalazła potwierdzenie swoich najgorszych obaw. 

Zawstydzona, wyszła z wody i szybko ruszyła do szatni. 

W szatni ustawiono w dwóch rzędach kabiny słuŜące do przebierania się. Po 

jednej stronie dla pań, po drugiej dla panów. Weszła do ostatniej, zsunęła z 

siebie kostium i rzuciła go na podłogę. Sięgnęła po gruby biały ręcznik, by 

wytrzeć włosy. Nagle usłyszała za sobą cichy szelest. Odwróciła się 

gwałtownie. 

— Carson! 

— Ciiii. — Carson przyłoŜył palec do ust. Drugą ręką sięgnął za siebie i 

przekręcił klucz w zamku. Błyszczącymi oczami wodził po jej nagich piersiach, 

smukłej talii, długich nogach. Spojrzała mu w oczy i dostrzegła w nich dobrze 

znany Ŝar. 

— Carsonie, nie — szepnęła. — Nie tutaj. 

background image

Uśmiechnął się. Przytulił ją do siebie. Dotknął jej piersi. Głaskał je i pieścił, aŜ 

sutki nabrzmiały, stwardniały. 

— A dlaczego nie? — spytał cicho— Wszyscy są zajęci zupełnie czymś innym. 

Nikt nawet nie zauwaŜy naszej nieobecności. 

Wcale nie musiał przekonywać jej zbyt długo. Jego ręce uczyniły to za niego. 

— Ale ze mnie rozpustnica — mruknęła. 

— To ciekawe — Carson szeptał jej wprost do ucha. — To moŜe wypróbujemy 

jakieś nowe pozycje? 

Roześmiała się cicho. Niecierpliwie pomogła mu pozbyć się kąpielówek i juŜ po 

chwili leŜała na podłodze, a Carson wypróbowywał nowe moŜliwości. 

Uprawianie miłości z Carsonem nigdy nie było monotonne i nudne. Stale 

wynajdywał nowe pieszczoty, odkrywał nowe miejsca, których dotknięcie 

budziło w niej coraz większe pod niecenie. Rozpalał ją do białości, aŜ zaczynała 

wić się i k Wychodziła naprzeciw pieszczotom, Całym ciałem łaknęła go. 

Pragnęła mieć go blisko.., bardzo blisko... 

— Liso? — rozległ się nagle czyjś głos za drzwiami kabiny. Otwarła szeroko 

przeraŜone oczy. Na chwilę straciła oddech. 

— Liso? To ja, Andy Douglas. Wiem, Ŝe tam jesteś. Słyszałem twój głos. 

Zrozpaczona, spojrzała na Carsona. Lecz on nie przerwał ani na moment. Jakby 

w ogóle niczego nie słyszał. 

— Liso, posłuchaj. Mam wspaniały pomysł. To przyjęcie i tak prawie juŜ się 

kończy. MoŜe wsiądziemy do mojego nowego rollsa i wybierzemy się na 

przejaŜdŜkę? Pojechalibyśmy na przełęcz Cally Widać stamtąd wspaniale 

ś

wiatła miasta. Moglibyśmy nawet pojechać do Santa Barbara. Znam tam uroczą 

kawiarenkę. Co ty na to? 

background image

Nawet gdyby chciała, nie mogła mu odpowiedzieć. To Garson był panem 

sytuacji. Zacisnęła powieki i wbiła mu paznokcie w ramiona. Byle tylko nie 

krzyczeć. Bała się, Ŝe Carson zacznie jęczeć, choć sama z trudem 

powstrzymywała krzyk. Znów była z nim! Tak jak tego pragnęła. 

- Serwują w niej wspaniałe kanapeczki. Z ogórkiem. Na pewno Ci się tam 

spodoba. 

LeŜała, nie mogąc złapać tchu. Carson patrzył na nią z góry, dusząc się od 

ś

miechu. 

— Porachuję się z tobą, zobaczysz! — Spojrzała na niego z wyrzutem. — Nie 

mogę uwierzyć... 

— Albo moŜemy pojechać wzdłuŜ brzegu oceanu. Jest tam niezwykła wioska 

rybacka. Niedaleko Camino Corto. Na zupełnym odludziu. Z przyjemnością ci 

ją pokaŜę. 

Lisa wstała i zaczęła się ubierać. Mamrotała coś przy tym bez przerwy. Garson 

miał mniejszy kłopot. Naciągnął na siebie kąpielówki i juŜ był gotów. 

— Liso? Liso? 

Rzuciła Carsonowi jadowite spojrzenie, westchnęła głęboko i otworzyła drzwi. 

Wyszła z wysoko podniesioną głową, 

— Bardzo mi przykro, Andy — powiedziała, uśmiechając się niepewnie. — 

Dziękuję, Ŝe mnie zaprosiłeś, ale dziś wieczorem będę zajęta. 

— Psiakrew — mruknął Andy i w tym momencie ujrzał wychodzącego 

Carsona. Bez trudu zauwaŜył ich pałające jeszcze twarze, nieład w ubiorze Lisy 

i natychmiast dodał dwa do dwóch — O kurczę! Skoro tak się rzeczy mają... 

— Tak się właśnie rzeczy mają — Lisa uśmiechnęła się do niego szeroko — 

Przykro mi. 

Zostawili go stojącego bez ruchu. A Lisa szepnęła do Carsona z wściekłością: 

background image

— Jeśli jeszcze kiedyś zrobisz mi coś takiego, zabiję cię! 

— Tylko zrób to tak jak przed chwilą — odrzekł — a umrę szczęśliwy. 

Gdy następnego ranka Carson przybył do sklepu, Lisa siedziała juŜ w swoim 

biurze. Z uwagą studiowała raporty kasowe. 

— Zostaw drzwi otwarte — powiedziała, podnosząc głowę. 

Spojrzał na nią, całkiem zdezorientowany. 

— Dlaczego — spytał, gdy nie doczekał się wyjaśnień. 

— PoniewaŜ chcę mieć pewność, Ŝe nie przyjdą ci do głowy Ŝadne głupie 

pomysły. 

— Ja juŜ urodziłem się z głupimi pomysłami — powiedział. 

— Prawdę mówiąc... — Rozsiadł się wygodnie w fotelu i popatrzył na nią 

badawczo. — Przyszedł mi do głowy pewien doprawdy znakomity... 

 

Lisa zdjęła okulary i spytała podejrzliwie: 

— Czy mogę wiedzieć, jakiŜ to? 

Niebieskie oczy objęły ją pełnym czułości spojrzeniem. 

— BoŜe powiedział. — AleŜ ślicznie dzisiaj wyglądasz. Wiesz o tym? A moŜe 

zaplanowałaś to sobie? Czy teŜ jest to twój naturalny... 

— Carsonie! — przerwała mu gniewnie. — Powiedz mi natychmiast, co to za 

pomysł? Nie mam zamiaru ocknąć się nagle wśród tłumu gapiów... 

— JuŜ dobrze — ustąpił niechętnie. — śałujesz mi odrobiny przyjemności. 

— Mów! — Jej oczy zalśniły groźnie. 

— Dobrze, dobrze. Wiesz? Ben Capalletti zabiera Ŝonę, najstarszą córkę i na 

weekend do San Francisco. 

background image

— Carsonie! Nie mamy czasu na wycieczki do San Francisco... 

— Wiem o tym. Pozwól mi skończyć. Usłyszałem, jak Ben wydzwaniał do 

róŜnych osób w poszukiwaniu jakiejś opieki do czwórki swoich młodszych 

dzieci, których nie zabiera ze sobą. 

— I co z tego? 

— WyobraŜasz sobie, jaki był zaskoczony i zdziwiony, gdy ja się zgłosiłem? 

— WyobraŜasz sobie, jak ja jestem tym zdziwiona? 

Jak się pewnie domyślasz, miałem w tym swój cel — wyznał, bardzo z siebie 

zadowolony. 

— Nie wątpię — mruknęła. Z trudem hamowała wybuch śmiechu. Carson 

James zgłasza się na ochotnika do niańcz dzieci! 

— WciąŜ marzysz o posiadaniu dzieci — pochylił się do przodu i spojrzał jej 

głęboko w oczy UwaŜasz, Ŝe niczego nie pragniesz bardziej niŜ rodziny. No to 

przekonamy się, jak sobie poradzisz. 

— Masz na myśli... 

NiemoŜliwe. Na pewno Ŝartował. Szelmowskie błyski w jego oczach zdawały 

się to potwierdzać. 

— Mam na myśli brudne pieluchy — powiedział. — A takŜe karmienie o 

drugiej w nocy i wycieranie zasmarkanych nosów. 

 Pochylił się nad stołem pogłaskał ją po policzku grzbietem dłoni — Wóz albo 

przewóz, moja droga. Mówię o prawdziwych dzieciach. Nie o świeŜutko 

wykąpanych maleństwach gaworzących w kolorowych nosidełkach w twoim 

sklepowym przedszkolu. 

On mówił powaŜnie! zrozumiała. Specjalnie chciał ją postawić w dramatycznej 

sytuacji bez wyjścia, by przekonała się, jak nieprawdziwe były jej sny i 

marzenia. Tylko co będzie, jeśli mu się to uda? Jej duch walki nie pozwolił 

background image

wątpić w sukces zbyt długo. 0, nie! Ona mu pokaŜe! Zniesie wszystko, co mogą 

jej zgotować tamte maluchy. 

— AleŜ będzie się działo! — Carson snuł przeraŜającą opowieść — MoŜe nawet 

poleje się krew? Myślisz, Ŝe dasz sobie radę? 

Pewnie! Daj mi tylko sposobność, pomyślała. 

— Zrobię wszystko, co w mojej mocy, panie kapitanie — przytknęła dłoń w 

czoła, salutując po Ŝołniersku. 

— Z przyjemnością to obejrzę - uśmiechał się z zadowoleniem. — Będzie to 

powrót Lisy Loring do rzeczywistości. 

— MoŜliwe — Uśmiechała się buńczucznie. Carson był bardzo pewny swego. 

Widziała to wyraźnie. 

Tymczasem on zastanawiał się nad czymś. Pochylił się w jej stronę i powiedział 

powoli: 

— Posłuchaj. Zróbmy interes. — Zamknął jej dłoń w swojej. Na twarzy błąkał 

mu się łagodny, pełen współczucia uśmiech, który sprawił Ŝe nabrała ochoty, by 

go uderzyć. — Jeśli moŜe ci to pomóc w rozstrzygnięciu, czy naprawdę właśnie 

na dzieciach zaleŜy ci najbardziej... — zawiesił głos, a oczy zaszły mu mgiełką 

rozmarzenia. — Pojedź ze mną na Tahiti. 

Tego nie spodziewała się. Serce zabiło jej mocniej. 

— PrzecieŜ masz tylko jeden bilet - bąknęła. 

— Chętnie wymienię go nawet na bilet do Chin, jeśli tylko ty będziesz ze mną. 

Słowa Carsona były jak balsam na jej udręczoną duszę. Z rozkoszą pojechałaby 

z nim na Tahiti. Ale nie tego oczekiwała. Od takich krótkotrwałych porywów 

musiała trzymać się z daleka. ZaleŜało mu na niej w tym momencie. Tylko na 

jak długo? 

background image

— Zgadzam się na eksperyment z dziećmi — powiedziała. — Ale co do 

wyjazdu na Tahiti... — Wzruszyła ramionami. 

Nie nalegał. Pokiwał głową i powiedział: 

— W porządku. W sobotę wieczorem. Nie zapomnij. 

Jak mogłaby zapomnieć?! Przypominał jej o tym, ilekroć się spotkali. AŜ w 

końcu nadszedł ten wieczór, gdy z drŜeniem serca udała się do domu 

Capallettich. 

Początek był zupełnie niewinny. 

Rodzina Capallettich mieszkała w uroczym domu, na skraju urwistego brzegu, 

ze wspaniałym widokiem na ocean. Carson przedstawił ją wszystkim dzieciom i 

oprowadził po pokojach. Lisa przyglądała się sprzętom i wyposaŜeniu sypialni 

dwulatka i niemowlęcia. Nie mogła ukryć zachwytu. Czapeczki, buciczki, 

smoczki, grzechotki, wszystko było takie urocze, takie dla niej nowe i nie znane. 

Te milutkie dzieci, ten przytulny dom. JakŜe Carson mógł sądzić, Ŝe wizyta u 

Capallettich moŜe zmienić jej poglądy w sprawie dzieci? 

Po raz pierwszy poczuła niepokój; gdy najmłodsze z dzieci zaczęło płakać. 

— Jak myślisz, o co mu chodzi? — spytała Carsona z obawą w głosie. 

— Wiem tyle, co i ty — odparł, usuwając się na bok. — Nie znam się na 

dzieciach. 

Próbowała zabawiać małego, robiła do niego miny, uśmiechała się. Lecz płacz 

nie cichł. Przeciwnie stawał się coraz głośniejszy. Wreszcie Lisa poczuła 

prawdziwy niepokój. A jeśli dziecku naprawdę coś się stało? Skąd miała 

wiedzieć, co mu dolega, jeśli nie mogło jej tego powiedzieć? 

Carson zaproponował Ŝe podgrzeje butelkę. Dzieciak wypluł jednak smoczek i 

wrzeszczał coraz głośniej. 

background image

— Szybko! — rzucił Carson, patrząc uwaŜnie na zsiniałą nieco od krzyku 

twarzyczkę. — Noś go! Zanim zacznie wyć. 

— Nosić go?! 

— Oczywiście. Musisz wziąć go na ręce i chodzić tam i z powrotem. Godzina 

za godziną. Uwierz mi, gdy raz zaczniesz, nigdy nie pozwoli ci przestać. Dzieci 

to uwielbiają. 

— Ale... jak mam zajmować się pozostałymi dziećmi, nosząc bez przerwy 

niemowlę? 

— Zaczynasz chwytać — Carson wycelował w nią palec. 

Nosiła niemowlę. Rzeczywiście, uspokoiło się, gdy znalazło się w jej 

ramionach. Delikatny zapach jego włosków był dla Lisy cudowną nagrodą za 

trud i wysiłek. Ale Carson miał rację. Gdy zaczęła kołysać niemowlę, nie mogła 

juŜ przestać. Dziecko jej na to nie pozwalało. Nawet gdy zwolniła tylko tempo 

marszu, zaczynało krzyczeć. Chodziła więc po całym domu, na podwórko, do 

kuchni... W pewnym momencie natknęła się na dwunastoletniego Billa. 

Billy przez cały wieczór chodził po domu z kijem baseballowym na ramieniu. 

Jakby ten kij był częścią jego stroju. Lisa zamierała z przeraŜenia za kaŜdym 

razem, gdy chłopiec przechodził koło czegoś kruchego, łatwo tłukącego się. 

Chodząc z niemowlęciem, zauwaŜyła w pewnej chwili, Ŝe Billy kieruje się do 

wyjścia. 

Dokąd się wybierasz? — spytała uprzejmie, chociaŜ niemowlę coraz bardziej jej 

ciąŜyło i była bardzo zmęczona. 

— Idę pograć. 

— Po ciemku — Nie uwierzyła mu 

— Mama zawsze mi pozwala — powiedział, patrząc na nią surowo. 

background image

Czy to moŜliwe? Spojrzała błagalnie na Carsona. Ten jednak tylko pokręcił 

głową. 

— Wiesz — zwróciła się do chłopca — wolałabym, Ŝebyś nie wychodził z 

domu po zmroku. Będziesz musiał zaczekać, aŜ wróci mama. 

— Ale ona wróci dopiero jutro! wykrzyknął chłopiec. 

Lisa zawahała się przez chwilę, a w końcu rzuciła krótko: 

— To prawda. Skoro tak zmienił taktykę — skoro nie mam co robić, moŜe 

wypoŜyczymy jakąś kasetę z filmem? 

-Nie. 

- Dlaczego? 

— PoniewaŜ jesteśmy zbyt zajęci. 

— Ja nie jestem. 

Miał rację. Lisa gorączkowo szukała jakiegoś rozwiązania. 

— Nie masz zajęcia? - powiedziała. — Pozmywaj naczynia. 

Nawet nie zareagował na tak idiotyczną propozycję. 

— Czy mogę zaprosić na noc kilku kolegów? — zapytał. 

— Myślę, Ŝe nie dzisiaj. 

— Dlaczego? 

Lisa zmełła w ustach przekleństwo. Nim odpowiedziała, po liczyła do 

dziesięciu. 

— Bo ja tak chcę — odparła. — Czemu nie pójdziesz się pobawić? 

— Czy mogę zabrać telewizor do mojego pokoju? 

O BoŜe! On mnie zadręczy na śmierć, pomyślała. A tu niemowlę znów wpadło 

w złość, Ŝe przestała chodzić, i zaczęło wierzgać nogami. 

background image

— Nie wiem — powiedziała z rozpaczą — Czy twoja mama pozwała ci na to? 

— Pewnie! Zawsze. 

— Nie wierz mu ani trochę — przyszedł jej z pomocą Carson. 

Billy rzucił mu pełne nienawiści spojrzenie i wściekły wyszedł z pokoju. 

— Dlaczego to zrobiłeś? - Lisa zmarszczyła czoło. — PrzecieŜ nazwałeś go 

kłamcą. 

— On jest kłamcą — roześmiał się Carson. 

— Ale to taki miły chłopiec... — mruknęła skonsternowana. 

— Oczywiście! I wyrośnie na prawego, uczciwego obywatela. Ale na razie ma 

dwanaście lat. Będzie próbował wmówić w ciebie wszystko, aby tylko móc 

przenieść telewizor do pokoju. 

Przyglądała mu się zdumiona. Czy zdawał sobie sprawę, jak duŜo wiedział o 

dorastających dzieciach? Wydawało się, Ŝe wracają do niego wspomnienia z 

przeszłości. 

— MoŜe moglibyśmy wszyscy razem usiąść w salonie i po oglądać telewizję? 

— zaproponowała nieśmiało. Takie wspólne, rodzinne oglądanie. 

— 0, tak! — mruknął z kwaśną miną. — Idealna rodzinka przed telewizorem. 

Nie rób tego, bo będziesz Ŝałować. 

PrzełoŜyła niemowlę na drugie ramię i wykonała zdrętwiałą ręką kilka kolistych 

ruchów. UwaŜała, Ŝe jej pomysł był dobry. Oczami duszy juŜ rozkoszowała się 

tym uroczym, rodzinnym obrazkiem Wszystkie dzieci w jej objęciach, 

przytulone, zajadające praŜoną kukurydzę. 

— Co masz przeciwko temu? — spytała. 

 

background image

Wprost nie mógł uwierzyć, Ŝe Lisa do tego stopnia nie miała pojęcia o 

dzieciach. Ale po zastanowieniu się musiał przyznać, Ŝe po latach zajmowania 

się dziećmi ciotki był naprawdę, wybitnym specjalistą w dziedzinie pedagogiki. 

Właściwie zapomniał juŜ, Ŝe posiadł taką wiedzę. Uzmysłowienie sobie tego 

sprawiło mu nawet sporą przyjemność. Zawsze to miło wykazać, Ŝe człowiek 

zna się na czymś. 

— Wydaje ci się, Ŝe to dobry pomysł — zaczął — ale on się nigdy nie 

sprawdza. Widzisz, dzieci nigdy nie oglądają telewizji. Największą frajdę 

sprawia im przeszkadzanie innym w jej oglądaniu. Dwuletnie dzieci nigdy nie 

pojmują, o co chodzi na ekranie. Najchętniej wtedy rozrabiaj pokrzykują. 

Biegają po pokoju, rzucają w telewizor, czym popadnie, Ale nie oglądają 

ciągnął. — Kto w takim razie będzie siedział przed telewizorem? Siedmiolatek, 

który uwielbia filmy rysunkowe, i dwunastolatek, który kocha filmy o 

policjantach i bandytach. A co z nami - spojrzał jej głęboko w oczy. — Czy 

będziemy oglądać idiotyczne kreskówki, czy teŜ historie o policjantach? 

— Wyświetlają dzisiaj „Casablankę” — przypomniała sobie z błyskiem w oku. 

— MoŜe... 

— Nie licz na to — pokręcił głową — Nie pozwolą ci tego filmu obejrzeć. Nie 

mają litości. 

Chyba jednak Carson miał rację. Wyglądało na to, Ŝe doskonale znał się na 

dzieciach. Choć pozornie przyglądał się z boku jej wysiłkom i śmiał się pod 

nosem, to tak naprawdę bez przerwy kontrolował sytuację, doradzał jej i 

ostrzegał. Poczuła się strasznie przygnębiona. 

Kiedy C.C. — dwulatek — wrzucił kluczyki od samochodu do ubikacji, to 

Carson je wydobył. Kiedy siedmioletnia Dea niemal ostrzygła wszystkie 

pluszowe maskotki Holly, to Carson przy pomocy elektrycznej maszynki do 

golenia Bena zatuszował skutki jej wysiłków. A potem jeszcze posprzątał. W 

background image

końcu wreszcie to on nosił niemowlę, by Lisa mogła połoŜyć pozostałe dzieci 

do łóŜek. 

Ku zaskoczeniu Lisy to właśnie Billy poprosił, by opowiedziała mu coś przed 

snem. Musiała więc na poczekaniu wymyślić jakąś mroŜącą krew w Ŝyłach 

historię. Bajki o księŜniczkach i wróŜkach uznała w tym wypadku za 

niewłaściwe. 

Carson z niemowlęciem, śpiącym na jego ramieniu, stał w drzwiach pokoju 

Billy”ego. Słuchał opowiadania Lisy i bił się z myślami. Sądził, Ŝe sytuacja, w 

jaką ją wmanewrował, przerośnie ją i wreszcie Lisa pojmie problemy i kłopoty 

związane z posiadaniem dzieci. Tymczasem ona radziła sobie tak, jakby 

zajmowała się dziećmi przez całe Ŝycie. Co zatem po winien uczynić, jak 

postąpić? Okazało się, Ŝe Lisa ma na prawdę dar obcowania z dziećmi. Czy był 

w stanie zniechęcić ją do czegoś, czego tak gorąco pragnęła? Do czego została 

stworzona. 

Widok chłopca, usypiającego w baseballowej czapeczce na głowie, wywołał w 

jego pamięci obrazy z własnego dzieciństwa. Wszystko, co opowiadał Lisie o 

tamtych czasach, było prawdą. Zabrakło tylko postawy jego ojca. I właśnie 

teraz, gdy patrzył na nią, opowiadającą chłopcu cichym głosem jakąś historyjkę, 

przypomniał sobie te chwile, które jego ojciec spędzał 

— między kolejnymi pobytami w więzieniu — z nim. Ojciec dbał o niego. TeŜ 

opowiadał mu przed snem róŜne historie, zabierał na mecze. Carson zdumiał się, 

Ŝ

e tak łatwo o tym zapomniał. A przecieŜ, gdy było to moŜliwe, ojciec naprawdę 

troszczył się o niego. Nagle uświadomił sobie, Ŝe przez lata całe był na ojca 

wściekły za to, Ŝe ten opuszczał go, zostawiał na pastwę ciotki Flo. Zrozumiał, 

iŜ znienawidził ojca dlatego, Ŝe chwile, które spędzali razem, były takie 

cudowne i Ŝe nie potrafił wybaczyć ojcu jego postępków, które przerywały 

brutalnie ich wspólne Ŝycie. MoŜe naleŜałoby przemyśleć to wszystko raz 

jeszcze? 

background image

Miała to być noc przemyśleń dla Lisy. Przywiózł ją tu, by udowodnić jej, Ŝe 

rzeczywistość dalece odbiega od jej marzeń. Tymczasem to dla niego nastał czas 

rozliczeń z samym sobą. Cały jego plan spalił na panewce. 

Ranek pełen był gorączkowej krzątaniny, ale w sumie nie wydarzyła się Ŝadna 

katastrofa. Lisie podobało się nawet szykowanie śniadania dla tak wielkiej 

gromady. Dopóki kuchenne zapachy nie spowodowały u niej mdłości. 

— Twarz ci dziwnie zzieleniała — zauwaŜył Carson. Odebrał jej łyŜkę i 

posadził na krześle. 

Lisa wciągnęła głęboko powietrze i odwróciła głowę, by nie patrzeć na jedzenie. 

— Mam kłopoty z Ŝołądkiem — przyznała. 

— Ach, tak -  powiedział z troską — MoŜe to zatrucie? 

— Nie, to nie to — zaprzeczyła, unikając jego spojrzenia. — Wiesz, myślę, Ŝe 

to na skutek stresu. Odkąd postanowiliśmy stworzyć Centrum Rodzimie 

Loringa, wciąŜ tylko o tym myślałam... 

— No tak. Na pewno. — Odgarnął jej włosy z czoła. — MoŜe powinnaś wziąć 

jakiś proszek? Na pewno znajdziesz coś w apteczce Bena. 

— Nie, nie — odrzekła nerwowo — Nie powinnam łykać Ŝadnych pigułek. 

— Dlaczego? 

— PoniewaŜ, no, hm... nigdy tego nie robię Nie cierpię lekarstw. 

Przez chwilę stał bez ruchu, w końcu wzruszył ramionami i poszedł pomóc 

Billy”emu w poszukiwaniach kija baseballowego. Lisa wyszła do holu i stanęła 

przed lustrem. Powoli uniosła rękę i dotknęła policzka. Nie potrafiła przyznać 

się nawet przed samą sobą, Ŝe to nie był stres. Czuła, Ŝe coś działo się z całym 

jej ciałem. Chyba... była W ciąŜy. 

W pierwszej chwili wydało się jej to zupełnie niemoŜliwe. Była przecieŜ taka 

ostroŜna! Ale... 

background image

Kilka dni później poszła do lekarza. I wtedy jej przypuszczenia potwierdziły się. 

— Tak — upewnił ją lekarz — jest to chyba piąty tydzień ciąŜy. Co pani teraz 

zamierza? 

— O co panu chodzi? — spytała zaskoczona. 

— No, Wiem, Ŝe nie jest pani męŜatką. Ma pani trzydzieści pięć lat. Czy to 

przemyślana decyzja? 

Przemyślana decyzja! Zakręciło się jej w głowie i nie potrafiła skupić myśli. 

Była w ciąŜy z Carsonem i nie mogła powiedzieć mu o tym! Nie mogła zdradzić 

swojego sekretu nikomu. 

Co za ironia losu! Oto właśnie doczekała się tego, czego pragnęła z całej duszy. 

Tyle tylko, Ŝe wyszło nie tak, jak się spodziewała. Dwie rzeczy, o których 

marzyła, znajdowały się w zasięgu jej ręki. Lecz sięgając po jedną, musiała 

zrezygnować z tej drugiej. 

Kochała Carsona. Nieprzytomnie, do szaleństwa. Potrzebo wała go jak 

powietrza do Ŝycia. Ale nie mogła powiedzieć mu, Ŝe jest z nim w ciąŜy. Dał 

bardzo wyraźnie do zrozumienia, Ŝe nigdy nie zgodzi się zostać ojcem. Była 

wobec niego nie w po rządku. 

Równocześnie pragnęła mieć dziecko. Marzyła o nim. Wreszcie poczęła je i 

miała moŜliwość urodzić je, wychować, kochać. Lecz to oznaczało utratę 

Carsona. 

Utracić Carsona! Nie była w stanie nawet myśleć o tym. Jak mogłaby Ŝyć bez 

niego? 

Tego dnia przyjechał do niej na kolację. Przywiózł wielką stertę pudeł i 

pudełeczek z chińskimi potrawami, Ŝeby nie mu siała gotować. Ukrywając przed 

nim prawdę, czuła się jak zdrajczyni. Ale co miała zrobić? 

background image

Co gorsza, wcale nie była pewna, co Carson mógłby kazać jej zrobić w tej 

sytuacji. Wolała nawet o tym nie myśleć. 

Kochali się, potem poszli na spacer po plaŜy. Przez cały ten czas Lisa usiłowała 

nie pamiętać o tym, co nosiła w sobie. Uda wała, Ŝe wszystko w porządku, 

ś

miała się, rozmawiała z Carsonem. I tylko czuła, jak z kaŜdą chwilą umiera 

kolejny kawałek jej duszy. 

Dziecko. Ich dziecko. MoŜe to będzie chłopiec? Ciekawe, czy będzie podobny 

do Carsona? Powinny to być najszczęśliwsze chwile jej Ŝycia. Tymczasem 

miała wraŜenie, Ŝe dźwiga na ramionach przytłaczający ją cięŜar. 

 

A potem, tuŜ przed zaśnięciem, Carson przypomniał jej, Ŝe wkrótce wyjedzie. 

— Wiesz, Ŝe zaraz po otwarciu Centrum wyjeŜdŜam na Tahiti — oznajmił. 

Wziął ją w ramiona i przytulił. — Czy pojedziesz ze mną? 

Zapytał, chociaŜ znał odpowiedź. Odwróciła się ku niemu, i spróbowała 

uśmiechnąć. 

— Bardzo chciałabym — powiedziała. — Wiesz o tym... 

— Ale nie moŜesz — dokończył. Rozczarowanie i gniew pojawiły się w jego 

oczach. 

Nie mogła wydobyć głosu ze ściśniętego gardła, więc pokiwała tylko głową. 

Odwrócił się i wbił wzrok w czerń oceanu za oknem. Ogarnęła go nagła 

rozpacz. Nie umiał wyobrazić sobie Ŝycia bez Lisy. 

Czy powinien zostać? 

Nie, nie powinien. Zostając, obiecywałby jej rzeczy niemoŜliwe. Okłamałby ją. 

Musi wyjechać. 

background image

Lisa zastanawiała się, dlaczego Carson zamilkł. Stał się taki nieprzystępny, 

zimny? Wiedziała, Ŝe coś go gryzło, lecz nie śmiała o nic pytać, MoŜe powinna 

jednak wyznać mu prawdę? Tylko co by to dało? 

Nie, nie mogła: Nie powinna niewolić go w ten sposób, chwytać w pułapkę. 

Obiecała; Ŝe nic takiego nigdy się nie zdarzy. Musi dotrzymać przyrzeczenia. 

Nagle Carson gwałtownie odwrócił się do niej. 

— WyjeŜdŜam — rzucił niemal z wściekłością. — A wciąŜ mam w domu tego 

cholernego kota. Czy będziesz mogła się nim zająć? 

Michi Ann ciągle jeszcze nie wracała. Carson rozmawiał juŜ nawet z sąsiadką, 

Jan. Jej zdaniem, naleŜało oczekiwać jej przyjazdu za kilka dni. I do tego czasu 

zobowiązany był zapewnić Jake”owi opiekę. Udało im się osiągnąć zawieszenie 

broni. Gdy pewnego razu Jake wykonał jego polecenie i potulnie poszedł do 

sypialni, Carson poczuł, Ŝe rozpiera go durna. Potem, powolutku, zaczęli się 

wzajemnie tolerować. Zostali niemal przyjaciółmi. 

 

A teraz musi opuścić i zostawić na pastwę losu tego zwariowanego zwierzaka. 

— Oczywiście, zajmę się kotem — odparła. Odetchnęła głęboko i dodała: — 

Mam nadzieję, Ŝe będziesz miał udaną podróŜ. 

Spojrzał jej w oczy. śadne nie potrafiło zmusić się do uśmiechu. Oboje 

wiedzieli, Ŝe cokolwiek się stanie, nigdy juŜ nie będą szczęśliwi. 

Wiedziałam, Ŝe tak będzie, pomyślała Lisa. Ale czy miałam zrezygnować z tych 

kilku wspólnych miesięcy, by teraz oszczędzić sobie bólu? 

Nigdy! 

Otwarcie Centrum Rodzinnego Loringa było kolosalnym sukcesem. Mieszkańcy 

San Feliz chętnie chodzili do Kramera, by obejrzeć to, co staje się modne, lecz 

background image

gdy czegoś potrzebowali, szli do Loringa. Lisa była bardzo zadowolona. Walka 

z Kramerem przestała ją interesować. To była dziecinada. 

Postanowiła przekazać kierowanie sklepem w ręce Grega. Zasięgnęła nawet w 

tej sprawie opinii Carsona i ten przyznał jej rację. Tak więc sukces, choć 

zasłuŜony i satysfakcjonujący, wpłynął w znaczący sposób na jej Ŝycie. Miała 

waŜniejsze sprawy na głowie. Była w ciąŜy, a człowiek, którego kochała 

właśnie z jej Ŝycia. 

Carson wyjeŜdŜa! Te dwa słowa dudniły w jej głowie nieustannie. Zupełnie nie 

potrafiła wyobrazić sobie, czy będzie po trafiła z tym Ŝyć. 

Nadeszła ich ostatnia wspólna noc. Lisa próbowała śmiać się i Ŝartować, lecz 

wciąŜ czuła łzy pod powiekami. Ciągle rozmyślała o rozwijającym się w niej 

Ŝ

yciu. Powinnam mu powiedzieć, powtarzała sobie w myślach. Mój BoŜe, 

przecieŜ wyjedzie, nic nie wiedząc! 

Kochali się. Potem, gdy leŜeli przytuleni, zdecydowała się. Bez względu na 

wszystko Carson musiał dowiedzieć się prawdy. 

JuŜ nabierała powietrza w płuca, by wyrzucić z siebie słowa, których bała się 

tak bardzo, gdy Carson zaskoczył ją. 

— Nie jadę na Tahiti — oświadczył. 

 

Zastygła w bezruchu. 

— Nie — wybąkała. 

— Jeszcze nie — pokręcił głową — Jadę do Kansas. Zamierzam zobaczyć się z 

ojcem. 

— Och, Carsonie! Jestem taka szczęśliwa. Szukała jego oczu. Dostrzegła w nich 

gorycz. 

— Wiem! Ujął w dłonie jej twarz i pocałował Lisę w czoło. 

background image

— Powinnaś być szczęśliwa. Robię to przez ciebie. 

Wstała i podeszła do okna. Noc była ciemna. Srebrny księŜyc Ŝeglował po 

oceanie. Jak ma teraz mu wyznać „prawdę? Czy mogłaby odwlec jego 

pojednanie z ojcem? 

— Nadal mam nadzieję, Liso, Ŝe jednak pojedziesz ze mną — nalegał. — 

Mógłbym zabrać cię, wracając. 

Zapatrzona w dal, pokręciła głową. 

— Nie. Nie mogę wyjechać. Trzyma mnie tu zbyt wiele Spraw. 

Podszedł i objął ją mocno, 

— Chcę, Ŝebyś wiedziała — szepnął — Ŝe nigdy do nikogo nie czułem tego, co 

czuję do ciebie. Zmieniłaś moje Ŝycie, Liso. Nigdy ci tego nie zapomnę. 

Uśmiechnęła się i łzy napłynęły jej do oczu. A więc jednak była podobna do 

matki. Zmieniła podrywacza w statecznego i rozwaŜnego męŜczyznę. Nie 

zdołała jedynie przezwycięŜyć jego potrzeby wędrowania. Ten człowiek musiał 

czuć się wolnym. 

— Kocham cię, Carsonie — szepnęła łamiącym się głosem. 

W odpowiedzi pocałował ją. Wtedy uświadomiła sobie, Ŝe nigdy nie usłyszała 

od niego podobnych słów. I juŜ ich nie usłyszy. 

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

 

Minął juŜ tydzień od wyjazdu Carsona, gdy Michi Ann zgłosiła się po kota, 

Pewnego dnia stanęła w drzwiach domu Lisy. 

— Cześć — powiedziała — Ciocia Jan twierdzi, Ŝe Jake jest u pani. Dziękuję, 

Ŝ

e pani się nim zaopiekowała. Czy mogę juŜ zabrać go z powrotem? 

— No cóŜ, to zaleŜy. — Lisa uśmiechnęła się do dziewczynki. 

background image

— Wydarzyło się cos Lepiej wejdź i zobacz sama 

Zaprowadziła Michi do komórki mieszczącej się na tyłach domu, gdzie Carson 

uszykował Jake”owi legowisko Odsunęła zasłony Na miękkich poduszkach 

leŜało grube Ŝółte kocisko i sześć maleńkich kociąt, tulących się do niego... a 

raczej: niej. śółte oczy wpatrywały się w dziewczynkę z głębokim 

zadowoleniem. 

— Nareszcie! — wykrzyknęła radośnie Michi. 

Zdumiona Lisa wysoko uniosła brwi 

— To ty wiedziałaś, Ŝe to jest kotka?— spytała. 

— Oczywiście — Wielkie oczy dziewczynki spoglądały na Lisę niewinnie — 

Jake to zdrobnienie od Jacqueline 

PrzecieŜ to takie proste!  

Lisa potrząsnęła głową.  

— Dlaczego mówiłaś o niej „on”? 

— Nie wiem. — Dziewczynka wzruszyła ramionami. — Wszyscy tak mówili. 

Nie zastanawiałam się nad tym. 

Lisa wybuchnęła śmiechem. OstroŜnie pogłaskała małą po głowie. 

— No, cóŜ, jeśli chcesz je zabrać, musisz zdobyć jakieś pudełko czy coś w tym 

rodzaju. Michi zmarszczyła brwi. Po chwili buzia rozjaśniła się. 

— Mam wózek w samochodzie — powiedziała — Ciocia Jan kupiła go dla 

mojej lalki w sklepie ze znalezionymi rzeczami. Będzie odpowiedni. 

Wybiegła i po chwili wróciła, prowadząc nieco rozklekotany wózek z róŜową 

poduszeczką i Ŝółtym kartonikiem dyndającym u rączki. Na kartoniku widniał 

napis: „Dziecko na pokładzie”. Lisa patrzyła na wózek, nie wierząc własnym 

oczom. Wreszcie zaczęła się śmiać. 

background image

— Nie do wiary — mruknęła. Ale musiała przyznać, Ŝe taki obrót sprawy 

bardzo ją ucieszył. Po kilku tygodniach spędzonych przed jej domem wózek 

nareszcie trafił we właściwe ręce. A po za tym był rzeczywiście idealny do 

przewiezienia wielkiego Ŝółtego kota i sześciu kociąt. 

Pomachała na poŜegnanie Michi Ann i cofnęła się do domu. Przez ostatnie dni 

Ŝ

yłą jak we śnie. Wszystkie jej myśli krąŜyły wokół tylko jednej sprawy. Wokół 

ciąŜy. 

Carson wyjechał. Powinna zapomnieć o nim. Ale za to będzie miała dziecko. I z 

kaŜdym dniem stawało się to dla niej coraz waŜniejsze. 

Była pewna Ŝe Carson napisze do niej, zatelefonuje. Tym czasem wcale się nie 

odzywał. I z upływem czasu pogodziła się z tym. Złamało jej to serce, lecz 

przynajmniej nie miała złudzeń. 

Wiele czasu poświęcała na spacery po plaŜy. Mówiono, Ŝe to dobre dla jej 

zdrowia. Miała więc mnóstwo czasu na myślenie. I na rozmawianie z 

rozwijającym y niej dzieckiem. 

Dziecko rosło. Jej brzuch robił się coraz większy. Często przyłapywała się na 

tym, Ŝe kładzie dłoń na tej rosnącej wypukłości, jakby oczekiwała stamtąd 

jakieś sygnału. Sama nie wiedziała, co miałoby to być. Alfabet Morse”a? Ale 

wciąŜ mówiła do dziecka, a potem milkła w oczekiwaniu odpowiedzi. 

Od jej przyjazdu do San Feliz tyle się zmieniło. Zakochała się. Poczęła dziecko. 

Uratowała sklep. Był to, prawdę mówiąc, najwaŜniejszy rok w jej Ŝyciu. 

Tak przynajmniej stale sobie powtarzała. Bo cóŜ innego jej pozostało? 

Usiłowała nie myśleć o Carsonie. ChociaŜ na zawsze miał zostać ojcem jej 

dziecka, to przecieŜ był juŜ tylko fragmentem przeszłości. 

 

background image

Kiedy więc pewnego wieczoru usłyszała jego głos w słuchawce telefonicznej, z 

najwyŜszym trudem powstrzymała cisnące się do oczu łzy. Była szczęśliwa, 

słysząc jego głos. Choć czuła, Ŝe oznacza to, iŜ nieuchronnie zbliŜa się chwila 

ostatecznego poŜegnania. 

Rozmawiali cicho. Lisa kuliła się w fotelu, jakby wierzyła, Ŝe jakimś cudem 

zdoła go w ten sposób zatrzymać. Opowiedział jej o swoim ojcu, o tym jak 

rozmawiali, poznawali się, odkrywali na nowo. 

Czuję się tak, jakbym był zupełnie nowym człowiekiem — wyznał. — Jestem 

odrodzony. Zaczynam wszystko od nowa. Wszystko dzięki tobie, Liso. 

Poczuła ucisk w krtani. Nie zaryzykowała odpowiedzi. 

— W sobotę wyjeŜdŜam na Tahiti — powiedział bardzo cicho. 

Milczała. 

— Liso — przerwał ciszę, Jakieś dziwne nuty zabrzmiały w jego głosie.. — 

Zmień zdanie. Pojedź ze mną. 

Chwile długie jak wieczność minęły, nim zdołała wreszcie wykrztusić: 

— Nie mogę, Carsonie. Bardzo mi przykro. 

Nie odzywał się tak długo, Ŝe pomyślała juŜ nawet, iŜ rozłączył się. Lecz gdy 

wreszcie zaczął mówić, jego głos brzmiał zupełnie zwyczajnie. 

— Posłuchaj, mam przesiadkę w San Francisco. Przylecę w południe i będę miał 

dwie wolne godziny. MoŜe pojechałabyś ze mną na lunch? Bardzo chciałbym 

zobaczyć się z tobą — dodał zduszonym głosem. 

To był koszmar. Prawdziwa tortura. Tęskniła za nim. Pragnęła krzyczeć głośno 

z radości i popędzić na spotkanie z nim. Ale nie mogła tego zrobić. Musiała być 

silna. 

To dla dobra dziecka, powtarzała sobie, kładąc dłoń na brzuchu. To dla dobra 

dziecka. 

background image

— W sobotę — rzuciła z udawaną lekkością. — Och! Tak mi przykro, Carsonie. 

Mam juŜ inne plany na sobotę. Obawiam się, Ŝe juŜ nie mogę ich zmienić. 

— Mogłabyś, gdybyś chciała — rzucił prawie gniewnie. 

 

Zamknęła oczy. 

— Masz rację — przyznała. — Ale zrozum, Carsonie, próbuję tylko robić to, co 

najlepsze dla nas obojga. 

— Oczywiście. Milczał przez chwilę. — Mam nadzieję, Ŝe znajdziesz kiedyś 

kogoś, kto zasłuŜy sobie na ciebie, Liso — powiedział. I nie było w jego głosie 

cienia ironii. — Jesteś naprawdę wyjątkowa. Ja... tęsknię za tobą. Bardzo. 

Łzy zamgliły jej oczy. śal ścisnął gardło tak bardzo, Ŝe nie mogła wydusić ani 

słowa. Próbowała wymówić jego imię, poruszała wargami. Lecz nie wydobył 

się z nich Ŝaden dźwięk. 

— śegnaj, Liso. Niech ci się darzy. Kocham cię. 

Usłyszała trzask odkładanej słuchawki i spazm wstrząsnął jej ciałem. Rozłączył 

się. Powiedział, Ŝe ją kocha, i rozłączył się! 

— Carsonie — krzyczała do słuchawki. Lecz on juŜ jej nie słyszał. 

Chciała zerwać się, pędzić, szukać numeru jego telefonu. Ale powstrzymała się. 

To nie miało sensu. Słowo „kocham” nie rozwiązywało niczego. I choć 

powtarzała to sobie przez całą noc, natychmiast przekonywała samą siebie, Ŝe 

była bardzo dumna z tego, iŜ potrafiła zapanować nad sobą. Ze nie popędziła do 

niego. 

Tak było najlepiej. Dla dobra dziecka. 

Pocieszała się tą wiarą przez następne dni. śyła jak we śnie, jakby próbowała 

oderwać się od rzeczywistości. 

background image

AŜ nadszedł piątek. Wieczorem, gdy leŜała w łóŜku, poczuła nagle, Ŝe coś się w 

niej poruszyło. 

PrzyłoŜyła dłoń do brzucha, wstrzymała oddech. Znów! Poczuła to. Poczuła 

kopnięcie dziecka! 

Opanowała ją niezwykła radość, nie znane dotąd podniecenie. Cud, jaki się 

wydarzył, przytłoczył ją. Jej dziecko... dziecko Carsona... było, istniało. Musiała 

podzielić się z nim tą radością, tym nadzwyczajnym uczuciem. 

Mówiła sobie, Ŝe oszalała. Powtarzała to sobie, krąŜąc po domu, szykując się do 

porannej podróŜy do San Francisco. Lecz Ŝadne rozsądne argumenty nie trafiały 

do niej. Musiała spróbować jeszcze raz. Ten ostatni raz. Była to winna 

Carsonowi. 

Zdecydowała się włoŜyć jasnozielony kostium z szerokim Ŝakietem, 

maskującym jej zaokrąglone kształty. O świcie wsiadła do samochodu i ruszyła 

na autostradę. Późnym przedpołudniem szukała juŜ miejsca na parkingu na 

lotnisku. 

Wypatrzyła go natychmiast w tłumie pasaŜerów samolotu ze Środkowego 

Zachodu. Wyglądał mizernie. Był zmęczony i zgaszony. Lecz gdy ujrzał ją, 

twarz mu się rozjaśniła. Gwałtownie porwał ją w ramiona. 

— Ślicznie wyglądasz — powiedział, gdy wycałował kaŜdy skrawek jej twarzy i 

szyi. — SłuŜy ci przebywanie z dala ode mnie. Przytyłaś. 

Odsunęła się od niego. 

— Poszukajmy jakiegoś ustronnego miejsca, gdzie moglibyśmy porozmawiać. 

— powiedziała, rozglądając się po hali przylotów. — Chciałabym powiedzieć ci 

o czymś waŜnym. 

— Ja teŜ. — Carson objął ją i przytulił. — MoŜe pojedziemy do którejś z tych 

małych, kameralnych restauracyjek? Jest ich tu wiele w pobliŜu. Zajmiemy 

stolik na uboczu. 

background image

Znaleźli coś odpowiedniego, zamówili jedzenie i Ŝartowali ze sobą przez chwilę. 

Obsługa była sprawna i Ŝyczliwa. Kelnerka wskazała im stolik w cichym kącie, 

szybko przyniosła zamówione potrawy i zostawiła ich w spokoju. 

Lisa była szczęśliwa z tego spotkania. Świat stał się nagle wesoły i radosny. 

Serce biło szybciej w jej piersi. 

Nagle zamilkli, oboje unikając swego wzroku. 

— Carsonie, ja... 

— Posłuchaj, Liso... 

Zaczęli równocześnie i zamilkli. 

— Ty pierwszy — nalegała Lisa. Ja mogę poczekać. 

— Jesteś pewna? 

Kiwnęła głową. 

— W porządku. — Carson westchnął. — Krótko mówiąc, nie chcę jechać na 

Tahiti. 

— Co — spojrzała nań uwaŜnie. 

To prawda. — Popatrzył na nią ze smutkiem. — Przez cały miniony tydzień 

wpatrywałem się w mój bilet i myślałem... o ile bardziej wolałbym być 

gdziekolwiek, byle z tobą, niŜ na Tahiti. — Podniósł rękę. — Poczekaj. Pozwól 

mi skończyć. Ja... widzisz, zawsze uwaŜałem, Ŝe mam w sobie duszę wiecznego 

wędrowca i nigdzie nie potrafię zagrzać miejsca. Lecz coś się zmieniło. 

Uświadomiłem sobie, Ŝe to nie jest prawda. 

Lisa wstrzymała oddech. Kiwnęła tylko zachęcająco głową. Ujął ją za rękę. 

— Szukałem czegoś, Liso, i... poczułem, Ŝe dłuŜej nie muszę juŜ szukać. 

— Carsonie... — Lisa zdołała wykrztusić tylko jego imię. 

background image

— Zaczekaj. Wiem, Ŝe nie jestem męŜczyzną twoich marzeń i w niczym nie 

przypominam człowieka, jakiego szukałaś. Faceta, który uczyniłby twoje Ŝycie 

takim, jakie sobie wymarzyłaś. Lecz bardzo chciałbym być z tobą, Liso. Czy 

mogłabyś... czy zechciałabyś zgodzić się na to? 

Zagryzła wargi i mocno zacisnęła powieki. 

— Liso?— spytał drŜącym głosem — Czy wyjdziesz za mnie? 

Kiwnęła głową z oczyma pełnymi łez. 

— Ale stawiam warunek — powiedziała — Wiem, Ŝe mówiłeś, iŜ nie lubisz 

dzieci, ale.. chciałabym mieć dziecko. Przynajmniej jedno. Widzisz... 

Ujął jej twarz i mocno pocałował w usta. 

— Och, Liso, to Ŝaden problem. Miej ich sobie nawet dziesięcioro. Jakoś to 

zniosę. 

— Ach... — Próbowała uśmiechnąć się, chociaŜ czuła, Ŝe zbiera się jej na płacz. 

— Czy my naprawdę zamierzamy wziąć ślub? 

Pocałował ją znowu. 

— Liso, Liso, tak! — Jego oczy lśniły. —Niczego bardziej nie pragnę. 

Strugi łez spływały po jej policzkach. Lecz mówiła dalej: 

— Widzisz.., jest jeszcze coś. Mam dla ciebie niespodziankę. Ja... Podaj mi rękę 

i zamknij oczy. 

— Słucham? 

— Po prostu zrób to. 

Przyglądał się jej przez moment, ocierał łzy z jej policzków. W końcu 

posłusznie zamknął oczy i podał jej rękę. Ujęła ją i delikatnie połoŜyła... nie był 

pewien, gdzie. Gorączkowo usiłował domyślić się, o co jej chodzi. Czuł pod 

background image

palcami materiał wełnianego kostiumu Lisy, a pod nim wydatne zaokrąglenie jej 

ciała. Nie była to chyba jednak kobieca pierś. 

I wtedy stało się to. Coś poruszyło się pod jego dłonią. 

— O BoŜe - cofnął dłoń jak oparzony. Otworzył oczy i spostrzegł, Ŝe pochyła 

się... nad brzuchem Lisy. Siedziała z rozchylonym Ŝakietem. Próbował coś 

powiedzieć. Przełknął ślinę i ode tchnął głęboko dwa razy. 

- Jesteś w ciąŜy — wykrztusił wreszcie. 

Skinęła głową ze skupieniem na twarzy.. 

— Jesteś zły — spytała cichutko 

- Zły?! 

WciąŜ patrzył na jej wystający brzuch. OstroŜnie dotknął go znowu. Potem 

spojrzał prosto w jej oczy. 

— Będziemy mieli dziecko — zdumiał się. — Ty i ja. — Uśmiech rozjaśnił mu 

twarz. —Dlaczego wcześniej mi o tym nie powiedziałaś? 

— Bo... bałam się. Nie chciałam, Ŝebyś czuł się schwytany w pułapkę. 

Wiedziałam, Ŝe nie chciałeś mieć dzieci i... 

— Nie przepadam za dziećmi. Cudzymi. Ale nie dotyczy to moich własnych. 

Naszych. Nie rozumiesz, na czym polega róŜnica? — Spoglądał na nią 

zdziwiony. Lisa nie wiedziała, Ŝe on sam dostrzegł tę róŜnicę dopiero wtedy, 

gdy poczuł delikatne kopnięcie w dłoń. 

Dziecko kopnęło znowu i Carson roześmiał się głośno. 

— Jak sądzisz, co to jest? — spytał podniecony. — Kolano? Łokieć? Lisa 

ś

miała się, rozbawiona jego entuzjazmem. CzyŜby naprawdę wszystko miało 

skończyć się dobrze? A moŜe to tylko sen? 

— Sądzę, Ŝe to stópka — odparła. 

background image

Wzięła go w ramiona. 

— Carsonie James — powiedziała zduszonym głosem. — Zupełnie nie wiem, 

skąd przyszło ci do głowy, Ŝe nie jesteś męŜczyzną moich marzeń. Byłeś w 

błędzie. Jesteś jedynym męŜczyzną, jakiego kiedykolwiek naprawdę kochałam. 

Jedynym, z którym pragnę spędzić całe moje Ŝycie. 

Objął ją i przytulił z całej siły. 

— Liso, moja droga Liso — szeptał. — Stworzymy rodzinę, ja i ty, i to 

maleństwo. Rodzinę, o jakiej oboje marzyliśmy. 

Widziała w blasku jego oczu, w drŜeniu głosu, Ŝe kaŜde wy powiadane słowo 

płynęło z głębi jego duszy. Uspokoiła się w jego ramionach, przepojona takim 

ogromem szczęścia i nadziei, Ŝe wprost bała się w nie uwierzyć. Wszak jeszcze 

kilka godzin temu była przekonana, iŜ utraciła go na zawsze. I oto wszystko, o 

czym kiedykolwiek marzyła, miała w zasięgu rąk. 

— Rodzina — wyszeptała, głaszcząc go po policzku. — Stworzymy szczęśliwą 

rodzinę, Carsonie. 

Ujął jej dłoń i ucałował. 

— Rodzina — powtórzył. — Tak. Jesteśmy rodziną. 

Znów połoŜył rękę na jej wypukłym brzuchu. Tam, gdzie tak niedawno wyczuł 

poruszenie. Lisa śmiała się. Ostatecznie jednak „kocham” znaczyło 

wystarczająco duŜo. 

— Czy wszystko w porządku? — usłyszeli głos kelnerki, która dostrzegła na ich 

stoliku nie naruszone potrawy. — Czy coś państwu nie smakowało? MoŜe 

powinnam... 

Carson wysunął się z objęć Lisy. Z kieszeni marynarki wydobył portfel. 

— Jedzenie było w porządku.— powiedział —Ale my musimy juŜ iść. 

background image

Wyjął z portfela bilet lotniczy. PołoŜył go na stole wraz z duŜą sumą pieniędzy, 

znacznie przekraczającą kwotę rachunku. 

— Chce pani polecieć na Tahiti — spytał kelnerkę, pomagając Lisie wstać. — 

Nie będę mógł wykorzystać tego biletu. Jeśli zdoła pani spakować się w ciągu 

godziny, będzie pani miała darmową podróŜ. 

Kelnerce wprost zabrakło tchu. Podniosła bilet i gorączkowo przebiegła po nim 

wzrokiem. 

— A pan dokąd się wybiera — zapytała. 

— Ja? — Carson uśmiechnął się, mocniej przytulając Lisę — Ja wracam do 

domu.