background image

 

Barbara Cartland

 

Ucieczka od miłości 

A fugitive from love

 

 

 

background image

Od autorki 
Na  początku  wieku  Tanger  w  niczym  nie  przypominał 

uroczego  miejsca,  jakim  jest  teraz.  Ulice  były  brudne, 
zatłoczone, pełno było na nich wielbłądów, osłów, żebraków i 
trędowatych. 

W  przepełnionych  więzieniach  brakowało  żywności. 

Odbywający karę mordercy, rozbójnicy i pospolici przestępcy 
mogli  liczyć  jedynie  na  wsparcie  przyjaciół,  dlatego  tez 
większość cierpiała głód. 

Muzułmańskie  dziewczęta  wychodziły  za  mąż  pomiędzy 

dziesiątym a dwunastym rokiem życia. Polityka rządu opierała 
się na ucisku, przekupstwie, niesprawiedliwości i grabieży. 

A  mimo  to  coraz  więcej  Anglików  i  Amerykanów, 

skuszonych wspaniałym, zdrowym klimatem, budowało wille 
w pobliżu Tangeru. 

background image

R

OZDZIAŁ 

Rok 1903 
Pociąg  zatrzymał  się  na  stacji  w  Monte  Carlo.  Idąc 

peronem  Salena  rozglądała  się  ze  zdumieniem:  otoczenie 
wyglądało  całkiem  zwyczajnie.  Nie  było  ani  egzotyczne,  ani 
tak groźne, jak się spodziewała. 

Matka  przełożona  nie  kryla  swej  dezaprobaty,  gdy  się 

dowiedziała, iż Salena jedzie do swego ojca do Monte Carlo. 
Nie  pochwalała  tego  projektu.  Dziewczynę  dziwił  sprzeciw 
matki przełożonej, która znana była z liberalnych poglądów i 
tolerancji. 

Przez  ostatnie  dwa  lata  Salena  uczyła  się  w  szkole 

klasztornej.  Przyjmowano  do  niej  dziewczęta  różnych 
wyznań,  nie  tylko  katoliczki.  Mimo  to  Salena  wiedziała,  że 
fakt  uzyskania  miejsca  zawdzięcza  wpływom  przyrodniej 
babki. 

 - Klasztor St. Marie to bardzo ekskluzywna szkoła, która 

może przyjąć ograniczoną liczbę uczennic - wyjaśniła Salenie 
lady Cardenham - ale odpowiednie wykształcenie uważam za 
niezbędne.  Przede  wszystkim  powinnaś  znać  języki  obce.  - 
Przerwała  i  po  chwili  dorzuciła:  -  W  dzisiejszych  czasach 
dobrze  wychowana  panna  powinna  płynnie  mówić  po 
francusku i, jeśli to możliwe, znać również włoski i niemiecki. 

Salenie wydawało się, że istniał jeszcze jeden powód, dla 

którego babka wybrała szkołę klasztorną. Zachowanie ojca po 
śmierci  matki  dziewczyny  budziło  zastrzeżenia  starszej  pani. 
Lady Cardenham nie była w najlepszych stosunkach ze swym 
przyrodnim synem i było to tajemnicą poliszynela. Biorąc na 
siebie odpowiedzialność za wykształcenie Saleny, starsza pani 
kierowała się poczuciem obowiązku, a nie uczuciem. 

 - To jedyna rzecz, za jaką płaci - powiedział gorzko ojciec 

-  więc  nie  miej  skrupułów  w  sprawie  drogich  książek  i 
dodatkowych zajęć, o ile istnieją tam takie możliwości. 

background image

Dodatkowych  zajęć  było  mnóstwo.  Salena  czuła 

zakłopotanie  na  myśl,  że  pod  koniec  semestru  jej  babka 
otrzyma bardzo wysoki rachunek. Inna sprawa, że z łatwością 
mogła  go  zapłacić.  Lady  Cardenham  była  majętna;  tym 
większym ciosem była dla Saleny jej śmierć na pół roku przed 
jej pierwszym balem. 

Dziewczęta w szkole ciągle rozmawiały o tym, co zrobią, 

gdy  dorosną;  o  balach,  jakie  będą  dla  nich  wydawane,  i  o 
spotkaniach towarzyskich, w jakich wezmą udział. 

W  rezultacie  Salena  nie  mogła  doczekać  się  dnia,  w 

którym  zostanie  przedstawiona  w  Pałacu  Buckingham  i 
zadebiutuje na „wspaniałej, londyńskiej scenie". 

I  tak  miała  szczęście,  gdyż  lady  Cardenham  opłaciła 

czesne za rok z góry. Jednak Salena z lękiem myślała o końcu 
semestru  i  o  tym,  że  nikt  nie  zatroszczył  się  o  to,  jak  spędzi 
wakacje. 

Po  śmierci  matki  ani  razu  nie  opuściła  Francji,  aby 

odwiedzić Anglię. 

Kilka  uczennic,  których  rodzice  przebywali  za  granicą, 

wybierało  się  pod  opieką  dwóch  zakonnic  na  wieś,  na  farmę. 
Matka przełożona zaproponowała Salenie przyłączenie się do 
nich  i  spędzenie  kilku  tygodni  w  spokojnym,  choć  nieco 
prymitywnym otoczeniu. 

Pobyt  na  wsi  okazał  się  przyjemny,  lecz  po  powrocie  do 

szkoły Salena z żalem myślała, że nie ma o czym opowiadać 
koleżankom.  Mimo  wszystko  była  szczęśliwa,  więc  ostatnie 
wydarzenia spadły na nią jak grom z jasnego nieba. Najpierw 
dowiedziała się o śmierci babki, a zaraz potem dostała list od 
ojca. Prosił ją o przyjazd nie do Londynu, jak się spodziewała, 
lecz do Monte Carlo. 

Monte Carlo! 
Sama  nazwa  kojarzyła  się  ze  wszystkim  co  niegodziwe  i 

występne,  chociaż  w  gazetach  podawano,  iż  koronowane 

background image

głowy  Europy  często  przebywały  w  tym  mieście.  Na  liście 
gości  nie  zabrakło  nawet  króla  Edwarda  i  jego  pięknej, 
duńskiej żony - królowej Aleksandry. 

Zakonnice uważały to miejsce za piekło na ziemi. Salena 

nie  zdziwiłaby  się,  gdyby  bagażowi  wyglądali  jak  diabły  lub 
gdyby parowóz zmienił się nagle w smoka ziejącego ogniem. 

Tymczasem lokaj, który zbliżył się do niej, grzecznie zdjął 

wysoki kapelusz ozdobiony kokardą. 

 - M'mselle Cardenham? 
 -  Oui,  je  suis  mademoiselle  Cardenham  (Oui,  je...  (fr.)  - 

Tak,  jestem  panną  Cardenham.  (przyp  tł.))  -  odpowiedziała 
Salena. 

 - Monsieur czeka na panią w powozie. 
Salenę  ogarnęło  uczucie  radości.  Z  entuzjazmem 

skierowała się w stronę wyjścia, podczas gdy lokaj czekał na 
bagaże. 

Na  zewnątrz  w  otwartym  powozie  czekał  ojciec.  Siedząc 

wygodnie, palił cygaro. 

 -  Tatuś!  -  krzyknęła  radośnie  Salena.  Podbiegła  do 

powozu, wsiadła i uniosła twarz ku mężczyźnie. 

Zauważyła,  że  zanim  ją  pocałował,  przyjrzał  się  jej 

badawczo.  Później  swym  zwykłym,  dobrodusznym  tonem 
powiedział: 

 - Jak się masz, maleństwo? Miałem zamiar powiedzieć ci 

na  powitanie,  że  urosłaś,  ale  nadal  jesteś  takim  samym 
karzełkiem jak dawniej. 

 - Prawdę mówiąc, od chwili gdy widziałeś mnie ostatnio, 

urosłam ponad dziesięć centymetrów - odpowiedziała Salena. 

Lord  Cardenham  wyrzucił  cygaro  i  położywszy  ręce  na 

ramionach córki, odsunął ją nieco od siebie. 

 -  Pozwól,  że  ci  się  przyjrzę  -  powiedział.  -  Tak,  miałem 

rację! 

 - Co masz na myśli, tatusiu? 

background image

 - Założyłem się sam z sobą, że wyrośniesz na piękność. 
Na policzkach Saleny ukazał się rumieniec. 
 - Miałam nadzieję, tatusiu... że uznasz mnie... za ładną. 
 -  Jesteś  więcej  niż  ładna  -  stwierdził  lord  Cardenham.  - 

Prawdę mówiąc, jesteś tak piękna jak twoja matka, ale w inny 
sposób. 

 - Bardzo chciałabym być podobna do mamy. 
 -  A  ja  lubię  myśleć,  że  masz  także  coś  ze  mnie  - 

oświadczył szczerze lord Cardenham. - Co z bagażem? 

Pytanie  skierowane  było  do  lokaja,  który  stał  przy 

powozie. 

 - Bagażowy już go niesie, monsieur. 
 - Czy jest tego dużo? 
 - Nie, monsieur. 
 - W takim razie weźmiemy go ze sobą - zdecydował lord 

Cardenham. 

 - Tak, monsieur. 
Pojawił  się  bagażowy  z  kufrem  Saleny  i  walizką, 

zawierającą głównie książki. 

 - To wszystko, co masz? - zapytał lord Cardenham. 
 -  Obawiam  się,  tatusiu,  że  mam  niewiele  ubrań. 

Wyrosłam  z  sukienek,  które  nosiłam  przed  żałobą  po  babci. 
Kupowanie nowych  wydawało mi  się bez  sensu. Przecież po 
opuszczeniu szkoły i tak bym ich nie nosiła. 

 - Oczywiście, masz rację - przyznał ojciec. 
Wyciągnął  z  kieszeni  kosztowną,  skórzaną  papierośnicę 

nabijaną  złotem  i  powoli  ją  otworzył.  Salena  pomyślała,  że 
ojciec  w  ten  sposób  próbuje  zyskać  na  czasie.  Nie  dbał  o 
wybór cygara; raczej zastanawiał się, co ma powiedzieć. 

W tym czasie bagaż został umieszczony w schowku, lokaj 

zajął swe miejsce i powóz ruszył. 

 - Myślę, tatusiu, że chcesz  mi powiedzieć coś  ważnego - 

zauważyła spokojnie Salena. 

background image

 -  Kochanie,  chcę  ci  powiedzieć  wiele  rzeczy  - 

odpowiedział ojciec - ale pozwól, że najpierw wyjaśnię, gdzie 
się zatrzymamy. 

 -  Czyżbyśmy  mieli  się  zatrzymać  u  twoich  przyjaciół?  - 

zapytała Salena z nutką rozczarowania w głosie. - Liczyłam na 
to, że będę z tobą. 

 -  Pragnę  tego  równie  gorąco  -  odrzekł  -  ale,  mówiąc 

szczerze, muszę teraz polegać na hojności moich przyjaciół. 

 - Czy to znaczy, tatusiu, że masz kłopoty finansowe? 
 - To nie kłopoty, Saleno. Jestem bankrutem. Nie mam ani 

grosza! 

 - Och, nie! 
Był  to  okrzyk  rozpaczy.  Salena  wiedziała,  że  ojciec 

zawsze

 

miał  problemy  finansowe.  Pamiętała,  jak  musiały  z 

matką oszczędzać, żeby związać koniec z końcem. 

 - Przypuszczam - rzuciła pytająco - że babcia nie zapisała 

ci nic w testamencie? 

 -  Czy  coś  mi  zapisała?  -  wybuchnął  lord  Cardenham  - 

Wolałaby zostawić majątek samemu diabłu! Dziwi

 

mnie tylko 

fakt, że wśród swych spadkobierców nie uwzględniła ciebie. 

Salena milczała, więc ciągnął: 
 -  Znam  powód:  nienawidziła  mnie  i  myślała,  że  gdybyś 

otrzymała jakieś pieniądze, ja bym je wydał. Dokładnie w ten 
sam  sposób  zachował  się  ojciec  twej  matki,  niech  go  piekło 
pochłonie!  -  Przerwał  i  zaciągnąwszy  się  głęboko  cygarem, 
dorzucił:  -  To  znaczy,  maleństwo,  że  nie  mamy  środków  do 
życia. Musimy coś wymyślić, i to szybko. 

Salena bezradnie rozłożyła ręce. 
 - Co możemy zrobić, tatusiu? 
 -  Myślałem  o  różnych  rozwiązaniach  -  rzekł  wymijająco 

lord  Cardenham  -  ale  o  tym  pomówimy  później.  Na  razie 
postaraj się być miła dla naszego gospodarza. 

 - Nie powiedziałeś mi jeszcze, kto to jest. 

background image

 - To książę Sergiusz Pietrowski. 
 - Rosjanin! - wykrzyknęła Salena. 
 - Tak, Rosjanin, i w dodatku bardzo majętny. Pełno ich w 

Monte  Carlo,  każdy  bogaty  jak  Krezus  i  mogę  z 
przyjemnością stwierdzić, że są naprawdę hojni. 

 - Ale książę jest twoim przyjacielem - zauważyła Salena. 

-  Mam  nadzieję,  że  nie  ma  nic  przeciwko  temu,  aby  mnie 
gościć. 

 - Wyjaśniłem mu szczerze, że nie mam cię dokąd zabrać - 

odpowiedział  lord  Cardenham.  -  Natychmiast  zaproponował, 
abym  przywiózł  cię  do  jego  willi.  Liczyłem  na  to,  ale 
potrzebujemy od niego o wiele więcej. 

Salena obróciła się i spojrzała na ojca ze zdumieniem. 
 - Tatusiu... więcej? 
 - Nawet najpiękniejsza kobieta potrzebuje oprawy. 
 - Tatusiu, chyba nie sugerujesz...? 
 - Nic nie sugeruję, po prostu mówię ci - stwierdził ojciec 

stanowczo  -  że  jeśli  książę  nie  zaopatrzy  cię  w  kilka  nowych 
sukien, będziesz nosić to, co masz, lub chodzić nago! 

 - Ależ... tatusiu! 
W głosie Saleny zabrzmiało przerażenie. Lord Cardenham 

poczuł się zakłopotany. 

 -  Posłuchaj  mnie  teraz  uważnie,  Saleno  -  powiedział 

szorstko.  -  Naprawdę  jestem  bankrutem,  mam  też  długi.  A 
więc,  mówiąc  prosto  z  mostu,  musimy  teraz  polegać  na 
naszym własnym sprycie. 

 -  Tatusiu,  jesteś  taki  mądry  i  dowcipny,  że  z  pewnością 

ludzie chętnie cię goszczą, ale ja to co innego. Przeraża mnie 
sama myśl o tym, iż książę miałby płacić za moje stroje. 

 -  Nie  mamy  innego  wyjścia  -  rzucił  lord  Cardenham  z 

ciężkim westchnieniem. 

 - Tatusiu, jesteś pewny? 

background image

 -  Daję  ci  słowo,  rozważyłem  wszystkie  możliwości.  Ale 

widzisz, nawet mieszkanie u przyjaciół w ten czy inny sposób 
bywa  kosztowne.  Choćby  niedawno:  zabrakło  mi  szczęścia 
przy  grze  i  musiałem  pożyczać  pieniądze  na  napiwki  dla 
służby. 

Salena  zrozumiała,  iż  ten  stan  rzeczy  sprawia  ojcu 

przykrość. Pomyślała, że uprawianie hazardu w takiej sytuacji 
jest  zbyt  ryzykowne,  lecz  powstrzymała  się  od  uwag  i 
rozejrzała się po otoczeniu. 

Znajdowali  się  już  poza  granicami  miasta.  Po  jednej 

stronie drogi widać było morze, po drugiej - wysokie, skaliste 
góry.  Egzotyczne  pnącza  pokryte  purpurowymi  Kwiatami 
pokrywały  nagie  zbocza.  Wokół  rosło  mnóstwo  różowego 
geranium  i  złotawych  mimoz,  które  zdawały  się  przyciągać 
światło słoneczne. 

 - To jest cudowne! Och, tatusiu, co za cudowny widok! - 

Spojrzała  na  morze  i  wykrzyknęła:  -  Co  za  wspaniały  jacht! 
Tatusiu, spójrz! 

Na tle błękitnego nieba rysowała się sylwetka białej łodzi. 

Rozcinała  dziobem  lazurowe  fale,  pozostawiając  z  tyłu 
srebrzystą  pianę.  Widok  ten  przywodził  na  myśl  obrazek  z 
bajki.  Nie  wiadomo  czemu  lord  Cardenham  nachmurzył  się, 
odpowiadając: 

 - To „Afrodyta". Należy do księcia Templecombe, a żeby 

go szlag! 

 - Dlaczego go przeklinasz, tatusiu? 
 - Z czystej zazdrości, maleństwo. Templecombe jest jedną 

z  najważniejszych  osobistości  Anglii,  oczywiście,  jeśli  nie 
liczyć rodziny królewskiej. Ma domy, konie i najlepsze tereny 
łowieckie - wszystko to, czego pragnę i nie mogę mieć! 

 - Biedny tatuś! 
 - Niezupełnie - odrzekł lord Cardenham. - Mam coś czego 

on nie posiada. 

background image

 - Co takiego? - zapytała Salena. 
 - Kochaną, słodką córkę! 
Salena zaśmiała się radośnie i przytuliła do ramienia ojca. 
 - Tak się cieszę, że jestem z tobą - wyznała cicho. 
 -  Spodoba  ci  się  willa  księcia  -  powiedział  ojciec.  -  Jest 

wspaniała,  choć  nie  on  ją  budował.  Kupił  ją  od  jakiegoś 
nieszczęśnika,  który  stracił  wszystko  w  kasynie  i  wolał  się 
zastrzelić, niż żyć w nędzy. 

Salena  zadrżała.  Właśnie  takie  historie  słyszała  o  Monte 

Carlo. Przez głowę przemknęła jej  myśl,  że nie mogłaby żyć 
w domu, którego poprzedni właściciel odebrał sobie życie. 

 -  Ja  też  rozważałem  takie  wyjście  -  stwierdził  ojciec, 

wzdychając ciężko. 

 -  Och,  nie,  tatusiu!  Nie  wolno  mówić  takich  rzeczy!  To 

jest  złe,  niegodziwe!  -  krzyknęła  Salena.  -  Życie  jest  bardzo 
cenne, to dar Boga. 

 - Szkoda, że Bóg nie jest tak hojny  w innych sprawach - 

rzucił z przekąsem lord Cardenham. Później spojrzał na córkę 
i  dodał:  -  Myślę  jednak,  że  czasem  bywa.  Z  pewnością 
obdarzył mnie przepiękną córką. 

Salena przysunęła się do ojca i ujęła jego dłoń. 
 - To cudownie, tatusiu, że tak mówisz. Inne dziewczynki 

w szkole śmiały się ze mnie; mówiły, że wyglądam dziecinnie 
i nikt nie uwierzy, że jestem dorosła. 

 -  Wyglądasz  bardzo  młodo,  to  fakt  -  potwierdził  lord 

Cardenham. 

Raz jeszcze przyjrzał się córce i z poetyckim natchnieniem 

pomyślał, że przypomina kwiat. 

W  drobnej  twarzy  o  ostrym  podbródku  dominowały 

olbrzymie oczy. Gdyby były niebieskie, podkreślałyby jasność 
włosów; ale miały kolor szary, przybierający chwilami zielony 
odcień.  Szeroko  rozstawione  nadawały  Silenie  wygląd 
niewinnego  dziecka,  które  nie  zna  świata.  Lord  Cardenham 

background image

już dawno zadecydował, że Salena tu przyjedzie. Teraz jednak 
po  raz  pierwszy  zaczął  się  zastanawiać,  czy  przywożenie  do 
Monte  Carlo  kogoś  aż  tak  niedoświadczonego  nie  jest 
przeciwne naturze. 

Po  chwili  zastanowienia  doszedł  jednak  do  wniosku,  że 

innej  możliwości  nie  było.  Miał  nadzieję,  że  niewinność 
uchroni  córkę  przed  zrozumieniem  wielu  rzeczy.  Głośno 
zauważył: 

 - Razem z nami w willi mieszkają różni ludzie, ale łączy 

ich jedno: żyją tylko dla hazardu. 

 -  Tu  jest  tak  pięknie  -  stwierdziła  Salena,  patrząc  na 

morze. - Z pewnością można robić coś innego. 

 -  Wkrótce  przekonasz  się,  że  nic  nie  jest  ważne  poza 

hazardem - odpowiedział sucho. 

 -  Dla  mnie  będzie  -  powiedziała  -  ponieważ  jednego 

jestem pewna: nie mogę ryzykować straty choćby grosza. 

 -  Oczywiście,  to  nie  podlega  dyskusji  -  uśmiechnął  się 

lord Cardenham. 

Konie skręciły w boczną uliczkę. 
 -  Jesteśmy  na  miejscu  -  oznajmił.  -  Myślę,  że  to  jedna  z 

najpiękniejszych willi na całym Lazurowym Wybrzeżu. 

Jechali  wolno  krętym  podjazdem,  wśród  sosen.  Po  obu 

stronach  znajdował  się  mur  porośnięty  pnącym  geranium.  W 
dole  widać  było  willę,  zbudowaną  na  małym  przylądku, 
wysuniętym  w  morze.  Oświetlona  promieniami  słońca  robiła 
imponujące wrażenie. 

Gdy  weszli  do  chłodnego  holu, Salena  poczuła  się  jak  w 

bajce. Było tu zupełnie inaczej niż w wysokim, wąskim domu 
przy  Eaton  Square.  Mieszkali  tam  za  życia  matki  i  zawsze 
odczuwali ciasnotę. 

Tu  była  przestrzeń  i  luksus.  Lustra  wiszące  na  ścianach 

odbijały promienie słońca i wszystko zdawało się lśnić. 

background image

Ojciec powiódł Salenę przez duży, elegancko umeblowany 

salon na taras. Błękitne markizy chroniły obecnych tam ludzi 
przed słońcem. 

W  niskich,  wygodnych  fotelach  siedziały  dwie  osoby. 

Salena  natychmiast  zwróciła  uwagę  na  wyjątkową  urodę 
kobiety.  Towarzyszył  jej  mężczyzna,  który  na  widok 
przybyłych wstał z miejsca. 

 -  A  więc  nareszcie  jesteś,  Bernie  -  zwrócił  się  do  lorda 

Cardenhama. - Pomyślałem, że pociąg się spóźnił. 

 -  Tak  właśnie  było  -  odpowiedział  lord  Cardenham.  - 

Wasza Wysokość, chciałbym przedstawić moją córkę, Salenę. 

Salena dygnęła i z ciekawością spojrzała na księcia. 
Miał  około  czterdziestu  lat  i  kiedyś  zapewne  był 

przystojny.  Wpatrywał  się  w  Salenę  piwnymi,  nieco 
wyłupiastymi oczami. Dziewczyna czuła się zakłopotana. 

Siwiejące  na  skroniach  włosy,  zaczesane  do  tyłu, 

odsłaniały  kwadratowe  czoło.  Mężczyzna  wyglądał  na 
człowieka, który zawsze żył w zbytku. 

 -  Witam,  Saleno  -  odezwał  się  po  angielsku,  z  silnym, 

obcym  akcentem.  -  Jak  się  spodziewam,  twój  ojciec 
powiedział ci, z jaką radością będę cię gościł, 

 - To bardzo miłe, Wasza Wysokość - szepnęła Salena. 
Ojciec  ucałował  dłoń  damy,  siedzącej  w  fotelu  pod 

markizą. 

 - Madame Versonne, pragnę przedstawić pani moją  małą 

Salenę - powiedział. 

 -  Ależ  naturalnie,  jestem  zachwycona!  -  odpowiedziała 

Francuzka. 

Nie  wyglądała  jednak  na  zachwyconą.  Salena  miała 

wrażenie,  że  nieznajoma  mierzy  ją  niechętnym  spojrzeniem. 
Kłaniając się  marzyła o tym, aby ktoś powiedział jej, jak się 
ma zachować w tej sytuacji. 

Madame Versonne wstała z fotela. 

background image

 -  Teraz,  kiedy  przyjechałeś  -  zwróciła  się  do  lorda 

Cardenhama - mogę iść do siebie i odpocząć. Na tarasie jest za 
gorąco,  ale  dotrzymywałam  towarzystwa  Sergiuszowi  i 
bawiłam go, przynajmniej mam taką nadzieję. 

Rzuciła  księciu  prowokacyjne  spojrzenie.  Odpowiedział 

komplementem, którego z całą pewnością oczekiwała. 

Madame  Versonne  opuściła  taras  i  szeleszcząc  jedwabną 

spódnicą przeszła do salonu. W powietrzu unosiła się woń jej 
egzotycznych perfum. 

 -  Usiądźcie,  proszę  -  zaproponował  książę.  -  Bernie,  na 

pewno masz ochotę na drinka. Tyle czasu spędziłeś  w upale, 
czekając na przyjazd córki. Nie sądziłem, że w kwietniu może 
być aż tak gorąco. 

Salena miała zamiar powiedzieć, że uważa, iż pogoda jest 

cudowna. Tymczasem rozglądała się wokół dyskretnie, by nie 
sprawiać wrażenia osoby zbyt ciekawskiej. 

Białe,  marmurowe  schody  wiodły  z  tarasu  do  ogrodu, 

położonego niżej. Salena zauważyła, że willa jest zbudowana 
na trzech poziomach. Ogród na skalistym cyplu znajdował się 
niemal na poziomie morza. Pośrodku stała kamienna fontanna. 
Wielkie  drzewa  rzucały  cień  na  trawniki.  Salena  nie  znała 
nazw wielu egzotycznych roślin zdobiących rabaty. 

Pomiędzy  drzewami  widać  było  fragment  wybrzeża. 

Ciągnęło się od Monte Carlo do, o ile dobrze pamiętała,  Alp 
Nadmorskich. 

Cudownie, że tu jestem, pomyślała, wszystko jest znacznie 

piękniejsze, niż się spodziewałam. 

Nieskazitelnie  błękitne  morze  dopiero  tuż  przy  linii 

horyzontu zmieniało odcień na szmaragdowozielony. 

Koleżanki  Saleny  często  opowiadały  o  Lazurowym 

Wybrzeżu, ale zwykle miały na myśli Niceę lub Cannes, gdzie 
odwiedzały przyjaciół. Nieraz z  zapartym  tchem  wspominały 

background image

o Monte Carlo, lecz żadna z nich nie była nigdy w Księstwie 
Monako. 

A ja tu jestem, powiedziała do siebie Salena. 
Przez  chwilę  żałowała,  że  w  następnym  semestrze  nie 

wróci  do  szkoły.  Nareszcie  miałaby  co  opowiadać 
koleżankom! 

 - O czym myślisz? 
Usłyszawszy niski głos odwróciła się i zobaczyła księcia. 
 -  To  jest  przepiękne!  -  powiedziała.  -  Czytałam  wiele  o 

pejzażach  południowej  Francji  i  nawet  uczyłam  się  historii 
tego regionu, ale nie sądziłam, że wygląda tak czarująco! 

Książę uśmiechnął się. 
 - Przeżywałem to samo, gdy przyjechałem tu pierwszy raz 

- odrzekł. - Mój kraj również jest piękny. 

 -  Tak  też  słyszałam  -  zgodziła  się  Salena.  Słyszała 

również  o  okrucieństwie  i  ucisku  panującym  w  Rosji,  lecz 
uznała,  że  taka  uwaga  nie  byłaby  odpowiednia.  Postanowiła 
natomiast  poprosić  księcia,  aby  opowiedział  o  dworze 
rosyjskim  i  wspaniałych  pałacach  Sankt  Petersburga.  Zanim 
ułożyła  w  myśli  pierwsze  pytanie,  niespodziewanie  odezwał 
się ojciec, siedzący obok księcia. 

 - Saleno, zdejmij ten brzydki kapelusz. Chcę, żeby książę 

zobaczył twoje włosy. 

Spojrzała  na  ojca  ze  zdziwieniem.  Bez  protestów  zdjęła 

kapelusz,  gdyż  przywykła  do  natychmiastowego  wypełniania 
poleceń  opiekunów.  Trochę  niepokoiła  się  tylko  o  wygląd 
swej fryzury. Rano zaczesała włosy do tyłu i upięła w gładki 
kok. Po zdjęciu kapelusza nad jej owalnym czołem uniosła się 
łagodna, naturalna fala, lśniąca w promieniach słońca. 

 -  Sergiuszu,  w  sprawach  płci  pięknej  nikt  nie  ma  więcej 

doświadczenia  niż  ty  -  powiedział  lord  Cardenham.  -  Jak, 
twoim  zdaniem,  powinna  się  ubierać  Salena  i  jakie  kolory  są 
dla niej odpowiednie? 

background image

 -  Tylko  jedna  osoba  w  Monte  Carlo  mogłaby  doradzić 

twojej  córce  -  odpowiedział  książę.  -  To  Yvette.  Na  swój 
sposób  jest  artystką  i  w  przeciwieństwie  do  innych  krawców 
nie  popełnia  podstawowego  błędu:  nie  niszczy  osobowości 
kobiet zbyt wymyślnymi strojami. 

 -  Mów  dalej,  Sergiuszu,  słucham  cię  -  naciskał  lord.  - 

Podejrzewam, że ty również  w pewnym sensie jesteś artystą. 
A może raczej to sprawa rosyjskiego temperamentu? 

 - Strój zawsze powinien być częścią pięknej kobiety i jej 

osobowości - stwierdził książę. - I zapamiętaj to sobie, Bernie: 
kobieta nigdy nie powinna wyglądać jak wieszak na ubrania. 

 - Zapamiętam to - oświadczył lord Cardenham - ale jeśli o 

mnie  chodzi,  nie  mógłbym  zapłacić  Yvette.  Jej  usługi  są  dla 
mnie  za  drogie.  Równie  dobrze  mógłbym  próbować 
spacerować po morzu. 

Salena  poczuła,  że  rumieniec  wypływa  na  jej  policzki. 

Doskonale wiedziała, czemu ojciec skierował rozmowę na ten 
temat.  Miała  ochotę  uciec  i  ukryć  się  gdzieś.  Wolałaby  nie 
słyszeć,  jak  lord  Cardenham  bez  skrupułów  zmierza  do  celu. 
Uświadomiła sobie, że książę także zna intencje lorda. Gdy się 
odezwał,  w  jego  głosie  zabrzmiała  ledwie  słyszalna  nutka 
cynizmu: 

 -  Moim  zdaniem,  Bernie,  dla  kogoś  tak  uroczego  jak 

twoja córka tylko najlepsze jest wystarczająco dobre. 

 -  Naprawdę  tak  uważasz?  -  zapytał  lord  Cardenham 

szczerze. 

 - Oczywiście - odpowiedział książę, - Poślę kamerdynera 

do  Monte  Carlo.  Niech  poprosi  Yvette,  żeby  przyszła 
niezwłocznie.  Myślę,  że  drogę  do  naszego  domu  zna  na 
pamięć. 

 -  Jestem  ci  bardzo  wdzięczny  -  rzekł  lord  Cardenham  -  i 

wiem,  że  Salena  czuje  to  samo.  Kochanie,  musisz 
podziękować księciu za tak hojny dar. 

background image

 -  Dziękuję,  bardzo  dziękuję  -  powiedziała  Salena 

posłusznie. 

Czuła  się  zażenowana.  Rumieniec  palił  jej  policzki,  nie 

śmiała spojrzeć księciu w oczy. 

To poniżające, myślała, żeby ojciec musiał otwarcie kogoś 

prosić, aby zapłacił za moje stroje. 

Oczywiście, księcia było na to stać. Salena była pewna, że 

jej matka i matka przełożona byłyby zaszokowane. 

Niezręczną 

sytuację  rozładowało 

pojawienie  się 

służącego.  Przyniósł  butelkę  szampana  w  srebrnym  kubełku 
wypełnionym  lodem.  Rozstawił  na  stole  kieliszki  i  napełnił 
dwa, lecz gdy chciał napełnić trzeci, Salena uniosła dłoń. 

 - Nie, dziękuję. 
 - Czyżbyś nie lubiła szampana? - spytał książę. 
 -  Pijałam  go  rzadko  -  odparła  Salena.  -  Tylko  na  Boże 

Narodzenie i na urodziny tatusia. 

 - Może wolałabyś lemoniadę? 
 - Tak, proszę. 
Książę  wydał  polecenie  służbie,  a  potem  odezwał  się, 

jakby przerywając zadumę: 

 -  Można  ci  pozazdrościć,  Saleno.  Dopiero  wchodzisz  w 

życie,  więc  wszystko  jest  dla  ciebie  nowe  i  interesujące. 
Zastanawiam  się,  Bernie,  jak  my  byśmy  się  czuli,  gdybyśmy 
jeszcze raz mieli po osiemnaście lat? 

 -  To  było  tak  dawno  -  odpowiedział  lord  Cardenham.  - 

Pamiętam  tylko  szalone  podniecenie,  kiedy  wygrałem  na 
wyścigach konnych. 

 -  A  ja  z  tamtych  czasów  najlepiej  pamiętam  pewien 

romans - rzucił książę rozmarzonym tonem. - Bynajmniej nie 
pierwszy,  ale  zakochałem  się  do  szaleństwa.  Noc  w  noc 
oglądałem ten sam balet i niezmiennie byłem zachwycony. 

background image

Mężczyźni się roześmiali. Salena pomyślała, że na zawsze 

zapamięta pierwszy  widok, jaki  zobaczyła, przyjechawszy na 
południe Francji: biały jacht płynący po błękitnym morzu. 

Kiedy  wypiła  lemoniadę,  książę  zaproponował,  aby 

obejrzała swoją sypialnię. 

 -  Niedługo  przyjdzie  Yvette  -  powiedział.  -  Wybierzemy 

suknię  dla  ciebie  na  dzisiejszy  wieczór  i  kilka  innych,  które 
będziesz  mogła  nosić,  dopóki  Yvette  nie  dostarczy 
wszystkiego, co potrzebne. 

 -  Jestem  pewna,  że  nie  będę  potrzebowała  wiele  - 

odpowiedziała szybko Salena, walcząc z nieśmiałością. 

W  tej  samej  chwili  zauważyła  na  twarzy  ojca  grymas  i 

zrozumiała,  że  zamierza  on  wyciągnąć  od  księcia  tyle,  ile 
będzie możliwe. 

Zalała  ją  fala  wstydu.  Poszła  do  sypialni.  Bagaż  był  już 

rozpakowany.  Na  komódce  stał  portret  matki.  Patrząc  nań, 
Salena zastanawiała się, co matka myślałaby o tej sytuacji. 

Portret  był  raczej  amatorskim  szkicem,  lady  Cardenham 

nigdy  bowiem  nie  miała  okazji  pozować  znanemu  artyście. 
Mimo to podobieństwo zostało uchwycone. Salenie wydawało 
się, że matka patrzy na nią z wyrazem potępienia w oczach. 

 -  Co  mogę  na  to  poradzić?  -  zapytała.  -  Tatuś  postępuje 

źle,  ale  jeśli  mam  z  nim  mieszkać  w  tej  eleganckiej  willi, 
muszę ubierać się odpowiednio. 

Salena  położyła  się  na  łóżku.  Krajobraz,  który  widziała 

przez  okno, pobudzał  wyobraźnię.  Dziewczyna  pogrążyła  się 
w marzeniach i nie zauważyła upływu czasu. Kiedy usłyszała 
pukanie do drzwi, drgnęła, wracając do rzeczywistości. 

Yvette  przybyła  z  wieloma  pakunkami  i  z  asystentką  do 

pomocy.  Była  śniadą,  energiczną  Francuzką,  brzydką,  lecz 
zadziwiająco pociągającą. 

Słowo  „odpowiednie"  z  całą  pewnością  nie  byłoby 

najtrafniejszym określeniem sukien, które przyniosła Yvette. 

background image

 -  Widziałam  ojca  panienki  i  Jego  Wysokość  - 

poinformowała Salenę, - Powiedzieli, że mam panienkę ubrać, 
a potem wysłać na dół, do salonu, gdzie wszyscy czekają, aby 
panienkę obejrzeć. 

 - Będę się wstydzić - odpowiedziała Salena. 
 -  Kiedy  skończę  pannę  ubierać,  nie  będzie  powodów  do 

wstydu - rzuciła madame Yvette. - Ale żadna elegancka dama 
nie  pozwoliłaby  się  ubrać  w  taki  strój,  jaki  panienka  ma  na 
sobie! 

Salena  wyjaśniła,  że  niedawno  opuściła  szkołę.  Madame 

zaakceptowała usprawiedliwienie, ale z obrzydzeniem rzuciła 
na podłogę prostą, źle skrojoną suknię podróżną. 

Mając  na  sobie  wieczorową  kreację,  Salena  zerknęła  w 

lustro i wydało się jej, że widzi kogoś obcego. 

Prawdę  mówiąc,  madame  zaczęła  ubieranie  od  podstaw. 

Wyjęła  z  pudła  gorset  i  zasznurowała  go  ciasno,  aby 
uwydatniał szczupłą talię Saleny. 

 -  To  za  ciasne,  madame!  -  krzyknęła  dziewczyna,  ale 

Francuzka nie zwracała uwagi na jej protesty. 

 -  Panienka  ma  wyjątkową  figurę.  Grzechem  byłoby  to 

ukrywać. 

 - Ależ ja nie mogę oddychać! 
 -  To  dlatego,  że  pozwoliła  panienka  swemu  ciału  na 

rozluźnienie.  To  źle,  bardzo  źle.  Ciało  zawsze  musi  być 
sprężyste. 

Suknia z białego tiulu uwydatniała nie tylko szczupłą talię, 

ale  również  krągłe  piersi  i  biel  skóry.  Wydawała  się  dosyć 
śmiała  w  kroju,  a  zarazem  było  w  niej  coś  eterycznego,  co 
podkreślało młodość Saleny i jej podobną do kwiatu twarz. 

Madame Yvette obrzuciła ją krytycznym spojrzeniem. 
 -  Dobrze  -  powiedziała.  -  Może  przydałoby  się  trochę 

biżuterii, ale... 

background image

 - Nie, nie! Proszę nawet o tym nie wspominać - przerwała 

jej Salena. 

Wiedziała, że ojciec domagałby  się klejnotów od księcia, 

podobnie jak wszystkiego, co uważał za niezbędne. 

 - Proszę iść do salonu - poleciła madame Yvette. - Suknię 

na jutro przymierzymy później. 

Salena  zrobiła,  jak  jej  kazano.  Wchodząc  do  salonu 

poczuła, że jej policzki pokryły się rumieńcem wstydu. 

Ojciec i książę siedzieli na sofie, paląc cygara i pijąc wino. 

Story  zaciemniały  pokój  i  chroniły  przed  upałem.  Mimo 
panującego  półmroku  Salena  była  zażenowana.  Stojąc  w 
drzwiach, miała wrażenie, że jest doskonale widoczna. 

 - Pozwól, że ci się przyjrzę - rzucił książę. 
 - Masz rację, Sergiuszu! - krzyknął lord Cardenham. - Ta 

kobieta  to  geniusz!  Nie  mogę  wyobrazić  sobie  stroju,  który 
byłby bardziej odpowiedni dla młodej damy. 

Salena zbliżyła się wolno. 
Wiedziała, że to głupie, ale wolałaby mniej dopasowaną i 

znacznie skromniejszą kreację. 

Czuła  się  tak,  jakby  książę  patrzył  na  jej  nagie  ciało. 

Zatęskniła  do  swej  źle  skrojonej,  brzydkiej  sukni,  w  której 
przyjechała. 

 -  Wyglądasz  przepięknie  -  zauważył  książę.  -  Bez 

wątpienia  przed  końcem  wieczoru  powie  ci  to  wielu 
mężczyzn. 

 -  Mam  nadzieję,  że  nie  -  odparła  szybko  Salena.  Książę 

uniósł  brwi,  zdziwiony  taką  reakcją,  więc  z  wahaniem 
spróbowała mu to wyjaśnić: 

 - Wstydzę się, kiedy ludzie zwracają na mnie uwagę... ale 

może pan stara się po prostu być miły. 

 -  Oczywiście,  że  staram  się  być  miły  -  odpowiedział 

książę. - W dodatku jestem gotów być jeszcze milszy. 

background image

 -  Tak,  wiem...  i  jestem...  bardzo  wdzięczna  -  wyjąkała 

Salena. Miała wrażenie, że nie wyraża się jasno. 

Zapragnęła  wrócić  do  szkoły.  Tam  nie  groziło  jej 

mówienie  niewłaściwych  rzeczy  i  nikt  nie  patrzył  na  nią  w 
sposób, który ją peszył. Nie mogła już tego znieść. Odwróciła 
się do drzwi. 

 - Madame przygotowała jeszcze jedną suknię, którą mam 

wam pokazać - powiedziała i wybiegła z salonu. 

Kilka godzin później nakładała białą, wieczorową kreację. 

Fryzjer  z  Monte  Carlo  kunsztownie  ułożył  jej  włosy.  Cały 
czas  powtarzała  sobie,  że  teraz  musi  się  zachowywać  jak 
dorosła osoba, a nie jak przerażona pensjonarka. 

Czterokrotnie  schodziła  do  salonu  w  sukniach 

przygotowanych  przez  madame  Yvette;  ogarniało  ją  coraz 
większe zażenowanie. Książę patrzył na nią w dziwny sposób 
i  prawił  wyszukane  komplementy.  W  jego  słowach  kryło  się 
sporo  dwuznaczności.  Ojciec  Saleny  śmiał  się,  lecz  ona  nie 
dostrzegała w tym nic zabawnego. 

 - Nie mogę zachowywać się jak głuptas i przynosić wstyd 

tatusiowi - szepnęła Salena, patrząc w lustro. 

Służąca,  pomagająca  jej  w  ubieraniu,  wyrażała  szczery 

zachwyt nad urodę dziewczyny. 

 -  Mademoiselle  wygląda  wspaniale,  zupełnie  jak  jedna  z 

lilii, które hodujemy na targi w Nicei. 

 -  Targi  kwiatów?  -  zapytała  Salena.  -  Słyszałam,  ze 

można tam ujrzeć mnóstwo pięknych roślin. 

 -  Goździki  sprowadzamy  z  wybrzeża  -  odpowiedziała 

służąca. - Lilie też, głównie dla kościołów. - Uśmiechnęła się i 
wykonała  ręką  charakterystyczny,  bardzo  francuski  gest.  - 
Panienka  jest  piękna  i  niewinna  jak  anioł,  nie  powinna 
panienka bywać w salonach gry Monte Carlo 

 -  Czy  dziś  wieczorem  jedziemy  do  Monte  Carlo?  - 

zapytała Salena 

background image

 -  Mais  out  m'mselle  (Ależ  tak,  panienko  (przyp.  tł.))  - 

odrzekła  służąca  -  Wszyscy  co  wieczór  chodzą  do  kasyna 
Każdego popołudnia, czasem nawet od rana jest tam mnóstwo 
ludzi Ja uważam to tylko za stratę pieniędzy 

 - Ja również - zgodziła się Salena. Jednocześnie z trudem 

kryła  podniecenie  na  myśl  o  wizycie  w  Monte  Carlo.  Nie 
zamierzała  grać,  to  prawda;  tyle  jednak  słyszała  o 
najsłynniejszej świątyni hazardu! 

Usłyszała pukanie do drzwi. Domyśliła się natychmiast, że 

to  ojciec,  który  przyszedł,  aby  sprowadzić  ją  na  dół,  tak  jak 
obiecał wcześniej. 

Lord  Cardenham  wyglądał  elegancko  i  dostatnio.  Białą 

koszulę  ozdabiała  spinka  z  perłą,  w  butonierce  pysznił  się 
czerwony goździk. 

Zawsze  był  przystojny  Mówił  wprawdzie,  ze  nie  ma 

złamanego  grosza,  lecz  jego  prezencja  zadawała  kłam  temu 
twierdzeniu.  Salena  wiedziała,  iż  patrząc  na  ojca  nikt  nie 
mógłby domyślić się prawdy. 

 - Gotowa jesteś, kochanie? 
 - Tatusiu, ładnie wyglądam? 
 -  Książę  bez  przerwy  prawił  ci  komplementy,  chyba  nie 

muszę już nic dodawać... 

Salena wyczuła w jego głosie nutę satysfakcji. 
 -  W  jaki  sposób  możemy  wyrazić  księciu  swą 

wdzięczność? - zapytała 

Chciała  porozmawiać  o  tym  już  wcześniej,  lecz  czekała, 

aż służąca opuści pokój i zostaną z ojcem sami. 

 - Powierzam to tobie - odpowiedział. 
 -  Tatusiu,  mnie?  Ależ  ja  nie  wiem,  co  mam  jeszcze 

powiedzieć. 

 -  A  więc  postaraj  się  być  miła  -  doradził.  -  Nie  wszyscy 

bogaci mężczyźni byliby tak hojni w stosunku do kogoś, kogo 
widzą po raz pierwszy w życiu i o kim nic nie wiedzą. 

background image

 - Podejrzewam, tatusiu, że opowiadałeś mu o mnie. 
 -  Naturalnie,  opisałem  mu  twoje  położenie  -  przyznał 

ojciec. - Rosjanie są bardzo sentymentalni, a ty, jako dziecko 
pozbawione  opieki  matczynej  i  mające  ojca  nędzarza,  jesteś 
godna co najmniej współczucia. 

Salena cicho westchnęła. 
 -  Książę  był  bardzo  miły,  ale  wolałabym,  żebyś  nie 

musiał go o nic prosić. 

 -  Sam  to  zaproponował  -  bronił  się  lord  Cardenham. 

Salena  miała  zamiar  powiedzieć,  że  w  takiej  sytuacji  trudno 
mu było zrobić coś innego, ale wiedziała, że jej protesty na nic 
się nie zdadzą. 

Ojciec  zawsze  umiał  wykorzystać  okazję.  Czyż  miała  go 

winić teraz, gdy znajdowali się na granicy nędzy? 

 -  Jedno  jest  pewne  -  ciągnął  lord  Cardenham.  -  Płacisz, 

nosząc  te  stroje,  zwłaszcza  gdy  suknia  może  zaprocentować, 
że tak powiem. 

Objął Salenę, przytulił i musnął wargami jej policzek. 
 -  Teraz  po  prostu  podziękuj  księciu  -  powiedział.  -  I.  na 

litość  boską,  nie  zapominaj  języka  w  buzi.  Właśnie  na  tym 
polega  kłopot  z  Angielkami:  nie  są  nawet  w  połowie  tak 
swobodne, jak kobiety innych narodowości. 

 - Spróbuję powiedzieć to, co należy - szepnęła. 
 -  Bądź  grzeczną  dziewczynką  -  napomniał  ją  ojciec.  -  A 

teraz chodźmy na dół. Chcę widzieć, jaką minę zrobi madame 
Versonne,  gdy  cię  zobaczy.  Uważaj  na  nią;  to  prawdziwa 
tygrysica. 

 -  Co  to  znaczy?  -  zaniepokoiła  się  Salena.  -  Nie 

rozumiem. 

Zdawało  się,  że  lord  Cardenham  gotów  jest  wyjaśnić  to 

określenie, ale po chwili zmienił zdanie. 

 -  Niedługo  sama  zrozumiesz  -  rzucił.  -  Po  prostu  bądź 

sobą i trzymaj kciuki. 

background image

 - Na szczęście, tatusiu? - zapytała. 
 -  Na  szczęście  -  odrzekł  z  powagą.  -  Kiedy  zobaczyłem 

cię  na  stacji,  moje  maleństwo,  pomyślałem,  że  ty  mi  je 
przyniesiesz. 

Zaprowadził  Salenę  do  salonu.  Znajdowało  się  tam 

mnóstwo  ludzi.  Słychać  było  głośne  rozmowy,  przerywane 
wybuchami  śmiechu.  Salena  dostrzegła  księcia,  on  również 
ich  zauważył.  Przeprosił  towarzystwo  i  podszedł  do 
Cardenhamów. 

Wśród  rozmówców  księcia  znajdowała  się  madame 

Versonne.  Przedtem,  na  tarasie,  wydała  się  Salenie  piękna, 
teraz  w  wieczorowej  sukni  prezentowała  się  wręcz 
olśniewająco. Wyglądała tak, jakby  wyłaniała się z  morskich 
fal:  zielony  kolor  sukni  i  strusie  pióra,  kołyszące  się  nad 
ramieniem,  potęgowały  jeszcze  to  wrażenie.  Naszyjnik  ze 
szmaragdów harmonizował barwą z resztą stroju. W ciemnych 
włosach  madame  Versonne, kunsztownie upiętych na czubku 
głowy,  pyszniła  się  broszka  wysadzana  brylantami  i 
szmaragdami; przytrzymywała pióro egzotycznego ptaka. 

Salena  wpatrywała  się  w  kobietę  z  takim  podziwem,  że 

prawie  nie  zauważyła  księcia,  stojącego  obok.  Ukłoniła  się 
pospiesznie. 

 -  Wyglądasz  dokładnie  tak,  jak  się  tego  spodziewałem  - 

powiedział. 

 -  Dziękuję  -  odrzekła.  -  Nie  wiem,  jak  mam  okazać 

Waszej Wysokości swą wdzięczność. 

 - Może odłożymy to na później, do chwili, gdy będziemy 

sami - rzekł książę. 

 -  Tak,  oczywiście  -  zgodziła  się  Salena.  Odniosła 

wrażenie, że książę nie chce, aby inni ludzie dowiedzieli się o 
jego hojności. 

 -  Chcę  cię  przedstawić  moim  przyjaciołom  -  rzucił 

Pietrowski, biorąc ją pod rękę. 

background image

Gdy skończyli obchód salonu, Salena wiedziała o gościach 

nie  więcej  niż  na  początku.  Zobaczyła  zbyt  wiele  nowych 
twarzy, usłyszała za dużo trudnych do wymówienia nazwisk i 
tytułów. 

Książę  musiał  odejść,  gdyż  zaanonsowano  przybycie 

kolejnego  gościa.  Salena  z  ulgą  wróciła  do  ojca.  Akurat 
rozmawiał  z  madame  Versonne.  Spojrzenie  kobiety  od  razu 
stwardniało. 

 -  Twoja  córka,  milordzie  -  zwróciła  się  do  lorda 

Cardenhama  -  powinna  zadebiutować  raczej  na  balu  dla 
młodych panienek, niż przy zielonym stoliku. 

 - Salena nie będzie grać - odrzekł. - Poza tym uważam, że 

w Monte Carlo niewiele jest debiutantek. 

Madame Versonne zaśmiała się nieprzyjemnie. 
 -  One  w  żadnym  klimacie  nie  żyją  zbyt  długo  - 

zareplikowała.  -  Najkrócej  zaś  tam,  gdzie  polują  na  nie  orły 
imperium. 

Zdawało  się,  że  jej  słowa  mają  podwójne  znaczenie. 

Salena nie zrozumiała aluzji. Gdy madame Versonne oddaliła 
się szukając księcia, lord Cardenham powiedział: 

 -  Ostrzegałem  cię  przed  nią.  Trzymaj  się  z  daleka  od  jej 

pazurów! 

 - Mam wrażenie, że ona mnie nie lubi - zauważyła Salena. 

- Nie mam pojęcia dlaczego. Przecież dziś zobaczyła mnie po 
raz pierwszy. 

Lord Cardenham uśmiechnął się. 
 - Powodu nie trzeba szukać daleko. 
 - Wyjaśnij mi... - zaczęła Salena. 
Nie  doczekała  się  odpowiedzi.  Ktoś  podszedł  do  ojca  i 

zaczął z nim rozmawiać. 

Przy  obiedzie  jej  sąsiadami  przy  stole  byli  starszy 

Rosjanin  i  Francuz.  Rosjanin  mówił  wyłącznie  o  systemach, 
które wypróbowywał w kasynie. Francuz natomiast prawił jej 

background image

tak wyszukane komplementy, że aż ją śmieszył. Jedzenie było 
znakomite.  Stół  udekorowano  złotymi  świecznikami  i 
mnóstwem orchidei. 

Salena patrzyła na nie, oszołomiona zbytkiem. Wiedziała, 

że  są  to  najdroższe  kwiaty.  Sprowadzenie  ich  w  takiej  ilości 
wyłącznie  dla  dekoracji  stołu  wydało  jej  się  czymś 
niesłychanym. 

Z  drugiej  strony  wszystko  w  otoczeniu  księcia  było  zbyt 

ozdobne  i  wręcz  ekstrawaganckie:  jedzenie,  wino,  biżuteria 
kobiet i rzucająca się w oczy elegancja mężczyzn. 

Właśnie w takim świecie obracał się jej ojciec. Jednak ona 

nie  widziała  przedtem  niczego  podobnego.  Nawet  cygara 
mężczyzn wydawały się dłuższe i grubsze niż zwykle. 

Nie  mogła  oprzeć  się  wrażeniu,  że  ona  i  jej  ojciec  nie 

pasują  do  tego  miejsca.  Byli  przecież  biedni  i  nie  wiedzieli, 
skąd wziąć pieniądze na życie. 

Przypuszczalnie  tatuś  mógłby  znaleźć  jakąś  pracę  i 

zarabiać, myślała, ale co ze mną? 

Wiedziała, że jej umiejętności są niedostateczne, by mogła 

je  praktycznie  wykorzystać.  Potrafiła  rysować  i  malować,  ale 
po  amatorsku.  Umiała  grać  na  fortepianie,  lecz  nie 
dorównywała  wirtuozom.  Zresztą  jedyną  pracą,  dostępną  dla 
kobiet,  była  posada  guwernantki  lub  damy  do  towarzystwa. 
Salena doskonale o tym wiedziała. Westchnęła cicho. 

 - Nie cierpiałabym takiej pracy - powiedziała do siebie. 
Zastanawiała się z niepokojem, co przyniesie przyszłość. 
Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że gdy opuszczą willę, nie 

będą mieli dokąd pójść. 

Dla  jej  ojca  nie  stanowiłoby  to  problemu.  Ciągle 

znajdowali  się  ludzie  gotowi  zaprosić  go  do  siebie  i 
zaoferować  tak  zwane  „łóżko  do  spania  i  dach  nad  głową". 
Był przecież czarującym mężczyzną i doskonałym kompanem 
do zabawy. 

background image

Kiedyś  otrzymywał  mnóstwo  zaproszeń,  w  których 

pomijano  jego  żonę.  Salena  przypomniała  sobie,  co  mówiła 
wówczas matka. 

 -  Widzisz,  skarbie,  wszyscy  wolą  wolnych  mężczyzn, 

zwłaszcza  takich,  jak  twój  ojciec.  Para  sprawia  więcej 
kłopotów,  szczególnie  gdy  nie  może  zaoferować  nic  w 
zamian. 

 -  A  co  należałoby  dać  im  w  zamian?  -  spytała  z 

ciekawością Salena. 

 - Gościnność - odparła matka. - Gdybyśmy mieli dom na 

wsi  lub  mogli  zorganizować  bal  w  Londynie  czy  duże 
przyjęcie, byłoby to coś, co twój ojciec nazywa "rewanżem". 
Niestety, żadna z tych rzeczy nie jest dla nas osiągalna. 

Salena  była  wówczas  mała,  ale  w  miarę,  gdy  dorastała, 

zauważała, że podobne sytuacje powtarzały się coraz częściej. 
Zdarzało  się,  że  nawet  bliscy  przyjaciele  nie  zapraszali  jej 
rodziców  na  przyjęcia.  Matka  traktowała  to  spokojnie,  zaś 
ojciec klął. Bardzo przeżywał fakt, iż jest pomijany. 

Chodziło wyłącznie o „rewanż", myślała teraz Salena.  W 

jaki  sposób  ja  mogę  „zrewanżować  się"  komuś,  kto  coś  dla 
mnie zrobi? 

Spojrzała  na  przeciwległy  kraniec  stołu,  gdzie  siedział 

książę.  Rozmawiał  z  madame  Versonne  i  drugą,  równie 
piękną kobietą. 

Coś w ich zachowaniu, gestach i sposobie, w jaki patrzyły 

na księcia, uświadomiło Salenie, że obie kobiety wyrażają mu 
swą wdzięczność i może nawet uczucia. 

 - A więc... na to liczy - domyśliła się. 
Podejrzenie,  że  mógłby  oczekiwać  od  niej  podobnego 

zachowania,  wzbudziło  w  Salenie  dreszcz  niepokoju.

background image

R

OZDZIAŁ 

 - Nie , tatusiu... Nie mogę tego zrobić, nie mogę! 
Znajdowali  się  w  pokoju  Saleny.  Lord  Cardenham 

podszedł do okna i w milczeniu spoglądał na morze. Po chwili 
Salena dorzuciła nerwowo: 

 -  Chciałabym  móc  cię  zadowolić,  ale...  nienawidzę 

księcia. Nie umiem tego wyjaśnić... On mnie przeraża. W jego 
spojrzeniu kryje się coś takiego... 

Zastrzeżenia Saleny budził nie tylko sposób, w jaki książę 

na  nią  patrzył.  Ilekroć  jej  dotykał,  czuła  przeszywający 
dreszcz obrzydzenia, zupełnie jakby jej skóry dotykał wąż. 

Książę  zawsze  starał  się  być  w  pobliżu  Saleny.  Ciągle 

muskał jej ręce lub ocierał się o nią ramieniem. 

Przez  ostatni  tydzień  czuła  się  tak,  jakby  ją  osaczył  i 

zaciskał  pętlę. W nocy budziła się przerażona, gdyż pojawiał 
się w jej snach. 

Zauważała  przesycone  nienawiścią  spojrzenia  madame 

Versonne. Również ton, jakim zwracała się do niej ta kobieta, 
stawał  się  coraz  bardziej  napastliwy,  tak  że  Salena  kurczyła 
się w sobie i miała ochotę stać się niewidoczna.  

A  teraz  ojciec  powiedział  coś  niewiarygodnego:  książę 

chciał pojąć ją za żonę. 

 - Tatusiu, on jest stary - zaprotestowała żałośnie. Milczał, 

więc dodała: 

 -  Naturalnie,  pragnę  wyjść  za  mąż...  w  przyszłości,  ale 

chciałabym się zakochać... i żeby mój wybrany był młody. 

 -  Młodzi  nie  mają  pieniędzy!  -  rzucił  ostro  lord 

Cardenham. 

Kiedy  się  odwrócił,  zauważyła  w  jego  spojrzeniu  coś 

nowego, czego nigdy przedtem nie widziała. 

 -  Przemyślałem  to,  wierz  mi  -  dodał.  -  Spędziłem  wiele 

bezsennych nocy, szukając innego wyjścia i mówiąc szczerze, 
kochanie, nic innego nam nie zostaje. 

background image

Salena zbladła, jej oczy pociemniały, malowało się w nich 

przerażenie. 

 - Czy to znaczy, tatusiu, że muszę poślubić księcia, gdyż 

jest bogaty? 

 -  Już  dziś  przeznaczył  dla  ciebie  dwa  tysiące  funtów 

rocznie  -  odpowiedział  lord  Cardenham.  -  Masz  chyba  tyle 
rozumu, aby wiedzieć, co to dla nas znaczy. 

Jęknęła,  lecz  nic  nie  powiedziała,  więc  ojciec 

kontynuował: 

 -  Dwa  tysiące  funtów  rocznie  to  sporo pieniędzy,  a  poza 

tym... 

Przerwał, jakby zakłopotany. Salena dorzuciła cicho: 
 - Tobie również coś daje. 
 -  Wystarczająco  dużo,  abym  mógł  spłacić  długi  i  nie 

musiał rozpaczliwie zastanawiać się nad przyszłością. 

Na chwilę zapadła cisza. Potem lord Cardenham dodał: 
 -  Widzisz,  Saleno,  naprawdę  mogę  albo  prosić  cię  o 

spełnienie  mej  woli,  albo  zastrzelić  się  i  skończyć  ze 
wszystkim. 

 - Co to znaczy, tatusiu? 
 - Jeśli nie spłacę długów, wierzyciele zaczną wytaczać mi 

procesy. W takich sprawach rozgłos jest nieunikniony, to zaś 
zmusiłoby mnie do rezygnacji z członkostwa w klubach. 

Salena  dobrze  wiedziała,  co  oznaczałaby  taka  kara.  Jej 

ojciec  należał  do  dwóch  elitarnych  londyńskich  klubów.  Nie 
licząc przyjaciół, były najważniejszą rzeczą w jego życiu. 

 - Tatusiu, czyżbyś zrobił coś złego? 
 -  Niewątpliwie  ty  i  twoja  matka  uznałybyście  to  za  złe  - 

rzucił  ostro.  -  Dość  powiedzieć,  że  kiedyś  zaryzykowałem  i 
wygrana była w zasięgu ręki, lecz wszystko straciłem! 

 - Jesteś pewny, że jeśli... nie poślubię księcia, znajdziemy 

się w trudnej sytuacji? 

background image

 -  W  bardzo  trudnej  -  odpowiedział  lord  Cardenham 

grobowym głosem. 

Westchnęła ciężko, z głębi serca. 
Kiedy  ojciec  powiadomił  ją,  że  książę  chce  się  z  nią 

ożenić, powinna była zgadnąć, iż nie ma ucieczki. Przerażało 
ją  to.  Wolała  nie  myśleć,  co  przyniesie  jutro.  Podbiegła  do 
ojca jak małe, wystraszone dziecko. 

Objął ją, przytulił i zdławionym głosem powiedział: 
 -  Maleństwo,  wiem,  że  nie  byłem  dobrym  ojcem,  ale  w 

ten sposób przynajmniej twoja przyszłość będzie bezpieczna. 

Pod  wpływem  impulsu  chciała  odpowiedzieć,  że  bycie 

żoną  księcia  jest  wystarczająco  straszne.  Nic  gorszego  i 
bardziej  przerażającego  nie  mogło  jej  spotkać.  Wiedziała 
jednak,  że  ojciec  cierpi,  a  ponieważ  go  kochała,  postanowiła 
być dzielna. 

 - Tatusiu, spróbuję zrobić to, czego pragniesz. Ujął ją pod 

brodę i nakłonił do podniesienia głowy. 

Długo  przyglądał  się  córce,  a  potem  cicho,  jakby  do 

siebie, powiedział: 

 -  Gdyby  tylko  było  więcej  czasu,  gdybyśmy  mogli 

zaczekać. Może trafiłby się ktoś inny... 

Milczała  wiedząc,  że  ojciec  nie  oczekuje  odpowiedzi. 

Mimo  woli  przypomniała  sobie  różnych  mężczyzn,  którzy 
prawili  jej  komplementy od chwili, gdy zjawiła się  w Monte 
Carlo. 

Chodzili do kasyna co wieczór, Salena trzymała się blisko 

ojca  i  razem  przyglądali  się  graczom.  Wielu  mężczyzn, 
znajomych 

lorda 

Cardenhama, 

podchodziło 

doń  w 

oczywistym  celu:  pragnęli,  aby  przedstawił  ich  swej  córce. 
Onieśmielali  ją  i  nie  zawsze  wiedziała,  jak  ma  odpowiadać. 
Mimo  to  ich  komplementy  nie  napełniały  jej  obrzydzeniem  i 
nie  budziły  niesmaku.  Te  uczucia  pojawiały  się  tylko  wtedy, 
gdy słyszała kwieciste tyrady, spływające z warg księcia. 

background image

Lubiła  odwiedzać  kasyno.  Powodem  tego  był  między 

innymi  fakt,  że  natychmiast  po  ich  przybyciu  madame 
Versorme  zaciągała  księcia  do  stolika  z  bakaratem.  Siadała 
przy  nim  i  grała  za  jego  pieniądze,  on  zaś,  tak  jak  inni 
bogacze, próbował rozbić bank. 

Lord  Cardenham  opowiedział  Salenie  o  wielu  graczach  i 

wyjaśnił,  kim  są.  Zapytała  naiwnie,  dlaczego  tak  majętni 
ludzie nie szukają lepszych rozrywek, tylko marzą o wygraniu 
fortuny. Odpowiedział: 

 -  Uprawianie  hazardu  nie  ma  sensu,  lecz  tym,  którzy 

pławią  się  w  luksusie,  dostarcza  cudownego  dreszczyku 
emocji. 

Zrozumiała, że on także pragnie grać, ale nie może sobie 

na  to  pozwolić.  Czasem  stawiał  kilka  franków  na  wybrane 
numery  w  ruletce  lub  próbował  szczęścia  w  trente  -  et  - 
quarante.  Przerażała  ją  myśl  o  stracie,  więc  z  niepokojem 
obserwowała każdą odwróconą kartę czy też ruch małej, białej 
kulki na kole ruletki. 

W końcu nieuchronnie przychodził moment, gdy dołączał 

do nich książę. Patrząc Salenie w oczy wyciągał rękę, aby jej 
dotknąć.  Wówczas  miała  ochotę  uciec  i  schować  się  gdzieś. 
Natychmiast przypominała sobie jednak, że książę zapłacił za 
jej  suknie.  Musiała  być  dla  niego  miła,  wyrażając  w  ten 
sposób wdzięczność. 

Ponieważ  mieszkańcy  willi  byli  cudzoziemcami,  Salena 

zatęskniła  za  rodakami.  Marzyła  o  zobaczeniu  angielskich 
twarzy i o rozmowie w ojczystym języku. 

Któregoś  dnia  w  kasynie  mężczyzna,  z  całą  pewnością 

anglik,  ukłonił  się  jej  ojcu.  Był  wysoki  i  miał  szerokie 
ramiona.  Jego  ciemnobrązowe  włosy  kontrastowały  z  jasną 
cerą. Miał na sobie eleganckie ubranie, podobnie jak wszyscy 
obecni,  lecz  nosił  je  z  wyjątkowym,  naturalnym  wdziękiem. 
Odnosiło się wrażenie, że strój jest częścią jego osoby. 

background image

 - Dobry wieczór, Cardenham - powiedział Anglik. 
 - Mam nadzieję, że będzie dobry - zażartował ojciec - ale 

jeszcze za wcześnie, aby o tym mówić. 

Anglik zaśmiał się wiedząc, że lord myślał o hazardzie. 
 - Kto to był? - zapytała Salena. Obserwowała  wysokiego 

mężczyznę, gdy mijał wystrojonych ludzi. Przy nim wyglądali 
tak, jakby ich stroje wieczorowe były trochę źle skrojone. 

 - Książę Templecombe - odpowiedział lord Cardenham. 
 -  A  więc  jacht,  który  widzieliśmy  w  dniu  mojego 

przyjazdu,  należy  do  niego  -  upewniła  się  lekko  drżącym 
głosem. 

 -  Tak,  „Afrodyta"  jest  jego  własnością  -  potwierdził 

ojciec. - Gdyby nadarzyła się okazja, chętnie zwiedziłbym ten 
statek.  Słyszałem,  że  to  najnowocześniejszy  model  w  całej 
Europie. 

 - Ja też chciałabym go obejrzeć - powiedziała Salena. 
Nie  zobaczyła  już  księcia,  choć  rozglądała  się  za  nim. 

Liczyła  na  to,  że  nieznajomy  zacznie  rozmowę  z  jej  ojcem. 
Niestety, ani następnego wieczora, ani później nie zjawił się w 
kasynie. 

 - Muszę ci coś powiedzieć - zaczął ojciec. Dostrzegła jego 

zakłopotanie.  Świadczyło  o  tym  nienaturalnie  sztywne 
zachowanie i dziwny ton głosu. 

 - Co takiego, tatusiu? 
 - Książę chce poślubić cię natychmiast! 
 - Natychmiast? Och, nie, tatusiu! To niemożliwe! 
 -  On  nalega  -  stwierdził  lord  Cardenham.  -  Szczerze 

mówiąc, potrzebuję tych pieniędzy, które mi obiecał. 

 - Czy to możliwe? Dlaczego mielibyśmy pobrać się... tak 

szybko?  -  Pytanie  zabrzmiało  żałośnie,  więc  dodała:  -  Co 
powie madame Versonne? 

background image

Wszyscy  widzieli,  że  madame  Versonne  traktuje  księcia 

jak  swą  prywatną  własność.  Nawet  dla  kogoś  tak 
niedoświadczonego jak Salena było to oczywiste. 

W  willi  pełniła  rolę  gospodyni.  Zawsze  starała  się  być 

przy księciu i zachowywała się tak, jakby miała do jego osoby 
szczególne  prawa.  Salena  uznała,  że  widocznie  planują 
małżeństwo. Nawet spojrzenia, jakimi książę obrzucał Salenę, 
nie zachwiały tym przekonaniem. Co prawda nie słyszała, aby 
ktoś wspominał o podobnym projekcie. Z drugiej strony wielu 
gości rozmawiało między sobą po rosyjsku, a tego języka nie 
znała.  W  każdym  razie  nigdy  nie  przyszło  jej  do  głowy,  że 
książę jest kawalerem do wzięcia. 

Przez  chwilę  stała,  oszołomiona  myślą  o  ślubie  z 

gospodarzem  willi.  Jeszcze  bardziej  niewiarygodny  wydawał 
się

 

takt, iż miało to nastąpić wkrótce. 

 - Ale... czy to możliwe? - spytała ponownie. 
 -  Książę  o  wszystkim  pomyślał  -  odpowiedział  lord 

Cardenham. - W tej chwili informuje gości,  mieszkających  w 
jego  willi,  o  chorobie  swego  osobistego  służącego.  Chłopak 
zaraził się szkarlatyną. - Przerwał i dodał: - W związku z tym 
książę  poleca  wszystkim  przeprowadzkę  do  hotelu  „Paryż". 
Zarezerwował tam dwa piętra. Ja mam pełnić rolę gospodarza 
do  chwili,  gdy  zawrzecie  małżeństwo  i  wyjedziecie  spędzać 
miodowy miesiąc. 

 - Ależ, tatusiu... - zaczęła Salena z wyrzutem. 
Umilkła  jednak,  zrozumiawszy,  że  nic  więcej  nie  może 

powiedzieć. 

 -  Książę  był  w  stałym  kontakcie  z  chorym  służącym;  to 

znaczy  tak  utrzymuje.  Ma  zamiar  odbyć  kwarantannę, 
spędzając  kilka  tygodni  w  izolacji.  -  Westchnął  głęboko  i 
ciągnął  dalej:  -  Willę,  oczywiście,  należy  zdezynfekować. 
Goście wrócą do niej za jakiś czas, ale was już tam nie będzie. 

background image

Podszedł  do  okna  i  dorzucił:  -  Bóg  jeden  wie,  jak  mam 

powiedzieć madame Versonne o wyjeździe księcia. Na pewno 
wpadnie w furię! Bez wątpienia jednak Sergiusz uśmierzy jej 
gniew nad wyraz hojną darowizną. 

 - Ale co ja mam robić? I dokąd... zabierze mnie książę? - 

zapytała Salena. 

 - Ślub odbędzie się w willi dziś wieczorem. To tajemnica, 

nikt  nie  będzie  o  tym  wiedział  -  odrzekł  lord  Cardenham.  - 
Musisz  to  zrozumieć,  Saleno.  Książę  powinien  mieć 
pozwolenie  cara,  lecz  twierdzi,  że  podróż  do  Rosji  i  z 
powrotem zajęłaby mnóstwo czasu. 

 -  Z  pewnością  lepiej  byłoby  dla  niego,  gdyby  to  zrobił  - 

rzuciła szybko Salena. 

 -  Rozumiesz  konieczność  zachowania  sekretu,  prawda?  - 

spytał  ojciec.  -  Poza  tym  znalazłabyś  się  w  niezręcznej 
sytuacji,  stając  twarzą  w  twarz  z  madame  Versonne  i 
wysłuchując komentarzy innych przyjaciół księcia. 

 - Tak... oczywiście... wolałabym ich nie słyszeć. 
Stwierdziła,  że  madame  Versonne  naprawdę  ją  przeraża. 

Wszystko  kurczyło  się  w  niej  na  myśl  o  ujrzeniu  gniewu  i 
zazdrości w oczach tej kobiety. 

Damy,  przebywające  w  willi,  należały  do  szczególnego 

rodzaju.  Salena  pomyślała,  że  w  stosunku  do  nich  jej  matka 
zachowywałaby  się  bardzo  chłodno.  Z  pewnością  w  ich 
towarzystwie byłaby sztywna i małomówna. 

Matka  nigdy  nie  krytykowała  przyjaciół  ojca.  Czasem 

jednak  w  trakcie  ich  odwiedzin  wyczuwało  się  w  domu 
specyficzną, wrogą atmosferę. Wtedy właśnie matka z uroczej 
i  uśmiechniętej  kobiety  zmieniała  się  w  osobę  milczącą  i 
sztywną. 

Gdy Salena porównywała z nią inne, wydawały się jej  w 

pewnym  sensie  wulgarne.  Określenie  „łatwe"  byłoby  może 
najbardziej odpowiednie. 

background image

Przypomniała  sobie,  co  powiedziała  kiedyś  matka  o 

damie, której zachowanie potępiała: 

 -  Może  podobać  się  mężczyznom,  ale  jest  łatwa.  Jeśli 

chodzi o mnie, to mam nadzieję, że więcej jej nie zobaczę. 

Salena  była  pewna,  iż  matka  tak  samo  określiłaby  jej 

nowych  znajomych  z  Monte  Carlo,  szczególnie  madame 
Versonne.  Mimo  to  powstrzymała  się  od  krytyki.  Wiedziała, 
że zmartwiłaby ojca, a poza tym nie było innego rozwiązania. 

Teraz jednak przyszła jej do głowy nowa myśl. Po ślubie z 

księciem resztę życia będzie musiała spędzić w towarzystwie 
podobnych kobiet. Uznała tę perspektywę za niezbyt miłą. Nie 
wszystkie  były  tak  pełne  jadu  i  pogardy  jak  madame 
Versonne,  to  prawda.  Za  to  wyczuwało  się  w  nich  brak 
szczerości,  a  w  ich  zachowaniu  było  coś  sztucznego. 
Nadskakiwały  księciu  i  innym  mężczyznom,  w  tym  ojcu 
Saleny.  Zdawało  się,  że  odgrywają  jakieś  role,  lecz  pod 
udawaniem kryło się coś więcej. Salena odnosiła wrażenie, iż 
każda z nich stara się osiągnąć swój cel i zdobyć tyle, ile się 
da.  Podejrzewała  je  o  brak  prawdziwych  uczuć  dla 
kogokolwiek. 

 -  Nie,  tatusiu  -  powiedziała  głośno.  -  Wolałabym,  żeby 

nikt nie wiedział o moim... ślubie. - Po chwili dorzuciła: - Czy 
naprawdę musi to być tak szybko, dziś wieczorem? 

 -  A  czy  jest  sens  odkładać?  -  zapytał  ojciec.  -  Książę 

zorganizował  wszystko  tak,  aby  ludzie  nie  mieli  czasu 
komentować przedwcześnie jego decyzji. 

 - Ale ty zostaniesz ze mną? 
 -  Obawiam  się,  że  to  niemożliwe  -  odpowiedział.  - 

Według księcia ci, którzy nie stykali się bezpośrednio z jego 
służącym,  są  bezpieczni.  Muszą  wszakże  opuścić  willę,  aby 
uniknąć zarażenia. 

 - Ależ, tatusiu! Nie możesz mnie zostawić! 

background image

 -  Będę  z  tobą  tak  długo,  jak  to  możliwe  -  odrzekł.  - 

Naturalnie  przeprowadzka  gości  zmusza  nas  do  wynajęcia 
kilku pojazdów. Obiecuję, że wyjadę ostatnim. 

 - Z pewnością wszyscy będą oczekiwać, że pojadę z tobą. 
 -  Książę  zadbał  i  o  to  -  zapewnił  ją  lord  Cardenham.  - 

Twoje przyjaciółki ze szkoły zaprosiły cię do swej  willi, a ja 
uznałem, że towarzystwo młodzieży sprawi ci przyjemność. 

Salena  naprawdę  tego  pragnęła.  Wołałaby  znaleźć  się 

wśród przyjaciół niż w towarzystwie obrzydliwego, starszego 
mężczyzny, który miał być jej mężem. 

 -  Przepraszam,  kochanie  -  rzucił  ojciec.  -  Przykro  mi  z 

powodu  tego  szoku.  Uwierz  mi:  gdyby  książę  nie  poprosił  o 
twoją rękę, nie miałbym pojęcia, co zrobić, żeby uchronić nas 
od spania w rynsztoku. 

Zerknął  na  szafę.  Była  otwarta  i  mógł  widzieć  dziesiątki 

sukien,  przyniesionych  Salenie  przez  madame  Yvette. 
Codziennie  przybywały  nowe,  a  wraz  z  nimi  koszule  nocne 
obszyte koronką, szlafroczki, jedwabne pończochy, pantofelki 
dopasowane kolorem do sukni i lamowane futrem narzutki. 

Na początku Salena usiłowała protestować. Mówiła, że to 

za  dużo  i  że  nie  potrzebuje  tylu  rzeczy.  Jednak  ojciec 
rozgniewał się, więc starała się przyjmować to, co jej dawano, 
z  wdzięcznością.  Słowa  podzięki  z  trudem  przechodziły 
Salenie przez gardło. 

Jakby  czytając  w  myślach  córki,  lord  Cardenham  sięgnął 

do kieszeni i wyciągnął z niej szkatułkę. 

 -  Jego  Wysokość  prosił,  abym  ci  to  dał  -  powiedział.  - 

Uznał,  że  złagodzi  to  szok  i  spodoba  ci  się.  Wiem,  ile 
przeżyłaś. Ostatecznie wszystko stało się tak nagle. 

Podał  kasetkę  Salenie.  Wzięła  ją  z  przymusem.  Odgadła, 

co  jest  w  środku,  i  pomyślała,  że  to  rodzaj  łańcucha, 
przykuwającego ją do znienawidzonego mężczyzny. 

background image

Powoli, drżącymi palcami otworzyła szkatułkę. W środku 

znajdował  się  olbrzymi  pierścień  z  rubinem  otoczonym 
brylantami.  Sprawiał  wrażenie  bardzo  starego.  Ojciec 
wyjaśnił: 

 - Myślę, że to pierścień rodowy. Coś ci powiem, Saleno: 

książę  obsypie  cię  klejnotami,  gdyż  zakochał  się  w  tobie  do 
szaleństwa. 

Nie  odpowiedziała.  Patrzyła  na  rubin.  Czerwony  blask 

skojarzył  jej  się  z  ogniem  piekielnym.  Pierścień  budził  w 
Salenie uczucie wstrętu. 

 -  Prawdę  mówiąc,  książę  coś  mi  wyznał  -  ciągnął  lord 

Cardenham. - Jeszcze żadna kobieta nie zrobiła na nim takiego 
wrażenia.  -  Mówiąc  jakby  do  siebie,  dodał:  -  Myślę,  że 
zapłaciłby za ciebie każdą cenę. 

Salena popatrzyła na niego i powiedziała cicho: 
 -  On  mnie  kupuje,  tatusiu,  i  wstyd  mi,  gdyż  tyle  już  za 

mnie... zapłacił. 

 -  Nie  ma  powodu  do  wstydu  -  odpowiedział  ze  złością 

ojciec.  -  Jesteś  piękna,  Saleno;  piękna,  młoda  i  niewinna. 
Każdy  mężczyzna  byłby  dumny,  mogąc  cię  pojąć  za  żonę.  - 
Spojrzał  na  nią  i  westchnął:  -  Gdybyśmy  tylko  mieli  więcej 
czasu! 

Salena  włożyła  pierścień  do  szkatułki  i  odstawiła  ją  na 

komodę. 

 - Kiedy mam być gotowa? - zapytała. 
 - Najpierw  książę  musi upewnić się, że  wszyscy opuścili 

willę.  Twój...  ślub...  odbędzie  się  po  obiedzie.  Kobiety 
potrzebują  czasu  na  spakowanie  rzeczy,  a  książę  ma  do 
załatwienia jeszcze parę innych spraw. 

 - Jakich? - spytała nerwowo. 
 -  Jutro  zabierze  cię  chyba  na  swój  jacht  -  odpowiedział 

lord  Cardenham.  -  Zasugerowałem  mu  podróż  do  Grecji. 

background image

Pomyślałem, że chciałabyś ją zobaczyć. O tej porze roku jest 
tam naprawdę pięknie. 

Salena  na  moment  zamknęła  oczy.  Zawsze  marzyła  o 

Grecji. Wkrótce jednak przypomniała sobie, kto z nią będzie, i 
urocza wizja zbladła. 

 - Resztę wyjaśni ci książę - powiedział ojciec. - Uważam, 

że  najrozsądniej  byłoby,  gdybyś  do  obiadu  została  w  swoim 
pokoju. Do tej pory wszyscy powinni wyjechać. 

 - Tatusiu, nie jedź, dopóki nie będziesz musiał! Proszę! - 

błagała Salena. 

 -  Naturalnie  -  odrzekł.  -  Mam  ochotę  na  drinka.  Może 

usiądziemy  na  balkonie  sąsiedniego  pokoju?  Wiem,  że  nikt 
tam nie mieszka. 

Otworzył  drzwi  i  rozejrzał  się ukradkiem, a potem skinął 

na córkę. Weszli do pokoju, z którego roztaczał się widok na 
ogród i morze. 

Pomieszczenie  to  było  większe  niż  sypialnia  Saleny  i 

miało  wyjście  na  balkon.  Opuszczone  story  chroniły  przed 
upałem. 

Lord  Cardenham  zadzwonił  na  służącego  i  poprosił  o 

szampana.  Potem  wyszedł  na  balkon,  a  Salena  podążyła  za 
nim. 

 - Alkohol dobrze ci zrobi - powiedział ojciec. - Wiem, to 

był  szok.  Tylko  szampan  pozwoli  ci  zrozumieć,  że  sytuacja 
nie jest taka zła, jak się wydaje. 

Salena  nie  odpowiedziała.  Walczyła  ze  sobą,  chciała 

jeszcze  raz  błagać  ojca,  żeby  ją  ocalił  lub  pozwolił  uciec  i 
gdzieś się ukryć. Czuła jednak, że nie wolno jej kierować się 
egoizmem  i  doprowadzić  ojca  do  ruiny.  Matka  często  jej 
powtarzała: 

 - Mężczyźni są jak dzieci, Saleno. Musimy opiekować się 

nimi, choćby sądzili, że to oni opiekują się nami. 

background image

 -  Naprawdę  opiekujesz  się  tatusiem?  -  zapytała  wówczas 

z ciekawością. 

 -  Na  tysiąc  różnych  sposobów,  o  których  on  nie  ma 

pojęcia  -  odpowiedziała  matka.  -  Prawdę  mówiąc,  kochanie, 
gdyby nie ja wpakowałby się w poważne kłopoty. 

I to właśnie teraz nastąpiło, pomyślała Salena. Matka nie 

żyła, a ojciec nie umiał sobie bez niej radzić. 

 -  Muszę  go  ocalić.  -  wyszeptała  -  choćby  miało  to  być 

trudne. Muszę go ocalić ze względu na mamę. 

Rozumiała  jego  trudne  położenie  i  poczuła  litość.  Ujęła 

dłoń ojca. 

 -  Tatusiu,  na  pewno  wszystko  będzie  dobrze  - 

powiedziała tak, jakby chciała go pocieszyć. 

 -  Modlę  się,  aby  to  było  dobre  dla  ciebie  -  odparł.  - 

Pamiętaj,  najdroższa,  będziesz  miała  własne  pieniądze  i 
klejnoty.  To  jest  coś,  o  czym  marzą  wszystkie  kobiety,  i  co 
każda powinna mieć, 

 - Gdzie zamieszkamy? - spytała. 
Książę  mógł  wywieźć ją do Rosji  i  ta myśl ją przeraziła. 

Gdyby tak zrobił, nigdy więcej nie ujrzałaby ojca. 

 -  Nie  znam  dokładnie  jego  planów  -  odpowiedział  lord 

Cardenham.  -  Myślę  jednak,  że  po  miodowym  miesiącu 
wyjedziecie  do  Paryża,  do  świetnej  rezydencji  książęcej. 
Zresztą na pewno chętnie zabierze cię, dokąd zechcesz. 

 - Chcę być... przy tobie. 
 -  Prawdopodobnie  będzie  można  to  załatwić  -  odrzekł.  - 

Zawsze byłem  w dobrych stosunkach z Sergiuszem i, prawdę 
mówiąc, zalicza mnie do swych najbliższych przyjaciół. 

 -  A  więc  zapytaj  go,  czy  możesz  do  nas  dołączyć  jak 

najszybciej? 

 -  Wymaga  to  sporo  taktu  -  odpowiedział.  -  Czuję,  że 

książę zechce nacieszyć się tobą w samotności. 

Zadrżała, lecz głośno powiedziała: 

background image

 - Tatusiu, jak długo zwykłe trwa... miodowy miesiąc? 
 - To zależy - odparł Cardenham wymijająco.  
Pomyślała, że będzie zależało głównie od tego, czy książę 

uzna  ją  za  interesującą.  Jeśli  wyda  mu  się  nudna,  szybko 
zapragnie  wrócić  do  wesołego  towarzystwa,  do  którego 
przywykł. 

 -  Może  potrwa  tydzień  lub  nieco  dłużej  i  znów  się 

zobaczymy - powiedziała. 

 - Taką  mam nadzieję - odrzekł. - Naturalnie twój powrót 

tutaj jest wykluczony. 

Salena  znała  powód:  madame  Versonne  nadal  będzie 

gościć  w  willi.  Dziwił  ją  nieco  fakt,  że  ta  kobieta  pragnie 
zostać  u  księcia  mimo  jego  ożenku.  Wolała  jednak  o  nic  nie 
pytać. Ojciec i tak był zakłopotany. 

 -  Tatusiu,  spędziliśmy  razem  tak  mało  czasu  - 

powiedziała. - Liczyłam, że zamieszkam z tobą i będę o ciebie 
dbać, tak jak mama. 

 -  Również  tego  chciałem  -  odrzekł.  -  I  gdybym  nie  był 

takim  przeklętym  głupcem,  udałoby  się  to,  choćby  na  jakiś 
czas.  Ale  życie  bez  pieniędzy  to  piekło!  Nie  ma  co  udawać, 
Saleno, że można poradzić sobie bez nich. Nie można! 

 - Masz rację, tatusiu. 
 -  Dlatego  właśnie  książę  jest  rozwiązaniem  naszych 

problemów. Musimy zadbać o przyszłość, choć spodziewałem 
się  czegoś  innego  -  dorzucił  szybko.  -  Będziesz  miała 
poczucie bezpieczeństwa, a jak ci już wyjaśniałem, tylko to się 
liczy. 

Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że przy księciu nie będzie 

się czuć bezpiecznie, niezależnie od swej pozycji finansowej. 
Wiedziała jednak, że protesty na nic by się nie zdały. 

Wszystko już zaplanowano, a ponieważ kochała ojca, nic 

nie mogła zmienić. 

background image

Musiała ulec, choć czuła się prawie chora ze strachu. Już 

za  kilka  godzin  miała  zostać  żoną  księcia.  Zaś  po  ślubie  on 
będzie mógł ją całować! 

Spojrzała  na  błękitne  Morze  Śródziemne.  Pragnęła 

odpłynąć w stronę zamglonego horyzontu. Czuła się tak, jakby 
jej ideały i wyobrażenia na temat miłości i małżeństwa znikały 
tam, gdzie morze łączy się z niebem. 

Kiedyś  marzyła,  że  pewnego  dnia  spotka  mężczyznę  tak 

przystojnego,  jak  jej  ojciec  w  młodości.  Zakochaliby  się  w 
sobie i wszystko ułożyłoby się cudownie. Potem żyliby długo 
i szczęśliwie jak w bajce. 

Zamiast tego... 
Jej serce przeszył ból. Po raz pierwszy poczuła to ukłucie 

w  chwili,  gdy  ojciec  powiedział  jej  o  zaplanowanym 
małżeństwie.  W  miarę  upływu  czasu  jej  rozpacz  stawała  się 
coraz bardziej dojmująca. 

Służący  przyniósł  szampana.  Ojciec  nakłonił  Salenę  do 

wypicia  kilku  łyków,  lecz  to  nie  pomogło.  Alkohol  raczej 
spotęgował  jej  strach.  Wydawało  się  jej,  że  gdziekolwiek 
spojrzy, widzi oczy księcia. Przerażał ją ich wyraz. 

Odchodząc  lord  Cardenham  zachowywał  się  prawie 

beztrosko.  Salena  rozumiała  to:  bał  się,  że  córka  zrobi  mu 
scenę, a poza tym jemu również przykro było żegnać się z nią. 

 - Trzymaj się, maleństwo - powiedział niemal radośnie. - 

Pamiętaj, życie bez pieniędzy jest niewygodne i poniżające, a 
eleganckie  suknie  i  lśniące  klejnoty  mogą  wynagrodzić  brak 
wielu innych rzeczy. 

Zrozumiała,  że  mówi  o  jej  uczuciach  w  stosunku  do 

księcia. 

Wyszedł zamykając za sobą drzwi. Salena zagryzła wargi, 

aby nie krzyczeć. Chciała wybiec z pokoju i zawołać, że mimo 
wszystko  to  niemożliwe.  Może  zrobić  wszystko,  cokolwiek 
ojciec każe, pójdzie dokądkolwiek on zechce, lecz nie może i 

background image

nie  chce  zostać  żoną  księcia.  Opanowała  się  jednak,  choć 
wymagało  to  niezwykłej  siły  woli.  Padła  na  łóżko,  kryjąc 
twarz  w  poduszkach.  Mimo  łez,  cisnących  się  do  oczu, 
nadludzkim  wysiłkiem  powstrzymała  się  od  płaczu.  Leżąc 
słyszała, jak odjeżdża ostatni powóz, uwożący jej ojca. 

Przypuszczała,  że  jadąc  do  Monte  Carlo  ojciec  powtarza 

sobie,  że  Uczy  się  tylko  jej  dożywotnia  renta  w  wysokości 
dwóch  tysięcy  funtów  rocznie.  Dziwił  ją  trochę  nacisk,  z 
jakim lord Cardenham mówił o pieniądzach. Jej wydawało się 
to  naturalne;  książę  był  przecież  bogaty,  a  ona  miała  zostać 
jego żoną. Uznała, że ojciec próbuje ją zabezpieczyć. Wszak 
małżonek  szybko  mógł  się  nią  znudzić  i  ograniczyć  swą 
hojność. Troska lorda Cardenhama była więc zrozumiała. 

Żywiła  cichą  nadzieję,  iż  dzień,  w  którym  znudzi  się 

księciu, nadejdzie wkrótce. Modliła się o to. Od dziecka lubiła 
wymyślać  różne  historie,  pełne  dziwnych,  ekscytujących 
przygód.  W  krytycznej  chwili  zawsze  pojawiała  się  dobra 
wróżka, rycerz lub królewicz, aby obronić ją przed gnomami, 
smokiem czy niegodziwym olbrzymem. 

Tym  razem  nie  było  ratunku,  a  książę  w  niczym  nie 

przypominał mężczyzny z jej snów. 

Weszła  pokojówka.  Oświadczyła,  że  obiad  zostanie 

podany o godzinie dziewiątej i zaczęła przygotowywać kąpiel. 
W tym czasie nadeszła kolejna przesyłka od  madame Yvette. 
Zgodnie z przewidywaniami Saleny, pakunek zawierał suknię 
ślubną.  Była  ona  o  wiele  piękniejsza  niż  stroje,  otrzymane 
dotychczas,  lecz  jej  przypominała  całun.  Razem  z  suknią 
dostarczono  koronkowy  welon  i  wianek  ze  sztucznych 
kwiatów pomarańczy. W marzeniach Salena zawsze brała ślub 
w wianku z prawdziwych kwiatów. 

Ale  miał  to  być  ślub  z  miłości,  pomyślała,  ten  nie  jest 

prawdziwy! 

background image

Ślub  był  równie  nieprawdziwy,  jak  pąki  kwiatów 

pomarańczy  w  wianku.  Salenie  wydawały  się  zbyt  jaskrawe, 
szczególnie gdy porównywała je z roślinami w ogrodzie. 

Nie odezwała się jednak. W milczeniu pozwoliła służącej, 

aby  ją  ubrała.  Zachowywała  się  jak  manekin  pozbawiony 
uczuć. 

 -  Czy  welon  mam  nałożyć  już  teraz?  -  spytała  Salena. 

Nawet jej własny głos zabrzmiał jakoś obco. 

 -  Zapewne  Jego  Wysokość  życzy  sobie  tego,  panienko  - 

odpowiedziała służąca. 

Była  podekscytowana  myślą  o  ubieraniu  panny  młodej. 

Rozgadała  się,  lecz  do  Saleny  jej  słowa  docierały  jakby  z 
oddali. 

 -  Zanim  Jego  Wysokość  przyjął  mnie  do  pracy  - 

opowiadała służąca - moja siostra wyszła za mąż. 

Ceremonia nie była zbyt uroczysta, ale za to jaka radosna! 

Wszyscy sąsiedzi przyszli do kościoła. Nie mogliśmy urządzić 
dużego  przyjęcia,  więc  każdy  przyniósł,  co  mógł.  Śmieliśmy 
się,  tańczyliśmy,  śpiewaliśmy.  To  był  najszczęśliwszy  dzień, 
jaki przeżyłam. 

A  ten  jest  moim  najtragiczniejszym  -  chciała  wyznać 

Salena. 

Przemilczała to jednak, patrząc na swoje odbicie w lustrze. 

Obserwowała,  jak  służąca  układa  welon  na  jej  jasnych 
włosach i przypina wianek. 

 -  M'mselle  est  tres  bien!  (M'mselle  est...  (fr.)  -  Panienka 

jest  taka  piękna!  (przyp.  tł))  -  wykrzyknęła  służąca.  Salena 
wstała. 

 -  Chyba  zbliża  się  dziewiąta.  Pójdę  już  na  dół. 

Wychodziła z pokoju, gdy służąca zawołała: 

 - 

Chwileczkę, 

panienko! 

Zapomniała 

panienka 

pierścionka 

zaręczynowego! 

Jego 

Wysokość 

byłby 

rozczarowany, gdyby nie włożyła go panienka do obiadu. 

background image

 - Tak, oczywiście - przytaknęła tępo Salena. 
Podała służącej lewą dłoń i pozwoliła wsunąć pierścionek 

na  serdeczny  palec.  Na  tle  białej  sukni  rubin  wyglądał  jak 
kropla krwi. Pospiesznie zeszła na dół. 

W  salonie  czekał  na  nią  książę.  Zauważyła,  że  wszędzie 

stoją wazony z białymi kwiatami. 

Książę  był  w  smokingu.  Na  gorsie  koszuli  lśniły  dwie 

olbrzymie, brylantowe spinki. 

Ogarnął jej postać dziwnym spojrzeniem. Salena spuściła 

oczy. Książę podszedł i wziął ją za rękę. 

 - Nie mogłem doczekać się tej chwili - powiedział. 
Złożył  pocałunek  na  ręce  Saleny,  potem  musnął  ustami 

wnętrze jej dłoni. W dotyku warg księcia było coś twardego i 
chciwego. Salena miała ochotę wyrwać rękę. 

Muszę zachowywać się właściwie. Muszę zachowywać się 

tak, jak życzyłby sobie tatuś, skarciła się w duchu. 

Drżała i książę z pewnością widział jej lęk. Trzymając ją 

za rękę, poprowadził Salenę do sąsiedniego pokoju. 

Domyśliła  się,  że  tego  dnia  obiad  nie  zostanie  podany  w 

jadalni,  jak  zwykle,  lecz  w  apartamencie.  Czasem  jadano  w 
nim  śniadania.  W  tej  chwili  przypominał  altanę  z  białych 
kwiatów. Na stole w wazonach stały orchidee, a unoszący się 
w powietrzu zapach lilii był przytłaczający. 

 -  Nasz  pierwszy  wspólny  posiłek  -  rzekł  książę,  gdy 

usiedli.  -  Nie  masz  pojęcia,  moja  śliczna,  mała  Saleno,  jak 
bardzo nudzili mnie ludzie, którzy nas rozdzielali. 

Jeśli  faktycznie  był  znudzony,  z  całą  pewnością  nie 

okazywał  tego.  W  ostatnim  tygodniu  wokół  niego  ciągle 
rozbrzmiewał śmiech. 

 -  Poprosiłem  twego  ojca  o  zorganizowanie  wszystkiego 

tak,  aby  nasze  małżeństwo  stanowiło  ścisłą  tajemnicę  - 
ciągnął.  -  Wydaje  mi  się,  że  nie  zależy  nam  na  słuchaniu 
wylewnych  gratulacji;  wolimy  przecież  być  sam  na  sam.  - 

background image

Przerwał, po czym dodał z naciskiem: - Tak bardzo chciałem z 
tobą porozmawiać. 

 - O czym? - zapytała Salena wiedząc, że książę spodziewa 

się pytania. 

 -  Może  być  tylko  jeden  temat  -  odrzekł  książę  z 

uśmiechem. - Oczywiście: miłość. 

Powiedział  to  w  taki  sposób,  że  Salena  musiała  szybko 

wypić nieco szampana. Liczyła na jego dobroczynną moc. 

Książę  mówił  po  angielsku,  a  ponieważ  służący  byli 

Francuzami, miała nadzieję, iż nie rozumieją. Z drugiej strony 
trudno  było  nie  zauważyć  wyrazistych  spojrzeń  księcia  i 
namiętności brzmiącej w jego głosie. 

 -  Zakochałem  się  w  tobie  od  pierwszego  wejrzenia  - 

stwierdził.  -  I  powiedziałem  sobie,  że  będziesz  moja.  - 
Wpatrując  się  w  Salenę,  mówił  niskim  głosem:  -  Jesteś  taka 
młoda, pociągająca i niewinna. Przysięgłem sobie, że nikt i nic 
nas  nie  rozdzieli.  A  wiedz,  że  zawsze  zdobywam  to,  czego 
pragnę. 

Jego  oczy  zabłysły.  Salenie  głos  księcia  przypominał 

warczenie zwierzęcia. 

 -  Nigdy  przedtem  nie  znałam  żadnego  Rosjanina  - 

powiedziała szybko. - Mam nadzieję, że opowiesz mi o Rosji i 
o swoim domu. 

 -  Rosja  jest  daleko  -  odrzekł  książę  -  a  ty  blisko.  W  tej 

chwili ma to największe znaczenie. 

 -  Naturalnie  interesuje  mnie  twój  kraj...  i  oczywiście 

ludzie.  -  Zawahała  się  i  po  chwili  dodała:  -  Słyszałam,  że  w 
Rosji panuje bieda i cierpienie. 

 -  Takie  właśnie  dziwaczne  historie  rozpowszechniają 

ludzie,  którzy  nie  znają  naszego  wielkiego  kraju  - 
odpowiedział  książę  ze  złością.  -  Może  pewnego  dnia 
zobaczysz go na własne oczy. Na razie mamy do omówienia 
ważniejsze sprawy. 

background image

Usłyszawszy  słowo  „może",  Salena  odetchnęła  z  ulgą. 

Widocznie  książę  nie  zamierzał  wyjechać  z  nią  do  Rosji,  a 
przynajmniej  nie  od  razu.  Groźba  utraty  kontaktu  z  ojcem 
znikła. Świadomość, że lord Cardenham jest tylko o kilka mil 
stąd, była pocieszająca. 

Odwiedzając  kasyno,  Salena  zwróciła  uwagę  na  hotel 

„Paryż".  Wiedziała,  że  ojciec  z  radością  pełni  tam  rolę 
gospodarza. Przecież nie on miał płacić rachunek. 

 - O czym myślisz? - zapytał książę. 
 - O tatusiu. 
 - Nie musisz się o niego martwić. Chyba ci powiedział, że 

zająłem się nim. 

 - Jesteś... bardzo miły. 
 -  Naprawdę  tak  uważasz?  Czy  dla  ciebie  również  jestem 

miły? 

 - O, tak... I jestem ci bardzo wdzięczna - odpowiedziała. - 

Nie podziękowałam jeszcze za pierścionek. 

Mówiąc  to,  wyciągnęła  dłoń.  Rubin  zalśnił.  Salenie 

przyszła do głowy bezsensowna myśl. W blasku świec kamień 
wyglądał jak „złe oko", o którym tyle czytała w książkach. 

 -  Mam  dla  ciebie  inne  klejnoty  -  powiedział  książę.  - 

Założę naszyjniki na twą szyję, przypnę broszki między twymi 
miękkimi piersiami... 

Dreszcz grozy przebiegł Salenie po plecach. 
 - Jesteś bardzo miły - wyszeptała. 
 - W stosunku do ciebie nie mógłbym być inny - odparł. - 

Ale ty również musisz być dla mnie miła. 

 - Tak, oczywiście... 
 -  Uczenie  cię  miłości  będzie  podniecające  -  stwierdził 

książę.  -  Od  dawna  nie  robiłem  czegoś  równie 
podniecającego. 

background image

Salena  miała  wrażenie,  że  obiad  ciągnie  się  w 

nieskończoność,  lecz  wreszcie  minął.  Książę  ostrym  tonem 
spytał o coś służącego. 

 - Czeka, Wasza Wysokość - brzmiała odpowiedź. Książę 

zwrócił się do Saleny i podał jej ramię. Przyjęła je, czując się 
tak,  jakby  Pietrowski  prowadził  ją  na  szafot.  Uświadomiła 
sobie,  że  arystokraci,  straceni  na  Placu  Rewolucji,  musieli 
przeżywać  to  samo.  Dla  nich  również  droga  ucieczki  nie 
istniała.  Skoro  nie  mogli  uniknąć  śmierci,  umierali  z 
godnością. 

Salena  wyprostowała  się  i  dumnie  uniosła  głowę.  Książę 

poprowadził ją przez hol, a następnie przejściem wiodącym do 
prywatnych  apartamentów.  W  odróżnieniu  od  pokoi 
gościnnych,  jego  sypialnia  znajdowała  się  na  tym  samym 
piętrze  co  salon.  Ojciec  Saleny  wspomniał  kiedyś,  że  pokoje 
księcia mają wyjście na taras. 

Służący otworzył drzwi, znajdujące się na końcu przejścia. 

Minęli  jeszcze  jedne  i  znaleźli  się  w  pokoju urządzonym  jak 
kaplica. Salena dostrzegła siedem srebrnych lamp. Wiedziała, 
że  jest  to  zgodne  z  ortodoksyjnym,  prawosławnym 
obrządkiem.  Przed  ołtarzem  czekał  pop  w  czarnych  szatach. 
Miał długą brodę, a na piersiach zawieszony olbrzymi krzyż. 

Kaplicę oświetlały płonące świece. W powietrzu unosił się 

duszący  zapach  kadzidła.  Pomieszczenie  dosłownie  tonęło  w 
powodzi białych kwiatów. 

Na podłodze leżały dwie białe, atłasowe poduszki. Salena 

i książę uklękli na nich. 

Pop  zaintonował  coś,  co  brzmiało  jak  długa  modlitwa. 

Salena jednak nie była tego pewna, gdyż  mówił po rosyjsku. 
Gdy  skończył,  książę  wziął  jej  dłoń,  zdjął  pierścionek  z 
rubinem i wsunął na palec złotą obrączkę. Pop nakrył ich ręce 
swoją dłonią i udzielił błogosławieństwa. Książę wstał. 

background image

 -  Teraz  jesteśmy  małżeństwem  -  powiedział  do  Saleny  i 

okazując niecierpliwość, wyprowadził ją z kaplicy. 

Otworzył jedne z drzwi w korytarzyku i wprowadził ją do 

pięknego, dużego pokoju gościnnego. 

 -  Jesteś  moją  żoną  -  powiedział  -  i  nareszcie  mogę 

udowodnić  ci  swą  miłość  bez  obawy,  że  ktoś  nam 
przeszkodzi. 

 -  Czy  mogłabym  najpierw  obejrzeć  twój  pokój?  - 

zapytała. - Nigdy przedtem tu nie byłam. 

Jakby wiedząc, że to unik, książę rzucił z uśmiechem: 
 - Pozwól mi pokazać ci twą sypialnię. W tej chwili jest to 

dla nas ważniejszy pokój niż jakikolwiek inny. 

Salena  nie  umiała  na  to  odpowiedzieć,  więc  ruszyła  za 

księciem. Za kolejnymi drzwiami był duży pokój z oszklonym 
wyjściem na taras. Poniżej, w ogrodzie, widać było  fontannę 
lśniącą  kolorami  tęczy.  Reflektory,  ukryte  wśród  kwiatów, 
podświetlały spływające kaskady wody. 

Na  ciemnym  niebie  lśniły  gwiazdy.  Jednak  rzeczą 

najbardziej  przyciągającą  uwagę  było  duże  łóżko,  znajdujące 
się  w  tym  pomieszczeniu.  Salenie  wydawało  się,  że  zajmuje 
ono  cały  pokój.  Ozdobione  jedwabnymi  zasłonami, 
pościelone, sugerowało coś, o czym bała się myśleć. 

Usłyszała pytanie księcia: 
 - Dlaczego czekamy? Zadzwonię na twoją służącą, Kiedy 

będziesz już w łóżku, wrócę i nareszcie zostaniemy sami. 

Mówiąc  to,  sięgnął  po  dzwonek.  Służąca  zjawiła  się 

natychmiast,  jakby  czekała  na  wezwanie.  To  właśnie  ona 
zajmowała się Saleną od pierwszego dnia. 

Książę pocałował Salenę w rękę i powiedział: 
 - Nie każ mi czekać długo, moja piękna.  
Wyszedł  do  pokoju  gościnnego.  Jego  brylantowe  spinki 

zalśniły złowrogo. 

background image

 -  Jego  Wysokość  jest  niecierpliwym  nowożeńcem  - 

zauważyła służąca, napawając się dramatyzmem sytuacji. 

Zdjęła pannie młodej wianek i  welon, a potem rozpięła z 

tyłu suknię. 

Salena  poruszała  się  jak  we  śnie  i  prawie  nie  zwracała 

uwagi  na  to,  co  się  dzieje.  Oprzytomniała  dopiero  wówczas, 
gdy już miała na sobie koszulę nocną tak strojną, że mogłaby 
zastąpić  kreację  balową.  Uszyta  była  z  najcieńszego  batystu, 
ze  wstawkami  z  prawdziwej,  walenckiej  koronki.  Taka  sama 
koronka ozdabiała dół i rękawy. 

 - 

Wasza 

Wysokość, 

proszę 

pozwolenie 

wyszczotkowania pani włosów - powiedziała służąca. 

Salena  posłusznie  obróciła  się  w  stronę  toaletki. 

Wykonywała  to,  czego  od  niej  oczekiwano,  niemal 
automatycznie. Zdawało się, że nie myśli. 

Gdy  usiadła,  zobaczyła  list,  oparty  o  pudełko  ze 

szczotkami. Poznała charakter pisma ojca. Rozerwała kopertę. 
Ze środka wypadła kartka. 

Najdroższa! 
Piszę tych kilka słów, aby Ci powiedzieć, jak bardzo Cię 

kocham  i  jak  mocno  pragnę  Twego  szczęścia.  Daj  mi  znać, 
gdy  będziesz  mogła  donieść,  że  mi  przebaczyłaś  i  że  Twoje 
myśli nadal są przy Twoim kochającym, skruszonym ojcu. 

Cardenham 
Salena poczuła falę ciepła. Przeczytała list jeszcze raz. 
Wydawało jej się, że rozumie, co próbuje wyrazić ojciec. 

Nakłonił  ją  do  poślubienia  księcia  wbrew  jej  woli,  lecz 
chodziło  mu  wyłącznie  o  uratowanie  siebie  i  córki.  Teraz 
naprawdę się martwił. 

Wstała. 
 -  Zaczekaj  chwilę  -  powiedziała  do  służącej.  -  Napiszę 

tylko  do  ojca.  Może,  jeśli  nie  jest  za  późno,  ktoś  mógłby 
zawieźć list do Monte Carlo. 

background image

 - Oczywiście, Wasza Wysokość - odpowiedziała służąca. 

- Któryś z lokajów zajmie się tym. 

W  rogu  pokoju  stał  ładny,  inkrustowany  sekretarzyk. 

Niestety, był zamknięty. Salena próbowała go otworzyć. 

 -  Zamknięty  -  powiedziała  do  służącej,  -  Potrzebuję 

papieru listowego. 

 -  Klucz  powinien  być  w  szufladzie,  Wasza  Wysokość  - 

odrzekła służąca. - Jeśli nie ma, pójdę i spytam zarządcę. 

 - Najpierw sprawdzę - zdecydowała Salena. 
Otworzyła  szufladkę  i  na  dnie  zobaczyła  klucz. 

Wyciągnąwszy dwie drewniane podpórki, wysunęła blat i, tak 
się spodziewała, znalazła bibułę, papier listowy i koperty. 

Położyła bibułę na stoliku i w tej samej chwili dostrzegła 

dwie oprawione fotografie, oparte o kałamarz. Wzięła do  ręki 
jedną  z  nich.  Przedstawiała  ładną  kobietę  w  wieczorowej 
sukni. Dopełnieniem stroju były wspaniałe klejnoty. 

Salena  zastanawiała  się  mgliście,  kim  mogłaby  być 

nieznajoma.  Potem  zauważyła  dedykację,  napisaną  pod 
zdjęciem  po  francusku:  „Sergiuszowi  od  kochającej  żony 
Olgi". 

Wpatrywała  się  w  napis  ze  zdumieniem.  Nikt  jej  nie 

mówił,  że  książę  jest  wdowcem;  ojciec  również  o  tym  nie 
wspominał. Zdumiało ją to. 

Bezmyślnie wzięła do ręki drugą fotografię. Zobaczyła te 

samą  kobietę,  otoczoną  czwórką  dzieci.  Najstarsze  mogło 
mieć  szesnaście  lat.  Dedykację  niewątpliwie  pisała  ta  sama 
ręka:  „Drogiemu  Sergiuszowi  od  Olgi  i  kochającej  rodziny. 
Boże Narodzenie, 1902 rok". 

Salena  patrzyła  na  zdjęcie  i  długo  nie  rozumiała,  co  to 

znaczy.  Miała  wrażenie,  że  przedziera  się  przez  gęstą  mgłę. 
Wreszcie  zrozumiała,  jak  gdyby  jakiś  głos  z  oddali  wyjawił 
prawdę. 

background image

Tajemnica wokół ślubu; ojciec upierający się przy tym, że 

cokolwiek  się  zdarzy  w  przyszłości,  ona  będzie  bezpieczna; 
uniemożliwianie  jej  rozmów  z  każdym,  kto  mógłby  coś 
zdradzić. 

Mgliście  przypomniała  sobie  dawno  słyszane  historie  o 

rosyjskich  arystokratach.  Podobno  zostawiali  żony  w  domu  i 
przyjeżdżali  do  Monte  Carlo,  aby  zabawić  się  jak  w 
kawalerskich  czasach.  Następnie  uświadomiła  sobie,  że 
podczas  zawierania  małżeństwa  w  obrządku  prawosławnym 
państwo młodzi powinni mieć korony trzymane nad głowami. 
Na  jej  ślubie  zabrakło  tego.  Podejrzewała,  że  nawet  pop  nie 
był prawdziwy, a odprawiona przez niego ceremonia nie miała 
nic wspólnego z udzielaniem ślubu. 

Nie  mogła  się  ruszyć.  Wpatrywała  się  w  zdjęcie 

przedstawiające dzieci i ładną kobietę. 

Służąca odezwała się przerażonym głosem. 
 - Co się stało, Wasza Wysokość? Czy coś panią martwi? 
 - Wszystko w porządku - odpowiedziała po chwili Salena. 

- Zostaw mnie. 

 - Ależ Wasza Wysokość, pani włosy! 
 - Zostaw mnie, proszę! 
 - Będę czekać na wezwanie. 
Salena  nie  odpowiedziała.  Usłyszała  stuk  zamykanych 

drzwi, wstała i nadal przyglądała się zdjęciu. 

Była  tak  oszołomiona,  że  nie  wiedziała,  czy  upłynęła 

godzina, czy kilka sekund. Nagle otworzyły się drzwi i wszedł 
książę.  Nie  miał  na  sobie  smokingu,  lecz  cienki,  bawełniany 
szlafrok  o  orientalnym  kroju.  W  czasie  upałów  był  to 
najmodniejszy strój na południu Francji. 

Ponieważ nie osłonił szyi, wyglądał inaczej i nieco starzej. 

Już  nie  wydawał  się  elegancki.  Był  po  prostu  dość  otyłym, 
starszym mężczyzną. Tylko jego oczy miały ten sam wyraz co 

background image

poprzednio.  Gdy  zobaczył  ciało  Saleny,  okryte  cienką, 
przezroczystą koszulą, zapłonęła w nich namiętność. 

 - Czekasz na mnie, moja śliczna żoneczko? 
 -  Tak,  czekam...  na  ciebie  -  odpowiedziała  Salena.  -  Czy 

mógłbyś mi to wyjaśnić? 

Wyciągnęła  do  niego  rękę  z  fotografią.  Speszył  się,  lecz 

po chwili zaskoczenie ustąpiło miejsca gniewowi. 

 - Skąd to masz? Kto ci to dał? 
 - Nikt - odpowiedziała. - Znalazłam w sekretarzyku. 
 -  Głupcy!  Kretyni!  -  krzyknął  ze  złością.  Wyrwał  jej 

fotografię i z całej siły cisnął w kąt pokoju. 

 - To nas nie dotyczy! 
 -  Mnie  dotyczy  -  zauważyła  Salena.  -  Nie  jestem  twoją 

żoną. Wiesz o tym. 

 -  Jakie  to  ma  znaczenie?  -  spytał  książę.  -  Kocham  cię  i 

sprawię, że i ty mnie pokochasz. 

 - Naprawdę uważasz, że pozwoliłabym się dotknąć teraz, 

kiedy wiem, że ślub był fikcją? 

 -  Powiedziałem  już:  to  nie  ma  nic  do  rzeczy.  Zajmę  się 

tobą.  Dostaniesz  tyle  pieniędzy,  ile  zechcesz;  więcej 
klejnotów, niż możesz... 

 -  Nie!  -  przerwała  mu  Salena.  -  Masz  żonę  i  dzieci.  To 

niegodziwe  i  podłe  mówić  takie  rzeczy...  skoro  należysz  do 
nich. 

 - Należę do ciebie, a ty do  mnie - stwierdził książę.  Gdy 

podszedł do niej, Salena krzyknęła: 

 - Nie masz prawa mnie dotykać! Odchodzę! Mam zamiar 

odnaleźć tatusia! 

 -  Myślisz,  że  ojciec  cię  potrzebuje?  -  zapytał.  - 

Usatysfakcjonowała go cena, jaką za ciebie zapłaciłem, i ty też 
wkrótce będziesz zadowolona, moja śliczna gołąbeczko. 

 - Nie! Nie! 

background image

Próbowała  wybiec  z  pokoju,  lecz  książę  chwycił  ją  w 

ramiona  i  przyciągnął  do  siebie.  Zaczęła  się  bronić 
desperacko.  Była  niewysoka  i  wiotka,  ale  walczyła  z  taką 
zaciekłością,  że  nie  mógł  jej  pokonać.  Rozluźnił  uścisk,  gdy 
zadała mu bolesny cios. 

 - Widzę, że należy cię traktować jak rosyjską wieśniaczkę 

- powiedział. - Dopiero wtedy nauczysz się, kto tu jest panem. 

Mówiąc to odwrócił się i wyszedł do pokoju gościnnego. 
Przez  chwilę  Salena  nie  mogła  złapać  oddechu.  Była 

przygotowana  na  desperacką  walkę  o  swą  wolność.  Nie 
zauważyła nawet, że książę wyszedł, 

Z  niedowierzaniem  rozejrzała  się  po  pokoju.  Gdy  jednak 

po  chwili  spojrzała  w  stronę  drzwi,  książę  właśnie  wchodził. 
Na  jego  ustach  igrał  okrutny  uśmiech,  a  w  spojrzeniu  czaiła 
się groźba. Przerażona Salena zamarła w bezruchu. 

Po  chwili  zauważyła  w  ręku  księcia  długą,  cienką 

szpicrutę.  W  milczeniu  śledziła  ruchy  zbliżającego  się 
mężczyzny  i  dopiero  gdy  wyciągnął  rękę,  krzyknęła  i 
usiłowała uciec. 

Niestety, było już za późno! 
Rzucił ją na łóżko i prawie natychmiast poczuła uderzenie 

w plecy. Jęknęła. Po trzecim smagnięciu udało się jej powstać 
i uniknąć kolejnych razów. 

Książę  chwycił  za  rąbek  koszuli  nocnej  Saleny, 

rozdzierając  cienki  materiał.  Salena  rzuciła  się  do  drzwi. 
Potknęła  się  jednak  i  omal  nie  upadła.  W  ostatniej  chwili 
oparła  się  o  sekretarzyk  i  pod  palcami  prawej  ręki  wyczuła 
jakiś twardy przedmiot. Pomyślała, że mogłaby go użyć jako 
broni  przeciwko  swemu  prześladowcy.  Zanim  jednak 
sprawdziła,  co  to  jest,  książę  złapał  ją  i  rzucił  na  łóżko.  Z 
twarzą  ukrytą  w  prześcieradłach  Salena  z  trudem  usiłowała 
złapać oddech. Raz po raz na jej plecy spadały uderzenia. 

background image

Mężczyzna smagał bez litości, nie zważając na jej krzyki. 

Ciosy, spadające na nagie ciało, paliły żywym ogniem. 

Salenie  wydawało  się,  że  wszystko  spowija  mgła.  Do  jej 

uszu docierał czyjś krzyk, lecz nie mogła rozpoznać własnego 
głosu. Wreszcie umilkła. Książę, dysząc ciężko, obrócił ją na 
plecy  i  wydał  pomruk  satysfakcji.  Salena  była  całkowicie 
bezradna, zdana na jego łaskę. Leżała z zamkniętymi oczami, 
prawie nieprzytomna. 

W  prawej  ręce,  ukrytej  w  fałdach  koszuli  nocnej,  miała 

nóż  do  papieru.  Wzięła  go  odruchowo  z  sekretarzyka  i  teraz 
trzymała  mocno,  zaciskając  dłoń  aż  do  bólu.  Gdy  książę 
obrócił ją na plecy, ostrze noża skierowane było ku górze. 

Mężczyzna  nie  zauważył  tego.  Runął  na  Salenę  z 

triumfalnym okrzykiem. Podobne do sztyletu ostrze wbiło mu 
się w żołądek. 

Wydał  ochrypły,  urywany  okrzyk.  Stoczył  się  na  bok, 

zaciskając dłonie na nożu. 

 -  Zabiłaś  mnie!  Umieram!  Wezwij  lekarza!  Ratunku!  O 

Boże, ratunku! 

Salena usiadła i spojrzała na leżącego księcia. Był półnagi. 

Zaciskał palce na wysadzanej klejnotami rękojeści noża. Krew 
tryskała z rany, plamiąc białe prześcieradła. 

 -  Zabiłaś  mnie!  Zabiłaś  mnie!  -  rzucił  oskarżycielsko  po 

francusku. - Pomocy, pomocy! 

Ostatni  dźwięk  zamarł  mu  w  gardle  i  przerażona  Salena 

pomyślała, że książę naprawdę umiera. 

Powoli, jakby nie wierząc swemu szczęściu, zeszła z łóżka 

na podłogę. 

 - Umieram - wykrztusił książę i zamknął oczy. Miał palce 

poplamione  krwią.  Obok  jego  ciała,  na  białej  pościeli 
powiększała się czerwona kałuża. 

Salena z okrzykiem zgrozy wybiegła na taras. 

background image

Ujrzała  lśniącą  fontannę  i  prawie  nieświadoma  tego,  co 

robi,  podbiegła  boso  do  schodów  wiodących  do  ogrodu. 
Poruszała  się  niemal  bezgłośnie.  Zeszła  po  białych, 
marmurowych  stopniach.  Kiedy  minęła  trawnik  z  fontanną, 
puściła  się  pędem  i  biegnąc  między  drzewami  dotarła  nad 
brzeg morza. 

Zawahała się przez chwilę patrząc na fale, rozbijające się 

o  szare  skały.  Potem  rzuciła  się  przed  siebie.  Zimna  woda 
prysnęła jej w oczy. 

Zaczęła  płynąć  jak  szalona,  kierując  się  w  stronę 

otwartego morza... 

background image

R

OZDZIAŁ 

Książę Templecombe wygrywał. Po każdym rozdaniu rósł 

przed nim stos złotych ludwików. 

Wiele  kobiet,  przyglądających  się  dotychczas  innym 

graczom, zbliżyło się do jego stolika; każdą kolejną wygraną 
witały okrzykami radości... 

Na  zaproszenie  Wielkiego  Księcia  Borysa  przybyło 

niemal  pięćdziesiąt  osób.  W  salonie  z  wyjściem  do  ogrodu 
rozstawiono cztery stoliki do gry. 

Willa zbudowana była na wzniesieniu, z jej okien można 

było ogarnąć spojrzeniem całe miasto. Morze, przystań i skała, 
na której stał pałac, stanowiły malowniczy widok. 

Jednak  wszystkich  obecnych  interesowały  wyłącznie 

karty.  Gdy  Templecombe  znów  wygrał,  wśród  zebranych 
rozległ  się  szmer  podniecenia.  Nawet  przeciwnicy,  grający 
przy tym samym stoliku, nie kryli zachwytu. 

Mężczyzna,  siedzący  obok  księcia,  wciąż  przegrywał. 

Teraz  odchylił  się  do  tyłu  z  rozpaczliwym  westchnieniem  i 
powiedział cicho: 

 - Kto nie ma szczęścia w kartach, ma szczęście w miłości! 
Słysząc to, książę przypomniał sobie o Imogenie. Obejrzał 

się, chcąc sprawdzić, czy stoi za nim jak zwykle. 

Nie było jej. Przypomniał sobie, że jakiś czas temu wyszła 

do ogrodu. Zauważył to niemal podświadomie. Wydawało mu 
się,  choć  nie  miał  co  do  tego  pewności,  iż  towarzyszył  jej 
Wielki  Książę.  Czekając  na  kolejne  rozdanie,  zmarszczył 
brwi. 

Wielki  Książę Borys  cieszył  się  wielkim powodzeniem u 

kobiet. Był nie tylko niezmiernie bogaty i hojny, ale również 
przystojny. Swym wdziękiem zniewalał większość dam. 

Templecombe  przypomniał  sobie,  co  mówiła  Imogena, 

gdy jechali do willi. Wprost nie mogła się doczekać spotkania 
z gospodarzem, którego uważała za wspaniałego człowieka. 

background image

Był  tym  urażony.  Wolałby,  żeby  Imogena  Moreton  nie 

myślała o innych mężczyznach, szczególnie tego wieczoru. 

Płynąc jachtem z Marsylii do Monte Carlo zdecydował, że 

czas  skończyć  z  kawalerskim  stanem.  Chciał  poślubić  lady 
Moreton, tak jak się tego wszyscy spodziewali. 

Jej  mąż,  kolonista  południowoafrykański,  zginął  na 

wojnie, lecz ponieważ wyszła za mąż bardzo wcześnie, miała 
dopiero  dwadzieścia  pięć  lat,  a  jej  uroda  była  w  pełni 
rozkwitu. 

Krewni  wywierali  nacisk  na  księcia,  aby  zdecydował  się 

na  małżeństwo.  Właściwie  to  cud,  że  dożył  dwudziestego 
siódmego  roku  życia  i  nie  dał  się  zaciągnąć  przed  ołtarz 
żadnej ze snujących intrygi matek. 

Unikał  zastawianych  sieci  i  sztuczek,  które  mogłyby 

zwabić go w pułapkę. Dość wcześnie postanowił, że nikt  nie 
zmusi go podstępem do zawarcia małżeństwa. Chciał sam tym 
pokierować. 

Mając dwadzieścia jeden lat odziedziczył  tytuł  i  majątek. 

Zdawał  sobie  sprawę  z  ważności  swej  roli.  Był  przecież 
jednym z najbardziej wpływowych książąt Wielkiej Brytanii. 

Kobiety nadskakiwały mu, a ponieważ pochodził ze starej, 

szanowanej  rodziny,  był  popularny  nie  tylko  w  kręgu  swych 
rówieśników. Był także mile widziany przez ludzi starszych i 
wybitnych, jak mężowie stanu czy politycy. 

Książę Walii jeszcze przed koronacją zaliczał go do swych 

przyjaciół. Również teraz często zapraszał go do Buckingham 
Palace. 

Imogena  była  kochanką  księcia  od  ponad  roku. 

Zastanawiał się przez dłuższy czas, czy takiej właśnie pragnie 
zony. 

Podziwiał  jej  urodę,  mieli  podobne  zainteresowania  i 

bywali  w  tych  samych  kręgach  towarzyskich.  Książę 

background image

powtarzał  sobie,  że  zgadzanie  się  ze  sobą  w  codziennych 
sprawach jest bardzo ważne. Poza tym pożądał Imogeny. 

W  czasie  rejsu  z  Londynu  do  Monte  Carlo  na  pokładzie 

„Afrodyty"  gościło  wielu  ich  wspólnych  przyjaciół.  Opuścili 
jacht rano, a następnego dnia miała przybyć inna grupa. 

Znaczyło  to,  że  tę  noc  spędzą  tylko  we  dwoje.  Książę 

postanowił  wykorzystać  nadarzającą  się  okazję  i  poprosić 
Imogenę o rękę. Wiedział, że ona pragnie tego nade wszystko, 
i nawet przez chwilę nie wątpił, iż go kocha. A jednak czasem 
przychodziła  mu  do  głowy  cyniczna  myśl:  czy  Imogena 
dążyłaby  tak  do  małżeństwa  z  nim,  gdyby  jego  pozycja 
społeczna była niższa? 

Z drugiej strony zadawał sobie pytanie, czy można oceniać 

kogokolwiek w oderwaniu od jego pochodzenia i środowiska. 

Nie  mógłby  jednak  spytać  Imogeny:  „Czy  kochałabyś 

mnie,  gdybym  nie  był  księciem?";  tak  samo  ona  nie 
zapytałaby  nigdy:  „Czy  kochałbyś  mnie,  gdybym  nie  była 
piękna?" 

Liczyło się to, że oboje byli dobrze urodzeni i pochodzili z 

rodzin,  o  których  wzmianki  znajdowały  się  w  książkach 
historycznych. 

Bajka o Kopciuszku nadawała się wyłącznie dla służących 

i  pensjonarek,  które  czytały  ckliwe  powieści  i  wyobrażały 
sobie,  że  któregoś  dnia  niespodziewanie  pojawi  się  książę  i 
zawiedzie je prosto przed ołtarz. 

Będzie nam ze sobą dobrze, myślał książę. Moja matka  i 

wszyscy krewni bardzo się ucieszą. 

Zdecydował,  że  król  będzie  jedną  z  pierwszych  osób, 

które zawiadomi o swej decyzji po powrocie do domu. 

Jego  Królewska  Mość  lubił  Imogenę,  gdyż  była  piękna. 

Uważał, że byłaby świetną żoną, i ze dwa czy trzy razy nawet 
sugerował to księciu. 

background image

Porozmawiam  z  nią  dziś  wieczorem,  obiecywał  sobie 

Templecombe, gdy jechali do rezydencji Wielkiego Księcia. 

Lecz teraz Imogena zniknęła. Fakt, że jeszcze nie wróciła 

z  ogrodu,  był  co  najmniej  dziwny.  Książę  ze 
zniecierpliwieniem wstał od stołu. 

 -  Chyba  nie  rezygnujesz?  -  spytał  zdziwiony  sąsiad.  -  W 

samym środku dobrej passy? 

Książę  nie  odpowiedział.  Zostawił  pieniądze  na  stole  i 

wyszedł do ogrodu. Nie obchodziło go to, że jego zachowanie 
może zostać ocenione jako dziwaczne i skłonić ludzi do snucia 
domysłów. I tak zawsze komentowali to, co robił. Zresztą jeśli 
chciał przerwać grę, była to wyłącznie jego sprawa -  

Ogród  Wielkiego  Księcia  należał  do  najpiękniejszych  na 

całym Lazurowym Wybrzeżu. Rosły w nim wspaniałe kwiaty. 
Nie było to zasługą ani Wielkiego Księcia, ani lego pieniędzy. 
Cały urok ogród zawdzięczał trosce i miłości, z jaką tworzyła 
go pewna starsza dama w ostatnim roku swego życia. 

W  powietrzu  unosił  się  cudowny  zapach.  Słychać  było 

cichy  szmer  fontanny.  Na  aksamitną  trawę  opadały  płatki  z 
kwitnących  drzew.  Książę  nie  zwracał  uwagi  na  otoczenie, 
rozglądał  się  za  szkarłatną  suknią,  jaką  tego  dnia  miała  na 
sobie  Imogena.  Dziś  włożyła  także  naszyjnik  z  rubinów  i 
brylantów.  Otrzymała  go  od  księcia  w  przeddzień  wyjazdu  z 
Anglii. 

W  mroku  trudno  było  cokolwiek  dojrzeć.  W  ogrodzie 

znajdowało  się  mnóstwo  altan,  krętych  ścieżek,  kwitnących 
krzewów i wygodnych ławek, na których można było siedzieć 
i podziwiać zapierający dech w piersiach widok. 

Templecombe  ruszył  przed  siebie.  Wydawało  się,  że  w 

ogrodzie  nikogo  nie  ma,  jednak  po  chwili  ujrzał  Imogenę. 
Poznał  jej  suknię.  Kobieta  stała  przy  filarze  małej,  greckiej 
świątyni w pozie doskonale znanej księciu,

 

zwracającej uwagę 

na jej figurę i piękno długiej, łabędziej szyi. 

background image

Przystanął  i  w  tej  samej  chwili  zauważył  Wielkiego 

Księcia:  obejmował  Imogenę  w  talii  i  przyciągał  do  siebie. 
Nie opierała się, a wręcz przeciwnie - uniosła ku niemu twarz, 
podając usta do pocałunku i przytulając się mocniej. 

Była  to  klasyczna  scenka  przedstawiająca  zakochanych. 

Templecombe  zmarszczył  brwi.  Przez  chwilę  obserwował 
namiętny pocałunek, a potem odszedł. 

Nie  wrócił  do  willi.  Znalazł  boczną  bramę  i  wyszedł  na 

drogę. Stało tam wiele powozów. Po chwili odszukał własny. 
Służący  zdziwili  się,  widząc  go  o  tak  wczesnej  porze.  Byli 
przygotowani na to, że być może będą musieli czekać długo, 
może  nawet  do  świtu.  Lokaj  otworzył  drzwiczki  i  książę 
wsiadł do powozu. 

 - Na jacht! - rozkazał. 
Konie ruszyły stromą drogą, wiodącą do przystani. 
Na twarzy Templecombe'a malował się straszliwy gniew. 
W  Izbie  Lordów  ci,  którzy  słyszeli  jego  przemowy, 

wiedzieli, że jest nie tylko inteligentny. Gdy zdenerwował się, 
potrafił  być  agresywny  i  zdeterminowany.  Prawdę  mówiąc, 
dzięki  niemu  przeszło  wiele  projektów  ustaw,  choć  lordowie 
chcieli je odrzucić. Nawet premier dziękował mu za pomoc. 

Poddani  księcia  uważali  go  za  pana  sprawiedliwego  i 

hojnego.  Jednak  gdy  stwierdził,  że  ktoś  go  oszukuje, 
zaniedbuje  swe  obowiązki  lub  jest  nielojalny,  stawał  się 
bezlitosny. 

Gdy powóz dojechał do nabrzeża, przy którym cumowały 

jachty, książę wysiadł. 

 -  Dziś  już  nie  będę  cię  potrzebował  -  oświadczył 

lokajowi. 

Na  pokładzie  stał  młodszy  oficer,  który  również  się 

zdumiał,  widząc  księcia  o  tak  wczesnej  porze.  -  Dobry 
wieczór, Wasza Wy... - zaczął. 

background image

 -  Powiedz  kapitanowi  Barnettowi,  że  natychmiast 

odpływamy! - przerwał mu szorstko książę. 

 - Natychmiast, Wasza Wysokość? 
 - Tak właśnie powiedziałem! 
 - Poinformuję kapitana. 
Książę skierował się na dziób i marszcząc brwi, przyglądał 

się  obojętnie  marynarzom,  wychodzącym  pospiesznie  na 
pokład. Widać było, że niektórych obudzono przed chwilą. Na 
szczęścia załoga była przyzwyczajona do nagłych zmian kursu 
i  niespodziewanych  powrotów  Templecombe'a  na  jacht. 
Zawsze podkreślał, że stale muszą być gotowi do odpłynięcia, 
niezależnie od aktualnych rozkazów. Poznał dobrze Barnetta; 
wiedział, iż kapitan nie okaże zdziwienia, będzie tylko czekał 
na  podanie  nazwy  portu  docelowego.  Nie  spodziewał  się 
żadnych pytań, a mimo to usłyszał je. Zadał je Dalton. Był to 
osobisty służący, zatrudniony jeszcze przez ojca księcia. Cała 
rodzina ceniła jego rozsądek i darzyła ogromnym zaufaniem. 

 -  Przepraszam,  Wasza  Wysokość  -  powiedział  Dalton.  - 

Zastanawiam  się,  czy  książę  wie,  że  jaśnie  pani  jeszcze  nie 
przybyła? 

 - Jestem tego świadomy! 
Odpowiedź zabrzmiała jasno, lecz służący upierał się: 
 - Ale rzeczy jaśnie pani tu są. 
 - Tego również jestem świadomy. 
Służący  ukłonił  się  i  odszedł.  Książę  zacisnął  wargi  i 

spojrzał w stronę rezydencji Wielkiego Księcia. 

Był  pewny,  że  Imogena  przeżyje  szok,  gdy  dowie  się  o 

jego  odjeździe.  Opuścił  towarzystwo,  nie  informując  jej  o 
swych planach. Jeszcze większym szokiem będzie wiadomość 
o odpłynięciu jachtu. Zostały tu przecież nie tylko ubrania, ale 
i klejnoty, do których przywiązywała taką wagę. 

Wielki  Książę  może  obdarować  ją  innymi,  pomyślał  z 

dziką zawziętością. 

background image

A  potem  doszedł  do  wniosku,  że  miał  szczęście.  Ponoć 

Imogena  kochała  go  „jak  żadnego  mężczyznę  przedtem"! 
Zdrada ze znanym donżuanem, jakim był niewątpliwie Wielki 
Książę, była dotkliwym ciosem. Gorzej, gdyby stało się to już 
po ślubie. 

Był głupcem. Jak mógł przypuszczać, że uwielbiana przez 

wszystkich,  zawsze  otoczona  kręgiem  wielbicieli  Imogena 
zechce kiedyś ustatkować się i pozostać wierną jednemu? 

Zraniło  to  jego  dumę  i  zachwiało  poczuciem  własnej 

wartości.  Przywykł  już  do  tego,  że  może  zdobyć  wszystkie 
kobiety: i te, które pociągały go choćby trochę, i wiele innych, 
nie budzących specjalnego zainteresowania. Każda z radością 
rzucała mu się w ramiona. 

Dopiero  teraz  w  pełni  zrozumiał  ulubione  twierdzenie 

swej niani: nie był więc „jedynym ziarnkiem piasku na plaży". 
Ta świadomość nie należała do zbyt miłych. 

Uśmiechnął  się  cynicznie,  widząc,  jak  wypływają  z 

przystani na otwarte morze. Lekka bryza przyjemnie chłodziła 
jego twarz. Zastanawiając się nad wyborem portu docelowego, 
książę  nagle  odkrył,  że  samotność  jest  czymś  wspaniałym. 
Przez dłuższy czas ciągle otaczali  go rozgadani, śmiejący się 
ludzie.  W  zamku  Templecombe  w  Londynie  mieszkali  nie 
tylko przyjaciele, ale i liczni krewni. Przyjeżdżali z prowincji i 
uważali, że mają prawo zatrzymywać się w rezydencji. 

Z  kolei  Combew  Buckinghamshire  wydawało  się  zbyt 

duże.  Należało  zapełniać  gośćmi  ogromną  liczbę  sypialni  i 
urządzać  wielkie  przyjęcia.  Ilekroć  książę  przebywał  w 
zamku, sąsiedzi liczyli na jego zaproszenia. 

Teraz nareszcie był sam. Uznał ten stan za tak przyjemny, 

że postanowił nacieszyć się nim do woli. Miał na jachcie wiele 
książek,  poza  tym  wreszcie  mógł  się  zastanowić  nad  sobą  i 
swoją przyszłością. 

background image

Jacht  oddalił  się od  Monte  Carlo  i  książę  nie  widział  już 

świateł  kasyna.  Żałował  tego,  gdyż  reflektory  oświetlały 
wzgórza  za  miastem  i  widok  był  przepiękny.  Mimo  to  wielu 
gości Jego Książęcej Mości rzadko unosiło oczy znad stolika. 
Wiedział,  że  niektórzy  wstają  z  łóżka  dopiero  po  zachodzie 
słońca,  aby  spędzić  kolejną  noc  w  jaskini  gry.  To  fałszywa 
pokusa; tak fałszywa jak Imogena, pomyślał książę.  

Wspomniawszy Imogenę powiedział sobie, że im szybciej 

wymaże ją z pamięci, tym lepiej. Nie chciał odczuwać złości i 
niechęci; pragnął jedynie zapomnieć. 

Od  dziecka  nie  godził  się  z  porażkami  i  zmuszał  się  do 

puszczania  w  niepamięć  wszelkich  upokorzeń,  jakie 
przeżywał w szkole. W dużym stopniu było to spowodowane 
dumą, odziedziczoną po przodkach. Nauczono go, aby nie dał 
się  zranić,  chyba  że  miałoby  to  wpływ  na  jego  szczęście. 
Ważną  rolę  odegrał  tu  jego  ojciec.  Kiedyś  opowiedział  mu 
historię  pana  Gladstone'a,  który  sporządził  listę  swych 
wrogów i zamknął ją w szufladzie na klucz. Gdy wyjął ją po 
latach,  odkrył,  że  prawie  nie  pamięta,  co  dana  osoba 
powiedziała, czy  zrobiła, ani  też dlaczego uznał  ją za  wroga. 
Ta opowieść zrobiła ogromne wrażenie na księciu i całe życie 
starał się naśladować pana Gladstone'a. 

Jego  dewiza  brzmiała:  „Nie  myśl  o  swych  wrogach  -  nie 

są tego warci". Doszedł do wniosku, że najlepiej będzie, jeśli 
postara się nie myśleć o Imogenie. 

Tak,  rozkaże  Daltonowi,  by  spakował  jej  ubrania  i 

klejnoty; w Londynie sekretarz dopilnuje, aby przewieziono je 
do mieszkania Imogeny, i to będzie koniec. 

Pomyślał,  że  ich  związek  był  szczęśliwy.  Nie  zaprzeczał 

temu.  Właściwie  zaczynał  już  wierzyć,  że  Imogena  różni  się 
od reszty kobiet. Miłość była w jej życiu czymś ważnym, jak 
sądził; nie stosowała wobec niego tanich pochlebstw, co było 
w zwyczaju w kręgach towarzyskich, związanych z dworem. 

background image

Kiedy  Edward  był  księciem  Walii,  o  ślicznotkach,  które 

mu się podobały, plotkowano w całej Anglii. Wszyscy słyszeli 
o jego romansach z Lily Langtry, hrabiną Warwick i tuzinem 
innych kobiet. 

Książę  zawsze  podziwiał  nienaganne  zachowanie 

urodzonej  w  Danii  królowej  Aleksandry.  Jej  lojalność  i 
oddanie  mężowi  były  niezmienne.  Niewierność  króla  mogła 
wywołać  niechęć  czy  zazdrość,  lecz  królowa  nie  okazywała 
tego publicznie. 

W  pewnym  sensie  książę  oczekiwał  od  swej  przyszłej 

żony  podobnego  zachowania.  Teraz  jednak  zrozumiał,  że 
Imogena  nie  mogłaby  się  dostosować.  Była  zbyt  pewna 
własnej  urody,  zbyt  łasa  na  pochlebstwa  i  zbyt  chwiejna  w 
uczuciach,  aby  móc  zignorować  podziw  innego  mężczyzny, 
choćby cieszył się tak złą reputacją jak Wielki Książę. 

Przed oczyma księcia pojawiła się wizja: u progu starości 

zastanawia się, czy żona była mu wierna. Stale dręczyłyby go 
podejrzenia i nigdy nie umiałby jej zaufać. 

 -  Jeśli  tak  ma  być  -  powiedział  sobie  -  to  do  diabła  z 

kobietami! Nigdy się nie ożenię! 

Przepełniało go uczucie goryczy. Postanowił zejść do baru 

na  drinka.  Wiedział,  że  czeka  na  niego  butelka  szampana  i 
sandwicze. Zawsze je przygotowywano na wypadek, gdyby po 
powrocie na jacht miał ochotę coś przekąsić. 

W  tym  momencie  usłyszał  głos  dochodzący  z  mostku. 

Zdenerwowany ton sugerował, że dzieje się coś niezwykłego. 
Książę zainteresował się tym i błyskawicznie znalazł się przy 
kapitanie. Oficer wypatrywał czegoś przez teleskop. 

 - Co to jest? - spytał książę. 
 - Nie jestem pewien, milordzie. Wartownik zauważył coś 

białego, przypominającego ludzkie ciało. 

 - Pozwól mi spojrzeć. 

background image

Kapitan  podał  księciu  teleskop.  Bez  wątpienia  w  wodzie 

znajdowało się coś białego. Po chwili dało się odróżnić twarz. 

 - Spuśćcie łódź i zobaczcie, czy ten człowiek jeszcze żyje 

- powiedział książę. 

Pomyślał, że najprawdopodobniej jest to samobójca, który 

przegrał  w  kasynie  wszystkie  pieniądze.  Słyszał  mnóstwo 
takich  historii  o  Monte  Carlo,  choć  wiele  z  nich  było 
zmyślonych. 

Jacht  zmniejszył  szybkość  i  marynarze  spuścili  łódź.  W 

ostatniej  chwili  książę  zdecydował  się  dołączyć  do  ekipy 
ratunkowej.  Uznał,  że  jego  obecność  będzie  pożądana.  Jeżeli 
ciało znajduje się w wodzie od dawna, wciąganie go na pokład 
byłoby  nie  tylko  niepotrzebne,  ale  również  nad  wyraz 
nieprzyjemne.  Widział  już  w  życiu  kilku  topielców;  widok 
spuchniętych  twarzy  i  rozkładających  się  ciał  wywoływał 
mdłości  nawet  u  najstarszych  i  najtwardszych  wilków 
morskich. 

Łódź  zbliżyła  się  na  odległość  około  stu  metrów  od 

unoszącego  się  na  wodzie  ciała.  Marynarze  wiosłowali,  a 
książę  pochylił  się  w  przód  i  starał  się  przeniknąć  wzrokiem 
otaczające ciemności. 

Nie  było  widać  księżyca,  lecz  gwiazdy  świeciły  jasno. 

Mimo to trudno było cokolwiek dostrzec, dopóki nie dopłynęli 
na miejsce. 

Ku  swemu  zdumieniu  książę  zobaczył  ciało  dziecka  lub 

raczej  młodej  kobiety,  ubranej  w  białą  koszulę  nocną. 
Ramiona  miała  wyciągnięte  w  bok,  głowę  odrzuconą  w  tył, 
włosy  unosiły  się  na  wodzie.  Książę  zauważył,  że  nie  tylko 
jest  żywa,  lecz  także  umie  doskonale  pływać;  inaczej  nie 
spoczywałaby na wodzie bez wysiłku. 

Łódź podpłynęła jeszcze bliżej. Marynarze odłożyli wiosła 

i spojrzeli na księcia, czekając na dalsze instrukcje. 

background image

 - Złapcie ją za ręce - powiedział do marynarza siedzącego 

na dziobie. 

Słysząc głos Templecombe'a, dziewczyna otworzyła oczy 

i  krzyknęła.  Zobaczywszy  łódź  pełną  mężczyzn,  próbowała 
odpłynąć.  Spóźniła  się  jednak,  gdyż  na  rozkaz  księcia 
marynarz chwycił jej rękę. 

 - Puść mnie! Puść mnie! Chcę umrzeć!  
Walczyła desperacko, czym tak zaskoczyła marynarza, że 

ją  puścił.  Na  skutek  szamotaniny,  a  może  z  powodu 
osłabienia, zanurzyła się głębiej i przez chwilę książę myślał, 
że  utonęła.  Wypłynęła  jednak  ponownie.  Tym  razem  łódź 
wykonała  zwrot  i  najbliżej  znalazł  się  książę.  Wychylił  się 
przez burtę i złapał dziewczynę za ramię. 

Szarpnęła  się  i  chciała  protestować,  lecz  nagle  zemdlała. 

Tylko siła ramion księcia sprawiła, że nie poszła na dno. 

Jej  ciało  było  lekkie,  lecz  całkiem  bezwładne.  Z  trudem 

wciągnął ją do łodzi. Zauważył  wówczas, że dziewczyna jest 
bosa  i  ubrana  tylko  w  koszulę  nocną.  Mokra  tkanina 
przylgnęła do drobnej, szczupłej postaci. Z bliska widać było, 
że dziewczyna, choć bardzo młoda, nie jest już dzieckiem. 

Dopłynęli do jachtu. Spuszczono trap i książę bez wysiłku 

wniósł  „topielicę"  na  pokład,  gdzie  czekała  cała  załoga.  Nie 
tracąc chwili, książę zszedł na dół. Służący pospieszył za nim. 

Dziewczyna była nieprzytomna i przez moment książę nie 

miał pewności, czy żyje. Zaniósł ją do jednej z pustych kabin. 
Dalton  błyskawicznie  rozpostarł  na  podłodze  grubą  warstwę 
tureckich  ręczników.  Książę  złożył  na  nich  bezwładne  ciało. 
Zauważył, że jego spodnie i koszula są mokre. 

 - Poradzę sobie, milordzie - powiedział Dalton. 
 -  Przynieś  trochę  brandy!  -  rozkazał  książę.  -  I  więcej 

ręczników! 

 - Rozkaz, milordzie. 

background image

Książę spojrzał na kobietę. Była ubrana w nocną koszulę. 

Była  to  jednak  kosztowna,  strojna  koszula,  ozdobiona 
prawdziwą koronką. Na palcu kobiety lśniła obrączka. 

Templecombe  zastanawiał  się,  czy  przypadkiem  mąż  o 

morderczych skłonnościach nie zepchnął jej z pokładu. Uznał 
jednak,  że  bardziej  prawdopodobna  jest  próba  samobójstwa. 
Kobieta mówiła przecież, że chce umrzeć. 

Niepojęty  wydawał  się  fakt,  że  odpłynęła  tak  daleko  od 

wybrzeża.  Kobiety  z  otoczenia  księcia  na  ogół  nie  umiały 
pływać. 

Kimkolwiek  była  nieznajoma,  stanowiła  zagadkę.  Jej 

młodość i uroda robiły wrażenie, nie szpeciły jej nawet mokre 
włosy, przylegające do policzków. 

Książę zdjął frak i wziął ręcznik. Po chwili zdecydował, że 

najpierw  musi  rozebrać  niedoszłą  topielicę  z  przemoczonej 
koszuli.  Rozpiął  kilkanaście  perłowych  guziczków  i 
nakrywszy kobietę ręcznikiem, podciągnął materiał do góry. 

Pomyślał,  że  naprawdę  jest  piękna.  Jej  kształtne  ciało 

przywodziło na myśl Afrodytę, wyłaniającą się z morskich fal. 

 -  Wpadam  w  poetycki  nastrój  -  mruknął  ze  złością 

Templecombe. 

Jeszcze  przed  chwilą  pałał  nienawiścią  do  wszystkich 

kobiet. Teraz nieznajoma, która pojawiła się w jego życiu tak 
nieoczekiwanie, obudziła ciekawość. 

Zdejmując  z  niej  mokrą  koszulę  dostrzegł  rozdarcie  przy 

karczku,  a  potem  zobaczył  plecy  dziewczyny.  Patrzył 
zaskoczony,  nie  wierząc  własnym  oczom.  To,  co  zobaczył, 
mogło wyjaśniać powód jej desperackiego skoku za burtę. 

Szpicruta  zostawiła  na  ciele  Saleny  wyraźne  znaki.  Całe 

plecy  pokryte  były  krwawiącymi  pręgami.  Książę  odrzucił 
mokrą koszulę. Słysząc kroki Daltona, położył Salenę i nakrył 
ją drugim ręcznikiem. 

background image

 -  Brandy,  milordzie  -  powiedział  Dalton,  podając  mu 

kieliszek.  -  Przyniosłem  też  dwa  ręczniki.  Zaraz  pójdę  po 
więcej. 

 - Zrób to. 
Książę  delikatnie  osuszył  ręcznikiem  włosy  Saleny. 

Znalazł w nich spinki. Wyglądało na to, że przed skokiem do 
wody  kobieta  nie  rozpuściła  włosów.  To  stanowiło  kolejną 
zagadkę.  W  miarę  schnięcia  włosy  dziewczyny  przybierały 
coraz  jaśniejszy  odcień  i  książę  zastanawiał  się,  jaki  kolor 
mogą mieć jej oczy. 

 - Myślę, że niebieskie - powiedział do siebie.  
Kobieta  nie  odzyskiwała  przytomności.  Gdy  wrócił 

Dalton, książę powiedział: 

 -  Dobrze  byłoby  położyć  ją  do  łóżka,  zanim  zaczniemy 

cucić. 

 - Świetny pomysł, milordzie. 
 -  Rozłóż  na  łóżku  duży,  kąpielowy  ręcznik  i  przynieś 

termofory  z  gorącą  wodą.  Ta  kobieta  jest  całkiem 
przemarznięta. 

 - Tak jest, milordzie. 
Służący  pościelił  łóżko,  rozłożył  jeden  ręcznik  na 

prześcieradle, a drugi, mniejszy, na poduszce. 

 -  Tu  jest  jeszcze  jeden,  milordzie,  żeby  ją  nakryć.  Zaraz 

przyniosę termofory. 

Pospiesznie opuścił kabinę. W chwilę potem książę wziął 

Salenę  na  ręce.  Nie  chciał,  by  ktoś  prócz  niego  widział  ją 
nagą, 

 -  Jaki  mężczyzna  mógł  uderzyć  istotę  tak  delikatną?  - 

zadał sobie w myślach pytanie. 

Przyszło  mu  na  myśl,  że  widać  mąż  przyłapał  ją  na 

zdradzie. Nawet gdyby tak było, nie powinien jej karać równie 
brutalnie.  Templecombe  położył  Salenę  na  łóżku,  nakrył 
ręcznikiem i kilkoma kocami. 

background image

Jej policzki były białe jak płótno. Książę już chciał odejść, 

jednak  stwierdził,  że  byłby  to  błąd.  Omdlenie  z  łatwością 
mogło przejść w śpiączkę. 

Wsunąwszy  rękę  pod  głowę  Saleny,  uniósł  ją  nieco  i 

powiedział stanowczym tonem: 

 - Obudź się! Obudź się i wypij to! 
Miał wrażenie, choć nie był pewny, że kobieta nawet nie 

usiłuje  odzyskać  przytomności.  Drgnienie  jej  powiek 
potwierdziło  to  przypuszczenie.  Gdy  kieliszek  dotknął  jej 
warg, próbowała odwrócić głowę. 

 - Wypij! - rozkazał książę. 
Była zbyt słaba, żeby protestować. Przełknęła parę kropel. 

Po  chwili  wstrzymała  oddech  i  książę  wiedział,  że  się  broni. 
Zmusił ją do wypicia jeszcze odrobiny. Usiłowała zasłonić się 
ręką. 

 - Leż spokojnie i pij! - nakazał książę. 
 - N...nie! - wykrztusiła z trudem.  
Templecombe  nie  ustępował  i  przysuwał  kieliszek  do  jej 

warg. Nie kryjąc obrzydzenia, przełknęła kilka łyków brandy i 
wreszcie otworzyła oczy. 

Spojrzała  na  księcia,  w  jej  oczach  widać  było  lęk. 

Ponieważ  trzymał  ją  w  ramionach,  wyczuł,  jak  jej  ciało 
sztywnieje. Wiedział, że to ze strachu. 

 -  Wszystko  w  porządku  -  rzucił  kojąco.  -  Jesteś 

bezpieczna. 

 -  Nie  -  udało  jej  się  powiedzieć.  -  Nie...  Pozwól  mi 

umrzeć! 

 - Za późno - odrzekł cicho. Delikatnie ułożył jej głowę na 

poduszce. 

Gdy  patrzyła  na  księcia,  w  jej  oczach  malowało  się 

przerażenie. Templecombe nie był pewny, czy widzi jego, czy 
może coś, co sprawiło, że skoczyła do wody. 

background image

 -  Jesteś  zupełnie  bezpieczna  -  rzekł.  -  Teraz  musisz  mi 

powiedzieć, skąd pochodzisz i dokąd mam cię zawieźć. 

Odniósł  wrażenie,  że  go  nie  zrozumiała.  Milczała,  więc 

zapytał: 

 - Powiedz, kim jesteś? Jak się nazywasz? 
 -  Sa  -  le  -  na  -  powiedziała  wolno,  robiąc  przerwę  po 

każdej sylabie. 

 - A nazwisko? 
Z  jej  krtani  wydobył  się  jęk,  tak  słaby  i  cichy,  że 

przypominał raczej pisk małego kociaka. 

Leżała  z  zamkniętymi  oczami,  prawie  nie  oddychając, 

jakby za  chwilę  miała ponownie stracić przytomność. Książę 
widział, jak drży. Zastanawiał się, co powinien zrobić. Nigdy 
nie widział kobiety w takim stanie. 

Wyobrażał sobie, co musiała przejść. A może przeraziło ją 

nie  tylko  bicie?  Jeśli  nie  miała  skłonności  do  przesady,  to 
musiało się wydarzyć coś jeszcze gorszego. 

Milczał,  stojąc  bez  ruchu  przy  łóżku.  Salena  otworzyła 

oczy, jakby chcąc sprawdzić, czy jeszcze nie wyszedł. 

Ujrzawszy  go,  znów  się  skurczyła  i  wtuliła  w  pościel, 

jakby pragnęła zniknąć. 

 - Nikt cię nie skrzywdzi - powiedział cicho książę. -  Nie 

masz się czego obawiać. 

Nie był pewny, czy go rozumie. W jej twarzy widać było 

przerażenie, źrenice rozszerzyły się tak, że oczy wydawały się 
prawie czarne. 

Pojawił się Dalton z dwoma termoforami. 
 -  Położę  jeden  w  nogach  -  powiedział,  podając  drugi 

księciu. 

Książę delikatnie odchylił  nakrycie i  położył  termofor na 

ręczniku, tuż obok Saleny. 

 - To cię rozgrzeje - stwierdził. - Musiałaś przemarznąć w 

wodzie. 

background image

Drgnęła i odsunęła się nieco. 
Stało  się  coś  takiego,  pomyślał,  co  sprawiło,  że  boi  się 

mężczyzn. 

Przypuszczenie  to  wydało  mu  się  intrygujące.  Spojrzał 

badawczo na dziewczynę. Widział dziecinną twarz, piękną jak 
kwiat;  olbrzymie,  szeroko  rozstawione  oczy  i  delikatny 
rysunek drżących ust. 

Kimkolwiek jest mężczyzna, który ją pobił, myślał książę, 

jest łajdakiem. Z przyjemnością zaaplikowałbym mu to samo 
lekarstwo! 

Dalton  zebrał  z  podłogi  mokre  ręczniki  i  koszulę  nocną. 

Przy drzwiach zatrzymał się i zapytał: 

 -  Jak  pan  sądzi,  milordzie,  czy  mógłbym  przynieść  tej 

młodej damie jedną z koszul jaśnie pani? Będzie za duża, ale 
na pewno wygodna. 

 -  Dobry  pomysł,  Daltonie  -  odpowiedział  książę  -  ale  w 

tej  chwili  nie  będziemy  jej  ubierać.  Zostawisz  koszulę  na 
łóżku. Przynieś także szlafrok i ranne pantofle. 

Nie  miał  skrupułów,  rozporządzając  garderobą  Imogeny. 

Może  było  to  cyniczne,  lecz  przecież  za  większość  sam 
zapłacił. 

Salena  miała  przymknięte  oczy,  ale  wiedział,  że  go 

uważnie  obserwuje.  Wyglądało,  jakby  uważała  go  za  dzikie 
zwierzą,  gotowe  w  każdej  chwili  do  ataku.  Ponieważ  atak 
mógł  zastąpić  znienacka,  wolała  nie  spuszczać  z  oczu 
potencjalnego napastnika. 

Książę  stanął  w  przeciwległym  rogu  kabiny  i  przemówił 

cicho: 

 -  Musisz  mi  powiedzieć,  co  mam  zrobić.  Zboczyliśmy  z 

kursu,  aby  cię  uratować,  lecz  teraz  muszę  poinstruować 
kapitana, w jakim kierunku mamy płynąć. 

Mówił wolno, jak do dziecka. Patrzyła na niego i wiedział, 

że dokładnie rozumie jego słowa. 

background image

Po chwili zapytał: 
 - Chcesz wracać do Monte Carlo? 
 - Nie! Nie! 
W jej głosie brzmiało prawdziwe przerażenie.  
 - A więc dokąd mamy płynąć? 
 - Daleko stąd - wyszeptała. 
Z trudem zrozumiał odpowiedź. 
 -  Bardzo  dobrze  -  powiedział  -  Odpłynęliśmy  już  od 

Monte  Carlo,  a  ponieważ  nie  wyrażasz  żadnego  życzenia, 
zabiorę  cię  do  mojej  willi,  do  Tangeru.  Podróż  zajmie  kilka 
dni. Może potem będziesz mogła opowiedzieć mi coś więcej o 
sobie. 

Nie  odpowiedziała.  Ruszył  do  drzwi.  W  milczeniu 

patrzyła, jak Templecombe gasi światło i wychodzi. 

Otworzył  drzwi  sąsiedniej  kabiny.  Już  chciał  zdjąć 

wilgotne ubranie, kiedy nagle przyszła mu do głowy potworna 
myśl. 

Dziewczyna  nie  chciała  żyć.  Teraz,  gdy  odzyskała 

przytomność, mogła znów próbować się utopić. Nie byłoby to 
trudne, zważywszy jej osłabienie. 

Książę  wrócił  i  cicho  zamknął  zasuwkę.  Podobne 

znajdowały  się  na  wszystkich  drzwiach.  Stanowiły 
zabezpieczenie  przed  złodziejami;  aby  je  otworzyć,  trzeba 
było  wiedzieć,  jak  funkcjonuje  specjalny  mechanizm.  Gdy 
jacht  stał  w  przystani,  zawsze  pilnowali  go  wartownicy. 
Książę  jednak  wiedział,  że  doświadczony  złodziej  bez  trudu 
może wspiąć się na pokład i zabrać, co się da. Zasuwki, które 
wymyślił osobiście, w znacznym stopniu to uniemożliwiały. 

Jacht,  zbudowany  na  specjalne  zamówienie,  wyposażony 

był  w  najnowocześniejsze  urządzenia.  Książę  był  z  niego 
dumny  i  cieszył  się  z  pochwał  przyjaciół,  którzy  po  raz 
pierwszy oglądali „Afrodytę" w Marsylii. 

background image

Przypomniał sobie, że nazajutrz na jego zaproszenie grono 

znajomych  miało przyjechać  z  Londynu do Monte Carlo. Na 
pewno się zdziwią, gdy nie wyjdzie im na spotkanie. 

Zdecydował  się  na  jedyne  możliwe  wyjście  z  sytuacji. 

Rano wyśle telegram, wyjaśni swą nieobecność sprawami nie 
cierpiącymi  zwłoki  i  zaproponuje  gościom  pobyt  w  hotelu 
„Paryż" na jego koszt. 

Jego przyjaciele byli ludźmi światowymi. Wiedział że już 

wkrótce odkryją powód jego wyjazdu bez Imogeny.  

 - A niech plotkują! - rzucił dziko.  
Nagle pomyślał, że gdyby wiedzieli, co dzieje się teraz na 

„Afrodycie",  uznaliby  to  za  jeszcze  większy  skandal. 
Uratowanie  półnagiej,  brutalnie  pobitej  kobiety  z  morskich 
odmętów  stanowiło  doskonałą  pożywkę  dla  wyobraźni.  Bez 
wątpienia  ludzie  snuliby  domysły  odnośnie  tożsamości 
nieoczekiwanej  pasażerki.  Na  pewno  nie  spotkałem  jej 
wcześniej,  pomyślał  książę.  Gdyby  ujrzał  dziewczynę  tak 
młodą i tak uroczą, na pewno by ją zapamiętał. 

Później,  leżąc  w  łóżku,  książę  ciągle  powracał  myślą  do 

tych  kilku  wskazówek,  których  udzieliła  mu  śpiąca  w 
sąsiedniej kabinie kobieta. 

Z  pewnością  nie  była  uboga;  świadczyła  o  tym  jej 

wytworna  nocna  koszula.  Nosiła  obrączkę,  ale  młody  wiek 
wskazywał, że od niedawna jest mężatką. 

Była  piękna,  a  mimo  to,  lub  może  właśnie  dlatego,  jakiś 

mężczyzna  wzbudził  w  niej  taki  lęk,  że  teraz  przerażenie 
ogarniało ją na widok przedstawiciela odmiennej płci. 

 - Jest  między nami pewne podobieństwo - powiedział do 

siebie  książę.  -  Ja  nienawidzę  kobiet,  a  ona  mężczyzn.  O  ile 
uda  mi  się  skłonić  ją  do  rozmowy,  może  dowiem  się  czegoś 
więcej... 

Następnego  dnia  pierwszą  osobą,  która  poinformowała 

księcia, że pasażerka się obudziła, był Dalton. 

background image

 -  Milordzie,  zaniosłem  młodej  damie  filiżankę  herbaty  - 

powiedział.  -  Zapytałem  też,  co  mam  podać  na  śniadanie. 
Niestety, jest jeszcze oszołomiona po przeżyciach poprzedniej 
nocy. 

 - Czy mówiła coś? - spytał książę. 
Siedział  w  jadalni  przy  stole,  jedząc  śniadanie.  Po 

dramatycznych przeżyciach miał wilczy apetyt. 

 -  Powiedziała:  „Wszystko  jedno".  Mówiąc  to,  zadrżała. 

Chyba jest jeszcze w szoku. 

 - Tak. Sądzę, że tak - rzucił książę obojętnie. - Daltonie, 

zanieś pani śniadanie i wróć tu. Chcę z tobą pomówić. 

 - Dobrze, milordzie. 
Gdy Dalton wrócił, książę pił drugą filiżankę kawy. 
 -  Musimy  się  zastanowić,  skąd  wziąć  ubranie  dla  młodej 

damy. 

 - Myślałem już o tym. 
 - Naprawdę? 
 -  Ta  dama  jest  wyjątkowo  szczupła.  Nie  mogłaby  nosić 

strojów jaśnie pani, trzeba by było je przedtem zwęzić. 

 - Otóż to! - zgodził się książę. - Sam już o tym myślałem. 
 -  Przypomniałem  sobie  -  ciągnął  Dalton  -  że  kapitan  ma 

czternastoletnią  córkę.  W  Marsylii  kupił  dla  niej  dwie 
wyjątkowo  ładne  sukienki.  Pomyślałem,  że  będą  w  sam  raz 
dla młodej damy. 

 -  Bardzo  mi  pomogłeś,  Daltonie  -  pochwalił  go  książę.  - 

Powiedz  jej,  żeby  przymierzyła  suknie,  kiedy  poczuje  się 
lepiej.  Resztę  potrzebnych  rzeczy  możesz  jej  przynieść  z 
kabiny lady Moreton. 

 - Dziękuję, milordzie. 
 -  Powiedz  kapitanowi,  że  wynagrodzę  go  za  to.  Z 

pewnością będzie  mógł  znaleźć  dla córki  coś odpowiedniego 
w Tangerze lub po powrocie, w Marsylii. 

 - Powtórzę mu to, milordzie. 

background image

Książę  poszedł  na  mostek  i  osobiście  podziękował 

kapitanowi za pomoc. 

 -  To  wyjątkowo  szczęśliwy  przypadek  -  powiedział 

kapitan  Barnett  -  że  w  ogóle  zauważyliśmy  tę  damę. 
Oddalaliśmy się od wybrzeża, jeszcze sekunda czy dwie i już 
byśmy jej nie dostrzegli. 

 - A więc śmierć nie była jej pisana - zauważył książę. 
 - Dziwne, że chciała umrzeć - dorzucił kapitan.  
Książę  przypomniał  sobie  pręgi  na  plecach  Saleny.  On 

znał  przynajmniej  jeden  powód,  dla  którego  chciała  odebrać 
sobie życie. Nie chciał jednak w to wtajemniczać ani kapitana, 
ani kogokolwiek innego. 

Przed  obiadem  wszedł  do  salonu  i  zdumiał  go  widok 

czekającej tam Saleny. Spostrzegł, że na jego widok drgnęła i 
uczyniła taki ruch, jakby miała zamiar uciec. Ponieważ jednak 
stał  w  drzwiach,  blokując  wyjście,  skuliła  się.  Wydawała  się 
wyjątkowo krucha i wiotka. Usiadła w rogu sofy. 

 -  Dzień  dobry,  Saleno  -  przywitał  ją  książę.  -  Mam 

nadzieję,  że  czujesz  się  lepiej.  Bardzo  ci  do  twarzy  w  tej 
sukni. 

Był  to  wyjątkowo  ładny  strój,  odpowiedni  dla  młodej 

panienki.  Prosta,  niedroga  suknia,  ozdobiona  skromnym, 
białym haftem. Miała elegancki krój. 

 -  Dziękuję  panu  za  wszystko  -  cicho  odrzekła  Salena.  - 

Chciałam umrzeć, i to było tylko... 

Przerwała, lecz książę zapytał łagodnie: 
 - Tylko co? 
 -  Umiem  pływać,  więc  trudno  było  utonąć.  Salena 

nauczyła się pływać w rzymskich łaźniach, w Bath. Pojechała 
tam  zimą  z  matką,  gdy  lady  Cardenham  chorowała  na 
zapalenie płuc. 

Była wtedy mała i ojciec śmiał się widząc, jak bardzo lubi 

się kąpać. 

background image

 - Zupełnie jakbyś była kijanką! - mówił.  
Później, gdy odwiedzała dziadka na wsi, zawsze kąpała się 

razem z kuzynami. Ojciec matki mieszkał w ogromnym domu, 
otoczonym parkiem, w którym był staw. Dziadek miał jeszcze 
kilkoro  wnucząt;  byli  to  sami  chłopcy.  Latem  ścigali  się 
przepływając staw, dla zabawy przewracali kajaki i bawili się 
w rozbitków. 

Salena uwielbiała te zabawy. Przez ostatnie dwa lata, gdy 

była  na  pensji,  nie  miała  okazji  pływać.  Podczas  wakacji 
zawsze  udawała  się  z  kuzynami  nad  wodę,  choć  matka 
potępiała „koedukacyjną kąpiel". Uciekając od księcia zeszłej 
nocy,  rzuciła  się  w  morze  i  zamierzała  płynąć  do  utraty  sił. 
Liczyła  na  to,  że  pójdzie  na  dno  jak  kamień.  To  miał  być 
koniec.  Nikt  by  jej  nie  znalazł,  więc  nie  mogłaby  być 
oskarżona o popełnienie zbrodni, nie musiałaby stawać przed 
sądem i nie zostałaby skazana na więzienie lub śmierć. 

Próbowała  nie  myśleć  o  księciu  Pietrowskim,  leżącym  w 

kałuży  krwi.  Nie  chciała  tego  pamiętać.  Czuła  tylko,  że  jej 
ciało sztywnieje ze strachu. 

Widok Templecombe'a przeraził ją. To był przecież także 

mężczyzna. 

Książę  usiadł  na  krześle  w  stosownej  odległości  od 

Saleny. 

 -  Zeszłej  nocy  -  powiedział  -  wyjawiłaś  mi  tylko  swe 

imię. Myślę, że teraz powinienem się pani przedstawić. Książę 
Templecombe. 

W oczach Saleny pojawił się błysk. 
 - Słyszałaś o mnie? - zapytał. 
 - A więc to... „Afrodyta"? 
 - Tak istotnie nazywa się mój jacht. 
 - Jest piękny. 
Przypomniała sobie, jak uroczo wyglądał, kołysząc się na 

falach,  gdy  oboje  z  ojcem  jechali  nadmorskim  bulwarem. 

background image

Wtedy  nie  wiedziała,  co  ją  czeka.  Zadrżała  na  wspomnienie 
rosyjskiego arystokraty. 

Książę  widział  uczucia,  malujące  się  na  twarzy  Saleny. 

Nie  znał  dotąd  kobiety  o  tak  wyrazistych  oczach,  tak 
filigranowej. Budziła w nim współczucie. 

Zauważył,  że  walczy  z  myślami.  Chciał  zdobyć  jej 

zaufanie,  musiał  więc  uważać,  aby  nie  urazić  jej  jakimś 
niezręcznym słowem. 

 - Mam nadzieję, że spodoba ci się podróż moim jachtem - 

powiedział  lekkim  tonem.  -  To  nowy  model.  Sam  go 
projektowałem i jestem z niego dumny. Posiada wiele różnych 
udogodnień, jakich nie ma na łodziach tego typu. Pokażę ci je, 
kiedy poczujesz się lepiej. 

Wyraz lęku zniknął z oczu Saleny. Po chwili zapytała: 
 - Czy wracamy do Monte Carlo? 
 - Twierdziłaś, że tego nie chcesz - odpowiedział książę. - 

Zabieram cię więc do Tangeru. Mówiłem o tym zeszłej nocy, 
ale chyba byłaś zbyt przerażona, aby mnie dobrze pojąć. 

 -  Zdawało  mi  się,  że  to  powiedziałeś,  ale  bałam  się...  że 

źle cię zrozumiałam. 

 -  Płyniemy  do  Tangeru  -  potwierdził  książę.  -  Mam  tam 

willę, której nie odwiedzałem od dłuższego czasu. Liczę na to, 
że spodoba ci się, tak jak „Afrodyta". 

 - Ale ja nie mam pieniędzy - wyszeptała Salena. 
 -  Jesteś  moim  gościem,  więc  to  nie  ma  znaczenia  - 

odrzekł.  -  Jeżeli  w  Tangerze  stwierdzisz,  że  chcesz  pojechać 
gdzie indziej, pożyczę ci, ile będzie trzeba. - Przerwał i cicho 
dodał:  -  Może  chciałabyś  przesłać  wiadomość  komuś  z 
rodziny? 

 - Nie! Nie! 
Wiedziała,  że  ojciec  nigdy  nie  wybaczyłby  jej  tego,  co 

zrobiła.  Wolała  więc,  aby  uznał  ją  za  zmarłą.  Miała  tylko 
nadzieję,  że  będzie  mógł  zatrzymać  pieniądze  otrzymane  od 

background image

księcia Pietrowskiego. Po chwili uświadomiła sobie jednak, że 
i  ten problem  zniknął. Przecież Sergiusz Pietrowski  nie  żyje, 
więc nie upomni się o zwrot. 

Tatuś  sobie  jakoś  poradzi,  pomyślała,  nie  może  tylko  się 

dowiedzieć, że żyję. 

Nagle  uderzyła  ją  pewna  myśl.  Jak  ona  będzie  teraz  żyć 

bez pieniędzy i bez domu? 

Spojrzała żałośnie na księcia i załamała ręce, jak dziecko 

błagające o pomoc. 

 -  Widzę,  że  jesteś  niespokojna  -  powiedział.  -  O  nic  już 

nie zapytam. Spróbuj miło spędzić czas. Ostatecznie dzień jest 
piękny,  jesteśmy  sami  i  nikt  o  nas  nie  wie.  -  Zobaczywszy 
blask  w  jej  oczach  ciągnął:  -  Sam  miałem  zamiar  zniknąć  i 
rozpocząć  nowe  życie.  To  coś  takiego  jak  w  książce 
rozpoczęcie nowego rozdziału. - Wyczuł, że jest na właściwej 
drodze.  -  Jeśli  ktoś  widział,  że  wpadłaś  do  morza  i  teraz  cię 
szuka,  to  czeka  go  rozczarowanie. Powiem  ci  coś  jeszcze:  w 
Monte Carlo nikt nie wie, dokąd popłynąłem, więc też nikt się 
nie  domyśli,  że  jesteśmy  razem.  -  Uśmiechnął  się  i  dodał:  - 
Jesteś  wolna  od  wszelkich  niepokojów.  Nikt  nie  wie,  gdzie 
jesteś ani co zrobiłaś. 

 - Czy to... możliwe? - spytała. 
 - Jestem tego pewny - odparł. 
 - Ale Bóg wie. 
Jej szept był cichy, lecz książę dosłyszał te słowa. 
 - Tak, Bóg wie - odpowiedział. - Jednak zawsze mówiono 

mi,  że  On  jest  miłosierny,  że  wszystko  rozumie  i  wybacza. 
Zapewniam cię, nie musisz się Go bać. 

Mówiąc to czuł, że te słowa dziwnie brzmią w jego ustach. 

Zobaczył,  że  Salena  uspokoiła  się;  widocznie  powiedział  to, 
co należało. 

 - Ciekawe, co to dziecko mogło zrobić - zastanawiał się w 

myślach - że boi się i kary boskiej, i mężczyzn? 

background image

R

OZDZIAŁ 

Do salonu wszedł steward i oznajmił, że podano do stołu. 

Na ten widok Salena drgnęła i spojrzała na niego nieufnie i z 
obawą. 

Książę udał, że tego nie zauważył. Wstał i powiedział: 
 - Chodźmy na pokład. Dzień jest taki ciepły. 
Stały  tam  dwa  duże,  plecione  fotele,  wyłożone  miękkimi 

poduszkami. Książę zauważył grymas na twarzy dziewczyny i 
pomyślał,  że  dokuczają  jej  blizny  na  plecach,  każdy  ruch 
musiał sprawiać nieopisany ból. 

Salena  usiadła  i  popatrzyła  na  niego  niepewnie,  jakby 

lękając  się  tego,  co  może  nastąpić.  Templecombe  okrył  ją 
ciepłym  kocem.  Stewart  przymocował  do  poręczy  fotela 
przenośny  stolik  na  żelaznych  nóżkach.  Zerknęła  z 
niepokojem. Książę zajął miejsce obok i powiedział: 

 -  To  mój  wynalazek.  Pomyślałem,  że  będzie  praktyczny, 

gdy  każę  podać  posiłek  dla  jednej  lub  dwóch  osób.  - 
Uśmiechnął  się  i  dodał:  -  Prawdę  mówiąc,  jesteś  matką 
chrzestną mego wynalazku. Nigdy dotąd nie był używany. 

 - To bardzo pomysłowe - odpowiedziała Salena. Steward 

najpierw  przyniósł  nakrycia,  potem  pojawił  się  z  tacą, 
zastawioną wspaniałymi potrawami. Salena pomyślała, że taki 
sposób podania posiłku jest nie tylko oryginalny, lecz również 
wygodny. 

Nad ich głowami rozpięto płócienną markizę. Morze lśniło 

-  lazurowe  i  spokojne.  Słychać  było  jedynie  cichy  szmer 
silnika i krzyk mew. 

Zupełnie  inaczej,  myślała  Salena,  niż  podczas  gwarnych 

przyjęć  w  willi  księcia  Pietrowskiego,  gdzie  goście 
rozmawiali  wyłącznie  po  francusku  lub  po  rosyjsku,  a  ich 
głosy  stawały  się  coraz  donośniejsze,  w  miarę  jak  opróżniali 
kolejne kieliszki wina. 

background image

 - Mam zamiar namówić cię na odrobinę szampana - rzekł 

Templecombe.  -  Gdy  wypijesz,  rumieniec  powróci  na  twe 
policzki i z pewnością poczujesz się lepiej. 

Salena  wolałaby  odmówić,  ale  nie  chciała  urazić  księcia. 

Gdy nalano jej szampana, wypiła mały łyk. Książę patrzył na 
morze. 

 - Mam wrażenie, że to orki - powiedział. - Może podpłyną 

bliżej. Zawsze lubiłem obserwować ich igraszki. 

 - Orki? - wykrztusiła Salena. - Słyszałam o nich, ale nigdy 

ich nie widziałam. 

 - Na Morzu Śródziemnym spotyka się je często - wyjaśnił 

książę. 

 - Jedna z zakonnic w klasztorze mówiła - zaczęła Salena 

nieśmiało  i  jakby  z  pewnym  wahaniem  -  że  tam,  skąd  ona 
pochodzi,  wśród  wieśniaków  na  południu  Włoch,  wierzy  się, 
że dusza żeglarza, który utonął w morzu, zmienia się w orkę... 

Umilkła.  Książę  zrozumiał  jej  myśl:  zastanawiała  się 

pewnie, co stałoby się z jej duszą, gdyby jej ciało pochłonęło 
morze. 

Głośno powiedział: 
 - 

Wiele  prymitywnych  ludów,  zamieszkujących 

wybrzeża,  żywi  ten  przesąd.  Na  przykład  mieszkańcy 
Orkadów  i  Wysp  Szetlandzkich  wierzą,  że  dusze  rybaków 
zmieniają się w foki; dlatego nie zabijają tych zwierząt. 

Dostrzegł  kolejny  trop:  Salena  była  kiedyś  w  klasztorze. 

Czuł się jak archeolog odkrywający ślady dawnych cywilizacji 
lub  jak  ornitolog  badający  nieznany  gatunek  ptaka.  Po  raz 
pierwszy  znalazł  się  w  towarzystwie  kobiety,  której  nie 
interesował  jako  mężczyzna i  która drżała i  usuwała się, gdy 
do niej podchodził. Było to nowe, interesujące doświadczenie. 
Salena  zaciekawiała  go  coraz  bardziej.  Obiecał  sobie,  że 
prędzej  czy  później  odkryje,  co  się  stało  i  kim  jest  ta 
dziewczyna. 

background image

Na  razie  opowiadał  cichym,  łagodnym  głosem  o  innych 

rzeczach,  nie  poruszając  tematów,  które  mogłyby  ją 
zaniepokoić.  Kiedy  skończył  deser  i  zwrócił  się  do  Saleny, 
aby  rzec  coś  jeszcze,  zauważył,  że  zasnęła.  Musiała  być 
wyczerpana. Książę zdawał sobie sprawę, że przejścia ubiegłej 
nocy  nadszarpnęłyby  nawet  siły  zdrowego  mężczyzny,  nie 
mówiąc już o słabej kobiecie. 

Pojawił  się  steward.  Książę  położył  palec  na  ustach, 

nakazując  ciszę.  Służący  zebrał  nakrycia  ze  stolika  i  oddalił 
się bezszelestnie. Drugi steward zaproponował księciu brandy. 
Templecombe  odmówił.  Nie  chciał,  żeby  ktokolwiek  czy 
cokolwiek  zakłócało  sen  Saleny.  Twarz  miała  zwróconą  ku 
niemu.  Wtuliła  policzek  w  błękitną  poduszkę,  której  kolor 
podkreślał jeszcze je} delikatną cerę i odcień jasnych włosów. 

Z  zamkniętymi  oczami  wyglądała  na  bardzo  młodą  i 

wrażliwą. Gdy się poruszyła, książę ujrzał jej dłoń. Brak było 
obrączki, a przecież zeszłej nocy widział ją z pewnością. 

Pomyślał,  że  albo  po  gorzkich  przeżyciach  zerwała  ją  z 

palca  i  wyrzuciła  przez  bulaj,  albo  chciała  udawać 
niezamężną.  Doszedł  jednak  do  wniosku,  że  ta  dziewczyna 
nikogo  nie  mogłaby  oszukać.  Dostrzegał  w  niej  czystość  i 
prostolinijność,  co  utwierdzało  go  w  mniemaniu  o  jej 
niewinności. 

Zresztą  nie  miał  ani  prawa,  ani  podstaw,  by  ją  osądzać. 

Niejednokrotnie w życiu spotykał  oszustki. Salena wyglądała 
niewinnie,  lecz  najprawdopodobniej  pobił  ją  ten  sam 
mężczyzna,  który  zapłacił  za  jej  drogą  koszulę  nocną.  Co  za 
niezwykła zagadka, pomyślał. Musiał teraz się zastanowić,  w 
jaki  sposób  przełamać  opory  Saleny  i  co  zrobić  z  nią  dalej. 
Zachowywała się jak dzikie zwierzątko, które było więzione i 
dręczone  tak  długo,  że  straciło  zdolność  odróżniania 
przyjaciół od wrogów. 

background image

Wiedział,  że  nie  będzie  mógł  jej  pomóc,  dopóki  nie 

zdobędzie  jej  zaufania.  Na  szczęście  teraz  spała  głęboko  i 
spokojnie, nie pamiętając o swych lękach. 

Uśmiechnął się na myśl o tym, że żaden plotkarz z Monte 

Carlo nawet się nie domyśla, co teraz robi. 

Gdyby na miejscu Saleny znalazła się Imogena albo inna 

kobieta,  próbowałaby  z  nim  flirtować,  zwracać  na  siebie 
uwagę i zachowywać się prowokująco. Książę miał pewność, 
że  najmniejszy  objaw  zainteresowania  z  jego  strony 
przeraziłby Salenę jeszcze bardziej. 

 -  Może  -  powiedział  do  siebie  kpiąco  -  przeceniałem 

swoje możliwości i to ma być dla mnie pouczającą lekcją? 

Godzinę później Salena obudziła się. Spojrzała na księcia i 

westchnęła. 

 - Przepraszam, zasnęłam - powiedziała. - To nieuprzejme 

z mojej strony. 

 -  Masz  prawo  czuć  się  zmęczona  -  odpowiedział.  - 

Spodziewałem się, że zostaniesz dziś w łóżku. 

 -  Twój  służący  proponował  mi  to  -  odrzekła  -  ale 

chciałam wstać. 

Książę zgadł, że bała się zostać sama ze swymi myślami. 
 - Na „Afrodycie" możesz robić to, na co masz ochotę. 
Nie  odpowiedziała.  Patrzyła  na  lśniącą  powierzchnię 

morza.  Książę  pomyślał,  że  najbardziej  niezwykłą  cechą 
dziewczyny  jest  jej  naturalność.  Inna  kobieta,  zasnąwszy  w 
jego  obecności,  poprawiałaby  teraz  włosy  i  suknię,  a  nawet 
makijaż. 

Salena  po  prostu  spoczywała  w  fotelu  z  rękoma  na 

kolanach. Po chwili książę powiedział łagodnie: 

 -  Znam  tylko  twoje  imię.  Służba  nie  wie,  jak  się  ma  do 

ciebie zwracać: panienko, pani? 

Zauważył drżenie jej palców. 
 - Nie jestem zamężna - rzekła. Książę uniósł brwi. 

background image

A więc dlatego wyrzuciła obrączkę. Więc czemu w ogóle 

ją  nakładała?  Z  pewnością  nie  udawała  mężatki,  by  spędzić 
wakacje  z  cudzym  mężem.  To  do  niej  nie  pasowało.  Książę 
rzucił obojętnym tonem: 

 -  W  takim  razie  powiem  służbie,  aby  zwracała  się  do 

ciebie: „panno Saleno", chyba że podasz mi swe nazwisko... 

 - Zapomniałam... 
Mówiąc  to,  przymknęła  powieki.  Książę  wiedział,  że 

skłamała.  Dostrzegł,  że  przyszło  jej  to  z  trudem. 
Prawdopodobnie  uważała  kłamstwo  za  coś  niewłaściwego, 
może  nawet  za  grzech.  Z  całą  pewnością  był  to  wpływ 
klasztornego wychowania. 

 - Byłaś kiedyś w Tangerze? - zapytał. 
 - Nie, nigdy. 
 -  Jest  to  naprawdę  urocze  miasto,  a  o  tej  porze  roku  ma 

doskonały klimat. 

Po chwili Salena spytała z przerażeniem w głosie: 
 - Czy Tanger należy do Francji? 
Bała się, więc książę pospiesznie ją uspokoił: 
 -  Nie,  w  tej  chwili  nie,  choć  Francuzi  marzą  o  zajęciu 

pewnych obszarów Maroka. 

 - Ale nie Tangeru? 
 -  Nie.  Mało  prawdopodobne,  aby  Niemcy  lub  Anglicy 

pozwolili im posunąć się w głąb Afryki Północnej. 

Myślał,  jak  rozwiać  jej  obawy.  Jednocześnie  zastanawiał 

się, czemu przeraża ją samo wspomnienie Francji. Doszedł do 
wniosku,  że  albo  mężczyzna,  który  ją  pobił,  był  Francuzem, 
albo  popełniła  przestępstwo  i  boi  się  policji.  Aż  trudno  było 
uwierzyć,  że  takie  dziecko  mogło  popełnić  zbrodnię,  lecz 
przecież jej przerażenie nie było udane. 

Po chwili dodał: 

background image

 -  Nie  chcę  się  przechwalać,  ale  mam  pewne  wpływy  nie 

tylko w moim kraju, lecz również za granicą. Zapewniam cię, 
że dopóki jesteś ze mną, nikt i nic ci nie grozi. 

Wydawało  mu  się,  że  w  jej  oczach  dostrzegł  błysk. 

Potrząsnęła głową. 

 -  Nie  powinieneś  się  w  to  angażować.  To  może 

zaszkodzić twojej reputacji. 

Książę spojrzał na nią ze zdumieniem. 
 - Mojej reputacji? - powtórzył. 
 - Tak. 
Zamilkła nagle, i sądząc, że Templecombe nie zorientował 

się, ciągnęła: 

 - Ktoś mi powiedział, jaką jesteś ważną osobistością.  
A  więc  ma  ojca,  pomyślał  książę.  Zastanawiał  się,  czy 

może  właśnie  ojciec  ją  pobił.  Skąd  w  takim  razie  wzięła  się 
obrączka?  Poza  tym  co  za  człowiek  wrzuciłby  do  morza 
własne dziecko, wpierw je zmaltretowawszy? 

 -  Skoro  uważasz,  że  odgrywam  tak  znaczną  rolę  - 

powiedział głośno - to powinienem pomagać ludziom, którzy 
mają kłopoty. A więc przede wszystkim tobie. 

 -  Doceniam  twą  szlachetność,  ale  byłoby  lepiej,  gdybyś 

pozwolił mi umrzeć. 

 -  Lepiej  dla  ciebie  czy  dla  mnie?  -  zapytał  książę 

żartobliwym tonem. 

 - Myślę, że dla nas obojga - odpowiedziała z powagą. 
 -  Jeśli  o  mnie  chodzi,  to  bardzo  się  cieszę,  że  miałem 

okazję  cię  uratować  -  stwierdził.  -  Myślę,  że  to  zrządzenie 
losu. „Afrodyta" przybyła w odpowiedniej chwili. 

Słuchała uważnie, więc ciągnął: 
 - Kapitan mówił, że wystarczyłoby kilka sekund zwłoki, a 

stracilibyśmy  cię  z  oczu.  Widzisz  więc,  Saleno,  że  to  było 
zrządzenie losu, albo - jeśli wolisz - palec boży. 

background image

 -  Wiem,  że  samobójstwo  jest  grzechem  -  powiedziała 

Salena z wahaniem - ale sądziłam, że nie ma dla mnie innego 
wyjścia. 

 -  Widocznie  jednak  twój  anioł  stróż  miał  inne  plany  - 

odrzekł. 

Salena westchnęła cicho. 
 -  Powinnam  być  ci  wdzięczna.  Nie  wiem,  jak  mam  się 

teraz  zachować  -  odpowiedziała  szybko.  -  Wstyd  mi,  że 
narzuciłam ci swoją obecność. 

 -  Odnoszę  wrażenie,  że  to  raczej  ja  nakłoniłem  cię,  abyś 

skorzystała z gościny na pokładzie mojego jachtu - stwierdził. 
-  Prawdę  mówiąc,  miałaś  opory  przyjmując  zaproszenie. 
Okazywałaś wyjątkowy, zdecydowany opór. 

Zauważył,  że  przy  tych  słowach  Salena  uśmiechnęła  się, 

więc dodał: 

 - Byłem zarozumiały, myśląc, że ludzie chętnie przyjmują 

moje  zaproszenia.  Okazuje  się,  że  jest  inaczej:  musiałem 
wręcz cię porwać, aby móc cieszyć się twoim towarzystwem. 

 -  Jesteś  wyjątkowo  uprzejmy  -  powiedziała  Salena.  - 

Wiem,  że  powinnam  się  starać,  by  czymś  cię  zająć, 
opowiedzieć  jakąś  zabawną  historię,  ale  nigdy  już  nie  będę 
tego umiała. 

W jej głosie zabrzmiała gorycz. Przypomniała sobie słowa 

ojca, który przykazał jej być miłą dla księcia. Próbowała być 
posłuszną,  lecz  Pietrowski  rozumiał  to  zupełnie  inaczej.  Na 
myśl o tym czuła się chora. 

Wszystkie  te  uczucia  odbijały  się  na  jej  twarzy  jak  w 

lustrze. Książę wstał z fotela i podszedł do burty. 

 - Patrzę, czy są orki - powiedział. - Nie wstawaj. Powiem 

ci, kiedy podpłyną. 

Jest dla mnie taki uprzejmy, myślała Salena. Na pewno go 

nudzę. 

background image

Przypomniała sobie zazdrość, brzmiącą w głosie ojca, gdy 

w  kasynie  opowiadał  jej  o  księciu  Templecombe.  Był  wtedy 
sam, lecz na pewno zawsze otaczał go rój eleganckich kobiet. 

Przed  chwilą  Dalton  przyniósł  jej  koronkową  bieliznę, 

podobną  do  tej,  jaką  kupowała  madame  Yvette.  Salena 
przyjrzała się jej ze zdziwieniem. 

 -  Książę  mówi,  że  może  panienka  używać  wszystkiego, 

co  znajduje  się  w  garderobie.  Tamta  dama  została  w  Monte 
Carlo - wyjaśnił pospiesznie. 

 -  Czy  ona  nie  miałaby  nic  przeciwko  temu?  -  zapytała 

Salena,  czując  ulgę  na  myśl  o  tym,  że  nie  musi  już  chodzić 
półnaga. 

Jednocześnie 

noszenie 

pięknych 

strojów, 

stanowiących własność innej kobiety, było dla niej krępujące. 

 - Przecież jaśnie pani nie dowie się o tym, a gdyby nawet, 

to z pewnością nie sprawi jej to przykrości - odparł Dalton. 

Wiedział,  że  lady  Moreton  musiała  doprowadzić  księcia 

do  wyjątkowej  irytacji,  skoro  odpłynął  bez  niej.  Oczywiście 
od dawna  cała  załoga  snuła  różne  domysły.  Niektórzy  nawet 
zakładali  się  między  sobą,  czy  książę  wkrótce  ogłosi 
zaręczyny. Dalton wyrażał się o tym dość sceptycznie. Takich 
narzeczonych Templecombe'a widział już wiele. Co prawda z 
lady  Moreton  książę  wytrwał  najdłużej,  ale  było  w  niej  coś 
takiego,  że  Dalton  czuł,  iż  to  niewłaściwa  kandydatka  na 
towarzyszkę  życia  jego  pana.  On  tylko  wiedział,  iż  książę 
nigdy  nie  był  naprawdę,  głęboko  zakochany.  Oczywiście 
podobały  mu  się  różne  kobiety.  Niektóre  starały  się  go 
zdobyć,  tak  jak  Indianie  zdobywają  kolejne  skalpy.  Mimo  to 
dotychczas książę zawsze umykał z pułapki w ostatniej chwili, 
nawet  gdy  myśliwy  był  już  pewny  zdobyczy.  Z  pewnością 
przywiązał się do lady Moreton. Dalton czasem myślał, że być 
może  zamieszkają  kiedyś  razem.  A  jednak  zauważył  pewne 
drobne  szczegóły  w  zachowaniu  i  słowach  tej  kobiety, 
świadczące  o  zainteresowaniu  sobą.  Czuło  się,  że  nie  kocha 

background image

księcia  całym  sercem,  choć  fascynował  on  wszystkie 
przedstawicielki płci pięknej. 

Mimo to, zanim dopłynęli do Monte Carlo, lady Moreton 

wiedziała już, jak skończy się związek. 

Kiedyś, mówiąc o zamku Combe, zapomniała się i rzuciła 

przy Daltonie: 

 - W przyszłości wszystko tam zmienię! 
Miała  na  myśli  chwilę,  gdy  zostanie  księżną.  Dalton  z 

trudem powstrzymał się, żeby jej nie powiedzieć: „Milady, nie 
należy liczyć kurcząt przed wykluciem". 

 - Przeczuwałem, że tak się w końcu stanie - powiedział do 

siebie  Dalton,  gdy  książę  zeszłej  nocy  wrócił  na  jacht  z 
marsem na czole i „Afrodyta" odpłynęła bez lady Imogeny. 

Z  natury  był  wszystkiego  ciekaw  i  dręczyła  go  myśl,  że 

nigdy się nie dowie, co naprawdę między nimi  zaszło. Jedno 
było pewne: lady Moreton nie zostanie księżną Templecombe. 
Cieszyło  go  to.  Z  satysfakcją  przynosił  Salenie  najbardziej 
wymyślne,  najdroższe  stroje  Imogeny.  Żałował  tylko,  że 
szczupła  dziewczyna  nie  może  nosić  eleganckich,  balowych 
sukien. Nawet pantofle były na nią za duże. Aby móc chodzić, 
musiała  wsuwać  w  noski  kłębki  waty.  Suknia  przeznaczona 
dla córki kapitana również okazała się nieco za długa. Dalton 
postanowił zapytać księcia, czy nie należałoby w najbliższym 
porcie kupić Salenie odzież w odpowiednim rozmiarze. 

Interesowały go przeżycia dziewczyny, ciekaw był, czemu 

znalazła  się  tak  daleko  od  brzegu.  Oczywiście  cała  załoga 
wiedziała, że nieznajoma chciała się utopić. 

Jest za młoda, aby tak cierpieć, myślał Dalton. 
Usiłował  okazać  swe  współczucie,  dostarczając  Salenie 

wszystko, czego sobie życzyła. 

Orki nie przypłynęły. Zerwał się wiatr i książę powiedział: 
 - Powinniśmy zejść na dół. Po tym, co przeszłaś, łatwo o 

zaziębienie.  Dalton  na  pewno  z  radością  pielęgnowałby  cię, 

background image

ale  ja  nie  chciałbym  być  pozbawiony  towarzystwa  podczas 
posiłków. 

 - Przecież chciałeś być sam - odpowiedziała Salena. 
 -  Chciałem  się  uwolnić  od  hałaśliwego  i  plotkującego 

tłumu  -  odparł.  -  Nie  należysz  do  żadnej  z  tych  dwóch 
kategorii, więc twoja obecność sprawia mi prawdziwą radość. 

Zabrzmiało  to  jak  komplement.  Salena  mogła  się 

wystraszyć,  lecz  wydawało  się,  że  nie  słucha.  Znów 
przypomniała  sobie  willę  i  dziwne,  niezrozumiałe  rozmowy. 
Książę  Pietrowski  musiał  być  pewny,  iż  o  jego  [rybie  życia 
nikt  nie  powiadomi  żony,  w  przeciwnym  wypadku  madame 
Versonne nie traktowałaby go jak swą własność. Dopiero teraz 
dotarło  do  jej  świadomości,  że  madame  Versonne  była 
kochanką  księcia.  Francuzka  stawała  się  zazdrosna,  gdy 
rozmawiał  z  kimś  innym,  a  szczególnie  z  Salena.  Mimo  to 
nawet wówczas dziewczyna uważała ją za zwykłego gościa. 

Kochanka! 
Wydawało  się  to  przerażające.  Książę  miał  kochankę  w 

Monte  Carlo  i  żonę  w  Rosji,  lecz  zapragnął  także  Saleny  i 
nawet zapłacił jej ojcu. Takie myśli sprawiały dojmujący ból. 
Salena  chciała  krzyczeć.  Zawsze  kochała  ojca.  To 
upokarzające,  że  postanowił  ją  sprzedać.  Teraz  rozumiała, 
dlaczego  powtarzał:  „Gdybyśmy  mieli  więcej  czasu..." 
Potrzebował czasu, aby znaleźć dla niej prawdziwego męża, a 
nie człowieka, który tylko odegra komedię. 

Strzępki  rozmów  -  ojciec  nazywający  siebie  złym 

człowiekiem;  szybkość,  z  jaką  wszystko  się  stało  pod  osłoną 
tajemnicy  -  odsłoniły  prawdę.  Ojciec  spiskował  z  księciem 
przeciwko niej, gdyż nie miał odwagi się przyznać. 

Templecombe  obrócił  się  do  Saleny  i  oparł  plecami  o 

burtę. Zastanawiał się, dlaczego nie odpowiedziała na pytanie. 
Zobaczył  wyraz  jej  twarzy.  Malowało  się  na  niej  cierpienie. 

background image

Książę  odgadł,  że  to,  co  spotkało  dziewczynę,  musiało  być 
niegodziwe i upokarzające. 

Jeśli  powiem  cokolwiek  na  ten  temat,  tylko  pogorszę 

sytuację, pomyślał. 

Czuł  jednak,  że  ogarnia  go  ciekawość.  Z  trudem  się 

hamował,  by  nie  zadawać  pytań.  Miał  ochotę  błagać 
dziewczynę,  aby  mu  zaufała.  Była  jednak  tak  blada,  że 
zamiast tego zaproponował jej, by położyła się do łóżka. 

Spodziewał  się  protestów,  lecz  Salena  się  zgodziła. 

Wezwał  Daltona  i  polecił  mu  przygotowanie  gorących 
termoforów. 

Gdy został sam, wziął do ręki książkę. Już dawno zaczął ją 

czytać,  lecz  teraz  nie  mógł  się  skupić.  Ciągle  widział  przed 
sobą  twarz  subtelną  jak  kwiat  i  ogromne  oczy,  w  których 
malowało się cierpienie. 

 - Co, u diabła, mogło się wydarzyć? - pytał sam siebie. 
Pomyślał,  że  sprawa  Saleny  jest  bardziej  fascynująca  i 

zawiła  niż  intrygi  opisane  w  książce.  Wiedział,  że  nie 
spocznie, dopóki nie rozwiąże tej zagadki. 

Salena  nie  pojawiła  się  przed  kolacją,  choć  książę  miał 

nadzieję,  że  będzie  mógł  z  nią  porozmawiać.  Przebrał  się  w 
smoking, jak zawsze robił, niezależnie od tego, czy jadł sam, 
czy  miał  gości.  Ogarnęło  go  uczucie  rozczarowania,  gdy 
wszedł Dalton i powiedział:  

 - Młoda dama śpi, milordzie. Nie chciałem jej budzić. 
 - To dobrze. Potrzebuje dużo snu. 
 -  Właśnie.  Żaden  lekarz  nie  przepisałby  jej  lepszego 

lekarstwa. 

 - W jej kabinie panuje cisza? 
 - Nawet się nie poruszyła, milordzie. Zajrzałem tam przed 

chwilką. Spała jak dziecko. Nie chciałem przeszkadzać, więc 
tylko cicho zmieniłem termofor. 

background image

 -  To  dobrze,  Daltonie.  Gdy  ktoś  wymaga  opieki,  można 

na tobie polegać. 

 -  Łatwiej  leczyć  ciało,  niż  duszę  -  odrzekł  Dalton.  Miał 

rację. 

Książę  położył  się  do  łóżka.  Miał  zwyczaj  czytać  przed 

snem, lecz tym razem szybko odłożył książkę, zgasił światło i 
leżąc  myślał  o  Salenie.  W  końcu  zasnął.  Po  godzinie  coś  go 
obudziło. Natychmiast oprzytomniał, ale nic nie było słychać. 
Po chwili odgłos powtórzył się. Był to krzyk Saleny. 

Włączył  lampkę  nocną,  wyskoczył  z  łóżka  i  pobiegł  do 

sąsiedniej  kabiny.  Otworzywszy  drzwi  zauważył,  że  Dalton, 
niewiele  myśląc,  wychodząc  zgasił  światło  w  jej  kabinie. 
Salena rzuciła się ku niemu. 

Miała na sobie jedną z koszul nocnych Imogeny. Zaplątała 

się  w  obfite  fałdy  i  byłaby  upadła,  gdyby  książę  nie  chwycił 
jej w ramiona. 

 - Ścigają mnie! Ratuj mnie! Ratuj... - Przylgnęła do niego, 

zaciskając w dłoniach brzeg koszuli nocnej. 

 - Uspokój się - powiedział książę łagodnie. - To sen. Nikt 

cię nie ściga. Jesteś bezpieczna. 

 -  Są  tu!  Widziałam  ich!  -  Wydała  rozpaczliwy  krzyk  i 

drżąc ukryła twarz na ramieniu księcia. 

 - Saleno, jesteś bezpieczna na „Afrodycie".  
Dostrzegł,  że  nazwa  jachtu  dotarła  do  niej.  Potem  się 

rozpłakała.  Łkanie  wstrząsało  całym  jej  ciałem.  Widać 
zapomniała, gdzie jest i co się z nią stało. Książę wziął ją na 
ręce. 

Chciał położyć Salenę do łóżka, lecz zauważył, że trzyma 

go  kurczowo,  ze  wszystkich  sił,  jakby  był  liną  ratunkową. 
Skierował się do swojej kabiny. 

Było to duże pomieszczenie w rufie jachtu, z bulajami po 

obu stronach. Pośrodku znajdowało się szerokie łoże i pokryta 
aksamitem sofa. 

background image

Książę  usiadł,  trzymając  Salenę  na  kolanach,  jakby  była 

dzieckiem. 

Z jej oczu wciąż płynęły łzy, czuł, że moczą jego piżamę. 

Salena  była  tak  drobna  i  lekka,  że  wydała  mu  się  dzieckiem 
potrzebującym opieki. Powiedział łagodnym tonem: 

 -  Nie  płacz,  nie  trzeba.  Zaufaj  mi:  dopóki  jesteś  ze  mną, 

nikt cię nie skrzywdzi. 

 - Zgilotynują mnie - szepnęła łkając. Wydawało się to tak 

nieprawdopodobne, że był pewny, iż źle zrozumiał. 

 -  Zabiłam  go  -  szeptała  Salena.  -  Nie  chciałam... 

Trzymałam w ręku nóż do papieru... Próbowałam się wyrwać i 
wtedy on upadł... Krew zalała całe łóżko, a on powiedział, że 
go zabiłam... i umarł. 

Ostatnie  słowo  zabrzmiało  prawie  niezrozumiale.  Salena 

łkała rozpaczliwie. 

Książę pogładził ją po włosach. Zauważył, że jej koszula 

nocna  ma  bardzo  śmiały  krój:  odsłaniała  ramiona  i  zaledwie 
przykrywała piersi. 

 - Posłuchaj, Saleno - zaczął. - Wiem, że to  był wypadek. 

Nikt  cię  nie  znajdzie,  a  jeśli  nawet,  choć  to  mało 
prawdopodobne, obiecuję, iż nie pójdziesz na gilotynę. 

 - Ale... zabiłam... go. 
 -  Jeśli  masz  na  myśli  człowieka,  który  cię  pobił,  to 

zasłużył sobie na to. 

Stwierdzenie księcia uspokoiło ją. Po chwili odezwała się: 
 - Pobił mnie... bo próbowałam uciec. 
 - Dlaczego? 
Bał się pytać o cokolwiek, ale pragnął ją uspokoić. Chciał 

się  dowiedzieć,  co  zaszło,  musiał  jednak  być  ostrożny,  gdyż 
łatwo mógł ją zniechęcić do dalszych zwierzeń. 

Po krótkim namyśle rzekła: 
 - Miał żonę i dzieci. 
 - A ty go kochałaś? 

background image

Uniosła głowę i spojrzała na niego ze zdumieniem. Łzy na 

policzkach  i  w  kącikach  oczu  zabłysły  w  świetle  lampy. 
Wyglądała  uroczo,  a  zarazem  budziła  współczucie. 
Przywodziła na myśl opuszczone dziecko, na wpół oszalałe ze 
strachu. 

 -  Był  niegodziwy,  zły,  stary,  okropny!  -  powiedziała.  - 

Ale zapłacił tatusiowi za mnie... i nic nie mogłam zrobić. 

Z jej oczu znów popłynęły łzy, lecz teraz dziewczyna była 

spokojniejsza.  Księciu  zdawało  się,  że  płacz  zmywa  z  niej 
strach. Zaczynał  rozumieć sytuację. Miał jeszcze  setki  pytań, 
ale wiedział, że teraz nie wolno mu jej męczyć. 

Przytulił  ją.  Uświadomił  sobie  coś  dziwnego:  po  raz 

pierwszy  trzymał  w  ramionach  kobietę,  która  traktowała  go 
nie  jak  mężczyznę,  lecz  jak  bezosobowe  schronienie  przed 
strachem. 

 - Tyle przeszłaś - powiedział  cicho, gdy Salena przestała 

płakać. - Najlepiej teraz idź do łóżka i spróbuj zasnąć. 

Salena lekko zadrżała. 
 -  Przyśni  mi  się...  że  mnie  gonią...  Będą  mnie  szukać, 

wiem o tym. 

 - To raczej mało prawdopodobne - odpowiedział książę. - 

Jeśli nawet zaczną poszukiwania, to i tak cię nie znajdą. Któż 
może się domyślić, gdzie jesteś? Przecież szansa odnalezienia 
cię na morzu była jedna na milion! 

 - Pomyślą, że utonęłam? - zapytała Salena, jakby dopiero 

teraz to sobie uświadomiła. 

 - Z pewnością - odrzekł książę. 
 - A ty nie powiesz nikomu, że jestem z tobą? 
 - Nikt się o tym nie dowie. 
Po chwili dodał z powagą w głosie: 
 -  Jeśli  opowiesz  mi  wszystko,  będę  mógł  dyskretnie 

przeprowadzić  śledztwo.  Prawdę  mówiąc,  jesteś  taka 

background image

filigranowa,  że  trudno  byłoby  ci  zabić  człowieka.  Może  on 
żyje... 

 -  Powiedział:  „Zabiłaś  mnie,  umieram".  Zamknął  oczy  - 

wyrwało się Salenie. 

 -  To  musiało  być  przerażające  -  odezwał  się 

Templecombe.  -  Wierz  mi:  pewnego  dnia  odkryję  prawdę. 
Myślę, że mi ufasz. 

 - Nie powinieneś... wplątywać się w to - szepnęła. 
 - Nie będę - obiecał wierząc, że podjął słuszną decyzję. 
Płacz wyczerpał Salenę. Zdawała się być bliska omdlenia. 
 -  Zaniosę  cię  do  łóżka  -  oświadczył  książę.  -  Może 

powiem Daltonowi, aby przyniósł ci coś gorącego do picia? 

 -  Nie!  -  szepnęła  Salena,  przytulając  się  do  niego.  -  Nie 

chcę,  żeby  mnie  widział.  Chcę  być  z  tobą.  -  Przylgnęła  do 
księcia nieświadoma, jak mógł zrozumieć jej słowa. 

Wstał, nie wypuszczając jej z objęć. 
 - Położę cię do łóżka - powiedział - i zostawię  włączoną 

lampkę.  Jeśli  się  obudzisz,  nie  będzie  tak  strasznie  ciemno. 
Śpię w sąsiedniej kabinie, więc usłyszę, jeśli zawołasz. 

Otworzyła  usta  i  przez  chwilę  sądził,  że  zaprotestuje. 

Spodziewał się, że wyzna, iż boi się zostać sama. Tymczasem 
zapytała dziecinnym głosem: 

 - Zostawisz otwarte drzwi? 
 -  Tak,  w  obu  kabinach:  twojej  i  mojej  -  odrzekł.  -  Śpię 

bardzo czujnie. Jeśli szepniesz słowo, usłyszę. 

Zaniósł ją do kabiny i położył na łóżku. Czuł, jak drży w 

ciemnościach, więc szybko włączył światło. 

Salena  rozejrzała  się  niespokojnie.  Zauważył  to  i 

powiedział: 

 -  Widzisz,  że  nikogo  tu  nie  ma  i  nikt  nie  mógł  się 

schować.  Jesteś  bezpieczna.  Powtarzaj  to  sobie  i  pamiętaj: 
znajduję się za ścianą. 

background image

Położyła  się.  Nakrył  ją  kocami.  Gdy  spojrzała  na  niego, 

miał  ochotę  nachylić  się  i  pocałować  ją.  Wiedział  jednak,  że 
nie  tylko  przeraziłby  dziewczynę,  lecz  także  zburzyłby 
kiełkujące uczucie ufności. 

Uśmiechnął się. 
 - Śpij, Saleno. Pamiętaj, jeśli szepniesz słowo, przyjdę do 

ciebie. 

 - Jesteś pewny? - mówiąc to ujęła jego dłoń. -  
 - Nie odejdziesz? - spytała cicho. 
 -  Jesteśmy  na  środku  Morza  Śródziemnego  -  odparł.  - 

Hiszpański  brzeg  jest  zbyt  odległy,  bym  mógł  dotrzeć  do 
niego  wpław.  Zobaczysz,  że  rano  też  tu  będę  -  dodał  z 
uśmiechem. 

Zacisnęła palce na jego dłoni, a potem, jakby wyczerpana, 

rozluźniła uścisk i zamknęła oczy. Patrzył na nią przez chwilę, 
potem  odwrócił  się  i  cicho  wyszedł,  zostawiając  otwarte 
drzwi. 

Leżąc  w  łóżku  pomyślał  sobie,  że  nigdy  nie  przeżył 

czegoś równie dziwnego. Usiłował przypomnieć sobie, czego 
dowiedział  się  od  Saleny,  próbował  połączyć  w  całość 
fragmenty łamigłówki. 

Teraz  dopiero  uświadomił  sobie,  iż  dziewczyna  musiała 

przepłynąć  ogromny  dystans.  Nie  skoczyła  do  morza  ze 
statku;  wiedział  to  na  pewno.  Musiała  mieszkać  w  jednej  z 
willi na wybrzeżu. 

„Afrodyta"  minęła  wielką  skałę,  na  której  stał  pałac 

księcia  Karola.  Rezydencje  znajdowały  się  przy  drodze 
wiodącej  do  Nicei.  Książę  przypomniał  sobie,  że  odnalazł 
Salenę gdzieś na wysokości pomiędzy Monte Carlo a Alpami 
Nadmorskimi.  Zastanawiał  się,  czy  zna  nazwiska  właścicieli 
tych willi. 

background image

W Monte Carlo bywał od kilku łat, ale przeważnie sypiał 

na  jachcie.  Często  jeździł  drogą,  lecz  nie  znał  obecnych 
właścicieli domów. 

Markiz  Salisbury  posiadał  ogromną  rezydencję  w 

sąsiedztwie,  jednak,  o  ile  pamięć  nie  myliła  księcia,  nie 
znajdowała  się  ona  na  poziomie  morza.  Raczej  niemożliwe 
było,  aby  Salena,  jedynie  w  koszuli  nocnej,  wspinała  się  na 
drogę, przekraczała ją i ponownie schodziła nad brzeg morza. 

Tak więc rezydencja, z której wyszła dziewczyna, musiała 

znajdować  się  nad  samym  brzegiem.  W  znacznym  stopniu 
zawężało to obszar poszukiwań, a jednak książę  wiedział nie 
więcej, niż na początku. 

 -  Zaczyna  mi  ufać  -  powiedział  do  siebie.  -  Prędzej  czy 

później opowie mi wszystko i zdradzi swe nazwisko. 

To było niezwykłe: widział ją nagą, trzymał w ramionach i 

przytulał,  wciąż  nie  wiedząc,  kim  jest.  Niewątpliwie  była 
damą. W jej drobnych, regularnych rysach twarzy dostrzegało 
się coś arystokratycznego, miała wyjątkowo piękną figurę. 

 - Jest wyjątkowa. Gdybym nie był realistą, uwierzyłbym, 

że  to  Afrodyta  wróciła  na  ziemię,  a  wraz  z  nią  wszystkie 
zawiłe intrygi, miłość i zdrada - tak jak w greckiej mitologii. 

Próbował  zasnąć, ale nie  mógł. Przewracał  się z boku na 

bok, nasłuchując, czy przypadkiem nie woła go Salena. 

Piękna kobieta prosiła, aby z nią został, a on zaniósł ją do 

łóżka  i  zostawił.  Nikt  by  w  to  nie  uwierzył,  a  szczególnie 
Imogena Moreton. 

 -  Salena  jest  zbyt  niewinna,  aby  rozumieć,  o  co  prosiła  - 

szepnął do siebie. 

Przypomniał  sobie  natychmiast,  jak  bardzo  chciał  ją 

pocałować.  Wyobraził  sobie  namiętny  pocałunek  Saleny  i 
mężczyzny,  który  ją  pobił  i  zdradził.  Rozwścieczyła  go  ta 
myśl. Jeśli naprawdę zabiła tego człowieka, to zasłużył sobie 
na to. 

background image

 -  Przeklęty  łajdak!  -  mruknął.  -  Gdyby  przypadkiem  nie 

był martwy, zabiłbym go osobiście! 

background image

R

OZDZIAŁ 

 - Szach i mat! 
Był  to  okrzyk  triumfu.  Salena  klasnęła  w  dłonie  i 

zawołała: 

 - Wygrałam! Pierwszy raz wygrałam! 
Książę ze zdumieniem wpatrywał się w szachownicę. 
 -  Musiałem  chyba  się  zdrzemnąć  albo  się  zamyśliłem  - 

stwierdził - skoro udało ci się mnie zaskoczyć. 

 - Naprawdę wygrałam? - zapytała. - To nie była z twojej 

strony uprzejmość? 

 -  Oczywiście,  że  nie  -  odrzekł.  -  Lubię  okazywać  swą 

wyższość, lubię więc wygrywać. 

 - Ale tym razem ci się nie udało! 
 - Niestety, wygrałaś całkowicie i bezapelacyjnie - zgodził 

się Templecombe. 

Zaśmiała się radośnie, wstała z krzesła i podeszła do okna, 

by  spojrzeć  na  ogród.  Książę  zauważył  w  jej  wyglądzie  i 
zachowaniu niezwykłą zmianę. 

Myślała chyba o tym samym, gdyż powiedziała: 
 -  Jak  tu  cudownie.  Kiedy  patrzę  na  kwiaty  i  błękitne 

morze, wprost nie wierzę we własne szczęście. 

Zanim Templecombe zdążył odpowiedzieć, dodała innym 

tonem: 

 - Wiesz, że jesteśmy tu już prawie trzy tygodnie? Trudno 

było  w  to  uwierzyć,  jeszcze  tak  niedawno  patrzyli  z  pokładu 
„Afrodyty" na mijające ich łodzie arabskich rybaków, płynące 
wolno, tak samo jak dwa tysiące lat temu. Salena patrzyła na 
opromienione słońcem góry i na minarety, wyłaniające się zza 
pałacu  sułtana.  Książę  wskazał  miejsce  oddalone  od  miasta, 
wśród gajów pomarańczowych i drzew oliwnych. 

 -  Moja  willa  stoi  właśnie  tam  -  powiedział.  -  Myślę,  że 

uznasz  ją  za  znacznie  piękniejszą  i  wygodniejszą  od  pałacu 
sułtana. 

background image

Spodziewała  się  czegoś  wyjątkowego,  podobnego  do 

książęcej  willi  w  Monte  Carlo.  Tymczasem  rezydencja 
przypominała  pałac.  Zbudowana  w  stylu  mauretańskim, 
posiadała patia obrośnięte pnączami i wiele pokojów. Otaczał 
ją niezwykle piękny ogród. 

Książę wyjaśnił, że jego ojciec spędził ostatnie lata życia 

w  Tangerze.  Kupił  tę  willę,  przebudował  ją  i  powiększył. 
Choć  ogród  już  wtedy  był  piękny,  poświęcił  mu  mnóstwo 
czasu i  w rezultacie stworzył  zeń najcudowniejsze  miejsce  w 
całym Maroku. 

Templecombe  nie  przyjeżdżał  tu  przez  ostatnie  dwa  lata, 

lecz wiedział, że willa znajduje się pod dobrą opieką. Wkrótce 
po  tym,  jak  odziedziczył  tytuł,  stary  kustosz  jego  zamku 
Combe zaniemógł i musiał udać się do lekarza: dowiedział się, 
że  jeśli  chce  jeszcze  trochę  pożyć,  musi  koniecznie  zmienić 
klimat na cieplejszy. Książę wysłał więc pana Warrena wraz z 
żoną do Tangeru. Ich obowiązkiem było utrzymywanie willi i 
ogrodu w odpowiednim stanie, i dbanie, aby w każdej chwili 
była  gotowa  na  przyjęcie  gości.  Gdyby  nie  towarzyszyła  mu 
Salena,  książę,  jak  to  miał  w  zwyczaju,  zrobiłby  Warrenom 
niespodziankę.  Tym  razem  jednak  nie  życzył  sobie 
improwizacji  i  ewentualnych  niewygód,  więc  zatelegrafował 
do nich, gdy tylko osiągnęli Gibraltar. 

Jeden rzut oka na dom wystarczył. Książę już wiedział, że 

nie musiał oznajmiać swego przybycia. 

Ściany  odświeżono,  pokoje  sprzątnięto  i  wywietrzono,  w 

ogrodzie kwitły kwiaty. 

Już  po  kilku  dniach  obawy  Saleny  rozproszyły  się. 

Stawała  się  coraz  bardziej  podobna  do  promiennej,  uroczej, 
młodej dziewczyny, jaką zapewne musiała być przed ponurym 
incydentem, który wydarzył się w Monte Carlo. 

Po  nocy,  którą  przepłakała  na  jego  ramieniu,  z  łatwością 

wyciągnął  z  niej  całą  historię.  To,  czego  nie  dopowiedziała, 

background image

wydawało  się  księciu  oczywiste.  Rozumiał  zdumienie  i 
przerażenie dziewczyny. Nie znała przecież bywalców Monte 
Carlo.  Wywarło  to  na  niej  tym  większe  wrażenie,  ponieważ 
przedtem  przebywała  w  szkole  klasztornej.  Z  drugiej  strony 
każda  osiemnastoletnia  dziewczyna,  nawet  bardziej  obyta, 
byłaby wstrząśnięta podobnym traktowaniem. 

Książę  rozumiał,  dlaczego  Salena  mogła  przepłynąć  tak 

wielki dystans. Znajdowała się w szoku, wywołanym silnymi 
emocjami.  To  samo  zdarzało  się  mężczyznom:  w 
wyjątkowych  sytuacjach  byli  w  stanie  dokonywać 
niezwykłych czynów. 

Naturalnie, potem musiało nastąpić załamanie psychiczne 

i fizyczne. 

Książę rozumiał, że trzeba dużo czasu, aby Salena wróciła 

do  zdrowia  i  zapomniała  o  koszmarze.  Obecna  sytuacja  była 
wręcz  wymarzona:  willa,  on  jako  jedyny  towarzysz  i  cicho 
stąpająca, marokańska służba, która pod rządami pani Warren 
umiała stać się prawie niewidzialna. 

Przypomina  to  zaczarowaną  wyspę,  pomyślał  książę.  To, 

co  romantyczne  w  teorii,  w  praktyce  często  bywa  nudne. 
Jednakże w towarzystwie Saleny nie można było się nudzić. Z 
każdym  dniem  interesowała  księcia  coraz  bardziej. 
Opowiedziała już wszystko, co zdarzyło się po jej przyjeździe 
do  Monte  Carlo,  i  o  ostrzeżeniach  zakonnic.  Wspomniała 
nawet,  że  myślała,  iż  stacja  będzie  wyglądała  groźnie  i 
dziwacznie. 

Nie  wyjawiła  jedynie  dwóch  rzeczy:  tożsamości  swojej  i 

mężczyzny, który wziął z nią fikcyjny ślub. 

To  i  tak  było  dużo.  Gdyby  wyjawiła  udział  ojca  w  tej 

sprawie i opowiedziała, jak haniebnie ją sprzedał rosyjskiemu 
arystokracie, okazałaby brak lojalności. 

background image

Wszak  książę  i  lord  Cardenham  znali  się,  może  nawet 

łączyła  ich  pewna  zażyłość.  Templecombe,  gdyby  tylko 
zechciał, mógł skompromitować jej ojca w towarzystwie. 

 - Nigdy nie może się dowiedzieć, kim jestem - powtarzała 

sobie Salena. 

Wyjawienie  imienia  mężczyzny,  który  pobił  ją  tak 

brutalnie, też mogłoby zdradzić tożsamość ojca. 

Mama prosiła, abym opiekowała się ojcem, pomyślała. On 

nie  może  się  dowiedzieć,  że  żyję  i  że...  zaprzyjaźniłam  się  z 
księciem Templecombe. 

Nie  myślała,  co  będzie,  gdy  księciu  znudzi  się  jej 

towarzystwo. Stawał się dla niej coraz ważniejszy i nie umiała 
wyobrazić sobie przyszłości bez niego. Wciąż jednak bała się 
mężczyzn.  Chciała  zapomnieć  o  przeszłości  i  cieszyć  się 
pobytem  w  tym  uroczym  miejscu.  Co  noc  modląc  się 
dziękowała Bogu za zesłanie „Afrodyty" i za ratunek. Jednak 
strach  przed  mężczyznami  pozostał.  Wolała  nie  spacerować 
po Medynie, gdzie w kramach marokańscy kupcy sprzedawali 
różne wyroby. 

Chciała oglądać rzeczy, ale nie ludzi. Bała się wszystkich 

poza księciem. 

Rozumiał  to  i  cieszył  się,  że  nie  musi  chodzić  z  nią 

wąskimi, zatłoczonymi ulicami. Nie cierpiał kupowania taniej 
biżuterii,  garnków,  przypraw  i  dywanów,  których  nie 
potrzebował,  Ostatnio  zaprosił  do  willi  pewną  ślicznotkę, 
poprzedniczkę  Imogeny.  Tamta  chciała  mieć  wszystko,  co 
tylko zobaczyła. Było to nawet dość zabawne, lecz książę nie 
miał ochoty przeżywać tego jeszcze raz. 

Odbywał z Saleną długie wycieczki za miasto, pokazywał 

jej żyzne równiny, zamieszkałe przez mauretańskie plemiona. 

Z  podziwem  spoglądała  na  drzewka  granatu,  palmy 

daktylowe,  orzechy  włoskie,  figi,  oliwki  i  Judzi  innej  rasy, 
którzy  mijali  ich  na  drodze.  Książę  pokazał  jej  sprzedawców 

background image

wody,  ubranych  w  jaskrawoczerwone  szaty  i  noszących  na 
plecach worki z koziej skóry. 

Kobiety  miały  zawoalowane  twarze,  mężczyźni  nosili 

czerwone  fezy,  szerokie,  zielone  szarawary  i  żółte  buty. 
Salenie wydawało się, że są postaciami z bajki. 

Książę  opowiedział  jej  o  Berberach:  wspaniałej, 

starożytnej  rasie,  żyjącej  od  wieków  w  górach  północnej 
Afryki.  Salena  słuchała  uważnie  jego  wyjaśnień:  Berberowie 
byli  wysocy,  odważni,  z  łatwością  przyswajali  sobie  języki 
obce i znali się na uprawie roli. 

 -  Może  zainteresuje  cię  fakt  -  zakończył  Templecombe  z 

uśmiechem - że święty Augustyn był Berberem. 

Taka  rozmowa  z  kobietą  stanowiła  dla  księcia  nowe 

doświadczenie. Niezwykłe, że mógł dzielić się z nią wiedzą, a 
nie  flirtować.  To  było  fascynujące.  Salena  patrzyła  mu  w 
oczy,  słuchała  i  wszystko  zapamiętywała.  Czasem  dzień  lub 
dwa  później  sprawdzał,  czy  rzeczywiście  go  zrozumiała. 
Odkrywał  wtedy,  że  nie  tylko  wszystko  zapamiętała,  lecz 
również  myślała  o  tym.  Mogli  potem  dyskutować  na  temat 
tego, czego się nauczyła. 

 - Jesteśmy tu już trzy tygodnie - powtórzył cicho książę. 
Usiadł wygodnie w fotelu i patrzył na Salenę. 
Gdyby kilka miesięcy temu ktoś mu powiedział, że spędzi 

z obcą kobietą trzy tygodnie i  wydadzą  mu się one zaledwie 
trzema  dniami,  nie  uwierzyłby.  Dotychczas,  nawet 
przeżywając  najgorętszy  romans,  miał  wrażenie,  że  czas  się 
dłuży  i  często  wręcz  marzył  o  innym  zajęciu.  Teraz  każda 
chwila  wydawała  się  cudowna  i  niezwykła.  Całymi  dniami 
przebywał z Salena, nie zostawiał jej nawet, aby wybrać się na 
przejażdżkę konną, choć zrobiłby to z pewnością, gdyby na jej 
miejscu była inna kobieta. Wmawiał sobie, że ona bałaby się 
zostać sama. 

background image

Widział  zachodzące  w  niej  zmiany.  Postanowił  nie 

dopuścić, aby wróciła do stanu, w jakim się znajdowała, kiedy 
ją  uratował.  Musiał  jednak  przyznać,  że  to  nie  wszystko. 
Obchodziło  go  nie tylko  zdrowie  Saleny  i  jej  nastawienie  do 
życia,  ale  także  jego  uczucia  do  niej.  Nie  miał  odwagi 
powiedzieć sobie wprost, że się zakochał. 

Miał ochotę ją pocałować, kiedy była w opłakanym stanie. 

Już  tamtej  nocy  pragnął  wziąć  ją  w  ramiona.  Pożądanie 
ogarniało go z coraz większą siłą. 

Kobiety  rozpieściły  go.  Przyzwyczaił  się  do  roli 

zwierzyny,  a  nie  myśliwego.  Nigdy  nie  musiał  hamować 
namiętności. 

Z  Saleną  było  inaczej.  Jedno  nieostrożne  słowo,  jeden 

nieopatrzny gest mogły zburzyć jej ufność i wzbudzić strach. 

Książę narzucił sobie surową dyscyplinę. Było to coś tak 

nowego  i  dziwnego,  że  czasem  śmiał  się,  kpiąc  z  własnych 
wysiłków.  Miał  jednak  świadomość,  iż  po  okropnych 
przeżyciach,  do  których  przyczynił  się  ojciec  i  nieznany 
mężczyzna, który ją oszukał, dziewczyna cierpi. Gdyby zranił 
uczucia Saleny, nigdy by sobie tego nie wybaczył. 

Kocham  ją!  -  pomyślał,  kocham  ją  tak,  jak  żadnej 

przedtem. 

Zdumiewała  go  intensywność  i  głębia  własnych  uczuć. 

Mógł  powiedzieć  to  samo,  co  powtarzali  wszyscy  zakochani 
od początku świata: ,,To coś zupełnie innego. Nie wiedziałem, 
że miłość może być taka". 

I było to coś zupełnie innego! 
Nigdy przedtem książę nie czuł potrzeby otaczania kobiety 

opieką;  interesowały  go  tylko  własne  uczucia.  Dotychczas 
znał  tylko  miłość  fizyczną.  Teraz  uczucie  zawładnęło  jego 
duszą, a namiętność płonęła w nim jak ogień. 

Salena stała wyglądając przez okno. Po chwili zbliżyła się 

do księcia. 

background image

Siedzieli  w  przestronnym,  ozdobionym  mozaikami, 

chłodnym  salonie.  Podłoga  wysłana  była  wspaniałymi 
dywanami.  Pod  ścianami  stały  niskie,  wygodne  sofy, 
zarzucone kolorowymi poduszkami. 

Był  to  pokój  przeznaczony  do  odpoczynku.  Znajdowało 

się  tu  wiele  cennych  bibelotów.  Salena  patrzyła  na  nie  z 
nieśmiałym zachwytem. 

 -  Czy  moglibyśmy  zejść  na  plażę,  kiedy  upał  zelżeje?  - 

spytała księcia. - Nad morzem jest uroczo. 

Ścieżka  wiodąca  na  wybrzeże  była  kręta  i  raczej 

niebezpieczna.  Przejście  nią,  a  potem  spacer  po  plaży 
stanowiłyby doskonałe ćwiczenie fizyczne. 

 - Wydaje mi się, że wiem, dlaczego chcesz iść na plażę - 

odpowiedział książę. - Marzysz o pływaniu. 

 - Cudownie byłoby popływać z tobą. 
 -  Myślałem  już  o  wybudowaniu  kąpieliska  -  oświadczył 

książę. - Nawet rozmawiałem o tym z Warrenem. 

 -  Czy  to  ma  być  basen  z  morską  wodą?  -  wykrzyknęła 

Salena. - To cudownie! Ostatni raz pływałam w Bath. Tam są 
ciepłe źródła. 

 -  Tu  woda  nagrzewa  się  od  słońca  -  odrzekł  książę.  - 

Prawdę mówiąc, trudno byłoby obniżyć temperaturę. 

 -  Kiedy  wszystko  będzie  gotowe?  -  spytała.  Roześmiał 

się. 

 -  To  wymaga  czasu.  W  krajach  arabskich  nic  nie  dzieje 

się szybko. 

Zobaczył,  że  z  jej  twarzy  znika  podniecenie.  Sądziła,  że 

już  może  nie  będzie  mogła  skorzystać  z  kąpieli...  Książę 
milczał. Po chwili Salena odezwała się: 

 -  Wczoraj  w  nocy  myślałam,  że  pewnie  masz  zamiar 

wkrótce wyjechać. 

 - Dlaczego? - spytał książę, zaintrygowany. 

background image

 - Dalton twierdzi, że nigdy nie zostajesz długo w jednym 

miejscu. To nie znaczy wcale, że się skarży, po prostu tu mu 
się podoba. 

 - To doskonale - odrzekł. - A jakie jest twoje zdanie? 
 -  Wiesz,  że  pokochałam  to  miejsce.  Nie  wyobrażałam 

sobie,  że  może  istnieć  coś  równie  pięknego.  -  Spojrzała  na 
księcia,  a  potem  za  okno.  -  Ale  wszędzie  byłabym 
szczęśliwa... z tobą. 

W  jej  słowach  zabrzmiała  dziecięca  spontaniczność. 

Książę nie mógł dociec, czy Salena widzi  w nim mężczyznę. 
Brakowało  jej  kokieterii,  zapewne  z  powodu  dwóch  lat 
spędzonych w klasztorze. Nie miała żadnego doświadczenia z 
odmienną  płcią.  Nie  myślała,  że  mogłaby  wzbudzić 
zainteresowanie.  Gdy  opuściła  mury  pensji,  napadł  na  nią 
dyszący  żądzą  brutal.  To  zrozumiałe,  że  uciekała  od 
wszystkiego, co przypominało o jej kobiecości. 

 -  Czy  mnie  kocha?  -  Templecombe  zastanawiał  się  nad 

tym od wielu dni. 

Radość,  jaką  okazywała  na  jego  widok,  z  pewnością  nie 

była  udawana.  Książę  zauważył,  że  dziewczyna  nie  potrafi 
kryć  swych  uczuć.  Ilekroć  wchodził  do  pokoju,  jej  twarz  się 
rozjaśniała.  Podbiegała  do  niego  i  spontanicznie  chwytała  za 
ręce.  Rozmawiała  z  nim  bez  śladu  nieśmiałości.  Przychodził 
do  jej  sypialni,  aby  życzyć  dobrej  nocy,  a  ona  nigdy  nie 
widziała 

tym 

czegoś 

nagannego 

czy 

choćby 

niekonwencjonalnego. 

Książę  był  przekonany,  że  dzieje  się  tak  dlatego,  gdyż 

udzielił  jej  pomocy.  Stał  się  dla  niej  symbolem 
bezpieczeństwa.  Nigdy  zapewne  nie  myślała  o  nim  jak  o 
potencjalnym kochanku. 

Teraz podeszła bliżej i swoim zwyczajem siadła na ziemi 

u jego stóp. 

background image

 -  Jest  tyle  rzeczy,  które  chciałabym  z  tobą  robić  - 

powiedziała,  jakby  myśląc  głośno.  -  Mówiłeś,  że  najpierw 
muszę poczuć się lepiej. Teraz naprawdę czuję się dobrze. 

 -  A  więc  co  chcesz  robić?  -  zapytał.  Uniosła  ku  niemu 

twarz. 

Z każdym dniem robi się piękniejsza, pomyślał. 
Było w niej coś eterycznego. Dziwne, że Salena nie miała 

świadomości swego uroku. 

W  pewnym  sensie  książę  rozumiał  mężczyznę,  który 

zapłacił  jej  ojcu.  Musiał  pożądać  jej  tak  bardzo,  że  przestał 
panować nad sobą. 

Dziewczyna  siedziała  blisko.  Książę  czuł  bicie  swego 

serca  i  pulsowanie  w  skroniach.  Chciał  objąć  i  przytulić 
Salenę,  tak  jak  zrobił,  gdy  płakała  rozpaczliwie  w  nocy. 
Powstrzymał  się  z  trudem.  Obawiał  się,  że  zobaczy  w  jej 
oczach przerażenie. Mogłaby znów rzucić się do morza. 

 -  Co  chcesz  robić?  -  powtórzył,  starając  się  zapanować 

nad swoim głosem. 

Podniosła lewą dłoń i zaczęła odliczać na palcach: 
 - Po pierwsze  -  popływać  z  tobą.  Po  drugie  -  wybrać  się 

na przejażdżkę konną, tak jak obiecałeś. Po trzecie - pójść w 
góry.  Mówiłeś,  że  aby  dotrzeć  do  nich,  trzeba  przebyć 
równinę  i  że  stamtąd  widać  prawdziwe  Maroko,  jakiego 
turyści nie znają. 

 -  Niezły  program  -  stwierdził  rozbawiony  książę.  -  Coś 

jeszcze? 

Salena szeroko rozłożyła ręce. 
 - Tysiące rzeczy - odpowiedziała. - Jeśli chcesz, mogę je 

spisać.  Świat  jest  wielki,  a  ty  możesz  mi  tyle  opowiedzieć  i 
tyle mnie nauczyć. 

 - Wygląda na to, że masz ochotę wybrać się na przystań. 

„Afrodyta" czeka, aby powieźć nas do innych krajów. 

Salena wstrzymała oddech. 

background image

 - Wiem, że to tylko  marzenia -  powiedziała - ale  czasem 

przed  snem  wyobrażam  sobie,  jak  płyniemy  do  nieznanego, 
starożytnego kraju... którego nikt jeszcze nie odkrył. 

 - Takich krajów jest mnóstwo - zauważył książę. - Ten, w 

którym jesteśmy, może być mniej znany niż inne. 

 - Dlaczego? 
 -  Ponieważ  pustynię  zamieszkują  okrutne  plemiona, 

mordercy, bandyci i rabusie - odrzekł. 

 -  W  takim  razie  nie  pójdziemy  tam  -  rzuciła  szybko.  - 

Mogliby nas uwięzić lub zamordować. To straszne! 

Jej głos załamał się. Poruszyło to księcia. 
 -  Zastanawiam  się,  czy  miałabyś  coś  przeciwko  temu, 

żeby... - zaczął. 

Nie  zdążył  skończyć,  bowiem  odchyliła  się  zasłona  i 

miejscowy służący wprowadził gościa. 

Przez  chwilę  książę  patrzył  przed  siebie  w  osłupieniu. 

Zbyt  późno  uświadomił  sobie,  że  powinien  zapowiedzieć 
służbie, iż nie chce przyjmować gości i dla obcych nie ma go 
w  domu.  Nie  przyszło  mu  do  głowy,  że  ktokolwiek  z  jego 
przyjaciół może odgadnąć, gdzie przebywa. Teraz było już za 
późno. 

Z  uśmiechem  na  pięknej  twarzy  szła  ku  niemu  Imogena. 

W  sukni  od  paryskiego  krawca  wyglądała  niezwykle 
elegancko,  a  jej  nieprawdopodobny,  ekstrawagancki  kapelusz 
z  pewnością  zdumiał  Marokańczyków,  którzy  widzieli  ją  w 
drodze do wilii. 

 - Dziwi cię moja obecność, Hugo? - spytała. 
W  głosie  Imogeny  zabrzmiała  szczególna  nuta.  Ton 

sugerował, że książę powinien być nie zdziwiony, lecz wręcz 
uszczęśliwiony. Templecombe powoli wstał. Salena zrobiła to 
samo. 

Przez  chwilę  spoglądała  na  wytworną  kobietę,  a  potem 

odwróciła się i szybko wybiegła z pokoju. 

background image

Imogena obrzuciła ją pytającym spojrzeniem. 
 - Kto to był? 
Książę usłyszał ostry ton w jej głosie. 
 - Dlaczego przyjechałaś? - odparował. 
 - Odgadłam, że tu jesteś. 
Stanęła przy nim i odrzuciwszy głowę do tyłu, popatrzyła 

mu w oczy. 

 - Jak mogłeś być tak okrutny? Dlaczego mnie zostawiłeś? 

-  spytała  cicho.  -  To  niepodobne  do  ciebie,  Hugo.  Musiałam 
przyjechać, aby ci to powiedzieć. 

 -  Kto  cię  przywiózł?  -  zapytał  książę.  Zaśmiała  się 

gardłowo. 

 -  Nie  musisz  być  zazdrosny,  najdroższy.  To  nie  był 

Wielki  Książę.  -  Rzuciła  mu  spojrzenie  spod  rzęs  i  dodała:  - 
Powiedziano mi, że wyszedłeś do ogrodu, aby mnie poszukać. 
Z  łatwością  zgadłam,  co  się  stało.  -  Wykonała  lekceważący 
gest ręką. - Od dawna znaczymy dla siebie tak wiele, wiesz o 
tym. Z pewnością nie mogłeś obrazić się z powodu czegoś tak 
trywialnego i bez znaczenia jak pocałunek. 

Książę nie odpowiedział. Zastanawiał się, dlaczego kiedyś 

uroda Imogeny robiła na nim takie wrażenie. Teraz dostrzegał 
w niej coś sztucznego i nieszczerego. 

 Dziwne, że nie zauważył tego wcześniej. 
Głośno powiedział: 
 - Przykro mi. Przyjechałaś z tak daleka, aby wyjaśnić coś, 

co w ogóle nie wymaga wyjaśnień. 

 - Co przez to rozumiesz? 
 - Jesteśmy ludźmi światowymi - powiedział wolno książę. 

-  Dziękuję  ci  za  szczęście,  jakie  mi  dałaś  i  za  wspólnie 
spędzony czas. To już koniec. 

Na jej twarzy odmalował się wyraz zdumienia. Widocznie 

zupełnie się nie spodziewała, że ich związek może się rozpaść. 

background image

Była zbyt próżna, aby przypuszczać iż jakiś mężczyzna znudzi 
się nią, nim ona go porzuci. 

Książę  miał  pewność  co  do  jednego:  Imogena  musiała 

żywić  przekonanie,  że  odjechał  powodowany  zazdrością. 
Swym  pojawieniem  chciała  mu  uświadomić,  iż  nie  mógłby 
żyć bez niej. 

 -  Nie  wolno  ci  tak  mówić,  Hugo!  -  stwierdziła 

zaszokowana. 

 - Lepiej bądźmy szczerzy - odrzekł książę. 
Imogena 

trudem 

nadała  swemu  głosowi  ton 

uwodzicielski. 

 - Ciągle jesteś na mnie zły, a to nierozsądne. Wiesz, że cię 

kocham  i  w  moim  życiu  nie  ma  innego  mężczyzny.  -  Nie 
przekonała  go,  wiedziała  o  tym.  Dorzuciła  więc  szybko:  - 
Wielkiego Księcia nie należy traktować poważnie. Jak możesz 
pozwolić, aby taki drobiazg zniszczył nasze szczęście? 

Książę milczał. Po dłuższej chwili Imogena znów zaczęła 

mówić: 

 -  Jeśli  flirtowała  trochę  z  Borysem,  to  dlatego,  że  nie 

chciałeś  mnie  na  zawsze.  Nie  poprosiłeś,  najdroższy,  abym 
została twoją żoną. 

Podeszła  bliżej.  Spodziewała  się,  że  książę  obejmie  ją  i 

pocałuje. 

Tymczasem  on  odsunął  się  gwałtownie  i  podszedł  do 

biurka. 

 -  Wypiszę  ci  czek,  aby  wynagrodzić  straty,  jakie  mogłaś 

ponieść  w  związku  z  moim  wyjazdem.  Na  „Afrodycie" 
znajdziesz  swoje  stroje  i  klejnoty.  Bez  wątpienia  zauważyłaś 
jacht w przystani. 

 -  Nie  tylko  go  widziałam,  byłam  też  na  pokładzie  - 

odrzekła.  -  Nie  wierzyłam,  że  mógłbyś  pozbawić  mnie 
klejnotów, które mi dałeś i które cenię, gdyż są wyrazem twej 
miłości. 

background image

Książę usiadł i otworzył książeczkę czekową. Widząc, że 

łagodny  ton  i  pochlebstwa  nie  przynoszą  efektu,  Imogena 
spróbowała innego sposobu. 

 - Nie chcę twoich pieniędzy, Hugo. Chcę ciebie! Przestań 

udawać!  Możesz  posłać  po  mój  bagaż  i  znów  będziemy 
razem, szczęśliwi jak kiedyś. 

 -  Nie  udaję  -  powiedział  ostro.  -  Poza  tym  nie 

zapraszałem cię tutaj. 

 - Hugo! 
Słowo odbiło się echem. 
 -  Przykro  mi,  jeśli  cię  uraziłem  -  stwierdził  książę, 

odwracając  się  do  niej  plecami,  -  Wydaje  mi  się,  że  już 
powiedziałem: to, co czuliśmy do siebie kiedyś, minęło. 

 -  Nie  wierzę  ci!  -  krzyknęła  Imogena.  -  Zachowujesz  się 

tak po prostu dlatego, że chcesz mnie zmusić, abym uklękła i 
błagała  cię  o  przebaczenie  za  ten  pocałunek  z  Borysem. 
Przecież  wiesz,  że  to  nie  miało  najmniejszego  znaczenia. 
Borys  to  Borys,  a  zresztą  ty  byłeś  tak  bardzo  zajęty  grą. 
Dlaczego ja nie miałam prawa zabawić się trochę? 

 - Nie robię ci wyrzutów - powiedział książę ze znużeniem 

w głosie. 

Trzymając  wypisany  czek  w  ręku,  zrobił  krok  w  stronę 

Imogeny. 

 - Weź, Imogeno - zwrócił się do niej. - Pozwól, że jeszcze 

raz podziękuję ci za przeszłość. Życzę ci, abyś szybko o mnie 
zapomniała. 

 - Zapomnieć?! - wykrzyknęła. 
W tej samej chwili chwyciła czek. Zamierzała go podrzeć, 

lecz rozmyśliła się, gdy zobaczyła wypisaną okrągłą sumę. 

 - Naprawdę myślisz, że możesz żyć beze mnie? - spytała 

innym tonem. 

 -  Jestem  pewny.  Tak  samo  jak  tego,  że  ty  możesz  żyć 

beze mnie - odrzekł. 

background image

Imogena uniosła głowę i spojrzała na niego. 
 -  Zawsze  myślałam,  Hugo,  że  w  końcu  się  pobierzemy. 

Pasujemy do siebie pod każdym względem. 

 -  Nie  byłbym  odpowiednim  mężem  dla  ciebie  - 

powiedział książę stanowczym tonem. 

Imogena westchnęła. 
 - Przypuszczam,  że  nigdy  się  nie  ożenisz,  choć  w  twoim 

życiu zawsze będą kobiety. Kim jest dla ciebie ta dziewczyna? 

 - To wyłącznie moja sprawa. 
 -  Gdzieś  już  ją  widziałam  -  stwierdziła  Imogena, 

marszcząc brwi. 

 - Naprawdę? - zainteresował się książę. 
Chciał  zapytać,  gdzie  widziała  Salenę  i  czy  zna  jej 

nazwisko.  Pomyślał  jednak,  że  nie  wolno  mu  szpiegować 
kogoś, kogo kocha. Jak mógłby sekret dziewczyny powierzyć 
komuś takiemu jak Imogena? 

 -  Z  pewnością  czeka  na  ciebie  powóz  -  zwrócił  się  do 

kobiety. - A może odesłać cię moim? 

 - Naprawdę porzucasz mnie, Hugo? To niemożliwe! -  W 

jej głosie brzmiało niedowierzanie, książę zauważył jednak, że 
mówiąc  te  słowa  chowała  czek  do  małego,  jedwabnego 
woreczka. 

 -  Myślę,  że  nie  ma  sensu  rozpamiętywać  przeszłości,  to 

może tylko zniszczyć miłe wspomnienia - stwierdził książę. - 
Z  pewnością  kiedyś  oboje  nabierzemy  do  tego  dystansu  i 
będziemy mogli zostać przyjaciółmi. 

 -  Nie  chcę  twojej  przyjaźni,  Hugo  -  odrzekła  Imogena.  - 

Kocham cię i ty też mi to przecież wyznałeś. 

Książę  nie  odpowiedział.  Jakby  zdając  sobie  sprawę  z 

beznadziejności sytuacji, kobieta oświadczyła: 

 -  Bardzo  dobrze.  Tylko  mam  wrażenie,  że  pożałujesz 

swego kroku. Niepotrzebnie mnie porzucasz. Jesteś po prostu 
zazdrosny,  bezsensownie  zazdrosny!  -  Przerwała,  a  gdy  nie 

background image

zaprzeczył,  dorzuciła:  -  Wolisz  skreślić  mnie  ze  swojego 
życia,  niż  przyznać,  że  pozostawienie  mnie  w  Monte  Carlo 
było czymś niegodziwym. 

Książę  wiedział,  że  powiedziała  to  specjalnie  po  to,  aby 

móc za wszystko obwinić jego. Nie poczuwała się do winy. 

 -  Może  to  dla  ciebie  zaskakujące  -  powiedział  -  ale  to 

prawda.  Zawsze  umiałaś  przyjmować 

wszystko 

podniesionym czołem. 

To było zamierzone pochlebstwo. Książę chciał połechtać 

dumę Imogeny, aby osłodzić rozstanie. 

 -  Skoro  mnie  nie  chcesz,  Hugo  -  oświadczyła, 

przechylając  głowę  -  znajdą  się  inni,  którzy  mnie  docenią.  - 
Idąc  w  stronę  drzwi,  dodała:  -  Może  pocałujesz  mnie  na 
pożegnanie, jak za starych, dobrych czasów? 

Książę wiedział, że to ostatnia próba. Chciała go podniecić 

i  jeszcze  raz  omotać,  nawet  wbrew  jego  życzeniom.  Zawsze 
umiała to zrobić. 

 -  Naturalniej  będzie,  jeśli  odprowadzę  cię  do  powozu; 

jestem  pewien,  że  rozejdziemy  się  po  przyjacielsku  - 
odpowiedział z rozbawieniem. 

Obrażona Imogena wyszła z pokoju i nie odezwała się ani 

razu, gdy szli do drzwi frontowych. 

Zanim wsiadła do powozu z białym daszkiem, chroniącym 

przed słońcem, królewskim gestem wyciągnęła dłoń. 

 -  Żegnaj,  Hugo  -  powiedziała.  -  Jeśli  zmienisz  decyzję, 

zanim opuszczę przystań, będzie to tylko „do zobaczenia". 

Książę złożył na jej dłoni szarmancki pocałunek, lecz nie 

odpowiedział.  Rozumiał,  że  była  to  prośba  o  jeszcze  jedną 
szansę.  Gdy  Imogena  odjechała,  pomyślał,  iż  nie  chce  jej 
więcej widzieć. 

Dzięki  Salenie  zobaczył  fałsz  i  sztuczność  swej 

narzeczonej.  Uczucia,  które  do  niej  żywił,  nie  były  warte 
słowa „miłość". 

background image

Wracał  do  salonu  zmyślony.  Na  pewno  odmienił  życie 

Saleny, ona także zmieniła jego sposób widzenia. 

Teraz  widział,  że  uznawane  przez  niego  wartości  były 

fałszywe.  Salena  nauczyła  go,  że  można  inaczej  patrzeć  na 
świat. Jej czystość, niewinność i głęboka, niewzruszona wiara 
w  Boga  przywróciły  mu  ideały,  które  wyznawał  w  czasach 
pierwszej młodości. 

Studiując w Oxfordzie myślał, że po odziedziczeniu tytułu 

wykorzysta swą pozycję, by przeprowadzić niezbędne reformy 
w  imperium  brytyjskim.  Miał  kilku  przyjaciół,  z  którymi 
siedział  po  nocach,  opracowując  plan  poprawienia  świata. 
Dyskutowali  o  niesprawiedliwości,  zaniedbaniu  i  głodzie. 
Wszystko  to  istniało  jeszcze  w  Wielkiej  Brytanii,  mimo  że 
była najbogatszym krajem w Europie. 

Byli  jak  uczestnicy  wypraw  krzyżowych,  chcieli  walczyć 

nie  z  niewiernymi,  tylko  ze  wszystkim,  co  wymagało  zmian. 
Gotowi byli umrzeć w obronie prawa i rzucić wyzwanie złu. 

Patrząc  wstecz  książę  pomyślał,  że  zbyt  łatwo 

zrezygnował z tych szczytnych ideałów. Wkrótce po tym, jak 
odziedziczył tytuł, pojawiło się wokół niego spore grono osób, 
które chętnie pokazywały mu, na czym polega dobra zabawa i 
pomagały wydawać olbrzymie sumy. 

Przez  dłuższy  czas  pasjonował  się  wyłącznie  wyścigami 

konnymi,  polowaniem  i  rozrywkami,  które  w  Londynie 
wydawały  się  prawie  obowiązkowe.  Na  wsi  musiał  radzić 
sobie  z  niezliczonymi  problemami,  związanymi  z  jego 
posiadłościami. 

Stopniowo  tracił  kontakt  z  przyjaciółmi  z  Oxfordu. 

Zresztą  większość  z  nich,  podobnie  jak  jego,  uniosła  fala 
życia, więc popłynęli z nią, a nie pod prąd. 

Książę pomyślał, że Salena pokazała mu właściwą drogę. 

Zastanawiał  się,  co  myślała  o  Imogenie.  Obawiał  się,  że 

background image

nieoczekiwane  pojawienie  się  obcej  kobiety  mogło  wzbudzić 
w niej niepokój. 

Nie  znalazł  jej  w  salonie.  Postanowił  ją  odszukać. 

Spodziewał  się,  że  poszła  do  sypialni.  Ponieważ  dziewczynę 
ciągle  jeszcze  dręczyły  senne  koszmary,  polecił  urządzić  jej 
sypialnię obok swojej. 

Siedziała przy oknie. Gdy książę wszedł, odwróciła się ku 

niemu. Miał rację: Imogena zdenerwowała ją. 

 -  Odeszła  -  powiedział,  odpowiadając  na  nie  zadane 

pytanie. - I już nie wróci. 

Usiadł obok niej, spojrzał jej w oczy i zapytał: 
 - Co cię martwi? 
 - Nie sądziłam, że w twoim życiu są takie kobiety.  
Takiej  odpowiedzi  nie  oczekiwał.  Musiał  zastanowić  się, 

co powiedzieć, więc zrobił unik: 

 - Chyba nie rozumiem, co masz na myśli. 
 - Kiedy zobaczyłam cię pierwszy raz... w kasynie... 
 -  Widziałaś  mnie  w  kasynie?  -  przerwał  jej  książę.  - 

Nigdy tego nie mówiłaś. 

 -  Widziałam,  jak  sam  szedłeś  przez  tłum  -  dorzuciła 

szybko.  -  Przypuszczałam  jednak,  że  chętnie  przebywasz  w 
otoczeniu pięknych kobiet, noszących cenne klejnoty, zawsze 
ożywionych i roześmianych. 

 - Dlaczego tak myślałaś? 
 -  Nie  wiem...  Po  prostu  tak  mi  się  wydawało.  Później, 

kiedy  byliśmy  sami  na  jachcie  i  byłeś  dla  mnie  taki  miły, 
wyobraziłam  sobie,  że  różnisz  się  od  mężczyzn,  których 
poznałam... i którzy tylko bawią się, piją i plotkują. 

 - Jestem inny! - stwierdził książę. - Lady Moreton, bo tak 

nazywa się ta kobieta, nic nie znaczy w moim życiu. 

 - Jest piękna... 

background image

Najwyraźniej  Salena  porównywała  siebie  z  Imogeną. 

Pierwszy raz czuła się onieśmielona. Zapewne tamta uznała ją 
za rywalkę. 

Księciu przyszło do głowy dziwne skojarzenie. Wydawało 

się,  że  wraz  z  Imogeną  na  ich  zaczarowaną  wyspę  wdarł  się 
jakiś zatruty powiew. Zaczął robić sobie gorzkie wymówki za 
to, że nie zabezpieczył  się dostatecznie przed niepożądanymi 
gośćmi. 

Kochał Salenę. Przestraszył się, widząc jej spojrzenie. 
 -  Jestem  mężczyzną,  Saleno.  Gdybym  twierdził,  że  w 

moim  życiu  nie  istniały  kobiety,  byłoby  to  obrazą  dla  twej 
inteligencji. 

Zapadła  cisza.  Książę  nie  chciał  widzieć,  jak  Salena 

przyjęła jego słowa. Wreszcie odezwała się cicho: 

 -  Powinnam  to  wiedzieć!  Tacy  właśnie  są  mężczyźni, 

nawet...  - Przerwała.  Chciała  powiedzieć:  „Nawet  tatuś",  lecz 
zamiast tego dodała: - To dlatego, że wydawałeś mi się inny. 
Nie myślałam o tobie w ten sposób. To głupie. 

 - Nieprawda - odrzekł. - W ciągu tych kilku tygodni oboje 

odkryliśmy  mnóstwo  rzeczy  o  sobie.  -  Starannie  dobierając 
słowa, ciągnął: - Nawet gdybym po dzisiejszym dniu miał cię 
już nigdy nie zobaczyć, to, co dla mnie znaczysz, pozostanie i 
zmieni  moje  życie.  -  Uśmiechnął  się.  -  W  pewnym  sensie, 
dopóki  cię  nie  spotkałem,  miotałem  się  bez  sensu,  nie 
wiedząc, czego chcę. Nie umiałem podjąć decyzji. 

 - Masz na myśli styl życia? - zapytała. 
 -  Właśnie  tak!  -  zgodził  się.  -  Rozmawialiśmy  o  wielu 

poważnych  sprawach.  Teraz,  po  tych  naszych  dyskusjach, 
chcę zacząć inne życie. 

Sam się  zdziwił  własną decyzją. Wiedział, że chce sporo 

zmienić i że pragnie Saleny, ale dopiero teraz to sformułował. 

background image

W Anglii jest wiele do zrobienia - powiedział. - Już dawno 

należało się tym zająć. Po powrocie w większym stopniu niż 
dotychczas zajmę się polityką. 

 -  Jestem  pewna,  że  to  słuszna  decyzja  -  odezwała  się 

Salena.  -  Masz  wysoką  pozycję,  jesteś  inteligentny  i  masz 
lotny umysł. 

Książę się uśmiechnął. 
 - Chciałbym, abyś miała rację. Nie każdy wierzy we mnie 

do tego stopnia. 

 - Uwierzą - stwierdziła. - Jestem tego pewna. 
Chciał jej powiedzieć, że potrzebuje jej pomocy, lecz miał 

wrażenie,  że  stoi  między  nimi  cień  Imogeny.  Po  chwili 
oświadczył: 

 - Może porozmawiamy dziś  wieczorem o tym,  co należy 

zmienić i zrobimy listę tych ważnych spraw? 

 -  Myślisz  o  czymś  takim  jak  ustawa  o  zatrudnianiu 

dzieci? - zapytała Salena. 

 - Tak! 
 -  W  klasztorze  słyszałam  o  wyjątkowo  niskich  płacach 

francuskich  szwaczek  -  powiedziała  z  namysłem  Salena.  - 
Matka przełożona opowiadała nam o tym. Wspominała też, że 
w Anglii kobiety musiały przyszywać guziki do tysięcy koszul 
tygodniowo, aby zarobić kilka pensów i nie umrzeć z głodu. 

 -  Musimy  zbadać  te  sprawy  i  zastanowić  się,  co  można 

zrobić - zdecydował książę. Wyjrzał przez okno. - Ochłodziło 
się. Może wyjdziemy do ogrodu? 

Wstał  i  podał  ramię  Salenie.  Zawahała  się,  choć  jeszcze 

godzinę temu przyjęłaby je bez wahania. 

Kochał  ją  i  zauważał  nawet  najdrobniejsze  zmiany  w  jej 

zachowaniu.  Wiedział,  że  od  chwili  przybycia  Imogeny  ich 
wzajemne stosunki nabrały innego znaczenia. 

Salena po raz pierwszy myślała o nim jako o mężczyźnie, 

któremu nie są obce namiętność i pożądanie. 

background image

R

OZDZIAŁ 

Salena  spacerowała  po  salonie,  biorąc  do  rąk  kolejno 

różne bibeloty. Książę przyglądał się jej badawczo. Wiedział, 
że jeszcze dwa dni temu siedziałaby u jego stóp, opowiadając 
coś z ożywieniem. Niestety, po wizycie Imogeny dziewczyna 
zachowywała większą rezerwę. 

Nadal  słuchała  go  uważnie,  w  jej  oczach  pojawiał  się 

błysk, gdy wchodził do pokoju. Jednak była dziwnie napięta, 
czego przedtem nie zauważał. 

 -  Jesteś  bardzo  niespokojna  -  powiedział.  -  Może 

powinniśmy  wyjechać  z  Tangeru  na  poszukiwanie  „nowych 
pastwisk"? 

Pragnął zwrócić na siebie jej uwagę i osiągnął zamierzony 

cel. Rzuciła mu pytające spojrzenie i podeszła bliżej. 

 - Chcesz wyjechać? - zapytała. 
 -  Myślałem  o  tobie  -  odrzekł.  -  Wyglądasz  na  znudzoną. 

Przedtem nie byłaś taka. 

 -  Ależ  nie  nudzę  się!  -  stwierdziła  porywczo.  -  Jak 

mogłabym nudzić się z tobą? Po prostu... 

Umilkła. Po chwili książę zapytał: 
 - Po prostu co? 
Salena  usiadła  na  podłodze.  Nie  patrzyła  na  niego,  lecz 

przed siebie. Starannie dobierając słowa, odezwała się cicho: 

 -  Po  prostu  nic  nie  mogę  na  to  poradzić...  czuję,  że 

chciałbyś  przebywać  ze  swymi  przyjaciółmi...  i  zostajesz  tu 
tylko po to, aby okazać mi uprzejmość. 

 -  Kiedyś  oskarżano  mnie  o  egoizm  i  o  to,  że  dbam 

wyłącznie  o  swoje  interesy  -  odrzekł  z  uśmiechem.  -  Może 
uspokoi  cię  stwierdzenie,  że  jestem  tu  szczęśliwy.  Kiedy 
zechcę wyjechać, powiem to bez zahamowań, albo jak wolisz: 
nie dbając o ciebie ani kogokolwiek innego. 

Salena uniosła głowę i spojrzała na niego. 
 - Czy to prawda? - spytała. 

background image

 -  Zapewniam  cię:  zawsze,  jeśli  to  tylko  możliwe,  mówię 

prawdę  -  rzucił  wyniośle.  -  Kłamstwa  sprawiają  mnóstwo 
niepotrzebnych kłopotów. 

 -  Masz  rację  -  zgodziła  się  Salena.  -  Jestem  tutaj  bardzo 

szczęśliwa.  Ale  przecież  nadejdzie  czas,  gdy  zechcesz... 
wrócić. 

Wiedział, że zastanawia się, co stanie się wówczas z nią. 

Odpowiedział: 

 -  Nie  myślmy  o  tym.  O  tej  porze  roku  Maroko  jest 

najpiękniejsze. 

Uspokoiła się. Cień smutku zniknął z jej oczu. 
 -  Jeśli  zostajemy,  czy  mogłabym  wybrać  się  z  tobą  na 

przejażdżkę konną dziś po południu lub jutro rano? 

Książę  chciał  odpowiedzieć,  lecz  w  tej  samej  chwili 

wszedł służący i ukłonił się. 

 - O co chodzi? - spytał książę niecierpliwie. 
 -  Przyszła  do  pana  jakaś  dama.  Mówi,  że  to  bardzo 

ważne. 

 - Dama? - zdziwił się książę. 
 - Ta sama, co wczoraj. Jest bardzo niespokojna.  
Książę  zmarszczył  brwi.  Polecił  służbie  nie  wpuszczać 

nikogo  i  pod  żadnym  pozorem  nie  wprowadzać  gości  do 
salonu  bez  zapowiedzi.  Mimo  to  wiedział,  że  jeśli  Imogena 
zechce się z nim zobaczyć, uprze się i służba nie będzie mogła 
nic  zrobić.  Uświadomił  sobie,  iż  lady  Moreton  nie  wyjdzie, 
skoro postanowiła z nim porozmawiać. 

 -  To  nie  potrwa  długo  -  powiedział.  -  Każę  przygotować 

konie i wyruszymy natychmiast po zachodzie słońca. 

 - Cudownie! - wykrzyknęła Salena. 
Zauważył  cień  w  jej  oczach.  Gdy  wyszedł,  dziewczyna 

wstała. Czuła niepokój i dziwny ból w piersiach. 

background image

Dlaczego piękna lady Moreton odwiedziła księcia wczoraj 

i dziś wróciła? Czego od niego chce? I dlaczego, jeśli pragnie 
go widzieć, nie poprosi, aby to on ją odwiedził? 

Nie znała odpowiedzi na te pytania. Przeszła na werandę. 

W  blasku  słońca  ogród  wyglądał  cudownie,  lecz  Salena  nie 
zwracała  na  to  uwagi.  Mogła  myśleć  tylko  o  pięknej  twarzy, 
zwróconej ku księciu. W porównaniu z tą obcą kobietą czuła 
się niezręczna i niezbyt elegancka. 

Nie mogła usiedzieć na miejscu. Podeszła do balustrady i 

spojrzała na błękitno - purpurowe góry. Był to majestatyczny 
widok,  ale  w  tej  chwili  Salena  była  nieczuła  na  piękno.  Z 
każdą chwilą narastał niepokój. 

Nagle usłyszała jakiś odgłos. Przypominało to jęk rannego 

zwierzęcia. 

Słuchała,  zastanawiając  się,  co  to  może  być.  Odgłos  się 

powtórzył. 

Dochodził  spoza  kwitnących  krzewów,  rosnących  w 

pobliżu werandy. 

Pewnie jakieś zwierzę wpadło w pułapkę, pomyślała. 
Rozejrzała się, szukając  wzrokiem ogrodnika. Chciała go 

prosić o pomoc. Ponieważ nikogo nie było w pobliżu, zbiegła 
po schodkach i ruszyła przez trawnik. 

Skowyt  nie  milkł.  Rozchyliła  gałęzie  i  nagle  z  jej  ust 

wydarł  się  krzyk  przerażenia.  Na  jej  głowę  spadła  czarna 
zasłona. Jakieś silne ręce uniosły Salenę w górę. Oszołomiona, 
nie  mogła  wydać  głosu.  Ciężka  materia  utrudniała  oddech. 
Pochwyciwszy ofiarę, napastnicy zaczęli się oddalać. 

Salena  próbowała  walczyć,  lecz  czuła  się  tak,  jakby  była 

skrępowana  żelaznymi  łańcuchami.  Dopiero  po  chwili 
zrozumiała,  że  to  ramiona  trzymających  ją  mężczyzn. 
Usiłowała krzyczeć, ale okazało się to niemożliwe. 

Bała się, że zaraz zemdleje. Nie mogła oddychać, a silny 

uścisk rąk niosących ją mężczyzn sprawiał jej ból. 

background image

Po  chwili  położono  ją  na  ziemi.  Usłyszała  rozmowę  w 

języku arabskim. Jeden z ludzi przywiązywał liną jej ręce do 
boków, inny krępował nogi. 

Znów  uniesiono  ją do  góry.  Tym  razem  posadzono ją  na 

czymś  w  rodzaju  krzesła  i  przywiązano  linami.  Ktoś  wydał 
rozkaz. Krzesło drgnęło i zakołysało się.  Salena uświadomiła 
sobie,  że  znajduje  się  na  grzbiecie  wielbłąda.  Nie  mogła  się 
mylić. 

Dziwny 

kąt 

nachylenia 

palankinu 

był 

charakterystyczny 

dla 

powstającego 

zwierzęcia. 

Niejednokrotnie widziała palankin - rodzaj wiklinowej lektyki 
z daszkiem. 

Wielbłąd  ruszył.  Z  początku  szedł  wolno,  potem  zaczął 

biec kłusem. Usłyszała kroki innych zwierząt. 

Nie mogła uwierzyć, że jeszcze niedawno była szczęśliwa 

i bezpieczna. Porwano ją i książę nigdy się nie dowie, dokąd 
ją zabrano. 

Ogarnęła  ją  panika.  Usiłowała  krzyknąć,  lecz  gruby 

materiał tłumił wszelkie dźwięki. Nie widziała, dokąd jedzie. 
Słyszała  jedynie  stukot  wielbłądzich  kopyt  na  skalistym 
gruncie. 

 -  Porwali  mnie!  Ratuj!  -  krzyczała  w  duchu.  Niestety, 

książę nie mógł tego słyszeć. 

Przyszła  jej  do  głowy  myśl,  że  może  porwano  ją  dla 

okupu. 

Templecombe 

opowiadał 

jej 

niedawno 

Europejczykach,  posiadających  wspaniałe  rezydencje  w 
górach. 

 -  Rok  temu,  może  trochę  więcej,  jednego  z  nich, 

niezwykle bogatego, porwali mauretańscy Berberowie. 

 - To potworne!. - wykrzyknęła Salena. - Czy udało mu się 

uciec? 

 -  Uwolnili  go  dopiero  wówczas,  kiedy  mauretański  rząd 

zapłacił pewną sumę. 

 - Nie skrzywdzili go? 

background image

 - Nie. Traktowali go dosyć przyzwoicie. Osiągnęli jednak 

swój  cel,  więc  wiele  osób  zaczęło  poważnie  obawiać  się  o 
swoje bezpieczeństwo. 

 -  A  ty  jesteś  bezpieczny?  -  zapytała  Salena  bez  tchu. 

Książę uśmiechnął się. Salena była o niego niespokojna. Inna 
kobieta troszczyłaby się raczej o siebie. 

 -  Zapewniam  cię  -  odrzekł  -  że  pan  Warren  starannie 

dobrał  służących.  Poza  tym  na  jachcie  w  przystani  jest  cała 
załoga. 

Wiedziała, że to prawda. 
Obsługiwał ich służący księcia. Podawał francuskie dania 

- specjalność szefa kuchni. 

Podnosząc  do  ust  kieliszek  wina,  książę  zauważył 

niepewność w oczach Saleny. 

 - Nie bój się i nie martw się o nic - oświadczył. - Gdybym 

wiedział,  że  tak  cię  to  zaniepokoi,  nie  opowiadałbym  tej 
historii. 

 - Nie boję się o siebie - odpowiedziała Salena. - Nikt nie 

porwie mnie dla okupu. Ale z tobą... jest inaczej. 

A teraz porwano właśnie ją. Nie chciała myśleć o sumie, 

jaką książę będzie musiał za nią zapłacić. 

 -  Dlaczego  zdarzają  mi  się  takie  okropne  rzeczy?  - 

zapytała siebie. 

Zastanawiała  się,  kiedy  jej  nieobecność  zostanie  odkryta. 

Później porywacze zażądają okupu. 

Księcia ogarnie gniew, wiedziała o tym. Wysokość okupu 

nie  grała  roli,  najgorszy  był  fakt,  że  spełnienie  żądań 
porywaczy zachęcało ich do szukania dalszych ofiar. Ogarnęła 
ją  nagła  panika.  Książę  mógł  przecież  odmówić  zapłacenia 
okupu,  aby  dać  nauczkę  porywaczom.  Szarpnęła  się 
rozpaczliwie.  Była  jednak  za  słaba,  a  liny  zbyt  grube.  Po 
bezowocnej walce poczuła się bezradna i wyczerpana. 

background image

Wielbłąd szedł wolniej. Widocznie zaczął wspinać się pod 

górę. 

Musieli znajdować się już poza miastem. Salena zdawała 

sobie sprawę, że jeśli ukryją się pomiędzy gęstymi drzewami 
u podnóża gór, książę nigdy jej nie odnajdzie. Mogła jedynie 
się modlić do Boga i równocześnie wzywać księcia. 

 - Ratuj mnie! Ratuj! 
Powtarzała  te  słowa  bez  przerwy,  pragnąc,  by  w  jakiś 

sposób  książę  usłyszał  jej  wołanie.  Tak  bardzo  go 
potrzebowała. To było szczęście. 

 - A jeśli to już... nie wróci? 
Zrozumiała,  że  go  kocha.  Teraz  dopiero  ogarnęła  ją 

rozpacz.  Może  już  nigdy  więcej  go  nie  zobaczy?  Miłość  nie 
przypominała  żadnego  dotychczas  znanego  uczucia.  Oddała 
księciu nie tylko swe serce, lecz całą siebie. 

 - Jaka byłam głupia! 
Powinna była zrozumieć wcześniej. Tylko z nim czuła się 

szczęśliwa.  Co  wieczór  niejasny  smutek  ogarniał  ją,  kiedy 
kładła  się  do  snu,  bowiem  oznaczało  to  rozstanie  na  wiele 
godzin.  Rano  budziła  się  z  uczuciem  radości,  że  znów 
wydarzy się coś wspaniałego. 

Nigdy  jednak  nie  zastanawiała  się,  dlaczego  obecność 

księcia tak na nią wpływa. 

 - Kocham go! - powtórzyła. 
Teraz zrozumiała, czym był ból po wizycie lady Moreton: 

zazdrością. Bała się, że utraci  księcia. Imogena przewyższała 
ją urodą i elegancją. 

 -  Och,  Boże,  spraw,  żeby  mnie  kochał...  choć  trochę  - 

modliła się. - Choćby przez chwilę. 

Gdyby  musiała  go  opuścić,  wolałaby  umrzeć.  Pomyślała, 

że straciła tyle czasu, nie wiedząc o swej miłości. Nie dała mu 
do  zrozumienia,  jak  bardzo  jej  na  nim  zależy  i  ile  dla  niej 
znaczy.  Chociaż  nie  miało  to  chyba  znaczenia.  Książę  starał 

background image

się być po prostu uprzejmy dla niej, jak dla kogoś, kto znalazł 
się  w  kłopotach.  Z  pewnością  nic  więcej  do  niej  nie  czuł. 
Pierwszy  raz  zaczęła  rozważać  rozmaite  sprawy,  związane  z 
pobytem  w  willi księcia. Do tej  pory nie widziała  w tym nic 
złego. Teraz pojęła, jak mógłby to zrozumieć ktoś z zewnątrz. 

Lady Moreton widziała ją  w salonie. Mogła opowiedzieć 

to przyjaciołom w Anglii i Monte Carlo. 

 - Pomyślą, że jestem jego kochanką - stwierdziła Salena. 
Dziwne, ale tym razem nie przeraziła jej ta myśl. 
Mieszkać razem z księciem i być przez niego kochaną - to 

najcudowniejsza  rzecz,  jaka  mogła  ją  spotkać.  Cóż  ją  mogła 
obchodzić opinia reszty świata?! 

Gdyby  jej  pragnął,  choć  przez  krótką  chwilę,  umarłaby 

szczęśliwa, wiedząc, że poznała smak raju. 

 -  Kochaj  mnie...  choć  trochę  -  szepnęła  w  myślach  do 

księcia. Pragnęła wyznać mu, ile dla niej znaczy. Gotowa była 
zrobić  dla  niego  wszystko,  czego  by  sobie  życzył.  -  Tego 
właśnie chcę - powiedziała. 

Znów usiłowała krzyczeć. 
Wielbłąd  przyspieszył.  Palankin  zakołysał  się  i  Salena 

poczuła,  że  ogarniają  ją  mdłości.  Materiał,  w  który  była 
owinięta,  nie  przepuszczał  powietrza  i  Salena  była  bliska 
uduszenia.  Zwierzęta  musiały  stąpać  po  piasku,  gdyż  nie 
słyszała  żadnych  odgłosów.  Myśl  o  tym,  że  znalazła  się  na 
pustyni,  przeraziła  Salenę.  Właśnie  tam  mieszkali  okrutni 
Berberowie. 

Przypomniała  sobie,  jak  pewnego  dnia  książę  ze 

śmiechem zacytował fragment wiersza: 

Jasny, wypalony grobowiec, pełen kości zmarłych. 
Salena  zadrżała.  Mogło  ją  to  spotkać.  Jej  kości  leżące 

wśród  piasków  wypaliłoby  słońce  i  nikt  nie  umiałby 
powiedzieć, do kogo kiedyś należały. 

background image

Jechali  już  ponad  godzinę.  Nagle  palankin  zakołysał  się, 

ktoś wydal rozkaz i  wielbłąd się zatrzymał. Opadł na kolana, 
mrucząc i postękując. 

Ktoś  odwiązał  Salenę  od  krzesła.  Dwóch  mężczyzn 

pochwyciło  ją  i  uniosło.  Teraz  wiedziała  na  pewno,  że  są  na 
pustyni:  nie  słyszała  kroków,  a  ludzie  szli,  zapadając  się  w 
miękkie podłoże. 

Zatrzymali  się,  słysząc  polecenie  wydane  przez 

mężczyznę.  Salena  miała  wrażenie,  że  weszli  do  jakiegoś 
pomieszczenia,  gdyż  czuła,  jak  pochylili  głowy.  Postawili  ją 
na  ziemi  i  rozwiązali.  Wstrzymała  oddech.  Wiedziała,  że  za 
chwilę  zobaczy  okrutne,  groźne  twarze  porywaczy.  Bała  się. 
Ci mężczyźni dla pieniędzy byli gotowi na każde ryzyko. 

Gdy  więzy  puściły,  Salena  upadła  na  ziemię.  Wreszcie 

zdjęto  czarny  materiał  z  jej  twarzy.  Przez  chwilę  nic  nie 
widziała.  Oślepił  ją  blask  słońca.  Potem  zauważyła,  że 
znajduje  się  w  dużym  namiocie  ozdobionym  draperiami.  Na 
podłodze,  zgodnie  ze  wschodnim  zwyczajem,  leżały  miękkie 
poduszki. 

Stała  pośrodku  namiotu.  Włosy  opadły,  zasłaniając  jej 

twarz, więc odrzuciła je do tyłu. Dopiero wówczas spostrzegła 
księcia  Pietrowskiego  leżącego  na  sofie  w  przeciwległym 
kącie  namiotu.  Wydało  się  jej,  że  śni.  Mężczyzna  powoli 
usiadł.  Patrzyła  na  niego  ze  zdumieniem.  Nie  mogła 
wykrztusić  ani  słowa.  Książę  uśmiechnął  się,  lecz  nie  był  to 
miły uśmiech. 

 - Żyjesz! - wyrwało się Salenie. 
 -  Tak,  żyję  -  odpowiedział.  -  Mógłbym  powiedzieć  to 

samo  do  ciebie.  Co  prawda  o  tym  fakcie  dowiedziałem  się 
dwa  dni  temu,  jak  również  o  twojej  przyjaźni  z  angielskim 
arystokratą. 

background image

W  jego  głosie  brzmiała  wściekłość.  Salena  myślała 

wyłącznie o tym, że książę tu jest i że go nie zabiła. Ponownie 
znalazła się w jego rękach. 

Rozejrzała  się,  szukając  mężczyzn,  którzy  ją  przynieśli. 

Niestety, zniknęli. Byli z księciem sam na sam. 

Jakby wiedząc, co pomyślała, odezwał się: 
 -  Tym  razem  postarałem  się,  by  w  zasięgu  ręki  nie  było 

żadnej broni i żeby ucieczka była niemożliwa. 

 - Nie chciałam cię zabić - powiedziała cicho Salena - ale 

kiedy sądziłam, że to zrobiłam, próbowałam się utopić. 

 -  Tak  przypuszczałem  -  odrzekł.  -  Służący  widział,  jak 

biegłaś  przez  ogród.  Kiedy  nie  wróciłaś,  pomyślał,  że 
utonęłaś. 

 - Uratował mnie jacht. 
 -  Właśnie  o  tym  usłyszałem.  Dziwnym  zbiegiem 

okoliczności był to luksusowy jacht, a twoim wybawcą został 
przystojny książę Templecombe! 

 - Skąd o tym wiesz? - spytała zdziwiona. 
 - Poinformowała mnie pewna piękna kobieta, narzeczona 

księcia. 

Teraz Salena zrozumiała. 
Lady  Moreton  przybyła  do  Tangeru  na  jachcie 

Pietrowskiego.  Odwiedziła  Templecombe'a,  ujrzała  Salenę 
powiedziała  o  tym  swemu  towarzyszowi.  Nietrudno  było 
zgadnąć, co się stało. 

 - Lady Moreton opisała cię bardzo dokładnie - powiedział 

książę.  -  Uznałem,  że  mam  prawo  upomnieć  się  o  to,  za  co 
zapłaciłem i co należy do mnie. 

W  jego  głosie  brzmiała  nie  skrywana  groźba.  Salena 

rozejrzała się, szukając drogi ucieczki. 

 -  Zanim  spróbujesz  wyjść  -  oświadczył  książę  -  pozwól, 

że coś ci powiem. Wydałem służbie rozkaz zatrzymania cię i 

background image

natychmiastowego  doprowadzenia,  gdyby  udało  ci  się  uciec 
na pustynię. 

 - Nie zostanę z tobą! - krzyknęła Salena. 
 -  Nie  masz  wyboru  -  odparł.  -  Poza  tym  obiecuję,  że 

będzie  ci  tu  wygodnie.  Sułtan  pożyczył,  a  raczej  wynajął  mi 
ten  luksusowy  namiot  i  służbę  jako  obstawę.  Mam  nawet 
kobietę, która się tobą zaopiekuje. 

 -  Nie  zostanę!  -  powtórzyła  Salena.  -  Oszukałeś  mnie  w 

sprawie ślubu i nic ci nie jestem winna... nawet wdzięczności! 

 -  Zapłaciłem  za  ciebie  -  odrzekł.  -  Nie  dam  się  oszukać, 

zwłaszcza tak pięknej kobiecie jak ty. 

Utkwił  w  niej  spojrzenie.  Miała  wrażenie,  że  rozbiera  ją 

wzrokiem. 

Książę  mówił  prawdę,  ucieczka  była  niemożliwa.  W 

odruchu rozpaczy Salena podeszła bliżej i padła na kolana. 

 -  Proszę,  wypuść  mnie  -  błagała.  -  Wiesz,  że  cię 

nienawidzę i nie chce być twoją... kochanką. Na pewno wiele 
kobiet z wdzięcznością przyjęłoby to, co chciałbyś im dać... i 
kochałyby cię za to. 

Książę  znów się uśmiechnął. Jego twarz przybrała  wyraz 

okrucieństwa. 

 - Chciałem cię ujrzeć na klęczkach, Saleno - powiedział. - 

Tak  właśnie  powinnaś  zachowywać  się  po  tym,  jak  mnie 
potraktowałaś. Nie zapytałaś nawet o moje zdrowie. 

 -  Mówiłam  ci  już,  że  nie  chciałam  cię  zranić...  a  już  na 

pewno zabić. Po prostu tak się stało, to... przypadek. 

 - Co za pech - odrzekł. - Na szczęście w Monte Carlo są 

dobrzy  lekarze.  Założyli  mi  szwy,  więc  nadal  mogę  cię 
posiąść. I zrobię to. 

 - Nie! Salena wstała. 
W  głosie  księcia  brzmiała  groźba.  W  myślach  Saleny 

powstał  nieopisany  zamęt.  Rzuciła  się  w  stronę  wyjścia. 
Szarpnęła zasłonę. 

background image

Na zewnątrz stało dwóch służących w turbanach, białych 

szarawarach  i  czerwonych  kamizelkach.  Byli  to  wysocy, 
ciemnoskórzy  mężczyźni  o  ostrych  rysach  twarzy.  Spojrzeli 
na nią groźnie. Pomyślała, że na pewno są Berberami. 

Jęknęła  i  pozwoliła  zasłonie  opaść.  Książę  zaśmiał  się 

szyderczo. 

 -  Widzisz,  moja  gołąbeczko:  nie  możesz  uciec  - 

powiedział.  -  A  więc  nacieszmy  się  sobą.  Cóż  może  być 
piękniejszego  nad  romans  na  pustyni  z  człowiekiem,  który 
nauczy cię miłości? 

 - To, co mi oferujesz, nie jest miłością - rzuciła Salena z 

pasją. - To złe i  niegodziwe. Pozwól  mi  odejść. Przyrzekam, 
że zwrócę pieniądze, które dałeś memu ojcu. - Widząc, że jej 
słowa rozbawiły księcia, dodała: - Jeśli zatrzymasz mnie siłą, 
to przysięgam, że cię zabiję! 

 - Czym? - zainteresował się książę. 
Zatoczył  ręką  łuk:  w  pomieszczeniu  znajdowały  się 

wyłącznie  miękkie  poduszki,  niski,  mosiężny  stolik  i  piękne 
dywany na podłodze. 

Salena  zacisnęła  pięści.  Wiedziała,  że  książę  z  niej  drwi. 

Cieszył go jej strach i bezowocne próby ucieczki. 

 -  Widzisz,  gołąbeczko  -  dorzucił  łagodnym  tonem, 

którego  nie  cierpiała  -  klatka  jest  dobrze  strzeżona.  Teraz 
jesteś  pewnie  zmęczona  długą  podróżą  i  umierasz  z  gorąca. 
Pozwolę  ci  wykąpać  się  i  przebrać,  rozmowę  odłożymy  na 
później. Mam ci wiele do powiedzenia. 

Klasnął  w  dłonie.  Z  tyłu  namiotu  uniosła  się  zasłona  i 

weszła  Arabka.  Salena  poczuła  ulgę.  Marzyła  o  tym,  by 
spędzić chociaż kilka chwil bez Pietrowskiego. Zanim kobieta 
podeszła bliżej, książę powiedział z rozbawieniem: 

 -  Na  wypadek  gdybyś  chciała  ją  przekupić:  jest 

głuchoniema.  Sułtan  zapewnił  mnie,  że  w  pewnych 
okolicznościach to bezcenny skarb. 

background image

 - Głuchoniema! - powtórzyła Salena. 
Uświadomiła  sobie,  że  jest  więźniem  okrutnego 

człowieka. 

Kobieta  wskazała  drogę  i  Salena  posłusznie  wyszła. 

Znalazła  się  w  małym  namiocie,  przylegającym  do 
książęcego.  Sułtan  i  co  ważniejsi  arabscy  dostojnicy  używali 
takich,  podróżując  z  karawaną.  Przytraczano  je  do  grzbietów 
wielbłądów i mogły być rozstawiane w oazach. Im ważniejsza 
osoba, tym większy i bardziej luksusowy był namiot. 

Namiot  Saleny  był  wysłany  dywanami.  Z  boku  stała 

kanapa,  zarzucona  jedwabnymi  poduszkami.  Pośrodku 
znajdowała się cynkowa wanna. Salena ucieszyła się na myśl 
o kąpieli w wodzie pachnącej jaśminem. 

Była  spocona  po  długiej,  męczącej  podróży  na  grzbiecie 

wielbłąda.  Bez  słowa  zaakceptowała  pomoc  głuchoniemej 
kobiety w rozbieraniu. Służąca miała doświadczenie. 

Zanurzywszy  się  w  chłodnej  wodzie,  Salena  zaczęła 

obmyślać sposób ucieczki. 

Książę  na  pewno  miał  wielu  służących,  własnych  lub 

pożyczonych  od  sułtana.  Na  pewno  nie  kłamał  twierdząc,  że 
wydał im rozkaz, aby nie pozwolili Salenie uciec. 

Salena  nie  widziała  drogi,  którą  jechali,  i  nie  wiedziała, 

gdzie znajduje się Tanger. Gdyby nawet udało się jej uciec z 
namiotu, wątpiła, aby mogła gdzieś się ukryć. 

 -  Muszę  ułożyć  plan!  Muszę  znaleźć  jakieś  wyjście!  - 

myślała. 

Raz  jeszcze  wspomniała  księcia  Templecombe,  modląc 

się,  aby  po  nią  przybył.  Nie  sądziła  jednak,  by  to  było 
możliwe. 

Służąca  przyniosła  ręcznik.  Salena  rozejrzała  się,  lecz 

nigdzie nie zobaczyła swych ubrań. Wytłumaczyła kobiecie na 
migi,  czego  potrzebuje.  Służąca  w  odpowiedzi  wzięła  z 
kanapy  coś,  co  wyglądało  jak  naręcze  przejrzystych, 

background image

gazowych szali. Przyjrzawszy się im, dziewczyna zrozumiała 
z  przerażeniem,  że  to  strój  arabskich  kobiet.  Czyżby 
zaplanował to książę Pietrowski? 

Doszła do wniosku, że to do niego podobne. Zaopatrzył ją 

w  coś  egzotycznego  i  zmysłowego,  pozbawiając  normalnego 
ubrania. 

Próbowała  wyjaśnić  kobiecie  sytuację,  domagając  się 

własnej  sukni.  Jednak  służąca  z  uporem  wskazywała  strój 
leżący  na  kanapie.  Salena  zrozumiała,  że  nie  ma  wyjścia. 
Mogła  iść  do  księcia  albo  w  ręczniku,  albo  w  dostarczonym 
ubiorze. Zagryzła wargi i pozwoliła służącej, aby owinęła ją w 
przezroczyste  draperie.  Taki  strój  nosiły  muzułmańskie 
kobiety  w  haremach.  Zakrywały  swe  ciała,  ale  jasne  kolory 
prześwitującej  materii  dawały  niesamowity  efekt.  Salena 
zrozumiała, co zamierza książę, i zadrżała. 

Dostarczono  jej  haftowane  miękkie  bambosze,  a  także 

dwa  kunsztowne  naszyjniki,  kolczyki,  bransoletki  i  diadem 
ozdobiony wiszącymi perłami. 

Służąca  przyniosła  lustro,  aby  dziewczyna  mogła  się 

przejrzeć. Salena widziała jednak tylko swe oczy pociemniałe 
ze strachu i drżące usta. 

 -  Co  mogę  zrobić?  -  zapytała  swego  odbicia.  -  Co  mogę 

zrobić? 

Odpowiedzi nie było. 
Udając odwagę, wkroczyła do namiotu księcia. 
Mężczyzna  leżał  na  sofie,  ubrany  w  marokańskie,  luźne 

spodnie zebrane w kostce. Miał na sobie koszulę rozpiętą pod 
szyją. Wyglądał staro, był otyły, podobnie jak w Monte Carlo. 
Przed nim stał niski stolik ze słodyczami. Marokańczycy mieli 
zwyczaj  jeść  je  i  przed,  i  po  posiłkach.  Książę  popijał  wino. 
Salena  wiedziała,  że  jest  to  przeciwne  zasadom  religii 
muzułmańskiej.  Pomyślała  z  pogardą,  iż  widać  książę  ustala 

background image

własne zasady i nie obchodzą go przekonania jego przyjaciela, 
sułtana. 

 -  Podejdź,  śliczna  gołąbeczko  -  odezwał  się.  -  Czekałem 

na ciebie z wielką niecierpliwością. Pokaż mi, jak wyglądasz 
w tym uroczym stroju, jaki dla ciebie wybrałem. 

Wykonał  gest  ręką.  Służący  nalał  trunek  do  kieliszka. 

Salena usiadła na poduszce naprzeciwko księcia. 

 -  Teraz  mogę  cię  podziwiać  -  stwierdził  książę.  -  Wciąż 

jesteś  najpiękniejsza  i  najbardziej  godna  pożądania.  Czy 
przypuszczałaś, że cię zapomnę? 

Salena  milczała.  Czuła  się  słaba  i  zmęczona.  Wypiła  łyk 

wina. 

 -  Dokładnie  wszystko  zaplanowałem  i  czekałem  na  tę 

chwilę - oświadczył książę. 

 - Czy sądzisz, że książę Templecombe nie zainteresuje się 

moim nagłym zniknięciem? - spytała. 

Wino  dodało  jej  odwagi.  Mówiła  głośno  i  pewnie,  gdyż 

denerwował ją cichy, pieszczotliwy głos księcia. 

 -  Nie  miałeś  prawa  zabierać  mojej  sukni!  -  oświadczyła 

Salena. 

Własny  głos  wydał  jej  się  słaby  i  bezradny.  Miała 

wrażenie,  że  zmienia  się  w  potulną  kobietę,  jaką  chciał 
uczynić z niej książę. 

 -  Może  kieliszek  wina?  -  zaproponował.  -  Chyba 

przeceniasz  swój  wdzięk.  Mówiłem  ci  już:  Templecombe 
należy  do  Imogeny  Moreton.  W  jej  ramionach  szybko 
zapomni o rozbitku wyłowionym z morza. 

Nic  nie  mogłoby  bardziej  zranić  Saleny.  Wiedziała,  że 

lady  Moreton  chętnie  zabawi  księcia,  gdy  jej  zabraknie  w 
willi.  Na  pewno  wyjawi  mu  nie  tylko  nazwisko  ojca  Saleny, 
lecz  również  namiętność  rosyjskiego  arystokraty.  Wówczas 
książę  przestanie  uważać  ratowanie  Saleny  za  swój 
obowiązek.  Przez  chwilę  bolesna  myśl  o  związku  księcia  i 

background image

Imogeny  przesłoniła  Salenie  własne  troski.  Wkrótce  jednak 
dziewczyna  przypomniała  sobie,  jak  Templecombe  mówił  o 
swej  nienawiści  do  mężczyzny,  który  zmusił  ją  do  zawarcia 
fałszywego  małżeństwa.  Wiedział  też,  jak  bardzo  przeraził 
Salenę ten człowiek. 

 -  Uwierzył  mi  -  powiedziała  do  siebie.  -  Rozumie,  co 

teraz czuję. 

Rozpaczliwie  błagała  w  myślach  o  pomoc.  Książę 

Pietrowski chyba wyczytał to z jej twarzy, gdyż powiedział: 

 -  Nie  pozwolę  ci  zdradzać  mnie  nawet  w  myślach. 

Należysz do mnie, Saleno, i im szybciej to zaakceptujesz, tym 
lepiej!  Jesteś  moja  i  po  dzisiejszej  nocy  już  nie  uciekniesz. 
Wątpię,  aby  książę  interesował  się  tobą  po  tym,  jak  twoje 
ciało stanie się moją własnością, 

 - Wolę umrzeć! - oświadczyła. 
 -  Czy  mam  biciem  wymusić  twe  posłuszeństwo,  tak  jak 

ostatnio? - spytał książę. 

Na  jego  twarzy  malowało  się  okrucieństwo.  Salena  się 

odsunęła. Jej przerażenie sprawiało mu wyraźną satysfakcję. 

 -  Musisz  robić  to,  co  każę,  mój  wystraszony  ptaszku  - 

stwierdził.  -  Naucz  się  być  uległą,  tak  jak  Bóg  przykazał 
kobiecie. 

Słowa  te  paliły  żywym  ogniem,  choć  książę  nie  trzymał 

jeszcze bata w ręku. Nie było sensu dyskutować z nim, czy się 
przeciwstawiać.  Jedyne,  co  mogła  zrobić,  to  obmyśleć 
samobójstwo.  Musiała  umrzeć,  zanim  książę  zrobi  to,  co 
zaplanował. Inaczej nie da się go powstrzymać. 

Służący  przyniósł  jedzenie.  Podano  harerę,  czyli  zupę  z 

baraniny  z  wątróbkami  drobiowymi,  grochem  i  innymi 
składnikami.  Uważano  powszechnie,  że  dodaje  sił.  Salena  ze 
strachem pomyślała, dlaczego książę wybrał to danie. 

background image

Później zaserwowano bstilę - klejnot marokańskiej kuchni. 

Zawierała  ona  mięso  gołębi,  jaja,  cynamon,  przyprawy  i  sto 
cztery warstwy ciasta. 

Służba  przynosiła  nowe  dania.  Książę  i  Salena  jedli  je 

palcami,  na  wschodni  sposób.  Dziewczyna  wiedziała,  czemu 
zaaranżowano wszystko w ten sposób. 

Posiłek  ciągnął  się  w  nieskończoność.  Salena  pomyślała, 

że zraniła księcia nożem, lecz nie wpłynęło to na jego apetyt. 
W  czasie  obiadu  dużo  pił  i  w  jego  oczach  płonęła  coraz 
większa  namiętność.  Sprawiał  wrażenie  dzikiego  zwierzęcia, 
gotowego rzucić się na nią i posiąść. 

Salena  jadła  niewiele.  Zmuszała  się,  aby  móc  bronić  się 

przed księciem, choć nie miała pojęcia, jak to zrobić. 

Wreszcie  obiad  dobiegł  końca.  Służący  zabrali  talerze, 

kieliszki oraz stolik. 

Teraz Salenę i księcia dzielił tylko dywan. 
 - Podejdź do mnie! 
To  był  rozkaz.  Salena  wiedziała,  że  nie  będzie  w  stanie 

walczyć. Musi odebrać sobie życie. Nie miała pojęcia, jak to 
zrobić.  Umiała  pływać,  więc  nie  udało  się  jej  utopić. 
Wstrzymanie oddechu byłoby trudne, jeśli w ogóle możliwe. 

Pułapka  zamykała  się.  Dziewczynie  wydawało  się,  że 

ściany  namiotu  osaczają  ją,  a  oczy  księcia  robią  się  coraz 
większe. 

Hipnotyzuje  mnie,  pomyślała.  Z  wysiłkiem  odwróciła 

spojrzenie. 

Chciała coś powiedzieć, jeszcze raz błagać o zmiłowanie, 

lecz wyschły jej wargi i nie mogła wykrztusić słowa. 

 -  Wydałem  ci  rozkaz  -  powiedział  cicho  książę.  -  Chodź 

tu, Saleno! 

Nie  mogła  się  ruszyć,  zupełnie  jakby  przyrosła  do 

poduszki. Książę wstał. 

background image

 -  Mam  cię  zmusić  do  posłuszeństwa?  -  zapytał. 

Najwyraźniej jej opór go podniecał. 

Wstała  i  zauważyła  w  jego  ręku  bat.  Krzyknęła 

przeraźliwie... 

Templecombe  szedł  korytarzykiem  wiodącym  do  salonu 

przy frontowych drzwiach. Polecił służbie, aby kierowano tam 
wszystkich gości. 

W  środku  czekała  Imogena,  tak  jak  się  spodziewał. 

Wyglądała  naprawdę  pięknie  i  uwodzicielsko  w  sukni,  którą 
starannie  wybrała,  chcąc  wywrzeć  na  nim  szczególne 
wrażenie. 

 - Chciałaś mnie widzieć? - spytał szorstkim tonem. 
 -  Tak,  Hugo.  Musiałam  cię  zobaczyć.  To  naprawdę 

ważne. 

 - O co chodzi? 
 -  Kiedy  zabierałam  biżuterię  z  „Afrodyty",  zauważyłam, 

że czegoś brakuje. 

 - To niemożliwe! - zaprotestował. - Klejnotami opiekował 

się Dalton. Wiesz, że nie tylko sam niczego by nie wziął, ale 
również powstrzymałby każdego, kto by się o to pokusił. 

 -  Mimo  to,  najdroższy,  nie  mogę  znaleźć  pierścienia  ze 

szmaragdem, który dostałam od ciebie. Wiesz, jak go ceniłam. 

 - Więc poszukaj jeszcze raz. 
 -  Dałeś  mi  go  -  ciągnęła  Imogena  rozmarzonym  tonem  - 

tej nocy, gdy kochaliśmy się pierwszy raz. Ukochany, to było 
cudowne i byliśmy tacy szczęśliwi! 

 -  Podziękowałem  ci  już  za  szczęście,  jakie  mi  dałaś  - 

stwierdził  zimno.  -  Naprawdę  uważam,  że  intymne 
wspomnienia z przeszłości są krępujące i niepotrzebne. 

 - Ależ ja tego chcę - odrzekła. - Chcę pamiętać wszystko, 

co  robiliśmy  i  o  czym  mówiliśmy.  -  Westchnęła  ciężko.  - 
Nauczyłeś  mnie  kochać  i  w  moim  życiu  nigdy,  ale  to  nigdy 
nie będzie innego mężczyzny. 

background image

Książę uśmiechnął się cynicznie. 
 - Trudno w to uwierzyć, Imogeno. Nie pytałem cię o nic, 

lecz  nie  sądzę,  abyś  przybyła  do  Tangeru  sama,  płynąc 
parowcem wraz z setką turystów na pokładzie. 

 - Nie. Przyjechałam z księciem Sergiuszem Pietrowskim - 

odpowiedziała. 

Zerknęła na twarz Templecombe'a i szybko dodała: 
 - Oczywiście, nic  między nami nie zaszło. On był chory. 

Jakaś  kobieta  zraniła  go  nożem.  Nawet  gdyby  chciał  zostać 
moim kochankiem, byłoby to niemożliwe. 

Książę zamarł. 
 - Powiedziałaś, że zraniła go jakaś kobieta? 
 -  Dziewczyna,  w  której  się  zakochał  -  powiedziała 

Imogena  szybko,  jakby  obawiała  się,  że  wyjawiła  za  dużo.  - 
Ale przybyłam po to, aby rozmawiać o nas, a nie o nim. 

 - Mimo wszystko interesuje mnie to - oświadczył książę. - 

Co to za dziewczyna i jak się nazywa? 

 -  Nie  pamiętam  -  wycofała  się  Imogena.  -  Hugo,  chce  z 

tobą  porozmawiać  o  moim  szmaragdowym  pierścionku. 
proszę, musisz mi pomóc. Chodźmy na jacht i poszukajmy go 
razem. 

 - Gdyby tam był, znalazłby  go Dalton - odrzekł książę.  - 

Mam wrażenie, Imogeno, że jeśli nawet coś zginęło, nie jest to 
powodem twojej wizyty. 

Imogena otworzyła szeroko błękitne oczy. 
 - Dlaczego miałbyś... - zaczęła, po chwili jednak zmieniła 

zdanie.  -  Oczywiście  pragnęłam  cię  zobaczyć  -  ciągnęła.  - 
Każdy  pretekst  byłby  dobry,  aby  powróciło  szczęście,  jakie 
dzieliliśmy zanim wyjechałeś z Monte Carlo. 

Książę milczał, więc dodała: 
 - Z pewnością nie jesteś już na mnie zły za ten pocałunek 

z Borysem? Och najdroższy, bądź rozsądny i postaraj się mnie 
zrozumieć. wszak oboje jesteśmy ludźmi światowymi. 

background image

 - Nie chcę o tym mówić, Imogeno - oświadczył książę ze 

znudzeniem  w  głosie.  -  Wracaj  do  swego  arystokraty  i 
powiedz mu... 

Nagle otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł Warren. 
 -  Proszę  o  wybaczenie,  milordzie,  ale  zdarzył  się  nagły 

wypadek. 

Książę  spojrzał  na  Imogenę,  lecz  ona  nie  ruszyła  się  z 

miejsca. 

 -  Zaczekam  -  powiedział  słodkim  głosem.  -  Nie  spieszę 

się. 

Książę  zawahał  się,  wykonał  taki  gest,  jakby  chciał  ją 

wyprosić  z  pokoju,  potem  opanował  się  i  wyszedł,  a  za  nim 
Warren. 

 - O co chodzi? - zapytał. 
 - O pannę Salenę, milordzie. 
 - Co się stało? 
 - Obawiam się, milordzie, że ją porwano! Książę spojrzał 

na zarządcę z niedowierzaniem. 

 -  Jeden  z  ogrodników  widział,  jak  niosło  ją  czterech 

mężczyzn.  Zarzucili  jej  na  głowę  jakąś  płachtę  i  wynieśli  z 
ogrodu. On był  zbyt  przerażony, żeby ich powstrzymać, lecz 
natychmiast odszukał mnie. 

 - Kiedy to się stało? - spytał ostro książę. 
 - Dziesięć, może piętnaście minut temu, milordzie. Byłem 

w stajni, więc ogrodnik długo mnie szukał. 

Książę milczał, więc po chwili Warren dodał: 
 - Obawiam się, milordzie, że chodzi o okup. 
 - Chyba nie, Warrenie. - Zastanowił się i dodał: - Wyślij 

powóz  na  przystań  i  zażądaj  natychmiastowego  przybycia 
kapitana i załogi. Niech wezmą broń. 

Na twarzy zarządcy odmalował się wyraz zdumienia, lecz 

nie miał zwyczaju zadawania pytań. 

 - Osiodłaj wszystkie konie - ciągnął książę. 

background image

Nie  czekając  na  odpowiedź,  odwrócił  się  i  ruszył  do 

pokoju, gdzie zostawił Imogenę. Na jego  widok uśmiechnęła 
się i zapytała: 

 - Co się stało? Czemu tak dziwnie wyglądasz? 
 -  Chcę  znać  prawdę  i  to  natychmiast!  -  rzucił.  - 

Powiedziałaś Pietrowskiemu o dziewczynie, która tu była. 

 - A jeśli tak, to co? - odparła. - Nie ma w tym nic złego. 
 - Wyznał ci więc, że ona go zraniła i że sądził, iż utonęła. 
Przez  chwilę  spodziewał  się  zaprzeczenia.  Imogena 

wzruszyła ramionami i powiedziała: 

 - A jeśli nawet?  Twoje  flirty nie obchodzą mnie bardziej 

niż ciebie moje. 

 - Dokąd zabrał ją Pietrowski? 
Pytanie to zabrzmiało jak wystrzał z karabinu. 
 - Nie mam pojęcia, o czym mówisz - odpowiedziała. 
Ruch jej powiek zdradził, że kłamie. 

background image

R

OZDZIAŁ 

Pietrowski  z  wolna  podchodził  coraz  bliżej.  Salena  czuła 

się  jak  osaczone  zwierzę.  Znieruchomiała  z  przerażenia,  w 
głowie czuła pustkę. 

Chciała umrzeć, stracić przytomność, by nie czuć tego, co 

było nieuniknione. 

Książę wyciągnął rękę. Na jego twarzy malował się triumf 

i  podniecenie.  Krzyknęła.  Był  to  słaby  krzyk;  krzyk  istoty 
niezdolnej do walki i całkowicie pokonanej. 

Nagle za ścianą namiotu rozległy się jakieś głosy. Książę 

zdumiony odwrócił głowę. 

Odsunęła  się  zasłona  i  do  namiotu  wkroczył 

Templecombe, a za nim kapitan Barnett i angielscy marynarze 
uzbrojeni w karabiny. 

Przez  chwilę  Salena  i  jej  napastnik  trwali  w  bezruchu. 

Pietrowski  zastygł  z  podniesionym  ramieniem.  W  końcu 
Salena  zrozumiała,  że  Templecombe  naprawdę  tu  jest. 
Krzyknęła z radości  i  podbiegła do niego. Zarzuciła mu ręce 
na  szyję  i  zaczęła  całować.  Objął  ją  i  powiedział  cichym 
głosem: 

 - Już dobrze, kochanie. Jesteś bezpieczna. 
Nie patrząc na Pietrowskiego, wziął ją na ręce i wyniósł z 

namiotu. Mijając Barnetta, rzucił: 

 - Kapitanie, ten dżentelmen należy do pana. 
Na  zewnątrz  dwóch  marynarzy  trzymało  na  muszce 

dwóch  służących  w  turbanach.  Salena  ukryła  twarz  na 
ramieniu  księcia.  Przy  nim  była  bezpieczna.  Niósł  ją  przez 
piasek, wiatr chłodził jej policzki. Dopiero gdy się zatrzymał, 
otworzyła oczy. 

Spojrzała  na  niego.  Nad  ich  głowami  kołysały  się  na 

wietrze palmowe liście. 

 -  Jesteś  bezpieczna,  kochanie  -  powtórzył.  -  Czy  cię 

zranił? 

background image

Salena z trudem wykrztusiła: 
 - Modliłam się, żebyś przyszedł i żebyś mnie uratował. 
 - Tak myślałem - stwierdził głucho książę.  
Postawił ją na ziemi i objął ramieniem. Gdy uniosła twarz, 

pochylił się ku niej. Czując jego wargi na swoich pomyślała, 
że  za  tym  tęskniła  i  o  to  się  modliła.  Ogarnęło  ją  uczucie 
szczęścia nie do opisania. 

Przytuliła  się  mocniej,  chcąc  stać  się  częścią  księcia. 

Wówczas zawsze już byłaby bezpieczna. 

Jego  pocałunki  wyzwalały  w  niej  coś  wspaniałego  i 

doskonałego.  Czuła  to  w  całym  ciele.  Miała  wrażenie,  że 
znalazła się w niebie. 

Z  początku  jej  wargi  były  miękkie,  słodkie  i  niewinne. 

Potem  zaczęła  reagować  na  pieszczoty.  Zapomniała  o 
wszystkich lękach. Książę obdarował ją tym, co najpiękniejsze 
i najdoskonalsze. 

Wydawało  się,  że  słyszy  muzykę  i  czuje  otaczający  ich 

zapach  kwiatów.  Nie  byli  już  ludźmi,  lecz  cząstką  boskości. 
Wreszcie  książę  uniósł  głowę  i  spojrzał  w  oczy  Saleny. 
Pomyślał,  że  nigdy  przedtem  nie  widział  tak  szczęśliwej 
kobiety. 

 - Kocham cię! - szepnęła. 
 -  Już  dawno  pragnąłem,  abyś  to  powiedziała  -  odrzekł.  - 

Tak się bałem, najdroższa, że przybędę za późno i nie zdołam 
cię wyrwać z rąk tego łajdaka. 

 -  Chciał  mnie  uderzyć...  -  szepnęła  Salena.  Mówiąc  to 

spostrzegła, że niepokój się ulotnił. 

 -  Chodźmy  do  domu,  skarbie  -  powiedział.  Pocałował  ją 

jeszcze  raz.  Salenę  przeszył  dreszcz,  lecz  nie  był  to  dreszcz 
lęku. 

Wziął ją za rękę. Zauważyła, że znajdują się w oazie, pod 

palmą. Nie opodal, w cieniu, leżały wielbłądy. 

background image

Obejrzała  się  i  zobaczyła  wielki,  czarny  namiot.  Obok 

marynarze w białych mundurach przytrzymywali konie. 

Spojrzała  na  księcia.  Mogła  myśleć  tylko  o  nim.  Z  ulgą 

zauważył,  że  w  jej  oczach  nie  maluje  się  groza,  tak  jak  się 
tego obawiał. Jej oczy były czyste, jakby odbijało się w nich 
światło słoneczne. Książę niespokojnie spoglądał na zachód. 

 -  Musimy  się  pospieszyć  -  stwierdził.  -  Możesz  jechać 

konno? Tak byłoby szybciej. - Uśmiechnął się i zanim zdążyła 
odpowiedzieć,  dodał:  -  Obiecałem  ci,  że  wieczorem 
wybierzemy się na przejażdżkę. 

Roześmiała się i przytuliła twarz do jego ramienia. Wziął 

ją na ręce i ruszył przez piasek. 

Gdy  podeszli  do  koni,  zauważyła,  że  jeden  z  nich  ma 

damskie siodło. Czekała, aż książę posadzi ją na wierzchowcu, 
lecz  on  zwlekał.  Spojrzała  na  niego  pytająco  i  zobaczyła,  że 
nie  może  oderwać  wzroku  od  przezroczystej  sukni,  która 
ledwie zakrywała jej piersi. Po raz pierwszy Salena pomyślała 
o swym stroju i ogarnął ją wstyd. 

Książę wydał rozkaz jednemu z marynarzy i ten zawrócił 

do namiotu. 

 -  Wyglądasz  uroczo  -  powiedział  miękko  -  ale  nie  chcę, 

aby ktoś poza mną widział twoją urodę. 

Zaczerwieniła się. Wrócił marynarz, niosąc coś w rękach. 
 - Czy to wystarczy, milordzie? 
Książę przyjął zwój materii i Salena zobaczyła haftowaną 

narzutę, czy raczej rodzaj makaty. Otulił ją i związał końce w 
talii. 

 - Teraz wyglądasz przyzwoicie - stwierdził z uśmiechem. 
Uniósł  ją  i  posadził  na  koniu.  Pomyślała,  że  musi 

wyglądać  dziwnie  w  tym  stroju,  z  perłową  przepaską  na 
włosach  i  lśniącymi  bransoletami  na  przegubach.  Jednak 
liczyła się tylko obecność księcia i fakt, że ją pocałował. 

background image

Nadszedł  kapitan Barnett z marynarzami. Książę spojrzał 

na nich pytająco. Kapitan powiedział: 

 -  Milordzie,  Jego  Wysokość  książę  Pietrowski  zapewne 

przez kilka dni nie będzie mógł usiąść! 

Salena nie chciała ani słyszeć, ani rozumieć, o co chodzi. 

Patrzyła tylko na księcia, myśląc o tym, jaki jest przystojny i 
jak bardzo go kocha. 

Przybył, kiedy go wzywałam, myślała. Ocalił mnie. Kocha 

mnie, a o to się przecież modliłam. 

Książę  wskoczył  na  siodło  i  ruszyli.  Na  początku  jechali 

wolno.  Dopiero  gdy  się  przekonał,  że  Salena  jest 
doświadczonym jeźdźcem, przyspieszył. 

Książę  Pietrowski  rozbił  obóz  na  skraju  pustyni.  Szybko 

więc przebyli piaski. Droga prowadziła przez dolinę. Wreszcie 
na  horyzoncie  ukazało  się  morze.  By  znaleźć  się  w  willi 
Templecombe'a, musieli pokonać zbocze. 

Zanim dotarli do rogatek Tangeru, słońce zaszło i zaczęło 

się ściemniać. 

Jesteśmy w domu! - pomyślała Salena. 
Ku jej zdumieniu książę nie skierował koni w stronę willi, 

lecz do miasta. 

Jechali  tak  szybko,  że  nie  mogła  zapytać  o  przyczynę. 

Mijali  wąskie,  brudne,  zatłoczone  uliczki.  Przedzierali  się 
przez tłum żebraków, wymijali wielbłądy i osły. Kierowali się 
w stronę przystani. Dopiero wtedy Salena zrozumiała, że ich 
celem jest „Afrodyta". 

Na  myśl  o  tym  jej  serce  zabiło  radośnie.  Ani  książę 

Pietrowski,  ani  lady  Moreton  nie  będę  już  ich  niepokoić. 
Zostaną  sami.  Nade  wszystko  pragnęła  znaleźć  się  w 
ramionach Templecombe'a i całować go. 

Mogli  zamieszkać  w  willi,  lecz  perspektywa  znalezienia 

się we dwoje na jachcie była najcudowniejsza. 

background image

Stukot końskich kopyt oznajmił, że wjechali na kamienne 

nabrzeże. Przy trapie oświetlonego jachtu czekał Warren. 

Templecombe zeskoczył z konia i pomógł  zsiąść Salenie. 

Zadrżała,  czując  jego  dotyk.  Spojrzał  jej  w  oczy  i  niechętnie 
postawił na ziemi. Podeszli do trapu. 

 - Wszystko załadowane, milordzie - oświadczył Warren. 
 -  Dziękuje,  Warrenie  -  odrzekł  książę.  Wyciągając  rękę, 

dodał: - Zaopiekuj się domem do naszego powrotu. 

 - Z pewnością to uczynię, milordzie. 
Książę wprowadził Salenę na pokład, po czym przeszli do 

salonu  i  Templecombe  zamknął  drzwi.  Dziewczyna  marzyła 
tylko  o  tym,  aby  paść  mu  w  ramiona  i  podać  usta  do 
pocałunku. 

Przyjrzał się jej i powiedział: 
 - Muszę cię o coś spytać, najdroższa. 
Tak bardzo pragnęła pocałunku, że z trudem zmusiła się, 

by go wysłuchać. 

 -  Jesteś  bezpieczna  i  nie  musisz  już  obawiać  się  księcia 

Pietrowskiego.  Gdy  będziesz  należeć  do  mnie,  nic  i  nikt  nie 
będzie ci zagrażać. 

Spojrzała  na  niego  pytająco.  Uśmiechnął  się,  widząc,  że 

nie rozumie, i wyjaśnił: 

 - Proszę cię o rękę, kochanie, tu i teraz! 
Jej oczy rozświetliły się jak niebo przed wschodem słońca. 

Ukryła twarz na jego ramieniu. 

 - Pragnę tego bardziej niż czegokolwiek - szepnęła. - Ale 

nie jestem  wystarczająco dobra dla ciebie... i  boję się, że cię 
znudzę. 

Książę przytulił ją i złożył pocałunek na jej włosach. 
 -  Dla  mnie  jesteś  najważniejsza  na  świecie.  Kocham  cię, 

moja śliczna, jak nikogo przedtem. 

Uniosła głowę. 

background image

 -  To  prawda  i  dowiodę  tego,  gdy  zostaniesz  moją  żoną  - 

dodał. 

 - Czy jesteś... zupełnie pewny? 
 -  Całkowicie!  -  oświadczył  książę.  -  A  teraz,  kochanie, 

zaczekaj kilka minut, a ja wszystkim się zajmę. 

Pocałował  ją  delikatnie  i  zanim  zdążyła  cokolwiek 

powiedzieć,  wyszedł  i  zamknął  za  sobą  drzwi.  Wówczas 
dopiero Salena uświadomiła sobie, jak wygląda, i zastanowiła 
się,  czy  rzeczywiście  książę  może  uważać  ją  za  piękną.  Na 
ścianie  wisiało  lustro.  Podeszła  bliżej  i  zerknęła  na  swe 
odbicie. Jej oczy lśniły ze szczęścia, a wargi były czerwone od 
pocałunków. Na szczęście włosy, przytrzymywane diademem, 
wyglądały  nieźle.  Wolała  jednak  zdjąć  przepaskę,  gdyż 
przypominała  jej  księcia  Pietrowskiego.  Poprawiła  fryzurę, 
myśląc, że choć jedwabny szal, udrapowany na jej ramionach, 
pochodzi z tamtego miejsca, mimo wszystko wygląda uroczo. 

Naszyjniki  lśniły.  Zdjęła  je.  Były  wprawdzie  kosztowne, 

ale księciu nie podobałyby się, ponieważ dostała je od innego 
mężczyzny.  Zrzuciła  bransoletki.  Usłyszała  szum  silnika  i 
zrozumiała, że wypłynęli z przystani. 

Templecombe ocalił ją w ostatniej chwili i powiedział, że 

ją kocha! Cała reszta przestała się liczyć. 

Kochał ją! 
Nie  wierzyła,  że  to  możliwe,  a  jednak  jej  marzenie  się 

spełniło.  W  drzwiach  stanął  książę,  a  za  nim  kapitan. 
Templecombe podszedł do Saleny i ujął jej rękę. 

 - To jest legalne, kochanie - powiedział. - Kapitan statku 

ma prawo udzielić ślubu pasażerom. 

Uśmiechnęła się do niego radośnie. Wiedziała, dlaczego to 

powiedział.  Nie  chciał,  aby  uważała  tę  ceremonię  za  kolejny 
fałszywy ślub. 

Nie mogła mówić. Zacisnęła palce na dłoni księcia. Przez 

chwilę patrzyli sobie w oczy. Salena miała wrażenie, że stała 

background image

się częścią  księcia i  już nigdy nie będzie się czuła samotna i 
przerażona. 

Jacht  spokojnie  kołysał  się  na  falach.  Książę  uprzedził 

Salenę,  że  w  nocy  nie  będą  wykonywać  gwałtownych 
manewrów. Obróciła się i czując pod głową ramię mężczyzny 
zrozumiała, że i on nie śpi. 

 - Spałam... - wyszeptała. 
 -  Musiałaś  być  wyczerpana,  najdroższa.  Tyle  wczoraj 

przeszłaś,  a  ja  egoistycznie  zmusiłem  cię  do  robienia  innych 
rzeczy. 

 -  To  było  cudowne!  -  szepnęła.  -  Nie  wiedziałam,  że 

miłość może być tak wspaniała... taka boska! 

 - Jesteś szczęśliwa? - zapytał. 
 - Nie umiem tego wyrazić - odparła. - Kocham cię i chcę 

ci to stale wyznawać. 

W  jej  głosie  zabrzmiała  namiętność.  Książę  odezwał  się 

cicho: 

 - Modliłem się o to, ukochana. 
 -  Ja  też  modliłam  się,  abyś  mnie  kochał  choć  trochę  - 

odrzekła.  -  Ale  ty  jesteś  tak  wspaniały...  mądry,  odważny. 
Nigdy nie myślałam, że moje prośby będą wysłuchane. 

 - Nie kocham cię „trochę" - zaprotestował. - Moja miłość 

jest bez granic, tak jak morze i niebo. 

Salena wstrzymała oddech. 
 - Nauczysz mnie, jak zatrzymać twą miłość? 
 - Nie bój się, że ją stracisz, Saleno. To coś wyjątkowego. 

Kiedy  cię  pokochałem,  a  stało  się  to  natychmiast  po  twym 
przybyciu  na  „Afrodytę",  obawiałem  się,  że  na  zawsze 
zostanie w tobie strach przed mężczyznami i miłością. 

 -  Byłam  głupia  nie  dostrzegając,  że  jesteś  inny  i  nie 

widząc,  że  mój  podziw  dla  ciebie  to  miłość.  -  Przerwała  i 
dodała z wahaniem: - Dopiero kiedy... lady... 

Książę położył palce na jej ustach. 

background image

 -  Zapomnij  o  tym  -  oświadczył.  -  Zapomnij  o  tym,  co 

było.  Tamci  ludzie  nic  dla  nas  nie  znaczą.  Ważna  jest  tylko 
nasza przyszłość. 

Salena  westchnęła,  przytuliła  się  jeszcze  mocniej  i 

powiedziała: 

 -  Masz  rację,  nie  będziemy  mówić  o  nich,  ale...  jest  coś, 

co muszę wiedzieć... bo jestem ciekawa... 

 - Co takiego? 
 -  Skąd  wiedziałeś,  gdzie  mnie  szukać,  skoro  odjechałam 

na  wielbłądzie?  Bałam  się,  że  zabiorą  mnie  w  góry  i  nie 
będziesz wiedział, gdzie jestem. 

 -  Mogło  tak  się  stać  -  przyznał  -  gdybym  nie  wydobył 

informacji od kogoś, kto wiedział, dokąd cię zabrano. 

Jego głos brzmiał surowo. Przypomniał sobie, że omal nie 

udusił  Imogeny,  wypytując  ją  o  księcia  Pietrowskiego.  Miał 
szczęście, gdyż jeden z jego ludzi służył kiedyś pod rozkazami 
sułtana.  Niesprawiedliwość  pana  tłumaczyła  brak  lojalności, 
więc ten człowiek zgodził się zaprowadzić księcia na miejsce 
pierwszego postoju karawan, opuszczających Tanger. Bez tej 
pomocy  odnalezienie  Saleny  wśród  oaz  i  palm  daktylowych 
byłoby  trudne,  o  ile  w  ogóle  możliwe.  Jednak  szczęście 
zastąpiło  grozę;  postanowił  więc  uznać  przeszłość  za 
zamkniętą i żyć wyłącznie przyszłością. 

 -  Warren  zapakował  nasze  ubrania  i  dostarczył  je  tutaj. 

Będziemy  zatrzymywać  się  w  różnych  portach,  kochana,  i 
nabędziemy  wszystko,  co  chcę  ci  dać,  a  czego  dotąd  nie 
chciałaś przyjąć. 

 -  Nie  chciałam,  żebyś  wydawał  na  mnie  pieniądze, 

których nigdy nie mogłabym ci zwrócić. 

Książę  zaśmiał  się.  Przypomniał  sobie,  jak  protestowała, 

gdy chciał kupić jej coś więcej ponad to, co niezbędne. 

W  Tangerze  upierała  się,  aby  kupować  wyłącznie 

najtańsze  materiały  i  powierzać  je  marokańskim  krawcom. 

background image

Rozumiał, że to z powodu Pietrowskiego. Tamten nauczył ją, 
czym jest dług wdzięczności. On zaś pragnął jedynie oprawić 
jej urodę tak, jak na to zasługiwała. 

 - Teraz mogę dać ci w prezencie nie tylko piękne stroje - 

powiedział głośno - ale także klejnoty. W Konstantynopolu na 
pewno kupimy wspaniałe perły i inną biżuterię. 

 - Czy tam właśnie płyniemy? - spytała. 
 -  Nazywają  to  miasto  „Perłą  Wschodu"  -  odrzekł.  -  A  ja 

chcę  pokazać  tam  „Perłę  Zachodu",  najcenniejszą  i 
najpiękniejszą,  taką,  której  nie  potrzeba  żadnych  ozdób  poza 
moimi pocałunkami. 

Ucałował  czoło  i  brwi  Saleny.  Poczuła  się  tak,  jakby  jej 

ciało przeszył promień słońca. Całował jej oczy i czubek nosa. 
Podała  mu  usta,  lecz  on  najpierw  musnął  wargami  jej 
podbródek,  policzki  i  kąciki  ust.  Narastało  w  niej  palące 
pragnienie.  Musiała  odwzajemnić  pocałunek  i  zrobiła  to  tak 
namiętnie, jak tego oczekiwał. 

 -  Pragnę  cię  -  szepnął  książę.  -  Pragnę  cię,  moja  piękna; 

tak bardzo uciekałaś od miłości. 

Jego głos docierał do Saleny jakby z daleka. Wydawało jej 

się, że  wszystko zalane jest niebiańskim światłem. Kochała i 
było  to  wspanialsze  uczucie,  niż  mogłaby  kiedykolwiek 
przypuszczać. 

 -  Ja...  też  cię  pragnę  -  chciała  wyszeptać.  -  Pragnę  cię  i 

potrzebuję. Jestem twoja... cała i na zawsze. 

Słowa nie wydobyły się z jej ust, gdyż książę całował ją i 

pieścił. Wreszcie wszystko zniknęło. W całym wszechświecie 
były tylko jego usta, dłonie, bicie jego serca i on.