Aby duchy umarłych zostawiły nas w spokoju

background image

2 października 2000 w ratuszu w Wilnie spotkali się Wisława Szymborska,

Czesław Miłosz, Günter Grass i Tomas Venclova - dwoje Polaków, Niemiec i

Litwin. Było to ostatnie spotkanie z cyklu "Litewsko-niemiecko-polskie rozmowy

o przyszłości pamięci."

Poniżej, za Plusem-Minusem, dodatkiem do Rzeczpospolitej, zamieszczamy tekst wystąpienia Czesława
Miłosza, poświeconego pamięci o Wilnie. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji Plusa-Minusa.
(AMK)

ABY DUCHY UMARŁYCH

ZOSTAWIŁY NAS W SPOKOJU

CZESŁAW MIŁOSZ

Niewiele jest miast w Europie, które by były poddawane takim

mitologizacjom jak Wilno. Rozumiem przez to opowieści wzięte z

przeszłości, i niekoniecznie zgodne z faktami. Historia tego miasta jest

tak dziwaczna, że po prostu zaprasza, żeby przenosić ją w wymiar

baśni, co też nieraz czyniono i opowieści zmieniały się zależnie od tego,

kto opowiadał: czy byli to Litwini czy Polacy, Żydzi czy Białorusini.

Ponieważ mamy tutaj dyskutować o pamięci zbiorowej, muszę wyznać, że
prawdę historyczną uważam za możliwą, w pewnych granicach, i że jest ona

bardzo potrzebna.

Wilno jest dla mnie ciężarem

Zawód historyka na tym właśnie polega, że musi on wierzyć w możliwość dotarcia do
prawdy obiektywnej, innej niż mity, które na faktach narosły, i grzebiąc się w
archiwach szuka do tej prawdy dostępu. Ale w tej samej sytuacji co historyk jest poeta
czy prozaik, jeżeli pisze na tematy wzięte z historii miasta, bo jego dzieło, jeżeli nie
ma oparcia w rzeczywistości, nie będzie trwałe.

Niestety, ustalić, "jak to naprawdę było", jest bardzo trudno. Ludzie, którzy niegdyś
żyli, i ich sprawy nie są zostawione w spokoju raz na zawsze, ale bez ustanku
dostarczają materiału przeróbkom i świadomym albo nieświadomym manipulacjom w
interesie ludzi żywych. W takim mieście jak Wilno są to w pierwszym rzędzie interesy
grup etnicznych czy językowych.

background image

Mam osiemdziesiąt dziewięć lat, wyrosłem tutaj, w tym mieście i przyznaję się, że
Wilno jest dla mnie ciężarem. Oczekuje się tu ode mnie, że będę mówić same miłe
rzeczy, nie urażające nikogo. Ja natomiast nie jestem dyplomatą, choć oczywiście
zależy mi na dobrych stosunkach pomiędzy Polską i Litwą.

Niestety, przyjeżdżając do Wilna zawsze mam wrażenie, że trzeba tu chodzić jak po
cienkim lodzie i że nie wystarcza tutaj być człowiekiem, bo każdego natychmiast
zapytają, czy jest Litwinem czy Polakiem, Żydem czy Niemcem, jakby ponury wiek
dwudziesty, wiek etnicznych podziałów, trwał tu dalej w najlepsze.

Ponieważ broniłem nieraz interesów niepodległej Litwy, polscy demagodzy nie mają
do mnie sympatii i rozpowiadają, że tak postępuję, ponieważ jestem Litwinem. Z
musu więc poświęcę parę słów tej kwestii. Urodziłem się w samym środku Litwy i
miałbym większe prawo napisać "Litwo, ojczyzno moja" niż mój wielki patron Adam
Mickiewicz. W ciągu wielu lat spędzonych w Ameryce siłą mojej poezji było
przywiązanie do moich prowincjonalnych korzeni w powiecie kiejdańskim. Jednakże
moja rodzina już w szesnastym wieku mówiła po polsku. Do szkół chodziłem
polskich. Kiedy w roku 1940 otrzymałem w Wilnie litewski dowód osobisty, w
rubryce "narodowość" stało "Lenkas" (Polak). Jako poeta polski musiałem wybierać
pomiędzy opcjami ofiarowanymi przez kulturę polską i wcześnie wybrałem niechęć do
polskiego nacjonalizmu. Nie znaczy to, że litewski nacjonalizm podobał mi się, tyle że
odnosiłem się do niego z większym zrozumieniem i tolerancją. Ale umieszczenie w
dowodach osobistych rubryki "narodowość" było niewątpliwie dowodem
nacjonalizmu przedwojennej Litwy ze stolicą w Kownie. Ideologią tamtego państwa
był mit litewskiego Wilna i młode pokolenia Litwinów były poddane odpowiedniej
propagandzie. Kiedy po rozbiorze Polski przez Hitlera i Stalina młodzi Litwini zaczęli
przyjeżdżać do Wilna, przekonali się, że lekcje w szkole o litewskości Wilna nie były
prawdą, bo miasto miało jedynie nikły procent Litwinów, a ludność składała się z
Polaków i Żydów.

Romantyczny rodowód

Przed 1939 rokiem Wilno polskie i Wilno żydowskie istniały obok siebie, ale prawie
nie komunikowały się ze sobą, były to więc w istocie dwa miasta, dwie kultury. Dla
Polaka Wilno jest nadal kolebką romantyzmu, czyli najważniejszego w polskiej
historii ruchu, którego znaczenie wykracza poza literaturę. Ale miał on też ogromne
znaczenie dla historii Litwy. Bez wielkiej przesady można powiedzieć, że Litwę jako
mityczną krainę odwiecznych lasów i pogańskich bogów, stworzyła wyobraźnia
polskich pisarzy, zwłaszcza romantycznych. Już w szesnastym wieku Maciej
Stryjkowski wydał swoją, olbrzymich rozmiarów, Kronikę litewską, która służyła jako
źródło tematów jego następcom w parę stuleci później. Poczucie litewskiej tożsamości
narodowej kształtowało się dzięki lekturze takich dzieł jak Grażyna i Konrad
Wallenrod
Mickiewicza, Mindowe Słowackiego, Pojata, córka Lizdejki Feliksa
Bernatowicza, czy nawet na takich kuriozach jak sążnisty poemat Józefa Ignacego
Kraszewskiego "Witolorauda", wydany w 1840 roku, gdzie znajdujemy cały panteon
litewskich bogów pogańskich, zachowujących się jak bogowie mitologii greckiej.
Romantyczny rodowód mają też Starożytne dzieje narodu litewskiego Narbutta,
których dziewięć tomów ukazało się w Wilnie między rokiem 1837 i 1841.

background image

Zmitologizowana pogańska Litwa spełniała w literaturze pisanej po polsku tę mniej
więcej funkcję, co dawna Szkocja w literaturze angielskiej. A fakt, że litewska
świadomość narodowa znalazła się pod wpływem romantycznych pomysłów, nie
pozostał bez skutków także dla dzieł litewskich historyków, którzy mają skłonność do
idealizacji niektórych władców i magnatów przeszłości.

Piękno geograficznego położenia i architektury tego miasta ma w sobie coś

magicznego. Łatwo zapomnieć tutaj, że stoimy nad grobem około stu tysięcy

Żydów. Przeraźliwość tego masowego mordu jest tu ciągle, choć żywym wygodniej

jest o tym nie pamiętać. Dla żydowskich historyków Wilno pozostaje jednak

"Jerozolimą Północy", jednym z najważniejszych na świecie centrów kultury

żydowskiej. [1] Rosnąc w Wilnie polskim, niewiele o przeszłości Wilna

żydowskiego wiedziałem, co wskazuje na metodę nacjonalistycznych podręczników

polegającą na eliminacji pewnych faktów. Na przykład to, co zdarzyło się w tym

mieście w roku 1749, było przykre dla polskiego katolicyzmu i dlatego zasługiwało

na wymazanie. Spalono wtedy żywcem na stosie heretyka. Był nim Walentyn

hrabia Potocki, który, studiując w Amsterdamie, nawrócił się na judaizm, i mimo

tortur, jakim go poddawano, nie powrócił do chrześcijaństwa. Grób tego

męczennika wiary był otoczony czcią przez wileńskich Żydów również w moich

latach szkolnych i uniwersyteckich, przy całkowitej mojej niewiedzy. W pewnym

sensie mógłbym służyć za przykład deformacji umysłu przez wychowanie w duchu

nacjonalistycznym, z czego musiałem później sam wyzwalać się z trudem. Oto

przestroga dla młodych Litwinów, aby nie poddawali się nowym deformacjom, tym

razem litewskim.

Dzisiaj moja wiedza o Wilnie żydowskim pochodzi głównie z książek, nawet jeżeli
dotyczy spraw dziejących się tuż obok, w zasięgu ręki. Choć trzeba przyznać, że nasza

background image

grupa literacka "Żagary," próbując przezwyciężyć nacjonalizm, utrzymywała przyjazne
stosunki z lewicową grupą poetów piszących w jidysz "Jung Wilne". Z tej grupy
przeżyli Zagładę poeci Abram Sutzkever, Szmerl Kaczergiński i Chaim Grade - ten
ostatni pisał po wojnie w Nowym Jorku prozą opowieści o życiu małych miasteczek
żydowskich na Wileńszczyźnie. Zdaniem wielu czytelników znających język jidysz,
Nagroda Nobla nie należała się Bashevisowi Singerowi, ale Chaimowi Grade.

Dzisiaj rozmyślam o minionym na zawsze żydowskim Wilnie ze zdumieniem. Było

to miasto olbrzymich sprężonych energii, stolica domów wydawniczych

publikujących książki w jidysz i hebrajskim, siedziba pism literackich i teatrów.

Pod tym względem z Wilnem mógł konkurować jedynie Nowy Jork. Nic dziwnego,

że wśród Żydów amerykańskich najwyżej cenione jest pochodzenie z Wilna, jak

opowiadała mi z humorem Susan Sontag, jej dziadek takie pochodzenie sobie

dorobił, bo naprawdę pochodził z małego podwileńskiego miasteczka.

Miasto semantycznego nieporozumienia

Żydowskie Wilno mówiło i pisało głównie w jidysz. Celem przechowywania i badania
kultury ludowej Wilna i okolicznych shtetl, założono w Wilnie Żydowski Instytut
Historyczny. Niejako dalszym jego ciągiem jest w Nowym Jorku JIVO, instytut, który
przechowuje ocalone wileńskie archiwa swego poprzednika.

background image

Polityczna historia tej części Europy nie może obyć się bez podkreślenia wybitnej roli
Bundu. Żydowska partia socjalistyczna Bund została założona w roku 1897 i w
carskim imperium współzawodniczyła w walce o wpływy z bolszewikami i eserami.

Dla mnie słowo "Bund" nie kojarzy się z odległą już przeszłością, ale z postaciami
jeszcze żyjącymi jak Marek Edelman, bundowiec i jeden z przywódców powstania w
getcie warszawskim, który pozostał wierny ideologii swojej partii i po wojnie nie
wyemigrował do Izraela. Przez znaczną część mego życia Bund istniał w mojej
świadomości jako partia socjalistyczna, ale tak znienawidzona przez Stalina, że ten
kazał aresztować i rozstrzelać jej przywódców. [2] Podczas drugiej wojny światowej
bundowcy organizowali czynny opór w gettach Wilna, Białegostoku i Warszawy, we
współpracy z polskimi socjalistami. Jednym z bohaterów mojej młodości w Wilnie był
student i działacz socjalistyczny Leszek Raabe, który miał zostać rozstrzelany przez
hitlerowców dlatego, że, choć nie był Żydem, działał jako łącznik pomiędzy Bundem
w getcie wileńskim i Bundem w getcie warszawskim.

Myślę, że uporanie się z przeszłością Wilna jako "Jerozolimy północy" jest trudne i
bolesne, ale nieuniknione, jeżeli chcemy, żeby duchy umarłych zostawiły nas w
spokoju.

Chciałbym zwrócić uwagę na pewną szczególną cechę Wilna. Jest to miasto
semantycznego nieporozumienia. Kiedy nazywają Wilno historyczną stolicą Litwy, nie
jest to ścisłe, bo w w ciągu kilku stuleci było stolicą Wielkiego Księstwa Litewskiego,
a był to organizm polityczny zupełnie inny niż państwa narodowe. Zważywszy, że
ludność tego olbrzymiego państwa była przeważnie prawosławna i posługiwała się
językiem nie litewskim, ale starobiałoruskim czy staroukraińskim, nie mogło to
pozostać bez konsekwencji dla jego stolicy. Wydaje mi się, że historycy mają pewną
trudność w przedstawieniu sobie Wilna jako osady prawosławnych kupców, z wielką
liczbą drewnianych prawosławnych cerkwi. U historyków zarówno polskich jak
litewskich można zauważyć chęć pomniejszenia elementu wschodniego, czemu trudno
się dziwić, skoro propaganda rosyjska lubiła podkreślać odwieczną słowiańskość
miasta. Ale nie ulega wątpliwości, że siła przyciągania elementu wschodniego była
znaczna, skoro kalendarz wschodni regulował życie i handel wileńskich kupców, i
dopiero w siedemnastym wieku Rada Miejska składa się w połowie z prawosławnych i
w połowie ze zwolenników kalendarza zachodniego, czyli katolików oraz
protestantów.

Wilno jako miasto graniczne: zbudowano je na granicy cywilizacji Bizancjum i
Rzymu.

Wielkie Księstwo, a następnie polsko-litewska Rzeczpospolita długo opierały się
skutecznie Moskwie, aż do przełomu, który moim zdaniem nastąpił w roku 1655.
Wtedy terytorium Polski najechali Szwedzi, natomiast od wschodu ruszyła armia
rosyjska i zajęła Wilno. Rosjanie podpalili miasto i dokonali masowej rzezi jego
mieszkańców. Dopiero w 1661 zostali z Wilna wyparci. Można te wydarzenia uznać
za początek ekspansji rosyjskiego imperium, którego kolejne działania w Wilnie

background image

wprowadziły pojęcie rusyfikacji. Niestety, jesteśmy w tym punkcie Europy, w którym
przerzucano się pojęciami: polonizacja, rusyfikacja, litwinizacja. Pamiętam opowieści
mego ojca, który chodził do gimnazjum w Wilnie. Wszystkie lekcje były w języku
rosyjskim, łącznie z lekcjami religii, ale ksiądz się do tego nie stosował, jedynie na
wypadek inspekcji kazał nauczyć się na pamięć kilku zdań historii świętej i wywołany
uczeń wstawał, gładko recytując zawsze to samo: "Abraham sideł w swajej
pałatkie...".

Litewski patriotyzm

Litewską gorliwość w litwinizacji Wilna można zrozumieć, choć tutaj pewne mityczne
wyobrażenia miały przeciwko sobie kilka stuleci historii. Kiedy Litwa znalazła się w
posiadaniu Wilna w roku 1939, działał w mieście Uniwersytet Stefana Batorego, moja
"alma mater". Szczycił się on swoim pochodzeniem od akademii jezuickiej, której
statut zatwierdził król Stefan Batory, i od sławnego uniwersytetu czasów romantyzmu,
zamkniętego przez władze rosyjskie po polskim powstaniu 1831 roku. Tak wiele temu
uniwersytetowi zawdzięczam, że byłbym niewdzięcznikiem, gdybym nie poczuwał się
do lojalności wobec jego profesorów. Otóż moim zdaniem likwidacja tego
uniwersytetu w 1939 roku, z dnia na dzień, rozporządzeniem administracyjnym władz
Litwy przedwojennej, była błędem. Gdyż właśnie środowisko profesorów tego
uniwersytetu zachowało przywiązanie do tradycji Wielkiego Księstwa i sprzeciwiało
się nacjonalizmowi polskiemu, dla którego Wilno było po prostu częścią Polski. W
tym wypadku abstrakcyjny pomysł jak najszybszej litwinizacji zderzał się z
organicznym rytmem miasta jako wielojęzycznej mozaiki. Gdyby uniwersytet dalej
działał, przyczyniłby się zapewne, budząc litewski patriotyzm niezależnie od
narodowości, do duchowej integracji Wilna z całością Litwy. Oczywiście takie
"gdyby" tracą wagę wobec wydarzeń, jakie wkrótce nastąpiły, czyli wobec sowieckiej
okupacji.

Mogę odgadnąć, że Günter Grass, ile razy przyjeżdża do Gdańska, czuje to samo, co ja
w Wilnie, bo jest to jego miasto i zarazem nie jest. I myślę, że literaci polscy
mieszkający w Gdańsku i o tym mieście piszący, są dla niego jak dla mnie litewscy
literaci tu w Wilnie. W naszej części Europy życie wielu ludzi zostało zmienione
wskutek masowych ruchów ludności, które miały miejsce przy końcu wojny. Decyzją
Stalina Polska została przesunięta na zachód, wygnano niemiecką ludność całych
wielkich miast, Gdańska, Wrocławia, Szczecina, a do domów i mieszkań, jeżeli
ocalały, wprowadzili się wygnańcy ze wschodu, z Wilna i Lwowa. Wystarczy trochę
wyobraźni i współczucia, żeby ocenić wyjątkowość i dramatyzm tych przymusowych
wędrówek, w tych rozmiarach, jak daleko wstecz sięgała ludzka pamięć, nieznanych.
Minęło od tamtego czasu ponad pół wieku, a jednak nadal żyjemy psychologicznymi
następstwami dekretów, które dla nas, nauczonych doświadczeniem Bośni i Kosowa,
nosiły wszelkie cechy czystki etnicznej.

Jako obserwator literatury polskiej zauważyłem, zarówno w poezji jak w prozie, jak
bardzo trwała jest trauma wygnania z miejsc rodzinnych, choćby to były miejsca
wspominane tylko przez rodziców albo dziadków. Zarazem jednak występuje
zjawisko trudne do teoretycznego ujęcia, złożone i uczuciowo powikłane. Jest to próba
znalezienia własnych korzeni w nowym miejscu, przez nawiązanie myślowego

background image

kontaktu z ludźmi minionymi, kiedyś chodzącymi po tych samych ulicach. Polak w
Gdańsku np. stoi wobec kultury niemieckiej nawarstwiającej się w ciągu wielu
wieków i obecnej w każdym architektonicznym szczególe. Dobrze, jeżeli jest on
wielbicielem Schopenhauera, bo za igłę kompasu prowadzącą w przeszłość może
obrać dom rodzinny filozofa. Czy też, jak to zrobił Stefan Chwin w powieści
"Hanneman", wyobrazić sobie pasażerów ostatniego statku opuszczającego niemiecki
Gdańsk, zatopionego przez sowiecką łódź podwodną.

Pieśń żalu

Przeszłość, o której mówiłem na początku, ta przeszłość, która na każdym kroku
przypomina o sobie starymi kamieniami Gdańska czy Wilna, wzywa naszej
współczującej pomocy, tzn. prawdomówności, kiedy myślimy i piszemy o tym, co
było. Ułatwiło to zniknięcie komunistycznej Polski, która posługiwała się
propagandowymi sloganami o "odwiecznie polskich ziemiach odzyskanych". Polacy,
którzy nazywają siebie gdańszczanami albo wrocławianami, bo w tych miastach
upłynęło ich dzieciństwo i młodość, nie próbują już niczego udowadniać i zdają się
uczyć szacunku dla dziedzictwa. A otrzymali to dziedzictwo dzięki pracy wielu
niemieckich pokoleń.

Nie wiem, co myślą dzisiaj wileńscy Litwini, a zwłaszcza ich poeci i prozaicy. Są
tutaj, pomijając nieliczne wyjątki, przybyszami i dlatego nie mogą uniknąć stawiania
sobie pewnych pytań, dotyczących własnej tożsamości. Świadomie poruszam teraz
sprawę bardzo drastyczną. Sentymentalny patriotyzm skłania ich do radości i triumfu,
bo odzyskana została stara stolica Litwy. Szukają też śladów litewskości,
zachowanych pod pokostem polonizacji i szczycą się litewskim pochodzeniem
architekta Gucewicza. A przecie wiedzą zarazem, że to tylko powierzchnia, słowa na
użytek publiczny, i że każdy z nich musi uporać się w samym sobie z o wiele
trudniejszym problemem: jak uznać to całe dziedzictwo za swoje, jak włączyć się w
łańcuch następujących po sobie pokoleń w tym mieście. Może to dokonać się jedynie
przez poszukiwanie prawdy, i to nie tylko prawdy o datach i wydarzeniach, ale
emocjonalnej prawdy poszczególnych ludzi, którzy tu żyli. Być może sprawdzianem
byłaby tu zdolność empatii i dzięki niej napisania biografii, np. jakiegoś
prawosławnego kupca z XVI wieku czy członka loży masońskiej "Gorliwy Litwin" w
roku 1820.

I na zakończenie posłużę się przykładem, który wskazuje, jak trudno jest wniknąć w
prawdę, jeżeli jest ona cudzą prawdą, innego człowieka. Istnieje obraz namalowany
przez wileńskiego malarza, dla mnie przejmujący. Jego autor, Ludomir Sleńdziński,
był jednym z najbardziej znanych malarzy Wilna w okresie międzywojennym. Przez
pewien czas nauczał rysunku w mojej szkole, następnie prowadził swoją pracownię na
uniwersytecie. Był rdzennym wilnianinem i synem dynastii malarzy - malarzami byli
jego ojciec i dziadek. Otóż Sleńdziński, opuszczając Wilno w roku 1945, namalował
nieco baśniowy portret miasta jako feerii wież kościelnych i obłoków. Nazwał to
Oratorium. Obraz jest przechowywany w Galerii im Sleńdzińskich w Białymstoku. Ja
osobiście nazwałbym Oratorium hymnem pochwalnym na cześć piękna architektury
wileńskiej, a zarazem pieśnią żalu. I ten lament wygnańca pozostanie na zawsze w
historii miasta, kiedy nikt już nie będzie pamiętać o podziale na zwycięzców i

background image

zwyciężonych.

Plus-Minus,Warszawa, 7 października 2000.

1. patrz następny artykuł: Andrzej Kobos,

"Jerozolima Północy".

2. Wiktor Atler i Henryk Ehrlich, socjaliści, przywódcy Bundu, członkowie

egzekutywy II Międzynarodówki, zostali aresztowani w październiku 1939

roku przez sowieckie NKWD i skazani na śmierć. Wyroku nie wykonano,

wypuszczono ich w sierpniu 1941 w ramach "amnestii" dla obywateli

polskich po układzie sowiecko-polskim. Ehrlich miał odlecieć do Londynu

razem z generałem Sikorskim. W grudniu 1941 Atler i Ehrlich zostali

ponownie aresztowani przez NKWD w Kujbyszewie, gdzie przebywali z

oficjalną polską ambasadą. W lutym 1943, po zwycięstwie pod

Stalingradem, Sowieci ogłosili, że zostali oni rozstrzelani, jako "szpiedzy

Hitlera." (AMK)

Wiersze i proza Czesława Miłosza zamieszczone w Zwojach:

Czesław Miłosz: Biedny chrześcijanin patrzy na ghetto,

Zwoje 3/7, 1998

Czesław Miłosz: Ten świat,

Zwoje 9/13, 1998

Czesław Miłosz: Przeciwieństwo,

Zwoje 5/18, 1999

Czesław Miłosz: Leśny strumień,

Zwoje 4/24, 2000

Czesław Miłosz: "TO" i inne wiersze,

Zwoje 5/25, 2000

Czesław Miłosz: Rzeki (Piesek przydrożny),

Zwoje 6/10, 1998

Czesław Miłosz: Mały traktat o kolorach (Piesek przydrożny),

Zwoje 8/12,

1998

Czesław Miłosz: Konfrateria miłośników książki,

Zwoje 5/25, 2000

background image

Czesław Miłosz: Aby duchy umarłych zostawiły nas w spokoju,

Zwoje 5/25,

2000

Copyright © 1997-2000

Zwoje


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Różewicz Zostawcie nas
kl V aby zycie objawilo sie w nas
zostawcie nas
Aby klient sam do nas przyszedl
Zostawmy zgromadzonych w spokoju
Słowa bierzmowanych, Pragniemy,aby Duch Święty,którego otrzymamy,umocnił nas do mężnego wyznawania w
Woskowinę zostaw w spokoju, ZDROWIE-Medycyna naturalna, Poczta Zdrowie
O Bierzmowaniu, Pragniemy,aby Duch Święty,którego otrzymamy,umocnił nas do mężnego wyznawania wiary
Robią wszystko, aby nas oszukać XXXVI
Ks Wawrzyniec Scupoli O spokoju duszy i o szczęściu serca umierającego sobie samemu, aby żyło Bogu
Robią wszystko, aby nas oszukać L
Robią wszystko, aby nas oszukać
Duchy nie dają spokoju
Robią wszystko, aby nas oszukać VI
Robią wszystko, aby nas oszukać XXXV
Robią wszystko, aby nas oszukać XXVI

więcej podobnych podstron