background image

Marion Lennox 

 

Samotny z wyboru 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

 

Powinienem  się  stąd  wyprowadzić,  pomyślał  Cal,  spoglądając  z  werandy  na  ocean 

skąpany w blasku księżyca. Mieszkanie z całą bandą młodych lekarzy z różnych stron świata 
ma swoje dobre strony,  ale czasami przemienia się w koszmar. Na przykład teraz. Stażystka 
Kirsty  i  kardiolog  Simon  zwinęli  manatki,  wyjaśniając,  że  zmuszają  ich  do  tego  sprawy 
osobiste. Zostawili za sobą dom lekarzy huczący od plotek, dwie zrozpaczone byłe sympatie 
oraz szpital z niebezpiecznie okrojonym zespołem.   

Crocodile  Creek  nie  ma  szczęścia  do  lekarzy.  W  tej  chwili  dwoje  wyjechało  na  urlop, 

trzeci  spadł  tydzień  temu  z  roweru  i  jest  w  gipsie,  a  czwartego,  aż  trudno  w  to  uwierzyć, 
zmogła  wietrzna  ospa.  Para,  która  ewakuowała  się  w  takim  pośpiechu,  nie  wzięła  tego  pod 
uwagę, angażując się w te swoje... sprawy osobiste.   

Szlag by to trafił. Teraz Emily tonie we łzach, a Mike cierpi z powodu urażonej godności. 

Oboje  są  świetnymi  lekarzami  i  wspaniałymi  kolegami,  ale  będzie  czuł  się  zmuszony  ich 
pocieszać, a nie ma na to najmniejszej ochoty. Jedyne, czego pragnie od życia, to uprawiać 
medycynę i pić piwo. Oraz przestać myśleć o Ginie.   

Dlaczego przypomniał sobie o niej akurat teraz? Ostatni raz widział ją pięć lat temu, więc 

powinna już przejść do historii. Ale nie przeszła.   

Sentymentalne  bzdury,  mruknął.  Stary  szpital,  w  którym  teraz  mieszkają  lekarze, 

nieustannie jest areną przeróżnych emocjonalnych zawirowań, i to one każą mu o niej myśleć. 
O tym, jak odeszła i przepadła jak kamień w wodę. Musi wyrzucić ją z pamięci. Jeden jedyny 
raz jak skończony idiota pozwolił sobie na uczucie, ale już mu to przeszło.   

Można  by  poszukać  Mike’a  i  namówić  go  na  partyjkę  snookera.  To  by  uwolniło  jego 

umysł od niechcianych wspomnień i może pomogłoby Mike’owi. Za mało czasu. Znowu ma 
nocny  dyżur.  Może  obejdzie  się  bez  operacji,  ale  z  powodu  tak  zdziesiątkowanego  zespołu 
może  mu  przyjść  ratować  alergika  od  kataru  siennego  albo  i  ofiarę  ukąszenia  jadowitego 
węża. Oznacza to, że nie może wypić drugiego piwa.   

Kirsty  i  Simon.  Żeby  ich  pokręciło!  Ten  ich  żałosny  romans  komplikuje  mu  życie. 

Wszyscy  ich  bardzo  lubili,  więc  teraz  wszyscy  są  nieszczęśliwi.  Dom  lekarzy  w  Crocodile 
Creek ma być miejscem tętniącym życiem i pełnym radości, jego wolną od trosk bazą, dzięki 
której on może zajmować się medycyną.   

Skrzypnęły drzwi, po czym stanęła przed nim Emily, anestezjolog. Była zapłakana, blada 

i wyglądała najwyżej na szesnaście lat. Stary, nie ulegaj emocjom! 

Mimo to przesunął się na ławce, by zrobić jej miejsce, objął ją i przytulił. Tak, emocje to 

nie jego specjalność, ale Emily jest taka kochana...   

– Simon to łachudra – zawyrokował.   
– Nieprawda – chlipnęła. – On wróci. On i Kirsty to pomyłka.   
– To nie jest żadna pomyłka. – Nie warto, żeby tak się oszukiwała. – Simon to łachudra – 

powtórzył.   

– Takiego drania nie warto kochać. Zasługujesz na kogoś lepszego.   

background image

–  Mądrala.  Ciebie  inna  łachudra  zostawiła  pięć  lat  temu.  I  co?  Lepiej  ci  bez  Giny? 

Wątpię.   

Ten atak tak go zaskoczył, że mało brakowało, a rozlałby piwo. Skąd Emily wie o Ginie? 

No  tak,  w  tym  cholernym  domu  lekarza  nie  uchowa  się  żadna  tajemnica.  Czasami  lękał  się 

nawet o swoje sny.   

– Nie rozmawiamy o mnie – zauważył obojętnym tonem. – Rozmawiamy o tobie. To ty 

masz złamane serce.   

– Ale ty mi nie pomożesz! – jęknęła Emily: – Minęło pięć lat, a nie możesz przestać o 

niej  myśleć.  Charles  twierdzi,  że  kochasz  tę  Ginę  tak  samo  jak  pięć  lat  temu,  a  ja  jestem 
dopiero na początku drogi. Och, Cal, ja tego nie przeżyję.   

 

Gunyamurra.  Pięćset  kilometrów  na  południe.  Poród.  Serce  bije?  Nie.  Tylko  jej  się 

wydawało.   

Zrozpaczona dziewczyna wpatrywała się w drobną istotkę, która miała być jej synem. Jak 

mogła się łudzić, że to dziecko przeżyje? Sama jest dzieckiem, więc nie powinna o tym nawet 
marzyć. Nie zasłużyła na taki skarb. Co teraz? Gdyby to dziecko przeżyło, nadałoby sens jej 
życiu. Ale teraz...   

Nic  się  nie  zmieni,  pomyślała.  Była  obolała  fizycznie  i  psychicznie,  od  kilku  miesięcy 

ledwie  się  poruszała  w  czarnej  otchłani  rozpaczy.  Delikatnie  powiodła  palcem  po 
pozbawionej życia twarzyczce. Jej dziecko.   

Musi je tu zostawić.   
–  Szkoda,  że  nie  zobaczył  cię  twój  ojciec  –  szepnęła,  czując,  jak  łzy  spływają  jej  po 

policzkach.   

Na  nic  płacz.  Musi  wracać.  Już  słychać  szum  silników  odjeżdżających  aut.  Usiądzie  na 

tylnym  siedzeniu  samochodu  rodziców,  a  oni  nawet  nie  będą  pytać,  gdzie  była.  Nawet  nie 
zauważyli, że zniknęła im z oczu.   

Teraz też jej nie zauważą. Dlaczego miałoby być inaczej? Jej życie nie ma sensu.   

 
– Tutaj jest dzidziuś! – zawołał CJ zza głazu, za którym się ukrył.   
Gina  westchnęła  zdesperowana.  Sprawa  zaspokojenie  prostej  wydawałoby  się  potrzeby 

fizjologicznej jej czteroletniego synka zaczynała ją przerastać, tym bardziej że ostatni autokar 
z terenów rodeo miał odjechać za dziesięć minut. Muszą do niego wsiąść. Nie zostaną na noc 
w samym sercu australijskiego buszu.   

– CJ, rób, co masz robić, i wychodź stamtąd! 
Bez  rezultatu.  On  jest  taki  sam  jak  jego  ojciec,  pomyślała.  Niezależny  i  skłonny  za 

wszelką  cenę  podążać  przez  siebie  wyznaczonym  szlakiem.  Jak  dzisiaj.  Otworzył  drzwi  do 
jednej z przenośnych toalet i zastygł w bezruchu.   

– Ja tu nie wejdę. Tu śmierdzi.   
Trudno  temu  zaprzeczyć,  pomyślała.  Rodeo  już  się  skończyło,  więc  tojki  obsłużyły 

kilkuset piwoszy, zatem opinia CJ-a jest w stu procentach uzasadniona.   

W tej sytuacji zaprowadziła go na koniec parkingu, gdzie zaczynały się zarośla. Ale i tam 

background image

spotkała się z jego protestem. Malec domagał się prywatności.   

– Ktoś mnie zobaczy.   
– Schowaj się za tym głazem.   
– Dobra, ale sam tam pójdę.   
– Idź już.   
A teraz...   
– Tutaj jest dzidziuś! 
Mały ma kapitalną wyobraźnię, ale to nie pora na takie bajki.   
– CJ, pospiesz się – rzuciła, niespokojnie spoglądając na autokar, który już ruszał. Byli za 

daleko, by kierowca usłyszał jej krzyk.   

Spokojnie, nie panikuj,  wyjazd z parkingu jest tutaj, więc autokar musi tędy przejechać. 

Zatrzymasz go. Kierowca będzie wściekły, ale to najmniejszy problem.   

Po  co  myśmy  tu  przyjechali?  Głupi  pomysł.  Ogarnęły  ją  wątpliwości.  Wcześniej  ta 

wyprawa wydawała się jej konieczna. Jeszcze w Stanach uważała, że znajdzie siły, by spotkać 
się  z  Calem,  że  powie  mu  to,  o  czym  powinien  wiedzieć.  Do  Crocodile  Creek  przyjechali 
późnym wieczorem w czwartek. Zostawiła CJ-a    pod opieką właścicielki pensjonatu, a sama 
wyruszyła na poszukiwanie Cala. Poinformowano ją, że dom lekarzy znajduje się na cyplu, 
blisko plaży. W mroku prezentował się imponująco. Taka sceneria powinna dodać jej odwagi.   

Ale nie dodała. Gdy dotarła do drzwi wejściowych, miała wrażenie, że serce jej zamiera. 

Jeszcze gorzej poczuła się, gdy nikt nie zareagował na jej pukanie.   

Obszedłszy  dom,  na  werandzie  dostrzegła  Cala.  Lecz  to  nie  był  jej  Cal.  To  zrozumiałe. 

Czas wszystko zmienia. Nie widział jej. Gdy zbierała się, by go zawołać, na werandę wyszła 
młoda kobieta.   

Gina  znieruchomiała.  Chwilę  później  Cal  objął  nieznajomą,  wtulił  twarz  w  jej  włosy  i 

przemawiał do niej  szeptem, na  co ona zarzuciła mu  ręce na szyję.  To nie jest namiętność, 
przeszło  Ginie  przez  myśl.  Gdyby  tak  było,  może  zrealizowałaby  swój  zamiar.  Te  gesty 
jednak  były  wyrazem  czegoś  zdecydowanie  silniejszego  niż  namiętność.  Tak  obejmują  się 
ludzie,  którzy  siebie  potrzebują.  Wyczuwała,  że  łączy  ich  coś  głębokiego  i  szczerego. 

Dziewczyna  wyglądała  na  załamaną.  Gdy  Cal  ujął  jej  twarz  w  dłonie,  Ginę  ogarnął 
bezbrzeżny smutek, ponieważ ta nieznajoma znalazła to, co jej, Ginie, nigdy nie było dane.   

Uciekła  spod  domu  lekarzy.  Czy  można  jej  się  dziwić?  Potraktowała  Cala  z 

bezwzględnym okrucieństwem, a on znalazł nową miłość. Prawdziwą, taką, jaka ich nigdy nie 
łączyła. Ona nie ma prawa wtrącać się teraz w jego życie.   

Wróciła do pensjonatu, przytuliła CJ-a    i starała się dostosować swoje plany do sytuacji. 

Jak kobieta Cala zareagowałaby na jej widok? Czy wolno jej burzyć ten nowy związek? Nie, 
nie wolno. CJ jest dzieckiem z prawego łoża. Jego ojcem jest Paul i tak musi zostać.   

Ale  tyle  w  to  zainwestowała,  przebyła  taki  szmat  drogi.  Nie  wsiądzie  do  najbliższego 

samolotu do Stanów, mimo że właśnie to zrobiłaby najchętniej.   

Obiecała synkowi wiele atrakcji w Australii i musi tej obietnicy dotrzymać. Postanowiła 

odczekać kilka dni. Zapisała się na bezkrwawe łowy na krokodyle: nocną wycieczkę po ujściu 
rzeki. Nie zobaczyli krokodyla, za to poznali prawdziwego łowcę tych gadów. Zachwyt synka 

background image

wywołany barwnymi opowieściami starego wygi nieco ukoił jej zbolałe serce. Popłynęli też 
na  Wielką  Rafę,  gdzie  robili  wszystko,  by  nie  dać  się  ponieść  rozczarowaniu  z  powodu 
mętnej wody oraz brzydkiej pogody.   

Potem dowiedziała się o rodeo w Gunyamurze.   

Znalazła  też  autobus,  który  z  tej  miejscowości  jechał  na  lotnisko,  więc  właśnie  tam 

postanowili  spędzić  ostatnie  przedpołudnie  przed  wylotem  z  Australii.  CJ  uwielbiał  konie, 
więc  rodeo  na  pewno  nie  było  stratą  czasu,  ale  ona  cieszyła  się,  że  już  wyjadą.  Crocodile 
Creek jest oddalone stąd o pięćset kilometrów. Już nigdy nie zobaczy Cala. Autokar zawiezie 
ich na lotnisko.   

Najpierw jednak musi wyciągnąć synka z zarośli.   
– CJ, pospiesz się! 
– Nie mogę tu siusiać, bo tu jest dzidziuś – upierał się chłopiec.   
– Nie ma żadnego dzidziusia.   
Niesamowita  wyobraźnia,  pomyślała.  CJ  wszystko  wymyśli:  przyjaciół,  zwierzęta, 

rakiety, okręty podwodne, dzidziusie. Wszędzie je widzi.   

Ale nie teraz.   
–  Nie  ma  żadnego  dzidziusia.  –  Nie  bacząc  na  jego  prawo  do  prywatności,  zajrzała  za 

głaz.   

Na  mchu,  między  dwoma  wielkimi  kamieniami,  tam,  gdzie  patrzył  jej  syn,  leżał 

noworodek. Scena porodu. Jakaś kobieta urodziła tu dziecko. Wygnieciona trawa, krew...   

Noworodek. Nieżywy? Ruszyła do akcji zaalarmowana tym, że dziecko jest sine i się nie 

rusza.  Nie  żyje.  Gdy  je  dotknęła,  poczuła,  że  to  maleńkie  ciałko  jest  ledwie  ciepłe.  Nie 

oddycha. Zaczęła szukać pulsu. Nie ma.   

Małym  palcem  oczyściła  drogi  oddechowe,  przetarła  usta  dziecka  brzegiem  T-shirta,  po 

czym przystąpiła do sztucznego oddychania. Poczuła, jak mała klateczka piersiowa lekko się 
unosi. Serce, bierz się do roboty! 

Wyszarpnęła  z  torby  kurteczkę  CJ-a  ,  ułożyła  na  niej  noworodka  i  zaczęła  go 

reanimować.  To  dla  niej  nic  nowego,  przecież  jest  kardiologiem,  ale  w  takich  warunkach... 
Tutaj potrzebny jest szpital, tlen, zaplecze! Trzeba wezwać pomoc. CJ jest za mały, żeby na 
nim polegać, ale ona ma tylko jego.   

– CJ, leć na parking i krzycz „Ratunku!”. Wydech, ucisk, ucisk, ucisk...   
–  Dlaczego?  –  Trudno  mieć  mu  za  złe  to  pytanie.  Złapać  dziecko  i  wybiec  w 

poszukiwaniu ratunku? 

Nie, bo wtedy przerwałaby sztuczne oddychanie, a ono potrzebuje tlenu. Każda sekunda 

bez tlenu zwiększa ryzyko uszkodzenia mózgu.   

–  Ten  dzidziuś  jest  chory  –  wysapała  między  wydechami.  –  Musisz  kogoś  wezwać. 

Wrzeszcz, jakby cię gonił tygrys.   

– Tu nie ma tygrysa.   
– Udawaj, że jest. Leć, synku, musisz mi pomóc. Musisz wrzeszczeć.   
– Dla tego malucha? 
– Tak, dla tego malucha.   

background image

CJ  namyślał  się przez sekundę,  po czym  pokiwał głową,  jakby uznał,  że jego matka nie 

do końca zwariowała. Po chwili za głazem rozległ się jego przeraźliwy krzyk: 

– Tygrys! Tygrys! Tam jest tygrys. I dziecko. Ratunku! 
Dobry chłopiec,  włożył  całe serce w te okrzyki.  Jednak jego wysiłek poszedł  na marne, 

ponieważ zagłuszył go silnik autokaru wytaczającego się z parkingu.   

Gdy  już  miała  się  podnieść,  by  wybiec  na  parking  i  go  zatrzymać,  usłyszała  ciche 

kaszlnięcie.  Wydawało  się  jej?  Jeśli  to  maleństwo  kaszlnęło,  to  znaczy,  że  nadal  ma 
zablokowane drogi oddechowe. Odwróciła je na brzuszek i przytrzymując główkę, lekko nim 
potrząsnęła. Zakasłało znowu, po czym z jego buzi wypłynęła brunatna maź.   

Gina  podjęła  sztuczne  oddychanie.  Tym  razem  drobniutka  klatka  piersiowa  zaczęła 

unosić się wyżej i opadać. Miarowo. Samodzielnie. Przytulając maleństwo do piersi, sięgnęła 
do  torby  po  podręczny  ręczniczek.  Teraz,  kiedy  samodzielnie  oddycha,  jego  największym 
wrogiem jest utrata ciepła. Trzeba szukać pomocy.   

Autokar już odjechał.   
– Chyba mnie słyszeli – oznajmił CJ. Widać jednak było, że nie jest pewny, czy ma być z 

siebie dumny. – Bo jedna pani w autokarze mi pomachała.   

Super,  pomyślała  Gina,  słysząc  oddalający  się  pomruk  silnika.  Na  lotnisko.  Do  Stanów. 

Do domu.   

Nie pora o tym teraz myśleć. Wydostała z torby swoją kurtkę, miękką i ciepłą, owinęła w 

nią noworodka, po czym kolejny raz upewniła się, czy oddycha. Bała się mieć nadzieję, że ten 
człowieczy okruszek przeżyje.   

Lecz on, jakby czytał w jej myślach, otworzył oczy.   
– To prawdziwy dzidziuś – zdumiał się CJ, oszołomiony tak nagłą przemianą.   
To  był  prawdziwy  cud.  Gina  nagle  poczuła,  że  trzyma  osobę,  maleńkiego  chłopczyka. 

Dziecko,  z  którego  wyrośnie  mężczyzna,  ponieważ  CJ  go  znalazł,  a  jej  metody  ratowania 
życia okazały się skuteczne.   

Jak ma się do tego autokar, który uciekł? Albo noc spędzona na odludziu? 

Ile  on  waży?  Góra  dwa  kilogramy.  Na  pewno  jest  wcześniakiem,  bo  dopiero  zaczynają 

rosnąć  mu  paznokcie.  Ciągle  ma  sine  wargi  i  koniuszki  wszystkich  palców.  Sinica?  Kiedy 
zaczął oddychać, jego ciałko nabrało zdrowszego koloru, ale teraz...   

Nie  jest  wychłodzony,  bo  dzień  jest  bardzo  ciepły.  Jak  długo  tu  leżał?  Prawdopodobnie 

jego  serce  nie  pracuje  jak  należy.  To  nie  jest  kwestia  oddychania,  pomyślała.  Więc  skąd  te 
sine wargi? 

– Czym pojedziemy do domu? – zapytał nagle CJ, a ona mocniej przytuliła noworodka.   
– Poszukamy kogoś, kto nas stąd zabierze.   
– Wszyscy już odjechali.   
– Na pewno nie wszyscy.   
A  jeśli  to  prawda?  Odjechał  już  autokar  z  muzykami  country  and  western  oraz  ich 

sprzętem nagłaśniającym, a także właściciele stoisk z jedzeniem i pamiątkami.   

CJ chyba ma rację.   
–  Ktoś  tu  musi  być  –  powiedziała  bez  przekonania.  –  Idziemy,  synku.  Chodźmy  się 

background image

rozejrzeć.   

CJ  przyglądał  jej  się  z  powątpiewaniem,  jakby  nie  bardzo  wiedział,  czy  chce  jej 

towarzyszyć.   

– Dzidziuś w porządku? – zapytał.   
– Chyba tak.   
– Masz krew na koszulce.   
Pal licho T-shirta. Ile krwi straciło to maleństwo? 

Noworodek zakwilił, a ona poczuła nagły przypływ otuchy. I coś więcej. Cztery lata temu 

trzymała  na  rękach  małego  CJ-a  .  Czuła  wówczas  to  samo,  co  teraz  wzbierało  w  jej  sercu. 
Bardzo  kochała  ojca  swojego  synka.  Cal  pokazał  jej,  co  to  jest  miłość,  więc  postanowiła 
przelać to uczucie na CJ-a . Mimo że Cal zniknął z jej życia, mimo że nie miał nic wspólnego 
z  tym  maleństwem,  złożyła  tę  samą  co  wtedy  przysięgę.  Będzie  chroniła  to  dziecko  za 
wszelką cenę.   

Jaka  matka  mogła  je  tu  porzucić?  Ile  musiało  ją  to  kosztować?  Przypomniała  sobie,  jak 

źle jej było, gdy CJ przyszedł na świat, jak tęskniła do Cala, jak niemożliwe wydawało się jej 
wychowywanie  syna  bez  ojca.  Mimo  to  jej  więź  z  nowo  narodzonym  synkiem  okazała  się 

nierozerwalna.   

CJ  łączył  ją  z  Calem.  Myślała  o  Calu,  gdy  urodził  się  CJ  i  teraz,  zupełnie 

niespodziewanie,  Cal  znowu  stanął  jej  przed  oczami.  Absurd.  Nie  wolno  jej  teraz  o  nim 
myśleć. Ani o oddalającym  się autokarze, dzięki któremu  miała raz na zawsze od niego się 
uwolnić.   

Musi szukać pomocy.   
– Chodźmy. Ktoś na pewno jeszcze tu się kręci. – Wzięła synka za rękę.   
Rodeo odbywało się w naturalnej scenerii, w niecce otoczonej wzgórzami. Gdy Gina i CJ 

wyszli  z  parkingu  w  stronę  areny,  ich  oczom  ukazała  się  samotna  sylwetka  siwowłosego 
aborygena.  Gina  zauważyła  go  już  wcześniej,  gdy  krzątał  się  w  trakcie  rodeo.  Dozorca? 

Zapewne.  Drapiąc  się  w  głowę,  z  niezadowoleniem  spoglądał  na  sterty  śmieci.  Na  widok 

Giny i CJ-a    zsunął czapkę na tył głowy i uśmiechnął się szeroko, wyraźnie zadowolony, że 
ktoś odrywa go od tych ponurych rozmyślań.   

– Dzień dobry. Przyszliście mi pomóc sprzątać? 
– Znaleźliśmy noworodka – oznajmiła Gina. Mężczyzna spoważniał.   
– Słucham? 
– Ktoś porzucił noworodka w zaroślach. – Wskazała na wybrzuszenie pod poplamionym 

krwią podkoszulkiem. – Potrzebujemy pomocy. Jak najszybciej.   

– Pani chyba żartuje.   
– Nie żartuję. – Opowiedziała mu, co się stało, a on słuchał jej z otwartymi ustami.   
–  Twierdzi  pani,  że  jakaś  kobieta  urodziła  w  buszu  i  zostawiła  tam  dziecko,  żeby 

umarło?! 

–  Mogła  myśleć,  że  urodziło  się  martwe.  Nieźle  się  napracowałam,  żeby  zaczęło 

oddychać.   

Mężczyzna zerknął podejrzliwie w stronę jej T-shirta, po czym cofnął się o krok, jakby w 

background image

obawie, że ma do czynienia z wariatką.   

– I pani go tam ma? Pod koszulą? 
– Tak. Może nas pan zawieźć do najbliższego szpitala? 
Przyglądał się jej jeszcze przez chwilę, po czym wskazał ręką zdezelowany pickup.   
– Tylko tym można się stąd wydostać. Czym tu przyjechaliście? 
– Autokarem.   
– Odjechał.   
Gina z trudem panowała nad zniecierpliwieniem.   
– Zawiezie nas pan do szpitala? 
–  Do  najbliższego  jest  trzydzieści  kilometrów  –  rzekł  bez  przekonania  –  ale  teraz  tam 

nikogo  nie  ma.  Przychodnia  jest  zamknięta,  bo  wszyscy  wyjechali  na  rodeo.  Nie  wystarczy 

pani lekarz? 

– Może być lekarz. – Tłumaczenie mu, że sama jest lekarzem, skomplikowałoby sprawy 

jeszcze bardziej. – Jak można się z nim skontaktować? 

–  Podczas  rodeo  dyżurował  tu  helikopter  medyczny.  Jakąś  godzinę  temu  zabrał  stąd 

ujeżdżacza ze złamaną nogą, a że impreza się kończyła, już nie wracał. Podobno w bazie mają 
za mało lekarzy.   

– Potrzebuję lekarza natychmiast – upierała się.   
Jedną ręką trzymała CJ-a , drugą podtrzymywała noworodka. Nie ruszał się. On nie może 

umrzeć.   

– Mógłbym ich znowu wezwać. Jest pani pewna, że to noworodek? Żywy? 
Puściła  rączkę  CJ-a  ,  by  podnieść  nieco  podkoszulek.  Wszyscy  utkwili  wzrok  w  jej 

zawiniątku, z którego wysunęła się rączka wielkości paznokcia. Twarz aborygena wykrzywiła 
się w dziwnym grymasie.   

– Kto by pomyślał... – szepnął. – Mój w tym wieku był taki sam. – Przeniósł wzrok na 

Ginę. – Naprawdę go znaleźliście? 

– Tak. Mieliśmy już wsiadać do autokaru, kiedy go znaleźliśmy. Robiłam wszystko, żeby 

zaczął oddychać, ale bez pana pomocy nie przeżyje.   

– Już biorę się do dzieła. – Rzucił się biegiem do swojego auta.   
– Mamo – zaczął CJ tonem człowieka, którego cierpliwość jest na wyczerpaniu.   
– Słucham, synku.   
– Siusiu.   
 
– Cal...   
Cal  aż  podskoczył.  Układał  instrumenty  w  sterylizatorze.  Na  dźwięk  głosu  Charlesa 

skalpel wypadł mu z ręki. Zaklął pod nosem.   

–  Nie  rób  mi  tego  –  wycedził  przez  zęby  pod  adresem  szefa.  –  Przestań  oliwić  ten 

cholerny wózek i daj nam szansę! 

Charles  uśmiechnął  się  szeroko.  Piastował  funkcję  kierownika  przychodni  w  Crocodile 

Creek. Od osiemnastego roku życia był przykuty do wózka inwalidzkiego na skutek wypadku 

podczas  polowania,  ale  pomimo  paraliżu  dolnej  części  ciała  został  lekarzem.  Wiedział 

background image

doskonale,  że  jego  podwładni  reagują  bardzo  nerwowo,  gdy  ich  zaskakuje,  bezszelestnie 
wjeżdżając  na  wózku,  ale  się  tym  nie  przejmował.  Nie  zaszkodzi  młodym  lekarzom 
świadomość, że w każdej chwili szef może pojawić się u ich boku.   

Cala  nie  musiał  sprawdzać.  Uważał  go  za  najlepszego  lekarza  pod  słońcem.  Normalnie 

lekarze nie zatrzymywali się na dłużej w Crocodile Creek. Praca była tu ciężka, miejscowość 
niemal  na końcu  świata  i  większość lekarzy traktowała pobyt  tutaj  jak misję. Zatrzymywali 
się na dwa, trzy lata, a gdy żądza przygody wygasała, znikali.   

Ale nie Cal. Przyjechał  cztery lata temu i nic nie wskazywało na to, by  miał ochotę coś 

zmienić. Coś go tu  trzymało, a Charles był  z tego zadowolony.  Z jakiegoś powodu Cal  nie 
chciał  zmierzyć  się  ze  światem.  Kobieta?  Charles  nie  wiedział  wszystkiego,  ale  wiedział 
więcej,  niż  powiedział  mu  Cal,  oraz  poznał  Ginę.  Na  razie  nie  zadawał  pytań.  Cal  był 
niezastąpiony, a Charles to doceniał. Zwłaszcza teraz.   

– Wskakuj do śmigłowca – polecił mu.   
– Problemy? 
– Na rodeo.   
– Przecież Christina i Mike przed chwilą kogoś przywieźli.   
– Owszem. Josepha Longa ze złamaniem. Nie rozumiem, dlaczego te młodziaki upierają 

się dosiadać ogiera, który sobie tego nie życzy.   

– Ile miałeś lat, kiedy wybrałeś się na polowanie? – zapytał przymilnym tonem Cal. – No 

ile?  Osiemnaście.  Uważasz,  że  wystarczy  popatrzeć  na  ciebie,  żeby  zrezygnować  z 
podejmowania ryzyka? 

–  Daj  sobie  siana,  stary.  –  Charles  uśmiechnął  się  szeroko.  Nie  każdy  miał  prawo  do 

żartów  na  temat  jego  przeszłości,  ale  Cal  pracował  tu  tak  długo,  że  został  jego  zaufanym 
przyjacielem. – Przestań prawić mi kazania i leć do śmigłowca.   

– Co się stało? 
– Noworodek.   
Cal o mały włos po raz drugi nie upuścił skalpela.   
– Noworodek na rodeo? 
– Jakaś kobieta utrzymuje, że go znalazła.   
– Kobieta? 
–  Nic  więcej  nie  wiem.  Brzmi  to  dziwnie,  ale  gdybym  mógł,  to  już  bym  tam  leciał. 

Wezwał nas przez radio Pete Sargent, dozorca. Powiedział, że jest tam kobieta i noworodek, 
ale jego zdaniem nie są do siebie podobni. Twierdzi, że znalazła tego noworodka. Mike już 
uzupełnia paliwo, a ty jesteś jedynym lekarzem pod ręką. Na co czekasz? 

 

Gina  była  równie  zniecierpliwiona.  W  przypadku  noworodków  sinica  jest  objawem 

nieprawidłowej  pracy  serca,  a  ona  nie  miała  nawet  stetoskopu.  Zasiadła  w  ławkach 
sędziowskich i czekała na helikopter.   

Pete, niech Bóg ma go w swojej opiece, zajął się CJ-em. Zatrudnił go do zbierania śmieci. 

Dał mu rękawice robocze dłuższe niż jego ramiona, ale CJ był zachwycony.   

Dzięki  temu mogła skupić się na noworodku,  mimo  że niewiele była w stanie dla niego 

background image

zrobić.  Czuwała,  by  drogi  oddechowe  były  drożne.  Obserwowała  oddychanie.  Siedziała 
pochylona, by dać mu jak najwięcej swojego ciepła.   

Modliła się, by przeżył. I czekała. Trwało to tak długo, że zaczęła się bać, że go straci.   

W  końcu  jednak  na  niebie  pojawił  się  śmigłowiec.  Jeszcze  nie  dotknął  ziemi,  a  ona  już 

biegła  w  jego  stronę.  Przezornie  zatrzymała  się  poza  zasięgiem  łopat  wirnika.  Pete  trzymał 
CJ-a    za rękę i na wszelki wypadek położył jej dłoń na ramieniu.   

Nadal uważa, że postradałam rozum, pomyślała.   

Ze  śmigłowca  wysiadał  wysoki  mężczyzna,  jednocześnie  odwracając  się  po  torbę 

lekarską. Gdy ruszył w ich stronę, a ona ujrzała jego twarz, poczuła, że ziemia przestała się 
kręcić.   

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

 

Od lat marzyła o tej chwili. Od dawna zastanawiała się, co wtedy powie.   

Słowa,  które  sobie  wcześniej  przygotowała,  straciły  sens.  Pogodziła  się  z  tym  trzy  dni 

wcześniej, kiedy zobaczyła go na werandzie. Może jednak dobrze się stało, że teraz ich słowa 
i reakcje nie będą miały żadnego związku z przeszłością.   

Zatrzymał się tuż przed nią i dopiero wówczas zauważył, z kim ma do czynienia.   
– Gina... – Był nieprzygotowany na takie spotkanie w jeszcze większym stopniu niż ona. 

Ona  przynajmniej  miała  świadomość,  że  znajdują  się  na  tym  samym  kontynencie  oraz 
widziała go trzy dni wcześniej.   

Niewiele się zmienił, przeszło jej przez głowę.   

Cal niechętnie mówił o swojej przeszłości, ale Gina wiedziała o nim wystarczająco dużo. 

Jego rodzice byli farmerami, ale ich gospodarstwo z trudem zaspokajało ich potrzeby. Matka 
odeszła  od  nich,  gdy  Cal  był  całkiem  mały,  więc  już  w  dzieciństwie  poznał  smak  biedy  i 
ciężkiej pracy. Pierwszym wspomnieniem z tych czasów była scena, w której tuż przed burzą 
dźwiga bele siana niewiele mniejsze od niego. Wtedy wierzył jeszcze w Świętego Mikołaja.   

I ciągle miał nadzieję, że coś się zmieni. Ale nic się nie zmieniło. Nawet on sam. Mimo to 

Gina poczuła, że nadal go kocha. Czy to możliwe? Po pięciu latach? 

Każde  z  nich  poszło  swoją  drogą,  więc  nie  czas  na  takie  emocje.  Ale  jej  syn  ma  takie 

same ciemno-rude włosy jak on...   

Skup się na ratowaniu ludzkiego życia. Medycyna trzymała cię przy życiu przez pięć lat, 

więc i teraz potraktuj ją jak koło ratunkowe. A miłość? 

Zapomnij.   
– Cal... noworodek...   
Wpatrywał się w nią, jakby zobaczył zjawę.   
– Co ty tu robisz?! – wykrztusił.   
Odebrała te słowa jak policzek, ale jednocześnie czuła, że w tej chwili najważniejsze jest 

maleństwo.   

– Przyjechałam na rodeo – odparła rzeczowym tonem. – I znalazłam noworodka.   
– Znalazłaś noworodka...   
–  Owinęła  go  kurtką  i  trzyma  pod  koszulą  –  wyjaśnił  dozorca.  Wodził  wzrokiem  od 

jednego do drugiego, jakby nie pojmował, dlaczego nie biorą się do roboty. – Ona mówi, że 
jakaś kobieta urodziła go w buszu.   

– Co takiego?! 
– Potrzebny jest tlen. – Zmusiła się, by myśleć tylko o medycynie. – Cal, on potrzebuje 

natychmiastowej  pomocy.  Bo nie przeżyje. Sinica. Płytki oddech.  Z każdą chwilą jest  coraz 
słabszy. – Nadal trzymała noworodka pod Tshirtem, nic więc dziwnego, że Cal ciągle jej nie 
dowierza. – Ma zaledwie kilka godzin. Stracił sporo krwi. Moim zdaniem to wcześniak. Ma 

sine wargi i paznokcie, za szybką pracę serca. Masz sprzęt? 

– Noworodek... – Spojrzał na nią badawczo. – Nie twój? 

background image

– Nie. – Jej T-shirt był poplamiony krwią, ona sama blada i zmęczona, więc można by ją 

wziąć za kobietę wkrótce po porodzie. – Potrzebny jest tlen. I to szybko.   

– Na pokładzie jest inkubator i wszystko, co może okazać się potrzebne. – Ze śmigłowca 

wysiadł pilot z drugą torbą lekarską. – Bierzmy się do roboty.   

Przez  dziesięć  kolejnych  minut  pracowali  jak  dawniej.  Pomagał  im  pilot  Mike,  który 

okazał  się  także  ratownikiem  medycznym.  Nadał  tworzymy  zgrany  tandem,  pomyślała, 
szukając cieniutkiej żyłki, by podłączyć kroplówkę. Noworodki mają tak mało krwi, że nawet 
niewielka jej utrata może stać się przyczyną zgonu.   

–  Dzieje  się  coś  niedobrego  –  mruknęła,  obserwując  na  monitorze  pracę  serca.  –  Za 

szybko. Na dodatek ta sinica...   

– Podejrzewasz zwężenie ujścia tętnicy płucnej? 
– Albo coś gorszego. Trzeba zrobić echo.   
–  Jasne.  –  Zerknął  na  nią  z  powątpiewaniem.  –  Zrobiliśmy  już  wszystko.  Teraz  trzeba 

przewieźć go do bazy.   

Zawahała  się.  Tak,  malca  trzeba  ratować,  ale...  co  będzie  z  nią?  Po  raz  pierwszy  od 

znalezienia noworodka miała chwilę na zastanowienie. Mały został ogrzany, dostał tlen oraz 
kroplówkę. Jest stabilny, można więc pomyśleć, co dalej.   

Czy  nadal  powinna  w  to  się  angażować?  Teraz  mogłaby  się  wycofać.  Należy  rozważyć 

trzy czynniki.   

Po  pierwsze,  transport.  Z  Crocodile  Creek  jeżdżą  autobusy  na  lotnisko.  Może  nawet 

zdążyliby na swój samolot? Po drugie, jej wiedza specjalistyczna może okazać się potrzebna 
temu maluchowi.   

– Czy w Crocodile Creek jest kardiolog? 
Cal pokręcił głową, a ona wyczuła, że myśli o tym samym co ona.   
– Opuścił nas kilka dni temu.   
Sposób, w jaki to powiedział, kazał jej zastanowić się nad trzecim czynnikiem. Mimo że 

rozsądnie byłoby polecieć do Crocodile Creek, mimo że poczucie obowiązku nakazywało jej 
to  samo,  nie  chciała  lecieć  z  Calem,  żeby  nie  przedłużać  tych  chwil.  Ale  ten  mały  może 
potrzebować kardiologa...   

Ostatecznie  doszła  do  wniosku,  że  jako  lekarz  nie  ma  wyboru,  a  sprawy  osobiste  musi 

odłożyć na bok.   

– Należałoby zająć się matką. – W końcu się przemogła. Gdy Cal przytaknął, stwierdziła, 

że jak dawniej ich myśli biegną podobnym torem.   

–  Bez  wątpienia.  –  Przeniósł  wzrok  na  Pete’a,  który  najwyraźniej  postanowił  się 

sprawdzić  w  roli  przedszkolanki  i  wraz  z  CJ-em  układał  na  ziemi  sylwetkę  kangura  z 
kamyków. – Pete, nie wiesz, czyje to dziecko? 

– Przez to miejsce przewinęło się kilkaset osób. – Pete podniósł głowę znad kangura.   
– Ten mały urodził się kilka godzin temu. Nie widziałeś kobiety w zaawansowanej ciąży? 
–  Dorothy  Curtin  ma  wielki  brzuch,  ale  wyjechała  z  Maxem  i  dziećmi  jeszcze  przed 

lunchem.   

– Dorothy na pewno by nie porzuciła dziecka w krzakach – orzekł Cal. – Ale ktoś inny? 

background image

Młoda dziewczyna? Przyjezdna? 

– Kilka obcych przyjechało autokarem. Nie wiem. – Aborygen podrapał się w głowę. – 

Nie mam pojęcia.   

– W moim autokarze nie było żadnej ciężarnej – wyjaśniła Gina.   
– Trzeba zawiadomić policję – skonstatował Cal. – I odnaleźć matkę. Na razie zabieram 

Ginę...  tę  panią,  do  Crocodile  Creek.  Pete,  wskażesz  policji,  gdzie  znaleziono  tego 
noworodka? 

– Jasne. I tak muszę tu posprzątać.   
–  Pokażę  wam  dokładnie  miejsce,  gdzie  go  znaleźliśmy  –  rzekła  Gina.  –  Cal,  musimy 

przeszukać okolicę, bo możemy natknąć się na dziewczynę w poważnych tarapatach.   

– To prawda – odrzekł  ponurym  tonem.  – To dopiero początek. – Teraz zwrócił się do 

Mike’a. – Idź z Gina, ja zostanę przy dziecku.   

Ratownik przytaknął, szacując Ginę wzrokiem, po czym przeniósł spojrzenie na CJ-a .   
– To twój syn? – zapytał. – Leci z nami? 
Cal, do tej pory zajęty noworodkiem, dopiero teraz zauważył chłopca. Rudowłosy chudy 

chłopaczek,  klęcząc  na  piachu,  jak  zaczarowany  słuchał  wykładu  aborygena  na  temat 
układania z kamyków sylwetek zwierząt.   

Ma takie same włosy i oczy jak jego ojciec.   

Troje  dorosłych  wpatrywało  się  w  Cala.  Gina  dostrzegła  w  jego  oczach  błysk 

niedowierzania. Zauważyła, jak tężeją mu rysy. Domyśliła się, że liczy daty.   

Widziała, jak w jego życiu następuje przełom, tak jak w jej życiu, gdy urodził się CJ. A 

może wydarzyło się to już wcześniej? W dniu, kiedy spotkała Cala.   

–  Ten  mały  ma  twoje  włosy  –  rzucił  beztrosko  aborygen,  po  czym  nagle  zamilkł.  On 

także wyczuł to napięcie.   

–  Piękne.  –  Mike  patrzył  Calowi  prosto  w  oczy.  –  No  dobrze.  Masz  na  imię  Gina? 

Domyślam się, że jesteś lekarzem. – Pracowała z Calem jak równy z równym, więc jej zawód 
nie budził wątpliwości.   

– Tak, kardiologiem. Mieszkam w Stanach – odparła, nie odrywając oczu od Cala.   
–  Najpierw  obejrzyjmy  to  miejsce  –  zaproponował  Mike.  Przejął  inicjatywę,  ponieważ 

obaj  lekarze  sprawiali  wrażenie  bezradnych.  –  Dostrzegam  tu  sporo  innych  pytań,  na  które 
należy poszukać odpowiedzi. – Jeszcze raz powiódł wzrokiem od Cala do CJ-a .   

Lot  do  Crocodile  Creek  trwał  bardzo  krótko.  CJ-a    posadzono  na  fotelu  obok  pilota,  co 

wprawiło  go  w  stan  ekstazy.  Gina  i  Cal  zaś  usiedli  w  głębi,  by  czuwać  przy  inkubatorze, 
jednak było tam za mało miejsca dla dwóch lekarzy. Korzystając z okazji, Gina się wycofała. 
Opadła na siedzenie i zapięła pasy.   

– Pacjent należy do ciebie – oznajmiła.   
W porządku, pomyślał. Noworodek jest moim pacjentem. Synek Giny...   

Cholera,  na  widok  chłopczyka  poczuł  się,  jakby  ktoś  dał  mu  w  zęby.  Nie  mógł  się 

pozbierać. Jak mogła urodzić jego dziecko i go o tym nie zawiadomić?! 

Może się myli? Wyciąga pochopne wnioski. Miała męża. Tyle wiedział. Czy ten człowiek 

też miał kręcone rude włosy? Oraz takie same oczy jak on? 

background image

Zerknął  na  Ginę.  Postarzała  się,  pomyślał.  Wygląda  o  wiele  poważniej  niż  wtedy,  gdy 

widział ją po raz ostatni.   

Przypomniał  sobie,  jak  ją  poznał.  Dopiero  co  przyjechała  ze  Stanów  do  Townsville,  by 

zakosztować życia lekarza w australijskim buszu. Była szczupła, wręcz chuda, miała bardzo 
jasną karnację, od której wyraźnie odcinały się wielkie piwne oczy oraz kasztanowe włosy.   

Obawiał  się,  że  jest  zbyt  młoda  i  delikatna  do  tak  ciężkiej  pracy.  Jednak  pracując  z  im 

przez ponad rok, pokazała mu, jak bardzo się mylił. Błyskawicznie stała się niezastąpionym 
członkiem  zespołu.  Była  niezmordowana  i  bez  reszty  oddana  pacjentom.  Cały  zespół 
zachodził w głowę, co sprawiło, że dla buszu zerwała kontrakt w wielkim mieście na północy 
kraju.   

–  Wpakowałam  się  w  związek,  który  nie  wypalił.  Sprawy  przybrały...  nieprzyjemny 

obrót. – Więcej na ten temat nikt od niej nie usłyszał.   

Była jednak osobą bardzo otwartą. Po kilku miesiącach w bazie rozkwitła – przybrała na 

wadze, z jej oczu zniknął smutek, ustępując miejsca uśmiechowi. Jej obecność wnosiła siłę i 
radość życia.   

Do jego świata.   

Uznał, że nie spotkał kobiety piękniejszej od Giny. Teraz siedziała z dłońmi splecionymi 

na kolanach i patrzyła przed siebie pustym  wzrokiem.  Znowu jest smutna, pomyślał.  I  taka 
mizerna. A to zaplamione krwią ubranie sprawia, że wygląda jak ofiara jakiegoś kataklizmu. 
Nagle wyobraził sobie, że i bez tego wyglądałaby tak samo.   

Nie zna jej. Co kryje się za tą nieprzeniknioną maską? Odeszła od niego pięć lat temu i od 

tej pory jej nie widział. Zadzwonił do niej jeden jedyny raz, prowokując jej okrutną reakcję: 

–  Cal,  jestem  mężatką.  Nie  mogę  z  tobą  rozmawiać.  Jestem  mężatką.  Pochylił  się  nad 

inkubatorem,  by  zmierzyć  tętno  noworodka,  po  czym  znowu  przeniósł  na  nią  wzrok.  Nie 
patrzyła na niego, lecz na swoje ręce. Na jednym z palców zauważył prostą złotą obrączkę. Po 
co przyjechała do Australii? 

Pytania,  wszędzie  pytania.  Teraz  jednak  liczy  się  tylko  jedno:  czy  ten  malec  przeżyje? 

Skoncentruje  się  na  nim,  by  nie  patrzeć  na  Ginę  ani  na  chłopczyka  w  fotelu  obok  pilota. 
Pytania. Za dużo pytań.   

Pytania go przerażają.   

 

Gina nie mogła się nadziwić, jak mało wymagający jest jej synek. Poruszał się w swoim 

niewielkim  wyimaginowanym  świecie,  od  niej  oczekując  jedynie  zaspokojenia 
podstawowych  potrzeb  ducha  i  ciała.  Pogodnie  akceptował  kolejne  opiekunki,  traktując  je 
jako poszerzenie audytorium dla swoich niesamowitych opowieści.   

Teraz, gdy wysiedli ze śmigłowca w Crocodile Creek, Cal przywołał jedną z pielęgniarek 

i poprosił ją, by zaopiekowała się chłopcem.   

–  Gina  jest  lekarzem  –  wyjaśnił.  –  Kardiologiem,  którego  w  tej  chwili  potrzebujemy 

najbardziej. Grace, znajdziesz kogoś, kto się nim zajmie? 

Młoda pielęgniarka uśmiechnęła się radośnie, po czym na powitanie wyciągnęła dłoń do 

CJ-a .   

background image

– Podobno oglądaliście rodeo – zagadnęła. – Dużo było koni? 
– Pełno.   
– Opowiesz mi o nich w drodze do kuchni? Myślę, że znajdzie się tam jakiś sok i kawałek 

ciasta.  Pani  Grubb,  nasza  gosposia,  piecze  teraz  ciasto  z  czekoladą.  Ona  też  lubi  konie. 

Podejrzewam, że możemy się załapać na miskę do wylizania.   

CJ bez mrugnięcia powieką połknął przynętę,  rzucił tylko  matce pytające spojrzenie,  po 

czym w podskokach oddalił się za Grace.   

–  Kapitalny  dzieciak  –  stwierdził  Mike,  pchając  wózek  z  inkubatorem,  na  co  Gina 

zareagowała uśmiechem pełnym wdzięczności.   

Przeniosła wzrok na Cala. Szedł obok z kamienną twarzą. Może cztery lata temu powinna 

była do niego zatelefonować? A może nie.   

Może  nie  powinna  znaleźć  się  dzisiaj  w  Crocodile  Creek?  Gdyby  tu  się  nie  znalazła,  to 

dziecko by umarło.   

– Trzeba mu zrobić echo – powiedział Cal.   
– Mówiłeś, że nie macie kardiologa – zaczęła.   
– Nie.   
– A pediatrę? 
– Hamish jest na urlopie. Próbujemy się do niego dodzwonić.   
–  Brak  lekarzy  jest  naszą  zmorą  –  odezwał  się  Mike  ponurym  głosem.  –  Ostatnio 

mieliśmy do czynienia z poważnymi... kataklizmami. Mamy szczęście, że możemy liczyć na 
ciebie.   

Popatrzyła  na  Cala.  Z  jego  twarzy  wyczytała,  że  według  niego  nie  ma  mowy  o  żadnym 

szczęściu.   

Nie będzie na niego patrzyła, ponieważ całą energię musi skoncentrować na noworodku. 

Z  ciężkim  sercem  oglądała  wynik  badania  echografem.  Już  nie  w  głowie  jej  była  myśl,  że 
wieczorem uda im się dotrzeć na lotnisko.   

– Zwężenie ujścia tętnicy płucnej. – Jej obawy się potwierdziły.   
– Nie zaryzykujemy przewożenia go do Brisbane – stwierdził Cal. – Umrze.   
– Co robimy? – zapytał Mike, podczas gdy Jill, kolejna pielęgniarka, odwoziła inkubator 

z przykazaniem, by czuwała nad małym i monitorowała jego oddychanie.   

–  Operujemy.  –  Gina  spuściła  wzrok  na  swoje  dłonie,  jakby  tam  spodziewała  się 

odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Noworodkiem powinien zająć się pediatra kardiolog, ale 
najbliższy jest w Brisbane...   

Gdyby nie ona, byliby zmuszeni go tam przewieźć.   

Operowanie tak maleńkiego dziecka...   

Zastawka  pnia  płucnego,  którą  mieli  operować,  jest  wyjątkowo  cienka,  nawet  u 

dorosłych.  Trzeba  wykonać  plastykę  balonową  zastawki  płucnej.  Normalnie  doradzałaby 
odczekać,  podając  tlen,  aż  dziecko  będzie  silniejsze,  starsze.  Operację  przeprowadziłaby  za 
parę tygodni.   

– Macie sprzęt? – zapytała. – Fluoroskopowe monitorowanie cewników? 
–  Chyba  mamy  wszystko,  czego  możesz  potrzebować  –  powiedział  Cal.  –  Simon, 

background image

kardiolog, który niedawno nas opuścił, wyposażył bazę we wszystko, co jest nieodzowne do 

operacji serca.   

Takiej odpowiedzi się spodziewała.   

Ludność  w  tym  rejonie  to  przeważnie  aborygeni,  rdzenni  Australijczycy,  którzy 

wyjątkowo niechętnie rozstają się z bliskimi. Wyprawa do szpitala w Crocodile Creek jest dla 
nich powodem ogromnego stresu, a co dopiero wyprawa samolotem do Brisbane. Nie ma tam 
ich  współplemieńców,  nikt  nie  rozumie  ich  języka.  Taki  szok  kulturowy  mógłby  ich  zabić. 
Domyśliła  się,  że  jest  to  główna  przyczyna,  dla  której  baza  w  Crocodile  Creek  jest 
wyposażona  jak  szpitale  kliniczne  w  wielkich  miastach.  Śmiertelność  jest  tu  wyższa,  ale 
miejscowi to akceptują, a lekarze muszą się z tym pogodzić.   

– Nie mamy pediatry ani kardiologa – powtórzyła.   
– Normalnie nie mamy aż takich braków – wyjaśnił Cal. – Po prostu spotkało nas kilka 

katastrof.   

– Mamy położnika? 
– Georgie poleciała z synkiem do Sydney na pogrzeb matki. Postanowiliśmy nie wzywać 

jej bez istotnego powodu – tłumaczył się Cal. – Miała do pomocy Kirsty, stażystkę, ale Kirsty 
z Simonem opuścili nas bez ostrzeżenia. Afera na tle emocjonalnym.   

– Na tle emocjonalnym? 
– Hm, no tak. – Cal wyglądał na speszonego. – Nie będziemy wchodzić w szczegóły.   
Jasne. On jest ponadto. Zostawmy na razie jego problemy emocjonalne.   

Mike czekał, aż Gina podejmie decyzję. Sprawiał wrażenie zainteresowanego w równym 

stopniu chemią między nimi, jak i losem noworodka. Gina przypomniała sobie bliskość, która 
łączy  łudzi  pracujących  w  tak  ścisłym  gronie.  Pamiętała  też,  że  dawniej  bardzo  jej  się  to 
podobało, teraz jednak złościły ją pytania zawarte w spojrzeniach ratownika.   

–  Poczekam  jeszcze  godzinę,  potem  ponownie  go  zbadam.  –  Starała  się,  by  jej  głos 

brzmiał spokojnie i stanowczo. – Musimy mieć absolutną pewność, że nie jest wychłodzony 
oraz że ustąpił wstrząs porodowy. Liczę na poprawę krążenia.   

– To nie jest takie pewne – powiedział Cal.   
– Nie jest.   
–  To  znaczy,  że  Gina  musi  tu  zostać.  –  Mike  nie  bardzo  wiedział,  co  się  dzieje,  ale 

postanowił być uprzejmy w nadziei, że w końcu się tego dowie. – Dobrze się składa, że mamy 
tyle wolnych miejsc w naszym domu.   

– Gina nie będzie tam nocować – zaprotestował Cal.   
– Dlaczego? – zapytał Mike.   
–  Znajdę  jakieś  lokum  w  miasteczku  zaproponowała  pospiesznie,  ale  Mike  pokręcił 

głową.  Był  doświadczonym  ratownikiem  przyzwyczajonym  do  podejmowania 
błyskawicznych decyzji. I teraz dał tego dowód.   

– Nie, Gino, to dziecko jest bardzo chore. – Popatrzył na Cala z powątpiewaniem, jakby 

ten postradał zmysły. – Wszyscy wiemy, że jest w grupie wysokiego ryzyka. Wydaje mi się, 
że kardiolog jest niezbędny tutaj, na miejscu. Cal, mam rację? 

–  Oczywiście  –  odrzekł  Cal  bezbarwnym  głosem,  po  czym  odwrócił  się,  by  spakować 

background image

sprzęt.   

Mike pokręcił głową, nie rozumiejąc, o co chodzi.   
– Cal zrobił się nieznośny – wyjaśnił Ginie. – Z przepracowania. Ale jest tu jeszcze paru 

dżentelmenów.   

– Uśmiechnął się sztucznie. – Choćby ja. – Zawahał się, czekając, jak Cal zareaguje. Zero 

odzewu. – Trudno. Chodźmy po twojego synka. Poszukamy wam pokoju.   

–  Zostanę  przy  małym.  –  Cal  nadal  stał  odwrócony  plecami.  –  Ktoś  musi  przy  nim 

siedzieć.   

– Ależ tak, doktorze – mruknął uprzejmie Mike.   
– Jakbym nie wiedział, że to powiesz – westchnął, zwracając się do Giny. – Wychodzi na 

to, że tylko ja tu jestem dżentelmenem. Do twoich usług.   

Charles  bezszelestnie  wjechał  do  sali  i  zatrzymał  się  przy  inkubatorze,  nad  którym 

pochylał się Cal. Widząc jego minę, Charles pomyślał, że nie jest dobrze.   

– Stracimy go? – zapytał.   
– Nie wiem. Ma szansę. – Zawahał się. – Bo jest przy nim Gina.   
–  Już  wiem.  –  Charles  widział  ją  jeden  jedyny  raz.  Nie  mógł  wyjść  z  podziwu,  jak  ta 

kobieta  zmieniła  jego  przyjaciela,  a  gdy  ich  związek  się  rozpadł,  mocno  to  przeżył.  Teraz 
Mike  zdał  mu  relację  z  wydarzeń  minionych  godzin,  co  tylko  na  nowo  obudziło  jego 

niepokój. Charles przeczuwał, że prędzej czy później przeszłość dopadnie Cala, ale nie akurat 

teraz.   

Zawiodło go zbyt wielu lekarzy. Nie życzył sobie, by kolejny członek jego zespołu padł 

ofiarą emocjonalnej burzy.   

– Radzisz sobie? – zapytał, na co Cal wzruszył ramionami.   
– Radzę. Widziałeś tego chłopca? 
– Owszem.   
– Charles, on jest do mnie podobny.   
– Mógłbyś być jego ojcem.   
To  stwierdzenie  wyrwało  Cala  z  odrętwienia.  Rozważał  je  przez  dłuższą  chwilę,  ale 

odpowiedź była tylko jedna.   

– Tak. To możliwe.   
– Jak się z tym czujesz? 
–  A  jak  myślisz?  –  Dopiero  teraz  Cal  spojrzał  przyjacielowi  prosto  w  oczy.  –  Jeśli  tak 

jest... Zaszła w ciążę i wyjechała do Stanów, wróciła do męża? – Zamknął oczy. – Stary, nie 
chcę się nad tym zastanawiać. Nie mogę. Nie mam na to czasu. Musimy ratować tego małego. 
Trzeba  go  operować  i  tylko  Gina  jest  w  stanie  się  tego  podjąć.  Jesteśmy  na  nią  skazani.  – 
Spojrzał  na  inkubator.  –  Biedaczek,  został  porzucony.  Ludzie  są  dziwni.  Płodzą  dzieci  z 
różnych powodów. Kto wie, dlaczego urodził się ten maluch oraz ten chłopiec, który jest teraz 
w naszej kuchni. Ja tego nie rozumiem. Ale...   

Trzymajmy się medycyny. To jedno wiem na pewno. I więcej nie chcę wiedzieć.   

W sali zapadła cisza. Stary, odpuść sobie i daj mi spokój, pomyślał Cal. W końcu Charles 

pojął, że nic innego mu nie pozostało.   

background image

–  Emily  zajmie  się  narkozą  –  zaczął  ostrożnie,  starając  się,  by  Cal  nie  wyczuł  jego 

niepokoju.  –  Już  rozmawiała  z  pediatrą  w  Brisbane,  który  przez  całą  operację  będzie  przy 

telefonie. Chcesz asystować, czy mam oddelegować kogoś innego? 

– Kogo? – W promieniu kilkuset kilometrów nie było drugiego chirurga. – Dobra, będę 

asystował.   

– Zniesiesz jej obecność? 
– Wydawało  mi się, że ją kocham – zaczął  powoli  Cal. – Kiedyś.  Byłem  naiwny, ale... 

jasne, że zniosę jej obecność. Muszę. Jeśli to naprawdę mój syn...   

– Bierzmy się do roboty. Musimy ocalić to życie. Cal, teraz nie myślimy o niczym innym.   

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

 

Podczas  operacji  Cal  obserwował  precyzyjne  ruchy  Giny  z  nieskrywanym  podziwem. 

Wprowadzanie cewników i kontrolowanie nacisku na wadliwą zastawkę jest trudne nawet w 
przypadku serca człowieka dorosłego, a co dopiero takiego maleństwa.   

Również  Emily  w  roli  anestezjologa  przechodziła  samą  siebie.  Pomagała  jej  Jill,  siostra 

przełożona.  Obydwie  pracowały  w  niesamowitym  skupieniu,  skrupulatnie  wykonując 
polecenia anestezjologa pediatry, który instruował je przez telefon.   

Cal  asystował  Ginie.  Tuż  za  nim  stała  w  gotowości  Grace,  druga  pielęgniarka, 

maksymalnie skoncentrowana na przewidywaniu potrzeb lekarza operującego.   

Wszystkich  łączyło  pragnienie  uratowania  maleństwa,  wszystkim  zależało,  by  wyszło  z 

tego cało. O jego życiu miały zadecydować umiejętności i doświadczenie Giny.   

Mamy  szczęście,  że  ona  tu  jest,  pomyślał  Cal.  Nieważne,  po  co  przyjechała, 

najważniejsze, że znalazła się tu we właściwym czasie. Dzięki temu to dziecko będzie żyło. 
Prawdopodobnie.   

– Za bardzo krwawi – mruknęła. – Musi być jeszcze jakiś inny problem.   
– Hemofilia? – zasugerował Cal, lecz Gina pokręciła głową.   
–  Raczej  nie.  Krwawienie  byłoby  bardziej  obfite.  Ale  i  tak  jest  za  duże.  Badanie  krwi. 

Kompleksowe. Krzepliwość, czas krwawienia, poziomy czynnika VIII. Błyskawicznie.   

– Czego szukamy? 
– Nie wiem. Nie mam czasu na kombinowanie. Ty pomyśl.   
Układając  instrumenty,  analizował  fakty.  Tak,  to  krwawienie  jest  zbyt  duże.  Z  trudem 

udawało im się utrzymać właściwe ciśnienie krwi. Dlaczego? 

– Choroba von Willebranda? – zasugerował ostrożnie.   
Podobnie  jak  hemofilia,  choroba  ta  należy  do  grupy  chorób  dziedzicznych.  Nie  jest  tak 

groźna  jak  hemofilia,  niemniej  należy  ją  leczyć.  Spoglądając  jej  w  oczy  sponad  maski, 
wyczuł, że Gina rozważa w myślach jego sugestię.   

– Może masz rację – przemówiła po dłuższej chwili. – To by pasowało.   
– Mimo to zlecę badanie krwi.   
Cisza.  W  sali  panowała  atmosfera  niesamowitego  napięcia.  W  pewnej  chwili  Gina 

podniosła głowę.   

– Twarz – szepnęła, na co Jill natychmiast otarła krople potu z jej czoła. Gina wróciła do 

pracy.   

Ona  jest  dobra,  pomyślał  ponuro  Cal.  Widział  kiedyś  taką  operację  na  sercu  dorosłego 

pacjenta,  ale  to,  czego  świadkiem  był  w  tej  chwili,  przechodziło  jego  wyobrażenie.  Jako 
„zwyczajny” chirurg za nic w świecie nie podjąłby się takiej operacji. Po prostu by nie mógł. 
Przez te lata Gina posiadła niesamowitą umiejętność.   

Stała się genialnym kardiochirurgiem.   

I to ona jest matką jego syna? 

Ona tymczasem dotarła do najtrudniejszego etapu procedury balonikowania tętnicy. Jeśli 

background image

to się nie powiedzie, nastąpi natychmiastowy zgon.   

Balonik wypełnił się raz, drugi, za trzecim razem zastawka się rozciągnęła.   
– Wystarczy – powiedziała Gina zmęczonym głosem.   
Ale  to  nie  był  czas  na  odpoczynek.  Teraz  należy  sprawdzić  ciśnienia.  Jeśli  się  nie 

wyrównały, trzeba zaczynać od nowa, stosując baloniki o innych parametrach. Boże, pomóż...   

Nagle  usłyszeli  bardzo  niepewny  głos  Jill,  wyjątkowo  rzeczowej  i  opanowanej  siostry 

przełożonej: 

– Ciśnienie wyrównane.   
– Na to wygląda – szepnęła Gina, spoglądając na anestezjologa.   
– Chyba wygrałaś – powiedziała Emily drżącym głosem. – Gino, byłaś rewelacyjna.   
– Ja? Rewelacyjna? To jest cud. Pod warunkiem że naprawdę wygraliśmy. On jeszcze nie 

wyszedł na prostą.   

Należało  liczyć  się  z  komplikacjami  pooperacyjnymi.  No  i  było  ryzyko  choroby  von 

Willebranda. Czeka go długa droga do wyzdrowienia.   

– Przeżyje – odezwał się Cal, który nie wiadomo dlaczego był tego absolutnie pewny. – 

Wiem, że będzie żył. Dzięki tobie, Gino.   

– Bogu niech będą dzięki – powiedziała półgłosem. – Nie byłabym tego taka pewna, ale 

na  pewno  ma  szansę.  Może...  może  po  raz  pierwszy  udało  mi  się  w  tym  kraju  zrobić  coś 
dobrego.   

Pięćset  kilometrów  od  Crocodile  Creek  leżała  w  łóżku  dziewczyna  wstrząsana  silnymi 

dreszczami. Było bardzo gorąco. Jej rodzina nie mogła sobie pozwolić na klimatyzator, lecz 
ona pomimo upału trzęsła się z zimna.   

Dziecko... Umarło.   
– Córciu, co ci jest? – Matka chyba po raz szósty od powrotu z rodeo zapukała do drzwi 

jej pokoju. W jej głosie dźwięczał niepokój.   

Śmiechu warte. Od kiedy matka się o nią niepokoi? 
– Daj mi spokój.   
– Co ci jest? 
– Mam okres. Źle się czuję. Zostaw mnie.   
Po chwili wahania matka zapytała zalęknionym tonem: 
– I nie masz siły nakarmić cieląt? 
– Nie. Daj mi spokój.   
– Ale ojciec...   
Megan próbowała się podnieść, ale była zbyt osłabiona, by wstać z łóżka.   
– Wiem, że tata jest chory – szepnęła na tyle głośno, by matka usłyszała ją za drzwiami. – 

Wiem,  że  nie  dajesz  sobie  rady,  ale  ja  nie  mogę.  Naprawdę  nie  mam  siły.  Dzisiaj  musisz 
poradzić sobie beze mnie.   

 

Gina  odstąpiła  od  stołu  operacyjnego  w  przeświadczeniu,  że  zrobiła  wszystko,  co  było 

możliwe. Na jej twarzy widać było zmęczenie. Wyczerpała całą swoją rezerwę energii.   

–  Czy  już  mogę  go  wam  zostawić?  Wyjdę  na  dwór.  W  razie  czego  wezwijcie  mnie 

background image

pagerem. Muszę... zaczerpnąć świeżego powietrza.   

– Należy ci się – odezwała się Emily. – Myślę, że zasłużyłaś nawet na coś mocniejszego. 

Na  drinka  albo  cygaro.  Idź  już,  idź.  Cal  i  ja  się  nim  zajmiemy.  Bogu  dziękować,  że  się  tu 
znalazłaś.   

Odchodząc  od  stołu,  zawahała  się,  po  czym  delikatnie  powiodła  palcem  po  maleńkim 

policzku.   

– Walcz, mały, walcz – szepnęła na odchodnym.   
– Niesamowity z niej lekarz – odezwała się Emily, gdy Gina zniknęła za drzwiami.   
– Taaa... – Cal nie miał innego wyjścia, jak jej przytaknąć.   
–  Charles  mi  powiedział,  że  poznaliście  się  pięć  lat  temu.  –  Emily  zerknęła  na  niego  z 

zaciekawieniem. – Charles twierdzi, że to Gina jest tą twoją łachudrą.   

– Em, daj spokój. – To nie jej sprawa.   
Czy  tutaj  ktokolwiek  kiedykolwiek  przestrzegał  zasady  niewtykania  nosa  w  nie  swoje 

sprawy? 

– Charles wspomniał o jakimś chłopcu. – Emily nie dawała za wygraną.   
– Em, odczep się.   
Emily odważyła się na szeroki uśmiech.   
– Tak jest, doktorze.   
– To twój chłopak? – Za ich plecami stała Grace.   
– Nie wasz interes.   
– Ej, Cal, mieszkamy pod jednym dachem – obruszyła się Emily. – Mike też zauważył, że 

dziwnie  się  zachowujecie.  Nawet  chciał  się  założyć,  że  to  twój  syn,  ale  my  nie  będziemy 
ryzykować,  dopóki  go  nie  zobaczymy.  Więc  lepiej  nam  to  po  prostu  powiedz  i  oszczędź 
wyrzucania pieniędzy w bioto. Czy to prawda? 

Nadal  krzątali  się  przy  małym  pacjencie,  lecz  napięcie  w  sali  zdecydowanie  opadło. 

Silniejsze z każdą minutą bicie małego serduszka sprawiało, że nawet tak poważny temat już 
można było potraktować z przymrużeniem oka.   

– Lepiej nam o tym powiedz – ciągnęła Emily.   
– Przecież wiesz, że dzielimy z tobą wszystkie troski.   
– Innymi słowy – zachichotała Grace – daje to nam prawo wtrącania się w twoje życie.   
–  Cal,  nie  rozumiem,  jak  ty  to  wytrzymujesz  –  zakpiła  Jill,  ta  do  bólu  zasadnicza  i 

nieugięta siostra przełożona. – Takie dzielenie się troskami, dziesiątka medyków pod jednym 
dachem...   

– Od wtorku ósemka – wtrąciła Grace, na co Emily spochmurniała.   
– Serdeczne dzięki – burknęła.   
– Simon to dupek. Em, dobrze o tym wiesz – upierała się Grace. – Odmawiam przyjęcia 

do wiadomości, że opłakujesz jego zniknięcie.   

– Mogę opłakiwać kogo zechcę – odcięła się Emily.   
– Nie możesz mieć romansu z Calem? 
– On już ma romans – warknęła Emily. – Od dzisiaj.   
–  Uśmiechnęła  się  blado.  –  Romans  z  małym  dodatkiem.  Więc  skup  się  na  jego 

background image

sercowych problemach, a nie na moich.   

– W porządku. – Grace nie miała nic przeciwko temu. – Skoro tak się upierasz... Sprawa 

Cala  jest  fascynująca.  Oto  zjawia  się  znikąd  kobieta  z  dzieckiem,  chociaż  my  wszyscy 
żyliśmy w przekonaniu, że mamy do czynienia z zatwardziałym starym kawalerem...   

– Przestań.   
– Oto nasz bohater. Z synkiem.   
– To naprawdę jest twój syn? – zapytała dociekliwa Jill.   
– Chociaż ty – jęknął Cal – mogłabyś się nie wtrącać.   
– Cal, my cię kochamy – zapewniła go Emily. – Powinieneś do tego przywyknąć.   
– To chyba nigdy nie nastąpi.   
–  To  się  nazywa  życie.  –  Emily  popatrzyła  na  noworodka.  –  Ten  mały  człowieczek 

dopiero zaczyna żyć.   

– Westchnęła. – Dobrze się spisaliśmy. Teraz musimy znaleźć mu mamusię i tatusia.   
– Oraz dowiedzieć się, czy Cal też jest tatusiem – dodała Grace z szatańskim uśmiechem.   
–  Wystarczy  tych  wygłupów!  –  ofuknęła  ich  Jill.  W  sali  operacyjnej  zapanowało 

rozprzężenie, a to było niedopuszczalne. – Do roboty.   

– Tak jest! – zawołali zgodnym chórem.   
 

Gdzie jest  Gina? Cal  nie mógł  jej  znaleźć.  Czekało  go jeszcze mnóstwo pracy:  zlecenie 

badania krwi, telefon do Harry’ego  Blake’a,  policjanta, który rozpoczął  poszukiwania matki 

noworodka, cała masa papierkowej roboty. I wszystko teraz.   

– Obawiam się, że sprawa trafi do większości mediów – ostrzegł go Charles. – Wszystko 

musi być dopięte na ostatni guzik. – Charles wjechał do sali i pochylił się nad maleństwem. – 
Mamy jakieś wskazówki, kto może być matką? – zapytał.   

– Żadnych – odrzekł Cal. – Przeglądamy karty naszych ciężarnych, żeby sprawdzić, czy 

jest to ktoś z okolicy.   

– Może to któraś z aborygenek? 
– Charles, przyjrzyj mu się lepiej. On jest biały. Bielusieńki. Oboje rodzice są biali.   
– Więc powinniśmy mieć jej kartę.   
– Chyba że była przejazdem.   
W zadumie przyglądali się dziecku, szukając odpowiedzi. Nic z tego.   
–  Zostawmy  to  policji  –  stwierdził  Charles.  –  Harry  już  do  mnie  dzwonił.  Przeszukują 

busz.  Trzeba  mu  powiedzieć,  żeby  posłał  w  to  miejsce  dodatkowych  ludzi.  Jak  pomyślę,  że 
gdzieś tam jest młodziutka matka kilka godzin po porodzie...   

– Być może z chorobą von Willebranda. Charles znieruchomiał.   
– To znaczy, że mocno krwawi. To poważna sprawa.   
– Tę chorobę przenosi ojciec, o ile dobrze pamiętam. Zauważyliśmy, że dziecko krwawi. 

To są tylko nasze domysły.   

– To myśl dalej. Byle szybko. Trzeba bezwzględnie odnaleźć tę dziewczynę.   
– Wysyłamy go do Brisbane? – zapytał Cal.   
–  Jeszcze  nie.  Ściągnę  Hamisha  z  urlopu.  Jeśli  matka  się  znajdzie,  mały  powinien  być 

background image

tutaj,  żeby  miała  szansę  na  wytworzenie  z  nim  więzi...  albo  podjęcie  konkretnej  decyzji. 
Łączy się z tym pewne ryzyko, ale jeśli uda mi się zatrzymać Ginę, jestem gotowy je podjąć.   

Cal  przytaknął.  Dlaczego  nie?  Jeśli  zapewnią  noworodkowi  opiekę  pediatry  oraz 

kardiologa...   

Ale czy Gina zechce zostać w Crocodile Creek? 
– Charles, muszę z nią porozmawiać.   
–  Oczywiście.  Zorganizuj  badanie  krwi,  zadzwoń  do  Harry’ego  i  idź  do  niej.  Siedzi  na 

werandzie.   

Jasne, Charles zawsze wie, gdzie kto jest.   

Była sama. Siedziała na schodkach i patrzyła na ocean. Między domem lekarzy a morzem 

ciągnął  się  piękny  ogród.  Rosły  tam  wspaniałe  okazy  tropikalnych  roślin:  gigantyczne 
paprocie,  storczyki,  łaciate  krotony.  Była  też  i  niewielka  sadzawka.  Wieczorami  z  werandy 
można  było  słuchać  koncertów  żab.  Teraz,  przy  zachodzie  słońca,  Cal  uznał,  że  jest  to 
najpiękniejszy widok na ziemi.   

Gina też jest najpiękniejsza.   

To samo pomyślał, gdy ujrzał ją po raz pierwszy. Nic się nie zmieniło. Ani na jotę.   

Gina nigdy nie ubierała się na pokaz, a teraz miała na sobie spłowiałe dżinsy, poplamiony 

krwią Tshirt, zakurzone mokasyny. Tak, ona jest piękna.   

Przysiadł obok niej na stopniu i zapatrzył się w morze, jakby chciał dostrzec to samo co 

ona.   

–  Przepraszam  –  powiedziała.  –  To  był  bardzo  męczący  dzień.  Rodeo.  Noworodek. 

Operacja. Muszę wziąć prysznic.   

– Nie przeczę. Ale warto było stoczyć tę krwawą bitwę. Spisałaś się na medal.   
– Dzięki.   
Patrzyli  na  ocean,  zastanawiając  się,  jak  zacząć  tę  rozmowę.  Co  on  ma  jej  do 

powiedzenia? To, jak go potraktowała...   

Milczała, dając mu wolną rękę.   
– Powiesz mi, co się dzieje? – zapytał.   
– Chyba uratowaliśmy życie jednemu noworodkowi.   
– Gino! 
– Przepraszam.   
– Czy CJ jest moim dzieckiem? 
Odwróciła wzrok, jakby nie mogła na niego patrzeć.   
– Tak.   
– Koszmar.   
– Chyba tak.   
Czuł, jak stopniowo wzbiera w nim złość tak silna, że z trudem się hamował, by nie wstać 

i  nie  walnąć  pięścią  w  słupek,  by  nie  krzyczeć...  Krzykiem  niczego  nie  osiągnie,  musi 
zachować zimną krew.   

– Zostałem wykorzystany.   
– Ja... Jak mam to rozumieć? 

background image

– Ty i twój mąż wykorzystaliście mnie jako dawcę nasienia.   
– Cal, nie. – Spojrzała na niego przerażona. – To nie tak. Dowiedz się, że...   
–  Z  mojej  perspektywy  to  tak  wygląda  –  powiedział  z  naciskiem.  –  Przyjeżdżasz  tu, 

wyznajesz mi miłość, idziesz ze mną do łóżka...   

Z wrażenia Gina aż zachłysnęła się powietrzem.   
– Cal, tak nie było.   
– A potem wyjeżdżasz. – Nie ukrywał oburzenia. – Po prostu znikasz.   
– Napisałam list.   
– Tak, napisałaś. Że potrzebuje cię twój mąż, który podobno nie był już dla ciebie ważny. 

Nie odpowiedziałaś na moje pytania, a kiedy zadzwoniłem do ciebie, zdobywając twój numer 
w szpitalu, nie chciałaś ze mną rozmawiać.   

– Nie byłam w stanie odpowiedzieć na twoje pytania. Nie miałam siły.   
– Nie miałaś siły przyznać się do tego, że mnie wykorzystałaś.   
– Cal, nie mów tak – wyszeptała. – Dobrze wiesz, że tak nie było. Byliśmy szczęśliwi.   
– Jasne – parsknął. – Odlotowy seks. I nic więcej? Wspaniały seks, potem ciąża i powrót 

do mężusia, żebyście mogli bawić się w szczęśliwą rodzinkę, tak? 

– Nie dajesz mi dojść do słowa.   
– Mamo... – Na progu stał CJ. – Pani Grubb powiedziała, że operacja już się skończyła. 

To prawda? 

– Tak, synku. – Przyciągnęła go bliżej. – Synku, to jest Cal. Ten serdeczny przyjaciel z 

Australii, o którym tyle ci opowiadałam. Ten, którego zamierzałam tu odwiedzić.   

– Ten, który nazywa się tak samo jak ja? 
– Tak, to on.   
– Cześć. – Chłopczyk zamaszystym ruchem podał mu rękę. – Callum James Michelton. 

Miło mi pana poznać.   

Cal z powagą potrząsnął rączką chłopca.   
–  Mama  mówi,  że  jest  pan  najlepszym  doktorem  pod  słońcem.  I  że  nie  ma  drugiego 

takiego żonglera jak pan.   

– Mama ci o tym powiedziała? – Cal z trudem wydobył głos.   
– Ciągle mi o panu opowiada. Ona uważa, że pan jest wspaniały. – CJ przyglądał mu się 

uważnie. – Pan ma takie same włosy jak ja.   

– Takie same jak włosy twojego taty? – Głupie pytanie. Idiotyczne. Zadał je, więc teraz 

musi wysłuchać odpowiedzi.   

– Mój tata umarł – odparł CJ. – Jeździł na wózku, miał czarne włosy i bliznę na policzku. 

– Westchnął.   

– Oglądał  ze mną telewizję i  czytał mi bajki,  ale potem rozchorował  się  tak bardzo, że 

umarł. Bardzo za nim tęsknię. Bardzo.   

– Rozumiem.   
Nic nie rozumiał. W głowie kłębiły mu się dziesiątki pytań.   
– To był Paul? – Cal zwrócił się do Giny.   
– Tak.   

background image

– Więc kiedy mówiłaś, że twoje małżeństwo...   
– CJ, bądź dobrym dzieckiem i przynieś mi szklankę wody. Poprosisz panią Grubb? 
– Jasne. Upiekliśmy ciasteczka, w których jest dwa razy więcej wiórków czekoladowych 

niż w przepisie, bo pani Grubb dała mi torebkę z wiórkami, a ja wsypałem wszystkie. Jeszcze 
są ciepłe. Panu też przynieść ciasteczko? 

– Poproszę – wykrztusił Cal. – CJ, mów mi po imieniu.   
– Tak, proszę pana... to znaczy Cal. Będę samolotem. Od rana nie byłem samolotem. – Z 

rozpostartymi ramionami zatoczył półkole na werandzie.   

– CJ! – zawołała Gina.   
– Słucham.   
– To jest szpital i pacjenci chcą spać. Możesz być cichym szybowcem? 
– Mogę. – CJ zamknął buzię. – Ciii... – nakazał sobie. – Bo się orły wystraszą.   
Poszybował do kuchni. Cal nie mógł oderwać od niego wzroku.   
– Superdzieciak – rzekł ostrożnie.   
– Tak. Podobny do tatusia.   
– Do Paula.   
– Do ciebie.   
Westchnął.  Już  nie  był  zły,  ale  znużony.  Przygniatała  go  świadomość,  że  został 

wykorzystany, że to dziecko przyszło na świat cztery lata temu, a on o tym nie wiedział.   

– Opowiedz mi o was. Wzruszyła ramionami.   
– W skrócie? 
– Jak chcesz. – Nie bardzo chciał poznać prawdę. Jeśli ona nie chce mówić...   
–  Część  już  znasz  –  zaczęła.  –  Kiedy  się  poznaliśmy,  powiedziałam  ci,  że  jestem  w 

separacji...   

– Ale...   
– Pozwól mi mówić – szepnęła.   
– Słucham.   
– Dzięki za wspaniałomyślność.   
– Gino...   
– Wyszłam za Paula, mając osiemnaście lat – mówiła bezbarwnym  głosem. – Znaliśmy 

się od dziecka. Kiedy mieliśmy po dwanaście lat, postanowiliśmy, że się pobierzemy. Razem 
studiowaliśmy,  byliśmy  serdecznymi  przyjaciółmi,  kiedy...  Paulowi  nagle  coś  odbiło.  Jego 
rodzicom bardzo zależało, żeby został lekarzem. Żeby się ożenił. Żeby osiągnął sukces. W ich 
oczach. Byłam za głupia, żeby zauważyć, jak potworną presję na niego wywierają.   

– Kiedy tu byłaś, nie wyrażałaś się o nim zbyt przychylnie.   
Przytaknęła.   
– Byłam młoda i czułam się skrzywdzona. Zdobyliśmy dyplomy, mieliśmy cały świat u 

stóp,  ale  on  już  nie  chciał  być  ze  mną.  Oznajmił,  że  musi  się  odnaleźć  i  zniknął.  Prawdę 
mówiąc, dopiero jak tu przyjechałam, jak poznałam ciebie, zrozumiałam, że postąpił słusznie. 
Byliśmy  młodzi  i  tylko  bawiliśmy  się  w  dorosłych.  Pobraliśmy  się  z  niewłaściwych 
powodów.   

background image

–  Co  było  dalej?  –  Postanowił,  że  nie  da  się  wziąć  na  lep  takich  sentymentalnych 

opowieści.   

– Zakochałam się w tobie – oznajmiła cicho. – I zaszłam w ciążę.   
Opuścił powieki, starając się przypomnieć sobie tamte zbliżenia. Coś tu nie pasuje. Nigdy 

nie ryzykował. Doskonale zdawał sobie sprawę z ryzyka.   

– Jakim cudem? Uważaliśmy.   
– Nie wierzysz mi? – Hamowała złość. – Uważasz, że sobie tę ciążę zaplanowałam? 
– Nie wiem, co mam myśleć.   
–  Co  chcesz.  To  była  ciąża  nieplanowana.  Brałam  pigułkę.  Wiedziałam,  że  nie  chcesz 

dzieci,  a  sama  też  nie  byłam  na  to  przygotowana.  Więc  oboje  byliśmy  ostrożni.  Ale 

podejrzewam,  że  jest  sporo  prawdy  w  powiedzeniu,  że  najlepszym  środkiem 

antykoncepcyjnym  jest  szklanka  wody  zamiast.  Zawiodły  zabezpieczenia,  które 
stosowaliśmy. Trudno było mi w to uwierzyć. Zorientowałam się, że jestem w ciąży, kiedy ty 
poleciałeś  w  głąb  kraju  z  misją  ewakuacyjną.  Nie  było  cię,  kiedy  ja  w  Townsville 
wpatrywałam się jak sroka w gnat w test ciążowy. Nie mogłam ci wtedy o tym powiedzieć. 
Po prostu nie mogłam.   

Spojrzał jej w oczy.   
– Niby dlaczego? 
– Bądźmy szczerzy – szepnęła. – Jak byś zareagował? 
– Skąd mam wiedzieć? 
–  A  ja  wiem  –  powiedziała  zmęczonym  tonem.  –  Stale  powtarzałeś,  że  nie  zamierzasz 

założyć rodziny, że twoja rodzina była beznadziejna. Tak, to, co nas łączyło, było wspaniałe, 
ale to za mało, żebyś zechciał się żenić. Albo mieć dzieci. Taka perspektywa cię przerażała. 
W kółko to powtarzałeś. Jakbyś chciał mnie ostrzec: musisz mnie kochać pomimo to. I ja cię 
kochałam, przystałam na twoje warunki. Ale kiedy okazało się, że jestem w ciąży, poczułam, 
że  nie  mogę  pozbyć  się  tego  dziecka.  To  chyba  wtedy  stałam  się  dorosła.  Pragnęłam  go. 
Naszego dziecka...   

– Gino, gdybym wiedział...   
– To może nawet zdobyłbyś się na ten honorowy gest – dokończyła. – Wzięłam to pod 

uwagę. Ale mnie nie zależało na twoim honorze, Cal. A ty nic poza tym nie byłeś w stanie mi 
dać.   

– Mógłbym...   
– Nie, nie. – Pokręciła głową. – Znałam twoją przeszłość, nie ty mi o niej opowiedziałeś, 

inni.   

– Moja przeszłość nie ma z tym nic wspólnego.   
–  O,  bardzo  dużo.  Mimo  że  tego  nie  akceptuję,  potrafię  to  zrozumieć.  Matka  opuściła 

was,  kiedy  jeszcze  byłeś  dzieckiem,  przez  co  musiałeś  opiekować  się  dwiema  młodszymi 

siostrami. Ojciec pił. Przerwałeś naukę, żeby utrzymać rodzinę, a kiedy twoje siostry zaczęły 
być samodzielne, niespodziewanie zjawiła się wasza matka i zabrała je  do siebie i swojego 
nowego  partnera  w  Stanach.  Ciebie  nie  wzięła.  Po  tym  wszystkim,  co  dla  nich  zrobiłeś, 
odjechały w siną dal. Kiedy umarł ojciec, harowałeś, żeby dokończyć studia.   

background image

Nauczyłeś  się  niezależności  w  sposób  najtrudniejszy  z  możliwych.  Nie  miałam  prawa 

znowu cię ograniczać.   

– Koszmar...   
– Tak, koszmar – przyznała. – Dla nas obojga. Z różnych powodów.   
– Więc uciekłaś.   
–  O  dziwo,  wcale  nie  uciekłam.  –  Wysoko  uniosła  głowę.  Poczuła,  że  odzyskuje  grant 

pod nogami.  Ta  część jej  opowieści  będzie łatwiejsza.  –  Kiedy zastanawiałam się,  co z tym 
fantem zrobić, zadzwoniła matka Paula. Takie... zrządzenie losu. Dowiedziałam się od niej, że 
Paul miał wypadek, poważny wypadek motocyklowy w Katmandu. Była zrozpaczona. Sama 
nie mogła tam pojechać. Błagała mnie, żebym  ja to zrobiła. Nie miała nikogo innego, poza 
tym  ja  byłam  lekarzem,  a  tego  Paul  potrzebował  najbardziej.  Rodziny  i  leczenia  na 
przyzwoitym poziomie. Więc... – patrzyła przed siebie – więc pojechałam.   

– Nie czekając na mnie? 
–  Nie  było  cię  dwa  dni,  a  matka  Paula  była  przeświadczona,  że  on  umiera.  Musiałam 

działać błyskawicznie. Dotarłam tam w ostatniej chwili. Leżał w wiejskim szpitaliku. Ledwie 
go ustabilizowałam. Miał pogruchotany kręgosłup, a załatwienie transportu do Stanów zajęło 
mi  parę  tygodni.  Kiedy  już  lekko  oprzytomniałam,  byłam  w  trzecim  miesiącu...  i  znowu 
byłam jego żoną.   

– Tyle mi napisałaś. – Westchnął. – Że Paul miał wypadek, że wróciłaś do roli żony oraz 

że go nie opuścisz.   

– Nie kłamałam.   
– Rozumiem.   
Zapadła  cisza.  Napięcie  minęło,  jakby  wszechświat  się  zatrzymał,  aby  zmienić  szyki. 

Potem zaczęły padać nowe pytania.   

– Jak poważne były jego obrażenia? 
–  Pęknięcie  kręgów  szyjnych.  Paraliż  wszystkich  kończyn.  Nie  oddychał  samodzielnie. 

Motocyklista,  z  którym  się  zderzył,  miał  podstawową  wiedzę  medyczną,  więc  udało  mu  się 
przywrócić oddychanie. Może to dobrze. Sama nie wiem. Tak czy inaczej, Paul żył jeszcze 
prawie pięć lat, dopóki infekcje nie stały się tak częste, że jego organizm nie wytrzymał.   

– Nie sądzisz, że należało mi powiedzieć? – zapytał cicho.   
– Co miałam ci powiedzieć? Że ciągle cię kocham, ale muszę być przy Paulu? Jeśli z nim 

zostałam, to po co miałam ci mówić, że cię kocham? Poza tym... wiedziałeś, że cif kocham. 
Tyle razy ci to wyznawałam, ale ty ani razu mi tego nie powiedziałeś. Cal, ani razu.   

– Bo...   
– To nieistotne. Teraz ani wtedy. Paul miał tylko starzejącą się, schorowaną matkę. Kiedy 

CJ się urodził...   

– Nie pojmuję, jak Paul mógł zaakceptować dziecko innego mężczyzny.   
–  Cieszył  się  tym  dzieckiem.  Czerpał  z  jego  istnienia  ogromną  przyjemność.  Kiedy 

dowiedział  się,  że  jestem  w  ciąży,  nawet  nie  zapytał  z  kim.  Wyjaśniłam  mu,  że  miałam 
romans, który się skończył, a on nie pytał o więcej. Przyjął tę ciążę z radością. Póki żył, CJ 
był jego oczkiem w głowie. Nie mogłam mu tego odebrać.   

background image

– Ale mnie tego pozbawiłaś.   
–  Bo  sobie  tego  nie  życzyłeś.  Kiedy  odkryłam,  że  jestem  w  ciąży,  byłam  przerażona. 

Wiedziałam, że nie chcesz mieć dzieci. Ani rodziny. Nie mam racji? 

Czy ona ma rację? Nie potrafił na to odpowiedzieć. Nie chciał dzieci, to jasne. Po tym, co 

przeszedł w dzieciństwie? Dzieci to kanał. Zobowiązania wobec rodziny to kanał.   

– Chyba masz – odparł niechętnie. Nareszcie na niego spojrzała.   
– No widzisz. Więc uznałam, że mojemu synowi będzie lepiej z kimś, kto go chce. Paul 

był jego tatą i kochał go bezgranicznie.   

– A ty? Kochałaś Paula? 
– Cal, jak możesz zadawać takie głupie pytanie?! Spoglądał na nią, zastanawiając się nad 

odpowiedzią.   

– Ciasteczka. Niosę wam ciasteczka – usłyszeli teatralny szept CJ-a , który w skupieniu 

niósł  tacę  z  wodą  i  ciasteczkami.  –  Bruce  jest  w  kuchni.  –  Odetchnął  głęboko,  ostrożnie 
stawiając tacę. – Ucieszył się, że wróciliśmy i pyta, czy może zabrać nas na kolację.   

– Bruce? – zdziwił się Cal.   
–  Bruce  Hammond  –  wyjaśniła  Gina.  –  Był  naszym  przewodnikiem  na  bezkrwawym 

polowaniu na krokodyle. Ale krokodyli nie było.   

– Były. Ale dorośli mówili, że to pnie drzew – pożalił się CJ.   
– Już wcześniej byliście w Crocodile Creek? – zdziwił się Cal.   
– Przez trzy dni mieszkaliśmy w pensjonacie Athina. Po śmierci Paula pomyślałam... że 

masz  prawo  dowiedzieć  się  o  synu.  Przyjechaliśmy  tutaj.  Pierwszego  wieczoru  zobaczyłam 
cię na werandzie z Emily... – Szukała słów. – Poczułam, że po tylu latach byłby to z mojej 
strony narzucaniem się.   

– Też tak to widzę – warknął. Nie oczekiwała innej reakcji.   
– Więc wyjechałam.   
– Nie spotykając się ze mną? 
–  Nie  chciałeś  tego.  –  Patrząc  mu  w  oczy,  wysoko  uniosła  głowę.  –  Od  początku 

wiedziałam, co myślisz o rodzinie. Bruce był dla nas bardzo miły. Zapraszał nas ponownie na 
krokodyle, ale powiedziałam, że wyjeżdżamy. Pewnie dowiedział się, że znowu tu jesteśmy. – 
Spojrzała na zegarek. – Chyba jeszcze zdążymy pójść z nim na krótką kolację.   

– Tutaj też jest kolacja. – Ściągnął brwi. – Możesz być potrzebna temu małemu.   
– Nie będę daleko. Poza tym sądzę, że znajdzie się dla mnie jakaś komórka.   
– Bruce powiedział, że zna ulubione miejsce krokodyli – wtrącił się CJ.   
– Dzisiaj, synku, krokodyli nie będzie. Mieliśmy przygód aż za dużo. – Zwróciła się do 

Cala.  –  Przykro  mi,  że  cię  tak  zaskoczyłam,  ale  przynajmniej  poznałeś  prawdę.  Niczego  od 
ciebie  nie  oczekuję.  Zostaniemy  tu  nie  dłużej,  niż  będę  potrzebna  wcześniakowi.  I  nie 
zamierzamy przeszkadzać tobie i Emily. – Zawahała się, po czym musnęła wargami jego usta 
i  się  odsunęła.  –  Ta  wiedza  należała  ci  się  od  dawna.  Niezależnie  od  tego,  co  kiedyś  było 
między  nami.  Cal,  muszę  ci  powiedzieć  coś  jeszcze.  Dziękuję  ci  za  syna.  Tylko  jemu 
zawdzięczam, że nie oszalałam przez te lata. Rozjaśniał moje życie oraz życie Paula. Kocham 
go  całym  sercem,  Paul  kochał  go  równie  mocno.  Mam  nadzieję,  że  Emily  da  ci  tyle  samo 

background image

miłości.  Zapewniam  cię,  że  nie  będę  się  wtrącać. Jeśli  nareszcie  znalazłeś  prawdziwy  dom, 
nie będę wam przeszkadzać.   

Nim zdążył zastanowić się nad odpowiedzią, wzięła CJ-a    za rękę, po czym oboje weszli 

do domu. Został na werandzie w towarzystwie dwóch szklanek wody oraz czterech pysznych 

ciastek.   

 

W  szpitalu  wrzało:  Cal  ma  dziecko.  Syn  Cala  oraz  była  sympatia  Cala  pojechali  na 

kolację z miejscowym łowcą krokodyli. Wszyscy domagali się więcej informacji.   

Rzucając złowrogie spojrzenia ponad stołem, Cal walczył o swoje prawo do prywatności, 

ale ta strategia jeszcze bardziej rozpaliła ich ciekawość.   

Dobrze,  że  nie  było  tam  Giny.  Przez  jakiś  czas  razem  z  Emily  zajmowała  się 

noworodkiem.  Później  wraz  z  CJ-em  zniknęła  z  Bruce’em.  Gdy  odjeżdżali,  wzrok  mu 
pociemniał jeszcze bardziej.   

Emily dała jej komórkę, a Bruce obiecał, że w razie czego dowiezie ją do szpitala w ciągu 

paru  minut.  Mimo  to  Cal  czuł,  że  się  w  nim  gotuje.  Przyjaciele  ostatecznie  dali  mu  spokój, 
wyczuwając, że nic z niego nie wyciągną, ale on wiedział, że prędzej czy później dopadną go 
różne pytania. On sam miał wiele wątpliwości.   

Po kolacji wrócił na werandę. Obiecał sobie, że zajmie się porządkowaniem papierów, ale 

w ogóle  go do nich nie  ciągnęło. Minęła ósma,  potem ósma trzydzieści. Powinni  już być z 
powrotem, pomyślał, nasłuchując szumu silnika.   

W końcu zrezygnował. Wstał i ruszył do drzwi szpitala. Tam na pewno znajdzie się coś 

do roboty. Coś, co zmusi go do myślenia o czymś innym. Okazało się jednak, że nikt go nie 

potrzebuje, nawet wcześniak. Mimo to zaszedł do niego. On jest taki mały, pomyślał, że nie 

wiadomo, jak sprawy się potoczą, niezależnie od postępów medycyny oraz zaawansowanych 

technologii.   

Kolejny  raz  przedyskutowali  sprawę  przewiezienia  malca  do  większego  szpitala,  lecz 

Emily i Gina były temu przeciwne. Ze względu na ryzyko związane z samą podróżą poparł je 

pediatra z Brisbane.   

Gdy Cal wszedł do sali, Emily podniosła głowę znad inkubatora i słabo się uśmiechnęła.   
– Co z nim? – zapytał.   
– Walczy. Nazwałyśmy  go  Lucky, bo ma szczęście, że żyje. –  Zawahała się. –  I chyba 

nadal przyda mu się taka przychylność losu.   

Cal dotknął palcem rączki noworodka.   
– Lucky, musisz żyć – powiedział, zniżając głos.   
– Wiadomo coś o jego matce? – zapytała Emily.   
–  Trwa  przeszukiwanie  buszu.  Na  razie  wszystko  wskazuje  na  to,  że  kobieta  była  tam 

przejazdem.   

– Porzuciła własne dziecko.   
– Może myślała, że jest martwe. Miał tak nieruchomą klatkę piersiową, że dla osoby bez 

medycznego wykształcenia mógł wyglądać jak nieżywy. Zwłaszcza dla kobiety wyczerpanej i 
z problemami.   

background image

Emily pokiwała głową.   
–  On  nadal  ledwie  trzyma  się  życia  –  szepnęła.  –  Był  o  włos  od  śmierci.  Tylko  dzięki 

Ginie... A teraz drugi chłopiec...   

–  Em...  –  warknął.  Wiedział,  do  czego  Emily  zmierza.  Tym  warknięciem  chciał  ją 

onieśmielić.   

– Wiedziałeś, że masz dziecko? 
– Nie. Em...   
– Trudno mi uwierzyć, że jesteś tatą.   
Cal  się  nastroszył,  ale  ułamek  sekundy  później  wzruszył  ramionami.  Taka  jest  Emily, 

jego przyjaciółka. Wiedział, że nie da mu spokoju, więc niech się dowie, co on o tym myśli.   

–  Skoro  tobie  trudno  w  to  uwierzyć,  to  spróbuj  sobie  wyobrazić,  jak  ja  się  czuję!  – 

wybuchnął.   

Oczekiwał oburzenia, nawet litości, lecz Emily miała czelność się uśmiechnąć.   
–  Wyobrażam  sobie,  że  masz  prawo  czuć  się,  jakbyś  dostał  obuchem  w  łeb.  Nieślubne 

dziecko. Czy ona żąda alimentów? 

– Nie.   
– To po co przyjechała? 
– Uznała, że powinienem się dowiedzieć.   
– Po tylu latach? Dlaczego nie wcześniej? 
– Miała męża. Była mężatką, kiedy ją poznałem. Zaszła w ciążę i wróciła do męża.   
–  O  kurczę.  –  Emily  zagwizdała  przez  zęby,  po  czym  opuściła  wzrok  na  kartę  małego 

pacjenta,  dając  Calowi  chwilę  wytchnienia.  –  Skomplikowana  sprawa.  Wiedziałeś  wtedy  o 

tym? 

– Tak, ale myślałem, że to się już rozpadło.   
– Co wobec tego się zmieniło? 
– Mąż zmarł.   
– Zmarł? 
– Tetraplegia. Powikłania.   
– Och, Cal, to straszne.   
Straszne?  Wolał  nie  myśleć  o  tym,  co  Gina  przeszła  przez  te  lata.  Wolał  nie  myśleć  o 

Ginie.   

– Czy ona cię wykorzystała, żeby zajść w ciążę? 
– dociekała Emily, sprawdzając zawartość kroplówki.   
– Z powodu jego paraliżu? 
–  Nie!  –  Nie  mógł  znieść  myśli,  że  koleżanka  powzięła  takie  podejrzenie,  mimo  że  na 

początku sam tak uważał. – Miał wypadek wkrótce po tym, jak zaszła w ciążę.   

Emily spojrzała na niego kątem oka, po czym szybko odwróciła wzrok.   
– To stąd ta lojalność – powiedziała. – I dlatego do niego wróciła.   
– Em, nie możemy zamknąć tego tematu? Przyglądała mu się z namysłem.   
– Może możemy, a może nie. Więc po śmierci męża przyjechała do Crocodile Creek...   
– Em...   

background image

–  To  stawia  tę  sprawę  w  całkiem  innym  świetle  –  stwierdziła.  –  Zawsze  mnie 

intrygowało, co facet czuje, kiedy nagle się dowiaduje, że jest ojcem. Podziwiam jej odwagę, 
na pewno nie przyszło jej to łatwo. Ale może postąpiła słusznie. – Przechyliła głowę. – Czy to 
nie  jest  tak,  że  nawet  jeśli  się  to  robi  przez  bank  nasienia,  to  istnieje  moralny  obowiązek 

poinformowania dawcy o sukcesie? Że gdzieś tam jest dziecko z jego rysami.   

– On nie wziął się z banku nasienia! Em, zajmijmy się tymi papierzyskami.   
– Mhm. Charles twierdzi, że to był bardzo gorący romans – ciągnęła. – Zdecydowanie nie 

bank. Wieść niesie, że byłeś niepocieszony. Charles uważa, że w całym twoim życiu tylko jej 
udało się przebić przez twoją skorupę.   

– Em...   
–  Cal,  ona  tu  jest,  więc  już  nie  musisz  być  niepocieszony.  –  Rzuciła  mu  promienne 

spojrzenie. – Przez pięć lat wykręcasz się tym, że kochałeś i przegrałeś. Nikogo do siebie nie 
chcesz dopuścić. Ale teraz dostałeś szansę. Przestała być mężatką. Założę się, że to ci się w 
niej  spodobało.  Rozwódka  o  podobnych  do  twoich  poglądach  na  zobowiązania.  A  teraz? 
Ciekawe, na co się zdecydujesz? 

– Jakim prawem...   
–  Zasłaniałeś  się  nią.  Przez  pięć  lat  wmawiałeś  sobie,  że  nie  chcesz  się  angażować,  bo 

Gina złamała ci serce, a myśmy wierzyli, że ty ciągle ją kochasz.   

– Wcale nie. – Na pewno? 
– Więc dlaczego nie spotykałeś się z innymi kobietami? 
– To nieprawda. Em, daj spokój.   
– Dobrze, ale wróćmy do tych innych. Owszem, umawiasz się, ale jak tylko wyczujesz, 

że one oczekują jakiegoś emocjonalnego rewanżu, natychmiast je porzucasz. Jeśli myślisz, że 
reszta twoich kolegów i koleżanek ci odpuści, to się grubo mylisz. Przychodzisz na dyżur o 
dziewiątej? 

– Tak.   
Emily odwróciła się w stronę inkubatora.   
– Musimy walczyć o twoje życie, okruszku. – Jej rysy złagodniały. – Potem będzie przy 

tobie  doktor  Cal.  Albo  doktor  Gina,  zależy,  kto  będzie  miał  dyżur.  Wszyscy  będziemy 
walczyć o twoje życie.   

Jej nabrzmiały uczuciem głos do głębi nim wstrząsnął.   

~ Tak, zrobimy wszystko, żeby cię ratować. – Przeniósł wzrok na Emily.   

W jej oczach dostrzegł łzy.   
–  Gdzieś  tam  jest  młoda  matka  bez  dziecka  –  szepnęła.  –  Musimy  utrzymać  go  przy 

życiu, dopóki jej nie znajdziemy. Czy to nie dziwny zbieg okoliczności, że tego samego dnia, 
kiedy go znaleziono, ty poznałeś swojego syna? – Uśmiechnęła się niepewnie. – Idź już, Cal. 
Mam tu co robić. Ty też powinieneś wziąć się do roboty. Przed dyżurem zajmij się CJ-em. 
Masz pięcioletnie zaległości.   

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

 

W  domu  zalegała  cisza.  Wszyscy  wyszli,  pomyślał  Cal.  Albo  są  zajęci.  Sięgnął  do 

lodówki po piwo, ale natychmiast je odstawił. Ma przecież dyżur.   

Dlaczego  kuchnia  świeci  pustkami?  Także  salon.  Gdzie  oni  się  podziali?  W  tym  domu 

zawsze było pełno ludzi. Bardzo ich potrzebował.   

Odwrócił się na odgłos otwieranych drzwi, ale to nie ci, na których mu zależało. A może 

jednak to oni? 

– Cześć.   
Gina i CJ. Śmiali się, pomyślał, bo CJ ciągle miał na wargach szeroki uśmiech. Gina się 

przebrała,  któraś  z  dziewcząt  pożyczyła  jej  dżinsy  i  bluzkę  w  biało-niebieską  krateczkę. 
Wyglądała...   

– Dobrze się bawiliście? – zapytał, czując jednak, że nie jest to stosowne pytanie.   
Na szczęście CJ niczego nie zauważył.   
–  Bruce  zabrał  nas  do  restauracji,  do  pani  Poulos,  bo  ona  najlepiej  gotuje  w  całym 

miasteczku – paplał. – A jutro znowu z nim popłyniemy na krokodyle.   

– To jeszcze nic pewnego – ostrzegła go Gina.   
– Musimy. Dał mi swój kapelusz! 
Zdaje  się,  że  było  to  najważniejsze  wydarzenie  całego  wieczoru.  Chłopiec  z  dumą 

wskazał  na  mocno  zniszczony  kapelusz  charakterystyczny  dla  australijskich  łowców 
krokodyli.   

– Bruce dał ci swój kapelusz? – zdumiał się szczerze Cal, ponieważ wiedział, że Bruce 

niemal sypia w kapeluszu. Widać coś mu się odmieniło.   

– Powiedział, że pora kupić nowy. – CJ zdjął z głowy kapelusz i wsadził palec w pokaźną 

dziurę. – Zapytałem go, czy to od kuli, a on odpowiedział, że chyba tak.   

– Marsz do łóżka, synu. – Gina pchnęła go w stronę drzwi, ale CJ zaparł się z całej siły.   
– Czy Cal może mi poczytać na dobranoc? 
– Cal jest zajęty.   
– Wcale nie.   
– CJ...   
– Mogę mu poczytać.   
– Ale...   
– Wszystko mu o mnie powiedziałaś? – Był zły. Spośród emocji, które w nim buzowały, 

wybrał  pierwszą  z  brzegu.  Dopiero  teraz  poznał  swojego  syna,  a  on  paraduje  w  kapeluszu 
innego mężczyzny! 

– Powiedziałam CJ-owi, że znamy się od dawna – odparła spokojnie. – Jeśli chcesz mu 

poczytać, to nie mam nic przeciwko temu.   

– Chcę.   
–  Wobec  tego  przypilnuję,  żeby  umył  zęby  i  włożył  piżamę.  Jill  pożyczyła  nam  trochę 

ubrań, dopóki nie odzyskam naszego bagażu. Za pięć minut w jego pokoju? 

background image

 

Dlaczego się na to zdecydował? Idiotyczna sytuacja. Przecież nie chciał się angażować! 

Ale się zaangażował.   

Uradowany CJ wpatrywał się w niego spod ronda sfatygowanego kapelusza. A on wpadł 

w to po samą szyję.   

Gina siedziała na werandzie. Okna w pokoju CJ-a    były otwarte na oścież, więc wszystko 

słyszała. Wsłuchiwała się w niski głos Cala, który czytał bajkę jej synowi.   

Była to ulubiona książeczka CJ-a . Wszędzie ją ze sobą woził. Czytała mu ją tysiąc razy, 

a Paul chyba jeszcze częściej. Teraz tę opowieść czyta mu jego ojciec.   

Zamrugała  powiekami.  Tylko  bez  łez!  To  nie  jest  podróż  sentymentalna,  upominała 

siebie,  wpatrując  się  w  ciemność.  Miałaś  tu  przyjechać,  przedstawić  Calowi  jego  syna  i 
wyjechać. Więc dlaczego powiedziałaś mu, że go kochasz? 

Nie miała takiego zamiaru, ale nie umiała inaczej wytłumaczyć istnienia swojego synka. 

CJ był owocem miłości, a ona była z tego dumna. Bolała, że Cal tego nie zaakceptuje. „Łódka 
pirata powolutku wymykała się z portu. Plusk, plusk, plusk...” 

Cal czyta jej synowi. Swojemu synowi.   

Znalazła  się  na  niebezpiecznym  terytorium.  Może  powinna  wyjechać  jutro  rano?  Jak 

najszybciej.  Ale  wcześniak  ciągle  nie  jest  stabilny.  Ingerencja  kardiologa  jeszcze  może 
okazać się niezbędna. Za mały na kolejną operację, pomyślała. Zdecydowanie za mały. Więc 
co ona tu jeszcze robi? Ten maluch jej potrzebuje.   

„Gdzie jest moja łódka! ? – ryknął pirat, a łódka, która już była na pełnym morzu, cicho 

zachichotała”.   

Gdzie  jest  mój  samolot?  –  pomyślała  Gina.  Moja  łódka  do  domu.  Gdzie  jest  mój  dom? 

Przestała być tego pewna. Siedziała tu i usiłowała myśleć o tym, jak piękna jest ta noc, ale nie 
mogła.   

Nagle w mroku rozległo się wołanie.   
– Gina! – Ogrodową ścieżką pędził Charles na wózku inwalidzkim. – Jest tam Cal? 
– Tak. Zawołam go.   
– Jesteście mi potrzebni oboje. Dzwonię do niego i dzwonię, a on nie odbiera. Wyłączył 

komórkę czy co?! Jest mi potrzebny. Ty też.   

– Wcześniak? 
– Nie, on jest w porządku.   
To dobra wiadomość. Bardzo dobra. Gina jednak wyczuła, że stało się coś złego.   
– Em zostanie na dyżurze – ciągnął Charles – a w razie czego ja jej pomogę. Ale mamy 

wypadek drogowy.   

Przez otwarte okno Cal słyszał tę wymianę zdań. Pospiesznie dokończył czytanie bajki i 

stanął obok Giny.   

– Gdzie? – zapytał.   
–  Na  wysokości  O’Flatteryodparł  Charles.  –  Śmigłowiec  jest  w  drodze.  To  kilkanaście 

kilometrów  stąd,  więc  możecie  wziąć  auto.  O  ile  dobrze  zrozumiałem,  jacyś  gówniarze 
zabawiali się na szosie. Zderzenie czołowe. Są ranni i ofiary. Jeden samochód już wysłałem, 

background image

wy weźmiecie drugą karetkę. Em pomoże mi przygotować sale operacyjne. Zgadzasz się? 

– Jasne. Ale co z CJem? Charles pomyślał o wszystkim.   
– Poprosiłem panią Grubb, żeby w razie czego nim się zajęła. Dobrze? 
– Kogo jeszcze mamy do dyspozycji? – zapytał Cal.   
– Mike i Christina polecieli śmigłowcem po rybaka na trawlerze. Z podejrzeniem zawału. 

Pewnie jest to fałszywy alarm, ale trzeba sprawdzić. – Przeniósł wzrok na Ginę. – Wiem, że 
nie mam prawa prosić cię o więcej, bo już dużo dla nas zrobiłaś, ale mamy potworne braki 
kadrowe i jesteś nam bardzo potrzebna. Pomożesz nam? 

– Oczywiście. – Ruszyła w stronę pokoju CJ-a . – Wyjaśnię mu, co się stało, i zaraz do 

was wrócę.   

– Nie będzie miał ci tego za złe? 
– Już się nauczył nie mieć mi za złe – odparła bezbarwnym głosem.   
Jechali z taką prędkością, że w normalnych warunkach włosy stanęłyby jej dęba.   

Prowadził Cal. W pierwszej karetce pojechali ratownicy, oni za nimi. Cal brał zakręty z 

piskiem opon, zmuszając ją, by kurczowo trzymała się fotela.   

– Ja mam syna... – szepnęła.   
– Ja nie ryzykuję.   
To  prawda.  Prowadził  kapitalnie.  Musiał  się  tego  nauczyć.  Praca  na  głuchej  prowincji 

wymaga od lekarza wielu talentów. Cal jest rewelacyjny.   

Tylko w pracy, tylko w pracy, pomyślała.   

W głośniku zaskrzeczał głos Charlesa: 
– Cal? Gina? 
–  Wciśnij  przycisk,  żeby  mówić  –  rzucił  Cal.  Niepotrzebnie,  bo  Gina  już  kiedyś 

pracowała w buszu i podobała się jej każda chwila tam spędzona. Gdyby tu została, mogłaby 
wiele zdziałać. Ale tu nie zostaniesz, upomniała sama siebie. Po co? 

– Słucham cię, Charles.   
–  Pierwsza  karetka  jest  już  na  miejscu  wypadku.  –  Ton  głosu  Charlesa  zwiastował 

najgorsze.  –  Dwie  ofiary  śmiertelne,  siedem  osób  rannych,  reszta  uwięziona  we  wraku. 
Wezwaliśmy, kogo się dało, ale tylko wy dwoje jesteście lekarzami.   

– Okej.   
– Jeden z miejscowych zostanie przy zwłokach, dopóki ich tu nie przewieziemy. Jak będę 

mógł,  wyślę  do  was  śmigłowiec,  ale  na  razie  musicie  przewozić  rannych  karetkami.  Dajcie 
znać, jeśli uznacie, że zachodzi konieczność wezwania zespołu ratowniczego z Brisbane.   

– Masz doskonale wyposażone sale operacyjne – zauważyła Gina.   
– Na podstawie tego, co mi powiedziano, podejrzewam, że to może nie wystarczyć. Poza 

tym Cal jest naszym jedynym chirurgiem. Mogę liczyć na twoją pomoc? 

– Oczywiście.   
– Zatem powodzenia.   
– Dzięki. – Z ciężkim sercem wyłączyła mikrofon.   
–  Wyobrażam  sobie,  jak  bardzo  jest  mu  ciężko,  że  nie  może  brać  udziału  w  takich 

akcjach. – Cal przytaknął.   

background image

– Opowiedz mi o nim.   
Wyjechali już z miasteczka i mieli teraz przed sobą pustą i prostą drogę.   
– Charles jest doskonałym lekarzem. Nie znam lepszego. Jego rodzina ma w tej okolicy 

wielką farmę hodowlaną, Wetherby Downs. Zrobili pokaźny zapis na rzecz szpitala. Charles 
uległ  wypadkowi,  kiedy  miał  osiemnaście  lat.  Podczas  polowania  na  świnie  postrzelił  go 
przypadkiem  najbliższy  przyjaciel.  Potem  Charles  pojechał  na  studia  i  tu  wrócił. 
Zorganizował  najlepszy  prowincjonalny  ośrodek  medyczny  w  całej  Australii,  z  bazą 
śmigłowców  ratowniczych  i  szpitalem.  Jest  mózgiem  całej  tej  placówki.  –  Zapatrzony  w 
drogę na chwilę zawiesił głos. – Ale myślę,  że w chwilach takich jak ta oddałby wszystko, 
żeby znaleźć się w centrum akcji. Unieruchomiony w wózku...   

– Ale coś robi. Pomimo kalectwa dalej działa i może być z tego dumny.   
– Paul nic nie mógł robić? – zapytał łagodnym tonem, jakby nie był pewny, czy ma prawo 

o to pytać.   

– Mógł tylko wychowywać CJ-a . Być z nim. Ja pracowałam, żeby nas utrzymać, ale Paul 

nigdy  nie  był  sam.  Wynajęliśmy  pielęgniarkę,  która  była  z  nimi  w  ciągu  dnia.  Nie  masz 
pojęcia, jak bardzo nam to pomogło.   

– Umilkła na moment. – Cal, głównie dlatego tu przyjechałam. Żeby ci powiedzieć, jak 

bardzo jesteśmy ci wdzięczni.   

Milczał, ale ona wyczuła, że kipi ze złości.   
– Nawet twój mąż był mi wdzięczny – parsknął w końcu. – Jak ja mam na to zareagować? 
– Nie wiem. Nie wiem nawet, czy dobrze zrobiłam, informując cię, że masz dziecko.   
– Jak możesz w to wątpić? 
– Nie chciałeś mieć dzieci.   
– Nie chciałem, ale skoro CJ istnieje... Przeszył ją dreszcz strachu.   
– Skoro istnieje, to co? 
– Jest moim synem.   
– W nie większym stopniu, niż gdybyś był dawcą nasienia.   
– Dobrze wiesz, że w znacznie większym stopniu.   
– Tak wyszeptała, instynktownie zaciskając pięści.   
– Tak, wiem.   
– Jak długo zamierzasz tu zostać? 
– Do jutra.   
– Powinnaś zostać dłużej.   
– Cal, nie musisz...   
– Czego nie muszę? 
– Nie masz obowiązku nim się opiekować.   
– Jest do mnie podobny jak dwie krople wody.   
– Mimo to nie ma powodu, żebyś się angażował.   
– Gino, to jest mój syn! Zadumała się.   
– Tak, CJ jest twoim synem – zaczęła, starannie dobierając słowa. – Ale weź pod uwagę 

całość sytuacji. CJ wierzy, że jego ojcem był Paul. Czy jesteś pewien, że chcesz to zmienić? 

background image

Poza tym nie chcę psuć tego, co jest między tobą i Emily.   

– Między mną i Emily nic nie ma.   
– Oczywiście – powiedziała z westchnieniem.   
– O co ci chodzi?! 
– Ciebie z nikim nic nie łączy.   
– Ty i ja... – zaczął.   
– Byliśmy kochankami. Ale nic nas nie łączyło.   
– Bo uciekłaś.   
–  Dobrze  wiesz,  że  nie  miałam  wyboru.  Nie  zgrywaj  się,  udając  zrozpaczonego 

porzuconego  kochanka.  Wiesz,  że  emocjonalnie  do  niczego  nie  jestem  ci  potrzebna.  Nie 
byłam i nie będę, a CJ...   

– Co on ma do tego?! – niemal ryknął Cal.   
– Jeśli go teraz uznasz, będziesz musiał zaangażować się emocjonalnie. Nie możesz mu 

nagle powiedzieć, że to ty jesteś jego tatą, a potem więcej go nie widywać.   

– Uważasz, że akurat tego chcę? 
– Nie wiem, czego chcesz. A ty wiesz? Milczenie. Skupił się na prowadzeniu, ponieważ 

zbliżali  się  do  miejsca  wypadku.  Droga  prowadziła  teraz  między  niebezpiecznymi  skałami. 
Tutaj się ścigali? – pomyślała Gina przerażona perspektywą tego, co ich czeka.   

– Gówniarze – mruknął Cal, zapewne myśląc o tym samym.   
– Miejscowi? 
–  Jak  amen  w  pacierzu.  Jesteśmy  niedaleko  wioski  aborygenów.  Większość  rdzennych 

Australijczyków żyje w grupach plemiennych, tak jak żyli od tysięcy lat, ale ci, którzy osiedli 
w  wioskach...  –  Zamilkł,  ponieważ  weszli  w  ostry  zakręt.  –  Ich  sytuacja  jest  nie  do 

pozazdroszczenia.  Pozbawieni  tradycji  znaleźli  się  na  rozdrożu.  Nie  mają  żadnych 

perspektyw, nie czują żadnej więzi. I to ich popycha do samozniszczenia.   

– Wiem coś o tym.   
– Tak. Kiedy byłaś w Townsville, miałaś wielkie plany. Wydawało mi się, że chcesz im 

pomagać, ale wyjechałaś, żeby zrobić specjalizację.   

– Jesteś niesprawiedliwy.   
– Twoja grupa śniadaniowa rozpadła się wkrótce po twoim wyjeździe. Lekarze mieli inne 

zadania. Zabrakło entuzjazmu oraz funduszy, żeby to kontynuować.   

– Uważasz, że to moja wina? 
– Nie trzeba było zaczynać.   
– Możliwe – wycedziła przez zęby.   
Zebrała wtedy grupkę nastolatek. Niektóre były już w ciąży, innym to groziło. Zapraszała 

je na śniadania, które dwa razy w tygodniu odbywały się w kawiarence nad rzeką. Wyłącznie 
dla dziewczyn. Pływały, a potem dostawały obfite śniadanie złożone z produktów, które Gina 
dostawała od lokalnych firm. Takich śniadań nie miały w domu: mleko, mięso, świeże owoce. 
Po  śniadaniu  zapoznawały  się  z  kosmetykami  i  artykułami  higieny  osobistej,  również 
wyproszonymi przez Ginę u właścicieli sklepów. Bardzo starała się czymś je zainteresować: 
zapraszała  na  te  spotkania  fryzjerki,  modelki,  kosmetyczki.  Udało  jej  się  też  przemycić 

background image

ginekolożkę, dietetyczkę oraz pracownicę opieki społecznej.   

Dziewczętom bardzo się spodobał taki zamknięty klub dla kilkunastolatek. To był spory 

sukces,  pomyślała.  I  tylko  ona  wie,  ile  ją  kosztowało  wycofanie  się  z  tego  przedsięwzięcia. 

Ale nie ona jedna prowadziła taką działalność.   

– Co stało się z twoim klubem dla chłopców? Też ich porzuciłeś? 
– Przeprowadziłem się do Crocodile Creek.   
–  To  znaczy,  że  ich  porzuciłeś.  –  Przygryzła  wargę.  –  Cal,  ja  miałam  powód. 

Wyjechałam, żeby ratować Paula. A ty? 

– Nie twoja sprawa.   
– Nie moja. – Westchnęła. Może on ma rację? Może nie warto w nic się angażować. – Te 

ofiary zderzenia...   

– Znam ich. W takich wioskach młodszym małolatom z nudów odbija palma.   
– I z nudów się zabijają? 
– Jeżdżą zdezelowanymi autami. To praktycznie wraki. Ale oni je naprawiają i szaleją w 

nich jak wariaci. Czeka nas nieprzyjemny widok.   

Wyjechali zza zakrętu. Ich oczom ukazała się sterta groteskowo pogniecionego żelastwa: 

zderzenie czołowe, bez żadnych śladów, by któryś z kierowców usiłował w ostatniej chwili 
uniknąć kolizji.   

Bawili  się  w  kto  kogo  przetrzyma,  pomyślała  Gina.  Kilka  razy  widziała,  jak  ta  zabawa 

wygląda:  dwa  auta  pełne  nastolatków  jadą  na  wprost  siebie.  Chodzi  o  to,  kto  pierwszy 
stchórzy i skręci. Tym razem żaden kierowca tego nie zrobił.   

Oprócz pierwszej karetki na miejscu było już kilka innych samochodów.   

Dwie  ofiary  śmiertelne?  –  przeszło  jej  przez  myśl  na  widok  dwóch  czarnych  płacht  na 

poboczu.   

– Cal! – Podbiegł  do nich jeden z ratowników.  – Dwoje jest uwięzionych we wrakach. 

Gasną w oczach. Na poboczu leży dziewczyna, która z trudem oddycha...   

– Gino, ty idź do dziewczyny, a ja zajmę się tymi w aucie.   
Zauważyła,  jak  Cal  się  mobilizuje.  Wykona  zadanie  sprawnie  i  profesjonalnie,  ale  nie 

pozwoli sobie na emocje.   

– Zrobię, co potrafię – powiedziała. – Ale będzie mnie to dużo kosztowało.   
– A mnie nie? 
– Nie wiem. – Pospiesznie wkładała ubranie ochronne. – Kiedyś też tym się zajmowałam. 

Myślałam  wtedy,  że  ciebie  znam.  Ale  się zmieniłeś. Jak  gruba  jest  ta  skorupa,  w  której  się 
zamknąłeś? – Nie czekała na odpowiedź.   

 

Pracowała bez wytchnienia,  stosując procedury,  które,  wydawałoby się,  już zapomniała, 

lecz musiała je sobie przypomnieć, bo inaczej ci smarkacze by umarli.   

Dziewczyna  na  poboczu  miała  popękane  żebra  i  prawdopodobnie  przebite  płuco.  Gina 

podała jej tlen i przekazała Frankowi, młodszemu ratownikowi.   

Potem  były  złamania  kończyn,  głębokie  rany,  wstrząs.  Już  samo  to  było  potworne.  Cal 

jednak  miał  do  czynienia  z  prawdziwym  horrorem.  Jedna  z  osób  uwięzionych  we  wraku 

background image

zmarła na jego rękach pięć minut później. Na miejscu wypadku zaległa wówczas cisza.   

Spoglądając  w  stronę  Cala,  Gina  zauważyła  jego  głowę  zwieszoną  w  geście  porażki  i 

smutku. No cóż, kilka sekund później wszyscy wrócili do swoich zadań.   

Jak gruba jest ta jego skorupa? Chyba nie bardzo.   

Zderzenie  czołowe.  Trzy  ofiary  śmiertelne,  jedna  osoba  w  stanie  ciężkim.  Jej  obrażenia 

przekraczały  możliwości  placówki  w  Crocodile  Creek.  I  jeszcze  dziewczyna,  która  doznała 
tak głębokiego wstrząsu, że popadła w kompletne otępienie. Inna nastolatka tkwiła uwięziona 
w samochodzie. Był przy niej Cal, który wcisnął się między pogięte blachy.   

Strażacy  już  się  przygotowywali  do  cięcia  tego  złomowiska.  Gdy  włączono  reflektory, 

Gina  dostrzegła,  że  Cal  przytrzymuje  rurkę  do  tracheotomii.  Pomagał  mu  drugi  ratownik 

medyczny,  Mario.  Tuż  obok  w  roli  stojaka  na  kroplówkę  stał  jeden  z  kierowców  wozu 
strażackiego.   

Wróciła do pracy. Miała zbyt  wiele na głowie,  by  rozpraszać się tym, czym  zajmuje się 

Cal.   

– Doktor Lopez... – Niespodziewanie przykląkł obok niej Mario. Młodziutki ratownik był 

zielony  z  przerażenia,  a  mimo  to  trzymał  się  dzielnie.  –  Ja  to  zrobię  –  powiedział,  gdy 
unieruchamiała złamaną nogę. – Jest pani potrzebna doktorowi Jamiesonowi.   

Rób, co do ciebie należy, powiedziała sobie, podchodząc do wraku.   

Karen, na oko piętnastoletnia pacjentka Cala,  nie ruszała się, a strażacy przerwali cięcie 

karoserii. Po co Cal ją wezwał? Oceniła sytuację. Rozległe uszkodzenie twarzy. Co jeszcze? 

– Noga – powiedział Cal. – Nie mogę tam się dostać, a wyczuwam krew. Tylko ciekła, 

ale gdy ją nieco przesunęliśmy, zaczęła tryskać. Mario usiłował tam dosięgnąć, ale nie mógł 
przepchnąć się obok mnie. Jesteś drobniejsza. Jeśli nie zatamujemy...   

Nie potrzebowała dalszych wyjaśnień. Już przeciskała się do środka obok nóg Cala.   

Ktoś, chyba Frank, podał jej latarkę.   
– Mam ranę. Tampon! 
– Zatamujesz? 
W  głosie  Cala  dźwięczał  strach.  Skorupa?  On  nie  ma  żadnej  skorupy.  To  tylko  maska, 

pomyślała.   

Leżąc  praktycznie  pod  jego  nogami,  czując,  jak  wszędzie  wbija  się  jej  blacha, 

przyciągnęła brzegi rany i docisnęła opatrunek. Krwawienie zmalało. Dzięki jej wysiłkom czy 
dlatego, że ciśnienie krwi dziewczyny gwałtownie spadło? 

Wyczołgała się spod Cala, ale nie zadała tego pytania na głos.   
–  Zaraz  cię  stąd  uwolnimy.  –  Cal  przemawiał  do  dziewczyny,  podtrzymując  ją 

ramieniem.  Sprawiała  wrażenie  nieprzytomnej,  ale  oni  zdawali  sobie  sprawę,  że  w  tych 
warunkach nie są w stanie określić stopnia utraty przytomności. Było bardzo prawdopodobne, 
że dziewczyna wszystko słyszy.   

Gina  spojrzała  na  jej  twarz.  Czy  jest  szansa,  że  ta  bitwa  zakończy  się  zwycięstwem? 

Chyba nie. Lecz Cal się nie poddawał.   

– Panowie – zwrócił się do strażaków – Gina opanowała krwawienie, więc bierzcie się do 

roboty. Karen, jesteśmy przy tobie. Gina i ja cię nie opuścimy.   

background image

Gina i ja.   
Źrenice dziewczyny nie  reagowały  na światło, jej twarz była zakrwawiona, a za uchem 

krwawiło głębokie wgniecenie. Uraz czaszki. Do jakich uszkodzeń doszło wewnątrz? 

Cal  nie  wychodził  z  wraku.  Zaraz  posypią  się  kawałki  metalu.  To  niebezpieczne. 

Beznadziejna sprawa, pomyślała, ale on stamtąd nie wyjdzie.   

Gina i ja. Kocha go. Ale on tego nie widzi.   

Z  ciężkim  sercem  wróciła  do  pozostałych  poszkodowanych.  Chłopak  ze  złamaną  nogą 

tracił przytomność, ale zapewne był to efekt morfiny, którą mu wcześniej podała. Dziewczyna 
w  szoku  nadal  nie  reagowała,  więc  Frank  przywołał  do  niej  Ginę.  Szła  w  ich  stronę,  stale 
mając przed oczami Cala, który obejmuje ranną i walczy o jej życie.   

Od dziecka zmaga się z przeciwnościami losu.   
– Śmigłowiec w drodze – poinformował ją policjant. To znaczy, że można przygotować 

dziewczynę  z  przebitym  płucem  oraz  tę  w  szoku  do  transportu  karetką.  Śmigłowiec  będzie 

potrzebny dla Karen, pod warunkiem...   

Do akcji przystąpiły wielkie stalowe szczypce, nazywane szczękami życia. Gdy na chwilę 

się zatrzymały, Gina usłyszała głos Cala: 

– Karen, kochanie, oddychaj. Oddychaj.   
Kochanie. Wszystkie jego działania na miejscu wypadku są przepełnione miłością, ale on 

nawet  nie zdaje sobie z tego sprawy.  Zrozumiała,  że jeszcze raz musi wszystko  przemyśleć. 

Nie teraz.   

Gdy  śmigłowiec  wylądował,  nie  miała  czasu  na  myślenie.  Drgnęła,  czując 

niespodziewanie na ramieniu dłoń Cala. Karen...   

Żyje. Jeszcze żyje. Cal szacował wzrokiem stan jej pacjentów, ustalając priorytety.   
–  Zabieram  Karen  śmigłowcem  do  naszego  szpitala  –  powiedział  tonem,  który 

wskazywał, że przeczuwa dalszy rozwój wypadków. – Jej rodzice chcą się z nami zabrać. W 
tej  sytuacji  to  chyba  sensowne.  –  Zbadał  puls  jednego  z  chłopców.  Mimo  że  chłopak  był 

ranny, jego życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo, ale powinien stale pozostawać pod okiem 

lekarza.   

Nie da się wszystkich przewieźć jednym śmigłowcem.   
– Natychmiast odeślę wam helikopter – powiedział.   
– W porządku.   
W  porządku?  Zostać  na  poboczu  szosy  ze  zwłokami  trzech  ofiar,  dwójką  rannych 

dzieciaków oraz kilkunastoma rozpaczającymi krewnymi...   

– Zostaniesz tu sama. – Na jego twarzy malowała się rozterka. – Cholera, przydałby się 

jeszcze jeden lekarz.   

– Cal, lećcie już.   
– Przyślę tu kogoś, żeby zajął się zwłokami.   
– Idź. Poradzę sobie.   
Pogładził  ją  po  włosach,  po  czym  zupełnie  niespodziewanie  ją  pocałował.  Pospiesznie, 

ale mimo to w tym pocałunku zamiast tkliwości wyczuła rozpacz.   

Może w ten sposób chciał jej dodać otuchy? Pierwszy raz tak ją pocałował. Już wsiadał 

background image

do śmigłowca; znowu był lekarzem i znowu się od niej oddalał.   

 

W  końcu  udało  się  jej  opanować  chaos  na  poboczu.  Niestety,  nie  była  cudotworczynią: 

troje  nastolatków  nie  żyło.  Krewnych  innych  poszkodowanych  przekonała,  by  jechali  do 

szpitala  i  tam  oczekiwali  na  swoich  bliskich.  Z  szefem  policji,  który  przyjechał  pomóc 

kolegom, uzgodniła, że ciała ofiar śmiertelnych pozostaną na poboczu do przyjazdu koronera.   

Gdy  powrócił  śmigłowiec,  dwie  kolejne  osoby  były  już  przygotowane  do  ewakuacji. 

Ułożyła je na noszach z karetki, którą przyjechała z Calem. Gdy wraz z ratownikiem wsuwała 
je  na  pokład,  odbierał  je  od  nich  nieznajomy  lekarz.  Lecz  to  nie  była  pora  na  prezentacje. 
Wsiadając, jeszcze raz ogarnęła spojrzeniem miejsce katastrofy, po czym skoncentrowała się 
na tych, którzy przeżyli. Trzeba iść naprzód.   

To nie jest takie proste...   

Gdy tylko nieznajomy otworzył usta, zorientowała się, że ma do czynienia ze Szkotem.   
–  A,  to  ty  jesteś  Gina  –  powiedział  przez  ramię,  zawieszając  kroplówki.  –  Hamish 

McGregor, mów mi Hamish.   

– Kroplówka tego chłopca jest niestabilna – powiedziała. – On ma nogę...   
– Zauważyłem. – Bacznie obserwował pacjentów oraz Ginę. – Wyglądasz jak upiór, więc 

przejmuję twoje obowiązki. Powiem ci, jeśli będziesz mi potrzebna. A teraz usiądź wygodnie 
i zamknij oczy.   

– Ale...   
– Rób, co ci mówię.   
Posłusznie  zapięła  pas  i  opuściła  powieki,  ale  natychmiast  zrobiło  się  jej  tak  słabo,  że 

musiała zwiesić głowę między kolana, by nie zemdleć.   

Hamish  popatrzył  na  nią  kątem  oka,  ale  nie  ingerował.  Takie  chwile  słabości  znane  są 

każdemu lekarzowi.   

W końcu odetchnęła głęboko i otworzyła oczy.   
– Jesteś Gina Cala – rzekł półgłosem Hamish.   
– Ja? Nie.   
– Nie? 
– Jestem lekarzem – odparła zmęczonym głosem. – Gdzie on jest teraz? 
–  Ostatnio  widziałem  go,  jak  przewiercał  komuś  czaszkę,  żeby  zmniejszyć  ciśnienie. 

Rozpaczliwa próba... Mamy za mało personelu. W tej chwili każdy z lekarzy w naszej bazie 

robi dwie rzeczy naraz.   

– A ty skąd się wziąłeś? Szkot uśmiechnął się krzywo.   
–  Podobno  jestem  na  urlopie  –  wyjaśnił.  –  Ale  popełniłem  wielki  błąd,  informując  ich, 

dokąd  jadę.  Charles  skontaktował  się  przez  radio  z  szyprem  jachtu,  z  którego  spokojnie 
łowiłem sobie ryby. Dostarczono mnie tu na sygnale.   

– To znaczy, że należysz do tego zespołu. – Ściągnęła brwi. – Hamish pediatra? 
–  W  rzeczy  samej.  Powiedzmy,  że  jestem  najlepszym  pediatrą  na  dziecięcym.  Jestem 

także dyplomowanym ratownikiem.   

Poczuła,  że  kamień  spadł  jej  z  serca.  Nareszcie  fachowiec,  który  zajmie  się 

background image

wcześniakiem.   

– Widziałeś naszego Lucky’ego? 
– Oczywiście. Trzyma się. Jak wrócimy, dokładniej go sobie obejrzę. Muszę przyznać, że 

ty, Cal i Emily zrobiliście genialną robotę. Daliście mu szansę.   

– Czy nie byłoby lepiej, gdyby zamiast ciebie przyleciała po nas Emily? 
– Em jest w operacyjnej z Calem. Jemu anestezjolog jest najbardziej potrzebny. Christina 

i  Charles  zajmują  się  tymi  z  karetki.  I  to  koniec  naszych  lekarskich  zasobów.  Jest  jeszcze 

patolog  Alix,  na  zwolnieniu  po  wietrznej  ospie,  ale  wyciągnęliśmy  ją  z  łóżka.  Musieliśmy 
zaryzykować  i  zostawić  Lucky’ego  pod  fachowym  okiem  Grace.  Są  takie  dni,  kiedy  nie 
wiemy, w co ręce włożyć, i jesteśmy wtedy zmuszeni wybierać.   

Westchnęła,  przypominając  sobie,  ileż  to  razy  musiała  zostawiać  swojego  synka  tak  jak 

teraz. Co więcej, musi odejść od Cala. Tyle decyzji...   

Myśl o czymś innym. O czymkolwiek.   
– Dobrze znasz Cala? 
– Jak przyjaciela.   
– Wątpię, żeby Cal miał przyjaciół.   
Dlaczego  zadała  to  pytanie?  Zwłaszcza  w  tak  tragicznych  okolicznościach.  Spojrzała  za 

siebie. Ci chłopcy odnieśli lżejsze obrażenia, podano im już silne środki uśmierzające, a tuż 

obok  siedzieli  ich  rodzice,  trzymając  ich  za  ręce.  Lekarze  zatem  mogą  chwilę  odpocząć  i 
porozmawiać. Ku swojemu  zdziwieniu czuła, że bardzo tego potrzebuje. Byle nie myśleć o 
wydarzeniach tego wieczoru.   

–  Nasz  Cal  rzeczywiście  trzyma  się  na  uboczu  –  mówił  Hamish.  –  Gino,  czegoś  tu  nie 

rozumiem.  Ledwie  pojawiłem  się  w  miasteczku,  dowiedziałem  się,  że  przyjechałaś  z  jego 

synem. Z synem Cala! Czy to prawda? 

–  Tak.  Ale  go  stąd  zabiorę  –  szepnęła.  –  Jak  bym  śmiała  pogwałcić  jego  bezcenną 

niezależność? 

Hamish się zadumał.   
– Wiesz co? Chyba nie byłoby źle, gdybyś to zrobiła.   
– Beze mnie jest mu bardzo dobrze. Poza tym on ma sympatię w osobie Emily.   
– Emily? Teraz? – Zerknął na rannych. – Nic mi o tym nie wiadomo, a znam ich bardzo 

dobrze. Cal nie miewa sympatii – orzekł stanowczo.   

– Wydawało mi się... Widziałam, jak ją przytulał.   
Hamish uśmiechnął się lekko.   
–  Niedawno  rzucił  ją  narzeczony  pod  pretekstem,  że  chce  się  zastanowić,  ale  w 

rzeczywistości  ma  kogoś  innego.  Em  domyśla  się  tego,  mimo  że  udaje,  że  jest  inaczej. 
Podejrzewam, że Cal ją przytulał, żeby ją pocieszyć. W tym Cal jest doskonały. – Hamish się 
zawahał. – Ale on nie wie, co potem z tym zrobić.   

– Jesteś pediatrą, a nie psychologiem. – Zaskoczyła ją ta diagnoza.   
–  W  naszej  bazie  wszyscy  są  specjalistami  od  wszystkiego.  Nie  mamy  wyraźnie 

określonych ról. Jeśli potrzebny jest psycholog, proszę bardzo, będę psychologiem. Poza tym 
uważam się za przyjaciela Cala, nawet jeśli jest to w dużej mierze jednostronne. – Rzucił jej 

background image

wymowne spojrzenie. – Myślę, że wiesz, co mam na myśli.   

Gina  poczuła  śmiertelne  zmęczenie.  Takie  dramatyczne  sytuacje  zawsze  kosztowały  ją 

dużo energii. Za parę minut wylądują pod szpitalem i wpadnie w wir zabiegów oraz rozmów 
ze zrozpaczonymi rodzicami. Do tego Cal...   

Przez ten czas  powinna złapać oddech i  odważnie spojrzeć w przyszłość. Nie mogła się 

zebrać. Cal...   

– Nie wiem, co robić – wyszeptała. – Nie wiem, jak mam przebić ten mur.   
– Ten mur jest potężny – przyznał Hamish. – Znasz historię Cala? 
– Na tyle, na ile pozwolił mi ją poznać.   
– Zawiedli go chyba wszyscy. To cud, że on funkcjonuje jak normalny człowiek.   
– Jest nieufny, przez co stał się osobnikiem...   
– Zaburzonym? 
– Chyba tak. Zdecydowanie.   
– Jesteś gotowa to zmienić? 
– Jestem tu tylko po to, żeby poinformować go o istnieniu jego syna.   
– Wątpię. Mimo że znam cię... Ile? Piętnaście minut? Mocno w to wątpię.   
Tak  jak  się  spodziewała,  w  szpitalu  panował  totalny  chaos.  Od  samego  wejścia  do  izby 

przyjęć.  Stanęła  między  noszami,  trzy  razy  głęboko  odetchnęła,  po  czym  zabrała  się  do 
selekcji rannych. Po chwili zajrzała do niej równie zmęczona Grace.   

– Gdzie się wszyscy podziali? – zapytała Gina.   
– Operują. Hamish, zostałeś tylko ty. Skoro już tu jesteś, to zbadaj naszego wcześniaka. 

Przyszłam zapytać, czy nie trzeba wam pomóc, ale i bez tego widzę, że się wam przydam.   

Przez  dwie  godziny  nie  miały  chwili  wytchnienia,  ale  gdy  w  końcu  zjawił  się  Charles, 

Gina  z  czystym  sumieniem  poinformowała  go,  że  część  pacjentów  jest  przygotowana  do 

zabiegów, a część do ewakuacji do szpitala w Brisbane.   

– Jeszcze tylko drugi raz przejrzę ich karty – powiedziała.   
–  Nie  trzeba.  –  Podjechał  do  biurka  po  notatki,  które  zaczęła  spisywać  już  na  miejscu 

wypadku. – Zajmę się tym z Christiną.   

Christina właśnie stanęła w drzwiach.   
– Co z Lilly? – zwróciła się do niej Gina.   
– Wyjdzie z tego. Jutro rano zostanie przewieziona śmigłowcem na chirurgię plastyczną. 

Jest stabilna.   

– A Karen? 
– To będzie twoje drugie zadanie – ciężko westchnął Charles. – Przykro mi, ale jeszcze 

nie puszczę cię do łóżka.   

– Jestem jej potrzebna? 
– Karen zmarła dwadzieścia minut temu – powiedział. – Cal i Emily robili wszystko, co 

w  ich  mocy,  ale  ponieśli  porażkę.  Przed  chwilą  Cal  skończył  rozmawiać  z  jej  rodzicami.  – 
Zawahał  się.  –  Gino,  w  takich  sytuacjach  Cal  zamyka  się  w  sobie.  Jest  teraz  w  ogrodzie. 
Potrzebuje czyjegoś towarzystwa.   

Rzuciła mu przestraszone spojrzenie.   

background image

– Dlaczego mnie o to prosisz? Nie mogę.   
–  Owszem,  możesz.  –  Charles  nie  spuszczał  z  niej  wzroku.  –  Przez  ciebie  Cal  przeżył 

dzisiaj największy szok w swoim życiu, więc teraz przynajmniej spróbuj to załagodzić.   

– To nie moja sprawa.   
– Chyba żartujesz. Wybór należy do ciebie. Idź spać albo idź do Cala i spróbuj do niego 

dotrzeć.  Jeśli  pójdziesz  spać,  wątpię,  żebyś  mogła  zasnąć.  –  Rozejrzał  się  po  sali.  –  Są 
sprawy, od których nikt z nas nie może uciec. Wiesz o tym równie dobrze jak ja.   

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

 

Powinna pójść spać. Idąc teraz do Cala, zrobi więcej złego niż dobrego, pomyślała. Poza 

tym CJ na nią czeka. Rezolutnym krokiem przeszła do domu lekarzy, przekonana, że podjęła 
właściwą decyzję.   

Łóżko CJ-a    było puste, za to na poduszce leżał list: 
 

Droga doktor Lopez! 

CJ  nie  mógł  zasnąć.  Był  bardzo  niespokojny.  Mamy  w  domu  małego  szczeniaczka. 

Mieszkamy w niebieskim domku za szpitalem. Przed chwilą przyszedł mój mąż i powiedział, że 

piesek okropnie rozpacza. Pomyślałam, że zabiorę CJ-a    do nas. Będzie spał z psiaczkiem w 

jednym pokoju. Poszłam po radę do doktora Charlesa, a on powiedział, że Pani bardzo długo 
będzie zajęta oraz że jeśli weźmiemy małego do siebie, Pani będzie miała szansę jutro dłużej 
pospać.  Jeśli  chce  go  Pani  dzisiaj  zabrać,  to  proszę  się  nie  krępować  i  przyjść.  Albo 
zadzwonić, to go przyprowadzimy. Jeśli będzie płakał, zadzwonię do Pani.  
 

Dora Grubb   

 

CJ  mnie  nie  potrzebuje,  pomyślała,  przeczytawszy  list  napisany  przez  kobietę,  którą 

Charles darzy bezgranicznym zaufaniem. CJ na pewno się ucieszył, że będzie spał z pieskiem. 
Wobec tego co ona ma ze sobą zrobić? 

Chciała przytulić się do CJ-a , przyznając w duchu, że w chwilach kryzysu bardzo jej to 

pomaga.  W  osobie  synka  otrzymała  od  losu  bezcenny  dar.  Ale  teraz  wiązałoby  się  to  z 

obudzeniem CJ-a , państwa Grubb oraz zapewne szczeniaka... Bądź dorosła.   

Popatrzyła  na  zegarek.  Trzecia  rano.  Należałoby  wziąć  prysznic  i  się  położyć.  Czuła 

jednak, że nie zaśnie. Cholera, chciałaby teraz być z Calem. On jest...   

Idź spać! 

Podeszła do okna, by zaciągnąć zasłony. Cal stał na brzegu. Widziała go wyraźnie. No to 

co,  że  on  tam  stoi?  Nie  będzie  mu  się  narzucać.  Ale  to  jest  Cal.  Patrzyła  na  plażę  ze 
ściśniętym sercem, z tym samym uczuciem, które towarzyszyło jej codziennie przez pięć łat – 
jakby  ten  mężczyzna  był  jej  częścią,  a  opuszczenie  go  równało  się  amputacji  którejś  z 
kończyn.   

Raz już od niego odeszła. I przeżyła. Ale CJ śpi bezpiecznie u pani Grubb, więc nic nie 

stoi  między  nią  i  Calem.  Pięć  lat  smutku  i  ponure  dzieciństwo,  które  odebrało  mu  wiarę  w 
ludzi.   

On nigdy z tego nie wyjdzie, pomyślała. Wadliwy towar. Niebezpieczny. Mimo to czuła, 

że nie potrafi odejść. Nie teraz. Ruszyła na plażę.   

Wyczuł  instynktownie,  że  Gina  się  do  niego  zbliża.  Zebrał  się  w  sobie,  jakby  w 

oczekiwaniu na cios.   

Skrzywdziła go. Nie, to on ją skrzywdził. Nie było go przy niej, kiedy dowiedziała się, że 

jest w ciąży.   

background image

Byłby, gdyby mu o tym powiedziała.   

Kłamca. Uciekłby, gdzie pieprz rośnie.   
– Cal, tak mi przykro...   
– Czego chcesz? – Nie ukrywał złości, ale tej nocy miał do tego prawo.   
– Masz za sobą bardzo trudny dzień – zaczęła łagodnym tonem. – Dowiedziałeś się, że 

jesteś ojcem, a potem ten straszny wypadek, tyle ofiar...   

–  Nie  potrafiłem  jej  uratować  –  mruknął.  Stał  w  wodzie  z  nogawkami  dżinsów 

podwiniętymi do połowy łydki i dalej patrzył przed siebie. – Tak się starałem i... na nic.   

– Zrobiłeś, co w twojej mocy. Jesteś lekarzem, Cal, a nie cudotwórcą.   
– To przez to ciśnienie. – Rzucił przed siebie wodorost, który zaczepił mu się o nogę. – 

Niemal rozpłataliśmy jej czaszkę, usiłując ją ratować. Kiedy zobaczyliśmy  jej posiniaczony 
mózg, zrozumieliśmy, że zabiło ją ciśnienie...   

Słuchała go w milczeniu. Patrzyła na wodę i widziała to samo co on: umierające dziecko.   
–  To  była  heroiczna  operacja.  Na  dodatek  w  beznadziejnej  sytuacji  –  odezwała  się 

półgłosem. – Nie możesz mieć do siebie pretensji. Możliwości medycyny są ograniczone. – 
Położyła mu dłoń na ramieniu, a on aż drgnął.   

– Nie rób tego.   
– Mam cię nie dotykać? Cal, mówisz to od lat. Boisz się zbliżyć do kogokolwiek.   
– Skąd wiesz, jaki jestem teraz? 
– Hamish mówi, że twoja zażyłość z Emily jest platoniczna. – Nie cofnęła ręki. – Mówi 

też, że odpychasz ludzi.   

– Ciebie nie odepchnąłem.   
– Nie? 
– Gino...   
–  Dobrze,  nie  mówmy  o  tym.  –  Zdjęła  rękę  z  jego  ramienia,  ale  nie  dała  za  wygraną. 

Chwyciła jego dłoń i nią szarpnęła. – Nie poruszajmy tego tematu.   

– Co ty robisz?! – Pociągnęła go. – Dokąd... ? 
– Przez te wszystkie lata życie mnie czegoś nauczyło. – Ciągnęła go tak mocno, że ruszył 

za  nią  przez  wodę.  –  Dodatkowo  wzmocniły  to  takie  tragiczne  sytuacje  jak  ta  na  szosie. 
Wiem,  że  nie  da  się  żyć  w  cieniu  przeszłości,  bo  wtedy,  kiedy  odchodzą  najbliżsi,  lepiej 
byłoby ze sobą skończyć. Ale dane jest nam tylko jedno życie. Nie zamierzam go marnować.   

– I co z tego? 
– To, że mam ochotę na spacer przy księżycu. CJ śpi u pani Grubb. Jest pełnia i odpływ. 

Mamy dla siebie setki kilometrów plaży. Poza tym wątpię, żeby się nam udało zasnąć. Więc 
się przejdźmy.   

Cal zarył się stopami w dno.   
– To nie jest dobry pomysł.   
– Fenomenalny – powiedziała udręczonym tonem.   
– Nie chcę się do ciebie zbliżać.   
– Coś ci powiem, Cal. – Wzięła go pod ramię. – Jesteś ojcem mojego syna i nie chcesz się 

zbliżać? Cal, już przez sam ten fakt jesteś blisko nas.   

background image

Z  początku  musiała  lekko  go  ciągnąć,  ale  gdy  się  rozluźnił  i  zaczął  iść  bez  ponaglania, 

poczuła, że odniosła spore zwycięstwo.   

On  zawsze  bierze  do  siebie  śmierć  pacjenta.  To  w  nim  kochała.  Większość  lekarzy 

wypracowuje  profesjonalny  dystans,  ale  nie  Cal.  W  pracy  nie  był  do  tego  zdolny, 
zdecydowanie inaczej było w życiu prywatnym.   

Ale  teraz  szedł  obok  niej,  walcząc  z  emocjami,  które  budziła  w  nim  ona  oraz  syn.  To 

dobrze,  bo  nie  myśli  o  śmierci  Karen.  Najtrudniejszy  jest  czas  po  takim  zgonie,  kiedy 

analizuje  w  myślach  cały  przebieg  operacji,  zastanawia  nad  tym,  co  się  zrobiło,  czego  nie 
wzięło się pod uwagę. Oboje wiedzieli, że z powodu sytuacji w szpitalu nie mogą zapędzić się 
za daleko. Lecz gdy doszli do cypla, Gina uznała, że to za mało, więc zawrócili, by dojść na 

drugi  koniec  zatoczki.  Zawracali  kilka  razy.  Szli  w  milczeniu.  Tyle  przemilczanych 

tematów...   

– Zadepczemy plażę – odezwał się nagle Cal, gdy po raz trzeci szli po swoich śladach.   
Gina uśmiechnęła się do siebie.   
– To dobrze. Wolę plaże lekko używane. Nie masz pojęcia, jak mi brakuje plaż.   
– Gdzie mieszkasz? 
Prawie normalna rozmowa, pomyślała. To bardzo dobrze.   
– W Idaho. Tam, gdzie dawniej. Cal, są rzeczy, które się nie zmieniają.   
– Ale i tak lubisz plaże.   
– Jasne. Moja rodzina i przyjaciele mieszkają w Idaho, więc chociaż tęsknię do plaż, tam 

jest moje miejsce.   

– Zawsze miałaś zamiar wrócić? 
– Może ci się to wydawać dziwne, ale nie zawsze – odparła. – Pięć lat temu, kiedy Paul 

mnie rzucił, przyjechałam tu na krótko. Ale poznałam ciebie. I wtedy miałam zamiar zostać tu 
na zawsze.   

– Wzięłaś pod uwagę możliwość rozstania z rodziną i przyjaciółmi? 
– Miałam nadzieję, że ty mi ich zastąpisz – powiedziała cicho. – Byłam naiwna. Ale też 

byłam młoda. Wyciągnęłam wnioski. I wracam do Idaho.   

– Chcę mieć kontakt z CJ-em.   
– Będę ci przysyłać jego fotografie.   
– Nie to miałem na myśli.   
– A co? 
– Nie wiem – mruknął. – To mój syn.   
–  Uważasz,  że  twój  ojciec  i  matka  jako  twoi  biologiczni  rodzice  automatycznie  nabyli 

jakieś prawa związane z twoją osobą? 

– To nie jest kwestia praw.   
– Właśnie. Mieli obowiązki, z których się nie wywiązali. Ale prawa... Na prawa trzeba 

zapracować.  Jeśli  kocha  się  swoje  dziecko,  to  ma  się  prawo  mieć  nadzieję,  że  i  ono  nas 
pokocha. Cal, jesteś na samym początku drogi.   

– On jest do mnie podobny – rzucił bez związku.   
– Czy mam rozumieć, że go kochasz? – To pytanie wyraźnie go przestraszyło.   

background image

– Ej...   
Kopnęła wodę tak wysoko,  że sekundę później spadła na nich  cała kaskada.  Wystarczy. 

Ta rozmowa jest zbyt poważna. Nie wiadomo, dokąd ich zaprowadzi. Gina przestraszyła się, 
że nie potrafi nią pokierować. Puściła rękę Cala, po czym weszła dalej w morze. Jej ubranie 
już i tak było mokre, więc uznała, że jeszcze trochę morskiej soli mu nie zaszkodzi.   

Podeszła do pierwszej fali, uklękła i pozwoliła, by woda ją przykryła. Wspaniałe uczucie. 

Woda  ukoiła  jej  złość,  niepewność  oraz  smutek,  że  już  nie  trzyma  Cala  za  rękę.  Klęczała, 
pozwalając się obmywać kolejnym falom. Przestała przejmować się czymkolwiek.   

Po  jakimś  czasie  dotarło  do  niej,  że Cal  klęczy  obok.  Gdy  następna  fala  ją  przewróciła, 

chwycił ją wpół. Może wyczuł, że już opadła z sił, a może kierował się potrzebą kontaktu? To 
nieistotne.  Jej  zmęczony  umysł  przestał  cokolwiek  rozumieć.  Oparła  się  o  Cala,  lecz  nadal 
koncentrowała się na wodzie, jej oczyszczających właściwościach, na tym, co jest teraz.   

– Ocean jest wspaniały – szepnął Cal w przerwie między falami, a ona nawet chciała coś 

powiedzieć, ale nadchodziła nowa fala, więc musiała nabrać powietrza w płuca. – Co robisz w 
Idaho, jak jesteś w takim nastroju? – zapytał jakiś czas później.   

To jest bezpieczne pytanie, nie prowadzi na manowce.   
– Jeżdżę autem. Tej nocy, kiedy Paul umarł, przejechałam osiemset kilometrów. CJ był 

wtedy u mojej przyjaciółki.   

– Żałuję, że o tym nie wiedziałem.   
– Naprawdę? 
– Możesz mi nie wierzyć, ale tak jest.   
–  Twój  kolega  Hamish  twierdzi,  że  jesteś  mistrzem  pocieszania  oraz  że  nie  wiesz,  co 

potem z tym zrobić.   

– Rozgryzł mnie. – W jego głosie dźwięczała rezygnacja.   
– Bo masz w nim przyjaciela.   
Nadal zanurzeni w wodzie musieli stawić czoło kilku falom.   
– Czy to, że on uważa się za mojego przyjaciela, daje mu prawo do plotkowania o mnie? 

– zapytał, gdy się wynurzyli.   

Nie, tu nie chodzi o Hamisha.   
– Daje mu to prawo martwić się o ciebie. Tak samo jest z dziećmi. Zaangażowanie daje 

pewne prawa.   

– Gino...   
– Dajmy temu spokój. – Chciała się wyzwolić z jego uścisku, ale wysoka fala wręcz ją do 

niego przycisnęła.   

– Chyba nie potrafię.   
– Musimy wracać do szpitala.   
– Nie wszystko sobie wyjaśniliśmy.   
– Tak uważasz? 
– Gino...   
Nagle wszystko się zmieniło. Jego ręce, jego ciało. Kiedyś byli kochankami i teraz jego 

dłonie  przypomniały  jej  o  tamtych  czasach.  Wróciło  też  to,  co  wówczas  do  niego  czuła.  I 

background image

czuje w dalszym ciągu.   

Cal.  Jej  Cal.  Pokochała  go  pięć  lat  temu.  Przez  ten  czas  usiłowała  o  nim  zapomnieć,  a 

teraz  wystarczyło,  by  jej  dotknął,  a  ona  czuje,  jakby  to  uczucie  narodziło  się  wczoraj.  Nie 
wczoraj, dzisiaj.   

On doświadczał podobnych doznań. Gdy na niego spojrzała, na jego twarzy malowało się 

zdumienie.   

To, co jest między nimi, nie jest uczuciem jednostronnym. Tej prawdziwej i wyczuwalnej 

więzi nie naruszył ząb czasu.   

– Cal, nie rób tego – szepnęła.   
– Muszę.   
Powinna  się  bronić.  To  oczywiste.  Wcale  nie  chciała,  by  ją  całował.  Nie  pozwoli  się 

całować, budzić na nowo tego, co było...   

Czuła  potworne  zmęczenie.  Nie  potrafiła  logicznie  myśleć  ani  działać.  Zdawała  sobie 

jedynie sprawę z bliskości Cala, jego dłoni, z tego, że pochyla się nad nią i przenosi w inny 
wymiar. W inny czas? 

Pięć lat wstecz.   

Zna tego człowieka. Pokochała go w chwili, gdy po raz pierwszy się do niej uśmiechnął. 

Przekonywała się wtedy, że to nierozsądne, że miłość od pierwszego wejrzenia nie istnieje, że 
ona nawet nie ma rozwodu.   

Oto jej mężczyzna. Jej przystań. Druga połowa.   

Kilka  lat  temu  Paul  odszedł,  ponieważ  czuł  niedosyt,  a  ona  była  załamana,  nie  mogła 

pojąć, dlaczego tak się stało. Potem spotkała Cala i wszystko stało się jasne.   

Paul  miał  rację.  To  nie  jego  wina,  że  ich  związek  się  rozpadł.  Paul  ruszył  w  pogoń  za 

czymś,  co  gdzieś  na  niego  czekało.  Rozbił  się,  zanim  to  dogonił,  za  to  ona  znalazła  to  w 
Australii. Znalazła Cala.   

Objęła  go  mocniej.  Co  między  nimi  teraz  jest?  Nie  wiedziała.  Zwyczajna  żądza?  Na 

pewno. Czuła,  jak kipią  w niej zmysły,  czego nie doświadczyła przez pięć długich łat.  Jego 
bliskość sprawia...   

Czy to trzeba  wyjaśniać? Nie warto marnować tej chwili.  Bezwiednie,  tak przynajmniej 

się jej wydawało, bo była bezgranicznie zmęczona i odrętwiała, zaczęła go całować. Mimo że 
otaczała ją morska woda, poczuła, jak zalewa ją fala wszechogarniającego gorąca, a jej ciało 
każdym nerwem reaguje na jego bliskość. Czasami woda sięgała im do szyi, ale nie była w 
stanie ugasić ich wzajemnego pragnienia. Było cudownie.   

Ten pocałunek stawał się coraz bardziej natarczywy i zaborczy, a wraz z nim zacieśniała 

się  więź  zadzierzgnięta  pięć  lat  wcześniej.  Jeszcze  poprzedniego  dnia  wydawało  się  jej,  że 
zerwała tę więź, ale teraz pojęła, że jest to niemożliwe.   

Ten mężczyzna jest ojcem jej syna. Oraz jej największą miłością. Ale o tym nie wie. Nie 

godzi się z myślą, że mogliby stać się rodziną.   

– Jesteś piękna – wyszeptał głosem nabrzmiałym pożądaniem.   
– Ty też jesteś niebrzydki. Chociaż trochę rozmoczony...   
– Rozmoczone jest piękne.   

background image

– Nie gadaj tyle. Pocałuj mnie, Cal.   
Co ona robi? To jasne: korzysta z okazji, bo wie, że druga taka już się nie nadarzy. Nawet 

jeśli Cal myśli o odnowieniu dawnej zażyłości, nie odda się jej ciałem i duszą. Nadal będzie 
niezależny. Nauczył ją tego i z tego nie zrezygnuje. Ale teraz Cal należy do niej, a ona musi 
nacieszyć się tym do woli, zanim wyjedzie z Crocodile Creek. Jutro.   

Znaczenie  tego  słowa  dotarło  do  niej  tak  nagle,  że  aż  się  otrząsnęła.  Cal  to  wyczuł. 

Odsunął ją od siebie na odległość ramienia i zapytał: 

– Kochanie, co ci jest? 
Pan  doktor  ratuje  kobietę  w  tarapatach,  pomyślała  smutno.  A  potem  nie  wie,  co  z  tym 

zrobić. Honor mu na to nie pozwala. On jest taki dobry, taki delikatny...   

Że nie potrafi zrobić następnego kroku.   
– Nie jestem twoim kochaniem.   
– Kocham cię, od kiedy zobaczyłem cię pierwszy raz.   
– Czyżby? 
– Przysięgam.   
Czar chwili prysł. Wróciła rzeczywistość.   
– I co dalej, Cal? Jeśli naprawdę mnie kochasz, to co będzie dalej? Chcesz, żebyśmy byli 

razem? 

Rysy mu stężały.   
–  Gino,  daj  spokój  –  powiedział  zmienionym  głosem.  –  Jeszcze  nie.  Nie  potrafię. 

Cieszmy się tą chwilą.   

– Tak jak pięć lat temu? Rezultatem jest CJ. Dlaczego tak mówi? Nie o to jej chodziło. 

Taka  chwila  może  się  nie  powtórzyć,  a  ona  wszystko  psuje,  ponieważ  pozwala,  by  złość 
zastąpiła pożądanie.   

– Wcale nie proponuję, żebyśmy poszli do łóżka – powiedział Cal.   
– Ja też nie – warknęła.   
– Musimy znaleźć jakieś rozwiązanie.   
Groteskowa  sytuacja.  Stoją  po  szyję  w  wodzie  i  rozmawiają  o  przyszłości.  Albo  braku 

szansy na nią. I chociaż Cal nadal mocno trzymał ją w pasie, czuła, że ciągle coś ich dzieli. 
To zrozumiałe.   

– Musisz wracać do Stanów? Wzmogła czujność.   
– Co sugerujesz? 
– Musimy się nad tym zastanowić.   
– Możliwe. – Bądź ostrożna, ostrzegał ją wewnętrzny głos. Mimo to iskierka nadziei tliła 

się nadal...   

– Gino, pamiętam, że lubiłaś pracę w Townsville. Tak, bo ty tam byłeś.   
– No to co? 
– Prowadziłaś klubik dla dziewcząt. Podobała ci się praca na oddziale ratownictwa...   
– Nie przeczę.   
– Mogłabyś tam wrócić. To tylko godzina drogi z Crocodile Creek. Bywam tam bardzo 

często.   

background image

Świat stanął w miejscu.   
– Po co miałabym wracać do Townsville? 
–  Moglibyśmy  się  widywać  –  wyjaśnił.  –  Przez  trzy  tygodnie  pracuję,  czwarty  mam 

wolny. Mógłbym wtedy was odwiedzać, żeby zaprzyjaźnić się z CJem.   

–  Może  i  mógłbyś.  –  Iskierka  nadziei  zgasła.  Czego  się  spodziewała?  –  A  co  ja  bym  z 

tego miała? 

– Podobało ci się życie w Townsville.   
– Moi bliscy są w Idaho.   
– A ja bym był w Townsville.   
– Raz w miesiącu.   
– Moglibyśmy spróbować – rzekł przekonującym tonem, pochylając się do jej warg.   
O nie! Odepchnęła go.   
– Moglibyśmy. – Czuła, że jest bliska ataku wściekłości. – Mam zrezygnować z bardzo 

dobrej  posady w Stanach,  mam porzucić przyjaciół. Po co,  Cal? Po to, żebyś  ty mógł  raz w 
miesiącu odwiedzić CJ-a ?! 

– CJ jest moim dzieckiem.   
– Udowodnij to. Co sprawia, że zostaje się ojcem? Jedna upojna noc? 
– Dobrze wiesz, że to nie była zwyczajna przygoda.   
– Ja to wiem, a ty? 
–  Gino,  mówię  ci,  że  cię  kocham.  –  Przeganiał  palcami  mokre  włosy.  Jest  tak  samo 

zmęczony  jak  ja,  pomyślała,  hamując  odruch,  by  dotknąć  jego  ramienia.  –  Przez  te  łata 
przeżyłem istne piekło.   

–  Ale  za  mało  straszne,  żebyś  teraz  potrafił  powiedzieć:  bądźmy  rodziną.  Nawet  nie 

chcesz, żebym mieszkała w tej samej miejscowości.   

– Ja nie...   
– Nie życzę sobie żadnych zobowiązań – dokończyła za niego. – To dla mnie nie nowina.   
– Pomyśl o tym, co stało się na tej szosie za naszymi plecami. W jednej chwili ci dorośli 

stracili  swoich  roześmianych  młodocianych  krewnych.  Ty  miałaś  Paula,  ale  on  umarł.  Ja... 
doświadczałem  tego  wielokrotnie.  Jedynym  lekarstwem  na  to,  by  przetrwać,  jest 
niezależność. Można kochać kogoś i ją zachować. To nieodzowne.   

– Ty to potrafisz? Potrafisz kochać naprawdę? 
– Właśnie ci to mówię – tłumaczył jak dziecku.   
– Bzdura – wykrztusiła. – Twierdzisz, że mogę kochać CJ-a , zachowując niezależność? 

Wątpię.   

– Oto mi chodzi. Jesteś w pułapce. Gdyby coś mu się stało, serce by ci pękło, więc po co 

stawiać  się  w  takiej  sytuacji?  –  Przymknął  powieki.  –  Jak  można  zapomnieć  o 
antykoncepcji?! Jak mogłem narazić cię na coś takiego...   

Tego było jej już za wiele. Przyglądała mu się przez dłuższą chwilę, po czym uderzyła go 

w twarz.   

W tej samej chwili podcięła ją fala, więc ten cios nie był mocny, ale ona nie była już w 

stanie niczym więcej się przejmować. Z całej siły odtrąciła jego pomocną dłoń.   

background image

Zalewając się łzami, rzuciła się w stronę plaży.   
– Zostaw mnie, ty draniu! 
– Gino, nie chciałem powiedzieć... – wołał za nią przerażony.   
– Ale powiedziałeś! Spadaj, Cal! Mówisz, że mnie kochałeś. To nieprawda. Ty nie wiesz, 

co  to  znaczy.  Wracam  do  szpitala.  Rano  zbadam  wcześniaka  i  jeśli  nie  będę  mu  potrzebna, 
wyjeżdżam.  Znikam  z  twojego  życia.  Raz  w  roku,  z  okazji  urodzin  CJ-a  ,  przyślę  ci  jego 
fotografię. Wiem, że nie chcesz niczego więcej, zresztą na więcej nie zasługujesz.   

Pięćset kilometrów od plaży rozgrywał się inny dramat.   
– Megan...   
– Idź sobie. – Na dźwięk stłumionego głosu córki matka zadrżała. Co się dzieje? 
Honey miała nadzieję, że ten dzień będzie inny. Gdy udało się jej namówić męża i córkę 

na wypad na rodeo, jej nastrój znacznie się poprawił. Liczyła, że choć na parę godzin depresja 
opuści mieszkańców tego ponurego domu.   

Ale przez całą podróż Megan siedziała z naburmuszoną miną, a potem zniknęła w buszu. 

Nic  nowego.  Przez  kilka  minionych  miesięcy  snuła  się  po  obejściu  w  obszernym  męskim 

ubraniu roboczym, pracowała w milczeniu i jadła za trzech, nie przejmując się tym, że tyje...   

Honey Cooper szczerze martwiła się o córkę, ale również była przerażona pogarszającym 

się  stanem  zdrowia  męża.  Co  więcej,  dodatkowo  przygnębiała  ją  myśl,  że  w  każdej  chwili 
bank  zajmie  obciążoną  długami  farmę.  Bała  się,  że  mąż  targnie  się  na  życie.  To  ogromne 
brzemię  jak  na  barki  jednej  kobiety,  więc  przygnębienie  córki  było  jej  najmniejszym 
problemem.   

Ale dzisiaj jest jeszcze gorzej. W drodze do domu Megan skuliła się na tylnym siedzeniu 

jak ranne zwierzę. Odczekała, aż Honey wprowadzi Jima do domu, przemknęła do swojego 
pokoju i zamknęła się na klucz.   

Teraz wszyscy są już w łóżkach, a Megan od godziny siedzi w łazience. Honey stała pod 

drzwiami łazienki i bezradnie słuchała szlochania córki. Tego dziecka, które trzymało razem 
całą rodzinę. Za wiele od niej wymagam, pomyślała Honey. Megan jest inteligentna. Chciała 
iść na uniwersytet, ale gdyby wyjechała, ciężka praca zabiłaby Jima. Więc Honey odwiodła ją 
od studiowania. Megan harowała jak wół...   

– Córciu, otwórz drzwi.   
– Nic mi nie jest. – Słychać było wyraźnie, że mówi przez łzy. – Nic mi nie jest. Idź już.   
– Nie wierzę. Nie odejdę, dopóki nie otworzysz. Megan, proszę. Ojciec się martwi.   
Ojciec  się  martwi.  Ojciec  jest  chory.  Ojciec  cię  potrzebuje.  Ciągle  to  samo.  Szantaż 

emocjonalny, pomyślała Honey. Nie miała innego wyjścia.   

Poskutkowało, jak zwykle. Dziewczyna uchyliła drzwi.   
–  Nic  mi  nie  jest  –  powiedziała  zdławionym  głosem.  –  Powiedz  tacie,  żeby  się  nie 

martwił.   

– Mogę wejść? Porozmawiajmy.   
– Dlaczego? Nie ma o czym.   
Megan  miała  na  sobie  obszerny  szlafrok,  ale  gdy  się  odwróciła,  stając  w  snopie 

księżycowego światła, matka ujrzała profil jej sylwetki. Całymi miesiącami spoglądała na ten 

background image

profil, myśląc: nie, to niemożliwe, to na pewno by Jima zabiło. Ona tylko przybrała na wadze. 
Za dużo je.   

Teraz...   
– O Boże, straciłaś dziecko – wyszeptała.   
– Jakie dziecko? 
– Byłaś w ciąży.   
–  No  to  co?  –  zapytała  Megan  zmęczonym  głosem.  Matka  chwyciła  ją  za  ramiona, 

popchnęła do pokoju, po czym zamknęła za sobą drzwi.   

– Byłaś w ciąży – powtórzyła przerażona.   
– Byłam, ale już nie jestem.   
– Co się stało? 
– Umarło. Urodziło się przed czasem. Nieżywe. Poroniłam i już jest po wszystkim. Nie 

przejmuj się. Nic mi nie jest.   

– Córeczko... – Honey chciała ją przytulić, ale ona się odsunęła.   
– Zostaw mnie. Wracaj  do taty. Powiedz, że nie ma powodu do zmartwień. Dalej będę 

jego grzeczną córeczką i nie będzie musiał dostawać zawału.   

– Megan, jesteś niesprawiedliwa.   
– Moje dziecko umarło. Czy to  jest  sprawiedliwe? – Opadła na łóżko i  ukryła twarz w 

dłoniach. – Nie ma sprawiedliwości. Cały świat jest niesprawiedliwy.   

–  Zawiozę  cię  do  szpitala  –  zaproponowała  Honey  niepewnie,  a  Megan  rzuciła  jej 

spojrzenie pełne złości.   

– Po to milczałam tyle miesięcy, żebyś teraz o tym mówiła tacie?! – syknęła. – Chronić 

tatę  za  wszelką  cenę.  Więc  go  chroniłam,  a  teraz  można  tylko  iść  do  łóżka  i  o  wszystkim 
zapomnieć.   

– Ktoś powinien cię zbadać...   
– Nic mi nie jest.   
– Kochanie...   
– Nigdzie nie pojadę. Cokolwiek komukolwiek powiesz, wszystkiemu zaprzeczę. Już po 

wszystkim. Wracaj do łóżka.   

Siedziała bez ruchu, czekając, aż matka wyjdzie. Chciała zostać sama.   

Honey bezradnie przyglądała się córce.   
– Dziecko nie żyje. Koniec sprawy – szepnęła Megan. – Wszystko ma swój koniec.   
– Och, kochanie...   
– Nie ma mowy o żadnym kochaniu – mruknęła ponuro dziewczyna. – Zostaw mnie.   
– Honey...! – usłyszały wołanie ojca.   
Jim się niepokoi. Honey rzuciła córce ostatnie smutne spojrzenie i wyszła z pokoju.   

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

 

Obudziwszy się koło południa, przez chwilę nie mogła się zorientować, gdzie jest ani co 

się dzieje.   

Jednak  chwilę  później  wróciło  do  niej  wspomnienie  koszmaru  poprzedniej  doby. 

Wcześniak, trupy nastolatków, ciężkie obrażenia pozostałych ofiar wypadku, Cal...   

Popatrzyła na budzik. Tak późno?! Już miała zerwać się z łóżka, gdy zauważyła sylwetkę 

mężczyzny w drzwiach.   

–  Zastanów  się  najpierw,  czy  rzeczywiście  chcesz  wstać  –  odezwał  się  Cal.  –  Mam 

wrażenie, że nie jesteś stosownie odziana.   

Stał na werandzie, a ona w nocy, praktycznie nad ranem, nie zamknęła drzwi do swojego 

pokoju,  czując  ogromną  potrzebę  napawania  się  orzeźwiającym,  morskim  powietrzem. 
Wziąwszy zimny prysznic, aby ostudzić rozpalone ciało, od razu położyła się spać.   

– Odejdź – mruknęła, podciągając prześcieradło.   
– Przyniosłem ci bagaż. – Wszedł do pokoju i postawił walizkę przy łóżku. – Mogłabyś 

mi podziękować.   

– Dziękuję. – Patrzyła na niego spode łba. – Miałam dwie walizki. Czerwoną i zieloną.   
– Czerwona jest wystarczająco ciężka.   
– A gdzie ta mniejsza, zielona? 
– Nie przywieźli. Kurier przekazał mi tylko czerwoną. Problem? 
– Nie będzie problemu, jak sobie pójdziesz – powiedziała opryskliwym tonem, na co on 

tylko się uśmiechnął.   

– Dobrze. Ale przyprowadziłem też twojego syna.   
– Co z nim zrobiłeś? 
– Podejrzewasz, że mogę go zdeprawować przez samo to, że istnieję? 
– Przestań. – Czy ten drań musi tak się uśmiechać? – Gdzie on jest? 
– Był tu przed chwilą, ale jego pies pognał do ogrodu. Widzę ich. Szczeniak przygląda się 

papużkom, a CJ go pilnuje.   

– CJ ma psa? – Przestała cokolwiek rozumieć.   
– Państwo Grubb sprezentowali twojemu... naszemu synowi... szczeniaka.   
To zdanie należy dogłębnie przeanalizować, więc zaczęła od sprawy najprostszej.   
– CJ nie może mieć psa.   
– Mnie też tak się wydaje. – Sprawiał wrażenie rozbawionego. – Ale zostawiłaś go na noc 

u pani Grubb.   

– Tak wyszło.   
–  Wiem.  Państwo  Grubb  mają  wielkie  serce,  chociaż  czasami  nadto  ulegają  jego 

podszeptom. Mają szczeniaka, którego nie chcą, bo ich suka ma niewybredne upodobania. W 
Crocodile Creek pełno jej potomstwa. Połapali się, że CJ zakochał się w ich szczeniaku, więc 
skorzystali z okazji.   

Zdecydowanie za dużo informacji. I dlaczego on nie przestaje się uśmiechać? 

background image

– Wracamy do Stanów – przypomniała mu.   
– To znaczy, że szczeniak leci z wami.   
– Nie wygłupiaj się – prychnęła, odrzucając prześcieradło, ale przypomniawszy sobie, że 

nie jest ubrana, pospiesznie się zasłoniła. – Wyjdź, bo chcę wstać.   

– Zaczekam na werandzie.   
– Czekaj, gdzie chcesz, byle nie tutaj.   
– Będę pilnował CJ-a , mogę? 
– Pilnuj go, ile chcesz.   
– Gino...   
– Słucham? 
– Nie jesteś sympatyczna.   
– Dlaczego miałabym być sympatyczna? Jak na ciebie patrzę, to wcale nie mam ochoty 

być sympatyczna.   

 

Nareszcie może ubrać się we własne ciuchy. Wyszła na werandę w lekkiej spódnicy z lnu 

i T-shircie. Nie był to strój odpowiedni do pracy w szpitalu, ale nareszcie czysty i normalny. 
Oraz jej własny. Poczuła przypływ pewności siebie, lecz gdy ujrzała Cala i CJ-a , to budujące 
uczucie prysło jak bańka mydlana.   

Jacy  oni  są  do  siebie  podobni,  pomyślała  z  bólem  serca.  Stojąc  na  werandzie,  widziała, 

jak  szczeniak  strącił  CJ-owi  z  głowy  kapelusz  Bruce’a,  po  czym  odskoczył  w  bok.  Cal 
podniósł  kapelusz  i  wraz  z  chłopcem  oglądał,  czy  jest  cały.  Usłyszała,  jak  Cal  surowym 
tonem  strofuje  psa  i  jak  CJ,  naśladując  Cala,  powtarza  naganę.  Moment  później  rozległ  się 
jego śmiech, bo pies podskoczył i znowu porwał kapelusz. Ruszyła w ich kierunku.   

Na odgłos jej kroków Cal uniósł głowę, a pies rzucił się w jej stronę. Pierwszy raz skupiła 

się na psie. Co to za rasa? Mieszaniec dalmatyńczyka i boksera z domieszką spaniela. Biały w 
czarne łaty, płaski pysk i długie obwisłe uszy.   

Skoczył  na  nią,  omal  jej  nie  przewracając.  Gdy  na  nią  spojrzał,  mogłaby  przysiąc,  że 

uśmiecha  się  do  niej  całym  pyskiem.  Jednocześnie  jak  opętany  wymachiwał  czarnobiałym 
ogonem.   

–  Co  to  jest?  –  zapytała,  odsuwając  się.  Pies  tańczył  wokół  niej,  szczekając  i  okazując 

radość na przemian.   

–  Wabi  się  Rudolph  po  pewnym  tancerzu,  którego  pani  Grubb  oglądała  w  telewizji  – 

oznajmił syn, zerkając na nią z niepokojem. – Pani Grubb powiedziała, że wyrośnie z niego 
najlepszy pies pod słońcem. On naprawdę skacze jak baletnica. Weźmiemy go? 

Rudolph  zawrócił do swojego przyszłego właściciela,  przewrócił  go na ziemię,  polizał  i 

pogalopował  z  powrotem  do  Giny.  Cofnęła  się,  ale  tak  niefortunnie,  że  całym  ciężarem 
opadła na stopień werandy.   

Szczeniak natychmiast skorzystał z okazji, by i ją polizać jęzorem wielkim jak naleśnik.   
– Fuj! – prychnęła, wycierając twarz, a Rudolph pognał do Cala.   
– Siad.   
Pies usiadł, ale jego ogon wcale się nie uspokoił.   

background image

– CJ, nie możemy go wziąć – zaczęła. – Jak zabierzemy go do domu? Mam w samolocie 

trzymać go na kolanach? 

– To ja go potrzymam – odrzekł rezolutnie CJ, na co Cal wybuchnął śmiechem.   
–  Uduszę  cię  za  ten  śmiech  –  powiedziała  swobodnym  tonem.  –  CJ,  bardzo  było  ci 

smutno u pani Grubb? 

–  Nie,  bo  miałem  Rudolpha.  Mamo,  pan  Grubb  powiedział,  że  musi  wywieźć  złamane 

drzewo na wysypisko i że mnie zabierze, i Rudolpha też. Ale kazał mi się zapytać, czy nam 
pozwolisz. I wtedy Cal powiedział, że musimy cię obudzić.   

– Wielkie dzięki, Cal – mruknęła.   
– Nie ma za co. – Uśmiechnął się szeroko. – Pan Grubb czeka. Pozwolisz CJowi z nim 

jechać? Grubb jest bardzo odpowiedzialny.   

Wpatrywały się w nią trzy pary oczu.   
– Tak, niech jedzie.   
CJ z indiańskim okrzykiem puścił się pędem przez trawnik ku atrakcjom, którego czekały 

go na miejscowym wysypisku śmieci. Rudolph za nim.   

–  Jeszcze  nie  zdążyłam  pomyśleć  o  wyjeździe  –  mruknęła,  patrząc  z  przerażeniem  na 

swoje dziecko.   

– To dobrze.   
– A ty znowu swoje na temat Townsvilłe.   
– Nie, Gino. Przepraszam za to, co ci wczoraj nagadałem.   
– Słusznie.   
– To był bardzo egoistyczny plan.   
– Owszem.   
– I wcale nie chciałem powiedzieć, że żałuję, że CJ się urodził. Naprawdę.   
– Cieszę się.   
– Ale byłoby lepiej, gdyby CJ mieszkał gdzieś, gdzie mógłbym dojechać.   
– Przeprowadź się do Stanów.   
– Moje miejsce jest tutaj.   
– Nie. Ty nie masz swojego miejsca – zauważyła z przekąsem.   
– Mieszkam tu cztery lata.   
– Ale nikogo tu nie kochasz.   
– To nie jest konieczne.   
– Nie, nie jest.   
– Gino...   
– Ludzie nie są ci potrzebni do szczęścia – zauważyła. Nim zasnęła, doszła do wniosku, 

że  jego  propozycja  złożona  minionej  nocy  ostatecznie  usunęła  wszelkie  bariery,  że  od  tej 
chwili można mówić, co się myśli. – Cal, poświęcasz się przywracaniu ładu w medycynie i w 
życiu  prywatnym.  Jestem  tego  przykładem.  Przyjechałam  tu  pięć  łat  temu  bardzo 
nieszczęśliwa.  Postawiłeś  mnie  na  nogi,  a  ja  się  w  tobie  zakochałam.  Ale  nie  zrobiłeś 
następnego kroku. Ty nigdy się nie przyznasz, że kogoś potrzebujesz. Cal, jest ktoś taki? 

– Ja...   

background image

– Nie ma. Ponieważ twoi rodzice cię zawiedli, postanowiłeś sobie, że nigdy nikogo nie 

będziesz potrzebował.   

– Na co ta psychologia? 
– Wiem, że to nie moja sprawa – dodała nieco łagodniejszym tonem – ale właśnie z tego 

powodu  muszę  wrócić  do  Stanów.  Ponieważ  mnie  potrzebna  jest  moja  rodzina  i  moi 
przyjaciele.  –  Oraz  Cal,  ale  tego  mu  nie  powie.  Wyznała  mu  to  lata  temu  i  co  z  tego 
wyniknęło?  –  Mieszkając  w  Townsville,  uważałabym,  że  dzieje  mi  się  krzywda.  Owszem, 
miałabym dobrą pracę...   

– Poznałabyś nowych ludzi.   
– Tak. Ale to nie byliby ci, których kocham.   
– Z czasem byś ich pokochała.   
– Cal, ty ciągle czegoś nie rozumiesz. Ja potrzebuję moich bliskich i nie boję się do tego 

przyznać.   

– Twierdzisz, że ja się boję? 
– Nic nie twierdzę. – Miała już dosyć tej rozmowy.   
– Nie zamieszkam w Townsville. Rudolph też nie pojedzie do Stanów, więc nie namawiaj 

na to CJ-a .   

– Na nic go nie namawiam.   
– Po prostu przestań. – Przymknęła powieki. – Jak wcześniak? 
– Trzyma się dzielnie. Ani śladu infekcji, serce w porządku.   
– Zrobię mu echokardiogram.   
– Spodziewaliśmy się, że tak powiesz, ale czekaliśmy, aż się obudzisz.   
– Powinniście...   
– Nie było potrzeby – rzekł łagodnym tonem. Denerwowało ją, kiedy tak łagodniał, kiedy 

stawał się taki... Boże, jak ona go kocha. – Są wyniki badania krwi? 

– Niedługo je dostaniemy.   
– Nie podałam mu żadnych leków przeciwzakprzepowych. U tak maleńkich wcześniaków 

występuje duże ryzyko skrzepów, ale jeśli on ma skłonność do krwawienia...   

– Hamish jest tego samego zdania. Twierdzi, że von Willebranda nie można wykluczyć.   
W  chorobie  tej,  podobnej  do  hemofilii,  każde  skaleczenie  czy  siniak  mogą  zagrażać 

życiu,  ale  zastosowanie  odpowiednich  leków  zdecydowanie  zmniejsza  to  ryzyko.  W 
przypadku  noworodka  w  takim  stanie  jak  Lucky  może  to  okazać  się  nawet  korzystne, 
ponieważ uniemożliwia powstanie skrzepów.   

Teraz  myśli  Giny  powędrowały  do  matki,  do  tej  kobiety,  pewnie  jeszcze  dziewczynki, 

pozbawionej opieki podczas porodu, przerażonej, samotnej. Czy można przyjąć, że nie miała 
skłonności do krwawienia? Jeśli dostała krwotoku po porodzie...   

– Czy wiadomo już coś o jego matce? 
– Nic. – Cal sprawiał wrażenie zaniepokojonego.   
–  Policja  przeczesała  busz  dookoła  terenów  rodeo,  ale  nikogo  nie  znaleźli.  Pewnie 

przyjechała i odjechała samochodem.   

– Albo autobusem.   

background image

– Albo autobusem.   
– I może mieć von Willebranda.   
– Ona albo ojciec.   
– Ojcem bym się nie przejmowała – mruknęła Gina.   
–  Nie  mogę  przestać  myśleć  o  niej  i  o  tym,  co  przeszła.  Rodziła  w  buszu  i  odjechała 

przekonana, że dziecko jest martwe.   

Obojgu  w  tej  samej  chwili  przyszło  do  głowy,  że  dziewczyna  mogła  popełnić 

samobójstwo. Gdzie ona jest? 

– Nie pasuje do żadnej z ciężarnych z naszej poradni prenatalnej.   
– Wydawało mi się, że tutaj wszyscy się znają.   
– Nikt nie wie, kto to jest.   
– Ktoś musi – upierała się Gina, a on przytaknął.   
–  Charles  mówi,  że  jego  ojciec  miał  von  Willebranda  –  odezwał  się  Cal  po  chwili 

namysłu.   

– Charles? 
– Nasz szef. Ten w wózku.   
– Wiem, kim jest Charles – prychnęła. – Jego ojciec ma skazę krwotoczną? 
– Stary Wetherby już nie żyje.   
–  Charles  jest  tutejszy?  –  zapytała.  –  To  rzadka  choroba.  W  takiej  małej  społeczności 

powinni być jacyś jego krewni.   

–  Wczoraj  o  tym  rozmawialiśmy.  Kiedy  wróciłem  z  plaży,  Charles  jeszcze  nie  spał. 

Gadaliśmy do samego rana. Kiedy mi to wyjawił, podobnie jak ty powiedziałem, że powinien 
mieć tu krewnych. Ale to jest mało prawdopodobne.   

– Dlaczego? Wiesz coś o jego rodzinie? 
– Jego rodzina ma tu jedną z największych posiadłości, Wetherby Downs. Teraz mieszka 

tam  brat  Charlesa.  –  Cal  się  zawahał.  –  Nie  wiem  dlaczego,  ale  Charles  nie  utrzymuje 
kontaktów  z  rodziną.  Kiedy  miał  osiemnaście  lat,  został  postrzelony  podczas  polowania. 
Pojechał na leczenie do miasta, potem skończył medycynę, aż w końcu tu wrócił. I założył tę 
placówkę. Od lat nie odzywa się do nikogo z rodziny. Wracając do von Willebranda... Charles 
nie  ma  dzieci.  Jego  brat  nie  choruje  na  tę  chorobę,  a  dzieci  brata  mają  dopiero  szesnaście  i 
czternaście lat.   

– Dziewczynka jest starsza? To by pasowało.   
– Tak, ale...   
– Nastolatka, która boi się powiedzieć rodzicom o swoim problemie...   
– Dziś rano Charles to  sprawdził. Dowiedział się, że dziewczyna uczy się w Sydney w 

szkole z internatem i nie była w domu od dwóch miesięcy.   

– Czyli można ją skreślić z naszej listy. Inni krewni? 
– Charles ma jeszcze siostrę, która dwadzieścia  lat temu przeniosła się do Sydney. Ten 

trop donikąd nas nie zaprowadzi.   

– Dziwny splot okoliczności – rzekła w zadumie.   
– Ojca Charlesa trudno nazwać człowiekiem honoru. Charles sam mi to powiedział. Jego 

background image

stary był potwornie bogaty i nie jest wykluczone, że zabawiał się na boku.   

– Ale już nie żyje. Nie zapytamy go, czy nie spłodził dziewczyny, która urodziła naszego 

wcześniaka. – Westchnęła. – Wystarczy tych dywagacji. Idę do małego. – Zatrzymała się w 
pół kroku. – Ten wczorajszy wypadek, jego reperkusje...   

– Ludzie długo o nim nie zapomną. Po południu jadę do wioski aborygenów.   
– Chcesz, żebym z tobą pojechała? 
– Oczywiście.   
Popatrzyła na niego podejrzliwie.   
– Może jednak nie powinnam.   
–  Gino,  bardzo  przyda  mi  się  twoja  pomoc.  Masz  świetny  kontakt  z  ludźmi. Wiesz,  co 

powiedzieć.   

– Ty także – zauważyła z goryczą w głosie. – To specjalność doktora Jamiesona. Łatanie, 

cerowanie, pocieszanie.  –  Potrząsnęła głową. –  Przepraszam,  już nie będę. Pojadę z tobą.  A 
teraz bierzmy się do roboty.   

Cal  spieszył  się  do  pacjentów,  więc  szybko  się  oddalił,  za  co  była  mu  ogromnie 

wdzięczna. W pewnym sensie. Nareszcie została sama.   

Ruszyła na poszukiwanie farmaceuty. Pójdzie do wcześniaka, ale najpierw musi zadbać o 

siebie.  W  aptece  nikogo  nie  zastała.  Otwierają  ją,  kiedy  zaistnieje  potrzeba,  pomyślała, 
zastanawiając się, do kogo z tym się zwrócić. Na pewno nie do Cala. Odwracając się, o mało 
nie wpadła na wózek inwalidzki.   

Chwyciła się za serce.   
– Jak możesz... ?! 
– Przepraszam. Szukałem wózka, który tupie, ale niestety, takich nie produkują.   
– To ja przepraszam.   
–  Drobiazg.  Przyzwyczaiłem  się,  że  wszystkich  straszę.  Przy  okazji  chciałem  cię  też 

przeprosić za to, w co wczoraj cię wpakowałem. Rzuciłem cię na głęboką wodę...   

– To było piekło. Ale sądzę, że dła kogoś z zewnątrz zdecydowanie mniejsze niż dla tych, 

którzy będą zmuszeni radzić sobie z konsekwencjami.   

–  Wiem  od  Cala,  że  w  Townsville  prowadziłaś  klub  młodzieżowy.  –  Charles  nieco 

zmienił temat.   

– To prawda.   
– Nie miałabyś ochoty go reaktywować? Bardzo by się tu przydał.   
– Cal proponował mi to samo. Ale w Townsville.   
– Cal jest durny.   
– Nie, on wcale nie jest durny. – Wzruszyła ramionami. – Wracam do Stanów. Tutaj nie 

ma dla mnie miejsca.   

– Tutaj zawsze jest dla ciebie miejsce rzekł z naciskiem. – W Townsville miałaś opinię 

doskonałego  lekarza,  więc  bylibyśmy  zaszczyceni,  gdybyś  u  nas  pracowała.  Nie  tylko 
dlatego, że przydałby się nam kardiolog.   

– Co na to Cal? 
– Będzie zmuszony stanąć oko w oko z sytuacją, z którą nie poradził sobie pięć lat temu.   

background image

Gina potrząsnęła głową.   
– Charles, dajmy temu spokój.   
Mierzył ją wzrokiem przez chwilę, po czym westchnął.   
– Okej, dajmy temu spokój. Szukałaś czegoś? 
– Farmaceuty.   
– U nas nie ma farmaceuty. Sami bierzemy, co jest nam potrzebne. Czego potrzebujesz? 
– Insuliny.   
– Dla siebie? 
– Tak. Ściągnął brwi.   
– Cal wie, że masz cukrzycę? 
– Cal wie o mnie bardzo mało. Ale nie o to chodzi. Miałam insulinę w drugiej walizce, 

tylko gdzieś przepadła. Zawsze mam przy sobie zapas na dwa, trzy dni, więc nie mam nic na 
jutro.   

– Załatwię ci to. Co jeszcze jest ci potrzebne? 
– Bilet do Stanów.   
– To też załatwię – obiecał, ale lekko się zawahał.   
– Gino, daj nam jeszcze czterdzieści osiem godzin. Chciałbym, żeby Lucky wyszedł na 

prostą, zanim wyjedziesz.   

– Nie jestem mu potrzebna. Jest przecież pod opieką Emily i Hamisha.   
– Nie chcę stracić tego malucha. Ty też nie.   
– Tak, to prawda.   
– Zostaniesz dwa dni dłużej? 
– Dobrze. – Jest jeszcze tyle spraw do załatwienia, pomyślała. Trzeba jakoś dogadać się z 

Calem, zorientować się, jak bardzo zamierza wczuć się w rolę ojca.   

– Przydałyby mi się te dwa dni – dodała zrezygnowanym tonem.   
– Lepiej gdyby to były dwa lata.   
– Charles, uważaj, co mówisz...   
Następny na jej liście był Lucky. Gdy weszła do sali, natknęła się nie na jednego, lecz na 

dwóch  lekarzy,  którzy  krzątali  się  kolo  inkubatora.  Hamish  regulował  kroplówkę,  a  Em 
przeglądała kartę wcześniaka. Oboje rzucili jej pełne skruchy spojrzenia.   

– Niech zgadnę – roześmiała się Gina. – Oboje powinniście być gdzie indziej, tak? 
– Wpadliśmy tylko na chwileczkę – wyjaśnił Hamish.   
Bez trudu domyśliła się, co ich tu przyciągnęło. Po takiej nocy jak miniona chciałoby się 

mieć  do  czynienia  z  chociaż  jednym  happy  endem.  Nie  tylko  ona  czuła  taką  potrzebę. 
Noworodki są w takich razach doskonałą terapią. Hamish najwyraźniej czytał w jej myślach.   

– Minęłaś się z Calem – dodał Hamish.   
– Przed nim zajrzał tu Charles – uzupełniła Emily. – Nasz maluszek ma gości od samego 

rana. – Ustąpiła miejsca Ginie. – Teraz twoja kolej. Zbadaj go.   

Wygląda  znacznie  lepiej,  pomyślała  Gina.  Może  nawet  jest  trochę  pełniejszy.  Wczoraj 

ledwie kwilił, a teraz ma szeroko otwarte oczy i energicznie wymachuje piąstkami. Ach, jak 
przyjemnie byłoby wziąć go na ręce i przytulić.   

background image

Było to jednak niemożliwe, ponieważ Hamish podłączył go do tylu różnych aparatów, że 

dostęp  do  niego  był  mocno  utrudniony.  Wsunęła  ramiona  do  inkubatora,  a  gdy  maleńkie 
paluszki  zacisnęły  się  na  jej  palcu,  musiała  zamknąć  oczy,  by  powstrzymać  głupie  łzy 
wzruszenia.   

– Wcale nie jestem ci potrzebna – mruknęła półgłosem, delikatnie uwalniając palec.   
Zanim się odwróciła, poczuła na ramieniu dłoń Hamisha.   
–  Gino,  jesteś  potrzebna  nam.  To,  czego  dokonałaś,  graniczy  z  cudem.  Właśnie 

przeczytałem  sprawozdanie  z  operacji,  którą  przeprowadziłaś.  Nigdy  czegoś  takiego  nie 
widziałem. Dzwoniłem rano do kardiologa w Sydney, żeby mu o tym opowiedzieć. Był pełen 
uznania dla twojego kunsztu.   

– Miałam szczęście.   
– To ten maluch miał szczęście. – Hamish uśmiechnął się radośnie. – Wczoraj szczęście 

dopisało także nam, bo mieliśmy ciebie. Cal też jest szczęściarzem, bo cię spotkał.   

– Jesteśmy przekonani, że on cię kocha – powiedziała nagle Emily.   
– Słucham? 
– Od lat żyje w celibacie.   
– Używa mnie jako pretekstu.   
–  Niewykluczone,  ale  jesteś  też  czymś  więcej  niż  pretekstem  –  zauważyła  Emily.  – 

Charles powiedział. 

– Wszyscy mnie obgadujecie.   
–  Bo  to  jest  dom  lekarzy  –  odparł  Hamish,  jakby  to  miało  cokolwiek  wyjaśnić.  – 

Rozmawiamy o wszystkich. I martwimy się o Cala.   

– Cal jest dorosły, sam może się o siebie martwić.   
– Gdyby miał syna... – zaczęła Emily.   
–  Odczepcie  się  ode  mnie,  dobrze?  –  Gina  nie  wytrzymała.  Hamish  zerknął  na  Emily, 

jakby szukał w jej oczach przyzwolenia, po czym podjął wątek.   

– Gino, walczyłaś o małego Lucky’ego – rzekł powoli. – Emily, Charles i ja uważamy, że 

powinnaś zawalczyć o Cala. On na to zasługuje.   

– Walczyłam przez wiele lat. – Nie kryła rozgoryczenia. – Już nie mam siły.   
– Ale on...   
– Tak, wiem, nie miał lekko. Ja też nie miałam łatwo. Walczyłam o życie męża, o to, żeby 

utrzymać syna, o swoje zdrowie. – Przygryzła wargę bardziej zła na siebie niż na Hamisha i 
Emily. Oni są jego przyjaciółmi. Tak, są bardziej dociekliwi, niżby jej się to podobało, ale to 

nie jest jej terytorium, więc lepiej będzie się wycofać. Tak też uczyniła, ponownie pochylając 
się nad inkubatorem. – Jadę z Calem do aborygenów.   

– Cudownie – ucieszyła się Emily.   
– Nie, wcale nie cudownie, ale... doglądajcie Lucky’ego pod moją nieobecność.   
–  Oczywiście  –  zapewnił  ją  Hamish.  –  Czy  w  rewanżu  obiecasz  nam,  że  zachowasz 

otwarty umysł? 

– Umysł czy serce? – zapytała, spoglądając mu w oczy. – O to wam chodzi? Zapewniam 

was,  że  pięć  lat  temu  robiłam,  co  w  mojej  mocy,  ale  nic  z  tego  nie  wyszło.  Dlaczego 

background image

uważacie, że teraz mi się to uda? 

 

Obudziwszy  się,  Megan  przez  chwilę  o  niczym  nie  pamiętała.  Leżała  w  przepoconej 

pościeli, czując, że ma w głowie pustkę. Ale była to bardzo krótka chwila.   

Potem zorientowała się, że matka siedzi na łóżku i trzyma ją za rękę. Jest przerażona.   
– Tata... – szepnęła Megan przywykła do tego grymasu strachu na jej twarzy. – Tacie coś 

się stało.   

Nie, to chodzi o nią.   
– Dziecko, trzeba wezwać lekarza – mówiła Honey. W tej samej chwili do Megan wróciło 

wspomnienie koszmaru poprzedniego dnia.   

– Nie.   
– Jesteś chora. Cała spocona i masz dreszcze.   
– Przejdzie mi.   
– Megan, pozwól, żebym cię zabrała...   
– To nie jest konieczne. – Starała się mówić stanowczym głosem. – Tak, jestem chora, ale 

wyzdrowieję.   

Powiedz  tacie,  że  mam  grypę.  I  niech  do  mnie  nie  przychodzi,  żeby  się  nie  zarazić. 

Przepraszam, mamo, ale będziesz musiała wziąć na siebie moje obowiązki...   

– Skarbie...   
– Przez dzień albo dwa – wyszeptała. – Nie powiesz tacie? Proszę.   
– Nic mu nie powiem.   
–  To  dobrze.  –  Megan  westchnęła.  Tata  nie  może  się  o  tym  dowiedzieć.  Trzeba  za 

wszelką cenę go chronić. – Idź już. Nic mi nie będzie.   

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

 

Dlaczego  zgodziła  się  pojechać  z  Calem  do  aborygenów?  Co  ją  podkusiło?  Po  tym 

jednak,  jak  spędziła  parę  godzin  w  domu  lekarzy,  jak  obserwowała  igraszki  syna  z  psem, 
nabrała przeświadczenia, że pozostanie na miejscu jest marną alternatywą.   

Tego dnia w szpitalu  panował  spokój.  Myślała,  że zajmie się  Luckym,  ale uprzedziła ją 

Emily.   

– Emily spotkała ostatnio duża przykrość – poinformował  ją Cal. – Powinna czymś  się 

zająć, a jeśli tym zajęciem może być nasz wcześniak, to nie będziemy jej przeszkadzać.   

Ten szpital bardziej przypomina rodzinę niż placówkę służby zdrowia, pomyślała, czując 

się  bardzo  nieswojo  pod  wpływem  przenikliwego  spojrzenia  Charlesa.  Co  on  jeszcze 
wymyśli? Zaproponowała, że zajmie się młodzieżą poszkodowaną we wczorajszym wypadku, 
ale i tu nie jest potrzebna.   

– Najcięższe przypadki  są w drodze do Cairns – oświadczył Charles. – Miałaś jechać z 

Calem – przypomniał sobie.   

– Mogę zmienić zdanie.   
– Jesteś mu potrzebna.   
– On nikogo nie potrzebuje.   
Charles uśmiechnął się ironicznie i wyjaśnił, że Calowi przyda się pomoc medyka oraz że 

on,  Charles,  byłby  szczęśliwy,  gdyby  została.  Czując,  że  wyczerpała  wszystkie  argumenty, 

tylko pokiwała głową.  Wyglądało na to, że CJ i pan Grubb zaprzyjaźnili się nad życie, bo z 
całą powagą zajęli  się zbiórką niepotrzebnych rzeczy i  wywożeniem ich  na wysypisko. Nie 
pozostało jej nic innego, jak dotrwać do końca dnia.   

Nie  było  to  takie  proste.  Przez  dłuższy  czas  jechali  w  milczeniu,  w  atmosferze 

nieprzyjemnego napięcia, aż nagle Cal zapytał: 

– Od kiedy masz cukrzycę? 
– Skąd o tym wiesz? 
– Od Charlesa. Nim wyjechaliśmy, zasypał mnie pytaniami, a ja nawet nie wiedziałem, że 

jesteś diabetyczką! Pięć lat temu byłaś zdrowa.   

Bardzo by chciał, żebym to potwierdziła, pomyślała.   
– Mam cukrzycę od dwunastego roku życia. Typ pierwszy.   
– Kiedy byłaś w Townsville, nie miałaś cukrzycy.   
– Miałam.   
– Mieszkałaś ze mną! – wybuchnął. – Żyłaś ze mną. Spaliśmy ze sobą. Zauważyłbym...   
– Nie, Cal. To nie było wspólne życie. Byliśmy tylko kochankami. Niczym więcej.   
– Byliśmy razem.   
– Cal, uważasz, że bym ci o tym nie powiedziała, gdybyśmy naprawdę byli razem? 
– Ukrywałaś to przede mną.   
– Niczego nie ukrywałam. To ty byłeś zamknięty w sobie. Kochałam cię do szaleństwa, 

ale  ty  nie  chciałeś  się  ze  mną  dzielić.  Musiałam  z  ciebie  wyciągać  wspomnienia  z 

background image

dzieciństwa.  Wracałeś  do  domu  po  jakiejś  tragedii  w  szpitalu  i  brałeś  mnie  tak,  jakby  za 
chwilę  miał  być  koniec  świata,  ale  nigdy  nie  mówiłeś,  co  czujesz.  Cal,  dostrzegałeś  to,  co 
chciałeś widzieć. Pamiętam, jak pod koniec, kiedy zaczęłam podejrzewać, że jestem w ciąży, 
przyszedłeś  do  domu,  stwierdziłeś,  że  jestem  blada,  zapytałeś,  co  mi  jest,  a  jak 
odpowiedziałam, że brzuch mnie boli, przytuliłeś mnie i wysłałeś do łóżka. Tej nocy łaskawie 
mnie  nie  dotknąłeś.  A  ja  tak  bardzo  tego  potrzebowałam.  Rano,  chociaż  ciągle  źle 
wyglądałam  i  byłam  roztrzęsiona,  pojechałeś  z  tą  bardzo  pilną  misją.  Uznałeś,  że  jestem 
zdrowa, bo to pasowało do twojego obrazu, do tego, ile chciałeś mi z siebie dać.   

– Masz cukrzycę. – Był zmieszany i zarazem zirytowany. – Po co to ukrywać? 
– Bo przez to byłabym w jeszcze większej potrzebie.   
– W potrzebie...   
–  Przyjechałam  do  Townsville  po  tym,  jak  Paul  zażądał  separacji.  Byłam  kompletnie 

rozbita. A ty mnie ratowałeś, pozbierałeś, pomogłeś stanąć na nogi. A potem... nie wiedziałeś, 
co z tym zrobić.   

– Nie rozumiem, o czym mówisz.   
– Nie spodziewam się tego – zauważyła smutno. – Chciałam być ci potrzebna, ale to nie 

było możliwe. Byłam dla ciebie atrakcyjna, ponieważ mogłeś mnie ratować, ale gdy uznałeś, 
że  już  cię  do  tego  nie  potrzebuję,  poczułeś  się  nieswojo.  Zauważyłam  to  dosyć  szybko. 
Zrozumiałam,  że  źle  zrobiłam,  korzystając  z  twojego  wsparcia  oraz  że  jeśli  dowiesz  się  o 
cukrzycy, nadal będziesz uważał, że cię potrzebuję, ale w ten sposób nasza znajomość nigdy 
nie wyszłaby poza etap, na którym ty byłbyś moją podporą.   

– Nonsens.   
– Tak sądzisz? Aleja nie życzę sobie litości z powodu choroby.   
– Ja bym się nad tobą nie litował.   
–  Możliwe,  ale  otoczyłbyś  mnie  szczególną  troską,  uważając,  że  jesteś  mi  potrzebny 

jeszcze bardziej. Walczyłam, żeby wyzwolić w tobie jakieś ludzkie emocje. Potem zaszłam w 
ciążę, Paul miał wypadek i wszystko to zeszło na dalszy plan.   

Potrząsnął głową.   
–  Twoja  cukrzyca...  –  zaczął,  zmieniając  temat  na  łatwiejszy.  –  Zakładam,  że  jest  pod 

kontrolą.   

– Dlaczego tak zakładasz? 
– Bo nic o niej nie wiem. – Słychać było, że znowu jest wzburzony.   
–  Nie  zawsze  tak  było.  Ciąża  była  koszmarem.  Ale  rok  temu  weszła  na  rynek  nowa 

insulina. Od tej pory nie miałam hipoglikemii.   

– Kiedy byłaś ze mną, nigdy ci się to nie zdarzyło.   
– Jasne, że się zdarzyło.   
– Kiedy? 
– Głównie w nocy. Budziłam się z zawrotami głowy. Szłam wtedy do kuchni napić się 

soku, a zastrzyk robiłam w łazience.   

– Nigdy nic takiego nie słyszałem.   
– Mogło być inaczej? 

background image

– Jak mam to rozumieć? 
–  Jak  kończyliśmy  się  kochać,  odsuwałeś  się  na  dragi  brzeg  łóżka,  żebym  ci  nie 

przeszkadzała. – Zniżyła głos. – Twierdziłeś, że potrzebujesz przestrzeni.   

– Zauważyłbym ślady po zastrzykach – mruknął po chwili namysłu.   
– Cal, to wymaga prawdziwej bliskości. Kochania się za dnia i z otwartymi oczami. Nie 

dotarliśmy do tego etapu. Nie wiem, czy kiedykolwiek byśmy dotarli.   

– Po co mi to mówisz? 
– Jestem szczera. Nie mam wyjścia.   
– Nie musisz go szukać.   
– Jak mam to rozumieć? 
– Powinnaś tu zostać.   
Jest wściekły, pomyślała. Na siebie.   
– Nie możesz wrócić do Stanów.   
– A to dlaczego? 
– Gino, potrzebujesz...   
–  Niczego  nie  potrzebuję!  –  rzekła  z  oburzeniem.  –  Wbij  to  sobie  do  głowy.  Ja  nie 

potrzebuję ciebie, a CJ ojca. Ma tak piękne wspomnienia związane z Paulem, że wystarczą 
mu do końca życia. Nie potrzebuję męża. Mam krewnych, przyjaciół oraz piękny zawód. Cal, 
nie jestem osobnikiem specjalnej troski.   

– Będę się tobą opiekował – odparł, jakby w ogóle nie słyszał jej wywodu.   
– Sama się sobą zaopiekuję.   
–  Przyznaję,  że  pomysł  z  Townsville  był  nietrafiony.  Uważam  jednak,  że  moglibyśmy 

być razem. Mieć wspólny dom.   

– Proponujesz, żebyśmy się pobrali? 
– Tworzymy dobraną parę.   
– Nie tworzymy pary. W ogóle mnie nie słuchałeś.   
– Jak ty sobie poradziłaś z ciążą, cukrzycą i sparaliżowanym mężem? 
– Sama nie wiem. – Westchnęła. – Ale zrobiłam to bez ciebie. Zdumiewające, prawda? 
– To nie jest zdumiewające. – To ironiczne pytanie nieco ostudziło jego złość. – Przeszłaś 

piekło.   

–  Możliwe,  ale  to  nie  ma  żadnego  związku  z  tym,  co  jest  tu  i  teraz.  Ani  z  moją 

przyszłością.   

– Mówisz, że mnie kochasz.   
– To też nie ma z tym nic wspólnego.   
– Gino, gdybym wiedział... Żebyś ty wiedziała, ile o tobie myślałem...   
– W te pędy przygalopowałbyś mnie ratować – szepnęła.   
– Oczywiście, Gino, bo cię kocham.   
–  I  tu  jest  pies  pogrzebany.  –  Czuła,  że  rozmowa  wymyka  się  jej  spod  kontroli.  –  Nie 

jestem pewna, czy mnie zrozumiałeś. Uważasz, że źle zrobiłam, nie mówiąc ci o cukrzycy i 

nie wiesz, dlaczego tak się zachowałam.   

– Nie wiem, ale...   

background image

– Cal, milcz, po prostu milcz.   
Busz po obu stronach drogi stopniowo ustępował miejsca kamienistej pustyni. Bez słowa 

przejechali obok miejsca kolizji, do której doszło poprzedniego dnia. Oboje naszła wtedy taka 
sama  refleksja:  że  była  to  przerażająca  strata  oraz  że życie  ludzkie  może  zgasnąć  w  każdej 
chwili.   

Gina  zastanawiała  się  też,  czy  dobrze  robi,  odrzucając  propozycję  Cala.  Pobierzmy  się, 

mówił, zamieszkajmy w Crocodile Creek. I żyjmy długo i szczęśliwie? 

Może jest głupia, ale czuła, że to ona ma rację.   
– Cal, nie chcę związku opartego na tym, że cię potrzebuję. Tak, kocham cię, ale...   
– Więc o co ci chodzi? 
– Spróbuję ci to wyjaśnić. – Pewnie łatwiej byłoby jej napisać list. – Kocham cię i w tym 

sensie  cię  potrzebuję,  bo  bez  ciebie  jest  mi  źle.  Ty  twierdzisz,  że  mnie  kochasz,  ale  tylko 
dlatego,  że  jesteś  przekonany,  że  cię  potrzebuję.  Nigdy  nie  powiedziałeś,  że  ty  mnie 

potrzebujesz.   

– Bo nikogo nie potrzebuję.   
–  I  o  to  chodzi.  Z  tej  przyczyny  nie  będzie  happy  endu.  Bo  nie  chcesz  nikogo 

potrzebować.  Nie  przytulisz  mnie,  bo  możesz  stać  się  zależny.  Nie  wiedziałeś,  że  mam 
cukrzycę,  bo  tak  broniłeś  swojej  prywatności,  że  przeoczyłeś  moją.  Przykro  mi,  ale  CJ  i  ja 
wymagamy znacznie więcej.   

– Gino, proszę cię, żebyś została moją żoną.   
– Mam być wdzięczna? 
– Nie. Tak. Ale...   
– Jestem wdzięczna. – Złagodniała, widząc smutek malujący się na jego twarzy. – Bardzo 

bym chciała być twoją żoną, ale ja także potrzebuję być potrzebna i nie chcę przez całe życie 
być  wdzięczna.  –  Zamyśliła  się  nad  swoją  wypowiedzią.  Są  bliscy  porozumienia,  a  czas 
ucieka.  –  Cal,  chciałabym,  żebyś  spał  obok  mnie,  żebyś  mnie  obejmował  i  żebyś  za  mną 
tęsknił,  kiedy  gdzieś  wyjadę.  Nie  chcę,  żebyś  zasypiał  na  drugiej  połowie  łóżka.  Oczekuję 
związku, w którym zawsze będziemy razem. Jasne, pewnego dnia to się skończy i to będzie 
straszne,  ale  tak  jak  ty  to  widzisz,  ten  smutek  będzie  przez  cały  czas.  A  po  co,  skoro 
moglibyśmy  przeżyć  czterdzieści  lat  w  swoich  objęciach?  –  Oj,  chyba  się  zagalopowała.  – 
Chyba że chrapiesz. – Postanowiła ratować sytuację. – Wtedy będziesz relegowany na swoją 
połowę materaca.   

Cal się nie uśmiechnął. Nawet nie próbował.   
– Gino, ja tak nie mogę – rzekł powoli. – Dobrze wiesz, że tak nie potrafię. Żądasz ode 

mnie...   

– Za dużo. Wiem. I dlatego wracam do Stanów. – Wzięła głęboki wdech. – Więc darujmy 

sobie rozmowę o małżeństwie. Zajmijmy się tymi ludźmi, medycyną. Tylko ona ma sens w 
tym  zwariowanym  świecie.  Jutro  jedziemy  z  CJem  i  Bruce’em  na  krokodyle,  a  pojutrze 
wyjeżdżamy.  Będziemy  wysyłać  sobie  życzenia  świąteczne  oraz  urodzinowe  i  to  nam 
wystarczy, a twoja ukochana niezależność pozostanie nienaruszona.   

– Musi być jakieś pośrednie rozwiązanie.   

background image

– Nie ma. Pogódź się z tą myślą.   
 

Jim Cooper obserwował z progu, jak Honey wprowadza krowę do obory. Ściągnął brwi. 

Przecież to Megan zawsze doi krowy. Od ósmego roku życia. Coś się stało.   

– Gdzie jest Meg? 
– Chora – odparła krótko Honey.   
Wydało  mu  się  to  podejrzane,  bo  jego  żona  zazwyczaj  była  pogodna  i  rozmowna.  To 

wtedy  Jim  po  raz  pierwszy  poczuł  strach.  Przejmujący  strach.  Może  poczuł,  że  nadchodzi 
koniec.   

Honey  opuścił  optymizm.  To  ten  optymizm  trzymał  całą  rodzinę,  pomyślał.  Honey 

zawsze  wierzyła,  że  będzie  dobrze.  Kiedy  Wetherby  odciął  im  dostęp  do  strumienia, 
powiedziała,  że  sobie  poradzą.  Nie  będzie  suszy.  Będą  deszcze,  przynajmniej  dopóki  nie 
uzbierają na swoją emeryturę oraz na studia Megan.   

Kiedy  przyszła  uporczywa  susza,  Honey  stwierdziła,  że  przetrwają.  Sprzedadzą  część 

stada, a Megan może iść na uniwersytet później. Kiedy dostał zawału, uwierzyła lekarzom, że 
był  to  mały  zawał.  Tak,  potrzebny  jest  mu  bajpas,  ale  nie  stać  ich  na  operację.  Trudno.  A 
skoro zawał był mały, to ten bajpas może poczekać.   

Ona i Megan są silne i mogą pracować.   

Kiedy  Megan  zakochała  się  w  tym  chłopaku,  Honey  zapewniała,  że  jej  to  przejdzie,  że 

jest młoda, że jest mnóstwo innych kawalerów, ale daj Boże, by tego innego poznała w porze 
suchej,  bo  teraz  jest  bardzo  potrzebna  na  farmie.  Bogu  dziękować,  że  mamy  takie  dobre 

dziecko.   

Honey. Niepoprawna optymistka. Ale teraz... Opiera czoło o bok krowy,  a na jej twarzy 

maluje się wyraz rezygnacji.   

– Co jej jest? – zapytał.   
– Babskie sprawy.   
– Tak? 
– I chyba jakiś stan zapalny – dodała niechętnie. – Nie idź do niej, Jim, nie chcę, żebyś się 

zaraził.   

Przyglądał się żonie przez dłuższą chwilę.   
–  Zajrzę  do  niej  –  powiedział.  –  Honey,  nie  możesz  w  nieskończoność  mnie  przed 

wszystkim chronić.   

 

Było to bardzo długie popołudnie.   

Cal  przyjeżdżał  do  wioski  aborygenów  raz  w  tygodniu.  Wizytowało  ją  na  zmianę  troje 

lekarzy trzech różnych specjalności. Mieszkało tu ponad dwieście osób, lecz ta liczba stale się 
zmieniała  w  miarę,  jak  zatrzymywały  się  tu  różne  plemiona  koczownicze.  Najwięcej 
problemów mieli ci aborygeni, których grupy plemienne uległy rozpadowi, a oni zostali bez 

historii, tradycji oraz widoków na przyszłość.   

Za każdym razem Cal zastanawiał się, jak można pomóc tym ludziom. Nie angażując się 

emocjonalnie.   

background image

Pierwszym  jego  pacjentem  był  chłopak,  który  wdał  się  w  bójkę  na  obtłuczone  butelki, 

drugim  jego  przeciwnik.  Rany  obu  były  zaognione  i  wymagały  starannego  oczyszczenia, 

wyrównania oraz podania szybko działającego antybiotyku.   

Pięć lat wcześniej za namową Giny Cal założył w Townsville klub dla kilkunastoletnich 

chłopców. Gdy wyjechała, zorientował się, że praca z młodzieżą daje mu dużą satysfakcję. Że 
jej  los  nie  jest  mu  obojętny.  I  ta  świadomość  sprawiła,  że  uciekł  do  Crocodile  Creek. 
Wmawiał sobie, że musi skoncentrować się na medycynie, a zaangażowanie emocjonalne mu 
w tym przeszkadza.   

– Dlaczego chwyciliście za butelki? – zapytał chłopaka. – Wydawało mi się, że ty i Aaron 

jesteście kumplami.   

–  Nawąchaliśmy  się  benzyny  –  wyznał  Chris.  –  Byliśmy  nawaleni.  Po  tym  wypadku... 

zginęli  w  nim  nasi  kumple...  nie  wiedzieliśmy,  co  robić...  Żeby  zabić  czas,  zanim  starzy 
wrócą ze szpitala, zaczęliśmy wąchać i chyba Aaron powiedział coś, co mnie wkurzyło, ale 
nie pamiętam co. Dobrze, że to tak bolało, bo wtedy oprzytomnieliśmy.   

– Zanim przybyło trupów – mruknął ponuro Cal. – Mogliście się wykrwawić na śmierć.   
– Eee tam.   
Cal westchnął. W tej osadzie wąchanie benzyny jest powszechne. Ma łagodzić poczucie 

nudy, samotności, wyobcowania.   

Popatrzył  na  Ginę,  która  siedziała  pod  eukaliptusami  z  grupką  kobiet.  Wśród  nich 

dostrzegł Mary Wingererrę, babcię Karen. Gina otaczała ją ramieniem. Szybka jest, pomyślał. 
Może i on powinien tak działać? 

Ona uważa, że powinien. Zarzuca mu obojętność. I na tym polega problem. Bo on bardzo 

to przeżywa.   

– Kiedy ostatni raz byłeś w szkole? – zapytał trzynastolatka, który popatrzył na niego jak 

na idiotę.   

– W szkole? 
– Tak, w szkole.   
– Nikt nie chodzi do szkoły. To nie jest cool.   
To jest jedyne wyjście, pomyślał. Tylko dzięki wykształceniu można wydostać się z tego 

marazmu.   

Ale  jak?  To  za  trudne.  Kiedyś  spróbował,  ale  Gina  wyjechała,  a  on  porzucił  klub  dla 

chłopców  i  wyniósł  się  z  Townsville.  To  było  bardzo  bolesne,  więc  nie  będzie  drugi  raz 
skazywał się na takie katusze.   

Nie angażuj się. Zalecz to, co boli, i idź dalej.   

Gina  się  angażuje.  Język  jej  ciała  jest  bardzo  czytelny.  Ona  łączy  się  w  bólu  z  tymi 

kobietami.  Na  pewno  rozmawiają  o  wypadku.  Będzie  oczekiwała  od  niego,  by  coś  zrobił. 
Będzie go oceniała...   

Nie.  Ona  niczego  od  niego  nie  oczekuje.  Pojutrze  wraca  do  Stanów,  więc  on  nie  musi 

spełniać jej oczekiwań. Nie ma z nią nic wspólnego. Oprócz syna.   

– Będę miał szramę? – zapytał chłopak.   
– To nie jest bardzo głęboka rana.   

background image

– Mogę mieć szramę.   
– Już masz co najmniej sześć. To sporo jak na chłopca.   
– Szramy mają dorośli mężczyźni.   
– Pod warunkiem, że dożyją wieku męskiego – zauważył Cal. – Co może ci się nie udać, 

jak będziesz wąchał benzynę i bił się szkłem. Blizny waszych mężczyzn są oznaką mądrości, 
ale twoje blizny niewiele mają z nią wspólnego.   

–  Chyba  nie  –  mruknął  chłopak,  kątem  oka  spoglądając  na  kolegę.  –  Trochę  się 

przestraszyłem,  jak  mu  poleciała  krew.  –  Odchrząknął.  –  To  niedobrze,  że  oni  się  zabili. 
Chyba też wąchali benzynę.   

– Więc nie rób tego.   
– Ale tu nie ma nic do roboty.   
Gina  nadal  obejmowała  zapłakaną  Mary.  Sama  też  była  bliska  łez.  Ona  ich  nie  zna,  nie 

powinna się tak przejmować.   

Spojrzała na niego, uśmiechając się blado, jakby oczekiwała, że on podzieli jej smutek.   
– Przydałby się wam basen – powiedział Cal ni stąd, ni zowąd.   
– Basen? – zapytali chórem obaj chłopcy.   
–  Tak,  basen.  –  Za  późno,  by  się  wycofać.  –  Stąd  do  oceanu  jest  z  sześćdziesiąt 

kilometrów,  ale  i  tak  przez  pół  roku  nie  można  się  tam  kąpać  z  powodu  parzących  meduz. 
Powinniście mieć basen.   

– Pewnie, ale kto go nam zbuduje? – zainteresował się Aaron. – Pan chyba ma na myśli 

basen z plastiku – dodał z przekąsem. – Mieliśmy taki, ale już drugiego dnia zrobiła się w nim 

dziura.   

– A gdyby udało mi się namówić władze, żeby wam tu wybudowały basen, to będziecie 

chodzić do szkoły? 

– Nie. Dlaczego? 
–  Dlatego  że  na  lekcjach  pana  Robbinsa  i  pani  Cook  nigdy  nie  ma  więcej  niż  sześciu 

uczniów. Gdybyście nauczyli się czytać i pisać, to moglibyście dużo osiągnąć.   

– Na przykład co? 
– Moglibyście zostać wybrani do drużyn futbolu australijskiego – rzucił Cal, widząc, że 

zbliża się do nich Gina z Mary. – Tam nie przyjmują takich, którzy nie umieją czytać.   

– Ale trzeba mieć szesnaście lat. Nie dożyjemy tego – zauważył Chris.   
Święta prawda, pomyślał Cal. Czuł na sobie wzrok Giny. Sumienie podpowiadało mu, że 

w  Crocodile  Creek  jest  teraz  mały  chłopiec,  jego  wierna  kopia.  To  mu  uświadomiło,  że 
powinien się zaangażować. Chociaż trochę.   

– Postaram się załatwić wam basen – oznajmił. Patrzyli na niego z niedowierzaniem.   
– Pan chyba żartuje.   
–  Nie  żartuję.  –  Popatrzył  w  stronę  Giny,  ale  jego  uwagę  przyciągnęła  twarz  Mary. 

Staruszka była zapłakana, ale na jej twarzy malowało się wyczekiwanie.   

W co on się pakuje?! Przecież on zawsze utrzymuje dystans. Zaangażował się.   
–  Czytałem  reportaż  o  jakiejś  osadzie  w  rejonie  Darwin  –  brnął.  –  Miejscowi  zrobili 

składkę,  dostali  wsparcie  z  funduszy  rządowych  i  wybudowali  basen.  Zasilany  przez  wody 

background image

podskórne.   

– Nam to się nie uda.   
– Jeśli udało się tam, to i tu się uda – oświadczył Cal.   
– Wystarczy się o to upomnieć.   
– U nas nie ma takiego lidera – odezwała się Mary głosem chropawym od płaczu. – My tu 

jesteśmy tak...   

–  szukała  słowa  –  apatyczni,  niezdolni  do  inicjatywy.  Spadają  na  nas  coraz  większe 

nieszczęścia. A teraz... zginęła cała nasza młodzież.   

– Nie cała – zauważył Cal. – Boleję razem z wami z powodu tego wypadku, ale są jeszcze 

inni  i  o  nich  należy  walczyć,  natychmiast  zabrać  się  do  roboty.  Jestem  gotowy  w  waszym 
imieniu tego się podjąć.   

– Pan? – spytała Mary z niedowierzaniem.   
Trudno się dziwić jej sceptycyzmowi, pomyślał z goryczą. Od lat przyjeżdżał do wioski i 

dopiero teraz okazał zaangażowanie.   

– Tak, ja. – Odwrócił wzrok od Giny, by nie widzieć zdumienia na jej twarzy. – Basen nie 

będzie  wyłącznie  rozrywką  dla  waszej  młodzieży.  Można  w  ten  sposób  nakłonić  ich  do 
chodzenia do szkoły.   

– Niby jak? – spytał zadziornie Aaron.   
– Nie ruszaj się – mruknął Cal, nakładając mu opatrunek. – To bardzo proste. Kto opuści 

bez  ważnego  powodu  jeden  dzień  nauki,  będzie  miał  zakaz  wstępu  na  basen  przez  cały 
miesiąc.   

– Chyba pan żartuje. To niesprawiedliwe.   
– To na pewno zmusiłoby ich do chodzenia na lekcje. – Mary z aprobatą kiwała głową. – 

Tutaj jest tak gorąco i tak nudno, że groźba obserwowania przez siatkę, jak inni pływają...   

– Tak nie można – jęknął Aaron.   
– Można czy nie można, będziecie chodzić na lekcje – oświadczył Cal.   
– To dopiero początek – odezwała się Gina.   
– Mówi pan, że mógłby się pan tym zająć? – nieśmiało zapytała Mary.   
– Przyjadę do was w przyszłym tygodniu i zrobimy zebranie. Może być środa? 
– Tak szybko? 
– Dobrze wam to zrobi. Powinniście się czymś zająć.   
– Mary nękają napady strachu – wtrąciła Gina.   
– Przydałaby się jej recepta na coś, co przez jakiś czas zapewni jej względny spokój.   
– Nie, nie trzeba – szepnęła Mary, nie spuszczając wzroku z Cala. Jej spojrzenie mówiło, 

że nie wolno mu wycofać się z danej obietnicy. – Nie widziałam dla nas żadnej szansy, ale ten 
basen... Skoro pan doktor uważa, że to jest do załatwienia...   

– Jestem o tym święcie przekonany.   
–  To  ja  już  nie  chcę  proszków  na  uspokojenie.  Już  nie  mogę  się  doczekać,  kiedy 

zaczniemy działać.   

 
– Naprawdę uważasz, że to da się zrobić? – zapytała, gdy wracali do Crocodile Creek.   

background image

– Oczywiście.   
– Wybudujesz im basen? 
– To nie jest niewykonalne. Przyszło mi to do głowy już wtedy, kiedy czytałem o tamtej 

wsi.  Uważam,  że  to  bardzo  dobre  rozwiązanie.  Przy  okazji  można  bachory  zmusić  do 
chodzenia do szkoły.   

– Załatwisz fundusze? 
– Spróbuję wciągnąć w to Charlesa.   
– On jest taki bogaty? 
– On nie, ale jego rodzina. W jej posiadaniu jest ogromny szmat ziemi. Jego ojciec był 

wyjątkowo ponurym typem. Co więcej, nie mógł znieść widoku kaleki, co było Charlesowi na 
rękę, ponieważ mógł się od niego uwolnić. Teraz rodzinną posiadłością zarządza Philip, brat 
Charlesa.  Charles  osobiście  nie  chce  mieć  nic  wspólnego  z  tym  majątkiem,  ale  potrafi 
przemówić  do  sumienia  brata,  kiedy  czegoś  potrzebuje  dla  szpitala.  Na  pewno  coś  by  od 
niego wyciągnął na budowę basenu. Philipa stać na taką szczodrość.   

– Myślisz, że to możliwe? 
– Nie do końca rozumiem układ, który łączy obu braci, ale wiem, że Philip ma miękkie 

serce i bardzo gruby portfel. Chętnie da każdą sumę na szlachetny cel, pod warunkiem, że do 
niczego nie będzie zobowiązany.   

– Za to ty wziąłeś na siebie poważne zobowiązanie.   
– Na to wygląda.   
– Dlaczego to robisz? – zapytała cicho.   
– Ktoś musi. Źle się stało, że te dzieciaki zginęły.   
–  Tak,  ale  nie  one  pierwsze.  Mary  opowiadała  mi  o  całym  ciągu  podobnych  tragedii. 

Śmiertelność wśród tutejszej młodzieży przybiera zastraszające rozmiary.   

– To prawda.   
– Więc dlaczego akurat dzisiaj postanowiłeś coś dla nich zrobić? 
– Nie wiem. – Była to najświętsza prawda.   
– Przeze mnie? 
– Gino...   
– Bo ci zarzuciłam, że nikt i nic cię nie obchodzi? 
– Obchodzi.   
–  Oczywiście.  Przejmujesz  się  nawet  wtedy,  kiedy  za  wszelką  cenę  starasz  się  nie 

przejmować. To jest nieuniknione, Cal. Uniknięcie przykrości jest niemożliwe.   

– Proszę, skończ już to kazanie.   
– Przepraszam.   
Zapanowało nieprzyjemne milczenie. Przerwał je Cal.   
– Mimo to moglibyśmy się pobrać.   
– Słucham? 
– Mogłabyś tu zostać. Wzięlibyśmy ślub. Opiekowałbym się tobą oraz CJ-em.   
– Opiekował... ! – prychnęła z pogardą.   
– Tak, opiekowałbym się wami.   

background image

– Dlaczego miałabym potrzebować twojej opieki? 
– Kurczę, Gina...   
– Zgodziłabym się, gdybyśmy mieli opiekować się sobą nawzajem.   
– Jak by to miało wyglądać? 
– Mógłbyś, na przykład, powiedzieć, że dzisiejsza wizyta w tej wiosce poruszyła cię do 

łez,  że  to  było  straszne  i  że  muszę  cię  przytulić,  aby  dodać  ci  sił  do  walki  o  ten  cholerny 
basen.   

Cal zesztywniał. Przez dłuższą chwilę wsłuchiwał się w jej słowa, które ciągle dźwięczały 

mu w uszach. Cudowny, niesamowity, kuszący sen. Wystarczy jeden krok...   

By wpadł w bezdenną otchłań, z której już nigdy się nie wydostanie. Już raz tam był. Nie, 

nie  powtórzy  tego.  Dzisiaj  zrobił  jeden  mały  kroczek  i  nadal  jest  na  powierzchni,  ale  to,  o 

czym mówi Gina, wymaga wielkiego kroku. Gigantycznego.   

Przyznania, że kogoś się potrzebuje. Potrzebuje Giny. Nie, wcale nie. Nie zdobędzie się 

na to.   

– Nie ma mowy.   
–  To  oczywiste.  Nadal  mamy  ten  sam  problem.  Ty  uprawiasz  medycynę  w  Crocodile 

Creek, ja wracam do Idaho. Nasze drogi po prostu nie mogą się spotkać.   

– Gdybyś nie była taka uparta...   
– Nie jestem uparta, jestem rozsądna.   
– Dlaczego? 
– Bo już raz miałam przez ciebie złamane serce. Drugi raz do tego nie dopuszczę.   
– Wcale tego od ciebie nie oczekuję.   
–  Bo  mieszkając  z  tobą,  kochając  cię  i  wiedząc,  że  nigdy,  przenigdy  nie  będę  ci 

potrzebna,  po  prostu  zwariuję  –  stwierdziła.  –  Cal,  w  twoim  ukochanym  szpitalu  brakuje 

jednego lekarza, bo Hamish i jego hobby polegające na zaglądaniu w dusze ludzkie temu nie 

sprosta. Zdecydowanie powinniście zatrudnić psychiatrę.   

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

 

CJ  czekał  na  nich  na  stopniach  werandy,  liżąc  ogromnego  loda.  Obok  niego  grzecznie 

siedział Rudolph. Obaj byli pod czujnym okiem Hamisha.   

Cal zauważył, że CJ ciągle ma na głowie kapelusz Bruce’a. Jego syn spędzi ostatni dzień 

pobytu w Australii w kapeluszu obcego mężczyzny, a nie ojca.   

– Już są – oznajmił Hamish z uśmiechem, wstając z ławki. – Najlepszy tandem medyczny 

świata powraca z wyprawy, podczas której rozwiązywał problemy tego świata.   

– Tutaj spokój? – zapytał Cal. Nie był w nastroju do żartów, ponieważ czuł, że sprawy 

wymknęły mu się spod kontroli i nie wiedział, jak je pozbierać.   

– Był koroner, wypisał akty zgonu, a ojciec jednej z ofiar miał atak serca. – Zawahał się. 

– Gino, zbadasz go? Zajęłaś się wczoraj tym poławiaczem krewetek...   

– To była niestrawność – mruknęła. – Kardiolog do tego wcale nie był potrzebny.   
– To prawda – przyznał Hamish – ale tym razem to jest bezsprzecznie atak serca. Charles 

chciał  go  wysłać  do  szpitala  wmieście,  ale  facet  powiedział,  że  sobie  tego  nie  życzy.  Nie 
dziwię mu się, gdybym ja miał pogrzeb dziecka...   

–  Zbadam  go  –  rzekła  Gina,  szerokim  gestem  obejmując  syna  razem  z  lodem.  Na  ten 

widok  Calowi  dziwnie  ścisnęło  się  serce.  Cholera,  jak  on  by  chciał  znaleźć  się  na  miejscu 

synka! Nie, wcale nie. – Jak wcześniak? – rzuciła z twarzą wtuloną w CJ-a .   

–  W  porządku.  Serce  pracuje  prawidłowo.  Kilka  drobnych  problemów  typowych  dla 

wcześniaków – relacjonował Hamish. – Niewiele, bo moim zdaniem urodził się tylko jakieś 
trzy tygodnie przed terminem. W dalszym ciągu dostaje tlen, ale to raczej środek ostrożności 
niż  konieczność.  –  Pochylił  się,  by  pogładzić  psa.  –  Zanosi  się  na  happy  end.  –  Przeniósł 
spojrzenie na Cala, a następnie na Ginę. – Mówicie, że w wiosce ponuro? 

– Bardzo ponuro.   
–  Cal  postanowił,  że  pomoże  im  wybudować  basen  –  oznajmiła  Gina,  a  Hamish 

znieruchomiał.   

– Rozumiem – mruknął.   
–  Ale  najpierw  pójdę  pod  prysznic  –  warknął  Cal,  starając  się  wyminąć  kolegę,  ale  ten 

zastąpił mu drogę.   

– Załatwisz im basen? 
– Żeby zmusić dzieci do chodzenia do szkoły.   
– Gina uśmiechnęła się szeroko. – To fantastyczny pomysł.   
– Czytałem o tym – przypomniał sobie Hamish.   
– Nawet pokazałem ten artykuł Emily, na co ona powiedziała, że i u nas jakiś zapaleniec 

powinien wybudować basen.   

– Cal się zapalił do tego pomysłu – rzuciła Gina.   
– Teraz wcale się nie palę. Hamish, przepuść mnie.   
– Jak skończę z pytaniami. Zamierzasz wybudować basen. Gino, pomożesz? 
– Nie, wyjeżdżam.   

background image

– Nic z tego nie rozumiem – westchnął Hamish.   
– Rozgniotłaś mojego loda – jęknął CJ, spoglądając na matczyny dekolt. – I chyba ci tam 

nakapało.   

– Super. – Opuściła wzrok. – Ojej, czekoladowy.   
– Mam wrażenie, że powinnaś być pierwsza w kolejce do łazienki – zwrócił się do niej 

Hamish. – Pomóc ci? 

– CJ mi pomoże – odparła z godnością.   
– Miałem na myśli usługi Cala.   
– Hamish, odwal  się. –  Calowi  szumiało  w głowie. Musi wydostać się  stąd i  spokojnie 

poukładać myśli.   

–  Zaopiekujesz  się  moim  psem?  –  poprosił  go  CJ,  wprawiając  go  w  jeszcze  większe 

zakłopotanie.   

– Hamish jest pediatrą – odrzekł pospiesznie Cal. – On się zna na dzieciach. Rudolph jest 

szczeniakiem, więc...   

– CJ, Rudolph nie jest twoim psem – odezwała się Gina, pociągając chłopczyka za sobą.   
– Państwo Grubb nie mogą go zatrzymać – zmartwił się CJ. – On musi być mój.   
– Skarbie, nie możemy zabrać go do Ameryki.   
– Wracam do szpitala – oświadczył Hamish. – Czekają tam na mnie. – Ulotnił się, nim 

ktokolwiek zdążył obarczyć go odpowiedzialnością za psie dziecko.   

– Muszę go zabrać – stwierdził CJ. – Bo co się z nim stanie, jak go nie wezmę? 
–  Cal  będzie  się  nim  opiekował  –  wyjaśniła.  –  Każdy  chce  mieć  psa,  a  Rudolph  jest 

piękny.   

– Do czego zmierzasz? – Popatrzył na nią spode łba.   
– Spróbuj się domyślić. – Uśmiechnęła się z przymusem. – Cal, to jest bardzo ładny pies. 

Zaproponowałeś, że weźmiesz nas pod swój dach, bo myślałeś, że my cię potrzebujemy. Ale 
tak  nie  jest.  Za  to  Rudolph  szuka  domu,  a  CJ  chciałby  mieć  pewność,  że  znajdzie  dobrego 
właściciela.   

–  Aleja...  –  Cal  popatrzył  na  szczeniaka.  Niezwykłe  psisko,  już  teraz  ma  takie 

melancholijne spojrzenie. Nietrudno sobie wyobrazić, co będzie, jak zmądrzeje.   

Rudolph spoglądał na Cala z takim wyrzutem, jakby spodziewał się, że Cal za chwilę go 

kopnie.   

– Widzisz, rozumie, że jego los jest bardzo niepewny – powiedziała Gina.   
–  Dlaczego  tak  na  mnie  patrzysz?  – Cal  zwrócił  się  do  Rudolpha.  –  Pan  Grubb  cię  nie 

uśpi.   

– Co to znaczy? – zainteresował się CJ, a do Cala dotarło, że nie ma wyjścia.   
– Dobrze, dobrze – zwrócił się do psa. – Zatrzymam go – zapewnił Ginę. – Wtargnęłaś 

ponownie  w  moje  życie,  a  ja  nagle  zaczynam  załatwiać  basen  dla  aborygenów,  biorę  pod 
swoje skrzydła psiego manipulatora i...   

– I co jeszcze, Cal? 
– Nic.   
–  Tak  myślałam  –  szepnęła.  –  Nic.  CJ  i  ja  pójdziemy  pod  prysznic,  potem  zajmę  się 

background image

pacjentami.  Ty  masz  na  głowie  psa  oraz  basen.  Prowadzimy  osobne  życie.  Ale  tego  sobie 
życzyłeś.   

– Na dodatek wylądowałem z psem pani Grubb. Od dwóch miesięcy próbowała komuś go 

wepchnąć,  o  mnie  nawet  nie  pomyślała,  a  teraz  proszę!  –  irytował  się  Cal  w  gabinecie 
Charlesa. Rozpromieniony Rudolph opierał się o jego nogę, jak szalony wymachując ogonem.   

– Wydaje mi się, że on ma bardzo miłą... osobowość – zaryzykował Charles.   
– Tylko spróbuj się uśmiechnąć, a ci przyładuję! 
– mruknął Cal.   
– Stary, ja jestem w wózku! 
– Najpierw cię z niego wywalę, a potem spuszczę ci łomot.   
Charles uśmiechnął się od ucha do ucha.   
– Eee, chyba nie będzie aż tak źle – zauważył. – Myślę, że przydałby ci  się ktoś, kogo 

mógłbyś pokochać, a on wygląda na takiego, który bardzo chciałby być kochany.   

– Nie potrzebuję niczyjej miłości.   
– I dlatego odsyłasz Ginę do Stanów.   
– Nigdzie jej nie odsyłam. Poprosiłem ją o rękę.   
– Co takiego?! 
– Zaproponowałem jej małżeństwo.   
– To bardzo szlachetny gest.   
– Odmówiła.   
– Dlaczego? 
– Skąd mam wiedzieć?! 
– Powiedziałeś jej, że ją kochasz? 
– Tak.   
– Niemożliwe. – Charles zauważył, że Cal już nie odpycha Rudolpha, lecz go gładzi. – 

Nie wierzę.   

– Nigdy nie kochałem nikogo innego.   
– No tak. Może na tym polega cały problem.   
–  Koniec  akademickich  rozważań  –  orzekł  Cal.  –  Za  dwa  dni  jej  tu  nie  będzie.  Nasz 

wcześniak  jest  w  dobrym  stanie.  Mogłaby  wylecieć  jutro,  ale  umówiła  się  z  Bruce’em  na 
polowanie na krokodyle.   

– W ten sposób twój syn spędzi ostatni dzień w Australii z innym facetem. – Charles nie 

odrywał wzroku od psa.   

– Jeśli chcesz wziąć jutro wolne, to nie widzę przeszkód.   
– Przecież wiesz, że to niemożliwe.   
– Tak uważasz? – Charles w końcu spojrzał na Cala. – Stary, masz syna. Doceń to.   
Po  tych  słowach  zapanowała  cisza,  która  zmusiła  Cala  do  głębokiego  namysłu.  Nagle 

dotarły do niego rozmiary cierpienia kolegi.   

–  Ja  nie  mogę  mieć  dzieci  –  ciągnął  Charles.  –  Gdybyś  wiedział,  jak  przykra  jest  taka 

świadomość... A ty niespodziewanie dowiedziałeś się, że masz syna, i nawet nie próbujesz go 
zatrzymać...   

background image

–  Przecież  zaproponowałem  jej,  żebyśmy  się  pobrali!  Chcę  się  z  nią  ożenić.  Ona  mnie 

potrzebuje.  Ma  cukrzycę,  jest  samotną  matką,  która  w  pojedynkę  musi  wychowywać 

dziecko...   

– I to wszystko wyliczyłeś, prosząc ją o rękę? 
– Jasne.   
– Kretyn.   
– Słucham? 
– Otrzymałem jedną propozycję małżeństwa – wyznał Charles. – Od pewnej pielęgniarki. 

Miała  na  imię  Abigail.  Abby.  Nawet  mi  się  wydawało,  że  jestem  zakochany,  ale  zanim 
poprosiłem  ją  o  rękę,  ona  mi  się  oświadczyła.  Powiedziała,  że  chce  spędzić  resztę  życia, 
opiekując się mną, że jestem bardzo dzielnym optymistą, a ona nie dopuści, żeby stała mi się 
krzywda. Powiedziała też, że mnie kocha. Natychmiast z nią zerwałem.   

– Chcesz powiedzieć...   
– Że potrzeby jednej strony nie mogą być fundamentem małżeństwa. Jeśli jeszcze kogoś 

pokocham,  to  osobę,  która  będzie  potrzebowała  mnie  w  równym  stopniu  jak  ja  jej. 

Rozumiesz? 

– Tak, ale...   
– Ty na to się nie zdobędziesz. Z powodu własnej przeszłości.   
– Wiesz co? – Cal przeganiał włosy palcami. – Chyba powinienem kupić sobie dom. Bo 

ty,  Hamish,  Emily,  Grace,  a  nawet  pani  Grubb,  uwzięliście  się  na  mnie.  Wszyscy  chcecie 
rozwiązywać moje problemy.   

– Bo nie chcesz sam ich rozwiązać.   
– Nie mam żadnych problemów.   
– Masz, stary, masz. Twój syn potrzebuje ojca. Na dodatek twoje serce od lat należy do 

tej kobiety...   

– Nie potrzebuję jej.   
– Tutejsza opinia publiczna jest odmiennego zdania. – Charles przebiegle się uśmiechnął, 

mając  na  myśli  mieszkańców  domu  lekarzy.  –  Potrafisz  jej  się  przeciwstawić?  To  wymaga 
ogromnej odwagi. Dobra, opowiedz mi teraz o tym basenie. Wiem od Hamisha, że liczysz na 
kasę Wetherbych.   

 

Należałoby  się  zebrać  i  wyjechać  już  jutro,  pomyślała  Gina,  leżąc  w  łóżku.  Z  innego 

pomieszczenia  dobiegały  ją  odgłosy  gry  w  bilard.  Słyszała,  jak  Cal  o  coś  spiera  się  z 
Hamishem, jak chwilę później śmieje się wraz z Emily. Zapragnęła znaleźć się w tym gronie, 
ale przecież nie mogła wstać, by do nich dołączyć.   

Czy oni chociaż zdają sobie sprawę, ile mają szczęścia, posiadając tylu przyjaciół? 

Powiedziała Calowi, że w Idaho ma bliskich oraz przyjaciół, ale prawdę mówiąc, jest ich 

niewielu.  Choroba  Paula  odstraszyła  większość  znajomych,  teściowa  umarła,  a  jej  dawno 
rozwiedzeni rodzice założyli nowe rodziny, co zaowocowało licznymi dziećmi oraz wnukami, 
tak że Gina odgrywała w ich życiu marginalną rolę.   

Śmiech  dobiegający  przez  okno  do  jej  pokoju  stawał  się  nie  do  wytrzymania.  Może 

background image

jednak  powinna  wyjść  za  Cala?  Byłoby  to  dużo  lepsze  rozwiązanie  niż  powrót  do  Idaho. 
Może z czasem...   

O nie, koniec będzie żałosny. Będzie skazana na to, by go kochać, a on nigdy przed nią 

się nie otworzy, będzie ograniczona do roli tego, który bierze.   

Nie.  Wyjechać  natychmiast  Ale  uznając,  że  jeszcze  może  być  potrzebna  wcześniakowi, 

umówiła  się  z  Bruce’em  na  wyprawę  na  krokodyle.  Bruce  jest  nią  zainteresowany,  to  nie 
ulega wątpliwości. Ale póki Cal stąpa po tej ziemi, jej nie zainteresuje żaden inny mężczyzna.   

Koszmarna sytuacja. Całkiem bez sensu. Jeszcze tylko jeden dzień, a potem będzie już po 

wszystkim.   

 

Nadeszła północ. Cal stał nad inkubatorem i obserwował miarowy ruch klatki piersiowej 

wcześniaka.  Oto  jedna  maleńka  istotka  robi  pierwszy  krok  w  stronę  życia.  Wsunął  dłoń  do 
inkubatora, by dotknąć rączki Lucky’ego. Piąstka otworzyła się, chwytając jego palec.   

– On jest cudny. – Za jego plecami stanęła Emily. Cal aż drgnął, ale nie mógł cofnąć ręki.   
– Twój pies blokuje wejście do izby przyjęć – pożaliła się. – Uznałam, że pewnie znajdę 

cię tutaj.   

– To nie jest mój pies.   
– CJ mówi, że twój. – Przeniosła wzrok na wcześniaka. – Biedactwo – westchnęła.   
– Będzie żył.   
– Gdzie jest jego matka? On nikogo nie ma.   
–  Lucky  jest  bardzo  dzielny  –  odrzekł  Cal,  dokładając  wszelkich  starań,  by  zapanować 

nad drżeniem głosu. – Wygra tę walkę. A do tego inni nie są potrzebni.   

– Właśnie że są! – zaprotestowała Emily. – Trzeba mu znaleźć rodzinę zastępczą. Jakichś 

wyjątkowych ludzi. Wyjątkowych ludzi, którzy pokochają wyjątkowe dziecko.   

– Poradzi sobie.   
– Cal, są różne sposoby radzenia sobie. On musi mieć kogoś, kto będzie go bezgranicznie 

kochał. – Uśmiechnęła się. – Może ty go weźmiesz? 

– Ja?! 
– Czuję, że jesteś w nastroju adopcyjnym. Najpierw Rudolph, teraz...   
– Nie wygłupiaj się.   
– Ja się nie wygłupiam. Jeśli nie możesz być z CJ... Myślę, że bardzo potrzebujesz synka.   
– Nikogo nie potrzebuję.   
–  Odnoszę  wrażenie,  że  nie  wiesz,  co  mówisz.  –  Przyglądała  się,  jak  Cal  ostrożnie 

wysuwa palec. – Co tu robisz? 

– Wpadłem, żeby sprawdzić...   
– Hamish i ja pilnujemy go jak oczka w głowie, a Gina jest tuż za ścianą.   
– Pomyślałem...   
– Że twoja sypialnia jest rozpaczliwie pusta – rzekła półgłosem. – No cóż, moja też. Ale 

podejrzewam, że z czasem do tego przywykniemy. Na razie proponuję, żebyś usunął swojego 
psa  z  wejścia  do  izby  przyjęć,  bo  jak  ktoś  się  potknie  i  poda  nas  do  sądu,  to  szpital 
zbankrutuje, wypłacając mu odszkodowanie. Chwilowo wystarczy nam kataklizmów.   

background image

– Ona nie chce ze mną rozmawiać. – Jim był wstrząśnięty. – Nawet na mnie nie spojrzała, 

jak wszedłem do jej pokoju.   

Honey podsunęła mu krzesło.   
– Nie wolno ci się denerwować.   
– Ale co się stało? 
– Ma okres i jest przeziębiona – wyjaśniła Honey, ale czując, że taka odpowiedź go nie 

satysfakcjonuje,  dodała:  –  I  myśli  o  tym  chłopaku,  którego  zwolniłeś.  Powinna  czymś  się 
zająć, ale w naszej sytuacji to nie takie proste.   

– Myśli o nim akurat teraz? Wydawało mi się, że już o nim zapomniała.   
– Jak człowiek źle się czuje, to różne rzeczy przychodzą mu do głowy.   
– I dlatego nie chce ze mną rozmawiać. Ma do mnie żal.   
– Wie, dlaczego nienawidzisz Wetherbych, więc nie ma do ciebie żalu. Po prostu źle się 

złożyło, że się w nim zakochała...   

– Ale dlaczego nie chce ze mną rozmawiać? 
–  Z  nikim  nie  rozmawia  –  rzekła  smutno  Honey.  –  Pozostaje  nam  tylko  czekać,  aż 

poczuje się lepiej.   

Śniadanie w domu lekarza przebiegało w ponurej atmosferze.   
– Dlaczego nikt nic nie mówi? – zaniepokoił się CJ.   
– Bo wszyscy są zajęci jedzeniem – odparła Gina, gładząc go po głowie. – Jak zjedzą, to 

na pewno zaczną rozmawiać.   

– Ładna pogoda – zaczęła Emily.   
–  Uważasz,  że  skwar  i  susza  to  ładna  pogoda?  –  żachnął  się  Hamish.  –  Marzy  mi  się 

Szkocja.   

–  Jedziecie  dzisiaj  na  krokodyle?  –  zwróciła  się  do  CJ-a  ,  po  czym  rzuciła  błagalne 

spojrzenie Hamishowi.   

– Tak – odparł chłopiec, dumnie wypinając pierś.   
– Cal, ty też mógłbyś się z nimi zabrać – stwierdziła Emily beztroskim tonem.   
Cal poczuł na sobie spojrzenie kilku par oczu.   
– Chyba oszalałaś! – mruknął. – Zapomniałaś, że jest nas za mało?! 
– Tak mi się pomyślało. – Emily opuściła głowę.   
– Rudolph jedzie z wami? – zainteresował się Hamish.   
– Rudolph już nie jest mój. – CJ westchnął głośno.   
– Teraz jest Cala.   
– Podejrzewam, że Cal chętnie by ci go pożyczył – brnął Hamish.   
– Hamish! – ofuknęła go Emily. – Co ty mówisz?! Cal ma Rudolpha dopiero jeden dzień! 

Oni muszą być razem, żeby lepiej się poznać. A poza tym krokodyle pożerają psy.   

–  Mogę  mu  go  pożyczyć...  –  zaczął  Cal,  spoglądając  na  Ginę,  która  spiorunowała  go 

wzrokiem.   

–  Jesteś  pewien,  że  mogę  pojechać  na  tę  wycieczkę,  zostawiając  was  bez  wsparcia?  – 

zapytała Gina, zwracając się wyłącznie do Hamisha. – Jeśli uważasz, że Lucky...   

– Lucky jest w dobrej formie – odrzekł Hamish.   

background image

– Prawda, Em? Emily pół nocy przy nim przesiedziała.   
– Dlaczego? – zaniepokoiła się Gina.   
–  Mały  spał  jak  aniołek,  ale  inni  cierpieli  na  bezsenność.  Może  się  mylę?  –  Omiótł 

wzrokiem wszystkich przy stole. Odpowiedzieli mu milczeniem.   

–  Badałam  rano  pana  Narmdoo.  Jest  stabilny.  Angiografia  wykaże,  czy  będzie  mu 

potrzebny bajpas.   

– Nie zgodzi się na operację. Aborygeni z reguły odmawiają przewiezienia do miasta. Po 

to mieliśmy tu Simona... – Hamish rzucił Emily niespokojne spojrzenie. – Hm... Simon był 
naszym kardiologiem.   

–  On  jeszcze  wróci  –  powiedziała  Emily  zdecydowanym  tonem.  –  Wyjechał...  bo  musi 

sobie coś przemyśleć.   

– Ale jeżeli nie wróci, to będziemy mieli problem – mruknął Hamish. – Kardiolog oraz 

chirurg, na przykład Gina i Cal, mogliby tu uratować niejednego.   

– Zdaje się, że Bruce już przyjechał – stwierdziła Gina, wstając od stołu. – CJ, idziemy.   
– Jeszcze nie zjadłem.   
– To się pospiesz. Czekam na ciebie na werandzie.   
Obserwował ich z werandy. Gina, CJ i Bruce, łowca krokodyli.   
– Poradzimy sobie bez ciebie. – Tuż obok niego zatrzymał się wózek Charlesa.   
– Zawału przez ciebie dostanę! 
– Przydałby ci się wtedy kardiolog.   
– Charles, odczep się.   
– Mówię poważnie. Dzisiaj wyjątkowo nic się nie dzieje, więc jeśli chcesz pojechać ze 

swoim synem na krokodyle...   

– Charles, odwal się! 
– Cal, to jest twój syn, który jutro odlatuje.   
– Nie potrzebuję rodziny.   
–  Ależ  jesteś  głupi  –  odparł  Charles  niespeszony.  –  Gdyby  to  był  mój  syn  oraz  moja 

kobieta...   

– Ale nie są.   
– Znajdą sobie kogoś innego. – Patrzyli, jak Bruce pomaga Ginie wsiąść do jeepa. – Może 

już go znaleźli.   

– Bruce’a? – W głosie Cala zadźwięczała nuta ironii.   
–  Nie  wygląda  na  krezusa,  ale  jego  interes  kwitnie.  Bruce  zatrudnia  już  dwudziestu 

przewodników. I chyba nie zaprzeczysz, że jest bardzo przystojny.   

– Bliscy Giny są w Idaho.   
– Różnie bywa – rzekł półgłosem Charles. – Ludzie się zmieniają.   
– Ja nie.   
– No bo ty jesteś durny.   

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

 

Zastanawiała  się,  co  ją  pchnęło  na  rzekę,  skoro  jest  to  w  jej  życiu  ostatni  dzień,  który 

miała szansę spędzić u boku Cala. Tylko że on jej nie chce...   

Siedziała  na  dziobie  lodzi  i  słuchała  wykładu  Bruce’a  na  temat  zwyczajów  krokodyli. 

Oprócz  niej  i  CJ-a    płynęło  jeszcze  troje  turystów.  Cała  piątka  z  uwagą  słuchała  jego  słów, 
wymieniając się uwagami i żartami. Bruce starał się jak mógł urozmaicić im tę wyprawę. Co 
więcej, każdy jego gest pokazywał, że jest bardzo zainteresowany jej osobą.   

Bez wzajemności, bo dla niej liczył się tylko Cal.   

On się musi zmienić. Ale się nie zmienia.   

Wobec tego ona wraca do domu.   

Czas  wlókł  się  w  nieskończoność.  Żadnych  wypadków,  żadnych  pacjentów.  Cal 

popatrywał  na  radio  w  nadziei,  że  to  urządzenie  nagle  ożyje,  wzywając  ich  do  akcji. 
Jakiejkolwiek, byle Cal mógł czym innym zająć myśli.   

Nic.  Martwa  cisza.  Emily  siedziała  pogrążona  w  myślach  nieopodal  inkubatora.  Cal 

wyczuł, że ich myśli podążają tym samym torem.   

–  Jego  stan  nie  wymaga  naszej  nieustannej  obecności  –  powiedział  cicho,  a  mimo  to 

Emily rzuciła mu spojrzenie pełne złości.   

– On powinien czuć, że ktoś go kocha.   
– Odnajdziemy jego matkę.   
–  Nie  wątpię.  Ale  na  razie  to  ja  będę  go  kochać.  To  skutek  tęsknoty  za  Simonem, 

pomyślał. Gina na pewno nie zrobiłaby mu takiego numeru jak Simon tej dziewczynie. Stary, 
przestań! 

Przy stanowisku pielęgniarek siedziała Jill. Sztywna, małomówna Jill, rewelacyjna siostra 

przełożona kompletnie pozbawiona poczucia humoru. Powitała go kwaśnym uśmiechem.   

– Jak w grobowcu – stwierdziła.   
Skoro Jill zdobyła się na taki wisielczy żart, to znaczy, że jest fatalnie.   
– Za dużo się ostatnio wydarzyło – zauważył półgłosem. – Tyle ofiar śmiertelnych. A do 

tego Simon i Kirsty...   

– Em ciągle nie może uwierzyć, że on nie wróci. Mimo że Kirsty dokładnie przedstawiła 

sytuację Mike’owi.   

– Sądzę, że w głębi serca Em wie, że to koniec. Bardzo cierpi.   
– A ty, Cal, nie cierpisz? Westchnął, wsuwając ręce do kieszeni.   
– Jill, wydawało mi się, że kto jak kto, ale ty nie będziesz się wtrącać w nie swoje sprawy.   
– Jak mam się nie wtrącać, skoro wszyscy w szpitalu chodzą z płaczliwymi minami jak 

ten twój kundel. A propos, Rudolph ułożył się malowniczo w kuchennych drzwiach. Możesz 
go poprosić, żeby łaskawie się stamtąd ruszył? 

–  Bez  problemu.  –  Załatwimy  to  za  pomocą  apetycznej  kości,  pomyślał.  Całkiem 

przyjemnie siedziało się o trzeciej nad ranem we dwóch pod kuchennymi drzwiami, dzieląc 
się pokaźną kością z tukiem. Jill przyjrzała mu się podejrzliwie.   

background image

– Zatrzymasz go? – zapytała.   
– CJ mnie o to poprosił.   
– CJ zapomni o nim, jak tylko wróci do domu.   
– Jill...   
– Co? 
– Daj spokój.   
– W porządku. – Uśmiechnęła się, co samo w sobie było niezwykłe. – Dam ci spokój, ale 

rozchmurz się. – Pchnęła w jego stronę kartę pacjenta. – To ci pomoże.   

Albert Narmdoo. Zawał. Ojciec chłopaka, który zginął w wypadku.   
– Co z nim? 
–  Nic.  –  Cal  uniósł  brwi.  –  Nie  je  i  tylko  patrzy  w  sufit.  Odwiedziła  go  żona  z  resztą 

dzieci, a on do nich nawet się nie odezwał.   

– Zajrzę do niego – powiedział z ciężkim sercem.   
– Nie wątpię.   
Nim się zorientował, na co się zanosi, Jill otoczyła go ramieniem i przytuliła. Ta sztywna 

Jill. Niesłychane.   

– Cal, wyluzuj – szepnęła. – Przed tobą całe życie.   
Podszedł  do  łóżka  ciemnoskórego  pacjenta,  odczekał  chwilę,  po  czym  dotknął  jego 

ramienia.   

– Panie Narmdoo...   
Albert spojrzał na niego wzrokiem pełnym rozpaczy.   
– Dzieci powiedziały, że pan doktor obiecał wybudować basen – szepnął.   
– Postaram się.   
– Basen im życia nie przywróci.   
Aborygenom  nie  wolno  wymawiać  imion  osób  zmarłych.  To  bardzo  poważny  problem, 

pomyślał  Cal,  bo  należałoby  porozmawiać  o  jego  synu.  Obserwował  ściągniętą  smutkiem 
twarz mężczyzny, utwierdzając się w przekonaniu, że skoro miłość wiąże się ze stratą, dobrze 
robi, nie pozwalając sobie nikogo pokochać.   

Jakby czytając jego myśli, pacjent chwycił go za rękę.   
– Miałem sześcioro dzieci. Mam żonę. Pierwszy raz kogoś straciłem. Nie mogę się z tym 

pogodzić. Ale jak tak tu leżę, to myślę, co by było, gdybym go nie miał. Wie pan, jak byłem 
młody, nie chciałem mieć rodziny. Chciałem być panem samego siebie.   

– Dużo by pan stracił.   
–  Bardzo  dużo.  Wie  pan,  dwa  dni  temu...  Poszliśmy  we  dwóch  do  buszu,  gdzie 

pochowaliśmy jego dziadka. Spędziliśmy tam całą noc. Obudziliśmy się o świcie, usiedliśmy 
i patrzyli, jak słońce wychodzi spoza gór. Tylko my dwaj... – Zawahał się. – Takie chwile są 

bezcenne.  Teraz  stało  się  to,  co  się  stało,  nie  wiadomo,  czy  i  ja  niedługo  nie  pójdę  w  jego 
ślady. Ale gdyby mi to nie było dane, gdybym uparł się żyć samotnie... – Łzy popłynęły mu 
po policzkach, a palce kurczowo zacisnęły się na dłoni Cala. – Niech pan nie marnuje szansy, 

doktorze,  bo  czas  rozpaczy  nadejdzie  nieuchronnie,  ale  tych  chwil...  nikt panu  nie  odbierze. 
Ten świt z moim synem... Będę to pamiętał do śmierci. To wielki skarb.   

background image

Aborygen puścił rękę Cala, zamilkł i odwrócił się twarzą do ściany. Cal chwilę odczekał, 

spojrzał na jego kartę, po czym sięgnął po krzesło i przysunął je do okna.   

– Nie trzeba mnie pilnować – odezwał się pacjent.   
– Mogę tu posiedzieć? – zapytał Cal. – Mam stąd widok na morze.   
– Pan doktor chce porozmyślać? 
– Tak.   
Mógłby  z  tymi  myślami  pójść  na  plażę,  ale  wolał  zostać  w  tym  pokoju.  Czuł  potrzebę 

towarzystwa.   

 

Dzień był duszny i upalny, a krokodyle gdzieś się pochowały. Łódka płynęła leniwie. CJ 

przez  lornetkę  Bruce’a  wytrwale  lustrował  rzekę,  w  każdym  powalonym  pniu  upatrując 
groźnego gada.   

Jutro wyjedziemy, pomyślała Gina. Było jej smutno i źle. Tak bardzo skupiła się na tych 

doznaniach,  że  nie  usłyszała  odgłosu  silnika  nadciągającej  motorówki.  Oprzytomniała,  gdy 
łódź  wyprzedziła  ich  z  prędkością  zdecydowanie  większą  niż  dozwolona,  pozostawiając  za 
sobą warkocz spienionej wody.   

Gdy  Bruce  krzyknął,  ostrzegając  ich,  natychmiast  pochwyciła  CJ-a  .  Chłopiec  upadł  na 

pokład, więc uznała, że jest już bezpieczny, ale niestety jego ukochany kapelusz, ten cholerny 
kapelusz Bruce’a, wypadł za burtę.   

Malec  zerwał  się  na  nogi,  by  go  pochwycić.  Rzuciła  się,  by  przytrzymać  syna,  ale  się 

zachwiała  na  fali  pobudzonej  przez  motorówkę.  Dotknęła  syna,  lecz  w  tej  samej  chwili 
chłopiec wypadł z łodzi.   

 

Cal  postanowił  poprosić  Charlesa,  by  zwolnił  go  na  resztę  dnia.  Właśnie  wchodził  do 

pokoju, w którym znajdował się radiotelefon, gdy odbiornik nagle ożył.   

– Baza w Crocodile Creek – meldował Charles. – Tak, Harry, słyszę cię.   
Odnaleziono  matkę  Lucky’ego,  pomyślał  Cal.  Jednak  obserwując  twarz  kolegi, 

zorientował się, że nie są to dobre wiadomości.   

–  Za  dziesięć  minut  śmigłowiec  będzie  w  powietrzu  –  warknął  Charles.  –  Harry,  obaj 

doskonale wiemy, jaka jest ta rzeka...   

Lecz policjant już się rozłączył, by nie marnować czasu.   
– Co się stało? – zapytał Cal pełny najgorszych myśli. Charles odetchnął głęboko.   
–  Harry  odebrał  wezwanie  z  północnego  odcinka  rzeki.  Prawie  poza  zasięgiem,  od 

Amerykanina, który jest na łodzi Bruce’a Hammonda.   

Na łodzi Bruce’a Hammonda? Łowcy krokodyli, który zabrał na przejażdżkę Ginę i CJ-a. 
– Co takiego?! – Cal miał wrażenie, że to nie on zadał to pytanie.   
– Może nie ma powodu do paniki – mówił Charles. – Harry nie może się z nimi połączyć.   
– Co się stało?! 
– Chłopiec wypadł za burtę.   
Lot  nie  trwał  dłużej  niż  dziesięć  minut,  ale  Calowi  wydawało  się,  że  trwa  w 

nieskończoność.  Maszynę  pilotował  Mike,  obok  niego  siedział  Cal,  a  za  jego  plecami 

background image

Hamish.   

–  Bo  chcę  mieć  tam  lekarza,  który  nie  jest  zaangażowany  emocjonalnie  –  wyjaśnił 

Charles.   

–  Więc  mnie  nie  wysyłaj  –  odezwał  się  Hamish  –  bo  ja  jestem  zaangażowany 

emocjonalnie.   

– Lećcie obaj – mruknął Charles. – I przywieźcie CJ-a    do domu.   
Charles również się zaangażował. Mimo że CJ był w bazie zaledwie dwa dni, wkradł się 

w serca wszystkich pracowników.   

„Przywieźcie CJ-a    do domu. „ Te słowa nie dawały Calowi spokoju. Do domu. Tu jest 

dom CJ-a . Musi go odnaleźć i przywieźć z powrotem do Crocodile Creek. Gina i CJ muszą tu 
zostać. Potrzebują...   

CJ  może  go  już  nie  potrzebować.  Jego  syn  mógł  już  umrzeć.  Przed  oczami  stanął  mu 

obraz Alberta Narmdoo opłakującego swojego syna.   

„Niech pan nie marnuje szansy, doktorze, bo czas rozpaczy nadejdzie nieuchronnie, ale 

tych chwil... nikt panu nie odbierze. Ten świt z moim synem... Będę to pamiętał do śmierci. 

To mój wielki skarb”.   

A co ty masz, stary? – pomyślał ponuro. Jedno wieczorne czytanie. Przeczytałeś synowi 

jedną bajkę, a jego już nie ma. Niejedna bajka to za mało. Musi tego czytania być więcej.   

Poczuł, że potrzebuje swojego syna. Oraz Giny. Będzie dzielił swoje życie z Gina, CJ-em, 

Rudolphem. Będzie ich kochał bezgranicznie i pozwoli sobie ich potrzebować. Dlaczego nie? 
Bo jeśli kiedyś stanie się coś złego, nie będzie czuł się gorzej niż teraz.   

– Ile to jeszcze potrwa? – wybuchnął.   
– Pięć minut. – Mike spojrzał na niego ze współczuciem.   
– Nie ma żadnych wiadomości. Radio milczy.   
– Przecież wiesz, że w paru miejscach nie ma tu zasięgu.   
– To dlaczego nie popłyną tam, gdzie jest zasięg? Zostawiając CJ-a    w miejscu pełnym 

krokodyli? Mike przemilczał to idiotyczne pytanie.   

– Zabij ę go – wycedził Cal przez zęby. – Jak on mógł zabrać moje dziecko w tę część 

rzeki?! 

– Tam nie jest niebezpiecznie. Poza tym jego łódź ma wysokie burty.   
– Powinien był małego ubrać w uprząż.   
–  Już  widzę  reakcję  CJ-a    –  odrzekł  Mike.  –  W  łodziach  turystycznych  tego  się  nie 

praktykuje. Zejdziemy niżej. Zakładam, że są na północnej odnodze. Wypatrujcie ich.   

 

Gina jako pierwsza usłyszała warkot śmigłowca.   
– Helikopter! – zawołała, przytulając jeszcze bardziej przemoczonego CJ-a .   
– Pewnie coś się stało tej motorówce – mruknął Bruce z niechęcią w głosie. – Zasuwali 

dziesięć  razy  szybciej,  niż  pozwalają  przepisy.  Pewnie  uderzyli  wpływającą  kłodę.  Łaska 
boska, jeśli się nie pozabijali.   

Korpulentny Amerykanin miał zakłopotaną minę.   
– Obawiam się – zaczął – że możemy mieć kłopoty.   

background image

– Dlaczego? 
–  Bo  kiedy  chłopiec  wypadł  za  burtę,  a  wy  rzuciliście  się  go  wyławiać...  –  jąkał  się 

speszony Amerykanin. – Kiedy moja żona krzyknęła,  że tam jest  krokodyl,  to  zadzwoniłem 

po  pomoc.  Uratowaliście  go...  ale  potem,  kiedy  widzieliśmy,  jak  krokodyl  połyka  ten 

kapelusz... tak się cieszyliśmy, że zupełnie zapomniałem, że wezwałem pomoc. Myślę, że oni 
lecą po nas.   

– Na to wygląda – rzekła Gina i nagle się rozpogodziła.   
Trzymała  drżącego  syna  w  ramionach,  marząc,  by  jak  najszybciej  znaleźć  się  w  domu. 

Chwilę potem śmigłowiec skojarzył się jej z domem.   

Kobieto, nie miej złudzeń.   

Gdy maszyna zawisła tuż obok nich, ujrzała twarz Cala. Patrzył na nią takim wzrokiem... 

O  czym  wtedy  myślał?  O  tym  samym  co  ona,  gdy  CJ  wpadł  do  wody.  Nic  dziwnego,  że 
naszły go takie myśli. Przecież Cal jest członkiem rodziny.   

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

 

W  ciągu  dziesięciu  wyjątkowo  długich  minut  łódź  dopłynęła  do  miejsca  lądowania 

śmigłowca.   

Z  kokpitu  Cal,  Hamish  oraz  Mike  obserwowali  chłopca.  Gina  pomyślała  nawet,  że  taki 

tłok  w  kokpicie  jest  sprzeczny  z  regulaminem.  Gdy  CJ  podniósł  na  nich  wzrok  i  się 
uśmiechnął... Do końca życia będzie pamiętała fale emocji, które przebiegły po ich twarzach.   

Nie ma mowy o powrocie do Idaho.   

Tutaj jest ich dom.   

Gdy  dopłynęli  do  miejsca  lądowania,  Amerykanie  pospiesznie  wysiedli  z  łodzi,  ale  ona 

nie  ruszyła  się  z  miejsca.  Siedziała,  przytulając  CJ-a  ,  porażona  wspomnieniem  krokodyla 
zbliżającego się do jej synka. Czuła, że nie wstanie, że ma nogi jak z waty.   

Cal  dobiegł  do  łodzi,  wskoczył  na  pokład  i  objął  ich  oboje.  Czując  ciepło  jego  silnych 

ramion, Gina pojęła, że ten człowiek nie pozwoli jej odejść po raz drugi.   

– Bałem się, że cię straciłem – szepnął.   
– To CJ wpadł do wody.   
– Nie szkodzi. – Pocałował ją we włosy. – Ciebie i CJ-a . Moje dwie miłości. Czułem się, 

jakbym stracił całą rodzinę.   

Ledwie  wrócili  do  szpitala,  CJ  pognał  do  kuchni  opowiedzieć  Rudolphowi  oraz  pani 

Grubb  o  przygodach  kapelusza.  Hamish  i  Mike  pospieszyli  przez  radiotelefon  przekazać 
wszystkim  dobrą  wiadomość.  Cal  i  Gina  weszli  do  budynku  ostatni  i  bez  słowa  skierowali 
kroki  do  sali,  w  której  stał  inkubator.  Chwilę  później  nad  noworodkiem  zebrało  się  całe 

gremium: Emily, Mike, Hamish, Charles, Jill oraz Cal i Gina.   

– Coś się stało? – zaniepokoiła się Gina.   
– Absolutnie nic – odparła Jill, udając, że jest czymś bardzo zajęta. – Wpadłam, żeby się 

upewnić, czy zostały sprawdzone jego parametry życiowe. Wszystko w porządku.   

– A ja pospieszyła Emily – właśnie je sprawdzałam.   
–  A  ja  chciałem  sprawdzić,  czy  Jill  sprawdziła,  czy  parametry  zostały  sprawdzone  – 

wyjaśnił Charles, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.   

– Jestem pediatrą – oświadczył Hamish. – I ja tu rządzę. W dzisiejszych czasach trzeba 

podwładnych pilnować.   

–  Nie  zapominajcie,  że  ja  jestem  ratownikiem  –  odezwał  się  Mike.  –  Przy  takim 

zagęszczeniu  w  jednej  izbie  istnieje  ogromne  ryzyko  omdleń  i  potłuczeń.  Zwłaszcza  przy 
takich  emocjach.  –  Uniósł  brwi  na  widok  splecionych  dłoni  Giny  i  Cala.  –  Proszę,  proszę, 
napięcie emocjonalne rośnie z każdą sekundą.   

Gina  zrobiła  się  czerwona  jak  burak.  Chciała  oswobodzić  rękę,  ale  Cal  mocniej  ją 

przytrzymał.   

– Jak mały? 
– Doskonale – odparła Jill, uśmiechając się do nich promiennie. – Rozmawialiśmy przed 

chwilą...   

background image

– To ty mówiłaś – przerwał jej Charles. – Rozstawiałaś nas po kątach.   
– Ja nikogo nie rozstawiam po kątach – obruszyła się JUL – Powiedzcie lepiej, o czym 

rozmawialiście – odezwała się Gina.   

– Widząc, jak ponuro jest w tym szpitalu...   
– Kto tu jest ponury? – rzucił Cal, na co Gina spiorunowała go wzrokiem.   
– Cicho bądź! Daj Charlesowi mówić.   
– Ustaliliśmy, że dzisiaj odbędzie się ognisko.   
– Ognisko? 
– Często palimy ogniska. – Cal powiedział to z takim błyskiem radości w oku, że nikt nie 

mógł tego przeoczyć, a Gina poczuła rozkoszne ciepło koło serca. – Kiedy chcemy uroczyście 
uczcić  jakieś  ważne  wydarzenie  albo  wyjaśnienie  nieporozumienia,  zbieramy  drewno 
wyrzucone  na  plażę  przez  ocean  i  rozpalamy  ogromne  ognisko.  Na  podobieństwo  ważnej 
uroczystości plemiennej.   

– Składacie ofiary i tańczycie przyozdobieni tylko trzema paskami namalowanymi ochrą 

na obu policzkach? – zainteresowała się Gina.   

– Ej, o tym nie pomyślałem. – Hamish się rozpromienił.   
–  Pieczemy  kiełbaski  –  wyjaśniła  Jill,  gromiąc  go  spojrzeniem.  –  Jesteśmy  bardziej 

cywilizowani.   

– Albo krewetki – dodał Mike. – W wyjątkowych sytuacjach rezygnujemy z kiełbasek na 

rzecz krewetek.   

–  Domyślam  się,  że  pretekstem  jest  dzisiejszy  wieczór  –  rzekła  Emily.  –  Ostatnio 

wydarzyło się tyle... okropności. Ale życie trwa dalej. CJ jest cały i zdrowy, Lucky też jest w 
normie. On jest rewelacyjny. Odnajdziemy jego mamę. Jestem tego pewna. Lucky jest super.   

– Wszystko jest super – oznajmił Cal. – Wszystko, wszystko, wszystko.   
Gdy Megan otworzyła oczy, ujrzała na pościeli blask księżyca. Dreszcze minęły. Było jej 

ciepło i miękko. Przez krótką chwilę czuła się bezpiecznie.   

Miała  sen.  Trzymała  na  rękach  swojego  synka,  przytulając  policzek  do  jego  policzka. 

Czuła jego niemowlęcy  zapach, jakby ta scena  miała miejsce na jawie.  Widziała go bardzo 
wyraźnie, miała też świadomość, że jej dziecko jest zdrowe.   

Mój  synek  umarł,  pomyślała,  w  dalszym  ciągu  kochając  go  i  czując  jego  ciepło.  Jej 

synek...   

Czeka na nią.   

 

Przy  ognisku  Hamish,  usadowiony  na  grubej  belce  wyłowionej  z  morza,  brzdąkał  na 

gitarze, nucąc rzewne melodie. Zapewne tęsknił do jakiejś Szkotki. U jego stóp CJ i Rudolph 
spali zwinięci w jeden spory kłębek. Gdy w pewnej chwili Cal rzucił mu pytające spojrzenie, 
skinął głową na znak, że przejmuje rolę niani nad oboma malcami.   

Cal  mógł  zatem  z  czystym  sumieniem  zabrać  Ginę  na  spacer  po  plaży,  z  dala  od 

serdecznych przyjaciół.   

– Trudno mi uwierzyć, że byłem aż takim debilem – wyznał, gdy oddalili się od ogniska. 

– Z powodu mojej głupoty sama musiałaś borykać się z losem...   

background image

–  Nie,  Cal.  –  Ujęła  jego  twarz  w  dłonie.  –  Gdybyś  pięć  lat  temu  chciał  być  ze  mną, 

gdybyś mnie ubłagał, żebym z tobą została, gdybyś chciał mieć dziecko, nadal istniałby Paul, 
mój mąż oraz przyjaciel. Wielokrotnie nad tym się zastanawiałam. Gdybym się dowiedziała, 
że miał wypadek, to chociaż byś mnie przekonywał, że mnie kochasz, i tak bym wyj echała. 
Byłoby nam o wiele ciężej.   

– Zostawiłabyś mnie...   
–  Pamiętaj,  że  pięć  lat  temu  nie  byłeś  gotowy  przyjąć  mojego  uczucia,  a  ja  nie  byłam 

wolna.   

– Hm – mruknął bez przekonania. – Możliwe, ale zauważ, że teraz zmarnowaliśmy całe 

dwa dni. Nie będę tracił więcej czasu. Gino, czy zostaniesz moją żoną? 

– Pod pewnymi warunkami.   
– Na przykład? 
Za nic w świecie nie wolno jej okazać entuzjazmu.   
–  Nie  będziesz  mnie  pytał  o  poziom  insuliny  –  zaczęła.  –  Pamiętaj,  masz  być  moim 

mężem, a nie lekarzem. Zleciłam już to zadanie Charlesowi. Nie oponował.   

– Ale...   
– Żadnych negocjacji! Nie będziesz spał na drugim brzegu łóżka.   
– To jest pewne. – Uśmiechnął się szeroko.   
– Masz mi mówić, kiedy coś cię martwi, kiedy będziesz chory albo kiedy czegoś będziesz 

się obawiał. Od tej chwili. Czy czymś się martwisz? 

– Hm... tak.   
– Czym? 
– Że za mnie nie wyjdziesz.   
– Wymyślę jeszcze kilka warunków.   
– A gdzie kochanie? Jeśli ci przysięgnę, że będę cię potrzebował każdej godziny każdego 

dnia...   

– Tak jak ja potrzebuję ciebie – szepnęła. – To chyba nie jest możliwe.   
– Ciągle jestem ci potrzebny? 
– Mój  syn kocha twojego durnego psa.  – Przyciągnęła  go do siebie. – Kocham  CJ-a    i 

jedynym sposobem na zjednoczenie tej szalonej rodziny jest  ślub. – W tej chwili Cal zaczął 
całować ją tak namiętnie, że zabrakło jej tchu. – Sam widzisz... jak bardzo cię potrzebuję.   

– I będziemy jedną rodziną? 
– Oczywiście. Chyba już do niej należę – powiedziała niepewnym głosem. – Może nawet 

jest tak od pięciu lat.   

– Będziemy mieli więcej dzieci? – spytał znienacka.   
– Chcesz powiększyć naszą rodzinę? 
– Rodzina jest w porządku. Trzy dni temu byłem sam jak palec. Teraz mam ciebie, syna 

oraz  psa.  Pomyślałem  sobie...  –  Uśmiechnął  się.  –  Jeśli  nie  uda  się  zlokalizować  rodziców 

Lucky’ego...   

– Chcesz go przygarnąć? – Niemal odebrało jej mowę.   
–  Chyba  do  mnie  dotarło,  że  miłość  jest  uczuciem  wszechogarniającym  –  stwierdził 

background image

cicho.  –  Lucky  sprowadził  cię  z  powrotem  do  Crocodile  Creek.  Potrafimy  go  kochać, 

prawda? 

– Oczywiście.   
– A jeśli jego rodzice się odnajdą...   
– Będziemy zmuszeni zająć się robieniem własnych dzieci – odparła ze śmiechem. – Nie 

sądzisz, że to jest bardzo dobre rozwiązanie?