background image

 

Barbara Cartland

 

Zew serca 

Call of the heart 

 

background image

OD

 

AUTORKI 

Handel  kobietami  i  dziećmi  pomiędzy  Anglią  i 

Kontynentem  rozwijał  się.  Dopiero  przyjęcie  uchwały  o 
poprawce  do  kodeksu  kryminalnego  położyło  kres 
przemytowi  młodych  dziewcząt  na  Kontynent,  gdzie 
sprzedawano je jak bydło. 

William  Thomas  Stead,  wydawca  „Pall  Mall  Gazette", 

zaczął  od  1880  roku  wyzwalać  będące  niewolnikami 
angielskie  dzieci,  wywołując  powszechne  oburzenie,  co 
jednakże  doprowadziło  do  przyjęcia  uchwały  o  poprawce 
kryminalnej, raz za razem odrzucanej przez parlament. 

Stead  kupił  trzynastoletnią  dziewczynkę,  którą  matka 

zdecydowała się sprzedać za jednego funta. Po wydaniu przez 
lekarza świadectwa, że dziewczyna jest dziewicą, wywiózł ją 
do Francji i umieścił w przytułku Armii Zbawienia. Swój czyn 
opisał 

gazecie, 

wzbudzając 

natychmiastowe 

zainteresowanie. 

To,  co  nastąpiło  potem,  należy  do  historii.  Steadowi 

wytoczono  proces  i  skazano  go  na  trzy  miesiące  więzienia. 
Jednak 14 kwietnia 1885 roku, stosunkiem 179 głosów do 71, 
przyjęto  uchwałę  o  podjęciu  dalszych  postanowień  w  celu 
ochrony  kobiet  i  dzieci  oraz  o  przyszłej  likwidacji  domów 
publicznych. 

Handel kobietami nadal kwitnie w wielu częściach świata, 

zwłaszcza na Bliskim Wschodzie. 

background image

R

OZDZIAŁ 

1819 
Ależ, Zofio, nie możesz tego zrobić! 
 -  Mogę  robić,  co  mi  się  podoba  -  odparła  Zofia.  Trudno 

było sobie wyobrazić kogoś piękniejszego! 

Złote  loki,  różowa  skóra  i  doskonałe  rysy  Zofii  Studley 

rozsławiły  ją  od  chwili,  w  której  spoczęły  na  niej  oczy 
elegantów z ulicy św. Jakuba. 

Po  miesiącu  pobytu  w  Londynie  ogłoszono  ją 

„Niezrównaną",  a  po  dwóch  miesiącach  zaręczyła  się  z 
Juliuszem  Vertonem,  który  po  śmierci  swojego  wuja  miał 
zostać  księciem  Yelverton.  Zaręczyny  ogłoszono  w  gazecie i 
wkrótce  do  domu  w  dzielnicy  Mayfair,  wynajętego  na  sezon 
przez lady Studley, zaczęły napływać prezenty ślubne. 

Ale  nagle,  na  dwa  tygodnie  przed  ślubem,  Zofia 

oświadczyła, że zamierza uciec z lordem Rothwynem. 

 -  Spowoduje  to  niesłychany  skandal!  -  zaprotestowała 

Lalita. - Dlaczego chcesz to zrobić? 

Różnica  pomiędzy  dwiema  dziewczynami,  które  były  w 

podobnym wieku, szokowała. Podczas gdy Zofia stanowiła dla 
wszystkich  mężczyzn  ideał  piękna,  przypominając  angielską 
różę, Lalita wyglądała żałośnie. Choroba, którą przebyła zimą, 
sprawiła, że jej wygląd służba określała jako „skóra i kości". 

Z  powodu  długich  godzin,  które  spędzała  na  szyciu  dla 

swojej  macochy,  nie  zawsze  mając  potrzebną  ilość  świec, 
oczy  miała  zaczerwienione  i  spuchnięte.  Jej  włosy  były  tak 
mizerne  i  bez  połysku,  że  wydawały  się  prawie  szare. 
Zaczesywała  je  gładko  do  tyłu,  ukazując  czoło,  na  którym 
stale widniały zmarszczki niepokoju. 

Obie  dziewczyny  były  prawie  tego  samego  wzrostu,  ale 

Zofia  była  wcieleniem  zdrowia  i  radości  życia,  podczas  gdy 
Lalita wydawała się cieniem człowieka bliskim omdlenia. 

background image

 -  Sądziłam  -  odpowiedziała  na  protest  Lality  twardym 

głosem Zofia - że powód będzie oczywisty nawet dla takiego 
półgłówka jak ty: 

Lalita nie odezwała się. 
 - To prawda, że Juliusz

 

zostanie księciem, w przeciwnym 

wypadku nie brałabym małżeństwa z nim pod uwagę, jednak 
kiedy  to  nastąpi?  - Zofia  obiema  rękami  wykonała  wyrazisty 
gest  i  kontynuowała:  -  Książę  Yelverton  ma  nie  więcej  niż 
sześćdziesiątkę. Może żyć jeszcze dziesięć czy piętnaście lat. 
Do tego czasu będę zbyt stara, by uzyskana wówczas pozycja 
księżnej sprawiała mi radość. 

 -  Nadal  będziesz  piękna  -  powiedziała  Lalita.  Zofia 

odwróciła się, by przyjrzeć się sobie w lustrze. 

Gdy  podziwiała  swoje  odbicie,  na  jej  usta  wypłynął 

uśmiech. 

Jej kosztowna suknia z bladoniebieskiej krepy z modnym, 

łódkowym  wycięciem  przy  szyi  i  dekoracyjnym  obszyciu  z 
prawdziwej  koronki  była  niezwykle  twarzowa.  Ponieważ 
ponownie modne stało się ciasne sznurowanie, nowe paryskie 
gorsety  czyniły  jej  talię  bardzo  wąską,  co  jeszcze  bardziej 
podkreślała  szeroka  spódnica,  ozdobiona  bukiecikami 
kwiatów i tiulowymi krezami. 

 -  Tak  -  powiedziała  wolno  -  nadal  będę  piękna,  ale 

księżną pragnęłabym zostać już teraz, abym w koronie mogła 
chodzić  na  rozpoczęcie  sesji  parlamentu  i  brać  udział  w 
innych  uroczystościach.  -  Po  chwili  milczenia  dodała:  -  Ten 
nieznośny, szalony, stary król musi wkrótce umrzeć! 

 -  Może  książę  nie  będzie  kazał  ci  zbyt  długo  czekać  - 

zasugerowała łagodnym, melodyjnym głosem Lalita. 

 -  Nie  zamierzam  czekać  ani  długo,  ani  krótko  - 

odpowiedziała  Zofia.  -  Dziś  wieczorem  uciekam  z  lordem 
Rothwynem! Wszystko przygotowane. 

 - Czy naprawdę myślisz, że to rozsądne? - zapytała Lalita. 

background image

 -  Jest  bardzo  bogaty  -  odparła  Zofia.  -  Jest  jednym  z 

najbogatszych  ludzi  w  Anglii  i  pozostaje  w  przyjaźni  z 
regentem, o czym biedny Juliusz nawet nie może marzyć. 

 -  Jest  starszy  niż  pan  Verton  -  powiedziała  Lalita.  - 

Pomimo że nigdy go nie widziałam, wyobrażam sobie, że jest 
dość odrażający. 

 - Tu masz rację - zgodziła się Zofia. - Ma ciemne włosy, 

jest  raczej  ponury  i  bardzo  cyniczny,  lecz  czyni  go  to 
ogromnie pociągającym! 

 - Czy on cię kocha? - zapytała cicho Lalita. 
 -  Uwielbia  mnie!  -  wykrzyknęła  Zofia.  -  Obaj  mnie 

uwielbiają, ale szczerze mówiąc, Lalito, jeśli porównywać ich 
ze sobą, to lord Rothwyn jest lepszą partią. 

Na chwilę zapadła cisza, po czym odezwała się Lalita: 
 - Myślę, że powinnaś przede wszystkim rozważyć, Zofio, 

z którym będziesz szczęśliwsza. To jest naprawdę... ważne w 
małżeństwie. 

 - Znowu czytałaś! Mama będzie wściekła, gdy cię na tym 

złapie! - krzyknęła Zofia. - Miłość jest dobra w książkach i dla 
dojarek, a nie dla dam z wyższych sfer! 

 -  Czy  naprawdę  zdecydowałabyś  się  na  małżeństwo  bez 

miłości? - zapytała Lalita. 

 - Zdecyduję się na  małżeństwa z  tym, kto  gwarantuje mi 

największe korzyści - odparła Zofia - i jestem przekonana, że 
lord  Rothwyn  należy  do  takich.  Jest  bogaty.  Bardzo,  bardzo 
bogaty. 

Odwróciła się od lustra i przemierzyła pokój, podchodząc 

do otwartych drzwi szafy wypełnionej przepychem sukien, za 
które  -  o  czym  wiedziała  Lalita  -  nie  zapłacono  ani  jednego 
rachunku. 

Stanowiły 

one  jeden  z  atutów,  które 

wykorzystywała Zofia, by przyciągnąć uwagę mężczyzn, a co 
zaowocowało już trzema propozycjami małżeństwa. Pierwszą 
złożył  Juliusz  Verton,  przyszły  książę  Yelverton;  drugą, 

background image

niespodziewanie, w zeszłym tygodniu, lord Rothwyn. Trzecie 
oświadczyny, natychmiast zlekceważone przez Zofię, uczynił 
sir Tomasz Whernside, starszy, rozwiązły szlachcic, który, ku 
zaskoczeniu  swoich  przyjaciół  uważających  go  za 
zatwardziałego  kawalera,  został  oczarowany  urodą  Zofii. 
Zachwyceni  nią  byli  oczywiście  i  inni  dandysi,  ale  bądź  nie 
mieli  odwagi  deklarować  się,  bądź  też  byli  zbyt  ubodzy,  by 
Zofia zainteresowała się nimi. 

Kiedy oświadczył się Juliusz Verton, wydawało się jej, że 

spełniły się wszystkie marzenia. Perspektywa zostania księżną 
przekraczała  najśmielsze  ambicje  Zofii.  Chociaż  przyjęła 
Juliusza 

niemal 

zachwytem, 

dostrzegała 

pewne 

niedogodności. Największą było, że Juliusz Verton właściwie 
nie miał pieniędzy. 

Jako  przyszły  dziedzic  tytułu  książęcego  otrzymywał  od 

swego  wuja  jedynie  pensję.  Nie  była  to  znaczna  suma,  lecz 
mogliby  żyć  względnie  spokojnie  i  wygodnie  aż  do  czasu 
odziedziczenia  przez  Juliusza  dóbr  Yelverton  położonego 
niedaleko  od  Londynu.  Niemożliwe  byłoby  jednak 
dotrzymywanie 

kroku 

hulaszczemu 

szalenie 

ekstrawaganckiemu  towarzystwu  londyńskiemu,  które  Zofię 
bawiło. 

Odrzucenie tak korzystnej propozycji byłoby nierozważne. 

Lady  Studley  pospieszyła  więc  z  zamieszczeniem  w  gazecie 
zawiadomienia  i  planowano,  że  ślub  odbędzie  się  w  kościele 
Świętego  Jerzego  przy  placu  Hanowerskim,  zanim  regent 
wyjedzie do Brighton. 

Dni  Zofii  wypełniły  zatem  przymiarki  u  krawcowych, 

potwierdzanie  odbioru  prezentów  napływających  codziennie 
do  domu  przy  ulicy  Hill  oraz  sprawiające  jej  przyjemność 
przyjmowanie gratulacji i życzeń od znajomych. 

Zofia  i  jej  matka  nie  przebywały  w  Londynie 

wystarczająco  długo,  by  zdobyć  przyjaciół.  Jak  wyjaśniały 

background image

wszystkim  zainteresowanym,  ich  dom  znajdował  się  w 
Norfolk,  gdzie  potomkowie  sir  Johna  Studleya  mieszkali  od 
czasów  Cromwella.  Studleyowie  cieszyli  się  szacunkiem  na 
wsi,  ale  w  eleganckim  londyńskim  świecie  byli  nieznani. 
Osobisty  sukces  Zofii  dawał  tym  większą  satysfakcję,  że 
odniosła go jedynie dzięki swojej urodzie. 

Wszystko  wydawało  się  przebiegać  gładko,  dopóki  na 

scenę nie wkroczył lord Rothwyn. 

Zofia  poznała  go  na  jednym  z  wielu  balów,  na  które 

każdego  wieczoru  zapraszano  ją  i  Juliusza  Vertona.  Lorda 
Rothwyna  przez  jakiś  czas  nie  było  w  Londynie  i  dlatego 
dotychczas nie spotkali się. 

Stojąc  pod  żyrandolem,  którego  światło  podkreślało 

połysk  jej  złotych  włosów  i  uwydatniało  mleczną  białość 
skóry,  Zofia  oszałamiała  swoją  urodą  nawet  najtwardsze 
głowy, szczególnie gdy czarująco się uśmiechała. 

 -  A  któż  to  jest,  do  diabła?!  -  Usłyszała  okrzyk  i 

popatrzyła  przez  salę  na  przyglądającego  się  jej 
ciemnowłosego, sardonicznie uśmiechniętego mężczyznę. 

Nie  była  zaskoczona,  bowiem  zdążyła  przywyknąć  do 

podobnych  reakcji  na  swój  widok.  Mężczyźni  zazwyczaj 
najpierw  tracili  mowę,  a  potem  aż  nazbyt  potoczyście 
obsypywali ją komplementami. 

Z wdziękiem odwróciła się, by porozmawiać z mężczyzną 

stojącym  u  jej  lewego  boku,  demonstrując  w  ten  sposób 
nieznajomemu swój doskonały profil. 

 - Kim jest dżentelmen, który właśnie wszedł do pokoju? - 

zapytała cicho.  

 - To Lord Rothwyn. Nie zna go pani? 
 - Nigdy przedtem go nie widziałam - rzekła Zofia. 
 -  To  dziwny,  nieobliczalny  człowiek  o  diabelskim 

usposobieniu, ale bogaty niczym Krezus. Regent konsultuje z 
nim swoje zwariowane plany budowlane. 

background image

 - No, jeśli on pochwalił pawilon w Brighton, to musi być 

szalony!  -  zawołała  Zofia.  -  Słyszałam,  jak  ktoś  określił  tę 
budowlę jako indyjski koszmar! 

 -  Dobrze  powiedziane  -  zgodził  się  mężczyzna.  -  Widzę, 

że Rothwyn ma ochotę poznać panią. 

Było  oczywiste,  że  lord  Rothwyn  poprosił,  aby 

przedstawiono go Zofii, i właśnie wspólny znajomy prowadził 
go ku niej przez salę. 

 - Panno Studley  - powiedział  - pozwoli pani przedstawić 

sobie  lorda  Rothwyna.  Mam  wrażenie,  że  dwie  wyjątkowe 
perły towarzystwa powinny się wzajemnie poznać. 

Oczy  Zofii  stały  się  jeszcze  bardziej  błękitne,  a  jej 

uśmiech  czarujący.  Lord  Rothwyn  skłonił  się  z  elegancją,  a 
ona dygnęła z gracją. 

 -  Nie  było  mnie  w  Londynie,  panno  Studley  -  zaczął 

głębokim głosem lord Rothwyn, nie odrywając od niej oczu - 
a  gdy  wróciłem,  okazało  się,  że  w  miasto  uderzył  meteor 
przesycony boską potęgą. Wydaje się, że z dnia na dzień świat 
zmienił się. 

Był to początek huraganowych zalotów, tak żarliwych, tak 

namiętnych,  że  zaintrygowało  to  Zofię.  Listy,  kwiaty  i 
prezenty  nadchodziły  niemal  każdej  godziny.  Lord  Rothwyn 
zabierał Zofię na przejażdżki swoim powozem, zapraszał ją i 
jej  matkę  do  swojej  loży  w  operze  oraz  na  przyjęcia 
wydawane  w  Rothwyn  House,  które,  jak  dowiedziała  się 
później  Lalita,  przewyższały  wspaniałością,  luksusem  i 
rozrywkami  wszystkie  inne  przyjęcia,  na  których  bywała 
Zofia. 

 -  Był  tam  Jego  Królewska  Wysokość!  -  opowiadała 

podnieconym  głosem  Zofia.  -  Widziałam,  że  gdy  gratulował 
mi zaręczyn z Juliuszem, zdawał sobie sprawę z tego, że mam 
też u swych stóp lorda Rothwyna! 

background image

 - Trudno komukolwiek nie zdawać sobie z tego sprawy - 

odparła Lalita. 

 - On mnie uwielbia - wyznała zadowolona Zofia. - Gdyby 

poprosił mnie o rękę przed Juliuszem, przyjęłabym go! 

A  teraz  nagle,  w  ostatniej  chwili  -  jak  wydawało  się 

Lalicie - Zofia zdecydowała się uciec z lordem Rothwynem. 

 - Będę musiała poświęcić mój wielki ślub. Nie będę miała 

druhen  ani  wesela  i  nie  włożę  pięknej  sukni  panny  młodej  - 
powiedziała  z  żalem.  -  Ale  jego  lordowską  mość  obiecał  mi 
wesele zaraz po powrocie z podróży poślubnej. 

 -  Ludzie  mogę  być...  zaszokowani,  że...  porzuciłaś  pana 

Vertona - wtrąciła z wahaniem Lalita. 

 - Co nie przeszkodzi im przyjąć zaproszenia do Rothwyn 

House  -  zapewniła  ją  Zofia.  -  Bardzo  dobrze  zdają  sobie 
sprawę,  że  liczba  przyjęć,  jaką  może  wydać  Juliusz,  nim 
zostanie księciem, będzie niewielka. 

 - Nadal sądzę, że powinnaś poślubić mężczyznę, któremu 

dałaś słowo - powiedziała cicho Lalita. 

 - Z radością mogę wyznać, że nie mam sumienia w takich 

sprawach  -  odparła  Zofia.  -  Jednocześnie  uświadomię  jego 
lordowskiej  mości,  jak  wielkiego  poświęcenia  dokonuję  dla 
niego. 

 - Czy on myśli, że go kochasz? - zapytała Lalita. 
 -  Oczywiście,  że  tak  myśli  -  odpowiedziała  Zofia.  - 

Naturalnie powiedziałam jego lordowskiej mości, że uciekam 
z  nim,  bo  szaleję  z  miłości  i  nie  mogę  żyć  bez  niego!  - 
Roześmiała  się,  lecz  nie  był  to  przyjemny  śmiech.  - 
Potrafiłabym  pokochać  każdego  tak  bogatego  jak  Rothwyn, 
ale  naprawdę  szkoda  mi  korony  książęcej,  która  tak  bardzo 
pasowałaby do moich jasnych włosów. - Westchnęła lekko, po 
czym  dodała:  -  No  cóż,  być  może  jego  lordowska  mość  nie 
pożyje  długo.  Wtedy  zostanę  bogatą  wdową  i  będę  mogła 
poślubić Juliusza, gdy zostanie wreszcie księciem Yelverton! 

background image

 - Zofio! - krzyknęła Lalita. - To bardzo złe i niewłaściwe, 

co mówisz!  

 - Dlaczego? - zapytała Zofia. - W końcu Elżbieta Gunning 

nie  była  piękniejsza  ode  mnie,  a  poślubiła  dwóch  książąt. 
Nazywali ją zwykle „Podwójną Księżną"! 

Lalita nie odezwała się, jakby zdając sobie sprawę, że nic 

nie wpłynie na zmianę decyzji Zofii. 

Ta tymczasem usiadła przy toaletce, ponownie pogrążona 

w kontemplacji swojego odbicia. 

 - Nie jestem pewna, czy to właściwa sukienka na podróż - 

zauważyła.  -  Narzucę  na  nią  niebieską,  aksamitną  pelerynę 
obszytą gronostajem, bo nocami wciąż jest chłodno. 

 - Jego lordowska mość przyjeżdża tu po ciebie? - zapytała 

Lalita. 

 - Nie, oczywiście, że nie! - odparła Zofia. - On myśli, że 

mama  nic  nie  wie  o  naszych  planach,  że  rozgniewałaby  się  i 
mogłaby  czynić  przeszkody.  -  Roześmiała  się.  -  On  nie  zna 
mamy! 

 - Gdzie się spotykacie? - interesowała się Lalita. 
 -  W  kościele  Świętego  Alfage'a,  troszkę  na  północ  od 

placu  Grosvenor. Kościółek jest mały, ciemny i raczej ubogi, 
ale  jego  lordowska  mość  wybrał  go  jako  właściwą  scenerię 
ucieczki.  -  Zofia  uśmiechnęła  się  pogardliwie  i  dodała:  - 
Najważniejsze, że udało się  przekupić wikarego, aby trzymał 
język  za  zębami,  czego  nie  można  by  pewnie  załatwić  z 
bardziej  wytwornymi  beneficjantami  mającymi  układy  z 
gazetami. 

 -  Dokąd  pojedziecie  po  zawarciu  małżeństwa?  Zofia 

wzruszyła ramionami. 

 -  Czy  to  ważne?  Najważniejsze,  że  na  palcu  będę  miała 

obrączkę i będę lady. Rothwyn. 

Na  chwilę  zapadła  cisza,  po  czym  Lalita  zapytała  z 

wahaniem: 

background image

 - A co z... panem Vertonem? 
 - Napisałam do niego list, który stajenny doręczy mu tuż 

przed  moim  ślubem.  Wydawało  mi  się,  że  będzie  bardziej 
stosowne  i  delikatniejsze,  jeśli  zostanie  poinformowany 
jeszcze  przed  ceremonią.  -  Zofia  uśmiechnęła  się.  -  Tak 
naprawdę  to  jest  to  oszustwo,  ponieważ  Juliusz  przebywa 
właśnie  ze  swoją  babką  w  Wimbledonie  i  otrzyma  mój  list, 
gdy  już  od  dawna  będę  mężatką.  -  Po  chwili  dodała:  -  Ale 
będzie  mu  się  wydawało,  że  postąpiłam  właściwie. 
Równocześnie  będzie  już  za  późno,  by  mógł  przybyć  i 
wyzwać  jego  lordowską  mość  na  pojedynek,  co  łagodnie 
mówiąc, byłoby kłopotliwe. 

 - Przykro mi z powodu pana Vertona - powiedziała cicho 

Lalita. - Jest w tobie głęboko zakochany, Zofio. 

 -  I  powinien!  -  zaripostowała  Zofia.  -  Szczerze  mówiąc, 

Lalito, 

zawsze 

uważałam 

go 

za 

mężczyznę 

niedoświadczonego i nudziarza! 

Słowa  Zofii  nie  zdziwiły  Lality.  Gd  czasu  zaręczyn 

wiedziała,  że  pan  Verton  w  ogóle  nie  interesował  Zofii  jako 
mężczyzna.  Jego,  z  pewnością  pełne  namiętności  i  wyrazów 
uwielbienia 

listy, 

które 

przysyłał, 

pozostały 

nie 

odpieczętowane. Zofia ledwo spoglądała na kwiaty od niego i 
wciąż narzekała, że jego prezenty były nie dość dobre albo że 
nie takich oczekiwała. 

Lalita zastanawiała się, czy Zofia naprawdę chociaż trochę 

lubi lorda Rothwyna. 

 - Która godzina? - zapytała wciąż siedząca przed toaletką 

Zofia. 

 - Wpół do ósmej - odparła Lalita. 
 -  Dlaczego  nie  przyniosłaś  mi  niczego  do  jedzenia?  - 

przypomniała sobie nagle Zofia. - Mogłaś się domyślić, że do 
tej pory zdążę zgłodnieć. 

 - Zaraz przygotuję ci coś. 

background image

 -  Pamiętaj,  żeby  było  to  coś  smacznego  -  napomniała 

Zofia.  -  Potrzebuję  czegoś  pożywnego,  zważywszy,  co  mam 
zrobić wieczorem. 

 -  O  której  godzinie  spotykasz  się  z  jego  lordowską 

mością? - zapytała idąc ku drzwiom Lalita. 

 -  Będzie  w  kościele  o  dziewiątej  trzydzieści  -  odparła 

Zofia - ale chcę, żeby czekał. Dobrze mu zrobi, jeśli trochę się 
zaniepokoi, czy nie wycofałam się w ostatniej chwili. 

Roześmiała  się.  Lalita  wyszła  z  pokoju.  Kiedy  już 

zamknęła za sobą drzwi, usłyszała wołanie Zofii. 

 -  Możesz  już  posłać  stajennego  -  poleciła.  -  Droga  do 

Wimbledonu  zajmie  mu  dobrą  godzinę.  List  leży  na  moim 
biurku. 

 -  Znajdę  go  -  powiedziała  Lalita.  Ponownie  zamknęła 

drzwi  i  zeszła  na  dół.  Znalazła  zaadresowany  niestarannym 
pismem list Zofii i na moment zatrzymała się, spoglądając na 
kopertę.  Miała  wrażenie,  że  Zofia  czyni  coś,  czego  będzie 
żałować.  Pomyślała  jednak,  że  to  nie  jej  sprawa.  Z  listem  w 
ręce  zeszła  ciemnymi,  wąskimi  schodami  prowadzącymi  do 
sutereny. 

W domu było niewiele służby. Ci, którzy zdecydowali się 

pozostać,  zaniedbywali  swoje  obowiązki,  bo  i  zapłatę 
otrzymywali niewielką.. Wszystko, co posiadała lady Studley, 
a nie było tego wiele, wydawała na czynsz i na ubiory Zofii. 
Te  stroje  były  przynętą  mającą  zwabić  bogatych  i 
wpływowych  młodych  mężczyzn  i  zachęcić  ich  do 
małżeństwa. Przynęta okazała się skuteczna. 

Osobą,  która  najgorzej  znosiła  pobyt  w  Londynie,  była 

Lalita.  Na  wsi  nawet  po  śmierci  ojca  pozostało  wielu 
oddanych  służących.  Pracowali  nadal,  ponieważ  od  lat  byli 
związani  z  tym  domem.  W  Londynie  Lalita  od 
najwcześniejszych godzin rannych do późnego wieczora była 
w  zależności  od  potrzeb  kucharką,  sprzątaczką,  pokojówką  i 

background image

dziewczyną  na  posyłki.  Macocha  zawsze  jej  nienawidziła,  a 
po śmierci ojca porzuciła nawet stwarzane dotychczas pozory, 
traktując  ją  z  nie  ukrywaną  pogardą.  W  rodzinnym  domu 
Lality, wśród wiernej jej służby, z którą dziewczyna wzrastała 
od  dziecięcych  lat,  lady  Studley  musiała  powściągać  swoją 
niechęć  do  pasierbicy.  W  Londynie  wszelkie  przeszkody 
zniknęły. Lalita stała się niemalże niewolnicą macochy. Była 
zmuszana  do  wykonywania  najżmudniejszych  prac  i  surowo 
karana, jeżeli odważyła się protestować. 

Lalita  podejrzewała,  że  macocha  obciąża  ją  nadmierną 

pracą, mając nadzieję, że ją tym zabije. Dziewczyna zdawała 
sobie  sprawę,  że  było  to  możliwe.  Tylko  ona  znała  prawdę, 
tylko  ona  posiadała  tajemnicę,  na  której  lady  Studley 
zbudowała nowe życie dla siebie i swojej córki. Śmierć Lality 
przyniosłaby im ulgę. 

Lalita wmawiała sobie, że takie domysły są niedorzeczne, 

a  przychodzą  jej  do  głowy  na  skutek  osłabienia po  przebytej 
chorobie. 

Na  polecenie  lady  Studley  służbie  zabroniono  usługiwać 

chorej La licie. Zmuszona była zatem wstać, by przygotować 
sobie cokolwiek do jedzenia. 

 - Jeżeli masz się na tyle dobrze, żeby jeść, to masz się na 

tyle  dobrze,  by  pracować!  -  powiedziała  macocha  i  Lalita 
pomimo  choroby  znalazła  się  ponownie  w  kołowrocie  prac, 
których nikt inny nie chciał wykonywać. 

Idąc  teraz  do  kuchni  długim,  wyłożonym  kamieniami 

korytarzem,  Lalita  mimochodem  zauważyła,  że  był  brudny. 
Prawdopodobnie ona będzie musiała go wyszorować. 

Otworzyła  drzwi  do  kuchni  ponurego  pomieszczenia,  do 

którego  przez  umieszczone  wysoko  na  ścianie  okno, 
znajdujące się poniżej poziomu chodnika, dochodziło niewiele 
światła. 

background image

Przy  stole,  popijając  piwo  z  kufla,  siedział  stajenny. 

Niechlujna  kobieta,  której  siwe  włosy  wychodziły  spod 
czepka,  gotowała  na  piecu  coś,  co  nieprzyjemnie  pachniało. 
Była  to  niezdarna  imigrantka  irlandzka,  którą  zatrudniono 
przed  trzema  dniami.  Agencja  do  spraw  zatrudnienia  nie 
znalazła nikogo chętnego do pracy u lady Studley. 

 -  Czy  mógłbyś  zanieść  ten  list  księżnej  wdowie  do 

Yelverton House? - Lalita zapytała stajennego. - Jest to, jak mi 
się wydaje, na końcu Wimbledon Common. 

 - Póńde, jak skóńcze swłoje piwo - odparł pewnym tonem 

stajenny. 

Nawet nie wstał. Służący bardzo szybko zorientowali się, 

iż  jest  ona  w  domu  osobą  nie  szanowaną,  z  którą  i  oni  nie 
muszą się liczyć. 

 -  Dziękuję  -  rzekła  cicho.  Zwracając  się  do  kucharki 

powiedziała: - Panienka Studley chciałaby coś zjeść. 

 - Ni ma dużo - odburknęła kucharka. - Mom tu strawe dlo 

nos, ale jeszczy ni gotowo. 

 -  To  może  jest  trochę  jajek  i  mogłaby  dostać  omlet  - 

zaproponowała Lalita. 

 - Ni mogę przerwać tygo, co robie. 
 -  Ja  to  zrobię  -  postanowiła  Lalita.  Znalazła  patelnię,  ale 

musiała ją najpierw umyć. 

Potem przyrządziła dla Zofii omlet z grzybami. Do stojaka 

włożyła  kilka  tostów,  postawiła  na  tacy  maselniczkę  oraz 
dzbanek gorącej kawy i zaniosła wszystko na górę. 

Wcześniej,  nim  Lalita  opuściła  kuchnię,  wyszedł 

niezadowolony stajenny. 

 -  Za  późno,  co  by  jachać  do  samygo  Wimbledonu  - 

mamrotał. - To ni może zaczekać do jutrzyjszygo ranka? 

 - Znasz odpowiedź! - przypomniała Lalita. 
 - Tak, znom, ale ni podobo mi się być poza Londynem po 

ciymku z tymi rozbójnikami i zbójami wszyndzie dookoła. 

background image

 -  Za  dużo  to  już  by  óni  z  takiygo  jak  ty  ni  mieli!  - 

zażartowała  kucharka.  -  Zbiyroj  się  no,  a  jak  wrócisz,  byde 
mioła lo ciebie kolacją czekać. 

 -  Lepiyj,  co  byś  mioła  -  odparł  -  bo  jak  nie,  to  cie 

wyciongne z łóżka, co byś mi ugotowała. 

Wychodząc  z  sutereny  Lalita  zastanawiała  się,  jak 

zachowałaby  się  jej  matka,  słysząc  służbę  rozmawiającą  w 
taki sposób w jej obecności. Na myśl o matce łzy napłynęły jej 
do  oczu,  ale  przezwyciężyła  nagłą  słabość,  pomimo  że  była 
bardzo zmęczona, a było jeszcze wiele do zrobienia. 

Poza posprzątaniem domu i zaścieleniem łóżek wykonała 

niezliczone polecenia Zofii. Bolały ją nogi i marzyła, by choć 
na moment usiąść i odpocząć. Rzadko mogła to uczynić, nim 
wszyscy  inni  udali  się  na  spoczynek.  .  Weszła  do  sypialni 
Zofii. 

 - Długo cię nie było! - zaczęła kłótliwie Zofia. 
 -  Przepraszam  -  odparła  Lalita  -  ale  nie  było  niczego 

gotowego,  a  przygotowywane  przez  kucharkę  jedzenie  nie 
pachniało zbyt smakowicie. 

 - Co mi więc przyniosłaś? 
 - Zrobiłam omlet. 
 -  Nie  rozumiem,  dlaczego  nie  możesz  zamówić  dość 

jedzenia,  żeby  było  zawsze  w  zapasie  -  powiedziała  Zofia.  - 
Naprawdę jesteś beznadziejnie niezaradna! 

 - Nasz stały rzeźnik nie dostarczy niczego więcej, dopóki 

nie  zapłacimy  rachunku  -  usprawiedliwiała  się  Lalita  -  a  gdy 
dziś  rano  przyszedł  handlarz  rybami,  nie  chciał  nam  dać  na 
kredyt nawet kawałka dorsza. 

 -  Zawsze  masz  mnóstwo  gładkich  wymówek!  Daj 

wreszcie ten omlet. 

Kiedy  Zofia  jadła,  Lalita  miała  wrażenie,  że  ta  pragnęła 

znaleźć jakieś zastrzeżenie, ale okazał się pyszny. 

 - Nalej mi więcej kawy! - poleciła ostro. 

background image

 -  Wydaje  mi  się,  że  ktoś  jest  u  drzwi  frontowych  - 

powiedziała  Lalita  nasłuchując.  -  Słyszałam  kołatkę.  Jim 
pojechał  z  twoim  listem  do  Yelverton  House.  Jestem  pewna, 
że kucharka nie otworzy. 

 - To może ty raczysz to uczynić - rozkazała sarkastycznie 

Zofia. 

Lalita  wyszła  z  pokoju  i  znów  zeszła  na  dół.  Otworzyła 

frontowe drzwi. Na zewnątrz stał chłopak stajenny w liberii i 
podał jej list. 

 - Dla panny Zofii Studley, madam! 
 - Dziękuję! . 
Uniósłszy  kapelusz,  chłopiec  odwrócił  się,  a  Lalita 

zamknęła drzwi. Przyglądając się listowi, pomyślała, że jest to 
z pewnością kolejny list miłosny. Przytrzymując brzeg sukni, 
weszła  na  schody.  Gdy  stanęła  na  podeście,  z  pokoju  za  nią 
rozległo się wołanie. 

Lady  Studley  zajmowała  małą  sypialnię  na  pierwszym 

piętrze.  Sypialnia  Zofii  znajdowała  się  na  drugim.  Lalita 
odłożyła  list  na  stojący  na  podeście  stolik  i  poszła  krótkim 
korytarzem wiodącym do pokoju macochy. 

Lady  Studley  stała  przy  łóżku.  Była  to  potężna  kobieta, 

zapewne  ładna  w  młodości,  ale  z  wiekiem  rysy  jej  twarzy 
zatarły się, a figura zdeformowała. 

Trudno  było  uwierzyć,  że  była  matką  ślicznej  Zofii. 

Jednak,  kiedy  chciała,  potrafiła  wyglądać  atrakcyjnie.  Na 
towarzyskie  okazje  przybierała  także  ujmujące  maniery,  co 
sprawiało, że uważano ją za bardzo miłą towarzyszkę. 

Tylko najbliżsi znali jej prawdziwe oblicze - była surowa, 

skąpa i okrutna. 

Lalita  z  dreszczem  lęku  spostrzegła,  że  była  wyjątkowo 

zła. 

 - Choć tu, Lalito! - krzyknęła, gdy dziewczyna weszła do 

pokoju. 

background image

Lalita  bojaźliwie  zbliżyła  się  do  lady  Studley.  Macocha 

wyciągnęła  ku  niej  koronkową  suknię,  której  dolna  falbana 
była rozerwana. 

 - Przedwczoraj - powiedziała - kazałam ci to naprawić. 
 - Wiem - odparła Lalita - ale naprawdę nie miałam czasu, 

a nie mogę tego robić w nocy. Delikatną koronką mogę zająć 
się tylko przy świetle dziennym. 

 -  Jak  zwykle  usprawiedliwiasz  swoją  nieudolność  i 

lenistwo!  -  Lady  Studley  popatrzyła  na  Lalitę  i  jakby  widok 
dziewczyny  wyprowadził  ją  z  równowagi,  zagrzmiała:  -  Ty 
leniwy, mały flejtuchu! Marnujesz swój czas i moje pieniądze 
zamiast  pracować.  Mówiłam  ci  tysiąc  razy,  że  nie  będę  tego 
tolerować i kiedy mówię ci, że masz coś zrobić, masz to robić 
natychmiast! 

Rzuciła suknię na podłogę do stóp Lality. 
 - Podnieś to! - rozkazała.  - A na  wypadek, gdybyś miała 

zapomnieć, co do ciebie mówię, dam ci nauczkę, którą długo 
popamiętasz! 

Z  tymi  słowami  przemierzyła  pokój  i  chwyciła  stojącą  w 

kącie trzcinę. Wróciła, trzymając ją w ręce. Lalita, pochylona, 
podnosząc  suknię,  domyśliła  się,  co  macocha  zamierza. 
Usiłowała  uniknąć  ciosu,  ale  było  za  późno.  Dosięgnął  jej 
ramion  i  gdy  wydała  żałosny  okrzyk,  macocha  uderzyła 
ponownie, rzucając ją na kolana i zadając cios za ciosem. 

Lalita  miała  na  sobie  suknię  należącą  niegdyś  do  Zofii. 

Suknia była dla niej o wiele za duża. Przerobiła ją, ale udało 
jej  się  jedynie  zmniejszyć  wycięcie  z  przodu.  Nadal  jednak 
suknia była mocno wycięta z tyłu. Zatem trzcina wpijała się w 
nagie ciało, zadając nowe rany i otwierając stare, pozostałe po 
poprzednich chłostach. 

 - Żeby cię diabli wzięli! - zaklęła lady Studley. - Nauczę 

cię posłuszeństwa! 

background image

Lalita  w  milczeniu  przyjmowała  cięgi  macochy.  Ból  był 

tak silny i tak była przerażona, iż nie mogła złapać tchu. Była 
bliska  omdlenia;  jednak  ból  nasilał  się,  uniemożliwiając  jej 
osunięcie  się w nieświadomość. Razy wciąż spadały na  ciało 
Lality. Jej umysł zaczęła ogarniać ciemność, którą po każdym 
uderzeniu rozświetlał czerwony płomień. Nagle otworzyły się 
drzwi. 

 - Mamo! Mamo! 
Głos Zofii był tak nalegający i przenikliwy, że ramię lady 

Studley zastygło w pół drogi. 

 - Zgadnij, co się stało - zagadnęła Zofia. 
 - O co chodzi? 
Ignorując  leżącą  na  podłodze  Lalitę,  Zofia  podała  matce 

list, który Lalita uprzednio zostawiła na podeście. 

 - Książę Yelverton umiera! 
 - Umiera? - powtórzyła lady Studley. - Skąd wiesz? 
 - Ktoś napisał w imieniu Juliusza, wyjaśniając, że musiał 

natychmiast wyjechać do Hampshire i nie mógł zobaczyć się 
ze mną. 

 -  Pokaż!  -  Lady  Studley  wyrwała  list  z  ręki  córki. 

Podeszła  do  jednej  ze  stojących  na  stoliku  świec  i 
niecierpliwie zaczęła czytać. 

Pan  Juliusz  Verton  poprosił  mnie,  bym  doniósł  pani, 

madom, że szczerze żałuje, iż nie może przybyć tego wieczoru 
do pani domu, jak zamierzał. 

Posłano  po  niego,  by  stawił  się  przy  łożu  swego  wuja, 

Jego  Wysokości  Księcia  Yelverton,  więc  pospieszył  czym 
prędzej  do  Hampshire.  Z  żalem  oczekuje  się,  że  Jego 
Wysokość  nie  przeżyje  nocy.  Madom,  pozostaję  z  całym 
szacunkiem. 

Krzysztof Dewar 
 -  Widzisz,  co  on  pisze,  mamo?  Widzisz?  -  triumfowała 

Zofia. 

background image

 - Cóż za zbieg okoliczności! - wykrzyknęła lady Studley. 

- Ale przecież lord Rothwyn będzie na ciebie czekał! 

 -  Tak,  wiem.  Muszę  być  jednak  księżną,  mamo!  W  jej 

głosie  brzmiał  płaczliwy  ton,  więc  lady  Studley  powiedziała 
uspokajająco: 

 -  Ależ  oczywiście,  że  będziesz!  Nie  ma  wątpliwości,  że 

teraz zrezygnujesz z lorda Rothwyna. 

 - Będę musiała powiedzieć lordowi, że nie mogę za niego 

wyjść - zaczęła niepewnie Zofia. - Wiem, że będzie zły. 

 -  To  jego  wina  -  parsknęła  lady  Studley.  -  Przede 

wszystkim  nie  powinien  był  cię  namawiać,  żebyś  z  nim 
uciekła. 

 - Nie mogę go tak zostawić. Będzie czekał tam na mnie - 

zauważyła Zofia. Nagle krzyknęła przenikliwie: - Mamo! 

 - O co chodzi? 
 - Mój list do Juliusza! Poleciłam Lalicie, żeby posłała go 

przez stajennego! 

Obie odwróciły się i popatrzyły na Lalitę podnoszącą się z 

podłogi.  Jej  włosy  rozsypały  się  po  posiniaczonych  i 
krwawiących  plecach.  Twarz  miała  koloru  popiołu,  a  oczy 
zamknięte. 

 - Lalito! Co zrobiłaś z listem do pana Vertona? - zapytała 

ostro lady Studley. 

Lalita  długo  nie  potrafiła  hic  odpowiedzieć.  W  końcu  z 

wysiłkiem odparła: 

 - Dałam go... stajennemu... i on pojechał! 
 - Pojechał?! - krzyknęła Zofia. - Trzeba go zatrzymać! 
 - Wszystko w porządku - uspokajała córkę lady Studley. - 

Juliusza  nie  będzie  w  domu  babki,  tak  jak  się 
spodziewałyśmy. 

 - Dlaczego? - zapytała Zofia. 
 -  Bo  ten  list  od  pana  Dewara,  kimkolwiek  on  jest,  mówi 

nam, że Juliusz pojechał do Hampshire. 

background image

Zofia westchnęła z ulgą. 
 - Tak, oczywiście. 
 -  Musimy  -  ciągnęła  lady  Studley  -  pojechać  jutro 

wczesnym  rankiem  do  domu  Dowagerów  i  zabrać  twój  list. 
Możemy  usprawiedliwić  cię,  że  zmieniłaś  zdanie  i  jest  już 
nieaktualny.  Będziesz  go  mogła  podrzeć  i  zapomnieć,  że 
kiedykolwiek go napisałaś. 

 - Jakaś ty sprytna, mamo! - zawołała Zofia. 
 - Gdybym nie była sprytna, nie byłabyś tam, gdzie dzisiaj 

jesteś - odparła lady Studley. 

 - A co z lordem Rothwynem? 
 -  Cóż,  musi  się  dowiedzieć,  że  zmieniłaś  zdanie.  -  Lady 

Studley zastanowiła się przez chwilę, po czym kontynuowała: 
-  Nie  podasz  mu,  oczywiście,  prawdziwego  powodu.  Musisz 
po  prostu  powiedzieć,  że  przemyślałaś  to  i  że  nie  możesz 
złamać  swojego  słowa  honoru  i  dlatego  musisz  dotrzymać 
obietnicy danej Juliuszowi Vertonowi. 

 -  Właśnie  tak  należy  zrobić  -  zgodziła  się  Zofia.  -  Czy 

mam do niego napisać? 

 -  Myślę,  że  tak  będzie  najlepiej  -  potwierdziła  lady 

Studley.  Potem  krzyknęła:  -  Nie!  Nie!  List  byłby  błędem. 
Nigdy  nie  dawaj  niczego  na  piśmie!  Można  się  wyłgać  z 
najtrudniejszych sytuacji, ale nie wtedy, gdy coś jest czarno na 
białym. 

 -  Nie  zamierzam  z  nim  rozmawiać  -  powiedziała  nagle 

wystraszona Zofia. 

 - Dlaczego? - zapytała matka. 
 -  Bo,  szczerze  mówiąc,  mamo,  on  mnie  przeraża.  Nie 

chciałabym wdawać się z nim w kłótnię! Poza tym jest bardzo 
władczy  i  bezwzględny.  Mógłby  wydusić  ze  mnie  prawdę.  I 
tak jest mi trudno odpowiadać na niektóre jego pytania. 

background image

 -  Nie  wydaje  mi  się,  żeby  był  właściwym  mężem  dla 

ciebie  -  powiedziała  lady  Studley.  -  Cóż,  jeśli  ty  nie 
pojedziesz, będzie musiał pojechać ktoś inny. 

 -  Chyba  nie  ty,  mamo!  Wciąż  mu  mówiłam,  jak  bardzo 

potępiłabyś moją ucieczkę. - Roześmiała się lekko. - Stałby się 
bardziej podejrzliwy. 

 -  Jestem  o  tym  przekonana  -  zgodziła  się  lady Studley. - 

Nic nie prowokuje męskiej ambicji przewodzenia bardziej niż 
sprzeciw. 

 - No to jak mu powiemy? - niecierpliwiła się Zofia. 
 - Zrobi to Lalita - odparła lady Studley - chociaż, jak Bóg 

na niebie, z pewnością coś poplącze. 

Lalita  podniosła  się  już  i  niepewnym  krokiem  szła  ku 

drzwiom, niosąc koronkową suknię macochy. 

 - Dokąd idziesz? - zapytała lady Studley. 
Lalita nie odpowiedziała - stanęła, z oczami pełnymi łez, i 

popatrzyła na macochę. Była tak blada, że Zofia powiedziała z 
irytacją: 

 -  Daj  jej  lepiej  czegoś  się  napić,  mamo.  Wygląda,  jakby 

miała zamiar umrzeć. 

 - I dobrze by było! - wykrzyknęła lady Studley. 
 -  Utrzymajmy  ją  przy  życiu,  przynajmniej  dopóki  nie 

przekaże  lordowi  Rothwynowi  nowin  ode  mnie  -  zauważyła 
Zofia. 

 - Sprawia tylko kłopoty i przykrości - podsumowała ostro 

lady Studley. 

Podeszła do umywalki, gdzie stała butelka brandy, z której 

często  lubiła  popijać.  Nalała  trochę  do  szklanki  i  wyciągnęła 
ją w kierunku Lality. 

 -  Wypij  to!  Chociaż  jest  za  dobra,  żeby  marnować  ją  na 

takiego stracha na wróble! 

 - Zaraz... poczuję się dobrze... 

background image

 - Poczujesz się tak, jak ci każę - warknęła lady Studley - 

chyba że chcesz kolejne lanie! 

Poruszając  się  z  wielkim  trudem,  Lalita  przemierzyła 

pokój i wzięła szklankę. Wypiła brandy do dna i poczuła, jak 
pali  ją  wewnątrz.  Nie  lubiła  smaku  brandy,  ale  poczuła,  że 
teraz wzmocniła ją i rozproszyła ciemność, która ogarniała jej 
umysł. 

 -  Teraz  słuchaj,  Lalito.  Jeśli  pomylisz  coś,  zbiję  cię  do 

utraty zmysłów! - wykrzyknęła porywczo lady Studley. 

 - Słu... cham - wyszeptała Lalita. 
 -  Pojedziesz  do  kościoła  Świętego  Alfage'a  powozem, 

który  podjedzie  tu  o  dziewiątej  trzydzieści.  Znajdziesz  tam 
lorda Rothwyna i wyjaśnisz mu, że Zofia jest zbyt honorowa i 
ma  zbyt  szlachetną  naturę,  aby  nie  dotrzymać  danego  słowa. 
Zdecydowała  wobec  tego,  że  nie  może  złamać  serca  panu 
Vertonowi  i  poślubi  go  zgodnie  z  planem.  -  Lady  Studley 
przerwała i po chwili zapytała: - Czy to jest jasne? 

 -  Tak  -  odparła  Lalita.  -  Ale,  proszę...  nie  zmuszajcie 

mnie, żebym to robiła. 

 - Powiedziałam już, co się z tobą stanie, jeśli nie będziesz 

posłuszna. - Lady Studley podniosła wymownie trzcinę. 

 -  Nie,  mamo!  -  zaprotestowała  szybko  Zofia.  -  Jeśli  ją 

uderzysz,  zemdleje  i  wtedy  będzie  zupełnie  bezużyteczna. 
Porozmawiam z nią. Powóz przyjedzie dopiero za godzinę. 

 -  Dobrze  -  niechętnie  zgodziła  się  lady  Studley.  Nagle 

rozległo się kołatanie do drzwi wejściowych. 

 - To powóz po mnie - powiedziała lady Studley. - Lepiej, 

żebym  pojechała  do  lady  Corey,  tak  jak  planowałyśmy,  czy 
powinnam zostać w domu po otrzymaniu smutnej wiadomości 
o bliskiej śmierci księcia? 

Zofia zastanawiała się chwilę. 

background image

 - Sądzę, mamo, że rzeczywiście powinnaś zostać. Gdyby 

Juliusz  dowiedział  się,  że  byłaś  na  przyjęciu  po  tym,  jak  do 
mnie napisał, mógłby to uznać za nietakt z twojej strony. 

 - Oczywiście, powinnam była o tym pomyśleć - zgodziła 

się lady Studley. - Jakaż ja jestem głupia! Jeśli chodzi o lorda 
Rothwyna, to wciąż zacierałam ślady. - Roześmiała się. - No 
cóż, będę musiała zostać w domu i spędzić tu nudny wieczór. 
Ale  da  mi  to  przynajmniej  okazję  ułożenia  planów  na 
przyszłość!  Och,  kochanie,  zawsze  pragnęłam  ujrzeć  cię  w 
książęcej koronie! 

 - Dzięki Bogu, że dowiedziałam się na czas - powiedziała 

szczerze Zofia. - Nigdy bym sobie nie wybaczyła, że uciekłam 
z lordem Rothwynem, gdybym potem usłyszała, że Juliusz jest 
księciem. 

 - Miałyśmy szczęście! - zawołała lady Studley. Spojrzała 

na córkę i powiedziała: - Zdejmij tę suknię. Nie chcesz chyba 
jej zniszczyć. To jedna z twoich najlepszych. 

 - Założę szlafrok - powiedziała Zofia. 
 - Tak, zrób tak - zgodziła się lady Studley. - I zabierz ze 

sobą tego stracha na wróble! Wygląda jak śmierć i denerwuje 
mnie! 

 -  Cóż,  przynajmniej  można  ją  wykorzystać.  Nie  ma 

nikogo innego, kogo mogłybyśmy wysłać ze złymi nowinami 
do lorda Rothwyna. 

 -  On  też  uzna  je  za  złe  -  parsknęła  lady  Studley.  -  Jeśli 

kiedykolwiek widziałam rozkochanego mężczyznę, to był nim 
właśnie on. 

 - Przejdzie mu to - stwierdziła Zofia. Wyszła z pokoju, a 

Lalita  podążyła  za  nią.  Zofia  doszła  jednak  na  drugie  piętro 
trochę wcześniej, nim jej przyrodnia siostra zdołała wspiąć się 
po schodach. 

background image

 - No, chodź! - niecierpliwiła się Zofia, gdy Lalita weszła 

wreszcie do sypialni. - Wiesz, że nie potrafię sama rozpiąć tej 
sukni. 

Lalita  odłożyła  suknię  macochy,  którą  przyniosła,  i 

powiedziała: 

 -  Zofio,  nie...  zmuszaj  mnie,  żebym  to  zrobiła. 

Przeczuwam,  że  jego  lordowska  mość  będzie...  bardzo  zły. 
Nawet bardziej zły niż... twoja matka. 

 - Dlaczego nie nazywasz jej „mamą"? - zapytała Zofia. - 

Wystarczająco często ci się to powtarza. 

 - To... to znaczy... mama. 
 -  Nie  dziwię  się,  że  doprowadzasz  ją  do  wściekłości  - 

powiedziała złośliwie Zofia. - Jesteś taka głupia, Lalito! Jeżeli 
lord  Rothwyn  także  sprawi  ci  lanie,  to  dlatego,  że  na  nie 
zasługujesz! 

 - Nie zniosłabym... już... więcej - wyszeptała Lalita. 
 -  Mówiłaś  tak  już  przedtem  -  zauważyła  Zofia.  Zerknęła 

na twarz Lality i odezwała się trochę łagodniej: 

 -  Może  mama  była  dzisiaj  dla  ciebie  zbyt  ostra.  Jest 

bardzo silna, a ty jesteś taka wątła. Dziwię się, że jeszcze nie 
połamała ci kości! 

 -  Czuję  się  tak...  jakby  były...  połamane  -  powiedziała 

Lalita. 

 - Ale nie są, skoro możesz chodzić. 
 -  Nie  sądzę,  że...  nie,  ale...  nie  mogę  stawić  czoła... 

lordowi Rothwynowi i jego... gniewowi. 

 -  Nigdy  go  nie  spotkałaś  -  powiedziała  Zofia  -  więc  co 

możesz wiedzieć o jego gniewie? 

Lalita nie odezwała się. Zofia nalegała: 
 - Powiedz mi. Ty coś wiesz, widzę to. 
 -  To tylko...  książka,  którą  znalazłam  tu...  w  domu.  Nosi 

tytuł „Legendy o słynnych rodzinach Anglii". 

background image

 -  Brzmi  interesująco  -  stwierdziła  Zofia.  -  Czemu  mi  jej 

nie pokazałaś? 

 -  Nie  czytasz  wiele  -  odparła  Lalita  -  i...  obawiałam  się 

także, że może cię... zdenerwować. 

 -  Zdenerwować  mnie?  -  zdziwiła  się  Zofia.  -  Dlaczegóż 

miałaby mnie zdenerwować? Co ona mówi? 

 -  Opisuje  pochodzenie  rodziny  Rothwynów  i  to,  że  jej 

założyciel, sir Hengist Rothwyn, był poszukiwaczem przygód 
i piratem. 

 - Mów dalej - zainteresowała się Zofia. 
 -  Bardzo  mu  się  powiodło.  Znany  był  też  z  ogromnej 

gwałtowności. - Lalita widząc, że Zofia słucha, ciągnęła dalej: 
-  Przez  wszystkie  wieki,  jak  mówi  książka,  Rothwynowie 
dziedziczyli  nieposkromiony  temperament  ich  przodka.  Imię 
lorda, „Inigo", znaczy „porywczy". 

 -  Myślę,  że  to  bardzo  dobrze,  iż  pozbyłam  się  tego 

szczególnego dżentelmena! - zauważyła sucho Zofia. 

 - Był tam wiersz o sir Hengiście, napisany w 1540 roku - 

kontynuowała Lalita. 

 -  Jaki  wiersz?  -  zapytała  Zofia.  Lalita  zastanowiła  się 

przez chwilę. Potem słabym, drżącym głosem wyrecytowała: 

Czarne oczy i włos czarny,  
Czarny gniew; więc los twój marny, 
Jeśli Rothwyn poprzysięgnie  
Zemstę - ona ciebie sięgnie! 
Zofia roześmiała się. 
 - Nie sądzisz chyba, że wystraszę się tych bredni! 

background image

R

OZDZIAŁ 

Jadąc do kościoła powozem, który powinien wieźć Zofię, 

Lalita  cierpiała.  Brandy  sprawiła,  że  przez  krótki  czas  czuła 
się  lepiej,  ale  teraz  ogarniało  ją  silne  znużenie,  a  plecy 
zaczynały  boleć  nieznośnie.  Była  wdzięczna  Zofii,  że 
uchroniła  ją  przed  pobiciem  przez  macochę  do 
nieprzytomności, co już zdarzyło się wiele razy. Któregoś dnia 
w  ubiegłym  tygodniu  lady  Studley  wzburzona  weszła  do 
sypialni  Lality  z  kolejną  pretensją.  Zastała  pasierbicę  w 
koszuli nocnej. Biła ją, dopóki ta nie upadła nieprzytomna na 
podłogę.  Leżała  tak  wiele  godzin.  W  końcu,  ogromnym 
wysiłkiem  woli  zdołała  doczołgać  się  do  łóżka.  Od  długiego 
leżenia na podłodze zmarzła i osłabła. Nim zdołała zasnąć, już 
trzeba było wstawać. 

Była tak zrezygnowana, że często modliła się o śmierć, ale 

wówczas myśl o matce dodawała jej sił, otuchy i odwagi. 

Jej  matka  -  drobna,  łagodna  i  krucha  kobieta  -  zawsze 

podziwiała dzielnych ludzi. 

 -  Wszyscy  dokonujemy  w  życiu  czynów  mężnych  - 

powiedziała  kiedyś  Lalicie  -  i  te  najwaleczniejsze  nie 
wymagają siły fizycznej, lecz raczej umysłowej i duchowej. 

Pozwolić  lady  Studley,  by  mnie  zabiła  -  myślała  Lalita  - 

byłoby  tchórzowskim  sposobem  na  wydostanie  się  z 
nieznośnego piekła, w jakim znalazłam się po śmierci ojca. 

Żyjąc  z  macochą  od  dwóch  lat,  czasem  wierzyła,  że 

okropności,  których  doświadczała  każdego  dnia,  są  częścią 
koszmaru sennego. 

Myśląc o przeszłości, o swoim dzieciństwie, przypominała 

sobie  lata  wypełnione  spokojem  i  szczęściem.  Jej  matka  nie 
była  silna  i  nigdy  nie  było  dość  pieniędzy,  by  prowadzić 
dostatnie  życie,  nie  liczyło  się  to  jednak  wobec  radości 
przebywania 

razem. 

Jej 

ojca 

postawnego, 

lecz 

dobrodusznego  i  uprzejmego  -  kochali  i  szanowali  wszyscy, 

background image

którzy  mieszkali  i  pracowali  w  ich  majątku.  Gdy  Lalita 
podrosła,  zrozumiała,  że  to  właśnie  jego  usposobienie 
uniemożliwiało  im  dobrobyt.  Nigdy  nie  zmusił  do  zapłaty 
zalegającego z dzierżawą ani też nie eksmitował nie płacącego 
lokatora. 

 - Muszę dać mu szansę - mówił z lekkim zawstydzeniem. 
Zawsze  więc  brakowało  pieniędzy  na  naprawy,  nowe 

narzędzia  czy  potrzeby  matki  i  Lality.  Matce  to  jednak  nie 
przeszkadzało. 

 - To  wielkie szczęście  - mawiała często do Lality -  mieć 

takiego  dobrego  męża  i  wspaniałą  córkę.  Jesteście  dla  mnie 
najcudowniejszymi ludźmi na świecie! 

Ich  dni  zawsze  były  wypełnione  zajęciami,  chociaż 

niewiele  odbywało  się  przyjęć  czy  spotkań  towarzyskich, 
bowiem  ich  dom,  należący  do  rodziny  Studleyów  od  pięciu 
pokoleń,  leżał  w  odosobnionej  części  kraju.  Z  rolniczego 
punktu  widzenia  tereny  -  były  doskonałe,  ale  sąsiedzi  byli 
nieliczni i oddaleni. . 

 -  Gdy  będziesz  starsza,  pojedziesz  do  Londynu,  by 

cieszyć się balami i przyjęciami, które jako młoda dziewczyna 
uwielbiałam. 

 -  Jestem  zupełnie  szczęśliwa,  będąc  tutaj  z  tobą  i  tatą  - 

odpowiadała Lalita. 

 -  Każda  kobieta  chce,  żeby  jej  córka  odniosła  sukces 

towarzyski  -  mówiła  nieco  tęsknie  matka.  -  Ja,  choć  miałam 
swój  londyński  sezon,  powróciłam  na  wieś,  by  wyjść  za 
człowieka, którego znałam od dzieciństwa. - Uśmiechała się i 
dodawała:  -  To  właśnie  poznanie  świata  eleganckich  i 
ważnych ludzi w Londynie upewniło mnie, że twój ojciec był 
jedynym  mężczyzną,  którego  kochałam  i  z  którym  chciałam 
spędzić życie. 

 -  Miałaś  szczęście,  mamo  -  powiedziała  kiedyś  Lalita.  - 

Majątek  twojego  ojca  sąsiadował  z  ziemią  taty,  więc  miałaś 

background image

konkurenta tuż za progiem, że tak powiem. Dla mnie tu nie ma 
nikogo. 

 -  To  prawda  -  zgodziła  się  matka  -  i  dlatego  musimy 

odkładać,  Lalito,  każdego  możliwego  pensa,  żebyś,  gdy 
skończysz  siedemnaście  i  pół  roku,  mogła  wejść  w  wyższe 
sfery i oczarować wszystkich swoją ładną buzią. 

 - Nigdy nie będę tak piękna jak ty, mamo. 
 - Pochlebiasz mi! - protestowała matka. 
 - Tato mówi, że nie ma drugiej tak ślicznej jak ty, i mówi 

prawdę. 

 -  Jeżeli  po  powrocie  z  Londynu  powiesz  to  samo, 

wówczas ci uwierzę. 

Lalita  nie  miała  wszakże  swojego  sezonu  londyńskiego. 

Którejś  zimy  matka  nagle  zmarła.  Była  to  dla  Lality  i  ojca 
katastrofa. 

Jeszcze brzmiał w domu śmiech matki, czuli jej obecność, 

ona  tymczasem  spoczywała  już  w  grobie  na  przykościelnym 
cmentarzu. Dom stał się pusty i bez życia. 

 - Co się stało? - pytała ojca Lalita. 
 - Nawet nie wiedziałem, że była chora - powtarzał raz za 

razem. 

Po  śmierci  matki  Lalita  szybko  dostrzegła,  że  jej 

wspaniały  ojciec  także  umierał.  Niemalże  z  dnia  na  dzień  z 
człowieka  dobrodusznego  i  szlachetnego  zmienił  się  w 
przygnębionego i grubiańskiego. Noce spędzał na pijaństwie i 
nie  interesował  się  już  ani  gospodarstwem,  ani  córką.  Lalita 
usiłowała wyrwać go z tego letargu, ale było to niemożliwe. 

Pewnej zimowej nocy, wracając do domu z gospody, miał 

wypadek. Znaleziono go dopiero rano. Przyniesiono do domu 
i chociaż żył jeszcze dwa miesiące, nie było już w nim nawet 
iskierki woli życia. 

Wtedy  to  właśnie,  pod  pozorem  pomocy,  wkroczyła  do 

domu pani Clements. 

background image

Lalita  pamiętała,  jak  w  zeszłym  roku  ojciec  wrócił 

któregoś dnia do domu na lunch i powiedział do matki: 

 -  Czy  przypominasz  sobie  osobnika  o  szczurzej  twarzy 

nazwiskiem Clements? Miał aptekę w Norwich. 

 - Tak, oczywiście, pamiętam go - odparła matka. - Nigdy 

za  nim  nie  przepadałam,  chociaż  wydaje  mi  się,  że  jest 
inteligentny. 

 -  Byliśmy  stałymi  klientami  jego  sklepu.  Mój  ojciec 

zawsze tam kupował, a przed nim jego ojciec. 

 -  Clements  nie  był  rodowitym  mieszkańcem  Norfolk  - 

uśmiechnęła się matka - choć mieszkał w Norfolk przez wiele 
lat. 

 - Wiem - odparł sir John - ale muszę pomóc jego córce.  
 - Jego córce? - zapytała żona. - Och, przypominam sobie, 

iż były jakieś kłopoty... 

 -  Były  -  powiedział  sir  John.  -  Gdy  miała  zaledwie 

siedemnaście  lat,  uciekła  z  młodym  oficerem  armii.  Stary 
Clements  był  wściekły  i  powiedział,  że  nie  chce  mieć  z  nią 
odtąd nic wspólnego. 

 -  Tak,  oczywiście.  Teraz  pamiętam  ten  incydent  -  rzekła 

lady Studley. - Byłam wtedy zaledwie zaręczona z tobą. Moja 
matka  była  głęboko  wstrząśnięta,  że  młoda  kobieta  może 
zbuntować  się  przeciw  rodzicom,  ale  mama  była  bardzo 
pruderyjna. 

 -  Doprawdy,  była  -  powiedział  z  uśmiechem  sir  John.  - 

Nie sądzę, żeby mnie naprawdę zaaprobowała. 

 - Bardzo cię polubiła, gdy się pobraliśmy - poprawiła go 

delikatnie lady Studley - bo zobaczyła, jak jestem szczęśliwa. 

Oczy  jej  i  męża  spotkały  się  w  spojrzeniu  doskonałego 

porozumienia.  Lalita,  która  przysłuchiwała  się  rozmowie 
rodziców, zapytała: 

 - Co się stało z córką pana Clementsa? 

background image

 - To właśnie usiłuję wam powiedzieć - odparł sir John. - 

Wróciła. Widziałem się z nią rano. Zapytała, czy mógłbym jej 
wynająć dom. 

 - Nie chciałabym nikogo takiego w majątku - powiedziała 

szybko matka Lality. 

 -  Było  mi  jej  bardzo  żal  -  rzekł  sir  John.  -  Człowiek,  z 

którym  uciekła,  okazał  się  łajdakiem.  Nigdy  się  z  nią  nie 
ożenił  i  po  kilku  latach  zostawił  ją  bez  środków  do  życia. 
Utrzymywała siebie i dziecko, pracując jako służąca. 

 -  Gdyby  żył  pan  Clements,  dostałby  na  tę  wieść  ataku 

serca!  -  wykrzyknęła  lady  Studley.  -  Zawsze  uważał  się  za 
kogoś lepszego. Kandydował nawet kiedyś na burmistrza. 

 -  Cóż,  rodzina  Clementsów  nie  będzie  chciała  mieć  do 

czynienia z „czarną owcą", ale nie mogłem jej odmówić. 

 - Wynająłeś jej dom?! - zawołała żona. 
 -  Ten  koło  kościoła  -  odpowiedział  sir  John.  -  Jest  mały, 

ale wystarczy kobiecie z dzieckiem. 

 -  Masz  zbyt  miękkie  serce,  John  -  rzekła  matka  Lality.  - 

Nie zostanie jednak dobrze tu przyjęta. 

 - Nie sądzę, że będzie chciała stykać się z ludnością wsi - 

odparł  sir  John.  -  Wydaje  się  zarozumiała  pod  każdym 
względem. Jest nadal przystojną kobietą, a jej córka jest mniej 
więcej  w  wieku  Lality.  -  Przerwał,  po  czym  dodał  jakby  z 
niepokojem:  -  Powiedziała,  że  gdyby  była  ci  potrzebna  w 
domu jakaś pomoc, będzie ogromnie szczęśliwą, służąc ci. 

 -  Mamy  służbę,  jakiej  nam  potrzeba  -  odpowiedziała 

szybko matka. 

Lalita  nie  spotkała  pani  Clements  -  bo  tak  nazywała  się 

nowa  lokatorka  -  aż  do  śmierci  matki.  Przybyła 
niespodziewanie  i  zaproponowała  pomoc  w  tym  trudnym 
czasie.  Niedawno  dwóch  starszych  służących  przeszło  na 
emeryturę, więc rzeczywiście brakowało rąk do pracy. Potem, 

background image

zimą,  zapanowała  epidemia  gorączki  i  odeszło  pozostałych 
troje służących. 

Sir Johna wydawało się to nie obchodzić. Siedział ponury 

i  niechętny  do  pracy,  popijając  w  gabinecie  albo  jeżdżąc  do 
sąsiednich  gospód.  Wracał  stamtąd  tak  pijany,  że  trzeba  mu 
było pomagać położyć się do łóżka. 

Pani  Clements  zapytała  Lalitę,  czy  mogłaby  pomóc. 

Ponieważ  dziewczyna  była  zupełnie  bezradna  i  zrozpaczona, 
przyjęła propozycję. 

Nowa  gospodyni  świetnie  dawała  sobie  radę  zarówno  z 

utrzymaniem domu, jak i z sir Johnem, budząc podziw Lality. 
Wydawało  się,  że  tylko  pani  Clements  potrafiła  go  nakłonić 
do posiłków. To dzięki niej w gabinecie płonął zawsze ogień, 
a gdy ojciec wracał z konnych przejażdżek, wszystko czekało 
na niego gotowe. 

Pani  Clements  miała  również  wpływ  na  podejmowane 

przez  ojca  decyzje  w  sprawach  majątku.  Gdy  po  wypadku 
przyniesiono sir Johna umierającego, było naturalne, że Lalita 
zwróciła się do niej o pomoc. 

 -  Zaopiekuję  się  nim,  kochanie,  Nic  się  nie  martw  - 

zapewniła. 

Lalita  kolejny raz z  zadowoleniem i  ulgą przyjęła pomoc 

lokatorki. 

Później  często myślała, że  nie powinna  była  tego  czynić. 

Ta  kobieta  okazując  współczucie  i  troskę  zwiodłaby  osobę 
znacznie 

bystrzejszą 

bardziej 

doświadczoną 

niż 

szesnastoletnia  Lalita.  W  końcu  wraz  z  córką  Zofią 
wprowadziła się do domu. 

Zofia  usilnie  starała  się  być  miła  jak  jej  matka.  Lalita, 

wydawało  się,  znalazła  w  pięknej  dziewczynie  przyjaciółkę, 
której nigdy nie miała. Czasem była niezadowolona, gdy Zofia 
pożyczała  suknie  Lality,  a  nawet  bez  pytania  o  pozwolenie 

background image

zabierała  niektóre  drobne  fatałaszki,  jak  rękawiczki,  szaliki 
czy wstążki. 

Dopiero  po  śmierci  sir  Johna,  już  po  pogrzebie,  pani 

Clements pokazała swoje prawdziwe oblicze. 

W  cichym  i  prostym  domu  po  śmierci  rodziców  Lalita 

czuła  się  bardzo  samotna.  Postanowiła  napisać  list  do  brata 
matki, który przeprowadził się z Norfolk do Kornwalii. Wiele 
lat  wcześniej  kupił  sobie  tam  majątek  i  mieszkał  w  nim  od 
śmierci  swojego  ojca.  Matka  Lality  planowała,  że  pewnego 
dnia złożą mu wizytę. 

 -  Pokochasz  Ambrożego!  -  mówiła  córce.  -  Jest  starszy 

ode mnie i to on nauczył mnie kochać wieś tak bardzo, że nie 
kusił mnie towarzyski wir Londynu. 

Nigdy nie było jednak czasu ani pieniędzy, by pojechać do 

Kornwalii.  Wuj  również  nie  odwiedził  ich  nigdy.  Nie  był 
nawet  na  pogrzebie  matki  Lality.  Przysłał  jedynie  wieniec  i 
długi  list  do  ojca,  w  którym  pisał,  jak  głęboko  ubolewa  nad 
śmiercią swojej siostry. 

Muszę  napisać  do  wuja  Ambrożego  -  obiecała  sobie 

Lalita. Może zaprosi mnie, żebym przyjechała i zamieszkała u 
niego. 

Pewnego  dnia  usiadła  w  gabinecie  przy  biurku  ojca  i 

wyjęła papier. Nagle do pokoju weszła pani Clements. 

 -  Chcę  z  tobą  porozmawiać,  Lalito  -  powiedziała 

rozkazującym  tonem,  czego  Lalita  nigdy  przedtem  u  niej  nie 
zauważyła.  Użyła  także  jej  imienia,  co  matka  uważałaby  za 
impertynencję. 

 -  Oczywiście,  pani  Clements  -  odpowiedziała  Lalita.  -  O 

co chodzi? 

 - Musisz  wiedzieć  -  zaczęła  pani  Clements  - że wyszłam 

za twojego ojca. 

Przez chwilę Lalita pomyślała, że się przesłyszała. 
 - Wyszła pani za ojca?! - zawołała. - To niemożliwe! 

background image

 -  Pobraliśmy  się  i  byłam  jego  żoną  -  odparła  z 

wściekłością pani Clements. - Nazywam się lady Studley. 

 - Ale kiedy się pobraliście i w którym kościele? - zapytała 

Lalita. 

 -  Lepiej  dla  ciebie,  żebyś  nie  zadawała  za  dużo  pytań  - 

nakazała pani Clements. - Zaakceptuj tę sytuację i zapamiętaj, 
że jesteś moją pasierbicą. 

 -  O...  obawiam  się,  że  pani...  nie  wierzę  -  powiedziała 

spokojnie  Lalita.  -  Piszę  do  wuja  Ambrożego,  by  dać  mu  do 
zrozumienia,  że  powinnam  pojechać  i  zostać  z  nim  w 
Kornwalii.  Prawdopodobnie  nie  wie  o  śmierci  ojca.  Jestem 
pewna, że w przeciwnym wypadku napisałby do mnie. 

 - Zabraniam ci! 
 - Zabraniam? - powtórzyła zdumiona Lalita: 
 - Jestem teraz twoim prawnym opiekunem - odparła pani 

Clements  -  i  będziesz  mi  posłuszna.  Nie  wolno  ci 
porozumiewać się z wujem ani żadnym krewnym. Zostaniesz 
ze mną. I nie pomyl się, to ja jestem panią w tym domu! 

 -  Ale  to  niesprawiedliwe!  -  zaprotestowała  Lalita.  -  Tato 

zawsze mówił, że gdyby mu się coś stało, to będzie mój dom. 
Majątek także. 

 -  Sądzę,  że  będziesz  miała  pewne  trudności  z 

udowodnieniem tego - stwierdziła pani Clements z ironicznym 
uśmiechem. 

Wkrótce  w  domu  pojawił  się  dziwny  prawnik;  człowiek, 

którego  Lalita  nigdy  przedtem  nie  widziała.  Wyciągnął 
testament  napisany,  jak  zapewniał,  ręką  ojca.  Testament 
stanowił,  że  ojciec  zostawił  wszystko  „swojej  ukochanej 
żonie,  Gladys  Clements";  Lalicie  nie  zapisał  niczego. 
Dziewczyna  czuła,  że  coś  jest  nie  w  porządku,  ale  prawnik 
zapewnił,  że  testament  był  nie  tylko  całkowicie  zgodny  z 
prawem, ale i z wolą jej ojca. 

background image

Nie  miała  już  nic  do  powiedzenia  i  postanowiła 

niezwłocznie napisać do wuja, tak jak zamierzała. 

Pani  Clements,  czy  raczej  lady  Studley,  przyłapała  ją 

wychodzącą  z  domu  z  listem,  który  zamierzała  zanieść  na 
pocztę. To  wtedy zbiła  ją  po raz pierwszy. Biła ją, ponieważ 
Lalita  prosiła  o  litość.  Przyrzekła  wówczas,  że  nie  napisze 
ponownie do wuja. 

Nowa  lady  Studley  była  na  tyle  inteligentna,  by  nie 

próbować  nawiązywać  kontaktów  z  sąsiadami,  Z  czasem 
wszyscy dowiedzieli się oczywiście, że przejęła dom i majątek 
i  że  wyszła  za  sir  Johna,  zanim  umarł.  Tylko  nieliczni 
wiedzieli,  kim  była  przedtem.  Nazwisko  Clements  zniknęło, 
jakby nigdy nie istniało. Lalitę zaszokowało, gdy zdała sobie 
sprawę, że Zofia nazywa się teraz Studley. 

 - Nie jesteś moją siostrą - powiedziała jej kiedyś Lalita. - 

Mój  ojciec  nie  był  twoim  ojcem,  jak  więc  możesz  nosić  to 
samo nazwisko? 

Gdy Lalita mówiła to, do pokoju weszła matka Zofii. 
 -  Kto  mówi,  że  twój  ojciec  nie  był  także  ojcem  Zofii?  - 

zapytała. Wyraz oczu macochy świadczył, że nagle przyszedł 
jej do głowy jakiś pomysł. 

 - Wiesz, że nie - odparła Lalita. - Przyjechałaś tu dopiero 

rok temu. 

Minął  rok.  Lalita  obserwowała,  jak  lady  Studley 

„wyciska"  z  majątku  każdego  możliwego  pensa.  Teraz  nie 
było możliwe, aby farmerzy spóźniali się z dzierżawą lub żeby 
udzielono  łaski  zubożałym  lokatorom.  Sprzedawano  farmy, 
jedną po drugiej; chaty wędrowały w ręce każdego, kto mógł 
za  nie  zapłacić;  ogrodników  odprawiono.  Kwiaty,  które 
dawały  matce  tak  wiele  radości,  zagłuszyły  chwasty.  Powoli 
znikały  z  domu  także  co  cenniejsze  rzeczy.  Do  naprawy 
zabrano parę luster w stylu królowej Anny, ale nigdy już nie 
wróciły. Na aukcję w Londynie wysłano portrety rodzinne. 

background image

 -  Nie  masz  prawa  ich  sprzedawać  -  sprzeciwiła  się 

macosze  Lalita.  -  Należą  do  rodziny.  Ponieważ  tato  nie  miał 
syna, chciałabym, aby odziedziczył je mój syn. 

 -  Jesteś  pewna,  że  go  będziesz  miała?  -  zadrwiła  lady 

Studley. - Masz nadzieję, że ktoś cię poślubi? 

Lalita  stała  się  jej  bezpłatną  służącą.  Z  przerażeniem 

pomyślała, że może to trwać przez resztę życia. 

Poprzedniego lata Zofia skończyła osiemnaście lat i Lalita 

była  zdziwiona,  że  lady  Studley  nie  poczyniła  żadnych 
kroków, by zabrać ją do Londynu czy podjąć gości. Zofia była 
już  wówczas  olśniewająco  piękna.  Lalita  z  całą  szczerością 
myślała, że nie ma drugiej tak ślicznej dziewczyny. 

Dopiero  po  Bożym  Narodzeniu  wyjaśniła  się  przyczyna 

opóźnienia świętowania urodzin Zofii. 

 -  Zofia  ma  siedemnaście  i  pół  roku  -  powiedziała  w 

styczniu lady Studley. 

Lalita  popatrzyła  na  nią  ze  zdumieniem.  Ponieważ 

nauczyła  się  już  nie  sprzeciwiać  macosze,  jeżeli  nie  chciała 
być brutalnie pobita za swoją impertynencję, i tym razem nie 
powiedziała nic. 

 -  Urodziła  się  -  kontynuowała  lady  Studley  -  trzeciego 

maja. W tym dniu będziemy obchodzić jej urodziny. 

 - Ależ tego dnia są moje urodziny! - zawołała Lalita. - Ja 

będę miała osiemnaście lat trzeciego maja. 

 -  Pomyliłaś  się  -  odparła  lady  Studley.  -  Skończyłaś 

osiemnaście lat w zeszłym roku, dziesiątego lipca. 

 - 

Nie;  to  były  urodziny  Zofii  -  powiedziała 

zdezorientowana Lalita. 

 - Czy doprawdy chcesz sprzeczać  się  ze mną?  - zapytała 

lady Studley. 

Wyraz  jej  twarzy  sprawił,  że  zrezygnowana  Lalita 

powiedziała jedynie wystraszonym tonem: 

 - Nie... nie. 

background image

 -  Zofia  jest  dzieckiem  moim  i  twojego  ojca  -  ciągnęła 

spokojnie  lady  Studley.  -  Urodziła  się  dziesięć  miesięcy  po 
tym,  jak  się  pobraliśmy.  Mogę  to,  oczywiście,  łatwo 
udowodnić.  Ty  także  jesteś  dzieckiem  moim  i  twojego  ojca, 
ale niestety nieślubnym! 

 - Co ty mówisz? Nie... rozumiem! - zawołała Lalita. 
Lady  Studley  wyjaśniła  jej,  że  to  ona  miała  być  Zofią,  a 

Zofia nią, i że nieprawdą jest, że jej ojcem był nieznany oficer 
armii, ale sir John.  

 -  Czy  sądzisz,  że  ktokolwiek  zakwestionuje  moje  słowa, 

gdy pojedziemy do Londynu? - zapytała lady Studley. 

Lalita  nie  odpowiedziała.  Nie  znała  w  Londynie  nikogo. 

Kto  uwierzyłby  jej,  a  nie  lady  Studley?  Była  pokonana.  Nie 
mogła nic zrobić ani nawet powiedzieć. 

Nieznośna  była  myśl,  że  ta  pospolita  kobieta  udawała,  iż 

jest jej matką. Zajęła pozycję prawdziwej matki i od tej chwili 
przywłaszczała sobie każdego pensa. 

Lalita nie miała do kogo się zwrócić; czuła, że nikt nawet 

nie zechce wysłuchać jej historii. Bita i popychana przez lady 
Studley mizerniała i traciła młodzieńczy wdzięk. 

Nakazano jej nazywać macochę „mamą", tak jak nazywała 

własną matkę. Jeśli zapominała o tym, lady Studley biła ją. 

Swoje  wejście  do  towarzystwa  Londynu  lady  Studley 

planowała z precyzją, którą Lalita mogłaby podziwiać, gdyby 
sama  nie cierpiała z  tego  powodu. Pieniądze,  które uskładała 
lady Studley, nie mogły starczyć na długo - jednak na tyle, by 
Zofia  zdążyła  zawrzeć  znaczące  znajomości,  a  dzięki  temu 
korzystne małżeństwo. 

Dla Lality oczywiście nie było nawet grosika. Tymczasem 

wciąż wypełniała obowiązki służącej. 

Zamierzała  napisać  do  wuja,  ale  było  z  tym  tyle 

komplikacji,  a  gdyby  macocha  odkryła  to,  z  pewnością 
zostałaby surowo ukarana. 

background image

Trzy  dni  po  przyjeździe  do  Londynu  lady  Studley  z 

grubiańskim śmiechem rzuciła jej gazetę. 

 - Twój wuj nie żyje - powiedziała. - Możesz przeczytać o 

tym w nekrologach! 

 - Nie żyje! - zawołała Lalita. 
 -  Nie  będziesz  miała  czasu,  by pozwolić  sobie  na  żałobę 

po nim! - zadrwiła macocha. - Wracaj do pracy! 

Lalita  wiedziała,  że  zniknęła  jej  ostatnia  nadzieja.  Żyła 

więc z dnia na dzień. 

Gdy wypełniła wszystkie niezliczone obowiązki, które jej 

wyznaczono, była zbyt wyczerpana, by myśleć o czymkolwiek 
innym niż o przynoszącym zapomnienie śnie. 

Ostatnio  Lalita  zaczęła  podejrzewać,  że  coś  złego  dzieje 

się z jej umysłem. Niedożywienie i ciągłe bicie ' sprawiły, że 
było jej trudno nie tylko zapamiętać, co kazano jej zrobić, ale 
niekiedy nawet zrozumieć, co do niej mówiono. 

Teraz  usiłowała  sobie  przypomnieć,  co  lady  Studley 

kazała  powiedzieć  lordowi  Rothwynowi.  Jej  umysł  wydawał 
się  pusty.  Mogła  myśleć  jedynie  o  bólu,  jaki  sprawiały  jej 
plecy.  Czuła,  że  suknia  przykleja  się  do  ran  pozostawionych 
przez trzcinę macochy. 

Już  teraz  bała  się  wieczoru,  kiedy  będzie  musiała  zdjąć 

suknię.  Będzie  dotkliwie  bolało,  a  rany  zaczną  znowu 
krwawić, gdy oderwie od nich materiał. 

Odpięła pod peleryną tył sukni na tyle, na ile mogła. Nikt 

tego  nie  zauważy,  a  zaraz  po  wykonaniu  polecenia  wróci  i 
obmyje miejsca, które bolały najbardziej. 

 -  Żeby  było  już  po  wszystkim  i  żebym  nie  musiała 

rozmawiać z jego lordowską mością - wyszeptała do siebie. 

Przyszedł  jej  do  głowy  szalony  pomysł,  by  uciec,  ale 

dokąd mogła uciekać? Była bez pieniędzy ani nie miała dokąd 
pójść, a wiedziała aż za dobrze, co się z nią stanie, jeżeli wróci 
do domu, nie spotkawszy się z lordem Rothwynem. 

background image

Powóz  dojeżdżał  do  kościoła  Świętego  Alfage'a. 

Dostrzegła wieżę, potem furtkę, a za nią cmentarz. 

Macocha zamówiła powóz. Woźnicy kazano poczekać, co 

było  wyjątkowym  gestem  wobec  Lality;  mogli  jej  przecież 
polecić, żeby wróciła do domu pieszo. 

Konie  zwalniały  i  Lalita  zaczerpnęła  tchu,  gorączkowo 

usiłując  przypomnieć  sobie,  co  miała  powiedzieć.  Powóz 
zatrzymał  się.  Naciągnęła  głęboko  na  twarz  kaptur  swojej 
ciemnej, znoszonej peleryny. Pomimo że peleryna była uszyta 
z ciepłego materiału i szczelnie ją okrywała, odczuwała zimno 
i drżała, ale wiedziała, że to nie tyle od chłodnego powietrza, 
ile ze strachu. 

Nie mam się czego bać - pomyślała - to mnie nie dotyczy. 

Jestem tylko posłanniczką. 

Jednak  wysiadając  z  powozu  i  przechodząc  przez  furtkę, 

drżała.  Na  dziedzińcu  kościelnym  było  bardzo  ciemno, 
chociaż  w  kruchcie  wisiała  latarnia.  W  pobliżu  zauważyła 
kamienie  nagrobne,  które  nadawały  sytuacji  dodatkowej 
grozy. 

Z  wahaniem  poszła  ścieżką  w  kierunku  kruchty 

majaczącego  w  ciemnościach  i  dziwnie  złowieszczego 
kościoła.  Nagle  posłyszała  odgłos  szybkich  kroków  i  zanim 
zdążyła  zobaczyć,  kto  nadchodzi,  poczuła  wokół  siebie  silne 
ramiona. 

 - Moja najdroższa, przyszłaś! Wiedziałem, że przyjdziesz! 
Gdy  podniosła  głowę,  by  zaprzeczyć,  usta  mężczyzny 

dotknęły  jej  ust.  Przez  moment  była  tak  zaskoczona,  że 
zamarła  w  bezruchu.  Nie  mogła  się  poruszyć,  a  natarczywe, 
namiętne, pożądliwe usta uniemożliwiały jej mowę. Mgliście, 
gdzieś  w  głębi  umysłu,  pomyślała,  że  była  całowana  przez 
mężczyznę. Z ogromnym wysiłkiem uwolniła się z jego objęć. 

 - P - proszę... proszę - jąkała - nie jestem... Zofią! 
 - Właśnie widzę! 

background image

Spojrzała  na  niego.  W  świetle  latarni  spostrzegła,  że  jest 

wyższy,  niż  się  spodziewała.  Wydawał  się  silny  i  groźny.  Z 
jego ramion zwieszała się ciemna peleryna i Lalita pomyślała, 
że przypomina wielkiego nietoperza. 

 - Kim jesteś? - zapytał ostro. 
 - J - jestem... siostrą Zofii - zdołała powiedzieć bez tchu. 
Nadal  czuła  na  swoich  wargach  jego  usta.  Chociaż  nie 

dotykał  jej  już,  miała  wciąż  wrażenie,  jakby  była  w  jego 
ramionach. 

 -  Jej  siostrą?  -  zapytał.  -  Nie  wiedziałem,  że  Zofia  ma 

siostrę. 

Lalita usiłowała zebrać myśli. Co miała powiedzieć? 
 - Gdzie jest Zofia? Mówił szorstkim głosem, który budził 

w niej lęk. 

 -  P  -  przyszłam...  powiedzieć  panu,  milordzie  -  Lalita 

zawahała się - że Zofia nie może przyjść. 

 - Dlaczego? 
Jego  obcesowe  pytania  zbijały  ją  z  tropu.  Usiłowała 

dokładnie  przypomnieć  sobie,  co  macocha  przykazała  jej 
mówić. 

 -  O  -  ona  czuje,  milordzie,  że...  musi...  zachować  się 

honorowo...  i  nie  wolno  jej...  złamać...  przyrzeczenia  danego 
panu Vertonowi. 

 - Musisz wygadywać te bzdury? - zapytał ostro. - Twojej 

siostrze  powiedziano,  iż  książę  Yelverton  umiera.  Taka  jest 
prawda, czyż nie? 

 - N - nie... Tak! Nie! - powiedziała bezwolnie Lalita. 
 - Kłamiesz! - warknął. - Kłamiesz tak, jak okłamała mnie 

twoja  siostra.  Uwierzyłem  jej,  gdy  mówiła,  że  mnie  kocha. 
Czyż można zrobić ż siebie większego głupca? 

W  jego  głosie  było  tyle  pogardy,  że  Lalita  spróbowała 

rozpaczliwie ocalić Zofię przed jego potępieniem. 

background image

 -  T  -  to  nie...  t  -  tak  -  zająknęła  się.  -  Próbowała 

dotrzymać... obietnicy, którą zrobiła, zanim... poznała pana. 

 - Spodziewasz się, że uwierzę w te nonsensy? - zapytał ze 

złością lord Rothwyn. - Nie dodawaj kłamstwa do kłamstwa. 
Twoja siostra zrobiła ze mnie głupca, jak ci dobrze wiadomo, 
ale która kobieta mogła się oprzeć chęci zostania księżną? 

Niemal  wypluwał  słowa,  a  potem  powiedział  wściekle 

grzmiącym głosem: 

 -  Wracaj  i  powiedz  swojej  siostrze,  że  dała  mi  nauczkę, 

której  nigdy  nie  zapomnę.  Co  więcej,  przeklinam  ją,  tak  jak 
przeklinam siebie za to, że jej zaufałem. 

 -  Nie...  proszę...  tak  nie  mówić  -  błagała  Lalita.  -  To 

przynosi nieszczęście. 

 -  A  cóż  ma  do  tego  szczęście?  -  zapytał.  -  Przez  twoją 

siostrę  straciłem  nie  tylko  pannę  młodą,  ale  także  dziesięć 
tysięcy gwinei! 

Lalita  spojrzała  na  jego  ciemną  sylwetkę,  która  widniała 

złowrogo  na  tle  bladego  światła,  padającego  z  tyłu.  Z 
ciekawości nie mogła powstrzymać pytania: 

 - Jak, jak mogła to zrobić? 
 - Założyłem się o te pieniądze,  wierząc  w jej  szczerość i 

prawdomówność; w to, że nie jest snobką jak wszystkie inne 
kobiety;  że  pozycja  nie  znaczy dla  niej  więcej niż  uczucie, a 
tytuł więcej niż miłość. 

 -  Niektóre...  są  takie  -  powiedziała  szybko  Lalita,  zanim 

zdążyła się powstrzymać. 

Roześmiał się szorstko. 
 - Jeżeli tak jest, to ja dopiero muszę takiej poszukać. 
 - Może pan... znajdzie któregoś dnia. 
 -  Myśli  pani,  że  założyłem  się  o  to?  -  zapytał  z  furią. 

Potem powiedział: - Idź! Idź do domu! Na co czekasz? Opisz 
siostrze mój gniew, mój zawód i, oczywiście, moją rozpacz, że 
nie zostanie moją żoną! 

background image

W jego głosie brzmiało tyle nieokiełznanej wściekłości, że 

Lalicie trudno było uczynić jakikolwiek ruch. 

Czuła  się  jakby  zahipnotyzowana  siłą  jego  uczuć. 

Wydawała się ona emanować z całej jego postaci. Lalita była 
tak  oszołomiona,  iż  nie  miała  siły  go  posłuchać,  pomimo  że 
pragnęła uciekać, 

 -  Dziesięć  tysięcy  gwinei!  -  powtórzył  lord  Rothwyn. 

Jakby mówiąc do siebie, ale nadal głośno i ze złością, z jaką 
zwracał się uprzednio do Lality, ciągnął: - Zasługuję na to! Jak 
mogłem  być  takim  głupcem?  Tak  bezrozumnym,  tak 
infantylnym,  żeby  myśleć,  iż  ona  jest  inna?  -  Jakby  jego 
własne słowa ponownie wprawiły go w nieopanowany gniew, 
zagrzmiał  na  Lalitę:  -  Zejdź  mi  z  oczu!  Powiedz  swojej 
siostrze, że jeśli kiedykolwiek ją spotkam, zabiję ją! Słyszysz 
mnie? Zabiję ją! 

Był  tak  przerażający,  że  Lalita  odwróciła  się,  by  uciec, 

pobiec  z  powrotem  do  furtki  i  do  czekającego  powozu. 
Wszystko wydawało się wirować jej w głowie. Gdy postąpiła 
krok naprzód, lord Rothwyn odezwał się spokojniejszym, ale 
nadal groźnym tonem: 

 -  Zaczekaj  chwilę!  Skoro  jesteś  siostrą  Zofii,  nazywasz 

się też Studley! 

Lalita  obejrzała  się  zdziwiona.  Nie  potrafiła  zrozumieć, 

dlaczego to go interesowało. Czekał, aż mu odpowie, więc po 
chwili odpowiedziała z wahaniem: 

 - T - tak. 
 - Mam pomysł - powiedział - który może uratować moje 

pieniądze,  a  może  i  moją  dumę.  Dlaczego  nie?  Dlaczegóż,  u 
diabła, nie? - Wyciągnął rękę  i ujął  ramię Lality. - Pójdziesz 
ze mną. 

Spojrzała na niego zdenerwowana. 
 - Ale... dokąd? - zapytała. 
 - Zobaczysz - odparł. 

background image

Miał  silne  palce,  które  przyprawiały  ją  o  ból  i  niemal 

siniaczyły ramię, mimo że było okryte peleryną, Pociągnął ją 
ścieżką w stronę kruchty. 

 - Co się... dzieje? Dokąd mnie pan... zabiera? - zapytała w 

nagłym przerażeniu. 

 - Wyjdziesz za mnie! - odparł. - Jedna panna Studley jest 

bez  wątpienia  bardzo  podobna  do  drugiej  i  szkoda  by  było, 
gdyby pastor czekał na próżno. 

 -  Nie  mówi  pan  tego...  serio!  -  zawołała  Lalita.  -  To 

szaleństwo! 

 -  Przekonasz  się,  że  ja  zawsze mówię  serio  -  odparł  lord 

Rothwyn. - Wyjdziesz za mnie i to przynajmniej nauczy twoją 
zakłamaną siostrę, że oprócz niej są na świecie inne kobiety! 

 -  Nie,  nie...  nie!  -  zaprotestowała  znów  Lalita.  -  Nie 

mogę... zrobić... tego! 

 -  Możesz  i  zrobisz  -  powiedział  ponuro.  Doszli  już  do 

kruchty i Lalita spojrzała w górę. 

W  świetle  latarni  widziała  jego  twarz  i  pomyślała,  że 

wygląda  jak  diabeł.  Nigdy  nie  widziała  mężczyzny  tak 
ciemnego, 

tak 

przystojnego, 

jednocześnie 

tak 

rozwścieczonego.  Jego  oczy  stały  się  wąskimi  szparkami,  a 
wokół  zaciśniętych  ust  pojawiła  się  biała  linia.  Nie  rozluźnił 
chwytu,  ale  raczej  zaciskał,  ciągnąc  ją  przez  drzwi  do 
kościoła.  Wewnątrz  było  bardzo  cicho  i  ich  stopy  wydawały 
się dźwięczeć, gdy podchodzili do ołtarza. 

 -  Nie...  nie...  pan...  nie  może  tego  zrobić!  -  protestowała 

Lalita szeptem. 

Lord  Rothwyn  nie  odpowiadał.  Zdecydowanie  prowadził 

ją  do  stóp  ołtarza,  gdzie  czekał  pastor.  Przerażona  Lalita 
usiłowała  uwolnić  się,  ale  okazało  się  to  niemożliwe.  Był 
silny, a ona zbyt słaba, by walczyć. 

 - Nie.. mogę... proszę... p - proszę... to jest... złe! To... sz - 

szalone. Proszę przestać... proszę... p - proszę. 

background image

Doszli  do  ołtarza  i  Lalita  spojrzała  na  oczekującego  ich 

pastora.  Pomyślała,  że  może  zwrócić  się  do  niego  o  pomoc. 
Wtedy zobaczyła, że był to bardzo stary człowiek o zupełnie 
białych  włosach  i  miłej,  pomarszczonej  twarzy.  Był  chyba 
ślepy,  bo  przyglądał  im  się,  lecz  wydawało  się,  że  nie 
dostrzega  ich.  Słowa  zamarły  na  ustach  Lality  i  nie 
powiedziała nic. 

 - Moi kochani... - zaczął drżącym głosem pastor. 
Muszę...  go  zatrzymać!  Muszę!  -  pomyślała  Lalita,  ale 

znów nie zdołała wydobyć z siebie ani słowa. Miała wrażenie, 
jakby  wszystko  jej  się  śniło,  i  zupełnie  nie  mogła  się 
skoncentrować.  Czuła  tylko  ciężki  zapach  lilii,  którymi  było 
przybrane  prezbiterium,  widziała  światło  migoczące  na 
ołtarzu. Owładnęła nią cisza i spokój kościoła. 

Nie  wypowiem  słów...  czyniących  mnie...  jego  żoną  - 

postanowiła.  Poczekam...  aż  mnie  zapyta  i  wtedy  powiem... 
nie! 

 -  Inigo  Aleksandrze,  czy  pragniesz  pojąć  tę  kobietę  za 

prawowitą małżonkę? - usłyszała słowa starego pastora. 

Lord  Rothwyn  odpowiedział  donośnie  głosem,  który 

zdawał się rozbrzmiewać w całym kościele: 

 - Tak. 
Nadal  jest  bardzo  zły  -  pomyślała  z  dreszczem  strachu 

Lalita. Duchowny zwrócił się teraz ku niej. 

 - Jak ci na imię? - zapytał lord Rothwyn. 
 - Lalita... ale... nie mogę... 
 - Ma na imię Lalita - powiedział głośno lord Rothwyn, nie 

zwracając uwagi na jej słowa protestu. 

Pastor pokiwał głową. Potem zwrócił się do Lality swoim 

łagodnym, zmęczonym głosem: 

 - Powtarzaj za mną: Ja, Lalita... 
 -  N  -  nie  mogę,  nie...  nie  mogę!  -  zaczęła  szeptem. 

Poczuła na ramieniu zaciskające się palce lorda 

background image

Rothwyna. Zniewalały ją podobnie, jak ręce macochy, gdy 

zmuszała,  by  robiła  to,  co  jej  kazała.  Ogarnął  ją  ten  sam 
strach,  który  odczuwała,  czekając  na  uderzenie  trzciną  w 
plecy.  Bezwolna  i  niemal  nieświadoma  usłyszała  swoje 
jąkanie: 

 -  Ja,  L  -  Lalita...  biorę  sobie...  ciebie...  Inigo... 

Aleksandrze... 

Kiedy wyszli z kościoła, pojechali razem przez ciemność, 

lecz  nie  wynajętym  powozem,  którym  przybyła  Lalita,  ale 
luksusowym  pojazdem  z  uprzężą  z  litego  srebra,  zdobionym 
znakiem herbowym i z okryciem z soboli na kolana. 

Lord  Rothwyn  nie  odzywał  się,  ale  Lalita  wiedziała  bez 

słów, że nadal był zły. Czuła, jak emanuje z niego gniew, niby 
grzmot  wypełniając  powóz  i  przerażając  ją  swoją 
intensywnością.  Usiłowała  domyślić  się,  jakie  konsekwencje 
oczekują  ją  za  zajęcie  przy  ołtarzu  miejsca  Zofii.  Nie  mogła 
uwierzyć,  że  to  prawda.  Nadal  wszystko  się  jej  wymykało  i 
było nieostre. 

Co  się  ze  mną  stanie?  Co  ja  zrobię?  -  zadawała  sobie 

pytania.  Była  przerażona  do  tego  stopnia,  iż  trudno  jej  było 
oddychać, i bardzo wyczerpana. 

Powóz zatrzymał się przed jednym z dużych, wspaniałych 

domów  przy  alei  Parkowej.  Przez  otwarte  drzwi  dochodziło 
złote  światło.  Służący  w  bordowych  liberiach,  ozdobionych 
złotymi  galonami,  rozwinęli  na  stopniach  czerwony  dywan  i 
otworzyli drzwi powozu, 

Lalita  wysiadła  pierwsza  i  stanęła  zdezorientowana  i 

wystraszona  w  dużym  marmurowym  hallu,  w  którego 
wnękach stały pozłacane posągi naturalnych rozmiarów. 

 - Chodźmy! 
Ręka lorda Rothwyna ponownie spoczęła na jej ramieniu. 

Prowadził  ją  przez  hall  do  pięknego  pokoju.  Po  półkach  z 
książkami uszeregowanymi wzdłuż ścian zorientowała się, że 

background image

była  to biblioteka. Na środku pokoju  stał duży, niski  stół, do 
którego podeszli. 

Lokaj pospiesznie zapalił dwa kandelabry stojące na stole, 

chociaż  wystarczająco  dużo  światła  dawały  zdobiące  ściany 
srebrne kinkiety. 

 -  Czy  życzy  pan  sobie  czegoś,  milordzie?  -  zapytał  z 

szacunkiem majordomus. 

 - Nie. Zostaw nas, ale zatrzymaj woźnicę. Mam dla niego 

list, który trzeba dostarczyć. 

 - Dobrze, milordzie. 
Lalita  poczuła,  że  drży.  Lord  podprowadził  ją  do  stołu. 

Przed  nią  leżał  duży  przybornik  do  pisania  ozdobiony  złotą 
koroną  nad  wymyślnym  znakiem  herbowym.  Lord  Rothwyn 
otworzył go. 

 -  Teraz  -  powiedział  -  napiszesz  list  do  siostry.  Wyjął  z 

szuflady papier listowy, ułożył go na 

podkładce przybornika i wyciągnął duże, białe gęsie pióra. 

Lalita machinalnie odpięła zapinkę peleryny przy szyi i zdjęła 
kaptur  z  głowy.  Odsunęła  pelerynę  jeszcze  trochę  dalej  i 
wzięła od niego pióro. 

 - Pisz, proszę - zakomenderował. 
Lalita  pochyliła  się  i  położyła  rękę  na  papierze,  usiłując 

powstrzymać drżenie. 

 - Moja droga Zofio - dyktował twardym, gorzkim głosem 

-  przekazałam  lordowi  Rothwynowi  twoją  wiadomość,  a 
ponieważ  szkoda  mu  było  zawieść  kapłana  i  zmarnować 
uroczystości,  które  zorganizował  dla  ciebie,  zajęłam  twoje 
miejsce  i  jestem  teraz  jego  żoną.  Jestem  przekonana,  że  z 
radością  przyjmiesz  wiadomość,  iż  wszelki  niepokój  o 
zdrowie  księcia  Yelverton  był  bezpodstawny  i  Jego  Miłość 
będzie się cieszył dobrym zdrowiem przez wiele długich lat! 

Kiedy Lalita  doszła  do  słowa  „bezpodstawny",  przerwała 

pisanie. 

background image

 -  Skąd  pan  to  wie?  -  zapytała.  Popatrzyła  na  to,  co 

napisała, po czym powiedziała cicho: - Jego Miłość... mieszka 
w Hampshire. - Nagle podniosła wzrok na stojącego przy niej 
lorda Rothwyna. - To nie była prawda! To pan wysłał ten list 
do Zofii! Książę wcale... nie jest umierający. 

 - Nie, nie jest umierający - odparł lord Rothwyn. - To był 

egzamin, egzamin, którego twoja siostra nie zdała.  

 - Jak mógł pan zrobić coś takiego? - zapytała Lalita. - To 

było podstępne... okrutne! 

 - Okrutne? - powtórzył. - A czy nie było bardziej okrutne 

to, że wciąż wyznawano miłość, w którą wierzyłem, ale która 
istniała  tylko  w  mojej  wyobraźni?!  -  Znowu  mówił 
gwałtownie. - . Skończ swój list! - rozkazał. - Woźnica czeka. 

 - N - nie mogę... tego napisać - powiedziała. - Zabiją mnie 

za  to,  że  wzięłam  w  tym  udział!  -  W  jej  głosie  brzmiało 
przerażenie. 

Rzuciła pióro i usiłowała przyjrzeć się tańczącym jej przed 

oczami słowom, które napisała. 

 - Jestem... szalona! Szalona... pozwalając panu zrobić... - 

powiedziała - i... nie mogę już... więcej znieść... 

Z  tymi  słowami  podniosła  ręce  do  twarzy,  a  jej  głowa 

pochyliła się ku stołowi. Przy tym ruchu peleryna zsunęła się z 
pleców na krzesło. 

 - Chodź! - powiedział szorstko lord Rothwyn. - Nie czas 

na  słabość.  Nie  zabiją  cię  za  wzięcie  udziału  w  tej 
maskaradzie. To ci obiecuję! 

 - N - nie powinnam była... tego robić - powiedziała Lalita. 
W  jej  głosie  była  taka  rozpacz,  że  powstrzymał  słowa, 

które miał wypowiedzieć. Spojrzał na nią i dostrzegł rozpiętą 
z tyłu suknię. Podniósł ze stołu jeden z kandelabrów i uniósł 
nad głową Lality. Ujrzał wówczas krwawiące blizny i pręgi na 
jej plecach. Niektóre były purpurowe, niektóre krwawiły, inne 
tworzyły  fioletowe  sińce  tak  niezliczone,  że  niewiele  było 

background image

między nimi jasnego ciała. Z ust lorda Rothwyna wyrwał się 
okrzyk: 

 -  Mój  Boże!  -  Potem  zapytał,  lecz  już  innym  tonem  niż 

dotąd: - Kto ci to zrobił? Kto cię tak traktuje? 

Lalita ze znużeniem podniosła twarz znad dłoni. 
 -  Kto  ci  to  zrobił?  -  powtórzył  lord  Rothwyn.  Ponieważ 

domagał  się  odpowiedzi,  Lalita,  pomimo  że  kręciło  jej  się  w 
głowie i nie potrafiła jasno myśleć, odrzekła: 

 - Moja... macocha. - Wymówiwszy te słowa, zawołała jak 

szalona:  -  N  -  nie.,  nie...  to  była  moja...  matka!  Nie 
powiedziałam tego! To była pomyłka! T - to była moja matka! 

Trzymając  kandelabr  w  ręku,  lord  Rothwyn  popatrzył  na 

nią zdumiony. Wstając od stołu, Lalita zwróciła się ku niemu 
żałośnie: 

 -  Ja...  ja...  tego  nie  powiedziałam.  Przysięgam,  że  nie 

powiedziałam  tego...  nie  mogę  już  dłużej  wytrzymać..:  Nie 
mogę! Nie... mogę! 

Spojrzała na niego z trwogą, obawiając się, że nie uwierzy 

jej słowom, po czym osunęła się na podłogę u jego stóp. 

background image

R

OZDZIAŁ 

Lord Rothwyn popatrzył na leżące ciało Lality, po czym - 

przemierzywszy  pokój  -  pociągnął  za  sznur  dzwonka.  Gdy 
służący  odpowiedział  na  wezwanie,  lord  podniósł  Lalitę  i, 
mijając służącego, poszedł przez hall i dalej schodami w górę. 
Służący  pospieszył  przed  nim  i  otworzył  drzwi  w  końcu 
szerokiego korytarza. 

Lord  Rothwyn  wniósł  Lalitę  do  sypialni.  Był  to  duży 

pokój  na  tyłach  domu,  wychodzący  na  ogród  i  przybrany 
liliami - najwidoczniej przewidziany na sypialnię młodej pary. 
Podchodząc do łóżka, lord Rothwyn polecił: 

 - Sprowadź bonę. 
 - Bonę, milordzie? - zapytał zdumiony służący. 
 - Słyszałeś, co powiedziałem. 
Lord  Rothwyn  bardzo  delikatnie  ułożył  Lalitę  na 

poduszkach,  kładąc  ją  na  boku,  tak  aby  posiniaczone  i 
poranione  plecy  niczego  nie  dotykały.  Uczyniwszy  to  stanął 
obok  łóżka,  przyglądając  się  dziewczynie  z  wyrazem 
niedowierzania.  W  świetle  świec  zauważył,  że  jej  ramiona 
także  były  posiniaczone.  Zdał  sobie  sprawę,  że  kiedy 
prowadził  ją  do  ołtarza,  używając  siły,  musiało  ją  to  bardzo 
boleć. 

Lalita  nie  poruszała  się.  Otworzyły  się  drzwi  i  weszła 

starsza kobieta. Miała miłą pomarszczoną twarz i siwe włosy. 
Ubrana  była  w  zwyczajową,  szarą  suknię  i  fartuch  bony  do 
dzieci. 

 -  Posyłał  pan  po  mnie,  milordzie?  Lord  Rothwyn 

odwrócił się jakby z ulgą. 

 - Chodź tu, nianiu!  
Zbliżyła  się  do  łóżka  i  stanęła  obok  lorda.  Zobaczyła 

Lalitę i straszliwe rany na jej plecach. 

 -  Panie  Inigo!  -  wykrzyknęła.  -  Któż  mógł  uczynić  coś 

takiego? - Mówiąc to popatrzyła na niego. 

background image

 -  Nie  ja,  nianiu.  Nie  potraktowałbym  w  taki  sposób 

kobiety ani nawet zwierzęcia. 

 - Któż był tak bestialski? - z niedowierzaniem powtarzała 

bona. 

 - Kobieta! - odparł krótko lord. 
 - Co pan zamierza zrobić? 
 -  To  ciebie  o  to  pytam  -  rzekł  lord  Rothwyn.  Bona 

odchyliła nieco bardziej brzegi sukni Lality. 

Krwawiące,  zaognione,  o  fioletowym  i  pomarańczowym 

kolorze skóry plecy nie miały ani cala bez okaleczeń. 

 - Zemdlała - powiedział lord Rothwyn - ale gdy odzyska 

przytomność, ból będzie nie do zniesienia. 

 -  O  tak,  doprawdy  -  przyznała  bona.  -  Potrzebna  mi  jest 

oliwa laurowa. 

 - Natychmiast poślę do apteki - powiedział lord Rothwyn. 
Mówił  z  werwą,  jakby  zadowolony,  że  może  w  czymś 

pomóc. 

 -  Mało  prawdopodobne,  żeby  jakaś  apteka  miała  oliwę  z 

drzewa laurowego - stwierdziła bona. 

 - Więc gdzie możemy ją otrzymać? 
 - U zielarki. 
 - Jakiej zielarki? - zaczął lord Rothwyn, po czym zawołał: 

-  Pamiętam!  Mieszka  niedaleko  Roth.  Matka  często  o  niej 
mówiła. 

 - Zgadza się - przytaknęła bona. Ponownie popatrzyła na 

Lalitę i dotknęła jej szczupłej dłoni, jakby upewniając się, czy 
jeszcze żyje. 

 -  Kim  jest  ta  nieszczęsna  dziewczyna,  milordzie?  - 

zapytała nagle. 

Zapadła  chwila  ciszy,  w  końcu  lord  Rothwyn 

odpowiedział gwałtownie: 

 - Moją żoną! 

background image

 - Ożenił się pan z nią?! - zawołała bona. - Ale myślałam... 

Powiedziano nam dziś wieczorem, że... 

 -  Że  przywiozę  do  domu  wielką  piękność  -  dokończył 

lord  Rothwyn  z  nutą  pogardy  w  glosie.  -  Tak  miało  być,  ale 
zamiast  tamtej  przywiozłem,  nianiu,  kogoś,  kto  potrzebuje 
twojej opieki i ochrony. 

Bona pochyliła się i położyła dłoń na czole Lality. 
 - Zrobię, co w mojej mocy, milordzie - powiedziała cicho 

- ale wszystko jest w ręku Boga! 

Lalita  poruszyła  się.  Przepełniało  ją  uczucie  szczęścia. 

Wydawało  się  przychodzić  do  niej  z  przeszłości.  Śniła  o 
swojej  matce.  W  tym  śnie,  powtarzającym  się  wielokrotnie, 
była  z  matką,  która  przytulała  ją  i  podawała  coś  do  picia. 
Znów była dzieckiem i nic jej nie przerażało. 

 - Mamo! - wyszeptała. 
Otworzyła oczy i pomyślała, że nadal śni. Znajdowała się 

w  wypełnionym  słonecznym  blaskiem  pokoju,  którego  nigdy 
przedtem nie widziała. Zobaczyła rzeźbione kolumny łóżka, w 
którym  leżała,  marmurowy  kominek,  a  nad  nim  wspaniale 
barwny obraz. 

Zamknęła oczy. Wszystko to musiało być częścią snu. Po 

chwili  z  ciekawości  rozejrzała  się  znowu.  Kominek  i  obraz 
wciąż tam były. 

 -  Skoro  się  pani  obudziła  -  usłyszała  obok  cichy  głos  - 

mam dla niej coś do picia.  

Lalita  uzmysłowiła  sobie,  że  już  wcześniej  słyszała  ten 

głos. Był częścią jej snów. 

Pod  plecy  delikatnie  wsunęło  się  ramię  i  uniesiono  jej 

lekko  głowę,  by  napiła  się  z  przystawionej  do  ust  szklanki. 
Rozpoznawała  coś,  co  pojawiało  się  w  jej  snach  -  słodycz 
miodu w chłodnym płynie gaszącym pragnienie. 

background image

 - Gdzie ja jestem?  - zdołała  zapytać słabym głosem, gdy 

zabrano  szklankę.  Mówiąc,  spojrzała  w  górę  i  ujrzała 
uśmiechniętą twarz starszej kobiety. 

 - Jest pani w Roth Park. 
 - Gdzie? 
 - Przywieźliśmy panią tutaj, milady. 
 -  Ale...  dlaczego?  -  usiłowała  spytać  Lalita,  a  potem 

przypomniała  sobie  jazdę  do  kościoła,  nieznane,  dziwne 
uczucie  pierwszego  pocałunku,  wreszcie  przerażenie,  gdy 
wleczono ją do ołtarza, na koniec słowa przysięgi małżeńskiej. 

Wyszła za mąż! 
Przez moment poczuła przeszywające ją ostrze strachu... 
Był zły, bardzo zły, a ona się bala... Potem napisała list... 

list do Zofii! Wysłała go? Co dalej się wydarzyło? Pamiętała 
swój  krzyk  po  tym,  gdy  powiedziała  coś,  czego  przyrzekła 
nigdy nie wyjawić. 

Zaczynało  to  do  niej  wracać,  ale  były  luki,  luki 

spowodowane 

strachem. 

Bala 

się 

wszystko 

sobie 

przypomnieć. 

 -  Poproszę  o  coś  do  zjedzenia  -  powiedział  ktoś  cichym 

głosem. - Poczuje się pani lepiej, gdy zje. 

Lalita  chciała  zaprotestować,  powiedzieć,  że  nie  jest 

głodna. Napój, który właśnie wypiła, był pyszny; nadal czuła 
jego słodycz na języku. Wzmocnił ją wyraźnie. Myślała teraz 
jaśniej.  Wiedziała,  że  starsza  kobieta  zadzwoniła  i  przy 
drzwiach  wydała  komuś  polecenie.  Potem  wróciła  do  łóżka 
Lality. 

 -  Nadal  zastanawia  się  pani,  jak  się  tutaj  znalazła?  - 

zapytała. 

Lalita popatrzyła na nią i wyszeptała: 
 - Nie jestem w Londynie? 
 -  Nie  -  odpowiedziała  kobieta.  -  Jest  pani  w  posiadłości 

jego lordowskiej mości w Hertfordshire. 

background image

 - Jego... lordowskiej mości? 
Lalita  zadrżała.  Teraz  przypomniała  sobie.  To  za  lorda 

Rothwyna  wyszła.  Za  szlachcica,  którego  Zofia  porzuciła  w 
ostatniej  chwili.  Za  złego,  przerażającego  mężczyznę,  który 
zastawił pułapkę na Zofię, a ją zmusił, aby wyszła za niego. 

Jak  mógł  to  zrobić?  -  zadawała  sobie  pytanie.  -  Co 

pomyślała Zofia, gdy dowiedziała się, że ją oszukano? 

Myśli  te  sprawiły, że  w  jej  pamięci  stanęła  lady  Studley. 

Zadrżała. 

 -  Czy...  czy  moja  macocha  wie,  gdzie  jestem?  -  zapytała 

szeptem. 

 - Nie wiem - odparła kobieta - i nie musi pani martwić się 

o nią ani o nikogo innego. Jego lordowska mość opiekuje się 
panią. 

 - On... on był... taki zły - wyszeptała Lalita. 
 - Teraz nie jest zły - zapewniła bona. - Życzy pani, żeby 

pani wyzdrowiała. 

Lalita  zamknęła  oczy.  Było  coś  krzepiącego  w  tym,  co 

usłyszała. 

Gdy otworzyła je ponownie, czekał już na nią posiłek. Nie 

była głodna, ale chcąc sprawić swojej opiekunce przyjemność, 
zjadła kilka kęsów. 

Potem  zasnęła.  Przeniosła  się  w  krainę  snów,  gdzie 

czekała na nią matka i nie istniał strach. 

Dopiero  następnego  ranka  poczuła,  że  spowijająca  jej 

umysł mgła ustąpiła i teraz może myśleć jaśniej. 

Pokój  był  jeszcze  piękniejszy,  niż  wydawał  się  na 

pierwszy  rzut  oka.  Biało  -  złote  ściany,  różowe  zasłony 
komponujące  się  z  dywanem,  duże  lustra  w  złotych  ramach, 
obrazy  i  kwiaty.  Wszystko  to  składało  się  na  idealną 
harmonię. Czasem sobie wyobrażała takie wnętrza, ale nigdy 
dotąd nie widziała. 

background image

Dowiedziała  się  teraz,  że  starsza  kobieta,  która  się  nią 

zajmowała, była boną lorda Rothwyna. 

 -  Był  słodkim  chłopczykiem,  a  „niania"  było  jednym  z 

pierwszych słów, jakie powiedział. Odtąd na zawsze do mnie 
przylgnęło! - wyjaśniła bona. 

Przyniosła Lalicie śniadanie i postawiła je obok na łóżku. 

Lalita  spojrzała  na  tacę,  lecz  przez  chwilę  nie  dostrzegła 
delikatnej porcelany z Worcester, lśniących sreber i misternie 
haftowanego obrusa. 

Zamiast  tego  zobaczyła  gotowane  przez  siebie 

pożywienie, które zwykle jadła na brudnym, nie szorowanym 
stole  kuchennym  w  domu  przy  ulicy  Hill.  Co  myślała  o  niej 
teraz macocha? Jakich udzielono wyjaśnień, gdy nie wróciła? 
Co  powiedzą,  gdy  znów  ją  zobaczą?  Ponieważ  te  pytania 
przerażały,  zepchnęła  je  na  dno  świadomości  i  spróbowała 
słuchać tego, co mówiła do niej niania. 

 - Musi pani przytyć, milady! Już przybrała pani trochę na 

wadze! 

Lalita popatrzyła na nią rozszerzonymi oczami. 
 -  Jak  to  możliwe...  -  zaczęła,  a  potem  zapytała  z 

niepokojem: - Od jak dawna tu jestem? 

 - Blisko trzy tygodnie. 
Zdumiona  Lalita  podskoczyła, aż  zadźwięczała  porcelana 

na tacy. 

 -  To  nie  może  być  prawda!  Trzy  tygodnie!  Jak  to  się 

mogło... zdarzyć? 

 - Była pani chora - odparła niania. - Lekarz opisał to jako 

„wyczerpanie umysłu", ale nie zwracaliśmy na niego większej 
uwagi,  chociaż  jego  lordowska  mość  nalegał,  by  się  go 
poradzić.  -  Przerwała,  po  czym  widząc,  że  Lalita  czeka  na 
wyjaśnienia,  ciągnęła  dalej:  -  To  zielarka  panią  leczyła, 
milady. Nie pozna pani swoich pleców, gdy zobaczy je pani w 
lustrze, 

background image

 -  Zielarka?  -  powtórzyła  Lalita,  nadal  nie  mogąc 

zrozumieć, co się wydarzyło. 

 -  Słynna  jest  w  tych  stronach  -  kontynuowała  niania.  - 

Ludzie  przyjeżdżają  do  niej  z  Londynu,  żeby  leczyła  ich 
ziołami. Ona nie pozwoli nikomu używać lekarstw od lekarza. 
Nazywa je kupą śmiecia! 

 -  To,  co  dawałaś  mi  do  picia,  to  były  zioła?.  -  zapytała 

Lalita.  -  Mimo  że  byłam  nieprzytomna,  pamiętam,  że  były 
pyszne! 

 - Zioła i owoce z jej ogrodu - wyjaśniła niania - i miód z 

jej  pasieki.  Nie  użyłaby  żadnych  innych.  Mówi,  że  tylko  jej 
własne mają specjalną moc leczniczą. 

Lalita milczała przez chwilę, po czym rzekła: 
 - Mówisz, że jestem... grubsza? 
 - Troszeczkę - odparła niania. - Jest poprawa. Podeszła do 

toaletki i wzięła lusterko w złotej ramie, które stało wsparte o 
tańczące  aniołki.  Przeniosła  je  przez  pokój  i  przytrzymała 
przed Lalita. 

Odbicie  w  lustrze  bardzo  różniło  się  od  tego,  które 

ostatnio widziała w swojej sypialni przy ulicy Hill. Wówczas 
jej skóra była napięta na wystających kościach policzkowych. 
Oczy  miała  czerwone  i  zaognione,  a  włosy  proste  i  bez 
połysku. 

Teraz  jej  oczy  niemal  wypełniały  małą  twarz,  i  chociaż 

linia podbródka była jeszcze ostra, jej skóra była przejrzyście 
czysta  i  z  lekkim  rumieńcem.  Włosy  wydawały  się  gęstsze  i 
lśniące, falujące się lekko. Miała przedziałek na środku głowy, 
więc opadały po obu stronach jej twarzy. 

 - Wyglądam... inaczej - powiedziała wreszcie. 
 -  Będzie  pani  wyglądała  zupełnie  inaczej,  kiedy  skończy 

się  kuracja!  -  obiecała  niania.  -  Ale  musi  pani  robić  to,  co 
powiem! 

background image

Lalita  uśmiechnęła  się.  Znała  tę  na  wpół  strofującą,  na 

wpół  czułą  nutę,  z  jaką  każda  bona  wydaje  swoje  polecenia. 
Jej bona zwracała się do niej w ten sam sposób. Pomimo wielu 
kategorycznych  poleceń  czy  upomnień  doznała  od  niej 
czułości,  jakiej  nie  zaznała  od  nikogo  innego.  Wiedziała,  że 
była to miłość; w pewien sposób taka sama, jak miłość, którą 
darzyła  ją  matka,  choć  w  niani  odnajdowała  więcej 
zrozumienia. 

 -  Zrobię...  co  mi  powiesz  -  powiedziała.  -  Chcę 

wyzdrowieć. 

Mówiąc  to  zastanawiała  się  jednak,  czy  było  tak 

naprawdę.  Jeśli  wyzdrowieje,  będzie  musiała  stawić  czoło 
problemom.  Jeden  z  nich  był  szczególnie  przerażający.  Nie 
musiała  go  nawet  formułować.  Wiedziała,  że  myśl  o  nim 
tkwiła w niej, choćby nie wiadomo jak bardzo usiłowała przed 
nią uciec. 

Niania  przyniosła  świeżą  koszulę  nocną,  elegancką,  z 

miękkiego  batystu,  obszytą  koronką,  Wyszczotkowała  jej 
włosy, przedtem wtarła w nie płyn, który - jak powiedziała - 
dała jej zielarka. 

 - Co to jest? - zapytała Lalita. 
 -  Srebrnik  albo,  jak  nazywaliśmy  go  będąc  dziećmi, 

pięciornik - odparła niania. - To ziele Jowisza. 

 - Czy naprawdę sprawia, że włosy rosną? 
 -  Pani  włosy  znacznie  urosły  w  czasie  choroby,  ale 

zawsze tak się dzieje, gdy ciało jest nieprzytomne. 

 - Nie wiedziałam o tym! - zawołała Lalita. 
 - To prawda. 
 - Jak mogłam tak długo być nieprzytomna? 
 - Po jakimś czasie mogła się pani obudzić, ale byłaby pani 

tylko  przestraszona  i  nieszczęśliwa,  więc  trzymaliśmy  jaśnie 
panią we śnie. 

background image

 - Za pomocą ziół, oczywiście - powiedziała z uśmiechem 

Lalita. 

 - Sen najlepszy lekarz, ale trochę mu pomogliśmy. 
 -  Co  zielarka  dała  mi  na  sen?  -  zapytała  zaciekawiona 

Lalita. 

 -  Wydaje  mi  się,  że  lignstr,  ziele  świętego  Jana  i  biały 

mak - odpowiedziała niania - ale będzie ją pani musiała sama 
zapytać. Chociaż nie zawsze zdradza swoje sekrety. 

Kiedy niania szczotkowała włosy, Lalita czuła, że niemal 

tańczą  wokół  pleców;  potem  zasnęła,  ponieważ  rozmowa  ją 
zmęczyła. 

Gdy się obudziła, było popołudnie. Przyniesiono herbatę i 

maleńkie  kanapki,  wszystko  wytwornie  podane.  Gdy 
skończyła jeść niania oznajmiła: 

 - Jego lordowska mość chciałby z panią pomówić. 
 -  Jego  lordowska  mość?  -  Lalita  ledwo  wyszeptała  te 

słowa.  Jej  ręce  bezwiednie  powędrowały  do  piersi,  jakby  się 
zasłaniała. 

 - Codziennie przychodził panią zobaczyć - ciągnęła niania 

-  aby  obserwować  poprawę  pani  zdrowia.  -  Roześmiała  się 
lekko.  -  Zupełnie  jakby  jaśnie  pani  była  jednym  z  tych 
budynków, którym poświęca tak wiele czasu! 

Lalita nic nie odpowiedziała. Drżała. Jakże może zobaczyć 

się  z  lordem  Rothwynem?  Cóż  może  mu  powiedzieć?  Nagle 
przyszła  jej  do  głowy  pewna  myśl.  Zapewne  chce 
porozmawiać o przyszłości, chce omówić sposób, w jaki może 
się jej pozbyć. Zamyślona ledwo spostrzegła, że niania wyjęła 
z  szuflady  szyfonową  narzutkę  obszytą  szeroką  koronką  i 
zarzuciła jej na plecy. 

Ponownie  uczesała  włosy  Lality.  Poprawiła  poduszki  za 

jej  plecami.  Potem,  jakby  instynktownie  wiedząc,  że  lord 
zbliżał  się  do  drzwi,  podeszła  do  nich  właśnie  w  chwili, gdy 
zapukał. 

background image

 - Proszę wejść, milordzie. 
Otworzyła  drzwi.  Wszedł  do  środka.  Lalita  wstrzymała 

oddech. Spodziewała się, że będzie w czerni, tak jak tamtego 
wieczoru  w  kościele.  Pamiętała  jego  trzepoczącą  pelerynę 
przypominającą  skrzydła  nietoperza.  Zamiast  tego  miał  na 
sobie strój do jazdy konnej. Wcięty, niebieski surdut, wysoko 
pod  szyję  zawiązana  krawatka  i  białe  nakładki  jego 
wypolerowanych butów czyniły go niezmiernie eleganckim, a 
jednocześnie  znacznie  mniej  groźnym.  Z  trudem  zmusiła  się, 
by spojrzeć na jego twarz: ze zdziwieniem stwierdziła, że nie 
jest  wcale  przerażająca.  Musiała  przyznać,  że  był 
najprzystojniejszym 

mężczyzną, 

jakiego  kiedykolwiek 

widziała.  Był  bardzo  wysoki  i  to  sprawiało,  że  czuła  się 
przytłoczona i nieważna. 

Rzeczywiście  wyglądała  bardzo  niepozornie  i  krucho  w 

wielkim  łóżku  z  baldachimem  rzeźbionym  w  anioły  i  z 
haftowanymi  zasłonami  z  różowego  aksamitu.  Popołudniowe 
słońce nadało pokojowi złoty blask, ale Lalita nadal wyglądała 
blado. 

Lord  Rothwyn  pomyślał,  że  nigdy  nie  widział  kobiety  o 

tak  dziwnym  kolorze  włosów.  Wydawały  się  niemal  szare; 
szare były także je oczy. Szarość oczu była głęboka i ciemna 
niczym  wzburzone  morze,  jednak  z  błyskającymi  iskierkami 
światła. 

 -  Tak  bardzo  się  cieszę,  że  masz  się  lepiej  -  powiedział 

głębokim głosem lord Rothwyn. 

Zobaczył,  że  ręce  Lality  o  długich  palcach  trzymały 

szyfonową narzutkę blisko przy piersiach i chociaż usta miała 
rozchylone, nie mogła zdobyć się na odpowiedź. 

 -  Wprawiłaś  nianię  i  mnie  w  ogromny  niepokój  - 

powiedział,  jakby  dając  jej  czas,  by  odzyskała  spokój  -  ale 
teraz  z  każdym  dniem  widzimy  poprawę.  Wkrótce  będziesz 

background image

się czuła na tyle dobrze, by wyjść i obejrzeć moje ogrody. Są 
bardzo piękne o tej porze roku. 

 - Bardzo... bardzo chętnie - zdołała powiedzieć Lalita. 
 - Musisz więc robić dokładnie to, co powie niania - rzekł 

lord Rothwyn. - Sam też robię tak przez całe życie. 

Uśmiechnął się. W odpowiedzi blady uśmiech pojawił się 

na ustach Lality. Po chwili powiedziała: 

 - Przepraszam... 
 -  Nie  ma  za  co  przepraszać.  To  ja  powinienem 

przepraszać ciebie. 

 -  Powinnam  była...  cię...  powstrzymać  -  wyszeptała 

Lalita. - Myślałam dziś po południu o tym, co się wydarzyło. 
Bardzo źle, że zgodziłam się... 

 - Nic nie mogłaś na to poradzić - odrzekł. 
 - To było... tchórzliwe z mojej strony - Lalita mówiła bez 

zastanowienia. - Mama wstydziłaby się za mnie. 

Lord dostrzegł w jej wielkich oczach strach. Podszedł do 

łóżka i usiadł na fotelu, przysuwając go bliżej niej. 

 -  Wyszłaś  za  mąż,  Lalito  -  powiedział  -  i  dlatego  nie 

powinno  być  między  nami  udawania  ani  żadnych  kłamstw. 
Tamtej  nocy,  gdy  zemdlałaś,  ponieważ  okrutnie  i  z  żądzy 
zemsty  zmusiłem  cię,  byś  za  mnie  wyszła,  powiedziałaś  mi 
najpierw,  że  zbiła  cię  twoja  macocha,  potem  zmieniłaś  to  na 
matkę... 

Lalita spuściła oczy i nerwowo bawiła się palcami rąk. Nie 

odzywała się. Po chwili lord Rothwyn powiedział: 

 -  Pozwól,  że  coś  wyjaśnię.  Znajdujesz  się  pod  moją 

ochroną - i nikt cię już więcej nie skrzywdzi. Jesteś moją żoną 
i wszystko, co wycierpiałaś w przeszłości, minęło! 

Spojrzała na niego i jej oczy rozświetliły się nagle, jakby 

uwierzyła w to, co powiedział. Odezwała się cicho: 

 - Ale nie mogę... zostać z tobą. 
 - Dlaczego? 

background image

 -  Bo  ty  mnie  nie  chcesz  i  jeśli...  mnie  odeślesz,  nikt  się 

nigdy nie dowie, że ożeniłeś się ze mną, 

Lord Rothwyn nie spuszczał oczu z jej twarzy i dopiero po 

chwili odpowiedział bardzo dziwnym głosem: 

 - Czy poważnie sugerujesz, Lalito, że jesteś gotowa ukryć 

fakt, iż się pobraliśmy? Zniknąć z mojego życia? 

 -  To...  byłoby  łatwe  -  odparła  -  i  jedyne  możliwe 

rozwiązanie, jeśli... chodzi o ciebie. 

 - Dlaczego tak myślisz? 
 -  Dlatego,  że  nie  jestem  taką...  żoną,  jaką  powinieneś 

mieć i nie... pragnąłeś ożenić się ze mną. 

 -  Zmusiłem  cię,  żebyś  za  mnie  wyszła  -  oponował  -  i 

wiemy  oboje,  że  był  to  akt  zemsty  na  twojej  siostrze. 
Jednocześnie była to umowa prawna i religijna. Ożeniłem się 
z „panną Studley". 

Lalita milczała przez chwilę, po czym zapytała: 
 - Czy uchroniłam cię... przed przegraniem zakładu? 
 - Tak - odparł - ale odmówiłem przyjęcia pieniędzy. 
 - Dlaczego? 
 -  Powiem  ci  prawdę  -  rzekł  Rothwyn  -  tak,  jak  mam 

nadzieję zawsze słyszeć prawdę od ciebie. 

Swobodnie  usiadł  głębiej  w  fotelu  i  zaczął  głosem,  w 

którym nie było szorstkości ani wrogości. 

 -  Gdy  twoja  siostra  powiedziała,  że  ze  mną  ucieknie, 

zwierzyłem  się  moim  dwóm  najlepszym  przyjaciołom.  Jeden 
powiedział mi, że jestem głupcem. 

 - Dlaczego? - zapytała Lalita. 
 - Powiedział, że Zofia Studley wychodzi za mąż tylko dla 

awansu  społecznego,  i  skoro  jest  gotowa  porzucić  dla  mnie 
Juliusza  Vertona,  to  jedynie  dlatego,  że  książę  będzie 
najprawdopodobniej długo żył, więc ja jestem lepszą partią. 

Lalita  przypomniała  sobie,  że  Zofia  mówiła  dokładnie  to 

samo.  

background image

 -  Ponieważ  wyobrażałem  sobie,  że  jestem  w  niej 

zakochany  -  kontynuował  lord  Rothwyn  -  z  wściekłością 
zwróciłem  się  przeciwko  niemu  za  podobne  podejrzenia. 
„Zofia  kocha  mnie  dla  mnie  samego"  -  zapewniałem  jak 
żółtodziób.  -  W  jego  głosie  zabrzmiał  cień  pogardy.  - 
„Udowodnijmy to" - zaproponował przyjaciel. „Zakładam się 
o dziesięć tysięcy gwinei, że panna Studley, gdyby wiedziała, 
iż książę jutro umrze, pozostałaby przy swoich zaręczynach z 
Vertonem".  Szydziłem  z  niego,  tak  byłem  pewny,  że 
zapewnienia  Zofii  o  miłości  były  prawdziwe.  Aby  to 
udowodnić, sporządziliśmy razem list do twojej siostry, który 
miała  otrzymać,  zanim  wyruszy  na  spotkanie  ze  mną  na 
dziedzińcu kościoła Świętego Alfage'a. 

 - To był okrutny... egzamin - wyszeptała Lalita. 
 -  Okrutny  czy  nie,  pokazał,  że  rzeczywiście  zrobiłem  z 

siebie głupca, a mój przyjaciel miał rację. 

 - A więc to on naprawdę wygrał zakład! 
 - Rzeczywiście - powiedział  lord Rothwyn - ale, gdy już 

wychodziłaś  z  kościoła,  przypomniałem  sobie,  że  jego 
sformułowanie brzmiało „panna Studley", a nie „panna Zofia 
Studley". 

 -  Rozumiem  -  wyszeptała  Lalita  -  nie  było...  uczciwe 

wziąć pieniądze. 

 - Cieszę się, że moje zachowanie zyskało twoje uznanie - 

powiedział z bladym uśmiechem lord Rothwyn, 

 - Jednak - ciągnęła Lalita - wyrządzono... szkodę, waszej 

lordowskiej mości. 

 - Szkodę? 
 - Ożeniłeś się... ze mną! 
 - Nie nazwałbym naszego związku w ten sposób. 
 -  Powiedziałeś,  że  nie  będziemy  udawać  -  przypomniała 

Lalita.  -  Mówmy  więc  szczerze.  Kochałeś  Zofię,  bo  jest 
najpiękniejszą dziewczyną w Anglii. Ja jestem żoną, której nie 

background image

kochasz  i  której  nawet  nie  masz  za  co  podziwiać!  Najlepsze, 
co możesz zrobić, to pozbyć się mnie. 

 -  Naprawdę  wydaje  mi  się,  że  mówisz  to  poważnie  - 

powiedział powoli lord Rothwyn. 

 - Myślę o tobie - rzekła Lalita. 
 - A co z tobą? 
 -  Nic  mi  się  nie  stanie  -  odparła  Lalita  -  jeśli  mi 

pomożesz. 

 - W jaki sposób? 
 - Myślałam, że mógłbyś mi dać trochę pieniędzy... Tylko 

trochę  -  powiedziała  pospiesznie  -  tyle,  żeby  wystarczyło  na 
wynajęcie  chaty  na  wsi...  Mogłabym  pojechać  gdzieś,  gdzie 
nikt  nigdy  o  mnie  nie  słyszał  i  nie  musiałbyś...  nigdy  więcej 
mnie widzieć. Mam starą bonę, zupełnie taką jak niania. Moja 
mac... moja matka zwolniła ją, gdy wyjeżdżałyśmy z Norfolk i 
wiem, że jest nieszczęśliwa. Ona zaopiekowałaby się mną. 

 - Ile by mnie to kosztowało? - zapytał lord Rothwyn. 
Lalita  popatrzyła,  na  niego  z  niepokojem,  potem  znów 

odwróciła wzrok. 

 - Jeśli to nie będzie za dużo - powiedziała cicho - jestem 

pewna,  że  zupełnie  dobrze  poradziłybyśmy  sobie  ze...  stu 
funtami na rok. 

 -  I  za  tę  ogromną  sumę  -  powiedział  -  gotowa  jesteś  na 

zawsze odejść z mojego życia? 

 -  Nigdy  nie  rozmawiałabym  z  nikim  o  tym,  co  się 

wydarzyło  -  obiecała  Lalita  -  i  mógłbyś  wtedy  ożenić  się  z 
kobietą, która... kochałaby cię tak samo jak ty ją. 

 -  Czy  zdajesz  sobie  sprawę,  że  jestem  bardzo  bogatym 

człowiekiem? - zapytał lord Rothwyn. 

 - Zofia tak mówiła - odparła Lalita. 
 -  I  wiedząc  o  tym,  wciąż  myślisz,  że  sto  funtów  rocznie 

byłoby  dla  ciebie  wystarczającą  rekompensatą  za  twoją 
przysługę dla mnie?  

background image

 - Nie jestem rozrzutna. 
 - Jesteś bardzo niepodobna do większości kobiet w twoim 

wieku. 

Lalita uśmiechnęła się do niego blado. 
 -  Szczęście  nie  zależy  od  pieniędzy.  Pomyślała,  jak 

szczęśliwa była w domu z matką i ojcem. Pomimo skromnego 
życia,  wszyscy  troje  zaznali  szczęścia,  którego  nigdy  nie 
zastąpiłoby  złoto.  Jej  zamyślenie  przerwał  głos  lorda 
Rothwyna: 

 -  Pozwolę  sobie  powtórzyć,  Lalito,  że  jesteś  bardzo  inna 

niż większość młodych kobiet. 

 -  Tak  naprawdę  nie  jest  to...  komplement  -  powiedziała 

Lalita. 

Milczał przez chwilę, zanim zapytał: 
 -  Masz  jakieś  inne  plany  na  przyszłość?  Zwróciła  się  ku 

niemu  i  zauważył,  że  jej  oczy  były  niemal  fioletowe. 
Przybierały taką barwę, gdy była poruszona albo wystraszona. 

 - N - nie powiedziałbyś... mojej macosze ani Zofii, dokąd 

pojechałam? Mogłyby mnie odnaleźć, a wtedy... 

Lord  Rothwyn  pochylił  się  ku  niej.  Bez  zastanowienia, 

jakby błagalnie, Lalita wyciągnęła ku niemu rękę. Lord ujął ją 
w swoje dłonie. 

 -  Czy  naprawdę  myślisz  -  zapytał  -  że  zrobiłbym  coś, 

żebyś ponownie znosiła tak bestialskie okrucieństwo? Czuł w 
dłoni jej palce drżące jak schwytany ptak. 

 -  Wydaje  mi  się  -  powiedziała  powoli  Lalita  -  że  moja 

macocha  chciała,  żebym...  umarła.  Mógłbyś  jej  powiedzieć, 
że... nie żyję? 

 -  Ależ  ty  żyjesz  -  powiedział  twardo  lord  Rothwyn  -  i 

chociaż  ciekawią  mnie  twoje  pomysły,  mam  swoje  własne 
plany. 

 - Jakie? - zapytała. 
Puścił jej rękę i ponownie usadowił się głęboko w fotelu. 

background image

 -  Czy  Zofia  powiedziała  ci  kiedyś  -  zapytał  -  o  moich 

ulubionych zajęciach, którym poświęcam cały wolny czas? 

 - Nie - odparła Lalita. 
 - Od kilku lat  jestem pochłonięty przywracaniem starych 

budynków,  które  zapomniano  i  zaniedbano,  do  ich  dawnej 
świetności. 

 - To musi być bardzo interesujące! 
 - Dla mnie tak - odparł lord Rothwyn. 
 -  Teraz  przypominam  sobie  -  powiedziała  Lalita.  -  Zofia 

mówiła,  że  regent  radził  się  ciebie  co  do  swoich  planów 
budowy. 

 -  Mamy  te  same  poglądy  na  wiele  spraw  -  rzekł  lord 

Rothwyn.  -  Doradzałem  Jego  Królewskiej  Wysokości  w 
sprawie jego budynków w Regents Park i Brighton. Zaszczyca 
mnie  zawsze,  chwaląc  dom,  który  zrekonstruowałem  albo 
odbudowałem, czasem wręcz z gruzu. 

 -  Ogromnie  chciałabym  któryś  zobaczyć  -  powiedziała 

impulsywnie Lalita. 

 -  I  zobaczysz  -  obiecał  lord  Rothwyn.  -  Niedaleko 

znajduje  się  dom  zbudowany  dla  jednego  z  mężów  stanu  na 
dworze królowej Elżbiety. 

Lalita patrzyła mu w oczy, słuchając uważnie. 
 -  Zamienił  się  w  ruinę  -  ciągnął  -  a  z  wielkiego  hallu,  w 

którym często jadała sama królowa, zrobiono stajnię. Drewno 
zostało  rozkradzione  albo  użyte  na  budynki  gospodarskie. 
Rzeźby porąbano lub  spalono  jako opał. Dziś jest  już niemal 
całkowicie odbudowany. Zupełnie przez przypadek natrafiłem 
kiedyś  niedaleko  St.  Albans,  będącego  dawniej  rzymskim 
miastem,  na  małą  willę,  zapomnianą,  ukrytą  wśród  drzew. 
Kiedy  oczyściłem  ją  z  zielska,  przypadkowo  odkryłem 
wspaniałe 

mozaiki, 

marmurowe 

płyty 

kolumny 

nieprawdopodobnej urody i wartości. 

background image

 - Jakże szlachetna pasja! - zawołała Lalita. - Musi to być 

ogromna satysfakcja! 

 -  Pochlebiam  sobie  -  kontynuował  lord  Rothwyn  -  że 

mam instynkt w tej dziedzinie. Regent mówi, że widząc antyk 
czy  wymagający  odnowienia  obraz,  czuję,  ze  pod  patyną 
wieków kryje się dzieło mistrza. 

 - Nigdy się nie mylisz? 
 -  Raczej  nigdy!  -  rzekł  lord  Rothwyn.  -  Dlatego  jestem 

przekonany co do ciebie. 

 - Do... mnie? 
 -  Czuję,  że  podobnie  jak  moje  budowle  potrzebujesz 

pomocy i szczególnej troski! - powiedział z uśmiechem. 

Lalita  zastanawiała  się  przez  chwilę,  po  czym 

powiedziała: 

 -  To,  co  znajdowałeś,  było  wspaniałe  czy  piękne  od 

samego początku. Jeśli chodzi o mnie... 

 - Jesteś bardzo skromna! - przerwał. - Czy jesteś podobna 

do swojego ojca? 

 - Nie, jestem taka jak matka - odparła Lalita. - Jednak nie 

dorównuję  jej  urodzie,  może  zaledwie  małe  podobieństwo. 
Była  bardzo  piękna!  -  Mówiła  z  przejęciem,  lecz  nagle  lord 
Rothwyn  dostrzegł  przerażenie  -  w  jej  oczach.  -  O... 
oczywiście  -  zaczęła  się  gubić  -  zmieniła  się  ogromnie,  gdy 
robiła się... coraz starsza. 

 - Myślałem, że zgodziliśmy się - odparł lord Rothwyn - iż 

nie będziemy się wzajemnie okłamywać. 

 - Dałam słowo - odrzekła Lalita - i... 
 - Co ci grozi za jego złamanie? - zapytał. 
 -  O  -  ona  mnie...  zabije  -  wyszeptała  niemal 

niedosłyszalnie Lalita. 

 -  Nie  musisz  się  jej  więcej  bać  -  powiedział.  -  Nie  chcę 

jednak,  żebyś  pochopnie  powiedziała  coś,  czym  będziesz  się 
martwiła,  więc  nie  będę  naciskał.  Pragnę,  abyś  zapomniała  o 

background image

wszystkich  okrucieństwach  przeszłości.  -  Zobaczył  w  oczach 
Lality  wdzięczność.  -  Nie  chcę,  żebyś  myślała  o  niczym 
innym  niż  wyzdrowienie  -  powiedział.  -  Potem  będziesz 
mogła  spacerować  ze  mną  po  ogrodzie,  a  gdy  będziesz 
wystarczająco  silna,  zawiozę  cię  do  zdroju  niedaleko  St. 
Albans  i  do  elżbietańskiego  domu.  -  Wstał.  -  Obiecaj  mi,  że 
nie będziesz się martwiła o przyszłość. 

 - Postaram się - odparła Lalita. 
 - Pomówimy o tym znów, gdy odzyskasz nieco sił. Teraz 

myśl tylko o tym, że będę bardzo rozczarowany odnowieniem 
mojej nowej zdobyczy, mojej nowej budowli, jeżeli nie spełni 
ona  moich  oczekiwań!  Lalita  uśmiechnęła  się  do  niego 
leciutko. 

 - Proszę nie spodziewać się zbyt wiele. 
 - Obawiam się, że jestem perfekcjonistą - odparł. Ujął jej 

dłoń  i  podniósł  do  ust.  -  Śpij  dobrze,  Lalito.  Jutro  znowu 
przyjdę cię zobaczyć. 

Odwrócił się w stronę drzwi, lecz przystanął, gdyż Lalita 

powiedziała: 

 -  Dlaczego  jesteś  tutaj,  na  wsi?  Powinieneś  być  w 

Londynie. Wciąż trwa sezon. 

 -  Już  się  prawie  kończy  -  odparł  -  poza  tym  nie  ufam 

nikomu, gdy chodzi o moje budynki. 

Uśmiechnął się do niej, po czym wyszedł z pokoju. 
Lalita oparła się o poduszki. Serce biło jej szybko, jednak 

nie  bała  się  już  tak,  jak  wtedy,  gdy  wszedł.  Jest  taki  miły  - 
pomyślała.  Czuła,  że  powinna  była  bardziej  nalegać,  aby  ją 
odprawił.  Zachowywał  się  oczywiście  rycersko,  ale  dobrze 
wiedziała,  jakie  wrażenie  wywrze  na  jego  przyjaciołach. 
Spodziewają  się,  że  jego  żoną  będzie  Zofia;  piękna  Zofia  ze 
swoimi  złotymi  włosami,  błękitnymi  oczami  i  alabastrową 
cerą;  

background image

Lalita  była  przekonana,  że  w  życiu  lorda  Rothwyna  było 

wiele  kobiet,  jednak  najprawdopodobniej  nigdy  przedtem  nie 
zaproponował  żadnej  małżeństwa.  Zofia  powiedziała,  że  jest 
jednym z najbogatszych ludzi w Anglii, którego każda matka 
pragnęłaby jako swego zięcia. Każda dziewczyna marzy, aby 
mieszkać  w  Rothwyn  House  przy  Alei  Parkowej,  by  zostać 
panią  Roth  Park.  Przystrojona  w  rodzinne  klejnoty  mogłaby 
przyjmować wielkie osobistości kraju, od regenta poczynając. 
Zofia miała przynajmniej jedną cechę  kwalifikującą do takiej 
pozycji  -  urodę.  Inne  kobiety  mogły  wykazać  się  błękitną 
krwią, wielkimi posagami czy może fascynującą osobowością. 

Ja nie mam żadnej z tych cech! - myślała Lalita. Obróciła 

głowę na poduszkach i zamknęła oczy. Musi być praktyczna, 
musi  być  rozsądna.  Zanim  wydobrzeje,  może  zostać  tutaj,  w 
otoczeniu  piękna  poruszającego  ją  w  sposób,  którego  nie 
można wyrazić słowami. 

Nigdy  nie  lubiła  brzydoty,  tak  jak  nie  tolerowała  brudu, 

okrucieństwa, kłamstwa i oszustwa, które stały się częścią jej 
życia. Teraz uciekała! Jednak nie mogła żyć myślą, że będzie 
to  trwać  wiecznie.  Lord  Rothwyn  był  dobry,  ale  zapewne 
tylko  z  powodu  jej  choroby,  a  także  dla  wynagrodzenia 
krzywdy,  jaką  uczynił  jej,  zmuszając ją,  by  postąpiła  według 
jego woli. 

Jednocześnie  -  myślała  Lalita  -  musi  mną  pogardzać,  że 

jestem  taka  słaba!  Gdybym  protestowała  bardziej  stanowczo, 
gdybym  odmówiła  złożenia  przysięgi  małżeńskiej,  nie  byłby 
teraz w takiej sytuacji. - Westchnęła lekko. - Muszę ochronić 
go przed nim samym i przede mną! 

Dopiero dwa dni później Lalita czuła się na tyle dobrze, by 

zejść  na  dół.  Przedtem  jednak  poznała  zielarkę.  Czy 
spodziewała  się  ujrzeć  starowinkę  o  błękitnych  jak 
niezapominajki  oczach,  o  pokrytej  zmarszczkami,  opalonej 
twarzy?  Przywieziono  ją  do  Roth  Park  jednym  z  powozów 

background image

jego lordowskiej mości. Kobieta była zadowolona widząc, że 
zdrowie Lality poprawiło się i że przybyło jej nieco ciała. 

 -  Daleka  droga  przed  tobą,  moja  miła  -  powiedziała 

wyraźnym akcentem z Hertfordshire - ale jesteś na właściwej 
drodze  i  teraz  musisz  tylko  wypełniać  moje  polecenia!  - 
Pokiwała Lalicie palcem. - Teraz bez oszukiwania! 

Lalitę intrygowały zioła, które miała stosować. Była wśród 

nich  oliwa  z  lauru,  lecząca  jej  plecy  i  łagodząca  pozostałe 
blizny.  Łagodny  krem  zawierający  -  jak  się  dowiedziała  - 
kwiaty  pierwiosnka  należało  wcierać  po  kąpieli.  Miała  brać 
miętkę,  czyli  ziele  Merkurego,  dobre  nie  tylko  na  skórę,  ale 
również na pobudzenie umysłu. 

 -  To  brzmi  tak,  jakbyś  sądziła,  że  jestem  szalona!  - 

zaprotestowała Lalita. 

 - Zagłodziłaś swój umysł tak samo, jak zagłodziłaś ciało! 

- odparła zielarka. - Potrzebuje odżywienia, żeby był tak silny, 
jak być powinien. Miętka ci pomoże. Zostawię ci butelkę. Daj 
znać, gdy się skończy. 

Zostawiła też wiele innych ziół. Lalita wszystko zapisała, 

obawiając  się  iż  zapomni  instrukcji  udzielonych  przez  starą 
kobietę. 

 -  Ugotuj  pestki  z  brzoskwiń  w  occie  -  poleciła  zielarka 

niani.  -  Na  szczęście  o  tej  porze  roku  łatwo  znaleźć 
brzoskwinie.  Wywar  ten  sprawia,  że  włosy  rosną  nawet  w 
wyłysiałych  miejscach.  Nadaje  im  także  piękny  połysk  i 
jedwabistą miękkość. 

Przyniosła  Lalicie  także  trochę  swojego  specjalnego 

miodu i poleciła, by zjadła też sam plaster, gdyż jest on równie 
wartościowy jak miód. 

 - Gdzie się nauczyłaś tego wszystkiego? - zapytała Lalita. 
 - Mój ojciec był zielarzem, a przedtem jego ojciec. Moim 

przodkiem był Mikołaj Culpeper. 

 - Kto to był? 

background image

 -  Bardzo  słynny  lekarz  astrolog  -  odparła  zielarka.  -  Był 

pierwszym  człowiekiem  w  tym  kraju,  który  zapisał  swoje 
odkrycia  w  dziedzinie  ziół.  -  Uśmiechnęła  się  do  Lality  i 
dodała: - Badania wywodzące się z pomroku dziejów. 

 -  Tak,  wiem  o  tym  -  powiedziała  Lalita  -  ale  nie 

wiedziałam, że są książki o ziołach. 

 -  Mikołaj  Culpeper  -  rzekła  zielarka  -  poświęcił  swoje 

życie studiowaniu astrologii i medycyny. 

 - Jakie szczęście, że to zapisał! - zawołała Lalita. 
 - W czasie wojny domowej walczył po stronie Parlamentu 

i  został ranny w klatkę  piersiową - wyjaśniła zielarka. - Sam 
się  wyleczył  i  właśnie  wówczas  pomyślał,  że  gdyby  umarł, 
wszystkie jego tajemnice zginęłyby razem z nim. 

 - Byłaby to wielka strata! 
 -  Niewątpliwie!  Więc  lecząc  niezliczonych  pacjentów  w 

Spitalfields,  znajdował  jeszcze  czas,  by  opisać  medyczne 
właściwości  ziół  i  zapisać  wskazówki,  jak  sporządzać  ich 
mieszanki. Swoje dzieło nazwał Poradnikiem zielarza. 

 -  Proszę  cię,  czy  któregoś  dnia  pozwolisz  mi  go 

zobaczyć? - poprosiła Lalita. 

 - Oczywiście - zgodziła się zielarka. - Pokażę ci tę księgę, 

gdy  mnie  odwiedzisz,  a  skoro  cię  to  tak  interesuje,  będziesz 
mogła  też  zobaczyć  rosnące  zioła  i  te,  które  zasuszyłam  na 
zimę, a także pozwolę ci porozmawiać z moimi pszczołami. 

 -  Porozmawiać  z  twoimi  pszczołami?  -  zawołała 

zdumiona Lalita. 

 -  Lubią,  żeby  ci,  których  leczą,  rozmawiali  z  nimi  - 

wyjaśniła zielarka. - Ja z nimi rozmawiam: mówię im, co się 
wydarzyło i co musi uczynić ich magiczny miód. Nigdy mnie 
nie zawiodły! 

Lalita  w  każdej  chwili  pobytu  w  Roth  Park  napotykała 

nowe rzeczy warte zobaczenia i poznania. Gdy z pomocą niani 
ubrała  się,  bona  przyniosła  z  szafy  suknię.  Przedtem  Lalita 

background image

martwiła się, co włoży, gdy trzeba będzie zejść na dół. Suknia, 
w której przybyła na spotkanie z lordem, była nieodpowiednia 
do pięknych i luksusowych wnętrz Roth Park. Ta, którą niania 
trzymała  przed  sobą,  by  pokazać  Lalicie,  była  prześliczna. 
Miała modne łódkowe wycięcie przy szyi, a szerokie rękawy 
kończące się obcisłymi mankietami przy nadgarstkach mogły 
ukryć szczupłość jej ramion. Spódnica była suto marszczona i 
ozdobiona  u  dołu  jedwabnymi  wstążkami,  które  zdawały  się 
szeptać magiczne słowo „Paryż". 

 - Czy to... dla mnie? - zapytała oszołomiona Lalita. 
 - Jego lordowska mość zamówił w Londynie wiele sukien 

- odparła niania. - Spaliłam szmaty, które pani miała na sobie 
tamtego wieczoru, kiedy panią po raz pierwszy zobaczyłam. 

Lalita zarumieniła się. 
 - To było wszystko, co miałam - wyszeptała. 
 -  Teraz  ma  pani  dużo  więcej  -  powiedziała  niania.  -  Ale 

nie chcę, żeby się pani zbyt zmęczyła oglądając je. 

 -  Mogę  chociaż  rzucić  okiem?  -  poprosiła  Lalita. 

Ustępując  jej  jak  dziecku,  niania  otworzyła  drzwi  szafy  i 
Lalita  zobaczyła  tam  ponad  tuzin  sukien  w  łagodnych, 
pastelowych kolorach. Jakże były inne od jaskrawych barw, w 
których gustowała Zofia. 

Skąd wiedział, że bardzo lubię łagodne kolory? Pomyślała, 

że lord ma i w tej dziedzinie właściwe wyczucie. 

Sukienka  w  jasnym  odcieniu  błękitu  wspaniale  leżała  na 

jej  szczupłej  sylwetce  i  podkreślała  delikatne  kolory,  jakie 
pojawiły  się  na  jej  twarzy,  odkąd  brała  mikstury  zielarki. 
Pomimo  to  schodząc  na  dół,  czuła  obawę.  A  jeśli  lord 
Rothwyn  po  tym  wszystkim,  co  dla  niej  zrobił,  będzie 
rozczarowany? 

Ubrany  w  liberię  lokaj  poprowadził  ją  przez  hall  i 

otworzył  drzwi  do  izby,  która  -  jak  Lalita  spostrzegła  -  nie 

background image

była  wielkim  salonem,  którego  bardzo  się  obawiała,  ale 
przytulnym, mniejszym pokojem. 

Był pełen kwiatów, a ściany były ozdobione brokatowym 

obiciem  oraz  obrazami  dzieci.  W  oknie  wychodzącym  na 
ogród stał lord Rothwyn. 

Odwrócił  się,  przez  moment  patrzył  na  nią,  po  czym 

uśmiechnął się. Już się nie bała i śmiało podeszła do niego. 

background image

R

OZDZIAŁ 

Lalita rytmicznie zeszła ze schodów. Za nią podążał mały 

czarno - biały piesek. 

Każdy kolejny dzień pobytu w Roth Park był pełen odkryć 

i  przyjemności!  Najpierw  pokazano  jej  dom,  zbudowany 
jeszcze  za  panowania  Karola  Ił.  Każde  następne  pokolenie 
Rothwynów dobudowywało coś nowego. 

Nie  mogła  zrozumieć,  co  sprawia,  że  w  tak  wielkim  i 

imponującym domu istnieje atmosfera ciepła i intymności. 

Gdziekolwiek  spojrzała,  znajdowały  się  skarby:  bajeczne 

obrazy i  gobeliny ha  ścianach  oraz meble, przywożone przez 
kolejnych  właścicieli  z  Francji  i  Włoch,  konkurujące  w 
mistrzowskim  kunszcie  wykonania  i  stwarzające  poczucie 
piękna. Lalita była oczarowana. Fascynowało ją wszystko, co 
oglądała,  a  słuchanie  historii  poszczególnych  skarbów, 
opowiadanych jej przez lorda Rothwyna, było przyjemnością, 
jakiej przedtem nie zaznała. 

Nad  frontowymi  drzwiami  widniały  wykute  w  kamieniu 

słowa: 

Dom ten zbudowany został przez Iniga, pierwszego lorda 

Rothwyna,  przy  użyciu  nie  tylko  cegieł  i  drewna,  ale  także 
jego  umysłu,  wyobraźni  i  serca.  Wzniesiony  Anno  Domini 
1678. 

 - Rozumiem, co chciał powiedzieć! - zawołała Lalita. 
 - Ja też! - zgodził się lord Rothwyn. 
 - Ty także... w ten sposób budujesz? 
 - Tak. 
Lalita pragnęła zapytać, czy „odbudowując" ją, Lalitę, jak 

to  kiedyś  powiedział,  też  poświęcił  jej  swój  umysł, 
wyobraźnię i serce. Nie uczyniła tego jednak, gdyż była zbyt 
nieśmiała. 

Lord  Rothwyn  zabrał  ją  do  ogromnej  biblioteki.  Gdy 

zobaczyła  przepięknie  malowany  sufit  i  tysiące  książek, 

background image

tworzących  na  ścianach  barwną  mozaikę,  z  wrażenia  niemal 
zabrakło jej tchu. 

 -  Czy  będzie  mi...  czy  będzie  mi  wolno  przeczytać 

niektóre? - zapytała, patrząc na niego z wyczekiwaniem. 

Wykonał rękami gest, jakby obejmował cały pokój. 
 - Wszystkie są twoje! 
 - Nie mogę w to uwierzyć - wyznała. - Przez ostatnie lata 

byłam  tak  spragniona  książek...  Cierpiałam,  ponieważ  nie 
wolno mi było czytać. 

 - Nie tylko książek ci odmawiano - rzekł. Zarumieniła się, 

po czym powiedziała z niepokojem: 

 - Wyglądam lepiej! Nie jestem już taka brzydka... 
 -  Nigdy  nie  byłaś  brzydka  -  odparł  swym  głębokim 

głosem - ale rzeczywiście wyglądałaś na trochę zaniedbaną. 

 -  Próbuję  jeść  wszystko,  co  powinnam.  Piję  galony 

mleka! - Zmarszczyła nos. - Jest to trudne, bo nie lubię mleka. 

 -  Ja  też  nie  -  zwierzył  się  lord  Rothwyn.  -  Ale  niania 

zawsze  nalegała,  żebym  wypił  swój  kubek,  więc  i  ty  musisz 
robić to, co ona ci każe. 

Lalita roześmiała się. 
 - Jest taka dobra, a jednak bardzo nieustępliwa. 
 -  Dlatego  zostałem  tak  dobrze  wychowany!  Mówił 

żartobliwie, ale Lalita odpowiedziała poważnie: 

 -  Jest  z  ciebie  niezmiernie  dumna.  Sądzi,  że  wszystkie 

dobre cechy, które posiadasz, są wyłącznie jej zasługą. 

 -  Ma  rację  -  zgodził  się  lojalnie  lord  Rothwyn  -  a  co  ze 

złymi? 

Mówiąc  to,  patrzył  na  Lalitę  z  cynicznym  uśmiechem  na 

ustach.  Wiedziała,  że  myśli  o  tamtym  wieczorze,  gdy  zmusił 
ją, żeby za niego wyszła. 

 -  Wydaje  mi  się  -  powiedziała  powoli  -  że  jesteś  zbyt... 

dumny z tego, że przypominasz swojego słynnego przodka. 

background image

 - Chodzi ci o sir Hengista? - zapytał lord Rothwyn. - Co o 

nim wiesz? 

 -  Czytałam  o  nim  -  odparła  Lalita.  -  Przeczytałam  też 

wiersz o jego gniewie. 

 -  To  dlatego  powiedziałaś,  że  przeklęcie  Zofii  przyniesie 

nieszczęście, jednakże nieszczęście dla niej czy dla mnie? 

 -  Dla  was  obojga  -  odparła  Lalita  -  ponieważ  wierzę,  że 

gniew  czy  nienawiść  mogą  dosięgnąć  tych,  którzy  nimi 
powodowani, krzywdzą innych. 

 -  Widzę,  że  będę  musiał  być  ostrożny  przy  tobie!  - 

zażartował lord Rothwyn. 

Zauważył, że Lalita spojrzała na niego z niepokojem. Zdał 

sobie  sprawę,  że  chociaż  była  już  zdrowsza  i  wyglądała 
zupełnie inaczej, niż tamtej nocy, gdy niósł ją po schodach, to 
jednak  w  głębi  duszy  nadal  się  bała.  Była  jak  zwierzę,  które 
okrutnie traktowane spodziewa się ciosu z każdej podniesionej 
ręki. 

Pomyślał  jednak,  że  w  jego  domu  Lalita  odnalazła 

szczęście. 

Lord  Rothwyn  miał  kilka  spanieli  i  nakrapianych 

dalmatyńczyków,  które  podążały  za  nim,  gdziekolwiek  się 
udawał. Gdy wchodził do pokoju, natychmiast podbiegały do 
niego, merdając ogonami, zawsze czujne  na  wypadek, gdyby 
miał ochotę zabrać je na spacer. Jeden ze spanieli przylgnął do 
Lality  pierwszego  dnia,  gdy  zeszła  na  dół.  Gdy  poczuła  na 
dłoni jego zimny nos, pochyliła się, by go pogłaskać. 

 - Widzę, że Rojal cię wita! - zauważył lord Rothwyn. 
 - Dlaczego tak go nazywasz? - zapytała Lalita. 
 -  Został  nazwany  „Rojalistą"  ze  względu  na  jego 

królewskiego patrona - odparł lord Rothwyn - ale skracamy to 
do „Rojal". 

 -  Jest  taki  słodki!  -  powiedziała  Lalita.  -  Miałam  kiedyś 

własnego psa, którego bardzo kochałam, ale... 

background image

Nie  dokończyła  zdania,  lecz  lord  Rothwyn  z  wyrazu  jej 

oczu  domyślił  się,  że  psa  jej  zabrano;  jeszcze  jedno  z 
nieszczęść,  które  sprawiła  kobieta  nazywana  przez  nią 
„matką". 

Lalita  nie  zdawała  sobie  sprawy,  że  lord  Rothwyn  bez 

zadawania pytań na podstawie przypadkowych słów czy z jej 
reakcji  tworzył  obraz  tego,  co  wydarzyło  się  w  jej  życiu, 
zanim  ją  spotkał.  Dziewczyna  często  zapominała  roli,  którą 
nakazano jej grać, i zdarzało się, że mówiła: 

 - Zanim mama umarła, czytałyśmy razem wiele książek. 
 - W Norwich był człowiek, który hodował róże takie, jak 

te. 

Takie  stwierdzenia  stanowiły  kolejny  element  układanki, 

którą lord Rothwyn stopniowo składał. 

Tego ranka, schodząc na dół, Lalita była podekscytowana, 

ponieważ jego lordowska mość obiecał jej, że jeśli będzie się 
czuła  wystarczająco  dobrze,  po  obiedzie  pojadą  obejrzeć 
elżbietański dom, który właśnie obiecał jej pokazać. Przedtem 
przejrzeli szkice domu zrobione, gdy był jeszcze rozsypującą 
się  ruiną,  z  dziurami  w  dachu  pozatykanymi  workami.  Okna 
były zapchane szmatami. 

 -  Tak  to  wyglądało  -  wyjaśnił  lord  Rothwyn  -  a  tu  są 

plany tego, jak wyobrażaliśmy sobie dom według pozostałych 
fundamentów. 

 - Jest duży! - wykrzyknęła Lalita. 
 -  Wiele  domów  w  tych  okolicach  -  powiedział  -  zostało 

zbudowanych  nie  tylko  przez  ówczesną  szlachtę,  ale  i  przez 
mieszczan  londyńskich,  zapewniających  sobie  w  ten  sposób 
wygodny pobyt na wsi. 

 - Ale ten dom należał do szlachcica? 
 - Tak - odparł - do wielkiego arystokraty, który zadzierał 

nosa wobec moich przodków, awanturników i korsarzy! 

background image

 -  Zastanawiam  się,  czy  sir  Hengist  wie,  że  wszelkie 

obelgi,  które  sam  musiał  ścierpieć,  są  teraz  wybaczone  i 
zapomniane przez ciebie? - uśmiechnęła się Lalita. 

 -  Miejmy  nadzieję,  że  pochwala  to,  co  zrobiliśmy  - 

powiedział  nieco  oschle  lord  Rothwyn.  -  Jest  jednak  pewna 
nie dokończona rzecz. Czy zechciałabyś mi pomóc? 

 -  Czyż  mogłabym  ci  w  jakiś  sposób  pomóc?  -  zapytała 

Lalita. - Wiesz, że pragnę tego ponad wszystko. 

 - Zamierzałem zaczekać, aż zobaczysz dom - powiedział - 

ale dam ci to teraz. Będzie to trudne zadanie. 

Lalita  zastanawiała  się,  co  to  może  być.  Wtedy  lord 

Rothwyn wyjął z szuflady srebrne pudełko. Gdy je otworzył, 
Lalita ujrzała, że było wypełnione skrawkami papieru. 

 - Co to jest? - zapytała, 
 -  Znaleźliśmy  je  w  sekretnej  szafce  ukrytej  za  starą 

boazerią - powiedział lord Rothwyn. - Pogryzły je myszy, jak 
widzisz.  Początkowo  myślałem,  że  są  to  dokumenty 
państwowe. 

 - Och, jaka szkoda! - zawołała Lalita. 
 - Gdy dobrze im się przyjrzałem - ciągnął lord Rothwyn - 

odkryłem,  jak  mi  się  wydaje,  fragment  wiersza.  Z  historii 
wiadomo,  że  lord  Hadley,  bo  tak  się  nazywał  ten  mąż  stanu, 
pisał sonety. 

Lalita wyglądała na zdziwioną, wyjaśnił więc: 
 -  Wszyscy  dżentelmeni  na  dworze  królowej  Elżbiety 

uważali  siebie  za  romantyków,  dlatego  swoje  uczucia  do  Jej 
Królewskiej Mości czy damy, którą sobie upodobali, wyrażali 
w wierszach, - Roześmiał się. - Większość ich utworów to nie 
była  oczywiście  wielka  literatura,  ale  niewątpliwie  sprawiała 
wówczas przyjemność. 

 -  Zwłaszcza  osobie,  do  której  była  adresowana  -  rzekła 

Lalita. 

background image

Przy  tych  słowach  pomyślała  nieco  tęsknie,  jak  bardzo 

pragnęła,  żeby  ktoś  napisał  wiersz  dla  niej,  szybko  jednak 
odrzuciła tę myśl wiedząc, że to się nigdy nie zdarzy. 

 -  Chciałbym  -  kontynuował  lord  Rothwyn  -  żebyś 

spróbowała złożyć te fragmenty. Być może zbyt wiele zostało 
zniszczone,  aby  było  można  odtworzyć  całość,  ale  byłoby 
ciekawe zobaczyć, co napisał. 

 -  Naprawdę  mogę  to  zrobić?  -  zapytała  Lalita.  -  Jestem 

bardzo  dumna  i  zaszczycona,  że  powierzasz  mi  coś  tak 
cennego, 

 -  Nie  powinnaś  się  jednak  zmęczyć  -  powiedział.  -  Jeśli 

zaczną  cię  boleć  oczy,  obiecaj,  że  natychmiast  przerwiesz. 
Wyglądają  zupełnie  inaczej,  niż  gdy  je  zobaczyłem  po  raz 
pierwszy. 

 - Codziennie późnym wieczorem szyłam, a miałam tylko 

jedną  świecę  -  wyjaśniła  Lalita.  -  Gdy  niania  pozwoli, 
wyhaftuję ci na chusteczkach twój monogram. 

Mówiąc  te  słowa  zastanawiała  się,  czy  będzie  mogła 

pozostać  z  nim  wystarczająco  długo,  aby  to  zrobić.  Jej 
wątpliwości zniknęły, gdy odpowiedział: 

 - Będę zaszczycony, ale nie próbuj tego robić, dopóki nie 

wyzdrowiejesz zupełnie. Obiecujesz mi? 

 - Obiecuję - odparła Lalita - ale ty i niania rozpieszczacie 

mnie.  Zrobię  się  gruba  i  leniwa  i  zupełnie  niezdatna  do 
czegokolwiek innego, niż leżenie na jedwabnych poduszkach. 

 -  Taką  właśnie  chciałbym  cię  widzieć  -  powiedział  lord 

Rothwyn. 

Spojrzała  na  niego.  Gdy  ich  oczy  spotkały  się,  poczuła 

nagły  brak  tchu  i  ściśnięcie  w  gardle,  którego  nie  potrafiła 
wyjaśnić. Po chwili lord odwrócił wzrok i wręczył jej srebrne 
pudełko, mówiąc: 

 -  Będę  cierpliwie  czekał,  by  przeczytać,  co  lord  Hadley 

napisał do jakiejś elżbietańskiej piękności. 

background image

Lalitę pożerała ciekawość, co odkryje, i jeszcze tego ranka 

chciała  usiąść  przy  stole  w  swojej  sypialni,  ale  niania  nie 
pozwoliła. 

 - Jest śliczny dzień, milady. Proszę wyjść na dwór, a takie 

zadania  odłożyć  na  deszczowy  dzień.  Poza  tym  spodziewam 
się, że jego lordowska mość będzie na panią czekał. 

Lalita pospiesznie ubrała się w nową suknię koloru bardzo 

bladego różu. Był to kolor, którego nie nosiła nigdy przedtem, 
i  zastanawiała  się  nieco  podekscytowana,  czy  spodoba  się 
lordowi Rothwynowi. 

Jestem  zupełnie  jak  jeden  z  domów,  które  odbudowuje  - 

pomyślała.  Tak  jak  dobiera  właściwe  dywany  i  zasłony  do 
pokojów, tak dobiera moje suknie. 

Myśl  ta  wprawdzie  przyrównywała  ją  do  przedmiotu, 

przynosiła  jednak  pewną  satysfakcję.  Przyjemnie  było 
wiedzieć, że ktoś jest nią zainteresowany, że poświęca jej swój 
czas i myśli - zwłaszcza, że był to lord Rothwyn. 

Zeszła  do  hallu  i  skręciła,  by  pójść  jednym  z  korytarzy 

wiodących  do  gabinetu  lorda.  Była  pewna,  że  o  tej  porze 
zastanie  go  tam.  Był  to  pokój  położony  w  pewnej  odległości 
od  pomieszczeń  gościnnych,  w  którym  lord  zajmował  się 
sprawami  majątku.  Tam  przechowywano  plany  i  szkice  jego 
budynków. 

Lalita podążała w kierunku gabinetu, gdy nagle otworzyły 

się drzwi w pobliżu i wyszedł młody człowiek. Zamknął drzwi 
i przez moment stał w przejściu, patrząc dziwnie przed siebie. 
Podniósł ręce do twarzy, potem, podszedłszy do przeciwległej 
ściany,  oparł  się  o  nią.  Lalita  pomyślała,  że  jest  chory,  i 
szybko  podeszła  do  niego.  Wtedy,  ku  swemu  zdumieniu  i 
przerażeniu, zobaczyła, że on płacze. 

Nie  wiedziała,  co  ma  uczynić,  więc  jedynie  zapytała 

cichym głosem: 

 - Czy mogę panu pomóc? 

background image

 - Nikt nie może... mi pomóc - odpowiedział przez łzy. 
Było  coś  żałosnego,  a  jednocześnie  niepokojącego  w 

widoku płaczącego mężczyzny. 

 -  To  moja  wina  -  dodał.  -  Wydawało  mi  się,  że  to  był... 

błąd, ale zbyt.. się bałem, żeby to powiedzieć. 

 -  Proszę  tu  wejść  -  powiedziała  łagodnie,  wskazując 

otwarte  drzwi  do  bawialni.  Wzięła  pod  ramię  młodego 
mężczyznę,  który  wciąż  zakrywał  sobie  twarz  rękami,  i 
wprowadziła go do pokoju. 

 -  Powie  mi  pan,  co  się  stało?  -  zapytała.  Odjął  ręce  od 

twarzy  i  wyciągnąwszy  z  kieszeni  lnianą  chusteczkę,  wytarł 
oczy. 

 - Wstyd mi, madam - powiedział. - Proszę zapomnieć, że 

mnie pani widziała. 

 - Nie ma powodu - odparła Lalita. - Pragnę panu pomóc, 

jeżeli potrafię. 

 -  Ale  powiedziałem  już  -  rzekł  zdławionym  głosem  -  że 

nikt nie może mi pomóc. 

 - Proszę jednak powiedzieć, co się stało. 
 -  Rozgniewałem  jego  lordowską  mość  i  nie  można  się 

temu dziwić. 

Lalita spodziewała się takiej odpowiedzi. 
 -  Dlaczego  jego  lordowską  mość  jest  zły?  Zapadło 

milczenie, zanim młodzieniec odpowiedział: 

 -  Jedną  z  przypór  zbudowałem  w  złym  miejscu.  Źle 

odczytałem  plany.  Chociaż  czułem,  że  coś  było  nie  w 
porządku, bałem się zapytać jego lordowską mość. 

 -  A  teraz,  gdy  odkrył,  co  pan  zrobił,  jak  się  zachował?  - 

zapytała Lalita. 

 - Zwolnił mnie. 
Znów napłynęły mu do oczu łzy, ale otarł je gwałtownie. 
 -  Byłem  tak  dumny,  tak  przepełniony  wdzięcznością,  że 

miałem  możliwość  pracy  z  nim.  Chciałem  go  nie  zawieść. 

background image

Próbowałem.  Bóg  mi  świadkiem,  że  próbowałem,  ale  bałem 
się niepowodzenia, więc mi się nie powiodło! 

 -  Rozumiem  to  -  wyszeptała  Lalita.  Stała,  zastanawiając 

się  przez  chwilę,  po  czym  powiedziała:  -  Proszę  zaczekać  tu 
na mnie i obiecać, że nie wyjdzie pan, dopóki nie wrócę. 

Jakby 

uświadomiwszy 

sobie 

nagle 

swoje 

niekonwencjonalne zachowanie, mężczyzna usiłował wybrnąć 
z niezręcznej sytuacji. 

 - Proszę mi wybaczyć, madam. Nie powinienem pani tym 

wszystkim  niepokoić;  była  pani  taka  dobra,  ale  teraz  już 
odejdę, mam nadzieję, z większą godnością! 

 - Nie - odparła Lalita. - Proszę, żeby zaczekał pan tutaj do 

mojego powrotu. Czy mam pana obietnicę? 

 -  Jeśli  tak  sobie  pani  życzy  -  rzekł.  -  Chociaż  nie 

rozumiem... 

 - Niech pan po prostu zaczeka! 
Lalita odwróciła się i wyszła z pokoju, zamykając za sobą 

drzwi. Głęboko oddychając, przemierzyła korytarz i otworzyła 
drzwi  gabinetu.  Jak  się  spodziewała,  lord  Rothwyn  był  sam. 
Siedział przy dużym stole z obitym skórą blatem, a przed nim 
rozłożone  były  liczne  plany.  Lalita  zauważyła,  że  jest 
nachmurzony  i  rozgniewany.  Nie  widziała  u  niego  takiego 
wyrazu  twarzy  od  tamtego  wieczoru,  kiedy  się  pobrali.  Gdy 
tak  stała  w  drzwiach,  z  szeroko  otwartymi,  szarymi  oczami, 
lord Rothwyn podniósł wzrok. 

 - Ach, to ty, Lalito! - zawołał. 
Jego  zachmurzona  twarz  rozjaśniła  się.  Powoli  wstał. 

Lalita zamknęła drzwi i podeszła do stołu. Stanęła przed nim 
bez  słowa.  Po  chwili  spostrzegł,  że  nerwowo  zaciska  palce  i 
zapytał krótko: 

 - Co cię zdenerwowało? 
 -  Mam...  coś  do  powiedzenia  -  głos  drżał  jej  lekko  -  ale 

nie chciałabym, żebyś uznał to... za impertynencję. 

background image

 -  Nic,  co  mi  powiesz,  Lalito,  nie  będzie  nigdy 

impertynencją - rzekł lord Rothwyn. - Nie usiądziesz? 

Usiadła  na  samym  brzegu  krzesła.  Lord  wrócił  za  swoje 

biurko. 

 - Czekam - odezwał się łagodnym tonem. 
 -  Jak...  wiesz  -  zaczęła  Lalita  -  jestem...  tchórzem  i  boję 

się  wielu  rzeczy.  Gdy  ktoś  się  boi,  często  robi...  błędy  po 
prostu  dlatego,  że...  jest  sparaliżowany  albo  ogłupiały 
strachem. 

Lord Rothwyn siedział nieruchomo, po czym rzekł: 
 -  Sądzę,  że  rozmawiałaś  z  młodym  Jamesonem,  którego 

właśnie zwolniłem. 

 -  Wiem,  co  on...  czuje  -  powiedziała  Lalita  -  ponieważ 

wasza lordowska mość... budzi ogromny strach. 

 -  Obwiniasz  mnie  za  nieudolność  tego  młodego 

człowieka? 

Wydawał się czekać na odpowiedź, więc po chwili Lalita 

odezwała się cichym głosem: 

 - Bał się nawet rozmawiać z tobą. 
Zapadła cisza. Po chwili odezwał się lord Rothwyn: 
 - Jesteś bardzo dzielna, mówiąc mi to. 
 -  Współczuję  mu  -  wyjaśniła  Lalita  -  ponieważ  kiedy 

ludzie  są  silni  i  pewni  siebie,  nie  rozumieją,  jak....  słabi  i 
zagubieni mogą być inni... jak ja. 

 - Czy doprawdy sądzisz, że jest to usprawiedliwienie złej 

pracy? 

 -  Myślę,  że  w  tym  wypadku  był  to  błąd  w  ocenie  - 

odrzekła  Lalita.  -  Każdy,  kimkolwiek  by  był,  może  popełnić 
błąd! 

Lekki uśmiech poruszył usta lorda Rothwyna. 
 - Jaki i ja popełniłem - rzekł. - Dobrze, Lalito, powiem to 

za ciebie. O tym myślisz, nieprawdaż? 

background image

Spuściła  wzrok.  Jej  rzęsy,  gęstsze  i  dłuższe  od  czasu 

choroby, odcinały się ciemno na tle policzków. 

 -  Mówiłam,  że  możesz...  przyjąć  to  za  impertynencję  - 

odezwała się niemal szeptem. 

 - Wydaje mi się, że wcale nie jesteś taka bojaźliwa, jak ci 

się  wydaje  -  rzekł  -  ale  ponieważ  nie  chcę  cię  denerwować, 
Lalito, pomówię z Jamesonem. Gdzie on jest? 

Oczy Lality podniosły się i ujrzał w nich blask. 
 - W pokoju naprzeciwko. 
 - Zostań tutaj. 
Wyszedł,  zamykając  za  sobą  drzwi,  a  Lalita  została 

modląc  się  w  sercu  o  lordowską  łaskawość  dla  młodego 
Jamesona. 

Nikt  nie  rozumie  -  myślała  -  straszliwego,  podstępnego, 

zdradzieckiego  strachu,  który  potrafi  przeszywać  ciało, 
wyczerpując wolę do tego stopnia, że człowiek zachowuje się 
niemądrze  dlatego  tylko,  że  nie  potrafi  jasno  myśleć.  Nawet 
teraz nie mogła uwierzyć, że jej dni mijają bez razów i obelg. 

Pamiętała  swoją  czujność,  gdy  nasłuchiwała  głosu 

macochy, częste nagłe skurcze w żołądku na myśl, że coś źle 
zrobiła  i  zostanie  za  to  ukarana.  Nigdy  nie  była  wolna  od 
przerażenia, które towarzyszyło jej na jawie i we śnie. Nigdy 
nie  mogła  opanować  kulenia  się  ze  strachu  w  oczekiwaniu 
bólu, jaki mógł być w każdej chwili jej zadany. 

Lord  Rothwyn  wrócił  do  pokoju.  Lalita  popatrzyła  na 

niego z obawą. Nie odezwał się, dopóki z powrotem nie usiadł 
przy biurku, po czym powiedział: 

 -  Zatrudniłem  go  ponownie.  Czy  to  cię  zadowala?  Oczy 

Lality rozświetliły się. Splotła ręce. 

 - Naprawdę to zrobiłeś? Och, cieszę się! 
 -  Powiedziałem  ci,  że  oczekuję  perfekcji  -  rzekł  lord 

Rothwyn. 

background image

 -  Tak,  wiem  -  odparła  Lalita  -  ale  wydaje  mi  się,  że 

oczekujesz  także  piękna,  a  piękno,  jak  nos  Kleopatry,  nie 
zawsze jest architektonicznie symetryczne. 

 - To prawda - zgodził się lord Rothwyn. 
 -  A  szczęście  -  powiedziała  z  wahaniem  Lalita  -  jest 

czymś, z czego dokładnego planu... nie można zrobić. 

Lord Rothwyn ze śmiechem odchylił się na krześle. 
 -  Widzę,  że  zamierzasz  pokrzyżować  wszystkie  plany, 

którym  poświęciłem  tyle  czasu  i  wysiłku  -  rzekł  -  jednak  nie 
mogę odrzucić twoich argumentów. Kto cię tego nauczył? 

 -  Być  może  cierpienie,  którego  doświadczyłam  w 

ostatnich  latach  -  odparła  Lalita.  -  Nauczyłam  się,  że  jedyne, 
czego  każdy  naprawdę  pragnie  w  życiu,  to  szczęście.  Ludzie 
myślą,  że  daje  je  powodzenie,  pieniądze  czy  pozycja 
towarzyska!  -  Na  chwilę  zamilkła,  po  czym  mówiła  dalej:  - 
Dla nielicznych może to okazać się prawdą, ale wydaje mi się, 
że są to wyjątki. Zwyczajni ludzie naprawdę szukają miłości i 
potrafią  ją  odnaleźć  tylko  wtedy,  gdy  są  bezpieczni,  a  nie 
prześladowani,  nękani  czy  porażeni  lękiem,  ponieważ  nie 
może być szczęścia w strachu. - W głosie Lality brzmiało duże 
napięcie. 

 - Pozwól, Lalito, że zadam ci pytanie - odezwał się lord. - 

Czy byłaś szczęśliwa tutaj przez te ostatnie tygodnie? 

 -  Było  cudownie.  Nie  potrafię  tego  wyrazić  słowami  - 

odparła  Lalita.  -  To  tak,  jakbyś  wydostał  mnie  z  głębokiego, 
ciemnego  lochu,  gdzie  nie  było  światła  ani  nawet  nadziei  na 
światło. 

 -  Dziękuję  -  powiedział  łagodnie  lord  Rothwyn.  Jakby 

onieśmielona intymną rozmową Lalita popatrzyła na leżące na 
stole plany i zapytała: 

 -  Czy  zabierzesz  mnie  po  południu  do  odnowionego 

elżbietańskiego domu, jak obiecałeś? 

background image

 -  Chciałem  tak  zrobić  -  powiedział  lord  Rothwyn  -  ale 

poproszę cię, Lalito, abyś mi wybaczyła i pozwoliła zabrać się 
tam jutro. Zapomniałem o spotkaniu w Londynie, na które, jak 
mi  się  wydaje,  powinienem  się  stawić.  -  Dostrzegł  na  jej 
twarzy  rozczarowanie,  więc  szybko  dodał:  -  Złożyłem 
obietnicę, wiec mam nadzieję, że zrozumiesz, iż powinienem 
jej  dotrzymać.  -  Zaciekawienie  w  jej  oczach  sprawiło,  że 
mówił dalej: - Jeden z moich przyjaciół, Henryk Grey Bennet, 
jest  przewodniczącym  parlamentarnej  komisji  śledczej. 
Zajmuje  się  ona  licznymi  krzywdami  i  różnorakimi 
przestępstwami,  a  także  rozpowszechniającym  się  handlem 
młodymi  dziewczętami,  z  których  wiele  ledwo  wyrosło  z  lat 
dziecięcych. Wysyłane są statkami na kontynent. 

Oczy Lality rozszerzyły się. 
 - Po co? 
 -  Są  sprzedawane  w  niewolę  -  lord  Rothwyn  uważnie 

dobierał  słowa.  -  W  Amsterdamie  angielskie  dziewczęta  są 
kupowane  przez  tych,  którzy  przebijają  najwyższą  cenę, 
zupełnie  jak  bydło.  Niektóre  wywożone  są  jeszcze  dalej,  do 
takich krajów, jak Maroko, Turcja i Egipt. 

 - Nie mają żadnego wyboru? 
 -  Absolutnie  żadnego!  Wiele  porywa  się  z  ulicy.  Mój 

przyjaciel  opowiada,  że  zajmują  się  tym  kobiety,  czyhają  w 
zajazdach,  do  których  przyjeżdżają  dyliżanse  z  młodymi 
dziewczętami przybywającymi ze wsi. 

 - Dlaczego rozmawiają z nieznajomymi? 
 - Nigdy przedtem nie były w Londynie  i  gdy miła  osoba 

proponuje  im  łóżko  na  noc  albo  szansę  korzystnego 
zatrudnienia, zgadzają się skwapliwie... i słuch po nich ginie! 

 - Przerażające! - zawołała Lalita. 
 -  Handel  ten  przybiera  takie  rozmiary,  że  czas,  by 

oficjalnie  coś  w  tej  sprawie  zrobić.  Obecne  prawo  jest 

background image

niedoskonałe  i  ci,  którzy  działają  w  tak  zwanym  handlu 
białymi niewolnicami, rzadko trafiają w ręce sprawiedliwości. 

 -  I  sądzicie,  że  uda  wam  się  doprowadzić  do  przyjęcia 

nowego prawa, żeby temu zapobiec? - zapytała Lalita.  

 -  Ustawa  opracowana  przez  mojego  przyjaciela  została 

przyjęta  przez  Izbę  Gmin,  a  dzisiejszego  popołudnia  będzie 
przedstawiona Izbie Lordów. - Zamilkł, po czym dodał: - Mój 
przyjaciel nie bardzo wierzy w powodzenie, więc tym bardziej 
powinienem pojechać do Londynu. Obiecałem, że go poprę. 

 - Ależ oczywiście, musisz! - zgodziła się Lalita. - To jest 

ważne, bardzo ważne! Nie mogę znieść myśli o tych biednych 
dziewczętach. - Przerwała na chwilę, po czym zapytała cicho: 
- Czy są źle traktowane? 

 - Jeżeli nie robią tego, czego się od nich wymaga - rzekł 

lord  Rothwyn  -  są  zmuszane  do  uległości  biciem  albo 
narkotykami. 

Lalitę przebiegł dreszcz. 
 -  Wobec  tego  musisz  dopomóc  w  jak  najszybszym 

doprowadzeniu do przyjęcia ustawy - powiedziała szybko. 

 - Zrobię, co w mojej mocy - rzekł lord Rothwyn. - Zatem 

powinienem niezwłocznie wyruszyć do Londynu. 

 - Wrócisz dziś wieczorem? 
 - Mam nadzieję, że dość wcześnie - odparł. - Z pewnością 

zdążę na kolację. Zjemy razem? 

 - Z przyjemnością! 
 - Urządzimy sobie przyjęcie - planował z uśmiechem lord 

Rothwyn.  -  Twój  pierwszy  wieczór  na  dole.  Sądzę,  że  to 
wymaga uczczenia! 

Lalita uniosła ręce, śmiejąc się. 
 -  Stwarzasz  kolejny  pretekst,  żeby  zachęcić  mnie  do 

jedzenia  -  zażartowała.  -  Trzeba  będzie  poszerzyć  wszystkie 
moje nowe suknie! 

background image

 -  Jeśli  do  tego  dojdzie,  kupię  ci  nowe!  -  obiecał  lord 

Rothwyn. 

 -  Nie  chciałabym...  żeby  jego  lordowska  mość  wydawał 

na mnie zbyt dużo pieniędzy. 

Uśmiechnął się mówiąc: 
 - Zapewniam cię, że to, co wydałem, nie zrujnuje mnie! 
 -  Dałeś  mi...  tak  wiele  -  powiedziała  Lalita.  -  Nie  wiem, 

jak ci podziękować. 

 - Porozmawiamy o tym przy kolacji? - zapytał. - Zostawię 

Rojala i inne psy, żeby opiekowały się tobą. 

Lalita  pochyliła  się,  by  poklepać  Rojala,  który  ułożył  się 

dyskretnie u jej stóp. 

 -  Jestem  pewna,  że  się  mną  zajmą  -  powiedziała  -  do... 

twojego powrotu. 

Kiedy  lord  Rothwyn  wyjechał,  Lalita  uświadomiła  sobie, 

że tęskni za nim. Dom  wydawał jej  się  pusty. Miała  dziwne, 
niejasne uczucie samotności, którego wcześniej nie znała. 

Wyszła z psami do ogrodu i podziwiała starannie przycięte 

trawniki  oraz  długie  grządki  kwiatów,  których  barwy 
przypominały  jej  znajdującą  się  w  domu  wielką  galerię 
obrazów.  Zatrzymała  się  przed  labiryntowym  żywopłotem  z 
tui, obawiając się wchodzić tam sama. 

Powędrowała  do  stawku  ze  złotymi  rybkami,  ukrytego  w 

zieleni otoczonej parkanem z czerwonej cegły. 

Wszystko było urocze. Lalita liczyła godziny do powrotu 

lorda  Rothwyna.  To  dlatego  tak  się  niecierpliwię,  że  chcę 
wiedzieć, czy udało mu się pomóc w uchwaleniu tej ustawy - 
pomyślała. 

Wiedziała  jednak,  że  nie  był  to  jedyny  powód  jej 

oczekiwania.  Chciała  być  razem  z  nim  i  rozmawiać  na 
wszystkie tematy, które interesowały ich oboje. 

Chcąc  odpocząć  przed  wieczorem,  wróciła  z  ogrodu  do 

swojego  pokoju.  Postanowiła  spróbować  złożyć  skrawki 

background image

papieru, na którym lord Hadley ponad trzysta lat temu napisał 
swój  poemat.  Zdumiewające,  jak  wiele  pozostało  z  jego 
dzieła,  mimo  zniszczeń  dokonanych  przez  gryzonie.  Na 
szczęście pisał na bardzo grubym, drogim pergaminie, a jego 
pismo  było  wyraźne  i  czytelne.  Jedynie  litery  „s" 
przypominały „f" co utrudniało nieco odczytywanie. 

Lalicie  udało  się  złożyć  dość  duży  fragment  tekstu.  Była 

rozpromieniona  dokonanym  postępem,  gdy  otworzyły  się 
drzwi i lokaj powiedział: 

 - Pana Studley pragnie się z panią zobaczyć, milady! 
Lalita  wydała  cichy  okrzyk,  którego  nie  potrafiła 

powstrzymać.  Skoczyła  na  równe  nogi  i  ujrzała  stojącą  w 
drzwiach  Zofię.  Wyglądała  czarująco  w  sukni  podróżnej  z 
błękitnego jak niebo jedwabiu i w małym czepku ozdobionym 
pączkami  róż.  Uśmiechała  się,  ale  Lalita  drżała.  Zofia 
przemierzyła pokój i zapytała: 

 - Jesteś zaskoczona, widząc mnie? 
 - T - tak! - zdołała odpowiedzieć Lalita. 
 -  Chciałam  z  tobą  porozmawiać  -  rzekła  Zofia.  - 

Wiedziałam,  że  dziś  po  południu  będziesz  sama,  więc 
przyjechałam. 

 - S - skąd wiedziałaś? 
Lalita  poczuła  się  nagle  bardzo  nieswojo.  Wciąż  drżała  i 

wydawało się jej, że niemal szczęka zębami. 

 - Poranne gazety podawały, że lord Rothwyn ma dziś po 

południu  przemawiać  w  Izbie  Lordów  -  odparła  Zofia.  -  To 
stworzyło możliwość naszego spotkania. 

Lalita nie odzywała się. Zofia rozejrzała się dookoła. 
 - Jaki przyjemny pokój! - powiedziała. - Mogę usiąść? 
 -  Tak...  tak,  oczywiście  -  zawahała  się  Lalita.  - 

Przepraszam... ale jestem zaskoczona twoją wizytą. 

background image

 -  Pomyślałam,  że  zainteresuje  cię,  jak  się  miewam  - 

rzekła Zofia. - Ale nie bój się, Lalito, mama nie jest na ciebie 
zła. 

 - N - nie jest... z - zła? - jąkała się Lalita. 
 -  Nie.  Rozumie,  że  nie  mogłaś  nic  poradzić  na  to,  co 

zrobił lord Rothwyn - powiedziała Zofia - jeżeli rzeczywiście 
za niego wyszłaś, jak napisał w liście. 

 - Napisał do... ciebie? 
 -  Tak  -  odparła  Zofia.  -  Jednak  bardzo  dziwne,  że  wasze 

małżeństwo nie zostało ogłoszone i nikt prócz mnie nie został 
zawiadomiony! 

Lalita nic na to nie odrzekła, więc Zofia ciągnęła dalej: 
 - Pomyślałam więc, że musi to być tylko czasowy układ. 

Czy tak? 

 - Nie... wiem - odpowiedziała Lalita. 
 -  Pozwól,  że  powiem  ci  prawdę,  Lalito  -  kontynuowała 

Zofia.  -  Kocham  lorda  Rothwyna,  zawsze  go  kochałam!  Gdy 
zrozumiałam,  że  go  straciłam,  zdałam  sobie  sprawę,  że 
straciłam wszystko, co miało dla mnie znaczenie! 

Lalita patrzyła zdumiona na Zofię. 
 -  Ale  nigdy...  nie  sprawiałaś  wrażenia,  że  go  kochasz  - 

zaprzeczyła. - Mówiłaś, że wychodzisz za niego tylko dlatego, 
że jest bogaty. 

 -  Sądzę,  że  byłam  zbyt  nieśmiała,  by  wyznać  ci,  jak 

głębokie  były  moje  uczucia  -  odrzekła  Zofia.  -  Spojrzałam 
prawdzie  w  oczy,  gdy  już  poszłaś  powiedzieć  lordowi,  że 
muszę dotrzymać przysięgi danej Juliuszowi. 

Lalita  siedziała  skonsternowana.  Nie  mogła  uwierzyć,  by 

Zofia  rzeczywiście  zmieniła  zdanie,  jednak  nigdy  przedtem 
nie słyszała jej mówiącej z takim uczuciem. 

 - A co z panem Vertonem? 

background image

 -  Juliusz  nie  otrzymał  listu,  który  do  niego  napisałam  - 

odparła Zofia - jest więc wciąż u moich stóp i pragnie naszego 
małżeństwa żarliwiej niż kiedykolwiek przedtem. 

 -  To  dlaczego  nie  wyszłaś  za  niego?  -  zapytała  Lalita.  - 

Ślub powinien był się odbyć prawie dwa tygodnie temu. 

 - Książę nie umarł - powiedziała Zofia. - To był tylko żart 

lorda  Rothwyna,  lecz  żart  w  niezbyt  dobrym  guście.  Zmarła 
ciotka, którą Juliusz ogromnie lubił, i dlatego nasz ślub musiał 
zostać odłożony o dwa miesiące. 

 -  Och,  rozumiem!  -  zawołała  Lalita.  -  I  teraz  właśnie 

zdałaś sobie sprawę, że kochasz... lorda Rothwyna. 

 - Zgadza się - przytaknęła Zofia - i proszę cię wobec tego, 

Lalito, żebyś oddała mi to, co zawsze należało do mnie. 

 - Nie rozumiem... 
 - To proste - odparła Zofia. - Lord Rothwyn mnie kocha, 

jak ci dobrze wiadomo. 

 - Był zły na ciebie - powiedziała Lalita. - Dlatego sprawił, 

że.. zajęłam twoje miejsce... Zmusił mnie, żebym to zrobiła. 

 -  Z  zemsty  -  powiedziała  z  lekkim  uśmiechem  Zofia.  - 

Wyraził  to  zupełnie  jasno  w  swoim  liście!  Nie  wyobrażałaś 
sobie chyba nawet przez moment, Lalito, że pragnął ożenić się 
z  kimś  innym  niż  ja!  Uwielbia  mnie!  Ubóstwia!  A  miłość 
naprawdę nie przemija z dnia na dzień! 

 - Nie... Sądzę, że nie... - niemal wyszeptała Lalita. 
 - Mam bardzo rozsądny plan - powiedziała Zofia - mający 

pełną aprobatę mamy. 

 - Jaki plan? - zapytała z obawą Lalita. 
 -  Powinnaś  natychmiast  stąd  wyjechać  -  odparła  Zofia.  - 

Mama  jest  pewna,  że  chciałabyś  być  ze  swoją  starą  boną, 
którą  zawsze  bardzo  lubiłaś.  Dlatego  przysyła  ci  prezent  w 
postaci  dwudziestu  funtów.  Pomyśl,  Lalito,  dwadzieścia 
funtów! To dużo pieniędzy! 

background image

 -  Nie  mogę  po  prostu...  wyjechać...  w  taki  sposób  - 

zaprotestowała Lalita. - Jego lordowska mość był... taki dobry 
i sprawił, że... wyzdrowiałam. 

 -  Wiem,  co  zrobił  -  powiedziała  Zofia.  Teraz  jej  głos 

zabrzmiał twardo. 

 - Wiesz? - zdziwiła się Lalita. 
 - Są ludzie zawsze gotowi opowiedzieć nam wszystko. 
 - Masz na myśli służbę? 
 -  Nie  ma  potrzeby,  żebyśmy  wdawały  się  w  szczegóły  - 

odpowiedziała wymijająco Zofia. - - To, co proponuję, Lalito, 
podyktowane jest zdrowym rozsądkiem, co, jak mam nadzieję, 
zrozumiesz. Nie możesz narzucać się lordowi Rothwynowi w 
nieskończoność, prawda? 

 - N - nie. 
 - Więc zamiast krępować go, przebywając tu, gdy już nie 

ma  powodu,  najlepiej  dla  ciebie  byłoby  zniknąć.  Teraz  ja 
jestem z powrotem w jego życiu, gotowa dać mu wszystko, o 
co mnie poprosi. 

 -  Chciałabym  chociaż  powiedzieć...  do  widzenia  i 

podziękować mu. 

 - Po co? - zapytała Zofia. - Celowo posłużył się tobą, by 

mnie zranić. Byłaś narzędziem, które akurat miał pod ręką w 
tym  konkretnym  momencie.  Gdybym  zamiast  ciebie  posłała 
wtedy pokojówkę, uczyniłby dokładnie to samo. Myślę, że nie 
chciałabyś  wprawić  jego  lordowską  mość  w  zakłopotanie, 
zmuszając  go,  żeby  cię  odprawił,  jakbyś  rzeczywiście  była 
służącą!  -  Gdy  mówiła,  jej  oczy  były  utkwione  w  twarzy 
Lality.  -  Myślałam,  że  zachowasz  się  jak  dama.  Mama 
przysłała  ci  pieniądze,  żebyś  mogła  wykazać  choć  trochę 
godności w tych nieszczęsnych okolicznościach. 

Lalita wykonała gest bezradności i zapytała: 
 - Co chcesz... żebym zrobiła? 

background image

 -  Chcę,  żebyś  spakowała  parę  rzeczy  -  odparła  Zofia.  - 

Tylko  to,  co  możesz  wynieść  pod  peleryną  bez  zwracania 
uwagi. Pozornie udamy się na krótką przejażdżkę. Mój powóz 
czeka przed domem. 

 - A... potem? 
 -  Zabiorę  cię  na  najbliższe  skrzyżowanie,  gdzie 

zatrzymują  się  dyliżanse  w  drodze  do  Londynu.  Gdy 
dojedziesz  do Charing Cross, możesz przesiąść się  do innego 
dyliżansu, który zabierze cię do Norwich. - Ciągnęła twardym 
głosem: - Codziennie jadą dwa i jeśli się pospieszysz, złapiesz 
wieczorny. Gdy już tam dotrzesz, chyba odnajdziesz drogę do 
swojej bony. Mama była przekonana, że wiesz, gdzie obecnie 
mieszka. 

 - Tak... oczywiście, wiem. - To o co się martwisz? 
 -  Po  prostu...  nie  wiem,  czy  postępuję  właściwie  - 

powiedziała nieszczęśliwa Lalita. 

 - Gdy lord Rothwyn dowie się, że przyjechałam do niego, 

by oddać mu swoje serce, i że jestem gotowa zostać jego żoną 
-  powiedziała  łagodnie  Zofia  -  nie  będzie  chciał  już  więcej 
kłopotać się tobą. 

Lalita głęboko westchnęła. - Tak... Sądzę, że masz rację. 
 -  Pójdę  z  tobą  na  górę,  abyś  się  ubrała  na  drogę  - 

powiedziała  Zofia.  -  Nie  zostawiaj  służbie  żadnych 
wiadomości.  Nic  nie  pisz.  Nie  ma  sensu  jeszcze  bardziej 
utrudniać  mu  sprawy.  To  naturalne,  że  czułby  się  zmuszony 
zatrzymać cię. 

 - Ale... my się... pobraliśmy! - powiedziała cicho Lalita. 
Zofia roześmiała się lekko. 
 -  Małżeństwo,  które  za  kilka  funtów  można  wymazać  z 

pamięci wikarego, a dowód usunąć z księgi małżeństw. 

Oczy  Lality  powędrowały  w  kierunku  oczu  Zofii  i 

zawołała nagle: 

 - Ty... już to zrobiłaś? 

background image

 -  Tak,  już  to  zrobiłam!  -  odparła  Zofia.  -  Było  to  bardzo 

łatwe. Gdy weszłam do zakrystii, nikogo nie było w kościele. 
Na stole leżała otwarta księga. Wyrwałam kartkę. Nikt nigdy 
nie  dowie  się,  że  zawarłaś  małżeństwo  z  człowiekiem,  który 
miał  złamane  serce,  ponieważ  nie  byłaś  panną  młodą,  której 
oczekiwał! 

Lalita  zamknęła  oczy.  Nie  miała  nic  do  powiedzenia. 

Zofia  znów  robiła  dokładnie  to,  co  chciała.  Lalita  nie  miała 
siły stawić jej czoło. 

Weszły  po  schodach  do  sypialni  Lality.  O  tej  porze  po 

południu  nie  było  tam  żadnej  z  pokojówek,  lecz  można  było 
zadzwonić  po  którąś  z  nich.  Niania  przebywała  w  swoim 
pokoju. 

Zofia otworzyła drzwi szafy. 
 -  Jego  lordowska  mość  z  całą  pewnością  dobrze  cię 

zaopatrzył! - powiedziała ostro. - Na szczęście mamy podobne 
figury. 

 -  Obawiam  się,  że  te  suknie  będą  za  ciasne  dla  ciebie  - 

powiedziała Lalita. - Jestem o wiele szczuplejsza. 

 - No to można je wyrzucić - odparła niedbale Zofia. - Nie 

możesz  ich  ze  sobą  zabrać.  Byłoby  zbyt  podejrzane,  gdyby 
lokaje musieli znieść na dół kufer. 

 -  Tak...  oczywiście  -  zgodziła  się  Lalita.  Zabrała  z 

szuflady koszulę nocną i trochę bielizny i rzuciła je na miękki, 
jedwabny  szal,  który  rozłożyła  na  łóżku.  Dorzuciła  szczotkę 
do włosów. Potem zawahała się myśląc, że chciałaby ze sobą 
zabrać chociaż jedną suknię, ale Zofia powiedziała: 

 -  To  wystarczy,  Lalito.  Nawet  to,  co  wzięłaś,  może  być 

widoczne pod peleryną. 

Lalita posłusznie zawinęła rzeczy w szal, po czym wyjęła 

z szafy cienką pelerynę podróżną, którą miała na sobie po raz 
pierwszy, gdy zeszła do ogrodu. 

background image

Zofia  otworzyła  szafkę,  w  której  trzymano  kapelusze  i 

czepki Lality, dopasowane do różnych sukien, które przysłano 
z Londynu. 

 - Są czarujące! - zawołała. 
 -  Może  lepiej,  żebym  któryś  założyła  -  zasugerowała 

Lalita. 

 -  Dlaczego?  -  zapytała  Zofia.  -  Możesz  naciągnąć  na 

włosy  kaptur  peleryny.  Służba  nie  uzna  tego  za  dziwne, 
ponieważ wybierasz się tylko na przejażdżkę ze mną. Zresztą 
nie chciałabyś chyba wyglądać podejrzanie w dyliżansie. 

Lalita wiedziała, iż Zofia mówi tak tylko dlatego, że chce 

zatrzymać czepki i kapelusze dla siebie. Ale nie było sensu się 
spierać.  Gdy  będzie  ze  swoją  starą  boną  w  Norfolk,  z 
pewnością nie będzie miała okazji nosić eleganckich, drogich 
kreacji pochodzących z ulicy Bond. 

 - Oto twoje pieniądze! - powiedziała szorstko Zofia. 
Wyciągnęła małą portmonetkę. Lalita wzięła ją niechętnie. 

Chciała wykrzyczeć, że nie weźmie niczego od Zofii ani od jej 
matki. Pomyślała jednak, że nie może być ciężarem dla starej 
bony,  która  pewnie  nie  miała  zbyt  wiele.  Włożyła 
portmonetkę  do  eleganckiej  sakiewki  z  ciężkiej  satyny, 
dołożyła chusteczkę i parę zamszowych rękawiczek. 

Zofia popatrzyła na nią. 
 - Z pewnością wyglądasz lepiej niż kiedyś - powiedziała. 

-  Sądzę,  że  uda  ci  się  zdobyć  jakąś  pracę  tam,  gdzie 
zamieszkasz. 

 -  Tak...  oczywiście  -  powiedziała  machinalnie  Lalita  i 

dodała:  -  Wezmę  ze  sobą  trochę  igieł  i  jedwabiu  do 
haftowania.  Wyjęła  je  z  szuflady,  myśląc  przy  tym  z  lekkim 
ukłuciem  w  sercu,  że  wreszcie  przekonała  nianię,  by  jej  to 
dała, aby mogła zacząć haftować monogram na chusteczkach 
lorda.  Otrzymała  to  w  malej  torebce  razem  z  naparstkiem  i 
parą nożyczek. 

background image

 -  No,  chodź!  -  powiedziała  niecierpliwie  Zofia.  -  Jeśli 

przypomnisz  sobie  wszystkie  rzeczy,  których  możesz 
potrzebować, zabierzemy ze sobą pół domu! 

Lalita  rozejrzała  się  po  pokoju,  w  którym  wracała  do 

zdrowia.  Wydawał  się  przystanią  bezpieczeństwa  i  spokoju. 
Teraz musi zostawić go na zawsze. Poczuła nagle rozpaczliwy 
strach przed przyszłością. Wracała do świata, którego się bała. 
Opuszczała lorda Rothwyna, który obiecał ochraniać ją. 

 -  No,  pospiesz  się!  Spóźnisz  się  na  dyliżans  i  będziesz 

musiała zostać na noc w Londynie. 

Lalitą wstrząsnął dreszcz strachu. A jeśli napotka 
jedną z tych kobiet, które - jak powiedział lord Rothwyn - 

czekały, by porwać nie spodziewające się niczego dziewczyny 
ze  wsi  i  sprzedać  je  w  niewolę  za  granicę?  Pomyślała  w 
popłochu, że nie może jechać! Musi tu zostać! 

Pomyślała, że pobiegnie do niani powiedzieć, czego chce 

od niej Zofia, i błagać ją o pomoc. Zrozumiała jednak, że takie 
zachowanie  byłoby  poniżające.  Zofia  miała  rację,  Lord 
Rothwyn  był  dobry,  ale  w  rzeczywistości  nie  był  nią 
zainteresowany.  To  przecież  Zofii  pragnął.  Jeżeli  Zofia 
kochała go tak, jak chciał być kochany, to będzie szczęśliwy. 
Bez  słowa  zeszła  za  Zofią  na  dół  do  hallu.  Gdy  skręciły  w 
stronę  frontowych  drzwi,  podszedł  do  nich  majordomus  i 
zapytał Lalitę: 

 - Wybiera się pani na przejażdżkę, milady? 
 -  Jedziemy  na  krótki  spacer  -  odparła  Zofia,  uprzedzając 

Lalitę. - Zaraz wrócimy. 

 -  Bardzo  dobrze,  panienko  -  powiedział  majordomus,  po 

czym zwrócił się do Lality: - Czy zabierz pani ze sobą Rojala, 
milady? 

Dopiero  teraz  Lalita  zauważyła,  że  Rojal  dreptał  przy  jej 

nogach.  Podniosła  go.  Kolejna  rzecz,  którą  trudno  było 
zostawić. Kochała tego małego psiaka. Przez chwilę tuliła go 

background image

do  serca  i  całowała  jego  miękki,  jedwabisty  łepek.  Potem 
podała go majordomusowi. 

 - Zabierz go do niani - poleciła. 
Gdy  była  już  na  zewnątrz,  słyszała  jeszcze  skomlenie 

Rojala. 

Lokaj  otworzył  drzwi  powozu,  pieczołowicie  otulono  jej 

kolana pledem i konie ruszyły. 

Odjeżdżam - pomyślała Lalita i poczuła, jakby w jej pierś 

wbijano ostrze sztyletu. Nigdy nie wrócę! Nigdy więcej go nie 
zobaczę! 

Nabierając  prędkości,  powóz  wyjechał  z  dziedzińca  na 

drogę. 

Lalita  odwróciła  się.  W  popołudniowym  słońcu  dom 

wyglądał  pięknie.  Był  dla  niej  bezpieczną  przystanią  na 
podobieństwo opiekuńczych ramion. Teraz odjeżdżała stąd. 

 -  Żegnaj...  mój  kochany  -  wyszeptała  bez  tchu. 

Wypowiadając te słowa, kierowała je nie ku domowi, lecz ku 
jego właścicielowi. 

background image

R

OZDZIAŁ 

Lord  Rothwyn  wyszedł  z  Izby  Lordów.  Czekał  na  niego 

jego przyjaciel, Henryk Grey Bennet. 

 - Przykro mi, Henryku - powiedział lord. 
 -  Spodziewałem  się  tego  -  odparł  pan  Bennet  -  ale 

spróbuję  znowu.  Możesz  być  pewny!  Nie  ustanę  w  walce  o 
przyjęcie tej ustawy. 

 - Będę cię popierał - obiecał lord Rothwyn. 
 -  Zrobiłeś,  co  było  w  twojej  mocy.  To  było  doskonałe  i 

najbardziej krasomówcze z twoich przemówień. 

 - Dziękuję. 
 -  Gdzie  utopimy  nasze  żale?  Tutaj  czy  u  White'a?  - 

zapytał Henryk Grey Bennet. 

Lord  Rothwyn  zawahał  się  przez  chwilę.  Gdy  już  miał 

przyjąć propozycję, naszło go nieodparte uczucie, że powinien 
wracać  do  Rothwyn  Park.  Nie  potrafił  tego  wytłumaczyć. 
Wiedział  po  prostu,  że  zaistniała  nagła,  pilna  potrzeba 
powrotu do domu. 

 -  Wybacz  mi,  Henryku,  może  innym  razem  -  odparł.  - 

Przyjechałem  specjalnie  ze  wsi,  żeby  przemawiać,  tak  jak  ci 
obiecałem, lecz teraz muszę wracać. 

 -  To  niepodobne  do  ciebie,  żebyś  był  na  wsi  o  tej  porze 

roku - zauważył Henryk. - Opuściłeś wyścigi w Ascot. 

Nie otrzymał odpowiedzi, bowiem lord Rothwyn zostawił 

go i zmierzał już do czekającej na jezdni dwukółki. 

Powożąc  czterema  końmi  najprzedniejszej  krwi,  mógł 

przejechać  mile  dzielące  go  od  Rothwyn  Park  szybciej,  niż 
udało  się  to  komukolwiek  przedtem.  Zresztą  lord  Rothwyn 
ustanowił już kilka rekordów. 

Gdy  wsiadł  do  pojazdu,  z  lekkim  wyrzutem  sumienia 

przypomniał sobie, że miał zamiar odwiedzić Carlton House. 
Regent  wrócił  z  Brighton  do  Londynu,  by  wziąć  udział  w 
chrzcinach  córki  księcia  i  księżnej  Kentu,  które  miały  się 

background image

odbyć  w  pałacu  Kensington.  Ochrzczono  ją  imieniem 
Aleksandra Wiktoria. Gdy Jego Królewska Mość dowie się, że 
lord  Rothwyn  był  w  Londynie  i  nie  pojawił  się  chociaż  na 
chwilę  u  niego,  nie  będzie  zadowolony.  Jego  Wysokość 
pragnął  omówić  z  nim  zmiany  w  budowie  Pawilonu 
Królewskiego  w  Brighton.  Z  powodu  krytyki  ze  strony 
środowisk społecznych i politycznych prace zostały przerwane 
do czasu, kiedy królowa, będąca pod wrażeniem wizji Pałacu 
Indyjskiego, przeznaczyła na jego budowę pięćdziesiąt tysięcy 
funtów z własnych funduszów. 

Ozdobne  kopuły,  całe  zespoły  kolumn  i  inne  elementy 

kute  w  litym  kamieniu,  delikatne  gzymsy  i  ozdobione 
kunsztownymi  deseniami  blanki  kosztowały  fortunę. 
Wewnątrz  Sali  Muzycznej  montowano  wielkie  żyrandole  w 
kształcie lilii wodnych, chińskie pejzaże z czerwonej, złotej i 
żółtej  laki,  natomiast  w  Sali  Bankietowej  -  rozłożystą  palmę 
ze  srebrnym  smokiem  pomiędzy  liśćmi.  Lord  Rothwyn 
wiedział,  że  w  zeszłym  roku  wydatki  sięgały  trzydziestu 
trzech  tysięcy,  a  w  tym  prawdopodobnie  czterdziestu  tysięcy 
funtów. Lubił jednak regenta jako człowieka i podziwiał jego 
pasję  tworzenia,  jego  fantazję  i  romantyczne  upodobania 
przepychu, nie znanego w monarchii królewskiej od Karola I. 

 -  Ludzie  obrażają  mnie,  drwiąc  z  pawilonu  -  powiedział 

gorzko  Jego  Królewska  Wysokość  do  lorda  Rothwyna 
podczas jego ostatniej wizyty w Brighton. 

 -  Potomność  będzie  podziwiać  ulepszenia  wprowadzone 

przez  Jego  Królewską  Mość  -  odparł  lord  Rothwyn  -  a 
Pawilon  Królewski  będzie  najwspanialszym  obiektem  w 
Brighton. 

Bez  względu  na  wszystkie  przychodzące  do  głowy 

argumenty,  przemawiające  za  odwiedzeniem  regenta,  lord 
Rothwyn  pragnął  jak  najszybciej  wrócić  do  Roth  Park. 
Usadowił  się  zatem  wygodnie,  by  powozić  końmi  z 

background image

umiejętnością  wyróżniającą  go  spośród  elegantów  epoki. 
Siedzący  wysoko  z  tyłu  dwukółki  stajenny  z  satysfakcją 
zauważył,  że  gdy  przejeżdżali  ulicami  Londynu,  głowy 
przechodniów zwracały się z podziwem w ich kierunku. 

Nie  można  było  nie  podziwiać  lorda  Rothwyna.  Był  nie 

tylko przystojny, szczególnie w nałożonym ukośnie cylindrze, 
również dbał o elegancję i wspaniałość swoich koni. 

Wkrótce  pozostawili  za  sobą  domy  i  znaleźli  się  na 

otwartej  przestrzeni.  Lord  Rothwyn  pozwolił  zaprzęgowi 
narzucić własne tempo i z prędkością, która innym mogła się 
wydawać  wręcz  niebezpieczna,  jechali  drogą  północną, 
wiodącą  przez  Barnet  i  Potters  Bar,  schodzącą  następnie  w 
dolinę, nad którą położony był Roth Park. 

Wielki  dom  wyglądał  pięknie  w  ciepłym,  wieczornym 

blasku  słonecznym,  który  sprawił,  że  czerwone  cegły  lśniły 
niczym  drogocenne  kamienie.  Nad  wysokim  dachem, 
stanowiącym 

najpiękniejszy 

element 

architektoniczny 

budynku,  powiewała  flaga.  Poniżej  złociście  lśnił  staw,  po 
którym  z.  wdziękiem  pływały  łabędzie.  Jak  zwykle,  widząc 
dom,  lord  Rothwyn  poczuł  dumę  nie  tylko  jako  jego 
właściciel,  ale  i  jako  potomek  długiej  linii  inteligentnych, 
twórczych przodków. 

Z  fantazją  podjechał  do  drzwi  frontowych,  zatrzymał 

konie i z uśmiechem zwrócił się do stajennego: 

 - Lepiej niż zwykle, Ned? 
 - Trzy minuty szybciej niż poprzednim razem, milordzie. 
 - To dobrze, Ned. 
 - Istotnie, milordzie. 
Lord  Rothwyn  wszedł  na  kamienne  schody,  gdzie  czekał 

na  niego  majordomus.  Odbierając  od  swego  pana  cylinder  i 
rękawiczki, majordomus powiedział: 

 - W Srebrnym Salonie jest dama, która pragnie zobaczyć 

się z panem, milordzie. 

background image

 - Dama? - zdziwił się lord Rothwyn. 
 - Niejaka panna Studley, milordzie. 
Lord  Rothwyn  znieruchomiał  na  moment.  Potem,  z 

gniewem w oczach, przemierzył hall. Lokaj otworzył drzwi do 
Srebrnego  Salonu  i  lord  wszedł  do  środka.  Zofia  stała  przy 
oknie.  Zdjęła  czepek  i  na  jej  złotych  włosach  olśniewająco 
igrało  słońce.  Ukazywało  także  doskonałość  jej  różowo  - 
białej skóry, głęboki błękit oczu i klasyczną linię różanych ust. 
Odwróciła  się,  gdy  wszedł,  i  z  okrzykiem  zadowolenia 
pobiegła ku niemu. 

 - Inigo! 
 -  Co  ty  tu  robisz?  -  Pytanie  było  zadane  ostro  i 

gwałtownie. 

Zofia zatrzymała się i podniosła oczy. 
 - Czyż potrzeba pytać? 
Gdy  lord  Rothwyn  przyglądał  się  jej  bez  słowa, 

wyciągnęła  ku  niemu  białe  ramiona,  jakby  chcąc  mu  je 
zarzucić na szyję. 

 - 

Musiałam 

przyjechać, 

Inigo! 

powiedziała 

dramatycznie. - Musiałam! 

 -  Mogę  zapytać,  co  chcesz  przez  to  powiedzieć?  - 

Przytuliłaby  się  do  niego,  ale  odszedł  i  stanął  tyłem  do 
kominka. - Nie zapraszałem cię. 

 -  Wiem  -  odparła  łagodnie.  -  ale  nie  mogłam  już  dłużej 

nie widzieć się z tobą, więc przyjechałam. 

 -  Nie  mamy  sobie  nic  do  powiedzenia  -  oświadczył  lord 

Rothwyn. - Zupełnie nic! 

 -  Ja  mam  wiele  do  powiedzenia  tobie  -  rzekła 

uwodzicielskim  tonem  Zofia.  -  Mówiąc  te  słowa  podeszła  do 
niego i stanęła obok. - Kocham cię! - powiedziała. - Dopiero 
teraz zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo cię kocham! Nie 
potrafię żyć bez ciebie. 

background image

Lord  Rothwyn  znów  popatrzył  na  nią  i  jego  usta 

wykrzywiły się w cynicznym uśmiechu. 

 -  A  cóż  spowodowało  taki  nagły  wybuch  namiętności? 

Czyżby fakt, że Verton wyjechał na kontynent? 

Zauważył  lekki  błysk  w  oczach  Zofii  świadczący,  że  nie 

spodziewała się, iż wie o tym, ale głos jej się nie zmienił, gdy 
powiedziała: 

 -  Popełniłam  błąd,  Inigo,  gdy  tamtego  wieczoru 

pozwoliłam,  by  mama  wysłała  do  ciebie  Lalitę.  Wiesz,  że 
zabroniła mi nawet myśleć o małżeństwie z tobą, 

 - A więc to twoja matka zmusiła cię, byś porzuciła mnie 

w ostatniej chwili? - zapytał powoli lord Rothwyn. 

 -  Tak,  tak,  to  mama!  Wiesz,  jaka  ona  jest  apodyktyczna. 

Nie  mogłam  być  nieposłuszna.  Mówiłam  jej,  że  cię  kocham, 
ale nie chciała słuchać. 

Oczy lorda Rothwyna były zimne. 
 - Jesteś dobrą aktorką, Zofio, ale nie dość dobrą, by mnie 

oszukać.  Doskonale  wiem,  dlaczego  tu  dzisiaj  przyjechałaś. 
Verton  przemówił  i  towarzystwo  już  nie  uśmiecha  się  do 
ciebie tak łaskawie jak kiedyś. 

 - To  nieprawda! - zaprzeczyła szybko Zofia.  - Zresztą  to 

nie ma żadnego znaczenia. Kocham cię i tylko to się liczy! 

 -  Mimo  że  nie  jestem  księciem?  -  zapytał  cynicznie  lord 

Rothwyn. 

 -  Nigdy  nie  chciałam  wyjść  za  Juliusza.  Mama  mnie 

zmusiła  i  gdy  on  był  w  Anglii,  nie  śmiałam  się  z  tobą 
skontaktować.  Teraz,  gdy  wyjechał,  jestem  wolna  i  mogłam 
przyjechać do ciebie, tak jak pragnęłam. 

 -  Czy  nie  potrafisz  zrozumieć,  że  już  za  późno,  żebyś 

„zmieniła zdanie", jak to nazywasz? Jak ci wiadomo, ożeniłem 
się. - Przerwał na moment, po czym zapytał: - Widziałaś się z 
Lalitą? Co jej powiedziałaś? 

background image

 -  Lalita  była  bardzo  wyrozumiała  -  odparła  Zofia,  -  Nie 

będzie mieszać się w nasze plany. 

 -  Jakie  plany?  -  zapytał  lord  Rothwyn.  -  Nie  pozwolę 

denerwować Lality! 

Jego ręka powędrowała w kierunku dzwonka z zamiarem 

pociągnięcia za sznur. Widząc to, Zofia rzuciła szybko: 

 - Nie dzwoń po Lalitę. Ona wyjechała. 
 -  Wyjechała?  Co  to  znaczy  „wyjechała"?  -  Pytanie  lorda 

Rothwyna brzmiało ostro. 

 -  Powiedziałam  jej,  jak  bardzo  cię  kocham  -  wyjaśniła 

Zofia  -  i  ona  zgodziła  się  odejść  z  twojego  życia.  W  końcu 
ożeniłeś się z nią tylko z zemsty, żeby mnie ukarać. 

 -  Lalita  zgodziła  się  odejść  z  mojego  życia?  -  powtórzył 

powoli  lord  Rothwyn,  jakby  nie  rozumiejąc  tych  słów.  -  Ale 
jak? I dokąd pojechała? 

 -  Nie  będzie  ci  już  więcej  sprawiać  kłopotu  -  odparła 

Zofia.  -  Poczyniłam  przygotowania  co  do  jej  przyszłości. 
Będzie  jej  całkiem  dobrze.  Nie  potrzebujesz  więcej  o  mej 
myśleć. 

 - Dokąd pojechała? - powtórzył lord Rothwyn. 
 -  To  jest  nieistotne.  Nie  ogłosiłeś  swojego  małżeństwa  z 

nią, więc nikt w Londynie nie wie, co się stało. Jestem gotowa 
wyjść  za  ciebie  tak  szybko,  jak  to  można  załatwić,  jutro  czy 
pojutrze. Potem możemy być razem, tak jak zawsze chciałeś... 

Głos jej zamarł, gdy dostrzegła na twarzy lorda Rothwyna 

przerażający grymas wściekłości. 

 -  Wyobrażasz  sobie  -  powiedział  zdecydowanie  -  że 

wróciłbym  do  ciebie  po  tym,  jak  ty  i  twoja  matka 
traktowałyście Lalite? 

 -  Ja  nie  miałam  z  tym  nic  wspólnego  -  rzekła  szybko 

Zofia  -  i  jeśli  naopowiadała  ci  mnóstwo  kłamstw,  nie  musisz 
w nie wierzyć. Zawsze była kłamczuchą i oszustką. W końcu 

background image

jest  tylko  nieślubnym  dzieckiem.  Moja  matka  zajmowała  się 
nią tylko z miłosierdzia. 

 - Dokąd pojechała? 
 -  Dlaczego  tak  cię  to  interesuje?  Jest  przecież  nikim, 

brzydka i wymizerowana! Jestem gotowa oddać ci się, Inigo. 
Czyż można oferować coś więcej? 

 -  Budzisz  we  mnie  odrazę  -  odparował  lord  Rothwyn  -  i 

chociaż nie mam ochoty cię dotykać, to jeśli nie powiesz mi, 
dokąd pojechała Lalita, wyduszę z ciebie prawdę albo zbiję w 
taki  sam  sposób,  w  jaki  twoja  matka  biła  tę  nieszczęsną 
dziewczynę! 

Mówił z taką wściekłością, że Zofia instynktownie cofnęła 

się. 

 -  Musisz  być  szalony,  skoro  mówisz  do  mnie  w  taki 

sposób! 

 -  Będę  do  ciebie  mówił  w  znacznie  gorszy  sposób,  jeśli 

nie  odpowiesz  na  moje  pytanie!  Gdzie  jest  Lalita?  Czy  mam 
zmusić cię do odpowiedzi? 

Zrobił  krok  w  jej  stronę  i  teraz  Zofia  naprawdę  się 

wystraszyła. Krzyknęła: 

 -  Nie  dotykaj  mnie!  Powiem  ci!  Powiem  ci,  dokąd 

pojechała Lalita. 

 - Bardzo dobrze, lecz pospiesz się z tym! 
 -  Dałam  Lalicie  pieniądze  na  podróż  do  Norfolk  - 

powiedziała.  -  Nie  wiem  dokładnie  dokąd,  ale  pojechała 
dyliżansem. 

 - Ze skrzyżowania? 
 - Zawiozłam ją tam. 
 -  To  wszystko,  co  chciałem  wiedzieć.  -  Podszedł  do 

drzwi.  Stanąwszy  przy  nich,  odwrócił  się  i  powiedział:  - 
Wynoś się z mojego domu! Jeśli zastanę cię tutaj po powrocie, 
rozkażę służbie, żeby cię wyrzucili! 

background image

Wyszedł  z  salonu,  trzaskając  drzwiami.  Gdy  wszedł  do 

hallu, majordomus spojrzał z obawą na jego groźną twarz, ale 
lord minął go i skierował się do stajni. 

 -  Moją  dwukółkę  z  czterema  wypoczętymi  końmi, 

natychmiast! - rozkazał. 

 - Dobrze, milordzie. 
Sześciu  chłopców  stajennych  pobiegło  wykonać  jego 

polecenie  i  chociaż  lord  Rothwyn  czekał  z  oczywistą 
niecierpliwością,  nie  upłynęły  cztery  minuty,  gdy  dwukołka 
była gotowa, zaprzęgnięta w dobrze dobrane kasztany, 

Lord Rothwyn rzucił się na siedzenie woźnicy. Konie były 

już w ruchu, gdy z tyłu wdrapał się Ned. Jeżeli jechał szybko z 
Londynu, to było to niczym w porównaniu z szybkością, którą 
osiągnął  teraz.  Dopiero  gdy  dojechali  do  skrzyżowania, 
zwolnił tempo, by zapytać: 

 - Którędy jedzie popołudniowy dyliżans do Londynu? 
 -  To  ten  wolniejszy,  milordzie,  zatrzymujący  się  w 

mniejszych  wioskach.  Niech  Wasza  Lordowska  Mość  jedzie 
na lewo. 

Lord Rothwyn skręcił w lewo i pomimo że droga wiła się, 

ponownie  rozwinął  prędkość,  która  od  czasu  do  czasu 
sprawiała,  że  Ned  łapał  się  boków  powozu  i  z  przerażeniem 
zagryzał  usta.  Nie  widział  dotąd,  żeby  jego  lordowska  mość 
tak popędzał konie. 

Byli  już  tylko  kilka  mil  od  Londynu,  gdy  mimo 

zapadającego zmroku zobaczyli przed sobą ciężki, niezgrabny, 
wypełniony  pasażerami  dyliżans.  Na  dachu  wiózł  doborową 
kolekcję  bagaży,  w  której  skład  wchodziło  również  kilka 
kojców z kurami oraz młoda koza zaszyta w worek. 

Ponieważ  droga  była  wąska,  wyprzedzenie  dyliżansu 

zabrało lordowi Rothwynowi trochę czasu i sporo zręczności. 
Zatrzymał  swój  zaprzęg  w  poprzek  drogi,  tak  że  dyliżans 
musiał stanąć. 

background image

 -  Co  ty  tutaj  robisz?  -  zawołał  zaczepnie  woźnica 

dyliżansu. 

 -  W  środku  jest  jaśnie  pani,  Ned  -  powiedział  lord 

Rothwyn. - Poproś ją, żeby dołączyła do mnie. 

 - Dobrze, milordzie. 
Ned wysiadł z dwukółki i podbiegł do dyliżansu. 
Woźnica  dyliżansu  i  siedzący  na  górze  mężczyzna 

wykrzykiwali pod jego adresem obelgi, ale Ned nie zwracał na 
nich żadnej uwagi i pociągnął ciężkie drzwi. 

Zobaczył  Lalitę  siedzącą  wśród  grubych  wieśniaków, 

małych  dzieci,  pastora  i  dwóch  komiwojażerów.  Siedziała  z 
pochyloną  głową  i  kapturem  nasuniętym  na  czoło,  tak  aby 
ludzie w dyliżansie nie mogli zobaczyć jej łez. 

Nie mogła nie płakać, gdy dyliżans odwoził ją coraz dalej 

od tego wszystkiego, co oznaczało bezpieczeństwo i szczęście. 
Przejeżdżając przez wspaniałą, kamienną bramę Roth Park w 
drodze  do  otwartego  traktu,  Lalita  czuła,  że  pozostawia 
mężczyznę,  którego  kocha.  Pomyślała,  że  kochała  go  od 
chwili, w której pocałował ją, sądząc, że to Zofia. Kochała go, 
mimo że wzbudzał w niej lęk. Kiedy przyszedł do jej pokoju, 
stwierdziła,  że  jest  najprzystojniejszym  mężczyzną,  którego 
widziała  w  całym  swoim  życiu.  Fascynował  ją  nie  tylko 
swoim  wyglądem,  było  w  nim  coś,  do  czego  instynktownie 
lgnęła.  Nie  potrafiła  tego  wyjaśnić.  Czuła,  jakby  jakaś 
tajemnicza  część  jej  istoty  odnajdowała  w  nim  wszystko  to, 
czego pragnęła w życiu. 

Nawet  będąc  sama  w  swojej  pięknej  sypialni,  zdawała 

sobie  sprawę,  że  dom,  umeblowanie,  obrazy,  wszystko  było 
częścią jego. Tak jak jego przodek zaangażował w budowanie 
domu  swój  umysł,  wyobraźnię  i  serce,  tak  lord  Rothwyn 
wywarł na nim piętno swojej osobowości. 

background image

Gdy rozmawiali ze sobą i kiedy lord Rothwyn pokazywał 

jej  swoją  posiadłość,  był  uprzejmy  i  łagodny  w  sposób, 
jakiego nie oczekiwała ze strony żadnego mężczyzny. 

Teraz odczuwała aż do bólu, że straciła go bezpowrotnie. 
 - Kocham go! Kocham go! - szeptała. - Nigdy więcej już 

go nie zobaczę! 

 -  Wiele  ją  kosztowało,  żeby  się  nie  rozpłakać,  zanim 

Zofia nie wysadziła jej na skrzyżowaniu. 

 -  Żegnaj,  Lalito  -  powiedziała,  gdy  dyliżans  powoli 

nadjeżdżał. - Nie zapomnij o swojej obietnicy, że wyrzucisz z 
pamięci  to  małżeństwo  z  lordem  Rothwynem  i  wszystko,  co 
się potem zdarzyło. On nie będzie pamiętał o twoim istnieniu. 
Ja też nie! 

Lalita nie odpowiedziała. Wysiadła z powozu Zofii, niosąc 

pod  ręką  swoje  małe  zawiniątko.  Z  pewną  trudnością 
znaleziono dla niej miejsce w już przepełnionym dyliżansie. 

Zofia nie zaczekała na jej odjazd. Natychmiast, gdy Lalita 

znalazła  się  na  drodze,  woźnica  zawrócił  i  odjechali  z 
powrotem do Roth Park. 

W  dyliżansie  było  gorąco  i  hałaśliwie.  Unosił  się  zapach 

jedzenia, dymu i potu, ale Lalita potrafiła myśleć tylko o Zofii, 
którą  po  swoim  powrocie  tego  wieczoru  zobaczy  lord 
Rothwyn. 

Myślała  o  nim  wchodzącym  do  domu  i  o  biegnących  na 

jego  powitanie  psach.  Potem  spotka  czekającą  nie  ją,  jak  się 
spodziewał,  ale  Zofię.  Wyobrażała  sobie,  jak  jego  ramiona 
obejmują ją, jak śliczna twarz Zofii podnosi się ku niemu i jak 
ją  całuje.  Ta  myśl  przynosiła  ból,  przyprawiała  o  cierpienie, 
którego nie znała dotychczas. Było to gorsze niż ból, którego 
doznawała,  gdy  biła  ją  macocha;  gorsze  niż  wszystko,  co 
przecierpiała kiedykolwiek przedtem. 

background image

Lalita  zamknęła  oczy.  Czy  potrafię  żyć  z  tą  myślą?  - 

zadała  sobie  pytanie  i  wtedy  popłynęły  jej  łzy.  Otarła  je 
ukradkiem, ale nie potrafiła ich powstrzymać. 

Dyliżans  toczył  się,  przystając  w  małej  wiosce,  potem  w 

następnej. Jedni pasażerowie wysiadali, inni wsiadali; z dachu 
zdejmowano  bagaże.  Powodowało  to  ogromny  hałas:  krzyki, 
ciężkie  i  głuche  uderzenia,  a  od  czasu  do  czasu  beknięcie 
kozy. Potem ruszali ponownie. 

Lalita  nadal  myślała  tylko  o  lordzie  Rothwynie. 

Przypominała sobie sposób, w jaki z nią rozmawiał.  

Był  pełen  współczucia,  zrozumienia  i  troski.  Pamiętała 

dziwny  wyraz  jego  oczu,  który  zapierał  jej  dech  i  odbierał 
mowę.  Zastanawiała  się,  czy  darzył  ją  jakimś  uczuciem,  czy 
też była jedynie ciężarem - osobą przypadkiem mu narzuconą, 
której odejście przyjmie z radością? 

Myśl, że nic dla niego nie znaczyła, także raniła jej serce. 
Postanowiła zebrać całą swoją dumę i odwagę, którą - jak 

zawsze  jej  się  wydawało  -  posiadała.  Musi  stawić  czoło 
faktom. Nic nie znaczyła dla niego, była kobietą, której nigdy 
by nie spotkał, gdyby nie perfidia Zofii. Współczuł jej, to było 
oczywiste,  ale  czyż  było  do  pomyślenia,  żeby  żywił 
jakiekolwiek inne uczucia do kogoś tak mało pociągającego? 

Lalita myślała, że każdy, kto spotkał się z niewiarygodną, 

zapierającą  dech  urodą  Zofii,  był  już  nieczuły  na  wdzięki 
innych  kobiet.  Ponieważ  jej  natura  nie  obdarzyła  efektowną 
urodą,  z  pewnością  nie  mogła  zainteresować  żadnego 
mężczyzny, a szczególnie tak wybrednego jak lord Rothwyn. 

Podejrzewała, że w jego życiu było wiele kobiet, w czym 

utwierdziły ją wielokrotne napomknienia niani. 

 - Za wiele jego lordowska mość miał w życiu, doprawdy! 

-  powiedziała  kiedyś.  -  Już  kiedy  był  małym  chłopcem, 
wszyscy się nim zachwycali. 

 - Zawsze był tak przystojny? - pytała Lalita. 

background image

 -  Najpiękniejsze  dziecko,  jakie  kiedykolwiek  widziałam! 

Jak  aniołek!  A  gdy  podrósł,  wyróżniał  się  w  każdym 
towarzystwie.  Nic  dziwnego,  że  kobiety  zawsze  o  niego 
zabiegały! 

 - Doprawdy...? - zapytała cicho Lalita. 
 -  Ależ  oczywiście.  Ze  swoim  wyglądem,  pozycją  i 

bogactwem  jest  przedmiotem  marzeń  każdej  młodej 
dziewczyny  i  partią,  której  każda  matka  pragnie  dla  swojej 
córki. 

 -  Dziwne,  że  nie  ożenił  się  dotychczas  -  powiedziała 

Lalita. 

 - Często mu to mówiłam, ale on się zawsze śmiał i mówił: 

„Jeszcze nie spotkałem kobiety, która odpowiadałaby mojemu 
ideałowi!" 

W końcu ją znalazł - pomyślała szlochając Lalita. Znalazł 

Zofię, która była tak piękna, jak on był przystojny. 

Idealna para! Wyobrażała sobie ożywienie i podziw, jakie 

wywołałoby  w  towarzystwie  ich  małżeństwo.  Z  pewnością 
zabierałby  Zofię  do  Carlton  House.  Ozdabiałaby  otwarcie 
Parlamentu i byliby najpiękniejszą parą na koronacji. 

Lalita zdławiła szloch. Dlaczego, och, dlaczego - zadawała 

swojemu sercu pytanie - nie mogłam się zakochać w zwykłym 
człowieku?  Kimś  nie  mającym  znaczenia,  kto  mógłby  mnie 
pokochać i znaleźlibyśmy razem szczęście gdzieś w wiejskim 
domku? 

Ale tak się nie stało. Pokochała mężczyznę, który był poza 

jej zasięgiem, tak jak gwiazdy na niebie! Jak możesz być tak 
głupia?  Jak  możesz  być  tak  głupia?  -  zdawały  się  powtarzać 
koła  dyliżansu  toczące  się  po  wyboistych  duktach.  W  rytm 
jazdy zdawała się odpowiadać: Nic nie mogę na to poradzić! 
Nic nie mogę na to poradzić! 

background image

Łzy  spływały  jej  po  policzkach,  gdy  nagle  dyliżans  się 

zatrzymał. Słyszała krzyczącego woźnicę dyliżansu, a jeden z 
pasażerów, starszy wieśniak, powiedział ze złością: 

 - A na co to my się tera zatrzymujemy? Już my som dość 

spóźnieni. 

 - To hańba, że te dyliżanse nigdy nie jeżdżą punktualnie - 

powiedział ostro mężczyzna w średnim wieku o ściągniętych 
wargach będący najwyraźniej urzędnikiem. 

Gdy to mówił, otworzyły się drzwi i stajenny w cylindrze 

z  kokardą  i  srebrnymi  herbowymi  guzikami  u  liberii  wsadził 
głowę  do  środka.  Popatrzył  po  podróżnych,  dojrzał  Lalitę  i 
powiedział: 

 -  Jego  lordowska  mość  czeka  na  zewnątrz,  milady. 

Szybko  uniosła  głowę.  Przez  chwilę  patrzyła  na  niego  z 
niedowierzaniem, po czym zapytała z wahaniem: 

 - Jego... lordowska mość? 
 - Czeka, milady. 
Pozostali  pasażerowie  zamilkli,  zdumieni  tą  wymianą 

zdań.  Urzędnik,  który  przed  chwilą  narzekał,  odezwał  się 
uprzejmie: 

 -  Jeśli  pani  wysiada,  madam,  bylibyśmy  zobowiązani, 

gdyby  mogła  to  pani  zrobić  nieco  szybciej.  Wszystkie  te 
przerwy sprawiają, że jesteśmy ogromnie spóźnieni. 

 -  Przykro  mi  -  usprawiedliwiała  się  Lalita.  Miała 

trudności  z  wydostaniem  się  spomiędzy  dwóch  pasażerów 
siedzących  po  obu  jej  stronach  i  jeszcze  większe  z 
przesunięciem się ku drzwiom między kolanami pasażerów. 

Ned  pomógł  jej  wysiąść  na  drogę.  Przed  dyliżansem 

zobaczyła  cztery  konie  zaprzężone  do  dwukółki  stojącej  w 
poprzek  drogi.  Siedzący  w  pojeździe  woźnica  miał  głęboko 
nasunięty  kapelusz,  nie  mogła  więc  go  rozpoznać.  Gdy 
podeszła do niego, jej serce biło tak, że nie mogła oddychać. 
Ned pomógł jej wsiąść. Dopiero kiedy usiadła obok woźnicy, 

background image

rozpoznała  w  nim  lorda  Rothwyna.  Stajenny okrył  jej  suknię 
lekkim pledem. Konie ruszyły i Ned wskoczył na tylną ławkę. 

Lalita  nie  miała  odwagi  spojrzeć  na  lorda  Rothwyna. 

Obawiała się też, że ich rozmowa może być podsłuchana. Po 
długiej  chwili,  gdy  lord  nie  odezwał  się,  zerknęła  na  niego 
ukradkiem.  Jego  twarz  była  zwrócona  profilem,  jednak  nie 
można było nie dostrzec zmarszczki gniewu pomiędzy oczami 
i linii zaciśniętych ust. Poczuła, jakby lodowata ręka ścisnęła 
jej serce. Był zły! Zły na nią, chociaż zrobiła to, co uważała za 
dobre dla niego; co mogło przynieść mu szczęście! 

Lord  Rothwyn  dalej  milczał.  Musieli  jechać  przed 

dyliżansem  aż  do  wiejskiego  ryneczku,  gdzie  mógł  zawrócić 
konie. 

Zachodzące w blasku zórz słońce zniknęło za horyzontem 

i  zapadał  zmierzch.  Droga  wiodąca  do  Rothwyn  Park  była 
ciemna i niewyraźna, 

 -  Dlaczego  wyjechałaś?  -  zapytał  lord  Rothwyn,  zanim 

zaprzęg ruszył ponownie. 

 -  My...  myślałam,  że...  nie  będziesz  już...  chciał,  żebym 

została - jąkała się Lalita. 

Trudno  jej  było  mówić  jasno,  ponieważ  była  poruszona 

jego gniewem i twardą nutą w głosie. 

 - Chciałaś wyjechać? 
Kiedy spojrzała na niego oszołomiona tym, że zadaje takie 

pytanie, zobaczył, że jej policzki noszą ślady łez, a jej długie 
rzęsy  są  mokre.  Zupełnie  niespodziewanie  uśmiechnął  się  i 
chmura zniknęła z jego twarzy. 

 -  Czy  nie  zorientowałaś  się  jeszcze,  że  nigdy  nie 

porzucam obiektu, nad którym pracuję? 

Ból,  jaki  nosiła  w  piersi,  zniknął.  Nie  bała  się  już. 

Ogarnęła  ją  fala  niewiarygodnego  szczęścia,  ale  zanim 
zdążyła mu odpowiedzieć, ściągnął cugle i konie ruszyły. 

background image

Zabiera mnie z powrotem do... domu! Zaledwie odważyła 

się pomyśleć to słowo. Nie śmiała wypowiedzieć go na głos. 

Konie  jechały  szybko,  chociaż  nie  pędziły  jak  w  tamtą 

stronę. Mimo to, po wolnej jeździe przeładowanego dyliżansu 
szybkość  wydawała  się  Lalicie  bardzo  duża.  Nie  było  już 
zaduchu, gorąca i bliskości pasażerów. 

Wiatr smagał jej twarz, a w sercu czuła szalone uniesienie. 

Słowa  były  niepotrzebne.  Lord  Rothwyn  ponownie 
wyprowadził ją z głębokiego, ciemnego lochu na światło... 

Zatrzymało ich stado krów, które po wydojeniu na farmie 

wracały na pola, przecinając drogę. 

 - Dobrze się czujesz? - zapytał lord Rothwyn. 
 - Tak... Zupełnie dobrze. 
Jej  rozpacz  rozwiała  się,  wszystko  wydawało  się  jasne  i 

cudowne.  Była  u  jego  boku  i  niczego  więcej  w  życiu  nie 
pragnęła.  Ściemniało  się  i  niebo  nie  było  tak  czyste  jak  w 
ciągu  całego  dnia.  Zbierały  się  chmury,  zapowiedź  deszczu. 
Wjechali  w  las  na  wąską  drogę  wijącą  się  między  wysokimi 
drzewami  wznoszącymi  się  po  obu  stronach.  Szybka  jazda 
była  niebezpieczna.  Jechali  więc  wolno,  gdy  na  którymś 
zakręcie dobiegł ich krzyk. 

Gdy lord Rothwyn gwałtownie  ściągnął lejce,  przed nimi 

pojawili się dwaj jeźdźcy. 

 - Pieniądze albo życie! 
Lalita  krzyknęła.  Lord  Rothwyn  odwrócił  głowę,  by 

popatrzyć  na  zamaskowanego  rabusia  stojącego  po  jego 
stronie  powozu.  Potem  opuścił  rękę.  W  skrytce  powozu 
trzymał  zawsze  naładowany  pistolet  na  tego  rodzaju 
okoliczności. Gdy już chwycił go w rękę, rabuś wypalił i lord 
Rothwyn upadł na plecy z ramieniem przeszytym kulą. Lalita 
krzyknęła przeraźliwie. Lord puścił lejce i podniósł lewą rękę 
do zranionego ramienia. 

background image

 -  Nie  ruszajta  sie,  jeśli  chceta,  żeby  wom  to  wyszło  na 

dobre! - warknął szorstkim głosem rabuś. 

 -  Zabierzcie  ich  z  ty  drogi!  -  rozkazał  inny  głos.  Lalita 

odwróciła się i zobaczyła drugiego mężczyznę z lewej strony. 

Czterech przeciwko dwóm - pomyślała z rozpaczą - a lord 

Rothwyn jest już ranny. 

Rabuś, który strzelał, podjechał na koniu bliżej. Stanąwszy 

przy powozie, pochylił się i przyjrzał swojej ofierze. Kapelusz 
lorda  Rothwyna  spadł  wskutek  strzału,  ale  on  sam  ponownie 
siedział prosto i jego oczy spotkały się z oczami rabusia. 

 -  Niech  was  cholera!  Czego  do  diabła  chcecie?  Niewiele 

mamy przy sobie. 

Rabuś uśmiechnął się nieprzyjemnie. 
 - Pilnie nom potrzeba nowych koni. 
 -  Żeby  was  diabli  wzięli!  -  wykrzyknął  z  wściekłością 

lord Rothwyn. 

Lalita  spostrzegła,  że  rabuś  obraca  trzymany  w  ręce 

pistolet  by  ująć go  za  lufę.  Podniósł  go  i  wiedziała,  że  zaraz 
uderzy  lorda  Rothwyna  w  głowę.  Poderwała  się  i  zasłoniła 
głowę lorda rękami. 

 -  Nie!  -  zawołała  z  rozpaczą.  -  Nie!  Nie  możesz  tego 

zrobić! 

 - Dlaczego nie? - zapytał bandyta. 
Przez  chwilę  myślała,  że  nie  będzie  potrafiła  nic 

powiedzieć,  jednak  łamiącym  się  ze  strachu  głosem  rzekła  z 
wahaniem: 

 -  Dlatego  że  znani  jesteście  jako...  „dżentelmeni 

gościńca",  a  żaden  dżentelmen  nie  uderzyłby  człowieka 
bezbronnego i bezradnego. 

Rabuś popatrzył na nią błyszczącymi w. wycięciach maski 

oczami. Zachichotał. 

background image

 - Mo pani odwagę, to trza przyznać. No, dobra! Ale niech 

pani  powie  jegomości  ważniakowi,  żeby  swoje  przekleństwa 
zatrzymał dla siebie. 

Lord Rothwyn chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył, gdyż 

Lalita  szybko  zakryła  mu  usta  dłonią.  Wiedziała  dobrze,  że 
jest  tak  rozwścieczony,  iż  trudno  mu  będzie  się  opanować. 
Gdy poczuł na swoich ustach jej szczupłe, drżące palce, zdołał 
ledwie powiedzieć cichym, opanowanym już głosem: 

 - Nie sprowokuję go. 
 -  Proszę,  nie  rób  tego  -  błagała  Lalita.  -  Tak  bardzo  się 

boję! 

Popatrzył  na  nią,  ale  nie  odezwał  się.  Lalita  usiadła  przy 

nim,  oddychając  szybko  z  niespokojnie  bijącym  sercem. 
Obiema  dłońmi  objęła  ramię  lorda  Rothwyna,  aby  pokrzepić 
się jego odwagą. 

Dwaj  bandyci  tymczasem  poprowadzili  zaprzęg  z  drogi  i 

powiedli  wyboistą  ścieżką  w  las.  Szli  kawałek,  prowadząc 
zarówno  swoje  konie,  jak  i  kasztany  lorda,  aż  dotarli  do 
przesieki,  gdzie  niedawno  ścięto  drzewa.  Tutaj  zatrzymali 
konie i zabrali się do ich wyprzęgania. 

Mężczyzna,  który  postrzelił  lorda  Rothwyna,  ściągnął 

Neda z tyłu powozu i przywiązał do drzewa. 

 - Te, a na co ty to robisz? - zapytał Ned. 
 - Nie chcemy, cobyś za nami za szybko ruszył, ale coś mi 

się wydaje, że bydziesz mioł dość roboty z rannym i kobitą! 

Czwarty  z  napastników  nadzorował  wyprzęganie  koni. 

Ten, który związał Neda, podszedł do powozu. 

 -  Wasze  sakiewki  -  rozkazał  -  i  wszystkie  inne 

kosztowności! Pospieszcie sie! 

Mówiąc to pochylił się i wyjął z bocznej skrytki powozu 

pistolet  lorda  Rothwyna.  Obrócił  go  w  rękach  i  uśmiechnął 
się. 

background image

 -  Lepszy  niż  na  jaki  jo  mogę  sobie  pozwolić!  - 

powiedział.  -  Wasze  konie  tyż  som  lepszyj  krwi  niż  te, 
którymi my się cieszyli. 

Lalita wiedziała, że usiłował sprowokować lorda, i jej ręce 

zacisnęły się na jego ramieniu. 

 -  Daj  „dżentelmenowi  gościńca"  moją  sakiewkę!  - 

powiedział  spokojnym,  ale  sarkastycznym  tonem  lord 
Rothwyn. 

Kiedy  Lalita  uczyniła,  co  zlecił  jej  lord,  wzrok  rabusia 

padł na jej sakiewkę. 

 -  To  tyż  mogę  zabrać!  Bydzie  miłym  podarkiem  dla 

dziewuchy, co mi się podobo! 

Lalita podała mu swoją sakiewkę. Otworzył ją i krzyknął 

ze zdziwienia, gdy zobaczył, co zawiera. 

 - Hojny on jest, co? - zapytał kpiąco, wskazując głową na 

lorda  Rothwyna.  -  Wobec  tygo,  czy  jestym  dżyntylmyn,  czy 
nie, nie bydziesz chciała przyłączyć się do mnie? 

 - Nie, dziękuję - odparła Lalita. - Nie odpowiada mi życie 

w strachu i przemocy. 

Rabuś roześmiał się. 
 - Mosz tympyramynt! Lubie kobity z tympyramyntym! 
Popatrzył  na  Lalitę.  Jego  oczy  zwęziły  się  w  złym 

spojrzeniu, a usta wykrzywił grymas, który przestraszył Lalitę. 
Nagle  przeraziło  ją  coś,  czego  nie  rozumiała.  Przytuliła  się 
mocno  do  lorda  Rothwyna.  Bandyta  wyciągnął  ku  niej  rękę. 
Poczuła,  że  lord  Rothwyn  naprężył  się.  Wtedy  rozległo  się 
wołanie  ze  strony wyprzęgających  konie. Wszystkie  były już 
wolne.  Trzej  mężczyźni  dosiadali  już  kasztanów,  jeden 
prowadził za uzdę czwartego konia. Rabuś puścił ramię Lality. 

 - Ni ma czasu! - powiedział i wsunął pistolet lorda za pas. 

- Szkoda! Ładno z ciebie sztuka! 

background image

Dosiadł  swojego  konia  i  przyłączył  się  do  pozostałych. 

Czwartego kasztana chwycił za uzdę, po czym szybko zniknęli 
między drzewami. 

Gdy  odjechali,  zaczęło  padać.  Lalita  spojrzała  na  lorda 

Rothwyna. 

 - Zajmę się twoim ramieniem, ale najpierw schrońmy się 

przed deszczem. Myślisz, że dojdziesz pod osłonę drzew? 

 - Tak, oczywiście - odparł. 
Zauważyła  z  przerażeniem,  że  usta  ma  ściągnięte,  a  bok 

jego  surduta  jest  przesiąknięty  płynącą  z  rany  szkarłatną 
krwią. 

Wysiadła  z  dwukółki  i  pospieszyła  z  pomocą  lordowi. 

Poradził sobie jednak bez niej i pewnie szedł już w kierunku 
drzwi. Lalita zwróciła się ku Nedowi. 

 -  Za  chwilę  wrócę,  żeby  cię  uwolnić.  Najpierw  muszę 

znaleźć  jakieś  miejsce,  gdzie  jego  lordowska  mość  nie 
przemoknie i będzie mógł usiąść. 

 - Dam sobie radę, milady - odparł Ned. 
Gdy posuwali się w głąb lasu, gdzie drzewa rosły gęsto i 

gałęzie  ochraniały  przed  lejącym  deszczem,  Lalita  krzyknęła 
cicho.  Tuż  przed  nimi  stała  drewniana  chata,  zbudowana  z 
połówek  pni  drzewnych.  Z  pewnością  została  wzniesiona 
przez drwali pracujących w tej części lasu. 

Lalita  pobiegła  przodem,  otworzyła  drzwi  i  poczuła  falę 

gorącego  powietrza.  W  palenisku  pozostało  tylko  trochę 
czerwonego popiołu, prawdopodobnie kilka godzin wcześniej 
palił się tam ogień. 

Zostawiwszy  drzwi  otwarte,  wróciła  do  lorda  Rothwyna, 

który szedł powoli i trochę niepewnie. 

 -  Znalazłam  chatę,  w  której  możemy  się  schronić  - 

powiedziała bez tchu. 

 - To dobrze - odparł z wysiłkiem. 

background image

Pomogła mu przejść przez drzwi, które były tak niskie, że 

lord musiał pochylić głowę. Gdy znaleźli się wewnątrz, opadł 
na wysypaną piaskiem podłogę. 

Lalita  zabrała  na  szczęście  swój  mały  węzełek 

przygotowany  w  Roth  Park.  Teraz  rozpakowywała  go  ze 
słowami: 

 - Zamierzam odciąć rękaw twojego surduta, żebym mogła 

zabandażować ramię. Postaram się nie sprawić ci bólu. 

 - Dziękuję ci - wyszeptał lord Rothwyn. 
Małymi  nożyczkami,  których  używała  przy  haftowaniu, 

udało  się  jej  przeciąć  tkaninę,  z  której  uszyty  był  doskonale 
dopasowany  surdut  lorda  Rothwyna.  Ściągnęła  rękaw,  lecz 
musiała zrobić głębsze wycięcie, gdyż rana znajdowała się w 
górnej  części  ramienia.  Lalicie  wydawało  się,  że  kula 
przeszyła  jedynie  ciało,  nie  druzgocąc  kości.  Niepokoiło  ją 
jednak bardzo obfite krwawienie. Krew spływała po ramieniu 
i  boku  lorda  Rothwyna  i  zdawała  się  pokrywać  całą  jego 
postać swoją lepką czerwienią. 

Gdy  Lalita  wreszcie  zupełnie  odkryła  ranę,  sporządziła 

gruby  tampon  z  batystowej  i  jedwabnej  bielizny,  mocno 
przycisnęła  go  do  rany  i  zabandażowała  podartą  na  pasy 
koszulą nocną, by zatamować upływ krwi. 

Nawet  w  ciemnościach  chaty  widziała,  że  lord  Rothwyn 

jest bardzo blady i z pewnością odczuwa silny ból. 

 - Teraz pobiegnę i rozwiążę Neda - powiedziała. 
 - W powozie jest  butelka brandy -  rzekł  lord  Rothwyn. - 

Czy byłabyś tak uprzejma i przyniosła mi ją? 

 -  Ależ  oczywiście.  Dlaczego  nie  powiedziałeś  o  tym 

wcześniej? 

Pomimo mocno padającego deszczu pobiegła do dwukółki 

tak  szybko,  jak  potrafiła.  Chwyciła  brandy  i  pled,  który 
okrywał  jej  nogi,  i  pospieszyła  z  powrotem  do  chaty. 
Przykryła  leżącego,  otworzyła  butelkę  i  włożyła  ją  do  jego 

background image

ręki. Zabrała nożyczki i pobiegła do Neda. Przecięcie grubego 
sznura,  którego  użył  rabuś,  przywiązując  Neda  do  drzewa, 
było  trudnym  zadaniem.  Najpierw  próbowała  rozwiązać 
węzeł, ale okazało się, że jej palce były zbyt słabe. 

 -  Pójdę  po  pomoc,  milady  -  powiedział  Ned,  gdy 

nareszcie zdołała go uwolnić. 

 -  Tak,  proszę  cię  -  odparła  Lalita.  -  Obawiam  się,  że  do 

najbliższej wioski jest daleko. 

 - Może będę musiał iść jeszcze dalej, milady - rzekł Ned. 

- W tych małych siołach nikt nie ma prawdopodobnie pojazdu, 
którym moglibyśmy jego lordowską mość zawieźć do domu. 

 -  Tak  sądzę  -  powiedziała  z  westchnieniem  Lalita.  -  W 

takim  razie,  Ned,  czy  nie  moglibyśmy  wziąć  do  chaty 
poduszek  z  powozu,  żeby  jego  lordowskiej  mości  było 
wygodniej? Niedawno palił się tam ogień. 

 -  Rozniecę  go  ponownie,  milady.  Przynajmniej  będzie 

ciepło i będzie światło. 

Wyjął  z  powozu  poduszki,  zaniósł  do  chaty  i  pomógł 

Lalicie ułożyć je tak, żeby lord Rothwyn mógł usiąść na jednej 
i oprzeć się o drugą. 

Tymczasem  ściemniło  się  zupełnie  i  nie  można  było  już 

prawie niczego zobaczyć, dopóki Ned nie rozniecił ognia. Na 
szczęście  tuż  za  drzwiami  były  wielkie  stosy  kłód.  Drwale 
skonstruowali  także  coś  w  rodzaju  prymitywnego  komina, 
który odprowadzał dym. 

 -  Wyruszę  teraz,  milordzie  -  powiedział  Ned.  -  Będę  się 

spieszył, jak tylko potrafię. 

 -  Dziękuję  ci,  Ned  -  odpowiedział  lord  Rothwyn.  Lalita 

zauważyła, że wygląda lepiej, kiedy wypił trochę brandy. Gdy 
zakręcała  butelkę,  wdzięczna  była  losowi,  że  bandyci  nie 
zauważyli jej, gdyż z pewnością padłaby ich łupem. 

background image

Ned  zniknął  w  panujących  na  zewnątrz  ciemnościach, 

przyniósłszy uprzednio stos polan, które powinny - jak sądziła 
Lalita - starczyć na kilka godzin. 

Usiadła  na  poduszce.  Zauważywszy,  że  lord  Rothwyn 

trzyma  zranione  ramię  w  nieco  niewygodnej  pozycji,  szybko 
wstała i wyszła z chaty. Po chwili była z powrotem, trzymając 
w  ręce  swoją  halkę,  którą  zdjęła  na  dworze.  Rozłożyła  ją  na 
ziemi  i  nożyczkami  odcięła  pas.  Bardzo  delikatnie  zawiązała 
go na szyi lorda, tworząc opaskę podtrzymującą rękę w łokciu 
i unieruchamiającą ją. 

 - Czy tak lepiej? - zapytała z troską. 
 - Widzę, że jesteś bardzo wprawną pielęgniarką! 
 -  Mam  nadzieję,  że  wszystko  zrobiłam  właściwie.  Moja 

mama umiała dobrze opatrywać. Zawsze po nią posyłano, gdy 
ktoś  we  wsi  został  ranny.  Chociaż  jej  pomagałam,  nigdy  nie 
musiałam robić tego wszystkiego zupełnie sama. 

 - Jestem ci bardzo wdzięczny. 
Popatrzyła na niego niepewnie i powiedziała cicho: 
 - To wszystko moja wina, że to się przydarzyło. Jak będę 

mogła kiedykolwiek... zwrócić ci pieniądze za utratę koni? 

 - Mogliśmy stracić więcej! - odparł oschle lord Rothwyn. 
Pomyślała,  że  rabuś  mógł  go  zabić.  Potem  przypomniała 

sobie swój nagły strach, gdy bandyta wyciągnął po nią rękę, i 
zadrżała. 

 - Wszystko w porządku - powiedział cicho lord Rothwyn, 

jakby czytając w jej myślach. - To już minęło. Musimy tylko 
cierpliwie  poczekać,  aż  Ned  sprowadzi  pomoc.  Proponuję, 
żebyś siadła bliżej mnie. Pled będzie mógł wówczas okryć nas 
oboje. 

 - Tak, oczywiście - zgodziła się Lalita. Przysunęła swoją 

poduszkę  i  nie  mogła  powstrzymać  lekkiego  dreszczu,  jaki 
przeniknął  ją,  gdy  poczuła  jego  ciało  obok  swojego.  Była  z 
nim, dotykała go, a przecież całkiem niedawno myślała, że już 

background image

go  nigdy  więcej  nie  zobaczy!  Czuła,  że  w  jej  sercu  rodzi  się 
pean dziękczynny. 

 -  Obawiam  się,  że  stracimy  naszą  dzisiejszą  kolację!  - 

powiedział lord Rothwyn. - A miała to być bardzo szczególna 
okazja! 

 - I tak... jestem bardzo szczęśliwa. 
 - Byłaś ogromnie dzielna - zauważył cicho lord Rothwyn. 

-  Ponieważ  obawiam  się,  że  jesteś  tym  wszystkim  zmęczona, 
proszę, żebyś wypiła trochę brandy. 

Lalita  miała  już  zawołać,  że  nie  lubi  brandy,  ale 

pomyślała,  że  błędem  byłoby  się  opierać.  Jest  ranny  i  ona 
musi  robić  to,  czego  on  chce.  Pomyślała  także,  że  może  go 
boleć ramię, i dlatego dobrze byłoby, gdyby i on ponownie się 
napił.  Wypiła  z  butelki  kilka  małych  łyczków  i  poczuła,  jak 
paląca  brandy  spływa  w  jej  wnętrzu.  Rozwiało  to  ostatnie 
dreszcze  strachu,  które  nie  opuściły  jej  nawet  po  odejściu 
rabusiów. 

Podała mu butelkę. Wypił sporą część pozostałej brandy i 

zakręcił butelkę. 

 - Cieplej ci? - zapytał. 
 - Czuję się zupełnie dobrze. To... o ciebie się martwię. 
Wstała,  by  dorzucić  do  ognia  kilka  bierwion.  Gdy 

ponownie  przy  nim  usiadła,  zauważyła,  że  osunął  się  na 
poduszkach nieco niżej, tak że nie musiał już trzymać głowy 
w powietrzu. 

 -  Najrozsądniejsze,  co  możemy  zrobić  -  powiedział 

zmęczonym głosem - to spróbować przespać się trochę. 

 - Spróbujmy - zgodziła się Lalita. 
Ziewnął, a ona wiedziała, że była to reakcja na niedawne 

przejścia;  poza  tym  stracił  wiele  krwi.  Zamknął  oczy,  a  ona 
odwróciła głowę, by mu się przyjrzeć w świetle ognia. Jest tak 
niewiarygodnie przystojny! - pomyślała. Była tu z nim sama i 
już  nie  musiała  żegnać  go  na  zawsze.  Co  się  stało?  Co 

background image

powiedział Zofii i dlaczego podążył za nią? Cisnęło się wiele 
pytań, na które pragnęła znać odpowiedź, ale wiedziała, że nie 
czas teraz na ich zadawanie. 

Teraz  mogła  jedynie  cieszyć  się,  że  bogowie  zwrócili  jej 

mężczyznę, którego kochała. Był przy niej i cokolwiek miała 
przynieść przyszłość, najważniejsze było, że są znów razem. 

Kocham cię! - chciała powiedzieć na  głos.  Nie odważyła 

się  jednak  wypowiedzieć  tego  wyznania.  więc  jedynie  w 
myślach powtarzała raz za razem: Kocham cię! Kocham cię! 

background image

R

OZDZIAŁ 

Obudziła ją pokojówka, która weszła cicho do sypialni, by 

odsunąć  zasłony.  Przez  chwilę  Lalita  leżała  bez  ruchu, 
przyglądając  się  złotemu  blaskowi  słońca,  rozpostartemu  na 
suficie  i  spowijającemu  cały  pokój.  Za  pokojówką  podążała 
niania,  niosąc  obrożę  i  smycz  Rojala,  aby  można  go  było 
zabrać do ogrodu na spacer. 

Lalita  pomyślała,  że  minął  już  tydzień,  kiedy  przyjechali 

do  Londynu.  Gdy  Ned  sprowadził  wreszcie  pojazd, 
stwierdzili, że bliżej było do Rothwyn House niż z powrotem 
na  wieś;  poza  tym  Lalita  nalegała,  aby  lorda  Rothwyna 
natychmiast zbadał chirurg. 

Świtało  już,  gdy.  usłyszała  kroki  zbliżające  się  do  chaty. 

Lord  Rothwyn  spał,  więc  bardzo  delikatnie,  żeby  go  nie 
przestraszyć, powiedziała: 

 - Ned wrócił. 
Otworzył  oczy  i  zobaczył,  że  Lalita  trzymała  go  w 

ramionach, a jego głowa spoczywała na jej piersi. 

Gdy  zaproponował,  żeby  oboje  spróbowali  zasnąć,  oparł 

głowę  o  przyniesione  z  powozu  poduszki.  Nie  było  to 
szczególnie  wygodne,  ale  przynajmniej  jego  ranne  ramię  nie 
dotykało niczego, co mogło je urażać. 

Lalita leżała bezsennie u jego boku, myśląc o nim i swojej 

do  niego  miłości.  Lord  Rothwyn  spał  trochę  niespokojnie. 
Mruczał coś przez sen i Lalita domyśliła się, że boli go rana i 
może  mieć  gorączkę.  Nie  wiedziała,  co  robić.  Usiadła 
najbliżej,  jak  się  dało,  i  obserwowała  go  w  świetle  ognia  w 
obawie,  że  może  się  gwałtownie  poruszyć  i  rana  znowu 
zacznie krwawić. 

Potem,  nieoczekiwanie  osuwając  się  na  poduszki, 

odwrócił się do niej. Jej ramiona odruchowo go objęły. Oparł 
głowę  na  jej  piersi  i  zapadł  w  głęboki  sen.  Zrazu  była  zbyt 
przestraszona,  by  uczynić  jakikolwiek  ruch,  prawie  nie 

background image

oddychała,  ale  później  świadomość,  że  jest  tak  blisko, 
obudziła w niej niezwykłe uczucie, jakiego nie zaznała nigdy 
przedtem. 

Jej  miłość  była  pełna  desperacji,  bez  nadziei.  Odkryła 

jednakże, że to, co czuła teraz, było czymś więcej niż miłością 
do  silnego,  prawdziwego  mężczyzny,  który  był  poza  jej 
zasięgiem. Była to miłość przepojona również opiekuńczością, 
współczuciem  i  niemal  macierzyństwem.  Pragnęła  uchronić 
lorda Rothwyna przed wszystkim, co nieprzyjemne, przykre i 
złe. Przez moment miała wrażenie, jakby był dzieckiem, które 
musi  bronić  przed  nieszczęściem,  cierpieniem  i  samotnością. 
Jej ramiona objęły go mocniej i teraz, schylając lekko głowę, 
mogła  dotknąć  ustami  jego  włosów.  Były  pachnące  i 
jedwabiste, całując je wstydziła się swego zuchwalstwa. 

Nigdy  się  nie  dowie  -  myślała.  Kiedy  przestanie  się  nią 

interesować, jej na zawsze pozostanie wspomnienie tej chwili, 
gdy czuła jego głowę na swojej piersi i gdy zwrócił się do niej 
jakby w poszukiwaniu czegoś, co tylko ona mogła mu dać. 

Nie spała i chociaż jej ramiona zdrętwiały, nie śmiała się 

poruszyć.  Cudowność  i  rozkosz  tego  przeżycia  stanowiły 
doznanie, jakiego nie doświadczyła nigdy przedtem, i w jakiś 
niezwykły sposób wynagradzało jej wszystko, co wycierpiała 
w  przeszłości.  Było  to  przeżycie,  którego  nikt,  nawet  Zofia, 
nie  odbierze  jej,  które  będzie  hołubić  w  swoim  sercu  przez 
resztę życia. 

Gdy  lord  Rothwyn  obudził  się,  spostrzegł,  że  leży  w 

ramionach Lality i przez chwilę nie uczynił żadnego ruchu. 

Kiedy  Ned  stanął  u  drzwi  chaty,  Lalita  odsunęła  się 

ostrożnie  od  lorda,  świadoma,  że  jego  ramię  sprawia  mu 
ogromny ból. 

 - Sprowadziłeś powóz, Ned? 
 - Wygodny, milady! - To dobrze! 
 - Pomóż mi wstać, Ned! - zakomenderował lord Rothwyn. 

background image

Gdy  stajenny  pospieszył  mu  z  pomocą,  Lalita  okrywając 

ramiona peleryną, poszła przodem do czekającego powozu. 

Kilka  mil  do  Londynu  przejechali  w  milczeniu.  Gdy 

stanęli  przed  Rothwyn  House,  służba  pomogła  lordowi 
Rothwynowi wejść na górę, a Lalita, dla której najważniejsze 
było  jego  zdrowie,  poprosiła,  żeby  stajenny  natychmiast 
wyruszył po chirurga. 

 -  Jego  lordowska  mość  zatrudnia  pana  Henryka  Clive, 

milady  -  poinformował  ją  majordomus.  -  To  jeden  ze 
specjalistów leczących Jego Królewską Wysokość. 

 -  Poproś  go,  żeby  przybył  tutaj  jak  najszybciej  - 

powiedziała  Lalita.  -  Kto  jest  lekarzem  jego  lordowskiej 
mości? 

 -  Sir  William  Knighton  -  odparł  majordomus  -  jeden  z 

lekarzy nadwornych Jego Królewskiej Mości. 

Posłano  po  obu.  Lalita  dopiero  wtedy,  gdy  usłyszała  ich 

diagnozę co do stanu zdrowia lorda, zmęczona i wycieńczona 
poszła odpocząć. 

Spała  aż  do  późnego  popołudnia.  Gdy  się  obudziła, 

właśnie przyjechała z Roth Park niania razem z Rojalem. Ich 
widok  sprawił  jej  ogromną  przyjemność.  Niania  ze  swoim 
niepodważalnym autorytetem natychmiast wprowadziła reguły 
i zasady, którym Lalita musiała się podporządkować. 

Wbrew wszelkim protestom niania nakazała jej pozostanie 

w łóżku przez trzy dni i dopiero potem pozwoliła udać się na 
krótki spacer po otaczających Rothwyn House ogrodach. 

Przez kolejne dni nie wolno jej było zajmować się niczym 

bardziej  wyczerpującym  niż  czytanie  i  układanie  w  całość 
poematu lorda Hadleya. 

 -  Jestem  zdrowa!  Jestem  zupełnie  zdrowa,  nianiu!  - 

protestowała Lalita. 

 - Na ten temat są różne zdania! - odparła posępnie niania. 

background image

Chociaż nie przyznawała się, Lalita rzeczywiście czuła się 

słaba i apatyczna. 

To  szok  spowodowany  postrzeleniem  lorda  Rothwyna  - 

tłumaczyła  sobie.  Był  to  także,  chociaż  usiłowała  o  tym 
zapomnieć,  wynik  cierpienia  i  rozpaczy,  które  przeżyła,  gdy 
Zofia zmusiła ją do wyjazdu w nieznane. 

Teraz  przebywała  w  Rothwyn  House;  przyjemność  była 

jednak  niepełna,  ponieważ  nie  mogła  widywać  się  z  lordem 
Rothwynem. Miała nadzieję, że pośle po nią, ale dni mijały i 
chociaż  niania  powiedziała,  iż  lord  zdrowieje,  nie  zaprosił 
Lality do swojego pokoju. 

Wreszcie nieśmiało zapytała nianię: 
 -  Czy  nie  mogłabym...  zobaczyć  się  z  jego  lordowską 

mością? 

 -  Sir  William  powiedział,  że  jego  lordowska  mość  nie 

powinien przyjmować gości przez pierwsze dwa dni - odparła 
niania - ale później nie pytał o jaśnie panią. 

Lalita zawahała się, lecz powiedziała: 
 -  Chciałabym  się  z  nim  zobaczyć.  Dlaczego  on  nie... 

życzy sobie mnie widzieć? 

Niania uśmiechnęła się. 
 - Myślę, że wszyscy mężczyźni, milady, a pan Inigo może 

bardziej  niż  inni,  czują  się  zawstydzeni,  gdy  są  złożeni 
niemocą.  Zawsze  był  taki,  nawet  gdy  był  mały.  Nie 
przyznawał  się,  że  jest  chory  lub  cierpi.  Wiele  razy 
powtarzałam:  „Mówisz  mi  o  sobie  tak  mało,  jakbyś  mi  nie 
ufał". 

Lalita roześmiała się lekko. 
 - I cóż on na to? 
 - Nie chciał rozmawiać o słabości - odpowiedziała niania. 

- Kiedyś, gdy był naprawdę chory i nie słyszał, że weszłam do 
sypialni,  powtarzał  sobie  raz  za  razem:  „Jestem  zdrowy! 
Jestem zdrowy! Jestem zdrowy!" 

background image

Lalita  przypomniała  sobie,  jak  dzielnie  znosił  postrzał, 

chociaż musiało go bardzo boleć. 

Pewnym  pocieszeniem  była  myśl,  że  powód,  dla  którego 

nie  życzył  sobie  jej  widzieć,  sprowadzał  się  do  próżności 
raczej,  a  niekoniecznie  świadczył  o  jego  niechęci  oglądania 
jej. 

Jednocześnie ogromnie doń tęskniła. 
Siadając na poduszkach zapytała: 
 - Jak się czuje dzisiejszego ranka jego lordowska mość? 
 -  Nie  widziałam  go  jeszcze  -  odparła  niania  -  ale  sądząc 

po  śniadaniu,  które  wnoszono  do  jego  pokoju,  gdy 
przechodziłam obok, mam wrażenie, że jest zdrów jak ryba! 

Lalita roześmiała się. 
 - Powiedziałaś wczoraj, że rana prawie się zagoiła. 
 -  Pan  Clive  jest  bardzo  zadowolony  -  odpowiedziała 

niania.  -  Mówi,  że  nigdy  nie  widział  dżentelmena,  którego 
rana goiłaby się tak szybko i bez komplikacji. 

 - Cieszę się! - wykrzyknęła Lalita prawie bez tchu. Niania 

nie odzywała się, więc po chwili mówiła dalej: - Śliczny dziś 
dzień! Chcę wstać i pójść do ogrodu z Rojalem. 

 -  Proszę  go  trzymać  z  daleka,  od  grządek  z  kwiatami  - 

przestrzegła  niania.  -  Gdyby  pani  słyszała,  co  opowiadał 
ogrodnik  o  bałaganie,  jakiego  narobił  pies,  zapiekłyby  jaśnie 
panią uszy! 

 -  Był  bardzo  niegrzeczny  -  przyznała  Lalita.  -  Był 

całkowicie przekonany, że pod geranium zakopana jest kość! 

Myśląc,  że  zachowanie  Rojala  może  rozbawić  lorda 

Rothwyna,  narysowała  ołówkiem  mały  szkic  pieska 
wykopującego  kwiaty  i  rozrzucającego  ziemię  po  gładkim, 
zielonym  trawniku.  Włożyła  rysunek  do  koperty  i  poprosiła 
nianię, żeby zaniosła go jego lordowskiej mości. 

Gdy usłyszała, że bardzo go rozbawił, narysowała kolejny 

szkic,  przedstawiający  zamknięte  drzwi,  psy  i  ją  samą  - 

background image

pragnących  wyjść  na  spacer,  lecz  czekających  cierpliwie. 
Nigdy  nie  wykazywała  uzdolnień  w  malowaniu  akwarelami, 
co było uważane za istotną część umiejętności każdej młodej 
damy, ale potrafiła robić małe rysunki, które często bawiły jej 
ojca. 

Posłanie swoich rysunków lordowi Rothwynowi sprawiło 

jej  dużą  satysfakcję,  pragnęła  bowiem  porozumieć  się  z  nim 
chociażby i w ten sposób. Życzliwa reakcja lorda ośmieliła ją, 
by  żywić  nadzieję,  że  przyśle  jej  w  odpowiedzi  list,  ale 
rozczarowała się. 

Z nagłym strachem pomyślała, że być może już żałuje, że 

zapobiegł jej zniknięciu w głuszy Norfolk. Może uświadomił 
sobie,  że  popełnił  błąd,  i  nie  był  nią  już  zainteresowany? 
Przypomniała sobie jego słowa, że nigdy nie porzuca obiektu, 
nad  którym  pracuje,  przed  jego  ukończeniem.  Z  całą 
pewnością  nie  była  jeszcze  „ukończona",  ale  gdy  to  się 
stanie...  Świadomość,  że  któregoś  dnia  będzie  musiała  go 
opuścić, była tak jak ciemna chmura na horyzoncie. 

Zabrała  Rojala  do  ogrodu.  Ponieważ  bawiła  się  z  nim, 

rzucając  patyk,  a  potem  piłeczkę,  tym  razem  nie  poczynił 
żadnych szkód. 

Lalita  zjadła  samotnie  lunch,  a  gdy  wróciła  na  górę,  by 

odpocząć  zgodnie  z  surowymi  poleceniami  niani,  znalazła  ją 
oczekującą w sypialni. 

 - Mam nadzieję, że zamierza pani się przespać, milady, a 

nie  męczyć  się  czytaniem  -  powiedziała  niania,  wskazując 
książki, które niosła Lalita. 

 - Chciałam przez chwilę poczytać - odparła błagalnie. 
 -  Cóż,  lecz  nie  za  długo  -  powiedziała  zdecydowanie 

niania. - Musi pani dziś wieczorem dobrze wyglądać. 

 - Dziś... wieczorem? 
 -  Jego  lordowska  mość  pytał,  czy  zje  z  nim  pani  dzisiaj 

kolację. 

background image

 - Och, nianiu! - Po chwili zapytała: - Czy jego lordowska 

mość... wyzdrowiał? 

 - Sądzę, milady, że jutro wracamy do Roth Park. 
 - Och, cieszę się! Tak bardzo się cieszę! - zawołała Lalita. 
Czuła, jakby ktoś zdjął słońce z firmamentu i włożył jej w 

ramiona.  Mogła  tańczyć  z  radości.  On  czuje  się  lepiej!  Chce 
się z nią zobaczyć i wspólnie zjeść kolację! 

Pragnąc  wieczorem  wyglądać  jak  najlepiej,  zasnęła  na 

chwilę. Potem leżała, licząc minuty do kolacji. 

Gdy  brała  kąpiel,  niania  wyjęła  z  szafy  suknię,  której 

Lalita przedtem nie widziała. 

 - Jego lordowska mość życzy sobie, żeby włożyła to pani 

dziś wieczorem. 

Suknia była olśniewająco piękna. Trudno było określić jej 

kolor,  gdyż  warstwy  tiulu  w  odcieniach  błękitu  i  zieleni  na 
srebrnym tle sprawiały, że mieniła się wieloma barwami. 

Była lekka i zwiewna. Podkreślała delikatne zarysy figury 

Lality.  Wyglądała  w  niej  bardzo  eterycznie.  Gdy  przyglądała 
się sobie w lustrze, niania przyniosła duże, skórzane pudełko i 
postawiła je na toaletce. 

 -  Jego  lordowska  mość  pyta,  czy  założy  je  pani.  W 

pudełku  był  naszyjnik  z  finezyjnie  oprawionych,  maleńkich 
diamentowych gwiazdek. Niania zapięła naszyjnik. Pozostało 
jeszcze  kilka  gwiazdek  do  wpięcia  we  włosy.  Diamenty 
wydawały się podkreślać subtelność jej twarzy. Włosy Lality 
nie były już rzadkie i proste, ale zwijały się w pukle, obficie 
spływające na plecy, gęste i połyskujące. Lalita wiedziała, że 
była  to  zasługa  wywaru  z  pestek  brzoskwiniowych,  który 
niania wcierała jej co wieczór według poleceń zielarki; Lalita 
dowiedziała  się  od  niej,  że  to  włosy  świadczą  o  zdrowiu.  W 
pudełku  była  także  bransoletka  z  gwiazdek  stanowiąca 
komplet z naszyjnikiem. Lalita założyła ją. Wstała od toaletki 
i  przyglądała  się  sobie  w  wysokim  lustrze.  Trudno  było 

background image

rozpoznać  w  niej  zabiedzoną,  wychudzoną,  przestraszoną 
dziewczynę, którą lord Rothwyn poślubił. Przez chwilę Lalita 
spoglądała w swoje oczy, błyszczące podobnie jak wpięte we 
włosy  diamentowe  gwiazdki.  Dostrzegła,  że  jej  skóra  była 
gładka i jasna, a szyja smukła i kształtna. 

 - Wygląda pani ślicznie, milady! 
Rumieniąc  się  z  powodu  tego  komplementu,  Lalita  nagle 

przypomniała  sobie  piękną  Zofię,  jej  błękitne  oczy,  złote 
włosy i białoróżową cerę. Odwróciła się od lustra. Pomyślała, 
iż  bez  sensu  jest  łudzić  się,  że  lord  Rothwyn  będzie  ją 
podziwiał  tak  jak  Zofię.  Może  chociaż  będzie  dla  niej  wciąż 
miły... z litości. 

Mimo  niepewności  co  do  jego  uczuć  kochała  lorda  i  tak 

bardzo pragnęła go zobaczyć, ze z trudem opanowała się, aby 
nie  zbiec  po  schodach.  Myślała  o  nim  w  każdej  minucie 
ubiegłego  tygodnia,  a  jednak,  gdy  zobaczyła  go,  jej 
wspomnienia  przybladły.  Był  urzekająco  przystojny  j 
elegancki. Jego frak był idealnie dopasowany, a biały krawat 
był  zawiązany  pod  wysokim  kołnierzykiem  z  fantazją,  a 
jednocześnie z wielkim kunsztem. Jego skóra nie była już taka 
spalona  słońcem,  był  nieco  szczuplejszy,  ale  czyniło  go  to 
jeszcze atrakcyjniejszym niż przedtem. 

Lalita  zbliżyła  się  do  niego,  patrząc  mu  w  oczy  i  gdy 

usiłowała  znaleźć  słowa  wyrażające  radość  spotkania,  on 
zawołał: 

 -  Nareszcie  mam  określenie  na  kolor  twoich  włosów!  - 

Spojrzała  na  niego  pytająco,  więc  ciągnął  dalej:  -  Nigdy 
przedtem nie potrafiłem go nazwać. To światło księżycowe na 
wodzie! 

Lalita zaskoczona zarumieniła się. Lord Rothwyn podniósł 

jej dłoń do ust. 

 -  Wybacz!  Powinienem  był  najpierw  wyrazić  swoją 

wielką radość, że cię widzę! 

background image

 - Jesteś zdrów? - zapytała cicho. 
 -  Mówią,  że  jestem  wzorowym  pacjentem!  Pragnęła  go 

zapytać, dlaczego nie było jej wolno 

zobaczyć  się  z  nim,  ale  zanim  otworzyła  usta,  on  mówił 

dalej: 

 -  Odpoczynek  dobrze  ci  zrobił.  Pragnąłem  tego. 

Wyglądasz wybornie i chyba przybrałaś troszkę na wadze. 

 -  Dużo!  -  odpowiedziała  ze  śmiechem  Lalita.  -  Prawie 

cztery funty! 

 - Gratuluję! 
Miała  niezwykłe  wrażenie,  że  ich  usta  mówiły  nie  to,  co 

podpowiadały  myśli.  Pomimo  to  przenikało  ją  uczucie 
szczęścia.  Trudno  było  mówić  i  trudno  oddychać.  Wróciła 
myślami  do  nocy  w  leśnej  chacie  i  prawie  poczuła  ciężar 
głowy lorda Rothwyna na swych piersiach. 

 - Mamy mnóstwo do omówienia - powiedział, ale właśnie 

lokaj oznajmił, że podano do stołu. 

Lalita nie pamiętała, co jedli i pili. Ogarnęło ją niezwykłe 

podniecenie i radość. Oto siedziała u jego boku i słuchała jego 
głosu. 

Stół  był  przystrojony  zielonymi  storczykami.  Wprawni 

służący  w  liberiach  podawali  danie  po  daniu  na  srebrnej, 
herbowej zastawie. Lalicie wydawało się, że śni. Czy możliwe 
było, że kiedyś sama sobie gotowała i jadła przy kuchennym 
stole, ponieważ macocha nie pozwalała jej usiąść w jadalni? 

Gdy  po  kolacji  przeszli  do  salonu,  lord  Rothwyn 

powiedział: 

 -  Wiedziałem,  że  ta  biżuteria  będzie  odpowiednia  dla 

ciebie.  Należała  do  mojej  matki.  Zawsze  mi  mówiła,  że  gdy 
była młoda, lubiła ją najbardziej. 

 - Jest śliczna! To miło z twojej strony, że pozwoliłeś mi ją 

założyć. 

background image

 - Od dzisiaj jest twoja. - Popatrzyła na niego zaskoczona, 

a on dodał: - Mam dla ciebie jeszcze jeden prezent. 

 -  Ale  ty  n  -  nie  -  powinieneś...  t  -  to  znaczy  n  -  nie  m  - 

mówisz tego poważnie - jąkała się Lalita. 

 - Jestem ci głęboko wdzięczny za twoją opiekę nad moim 

ramieniem  -  powiedział  lord  Rothwyn.  -  Co  więcej,  gdybyś 
nie  ochroniła  mnie  wówczas  przed  rabusiem,  mógłbym 
ponieść znacznie poważniejsze szkody. 

Lalitę  przeszedł  dreszcz,  gdy  przypomniała  sobie  rabusia 

chwytającego  pistolet  z  zamiarem  uderzenia  lorda  Rothwyna 
w głowę. 

 -  Ale  nie  ma  powodu,  żebyśmy  teraz  o  tym  mówili  - 

szybko  powiedział  lord.  -  Jest  tyle  innych  rzeczy,  o  których 
możemy rozmawiać. 

 - Nie wiem... jak ci dziękować. Ale i ja mam dla ciebie... 

prezent - nieśmiało powiedziała Lalita. 

 - Dla mnie? - Lord Rothwyn był zaskoczony. 
 -  Nie  jest  wartościowy,  ale  mam  nadzieję,  że  sprawi  ci 

przyjemność. 

Przemierzyła  pokój  i  podeszła  do  sekretarzyka,  przy 

którym siadywała popołudniami w ubiegłym tygodniu. Wyjęła 
z szuflady kawałek papieru. 

 - Złożyłam wiersz lorda Hadleya, 
 -  Przeczytasz  mi  go?  -  zapytał  lord  Rothwyn.  Lalita 

rozwinęła trzymany w ręku papier. 

Jeśli zew serca miłości jest głosem, A serca nasze wołają 

się  wzajem, Niechaj  potwierdzą wysokie  niebiosa Mą wielką 
miłość i wieczne oddanie. 

Skończywszy czytać, podniosła wzrok na lorda Rothwyna. 
 -  Bardzo  sprawnie  to  odtworzyłaś  -  powiedział  z 

uznaniem. - Lord Hadley wyraża się niezwykle wymownie. 

background image

 -  Nie  był  może  lordem  Byronem  swoich  czasów  - 

uśmiechnęła  się  Lalita  -  ale  wyobrażam  sobie,  że  dama,  do 
której kierował swoje słowa, była nimi zachwycona. 

 - Myślisz, że jej serce wołało do niego? 
Głos  lorda  Rothwyna  był  bardzo  cichy  i  melancholijny. 

Lalicie  wydawało  się,  że  pytanie  było  skierowane  do  niej. 
Oboje  milczeli  jakiś  czas.  Po  chwili  lord  powiedział  już 
zwykłym tonem: 

 - Pozwól teraz, że wręczę ci kolejny prezent, będący moją 

odpowiedzią na te urocze szkice, które dla mnie narysowałaś. 

 - Myślałam, że może cię rozbawią. 
 -  Rozbawiły!  Chociaż  to,  co  mam  dla  ciebie,  nie 

rozśmieszy cię, ale sądzę, że sprawi ci przyjemność. 

Ze stojącego obok stolika wziął małą teczkę i wręczył jej. 

Gdy  rozwiązała  wstążkę,  znalazła  wewnątrz  trzy  rysunki 
wykonane  ołówkiem.  Popatrzyła  przez  chwilę  na  jeden  i  jej 
oczy rozszerzyły się w zdumieniu. 

 -  To  Michał  Anioł  -  objaśnił  lord  Rothwyn.  - 

Zatytułowany jest „Biegnący młodzieniec

1

'. 

 -  Jest  piękny!  Niewiarygodnie  piękny!  -  powiedziała 

wstrząśnięta Lalita. 

Spojrzała na następny szkic. Przedstawiał krajobraz pełen 

szczegółów;  panoramiczny  obraz,  na  który  mogłaby  patrzeć 
godzinami. 

 -  Ten  został  narysowany  przez  Pietera  Bruegela,  lecz 

sądzę, że ostatni spodoba ci się najbardziej. 

Była to głowa anioła; uduchowiony, mistyczny wyraz jego 

twarzy  sprawił,  że  Lalita  poczuła,  iż  patrzy  na  prawdziwe 
dzieło, prawdziwe piękno. 

 -  To  Leonardo  da  Vinci  -  wyjaśnił  lord  Rothwyn.  -  To 

jeden ze szkiców anioła do obrazu „Dziewica na skałach". 

 - Czy one są... naprawdę dla mnie? - zapytała niemal bez 

tchu Lalita. - Nie mogę w to uwierzyć! 

background image

 -  Chcę,  żebyś  mi  odpowiedziała  na  pytanie.  Spójrz  na 

obraz nad kominkiem. 

Lalita popatrzyła tam, gdzie jej kazał. Obraz namalowany 

był  przez  Rubensa  i  z  pewnością  był  bardzo  cenny.  Żywe 
kolory i doskonałe postaci budziły zachwyt. 

 - Teraz zastanów się -  ciągnął lord Rothwyn  - co znaczy 

dla  ciebie  więcej:  obraz  Rubensa,  uznanego  mistrza,  czy 
rysunki, które trzymasz w ręce? 

Lalita po chwili odpowiedziała: 
 -  Obie  rzeczy  są  wspaniałe.  Obie  sprawiają  na  mnie 

wrażenie niewysłowionego piękna, ale... - przerwała. 

 - Mów dalej - ponaglił lord Rothwyn. 
 -  Być  może  to  tylko  osobiste  wrażenie,  ale  dla  mnie 

szkice są bardziej... inspirujące. 

Lord Rothwyn uśmiechnął się. 
 - Czy wiesz, że mój przyjaciel, William Blake, który jest 

zarówno artystą, jak i poetą, i myślicielem, powiedział kiedyś: 
„Nie rysunek, ale inspiracja!" 

 -  Nie,  nie  wiedziałam.  Powiedziałam  tak,  ponieważ  gdy 

patrzę na nie... coś takiego dzieje się ze mną. - Ponieważ nie 
była  zadowolona  z  tego,  co  powiedziała,  próbowała  dalej:  - 
Czuję,  jakbym  patrzyła  na  rysunek  nie  oczami,  ale  duszą. 
Zabrzmiało  to  zbyt  egzaltowanie,  więc  usprawiedliwiła  się: - 
Będziesz zapewne śmiał się ze mnie, że jestem sentymentalna! 

 - Nie śmieję się, Lalito. Chcę ci powiedzieć coś ważnego. 

- Mówiąc to, wyciągnął ku niej rękę i położył na jej dłoni. 

Być może dotyk jego palców, może tęskna nuta w głosie 

sprawiły,  że  Lalita  nie  mogła  uczynić  żadnego  ruchu.  Czuła, 
że  zaraz  zdarzy  się  coś  bardzo  niezwykłego  i  bardzo 
cudownego. Podniosła oczy i patrzyła na niego urzeczona. 

Spoglądał na nią inaczej, niż dotychczas, nie znała jeszcze 

tego spojrzenia mężczyzny. Wstrzymywała oddech. 

 - Lalito... Otworzyły się drzwi. 

background image

 - 

Sir 

William 

Knighton, 

milordzie 

oznajmił 

majordomus. 

Przez  chwilę  do  obojga  nie  dotarły  jego  słowa  tak 

brutalnie  przerywające  czarowną  chwilę.  Dopiero  po  długiej 
chwili  lord  Rothwyn  zdjął  swoją  dłoń  z  jej  dłoni,  wstał  i 
zawołał: 

 - Sir William! Nie spodziewałem się pana! 
 -  W  istocie,  milordzie.  Zamierzałem  przyjść  jutro  rano, 

zanim pan wyjedzie na wieś. 

Sir  Knighton  podszedł  do  lorda  Rothwyna  i  obaj 

mężczyźni  uścisnęli  sobie  ręce.  Sir  William,  spokojny, 
skromny mężczyzna w średnim wieku, pracowity, sumienny i 
dyskretny był lekarzem Jego Królewskiej Mości, ale także stał 
się bliskim powiernikiem regenta. 

 - Proszę mi wybaczyć to wtargnięcie o tak późnej porze - 

ciągnął sir William - ale Jego Królewska Mość poprosił, bym 
towarzyszył mu jutro w Brighton, dokąd wyruszamy wcześnie 
rano. 

 - Rozumiem, oczywiście - powiedział lord Rothwyn. 
 -  Pomyślałem  wiec,  że  zamiast  kłopotać  pana 

odwiedzinami  przed  śniadaniem,  obejrzę  pańskie  ramię  dziś 
wieczorem  i  jego  lordowska  mość  będzie  mógł  spokojnie 
powrócić na wieś. 

 -  To  bardzo  uprzejme  z  pana  strony.  Nie  sądzę,  sir 

Williamie, aby poznał pan moją żonę? 

 -  Pańską  żonę?!  -  prawie  wykrzyknął  sir  William, 

kłaniając się Lalicie. 

Jego oczy wyrażały zaskoczenie. 
 -  Nasze  małżeństwo  jest  utrzymywane  w  tajemnicy  - 

wyjaśnił  lord  Rothwyn  -  i  byłbym  wdzięczny,  gdyby  nie 
wspominał pan o tym Jego Królewskiej Wysokości. 

 - Uszanuję pana tajemnicę - obiecał sir William. 

background image

 -  Obaj  wiemy,  że  regent  bardzo  się  złości,  gdy  nie 

dowiaduje  się  pierwszy  o  wszystkim,  co  dotyczy  jego 
przyjaciół. 

 - To prawda - przyznał sir William z ognikami w oczach. 
 - Nie chcę pana dłużej zatrzymywać. Jest pan z pewnością 

bardzo  zajęty  -  powiedział  lord  Rothwyn.  -  Czy  przejdziemy 
do mojej sypialni? 

 - Bardzo proszę, milordzie. 
Lord  Rothwyn  zawahał  się  przez  chwilę,  po  czym 

powiedział: 

.  -  W  takim  razie  najlepiej  będzie,  Lalito,  jeśli  powiemy 

sobie  dobranoc.  Nie  chciałbym  cię  zatrzymywać  do  późna, 
gdyż jutro czeka nas męczący dzień. Wyjedziemy w południe, 
jeśli ci to odpowiada. 

 - Będę gotowa - odparła Lalita. 
Lord  Rothwyn  podniósł  jej  rękę  do  ust.  Jego  usta  dłużej 

zatrzymały się na jej delikatnej skórze. 

Następnie  obaj  mężczyźni  wyszli  z  salonu.  Lalita 

usłyszała ich kroki na schodach. 

Była  zawiedziona!  Czuła  się  jak  dziecko  zabrane  na 

przedstawienie  kukiełkowe,  które  widzi,  że  kurtyna  opada 
niespodziewanie  i  bez  zadowalającego  zakończenia.  Jednak 
nadejdzie jutro i pojadą do Roth Park. Będą razem. Na pewno 
powrócą do rozpoczętej rozmowy. 

Otworzyła  teczkę  z  rysunkami.  Ofiarował  jej  coś  tak 

pięknego, tak wyjątkowego, tak drogocennego. Najważniejsze 
było to, że znalazł coś właśnie w jej guście. Rysunki stanowiły 
„inspirację". Czy uważał, że potrzeba jej inspiracji? Odniosła 
wrażenie, że usiłował jej coś powiedzieć, a rysunki były tylko 
częścią przesłania, które chciał jej przekazać. 

Popatrzyła  ponownie  na  głowę  anioła.  Przyprawiała  ją  o 

dreszcz podobny do tamtego, gdy jego usta dotykały jej dłoni. 
Skąd  wiedział?  Domyślił  się,  że  rysunki  mogą  ją  poruszyć 

background image

bardziej niż obrazy i że zawsze pragnęła posiadać choć jeden? 
Tak wiele chciała mu powiedzieć i tak wiele chciała usłyszeć. 

Machinalnie  poprawiła  poduszki  na  sofie.  To  było  jej 

obowiązkiem,  kiedy  mieszkała  w  domu  macochy.  Kiedy 
zamykała teczkę, chcąc pójść na górę, spostrzegła brak kartki, 
na której zapisała wiersz lorda Hadleya. Pewnie lord Rothwyn 
zabrał  ją  ze  sobą.  Czy  był  zadowolony  z  jej  wysiłków? 
Chciała  mu  powiedzieć,  jak  trudno  było  złożyć  kawałki  ze 
sobą,  że  niektórych  słów  nie  mogła  znaleźć,  więc  sama  je 
dobrała, aby nadać sens temu, co przed wiekami napisał poeta. 

Lalita powoli wchodziła po schodach. 
Był  to  cudowny  wieczór,  nie  mogła  jednak  pokonać 

uczucia, że mógł być jeszcze piękniejszy, gdyby nie przerwał 
im  sir  William.  Co  chciał  powiedzieć  jej  lord  Rothwyn?  Nie 
śmiała nawet zgadywać. 

Weszła do sypialni, gdzie oczekiwała na nią nie niania, ani 

panna  Robinson,  starsza  pokojówka,  która  jej  zazwyczaj 
usługiwała,  ale  młodsza  dziewczyna,  której  imię  Lalita 
pamiętała. 

 - Dobry wieczór, Elsie - powiedziała, - Gdzie jest niania? 
 -  Bona  nie  czuje  się  dobrze,  milady,  również  panna 

Robinson. 

 - Niedobrze? - zdziwiła się Lalita. 
 -  Myślę,  że  zjadły  coś  na  kolację,  milady.  Obie  się 

rozchorowały, więc obiecałam, że ja się panią zajmę. 

 -  Mam  nadzieję,  że  niania  szybko  wyzdrowieje  -  rzekła 

Lalita. - Czy powinnam pójść do niej? 

 -  Sądzę,  że  wolałaby  raczej,  aby  pozostawiono  ją  samą, 

milady. Nikt nie chce widywać ludzi, gdy jest chory. 

 - Masz rację - zgodziła się Lalita - ale jest właśnie doktor. 

Mógłby obejrzeć bonę. 

 -  Och,  nie,  milady  -  powiedziała  uspokajająco  Elsie  -  to 

nie jest nic poważnego. Myślę, że może ryba była nieświeża, a 

background image

zarówno bona, jak i panna Robinson mówią, że mają wrażliwe 
żołądki. Jadłam z tego samego półmiska, a czuję się dobrze. 

 -  W  takim  razie  nie  jest  chyba  z  nimi  najgorzej  - 

uśmiechnęła się Lalita. 

Podeszła  do  toaletki,  by  odpiąć  diamentowy  naszyjnik. 

Niemożliwe,  żeby lord  Rothwyn  naprawdę  go  jej  podarował. 
Może  go  źle  zrozumiała.  Może  chodziło  mu  to,  że  miała  go 
nosić,  dopóki  pozostanie  w  Roth  Park.  Nie  potrafiła  jasno 
myśleć ani przypominać sobie dokładnie, co powiedział. Tak 
przemożny  wpływ  wywierała  na  niej  jego  obecność  i  tak 
bardzo  ulegała  głębokim  tonom  jego  głosu.  Włożyła  do 
pudełka  bransoletkę  i  diamentowe  gwiazdki,  które  miała  we 
włosach. Wtedy właśnie rozległo się pukanie do drzwi. 

Lalita  nagle  dostrzegła  brak  tak  wiernego  jej  Rojala. 

Przypomniała  sobie,  że  gdy  wyszli  z  jadalni,  jeden  ze 
służących zabrał go na spacer. Jednak dlaczego tak długo nie 
było  go  z  powrotem?  Zwykle  wpuszczano  go  do  salonu  czy 
gdziekolwiek,  gdzie  właśnie  przebywała.  Podobne  spacery 
trwały nie dłużej niż kwadrans. 

Elsie podeszła do drzwi. Porozmawiała z kimś po drugiej 

stronie, po czym wróciła do Lality. 

 - Milady, Rojal miał wypadek. - Wypadek? Gdzie? Co się 

stało? 

 - To nic poważnego, milady. Czy pani chce go zobaczyć? 
 - Tak, tak, oczywiście - rzekła Lalita. - Gdzie on jest? 
 -  Proszę  iść  za  mną,  milady  -  powiedziała  Elsie.  Nie 

poszła głównymi schodami, lecz korytarzem, a w dół innymi 
schodami,  które  prowadziły  do  bocznej  części  domu.  Lalita 
pomyślała,  że  to  najkrótsza  droga  do  ogrodu,  i  skwapliwie 
pospieszyła za Elsie. 

Kochała  Rojala  i  przyzwyczaiła  się,  że  był  zawsze  u  jej 

boku i spał w nocy na jej łóżku, mimo że niania upominała ją 
wciąż, iż powinien spać w swoim koszyku. Gdziekolwiek się 

background image

udawała,  zawsze  był  z  nią.  Co  mogło  mu  się  stać?  - 
zastanawiała się Lalita. Zabierając Rojala wczesnym rankiem 
czy  wieczorem  na  spacer,  lokaje  zawsze  trzymali  go  na 
smyczy.  Tylko  w  jej  obecności  wolno  mu  było  swobodnie 
baraszkować,  bo  wiedziała,  że  przybiegnie  natychmiast,  gdy 
go zawoła. 

Elsie  prowadziła  ją  teraz  korytarzem  znajdującym  się  w 

części  domu,  w  której  nigdy  dotychczas  nie  była.  Wydawało 
się,  że  nie  ma  tu  nikogo.  O  tej  porze  z  wyjątkiem  lokaja  w 
głównym hallu większość służących zapewne poszła już spać. 

Wreszcie  ukazały  się  przed  nimi  drzwi  i  Elsie  otworzyła 

je.  Na  zewnątrz  czekał  powóz. Lalita  przypomniała  sobie,  że 
były u szczytu domu, gdzie znajdowało się wejście do kuchni. 
Pewnie Rojala ktoś przejechał! - pomyślała z przerażeniem. 

U drzwi powozu stał lokaj. 
 - Rojal jest w środku, milady - powiedziała Elsie. 
Lalita  podeszła  do  powozu  i  zajrzała  do  wnętrza.  Było 

ciemne.  Nagle  zarzucono  jej  na  głowę  jakąś  szmatę.  Gdy 
krzyknęła i usiłowała walczyć, wciągnięto ją siłą do powozu i 
rzucono  brutalnie  na  tylne  siedzenie.  Usłyszała,  że  trzasnęły 
drzwi; w tym samym momencie konie ruszyły. 

Lalita  nie  rozumiała,  co  się  dzieje.  Walczyła  z  całej  siły, 

ale  tkanina  na  jej  głowie  była  gruba  i  poczuła  silne  ręce 
owijające  dookoła  niej  powróz.  Ktoś  przyciskał  jej  ręce  do 
bioder i naciągał tkaninę, tak że okrywała ją od czubka głowy 
do pasa. 

 -  Pomocy!  -  usiłowała  krzyczeć.  -  Pomocy!  Usłyszała 

ochrypły, szorstki głos: 

 - Piśnij ino, a dom ci coś, co cie uciszy! 
Po  głosie  Lalita  wywnioskowała,  że  mówiący  te  słowa 

mężczyzna gotowy jest zrobić to, co powiedział. Powrócił lęk 
i przerażenie, których dawniej tak często doznawała. Nie była 
w stanie wydać żadnego dźwięku ani uczynić ruchu. Leżała w 

background image

kącie powozu zupełnie bezradna. Teraz mężczyzna związywał 
jej kolana. Robił to z taką siłą, że powróz wrzynał się w skórę, 
raniąc ją. 

 -  Tak  bydzie  lepi  -  powiedział  -  i  jak  usłyszę,  że  ino 

piskasz, zanim jo ci powim, że możesz godać, tak cie walne, 
że padniesz bez czucia! 

Po  chwili  poczuła  dym  tytoniowy.  Co  się  z  nią  stanie? 

Dokąd  ją  zabiera?  Jaki  związek  ma  to,  co  się  dzieje,  z 
Rojalem.  Zrozumiała,  że  Rojal  nie  ma  z  tym  nic  wspólnego. 
Nie ucierpiał w żadnym wypadku. To była po prostu przynęta. 
Wywabiono ją z sypialni i z domu do czekającego wcześniej 
powozu. Ale dlaczego? Dokąd ją zabierano? 

Nagle  niespodziewanie  nadeszła  odpowiedź.  To  byli 

ludzie,  o  których  opowiadał  lord  Rothwyn.  Porywają  młode 
kobiety,  a  znani  są  jako  „handlarze  białymi  niewolnicami". 
Lalita  odrzucała  tę  myśl.  To  nie  mogła  być  prawda.  To  jest 
tylko wytwór jej wyobraźni. Nie może być zamieszana w nic 
tak straszliwego, tak poniżającego! 

Przerażające podejrzenie nie opuszczało jej jednak. Gdzie 

indziej mogła jechać. Któż inny by ją chciał? Nie mogli to być 
rabusie, bo niczego nie żądali. 

Pomyślała o Elsie. Wydawała się miłą pokojówką, jednak 

nie odpowiadała wysokim wymaganiom służby w londyńskim 
domu  bogatego  właściciela  ziemskiego.  Matka  często 
tłumaczyła  jej,  że  wielcy  posiadacze  ziemscy  zatrudniali 
służbę  najchętniej  z  tej  samej  rodziny  pokolenie  za 
pokoleniem.  Przechodzili  kolejne  etapy:  od  pomywacza, 
poprzez  szafarza  lokaja,  głównego  lokaja  do  majordomusa. 
Kobiety  natomiast  były  trzecią,  drugą  i  pierwszą  służącą  w 
pomywalni,  potem  w  kuchni  i  spiżarni,  wreszcie  dochodziły 
do  pomocy  kuchennej  i  kucharki.  Czy  Elsie  awansowała  od 
razu  z  piątej  czy  szóstej  pokojówki  na  drugą?  A  może 
skłamała mówiąc, że niania i panna Robinson są chore? Jeśli 

background image

naprawdę  zachorowały,  to  czy  była  to  autentyczna  choroba, 
czy też przez kogoś wywołana? 

Myśli galopowały przez jej umysł, sprawiając, że bała się 

coraz bardziej. 

A  może  rzeczywiście  porwali  ją  „handlarze  białymi 

niewolnicami", lecz za ich działaniem kryje się ktoś inny? Kto 
zaplanował jej porwanie? Była tylko jedna osoba, która mogła 
to  zrobić.  Była tytko  jedna  osoba  nienawidząca jej,  pragnąca 
jej  śmierci;  jedna  osoba  przepełniona  żądzą  zemsty...  Jedna 
osoba,  jedna  kobieta,  której  bała  się  jak  nikogo  innego  na 
świecie... 

background image

R

OZDZIAŁ 

Lord  Rothwyn  obudził  się  z  uczuciem,  że  ktoś  go  wołał. 

Po  chwili  nasłuchiwania  dobiegło  go  wycie  psa.  Zastanowił 
się,  gdzie  może  się  znajdować  zwierzę.  Usłyszał  ostre 
szczekanie, a potem znów wycie. Rozpoznał głos Rojala. 

Odgłosy dochodziły z sypialni Lality przylegającej do jego 

pokoju. Odkąd Lalita przybyła do Rothwyn House, łączących 
te pomieszczenia drzwi nie otwierano. 

Chwilę  jeszcze  nasłuchiwał  i  uznał,  że  coś  jest  nie  w 

porządku.  Rojal  nie  zachowywałby  się  w  taki  sposób,  gdyby 
była z nim Lalita, a jeśli spała, szczekanie z pewnością by ją 
obudziło. 

Lord Rothwyn wstał, zapalił stojącą na stoliku przy łóżku 

świecę  i  włożył  jedwabny  szlafrok.  Podszedł  do  łączących 
pokoje  drzwi  i  delikatnie  zapukał.  Jedyną  odpowiedzią  było 
szczekanie  Rojala.  Po  chwili  oczekiwania  otworzył  drzwi. 
Pokój  pogrążony  był  w  ciemnościach,  więc  cofnął  się,  by 
wziąć  ze  sobą  świecę.  Rojal  pobiegł  za  nim,  skacząc 
niespokojnie. Teraz lord Rothwyn był pewien, że stało się coś 
złego. 

Wrócił  do  sypialni  Lality.  W  powietrzu  unosił  się  słodki 

zapach, który zawsze mu się z nią kojarzył. Gdy uniósł świecę 
i  światło  padło  na  łóżko,  dostrzegł,  Że  było  puste.  Przez 
moment nie mógł się skupić; nie potrafił sobie uzmysłowić, co 
się wydarzyło. 

Gdzie  jest  Lalita?  Dlaczego  jej  tu  nie  ma?  Niemożliwe, 

żeby o tak późnej godzinie przebywała jeszcze na dole, gdzie 
ją zostawił, życząc dobrej nocy, gdy poszedł z sir Williamem 
Knightonem do swojej sypialni. 

Z  przejmującym  uczuciem  obawy  pospiesznie  wrócił  do 

swojego  pokoju  i  gwałtownie  pociągnął  za  sznur.  Potrząsnął 
nim  kilkakrotnie,  po  czym  otworzył  drzwi  i  wyszedł  na 

background image

podest.  Dolna  część  domu  tonęła  w  ciemnościach  i  ciszy. 
Słychać było jedynie ciche tykanie stojącego w hallu zegara. 

Co się wydarzyło? Jak to możliwe, że Lalita zniknęła? 
Gdy skierował się ku swojej sypialni, korytarzem nadbiegł 

zapinający  kamizelkę  lokaj,  rozczochrany  i  wyraźnie 
zdenerwowany. 

 - O co chodzi, milordzie? Czy jest pan chory? 
 - Gdzie jest lady? - zapytał lord Rothwyn. - Nie ma jej w 

sypialni. 

 - Nie ma jej, milordzie? 
Lokaj  zerknął  przez  otwarte  drzwi  między  dwoma 

pokojami,  jakby  sądząc,  że  jego  lordowska  mość  jest  w 
błędzie. 

 -  Musi  być  gdzieś  w  domu  -  powiedział  lord  Rothwyn, 

jakby chciał sam siebie przekonać, że tak jest. - Idź na górę do 
pokoju  bony  i  zobacz,  czy  jej  tam  nie  ma.  Jeśli  nie,  obudź 
majordomusa i każ mu natychmiast przyjść do mnie. 

 - Tak jest, milordzie. 
Lokaj  odszedł  pospiesznie.  Lord  Rothwyn  zaczął  się 

ubierać. Popatrzył na zegar. Była druga w nocy. 

Czy  to  możliwe  -  pomyślał  -  żeby  Lalita  ponownie 

uciekła?  Sądził,  że  była  zadowolona,  gdy  przywiózł  ją  z 
powrotem po tym, jak Zofia wywiozła ją z Rothwyn Park. 

Widział  wówczas  łzy  na  jej  twarzy,  a  gdy  wysiadła  z 

dyliżansu  i  usiadła  obok  niego  w  powozie,  jej  twarz 
promieniała  szczęściem.  Podobnie  było  dziś  wieczorem  w 
salonie.  Był  przekonany,  że  odeszła  nie  z  własnej  woli.  Ale 
kto ją tym razem nakłonił, by go opuściła? 

 - To niemożliwe!' - mruknął pod nosem. 
Był  prawie  ubrany,  gdy  wrócił  lokaj.  Za  nim  stał 

majordomus. 

 - Bona nie widziała lady, milordzie - powiedział lokaj. 
Lord Rothwyn zwrócił się do majordomusa: 

background image

 -  Hobson,  niech  przeszukają  dom  od  góry  do  dołu,  i 

dowiedz się, czy ktoś widział lady, gdy wychodziła. 

 - Tak jest, milordzie. 
 -  Czy  ktoś  przyjechał  po  odjeździe  sir  Williama 

Knightona? - zapytał lord Rothwyn. 

 -  Nikt,  milordzie,  do  czasu  gdy  byłem  w  hallu,  ale 

zapytam lokaja, który miał nocną służbę. 

 -  Dobrze,  i  pospiesz  się  -  polecił  lord  Rothwyn.  - 

Przywołaj powóz. Mogę go potrzebować. 

Majordomus  wyszedł,  a  lokaj  pomógł  lordowi 

Rothwynowi  założyć  surdut.  Lord  nie  odzywał  się.  Był 
głęboko  zamyślony.  Usiłował  wyobrazić  sobie,  co  się  mogło 
wydarzyć. Zastanawiał się, gdzie szukać Lality. Nawet gdyby 
z  jakiegoś  tajemniczego  powodu  wybrała  się  do  Norfolk,  do 
swojej starej bony, to dlaczego zdecydowała się to uczynić w 
środku  nocy?  Wie  z  pewnością,  że  żaden  dyliżans  nie 
wyjeżdża z Londynu przed siódmą rano. Jeśli pragnęła uciec, 
również nie musiała robić tego nocą. 

 - Czy bona zauważyła coś niezwykłego, szykując lady do 

snu? - zapytał po dłuższym czasie. 

 -  Bona  rozchorowała  się  zeszłego  wieczoru,  milordzie, 

również dwie główne pokojówki. 

 - Kto w takim razie usługiwał lady? 
 -  Nie  jestem  pewien,  milordzie,  ale  wydaje  mi  się,  że 

Elsie. 

 - Natychmiast ją tu sprowadź! - rozkazał lord Rothwyn. 
Lokaj  pospieszył  wykonać  polecenie.  Lord  Rothwyn 

włożył do kieszeni spodni kilka gwinei i otworzył portfel, by 
sprawdzić jego zawartość. Miał wrażenie, że musi być gotów, 
chociaż nie wiedział, na co. 

Rojal  siedział  na  dywaniku  przed  kominkiem, 

przyglądając mu się. 

background image

Lord  Rothwyn  zastanawiał  się,  co  mógłby  opowiedzieć 

mu,  gdyby  potrafił  mówić.  Dlaczego  był  sam  w  sypialni 
Lality?  Gdyby  przyłączył  się  do  niej  na  dole,  jak  zwykle  po 
spacerze, czy przyprowadziłaby go na górę i zamknęła samego 
w pokoju? Było wiele pytań, na które brakowało odpowiedzi. 
Czy  Lalita  zabrała  coś  ze  sobą?  Przypomniał  sobie  pelerynę, 
którą miała na sobie w czasie podróży dyliżansem. 

Ciemnoniebieski  kolor  podkreślał  delikatną,  jasną 

karnację Lality. 

Ponownie  wszedł  do  jej  sypialni  i  otworzył  drzwi  szafy. 

Była  pełna  sukien.  Niektóre  niania  przewiozła  z  Rothwyn 
House; były też nowe, zakupione, kiedy Lalita przebywała w 
Londynie. Z uwagą przyjrzał się im i nie dostrzegł sukni, którą 
Lalita  miała  na  sobie  dzisiejszego  wieczoru,  natomiast 
peleryna wisiała w szafie. 

Podszedł  do  toaletki  i  spostrzegł,  że  należąca  do  jego 

matki  szkatułka  z  kompletem  diamentowej  biżuterii  jest 
otwarta.  Naszyjnik,  bransoleta  i  spinki,  które  Lalita  miała 
wpięte  we  włosy,  leżały  we  właściwych  przegródkach.  Przez 
chwilę  lord  Rothwyn  przyglądał  się  im.  Usłyszawszy  głosy, 
wrócił  do  swego  pokoju.  Drzwi  otworzyły  się  i  wszedł 
majordomus wraz z czterema służącymi. 

 -  Znaleźliście  coś,  Hobson?  -  zapytał  niecierpliwie  lord 

Rothwyn. 

 -  Odkryłem  coś  bardzo  dziwnego,  milordzie  -  odparł 

majordomus. 

 - Co takiego? 
 -  Henryk  zabrał  dziś  wieczorem  Rojala,  jak  zwykle  po 

kolacji, do ogrodu, milordzie. 

 -  Nie  miałem  na  myśli  nic  złego!  Przysięgam,  że  nie 

miałem na myśli nic złego, milordzie! - zapewniał płaczliwie 
Henryk. 

background image

 -  Cicho  bądź!  -  uciął  ostro  majordomus.  -  Pozwól  mi 

skończyć. 

 - Mów! - ponaglił lord Rothwyn. 
 -  Henryk  nie  odprowadził  psa  do  lady  jak  zwykle  - 

ciągnął  majordomus.  -  Późno  wieczorem  George  usłyszał 
Rojala  wyjącego  i  drapiącego  w  drzwi  szopy. Lord  Rothwyn 
spojrzał  na  młodego  lokaja,  który,  jak  pamiętał,  był 
siostrzeńcem starszego lokaja w Roth Park. 

 - Byłeś pewien, że to Rojal? 
 - Byłem pewien, milordzie, mimo że go nie widziałem. 
 - Nie otworzyłeś drzwi? 
 - Nie, milordzie. Były zamknięte na klucz. 
 - W takim razie, skąd wiedziałeś, że to był Rojal? - Dosyć 

często  go  wyprowadzałem,  milordzie,  tutaj  i  jeszcze  na  wsi. 
Kiedy gwizdnąłem, uspokoił się. 

 - Nie zdziwiłeś się, że drzwi były zamknięte na klucz? 
 -  Rozmawiałem  już  o  tym  z  Henrykiem,  milordzie  - 

odparł majordomus. 

 - I co? 
 -  Powiedział,  że  jeśli  nie  chcę  żałować,  mam  trzymać 

język za zębami! 

 - Mów dalej - ponaglił lord Rothwyn. 
 - Dowiedziałem się też, milordzie - ciągnął majordomus - 

że bona, panna Robinson, pierwsza pokojówka, i Róża, druga 
pokojówka,  wszystkie  rozchorowały  się  dziś  wieczorem  po 
kolacji. Dlatego lady Lalicie usługiwała Elsie. 

Lord  Rothwyn  spojrzał  na  Elsie.  Na  flanelową  koszulę 

nocną  miała  narzucony  biały  szal.  -  Jej  włosy  były  w 
nieładzie.  Była  bardzo  blada  i  chociaż  głowę  trzymała 
podniesioną, lord dostrzegł w jej oczach lęk. 

 - Co się stało, kiedy lądy położyła się do łóżka? - zapytał 

lord Rothwyn. 

 - Nic, milordzie - odparła hardo Elsie. 

background image

 -  To  nieprawda,  milordzie,  ale  nie  podejrzewaliśmy  nic 

złego! - wybuchnął Henryk. - Przysięgam! 

 -  Co  zrobiliście?  -  dopytywał  się  lord  Rothwyn.  -  To 

tylko... ta lady, milordzie - zaczął Henryk. 

 - Jaka lady? 
 - Lady, która codziennie dowiadywała się o zdrowie lady 

Lality. 

 - Rozmawiała z tobą? 
 -  Tak,  milordzie.  Przyszła  do  kuchennych  drzwi,  gdy 

miałem tam akurat służbę. Zapytała o zdrowie lady i dała mi 
pół  suwerena.  Nie  myślałem,  że  było  w  tym  coś  złego. 
Naprawdę, milordzie! 

 - Co się dalej wydarzyło? 
 - W zeszłym tygodniu była trzy razy - odparł Henryk. 
 - Za każdym razem dawała ci napiwek? 
 - Tak, milordzie. 
 - Co dalej, opowiadaj! 
 -  Zapytała  mnie,  milordzie,  czy  mogłaby  porozmawiać  z 

którąś  z  pokojówek.  Powiedziała,  że  interesuje  się  lady,  bo 
znała ją jako dziecko. 

 - Więc posłałeś do niej Elsie? 
 - Tak, ale nie do powozu, milordzie. 
 - W takim razie, dokąd. 
 - Do domu, milordzie. 
 - Gdzie to było? 
 - Przy ulicy Hill, milordzie. 
Lord  Rothwyn  zesztywniał.  Zaczynał  się  jawić  pewien 

zarys sytuacji. 

 -  Dlaczego  wybrałeś  Elsie,  która  przecież  rzadko 

usługiwała lady? 

 -  Wydawało  mi  się,  że  bona  albo  panna  Robinson  nie 

będą chciały pojechać, milordzie. 

background image

Lord  Rothwyn  ponownie  popatrzył  na  Elsie.  Teraz  była 

wyraźnie zdenerwowana, splatała i rozplatała palce. 

 -  Tak  jak  Henryk,  nie  miałam  na  myśli  nic  złego, 

milordzie. 

 -  Co  się  wydarzyło?  Opowiedz  mi  dokładnie.  Chcę  znać 

każde słowo, jakie zostało powiedziane! 

Elsie głęboko zaczerpnęła tchu. 
 -  Wydawało  się,  że  to  miła  lady,  milordzie.  Tak  bardzo 

życzliwie mówiła o lady Lalicie. 

 - O co cię pytała? 
Na policzki Elsie wypłynął rumieniec. 
 - Zadałem ci pytanie - powiedział szorstko lord Rohtwyn 

- i oczekuję odpowiedzi! 

Elsie spuściła głowę i rzekła cicho: 
 - Zapytała mnie, czy pan, milordzie, i lady Lalita śpicie w 

jednym pokoju. 

 - - Co odpowiedziałaś? 
 - Że nie, milordzie. 
 - Co na to owa lady? 
 - Powiedziała do dżentelmena: „Mówiłam to panu". 
 - Dżentelmena? Jakiego dżentelmena? - zapytał ostro lord 

Rothwyn. 

 - Był z nią w pokoju dżentelmen, milordzie. 
 - Jak wyglądał? 
 - Był obcokrajowcem, milordzie. 
 - Opisz go! 
 - Miał na sobie mnóstwo biżuterii. 
 - Był stary czy młody? 
 - Niezbyt młody, milordzie. 
 - Co odpowiedział na uwagę lady? Dziewczyna zamilkła, 

wydawało  się,  że  usiłuje  sobie  przypomnieć,  co  wówczas 
usłyszała. 

background image

 -  Nie  jestem  zupełnie  pewna,  czy  dobrze  pamiętam, 

milordzie  .  -  rzekła  -  ale  wydaje  mi  się,  że  powiedział:  To 
czyni towar cenniejszym. 

Lord Rothwyn gwałtownie odchrząknął. 
 - Co zdarzyło się później? Chcę znać całą prawdę. 
 - 

Lady  powiedziała,  że  pewna  osoba  pragnie 

porozmawiać  z  lady  Lalitą,  ale  to  spotkanie  będzie  musiało 
odbyć  się  w  tajemnicy.  Ja...  ja...  myślałam...  że  chodzi  o 
dżentelmena, który był w pokoju. 

 - Co potem? - zapytał lord Rothwyn. 
 -  Obiecała  mi  pięć  funtów,  milordzie,  jeśli  sprawię,  że 

lady Lalita wyjdzie na chwilkę porozmawiać z dżentelmenem, 
który będzie czekał w powozie. Nigdy bym nie pomyślała, że 
ją zabiorą! 

 - Zwykle to nie ty usługiwałaś lady Lalicie? 
 -  Tamta  lady  dała  mi  trochę  proszku,  który  miałam 

wsypać do kolacji bony i pokojówek. 

 -  Czy  również  był  to  jej  pomysł,  żebyś  poprosiła  lady 

Lalitę, aby poszła poszukać Rojala? 

 -  Kazała  mi  powiedzieć,  że  zdarzył  się  wypadek, 

milordzie. 

 - A co miał dostać Henryk? - zagadnął lord Rothwyn. 
 -  Pięć  funtów,  milordzie  -  wymruczał  Henryk,  Lord 

milczał przez chwilę, po czym powiedział: 

 - Czy powiedzieli coś jeszcze, ta lady czy też dżentelmen? 

Pomyślcie, to może być ważne. 

Elsie  popatrzyła  na  Henryka,  który  spoglądał  na  swoje 

stopy. 

 -  Gdy  wychodziłam  z  pokoju,  milordzie,  wydawało  mi 

się,  że  dżentelmen  coś  powiedział.  Nie  wszystko 
zrozumiałam, ale mówił coś o statku. 

background image

Lord  Rothwyn  bez  słowa  roztrącił  stojących  w  drzwiach 

służących i zbiegł na dół. Rojal pobiegł za swoim panem, nim 
ktokolwiek zdążył go powstrzymać. 

Lokaj  podał  kapelusz  i  pelerynę  i  otworzył  frontowe 

drzwi. Na zewnątrz czekał już powóz. 

 -  Do  doków!  Najszybciej  jak  to  możliwe!  -  polecił 

woźnicy lord Rothwyn. 

Kiedy  drzwi  powozu  zamknęły  się  i  konie  ruszyły, 

zauważył obok siebie Rojala. 

Lalicie wydawało się, że odjechali już daleko od Rothwyn 

House.  Przerażona  siedziała  nieruchomo,  a  jadący  szybko 
powóz sprawiał, że uderzała się wciąż o jego ściany. Powróz 
wrzynał  się  boleśnie  w  kostki.  Trudno  było  oddychać  pod 
ciężkim, grubym materiałem przykrywającym ją do pasa. 

Usiłowała zebrać myśli. Dokąd ją zabierano? Chyba miała 

rację,  podejrzewając  o  wszystko  macochę.  Wyślą  ją  statkiem 
za  granicę  i  w  jakimś  obcym  mieście  sprzedadzą.  Była  zbyt 
niewinna i niedoświadczona, by dokładnie sobie uświadomić, 
co później się z nią stanie. Z pewnością nikt jej nie odnajdzie i 
już nigdy nie zobaczy lorda Rothwyna. 

Myśli  wróciły  do  tych  niewielu  wspomnień,  które 

zabierała  ze  sobą:  pocałunek  na  dziedzińcu  kościoła,  ciężar 
jego  głowy na  piersi,  jedwabistość  włosów,  których  dotykała 
ustami. Czy wystarczą, by zdołała przetrwać w oczekującej ją 
przerażającej przyszłości? 

Zastanawiała  się,  czy  istnieje  szansa,  by  lord  Rothwyn 

odnalazł ją. Czy w ogóle uzna, że warto przemierzać morze w 
poszukiwaniu jej? Czy domyśli się, dokąd ja porwano? A jeśli 
- pomyślała z rozpaczą - uzna, że ponownie od niego uciekła? 
Jednak  chyba  i  dla  niego  wiele  znaczyły  wspólnie  przeżyte 
chwile  radości,  rozmowy,  kolacja  we  dwoje?  Nie  mógł  nie 
dostrzec  jej  wzruszenia,  kiedy  tak  hojnie  obdarował  ją 

background image

rodzinnymi klejnotami i szkicami wielkich mistrzów, Wróciła 
myślami do chwili, w której przerwano im rozmowę. 

 - Lalito! - powiedział, a brzmienie jego głosu sprawiło, że 

zadrżała z emocji. 

Powiedziała do niego: 
 -  Będziesz  zapewne  śmiał  się  ze  mnie,  że  jestem 

sentymentalna. 

 - Nie śmieję się, Lalito - odparł. - Chcę ci powiedzieć coś 

ważnego... 

Co chciał powiedzieć? Pamiętała wyraz jego oczu, który ją 

elektryzował.  Były  to  piękne,  jedyne  chwile.  Ogarnęło  ją 
wówczas  niezwykłe  podniecenie.  Nie  mogła  się  odezwać,  z 
trudem oddychała. Jego oczy trzymały ją w cudownej niewoli, 
czekała na jego słowa, ale nigdy ich nie usłyszała. A jeśli się 
myliła? Może zaślepiała ją miłość, sprawiając, że widziała nie 
istniejące  rzeczy  i  wyobrażała  sobie  wiele,  bez  żadnych 
realnych podstaw. 

Kochała  go  tak  rozpaczliwie,  że  sama  obecność  w  jego 

pobliżu  wprawiała  ją  w  drżenie  do  taktu  niezwykłej  muzyki, 
pochodzącej  z  samej  głębi  jej  duszy.  Przypomniała  sobie,  że 
kiedy  oglądali  rysunki,  powiedziała  mu,  że  patrzy  na  nie  nie 
oczami,  lecz  duszą.  Gdy  przeczytała  mu  wiersz,  zapytał,  czy 
myśli,  że  kobieta,  do  której  adresował  swoje  słowa  lord 
Hadley, wołała jego  serce. Kiedy nie  potrafiła  odpowiedzieć, 
nuta w jego głosie uległa zmianie. Co to wszystko znaczyło? 
Czy nie znaczyło doprawdy nic? 

Był taki dobry, tak Współczujący, że mógł to być jedynie 

element  tej  „odbudowy",  której  dokonywał,  a  ona  sama  nie 
znaczyła dla niego nic szczególnego. 

Już  nigdy  nie  pozna  odpowiedzi  na  dręczące  ją  pytania. 

Nigdy  więcej  go  nie  zobaczy!  Przyszłość  będzie  piekłem 
większym  od  wszystkiego,  co  wycierpiała  od  macochy. 
Chciało  jej  się  krzyczeć  na  myśl  o  tym.  Wróciła  tam,  skąd 

background image

niedawno udało się jej odejść. Znów tak bardzo się bała. Czy 
nigdy  nie  będę  mogła  od  tego  uciec?  -  zadała  sobie  pytanie. 
Wydało  się  jej,  że  ktoś  odparł  cynicznie:  „Tylko  poprzez 
śmierć!" Zrozumiała, że jeżeli jej podejrzenia są słuszne, jeżeli 
rzeczywiście  zabierano  ją  za  granicę,  by  upokorzyć  ją  i 
poniżyć, musi umrzeć. 

Czy  trudno  jest  się  zabić  i  jak  najlepiej  tego  dokonać. 

Oczywiście  nie  ma  pistoletu.  Być  może  więźniom  nie  wolno 
posiadać nawet noży. Jak więc to uczynić? 

Jeśli  będzie  zdecydowana,  nie  będzie  to  niemożliwe. 

Znajdzie jakiś sposób, ale dopiero wtedy, gdy upewni się, że 
lord Rothwyn nie przybędzie jej na ratunek. 

Co  by  czuł,  gdyby  podążył  za  nią  i  odnalazł  ją  martwą? 

Pojawiła  się  tajemnicza  myśl,  że  prawdopodobnie  czułby, 
ulgę. Nie byłaby mu już więcej ciężarem i kłopotem. 

Wróciła  myślą  do  przeszłości.  Nie  dowiedziała  się,  co 

powiedział  Zofii.  Dlaczego  zostawił  Zofię  w  Roth  Park  i 
wyruszył  na  jej

 

poszukiwanie?  Zofia  przecież  twierdziła,  że 

pragnął  jedynie  jej  miłości,  że  ona  mu  ją  da,  i  wtedy  nie 
będzie  już  myślał  o  nikim  innym.  Ale  on  opuścił  Zofię  i 
podążył za nią, i to tak szybko, że dogonił dyliżans, zanim ten 
dojechał do Londynu. 

Lalita  pomyślała,  że  gdyby  pojechała  dalej,  do  Norfolk, 

tak  jak  zamierzała,  trudniej  byłoby  mu  ją  odnaleźć.  Nie 
wiedział,  gdzie  mieszkała  jej  bona,  gdzie  znajdował  się  jej 
dom,  zanim  macocha  sprzedała  go  i  przeniosła  się  do 
Londynu. 

Gdyby  nawet  udało  się  mi  przesiąść  w  Londynie  do 

dyliżansu jadącego do Norwich" - myślała Lalita - to by go nie 
powstrzymało. Przecież nie skończył jeszcze, jak powiedział; 
zajmować się mną i dlatego tak mnie ścigał. Na pewno i tym 
razem uczyni to samo. 

background image

Istniała  nadzieja!  Miała  nieodparte  przekonanie,  że  nie 

pozwoli jej odejść. Znajdzie ją! 

Jak jednak dowie się, co się wydarzyło? 
Wszystko  było  zorganizowane  bardzo  sprytnie:  niania  i 

pokojówki  chore,  usługująca  jej  Elsie,  kłamstwo  o  wypadku 
Rojala. Wybiegła ze swojej sypialni i nikt nie wiedział dokąd. 

Lord  Rothwyn  śpi  zapewne  przekonany,  że  i  ona  śpi  w 

sąsiednim pokoju. Jak często spoglądała na drzwi dzielące ich 
pokoje. Gdy był chory, wyobrażała sobie, że je otwiera i idzie 
do  niego,  mimo  że  nie  posłał  po  nią.  Byłby  zaskoczony  jej 
arogancją, być może zły, może uważałby to za impertynencję. 
Jednak ujrzałaby go, usłyszałaby jego głos. Słyszeć go, nawet 
jeśli byłby na nią zły, niż nie słyszeć go wcale. 

Co  się  wydarzy,  gdy  nadejdzie  ranek?  Kto  mu  powie,  że 

nie spała w swoim łóżku? Czy zrobi to niania, jeśli będzie się 
wystarczająco dobrze czuła, czy też Elsie? 

Może minąć dużo czasu, zanim ktokolwiek zorientuje się, 

że jej nie ma; a gdzie ona znajdzie się do tego czasu? 

Lalita chciała zapłakać nad beznadziejnością sytuacji. 
Konie  zatrzymały  się.  Uświadomiła  sobie,  że  od  dość 

długiego  czasu  powóz  turkotał  i  trząsł  się  na  bruku,  którego 
nie było w eleganckiej części Londynu. 

Usłyszała  dzwonek  na  statku.  Była  pewna,  że  zatrzymali 

się nad rzeką. 

Siedzący obok mężczyzna przemówił: 
 - Bydź cicho i nie ruszej sie! Jedyn odgłos, a cie walne! 
Lalita  słyszała,  że  otwiera  drzwi  powozu  i  wysiada,  a 

potem  rozmawia  z  innym  mężczyzną.  Okrywający  jej  głowę 
materiał  był  jednak  tak  gruby,  że  nie  mogła  zrozumieć,  co 
mówili. 

Ktoś  podniósł  ją  brutalnie  i  wyciągnął  z  powozu. 

Domyśliła  się,  że  byli  to  dwaj  mężczyźni.  Umieścili  ją  na 

background image

czymś, co przypominało nosze, narzucili na nią jakieś ciężkie 
okrycie. Zakrywało ją zupełnie, tak że ledwo mogła oddychać. 

Ruszyli i wkrótce Lalita zorientowała się, że wnoszą ją po 

trapie  statku.  Usłyszała  głos  innego  mężczyzny  i  chociaż 
mówił po angielsku, miał wyraźnie obcy akcent. 

 -  Na  dół!  -  powiedział.  -  Jeszcze  tylko  jedna  i  stawiamy 

żagle! 

A więc jednak to była prawda! Znajdowała się na statku i 

zabierali ją na drugą stronę kanału La Manche. Zaczęła modlić 
się szaleńczo, żeby lord Rothwyn odnalazł ją. Ocal mnie! Ocal 
mnie!  -  wołała  go  sercem.  -  Dowiedz  się,  dokąd  oni  mnie 
zabierają.  Ocal  mnie,  bo...  w  przeciwnym  wypadku  będę 
musiała umrzeć! 

Niosący ją mężczyźni postawili nosze na pokładzie i jeden 

wziął ją na ręce i przełożył sobie przez ramię, przytrzymując 
za  nogi.  Schodził  po  stromych  schodach  wiodących  pod 
pokład,  potem  posuwał  się  korytarzem  tak  wąskim,  że  jego 
ramiona  ocierały  się  o  ściany.  Otworzył  kluczem  drzwi  i 
brutalnie posadził ją na podłodze. 

Krzyknęła  z  bólu  i  wystraszyła  się,  że  może  go  to 

rozzłościć. 

Jego  ręce  niezdarnie  gmerały  przy  zawiązanym  w  talii 

powrozie.  Potem  zdjął  przykrycie  z  jej  głowy.  Przez  chwilę 
nic nie widziała. Mężczyzna ponownie zacisnął wokół jej rąk 
powróz,  po  czym  wyjął  z  kieszeni  chusteczkę  do  nosa  i 
zawiązał jej usta. 

 - To ci pomoże siedzieć cicho - rzekł. - Powiedziołem ci 

przedtym,  co  się  stanie,  jak  ino  piśniesz.  Reszty  to  tyż  się 
tyczy! - dodał głośniej. 

Gdy  mężczyzna  wyszedł,  ciężko  stąpając  po  surowych 

deskach,  zauważyła,  że  przez  jeden  ze  świetlików  dochodzi 
blade  światło.  Na  dworze  wciąż  jeszcze  było  ciemno. 

background image

Mężczyzna zatrzasnął drzwi i Lalita usłyszała zgrzyt klucza w 
zamku. 

Rozglądała  się  usiłując  dostrzec,  kto  jeszcze  znajduje  się 

w  kabinie.  Było  to  pomieszczenie  małe,  o  niskim  stropie, 
pozbawione  jakichkolwiek  sprzętów.  Oczy  stopniowo 
przyzwyczajały się do ciemności i zdołała w mroku rozróżnić 
jakieś kształty leżące na podłodze. Zrozumiała, że były to inne 
kobiety, zakneblowane i związane podobnie jak ona. 

Światło wpadające przez świetlik stawało się silniejsze, w 

miarę jak blady świt zaczął rozpraszać nocne ciemności. 

Przesuwając się cal po calu i zmieniając pozycję, usiadła i 

oparła  się  o  ścianę.  Teraz  mogła  lepiej  obejrzeć  kabinę. 
Znajdowało  się  tam  jeszcze  osiem  osób.  Widziała  ich 
wystraszone  oczy,  zakneblowane  usta.  Wszystkie  miały 
związane ręce i nogi. 

Dziewięć  kobiet  -  pomyślała  Lalita  -  i  jeszcze  jedna  w 

drodze. 

Usłyszała  zbliżające  się  korytarzem  ciężkie  kroki.  Drzwi 

otworzyły  się  i  do  kabiny  wszedł  mężczyzna  niosący  na 
ramieniu  kolejną  kobietę.  Zrzucił  ją  pod  przeciwną  ścianę, 
zdjął  jej  z  głowy  tkaninę,  zacisnął  powróz  wokół  talii  i 
zakneblował ją. 

Była  to  bardzo  młoda,  ładna  dziewczyna  o  jasnych 

włosach. 

 - Bydziymy teroz odbijać - powiedział mężczyzna - i jak 

wypłyniemy na morze, to wos rozwiążymy, jeśli bydziecie się 
dobrze  sprawować.  Spodziewom  się  zresztą,  że  bydziecie 
mieć morską chorobe! 

Roześmiał się, jakby powiedział coś zabawnego, po czym 

wyszedł, znów zamykając drzwi na klucz. 

Nad  nimi  rozległy  się  odgłosy  pospiesznych  kroków  i 

łopot  rozpinanych  żagli.  Opuszczamy  Anglię  -  pomyślała 

background image

Lalita. Zabierają mnie za morze i nikt się nigdy nie dowie, co 
się ze mną stało. 

Zastanawiała  się  nad  możliwością  ucieczki.  Była  to 

szalona,  nierealna  myśl.  Gdyby  nawet  zdołała  rozwiązać 
krępujące  ją  więzy,  ucieczkę  uniemożliwiały  zamknięte  na 
klucz  drzwi,  a  jedyny  w  kabinie  świetlik  wychodził 
bezpośrednio  na  rzekę.  Poza  tym  Lalita  doskonale  wiedziała, 
jaka  kara  czekałaby  ją  za  próbę  ucieczki.  Była  pewna,  że 
mężczyzna  dotrzymałby  słowa,  bijąc  ją  do  utraty 
przytomności za każde nieposłuszeństwo. 

Rozglądając  się  po  kabinie,  Lalita  ujrzała  dwie 

dziewczyny,  które  były  pogrążone  we  śnie.  Na  pewno  nie 
spały  snem  naturalnym.  Pozostałe  również  rozglądały  się 
przerażone. 

Lalita  domyśliła  się,  że  większość  dziewcząt  pochodziła 

ze wsi, tak jak opowiadał lord Rothwyn. Były bardzo młode, 
mogły  mieć  piętnaście,  najwyżej  szesnaście  lat.  Na  nogach 
niektórych dojrzała mocne, wiejskie buty, jakie na ogół noszą 
służący.  Ubrane  były  w  sukienki  z  bawełny  lub  szorstkiej 
wełny własnej roboty. 

Ku jakiemu przeznaczeniu podążały? 
Usłyszała  odgłosy  wciąganej  kotwicy  i  zdejmowanych 

cum.  Potem  rozległ  się  głos  wykrzykujący  rozkazy  i  poczuła 
ruch statku. Prawdopodobnie  odbili  od nabrzeża i  płynęli już 
środkiem  rzeki.  Było  bardzo  zimno.  Lalita  w  swojej  cienkiej 
sukni  wieczorowej  drżała  z  chłodu.  Przez  brudny  świetlik 
wpadły  pierwsze  lśniące  promienie  słońca.  Może  docierają 
także do sypialni lorda Rothwyna i go obudzą. Jej serce wciąż 
go wołało. Czy jej rozpaczliwe wołanie dotrze do niego? Był 
taki mądry, a także bardzo spostrzegawczy. Czy możliwe było 
dosięgnąć  go  umysłem?  Zawsze  wierzyła  w  potęgę  myśli. 
Była przekonana, że umysł nie zna żadnych granic. Przyjdź do 
mnie! Pragnę... cię! Potrzebuję cię! Ocal mnie! Raz za razem 

background image

wysyłała swe wołanie, a wraz z nim modlitwę: Boże, proszę, 
niech  mnie  usłyszy,  niech  się  dowie,  że  jestem  w 
niebezpieczeństwie... Spraw, by to pojął... Boże, proszę, Boże, 
proszę... 

Potem  zrozumiała,  że  to  beznadziejne!  Statek  oddalał  się 

wraz z odpływem, unosząc ją coraz dalej od Londynu, w dół 
rzeki i do morza. Jej wołanie, tak jak modlitwy, zawiodło! Nie 
było  już  nadziei  ani  dla  niej,  ani  dla  pozostałych 
nieszczęsnych dziewcząt. 

Siedzącą  obok  Lality  dziewczyna,  której  nie  zauważyła 

wcześniej, zdołała wysunąć knebel z ust. 

 -  Co  się  dzieje?  Dokąd  jedziemy?  -  zapytała 

wystraszonym głosem. 

Mówiła z wiejskim akcentem. Lalita spojrzała na nią. Była 

to ładna, pulchna dziewczyna. Wyglądała zdrowo i gdyby nie 
pobladła ze strachu, miałaby z pewnością policzki różowe jak 
jabłuszka. 

Lalita  wzorem  dziewczyny  zaczęła  poruszać  ustami,  aż 

chustka  ześliznęła  się  na  podbródek.  Obserwująca  ją 
dziewczyna odezwała się: 

 - Tak lepiyj! Troszkę straszno tak godać do siebie! 
 - Wiem - odparła Lalita. 
 - Co się dzieje? - zapytała dziewczyna. - Nie rozumie, co 

się dzieje! 

 - Skąd pochodzisz? - zagadnęła Lalita. 
 - Z Somerset. Miałam obiecanom posade w Londynie. 
 - Jakiego rodzaju posadę? 
 -  Dziewczyny  kuchennej  u  ślachcica  -  odparła 

dziewczyna. - Pedziałam jej przecie, gdzie żeby mie zawiezła. 

 - Komu powiedziałaś? - zapytała Lalita. 
 -  Kobicie,  co  ją  spotkałam  w  karczmie.  „Dokąd  chcesz 

jachać?"  -  zapytała.  Kiedy  jej  pedziałam,  rzekła,  że  mie  tam 

background image

zawiezie.  Miała  ładny  powóz,  to  se  pomyślałam,  że  mogę 
wygodnie pojechać, a nie tłuc się piechotą. 

 - Co się zdarzyło potem? 
 -  Dobrze  nie  wiem.  Ona  mi  pedziała:  „Musisz  być 

zmynczona  po  podróży. Tu  jest  dla ciebie coś  do  picia".  Ale 
jakem  to  wypiła,  cała  się  dziwnie  poczułam  i  nic  nie 
wiedziałam,  aże  się  tu  znalazłam  związana.  O  co  tu  chodzi? 
Co oni robią? 

Lalita milczała. Nie było sensu denerwować jej. 
 - Spodziewam się, że prędzej czy później nam powiedzą - 

rzekła - ale obawiam się, że nas porwano. 

 -  Porwano?!  -  krzyknęła  dziewczyna.  -  Ni  mom  przy 

sobie wiyncy, jak piyńć pynsów. 

Lalita  nie  odpowiedziała.  Sama  była  przerażona  i 

wiedziała,  że  wywołanie  lęku  u  innych  nic  nie  pomoże. 
Popatrzyła  na  inne  dziewczęta  i  zauważyła,  że  podobnie  jak 
ona  próbują  pozbyć  się  knebla.  Jednak  albo  nie  były 
wystarczająco  zręczne,  albo  kneble  zawiązano  mocniej,  gdyż 
nie udało im się uwolnić. 

Dziewczyna z Somerset zaczęła płakać. 
 -  Jo  chce  do  domu,  do  mamy!  Myślałam,  że  dobrze 

bydzie być w Londynie, móc posłać rodzinie troche grosza do 
domu, ale boje sie! Jo chce do domu! 

Wszystkie  tego  chcemy  -  miała  ochotę  odpowiedzieć 

Lalita. Zamiast tego odezwała się spokojnie: 

 - Musisz być dzielna. Nie pomoże nam, jeśli rozzłościmy 

ludzi, którzy nas porwali. Mogą być brutalni, jeśli zobaczą, że 
jesteśmy nieposłuszne. 

 -  Chcesz  powiedzieć,  że  mogą...  zrobić  nom  krzywde?  - 

zapytała dziewczyna. 

Lalita  głęboko  westchnęła.  Przypomniała  sobie  lorda 

Rothwyna  mówiącego,  że  „handlarze  białymi  niewolnicami" 
dawali narkotyki i bili porwane dziewczyny. 

background image

Boże,  pomóż  nam  wszystkim!  -  pomyślała.  Z  rozpaczą 

zdała sobie sprawę, że statek nabiera prędkości i płynie coraz 
szybciej. Jeśli utrzymają taką szybkość, przemierzenie kanału 
nie  zajmie  im  zbyt  wiele  czasu.  Na  kontynencie  będą  przed 
wieczorem. Co dalej je czeka? 

Popatrzyła na towarzyszki niedoli i uświadomiła sobie, że 

jest najstarsza. Pomyślała, że istniał inny powód, dla którego 
znalazła  się  wśród  nich.  Coraz  bardziej  utwierdzała  się  w 
przekonaniu, że porwanie jej zorganizowała macocha. 

Prawdopodobnie Zofia powróciła z Roth Park i poskarżyła 

się,  że  lord  Rothwyn  zamiast  zająć  się  nią  tak,  jak  się 
spodziewała,  popędził  za  dyliżansem.  Wyobraziła  sobie 
wściekłość  macochy,  gdy  zrozumiała,  że  jej  piękna  córka 
straciła tak atrakcyjną zdobycz matrymonialną. 

Wbrew  zapewnieniom  Zofii,  Lalita  wątpiła,  by  Juliusz 

Verton wciąż był nią zainteresowany. Gdyby rzeczywiście tak 
było,  Zofia,  zamiast  zadawać  sobie  trud  niszczenia  dowodu 
małżeństwa  Lality  z  lordem  Rothwynem,  przyjęłaby 
mężczyznę, z którym była zaręczona. 

Gdy  ponownie  rozmyślała  o  wydarzeniach  tamtego 

wieczoru,  była  przekonana,  że  Juliusz  Verton  otrzymał  list, 
który do Wimbledonu zaniósł stajenny. Był to wprawdzie dość 
młody,  niedojrzały  człowiek,  miał  jednak  swoją  dumę  i 
chociaż utrata Zofii mogła złamać mu serce, jego pochodzenie 
nie pozwoliłoby, aby ponownie błagał o jej względy, kiedy raz 
go porzuciła. Lalita była przekonana, że Zofia zerwała z nim 
definitywnie.  Małżeństwo  to  byłoby  mezaliansem.  Stanowił 
doskonałą partię. Pan młody miał odziedziczyć książęcy tytuł. 
Jego  krewni  zapewne  spodziewali  się  więcej  rozsądku  w 
kwestii  ożenku.  Zofia  usiłowała  odzyskać  lorda  Rothwyna, 
ponieważ  Juliusz  Verton  był  już  dla  niej  nieosiągalny. 
Pozostał  jej  jeszcze  rozwiązły,  podstarzały  i  nieciekawy  sir 

background image

Tomasz  Whernside.  Nic  dziwnego,  że  ani  ona,  ani  jej  matka 
nigdy mi nie wybaczą - pomyślała Lalita. 

Pomimo  rycerskiego  uczynku  i  zabrania  Lality  z 

powrotem  do  Roth  Park,  lord  Rothwyn  mógł  jednak  nadał 
żywić  uczucia  do  Zofii.  Jak  mógł  oprzeć  się  jej  urodzie  i 
powabowi?  Inne  kobiety  w  obecności  Zofii  wydawały  się 
szare  i  nieciekawe.  Jak  mogłam  żywić  nadzieję,  że  mu  na 
mnie  zależy?  -  zastanawiała  się  zrezygnowana  Lalita.  Jej 
myśli przeniosły ją daleko od statku. 

Z powrotem do rzeczywistości przywołała ją dziewczyna z 

Somerset, która zapytała łamiącym się głosem: 

 - Czy nic nie możemy zrobić? Nie możemy stąd uciec? 
 - Nie przychodzi mi nic do głowy - odpowiedziała Lalita. 

- Czy możesz rozwiązać linę wokół talii? 

 -  Nie  swojo  -  odparła  dziewczyna  -  ale  mogłabym 

spróbować rozwiązać twoją. 

 - Jak to zrobisz? - zapytała Lalita. 
 - Gdy usiądziemy do siebie plecami - odparła tamta. 
 -  Rzeczywiście!  -  zawołała  Lalita.  -  Nie  pomyślałam  o 

tym!  -  Pomagając  sobie  stopami,  powoli  obróciły  się,  aż 
usiadły  oparte  o  siebie  plecami.  Lalita  poczuła,  że  palce 
dziewczyny  zajęły  się  sznurem  zawiązanym  wokół  talii. 
Trochę  to  trwało,  ale  w  końcu  Lalita  miała  wolne  ręce,  więc 
pospiesznie rozwiązała dziewczynę z Somerset. 

 - Powiedzieli, że nas rozwiążą, gdy wypłyniemy na morze 

- rzekła. - Gdy wrócą, udawajmy, że wciąż jesteśmy związane, 
inaczej będziemy miały kłopoty! 

 - Rozumiem - powiedziała dziewczyna. - Co z innymi? 
 -  Myślę,  że  mogłybyśmy  chociaż  rozluźnić  ich  kneble  - 

zaproponowała Lalita. 

Z  trudem  przesunęła  się  w  jedną  stronę  kabiny,  podczas 

gdy  dziewczyna  z  Somerset  rozluźniała  kneble  pozostałych. 

background image

Wszystkie dziewczyny były przestraszone i nie rozumiały, co 
się wydarzyło. 

 -  Dokąd  płyniemy?  Gdzie  oni  nas  zabierają?  Czego  oni 

chcą?  Boję  się!  -  powtarzały  jedna  za  drugą.  Mówiły  z 
wiejskim akcentem. 

Gdy Lalita dotarła do dwóch śpiących dziewczyn, okazało 

się,  że  obie  są  nieprzytomne.  Domyśliła  się  wpływu 
narkotyków.  Z  pewnością  otrzymały  większą  dawkę  niż 
dziewczyna  z  Somerset.  Obie  były  ładne,  bardzo  młode, 
jasnowłose, o silnych i kształtnych ciałach. Może tak dla nich 
lepiej - pomyślała Lalita. Przynajmniej nie zdają sobie sprawy, 
co się dzieje. 

 - Nie rozmawiajcie zbyt głośno - upomniała dziewczyny, 

które  lamentowały  głośno.  Niektóre  szlochały  gorzko,  inne 
przywoływały matkę. 

Hałas nad ich głowami nie ustawał, a nawet wydawał się 

nasilać.  Lalita  domyśliła  się,  że  statek  wypływa  na  burzliwe 
wody kanału. 

Usłyszała  krzyki  mężczyzn,  potem  rozległ  się  odgłos 

ciężkich  kroków.  Ktoś  biegł  korytarzem  na  zewnątrz  kabiny. 
Lalita  i  dziewczyna  z  Somerset  szybko  włożyły  sobie  kneble 
do ust i wsunęły ręce za sznury, którymi były skrępowane. 

Do  kabiny  wpadło  czterech  mężczyzn  i  zaczęło  ciągnąć 

drewnianą  ścianę  naprzeciwko  drzwi.  Ku  zaskoczeniu  Lality 
jedna długa płyta o szerokości około trzech stóp wysunęła się, 
ukazując ciemny otwór. 

Mężczyźni pochylili się, podnosząc dziewczęta z podłogi. 

Człowiek,  który  wniósł  Lalitę  na  pokład,  przewodził 
pozostałym. Powiedział: 

 -  Zaciśnijcie  im  kneble!  Nie  chcemy,  żeby  próbowały 

krzyczeć! 

background image

Zmuszając  Lalitę  do  rozwarcia  szczęk,  wepchnął  jej  w 

usta chusteczkę i zawiązał tak ciasno, że aż zabolało. Jedna z 
dziewcząt krzyknęła, za co otrzymała potężny cios w głowę. 

Gdy podniósł dziewczynę z Somerset, lina opasują - ca jej 

talię opadła luźno. 

 - Niech szlag trafi tę małą  sukę! -  zawołał.  - Rozwiązała 

się! 

 - Zwiąż ją ponownie, karę otrzyma później - padł rozkaz. 

- I sprawdź dobrze resztę! 

Przez  otwór  w  ścianie  mężczyźni  zaczęli  przenosić 

dziewczęta do ciemnej kryjówki. Dwóch wsunęło Lalitę przez 
otwór i położyło na nie heblowanych drewnianych podporach, 
po  czym  zorientowała  się,  że  chowają  je  do  pustej,  nie 
wykorzystanej  przestrzeni  na  rufie.  Nie  było  tu  światła, 
powietrza  było  niewiele,  a  dziewczyny  rzucano  jedną  na 
drugą.  Po  umieszczeniu  wszystkich  mężczyzna,  który  wniósł 
Lalitę na pokład, powiedział: 

 -  Niech  ino  która  z  wos  piśnie,  to  wos  pozabijom. 

Rozumiecie? Pomrzecie wszystkie! 

To  mówiąc  cofnął  się  do  kabiny.  Odsunięty  fragment 

ściany umieszczono z powrotem na swoim miejscu. 

Nie  było  wątpliwości,  że  spuszczano  żagle.  Lalicie 

zdawało się, że słyszy odgłos innego statku. Zaświtała iskierka 
nadziei...  Mężczyźni  krzyczeli  coś  do  siebie,  ale  znów  nie 
mogła zrozumieć, co mówili. 

Leżała drżąc z zimna i czuła, że drżą też leżące wokół niej 

dziewczęta.  Po  długim  czasie,  gdy  zrezygnowana  pomyślała, 
że  chyba  się  przesłyszała  i  statek  spuścił  żagle  z  zupełnie 
innego powodu, usłyszała zbliżające się kroki i glosy. 

Drzwi  otworzyły  się  i  Lalita  rozpoznała  głos  lorda 

Rothwyna: 

 - Co jest tutaj? 

background image

 -  Po  prostu  pusta  kabina,  proszę  pana.  Jak  pan  widział, 

cały ładunek został załadowany na statki. 

Lalita  walczyła  szaleńczo  ze  swoim  kneblem.  Nie  udało 

się go jej pozbyć. 

On nic nie zobaczy i nie usłyszy - pomyślała z rozpaczą i 

zawołała w głębi serca: Ocal mnie! Jestem tutaj! Ocal mnie! 

Nagle  rozległo  się  skomlenie  i  drapanie  w  drewnianą 

ścianę,  za  którą  leżała.  To  Rojal!  Lalita  rozpoznała  dźwięki, 
które wydawał, gdy był czymś bardzo podniecony. 

Usłyszała znów lorda Rothwyna: 
 -  Zastanawiam  się,  dlaczego  mój  pies  jest  tak  ożywiony. 

Chyba coś wyczuwa za tą ścianą. 

 -  Szczury,  sir!  -  zawołał  mężczyzna.  -  Statek  roi  się  od 

nich. Ma pan sprytną bestyjkę! 

 - Dziwne, że jest aż tak podekscytowany - powiedział lord 

Rothwyn. Następnie podniósł głos: - Oficerze! - zawołał. - Jest 
tu coś, co chciałbym panu pokazać! 

 -  Nic  ni  ma!  -  nalegał  mężczyzna.  -  Zupełnie  nic!  Traci 

pon swój czas, sir. 

 -  Ufam  instynktowi  mojego  psa  -  odparł  zimno  lord 

Rothwyn. 

Rozległ 

się 

odgłos 

kroków 

dwóch 

kolejnych 

nadchodzących mężczyzn i spokojny głos powiedział: 

 - Pan mnie wołał, milordzie? 
 -  Tak  -  odparł  lord  Rothwyn.  -  Myślę,  że  mój  pies  coś 

znalazł. 

Wtedy,  nadludzkim  wysiłkiem,  zdzierając  sobie  skórę, 

Lalita  uwolniła  ręce.  Wyciągnąwszy  z  ust  knebel,  krzyknęła. 
Wprawdzie niezbyt głośno, ale z pewnością ją usłyszeli. 

Kiedy  urzędnicy  celni  odsunęli  ścianę,  Rojal,  szczekając 

wciąż, wskoczył w ciemność i poczuła go przy twarzy. 

background image

Wniesiono ją do kabiny. Chociaż nogi wciąż jeszcze miała 

związane w kostkach, stała prosto, a lord Rothwyn obejmował 
ją. 

 -  Przyszedłeś!  -  zawołała  niewyraźnie,  kładąc  głowę  na 

jego ramieniu. - Wiedziałam... byłam pewna, że usłyszysz, jak 
cię wołam. 

background image

R

OZDZIAŁ 

Na pół przytomna Lalita krzyknęła z przerażenia, po czym 

obudziła się, uświadamiając sobie z ulgą, że jest we własnym 
łóżku  w  Rothwyn  House.  Pomimo  zaciągniętych  zasłon 
widziała  mgliste  zarysy  biało  -  złotych  ścian,  aniołków  nad 
lustrem  toaletki  i  ogromnych  wazonów  lilii  i  róż 
wypełniających pokój swym zapachem. 

Była bezpieczna! Była w domu i już nie musiała się bać! 
Usiłowała  przypomnieć  sobie,  co  zaszło  od  chwili,  w 

której znalazła się w ramionach lorda Rothwyna. 

Ktoś  rozwiązał  pętającą  jej  kostki  linę,  a  lord  Rothwyn 

zdjął ze swych ramion pelerynę i okrył nią Lalitę. Pomógł jej 
przejść  długim  korytarzem  i  następnie  w  górę,  na  pokład 
statku, gdzie urzędnicy celni z pistoletami w rękach ustawiali 
w  szeregu  załogę  statku.  Lord  Rothwyn  pospieszył  z  nią  do 
drabinki  sznurowej,  po  której  zeszli  do  małej  łódki.  Przy 
burcie  statku  kołysał  się  duży  kuter,  z  którego  na  pokład 
wchodzili uzbrojeni mężczyźni. 

Dopłynęli do nabrzeża rzeki, gdzie czekał na nich powóz. 

Lord Rothwyn pomógł Lalicie wsiąść. Za nimi wskoczył Rojal 
i usadowił się obok, kładąc głowę na jej kolanach. Z czułością 
pogłaskała  jego  łepek.  Może  to  sprawiło,  że  straciła 
panowanie  nad  sobą.  Nie  zastanawiając  się,  czy  właściwie 
postępuje, odwróciła się do lorda Rothwyna i wtuliła twarz w 
jego ramię. Z jej oczu popłynęły łzy. 

Przytulił  ją  do  siebie.  Po  chwili  milczenia  powiedział 

łagodnie: 

 - Wszystko w porządku. Już po wszystkim. 
 - Wiedziałam.., że mnie ocalisz - łkała. - Wołałam cię... i 

wołałam... Sercem... jak w wierszu. 

Lord Rothwyn przytulił ją mocniej i powiedział: 
 -  Usłyszałem  twoje  wołanie,  ale  to  dzięki  Rojalowi 

znaleźliśmy cię. 

background image

 - Czy odszedłbyś - zapytała - gdyby nie... zaczął drapać w 

ścianę? 

 -  Ponieważ  Rojal  był  pewien,  że  tam  jesteś,  byłbym 

rozebrał  ten  statek  na  części,  by  dotrzeć  do  ciebie  - 
odpowiedział. 

Zaciekawienie  Lality  powstrzymało  łzy.  Lord  Rothwyn 

mówił dalej: 

 -  Gdy  przyjechałem  na  nabrzeże,  cumowało  tam  wiele 

statków. Poszedłem wzdłuż rzeki, szukając przygotowującego 
się do odpłynięcia wraz z porannym odpływem. Doszedłem do 
pustego  stanowiska  i  wówczas  Rojal  upewnił  mnie,  że 
musiałaś niedawno tu być. 

 - Jak to zrobił? - zapytała Lalita. 
 - Biegał dookoła, węsząc i szczekając jak szalony. Był ze 

mną urzędnik celny, ponieważ wcześniej powiedziałem mu o 
moich podejrzeniach co do przebiegu wydarzeń. 

 - Dlaczego... podejrzewałeś? - zapytała Lalita. 
 - Opowiem ci o tym później. 
 - Tak... oczywiście - wyszeptała. 
 -  „Jaki  statek  stąd  niedawno  odpłynął?"  -  zapytałem. 

Urzędnik  zadał  to  samo  pytanie  kilku  dokerom.  Powiedzieli 
mu,  że  był  to  holenderski  statek  płynący  w  dół  rzeki.  „Jaki 
miał  ładunek?"  -  zapytał  urzędnik  celny.  „Po  pierwsze, 
zwłoki!"  -  odparł  jeden  z  mężczyzn  i  roześmiał  się.  Wtedy 
portowym  kutrem  wyruszyliśmy  za  widocznym  jeszcze 
statkiem. 

 -  Myślałam...  że  już  nigdy  więcej  cię  nie  zobaczę.  - 

powiedziała Lalita. 

Po jej policzkach wciąż płynęły łzy. Wydawało się jej, że 

lord Rothwyn chciał jeszcze coś powiedzieć, ale zrezygnował. 
Trzymał ją blisko przy sobie, dopóki nie przestała płakać. 

Gdy przyjechali do Rothwyn House, był jeszcze wczesny 

ranek, jednak większość domowników czekała na nich. Niania 

background image

wyglądała  trochę  blado,  ale  poza  tym  była  w  swojej  zwykłej 
formie. 

Lord  Rothwyn  pomógł  Lalicie  wejść  do  hallu.  Potem, 

spostrzegłszy, że jest bardzo słaba, wziął ją na ręce. Poniósł ją 
schodami do sypialni i delikatnie położył na łóżku. 

 - Zaopiekuj się nią, nianiu -  powiedział swoim  głębokim 

głosem. - Lady jest wycieńczona. Potrzebuje snu. 

Chciał odejść, ale Lalita wyciągnęła ręce i wyszeptała: 
 - Czy... odchodzisz? 
 -  Muszę  cię  opuścić  na  chwilkę  -  odpowiedział  -  ale 

obiecuję,  że  będziesz  pod  dobrą  opieką.  Nikomu  nie  będzie 
wolno wejść do twego pokoju bez pozwolenia niani, a dwóch 
najbardziej zaufanych ludzi będzie stało na zewnątrz na straży. 
Nie  dlatego,  że  coś  ci  jeszcze  grozi,  ale  żebyś  czuła  się 
bezpiecznie. 

Popatrzył  jej  w  oczy  i  widząc,  że  nie  przekonał  jej, 

powiedział z uśmiechem: 

 - Zaufaj mi! Obiecuję, że już nigdy więcej cię nie utracę! 
W jej oczach zabłysło nagle światło, jakby te słowa miały 

dla niej szczególne znaczenie. Lord wyszedł z pokoju, a niania 
ułożyła ją do snu. 

Lalita  wypiła  napój  o  smaku  miodu  i  ziół,  który  sprawił, 

że zapadła w bardzo głęboki, spokojny sen. 

Obudziwszy się, pomyślała, że chyba jest już środek dnia. 

Właśnie usłyszała bicie zegara w hallu i policzyła uderzenia: 

 -  Pięć...  sześć...  siedem...  Niemożliwe!  Rozejrzała  się 

niespokojnie i ujrzała, że na fotelu przy kominku siedzi niania. 
Teraz wstała i podeszła do łóżka. 

 - Obudziła się pani, milady? 
 - Czy naprawdę jest już siódma? - zapytała Lalita. 
 - Dobrze pani spała. Teraz wszystko będzie wydawało się 

lepsze. Poproszę o coś do jedzenia dla pani. 

Niania zadzwoniła. 

background image

 -  Czy  nie  mogłabym  zjeść  z...  jego  lordowską  mością?  - 

zapytała Lalita. 

 - Jego lordowską mość jeszcze nie wrócił. 
 -  Nie...  wrócił?  -  Lalita  usiadła  na  łóżku.  -  Dlaczego? 

Dokąd pojechał? 

Zanim  niania  zdążyła  się  odezwać,  sama  znalazła 

odpowiedź.  Z  pewnością  zajmuje  się  pozostałymi 
dziewczętami,  które  zostały  porwane.  Na  pewno  uczyni  dla 
nich  wszystko,  co  będzie  mógł,  tak  jak  dopilnuje,  żeby 
handlarzy „białymi niewolnicami" postawiono przed sądem. 

Gdy  przyniesiono  jedzenie  -  pięknie  przygotowane, 

wzbudzające  apetyt  -  Lalita,  pomimo  że  nie  była  głodna, 
spróbowała  wielu  potraw,  chcąc  sprawić  tym  przyjemność 
niani. Jedyne, czego pragnęła, to ujrzeć znów lorda Rothwyna 
i  dowiedzieć  się  wszystkich  szczegółów  ostatnich  wydarzeń. 
Przy  nim  czuła  się  bezpieczna  i  spokojna  o  przyszłość. 
Żałowała teraz, że podzieliła się z nim swoimi podejrzeniami, 
iż to macocha zorganizowała porwanie. 

Chciała zapytać nianię o Elsie i Henryka, ale postanowiła 

nie  mówić  o  tym,  co  się  wydarzyło,  przed  powrotem  lorda 
Rothwyna. 

Po  kolacji  wyczerpanie,  które  Lalita  odczuwała,  gdy  lord 

Rothwyn  przywiózł  ją  ze  statku,  zniknęło  zupełnie.  Głęboki 
sen i zioła, pochodzące z pewnością od zielarki, zlikwidowały 
wszelkie  fizyczne  skutki  jej  przeżyć,  jednak  nie  usunęły 
niepokojów  duszy.  W  tym  mógł  jej  pomóc  tylko  lord 
Rothwyn. 

Czas  mijał  i  niania  zaczęła  nalegać,  aby  Lalita 

przygotowała  się  do  snu.  Wyszczotkowała  jej  włosy  i 
przyniosła  świeżą  koszulę  nocną.  Rojala  zabrano  na 
wieczorny spacer. 

 - Kto go wyprowadził? - zapytała z niepokojem Lalita. 
 - Sam pan Hobson! - odparła niania. 

background image

Lalita nie mogła powstrzymać lekkiego uśmiechu na myśl, 

że  majordomus  zniżył  się  do  zadania  powierzanego  zwykle 
jednemu z młodszych lokajów. 

Rozległo  się  pukanie  do  drzwi,  niania  przez  chwilę 

rozmawiała  na  korytarzu  z  majordomusem.  Wróciła  do 
pokoju,  niosąc  duży,  srebrny,  herbowy  kubeł  z  lodem,  w 
którym spoczywała butelka szampana. 

 - Jego lordowska  mość powrócił  - oznajmiła. -  Wrócił!  - 

zawołała Lalita. 

 - Dołączy do lady, gdy weźmie kąpiel i przebierze się. 
Lalita  głęboko  zaczerpnęła  tchu.  Nie  mogła  się  odezwać. 

Czuła jedynie, jak każdy nerw jej ciała ożył. 

Niania  postawiła  kubeł  z  szampanem  na  stoliku  obok 

dużego  fotela.  Potem  odebrała  od  czekającego  wciąż  za 
drzwiami  majordomusa  srebrną  tacę,  na  której  stały  dwa 
kryształowe kieliszki. 

 - Zostawię teraz panią, milady - powiedziała mania. - Czy 

potrzebuje pani jeszcze czegoś? 

 -  Nie,  dziękuję  -  odpowiedziała  Lalita.  -  Tak  ci  jestem 

wdzięczna,  nianiu,  że  zostałaś  przez  cały  dzień  ze  mną.  To 
musiało być dla ciebie bardzo nudne. 

 - 

Miałam  dość  zajęcia,  odmawiając  modlitwy 

dziękczynne za pani szczęśliwy powrót, milady. 

Niania  mówiła z  drżeniem w głosie i  Lalita  dostrzegła w 

jej starych oczach łzy. 

Czyżby  naprawdę  tak  bardzo  mnie  lubiła?  -  zastanawiała 

się z niedowierzaniem, głęboko wzruszona. 

Kiedy  za  nianią  zamknęły  się  drzwi,  Rojal  wskoczył  na 

łóżko, czego - jak wiedział - nie było mu wolno. Łasił się do 
Lality,  a  ona  miała  wrażenie,  że  pies  także  czeka  na 
pojawienie się swojego pana. 

Wydawało  się,  że  czekali  bardzo  długo.  Nagle  Rojal 

zaczął  machać  ogonem  i  rozległo  się  pukanie  do  drzwi 

background image

łączących  dwie  sypialnie.  Drzwi  otworzyły  się  i  do  pokoju 
wszedł lord Rothwyn. 

Lalicie zdawało się, jakby rozbłysło sto świec. 
Wbrew oczekiwaniu nie był ubrany wizytowo, ale miał na 

sobie  długi,  jedwabny  szlafrok,  w  którym  nie  widziała  go 
nigdy przedtem. Zamknąwszy za sobą drzwi, powoli podszedł 
do  Lality  siedzącej  pod  rzeźbionym  baldachimem  i  opartej  o 
obramowane koronkami poduszki, z włosami opadającymi na 
ramiona. 

Wyglądała  bardzo  krucho,  lecz  ponętnie.  Pod  cienkim 

materiałem koszuli rysował się wyraźny zarys piersi. Jej oczy 
były  ogromne  i  wydawały  się  wypełniać  całą  twarz. 
Rozświetlał je blask, jakiego nie widział nigdy przedtem. 

 - Dobrze się czujesz? - zapytał. 
 -  Musisz  być  bardzo  zmęczony  -  odpowiedziała.  -  Czy 

boli cię rana? Nie przemęczyłeś się? 

 - Naprawdę martwisz się o mnie, Lalito? 
 - Ależ oczywiście, że się martwię - odparła. - Powinieneś 

uważać na siebie. Rana jeszcze nie zagoiła się. 

Lord Rothwyn uśmiechnął się. 
 - Wydaje mi się, że ze względu na okoliczności należy się 

nam obojgu po kieliszku szampana! 

 - Jest tam - powiedziała Lalita, wskazując ręką na srebrny 

kubeł. 

Lord  Rothwyn  wyjął  butelkę  z  lodu  i  nalał  musującego 

płynu do obu kryształowych kieliszków. Jeden podał Lalicie, 
drugi wziął sobie i powiedział: 

 - Musimy uczcić fakt, że znowu jesteśmy razem. - W jego 

głosie  było  coś,  co  spowodowało,  że  Lalita  spuściła  oczy.  - 
Wypijemy za nasze szczęście? 

 - Chętnie - odparła prawie szeptem. Lord Rothwyn uniósł 

kieliszek. 

 - Żebyśmy żyli długo i szczęśliwie - wzniósł toast. 

background image

Lalita piła szampana małymi łykami i czuła, jak wypełnia 

ją  niby  słoneczny  blask.  Ponieważ  lord  Rothwyn  stał  przy 
łóżku, Lalita zaproponowała trochę nieśmiało: 

 -  Powinieneś  usiąść.  O  tyle  rzeczy  chcę  cię  zapytać,  ale 

jeśli jesteś zmęczony, nie będę się naprzykrzać. 

Lord Rothwyn ponownie napełnił swój kieliszek, po czym 

odpowiedział:  

 -  Nie  zaprzeczę,  że  jestem  zmęczony,  więc  ponieważ 

mamy  sobie  wiele  do  opowiedzenia,  muszę  usadowić  się  jak 
najwygodniej.  Może  usiądziemy  blisko  siebie,  tak  jak  tamtej 
nocy w chacie? 

Lalita  z  niedowierzaniem  popatrzyła  mu  w  oczy.  Nie 

czekając  na  pozwolenie,  usiadł  na  łóżku  obok  niej,  opierając 
się  o  poduszki,  i  wyciągnął  nogi  na  satynowej  kołdrze  z 
koronkami.  Jego  bliskość  wywołała  w  Lalicie  dreszczyk 
podniecenia. 

Gdy  wracali  ze  statku,  trzymał  ją  w  ramionach,  ale  była 

zbyt przerażona, zbyt oszołomiona, by myśleć o czymkolwiek 
innym,  niż  tylko,  że  jest  bezpieczna.  Teraz  żywo  sobie 
uświadomiła  jego  obecność  i  swoją  miłość,  i  trudno  było 
opanować chęć, by ponownie ukryć twarz w jego ramieniu. 

 - Od czego zaczniemy? - zapytał lord Rothwyn. 
 - Opowiedz mi, jak mnie znalazłeś - poprosiła Lalita. 
 -  Obudziłem  się  o  drugiej  w  nocy  z  uczuciem,  że  mnie 

wołałaś. 

 -  Usłyszałeś  mnie!  -  zawołała  podekscytowana.  -  Byłam 

pewna, że usłyszysz, jak wołam sercem, żebyś mnie ocalił! 

 -  Gdy  się  obudziłem  -  kontynuował  lord  Rothwyn  - 

usłyszałem skomlenie Rojala. 

Gdy opowiadał, że Henryk i Elsie byli wypytywani przez 

jej  macochę,  poczuł,  że  Lalita  drży  na  samo  wspomnienie 
kobiety, która ją tak długo terroryzowała. 

background image

 - Byłam pewna, że to... ona! - powiedziała. - Wiedziałam, 

że nigdy mi nie wybaczy, ponieważ nie zostałeś z Zofią, gdy 
przyjechała do Roth Park. Ona nie spocznie, dopóki mnie nie 
zniszczy! 

 - Nie zrobi już tego! - powiedział lord Rothwyn. 
 -  Ale  próbowała  i  będzie  dalej  próbować  -  wyszeptała 

Lalita. 

 -  Byłem  obecny  przy  oskarżeniu  kapitana  statku  przez 

urzędników  celnych  o  porwanie  ciebie  i  tych  nieszczęsnych 
dziewcząt,  które  były  z  tobą  -  mówił  dalej  lord  Rothwyn.  - 
Zaraz też aresztowano człowieka, do którego należał statek, i 
dwóch  innych,  co  do  których  istniały  podobne  podejrzenia. 
Bez  wątpienia  stał  na  czele  działającej  od  pewnego  czasu 
organizacji. 

 -  Złapaliście  go!  -  powiedziała  Lalita.  -  Och,  jak  się 

cieszę. 

 -  Gdy  go  zabrano  -  ciągnął  lord  Rothwyn  -  a  te  biedne 

dziewczęta  zostały  odesłane  do  swoich  rodzin,  odwiedziłem 
panią Clements w domu przy ulicy Hill. 

 - Panią C - clements? - zająknęła się Lalita. 
 -  Nigdy  nie  wyszła  za  twojego  ojca  -  wyjaśnił  lord 

Rothwyn. - Od pewnego czasu prowadziłem dochodzenie. Od 
ciebie  niewiele  się  dowiedziałem,  bo  bałaś  się  cokolwiek 
powiedzieć. Jednak kilkakrotnie niechcący wymknęło ci się co 
nieco i na tej podstawie zbudowałem jasny obraz wydarzeń. 

 -  Domyśliłeś  się,  że  zajęła  miejsce  mamy?  -  wyszeptała 

bez tchu Lalita. 

 -  Dowiedziałem  się  dokładnie,  co  zrobiła.  Kłamała,  że 

Zofia  była  córką  twojego  ojca  z  prawego  łoża.  -  Poczuł,  że 
Lalita  zadrżała,  więc  szybko  dodał:  -  Już  nigdy  nie  będziesz 
się jej bała.. Nie żyje. 

 - Nie żyje?! - zawołała Lalita. 

background image

 -  Przekazałem  jej  wiadomość,  że  wydano  nakaz  sądowy, 

by ją aresztować za oszustwo, co karze się zesłaniem. Drugim 
zarzutem  było  porywanie  i  wykorzystywanie  nieletnich  w 
celach  niemoralnych,  za  co  grozi  kara  śmierci!  -  Przerwał,  a 
po  chwili  mówił  dalej:  -  Jednak,  ponieważ  twoje  nazwisko 
zostałoby niechybnie wplątane w proces, dałem pani Clements 
szansę  ucieczki  przed  nadejściem  policji.  Dziś  w  południe 
odpływał statek do Nowej Południowej Walii. Powiedziałem, 
że  jeśli  nim  odpłynie,  uniknie  nakazu  aresztowania.  Będzie 
mógł być wykonany tylko wtedy, jeśli wróci do kraju. 

 - Zgodziła się? - z niedowierzaniem zapytała Lalita. 
 -  Nie  miała  wyboru  -  powiedział  lord  Rothwyn.  Z  tonu 

jego głosu Lalita wywnioskowała, jak był twardy i bezlitosny. 

 -  Odwiozłem  ją  na  nabrzeże  -  ciągnął.  -  Statek  stał  na 

rzece gotów do żeglugi. Łodzią zabrano ostatnich pasażerów, 
wśród  nich  panią  Clements.  Obserwowałem,  jak  odpływa, 
żeby upewnić się, iż nie będzie żadnego oszustwa w ostatniej 
chwili.  Potem,  gdy  łódź  stanęła  już  przy  burcie  statku  i 
spuszczano  drabinki  sznurowe  dla  pasażerów,  rzuciła  się  do 
rzeki. 

Lalita krzyknęła. 
 -  Odpływ  był  bardzo  szybki.  Sądzę,  że  nie  potrafiła 

pływać ani ona, ani nikt ze znajdujących się w łódce. 

 - Ona... utonęła? - wyszeptała Lalita. 
 -  Nie  było  żadnej  szansy,  żeby ją  uratować  -  odparł  lord 

Rothwyn.  -  Prąd  zniósł  ją  i  zanim  ktokolwiek  zdołał  się 
zorientować, zniknęła! 

Lalicie  trudno  było  zaczerpnąć  tchu.  Lord  Rothwyn 

bardzo  delikatnie  objął  ją  ramieniem  i  przyciągnął  blisko 
siebie. 

 - Koszmar się skończył! - powiedział. - Minęło to, co cię 

tak przerażało. - Lalita ukryła twarz w jego ramieniu. - Jesteś 
wolna, Lalito! Wolna od wszystkiego, czego się bałaś i co tak 

background image

cię  unieszczęśliwiało  przez  ostatnie  lata.  Teraz  wiem,  kim 
jesteś. Twój ojciec był szanowany przez wszystkich, którzy go 
znali,  a  twoją  matkę  wszyscy  kochali.  -  Lalita  zaszlochała, 
lecz  mówił  dalej:  -  Oboje  chcieliby,  żebyś  była  szczęśliwa. 
Teraz ja pragnę uczynić cię szczęśliwą. 

 - Zofia! Co... się stało z Zofią? 
Poczuła,  że  lord  Rothwyn  jakby  zesztywniał  i 

odpowiedział już innym tonem: 

 -  Na  początku  zamierzałem  zmusić  Zofię  do  wyjazdu 

razem z  matką. Potem, ponieważ  kiedyś jednak znaczyła coś 
dla mnie, zgodziłem się, że poślubi sir Tomasza Whernside'a. 

 - J - jak... mogła? - zapytała Lalita. - On jest... straszny! 
 -  Była  aż  zbyt  chętna  -  odparł  lord  Rothwyn.  -  Ale 

Whernside'a nie stać już na londyńską rozrzutność i luksusy, o 
czym  sam  mi  szczerze  powiedział.  Dlatego  zabiera  Zofię  do 
posiadłości na północy i jest bardzo mało prawdopodobne, że 
kiedykolwiek stać go będzie na przyjazd na południe. 

Lalita milczała przez chwilę, po czym rzekła: 
 -  Ale  ty...  ją  kochałeś!  Jest  taka  piękna!  Zapadło  długie 

milczenie, zanim lord Rothwyn odpowiedział: 

 -  Wczoraj  wieczorem  zapytałem  cię,  co  uważasz  za 

piękniejsze:  mój  obraz  nad  kominkiem  czy  rysunki,  które  ci 
podarowałem. Pamiętasz? 

 - T - tak oczywiście - odparła Lalita. 
 -  I  powiedziałaś  mi  -  ciągnął  lord  Rothwyn  -  że  rysunki 

inspirują cię i spoglądasz na nie duszą. 

 - Tak, tak powiedziałam... 
 -  Kupiłem  te  trzy  rysunki,  ponieważ  każdy  z  nich 

przypominał mi ciebie. 

 - Mnie? 
 -  Jest  w  nich  tak  wiele,  tak  wiele  ukrytego  pod 

powierzchnią - rzekł lord Rothwyn. - „Biegnący młodzieniec" 
ma  w  sobie  radość  życia,  jaką  masz  i  ty,  odkąd  znów  jesteś 

background image

zdrowa.  „Pejzaż"  to  twój  błyskotliwy,  fascynujący  umysł. 
Twarz anioła Leonarda da Vinci ma uduchowiony, mistyczny 
wyraz, który nigdy nie znudzi żadnego człowieka. - Poczuł, że 
Lalita  zadrżała.  -  Chcę  ci  przez  to  powiedzieć,  kochanie  - 
powiedział łagodnie - że nie tylko jesteś najpiękniejszą osobą, 
jaką  kiedykolwiek  spotkałem  w  życiu,  ale  że  twoja  uroda 
pociąga mnie, zachwyca i inspiruje. Patrzenie na ciebie nigdy 
mnie nie znudzi! 

 -  To...  nie  może  być...  prawda  -  powiedziała  Lalita  - 

żebyś... mówił coś takiego... do mnie. 

Lord Rothwyn popatrzył z czułością na jej twarz. 
 - Czyżbyś nie domyśliła się jeszcze, że cię kocham? 
Jej  twarz  rozjaśnił  nagły  promień  i  gdy  patrzyła  nań 

szeroko otwartymi oczami, mówił dalej: 

 -  Gdy  zobaczyłem,  jak  źle  cię  traktowano,  wydawało  mi 

się, że czuję litość. Jednocześnie odczuwałem nieodpartą chęć, 
by  pomóc  ci  odbudować  cię.  Instynktownie  czułem,  że  pod 
bliznami i wyczerpaniem kryło się piękno i bezcenny skarb! - 
Przycisnął  ją  jeszcze  mocniej.  -  Wzywałaś  mnie  na  pomoc, 
Lalito,  i  było  to  nie  tylko  wołanie  twego  serca,  ale  zew 
miłości! 

 -  Jesteś...  pewien?  -  zająknęła  się.  -  Czy  jesteś... 

zupełnie... zupełnie pewien? Ja chyba... śnię. 

Uśmiechnął  się  słysząc  w  jej  głosie  niemal  dziecięce 

przerażenie. 

 -  Nie  śnisz,  zwlekałem  z  wyznaniem  ci  moich  uczuć, 

najdroższa, żeby nie przestraszyło cię to jeszcze bardziej. Ale 
kocham cię! I uczynię wszystko, by nie utracić cię już nigdy 
więcej! 

Lalita spojrzała mu w oczy i z lekkim okrzykiem radości 

ponownie przytuliła twarz do jego piersi. 

 -  Od  tej  pory,  Lalito  -  ciągnął  lord  Rothwyn  -  będziesz 

zawsze ze mną, dniem i nocą, jako moja żona. 

background image

Nie  odpowiedziała, ale serce  biło jej  gwałtownie. Bardzo 

delikatnie ujął ją pod brodę i podniósł jej twarz ku swojej. 

 -  Kocham  cię,  moja  droga.  A  teraz  powiedz  mi,  co  ty 

czujesz do mnie? 

Przez  chwilę  nie  mogła  mówić,  potem  jednak  opanowała 

emocje. 

 -  Kocham  cię.  Wydaje  mi  się,  że  kocham  cię,  odkąd  po 

raz  pierwszy...  mnie  pocałowałeś,  ale  nigdy  nie  myślałam... 
nigdy nie marzyłam, że coś znaczę dla ciebie... 

 - Nigdy nie zapomniałem dotyku twoich ust - powiedział 

lord Rothwyn. - Były świeże i wystraszone. Ten pocałunek był 
tak inny od wszystkich moich pocałunków. - Pochylił ku niej 
głowę  i  zapytał  łagodnie:  -  Mogę  sprawdzić,  czy  jest  tak 
cudowny, jak pamiętam? 

Jej  usta  czekały  na  niego  i  gdy  jego  wargi  odnalazły  je, 

poczuła  całą  cudowność  i  rozkosz  swojej  miłości,  która  była 
tak piękna, tak świetlana jak boskie muśnięcie. Marzyła o tym, 
ale nigdy nie wierzyła, że to się spełni. 

Czuła  rozkosz...  Usta  lorda  Rothwyna  były  bardzo 

delikatne,  jednak  nieustępliwe.  W  miarę  jak  Lalita 
odpowiadała na jego pocałunki, czuł, że płonący w nim ogień 
i w niej roznieca płomień. 

Drżała  przytulona  do  niego.  Jej  ciało  ulegało  mu.  Stawał 

się  bardziej  zaborczy,  bardziej  wymagający.  Podniósł  głowę, 
by  spojrzeć  jej  w  twarz.  Miłość  sprawiła,  że  płonęła 
rumieńcem, promieniała szczęściem. Była piękna. 

 -  Moja  najdroższa!  Moja  kochana!  -  powiedział  głosem 

głębokim  i  drżącym.  -  Uczynię  cię  szczęśliwą,  ochronię  cię, 
zaopiekuję się tobą i nikt nigdy nie uczyni ci krzywdy. 

 - Kocham cię  -  wyszeptała  Lalita.  -  Jesteś taki cudowny, 

taki wspaniały. Boję się, że cię... zawiodę. 

Lord Rothwyn uśmiechnął się. 

background image

 -  Tego  nie  musisz  się  obawiać.  Potrzebuję  cię  tak,  jak 

jeszcze  nigdy  nie  potrzebowałem  żadnej  kobiety.  -  Widząc 
niezrozumienie  w  oczach  Lality,  wyjaśnił:  -  Kobiety  zawsze 
czegoś  ode  mnie  chciały  w  ten  czy  inny  sposób.  Chociaż 
byłem gotów dać im to, czego się domagały, zawsze miałem 
uczucie,  że  czegoś  było  brak.  Wtedy,  tamtej  nocy,  kiedy 
byłem z tobą w chacie drwali, wreszcie odkryłem to, do czego 
tak tęskniłem. 

 - Co... to było? - zapytała Lalita. 
 -  Ochrona,  jaką  kobieta  daje  mężczyźnie,  gdy  kocha  go 

prawdziwie  i  bez  reszty,  tak  jak,  sądzę,  ty  mnie  kochasz  - 
odparł  czułym  tonem.  -  Gdy  obudziłem  się  w  twoich 
ramionach,  z  głową  na  twej  piersi,  zrozumiałem,  że  nigdy 
przedtem  nie  otrzymałem  od  kobiety  takiego  uczucia. 
Odkryłem  wówczas  miłość  i  opiekę  gwarantujące  mi 
bezpieczeństwo. 

 -  Pragnęłam...  -  powiedziała  z  wahaniem  Lalita  -  ocalić 

cię  przed  wszystkim,  co  nieprzyjemne  lub  złe  w  życiu. 
Wydawało mi się również... 

 - Mów - ponaglił lord Rothwyn. 
 - ...że byłeś prawie... jak moje dziecko - wyszeptała - i że 

muszę bronić cię przed nieszczęściem i samotnością. 

 - Moja najdroższa! Moja ukochana! - zawołał z triumfem. 

-  Tak  właśnie  to  odczuwałem.  Tego  w  głębi  duszy  zawsze 
oczekiwałem od kobiety. 

Jego  usta  szukały  jej  ust,  ale  zanim  ją  pocałował,  Lalita 

powiedziała łagodnie: 

 - Może to wtedy moje serce zawołało do twojego. 
 - Wołanie, które usłyszałem - odparł lord Rothwyn - było 

wołaniem miłości, która trwać będzie przez całe nasze życie. 

Pocałował  ją.  Lalicie  wydawało  się,  że  jego  usta  były 

natarczywe,  bardziej  wymagające,  bardziej  namiętne,  niż 
kiedykolwiek przedtem. Prosił ją o coś. Chociaż nie wiedziała 

background image

o  co,  pragnęła  bez  reszty  podporządkować  się  jego  woli, 
uczynić  wszystko,  o  co  prosił.  Umysłem,  ciałem  i  duszą 
należała do niego i czuła, że on też oddaje jej siebie. 

Byli jednością. Stanowili całość. 
Odpowiedzią na zew serca była miłość.