background image

 

 
 
 
 
 

RITA CLAY ESTRADA 

 

DAĆ SZANSĘ MIŁOŚCI 

background image

 

ROZDZIAŁ 1 
Czytanie  było  pasją,  która  miała  swoje  wymagania. 

Wirginia  Gallagher  przesunęła  paski  płóciennej  torby 
wyładowanej  książkami,  żeby  nie  wpijały  jej  się  w  ramię. 
Ciesząc się na wieczór z książką, wyszła z księgarni i ruszyła 
do 

samochodu 

przysadzistego, 

osiemnastoletniego 

volkswagena.  Nie  ulegało  wątpliwości,  że  jej  gruchot  czasy 
świetności ma już dawno za sobą. Wirginia wypatrzyła go na 
placu z używanymi samochodami, i zdecydowała się go kupić, 
aby  nie  być  zmuszoną  do  korzystania  z  komunikacji 
autobusowej, która nie najlepiej funkcjonowała. 

Czyniąc sobie wyrzuty, że za dużo dziś wydała na książki, 

położyła  torbę  na  przednim  siedzeniu,  po  czym  przeszła  na 
drugą  stronę  samochodu.  Niechcący  kopnęła  coś  nogą  i 
przystanęła. 

Na  asfalcie,  kilka  centymetrów  obok  jej  buta,  leżał 

damski,  skórzany  portfel.  Sprawiał  wrażenie  drogiego.  I  był 
wypchany. Wirginia rozejrzała się wkoło. Na parkingu kręciło 
się  niewiele  osób;  wątpliwe,  by  portfel  należał  do  którejś  z 
nich.  Obok  jej  wozu  było  puste  miejsce  i  wydawało  się 
logiczne, że portfel wypadł komuś, kto tu wcześniej parkował. 
To  chyba  był  kremowy  mercedes,  zatrzymujący  się,  gdy 
zamykała  drzwiczki  swojego  samochodu.  Ale  teraz  zniknął 
bez śladu. Nie zostawił plamy oleju, jaka będzie zapewne lśnić 
na asfalcie po jej odjeździe. 

Podniosła portfel, spodziewając się, że zaraz ktoś dotknie 

jej ramienia i zażąda, by mu go oddała. Kiedy to nie nastąpiło, 
zajrzała  do  środka.  Prawo  jazdy,  wydane  w  stanie  Teksas, 
przedstawiało  sympatyczną  starszą  panią.  Miała  siwe  włosy, 
zmarszczki wokół ust i dołeczki, którymi przed laty na pewno 
oczarowała niejednego mężczyznę. Może reagowali na nie do 
dziś. 

background image

 

Jej  uwagę  zwrócił  adres.  Kobieta  mieszkała  na 

przedmieściach  Austin,  w  pagórkowatej  okolicy,  zaledwie 
kilka  kilometrów  od  ekskluzywnego  osiedla  nad  jeziorem 
Travis i niedaleko posiadłości Willie Nelsona. Były to piękne, 
dzikie  tereny,  chociaż  ludzie  niechętnie  się  tam 
przeprowadzali  z  uwagi  na  skąpe  zasoby  wody  w  tej  części 
płaskowyżu  Edwards.  Ci,  którzy  tam  mieszkali,  mieli 
zazwyczaj wiele akrów ziemi i mnóstwo pieniędzy. 

Ujrzała  plik  zielonych  banknotów  -  dwudziesto  -  i 

pięćdziesięciodolarowych, wszystkie były starannie ułożone. 

Wirginii  wystąpiły  na  czoło  kropelki  potu.  Trzymała  w 

ręku  masę  pieniędzy.  Zamknęła  portfel  i  otworzyła 
powyginane drzwiczki volkswagena. Wsiadła i zaczęła liczyć 
banknoty.  Czuła  na  policzkach  coraz  silniejsze  wypieki,  a 
kiedy  doszła  do  tysiąca  dwudziestu  dolarów,  była  pewna,  że 
doświadcza  czegoś  w  rodzaju  uderzenia  krwi  do  głowy,  o 
którym w kółko opowiadała Sadie. 

Tysiąc  dolarów!  Tysiąc  powodów,  dla  których  życie  jest 

piękne! 

Stop,  ostrzegła  samą  siebie.  To  nie  twoje  pieniądze.  Jeśli 

jesteś  taką  kobietą,  za  jaką  się  uważasz,  nawet  przez  chwilę 
nie potraktujesz ich jak swoje. 

Wrzuciła portfel do torebki i włożyła kluczyk do stacyjki. 

Należy  jechać  do  domu  i  zadzwonić  do  Właścicielki.  Jeśli 
będzie  miała  szczęście,  może  pani  Ila  Hunnicut  wypłaci  jej 
znaleźne.  Nawet  pięćdziesiąt  dolarów  wydawało  jej  się  teraz 
majątkiem.  Przypomniała  sobie  pouczenia  matki  -  niech  jej 
dusza  spoczywa  w  pokoju.  „Nie  wystarczy  czynić  dobrze. 
Należy czynić dobrze, kierując się słusznymi pobudkami". 

Wirginia  i  jej  dwie  młodsze  siostry,  Elizabeth  i  Mary,  w 

dzieciństwie  często  słyszały  te  słowa.  Ich  matka  była 
prawdziwą skarbnicą mądrości życiowych i chociaż odeszła z 
tego świata, zasady, które im wpoiła, pozostały. Co stanowiło 

background image

 

czasem  problem,  ponieważ  wszystkie  trzy  panny  Gallagher 
kierowały się , zasadami, nie zawsze pasującymi do czasów i 
świata, w którym przyszło im żyć. 

Trzeba  jednak  stwierdzić,  że  chociaż  na  razie  osiągnęły 

tylko część tego, o czym marzyły, radziły sobie nie najgorzej. 
Dopną celu bez niczyjej pomocy i będą z tego dumne. I póki 
inny  sposób  postępowania  nie  okaże  się  lepszy,  będą  dalej 
żyły zgodnie z radami matki. 

Ale marzenia to dobra rzecz. Nikomu nie czynią krzywdy. 

Ostatecznie  ci,  którzy  grają  na  loterii,  marzą  za  każdym 
razem, kiedy kupują los... 

A  gdyby  tak  zatrzymać  pieniądze?  -  zamyśliła  się 

Wirginia.  Co  by  z  nimi  zrobiła?  Przyszło  jej  do  głowy  tyle 
pomysłów, ile dolarów było w portfelu. 

Zapłaciłaby  z  góry  komorne  i  nie  musiałaby  przez 

najbliższe cztery miesiące żyć z ołówkiem w ręku. 

Kupiłaby  sobie  sukienkę  -  od  ponad  dwóch  lat  nie 

sprawiła  sobie  niczego  nowego  -  i  poszłaby  do  fryzjera.  A 
potem uregulowałaby zaległe rachunki. 

Naprawiłaby klimatyzację w samochodzie. 
Zapłaciłaby  czesne  i  nie  zostałyby  jej  do  spłacenia  żadne 

pożyczki  po  ukończeniu  ostatniego  roku  nauki  w  szkole 
gastronomicznej. 

Kupiłaby  bilet  i  odwiedziła  siostry.  Nie  widziały  się  trzy 

lata i bardzo się za nimi stęskniła... 

Kiedy  jechała  ulicami  Austin  do  swego  małego 

mieszkanka w starej kamienicy w południowej części miasta, 
lista  jej  marzeń  stawała  się  coraz  dłuższa.  Gdy  w  końcu 
zatrzymała  samochód,  pocieszyła  się,  że  przyjemnie  jest 
marzyć,  ale  tysiąc  dolarów  to  za  mało,  żeby  jej  życie 
zasadniczo  się  odmieniło.  Zresztą  wiedziała,  że  wyrzuty 
sumienia nie dałyby jej spokoju, gdyby nie oddała portfela. 

background image

 

Miała  ochotę  zmienić  zdanie,  kiedy  dotarła  do  swego 

dwupokojowego  mieszkania  na  poddaszu.  Wykręciła  numer, 
który znalazła zatknięty za prawo jazdy, ale w słuchawce było 
głucho.  Raz,  drugi  nacisnęła  widełki.  Sprawdziła  przewody, 
żeby się upewnić, że kontaktują. I domyśliła się wszystkiego. 
Wyłączono  jej  telefon.  Znowu.  Zapomniała  uregulować 
rachunek.  Zapomniała?  Psiakrew,  zabrakło  jej  pieniędzy  i 
musiała  wybierać:  zapłacić  za  prąd  czy  za  telefon.  Miała 
nadzieję,  że  firma  telekomunikacyjna  okaże  cierpliwość  i 
zaczeka tydzień, ale najwyraźniej się przeliczyła. 

Westchnęła  i  usiadła  w  miękkim  fotelu,  wypatrzonym  w 

sklepie  z  używanymi  meblami.  Spojrzała  na  niewielki  stos 
nowych książek kupionych dziś rano, po czym zaparzyła sobie 
filiżankę  zielonej  herbaty,  zwinęła  się  w  kłębek  na  swym 
zniszczonym fotelu i sięgnęła po pierwszą. Była sobota, szósta 
po południu. 

Właśnie 

zakończyła  dwunastogodzinną  zmianę  w 

restauracji, więc miała wolne aż do niedzielnego popołudnia. 
Zajęcia  w  szkole  wypadały  w  poniedziałek  rano.  Mogła 
zadzwonić  w  sprawie  wypchanego  portfela  dopiero  jutro  z 
pracy.  Wirginia  odetchnęła  z  ulgą.  Miała  teraz  czas  tylko  dla 
siebie. Będzie czytać, póki nie zmorzy jej sen. 

Kiedy  w  niedzielę  wczesnym  popołudniem  Wirginia 

pojawiła się w pracy, wprost rozpierała ją energia. Przez cały 
dzień nie robiła nic, tylko czytała i spała. Czuła się tak, jakby 
wróciła z tygodniowych wakacji. 

Chociaż  restauracja  „Świt"  nie  zmieniła  się  zbytnio  w 

ciągu  ostatnich  dziesięcioleci,  wciąż  chętnie  się  w  niej 
stołowano. Nawet w niedziele szumiało tu jak w ulu. 

Z  ćwierćdolarówką  w  dłoni  Wirginia  skierowała  się  do 

automatu telefonicznego. W drugim ręku ściskała karteczkę z 
numerem  telefonu.  Najwyższa  pora  położyć  kres  strapieniom 

background image

 

starszej  pani.  Usłyszała,  jak  woła  do  niej  Sadie,  jedna  z 
kelnerek. 

 -  Cześć,  Ginny!  Bądź  tak  dobra  i  weź  zamówienie  sto 

jeden. Zanieś je do stolika numer czternaście. 

Wirginia  wzruszyła  ramionami  i  zrobiła  to,  o  co  ją 

poproszono. Nie można pozwolić, żeby klient siedział głodny. 
Gdy  tylko  go  obsłużyła,  znów  podeszła  do  automatu, 
wykręciła numer i czekała, aż ktoś podniesie słuchawkę. 

Usłyszawszy kobiecy głos, westchnęła z ulgą. 
 - Czy mogę mówić z panią Hunnicut? 
 - Kogo mam zaanonsować? - spytała oficjalnie kobieta. 
 -  Wirginię  Gallagher.  Znalazłam  coś,  co  należy  do  pani 

Hunnicut. 

 - Jedną chwileczkę. 
Sadie  znów  zaczęła  coś  do  niej  krzyczeć,  ale  tym  razem 

Wirginia  puściła  jej  nawoływania  mimo  uszu.  Chociaż  od 
samego  początku  zamierzała  postąpić,  jak  należało,  czuła  się 
jak złodziej i wydawało się jej, że portfel wypalił dziurę w jej 
torebce. Miała wrażenie, że zaraz przedstawiciel prawa położy 
na jej ramieniu ciężką rękę i zażąda wyjaśnień. 

 - Słucham?  -  rozległ się w słuchawce  miły, lekko drżący 

głos. 

 -  Dzień  dobry  pani.  My  się  nie  znamy.  Mam  na  imię 

Wirginia i znalazłam coś, co należy do pani. 

 -  Mój  portfel?  -  spytała  kobieta.  Wirginia  westchnęła  z 

ulgą. 

 -  Tak,  proszę  pani  -  powiedziała.  -  Chciałabym  go  pani 

oddać. 

 - Mój Boże, to wspaniała wiadomość! 
Starsza  pani  była  tak  uradowana,  że  Wirginia  nie  mogła 

się nie roześmiać. 

 -  Mam  nadzieję.  Wyobrażam  sobie,  że  niełatwo  byłoby 

zastąpić część jego zawartości. 

background image

 

 - Jak się nazywasz, moja droga? 
 - Wirginia Gallagher. 
 -  Prześlicznie.  Przywodzi  mi  na  myśl  bohaterki  baśni  i 

mitów. 

 -  Dziękuję.  -  Wirginia  zbyła  komplement,  nie  chcąc 

odbiegać  od  tematu.  -  Jak  mogę  go  pani  oddać?  A  może 
chciałaby  pani  przyjechać  i  osobiście  odebrać?  Pracuję  w 
centrum, przy Szóstej Ulicy. 

 - Jakiego koloru masz włosy, moja droga? 
Wirginia machinalnie dotknęła gęstych pukli, opadających 

na ramiona. 

 - Włosy? Blond, właściwie rudoblond. 
 -  Bardzo  oryginalny.  Powiem  ci  coś,  moja  droga  - 

odezwała  się  kobieta  konspiracyjnym  tonem.  -  Mój  syn 
codziennie  w  drodze  do  domu  mija  Szóstą  Ulicę.  Może  cię 
któregoś dnia przywieźć do nas. Chcę poznać przemiłą, młodą 
osóbkę,  która  jest  na  tyle  uczciwa,  że  pragnie  się  pozbyć 
wypchanego portfela, nim zacznie jej ciążyć. 

Wirginia  się  uśmiechnęła.  Starsza  pani  właściwie  ją 

zrozumiała. 

 -  Bardzo  dziękuję,  ale  mogę  go  po  prostu  oddać  pani 

synowi. 

 -  Nie  odmawiaj  starszej  kobiecie  -  nie  ustępowała  pani 

Hunnicut.  -  Chcę  ci  osobiście  podziękować  i  wręczyć  ci 
nagrodę - drobny dowód wdzięczności. 

 -  Cóż,  zgoda  -  powiedziała  Wirginia,  gorączkowo  się 

zastanawiając, jakie ma plany na najbliższe dni. - Ale nie dziś 
ani jutro. 

Umówiły się na środę wieczór. 
 -  Mój  syn  przyjedzie  po  ciebie  -  powiedziała  pani 

Hunnicut  pogodnym  tonem.  -  Poznasz  go  po  garniturze  od 
Brooks  Brothers  i  sztywnych  manierach.  Poza  tym  będzie 

background image

 

najprzystojniejszym  mężczyzną  w  restauracji.  Jest  bardzo 
miły. Naprawdę. 

Wirginia się roześmiała. Nie ma to jak dumna matka. 
 -  Jestem  pewna,  że  go  poznam  -  powiedziała,  nim 

odwiesiła słuchawkę. 

Ale nie dzięki jego wyglądowi czy uśmiechowi na twarzy, 

tylko garniturowi od Brooks Brothers. Niewielu tak ubranych 
mężczyzn przekraczało próg „Świtu". Wprawdzie Austin było 
stolicą  stanu,  ale  prawdopodobieństwo,  że  ktoś  w  garniturze 
tej firmy przyjdzie tu coś zjeść, było bliskie zeru. Najpewniej 
zdecydowałby  się  na  coś  bardziej  wytwornego.  Istniało 
mnóstwo  innych,  bardziej  eleganckich  restauracji.  Tutaj 
przychodzili zwykli urzędnicy i przeciętni obywatele. Mieli do 
wyboru  sporo  dań.  Jedzenie  było  smaczne  i  kaloryczne,  a 
obsługa uprzejma. 

Sadie wetknęła Wirginii tacę z półmiskami. 
 -  Kto  późno  przychodzi,  ten  sam  sobie  szkodzi  - 

powiedziała.  -  Zanieś  to  natychmiast  do  stolika  numer 
jedenaście. 

 -  Wcale  się  nie  spóźniłam.  Przyszłam  wcześnie  - 

zaprotestowała Wirginia, ale stwierdziła, że mówi w próżnię. 
Starsza  koleżanka  tak  szybko  odeszła,  jakby  chciała  uciec. 
Wyraźnie  przy  tym  utykała.  Widocznie  znów  ją  bolą  nogi. 
Sadie  pracowała  tu  od  ponad  piętnastu  lat,  zaczęła,  żeby 
zarobić  na  trójkę  dzieci,  porzuconych  przez  ojca.  Dzieci 
zdążyły dorosnąć, a Sadie nadal pracowała. Tally, właściciel, 
obiecał  jej  niewielkie  udziały  jako  emeryturę,  jeśli  zostanie  i 
będzie nadzorowała personel. 

Wirginia 

zaniosła 

dania 

klientom, 

nieznacznie 

uśmiechając się do siebie. Jeszcze cztery miesiące i zajmie się 
gotowaniem,  a  nie  obsługiwaniem  gości.  I  to  nie  w  jakiejś 
knajpie.  Nie,  zostanie  szefem  kuchni  we  wspaniałej,  modnej 
restauracji, gdzie jedzenie to przyjemność, a nie konieczność. 

background image

 

A  później  stanie  się  właścicielką.  Czeka  ją  świetlana 
przyszłość - i pieniądze. W końcu. 

Przez  całe  popołudnie  zwijała  się  jak  w  ukropie;  dopiero 

po  czwartej  mogła  sobie  zrobić  przerwę.  Jeśli  będzie  miała 
szczęście,  o  wpół  do  piątej  skończy  pracę.  Wyszła  tylnymi 
drzwiami,  usiadła  na  jednej  z  drewnianych  skrzyń  i 
zaczerpnęła głęboko powietrza. Potem oparła się o drewnianą 
ścianę  budynku,  położyła  obolałe  nogi  na  drugiej  skrzynce  i 
wystawiła  twarz  na  ostatnie  promienie  popołudniowego 
słońca. Wkrótce dołączyła do niej Sadie. 

 -  Co  za  dzień  -  poskarżyła  się,  sięgając  do  kieszeni 

poplamionego  fartucha  po  papieros  bez  filtra.  Rozległo  się 
pstryknięcie  zapalniczki,  a  potem  świszczący  oddech,  kiedy 
Sadie  zaciągnęła  się  dymem.  -  Wszyscy  postanowili  dzisiaj 
zjeść  porządny  obiad  z  trzech  dań  zamiast  tych  fikuśnych 
kanapek z brokułami i ogórkiem - dodała, tak jak już to robiła 
milion razy, kiedy ruch był większy niż zazwyczaj. 

 - Na to wygląda - mruknęła Wirginia, tłumiąc ziewanie. 
 -  Cóż  miałaś  takiego  ważnego,  że  musiałaś  zadzwonić 

zaraz po przyjściu? 

 - Znalazłam wczoraj portfel. 
 - Naprawdę? Z pieniędzmi? 
 - Z pieniędzmi. Musiałam zadzwonić do właścicielki. Mój 

telefon nie działa. 

 - Znów zapomniałaś zapłacić rachunek. 
 -  Nie  miałam  pieniędzy  na  zapłacenie  rachunku  - 

poprawiła ją Wirginia. - Przez ostatnie dwa tygodnie napiwki 
były  mniejsze  niż  kiedykolwiek.  Dzięki  Bogu,  że  rozpoczęła 
się  sesja  obrad  władz  stanowych,  w  przeciwnym  razie 
musiałabym poszukać innego zajęcia. 

 -  Nie  martw  się  -  powiedziała  Sadie,  klepiąc  młodszą 

koleżankę w kolano. - Wkrótce skończysz szkołę i znajdziesz 

background image

10 

 

się  po  drugiej  stronie  lady.  Nie  wiem,  dlaczego  już  nie 
pomagasz Tally'emu. 

 -  Ponieważ  nie  gotuję  tego  co  on.  Specjalizuję  się  w 

kuchni z południowego zachodu, a nie w rzymskiej pieczeni i 
ziemniakach z torebki polanych sosem z puszki. Poza tym po 
całym dniu przygotowywania potraw w szkole wolę roznosić 
potrawy niż znowu myśleć o gotowaniu. 

 -  Spokojnie,  skarbie.  Zbliżasz  się  do  końca  tej  drogi. 

Zajęło  ci  to  dwa  lata,  ale  było  warto.  Zasługujesz  na  coś 
lepszego i doczekasz się. A wtedy przejdę na emeryturę i będę 
nadzorowała  twój  personel,  żeby  nie  siedzieć  bezczynnie.  - 
Sadie  mówiła  tak  nie  pierwszy  raz.  Ta  rozmowa,  tak  jak  i 
poprzednie miała umocnić ich wiarę w to, że dla obu nadejdą 
kiedyś lepsze czasy. 

Wirginia  żyła  taką  nadzieją.  Była  teraz  tak  przemęczona, 

że  rzuciłaby  wszystko  dla  biletu  w  jedną  stronę  na  jakąś 
bezludną wyspę na Morzu Karaibskim, gdzie łowiłaby ryby i 
piła mleko kokosowe... 

W środę Wirginia znów pracowała z Sadie. 
 - Czy to dziś ten wielki dzień? - spytała Sadie, zaciągając 

się  papierosem,  gdy  obie,  korzystając  z  mniejszego  ruchu  w 
restauracji, wyszły na podwórze. 

 -  Tak.  Przyjedzie  syn,  by  mnie  zabrać  do  domu  swej 

matki. Zjem tam kolację, potem mnie odwiozą. 

 - Kolację! - wykrzyknęła Sadie. - No, no, ładne rzeczy! 
 -  Hej,  Wirginio!  -  zawołał  Tally.  -  Chodź  no  tu, 

ślicznotko. Przyszedł ktoś do ciebie. 

Otworzyła szeroko oczy. 
 - Wielkie nieba, już jest! 
 - Kto? 
 - Syn pani Hunnicut. - Wirginia wstała i otrzepała spodnie 

z kurzu. 

background image

11 

 

 -  Pani  Hunnicut?  -  powtórzyła  Sadie  tonem  pełnym 

niedowierzania.  -  Matka  tego  Hunnicuta?  Założyciela  Ace 
Computers? 

Wirginia znieruchomiała. 
 - To ten? 
 -  Przypuszczam,  że  tak.  Kieruje  jedną  z  najbardziej 

obiecujących  firm  w  kraju,  a  ty  znalazłaś  portfel  jego  matki. 
Szczęściara. - Sadie w zamyśleniu przechyliła głowę. - Może 
wypłacą  ci  hojną  nagrodę  i  przez  jakiś  czas  nie  będziesz  się 
musiała martwić o pieniądze. 

 - A może dadzą mi tylko kopniaka i powiedzą, żebym się 

wynosiła - odparła Wirginia, ale nagle w jej głowie zaczęło się 
roić  od  fantastycznych  pomysłów.  Może  dostanie  tyle,  że 
wystarczy  na  zapłacenie  rachunku  za  prąd  w  przyszłym 
tygodniu.  Czyż  to  nie  byłoby  miłe?  Uważała,  że  zasłużyła 
sobie  na  jakąś  nagrodę.  Nawet  pięćdziesiąt  dolarów 
znaczyłoby teraz dla niej wiele; a sto to w ogóle byłaby pełnia 
szczęścia. 

Ale  o  wszystkim  zapomniała,  kiedy  weszła  do  środka  i 

Tally  wskazał  jej  w  kącie  sali  mężczyznę  pochylonego  nad 
gazetą.  Ubrany  był  w  szary  garnitur  i  chociaż  Wirginia  nie 
była znawczynią, mogła się założyć, że to garnitur od Brooks 
Brothers. Sądząc po tkaninie i kroju był bardzo drogi. Do tego 
mężczyzna miał czerwono - żółty krawat i jasnożółtą koszulę, 
z pewnością jedwabną. Był szczupły, ale miał szerokie plecy i 
silne ramiona. 

Najbardziej  przykuwała  uwagę  jego  twarz.  Pociągła, 

opalona, z mocno zarysowanymi szczękami, prostym nosem i 
wystającymi  kośćmi  policzkowymi.  Gęste,  ciemnoblond 
włosy  przyprószone  na  skroniach  siwizną  były  nienagannie 
ostrzyżone. Na jego widok na usta cisnęło się nie tylko słowo 
„przystojny". 

Imponujący. 

background image

12 

 

Królewski. 
Charyzmatyczny. 
Wirginia  podeszła  do  nieznajomego  i  stała  przez  minutę. 

Ponieważ  jej  nie  zauważył,  chrząknęła.  Niewiele  to  dało, 
nadal nie uniósł wzroku. 

 - Panie Hunnicut? 
Mężczyzna  podniósł  jeden  starannie  wypielęgnowany 

palec. 

 - Jedną chwileczkę. 
Salę  wypełniały  odgłosy  odstawianych  talerzy  oraz 

szorowanych rondli i patelni. 

Wirginia czekała, patrząc, jak mężczyzna wyjmuje pióro i 

zakreśla  notowanie  jakichś  akcji  -  nie  widziała  jakich. 
Następnie  zakręcił  pióro,  schował  je  do  kieszeni  i  dopiero 
wtedy spojrzał na nią swymi orzechowymi oczami. 

 - Słucham? Nazywam się Wilder Hunnicut. Przypomniała 

sobie, gdzie jest i co zamierza osiągnąć. 

 -  A  ja  nazywam  się  Wirginia  Gallagher  -  powiedziała. 

Jego mina świadczyła, że nic mu to nie mówi, więc dodała: - 
Znalazłam portfel pańskiej matki. 

Nagle oczy mu się zaświeciły. 
 -  Ach,  tak.  Naturalnie.  -  Jego  przepraszający  uśmiech  - 

robiły  mu  się  wtedy  w  policzkach  głębokie  dołeczki  -  mógł 
rozjaśnić  całą  salę.  Przypomniała  sobie  zdjęcie  jego  matki.  - 
Przepraszam. Zastanawiałem się nad czymś. 

 - Rozumiem. 
 -  Mam  skłonności  do  skupiania  się  na  jednej  rzeczy  i 

zapominania o całym świecie. 

Wirginia się uśmiechnęła. 
 -  To  prawdopodobnie  niezbędne,  kiedy  się  stoi  na  czele 

takiej firmy jak pańska. 

Uniósł brwi. 
 - Słyszała pani o Ace Computers? 

background image

13 

 

 - Słyszałam o pana komputerach. Zajmują drugie miejsce 

na rynku - zauważyła cicho. 

 -  Proszę  tego  nikomu  nie  mówić.  Moi  akcjonariusze 

myślą, że jesteśmy pierwsi. 

Wirginia zrobiła zdumioną minę. 
 - Naprawdę? Nie czytają „Wall Street Journal"? 
Minęła  zaledwie  sekunda  czy  dwie,  nim  jego  uśmiech 

przerodził się w głośny, serdeczny śmiech. 

Poczuła wielką satysfakcję, że udało jej się go zaskoczyć i 

sprowokować  do  śmiechu.  Odnosiła  wrażenie,  że  ten 
mężczyzna  niezbyt  często  się  śmieje.  Poza  tym  te  dołeczki 
stanowiły wielką nagrodę. 

 -  Przepraszam.  Nie  mogłam  się  powstrzymać.  Wilder 

Hunnicut złożył gazetę i wstał. 

 - Mądra dziewczyna. Często zagląda pani do „Journala"? 
 -  Dosyć.  Kilku  naszych  klientów  po  przejrzeniu  gazety 

zostawia ją na stoliku. Zabieram ją do domu i sprawdzam, co 
zrobić, żeby pomnożyć swoje oszczędności. 

Wilder Hunnicut patrzył na nią z niedowierzaniem. 
 - Gra pani na giełdzie? Skinęła głową. 
 - Mam dziesięć akcji pana firmy. 
 - Dziesięć akcji? 
 -  Tak.  Nabyłam  je  poprzez  fundusz  powierniczy,  ale 

jeszcze  nie  dokupiłam  następnych.  Niebawem  to  zrobię.  Na 
razie  moje  dywidendy  przeznaczam  na  inne  walory.  - 
Wiedziała,  że  przez  jej  głos  przebija  duma.  Postanowiła  co 
tydzień  dokładać  jednego  dolara  do  małego  spadku,  jaki  jej 
zostawiła  matka.  Dwie  siostry  Wirginii  wybrały  inne  akcje, 
ale  ona  postanowiła  zainwestować  w  obiecującą  firmę 
komputerową, będącą własnością mieszkańca Teksasu. 

 - Bardzo mądrze. Jak długo je pani ma? 

background image

14 

 

 - Jakieś trzy lata. Często potrzebne mi były pieniądze, ale 

nie  sprzedałam  ich.  Nie  zrobię  tego  nigdy.  To  będzie  moje 
zabezpieczenie na przyszłość. 

 -  Obawiam  się,  że  będzie  pani  potrzebowała  więcej  niż 

dziesięć akcji, by zagwarantować sobie spokojną starość. 

 -  Być  może.  Ale  to  dopiero  początek  -  oświadczyła 

chłodno.  Nie  musi  tak  lekceważąco  traktować  jej  skromnych 
oszczędności.  Miała  więcej  od  innych.  -  Ile  miał  pan  akcji, 
kiedy był pan w moim wieku? 

Uśmiechnął się protekcjonalnie. 
 - Trochę więcej. 
 -  A  ile  kupił  pan  za  pieniądze  zarobione  bez  pomocy 

rodziny? 

 -  Rozumiem,  do  czego  pani  zmierza.  -  Wilder  Hunnicut 

zmrużył  swoje  orzechowe  oczy  i  powiedział  z  przeciągłym, 
południowym akcentem: - Ta dama ma ostre pazurki. 

 -  Myli  się  pan.  Ta  dama  ma  swoją  dumę.  Uczciwie 

zapracowałam na te akcje. 

Wsunął gazetę pod pachę. 
 - Moje' gratulacje. Ja na swoje też. - Jego orzechowe oczy 

były zimne. - Jest pani gotowa? 

Najwyraźniej  doszedł  do  wniosku,  że  Wirginia  nie 

zasługuje na dalszą rozmowę. 

 - Naturalnie. Tylko pójdę po torebkę. 
 -  Zaczekam  na  zewnątrz  Brązowy  minivan  zaparkowany 

w drugim rzędzie. 

 - A nie limuzyna? 
 - Jest wygodniejszy, kiedy się prowadzi interesy. - Wilder 

Hunnicut wyszedł, nie oglądając się. 

Wirginia patrzyła za nim, zaskoczona, że zachował się tak 

obcesowo. 

Poszła  na  zaplecze.  Otworzyła  zamek  szyfrowy  swojej 

szafki  i  wyjęła  starannie  złożoną  parę  spodni  koloru  palonej 

background image

15 

 

kawy  i  sweter.  Szybko  się  przebrała.  Nie  zamierzała  jeść 
kolacji  z  Hunnicutami  w  stroju  kelnerki.  Wprawdzie  były  to 
tylko  spodnie,  ale  nie  miała  w  swej  garderobie  nic  lepszego, 
zresztą  w  nich  też  mogła  zrobić  korzystne  wrażenie.  Nie 
włoży sukienki - nie należała do ich świata. 

Kilka  ruchów  szczotką,  odrobina  różu,  pociągnięcie  ust 

brzoskwiniowym  błyszczykiem,  trochę  tuszu  na  rzęsy  i  była 
gotowa.  Prawie.  Sięgnęła  do  torebki  i  wyciągnęła  flakonik 
ulubionych  perfum  o  zapachu  herbacianej  róży.  Używała  ich 
tylko  na  specjalne  okazje;  były trochę  za  drogie,  by  skrapiać 
się nimi na co dzień. 

Wepchnęła  swój  służbowy  uniform  do  szafki,  złapała 

torebkę i wybiegła na ulicę. Rzeczywiście na rogu, w drugim 
rzędzie, stał minivan. 

Młody  człowiek  w  ciemnym  garniturze,  bardziej 

przypominający  studenta  college'u  niż  kolegę  Wildera 
Hunnicuta,  stał  tuż  obok  przesuwanych  drzwiczek, 
rozmawiając z kimś w środku. Na jej widok wyprostował się i 
uśmiechnął szerzej. 

 - Pani Gallagher? 
Spojrzała  przez  otwarte  drzwi  furgonetki,  ale  niewiele 

zobaczyła.  Przyjrzała  się  młodemu  mężczyźnie,  który 
widocznie  był  szoferem.  Miał  szczerą  twarz,  z  której  można 
było wyczytać wszystko, me wyłączając entuzjazmu do pracy. 

 - Tak. 
Szerokim gestem wskazał drzwiczki. 
 - Proszę tędy, szanowna pani. 
Szanowna pani? Nie była na tyle stara, by zwracano się do 

niej  w  ten  sposób.  Był  niewiele  młodszy  od  niej!  Czując  na 
swych  barkach  brzemię  lat,  wsiadła  do  samochodu.  Nie  tego 
się spodziewała. 

Dach znajdował się znacznie wyżej niż zazwyczaj, zresztą 

całe wnętrze wykonano na zamówienie. Ujrzała trzy wygodne 

background image

16 

 

fotele lotnicze, z przodu jednego umieszczono blat do pisania. 
Między  pozostałymi  fotelami  stała  niska  szafka  na 
dokumenty,  służąca  również  jako  stolik  do  serwowania 
drinków.  Za  miejscem  dla  kierowcy,  do  płyty  z  pleksiglasu, 
oddzielającej szoferkę, umocowano mały telewizor. 

 - Biuro? - spytała, unosząc brwi. 
Wilder  Hunnicut  rozparł  się  wygodnie  na  swym 

dyrektorskim fotelu i uśmiechnął się do niej. 

 -  Jazda  do  domu  pochłania  czterdzieści  pięć  minut,  jeśli 

nie  ma  korków.  Dzięki  temu  gabinetowi  na  kółkach  mogę 
codziennie popracować dwie godziny dłużej. To się opłaca. 

 - Cóż za elegancja - mruknęła pod nosem, rozglądając się 

wokół 

 - Ma pani ochotę na lampkę wina? - spytał. Gazeta, którą 

czytał  w  restauracji,  leżała  równiutko  złożona  na  stronie  z 
notowaniami  giełdowymi;  na  monitorze  laptopa  przesuwały 
się  liczby,  chyba  ceny  akcji.  Z  pewnością  dobrze 
wykorzystywał czas przeznaczany na dojazdy. 

 - Nie, dziękuję - powiedziała, sznurując usta, nie chcąc go 

od  tego  wszystkiego  odciągać.  Ustawiając  położenie  fotela, 
starała  się  zachowywać  tak,  jakby  jeździła  takimi 
samochodami siedem dni w tygodniu. 

Szofer  wrzucił  bieg.  Kiedy  ruszyli,  Wirginia  spostrzegła 

Sadie,  stojącą  w  oknie  restauracji.  Prawdopodobnie 
zastanawiała  się,  czy  Wirginia  wsiadła  do  właściwego 
samochodu.  Spodziewała  się,  że  właściciel  Ace  Computers 
jeździ  najnowszym  porsche,  a  przynajmniej  luksusową 
limuzyną. 

 - Kto by przypuszczał? - mruknęła. 
 -  Ma  pani  na  myśli  ten  samochód?  -  Wilder  zaśmiał  się 

cicho.  -  To  dla mnie idealne rozwiązanie. Mogę  pogrążyć się 
w  lekturze,  wyglądać  przez  okno  lub  pracować  na 

background image

17 

 

komputerze.  -  Wskazał  laptopa  na  stoliku.  -  Jest  podłączony 
do mojego komputera w domu i w biurze. 

 - Jakżeby inaczej. Uśmiechnął się. 
 - No właśnie. 
 -  I  nikt  nie  przeszkadza  -  dodała,  szukając  plusów, 

których nie wymienił. 

Zadzwonił telefon komórkowy, Wilder sięgnął do kieszeni 

marynarki. 

 - Prawie nikt - powiedział. 
Wirginia od razu się zorientowała, że dzwoni jego matka. 
 -  Tak,  jesteśmy  już  w  drodze.  Tak.  Tak.  Tak.  Nie. 

Porozmawiamy, kiedy przyjadę. - Chwila wahania. - Dobrze. 

 -  Matki  potrafią  wszędzie  dopaść  swoje  dziecko  - 

powiedziała  Wirginia.  -  Myślę,  że  mają  to  zakodowane 
genetycznie. 

 - Owszem, poza tym jest jedną z trzech osób, które znają 

ten numer. 

 -  To  nie  ma  znaczenia.  Nawet  gdyby  pan  jej  nic  nie 

powiedział, i tak by pana znalazła. 

Rozległ się jego głęboki śmiech. 
 - Ma pani rację. Posiada  tak silny instynkt  macierzyński, 

że chyba zaczęła  go rozwijać, jeszcze zanim się  urodziłem. - 
Smutno pokiwał głową i schował telefon. - Odnoszę wrażenie, 
że  musiałem  mieć  starsze  rodzeństwo,  na  którym  się 
wprawiała,  nim  się  pojawiłem  na  świecie.  Ale,  niestety,  nie 
ma przede mną nikogo, kto by mi torował drogę. 

Wirginia skinęła głową, kiedy dotarł do niej ten oczywisty 

fakt. 

 - Jest pan jedynakiem - powiedziała. 
 - Jak pani zgadła? 
 -  Prymus.  -  Skinęła  głową.  -  To  było  łatwe.  Roześmiał 

się. 

 - A pani? 

background image

18 

 

 - 

Jestem 

najstarszą 

trzech 

dziewczynek 

wychowywanych  w  irlandzkiej,  katolickiej  rodzinie  na 
północy. 

 - Rety. - Gwizdnął cicho przez zęby. - A myślałem, że nie 

ma nic gorszego niż być jedynakiem. 

 - Przynajmniej jest pan Teksańczykiem z urodzenia. 
 - A nie z wyboru? Roześmiała się. 
 - Jeśli się mieszka w Teksasie, człowiek ma zdecydowaną 

przewagę, kiedy się tu urodził. 

Rozsiadła  się  wygodnie,  wspominając  lata  dzieciństwa, 

jakby to było zaledwie wczoraj. 

 -  Wspaniale  było  tam  mieszkać,  ale  się  cieszę,  że 

przeniosłam się tutaj. Proszę nie myśleć, że nie kocham swojej 
rodziny - dodała pośpiesznie. - Teraz jesteśmy rozrzucone po 
kraju, ale kiedy dorastałyśmy, byłyśmy bardzo ze sobą zżyte. 
Zawsze  jedna  z  nas  grała  rolę  ruchomego  celu.  Dzięki  temu 
mama nie musiała skupiać uwagi na każdej z nas. 

Wilder się uśmiechnął. 
 -  Jako  jedynak  nie  miałem  w  sobie  tak  rozwiniętego 

instynktu  stadnego.  Mieszkaliśmy  na  wsi,  brakowało  nawet 
kolegów w sąsiedztwie. 

 -  W  tamtych  czasach  wszyscy  troszczyli  się  o  dzieci, 

zarówno  własne,  jak  i  cudze.  Kiedy  chodziłam  do  pierwszej 
klasy  liceum,  umarł  mój  tata,  ale  mieliśmy  tuzin  ojców  i 
matek, którzy pilnie obserwowali nasze zabawy przed domem. 

 - Gdzie to było? 
 -  W  Mount  Clemens  w  stanie  Michigan.  Nie  krył 

zdumienia. 

 - Daleko stamtąd do Teksasu. Jak trafiła pani do Austin? 
 -  Przyjechałam  z  dwiema  koleżankami.  One  się 

rozmyśliły,  ja  zostałam.  -  Uśmiechnęła  się.  -  Ujrzałam  jasne 
światła i wiedziałam, że znalazłam swoje miejsce na ziemi. 

background image

19 

 

 -  A  pani  siostry? Czy  tylko  pani  jedna  opuściła  rodzinne 

gniazdo? 

 -  Ależ  skądże.  Elizabeth  Jean  mieszka  w  Atlancie, 

zajmuje  się  nastoletnimi  samotnymi  matkami.  Mary  Ellen 
pragnie 

spełnić 

swoje 

marzenie; 

prowadzi 

małą 

wypożyczalnię  kaset  wideo  pod  Chicago.  Jeszcze  dwa  lata  i 
stanie się jej właścicielką. 

 - A pani? Co pani chce robić? 
 -  Od  lat  pracuję  nad  tym,  żeby  zostać  kuchmistrzem. 

Pozostały  mi  jeszcze  cztery  miesiące  do  ukończenia  szkoły 
gastronomicznej. Specjalizuję się w potrawach południowego 
zachodu. 

 - Co pani zamierza po ukończeniu szkoły? - nie poddawał 

się  Wilder.  Przeszywał  ją  swymi  orzechowymi  oczami,  aż 
poczuła falę ciepła płynącą od stóp do głowy. 

Rozejrzała  się  po  wnętrzu  furgonetki,  potem  spojrzała  za 

okno, na mijane samochody, byle tylko nie patrzeć na niego. 
Ale fala ciepła nie ustępowała. 

 - Zobaczymy. Zatrudni mnie jakaś modna restauracja jako 

praktykantkę,  a  wkrótce  zostanę  specem  światowej  klasy  w 
swojej dziedzinie. Potem wezmę się do pisania książek, będę 
jeździła  po  świecie,  jednym  słowem  odniosę  sukces,  tak  jak 
mi to sądzone. 

 -  Naturalnie  -  oświadczył  sucho,  jakby  jej  marzenie 

można było zbyć. Właściwie jej to odpowiadało. Naprawdę o 
tym  marzyła,  ale  wolała  udawać,  że  to  nic  nadzwyczajnego, 
niż pozwolić, by ktoś spoza branży robił lekceważące uwagi. 

 - Naturalnie  - powtórzyła. - Ale  nawet  jeśli  nie odbędzie 

się wszystko dokładnie tak, jak to przedstawiłam, i tak odniosę 
sukces. 

 -  Wszystko  zależy  od  tego,  jak  się  rozumie  słowo 

„sukces", prawda? - spytał protekcjonalnym tonem. 

background image

20 

 

 - Z całą pewnością - przyznała Wirginia. - Najważniejsze, 

jak ja je rozumiem, a nie pan. 

Wilder się skrzywił. 
 - Aj! Trafiony. 
 -  Przepraszam  -  powiedziała  tonem  pełnym  satysfakcji. 

Przez chwilę jej się przyglądał, ale ona uparcie unikała jego 

wzroku. Wyglądała przez okno, próbując rozpoznać jakieś 

charakterystyczne punkty. Nie dostrzegła żadnych. 

Wilder  westchnął,  a  potem  odwrócił  się  do  laptopa  i 

wpatrzył  się  w  ekran  z  takim  samym  natężeniem,  z  jakim 
wcześniej obserwował dziewczynę. 

Wirginia poczuła ulgę, kiedy przestała być traktowana jak 

preparat  pod  mikroskopem.  Odnosiła  wrażenie,  że  niewiele 
szczegółów uchodzi uwagi Wildera Hunnicuta, gdy postanowi 
czemuś  się  dokładnie  przyjrzeć.  Prawdopodobnie  dlatego 
odniósł taki sukces w swojej branży. To nie jego wina, że nie 
wie, iż sukces to nie to samo co pieniądze. 

Ale nadeszła pora zawieszenia broni. Zbliżali się do domu 

Hunnicutów. Wkrótce będzie ją mógł przekazać w ręce matki, 
której  przypadnie  zaszczyt  odebrania  portfela  i  wręczenia 
Wirginii  nagrody.  Miała  jedynie  nadzieję,  że  nagroda  nie 
ograniczy  się  do  kolacji;  przypomniała  sobie  o  nie 
zapłaconym rachunku za telefon. 

Była  gotowa  założyć  się  o  swoje  ostatnie  siedemnaście 

dolarów i osiemdziesiąt centów, że Wilder Hunnicut nie musi 
się  martwić  o  pieniądze  na  zapłacenie  rachunku 
telefonicznego. 

background image

21 

 

ROZDZIAŁ 2 
Minivan  zwolnił  i  po  chwili  skręcił  z  szosy  w  wąską 

drogę,  biegnącą  wzdłuż  bystrego  strumyka.  Minęli  jeszcze 
jedną  bramę,  a  potem  zaczęli  zjeżdżać  w  dół  stromego 
wzgórza.  W  końcu  Wirginia  ujrzała  obszerny  dom 
przywodzący  na  myśl  franciszkańską  misję  w  Alamo.  W 
złocistożółtych murach odbijały się ostatnie promienie słońca, 
chowającego  się  za  wzgórze.  Dopiero  kiedy  skręcili  przed 
otwarte  drzwi  do  garażu  na  trzy  samochody,  Wirginia 
stwierdziła,  że  budynek  ma  kilka  pięter.  Przylepiony  do 
zbocza sprawiał imponujące wrażenie. 

 -  Boże! -  szepnęła  bezwiednie. -  Ależ  tu  pięknie.  Wilder 

się roześmiał. 

 - Proszę zaczekać, aż zobaczy pani resztę. 
Ruszyli 

kamienną 

dróżką  w  kierunku  wielkich, 

podwójnych  drzwi  z  rzeźbionego  drewna.  Wirginia  oceniała, 
że muszą mieć ze trzy i pół metra wysokości. 

 - Pochodzą ze starej misji w Meksyku - wyjaśnił Wilder, 

uprzedzając jej pytanie. - Podobnie jak rzeźba. - Wskazał nad 
wejście,  gdzie  blisko  dwumetrowy,  uskrzydlony  anioł, 
wyrzeźbiony z tego samego drewna co drzwi, chronił dostępu 
do domu. 

Weszli  do  wyłożonej  terakotą  sieni.  Było  to  duże, 

kwadratowe  pomieszczenie, ozdobione ślicznymi  zdjęciami z 
przełomu 

wieków, 

przedstawiającymi 

meksykańskich 

bandidos  w  otoczeniu  kobiet  i  dzieci.  Pomiędzy  fotografiami 
umieszczono  subtelne  akwarele  z  widokami  z  Meksyku  z 
czasów, gdy był kolonią Francuzów. 

Z głębi dobiegło stukanie laski. 
 - Wilderze, to ty? 
Wirginia rozpoznała głos pani Hunnicut. 
 - Tak, mamo. Przywiozłem panią Gallagher. 

background image

22 

 

Pojawiła  się  drobna,  dystyngowana  starsza  pani  z  koroną 

złotoblond  włosów  przetykanych  siwizną  i  oczami 
rozjaśnionymi uśmiechem. 

 - Wspaniale, będę  mogła dziś wieczorem porozmawiać z 

kimś, kto nie będzie cytował notowań giełdowych. 

 -  Myślałem,  że  lubisz  rozmawiać  o  interesach  - 

powiedział  Wilder,  uśmiechając  się.  -  Twierdzisz,  że  tyle  się 
uczysz. 

 - Och, nie mów głupstw, Wilderze. W ten sposób chcesz 

się  na  mnie  odegrać  za  czytanie  ci  bajek,  których  tak  nie 
znosiłeś jako dziecko. - Starsza pani spojrzała na Wirginię. Jej 
orzechowe  oczy  trochę  wyblakły  z  upływem  lat,  ale  nadal 
zachowały  młodzieńczy  blask.  Pani  Hunnicut  obrzuciła  ją 
uważnym spojrzeniem, po czym oświadczyła z zadowoleniem: 

 - Cóż za cudowny uśmiech. - Wyciągnęła rękę. - A więc 

to ty. 

 - Tak - potwierdziła Wirginia, ściągając torbę z ramienia, 

by sięgnąć po portfel. - I mam coś dla pani. 

Pani Hunnicut poklepała ją po dłoni. 
 - Wstrzymaj się z tym trochę, moja droga. Jestem pewna, 

że nie zapomnisz mi tego oddać, zanim Sammy odwiezie cię 
do  domu.  -  Ujęła  Wirginię  za  ramię  i  poprowadziła  przez 
pokój  stołowy  do  ogromnego  trójkątnego  salonu.  W  samym 
środku  był  kominek,  a  po  obu  jego  stronach  szklane  ściany, 
sięgające  aż  ku  katedralnemu  sklepieniu.  Drzwi  balkonowe 
prowadziły na drewniany taras, obiegający cały dom. Starszej 
pani nie zamykały się usta. 

 -  To  właściwie  dom  syna.  Mój  jest  o  wiele  bardziej 

tradycyjny. Mieszkam tu od pół roku, wracam do zdrowia po 
niegroźnym  udarze  mózgu.  Chociaż  bardzo  kocham  swojego 
syna, muszę stwierdzić, że jego dom wygląda jak mury wokół 
Sahary. 

background image

23 

 

Wirginia  z  uznaniem  rozejrzała  się  wkoło.  Stonowane, 

pustynne  kolory  podkreślała  głęboka,  soczysta  zieleń,  a 
szklane  ściany  nie  stanowiły  bariery  dla  tego,  co  znajdowało 
się  na  zewnątrz.  A  widok  był  rzeczywiście  wspaniały. 
Wirginia  poczuła  się  jak  na  skraju  miniaturowego  Wielkiego 
Kanionu. Naprzeciwko wznosiło się urwisko odrobinę wyższe 
od  tego,  na  którym  zbudowano  dom;  czas  i  woda  wyżłobiły 
skały,  ukazując  warstwa  po  warstwie  przekrój  przez 
tysiącletnią  historię  tego  miejsca.  Szarości  przeplatały  się  z 
ciemną  czerwienią  i  jasnymi  brązami,  a  na  samej  górze 
krzewy i drzewa wieńczyły wszystko pasem zieleni. 

Podeszła  do  okna,  oszołomiona  niezrównaną  urodą  tych 

okolic.  Aż  jej  zabrakło  słów.  Dnem  wapiennego  wąwozu 
płynął krystalicznie czysty potok, szemrząc radośnie. 

 - Jak cudownie - szepnęła bezwiednie. 
 -  Prawda?  -  odezwała  się  pani  Hunnicut.  -  Bardzo  lubię 

słuchać  wody.  Obawiam  się,  że  znacznie  rzadziej 
odwiedzałabym  syna,  gdyby  wybudował  sobie  dom  gdzie 
indziej. 

 -  Ładnych  rzeczy  się  dowiaduję  -  poskarżył  się  Wilder, 

ale zdradziły go wesołe ogniki w oczach. Widać było, że lubi 
towarzystwo matki tak samo jak ona jego. Sprawiali wrażenie 
dwóch  silnych  osobowości,  które  umiały  się  zdobyć  na 
kompromis, szanowały się nawzajem i akceptowały. Wirginia 
poczuła ukłucie zazdrości. 

Wilder  podszedł  do  niej,  trzymając  w  dłoni  kryształowy 

kieliszek na wysokiej nóżce. 

 -  Wino?  -  zaproponował.  Spojrzała  w  jego  orzechowe 

oczy. 

 - Dziękuję - powiedziała z uśmiechem, mając nadzieję, że 

jej  głos  nie  zdradzał  wrażenia,  jakie  robił  na  niej  ten 
imponujący mężczyzna. 

Podał matce lampkę wina. Upiła mały łyk i powiedziała: 

background image

24 

 

 -  Doskonały  wybór,  Wilderze.  -  Najwyraźniej  oboje  byli 

znawcami dobrych trunków. 

Wirginia się do nich nie zaliczała. Nie wątpiła, że istnieją 

setki rzeczy, na których się nie zna i o których nie ma pojęcia, 
a  które  dla  nich  są  czymś  oczywistym.  Poczuła  się  jak 
Kopciuszek, ale, z drugiej strony, ten wieczór stanowił okazję, 
może jedyną w życiu, by otrzeć się o świat, który był dla niej 
niedostępny. Jej znajomi z zazdrością będą słuchać o tym, jak 
spędziła  wieczór  w  domu  sławnego  Wildera  Hunnicuta, 
sącząc  wino  i  zachwycając  się  niezrównanym  widokiem, 
kiedy  czekała,  aż  zostanie  podana  wykwintna  kolacja.  Może 
już nigdy nie trafi jej się podobna gratka. 

Wirginia z uśmiechem zwróciła się do Wildera. 
 - Rzeczywiście wyborne. Dziękuję. 
Wilder spojrzał na nią swymi orzechowymi oczami i znów 

poczuła falę ciepła w całym ciele. 

 - Bardzo proszę - powiedział.  
Pani  Hunnicut  zajęła  miejsce  na  zielonej,  skórzanej 

kanapie i poprosiła: 

 -  Moja  droga,  bądź  tak  dobra,  usiądź  obok  mnie  i 

opowiedz mi o sobie. Czy pochodzisz z Austin? 

Wirginia  starała  się  możliwie  zwięźle  przedstawić  swoje 

losy,  wiedząc,  że  Wilder,  chociaż  spoglądał  na  zachodzące 
słońce, przysłuchuje się jej opowieści - już po raz drugi tego 
dnia. 

 - ...no i tu zostałam - zakończyła swą historię. 
 -  Powiedziałaś,  że  znalazłaś  mój  portfel.  Jeśli  dobrze 

pamiętam,  w  tym  pasażu  handlowym  jest  księgarnia.  Lubisz 
czytać książki? 

Pytanie  zaskoczyło  Wirginię.  Było  tyle  rzeczy,  o  które 

mogła ją zapytać. 

 - Tak, i to bardzo. Nie przepadam za telewizją. 

background image

25 

 

 -  Ja  też  lubię  czytać.  -  Pani  Hunnicut  westchnęła.  - 

Najpiękniejsze  jest  to,  że  książkę,  w  przeciwieństwie  do 
telewizora, można zabrać ze sobą wszędzie. 

 -  Odwieczny  spór  -  mruknął  Wilder.  -  Matka  uważa,  że 

powinienem reklamować swoje komputery w książkach, a nie 
w telewizji. Nie dostrzega w telewizji żadnych plusów. Mówi, 
że z komputerów korzystają „'udzie myślący". 

 - Sądziłam, że ludzie myślący myślą. Nie przyszło mi do 

głowy,  że  myślą  tylko  w  jeden  sposób  -  powiedziała  w 
zadumie Wirginia. 

Oboje 

Hunnicutowie 

się 

roześmieli. 

Wirginia, 

zakłopotana, pomyślała, że to z niej się śmieją. 

 -  Masz  absolutną  słuszność,  moja  droga  -  powiedziała 

starsza pani, klepiąc jej dłoń. - Niektórym mądrość przychodzi 
bez  wysiłku,  podczas  gdy  inni  upierają  się  przy  swoich 
poglądach. 

 - Nie miałam zamiaru... 
 - Chciałaś dobrze, i tylko to się liczy. - Spojrzała na syna. 

- Wilderze, dolej mi wina albo opowiem Wirginii, jaki z ciebie 
nieznośny dzieciak. 

 -  Zamierzałam  powiedzieć,  że  ludzie  myślący  są  otwarci 

na wszystkie formy reklamy - usprawiedliwiła się Wirginia. - 
Dlaczego  zawężać  krąg  odbiorców?  Promocja  rządzi  się 
swoimi  prawami,  niezależnie  od  produktu,  który  ma  zostać 
sprzedany. 

 -  Być  może  -  przyznał  Wilder  z  kwaśną  miną.  Czyżby 

poczuł się urażony? - pomyślała Wirginia. 

 - Jesteś bardzo bystra, moja droga, i w dodatku uczciwa. 

Niewątpliwie  należysz  do  osób,  które  znalazłszy  portfel, 
oddają go prawowitemu właścicielowi. 

 - Prawda, jakie to szczęście? - Głos Wildera stał się jakiś 

odległy. Odwrócił się plecami do obu kobiet i zapatrzył się w 
płynącą wodę. 

background image

26 

 

Wirginia sięgnęła do torby. 
 -  Skoro  już  o  tym  mowa...  -  powiedziała  i  poczuła 

wyraźną ulgę, kiedy pani Hunnicut wzięła portfel. - Cieszę się, 
że się go wreszcie pozbyłam. 

 -  Inni  najprawdopodobniej  przywłaszczyliby  sobie  cudze 

pieniądze. - Spojrzała na Wirginię przenikliwym wzrokiem. - 
Dlaczego ty tak nie postąpiłaś? 

 -  Jak  to  się  mówi,  „to  nie  w  moim  stylu".  Jako 

siedmioletnia dziewczynka  zostałam przyłapana w sklepie  na 
kradzieży  batonika.  Przeżyłam  niewyobrażalne  upokorzenie  i 
przysięgłam  sobie,  że  nigdy  więcej  nie  zrobię  niczego 
podobnego. - Uśmiechnęła się na wspomnienie. 

 - Chciałabym, żeby wszyscy wyciągali podobne wnioski z 

życiowych  doświadczeń  -  oświadczyła  pani  Hunnicut, 
wzdychając. 

W progu pojawiła się kobieta w średnim wieku. 
 - Podano do stołu, proszę pani. 
 -  Dobrze,  Maggie.  Dziękuję.  -  Zwróciła  się  do  Wirginii 

wyraźnie  zadowolona:  -  Musimy  zatrzymać  go  przy  sobie 
przez  jakiś  czas,  zanim  gdzieś  się  wymknie.  Rzadko  się 
zdarza,  by  tak  długo  bawił  w  domu  wczesnym  wieczorem. 
Zazwyczaj odbywa się tuzin akcji dobroczynnych, na których 
nieodzowna  jest  jego  obecność,  a  ponad  setka  kobiet 
nieustannie mu o sobie przypomina, telefonując lub wpadając 
z wizytą. 

 -  Gruba  przesada  -  odezwał  się  Wilder.  -  Może 

dwadzieścia albo trzydzieści. Nie więcej. 

Wirginia nie mogła się powstrzymać od śmiechu. 
 - Często się państwo tak przekomarzają? - spytała. 
 -  Zawsze,  kiedy  jesteśmy  razem.  Prawda,  mój  drogi?  - 

powiedziała  pani  Hunnicut,  kiedy  w  imponującej  jadalni 
Wilder odsuwał jej krzesło. 

background image

27 

 

 -  Najprawdziwsza  prawda  -  powiedział  Wilder,  dając 

Wirginii znak ręką, by zajęła miejsce u drugiego końca stołu. 
Kiedy  się  zawahała,  skinął  powtórnie.  -  Wolę  znaleźć  się 
między paniami niż zostać przez nie skazany na zapomnienie, 
siedząc  na  szarym  końcu.  -  Uśmiechnął  się  i  Wirginia  znów 
poczuła,  jak  cała  się  rozpływa  pod  wrażeniem  jego 
zniewalającej męskości. 

Usiadła na miejscu, zazwyczaj zarezerwowanym dla pana 

domu.  Dobrze  się  na  nim  czuła.  Zamierzała  robić  karierę  w 
branży  zdominowanej  i  kontrolowanej  przez  mężczyzn  - 
najwięksi  amerykańscy  i  europejscy  szefowie  kuchni  to 
mężczyźni. Jeśli jest im równa, z pewnością może zasiadać na 
honorowym  miejscu  przy  stole  w  domu  jednego  z 
największych komputerowych guru w kraju. 

 -  Odnoszę  wrażenie,  że  to,  co  akurat  sobie  pani 

pomyślała, nie było dla mnie pochlebne - powiedział Wilder, 
odsuwając  krzesło.  Zdaje  się,  że  uważnie  ją  obserwował  i 
właściwie odczytał grę uczuć na jej twarzy. 

 -  Myślałam,  że  potrafię  godnie  zajmować  miejsce  u 

szczytu stołu - powiedziała, uśmiechając się trochę złośliwie. 

 -  Oczywiście,  moja  droga  -  potwierdziła  spokojnie  pani 

Hunnicut, biorąc serwetkę. 

Wirginia poszła za jej przykładem. 
Rozmowa  przy  stole  potoczyła  się  gładko.  Chociaż 

Wirginia  starała  się  okazać  interesującym  rozmówcą,  a  także 
w  pełni  docenić  wykwintne  potrawy,  nie  mogła  przestać 
myśleć o mężczyźnie siedzącym między nią a panią Hunnicut. 
Nie  sposób  było  oprzeć  się  uroczemu  uśmiechowi  Wildera, 
nie  docenić  jego  bystrego  umysłu  i  cudownego  poczucia 
humoru. Nawet sposób, w jaki odnosił się do matki, sprawiał, 
że czuła doń mimowolną sympatię. 

Rozległ  się  dzwonek,  ale  nie  przerwali  rozmowy.  Pani 

Hunnicut  ciągnęła  opowieść  o  swej  przyjaciółce,  która  w 

background image

28 

 

wieku  osiemdziesięciu  dziewięciu  lat  nadal  dwa  razy  w 
tygodniu  grała  w  brydża  i  sama  jeździła  na  brydżowe 
przyjęcia ku wielkiemu niepokojowi przyjaciół i rodziny. 

Od progu dobiegł kobiecy głos. 
 - Witam wszystkich. 
Wirginia  odwróciła  się  i  zobaczyła  zgrabną,  śliczną 

blondynkę w krótkiej, obcisłej sukience, w której się poruszała 
niczym modelka. 

 -  Witaj,  Greto  -  powiedział  miękko  Wilder,  uderzając 

palcami  w  nóżkę  kieliszka  do  wina.  -  Musiałem  stracić 
poczucie czasu. 

 -  Przyszłam  trochę  wcześniej,  kochanie.  Skończyłam  w 

południe i ucięłam sobie miłą, długą drzemkę. - Uśmiechnęła 
się. - Mogę teraz tańczyć całą noc. 

 - A z kim? 
Greta udała, że się gniewa. 
 -  Nie  przeciągaj  struny,  Wilderze,  bo  rozgłoszę 

wszystkim,  że  po  kryjomu  pisujesz  słowa  do  piosenek 
country. Takich, w których różni nieszczęśnicy skarżą się, że 
stracili dom, samochód i ukochaną. 

 - Odnoszę wrażenie, że byłoby mi trochę łatwiej, gdybym 

zdecydował się zrobić karierę jako autor piosenek country. 

 - Nudziarz. 
Pani 

Hunnicut 

westchnęła 

ciężko.  Robi  to  po 

mistrzowsku. Z miny Wildera Wirginia wywnioskowała, że to 
jedno westchnienie powiedziało mu tyle co całe zdanie. Ale i 
tak nie wziął go sobie specjalnie do serca. 

 -  Życzę  ci  miłego  wieczoru,  mamo  -  powiedział  i 

pocałował ją w czubek głowy. - Nie czekaj na mnie. 

 -  Nie  mam  zamiaru  -  mruknęła  pani  Hunnicut.  - 

Prowadzisz szalone życie, mój synu. 

background image

29 

 

 -  Wcale  nie,  pani  Hunnicut  -  zaszczebiotała  Greta  i 

uwiesiwszy  się  ramienia  Wildera,  ruszyła  u  jego  boku  w 
stronę drzwi. 

Wirginia  obserwowała  ich  z  uczuciem  zazdrości.  Kiedy 

ostatni  raz  była  na  randce?  Trzy  miesiące  temu?  Cztery?  No 
dobrze, może to było rok temu. Wybrała się do kina, a potem 
na  hamburgera  z  Johnem,  który  wyznał,  że  odkrył,  iż  jego 
żona spotyka się z transwestytą. To była pamiętna randka, ale 
nie najwspanialsza w życiu Wirginii. Chociaż akurat teraz nie 
miała czasu na romanse, nie traciła nadziei, że gdzieś żyje ktoś 
przeznaczony specjalnie dla niej, jej druga połowa. 

Nie  chodzi  o  to,  że  była  zazdrosna  o  Gretę  -  zresztą  nie 

miała  do  tego  żadnego  prawa.  Greta  należała  do  świata 
Wildera  Hunnicuta  -  pełnego  ludzi  bogatych,  wpływowych, 
dobrze urodzonych. W przeciwieństwie do Wirginii była jedną 
z nich. 

Głos pani Hunnicut wyrwał ją z zamyślenia. 
 -  Mój  syn  spotyka  się  ze  ślicznotkami,  ale  jeszcze  nie 

znalazł damy swego serca. Kiedy to nastąpi, będzie lojalnym i 
kochającym  mężem.  Tak  jak  jego  ojciec  -  oświadczyła  z 
dumą.  -  To  tylko  kwestia  trafienia  na  odpowiednią 
dziewczynę, a znajdzie szczęście. 

 - Sprawia wrażenie szczęśliwego - zauważyła Wirginia. 
 - To pozory - z przekonaniem stwierdziła pani Hunnicut. 
 - Na mnie czas. - Wirginia złożyła serwetkę i położyła ją 

na  stole  obok  nakrycia.  -  Było  mi  bardzo  miło  spotkać  się  z 
panią  i  jej  synem,  zobaczyć  jego  dom  i  zjeść  z  państwem 
kolację. Jutro muszę wcześnie wstać. 

 -  Rozumiem.  Taka  śliczna,  młoda  dziewczyna  z 

pewnością ma ciekawsze zajęcia niż siedzieć ze starą babą. - 
Pani  Hunnicut  wstała  i  sięgnęła  po  swoją  laskę.  -  Chodź, 
napijemy się herbaty, a potem Sammy odwiezie cię do domu. 

 - Naprawdę powinnam... - zaczęła Wirginia. 

background image

30 

 

 -  Nie  omówiłyśmy  jeszcze  sprawy  twojej  nagrody  - 

przerwała jej pani Hunnicut. 

 - Naprawdę to niepotrzebne... - Na miłość boską, cóż ona 

wygaduje?  Jak  to  niepotrzebne?  Właśnie,  że  potrzebne,  by 
rozwiązać przynajmniej część jej kłopotów finansowych. 

Pani Hunnicut już doszła do drzwi. 
 - Bzdura. 
Pojawiła się Maggie ze srebrną tacą, na której był dzbanek 

herbaty, dwie  filiżanki i  ciasteczka. Postawiła tacę na  niskim 
stoliku,  obdarzyła  swoją  chlebodawczynię  konspiracyjnym 
uśmiechem, spojrzała nieśmiało na Wirginię i wyszła. 

Pani  Hunnicut  rozlała  parujący,  aromatyczny  napój  do 

filiżanek. 

 -  Piję  gorzką  -  powiedziała  Wirginia,  widząc  pytanie  na 

twarzy  gospodyni.  Sięgnęła  po  ciasteczko,  choć  wolałaby 
jechać już do domu. 

 - Wirginio, bądź tak dobra, otwórz tę szafkę i przynieś mi 

lampkę naftową stojącą na górnej półce, dobrze? 

 -  Oczywiście,  proszę  pani  -  powiedziała  i  podeszła  do 

oszklonej  witryny.  Pękaty,  niewielki  przedmiot,  zrobiony  z 
szarej i czerwonej glinki, trudno było uznać za coś specjalnie 
wyszukanego, ale  czarno  -  czerwony  ornament przemienił  go 
w  dzieło  sztuki.  Lampka  była  tak  mała,  że  mieściła  się  w 
dłoni. Wzięła ją ostrożnie i postawiła na stoliku obok srebrnej 
tacy.  Dziwne,  jak  tu  pasowało  to  dzieło  rąk  Indian 
amerykańskich. 

Pani 

Hunnicut 

uśmiechnęła 

się,  wodząc  palcem 

wykrzywionym przez artretyzm po czarnej, łamanej linii. 

 -  Mój  mąż  kupił  ten  kawałek  ziemi,  gdy  mieliśmy  po 

dwadzieścia  kilka  lat  i  z  trudem  walczyliśmy  o  każdy  grosz. 
Ktoś  mu  powiedział,  że  kiedyś  jej  wartość  wzrośnie,  i  mój 
mąż  uwierzył.  Sprzeciwiałam  się  kupnu,  ale  na  nic  się  to 
zdało. I dzięki Bogu. Myliłam się. 

background image

31 

 

Wirginia  wyjrzała  przez  okno.  Rozumiała  zastrzeżenia 

pani  Hunnicut.  Okolice  sprawiały  wrażenie  dzikich,  ale  z 
czasem zostały ujarzmione. 

 - Wtedy nie było tu niczego. Ani cywilizacji, ani domów, 

ani jeziora Travis. Przyjeżdżaliśmy tu na weekendy, spaliśmy 
pod rozgwieżdżonym niebem i snuliśmy marzenia o tym, jak 
spędzimy resztę  naszych  dni,  razem  z  dziećmi, grzejąc  się  w 
cieple domowego ogniska. 

Westchnęła i napiła się herbaty. Wirginia milczała. Czuła, 

że  wszelkie  uwagi  lub  pytania  byłyby  teraz  nie  na  miejscu. 
Pani Hunnicut nie była już młoda, ale zachowała bystry umysł 
i  dokładnie  wiedziała,  ku  czemu  zmierza.  Ta  opowieść  z 
pewnością nie była czczą paplaniną. 

 -  Pewnego  razu  wybraliśmy  się  na  wycieczkę  i 

zapuściliśmy się dalej niż zazwyczaj. Na niewielkim występie 
skalnym  ujrzeliśmy  wejście  do  jaskini.  W  tych okolicach  nie 
było to nic niezwykłego, Ale ta miała jeszcze niewielki otwór, 
zarośnięty  zielskiem.  Mój  mąż  wziął  latarkę  i  ruszył  na 
zwiady.  Okropnie  się  denerwowałam,  czekając  na  jego 
powrót.  Pamiętam,  jak  wyobrażałam  sobie,  że  za  chwilę  się 
pojawi,  goniony  przez  niedźwiedzia  czy  innego  dzikiego 
zwierza. - Roześmiała się. 

Wirginia siedziała cicho, wiedząc, że to jeszcze nie koniec 

opowieści. 

 -  Mój  mąż  był  geologiem,  a  tropienie  zwierząt  to  było 

jego hobby. Nie bał się ich. Kiedy po jakimś czasie wyłonił się 
z  ciemności,  trzymał  glinianą  lampkę.  Miała  knot  z  kawałka 
sznurka, a na dnie odrobinę wypalonego tłuszczu zwierzęcego. 
Nie ulegało wątpliwości, że jest bardzo stara. Ale bardziej się 
ucieszyłam,  widząc  męża  niż  tę  lampkę.  -  Przez  jej  twarz 
przebiegł  cień.  Nie  ulegało  wątpliwości,  że  nadal  cierpi  po 
utracie  miłości  swego  życia.  -  Widzisz,  był  dla  mnie 
wszystkim. Bratnią duszą w całym znaczeniu tego słowa. 

background image

32 

 

Wirginia  położyła  rękę  na  dłoni  kobiety,  wiedząc,  że  ten 

gest  niewiele  znaczy,  ale  nic  więcej  nie  mogła  zrobić,  by  ją 
pocieszyć. 

 - Przekonałam się, że jego duch, choć niespokojny, nadal 

jest  przy  mnie.  Zaprowadzi  mnie  do  lepszego  świata,  kiedy 
nadejdzie mój czas. Ale nie o tym chciałam mówić. Na czym 
stanęłam? - Zmarszczyła czoło. - Ach, tak. A więc tamtej nocy 
oczyścił lampkę i ją zapalił. Bąknęłam coś o tym, że nie mamy 
pieniędzy,  a  on  wypowiedział  życzenie,  by  mógł  mi  kiedyś 
kupić  pierścionek  z  brylantem  wystarczająco  wielkim,  by 
przekonał moją matkę, że potrafi utrzymać rodzinę. Nazajutrz 
zaproponowano  mu  pracę  i  współwłasność  szybu  naftowego. 
Jak  się  wkrótce  okazało,  szyb  znajdował  się  na  niezwykle 
bogatych złożach ropy. Trudno uwierzyć, że do mnie i mojego 
ukochanego  należała  ich  część.  W  ciągu  miesiąca  od 
znalezienia  lampki  dostałam  pierścionek  z  brylantem.  Nie 
muszę dodawać, że moja matka zupełnie innym okiem zaczęła 
patrzeć  na  zięcia.  Raz  na  zawsze  skończyły  się  nasze 
problemy finansowe. 

 - Niezwykła historia. 
 -  Prawda?  Ale  to  jeszcze  nie  wszystko.  Zgodnie  z 

inskrypcją  na  spodzie  lampki  każdy  jej  właściciel  ma  prawo 
do  wypowiedzenia  trzech  życzeń.  Najpierw  spełniły  się 
życzenia mojego męża, potem moje, a teraz chcę ofiarować tę 
lampkę tobie. Jest tylko jeden warunek - życzenia muszą być 
realne. 

 - Mnie? - spytała z niedowierzaniem Wirginia. 
 -  Tak,  tobie.  Do  końca  tygodnia  masz  czas,  żeby 

zadecydować,  co  wolisz  otrzymać:  tę  lampkę  czy  pięćset 
dolarów. Masz czas do piątku. Wszystko jasne? 

Do Wirginii dotarła informacja o pięciuset dolarach, ale w 

tej chwili była pod większym wrażeniem. Lampka należała do 
świata  marzeń,  była  zaczarowana  i  niezwykła,  jak  cały  ten 

background image

33 

 

dzisiejszy  wieczór.  Później  przypomni  sobie  nie  zapłacony 
rachunek telefoniczny, teraz myślała o życzeniach... 

Wirginia  wiedziała,  że  będzie  miała  poważny  dylemat. 

Czekały  ją  jeszcze  cztery  trudne  miesiące.  Pięćset  dolarów 
rozwiązałoby  wiele  bieżących  problemów,  ale  jeśli  lampka 
rzeczywiście  jest  zaczarowana,  ma  szansę  odmienić  całe 
swoje życie. 

Rozsądek jej podpowiadał, żeby brać pieniądze i zmykać, 

ale serce mówiło, by wzięła lampkę i nie traciła nadziei, która 
.zrodziła się gdzieś w głębi jej duszy. 

background image

34 

 

ROZDZIAŁ 3 
Przez  całą  drogę  powrotną  głowę  Wirginii  zaprzątała 

magiczna  lampka.  Sammy,  ten  sam,  który  prowadził 
minivana, odwoził ją teraz do domu luksusowym mercedesem. 
Zapadła się w fotelu ze skóry miękkiej jak aksamit. Z głośnika 
płynęła  cicha  muzyka.  Chciała,  żeby  ktoś  -  ktokolwiek  - 
zobaczył  ją,  jak  zajeżdża  przed  dom.  Ale  była  realistką.  Po 
zmroku ulica, przy której mieszkała, zawsze pustoszała. Kiedy 
dotarli na miejsce, wysiadła i wyciągnęła rękę do Sammy'ego. 

 - Dziękuję. Uśmiechnął się szeroko. 
 - To dla mnie zaszczyt. Przyjadę po panią w piątek. 
 - Pani Hunnicut już panu powiedziała? - zdziwiła się. 
 - Nie, ale służba zawsze jest najlepiej poinformowana. 
 - Dobrze o tym wiedzieć. Nie podjęłam jeszcze decyzji co 

do piątku. Nie wiem, czy będę miała wolny wieczór. - Kogo 
oszukiwała?  Jedyne,  co  ją  mogło  powstrzymać,  to 
niespodziewana śmierć! 

 -  Mam  nadzieję,  że  będzie  pani  mogła  przyjść  - 

powiedział Sammy. - Pani Hunnicut naprawdę panią polubiła. 
A kiedy ona jest szczęśliwa, my wszyscy jesteśmy szczęśliwi 
razem z nią. 

 -  Szerokiej  drogi!  -  zawołała  Wirginia,  kiedy  auto 

bezszelestnie ruszyło. 

Wolno  poszła  na  górę,  przygotowała  sobie  na  rano  kawę, 

rozebrała się i  położyła do łóżka. Wpatrywała  się  w sufit, aż 
zmorzył ją sen. 

Nazajutrz  z  samego  rana  Wirginia  zadzwoniła  do  pani 

Hunnicut  i  przyjęła  zaproszenie  na  piątek.  Tych  kilka  dni 
minęło jak z bicza strzelił. Niecierpliwie czekała na wieczór. 

Tego popołudnia chyba ze sto razy spoglądała na zegarek. 

Kiedy  zrobiła  sobie  przerwę,  Sadie  już  paliła  na  dworze 
papierosa, oczywiście bez filtra. 

 - A więc to dzisiaj ten wielki dzień? 

background image

35 

 

 - Tak. - Wirginia oparła się o skrzynię i wystawiła twarz 

na ciepłe promienie słońca. - Za dużo nerwów kosztuje mnie 
ta  cała  historia.  Jestem  prawie  zdecydowana  wszystko 
odwołać. 

 - Najpierw odbierz to, co ci się należy. - Sadie należała do 

osób praktycznych. - Będą jak znalazł pod koniec miesiąca. 

 - Chyba masz rację. 
 - Jak ci się spodobał syn? Prawda, że przystojny? Kobiety 

za nim szaleją. 

Wirginia poczuła, że się czerwieni. 
 -  Skąd  wiesz?  -  spytała,  siląc  się  na  obojętny  ton.  Sadie 

uśmiechnęła się, zakłopotana. 

 -  Czytam  plotkarską  prasę.  Zostało  mi  to  z  dawnych  lat. 

Brukowce  w  każdym  numerze  publikują  jego  zdjęcia.  - 
Odwróciła  wzrok.  -  Moja  najmłodsza  córka  interesowała  się 
wszystkimi,  którzy  mają  pieniądze.  Ambitnie  postanowiła 
poślubić  kogoś  bogatego  i  mówiła,  że  aby  wyjść  za  krezusa, 
trzeba myśleć jak oni. 

 - I udało jej się? 
 - Tak. - Sadie się uśmiechnęła. - Poślubiła najbogatszego 

mechanika samochodowego w Kerrville. Mają jedno dziecko, 
Beverly pracuje na pół etatu. Jest bardzo szczęśliwa. 

 - No tak. - Wirginia się roześmiała. 
 - Ejże, mechanicy całkiem nieźle zarabiają - zaperzyła się 

Sadie.  -  Szczególnie  gdy  mają  własny  warsztat,  tak  jak  mój 
zięć.  Poza  tym  Beverly  stwierdziła,  że  śledzenie  losów 
bogaczy to zupełnie co innego niż zadawanie się z nimi. 

Wirginia  westchnęła  ciężko  na  wspomnienie  obiadu  z 

Hunnicutami.  Byli  bardzo  uprzejmi,  miło  jej  się  z  nimi 
rozmawiało, ale wątpiła, czy sama kiedykolwiek im dorówna, 
nawet  jeśli  odniesie  autentyczny  sukces  w  swojej  dziedzinie. 
Znajdowali  się  zbyt  wysoko  w  hierarchii  społecznej.  Co 
prawda,  polubiła  starszą  panią  i  jej  bezpośredniość.  Jej  syn 

background image

36 

 

natomiast  całkowicie  ją  onieśmielał.  Właśnie  przez  to 
zachowywała  się  tak,  jakby  miała  zupełnie  pstro  w  głowie. 
Odnosiła wrażenie, że mówiła nie to, co należało, i zrobiła na 
nim  niekorzystne  wrażenie.  Na  szczęście  prawdopodobnie 
nigdy  więcej  się  nie  spotkają.  Sammy  przyjedzie  po  nią, 
zabierze ją do pani Hunnicut, by mogła odebrać swoje pięćset 
dolarów nagrody, a potem Wirginia zniknie z ich życia. 

Skończyła  swoją  zmianę,  przebrała  się  i  czekała  na 

przyjazd Sammy'ego. Spóźnił się pół godziny. 

Wirginii serce biło dwa razy szybciej na myśl o wizycie w 

domu  Hunnicutów.  Nawet  przed  sobą  samą  nie  przyznałaby 
się, że ma nadzieję spotkać gospodarza. 

 -  Czy  pojedzie  z  nami  pan  Hunnicut?  -  spytała 

Sammy'ego. 

 - Tak, zabierzemy go po drodze. Będzie na nas czekał w 

centrum. Miał pracowity dzień. 

A  więc  spełniło  się  marzenie,  pomyślała  z  ironią.  Będzie 

miała  przyjemność  przejechać  się  z  nim,  zanim  go  porwie 
panna Długonoga. 

Siedziba  władz  stanowych  była  tylko  kilka  przecznic 

dalej, ale przebycie ich zajęło im ponad dziesięć minut. O tej 
porze  panował  zazwyczaj  duży  ruch,  szczególnie  podczas 
sesji. 

Wirginia 

siedziała 

sztywno  w  fotelu.  Wszystko 

wskazywało  na  to,  że  Wilder  akurat  nad  czymś  pracuje. 
Wirginię  aż  skręcało  z  ciekawości,  cóż  to  było  takiego,  ale 
bała się dotknąć dokumentów rozłożonych na wielkim blacie z 
fornirowanego drewna. 

Sammy  zaparkował  przed  starym,  majestatycznym 

budynkiem.  Po  bezskutecznej  próbie  skontaktowania  się  z 
chlebodawcą telefonicznie, zwrócił się do niej: 

 - Zaraz wrócę. Pan Hunnicut powinien już być na dole. 

background image

37 

 

Wirginia jeszcze raz spojrzała na papiery na biurku. Może 

analizował  akcje  jakiejś  innej  firmy,  która  w  najbliższych 
latach  się  rozwinie.  Może  oznacza  to  drogę  do  bogactwa. 
Może... 

Pochyliła  się  i  wyciągnęła  szyję,  by  odczytać  kilka 

wykresów.  Rzeczywiście  chodziło  o  akcje!  Ale  jakiej  firmy? 
Jeśli  po  zapłaceniu  rachunków  zostanie  jej  trochę  pieniędzy, 
może powinna dokupić jeszcze jedną akcję do swego portfela. 
Jego  firmy  lub  innej.  Może  takiej,  która  dawała  nadzieje  na 
pewny  zysk,  ponieważ  stała  się  przedmiotem  analizy 
specjalisty.  Pokusa  była  zbyt  silna.  Szybko  wyjrzała  przez 
okno.  Nie  widząc  Sammy'ego,  całą  uwagę  skupiła  na 
papierach leżących na biurku. 

Poczuła  miły  dreszczyk  emocji.  Nie  myliła  się.  Nazwa 

jakiegoś  zakładu  użyteczności  publicznej  ze  środkowego 
zachodu przewijała się kilka razy na wykresach i w tabelach, 
wydruki  komputerowe  ukazywały  przewidywane  tempo 
wzrostu. Bez zastanowienia sięgnęła po kartki. 

Pukanie do drzwi samochodu sprawiło, że aż podskoczyła 

w fotelu. Uniosła wzrok i poczuła, jak oblewa się rumieńcem. 
Wilder  otworzył  drzwi,  spojrzał  na  nią,  a  potem  na  kartkę, 
którą trzymała w dłoni. 

 -  Czy  wszystko  jasne,  czy  też  mam  wytłumaczyć  to,  co 

studiuje pani z taką uwagą? 

Wirginii serce podeszło do gardła. 
 - Och! Ja...ja... 
Spojrzała na dokument, jakby zaskoczona, że znalazł się w 

jej  ręku.  Próbowała  odzyskać  spokój.  Nie  była  szpiegiem 
przemysłowym  -  interesowała  się  tylko  doniesieniami 
giełdowymi. Spojrzała mu prosto w oczy. 

 -  Bardzo  mi  głupio,  że  mnie  pan  przyłapał.  Nudziło  mi 

się,  więc  zaczęłam  przeglądać  wykresy...  leżały  na  samym 
wierzchu. 

background image

38 

 

 - A potem zobaczyła pani biuletyn giełdowy - dokończył 

oschle.  -  Chociaż  nie  był  przeznaczony  dla  pani  oczu,  doszła 
pani do wniosku, że może go pani przeczytać. 

Wirginia  chciała  zaprotestować,  ale  stwierdziła, że  na  nic 

by się to zdało. 

 - No właśnie - powiedziała spokojnie. - Przepraszam, jeśli 

złamałam jakieś prawo. Nudziło mi się... - Urwała. 

 - A pani jest molem książkowym. - Westchnął, wsiadając 

do  samochodu,  i  opadł  na  fotel  za  blatem.  -  Czyta  pani 
wszystko, co się znajdzie w zasięgu wzroku. 

 - Gdyby miał pan instrukcje komputerowe po niemiecku, 

siedziałabym, próbując zrozumieć słowo czy dwa. 

Zmarszczył czoło. 
 - Mam do czynienia z molami książkowymi. Zapomniała 

pani,  że  moja  matka  też  się  do  nich  zalicza?  -  Spojrzał  na 
Wirginię.  -  Gdzie  ma  pani  swoją  książkę?  Myślałem,  że 
wszyscy  zapaleni  czytelnicy  noszą  przy  sobie  coś  na  taką 
okoliczność. 

 -  Zazwyczaj  tak  robię,  ale  ponieważ  wzięłam  małą 

torebkę 

 - wskazała kopertę na długim pasku - nie miałam miejsca 

na książkę. 

 -  A  więc  nudziła  się  pani.  -  Wyciągnął  rękę.  -  Czy 

otrzymam  biuletyn  z  powrotem,  czy  też  zamierza  go  pani 
zatrzymać? 

Znów  spojrzała  na  swoją  dłoń,  jakby  należała  do  kogoś 

innego. Zaczerwieniła się jeszcze mocniej. 

 - Och. Przepraszam. Wręczyła mu dokument. 
 -  Dziękuję.  -  Dopiero  teraz  się  uśmiechnął.  Wystarczyło, 

by serce zabiło jej mocniej. 

W  tej  chwili  Sammy  otworzył  przednie  drzwiczki  i  zajął 

miejsce kierowcy. 

background image

39 

 

 - Przepraszam. Nie zauważyłem, kiedy pan wyszedł. Jego 

słowa odwróciły na chwilę uwagę Wildera. 

 - Nie szkodzi, Sammy. Zatrzymał mnie senator Chisom i 

wyszedłem frontowymi drzwiami. 

 - Rozumiem, proszę pana. 
Minivan  płynnie  włączył  się  do  ruchu.  Wirginia 

najchętniej zapadłaby się pod ziemię. 

 - Raport dotyczy firmy o szerokim profilu działalności 
 - odezwał się Wilder jak gdyby nigdy nic. - Uznałem, że 

to  ciekawe  w  sytuacji,  kiedy  wszyscy  stawiają  na 
specjalizację. 

 - Zorientowałam się, że to zakład użyteczności publicznej 

-  powiedziała  nieśmiało  Wirginia.  -  Często  pan  inwestuje  w 
takie firmy? 

Wilder skinął głową i zaczął wyjaśniać wykres i jego opis. 
Wirginia niewiele rozumiała, ponieważ nie mogła oderwać 

wzroku  od  jego  ust.  Wywierały  na  nią  wprost  hipnotyzujący 
wpływ. 

 - Cholera. - Zarumieniła się, kiedy mimo woli wymknęło 

jej się to słowo. 

Oczy Wildera zrobiły się okrągłe ze zdumienia. 
 - Słucham? 
Wszystko  wskazywało  na  to, że w  jego  obecności  potrafi 

się tylko rumienić. 

 - Przepraszam, nie wiedziałam, że myślę na głos. 
 -  Ponieważ  rozmawialiśmy  o  akcjach,  wnoszę,  że  nie 

spodobało się pani coś, co powiedziałem. 

Kiedy masz wątpliwości, wal prosto z mostu. Ostatecznie 

nie miała nic do stracenia. Jeśli zdradzi mu swoje myśli, może 
przynajmniej  zapamięta  ją  jako  naiwną,  prostą  dziewczynę, 
która uważała go za supermana. 

 - Jest pan bardzo przystojny, ale prawdopodobnie dobrze 

pan  o  tym  wie,  przeglądając  się  codziennie  w  lustrze. 

background image

40 

 

Pomyślałam,  że  każdy  lubi  słuchać  komplementów, 
szczególnie z ust kogoś, kto nie musi się przypochlebiać. 

 - Czy stara się pani zdobyć punkty? 
 -  Ależ  skądże  -  zaprzeczyła.  -  Mówię  to,  bo  to  prawda. 

Pana  matka  i  ja,  praktycznie  biorąc,  już  zakończyłyśmy 
sprawę portfela, nie zostało nic poza odebraniem przeze mnie 
nagrody  -  nie  chodzi  o  to,  żebym  uważała,  że  coś  mi  się 
należy, ale zaproponowano mi, a ja się zgodziłam. Oczywiście 
wezmę  gotówkę,  a  nie  lampkę...  -  Urwała.  Widziała,  że 
słuchając jej, zmienia się na twarzy. 

Znów  się  tak  zachowała.  Najpierw  dała  się  ponieść 

nerwom, a potem sama zapędziła się w kozi róg. 

 - Cholera - bąknęła pod nosem. 
 - Tak, wiem. Uważa pani, że jestem przystojny. 
W  innych  okolicznościach  zaśmiałaby  się,  ale  powiedział 

to z tak poważną miną, że się zawahała. 

Odchyliła się na oparcie fotela i westchnęła głęboko. 
 -  Przepraszam.  Kiedy  się  zdenerwuję,  zawsze  tak  się 

zachowuję. 

 - Staje się pani rozmowna? 
 - Plotę trzy po trzy. 
 - Rozumiem. A teraz jest pani zdenerwowana. 
Położyła  ręce  na  kolanach  i  przez  chwilę  się  w  nie 

wpatrywała. A potem spojrzała prosto w jego orzechowe oczy. 

 - Tak. 
 - Czy to ja tak na panią wpływam? 
 -  Tak.  -  Potrząsnęła  głową.  -  Nie.  -  Skinęła  głową.  I  tak 

zrobiła już z siebie idiotkę. Pora z tym skończyć. - Tak. 

 - Na pewno? 
 - Tak. 
 - Przykro mi, że tak na panią działam. - Zmarszczył czoło. 

- Jaką lampkę? 

Wytrzeszczyła oczy. 

background image

41 

 

 - Słucham? 
 -  Wspomniała  pani  o  jakiejś  lampie.  -  W  jego  tonie  dało 

się  słyszeć  zniecierpliwienie.  -  Co  to  za  lampa?  - 
Prawdopodobnie  tak  zwracał  się  do  swych  pracowników, 
kiedy chciał od nich uzyskać informację. Ale z nią mu się to 
nie uda. 

 - Skoro nic pan o tym nie wie, lepiej niech to pozostanie 

między mną a pana matką. 

Bardzo wolno i wyraźnie powtórzył: 
 - Jaka lampa? 
No dobrze, może czuje się trochę onieśmielona. Poza tym 

cóż szkodzi, jeśli mu powie? 

 -  Pana  matka  zdaje  się  wierzyć,  że  to  zaczarowana 

lampka.  Powiedziała,  że  znalazł  ją  pana  ojciec  w  jaskini. 
Nigdy pan o niej nie słyszał? 

Nagle  jego  twarz  się  rozpogodziła.  Wybuchnął  gromkim, 

szczerym śmiechem. 

 -  Mój  Boże!  -  powiedział  w  końcu.  -  Proszę  mi  nie 

mówić, że dała się pani nabrać na tę historyjkę! 

 -  Nie  dałam  -  z  przekonaniem  stwierdziła  Wirginia. 

Gdyby  Wilder  był  spostrzegawczy,  zorientowałby  się,  co  to 
znaczy.  Ale  niczego  nie  zauważył.  -  Pana  matka 
zaproponowała mi do wyboru lampkę i pieniądze. 

 - I pani się zdecydowała na lampkę? - Aż się zakrztusił ze 

śmiechu. 

 - Rozważałam tę propozycję jak wszystkie. 
 -  Nie  wątpię.  Dziwię  się,  że  nie  wybrała  pani  lampy.  - 

Znów się roześmiał. 

Tego  było  już  za  wiele.  Wirginia  usiadła  prosto  i 

uśmiechnęła się słodko. 

 -  Wie  pan,  podczas  naszego  pierwszego  spotkania 

podziwiałam  pana  stosunek  do  matki.  Pan,  taki  zajęty, 
odnoszący  sukcesy,  ważny,  przystojny,  a  stara  się  sprawić 

background image

42 

 

przyjemność  starszej  osobie.  Ale  się  myliłam,  prawda?  Cały 
czas w głębi duszy naśmiewał się pan z niej. - Spoważniała. - I 
ze mnie prawdopodobnie też. 

 -  Ejże,  chwileczkę...  -  zaczął.  Ale  nie  pozwoliła  mu 

skończyć. 

 -  Nigdy  bym  nie  pomyślała,  że  może  pan  być  podły,  ale 

widocznie  robiąc  karierę,  pozbył  się  pan  skrupułów  nawet  w 
stosunku do własnej matki, nie wspominając o kimś tak mało, 
żeby nie powiedzieć nic nie znaczącym jak ja. 

 - Wcale nie... 
 - Ale nie bawi mnie pana ton. Może mnie pan podrzucić 

do domu i pojechać gdzie chce. A później, kiedy już mnie nie 
będzie,  może  pan  opowiadać  o  naiwnej,  uczciwej 
dziewczynie, którą znalazła gdzieś pańska matka i skłoniła do 
przyjęcia bezwartościowej lampki, ponieważ wiązała się z nią 
romantyczna historyjka. 

Jej sarkazm najwyraźniej wcale go nie zbił z tropu. 
 -  No,  no  -  powiedział  cicho,  tonem  pełnym  podziwu. 

Patrzył  na  nią,  jakby  zobaczył  ją  po  raz  pierwszy.  -  A  więc 
zamierza pani wziąć lampę? Moja matka wykręciła się tanim 
kosztem, prawda? 

Nie dotarło do niego ani jedno słowo Wirginii, nie mówiąc 

już o tym, że nie poczuł się dotknięty. 

 -  Panie  Hunnicut,  jeszcze  nie  powiedziałam, co  wybiorę. 

Wymieniłam tylko, co mi zaproponowała pana matka. 

Uniósł brwi. 
 -  I  broniąc  jej,  zaatakowała  pani  mnie,  panno  Gallagher. 

Zapamiętał jej nazwisko. Nie zdziwiła się, ale wolałaby, żeby 

zapomniał.  Nie  chciała,  by  w  przyszłości  wymieniał  je  z 

drwiną.  Zresztą  nie  da  mu  powodu.  Ostatecznie  nie  jest  taka 
głupia, żeby wziąć lampę - jest tylko wystarczająco głupia, by 
stawać w jej obronie! 

background image

43 

 

Samochód  zwolnił,  a  po  chwili  skręcił.  Wirginia 

uzmysłowiła sobie, że dojechali na miejsce. Wyprostowała się 
i obrzuciła go spojrzeniem zarezerwowanym dla tych, których 
chciała onieśmielić. 

 -  Nie  jestem  pewna,  ale  nie  wydaje  mi  się,  żeby  to  była 

pańska sprawa. To dotyczy tylko mnie i pana matki. 

Samochód  się  zatrzymał  i  Sammy  wysiadł.  Moment 

później  był  przy  drzwiczkach.  Wirginia  niejasno  zdawała 
sobie z tego sprawę, ale całą uwagę skupiła na Wilderze, który 
patrzył na nią, jakby była bakterią pod mikroskopem. 

Drzwi  się  otworzyły.  Wilder  okazał  się  szybszy  od  niej; 

zerwał się ze swojego miejsca i wysiadł. 

Wyciągnął rękę. 
 - Pozwoli pani? 
Przybrała 

dumną  minę.  Zamierzała  z  królewską 

wyniosłością  przyjąć  jego  pomoc  przy  wysiadaniu. 
Tymczasem  straciła  równowagę  i  wpadła  prosto  w  jego 
rozpostarte ramiona. Po raz kolejny oblała się rumieńcem. 

 - Cholera - szepnęła pod nosem. 
 - Całkowicie się zgadzam, panno Gallagher. 
Kiedy  mówił,  czuła  na  swym  policzku  wznoszenie  się  i 

opadanie  jego  szerokiej  klatki  piersiowej.  To  było  cudowne 
uczucie.  Niesłychanie  cudowne,  całkowicie  oszałamiające... 
Uniosła głowę. 

Patrzył na jej lekko rozchylone usta, na wargach błąkał mu 

się uśmiech. 

Na chwilę czas jakby się zatrzymał. Dokładnie wiedziała, 

gdzie  są  jego  ręce.  Jedną  położył  jej  na  ramieniu,  drugą 
delikatnie, lecz mocno podtrzymywał ją za biodro. 

 - Ale ze mnie niezdara - powiedziała tak cicho, że jej głos 

zabrzmiał jak z głębi studni. 

 - To moja wina - zaprzeczył. 

background image

44 

 

Żadne z nich się nie poruszyło. Po kilku sekundach, które 

zdawały się wiecznością, znów spojrzała na niego i jego pełne 
usta. Z bliska były niezwykle kuszące. 

Wilder zwolnił uścisk i delikatnie odsunął ją od siebie. 
 - Nic się pani nie stało? 
 - Nie. Tylko mi głupio. 
 - Niepotrzebnie. To się mogło przydarzyć każdemu. 
 -  Dziękuję  -  powiedziała.  -  Doceniam,  że  wziął  pan  na 

siebie część winy. 

 -  Wcale  nie  -  poprawił  ją.  -  Straciła  pani  równowagę.  Ja 

panią złapałem. 

 -  Racja.  -  Miała  nadzieję,  że  już  nigdy  się  nie  spotkają. 

Albo wprost  przeciwnie: że  spotkają  się jeszcze tyle razy, że 
to  drobne  wydarzenie  przesłonią  wspomnienia  innych 
wspólnie spędzonych chwil. 

 -  No  cóż  -  odezwała  się,  nadal  zakłopotana.  - 

Przypuszczam, że pana matka na nas czeka. Chodźmy do niej. 

Minęła  obu  mężczyzn  i  skierowała  się  ku  drzwiom, 

mówiąc  sobie,  że  kiedyś  ten  wieczór  się  wreszcie  skończy. 
Teraz  liczyło  się  tylko  to,  że  będzie  o  pięćset  dolarów 
bogatsza i o dwoje znajomych uboższa. 

Kolejny dowód, że w życiu zawsze jest coś za coś. 
Wilder  obserwując  Wirginię  idącą  w  kierunku  domu, 

próbował powstrzymać uśmiech, mówiąc sobie w duchu, że ta 
kobieta jest doprawdy irytująca, zbyt niezależna, o wszystkim 
ma własne zdanie. Cechy, których nie znosił u kobiet. 

Z  drugiej  strony  była  słodka,  niegłupia  i  gotowa  do 

rozmów na każdy temat, nie dbała też o to, czy jej rozmówca 
podziela  jej  opinie.  Bardzo  niezwykłe.  Och,  i  jeszcze  jedno. 
Była taka miła w dotyku. 

Kiedy  trzymał  ją  w  ramionach,  uderzyło  go,  jaka  jest 

wiotka,  smukła  i  miękka.  Niezwykłe  u  szczupłych  kobiet. 
Zazwyczaj były kościste, czego zdecydowanie nie lubił. 

background image

45 

 

Daj  spokój,  Hunnicut,  upomniał  się  w  myślach.  Był 

wystarczająco  mądry,  by  wiedzieć,  że  wykroczenie  poza 
własny  krąg  towarzyski  może  okazać  się'  niebezpieczne. 
Każda kobieta w większym czy mniejszym stopniu wierzy w 
bajkę  o  Kopciuszku.  Jedne  bardziej  od  innych.  Z 
doświadczenia wiedział, że im która biedniejsza, tym mocniej 
wierzy. 

Niepotrzebny mu taki kłopot. 
Spotykał  się  z  Gretą  od  ponad  roku,  ale  nie  myśleli  o 

małżeństwie,  więc  nie  istniała  obawa,  że  matka  skazana 
będzie  na  synową,  której  nie  lubi.  Prawdę  mówiąc,  nie 
zanosiło się, by poślubił kogokolwiek. 

Stosunkowo wcześnie doszedł do wniosku, że małżeństwo 

to  umowa  handlowa  -  a  nie  był  gotów,  by  dla  kobiety 
zrezygnować  z  wolności,  pieniędzy  i  czasu.  Nietrudno  mu 
było  znaleźć  chętne  do  nawiązania  flirtu  czy  romansu  - 
wyczuwały pieniądze i lgnęły do niego jak muchy do miodu. 
Poza  tym  był  dość  inteligentny,  przystojny  i  miał  poczucie 
humoru, ale ich skwapliwość sprawiała, że stał się czujny. 

Greta  była  jedną  z  niewielu  uczciwych  kobiet,  jakie  znał. 

Nie  kryła,  że  kocha  jego  pieniądze  i  bogatych  ludzi  z 
towarzystwa,  wśród  których  się  obraca.  Powiedziała  mu 
również,  że  jest  znakomitym  kochankiem.  Potraktował  te 
słowa  z  dużą  dozą  sceptycyzmu.  Jak  wszystkie  kobiety, 
potrafiła naginać prawdę dla własnych korzyści. 

Zresztą  on  też  tak  postępował.  Ale  nigdy  się  nie 

okłamywał,  dlatego  przyznał  sam  przed  sobą,  że  Wirginia 
Gallagher dziwnie go pociąga. 

Zadzwonił  z  telefonu  komórkowego  i  odwołał  wszystkie 

spotkania na wieczór, po czym ruszył za nią do domu. Za nic 
w  świecie  nie  zrezygnuje  z  tego  obiadu.  Jeśli  Wirginia 
wybierze lampkę, pragnął poznać jej pierwsze życzenie. 

background image

46 

 

ROZDZIAŁ 4 
Wirginia  starała  się  zachowywać  naturalnie,  co  nie  było 

łatwe,  ponieważ  Wilder  zajmował  miejsce  naprzeciwko  i 
często  zwracał  na  nią  wzrok.  Pani  Hunnicut  zdawała  się  nie 
mniej  zaskoczona  od  Wirginii  udziałem  syna  w  wieczornym 
posiłku.  Kiedy  w  pewnym  momencie  orzekła,  że  pora  na 
kawę,  nawet  nie  zapytała  Wildera,  czy  się  z  nimi  napije, 
uznając, że w tej sytuacji to oczywiste. 

Milczący do tej pory Wilder zwrócił się do Wirginii, 
 -  Wiem  już,  że  lubi  pani  grać  na  giełdzie.  Czym  jeszcze 

się  pani  zajmuje?  Jakie  są  pani  plany  na  przyszłość,  pani 
Gallagher? 

 -  Jak  już  wspomniałam,  pragnę  zostać  mistrzem  sztuki 

kulinarnej. Chciałabym otworzyć własną restaurację. 

 - Ilu kucharkom to się udało? - spytał, nie kryjąc korni. 
 -  Jak  często  idzie  pan  do  restauracji  drugi  czy trzeci  raz, 

by zjeść to samo? - spytała wyzywająco. - I czy zamawia pan 
jakąś potrawę wyłącznie w jednym lokalu, czy też próbuje pan 
to samo danie w innych restauracjach? 

 - Oczywiście, że próbuję. 
 - 

Ulubionym 

daniem 

Wildera 

jest 

jesiotr, 

przygotowywany w restauracji Conrada. Przysięga, że nigdzie 
mu  tak  nie  smakuje  jak  tam  -  wtrąciła  starsza  pani,  zupełnie 
nie zważając na gniewne spojrzenie syna. 

 - Każdemu szefowi kuchni zależy na jak najlepszej opinii. 

Fakt, że po pierwszej wizycie w lokalu gość powraca i chwali 
potrawy, to dla szefa kuchni jak brawa dla aktora. 

 - Czy kiedykolwiek to panią spotkało? - spytał Wilder. 
 -  Na  razie  zajmuję  się  gotowaniem  tylko  w  szkole, 

podczas zajęć. Prawdę mówiąc, nie ma u nas restauracji, która 
specjalizowałaby  się  w  potrawach  z  południowego  zachodu, 
moich ulubionych. 

background image

47 

 

 -  I  pani  zamierza  to  zmienić?  -  rzucił  Wilder 

powątpiewającym tonem. 

 -  Sugeruje  pan,  że  nie  potrafię?  Uśmiechnął  się  lekko 

zmieszany. 

 - Znów mi się udało, tak? Uraziłem pani uczucia. 
 -  Owszem  -  powiedziała  pani  Hunnicut,  zanim  Wirginia 

zdołała otworzyć usta. - Powinieneś się wstydzić. 

 -  Tylko  żartowałem.  Trzeba  traktować  życie  z 

przymrużeniem oka, szczególnie sprawy zawodowe. 

 -  Bardzo  słusznie  -  zauważyła  Wirginia.  -  A  jak  pana 

interesy w branży komputerowej? 

Nie wypadł z roli, najwyraźniej świetnie się bawiąc. 
 - Dziękuję, dobrze. 
 - A pańscy konkurenci? Też idzie im dobrze? 
 -  Starają  się  jak  mogą,  jeśli  wziąć  pod  uwagę,  że  hasz 

produkt jest najlepszy. 

 - Ciekawa jestem, czy są tego samego zdania. 
 -  Och,  nie  daje  im  to  spokoju,  moja  droga.  Cóż,  jedna  z 

tych wielkich korporacji próbowała podkupić mojego syna... 

 -  W  porządku,  mamo  -  powiedział  cicho  Wilder,  nie 

przestając  przeszywać  Wirginii  wzrokiem.  -  Nie  musisz 
stawać w mojej obronie. Sam sobie doskonale dam radę. 

 - Bardzo mnie to interesuje - zapewniła Wirginia. 
 - Nie chciałbym zanudzać pani szczegółami. 
 - Nie ma obawy. 
W  progu  pojawiła  się  Maggie,  trzymając  w  rękach  tacę z 

porcelanowymi,  eleganckimi  filiżankami  napełnionymi 
aromatyczną kawą. 

 - Co teraz? - spytał Wilder, wypiwszy łyk. - Czy wreszcie 

spytasz  naszego  gościa,  na  co  się  zdecydował,  jeśli  idzie  o 
znaleźne? 

 -  Ach,  więc  to  cię  tak  interesuje.  -  Pani  Hunnicut 

spoglądała  to  na  syna,  to  na  Wirginię.  -  Czy  dlatego 

background image

48 

 

postanowiłeś  zostać  na  obiedzie,  Wilderze?  Spodziewałeś  się 
przedstawienia? 

Uśmiechnął się wyrozumiale. 
 -  Skądże  znowu.  Ale  nie  chcę,  żeby  mnie  cokolwiek 

ominęło. - Rozsiadł się wygodnie i utkwił wzrok w Wirginię. - 
Intryguje  mnie,  co  wybierze  panna  Gallagher.  Byłem  pewny, 
że zdecyduje się na lampkę, ale bardzo szybko wyprowadziła 
mnie z błędu. 

 -  Panie  Hunnicut,  nic  takiego  nie  powiedziałam.  Jeśli 

nawiązuje pan do naszej rozmowy w samochodzie, proszę nie 
przekręcać faktów. 

 -  Przepraszam.  Musiałem  zapomnieć.  Nie  zdarza  się  to 

często,  ale  czasem  to  czy  owo  wylatuje  mi  z  głowy.  Czy 
zechciałaby pani odświeżyć moją pamięć? 

 -  Dokuczają  panu,  panie  Hunnicut?  -  spytała  Maggie, 

podając gorący jabłecznik, przybrany bitą śmietaną. 

 -  Jeszcze  jak,  Maggie.  Zaczynam  podejrzewać,  że  panna 

Gallagher jest wojującą feministką. 

 -  Bzdura  -  oświadczyła  zdecydowanie  pani  Hunnicut.  - 

Nie  wiem,  dlaczego  przez  cały  wieczór  dokuczasz  tak  miłej 
osobie. Uważam, że należą się jej przeprosiny. 

Wilder  lekko  skłonił  głowę.  Gest  ten  wyrażał  raczej 

łaskawe przyzwolenie niż przeprosiny. 

 - Panno Gallagher, najmocniej przepraszam. Nie chciałem 

pani  dotknąć,  a  jednocześnie  wybaczam  wszystko,  co  pani 
powiedziała czy zrobiła niestosownego. 

 - Doprawdy, mój drogi... 
 -  Przyjmuję  przeprosiny  i  nie  gniewam  się,  panie 

Hunnicut.  -  Wirginia,  nie  bacząc  na  dobre  wychowanie, 
wpadła starszej pani w słowo. Niech go diabli. To była aluzja 
do grzebania w jego papierach. 

 - Mój drogi... - powtórzyła karcąco pani Hunnicut. 

background image

49 

 

 -  A  więc  co  zamierza  pani  wybrać?  -  nie  ustępował 

Wilder. 

 -  To  sprawa  między  mną  a  pana  matką  -  oświadczyła 

stanowczo  Wirginia.  Nie  chciała  widzieć  jego  triumfującej 
miny, kiedy zdecyduje się na pieniądze. 

 -  Uważam,  że  byłoby  wspaniale,  gdyby  Wilder  usłyszał, 

co  wybrałaś  -  powiedziała  starsza  pani.  -  Najwyższy  czas, 
żeby  sobie  uświadomił,  że  nie  wszyscy  podejmują  decyzje, 
biorąc pod uwagę jedynie wymierne korzyści finansowe. 

Wilder  uśmiechnął  się,  nie  kryjąc  satysfakcji.  Chociaż 

zwracał się do matki, patrzył na Wirginię. 

 -  Coś  mi  się  wydaje,  mamo,  że  czeka  cię  niemiłe 

rozczarowanie. 

 - A mnie się zdaje, że się mylisz, mój drogi. Po pierwsze 

Wirginia to Irlandka - musi zatem cenić duchową stronę życia, 
a  także  wierzyć  w  magię.  Po  drugie,  ma  silną  osobowość  i 
wolę zdobycia pozycji. Chce zrobić to sama, nie ogląda się na 
innych, by ją wyręczyli - zakończyła pani Hunnicut. 

Wirginia  wolałaby  nie  słyszeć  tej  pochwalnej  mowy, 

ponieważ obligowała ją do jednoznacznego wyboru. 

 - Wszystko to prawda - mruknął Wilder. 
Wirginia nie miała odwagi na niego spojrzeć. Żałowała, że 

w  ogóle  znalazła  ten  nieszczęsny  portfel.  Wyniknęły  z  tego 
same  komplikacje,  a  teraz  znalazła  się  między  młotem  a 
kowadłem  -  cokolwiek  postanowi,  obróci  się  to  przeciwko 
niej.  Jeśli  wybierze  nagrodę  pieniężną,  zapłaci  rachunek,  ale 
zawiedzie  przykro  starszą  panią,  którą  zdążyła  polubić.  Jeśli 
zdecyduje się na magiczną lampę, pozostanie z długiem. 

 - Co postanowiłaś, moja droga? - spytała pani Hunnicut. - 

Proszę,  nie  sugeruj  się  tym,  o  czym  mówiliśmy.  Decyzja 
należy wyłącznie do ciebie. 

Wirginia z wdzięcznością spojrzała na starszą panią. Obie 

jednak  wiedziały,  że  miała  na  myśli  lampkę.  Z  kolei 

background image

50 

 

przeniosła  wzrok  na  Wildera  i  zaraz  tego  pożałowała.  Jego 
mina  uraziła  ją.  Jako  osoba  impulsywna  zdawała  sobie 
sprawę, że w tym momencie sprawa została przesądzona. 

 -  Nie  ulega  wątpliwości,  że  naprawdę  potrzebuję  tych 

pieniędzy, ale zgadzam się z pani zdaniem, że czasem trzeba 
kierować  się  w  życiu  intuicją  i  zdać  się  na  wiarę.  - 
Zaczerpnęła  głęboko  powietrza,  mając  nadzieję,  że  z  jej  ust 
padną  właściwe  słowa.  -  Chciałabym  zatrzymać  lampkę  - 
powiedziała, w dalszym ciągu zdziwiona swoją decyzją. 

Wilder  wyglądał  na  nie  mniej  zaskoczonego.  Tylko  pani 

Hunnicut promieniała zadowoleniem. 

 - I dostaniesz ją, moja droga. Przekonasz się, że wszystkie 

twoje  drobne  strapienia  znikną,  jeśli  tylko  wypowiesz 
właściwe życzenie. 

 -  Mam  nadzieję  -  powiedziała  żarliwie  Wirginia.  -  Mam 

głęboką nadzieję. 

 - A niech mnie - mruknął pod nosem Wilder. - Nie wierzę 

własnym uszom. 

Wirginia  miała  ochotę  się  rozpłakać,  czując  jednocześnie 

ulgę  i  rozczarowanie.  Przynajmniej  było  już  po  wszystkim, 
chociaż  nie  mogła  liczyć  na  zapłacenie  rachunku 
telefonicznego. 

Wirginia 

otrzymała 

szczegółowe 

instrukcje, 

jak 

posługiwać się lampą. Pani Hunnicut była bardzo precyzyjna, 
a  zarazem  niezwykle  serdeczna,  jakby  chciała  przeprosić,  że 
mimo woli pozbawiła Wirginię pięciuset dolarów nagrody. 

Wilder  nie  przeszedł  z  nimi  do  salonu.  Prawdę  mówiąc, 

nie  pokazał  się  do  chwili,  gdy  Wirginia  zdecydowała  się  na 
zakończenie wizyty. Nagle, jakby wiedziony intuicją, pojawił 
się na progu salonu. 

 -  Mamo,  odwiozę  naszego  gościa  do  domu.  Dałem 

Sammy'emu wolny wieczór. 

background image

51 

 

Pani  Hunnicut  pożegnała  się  wylewnie  z  Wirginią,  długo 

ściskając jej dłoń. 

 -  Powodzenia,  moja  droga.  Jeszcze  raz  dziękuję  ci  za 

portfel.  Cieszę  się,  że  miałam  okazję  cię  poznać.  Jestem 
przekonana,  że  powiedzie  ci  się  we  wszystkim,  co 
postanowisz.  Pamiętaj,  formułuj  życzenia  tak,  aby  z  każdego 
uzyskać jak najwięcej. 

Wirginia uśmiechnęła się blado. 
 - Dziękuję. Postaram się. - Z tymi słowami opuściła salon 

i wraz z Wilderem ruszyła do wyjścia. 

Na  podjeździe  czekał  już  na  nich  mercedes.  Wirginia 

wyjaśniła  mu  pokrótce,  jak  dojechać  do  jej  domu,  i  w 
samochodzie zapanowała cisza. 

W  nikłym  świetle  odcinał  się  wyrazisty  profil  Wildera, 

jakby wykuty w marmurze: prosty, szlachetny nos, wgłębienie 
tuż  powyżej  pełnych  ust,  silnie  zarysowany  podbródek  i 
wystające  kości  policzkowe.  Z  powodzeniem  mógł  być 
gwiazdorem  filmowym,  a  jednocześnie  nietrudno  było 
wyobrazić  go  sobie,  prowadzącego  zebranie  zarządu  lub 
dowodzącego 

oddziałem 

żołnierzy. 

Był 

urodzonym 

przywódcą.  Najwidoczniej  nie  była  odosobniona  w  swej 
ocenie  Wildera  Hunnicuta,  pomyślała  z  ironią.  Stał  na  czele 
jednej  z  najpotężniejszych  firm  komputerowych  w  Stanach 
Zjednoczonych,  która  z  każdym  dniem  umacniała  swoją 
pozycję. 

 -  Można  wiedzieć,  o  czym  pani  myśli?  Jego  słowa 

wyrwały ją z zadumy. 

 -  Że  ma  pan  w  sobie  coś  z  przywódcy,  co  sprawia,  że 

wszyscy podążają za panem jak owieczki. 

 - Wszyscy z wyjątkiem pani. 
 - Z wyjątkiem mnie. 

background image

52 

 

 -  Podczas  obiadu  byłem  pewny,  że  wiem,  na  co  się  pani 

zdecyduje. - Spojrzał na nią wyraźnie zaintrygowany. - Proszę 
mi więc powiedzieć, co skłoniło panią do wybrania lampy? 

 - O co panu chodzi? - spytała ostrożnie. 
 -  Że  do  samego  końca  zamierzała  pani  poprosić  o 

pieniądze. Co sprawiło, że postąpiła pani inaczej? 

W  pierwszej  chwili  chciała  się  bronić,  ale  nie  miała  do 

tego  serca.  Trzymała  karton  z  glinianą  lampką  zamiast 
portmonetki  z  pieniędzmi,  które  by  rozwiązały  jej 
najpilniejsze  problemy.  Może  równie  dobrze  zrzucić  część 
winy na niego. 

 - Pan. 
 - Ja? 
 -  Tak.  Sprowokował  mnie  pan,  żebym  postąpiła  nie  tak, 

jak sobie pan założył. Jakby pan o tym nie wiedział. 

Zignorował jej uwagę. 
 - No, no, myślałem, że jest pani bardziej... stanowcza i nie 

pozwala wpływać na swoje decyzje. 

 - W innych okolicznościach tak by się stało - przyznała. - 

Ale  już wcześniej byłam w rozterce  i  kiedy zaczął  sobie  pan 
pokpiwać ze mnie... 

 - Powinna pani trwać przy swoim. 
 - Tak jak pan? 
 -  Moi  rodzice  wiedzieli,  co  sądzę  o  takich  bzdurach  jak 

magiczna  lampa.  Przez  jakiś  czas  mama  czekała,  by 
podarować  ją  mojej  żonie.  Ale  widząc,  że  jeszcze  długo  nie 
zamierzam się z nikim wiązać, zrezygnowała. 

 - Szczęściarz. Uśmiechnął się. 
 -  Poza  tym  napis  na  ścianie  jaskim,  w  której  znaleziono 

lampę,  głosił,  że  spełniają  się  tylko  dwa  zestawy  życzeń  na 
rodzinę.  Tak  się  składa,  że  mama  wypowiedziała  ostatnie 
życzenie z myślą o tacie. 

 - Czy się spełniło? 

background image

53 

 

 - Można powiedzieć, że tak. 
Umierała  z  ciekawości.  Pani  Hunnicut  nie  wspomniała  o 

tym ani słówkiem. 

 - Jakie było jej życzenie? 
 - Chciała, żeby tata nie umarł na atak serca. Był wówczas 

w  szpitalu,  po  rozległym  zawale.  Lekarze  jej  powiedzieli,  że 
kolejnego nie przeżyje. 

 - A więc jej życzenie się spełniło? 
 - Tak - oświadczył oschle Wilder. - Zmarł na anewryzm. 
 - Wtedy? 
 - Nie - przyznał niechętnie. - Pięć lat później. 
 -  Czyli  na  dobrą  sprawę  lampa  przedłużyła  mu  życie  o 

pięć  lat.  O  tyle  więcej  czasu  mógł  spędzić  z  pańską  matką. 
Według mnie to niegłupie życzenie. 

 -  Jeśli  wierzy  pani  w  moc  tej  lampy,  chyba  potrafi  pani 

uwierzyć  we  wszystko.  Zresztą  to  nie  ma  znaczenia.  Tato 
wierzył  w  nią  wystarczająco  długo,  by  wyzdrowieć  i  jeszcze 
trochę  cieszyć  się  życiem.  I  za  to  jestem  wdzięczny  tej 
przeklętej lampie. 

Wilder  zatrzymał  samochód  przed  starym  budynkiem, 

który nazywała swym domem. Wyłączył silnik, ale zamiast się 
pożegnać,  odwrócił  się  w  fotelu  twarzą  do  Wirginii.  To  ją 
ośmieliło do kontynuowania tematu. 

 -  Ale  próbował  mnie  pan  zniechęcić  do  lampki. 

Dlaczego? 

 -  Po  prostu  nie  chciałem,  żeby  się  pani  oparzyła,  proszę 

wybaczyć ten kalambur. Wiem, że jeśli matka zaproponowała 
pani  lampkę,  to  musiała  panią  polubić.  Od  dawna  chciała  ją 
komuś przekazać, ale nigdy nie trafiła na nikogo, kto byłby jej 
wart,  jak  mawiała.  Zachodzę  w  głowę,  jak  to  się  stało,  że  w 
pani ujrzała osobę godną jej skarbu. 

 - Może nie powinno mnie to interesować, ale dlaczego nie 

zamierza  się  pan  ożenić?  Wydawało  mi  się,  że  większość 

background image

54 

 

mężczyzn  pragnie  mieć  potomka,  który  przejmie  nazwisko  i 
przedłuży ród. 

Wilder wzruszył ramionami. 
 -  Kobiety  mają  w  zwyczaju  wymagać  więcej,  niż  mogę 

dać.  Nie  zrezygnuję  z  firmy,  by  się  kimś  opiekować.  Moja 
żona  powinna  sama  umieć  zadbać  o  siebie.  Zbyt  ciężko 
pracuję. Póki jestem kawalerem, mogę stawiać warunki. 

 -  Rozumiem  -  powiedziała  w  zamyśleniu,  przechyliwszy 

głowę. - Ma pan manię panowania nad światem. 

 -  Odziedziczyłem  ją  -  przyznał.  Najwyraźniej  nie  zdając 

sobie sprawy z tego, co robi, wolno, pieszczotliwie przesuwał 
palcami  po  jej  ramieniu.  -  Gdyby  pani  tego  nie  zauważyła, 
moja  matka  lubi  sprawować  kontrolę  nad  wszystkim.  Jeśli 
chce pani znać moje zdanie, uważam, że maczała w tym palce. 

Wirginia starała się skupić na jego słowach, nie zważając 

na pieszczotliwy dotyk dłoni. 

 -  Chce  mi  pan  wmówić,  że  zgubiła  portfel  tak,  żebym 

właśnie ja go znalazła? 

Uśmiechnął się. 
 - A więc też przyszło to pani na myśl? Skinęła głową. 
 - Owszem, chociaż nie bardzo rozumiem, jak mogłoby się 

to stać. 

 -  Ja  też  nie,  ale  moja  matka  jest  bardzo  pomysłowa.  Już 

by znalazła jakiś sposób. - Popatrzył badawczo na Wirginię. - 
Czy spotkała ją pani wcześniej? 

Odpowiedź na to pytanie nie nastręczała trudności. 
 - Nigdy. 
Zapadła  cisza.  Wirginia  słyszała  gwałtowne  bicie 

własnego  serca.  Czekała...  na  co?  Czuła  się  coraz  bardziej 
spięta. Kiedy doszła do wniosku, że czas się pożegnać, Wilder 
zrobił  coś,  co  ją  powstrzymało  -  przesunął  dłonią  po  jej 
policzku. 

 - Jest pani naprawdę bardzo ładna - powiedział. 

background image

55 

 

 -  Tylko  potrzebował  pan  trochę  czasu,  by  to  zauważyć, 

tak? Na widok jego uśmiechu serce w niej stopniało jak wosk. 

 -  Wirginio,  odznacza  się  pani  subtelną  urodą,  taką,  która 

podbija mężczyznę, zanim się zorientuje, co się stało. 

W ciemnościach łatwiej było przyznawać się do marzeń i 

słabości. 

 -  Chyba  wolałabym  cieszyć  się  w  pełni  rozkwitłą  urodą. 

Taką, która powala mężczyzn z nóg. 

Musnął opuszkami palców jej rozchylone wargi. 
 - Śliczne usta. 
 -  Dziękuję.  Moja  matka  byłaby  zadowolona,  słysząc  to. 

Mawiała, że to ona je zaprojektowała. 

Równie dobrze mogli się znajdować na bezludnej wyspie - 

dla Wirginii świat przestał istnieć. Liczyło się tylko to, że była 
sam  na  sam  z  fascynującym  mężczyzną,  który  samą 
obecnością wywoływał nie znane jej dotąd emocje. Popadła w 
rodzaj transu, niezdolna się poruszyć. 

 - Jesteś naprawdę bardzo ładna - powiedział cicho, jakby 

z ociąganiem. 

 -  Dziękuję.  A  ty  jesteś  bardzo  przystojny.  -  Mogła 

przynajmniej  zrewanżować  mu  się  komplementem,  tym 
bardziej że była to szczera prawda. 

Widziała, że Wilder stara się powstrzymać uśmiech. 
 - Dziękuję. Czy mogę cię pocałować? Uczciwość zawsze 

popłaca. 

 - Tak - szepnęła. 
Jeszcze nigdy w  życiu nie  doznała niczego podobnego. Z 

chwilą gdy ich usta się zetknęły, odniosła wrażenie, że zapada 
w cudowną niemoc, a przy życiu trzymają ją jedynie miękkie i 
gorące  wargi  Wildera.  Przytulił  ją  mocniej  i  zaczął  całować 
jeszcze żarliwiej, bardziej namiętnie, jakby miało się to nigdy 
nie powtórzyć. 

background image

56 

 

Zacisnęła  lekko  dłonie,  przesuwając  nimi  po  jego 

szerokich ramionach. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że 
zduszony jęk wydobył się z jego ust, a nie jej. Kiedy próbował 
się wyswobodzić z jej objęć, wcale nie miała ochoty przerwać 
pocałunku. Zaczerpnął głęboko powietrza. 

 - Przepraszam, nie spodziewałem się tego - powiedział w 

końcu, wyraźnie zakłopotany. 

Wirginia 

pokryła 

zmieszanie  krótkim,  nerwowym 

śmiechem. 

 - Ja też nie. 
 -  Przepraszam.  Nie  chciałem...  Nie  próbowałem... 

Odgarnęła  włosy  z  twarzy  i  wziąwszy  głęboki  oddech, 
skłamała: 

 - Nic się nie stało, nie ma za co przepraszać. Uśmiechnął 

się krzywo. 

 - Pani Gallagher, miło mi było panią poznać. To było coś 

nowego. 

 -  Dziękuję.  Pan  też  jest  nietuzinkowym  mężczyzną  - 

odparła  i  zaczęła  się  rozglądać  za  torebką.  -  I  doceniam 
prezent od pana matki. Proszę nie czynić sobie wyrzutów, że 
wybrałam właśnie lampkę. To była moja decyzja i do nikogo 
nie mogę mieć pretensji. 

Roześmiał się. 
 -  Wie  pani,  mogła  pani  zyskać  nade  mną  przewagę. 

Gdyby  nic  pani  nie  powiedziała,  do  końca  życia  miałbym 
poczucie  winy.  Albo  może  wypisałbym  pani  czek  na  pięćset 
dolarów, by pozbyć się wyrzutów sumienia. 

 -  Cóż,  nic  nie  stoi  na  przeszkodzie.  Jestem  gotowa  na  to 

przystać, jeśli w ten sposób pomogę przyjacielowi w biedzie. 

 - Kto jest tym przyjacielem? Pani czy ja? 
 - Oboje nimi jesteśmy. 
 - Ale już sprawiła pani, że poczułem się lepiej. 

background image

57 

 

 -  No  cóż,  moja  strata.  Znowu.  -  Sięgnęła  do  klamki.  - 

Dziękuję  za  odwiezienie  do  domu.  Miło  było  poznać  pana  i 
pańską matkę, panie Hunnicut. Wyciągnął do niej rękę. 

 -  Cała  przyjemność  po  mojej  strome,  Wirginio.  Życzę 

pani powodzenia. 

Uścisnęła  krótko  jego  dłoń,  wysiadła  i  zatrzasnęła 

drzwiczki,  po  czym  pobiegła  w  stronę  zaniedbanego,  starego 
domu. 

Był  piękny,  ciepły  wieczór,  ale  na  zmianę  to  czuła 

dreszcze, to  robiło  jej się gorąco. Nie  obejrzała  się za  siebie. 
Poszła prosto na górę i otworzyła drzwi do mieszkania. Zanim 
je zamknęła, usłyszała, jak auto odjeżdża. 

 - Założę się o milion dolarów, że nie pojechał do domu - 

mruknęła  Wirginia.  Zapewne  udał  się  na  jakieś  eleganckie 
przyjęcie,  na  którym  aż  się  roi  od  kobiet  mądrzejszych  i 
piękniejszych  od  niej.  Prawdopodobnie  nie  wychylają  się  ze 
swym zdaniem i nie są tak szczere. Wiedzą, co to takt. 

 -  Dalej,  Gallagher  -  powiedziała  do  siebie.  -  Weź  się  w 

garść. Nic ci nie przyjdzie z rozczulania się nad sobą. One nie 
muszą  sobie  łamać  głowy,  jak  przeżyć.  One  nie  muszą 
wybierać,  czy  zatankować  samochód  do  pełna,  czy  raz  w 
tygodniu  zjeść  porządny  kawałek  mięsa.  Ich  jedynym 
zmartwieniem  jest  to,  czy  rajstopy  są  wystarczająco  cienkie 
oraz czy przeczytały ostatni bestseller i wyrobiły sobie o nim 
właściwą opinię. 

Wirginia  wiedziała,  że  źle  robi,  ale  nie  mogła  się 

powstrzymać,  by  nie  ciągnąć  tej  litanii  różnic  między  sobą a 
kobietami  z  towarzystwa.  W  końcu,  samotna  i  rozżalona, 
rozpłakała się myśląc: Do diabła z udawaniem silnej kobiety. 

W  środku  nocy,  po  bezskutecznych  próbach  zaśnięcia, 

Wirginia usiadła na  podłodze w sypialni, wykorzystując jako 
oparcie  starą  kanapę.  Światło  księżyca  wpadało  przez  okno. 
Miała  mętlik  w  głowie.  Nie  ma  sensu  się  zadręczać,  że  nie 

background image

58 

 

wybrała  pieniędzy.  Dostała  przecież  lampkę,  a  nie  zaszkodzi 
przekonać się, czy rzeczywiście jest magiczna. 

Długo zastanawiała się nad swoim pierwszym życzeniem. 

Potem ostrożnie napełniła mały, gliniany zbiorniczek, zapaliła 
knot  i  przystąpiła  do  drobiazgowego  wykonywania  instrukcji 
przekazanych  przez  panią  Hunnicut.  Obracała  lampę, 
obserwując, jak tańczy mały, żółty płomyk. 

 -  Chciałabym  zdobyć  pracę,  która  zapewni  mi  wygodne 

życie, a jednocześnie pozwoli kontynuować naukę i osiągnąć 
sukces w obranej dziedzinie - powiedziała wyraźnie. A potem 
dodała, na wypadek gdyby bogowie nie trzymali się tak ściśle 
zasady,  że  życzenie  musi  być  jednozdaniowe,  co  tak  mocno 
podkreślała  pani  Hunnicut.  -  A  gdybym  od  czasu  do  czasu 
natknęła  się  na  Wildera  Hunnicuta,  żeby  mu  udowodnić,  jak 
sobie świetnie radzę, to byłoby jeszcze lepiej. 

Westchnęła. 
A więc stało się. 
Może  to  tylko  głupia  zabawa,  ale  wypowiedziała  swoje 

pierwsze życzenie. Była to nagroda pocieszenia za. rezygnację 
z pieniędzy. Gdyby nie Wilder, siedziałaby teraz i wypisywała 
czek  na  firmę  telekomunikacyjną,  a  nie  gadała  do  lampki. 
Zresztą  nie  do  końca  było  to  prawdą.  On  ją  tylko 
sprowokował.  Sama  dokonała  wyboru.  To  niesprawiedliwe 
zwalać  winę  na  niego.  Kiedy  ciemne,  nocne  niebo  zaczęło 
szarzeć,  Wirginia  znów  wsunęła  się  pod  kołdrę.  Zostały  jej 
jeszcze  dwie  godziny  do  budzika  i  zamierzała  wykorzystać 
każdą minutę. 

Wilder  stał  na  tarasie  owinięty  w  ciepły  szlafrok  i 

spoglądał na lekką poświatę na wschodzie. Świtało, a on znów 
spał zaledwie kilka godzin. Wzdrygnął się. 

Przynajmniej  tym  razem  nie  musi  zrzucać  winy na  nocne 

przyjęcie czy stres wywołany pracą. Tym razem mógł zwalić 
winę  na  coś  innego.  A  raczej  na  kogoś  innego.  Na  Wirginię 

background image

59 

 

Gallagher. 

Była 

niezwykle 

bystrą 

osóbką, 

swymi 

przenikliwymi,  niebieskimi  oczami  dostrzegała  więcej  niż 
inni.  Jeśli  sądzić  po  jej  szczupłej  figurze,  nie  odżywiała  się 
regularnie.  Chociaż  była  wysoka  -  miała  może  metr 
siedemdziesiąt - nie garbiła się ani nie udawała, że jest mała. 
Była dumna i szczera. Patrzyła prosto w oczy. 

Nie  dawała  mu  spokoju,  odkąd  ją  zobaczył  po  raz 

pierwszy. Ale teraz, po tym jak odwołał przyjęcie, by odwieźć 
ją  do  tej  rudery,  którą  nazywała  domem,  wiedział,  że  go 
oczarowała.  A  pocałunek  sprawił,  że  zupełnie  stracił  głowę. 
Nieprawda.  Od  początku  coś  go  w  niej  pociągało,  ale 
próbował się bronić, udając zarozumialca i traktując ją czasem 
niegrzecznie, czasem protekcjonalnie. 

Nigdy  wcześniej  nie  próbował  prowokować  kobiety. 

Zdarzyło mu się to po raz pierwszy. Dlaczego skłonił Wirginię 
to wybrania tej bezwartościowej lampy? Wiedział, co robi, ale 
nie mógł się powstrzymać. To nie miało najmniejszego sensu, 
ale ta kobieta wyzwoliła w nim jakieś nowe cechy. 

Sprawiała,  że  czuł  się  sfrustrowany  i  poirytowany,  wciąż 

go  czymś  zaskakiwała,  ale  podobało  mu  się  to. Przy  niej  nic 
się  nie  dało  przewidzieć.  Miał  nadzieję,  oczywiście  ze 
względu  na  nią,  że  wszystko  dobrze  się  ułoży.  Potrzebne  jej 
było wsparcie, by dokończyć naukę, ale nie wątpił, że otrzyma 
skądś  pomoc.  Jest  inteligentna,  pomysłowa  i  z  pewnością  da 
sobie radę. 

Zaprzyjaźniła się z jego matką, wiedział więc, że wszystko 

będzie dobrze. 

Wąski  prostokąt  nieba  pojaśniał.  Przypominał  płomień 

świecy gdzieś w oddali. Zamrugał i płomyk zniknął. 

Ciekawe. 
W chwilę później wpadł na pewien pomysł i już wiedział, 

co zrobi. 

Może pomóc Wirginii, matce i własnemu sumieniu. 

background image

60 

 

 -  A  myślałem,  że  jestem  go  pozbawiony  -  mruknął  pod 

nosem.  Poczuł  się  zdecydowanie  lepiej,  układając  sobie  w 
głowie  plan,  który  wprowadzi  w  życie,  gdy  tylko  przekona 
matkę, że ma szansę powodzenia. 

To  będzie  scenariusz,  w  którym  są  sami  zwycięzcy,  taki, 

jakie lubił najbardziej. 

background image

61 

 

ROZDZIAŁ 5 
To  był  okropny  dzień.  Ledwie  Wirginia  zdążyła 

uregulować  rachunek  za  telefon,  a  już  wyłączyli  jej  prąd. 
Zapłaciła  za  elektryczność  przed  pójściem  do  pracy  i  miała 
nadzieję,  że  po  powrocie  do  domu  światło  już  będzie.  Na 
domiar złego gości było jak na lekarstwo i nie mogła liczyć na 
to,  że  podreperuje  skromny  budżet  napiwkami.  W  dodatku 
Tally polecił jej zrobić porządki w szafkach kuchennych - coś, 
czego unikała nawet w domu. Podeszła do niej Sadie. 

 - Spójrz, kto siedzi przy oknie - szepnęła. 
 - Kto? 
 - Twój chłopak. 
 - Nie mam... - Wirginii zrobiło się gorąco, jakby cierpiała 

na  owe  uderzenia  krwi  do  głowy,  o  których  ciągle  mówiła 
Sadie. Rozejrzała się. - Gdzie? 

 - Stolik czternasty. 
Wilder Hunnicut siedział, czytając gazetę, przed nim stała 

filiżanka  kawy.  Był  niezwykle  elegancki  i  zabójczo 
przystojny.  Pochylił  głowę,  jego  silne  ramiona  napięły  się 
lekko pod marynarką. 

Cztery dni temu odwiózł ją do domu. Była przekonana, że 

już nigdy więcej się nie spotkają. Co tu robił? Jeśli zamierza 
odzyskać  lampkę  matki,  czeka  go  przykra  niespodzianka. 
Wirginia zdążyła się przywiązać do pamiątki, którą postawiła 
na honorowym miejscu na nocnej szafce przy łóżku. 

Odstawiła  tacę  na  ladę  i  ruszyła  w  stronę  stolika  numer 

czternaście z wojowniczą miną, chociaż nie bardzo wiedziała, 
przeciwko czemu się buntuje. 

 - Życzy pan sobie czegoś? 
Starała  się  zachować  spokój,  kiedy  rzucił  jej  ten  swój 

zniewalający uśmiech. 

 - Świetnie wyglądasz, Wirginio. Jak się masz? 
 - Dziękuję, nie narzekam. 

background image

62 

 

 - A jak lampa? 
 -  Dlaczego  pan  pyta?  -  Zmrużyła  oczy.  -  Chce  ją  pan 

odkupić? 

Uśmiechnął się. 
 -  Nie.  Przynajmniej  nie  dzisiaj.  Zastanawiałem  się,  czy 

cię nie zainteresuje inna propozycja. 

 - Słucham? 
 - 

Czyżbyś 

się  czuła  urażona  samym  słowem 

„propozycja"? 

 - Nie, póki nie poznam szczegółów. Znów się uśmiechnął. 
 - To dość rozsądne. Umiesz pisać na maszynie? 
 - Tak. 
 -  Potrafisz  założyć  i  prowadzić  kartotekę?  Zaintrygował 

ją. 

 -  Tak.  Poznałam  abecadło,  kiedy  byłam  jeszcze  małą 

dziewczynką. O co chodzi? 

 -  Moja  matka  poszukuje  osobistej  sekretarki  na  kilka 

godzin  dziennie,  mnie  też  by  się  przydała  niewielka  pomoc. 
Proponujemy  pensję,  pokój  i  wyżywienie  oraz  zwrot 
wszystkich kosztów. Czy jesteś zainteresowana? 

 - Czy to żart? 
 - To uczciwa propozycja. Przysięgam. 
 - Co to znaczy kilka godzin? Nie mogę opuszczać zajęć w 

szkole. 

Rozproszył jej obawy. 
 -  Wiemy  o  tym  i  jakoś  to  załatwimy.  Najważniejsze, 

żebyś  była  do  dyspozycji  rano  i  wieczorami,  by  wysyłać 
zaproszenia i umawiać wizyty oraz dopilnować rozkładu zajęć 
na  następny  dzień.  W  ten  sposób  zdejmę  z  barków  matki 
ogromny ciężar. Denerwuje się, kiedy coś nie jest załatwione 
tak jak należy. 

background image

63 

 

Wirginia nie wierzyła własnym uszom. To zbyt piękne, by 

mogło być prawdziwe. To po prostu niemożliwe! - pomyślała, 
ale nie omieszkała spytać: 

 - Od kiedy miałabym zacząć? 
 - Od jutra. 
 -  A  ile  wynosiłaby  moja  pensja?  -  odważyła  się  zapytać. 

Wilder wymienił taką kwotę, że oczy zrobiły jej się okrągłe ze 
zdumienia. 

 - Muszę tu złożyć tygodniowe wymówienie. 
 -  Trudno.  Będziesz  mi  potrzebna  najpóźniej  pod  koniec 

tygodnia.  -  Wyciągnął  wizytówkę  i  napisał  na  odwrocie 
numer. - Natalie to moja asystentka. Zadzwoń do niej, zajmie 
się wszystkim. 

 - Przy przeprowadzce? 
 -  Wszystkim.  -  Odłożył  pióro  i  rozsiadł  się  wygodnie.  - 

Polubisz Natalie. Należy do osób, na których można polegać. 
Jeśli musisz gdzieś przechować swoje meble, też zwróć się do 
niej.  Zapozna  cię  również  z  kilkoma  najbliższymi 
spotkaniami,  podczas  których  mamie  potrzebna  będzie  twoja 
pomoc.  -  Wstał  i  znaleźli  się  tak  blisko  siebie,  że  Wirginię 
oblała  fala  gorąca.  Przypomniała  sobie,  jak  pocałował  ją  w 
samochodzie,  a  ona  oddała  mu  pocałunek  z  zapamiętaniem  i 
gwałtownością, o które siebie nie posądzała. 

Wilder  musiał  myśleć  o  tym  samym,  widziała  to  w  jego 

orzechowych  oczach.  Odwrócił  wzrok.  Rzucając  banknot 
pięciodolarowy, powiedział: 

 -  Od  dnia,  w  którym  się  wprowadzisz,  będziesz 

otrzymywała pensję. 

Wirginia spojrzała na niego, a potem na wizytówkę. 
 - Mogę pracować tylko przez cztery miesiące. 
Wilder  położył  jej  dłoń  na  ramieniu  i  uścisnął  je  lekko. 

Gdy uświadomił sobie, co robi, szybko opuścił rękę. 

 - Wiem. Nie szkodzi. 

background image

64 

 

Najwyraźniej się cieszył, że propozycja tak ją oszołomiła. 

Wirginia  wolałaby  okazać  dystans  i  opanowanie,  ale  to  było 
niemożliwe.  To  wszystko  spadło  na  nią  tak  nagle!  Patrzyła 
przez okno, jak wsiadł do minivana, który niemal natychmiast 
ruszył.  Wciąż  nie  mogła  uwierzyć,  że  to  prawda. 
Nieoczekiwany uśmiech losu, i to w chwili, gdy podupadła na 
duchu.  Koniec  trosk  o  dach  nad  głową,  o  rachunki  za  prąd  i 
telefon, dosyć biegania z tacą od stolika do stolika. 

Podeszła do niej Sadle. 
 - Zdradzisz, czego chciał przystojny pan Hunnicut? 
 -  Nigdy  byś  nie  zgadła.  Zaproponował,  żebym  została 

sekretarką  jego matki. - Wirginia  spojrzała  na  przyjaciółkę. - 
Oferuje mi mieszkanie, wyżywienie, wysoką pensję, a do tego 
będę mogła nadal chodzić do szkoły. - Nagle z całą jasnością 
uświadomiła sobie, jak niewiarygodne szczęście ją spotkało, i 
musiała się nim z kimś podzielić. - Och, czy to nie cudowne?! 
- wykrzyknęła, obejmując Sadie. 

 -  Rozumiem,  że  składasz  wymówienie?  -  stwierdziła 

sucho  koleżanka,  ale  jej  rozradowane  spojrzenie  mówiło,  że 
cieszy  się  z  nieoczekiwanej  odmiany  losu  Wirginii.  - 
Wspaniale, skarbie. Tylko bądź ostrożna. 

 - Dlaczego? Nie widzę w tym nic podejrzanego. 
 -  Właśnie  dlatego.  -  Sadie  spojrzała  na  nią  surowo.  - 

Zapamiętaj moje słowa: ten facet pragnie twojego ciała. 

Wirginia poczuła, że się rumieni, i roześmiała się. 
 -  Zapamiętaj  moje  słowa,  Sadie:  nie  będzie  mnie  musiał 

długo prosić. 

 - Naprawdę ci się podoba? 
 - Tak. 
 -  W  takim  razie  łap  swoje  szczęście,  dziewczyno  - 

powiedziała Sadie. - Kiedy wpadniesz do nas po raz ostatni? 

 - Ty o tym decydujesz. 
 - Pojutrze. 

background image

65 

 

 -  W  takim  razie  kończę  pojutrze.  -  Znów  objęła 

przyjaciółkę.  -  Ale  będę  przychodzić,  żeby  się  z  tobą 
zobaczyć. Nie zapomnę o tobie. 

Sadie uśmiechnęła się do niej. 
 - Mam nadzieję. - Odwróciła się i spojrzała na ladę, gdzie 

podgrzewano  świeżo  przygotowane  potrawy.  -  No,  a  teraz 
zanieś to klientom, zanim zażądają darmowego jedzenia. 

Wirginia  przemknęła  przez  salę  i  zrobiła,  co  jej  kazano. 

Właściwie  kręciła  się  jak  fryga  do  końca  dnia,  póki  nie 
nadeszła pora, by iść do domu. 

Kiedy  nazajutrz  zadzwoniła  do  Natalie,  machina  ruszyła. 

Stawili  się  ludzie  z  firmy  przewozowej  i  spakowali  cały  jej 
ruchomy  dobytek,  a  stare  meble  przewieźli  do  przechowalni. 
Nie  minęły cztery dni, odkąd  Wilder złożył jej propozycję, a 
ona  już  zlikwidowała  mieszkanie  i  przeniosła  się  do 
imponującej rezydencji właściciela Ace Computers. 

W  głowie  jej  się  kręciło,  że  wszystko  odbywa  się  w  tak 

zawrotnym tempie. 

Jednego  dnia  patrzyła,  jak  wywożą  jej  meble,  a  nazajutrz 

obudziła  się  w  przestronnej  sypialni,  której  okna  wychodziły 
na Lick Creek. Popijała kawę z małego, zainstalowanego w jej 
pokoju  ekspresu,  stojąc  przy  balustradzie  rozległego  balkonu 
wiszącego nad płynącą niżej wodą. Przez chwilę obserwowała 
jastrzębia,  szybującego  w  powietrzu  nad  jej  głową. 
Rozkoszowała się nie tylko widokiem, ale i wonnym, rześkim 
powietrzem.  Jeśli  śni,  to  niech  ten  sen  trwa,  nie  chce  się 
obudzić. 

Wstała wcześnie, by cieszyć się początkiem nowego dnia, 

i  spędziła  na  balkonie  ponad  godzinę,  podziwiając  okolicę. 
Niechętnie wróciła i zaczęła się szykować na spotkanie innych 
zmian w swym życiu. 

background image

66 

 

Z  bocznego  patia  Wilder  obserwował,  jak  skorodowany, 

żółty  volkswagen  rusza  z  podjazdu.  Nawet  stąd  rozpoznał 
rudoblond włosy Wirginii. 

 -  Czy  ten  gruchot  to  jej  samochód?  -  spytała  pani 

Hunnicut.  Siedziała  za  stolikiem  z  kutego  żelaza,  z  filiżanką 
aromatycznej kawy. 

 - Tak. - Uśmiechnął się. - Mamo, zapomniałaś, jak to jest 

być  biednym?  Trzeba  się  zadowalać  tym,  na  co  człowieka 
stać. 

 - Nie, nie  zapomniałam, ale  to nie znaczy, że podoba  mi 

się  ten  hałas.  Dlaczego  nie  każesz  Manuelowi  zajrzeć  do 
silnika i sprawdzić, czy nie da się czegoś z nim zrobić? 

 - Powiem mu - obiecał Wilder. - Uważasz, że to się uda? 
 -  Oczywiście  -  stwierdziła  z  przekonaniem  matka.  - 

Wirginia  zeszła  dziś  rano,  wypiła  szklankę  soku  i  z 
wdzięczności  omal  nie  pocałowała  mnie  w  rękę.  Przed 
wyjściem  godzinę  doprowadzała  do  porządku  mój  rozkład 
zajęć.  Jest  ładna,  bystra,  troskliwa  i  oddana.  Nie  mogłabym 
żądać niczego więcej od sekretarki. Jest dokładnie taka, jak mi 
ją opisywano... 

 -  A  kiedy  się  o  niej  dowiedziałaś,  mamo?  -  spytał  cicho 

Wilder, odwracając się do matki. Od początku przeczuwał, że 
pojawienie  się  Wirginii  w  ich  życiu  to  kolejna  próba 
przedstawienia  mu  jeszcze  jednej  kobiety,  która  byłaby 
cudowną  synową.  Świadomość  tego  pomagała  mu  zachować 
dystans  wobec  Wirginii  aż  do  tamtego  wieczoru  w 
samochodzie. Był zdecydowany dać odpór wszelkim próbom 
zaciągnięcia  go  do  ołtarza,  a  że  jego  matka  uparła  się  go 
wyswatać, najwidoczniej znalazła inny sposób. 

 -  Kiedy  sprawdzałam  jej  referencje,  mój  drogi  - 

stwierdziła  niewinnie.  -  Ma  przyjaciółkę  imieniem  Sadie, 
która wprost nie mogła się jej nachwalić. A tak się składa, że 

background image

67 

 

Sadie robi zakupy w tej samej księgarni co ja. Spotkałyśmy się 
tam - oczywiście przypadkiem. 

 -  Oczywiście  -  powtórzył  nie  bez  ironii.  -  Cóż  za 

szczęśliwy zbieg okoliczności! 

 - Sadie zna Wirginię od dawna - ciągnęła pani Hunnicut, 

udając,  że  nie  dostrzega  złośliwości  syna.  -  Chwaliła,  jaka  z 
niej  odpowiedzialna  i  mądra  młoda  kobieta.  Właściciel 
księgarni  oświadczył,  że  od  roku  jest  stałą  klientką  i  czyta 
wszystko,  co  jej  wpadnie  w  ręce.  -  Spojrzała  na  ogród,  a 
potem  znów  na  Wildera.  -  Ufam  molom  książkowym,  mój 
drogi. A ty? 

 -  Też  -  powiedział  sucho.  -  Nie  mam  wyboru.  Są 

wszędzie. - Musiał oddać matce sprawiedliwość: inteligentnie 
to  przeprowadziła.  Ale  wcześniej  czy  później  zmusi  ją  do 
odkrycia kart i wtedy położy kres tej maskaradzie. A do tego 
czasu będzie udawał, że bierze tę opowieść za dobrą monetę. 

 - Zawsze masz wybór, synu. Jesteś wystarczająco mądry, 

by wiedzieć, kiedy mam rację. 

 -  Porozmawiamy  wieczorem  -  powiedział,  całując  ją  w 

policzek. - Muszę już jechać. 

 -  Miłego  dnia,  mój  drogi.  Do  zobaczenia.  -  Patrzyła,  jak 

Wilder się oddala, nim rzuciła mu ostatnie pytanie: - Czy zjesz 
dzisiaj obiad w domu? 

 -  Dziś  nie.  Mam  spotkanie  z  handlowcami  -  odparł,  nim 

zniknął za rogiem. 

 - Mam nadzieję, że teraz będziesz trochę częściej jadał w 

domu,  skoro  mamy  pomoc  w  osobie  Wirginii!  -  zawołała  za 
nim pani Hunnicut. 

Udał,  że  nie  usłyszał.  Wprawdzie  z  własnej  woli 

zaproponował Wirginii pobyt i pracę w swoim domu, ale miał 
świadomość,  że  pojawiła  się  ona  za  sprawą  matki,  która 
zawsze dostawała to, czego chciała. Tak długo wierciła dziurę 
w  brzuchu  ojcu  i  jemu,  póki  nie  ustąpili.  Wilder  miał 

background image

68 

 

przeczucie, że znów go to czeka. Może powinien ją mianować 
dyrektorem  firmy.  Oczywiście  to  wszystko  jego  wina. 
Zatrudniając  Wirginię,  zasadził  jabłoń  w  samym  środku 
swego  rajskiego  ogrodu.  Rozmyślał  o  tym  wszystkim  w 
drodze  do  Austin,  i  nie  były  to  wesołe  myśli,  ale  na  jego 
ustach wciąż błąkał się cień uśmiechu na wspomnienie ładnej, 
nieco 

zwariowanej 

dziewczyny 

rozklekotanym 

volkswagenie.  

 -  A  jutro  ma  pani  o  wpół  do  trzeciej  wizytę  kontrolną  u 

okulisty - powiedziała Wirginia, zaglądając do swego nowego 
terminarza. 

 - Będzie mi potrzebny Sammy, moja droga - oświadczyła 

pani Hunmcut, popijając herbatę. Siedziała w bujanym fotelu 
obok  otwartych  drzwi  balkonowych.  Był  ciepły,  słoneczny 
dzień, do pokoju wpadał lekki wietrzyk. - Powiesz mu o tym? 
Och,  obiecałam  sobie,  że  jutro  rano  wpadnę  do  księgarni. 
Sammy będzie mi potrzebny godzinę wcześniej, żebym mogła 
załatwić jedno i drugie, skoro już będę w mieście. 

 -  Tak  jest.  -  Wirginia  zapisała  sobie  w  kalendarzu,  a 

potem  sprawdziła,  czy  o  niczym  nie  zapomniała.  -  Aha,  pan 
Hunnicut zapowiedział, że dziś wieczorem zje obiad w domu i 
prosił, by Maggie przygotowała mu sałatkę. 

 -  Dałam  jej  wychodne,  moja  droga.  Powiedziałam  jej, 

żeby  zrobiła  dla  mnie  coś  lekkiego  i  wyszła  wcześniej.  - 
Starsza  pani  sprawiała  wrażenie  zmartwionej.  -  Mówiąc 
szczerze,  wolałabym,  żeby  Wilder  raz  na  zawsze 
zadecydował,  czy  będzie  jadać  w  domu,  czy  nie.  Powinien 
zacząć prowadzić regularny tryb życia - dodała. 

 -  Jest  zapracowany  -  usprawiedliwiła  go  Wirginia,  nie 

chcąc  się  przyznać,  że  też  chciałaby  częściej  widywać 
Wildera.  Nie  potrafiła  przestać  o  nim  myśleć  i  chociaż 
wolałaby,  żeby  było  inaczej,  po  tygodniu  mieszkania  z  nim 
pod jednym dachem poddała się. 

background image

69 

 

 -  To  tęga  głowa  i  wulkan  energii  -  powiedziała  z  dumą 

pani  Hunnicut.  -  Mimo  wszystko  powinien  się  ustatkować  i 
założyć  rodzinę.  Dzięki  temu  spojrzy  na  świat  z  innej 
perspektywy. Dużo lepszej. 

Według  wszelkiego  prawdopodobieństwa  jego  wybranką 

zostanie jakaś dobrze urodzona piękność, pomyślała Wirginia. 

Ogarnął  ją  smutek,  choć  wiedziała,  że  ona  sama  nie  ma 

żadnych szans. 

 -  Proszę  się  nie  martwić  obiadem.  Przygotuję  coś 

smacznego dla nas wszystkich. - Spojrzała na starszą panią. - 
Jeśli  oczywiście  pani  zdaniem  Maggie  nie  będzie  miała  nic 
przeciwko temu, żebym kręciła się po jej kuchni. 

 -  Nie  powie  jednego  słowa,  moja  droga,  jeśli  wszystko 

zastanie po staremu. - Oczy jej rozbłysły. - A co to będzie za 
obiad? 

Wirginia się roześmiała. 
 -  Najzwyklejszy  pod  słońcem.  Ostatecznie  to  nie  moja 

kuchnia.  Muszę  się  ograniczyć  do  tych  produktów,  które  w 
niej znajdę. 

 -  O  ile  znam  Maggie,  znajdziesz  wszystko,  co  ci  będzie 

potrzebne.  Wilder  ma  w  zwyczaju  późno  wracać  do  domu  i 
prosić o sałatkę. Jak chcesz, możesz z nią porozmawiać. 

 -  Zrobię  to  -  obiecała  Wirginia.  -  Czy  o  niczym  nie 

zapomniałam? 

 -  Nie,  moja  droga.  Ta  Natalie  to  niezwykła  dziewczyna. 

Zajmuje  się  wszystkim  z  wielkim  poświęceniem.  Przejęła 
obowiązki, kiedy poprzednia sekretarka przestała sobie dawać 
radę. Stanowczo się przepracowuje. Wilder się boi, że Natalie 
się  wypali  i  odejdzie.  Dlatego  chętnie  korzysta  z  każdej 
możliwości ulżenia jej w obowiązkach. 

Wirginia 

była 

trochę  zazdrosna  o  Natalie.  Jej 

profesjonalizm zrobił na niej duże wrażenie. Wydawało się, że 
potrafi  sprostać  każdej  trudności,  stawić  czoło  każdemu 

background image

70 

 

problemowi.  A  przy  tym  wszystkim  nie  okazywała 
zdenerwowania  czy  znużenia.  Demonstrowała  spokój,  dobry 
humor i pogodę ducha. Można też było liczyć na jej dyskrecję. 

 - Skontaktuję się z Natalie dziś po południu i upewnię się, 

czy  panujemy  nad  sytuacją  -  powiedziała  Wirginia.  -  Do 
zobaczenia wieczorem. 

 -  Dziękuję,  moja  droga.  -  Pani  Hunnicut  najwyraźniej 

myślami  była  gdzie  indziej.  Z  napięciem  wpatrywała  się  w 
wyszywaną makatkę, którą trzymała na kolanach. 

Dziesięć minut później zadzwonił Wilder. 
 -  Co  słychać,  czy  w  domu  wszystko  w  porządku?  Jak 

sobie radzisz? - spytał. 

Wirginia ucieszyła się, słysząc jego głos. 
 - Na razie próbuję o niczym nie zapomnieć, co wcale nie 

jest takie łatwe. Muszę nabrać wprawy w panowaniu nad tymi 
wszystkimi  drobiazgami.  Nie  dam  głowy,  czy  czegoś  nie 
przeoczę, czy będę w stanie dopilnować wszystkiego - nawet 
mając taki terminarz. 

 -  Może  pocieszy  cię  to,  że  Natalie  jest  o  tobie  jak 

najlepszego zdania. A kto jak kto, ale ona nie jest skłonna do 
prawienia komplementów, zwłaszcza innej kobiecie. 

 - A pan jej wierzy? 
 - Oczywiście. Dlatego jest moją asystentką. 
Wirginia,  pod  wpływem  impulsu,  powiedziała  pierwszą 

rzecz, jaka jej przyszła do głowy. 

 -  To  wcale  dobrze  o  niej  nie  świadczy.  Znów  się 

roześmiał. 

 -  Szczerość  za  szczerość  -  dowiedz  się,  że  podzielam  jej 

opinię.  Wracając  do  rzeczy,  telefonuję,  ponieważ  zostawiłem 
w  domu  dokumenty,  które  niespodziewanie  okazały  się 
potrzebne. To  pilne, czy mogłabyś mi  je  podrzucić w drodze 
do szkoły? 

background image

71 

 

 -  Nie  mam  dziś  zajęć,  ale  oczywiście  mogę  przywieźć 

panu dokumenty. Gdzie leżą i dokąd mam je dostarczyć? 

Wilder  wyjaśnił,  gdzie  znajdzie  dokumenty  i  jak  można 

dojechać do firmy, i Wirginia odłożyła słuchawkę. Ucieszyła 
się,  że  Wilder ceni  jej  inteligencję.  Nie  pierwszy  raz  ktoś  jej 
powiedział,  że  jest  mądra,  ale  zawsze  było  to  w  innym 
kontekście,  na  przykład:  Jesteś  taka  bystra,  dlaczego  nie 
zrobisz  czegoś  ze  swoim  życiem?  Albo:  Jesteś  zbyt 
inteligentna,  by  zrezygnować  ze  szkoły,  powinnaś  uczyć  się 
dalej.  Albo:  Jesteś  dla  mnie  za  mądra.  Czy  nikt  ci  nie 
powiedział,  że  mężczyźni  nie  lubią,  jak  dziewczyna  zadziera 
nosa? 

Poinformowawszy  Sammy'ego  o  planie  zajęć  starszej 

pani,  Wirginia  ruszyła  swoim  leciwym  wozem  do  Austin, 
śpiewając na cały głos jak najszczęśliwsza osoba pod słońcem. 

Odnalazła  imponującą  siedzibę  Ace  Computers  i  wkrótce 

parkowała  na  wolnym  stanowisku  tuż  obok  samochodu 
Wildera, który właśnie w tym miejscu radził jej stanąć. 

Pięć  minut  później  pukała  do  sekretariatu,  w  którym 

królowała  Natalie.  Zdążyły  zamienić  parę  słów,  gdy  w 
drzwiach  gabinetu  stanął  Wilder,  trzymając  w  ręku  plik 
papierów. Był bez marynarki, w samej wykrochmalonej, białej 
koszuli i czerwono - granatowym krawacie. 

 -  O,  jesteś  już,  Wirginio.  Cieszę  się,  że  udało  ci  się 

dojechać. 

 - Dzień dobry, szefie. To nic trudnego, kiedy się wie, jak 

to zrobić - zażartowała. - Sprawia pan wrażenie pochłoniętego 
pracą nad jakimś projektem. 

 -  Bo  jestem.  -  Spojrzał  na  Natalie  i  uśmiechnął  się.  - 

Chociaż znam takich, którym wszystko przychodzi łatwo, nie 
muszą się trudzić w pocie czoła. 

background image

72 

 

 -  Ma  na  myśli  mnie  -  powiedziała  Natalie.  -  Poproś 

kobietę,  żeby  coś  zrobiła,  a  zrobi  to  dobrze.  Zwróć  się  do 
mężczyzny, a będzie przejęty i zaaferowany. 

 - Wynoszę się stąd. Dwie wygadane kobiety to trochę za 

dużo jak dla mnie. 

Do  sekretariatu  wszedł  nie  znany  Wirginii  mężczyzna, 

wyraźnie  zdenerwowany.  Wilder  i  Natalie  natychmiast 
przybrali poważne miny. 

 - Allan, możesz na chwilę do mnie zajrzeć? Muszę coś z 

tobą  omówić  -  powiedział  Wilder,  prowadząc  mężczyznę  do 
swego gabinetu. 

 -  Zapomniałam  mu  oddać  dokumenty  -  powiedziała 

Wirginia  przyciszonym  głosem,  chociaż  drzwi  były 
zamknięte. 

Natalie odwróciła się do biurka i sięgnęła po swój notes. 
 -  Nie  szkodzi.  Poprosił,  żebyś  chwilę  zaczekała.  Jesteś 

następna w kolejce na dywanik. 

 - O, nie! - Wirginia starała się żartować, żeby Natalie nie 

zauważyła,  jaka  jest  podniecona.  -  Na  mnie  też  będzie 
wrzeszczał. 

 -  Wilder  nigdy  nie  podnosi  głosu.  Jest  spokojny,  widać, 

że  wszystko  się  w  nim  gotuje,  ale  nigdy  nie  wybucha.  - 
Natalie  się  uśmiechnęła.  -  Widzę,  dokąd  zmierza,  zanim  tam 
dotrze. Miałam okazję dobrze go poznać, w końcu jestem jego 
asystentką. 

W drzwiach do gabinetu Wildera stanęli obaj mężczyźni. 
 -  Zamelduję  się  z  informacjami  -  obiecał  Allan,  rzucił 

przez ramię uśmiech i wyszedł pośpiesznie na korytarz. Widać 
było, że z ulgą opuszcza gabinet szefa. 

 -  Wirginio,  czy  mogę  cię  prosić  na  chwilę?  -  spytał 

Wilder. 

 -  Rozkaz  pana  -  mruknęła  pod  nosem.  Natalie  się 

uśmiechnęła. 

background image

73 

 

 -  Trzymaj  się.  Nie  taki  diabeł  straszny,  jak  go  malują. 

Gabinet  Wildera  był  wielki  i  elegancko,  ze  smakiem 
urządzony.  Starannie  dobrano  meble,  zadbano  o  stonowaną 
kolorystykę.  W  jednym  końcu  stało  ogromne  biurko,  a 
naprzeciwko stół konferencyjny i dwanaście krzeseł. Wirginia 
stwierdziła, że gabinet robi wrażenie. 

Wilder  zajął  miejsce  za  biurkiem  i  skrzyżował  ręce  na 

piersiach. Zdecydowała się usiąść na jednym z zielonych foteli 
po drugiej stronie biurka. 

 - Czy miałabyś ochotę zwiedzić naszą firmę? 
 - Z największą przyjemnością. 
Podniósł się zza biurka i podszedł do fotela Wirginii, która 

też  już  wstała.  Stali  blisko  siebie,  tak  blisko,  że  czuła  jego 
ciepły  oddech  na  swych  włosach.  Spojrzał  na  jej  usta. 
Zaczerwieniła się, serce zaczęło jej szybciej bić. 

 - Wirginio... - Głos mu zamarł. Rozchyliła usta i zwilżyła 

je  językiem.  Westchnął,  porywając  ją  w  ramiona  i  tuląc 
mocno. Całym ciałem przywarła do niego. Jego usta dotknęły 
jej 

warg w pocałunku, który był delikatny jak ciepły deszcz, i 

aksamitny jak zmierzch. 

Wirginia  wiedziała  od  dawna,  tylko  nie  dopuszczała  do 

siebie  tej  myśli:  zakochała  się  w  Wilderze.  Głupio, 
beznadziejnie, ale nieodwołalnie. 

background image

74 

 

ROZDZIAŁ 6 
Wirginia zamknęła  oczy i  wtuliła się  w ramiona Wildera. 

Wziął ją w jasyr, a ona nie zamierzała się uwolnić - nie chciała 
nawet myśleć o tym, by kiedykolwiek się z nim rozstać. 

Kocham  cię!  Pragnęła  wypowiedzieć  te  słowa.  Przeżyć 

dreszcz  emocji,  wyznając  swą  tajemnicę  światu.  Chciała 
krzyczeć  do  ludzi  w  korytarzu, w  samochodach  na  parkingu, 
do każdego, kto gotów był jej słuchać. U Wirginii miłość nie 
narastała jak wolno wzbierające wody przypływu. Zalewała ją 
ni  -  czym  gwałtowna  fala  powodzi,  zmiatając  wszystko  po 
drodze prócz samej miłości. 

Kiedy  Wilder  przestał  ją  całować,  poczuła  się  odtrącona. 

Odsunął  się,  wzdychając  ciężko.  Przesunęła  pieszczotliwie 
dłońmi po chłodnym materiale jego koszuli, a potem opuściła 
ręce.  Czuła  zakłopotanie  na  myśl,  że  mógł  z  jej  twarzy 
wyczytać miłość. 

Gdy  ujrzała  jego  minę,  stwierdziła,  że  słusznie  uczyniła, 

powstrzymując  się  od  wyznań.  Był  wyraźnie  zadowolony  z 
siebie. 

 -  Wiedziałem  -  powiedział  ściszonym  głosem.  - 

Widziałem, że jesteś gorąca i... 

 -  Chętna?  -  wtrąciła.  Uniosła  brwi  tak  jak  on,  kiedy 

przybierał  protekcjonalny  ton.  -  Oczywiście.  W  przeciwnym 
razie nie mógłbyś mnie pocałować. 

W pierwszej chwili nie zrozumiał. 
 - Nie udawaj skromnisi. Lubisz to, tak samo jak ja. 
 -  Owszem.  Ale  to  nie  znaczy...  Tym  razem  to  on  jej 

przerwał. 

 - Że jesteś łatwa? Wcale tak nie myślałem. - Uśmiechnął 

się  i  przesunął  palcem  po  jej  ustach.  Było  to  równie 
podniecające jak pocałunek. - Wirginio Gallagher, jesteś inna 
niż  większość  kobiet.  Fascynujesz  mnie.  Słowo  daję,  że  nie 
potrafię cię rozgryźć. 

background image

75 

 

Mając nadzieję, że nogi się pod nią nie ugną, cofnęła się o 

krok. 

 - A kiedy już mnie pan rozgryzie, panie Hunnicut... 
 - Wilderze - poprawił ją z uśmiechem, ukazując czarujące 

dołeczki. 

 - Wilderze... skończy się fascynacja. Przejdę do historii, a 

ty  będziesz  całował  inną  za  zamkniętymi  drzwiami  swego 
gabinetu. 

 - Zazwyczaj nie robię tego w biurze. - W tonie jego głosu 

dźwięczała  nutka  delikatnego  przekomarzania  się,  ale  udała, 
że tego nie słyszy. 

 -  Punkt  sporny,  niewart  dociekań  -  oświadczyła.  -  Ale  z 

przyjemnością  obejrzę  firmę,  jeśli  oczywiście  oferta  jest 
jeszcze aktualna. To może być jedyna okazja. 

 -  Wiem  -  powiedział.  -  Odejdziesz  za  trzy  czy  cztery 

miesiące. 

Uśmiechnęła się słodko. 
 - Nie zapomniałeś. 
Oparł  się  o  biurko.  Jego  twarz  była  szczera,  spojrzenie 

żartobliwe i najwyraźniej bawiła go ta rozmowa. 

 -  To,  co  osiągnąłem,  zawdzięczam  pamiętaniu  o 

drobiazgach - zażartował. Wyciągnął rękę. - Panno Gallagher, 
czy  pozwoli  pani,  że  ją  oprowadzę  po  mojej  firmie 
komputerowej? 

 - Obejrzę ją z największą przyjemnością, panie Hunnicut 

- odparła łaskawie. 

 - W takim razie chodźmy - powiedział, biorąc ją za rękę. 

Przy  drzwiach  puścił  jej  dłoń,  ale  spojrzenie,  którym  ją 
obrzucił, było tęskne i gorące. 

Tego  wieczora  Wirginia  dla  siebie  i  pani  Hunnicut 

przygotowała  posiłek,  który  zjadły  w  kuchni.  Wilder,  wbrew 
zapowiedziom, nie przyjechał do domu i Wirginia zachodziła 
w  głowę  dlaczego.  Czyżby  uznał,  że  niepotrzebnie 

background image

76 

 

przekroczyli  pewne  granice  i  wolał  unikać  jej  towarzystwa? 
Może  wyczytał  miłość  w  jej  oczach  i  przestraszył  się 
komplikacji?  Może  zdecydował,  że  lepiej  zdusić  uczucie  w 
zarodku - dla dobra ich obojga. 

Kiedy  oprowadzał  ją  po  swej  firmie,  udawała,  że  to 

naturalne,  że  idzie  obok  niego.  A  jednak  wiedziała,  że  nie 
powinna  pozować  na  jego  dziewczynę.  Rozpierała  ją  duma, 
bo. była z nim, a jednocześnie czuła się jak oszustka. Ludzie 
mijali  ich  i  gapili  się  na  nią,  ponieważ  szła  z  Wilderem. 
Niestety,  on  najwyraźniej  nie  podzielał  jej  odczuć.  Z  każdą 
minutą  stawał  się  bardziej  oficjalny,  bardziej  odległy. 
Serdecznie i życzliwie witał się ze wszystkimi, począwszy od 
specjalistów  wydziału  badawczo  -  rozwojowego,  a 
skończywszy  na  montażystach  na  linii  produkcyjnej.  Znał 
nazwiska,  rozpoznawał  twarze.  Pracownicy  witali  go  z 
uśmiechem, widać ,było, że darzą szefa autentyczną sympatią. 

Po  powrocie  do  biura  Natalie  miała  dla  Wildera  pilną 

wiadomość,  Wirginia  przeprosiła  więc  i  pożegnała  się.  W 
drodze  do  domu  rozmyślała  o  wizycie  w  firmie  i  o  tym,  jak 
różne oblicza Wildera miała okazję ujrzeć. Przyjacielski szef, 
wymagający  pracodawca,

1

  namiętny  mężczyzna,  uprzejmy 

światowiec... 

 -  Czy  mój  syn  był  dziś  bardziej  ludzki,  moja  droga?  - 

Pytanie wyrwało Wirginię z zadumy. Próbowała wykręcić się 
od odpowiedzi, ale starsza pani nie zniechęcała się tak łatwo. 

 - Czy się uśmiechał? Żartował? Czy też zachowywał się, 

jakby miał do czynienia z jakimś nadętym członkiem zarządu? 

 - Był czarujący. - I jego pocałunek też, dodała w myślach 

Wirginia. 

 - Cóż, to zawsze coś. 
Wirginia  wstała  i  wstawiła  swój  talerz  do  zlewu.  Miała 

nadzieję, że starsza pani nie zauważyła, jak mało zjadła. Nagle 
straciła apetyt. 

background image

77 

 

 -  Czy  mam  przygotować  sałatkę  dla  pana  Hunnicuta  i 

zostawić na później? 

 -  Nie  -  odparła  pani  Hunnicut  znużonym  tonem.  -  Jeśli 

zgłodniał, na pewno coś zjadł. Czy mi się to podoba, czy nie, 
jest zdecydowany żyć po swojemu. 

 - A czy kiedykolwiek myślała pani, że będzie inaczej? 
 -  Nie,  ale  miałam  nadzieję,  że  przed  śmiercią  doczekam 

się wnucząt? Prawdę mówiąc, chciałam być blisko, żeby przez 
kilka lat móc je rozpieszczać. - Posmutniała jeszcze bardziej. - 
Jeśli  nadal  będzie  postępował  tak  jak  do  tej  pory,  moje 
życzenie nigdy się nie spełni. 

Wirginia odwróciła się, zaskoczona. 
 - Wypowiedziała  pani takie  życzenie  i  się  nie spełniło? - 

Nie  spodziewała  się  usłyszeć  od  pani  Hunnicut,  że  lampa 
czasem zawodzi. 

 - Nie. Nie pomyślałam, by zawierzyć tę sprawę magicznej 

lampie. Przyjęłam za oczywiste, że Wilder będzie miał dzieci. 
Wypowiedziałam 

wszystkie 

życzenia, 

zanim 

sobie 

uświadomiłam,  że  mój  syn  okaże  się  zbyt  uparty,  by  się 
zakochać,  ożenić  i  obdarzyć  mnie  wnukami,  dopóki  jeszcze 
będę mogła się nimi cieszyć! - Miała bardzo żałosną minę, ale 
zdradził ją radosny błysk w oczach. 

Wirginia się roześmiała. 
 -  Nie  sądzę,  by  to  miało  coś  wspólnego  z  uporem. 

Podejrzewam,  że  chodzi  raczej  o  znalezienie  odpowiedniej 
kandydatki. 

 -  Cóż,  niemal  wszystkie  panny  na  wydaniu  z  kilku 

największych miast Ameryki paradowały przed moim synem, 
pragnąc,  by  je  zauważył  -  powiedziała.  -  I  nic  z  tego  nie 
wyszło.  Sama  próbowałam...  -  Wzięła  do  ust  trochę  sałatki  i 
zaczęła  ją  przeżuwać,  jakby  nie  widząc  zaintrygowanego 
spojrzenia dziewczyny. 

 - Czego pani próbowała? - nie wytrzymała Wirginia. 

background image

78 

 

 -  Modlić  się.  Próbowałam  się  modlić,  moja  droga  - 

powiedziała pani Hunnicut, dodając do sałatki odrobinę sosu. - 
Dotychczas nie miałam szczęścia, ale nie przestaję. 

Wirginia  wątpiła,  czy  starsza  pani  mówi  prawdę.  Nie 

sprawiała wrażenia szczególnie pobożnej. Jako osoba aktywna 
starałaby się raczej wpłynąć na bieg wypadków niż czekać na 
ich rozwój. Szczerze mówiąc, chwilami odnosiła wrażenie, że 
nie przez przypadek znalazła się w rezydencji Hunnicutów, ale 
za  każdym  razem  tłumaczyła  sobie,  że  jej  podejrzenia  są 
całkowicie  nieuzasadnione.  Ostatecznie  pani  Hunnicut 
próbowała  doprowadzić swego syna  do ołtarza od lat i dotąd 
jej  się  to  nie  udało.  Czemu  miałaby  tracić  czas  na  skromną, 
przeciętną  dziewczynę,  która  nie  mogła  pochwalić  się  ani 
pokaźnym  kontem,  ani  właściwym  pochodzeniem?  Zdawała 
sobie przecież sprawę, że Wirginię i jej syna dzieli społeczna 
przepaść. 

Przepaść...  Otóż  to.  Za  wysokie  progi  na  twoje  nogi, 

powiedziała sobie w duchu Wirginia, co wcale nie poprawiło 
jej nastroju. 

Po  kolacji  sprzątnęła  kuchnię,  zajrzała  do  pani  Hunnicut, 

która  czytała  w  gabinecie,  i  gdy  usłyszała,  że  nie  jest  już 
potrzebna, poszła prosto do swego pokoju. 

Właściwie  nie  chciało  jej  się  spać,  ale  się  rozebrała.  Aby 

poprawić sobie humor, włożyła frywolną, koronkową koszulę 
nocną,  ledwo  zakrywającą  uda,  którą  dostała  w  prezencie  od 
Elizabeth Jean. Siostra, wręczając prezent, dodała, że pora, by 
Wirginia zaczęła wkładać do łóżka coś innego niż bawełniane 
podkoszulki.  W  rodzinie  żartowano,  że  Wirginia  zdobędzie 
mężczyznę,  najpierw  częstując  go  smakołykami  własnej 
produkcji,  aż  nie  będzie  się  mógł  ruszyć,  a  potem  zagadując 
na śmierć. 

W  opinii  większości  mężczyzn  nie  zachowywała  się 

wystarczająco zalotnie, nie nosiła seksownej bielizny i głosiła 

background image

79 

 

zbyt niezależne poglądy. Nie przejmowała się tym specjalnie - 
aż do tej pory. 

Wyszła  na  balkon  i  usiadła,  opierając  się  plecami  o  mur 

domu.  Nabrała  głęboko  powietrza  i  starała  się  odprężyć, 
słuchając kojącego szemrania strumyka. 

Spojrzała  na  rozgwieżdżone  niebo  i  wypowiedziała 

życzenie:  „Żeby  mężczyzna,  którego  kochała,  też  poczuł  do 
niej  miłość".  Ale  on  nie  kochał  nikogo  i  przypuszczała,  że 
nigdy nie czuł tego, co ona w tej chwili. Wielka szkoda. 

 - Księżniczko, dziewczę moje, spuśćże mi włosy swoje! 
 -  Niespodziewanie  dobiegł  ją  męski  głos.  Wirginia 

wychyliła  się  i  zobaczyła  Wildera  stojącego  na  balkonie 
poniżej. 

 - Niewłaściwa bajka. Nikt mnie nie uwięził w wieży i nie 

mam  wystarczająco  długich  włosów  -  odpowiedziała,  nie 
mogąc powstrzymać uśmiechu zadowolenia. Wrócił do domu. 
Dokądkolwiek Wilder poszedł dziś wieczorem i z kimkolwiek 
był, wrócił do domu. 

 - Racja - powiedział. Pociągnął łyk z pękatego kieliszka i 

przez  chwilę  milczał.  Wirginia  już  miała  zapytać,  jak  mu 
minął  wieczór,  gdy  znów  się  do  niej  zwrócił:  -  Królewno 
Śnieżko, pozbądź się swych krasnoludków i wpuść mnie. 

 - Mój książę, już masz klucz - odpowiedziała poważniej, 

niż zamierzała. 

 -  A  jeśli  z  niego  skorzystam?  -  Patrzył  na  nią  równie 

poważnie. - Co się stanie? 

 - Nie wiemy, prawda? 
 -  Och,  Królewno  Śnieżko  -  westchnął  smutno.  -  Ani 

jednego słowa zachęty? Żadnych obietnic dozgonnej miłości? 
Żadnych recept na spełnienie? 

 -  Nie  mam  kryształowej  kuli  -  odparła  miękko.  -  Tylko 

swój rozum i takie talenty, jakimi obdarzyli mnie bogowie. 

Wyciągnął w jej stronę rękę z kieliszkiem. 

background image

80 

 

 - Wypiję za to. Masz ochotę  na lampkę  koniaku? Będzie 

ci się lepiej spało. 

 -  Dlaczego?  Czyżbym  wyglądała  na  osobę  cierpiącą  na 

bezsenność? 

 -  Jest  późno,  a  ty  nie  śpisz,  chociaż  włożyłaś  nocną 

koszulę. To mówi samo za siebie. 

Jaki  był  sens  zaprzeczać  -  szczególnie  gdy  chodziło  o 

bezsenność. 

 - Chętnie się napiję czerwonego wina. 
 -  Zaraz  tam  będę.  -  Dopił  to,  co  miał  w  kieliszku,  i 

zniknął. Myśl, że jest tak blisko, że za chwilę przyjdzie do jej 
pokoju,  na  jej  balkon  -  była  zachwycająca.  Zabroniona. 
Grzeszna. Cudowna. 

Wirginia wstała, zastanawiając się, co przewidują w takiej 

sytuacji  zasady  dobrego  wychowania.  Prawdopodobnie 
powinna złapać szlafrok, lecz trzeba go mieć. Może powinna 
się  przebrać.  Ale  w  co?  Zresztą  to,  co  miała  na  sobie, 
zakrywało nie mniej niż niektóre jej sukienki. 

 - Niech będzie, co ma być - szepnęła, nie wierząc, że jej 

marzenia mogłyby się kiedykolwiek spełnić. 

Otworzyły  się  drzwi  jej  sypialni  i  w  progu  stanął  Wilder. 

Światło z korytarza padło na jej łóżko. Zamknął drzwi nogą i 
strumień światła zniknął. 

Stała w drzwiach balkonowych, czekając w napięciu na to, 

co  nastąpi.  Wilder  przeszedł  po  puszystym  dywanie  i 
zatrzymał  się  kilka  centymetrów  od  niej.  Poczuła  na  sobie 
jego zmysłowe spojrzenie. 

 - Wiesz, jaka jesteś piękna? -  Jego głos wywołał dreszcz 

w całym ciele. 

 - Jestem nie umalowana - powiedziała, czerwieniąc się. 
 - Niepotrzebny ci makijaż. 
 - Mam potargane włosy. Spojrzał na jej fryzurę. 
 - Idealnie. 

background image

81 

 

 - Jestem boso. Uśmiechnął się zmysłowo. 
 - Dzięki  Bogu. Jesteś ubrana, by się  kochać,  a nie iść  na 

pieszą wycieczkę. 

Cała  rozpływała  się  w  środku.  Oddech  stał  się  krótki, 

policzki piekły, a serce biło niespokojnie. 

 - Czy to dla mnie? - spytała z wysiłkiem. 
Wilder  spojrzał  na  kieliszek  tak,  jakby  ujrzał  go  po  raz 

pierwszy w życiu. Wyciągnął dłoń., 

 - Tak. Wypij duszkiem. Uśmiechnęła się, biorąc kieliszek. 
 -  Nie  będziesz  miał  nic  przeciwko  temu,  jeśli  będę  je 

sączyła? 

 -  Ależ  skądże.  Będę  się  rozkoszował  każdym  twoim 

ruchem. - Słyszała w jego głosie napięcie. - Wezwano mnie na 
spotkanie  -  ciągnął  -  w  przeciwnym  razie  wróciłbym 
wcześniej,  by  spędzić  z  tobą  długi,  cudowny  wieczór, 
delektując się pocałunkami, którymi kusisz bogów. 

 -  Ale  z  ciebie  romantyk  -  powiedziała  z  przekąsem,  by 

choć  na  ułamek  sekundy  udać,  że  potrafi  wyzwolić  się  spod 
jego uroku. 

 -  Marnujemy  czas  -  oświadczył.  -  Chcę  jak  najszybciej 

mieć cię w ramionach. 

 - Słucham? 
 -  Wirginio,  nie  udawaj,  że  nie  usłyszałaś  albo  nie 

zrozumiałaś.  Zamierzam  cię  tulić  i  całować.  Kochać  się  z 
tobą. 

Fala  gorąca  przeszła  przez  jej  ciało.  Spojrzała  na  jego 

dłonie, a potem znów na jego twarz. Byli bardzo blisko siebie, 
dzielił ich tylko próg drzwi balkonowych. 

 -  Czy  dlatego  mnie  zatrudniłeś?  Żeby  było  ci  łatwiej 

zaciągnąć mnie do łóżka? 

 -  Nic  podobnego.  Zaproponowałem  ci  pracę,  ponieważ 

moja  matka  cię  polubiła,  a  ponadto  uznałem,  że  doskonale 
sobie poradzisz. I nie pomyliłem się. Chcę się z tobą kochać, 

background image

82 

 

ponieważ od momentu pocałunku nie jestem w stanie myśleć 
o niczym innym. Sądziłem, że podzielasz moje odczucia. 

Jakie  proste  wytłumaczenie.  Szczere  i  trafne.  Pora 

powiedzieć tak lub nie. 

 - Tak - odparła. 
 - Co tak? - spytał. 
 - Tak, chcę się z tobą kochać. Napięcie trochę zelżało. 
 -  Nie  o  to  pytałem  -  powiedział.  -  Tego  już  się 

domyśliłem. Chcę wiedzieć, czy zrobisz to dzisiaj. 

 - Tak. Tak. Tak. 
Wilder  wyjął  jej  z  ręki  kieliszek  i  postawił  na  toaletce 

obok swojego. Potem znów spojrzał na nią, stojącą w świetle 
księżyca. Wyciągnął ręce. 

 - Chodź tu. 
 - Czy często rozkazujesz kobietom? 
 - Zazwyczaj, choć w innych okolicznościach. - Wiedziała, 

że  jego  cierpliwość  się  wyczerpała.  Nie  miał  ochoty  na 
przekomarzanie się. 

Wyciągnął rękę i chwycił Wirginię za przegub, delikatnie, 

lecz  stanowczo  przyciągając  ją  do  siebie.  Położył  jej  dłoń  na 
swym ramieniu. 

 - Dotknij mnie - powiedział. - Nie bój się. 
Objął  ją  w  pasie,  a  potem  zsunął  dłonie  na  jej  biodra. 

Miała  dłoń  zaciśniętą  w  pięść,  ale  stopniowo  wyprostowała 
palce i zaczęła głaskać jego kark. 

Kiedy  ich  usta  się  spotkały,  poczuła  się  tak,  jakby 

zawładnął  nią  całą.  Jego  wargi  były  miękkie,  ciepłe, 
zmysłowe. Potwierdził to, co wiedziała od dawna - że potrafi 
całować jak nikt na świecie. Zasługiwał na nagrodę, na medal, 
na cudowną noc miłości. 

Mógł  być  z  każdą  kobietą,  ale  wolał  wrócić  do  domu. 

Wybrał ją. Serce Wirginii przepełniało szczęście. Obejmowała 

background image

83 

 

go i  próbowała mu okazać, co  czuje, wkładając w pocałunek 
całą miłość. 

Znów jęknął, krew pulsowała mu w żyłach tak mocno, że 

czuła to pod palcami. To ona wywoływała w nim taką reakcję. 
Ona i  nikt inny. Zakręciło jej  się  w głowie. Wilder sprawiał, 
że czuła się najbardziej kobieca ze wszystkich kobiet. Dodało 
jej to odwagi. 

 - Co robisz, kiedy kobiety wydają ci rozkazy? - spytała. - 

A może tylko tobie wolno rozkazywać? 

Zmrużył oczy. 
 - O co ci chodzi? Spojrzała na niego spod rzęs. 
 - Zdejmij koszulę. 
 - Teraz? 
 -  Czyż  to  nie  najodpowiedniejszy  moment?  -  zauważyła, 

pociągając  za  jego  rozwiązany  krawat  i  rzucając  go  na 
podłogę. 

Puścił ją gwałtownie, aż się lekko zatoczyła. Obserwowała 

jego ruchy, szybkie, pewne i  niecierpliwe. Rozpiął  wszystkie 
guziki  u  koszuli  i  wyciągnął  ją  ze  spodni.  Położył  ręce  na 
biodrach i spojrzał na nią. 

 - Wystarczy? 
 - Nie - powiedziała wolno. - Jeszcze. 
 -  Nie,  póki  nie  ściągniesz  tego  atłasowego  fatałaszka, 

żebym mógł cię całą zobaczyć. - W jego spojrzeniu było tyle 
namiętności, że ledwo mogła je znieść. - Zrobisz to sama albo 
ja to zrobię. 

 -  Dlaczego  ją  w  ogóle  zdejmować?  -  Igrała  z  ogniem  i 

bardzo  jej  się  to  podobało.  Kochała  go,  czemu  miała  nie 
kochać wszystkich jego niebezpiecznych nastrojów? 

 - Wirginio... - mruknął. Dalej go prowokowała. 
 - Ty pierwszy. Ściągnął spodnie. 
Z jej ust wyrwał się zduszony okrzyk. 

background image

84 

 

 -  Zdaje  się,  że  ujawniłeś  swoje  zamiary  -  powiedziała  w 

końcu zduszonym szeptem. 

 - Teraz ty zrób to samo - powiedział. - Wolno. 
 - Nie należę do tych, którzy psują zabawę. 
 - Więc na co czekasz? 
Posłuchała, jakby była bezwolna. Była wysoka i szczupła, 

ale  teraz  czuła,  że  jej  ciało  jest  gibkie  i  prężne  -  śliczne  i 
spragnione miłości. 

Dopiero kiedy odważyła się spojrzeć na niego, stwierdziła, 

że  wpatruje  się  w  nią  wzrokiem  pełnym  pożądania. 
Wstrzymała oddech, czekając. 

 -  Mój  Boże  -  wyszeptał  w  końcu,  wyciągając  rękę.  To 

wystarczyło.  Wirginia  przestała  odczuwać  niepewność  i 
skrępowanie.  Jego  następne  słowa  rozwiały  ostatnie 
wątpliwości. - Ależ jesteś piękna. 

Znów  porwał  ją  w  ramiona  i  całował  żarliwie,  a  ona  nie 

potrafiła mu się oprzeć, pozbyła się wszelkich hamulców, cala 
oddała  się  Wilderowi.  Ujęła  jego  dłoń  i  pociągnęła  go  w 
kierunku łóżka. 

 - Nie uważasz, że czas skorzystać z tego mebla? 
 -  Najwyższa  pora  -  przyznał,  pośpiesznie  ściągając 

pozostałe  części  garderoby.  Po  chwili  leżał  przy  niej, 
obejmując ją, całując jej piersi wilgotnymi, gorącymi ustami i 
sprawiając, że wiła się z rozkoszy. 

 - Dotknij mnie - szepnął. - Ja też chcę czuć dotyk twych 

rąk. 

Posłuchała  go,  początkowo  jej  pieszczoty  były  nieśmiałe, 

potem bardziej odważne. Kiedy przykrył ją swym ciałem, była 
gotowa. Wszedł w nią i wypełnił ją całą. Nie mogłaby czekać 
ani chwili dłużej. 

Widziała  tęczę za  tęczą, przenosiły ją do krainy, w której 

nigdy  jeszcze  nie  była.  Bojąc  się,  że  spadnie  w  otchłań, 
uchwyciła się ramion Wildera. 

background image

85 

 

Gdzieś  z  oddali  usłyszała  jego  śmiech.  Potem 

znieruchomiał,  jęknął  i  ukrył  twarz  w  zagłębieniu  jej  szyi. 
Czuła na ramieniu jego gorący oddech. Przytuliła się do niego, 
nie  chcąc  wypuścić  z  objęć  mężczyzny,  którego  kochała. 
Poczuła, że całuje ją w ramię. 

 - Byłaś niesamowita. Wiesz o tym? 
Uśmiechnęła  się,  oczy  miała  nadal  zamknięte,  jakby  nie 

chciała opuścić zaczarowanej, tęczowej krainy. 

 - Dziękuję, szefie. 
Odsunął  się,  wystawiając  jej  piersi  i  brzuch  na  podmuch 

chłodnego powietrza. 

 - Nie, kochanie. To ja ci dziękuję. 
 - Dokąd idziesz? 
 -  Zostało  mi  jeszcze  trochę  papierkowej  roboty  -  odparł, 

wkładając  w  ciemnościach  spodnie  i  koszulę.  Pochylił  się  i 
cmoknął ją w lekko rozchylone usta. - Ale ci dziękuję za taki... 
cudowny przerywnik. 

Wirginię zmroziły te słowa. 
 - Rozumiem. 
Wilder wziął buty i skarpetki i podszedł do drzwi. 
 - Wiedziałem, że zrozumiesz. Dobranoc, skarbie. 
Wiedząc,  że  światło  z  korytarza  pada  na  jej  twarz, 

przywołała na twarz uśmiech. To nic, że był sztuczny. Lepsze 
to  niż  zdradzić  się  z  ogromnym  rozczarowaniem,  jakie 
przyniosły  jego  słowa.  Nigdy  się  nie  dowie,  jak  bardzo  ją 
zasmuciły. 

 - Dobranoc, Wilderze. Przyjemnych snów. 

background image

86 

 

ROZDZIAŁ 7 
Wirginia  zwinęła  się  w  kłębek  i  wcisnęła  twarz  w 

poduszkę.  Płakała,  a  nie  chciała,  by  ktokolwiek  się  o  tym 
dowiedział. Przepełniał ją żal, nie tyle do Wildera, ile do losu. 
Kochanek  wziął  tylko  to,  co  mu  tak  chętnie  ofiarowała. 
Najwyraźniej  nie  odwzajemniał  jej  uczucia,  w  przeciwnym 
razie  po  tym,  co  między  nimi  zaszło,  tuliłby  ją  i  szeptał  do 
ucha  wszystkie  te  cudowne,  zachwycające  słowa,  które 
pragnęła  usłyszeć.  Tymczasem  uciekł,  jakby  go  ktoś  gonił. 
Serce miała złamane, a duszę zranioną, i temu właśnie winien 
był  los,  który  sprawił,  że  kochała  bez  wzajemności, 
nieszczęśliwie. 

Wirginia na próżno próbowała zasnąć. Przewracała się na 

łóżku,  pełna  niespokojnych  myśli.  Jak  wszystko  by  się 
potoczyło,  gdyby  zachowała  się  inaczej?  Czy  potrafi  rano 
spojrzeć  mu  w  oczy?  A  może  powinna  natychmiast  odejść? 
Gdzie  znajdzie  równie  luksusowe  warunki  i  atrakcyjne 
zajęcie? Na powrót do restauracji nie miała ochoty. Zresztą, co 
powiedziałaby pani Hunnicut? Nie mogłaby jej zbyć. 

Gdy  nadszedł  świt,  wiedziała  już,  jak  powinna  się 

zachować, by jakoś przeżyć najbliższe trzy i pół miesiąca. Bo 
w  gruncie  rzeczy  nic  się  nie  zmieniło.  Naiwnie  wyobrażała 
sobie,  że  wszystko  się  zmieni,  kiedy  Wilder  weźmie  ją  w 
ramiona, i pojmie, że ją kocha. Widocznie tak się dzieje tylko 
na filmach i w piosenkach o miłości. W życiu jest inaczej. 

Uświadomiła  sobie  teraz,  że  on  nie  ma  pojęcia  o 

uczuciach.  Jest  zbyt  pochłonięty  sobą  i  sprawami  firmy,  by 
cokolwiek spostrzec czy się domyślić. Poczuła ulgę. Wszystko 
zostało po staremu. 

Rano  jak  gdyby  nigdy  nic  może  zejść  na  śniadanie  i  się 

uśmiechać.  Na  pewno  będzie  odczuwała  skrępowanie,  ale 
może  udawać,  że  nic  się  nie  stało.  To  było  najrozsądniejsze 

background image

87 

 

wyjście.  Nikt  się  nie  dowie,  jaka  jest  głupia!  Po  policzkach 
znowu potoczyły się łzy, ale poczuła się trochę lepiej. 

Jej  umiejętności  aktorskie  zostaną  wystawione  na  ciężką 

próbę... 

Wilder  stał  przed  lustrem  i  po  raz  trzeci  próbował 

zawiązać  krawat.  Szło  mu  to  wyjątkowo  opornie.  Pół  nocy 
wyrzucał sobie, że dał się ponieść zmysłom. Wiedział, że nie 
powinien  kochać  się  z  Wirginią.  Był  jej  pracodawcą, 
mieszkała  w  jego  domu,  pomagała  jego  matce.  Doprawdy, 
sytuacja jak z kiepskiego melodramatu. W dodatku uciekł od 
niej jak tchórz, mimo że wieczór był tak cudowny. 

Najwyraźniej  w  obecności  Wirginii,  słodkiej  i  powabnej, 

jednocześnie  uległej  i  czupurnej,  na  przemian  niewinnej  i 
wyzywającej, przestawał być sobą. Mruknął pod nosem jakieś 
przekleństwo  i  ze  złością  szarpnął  krawat.  Zaczął  go 
zawiązywać po raz czwarty. 

Gdyby istniała najmniejsza szansa wymazania tego, co się 

zdarzyło  ostatniej  nocy,  odwrócenia  biegu  wydarzeń...  Ale 
niestety taka możliwość nie wchodzi w rachubę. Pozostaje mu 
zachować się jak na dorosłego i odpowiedzialnego mężczyznę 
przystało  -  ponieść  konsekwencje  swego  postępowania  i 
stawić czoło rzeczywistości, przyznać się do błędu i naprawić 
go.  Wilder  zszedł  do  jadalni.  Promienie  porannego  słońca 
rozświetlały  pokój,  odbijając  się  od  białych  ścian.  Wirginia i 
jego matka właśnie jadły śniadanie. Po raz pierwszy przyszło 
mu do głowy, że chciałby, aby jego matka na tyle wydobrzała, 
by  mogła  wrócić  do  swego  domu.  Zwróciła  się  do  niego  z 
uśmiechem,  nieświadoma  myśli  syna.  Natychmiast  na  jej 
twarzy pojawił się wyraz troski. 

 - Mój Boże, Wilderze! Wyglądasz, jakbyś przez całą noc 

nie zmrużył oka! Dobrze się czujesz? 

Poczuł na sobie wzrok Wirginii, ale nie odważył się na nią 

spojrzeć. 

background image

88 

 

 - Niezbyt - powiedział krótko. - Boli mnie głowa. 
 - Czy to nie dolegliwość, do której mają prawo wyłącznie 

kobiety? - odezwała się cicho Wirginia. 

Czyżby  w  jej  głosie  dźwięczała  drwina?  Przyjrzał  się  jej 

uważnie.  Stanęła  teraz  obok  jego  matki,  w  ręku  trzymała 
kalendarz, w którym zapisywała terminy i polecenia. Tak, na 
jej ustach błąkał się uśmiech, promienny, beztroski, wyraźnie 
adresowany do niego. Trochę się odprężył. 

 - Kobiety mają tylko wyłączność na głośne uskarżanie się 

na ból głowy - odparł zaczepnie. 

 -  Bardzo  mi  przykro,  że  źle  się  pan  czuje  -  stwierdziła 

Wirginia  i  tym  razem  niewątpliwie  dosłyszał  kpinę  w  jej 
głosie.  Zdawała  się  mówić:  Ty  biedny  głupcze.  Żałuj,  że  nie 
jesteś taki dowcipny i bystry jak ja. Ale ja jestem kobietą. 

Rzeczywiście,  głupiec  z  niego!  Gryzł  się  przez  całą  noc, 

że  wykorzystał  biedną,  słodką,  niewinną  Wirginię,  że  nie 
będzie  śmiał  spojrzeć  jej  w  twarz,  a  tymczasem  widzi 
zadowoloną z siebie kobietę, która rozpoczyna kolejny dzień, 
jak  gdyby  nie  przywiązywała  wagi  do  tego,  co  stało  się 
poprzedniego wieczoru. 

Podszedł do kredensu i nalał sobie filiżankę kawy, dodając 

do niej  śmietankę  i  cukier. Na ogół  pił czarną, ale  to  nie był 
zwyczajny ranek. 

 -  Widzę,  że  ty  od  rana  jesteś  w  wyśmienitym  humorze. 

Dobrze się czujesz, jak sądzę? 

 - Cudownie - odparła promiennie. - Gotowa stawić czoło 

nowemu  dniu.  A  pan?  Dobrze  pan  spał?  -  Usiadła  z 
wdziękiem  obok  jego  matki  i  spojrzała  na  niego  pytająco, 
jakby nie miała żadnych trosk. 

 -  Nie.  -  To  wszystko,  co  zamierzał  powiedzieć  na  ten 

temat.  Sięgnął  po  bułkę,  grubo  posmarował  ją  twarożkiem  i 
marmoladą  pomarańczową,  po  czym  ugryzł  ją  z  takim 
apetytem, jakby od dawna nie miał nic w ustach. 

background image

89 

 

 -  Jak  tam  twoje  wczorajsze  spotkanie?  -  spytała  pani 

Hunnicut. 

 -  Spotkanie?  -  Przypomniał  sobie  jedwabistą,  gładką 

skórę Wirginii, jej pełne piersi i krągłe biodra. 

 -  Czy  nie  dlatego  nie  przyszedłeś  na  obiad?  -  nie 

poddawała się matka. 

 -  Tak.  Przepraszam.  -  Wypił  kawę  i  odstawił  filiżankę. 

Nagle stracił apetyt. - Muszę już iść, spóźnię się do pracy. Do 
zobaczenia wieczorem. - Zdecydowanym ruchem podniósł się 
ze swego miejsca. 

 -  Miłego  dnia,  panie  Wilderze  -  powiedziała  Wirginia. 

Spojrzał na nią ukradkiem, ale nie potrafił się zorientować, co 
kryje się pod uprzejmym uśmiechem. 

 - Dziękuję - wymamrotał i pospiesznie opuścił jadalnię. 
W  holu  chwycił  neseser  i  wyszedł  na  podjazd,  gdzie 

powinien czekać samochód z kierowcą. 

Zachowanie  Wirginii  zadziwiło  go.  Spodziewał  się,  że 

urządzi  scenę,  obawiał  się  wyrzutów,  biadolenia  i  łez,  liczył 
się  z  pretensjami.  Nic  takiego  go  nie  spotkało.  Prawdę 
mówiąc, Wirginia sprawiała wrażenie, że jej wcale na nim nie 
zależy.  Czyżby  był  jej  obojętny?  Może  okazał  się  tak 
kiepskim  kochankiem,  że  nie  dbała  o  to,  czy  kiedykolwiek 
znów się zobaczą? Może ostatnia noc nic dla niej nie znaczyła. 

Ta ostatnia myśl wyraźnie go zaniepokoiła. 
Wirginia 

postarała 

się,  by  zajęcia  w  szkole 

gastronomicznej  całkowicie  pochłonęły  jej  uwagę.  Nadszedł 
szczególny dzień - owoc pracy uczniów miał zostać oceniony 
przez specjalną komisję, złożoną po części z nauczycieli, a po 
części  z  ludzi  z  branży,  prowadzących  własne  lokale.  Od 
werdyktu  komisji  wiele  zależało.  Charlie  Feather,  znany 
specjalista  od  potraw  z  południowego  zachodu,  przystanął 
przy stanowisku Wirginii. 

 - Świetnie sobie radzisz. 

background image

90 

 

 -  Dziękuję.  Chciałabym  jak  najwięcej  się  nauczyć,  by  w 

ten sposób zarabiać na życie. 

 -  Uważam  cię  za  swoją  najlepszą  uczennicę.  Czeka  cię 

wspaniała przyszłość, tylko najpierw musisz skończyć szkołę i 
uzyskać dyplom. Wytrwaj, a nie pożałujesz. 

Nauczyciel  nie  był  skory  do  pochwał,  dlatego  też  jego 

uznanie  było  szczególnie  cenne.  Rzuciła  mu  promienny 
uśmiech. 

 - Dziękuję. Żebym tylko nie zawiodła pana nadziei... 
 - Jestem o to spokojny. Już się sprawdziłaś. 
Przeszedł  dalej,  by  zorientować  się,  jak  radzą  sobie 

pozostali,  a  Wirginia  wróciła  do  pracy  nad  wykwintną 
potrawą.  Polała  ją  kilkoma  łyżkami  jasnozielonego  sosu  z 
awokado,  po  czym  ułożyła  z  boku  talerza  plasterki  ananasa. 
Po chwili dołożyła ćwiartkę pomarańczy, jeszcze jedną łyżkę 
sosu  i  postawiła  talerz  obok  innych.  Rozluźniła  się  i  w  tym 
momencie jej myśli poszybowały w kierunku Wildera. 

Od  pamiętnego  poranka  po  pełnym  wrażeń  wieczorze 

minęły  dwa  tygodnie.  Zgodnie  z  postanowieniem  Wirginia 
zachowywała  się  tak, jak gdyby nic się  nie wydarzyło, jakby 
nie  doszło  pomiędzy  nią  a  Wilderem  do  zbliżenia.  Zdawała 
sobie sprawę, że Wilder dał się ponieść nastrojowi chwili, że 
wbrew swojemu usposobieniu zachował się spontanicznie. W 
całej  tej  sytuacji  to  jedno  było  dla  zakochanej  Wirginii 
pocieszające.  Chociaż  oboje  wyczuwali  istniejące  pomiędzy 
nimi zmysłowe napięcie, starali się je ignorować, utrzymując 
poprawne, w miarę przyjacielskie stosunki. Czasem nawet jak 
dawniej przekomarzali się i żartowali... 

Wirginia,  zadowolona  z  efektu  pracy,  czekała  na 

ogłoszenie  wyników.  Powinna  pilnie  zważać  na  to,  co  się 
dzieje  -  konkurencja  była  silna,  a  opinia  szkoły  miała  duże 
znaczenie  przy  zdobyciu  atrakcyjnej  pracy.  Próbowała  się 
skupić, ale jej głowę wciąż zaprzątały myśli o Wilderze. 

background image

91 

 

Podszedł do niej Charlie Feather. 
 - Gratuluję - powiedział z zadowoloną miną. - Znów ci się 

udało. Uczeń dorównał mistrzowi. 

Uśmiechnęła się. 
 - Naprawdę? 
 -  Naprawdę.  Przeszłaś  samą  siebie,  moja  droga.  Jeszcze 

raz gratuluję - powtórzył z naciskiem. 

Uszczęśliwiona i nieco oszołomiona Wirginia zrozumiała, 

że w słowach nauczyciela kryje się jakiś podtekst. Popatrzyła 
uważnie na starszego pana. 

 - Czy ma pan coś szczególnego na myśli? 
 -  A  i  owszem  -  odparł  z  widoczną  satysfakcją.  -  Jeśli 

chcesz  wiedzieć,  to  dwóch  z  naszych  szanownych  jurorów 
prowadzi  renomowane  restauracje  w  Dallas,  i  obaj  wyrazili 
zainteresowanie twoją osobą. 

 - Niemożliwe - szepnęła. - Którzy to? 
 -  Nie  mogę  nic  bliższego  powiedzieć,  póki  sami  się  do 

ciebie  nie  zwrócą.  Nie  wypada  mi  uprzedzać  ich  propozycji. 
To delikatna sprawa, lepiej dmuchać na zimne. - Uśmiechnął 
się.  -  Nie  martw  się,  wszystko  będzie  dobrze,  tylko  słuchaj 
swego nauczyciela. 

Ogarnęło  ją  podniecenie  na  myśl,  że  ma  szansę otrzymać 

pracę w jednej z najlepszych restauracji w Teksasie. Musiało o 
takie  chodzić,  inaczej  Charles  Feather  nie  byłby  taki 
zadowolony z siebie i z niej. Jest na dobrej drodze, by odnieść 
wymarzony sukces. Co więcej, tak się stanie! Czuła to. 

Ze  wszystkimi  szczegółami  przypomniała  sobie  moment, 

kiedy  to  wbrew  zdrowemu  rozsądkowi,  pełna  mieszanych 
uczuć wypowiedziała życzenie, przekonana o magicznej mocy 
lampki.  Pani  Hunnicut  zapewniała,  że  doświadczyła  jej  na 
sobie  i  że  Wirginia  się  nie  zawiedzie.  Wszystko  wskazywało 
na to, że pani Hunnicut miała rację. Przez całą drogę do domu 

background image

92 

 

układała  sobie  w  myślach  listę  rzeczy,  które  kupi  za  swą 
pierwszą wypłatę. 

Po  pierwsze  samochód.  To  sprawa  najważniejsza.  Miała 

już serdecznie dosyć swojego gruchota. Tak, to zdecydowanie 
najpilniejszy zakup. 

Wybierze się do renomowanego, modnego fryzjera. Co za 

frajda  być  uczesanym  przez  fachowca!  Jak  przyjemnie  mieć 
fryzurę  jak  z  żurnala,  w  której  będzie  jej  do  twarzy,  a  nie 
ograniczać się do tego, by włosy nie wpadały jej do oczu! 

I może kupi sobie coś z ubrania. Wprawdzie specjalnie jej 

nie  przeszkadzało,  że  nosi  rzeczy  używane.  Prawdę  mówiąc, 
na  ogół  lubiła  linię  lat  sześćdziesiątych,  ale  nie  zawsze. 
Zdarzały się takie okazje, kiedy chciała wyglądać elegancko i 
wystrzałowo. 

Wirginia  zaparkowała  przed  garażem  ze  zgrzytem  i 

piskiem, którymi stary volkswagen dawał jej do zrozumienia, 
że  należy  mu  się  już  odpoczynek,  i  wyskoczyła  z  wozu, 
ożywiona wspaniałymi perspektywami. 

Sammy, stojący obok drzwi do garażu, uśmiechnął się. 
 - Zdaje się, że miałaś wspaniały dzień. 
 - Tak. Właśnie się dowiedziałam od swojego nauczyciela, 

że  ubiegają  się  o  mnie  dwie,  podkreślam:  dwie  -  uniosła  w 
górę dwa palce - restauracje w Dallas! - Zakręciła się w kółko, 
jakby  z  kimś  tańczyła.  -  To  najlepsza  wiadomość,  odkąd 
podjęłam naukę. 

Kierowca  ujął  ją  za  ręce,  położył  je  sobie  na  ramionach  i 

puścił się z nią w tany. 

 -  Jestem  szczęśliwy,  widząc  twoją  radość  -  powiedział.  - 

Zatańczymy znowu, kiedy ja otrzymam promocję. 

 - Dobrze sobie radzisz? 
 - Niezbyt, ale zdam na pewno. Już moja w tym głowa. 
 - Naturalnie!  Pamiętaj, że trzymam cię  za słowo. Wierzę 

w ciebie! 

background image

93 

 

 - Wielkie dzięki. Nie mam wyjścia, muszę zdać. 
 -  Czy  to  prywatne  przyjęcie,  czy  też  każdy  może  się 

przyłączyć? 

Wirginia i Sammy stanęli jak wryci, słysząc kpiący, lekko 

naganny ton pracodawcy. Wilder stał na skraju podjazdu, ręce 
wsunął  do  kieszeni  smokinga.  Najwyraźniej  wybierał  się  na 
przyjęcie  w  wytwornym  towarzystwie.  Wirginia,  chociaż 
miała  świadomość,  że  nie  robi  niczego  niestosownego, 
zarumieniła  się  aż  po  korzonki  włosów.  Nie  wyrwała  się 
jednak z objęć Sammy'ego, to on cofnął się, opuszczając ręce. 

 -  To  prywatne  przyjęcie,  ale  naturalnie  może  się  pan 

przyłączyć - odparła Wirginia, opanowując zmieszanie. - Kto 
wie,  może  pan  nawet  przydać  tej  imprezie  nieco  splendoru  - 
dorzuciła żartobliwie. Zawahała się, po czym dodała: - Proszę 
pana.  -  Chciała  mu  w  ten  sposób  dać  do  zrozumienia,  że  zna 
swoje  miejsce,  i  dobrze  wie,  że  ona  i  Sammy  są  tylko 
pracownikami,  a  on  ich  szefem.  Miała  również  nadzieję 
przypomnieć Wilderowi, że odnosi się do niej z dystansem od 
pewnego czasu, a ściślej od dwóch tygodni. 

Sammy podszedł do drzwi garażowych i wystukał kod na 

klawiaturze. Drzwi się podniosły i po chwili Sammy zniknął. 

 - Cóż to za okazja? - spytał Wilder. 
 -  Dowiedziałam  się,  że  aż  dwu  właścicieli  znanych 

restauracji zastanawia się, czy mnie nie zatrudnić, i z tego, co 
wiem, są bliscy tej decyzji. 

 - Ciebie? 
 -  Tak!  -  Roześmiała  się.  -  Nie  byłabym  taka 

podekscytowana,  gdyby  chodziło  o  jednego  z  moich 
znajomych szefów kuchni. 

Wilder nawet się nie uśmiechnął. 
 - Kiedy? 
Wirginia wzruszyła ramionami. 

background image

94 

 

 -  Nie  wiem.  Prawdopodobnie  skontaktują  się  ze  mną  w 

ciągu  tygodnia  po  rozdaniu  dyplomów.  -  Przechyliła  głowę  i 
spojrzała na niego. - Mógłby pan okazać więcej radości, że mi 
się powiodło - dodała. 

Uśmiechnął się lekko. 
 - Cieszę się. Oczywiście, że się cieszę. Moim zdaniem, w 

pełni zasłużyłaś na to, by cię zauważono. Prędzej czy później 
należało się tego spodziewać. Mówiąc szczerze, nie sądziłem, 
że tak szybko uda ci się spełnić marzenia. 

 - Na szczęście stało się to prędzej, a nie później, choć na 

pewno nie są to moje jedyne marzenia. - Wirginia otrząsnęła 
się już z zakłopotania. Wrócił radosny nastrój, którego nawet 
Wilder  nie  mógł  zepsuć.  -  W  każdym  razie  początek  został 
zrobiony, a to już coś! 

 - Gratuluję sukcesu. W pełni na niego zasłużyłaś. 
 - 

Dziękuję. 

Jeszcze 

nie 

odbyłam 

rozmów 

kwalifikacyjnych. 

 -  Z  pewnością  się  powiodą.  Za  bardzo  pragniesz  odnieść 

sukces, by nie dopiąć swego. 

Wirginia zaśmiała się lekko. 
 -  Powiedział  pan  to  takim  tonem,  jakby  to  było  coś 

nagannego. Dziwnie to brzmi w pana ustach. 

 -  Nie  miałem  takiego  zamiaru,  przepraszam.  -  Wilder 

ruszył  w  stronę  garażu.  -  Powodzenia.  -  Kiedy  już  stał  koło 
samochodu,  odwrócił  się  i  rzucił  od  niechcenia:  -  Jeśli  nie 
zamierzasz  iść  wcześnie  spać,  moglibyśmy  uczcić  twoje 
zwycięstwo lampką dobrego wina. 

Uśmiechnęła się. 
 - Będzie mi bardzo miło. 
 -  Znakomicie,  a  zatem  do  zobaczenia  koło  dziesiątej  - 

powiedział  wyraźnie  zadowolony  i  wreszcie  nieco  się 
rozchmurzył. Na jego ustach pojawił się nawet cień uśmiechu. 

background image

95 

 

Wirginia  patrzyła  za  odjeżdżającym  samochodem. 

Dopiero gdy zniknął w alei prowadzącej do bramy, pozwoliła 
sobie na głośny okrzyk radości. 

Co za wspaniały dzień! 
Wilderowi  aż  pobielały  palce,  tak  kurczowo  ściskał 

kierownicę. Wziął jeszcze jeden głęboki oddech i zdjął nogę z 
gazu, zwalniając do rozsądnych stu dziesięciu kilometrów na 
godzinę. 

Próbował sobie wmawiać, że przyczyną jego stanu ducha, 

irytacji  i  zdenerwowania  był  jedynie  bardzo  długi  i  ciężki 
dzień.  Dobrze  jednak  wiedział,  że  sprawa  ma  się  zgoła 
odmiennie. 

Kiedy ujrzał  Wirginię w ramionach Sammy'ego, ogarnęła 

go tak silna zazdrość, że przez ułamek sekundy nic nie widział 
ani  nie  słyszał. Zdarzyło  mu  się  to  po  raz  pierwszy  w  życiu. 
Musiał  kilka  razy  głęboko  zaczerpnąć  powietrza,  nim  był  w 
stanie  się  odezwać,  a  i  tak  głos  go  zdradził  -  był  daleki  od 
zwykłej uprzejmości. Stał w milczeniu, kiedy inny mężczyzna 
trzyma  w  ramionach  kobietę,  z  którą  on...  którą  on...  No 
właśnie,  co?  Pragnął  jej?  Pożądał  aż  do  bólu?  Marzył,  by 
znowu się z nią kochać, chociaż wiedział, że nie powinien? 

Uderzył pięścią w kierownicę. 
 - Co tu się dzieje, do jasnej cholery! Kim ona jest, że tak 

mi zalazła za skórę?! 

Po prostu jeszcze jedną kobietą, uspokoił się w duchu, ale 

dobrze  wiedział, że to  nieprawda. Gdyby była  jedną z  wielu, 
nie  zaprzątałby  sobie  nią  głowy.  Rozstałby  się  z  nią  równie 
łatwo  i  prędko  jak  z  pozostałymi.  To,  że  się  kochali,  do 
niczego by go nie zobowiązywało. 

Tymczasem  stało  się  inaczej.  Nie  przestawał  myśleć  o 

Wirginii,  nie  potrafił  zapomnieć  euforii  i  harmonii  ich 
zbliżenia. Pragnął tej kobiety. Chciał ją mieć tylko dla siebie, 
wiedzieć, że należy do niego. 

background image

96 

 

To  zwykłe pożądanie, powiedział sobie. Zgoda, może nie 

takie  zwykłe,  bo  do  tego  stopnia  gwałtowne  i  dojmujące,  że 
nie pozwalało o sobie zapomnieć. Ale na pewno nie miłość. 

Skąd  ta  pewność?  Polubił  i  zaakceptował  Wirginię, 

Podobały  mu  się  jej  zadziorność  i  upór  w  dążeniu  do  celu, 
fakt, że była uczciwa, miała własne zdanie i łatwo nie dawała 
zbić  się z  tropu. Była zarazem słodka i  mądra, a jej  uśmiech 
go zniewalał. Wiedział, że jej pragnie od chwili, kiedy ujrzał 
ten uśmiech. Zdusił to pragnienie w zarodku, ale na niewiele 
to  się  zdało.  Wystarczył  jeden  impuls,  a  nie  oparł  się  chęci 
wzięcia jej w ramiona. 

Czy  naprawdę  nie  zrozumiała,  że  dane  im  było  przeżyć 

coś  nadzwyczajnego,  niezwykłego,  o  co  nie  tak  łatwo 
pomiędzy kobietą a mężczyzną?  Czy musi jej tłumaczyć, jak 
bardzo  do  siebie  pasują?  Tak  bardzo,  że  aż  boi  się  o  tym 
myśleć? 

Wydaje się, że Wirginia nawet nie domyśla się stanu jego 

ducha, nie ma pojęcia o rozterkach. Musi odbyć z nią poważną 
rozmowę, wszystko jej wytłumaczyć. A potem będzie ją mógł 
mieć tylko dla siebie. 

 -  Oto  szampan,  którym  chciałbym  uczcić  twój  sukces  - 

powiedział cicho Wilder, ale Wirginia usłyszała każde słowo. 
Wyjrzała przez balustradę, by spojrzeć na niego, stojącego na 
swym  balkonie  w  blasku  księżyca.  Wciąż  był  w  smokingu, 
muszkę  miał  rozwiązaną,  w  jednym  ręku  trzymał  butelkę,  w 
drugim dwa kieliszki. 

 -  Przynieś  go  tu  -  szepnęła.  -  Chociaż  wystarczyłoby 

piwo. 

 - Nie ma mowy. - Uśmiechnął się. - Jak świętować, to na 

całego. 

 - W takim razie przynieś go tu - powtórzyła. 

background image

97 

 

Z radości, że dotrzymał słowa i nie zapomniał o obietnicy, 

zaszumiało  jej  w  głowie,  jakby  już  wypiła  kilka  kieliszków 
szampana. 

Po chwili zjawił się Wilder, niosąc butelkę i kieliszki. 
 -  Dobry  wieczór.  Czy  zdążyłaś  już  wznieść  toast  za 

własną pomyślność? - spytał. 

 -  Po  obiedzie  wypiłyśmy  po  dodatkowej  lampce  wina  z 

twoją matką, która szczerze mi gratulowała. 

 - A z Sammym? 
 - Z Sammym? Nie bardzo rozumiem, o co... 
 -  Czy  z  nim  też  wychyliłaś  kieliszek  za  dalsze 

powodzenie? 

 - Nie, ale wydaje mi się, że to nie powinno cię obchodzić. 

A może się mylę? 

 - Owszem, mylisz się. Ach, tak. 
Oto pan  i  władca upomina się  o swoje  prawa, pomyślała. 

Tyle że  nie  upoważniła go do tego, by taktował  ją jak  swoją 
własność.  Okoliczności  również  go  nie  usprawiedliwiały. 
Niemal  uciekł  z  jej  sypialni  i  nie  pojawił  się  w  niej  aż  do 
dzisiejszego  wieczora;  traktował  ją  oficjalnie,  z  dystansem, 
jakby  do  niczego  pomiędzy  nimi  nie  doszło;  nie  interesował 
się dotąd, co ona porabia, jak się czuje; nie opowiadał jej się z 
tego, co sam robi. A teraz próbuje jej dyktować, jak powinna 
postępować i z kim się zadawać?! 

Zesztywniała. 
 -  Dlaczego  chciałeś  cieszyć  się  ze  mną  pomyślnymi  dla 

mnie wieściami? 

 -  Ponieważ  się  kochaliśmy.  Ponieważ  muszę  ci  wyjaśnić 

co nieco i postawić jasno sprawę, jeśli to ma trwać. 

Z uwagą i skupieniem manipulował przy korku. 
 - Trwać? Co ma trwać? Korek wyleciał z hukiem. 

background image

98 

 

'  -  Nie  udawaj,  Wirginio,  że  nie  wiesz,  o  czym  mówię.  - 

Nalał  szampana,  nie  odrywając  wzroku  od  kieliszków.  - 
Próbuję jedynie ci uświadomić, że staliśmy się sobie bliscy. 

 - Zabawne usłyszeć to od kogoś, kto się z tobą kochał, a 

potem  uciekł  i  przez  dwa  tygodnie  ani  na  ten  temat  nie 
rozmawiał, ani nawet nie próbował się do ciebie zbliżyć. 

Wręczył  jej  kieliszek,  potem  wziął  swój.  Z  pozoru 

zachowywał  się  swobodnie  i  naturalnie,  jak  zazwyczaj. 
Spojrzenie, jakim obrzucił Wirginię, było jednak niespokojne. 

 - A więc doszłaś do wniosku, że to była tylko przygoda. 
 -  Przecież  nie  wróciłeś.  Ponadto  demonstrowałeś 

obojętność,  jakby  ci  na  mnie  kompletnie  nie  zależało, 
traktowałeś  jak  każdego  innego  pracownika,  jak...  chociażby 
Sammy'ego. 

Wilder zesztywniał. 
 - Co mi przypomina o moim wcześniejszym pytaniu. Co z 

Sammym? 

Spojrzała Wilderowi prosto w oczy i powiedziała z mocą: 
 - Nie masz prawa wypytywać mnie o moje życie osobiste, 

tak samo jak ja ciebie o twoje. 

 -  Ach,  tak.  -  Oparł  się  o  balustradę.  -  Wiesz,  jak  zranić 

mężczyznę. 

Sączyła  szampana,  żałując  tej  rozmowy.  I  tak  nie 

odważyła się zapytać o to, co ją naprawdę interesowało: gdzie 
i z kim spędzał wieczory od dwóch tygodni, od czasu gdy po 
raz pierwszy i ostatni byli razem. 

 - Prawda boli, czyż nie? 
Nie odpowiedział. Zewsząd dobiegały odgłosy wieczoru - 

świerszcze cykały, czasem huknęła sowa, strumień wygrywał 
własną melodię na kamieniach, ale oni milczeli. 

W końcu Wilder odezwał się pierwszy. 
 -  Zostałem  cichym  wspólnikiem  w  nowym  klubie.  Dziś 

wieczorem odbyło się uroczyste otwarcie. 

background image

99 

 

Znów pociągnęła łyk. Jej kieliszek był prawie pusty. 
 - Musiało być miło. 
 - Poszedłem sam. 
Zrobiło się jej lekko na duszy. 
 -  Nie  widziałam  Sammy'ego  od  chwili  twego  wyjazdu. 

Prawdę  mówiąc,  dzisiaj  spotkałam  go  po  raz  pierwszy  od 
trzech dni, kiedy to zawiózł twoją matkę do lekarza. 

Poweselał. 
 -  Czy  możemy  zacząć  od  nowa?  Ogarnęła  ją 

niewysłowiona radość. 

 -  Niczego  bardziej  nie  pragnę  -  odważyła  się  wyznać. 

Westchnął, potem spojrzał na nią z ogniem w oczach. 

 - Wirginio, chcę, żebyś mnie objęła. Pragnę cię tulić i  w 

twoich ramionach zapomnieć o całym świecie. 

Ostrożnie  postawiła  swój  kieliszek  na  balustradzie  i 

odwróciła  się  do  niego.  Zebrała  całą  odwagę  i  zadała  mu 
pytanie, które dręczyło ją od początku: 

 - Wilderze, czy masz jeszcze kogoś? 
 - Nie. Odkąd się pojawiłaś w moim życiu, nie ma nikogo 

poza tobą. - Dotknął jej policzka, potem przesunął dłoń na jej 
szyję; poczuł pod palcem nierówne bicie pulsu. - A ty? 

 -  Nie  było  nikogo  od  bardzo  dawna.  Na  długo,  nim 

przeniosłam się do Austin - powiedziała cicho, przytulając się 
do jego szerokiej piersi. Objęła go w pasie. - Potem pojawiłeś 
się ty. 

 - A teraz? 
Wiedziała,  o  co  chodzi.  Szukał  potwierdzenia,  że 

Sammy'ego  i  ją  nic  nie  łączy.  Widać  było,  że  zależy  mu  na 
niej bardziej, niż to okazuje. 

 - Nadal nie ma nikogo poza tobą. 
Odstawił  kieliszek  i  wziął  ją  w  ramiona  z  westchnieniem 

zadowolenia. 

background image

100 

 

 - Teraz, kiedy wyjaśniliśmy sobie wszystko, czy dasz się 

namówić na upojną noc we dwoje? 

 - Nie jestem pewna. - Przechyliła głowę. - Jutro rano będę 

potrzebna  swemu  szefowi.  Nie  moglibyśmy  poprzestać  na 
połowie upojnej nocy we dwoje? 

 - Powiedz swemu szefowi, żeby się wypchał. Masz prawo 

do życia osobistego. 

Uśmiechnęła się do niego. 
 -  Zrobię  to.  Ale  jeśli  mnie  wyrzuci,  znajdziesz  się  w 

tarapatach. 

 -  Zaryzykuję  -  powiedział  Wilder,  zanim  ją  pocałował. 

Wirginia  znalazła  się  tam,  gdzie  tak  bardzo  chciała  być  -  w 
ramionach  Wildera.  Pragnęła  tylko,  by  kochał  ją  równie 
mocno jak ona jego. 

Może z czasem... 
Na  razie  jej  pragnął,  a  to  nie  to  samo.  Nie  należy  mylić 

pożądania z miłością, wynikają z tego same nieporozumienia 
lub rozczarowania. Ona go kocha, a on jest na dobrej drodze i 
może  z  czasem...  Zakazała  sobie  myśleć  i  całkowicie  oddała 
się we władanie zmysłów. 

background image

101 

 

ROZDZIAŁ 8 
Tym  razem  Wilder  nie  zostawił  Wirginii  samej  -  tulił  ją 

długo i czule, mówił, jaka jest cudowna, jak wspaniale jest się 
z  nią kochać,  zapewniał, że wyjątkowo do siebie pasują.  Nie 
było to wprawdzie to samo, co wyznanie, że darzy ją miłością, 
ale  na  początek  dobre  i  to.  Przytuliła  twarz  do  jego  piersi, 
porośniętej  delikatnymi  włoskami.  Wilder  jeszcze  mocniej  ją 
przygarnął. 

 - Jesteś niezwykła - szepnął. 
 - Dziękuję - powiedziała, chociaż najchętniej wyrzuciłaby 

z siebie całą prawdę: że nagłe i wbrew zdrowemu rozsądkowi 
zakochała się w nim, że zdaje sobie sprawę, iż przynależą do 
dwóch różnych światów i ta miłość nie ma przyszłości, ale nic 
nie może poradzić na swoje uczucie. Oczywiście zachowała to 
wyznanie dla siebie i ograniczyła się do stwierdzenia: - Ty też 
jesteś nietuzinkowym mężczyzną. 

 - Naprawdę? Dlaczego? Pocałowała go czule w pierś. 
 -  Ilu  znasz  mężczyzn,  którzy  założyli  firmę,  zaczynając 

prawie od zera i tak szybko osiągnęli sukces? - spytała. 

 - Setki. 
 -  Teraz  rozumiesz?  -  Znów  wtuliła  twarz  w  jego  pierś.  - 

W  Stanach  Zjednoczonych  mieszkają  miliony  ludzi,  co  roku 
powstają  tysiące  nowych  przedsiębiorstw.  Tylko  kilkaset 
utrzymuje  się  przez  rok,  znacznie  mniej  działa  dłużej.  Tobie 
się udało. 

Roześmiał się głośno. 
 -  Jesteś  cudowna  -  orzekł.  -  Przypomnij  mi,  żebym 

porozmawiał  z  tobą  przed  spotkaniem  zarządu,  łatwiej 
przyjdzie mi stawić mu czoło. 

 -  Dobrze  -  powiedziała  i  choć  próbowała  się 

powstrzymać, ziewnęła. 

 - Biedactwo. Zmęczyłem cię. Spij. Porozmawiamy jutro. 

background image

102 

 

 -  Kiedy  znów  cię  zobaczę?  -  odważyła  się  spytać, 

pragnąc,  by  nie  musiała  czekać  dwa  tygodnie  na  następne 
spotkanie. 

 -  Jutro  wieczorem.  -  Pocałował  ją  w  czubek  głowy.  - 

Chyba nie sądzisz, że mi się tak łatwo wymkniesz, co? 

 - Mam nadzieję, że nie - przyznała szczerze Wirginia. 
W  uścisku  silnych  ramion  Wildera  czuła  się  cudownie, 

jakby  właśnie  na  niego  czekała  całe  życie.  Jej  kobiecość 
zyskała  akceptację  i  spełnienie,  to  było  bardzo 
satysfakcjonujące.  No  i  ma  władzę  nad  tym  wyjątkowym 
mężczyzną.  Przynajmniej  na  razie.  Co  będzie  później,  nie 
wiadomo. 

 -  Zobaczymy  się  na  śniadaniu  -  powiedział  i  odsunął  się 

od  niej.  Wirginia  wyczuwała,  że  robi  to  niechętnie,  i 
zastanawiała  się,  dlaczego  ją  zostawia,  skoro  tego  nie  chce. 
Zabrakło jej śmiałości, by o to spytać. 

Pochylił się i pocałował jej rozchylone usta. 
 - Zobaczymy się na śniadaniu - powtórzył. - Spij dobrze. 

Wirginia zebrała się na odwagę. 

 - Rzeczywiście musisz już iść? 
 - Tak. Jutro z samego rana prowadzę zebranie zarządu. 
Sprawy,  które  będziemy  omawiać,  są  bardzo  ważne. 

Naprawdę muszę jeszcze zajrzeć do dokumentów. 

Pocieszające było to, że tym razem Wilder nie uciekał od 

niej.  Rozumiała,  że  rzeczywiście  musi  popracować.  Co 
oczywiście  nie  oznaczało,  że  Wirginia  chętnie  się  z  nim 
rozstawała. 

 - Czy mogę ci jakoś pomóc? 
 -  Nie  teraz.  Może  następnym  razem.  A  więc  będzie 

następny raz. 

 -  Wiesz,  gdzie  mnie  szukać,  jeśli  zmienisz  zdanie  - 

powiedziała. 

background image

103 

 

Roześmiał  się  cicho,  zmysłowo,  a  po  chwili  już  go  nie 

było. 

Wirginia  leżała,  marząc  o  tym,  jak  by  to  było  cudownie, 

gdyby Wilder odwzajemniał jej miłość, a nie tylko pożądał jej 
ciała. Ona go szanowała i podziwiała, widziała się u jego boku 
w przyszłości, jednym słowem - kochała Wildera. Była o tym 
przekonana.  Co  jej  po  tym,  skoro  nie  wiadomo,  czy  on  ją 
kiedykolwiek  pokocha?  A  jeśli  mu  się  znudzi?  Tyle 
atrakcyjnych,  godnych  go  kobiet  krąży  wokół  niego,  zarzuca 
na niego sieci... 

Lampa,  magiczna  lampa  -  oto  sposób  na  twoje  kłopoty, 

dziewczyno.  Czyżbyś  o  niej  zapomniała?  Przecież  już  jedno 
twoje  życzenie  spełniła,  sama  się  o  tym  przekonałaś. 
Wyskoczyła z łóżka i otworzyła garderobę, po czym ostrożnie 
wyjęte z pudełka starą lampę. Rękami drżącymi z podniecenia 
zapaliła knot i wypowiedziała drugie życzenie. 

 - Proszę, spraw, by pokochał mnie mężczyzna, którego ja 

kocham  -  powiedziała,  dobitnie  akcentując  każde  słowo.  - 
Chodzi mi o to, by żyć szczęśliwie z mężczyzną, który mnie 
kocha  i  zawsze  chce  być  ze  mną  -  dodała,  pomna  pouczenia 
pani  Hunnicut,  by  życzenie  było  jasno  i  wyraźnie 
sprecyzowane. 

Zgasiła lampę, ostrożnie włożyła ją do pudełka i odstawiła 

na miejsce. Usypiała z lżejszym sercem, przekonana, że dobre 
duchy jej nie zawiodą i postarają się, by życzenie się spełniło. 

Dopiero 

nazajutrz 

rano 

uświadomiła 

sobie,  jak 

nierozważnie postąpiła, wypowiadając pod wpływem impulsu 
życzenie.  Oto  nie  wymieniła  imienia  Wildera.  Popełniła 
poważny błąd. Powinna poprosić, by to Wilder, a nie kto inny, 
pokochał  ją  tak  mocno  i  trwale  jak  ona  jego.  Pani  Hunnicut 
uprzedzała  przecież,  że  niezwykle  istotny  jest  sposób 
sformułowania  życzenia  -  nie  powinien  pozostawiać  pola  dla 
domysłów.  Czy  to  znaczy,  że  powinna  jeszcze  raz 

background image

104 

 

wypowiedzieć  życzenie,  tym  razem  niczego  istotnego  nie 
pomijając? 

Coś 

ją  przed  tym  powstrzymało.  Musi  zaufać 

czarodziejskiej  lampie.  Pani  Hunnicut  napominała,  że  lampa 
zachowuje  swą  moc  tylko  wtedy,  gdy  się  w  nią  wierzy. 
Wirginia  postanowiła  zaczekać  i  przekonać  się,  czy  i  tym 
razem  lampa  jej  nie  zawiedzie.  Jej  pierwsze  życzenie  już  się 
przecież spełniło. 

Wilder  był  w  znakomitym  nastroju  -  ostatnio  tryskał 

energią i dobrym humorem, wszystko szło mu jak z płatka. Po 
pracy  pędził  do  domu  jak  na  skrzydłach.  Upłynął  miesiąc, 
odkąd  wszystko  sobie  z  Wirginią  wyjaśnili.  Ich  związek  stał 
się faktem. Spotykali się regularnie i niepostrzeżenie Wirginia 
wrosła w jego życie. Nie potrafił sobie wyobrazić, że mogłoby 
jej zabraknąć w jego domu. 

Oczywiście,  powtarzał  sobie,  nie  jest  przywiązany  do 

Wirginii  bardziej  niż  do  kobiet,  które  napotkał  na  swojej 
drodze, i zdawało mu się, że nie odsłonił się przed nią bardziej 
niż  przed  innymi.  Co  prawda,  tuląc  ją  w  ramionach  po 
upojnych  chwilach,  które  im  było  dane  wspólnie  przeżywać, 
opowiadał  jej  o  wszystkim,  co  go  spotkało  -  zarówno  o 
kłopotach,  jak  i  zabawnych  wydarzeniach.  Słuchała  i  śmiała 
się, czasem robiła jakąś uwagę, na ogół celną. 

Ona  z  kolei  mówiła  mu  o  zajęciach  w  szkole 

gastronomicznej.  Opowiadała  zabawne  historyjki  i  opisywała 
ludzi, których nigdy nie widział na oczy, ale którzy dzięki jej 
opowieściom  stali  się  postaciami  z  krwi  i  kości, 
wzbudzającymi jego żywe zainteresowanie. 

Tak,  był  zadowolony  z  życia  i  roli,  jaką  grała  w  nim 

Wirginia. Doceniał pracowitość i staranność, z jaką zajmowała 
się powierzonymi jej zadaniami. Matka wyraźnie przywiązała 
się  do  Wirginii,  polubiła  jej  szczerość,  bezpretensjonalność  i 
radość życia, ceniła upór w dążeniu do celu. Była szczęśliwa, 

background image

105 

 

że  ma  kogoś,  kto  zdjął  jej  z  barków  uciążliwe  codzienne 
sprawy. 

Wychodząc, skinął na pożegnanie recepcjonistce i wolnym 

krokiem  ruszył  na  parking,  do  miejsca  zarezerwowanego  dla 
jego  samochodu.  Prowadził  dziś  sam,  po  drodze  zamierzał 
bowiem  wpaść  do  klubu  i  porozmawiać  ze  znajomym 
senatorem z Dallas. Potem pojedzie prosto do domu. Na myśl 
o czekającej na niego Wirginii mocniej nacisnął pedał gazu. 

 -  Gdzie  jest  Wirginia?  -  spytał  poirytowany  Wilder, 

starając się, by nie zabrzmiało to zbyt obcesowo. 

Pani Hunnicut zrobiła zdziwioną minę. 
 -  Nie  mam  pojęcia,  mój  drogi.  Wirginia  nie  musi  mi  się 

opowiadać z tego, co robi, kiedy ma wolne. A ja nie pytam. - 
Spojrzała  na  ponurą  twarz  syna.  -  A  czemu  ty  się  tym 
interesujesz? 

 -  Mieliśmy  porozmawiać  o  kilku  spotkaniach,  które 

zaplanowałem na ten tydzień - odpowiedział Wilder, pilnując, 
by  matka  nie  zorientowała  się,  jak  bardzo  jest  zły  i 
rozczarowany.  Musiał  zobaczyć  Wirginię,  i  to  natychmiast. 
Czekał cały dzień na to, by ujrzeć radość w jej oczach i ciepły 
uśmiech,  nasycić  się  jej  widokiem  i  obecnością.  Specjalnie 
skrócił  spotkanie,  wcześniej  wrócił  do  domu,  a  jej  nie  ma. 
Powinna  tu  być,  powinna  na  niego  czekać,  a  przynajmniej 
zostawić jakąś wiadomość! 

 - Przekaż to mnie, a przypilnuję, by zapisała wszystko w 

terminarzu. 

 -  W  porządku,  mamo.  Zaczekam.  -  Nalał  dwa  kieliszki 

wina i bez słowa jeden podał matce. 

 - Przepraszam, że poruszam ten temat, ale chyba.,. chyba 

nie myślisz poważnie o Wirginii, mój drogi? Wiesz, że nie jest 
taka  jak  kobiety,  z  którymi  zwykle  się  spotykasz.  -  Matka 
spojrzała  na  niego  uważnie.  Czytała,  kiedy  wszedł,  książka 

background image

106 

 

leżała  na  jej  kolanach  okładką  do  góry.  Widział,  że  to  jakiś 
romans. 

 - Co konkretnie masz na myśli? - spytał. 
Pani  Hunnicut  nie  odpowiedziała,  jakby  nie  dosłyszała 

pytania. Ciągnęła swą myśl: 

 -  Jest  odważna  i  pełna  energii,  inteligentna  i  ambitna  -  a 

jej celem nie jest usidlenie cię i małżeństwo. Ona nie zamierza 
żyć na czyjś rachunek, ma własne plany i marzenia, a sukces 
chce zawdzięczać sobie. 

Wilder  słuchał  w  milczeniu,  po  czym,  wskazując  na 

książkę, powiedział: 

 - Jeśli wolno mi zwrócić ci uwagę, to pochłaniasz za dużo 

tych  czytadeł,  mamo.  Otaczający  cię  ludzie  to  nie  postaci  z 
kart  romansu.  Coś  mi  się  zdaje,  że  dajesz  się  ponosić 
wyobraźni.  A  co  do  przymiotów  Wirginii,  to  choć  trochę 
przesadzasz, generalnie zgadzam się z twoją oceną. 

 - To dobrze, mój drogi. 
 -  Znam  cię,  mamo.  Przedstawiasz  mi  jakąś  ślicznotkę  i 

masz  nadzieję,  że  połknę  przynętę.  Nie  spoczniesz,  póki  nie 
ujrzysz mnie na ślubnym kobiercu. 

 -  Wiesz  co,  Wilderze,  dochodzę  do  wniosku,  że  to  ty 

przesadzasz - powiedziała pani Hunnicut z przekąsem. 

Zignorował jej uwagę. 
 -  Nie  pozwolisz,  żebym  znalazł  sobie  kobietę,  która 

będzie mi odpowiadać, wolisz narzucić mi taką, która podoba 
się tobie. Tylko że to nie doprowadzi do niczego dobrego. 

 -  Przynajmniej  próbuję,  a  mam  dobre  intencje.  Czas 

pomyśleć  o  założeniu  rodziny,  życie  nie  może  koncentrować 
się tylko wokół kariery i konta w banku. Pragnę, by mój syn 
zaznał szczęścia. Czy to naganne? 

 - A konkretnie, czego ode mnie oczekujesz? 
 - Chcę, żebyś znalazł sobie kobietę, której będzie na tobie 

zależało,  i  sam  ją  pokochał.  Z  moich  obserwacji  wynika,  że 

background image

107 

 

jesteś  skłonny  zaakceptować  tylko  taką,  która  bez  protestu 
zgodzi  się  na  twoje  warunki,  nie  będzie  ingerować  w  twoje 
zajęcia, pozwoli ci przesiadywać w firmie, słowem, jak to się 
mówi, weźmie cię z dobrodziejstwem inwentarza. 

 - Idealna żona  -  stwierdził,  wiedząc, że  matkę  zirytują te 

słowa. 

 - 

Powiedz 

mi 

prawdę, 

synu 

powiedziała 

nadspodziewanie łagodnie. - Co tak naprawdę sądzisz o naszej 
Wirginii? 

Wilder  stał  się  czujny.  Obrzucił  matkę  badawczym 

spojrzeniem,  ponieważ  doskonale  zdawał  sobie  sprawę,  że 
starsza  pani  potrafi  manipulować  ludźmi,  a  co  do  niego  ma 
określone plany. 

 -  Zgadzam  się  z  tobą,  mamo.  Uważam,  że  „nasza 

Wirginia"  jest  ładną,  kompetentną,  inteligentną  i  ambitną 
młodą  kobietą.  Jestem  zadowolony,  że  ją  zatrudniliśmy,  i 
cieszę  się,  że  zostanie  z  nami  jeszcze  przez  miesiąc  czy  coś 
koło  tego  -  odparł  pojednawczym  tonem.  -  Czy  to  chciałaś 
usłyszeć? 

 -  Niezupełnie  - odrzekła  niezbyt  zadowolona.  -  Nie  będę 

cię  dłużej  zatrzymywać,  synu.  Wracam  do  swojej  lektury.  - 
Spojrzała  na  niego  z  nadzieją.  -  Chyba  że  masz  ochotę  na 
partyjkę remika? Po cencie za punkt? 

 - Nie dzisiaj, mamo. Może kiedy indziej. 
Odstawił  swój  kieliszek  i  skierował  się  do  sypialni,  nie 

mogąc  uwolnić  się  od  niepokoju  i  rozdrażnienia.  Zdjął 
garnitur,  wciągnął  znoszone  szorty  i  sandały  i  zbiegł  na  dół, 
do  patia,  pokonując  po  dwa  stopnie  naraz.  Musiał  się 
przewietrzyć,  popatrzeć  na  otaczającą  przyrodę,  która 
nieodmiennie wprawiała go w podziw, pozwalała zapomnieć o 
problemach, koiła nerwy. 

W chwilę później brodził w lodowatym strumieniu. Często 

tu przychodził, odkąd zamieszkał w swoim domu, rozkoszując 

background image

108 

 

się  ciszą,  przerywaną  tylko  głosami  ptaków  i  pluskiem 
strumienia.  Jak  zwykle  nastrój  mu  się  poprawił,  pozbył  się 
wszystkich  natrętnych  myśli  poza  jedną:  gdzie,  do  cholery, 
podziewa się Wirginia Gallagher? 

Niespodziewanie  naszła  go  ochota,  by  zajrzeć  do  jaskini, 

którą jego rodzice tyle razy odwiedzali. Stanowiła nieodłączne 
tło opowieści ojca o małej glinianej lampce, która była mu tak 
droga.  Podczas  pobytu  w  college'u  Wilder  zobaczył  podobną 
lampkę na wystawie sztuki greckiej. Kiedy wspomniał o tym 
ojcu, starszy pan zrobił oko i powiedział, że słyszał, iż ponoć 
dotarły w te strony również inne ludy i czy to nie cudowne, że 
Grecy  nauczyli  mieszkańców  Ameryki  Północnej  tego  i 
owego.  Od  tamtej  pory  Wilder  traktował  opowieść  o 
magicznej  lampie  z  przymrużeniem  oka.  Podejrzewał  nawet, 
że  ojciec  mógł  podrzucić  lampkę  do  jaskini,  by  zrobić  żonie 
niezwykły prezent. 

Tak  czy  inaczej,  głęboka  wiara  pani  Hunnicut  w  moc 

lampy  nigdy  się  nie  zachwiała.  I  chociaż  mogło  się  to 
wydawać  dziwne,  po  ataku  serca  ojciec  zaczął  podzielać 
przekonanie  swej  żony.  Czyżby  zapomniał,  że  to  „cudowne 
znalezisko" po prostu kupił w sklepie? A może ojcu potrzebna 
była świadomość, że istnieje jeszcze jakaś dodatkowa szansa, 
zapasowe wyjście? Ta myśl zaskoczyła Wildera. Nigdy dotąd 
nie przyszło mu to do głowy. 

Skalista 

ścieżka  porośnięta  po  bokach  niskimi, 

kolczastymi  krzakami  pięła  się  w  górę  zbocza.  Wilder 
przystanął  i  wpatrywał  się  w  płytką  jaskinię,  w  której  jego 
ojciec rzekomo znalazł zaczarowaną lampę. Nie był tu od lat. 

Ogarnął 

go  dziwny  niepokój,  ale  przypisał  to 

przepracowaniu  i  rozdrażnieniu,  w  jakie  wprawiła  go 
nieobecność  Wirginii.  Powinna  być  w  domu,  skoro 
spodziewał  się  ją  zastać.  Przywykł  do  tego,  że  to  jego 
partnerki o niego zabiegają, czekają cierpliwie, przypominają 

background image

109 

 

mu  o  terminach  spotkań,  zjawiają  się  nie  zapowiedziane  czy 
wręcz nękają go telefonami. Fakt, taki stan rzeczy szybko go 
nużył,  ale  z  drugiej  strony  o  ile  łatwiej  być  z  kobietą,  która 
dostosowuje się do planów, potrzeb i pragnień mężczyzny. 

Tyle  tylko,  że  takie  kobiety  nie  rozpalały  go  w  takim 

stopniu  jak  Wirginia.  Od  pamiętnego  wieczoru,  podczas 
którego po raz drugi się kochali, to ona ustalała reguły gry, a 
on musiał się do nich dostosować, czy tego chciał, czy nie. W 
hierarchii  ustalonej  przez  Wirginię  jej  obowiązki,  zarówno  w 
domu, jak i w szkole, znalazły się na pierwszym miejscu, nie 
przestała  realizować  swoich  planów  i  nie  czyniła  żadnych 
aluzji  do  przyszłości  ich  związku.  Zresztą,  trudno  mówić  o 
jakimś  związku  -  spotykali  się  tylko  wtedy,  gdy  ona  miała 
czas. 

Wspiął  się  na  urwisko,  stawiając  pewnie  nogi  na 

kamiennych stopniach, które pokonywał już tyle razy. Był  tu 
wielokrotnie  z  ojcem.  Zaszywali  się  w  jaskini  i  prowadzili 
długie i szczere rozmowy. Nie było tematu, nie było sprawy, 
której  nie  mogliby  tu  omówić  i  przeanalizować.  Dzięki  ojcu 
Wilder  wiele  się  nauczył,  na  przykład,  jak  formułować 
problemy,  a  potem  logicznie  je  roztrząsać,  by  dojść  do 
satysfakcjonującego  wniosku;  jak  dyskutować,  przedstawiać 
swoje  racje,  przekonać  do  nich  rozmówcę.  Wilder  otrzymał 
staranne  wykształcenie  i  został  w  pełni  przygotowany  przez 
uczelnię  do  pracy  menedżera,  ale  dopiero  po  latach 
uświadomił  sobie,  jak  wiele  zawdzięcza  ojcu.  Trudno  było 
przecenić to, czego się od niego nauczył. 

Wilder  usiadł  na  płaskim,  szerokim  kamieniu  tuż  przed 

skalnym  występem  i  rozejrzał  się  wokół.  To  był  naprawdę 
piękny  zakątek.  Z  prawej  strony  widział  okazały,  elegancki 
dom, który kazał zbudować w tym miejscu dziesięć lat temu, 
kiedy  otrzymał  od  ojca  ten  kawałek  ziemi.  Było  to  idealne 

background image

110 

 

miejsce  do  założenia  gniazda  i  chowania  nawet  gromadki 
dzieci. 

Ale jeszcze nie teraz. 
Teraz taka wizja napawała go przerażeniem. 
Był  jedynakiem  i  marzył  o  braciach  i  siostrach.  Jego 

rodzice  też  chcieli  mieć  więcej  dzieci,  ale  nie  było  im  dane. 
Ani  ojciec,  ani  matka  nigdy  nie  poruszali  tego  tematu  w 
rozmowach  z  Wilderem,  a  on  swoje  marzenia  zachował  dla 
siebie i gdy dorósł, obiecał sobie, że kiedyś po jego własnym 
domu będzie biegać kilkoro dzieci. Kiedyś... 

Z  zamyślenia  wyrwał  go  chrzęst  osuwających  się 

kamyków.  Najwyraźniej  ktoś  postanowił  zakłócić  jego 
samotność.  Odwrócił  głowę  i  zobaczył  Wirginię,  ubraną  w 
jaskrawozielone  szorty  i  czarną,  odsłaniającą  talię  koszulkę. 
Znajdowała  się  jeszcze  w  pewnej  odległości,  ale  już 
uśmiechała się promiennie. 

 - Dobry wieczór! - zawołała, podchodząc do niego. - Nie 

mogłam się oprzeć, by nie przyjść za tobą. Mam nadzieję, że 
nie przeszkadzam? - spytała, przyglądając mu się badawczo. - 
Jeśli chcesz być sam, powiedz. Zrozumiem. Mogę obejrzeć tę 
jaskinię kiedy indziej. 

Na  jej  widok  Wildera  ogarnęła  niewysłowiona  ulga. 

Zatem  nie  była  z  innym,  nigdzie  nie  wyjechała.  Wstał  i 
wyciągnął rękę. 

 -  Skoro  już  tu  jesteś  -  powiedział,  zanim  sobie 

uświadomił,  jak  niegrzecznie  musiało  to  zabrzmieć.  Nie 
chciał, żeby się domyśliła, jak bardzo cieszy go jej obecność. 
Osłodził te nieco szorstkie słowa uśmiechem. - I tak chciałem 
ci pokazać galerię sztuki. 

 - Galerię sztuki? Skinął głową. 
 -  Oryginalną  galerię  Hunnicutów.  Coś  specjalnego  dla 

specjalnych gości. 

Na te słowa oczy jej rozbłysły. 

background image

111 

 

 - Ależ by było cudownie! - Spojrzała na jego usta i słowa, 

które  chciała  powiedzieć,  uwięzły  jej  w  gardle.  -  Nie 
miałabym  nic  przeciwko  temu,  żebyś  mnie  najpierw 
pocałował  -  powiedziała  jak  zwykle  bezpośrednio.  Wilder 
bardzo to sobie cenił. 

 - To ty jesteś cudowna - szepnął pomiędzy pocałunkami, 

tuląc ją w ramionach. 

Wirginia uśmiechnęła się szelmowsko. 
 - Najcudowniejsza -  poprawiła żartobliwym tonem. - Jak 

mogłeś tak się pomylić. A teraz udowodnij, że nie oszukiwałeś 
i galeria istnieje. 

Nie  puszczając  Wirginii  z  objęć,  zaprowadził  ją  w 

kierunku płytkiej jaskini. 

 - Proszę bardzo - oświadczył, zataczając wolną ręką łuk. - 

Jesteśmy na miejscu. 

Wirginia  wywinęła  się  z  ramion  Wildera  i  podeszła  do 

ściany,  przyglądając  się  w  skupieniu  kilku  rysunkom, 
wykonanym  wyblakłą  czerwoną  farbą.  Odstąpiła  o  krok, 
przechyliła  głowę,  po  czym  znowu  podeszła  bliżej.  Wilder 
patrząc na nią, przypomniał sobie, jak kiedyś sam podziwiał te 
rysunki. Teraz, z Wirginią u boku, spoglądał na nie, jakby je 
ujrzał po raz pierwszy w życiu. 

 - Wspaniałe - powiedziała cicho. 
 - Prawda? Rozejrzała się wkoło. 
 - A gdzie jest właściwa jaskinia? 
 - Zapieczętowana. 
Ale nie dała się zbyć tak łatwo. 
 - Gdzie? 
Wskazał  na  krzak,  wyrastający  ze  szczeliny  w  wielkiej 

skale. 

 - Tam. 
Wirginia patrzyła z niedowierzaniem. 
 - Zatarasowałeś wejście skałą? 

background image

112 

 

 -  Jest  zabezpieczone  drutem  kolczastym,  potem 

cementem, a na końcu skałą. Mój ojciec postanowił zagrodzić 
wejście  po  tym,  jak  spędziliśmy  prawie  cały  dzień, 
wydobywając pewnego speleologa amatora. Zaklinował się w 
rozpadlinie. 

 - Kiedy to było? 
 -  Jakieś  piętnaście  lat  temu.  To  prywatna  własność  i 

odpowiadamy  za  to,  co  się  stanie  na  jej  terenie,  nawet  jeśli 
dotyczy to nieproszonych gości. Jaskinia groziła zawaleniem, 
więc  dla  bezpieczeństwa  należało  ją  zamknąć.  Jeśli  w 
przyszłości  ktoś  zechce  ją  szczegółowo  zbadać,  wejście 
można bez trudu odsłonić. 

Wirginia wpatrywała się w skraj otworu. 
 - Sprawia wrażenie niedużej. 
 -  Samo  wejście  jest  wąskie,  ale  potem  jaskinia  się 

rozszerza.  Razem  z  ojcem  zbadaliśmy  ją  dokładnie  przed 
zapieczętowaniem.  Jest  fantastyczna,  ale  napawa  lękiem.  - 
Wilder  się  uśmiechnął.  Miło  było  wspominać  dzieciństwo, 
ojca, który był mu tak bliski i który nie skąpił synowi czasu, 
chociaż był zapracowany. 

 -  Wygląda  na  to,  że  ojca  można  ci  pozazdrościć  - 

powiedziała  Wirginia  z  typową  dla  siebie  szczerością.  W  jej 
tonie przebijała nutka zazdrości. 

 - To prawda. Wspomnienia o nim są mi drogie. 
 -  Uważasz,  że  będziesz  równie  dobrym  ojcem?  -  spytała 

Wirginia. 

 - Dlaczego pytasz? 
 -  Z  ciekawości.  Po  prostu  -  odparła,  bynajmniej  nie 

speszona.  -  Nie  doszukuj  się  w  tym  żadnych  podtekstów. 
Czasem zastanawiam się, jaką ja będę matką. Nie wyobrażam 
sobie rodziny bez dzieci. 

background image

113 

 

Usiadła na  płaskim kamieniu i  rozejrzała  się  wokół. Z jej 

miny  można  było  wywnioskować,  że  jest  zachwycona 
widokiem dzikiej, nie ujarzmionej przyrody. 

 - Pewnego dnia wyjdę za mąż - ciągnęła - i mam nadzieję, 

że mój wybranek też będzie chciał mieć dzieci. 

Na  myśl,  że  Wirginia  zostanie  czyjąś  żoną  i  towarzyszką 

życia,  Wildera  ogarnęło  rozdrażnienie.  Uświadomił  sobie,  że 
to zwykła zazdrość. 

 -  Może  zabrzmi  to  zarozumiale,  ale  sądzę,  że  będę 

wspaniałym  ojcem.  Na  razie  nie  jestem  gotowy  do  podjęcia 
tak  ważnej  decyzji.  Sprowadzić  dziecko  na  świat,  to  znaczy 
wziąć  na  siebie  odpowiedzialność  za  jego  wychowanie  na 
wiele  lat.  Doprowadzić  dziecko  do  dorosłości  to  poważny 
obowiązek. Człowiek powinien być przekonany, że tego chce 
i że sobie poradzi. 

Wirginii obce były tego rodzaju zastrzeżenia. 
 - Ja już tęsknię do chwili, gdy wezmę swoje maleństwo w 

ramiona. To musi być wspaniałe uczucie. Małe dzieci są takie 
słodkie. 

 - A co z twoją karierą zawodową? 
Obrzuciła  go spojrzeniem, w którym zdziwienie mieszało 

się z rozbawieniem. 

 - Wyobraź sobie, drogi Wilderze, że niektórzy mężczyźni 

chcą  w  równym  stopniu  jak  ich  żony  odpowiadać  za  dzieci, 
chcą  uczestniczyć  w  ich  wychowywaniu,  mieć wpływ  na  ich 
rozwój.  Co  więcej,  rozumieją,  że  kobieta  ma  potrzebę 
zaistnienia w życiu nie tylko jako żona i matka. To się nazywa 
partnerstwo, a nie dyktatura mężczyzn. 

 -  Być  może,  Wirginio,  kiedyś  będzie  to  powszechny 

model  rodziny,  ale  na  razie  to  kobieta  wychowuje  dzieci  i 
prowadzi dom. Trzeba trzeźwo patrzeć na świat, a nie bujać w 
obłokach.  Przypominam  ci,  że  gdybyś  zdecydowała  się  na 

background image

114 

 

pieniądze,  byłabyś  bogatsza  o  pięćset  dolarów,  a  na  dodatek 
miałabyś tę pracę. 

 -  Może  tak,  może  nie.  Nie  jestem  pewna,  czy 

zaproponowałbyś  mi  pracę,  gdybym  wybrała  pieniądze 
zamiast lampy. 

 -  Może  tak,  może  nie  -  powtórzył.  -  Nigdy  się  tego  nie 

dowiemy, prawda? 

 -  Nie,  ale  jednego  możemy  być  pewni.  Ty,  Wilderze, 

obracasz  się  w  specyficznym  środowisku  zdominowanym 
przez bogatych i wpływowych mężczyzn, którzy przywykli do 
tego,  że  są  w  centrum  uwagi  i  że  wszyscy  im  się  kłaniają  w 
pas, i posłusznie wykonują ich polecenia. Świat się na nich nie 
kończy, zapewniam cię, a ponadto ten patriarchalny styl staje 
się niemodny. 

 - W takim razie wszyscy, których znam, są nie na bieżąco 

- stwierdził ironicznie Wilder. 

 -  Wiesz,  że  na  całym  świecie  najwolniej  zmienia  się 

ludzka świadomość. Trudno porzucić stare przyzwyczajenia i 
nawyki.  Odmienić  sposób  funkcjonowania,  przestawić 
hierarchię wartości - mówiła Wirginia z wypiekami na twarzy. 
-  Pieniądze  to  nie  wszystko,  one  nie  mogą  stać  się  celem. 
Człowiek potrzebuje czegoś więcej niż tylko zasobnego konta. 
-  Wirginia  zapalała  się  coraz  bardziej.  -  Potrzebuje  drugiego 
człowieka. 

 - Nie masz wysokiego mniemania o mężczyznach, którzy 

poświęcają się karierze, prawda? 

 -  Stworzyłeś  potężną  firmę,  i  za  to  wysoko  cię  cenię. 

Uważam, że zapłaciłeś za to samotnością, chociaż sam nawet 
o tym nie wiesz, ponieważ jesteś otoczony ludźmi, którzy stale 
czegoś od ciebie chcą. 

Zesztywniał, jakby wymierzyła mu policzek. 
 - Nie użalaj się nade mną - odparł ostro. - Nie potrzebuję 

niczyjego współczucia, także twojego. 

background image

115 

 

Wirginia wstała i położyła mu rękę na ramieniu. 
 - Przepraszam. 
Zanim  zdołał  cokolwiek  powiedzieć,  ruszyła  w  dół 

zbocza. 

W  pierwszym  odruchu  Wilder  chciał  ją  zatrzymać,  wziąć 

w  ramiona,  wtulić  twarz  w  jej  włosy,  szeptać,  jak  bardzo  za 
nią tęsknił, jak czekał... 

Ale nie zrobił nic. Obserwował jej oddalającą się sylwetkę 

w  milczeniu.  Próbował  przekonać  sam  siebie,  że  dojmujące 
poczucie  osamotnienia,  które  nagle  go  ogarnęło,  wzięło  się  z 
tęsknoty  za  beztroskim  dzieciństwem  i  ojcem.  Niepotrzebnie 
odwiedził  miejsce,  z  którym  wiązało  się  tyle  wspomnień  i 
które uświadomiło mu, że minione lata nie wrócą. 

Fakt,  że  Wirginia  go  zostawiła,  nie  miał  z  jego  podłym 

nastrojem nic wspólnego. Tak przynajmniej sobie powiedział. 

Tego samego  wieczoru Wirginia zdecydowała się  przyjąć 

zaproszenie  znajomych  ze  szkoły,  którzy  już  wcześniej 
namawiali ją na udział w koleżeńskim spotkaniu. Po burzliwej 
rozmowie z Wilderem doszła do wniosku, że dobrze jej zrobi 
zmiana otoczenia i spojrzenie z dystansu na pewne sprawy. 

Gdy Wirginia przyjechała, przyjęcie było w pełnym toku. 

Towarzystwo,  które  zebrało  się  w  mieszkaniu  Brandona, 
miało  już  nieco  w  czubie.  Dyskutowano  na  najróżniejsze 
tematy, od polityki do mody, choć z czarem rozmowa zaczęła 
się obracać wokół szkoły, perspektyw znalezienia atrakcyjnej 
pracy,  planów  na  przyszłość.  Me  zabrakło  zabawnych 
historyjek  o  nauczycielach  i  anegdot  o  słynnych  szefach 
kuchni.  Panowała  swobodna  atmosfera,  śmiano  się  i 
żartowano. 

Wirginia znała tych ludzi, niektórych lubiła, a jednak była 

duchem  nieobecna.  Zastanawiała  się,  co  porabia  Wilder,  czy 
tęskni  za  nią,  czy  brakuje  mu  jej  towarzystwa.  Tak  bardzo 
pragnęła, by ją pokochał, ale teraz wątpiła, czy tak się stanie. 

background image

116 

 

Wróciła  do  domu  późno,  przygnębiona.  Włożyła  nocną 

koszulę,  usiadła  na  brzegu  łóżka  i  utkwiła  wzrok  w  bose 
stopy. 

Powiedziała mu szczerze to, co myśli, i tym go spłoszyła. 

A  może  wręcz  przestraszyła?  Kiedy  wreszcie  nauczy  się 
trzymać język za zębami? Czy zawsze musi tak spontanicznie 
reagować?  Nie  pomoże  jej  żadna  czarodziejska  lampa,  jeśli 
nie zmieni swego postępowania. 

Rozległo  się  dyskretne  pukanie  do  drzwi.  Zaskoczona 

Wirginia uniosła głowę. W progu stał Wilder. 

 - Wróciłaś - powiedział. 
 - Tak. 
 - Martwiłem się. 
 - Niepotrzebnie. 
 - Brakowało... brakowało mi ciebie. 
 - Przykro mi. 
 - Miło spędziłaś czas? 
 - Bardzo miło. Dziękuję, że zapytałeś. 
 - Wszystko w porządku? Skinęła głową. 
 -  Tak.  Przepraszam,  jeśli  dziś  po  południu  cię  uraziłam. 

Nie  miałam  takiego  zamiaru.  Czasem  plotę,  co  mi  ślina  na 
język przyniesie. 

 - A czasem masz rację. 
 -  Cóż...  -  Zawahała  się,  speszona.  Pragnęła,  by  Wilder 

wziął  ją  w  ramiona,  zamiast  tak  stać  w  otwartych  drzwiach, 
ale krępowała się mu to powiedzieć. 

 -  Wirginio  -  zaczął,  wchodząc  do  pokoju  -  czuję  się  w 

obowiązku  uprzedzić  cię,  że  nie  mogę  ci  obiecać,  iż  zawsze 
będziemy  razem.  Być  może  do  końca  życia  z  nikim  się  nie 
zwiążę. 

Jedno,  co  wiem  na  pewno,  to  że  pragnę  być  z  tobą  tak 

długo, jak to tylko możliwe. 

background image

117 

 

A  zatem  tymczasowy  związek,  którego  ramy  wyznaczy 

Wilder, a nie ona. Pytanie, czy jest gotowa na to przystać. A 
cóż  innego  jej  pozostaje?  Musi  zaryzykować,  przecież  go 
kocha. Wirginia uśmiechnęła się smutno. 

 -  I  znowu  postawisz  na  swoim  -  powiedziała.  Potem 

wolno wyciągnęła do niego rękę. 

Wilder ujął jej dłoń. I nie wypuścił jej przez całą noc. 

background image

118 

 

ROZDZIAŁ 9 
Wirginia  ani  przez  moment  nie  żałowała  swojej  decyzji. 

Chcąc  nie  chcąc,  musiała  przyjąć  reguły  narzucone  ich 
związkowi przez Wildera, mimo to czuła się szczęśliwa. Nocą 
w  ramionach  ukochanego  przeżywała  cudowne  chwile,  a 
każdego  ranka,  u  progu  dnia,  spotykała  go  w  patiu. 
Rozmawiali,  przeglądali  gazety,  śmiali  się  i  cieszyli  swoim 
widokiem.  Łączyła  ich  coraz  większa  zażyłość.  Czasami 
przysiadała się do nich pani Hunnicut, by w ich towarzystwie 
wypić poranną kawę. 

Wirginia  czuła  się  tak,  jakby  miała  skrzydła  u  ramion  - 

lekko,  beztrosko,  radośnie.  Cieniem  na  jej  cudowne 
samopoczucie kładła się świadomość, że ta sytuacja nie będzie 
trwać  wiecznie.  Wcześniej  czy  później  zapał  Wildera 
ostygnie,  a  zainteresowanie,  okazywane  obecnie  Wirginii  na 
każdym  kroku,  zblednie.  Liczyła  na  to,  że  dojdzie  do  tego 
później, że zdąży się nacieszyć bliskością Wildera. Cały czas 
miała też cichą nadzieję, że Wilder ją pokocha. Jeśli tak się nie 
stanie, pozostaną jej przynajmniej piękne wspomnienia. Tego 
jej nikt nigdy nie odbierze. 

Dwa  tygodnie  później  Wilder  stawił  się  w  patiu  na 

śniadaniu z okazałą herbacianą różą w dłoni. 

 - Witam panie - przywitał się, ale widział tylko Wirginię. 

Nie ukrywał swego zachwytu. - Śliczny mamy dzień. 

 -  Prawda?  -  rzuciła  znad  gazety,  siląc  się  na  obojętność, 

co  nie  przyszło  jej  łatwo.  Miała  świeżo  w  pamięci  upojne 
chwile, i najchętniej padłaby Wilderowi w ramiona. 

 -  Róża  dla  naszej  wspaniałej  pomocnicy  -  powiedział, 

wręczając  Wirginii  kwiat.  -  Chcę  prosić  o  przysługę,  więc 
pomyślałem,  że  nie  zaszkodzi  nastawić  cię  do  mnie 
przychylnie - wyjaśnił żartobliwym tonem. 

background image

119 

 

 -  Najwyraźniej  nie  życzysz  sobie  pomocy  matki  - 

zauważyła  nieco  zgryźliwie  pani  Hunnicut  -  skoro  mnie  nie 
przyniosłeś róży. 

 - Wybacz, mamo, nie miałem najmniejszego  zamiaru cię 

urazić.  Jestem  głęboko  przekonany  o  tym,  że  nie  opuścisz 
mnie  w  ciężkiej  chwili.  Jeśli  chodzi  o  Wirginię,  nie  jestem 
tego taki pewny. 

 -  Naprawdę?  A  o  jakich  to  ciężkich  chwilach  mówimy, 

panie  Hunnicut?  Czy  chodzi  o  coś,  co  wykracza  poza  moje 
obowiązki, czy też wiąże się z dodatkowymi kosztami? 

 -  Czas  to  pieniądz,  droga  Wirginio.  Twój  czas,  moje 

pieniądze. 

 - Bardzo mi odpowiada ta kombinacja. 
Wilder  usiadł  obok  Wirginii  tak,  że  dotykał  nogą  jej 

kolana.  Nie  po  raz  pierwszy  przekonywała  się,  że 
wykorzystuje  każdą  nadarzającą  się  okazję,  by  jej  dotknąć. 
Skłamałaby, gdyby twierdziła, że to jej nie pochlebia. 

 -  Wydaję  przyjęcie  dla  kilku  naszych  największych 

dystrybutorów. Zależy mi na tym, żeby wyjechali zadowoleni 
z pobytu w naszym mieście. Chciałbym, żebyś włączyła się do 
przygotowań,  szczególnie  w  sprawach  kulinarnych.  I 
oczywiście żebyś była obecna na przyjęciu. 

 -  Z  największą  przyjemnością  zrobię  co  w  mojej  mocy. 

Jeszcze dziś skontaktuję się z Natalie. 

Pojawiła  się  Maggie,  niosąc  tacę  ze  śniadaniem  dla  pana 

domu.  O  to,  by  Wirginia  i  pani  Hunnicut  zaspokoiły  głód, 
zadbała już wcześniej. 

 - Kiedy ma być to przyjęcie, panie Wilderze? - spytała. 
 -  Pod  koniec  przyszłego  tygodnia  i  obiecuję  ci,  Maggie, 

że  tym  razem  goście  nie  będą  nocować  w  domu.  Ulokujemy 
ich w hotelu, oczywiście najlepszym, jaki wchodzi w rachubę. 

 -  Przepraszam,  że  pana  wypytuję,  ale  wiem  z  własnego 

doświadczenia,  że  już  kilka  dni  naprzód  przed  takimi 

background image

120 

 

imprezami  zaczyna  się  urywać  telefon.  I  ja,  i  moje  obolałe 
nogi jesteśmy wdzięczne, kiedy wiemy, co się szykuje. 

 -  Daj  spokój,  Maggie.  Mówisz,  jakbyś  była  staruszką  - 

ofuknęła ją pani Hunnicut. 

 - Pięćdziesiąt sześć lat to nie tak mało - odparła Maggie. 
 -  Bzdury!  -  wykrzyknęła  pani  Hunnicut.  -  Pięćdziesiąt 

sześć  lat  to  po  prostu  nic.  Koniec,  kropka.  Jestem  jedenaś... 
parę lat starsza, a mimo to nie uważam się za osobę sędziwą. 
W porównaniu ze mną jesteś podlotkiem, moja droga. 

 - Skoro pani tak twierdzi... Ale przysięgam, że moje nogi 

o  tym  nie  wiedzą  -  odrzekła  Maggie.  -  Szczególnie  jeśli 
uwzględnić gusty pana tego domu. 

 - Co masz na myśli? 
Wirginia  struchlała.  Czyżby  Maggie  zorientowała  się, 

gdzie i u kogo Wilder spędza noce? 

 -  Konstrukcję  tego  domu,  a  zwłaszcza  te  trzy  piętra, 

proszę  pani.  Dzięki  bieganiu  po  schodach  moje  serce 
pozostaje młode, ale nogi się zestarzały. 

Wirginia  roześmiała  się,  uspokojona.  Kochała  Wildera  i 

nie wstydziła się swojego postępowania, z całą świadomością 
przystała na jego warunki. Wolałaby jednak, żeby jego matka, 
a  jej  chlebodawczyni  nie  dowiadywała  się  od  służby,  gdzie 
syn  spędza  większość  nocy.  Wciąż  łudziła  się  nadzieją,  że 
nadejdzie  taki  dzień,  gdy  Wilder  sam  uzna  za  bezsensowne 
ukrywanie ich związku i otwarcie ogłosi, że się kochają. 

Spojrzała spod rzęs na Wildera. Pił kawę, ale nie odrywał 

zachwyconego  spojrzenia  od  niej.  Zachwyconego?  A  może 
zakochanego?  Dałaby  wszystko,  by  tak  właśnie  było.  Nie 
marzyła  o  niczym  innym,  jak  tylko  o  tym,  by  dane  jej  było 
kochać z wzajemnością. Gdyby tylko staranniej sformułowała 
ostatnie życzenie. .. 

Kiedy Wilder udał się do biura, Wirginia uznała, że na nią 

też  pora.  Nie  miała  dziś  zajęć  w  szkole,  mogła  więc  spotkać 

background image

121 

 

się  z  Natalie  i  ustalić  szczegóły  dotyczące  przyjęcia.  Ale 
najpierw musiała coś sprawdzić. 

 - Pani Hunnicut, czy mogę pani przeszkodzić? 
 - Oczywiście, moja droga, o co chodzi? 
 - Chciałabym zapytać o coś, co dotyczy magicznej lampy. 

Co trzeba zrobić, żeby zmienić życzenie? 

Starsza  pani  posłała  Wirginii  uważne  spojrzenie  znad 

okularów w cienkiej złotej oprawce. 

 -  Moja  droga,  nie  można  zmienić  życzenia.  Dlatego  cię 

przestrzegłam,  żebyś  dobrze  się  zastanowiła,  zanim  je 
wypowiesz,  po  czym  starannie  je  sformułowała.  Czy 
wypowiedziałaś już trzy życzenia? 

 -  Nie,  ale  drugie  nie  było  zbyt  precyzyjne  -  wyjaśniła 

zażenowana Wirginia. - Chciałabym, żeby zabrzmiało bardziej 
jednoznacznie. 

 - Musiałabyś to traktować jak trzecie życzenie. 
 - Na pewno? 
 - Niestety tak - raz wypowiedzianego życzenia nie można 

już zmienić. 

 -  Cóż,  dziękuję  -  powiedziała  Wirginia,  wyraźnie 

zawiedziona. 

 -  Moja  droga,  jeśli  potrzebujesz  pieniędzy,  możesz 

zawsze wypowiedzieć trzy życzenia, a potem sprzedać lampę. 
Jestem  pewna,  że  każde  szanujące  się  muzeum  kupi  ją  za 
przyzwoitą sumkę. Ale jeśli nie zależy ci na pieniądzach, to po 
wykorzystaniu  życzeń  podaruj  lampę  kobiecie,  która,  twoim 
zdaniem, na nią zasługuje. Postąpisz szlachetnie, dając komuś 
szansę spełnienia najskrytszych marzeń. 

 -  Czy  to  koniecznie  musi  być  kobieta?  Matka  Wildera 

zaśmiała się. 

 -  Nie.  Wydaje  mi  się  jednak,  że  nawet  w  dzisiejszych 

czasach  nam,  kobietom,  przydaje  się  dodatkowe  wsparcie  i 
odwołanie do magii. 

background image

122 

 

 -  Boję  się  wypowiedzieć  trzecie  życzenie  -  przyznała 

Wirginia.  -  A  jeśli  się  okaże,  że  będę  jeszcze  kiedyś 
potrzebowała wstawiennictwa lampy? 

 -  Doskonale  cię  rozumiem,  moja  droga.  Czułam 

dokładnie  to  samo.  -  Pani  Hunnicut  się  zamyśliła.  -  Dlatego 
bardzo się cieszyłam, kiedy mogłam poprosić lampę o coś, co 
było  naprawdę ważne  dla  życia  i  szczęścia  moich  bliskich, a 
nie o jakieś nic nie znaczące błahostki. 

Ma  rację,  pomyślała  Wirginia,  kierując  się  w  stronę 

biblioteki,  by  zatelefonować  do  Natalie.  Nie  należy  myśleć 
tylko  o  sobie  -  to  do  niczego  nie  prowadzi.  Człowiek  może 
być szczęśliwy tylko z drugim człowiekiem. 

Nie 

zastała 

Natalie  i  zostawiła  wiadomość  na 

automatycznej  sekretarce.  „Nat?  Tu  Wirginia.  Chciałabym 
porozumieć  się  z  tobą  w  sprawie  przyjęcia  dla  gości  pana 
Hunnicuta". 

Tydzień minął jak z bicza trzasł. Wirginia miała okazję po 

raz  kolejny  się  przekonać,  że  Natalie  jest  osobą  znakomicie 
zorganizowaną.  W  głowie  miała  komputer,  pamiętała  o 
najmniejszych  drobiazgach.  Wirginia  zapragnęła  jej 
dorównać, ale jej wysiłki nie  na wiele  się  zdały i o mało nie 
nabawiła się kompleksów. W chwili słabości przyznała się do 
tego Natalie i dodała: 

 - Twój profesjonalizm jest imponujący. 
Natalie  uśmiechnęła  się,  ale  bez  wyższości,  po  czym 

powiedziała: 

 -  Nie  przesadzajmy.  Wiem,  że  jestem  dobra,  ale  to  nie 

tylko  moja  zasługa.  Miałam  znakomitych  nauczycieli,  teraz 
korzystam z doświadczenia i rutyny. 

Wirginia  popatrzyła  na  Natalie  z  niedowierzaniem.  Ta 

kobieta nie miała  pojęcia, że jest  nieocenionym skarbem, tak 
samo  jak  nie  zdawała  sobie  sprawy  ze  swej  nieprzeciętnej 
urody.  Doprawdy,  zdumiewające.  Prawdę  mówiąc,  Wirginia 

background image

123 

 

zastanawiała się, dlaczego Wilder nie zwrócił na to uwagi - jej 
zdaniem on i Natalie wspaniale do siebie pasowali. Z tego, co 
wiedziała,  nigdy  nie  przekroczyli  granicy  dzielącej  pracę 
zawodową  i  życie  prywatne -  on  był  szefem,  ona  asystentką, 
dopuszczaną,  co  prawda,  do  różnych  tajemnic,  ale  wyłącznie 
służbowych.  Nie  miała,  oczywiście,  zamiaru  popychać 
Wildera w ramiona innej kobiety. Starała się tylko zrozumieć 
motywy jego postępowania. Prawie każdą noc spędzał teraz w 
jej sypialni. Kochał się z nią, jakby nie mógł się nią nasycić, 
jakby...  coś  do  niej  czuł.  Wirginia  już  dawno  była  pewna,  że 
jest  zakochana,  ale  też  nie  chciała  łudzić  się  co  do  uczuć 
Wildera  

W  dniu,  na  który  zaplanowano  uroczyste  spotkanie  z 

dystrybutorami, Wirginię ogarnęła wielka trema; czuła się tak, 
jakby  to  był  dzień  jej  matury,  a  ona  miała  w  imieniu 
wszystkich  uczniów  wygłosić  mowę  pożegnalną  do  grona 
pedagogicznego. 

Zależało  jej  na  tym,  żeby  przyjęcie  wypadło jak  najlepiej 

ze  względu  na  Wildera.  Chciała  zyskać  w  jego  oczach,  a 
jednocześnie  mu  pomóc.  Natalie  dała  jej  wolną  rękę  i  do 
niczego się nie wtrącała. Jeśli coś wypadnie nie tak, całą winę 
będzie  ponosiła  Wirginia.  To  na  nią  spadną  gromy,  jeśli  się 
okaże,  że  menu  zostało  niewłaściwie  dobrane,  potrawy  są 
niesmaczne czy nieładnie podane. 

Wirginia  zrobiła  przegląd  swej  skromnej  garderoby  i 

uznała,  że  zdecydowanie  nie  ma  co  na  siebie  włożyć  na  tę 
wyjątkową okazję. Kupiła więc sobie nową sukienkę, w której 
nie  powinna  czuć  się  na  tym  ekskluzywnym  przyjęciu  jak 
uboga krewna. 

Zabrała  nową  sukienkę  ze  sobą  do  biura,  żeby  nie  tracić 

czasu  na  jeżdżenie  tam  i  z  powrotem.  To  wpływ  Wildera. 
Starał  się  nie  marnować  ani  chwili  i  Wirginia  zaczęła  go 

background image

124 

 

naśladować.  Sprawna  organizacja,  mówił,  to  klucz  do 
wszystkiego. 

Przebrała  się  w  damskiej  toalecie.  Przystanęła  przed 

lustrem,  zastanawiając  się,  czy  to  naprawdę  ona.  Wyglądała 
lepiej niż kiedykolwiek. Chociaż raz jej włosy układały się jak 
należy.  Otaczały  miękko  twarz  i  zwijały  się  za  uszami  w 
pierścionki. Makijaż, przy którym pomogła jej Natalie, był w 
sam  raz:  brzoskwiniowy  podkład,  cieniutka  warstewka 
matującego  pudru,  tusz  do  rzęs  i  brązowy  cień  do  powiek. 
Wirginia nie wierzyła własnym oczom. Nie przypuszczała, że 
kosmetyki mogą aż tak zmienić wygląd kobiety. 

 -  A  teraz,  odwagi!  -  powiedziała  do  swego  odbicia  w 

lustrze.  -  Zapomnij  o  zdenerwowaniu.  Idź  i  zachowuj  się 
naturalnie. W każdym razie się postaraj. - Odetchnęła głęboko 
i otworzyła drzwi na korytarz. 

W pobliżu wind dostrzegła Natalie i Wildera. Witali gości. 

Natalie  sprawiała  wrażenie  swobodnej  i  opanowanej, 
uśmiechała się  i uprzejmie odpowiadała  na  pytania. Wirginia 
dałaby wiele za to, by choć w połowie jej dorównać. 

Skierowała  się  prosto  do  niewielkiej  kuchni  na  zapleczu 

sali  posiedzeń.  Trzy  kobiety  krzątały  się  gorączkowo, 
układając  jedzenie  na  półmiskach  i  salaterkach,  szykując 
najrozmaitsze  przekąski  i  dodatki  do  potraw.  Kelnerzy 
wpadali i wypadali, - roznosząc tace pełne kieliszków. 

Szefowa tej ekipy - sympatyczna starsza pani, która znała 

się na swej robocie, jeśli sądzić po referencjach - uśmiechnęła 
się do Wirginii. 

 - Goście już są? 
 - Zdaje się, że większość. A tu wszystko w porządku? 
 - Nie lepiej i nie gorzej niż zwykle przy takich okazjach. 

Zbił  się  półmisek,  część  truskawek  trzeba  było  wyrzucić, 
zupełnie  się  nie  nadawały.  -  Starsza  pani  odgarnęła  z  czoła 
kosmyk. 

background image

125 

 

 - Już nigdy więcej takich nie kupię. 
 -  Idę  z  szampanem!  -  krzyknął  jeden  z  kelnerów, 

balansując tacą. 

Wirginia  cofnęła  się,  by  go  przepuścić,  spojrzała  na 

kieliszki i zatrzymała go. 

 - Chwileczkę. Co tu robią te plastykowe kieliszki? 
 -  Tylko  część  jest  z  plastyku.  Znalazłem  w  kredensie  i 

pomyślałem,  że  je  wykorzystam,  zamiast  czekać  na  umycie 
szklanych. 

 -  Nie.  Mają  być  wyłącznie  szklane  -  zaoponowała 

Wirginia. 

 - Jeśli zabrakło, sam je umyj. - Urwała i przyjrzała mu się. 

-  Ogarnij  się  trochę,  na  twój  widok  goście  dostaną 
niestrawności. 

Kelner  westchnął  ciężko  i  spojrzał  na  nią  krzywo,  ale 

zrobił, co mu kazano. 

Wirginia wyszła, by rzucić okiem na salę. Pracowała całe 

popołudnie,  by  wszystko  wyglądało  jak  należy.  Z 
zadowoleniem mogła teraz stwierdzić, że osiągnęła cel. 

Usłyszała, jak ktoś szepcze jej prosto do ucha: 
 - Pochwaliłaś już samą siebie? 
 -  Jeszcze  nie,  Wilderze,  ale  niebawem  to  zrobię  - 

powiedziała  cicho  i  zwróciła  się  w  jego  stronę.  Był  taki 
przystojny, że aż odebrało jej mowę. Musiał świeżo się ogolić, 
stała  wystarczająco  blisko,  by  czuć  zapach  jego  wody 
kolońskiej. Wilder miał na sobie smoking - niewątpliwie szyty 
na  miarę  -  który  uwydatniał  jego  szerokie  ramiona  i  wąskie 
biodra. 

 - Czy zdałem egzamin? - spytał żartobliwie. 
 -  Dostałeś  piątkę  z  plusem,  ponieważ  wiesz,  jak  wiązać 

muszkę - odparła. - Wygląda tak dobrze, jakby była na gumce. 

 - Och, dokładnie o to mi chodziło, proszę pani. 

background image

126 

 

 -  W  takim  razie  osiągnąłeś  swój  cel  -  oświadczyła 

łaskawie, spoglądając nad jego ramieniem na grupkę tłoczącą 
się w wejściu. Z ulgą stwierdziła, że Natalie idzie z kelnerem 
w tamtą stronę. Znów spojrzała na  Wildera, który przyglądał 
się  jej  z  uwagą.  -  Ale  mogłeś  kupić  na  gumce  i  oszczędzić 
sobie trudu. 

 - Cóż za maniery. Kto cię nauczył takiego zachowania w 

towarzystwie? - spytał z żartobliwą przyganą. 

Zrobiła niewinną minkę. 
 - Zbyt bezpośrednia i rzeczowa? 
 - Tak. - Westchnął. - Przynajmniej wiem, czego się mogę 

spodziewać. - Zmierzył ją od stóp do głów. - Też powiem bez 
ogródek.  Do  tej  pory  uważałem,  że  najbardziej  uroczo 
wyglądasz w tej cieniutkiej jedwabnej koszulce. Okazuje się, 
że  byłem  w  błędzie  i  możesz  prezentować  się  jeszcze  lepiej, 
wprost wspaniale. 

 - Dzięki. Ty też. 
 - Co ja też? - spytał. 
 - Wyglądasz wspaniale. 
 - Myślałem, że nigdy tego nie powiesz. Jak ci się podoba 

moja muszka? 

 - Jest fantastyczna. Wszystko w tobie jest fantastyczne. 
 -  Fantastyczne  -  podchwycił  jakiś  mężczyzna.  Klepnął 

Wildera w ramię i dodał: - Niedoceniane słowo, prawda? 

 - Wreszcie przyszedłeś. Miałeś powitać pana Tito. 
 -  Powitałem  pana  Tito  kilka  minut  po  tobie  -  odparł 

mężczyzna i spojrzał z podziwem na Wirginię. - Fantastyczna. 

Cała trójka wybuchnęła śmiechem. 
 -  Pozwól  sobie  przedstawić:  Wirginia  Gallagher  -  . 

powiedział Wilder. 

 - Pete Major. Najlepszy przyjaciel pani szefa. Wspomniał 

o pani, ale nie miałem pojęcia, że jest pani śliczna jak gwiazda 
filmowa. Mój stary druh Wilder widocznie nie odrywa wzroku 

background image

127 

 

od  monitora  komputera,  jeśli  do  tej  pory  tego  nie  zauważył. 
Należą się pani szczególne względy. 

 - Cóż, dziękuję - powiedziała Wirginia, nieco zakłopotana 

bezpośredniością  przyjaciela  Wildera.  -  Chyba  pan  jednak 
przesadza. 

Pete nawet nie spojrzał na Wildera. 
 -  Ani  trochę!  -  wykrzyknął.  -  Znam  dobrze  jego  matkę  i 

wiem,  że  to  nie  jej  wina.  Starała  się  jak  mogła  nauczyć  go 
dobrych manier, ale niektórzy chłopcy są wyjątkowo tępi. 

Wilder  milczał,  wyraźnie  nadąsany.  Widać  paplanina 

przyjaciela nie przypadła mu do gustu. 

 - Jest kochana, prawda? 
'  -  I  siedzi  na  kanapie,  czekając, aż  się  z  nią  przywitasz  - 

zauważył zgryźliwie Wilder. 

Wirginia spojrzała w tamtą stronę. 
 -  Rzeczywiście  -  bąknęła.  -  Proszę  mi  wybaczyć,  panie 

Major. Obowiązki, choć przyjemne, wzywają. 

Skinął głową. 
 -  Jestem  do  pani  usług,  jak  tylko  będzie  pani  wolna. 

Obiecaj mi taniec, Wirginio, a będę w niebie. 

Zrobiła zdumioną minę. 
 - Taniec? 
Trzech  muzyków  siedziało  w  kącie,  grając  utwory 

klasyczne na flet, skrzypce i wiolonczelę. 

 -  Oczywiście,  nie  słyszała  pani?  Mozart  to  ostatni  szał. 

Nie mogła się powstrzymać od uśmiechu. 

 - Zostawię miejsce w swoim karneciku - obiecała. 
 -  Pete,  wydaje  mi  się,  że  pani  Gallagher  musi  wrócić  do 

obowiązków - wycedził Wilder, nie kryjąc irytacji. 

 -  Cóż,  stary  druhu  -  w  głosie  Pete'a  Majora  można  było 

dosłyszeć  nutkę  wyzwania,  ale  jego  uśmiech  zdawał  się 
szczery  -  jeśli  pozwolisz,  odprowadzę  panią  Gallagher,  by 

background image

128 

 

móc jej dotrzymywać towarzystwa trochę dłużej, i przywitam 
się z twoją mamą. 

 -  Chciałem  cię  przedstawić  panu  Williamsowi  - 

powiedział Wilder. 

 - Dobrze. Później, stary. 
Pete ujął Wirginię pod ramię i ruszył z nią przez salę.  Po 

drodze wziął z tacy kieliszek szampana i podał jej. 

 -  Od  dawna  jesteście  przyjaciółmi?  -  spytała  Wirginia, 

sącząc szampana. 

 -  Znam  go  od  szóstej  klasy  szkoły  podstawowej.  –  Pete 

wziął kieliszek dla siebie. - Wystarczająco długo, by wiedzieć, 
kiedy Wilder jest naprawdę zły, jak na przykład teraz. 

 - Teraz? Przecież nie ma żadnego powodu. 
 -  Zgadzam  się,  nie  ma.  Dobrze  mu  zrobi,  jak  się  trochę 

podenerwuje. Mówię to jako jego przyjaciel, a nie wróg, który 
mu  zazdrości.  Wszystko  przychodzi  mu  łatwo,  zbyt  łatwo. 
Także  powodzenie  u  kobiet,  Pora,  by  poznał  cierpienia 
zwykłych śmiertelników. 

 - Dlaczego pan uznał, że w ogóle go interesuję? 
 - Znam go od szóstej klasy, zapomniała pani? 
Dotarli do pani Hunnicut, Pete pochylił się, by pocałować 

ją w policzek. 

 - Jak się czuje moja ulubiona mamusia? 
 - Pete! Tak się cieszę, że przyszedłeś. Jak ci się podoba w 

San Antonio? 

 - Całkiem, całkiem, ale  na  szczęście  do Austin jest tylko 

godzina drogi. 

 -  Znowu  przekraczasz  dozwoloną  prędkość  -  upomniała 

go  pani  Hunnicut.  -  Do  Austin  jest  dwie  godziny  spokojnej, 
zgodnej z przepisami jazdy. 

Pete przysiadł na skórzanej kanapie. 
 -  A  może  ja  trochę  ustąpię,  pani  trochę  ustąpi  i 

przystaniemy na półtorej godziny? 

background image

129 

 

 -  Przepraszam  państwa  -  bąknęła  Wirginia.  -  Muszę 

dopilnować kelnerów. 

Zostawiła  ich  pogrążonych  w  rozmowie  i  przeszła  się  po 

sali,  sprawdzając  dyskretnie,  czy  goście  mają  wszystko,  co 
potrzeba. Rzuciła okiem na bufet, żeby przekonać się, czy nie 
należy  donieść  jedzenia,  posłała  kelnera  po  świeże  sztućce  i 
talerze, kazała uzupełnić zimne napoje. 

Poszukała  wzrokiem  Wildera  i  przekonała  się,  że 

rozmawia  z  grupką  mężczyzn,  którzy  właśnie  się  pojawili. 
Przedstawiał ich gościom stojącym przy bufecie. Najwyraźniej 
był zbyt zajęty, by zauważyć jej spojrzenie. 

Wirginia  postanowiła  zajrzeć  do  kuchni,  sprawdzić,  czy 

szykują już ciepłe potrawy i czy nie potrzebują jej pomocy. 

Wilder  rozmawiał  z  przybywającymi  gośćmi,  witał  ich  i 

przedstawiał  sobie,  a  jednocześnie  kątem  oka  obserwował 
Wirginię, gdy tylko przechodziła przez salę. Musiał przyznać, 
że  wygląda  uroczo.  Zbeształ  się  w  duchu  za  swoje 
zachowanie.  Nie  powinien  okazywać  irytacji,  lecz  raczej 
obrócić  docinki  Pete'a  w  żart.  Wystarczyło  kilka  słów,  ale 
Wilder dał się ponieść nastrojowi chwili. A Pete tylko na tym 
skorzystał,  Wirginii  wydał  się  zapewne  czarujący,  zwłaszcza 
gdy popatrzyła na chmurną minę Wildera. 

Pojawiła  się  ponownie  i  Wilder,  niczym  radar, 

natychmiast  to  wyczuł.  Zauważył,  że  dyskretnie  zwróciła 
uwagę  jednemu  z  kelnerów,  po  czym  skontrolowała,  jak 
prezentuje  się  bufet.  Nie  sprawiała  przy  tym  wrażenia 
speszonej,  choć  Wilder  domyślał  się,  że  występowała  po  raz 
pierwszy w podobnej roli. Radziła sobie znakomicie - w miarę 
swobodna,  dyskretna,  uważna,  słowem,  właściwa  kobieta  na 
właściwym miejscu. 

Wildera  ogarnęła  prawdziwa  duma.  Pod  wpływem 

impulsu  zapragnął  nagle  głośno  zakomunikować  wszystkim 
obecnym, że ta piękna i utalentowana kobieta należy do niego, 

background image

130 

 

i wara od niej innym mężczyznom. Jednak się nie odważył, to 
nie  było  w  jego  stylu.  Nie  zwykł  obnosić  się  ze  swoimi 
prywatnymi  sprawami,  czynić  ze  swojego  życia  osobistego 
publiczną tajemnicę. 

Zresztą,  po  co  ktoś  ma  się  dowiedzieć,  jak  mocno  jest 

związany z Wirginią i co do niej czuje. Sam dopiero niedawno 
zdał sobie z tego sprawę i jeszcze nie zdążył się zastanowić co 
dalej.  Niewykluczone,  że  Wirginia  niedługo  wyjedzie,  z 
entuzjazmem  opowiadała  mu  o  dwóch  właścicielach 
renomowanych  restauracji,  którzy  poważnie  rozważali 
możliwość zaangażowania jej na dłużej. 

Pete  nie  odstępował  Wirginii  przez  cały  wieczór.  Sypał 

dowcipami,  nie  oszczędzał  też  nikogo  z  obecnych,  robiąc  o 
nich kąśliwe uwagi. 

 -  Widzisz  tego  młodego  przystojniaka?  Wirginia  skinęła 

głową. 

 - 

To 

największy 

producent 

mikroelementów 

komputerowych na Tajwanie. 

 - Musi być bardzo bogaty - powiedziała. 
 - To prawda, ale nie odważył się sprzeciwić matce, kiedy 

mu przedstawiła kandydatkę na żonę. 

 - Naprawdę? 
Pete smutno pokiwał głową. 
 -  Wybrała  dziewczynę  tak  pospolitą,  że  na  jej  widok 

baran  by  zbaraniał.  Ale  młoda  dama  jest  bogata  i  nie 
przeszkadza jej, że mamusia wszystkim rządzi. 

Wirginia  starała  się  zachować  powagę,  by  śmiechem  nie 

zwrócić na siebie uwagi. 

 - Dlaczego syn się zgadza, by matka wtrącała się w jego 

życie osobiste? - spytała. 

 - Ponieważ jest właścicielką większości akcji jego firmy, 

a on kocha pieniądze. 

 - Naprawdę? 

background image

131 

 

 -  Słowo  honoru.  Zagroziła,  że  pozbawi  go  jego  własnej 

firmy. 

Wirginia kątem oka dostrzegła, że matka Wildera daje jej 

znaki. Przeprosiła Pete'a. 

 -  Chciałam  ci  tylko  powiedzieć,  że  wszyscy  zajadają  się 

przekąskami  twojego  pomysłu  -  oznajmiła  pani  Hunnict.  - 
Wszyscy, nie wyłączając twego szefa. Wilder tak się puszy, że 
można by pomyśleć, iż sam wymyślił te cudeńka. 

 -  Cieszę  się  z  tego,  to  znaczy...  cieszy  mnie,  że  moje 

umiejętności kulinarne na coś się przydały - odparła Wirginia, 
dumna z pochwały osoby bywałej w świecie. Uwagę na temat 
Wildera zbyła jednak milczeniem. 

 -  Moja  droga,  twoje  umiejętności  są  wystarczające,  by 

zaprowadzić  cię  bardzo  daleko  od  Wildera,  jeśli  takie  jest 
twoje życzenie. 

 - Wcale nie chcę... - wyrwało się Wirginii. 
 - Wiem - wpadła jej w słowo starsza pani - do tego się to 

wszystko sprowadza, prawda? 

Wirginia  nie  wiedziała,  co  odpowiedzieć.  Czyżby  pani 

Hunnicut  zorientowała  się,  co  ją  łączy  z  jej  synem,  czy 
odgadła  jej  uczucia?  Czy  rozmawiała  na  ten  temat  z 
Wilderem?  Czy  będzie  sprzyjać  Wirginii?  Oto  kolejna 
komplikacja... 

background image

132 

 

ROZDZIAŁ 10 
Wirginia wtuliła się w ramiona Wildera, który przygarnął 

ją jeszcze mocniej i  pocałował czule  w czubek głowy. Czuła 
się cudownie - adorowana i kochana, podziwiana i pożądana. 
W takim też nastroju zapadła w sen. 

Goście  musieli  dobrze  się  bawić,  ponieważ  przyjęcie 

przeciągnęło się o dobre dwie godziny. Wirginia dopilnowała, 
by zatrudniona ekipa pozostawiła po sobie porządek, i dopiero 
wtedy  zgodziła  się  wracać  do  domu.  Do  rezydencji  zajechali 
już  po  północy.  Niebawem  Wilder  zjawił  się  w  pokoju 
Wirginii i tym razem nie opuścił go przed świtem. Kochali się 
jak  szaleni,  Wilder  był  na  przemian  czuły  i  namiętny, 
delikatny  i  gwałtowny.  Wyczerpani  przeżyciami  wieczoru  i 
oszołomieni  mocą  miłosnych  doznań  zasnęli  nie  wiedzieć 
kiedy. 

Z  głębokiego  snu  Wirginię  wyrwały  dopiero  promienie 

słońca,  które  wdarły  się  do  pokoju  przez  gęste,  starannie 
udrapowane  firanki.  Starając  się  nie  obudzić  Wildera,  który 
nadal  tulił  ją  do  siebie,  spojrzała  przez  ramię  na  radio  z 
budzikiem,  stojące  na  nocnej  szafce.  Coś  podobnego!  To  już 
ta  godzina?  Zrobiło  się  naprawdę  późno.  Nawet  jeśli  się 
pośpieszy, spóźni się do szkoły o całe pół godziny. 

Ostatni  tydzień  zajęć  został  starannie  zaplanowany  - 

każdego  dnia  gościli  szefa  kuchni  z  innego  zakątka  kraju. 
Wirginia obiecała sobie, że nie straci ani minuty. To, czego się 
nauczy, będzie jej wyposażeniem na życie. 

Wyszła  spod  kołdry  i  właśnie  rozglądała  się  za 

szlafrokiem, gdy dobiegł ją zaspany głos: 

 -  Ej!  Co  ty  najlepszego  robisz?  Wracaj  do  łóżka, 

kochanie.  Odwróciła  głowę  i  napotkała  spojrzenie  Wildera. 
Wyglądało na to, że całkiem się rozbudził. 

background image

133 

 

 - Za niespełna godzinę rozpoczynają się zajęcia w szkole. 

Wolałabym  ich  nie  opuszczać,  tym  bardziej  że  i  tak  za  kilka 
dni będzie już po wszystkim. 

 - Nie możesz raz iść na wagary? 
 - Czyżbyś miał zamiar zostać dziś w domu? 
 -  Cóż...  -  Zmarszczył  czoło.  -  Jeszcze  z  godzinkę. 

Podeszła  do  drzwi  łazienki,  starając  się,  by  nie  zobaczył  jej 
urażonej miny. 

 - Nie mam godzinki. Jeśli się nie pośpieszę, zjawię się w 

połowie zajęć. 

 -  Co  ci  szkodzi,  ten  jeden  raz.  Chyba  nic  takiego  się  nie 

stanie... 

Rzuciła  mu  przez  ramię  gniewne  spojrzenie.  Oczywiście 

jej obowiązki nie są istotne, jedna lekcja mniej, jedna więcej - 
kogo  to  interesuje?  Liczy  się  tylko  praca  Wildera,  jego 
terminy  i  zobowiązania,  które  należy  traktować z  największą 
powagą. On tego oczekuje i nie przyjmuje do wiadomości, że 
inni mają swoje plany i zadania. 

 -  Przecież  wiesz,  że  te  ostatnie  zajęcia  mogą  być 

decydujące.  Prawdę  mówiąc,  dziwię  ci  się,  że  namawiasz 
mnie  do  wagarów.  Ciekawa  jestem,  dlaczego  ty  nigdy  z 
niczego  nie  rezygnujesz  -  dodała  z  przekąsem,  po  czym 
ruszyła  do  łazienki,  zamknęła  trochę  za  głośno  drzwi  i 
odkręciła  prysznic.  Kiedy  skończyła  toaletę,  nie  zastała 
Wildera w pokoju. 

 - Mógł przynajmniej posłać łóżko - burknęła pod nosem. 
Szybko  wygładziła  prześcieradła  i  strząsnęła  kołdrę. 

Wciągnęła  dżinsy,  złapała  pierwszy  z  brzegu  bawełniany 
podkoszulek, chwyciła torbę i zbiegła na parking. 

Ze starego volkswagena niewiele dało się wycisnąć, mimo 

że Wirginia mocno naciskała pedał gazu. Spóźniona zajechała 
pod  budynek  szkoły  i  w  ostatniej  chwili  wpadła  do  sali,  w 
której odbywały się zajęcia. Szef kuchni jednego z najbardziej 

background image

134 

 

eleganckich  ośrodków  rekreacyjnych  w  Dallas  omawiał 
właśnie całodzienny jadłospis dla osób pragnących zachować 
szczupłą sylwetkę. 

Charlie Feather spojrzał na Wirginię z widoczną pretensją 

-  dotychczas  była  jego  najpilniejszą  uczennicą  i  jeszcze  ani 
razu  nie  spóźniła  się  ani  nie  opuściła  zajęć.  Wirginii  zrobiło 
się głupio, ponieważ lubiła Feathera i wiedziała, że dobrze jej 
życzy. 

Po  wykładzie,  jak  zwykle,  odbyły  się  ćwiczenia.  Potem 

nauczyciel podszedł do Wirginii i rzekł nie bez przygany: 

 -  Jeśli  zapewniasz,  że  stawisz  się  punktualnie,  to 

dotrzymuj  obietnicy  chociażby  we  własnym  dobrze  pojętym 
interesie. Chciałem przedstawić cię panu Pierce'owi. 

 - Przepraszam, ale czy teraz to nie będzie możliwe? 
 - Za późno. - Charlie Feather wskazał na drzwi. - Musiał 

już nas opuścić, inaczej spóźniłby się na samolot. Siła wyższa, 
nic  nie  mogę  na  to  poradzić.  Nie  można  oczekiwać,  by  pan 
Pierce zmieniał plany z powodu jednej uczennicy. 

 -  Jeszcze  raz  bardzo  pana  przepraszam.  To  moja  wina. 

Zaspałam.  Wczoraj  wieczorem  pomagałam  w  organizacji 
przyjęcia, potem zostałam, by wszystkiego dopilnować, i siłą 
rzeczy późno wróciłam. 

 - Musisz zdecydować, co jest dla ciebie najważniejsze, na 

czym  ci  najbardziej  zależy  -  powiedział  nauczyciel.  -  W 
przeciwnym  razie  nie  osiągniesz  celu,  choćbyś  się  nie  wiem 
jak starała. 

Odszedł, 

zostawiając 

Wirginię 

przygnębioną 

niezadowoloną  z  siebie.  Pracowała  z  całych  sił,  dokładała 
starań, dzięki temu odnosiła sukcesy tam, gdzie innym się nie 
udawało. Czy teraz ma pozwolić, by cały ten wysiłek poszedł 
na  marne?  Nauczyciel  ma  rację.  Musi  zadecydować,  co  jest 
dla niej najważniejsze i na czym tak naprawdę jej zależy i ani 
na chwilę o tym nie zapominać. 

background image

135 

 

Łatwo  powiedzieć!  Dopóki  w  jej  życiu  nie  pojawił  się 

Wilder, miała sprecyzowane plany, wyznaczone cele i dążyła 
do  nich,  przekonana,  że  prędzej  czy  później  dopnie  swego. 
Nie  brakowało  jej  uporu  ani  chęci  do  pracy.  Od  kiedy 
związała  się  z  Wilderem,  przestała  kierować  swoim  życiem, 
znalazła  się  w  pewnym  zawirowaniu.  Kochała,  ale  nie  miała 
podstaw,  by  na  tym  nie  odwzajemnionym  uczuciu  budować 
przyszłość, chociażby szczerze sobie tego życzyła. 

Życzenia...  Wszystko  zaczęło  się  od  nich,  a  ściślej  od 

magicznej lampy. Gdyby wybrała pieniądze, prawdopodobnie 
nie  zostałaby  zatrudniona  przez  Hunnicutów  i  nie  znalazłaby 
się  teraz  w  kłopotliwej  sytuacji.  Najwyraźniej  traciła  głowę, 
skoro  zaczynała  zaniedbywać  coś,  na  czym  jej  naprawdę 
zależało, czyli pracę. 

Ma  cały  ten  galimatias  na  własne  życzenie.  Sama,  przez 

nikogo  nie  nakłaniana,  związała  się  z  Wilderem.  Ale  teraz 
pora  wszystko  zmienić.  Musi  spojrzeć  prawdzie  w  oczy:  nie 
kochał jej i nigdy nie pokocha, jedyne, na co mogła liczyć, to 
własny sukces zawodowy. 

Rozmyślając o tym wszystkim, nie spiesząc się, jechała do 

rezydencji  Hunnicutów.  Zaparkowała  na  podjeździe  i 
energicznym krokiem weszła do domu, jakby podjęła decyzję. 
Panią Hunnicut zastała w salonie. Siedziała na bujanym fotelu 
w pobliżu okna, zajęta jakąś robótką. 

 -  Wcześnie  wróciłaś  -  zauważyła  z  zadowoleniem.  - 

Bardzo  mnie  to  cieszy.  Może  chwilę  porozmawiamy? 
Znudziła mi się samotność. 

Wirginia przysiadła na kanapie i wzięła głęboki oddech. 
 -  W  czwartek  odbędzie  się  wręczenie  dyplomów. 

Chciałabym zaprosić panią, pana Hunnicuta i Pete'a Majora na 
uroczysty obiad wydawany dla absolwentów i ich gości. 

Starsza pani odłożyła robótkę i przycisnęła ręce do piersi. 

background image

136 

 

 -  Wirginio,  nie  mogę  mówić  za  swego  syna  ani  jego 

najlepszego  przyjaciela,  ale  czuję  się  zaszczycona 
zaproszeniem i z wielką chęcią je przyjmuję. Gdzie i o której 
mam się stawić? 

Wirginia podała jej wszystkie szczegóły, a potem zamilkła 

ze spuszczoną głową. 

 -  Wydaje  mi  się,  że  coś  cię  gryzie.  Możesz  być  ze  mną 

szczera - powiedziała zachęcającym tonem pani Hunnicut. 

 -  Chciałabym  nazajutrz  po  obiedzie  absolwentów 

zakończyć naszą współpracę. 

 -  Pragnęłam,  żeby  sprawy  ułożyły  się  inaczej.  Wiązałam 

takie  wielkie  nadzieje  z...  -  Pani  Hunnicut  urwała  z 
westchnieniem. Posmutniała. 

Wirginia  nie  wiedziała,  czy  starsza  pani  zdaje  sobie 

sprawę z tego, że poniekąd się zdradziła. Sama miała mętlik w 
głowie, jedna myśl goniła drugą.  

 -  Ja  też.  -  Zmusiła  się  do  uśmiechu.  -  Ale  wszystko,  co 

dobre, kiedyś się kończy. 

 -  Skoro  tak  uważasz,  moja  droga.  -  Pani  Hunnicut 

pochyliła  głowę  nad  robótką.  -  Czy  wspominałaś  już  o  tym 
mojemu synowi? 

 - Jeszcze nie - odparła Wirginia - ale zrobię to. 
 -  Będzie  rozczarowany.  Chyba  liczył  na  to,  że 

przedłużysz  swój  pobyt  u  nas,  że  może  zechcesz  jeszcze 
trochę tu zostać, podjąć pracę w jakiejś restauracji w mieście. 

Wirginia była szczerze zdziwiona. Wilder nigdy nawet nie 

napomknął  o  takiej  możliwości.  A  szkoda,  ale  teraz  już  za 
późno na zmianę decyzji. Zbyt długo dała się wodzić za nos. 
Podniosła się, mówiąc: 

 - Najwidoczniej nie jest to mi pisane. Długo nie zapomnę 

pani dobroci, pani  Hunnicut. Pomogła mi  pani osiągnąć cel i 
nie wiem, jak pani za to dziękować. 

background image

137 

 

 - Rozumiem. Musisz kroczyć swoją drogą. Miałam tylko 

nadzieję, zresztą tak jak i Wilder, że będziesz chciała z nami 
zostać. - Spoglądała na Wirginię swymi mądrymi, brązowymi 
oczami,  jakby  potrafiła  zajrzeć  w  głąb  jej  duszy.  -  Jesteś 
pewna, że podjęłaś słuszną decyzję? 

Wirginia  z  trudem  powstrzymała  łzy,  które  napłynęły  jej 

do oczu. 

 -  Tak  -  szepnęła,  po  czym  opuściła  salon  szybkim 

krokiem, jakby ją coś goniło. Jeśli ma się rozpłakać, zrobi to 
w  czterech  ścianach  swego  pokoju,  tak  by  nikt  tego  nie 
widział. 

Rzuciła się na łóżko i schowała twarz w poduszkę. Nagle 

uświadomiła sobie, że czuje zapach wody kolońskiej Wildera. 
A niech go diabli! Nawet w swoim pokoju nie może uwolnić 
się  od  jego  obecności.  A  czy  to  zresztą  jej  pokój?  Już  od 
dłuższego  czasu  dzieli  go  z  Wilderem  prawie  każdej  nocy. 
Właśnie, kochają się w nocy, po kryjomu, a w dzień udają, że 
nic ich nie łączy. Czy tego chciała, o tym marzyła, tego sobie 
życzyła - żeby ukochany mężczyzna wstydził się lub obawiał 
głośno  przyznać  do  związku  z  nią?  Życzenia...  Niech  diabli 
porwą życzenia! 

Wilder  nie  potrafił  uwolnić  się  od  myśli  o  Wirginii. 

Rozmyślał  o  niej  podczas  roboczej  odprawy  z  Natalie, 
zebrania  zarządu  i  konferencji  z  dystrybutorami  ze 
wschodniego  wybrzeża,  których  gościli  poprzedniego 
wieczoru. 

Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu zdarzyło mu się 

tak  mocno  zaangażować.  Nie  przypominał  sobie,  by 
kiedykolwiek  przedtem  kobieta  odrywała  jego  uwagę  od 
spraw zawodowych, by aż  tak przejmował  się  jej  nastrojami. 
A teraz tak właśnie było. 

Dręczyły go wyrzuty sumienia. Dziś rano Wirginia była na 

niego zła - widział to w jej spojrzeniu, słyszał w tonie głosu. 

background image

138 

 

Miała  powody.  Po  raz  kolejny,  choć  nie  zamierzony 
potraktował  ją  jak  zabawkę,  dał  jej  do  zrozumienia,  że 
powinna  dostosować  się  do  jego  trybu  życia,  nie  wykazał 
wystarczającego zainteresowania jej sprawami. 

Ubolewał nad swoim zachowaniem i miał świadomość, że 

winien  jest  Wirginii  jeśli  nie  przeprosiny,  to  przynajmniej 
wyjaśnienie.  Ponoć 

dobrymi 

chęciami 

jest 

piekło 

wybrukowane... Po pracy wyciągnął Pete'a na spotkanie, choć 
nie  byli  wcześniej  umówieni,  tylko  po  to,  by  później  wrócić 
do domu. Wiedział, że w ten sposób odsuwa sprawę w czasie i 
że nie uniknie usprawiedliwienia się przed Wirginią. 

 -  Co  za  pechowy  dzień!  -  poskarżył  się  Pete,  kiedy 

kelnerka odeszła, pozostawiając na ich stoliku dwa kufle piwa. 

Umówili  się  w  modnym  barze  w  centrum  miasta.  Przy 

pozostałych  stolikach  raczyli  się  piwem  mężczyźni  w 
koszulach  i  krawatach,  marynarki  rzucili  na  oparcia  krzeseł. 
Sądząc po ich minach, to był okropny dzień dla wszystkich. 

 - Co się stało? 
 -  Powielarnia  nie  dostarczyła  na  czas  mojego  raportu, 

więc  nie  byłem  zaznajomiony  z  materiałem  tak,  jak 
powinienem.  Nowy  kongresman  z  San  Antonio  postanowił 
sprawdzić, czy uda mu się publicznie natrzeć mi uszu. - Pete 
pociągnął łyk piwa. - A co u ciebie? 

 - Stara bieda - burknął Wilder. 
 -  I  dlatego  postanowiłeś  iść  na  piwo  ze  swoim  bliskim 

przyjacielem, zamiast zjeść obiad w jakiejś modnej restauracji 
lub  pojechać  do  domu  do  jednej  z  najsłodszych  istot,  jakie 
ostatnio widziałem? - Pete uniósł pytająco brwi i zaraz dodał: 
- Myślę, że nie. 

 - I masz rację. 
Wilder  wiedział,  że  jego  przyjaciel  tak  długo  będzie  go 

męczył, aż wydobędzie prawdę. 

 - Powtarzam, co u ciebie? - spytał Pete. 

background image

139 

 

 - Praca, praca i nic tylko praca. Właśnie ustalamy budżet, 

to prawdziwe piekło. 

 - Jak zawsze. - Pete rozsiadł się wygodniej. - Chciałbym, 

żeby  moje  zmagania  z  budżetem  przypominały  twoje.  Nie 
brakuje  ci  pieniędzy,  nie  jesteś  tylko  pewny,  czy  lepiej 
przeznaczyć  je  na  badania  i  rozwój  czy  może  na  reklamę  i 
promocję,  ewentualnie  zwiększenie  zatrudnienia.  A  może 
rozdać  je  biednym,  a  zarządowi  wypłacić  premię?  Na  co  się 
zdecydować? - Pete zrobił zabawną minę. 

 - Upraszczasz, stary. Mam swoje problemy, i to wcale nie 

mniejsze niż twoje. Nasza firma to nie samograj. 

 -  Dobrze,  dobrze,  mów,  co  chcesz,  ja  wiem  swoje.  W 

takim  razie  musisz  przeżywać  jakieś  kłopoty  osobiste.  Z 
powodu Grety? Zauważyłem, że nie było jej na przyjęciu. 

Wilder  uprzytomnił  sobie,  że  nie  spotyka  się  z  nią  od 

ponad trzech miesięcy. Odkąd pojawiła się Wirginia. 

 - A co u ciebie? 
 -  Cóż,  nie  będę  miał  powodów  do  narzekań,  jeśli  mi  się 

uda  zainteresować  swoją  skromną  osobą  tę  twoją  nową 
sekretarkę. 

 - Pete uśmiechnął się szeroko. - Jest urocza, a do tego ma 

głowę na karku. Cóż za połączenie! 

 - Mówisz o Wirginii? 
 - Pewnie, że o Wirginii. Nie zauważyłeś, że wpadła mi w 

oko? 

Wilder musiał zebrać całą siłę woli, by nie wybuchnąć. 
 - Nie, chyba nie. 
 - Myślę, że też się jej spodobałem. 
 -  Dlaczego  tak  sądzisz?  -  Wilder  ledwie  trzymał  się  na 

wodzy. 

 - Była otwarta i życzliwa. Często się do mnie uśmiechała. 

I  chyba  podoba  się  jej  moje  poczucie  humoru.  Wiesz,  że  na 

background image

140 

 

ogół  kobiety  uważają,  że  mam  osobliwe  poczucie  humoru. 
Wirginia do nich nie należy. 

 -  Uważam,  że  potraktowała  cię  po  prostu  uprzejmie,  jak 

przystało na dobrze wychowaną, znającą swoje miejsce osobę. 

 -  Wilder  za  wszelką  cenę  starał  się  mówić  obojętnym 

tonem. 

 - Czyżbyś był zazdrosny? 
 -  Nie  jestem  zazdrosny!  -  Tym  razem  Wilder  podniósł 

głos. 

 - Uważam, że Wirginia nie należy do kobiet, które polują 

na mężczyzn, a zwłaszcza bogatych mężczyzn. Zachowuje się 
naturalnie i sympatycznie w stosunku do wszystkich, i tyle. 

 -  A  dziś  po  południu  -  ciągnął  nie  zrażony  Pete, 

uśmiechając  się  z  zadowoleniem  -  zadzwoniła  i  zostawiła 
wiadomość  mojej  sekretarce.  Ni  mniej,  ni  więcej,  tylko 
zaprasza mnie na swoją promocję, na czwartek. 

Wilder zmartwiał. Ale z niego dureń! Zupełnie zapomniał, 

że w tym tygodniu Wirginia kończy szkołę i może wyjechać, 
by podjąć pracę choćby w tym swoim ukochanym Dallas. Parę 
razy  wspominała  mu  o  takiej  możliwości,  ale  on  szybko 
wyrzucił  tę  informację  z  głowy.  Prawdę  mówiąc,  starał  się 
zadawać  jak  najmniej  pytań  o  jej  przyszłość,  by  nie 
wyciągnęła  z  tego  wniosku,  że  mu  na  niej  zależy.  Wolał 
wierzyć, że sprawa jakoś sama się rozwiąże, a z drugiej strony 
pragnął, żeby Wirginia została pod jego dachem. Ale w jakim 
charakterze?  Był  bogatym  i  wpływowym  Wilderem 
Hunnicutem,  a  ona  tylko  młodą,  samotną  dziewczyną,  która 
chciała zostać szefem kuchni. 

Jego rozmyślania przerwał Pete: 
 -  Oddzwoniłem,  ale  już  jej  nie  było,  więc  tylko 

zostawiłem 

wiadomość, 

że 

przyjdę 

największą 

przyjemnością i dziękuję za zaproszenie. 

Kelnerka przyniosła jeszcze dwa piwa. 

background image

141 

 

 -  Ale,  ale,  musisz  znać  szczegóły,  gdzie  i  o  której  to  się 

odbędzie? 

 - Przykro mi, że cię rozczaruję, ale nie mam pojęcia. Nie 

wspominała dotychczas o rozdaniu dyplomów. Masz pretekst, 
żeby  jeszcze  raz  do  niej  zadzwonić  -  odparł  Wilder  z 
przekąsem. 

 -  Nie  bądź  taki  zgorzkniały,  stary.  Miałeś  okazję,  ale  z 

niej  nie  skorzystałeś.  Teraz  moja  kolej  przekonać  się,  czy  ta 
śliczna dama zechce, bym rzucił jej swą miłość do stóp. 

 -  Pete,  nie  błaznuj.  Od  początku  zachowuj  się  tak,  jak 

chcesz się zachowywać do końca, w przeciwnym razie nigdy 
nie uszczęśliwisz żadnej kobiety. 

 -  Masz  rację.  Przypuszczam,  że  ty  tak  właśnie 

postępujesz.  Doszedłeś  do  wniosku,  że  kobieta  od  samego 
początku  powinna  znać  swoje  miejsce  i  wiedzieć,  że  może 
liczyć  tylko  na  tyle,  na  ile  jej  pozwolisz.  Dzięki,  ale 
zaryzykuję  i  zrobię  po  swojemu.  Przynajmniej  nie  udaję,  że 
nie mam wad. Jestem gotów zmienić się na lepsze dla kobiety, 
która zawładnie moim  sercem. Tobie, drogi  przyjacielu, brak 
spontaniczności.  Boisz  się  okazać  uczucie,  żeby  ktoś 
przypadkiem nie pomyślał, że jesteś słaby. 

Wilder się skrzywił. 
 - Co ty wiesz. 
 - Znam cię od lat i wiele twoich przyjaciółek wypłakiwało 

się na moim ramieniu. Mam dość dobre informacje o tym, jak 
traktujesz płeć piękną. 

 -  Nic  nie  wiesz,  stary.  Tylko  ci  się  tak  wydaje.  -  Wilder 

wstał  raptownie  i  rzucił  napiwek  na  stół.  -  Muszę  wracać  do 
domu. Obiecałem mamie, że będę dziś wcześniej. 

Pete miał wyraźnie speszoną minę. 
 -  Ej,  stary,  przepraszam,  jeśli  cię  uraziłem.  Nie 

wiedziałem,  że  to  twój  czuły  punkt.  -  Podniósł  się  ze  swego 
miejsca i wyciągnął dłoń. 

background image

142 

 

Wilder zmusił się, by ją uścisnąć. 
Już  wcześniej  poruszali  ten  temat,  ale  dawniej  Wilder 

nigdy  się  nie  obrażał.  Teraz,  chociaż  się  starał,  odczuwał 
złość. 

 -  Porozmawiamy  kiedy  indziej  -  skwitował  oschle  i 

wyszedł z baru, nie oglądając się za siebie. 

Przez  całą  drogę  do  domu  Wilder  próbował  zapanować 

nad  sobą.  Włączył  komputer  i  zmusił  się  do  skupienia  na 
problemach,  które  oderwałyby  jego  myśli  od  pewnej  uroczej, 
upartej  osóbki  i  uczuć,  jakie  w  nim  wzbudza.  Kiedy  Sammy 
zaparkował na podjeździe, Wilder wziął się w garść. 

Matkę zastał w salonie. Siedziała w fotelu w pobliżu okna, 

na kolanach trzymała robótkę, tak smutnej miny nie widział u 
niej  od  lat.  Przystanął  zaniepokojony.  Kochał  i  szanował 
matkę.  Była  wierną  i  lojalną  towarzyszką  życia  ojca, 
koleżanką  i  przyjaciółką  swego  syna.  Obu  najważniejszym 
mężczyznom  swego  życia  poświęciła  wiele  starań  i  uczuć,  a 
przy  tym  nie  zrezygnowała  z  samej  siebie,  własnych 
zainteresowań i dążeń. 

Nie  była  już  najmłodsza,  ale  zachowała  silną  osobowość; 

miała  skrystalizowane  poglądy  na  wiele  spraw  i  nadal 
potrafiła cieszyć się życiem. Miał cholerne szczęście, że wciąż 
była obecna w jego życiu. 

 -  Mam  nadzieję,  że  dobrze  się  czujesz  -  powiedział, 

pochylając  się,  by  pocałować  ją  w  pomarszczony  policzek.  - 
Czy coś cię gryzie? 

Podniosła wzrok znad robótki i uśmiechnęła się. 
 -  Cieszę  się,  że  jesteś  w  domu.  Brakowało  mi  ciebie.  - 

Spojrzała  za  okno.  -  Właśnie  myślałam,  jak  wielką  część 
swego  życia  spędziłam  tutaj.  Gdziekolwiek  się  odwrócę, 
ogarniają mnie miłe wspomnienia związane z twoim ojcem, z 
tobą,  z  moimi  marzeniami.  -  Znów  na  niego  spojrzała,  oczy 
miała wciąż smutne, choć twarz rozświetlał łagodny uśmiech. 

background image

143 

 

 - Ja też pamiętam wiele wspaniałych momentów: wspólne 

pikniki  i  wycieczki,  wyprawy  z  ojcem,  długie  rozmowy, 
święta. 

Pani Hunnicut skinęła głową. 
 - Pamiętam, jak się cieszyłeś, kiedy budowałeś ten dom. - 

Rzuciła  synowi  wymowne  spojrzenie.  -  Miałam  nadzieję,  że 
doczekam  chwili,  kiedy  moje  wnuki  będą  się  tu  bawiły  i...  - 
Westchnęła. - No, cóż. 

 -  Mamo,  daj  spokój.  Słowo  daję,  że  gdybym  spotkał 

odpowiednią  dziewczynę,  natychmiast  bym  się  z  nią  ożenił. 
Choćby dla twojej przyjemności. 

 - Chciałam tylko... - Potrząsnęła lekko głową. - Chciałam 

ujrzeć cię szczęśliwego, zanim odejdę. Wiem, że to egoizm z 
mojej  strony,  ale  takie  już  są  matki.  Właśnie  dziś 
postanowiłam obejrzeć się za siebie i zobaczyć, co osiągnęłam 
w  życiu.  Przeżyłam  wiele  cudownych  chwil,  Wilderze,  ale 
większość  z  nich  nastąpiła,  kiedy  poznałam  i  poślubiłam 
twego  ojca.  Być  z  kimś,  kogo  się  kocha  i  komu  się  ufa,  kto 
kocha  ciebie  i  ufa  tobie,  to  prawdziwe  szczęście.  Nie 
mniejszym  jest  mieć  dziecko  i  patrzeć,  jak  rośnie  na  twoich 
oczach, dojrzewa, dorośleje, staje się takie, jak się marzyło. 

 - Chcesz powiedzieć, że jesteś ze mnie dumna? 
 - Jeszcze jak, mój kochany. Twój ojciec był moją wielką 

miłością,  ale  bez  ciebie  moje  życie  byłoby  niepełne,  puste. 
Dowiedziałam się o tym, gdy cię urodziłam. 

 - I ja też nie będę o tym wiedział, póki się nie ożenię i nie 

będę miał dziecka. To chcesz powiedzieć? 

 - Właśnie. 
 -  Masz  kogoś  na  oku?  -  spytał  żartobliwym  tonem, 

próbując rozchmurzyć matkę. 

 -  Kpisz  ze  wszystkiego,  ale  ty  tylko  udajesz,  że  jesteś 

zadowolony  ze  swojego  życia  osobistego.  Kłopot  w  tym,  że 
myślisz,  że  zjadłeś  wszystkie  rozumy,  a  tymczasem  tak  nie 

background image

144 

 

jest.  Powinieneś  czasem  posłuchać  kobiety,  która  już  tyle  lat 
żyje na świecie i niejedno widziała, a w dodatku życzy ci jak 
najlepiej. Uwierz mi - podkreśliła z mocą pani Hunnicut. 

 -  Zapamiętam  to  sobie  -  powiedział  Wilder,  kierując  się 

na górę do swojej sypialni. 

 -  Wirginia  odchodzi  w  tym  tygodniu!  -  zawołała  za  nim 

pani Hunnicut. 

 -  Słyszałem  -  odparł,  nie  zatrzymując  się.  -  Będzie  nam 

wszystkim jej brakowało. 

 - Niektórym bardziej niż innym - zauważyła jego matka. 

background image

145 

 

ROZDZIAŁ 11 
Uroczysta  kolacja,  na  którą  świeżo  upieczeni  absolwenci 

zaprosili  rodziny,  przyjaciół  i  znajomych,  została  pomyślana 
jako  sprawdzian  ich  umiejętności.  Młodzi  ludzie  mieli 
opracować  oryginalne  menu,  a  następnie  przygotować 
poszczególne  potrawy.  Wirginii  przypadły  przystawki. 
Dostała,  jak  i  pozostali  koledzy,  wolną  rękę,  przy  czym 
Charlie  Feather  zastrzegł  sobie  możliwość  ingerowania  w 
pracę  zarówno  Wirginii,  jak  i  innych  uczniów.  Władzom 
szkolnym  zależało  na  tym,  by  zaproszeni  goście  byli  jak 
najlepszego zdania o poziomie szkoły. 

W  wieczór  i  poranek  poprzedzający  przyjęcie  z  okazji 

promocji  Wirginia  zaanektowała  na  wiele  godzin  kuchnię  w 
rezydencji  Hunnicutów.  Wypróbowała  różne  przepisy, 
zestawy  i  kompozycje,  starając  się  przygotować  naprawdę 
oryginalne i smaczne przystawki. Maggie i pani Hunnicut nie 
mogły  się  nachwalić  jesiotra  w  sosie  migdałowym  i 
najróżniejszych  sałatek,  którymi  je  poczęstowała,  by  poznać 
ich opinię. 

Wirginia  zadawała  sobie  w  duchu  pytanie,  czy  Wilder 

pojawi  się  na  przyjęciu.  Nie  widzieli  się  od  trzech  dni  i 
zastanawiała  się,  czy  to  przypadek,  czy  też  Wilder  jej  unika. 
Musiał  usłyszeć  od  matki,  że  Wirginia  nie  zamierza 
przedłużać  pobytu  w  jego  domu  i  rezygnuje  z  dalszej  pracy. 
Jak się zachowa? Sytuacja będzie wymagała od niego decyzji, 
jakiejkolwiek  decyzji.  Chyba  po  tym,  co  ich  połączyło,  nie 
zechce potraktować jej jak przygodnej znajomej? 

Zakochana  Wirginia  miała  przynajmniej  taką  nadzieję. 

Dlatego  też  gdy  zaczęli  się  schodzić  goście,  co  chwila 
spoglądała  na  drzwi.  W  pewnym  momencie  ujrzała  panią 
Hunnicut  prowadzoną  pod  rękę  przez  syna.  Towarzyszył  im 
Pete.  Wirginia  pamiętała  również  o  Sadie,  która  na  początku 

background image

146 

 

pracy w barze trochę jej matkowała. Znalazła dla niej miejsce 
przy stole wydzielonym dla palących. 

Lisa, która  odpowiadała  za to, aby pod koniec  posiłku  na 

stołach  znalazły  się  jak  najsmaczniejsze  desery,  a  teraz  stała 
obok przejętej Wirginii, szepnęła z uznaniem: 

 -  Patrzcie  państwo,  kto  przyszedł!  Wilder  Hunnicut  we 

własnej osobie. A ta starsza pani to chyba jego matka. No, no, 
moje  gratulacje,  Wirginio,  wiem,  że  to  twój  gość.  Powinnaś 
zostać  królową  wieczoru.  Nie  dość,  że  dwóch  właścicieli 
pierwszorzędnych 

restauracji 

Dallas 

się 

tobą 

zainteresowało,  to  jeden  z  najbardziej  rozchwytywanych 
kawalerów  przyjął  od  ciebie  zaproszenie.  Nic,  tylko 
pozazdrościć! 

 - A tymczasem mnie zżera trema. 
 - Dziewczęta, przestańcie plotkować o gościach i bierzcie 

się do roboty! Jeszcze nie wszystko gotowe! - Charlie Feather 
przy  wołał  je  do  porządku.  Był  równie  przejęty  jak  jego 
uczennice. 

 - Chyba ma rację, zostało jeszcze co nieco do zrobienia - 

odezwała się Lisa i dodała: - Złam nogę. 

 -  Ty  też  -  bąknęła  machinalnie  Wirginia.  Spojrzała 

jeszcze  raz  na  poważną  twarz  Wildera,  po  czym  wróciła  do 
pracy. 

W  menu  figurowało  kilka  rodzajów  przystawek  i  trzeba 

było liczyć się z tym, że każdy z gości może zażyczyć sobie 
czegoś  innego.  Zastanawiała  się,  dlaczego  Wilder  ma  taką 
skwaszoną  minę.  Czy  nękały  go  jakieś  problemy?  W  końcu 
zmusiła  się, by przestać o nim myśleć.  To  ważny moment w 
jej  życiu,  od  niego  może  zależeć,  jak  potoczy  się  jej  kariera 
zawodowa,  nie  pora  teraz  zaprzątać  sobie  głowę  mężczyzną, 
który nie odwzajemniał jej uczuć. 

Wirginia westchnęła. Wiedziała, że Pete się nią interesuje, 

i  to  nawet  bardzo.  Cóż  z  tego,  skoro  ona  do  niego  nic  nie 

background image

147 

 

czuje.  Owszem,  jest  miły,  zabawny,  ma  niezwykłe  poczucie 
humoru  i  prawdopodobnie  okazałby  się  zgodnym  partnerem, 
dobrym  mężem  i  ojcem.  Ona  jednak  kocha  innego.  Wirginia 
westchnęła  jeszcze  raz  nad  przewrotnością  losu  i  zajęła  się 
zamówieniami,  które  zaczęły  spływać  z  sali.  W  kuchni 
zapanowała gorączkowa krzątanina. 

 -  Lepiej  wybrać  kobietę,  która  ma  ambicje  zawodowe  - 

wyraził  swoje  zdanie  Pete.  -  To  zazwyczaj  oznacza,  że  jest 
inteligentna i poradzi sobie ze wszystkim. 

 - A szczególnie z wychowywaniem dzieci - wtrąciła pani 

Hunnicut. 

 -  Jestem  dokładnie  tego  samego  zdania.  -  Pete  się 

uśmiechnął.  -  Jedyne,  co  trzeba  zrobić,  to  przekonać  ją,  by 
zechciała zostać w domu. 

 -  Współczesnym  kobietom  ani  w  głowie  rezygnacja  z 

celów,  które  sobie  wytyczyły.  Chcą  wszystkiego  -  zauważył 
cierpko Wilder. 

 - A ty jesteś inny? - spytała go matka. 
 -  Nie,  ale  firma  to  moje  życie.  W  pewnym  sensie  ją 

stworzyłem.  Jej  poświęcam  wszystko  -  oświadczył  Wilder, 
wiedząc, jak nieprzekonująco to zabrzmiało. - Nie mam czasu 
na nic innego. 

 -  Bzdura  -  oświadczyła  zdecydowanie  jego  matka.  - 

Właściwie obaj nie różnicie się zbytnio od mężczyzn z mojego 
pokolenia.  Uważacie,  że  macie  prawo  wymagać,  by  kobieta 
była  na  każde  wasze  skinienie,  ale  jednocześnie  oczekujecie, 
że  da  wam  spokój,  ponieważ  zajmujecie  się  swoimi 
„ważnymi"  sprawami.  -  Na  jej  twarzy  odmalowało  się 
rozczarowanie,  wzrok  utkwiła  w  syna.  -  Nic  dziwnego,  że 
kobiety  szukają  sobie  bawidamków.  Przynajmniej  nie  mają 
wygórowanych żądań i nie trzeba im usługiwać. Gdybym była 
młodsza, pokazałabym wam, gdzie raki zimują, drodzy męscy 
szowiniści! 

background image

148 

 

Pete  zrobił  zdumioną  minę,  ale  Wilder  przez  lata  zdążył 

przyzwyczaić się do bezpośredniości matki oraz jej poglądów. 
Lubiła mieć  swoje zdanie  o wszystkim i  wcale się  z  tym nie 
kryła. 

 -  A  wszystko  to  mówi  kobieta,  która  wierzy  w  cudowne 

lampy.  -  Wilder  zrobił  porozumiewawczą  minę  do  Pete'a.  - 
Nawiasem  mówiąc,  wolałbym,  żebyś  jako  moja  matka 
wspierała mnie w poszukiwaniu idealnej partnerki. 

 - 

Uważaj, 

żebyś 

nie 

przedobrzył, 

Wilderze. 

Niewykluczone, że kiedy znajdziesz taką kobietę, ona cię nie 
zechce,  ponieważ  będzie  wolała  idealnego  mężczyznę,  a  nie 
ciebie. 

Pete się roześmiał, a Wilder spytał z udaną pretensją: 
 -  Mamo,  czy  przypadkiem  nie  powinnaś  być  po  mojej 

stronie? 

 - Jestem, mój drogi, jestem jak najbardziej - odparła pani 

Hunnicut  -  ale  czuję  się  tam  samotnie,  ponieważ  ciebie  tam 
nie  ma,  mimo  że  powinieneś.  Sam  sobie  rzucasz  kłody,  pod 
nogi. 

Rozmowa  się  urwała,  ponieważ  podano  przystawki. 

Wilder i jego matka byli zachwyceni łososiem, a Pete zajadał 
z apetytem oryginalnie podanego tatara. 

 -  Czyż  ta  dziewczyna  nie  jest  zdolna?  -  rozpływała  się 

pani  Hunnicut.  -  Dziś  ryba  smakuje  mi  jeszcze  bardziej,  niż 
kiedy ją jadłam po raz pierwszy. 

 - Po raz pierwszy... ? - zaciekawił się Wilder. 
 -  Pozwoliłam  jej  korzystać  z  naszej  kuchni,  ponieważ 

chciała wypróbować różne przepisy i wybrać najlepsze. Mnie i 
Maggie  zaprosiła  na  degustację  -  wyjaśniła  pani  Hunnicut.  - 
Nie wiedziałeś o tym? 

 -  Nie  -  odparł  krótko  Wilder,  starając  się  nie  okazać 

irytacji. 

background image

149 

 

 -  Człowieku,  gdyby  to  ze  mną  taka  cudowna  istota 

mieszkała pod jednym dachem, każdy wieczór spędzałbym w 
domu. Mogłaby, nie szczędząc wysiłków, poświęcać się swej 
pracy zawodowej i przez dwadzieścia cztery godziny na dobę 
próbować swych sił, a ja byłbym najszczęśliwszym z ludzi. 

 -  Póki  sam  nie  stałbyś  się  królikiem  doświadczalnym  - 

rzucił kąśliwie Wilder. 

 -  Moi  panowie,  dość  tego  -  wtrąciła  stanowczo  starsza 

pani.  -  Przywołuję  was  do  porządku.  Nie  zapominajcie,  że 
zostaliście  zaproszeni  na  uroczyste  przyjęcie.  A  co  do 
Wirginii,  zgadzam  się  z  Pete'em:  byłaby  wspaniałą  panią 
domu i żoną, a zapewne i matką. 

Wilder  milczał,  świadom,  że  jego  matka  uważa,  choć 

głośno  tego  nie dodała,  że  Wirginia  „byłaby  wspaniałą  panią 
domu  i  żoną"  nie  kogo  innego,  tylko  właśnie  jego,  Wildera 
Hunnicuta.  To  absurd.  Wirginia  nie  była  dla  niego 
odpowiednią  kobietą.  Taka  w  ogóle  nie  istniała.  Czyżby?  Po 
co oszukiwać samego siebie? 

Po 

wykwintnym 

posiłku, 

zakończonym  kawą  i 

najróżniejszymi  deserami,  zaczęła  się  część  oficjalna. 
Mężczyzna  o  rumianej  cerze  podszedł  do  mikrofonu  i 
przedstawił  się  jako  Charlie  Feather,  jeden  z  nauczycieli,  po 
czym prosił na podium tegorocznych absolwentów. Wilder nie 
mógł  oderwać wzroku  od  Wirginii.  Nie  uszło  jego  uwagi, że 
kiedy  ich  dostrzegła,  pomimo  zmieszania  posłała  im 
promienny uśmiech. 

Charlie  Feather  przedstawił  zgromadzonym  specjalnych 

gości  -  szefów  kuchni  i  właścicieli  najlepszych  restauracji  w 
kraju,  od  Kalifornii  po  Connecticut.  Do  Wildera  powoli 
docierało, że Wirginia jest jedną z najlepszych absolwentek i 
że o pozyskanie jej do swojego zespołu ubiegają się niektórzy 
przedstawiciele branży. 

background image

150 

 

Po  zakończeniu  części  oficjalnej  kilku  restauratorów 

podeszło  do  Wildera.  Jedna  z  pań,  właścicielka  restauracji  w 
Los Angeles, była wyraźnie nim zauroczona, opowiadała, że z 
wielkim zadowoleniem korzysta z jego komputerów zarówno 
w  pracy,  jak  w  domu.  Wychodząc,  wręczyła  mu  swoją 
wizytówkę. 

 -  Zapraszam  do  siebie  na  specjalność  zakładu  - 

powiedziała  na  odchodnym,  po  czym  oddaliła  się,  kręcąc 
zalotnie biodrami. 

 - No, no, Wilderze, przychodzą i odchodzą, co? - szepnął 

Pete. 

 - Nie wiem, o co ci chodzi. 
 - Cóż, lepiej zrozum. Inaczej przegapisz życiową szansę. - 

Pete odwrócił się i ruszył prosto w stronę Wirginii. Po chwili 
rozmawiał z nią i jej koleżanką. 

 -  Muszę  iść  -  powiedział  Wilder  do  matki.  Spojrzała  na 

niego zaskoczona. 

 - Nie zostaniesz? 
 -  Nie.  Jestem  umówiony  -  skłamał,  byle  jak  najszybciej 

się wyrwać i nie patrzeć na Pete'a i Wirginię, roześmianych, w 
najlepszej  komitywie.  -  Sammy  odwiezie  cię  do  domu.  Do 
zobaczenia. 

 -  Sprawiasz  mi  zawód,  mój  drogi,  cały  czas  miałam 

nadzieję, że dobrze cię wychowałam. 

 - I wcale się nie mylisz. - Pocałował ją w czubek głowy. - 

Jestem  już  dużym  chłopcem,  mamo,  bardzo  dużym  i 
samodzielnym  -  powiedział  i  odszedł.  Nie  na  tyle  jednak,  by 
nie usłyszeć uwagi matki. 

 - Cóż, też bym tak myślała, gdybyś ciągle nie udowadniał 

czegoś wprost przeciwnego. 

Uciekał,  jakby  go  ktoś  gonił.  Tak  bardzo  pragnął  porwać 

Wirginię  w  ramiona  i  uprowadzić  gdzieś,  gdzie  mogliby 

background image

151 

 

zostać  zupełnie  sami.  Chciał,  by  stanowiła  jego  wyłączną 
własność. Spalało go pożądanie. 

Kiedy  Wirginia  dotarła  do  domu  nad  Lick  Creek,  była 

zmęczona,  ale  pełna  entuzjazmu.  Złożono  jej  bardzo 
atrakcyjną  ofertę.  Wprost  nie  mogła  uwierzyć  swemu 
szczęściu. 

Po części oficjalnej jej nauczyciel i mistrz Charlie Feather 

przedstawił  ją  kilku  specjalnym  gościom.  W  rezultacie  padło 
parę  interesujących  propozycji,  z  których  najbardziej 
spodobała jej się ostatnia - pięciogwiazdkowy hotel w Dallas 
oferował  posadę  zastępcy  szefa  kuchni  w  restauracji.  Nie 
wypadało  jej  zostawić  rozmówców,  od  których  tak  wiele 
zależało.  Dlatego  też  do  stolika,  przy  którym  zasiedli 
Hunnicutowie i Pete, dotarła dopiero pod koniec przyjęcia. Już 
wcześniej  kątem  oka  zauważyła,  że  Wilder  opuścił  salę,  ale 
duma nie pozwoliła jej spytać, dokąd poszedł, choć czuła cierń 
w sercu. Oto mężczyzna, na którym naprawdę jej zależało, nie 
raczył  osobiście  pogratulować  jej  sukcesu.  Wielka  szkoda! 
Pani  Hunnicut  była  szczerze  uradowana  jej  sukcesem;  Pete 
zaproponował, by wybrali się gdzieś, by to uczcić.  

Wirginia  podziękowała  za  zaproszenie,  a  kiedy  Pete 

poszedł do baru po drinki, usiadła obok pani Hunnicut. 

 -  To  dla  ciebie  -  powiedziała  starsza  pani,  wręczając  jej 

czek.  -  Proszę,  byś  przyjęła  te  pieniądze,  to  prezent.  -  Ujęła 
Wirginię pod brodę, by spojrzeć jej prosto w oczy. - Nie mam 
córki,  ale  gdybym  miała,  chciałabym,  by  była  taka  jak  ty. 
Masz  charakter,  Wirginio,  a  podziwiam  to  u  każdego,  a 
szczególnie u kobiety. Nie liczysz na innych, tylko na siebie, 
nie  boisz  się  pracy,  i  jesteś  uczciwa.  Każda  matka  byłaby 
dumna z takiej córki. 

Wirginii  napłynęły  łzy  do  oczu,  wzruszyła  ją  dobroć  i 

szlachetność  pani  Hunnicut.  Zamrugała  szybko,  by  się  nie 
rozpłakać. 

background image

152 

 

 - Dziękuję. Nie wiem, co takiego zrobiłam, że zasłużyłam 

w pani oczach na tak pochlebną opinię. Jest dla mnie bardzo 
cenna, tym bardziej że pochodzi z ust tak wspaniałej osoby. 

 -  Nie  przesadzajmy.  Oczywiście  co  do  mojej  osoby.  - 

Starsza pani podniosła się zza stołu. - Pora wracać do domu. 
Sammy nas zawiezie. 

 - Muszę zostać i pomóc kolegom posprzątać. 
 -  Wilder  ma  jakieś  ważne  spotkanie  -  powiedziała  pani 

Hunnicut, nie pytana. - Wróci późno. 

Wirginia  posmutniała  i  wcale  nie  starała  się  tego  ukryć. 

Jakie znaczenie ma stan jej uczuć? Kogo to obchodzi? 

 - Domyśliłam się. 
 - Przykro mi. 
 -  Mnie  też.  -  Uścisnęła  starszą  panią.  -  Jeszcze  raz  za 

wszystko  bardzo  dziękuję.  Nie  wiem,  czy  się  zobaczymy, 
ponieważ wyprowadzę się rano. 

 - Dokąd się wybierasz? 
 - Przyjęłam ofertę w Dallas. Będę zastępcą szefa kuchni. 

Na razie zamieszkam w hotelu. Zaczynam pracę w przyszłym 
tygodniu. 

 - Przyślij mi swój adres, jak tylko się urządzisz. Wiedz, że 

spodziewam  się  długich  listów,  w  których  będziesz  mi 
opisywać,  co  u  ciebie  nowego.  -  Pani  Hunnicut  przewiesiła 
sobie  torebkę  przez  ramię.  -  Do  zobaczenia  rano,  nie 
wypuszczę  cię  bez  pożegnania.  -  Wolnym  krokiem,  nie 
spiesząc  się,  opuściła  salę  i  zniknęła  w  drzwiach 
prowadzących do holu. 

 -  Dokąd  poszła  pani  Hunnicut?  -  spytał  Pete,  pojawiając 

się obok Wirginii z dwoma kieliszkami szampana. 

 -  Do  domu  -  odparła  krótko,  by  się  nie  zdradzić  z 

uczuciami. - Pete, chodźmy gdzieś, dobrze? Gdzieś, gdzie jest 
mnóstwo ludzi, którzy nas nie znają. 

Pete się uśmiechnął. 

background image

153 

 

 -  Nie  znajdziesz  lepszego  przewodnika  i  towarzysza. 

Odstawiwszy kieliszki, ujął ją pod ramię i wyprowadził z sali. 
Przed budynkiem odszukali jego BMW. 

Pojechali do centrum. Zostawili samochód na parkingu, po 

czym  ruszyli  śródmiejskim  pasażem,  gdzie  roiło  się  od 
turystów.  Spacerowali  pomiędzy  nimi,  rozmawiając  od 
niechcenia  i  słuchając  muzyki  dobiegającej  przez  otwarte 
drzwi  lokali.  Miejscowe  zespoły  miały  niezmiennie  nadzieję 
zainteresować  sobą  jakiegoś  przejezdnego  z  branży.  Potem 
wstąpili do cukierni na lody. 

 - Jest ktoś, kto zawładnął twoim sercem, prawda? - spytał 

bez ogródek Pete, gdy siedzieli przy stoliku. 

Nie  wiedziała,  co  odpowiedzieć,  wahała  się.  W  końcu 

wybrała prawdę. 

 - Tak. 
 - Rozumiem - powiedział wolno. - A czy ten ktoś czuje to 

samo co ty? 

 - Nie - odparła lakonicznie. 
 - Czy to Wilder? 
 - Czy to przesłuchanie? - spytała w odpowiedzi Wirginia. 
 -  Nie  denerwuj  się.  -  Pete  dotknął  jej  ramienia,  jakby  ją 

chciał  uspokoić.  -  Bardzo  się  tobą  interesuję,  ale  to  nie 
oznacza,  że  zamierzam  stawiać  cię  w  niewygodnej  sytuacji. 
Wiem,  że  wyjeżdżasz  z  Austin.  Pamiętaj,  że  jeśli 
kiedykolwiek  zechcesz  się  ze  mną  spotkać,  wystarczy 
zadzwonić. Przyjadę, gdziekolwiek będziesz. 

 - Pete... - zaczęła Wirginia. 
Położył jej palec na ustach i uśmiechnął się. 
 -  Nic  teraz  nie  mów.  Na  nic  nie  liczę.  Chce  cię  tylko 

zapewnić, że masz we mnie przyjaciela. 

Ich  usta  się  zetknęły.  Był  to  nadspodziewanie  słodki 

pocałunek. Jak balsam na obolałe serce. 

background image

154 

 

 -  Dziękuję  -  powiedziała  cicho.  -  Chciałabym  tylko...  - 

Urwała.  Wystarczy.  Narobiła  dosyć  kłopotu,  nie  formułując 
precyzyjnie swoich życzeń. 

 -  Nie  martw  się.  Nie  zraniłaś  mi  serca,  chociaż  muszę 

przyznać,  że  moje  ego  doznało  niewielkiego  uszczerbku.  - 
Objął  ją  w  pasie  i  ruszyli  w  stronę  samochodu.  -  Ale,  jak 
wiadomo,  od  tego  się  nie  umiera  -  dodał  swoim  zwykłym 
żartobliwym tonem. 

 - Dobrze wiedzieć, że tak łatwo można o mnie zapomnieć 

-  odparła,  ale  poczuła  ulgę.  Pete  był  taki  sympatyczny  i 
przyjacielski; nie chciała, by cierpiał. 

Dotarła do domu dopiero po pierwszej  w nocy, ponieważ 

rozmawiali jeszcze z Pete'em w samochodzie, gdy odwiózł ją 
pod rezydencję Hunnicutów. Wirginia wślizgnęła się na górę, 
ale była zbyt spięta, by położyć się do łóżka i usnąć. Zaczęła 
się  pakować.  Nie  zajęło  jej  to  dużo  czasu.  Poprosi,  by 
przysłano  jej  później  to,  co  się  nie  zmieści  w  bagażniku 
samochodu.  Siedziała  potem  na  balkonie,  póki  świt  nie 
pobielił ścian kanionu. 

Gdy  zeszła  na  dół,  dowiedziała  się  od  pani  Hunnicut,  że 

Wilder nie wrócił na noc do domu. 

 -  Nie  wiem,  co  się  z  nim  dzieje.  -  Starsza  pani  nie  kryła 

niepokoju. - Wcześniej nie znikał. To nie w jego zwyczaju, nie 
zostawiać wiadomości i narażać innych na zdenerwowanie. 

 -  Zawsze  odpowiedzialny?  -  rzuciła  z  sarkazmem 

Wirginia,  choć  wiedziała,  że  akurat  brak  odpowiedzialności 
nie  należał  do  wad  Wildera.  Raczej  zimne  serce,  dodała  w 
myślach,  rozgoryczona.  Pilnował,  żeby  się  nie  spóźniać  na 
spotkania  i  żeby  matka  miała  zapewnioną  odpowiednią 
opiekę.  To  on  nalegał  na  zachowanie  środków  ostrożności, 
kiedy się kochali. 

 -  Tak.  Zawsze  odpowiedzialny  -  zgodziła  się  pani 

Hunnicut.  -  Czasami  miałam  pretensje,  że  nigdy  nie  zrobił 

background image

155 

 

niczego  pod  wpływem  chwili,  że  jest  za  mało  spontaniczny, 
impulsywny.  Ale  teraz,  kiedy  tak  postąpił,  nie  wiem,  czy  mi 
się to podoba. 

 -  Jestem  pewna,  że  nic  mu  nie  jest  -  zapewniła  ją 

Wirginia.  -  To  duży  chłopiec,  pani  Hunnicut.  Gdyby  pani  tu 
nie  było,  nigdy  by  się  pani  nie  dowiedziała,  że  spędził  noc 
poza domem. 

 - Ani ty. 
 -  Bardzo  się  cieszę,  że  panią  poznałam.  Dziękuję  za 

pomoc i wsparcie. - Pochyliła się i uścisnęła ją czule. - Proszę 
na siebie uważać. 

 -  Chyba  masz  rację.  Mój  syn  jest  dorosły,  a  ja  nie 

powinnam wtrącać się do jego spraw. 

Wirginia pożegnała się z panią Hunnicut, obiecując, że na 

pewno  napisze,  i  pośpiesznie  odjechała,  jakby  się  już  nie 
mogła doczekać, kiedy zza horyzontu wyłoni się Dallas. 

Wirginia, 

jadąc 

autostradą  międzystanową  numer 

trzydzieści,  rozpamiętywała  koleje  znajomości  z  Wilderem  i 
starała się zrozumieć, dlaczego tak ją potraktował. Na myśl o 
tym, że  nie tylko się  z  nią nie  pożegnał, ale wręcz  jej unikał 
przez  te  kilka  ostatnich  godzin, rozpłakała  się  jak  dziecko. Z 
żalu  nad  sobą,  nad  nie  spełnionym  uczuciem,  nad 
przewrotnym losem. 

Nie przestała ronić łez w drodze do hotelu, już na miejscu, 

w Dallas. Czuła się nieszczęśliwa i oszukana. 

W  pokoju  hotelowym  znowu  z  jej  oczu  trysnęły  łzy. 

Przepłakała niemal całą noc. 

Rano,  kiedy  ujrzała  swe  odbicie  w  lustrze  -  bladą  cerę, 

cienie  pod  oczami  -  ogarnął  ją  gniew.  Ona  tu  rozpacza, 
zamiast  nabrać  sił  przed  pierwszym  spotkaniem  z  nowym 
przełożonym,  a  w  tym  czasie  Wilder  Hunnicut  miło  spędza 
czas i zapewne nie poświęci jej nawet jednej myśli. 

background image

156 

 

 -  Niech  cię  diabli,  Wilderze  Hunnicutcie!  Nie  odważyłeś 

się na wspólne życie ze mną, i Bóg z tobą. 

Doprowadziła  się  do  porządku  i  opuściła  pokój,  by  zjeść 

śniadanie z dyrektorem hotelu. 

Wilder  siedział  w  swoim  gabinecie  i  nie  widzącym 

spojrzeniem  spoglądał  przez  okno.  Za  kilka  godzin  Wirginia 
wyjedzie do Dallas, a jego życie wróci w utarte koleiny, stanie 
się  takie,  jakie  było,  zanim  się  pojawiła  -  ustabilizowane, 
uporządkowane, bez nadmiernych emocji... bez miłości. 

Wilder wyszedł z biura, dopiero gdy zegar wybił południe. 
Pojechał  do  domu  i  nie  witając  się  z  nikim,  położył  do 

łóżka.  Spał  do  wieczora,  a  potem  wybrał  się  na  bal 
dobroczynny. Towarzyszyła mu Greta, niezmiennie urodziwa 
i  zalotna.  Spotkali  masę  znajomych. Zbyt  zmęczony,  by  silić 
się na grzeczność, polecił Sammy'emu odwieźć ją do domu. 

Kiedy  Wilder  w  końcu  wrócił  do  rezydencji,  poszedł  na 

górę do swojej sypialni, nalał sobie kieliszek wina, wyszedł na 
balkon  i  spojrzał  na  księżyc  -  a  potem  na  inny  balkon.  Był 
pusty. 

Uświadomił  sobie,  że  okłamał  jedyną  osobę,  której 

przysiągł zawsze mówić prawdę - siebie. Zakochał się - a nie 
chciał  przyjąć  tego  do  wiadomości.  Nie  podobał  mu  się  stan 
uzależnienia  od  innej  osoby,  ataki  zazdrości,  niepewność, 
huśtawka uczuć. 

Pokochał  Wirginię  na  przekór  wszystkiemu,  niejako 

wbrew własnym zasadom i wymaganiom, jakie zwykł stawiać 
swym partnerkom. A mimo to lub dlatego ją kochał. 

Światło  księżyca  padało  na  jego  twarz,  odbijając  się  we 

łzach, które płynęły po policzkach. 

W  tej  chwili  Wilder  był  najbardziej  samotnym 

człowiekiem na świecie. 

background image

157 

 

ROZDZIAŁ 12 
Wilder  postąpił  w  charakterystyczny  dla  siebie  sposób: 

poszukał zapomnienia w pracy. Nie dało to jednak rezultatów. 
Nie potrafił pozbyć się myśli o Wirginii, wciąż miał ją przed 
oczami:  znużona  i  zarumieniona  leży  na  łóżku  po  chwilach 
miłosnych  uniesień,  oparta  o  balustradę  stoi  na  balkonie  w 
przewiewnej koszuli nocnej, trzymając w dłoni kieliszek wina, 
zaaferowana  zdaje  jego  matce  relację  z  powierzonych  jej 
zadań. I tak bez końca. Ogromnie mu jej brakowało. 

Pani Hunnicut nic nie mówiła na temat Wirginii; patrzyła 

tylko  na  syna  ze  zrozumieniem,  domyślając  się  jego  stanu 
ducha. 

Po dwóch tygodniach szaleńczej pracy Wilder postanowił 

bardziej  skutecznie  stłumić  tęsknotę.  Nalegano  na  niego,  by 
wziął udział w jakiejś prestiżowej imprezie w Muzeum Sztuki. 
Zadzwonił do dziewczyny, którą poznał w ubiegłym tygodniu, 
i  spytał,  czy  zgodzi  mu  się  towarzyszyć.  Była  w  siódmym 
niebie  i  natychmiast  powiedziała  „tak"  To  połechtało  jego 
dumę, ale nie wypełniło pustki w sercu. Czuł się podle, jakby 
oszukiwał Wirginię. 

Spóźniony, wychodził już na umówione na spotkanie, ale, 

swoim  zwyczajem,  zaszedł  do  salonu,  by  pożegnać  się  z 
matką.  Zastał  ją  w  fotelu  przy  oknie.  Wyglądała  na 
zamyśloną. 

 - Wspominasz Wirginię, zgadłem, prawda? 
 - Tak. 
 -  Powinniśmy  jej  zaproponować  stanowisko  szefa  naszej 

kuchni,  może  by  się  skusiła  -  próbował  żartować,  ale  sam 
zdawał sobie sprawę, że wypadło to dość żałośnie. 

Pani Hunnicut się nie roześmiała. 
 - Może. Ale to nie mnie doskwiera głód, tylko tobie. 
Wilder  wybiegł  z  domu,  lecz  nie  wsiadł  do  samochodu, 

machnąwszy  ręką  na  spotkanie.  Dobrze  znaną  ścieżką  ruszył 

background image

158 

 

na urwisko nad strumieniem, do miejsca, które tak lubił i które 
zawsze dobrze go usposabiało do świata. 

Musiał  przyznać,  że  matka  posłużyła  się  trafnym 

określeniem.  Tak,  dojmująca  potrzeba  obecności  Wirginii, 
odczucia jej bliskości, stała się dla niego równie dotkliwa jak 
głód czy pragnienie. 

Co on najlepszego wyprawia? Pozwala Wirginii wyjechać 

bez  pożegnania  i  nawet  nie  próbuje  się  z  nią  skontaktować, 
siedzi po uszy w papierach albo umawia się z jakąś kobietą, na 
której mu w ogóle nie zależy... 

Nie  raczył  porozmawiać  z  Wirginią  o  ich  związku,  ani 

jednym  słowem  nie  zdradził,  co  do  niej  czuje,  trzymał  ją  w 
niepewności, a jednak miał nadzieję - na przekór wszystkiemu 
-  że  z  nim  zostanie.  Na  czym  opierał  swe  rachuby?  Cóż  za 
zarozumiały głupiec z niego! 

Ten stan rzeczy nie mógł trwać dłużej. Wilder postanowił 

jak  najszybciej  zobaczyć  się  z  Wirginią;  powiedzieć  jej,  jak 
bardzo  mu  na  niej  zależy;  dowiedzieć  się,  co  sądzi  o  ich 
znajomości,  co  do  niego  czuje.  Może  wcale  nie  pragnęła  tej 
pracy, wyjechała, ponieważ on milczał na temat przyszłości, a 
sama nie chciała się narzucać? 

Do  diabła,  czy  nie  potrafi  spojrzeć  prawdzie  w  oczy? 

Kocha  Wirginię.  A  czy  i  ona  się  w  nim  nie  zakochała?  Czy 
inaczej  zgadzałaby  się  na  ich  spotkania,  byłaby  taka  czuła  i 
oddana?  Należała  do  osób  upartych  i  ambitnych,  a  zarazem 
była szczera i bezpośrednia, niezdolna do intryg i oszustwa. 

Stchórzyłeś,  stary,  strach  cię  obleciał.  Bałeś  się 

uciążliwości  stałego  związku  i  zostałeś  z  niczym,  a  mogłeś 
być  szczęśliwy.  Pora  przyznać  się  do  błędu  i  dać  szansę 
miłości... 

Dwa  dni  później  Wilder  stał  w  rozległym  holu 

ekskluzywnego  hotelu  w  centrum  Dallas.  Obok  niego 
przechodzili  liczni  goście.  Niektórzy  wyglądali  na  turystów, 

background image

159 

 

inni,  bardziej  elegancko  ubrani,  na  biznesmenów.  Przez 
ogromne  szklane  drzwi  widać  było  obszerną  salę 
restauracyjną,  w  której  część  stolików  była  już  zajęta.  Obok 
znajdowało się wejście do nocnego baru. 

Przed  przyjazdem  Wilder  posłał  Wirginii  tuzin  róż  i 

bilecik, w którym napisał, że wybiera się do Dallas i chce się z 
nią spotkać. W rezultacie umówili się na dziewiątą wieczór w 
restauracji  hotelowej.  Wilderowi  musiała  na  razie  wystarczyć 
do szczęścia świadomość, że Wirginia go nie skreśliła. Jeszcze 
nie. 

Czekając na stolik, Wilder przysłuchiwał się stojącej obok 

parze, która nie mogła się nachwalić przystawek podawanych 
przez  tutejszą  kuchnię.  Napuszył  się  jak  paw.  To  zasługa 
Wirginii.  Przyjemnie  było  słyszeć  takie  pochwały,  ale 
jednocześnie  uświadomił  sobie,  że  w  ciągu  zaledwie  dwóch 
tygodni wyrobiła sobie markę. Musi jej bardzo zależeć na tej 
pracy. Czy w tej sytuacji może jej proponować porzucenie jej, 
skoro  zaczęła  odnosić  sukcesy?  Opadły  go  dawne 
wątpliwości.  Czy  Wirginia,  spragniona  samodzielności  i 
niezależności, zgodzi się zmienić swoje plany? Miał przecież 
zamiar poprosić ją o rękę. Kelner dotknął jego ramienia. 

 -  Pański  stolik  jest  gotów.  Przyniosę  panu  coś  do  picia. 

Kiedy  Wilder  usadowił  się  wygodnie,  kelner  poinformował 
go, że szefowa kuchni sama wybrała dla niego potrawy. 

 -  Rozumiem.  Czy  mogę  coś  zmienić,  jeśli  menu  kolacji 

nie będzie mi odpowiadało? 

 -  Niestety  nie,  proszę  pana  -  odparł  z  powagą  kelner. 

Najpierw  były  przystawki  -  Wilder  nigdy  wcześniej  nie  jadł 
tak  oryginalnie  pomyślanych  i  wykonanych  specjałów.  Były 
wyśmienite. Czy Wirginia zamierzała nakarmić go wspaniałe, 
ale  się  nie  pokazać?  W  miarę  jak  jej  nieobecność  się 
przeciągała, ogarniała go coraz większa niepewność, tak obca 
jego naturze. 

background image

160 

 

Po  zupie  rakowej  podano  mu  medalion  z  polędwicy,  a 

następnie sery i deser. Wszystko smakowało wybornie, kelner 
był  grzeczny,  wino  dobrane  idealnie.  Potraktowano  Wildera 
jak honorowego gościa, brakowało tylko gospodyni wieczoru. 

Przy  kawie  zaczęła  go  ogarniać  irytacja.  Wirginia 

lekceważyła  go  wystarczająco  długo.  Postanowił,  że  jeśli  się 
nie pokaże, on jej poszuka. Pojawił się kelner. 

 -  To  od  szefowej  kuchni  -  poinformował  uprzejmie  i 

wręczył Wilderowi liścik. 

Wilder  zajrzał  do  środka  pełen  obaw,  że  znajdzie  w  nim 

słowa  ostatecznego  pożegnania.  Z  ulgą  odkrył,  że  niczego 
takiego  tam  nie  ma.  Wirginia  napisała:  „Jeśli  na  mnie 
zaczekasz, wkrótce do ciebie dołączę". 

 - Proszę powtórzyć, że będę tutaj - zwrócił się do kelnera. 

Kiedy podeszła niemal bezszelestnie do stolika, zauważył, że 
zmizerniała.  Musiała  zapewne  bardzo  dużo  pracować. 
Biedactwo,  pomyślał  Wilder  z  czułością.  Wstał,  pocałował 
Wirginię lekko na powitanie, żałując, że nie może wziąć jej w 
ramiona.  Odsunęła  się,  zanim  mógł  ją  objąć,  dając  mu  tym 
samym do zrozumienia, by zachował dystans. 

Usiedli,  a  kelner  postawił  przed  nimi  filiżanki  ze  świeżą, 

aromatyczną kawą. 

 -  Jak  sobie  radzisz?  -  zagadnął  Wilder.  -  Wyglądasz  na 

zmęczoną. 

 -  Dziękuję,  dobrze  -  odparła.  -  Mam  sporo  pracy.  To  są 

początki  i  powinnam  się  wykazać.  Ty  też  nie  najlepiej 
wyglądasz. 

 - Usychałem z tęsknoty za tobą - przyznał od razu. Udała, 

że nie słyszy. 

 - Po co te kwiaty? 
 -  Ponieważ  na  nie  zasługujesz,  a  nigdy  ci  ich  nie 

dawałem, kiedy miałem okazję. 

 - A wizyta? 

background image

161 

 

 -  Byłem  w  tych  stronach  i  chciałem  zobaczyć,  jak  sobie 

radzisz - skłamał. Nie zamierzała mu pomóc. Nagle ogarnął go 
niepokój, że zabraknie mu odwagi, że znowu stchórzy. 

 -  Znalazłeś  już  idealną  kobietę?  -  spytała,  siląc  się  na 

żartobliwy ton. 

 - Tak. A ty mężczyznę swego życia? - Tak. 
Stało  się  to,  czego  się  obawiał.  Spóźnił  się,  pozwolił  jej 

wyjechać  bez  rozmowy,  bez  pożegnania.  Ona  zrozumiała,  że 
tym  samym  z  nią  zrywa,  spotkała  kogoś  innego  i 
zaangażowała się. A zatem to koniec. Stracił ją bezpowrotnie, 
i to przez własną głupotę i tchórzostwo. 

 - Czy to Pete? - ośmielił się spytać. 
 - Nie. 
 -  Ktokolwiek  to  jest,  obojgu  wam  należą  się  gratulacje  - 

powiedział  gorzko.  -  Mam  tylko  nadzieję,  że  będziesz 
szczęśliwa. 

 -  Kiedyś  na  pewno  tak  -  odparła  dość  tajemniczo.  -  Czy 

kolacja ci smakowała? 

 - To była prawdziwie królewska uczta. 
 - Cieszę się. To na koszt firmy. 
 -  Przypuszczam,  że  powrót  ze  mną  do  Lick  Creek  nie 

wchodzi w rachubę? - spytał nieśmiało. 

 - Po co, Wilderze? Co miałabym robić, gdybym wróciła z 

tobą? 

Nie mógł jej powiedzieć tego, co pragnęła usłyszeć. 
 - Mogłabyś gotować. 
 - Dzięki, ale marzy mi się inna klientela. 
 -  Mogę  ci  znaleźć  pracę  wszędzie,  gdzie  zechcesz. 

Uniosła głowę. 

 - Sama mogę sobie znaleźć pracę tam, gdzie chcę. 
 -  Wirginio,  czego  ode  mnie  oczekujesz?  Powiedz  to 

głośno, a ja ci odpowiem, czy mogę ci to dać. No, śmiało. 

Wirginia wstała, patrząc na niego ze smutkiem. 

background image

162 

 

 - Jeśli muszę ci o tym mówić, Wilderze, nie warto prosić. 

-  Przez  chwilę  stała  niezdecydowana.  -  Muszę  wracać  do 
kuchni. Proszę, powiedz swej matce, że tęsknię za nią, i mam 
nadzieję, że dobrze się czuje. 

 - Spakowała się i w przyszłym tygodniu wraca do siebie. 

Już  nie  może  wytrzymać  bez  brydża,  nie  mówiąc  o 
ukochanych  księgarniach.  Bardzo  by  chciała,  żebyś  ją 
odwiedziła. 

Wirginia się uśmiechnęła. 
 - Może kiedyś. 
Nie  chciał,  żeby  odeszła,  żeby  go  zostawiła,  wciąż  liczył 

na  to,  że  lody  pękną,  że  Wirginia  szepnie  tylko  słówko,  a 
wtedy on otworzy przed nią serce. 

 - Mogę cię odwieźć do domu? - spytał z nadzieją. 
 - Lepiej nie. -  Nagle Wirginia pochyliła  się  i  pocałowała 

go lekko w usta. Muśnięcie jej warg było jak dotyk promienia 
słońca. Zanim wyciągnął ręce, by ją przygarnąć i zamknąć w 
objęciach,  wyprostowała  się  i  cofnęła.  -  Uważaj  na  siebie, 
Wilderze  -  powiedziała.  -  Jak  zawsze  życzę  ci  wszystkiego 
najlepszego. 

A potem odeszła. 
Wilder  siedział  bez  słowa,  patrząc  tam,  gdzie  jeszcze 

przed  chwilą  stała  Wirginia.  Nie  rozumiał,  co  się  stało. 
Przecież  przyjechał  oświadczyć  się  Wirginii,  wyznać,  jak 
bardzo jej potrzebuje i jak mocno kocha. Dlaczego w ostatniej 
chwili zabrakło mu odwagi? Dlaczego  pozwolił, by jej chłód 
go zmroził? Dystans, z jakim Wirginia się do niego odnosiła, 
był przecież uzasadniony. Powinien go przełamać, sprawić, by 
mu uwierzyła. 

Zdruzgotany  podniósł  się  powoli  od  stolika.  Nic  tu  po 

nim,  pora  wracać  do  domu.  Tylko  jak  będzie  dalej  żył  bez 
Wirginii,  nawet bez  nadziei,  że  kiedyś  zmieni  zdanie  i  wróci 
do niego? 

background image

163 

 

Wirginia przewracała się w łóżku z boku na bok - sen nie 

nadchodził.  Rozgorączkowana,  powtarzała  w  myślach  jedno 
pytanie:  Dlaczego  tak  się  stało?  Wilder  przyjechał  do  Dallas 
specjalnie po to, by się z nią spotkać - domyśliła się tego od 
razu.  A  mimo  to  rozstali  się  z  niczym,  ponieważ  znowu  nie 
odważył się mówić szczerze, znowu zdał się na jej inicjatywę. 

Wstała  i  ostrożnie  odpakowała  magiczną  lampkę,  którą 

otrzymała od pani Hunnicut, i nie omieszkała zabrać ze sobą 
do  Dallas.  Pozostało  jej  jedno,  ostatnie  życzenie.  Musi 
dołożyć  starań,  by  sformułować  je  właściwie.  Kochała 
Wildera  i  chociaż  bardzo  cierpiała  z  jego  powodu,  pragnęła, 
żeby  był  szczęśliwy.  A  nie  będzie  szczęśliwy,  dopóki  nie 
pokocha  kobiety  na  tyle  mocno,  by  mur  obaw,  niechęci, 
którym  się  otoczył,  runął  raz  na  zawsze.  Pogodziwszy  się  z 
utratą Wildera, wypowiedziała życzenie: 

 -  Niech  Wilder  Hunnicut  znajdzie  odpowiednią  kobietę, 

która  da  mu  szczęście,  kobietę,  którą  obdarzy  całym  swym 
uczuciem, kobietę, która sprawi, że przestanie bać się miłości. 

Wirginia  nigdy  w  życiu  nie  pracowała  tak  ciężko  i  miała 

pełną  świadomość,  dlaczego  tak  postępuje.  Oczywiście 
zależało  jej  na  wyrobieniu  sobie  jak  najlepszej  opinii  u 
przełożonych  -  stała  przecież  na  początku  swej  drogi 
zawodowej. Nie musiałaby jednak przesiadywać w restauracji 
tylu  godzin,  gdyby  nie  chciała  zapomnieć  o  Wilderze.  Do 
pewnego stopnia to się jej udało: w ciągu długiego dnia pracy 
skupiała się na bieżących sprawach. 

Nie  miała  władzy  nad  swymi  snami  -  w  nich  Wilder 

pojawiał się co noc, tyle że zakochany w niej do szaleństwa. 

Dwa  tygodnie  po  wizycie  Wildera  zwrócono  się  do 

Wirginii  o  przygotowanie  bardzo  ważnego  prywatnego 
przyjęcia.  Po  raz  pierwszy  spotkał  ją  ten  zaszczyt  i 
postanowiła dołożyć wszelkich starań, by sprostać zadaniu. 

background image

164 

 

Spędziła  trzy  dni  nad  opracowywaniem  menu.  Dwa  dni 

później  znalazła  w  swej  poczcie  wiadomość,  że  zostało 
zaakceptowane i może rozpocząć przygotowania do przyjęcia, 
które miało się odbyć za pięć dni. Ogarnęła ją duma - nie tylko 
przyjęto  jej  propozycję,  ale  pozostawiono  decyzje  w  kwestii 
kupna  produktów,  wyboru  pomocników,  nie  mówiąc  już  o 
samym gotowaniu. Zamierzała podjąć wyzwanie i nie zawieść 
zaufania. 

Wysiłek  i  starania  stokrotnie  się  Wirginii  opłaciły.  Była 

mile zaskoczona, że wszystko przebiega tak gładko - potrawy 
były  gotowe  i  podane  na  czas,  kelnerzy  uwijali  się  jak  w 
ukropie,  uprzedzając  życzenia  gości,  pomoce  kuchenne  nie 
leniły  się  i  sprzątały  na  bieżąco.  Wirginia  wymknęła  się  do 
pokoju na zapleczu, gdzie pracownicy przychodzili odpocząć. 

Tak by chciała podzielić się swym sukcesem z Wilderem. 

Usłyszeć  od  niego  słowa  uznania,  porozmawiać  z  nim, 
pożartować... Zapragnęła wtulić się w jego ramiona, odnaleźć 
w nich spokój i miłość... 

 -  Dziewczyno,  przestań  roić,  zejdź  na  ziemię.  Życzenia 

się nie spełniają - powiedziała do siebie. 

 - Odnoszę wrażenie, że się mylisz - rozległ się czyjś cichy 

głos. 

Wilder. To niemożliwe! On - tutaj? Wirginia odwróciła się 

wolno  w  obawie,  że  to  przywidzenie.  Tak  bardzo  pragnęła 
zobaczyć  Wildera.  Był  tu,  jak  najbardziej  rzeczywisty.  Jak 
zawsze  elegancki,  stał  niedbale  oparty  o  framugę  drzwi  i 
wpatrywał się w Wirginię pełnym pożądania wzrokiem. 

 - Co ty tu robisz? - wyrwało jej się. 
 - To przyjęcie wydane przez moją matkę. To zrozumiałe, 

że znalazłem się z gronie jej gości. - Uśmiechnął się. - To był 
jedyny sposób, by się z tobą spotkać. Nie mogłem już dłużej 
czekać. Czas ucieka, a mnie się spieszy. 

Wirginia była oszołomiona. 

background image

165 

 

 - Nie wiem, o czym mówisz. 
 -  Wiesz  aż  za  dobrze.  Proszę,  byś  uratowała  mnie  przed 

losem gorszym niż śmierć. 

 - To znaczy? 
 - Życiem bez ciebie. 
Wirginia spojrzała z niedowierzaniem. 
 - Nigdy nie masz dosyć, prawda? 
 - Jeśli mówisz o miłości, odpowiedź brzmi „tak". Kocham 

cię,  Wirginio  Gallagher.  Jesteś  mi  niezbędna  do  życia  jak 
powietrze. Proszę, wróć do mnie. 

Wirginia  nakazała  sercu,  by  się  uspokoiło,  by  przestało 

galopować jak szalone. Na próżno. 

 - Czy to żart? - spytała. 
 -  Nigdy  nie  byłem  bardziej  poważny  niż  teraz  -  odparł 

Wilder. 

Poczuła się zakłopotana, zdezorientowana. 
 - Dlaczego nie powiedziałeś mi tego wcześniej, w Austin? 

Dlaczego  milczałeś,  choć  wiedziałeś,  że  szykuję  się  do 
wyjazdu?  A  ta  kolacja  w  hotelowej  restauracji?  Przyjechałeś 
specjalnie do Dallas i pozwoliłeś, byśmy rozstali się z niczym. 

 -  Obleciał  mnie  strach  -  przyznał  Wilder.  -  Nie 

wiedziałem,  w  którą  stronę  się  odwrócić,  by  uciec  od 
męczarni, jakie mi zadawałaś. 

 -  Sam  je  sobie  zadawałeś  -  poprawiła  go.  Wilder  nie 

zaprzeczył. 

 - 

Wiem. 

Zawsze 

panowałem 

nad  wszystkim, 

kontrolowałem swoje życie. Nigdy przed nikim nie musiałem 
się z niczego tłumaczyć. Potem pojawiłaś się ty i wszystko się 
zmieniło. Straciłem panowanie nad sytuacją... Doszło do tego, 
że  opuściłem  się  w  pracy!  Wszystko  dlatego,  że  ciągle 
myślałem  o  tobie.  -  Podszedł  bliżej  i  przykucnął  obok  jej 
krzesła.  -  Nie  wiedziałem,  co  się  ze  mną  dzieje,  nie  miałem 
pojęcia,  jak  powinienem  się  zachować,  więc  zrejterowałem. 

background image

166 

 

Gdy się rozpatrzyłem w sobie, w swoich uczuciach, ciebie już 
nie  było.  Dopiero  gdy  cię  straciłem,  zrozumiałem,  że  nie 
potrafię i, co ważniejsze, nie chcę bez ciebie żyć. 

 -  Ja...  -  Wirginia  nie  była  w  stanie  sformułować  zdania. 

Położył dwa palce na jej wargach. 

 -  Nic  nie  mów,  chyba  że  chcesz  powiedzieć,  że  mnie 

kochasz. 

Wirginia nabrała głęboko powietrza. To było łatwe. 
 - Kocham cię - szepnęła. 
 -  Ja  też  cię  kocham.  Kocham  cię  całym  sercem.  Proszę, 

wyjdź  za  mnie  i  wróć  ze  mną  do  Austin.  Uczyń  mnie 
szczęśliwym. 

Wirginia  była  głęboko  przekonana,  że  nigdy  wcześniej 

Wilder nikogo o nic nie prosił z taką determinacją. Jego słowa 
nabierały przez to jeszcze większej wagi. 

 - Dobrze - powiedziała. - Zostanę twoją żoną, skoro tego 

chcesz  i  skoro  mnie  kochasz.  Nie  mogłabym  żyć  z  dala  od 
ciebie, Wilderze, zawsze pragnęłam jedynie twego szczęścia. 

Objęli  się  i  pocałowali,  momentalnie  odnajdując  tę 

niezwykłą bliskość, która ich połączyła. Wilder tulił Wirginię 
tak, jakby nigdy już nie chciał wypuścić jej z ramion. Całował 
ją z pasją, stęskniony, zakochany, szczęśliwy. 

Kiedy  się  odsunął,  Wirginia  z  trudem  odzyskała  oddech. 

W  głowie  jej  się  kręciło  od tego  wszystkiego. Pragnęła  tego, 
ale nigdy nie myślała, że jej życzenie się spełni. 

 - Przypuszczam, że wiesz, co robisz. 
 -  Nie  mam  pojęcia  -  mruknął,  znów  obsypując 

pocałunkami jej policzki, czoło, szyję. 

 -  Wiesz,  że  wolałabym  nie  ograniczać  się  do  roli  pani 

domu.  Zależy  mi  na  mojej  pracy,  tym  bardziej  że  początki 
okazały się obiecujące i być może mogłabym do czegoś dojść 
w swoim zawodzie. 

background image

167 

 

 - Powinienem wiedzieć - przytaknął. Oczy mu się śmiały. 

-  Nie  zechcesz  dla  mężczyzny  zrezygnować  z  kariery 
zawodowej. 

 - A ty zrobiłbyś to dla kobiety? 
 - Nie - oświadczył zdecydowanie. - Żadne z nas z niczego 

nie będzie musiało rezygnować. Nie chcę, żebyś się dla mnie 
zmieniała,  chcę,  żebyś  była  taka,  jaka  jesteś.  Taką  cię 
pokochałem. 

Radość przepełniła jej serce. 
 - W takim razie masz szczęście, młody człowieku. Tylko 

głupia kobieta nie przyjęłaby propozycji na takich warunkach. 
A śmiem twierdzić, że nie jestem głupia. 

Wilder roześmiał się, a potem powiedział: 
 - Z  całą  pewnością. Zatem umowa  stoi. Nie zapominaj  o 

tym. Jesteśmy po słowie. 

background image

168 

 

EPILOG 
Amelia  Worthier  pochyliła  się,  by  nałożyć  na  talerz 

jeszcze jedną przystawkę. 

 - Są wyborne - powiedziała. - Nie rozumiem, jak możesz 

się nimi nie zajadać. 

Ila Hunnicut uśmiechnęła się z dumą. 
 -  To  dzieło  mojej  synowej.  Miałam  dość  okazji 

spróbowania jej specjałów. Jest doprawdy mistrzynią. 

 - Twojej synowej? Nie wiedziałam, że Wilder się ożenił! 

Uważam,  że  taką  wiadomością  powinnaś  się  podzielić  z 
członkami swego kółka brydżowego. 

 -  Cóż,  dopiero  co  się  oświadczył  -  broniła  się  Ila, 

spoglądając na zegarek. 

 - To wspaniale! - wykrzyknęła Amelia. - Lubisz ją? 
 -  Naturalnie.  -  Ila  pochyliła  się  nad  talerzem.  - 

Ostatecznie sama ją wybrałam. 

Amelia  spojrzała  ze  zdumieniem  na  swą  starą 

przyjaciółkę. 

 -  Ty  ją  wybrałaś?  Nie  mogę  uwierzyć,  że  twój  syn 

pozwolił, byś mu organizowała życie! 

 -  Nic  o  tym  nie  wie.  Jej  zresztą  też  w  nic  nie 

wtajemniczyłam - zwierzyła się  Ila. - Takich  ważnych  spraw 
nie  można  pozostawiać  wyłącznie  młodym,  nigdy  nic  by  z 
tego dobrego nie wyszło. Więc... zaaranżowałam wszystko. 

 - Ale jak? 
 -  Pamiętasz  tę  kobietę,  którą  spotykałyśmy  w  księgarni? 

Miała na imię Sadie. 

Amelia zmarszczyła czoło. 
 - Jak przez mgłę. 
 - Sadie to prosta kobieta, ale twardo stąpa po ziemi i ma 

sporo  zdrowego  rozsądku.  Czasem,  gdy  byłam  w  pobliżu, 
wpadałam do lokalu, w którym pracowała, i ucinałyśmy sobie 
pogawędkę o dzieciach. Pewnego dnia powiedziała mi, że zna 

background image

169 

 

dziewczynę,  która  mi  się  spodoba.  Obserwowałam  ją  przez 
jakiś czas i doszłam do wniosku, że Sadie ma rację. 

 - Ale czy Wilder ją kocha? 
 - Tak, i to bardzo. Cóż, potrzebował trochę czasu, żeby to 

sobie uświadomić, ale w końcu zrozumiał. 

 -  Z  pewnością  twój  syn  jest  znakomitą  partią.  -  Amelia 

Worthier  zmarszczyła  brwi. - Chyba  nie  posłużyłaś się  znów 
tą  historyjką  o  lampie,  co?  Pamiętam,  że  przekonałaś  swego 
męża, że jest zaczarowana. 

 - I nadal jest - zapewniła z mocą pani Hunnicut. 
 -  Zamierzasz  dać  ją  tej  dziewczynie,  by  mogła 

wypowiedzieć życzenie? 

 - Już to zrobiłam. - Ila zachichotała. - I jestem pewna, że 

wykorzystała wszystkie trzy życzenia.