background image

MERLINE LOVELACE

TAJEMNICA MEDALIONU

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Doprawdy nie rozumiem, czemu się z nią nie ożeni? Anna tak mu się wiesza 

na ramieniu, że każdy ślepiec by zauważył, jak bardzo jest w nim zakochana i marzy 

tylko o tym, żeby otoczył ją ramionami i chronił przed całym złem tego świata - 

mruknęła ironicznie Margarita Alfonsa de las Fuentes, sącząc szampana z 

kryształowego kieliszka.

Stała oparta plecami o ozdobną balustradę tarasu, za którym rozciągała się 

oświetlona teraz blaskiem księżyca panorama San Rico, stolicy Madrileño, 

rozpostarta w dolinie pomiędzy morską zatoką a porośniętymi bujną tropikalną 

roślinnością wzgórzami. Z tego miejsca miała także doskonały widok na barwny 

tłum, który zebrał się w Pałacu Prezydenckim, aby powitać nowo przybyłego am-

basadora Austrii. Panie w eleganckich zwiewnych sukniach i panowie w dostojnych 

smokingach wirowali na lśniącym parkiecie sali balowej w takt walca ,,Nad pięknym 

modrym Dunajem’’.

Uwagę Margarity przykuwała zwłaszcza jedna z tancerek, a mianowicie jej 

kuzynka Anna. Filigranowa, piękna Anna, o słodkich orzechowych oczach i lśniących 

kruczoczarnych włosach, typowych dla Madrileńczyków. Gibka jak łodyga trzciny 

cukrowej, głównego bogactwa niewielkiego państewka Madrileño, poruszała się z 

background image

gracją, która niepomiernie irytowała kuzynkę. Wiele osób dało się zwieść słodkiej 

twarzyczce i łagodnemu uśmiechowi, ale Margarita doskonale znała kapryśne 

usposobienie Anny, która potrafiła solidnie dokuczyć każdemu, kto choćby w 

najmniejszym stopniu sprzeciwił się jej woli.

Choć najpewniej jej partner w walcu za nic miałby jej humory, o ile w ogóle 

by je zauważył. Gdyby Carlos ożenił się z Anną, tak niemiłosiernie by ją rozpuścił, że 

siedziałaby cichutko w swoim luksusowym domu, podczas gdy on zajmowałby się 

poważnymi męskimi sprawami. W efekcie spędzałby z nią niewiele czasu, więc nie 

miałby okazji doświadczać jej złych nastrojów, a zatem Anna uchodziłaby w jego 

oczach za milutką, cichutką żonkę.

Tylko że Carlos nie chciał się z nią żenić. Co więcej, zdecydował, iż za żonę 

pojmie ją, Margaritę. Nawet uzyskał już zgodę jej ojca!

Ze złości aż zgrzytnęła zębami, po czym jednym haustem wychyliła resztę 

szampana. Mimo iż od jej powrotu ze Stanów minęły trzy lata, wciąż nie mogła się 

przyzwyczaić do sposobu, w jaki traktowano kobiety w jej ojczyźnie. Ilekroć udawało 

jej się w jakiś sposób zmniejszyć męską dominację w którejkolwiek dziedzinie - na 

przykład ostatnio, wbrew zdecydowanym protestom ojca, przyjęła stanowisko w 

Ministerstwie Gospodarki - trafiała na kolejną, jeszcze większą przeszkodę.

Taką przeszkodą był Carlos. Carlos Caballero, wiceminister obrony 

Madrileño, wysoki niemal na dwa metry, czarnowłosy, rewelacyjnie zbudowany, a 

przede wszystkim irytująco pewny siebie. Znała go prawie od zawsze, a od ponad 

roku stanowczo i regularnie odrzucała jego oświadczyny, mimo przejmujących 

apelów matki, żądań ojca i... mrowienia w okolicach żołądka, jakie zawsze odczuwa-

ła, napotykając spojrzenie jego grafitowych oczu. Cóż z tego, że pochodził z tego 

samego środowiska, że podczas służby wojskowej zdobył kilkanaście cennych 

odznaczeń, że uważano go za jednego z najbardziej inteligentnych i obiecujących 

wyższych urzędników Ministerstwa Obrony? Nie zmieniało to faktu, iż absolutnie nie 

odpowiadał jej wyobrażeniom o idealnym mężu. Po pierwsze był konserwatystą. Po 

drugie miał szalenie tradycyjne podejście do relacji damsko - męskich. Po trzecie był 

nadopiekuńczy. To nic, że oprócz tego miał uśmiech, który wywoływał westchnienia 

dziewcząt, a dorosłe kobiety przyprawiał o zawrót głowy. To nic, że jego ruchy miały 

w sobie coś z kociej gracji. Nie wystarczał nawet fakt, że Margarita wprost oblewała 

się żarem na myśl, jak by to było, gdyby znalazła się z nim w intymnej sytuacji...

Najistotniejsze było to, że Carlos był zwolennikiem tradycyjnego modelu 

background image

małżeństwa, niestety wciąż tak rozpowszechnionego w madrileńskim społeczeństwie. 

Tymczasem Margarita już raz pokazała swojej rodzinie, że nie podporządkuje się jej 

nakazom i nie wyjdzie za narzuconego jej mężczyznę. W efekcie wyjechała do 

Stanów, gdzie spędziła sześć lat i gdzie jako studentka wstąpiła do pewnej tajnej 

organizacji. Oczywiście jej rodzice nie mieli o tym najmniejszego pojęcia, bo gdyby 

się dowiedzieli, umarliby ze zgrozy. Przed trzema laty wróciła do kraju. Nie 

potrafiłaby osiedlić się na stałe gdzieś indziej, za bardzo bowiem kochała swoją 

ojczyznę.

Westchnąwszy, odwróciła się tyłem do rzęsiście oświetlonej sali balowej i 

oparła łokcie na kamiennej balustradzie. Jak zawsze widok wzgórz porośniętych 

gęstwiną tropikalnych roślin, białych budynków przykrytych ceglastymi dachami, a 

także morza połyskującego srebrzyście w świetle księżyca, przyprawił ją o lekkie 

drżenie serca. San Rico, stolica Madrileño, łączyła w sobie wszystko, co Margarita 

kochała i nienawidziła w swoim rodzinnym kraju. Były tam miejsca tak piękne, że aż 

zapierało dech w piersiach, lecz w ich pobliżu czaiła się złowieszcza dżungla; 

niewyobrażalne bogactwo sąsiadowało z rozpaczliwą biedą; wykształcona, 

kosmopolityczna elita bezwzględnie rządziła narodem analfabetów, nieznającym 

demokratycznych idei i niesamodzielnym, co było efektem kilku wieków ucisku.

Margarita postawiła sobie za punkt honoru, że zrobi wszystko, co w jej mocy, 

aby pomóc rodakom w osiągnięciu wyższego standardu życia. Jej zdaniem przede 

wszystkim należało ukrócić działalność niezliczonych producentów oraz handlarzy 

narkotyków, którzy od lat, owładnięci żądzą łatwych zysków, drwili sobie z prawa i 

zwykłej przyzwoitości. Dlatego tak bardzo starała się o tę pracę w Ministerstwie 

Gospodarki, a jeszcze jako studentka Uniwersytetu Stanu Pensylwania przyjęła pro-

pozycję wstąpienia do SPEAR...

- Czy wiesz, jak pięknie wyglądasz w promieniach księżyca?

Aksamitny męski głos, który nagle rozległ się niebezpiecznie blisko, 

przyprawił ją o gęsią skórkę na plecach. Odwróciwszy się szybko, ujrzała przed sobą 

Carlosa, który w doskonale skrojonym smokingu prezentował się tak korzystnie, iż 

gęsia skórka rozprzestrzeniła się po całym ciele.

- Dziękuję - mruknęła, zła na siebie za gwałtowną reakcję.

Starała się nie przyznać sama przed sobą, że jest także zła na niego, bowiem 

nigdy nawet nie próbował poprawić swoich notowań jakimkolwiek komplementem 

dotyczącym jej intelektu. Ale przecież wcale nie zależało jej na jego komplementach, 

background image

prawda?

Nieprzyjazny ton Margarity sprawił, że zdziwiony Carlos uniósł brwi.

- Podobasz mi się w czerwieni - dodał niezrażony. - A tym bardziej w tak 

oszczędnie skrojonej sukni.

- Jak mi miło - odparła ze sztucznym uśmiechem, mimowolnie wygładzając 

miękką tkaninę. - Wybierając ten fason, myślałam wyłącznie o tobie.

- Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości - powiedział spokojnie, 

ignorując jej ciętą ripostę. - Uwielbiasz się ze mną droczyć, prawda, querida?

Jego nonszalancki uśmiech wywołał w niej niepokojące drżenie serca. Wcale 

nie miała ochoty przyznać sama przed sobą, jak wielkie wrażenie robi na niej Carlos, 

jak mocno jest poruszona jego bliskością.

- Ile razy mam ci przypominać, że nie życzę sobie, abyś nazywał mnie swoją 

ukochaną? - zaatakowała, chcąc odwrócić jego i swoją uwagę od nazbyt emocjonalnej 

reakcji na obecność Carlosa. - Nie jestem nią i nigdy nie będę!

- Och, myślę, że i tysiąc razy nie starczy. Co więcej, odpowiem ci na to 

tysiąckroć, że ,,nigdy’’ to bardzo ryzykowne słówko. A ja jestem cierpliwy, bardzo 

cierpliwy...

- Tak, tak, wiem, już to mówiłeś. - Machnęła lekceważąco ręką.

Jego niezłomna cierpliwość doprowadzała ją do furii. Był to jeden z 

powodów, dla których Carlos nie miał u niej żadnych szans, marzyła bowiem o 

mężczyźnie, który nie obawiałby się ponieść namiętności, a on był taki stateczny, 

odpowiedzialny i opanowany.

- Tracisz czas - ostrzegła. - Przecież mówiłam ci już, że nigdy nie wyjdę za 

mężczyznę, który zamierza chronić żonę przed każdym, nawet najlżejszym 

podmuchem wiatru i przed każdą przeciwnością losu.

- Obowiązkiem każdego mężczyzny jest troska o jego kobietę - oświadczył z 

przekonaniem. - Taki już jestem, Rito, i nie potrafię ani nie chcę tego zmienić - dodał, 

zanim zdążyła skrytykować jego poglądy, ewidentnie wywodzące się z epoki 

kamienia łupanego. - Tak samo jak ty. - Uśmiechnął się.

- Nie masz pojęcia, jaka naprawdę jestem.

Faktycznie nie wiedział o niej czegoś bardzo ważnego, podobnie zresztą jak 

nie mieli o tym pojęcia jej rodzice ani przyjaciele. Nikt z nich nawet nie podejrzewał, 

że należy do supertajnej amerykańskiej organizacji SPEAR, o której istnieniu 

wiedziało zaledwie kilku członków rządu Stanów Zjednoczonych oraz paru 

background image

kongresmanów. Tymczasem działalność SPEAR nie ograniczała się tylko do spraw 

związanych z wewnętrznymi i zewnętrznymi problemami USA, ale także rozciągała 

się na powiązania gospodarcze i finansowe.

Wprawdzie Margarita, tak jak wszyscy agenci, przeszła niesłychanie trudne 

szkolenie, ale natychmiast po jego zakończeniu została odesłana do domu, ponieważ 

zwerbowano ją do konkretnej misji, która dotyczyła jej ojczystego kraju. Dlatego już 

od trzech lat przekazywała SPEAR informacje o handlu narkotykami na terenie 

Ameryki Południowej. Szczególną satysfakcją napawała ją świadomość, iż swą 

działalnością przyczyniła się do zlikwidowania kilku groźnych, bezwzględnie dzia-

łających grup przestępczych, które od lat pustoszyły kraj.

- Wiem o tobie wszystko, co powinienem wiedzieć, querida - odrzekł, 

wzruszając ramionami. - I uważam, że stanowimy dobraną parę.

- A niby dlaczego? Dlatego, że mój stryj jest prezydentem Madrileño? I że, 

jego zdaniem, powinieneś w najbliższych wyborach ubiegać się o fotel senatora?

Przez chwilę zdawało się jej, że ujrzała w jego oczach zniecierpliwienie i 

złość, co sprawiło jej niejaką przyjemność. Jednak zaraz potem triumf ustąpił miejsca 

zaniepokojeniu, ponieważ Carlos przysunął się jeszcze bliżej i teraz niemal przyciskał 

ją do zimnej i kamiennej balustrady.

- Gdybym chciał się żenić tylko i wyłącznie z powodów politycznych, 

wybrałbym bardziej uległą kandydatkę.

- Na przykład Annę? - zapytała szybko, chcąc kpiną pokryć zmieszanie, jakie 

wywołał w niej zapach jego wody kolońskiej.

- Na przykład Annę - potwierdził. - Ale chcę ciebie, Margarito.

- Ale dlaczego? Czemu upierasz się przy poślubieniu kobiety, która cię nie 

kocha?

- Może dlatego, że wcale mnie nie przekonała, jakoby nic do mnie nie czuła. - 

Uśmiechnął się przekornie.

- Ojej - jęknęła bezradnie. - Naprawdę już nie wiem, co zrobić, żeby cię o tym 

przekonać.

- Czy ja wiem? - Udawał, że się zastanawia. - Może zróbmy mały test.

To powiedziawszy, pochylił się lekko, opierając jednocześnie dłonie na 

balustradzie. Jeszcze zanim Margarita poczuła na swoich wargach delikatny dotyk 

jego ust, doskonale wiedziała, co zamierzał zrobić, mogła więc go powstrzymać 

jednym krótkim zakazem. Mogła odwrócić głowę, a nawet powalić go na łopatki 

background image

którymś z wielu chwytów, jakich nauczyła się podczas szkolenia w SPEAR. 

Tymczasem postanowiła po prostu zachować niewzruszony wyraz twarzy, ponieważ 

uznała, że tylko wykazując całkowity brak emocji, zademonstruje skutecznie swoją 

obojętność.

Gdyby Carlos poprzestał tylko na lekkim muśnięciu jej warg, zapewne 

udałoby jej się dokonać tego, co założyła, niestety objął ją ciasno w talii i przycisnął 

mocno do siebie. Jego usta również wzięły udział w tym natarciu, tak że chcąc nie 

chcąc, poczuła, jak rozkoszne ciepło rozlewa się po całym jej ciele. Na moment 

zatraciła się w tym doznaniu, przez co zupełnie zapomniała, że miała całą swą 

postawą okazywać zimną obojętność. Ze zgrozą poczuła, jak jej ciało przebiegł 

dreszczyk, który z pewnością nie uszedł uwagi Carlosa, byli bowiem zbyt blisko 

siebie, aby udało się ten fakt ukryć. Gdy podniósł głowę, nabrała głęboko powietrza, 

gotowa zmiażdżyć go ciętym komentarzem, tymczasem ponownie odczuła drżenie. 

Wibracje znów rozchodziły się po jej ciele, a ich epicentrum znajdowało się na 

piersiach.

Dłoń Margarity natychmiast powędrowała ku płaskiemu złotemu 

medalionowi, z którym nigdy się nie rozstawała, choć czasem wydawał się zbyt 

skromny przy balowych sukniach, wymagających oprawy z lśniących brylantów. Gdy 

jeszcze raz poczuła znajome wibracje, jej serce aż podskoczyło z podniecenia.

Był to sygnał od SPEAR. Koniecznie musiała teraz znaleźć jakieś ustronne 

miejsce, gdzie mogłaby spokojnie skorzystać z miniaturowego nadajnika, który miała 

w torebce.

- To było... całkiem przyjemne - oceniła z przekornym uśmiechem. - A teraz 

pozwolisz, że cię opuszczę, ponieważ muszę wrócić na bal.

Całkiem przyjemne! Też coś! Carlos poczekał, aż Margarita zniknie mu z 

oczu, po czym rozprostował zaciśnięte pięści.

On sam nie nazwałby tego pocałunku przyjemnym. Nerwy miał tak napięte, że 

czuł się obolały na całym ciele. Jeszcze chwila, a porwałby tę upartą kobietę na ręce i 

wyniósł w jakieś odludne miejsce, gdzie mógłby zerwać z niej ten skrawek materiału, 

który nazywała sukienką, i kochać się z nią, grzebiąc ostatecznie szanse, by 

kiedykolwiek zgodziła się zostać jego żoną.

Znał ją dobrze, obserwował, jak z inteligentnej, pełnej entuzjazmu dziewczyny

przeistoczyła się w pewną siebie, stanowczą kobietę. Nie był w stanie sobie 

przypomnieć, kiedy zaczął marzyć, by została jego żoną. Od czasu jej powrotu ze 

background image

Stanów czekał cierpliwie, aż Margarita znajdzie wreszcie złoty środek pomiędzy 

liberalnymi poglądami rodem z USA a tradycyjnymi wartościami, którymi kierowali 

się Madrileńczycy. Minął już rok, odkąd oświadczył się jej, licząc, że z czasem 

uświadomi sobie, iż są sobie przeznaczeni. Teraz nie był pewien, jak długo jeszcze 

będzie w stanie czekać z założonymi rękami. Rozum podpowiadał mu, że nie ma 

innego wyjścia, jak zaakceptować fakt, iż Margarita musi sama odkryć drogę do 

niego. Nie powinien jej do niczego nakłaniać, choćby był u granic wytrzymałości. 

Nie mógł też zmusić jej do przyznania, że wcale nie jest jej tak obojętny, jak 

utrzymywała. Tak więc pozostawało mu tylko cierpliwie czekać, od czasu do czasu 

poddając ją delikatnej presji... Choć nie było to takie proste. Na wspomnienie 

charakterystycznego ruchu głowy, z jakim odrzucała do tyłu lśniące czarne włosy, 

robiło mu się sucho w gardle. Jedno było pewne.

Musiał za wszelką cenę nie dać po sobie poznać, jak silnie reagował na jej 

obecność, uważał bowiem, że nie ma nic gorszego od mężczyzny, który pozwala, by 

emocje wzięły górę nad zdrowym rozsądkiem. Ech, łatwiej pomyśleć, trudniej 

wprowadzić takie postanowienie w życie...

Margarita aż drżała z niecierpliwości. Zwinnie przemykała między 

zgromadzonymi gośćmi, nie zatrzymując się na pogawędki, posługując się pre-

tekstem, że natychmiast musi odnaleźć ojca. Przechodziła z jednego pomieszczenia 

do drugiego, ale nigdzie nie mogła wypatrzeć ustronnego kącika, ponieważ tego 

wieczoru rezydencja prezydenckiej pary tętniła życiem. W każdej sali, w każdym 

przedsionku stały rozdyskutowane grupki wyższych urzędników państwowych, 

dyplomatów i innych VIP - ów. Raz po raz mijała zabieganych adiutantów w 

galowych mundurach i kelnerów, krążących wśród gości z tacami wypełnionymi 

smakowitymi przekąskami oraz wykwintnym alkoholem.

Wreszcie udało jej się znaleźć puste pomieszczenie. Był to nieduży gabinet o 

purpurowych ścianach, ozdobionych licznymi portretami byłych prezydentów w 

bogato złoconych ramach. Tu zazwyczaj przyjmowano dyplomatów niższego szcze-

bla. Zaletą tego pokoju były solidne drzwi i ciężkie zasłony w oknach, więc Margarita 

liczyła, że żaden dźwięk nie dotrze do niepożądanych uszu. Zamknąwszy dokładnie 

za sobą drzwi, sięgnęła do torebki, aby wydobyć z niej niewielki, płaski przedmiot, 

przypominający telefon komórkowy. Tylko ona i inni członkowie SPEAR wiedzieli, 

iż w tej niepozornej obudowie kryje się supernowoczesny aparat do łączności 

satelitarnej. Za pomocą przycisków na klawiaturze wprowadziła kod, po czym 

background image

powiedziała kilka słów, by system identyfikacji głosowej ustalił jej tożsamość. 

Chwilę później połączono ją z oficerem dyżurnym, którego głos rozpoznała 

natychmiast, należał bowiem do wysokiego niebieskookiego Marcusa Watersa, z 

którym zaprzyjaźniła się w szkole przetrwania wkrótce po zwerbowaniu jej przez 

SPEAR. Marcus nieraz dawał jej do zrozumienia, że interesuje go coś więcej niż 

przyjaźń, ale nigdy nie brała tego na serio. Tym razem jednak ze skupieniem i 

powagą słuchała, co miał jej do powiedzenia.

- To bardzo ważne. Właśnie się dowiedzieliśmy, że wczoraj wasza policja 

zgarnęła grubą rybę z mafii narkotykowej.

- Kogo? - spytała, zbyt podenerwowana tym, co się wydarzyło między nią i 

Carlosem, aby mieć ochotę na jakiekolwiek zagadki.

- Jeśli stoisz, to lepiej usiądź - poradził Marcus. - Z opisu wynika, że to 

Simon.

- Ten sam Simon, którego tropimy już od sześciu miesięcy? - spytała, nie 

mogąc uwierzyć własnym uszom. - Ten, który toczy osobistą wojnę ze SPEAR?

- Właśnie ten - potwierdził, zadowolony z efektu, jaki zrobiła na niej ta 

wiadomość. - Jonasz właśnie leci do San Rico.

Jonasz! Tajemniczy szef SPEAR - głos w słuchawce telefonu lub na taśmie 

doręczonej w bukiecie kwiatów, podpis pod zaszyfrowanym telegramem... 

Wiadomość, że Jonasz jest w drodze do San Rico, znacznie przyspieszyła tętno Rity.

- Chce, żebyś jak najszybciej pojechała do więzienia, w którym wasze władze 

trzymają Simona. Masz dopilnować, by nie wymknął się w dziwny sposób... - 

poinformował Marcus.

- Nie wszyscy nasi urzędnicy są skorumpowani - odparła z godnością.

- Oczywiście, że nie! - zgodził się szybko. - Odezwij się, jak tylko będziesz 

miała Simona na celowniku.

- Jasne - obiecała, po czym schowała nadajnik do torebki, zastanawiając się 

jednocześnie, w jaki sposób może szybko, a zarazem nie wzbudzając niczyich 

podejrzeń, wydostać się z Pałacu Prezydenckiego. Przypomniała sobie o zazwyczaj 

nieużywanym korytarzu, położonym nieopodal gabinetu, w którym się znajdowała. 

Wkrótce stała już na placu przed głównym wejściem do pałacu.

Mieszkała zaledwie dwie przecznice dalej, na osiedlu nowych domków, 

ciasno przytulonych do zbocza wzgórza. Kupiła to mieszkanie przed niespełna 

czterema miesiącami, wbrew stanowczym sprzeciwom ojca i obawom matki, która 

background image

uważała, że młoda dziewczyna nie powinna mieszkać sama. Margarita zdołała jednak 

postawić na swoim.

Kilka razy miała okazję odwiedzić fortecę, która służyła za główne więzienie 

w Madrileño, wiedziała więc, że mieszkające tam szczury rozmiarami przypominają 

małe psy. Dlatego nie mogła się tam udać w balowym stroju, tylko musiała się 

przebrać w białą bluzkę z długimi rękawami, grube dżinsy i buty z cholewkami. Tak 

więc jej odwiedziny w więzieniu nieco się opóźnią.

Na szczęście nie musiała wymyślać pretekstu, by uzasadnić swoją wizytę, 

ponieważ jako bratanica prezydenta mogła dostać się praktycznie wszędzie bez 

większych kłopotów czy ograniczeń. Mimo to na wypadek, gdyby jednak ktoś zaczął 

się dopytywać, przygotowała odpowiedź, że powodem jej odwiedzin jest konieczność 

przesłuchania więźnia w celu zdobycia informacji potrzebnych do wykonania analiz 

dla Ministerstwa Gospodarki.

Była tak podekscytowana misją, że nawet nie spojrzała za siebie na rzęsiście 

oświetloną fasadę Pałacu Prezydenckiego ani nie pomyślała o mężczyźnie, którego 

pozostawiła na tarasie.

Upewniwszy się jeszcze raz, czy na pewno włożyła do torebki nadajnik i 

pistolet kaliber 38, Margarita ruszyła za oficerem, który poprowadził ją ciemnymi, 

wilgotnymi korytarzami więzienia. Jeszcze niedawno podziemia fortecy, używane 

niegdyś przez hiszpańskich kolonizatorów do przechowywania prochu i zapasów, 

zapełnione były dziesiątkami więźniów politycznych, ale dzięki nowoczesnemu 

stylowi sprawowania władzy, jaki preferował jej stryj, większość cel świeciła 

pustkami. Mimo to panujący tu od wieków nieprzyjemny zapach nadal się 

utrzymywał, drażniąc nozdrza osób przybywających ze świata zewnętrznego.

- Człowieka, z którym pani zamierza się zobaczyć, umieściliśmy w jednej celi 

razem z draniem, który wykorzystywał zdesperowanych biedą ludzi do przerzucania 

narkotyków - poinformował oficer. - Wysłałem strażnika, żeby przyprowadził go do 

rozmównicy.

- Świetnie, bardzo dziękuję. - Uśmiechnęła się.

Obmyślała sposób na pozbycie się zarówno oficera, jak i strażnika, ponieważ 

musiała porozmawiać z więźniem sam na sam, aby upewnić się, czy jest to ten 

człowiek, którego poszukiwał SPEAR.

Eskortujący ją oficer otworzył drzwi, po czym odsunął się na bok. Margarita 

pochyliła się, aby nie uderzyć głową w niską futrynę, a gdy znalazła się w słabo 

background image

oświetlonym pomieszczeniu, zamarła na widok tego, co ujrzała. Mocno 

zaczerwieniony na twarzy strażnik wpatrywał się w nią wytrzeszczonymi ze strachu 

oczami. Na jego szyi zaciskało się silne ramię, a u skroni tkwiła przyciśnięta lufa 

półautomatycznego pistoletu. Tuż za nim z ciemności wyłaniała się pokiereszowana 

twarz, wykrzywiona w diabolicznym uśmiechu.

- Proszę, señorita de las Fuentes - odezwał się mężczyzna. - Spodziewałem się 

pani wizyty.

ROZDZIAŁ DRUGI

- Carlos? A co ty tu robisz sam jak palec? - zdziwiła się Anna, zaglądając do 

utrzymanego w tonacjach purpurowo - złocistych przedsionka.

- Szukam twojej kuzynki. Podobno widziano, jak tu wchodziła jakiś czas 

temu.

Przez moment na twarzy Anny malował się wyraz irytacji, ale szybko ustąpił 

miejsca słodkiemu uśmiechowi.

- A ja ci nie wystarczę? - zapytała, kokieteryjnie odrzucając włosy.

Niezaprzeczalnie urocza Anna była zdeterminowana, by osiągnąć swój cel, 

jakim było zostanie jego żoną. Nie zrażał jej nawet fakt, że Carlos z podobną 

determinacją dążył do poślubienia jej kuzynki. Podejrzewał, że Anna interesowała się 

nim nie tylko z zazdrości o piękną Margaritę, ale także z fascynacji sporo starszym, a 

zatem dużo bardziej doświadczonym mężczyzną. Może komu innemu pochlebiałoby, 

że jest przedmiotem jej uwielbienia, być może znaleźliby się tacy, którzy zechcieliby 

wykorzystać tę sytuację, ale Carlos nie czuł najmniejszej pokusy, aby ulec tym 

uwodzicielskim sztuczkom. Anna była bardzo ładną młodą kobietą, ale miała jedną 

ogromną wadę. Nie była Margaritą.

- Pozwól, że cię odprowadzę z powrotem na bal - zaproponował, zbliżając się 

ku niej z uśmiechem. - Jestem pewien, że Miguel już cię poszukuje, jak zwykle 

marząc o tańcu z tobą.

- Miguel! Phi! - prychnęła lekceważąco na wzmiankę o adiutancie Carlosa. - 

Przecież to jeszcze chłopak. Prawie dziecko.

- Tak naprawdę Miguel jest sporo starszy od wielu pułkowników - sprostował. 

- Na swój awans ciężko sobie zapracował, nie jak ci, którzy robią karierę dzięki 

koneksjom.

- Nie rozmawiajmy więcej o Miguelu. - W głosie Anny dała się słyszeć nuta 

background image

zniecierpliwienia. - Porozmawiajmy o nas - poprosiła, spoglądając na niego zalotnie 

spod opuszczonych rzęs. Jednocześnie jej dłonie powędrowały na klapy smokingu 

Carlosa.

- Nie ma żadnych nas - odparł, ujmując jej nadgarstki. - Wiesz przecież, że 

poprosiłem twojego stryja o rękę Margarity.

- Wiem. I wiem także, że jeśli chodzi o mężczyzn, Margarita kieruje się tylko i 

wyłącznie swoją własną opinią. Podobnie jak ja.

- To akurat zauważyłem - mruknął oschle. - Chodźmy, Miguel już pewnie 

wpadł w panikę, że ktoś cię porwał.

- Nie chcę tańczyć z Miguelem! - zaprotestowała, tupiąc nogą. - A jeśli cię to 

interesuje, to widziałam, jak Margarita opuszczała pałac niemal godzinę temu - 

poinformowała nie bez satysfakcji.

- Naprawdę? - ucieszył się, bowiem z tego wynikało, że nie tylko on 

potrzebował odrobiny samotności, aby pozbierać się po tym pocałunku. - A nie 

mówiła, dokąd idzie?

- Nie. Ale kto wie, może poszła spotkać się z jakimś mężczyzną? - 

zasugerowała przebiegle Anna.

- Nie sądzę. - Carlos uśmiechnął się do swoich myśli.

Podczas jednej z licznych sprzeczek Margarita oznajmiła mu, że nawet gdyby 

mimo wszystko została jego żoną, i tak nie będzie jej pierwszym mężczyzną. Na myśl 

o tym, by ktokolwiek inny miał jej dotykać, krew zawrzała w żyłach Carlosa, ale nie 

mógł zaprotestować, bowiem sam nie przeżył swoich trzydziestu ośmiu lat w 

celibacie. Pocieszał się jednak tym, że z natury wybredna Margarita nie wdawała się 

w przelotne związki, pomijając jedną przygodę miłosną z czasów pobytu na uni-

wersytecie w Stanach. Podejrzewał, że abstynencja dokucza jej podobnie jak jemu, 

jawiła mu się bowiem jako kobieta zmysłowa i namiętna. On zaś postanowił tę 

namiętność rozpalić. Zaczynał wierzyć, że po części już mu się to udało, ponieważ 

niemożliwe było, aby tak stopniała w jego ramionach, gdyby jej na nim nie zależało.

Zniecierpliwiony chwycił dłonie Anny, aby uwolnić się z jej objęć. Chciał jak 

najszybciej odnaleźć Margaritę, odprowadzić ją do domu i tam dokończyć to, co 

zaczęli na tarasie.

- Komendancie! - Zza pleców dobiegł go niespokojny głos Miguela.

Wprawdzie przyjmując nominację na wiceministra obrony, Carlos zrzekł się 

tytułu komendanta oraz stanowiska dowódcy elitarnego oddziału antyterro-

background image

rystycznego, niektórzy z jego podwładnych wciąż nie mogli się przyzwyczaić do tej 

zmiany, a i sam Carlos odruchowo reagował na swój dawny tytuł.

- Słucham?

- Panie komendancie, musi pan natychmiast wyjść - oznajmił Miguel Carreras, 

wyglądający tego wieczoru wyjątkowo przystojnie w galowym mundurze ze złotymi 

pagonami. - W fortecy... - Gwałtownie urwał, zauważywszy Annę, której dłonie nadal 

spoczywały na piersi Carlosa.

W oczach adiutanta na chwilę pojawił się wyraz bólu i rozczarowania, 

jednakże po upływie paru sekund Miguel zreflektował się i zwrócił kamienną twarz 

ku swojemu przełożonemu.

- W fortecy zdarzył się pewien incydent - dokończył.

Carlos spokojnie wyplątał się z objęć pięknej dziewczyny, jednocześnie 

postanawiając, że przy najbliższej okazji porozmawia ze swoim adiutantem i wyjaśni 

mu całą sytuację, a przy okazji da parę rad, jak powinien postępować z Anną.

- Jaki incydent? - zapytał.

- Nie znam szczegółów, ale wiem, że jeden z więźniów, wezwany na 

przesłuchanie, zaatakował strażnika i zagroził, że go zabije. Wtedy Margarita... to 

znaczy señorita de las Fuentes zaofiarowała się jako zakładniczka.

- Co takiego?!

- Zabrał ją ze sobą - relacjonował wyraźnie poruszony Carreras. - Zażądał 

dżipa i uciekł do dżungli.

Szpetne przekleństwo, które wyrwało się z ust Carlosa, wywołało rumieniec 

na policzkach Anny.

- Przed chwilą poinformował mnie o tym kapitan straży więziennej. Czeka na 

pana w Złotym Gabinecie - dokończył adiutant.

Carlos bez słowa wyszedł na korytarz. Na usta cisnęły się dziesiątki pytań. 

Jakim cudem Margarita znalazła się w więzieniu? Dlaczego zgodziła się zostać 

zakładniczką? Kim był ten więzień?

Carlos miał opinię nieustraszonego, ale teraz czuł obezwładniający strach. 

Przecież Margarita nie miała pojęcia o niebezpieczeństwach czyhających w dżungli. 

Wakacje spędzała na plantacji trzciny cukrowej należącej do jej ojca, więc z 

pewnością nigdy nie przedzierała się przez gęste liany grubości męskiego ramienia 

ani nie natknęła się na pająka wielkości dłoni. Jeśli nawet zdoła uciec porywaczowi, 

ma niewielkie szanse, by przeżyć choćby jeden dzień w tropikalnym lesie.

background image

Na jego widok szef straży więziennej wyprężył się jak struna i zasalutował. 

Choć w Madrileño od jakiegoś czasu panował ustrój demokratyczny, wszystkie 

służby związane z bezpieczeństwem wewnętrznym podlegały Ministerstwu Obrony, 

zatem Carlos był jego przełożonym.

- Proszę mówić - wycedził generał Caballero przez zaciśnięte zęby. - Ja na 

razie tylko posłucham.

- To był jeden z tych przestępców, których złapano wczoraj - zaczął szef 

straży. - W wyniku wspólnej akcji z Amerykanami.

- Wiem, co to była za akcja - potwierdził Carlos.

Oczywiście że wiedział. Otrzymawszy wiadomość o mającym się odbyć 

przerzucie dużej ilości narkotyków, pracował non stop przez czterdzieści osiem 

godzin, aby przeprowadzić skomplikowaną operację, w której brały udział miejscowe 

siły i amerykańskie oddziały specjalne. Owocem tej akcji było zarekwirowanie 

dwóch samolotów, aresztowanie sześciu pilotów, kilku szefów narkotykowych 

gangów oraz kilkunastu przemytników. Policja miała pełne ręce roboty, gdyż 

wszystkie procedury, związane z aresztowaniami, trwały cały dzień.

- Ten drań od samego początku nie chciał nam powiedzieć, jak się nazywa. 

Brzydki jak noc, twarz ma całą w bliznach. Początkowo sądziliśmy, że to tylko 

płotka, ale kiedy kazali nam go trzymać w areszcie o zaostrzonym rygorze...

- Kazali? Kto kazał? - przerwał mu Carlos.

- Amerykanie. Otrzymaliśmy polecenie przez telefon. Sądziłem, że pan wie... - 

tłumaczył się szef straży.

Carlos nie wiedział, ale w tej chwili najważniejsze było to, by jak najszybciej 

uwolnić Margaritę. Niestety, szef straży nie był w stanie wyjaśnić, w jakim celu 

señorita de las Fuentes spotkała się z aresztowanym. Wiedział tylko tyle, że pojawiła 

się w więzieniu i zażądała widzenia z nim.

- Co ciekawe, ten drań najwyraźniej się jej spodziewał. Znał jej nazwisko i 

uśmiechnął się, gdy zaproponowała, że będzie jego zakładniczką. Jakby to wcześniej 

przewidział.

Słysząc to, Carlos zbladł ze strachu, a także ze złości. Co ta Margarita 

wyprawia!? - myślał gorączkowo. W co się wplątała?

- Więzień zamknął nas w sali przesłuchań - przyznał z wyraźnym wstydem 

szef straży. - Ściany fortecy są tak grube, że dobijaliśmy się dobre dziesięć minut, 

zanim nas znaleziono. Moi ludzie donieśli mi, że señorita de las Fuentes wyszła z tym 

background image

przestępcą spokojnie, bez szarpania, tak jakby szli na spacer. Dopiero po naszym 

uwolnieniu odkryto, że zabrał jeden z naszych dżipów.

- Więc nikt nie wie, w którym kierunku odjechali?

- Niestety nie, komendancie. - Mężczyzna spuścił głowę.

Carlos z trudem powstrzymał przekleństwo. Upewniwszy się, że przełożony 

straży więziennej nie potrafi mu już nic więcej powiedzieć, odprawił go z polece-

niem, by natychmiast zaostrzył rygory w więzieniu, co zapobiegnie kolejnym 

ucieczkom.

- Znajdź señora de las Fuentesa - rozkazał Miguelowi. - Poproś, żeby tu 

przyszedł.

Wczorajsza operacja wydawała mu się coraz bardziej podejrzana. Ostrzeżenie 

o przerzucie, niespodziewanie szybka pomoc ze Stanów, wreszcie ten dziwny telefon 

w sprawie jednego więźnia... Było coraz więcej powodów, aby przypuszczać, że za 

sprawą kryło się dużo więcej, niż dotąd sądził. Carlos uczył się trzy lata w Akademii 

Wojskowej, potem pracował jako attaché wojskowy przy ambasadzie Madrileño w 

Waszyngtonie, miał więc kilku wysoko postawionych przyjaciół. Sięgnął po telefon...

Gdy kwadrans później do gabinetu wszedł zaniepokojony ojciec Margarity, 

Carlos był bliski furii, bo mimo czterech rozmów telefonicznych nie zdołał się 

dowiedzieć, kto dzwonił do więzienia. Był jednak zdeterminowany, aby wszelkimi 

sposobami dotrzeć do sedna sprawy.

- Co się stało? - zapytał Eduard de las Fuentes, lekko sapiąc po szybkim 

marszu.

Ojciec Margarity był prawą ręką prezydenta. Najpierw pomógł mu w 

wygraniu wyborów, a teraz wspierał w trudnym procesie długo oczekiwanych reform. 

Cieszył się opinią dobrego, prawego człowieka, który wyznawał tradycyjne wartości, 

a jednocześnie wyznawał postępowe poglądy w kwestii poprawy warunków życia w 

Madrileño.

- Margaritę? Ten drań porwał moją Margaritę? - wykrztusił, gdy Carlos zdał 

zwięzłą relację z wydarzeń w więzieniu.

- Jak się okazuje, sama zaofiarowała się jako zakładniczka w zamian za 

jednego ze strażników.

- Ale... ale jakim cudem ona w ogóle znalazła się w więzieniu?

- Gdy odnajdę pańską córkę, poznam odpowiedź na to pytanie - odparł Carlos.

I nie tylko na to, myślał, zbiegając po stopniach wiodących do Pałacu 

background image

Prezydenckiego. Obiecywał sobie też, że gdy już doprowadzi Margaritę w bezpieczne 

miejsce i dowie się, w co się wplątała, wtedy albo udusi ją za to, że popełniła taką 

głupotę, albo zaciągnie przed ołtarz, aby położyć kres dalszym tego typu wybrykom. 

Jednak w tej chwili pierwsza opcja wydawała mu się bardziej prawdopodobna.

Dwie godziny później miał wystarczającą ilość informacji, by stwierdzić, że 

zbiegły więzień najpewniej zdąża do ukrytej w dżungli jaskini, która służyła 

handlarzom narkotyków za punkt przerzutowy. Tam zapewne czekali już na niego 

uzbrojeni ludzie, których tajne służby obserwowały, gdy przekraczali granicę.

Carlos wręcz szalał z niepokoju o Margaritę, gdy w mundurze bojowym jechał 

do bazy wojskowej położonej nieopodal San Rico. Kiedy na czele 

dziesięcioosobowego oddziału znalazł się na lotnisku, helikopter był już gotowy do 

odlotu. Żołnierze mieli na sobie panterki, a ich twarze umazane były zielono - 

czarnymi barwnikami, tak że trudno ich było dostrzec na tle kadłuba wojskowego 

śmigłowca. Gdy już znaleźli się w powietrzu, Carlos wyjął mapę i przedstawił 

szczegóły swego obmyślanego naprędce planu.

- Tutaj lądujemy. - Wskazał palcem na mapie. - Mniej więcej kilometr na 

zachód od jaskini, żeby nie wzbudzić podejrzeń okolicznych mieszkańców. O ile 

będziemy mieli szczęście, dotrzemy do jaskini przed uciekinierem i tam na niego 

poczekamy. Jeśli jednak zjawi się tam przed nami, zaatakujemy po zmroku, kiedy 

najmniej się będzie nas spodziewać.

Każdy z tych scenariuszy był ryzykowny zarówno dla jego ludzi, jak i dla 

Margarity. W tej sytuacji był to jednak najlepszy plan.

I zapewne by się powiódł, gdyby nie pechowa awaria helikoptera, przez co 

musieli lądować trzy kilometry od ustalonego punktu. Perspektywa nocnej wędrówki 

przez dżunglę nie napawała optymizmem co do pozytywnego zakończenia operacji.

- No już! Dalej! Wspinaj się!

Twarda końcówka lufy pistoletu bezlitośnie wbijała się w kręgosłup 

Margarity, zmuszając tym samym do wspinaczki po stromym zboczu.

Zmrużyła oczy, spoglądając w kierunku wschodzącego słońca. Z daleka 

słychać było szum wodospadu, w kierunku którego podążali.

Z każdym ruchem cierpiała niewysłowione katusze, nadwerężone stawy 

usztywniały ramiona, a skurcze łydek unieruchamiały mięśnie. W dodatku tak bardzo 

zaschło jej w gardle, że oddałaby niemal wszystko za łyk wody.

Przez całą noc jechali krętymi leśnymi drogami w kierunku górzystego serca 

background image

dżungli. Po dwóch godzinach pełnego nadziei nasłuchiwania Margarita straciła 

wszelką nadzieję, że grupa pościgowa podąża ich tropem. No cóż, niepotrzebnie się 

łudziła. Powinna była się domyślić, że człowiek, którego od pół roku bezskutecznie 

poszukuje SPEAR, dobrze zaplanuje ucieczkę.

Była zdecydowana mu tej ucieczki nie ułatwiać, toteż z premedytacją potknęła 

się o kamień i padła na kolana. Ostra skała przecięła nogawkę dżinsów i jęk, który 

wyrwał się z jej ust, wcale nie był udawany.

- Wstawaj! - wrzasnął porywacz, sapiąc ciężko z wysiłku. Opróżnił bidon już 

przed paroma godzinami, więc głos miał zachrypnięty z pragnienia i zmęczenia. - 

Nikogo nie oszukasz, udając słabą, bezbronną kobietkę. Wiem, jak was tam 

trenowali.

Podpierając się na chropowatej skale, podniosła się z nieudawanym trudem.

- O jakim treningu mówisz? Co ty o mnie wiesz? Kim ty w ogóle jesteś? - 

zasypała go pytaniami.

- Może ty mi powiesz? - Skrzywił się w sarkastycznym uśmiechu.

- Zgoda - mruknęła, ciężko opierając się o skałę. - Nazywasz się Simon.

- Bardzo dobrze - pochwalił, po czym podszedł do niej i przystawił lufę 

pistoletu do jej szyi. - I obydwoje wiemy, kim ty jesteś, prawda? Jesteś tą suką, która 

od paru lat krzyżuje mi szyki w Ameryce Łacińskiej i Południowej.

Margarita gorączkowo zastanawiała się, czy gdyby teraz zaatakowała Simona, 

zdołałaby ujść z życiem, zwłaszcza mając na względzie tę lufę, która uciskała jej 

przełyk, utrudniając oddychanie...

- Sporo czasu musiałem kombinować, by wreszcie wykapować, kogo Jonasz 

ma w Madrileño - ciągnął.

Jonasz! To imię padło w rozmowie tak naturalnie, jakby była to zwykła osoba, 

a przecież nawet nie wszyscy agenci SPEAR, a więc ludzie najwyższego zaufania, 

wiedzieli o jego istnieniu.

- Dlaczego sądzisz, że pracuję dla SPEAR? - zapytała, chcąc zyskać trochę na 

czasie.

- Mam swoje sposoby zdobywania informacji, podobnie zresztą jak SPEAR. 

Bardzo mi zalazłaś za skórę, señorita de las Fuentes. Ty i ten przeklęty wiceminister 

obrony.

- Carlos? - wyrwało się Margaricie.

- Tak, Carlos - warknął Simon. - Dzięki informacjom, które przekazywałaś 

background image

SPEAR, i zbrojnym operacjom, które prowadził Caballero, prawie straciłem robotę w 

tej części świata.

Wspomnienie silnych ramion Carlosa spowodowało, że poczuła miękkość w 

kolanach. Dlaczego była tak głupia i poprzedniego wieczoru uciekła z jego objęć?

- Świetnie - oznajmiła, dumnie patrząc bandycie prosto w oczy. - Bardzo się 

cieszę, że sprawiliśmy ci kłopot.

- Na twoim miejscu raczej bym się tak nie cieszył - odparował, przyciskając 

mocniej lufę. - Moje kłopoty skończą się jeszcze dzisiaj.

Ignorując tę groźbę oraz własny strach, Margarita uważnie przyjrzała się 

pokancerowanej twarzy Simona. Już w mroku więzienia wyglądał okropnie, ale w 

pełnym słońcu prezentował się wręcz odrażająco. Jedno oko miał szklane, drugie 

wodziło po twarzy Margarity, obserwując jej reakcję.

- Straszne, prawda? - spytał w końcu nie bez satysfakcji.

- Widziałam gorsze - odparła, wzruszając ramionami, nie chciała bowiem 

okazywać mu żadnych ciepłych uczuć.

Biorąc pod uwagę dzisiejsze osiągnięcia chirurgii plastycznej, Simon mógł 

bez większych problemów poprawić swój wygląd, a jednak obnosił blizny z 

perwersyjną przyjemnością i dumą. Margarita doszła do wniosku, że z nieznanych 

przyczyn obsesyjnie pragnął pamiętać o jakimś tragicznym wydarzeniu.

- Chcę, żeby Jonasz je kiedyś zobaczył - odrzekł, gdy go o to zapytała. - 

Przeczucie mówi mi, że stanie się to już wkrótce - dorzucił z diabolicznym błyskiem 

w oku. - Ruszaj się, señorita . Już dostatecznie dużo czasu zmarnowałem w tym 

śmierdzącym zielonym szambie, które nazywacie swoją ojczyzną.

Ta obelga, rzucona pod adresem jej ukochanego kraju, sprawiła, iż z coraz 

większą determinacją zaczęła obmyślać plan wyswobodzenia się z niewoli. 

Postanowiła, że gdy tylko to się stanie, pod groźbą kulki w głowę każe Simonowi 

odwołać tę grubiańską uwagę na temat Madrileño.

Kpiąc z groźnego wyrazu jej oczu, bandzior odsunął się i pistoletem pokazał, 

aby ruszyła przed nim. Margarita posłusznie ponowiła marsz w górę stromej ścieżki. 

Wiedziała, że za moment nadejdzie chwila jej triumfu. Musiała nadejść.

Słońce było już wysoko i palące promienie przebijały się nawet poprzez gęstą 

tropikalną roślinność. Z tego upału Margarita coraz bardziej opadała z sił, dwa razy 

potknęła się i padła na kolana, ale natychmiast bezwzględna ręka szarpnęła ją za 

włosy do góry.

background image

W pewnym momencie poczuła na piersi wibrację medalionu. Prawie 

zapłakała. Niestety, za pomocą tego urządzenia SPEAR mógł tylko wzywać ją, by 

skontaktowała się z centralą, natomiast ona nie miała możliwości nadać komunikatu 

zwrotnego, a tym samym podać swojego położenia.

Byli już bardzo blisko wodospadu, którego szum stał się wręcz ogłuszający, 

gdy Simon skręcił w lewo i uszedłszy kilka kroków, odgarnął gęste pnącza, 

odsłaniając wejście do jaskini. Margarita wiedziała, że teraz musi działać szybko i 

natychmiast się uwolnić, bo gdy zjawią się koledzy Simona, nie będzie już potrzebna 

jako zakładniczka. Widząc jej wahanie, bandyta pchnął ją z całej siły do środka, tak 

że upadła boleśnie na wystające kamienie. Zgrzytając ze złości zębami, rozejrzała się 

po ciemnym wilgotnym wnętrzu w poszukiwaniu węży, pająków i innych 

nieprzyjemnych stworzeń.

- Wkrótce powinni tu dotrzeć moi kumple - oznajmił Simon, obojętny na ból, 

który jej sprawił. - Teraz pójdę napełnić bidon, a ty masz tu czekać.

To powiedziawszy, zaniósł się nieprzyjemnym rechotem. Sięgnął do plecaka, 

wyjął dwa kawałki mocnej liny i związał dłonie i stopy Margarity.

Zdawał się czerpać wyjątkową przyjemność z cierpienia, jakie jej sprawiał, 

szarpiąc tak mocno, że aż musiała zacisnąć zęby, by powstrzymać okrzyk bólu. 

Nawet nie drgnęła, gdy jego dłoń zacisnęła się na jej łydce.

- Bądź dobrą dziewczynką, a dostaniesz trochę wody - obiecał z obrzydliwym 

uśmiechem. Jego dłoń powędrowała wyżej, aż do jej uda. - Zresztą jeszcze nie wiem, 

może ci jej nie dam? Będziesz musiała o nią błagać. Lubię rozpalone, spragnione 

kobiety...

- Rozumiem, że tylko przemocą i szantażem jesteś w stanie je zdobyć - 

wypaliła, patrząc mu prosto w oczy.

W następnej chwili poczuła na policzku silne uderzenie, a w ustach smak 

krwi. Obiecała sobie, że zrobi wszystko, by wpakować tego drania do więzienia, 

zanim znów ją dotknie.

- Będziesz mnie jeszcze błagać - wycedził przez zaciśnięte z wściekłości usta. 

- Długo i namiętnie.

Gdy tylko zniknął za zasłoną z pnączy, Margarita poruszyła się z trudem i 

starając się nie narobić hałasu, zaczęła powoli, czołgając się, przeszukiwać jaskinię w 

poszukiwaniu ostrych kamieni, którymi mogłaby przeciąć liny. W czasie treningu w 

SPEAR udało jej się ujść cało z gorszych opresji, więc nie upadała na duchu, wierząc, 

background image

że uratuje się i tym razem. To się dzieje naprawdę, to nie żadne szkolenie, 

podpowiadał jej wewnętrzny głos, ale uporczywie go ignorowała. Tylko tego 

brakowało, żeby zaczęła roztkliwiać się nad sobą i swoim losem. Nie miała czasu do 

stracenia, a panika zmniejszała szanse na ocalenie. Tymczasem wciąż natykała się na 

płaskie kamienie. Nie znalazła nic dostatecznie chropowatego, by przeciąć więzy.

Była już bliska rozpaczy, gdy jej palce odnalazły ostro zakończone pęknięcie 

w skale. Modląc się w duchu, by udało jej się rozciąć linę, uniosła się na łokciu i 

zaczęła pocierać nadgarstkami o kamień. Kręgosłup bolał ją niemiłosiernie od 

niewygodnej pozycji, pot płynął strumieniami po skroniach, a na dłoniach 

pokaleczonych o ostrą skałę pojawiły się krople krwi. Serce biło jej tak mocno, że 

obawiała się, iż w tym dudnieniu nie usłyszy kroków zbliżającego się Simona. 

Wreszcie sznur puścił. Margarita przez chwilę siedziała w bezruchu, sapiąc z wysiłku 

i nie dowierzając własnemu szczęściu. Rozplątawszy linę krępującą stopy, oparła 

głowę na kolanach i pozwoliła sobie na chwilę słabości.

Nie upłynęło nawet pół minuty, gdy szybko otarła oczy, a następnie podniosła 

się cichutko. Wtedy jej uszu dobiegł chrzęst kamieni. Simon! O nie, tym razem nie 

zamierzała się tak łatwo poddać! Szykowała się właśnie do ataku, kiedy na zewnątrz 

rozległy się odgłosy strzelaniny, a po nich wrzaski małp i łopotanie skrzydeł dzikich 

ptaków. W tej samej chwili w wejściu do jaskini pojawiła się jakaś postać.

Promienie słoneczne odbiły się w lufie pistoletu. Nie czekając na wystrzał, 

Margarita rzuciła się z całej siły na mężczyznę.

ROZDZIAŁ TRZECI

Jeszcze długo Carlos z niedowierzaniem kręcił głową, wspominając to 

zdarzenie. Siła, z jaką został zaatakowany przy wejściu do pieczary, była wprost 

niewiarygodna. Właśnie ostrożnie poruszał się wąską ścieżką, gdy odgłosy 

strzelaniny poinformowały go, że straże, jakie wystawił wokół stóp stromego 

skalistego podejścia, starły się z wrogiem. W następnej chwili zza kurtyny pnączy, 

spływającej, jak mu się zdawało, po skale, wypadła jakaś postać, która nieomal 

zepchnęła go ze ścieżki w dół urwiska. Carlos zdołał jednak chwycić napastnika za 

ramiona i odturlał na bok, dzięki czemu cudem uniknęli stoczenia się po stromej 

skale. Szarpali się tak przez jakiś czas, aż w pewnym momencie poczuł, że się dusi. 

To łokieć napastnika, wbity w jego szyję, tamował mu oddech. Dławiąc się, Carlos 

szarpnął ramię nieznajomego i zamachnął się drugą dłonią, aby wymierzyć cios 

background image

prosto w szczękę.

- Ty skończony draniu! - wysapał dziwnie znajomy głos.

Carlos w ostatniej chwili zdołał zmienić tor uderzenia i jego zaciśnięta pięść 

wylądowała na ramieniu, a nie policzku... Margarity.

Dios mio! - jęknęła cicho, po czym opadła bezsilnie na jego klatkę piersiową.

Upewniwszy się, że są w bezpiecznej odległości od krawędzi skały, Carlos 

poderwał się na równe nogi, aby sprawdzić, czy nikt im nie zagraża. Miał wprawdzie 

ochotę porwać Margaritę w ramiona i przeprosić za to, że tak silnie ją uderzył, ale 

instynkt żołnierza zwyciężył. Odgłosy strzelaniny nasiliły się, co sugerowało, że 

oddział wdał się w poważną wymianę ognia, ale trudno było ocenić, jak liczne były 

siły wroga i ilu bandytów znajdowało się już w jaskini. Biorąc pod uwagę, że tyle 

było niewiadomych, jedyną metodą obrony był atak.

Gestem nakazał Margaricie, aby nie podnosiła się z ziemi, po czym, trzymając 

przed sobą dziewięciomilimetrową berettę, wpadł do jaskini. Rozejrzał się uważnie 

dookoła, a gdy przekonał się, że nikogo nie ma, włożył pistolet do kabury i wybiegł z 

powrotem. Serce mu się ścisnęło, gdy ujrzał Margaritę, która zwinięta w kłębek leżała 

na ziemi.

- Rito! Kochanie! - zawołał, klękając przy niej. - Wybacz mi! Nie miałem 

pojęcia, że to ty.

- Domyślam się... - wykrztusiła.

Z najwyższym trudem usiadła. Wyglądała naprawdę rozpaczliwie. Łzy 

płynęły po brudnych policzkach, we włosy wplątały się liście i gałązki, a na 

mankietach niegdyś białej bluzki widniały plamy krwi.

- Co ten drań ci zrobił?! - wykrzyknął, obejrzawszy jej nadgarstki.

Trach!

Pocisk odłupał kawałek skały tuż nad ich głowami. Świst przelatującej kuli 

wciąż dźwięczał im w uszach, gdy Carlos jednym zwinnym ruchem rzucił się przed 

siebie, aby osłonić Margaritę swoim ciałem. Seria z karabinu, wystrzelona chwilę 

później, odłupała kilkanaście odłamków skały, które rozprysły się na wszystkie 

strony.

Carlos zorientował się, że strzały padły nie od strony ścieżki, lecz od 

wodospadu. Błyskawicznie chwycił Margaritę wpół i przeciągnął ją parę metrów, 

gdzie na łuku ścieżki znajdował się duży głaz, za którym mogli się bezpiecznie 

schronić.

background image

- To on! - Margarita nie miała żadnych wątpliwości. - To ten zbieg. Ma 

półautomatyczny karabin, który zabrał w więzieniu strażnikowi.

Gdyby Carlos był sam, nie wahałby się ani chwili przed przystąpieniem do 

ataku, ale teraz najważniejsze było bezpieczeństwo Margarity. W dole ścieżki 

żołnierze walczyli z nieznaną liczbą bandytów, przed nimi zaś znajdował się 

uzbrojony po zęby desperat, który przesuwał się w ich kierunku. Pozostał więc tylko 

odwrót.

- Schodzimy - zarządził, ruchem głowy wskazując urwiste zbocze.

Margarita z przerażeniem spojrzała w dół przepaści, ale odważnie skinęła 

głową. Carlos odpiął płócienny wojskowy pas, po czym włożył go na jej szczupłą 

talię i mocno zaciągnął klamrę, a następnie mocnym szarpnięciem sprawdził, czy 

zapięcie nie ustąpi pod ciężarem jej ciała.

- Przytrzymuj się pnączy - polecił, okręcając wokół nadgarstka końcówkę 

pasa.

Zabrzmiała kolejna seria z karabinu. Carlos dał ostrożny krok w tył i 

pociągnął za sobą Margaritę.

Zejście wzdłuż skalnej ściany nie mogło trwać dłużej niż minutę, ale 

Margaricie wydawało się, że upłynęła cała wieczność, nim ponownie poczuła pod 

nogami miękką ziemię. Elastyczne pnącza, które gęsto pokrywały ścianę, chroniły 

przed dotkliwym poranieniem o chropowatą skałę, a także służyły jako liny. 

Sprężyste łodygi utrzymywały ciężar ciał, a gdy któraś groziła zerwaniem, Carlos 

przerzucał się na następną.

Trzeba przyznać, że wykazał się niezwykłą siłą i sprytem podczas tej 

karkołomnej jazdy w dół po lianach, trzymając przy tym Margaritę za prowizoryczną 

uprząż z paska. Ona nie była w stanie mu pomóc, ponieważ prawe ramię, porażone 

jego ciosem, nadal zwisało bezwładnie, zaś lewa ręka zaplątała się w pasek.

Wreszcie skaliste zbocze zetknęło się z ziemią. Carlos ostrożnie opuścił 

Margaritę, po czym sam położył się obok. Wyczerpani leżeli przez jakiś czas, sapiąc, 

by wyrównać oddech. Margarita nie widziała nic, bowiem pot zalewał jej oczy. 

Podniosła sprawne ramię, rękawem otarła oczy i spojrzała w górę na zieloną 

gęstwinę. Z oddali słychać było huk wodospadu.

- Jak się czujesz? Wszystko w porządku? - zapytał Carlos, podnosząc się i 

ciągnąc ją ze sobą.

- Będzie w porządku... bylebym tylko mogła... oddychać - wysapała, próbując 

background image

rozplątać krępujący ją pasek.

- Czekaj, pomogę ci.

Szybko uwolnił ją z uwięzi, a Margarita przez chwilę głęboko wciągała 

powietrze w płuca.

Po raz pierwszy przyjrzała się uważnie Carlosowi, ubranemu w szerokie 

spodnie, oliwkowo - brązową panterkę oraz taką samą koszulę. Na wierzchu miał 

oliwkową kamizelkę płócienną, zaopatrzoną w tuzin kieszeni i schowków. Jego twarz 

była pomazana czarną i zieloną maskującą farbą. Wszystko to sprawiało, że ciężko 

było go dostrzec na tle roślinności, nic więc dziwnego, że nie rozpoznała go, gdy z 

impetem skoczyła na niego przez skalną szczelinę prowadzącą do jaskini. Owszem, 

do tej pory widywała Carlosa w mundurze, ale był to mundur galowy, zaś od czasu, 

gdy po objęciu stanowiska wiceministra zrezygnował z czynnej służby, nosił tylko 

cywilne stroje. Teraz nawet jego głos brzmiał inaczej. Brakowało w nim ciepła, 

żartobliwej nuty, wreszcie tej niewypowiedzianej sugestii, do której zdążyła się już 

przyzwyczaić.

Kimże on był, że potrafił do tego stopnia się kontrolować? Margaritą miotały 

różne emocje, od ogromnej radości z ocalonego życia, po wściekłość, że nie zdołała 

obezwładnić i doprowadzić przed sąd Simona. Tymczasem Carlos potrafił bez 

mrugnięcia okiem opracować operację uwolnienia jej z rąk bandyty, w ostatniej 

chwili umknąć przed gradem pocisków, po czym zsunąć się po lianach wzdłuż 

stromego skalistego zbocza. Jego samodyscyplina była bardzo irytująca.

- Zostań tutaj - zarządził, ponownie chwytając za łodygę pnącza. - Muszę 

wrócić na górę, żeby przegrupować oddział. Gdy będzie po wszystkim, zrzucę ci linę, 

żebyś mogła wspiąć się z powrotem.

Margarita zmarszczyła brwi. Jeśli wydawało mu się, że będzie tu siedzieć 

bezczynnie, to się grubo mylił. Właśnie otwierała usta, by mu to oznajmić, gdy w 

pobliżu rozległ się trzask, a potem wystrzały. Gigantyczna paproć, której liście 

zwisały nad ich głowami, zatrzęsła się od kul.

Dios! - jęknęła.

Carlos czym prędzej rzucił się w jej kierunku. Razem opadli na ziemię, po 

czym podczołgali się, szukając schronienia pod pniem powalonego drzewa.

- Tam! - dobiegł ich męski głos. - Widziałem, tam się coś ruszało.

Sekundę później powietrze ponownie przeszyła seria z karabinu. Spróchniały 

pień był marną osłoną, więc Carlos poderwał się i mocno złapawszy Margaritę za 

background image

nadgarstek, pociągnął ją za sobą. Poczuła ostry ból w poranionej ręce, ale nie zamie-

rzała protestować.

Biegli co sił w nogach, a kule raz po raz szybowały nad ich głowami. Słyszeli 

krzyki i jęki, a także głuche uderzenie ciała spadającego z dużej wysokości. Potem 

zielona gęstwina wchłonęła wszystkie dźwięki. Paprocie wielkości małych drzew 

smagały po twarzach, zwieszające się do ziemi liany bardzo utrudniały bieg, a 

kolczaste ananasowce szarpały ubranie. Margaritę chwyciła kolka w boku, z ran znów 

sączyła się krew, zaś suchy oddech zdawał się parzyć płuca. Na szczęście poszycie 

znacznie się przerzedziło i teraz trzeba było jedynie uważać na powalone, 

próchniejące drzewa.

Margarita wiedziała, że ta zmiana roślinności oznaczała, iż zbliżali się do 

obszaru opanowanego przez figowce - dusiciele. Te przedziwne rośliny rozpoczynały 

swe życie z nasion rozrzucanych na innych drzewach przez małpy oraz ptaki. Nasiona 

puszczały korzenie, zwisające z konarów drzewa - żywiciela aż do samej ziemi, 

tworząc wokół swojej ofiary coś na kształt klatki. Pnie figowca rosły pionowo w 

górę, zagłuszając swych żywicieli rozłożystym listowiem, aż wreszcie nieszczęsne 

drzewa umierały. Z czasem pozostawało po nich jedynie rozpadające się próchno, 

porośnięte różnobarwnymi gatunkami mchu, paprociami oraz orchideami i epifitami.

Margarita zupełnie straciła rachubę czasu. Nie miała pojęcia, jak długo 

wędrowali w półmroku, który panował w dżungli. Wreszcie Carlos zatrzymał się, 

uważnie nasłuchując. Margarita nie miała żadnej szansy czegokolwiek usłyszeć, gdyż 

wszystko zagłuszał jej własny, świszczący oddech. Jeszcze nigdy, nawet podczas 

najbardziej forsownego treningu w SPEAR, nie była tak wyczerpana. Skłoniwszy się 

do przodu, oparła dłonie na drżących z wyczerpania udach. Głębokie oddechy 

przynosiły ulgę, a jednocześnie dotkliwie kłuły w płucach.

- Chyba ich zgubiliśmy - oznajmił Carlos.

Chrypka w jego głosie kazała Margaricie przyjrzeć mu się bliżej. Także i on 

okazywał oznaki zmęczenia. Klatka piersiowa szybko wznosiła się i opadała, gdy z 

trudem łapał oddech, zaś posklejane od potu włosy lepiły mu się do czaszki. 

Zadowolona, że także niezłomny Carlos odczuwał skutki szaleńczej gonitwy, zdobyła 

się na uśmiech.

- Właśnie zamierzałam ci podziękować, że przybyłeś mnie uwolnić, kiedy 

kule znów zaczęły nam latać nad głowami - wyznała.

- Podziękować? - powtórzył, odwracając się gwałtownie w jej stronę. Z jego 

background image

oczu biły pioruny. - Podziękować?! Dobre sobie. Niepotrzebne mi twoje 

podziękowania!

- W takim razie je cofam. - Mocno zirytowana wzruszyła ramionami. W ciągu 

ostatnich dwunastu godzin przeszła zbyt wiele, by bez słowa znosić takie traktowanie. 

- Proponuję natomiast, żebyś zrobił użytek z tego nadajnika, który masz zatknięty za 

pasek od spodni, i wyznaczył miejsce zbiórki swoim ludziom. - Odwróciła się, by 

rozejrzeć się za wodą pitną. - Ja w tym czasie...

Carlos ni stąd, ni zowąd znalazł się tuż przed nią i zablokował jej przejście.

- W tej chwili chcę od ciebie tylko dwóch rzeczy - oświadczył tonem 

nieznoszącym sprzeciwu. - Po pierwsze musisz mi coś wyjaśnić. Co tu się, u diabła, 

dzieje? Co robiłaś wczoraj wieczorem w więzieniu?!

Niestety, nawet gdyby bardzo chciała, nie mogłaby odpowiedzieć na to 

pytanie zgodnie z prawdą. Podobnie jak wszyscy agenci SPEAR, złożyła uroczystą 

przysięgę, że nikomu nie wyjawi, iż należy do tej supertajnej organizacji. Jednak z 

zaciętej miny Carlosa wywnioskowała, że musi natychmiast wymyślić jakąś 

wiarygodną historyjkę.

- Może pamiętasz, że do moich obowiązków w Ministerstwie Gospodarki 

należy analiza wpływu nielegalnego handlu narkotykami na madrileńską ekonomię? 

Ten zbiegły bandzior jest najwyraźniej jakąś grubą rybą w narkotykowym kartelu, 

więc pomyślałam, że będzie w stanie powiedzieć mi coś więcej o tym procederze.

Z twarzy Carlosa wyczytała, że nie dał się nabrać na takie wytłumaczenie. 

Zresztą sama musiała przyznać, że zabrzmiało dość naiwnie.

- Czy naprawdę sądzisz, że w to uwierzę? Daj spokój... Wybiegłaś z balu tylko 

po to, żeby przesłuchać więźnia, z którym równie dobrze mogłabyś się spotkać 

następnego ranka?

- Nic mnie nie trzymało na balu - odparowała, dumnie unosząc brodę. - 

Nudziło mi się, więc postanowiłam wyjść.

Jego zaciśnięte szczęki świadczyły o tym, że idealnie trafiła w czułe miejsce. 

Przez chwilę Carlos wpatrywał się w nią z taką wściekłością, że zaczęła się 

niepokoić. Niezłomnemu generałowi zaczęły puszczać nerwy... Szybko jednak 

opanował się, przywołując obojętny wyraz twarzy.

- Kapitan straży więziennej powiedział, że zatrzymany rozpoznał cię, gdy 

tylko stanęłaś w drzwiach rozmównicy - zmienił gładko temat. - Jakim cudem znał 

twoje nazwisko?

background image

- A jakim cudem znał twoje? Być może korzystał z tego samego źródła 

informacji.

- Wiedział o mnie?

- W jednej z nielicznych chwil, kiedy stawał się rozmowny, powiedział mi, że 

twoje antynarkotykowe akcje pokrzyżowały mu szyki w Madrileño - oznajmiła.

Carlos uśmiechnął się z satysfakcją. Przez moment Margaricie wydawało się, 

że wreszcie zakończy przesłuchanie, ale okazało się, iż się łudziła.

- To dobrze, to bardzo dobrze. Wracając jednak do rzeczy, powiedz, co za grę 

prowadzisz? - Utkwił w niej badawcze spojrzenie.

- Nie prowadzę żadnej gry - odparła, w duchu przekonując samą siebie, że nikt 

przy zdrowych zmysłach nie nazwałby grą tego, co jej się przydarzyło w ciągu 

ostatnich dwunastu godzin.

Carlos przybliżył się do niej, wciąż wpatrując się w nią przenikliwym 

wzrokiem. Wywołało to w niej lekki przestrach, ale resztkami silnej woli zdołała 

powstrzymać się przed cofnięciem się o krok. Nie zamierzała zachowywać się jak 

przerażona ptaszyna, z drugiej jednak strony starała się pohamować swą dumę, by 

jeszcze bardziej nie zaogniać sytuacji. No cóż, Carlos był tu szefem i chciała to 

uszanować. Poskutkowało, bo najwyraźniej to, co wyczytał w jej spojrzeniu, na jakiś 

czas go usatysfakcjonowało, gdyż tylko uśmiechnął się ironicznie.

- Tak to się kończy, gdy uparta kobieta traktuje swą pracę w ministerstwie 

zbyt poważnie - mruknął lekceważąco, zupełnie nie zdając sobie sprawy, jak wiele 

przez takie gadanie traci w oczach kobiety, której pragnął ponad wszystko.

- Nie widzę w tym nic złego - prychnęła, mierząc go wyniosłym spojrzeniem. 

- Traktuję moją pracę poważnie, bo chcę zrobić coś pożytecznego, zamiast siedzieć 

potulnie w domu jak przystało na dobrą madrileńską żonę.

- Coś pożytecznego? - Zaśmiał się sarkastycznie. - Na przykład co? 

Zaofiarować się jako zakładniczka zamiast strażnika więziennego? Na litość boską, 

co cię skłoniło do podjęcia tej wariackiej, desperackiej decyzji?

- Nie mogłam dopuścić do jego śmierci.

- I dlatego pozwoliłaś, żeby porwał cię niebezpieczny przestępca? Kiedy 

usłyszałem, co się stało, serce na moment przestało mi bić.

Zdumiona tym nagłym wyznaniem, uważnie przyjrzała się Carlosowi. Chyba 

jeszcze nigdy nie widziała na jego twarzy takiej wściekłości. Nie rozumiała, dlaczego 

tak emocjonalnie na to wszystko reagował.

background image

- Ty głuptasie! Co byś zrobiła, gdybym po ciebie nie przyszedł?

- To samo. - Wzruszyła ramionami. - Uciekłabym. Czyżbyś już zapomniał, że 

kiedy pojawiłeś się przy jaskini, właśnie z niej wychodziłam?

- Nie. I nie zapomniałem też, jak się skuliłaś, kiedy uderzyłem cię w ramię. 

Nie miałabyś najmniejszych szans, gdyby ten bandyta postanowił mieć z ciebie nie 

tylko zakładniczkę. Zrobiłby z tobą wszystko, na co tylko przyszłaby mu ochota! - 

zawyrokował z furią.

Margarita doszła do wniosku, że nie jest to najodpowiedniejszy moment, by 

mu powiedzieć, iż Simon najpewniej miał takie plany. Ani że cios, który otrzymała w 

ramię, dosięgnął ją w chwili największej słabości.

- Innym razem porozmawiamy o tym, czy sama dałabyś radę uciec. A teraz...

- Tak?

Przez chwilę nie odpowiadał. W jego pociemniałych oczach wciąż widać było 

wściekłość, więc Margarita, wiedziona instynktem samozachowawczym, postanowiła 

go więcej nie drażnić. Jednocześnie zupełnie inny instynkt podpowiadał jej coś 

całkiem przeciwnego.

- Mówiłeś, że chcesz ode mnie dwóch rzeczy - przypomniała, nieco już 

zniecierpliwiona tą rozmową. - O drugiej jeszcze nie wspomniałeś. O co chodziło?

Coś nieprzeniknionego w jego spojrzeniu sprawiło, że cofnęła się o krok. Nie 

zdążyła odsunąć się jeszcze bardziej, gdy objął ją mocno w talii i przyciągnął do 

siebie.

- O to - mruknął.

Nim zdążyła się zorientować, całował ją z takim żarem, że nie była w stanie w 

żaden sposób zareagować. Jego niespokojna dłoń zaplątała się w jej włosy, a usta 

napierały gwałtownie na jej wargi. Z dzikim nienasyceniem żarliwie przytulał ją do 

siebie.

To nie był ten sam Carlos, którego wielokrotnie spotykała w San Rico. Wtedy 

flirtował z nią w wyrafinowany sposób, przerzucał się słówkami, komplementował, 

jak przystało na wykształconego, obytego mężczyznę, zajmującego wysoką pozycję 

w państwie. Tamten Carlos nigdy nie tracił panowania nad sobą, nie poddawał się 

emocjom ani namiętnościom, zaś ten Carlos całkowicie się zatracił w nieokiełznanym 

ognistym pocałunku.

Być może ta chwilowa utrata kontroli wynikała z faktu, że przed chwilą 

cudem uszli z życiem i teraz nadszedł moment, by rozładować nagromadzone 

background image

napięcie. Byłaby to całkiem naturalna, choć w dość niekonwencjonalny sposób 

wyrażona reakcja.

Dopiero po chwili Margarita zdała sobie sprawę, że w Carlosie odezwał się 

instynkt rycerza, który po zdobyciu obozu wroga wyratował znajdującą się w opałach 

białogłowę, po czym posadził ją na swoim rumaku i wywiózł do swojego zamku, 

traktując ją jako nagrodę za męstwo. No cóż, wprawdzie nieraz marzyła o tym, że 

pozbawi Carlosa samokontroli... ale miało to wyglądać zupełnie inaczej. Nie chciała 

być niczyją nagrodą, tak samo jak nie pragnęła, by ktoś ratował ją z opresji. Jednakże 

pod wpływem namiętnych pocałunków zaczynała już wątpić, czy na pewno 

wiedziała, czego tak naprawdę chce.

Gdy wypuścił ją z objęć, czuła się zdezorientowana i wściekła. Jej policzki 

płonęły jak w gorączce. Chcąc pokryć czymś zmieszanie, obrzuciła go lodowatym 

spojrzeniem.

- Choć mam na to wielką ochotę, tym razem ci daruję i nie położę cię na 

łopatki za tę nędzną prostacką manifestację męskiej agresji - oświadczyła dumnie.

Carlos uniósł z powątpiewaniem brwi, wyraźnie chcąc ją sprowokować. Tylko 

wdzięczność, którą mimo wszystko czuła za to, że wyruszył jej na ratunek, 

powstrzymywała ją przed rzuceniem się na niego z pięściami. A tak chętnie 

wypróbowałaby na nim któryś ze wspaniałych ciosów, jakich nauczyła się podczas 

szkolenia w SPEAR. Niestety, musiała na później odłożyć te marzenia. Jak i 

wszystkie pozostałe...

- Pozwolisz, że wrócimy do tej dyskusji, gdy znajdziemy się z powrotem w 

San Rico? - zaproponował z szerokim uśmiechem.

- Oczywiście, dzielny rycerzu. Trzymam cię za słowo - syknęła ze zjadliwą 

ironią, obserwując, jak wyjmuje małe radyjko z jednej z licznych kieszeni kamizelki.

Faktycznie nie był to odpowiedni czas ani miejsce na jakiekolwiek kłótnie, 

bowiem musieli jak najprędzej wydostać się z dżungli, co jednak nie okazało się 

zadaniem prostym, gdyż radio odmówiło posłuszeństwa. Bez względu to, w jakiej 

pozycji znajdowała się antena, wyświetlacz pozostawał ciemny.

- To dziadostwo powinno wytrzymać skok ze spadochronem, a popsuło się po 

jednym zejściu z urwiska - zirytował się Carlos.

Margarita także czuła się podenerwowana, bo podobnie jak on nie mógł się 

porozumieć ze swoimi żołnierzami, tak ona nie była w stanie skontaktować się ze 

SPEAR. W obawie przed wykrywaczem metali pozostawiła w więziennej wartowni 

background image

torebkę z nadajnikiem oraz pistoletem. Jedynym gadżetem, jaki miała przy sobie, był 

medalion, który jakimś cudem przetrwał zjazd po lianach wzdłuż skalistej przepaści.

- Wygląda na to, że musimy się przespacerować - stwierdził Carlos, 

niecierpliwym gestem chowając radyjko do kieszeni.

- Tą samą drogą, którą przyszliśmy?

- Nie, nie możemy tam wrócić - zdecydował po chwili namysłu. - Nie wiemy 

przecież, kto zwyciężył w strzelaninie. Myślę, że najlepiej będzie ruszyć w kierunku 

najbliższej wioski.

- Najbliższej, to znaczy...? - urwała, pełna najgorszych przeczuć.

- To znaczy, że czeka nas piętnastokilometrowa przechadzka - wyjaśnił.

Przerażona obrzuciła spojrzeniem bujną zieleń, która ich otaczała. Być może 

była tu gdzieś jakaś ścieżka, ale Margarita nie potrafiła jakoś jej dostrzec. A 

przedzieranie się przez tropikalną dżunglę naprawdę trudno było nazwać tak 

sympatycznym skądinąd słowem jak przechadzka...

ROZDZIAŁ CZWARTY

Mając przed sobą perspektywę długiego wyczerpującego marszu, a także 

wciąż czując zagrożenie ze strony Simona, Margarita sięgnęła do zasobów wiedzy, 

którą zdobyła podczas jednego z licznych szkoleń SPEAR.

- Zanim wyruszymy w drogę, zróbmy przegląd wszystkiego, co przy sobie 

mamy - zaproponowała. - Tak na wszelki wypadek - dodała, pochwyciwszy pełne 

zaskoczenia spojrzenie Carlosa. - Nigdy nie wiadomo, co się może przydarzyć w 

dżungli.

Nie miała zamiaru ani prawa wyznać mu, że należy do SPEAR, ale za nic nie 

chciała, aby uważał ją za bezbronną, niezaradną, głupiutką kobietkę.

Carlos skinął głową na znak zgody, po czym zdjął kamizelkę i 

przykucnąwszy, zaczął wykładać na ziemię zawartość kieszeni. Margarita przyklękła 

obok, przypatrując się uważnie każdemu z przedmiotów i przysłuchując się 

precyzyjnym wyjaśnieniom, do czego służą.

- Opracowałem ten zestaw, gdy dowodziłem oddziałami antyterrorystycznymi 

- powiedział. - Miał być przydatny podczas szybkiego przemieszczania się w takim 

terenie i w czasie nagłych ataków, natomiast oddziały wyznaczone do długich 

operacji wyposażane są inaczej.

Margarita, której nieobce były te zagadnienia, szybko doceniła ogrom pracy, 

background image

jaki został włożony w przygotowanie tego zestawu. Poza maczetą, schowaną we 

wszytym w kamizelkę futerale, w jego skład wchodziły liczne przedmioty szczególnie

przydatne wtedy, gdy dochodziło do walki o przeżycie w gęstej dżungli. Była tam 

moskitiera złożona w pokrowcu wielkości paczki papierosów, plastikowa sakwa, w 

którą można było nałapać deszczówki, kieszonkowe urządzenie GPS, mały, składany 

noktowizor, szwajcarski scyzoryk o niezliczonej liczbie tajemniczych końcówek, 

miniaturowa apteczka pierwszej pomocy, zapas amunicji, a także para skarpetek. 

Choć wydawało się to zabawne, że komuś chciałoby się dźwigać jeszcze dodatkowe 

skarpetki, wbrew pozorom był to szalenie ważny element wyposażenia osoby, która 

chciała cało i zdrowo powrócić z wyprawy w dżunglę. Wielu żołnierzy zostało 

kalekami, zlekceważywszy tę istotną zasadę, że podczas marszu przez typowe dla 

Madrileño tropikalne lasy bezwzględnie należy mieć na nogach suche skarpetki.

Ostatni element zestawu stanowił lśniący półautomatyczny pistolet, który 

Carlos wyjął z kabury i położył na dłoni, aby Margarita mogła mu się dokładnie 

przyjrzeć.

- To jest beretta, typowe wyposażenie madrileńskiej armii - wyjaśnił. - Akurat 

ten ma lufę niestandardowej długości. Została skrócona według moich szczegółowych 

wskazówek.

Margarita wolała nie wyrywać się z informacją, że ukończyła z wyróżnieniem 

szkolenie SPEAR dotyczące obsługi bardzo podobnego pistoletu. Nie chciała się też 

zdradzić ze swoją fascynacją bronią, a zwłaszcza berettami.

- W magazynku mieści się dziesięć naboi - poinformował, wszystko dokładnie 

demonstrując. - Doliczając do tego jeden nabój w środku pistoletu, który bez 

przeładowania jest gotowy do wystrzału, otrzymujemy...

- Jedenaście - dokończyła. - Potrafię dodawać. Potrafię też strzelać. Ojciec 

nauczył mnie w któreś wakacje - wyjaśniła szybko, widząc jego pytające spojrzenie. - 

Ćwiczyliśmy na naszej plantacji.

Oczywiście pominęła milczeniem fakt, że miała wtedy osiem lat i ledwie była 

w stanie udźwignąć ojcowską dubeltówkę, oraz że nauka zakończyła się po jednej 

lekcji, bo matka, zauważywszy ogromne sińce na ramieniu córki, położyła kres 

niebezpiecznej zabawie.

- Miejmy nadzieję, że tym razem nie będziesz musiała korzystać z tych 

umiejętności - stwierdził z powagą w głosie.

Nie odpowiedziała, zajęta rozmyślaniem, że jej wybawiciel wybrał się do 

background image

dżungli odpowiednio przygotowany, zaś ona, dumna agentka elitarnego SPEAR, nie 

miała ze sobą praktycznie nic. Przeklęte wykrywacze metalu! Przynajmniej miała na 

tyle rozsądku, żeby przed wyruszeniem do więzienia przebrać się w dżinsy i buty z 

cholewkami. Żałowała tylko, że nie wybrała czegoś bardziej solidnego niż biała 

koszula, która teraz była już niemal w strzępach. Zdegustowana własną 

lekkomyślnością, podniosła się energicznie. Przede wszystkim zależało jej na tym, 

aby jak najprędzej skontaktować się ze SPEAR. Sprawa była niezwykle pilna. 

Agencja powinna jak najszybciej wysłać grupę pościgową za Simonem, którego 

powtórne ujęcie było zadaniem priorytetowym. Poza tym chciała przekazać 

Jonaszowi wszystko, czego udało jej się dowiedzieć o tym bandycie, w tym również 

to, że jak Margarita podejrzewała, Simon dążył do jak najszybszego spotkania z 

Jonaszem, z którym łączyły go jakieś tajemnicze porachunki.

- Myślę, że powinniśmy się już zbierać - stwierdziła, przeczesując palcami 

włosy.

- Za chwilę. Najpierw chciałbym obejrzeć twoje nadgarstki.

- Już przestały krwawić. - Machnęła lekceważąco dłonią. - Zaraz zakryję 

czymś zadrapania, żeby nie kusiły moskitów.

To powiedziawszy, nie namyślając się wiele, oberwała kawałek koszuli.

- Pozwól mi je obejrzeć - poprosił stanowczo.

Z trudem zdusiła spontaniczny protest, ponieważ zdrowy rozsądek 

podpowiadał jej, że nie powinna wędrować po dżungli z nieopatrzonymi ranami, bo 

to groziło infekcją, a w konsekwencji nawet śmiercią. Z drugiej jednak strony nie 

czuła się gotowa, aby Carlos ponownie jej dotykał, bowiem wciąż nie doszła do 

siebie po ostatnim pocałunku. Gdy pomyślała o tym, że znów miałby położyć na niej 

dłonie, dostała gęsiej skórki. Dlatego, choć przystała na jego prośbę, zrobiła to z 

wyraźną niechęcią i ociąganiem.

Ująwszy jej prawą rękę, podwinął rękaw bluzki, aby lepiej przyjrzeć się 

ranom, na widok których aż syknął ze współczuciem. Margarita zerknęła w dół. 

Głębokie rany prezentowały się gorzej, niż jej się wcześniej wydawało.

- Mam trochę proszku dezynfekującego. Powinien zapobiec zakażeniu - 

oznajmił Carlos. - Zdejmij bluzkę.

- Słucham? - obruszyła się.

- Muszę mieć bandaż - wyjaśnił, niecierpliwie przewracając oczami. - Na 

wypadek gdybyś jeszcze tego nie zauważyła, informuję, że ta bluzka i tak już do 

background image

niczego innego się nie nadaje.

Owszem, zdążyła się zorientować, że bluzkę może spisać na straty, ale dopiero 

teraz, gdy spojrzała po sobie, pojęła rozmiary zniszczenia. Na jej policzki wypłynął 

intensywny rumieniec, kiedy zrozumiała, co przyciągało uwagę Carlosa. 

Poprzedniego wieczoru tak się spieszyła, że przy przebieraniu się nie zmieniła 

bielizny, wciąż więc miała na sobie czerwone koronkowe figi bikini oraz taki sam 

biustonosz typu push - up, który więcej odsłaniał niż zakrywał. Ten komplecik, choć 

uszyty z minimalnej ilości materiału, kosztował ją majątek, ale sądząc po 

zachwyconym spojrzeniu Carlosa, był to opłacalny wydatek.

- O ile pamiętam, zdążyłem ci już wczoraj powiedzieć, jak bardzo mi się 

podobasz w czerwonym. - Uśmiechnął się zawadiacko, sięgając do kieszeni kamizelki 

po apteczkę.

- Naprawdę? Być może, ale kto by tam słuchał tych męskich bajdurzeń - 

odparowała.

- Zdejmij bluzkę - ponowił prośbę, niezrażony jej złośliwą ripostą.

Chcąc nie chcąc, rozpięła nieliczne guziki, które jakimś cudem nadal trzymały 

się materiału. W samym staniczku, ze złotym medalionem na szyi, Margarita czuła się 

nieswojo, dlatego szybko wyciągnęła rękę, by mieć to jak najprędzej za sobą.

Wyjąwszy z apteczki saszetkę z pudrem, Carlos rozerwał ją zębami, po czym 

posypał rany obfitą warstwą lekarstwa.

- Auuuu! - jęknęła. - Mogłeś mnie ostrzec, że będzie jeszcze bardziej bolało!

- Akurat. Wtedy byś się przestraszyła i nie dała się dotknąć, a tak najgorsze 

już masz za sobą. Teraz druga ręka.

Posłusznie spełniła jego polecenie. Z zaciekawieniem przypatrywała się 

Carlosowi, który w skupieniu opatrywał rany. Było to kolejne jego wcielenie, którego 

do tej pory nie znała. W San Rico w wyrafinowany sposób zabiegał o jej względy, 

potem, już w dżungli, z poświęceniem walczył o jej uwolnienie, a teraz z 

niespodziewaną delikatnością i czułością dotykał obolałych nadgarstków. Była 

zdumiona jego złożoną osobowością, a przecież jeszcze przed tygodniem uważała go 

za niezbyt ciekawego człowieka, którego dominującą cechą był konserwatyzm, 

zwłaszcza gdy chodziło o męsko - damskie relacje. Tymczasem okazał się wielce 

intrygującym mężczyzną, który mógł fascynować kobiety. Margarita na razie nie 

miała odwagi przyznać się sama przed sobą, jak bardzo ta fascynacja jej się udzieliła. 

No cóż, gdy wróci do domu, będzie miała nad czym dumać...

background image

W tym czasie Carlos to, co zostało z bluzki, porwał na długie paski, które 

wykorzystał jako bandaże, luźno owijając nadgarstki Margarity.

- Tak powinno być dobrze - ocenił, oglądając swoje dzieło.

Powoli przeniósł spojrzenie na jej twarz, po drodze zatrzymując się na chwilę 

w okolicach piersi. Zirytowana Margarita uznała ten przystanek za zbyt długi i 

zupełnie niepotrzebny.

- Zawsze nosisz ten medalion - zauważył, jakby jego zainteresowanie 

ograniczało się do owej błyskotki, a nie pociągającego zagłębienia, w którym 

spoczywała. - Czy ma dla ciebie jakieś specjalne znaczenie?

- Tak, przypomina mi o pewnych wydarzeniach. Czuję do niego wielki 

sentyment - odparła bez wdawania się w niepotrzebne wyjaśnienia.

Carlos przyjrzał się jej krytycznie.

- Nie możesz tak wędrować - zdecydował. - Chyba że chcesz posilić sobą 

moskity.

To powiedziawszy, zdjął koszulę i ofiarował ją Margaricie, sam zaś pozostał 

w obcisłym podkoszulku z czarnej bawełny.

- Ale przecież ty też potrzebujesz ochrony! - zaprotestowała.

Wprawdzie w tym klimacie moskity były aktywne tylko rano i wczesnym 

wieczorem, ale to wystarczyło, by uprzykrzyć życie każdemu, kto przebywał na 

zewnątrz bez odpowiedniego ubrania.

- Jasne, dlatego wysmaruję sobie ramiona błotem. Chroni zarówno przed 

oparzeniami słonecznymi, jak i przed insektami.

Mimo to Margarita wciąż wzdragała się przed włożeniem koszuli. Choć nie 

było to w tej sytuacji zbyt racjonalne, instynktownie nie chciała zgodzić się na tak 

intymny gest. Wszak przeniosłaby na siebie zapach Carlosa, przyjęłaby ciepło jego 

ciała... Tak, to naprawdę było głupie, przecież chodziło tylko o to, by nie pożarły jej 

moskity ani nie spaliło słońce, a jednak zdawało się jej, że wkładając koszulę Carlosa, 

dokona pewnego symbolicznego i nieodwracalnego aktu, i już na zawsze pozostanie 

związana z tym mężczyzną. Oczywiście wiedziała, że to absurd, ale nie była w stanie 

odpędzić tej myśli.

Siłą woli zmusiła się do logicznego myślenia. Przecież nie mogła paradować 

po dżungli w skąpym pasku czerwonej koronki! Po pierwsze jeśli chciała sprawić, by 

Carlos wreszcie przestał twierdzić, że się z nią ożeni, nie powinna go kusić skąpym 

strojem. Po drugie naraziłaby się na nieustanne ataki moskitów, co groziło 

background image

zarażeniem się jedną z ciężkich chorób, przenoszonych przez te insekty. Po trzecie 

równie groźne było tropikalne słońce przenikające przez zasłonę zieleni.

- Dziękuję - mruknęła z rezygnacją w głosie, sięgając po nieszczęsny 

przyodziewek.

- Nie ma za co - odrzekł Carlos, poprawiając jej koszulę na ramionach.

Tak jak się spodziewała, męski zapach otulił jej ramiona niczym miękki szal. 

Miała wrażenie, jakby uczestniczyła w pierwszym akcie dawno zapomnianego, 

pierwotnego rytuału godowego... Otrząsnęła się gwałtownie. Co z nią się dzieje! 

Przecież przed nimi długa, wyczerpująca i niebezpieczna droga, i tylko to miało 

znaczenie.

- Czy wiesz, jak dostać się do tej wioski? - zapytała, chcąc za wszelką cenę 

zmienić temat.

Skinąwszy głową, Carlos ponownie wyjął z kieszeni kamizelki miniaturowe 

urządzenie GPS.

- Na szczęście zapamiętałem współrzędne. To maleństwo zaprowadzi nas 

wszędzie, dokąd zechcemy, oczywiście jeśli okaże się bardziej wytrzymałe od radia.

Przycisnął włącznik i urządzenie obudziło się do życia. Obydwoje wydali 

westchnienie ulgi. Margarita nie przyznała się do tego, ale od razu rozpoznała 

miniaturowy komputer, działający poprzez satelity NAVSTAR, stanowiące główny 

element znakomitego systemu GPS, opracowanego przez Ministerstwo Obrony 

Narodowej Stanów Zjednoczonych. Zarówno wojskowe, jak i cywilne systemy 

nawigacji korzystały z GPS, aby z dokładnością do kilku metrów obliczyć położenie 

punktów na całym świecie.

Carlos zmarszczył brwi, przeliczając w myślach wynik.

- Jesteśmy dokładnie czternaście i pół kilometra na północny zachód od 

wioski - oświadczył.

Biorąc pod uwagę warunki, w jakich miał się odbywać ich marsz, Margaritę 

ogarnęło zwątpienie, czy kiedykolwiek powrócą do cywilizacji.

- Czternaście i pół kilometra w linii prostej - uzupełnił. - Musimy więc dodać 

do tego... no, sporo. Diabli wiedzą, jakie czekają nas niespodzianki.

Rozejrzawszy się dokoła siebie, Margarita w milczeniu skinęła głową.

Wyjąwszy z futerału maczetę, Carlos ruszył pierwszy, silnymi ciosami torując 

drogę przez tropikalną gęstwinę. Margarita chciała zaprotestować. Nie była przecież 

słabą kobietką i mogła dawać zmiany jako przewodnik, jednak przemyślawszy 

background image

sprawę, zdecydowała, iż lepiej będzie, jeśli tym razem podporządkuje się silnemu, 

dzielnemu mężczyźnie, który świetnie się czuł w roli opoki dla bezradnej, kruchej 

istotki. Wędrówka przez dżunglę nie stwarzała zbyt komfortowych warunków do 

dyskusji o nierówności płci i związanych z tym stereotypów. Najważniejsze, aby cało 

i zdrowo dostali się do wioski, i Margarita zamierzała przyczynić się do tego 

wszystkimi dostępnymi sposobami.

Tymczasem przeprawa okazała się jeszcze trudniejsza, niż się spodziewała. W 

okolicach wodospadu były odsłonięte miejsca, teraz jednak zwarta roślinność 

pochłaniała prawie wszystkie promienie słoneczne i musieli przedzierać się w 

półmroku. Grube liany, gęsto zwieszające się z konarów, tak bardzo tarasowały 

przejście, że Carlos musiał metr po metrze torować drogę maczetą. Ziemię pokrywała 

lepka warstwa butwiejących roślin, co niepomiernie utrudniało marsz, jako że przy 

każdym kroku trzeba było wyrywać stopę z mazi. Nic więc dziwnego, że już po 

kilkuset metrach Margarita poczuła ból w łydkach.

Ostre zbocza oraz gęsto porośnięte rowy uniemożliwiały poruszanie się w linii 

prostej, więc ciągle zmieniali kierunek marszu i po pewnym czasie Margarita 

kompletnie straciła orientację, a nie miała przy sobie kompasu, by ustalić strony 

świata. Typowe dla klimatu tropikalnego krótkie ulewne deszcze także nie ułatwiały 

im życia. Lecz nawet gdy nie padało, i tak cały czas byli mokrzy od potu, co było 

skutkiem zabójczej podzwrotnikowej wilgoci.

Pomimo tych przeszkód Margarita nie mogła nie zachwycać się otaczającym 

ją cudownym, tajemniczym pięknem tropikalnego lasu. Była oczarowana 

pojawiającymi się raz po raz migotliwymi chmarami złocistych i czerwonych motyli, 

ogromnymi turkusowymi i fioletowymi papugami, nurkującymi w masie soczyście 

zielonych liści, a także wonnymi różnobarwnymi orchideami, porastającymi pnie 

drzew.

Przedzierając się przez dżunglę, Margarita przypominała sobie wszystkie 

wiadomości na jej temat ze szkoły podstawowej i średniej. Porastała osiemdziesiąt 

procent powierzchni Madrileño i była zróżnicowana zarówno topograficznie, jak i 

klimatycznie. Zupełnie inaczej prezentowały się gęste, spowite wieczną mgłą lasy, 

porastające najwyższe partie gór, a inaczej pokryte bujną roślinnością doliny. Górskie 

stoki obmywało ponad sto rzek i strumieni, które przecinały niższe partie dżungli, by 

wreszcie wpaść do morza. Lasy Madrileño słynęły z obfitej fauny, a wyjątkowości 

dodawał im fakt, że zamieszkiwały je gatunki niespotykane nigdzie indziej na 

background image

świecie. Margarita pamiętała, że tylko w minionym roku pewien znany amerykański 

entomolog skatalogował siedem gatunków owadów, które występowały jedynie tutaj.

Miała okazję się przekonać, że czytanie o fascynujących gatunkach insektów 

to nie to samo, co spotkanie ich na swojej drodze. Z trudem udało jej się powstrzymać 

okrzyk przerażenia, gdy udawszy się na stronę, zauważyła koszmarnie wielkiego 

pająka, który wychynął spod liścia, aby jej się lepiej przyjrzeć. Ponieważ swymi 

rozmiarami nie ustępował talerzowi, a w dodatku miał obrzydliwe włochate odnóża, 

natychmiast uciekła, bez żenady ustępując pola bestii.

Wciąż jeszcze nie zdołała dojść do siebie po tym spotkaniu, gdy poczuła 

charakterystyczne łaskotanie i wibrację. Zatrzymawszy się w pół kroku, plasnęła 

otwartą dłonią w pierś. Carlos, usłyszawszy to, natychmiast odwrócił się na pięcie.

- Co się stało? - zaniepokoił się.

- To tylko komar - uspokoiła go, zasłaniając wibrujący medalion.

Skinąwszy głową, odwrócił się, aby kontynuować marsz.

Frustrowało ją, że nie mogła się skontaktować ze SPEAR. Jonasz na pewno 

otrzymał już pełny raport o wydarzeniach poprzedniego wieczoru i teraz zamartwiał 

się, czy Margarita przeżyła porwanie, a także poranną strzelaninę. Bardzo jej również 

zależało, aby jak najprędzej otrzymał informacje, jakie dotąd zebrała. Coraz bardziej 

tym strapiona, zapomniała o czających się na każdym kroku pająkach.

Niestety okazało się, że nie tylko z nimi przyszło się zmierzyć Margaricie tego 

wieczoru. Podczas przerwy w marszu wypatrzyła powalony pień. Kopnęła go 

energicznie, żeby wystraszyć skorpiony, które mogły się tam schronić.

- Uważaj, bo śluzorośla zaraz zaczną ci się wspinać po łydce - ostrzegł Carlos, 

gdy już usiadła z westchnieniem ulgi.

Natychmiast zerwała się na równe nogi, rozglądając się gorączkowo w 

poszukiwaniu tajemniczego i z pewnością jadowitego potwora. Na szczęście na pniu 

dostrzegła ciemną, lepką substancję.

- Śluzo co? Co to takiego i gdzie jest? - Zmarszczyła brwi, podejrzewając, że 

Carlos najzwyczajniej w świecie ją nabiera.

- Śluzorośla - powtórzył z uśmiechem, kucając przy pniu. - Inaczej śluzowce. 

Ni to zwierzęta, ni to rośliny.

Zgarnąwszy palcem odrobinę ciemnozielonej galaretki, wyciągnął ku niej 

rękę, aby mogła obejrzeć to coś z bliska.

- Żywią się bakteriami, które bytują w gnijącym drewnie. Zawsze pną się ku 

background image

górze, do światła, a kiedy już znajdą się w zasięgu promieni słonecznych, 

wykształcają zarodnię przypominającą kwiaty, w której powstają zarodniki - 

wyjaśnił. - Popatrz tylko. - Wyciągnął do niej palec.

Margarita nie miała ochoty z bliska oglądać tej dziwacznej, wstrętnej 

substancji. Zupełnie nie mogła pojąć fascynacji Carlosa.

- Dziękuję, stąd widzę wystarczająco dobrze.

- Zarodniki są przenoszone przez wiatr i zwierzęta - ciągnął niezrażony jej 

obojętnością. - A gdy opadną na wilgotną powierzchnię, mnożą się i przekształcają w 

śluźnię. I tak bez końca.

- Świetnie - prychnęła. - To świństwo mnoży się i mnoży. Śluzorośla, oto 

czego światu potrzeba! Brrr... - Wzdrygnęła się.

Śmiejąc się z jej reakcji, Carlos dokładnie wytarł palec o mech, po czym 

wstał.

- Cóż, nawet to ,,świństwo’’ pełni swoją rolę w ekosystemie, querida.

- A niech sobie pełni, byle jak najdalej ode mnie. Po cholerę toto żyje? Śliskie, 

obrzydliwe i zjeść tego nie można - oznajmiła, wzruszając ramionami.

- Czyżbyś była głodna?

- Odrobinkę - skłamała.

W rzeczywistości była tak potwornie wygłodniała, że pochłonęłaby konia z 

kopytami, gdyby nadarzyła się taka okazja. Ostatnio jadła tylko maleńkie kanapeczki 

z bekonem i krewetkami na przyjęciu w Pałacu Prezydenckim. Wprawdzie 

oszukiwała żołądek wodą z mijanych strumieni, ale raz po raz powracało 

wspomnienie misek pełnych duszonej czarnej fasoli oraz skwierczących steków, 

sprzedawanych niemal na każdym rogu ulicy w San Rico.

- Wytrzymasz jeszcze trochę? - zapytał z troską w głosie. - Chciałbym, 

żebyśmy zaszli jak najdalej, póki jest jeszcze widno.

Podczas licznych szkoleń Margarita nieraz musiała przez kilka dni obywać się 

w ogóle bez jedzenia, toteż wyrzucenie z pamięci steków i fasoli nie było dla niej 

zadaniem niemożliwym. Zresztą miała niepowtarzalną okazję, by zrzucić parę kilo-

gramów. Ta myśl nieco ją pocieszyła.

- Ściemni się za trzy, cztery godziny - powiedziała. - Tyle spokojnie 

wytrzymam.

- Będziemy musieli zatrzymać się dużo wcześniej - odparł Carlos, ruszając w 

drogę. - Zanim słońce zajdzie, musimy przygotować obozowisko i znaleźć coś do 

background image

jedzenia.

Wspomniawszy o obozowisku, nieświadomie przywołał temat, który 

Margarita od paru godzin spychała na bok, starając się za wszelką cenę o nim nie 

rozmyślać. Teraz jednak nie była już w stanie udawać sama przed sobą, że ta drażliwa 

kwestia w ogóle nie istnieje.

Biorąc pod uwagę tempo, w jakim się posuwali, należało przypuszczać, że w 

dżungli spędzą co najmniej jedną noc, a najpewniej dwie lub trzy, i naprawdę nie 

mieli innego wyjścia, jak położyć się na ziemi pod jedną moskitierą. Na myśl o tym 

Margarita czuła nerwowe skurcze żołądka, które nie miały nic wspólnego z głodem, a 

jeśli już, to nie z takim, który można by zaspokoić duszoną fasolą czy stekami...

Tak mocno zadumała się o wspólnej nocy pod jedną moskitierą, że przegapiła 

moment, gdy Carlos zatrzymał się jak wryty. Zderzyła się z jego plecami.

- O co... - zaczęła.

- Cofnij się!

Polecenie zostało wydane nieznoszącym sprzeciwu tonem, który jasno 

oznajmiał, że dzieje się coś bardzo poważnego. Zaalarmowana Margarita rozejrzała 

się bacznie dookoła, ale nie dostrzegła nic nadzwyczajnego, może poza 

niebieskozieloną papugą, która nurkowała w gęstwinie liści na jednym z pobliskich 

drzew.

- O co chodzi? - spytała szeptem. - Nic nie widzę.

- Cofnij się!

Powoli, ostrożnie wykonała krok do tyłu. Sprężyła się, gotowa do walki z 

nieznanym wrogiem.

Carlos, starając się jak najmniej poruszać, wyjął z kabury berettę i 

odbezpieczył ją. Stał bez ruchu niczym posąg, skupiony i czujny, gotowy do na-

tychmiastowej akcji.

Wystrzelił w tym samym w momencie, gdy smukłe, podobne do szczura 

zwierzę o wystających kłach ruszyło do ataku, skacząc z niskiego konaru.

ROZDZIAŁ PIĄTY

To był margaj. Margarita rozpoznała go w tej samej chwili, gdy Carlos 

pociągnął za spust pistoletu. Daleki kuzyn szczurów, zamieszkujących kanały 

madrileńskich miast, odznaczał się długim, smukłym ciałem podobnym do łasicy, 

długimi, drapieżnymi kłami oraz ostrymi szponami, którymi bez problemu rozrywał 

background image

padlinę, stanowiącą jego główne pożywienie. Mimo że margaje przede wszystkim 

gustowały w padlinie, atakowały także kurczaki, prosięta, a nawet dzieci. Po tym, jak 

pięcioletnia dziewczynka została niemal zagryziona, rząd wyznaczył spore nagrody 

dla wszystkich, którzy dostarczą skóry tych ssaków.

Wprawdzie Carlos, jako człowiek zamożny, nie potrzebował pieniędzy z 

nagrody, ale podobnie jak reszta Madrileńczyków nie pałał sympatią do margajów. 

Strąciwszy zwierzę z gałęzi pierwszym strzałem, kolejnym upewnił się, że na pewno 

nie żyje, po czym odrzucił je daleko w chaszcze.

- Czemu to zrobiłeś?! - oburzyła się Margarita, której ponownie zaczęło 

burczeć w brzuchu. - Przecież mogliśmy go zjeść na kolację!

- Znajdziemy coś innego.

- Ale...

- Znajdziemy coś innego! - przerwał jej bezceremonialnie.

Już miała wszcząć karczemną awanturę, gdy dostrzegła napięcie malujące się 

na jego twarzy. Była gotowa przysiąc, że jego dłonie lekko drżały. A więc twardy, 

stanowczy generał Carlos Caballero jednak czegoś się bał. Odkrycie, że nie był 

odlany ze spiżu i miał swoje słabości, sprawiło jej niesłychaną przyjemność, 

ponieważ wreszcie wydał jej się człowiekiem z krwi i kości, istotą podatną na 

emocje.

Margarita w pogodnym nastroju kontynuowała marsz przez wilgotny gęsty 

las, aż wreszcie po dwóch godzinach dotarli do strumienia, gdzie Carlos postanowił 

rozbić obozowisko. W samą porę, gdyż zaczęła już opadać z sił, a duma nie 

pozwalała jej narzekać ani prosić o odpoczynek.

- Mamy mniej więcej godzinę do zapadnięcia zmroku - oznajmił, oceniwszy 

kąt padania promieni słonecznych.

W dżungli zmrok rzeczywiście zapadał w dosłownym tego słowa znaczeniu, 

nagle i bez ostrzeżenia. W ciągu kilku minut robiło się ciemno, że choć oko wykol.

Ku ogromnemu zadowoleniu Margarity, Carlos natychmiast zabrał się za 

zdobywanie pożywienia i zaczął rozglądać się po niewysokich drzewach, rosnących 

na brzegu strumienia, z dala od figowców - dusicieli.

- Tam są plantany. - Wskazał ruchem głowy. - Wejdę na drzewo i utnę tyle 

owoców, żeby wystarczyło nam na kolację i śniadanie. Czy możesz nazrywać paproci 

na posłanie? Wybierz takie miejsce, by można było zawiesić moskitierę na niskiej 

gałęzi. Dasz sobie radę?

background image

- Postaram się - odparła oschłym tonem, urażona, że w ogóle przeszło mu 

przez myśl, by mogła sobie z takim zadaniem nie poradzić.

Oczywiście w naturalny sposób przypisał sobie rolę łowcy - żywiciela, ona 

zaś miała, zgodnie z rozkazem, zadbać o obozowisko, czyli tymczasowe ognisko 

domowe. Nie ma sprawy, niech będzie po jego myśli, nie zamierzała zniżać się do 

dyskusji na ten temat. Zachowanie Carlosa tylko potwierdzało wcześniejsze 

spostrzeżenie Margarity, dotyczące jego konserwatywnych poglądów o rolach kobiet 

i mężczyzn.

Carlos wyjął pistolet z kabury, po czym położył go na płaskim, oszlifowanym 

przez wodę kamieniu tuż przy brzegu strumienia.

- Zostawiam go tobie - oznajmił. - Tak na wszelki wypadek.

- Ale na drzewie mogą być margaje. Możesz potrzebować broni.

- Wezmę maczetę.

- Ale...

- Nie zostawię cię samej bez żadnego zabezpieczenia - stanowczo uciszył jej 

protest. - Tylko uważaj, spust jest bardzo czuły, możesz niechcący wystrzelić.

- Dobrze, będę uważała - zapewniła z uśmiechem, choć ogarniała ją zimna 

furia.

Jego nadopiekuńczość wywoływała w niej sprzeczne emocje. Z jednej strony 

było jej miło, że ktoś tak o nią dbał, zarazem jednak nienawidziła, gdy traktowano ją 

jak słabą, bezbronną kobietkę.

Obserwując jego wspinaczkę w poszukiwaniu plantanów, nie mogła się 

nadziwić, że do tej pory nie zauważyła, jak świetnie był zbudowany. Owszem, 

podziwiała jego barczystą sylwetkę, ale nigdy nie zwróciła uwagi na wyjątkową 

rzeźbę mięśni. Być może to przeoczenie związane było z faktem, że do tej pory 

widywała Carlosa tylko w garniturach lub w mundurze, lecz teraz gładko 

przylegająca do ciała cienka elastyczna bawełna całkowicie zmieniała wygląd 

męskich ramion...

Zebrawszy ogromne naręcze długich i rozłożystych liści paproci, zrzuciła je 

na brzegu rzeki, po czym zawróciła, aby kontynuować zbiory. Nagle dobiegł ją jakiś 

trzask. Margarita obróciła się na pięcie. Najpierw jej wzrok powędrował ku górze, w 

poszukiwaniu Carlosa, potem ogarnęła spojrzeniem rosnące nieopodal krzewy, ale nie 

dostrzegła nic podejrzanego. Chwilę później rozległ się ponowny trzask, tym razem 

jeszcze głośniejszy. Ktoś lub coś przedzierało się przez chaszcze i robiło przy tym 

background image

dużo hałasu. Wspomnienie pokiereszowanej twarzy sprawiło, że po jej plecach 

przebiegł dreszcz. Cisnąwszy naręcze paproci, rzuciła się w kierunku kamienia, na 

którym pozostawiła pistolet.

Nie zawołała Carlosa, bo w ten sposób zaalarmowałaby intruza. Postanowiła 

wykonać manewr oskrzydlający i zajść go od tyłu, dlatego skryła się w paprociach, 

by między wysokimi łodygami zakraść się niepostrzeżenie do krzaków.

Chwilę później powietrze przeciął odgłos wystrzału.

Carlos właśnie schodził z drzewa z kiściami plantanów, uwieszonymi na szyi, 

gdy w konarach drzew wybuchła panika. Wielobarwny tłum papug, tukanów i 

kwezali wzbił się w powietrze, zaś niewidoczne, schowane w listowiu małpy z 

pełnym przerażenia krzykiem zaczęły skakać po konarach.

Carlos rozejrzał się błyskawicznie w poszukiwaniu Margarity, ale nigdzie jej 

nie dostrzegł, więc czym prędzej zeskoczył na ziemię, wykorzystując do tego długą, 

mocną lianę. Przedzierał się przez chaszcze, torując sobie drogę maczetą, której 

ostrze raz po raz z cichym świstem przecinało powietrze. Poprzysiągł w głębi serca 

śmierć temu, kto ośmielił się skrzywdzić Margaritę.

Nagle dostrzegł ją, stojącą tyłem do niego, zgiętą wpół. Wyglądało na to, że z 

niemałym trudem coś ciągnęła przez krzaki. Carlos ze szczęścia nie mógł uwierzyć 

własnym oczom. Na wszelki wypadek jeszcze raz rozejrzał się dokoła, czy nic jej nie 

zagraża. Cicho postękując z wysiłku, ciągnęła coś w jego kierunku.

- Margarita! - zawołał stłumionym głosem. - Wszystko w porządku?

- Tak! - odpowiedziała, odwracając się ku niemu z uśmiechem. - Mamy 

kolację.

- Co takiego?!

Wyprostowała się i dopiero wtedy ujrzał, że u jej stóp leżało ciało pekari, 

tropikalnej odmiany dzika.

- Usłyszałam, jak coś kręci się w krzakach, więc podeszłam bliżej, żeby 

sprawdzić co to - wyjaśniła, bardzo z siebie dumna.

Carlos musiał przyznać, że wśród obrazów, jakie przemknęły mu przed 

oczami, gdy zjeżdżał po lianie, nie było potarganej Artemidy, antycznej bogini 

łowów, ciągnącej na kolację dziką świnię.

- Nie wiem, które z nas było bardziej przerażone tym spotkaniem - wyznała ze 

śmiechem. - Ale gdy zaatakował, uznałam, że lepiej nie zawierać bliższej znajomości 

z jego szablami.

background image

Oceniwszy kły na jakieś dwadzieścia centymetrów długości, Carlos poczuł, 

jak po plecach spływa mu strużka zimnego potu.

- Czy chcesz powiedzieć, że powaliłaś go jednym strzałem?

- Miałam szczęście - oceniła skromnie. Pochyliwszy się, złapała zwierzę za 

tylne nogi. - Pomóż mi zaciągnąć go do obozowiska. Ty, generale, przygotujesz 

kolację, a jak już się najemy, posprzątam - zarządziła.

Carlos zmarszczył brwi. Przewrotna aluzja Margarity do jego rzekomo 

konserwatywnych poglądów dotyczących ról kobiet i mężczyzna była aż nadto 

czytelna, ale nie zaprotestował. No cóż, to ona dostarczyła żywność, więc będzie jak 

najbardziej sprawiedliwe, jeśli on zajmie się czyszczeniem i ugotowaniem dzikiego 

prosiaka.

Półtorej godziny później Margarita oblizywała palce, po których spływał 

smakowity sok, wyciekający z pieczeni. Jej spojrzenie raz po raz wędrowało od 

siedzącego po drugiej stronie ogniska Carlosa do moskitiery, rozwieszonej nad 

posłaniem z liści paproci. Widok białego namiotu znacząco przyspieszał jej puls, a 

samopoczucia nie poprawiał fakt, że nieuchronnie zbliżał się czas spoczynku. Siłą 

woli zmusiła się do myślenia o chwili obecnej, a nie o przyszłości. Podsumowując 

kończący się dzień, mogła stwierdzić, że w skrajnie trudnej sytuacji poradzili sobie 

naprawdę świetnie. Udało im się, przynajmniej do tej pory, umknąć niesłychanie 

groźnemu bandycie, spuścili się po lianach z urwistej skały, pokonali spory odcinek 

drogi, nie dali się pożreć pająkom, margajom ani innym stworom, no i mieli pełne 

brzuchy. Zjadłszy smakowitą pieczeń z pekari, a także pieczone w liściach, obłożone 

jagodami słodkie, podobne do bananów owoce plantanów, byli syci i przynajmniej 

przez jakiś czas nie groziło im widmo głodu. Poza zasięgiem światła z ogniska, które 

było dziełem Carlosa, panowały egipskie ciemności, więc nie musieli obawiać się, że 

w nocy zostaną napadnięci przez Simona i jego bandę, bowiem prawdopodobieństwo, 

by posługiwali się oni specjalistycznymi noktowizorami, było znikome. Niestety 

równie mało było możliwe, by odnaleźli ich ludzie Carlosa.

Niepokój o losy oddziału wyraźnie malował się na jego twarzy. Odkąd usiedli 

przy ognisku, Carlos ponuro milczał, a do tego kilka razy Margarita przyłapała go na 

tym, jak ze zmarszczonymi brwiami wpatrywał się w ciemność, wsłuchując się w 

skupieniu w odgłosy dżungli.

Panująca wokół ciemność w niczym nie przypominała miejskiego, a nawet 

wiejskiego mroku. Żadnych odcieni szarości, tylko absolutna czerń, a na jej tle 

background image

trzepotały zielonkawe świetliste kształty. Margarita domyśliła się, iż były to robaczki 

świętojańskie i inne świecące chrząszcze.

- Ilu ludzi wziąłeś ze sobą? - zapytała, przerywając milczenie.

- Jedenastu, w tym pułkownika Carrerasa - odparł Carlos, odrywając na chwilę 

wzrok od otaczającej ich ciemności.

- Miguela?

Ogarnęło ją przerażenie. Odgłosy strzelaniny, które dobiegły ją tuż przed tym, 

jak rzuciła się przez liany porastające wejście do jaskini, sugerowały, iż oddział 

wpadł w poważne tarapaty. Modliła się w duchu, aby wszyscy żołnierze ocaleli. 

Darzyła ogromną sympatią barczystego, małomównego adiutanta Carlosa, a ponadto 

współczuła mu z powodu jego nieodwzajemnionego uczucia do kapryśnej, 

trzpiotowatej Anny.

Przypomniała sobie parę, która wirowała w tańcu na balu w Pałacu 

Prezydenckim. Czy to możliwe, żeby zeszłego wieczoru Anna flirtowała z Carlosem 

w takt walca Straussa? Wydawało jej się, że od tego momentu upłynęła cała 

wieczność... Wspomnienie to wywołało w niej ukłucie zazdrości, co niepomiernie 

zirytowało Margaritę, bo jak mogła być zazdrosna o to, że jej kuzynka robiła słodkie 

oczy do mężczyzny, któremu ona sama wielokrotnie odmówiła ręki?

- Miguel bez pamięci zakochał się w Annie - wyrwało jej się.

- Wiem. - Carlos skinął głową, wciąż pogrążony w smutnych rozmyślaniach.

- Ale jej się wydaje, że kocha ciebie.

To zadziałało! Poprzez dzielące ich płomienie Carlos utkwił w niej badawczy 

wzrok.

- Czy to ci przeszkadza, querida?

- Nie - odparła z godnością. - A tobie?

- Ależ skąd! - roześmiał się. - Chyba nie ma mężczyzny, który by się nie czuł 

pochlebiony tym, że wzbudza zainteresowanie młodej i bardzo urodziwej kobiety.

- Prawdziwy z ciebie dyplomata - odpowiedziała ze śmiechem. - Nic 

dziwnego, że mojemu stryjowi tak bardzo zależy na tym, byś się ubiegał o miejsce w 

senacie. Będziesz startował w wyborach?

- Jeszcze nie podjąłem decyzji. Widzisz, w głębi duszy jestem zwykłym 

żołnierzem. Kocham wojsko i uważam siebie za niezłego dowódcę, mam też 

odpowiednie wykształcenie, by na szczeblu rządowym uczestniczyć w pracach 

związanych z armią. Dlatego wydaje mi się, że mogę więcej osiągnąć w 

background image

Ministerstwie Obrony, ale...

Ich spojrzenia spotkały się. Margarita doskonale wiedziała, że Carlos myśli 

dokładnie o tym samym co ona. Jej stryj ze wszystkich sił dążył do tego, by zastąpić 

skorumpowanego opozycyjnego senatora kimś, komu będzie mógł ufać, kto będzie 

wspierał jego program reform. Najlepiej kimś, z kim łączyłyby go więzy krwi.

- Czy to transakcja wiązana? - zapytała, chcąc wyjaśnić dręczącą ją od dawna 

zagadkę. - Czy razem z fotelem senatora masz otrzymać mnie?

- Gdybym miał pewność, że twój stryj zdoła się wywiązać z takiej obietnicy, 

już dawno zgłosiłbym swoją kandydaturę. - Uśmiechnął się zawadiacko.

W żadnym wypadku nie były to słowa, które chciała usłyszeć. Sama jednak 

nie wiedziała, jakiej odpowiedzi się spodziewała i jaka by ją usatysfakcjonowała.

- Lepiej chodźmy już spać - zaproponował. - Chciałbym, żebyśmy jutro 

wyruszyli natychmiast, gdy zacznie się rozwidniać.

Tego też Margarita wolałaby nie słyszeć.

- Nie powinniśmy trzymać na zmianę warty? - zasugerowała z mocno bijącym 

sercem.

- Nie ma takiej potrzeby, bo śpię bardzo czujnie. Zresztą żaby i inne zwierzęta 

dadzą nam znać, gdy ktoś się będzie zbliżał.

Wsłuchawszy się w nocne odgłosy dżungli, Margarita nie mogła nie przyznać 

mu racji. Mieszkające tu stworzenia zdawały się zaakceptować już ich obecność, ale 

gdyby na scenie pojawiły się drapieżniki, najpierw zamarłyby w milczeniu, a potem 

podniosłyby taki krzyk, że zbudziłyby umarłego.

- Kiedy się myłaś w rzece, dla większego bezpieczeństwa ogrodziłem nasze 

posłanie - dorzucił.

- Ogrodziłeś? Czym?

Jego uśmiech nie wróżył dobrze ewentualnym napastnikom.

- Zaostrzyłem kilka patyków więcej niż potrzebowaliśmy do upieczenia 

pekari.

Margarita była pełna podziwu dla jego przemyślności oraz zmysłu 

organizacyjnego. Lata doświadczenia w jednostkach specjalnych nauczyły go wielu 

użytecznych trików, które mogła od niego przejąć.

Wtedy Carlos wstał i przeciągnął się, a myśli Margarity powędrowały 

zupełnie innym torem. Wcale nie chciała zachwycać się jego muskularną sylwetką, to 

ta obcisła koszulka sprawiła, że nie była w stanie skupić się na niczym innym.

background image

- Idę zmyć błoto - oznajmił. - Potem zgaszę ognisko i przyjdę do ciebie.

Ta ostatnia informacja znacznie przyspieszyła bicie serca Margarity. 

Odprowadziła Carlosa wzrokiem aż do chwili, gdy zniknął w ciemnościach, ale nawet 

wtedy nie była w stanie zapanować nad swoim pulsem. Oczywiście zdawała sobie 

sprawę, że zachowuje się absurdalnie. Po pierwsze już dawno przestała być 

wstydliwą niedoświadczoną dziewczynką, więc nie powinna rumienić się po same 

uszy na myśl o dzieleniu posłania z mężczyzną. Po drugie, choć ich dzisiejszy 

pocałunek wytrącił ją z równowagi, Carlos wciąż był tym samym opanowanym, 

godnym zaufania i honorowym człowiekiem, więc wydawało się niemożliwe, aby 

nagle zażądał od niej czegoś, czego nie była gotowa mu dać.

Czy aby rzeczywiście? Jeszcze tego ranka Margarita wyśmiałaby każdego, kto 

miałby co do tego jakiekolwiek wątpliwości, ale teraz, sprzątając obozowisko, nie 

była wcale przekonana, że nie ma się czego obawiać. Carlos był zupełnie inny niż 

subtelny uwodziciel, którego znała w San Rico. Pobyt w dżungli odarł go z 

wyrafinowania, odsłaniając bezwzględnego, szorstkiego żołnierza. Elegancki 

dygnitarz podobał się jej, to prawda, ale nie było w tym żadnej ekscytacji. Natomiast 

twardy generał, radzący sobie zarówno z okrutnym i zdeterminowanym wrogiem, jak 

i z dziką dżunglą, zrobił na niej ogromne wrażenie. Margarita byłaby naiwna, gdyby 

utrzymywała, iż jest inaczej. Nowy Carlos napawał ją prawdziwym lękiem, o ile 

bowiem świetnie sobie radziła i trzymała na wodzy wiceministra obrony, o tyle nie 

miała pewności, czy starczy jej sił, by zachować tę przewagę nad komandosem.

Szybko zakończyła sprzątanie obozowiska, nie miała bowiem zbyt wiele 

pracy. Od razu po kolacji zapakowali pozostałe jedzenie, a następnie schowali je w 

bezpiecznym miejscu, by nie posiliły się nim zwierzęta. Uporawszy się z 

uprzątnięciem liści, które służyły za naczynia, udała się w kierunku namiotu z 

moskitiery.

Z bijącym sercem zdjęła buty, po czym ułożyła się wygodnie ma miękkim 

posłaniu z liści paproci. Wielofunkcyjna bojowa kamizelka Carlosa posłużyła za 

poduszkę, zaś pusty worek na wodę chronił krzyż przed wilgocią ziemi, odczuwaną 

nawet poprzez grubą warstwę liści.

Niestety nic nie było w stanie ochronić Margarity przed dreszczem, jaki 

przebiegł jej ciało, gdy Carlos wszedł pod moskitierę i położył się na posłaniu. 

Upewniwszy się, że obydwie części siatki zachodzą na siebie, dzięki czemu nie było 

najmniejszego prześwitu, przysunął się do Margarity na tyle blisko, że jego klatka 

background image

piersiowa dotykała jej pleców. Wreszcie wtulił twarz w jej szyję, zaś ramieniem objął 

ją w talii.

- Rozluźnij się - szepnął.

Ciekawe, jak miała się rozluźnić, czując na karku jego ciepły oddech, a na 

udach jego uda?! Szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w żar, jaki pozostał z 

ogniska. Za każdym razem, gdy jego klatka piersiowa podnosiła się przy wdechu, a 

opadała przy wydechu, ubywało jej samokontroli. Była tak skoncentrowana na 

swoich myślach i doznaniach, że aż podskoczyła ze strachu, gdy usłyszała głęboki, 

stłumiony głos Carlosa.

- Nie obawiaj się, nie zedrę z ciebie ubrania i nie zacznę się z tobą kochać - 

zapewnił.

- Nie obawiam się tego - skłamała. - Ale tak z ciekawości... Czemu nie?

Liście paproci zaszeleściły, gdy podnosił ramię, aby oprzeć na nim głowę. 

Pochyliwszy się nad jej twarzą, utkwił spojrzenie w jej oczach.

- Kiedy będę się z tobą kochać...

- Kiedy?! - powtórzyła oburzona.

- Czyżbyś miała jakieś wątpliwości? Przecież to oczywiste. Nie mam 

najmniejszych wątpliwości, że kiedyś to nastąpi. - Uśmiechnął się szeroko. - Ale nie 

tak, na ziemi, jak zwierzęta, nadstawiając uszu, czy nie zbliża się bandyta lub 

drapieżnik.

A więc jednak po części był tym dawnym Carlosem, który potrafił się 

kontrolować niezależnie od okoliczności. Mimo że szanse, aby ktokolwiek ich 

zaatakował, były znikome, trzymał pragnienia i emocje na wodzy. Margarita powoli 

traciła rozeznanie, z którym wcieleniem Carlosa miała do czynienia, sądziła bowiem, 

że wciąż jest tym nieprzewidywalnym, dzikim mężczyzną, który rankiem całował ją 

do utraty tchu, zapomniawszy o całym świecie.

- Jesteś bardzo pewny siebie - odparła z jawną ironią.

- Owszem.

Tak mocno wbiła paznokcie w dłonie, że aż odcisnęły się na nich różowe 

półksiężyce. Świerzbiła ją ręka, by w drobny mak strzaskać tę jego cholerną męską 

pychę.

- A co byś zrobił, gdybym ci powiedziała, że myślałam o tym, by zedrzeć z 

ciebie ubranie?

- A myślałaś?

background image

Odwróciła się twarzą do niego. Tym razem nie miała zamiaru ukrywać 

prawdy. Emocje dławiły ją za gardło. Każde miejsce, w którym ich ciała stykały się, 

zdawało się płonąć żywym ogniem.

- Tak - przyznała bez owijania w bawełnę.

Uśmiech spełzł z jego ust, zaś w czarnych oczach pojawił się nieodgadniony 

wyraz.

Margarita miała wrażenie, że bicie jej serca słuchać w promieniu kilku 

kilometrów. Choć wcześniej dobiegały ją odgłosy dżungli - rechot żab, popiskiwanie 

ptaków, nawoływania małp - teraz nie docierało do niej nic, tak była skoncentrowana 

na tym, co działo się między nią a leżącym obok mężczyzną. Przez chwilę była bliska 

tego, by zrealizować to, co przed chwilą wyznała. Wystarczyło tylko, aby wsunęła 

dłonie pod jego koszulkę, dotknęła ciepłego muskularnego ciała... Zanim ostatecznie 

poddała się szalonemu impulsowi, Carlos pochylił głowę.

- Nie tu, nie na ziemi - szepnął, muskając delikatnie jej usta. - Nie jak 

zwierzęta. Ale niedługo, mi amor. Już niedługo.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Carlos miał za sobą wiele nieprzespanych nocy. Podczas służby w oddziale 

komandosów spał na piasku tak gorącym, że parzył mu skórę przez ubranie, a także 

na zimnym, powoli wciągającym w głąb błocie. Zdarzyło mu się także drzemać na 

asfalcie w oczekiwaniu na samolot, który miał zabrać jego oddział na miejsce akcji. 

Kiedyś spędził czterdzieści osiem godzin na konarze drzewa, zawieszony piętnaście 

metrów nad ziemią, obserwując znajdujące się na dole obozowisko bandy groźnych 

przestępców. Jednakże teraz, trzymając w ramionach Margaritę i czekając, aż zmorzy 

ją sen, podejrzewał, iż ta noc dołączy do listy przeżyć, których za żadne skarby nie 

chciałby doznawać powtórnie.

W końcu zmęczenie wzięło górę, Margarita powoli rozluźniła się, zmiękła, aż 

wreszcie, wymamrotawszy kilka słów, zasnęła w jego objęciach.

W przeciwieństwie do niej Carlos z każdą chwilą czuł się mniej senny. 

Wciągając powietrze, wdychał jej zapach, toteż starał się jak najrzadziej oddychać. Za

każdym razem, gdy się poruszyła w jego ramionach, wyzywał siebie od głupców.

A przecież mógł ją mieć! Gdy odwróciła się do niego, spojrzała mu w oczy i 

przyznała, że chciałaby zedrzeć z niego ubranie, niemal stracił resztki samokontroli. 

Czy naprawdę uważała, że miał serce z kamienia?! Nie domyślała się, że pragnął jej 

background image

każdą komórką swojego ciała?! Wbrew temu, co jej powiedział, był bardzo blisko od 

zaspokojenia tego pragnienia na liściastym posłaniu, nie zważając na niebezpie-

czeństwo. Powstrzymała go przed tym jedynie instynktowna potrzeba zapewnienia 

opieki kobiecie, którą uważał już za swoją. Nie chciał kochać się z nią po raz 

pierwszy, wsłuchując się w odgłosy dżungli, nie zamierzał też narażać jej zdrowia i 

życia.

Zmęczony, z piekącymi oczami, odwrócił się na plecy, układając głowę 

Margarity na swojej piersi. Wpatrzony w ciemność, czekał na wschód słońca jak na 

wybawienie.

Dzień, podobnie jak zmrok, pojawia się w dżungli nagle. W parę sekund 

ciemność ustępuje miejsca jasności. Gdy pojawiło się słońce, w jednej chwili 

zwierzęta obudziły się do życia, skrzecząc, piszcząc, ćwierkając, wrzeszcząc i 

mrucząc. Najgłośniejsze były małpy, których liczne stada nawoływały się tubalnymi 

głosami. Mimo że działo się to tuż obok, Margarita absolutnie nie zamierzała się 

budzić. Carlos wspaniałomyślnie ofiarował jej jeszcze chwilę snu, a sam zajął się 

obserwacją kropel rosy, które spływały po gałęziach drzewa, opadały na moskitierę, a 

następnie łączyły się w cienkie strumyczki podążające ku ziemi. Odprowadził 

wzrokiem kilka takich kropel, zanim delikatnie potrząsnął ramieniem Margarity.

- Rito - szepnął.

Mruknęła coś nieprzytomnie w odpowiedzi.

- Już ranek - poinformował.

- Mmm...

- Musimy ruszać - nalegał.

- Jeszcze minutkę.

Jak się mógł spodziewać, minutka przeciągnęła się do dwóch, a potem do 

pięciu. Carlos poruszył ramieniem, w którym niemal stracił czucie pod jej ciężarem. 

W geście protestu przytuliła się jeszcze mocniej i ukryła twarz na jego piersi.

- Domyślam się, że nie jesteś rannym ptaszkiem. - Uśmiechnął się.

- Zanim nie poczuję kofeiny, nie wiem, jak się nazywam - wymruczała w jego 

koszulkę.

- Postaram się to zapamiętać.

Ta obietnica sprawiła, iż Margarita podniosła w końcu głowę.

- Tak dla porządku, kolejnej rzeczy, której nie należy się po mnie spodziewać 

z samego rana, to błyskotliwej wymiany zdań - zapowiedziała z kwaśną miną.

background image

Carlos odsunął moskitierę i sięgnąwszy po buty, potrząsnął nimi, aby wysypać 

ewentualnych nieproszonych gości.

- Idę się opłukać w rzece - oznajmił. - Zostawiam ci pistolet, ale proszę, raczej 

unikaj następnego spotkania z pekari czy innym dużym stworzeniem.

- Zgoda, powiedz im to samo.

Gdy odchodził, siedziała po turecku na liściastym materacu, przypatrując mu 

się zmrużonymi oczami. Odniósł wrażenie, że tego ranka nie była wobec niego zbyt 

przyjaźnie nastawiona. Carlos musiał przyznać, że on również nie był w najlepszym 

nastroju. Winą za złe samopoczucie obarczał nieprzespaną noc, a także konieczność 

spędzenia kilku godzin w jednej pozycji, bowiem nie chcąc budzić Margarity, cały 

czas leżał na wznak. Podążając w kierunku rzeki, wykonywał ćwiczenia gim-

nastyczne. Znalazłszy się na brzegu, rozebrał się i wszedł do zimnej, wzburzonej 

wody. Aby pobudzić krążenie krwi, zanurzył się kilka razy, a następnie natarł ciało 

zerwanymi po drodze liśćmi mimozy. Gdy poczuł mrowienie skóry, wywołane kon-

taktem z lodowatą wodą oraz chropowatymi liśćmi, wróciły mu energia i dobry 

humor. Ubrawszy się ponownie, szybko przeczesał palcami mokre włosy i żwawym 

krokiem powrócił do obozowiska. Margarita siedziała w kucki przy żarzącym się 

ognisku, pochłonięta splataniem kawałków liany. Carlos zastanawiał się, jak to 

możliwe, aby w wojskowej koszuli i w dżinsach wyglądała lepiej niż w czerwonej 

jedwabnej sukni?

- Zrobiłam plecak - oznajmiła, pokazując luźną plecionkę z łodyg i liści. - 

Zmieścimy tu tyle mięsa, że powinno nam wystarczyć na jakieś dwa dni.

Jej pomysłowość zrobiła na nim ogromne wrażenie, podobnie zresztą jak 

smakowity zapach, który dobiegał z ogniska. Margarita uśmiechnęła się, widząc jego 

głodną minę.

- Upiekłam pozostałe plantany i jagody na śniadanie - wyjaśniła, przesuwając 

patykiem niewielkie pakieciki z liści, leżące na rozżarzonych węgielkach. - Gdy 

zrywałam liany, znalazłam też kilka owoców mango. Jedz, a ja pójdę się obmyć.

Zacisnął zęby, by nie wyskoczyć z propozycją, że umyje jej plecy.

- Tylko się pospiesz - polecił. - Musimy zaraz ruszać.

- Rozkaz, generale!

- Kiedy wrócisz, jeszcze raz chciałbym posypać twoje rany proszkiem 

antyseptycznym.

- Rozkaz, generale! - zawołała ponownie, tym razem dodając fantazyjny salut.

background image

Carlos z uśmiechem zasiadł przy ognisku i szybko pochłonął owocowe 

śniadanie.

Niedługo po tym, jak wyruszyli, wędrówka stała się na tyle trudna, że stracili 

wszelką ochotę na żarty. Ponieważ oddalili się od strumienia, musieli łapać 

deszczową wodę podczas krótkich tropikalnych burz. Pełny pojemnik na wodę przy 

każdym kroku obijał się o udo Carlosa, dodatkowo go obciążając. Margarita niosła 

własnoręcznie upleciony plecak, a także pistolet, jako że Carlos nie mógł ich 

ubezpieczać, ponieważ był zajęty torowaniem drogi maczetą.

Nie minęło pół godziny, a ubrania lepiły im się do ciała od potu i deszczu. Nie 

minęło pół dnia, a zużyli cały zapas energii, jaki udało im się odbudować podczas 

nocnego odpoczynku. Wciąż musieli kluczyć, gdyż raz po raz natykali się na strome 

urwiska i głębokie wąwozy, które musieli omijać, nakładając sporo drogi. Nogi 

odmawiały im posłuszeństwa, dłonie piekły od skaleczeń, których nie dało się 

uniknąć podczas zsuwania się po zboczach i wspinaczek.

Margarita szybko straciła poczucie czasu oraz orientację przestrzenną. Była 

tak zmęczona, że miała wrażenie, iż gorące, lepkie powietrze parzy jej płuca przy 

każdym wdechu. Gdy już myślała, że nie da rady zrobić ani kroku, Carlos zarządził 

przystanek.

Nie miała pojęcia, która jest godzina, ale sądząc po ilości światła, 

wpadającego przez gęsty baldachim liści, było wczesne popołudnie.

- Jak dużo przeszliśmy? - zapytała z ciekawością.

Była tak zmęczona opędzaniem się od moskitów oraz przedzieraniem przez 

chaszcze, że odnosiła wrażenie, jakby wędrowali od tygodnia, a nie od paru godzin.

- Niewiele ponad siedem kilometrów - odparł Carlos, skonsultowawszy się z 

urządzeniem GPS.

- Żartujesz, prawda? - Margarita nie wierzyła własnym uszom.

- A jak myślisz? Oczywiście, że nie! - odrzekł zniecierpliwionym tonem, 

ponieważ był w nastroju dalekim od żartów.

- Jesteś pewien, że dobrze odczytałeś wynik?

Nawet nie zadał sobie trudu, aby odpowiedzieć na to pytanie.

Oznaczało to, że do wioski zostało im około sześciu kilometrów. Zdruzgotana 

Margarita opadła ciężko na powalony pień. Teraz, gdy dowiedziała się, jak długa 

jeszcze czekała ich droga, obolałe od dźwigania plecaka ramiona dokuczały jej ze 

zdwojoną siłą.

background image

- Dasz radę? - Carlos przyjrzał jej się uważnie spod oka.

- Dam - potwierdziła.

- Jestem zaskoczony, jak świetnie sobie radzisz w tak trudnych warunkach.

Wzięła jego słowa za komplement, więc uśmiechnęła się lekko.

- Jesteś w lepszej formie, niż sądziłem - dodał pozornie lekkim tonem, który 

obudził w niej podejrzliwość.

Zrozumiała ukryte pytanie, które czaiło się za tym pozornie niewinnym 

stwierdzeniem. Miała ochotę stuknąć się w głowę za to, że cały czas nie udawała 

słabej, przerażonej i mdlejącej z wysiłku kobietki.

- Regularnie uprawiam gimnastykę i codziennie biegam - odparła.

- Kiedy? - Nie dawał za wygraną.

- Proszę? - żachnęła się.

Postawiwszy stopę na pniu, Carlos oparł łokieć na kolanie, a następnie zajrzał 

jej prosto w oczy.

- Kiedy się gimnastykujesz i uprawiasz jogging, Rito? Z tego co wiem, 

zazwyczaj przychodzisz do pracy pierwsza i pracujesz do późna, a przynajmniej 

zawsze tak mówisz, kiedy chcę się z tobą umówić na kolację. A więc ciekaw jestem, 

kiedy to wszystko robisz? Gimnastyka, bieganie, to pochłania sporo czasu. Masz 

świetną kondycję, znakomicie radzisz sobie podczas tego piekielnego marszu. Jak to 

osiągnęłaś? I kiedy?

- Rano biegam i gimnastykuję się, a po powrocie z pracy uprawiam w domu 

aerobik - odparła wymijająco, próbując rozmasować obolałe ramiona. - Pomaga mi 

się zrelaksować.

Prawdę mówiąc ćwiczenia, jakie codziennie wykonywała, były równie 

relaksujące, co spanie na łóżku najeżonym gwoździami, ale uznała, że nie musi 

zwierzać się Carlosowi z tego, co robi wieczorami, gdyż była to jej prywatna sprawa. 

Już miała mu to powiedzieć, gdy odsunąwszy jej dłonie, wziął się za masaż jej 

ramion. Początkowo chciała zaprotestować, ale szybko zrezygnowała, czując, jak pod 

jego wprawnymi palcami stwardniałe z wysiłku mięśnie ponownie nabierają 

elastyczności.

- Uciekasz groźnemu przestępcy, jednym strzałem zabijasz dziką świnię, a do 

tego przez dwa dni wędrujesz przez dżunglę i to wszystko bez słowa skargi - 

mruknął. - Znam niewiele kobiet, które mogłyby się pochwalić choćby jednym z 

takich osiągnięć, ale ani jednej, która mogłaby ci dorównać.

background image

- Hmm...

- To samo dotyczy mężczyzn - dodał.

Bardzo chciała przedstawić jakieś wiarygodne wyjaśnienie, ale nie mogła się 

skupić, gdyż jego dłonie czyniły cuda na jej ramionach.

- Najlepiej do działania motywuje nas desperacja, a ja właśnie jestem 

zdesperowana - odparła wreszcie po dłuższej chwili zastanowienia. - Muszę przyznać,

że sama się sobie dziwię. Nigdy bym nie przypuszczała, że sobie poradzę w tak 

niezwykłej sytuacji. Oczywiście z twoją pomocą, bo gdybym była sama, na pewno 

bym już nie żyła - dodała, by pogłaskać jego męską próżność.

Carlos zignorował jej lizusostwo.

- Naprawdę dziwisz się sobie?

- Tak... Och, zrób tak jeszcze raz, proszę, proszę! - wykrzyknęła, gdy jego 

palce zaczęły kreślić koła między jej łopatkami.

Carlos spełnił jej prośbę, na moment zawieszając rozmowę, ale absolutnie nie 

zamierzał odpuścić. Bardzo nie lubił, gdy traktowano go jak naiwniaka, a poza tym 

sprawa dotyczyła Margarity, była więc pierwszej wagi. Wszystko, co dotyczyło tej 

kobiety, było najważniejsze na świecie. Kochał ją, ale teraz był naprawdę wściekły. 

Starannie ukrywała coś przed nim, bawiła się z nim w kotka i myszkę. Nienawidził 

tego, doprowadzało go to do furii.

Chwilę jeszcze masował obolałe ramiona Margarity, wreszcie przestał.

- Czy masz mnie za głupca, Rito? - zapytał, odwracając jej głowę ku sobie.

Była tak zaskoczona tym pytaniem, że natychmiast otworzyła oczy. W jego 

spojrzeniu dostrzegła ledwie tłumioną wściekłość.

- Powiedz mi, jaką grę prowadzisz? - wycedził. - O co w tym wszystkim 

chodzi, do diabła?

Będąc tak blisko niego, niemalże twarz przy twarzy, z całego serca pragnęła 

mu o wszystkim opowiedzieć - o SPEAR, o rozmowie telefonicznej z Marcusem 

Watersem, o wizycie w więzieniu, o Simonie i jego zagadkowej żądzy zemsty na 

Jonaszu. Przeklinając złożoną przed laty przysięgę milczenia, powiedziała 

spokojnym, wyważonym tonem:

- Nie prowadzę żadnej gry.

Na jego twarzy odmalowała się furia... lub może było to rozgoryczenie, że nie 

ufała mu na tyle, aby wyznać prawdę?

- Odpoczęłaś już? - Zmienił temat. - Powinniśmy ruszać.

background image

- Carlos...

- Musimy jeszcze przejść kilometr, zanim zapadnie zmrok - przerwał jej ostro.

To powiedziawszy, gwałtownie odwrócił się i zawzięcie machając maczetą, 

zaczął wycinać ścieżkę przez chaszcze.

Wściekła i nieszczęśliwa Margarita, chcąc nie chcąc, ruszyła śladem pana 

generała.

Kolejna noc minęła im podobnie jak poprzednia. Posiliwszy się zimną 

pieczenią oraz owocami awokado, ułożyli się na osłoniętym moskitierą posłaniu z 

liści i miękkich gałązek. Wtulona w ramiona Carlosa, Margarita czuła, że pomimo 

fizycznej bliskości byli sobie bardziej obcy niż poprzedniego wieczoru. Z całego 

serca pragnęła odwrócić się, wziąć w dłonie jego twarz i stopić pocałunkami ten 

chłód, który wciąż gościł w jego oczach. Siła tego pragnienia nie pozwalała jej 

zasnąć, mimo wyczerpania całodzienną wędrówką.

Nie rozumiała, skąd brała się ta potrzeba pocieszenia i utulenia Carlosa, 

bowiem nigdy dotąd nie doświadczyła tego uczucia. No tak, ale do tej pory Carlos 

nigdy nie odsunął się od niej tak bardzo. Dopiero teraz pojęła, jak bardzo 

przyzwyczaiła się do okazywanych jej względów, do jego zainteresowania i podziwu.

Przypomniała sobie, że jej matka zwykła mawiać, iż żona nie powinna kłaść 

się spać, czując gniew do swojego męża, jeśli nie chce się obudzić również 

zagniewana. Ponieważ piękna Maria de las Fuentes od trzydziestu lat cieszyła się 

nieustanną adoracją swojego małżonka, Margarita podejrzewała, że matka miała 

rację, powtarzając tę maksymę. Gdyby tylko było to takie proste... Gdyby tylko była 

w stanie pokornie przyjąć rolę typowej madrileńskiej żony, posłusznie czekającej na 

męża w domu wśród gromadki dzieci.

Na myśl o dzieciach ogarnęła ją dziwna nostalgia. Dzieci, jej... ich dzieci... 

Margarity i Carlosa... Poczuła ucisk w gardle. Leżała bez ruchu, wpatrzona w 

ciemność, zastanawiając się, jak to się stało, że po raz pierwszy myśl o dzieciach nie 

wzbudziła w niej buntu. Wręcz przeciwnie, ogarnęło ją niespotykane wzruszenie, gdy 

wyobraziła sobie, jak trzyma przy piersi dziecko Carlosa. Czy faktycznie wychodząc 

za mąż, straciłaby swoją tożsamość, tak jak jej się do niedawna wydawało? Słuchając 

miarowego oddechu Carlosa, czując na swojej skórze mocne bicie jego serca, miała 

ochotę zmierzyć się z tymi uprzedzeniami.

Zaniepokojona tak nagłą zmianą swoich poglądów, poruszyła się niecierpliwie 

na posłaniu.

background image

- Śpij - mruknął rozkazującym tonem Carlos.

- Próbuję.

- To próbuj mocniej! - Silne ramię zacisnęło się na jej talii.

Ta absurdalna odpowiedź w innych okolicznościach wywołałaby wściekłą 

awanturę, ale Margarita błyskawicznie zorientowała się, dlaczego Carlos obejmował 

ją tak kurczowo, a jednocześnie starał się trzymać jak najdalej od niej. Otworzyła 

szeroko oczy. Ciepło jego ciała parzyło jak ogień. Wystarczyłoby poruszyć biodrami, 

odwrócić się...

- Śpij, do diabła! - warknął, jakby posiadł zdolność czytania w jej myślach.

Następnego ranka jego nastrój nie uległ poprawie. W ponurym milczeniu 

Carlos torował drogę przez krzaki, a gdy tylko zdarzyło mu się spojrzeć w kierunku 

Margarity, natychmiast odwracał wzrok. Była jeszcze bardziej zagubiona niż do tej 

pory, nie potrafiła bowiem określić, jakie żywiła wobec niego uczucia. Poza tym była 

na niego zła, że tak się przed nią zamknął. Tym bardziej, że pragnął jej w takim 

samym stopniu, jak ona jego. Na wspomnienie ciepła jego ciała robiło jej się miękko 

w kolanach. Niech diabli porwą jego żelazną samokontrolę! Jakie takie pocieszenie 

stanowił jedynie fakt, że Carlos nie mógł zasnąć tak długo jak ona, a więc niemal całą 

noc.

Zatrzymali się tylko dwukrotnie, raz około południa na posiłek oraz mniej 

więcej godzinę przed zachodem słońca. Z westchnieniem ulgi zdjęła z ramion ciężki 

plecak, natomiast Carlos wspiął się na poszarpaną granitową skałę, aby sprawdzić, 

czy gdzieś nie unosi się dym, co byłoby widomą oznaką, że są blisko celu. Jak się 

okazało, zauważył dym, ale w przeciwnym niż wioska kierunku.

- Idą za nami - oznajmił grobowym głosem, znalazłszy się ponownie na dole.

- Zbiegły więzień i jego ludzie? - upewniła się.

- Podejrzewam, że tak - potwierdził. - Nikt z mojego oddziału nie byłby na 

tyle nierozsądny, żeby rozpalić ogień za dnia.

- Jak daleko są?

- Półtora do dwóch kilometrów.

Poczuła się rozczarowana, ponieważ kilometr w dżungli oznaczał godzinę 

marszu, a więc byli zbyt daleko, by zorientować się, kto naprawdę rozpalił to 

ognisko. Przeczucie podpowiadało jej, że był to Simon.

- Musi mu bardzo na tobie zależeć, skoro ściga cię z taką determinacją - 

zauważył Carlos, mierząc ją chłodnym spojrzeniem.

background image

Simonowi nie zależało personalnie na niej, była mu potrzebna tylko po to, by 

za jej pośrednictwem mógł dotrzeć do szefa SPEAR.

- Podejrzewam, że obydwoje jesteśmy mu potrzebni - odparła, sięgając po 

plecak. - Mówiłam ci, że wini cię za swoje ostatnie niepowodzenia w Madrileño.

Była to tylko część prawdy, ale Margarita obłudnie tłumaczyła sobie, że 

lepsza część prawdy niż całe kłamstwo.

- Lepiej chodźmy, póki jeszcze jest widno - zarządził.

Zarzuciwszy pasek plecaka na lewe ramię, próbowała odnaleźć drugi, gdy 

pleciony worek uderzył ją w plecy. Zamarła z ręką wyciągniętą za siebie. Wrażenie, 

że coś wspina się jej na plecy, zaparło jej dech w piersiach. Boże, spraw, żeby to nie 

była żmija, modliła się w duchu. Ani wąż koralowy, ani boa.

Poczuła woń cuchnącego oddechu, i w tej samej chwili szorstkie futro otarło 

się o jej kark. Gdy zdała sobie sprawę, że to margaj wskoczył jej na plecy, poczuła 

silne uderzenie. To Carlos z impetem rzucił się na nią, aby zerwać z jej ramion nie-

proszonego gościa.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Dla kogoś, kto tak jak Carlos wręcz nienawidził wszelkiej maści 

drapieżników, widok margaja wspinającego się na plecy Margarity był jak senny 

koszmar. W ciągu sekundy, jaką zajęło mu rzucenie się do ataku, zarejestrował 

zadarty pysk zwierzęcia, obnażone zęby oraz zakrzywione ostre szpony. W następnej 

sekundzie jego dłoń zacisnęła się mocno wokół szyi margaja. Carlos obrócił się w po-

wietrzu, by nie przygnieść Margarity, która pchnięta przez niego upadła na trawę.

Na szczęście chwycił zwierzę za kark, więc nie miało szansy się obrócić i 

ugryźć go. Adrenalina płynąca w żyłach Carlosa kazała mu trzymać drapieżnika na 

odległość wyciągniętej ręki, aby nie mógł sięgnąć jego twarzy. Kątem oka zauważył, 

że Margarita z rozdzierającym szlochem pada na kolana, wolał jednak nie odrywać 

spojrzenia od wijącego się, skrzeczącego stworzenia, które z furią waliło ogonem na 

prawo i lewo. Leżąc na plecach, cały czas trzymał rękę maksymalnie wyciągniętą 

przed siebie, jednocześnie starając się sięgnąć po maczetę, która tkwiła w pochwie.

Świst kuli przeciął powietrze. Ułamek sekundy później zwierzę nie żyło. 

Zatrzepotały skrzydła przerażonych ptaków, rozległy się piski uciekających małp.

Carlos utkwił zszokowane spojrzenie w zakrwawionym ciele drapieżnika. Gdy 

po jakimś czasie wreszcie dotarło do niego, co się stało, pełnym obrzydzenia gestem 

background image

odrzucił martwego margaja. Już zaczął się podnosić, gdy Margarita przypadła do 

niego i jednym ruchem zmusiła go do położenia się z powrotem.

- Leż spokojnie! - nakazała, dokładnie oglądając jego twarz i szyję. - Ugryzł 

cię?

- Nie...

- Nie ruszaj się - przerwała mu w pół słowa. - Czytałam, że margaje roznoszą 

wściekliznę.

- Nie przejmuj się mną, Rito. Lepiej powiedz, co z tobą.

- Wszystko w porządku. Mówiłam ci, nie ruszaj się!

Z determinacją w oczach zdjęła z niego kamizelkę, aby dokładnie obejrzeć 

ramiona.

- Czy czułeś ugryzienie? Tutaj? A może tutaj?

Och! - jęknęła, wpatrując się intensywnie w jego lewe ramię.

Carlos za moment zamarł w bezruchu.

- Nie, to tylko zadrapanie - westchnęła z ulgą, a następnie powróciła do 

szczegółowego badania.

Gdy przystąpiła do zdejmowania koszulki z Carlosa, zdecydował, że musi ją 

zatrzymać, zanim rozbierze go do naga.

- Nie ugryzł mnie - oznajmił, chwytając ją za nadgarstki. - Złapałem go za 

szyję, więc nie miał szans dosięgnąć mnie zębami.

- Jesteś pewien?

- Tak, jestem pewien - zapewnił solennie.

Jego słowa zaczęły docierać powoli do Margarity. Wpatrzyła się w Carlosa 

pełnym nadziei spojrzeniem. Margaj nie zdołał go ugryźć. Wszystko było w 

porządku. Nie groziło mu niebezpieczeństwo. Gdy w pełni zrozumiała znaczenie tych 

informacji, nastąpiła w niej opóźniona reakcja na szok, jakiego doznała. Całym jej 

ciałem wstrząsnął silny dreszcz, po nim nastąpił kolejny, jeszcze silniejszy i dłuższy. 

Do tej pory klęczała, ale teraz uda odmówiły jej posłuszeństwa, więc usiadła na 

piętach. Nie była w stanie dłużej powstrzymywać łez. Po raz pierwszy od czasów 

dzieciństwa gorzko się rozpłakała.

- Rito, nie płacz! - poprosił Carlos, obserwując, jak raz po raz wstrząsają nią 

spazmatyczne szlochy. - Nie płacz, wszystko jest w porządku.

- Nieprawda! Nic nie jest w porządku!

Wyszarpnąwszy dłoń, zaczęła tłuc pięścią w jego klatkę piersiową, jakby to 

background image

była wina Carlosa, że margaj postanowił przejechać się na gapę w jej plecaku.

- Przecież mógł mieć wściekliznę - szlochała. - Mogłeś umrzeć w strasznych 

męczarniach! Tu, na moich oczach!

- Rito, na litość boską! - Ponownie chwycił ją za nadgarstek. - Przed chwilą 

zastrzeliłaś tego drania z precyzją, której mogłoby ci pozazdrościć wielu strzelców 

wyborowych, a teraz szlochasz jak rozhisteryzowana panienka?

- Nie rozmawiajmy o tym! - krzyknęła, znów zalewając się łzami. - W ogóle 

nie rozmawiajmy. Lepiej... - Zawahała się. W jej zapłakanych oczach pojawił się 

niezwykły blask. - Lepiej mnie pocałuj.

Nie czekając na odpowiedź, żarliwie przywarła do jego ust. Ze względu na 

specyficzny stan emocjonalny, w jakim się znajdowała, nie był to najzgrabniejszy 

pocałunek, jaki Carlos w życiu otrzymał, ale z całą pewnością najszczerszy i 

najbardziej namiętny. Z głębokim westchnieniem przytulił się do niej, niesiony 

nagłym przypływem uczuć.

Margarita wymruczała coś niezrozumiale wprost w jego usta. Pieszczoty stały 

się coraz bardziej gwałtowne, pocałunki coraz gorętsze, dłonie coraz bardziej 

niecierpliwe...

To nie tak miało wyglądać, przemknęło przez myśl Carlosowi, gdy 

gorączkowo rozpinał guziki wojskowej koszuli, którą pożyczył Margaricie. Resztki 

cywilizowanych odruchów podpowiadały mu, że powinien przerwać ten miłosny 

spektakl i zaczekać, aż znajdą się w bardziej romantycznym miejscu, ale wystarczył 

jeden rzut oka na skąpą czerwoną bieliznę, aby zapomniał o wszelakich skrupułach... 

Zawahał się jeszcze raz, aż wreszcie przekroczyli niewidzialną granicę i nie było już 

odwrotu. Żadne z nich nie wiedziało, co może ich czekać po drugiej stronie. Oboje 

jednak rzucili wyzwanie losowi. Nie chcieli już dłużej na siebie czekać, dlatego 

zespoleni w jedno, oddali się rytmowi natury.

Margarita nigdy do tej pory nie doznała tak wielkiej, obezwładniającej 

rozkoszy. Miała wrażenie, że wyzwolona energia rozszczepiła ją na tysiące drobnych 

cząsteczek. Była tak wyczerpana, że nawet nie miała siły otworzyć oczu. Pragnęła 

jedynie, bezpieczna i nasycona miłością, zasnąć w ramionach Carlosa.

- Przepraszam. - Jego cichy głos wyrwał ją z krainy nirwany.

Podniósłszy powieki, przyjrzała się uważnie jego przygnębionej twarzy.

- Za co? - spytała zdumiona.

- Nie powinienem był... Ja nigdy... - plątał się. - Nigdy jeszcze nie przestałem 

background image

tak bardzo nad sobą panować.

Uznała, że nie był to najlepszy moment, aby wyznać mu całą prawdę. Otóż 

gdyby nadal się powstrzymywał, osobiście wydrapałaby mu oczy.

- Nie zraniłem cię? - zapytał łamiącym się głosem.

- Ależ skąd! - zapewniła żarliwie.

- Następnym razem będzie lepiej - obiecał, nieco się od niej odsuwając.

Margarita nie była w tej chwili w stanie wyobrazić sobie, by kiedykolwiek 

mogło być lepiej niż tym razem. Jeśli było idealnie, to co, ma być jeszcze bardziej 

idealnie? Przecież to nielogiczne. Z drugiej strony, czy w miłości jest miejsce na 

logikę? Uśmiechnęła się do siebie.

Carlos podniósł się, aby pozbierać rozrzucone ubrania.

- Następnym razem będziemy się kochać w prawdziwym łóżku - obiecał, 

naciągając spodnie.

W głowie Margarity zadźwięczał sygnał ostrzegawczy. Jeszcze nie doszła do 

siebie po szaleńczych erotycznych ekscesach, a on już myślał o następnych. To tempo 

trochę ją przerażało. Zaniepokojona sięgnęła po koszulę.

- Następnym razem nie będziemy się spieszyć - zapewnił, jakby potrafił czytać 

w jej myślach. - Będziemy kochać się tak powoli, tak słodko, że zaczniesz umierać z 

rozkoszy.

- Teraz też o mały włos nie umarłam - zauważyła z przekornym uśmiechem, 

ale Carlos zdawał się nie podzielać jej rozbawienia. - Nie dzielmy skóry na 

niedźwiedziu - dodała dla rozluźnienia atmosfery. - Mamy jeszcze do przebycia kilka 

kilometrów dżungli, więc na razie nie planujmy, co zrobimy, gdy się z niej 

wydostaniemy.

- Mam swoje zasady! - żachnął się. - Nie jestem jakimś chłystkiem, który 

zabawi się raz z kobietą, a potem odchodzi w siną dal.

- Och, na litość boską! - jęknęła, doprowadzona do rozpaczy jego uporem. - 

Mamy dwudziesty pierwszy wiek! Przecież to, że raz się kochaliśmy, nie znaczy od 

razu, że mamy razem zamieszkać...

- Raz? - prychnął z niedowierzaniem. - Jeśli sądzisz, że zdarzyło nam się to po 

raz pierwszy i ostatni, to znaczy, że jesteś jeszcze bardziej skołowana niż ja.

Musiała w duchu przyznać mu rację, było bowiem bardzo prawdopodobne, że 

nie poprzestaną na tym jednym razie. Faktycznie jednak czuła się oszołomiona, 

bowiem od momentu, gdy poczuła na ramieniu nieszczęsnego margaja, targały nią 

background image

silne emocje o skrajnie różnym zabarwieniu - strach o własne życie, a zaraz po nim 

trwoga o życie Carlosa, następnie przemożna ulga, a na koniec gwałtowne pożądanie. 

A do tego wszystkiego targało nią dużo głębsze, potężniejsze uczucie, którego nie 

potrafiła ani nie chciała nazwać nawet dla samej siebie. Potrzebowała czasu, aby 

uporządkować ten natłok emocji. By zrozumieć, dlaczego perspektywa dzielenia 

życia z Carlosem przyprawiała ją o drżenie rąk i przyspieszone bicie serca.

- Ta rozmowa niczego nowego nie wnosi, więc wydaje mi się, że powinniśmy 

ją zakończyć - oznajmiła, sięgając po figi.

Potrząsnąwszy nimi energicznie, aby pozbyć się nieproszonych gości, czekała 

z wymowną miną, aż Carlos odwróci się, by mogła się swobodnie ubrać. Ku jej 

zdumieniu udawał, że nie rozumie, o co chodzi, zaś gdy posłała mu znaczące 

spojrzenie, uśmiechnął się przekornie.

- Jak słusznie zauważyłaś, mamy już dwudziesty pierwszy wiek - 

przypomniał.

Gdy jego wzrok powędrował niżej, ku szparze między niezapiętymi połami 

koszuli, na policzki Margarita wypłynął gorący rumieniec. Była zła na siebie za takie 

absurdalne zachowanie. Przecież zaledwie przed dziesięcioma minutami przeżywała 

w ramionach Carlosa cudowne chwile miłosnego uniesienia, dlaczego więc teraz 

nagle poczuła się tak bardzo skrępowana?

Zapinając guziki koszuli, doszła do wniosku, że czym innym jest pospieszne 

rozbieranie się w przypływie namiętności, a czymś zupełnie innym ponowne 

wkładanie ubrania pod bacznym okiem mężczyzny, który jeszcze tak niedawno 

pomagał jej to ubranie zdejmować. Różnica wynikała z całkiem odmiennej sytuacji, 

dlatego jej rumieniec był zupełnie zrozumiały.

- Pewne rzeczy pozostają niezmienne nawet w dwudziestym pierwszym 

wieku, prawda? - zauważył nie bez satysfakcji.

To powiedziawszy, podniósł z ziemi kamizelkę oraz maczetę, a następnie 

odszedł kilka kroków, by dać Margaricie choć trochę prywatności.

Naraz dobiegł ich głośny pisk. Carlos natychmiast odwrócił się w kierunku, 

skąd nadlatywał ten nieprzyjemny dźwięk. Na pewno z bardzo bliska. Chwilę później 

hałas rozległ się ponownie. Tym razem towarzyszył mu ogromny tumult, podniesiony 

przez wystraszone ptaki, których setki w jednej chwili poderwały się do lotu.

Zakląwszy cicho pod nosem, Carlos narzucił szybko kamizelkę.

- Wkładaj buty - rozkazał, jakby była nieświadoma niebezpieczeństwa i 

background image

potrzebowała specjalnej zachęty.

Nagle nad jej głową zaszeleściły liście, zatrzeszczały gałęzie, a następnie po 

konarach przebiegło stado niedużych kremowych małp czepiaków. Uciekały w takim 

tempie, że nie mogło być najmniejszych wątpliwości, iż coś je nie na żarty 

wystraszyło. Margarita przyspieszyła sznurowanie butów, natomiast Carlos 

przykucnął tuż obok niej i położywszy na ziemi berettę, zanurzył dłonie w miękkiej 

ściółce.

- Rozejrzę się - oznajmił krótko, rozsmarowując błoto na ramionach i twarzy.

Bez słowa skinęła głową, starając się jak najprędzej zawiązać sznurówkę.

- Zostawiam ci pistolet. Tylko błagam, nie wpakuj mi przez pomyłkę kulki 

między oczy, gdy będę wracał - zażartował.

- Jeśli wpakuję ci kulkę między oczy, to na pewno nie będzie to przez 

pomyłkę - odparowała, przeładowując broń. - No to chodźmy - dodała, podnosząc się.

- Ale ty nigdzie nie idziesz - zaprotestował.

Margarita tylko wzruszyła ramionami. Nie chciało jej się nawet otwierać ust, 

aby mu udowadniać absurdalność jego rozumowania. Podniosła wzrok ku górze, aby 

przyjrzeć się niebu gdzieniegdzie prześwitującemu przez liście drzew.

- Zostało nam najwyżej pół godziny do zachodu słońca - oceniła. - Ponieważ 

to ty masz jedyny noktowizor, nie mam innego wyjścia, jak pójść za tobą.

- Do licha, nie mam czasu się z tobą wykłócać! - zdenerwował się.

- A kto tu się kłóci? - zapytała z niewinną miną. - Dalej, komendancie, 

idziemy! - I dodała z charakterystyczną zupacką artykulacją: - Rusz wreszcie ten swój 

leniwy tyłek, generale!

Wystarczyło na nią spojrzeć, by domyślić się, iż Carlos miał dwa wyjścia. 

Mógł albo pójść wraz z nią, albo wymierzyć jej cios na tyle silny, by straciła 

przytomność i w ten sposób grzecznie została tam, gdzie jej nakazał.

Margarita zdawała się bezbłędnie czytać w jego myślach.

- Nic z tego. - Uśmiechnęła się słodko. - Przypominam, że właśnie dałeś mi 

pistolet.

Musiał przyznać, że dotąd nikt nie odważył się z nim tak pogrywać. Wiadomo 

jednak, że piękna kobieta może pozwolić sobie na wiele, a wobec zakochanego 

mężczyzny, choćby nawet był generałem i komandosem, na wszystko.

Jeszcze się wahał, ale wiedział, że przegrał to starcie. Wreszcie z rezygnacją 

wysmarował twarz Margarity resztką błota, którego przed chwilą użył do kamuflażu. 

background image

Krzywiąc się niemiłosiernie, wypluła maź, która przypadkowo dostała się jej do ust.

Zawrócili w kierunku ścieżki, którą Carlos wyciął w krzakach przed niespełna 

godziną, a która teraz wydawała im się całą wiecznością.

- Trzymaj się lewej strony przynajmniej piętnaście metrów za mną - 

poinstruował. - Będę szedł po prawej. Kiedy usłyszysz taki sygnał - zademonstrował 

stłumiony, niski świst - padnij twarzą w dół i czekaj, dopóki cię nie zawołam.

Skinęła głową. Wprawdzie w trakcie szkoleń SPEAR nie specjalizowała się w 

akcjach w terenie, ale częsta współpraca z najlepszymi agentami nauczyła ją, że 

podstawą przeżycia w takich sytuacjach jest absolutna współpraca w grupie. Nie 

miała zamiaru narażać Carlosa lub siebie na niebezpieczeństwo tylko po to, aby 

popisać się heroicznym czynem.

Pocałowawszy ją mocno na pożegnanie, Carlos zniknął w gęstwinie na prawo 

od ścieżki. Postępując zgodnie z jego poleceniem, odczekawszy chwilę, weszła w 

zarośla po lewej stronie. Z pistoletem gotowym do strzału, pochylając się jak mogła 

najniżej, przemieszczała się w kierunku poprzedniego obozowiska. Z najwyższym 

skupieniem wsłuchiwała się w dźwięki dżungli, wypatrując podejrzanego ruchu 

wysokich, giętkich paproci.

Nie miała pojęcia, jak daleko się cofnęli, pięćdziesiąt, może siedemdziesiąt 

metrów? Przedzieranie się przez chaszcze zmęczyło ją na tyle, że musiała na moment 

przystanąć, aby otrzeć pot spływający jej z czoła. Wtedy właśnie do jej uszu dobiegł 

umówiony sygnał. Niewiele myśląc, padła na twarz.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Margarita leżała plackiem twarzą przy ziemi, pilnie nasłuchując, co się wokół 

dzieje. Wydawało jej się, że już całą wieczność pozostaje w bezruchu. Musiała 

znajdować się w takiej samej pozycji dłuższą chwilę, bo z natury płochliwa maleńka 

pomarańczowa żaba wyjrzała zza kępy mchu, z niekłamanym zdumieniem 

przypatrując się dziwnej, rozpłaszczonej istocie.

Bardzo niepokojący było to, iż w dżungli panowała absolutna cisza, jakby 

poza Margaritą nie było tu żadnego innego żywego stworzenia. Owady nie brzęczały, 

ptaki nie ćwierkały ani nie trzepotały, małpy nie pohukiwały... Upiorna, 

przygniatająca cisza wręcz świdrowała w uszach. Był to bardzo, bardzo zły znak...

W każdej chwili spodziewała się usłyszeć okrzyki, odgłosy strzelaniny, świst 

kul i jęki rannych, tymczasem ciągle nic. Była coraz bardziej zdenerwowana, 

background image

nienawidziła bowiem niepewności, dlatego by zająć czymś innym myśli, sięgnęła do 

tyłu, aby sprawdzić, czy w kieszeni dżinsów nadal znajdowały się zapasowe naboje. 

Wtedy dobiegł ją niespodziewany dźwięk.

Był to śmiech. Serdeczny męski śmiech.

Zamrugała zdumiona. Kolejny wybuch śmiechu. Zapewne okazało się, że to 

ludzie Carlosa podążali ich tropem. Na myśl, że Miguel Carreras był cały i zdrowy, 

odczuła niesłychaną ulgę. Z radosnym uśmiechem podniosła się, płosząc tym samym 

małą pomarańczową żabkę.

- Wszystko w porządku, Rito - zawołał w tej samej chwili Carlos.

Otrzepując się ze ściółki, natychmiast wyszła z zarośli na ścieżkę. 

Spodziewała się ujrzeć znajomą barczystą sylwetkę pułkownika, tymczasem jej 

oczom ukazał się ktoś, kogo do tej pory nigdy nie widziała na oczy.

Obok Carlosa stał bardzo wysoki chudy mężczyzna o imponujących siwych 

wąsach. Był ubrany w szeroką koszulę z białej bawełny oraz workowate lniane 

spodnie, czyli w typowy strój wielu Madrileńczyków. Zdjąwszy z głowy mocno 

zniszczony słomkowy kapelusz, gwizdnął przez szparę po brakujących przednich 

zębach.

- Aj, przepiękna jest ta pańska kobieta, komendancie - pochwalił.

- O tak, to prawda - zgodził się Carlos, ignorując malujące się na jej twarzy 

oburzenie. - Margarito, przedstawiam ci Alejandra Benevideza. Alejandro, to 

Margarita de las Fuentes. Alejandro pochodzi z pobliskiej wioski, która jest tak mała, 

że nie została odnotowana na mapie.

Przełożywszy pistolet do lewej ręki, Margarita podała mężczyźnie dłoń na 

powitanie.

- Nawet pan sobie nie wyobraża, señor Benevidez, jak miło mi pana poznać.

- Bardzo proszę mówić mi Alejandro. - Mężczyzna wyciągnął ku niej rękę, 

wytarłszy ją uprzednio w spodnie.

- Alejandro zaproponował, żebyśmy zatrzymali się w jego domu - 

poinformował Carlos.

- Powinniśmy jak najprędzej wyruszyć - oznajmił Alejandro. - Jeśli mrok 

zastanie nas w dżungli, nie dostaniemy się już dziś do wioski, bo wciągną windę.

Margarita nie miała pojęcia, o jakiej windzie mówił, ale gdy w poszukiwaniu 

wyjaśnienia spojrzała na Carlosa, ten wzruszył tylko bezradnie ramionami i podążył 

za przewodnikiem.

background image

Opuścili ścieżkę, którą wcześniej wyciął w zaroślach Carlos. Alejandro 

prowadził ich tylko sobie znaną, niewidoczną dla niewtajemniczonych oczu dróżką.

Nie uszli nawet kilkunastu metrów, gdy niespodziewanie lunął rzęsisty deszcz, 

przez co wędrówka stała się szalenie uciążliwa.

Wreszcie dotarli do krawędzi głębokiego wąwozu, na dnie którego płynęła 

rwąca, sądząc z odgłosu, rzeka.

Diablo! - mruknął pod nosem Alejandro. - Zabrali windę.

- Jaką znowu windę? - nie wytrzymała Margarita.

- Tylko nią można przedostać się na drugą stronę rzeki - wyjaśnił mężczyzna, 

pokazując palcem do góry.

Mrużąc oczy, Margarita uniosła wzrok i zobaczyła grubą linę, która przecinała 

ciemniejące niebo. Przyczepiona była do stojącego samotnie na krawędzi wąwozu 

drzewa mahoniowego i znikała gdzieś w ciemnościach.

- Conceptión! - krzyknął Alejandro, niemal przyprawiając Margaritę o zawał 

serca.

Najpierw rozległo się szczekanie psów, ale w końcu usłyszeli kobiecy głos:

- Alejandro, to ty?

- Tak. Prześlij mi windę.

Coś zaskrobało o pień mahoniowca. Przyjrzawszy się uważniej, Margarita 

doszła do wniosku, że była to główna lina, dzięki której tajemniczy wehikuł mógł się 

przemieszczać. Alejandro ciągnął sznur obydwiema rękami, aż parę chwil później 

lekki stukot oznajmił przybycie niezwykłej windy.

Przyjrzawszy się temu wynalazkowi, Margarita stwierdziła, że nazwano ją 

nieco na wyrost, składała się bowiem z dwóch zbitych na krzyż desek z przy-

twierdzonym na górze bloczkiem, który przesuwał się po linie. Nadal zastanawiała 

się, jak to w ogóle działa, gdy Alejandro zaproponował jej, by jako pierwsza odbyła 

podniebną podróż.

- Usiądź na poprzecznej desce i trzymaj się pionowej - podpowiedział. - To 

bardzo proste.

Aż za proste, myślała z przekąsem. Miała poważne wątpliwości co do 

trwałości drewnianej konstrukcji.

- Na pewno wytrzyma mój ciężar? - spytała nieufnie dzielna pani agent tajnej 

organizacji.

- Ależ oczywiście - zapewnił Alejandro. - Jeżdżę tym dwa razy dziennie i 

background image

jakoś żyję.

Akurat ten argument wcale nie podziałał na Margaritę uspokajająco, bowiem 

mężczyzna był tak chudy, iż bez wątpienia ważył co najmniej dziesięć kilo mniej niż 

ona. Wychyliwszy się poza krawędź skalnego ustępu, zerknęła n dno wąwozu, gdzie 

jakieś piętnaście metrów pod nimi szumiała rzeka. Cóż, nawet jeśli wpadnie do wody, 

nie zmoczy się bardziej niż do tej pory...

Carlos, stojący do tej pory w milczeniu u jej boku, zapytał, czy umie pływać.

- Jasne! Woda to mój drugi żywioł - zapewniła bez cienia przesady.

Wolałaby jednak nie demonstrować swoich umiejętności po ciemku i z 

ciężkim plecakiem na ramionach, zwłaszcza iż w rzece pewnie mieszkały pijawki i 

inne równie upiorne stworzenia. Po ostatnich doświadczeniach tropikalna fauna nie 

wzbudzała w Margaricie zbyt wielkiego entuzjazmu.

- Zjechałbym pierwszy, ale wolę osłaniać tyły na wypadek, gdyby coś się stało 

- wyjaśnił Carlos, mocnym pociągnięciem sprawdzając trwałość liny. Test wypadł 

pomyślnie.

- Rozumiem - odparła, bezskutecznie próbując usiąść na poziomej desce, która 

jak dla niej znajdowała się trochę za wysoko nad ziemią.

Nagle silne ręce pochwyciły ją w talii i uniosły w górę.

- Miłej przejażdżki, querida - powiedział Carlos, sadowiąc ją wygodnie. - Do 

zobaczenia. Niedługo spotkamy się po drugiej stronie.

- Mam nadzieję! - odrzekła, mocno chwytając pionową deskę.

- Gotowa? - odezwał się Alejandro.

- Goto... Ojeeeej!

Czuła się, jakby znalazła się w wagoniku kolejki górskiej w lunaparku. 

Prymitywne krzesełko jak strzała pomknęło w dół po zwisającej luźno linie. 

Margarita zacisnęła powieki, przekonana, że zaraz wpadnie do wody, jednak gładko 

dotarła do najniższego punktu, potem wolno podjechała wyżej, nieco się cofnęła, aż 

w końcu zatrzymała się tuż nad powierzchnią wody.

- Trzymaj się mocno! - zawołał wesoło Alejandro, wyraźnie ubawiony jej 

strachem. - Conceptión za chwilę wciągnie cię na brzeg.

Główna lina zatrzeszczała niepokojąco, a następnie drewniany bloczek zaczął 

się przesuwać po sznurze. Po serii szarpnięć Margarita znalazła się po drugiej stronie 

wąwozu, gdzie została przywitana przez żonę Alejandra, niewysoką, pulchną kobietę, 

która przyjęła jej przybycie z takim spokojem, jakby obce osoby co najmniej kilka 

background image

razy dziennie pojawiały się w tej zapomnianej przez Boga i ludzi wiosce. Nie miały 

jednak czasu na rozmowę, gdyż jak najszybciej należało przetransportować mężczyzn 

na drugą stronę rzeki. Gdy tak się stało, Conceptión zakasała spódnicę i bez słowa 

poprowadziła gości ledwie widoczną ścieżką. Towarzyszyła im gromada psów, które 

ujadały jak najęte, informując mieszkańców wioski o ich przybyciu. Kozy uciekały z 

drogi, becząc i pobrzękując dzwonkami zawieszonymi na szyjach. Coś, co z daleka 

przypominało wyjątkowo chudą krowę lub niespotykanej wielkości kota tygrysiego, 

przypatrywało im się uważnie z bezpiecznej odległości.

Ścieżka była tak podmokła, że buty Margarity zapadały się aż po kostki, a 

wszędzie wokół słychać było szmer cieniutkich strużek wody, które spływały po 

zboczu w kierunku wąwozu. Nic dziwnego, że wszystkie domy w wiosce zbudowane 

były na wysokich palach.

Wioska nie była duża, a prawdę mówiąc maleńka, składała się bowiem z 

siedmiu zaledwie chylących się ku ziemi domostw. Nierówne, grubo ciosane stopnie 

wiodły do zasłoniętych wodoodporną tkaniną otworów drzwiowych. W oknach nie 

było szyb, a zniszczone dachy niezbyt dobrze chroniły przed deszczem. Jednak 

mieszkańcy wioski, którzy zwabieni niezwykłym zamieszaniem jak jeden mąż 

wyglądali ze swych chat, nie sprawiali wrażenia osób ogarniętych lękiem, że ich 

domostwa lada moment rozsypią się jak domki z kart. Wkrótce na widok obcych 

wylegli na środek wioski. Dorośli, dzieci, psy, kurczaki, a nawet jedno różowe prosię, 

wszyscy stłoczyli się wokół przybyszów.

Podczas gdy Alejandro odpowiadał na niezliczone pytania sąsiadów, 

Conceptión poprowadziła gości po schodkach do jednej z chat.

- Czujcie się jak u siebie w domu - powiedziała serdecznie sympatyczna 

gospodyni, gestem zapraszając, aby weszli do środka.

Mocno pochyliwszy się, Margarita pierwsza weszła do jednoizbowej chaty, 

oświetlonej jedynie migoczącymi płomykami świec. Za nią podążył Carlos, 

Conceptión i jej mąż, a także pozostali mieszkańcy wioski, łącznie z psami, 

kurczętami oraz prosiątkiem.

- Siadajcie, siadajcie - powiedział Alejandro. - Najpierw coś zjecie, a potem 

opowiecie nam, co słychać.

Modląc się w duchu, aby zapadająca się lekko na środku pomieszczenia 

podłoga nie ustąpiła pod ciężarem tak dużej liczby gości, Margarita zajęła wskazane 

jej miejsce na ławce przy dużym, nieheblowanym stole. Mieszkańcy wioski rozsiedli 

background image

się na podłodze wzdłuż ścian, natomiast Conceptión ustawiała na stole miski z ryżem, 

czarną fasolą, talerze z tortillami oraz cynowe kubki pełne gorącej, słodkiej kawy.

Wszyscy obecni cierpliwie czekali, aż przybysze skończą posiłek, a potem 

zasypali ich gradem pytań. Ponieważ nie mieli elektryczności, nie mogli słuchać radia 

ani oglądać telewizji, zatem wszystkie wieści ze świata czerpali od przyjezdnych, 

którzy, jak Carlos wywnioskował z rozmowy, pojawiali się nieczęsto. Ostatni raz 

mieszkańcy wioski rozmawiali z kimś obcym przed miesiącem, dlatego głodni byli 

nowinek z szerokiego świata.

- Widziałem dziś dym z ogniska - poinformował Alejandro. - Niezbyt daleko 

od miejsca, gdzie was spotkałem. Wydaje mi się, że ktoś uparcie idzie waszym 

śladem.

- To prawda - przyznał z powagą w oczach Carlos. - Ale nie wiemy, czy to 

mój adiutant i reszta oddziału, czy też zbiegły więzień ze swoją bandą.

- A ten więzień jest groźny?

- Bardzo groźny - potwierdził Carlos. - W żadnym wypadku nie wolno go 

lekceważyć. Jest grubą rybą w największym gangu narkotykowym w Ameryce 

Południowej.

- To drań! - zawołało zgodnie kilku mieszkańców wioski. - Przychodzą nie 

wiadomo skąd i okradają nas z naszych nędznych dochodów.

Margarita i Carlos nie komentowali tego, choć oczywiście domyślali się, że 

zarówno gospodarze, jak i ich sąsiedzi trudnili się handlem narkotykami. Podobna 

sytuacja miała miejsce na większości wiejskich obszarów Madrileño, gdzie ubodzy 

wieśniacy traktowali przemysł narkotykowy jako jedyną szansę na zdobycie 

pieniędzy, dzięki którym mogli się utrzymać oraz wykształcić dzieci. Nie mieli przy 

tym żadnych wyrzutów sumienia, uważali bowiem, że skoro bogaci, znudzeni życiem 

Amerykanie znajdowali przyjemność we wciąganiu do nosa proszku pochodzącego z 

koki, a w dodatku byli gotowi za to słono zapłacić, to czemu by tego nie 

wykorzystać? Dlatego właśnie Carlos uważał, iż należy ścigać najpotężniejszych 

handlarzy, a nie takich biedaków jak mieszkańcy tej wioski, bo to ci najwięksi, 

obracający milionami dolarów, wykorzystywali nędzę i nieszczęście innych. 

Natomiast wprowadzane właśnie reformy gospodarcze miały zapewnić chłopom inne, 

za to całkiem legalne, źródła dochodów.

- Toms i ja wybierzemy się jutro na drugą stronę rzeki, żeby sprawdzić, kto 

was śledzi - zaproponował Alejandro, obejmując ramieniem szeroko uśmiechniętego, 

background image

chudziutkiego chłopca w wieku siedmiu, najwyżej ośmiu lat. - To mój wnuk. Potrafi 

się wspinać po drzewach zwinniej niż małpka.

- Czy mógłbyś też wysłać najszybszego biegacza do najbliższej wioski, w 

której znajduje się radiostacja? - poprosił Carlos. - Jeśli okaże się, że to bandyci, 

będziemy potrzebowali posiłków, bo ci ludzie są dobrze wyszkoleni i uzbrojeni po 

zęby - dodał, widząc, że gospodarz szykuje się do gwałtownej przemowy. Najpewniej 

chciał zapewnić, że mieszkańcy wioski bez problemu dadzą odpór całej hordzie 

bandytów. - Na pewno mają przy sobie karabiny, a może także moździerze.

Wśród zebranych przeszedł pomruk. Mężczyźni przybrali wojownicze miny, 

zaś kobiety wyglądały na zaniepokojone. Margarita domyśliła się, że z pewnością 

mieli już kiedyś podobne kłopoty i zbrojna walka nie jest im obca.

- Już wszystkiego się dowiedzieliście, więc idźcie - zarządziła Conceptión. - 

Nasi goście są przemoczeni i zmęczeni. Eliado, przynieś Carlosowi jakąś koszulę i 

spodnie. Dałabym mu coś z rzeczy Alejandra, ale pękłyby w szwach.

Wysoki, barczysty młodzieniec pospiesznie wyszedł, aby spełnić jej 

polecenie.

- A jeśli chodzi o ciebie, moja droga... - Zawahała się, mierząc Margaritę 

wzrokiem od czubka głowy aż po mokre, zabłocone buty. - Tobie dam moją ślubną 

suknię.

- Ogromnie dziękuję - odparła Margarita, wzruszona tym, że kobieta 

zaoferowała jej tak cenną, pamiątkową rzecz. - Ale wystarczy mi coś skromniejszego.

- Nie, nie, koniecznie musisz ją włożyć - nalegała Conceptión. - Trzymałam ją 

dla wnuczki, ale... - Urwała, marszcząc czoło.

- Ale Anuncia uciekła z jednym gringo, który przyjechał tu rok temu - 

dokończył za nią mąż. - Był strasznie niezgrabny, potykał się o własne nogi, ciągle 

gubił okulary, a w dodatku na okrągło zbierał mrówki.

- Mrówki! - prychnęła pogardliwie Conceptión, jakby to było ostatecznym 

dowodem szaleństwa jej wnuczki.

Otworzyła duży pleciony kufer, z którego roztoczył się zapach kory cedru, 

stosowanej do odstraszenia moli oraz zwalczania zarodków pleśni. Po krótkich 

poszukiwaniach wydobyła nieco pożółkłą, ale niegdyś bez wątpienia białą bawełnianą 

bluzkę oraz piękną, rozszerzającą się do dołu spódnicę, haftowaną wszystkimi 

kolorami tęczy. Z rzewnym uśmiechem przesunęła dłonią po skomplikowanym 

wzorze, złożonym z pnączy, kwiatów i różnobarwnych papug.

background image

- Zaczęłam ją haftować tego samego dnia, gdy zgodziłam się, by Alejandro 

ubiegał się o moje względy. O tym, że się ze mną ożeni, wiedziałam długo przed nim 

- wyjaśniła, spoglądając to na Carlosa, to na Margaritę. - A ty jak długo każesz mu się 

uwodzić, zanim za niego wyjdziesz?

Carlos z wyraźnym zainteresowaniem przypatrywał się Margaricie, która nie 

miała pojęcia, co odpowiedzieć.

- Zresztą ceremonia ślubna tak naprawdę znaczy niewiele - zlitowała się nad 

nią gospodyni. - Minęły trzy lata, odkąd dopuściłam Alejandra do swego łóżka, gdy 

ksiądz mógł wreszcie przyjechać do wioski i pobłogosławić nasz związek. Przy okazji 

ochrzcił naszego syna i starszą córkę. Od chwili, gdy kobieta odda się mężczyźnie, 

wszystko musi się jakoś samo ułożyć.

Adresatka tej życiowej mądrości z uporem wpatrywała się we własne buty, 

aby uniknąć znaczącego spojrzenia Carlosa.

- Aha, znalazłam też koszulę nocną - oznajmiła Conceptión, podając 

Margaricie zwój miękkiej białej materii. - Masz tu też suchą bieliznę. Obok łóżka 

leży kora do wyszorowania zębów i mydło. Zostaw ten dzbanek na stole, Alejandro - 

zwróciła się do męża.

- Conceptión, to przecież moja najlepsza tequila - zaprotestował.

- Nasi goście będą mogli jej spróbować, gdy już zostaną sami, jeśli oczywiście 

będą mieli na to ochotę. Chodź, Alejandro, już późno, pozwólmy im odpocząć. 

Gdybyście nas potrzebowali, będziemy u naszego syna - dodała, spoglądając na 

Margaritę i Carlosa.

Gospodarz z wyraźnym ociąganiem postawił gliniany dzbanek na stole, po 

czym podążył śladem energicznej żony. Wraz z nimi wyszły także psy, ujadaniem 

wypędzając kurczaki oraz prosię.

W izbie zapadła cisza, przerywana jedynie dudnieniem deszczu w blaszany 

dach. Przyciskając do piersi pachnące cedrem ubrania, Margarita niepewnie 

spoglądała na przypatrującego się jej zza stołu Carlosa. Wolała nawet sobie nie 

wyobrażać, jak w tej chwili się prezentowała. Cała w błocie, przemoczona, ubrana w 

ogromną wojskową koszulę... Pocieszała się tym, że Carlos wyglądał wcale nie lepiej. 

Mokre włosy sterczały mu na wszystkie strony, policzki i brodę porastał kilkudniowy 

zarost, zaś porwana na ramieniu koszulka była przemoczona.

Nie mogła uwierzyć, że minęło zaledwie kilka godzin od chwili, kiedy w 

przypływie namiętności zerwała z niego tę koszulkę i kompletnie straciła głowę w 

background image

jego ramionach... Przypomniały jej się mądre słowa Conceptión: ,,Od chwili, gdy 

kobieta odda się mężczyźnie, wszystko musi się jakoś samo ułożyć’’. A zaraz potem 

pamięć podsunęła jej żarliwą obietnicę Carlosa: ,,Następnym razem będziemy się 

kochać w prawdziwym łóżku. Żadnego pośpiechu. Będziemy się kochać tak powoli, 

tak słodko, że zaczniesz umierać z rozkoszy’’.

Nagle zrobiło jej się gorąco. Gdy to mówił, sądziła, że będzie miała sporo 

czasu na przemyślenie tego, co wydarzyło się w dżungli, na znalezienie kompromisu 

między uczuciem, jakie rozpalał w niej Carlos, a pragnieniem niezależności. Lecz 

teraz, gdy spoglądał jej prosto w oczy, była tak oszołomiona, że nie była w stanie 

wyjaśnić, dlaczego aż tak bardzo zależało jej na owej niezależności... Ba, nawet z 

trudem przypominała sobie, jak ma na imię... Czuła się bardzo nieswojo, nie była 

bowiem przyzwyczajona do sytuacji, w której nie potrafiła się w pełni kontrolować.

- Jesteś przemoczona do suchej nitki - zauważył Carlos, przerywając jej 

rozmyślania. - Lepiej się przebierz, bo jeszcze złapiesz zapalenie płuc.

Wciąż przyciskając do piersi pożyczone ubrania, rozejrzała się po niedużej 

izbie. Jedynym w miarę odosobnionym miejscem była niewielka wnęka tuż za 

osłoniętym moskitierą łóżkiem. Było tam ciemno, ale Margarita i tak nie czuła się 

swobodnie, cały czas miała bowiem wrażenie, że Carlos ją obserwuje. Mimo iż w 

pomieszczeniu utrzymywała się dość wysoka temperatura, gdy zdejmowała mokre 

dżinsy i koszulę, wstrząsnął nią silny dreszcz, a na całym ciele pojawiła się gęsia 

skórka.

Dobiegło ją ciche przekleństwo, a następnie brzęk glinianego naczynia 

uderzającego o cynowy kubek. Domyśliła się, że to Carlos postanowił spróbować 

tequilę Alejandra.

Zdjąwszy staniczek, zmoczonym ręcznikiem wytarła ciało z błota i brudu, a 

następnie włożyła koszulę nocną, która zakrywała ciało od szyi aż do połowy łydek. 

Pozbywszy się mokrych fig, włożyła miękkie bawełniane majtki, sięgające od talii do 

pół uda. Oczywiście nigdy dotąd nie miała na sobie nic takiego, ale staromodna 

bielizna okazała się bardzo wygodna. Poza tym sam fakt, że po raz pierwszy od 

dwóch dni mogła się wreszcie przebrać w coś suchego i czystego, sprawił jej 

niewysłowioną przyjemność.

Właśnie sięgała po kawałek kory, aby wyczyścić zęby, gdy na schodach 

rozległo się donośne tupanie, a potem dały się słyszeć męskie głosy. Domyśliła się, że 

to Eliado, zgodnie z umową, przyniósł ubrania. Chwilę później dobiegły ją dźwięki, 

background image

które sugerowały, że Carlos również zaczął się przebierać.

Na zakończenie wieczornej toalety rozczesała włosy drewnianym 

grzebieniem, po czym zaczęła się rozglądać za dogodnym miejscem do rozwieszenia 

mokrych ubrań. Spostrzegła, że Carlos wykorzystał do tego celu wieszaki, które były 

przybite do ściany niedaleko wejścia, więc podeszła, aby obok powiesić swoją odzież.

Odwróciwszy się, zauważyła Carlosa, który wygodnie usadowiony na ławce 

przy stole, z wyrazem zadowolenia na twarzy pociągał tequilę z cynowego kubka. Po 

raz kolejny w ciągu zaledwie trzech dni miała przy sobie innego mężczyznę. Prosta 

biała koszula w wiejskim stylu miękko okrywała szerokie ramiona, zaś sprane jasne 

spodnie zastąpiły oliwkowe bojówki. Siedząc okrakiem na drewnianej ławce, w 

niczym nie przypominał dobrze jej znanego wiceministra obrony ani groźnego 

generała - komandosa.

Ona także musiała przejść metamorfozę, gdyż Carlos przypatrywał się jej z 

wyraźnym zainteresowaniem.

- W tej koszuli nocnej wyglądasz zupełnie inaczej niż dotychczas, querida - 

zauważył z lekkim uśmiechem, błąkającym się w kącikach ust. - Jak mała 

dziewczynka.

Od małej dziewczynki odróżniały ją tylko ponętne kobiece kształty, tak 

doskonale widoczne w świetle płomyków świec pod lekko przejrzystą bawełnianą 

tkaniną. Widząc zarys jej smukłego ciała, z wrażenia niemal upuścił kubek.

A on, naiwny, myślał, że to ta czerwona koronka doprowadziła go do 

szaleństwa! Spoglądając teraz na tę z pozoru niewinną białą koszulę, a także rysujące 

się pod nią długie, staroświeckie majtki, czuł, jak robi mu się coraz bardziej gorąco. 

Jednym łykiem opróżnił kubek z ognistej zawartości.

- Conceptión miała rację, jest już bardzo późno. Gotowa do łóżka? - spytał.

To z pozoru całkiem zwyczajne pytanie wypowiedział drżącym z emocji 

głosem. Oboje wiedzieli, że nie była to niewinna propozycja udania się na spoczynek.

Widział, że Margarita toczy wewnętrzną walkę, zauważył to w jej zagubionym 

spojrzeniu. Wreszcie przymknęła oczy. Niemal czytał w jej myślach, niemal rozumiał 

dręczące ją sprzeczne emocje. Niemal...

Jego uwagi nie uszedł ów szczególny moment, w którym skapitulowała. Tak 

jak tego oczekiwał.

- Gotowa - odparła powoli, patrząc mu prosto w oczy.

Z triumfalnym uśmiechem porwał ją w ramiona.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Gdy Margarita obudziła się następnego ranka, przywitały ją lśniące, 

migoczące promienie słoneczne. Wpadały przez szparę w moskitierze, rozpiętej nad 

łóżkiem Alejandra i Conceptión, tworząc złocistą plamę na szorstkiej, ręcznie tkanej 

pościeli.

Z błogim uśmiechem przysłuchiwała się pobekiwaniu kóz, pobrzękiwaniu 

dzwonków zawieszonych na ich szyjach, a także rozdzierającemu pianiu koguta. 

Przeciągnęła się rozkosznie, ziewając lekko. Wyciągnęła ręce, aby założyć je za 

głowę, ale nagły ból w mięśniach przypomniał jej o forsownej wędrówce, jaką 

niedawno odbyli. Ostatniej nocy dowiedziała się o mięśniach, o istnieniu których do 

tej pory nie miała bladego pojęcia...

Zerknęła na sąsiednią poduszkę, która wciąż nosiła ślad po głowie Carlosa, 

choć wyszedł tuż przed świtem, nakazując Margaricie, aby przespała się jeszcze 

trochę. Chętnie usłuchała tego polecenia, bowiem po godzinach spędzonych w jego 

objęciach była całkowicie wykończona. Gdy w swoim czasie obiecywał jej, że 

następnym razem będą kochać się wolno i namiętnie, nie ostrzegł jej, co według 

niego znaczy ,,powoli’’. Niespiesznymi pieszczotami doprowadzał ją na skraj 

szaleństwa, aż zaczęła błagać o więcej i więcej. Rumieniła się gwałtownie, bowiem 

ich krzyki mogły obudzić mieszkańców wioski. Łudziła się jednak nadzieją, że 

wszyscy spali na tyle twardo, aby ich miłosne wyczyny pozostały niezauważone...

Nadzieję tę straciła, gdy tylko Conceptión stanęła w drzwiach chaty, niosąc 

tacę z dzbankiem smakowicie pachnącej gorącej czekolady oraz talerze z całą furą 

jedzenia. Gospodyni zdawała się być zaskoczona, widząc ją jeszcze w łóżku.

- Wybacz, proszę, nie chciałam ci przeszkadzać. Słyszałam... hm... słyszałam, 

że obudziłaś się wcześnie rano, więc pomyślałam, że może miałabyś ochotę na 

śniadanie.

Na twarz Margarity wypłynął purpurowy rumieniec. Co gorsza, mimo 

dyskretnych poszukiwań nie mogła zlokalizować koszuli nocnej.

- Jest pod łóżkiem - podpowiedziała ze śmiechem Conceptión, stawiając 

jedzenie na stole.

Oszołomiona smakowitym zapachem czekolady, Margarita zapomniała o 

wstydzie i sięgnąwszy pod łóżko, podniosła koszulę i nałożyła ją pospiesznie, by jak 

najprędzej dołączyć do siedzącej przy stole gospodyni.

background image

Śniadanie składało się z podsmażanych bananów polanych śmietaną, a także 

podstawowego dania kuchni madrileńskiej, czyli czarnej fasoli w wywarze z warzyw. 

Oblizując się z apetytem, Margarita zanurzyła świeżo upieczoną tortillę w gorącej 

zupie.

- Pyszne - pochwaliła szczerze między jednym a drugim kęsem.

Conceptión szerokim uśmiechem przyjęła komplement.

- Nasze krowy są wprawdzie bardzo chude i nie nadają się na mięso, za to są 

bardzo mleczne. Gdybyśmy tylko mogli to mleko dowieźć na targ zanim skwaśnieje... 

- zasmuciła się.

Transport mleka przez góry i dżunglę rzeczywiście był zadaniem 

niewykonalnym, dlatego machnęła lekceważąco ręką i sięgnęła po dzbanek z sokiem 

ze świeżych pomarańczy, po czym rozlała napój do dwóch kubków.

- Aż mi wstyd, że się tak objadam - westchnęła Margarita, kończąc kolejną 

tortillę. - Zjem jeszcze jedną, a resztę zostawię dla Carlosa.

- Nie musisz, jadł z Alejandrem, zanim wyszli - poinformowała gospodyni.

- Zanim wyszli? - powtórzyła, przerywając jedzenie. - Jak to? A dokąd poszli?

- Carlos, Alejandro i mały Toms przeprawili się na drugą stronę rzeki, żeby 

wytropić tego, kto was śledzi.

Margarita nieomal zakrztusiła się tortillą z fasolą. A więc Carlos udał się do 

dżungli na poszukiwanie osób, które wędrowały ich śladem. Wziął ze sobą tylko 

Alejandra i Tomsa, ją zaś pozostawił w wiosce, aby nie narażać jej na 

niebezpieczeństwo. Z jednej strony była mu wdzięczna za jego opiekuńczość, ale z 

drugiej była wściekła, bo przecież razem tyle przeżyli podczas ostatnich dni, że powi-

nien był się z nią chociaż skonsultować!

- Na pewno nic im się nie stanie - pocieszyła Conceptión, sądząc, że 

przyczyną jej smutku był niepokój o Carlosa. - Alejandro zna dżunglę jak własną 

kieszeń i nie dopuści, żeby twój mężczyzna wpadł w pułapkę.

- Carlos nie jest moim mężczyzną - sprostowała. - Jak widać, należy tylko i 

wyłącznie do siebie i sam o sobie decyduje.

Sceptyczne spojrzenie gospodyni powędrowało ku łóżku, na którym leżała 

zmięta pościel. Conceptión była jednak zbyt delikatna, aby to w jakikolwiek sposób 

skomentować.

- Zostawię cię, żebyś mogła się ubrać - stwierdziła i wstała. - Wszystkie 

kobiety są na podwórzu i skubią kurczaki. Dołącz do nas, jeśli masz ochotę. Aha, dziś 

background image

wieczorem urządzamy uroczystość na waszą cześć.

Z jednej strony Margarita była zaszczycona, że mieszkańcy wioski zamierzali 

zorganizować uroczystą kolację na ich cześć, z drugiej jednak czuła się niezręcznie, 

widziała bowiem, że byli bardzo biedni i nie chciała ich pozbawiać cennego poży-

wienia. Mimo to nie zamierzała protestować, by nie sprawić im przykrości.

Choć urodzona i wychowana w luksusie, Margarita doceniała ciężką fizyczną 

pracę. Zadbała o to jej matka, która nie znosiła bezczynności i nie potrafiła siedzieć z 

założonymi rękami, gdy wokół wrzała robota. Jako młoda dziewczyna, zanim jeszcze 

zdobyła serce syna właściciela ziemskiego, Maria de las Fuentes szorowała podłogi, 

gotowała w wielkim kotle bieliznę pościelową oraz gracowała grządki w ogrodzie 

przy kuchni. Dumna ze swego pochodzenia, uczyniła wszystko, co było w jej mocy, 

aby jej dzieci doceniały ciężką pracę oraz tych, którzy ją wykonywali.

Szybko dokończywszy śniadanie, Margarita przeszła do wnęki, w której stała 

miska z wodą. Chcąc jak najszybciej zmyć z siebie zapach Carlosa, który czuła przy 

każdym ruchu, zaczęła z całej siły szorować ciało szorstkim ręcznikiem. Właśnie 

wkładała staromodne majtki Conceptión, gdy na piersi poczuła znane wibracje. 

Natychmiast przykryła medalion dłonią. To było takie frustrujące! Gdyby tylko 

mogła się z nimi skontaktować! Jednocześnie bardzo budujący był fakt, że nawet po 

upływie kilku dni nie stracili nadziei, że uda im się ją odnaleźć. Medalion wibrował 

jeszcze mniej więcej przez minutę, po czym znieruchomiał, aby po kolejnej chwili na 

nowo się uaktywnić. Sądząc, że może to być jakiś tajny kod, Margarita położyła dłoń 

na piersi, wstrzymując jednocześnie oddech, ale po chwili wibracje ustały na dobre. Z 

westchnieniem znów zaczęła się ubierać.

Przepiękny strój weselny, pożyczony przez Conceptión, absolutnie nie 

nadawał się do skubania i zaparzania kurczaków, więc włożyła wciąż wilgotne dżinsy 

oraz wojskową koszulę Carlosa. Ubrawszy się, wygładziła rozłożoną na materacach 

pościel, po czym wyszła na dwór, aby dołączyć do kobiet.

Na podwórzu powitały ją salwy serdecznego śmiechu, złociste promienie 

słońca oraz ściskająca za serce nędza. Zatrzymawszy się na werandzie, aby 

przyzwyczaić oczy do ostrego światła słonecznego, Margarita rozejrzała się dokoła. 

Główna droga wiodąca przez wioskę była zaledwie rozdeptaną, rozjeżdżoną błotnistą 

dróżką, zaś stojące przy niej domy sprawiały wrażenie, jakby zaraz miały spaść z pali, 

na których je zbudowano. Wioskę oddzielały od dżungli osmalone kikuty pni drzew. 

Wydawały się pełnić rolę strażników, których zadaniem było strzec zabudowania 

background image

przed wchłonięciem przez żarłoczną dżunglę.

Mimo oczywistych trudności oraz zagrożeń, jakie niosło ze sobą mieszkanie w 

tym malowniczym zakątku świata, kobiety nie wyglądały na specjalnie zatroskane. 

Wokół fruwało pierze, a pracy towarzyszyła ożywiona dyskusja o młodym żonkosiu i 

świeżo upieczonym ojcu, który tak bardzo rozochocił się na widok żony, że próbował 

unieść jej spódnicę, choć miała dziecko przy piersi. Młoda kobieta, która bez 

fałszywego wstydu wesoło opowiedziała o swym narowistym mężu, otrzymała od 

sąsiadek kilka pouczających wskazówek wziętych prosto z życia.

- Rogerio też tego próbował, gdy karmiłam nasze pierwsze dziecko - wyznała 

jedna ze śmiechem. - Więc wsypałam mu do piwa pokruszone nasiona nasturcji i 

przez trzy dni z trudem podnosił się z łóżka, żeby dojść do toalety. Zrozumiał i 

zostawił mnie w spokoju, aż byłam na niego znowu gotowa.

- Czyli jakiś tydzień później - zażartowała siedząca obok niej kobieta. - Ale 

wcale ci się nie dziwię, bo twój Rogerio jest wyjątkowo dorodny. Podobnie zresztą 

jak ten zabójczo przystojny Carlos, sądząc po odgłosach, które dziś w nocy dobiegały 

z domu Conceptión... Co takiego? Czemu mnie szturchasz?

Kobieta podążyła wzrokiem za znaczącym spojrzeniem sąsiadki, a 

zauważywszy stojącą nieopodal na werandzie Margaritę, wyraźnie się speszyła. 

Jednak chwilę później pogodny uśmiech powrócił na jej twarz.

- Oczywiście nie miałam nic złego na myśli - zapewniła wesoło, przesuwając 

się na ławce, aby zrobić miejsce dla nowo przybyłej. - Ale powiedz nam, moja droga, 

czy ten twój Carlos jest taki męski, na jakiego wygląda?

- Nawet jeszcze bardziej - odrzekła ze śmiechem Margarita, sadowiąc się na 

ławce.

Zirytowany, spocony i zmęczony Carlos czekał na swoją kolejkę podczas 

przeprawy przez wąwóz. Alejandro był już na drugim brzegu, zaś mały Toms 

znajdował się właśnie w połowie drogi, przytrzymując się mało stabilnej drewnianej 

konstrukcji.

Dziadek słusznie porównał go poprzedniego wieczoru do małpki, bowiem 

chłopiec miał niespotykane zdolności, jeśli chodzi o wspinanie się na drzewa i skały. 

Niestety jego talenty tym razem na nic się nie zdały, bo choć Toms wiele razy 

podciągał się na lianach i wspinał na wysokie drzewa, by sprawdzić, czy nad 

baldachimem z liści nie unosi się dym zdradzający ludzką obecność, nie dostrzegł nic 

podejrzanego. W śpiewie ptaków nie dosłuchali się żadnego ostrzegawczego dźwięku 

background image

ani nie spostrzegli żadnych oznak niepokoju wśród zwierząt. Jedynym 

potwierdzeniem, że faktycznie ktoś śledził Margaritę i Carlosa, zanim spotkał ich 

Alejandro, był ślad po ognisku, a przy nim nadpalone papierki po cukierkach. Tak 

więc zdołali ustalić tylko tyle, że podążająca ich tropem osoba miała słabość do 

czekoladowych cukierków z kokosowym nadzieniem...

Ale któż to mógł być? Zbiegły więzień czy żołnierze? Ta niepewność 

doprowadzała Carlosa do furii. Dziękował opatrzności, że zesłała im Alejandra, bo 

gdyby nie to, że zboczyli z zaplanowanego szlaku, aby zajść do niezaznaczonej na 

żadnej mapie wioski, zapewne stanęliby oko w oko z tym kimś, a instynkt 

podpowiadał Carlosowi, że nie byłoby to miłe spotkanie. Niestety wielce praw-

dopodobne było, że skoro ktoś zadał sobie tyle trudu, aby śledzić ich przez kilka dni 

w dżungli, na pewno tak prędko nie zrezygnuje i prędzej czy później odkryje tajemną 

przeprawę na drugi brzeg wąwozu.

Jeśli był to bandyta, co było bardzo prawdopodobne, sprawa naprawdę 

przedstawiała się groźnie. Musiał być bardzo zdesperowany, bo nie bacząc na 

czyhające w dżungli niebezpieczeństwa, uparcie podążał ich śladem, a to oznaczało, 

że traktował Carlosa i Margaritę jako śmiertelne zagrożenie, które za wszelką cenę 

chciał zlikwidować. Innymi słowy, zabić. Gotów był walczyć z madrileńskim 

wojskiem, byle tylko osiągnąć swój cel. Dlaczego jednak zbiegły więzień, zamiast 

uciec do innego kraju, decydował się na tak ryzykowną akcję? I kim on był, u diabła? 

Carlos nie znał nawet jego imienia.

W przeciwieństwie do Margarity...

Jej upór ogromnie irytował, a jednocześnie ranił Carlosa. Dlaczego nie była z 

nim szczera? Teraz było dla niego zupełnie oczywiste, że wiedziała o tym przestępcy 

dużo więcej, niż chciała się do tego przyznać. W ogóle wiedziała i potrafiła o wiele 

więcej, niż sądził jeszcze przed tygodniem. Gotów był założyć się o ostatniego 

centavo, że wcale nie na farmie ojca nauczyła się tak doskonale strzelać!

Kilka razy miał ochotę potrząsnąć nią mocno, by wydusić z niej prawdę. Co 

więcej, ostatniej nocy przez moment zastanawiał się, czy nie posunąć się do podłego 

co prawda szantażu. Chciał mianowicie powiedzieć jej, że jeśli nie wyzna mu 

prawdy, nie dokończy tego, co tak chwacko zaczął i pozostawi ją z niezaspokojonym 

pragnieniem. Jednak gdy spojrzał w niebieskie oczy Margarity i usłyszał swoje imię 

wyszeptane przez nią, zapomniał o wszelkiej strategii i podstępnych knowaniach. Co 

więcej, zapomniał o tym, co ich dzieliło, całkowicie oddając się temu, co zespalało 

background image

ich w jedno.

Zaczynał poważnie powątpiewać, czy kiedykolwiek zdoła zaspokoić głód, jaki 

wzbudzała w nim Margarita, bowiem po szalonej nocy nadal nie miał jej dość, tylko 

przeciwnie, pragnął jeszcze bardziej. Była pierwszą kobietą, która zachwycała go bez 

względu na to, czy miała na sobie skąpą czerwoną sukienkę, ogromną wojskową 

koszulę, czy też długą, niby aseksualną bawełnianą koszulę nocną.

Podobała mu się nawet z pierzem we włosach! Na widok jej zarumienionej, 

uśmiechniętej twarzy, okolonej burzą potarganych włosów, w które wplątały się 

kurze pióra, aż potknął się z wrażenia i mało brakowało, by upadł jak długi.

Nieświadoma jego przybycia, wesoło śmiała się, gawędząc z kobietami, 

jednocześnie skubiąc kurczaka z wprawą, o którą nigdy by jej nie podejrzewał. 

Doprawdy nie było chyba na świecie zadania, któremu by nie sprostała. Wyglądało na 

to, że potrafiła absolutnie wszystko.

Fakt, iż wiedział o niej tak mało, że wciąż miała przed nim sekrety, 

jednocześnie intrygował go i drażnił. Dlatego zbliżając się do zabudowań, był 

skrzywiony, jakby w ogóle nie cieszył go jej widok. Humoru nie poprawił mu także 

sposób, w jaki go przywitała. Gdy tylko go ujrzała, natychmiast przestała się 

uśmiechać, a jej spojrzenie stało się chłodne, wręcz lodowate. Przekazawszy na wpół 

oskubanego kurczaka siedzącej obok kobiecie, wstała i ocierając dłonie o dżinsy, 

podeszła do niego.

- I co, znaleźliście coś?

- Ślad po ognisku i parę papierków po cukierkach - odrzekł oschłym tonem, 

domyślał się bowiem, jakie pytanie padnie za chwilę i był na siebie wściekły, że nie 

potrafi na nie odpowiedzieć.

- Nie wiesz, kto rozpalił to ognisko?

- Nie - mruknął.

Przez moment rozważała w milczeniu jego odpowiedź.

- Czy nie sądzisz, że powinieneś był mnie poinformować o swojej wyprawie z 

Alejandrem do dżungli? - zapytała zirytowanym tonem.

- Spałaś, kiedy wychodziłem - odparł, czując się nieswojo, gdyż prowadzili tę 

rozmowę na oczach wszystkich. - Obudziłem cię wcześniej... - Przerwał mu 

gwałtowny wybuch śmiechu jednej z kobiet. - No więc obudziłem cię, ale znowu 

zasnęłaś. Pewnie wykończyła cię ta długa wędrówka przez dżunglę.

Znów wybuch śmiechu.

background image

- Coś ją na pewno wykończyło! - wesoło zawołała jedna z kobiet.

Zastanawiając się gorączkowo, o czym ten babski sejmik mógł dyskutować 

podczas jego nieobecności, ujął Margaritę pod rękę.

- Może porozmawiamy o tym, kiedy będę się mył? - zaproponował. - 

Alejandro mówił mi, że gdzieś tu w pobliżu jest staw.

Z przyczyn kompletnie dla niego niezrozumiałych, podwórze aż zadudniło od 

śmiechu. Margarita zdawała się podzielać rozbawienie pozostałych kobiet, ponieważ 

jej wargi zadrżały, mimo że bardzo starała się zachować powagę. Carlos zerknął na 

Alejandra, ale ten zdawał się niczego nie pojmować.

- O co chodziło? - zapytał, gdy trochę się już oddalili.

- O nic.

Z tyłu wciąż dobiegał ich serdeczny śmiech, więc Carlos nie dawał za 

wygraną.

- A jednak o coś musi chodzić - powiedział, hamując złość.

- To naprawdę nic wielkiego - odparła Margarita, rumieniąc się lekko. - 

Chodzi o pewien zabawny incydent, która wydarzył się, gdy Elena i jej mąż ostatnim 

razem kąpali się w tym stawie.

Starannie unikając jego spojrzenia, zniknęła w chacie Conceptión i Alejandra, 

aby przynieść mydło oraz czyste ubrania. Carlos oczywiście nie musiał wiedzieć, że 

w wyniku tego śmiesznego incydentu Elena po raz szósty zaszła w ciążę. Opowieść 

młodej matki, jak kochali się pod wodą, starając się przy tym nie utonąć, 

doprowadziła wszystkie kobiety do spazmatycznego śmiechu.

Opowieść Eleny przypomniała Margaricie o jej własnej głupocie, bowiem w 

ogniu namiętności zapomniała o zabezpieczeniu, a ostatnie czego w tej chwili 

potrzebowali, była niechciana ciąża.

Przez całą drogę nad staw Carlos milczał, pogrążony w rozmyślaniach, także 

w wodzie trzymał się od niej na odległość, nie podzielając zainteresowań męża Eleny. 

Margarita pływała niespiesznie, pozwalając, by woda unosiła i kołysała jej ciało, on 

zaś szorował się energicznie, zmywając błotny kamuflaż. Zakończywszy toaletę, 

niecierpliwym gestem przesunął dłonią po zaroście, który, jak domyślała się 

Margarita, musiał podrażniać skórę twarzy w ciepłym i wilgotnym tropikalnym 

klimacie.

- Muszę się jeszcze ogolić - oznajmił, potwierdzając jej przypuszczenia. - A 

potem porozmawiamy.

background image

- O czym?

- Co powinniśmy dalej zrobić.

Namydliwszy starannie policzki i brodę, rzucił mydło Margaricie, a następnie 

podszedł do brzegu stawu. Odprowadziła go spojrzeniem, po czym wyszła na brzeg, 

ubrała się w ślubny strój Conceptión i usiadła na kamieniu. W tym czasie Carlos 

ostrym nożem zgolił zarost z policzków i wziął się za brodę, ponieważ jednak nie 

miał lusterka, zaciął się w kilku miejscach i na skórze pojawiły się lśniące czerwone 

kropelki. Syknął zniecierpliwiony, a na szczęce pojawiła się cieniutka strużka krwi.

- Daj, pomogę ci - zaofiarowała się Margarita.

Uklęknąwszy przy nim, wzięła do ręki groźnie wyglądający nóż, nieco 

mniejszy od maczety, ale równie ostry.

- Umiesz golić? Robiłaś to kiedykolwiek? - spytał zaniepokojony.

- O tak, wiele razy.

- Jak to? - Zmarszczył brwi. - Kogo?

- Mojego ojca - odparła spokojnie, w duchu odnotowując nie bez satysfakcji 

jego ostry ton. - Zanim wreszcie dobrał sobie odpowiednią maszynkę elektryczną, 

która goliła dostatecznie dokładnie, często prosił mamę, żeby go ogoliła. A kiedy była 

zajęta, chętnie ją zastępowałam.

Wykonanie tej prostej czynności sprawiło jej dużo satysfakcji, a gniew, który 

wcześniej czuła wobec Carlosa z powodu porannej wyprawy, powoli ustąpił miejsca 

zwykłej radości z przebywania w towarzystwie mężczyzny, który stawał się coraz 

ważniejszy w jej życiu.

Namydliła mu twarz, po czym wprawnym, zdecydowanym ruchem przesunęła 

ostrzem po szyi. Pochyliła się do przodu, aby sięgnąć w trudno dostępne miejsce na 

podbródku, przy okazji przyciskając piersi do nagiego ramienia Carlosa. Poczuła 

lekkie drżenie, które sprawiło jej ogromną przyjemność. Prawdziwa sielanka: wokół 

tropikalna dżungla, nikogo w pobliżu, tylko ona i on...

Żeby życie było takie proste, westchnęła w duchu. Żeby wszystko 

sprowadzało się do prostych, czystych emocji, odruchów i czynności, a bylibyśmy 

szczęśliwsi...

Wróciła do golenia. Całkowicie skupiła się na tym odpowiedzialnym zajęciu, 

dlatego nie spostrzegła, że Carlos nagle zamarł. Po chwili gwałtownie odtrącił jej 

dłoń uzbrojoną w nóż i utkwił w niej oskarżycielskie spojrzenie.

- Co to? - zapytał ostro.

background image

- Niby co? - Kompletnie nie miała pojęcia, w czym rzecz.

Bez słowa chwycił w dłoń skromną ozdobę, która wysunęła się zza dekoltu jej 

bluzki.

- To! - warknął, podnosząc medalion na wysokość jej wzroku.

Dopiero w tym momencie dotarło do niej, skąd wzięło się to drżenie, które 

początkowo błędnie przypisała emocjom. Przeklęty medalion znów zaczął wibrować!

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Dłoń Carlosa ponownie zamknęła się na medalionie. Margaricie wystarczyło 

jedno spojrzenie w jego pociemniałe z wściekłości oczy, aby domyślić się, że tym 

razem została przyparta do muru.

- Mów! - zażądał bez zbędnych ceregieli. - Ale tym razem chcę usłyszeć 

prawdę.

Zawahała się. Przez tyle lat żyła w świętym przekonaniu, że nikt z zewnątrz 

nie może wiedzieć o jej działalności w SPEAR, dlatego teraz było jej trudno wyznać 

całą prawdę. Jednak nauczono jej też innej zasady, równie ważnej dla każdego agen-

ta, a mianowicie że gdy znajdzie się w sytuacji bez wyjścia, powinna zapomnieć o 

wszelkich skrupułach i w pierwszym rzędzie ratować swoją skórę. A właśnie znalazła 

się w beznadziejnej matni. Murem, do którego została przyparta, było kamienne 

spojrzenie wiceministra obrony jej ojczystego kraju. Carlos trzymał ją na uwięzi, 

czyli na cienkim złotym łańcuszku, coraz mocniej wrzynającym się jej w skórę na 

karku.

- Mów! - powtórzył przez zaciśnięte zęby.

Dobrze, powie mu wszystko, zanim jednak to nastąpi, musi nieco 

zrównoważyć siły. Nie odpowiadała jej rola owieczki prowadzonej na rzeź.

- Najpierw musimy coś ustalić...

- Niczego nie będziemy ustalać! - ryknął. - Gadaj!

Spojrzała na niego zimno.

- Pozwala pan sobie na zbyt wiele, panie ministrze. - Ostatnie słowo 

powiedziała ze znaczącym naciskiem.

Carlos zrozumiał.

- A więc to oficjalna rozmowa?

- Tak, a zarazem całkowicie poufna. Nikomu, nawet prezydentowi, nie 

zdradzisz tego, co ode mnie usłyszysz. Jeśli przyrzekniesz mi to, będę mówić. Inaczej 

background image

nie powiem ani słowa.

- Mam zatajać prawdę przed moimi zwierzchnikami? Czy wiesz, w jakiej 

sytuacji mnie stawiasz?

- Życie jest sztuką wyborów, więc wybieraj. - Nagle uśmiechnęła się lekko. - 

A tak poza protokołem przypomnę ci, że twoim najwyższym zwierzchnikiem jest mój 

stryj i gdyby dowiedział się tego, co ewentualnie ci wyznam, w rodzinie rozpętałoby 

się piekło.

- W coś ty się wplątała?!

- Jedno ci mogę powiedzieć, zanim dasz mi swoje słowo. Wiedz, że stoję po 

dobrej stronie, po tej samej co ty.

Carlos, mimo że ogarnięty furią, myślał logicznie. Był pewien, że Margarita 

nie trzyma z przestępcami i pod tym względem całkowicie jej ufał. Z drugiej strony 

był wysokim urzędnikiem państwowym i generałem, i oto stanął wobec dylematu: 

może uzyskać być może ważne dla bezpieczeństwa kraju informacje, ale będzie 

musiał zachować je tylko dla siebie, a w każdym razie zataić ich źródło. Lub nie 

dowie się niczego.

Uznał, że lepiej wiedzieć, niż nie wiedzieć.

- Masz moje słowo.

- Od trzech lat pracuję dla tajnej agencji szpiegowskiej SPEAR.

Carlos przeklął pod nosem tak szpetnie, że Margarita natychmiast domyśliła 

się, co sądził na temat organizacji, w której działała.

- A to, co to jest? - zapytał powoli, otwierając dłoń, w której spoczywał 

medalion.

- To takie urządzenie, które informuje mnie, kiedy moi przełożeni chcą, 

żebym się z nimi skontaktowała.

- Czyżbyś przez cały ten czas miała łączność ze SPEAR?!

- Nie. Medalion tylko odbiera sygnały, nie może ich wysyłać. - Nie uwierzył. 

Nie ufał jej. Miał ku temu podstawy, a jednak było jej ogromnie przykro. - Uaktywnił 

się dzisiaj już kilka razy. - Wyszarpnęła mu medalion z dłoni. - Być może to jakaś 

zakodowana wiadomość, ale nie potrafię jej rozszyfrować.

Milczał. Między nimi wyrósł ogromny, nieprzebyty mur. Carlos oddalił się od 

niej, zamknął się w sobie. Margarita była zdruzgotana. Cudowna więź, jaka ostatnio 

powstała między nimi, właśnie rozpadła się w proch i pył.

- Zrozum mnie, Carlos. Nie wolno mi było zdradzić...

background image

- Tak, tak. Jak mogłaś komuś zaufać, skoro sama jesteś jednym wielkim 

fałszem? Skoro udajesz kogoś innego, niż jesteś naprawdę?

- Nikogo nie udaję! - warknęła. - Jestem tajną agentką, generale. Jako 

wojskowy powinieneś coś o tym wiedzieć.

- Tak, wiem, agentko specjalna Scully - prychnął ze złośliwą ironią, ignorując 

urażoną minę Margarity. - Skoro już jednak dałem słowo, może mi wreszcie 

wyjaśnisz, o co w tym wszystkim chodzi i jakie jest twoje zadanie?

- Podczas studiów w Stanach zostałam zwerbowana do SPEAR w bardzo 

konkretnym celu, a mianowicie do walki z kartelami narkotykowymi w Ameryce 

Środkowej. Od trzech lat biorę udział w różnych akcjach, ale mówić możemy tylko o 

obecnej. Otóż...

- A ja, głupi, sądziłem, że to przez moje pocałunki drżałaś w moich 

ramionach. - Skrzywił się ironicznie. - Drżałaś z pożądania, o tak, ale do informacji, 

które zamierzałaś ode mnie wyciągnąć!

- Rzeczywiście jesteś głupi - syknęła z furią. - Czy wyciągałam od ciebie 

jakieś tajne informacje? Mów!

- Nie - przyznał po chwili.

- A może domyślasz się, kto ci przekazał wiadomość o ostatnim przerzucie 

narkotyków przez granicę?

- Ty?

- Owszem.

- No tak... a więc dziękuję. - Zamyślił się na chwilę. - Słuchaj, sprawa jest 

poważna i muszę znać wszystkie szczegóły. Kim jest ten człowiek, który chciał cię 

zabić? Skąd się wziął w Madrileño? Dlaczego strażnik sądził, że ten więzień cię zna? 

Czemu SPEAR się nim interesuje?

- Jakieś ponad pół roku temu zorientowaliśmy się, że ktoś wypowiedział 

prywatną wojnę SPEAR. Dopiero niedawno poznaliśmy jego imię. Nazywa się 

Simon. Nikt nie wie, skąd się wziął, co do tej pory robił, wiadomo tylko, że ma liczne 

powiązania z groźnymi grupami przestępczymi i terrorystycznymi.

- Oraz z kartelami narkotykowymi - uzupełnił. - I SPEAR wydelegował cię do 

przesłuchania tego niebezpiecznego bandyty? Ktoś, kto wydał takie absurdalne 

polecenie, powinien modlić się, żebym go nie spotkał.

- Absurdalne? Naprawdę pozwalasz sobie na zbyt wiele. Obrażasz mnie - 

wycedziła. - Poza tym dobrze wiesz, że potrafię o siebie zadbać.

background image

- Och, naprawdę dużo potrafisz! Na przykład udowodnić kompletną ślepotę 

facetowi, który naiwnie sądził, że się zakochał.

Facetowi, który naiwnie sądził, że się zakochał?! Margarita była oszołomiona.

- Carlos... - wykrztusiła z trudem.

- Dokończ swoją relację - powiedział zimno.

- Niewiele już zostało do powiedzenia. - Szybko zebrała się w sobie. - Nie 

udało mi się nic wyciągnąć z Simona ani na temat jego przeszłości, ani motywów. 

Wiem tylko, że traktuje swoje blizny jak wojenne medale i że chce jak najszybciej 

pokazać je Jonaszowi.

- Jonaszowi?

- To szef SPEAR. Wiem o nim jeszcze mniej niż o Simonie, ale bezwzględnie 

mu ufam.

- Więc jednak komuś ufasz - rzucił ironicznie i zaczął się ubierać.

- Słuchaj, Carlos, mam tego dość. Pracuję w tajnych służbach i obowiązują 

mnie pewne zasady. Jeżeli tego nie rozumiesz, to nie wiem, jakim cudem dochrapałeś 

się generalskich szlifów.

- Czy chcesz coś jeszcze dodać? - zapytał oschle.

A niby co? Tłumaczyć temu męskiemu szowiniście, że poważnie traktuje 

swoją misję? Że jako tajna agentka nie mogła wcześniej powiedzieć mu o swojej 

działalności? A na koniec, że go kocha i każdy dzień bez niego będzie dniem 

straconym?

Och, nie poniży się do tego. Patrząc na zaciętą, wściekłą twarz Carlosa, 

wiedziała jedno: pozostała jej tylko duma. I milczenie.

- W takim razie wracamy do wioski - powiedział. - Musisz się przebrać i 

spakować rzeczy.

- Wyruszamy?

- Ty wyruszasz. Zięć Alejandra zabierze cię łódką w dół rzeki.

- A więc wszystko już zaplanowałeś - rzuciła chłodno.

- Tak.

- A sam co będziesz robił?

- Alejandro i ja wybieramy się z powrotem do dżungli. Nie wyjadę stąd, póki 

nie dowiem się, co się stało z moimi ludźmi.

Zatrzymała się gwałtownie. Carlos także stanął i posłał jej miażdżące 

spojrzenie.

background image

- Koniec dyskusji - warknął.

- Nigdy więcej do mnie tak nie mów - powiedziała, powoli cedząc słowa. - Idę 

z wami. Moim obowiązkiem jest doprowadzić do aresztowania Simona.

- Podjąłem już decyzję.

- Ja też. Idę z wami.

- W żadnym wypadku! - warknął.

Świerzbiło ją, by przyłożyć w tę rozjuszoną generalską gębę, ale się 

pohamowała i postanowiła spróbować perswazji.

- Twoi ludzie znaleźli się w dżungli z mojego powodu, dlatego bardzo 

obchodzi mnie ich los. Poza tym przestań się oszukiwać i przyznaj, że mnie 

potrzebujesz. Oboje dobrze wiemy, kto z nas jest lepszym strzelcem.

- Wiesz co? - wycedził przez zęby. - Dziś rano zastanawiałem się, czy nie 

przywiązać cię do łóżka, żeby wreszcie wycisnąć z ciebie prawdę. Ciekawe, że teraz, 

kiedy już wszystko wiem, ten pomysł wydaje mi się równie atrakcyjny.

Całkiem niespodziewanie Margarita zachichotała.

- To naprawdę świetny pomysł... ale odłóżmy go do czasu, kiedy będziemy już 

w San Rico, dobrze? - Osiągnęła swój cel, bo Carlos zbaraniał. - Dlaczego się 

dziwisz? Ja też kilka razy fantazjowałam na twój temat. Jak stwierdziły kobiety z 

wioski, jesteś bardzo męski, Carlos, naprawdę bardzo męski...

To powiedziawszy, wyminęła go z podniesioną dumnie głową, w duchu 

pękając z radości, bo wreszcie ostatnie słowo należało do niej. Oczywiście zdawała 

sobie sprawę, jak trudno będzie jej odbudować wzajemne zaufanie, ale poradzi sobie 

z tym, bowiem gorące spojrzenie, jakim właśnie obdarzył ją Carlos, nieźle rokowało 

na przyszłość. Aby odnieść sukces, potrzebowała trochę cierpliwości, pomysłowości 

oraz... paru godzin spędzonych wspólnie pod jedną moskitierą. Niestety w najbliższej 

wyprawie towarzyszyć im będzie Alejandro, więc ostatni punkt planu będzie mogła 

zrealizować dopiero po powrocie do San Rico.

Potrząsnęła energicznie głową, aby pozbyć się obrazów podsuwanych jej 

przez zdradliwą wyobraźnię. Teraz przede wszystkim musiała się skupić na 

niebezpiecznej wyprawie do dżungli.

Jak się okazało, wędrówka nie była im jednak pisana. Co więcej, niewiele 

brakowało, by w ogóle nie wrócili do wioski.

Gdy wyłonili się z gęstego lasu, z przeciwnego brzegu wąwozu rozległa się 

seria z karabinu maszynowego. Pociski dziurawiły ziemię, rozpryskując błoto i 

background image

rozrzucając kępy trawy.

- Padnij! - rozkazał Carlos, brutalnie popychając ją ku ziemi, wskutek czego 

Margarita po raz drugi wciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin wylądowała 

twarzą w błocie.

W następnej chwili rzucił się na nią, by osłonić ją przed kulami. Przygnieciona

jego ciężarem, ledwie mogła oddychać. Na szczęście zaraz przesunął się, aby 

wydobyć z kabury berettę. Wystrzelił cały magazynek tuż nad jej uchem, prawie ją 

ogłuszając. Poprzez nieznośne dzwonienie w uszach usłyszała dobiegające z drugiej 

strony wąwozu przekleństwa, a także towarzyszące im piski małp i pełne przerażenia 

krzyki papug.

Przez minutę lub dwie leżała obok Carlosa, starając się uporządkować w 

głowie te dźwięki oraz dostrzec cokolwiek przez gęste listowie. Wreszcie, gdy jej 

słuch doszedł już jako tako do siebie, usłyszała donośne szeleszczenie paproci, 

dochodzące z przeciwnego brzegu rzeki. Liany zakołysały się znacząco. To 

napastnicy zbliżali się do skraju wąwozu... a więc do windy!

Jednocześnie domyślili się, co za chwilę może się wydarzyć. Przekląwszy pod 

nosem, Carlos zmierzył wzrokiem zwisającą łagodnie linę, po której poruszała się 

winda. Mieszkańcom wioski groziło śmiertelne niebezpieczeństwo, bowiem 

nietrudno było się domyślić, jak ktoś taki jak Simon zamierzał ich potraktować, 

gdyby tylko wpadli w jego ręce. Zdesperowany, sadystyczny bandzior musiał się już 

bowiem zorientować, kto pomagał Margaricie i Carlosowi.

- Trzeba przeciąć linę - powiedział.

- Daj mi broń. Będę cię osłaniać.

Wahał się przez chwilę, nagle jednak oprzytomniał. Do diabła, choć był na nią 

wściekły, Margarita nie była jego wrogiem, tylko sojusznikiem, uświadomił sobie. 

Nie wolno mieszać prywatnych spraw z zawodowymi, to pierwsza zasada.

Wreszcie spojrzał na nią cieplej... i stał się cud. Znów byli razem, po jednej 

stronie barykady. Teraz bez wahania powierzał jej swój los. Oczywiście na krótko, bo 

walka zbrojna nie jest zajęciem dla kobiety, ale nie miał wyboru.

Gdy podał jej broń i zapasową amunicję, Margarita w duchu głęboko 

odetchnęła. Ten gest miał dla niej nie tylko praktyczne, ale i symboliczne znaczenie.

- Przemieszczaj się przy samej ziemi - poinstruowała. - Chowaj się za 

powalonymi pniami.

- Rozkaz! - Uśmiechnął się lekko.

background image

Dla Margarity ten uśmiech był jak objawienie.

W jednym momencie, leżąc w błocie pod obstrzałem bandy przestępców, 

doszła do szalenie prostego wniosku: kochała Carlosa ponad życie.

Oczywiście doskonale zdawała sobie sprawę, że był to najgorszy moment na 

takie wyznania, toteż na razie zatrzymała je dla siebie.

- Gotowy?

Carlos skinął głową. Ująwszy pistolet obiema dłońmi, ułożyła łokcie na 

leżącym przed nią pniu, by nie stracić równowagi w momencie wystrzału. 

Przypomniała sobie, że gdy zastrzeliła pekari, broń odskoczyła nieco w górę i w 

prawo.

- Ruszaj! - rzuciła komendę.

Biegnąc zygzakiem i ukrywając się za wszelkimi możliwymi przeszkodami, 

Carlos zdołał się dostać w pobliże liny obsługującej krzesełko, zanim ponownie 

rozległy się strzały. Margarita z najwyższą trudnością mogła się skupić na 

obserwowaniu, skąd napastnicy prowadzą ogień, bowiem stale zerkała na Carlosa, 

żeby sprawdzić, czy nic mu się nie stało. Wreszcie z bijącym sercem wycelowała i 

oddała pojedynczy strzał. Rozległ się przerażający okrzyk, padło kilka chaotycznych, 

krótkich serii, aż wreszcie zapadła cisza. Wiedząc doskonale, że minie zaledwie 

chwilka, nim kto inny podejmie ostrzał, natychmiast zerwała się i pobiegła, by 

dołączyć do Carlosa. Po chwili zauważyła Alejandra, który spieszył ku nim, niosąc 

najstarszy i najbardziej zardzewiały karabin, jaki kiedykolwiek widziała. Za nim 

podążali inni mężczyźni z wioski, wszyscy uzbrojeni w maczety.

- Czy to ci handlarze narkotyków? - wysapał.

- Tak!

- Te dranie do końca życia pożałują tego, że zaczęli strzelać w kierunku naszej 

wioski!

- Mają przynajmniej jeden karabin maszynowy - sprowadził go na ziemię 

Carlos. - I pewnie każdy ma rewolwer oraz pistolet maszynowy.

- Czy wiemy ilu ich jest?

- Na pewno o jednego mniej niż przed pięcioma minutami - odparł, 

spoglądając ciepło na Margaritę. - Dzięki naszemu strzelcowi wyborowemu.

Mężczyźni przyjrzeli się jej z aprobatą.

- Musimy zdemontować windę - oznajmił Carlos. - Przykro mi.

- Nie ma sprawy. - Alejandro machnął ręką. - Zbudujemy następną. Mamy już 

background image

praktykę, bo co jakiś czas spada.

- Jak to co jakiś czas spada? - Margarita nie wierzyła własnym uszom. - 

Przecież wczoraj mówiłeś, że wozi cię w tę i z powrotem przynajmniej raz dziennie - 

przypomniała.

- Bo tak jest. Wozi, póki nie spadnie, a potem przygotowujemy nową i znów 

wozi.

- Tym razem sami pomożemy jej spaść - zadecydował Carlos. - Margarita i 

Alejandro będą mnie osłaniać, kiedy pójdę przeciąć liny. Pozostali niech wyprowadzą 

kobiety i dzieci do dżungli.

Na wszelki wypadek... Nie powiedział tego głośno, ale wszyscy dobrze 

rozumieli, jak wielkie jest zagrożenie. Przecież mieli tylko jeden pistolet z 

prawdziwego zdarzenia, nie licząc prehistorycznej strzelby Alejandra, zaś ich 

przeciwnicy byli uzbrojeni po zęby w najnowocześniejszą broń. W bezpośrednim 

starciu szanse tubylców były bliskie zeru.

Ze ściśniętym gardłem Margarita rozejrzała się dokoła. Jedyne drzewo w 

okolicy, poza tym, na którym zaczepiona była lina, znajdowało się na środku wioski, 

tak więc Carlos nie miał gdzie się schować na wypadek serii z karabinu, z czego 

wynikał prosty wniosek, że jego życie zależało od ochrony, jaką mieli mu zapewnić 

Alejandro i ona.

- Może wszyscy powinniśmy się wycofać do dżungli? - zaproponowała. - 

Taktyczny odwrót jest w tym przypadku uzasadniony. Możemy ich atakować z 

ukrycia, obmyślić wypady... - Urwała, gdyż po raz kolejny tego dnia poczuła na piersi 

wibracje.

Czy SPEAR naprawdę sądził, że zagubiona w dżungli agentka nie ma nic 

lepszego do roboty, jak tylko siedzieć i interpretować ich sygnały?! Margarita zaklęła 

w duchu.

- Nasze domy to nie pałace, ale nikomu nie pozwolimy się z nich wyrzucić - 

oświadczył dumnie Alejandro. - Jeśli trzeba, będziemy walczyć.

- Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie - uspokoił go Carlos, wyjmując 

maczetę. - Wyprowadźcie kobiety i dzieci do dżungli. Domy odbudujecie, życia nie 

przywrócicie. Rita ma rację, możemy działać tylko z ukrycia. Szybko, czas ucieka.

Parę chwil później, przytulona do pali, które podtrzymywały jeden z domów, 

Margarita z bijącym sercem obserwowała, jak Carlos wprawnym ciosem maczetą 

przecina konopną linę, po której przesuwała się winda. Zza drugiego domu czujnie 

background image

wyglądał Alejandro, w każdej chwili gotowy do oddania strzału.

Gdy lina wpadła do wody, z przeciwnej strony wąwozu wystrzelono serię z 

karabinu maszynowego, więc Margarita błyskawicznie wycelowała i nacisnęła spust 

beretty. Przez chwilę zdawało jej się, że w gęstwinie mignęła oszpecona bliznami 

twarz, zaraz jednak napastnicy schronili się w zaroślach, skąd ponownie otworzyli 

ogień. W odpowiedzi zahuczała archaiczna strzelba Alejandra, na moment ogłuszając 

wszystkich, którzy znaleźli się w jej zasięgu. Niezrażony tym Alejandro opróżnił cały 

magazynek, po czym załadował strzelbę i dalej strzelał. Margarita gorączkowo 

zastanawiała się, co będzie, kiedy skończy się amunicja, bowiem w magazynku 

beretty pozostały tylko dwa naboje. Co będzie, jeśli nie uda im się zastrzelić 

bandytów, a będą zmuszeni się wycofywać? Była tak skupiona na obmyślaniu planu 

obrony, że Alejandro musiał kilka razy zawołać ją po imieniu, by zwróciła na niego 

uwagę.

- Margarita! Margarita! Posłuchaj! Słyszysz?

Potrząsnęła głową, aby odblokować porażone hukiem strzelby uszy.

- Co takiego?

- Helikoptery.

Dopiero wtedy dosłyszała daleki odgłos wirujących śmigieł. Carlos, nieopodal 

przyczajony w zagłębieniu, w tym samym momencie podniósł głowę, by przyjrzeć się 

nadlatującym maszynom. Margarita nie miała możliwości ich dojrzeć, ponieważ 

wciąż leżała pod podłogą domu, nie wiedziała więc, czy są to wojskowe śmigłowce, 

czy też niosą na pokładzie kolejnych bandytów.

- Widzisz je? - zawołała do Carlosa, nie mogąc dłużej znieść niepewności.

- Tak!

Nie zdążyła dopytać się o szczegóły, gdy czubki drzew zaczęły się kołysać, a 

ryk silników zagłuszył wszelkie inne odgłosy.

Rozpętało się piekło.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Pierwszy helikopter osiadł na pobliskim wzgórzu, drugi po chwili dołączył do 

niego. Wyskoczyli z nich ubrani w bojowe mundury komandosi, którzy natychmiast 

otworzyli ogień i gęste zarośla po drugiej stronie wąwozu błyskawicznie się prze-

rzedziły. Gałęzie, ogromne liście paproci, a także mniejsze drzewka po prostu 

znikały. Nawet pień ogromnego mahoniowego drzewa, do którego przyczepiona była 

background image

lina windy, rozszczepił się na kilka mniejszych. Widać było gorączkowo 

wycofujących się bandytów, kuśtykających, czołgających się, bądź pełzających.

- Wstrzymać ogień! - padła komenda.

Otarłszy rękawem błoto i pot z powiek, Margarita przyjrzała się komandosom, 

których dowódca właśnie przebiegł obok niej, kierując się w stronę Carlosa. Chcąc 

dołączyć do mężczyzn, wyszła spod drewnianej konstrukcji, lecz nagle 

znieruchomiała, kątem oka spostrzegłszy jasny kształt poruszający się wśród krzaków 

po drugiej stronie wąwozu. Jeden z bandytów wyskoczył z zarośli, przykląkł i 

wycelował z karabinu. Simon! Rozpoznała go natychmiast, nie miała najmniejszych 

wątpliwości. Z przerażeniem zauważyła, w którą stronę mierzył.

- Carlos! - krzyknęła ostrzegawczo.

Dowódca komandosów błyskawicznie rzucił się na niego i obaj upadli na 

ziemię ułamek sekundy wcześniej, nim zabrzmiała seria. Simon zniknął w leśnej 

gęstwinie.

- Druga drużyna do helikoptera! - zawołał ktoś za Margaritą. - Przerzut na 

drugą stronę, bo nam uciekną.

Nie dbając o bezpieczeństwo, ruszyła biegiem w kierunku mężczyzn. Była tak 

zatroskana o Carlosa, że nie zauważyła leżącego kamienia, toteż potknęła się i 

wyłożyła jak długa.

- Nic ci się nie stało? - zaniepokoił się Carlos, który podbiegł, aby pomóc jej 

się podnieść.

- Nie, tylko...

Zdumiona przypatrywała się stojącemu naprzeciw niej mężczyźnie ubranemu 

jak komandos.

- Marcus! - zawołała, podnosząc się z kolan.

- We własnej osobie. - Z uśmiechem pochylił się, aby cmoknąć ją w prosto w 

usta.

- Masz za to, że mnie tak przestraszyłaś, znikając bez śladu. Więcej dostaniesz 

później, kiedy już wyłapiemy w dżungli tych twoich przyjaciół.

Zarumieniona i rozbawiona Margarita przedstawiła Marcusa Carlosowi, 

którego wyraz twarzy nie wróżył nic dobrego.

- Marcus, to jest Carlos. Carlos Caballero - sprecyzowała.

- Domyśliłem się. - Wyciągnął rękę. - Ostatnio dużo o tobie słyszałem, 

komendancie.

background image

- Naprawdę? Ciekawe, bo ja nigdy nie słyszałem o tobie - odparł lodowatym 

tonem Carlos.

- Margarita i ja jesteśmy starymi przyjaciółmi - powiedział Marcus, jakby to 

wyjaśniało, dlaczego nagle pojawił w madrileńskiej dżungli.

Carlos podejrzliwie uniósł brwi. Zanim jednak Marcus zaczął opowiadać 

zmyśloną historyjkę o jego znajomości z señoritą de las Fuentes, a na pewno miał ją 

w zanadrzu, bo tak nakazywały zalecenia SPEAR, spojrzenie Margarity przyciągnęła 

ciemnobrązowa plama na jego rękawie.

- Marcus, czy to krew? - zapytała z przestrachem.

- Pewnie tak - przyznał, zerkając na ramię. - To tylko muśnięcie - dodał 

lekceważąco.

- Trafili cię? - Carlos zmarszczył czoło.

- Ta kula była przeznaczona dla ciebie, przyjacielu, ale pomyliła adres. - 

Marcus roześmiał się.

Margarita miała właśnie uściślić, iż sądząc po wielkości krwawej plamy było 

to coś więcej niż tylko muśnięcie, ale w tym samym momencie nad ich głowami 

rozległ się huk wirujących śmigieł. Komandosi stłoczyli się, by wsiąść na pokład 

samolotu, ale jeden z nich za chwilę odłączył się od grupy i szybkim krokiem ruszył 

w dół wzgórza.

- Miło znów pana widzieć, komendancie - powitał Carlosa z szerokim, 

serdecznym uśmiechem.

- Nawzajem, Miguel! - Poklepał po ramieniu swojego adiutanta. - Ilu naszych 

żołnierzy jest z tobą?

- Wszyscy - odparł z dumą pułkownik.

- Świetnie! Wiedziałem, że wyciągniesz ich z tej matni.

- Bez pomocy pewnie by mi się to nie udało - przyznał skromnie Miguel, 

podnosząc głos, aby zagłuszyć wzmagający się hałas wirujących śmigieł. - Część 

bandytów trzymała nas w potrzasku, a reszta poszła waszym tropem. Już kończyła się 

nam amunicja, gdy señor Waters przyszedł nam z pomocą.

- Wygląda na to, że mam wobec ciebie podwójny dług wdzięczności - 

zauważył Carlos.

- Kiedy tylko razem złapiemy Simona, twój dług zostanie spłacony z nawiązką 

- obiecał Marcus.

- Znajdę go, muszę z nim wyrównać rachunki. - Carlos szybkim spojrzeniem 

background image

obrzucił ramię Marcusa. - Miguel i ja zajmiemy się tym, a ty zatroszcz się o siebie. 

Nawet najmniejsze zadrapanie może w dżungli doprowadzić do fatalnych skutków.

Nie było czasu na dłuższą rozmowę, ponieważ śmigłowiec był już gotów do 

startu, toteż Carlos i Miguel szybko do niego podeszli i wskoczyli na pokład. Carlos 

skinął głową w kierunku Marcusa, a następnie zawołał coś do Margarity, jednak ryk 

silnika zagłuszył jego słowa.

- Zaczekajcie! - krzyknęła, biegnąc za nimi. - Lecę z wami!

- Marcus jest naprawdę ranny, choć nie przyznaje się do tego - powiedział 

Carlos. - Dopilnuj, żeby obejrzał go lekarz. A w razie ataku na wioskę przejmiesz 

dowództwo obrony. Jesteś tu potrzebna.

- Ale...

- Do zobaczenia w San Rico - przerwał jej stanowczo.

Po raz drugi w ciągu ostatnich kilku minut Margarita znalazła się w męskich 

ramionach. Pocałunek Carlosa był równie krótki jak Marcosa, ale za to wprost płonął 

od szaleńczej namiętności. Rozbudziwszy w niej pragnienia, Carlos odwrócił się na 

pięcie i wrócił na pokład helikoptera, który natychmiast zaczął się podnosić. Powoli 

skierował się ku wąwozowi, aż w końcu zniknął za drzewami.

Margarita z ciężkim westchnieniem odwróciła się do Marcusa, który również 

śledził spojrzeniem oddalający się helikopter. Na jego ustach zagościł ten sam 

czarujący uśmiech, który znała z czasów treningu przetrwania, kiedy to dzielili się 

zebraną z liści wodą, a także cienkim kocem, ukradzionym niczego 

niepodejrzewającemu wrogowi.

- No, no! - mruknął. - Wygląda na to, że mam poważną konkurencję. Chyba 

powinienem zacząć się martwić.

W rzeczywistości nigdy nie łączyło ich nic więcej niż przyjaźń, ale Margarita 

nie zamierzała prostować jego słów.

- Teraz powinieneś przede wszystkim martwić się o swoje zdrowie - odparła. - 

Przypominam, że dostałeś w ramię, a kiedy podczas kursu pierwszej pomocy 

zabawialiśmy się w chorego i doktora, odgrażałeś się, że jeśli jeszcze raz zbliżę się do 

ciebie z igłą, natychmiast rzucisz SPEAR.

- Pamiętam! - skrzywił się niby to żartobliwie, ale coś jednak musiało być na 

rzeczy. - Często mi się śnisz, carina. Zwykle są to miłe sny, no wiesz... ale czasami 

przeistaczasz się w bestię ze strzykawką w ręku. Istny horror.

Marcus wprawdzie żartował, ale była to zwykła fanfaronada. Gdy 

background image

przyciskając zranione ramię do tułowia, ruszył pod górę w kierunku drugiego 

helikoptera, widać było, że jest bardzo osłabiony. Margarita zaniepokoiła się nie na 

żarty. Objęła go wpół, aby było mu lżej iść.

- Jak nas znalazłeś? - spytała.

- Dzięki twojemu odbiornikowi.

Czyli słusznie podejrzewała, że częste wibracje medalionu miały szczególne 

znaczenie. Okazało się, że gdy tylko Margarita przepadła bez wieści, zatrudnieni 

przez SPEAR specjaliści od urządzeń naprowadzających pracowali dzień i noc, aby ją 

odnaleźć.

- Dwa dni kombinowali, jak wzmocnić twój sygnał, abyśmy mogli go 

namierzyć. Problem polegał na tym, że twój medalion jest odbiornikiem, który tylko 

przy okazji emituje nikłe fale, i właśnie je musieliśmy wzmocnić na tyle, by...

- Rozumiem - rzuciła niecierpliwie.

- Kolejne dwa dni trwał montaż odpowiednio czułych anten w Madrileño. 

Dostawałaś więc coraz potężniejsze sygnały, aż wreszcie zaczęliśmy odbierać twoje 

fale. Dziwię się, że medalion się nie przegrzał i nie wypalił ci dziury na piersi.

- Też się zastanawiałam, czy do tego nie dojdzie. Wiedziałam, że coś 

kombinujecie, ale dopiero teraz wiem, w czym rzecz. Drgania rzeczywiście były 

coraz silniejsze. Dziś rano Carlos je wyczuł.

Marcus dyskretnie nie zapytał, w jakich okolicznościach do tego doszło.

- A więc już wie, że pracujesz dla SPEAR?

- Musiałam mu powiedzieć.

- Założyliśmy, że tak postąpisz, i nikt cię za to nie będzie winił. Wymagała 

tego sytuacja. Oczywiście zebraliśmy informacje o Carlosie. Jest w porządku. 

Wiemy, że to dobry i prawy człowiek.

- Tak - potwierdziła, zerkając na drugą stronę wąwozu, gdzie odleciał 

helikopter.

- Czy ktoś jeszcze wie?

- Słucham? - Tak głęboko zamyśliła się nad tym, co może w tej chwili dziać 

się z Carlosem, że nie dosłyszała pytania Marcusa.

- Czy ktoś jeszcze wie, że pracujesz dla SPEAR? - powtórzył, przypatrując się 

jej z niepokojem.

- Tylko on. Zastrzegłam przy tym pełną dyskrecję, nawet przed prezydentem.

- Przystał na to? - zdumiał się Marcus.

background image

- Nie miał innego wyjścia.

- To dobrze. W takim razie musisz poznać oficjalny powód, dla którego tu 

jestem, bo mogą cię o to pytać. Oczywiście Carlos domyśla się, że pracujemy razem, 

ale wymogłaś na nim milczenie, więc ma związane ręce. A dla innych jest bajeczka. - 

Skłonił się nisko. - Pozwól, że się przedstawię. Marcus Waters, łowca nagród, do 

usług szanownej pani. Od miesięcy poszukuję Simona na zlecenie pewnego 

milionera, którego córka prawie zmarła po przedawkowaniu narkotyków 

dostarczonych przez gang Simona. Udało mi się przekupić jednego z jego ludzi, 

zdobyłem odpowiednie informacje i dlatego tu jestem.

- Całkiem nieźle - pochwaliła. Rzeczywiście Marcus pasował do wizerunku 

człowieka, który za pieniądze podejmie się najbardziej niebezpiecznego zadania, a 

opowieść o narkomance i szukającym zemsty ojcu była całkowicie wiarygodna. - No 

cóż, ty idź w objęcia konowała, a ja lecę na drugi brzeg.

- Carlos wydał ci inny rozkaz.

- Ja, Carlos i rozkaz? Chyba oszalałeś!

- Uff - sapnął Marcus. - On tu dowodzi. Nie przeginaj, wasze prywatne układy 

nic tu nie znaczą.

- Tak, masz rację - przyznała niechętnie.

Zaraz potem wystartował helikopter. Pilot zbliżył się do krawędzi wąwozu i 

wypuścił drugą grupę komandosów oraz zabrał na pokład rannych. Margarita 

bezskutecznie wypatrywała Carlosa i Miguela, nie dostrzegła także Simona. Była 

wściekła, że nie może brać udziału w walce... i swym celnym okiem osłaniać 

ukochanego.

Ranni zostali odtransportowani do wioski, gdzie zajął się nimi lekarz, który 

przybył wraz z komandosami.

- Masz szczęście - oznajmił, zwracając się do Marcusa. - Kula poszarpała 

mięsień, ale nie uszkodziła kości.

- Rzeczywiście - mruknął, krzywiąc się, gdy płyn dezynfekujący zalewał 

otwartą ranę. - Prawdziwy szczęściarz ze mnie.

Pozostawiwszy go w dobrych rękach, Margarita poszła pożegnać się z 

Conceptión, Alejandrem oraz innymi mieszkańcami wioski.

- Bardzo cię przepraszam, że zniszczyłam twój ślubny strój. Niestety, tyle się 

działo...

- Ważne, że spełnił swoje zadanie. - Uśmiechnęła się ciepło. - Sądząc po 

background image

pożegnalnym pocałunku Carlosa, przyniósł szczęście także i tobie.

Być może... Wszystko rozegrało się tak szybko, że Margarita nie miała czasu 

przemyśleć ostatnich wydarzeń. Pamiętała poszczególne sceny, ale nie umiała 

wyciągnąć z nich wniosków. Pamiętała gniew Carlosa, gdy dowiedział się o Simonie 

i o jej pracy w SPEAR. Nie zapomniała także chwili, gdy z jej oczu opadły łuski i z 

całą jasnością zdała sobie sprawę ze swoich uczuć. Miała nadzieję, że uda jej się 

wszystko uporządkować po powrocie do San Rico.

Z uśmiechem obiecała Conceptión, że gdy tylko wróci do domu, wyśle jej 

nową sukienkę.

- Albo nie, lepiej będzie, jak ty i Alejandro odwiedzicie mnie w San Rico i 

sama wybierzesz coś, co ci się będzie podobało - zaproponowała. - Wyślę po was 

helikopter.

Byłaby bardzo szczęśliwa, mogąc chociaż w ten sposób odwdzięczyć się za 

gościnność i serdeczność. Mając wciąż w pamięci swój karkołomny zjazd windą, 

postanowiła także zafundować mieszkańcom wioski materiały potrzebne do 

zbudowania porządnego mostu przez wąwóz. Złożywszy takie przyrzeczenie, dodała:

- Porozmawiam też z moim stryjem o wycięciu drogi przez dżunglę, żebyście 

mogli dowieźć mleko na targ, zanim skiśnie.

Odpowiedział jej entuzjastyczny pomruk.

- A kim jest twój stryj? - spytał zaintrygowany Alejandro.

- Prezydentem Madrileño.

- Do licha, że też się nie domyśliłem! - wykrzyknął zaskoczony. - Wprawdzie 

się przedstawiłaś, ale... Nie przypuszczałem... Tylu ludzi nosi nazwisko de las 

Fuentes.

- Faktycznie, to bardzo popularne nazwisko - przyznała. - Któryś z moich 

przodków musiał być wyjątkowo płodny - zażartowała.

Hałas silników przygotowującego się do startu helikoptera zmusił ją do 

szybkiego pożegnania.

Kilka minut później byli już w powietrzu. Podczas gdy Marcus zajął się 

przesłuchiwaniem jednego z lżej rannych ludzi Simona, Margarita nałożyła 

słuchawki, aby przysłuchiwać się rozmowie pilota z załogą helikoptera, w którym 

odleciał Carlos z oddziałem komandosów. Serce na moment zamarło jej w piersi, gdy 

pilot helikoptera biorącego udział w akcji zbrojnej zakomunikował, że wypatrzyli 

jakiś ślad w dżungli, więc grupa pościgowa, dowodzona przez Carlosa, zostanie 

background image

spuszczona na ziemię, aby podążyć tym tropem. Śmigłowiec miał pozostać w 

powietrzu i kontynuować poszukiwania.

Obława nadal trwała, gdy Margarita wylądowała na lotnisku w San Rico. 

Ponieważ pilot przekazał przez radio, że ma na pokładzie rannych oraz señoritę de las 

Fuentes, nikogo nie zdziwił widok karetek oraz limuzyn zaparkowanych wzdłuż pasa 

startowego. Margarita z ociąganiem oddała pilotowi słuchawki. Zaczekała, aż ranni 

zostaną wyniesieni z samolotu, po czym wyszła na płytę lotniska i natychmiast 

została otoczona przez tłum krewnych i kuzynów. Po radosnym i nieco łzawym 

przywitaniu z matką, ojcem, braćmi oraz bratowymi, padło nieuniknione żądanie, by 

wyjaśniła, co do diabła robiła w więzieniu i dlaczego zaofiarowała się jako 

zakładniczka w zastępstwie strażnika.

- Tato, proszę, później. Najpierw muszę zabrać Marcusa do szpitala. Potem 

odpowiem ci na wszystkie pytania - wymigała się.

- Marcusa?

Cała rodzina jak jeden mąż odwróciła się ku brudnemu, zakrwawionemu 

agentowi. Jej ojciec przyjrzał mu się szczególnie uważnie.

- To pan jest tym amerykańskim łowcą nagród? - upewnił się. - Tym, który 

założył podsłuch jednemu z bandytów, a potem go przekupił?

- Tak, to ja - odparł Marcus bez mrugnięcia okiem.

Maria de las Fuentes, wciąż piękna i smukła, mimo że wydała na świat piątkę 

dzieci, wyminęła męża, aby podziękować Marcusowi za jego odwagę.

- Musi pan zamieszkać razem z nami, póki nie dojdzie pan do zdrowia - 

zdecydowała, po czym ucałowała go w policzek.

- Cóż...

- Zdecydowaliśmy, że Marcus zatrzyma się u mnie, aż będzie gotowy, by 

ponownie wyruszyć na poszukiwania - wpadła mu w słowo Margarita. - W ten sposób 

będziemy mogli spokojnie porozmawiać, a ja zdam mu relację z tego, czego się 

dowiedziałam w ciągu ostatnich dni o tym bandycie.

Była to szczera prawda, ponieważ teraz było najważniejsze, aby jak 

najszybciej przekazała wszystkie informacje dotyczące jej spotkania z Simonem.

Matka zmarszczyła lekko brwi, po czym znacząco rozejrzała się po twarzach 

mężczyzn stojących w pobliży helikoptera.

- A gdzie jest Carlos? - zapytała niby od niechcenia.

- Został w dżungli.

background image

Osiem godzin później Carlos wciąż nie powrócił, zaś mieszkanie Margarity 

zamieniło się w coś, co stanowiło połączenie szpitala i centrum dowodzenia. Jeden z 

techników pracujących dla SPEAR zainstalował supernowoczesny komputer, który 

dzięki bezpośredniemu połączeniu z tajną siecią wojskową, pozwalał na stałe 

śledzenie grupy pościgowej. Poza tym zamontowane w komputerze głośniki 

umożliwiały podsłuchiwanie każdej rozmowy pilotów śmigłowca z bazą.

Czekając na wieści z dżungli, Margarita zdała dokładne sprawozdanie ze 

wszystkiego, co się działo w ciągu ostatnich kilku dni. Marcus porządnie ją 

przemaglował, zadając setki szczegółowych pytań, dzięki czemu dotarli do 

najdrobniejszych szczegółów. Marcus, by pracować na najwyższych obrotach, 

zlekceważył zalecenia lekarza i odstawił środki przeciwbólowe, które wprawdzie 

przynoszą ulgę, ale spowalniają reakcje i myślenie. Zresztą był tak podekscytowany, 

że zdawał się nie odczuwać bólu. Błyskawicznie kojarzył informacje podane przez 

Margaritę z tymi, które wyciągnął od bandytów przesłuchiwanych w drodze do San 

Rico. Gdy po kilku godzinach morderczej pracy otrzymali sygnał od Jonasza, 

przedstawili szczegółową relację z tego, co dotychczas ustalili. Szef zdawał się być 

bardzo zadowolony z dotychczasowego przebiegu akcji, ponieważ wszystko 

wskazywało na to, że udało im się rozbić największy kartel narkotykowy w całej 

Ameryce Łacińskiej. Ponieważ Margarita i Marcus zidentyfikowali prawie 

wszystkich hurtowników, było pewne, że ten haniebny proceder zostanie poważnie 

ukrócony.

Jonasza bardzo zainteresowała też informacja, że Simon z demonstracyjną 

dumą obnosił swoje blizny.

- Zaraz poproszę, żeby dodano tę informację do jego profilu psychologicznego 

- obiecał. - Może dzięki temu wreszcie ustalimy motywy, jakimi się kieruje?

Przypomniawszy sobie złowrogi ogień, jaki płonął w spojrzeniu Simona, 

Margarita zacisnęła kciuki za psychologów, którzy mieli zanalizować osobowość 

bandyty.

- Może zdradził ci cokolwiek na temat swoich dalszych planów? - zapytał 

Jonasz.

- To desperat. Wprawdzie zarabia krocie na narkotykach, ale nie to jest dla 

niego najważniejsze. Jest w nim jakiś diabelski ogień, chodzi pewnie o zemstę. 

Wyznał mi, że wszelkimi sposobami dąży do spotkania z tobą.

- Świetnie się spisałaś. Więcej nie mogłaś zdziałać. A na spotkanie z Simonem 

background image

dobrze się przygotuję.

Nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości. Jonasz był najbardziej 

odpowiedzialną osobą, jaką znała. Kiedy przed laty zdecydował się całkowicie odciąć 

od swego dotychczasowego życia, aby przyjąć funkcję dyrektora SPEAR, doskonale 

wiedział, że jako szef tajnej organizacji wywiadowczej będzie musiał poświęcić jej 

każdą minutę. Jonasz nigdy nikogo nie zawiódł, nie zlekceważył istotnej wiadomości, 

nie wystawił bez potrzeby na niebezpieczeństwo żadnego agenta. Dlatego pochwała 

w ustach takiego człowieka miała szczególne znaczenie, a także łagodziła wstyd, jaki 

Margarita odczuwała za każdym razem, kiedy przypominała sobie, że dała się 

uprowadzić Simonowi.

- Jakie są, twoim zdaniem, szanse, że Caballero znajdzie Simona? - zapytał 

Jonasz.

Zawahała się.

- Szczerze mówiąc, małe - przyznała w końcu. - Przekonałam się na własnej 

skórze, jak łatwo zagubić się w dżungli. Były chwile, kiedy wydawało mi się, że 

nigdy się stamtąd nie wydostaniemy. Więc jak w takich warunkach skutecznie kogoś 

wytropić?

A wszyscy troje wiedzieli, że Simon jest mistrzem ucieczki i kamuflażu. 

Przecież SPEAR, mając do dyspozycji najnowszą technikę i najlepszych specjalistów, 

przez kilka miesięcy nie potrafił go namierzyć.

- Ale Carlos jest jedyną osobą, która może go złapać - dodała z dumą w głosie.

Chwilę później Jonasz zakończył rozmowę. Margarita poczuła na sobie 

uważne spojrzenie Marcusa.

- Nigdy się nie zakładam, ale teraz postawię wszystkie pieniądze, że ty i 

Carlos wprawdzie zagubiliście się w dżungli, ale odnaleźliście... no, zbliżyliście się 

do siebie.

- To prawda - przyznała. - Nawet bardzo. Dzika przyroda, brak wścibskich 

oczu, nastrój chwili... To robi swoje.

- Dzika przyroda, nastrój chwili... A więc jest jakieś ale?

- Nie.

- Nie umiesz kłamać. - Roześmiał się. - To ja, Marcus, pamiętasz? Nie 

zamydlisz mi oczu, carina. Powiedz, co cię dręczy? - Mógł być tylko jej 

przyjacielem, a skryte marzenia i gorycz serca już dawno ukrył bardzo głęboko w 

duszy.

background image

Margarita milczała, uznała bowiem, że to, co czuje do Carlosa, jest tylko i 

wyłącznie jej sprawą. Żeby tylko jeszcze wiedziała, co do niego czuje...

Przygryzając dolną wargę, utkwiła spojrzenie w przeszklonych drzwiach, 

które prowadziły na maleńki balkon. Za oknem rozciągał się zapierający dech w 

piersiach widok na zatokę oświetloną czerwonymi promieniami zachodzącego słońca. 

Jednak Margarita myślami przebywała w ciemnej, wilgotnej dżungli, wśród gęstych 

zarośli i wielkich jak drzewa paproci.

Czy po powrocie do San Rico Carlos ponownie przemieni się w mężczyznę, 

którego znała przed tą wyprawą? Czy znów stanie się pewnym siebie politykiem, 

który z zarozumiałą dumą wygłasza konserwatywne opinie o instytucji małżeństwa? 

Czy mimo tej zmiany wciąż będzie go tak mocno kochać?

Następnego wieczoru miała poznać odpowiedź na przynajmniej jedno z 

nurtujących ją pytań...

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Marcus Waters, ogromnie sfrustrowany dwudziestoczterogodzinnym brakiem 

jakichkolwiek informacji na temat wyniku pościgu za Simonem, właśnie 

przygotowywał sobie kolejną filiżankę kawy w kuchni Margarity, gdy od drzwi wej-

ściowych doleciał go dziwny stukot. Natychmiast się sprężył. Mógł to być bezdomny 

pies, zabłąkany przechodzień i jeszcze tysiące innych rzeczy. Ale mógł to być 

również ogarnięty żądzą mordu Simon, który jakimś cudem wydostał się z dżungli i 

pojawił się tutaj. Marcusowi wciąż zaciskały się pięści na wspomnienie beznamiętnej 

relacji Margarity o dobie spędzonej w towarzystwie tego bydlaka. Opowiedziała mu o 

wszystkim: skąd się wzięły głębokie rany na nadgarstkach, o brutalnym uderzeniu w 

twarz, a nawet o zapowiedzi, że będzie musiała długo i namiętnie błagać choćby o 

kroplę wody. Marcus obiecał sobie, że kiedy wreszcie dopadnie Simona, postara się, 

by to on długo błagał o zmiłowanie.

I oto być może zwierzyna sama szła w sidła...

Z nadzieją, że to Simon czai się za drzwiami, Marcus wyjął z cholewki 

pistolet i na palcach przeszedł do przedpokoju. Gdy znów rozległ się ów dziwny 

stukot, przywarł plecami do drzwi wejściowych. Postanowił wykorzystać atut 

zaskoczenia. Simon zjawił się tu, by zaatakować samotną kobietę, spotka go jednak 

przykra niespodzianka.

Marcus gwałtownie otworzył drzwi i wycelował pistolet marki Smith & 

background image

Wesson w postać, która stała na korytarzu. Bezwzględne spojrzenia czarnych i 

niebieskich oczu spotkały się. Przez dłuższą chwilę mężczyźni stali w bezruchu.

- A niech cię, Caballero! - zawołał wreszcie Marcus. - Jeśli nie chcesz zginąć, 

nie powinieneś pojawiać się bez zapowiedzi.

- Ciekawe, nawet nie widziałem, że powinienem się zapowiadać - odparł 

zniecierpliwionym tonem Carlos. - Zwłaszcza tobie, Waters, i zwłaszcza w tym 

domu. - Zajrzał do pokoju dziennego. - Zabawiasz się w anioła stróża?

- Tak - potwierdził Marcus, dumnie podnosząc głowę. - Postanowiłem, że póki 

nie dasz znaku życia, nie spuszczę Margarity z oka.

Groźne spojrzenie Carlosa nieco złagodniało.

- To dobrze - pochwalił. - Właśnie tego spodziewałem się po tobie.

Dźwigając wielki plecak na jednym ramieniu, a na drugim ciężki nowoczesny 

karabin, Carlos wkroczył do salonu. Bagaż wyglądał tak nieporęcznie, że Marcus 

wreszcie się domyślił, skąd pochodził ów stukot, który go tak zaalarmował. Za-

trzasnąwszy drzwi, podążył śladem Carlosa.

- Co z Simonem? - zapytał.

Carlos w milczeniu potrząsnął przecząco głową.

- A niech to! - wyrwało się Marcusowi.

- Jeśli chcesz wiedzieć, mnie to też nie cieszy - warknął Carlos, mierząc go 

lodowatym spojrzeniem.

- Przepraszam, nie bierz tego za krytykę. Po prostu cała ta sytuacja jest 

cholernie frustrująca, bo SPEAR od paru miesięcy bezskutecznie próbuje go 

namierzyć. Mimo że korzystamy z najbardziej nowoczesnych technik, wciąż bawi się 

z nami w kotka i myszkę. Nie mamy pojęcia, gdzie nauczył się sztuki przetrwania, ale 

opanował ją do perfekcji. Pracują nad nim najlepsi agenci i specjaliści, dla nas to 

priorytetowa sprawa, ale wciąż pudło za pudłem.

Carlos zdjął karabin i oparł go o pokrytą kolorową, kwiecistą tkaniną sofę. 

Chwilę później to samo zrobił z plecakiem.

- Wczoraj wieczorem byłem pewny, że go złapiemy - przyznał, a w jego głosie 

pobrzmiewały furia i zniechęcenie. - Szliśmy jego śladem w dół głębokiego wąwozu. 

Zmrok zastał nas na wąskiej, stromej ścieżce, więc musieliśmy przesuwać się powoli, 

centymetr po centymetrze, plecami szorując po skale.

Marcus musiał przyznać, że nie było to łatwe zadanie, nawet przy użyciu 

noktowizora.

background image

- Niestety kiedy dotarliśmy na dół, ślady się urwały - kontynuował opowieść 

Carlos. - Podejrzewam, że wszedł do rzeki i dalej posuwał się z jej nurtem, żeby nie 

można go było wytropić. Próbowaliśmy odnaleźć go z powietrza, ale roślinność była 

zbyt gęsta, żeby wyśledzić ukrywającego się człowieka, który wie, jak zatrzeć 

wszelki ślad. Do tego w tej cholernej dżungli zanikała łączność radiowa, więc 

helikopter sobie, a my sobie... Fatalnie to wszystko się ułożyło. Mieć drania na 

wyciągnięcie ręki i pozwolić mu się wymknąć... A przecież, do diabła, nie popełniliś-

my żadnego błędu!

- Traciliście łączność? To dlatego nie mogliśmy się z tobą skontaktować. 

Martwiliśmy się o was. Margarita mówiła, że w dżungli łatwo stracić orientację i 

kompletnie się zagubić.

- Skoro już mówimy o Margaricie... - Przerwał, uważnie przysłuchując się 

dźwiękom, które dobiegały z łazienki. - Skoro właśnie o niej mówimy... Od jak 

dawna jesteś w niej zakochany?

Marcus był przygotowany na różne pytania, nawet na wymówki, ale czegoś 

takiego absolutnie się nie spodziewał. Uśmiechnął się z zażenowaniem. Pomyśleć, że 

był przekonany, iż nic a nic po nim nie widać! Wprawdzie Margarita wciąż zdawała 

się niczego nie domyślać, lecz Caballero przejrzał go na wylot w ciągu zaledwie kilku 

minut. Oczywiście nie miał zamiaru zaprzeczać, bo na nic by się to nie zdało. Nie z 

tym bystrzakiem Carlosem.

- Byłem zgubiony już w pierwszej chwili, gdy tylko spojrzałem w jej 

niebieskie, podszyte granatem oczy - wyznał. - A gdy w szkole przetrwania 

fantastycznie radziła sobie ze wszystkim, a nawet - tu lekko się uśmiechnął - bez 

mrugnięcia okiem zjadła żuka, którego jej podsunąłem. Zaimponowała mi jak żadna 

inna kobieta. Poznaliśmy się właśnie na tym treningu przetrwania. Niektóre zadania 

wykonywaliśmy razem jako partnerzy. A potem w tym samym czasie zostaliśmy 

przyjęci do organizacji.

- No tak, gdybyście znali się tylko prywatnie, dużo wcześniej dowiedziałbym 

się o twoim istnieniu.

Świadomość, że Margarita dzieliła się z Carlosem wszystkim poza swą 

działalnością w SPEAR, była dla Marcusa niezwykle bolesna, tym bardziej, że do 

wczoraj nie miał pojęcia o jego istnieniu. To znaczy znał jego nazwisko i funkcję, ale 

nic poza tym...

- A ty od jak dawna o niej myślisz?

background image

- Dużo dłużej niż ona o mnie - przyznał z krzywym uśmiechem Carlos. - 

Długo znosiłem okrutne upokorzenia, zmieniło się to dopiero przed paroma dniami - 

dodał, rujnując ostatnie nadzieje, jakie Marcus wbrew rozsądkowi jeszcze żywił.

Nie miał ochoty tego słuchać, ale zdawał sobie doskonale sprawę, że nadeszła 

ostateczna pora, by pozbyć się resztek złudzeń. Przecież Margarita zawsze widziała w 

nim tylko przyjaciela. Oczywiście nie zamierzał przyznawać się do porażki, nie przed 

tym dumnym i przekonanym o swojej wartości Madrileńczykiem. Nie miał też 

zamiaru ułatwiać mu zadania, podpowiadając, iż Margarita zaczęła mieć co do niego 

wątpliwości. Niech sobie radzi sam.

Splótłszy ręce na piersi, przyglądał się Carlosowi w oczekiwaniu na dalszy 

ciąg wojny psychologicznej, jaka się między nimi toczyła. Caballero tymczasem 

przeszedł do kuchni, gdzie poczęstował się kawą.

- Nie myśl, że zapomniałem o długu, jaki mam wobec ciebie - odezwał się, 

mierząc wzrokiem Marcusa.

- Nie masz wobec mnie żadnego długu.

- W samą porę dotarłeś do moich ludzi, by uratować ich od pewnej śmierci. 

Bez ciebie ci bandyci rozstrzelaliby ich jak kaczki... Potem zasłoniłeś mnie i przyjąłeś 

na siebie kulę Simona, której adresatem byłem ja. Mam wobec ciebie dług - 

powtórzył, popijając kawę. - Tylko nie miej złudzeń, jego spłata z całą pewnością nie 

będzie miała nic wspólnego z Margaritą.

Nieświadoma samczej wojny, która toczyła się w jej salonie, Margarita 

rozkoszowała się ciepłą wodą, która łagodnie opływała jej ciało. Niestety wciąż 

bolała ją głowa, a mięśnie ramion nadal były sztywne. Zmęczenie i napięcie dawały 

wyraźnie znać o sobie. Od czasu, gdy obydwoje z Marcusem powrócili do 

cywilizacji, spała co najwyżej godzinę. Przygotowanie sprawozdania z akcji w 

dżungli zajęło im całe popołudnie, zaś wieczór, noc i cały kończący się dzień 

upłynęły im na gorączkowym śledzeniu komunikatów radiowych dotyczących 

Carlosa i jego ludzi. Ostatnia wiadomość, jaką otrzymali krótko przed północą, była 

szczególnie niepokojąca, gdyż okazało się, że oddział po ciemku przemieszczał się 

wąską stromą ścieżką, która prowadziła na dno wąwozu.

A co jeśli okaże się, że Simon wykorzystał dogodne położenie i wystrzelał ich 

jak kaczki? Lub też wpadli w zasadzkę? Margarita długo trzymała nerwy na wodzy, 

teraz jednak ogarnęła ją panika. Powinna była iść z nimi. Powinna była nalegać. 

Powinna...

background image

Jakaś dłoń przesunęła szklane drzwi, prowadzące pod prysznic. Mimo że 

woda zalewała jej oczy, Margarita nie miała najmniejszych wątpliwości, kto właśnie 

wchodził do brodzika.

- Carlos! - zawołała radośnie, po czym rzuciła mu się na szyję, obsypując jego 

twarz pocałunkami.

Nie zważała na to, iż dwudniowy zarost drażnił jej skórę. Była szczęśliwa, że 

wreszcie się odnalazł cały i zdrowy.

- Nie znalazłeś go? - zapytała, gdy już nieco nacieszyła się jego widokiem.

- Niestety. Zgubiliśmy trop na dnie wąwozu. Przykro mi...

- To nic - zapewniła, głaszcząc go po mokrych włosach. - Simon od miesięcy 

wodzi SPEAR za nos.

- Waters też tak twierdzi.

- Waters? - powtórzyła, nie mogąc skojarzyć osoby z nazwiskiem. - Ach, 

Marcus...

Zupełnie zapomniała, że Marcus wciąż przebywa w jej mieszkaniu. 

Gorączkowo zastanawiała się, jak wyjaśnić jego obecność Carlosowi, aby nie 

wyglądało to tak, jakby się tłumaczyła.

- Lekarze chcieli zatrzymać go w szpitalu na obserwacji - zaczęła ostrożnie. - 

Musieliśmy jednak natychmiast wziąć się do pracy, dlatego zaproponowałam mu, 

żeby się u mnie zatrzymał.

- Bardzo dobry pomysł - pochwalił Carlos, czym zupełnie zbił ją z tropu.

Spodziewała się chłodu, wymówek, a tymczasem Carlos przygarnął ją do 

siebie i zaczął wodzić wargami po jej szyi.

- Doszliśmy z Marcusem do wniosku, że będzie mu dużo wygodniej u mnie - 

oznajmił, nie przestając jej pieścić.

- Jak to? - Chciała się odsunąć, ale nie pozwolił jej na to. Jego dłonie 

powędrowały w dół, wzdłuż jej pleców, aby wreszcie zatrzymać się na pośladkach.

- Dałem mu klucze - poinformował beztrosko.

- Ale...

- Już się spakował i wyszedł.

Nie zdążyła się nawet dobrze zastanowić nad tą nagłą zmianą, gdy Carlos 

przytulił ją mocno, no i zapomniała o całym bożym świecie, o bólu głowy, 

zmęczeniu, Marcusie... W tej chwili liczył się dla niej tylko Carlos, jego pocałunki i 

pieszczoty, a także miłość, którą starała się okazać mu każdym gestem.

background image

- Tęskniłam... - szepnęła, na co odpowiedział jej długim, namiętnym 

pocałunkiem.

Dywan pewnie będzie sechł przez kilka dni, pomyślała z rozbawieniem kilka 

godzin później, leżąc w miękkiej pościeli w ramionach Carlosa. Było jej tak dobrze, 

że drżała na myśl o powrocie do rzeczywistości, którą porzucili gdzieś w drodze 

między łazienką a sypialnią.

- Rito... - wymruczał Carlos, odgarniając kosmyk włosów z jej policzka.

- Hmm...?

- Kiedy zeszłej nocy szliśmy tą ścieżką na dno wąwozu...

Otworzyła oczy, aby przyjrzeć się jego muskularnym ramionom, przystojnej 

twarzy, porośniętej lekkim zarostem, lśniącym miękkim włosom... Gdyby miała 

jeszcze choć trochę siły, podniosłaby rękę, aby pogłaskać go po głowie, ale musiała 

ograniczyć się tylko do ciepłego uśmiechu.

- Tak?

- Myślałem tylko o tym, że muszę dopaść Simona, żeby już nigdy cię nie 

skrzywdził.

Była mu za to bardzo wdzięczna, choć wolałaby sama pojmać tego bandziora.

- Oddałbym życie, żebyś tylko była bezpieczna.

- Carlos... - zaczęła z głębokim wzruszeniem.

- Poczekaj - przerwał jej. - Pozwól mi mówić. To, co chcę teraz powiedzieć, 

układałem sobie przez całą drogę do San Rico. Kocham cię, Rito.

- Ja... też cię kocham - wyszeptała.

- Chcę dzielić z tobą życie. Chcę być twoim mężem, kochankiem, 

przyjacielem, kimkolwiek, byle tylko być przy tobie.

- A co z moją pracą dla SPEAR? - zapytała. - Co z fotelem senatora, o którym 

stryj marzy dla ciebie? Nie jestem pewna, czy będę w stanie poświęcić wszystko, co 

jest mi drogie, aby stać się potulną żoną polityka.

- Jak ci już mówiłem, lubię moją pracę w Ministerstwie Obrony i nie 

zamierzam kandydować na senatora - przypomniał. - A co do twojej działalności w 

SPEAR... - Zamyślił się, utkwiwszy spojrzenie w znienawidzonym medalionie.

Ciarki przeszły go na myśl, że wystarczył jeden sygnał, by Margarita 

pospiesznie opuściła jego ramiona i ruszyła na następną, śmiertelnie groźną akcję. 

Jednakże w ciągu ostatnich dni udowodniła, że potrafi znaleźć wyjście z każdej, 

nawet pozornie beznadziejnej sytuacji.

background image

- No cóż, w dżungli poznałem cię z zupełnie innej strony, Margarito, i muszę 

powiedzieć, że jestem pod dużym wrażeniem. Podziwiam cię, jesteś niesamowita.

Margarita była zbyt inteligentna, by nie domyślić się, że swoimi dążeniami i 

oczekiwaniami postawiła go przed nie lada dylematem.

- Podziwiasz mnie, a jednocześnie nie potrafisz się pogodzić z moją pracą w 

SPEAR.

- Nie będę ukrywał, że ciarki mnie przechodzą, gdy pomyślę, na co się 

narażasz - przyznał. - I niespecjalnie mi się podoba, że ty i Waters możecie nagle 

gdzieś przepaść na kilka tygodni podczas następnej tajnej akcji.

- Pomiędzy Marcusem i mną nic nie ma - zapewniła szybko. - Jesteśmy tylko 

przyjaciółmi.

Carlos dyskretnie przemilczał ten problem. Wprawdzie nie miał zamiaru 

dopuścić, by Marcus stanął między nimi, zarazem jednak nie chciał sprawić mu 

przykrości, ujawniając jego uczucia, które starał się za wszelką cenę ukryć.

- Myślę, że będę w stanie jakoś pogodzić się z tym, co robisz dla SPEAR. Nie 

podoba mi się to, ale mogę z tym żyć.

- Do tej pory Jonasz trzymał mnie za biurkiem. Wiesz, analiza informacji, 

konstruowanie hipotez, planowanie akcji i ich koordynacja... - odparła w zamyśleniu. 

- Teraz pierwszy raz wzięłam udział w operacji w terenie. Zawsze o tym marzyłam, 

ale...

Widać było, jak bardzo starała się znaleźć jakiś kompromis, pogodzić ich tak 

bardzo sprzeczne dążenia. Dlatego też Carlos zwalczył w sobie chęć przekonania jej 

do pracy w centrali. Nie zamierzał niczego narzucać Margaricie. Jak na 

konserwatystę i męskiego szowinistę, było to postępowanie naprawdę niezwykłe. No 

cóż, generał Caballero nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo się zmienił podczas 

ostatnich kilku dni...

- Jakoś to zorganizujemy - obiecał z przekonaniem.

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

- Jakoś sobie to zorganizujecie z Carlosem.

Margarita westchnęła, bowiem optymizm matki wprost nie znał granic. Dolała 

sobie kolejną porcję mrożonej kawy, dodając nieprzyzwoitą ilość likieru. Oparłszy się 

o poręcz krzesła, wystawiła twarz w kierunku słońca, które wlewało się do pełnego 

kwiatów patio domu jej rodziców.

background image

Maria de la Fuentes przez cały ostatni tydzień snuła różne plany dotyczące 

przyszłości córki. Zresztą nie tylko ona zajmowała się tym fascynującym tematem, 

ale również ojciec Margarity, jej bracia, wujowie, kuzyni i wtajemniczeni znajomi. 

Wszyscy uznali bowiem fakt, że Carlos przeniósł się do apartamentu Margarity, za 

sygnał, aby rozejrzeć się za prezentami ślubnymi. Wszyscy oprócz Anny, która ponad 

stołem piorunowała wzrokiem Margaritę.

- Czy zamierzasz zaprzepaścić jego szanse na fotel senatora, nie kryjąc się z 

tym, że razem mieszkacie? - rzuciła kąśliwie kuzynka. - To nie są Stany, ale 

Madrileño.

- Anno!

Reprymenda ciotki jeszcze bardziej rozjuszyła Annę.

- A co, może nie mam racji? Margarita go nie docenia. Nigdy go nie 

doceniała. Ja o wiele bardziej nadaję się na jego żonę.

- Poza jednym drobiazgiem: on ciebie nie chce - skwitowała Margarita.

Twarz Anny zapłonęła.

- Zmuszę go, żeby mnie zechciał!

- Nie radzę - wycedziła Margarita.

Anna poczerwieniała jeszcze bardziej i poderwała się z krzesła.

- I tak go nie będziesz miała! Nie dopuszczę do tego! Nieważne, czy go 

kochasz i czy chcesz z nim być, czy też nie.

To zabolało. No cóż, Anna zawsze wiedziała, jak dokuczyć bliźnim. Margarita 

nic nie powiedziała, gdy kuzynka pospiesznie je opuściła.

- Nie pozwól jej się wtrącać w wasze sprawy - poradziła ze spokojem Maria. - 

Mamy dwudziesty pierwszy wiek. Nawet tu, w Madrileño, nikt nie będzie utrącał 

kandydatury Carlosa tylko dlatego, że zamieszkaliście razem. Chociaż na pewno 

lepiej by wyglądało, gdybyście się pobrali, zanim kampania rozpocznie się na dobre.

- Och, z całą pewnością.

Niezrażona zgryźliwym tonem Margarity, Maria zmieniła temat.

- Kiedy ten łowca posagów, który się wokół ciebie kręci, wreszcie wróci do 

Stanów?

- On wcale nie jest łowcą posagów.

Niewinny wyraz twarzy matki ani na chwilę nie zmylił Margarity. Maria nie 

potrafiła pogodzić się z tym, że jej córka spędzała z Marcusem wiele godzin, 

pomagając mu w ujęciu zbiega. Jak do tej pory, mimo ogromnych wysiłków, nie 

background image

przyniosło to żadnego efektu. Marcus i Carlos stworzyli zespół koordynujący 

poszukiwania. Margarita także włączyła się do tych prac, wziąwszy w ministerstwie 

urlop. Była tak zajęta, że z trudem znajdowała chwile na złapanie oddechu. Niestety 

większość śladów prowadziła donikąd. Mogła winić za to tylko i wyłącznie siebie. 

Jak kraj długi i szeroki, rozeszła się wieść, że obiecała drogę i mostek pewnej 

zagubionej w dżungli wiosce. Telewizja przygotowała o tym program, w którym 

wspomniano również o dramatycznych wydarzeniach związanych z handlarzami 

narkotyków i dołączono portret pamięciowy Simona. Teraz każdy lokalny przywódca 

w całym Madrileño próbował to wykorzystać, by również zdobyć jakąś inwestycyjną 

dotację dla swojej wioski. Napłynęły dziesiątki raportów o oszpeconym norte 

americano, obracającym się wśród handlarzy narkotyków. Niestety, wszystko to były 

fałszywe tropy.

- A do Stanów Marcus prawdopodobnie wróci już wkrótce - odpowiedziała na 

pytanie matki. - Chyba że odkryjemy coś w tej rybackiej wiosce, do której wybieramy 

się dzisiaj po południu.

- Czy Carlos nie sprzeciwia się temu, że spędzasz z tym mężczyzną tyle 

czasu? - zdumiała się Maria.

- Nie.

Postawa Carlosa była naprawdę zaskakująca. Niczego nie narzucał 

Margaricie, z góry akceptował jej działania, był łagodny i wyrozumiały.

Początkowo sądziła, że wynikało to z obietnicy, iż nie będzie ingerował w jej 

pracę dla SPEAR, potem jednak nabrała pewnych podejrzeń. Podejrzewała, że Carlos 

i Marcus, by zapewnić jej bezpieczeństwo, za jej plecami uzgodnili, by nigdy nie 

pozostawała sama. Było bardzo możliwe, że psychopatyczny Simon nienawidził 

Margarity i pragnął się na niej zemścić za to, że umknęła z jego rąk. Chore umysły 

często reagują w ten sposób. Tak więc nagły desperacki atak na nią był bardzo praw-

dopodobny. Wprawdzie uważała, że potrafi się obronić przed każdym 

niebezpieczeństwem, ale mężczyźni jakoś nie podzielali tego poglądu.

W ciągu dnia pracowała więc w centrum dowodzenia, które z Marcusem 

urządzili w gabinecie Carlosa, lub z obstawą wyruszała w teren, by zbadać ślady, zaś 

w nocy... Nie ośmieliła się myśleć o nocach spędzonych w ramionach Carlosa w 

obecności matki, bowiem Maria natychmiast spostrzegłaby dziwny, pozornie niczym 

nieuzasadniony rumieniec na twarzy córki.

- Carlos to dobry człowiek - powiedziała cicho pani de la Fuentes. - 

background image

Cieszyłabym się, gdybym go zobaczyła w senacie i byłabym dumna, mając takiego 

zięcia.

Margarita postanowiła skomentować tylko pierwszą część wypowiedzi matki.

- Myślę, że nie będzie ubiegał się o to miejsce w senacie. Powiedział mi, że 

praca w Ministerstwie Obrony całkowicie mu odpowiada.

- Twój stryj ma ciągle nadzieję, że Carlos jednak zdecyduje się kandydować. 

Potrzebuje kogoś mądrego, silnego i zaufanego.

- I należącego do rodziny.

- To też.

Przez jakiś czas w milczeniu obserwowały kolibra, który zastygł w locie i 

spijał nektar z kwiatów hibiskusa, pnącego się po ścianach patio. Malutki ptaszek 

wisiał w powietrzu, mieniąc się zielenią na tle pomarańczowoczerwonych płatków. 

Zafascynowana precyzją i aerodynamiką tego lotu, Margarita sięgnęła po kawę.

- Wiesz co? - powiedziała nagle Maria. - Jeśli Carlos nie będzie się ubiegał o 

senatorski fotel, może ty powinnaś?

Margarita zakrztusiła się kawą. Łapiąc oddech, próbowała zorientować się, 

czy matka mówiła poważnie.

- Jesteś inteligentna i wykształcona, pochodzisz z rodziny, która od dawna 

piastuje wysokie stanowiska. A co więcej, udowodniłaś swoje kompetencje, pracując 

w Ministerstwie Gospodarki.

- Ale...

- Jeśli zostaniesz senatorem, to z Carlosem, który jest przecież wiceministrem 

obrony, będziecie mogli dużo zrobić dla Madrileño. Należycie do nowego pokolenia, 

poznaliście inne kraje i dobrze wiecie... ja zresztą też... jak wiele trzeba w naszym 

kraju zmienić. A nie jest to zadanie dla ludzi starych. - Maria mówiła z coraz 

większym zapałem. - Twój stryj i ojciec robią, co mogą, by Madrileño przebudziło się 

i stało się państwem nowoczesnym, ale to dopiero początek drogi. A kiedy przejdą na 

emeryturę, nastanie wasz czas. Jeśli ludzie tacy jak wy przejmą władzę, w naszej 

ojczyźnie nastanie dostatek i pokój, w innym jednak przypadku wróci stare. 

Kochanie, wiem, jak bardzo cierpią prości ludzie, gdy w kraju panuje 

niesprawiedliwość. Wiem też, jak wiele dobrego można dla nich zrobić, gdy ma się 

szczere intencje, energię i głowę na karku. A ty, Carlos i wam podobni to wszystko 

macie. Nie przegapcie tej szansy. Nie zlekceważcie tego obowiązku...

Zaniemówiła. Nie spodziewała się usłyszeć tego od swojej matki, skromnej i 

background image

wyznającej tradycyjne wartości kobiety, która całe swoje życie troszczyła się o dom, 

podczas gdy jej mąż zajmował się poważnymi męskimi sprawami.

- Dlaczego patrzysz, jakbyś zobaczyła ducha, niña? - Twarz Marii 

rozpromieniła się tym ciepłym uśmiechem, który najpierw zdobył serce Eduarda 

wiele lat temu, a teraz pozwalał utrzymywać serdeczne kontakty z dziećmi. - 

Myślałaś, że będę oczekiwać od córki, by dokonywała takich samych wyborów, jak ja 

przed laty? Och, moja maleńka, choć tak bardzo jesteś do mnie podobna, to jesteś 

zupełnie inna, bowiem czasy są inne. Musisz sama decydować o sobie i podążać za 

swoim sercem, gdziekolwiek cię skieruje. Za sercem i sumieniem...

Margarita wpatrywała się z miłością w swoją matkę. Ta mądra kobieta 

rozumiała tak wiele...

- To niezwykłe, co powiedziałaś, mamo. Dziękuję.

- Och, nie dziękuj, tylko przemyśl to wszystko. No cóż, to są twoje wybory, 

ale mam nadzieję, że z podobnym zapałem będziesz służyć swojej ojczyźnie, jak teraz 

pracujesz dla tej tajnej organizacji, do której należysz.

- Organizacji? Jakiej organizacji? Mamo, o czym ty mówisz? - Margarita była 

ogromnie zaskoczona i spłoszona.

- Och, kochanie, wystarczy dodać dwa do dwóch... Te ostatnie wydarzenia... 

Ale bądź spokojna, nie wiem, co to za organizacja i wcale nie jestem ciekawa - 

odparła Maria. - Proszę cię jednak o jedno. Pomyśl o tym, co ci powiedziałam.

Margarita myślała o tym intensywnie, jadąc do rybackiej wioski oddalonej o 

dwadzieścia cztery kilometry na południe od San Rico. Nawet serpentyny i stromo 

opadające zbocza wzdłuż górskiej, krętej drogi nie przerwały jej rozmyślań. Za to 

Marcus był pod wrażeniem. Siedział za kierownicą, zwinnego bmw należącego do 

Carlosa, na zmianę mamrocząc przekleństwa pod adresem wijącej się drogi oraz 

pogwizdując z zachwytu na widok wspaniałego krajobrazu.

- Spójrz tylko na to!

Margarita oderwała się wreszcie od rozmyślań o niezwykłej rozmowie, jaką 

tego dnia odbyła z matką. Kiedy ujrzała krajobraz, który wywołał taką reakcję 

Marcusa, uśmiechnęła się pogodnie. Madrileño w całej swojej krasie leżało u ich 

stóp. Pokryte dżunglą góry schodziły kaskadami ku brzegom iskrzącego się, 

turkusowego morza, a na dole wiła się złocista wstęga plaży. Obok rzędów 

wyciągniętych na brzeg łodzi suszyły się rozwieszone na palach sieci, a 

przytwierdzone do nich różnokolorowe pływaki radośnie pobłyskiwały w 

background image

promieniach popołudniowego słońca. Nieopodal w cieniu palm leżała bezładnie 

rozrzucona osada krytych strzechą chat. Sielankowy obraz spokojnej wsi, niestety, 

zmieniał się wraz ze zbliżaniem się do celu wyprawy. Coraz wyraźniej ujawniało się 

oblicze prawdziwej biedy.

Za ostrym zakrętem Marcus skręcił z głównej drogi i zaczął poruszać się w 

żółwim tempie w dół grzbietu zbocza, bowiem nawierzchnia stawała się coraz gorsza. 

Resztki asfaltu, dziury, kamienie i piasek. Na kilkaset metrów przed osadą wszelkie 

podobieństwo do drogi zniknęło całkowicie.

- Te zniszczenia powstały zapewne podczas ostatniego huraganu - powiedziała 

Margarita.

- I być może to jest powód, dla którego otrzymaliśmy zgłoszenie o pojawieniu 

się Simona.

Ludzie dowiedzieli się o wielkodusznej bratanicy prezydenta i zobaczyli 

swoją szansę na otrzymanie nowej drogi - zauważył sceptycznie Marcus.

- Możliwe - przyznała.

By nie zapaść się po kostki w sypkim piachu, zdjęła sandały i wrzuciła je do 

plecionej słomkowej torby. Beżowa sukienka bez rękawków powiewała na wietrze. 

Marcus szedł obok niej, a jego buty chrzęściły na piasku i muszlach. Ubrany był w 

koszulę, którą kupił sobie na bazarku w San Rico. Była luźna, kolorowa, typu 

hawajskiego. Trochę na nim wisiała, opadając na bawełniane spodnie w kolorze 

khaki. Całości dopełniała czapka baseballówka noszona daszkiem do tyłu i żółte 

lustrzanki przeciwsłoneczne. Gdy się patrzyło na tego blondyna, wyglądał bardziej 

jak absolwent szkoły średniej na wakacjach niż jak tajny agent wykonujący swoje 

zadanie.

- Fu! - Zmarszczył nagle nos. - Czuć, że mieli dzisiaj udane połowy.

Smród psujących się na słońcu rybich wnętrzności był pierwszym sygnałem, 

że osada tak malowniczo prezentująca się z góry traci wiele ze swego uroku przy 

bliższym poznaniu. Przedzierając się przez piasek, Margarita dostrzegła, że strzechy 

były już poszarzałe, mocno nadgryzione zębem czasu i musiały stanowić lokum dla 

wielu owadów i gekonów. Umieszczone wysoko na palach zardzewiałe beczki 

zapewniały zapas pitnej wody. Psy leniwie wylegiwały się na piasku, a niewielkie 

owłosione świnie ryły wśród odpadków w śmietnikach pod domami. Przynajmniej 

elektryczność tu dotarła. Pojedyncza linia, rozciągnięta między palmami, wchodziła 

do największej chaty, na której umieszczona była antena telewizyjna. Ze środka 

background image

dochodziły latynoamerykańskie rytmy. Okiennice otwarto i podparto w taki sposób, 

by jak najlepiej wyłapywały podmuchy bryzy. Gdy psy wyczuły obcych, zaczęły 

warczeć i szczekać, co spowodowało, że mieszkańcy oderwali się od swoich prac i 

zajęli się obserwowaniem przybyszów. Kilku ogorzałych od słońca i wiatru rybaków 

porzuciło naprawianie sieci i zbliżyło się do Margarity i Marcusa, a za nimi 

postępowały kobiety i maleńkie dzieci, które jeszcze nie chodziły do szkoły. Stryj 

Margarity wprowadził obowiązkowe nauczanie nawet w najmniejszych, zagubionych 

w dżungli wsiach Madrileño.

Wieśniacy powitali Margaritę i Marcusa z serdecznością charakterystyczną 

dla większości mieszkańców tego kraju, gdy zaś dowiedzieli się, kim są goście, przez 

grupę przebiegł szmer podniecenia.

- Naprawdę jesteś bratanicą prezydenta? - wykrzyknął jeden z rybaków, 

zerkając na towarzyszy. - Tą, która buduje drogę do wsi?

- Tak, to ja - przyznała, ignorując wymowny uśmiech Marcusa. - Powiedziano 

nam, że widzieliście człowieka, którego poszukujemy, tego Amerykanina z bliznami 

na twarzy i szklanym okiem.

Część z nich skinęła głowami, a młoda kobieta z dzieckiem na ręku 

powiedziała:

- Tak. Zszedł z gór późno w nocy. On i jeszcze jeden.

- Kiedy?

- Dwie noce temu. Zapłacili Ramonowi, żeby ich zabrał na łódź - 

dopowiedział przyprószony siwizną rybak.

- Dokąd ich zabrał?

- Na większą łódź. - Mężczyzna wskazał na morze. - Czekała na nich.

Marcus i Margarita spojrzeli na siebie. Potrzebowali czegoś więcej, niż 

określenia ,,większa łódź’’.

- Który z was to Ramon? - spytał Marcus.

- Mąż jeszcze nie wrócił - odpowiedziała młoda kobieta, tuląc dziecko do 

piersi. - Z tego co mówił Paulo, powinien być lada chwila.

Zaprosiła ich do domu, zaproponowała lemoniadę i piwo na ugaszenie 

pragnienia. Marcus z radością poprosił o piwo, jednak grzecznie odmówił odwiedzin 

w chacie.

- Czy możecie nam powiedzieć, w którym miejscu ci ludzie wyszli z dżungli? 

- zapytał.

background image

- Było późno - powiedział jeden z rybaków. - Nie widzieliśmy ich, dopóki psy 

nie zaczęły ujadać, ale myślę, że to było gdzieś tam.

- Dziękuję. Rozejrzymy się tam.

Margarita i Marcus, popijając ciepłe piwo, ruszyli wzdłuż plaży, którą 

obmywały morskie fale.

- Po dwóch dniach tropikalnych deszczów nie znajdziemy tu żadnych śladów - 

powiedziała.

- Jasne że nie.

- Po co więc idziemy?

Marcus uśmiechnął się szelmowsko.

- Ta plaża jest taka piękna, pomyślałem więc, że miło będzie się 

przespacerować w towarzystwie jeszcze piękniejszej kobiety...

- Jak widać, tropikalne słońce szkodzi ci na mózg. - Roześmiała się.

- Taak? Czy myślisz, że skoro poznałem cię podczas wojskowych ćwiczeń, 

nie potrafiłem dostrzec w tobie delikatnego kwiatu?

- Tak właśnie myślę. - Delikatny kwiat prychnął i wysforował się do przodu, 

lecz szybko został schwytany przez Marcusa i objęty za odsłonięte ramiona.

- A jeśli powiem, że myślałem o czymś więcej niż tylko o spacerze plażą?

Jego wypłowiałe od słońca jasne brwi uniosły się znacząco ponad okulary 

przeciwsłoneczne, co w Margaricie wywołało jeszcze gwałtowniejszy wybuch 

śmiechu.

- Wtedy miałabym już całkowitą pewność, że tropikalne słońce kompletnie ci 

nie służy...

- Właśnie tak byś to ujęła?

Cały Marcus, z tym swoim łobuzerskim uśmieszkiem i wiecznym droczeniem 

się. Ale tym razem w jego głębokim barytonie wychwyciła specyficzną nutę, której 

do tej pory nigdy jeszcze nie słyszała.

- Jak się układa między tobą i Caballero?

Pytanie padło tak niespodziewanie, że zupełnie ją zaskoczyło. Czy tego dnia 

było coś w powietrzu? Najpierw matka, a teraz Marcus.

- Nieźle - odparła wymijająco.

- Czy powiedział ci, o czym rozmawialiśmy tamtej nocy, kiedy po raz 

pierwszy pokazał się w twoim mieszkaniu?

Margarita sięgnęła pamięcią wstecz, ale jedyne, co mogła sobie przypomnieć, 

background image

to Carlos wchodzący pod prysznic i...

- Nie.

Nastąpiła długa cisza. Marcus obserwował ją zza okularów.

- Margarita, ja... - zaczął niepewnie.

- Hej!

Ten krzyk spowodował, że Marcus się odwrócił.

Margarita zauważyła, że mały chłopczyk biegnie plażą w ich kierunku.

- Ramon, señorita ! Ramon nadpływa! - zawołał.

Mrużąc oczy, przeszukała pomarszczone falami morze.

- Tam! To musi być łódź Ramona. - Wskazał ręką. - Chodźmy.

Godzinę później byli już w San Rico. Radość z sukcesu wyprawy wręcz ich 

rozpierała. Dzięki Bogu Ramon miał wyśmienitą pamięć i przypomniał sobie numer 

rejestracyjny łodzi, na którą zawiózł Simona i jego towarzysza. Opony aż zapiszczały, 

kiedy Marcus skręcił w ulicę wiodącą do głównego placu San Rico.

- Zatrzymaj się tutaj - zakomenderowała Margarita, kiedy ich oczom ukazała 

się ozdobna fasada siedziby Ministerstwa Obrony. - Możemy pójść do biura Carlosa i 

skorzystać z jego telefonu. Będzie bliżej, a to bezpieczna linia, nikt nas nie podsłucha.

- Dobra.

Weszli do ministerialnego gmachu i ruszyli na drugie piętro. Jak przystało na 

wiceministra obrony, Carlos zajmował narożne biuro z widokiem na główny plac 

miasta. Ponieważ Margarita bywała tu już kilkakrotnie, a przy tym była osobą dość 

znaną wśród pracowników administracji państwowej, dlatego poufale zbyła gestem 

dłoni sekretarkę, która zerwała się na równe nogi na ich widok.

- Czy minister jest u siebie?

- Tak, ale ma gościa - nerwowym głosem poinformowała sekretarka.

- Na pewno się nie obrazi, gdy mu przerwiemy. Mamy bardzo ważne 

informacje.

Señorita de las Fuentes! Proszę mi pozwolić go powiadomić.

Sekretarka sięgnęła po słuchawkę w tym samym momencie, kiedy Margarita 

przekręcała mosiężną gałkę. Naparła na ciężkie dębowe drzwi, otworzyła je i stanęła 

jak wryta. Carlos był z kimś w gabinecie, w porządku, tylko dlaczego ta osoba była 

owinięta wokół niego jak bluszcz?

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

background image

Margarita potrzebowała tylko jednego spojrzenia na udręczoną twarz Carlosa, 

żeby zorientować się w sytuacji. Anna, słodka, fałszywa mała Anna skorzystała z 

okazji, że jej kuzynka wyjechała na trochę dłużej, i natychmiast zabrała się do 

realizacji swojego przewrotnego planu. Z wielkim zapałem, wprost niezmordowanie 

próbowała przekonać do siebie Carlosa.

Krew zawrzała Margaricie. Ruszyła przez skąpany w słońcu pokój.

- Lepiej, żebyś się od niego odlepiła, zanim do was dojdę - wysyczała.

Pełne łez oczy urodziwej kuzynki zrobiły się duże i okrągłe. Gwałtownie 

złapała powietrze, wypuściła z objęć Carlosa i schowała się za jego szerokimi 

plecami. Usatysfakcjonowana tym, że jej słowa odniosły skutek, Margarita podparła 

się pod boki i spiorunowała wzrokiem Carlosa.

- Tak, ustaliliśmy, że będziemy nad pewnymi sprawami pracować, lecz wcale 

nie miałam na myśli tego, byś tulił moją głupiutką kuzynkę za każdym razem, gdy do 

ciebie przybiegnie cała we łzach i pełna żalu nad sobą.

Spojrzał na nią z zaciekawieniem.

- Skąd wiedziałaś, że tak właśnie było?

- Bo znam Annę. - Margarita zaczęła się powoli uspokajać. - I znam ciebie. 

Chociaż bywasz irytujący wprost nie do zniesienia, to nie jesteś takim mężczyzną, 

który flirtowałby z jedną kobietą, podczas gdy... Podczas gdy...

- Kocha inną - dokończył za nią z delikatnym uśmiechem.

Margarita zaśmiała się pogodnie. Po jej wściekłości nie pozostał nawet ślad.

- Tak. Prawie tak bardzo jak ona kocha ciebie.

Uszczęśliwony Carlos odetchnął, po czym ruszył w jej stronę. Cichy szloch za 

plecami i szarpnięcie za marynarkę spowodowały, że się zatrzymał, odwrócił i ostro 

spojrzał na Annę. Gdy ta odskoczyła jak oparzona, znów ruszył w kierunku 

Margarity.

I wtedy zobaczył dziwny błysk w oczach Marcusa. Rozpacz, pożegnanie ze 

złudzeniami, bezbrzeżna samotność...

Trwało to ułamek sekundy, bo oto Marcus już ukrył się za maską lekko 

drwiącego uśmieszku.

- Jeśli już skończyliście z tymi romantycznymi zwierzeniami, to może 

weźmiemy się do pracy? Chcielibyśmy skorzystać z twojego telefonu. Sprawa jest 

bardzo pilna.

- Oczywiście.

background image

Carlos odprowadził Annę do wyjścia. Nie patrzyła na niego, kiedy zamykał za 

nią drzwi.

- Powinieneś był mi powiedzieć, że kochasz Margaritę - wyszeptała, 

pociągając nosem.

Robił to dziesiątki razy, by jednak nie przedłużać żenującej sceny, nie 

wypomniał tego Annie.

- Myślałam... - Zaszlochała. No cóż, nie dość, że została odtrącona, to jeszcze 

na oczach Margarity! - Myślałam...

- Może poszukałabyś Miguela? - zaproponował delikatnie. - Myślę, że jest 

gdzieś na dole, w...

- Jest tutaj.

Krępy oficer gwałtownie wparował do gabinetu. Jego oczy ciskały gromu. 

Spojrzał na zapłakaną Annę, a potem na szefa.

- Co pan jej zrobił?

Zanim Carlos zastanowił się, jaką dać odpowiedź, żeby z jednej nie 

skompromitować nieszczęsnej dziewczyny, a z drugiej nie sprowokować do jakiegoś 

szaleńczego czynu krewkiego i śmiertelnie zakochanego oficera, Anna jeszcze raz 

pociągnęła nosem, odrzuciła włosy do tyłu, a potem powiedziała:

- Nie zrobił niczego, o co bym go nie prosiła.

Z wysoko podniesioną głową przeszła obok zdumionego pułkownika, a na 

koniec wypaliła:

- Gdybyś choć raz spróbował mnie pocałować, Miguelu Carrerasie, zamiast 

robić maślane oczy jak zakochany szczeniak, to może nie potrzebowałabym o nic 

prosić Carlosa.

Zupełnie zbity z pantałyku Miguel najpierw pogapił się na swojego szefa, po 

czym odwrócił się na pięcie i pobiegł za ukochaną.

- Anno, zaczekaj!

- Mam czekać?! Mam dosyć czekania! Mam dosyć twojej... um...!

Carlos posłał sekretarce rozbawione spojrzenie i dyskretnie przesunął się w 

kierunku drzwi. Widok adiutanta obejmującego wpół Annę, podczas gdy gawiedź 

złożona z umundurowanych żołnierzy, którzy akurat byli na korytarzu, szczerzyła 

zęby z uciechy i pogwizdywała, uradował go niepomiernie.

Gdy jednak wrócił do gabinetu, natychmiast stracił humor. Marcus przyciskał 

do ucha słuchawkę telefonu, a Margarita stała tuż przy nim.

background image

- Ustalcie, do kogo należy ta łódź. Trzeba zająć się jej właścicielem, rodziną, 

znajomymi - mówił Marcus. - Numery łodzi przekażcie marynarce i lotnictwu, niech 

zaczną poszukiwania. Jeśli jest na Morzu Karaibskim, to ją znajdziemy. Myślę, że 

Simon jest nasz.

- Chciałabym być przy tym! - entuzjazmowała się Margarita.

- Nie ma problemu. Myślę, że po tym wszystkim, co przeżyłaś przez tego 

drania, Jonasz z pewnością się zgodzi. Ale...

Jego wzrok spoczął na Carlosie, który stał nieruchomo w drzwiach, a później 

ponownie na Margaricie.

- Czy jesteś pewna, że chcesz działać w terenie? Wspaniale się sprawdzasz w 

centrum dowodzenia.

- Papierkowa robota - mruknęła niechętnie.

- Cóż - powiedział Marcus pogodnie - to twoja szansa, zapracowałaś na nią. 

Rozumiem, że palisz się do brudnej roboty. Powiedz tylko słowo, maleńka.

Widząc wahanie na jej twarzy, Carlos poczuł ucisk w dołku. Przekonywał sam 

siebie, że potrafi stać z boku i się nie wtrącać. By zatrzymać przy sobie Margaritę, 

musiał zaakceptować fakt, że jego ukochana będzie brać udział w akcjach grożących 

śmiercią. Przecież taki miała zawód, była świetnie wyszkolona, odważna i kochała tę 

robotę... Zmuszając się do uśmiechu, powiedział:

- Jesteście na tropie Simona?

- Już nam nie umknie - odpowiedziała z błyskiem w oku. - Mamy numery 

łodzi, która dwa dni temu zabrała Simona i jednego z jego ludzi z wybrzeża 

Madrileño.

- Dobra robota.

- SPEAR próbuje odnaleźć łódź i wyśledzić, dokąd zmierza - dodał Marcus. - 

Satelity penetrują Morze Karaibskie, komputery analizują dane, marynarka i 

lotnictwo zaraz wezmą się do roboty... - Dobiegł go głos ze słuchawki. - Tak, jestem. 

Czego się dowiedzieliście?

Carlos podszedł i stanął obok Margarity. Wyczuwał podniecenie, którym 

wprost emanowała. Wiedział, że ją traci. Przynajmniej na kilka najbliższych dni, 

tygodni, czy też nawet miesięcy, w zależności od czasu trwania operacji. Później 

znowu ją odzyska... aż do chwili, kiedy SPEAR ponownie ją wezwie. Wytrzyma to, 

przyrzekał sobie. Do licha, musi się udać.

- A niech to!

background image

Marcus rzucił słuchawkę na widełki. Jego policzki pałały z emocji.

- Mamy go! Złożono do kupy sygnały świetlne i radiowe oraz mapy 

satelitarne, no i namierzono ptaszka. Opuścił wody terytorialne Madrileño i płynie w 

kierunku wyspy Cascadilla.

- Cascadilla?! - Margarita w lot zdała sobie sprawę ze znaczenia tej 

informacji. - O co tu chodzi? Simon zwariował! Przecież tam jest awaryjne centrum 

dowodzenia SPEAR. Ten szaleniec pcha się w paszczę lwa. Albo też...

- Albo Simon planuje coś naprawdę niezwykłego. Wiemy przecież, że 

obsesyjnie chce się zemścić na SPEAR. Do diabła, czeka nas niezła zabawa! Ten drań 

jest zupełnie nieprzewidywalny.

- Czyżby to nie była ucieczka, ale atak? - nabrzmiałym od emocji głosem 

zapytała Margarita.

- Wkrótce się przekonamy. O dwudziestej pierwszej przyleci po nas samolot. 

Następny przystanek: Cascadilla.

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

Na niebie świecił księżyc. Carlos usiadł na kamiennej balustradzie. Z cygara 

snuła się powyginana smużka wonnego dymu. Szmer rozmów dochodził przez 

otwarte tarasowe drzwi. Z wnętrza dobiegała również muzyka kwartetu smyczkowe-

go, który został zaproszony, aby uświetnić przyjęcie z okazji powitania nowego 

attaché kulturalnego Australii w Madrileño. Carlos jednak nie dbał o to, co dzieje się 

w rezydencji prezydenckiej, bowiem jego myśli kierowały się w stronę lotniska, które 

było widać z tarasu. Światła na pasie startowym lśniły w ciemnościach czerwienią i 

bielą, a drogi do kołowania podświetlone były na niebiesko. Samolot miał wylądować 

o dwudziestej pierwszej, czyli piętnaście minut temu. Do tej pory Margarita i Marcus 

powinni już zapakować swoje bagaże i wyposażenie, więc samolot powinien 

wystartować lada moment. Carlos odprowadził Margaritę na lotnisko. Musi się 

przyzwyczajać do jej nagłych, niezapowiedzianych wyjazdów. Musi się przyzwy-

czajać do pustego mieszkania. Obracając w palcach cygaro, próbował sam siebie 

przekonać, że godziny, które razem spędzili przed jej odjazdem na lotnisko, 

zrekompensują nadchodzące samotne noce. Była taka kochająca, taka pełna pasji...

- Carlos?

Odwrócił gwałtownie głowę.

Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Przed sobą miał znajomą drobną 

background image

sylwetkę w płomiennoczerwonej sukni wieczorowej.

Światło, bijące przez otwarte drzwi, połyskiwało w spływających falami 

włosach. Carlos poczuł, że ma zaciśnięte gardło. Zdołał jedynie powiedzieć 

schrypniętym głosem:

- Podobasz mi się w czerwieni, kochanie.

- Słaby z ciebie komplemenciarz, bo się powtarzasz. Już to od ciebie 

słyszałam - odpowiedziała z uśmiechem, przybliżając się.

Jej twarz była skryta w cieniu, ale księżyc oświetlał łagodne linie odkrytych 

ramion i szyi. Zajęło chwilę, zanim wychwycił brak czegoś, co zawsze się tam 

znajdowało. Złotego medalionu.

- Myślałem, że wyjeżdżasz z Marcusem.

- Też tak myślałam. Byłam już nawet na lotnisku.

- Dlaczego więc nie poleciałaś?

- Bo zgodziłeś się, żebym mogła opuścić cię w każdej chwili. I nagle zdałam 

sobie sprawę, że wolę zostać. Czy zaakceptujesz takie wyjaśnienie?

- Może być - zgodził się bez entuzjazmu.

Carlos wyrzucił za balustradę cygaro i przytulił Margaritę. W tym momencie 

nie wyobrażał sobie, żeby mógł kochać ją jeszcze mocniej. Kiedy uwolniła się na 

chwilę z jego ramion, jej oczy lśniły tym cudownym, niepowtarzalnym blaskiem. 

Wtedy już wiedział, że się mylił. Kochał ją mocniej z każdym oddechem.

- Chyba będzie lepiej, jeśli się ze mną ożenisz - oznajmiła niespodziewanie. - 

Wprawdzie moja matka zapewniała mnie, że w dzisiejszych czasach nikt nie 

powinien mieć nam za złe, że mieszkamy razem, ale...

- Twoja matka to niezwykle mądra kobieta! - krzyknął z entuzjazmem.

- Bardzo mądra. - Przyjrzała mu się uważniej. - Powiedziała również, że 

powinnam kandydować do senatu, o ile oczywiście ty nie masz zamiaru tego zrobić.

- Świetnie, jeśli tylko tego chcesz.

- I co, nie masz nic przeciwko temu?

Margarita naprawdę się zdumiała. Była pewna, że pokłócą się o to ze sto razy, 

zanim postawi na swoim... bo oczywiście już zdecydowała, że będzie kandydować i 

nic, nawet opór Carlosa, nie było w stanie zmienić jej planów... a tu proszę, wszystko 

idzie jak po maśle.

- Będę się tym szczycił - zapewnił szczerze. No cóż, wolał mieć żywą żonę, 

choćby noszącą tytuł senatora, niż otrzymać kondolencyjny list o śmierci agentki 

background image

Margarity Alfonsy de las Fuentes... czy raczej Caballero... poległej na polu chwały w 

walce z najgorszymi szumowinami, jakich nosiła ziemia.

Wzdrygnął się na tę myśl, lecz zaraz się uśmiechnął. Zgodziłby się nawet na 

to, by Margarita została chińskim cesarzem, byle tylko stolicę Państwa Środka 

przeniosła do San Rico i nadal z nim mieszkała...

No i nie rozczarował się.

- A kiedy skończy się kadencja mojego stryja, kto wie, może wystartuję w 

wyborach prezydenckich?

- Będziesz wspaniałą głową państwa. - Śmiał się, ale zarazem wierzył w to, co 

mówił. Nagle spoważniał. - Możesz to osiągnąć, kochanie. Z twoją energią, 

inteligencją i uczciwością masz szanse tak wiele zrobić dla Madrileño. Tyle tu trzeba 

zmienić... Już teraz możemy wspólnie się tym zająć.

- To była jedna z przyczyn, dla których nie wsiadłam do samolotu. Ale nie 

główna.

- Nie? A jakie są te pozostałe? - Była tylko jedna.

Opierając dłoń na czarnej satynowej klapie smokingu, wspięła się na palce i 

sięgnęła do jego ust. - Ty, mi amor. Ty.