background image

Ritva nigdy nie zastanawiała się nad starością. 
Nie myślała o śmierci. 
Miała dopiero dziewiętnaście lat. 

Hans Fredrik Feldt pełnił obowiązki komendanta 

na wysuniętym daleko na północ skrawku Norwegii. 
Wyznaczony mu okres służby dobiegał końca. Nikt 
nie oczekiwał, że kapitan zechce przedłużyć swój po­
byt w tych stronach. 

Nigdy nie czuł się dobrze w miejscu, gdzie zimą pa­

nowała długa noc polarna, a latem trwał nie kończący 
się dzień. Nie lubił samotności ani pustkowia. Posęp­
ny krajobraz i bezkresne morze wzbudzały w nim nie­
chęć. Drażnił go ostry klimat, przy którym najbardziej 
bezwzględni mężczyźni zdawali się łagodni niczym 
baranki. 

Ale władza rekompensowała mu wszystko. 

Pod tym względem minionych pięć lat dostarczyło 

mu wiele przyjemności. Ukoronowaniem służby mia­
ło być spalenie na stosie największej czarownicy, jaką 

widziały te strony. 

Niewiele brakowało, a byłby tego dokonał. 
Ale ona pozbawiła go należnej chwały, dosłownie 

w ostatniej chwili wymykając mu się z rąk. Z pomocą 

przyszli jej słudzy piekieł. 

background image

Jeszcze żadnej kobiecie nie udało się go pokonać. 

Tej wiedźmie też się to nie uda! 

Kapitan Hans Fredrik Feldt postawił wszystko na 

jedną kartę. Bardzo zależało mu na tym, żeby zapisać 
się w pamięci mieszkańców północy jako pogromca 
czarownicy. Sława jego czynu miała się odbić szero­
kim echem i zapewnić mu powitanie z honorami w ro­
dzinnych stronach. Pragnął, by cywilizowany świat 
zobaczył w nim człowieka z zasadami. 

Wraz z nastaniem lata opuści twierdzę Vardohus. 
Przedtem jednak rozpali stos, na którym spłonie 

czarownica. 

Nie spocznie, póki jej nie odnajdzie... 
Nie pozwoli, by kobieta wystrychnęła go na dudka. 

Ani teraz, ani nigdy! 

Znał jej imię i twarz. Doświadczył też jej diabelskiej 

mocy. Była porażająco piękna, jak zresztą większość 
istot w służbie szatana. Jej oczy płonęły niby rozżarzo­
ne węgle, włosy, miękkie niczym jedwab, miały barwę 
rodem z piekieł. Ale on, kapitan Feldt, nie uległ, nie 
dał się omotać podstępnie zastawionej sieci. Dał odpór 
zdradzieckiemu spojrzeniu, udającemu wzrok anioła. 

Czarownica zdołała umknąć, ale on poprzysiągł sobie, 

że ją odnajdzie, choćby miał szukać do końca życia. 

- Gdziekolwiek się ukryłaś, Ritvo, drzyj, bo nie je­

steś bezpieczna - syknął Hans Fredrik Feldt, wpatru­
jąc się w morze, które mu ją odebrało i porwało nie 

wiadomo dokąd. Tyle jest fiordów i zatok, gdzie mog­

ła się zaszyć! Nie miał dość ludzi, by sprawdzić każ­
dy skrawek wybrzeża. 

Jej wybawcy dobrze sobie to wszystko zaplanowali. 

- Mimo to nie czuj się bezpieczna - powtórzył łagod-

background image

niej, zaciskając pięści. Kąciki ust zadrgały lekko, ale nie 
złagodziły nieprzeniknionego oblicza. Wyraz twarzy 
nadal pozostawał mroczny i bezwzględny, a zielononie-
bieskie oczy spoglądały niezmiennie chłodno. 

Ten człowiek nie potrafił się śmiać, zresztą od daw­

na nie próbował. 

Był przystojny i urodziwy, ale całkiem pozbawiony 

serca. Twarz o harmonijnych rysach nie zdołała przy­
słonić brutalności jego natury. 

- Napiętnowałem cię - rzucił ku morzu, zwilżając 

językiem wargi. - Nie uciekniesz przede mną, Ritvo. 
Naznaczyłem twą białą skórę rozżarzonym żelazem. 

Jesteś moja, moja na zawsze! To ja ci wyznaczę kres 

życia. Twoje ostatnie chwile należeć będą do mnie... 

Ritva, ku której kierował te słowa, naprawdę nosi­

ła imię Raija. 

Hans Fredrik nie był tego świadom. Nie miał jed­

nak najmniejszej wątpliwości, że rozpozna jej twarz, 
gdziekolwiek ją zobaczy. 

Rozpozna jej ciało. Blizny po rozżarzonym żela­

stwie, którym ją pieścił. 

Nad fiordem siedział mężczyzna otoczony gromad­

ką dzieci i opowiadał im bajki. W jego włosach igrały 
słoneczne promyki, a spojrzenie było łagodne i rozma­
rzone. Duże dłonie gładziły delikatnie rudą grzywkę 
trzyletniej dziewczynki, która mocno zacisnęła rączki 
na jego szyi. Mężczyzna pochylił się nad trochę starszą 
dziewczynką i złożył na policzku siedmiolatki niedźwie­
dzi pocałunek, powstrzymując wybuch jej zazdrości. 

Dwoje pozostałych dzieci, podobnie jak on, miało 

włosy blond, ale nie były podobne ani do niego, ani 

background image

do siebie nawzajem. Najstarsza dziewczynka o pło­

wych, długich niemal do kolan warkoczach skończyła 

dziesięć lat, chłopiec rozpoczął siódmy rok życia. 

Tej bajki słuchali już wcześniej. Opowiadała o mi­

łości, o nienawiści, o okrutnym trollu z północy. Opo­
wiadała o pewnym dobrym człowieku i o mamie. 

Historia Raiji. 
Reijo powtarzał ją często. Poprzysiągł sobie, że nie 

pozwoli dzieciom zapomnieć matki. Co prawda trud­
no im było zrozumieć, dlaczego mama nie może być 
z nimi, ale Reijo robił wszystko, by serca dzieci nie na­
pełniły się goryczą, a one same nie otoczyły się mu­
rem nieprzystępności. 

Nadejdzie kiedyś dzień, gdy Raija do nich powró­

ci, i nie powinna wówczas napotkać nienawiści. 

Ale w umysłach małych istot lęgnie się wiele róż­

nych myśli! 

Tyle już czasu upłynęło, odkąd się rozstali. Każdy 

dzień przynosił nowe zdarzenia. Dwa lata to wiecz­
ność cała dla kogoś, kto ledwie sięga do bioder temu, 
którego nazywa ojcem. 

Elise pamiętała Raiję i pielęgnowała te wspomnie­

nia, lękając się panicznie, że może je utracić. Chciwie 
chowała je dla siebie, udając przed pozostałymi, że 

wszystko zapomniała. Za nic w świecie nie pozwoliła­

by odebrać sobie najcenniejszej pamiątki. 

Utraciła tatę i mamę. W sennych koszmarach nadal 

jej się pojawiał obraz bezwładnego ciała matki, sznu­
ra zaciśniętego na jej szyi... zapach obory... 

Odebrano jej też Raiję. 

Ale wspomnienia należą tylko do niej. Nikt się 

o nich nie dowie. Nikt jej z nich nie odrze. 

background image

Maja także w przebłyskach pamięci przypominała 

sobie pewne zdarzenia z przeszłości. Ale one budziły 

w niej głęboką niechęć zaprawioną bólem i lękiem. 
Wspomnienia z wczesnego dzieciństwa wywoływały 
w niej niepokój, naruszały poczucie bezpieczeństwa. 

Opowieści Reijo to jednak co innego. Lubiła je. 

Uwielbiała wpatrywać się w twarz opiekuna, obserwo­

wać jego oczy nieustannie zmieniające barwę. Gdy się 

uśmiechał, pojawiały się w nich wesołe błyski, gdy 
przypominał sobie coś bolesnego, coś, co wolał ukryć 
przed dziećmi, zasnuwały się cieniem. 

Maja rozumiała o wiele więcej, niż Reijo przypusz­

czał. Potrafiła czytać z jego twarzy. Nauczyła się roz­

poznawać znaczenie każdego grymasu i gestu, wy­
chwytywała najmniejszą zmianę nastroju. 

Pojmowała sprawy, których nie potrafiła jeszcze na­

zwać słowami. 

Tego daru lękała się równie mocno, jak własnych 

mglistych wspomnień. 

Gdy wpadała w złość, potrafiła zerwać się i ucieka­

jąc, gniewnie wykrzykiwać: „Nie chcę tego słuchać! 
Nie chcę! To jest głupie! Słyszysz, Reijo? To głupie! 
Głupie, głupie! Zwykłe bajki. Nieprawdziwe. Nie 
mam mamy!" 

Twarz Reijo zasnuwała się wówczas mrokiem, a ser­

ce ściskało mu się z żalu. Wiele go kosztowało, by w ta­
kich chwilach się nie załamać i nie utracić nadziei. 
Wtedy czerpał siłę od tej, która nie mogła nic pamię­
tać. Krył twarz w płomiennej czuprynce Idy, córeczki 
jego i Raiji, i ogrzewał serce ciepłem bijącym od drob­
nego ciałka. Dziewczynka uwielbiała bajki i jasnym 
głosikiem po fińsku domagała się, żeby opowiadał da-

background image

lej. Była mała, nie pojmowała chyba nawet znaczenia 
słowa „matka". Ponieważ rzadko bywali w towarzy­
stwie innych ludzi, dziewczynka nie spotkała zwyczaj­
nych rodzin i żyła w przekonaniu, że w normalnych 
rodzinach jest tylko ojciec. 

Maja jako jedyna protestowała. 
Elise słuchała. Reijo nie potrafił rozgryźć, co chodzi 

po głowie tej małej. Ciężko przeżyła utratę Raiji. Nie 
udało mu się zastąpić dziewczynce opiekunki. Dla tego 

zamkniętego w sobie dziecka Raija była tym, kim on 
sam był dla Mai. Kimś, kogo podziwiała bezgranicznie 
i kochała bez żadnych zastrzeżeń. Opowiadane przez 
niego historie pomagały jej zatrzymać wspomnienia. 

A Knut... 
Trudno odgadnąć, jak chłopiec przyjmował opo­

wieści Reijo. Zazwyczaj był dość ufny. Gdy jednak słu­
chał o matce, jego twarz, tak podobna do twarzy Kal-
lego, zamykała się, a dźwięk, imienia „Raija" wywoły­
wał drżenie w kącikach miękkich ust. 

Reijo obawiał się wpływu swych słów na tego 

chłopca, który mógłby być jego własnym synem. Za 
nic w świecie nie chciał go ranić, a mimo to nie potra­

fił powstrzymać się od mówienia o Raiji. 

Był jej to winien. 
Nie mógł wiedzieć, co naprawdę myślą i czują dzie­

ci, ale powtarzając, że mama je kocha, nie miał żadnych 
wątpliwości, iż mówi prawdę. Z taką samą niezłomną 
wiarą zapewniał je, że pewnego dnia Raija powróci... 

Znal ją dobrze, nigdy go nie okłamała. 
Przygarniając szerokimi ramionami całą czwórkę, 

obejmował spojrzeniem fiord od kamienistego nabrze­
ża po nagi horyzont daleko na północnym wschodzie. 

10 

background image

Zwilżając usta, wciąż na nowo snuł te same historie 
przepojone niezmienną miłością do Raiji i wiarą w to, 
że któregoś dnia wyłoni się zza linii horyzontu. 

Tymczasem w samym sercu Finlandii Raija zagryza­

ła wargi, z trudem tłumiąc w sobie irytację i bezradność. 

Wśród kobiet z lapońskiej wspólnoty, do której do­

łączyli, nie znalazła pokrewnej duszy. Może dlatego, 
że sama wywodziła się z Finów? A może dlatego, że 
nie dorównywała im zręcznością w pracach przypisa­
nych kobietom? Poza tym nigdy nie włączała się do 
pogawędek o mężczyznach i dzieciach. Gdy rozmowa 
schodziła na te tematy, Raija natychmiast wycofywa­
ła się. Było to dla niej zbyt bolesne. 

Nie potrafiła określić, co jest przyczyną przepaści, 

która wytworzyła się pomiędzy nią a pozostałymi ko­
bietami. Mozę tak naprawdę nie przykładała do tego 

większej wagi? 

Była sama. 
Obca. 

Jak zawsze! powracała uporczywa myśl. 

Co prawda miała Mikkala, jego miłość i oddanie. Sa­

ma zresztą nadal kochała go równie gorąco jak kiedyś... 

Ale Mikkal pochłonięty był tyloma innym sprawa­

mi... 

Okazało się, że to on z nich dwojga radzi sobie le­

piej. A tak się obawiał, że będzie nieprzydatny, że nie-

władna noga całkowicie pogrzebie jego szanse na war­

tościowe życie! 

Stał się tymczasem ważną osobą w lapońskiej spo­

łeczności. Miał posłuch. Potrafił doskonale planować, 
nie brakło mu rozsądku, imponował wiedzą. Mężczy-

11 

background image

znom, którzy słuchali jego rad, pracowało się znacz­
nie lżej. 

Mikkal, żyjący dotąd w cieniu swego ojca, którego 

nie darzył szczególnym szacunkiem, zyskał wreszcie 
poczucie własnej wartości. 

W tej wspólnocie nie traktowano go jedynie jako 

syna Pehra. Na ważności zyskało jego własne imię. Był 
tu potrzebny. 

Przekonał się, że potrafi kierować innymi. Trochę 

go to napawało lękiem, ale miało równocześnie cu­
downy posmak. 

Stał się zachłanny na wszystko, co wypełniło jego 

nowe życie, i niechętnie myślał o tym, że przyjdzie mu 
się niebawem rozstać z tymi ludźmi. 

Matti także czuł się w tym miejscu jak ryba w wodzie. 

Koczownicze życie pod gołym niebem, odpowiedzial­
ność i obowiązki, w których znajdował sens, wyraźnie 
mu służyły. Chłopak miał piętnaście lat, ale wydawał się 
starszy. Mikkal domyślał się, że to dziedziczne. W rodzi­
nie Alatalo dzieci wcześnie dojrzewały. Pamiętał, że tak 
samo było z Raiją. Teraz miała dwadzieścia trzy lata, ale 
niemal przez całe życie była dorosła. 

Najszczęśliwszy jednak był Ailo, który w obozowi­

sku czuł się jak u siebie. 

Fińscy pobratymcy przyjęli Mikkala i jego syna 

z otwartymi ramionami, dla Raiji jednak nie byli rów­
nie serdeczni. 

Dziewczyna milczała, ale Mikkal, widząc jej nie­

obecne spojrzenie, domyślał się, jakie uczucia targają 
ukochaną. Niejednokrotnie tkwiła nieruchomo, jak­
by próbując dojrzeć coś, co znajdowało się poza za­
sięgiem wzroku. Nigdy nie dzieliła się z Mikkalem 

12 

background image

swym cierpieniem. Ale cieszyła się jego radościami. 
Uśmiechała się, gdy opowiadał jej o swych małych co­
dziennych sukcesach. Radowała się szczerze, był tego 
pewien. 

Wszystko to miało słodko-gorzki smak. 

Mikkal uważał, że należy mu się takie życie. Zasłu­

żył na uznanie i szacunek. 

Chętnie zostałby tu do końca swych dni, ale Raija 

tęsknym wzrokiem spoglądała poza horyzont i snuła 

własne marzenia. 

Nie zwierzała się Mikkalowi, ale on znał ją na tyle 

dobrze, by zdawać sobie sprawę, że Raija się zadręcza. 

Finlandia była jej ojczyzną, stąd się wywodziła, tu 

miała swe korzenie. Jednak teraz, gdy nie odnalazła oj­
ca wśród żywych, wydało jej się, że korzenie nie są 
dość solidne. 

Mikkal uśmiechnął się z goryczą. Pomyślał sobie, że 

jego ukochana Raija pod wieloma względami wyjątko­

wo została doświadczona przez los. Tak jakby ciąży­

ło nad nią jakieś fatum. 

Wszędzie, gdzie się pojawiała, traktowano ją jak obcą. 

Sama sprawiała też wrażenie, że zatrzymuje się tyl­

ko przelotnie, ot, krótki przystanek w ciągłej podró­
ży. Nieustannie o czymś marzyła. Szczęście wymyka­
ło jej się z rąk, nigdy nie przeżywała jego pełni. 

Mikkal był zadowolony, ale oddałby wszystko, że­

by i Raija czuła się szczęśliwa, niczego bardziej nie 
pragnął. 

Późną jesienią, gdy pierwsze mrozy skują ziemię, 

gdy nastaną chłody nie do wytrzymania, nadejdzie po­
ra wyjazdu. 

Pozostało mu jeszcze tylko kilka tygodni we wspól-

13 

background image

nocie, która obdarzyła go takim szacunkiem. Która po­
zwoliła mu zrozumieć, że jest coś wart, że jest kimś! 

Gdy tylko stwardnieje śnieżna skorupa, będzie mu­

siał się z nimi pożegnać. Nie potrafi bowiem czuć się 
szczęśliwy, widząc, jak kobieta, którą kocha ponad 
wszystko, cierpi. 

Czeka na niego kraina na północy. 
Może Raiji nic już tam nie grozi? Upłynęło tyle cza­

su. Przypuszczalnie nikt już nie pamięta o czarownicy, 
która przed dwoma laty uniknęła stosu w Vardo. 

Spróbują odnaleźć Reijo... Maję... Pozostałe dzieci 

Raiji. 

Ciągnęło ich na północ. Raija nigdy nie będzie 

w stanie zerwać więzi. 

Pisane jej jest życie na skalistym północnym wy­

brzeżu, nie na łagodnej równinie wśród lasów i jezior. 

Bez względu na to, co ją czeka, musi tam powrócić. 

background image

- Ty sobie drwisz z tych chłopców, Ritvo! - Ristin 

popatrzyła z wyrzutem na siostrę. - Tak nie wolno, 
nie rozumiesz tego? 

Ritva, wzruszywszy ramionami, odparła ze śmiechem: 
- Skoro są tacy głupi, że dają się wodzić za nos... 
Ristin westchnęła ciężko, z trudem powstrzymując 

się przed wypowiedzeniem kąśliwej uwagi, którą już 
miała na końcu języka. Być może jej krytyczne słowa 

wynikały z tego, że bardzo zazdrościła siostrze. Bo tak 

się już składało, że Ritva obdarzona została przez los 
tym, co najlepsze. Była ładna i miła, a przy tym nad 
podziw zręczna. Niełatwo ją było pognębić, bo miała 
wyjątkowe poczucie humoru. Uśmiech rzadko znikał 
z jej twarzy. 

I była taka piękna! 
Niebieskie lśniące oczy przybierały wszystkie moż­

liwe odcienie: czasem błękitne jak bezchmurne letnie 
niebo, gdy się rozzłościła, ciemniały, przypominając 
granatowy mrok nocy. 

Pociągła twarz Ritvy o harmonijnych rysach wyda­

wała się niezbyt ładnej Ristin nieosiągalnym ideałem. 

Wygięte w łuki brwi przypominały skrzydła ptaka. 

Niewielki podbródek i miękkie, uwodzicielskie wargi 

wcale nie pozbawiały jej twarzyczki wyrazu zdecydo­
wania. 

15 

background image

Ritva była taka, jaka Ristin zawsze pragnęła być. 
Zazdrościła więc siostrze w głębi duszy i czasem, 

gdy naszła ją chwila goryczy, nienawidziła jej gorąco. 
Ale tak naprawdę kochała ją i poszłaby za nią w ogień. 

Były siostrami. Łączyły je więzy krwi! 
Ristin wydawało się, że Ritva szydzi sobie z Nilsa. 

Wszyscy wiedzieli, że ten biedny chłopak gotów był 
całować ziemię, po której stąpała, ba, wyszedłby boso 
w grudniową noc! 

Ritva tymczasem jednego dnia robiła mu nadzieję, 

by następnego wszystko puścić w niepamięć. 

- Nie powinnaś nastawiać Nilsa i Guttorma prze­

ciwko sobie - wyrzucała Ristin siostrze. - Przecież 
wiesz, że to najlepsi przyjaciele. 

- Czyżby? - rzuciła Ritva lekko, trochę już zmęczo­

na upomnieniami swej młodszej siostry. Ristin potra­
fiła prawić takie kazania, że można by mniemać, iż to 
ona, a nie Ritva, skończyła dziewiętnaście lat i była 
prawie dorosła. Tymczasem Ristin liczyła sobie dopie­
ro piętnaście wiosen. 

- Czy ty w ogóle myślisz? - wyrzucała jej młodsza 

siostra. 

- Nawet bardzo wiele - odrzekła Ritva i obróciw­

szy się plecami do siostry, usiadła na ziemi. - Wiem, 
że Nils i Guttorm są najlepszymi przyjaciółmi. Ale co 
ja na to poradzę, że obu cieknie ślinka na mój widok? 
Nie cierpię tego. 

Ristin prychnęła z pogardą. Dobrze znała swoją sio­

strę i nie miała najmniejszych wątpliwości, że jest do­
kładnie na odwrót. 

- Żadnemu niczego nie obiecałam, wiec chyba mo­

gę rozmawiać i z jednym, i z drugim. Nie mam wpły-

16 

background image

wu na to, co im się roi w głowach. Chłopcy są bezna­
dziejnie głupi - dodała zrezygnowana. 

Ristin była innego zdania. Lubiła Guttorma. Bawił 

ją. Ale w głębi serca kochała się beznadziejnie w Nil-
sie, czego jednak nigdy w życiu nie wyjawiłaby Ritvie. 

Nilsowi także nie... 
Zrobiło jej się go żal, kiedy zwierzył się jej ze 

wszystkiego, dlatego robiła Ritvie takie wyrzuty. 

- Nils sądził, że nie żartujesz, mówiąc mu, że jest 

przystojny i że lubisz go najbardziej ze wszystkich -
ciągnęła, urażona w jego imieniu. - Podobno obiecałaś 
pójść dziś z nim na pastwisko pilnować renifery. 

Ritva rozłożyła ręce. W jednej chwili przypomnia­

ła sobie moment, kiedy padły te słowa, i zarumieniła 
się lekko. 

- Naprawdę tak myślałam, kiedy to mówiłam - bro­

niła się - ale zaraz potem zjawił się Guttorm z upolo­

wanym rysiem. Wydał mi się taki fascynujący! Poza 

tym obiecał mi skórę... 

- Myślisz tylko o sobie - stwierdziła Ristin z przy-

ganą w głosie. 

Ritva zmrużyła oczy i popatrzyła na siostrę. Uj­

rzawszy w jej spojrzeniu cierpienie, nagle dokonała 
odkrycia. 

- A ty, siostrzyczko, zdaje się nie możesz przestać 

myśleć o Nilsie? 

Ristin spąsowiała i odwróciła się gwałtownie. 
- Właściwie, dlaczegóż by nie? - ciągnęła Ritva. - Mnie 

on specjalnie nie pociąga. Owszem, jest miły, ale nawet 

w połowie nie tak męski jak Guttorm. Nie cierpię tego, 

że nieustannie okazuje mi uwielbienie. Przekaż mu to, je­
śli chcesz. Może uda ci się go przejąć. Życzę szczęścia. 

17 

background image

Jakże Ristin nienawidziła siostry w tym momencie! 

Z jednej strony ucieszyła się, że Ritva nie lubi Nil-

sa w ten sposób, ale równocześnie sprawiało jej to ból. 

Wiedziała, jaka będzie reakcja Nilsa, jak będzie cier­

piał. 

Wyznał Ristin, że kocha Ritvę. Zwierzył jej się z te­

go, a ona poprzysięgła, że nikomu o tym nie powie. 

Nils na pewno ciężko to przeżyje. 
Równocześnie bolało ją, że siostra rezygnuje z ko­

goś, kogo ona, Ristin, i tak nigdy nie dostanie. Prze­
paść, jaka dzieliła siostry, jeszcze nigdy nie wydawała 
się taka głęboka. 

- Ci twoi wielbiciele powinni się kiedyś przekonać, 

że za twoją olśniewającą urodą kryje się niezbyt pięk­
ny charakter! - rzuciła zduszonym głosem Ristin 
i uciekła zalana łzami. 

Ritva zacięła zęby i pochyliła głowę. Przycisnęła 

podbródek do kolan, aż ją zabolało. Cisnęła jeszcze 
mocniej. 

Miało boleć! 
Łatwiej będzie wówczas wytrzymać to wszystko. 
Po co w ogóle wygadywała takie rzeczy? Dlaczego 

zachowała się tak okropnie? 

Przecież kocha Ristin! A jednak tak dawno jej tego 

nie okazała. Wszystko się pogmatwało, wszystko jest 
takie trudne! Kiedy stara się być miła, czuje się jakoś 
głupio. Nie chciała wcale, żeby sprawy między nią 
i Nilsem ułożyły się w ten sposób. 

Nils jest taki miły. 
Nic dziwnego, że Ristin się w nim zakochała. 

Ona sama też go lubi, nawet bardzo. Lubi jego 

uśmiech, przelotne nieśmiałe pocałunki. 

18 

background image

Nils jest przekonany, że łączy ich coś poważniejszego. 
Ritva przygryzła dolną wargę. 
Znalazła się w prawdziwej matni. 
Powaga. 
Rodzina. 
Na sam dźwięk podobnych słów czuła, jak ciarki 

przechodzą jej po plecach. Te słowa nie dawały jej 
spać po nocach. 

Miałaby wyjść za mąż i wyprowadzić się od rodzi­

ców i rodzeństwa? 

Wzięłaby na swe barki wielką odpowiedzialność. 

Urodziłaby dzieci... 

Takie są pragnienia Nilsa, choć nie powiedział tego 

wprost. Mówił tylko, że bardzo ją lubi, że ją kocha. 

I chce, by jego ojciec rozmówił się z jej ojcem. 

Nie była z nikim zaręczona. Nils także nie. Jej oj­

ciec pewnie chętnie przyjmie oświadczyny Nilsa. Lu­
bi go, wszyscy go lubią, bo to doprawdy dzielny i mi­
ły chłopak. Starszy od niej, oczywiście, ale pasowali­
by do siebie. 

A Guttorm? 
Ritva czuła się podwójnie nieszczęśliwa. Guttorm, 

najlepszy przyjaciel Nilsa, stanowił dokładne jego 
przeciwieństwo. Na stałym w uczuciach Nilsie moż­
na było polegać, zaś Guttorm był zmienny jak wiatr. 
Nils poważny i dojrzały, zaś Guttorm bez przerwy 
stroił sobie figle. Starsi wzruszali ramionami i powia­
dali, że on nigdy nie dorośnie. 

Ritva lubiła jego wesołość i to, że nie oczekiwał od 

niej żadnych zobowiązań. 

Sama czuła się równie młoda, radosna i skora do za­

bawy. 

19 

background image

Nie chciała dorastać. 
Miłość? 

To słowo kusiło ją, ale zarazem przerażało, sprawia­

jąc, że oblewała się zimnym potem. 

Domyślała się, czym jest miłość, co niesie ze sobą, 

ale nie czuła się dość dorosła. 

Tyle w niej jeszcze tkwiło wesołości, tyle chęci do 

zabawy, której pragnęła dać upust. 

Guttorm pewnie by jej w tym pomógł, potrafił się 

bawić. 

Nils ze swoją powagą nie zrozumiałby tego. 
Uwielbia ją, ale nie potrafi na ten temat żartować. 

Guttorm pewnie ją lubi, choć tak naprawdę nie wia­
domo, co do niej czuje. Obiecał jej skórę z rysia, to 
znaczy, że nie jest mu całkiem obojętna. Ale on 
wszystko traktuje tak lekko, nie można go być pew­
nym. Ma tyle dziewcząt. Nils nie ogląda się za inny­

mi. Nawet nie rozmawia z innymi dziewczętami prócz 
niej. No, może jedynie z Ristin, ale ją traktuje jak 
dziecko. 

Być może lubi Nilsa nawet bardziej niż Guttorma, 

ale tak naprawdę tych dwóch trudno porównywać. 
Różnią się jak woda i ogień, i każdy z nich porusza in­
ne struny w jej sercu. 

Guttorm bezsprzecznie wydaje się ciekawszy, bar­

dziej fascynujący. Jego towarzystwo ją kusi. Nils tego 

nie pojmie, on, ze swoją śmiertelną powagą i pragnie­
niem posiadania! 

Byłoby o wiele prościej, gdyby zrozumiał wreszcie, 

że jej nie można mieć na własność. Że musi dać jej 
możliwość wyboru. A on chce ją tego pozbawić. Chce 

wybierać za nią. 

20 

background image

Czy nie zdaje sobie sprawy, że w ten sposób wszyst­

ko komplikuje? 

Ritva zmrużyła oczy i popatrzyła w dal. Jeźdźcy na 

koniach? Serce zabiło jej mocniej. Zerwała się i otrze­
pała z wrzosów i grudek ziemi spódnicę. 

Krążyło wiele pogłosek o mężczyznach penetrują­

cych płaskowyż. Wieczorami przy ogniskach ludzie 
opowiadali sobie po cichu różne historie. 

Podobno jeźdźcy przybyli ze wschodu, z potężnej 

twierdzy nad morzem. Szukali kogoś już od długiego 
czasu, zamieniając życie mieszkańców tundry w kosz­
mar. Gdziekolwiek się pojawili, budzili strach i nie­
pewność, a wieść o ich okrucieństwie wyprzedzała ich 
przybycie. 

Szeptano coś o czarownicy. Ludzie wymyślają nie­

stworzone rzeczy! Ale co do jednego nikt nie miał wąt­
pliwości: najbardziej poszkodowani są Lapończycy. To 

wśród nich ci mężczyźni kogoś szukają, siejąc postrach. 

Do tej poiy ich wspólnocie zostało to oszczędzone. 

Nic nie zakłócało bezpiecznej codzienności, chociaż 
powtarzane przy ogniskach wieści były coraz bardziej 
niepokojące. 

Tego wieczoru miało się to zmienić. 
Ritva zalękniona pobiegła w stronę namiotów. 

Jeźdźcy byli coraz bliżej. 

Instynktownie wyczuła, że kiedy stąd odjadą, jej ży­

cie ulegnie zmianie. Nie zdawała sobie jednak sprawy 
z tego, jak bardzo. 

Przybyło ich trzech, ich nazwiska są tu bez znacze­

nia. I tak wykonywali rozkazy kogoś innego. W ten 
sposób zarabiali na chleb. 

21 

background image

W ciągu minionych dwóch lat zmieniło się ich wie­

lu, ale ci trzej towarzyszyli kapitanowi od samego po­
czątku. Oni ją widzieli, byli w miejscu, gdzie im się 

wymknęła. Hans Fredrik Feldt im ufał. 

Śmiech i drwiny rozbrzmiewające za ich plecami po 

ucieczce czarownicy im także mocno dopiekły. Pra­
gnęli tego samego co kapitan. I lękali się równie moc­
no, że może nie zdążą wypełnić zadania. 

Doznaliby wielkiego upokorzenia, gdyby z powo­

du braku czasu musieli zaniechać walki przeciwko 
złu! 

Kapitan Feldt stąd wyjedzie, ale oni nie zamierzają 

opuszczać tych stron. Nie zniosą drwin i szyderstw. 

Wiedzieli, że czas ucieka, i zbliża się chwila kom­

promitacji. 

Jeśli jej nie odnajdą... 

Właśnie tych trzech, którzy widzieli czarownicę, zde­

sperowany Hans Fredrik Feldt wysłał po raz ostatni na 
poszukiwania. 

Jeśli jej nie odnajdą... 

Ten pomysł przyszedł mu do głowy pewnej bezsen­

nej nocy. Wydał mu się tak dziecinnie prosty, że sam 
się zdziwił, dlaczego wcześniej na to nie wpadł. 

Znalazł sposób, by zakończyć swą służbę w pełni 

chwały. 

Jeśli nie znajdzie prawdziwej czarownicy, to rzuci 

na stos jakąś inną czarnowłosą piękność. 

Nikt nie zauważy różnicy. 
Przecież tylko on i garstka żołnierzy widzieli tam­

tą, nim została poddana torturom. 

Tylko oni będą znać prawdę. Mają powód, by pra-

22 

background image

gnąc takiego zakończenia sprawy równie mocno jak 
on. Użyje sposobu, by ich przekonać. 

Potrzebna mu tylko czarnowłosa kobieta, podobna 

do tamtej... 

Trzej żołnierze otrzymali nowy rozkaz. I nowy termin. 
Ów termin zbliżał się do końca. 

- Powinniśmy wracać - rzucił jeden z jeźdźców. -

Przed nami daleka droga. 

- Przenocujemy tu i coś zjemy - zadecydował dru­

gi. - Potrzebujemy odpoczynku. A może dopisze nam 
szczęście i ktoś tu będzie miał córkę albo młodą żonę 
o czarnych włosach? 

Zarechotali ordynarnie. 
- Nigdy nie przypuszczałem - odezwał się trzeci rze­

czowym tonem - że tak niewiele jest czarnowłosych 

Laponek. Zanim wyruszyliśmy na poszukiwania, zda­

wało mi się, że one wszystkie są małe i czarne. 

Z głuchym odgłosem kopyt konie wjechały pomię­

dzy jurty i ziemianki. Mieszkańcy obozowiska stłoczy­
li się, pragnąc w gromadzie stawić czoła niebezpie­
czeństwu. Ich czujne spojrzenia utkwione były 

w trzech przybyłych. 

Ritva stała wraz z dziewczętami z tyłu gromady. 

Czuła na sobie wzrok Nilsa, ale udając, że go nie za­
uważa, rzuciła przeciągłe spojrzenie w stronę Guttor-

ma. Z nim jednak było dokładnie na odwrót. Zupełnie 
nie zwracał na nią uwagi. 

Kiedy żołnierze zeskoczyli z koni, Ritva uznała, że lę­

kała się ich zupełnie niepotrzebnie. Nie byli wcale tacy 
starzy, a jeden wydał jej się nawet bardzo przystojny. 

Nilsowi nie spodobałyby się jej myśli i żeby mu zro-

23 

background image

bić na złość, przez dłuższą chwilę nie odrywała wzro­
ku od umundurowanego przybysza. Chciała, żeby 
Nils to zauważył. Guttorm także. Niech sobie nie wy­
obrażają, że nie ma prócz nich innych mężczyzn. 

Żołnierze przechadzali się pomiędzy Lapończyka­

mi z obozowiska, zaglądając każdemu pogardliwie 

w twarz, jakby patrzyli na rzeczy. 

Zachwyt Ritvy nad urodą obcego mężczyzny pry­

snął w jednej chwili. 

Jak wszyscy Norwegowie przybysze także uważali 

się za coś lepszego od koczowników z tundry. Byli 
przekonani, że wolno im najeżdżać niespodziewanie 
obozowisko i siać grozę wśród Lapończyków, bo pra­
wo stoi po ich stronie. 

Ritva poczuła wzbierający w niej gniew, a kiedy 

dwóch żołnierzy zatrzymało się przy grupce dziew­
cząt, wymieniając między sobą jakieś uwagi, wszystko 
się w niej zagotowało. 

Nie rozumiała, o czym mówią, bo nie znała norwe­

skiego. Ale ich ton, pogardliwy rechot i gesty nie po­
zostawiały żadnych wątpliwości. 

Rozzłoszczona, wystąpiła krok naprzód z gromady 

i splunęła prosto w twarz temu zadufanemu przystoj­
niakowi. 

- Ritva! Kochana, po co? - usłyszała zalękniony głos 

Nilsa. 

Sama powinna odczuwać strach, a jednak tak nie 

było. Odwróciła się do Nilsa i ujrzała w jego oczach 
miłość. W tym krótkim momencie poczuła się o wie­
le doroślejsza niż jeszcze przed godziną. I zrozumiała, 
że i ona ogromnie go kocha. 

Żołnierz otarł twarz, a w jego wyblakłym norwe-

24 

background image

skim spojrzeniu dostrzegła niekłamaną wściekłość, ale 
i coś na kształt zadowolenia. 

- Ritva? - zapytał łagodnie. 
Dziewczyna nie pojmowała radości, jaka zadźwię­

czała w jego głosie. 

- Tak, mam na imię Ritva - odpowiedziała po la-

pońsku i skinęła głową. 

Było jej obojętne, że może nie zrozumieć. Wypro­

stowała dumnie kark, przygotowana na przyjęcie siar­
czystego policzka. Była dość dorosła, by to znieść. 

On jednak jej nie uderzył. Przeciwnie, roześmiał się. 
- Ritva! - zawołał do swych towarzyszy wyraźnie 

uradowany, ale w jego głosie pobrzmiewały złe nuty. 
- Z nieba nam spada, prawda? Czy możecie w to uwie­
rzyć? - dodał, wskazując na Ritvę. - Nawet imię ma 

właściwe. Włosy czarne, wzrost taki sam. I jest, niech 

mnie diabli, niemal równie piękna jak tamta... 

- Ale chyba nie pozwolą nam tu zostać na noc - za­

żartował jeden z jego kompanów i znów wszyscy trzej 
wybuchnęli głośnym rechotem. 

Ritva nie pojmowała, czemu jej imię wywołuje 

wśród przybyszy taką wesołość. A już zupełnie straci­
ła orientację, kiedy przyjaźni na pozór żołnierze wy­

kręcili jej mocno ręce i pociągnęli w stronę koni. 

Kopała, biła, gryzła, ale to nie pomogło. Złapali ją 

jak ptaka w sidła. 

Jeden z mężczyzn dosiadł konia i popychając ją bru­

talnie, posadził przed sobą. 

Włosy opadły Ritvie na twarz, oślepiły łzy. Twarze 

najdroższych jej osób zamazały się, jakby spowite 
mgłą. 

Usłyszała głos ojca, mówiącego nieporadnie w języ-

25 

background image

ku, który nie był mu ojczysty. Domyśliła się, że pyta, 
co zamierzają z nią zrobić. 

Odpowiedzieli coś krótko, a ich głosy zadźwięcza­

ły chłodno jak stal strzelb, które wymierzyli w uko­
chanego ojca i w Nilsa. 

- Czarownica? - zdumiał się Nils i rzucił się ku jedne­

mu z żołnierzy, który nie zdążył jeszcze dosiąść konia. 
Ten jednak bez wahania powalił go na ziemię kolbą. 

- Ritva jest jeszcze dzieckiem! - wołał ojciec, ale 

jeźdźcy zdążyli już odjechać od obozowiska. 

Zamknęła oczy, mając ochotę śmiać się i krzyczeć. 
Czarownica? 
To chyba tylko jakiś koszmar. Wystarczy mocno 

zacisnąć powieki, a potem otworzyć oczy, a na pew­
no zniknie. 

Ale odgłos końskich kopyt nie przestawał dudnić jej 

w uszach. Czuła drżenie mięśni zwierzęcia, czuła moc­

ny uścisk mężczyzny, któremu splunęła w twarz. 
Śmiał się i wykrzykiwał na całe gardło jej imię, jakby 
odprawiał jakiś magiczny rytuał. 

- Ritva! Ritva! 
Zbierało jej się na mdłości z przerażenia. 
Po raz pierwszy poczuła, że pragnie żyć. 
Po raz pierwszy odczuła strach przed śmiercią. 
Miała dopiero dziewiętnaście lat. 

Ristin szlochała roztrzęsiona. Rzuciwszy się Nilso-

wi na szyję, wczepiła się palcami w jego skórzany kaf­
tan i krzyczała rozpaczliwie. Nils z wielkim guzem i si-
noczarnym krwiakiem na czole patrzył ponuro. Nie 
wiadomo, co by zrobił, gdyby ta mała nie złapała go 
i nie przytrzymała mocno. 

26 

background image

Ritva, jego ukochana Ritva schwytana przez żołnie­

rzy! Nazwali ją czarownicą! 

- Oni nie mogą jej nic zrobić - szlochała Ristin. -

Prawda, Nils, że nie mogą? 

Nie był w stanie wydusić ani słowa, zresztą one nie 

pocieszyłyby dziewczynki. Ristin była jeszcze taka 
młodziutka. Niewiele wiedziała o życiu. 

- Powiedz coś, Nils! - krzyczała. - Ritva przecież 

nie zrobiła nic złego! To jakaś pomyłka! Musimy ich 
dogonić i wszystko wyjaśnić. Jedź za nimi, Nils! Prze­
cież ją kochasz, sam mówiłeś! Musisz im powiedzieć, 
że ona nikomu nic nie zrobiła! 

- Nie będą mnie słuchać - odrzekł drżącym głosem. 

- Nie możemy jej teraz uratować, Ristin. Jesteśmy tyl­
ko Lapończykami. Ci, co sprawują władzę, traktują 
nas jak coś gorszego. Oni wiedzą, że Ritva jest niewin­
na, ale szukali kogoś o tym samym imieniu. Dlatego 
ją zabrali, maleńka. 

Odsunęła się od niego i słuchała z niedowierzaniem. 

Na jej twarzy malowało się przerażenie. 

- Nie mogą tak postępować! - odezwała się po chwi­

li. - Nikt nie może. Nie ma prawa. 

Nils potrząsnął głową. 

- To prawda, ale oni sobie z tego nic nie robią. Sa­

mi decydują, co jest prawem. Stawiają się ponad nim, 
ich ono nie dotyczy. 

- Szaman... - syknęła Ristin przez zęby, a w jej 

oczach błysnęła desperacja. - To także niezgodne 
z prawem, skoro jednak oni mogą dopuszczać się ta­
kich rzeczy, nam wolno pójść do szamana. On może 
pomóc Ritvie... 

Nils uśmiechnął się zrezygnowany. Zbyt wielki ból 

27 

background image

rozsadzał mu pierś, by mógł uchwycić się tej wątłej na­
dziei. 

- To moja wina - jęknęła Ristin. 
Dziewczynka przeskakiwała z tematu na temat. 
- Życzyłam jej śmierci, Nils. Naprawdę. Tak bar­

dzo się na nią zezłościłam, że pragnęłam, by umarła. 

I to się wypełniło. Chciałam tego. Ritva umrze dlate­
go, że tak myślałam, Nils... 

I znów wybuchnęła płaczem, trzęsąc się cała. 
Chłopak nie mógł uczynić nic więcej, jak tylko 

przytulić Ristin mocno, szepcząc słowa pociechy, któ­
re nie mogły jednak jej ukoić, tak samo jak i nie uko­
iłyby jego. 

Byli bezsilni. 
Może warto byłoby zwrócić się o pomoc do szama­

na, Nils jednak nie chciał czekać z założonymi rękami. 

Przecież wie, dokąd ją zabrali. Pojedzie za nimi. Co 

prawda nie wierzył, że zdoła jej pomóc, ale nie zamie­
rzał się poddawać, nie podjąwszy nawet próby. Nie 
potrafiłby żyć z taką świadomością. Ritva nigdy nie 
dowierzała mu, gdy mówił, że ją kocha. Musi jej udo­
wodnić, jak wielka jest jego miłość. 

Pojedzie za nimi! Będzie walczył o nią do ostatniej 

kropli krwi. A jeśli nie uda się mu jej uratować, to 
umrze razem z nią. 

Hans Fredrik Feldt, sącząc rum, poddawał się bło­

giemu spokojowi, jakim napełniało się jego ciało. Z za­
chwytem wpatrywał się w morską dal. Kapitan wycho­

wał się w głębi kraju, dlatego też morze stanowiło dla 

niego niezwykłe odkrycie, kiedy przybył w te strony. 

Spienione grzywy fal, przewalające się masy wody, 

28 

background image

potęga tego morza na dalekiej północy wciągnęła go 
bez reszty. 

Właśnie tę potęgę, która potrafiła się ukryć pod 

gładką, jedwabistą powierzchnią, by uderzyć w chwi­
li, kiedy się tego najmniej spodziewano, podziwiał naj­
bardziej. 

Kapitan nie oczekiwał jeszcze powrotu swoich wier­

nych podwładnych. Do wyznaczonego terminu pozosta­
ło im jeszcze trochę czasu. Zresztą tłumaczył im wcze­
śniej, że liczy się nie pośpiech, lecz wyniki poszukiwań. 

Ale odgłos zbliżających się do jego kwatery kroków 

zabrzmiał dziwnie znajomo. 

Szczycił się tym, że rozpoznaje każdego ze swych 

zaufanych towarzyszy po krokach. 

Teraz nadchodziło ich kilku. 

Kapitan wstał i otrzepawszy ze spodni niewidocz­

ne pyłki kurzu, sprawdził, czy kant jest odpowiednio 
ostry, jak tego wymaga regulamin. Potem postawił 
trzy dodatkowe kieliszki. 

Uznał, że chłopcy zasługują na łyk rumu, niezależ­

nie od tego, jakie przynoszą wieści. Dla ludzi, którym 
ufał, Feldt potrafił być szczodry. Stać go było na to, 
zwłaszcza że to nie było duże grono. 

Rozległo się pukanie do drzwi. Kapitan nabrał po­

wietrza i zawołał, że można wejść. 

Wepchnęli najpierw kobietę. Kiedy ją zobaczył, ser­

ce mu zamarło, a potem zaczęło walić jak oszalałe. 
Z trudem się opanował. 

Zwiodły go jej czarne włosy. Przez chwilę prze­

mknęła mu myśl, że odnaleziono tę, której tak długo 
poszukiwał. 

Twardą jak skała dłonią chwycił podbródek dziew-

29 

background image

czyny i uniósł jej głowę. Znów przeżył szok. Ta dziew­
czyna naprawdę była podobna do tamtej, jedynie oczy 
miały inną barwę, niebieską. 

- Ma na imię Ritva - rzucił triumfalnie jeden z żoł­

nierzy. 

Feldt odwrócił się do nich plecami, a kiedy się ode­

zwał, nalewając rum, w jego głosie pobrzmiewało za­
dowolenie. 

- Dobra robota, panowie. Ta już nie zdoła wywinąć 

się od stosu. Myślę, że się ze mną zgodzicie. 

I roześmiał się, uradowany. 
Ritva nie zrozumiała, że właśnie został wydany na 

nią wyrok, poczuła jednak na plecach lodowate ciarki. 

background image

Mikkal znów zaczął rzeźbić. W Finlandii było dość 

lasów, by miał skąd czerpać potrzebny surowiec. Nie 
to co na rodzimym płaskowyżu, gdzie zarośla sięgały 
mu ledwie do kolan i z braku drewna musiał rzeźbić 

w kości renifera. 

Pierwsze próby dalekie były od doskonałości. Nie­

udane figurki wrzucił od razu do ognia, żeby nikt ich 
nie zobaczył. Dopiero kiedy zdołał wykonać coś, 
z czego był zadowolony, zaczął obdarowywać ludzi, 
których lubił. Ot, taki drobny prezent bez okazji. Wy­
rzeźbił kilka łyżek i misek, jednak większość dzieł je­
go rąk stanowiły zupełnie bezużyteczne, ale za to bar­
dzo ładne przedmioty. 

Mikkal miał wyczucie piękna. Lubił dotykać drew­

na i wydobywać zeń zaklętą, w każdym kawałku inną, 
formę i kształt. 

Rzeźbił zwierzęta i ptaki, dzieła natury, którą ko­

chał bezgranicznie. 

Właściwie sam nie wiedział, dlaczego nie wspomi­

nał Raiji o swym zajęciu. Nie zamierzał niczego ukry­

wać, znała wszak wszystkie zakamarki jego duszy, ale 
jakoś nigdy się nie złożyło, żeby o tym pomówić. Wy­
dawało mu się to takie mało istotne. 

Wolał, żeby zamiast niego przemówiły jego małe 

dzieła. Pragnął podarować Raiji najpiękniejszy wyko-

31 

background image

nany przez siebie przedmiot i długo się zastanawiał, 
co sprawiłoby ukochanej największą radość. 

Raija tymczasem dostrzegała jego częstą zadumę 

i nieobecne spojrzenie i serce ścisnęła jej niewidzialna 
obręcz. Mikkal stanowił jedyny stały element w jej ży­
ciu, był jej oparciem. Nie może go stracić! 

Tyle czasu spędzał z dala od niej, ale budzili się 

obok siebie... Prawdę powiedziawszy, ona budziła się, 
kiedy on jeszcze spał. Wieczorami najczęściej był za­
jęty, kładł się bardzo późno. Rankiem więc ona pierw­
sza wymykała się po cichu spod futrzanej derki, któ­
rą się okrywali, i pozwalała mu dłużej pospać. Potem 
jadł śniadanie, zamieniali ze sobą parę słów, pocału­

nek, uścisk, po czym się rozstawali. 

Ailo wybiegał pobawić się z innymi dziećmi. 

Matti miał swoje obowiązki. 
Raija pilnowała swoich. 
Podczas długiej ucieczki przez tundrę w ich życiu 

więcej było ciepła niż w ostatnim roku, który spędzi­
li w środkowej Finlandii w bezpiecznej gościnie, jaką 
zaofiarowała im lapońska wspólnota. 

Raija cierpiała w milczeniu, bo widziała, że Mikkal 

jest szczęśliwy. Dłużej jednak nie była już w stanie te­
go ciągnąć. 

Mikkal często wypasał swoje renifery, najczęściej 

towarzyszył mu ktoś z obozowiska. 2 upływem lat 
nauczył się żyć i pracować pomimo swego kalectwa. 
Pogodził się już z tym, że nigdy więcej nie będzie 
mógł biegać, ale uświadomił sobie, że mimo ograni­
czeń potrafi wiele zdziałać. I każdego dnia próbował 
przekraczać granice własnych możliwości. 

Raiję bardzo to radowało. Radowało ją wszystko, co 

32 

background image

czyniło go szczęśliwym. Cieszyła się, że podejmowane 
przez Mikkala wysiłki są zwieńczone powodzeniem i że 
ukochany wyznacza sobie coraz to nowe cele. 

Kiedyś, jeszcze nie tak dawno, i ona była takim ce­

lem, do którego dążył. Wtedy czuła się mniej nieszczę­
śliwa niż teraz. 

Raija oddaliła się od obozowiska, świadoma, że od­

prowadza ją wiele par oczu. Ruszyła w kierunku, 

w którym udał się Mikkal. Nigdy dotąd tego nie robi­

ła. Zapewne członkowie wspólnoty pomyślą swoje, ale 
cóż ją to właściwie obchodzi? Nie ma zamiaru się 
przejmować tym, że wezmą ją na języki. Akurat w tym 
momencie było jej wszystko jedno. 

Mimo to odetchnęła swobodniej, kiedy oddaliła się 

od obozowiska na tyle, że straciła je z zasięgu wzro­
ku. Wreszcie poczuła się wolna. 

Ponieważ zarośla w tym miejscu sięgały jej do ko­

lan, uniosła dół spódnicy i zaczepiła o pasek w talii, 
by mieć swobodne ręce. 

Mogła biec! 
Roześmiała się do sunących po niebie obłoków i za­

tańczyła pomiędzy brzeziną a młodymi świerkami. Po­
nad czubkami drzew mignęło jej niebo. Pomyślała, że 
chyba nikt na świecie nie ma tak wspaniałego dachu 
nad głową, dachu natury. 

Zmęczona trochę tańcem przystanęła, ale poczuła, 

że ucisk w piersi nieco zelżał. Od kiedy tu przybyli, 
z całych sił próbowała się dopasować do społeczności, 
która ich przyjęła. Zapomniała, że przecież zawsze by­
ła inna niż wszyscy. I tak przestała być sobą, prawdzi­

wą Raiją. Także o tym musi porozmawiać z Mikkalem. 

Najpierw poczuła zapach ogniska, a potem zobaczy-

33 

background image

ła jego. Wcale nie wypasał reniferów, jak dał jej do zro­
zumienia rankiem, tylko siedział na obalonym pniu 
i strugał drewno. Za plecami miał stosunkowo niedaw­
no wzniesioną ziemiankę, niewielką, ale wystarczająco 
dużą, by jeden mężczyzna mógł schować się przed desz­
czem i chłodem. Omal nie odwróciła się na pięcie, kie­
dy to ujrzała. A więc miał przed nią tajemnice! 

Kiedyś była odważna i silna. Podejmowała najtrud­

niejsze nawet zadania i potrafiła wziąć na siebie odpo­
wiedzialność. 

Ale przy ukochanym zmieniła się, stała się całkiem 

bezbronna i łatwo było ją zranić. 

Mikkal podniósł wzrok, instynktownie wyczuwając 

czyjąś obecność, a kiedy zauważył Raiję, zamarł 
w bezruchu. 

Dziewczyna stała na tle niebieskozielonych świer­

ków. Wydawała mu się taka drobna i mała wśród 
mrocznych niemal, złowrogich cieni rzucanych przez 
drzewa. 

Mikkal spokojnie schował nóż do pochwy, niemal 

fizycznie czując przepełniający dziewczynę lęk i roz­
czarowanie. 

- Podejdź bliżej - poprosił i przesunął się na bok, 

tak by i dla niej znalazło się miejsce na pniu. 

Podeszła, ale nie usiadła. Jakby w odruchu obron­

nym założyła ręce na piersi, odgradzając się od niego. 
Dłońmi pocierała nerwowo łokcie. 

Dostrzegłszy dwie czy trzy gotowe figurki, przy­

kucnęła i chwyciła wyrzeźbioną wiewiórkę, którą 
Mikkal uważał za udane dzieło. 

Pogładziła ją, dotknęła ogonka, przesunęła palcami 

po zgrabnej główce, tak starannie wyrzeźbionej. A po-

34 

background image

tern znów zwróciła ku Mikkalowi spojrzenie dużych, 
przeraźliwie smutnych oczu i odezwała się cicho: 

- Mogłeś mi powiedzieć. Niepotrzebnie trzymałeś 

to przede mną w tajemnicy. 

Rozłożył ręce i próbował przekonać ją, że nie miał 

złych intencji. 

- Wkrótce zamierzałem ci to wyjaśnić - zapewnił. 
Raija nie spuszczała z niego wzroku. 
- Czy jest jeszcze coś, o czym wkrótce się miałam 

dowiedzieć? 

- Co takiego? 
Raija przełknęła ślinę i wydobyła z siebie słowa, 

których tak się bała i w które tak naprawdę nie do 
końca wierzyła. 

- Jest ktoś... inna kobieta? Pozwoliłeś innej nas roz­

dzielić? 

Patrzył na nią zaskoczony, ale i rozgniewany. Wstał 

bez laski i zacisnąwszy mocno dłonie na jej ramio­
nach, zmusił, by usiadła przy nim. Z jego oczu posy­
pały się skry. 

- Rozumiem, że jesteś rozczarowana - rzekł w koń­

cu. - Ale nie pojmuję, jak możesz zadawać takie pyta­
nia? Nie ufasz mi? 

Raija przymknęła oczy, nie mogąc znieść zawodu 

malującego się na twarzy ukochanego. 

- Nie wiem - odezwała się wreszcie i pochyliła gło­

wę. Nagle poczuła się strasznie zmęczona. - Nie wiem, 

Mikkalu, już niczego nie jestem pewna - dodała po 
chwili, napotykając jego zdumiony, pełen niedowie­
rzania wzrok. - Bliska jestem utraty zmysłów. Te po­
rozumiewawcze spojrzenia, szepty za moimi plecami, 
złe sny... Wszystko to sprawia, że tracę rozum. Budzę 

35 

background image

się okropnie zmęczona, bo nie mogę w nocy spać, 
a kiedy uda mi się zasnąć, dręczą mnie koszmary. Mar­
twi mnie, że nie radzę sobie tu ze wszystkim, tak jak 
powinnam. Nie przestaję się zastanawiać, czy nadal 
mnie szukają. Serce mi pęka, gdy pomyślę o Reijo 
i dzieciach. Nie potrafię już nawet przywołać ich z pa­
mięci... Z początku zmuszałam się, by o nich nie my­
śleć, żeby nie oszaleć z bólu, teraz znów szarpię się sa­

ma ze sobą, bo nie mogę sobie przypomnieć dokład­
nie ich twarzy, Mikkalu. Nie pamiętam, jak wygląda 
moja Maja, nie potrafię przywołać obrazu Knuta, za­
tarły mi się rysy maleńkiej Idy. Nawet Elise nie pamię­
tam. Bywa, że powątpiewam, czy Reijo wygląda tak, 
jak go sobie teraz wyobrażam. To wszystko sprawia, 
że jestem chora z rozpaczy. Zaczęłam też wątpić w cie­
bie. Nie rozmawiasz ze mną. Nie wiem, o czym my­
ślisz, nie wiem, jak się układają sprawy między nami. 
Nie tak miało być... 

Bolesna cisza, jaka zapadła, gdy przestała mówić, 

zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Wreszcie Mik-
kal puścił Raiję, a jego ręce opadły jak martwe ptaki. 

- Rzeczywiście nie tak - odrzekł ze smutkiem. - Co 

się z nami stało, Raiju? 

Raija mogłaby długo mówić na ten temat, ale mil­

czała. Za nic w świecie nie chciała zranić Mikkala. Mi­
nione dwa lata nie były całkiem zmarnowane. Dla 
Mikkala okazały się wręcz udane. Gdyby nie wyjecha­
li razem, pewnie nadal użalałby się nad sobą. Teraz 
pod wieloma względami stał się takim mężczyzną, ja­
kiego zawsze pragnęła w nim widzieć. 

Nie spodziewała się tylko, że dokona się to jej kosz­

tem. 

36 

background image

Mikkal przyjrzał się uważnie Raiji. Tak bardzo ją 

kochał! Czegoś mu jednak brakowało w jej wyglądzie, 
czegoś, co ją czyniło inną, niż była dawniej. 

Zniknęły z jej oczu figlarne iskierki, kąciki ust nie 

unosiły się w uśmiechu. Wygasł żar malujący się na jej 
twarzy, brakowało ruchliwości, pośpiesznych gestów... 

Zmarszczywszy czoło, Mikkal uświadomił sobie, że 

już od dawna nie była taka, jaką pragnął ją widzieć. 

Już od dawna nie słyszał jej śmiechu. 

- Za długo tu jesteśmy - odezwał się cicho, delikat­

nie i z czułością gładząc jej policzki. - Myślałem tylko 
o sobie, najdroższa. Mówiłem, że to ze względu na cie­
bie, ale tak naprawdę jestem samolubem... 

- To nie tylko to, Mikkalu - rzekła, uśmiechając się 

blado. - Prawda, że niewiele brakuje, bym postradała 
rozum. Przyznaję, że jestem chora z tęsknoty. Ale 
wierz mi, kochany, to nie wszystko. Chodzi o nas. Je­
steśmy co prawda razem, ale tak, jak byśmy nie byli... 

Mikkal wyjął z powrotem nóż i z ponurym spojrze­

niem uderzał ostrzem o pień. 

Zmarszczył brwi, a policzek drgał mu lekko. 
- Choć może zabrzmi to niedorzecznie, przyznaję, 

że nie raz o tym myślałem - rzekł, ściągając usta. - Ko­
cham cię, kocham do szaleństwa i właściwie nie wąt­
pię też w twoje uczucia. Ale przeznaczenie wciąż nas 
rozdziela. To dzieje się poza nami. Staramy się, robi­
my co w naszej mocy, a i tak nam się nie udaje. Nie 
mogliśmy bez siebie żyć, a teraz okazuje się, że i ra­
zem nie możemy... 

- Nigdy nie było nam dane żyć ze sobą w normal­

nych warunkach - rzuciła tonem usprawiedliwienia 
Raija. - Żadne z nas nie dzieliło codzienności z osobą, 

37 

background image

którą kocha. Albo usychaliśmy z tęsknoty, albo nasze 
serca rozsadzały gwałtowne uczucia. Musimy rozma­
wiać. Jeśli nie będziemy chcieli zwierzać się sobie, to 
znaczy, że się poddajemy, że nie ma dla nas wspólnej 
przyszłości. Ale ja wierzę w nas i chcę spróbować, bo 
niczego bardziej nie pragnę, jak dzielić z tobą życie. 
Muszę jednak czuć się potrzebna. I chcę mieć przy so­
bie moje dzieci... 

Mikkal chrząknął zakłopotany. 
- Wiesz, Raiju, nie potrafię wiele mówić. Jestem 

zwykłym mężczyzną, który po prostu cię kocha. Któ­
ry kocha cię od młodzieńczych lat. 

Nie powiedziała mu, że się myli. Mikkal sądzi, że 

chodzi jej o długie, poważne rozmowy. Ona tymcza­
sem potrzebowała ciepłej, przyjaznej pogawędki od 
czasu do czasu. 

- Co z tym robisz? - zmieniła temat, wskazując gło­

wą na rzeźbione figurki.* 

W jednej chwili stracił pewność siebie. 
- Rozdaję. To nic takiego - odpowiedział zakłopo­

tany, udając, że nie przywiązuje do swych wyrobów 
większej wagi. 

Raija rozzłościła się nie na żarty. 
- Nie bądź głupcem, Mikkal! Wiesz równie dobrze 

jak ja, że to są piękne przedmioty. Musisz to wiedzieć, 
bo inaczej byś się tym nie zajmował. Niczego nie ro­
bisz połowicznie, a do rzeźbienia masz chyba najwięk­
szy talent! Nie opowiadaj więc, że to nic takiego. Zdo­
bądź się przynajmniej na szczerość wobec mnie! 

- Wydawało mi się, że denerwuje cię, kiedy strugam 

w drewnie. 

- A cóż to ma za znaczenie? Jeśli coś jest dla ciebie 

38 

background image

ważne, powinieneś to robić, nawet gdyby nie wiem jak 

mnie to denerwowało. - Raija uśmiechnęła się i dodała: 
- A poza tym nie mam nic przeciwko temu. Myślałeś 
o jarmarkach? Na pewno mógłbyś coś tam sprzedać. 

- Oto przemówiła praktyczna kobieta! 
- Myślałeś o tym? 

Mikkal skinął głową. 
- Miski, czerpaki i łyżki na pewno ludzie ktipią -

myślała na głos Raija. - A inne rzeczy możesz rzeźbić 
dla przyjemności. Dla mnie. 

Mikkal chwycił zawieszony na szyi skórzany wore­

czek. Nadal nosił w nim pukiel włosów, który dostał 
od Raiji, kiedy z dziewczęcia przemieniała się w ko­
bietę. Otworzył woreczek i wyjął figurkę, nad którą 
ślęczał najdłużej. Wyrzeźbienie takiego cacka wyma­
gało czasu, cierpliwości i niesłychanej precyzji. 

Delikatnie położył maleńki przedmiot na dłoni Ra­

iji. A wargami leciutko musnął nadgarstek, co podzia­
łało na dziewczynę jak pocałunek. 

- To dla ciebie, Mały Kruku. Nigdy nie zapomnę 

tamtych chwil na płaskowyżu, kiedy pragnąłem tylko 
ciebie, a ty byłaś nieosiągalna. Nawet nie rozumiałaś, 
że mogłabyś mnie pokochać. Będę to pamiętał do sa­
mej śmierci. Nigdy nie dostałaś ode mnie kruka... -
głos uwiązł mu w gardle. 

Raija mrugała powiekami, ale i tak nie zdołała po­

wstrzymać łez. 

- Jest śliczny - wyszeptała i podniosła bliżej oczu, 

żeby go dokładnie obejrzeć. 

Figurka, tak jak tamta sprzed lat, przedstawiała pta­

ka w locie. Ale ten był mniejszy i nie taki gładki jak po­
przedni. Został wyrzeźbiony z najciemniejszego drew-

39 

background image

na, jakie Mikkalowi udało się znaleźć. Dotykając kruka, 
Raija wyczuwała ukrytą w jego skrzydłach moc. Była to 
bardzo misterna robota, dziewczyna bez trudu odróż­
niała pióra, oczy, podkurczone nogi. Mikkal wyrzeźbił 
nawet maleńkie kółeczko, przez które przeciągnął rze­
myk, żeby można było figurkę zawiesić na szyi. Takie­
go cieniutkiego rzemyka Raija jeszcze nie widziała. 

- Kiedyś dostaniesz do tego srebrny łańcuszek -

mruknął. - Ale tu w głębi lądu trudno o srebro... 

Raija rzuciła się Mikkalowi na szyję i uściskała go, 

uważając wszakże, żeby w porywie radości nie zgnieść 
pięknego podarunku. 

- Daj spokój ze srebrem i złotem, Mikkalu. Reijo 

i Kalle w swoim czasie tylko tym się zajmowali i do 
niczego dobrego to nie doprowadziło. Bogactwo nigdy 
nie czyniło mnie szczęśliwszą. 

- Ale z tego ptaszka się cieszysz? 
Raija pokiwała głową. Jej ciemne oczy błyszczały. 

Ta figurka powiedziała jej więcej, niż mogłyby wyja­
śnić słowa, które tak pragnęła usłyszeć. Mikkal o niej 
myślał i nadal ją kochał. 

- Zawiesisz mi go na szyi? - zapytała i dostrzegła, 

że uradowała go swoją prośbą. 

Ochoczo ujął w dłonie rzemyk, a jego twarz rozpro­

mieniła się. Mikkal skończył dwadzieścia dziewięć lat, 
ale w tym momencie przypominał dziewiętnastolatka. 

Zawiesiwszy naszyjnik, objął Raiję i napełniony 

spokojem, przytulił policzek do jej twarzy. 

- Jak dawno tak nie siedzieliśmy - wyszeptał. - Ba­

łem się, że to niemożliwe... Kiedyś, kiedy nie wiadomo 
było, czy ujrzę cię choć raz do roku, dałbym sobie rę­
kę uciąć, że będzie inaczej... że gdybym tylko mógł żyć 

40 

background image

u twego boku, nie traciłbym nawet chwili, żeby cię nie 
przytulać. A teraz mam cię przy sobie... - Westchnął. -
Chyba wieczność upłynęła od czasu, gdy się obejmowa­
liśmy, a przynajmniej pół życia, odkąd się kochaliśmy. 

- Całe życie - poprawiła go. - Całe długie życie. 

Mikkal pochylił się nad nią i skubnąl koniuszek jej 

ucha suchymi wargami. Potem przesunął je po policz­
ku, ku szyi i ramionom, które kusiły go swymi mięk­
kimi krągłościami. 

Poddała mu się, pieszczoty sprawiały jej przyjem­

ność. Kiedy jednak zaczął gwałtowniej całować jej de­
kolt, sunąc ustami coraz niżej, zdecydowanymi dłoń­
mi chwyciła go za grzywkę i bezlitośnie odsunęła od 
cudownie ciepłej skóry. 

Mikkala zdziwiła reakcja Raiji, bo po zasnutym 

mgłą spojrzeniu poznawał, że i jej jest dobrze. 

- Chyba nie wpadłaś na głupi pomysł, żeby mnie 

w ten sposób ukarać? 

Potrząsnęła głową i uśmiechając się, przysunęła 

ku niemu swe usta. Gdy otrzymała więcej niż całus, 
o który prosiła, znów wyrwała mu się z objęć. 

- Nie teraz, Mikkal - poprosiła. 
- Jesteśmy sami, chcemy tego, ty równie mocno jak 

ja. Przecież mam oczy. Znam cię... 

Odepchnęła go, nie pozwalając, by jego usta po­

chwyciły ją znów w sidła pocałunku i wprowadziły 
w stan upojenia. 

- Sama mówiłaś, że upłynęło niemal całe długie ży­

cie od ostatniego razu - przypomniał. 

- Krwawię, Mikkal. 
Uniósł oczy ku niebu. A więc dlatego miał się wy­

cofać. 

41 

background image

- Nigdy nam to nie przeszkadzało. Ja w każdym ra­

zie nie zwracam na to uwagi. 

- A ja tak - odparła, a po chwili dodała: - Trochę 

mam ochotę, ale równocześnie nie chcę. Nie mogę. Po­
trafisz to zrozumieć? 

Pokręcił głową i rzekł z uśmiechem: 
- Ale muszę się z tym chyba pogodzić, prawda? Po­

zwól przynajmniej, żebym cię pocałował. Nie będę 
czynił bezwstydnych prób uwiedzenia cię wbrew two­
jej woli. 

Raija odetchnęła z ulgą. Mikkal mógł się obrazić 

i odepchnąć ją w złości, ale na szczęście okazał się wy­
rozumiały. 

Przytuliła się do piersi ukochanego. Była pewna, że 

zawsze będzie z radością wtulać się w niego, słuchać 
uderzeń jego serca i napotykać drżącymi wargami je­
go stęsknione usta. 

- A ja tak pragnąłem mieć z tobą jeszcze jedno 

dziecko - uśmiechnął się, dotykając czubka jej nosa. -
Co najmniej jedno - poprawił się. - Dlaczego nam nie 
wychodzi, chociaż oboje tego pragniemy? Tylko wte­
dy, całkiem nie w porę, spłodziliśmy Maję... 

- Dzieci nie powinny przychodzić na świat podczas 

tułaczki - odparła Raija z powagą. - Mimo wszystko 
jest w tym jakiś głębszy sens. Ja także pragnę mieć z to­
bą dziecko, Mikkalu, ale nie za wszelką cenę. Za­
troszczmy się o te, które już mamy, nim zaczniemy 
marzyć o kolejnych... 

Mikkal oparł czoło o jej czoło. Opuściło go palące 

pożądanie, pozostała jednak tkliwość, której chyba ni­
gdy nie przestanie odczuwać wobec Raiji. 

- Wyruszymy niebawem - rzekł. - Wiele o tym my-

42 

background image

siałem. Przyjemnie jest wędrować latem i na jesieni, 
ale to bardzo męczące. Musielibyśmy przeprawiać się 
przez rzeki i strumienie, jest tyle komarów. Same 
kłopoty. No i całą drogę trzeba przemierzyć na pie­
chotę... - Przerwał na chwilę i nabrał tchu. - A zimą 

można jechać. 

Kiedy zobaczył, jak oczy ukochanej ożyły pod 

wpływem rodzącej się nadziei, pożałował gorzko, że 

nie wspomniał jej o tym wcześniej. 

- Przed Nowym Rokiem? - zapytała. 
- Myślę, że tak. Na początku zimy nie ma jeszcze 

tak silnego mrozu. Pamiętaj, że będzie z nami Ailo 
i Matti, którzy nie przywykli do takich wypraw. 

- Jarmark w Skibotn? - zapytała drżącym głosem. 
- Nie wiem. Za wcześnie o tym decydować. To za­

leży, kiedy w tym roku nadejdzie zima. Jeśli nie będzie 
się spieszyć, nie zdążymy. Ale zgadzam się z tobą, że 
dobrze byłoby odwiedzić Skibotn. Spotkalibyśmy po 
drodze innych, tyle przecież ludzi podąża w tamte stro­
ny w porze jarmarku. Mógłbym sprzedać to i owo. Mo­
glibyśmy coś kupić, no i zobaczyć znajomych... 

Raija popatrzyła nieobecnym spojrzeniem. 
- Myślę, że Reijo tam jest. Przypuszczam, że wrócił 

nad fiord Lyngen, bo najlepiej przecież zna te okolice. 

- Chcesz, żebyśmy tam pojechali, nawet jeśli nie 

zdążymy na jarmark? - zapytał Mikkal. 

- Tak - odparła. - Zresztą tak chyba będzie najbez­

pieczniej. Wprawdzie ludzie w osadzie nie darzą mnie 
zbytnią sympatią, ale do Vardo stamtąd kawał drogi. 
Chyba więc nic mi tam nie grozi. Poza tym jestem pra­
wie pewna, że Reijo zatrzymał się właśnie w Skibotn. 

- Ailo nie będzie zadowolony, kiedy przyjdzie mu 

43 

background image

dzielić się tobą z innymi. - Mikkal uśmiechnął się łagod­
nie. - Jemu się wydaje, że należysz wyłącznie do niego. 

W oczach Raiji zalśniły łzy. To dzięki Ailo zdołała 

jakoś przeżyć te ostatnie dwa lata. Syna Mikkala trak­
towała jak własne dziecko. Przynajmniej jego mogła 
obdarzyć miłością. 

- Maja wpadnie w złość - ciągnął Mikkal. - Trudno 

mi sobie wyobrazić, jak zareagują pozostali, ale co do 
tego, że Maja się rozzłości, mam absolutną pewność. 
Moja córka nigdy za mną nie przepadała - dodał smut­
nym głosem. 

- Jej prawdziwym bohaterem jest Reijo. I nie sądzę, 

by coś się przez ten czas zmieniło. 

Zamilkła, a on dodał: 
- Nie jestem pewien, czy Maja zgodzi się rozstać 

z Reijo. Ale czy on pozwoli, żeby dziecko decydowa­
ło o jego życiu? 

- Reijo ją kocha. Traktuje ją jak swoją córkę, na 

równi z Idą. 

Nagle Mikkal uświadomił sobie coś, o czym nie my­

ślał wcześniej. Przez te dwa lata przyzwyczaił się 
przyjmować pewne rzeczy za oczywiste. Wydawało 
mu się, że Raija już na zawsze będzie z nim. 

Ale szczęście bywa ulotne i kruche. Teraz zląkł się, 

że straci je albo zniszczy. 

- A jeśli Maja nie zechce... - zaczął - jeśli Maja nie 

zgodzi się odjechać z nami i będzie chciała pozostać 
z Reijo? Jeśli on zdecyduje się zatrzymać ją i Idę? Co 
wtedy uczynisz, Raiju? 

- Nie pytaj - poprosiła. 
Ale on nie chciał pozostawiać tego pytania bez od­

powiedzi. 

44 

background image

- Muszę. Bo to dotyczy w takim samym stopniu cie­

bie, jak i mnie. Zresztą sama wspominałaś, że nie po­
winniśmy mieć przed sobą tajemnic. Zatem rozmawiaj­
my! Pytam cię o coś, co jest dla mnie najważniejsze. Nie 
zbywaj mnie więc. Nadal jesteś żoną Reijo. Wiem, że 
oboje gotowi byliście puścić to w niepamięć. Reijo po­
zostawił ci wolną rękę i powiedział, że możesz zrobić, 
co zechcesz z dokumentem zaświadczającym o waszym 
ślubie, ale ty tego papieru nie zniszczyłaś, prawda? Na­
dal go trzymasz? 

- To moja jedyna po nim pamiątka - przyznała nie­

śmiało. 

- Zresztą nawet gdybyś ten papier spaliła, nie zmie­

nia to faktu, że jesteście małżeństwem - rzekł Mikkal 
oschle. - Przecież to figuruje w księgach, których nie 
da się spalić. W ten sposób nie staniesz się moja. Jeśli 
chcemy być razem, to pozostaje nam życie w grzechu, 
jak to mówią. Oczywiście możemy urządzić pogańskie 
zaślubiny, ale nie wiem, czy czułabyś się związana ta­
ką przysięgą. 

- Chcę być z tobą z miłości - odpowiedziała i ści­

snęła mu dłonie. Były zbyt duże, by mogła je ukryć 

w swoich, ale ścisnęła je z całych sil. - Tego pragnę od 
ciebie: miłości. Bo cóż znaczy papier? A w błogosła­
wieństwa też specjalnie nie wierzę. 

- Jeśli jednak Reijo zechce zatrzymać dzieci, co 

wówczas zrobisz? - Mikkal uparcie trwał przy swoim. 

- Reijo nigdy nie stanie mi na drodze do szczęścia. 

Poza tym może spotkał kogoś, z kim mógłby być 
szczęśliwy, kogo mógłby pokochać... 

- Co zrobisz, Raiju? - naciskał Mikkal z kamienną 

twarzą. - Odejdziesz wtedy ode mnie? 

45 

background image

Długo myślała. Zdawała sobie sprawę, że nie uciek­

nie od tego pytania, zrozumiała, że dotyczy ono 

w równym stopniu ich obojga. 

Dzieci... Myślała o nich każdego dnia. Z powodu 

rozstania cierpiała bardziej, niż ktokolwiek byłby 

w stanie to zrozumieć. 

Maja, Knut, Ida, Elise... 
A na drugiej szali Mikkal. 
Reijo nie będzie chciał stanąć między nią a Mikka-

lem. Pod żadnym pozorem. Niesprawiedliwe, że Mik­
kal zadaje takie pytanie... 

Raija poczuła, jak ogarnia ją rezygnacja. 
Nie powinna się oszukiwać. Mikkal miał prawo pytać. 
- Nie odpowiadasz? 
Odgarnął jej lok z czoła i pogładził delikatnie po­

liczki. Miał dłonie szorstkie jak tarka. 

- Unikasz tego pytania, prawda? Ale przecież mu­

siałaś to rozważać. 

Miał oczywiście rację. 
Zastanawiała się nad tym nie raz, nie zdając sobie 

nawet sprawy, że waży wszystkie za i przeciw. 

Znała odpowiedź. 
On także. 
Ale mimo to naciskał, żeby się zdeklarowała. Chciał, 

żeby wszystko między nimi zostało wyjaśnione. 

- Ty dobrze wiesz, co zrobisz, Raiju - rzekł w koń­

cu za nią ze smutkiem w głosie. - Poświęcisz się. Jak­
że łatwo potrafisz rezygnować z własnych pragnień, 
ukochana! Wiem, że jeśli przyjdzie ci wybierać mię­
dzy dziećmi a mną, wybierzesz dzieci. 

Pokiwała głową. 
- Masz rację, Mikkalu. Kocham cię, ale my sobie ja-

46 

background image

koś poradzimy. Dzieci potrzebują mnie bardziej. Są 
dwa rodzaje miłości. To, co nas łączy, jest dla mnie 
najważniejsze na świecie. Ale jeśli trzeba będzie doko­
nać wyboru między tobą i dziećmi, wybacz, ale nie 

mogę wybrać ciebie. 

Mikkal wiedział o tym od początku. 
Objął ją mocno i przygarnął, bo czuł, że tego po­

trzebuje. 

- Muszę uczynić wszystko co w mojej mocy, żeby 

przypodobać się mojej córce - mruknął, próbując ob­
rócić to w żart. - Gdyby wiedziała, że w swoich ma­
leńkich rączkach trzyma całą naszą przyszłość... 

- To my podejmujemy decyzje, Mikkalu. I nigdy nie 

wolno nam przerzucać odpowiedzialności na dzieci. 

Zaakceptował to, ale modlił się w duchu, żeby da­

ne mu było zatrzymać Raiję przy sobie. Bez niej czuł 
się tak, jakby nie w pełni był człowiekiem. 

Nagle wydało mu się, że od zimy dzieli ich bardzo 

krótki czas. 

background image

Ritva nie wiedziała o istnieniu zła. Takiego zła. 
Zdarzało się, że wykrzykiwała, iż nienawidzi kogoś. 

Dopiero teraz zrozumiała, że nie miała pojęcia, czym 
naprawdę jest to uczucie. 

Nie wiedziała, póki nie ujrzała wzroku mężczyzny, 

do którego ją przyprowadzono. Póki nie zjawił się 

w ciemnym i wilgotnym lochu, w którym ją uwięziono. 

Dopiero tu Ritva pojęła, czym jest nienawiść, 

a wraz z upływem dni i tygodni dowiadywała się co­
raz więcej o istocie zła. 

Miała dziewiętnaście lat, a rozmyślała o śmierci. 
Niemal wyczekiwała jej z utęsknieniem. 
On był taki przystojny. Nikt by nie przypuszczał, 

że tkwi w nim tyle zła. Ritva zawsze sądziła, że ludzie 
piękni są dobrzy. Że dobro idzie w parze z urodą. 

Pojęła teraz, jak niewiele wiedziała o życiu. 
Gdyby chociaż rozumiała, co do niej mówi, kiedy 

przychodzi do lochu albo kiedy rozkazuje zawlec ją do 

jednej z tych izb, gdzie trzyma te okropne przyrządy. 

Przez cały czas coś mówił i wyraźnie bawiło go to, 

że Ritva nic nie rozumie. To był także rodzaj tortury. 

Ritva przeklinała w duchu, że była taka uparta i ni­

gdy nie starała się nauczyć języka norweskiego. 

Ale przecież nigdy wcześniej nie było jej to potrzebne... 
On ją rozumiał, chociaż nie znał jej mowy. 

48 

background image

Krzyków i przekleństw nie trzeba tłumaczyć. 
Ritva nie pojmowała, dlaczego przypala jej ciało że­

lazem, nie pojmowała, dlaczego jest bita, no i czemu 
on się przy tym uśmiecha. Nie rozumiała, dlaczego 
rozciągają jej kończyny. 

Szukali czarownicy. Przecież chyba musieli się zo­

rientować, że to jakaś pomyłka! 

Czasem wydawało jej się, że wiedzą. Oficer i żoł­

nierze, którzy ją pojmali, patrzyli tak jakoś dziwnie na 
okaleczenia, jakie zostawały na jej ciele po torturach. 

I choć jej samej zdawało się to niedorzeczne, odnosi­

ła wrażenie, że porównują jej rany do ran kogoś innego. 

Ale może się myliła? 
Zaczynała tracić rozum. 
Oni myśleli, że jest czarownicą. Nie mogła nic uczy­

nić, by odwieść ich od takich podejrzeń. Nie mogła 
nic powiedzieć na swoją obronę. 

Może sprowadzą tu kogoś, kto mówi po lapońsku? 

Może pastora? 

Łudziła się tą nadzieją, ale tylko krótki czas. 
Potem przestała marzyć. 
Zamiast tego cofała się myślami do przeszłości. Sta­

rała się przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów 
ze swego życia. Musiała. Musiała się upewnić, czy nie 
odebrano jej wspomnień. 

Jej ciała już nie można było bardziej okaleczyć. Prze­

żyła wszystkie upokorzenia, jakie można zadać ciału. 

Znała ból bardziej niż samą siebie. Towarzyszył jej 

nieustannie. Ritva nie lękała się go, czasami popadała 

w stan otępienia, który wydawał jej się taki błogi, że 

nie miała ochoty się z niego wydobyć. Bo dzięki nie­
mu była wolna. Nie czuła rąk ani nóg, nie czuła wła-

49 

background image

snego ciała. Tylko jakąś taką błogą miękkość i prze­
świadczenie, że znów jest sobą. 

A kiedy odzyskiwała przytomność, powracał ból 

w ciele, na które nie chciała patrzeć ani go dotykać. 

W tym cudownym stanie znikał też strach przed 

tym, przed czym wcześniej tak się wzbraniała, z czym 
zawzięcie walczyła. To, nad czym nie miała władzy, co 
znajdowało się poza możliwością pojmowania, prze­
stało napełniać ją przerażeniem. 

Zdawało się cudowne, kuszące i przepełnione spo­

kojem. 

Ritva tęskniła za tym. 

Jej marzenia o wolności, życiu i o Nilsie nie dorów­

nywały temu pragnieniu przeniesienia się w stan szczę­
śliwości. 

Ritva wiedziała, że aby tam dotrzeć, trzeba przejść 

przez nieludzkie cierpienie. Ale pragnęła tego. 

Śmierć stanowiła wrota do tej cudownej krainy, 

o istnieniu której nigdy wcześniej nie miała pojęcia. 

Wiedziała, jak się odbiera życie czarownicom, i łu­

dziła się nadzieją, że wkrótce to nastąpi. 

Po tym wszystkim, co z nią zrobili, nigdy nie byłaby 

normalną kobietą, nie mogłaby zostać żoną czy matką. 

Nils może zechciałby związać się z nią mimo 

wszystko, ale ona nie mogłaby mu na to pozwolić. 

Musi umrzeć. Musi przejść przez stos. 

Potem będzie cudownie. 
Ritva uśmiechała się, gdy przypalano ją żelazem. 

Krzyczała, ale z jej ust nie znikał uśmiech. 

Hans Fredrik Feldt oblał się potem. Od rozgrzewa­

nia żelaznych prętów zrobiło mu się gorąco. 

50 

background image

Jego nozdrza wychwyciły swąd przypalanego ciała. 

Nalał sobie wódki do kieliszka, wychylił duszkiem 
i dolał jeszcze. 

Żołnierz, który pocił się wraz z nim, zameldował 

krótko, że odprowadził skazaną z powrotem do lochu. 

Feldt skinął głową. 
Żołnierz nie ruszał się z miejsca. 
- Można by przypuszczać, że to ta jest prawdziwą 

czarownicą - wyrzekł w końcu z drżeniem w głosie. -

Jeszcze nigdy w moim życiu nie spotkałem kogoś tak 

wytrzymałego. Inni już dawno by się ugięli i wyzionę­
li ducha na naszych rękach. A ona czepia się życia! 
I w porównaniu do innych nawet specjalnie nie krzy­

czy! Mało tego, gdy dotykam jej ciała rozżarzonym że­
lazem, ona za każdym razem się uśmiecha! Doprawdy 
zrobiła na mnie duże wrażenie! 

Kapitan ujął w dłoń kieliszek i odwróci! się gwał­

townie. Nigdy nie dał znać po sobie, że on także jest 
zdumiony zachowaniem dziewczyny, którą mu przy­

wiedli. 

- Ludzie różnie reagują na ból - stwierdził rzeczo­

wo. - Niektórzy znoszą więcej. Kobiety na ogół są bar­

dziej wytrzymałe. Podobno dlatego, że rodzą dzieci. 
Co do mnie, specjalnie nie widzę związku między ty­
mi sprawami. Ta dziewczyna wiele potrafi znieść, ale 
każdy ma jakieś granice wytrzymałości, ona także. 

- Będziemy ją torturować, póki nie odkryjemy tej gra­

nicy? - spytał żołnierz. Pobladł gwałtownie i uchwycił 
się framugi, żeby nie upaść. Zrobiło mu się niedobrze. 

Ostatnio dużo o tym rozmyślał i zaczęły go dręczyć 

wyrzuty sumienia, doskonale bowiem wiedział, że 

dziewczyna jest niewinna. 

51 

background image

- Nie mam w zwyczaju uzgadniać moich planów 

z podwładnymi - uciął Feldt. 

Żołnierz jak niepyszny wycofał się z izby i zamknął 

za sobą drzwi. Kapitan w ostatnim czasie bardzo prze­
strzegał wojskowej hierarchii. Zaufani pomocnicy nie 
byli mu już dłużej potrzebni. 

Żołnierz nawet się cieszył z tego powodu. Kapitan 

Feldt wiele stracił w jego oczach i już nie był dla nie­
go świetlanym wzorem. 

Radował się też, że jest tylko zwykłym żołnierzem. 

Nie chciał brać na siebie odpowiedzialności za to, co 
się już stało z Ritvą, i za to, co miało się z nią stać. 

Wykonuje rozkazy. 

Poczuł niewypowiedzianą ulgę, że może spojrzeć na 

to od tej strony. 

Zdawało mu się, że ta zbrodnia nie plami tak bar­

dzo jego rąk. 

Ale nocami mimo to nie mógł spać. 
Hans Fredrik Feldt, przeciwnie, nie cierpiał na bez­

senność. Jedyne, co nie dawało mu spokoju, to świa­
domość, że w lochu dla czarownicy została uwięziona 
inna, że przyszło mu zadowolić się namiastką. 

To nie była prawdziwa wiedźma, która oszukała go 

i naraziła na pośmiewisko całego Finnmarku. 

Usiłował przywołać jej obraz w tej młodej kobiecie, 

którą poddawał torturom, ale przez cały czas miał 
świadomość, że to nie ona. 

Nie potrafił oszukać samego siebie, mimo że plano­

wał dać przedstawienie wszystkim tym, którzy z nie­

go drwili. 

Będą mieli stos i kobietę o wyglądzie wiedźmy. Nie­

stety, prawdziwa Ritva, kobieta, o której nie przesta-

52 

background image

wał myśleć, pozostawała nadal na wolności. Ale on ją 
znajdzie! 

Nie podobał mu się sposób, w jaki uwięziona reago­

wała na ból. Najchętniej przycisnąłby ją mocniej, że­

by zbliżyła się do tej granicy wytrzymałości, którą 
przecież każdy posiada... Ale gonił go czas. 

Jak zauważył żołnierz, ktoś inny już dawno wyzio­

nąłby ducha. 

Nie wolno mu ryzykować. 
Ona musi żyć po to, żeby na oczach wszystkich 

spłonąć na stosie. 

Nie torturował jej dla przyjemności ani z we­

wnętrznej potrzeby. 

To było konieczne. 
Ta dziewczyna musiała upodobnić się do tamtej, że­

by nie wzbudzić w nikim nawet cienia podejrzeń. 

Chciał urządzić pokaz, którego tutejsi ludzie długo 

nie zapomną. 

Cieszył się na tę chwilę. To będzie apogeum jego ka­

riery. Na stare lata nieraz wspomni ten stos. 

Nils podążył za jeźdźcami, którzy zabrali Ritvę, 

i dotarł do Vardo. Nic jednak nie zdziałał, bo do ko­
gokolwiek się zwracał, napotykał mur milczenia rów­
nie nieprzebyty jak mur wokół twierdzy. 

Było tak, jak tłumaczył Ristin. Odnosił wrażenie, że 

wszystkie siły sprzysięgły się przeciwko niemu. 

Być może zbyt wiele stosów płonęło w tym miejscu 

w ostatnim stuleciu. 

Ludzie zaczynali powoli zapominać. Skala straceń 

na powrót stała się zwykłą skałą, a nie miejscem scha­
dzek szatańskich sług. 

53 

background image

Ale wraz z przybyciem nowego komendanta twier­

dzy wróciły polowania na czarownice. Na nowo za­
wrzało od plotek, pomówień i kłamstw. 

Zapłonęły stosy. 
Ludzie się przed tym wzbraniali. Pragnęli zagrzebać 

w pamięci niechlubne wydarzenia, jakie miały miejsce 

za życia ich rodziców i dziadków. Nie chcieli, żeby to 
samo powtórzyło się za ich życia. 

A skoro wróciło... woleli wiedzieć jak najmniej albo 

udawać, że o niczym nie wiedzą. Z nikim obcym o tym 
nie rozmawiali. 

Nils więc nic nie wskórał. 
Był pewien, że Ritva została uwięziona w twierdzy, 

skoro zabrali ją żołnierze. Ale w twierdzy Vardohus 

wszystkie bramy się przed nim zatrzaskiwały. 

Nikt nie wiedział o zatrzymanej kobiecie. Żołnierze 

twierdzili, że w lochach nie ma żadnych więźniów. 

Wmawiając sobie, że Ritvie nie może stać się nic złe­

go, zanim nie zapadnie prawomocny wyrok sądu, Nils 
oszukiwał samego siebie. Potrzebował jednak czegoś, 

w co mógłby wierzyć. 

Wnet jednak rozeszły się plotki. 
A potem przybył Guttorm, a z nim blada, udręczo­

na zgryzotą Ristin. Rodzice nie wiedzieli o tym, że po­
jechała z Guttormem. Uciekła, nie pytając ich o zgodę. 

- Musiałam - tłumaczyła się Nilsowi, który dobrze 

ją rozumiał. 

- Nie mogę się dostać do twierdzy - wyznał zrezy­

gnowany, kiedy odnaleźli go w jednym z tanich zajaz­
dów, którego poza porą połowów nie odwiedzało wie­
lu gości. - Ona jest w twierdzy, ale nie udało mi się 
dostać do środka. Starałem się podejść strażników, 

54 

background image

groziłem im, próbowałem ich kupić, ale wszystko na 
nic... nikt nic nie wie. 

- Powiadają, że ma zapłonąć stos - rzekł powoli 

Guttorm z powagą na twarzy. 

- Krążą pogłoski o spaleniu czarownicy - przyznał 

Nils. - Słyszałem, że przed dwoma laty jakaś kobieta 
zdołała im się wymknąć podczas próby wody. Podob­
no teraz tę czarownicę złapano i szykują dla niej stos. 

- Przecież Ritva nigdy nie przebywała z dala od ro­

dziny i naszej wspólnoty - wtrąciła Ristin żałośnie. -
Co to jest próba wody? 

Wyjaśnili jej. 
- Chyba nie zrobią tego z Ritvą? Przecież ona nie 

potrafi pływać! Chociaż... może już lepiej byłoby uto­
nąć, aniżeli spłonąć... - szlochała. 

- Wyrwiemy ją ze stosu! - rzucił z zapałem Gut­

torm, ale kiedy wyobraził sobie tę sytuację, zrozumiał, 
jak niewielkie są szanse powodzenia. Ze względu na 
Ristin jednak nie powiedział tego na głos. Poza tym 
najgorsza wydawała mu się bezradność i bezczynność. 

- Tak, to jedyna możliwość - zgodził się Nils, choć 

wiedział to samo co Guttorm. 

Będą warty, uzbrojeni strażnicy. I ludzie, tłumy lu­

dzi z zupełnie innego świata. 

Nawet w myślach trudno mu było sobie wyobrazić, 

w jaki sposób mogliby uwolnić Ritvę. Ale możliwe, że 

przy odrobinie szczęścia i wsparciu dobrych mocy uda 
im się tego dokonać. 

- W każdym razie możemy tam być... - rzekł. - Zo­

baczymy i nie zapomnimy. 

55 

background image

Pogłoski o przygotowaniach do spalenia czarowni­

cy rozeszły się daleko od Varde. Dotarły także do nie­

wielkiej zatoczki na półwyspie Varanger. 

Ravna była niespokojna. 
Przed kilkoma dniami usłyszała od jakiegoś wę­

drowca, który przysiadł wieczorem przy ognisku, że 
ma zostać spalona wiedźma, która parę lat temu zdo­
łała uciec z twierdzy. 

- Raija i Mikkal chyba nie wrócili jeszcze - powtarza­

ła co chwila. - Mieli się ukryć w Finlandii i omijać wy­
brzeże szerokim łukiem. Nie, na pewno by się tam nie 
udali. Zresztą myślę, że Mikkal zawiadomiłby nas jakoś... 

Ale do końca Ravna nie była pewna, bo gdy sprawy 

dotyczyły Raiji, Mikkal zawsze działał na własną rękę. 

A teraz mieli ze sobą Ailo. 
We wspólnocie ubyło mężczyzn. Ravna nie brała 

pod uwagę tych, którzy ożenili się z dziewczętami 
z ich społeczności. Oni jej nie rozumieli i uważali za­
pewne za zdziwaczałą staruszkę. 

Tylko jednego człowieka Ravna mogła poprosić 

o przysługę: Andersa, syna Pawy. 

Dwudziestopięcioletni Anders wyrósł na bardzo 

przystojnego mężczyznę, zupełnie niepodobnego do 
swego ojca, a już w ogóle nie przypominającego mat­
ki. Był bystry i uważny. Zręczny, a przy tym mądry. 

Jedyny potomek, jaki pozostał Pawie. Niedźwiedź za­

bójca zabrał mu pozostałych. Sigga i Aslak zginęli po­

waleni łapą tego samego drapieżcy. Pawa nigdy nie 

podźwignął się po tej tragedii. Zestarzał się i zamknął 

w sobie. Tylko Anders i czasami Ravna potrafili na­
wiązać z nim kontakt. 

- Chcesz zabrać mi moje ostatnie dziecko? - krzyk-

56 

background image

nął ostro Pawa, gdy Ravna wyłożyła jego synowi spra­
wę, z którą przyszła. - Nie wystarczy ci, że twój wła­
sny syn i ta czarnowłosa dziewka z Tornedalen pono­
szą winę za śmierć moich pozostałych dwojga dzieci? 

- Nikt nie jest winien śmierci Siggi i Aslaka - suro­

wo odezwał się Anders. - Tak się po prostu stało i mu­

simy się z tym pogodzić. 

- Zabiją cię! - Pawa uparcie trwał przy swoim. - Bo 

jeśli zatrzymali tę wronę Mikkala, stracisz głowę tak 

samo jak on i wszystkich was zabiją. 

- Już od dawna jestem dorosły i sam podejmuję de­

cyzje. - Anders zacisnął usta, a spojrzawszy łagodniej 
na Ravnę, rzekł: - Pojadę. Podobnie jak ty przypusz­
czam, że to nie może być Raija. Pewnie to tylko plot­
ki. Ale pojadę, żeby zyskać pewność. 

Ravna nie była w stanie wyrazić swojej wdzięczności. 
Lubiła tego chłopca! Właściwie to mężczyzna, ale 

dla niej zawsze pozostanie chłopcem. Czuła się już ta­

ka stara. 

- A co ze mną? - zapytał Pawa z urazą w głosie. - Kto 

mi pomoże, kogo będę miał pod ręką? Mam sobie sam 
ze wszystkim poradzić? Przecież to zajmie ci wiele dni! 

- Wyszłoby ci to na dobre - wyraziła swą opinię Ra-

vna. - Za dużo narzekasz. Nie tylko ty straciłeś swoich 

najbliższych, tyle że my nie straciliśmy dodatkowo głowy. 

- Poradzisz sobie, ojcze. 
Prychnął. 
- Będę do ciebie zaglądać - obiecała Ravna niechęt­

nie. Kiedyś Pawa omal nie został jej mężem. Teraz cie­
szyła się, że tak się nie stało. Młode dziewczyny nie są 

w stanie wyobrazić sobie, jacy będą ich ukochani, gdy 

się zestarzeją. 

57 

background image

Szkoda. 
- Chcesz odsunąć ode mnie syna, tylko o to ci cho­

dzi - mruknął zgryźliwie Pawa, który nie dał się udo­
bruchać. - Wszystko z zazdrości, że twój własny cię 
opuścił. 

Anders nigdy nie pozwolił ojcu decydować o sobie. 

Chodził własnymi ścieżkami. I jak dał do zrozumienia 
Ravnie, tym razem także nie zawaha się tego uczynić. 

Plotki huczały przez kilka tygodni. Wystarczająco 

długo, żeby ściągnąć do Vardo tłumy ciekawskich. 
Straszliwa tragedia bywa dla niektórych rozrywką. 

Anders od początku podejrzewał, że coś się w tym 

wszystkim nie zgadza. I choć był niemal całkowicie 
przekonany, że to nie Raija została uwięziona w lo­
chu, nie czuł się ani trochę spokojniejszy. 

Spędził w Vardo dwa dni, ale wykorzystał je w peł­

ni. Rozmawiał z wieloma ludźmi. Miał tu dużo znajo­
mych. Nikt jednak nie umiał mu powiedzieć nic poza 
tym, że nie widziano ostatnio Mikkala w tych stro­
nach. Anders krążył po okolicy, ale też go nie spotkał. 

Był pewien, że Mikkal nigdy by nie zostawił Raiji 

w kłopotach. 

Właściwie Anders mógłby już wracać do obozowi­

ska. Zdobył dość informacji, by uspokoić Ravnę. Na­
dal jednak zbyt wiele faktów pozostawało w sferze 
przypuszczeń. A ona wysłała go przecież po to, żeby 
zyskać pewność. 

Kiedy przed wieczorem żołnierze przeczytali ob­

wieszczenie, Anders przekonał się, że miał rację, po­
zostając w Vardo. 

W każdej plotce tkwi odrobina prawdy. 

58 

background image

Rzeczywiście, w lochach twierdzy była uwięziona 

czarownica. 

I miała zapłacić życiem za swoje praktyki. 
Ogłoszono, że następnego dnia zapłonie stos. 
W miasteczku zawrzało. Ludzie z ust do ust prze­

kazywali sobie sensacyjną wiadomość. Ich twarze 
zmieniły się, w oczach zabłysła żądza krwi. Powszech­
nie potępiono tę kobietę, o której tak naprawdę ni­
czego nie wiedziano. Ktoś rzucił, że nie ma dymu bez 
ognia, co zostało przyjęte przez gawiedź ordynarnym 
rechotem. 

Anders poczuł mdłości i żeby zagłuszyć w sobie nie­

chęć do otaczających go ludzi, podnieconych nieco­
dziennym wydarzeniem, postanowił się upić. Przynaj­
mniej nie będzie musiał z nikim rozmawiać! 

Wódka nigdy mu nie służyła, wiedział, że nazajutrz 

głowa będzie mu pękać. Ale miał nadzieję zdusić w so­
bie w ten sposób odrazę do rozkrzyczanego tłumu. 

Dla Ritvy dzień i noc zlały się w jedno. Do głębo­

kiego lochu nie dochodził najmniejszy nawet promyk 
słońca. Mrok wydawał się tu tak gęsty, że dziewczyna 
nie widziała nic na wyciągnięcie ręki. 

Tylko raz dziennie, kiedy przynoszono jej coś do 

jedzenia, migoczące światło lampy malowało żółte pla­
my na nierównej ścianie. 

Mrużyła wówczas oczy oślepiona, jakby w tych pie­

kielnych ciemnościach rozbłysło słońce. 

Żałowała, że nie zdążyła podziękować Bogu za świa­

tło dnia i letnie białe noce. 

Przestali ją torturować. Oficer nie pokazywał się 

więcej. Nie przychodził jej katować, nie stukał uchwy-

59 

background image

tern pejcza o dłoń, wyczekująco wybijając rytm. Nie 
ciągnęli jej do tego okropnego pomieszczenia. 

Była sama. 

Zziębnięta i mokra. Obolała. 

Krwawiące i zachodzące ropą nie opatrzone rany 

pokrywały każdy skrawek jej ciała, ale ciemności 
utrzymywały to w tajemnicy. 

Przynosili jedzenie. Niedużo, ale zawsze. 
Ritva postanowiła przestać spożywać posiłki. 
Pomyślała, że w ten sposób wygra z nimi, sama za­

decyduje o sobie i o swoim końcu. Przechytrzy ich 
i wywinie się od tego, co dla niej zaplanowali. 

Ale w ten sposób umierało się powoli, a poza tym 

jedzenie przyciągało myszy. 

Ritva nie cierpiała gryzoni. Na widok myszy i lemin­

gów zawsze przechodziły jej ciarki. Odgłosy dreptania 
i drapania rozlegające się w ciemności stanowiły o wie­
le gorsze tortury niż te, które jeszcze byłby w stanie wy­
myślić kapitan. Dlatego też Ritva, chcąc nie chcąc, jadła. 

Dzięki temu wciąż oglądała światło. 
Czasami wydawało jej się, że wartownicy o niej za­

pomnieli, że musiał minąć więcej niż jeden dzień od 

ostatniego posiłku, ale trudno jej się było zorientować, 

a rozmawiać z nimi nie potrafiła. Żaden z mężczyzn, 
którzy tu schodzili, nie znał lapońskiego. 

Zrozumiała, że stąd nie ma wyjścia. Ze to koniec. 

Jeszcze tylko nieludzki ból, który jest bramą do cu­

downego raju. 

Musi wytrzymać. 
Zapadła w odrętwienie. Zesztywniały jej członki. 
Kroki, których nasłuchiwała niemal całą wieczność, 

rozległy się wreszcie głucho na kamiennej posadzce. 

60 

background image

Było ich dwóch. Pęk kluczy zadźwięczał hałaśliwie 
i wesoło. 

Uklęknęła. 
Przecież przez cały czas odosobnienia przychodzili 

pojedynczo! 

Czy czekali, aż nabierze sił, żeby znowu się nad nią 

znęcać? Dlatego tym razem przybyli we dwóch? 

Czy może to już...? 
Czy to się stanie teraz? 
Klucz zazgrzytał w zamku i ciężka krata uchyliła się 

powoli. Do środka weszli wartownicy, ale bez jedzenia. 

A więc nareszcie nadszedł ten dzień! 
Przez cierpienie i mękę otrzyma wolność większą 

niż ktokolwiek jest w stanie sobie wyobrazić. 

Ritva podźwignęła się z trudem. Wycieńczona, ledwie 

stała na nogach, ale zacisnęła zęby, żeby wytrzymać. Sła­
niała się i tylko sile woli zawdzięczała, że nie upadła. 

Strażnicy nie odezwali się. Wiedząc, że ich i tak nie 

rozumie, nie wysilali się zbytnio, by jej cokolwiek wy­
jaśnić, tylko brutalnie chwycili pod pachy i wywlekli 
z ciasnego lochu. Ciągnęli ją za sobą po schodach na 
górę, nie przejmując się tym, że obija się stopami 
o ostre kanty stopni. 

Przecież i tak miała umrzeć. 
Poprzedniego wieczoru został wzniesiony stos, któ­

ry złowieszczo górował u brzegu morza. Wydawał się 
taki majestatyczny na tle spienionych fal. 

Pogoda gwałtownie się zmieniła. 
Piękna, łagodna jesień ustąpiła miejsca chłodnemu 

wichrowi z północy, który powiał z ogromną siłą. Mo­

rze rozkołysało się, biała kipiel uderzała wściekle o ląd. 

Ludzie, przekonani, że to czary wiedźmy, spieszyli 

61 

background image

nad morski brzeg, jakby przyciągani niewidzialną siłą. 
Szli ku wzniesionemu z chrustu, torfu i wszystkiego, 
co nadawało się do spalenia, stosowi, niemal pewni, że 
tego dnia najprawdziwsza czarownica zostanie posła­
na na spotkanie z diabłem. 

Wzdłuż skalistego wybrzeża nie rosły drzewa, więc 

niektórzy poświęcili nawet cenny, pieczołowicie gro­
madzony opał. Taki strach drzemał w tych ludziach. 

Anders bez trudu odnalazł drogę prowadzącą do 

miejsca kaźni. Wystarczyło zatrzymać się przy jakiejś 
grupce, a po kilku chwilach płynęło się wraz z prądem 
we właściwym kierunku. 

Przecisnął się naprzód i zatrzymał w miejscu, gdzie 

powinien wszystko dobrze widzieć i skąd równocześnie 
będzie mu łatwo się wycofać. Nie był bowiem pewien, 
czy znajdzie dość sił, by przyglądać się od początku do 

końca okrutnemu przedstawieniu. Chodziło mu tylko 
o jedno: chciał zobaczyć skazaną i upewnić się, czy to 
nie Raija. 

Bolała go głowa, miał kłopoty z żołądkiem, a narasta­

jące w tłumie emocje dodatkowo nasilały te dolegliwości. 

Anders nigdy nie przypuszczał, że ludzie potrafią 

być tacy okrutni. Czy on zachowywałby się podobnie, 
gdyby nie lękał się, że skazaną może być Raija? 

2 niechęcią uświadomił sobie, że wcale nie jest lep­

szy. Oczekiwał tego wydarzenia z równą ciekawością 
co pozostali... 

Otworzyła się brama i z twierdzy wytoczył się ża­

łosny wóz eskortowany przez kordon uzbrojonych 
żołnierzy. 

Anders przełknął ślinę, kiedy na wozie dostrzegł sa­

motną postać. 

62 

background image

Boże święty, czuł, że za chwilę zwymiotuje! 

Wśród gawiedzi rozszedł się pomruk, który zagłu­

szył szum wiatru i sztormowe fale uderzające o skały 
u podnóża stosu. 

Na drobnym, wychudzonym ciele dziewczyny zwi­

sały brudne strzępy ubrania. 

Koła terkotały, wóz skrzypiał. Żołnierze maszerowali 

równym krokiem, stukając rytmicznie obcasami. Anders 
zacisnął powieki, jego serce biło w tym samym rytmie. 

Kiedy w końcu odważył się znów podnieść wzrok, 

wóz dotarł prawie na wysokość miejsca, w którym stał. 
Z tyłu jechał konno kapitan z miną władcy. Na jego 
ustach błąkał się uśmiech: lodowaty, triumfalny uśmiech. 

Anders nienawidził tego człowieka, pamiętając, co 

uczynił Raiji. 

Przesunął wzrok na wychudzoną postać na wozie. 

Podarte ubranie nie zasłaniało ciała dziewczyny, pora­
nionego do żywego mięsa i posiniaczonego. 

Biedaczka nie mogła się zasłonić, bo związano jej ręce. 
Nawet w drodze na stos, w drodze na śmierć, nie 

okazano jej choćby odrobiny miłosierdzia. Do ostat­
niej chwili nie skąpiono jej upokorzeń. 

Póki stała z pochyloną głową i długie kruczoczarne 

włosy opadały jej na twarz, wyglądała zupełnie jak Raija. 

Anders, przeciskając się przez tłum, bezwiednie ru­

szył za wozem. 

Coś mu mówiło, że już wie, ale po wczorajszej pi­

jatyce trudno mu było zebrać myśli. 

Skazana podniosła głowę. 

Z tłumu rozległ się oszalały krzyk jakiejś dziewczy­

ny. Chyba jednak ktoś natychmiast zasłonił jej usta, 
bo Anders nie zorientował się, kto tak rozpacza. 

63 

background image

Blada twarz zwrócona była w stronę tłumu, ale Anders 

dałby głowę, że skazana nie widzi otaczających ją ludzi. 

To nie była Raija. 
Ale jakże do niej podobna! 
Zatrzymał się, wóz potoczył się dalej. Za nim sunął 

stępa koń, trzymany w cuglach przez oficera o lodo­
watym uśmiechu. Mężczyznę ze szpicrutą. 

Andersa zalała fala rozpaczy. Wiedział, że ta dziewczy­

na jest niewinna, a umrzeć musi dlatego, że Raija uciekła. 

Czul, że powinien wykrzyczeć zgromadzonym, że 

to pomyłka. Ze to nie jest czarownica i że zna tę, dla 
której przeznaczony jest stos. 

Ale przecież Raija także nie jest czarownicą... 
Milczał. 
Wziął na siebie cząstkę winy za to, co się stało. 
Może mógłby przeszkodzić tej zbrodni... 
Strażnicy przecięli rzemienie, którymi dziewczyna 

była związana, popchnęli ją ku drabinie i przytwier­
dzili do niej, krępując nadgarstki i kostki u nóg. 

Jakaś kobieta zaniosła się szlochem. 

Poza tym panowała cisza jak makiem zasiał. Moż­

na by nawet przypuszczać, że morze i wiatr ucichły, 
jakby cała natura wstrzymała oddech. 

Dwóch żołnierzy postawiło drabinę. 
Tłum jednogłośnie wydał jęk. 
Dziewczyna uniosła głowę i, Anders był o tym prze­

konany, uśmiechnęła się. Wiatr odgarnął jej włosy 
z twarzy, która jaśniała biało ku zgromadzonym ni­
czym milczące oskarżenie przeciwko wszystkim. 

Czy nikt więcej nie zauważył, że to niewinna dziew­

czyna? 

Nie widzieli, że to jeszcze dziecko? 

64 

background image

Ktoś zatknął u dołu stosu kilka pochodni, a kiedy 

płomienie ogarnęły chrust, rozległy się trzaski. Słychać 
było, jak ogień miesza się z pieśnią skłębionych fal, jak 
tworzy duet z wiatrem. 

Żołnierze puścili drabinę. 
Czarne kłęby dymu okryły niemal całkowicie 

dziewczynę i tylko jej blade oblicze jaśniało wśród 
plam sadzy i płomieni, które rosły coraz większe. 

Nagle zrobiło się zamieszanie. Jakiś młody mężczy­

zna z tłumu przedarł się przez kordon żołnierzy i nie 
zważając na skierowane w niego lufy, przedostał się 

na podwyższenie, na którym ułożony był stos. 

Rozdzierający krzyk, dobywający się z płomieni, ni­

czym ostrze noża przeciął ciszę, trafiając wprost do 
nie do końca obojętnych serc. 

- Ritva! - zawołał śmiałek, wspinając się po płoną­

cej stercie chrustu. - Idę do ciebie, Ritva! 

Anders ledwie zdążył zauważyć, jak Lapończyk ob­

jął dziewczynę i przytulił w bezgranicznej miłości, bo 
zaraz pochłonął ich ogień. 

Z tłumu pospieszyli za nim chłopak i dziewczyna, 

ale żołnierze już nie dali się zaskoczyć i bezceremo­
nialnie odepchnęli ich na bok. 

Ogień ogarnął cały stos, ale już żaden krzyk stam­

tąd nie doleciał. 

Anders wycofał się, gdy w powietrzu uniósł się swąd 

spalenizny. 

Jakiej odwagi trzeba było, żeby umierać z podnie­

sionym czołem tak jak to dziewczę! 

Ileż hartu wykazał ten młody Lapończyk, który po­

spieszył jej na ratunek! Hartu i miłości. 

65 

background image

Ból i cierpienie są niezbędne. Cierpienie jest bramą, 

bez niego nie może ruszyć dalej. 

Już prawie tego dokonała, kiedy on znalazł się przy 

niej. Otoczył ją ramionami i sprawił, że łatwiej było 
znieść ból. 

Cierpienie rozłożyło się na dwoje. 
A potem już było cudownie... 
Ogień usunął wszystko... 

background image

Raija obudziła się z sennego koszmaru rozdygota­

na, na granicy płaczu. Zaniosła się kaszlem i wówczas 
uświadomiła sobie, że to nie tylko zły sen. 

Spod wpółprzymkniętych powiek dostrzegła kłęby 

dymu. W jednej chwili oprzytomniała. Potrząsnęła deli­
katnie Mikkalem, a sama podczołgała się do drzwi 
i otworzyła je na oścież, żeby wpuścić świeże powietrze. 

Mikkalowi udało się tymczasem odgarnąć kawałki 

torfu zasłaniające otwór w dachu, którędy zawsze 
uchodził dym z paleniska. 

- Dobrze, że miałem pod ręką kij, którym się pod­

pieram. Okazuje się, że przydaje się także do innych 
celów, co? - roześmiał się ponuro i wsunąwszy się 
z powrotem pod futrzaną derkę, dodał z powagą: - Ale 
gdyby nie ty, strach pomyśleć! Chłopcy śpią jak zabi­
ci, nawet hałas ich nie zbudził. 

Rzeczywiście, koszmarne sny Raiji uratowały całą 

ich czwórkę przed zaczadzeniem. 

Przytuliła się do Mikkala. Musiała poczuć jego bli­

skość. Upewnić się, że należy do niej. 

Nie przestawała drżeć, a dłonie miała spocone 

i chłodne. 

- Zdaje się, że nie chodzi jedynie o dym? - zapytał 

cicho Mikkal. 

Raija pokiwała leciutko głową. 

67 

background image

- Mam takie okropne sny, Mikkalu. Takie... praw­

dziwe. 

- Opowiedz! 
Objął ją mocno i oparł się czołem o jej czoło. Na 

wszelkie sposoby starał się przekonać ukochaną, że 

pragnie dzielić z nią także i to. Że nie jest sama, kie­
dy grozi jej coś złego. 

- Śnił mi się stos, Mikkalu! Prawdziwy stos - wy­

szeptała. 

Poczuł na szyi jej gorący oddech. 
- I obudziłaś się w kłębach dymu. Rozumiem, że 

musiałaś się bardzo przerazić. 

Ale Raija, nie słuchając go, ciągnęła: 
- Dzisiejszej nocy palono mnie na stosie. Widzia­

łam siebie, wrzucono mnie na ogromną stertę chrustu. 
Czułam, jak języki ognia liżą mi stopy... 

Mikkal pogładził ukochaną po włosach. Nic nie mó­

wiąc, głaskał ją nieprzerwanie. Po tym, co przeszła, 
wszelkie słowa pociechy zdawały się zbyt ubogie. Kie­

dy ją uratowali, bardzo starała się być silna. Tyle róż­
nych uczuć stłumiła w sobie. Mikkal spodziewał się, 
że kiedyś będzie musiała wyrzucić je z siebie. Zapew­
ne to dopiero początek. 

- Bolały mnie rany - ciągnęła Raija zduszonym gło­

sem. - Otaczała mnie gruba warstwa czarnego dymu, 
a spod stóp dochodził trzask płomieni. Ręce i nogi 
miałam skrępowane. Nie widziałam nikogo, ale wiem, 

że on tam był, on, Potwór z Vardo! Uśmiechał się! 
Czułam, jak przypieka mnie ogień, Mikkalu. Czułam 
naprawdę. To było takie realne! Wystarczyło dać krok 
w dół, ale ja nie mogłam uciec... I nagle ktoś znalazł 
się przy mnie, nie byłam już sama. Tak się przestra-

68 

background image

szyłam, Mikkalu, że to ty! Wtedy właśnie się obudzi­
łam. Nie chciałam, żebyś i ty zginął! 

Mówiła nieskładnie, bez związku, z szeroko roz­

wartymi oczami. Na nowo przeżywała swój sen, tak 

rzeczywisty, jakby to wszystko zdarzyło się na jawie. 

- Dlaczego dręczą mnie ciągle koszmary? - zapyta­

ła. - Do tego takie okropnie prawdziwe? 

- Pewnie dlatego, że masz bujną wyobraźnię. A mo­

że dlatego, że potrafisz wczuć się w to, co przeżywa­
ją inni? Tak, to wszystko wina twojej niepospolitej 
fantazji, moja droga. Wiem, że wydaje ci się to teraz 
straszne, ale uwierz mi, dzięki temu szybciej przej­
dziesz przez to, co nieuniknione. Właśnie dlatego, że 
wszystko przeżywasz tak intensywnie. 

Dopiero po tych słowach Raija przymknęła powie­

ki. Zresztą obrazy ze snu widziała nawet wtedy, gdy 
oczy miała szeroko otwarte. 

- Nie wiem, Mikkalu, czy kiedykolwiek zdołam się 

z tym uporać. Mam wrażenie, że zapadam się coraz 
głębiej i głębiej w grząskim gruncie. 

Mikkal obrócił się na plecy i podłożył ramię pod 

kark Raiji. Znużona odpoczywała na nagim, ciepłym 
ramieniu ukochanego. 

- Leż spokojnie - szepnął. - Zamknij oczy i myśl tyl­

ko o tym, co czujesz w tej chwili. 

Posłuchała go. Jej ciało odprężyło się, a twarz odro­

binę wypogodziła, choć ciągle wydawała się spięta. 

Opuszkami palców musnął leciutko jej powieki, 

niemal ich nie dotykając. Raija popatrzyła wprost 
w łagodne oczy, które utraciły wraz z upływem czasu 
swój miodowy odcień i stały się bardziej brązowe. 

- Zamknij oczy, najdroższa - poprosił Mikkal. -

69 

background image

Uspokój się! Bądź po prostu moją Raiją. Moim Ma­

łym Krukiem... 

Kiedy odwróciła się ku niemu, wydawało mu się, że 

dostrzega cień uśmiechu, błąkający się w kącikach ust. 

Nie przestawał pieścić opuszkami palców ukocha­

nej twarzy. Znał ją tak dobrze! Żaden rys nie był mu 
obcy. Ale nigdy nie przestał jej kochać. Wystarczyło, 
że czuł pod palcami skórę ukochanej, a zalewały go fa­
le czułości i szczęścia. Nie potrafił się przed tym obro­
nić. Uwielbiał zanurzać dłonie w jej jedwabistych wło­
sach, które wydawały mu się nadal najpiękniejsze na 
świecie. Odrosły na tyle, że opadały na plecy niczym 
kaskada, czarniejsze niźli skrzydła kruka. 

- No i jak? - zapytał, kładąc rękę na delikatnej szyi 

dziewczyny. Pod kciukiem wyczuł pulsującą gwałtow­
nie tętnicę. 

- Dobrze - uśmiechnęła się figlarnie, ale leżała, na­

dal nie otwierając oczu. W jej głosie wyczuwało się 

rozleniwienie. - Chyba coś nie tak z twoimi sztuczka­
mi miłosnymi, Mikkalu. Czyżbyś się starzał? Jestem 

tylko zmęczona... 

Ze wzrokiem pełnym ciepła obserwował ją, dopóki 

nie zasnęła. 

Wówczas odchylił jej grzywkę i leciuteńko pocało­

wał powieki. 

- O to właśnie chodziło, skarbie - wyszeptał. - Te­

raz już nie zbudzą cię koszmary... 

Dalsza część nocy upłynęła spokojnie. 

Ale ów straszny sen na długo zapadł w pamięci 

dziewczyny. 

70 

background image

Chyliło się ku jesieni. Raija obserwowała, jak usy­

chające liście tracą swą zieloną barwę. Po raz pierwszy 
poczuła sentyment do oblewającego się purpurą lasu. 
W sercu jej śpiewało na widok nagich gałązek, przy­
pominających szpony jakby wystawione w obronie 
przed przenikliwym chłodem. 

Tej jesieni nie ogarnie jej ponura nostalgia! 

Nadeszły pierwsze chłody, ale śnieg kazał jeszcze 

na siebie poczekać. 

Raija często zabierała ze sobą Ailo i odwiedzała spo­

kojny zakątek, który Mikkal znalazł sobie w lesie. Lu­
biła obserwować ukochanego przy pracy. Ailo także 
uznał, że to ciekawe. Raiji żal było każdej chwili bez 
Mikkala, dopiero teraz uświadomiła sobie, jak prze­
raźliwie samotna czuła się bez niego. 

Czasami przebywała z nim przez cały dzień. Nie 

zwracała uwagi na to, co mówią ludzie. Dobrze było 
tak siedzieć razem i gawędzić. Cudownie się uzupeł­
niali. Na pozór wydawali się tak różni, że niemal kłu­
ło to w oczy, ale ich dusze i serca wiele łączyło. 

- Wyrzeźbiłeś mi już renifera, tato? - ciekaw był Ailo. 
Mikkal zaczął rzeźbić figurkę dla syna, ale nie zdą­

żył jeszcze dokończyć. Ponieważ nie mieściła się w skó­
rzanej torbie, nie wziął jej ze sobą do lasu. Syna tym­
czasem zżerała niecierpliwość. 

- Ten nie dokończony renifer został przy palenisku 

- rzuciła Raija, która, choć nie przepadała za przypi­
sanymi kobietom domowymi obowiązkami, miała ro­
zeznanie, gdzie co leży. 

Chłopiec był wyraźnie zawiedziony. Tak bardzo się 

już cieszył, chciał tę figurkę od razu, nie jutro czy kie­
dy indziej... 

71 

background image

Raija wstała. 
- Przyniosę. Ty zostaniesz tu z tatą. - I mrugnąw­

szy porozumiewawczo do Mikkala, dodała: - Potrze­
buję trochę ruchu. Wiesz, Ailo, tata uważa, że za bar­
dzo się zaokrągliłam od tego siedzenia. 

- To prawda - mruknął Mikkal, przewracając ocza­

mi. - Później ci powiem, w którym miejscu najwięcej 
ci przybyło, moja droga... 

- Raija nie jest gruba! - zaprotestował zdecydowa­

nie Ailo. - Jest w sam raz! 

Te słowa wyrażały całe jego dziecięce oddanie. Ra­

ija ukryła je głęboko w sercu i po drodze nie przesta­

wała o nich myśleć. Bóg jeden wie, jak bardzo potrze­

bowała takiej akceptacji. Czuła się jak ptak po długim, 
bardzo długim locie. A dobre słowa, które piła chci­

wie niczym krople deszczu, dodawały jej otuchy. 

Z ich ziemianki unosił się dym. Raija ściągnęła brwi, 

trochę zdziwiona. Nie dokładała do paleniska przed 
wyjściem. Może Mikkal? Lubił ciepło, a tu, wśród la­
sów, nie trzeba było oszczędzać na opale, tak jak przy­

wykli do tego na skalistym wybrzeżu. 

O tak wiele spraw nie musiała się tu kłopotać. Dziw­

nie będzie znów wrócić do starych przyzwyczajeń... 

Raiji zrobiło się nagle smutno. 
Zamyślona weszła do ziemianki. 
Światło dnia wpadające przez uchylone drzwi 

i blask płomieni w palenisku od razu pozwoliły za­
uważyć tych dwoje leżących na posłaniu. 

Raija zastygła na moment w bezruchu. 

A potem zatrzasnęła za sobą drzwi z takim impe­

tem, że aż jęknęły, i podeszła bliżej. 

Spod futrzanego nakrycia, pod którym zwykle spa-

72 

background image

ła z Mikkalem, wysunęła się jakaś ręka i sięgnęła po 
ubrania leżące obok. 

Raija była tak wściekła, że nie potrafiła wydobyć 

z siebie głosu. 

Dziewczyna, która wychyliła się zawstydzona, naj­

chętniej zapadłaby się pod ziemię. Zakrywając twarz 
rozpuszczonymi włosami, przemknęła się pod ścianą, 
nie rzuciwszy Raiji nawet jednego spojrzenia. 

Wydostała się, ledwie uchyliwszy drzwi. 

Raija usłyszała tylko odgłos kroków i zdyszany od­

dech. 

Matti usiadł, z podkurczonymi nogami, ale nie pa­

trzył na Raiję. 

Jej młodszy brat! 

Nagle ujrzała go w całkiem innym świetle. Już daw­

no powinna dostrzec, że urósł i przestał być dzieckiem. 

Przecież nawet jako trzynastoletni wyrostek prze­

wyższał wzrostem rówieśników, tyle że był wiotki. 

Dwa lata, które właśnie upłynęły, lata wypełnione nie­
ustanną pracą fizyczną, pomogły mu nabrać mięśni. 
Zmężniał. W ramionach równie szeroki jak Mikkal, 
miał proste, długie nogi i wąskie biodra. Był napraw­
dę urodziwy, niemal zbyt piękny jak na mężczyznę. 

Mogłaby zaakceptować jego przygody, gdyby nie 

fakt, że miał dopiero piętnaście lat! 

- Powiedz coś! - odezwał się Matti. 
Raija dopiero teraz zwróciła uwagę, że głos także 

mu się zmienił. 

- Powiedz coś! Cokolwiek! Wszystko będzie lepsze 

niż twoje milczenie. Rozumiem, że możesz być zła... 

- Zła? - odezwała się wreszcie drżącym głosem i po­

deszła do niego zwinna i skupiona jak samica żbika 

73 

background image

podczas polowania. Popatrzyła mu w twarz. Był tak 
podobny do ojca, że aż odczuła ból. - Zła, Matti? - po­

wtórzyła głosem łagodnym niczym mruczenie kotki, 

równie przerażająco spokojna, jak bywają ostatnie 
chwile tuż przed burzą śnieżną. 

Rozejrzała się wokół, żeby coś chwycić, ale nic jej 

nie wpadło w oko. Uniosła więc dłoń i wymierzyła 
bratu siarczysty policzek. 

- Zła? Najchętniej udusiłabym cię własnymi ręka­

mi, ty niecnoto, ty rozpustniku! Ty... 

Zabrakło jej powietrza, odetchnęła więc głęboko 

i usiadła. 

Matti nie wyglądał na skruszonego. Skierował ku 

niej spojrzenie niewinne jak u aniołka, a w kącikach 
ust błąkał mu się uśmieszek, który jeszcze bardziej 
rozwścieczył Raiję. 

Ledwie się opamiętała. I choć nigdy nie wierzyła 

w skuteczność takich kar, omal nie spoliczkowała go 

ponownie. 

Matti spodziewał się kolejnego uderzenia, ale gdy 

nie nastąpiło, uniósł obie dłonie w przepraszającym 

geście, a uśmiech, jaki skierował do siostry, miał w so­
bie tyle wdzięku, że trudno było mu się oprzeć. 

- Zgadzam się z tobą, Raiju. Na pewno masz rację 

we wszystkim, co powiedziałaś i co sobie pomyślałaś. 
To było nierozsądne z mojej strony... Obiecuję, że wię­
cej się to nie powtórzy. 

Raija oniemiała ze zdumienia. Co ten smarkacz so­

bie wyobraża? Sądzi, że uda mu się tak łatwo z tego 
wymigać? 

- Zastaję cię na naszym posłaniu z jedną z tych rozchi­

chotanych dziewek z wioski... I myślisz, że wykpisz się 

74 

background image

uśmieszkiem? Co ci się, u licha, wydaje? Kim ty jesteś? 

- Twoim bratem - odrzekł hardo. - Ty w końcu też 

nie byłaś szczególnie cnotliwa w wieku piętnastu lat! 
Potrafię liczyć, dobrze wiem, ile miałaś lat, kiedy spło­
dziliście z Mikkalem dziecko. 

Na te słowa Raija ponownie wymierzyła mu policzek. 
- Zmykaj stąd, do diabła z tobą! - krzyczała. - Ucie­

kaj, słyszysz? Nie chcę cię więcej widzieć na oczy! Na 
pewno znajdziesz sobie inne miejsce na nocleg u ja­
kiejś baby pod pierzyną! 

Matti zgarnął pośpiesznie kurtkę, kumagi i wyszedł. 

Nie padło między nimi ani jedno słowo więcej. 
Raija rzuciła się na skóry, na których przed chwilą ba­

raszkował jej brat z jakąś dziewką, i wybuchnęła płaczem. 

Wszystko układało się nie tak jak powinno. 

Matti znalazł Mikkala i Ailo tam, gdzie spodziewał 

się ich zastać. Mikkal zerknął na niego mimochodem 
i zapytał: 

- Nie widziałeś Raiji? Coś długo nie wraca. 

Chłopak siadł ciężko na pniu i oznajmił: 
- Raija mnie wyrzuciła. Wymierzyła mi taki poli­

czek, że aż świsnęło. A właściwie dwa policzki! I za­

broniła mi się pokazywać na oczy. 

Mikkal podniósł wzrok. Ailo także. 
- Raija cię uderzyła? - zapytał chłopczyk, marszcząc 

brwi tak samo jak ojciec. - To chyba musiałeś być bar­
dzo niegrzeczny. Mnie Raija jeszcze nigdy nie uderzy­
ła, choć wiele razy napsociłem. 

Na wyraźne polecenie ojca Ailo odszedł na bok. 

Naburmuszony, usiadł na pieńku, ale nie przestał cie­
kawie nadstawiać ucha. Dlaczego zawsze, kiedy doro-

75 

background image

śli zaczynają rozmawiać o czymś ważnym, każą dzie­
ciom odejść? To niesprawiedliwe! 

- Co zrobiłeś? - Mikkal popatrzył uważnie na Mat-

tiego. - Ailo ma rację, Raija bez powodu na nikogo nie 
podniosłaby ręki... 

Chłopak spuścił wzrok i poczerwieniawszy lekko, 

ściągnął usta. Trudniej przychodziło mu spojrzeć 
w oczy Mikkalowi niż siostrze. Ale przecież musi po­

kazać, że nie jest smarkaczem. Wiedział, co robi, i po­
niesie za to odpowiedzialność. 

Popatrzył Mikkalowi prosto w twarz i wyznał: 
- Raija przyłapała mnie na gorącym uczynku. Za­

prosiłem do ziemianki Annę i nie trzymaliśmy się by­
najmniej tylko za ręce... 

Mikkal zdumiał się, ale nie doznał takiego szoku jak 

Raija. Zauważył, że chłopak dorasta i jak na swój wiek 

wygląda dość dojrzale. Z Raiją było podobnie, więc go 

to nie dziwiło. Zresztą już kiedy Matti miał trzynaście 
lat, odstawał od swych rówieśników. 

- Podejrzewam, że nie był to twój pierwszy raz? - za­

gadnął Mikkal, zachowując spokój. Starał się spojrzeć na 
sprawę z punktu widzenia chłopaka. Raija przeżyła szok, 
ponieważ zobaczyła swojego młodszego brata w sytuacji, 

w której nigdy go sobie nawet nie wyobrażała. 

- Pytasz, czy pierwszy raz w ogóle, czy pierwszy raz 

na waszym posłaniu? 

Mikkal uśmiechnął się pod nosem, zastanawiając się, 

czy wszyscy chłopcy w tym wieku są równie bezczelni. 

- Ani jedno, ani drugie - przyznał się Matti. - Nie 

jestem już dzieckiem, choć Raija ciągle mnie tak trak­
tuje. Zresztą ona w moim wieku robiła to samo. 

Mikkal nabrał powietrza przez nos i zapytał: 

76 

background image

- Powiedziałeś jej to? Wykrzyczałeś jej to w złości? 
Oczy Mikkala pociemniały i Matti dostrzegł w nich 

gniew. 

Przytaknął. 
- Wiem, że postąpiłem głupio - dodał szybko. - Ale 

byłem zły, czułem się idiotycznie. A ona pouczała 
mnie, udając chodzącą niewinność... 

Mikkal uśmiechnął się krzywo. 
- Spróbuj zrozumieć Raiję - poprosił. - Jesteś jej 

młodszym bratem. Osłupiała, bo pewnie nawet nie po­
myślała nigdy, że interesujesz się dziewczętami. 

- Powinna wiedzieć - burknął Matti przez zęby. 

Mikkal zacisnął pięści. 

- Nigdy nie próbuj się nawet równać z Raiją. Twoje 

życie i życie twojej siostry to jak niebo i ziemia. Raija 
nigdy nie prowadziła się lekko. Dorosła szybko dlate­
go, że musiała. Zresztą z dziewczętami jest inaczej, Mat­
ti. One nie zawsze mogą wybierać. Jeśli spróbujesz spoj­
rzeć na to obiektywnie, na pewno mi przyznasz rację. 

Matti przeczesał silną dłonią grzywkę. 
- A mam inny wybór? Dobrze, przeproszę Raiję za 

to, co powiedziałem. No i za to, że korzystałem z wa­
szego posłania... 

Mikkal nie mógł dłużej powstrzymać się od śmiechu. 
- Możesz być pewien, że to ją zdenerwowało rów­

nie mocno... Jeśli ją dobrze znam, trzepie właśnie fu­
trzane derki... 

- Skąd wiesz? 
Mikkal wykrzywił się. 
- Kiedyś już ją widziałem w podobnych okoliczno­

ściach, chłopcze. Tyle że wtedy ja zbrukałem posła­

nie... 

77 

background image

Matti spojrzał zaciekawiony, ale Mikkal nie zamie­

rzał mu opowiadać szczegółów. 

- Czujesz coś do Anny? - zmienił temat Mikkal. -

Czy też jest dla ciebie dziewczyną, z którą się tylko 
zabawiłeś. 

-Jest słodka... - przeciągał Matti. - Ale nie jestem w niej 

zakochany, jeśli o to ci chodzi. To chyba nie ma sensu, 
prawda? Skoro zimą mamy wyruszyć do Ruiji, ostatnie, 
czego mi potrzeba, to mieć na głowie dziewczynę. 

Mikkal udawał, że kaszle, starając się ukryć uśmiech. 

- Więcej dziewczyn uważasz za słodkie? — zapytał. 

Wiedział, że Matti ma powodzenie u dziewcząt. Ale 
chłopak był jeszcze taki młody i bezmyślny. Mógł so­
bie napytać biedy, zwłaszcza że najwyraźniej nie za­
stanawiał się nad skutkami swego postępowania. 

- Chodzi ci o to, czy z innymi także robiłem takie 

rzeczy? - zapytał Matti bystro i nie czekając na po­
twierdzenie, uśmiechnął się i pokiwał głową. 

Mikkal oblał się potem. 
- Dużo ich było? 
Matti wzruszył ramionami. Nie wypadało mu jed­

nak kłamać Mikkalowi. 

- Jeszcze dwie. Ale to nie miało znaczenia. 
- Zdajesz sobie sprawę, że z takich zabaw może się 

począć dziecko? - wycedził Mikkal cierpkim tonem. 

- Od jednego razu? Czy tam od dwóch? - W głosie 

Mattiego pobrzmiewało niedowierzanie. 

Mikkal potrząsnął głową zrezygnowany. 
- U licha, co wy, młokosy, macie w tych łepetynach? 

Co wy w ogóle wiecie? Ja... kochałem się z Raiją jeden 
jedyny raz. I urodziła się dziewczynka o imieniu Maja. 

- Jeden raz? - Matti był wyraźnie zaskoczony. Zaba-

78 

background image

wiał się z paroma dziewczynami, przekonany, że raz czy 

dwa nikomu nie może zaszkodzić. Dopiero teraz w pełni 
pojął gniew Raiji. Rzeczywiście, ona najlepiej zdawała so­
bie sprawę z tego, co może wyniknąć z takich igraszek... 

Matti poczuł nagle, jak ciąży mu ta nowo nabyta mą­

drość. 

- Nie chcę mieć dzieci - rzekł zrozpaczony. 
Mikkal nie mógł sobie odmówić przyjemności i po­

stanowił go trochę nastraszyć. Ze śmiertelną powagą 

więc oznajmił: 

- W najgorszym wypadku urodzi ci się troje mniej 

więcej w tym samym czasie. 

Matti dyszał ciężko jak ryba wyrzucona na brzeg, 

on także obdarzony był bogatą wyobraźnią. Dopiero 
po chwili dostrzegł wesołe ogniki w oczach Mikkala 
i odetchnął z ulgą. 

- Żartowałem, ale to nie znaczy, że nie możesz mieć 

jednego - upomniał Mikkal. - Nie zaszkodzi więc, je­
śli na przyszłość będziesz uważał. Przecież nie możesz 
ciągnąć każdej napotkanej dziewczyny pod derkę tyl­
ko dlatego, że bierze cię na nią chęć. Masz dwie zdro­
we ręce, więc weź się do roboty, chłopie! 

Matti spurpurowiał. Nikt jeszcze nie wygłosił mu 

takiego kazania bez owijania w bawełnę. I to na taki 
trudny temat! 

- Będę ostrożny - wymamrotał. - Ale nie jestem już 

dzieckiem... 

- Wyjaśnię to Raiji - obiecał Mikkal. - Może uda mi 

się ją udobruchać. Bo jeśli nie, gotowa ruszyć na cie­
bie z moim nożem. A wówczas możesz być pewien, 
nie uszy będzie ci chciała obciąć... 

Nawet Matti się uśmiechnął na ten żart. Czuł, że 

79 

background image

pomimo wszystko Mikkal trzyma jego stronę. To by­
ła męska rozmowa! 

- Rozmawiałeś z nim - odgadła Raija, kiedy Mikkal 

wszedł do ziemianki bez Ailo. Synek pod opieką Mat-
tiego został na razie u jednego z wujów w wiosce. -

I oczywiście trzymasz jego stronę. Pojęcia nie masz, 
co ja zobaczyłam... 

Mikkal usiadł spokojnie, zdjął kaftan, czapkę i po­

patrzył na Raiję wyczekująco. 

Zauważył, że płakała, a to znaczyło, że wyrzuciła 

z siebie najgorszy gniew. 

- Widziałaś Mattiego z dziewczyną na naszym po­

słaniu - oznajmił rzeczowo. - Nie trzymali się bynaj­
mniej tylko za ręce... - Mikkal posłużył się określeniem 
Mattiego, które go tak rozbawiło. 

- On ma piętnaście lat, Mikkalu. 
- Nie jest już dzieckiem - dokończył. - Wygląda na 

to, że w waszej rodzinie wszyscy zostali obdarzeni du­
żym temperamentem. 

Raija popatrzyła na niego z gniewnym niedowierza­

niem. 

- Po tobie ostatnim spodziewałabym się takiej reak­

cji! Jak możesz w ogóle porównywać mnie z tym ża­
łosnym szczeniakiem? 

- Przecież jesteście rodzeństwem - odrzekł Mikkal, 

wiedząc, że Raija nie posunie się do tego, by go ude­
rzyć. Zresztą potrafił ją okiełznać. - Jest pewne podo­
bieństwo - ciągnął. - Matti, tak jak i ty, wydoroślał 

szybciej, niż można się było spodziewać. Nikt z nim 
nie rozmawiał na te tematy, działał po omacku... 

Raija roześmiała się. 

80 

background image

- Kiedy go nakryłam, nie wydawał się być zagubio­

ny - rzuciła zgryźliwie. 

Mikkal chrząknął. Czy nie mogła dostrzec komi­

zmu całej tej sytuacji? Zapewne zaśmiewałaby się do 
rozpuku, gdyby nie chodziło o jej brata. 

- Przecież ona może zajść w ciążę. 
Mikkal skinął głową. 
- Właśnie mu to uświadomiłem. Nie miał pojęcia, że 

następstwa mogą być tak poważne. W ogóle niewiele 
wiedział o tych sprawach, Raiju. Teraz bardzo żałuje, że 
robił to pod tym dachem i że potem cię jeszcze obraził. 

Oczy Raiji nadal ciskały błyskawice. 
- Spróbowałby nie żałować, szczeniak jeden... - odgra­

żała się Raija. - Przecież to jeszcze dzieciak, Mikkalu... 

Mikkal zbliżył się do niej na klęczkach i ujął jej dło­

nie. Nie spuszczając z niej wzroku, wyznał: 

- Kiedy ja miałem piętnaście lat, ty, kochana, mia­

łaś dopiero dziewięć. Dlatego nie snułem o tobie pod­
niecających fantazji. Ale zdarzało mi się rozbierać 
spojrzeniem niektóre dziewczęta. I zapewne chętnie 
bym je przytulił, gdyby tylko zechciały spojrzeć w mo­
ją stronę. - Westchnął. - Ale najwyraźniej nie byłem 
taki atrakcyjny w wieku piętnastu lat jak jest twój 
brat. Dziewczyny nie dały mi szansy... 

Mikkal zamilkł i uśmiechnął się pod nosem. Po 

chwili dodał: 

- Ale ty, malutka, bardzo szybko dojrzałaś, i jako 

osiemnastolatek cierpiałem katusze, patrząc na ciebie. 
Byłem przekonany, że umrę, ponieważ myślałem o to­
bie takie nieprzyzwoite rzeczy... To, co się stało mię­
dzy nami, kiedy ukończyłaś piętnaście lat, mogło się 
stać dużo wcześniej, gdybyś była dość dorosła... 

81 

background image

- Mówisz, że mogłeś być taki jak Matti? - Raija po­

patrzyła na niego z niedowierzaniem i pokręciła gło­
wą. - Nie, ty nigdy nie byłeś taki jak Matti. Kochałeś 
mnie, Mikkalu. Matti nie kocha Anny, właściwie nie­
specjalnie zwraca na nią uwagę. Czy w ogóle z nią roz­
mawia? To tylko pożądanie, nic więcej. Zabawa. A ja 
nie chcę, żeby mój brat igrał z ogniem. 

Raija mówiła prawdę: dla Mikkala zawsze liczyła się 

tylko ona, tylko ona sprawiała, że wrzała w nim krew. 

Matti nie wiedział nic o miłości. 
Częstował się tym, na co miał ochotę, a co znajdo­

wało się na wyciągnięcie ręki. Kiedy poczuł głód, za­
spokajał go. 

Nie doznawał żaru tego uczucia, które jest silniej­

sze niż pożądanie. 

- Przyrzekł poskromić nieco chuć - rzekł Mikkal. -

Chyba go trochę przestraszyłem tymi dziećmi... 

Na twarzy Raiji pojawił się grymas. 
- Przyprowadź go tu. Wybaczam mu, że powiedział 

za dużo, ale nie chcę go więcej widzieć z jakąś dziew­
ką w naszym posłaniu. Są pewne granice! 

Mikkal uśmiechnął się. 
- Pośpiesz się i wytrzep dokładnie skóry, kochanie, 

bo ręce mnie świerzbią... 

Wyszedł pośpiesznie, nim zdążyła cisnąć w niego 

miską. Przestała się jednak już gniewać, choć dla niej 
Matti zawsze będzie młodszym bratem. Ale może 
Mikkal ma rację, twierdząc, że Matti szybko dorasta. 

Przypilnuje go! Póki stąd nie wyjadą, śledzić będzie 

każdy krok brata. 

Za nic w świecie nie pozwoli, by zniszczył ich do­

bre imię. 

background image

Tych kilka krótkich tygodni jesiennych obfitowało 

w wiele zdarzeń, które, choć rozegrały się w różnych 

miejscach za kołem polarnym, niedługo miały się 
spleść w jedną całość. 

Daleko na północnym wschodzie hucznie fetowano 

na cześć komendanta, który wydał rozkaz spalenia na 
stosie młodej czarownicy. Uznano go za bohatera 
i niemal noszono na rękach. Zakończenie jego służby 
zostało uświetnione salwami armatnimi, których huk 
odbił się echem od skalistego lądu. 

Sądzono, że po opuszczeniu twierdzy oficer, który 

według opinii wielu sumiennie i z honorem odsłużył kil­

ka lat na północy, powróci wprost na południe do swych 
rodzinnych stron. Ci, którzy na temat służby kapitana 
Feldta mieli odmienne zdanie, na ogół milczeli, ale w głę­
bi serca cieszyli się, że wyjeżdża, i byli przekonani, że 
każdy następny komendant okaże się od niego lepszy. 

Dlatego też nikomu, kto napotkał na płaskowyżu 

silnie zbudowanego mężczyznę, nie przyszło nawet do 
głowy rozpoznać w nim kapitana z twierdzy Vard0-
hus. Kiedy siedział na koźle wozu zaprzężonego w ko­
nia, wyglądał jak większość wędrowców. 

Mężczyzna ów tymczasem kogoś szukał. 

83 

background image

Wzdłuż wybrzeża Finnmarku płynął niezgrabny ża­

glowiec z wypisanym na burcie obco brzmiącym 

w tych stronach imieniem świętego. Młodego szypra 

przyciągała na wody Norwegii nie tylko okazja zarob­
ku, ale przede wszystkim gorączka, której nie potrafił 
ugasić. Jedyna namiętność, która wypełniała jego pu­
ste życie, pozbawione innych radości. 

Tylko praca dawała mu zadowolenie, harował więc 

czasem ciężej niż załoga. Nazywano go „Kamienna 
Twarz" albo „Lodowaty Kapitan". Oba określenia by­
ły trafne. 

Zasypiał spokojnie tylko wtedy, kiedy bardzo się 

zmęczył, ale nic mu się nie śniło. 

Kiedy dopadała go bezsenność i dość miał udawa­

nia bohatera, pił. Szukał zapomnienia i odrobiny we­
sołości, tymczasem alkohol przywoływał wspomnie­
nia, a radości sprawiał niewiele. Zawsze jednak była to 
jakaś rozrywka. Jego załoga oddychała wtedy z ulgą, 
a za plecami słyszał szepty, że Lodowaty Kapitan 
wreszcie okazał ludzkie uczucia. 

On uśmiechał się tylko w stronę fal i skalistego wy­

brzeża. Gdyby marynarze wiedzieli, jak bardzo był 
ludzki... 

Teraz jednak jego życie straciło sens. 

W Tornedalen pewien beztroski młodzieniec dostał 

kosza od dziewczyny, która właściwie go kochała, tyle 
tylko że pozwoliła matce zadecydować o swoim losie. 
Ta zaś wybrała dla córki innego męża przy milczącej 
aprobacie ojca dziewczyny, który wolał się nie wtrącać. 

Odrzucony kandydat nie przejął się zbytnio. Bo­

giem a prawdą spodziewał się odmowy. Właściwie 

84 

background image

wcale nie był do końca przekonany, czy potrafiłby się 

ustatkować i osiąść w jednym miejscu. Wędrówkę miał 

we krwi, całe życie gdzieś go nosiło. 

Nie posiadał wiele i w każdej chwili mógł rzucić 

wszystko, by ruszyć w drogę. Nigdy nie potrzebował 
więcej niż to, co mógł unieść na plecach. 

Zycie w znoju i nędzy nie pociągało go. Ponad 

wszystko cenił sobie wolność, nawet gdy przychodzi­

ło mu klepać biedę. 

Płynął z prądem. Żył pełnią życia, nigdy nie wie­

dząc, co mu przyniesie jutro. 

Jesienią znad Zatoki Botnickiej wyruszyło ku fior­

dowi na północy wielu wędrowców. 

Podążył za nimi, uznał, że tak wielu nie może się 

mylić. Miał nadzieję, że i on znajdzie tam coś cennego. 

Mikkal i Raija przygotowywali się do wyprawy. 
Mikkal z żalem rozstawał się ze społecznością lapoń-

skiej wioski, gdzie zyskał pozycję i poważanie. Tych 

wartości nie mógł tak po prostu przenieść do wspól­

noty w norweskiej tundrze, z której się wywodził. Mi­
mo że chętnie zostałby tu na zawsze, zdecydował się 
wyruszyć w drogę ze względu na Raiję, Mattiego i Ailo. 
A także ze względu na Maję i jej rodzeństwo. Ze wzglę­
du na Reijo, który być może pragnął uwolnić się od 
odpowiedzialności za dzieci i zacząć wreszcie żyć wła­
snym życiem. 

Raija czuła, że oto ziszcza się jej marzenie. 
Odetchnęła też z ulgą, że wreszcie będzie mogła 

przestać pilnować na każdym kroku Mattiego. Męczy­
ło ją to, ale strasznie się bała, że swoją młodzieńczą 
przekorą i bezmyślnością zniweczy ich plany. 

85 

background image

Na szczęście Matti zachowywał się tak jak przysta­

ło na chłopca w jego wieku. Nie wplątał się w żadne 
kłopoty. 

Nadal uciekali, tyle że teraz gonili marzenie. 

Wyprawa na północ szybko straciła w oczach Mat-

tiego ową aurę niezwykłości, z którą ją kojarzył. 

Niewiele z wielkiej przygody miało bowiem poga­

nianie renifera zaprzężonego w pułki, naprzód, wciąż 
naprzód, pod wiatr. Bolały go plecy, odmroził twarz 
i policzki. 

Matti, Mikkal i Raija jechali w saniach, częściowo 

tylko przykrytych skórą. Ailo siedział głęboko i cho­
ciaż czasem mu się dłużyło, nie niecierpliwił się. Przy­
wykł do wędrówki. Dla tego małego chłopca był to na­
turalny sposób przemieszczania się. 

Matti nauczył się prowadzić pułki dopiero przed ro­

kiem. Nie obyło się bez kpin, bo przychodziło mu to 
z trudem. 

Renifer miał całkiem inne usposobienie niż używane 

w gospodarstwie konie, z którymi tak dobrze sobie ra­
dził. Prosta uprząż rena składała się z rzemienia nakłada­
nego na szyję zwierzęcia tak, żeby końce przechodziły 

między przednimi jego nogami. Uprząż miała hołoble, 
a pod brzuchem renifera wygięty pałąk. Pojedyncze lejce 

od lewej strony zwierzęcia służyły do kierowania nim 
w zaprzęgu. 

Trzy renifery pociągowe ciągnęły pułki jezdne, je­

den pułki kryte, na których leżały starannie zapako­

wane zapasy, a dwa kolejne reny, zaprzężone w szero­

kie i niskie sanie ciężarowe, transportowały złożoną 
jurtę i żerdzie potrzebne do jej postawienia. 

86 

background image

Taką niewielką grupą zdążali w stronę morza. Już 

po kilku dniach natrafili na ślady prowadzące w tym 
samym kierunku. Wiele grup wędrowało tędy ku nad­
morskiej krainie. 

Noc za nocą posuwali się naprzód. Starali się prze­

ciągać czas między kolejnymi postojami i zatrzymy­

wali się na odpoczynek, dopiero gdy całkiem się roz­

jaśniało. Nocą temperatura spadała i tworzyła się 
szreń. Za dnia podłoże rozmiękało pod wpływem sło­
necznych promieni. Tarcza słoneczna ciągle jeszcze 
pokazywała się na niebie przez kilka godzin. O tej po­
rze roku warstwa lodu na jeziorkach i stawach, które 
mijali, była niezbyt gruba. 

Mikkal jechał jako pierwszy. Miał doświadczenie 

i bystry wzrok. Przez całe swoje życie obcował z na­
turą i nauczył się ją rozumieć. Matti podążał tuż za 
nim. Trzy dodatkowe renifery były przywiązane do je­
go sań. Kolumnę zamykała Raija. 

Matti chętnie zamieniłby się z siostrą, bo pilnowanie 

tyłów było odpowiedzialnym zajęciem, ale Mikkal za 
nic w świecie nie chciał na to przystać. Miał większe za­
ufanie do Raiji, twierdząc, że powoziła lapońskimi sa­
niami, kiedy Matti był jeszcze smarkaczem. 

Młodzieniec jakoś to przełknął, choć jego męska 

ambicja ucierpiała. Trudno mu było się pogodzić 
z tym, że w tej dziedzinie ustępuje kobiecie. 

Starali się jak najrzadziej zatrzymywać na posto­

jach. Uznali, że skoro już zdecydowali się na wypra­
wę, powinna zająć im możliwie najmniej czasu. 

- Potem pojedziemy na wschód, na półwysep Va-

ranger - powiedział Mikkal, nie odrywając wzroku od 
Raiji. - To daleka droga, a chciałbym dotrzeć na miej-

87 

background image

sce, nim na dobre nastanie zima. Nadał mogę im się 
tam na coś przydać. 

Matti wyczuł, że za tymi słowami coś się kryje, ale 

nie wiedział co. Nie miał pojęcia, że kiedy już dotrą 
do celu, Rai ja być może będzie musiała dokonać trud­
nego wyboru. 

Wkrótce zresztą o tym zapomniał. Czy mógł przy­

puszczać, że Raija i Mikkal liczą się z tym, iż nie zawsze 
będą razem? W jego oczach stanowili jedno. Łączyła ich 
nieuchwytna, ale nierozerwalna więź. Byli tacy za­
uroczeni sobą! Mattiemu trudno byłoby pojąć, że ktoś 
lub coś zdolne jest tę więź przerwać. 

Przykryta śniegiem kraina drżała z zimna pod 

kryształowo czystym niebem. Mróz przedarł się przez 
nieboskłon i wczepiwszy się szponami w podłoże, 
zwyciężył. Od kilku dób posuwali się naprzód w po­
rze dnia. Nocą było po prostu za zimno. Lodowaty 
chłód przenikał szybko przez ciepłą zimową odzież, 
marzły im policzki, palce u rąk i nóg. Bali się ryzyko­

wać, by nie nabawić się odmrożeń, które paliły rów­

nie mocno jak ogień. 

Dobrze było wrócić do naturalnego dobowego ryt­

mu. Wprawdzie dni były krótsze, ale nadal rozjaśnia­
ło się na kilka godzin. Jeszcze trochę czasu miało upły­
nąć, nim dzień zleje się z nocą w jedno. 

Raija lubiła barwy tej pory poprzedzającej nastanie 

długiej zimowej nocy. 

Niebo przypominało ukwieconą łąkę upstrzoną ko­

lorami bardziej wymyślnymi niż paleta jesiennych la­
sów. Zdawało się parzyć w palce tego, kto wczesnym 
świtem zbyt długo wskazywał na nie, albo zaśmiewa­
ło się sinym chłodem wprost w twarz, gdy słońce zni-

88 

background image

kało za cienką linią horyzontu, nieco wcześniej niż po­
przedniego dnia. 

A ciemną jak węgiel nocą niebo skrywało swe ta­

jemnice. Gwiazdy lśniły na niebie drwiąco, jakby gra­
ły na nosie mieszkańcom skutej lodem ziemskiej sko­
rupy. W chwilach magicznych niebo nagle zdawało się 
pękać i ukazywało prawdziwą zimową niezwykłość: 
polarną zorzę, świetlisty most pomiędzy gwiazdami. 

Ślizgała się po sklepieniu niebieskim, wyczarowując 
bajeczną grę kolorów. Była niczym niema muzyka dla 

zziębniętych ludzkich serc. 

- Daleko jeszcze? - zapytał Matti, który czuł zmę­

czenie w każdym skrawku ciała. 

Miał już szczerze dosyć bezkresnej białej równiny 

zlewającej się z niebem. 

Mikkal zdobył się na uśmiech. Leżał rozciągnięty 

wygodnie na posłaniu, oparł głowę na zwiniętych skó­

rach i pozwalał ciału leniwie wypoczywać. 

- Jeszcze wiele dni - odrzekł rozbawiony. - Gdyby 

Ruija była tuż za lasem, wszyscy mogliby się tam wy­
prawić. I nie powstałyby wtedy o niej takie tęskne opo­

wieści, mój chłopcze. 

Matti wyciągnął się na całą długość. 

- Najchętniej zasnąłbym i kazał się obudzić, dopie­

ro gdy dotrzemy na miejsce. 

Mikkal zerknął z nadzieją na brata Raiji, ale mło­

dzik pomimo narzekań na zmęczenie wyglądał równie 
rześko jak zwykle. Ailo natomiast ledwie zdążył zjeść, 
a już spał kamiennym snem. 

- Stamtąd do Varanger jest równie daleko jak z Fin­

landii do Ruij i - wtrąciła Raija. 

Czesała włosy grzebieniem z kości, który wystrugał 

89 

background image

dla niej Mikkal. Jej długie kręcone włosy wymagały re­
gularnego rozczesywania, bo inaczej natychmiast two­
rzyły się kołtuny. Ponieważ Raija nie należała do osób 
cierpliwych, ciągle łamała grzebienie. 

- Kiedy dotrzemy do fiordu Lyngen, braciszku, bę­

dziemy dopiero w połowie drogi. 

- Nie nazywaj mnie braciszkiem - westchnął Mat-

ti, który przerósł o głowę zarówno Raiję, jak i Mikka-
la. - Czy tamtejsi ludzie ciebie poznają? - zapytał za­
ciekawiony. 

- Wolałabym, żeby mnie nie rozpoznali. - Raija na­

winęła na palce pasmo włosów i mówiła dalej, zamy­
ślona: - To dziwne, chciałabym zobaczyć tamte stro­
ny. Kiedy stamtąd wyjeżdżaliśmy, nienawidziłam tego 
miejsca, ale teraz, po latach, często nachodzi mnie 
ochota, by wrócić i obejrzeć okolice, w których, nie 
da się zaprzeczyć, pozostała jakaś cząstka mnie samej. 

Mikkal milczał. Niechętnie wspominał okolice fior­

du Lyngen. Poza tym, że właśnie tam Raija oddała mu 
się po raz pierwszy, nie czuł żadnej więzi z tymi stro­
nami. Raczej przeciwnie. Raija wiele tam przecierpia­
ła. Kto wie, czy teraz nie będzie zmuszony pozostawić 
tam ukochanej. Stał się mimowolnie uczestnikiem gry, 
której wynik trudno przewidzieć. Nawet gdyby się nie 

wiadomo jak starał, nie od tego zależy nagroda... W tej 

loterii o wszystkim zadecyduje maleńka dziewczynka. 
Mikkal wolał o tym nie myśleć. 

Słyszał, jak rodzeństwo rozprawia o górach i mo­

rzu, o lasach, polowaniach, ale nie przyłączał się do 
rozmowy. Miał swoje rzeki i jeziora, swoje fiordy i fa­
lujące równiny, miał swoje lasy, gdzie wyznaczał wła­
sne szlaki wędrówki. Nie potrzebował Lyngen. 

90 

background image

O wiele więcej przyjemności sprawiało mu obser­

wowanie Raiji, która mówiła nie tylko ustami, jak 
większość znanych mu ludzi, ale całą sobą. 

Gesty wyrażały niemal tyle samo treści, co słowa, 

a na twarzy malowała się cała gama uczuć. Trzeba by 

wiele czasu, by się nauczyć wszystkie je rozpoznawać. 

Korzystała ze sposobów, które przemawiały do niego. 

Mikkal lubił, kiedy Raija czuła się bezpieczna i za­

pominała o swoich ponurych przeżyciach, tak jak w tej 
chwili. W brązowych oczach lśnił spokój, a wokół nich 
tworzyły się cienkie jak pajęcza nić zmarszczki, kiedy 
uśmiechała się, odsłaniając śnieżnobiałe zęby... 

Lubił, gdy włosy Raiji, nie skrępowane ciasnym 

warkoczem, opadały jej na ramiona. 

Wtedy wyglądała na istotę taką, jak chciał, żeby by­

ła: wolna, radosna i silna. Że też zawsze w życiu od­
krywa zbyt późno, to co najważniejsze! Dopiero teraz 
w pełni sobie uświadomił, że w ciągu dwóch lat spę­
dzonych w Finlandii stracił wiele dni i nocy. 

Był zajęty sobą, tym, że odrodził się jako mężczy­

zna... Zapomniał przy tym poświęcić choć trochę cza­
su na coś równie ważnego, na czułość i ciepło. A teraz 
pozostało mu może tylko kilka tygodni. 

Wydało mu się marnotrawstwem tracić czas na 

czcze rozmowy. Zapragnął objąć ukochaną, dotykać 
jej, wciągać w nozdrza jej zapach. Gdyby mógł zanu­
rzyć twarz w zagłębieniu na jej szyi, nie tęskniłby już 
za niczym więcej! 

Czy ten szczeniak nigdy nie zaśnie? 
Mikkal zapragnął Raiji tylko dla siebie. 
Głosy rodzeństwa docierały do niego jakby z inne­

go świata. 

91 

background image

- Żeby nie to piekielne zimno! - rzucił Matti. 

Raija roześmiała się perliście. 

- Tu naprawdę bywa pięknie, braciszku. Chłód mie­

ni się różnymi barwami. Nigdy nie stałeś z zadartą gło­

wą wpatrzony w niebo oświetlone zorzą polarną i nie 

marzyłeś, by ta chwila trwała wiecznie? 

Matti zaprzeczył. Uważał, że takie fanaberie nie 

przystoją mężczyźnie. 

Mikkal dostrzegł szansę, by wtrącić się do rozmo­

wy, a właściwie żeby ją przerwać. 

- Nie pamiętam już, ile to razy musiałem ściągać 

Raiję do jurty! Czasami stała zapatrzona na zorzę, nie 
czując chłodu pomimo cienkiego ubrania! Dzieci nam 

omal nie zamarzły... 

Raija uśmiechnęła się smutno do wspomnień, mi­

mo że Mikkal mocno przesadził. 

Matti przesunął się do otworu wyjściowego i uchy­

lił odrobinę zakrywającą go płachtę. Do środka wnik­
nął lodowaty podmuch i momentalnie zrobiło się 
chłodniej, mimo że spód jurty wymoszczony był cie­
płymi skórami z reniferów. 

- Jeśli masz zamiar wyjść teraz na zewnątrz, siostro, 

musisz się bardzo ciepło ubrać - wzdrygnął się Matti. 
- Nawet gwiazdy drżą z zimna, za to twoja zorza po­
larna ma się znakomicie. 

Mikkal, nie namyślając się wiele, nacisnął czapkę 

i zarzucił Raiji na ramiona futrzaną derkę, którą na­
krywali się oboje podczas snu. 

2 wysiłkiem stanął na nogach i pociągnął Raiję za 

sobą. Oczy mu błyszczały. 

- Chodź, najdroższa, właściwie nigdy nie oglądali­

śmy wspólnie zorzy polarnej, prawda? 

92 

background image

Zaskoczona Raija przyznała mu rację. Nie rozumia­

ła jednak zupełnie, co się stało Mikkalowi. Już dawno 
nie widziała go tak ożywionego. Nawet w młodzień­
czych latach nie miał w sobie tyle beztroski. Odkąd go 
pamięta, zawsze zachowywał się z dorosłą powagą. 

- Zimno ci? - zaśmiał się, jakby rzucając wyzwanie. 

- To ubierz się ciepło. 

- Mikkal z pewnością cię rozgrzeje - rzucił Matti 

z uśmiechem. - Ja podobne szaleństwa pozostawiam 
marzycielom. Rozsądny człowiek w moim wieku nie 
wychyla nosa w taki ziąb. 

- Smarkacz w twoim wieku o tej porze powinien już 

spać - upomniała go Raija. Pozwoliła się otulić ciężką, 
dużą skórą i uśmiechnęła się promiennie do Mikkala. -
Ty zawsze wymyślisz coś szalonego. Ale ja to uwielbiam! 

Jak rozbrykane cielę przemknęła do wyjścia i nim 

Mikkal zdążył się ruszyć, była już na zewnątrz. 

Mikkal, udając urazę, zamruczał: 
- Kto to widział, Raiju, uciekać od kaleki! Zawsze 

brakowało ci ogłady i dobrego wychowania. W końcu 
kulasowi należy się trochę współczucia! 

Raija nie słyszała jego słów. Ujrzawszy świetlisty 

łuk, który zdawał się rozgrzewać mroźną noc, stanęła 
jak zauroczona. Chętnie ogarnęłaby ramionami cały 
nieboskłon. A już najbardziej marzyło jej się wspiąć 
po drabinie wprost na lśniący most zorzy polarnej. 
Powędrowałaby po nim do krainy marzeń, która roz­
ciąga się zapewne u jego kresu. 

Mikkal powoli wyszedł za nią. Poczuł siarczysty mróz. 

Aż rozdzierało mu nozdrza, kiedy nabrał powietrza przez 
nos. A gdy oddychał przez usta, kłuło go w piersiach. 

Stał cicho, żeby nie przeszkadzać Raiji. W niewiele 

93 

background image

wierzyła ta jego dzika róża, ten wyrwany z podłoża gór­
ski kwiat, lichy odmieniec, nie dopasowany do otocze­
nia. Ale w oświetlone zorzą polarną niebo spoglądała 
z nabożeństwem, traktując je jak największą świętość. 

Mikkal wsunął gołe dłonie w rękawy kaftana. Nic 

tak nie rozgrzewa jak ciepło ciała. To najlepszy spo­
sób na uniknięcie odmrożeń. Nie należy trzeć, a jedy­
nie dotykać skórą do skóry. 

Było zimno, ale na szczęście nie wiało. Mróz bez 

wiatru dało się jakoś wytrzymać. 

Raija ocknęła się i odwróciła do Mikkala. 

- Marzniesz, najdroższy. Wybacz, zamyśliłam się -

wyznała ze skruchą i podniosła ramiona, żeby wpuścić 
go do malutkiego namiotu, jaki utworzył się z futrza­
nej derki, w którą była opatulona. - Chodź tu, zmie­
ścimy się oboje... 

Zachichotała, bo Mikkal nie dał się prosić dwa razy. 
- Pod tą skórą zmieściłaby się cala rodzina, chociaż 

zapomniałam już, że jesteś taki szeroki w barach. 

Mikkal objął Raiję, przytrzymując brzegi nakrycia. 
- Podoba ci się? - zapytał. 
Pokiwała głową z zapałem. 
- To coś zupełnie niezwykłego. 
Podniosła twarz ku niebu, a Mikkal popatrzył 

w tym samym kierunku. Cóż to był za widok! Pasma 
fioletu i czerwieni falowały razem z pastelowozielo-
nym i bladoniebieskim. Barwy mieszały się ze sobą 
i rozdzielały, a zorza ciągle zmieniała swój kształt, wy­
ginając się na wszystkie strony. Światło pełzało po ca­
łym niebie i przypominało niewyobrażalnie wielką 
klamrę, spinającą niebo z płaskowyżem. 

Widział zorzę niezliczoną ilość razy. Zawsze go urze-

94 

background image

kała, choć nigdy nie wyglądała tak samo. Teraz jednak po­
chłonęła go bez reszty i pojął namiętność, jaką budziła 
w Raiji. Dotąd nie w pełni zdawał sobie z tego sprawę. 

Teraz już wiedział. 
Niemal wyczuwał ekscytację i uwielbienie, jakie za­

władnęły ukochaną. 

- Mogłabym tak się wpatrywać w niebo przez całą 

noc - westchnęła. - Ale przemarzły mi stopy. 

Mikkal roześmiał się. Otoczył Raiję ramieniem i po­

ciągnął za sobą. Ruch miał ich trochę rozgrzać. 

- Dlaczego się śmiejesz? 
Otarł się policzkiem o jej policzek, a z twarzy roz­

jaśnionej bladą poświatą zorzy nie znikał uśmiech. 

- Gdybyś wiedziała, jakie zamiary mną kierowały, 

kiedy cię wyciągnąłem na dwór, pewnie także byś się 
śmiała. 

Zatrzymali się pod osłoną niewielkiego wzniesienia, 

tuż obok zacisznego miejsca, gdzie odpoczywały reni­
fery. Podmuchy mroźnego wichru utworzyły ze zlo­
dowaciałego śniegu niszę, w której się można było 
schronić niczym w grocie. 

Mikkal jedną ręką objął Raiję w talii, a drugą przy­

trzymywał derkę. Patrzył na ukochaną z góry, a w je­
go oczach, choć nie znikały z nich iskierki wesołości, 
pojawiło się coś nowego, głębszego... 

Rozchylił wargi i przycisnąwszy Raiję mocniej do 

piersi, zamknął jej usta namiętnym pocałunkiem. 

Skóra, którą byli okryci, omal nie ześlizgnęła im się 

z ramion. 

Niechętnie oderwali się od siebie i otulili się szczel­

niej. Ściskając rogi derki z całych sił, aż pobielały im 
kostki, przylgnęli znowu do siebie. 

95 

background image

Wargi zapłonęły żarem, a w oczach rozpaliła się ta­

ka namiętność, że nawet zorza zdawała się blaknąć ze 

wstydu. 

- Gotów już byłem zdzielić go przez głowę, żeby 

tylko zasnął - wymamrotał Mikkal wtulony twarzą 

w policzek Raiji, miękki, pachnący i cudownie ciepły 

pomimo mrozu. 

Raija poczuła, jak krew szybciej krąży jej w żyłach, 

a ciało ogarnia taka gorączka, że nawet gdyby Mikkal 
zrzucił z ramion cieple nakrycie, w jej objęciach było­
by mu cudownie ciepło. 

- Już nie pamiętam, kiedy byliśmy ze sobą tak na­

prawdę blisko - wyszeptał. - Ciągle tylko dotykam cię 
po omacku przez sen. Tak dawno nie kochaliśmy się 

ze sobą na jawie. Odkąd opuściliśmy dom twojej mat­
ki w Tornedalen, brakowało nam czasu, by cieszyć się 
sobą i uszczęśliwiać siebie nawzajem. 

Ukryła twarz w zagłębieniu na jego szyi i poczuła, 

jak gwałtownie uderza mu puls. 

- Ciągle o tobie myślę, chyba od tego oszaleję - wy­

szeptał chrapliwie. - Siedzę w tych przeklętych sa­
niach, wiem, że jesteś daleko za moimi plecami, ale wi­
dzę cię wyraźnie. Wydaje mi się, że opuszkami palców 
dotykam twojej jedwabistej skóry. Znam każdy łuk, 
każde zaokrąglenie twojego ciała... Nachodzą mnie tak 
cudowne marzenia na jawie, rozmyślam, jak mógłbym 
cię uszczęśliwić w swoich ramionach. A potem, kiedy 

wieczorem kładę się obok ciebie na posłaniu, zasypiam 
z wyczerpania... 

Raija zaśmiała się cicho. 

- Jeśli miałeś, mój drogi, takie plany, to doprawdy 

wybrałeś wspaniałe miejsce! 

96 

background image

- A cóż w nim złego? 
- Nic - odparła z miną niewiniątka, unosząc pięk­

nie zarysowane brwi. - Nic poza tym, że śnieg sięga 
nam po kolana, a ziąb jest taki, że dech zapiera. Nie, 
kochany Mikkalu, doprawdy nic! 

- Śnieg sięga ci tu do kolan? - zdziwił się. - Zmarzłaś? 

Potrząsnęła głową i przymkąwszy oczy, przytuliła 

policzek do jego piersi. 

- Jest mi cudownie. Grzejesz mocniej niż żar z ogni­

ska. Może masz gorączkę? 

Poprawił derkę i rozłożył ją tak, by otulała ich obo­

je, choć nie przytrzymywał jej za brzegi. 

Mając obie dłonie wolne, mógł zawojować cały 

świat, ale teraz marzył tylko o tym, by zdobyć Raiję. 

Odszukał wargami jej usta i rozchyliwszy je leciut­

ko, poczuł radość, że Raija całuje go z namiętnością, 

o jakiej marzył. 

Jej dłoń zabłąkała się pod jego kaftan i leniwie, choć 

niebezpiecznie długo, gładziła muskularne barki, zata­
czając kółka w miejscach, o których wiedziała, że są 
szczególnie wrażliwe. 

- Tak strasznie zmarzły mi ręce - mruknęła, kiedy, 

ciężko dysząc, przerwali pocałunek. 

- Mam w sobie mnóstwo ciepła, którym się chętnie 

z tobą podzielę - wyszeptał Mikkal pośpiesznie, za nic 

w świecie nie chcąc, by cofnęła rękę. - Chociaż moje 

dłonie także trochę zmarzły. A nic nie grzeje lepiej niż 
rozgrzane ciało... 

Ostrożnie poluzował rzemyki na piersi Raiji i wsu­

nął dłoń pod skórzane okrycie. 

Zapach jej ciała, kobiecy, zmysłowy, połączony 

z zapachem skór, uderzył go w nozdrza. Miękka i cie-

97 

background image

pła dłoń ożywiła się. Opuszki palców bawiły się deli­
katnie krągłą piersią, która pod wpływem dotyku 
drżała i prężyła sutek. 

Raija dotykała jego nagiej skóry już obiema dłoń­

mi. Jedna zsunęła się w dół do pośladka. Tylko ścią­
gnięty ciasno pasek przeszkadzał jej powędrować tam, 
gdzie pragnęła najbardziej. 

Nie mylił się: Raija była równie podniecona jak on. 

Ocierała się o niego tak samo bezwstydnie jak on przy­
ciskał się do niej. 

Musiała czuć, jak bardzo jej pragnie, i nie cofała się 

przed niczym. 

Zdjął dłoń z jej piersi i pochyliwszy się, zaczął pie­

ścić koniuszkiem języka twarde sutki, tak jak lubiła naj­
bardziej. Wiedział, że doprowadza ją to do szaleństwa... 

Oszołomiony namiętnym pocałunkiem, od którego 

zawirowało mu w głowie, przesunął dłonie w dół i go­
rączkowo uniósł brzeg spódnicy. 

Odpiął swój pasek i aż jęknął z rozkoszy, gdy Ra­

ija w obie dłonie ujęła jego pulsującą męskość. Był go­
tów, a jej zapał wzmógł jeszcze jego gwałtowność. 

Chciał, musiał jej dotykać... 
Palce wśliznęły się pieszczotliwie w naj intymniej sze 

miejsce jej ciała. Poruszali się rytmicznie, przepełnie­
ni rozkoszą. Usłyszał jęk wydobywający się z jej ust, 
a potem chrapliwy szept: 

- Zabiję cię, jeśli nie zrobisz tego porządnie, kochany. 
Przez moment przeląkł się, że oboje upadną w śnieg, 

który ugasi ich namiętność całkiem inaczej, niż tego 
oboje pragnęli. A potem już przestał myśleć. Chwycił 
Raiję w swe silne ramiona, a ona zacisnęła mu nogi na 
biodrach. 

98 

background image

Wszedł w nią i wczepiając się palcami w jej krągłe 

pośladki, poruszył biodrami. Raija odrzuciła głowę do 
tyłu i wygięła całe ciało. Chwyciła go mocniej i zaraz 
oboje doznali spełnienia. Zorza polarna nad ich gło­

wami drgnęła gwałtownie, jakby poruszona tą samą co 

oni namiętnością. 

Leniwe pieszczoty musieli już sobie darować. 

- Teraz rzeczywiście szukasz po omacku - zaśmia­

ła się Raija i omal się nie przewróciła, kiedy pospiesz­
nie poprawiała na sobie części garderoby. 

Roześmiali się oboje ciepło i ufnie, jak kochanko­

wie pewni swojej wzajemnej miłości. 

Pomógł jej, ale nie mógł się oprzeć, by nie ucałować 

jej rozpłomienionych policzków. 

- Jesteś szalony, Mikkalu. Kompletny z ciebie wa­

riat! Sądzę, że bardziej jesteś podobny do Elle, niż kto­
kolwiek mógłby przypuszczać. 

Mikkal wybuchnął śmiechem. 
- Kochasz się w zimową noc i wśród rozkoszy wi­

dzisz twarz Elle? 

Raija roześmiała się także. 
Mikkal objął ją ramieniem i oboje popatrzyli w niebo. 
- Teraz i ja uważam, że zorza polarna jest cudow­

na - rzekł, obdarzając ukochaną jeszcze jednym poca­
łunkiem. - Będą mi się z nią wiązać niezwykłe wspo­
mnienia. 

Raija uśmiechnęła się. 
- Jeśli mogłabym wybrać, chętnie umarłabym w bla­

sku polarnej zorzy. Czułabym się bezpieczna. Tak 
jakbym trzymała za rękę przyjaciela... 

Ale Mikkal nie chciał myśleć o śmierci. Poprowa­

dził Raiję w stronę namiotu. 

99 

background image

- Teraz mnie się zrobiło zimno w nogi - wyznał. 
Matti, mrużąc oczy, popatrzył na nich zaspany, kie­

dy roześmiani weszli do środka. Kiwając głową z re­
zygnacją, stwierdził tylko: 

- To musiała być doprawdy niezwykła zorza. Zasta­

nawiałem się już, czy nie powinienem was szukać. 

- Powinieneś już spać - upomniał go Mikkal. -

Chłopcy w twoim wieku potrzebują dużo snu. 

Matti posłusznie zamknął oczy. Dopiero kiedy Ra-

ija ułożyła się wygodnie na posłaniu, a Mikkal rozsiadł 
się przy palenisku, żeby ogrzać dłonie, Matti przemó­

wił niewinnie: 

- Następnym razem poproście, żebym ja wyszedł 

na dwór. Mogliście zamarznąć od tych uciech! 

Po czym szybko zamknął oczy i udawał, że śpi ka­

miennym snem. 

Raija zaklęła pod nosem, a Mikkal mruknął sam do 

siebie: 

- Rzeczywiście, uciechy były niezwykłe, ale nie 

wiem, czy je kiedyś powtórzymy. 

background image

Rankiem obudziło ich wycie i gwałtowne porywy 

wichury. Aż trudno było uwierzyć, że jeszcze kilka go­
dzin wcześniej panował tu taki spokój. Lodowate 

szpony wiatru chwytały wszystko, co znalazło się na 
drodze, próbując to zgnieść, poderwać w górę lub cho­
ciaż przesunąć. 

W palenisku wygasło. Raija, trzęsąc się z zimna, wy­

sunęła się spod derki, żeby rozpalić ogień. 

Zdawało się, że wieje ze wszystkich stron, mimo że 

jurta była szczelna. Tak odgłosy wichury działały na 
wyobraźnię. 

Ailo przebudził się i przestraszony popatrzył na Ra-

iję. Zwykle starał się zachowywać jak dorosły, ale te­
raz naprawdę się bał. Niepogoda nie wydawała się 
straszna, kiedy przebywało się w gromadzie, oni jed­
nak byli zupełnie sami. Ich jurta stała samotnie wśród 
pokrytej śniegiem równiny. 

Kiedy ogień buzował już w palenisku, Raija wzięła 

chłopca na ręce i przeniosła na posłanie obok śpiące­
go Mikkala. Sama także, szczękając zębami, wsunęła 
się pod futrzane nakrycie. 

Mikkal przebudził się, czując łaskotanie w nozdrza. 

Nie były to włosy Raiji... Uniósł powieki i napotkał we­
sołe spojrzenie Ailo. Ten mały łobuziak łaskotał ojca 
miękką sierścią wyrwaną z wyprawionej skóry renifera. 

101 

background image

Rozbawiony Mikkal zwichrzył czarną grzywkę syn­

ka. Ailo wyrósł na wspaniałego kompana. Dla ojca by­

ło to całkiem nowe doświadczenie. 

- Jesteś już na tyle duży, że powinieneś spać sam -

rzucił z udawaną surowością. 

- Ty także - odciął się Ailo. - Jesteś ode mnie dużo 

starszy, a ciągle Raija musi z tobą spać. Uważam, że 
to niesprawiedliwe. 

Raija zatrzęsła się od tłumionego śmiechu. 
Ich wesołe przekomarzanie obudziło Mattiego, któ­

ry poderwał się z posłania i nim zdążył przetrzeć oczy, 
był już przy wyjściu. 

- Koszmarna pogoda - oznajmił, odsłaniając otwór 

namiotu. 

Sypnęło śniegiem, a podmuch wiatru, który wdarł 

się do środka, zgasił znów ogień w palenisku. 

Raija i Mikkal nie musieli wyglądać na zewnątrz, że­

by się o tym przekonać. Dobrze znali płaskowyż. 

- Nie zachowuj się jak głupiec! - warknął Mikkal 

wściekły. 

- Zamarzniemy, Matti! - wtórowała mu Raija. - Za­

słoń wejście, zanim będziemy mieć tu w środku śnie­
gu po kolana. 

Ale Matti stał jak skamieniały. A potem uklęknął 

i zaczął grzebać w zaspie tuż przy wejściu do jurty. 

- Co ty robisz? - zapytała Raija, unosząc się na łok­

ciach. 

Matti odwrócił się i popatrzył na nich przerażonym 

wzrokiem. 

- Ktoś tu jest. To jakiś mężczyzna... - Usta mu zadrża­

ły i łamiącym się głosem dodał: - Nie wiem, czy żyje... 

Raija w jednej chwili znalazła się przy bracie. Mik-

102 

background image

kał także usiłował wstać, ale poczuł nagle silny ból, 
promieniujący od kręgosłupa aż po piętę. Miał wraże­
nie, że przeszywa go tysiące ostrzy. 

- Do diabła! Do diabła! - wymamrotał ze złością, 

opadając na posłanie. - Nie mogę się ruszyć! 

- Leż! Nie próbuj wstawać! - nakazała mu Raija, nie 

mając czasu choćby spojrzeć w jego stronę. 

Gołymi rękami grzebała w śniegu razem z Mattim, 

usiłując odkopać człowieka, który podszedł w nocy 
pod ich jurtę. Był na wpół przysypany śniegiem. 

- Dobrze, że wystawał kawałek jego ubrania - wy­

jaśniał Matti. - Gdyby nie to, nie zauważylibyśmy go, 
póki byśmy się o niego nie potknęli. 

Raija miała skostniałe z zimna ręce. Poruszała 

sztywno palcami i z trudem je zginała. Chwyciła wy­
kopanego spod śniegu mężczyznę pod ramię, Matti 
pod drugie i razem wciągnęli go do środka. 

Już miała zasłonić otwór w jurcie, kiedy jej wzrok 

zatrzymał się na saniach, na których wieźli wyposaże­
nie. Jedne były puste, a drugie... 

- Matti, na pułkach leży człowiek! 
Brat natychmiast znalazł się przy niej. 
- Przyprowadzę go do namiotu! - rzucił, a gdy chcia­

ła mu pomóc, zaprotestował: - Poradzę sobie sam! Le­
piej popatrz, Raiju, co z tym biedakiem, którego odko­
paliśmy! - zawołał i nie zważając na to, że jest za lekko 
ubrany, wybiegł w sam środek białego piekła. Parł pod 

wiatr, co chwila grzęznąc w śnieżnych zaspach. 

Raija zapomniała o wszystkim, co do tej pory mia­

ła mu za złe. Matti okazał się dorosły. Miał rację, na­
leżało sprawdzić, jak pomóc biedakowi, którego do­
piero co wciągnęli do środka. 

103 

background image

Uklęknęła przy nim i ostrożnie przewróciła go na 

plecy. Chociaż nie był mocnej budowy, zmarznięty na 
kamień wydawał się strasznie ciężki. 

Był starszy od niej, może nawet starszy od Mikka-

la. Bladoszara twarz pokryta sinymi plamkami spra­

wiała wrażenie zastygłej maski. Miał zaciśnięte usta, 

a wargi przymarzły jedna do drugiej. Raija wiedziała, 
że to zły znak. Spróbowała odpiąć mu kurtkę, ale 
ubranie także przymarzło do ciała tego biedaka. 

Obmacała szyję, szukając pulsu, pod opuszkami 

palców nie wyczuła jednak najmniejszego drżenia. 
Mikkal nakazał Ailo odwrócić się do ściany namiotu. 
Ale ten, jak to dziecko, z jeszcze większą ciekawością 
przyglądał się Raiji i mężczyźnie, który leżał dziwnie 

nieruchomo. 

Mikkal dźwignął się na kolana. Zaciskał zęby, aż 

zgrzytały, żeby nie wyć z bólu. 

Podczołgał się do Raiji, która, chwyciwszy nóż, 

trzęsącymi się rękami rozcinała kurtkę obcego, chcąc 
sprawdzić, czy bije mu serce. 

- To zbędne, Raiju - odezwał się Mikkal cicho. - On 

nie żyje! Zamarzł na śmierć. 

Znieruchomiała. Siedziała z nożem w dłoni i bez­

wiednie powiodła spojrzeniem po twarzy mężczyzny, 

która nie wyglądała już tak okropnie jak przed chwi­

lą. Wiedziała jednak, że ten człowiek nie żyje, choć 
zrobiłaby wszystko, by to zmienić. 

- I to tuż przed naszą jurtą - odezwała się rozdygo­

tana. - Raptem jeden oddech dzielił go od ocalenia. Po­
trafisz to zrozumieć, Mikkalu? Jesteś w stanie to po­

jąć? Kim jest ten, który decyduje, że granica między 
życiem a śmiercią jest taka cienka? 

104 

background image

Mikkal milczał. Nie potrafił tego wyjaśnić. Tak jak 

i Raija czuł się całkowicie bezsilny. 

Do środka znów wdarł się przeraźliwy chłód. Gwał­

towny powiew wiatru uderzył z taką siłą w część jurty, 
gdzie znajdował się otwór wejściowy, że poluzowana 
krokiew trafiła Mattiego, który wciągał ośnieżone bez­
władne ciało, w tył głowy. 

Śmiertelnie poważny młodzieniec wydał się nagle 

dużo starszy niż poprzedniego wieczoru. 

Nie mówiąc ani słowa, ostrożnie położył między 

Raiją a Mikkalem znalezionego na saniach mężczyznę. 

Raija jęknęła i zmusiła się, by nie zamknąć oczu. Pa­

trzyła na wystające spod czapki rudoblond kosmyki, 
szczupłą twarz pozbawioną uśmiechu, bladosine, lekko 
rozchylone usta. Nic nie rozumiała. Drżąc jak liść osi­
ki, dotknęła go, ale ręce trzęsły jej się tak, że nie potra­
fiła ocenić, czy naprawdę wyczuwa życie pod zziębnię­
tą skórą, czy też daje się zwieść gorącemu pragnieniu. 

- Okrył się skórami, które zostały na pułkach - ode­

zwał się Matti. 

Mikkal przełknął ślinę. To on wyłożył skóry po­

przedniego dnia, żeby się przewietrzyły, bo trochę 
cuchnęły. 

- Co on, u diabła, robi w tych stronach? - rzucił 

twardo. 

Raija spojrzała na niego, a usta jej drżały. 
- Aleksanteri jest niespokojnym duchem. Włóczęgę 

ma we krwi. Nie potrafi usiedzieć w jednym miejscu... 

- Żyje - stwierdził Matti i objął ramieniem siostrę. 

Żal mu się jej zrobiło. Była tak zdenerwowana, że nie 
mogła zapanować nad swym ciałem. 

- Co z tym drugim? 

105 

background image

- Za późno. 
Mikkal przyciągnął skórę i narzucił ją na Fina, z któ­

rym połączyło go tyle wspólnych przeżyć. Fina, które­
mu tyle zawdzięczał, choć nigdy go bliżej nie poznał. 

- Musi odtajać. Zdejmijmy z niego ubrania, bo zmar­

znie, mimo że tu ciepło. 

- Co z tym drugim? - zapytał Matti. 
- Chyba będziesz mi musiał pomóc wstać, chłopcze -

odrzekł Mikkal, unikając bezpośredniej odpowiedzi. -

Sam sobie z tym nie poradzisz. Raija zajmie się Santerim. 

Matti intuicyjnie wyczuwał, co należy zrobić, choć 

nie wszystko do końca pojmował. 

Upłynęła długa chwila, nim Mikkal stanął na nogi. 

Powoli, powolutku zmieniał pozycję. Nawet kiedy już 
stał, pochylony, przenosząc ciężar ciała na zdrową no­
gę, każdy najmniejszy ruch sprawiał mu ból, graniczą­
cy z torturą. 

Ale wytrzymał. 
Z pomocą Ailo i Mattiego nałożył ciepły, długi 

dork. Matti także ciepło się ubrał. 

- Czy mogę jechać z wami? - błagał Ailo bezradny, 

nie chcąc wypuścić ojcowskiej dłoni. 

Ale Mikkal zdecydowanie odmówił. 
- Zostaniesz z Raiją. Ona potrzebuje pomocy. Je­

steś mężczyzną, opiekuj się nią podczas naszej nie­
obecności. 

Błagalne prośby nie ustały, ale Mikkal pozostał na 

nie nieczuły. 

- Wyciągnijmy go stąd! - zarządził Mikkal, wskazując 

ruchem głowy na otwór wyjściowy. - Właściwie sam mu­
sisz to zrobić - dodał, uśmiechając się przepraszająco, a na 
jego twarzy pojawił się grymas. - Zawiniemy go w skóry. 

106 

background image

Matti pokiwał głową i pociągnął za sobą bezwładne 

ciało. 

Kiedy z odsłoniętego otworu powiał ziąb, Raija ock­

nęła się z kompletnej niemocy, w którą zapadła, zro­
zumiawszy, że ma przed sobą Aleksanteriego. 

- Nigdzie nie pojedziecie! Nie możecie, przecież na 

wyciągnięcie ręki nic nie widać! Nie możecie nam się 
zgubić! 

Mikkal z powagą zatrzymał się na progu. 
- Raiju, dobrze wiesz, dlaczego musimy jechać. To ko­

nieczność. Nie możemy go położyć blisko namiotu. Bóg 
raczy wiedzieć, jak długo potrwa ta zawieja. Potrzebuje­
my wszystkich reniferów, jakie są z nami. Ani jednego 
nie możemy stracić. Jest nas dwóch mężczyzn, w tym je­
den półżywy, dziecko i kobieta. Nie mogę ryzykować. 
Odpowiadam za was wszystkich. Nie możemy zwabić 
tu drapieżników. Nikogo nie możemy stracić. 

Raija opuściła wzrok. 
Oczywiście, że ma rację, myślała, zaciskając dłonie. 
- Bądźcie ostrożni - poprosiła. - I nie podejmujcie 

zbyt wielkiego ryzyka. Kocham cię, Mikkalu! 

Posłał jej pełen ciepła uśmiech i pośpiesznie wy­

szedł. Nawet gdyby nie potrafił tak pięknie mówić, je­
go twarz i tak wyraziłaby, co czuje. 

A on nie chciał ryzykować. Nie mógł sobie na to 

pozwolić. 

Nie mógł jej stracić. 
Matti, choć zapewne uważał takie rozwiązanie za zbyt 

trudne, wręcz brutalne, nie wyraził na głos sprzeciwu. 

Ujął tym Mikkala, który pomyślał, że w Mattim 

drzemią dwie natury. 

- Musimy go położyć na pułkach, owinąć w skóry 

107 

background image

i wywieźć jak najdalej stąd, tak daleko, jak tylko star­
czy nam odwagi. 

Matti skinął głową. Jego dłonie poruszały się szyb­

ko. Mikkal nie mógł mu wiele pomóc, tyle że podtrzy­
mywał martwe ciało, tak żeby Matti mógł je przymo­
cować rzemieniami do sań. 

Wiatr trochę zelżał. Mikkal miał nadzieję, że na dłu­

żej. Walczył z bólem, który niemal rozrywał mu jeden 
bok, ale udało mu się zaprząc renifera, zanim Matti 
uporał się z umocowaniem ciała zmarłego. 

- Jedźmy pod wiatr! - rzucił chłopakowi, kiedy ten 

wskoczył na szerokie, płaskie pułki. Siedział prawie na 

nieboszczyku, ale nie wpadł w histerię z tego powodu. 

Mikkal poganiał zwierzę wprost w szalejącą zawie­

ruchę, która zapierała dech i pozbawiała odwagi. 

Wracając, będą na pewno bardziej zmęczeni, a wów­

czas wiatr w plecy pomoże im, zamiast odebrać resztki sił. 

Raija znów musiała na nowo rozpalać ogień. Trzę­

sła się jak galareta i ledwie sobie z tym radziła, ale 
przecież musiała nagrzać pomieszczenie! Jeśli tego nie 
zrobi, Santeri może jej umrzeć na rękach. 

Już prawie zrezygnowała, bo w zdenerwowaniu nie 

mogła poradzić sobie z tą zwykłą, zdawałoby się, czyn­
nością, gdy maleńka dłoń dotknęła jej ręki. 

Ailo popatrzył na Raiję dużymi oczami, w których 

dostrzegła podobne jak u Mikkala zdecydowanie. 

- Ja to zrobię, Raiju! - Siedmioletni chłopiec z całą 

powagą wziął na swe barki odpowiedzialność, do ja­
kiej zobowiązał go Mikkal. 

Teraz on był tu mężczyzną, zajmie się Raiją, póki 

nie wróci ojciec. 

108 

background image

Raija pokiwała głową i usiadła bez sił. Gryzła kost­

ki dłoni, żeby przywrócić czucie w nadal zupełnie 
skostniałych palcach. 

A była na zewnątrz tylko krótką chwilę... 
Aleksanteri i jego kompan wędrowali pewnie już 

długi czas. Raija nie potrafiła sobie wyobrazić, że 
chłód może wniknąć tak głęboko. Nie umiała wywo­

łać w sobie doznań, które dałyby się przyrównać cier­
pieniu zadanemu tym nieszczęśnikom przez lodowa­
te jęzory mrozu. 

Od strony paleniska rozległ się trzask ognia. Ailo 

nie żałował drewna. 

Opał stanowił kolejny powód do zmartwień. Gro­

madzili, co tylko napotkali na postojach. Gałązki, 
chrust, wszystko, co nadawało się do spalenia. 

Zima dopiero się zaczęła i dzięki niezbyt grubej 

warstwie śniegu udawało się jeszcze dokopać do ni­
skich zarośli. 

Jeśli zawieja nie ustanie, zbyt częste wychodzenie 

na dwór graniczyć będzie z nieodpowiedzialnością. 

Mieli jeszcze zapas opału. Opuszczając Finlandię, 

narąbali sporo drewna. Raija wiedziała, że Mikkal pra­
gnie je zachować. Liczył nawet na to, że uda mu się 
dowieźć drewno do Varanger, gdzie było o nie tak 
trudno. Ale jeśli niepogoda ich tu zatrzyma, przyjdzie 
im zużyć to, co przeznaczyli na czarną godzinę. 

- Czy on umrze tak jak tamten? - zapytał Ailo, 

przytulając się do Raiji. 

Raija pokręciła przecząco głową, wyrażając w ten 

sposób raczej cichą nadzieję aniżeli pewność. 

Nie miała wszak władzy nad życiem i śmiercią. 
Otoczyła Ailo ramieniem. W tej chwili potrzebowa-

109 

background image

ła chłopca równie mocno, jak on potrzebował jej. 

- Ten mężczyzna to Aleksanteri. Będzie żył! Musi żyć! 
- Znasz go? 
Odgarnęła chłopcu z czoła niesforny kosmyk. Jemu 

tak samo jak ojcu grzywka za nic w świecie nie chcia­
ła się porządnie ułożyć. 

- Tak, znam. Ty także go spotkałeś, ale to było dość 

dawno. W Tornedalen. Tam gdzie mieszkał Matti, zanim 
przyłączył się do nas. Tam gdzie i ja mieszkałam bardzo 
dawno temu, kiedy byłam w twoim wieku, mój drogi. 

Ailo zmarszczył czoło. Kiedy cofał się myślami 

w przeszłość, prześladowało go tyle okropnych wspo­

mnień! Wiele z nich, głównie te, których bał się naj­
bardziej, celowo ukrył w mroku niepamięci. 

Podszedł trochę bliżej do nieprzytomnego mężczyzny 

i popatrzył mu w twarz. Wyglądał, jakby spał. Może to 
trochę dziwne, ale śpiący ludzie często wyglądają inaczej 
niż zwykle. Ailo uważał, że trudno ich wtedy poznać. 

Patrząc na oblicze mężczyzny, doznał olśnienia. 

Przed oczami przesunęły mu się jakieś nieskładne ob­
razy, które jednak rozumiał teraz lepiej niż wtedy, gdy 
to wszystko zdarzyło się naprawdę. 

Siedzi na wozie. Słońce grzeje mocno, na płocie wi­

si mnóstwo drewnianych krzyży. Jest z tatą, Mattim 
i z jeszcze jednym rudowłosym mężczyzną. 

- Wtedy ten okropny człowiek chciał cię skrzywdzić? 
Unikał stwierdzenia: „chciał cię zabić", mimo że ro­

zumiał, że tak właśnie było. 

Raija przytaknęła. 
- On także podążał na jarmark? - zdziwił się chło­

piec, porzucając pośpiesznie wspomnienia. Nie lubił 
rozpamiętywać. O wiele bezpieczniej było rozmawiać 

110 

background image

o tym, co działo się teraz, albo o tym, co ich czekało 
w przyszłości. 

- Być może - odrzekła, uświadamiając sobie, że Ailo 

pewnie się nie myli. - Z Aleksanterim nigdy nic nie 

wiadomo - uśmiechnęła się. 

- Wydaje mi się, że teraz lepiej oddycha. - Ailo nie 

odrywał wzroku od twarzy nieprzytomnego. 

Raija przysunęła się bliżej. Nie była pewna, czy Ailo 

ma rację, ale starała się z tym nie zdradzić. 

Ostrożnie wsunęła dłoń pod futrzaną derkę i dotknę­

ła ubrania Aleksanteriego, które nie było już takie 
sztywne od lodu. Zaczynało tajać i zrobiło się wilgotne. 

- Pomóż mi przysunąć go bliżej paleniska - popro­

siła Ailo. 

Pociągnęli bezwładne ciało, ale choć nie silili się na 

delikatność, Aleksanteri nawet się nie poruszył. 

Raija przysunęła go do ognia, najbliżej jak to było 

możliwe, po czym sięgnęła po swą jedyną halkę, żeby 
osuszyć przyjaciela. Poświęciła ją bez żalu. Co tam hal­
ka! Nie wiadomo, czy w ogóle by się jej przydała! Zy­
cie tego mężczyzny znaczy dla niej o wiele więcej niż 
beznadziejne wspomnienia. Najpierw jednak trzeba 
zdjąć z niego mokre ubrania. 

- Pilnuj, żeby ogień nie wygasł - przykazała małe­

mu Ailo. - Musi tu teraz być ciepło... jak najcieplej. 
Inaczej Santeriemu może się jeszcze pogorszyć. 

Ailo skinął poważnie głową. Tak, Raija rozumie, że 

to on jest tu teraz mężczyzną. Ufa mu, jemu powie­
rzyła najbardziej odpowiedzialne zadanie. Nie zawie­
dzie jej. Uczyni, co w jego mocy, żeby się z tego wy­
wiązać. Ojciec będzie z niego dumny. 

Raija odsunęła futrzaną derkę. Trudno, może przez 

111 

background image

moment będzie Santeriemu chłodniej. Gdyby jednak 
pozostawiła go w nasiąkającej wilgocią odzieży, nie po­
mógłby nawet ogień buzujący w jurcie. Mokre ubrania 

wykradłyby nieprzytomnemu każdą odrobinę ciepła, 
niszcząc najmniejszą iskrę życia w półżywym ciele... 

Czapkę zdjęła bez większego trudu, chociaż do li­

siego futra przymarzły kosmyki włosów. 

Zapinaną na guziki kurtkę Raija dobrze pamiętała. 

Santeri miał ją na sobie, kiedy go zobaczyła po raz pierw­
szy. Bez zbędnych ceregieli przecięła ją pośrodku, bo roz­
piąć się jej nie dało, a potem już bez trudu rozchyliła 
poły. Obróciwszy bezwładne ciało na bok, wyjęła jedną 
rękę z rękawa, a potem powtórzyła to samo z drugą. 

Dwa wełniane swetry. Ten na wierzchu zupełnie ze­

sztywniał od lodu, ale ten, który Santeri miał pod spodem, 
nie zmarzł, był jedynie mokry. Raija przełykała ciężko śli­
nę, mocując się, by zdjąć oba swetry naraz. Zastanawiała 
się mimowolnie, komu Santeri zawdzięcza życie. 

Czy to ukochana matka wydziergała dla niego ten 

sweter? Czy któraś z niezliczonej rzeszy przyjaciółek? 

Kto wie, czy Aleksanteri to pamięta! Raija pomyśla­

ła ciepło o tej kobiecie, kimkolwiek była, że zadała so­

bie tyle trudu dla tego niecnoty, który leżał teraz nie­
ruchomo, przemarznięty do szpiku kości. 

Jego pierś poruszała się słabo w górę i w dół. 

Teraz buty. 
Rzemyki owinięte wokół łydek napięły się pod 

wpływem wilgoci. 

Raija przecięła je, kalecząc się przy tym. Na szczę­

ście nie zraniła Santeriego. Tylko tego brakowało! 

Musi działać szybko! 
Zdjęła skarpety i westchnęła głośno. Czy ludzie nie ro-

'112 

background image

zumieją, że nic nie trzyma ciepła lepiej niż turzyca i naj­
lepiej wkładać wyłożone nią buty wprost na bose stopy? 

Dwie pary spodni. 
Kątem oka dostrzegła, że Ailo przygląda się jej za­

żenowany. 

Ale ona nie czuła wstydu, rozbierając do naga zna­

lezionego w śniegu przyjaciela. Gra toczyła się o jego 
życie. Poza tym znała dobrze to ciało... kiedyś pozna­
ła każdy jego skrawek. Obejmowała wtedy te ramio­
na i bezwstydnie raczyła się zarówno ciepłem, jak i so­
kami życia krążącymi w tym szczupłym ciele. 

Wycierając halką wilgotną skórę, dostrzegła na obli­

czu Santeriego grymas, ale tak ulotny, że do końca nie 
miała pewności, czy nie uległa złudzeniu, bo kiedy 
w chwilę później otulała go dużym futrzanym nakry­
ciem, pozostawał nadal lodowato zimny i nieporuszony. 
Opatuliła go po czubek nosa. Widać było tylko zwi­
chrzoną grzywkę i sterczące na boki jasnorude kosmyki. 
Odsłoniła mu usta, żeby mógł oddychać. 

Nic więcej już nie mogła zrobić. Następny krok na­

leżał do Santeriego. Jeśli podejmie walkę, wtedy znów 
mu pomogą. 

W milczeniu wpatrywali się w przerażająco blade 

oblicze. Czekali na cud. 

Mikkal przekonał się, że można zmarznąć, nawet 

mając na sobie dork, choć nigdy wcześniej mu się to 
nie zdarzyło. 

Mimo że jechali teraz z wiatrem, ledwie wytrzymy­

wali lodowate smaganie w plecy. Znaleźli się na grani­
cy wytrzymałości. Siedzący obok niego Matti miał 

równie ściągniętą twarz. Zdawało mu się, że już wiecz-

113 

background image

ność całą trwa ich walka z żywiołem. Oddalili się tro­
chę bardziej od samotnej jurty niż to było bezpieczne. 

Zrobili więcej, niż sądzili, że podołają. 
Matti zrozumiał powagę sytuacji. Po drodze słysze­

li wycie wilków, a te czworonożne drapieżniki nigdy 
nie poruszały się pojedynczo. 

Musieli wywieźć trupa jak najdalej. Stanowili nie­

liczną grupę, a ryzyko, że zwabią stado wygłodniałych 
wilków, było zbyt wielkie. 

Gołymi rękoma wykopali w śniegu niewielki dół i za­

grzebali zwłoki, licząc, że zawieja dokończy za nich. 

A może spadnie świeży śnieg? Wtedy ciało zostanie jesz­

cze lepiej ukryte i może będzie tak leżeć aż do wiosny. 

Mieli taką nadzieję. 
Nie rozmawiali ze sobą. Demonstrujący swą moc 

żywioł skutecznie tłumił wszelkie głosy. Milczeli, że­
by oszczędzać siły, zresztą byli zgodni w tym, co na­
leżało zrobić. 

W powrotnej drodze Mikkal kilkakrotnie przysta­

wał, gdy tylko dostrzegł wystające spod śniegu gałęzie 

karłowatej brzozy, i gromadził opał. W jurcie bowiem 
nie mieli go więcej niż na tę jedną noc. 

Nie przypuszczali, że przyjdzie im zostać tu dłużej. 

Od tego, czy uda im się utrzymać ciepło, zależało 

ich życie. 

Matti także to rozumiał. 
Mikkal wyczuł, że chłopak jest bardziej dojrzały, 

niż przypuszczali z Raiją, i z minuty na minutę miał 
dla niego coraz więcej sympatii i szacunku. 

Dostrzegł w oddali zarysy zarośli. Dopiero zapach 

dymu przywiany przez wiatr uzmysłowił mu, że są na 
miejscu. Szary cień okazał się ich namiotem. 

114 

background image

Matti wyprzągł renifera i podparłszy Mikkala ra­

mieniem, niemal przywlókł go do jurty. 

Raija zamrugała powiekami, starając się powstrzy­

mać łzy, kiedy Mikkal wtoczył się do środka i opadł 
bezsilny tuż przy niej. 

Matti odwrócił się i wyszedł. Raija już chciała się rzu­

cić za nim, ale Mikkal podniósł dłoń i wyszeptał cicho: 

- Chrust... Musi przynieść chrust. Zuch chłopak z te­

go twojego brata! - I zaciskając zęby, wystękał: - Po­
móż mi zdjąć to wszystko. Okropnie przemarzłem. 
Najchętniej usiadłbym na palenisku. 

Ailo i Raija zmagali się ze sztywną od lodu odzieżą 

Mikkala i namęczyli się niemal tak samo jak Raija 

wcześniej, kiedy rozbierała Aleksanteriego. 

Matti poradził sobie sam. Zmęczony opadł na kup­

kę chrustu, ale widać było, że jest z siebie zadowolony. 

- Już myślałem, że nie damy rady - przyznał. - Że 

zostaniemy w tej zawierusze. Jeszcze nigdy w życiu 
tak się nie bałem. 

- Mówisz teraz jak mężczyzna - z uznaniem rzucił 

Mikkal. 

Cedził słowa przez zaciśnięte zęby, dotykając swo­

jej chorej nogi. Chłód to najgorsze, na co mógł ją na­
razić. Ale ta wyprawa była konieczna. 

Kiedy jednak napotkał surowy wzrok Raiji, dobrze 

wiedział, wokół czego krążą jej myśli. Zapewne już ni­
gdy nie zechce wyjść z nim na dwór, by podziwiać po­
larną zorzę. 

- Co z Aleksanterim? 
- Nie wiem - odpowiedziała. - Teraz możemy tyl­

ko czekać. 

background image

Raija nie odeszła od posłania Aleksanteriego. Ni­

czym kwoka przy kurczętach trwała przy nim, ani na 
chwilę nie spuszczając oka z jego twarzy. Aleksanteri 
dwukrotnie przyszedł jej z pomocą, więc nie zawie­
dzie go teraz, kiedy on jej potrzebuje. 

- Niesamowite, że zbłądził właśnie tutaj - odezwa­

ła się zadumana, a w jej głosie pobrzmiewał smutek. -
Kiedy pomyśleć, jak rozległy jest płaskowyż... Tyle 
dróg prowadzi na północ... 

Mikkai podniósł się, z trudem przyjmując postawę 

siedzącą. 

- Zdaje się, że żywisz głębsze uczucie do tego mło­

dzieńca, prawda? - zapytał cicho. 

Raija pokiwała głową. 

- Sądziłem, że spośród tych dwóch Finów, których 

spotkałem w Vard0, Petriego darzyłaś większym za­
ufaniem. 

- To prawda. Ale bardzo lubię Santeriego, choć lek-

koduch z niego i żyje na cudzy koszt. Odkąd podrósł 
i zorientował się, że wystarczy się uśmiechnąć, żeby 
coś dostać, bez przerwy wykorzystuje swój urok oso­
bisty. To bałamut, Mikkalu, ale nie ma w nim krzty-
ny zła. A łazęgostwo ma we krwi, tak jak ty wędrów­
kę. Tyle że on włóczy się bez celu. To niespokojny 
duch, ale jest miły i ma ogromne poczucie humoru. 

116 

background image

Można na niego liczyć. Tym, których uważa za swych 
przyjaciół, bez wahania przyjdzie z pomocą. Gotów 
nawet nadstawić własną głowę. Kocham go za to. Zwy­
czajnie i po prostu. To wszystko. 

Mikkal zamilkł. Ten pean na cześć innego mężczy­

zny nie wzbudził w nim zazdrości, chociaż przez mo­
ment przemknęła mu myśl, że Aleksanteri Kilpi był 
dla Raiji kimś więcej niż przelotnym znajomym. 

Ale to było tak dawno. Było, minęło. 
- Santeri jest jak wiatr i nigdy się nie zmieni. On mu­

si żyć! 

Wichura nie ustępowała, raczej jeszcze się wzmogła. 

Na czole Mikkala pojawiły się zmarszczki, świadczą­
ce o głębokim zatroskaniu. 

- Starczy nam opału? - zapytał Matti. 
Wyprawa z Mikkalem uświadomiła mu, że jest 

przydatny i że może wziąć część odpowiedzialności na 
swoje barki. Mikkal to doceniał. 

Dla Raiji zawsze pozostanie młodszym bratem, nie 

ucieknie od tego, ale przyjdzie dzień, kiedy Mikkal 
uzna go za równego sobie. 

- Musimy przysunąć pułki z zapasami jedzenia i drew­

nem do samej jurty - odezwał się Mikkal i wstał z ogrom­
nym wysiłkiem. Niechętnie pomyślał, że już do końca 
życia będzie musiał mieć baczenie na tę niesprawną no­
gę, starać się unikać nadmiernego chłodu i wysiłku... 

Matti poruszał się zwinnie jak gronostaj. Na jego 

ustach błąkał się szyderczy uśmieszek. 

- Widocznie nie wszystkie uciechy w blasku polarnej 

zorzy godne są polecenia - żartował sobie z miną niewi­
niątka, pomagając Mikkalowi założyć długi kaftan. 

- Nie wszystkie - przyznał Mikkal, ale nie było mu 

117 

background image

do śmiechu, gdy pomyślał, że znów ma wyjść w tę pie­
kielną białą zawieruchę. 

Aleksanteri powoli wracał do siebie. Jego pierś uno­

siła się już miarowo. Wszystko było lepsze niż ta 
śmiertelnie biała maska i ledwie wyczuwalny oddech. 

Raija cierpiała podwójnie właśnie dlatego, że chodziło 

o mężczyznę, który zawsze miał w sobie tyle życia. Wy­
dawało jej się szczególnie niesprawiedliwe, że to jemu 

przyszło balansować gdzieś na granicy życia i śmierci... 

Santeri... zawsze taki serdeczny, roześmiany. Praw­

da, że robił to, na co miał ochotę, nie zastanawiając się 
nad skutkami swoich czynów. Każdemu innemu po­
czytywałaby to za wadę, ale w Aleksanterim ta wła­
śnie cecha wydawała się czarująca. 

Kiedyś uważała go za kompletnie nieodpowiedzial­

nego. Od pierwszej chwili, gdy tylko się spotkali, nie 
przebierał w środkach, by ją posiąść. Tak też się stało. 
Zresztą było to nieuniknione. 

Żyła zawieszona w próżni, taka samotna, a on zja­

wił się jak ożywczy powiew w jej życiu. Pociągający 

i skory do flirtów. 

Raija nie miała złudzeń co do jego osoby, ale chcia­

ła go, pragnęła. 

Dawali i brali na równej stopie. Czerpali rozkosz 

z uśmiechem na ustach. Santeri nawet podczas miło­
snego aktu potrafił zanieść się beztroskim śmiechem. 
Tamtej nocy, ich wspólnej nocy, Raija po raz pierw­
szy w życiu czuła się młoda i nieodpowiedzialna. 

Zbyt wcześnie musiała dorosnąć. Aleksanteri ofiaro­

wał jej całe pokłady tego, co umknęło jej bezpowrotnie. 

Dlatego też nadal go kochała. Dlatego tak chętnie 

patrzyła mu w oczy. 

118 

background image

Ich związek zaczął się właściwie od końca. Rozpo­

częli od miłosnych doznań, a skończyli na przyjaźni. 

Teraz wydawał się taki bezbronny, taki młody. Po­

ciągła twarz niczego nie skrywała. Odbiły się na niej wy­
raźne ślady życia, jakie wiódł. Nigdy nie zwierzył się 
Raiji, dlaczego opuścił rodzinny dom. Nie wiedziała na­
wet, czy był kiedyś szczęśliwy. Ciągle czegoś poszuki­

wał, za czymś gonił. I całą swą energię poświęcał na to, 

żeby wycisnąć z życia, ile się da, do ostatniej kropli... 

A teraz życie chce go okpić! 

Raija dotknęła zapadniętego policzka, nadal chłod­

niejszego niż jej dłoń. Jak on wygląda? Nie pamięta go 
takim wychudzonym. 

Dlaczego tu przybył? Co go gnało po bezdrożach 

ścieżkami wiodącymi ku Ruiji? 

Dlaczego los znów ich zetknął? Czy był w tym ja­

kiś głębszy sens? 

Aleksanteri należał do przeszłości, stanowił jej 

barwny element, ale w obecnym życiu Raiji nie było 
dla niego miejsca. Mikkal nigdy by na to nie przystał. 

Być może sprawił to dotyk, Raija nie miała pojęcia. 

Aleksanteri także nie pamiętał później, co go zbudzi­
ło. Nagle jednak otworzył oczy i nim dostrzegł, kto 
przy nim czuwa, zapytał: 

- Raija? 

Dziewczyna pochyliła się nad nim i pogłaskała po wło­

sach, a potem położyła swą dłoń na chłodnym policzku. 

Napotkał jej spojrzenie. Wąskie szparki oczu roz­

szerzyły się, czoło się wygładziło, a na ustach zakwitł 
radosny uśmiech. 

A potem, drżąc na całym ciele, przywarł do niej i z cięż­

kim westchnieniem przymknął powieki. Z trudem uwol-

119 

background image

nil spod ciepłych futer nagie ramię. Raija nie mogła nie 
uchwycić jego ręki, szukającej po ornacka 

Mrugała, żeby się nie rozpłakać. Santeri się obudził! 

Odzyskał przytomność, rozpoznał ją! 

Wrócił do życia! 
W chwilach takich jak ta łatwo przychodziła jej poko­

ra. Zdawało jej się nawet, że mogłaby wierzyć w Boga... 

Ocknęła się pod wpływem gwałtownego powiewu 

od strony wejścia. Do namiotu wślizgnęli się Matti 
i Mikkal. Nie zdążyła ich uprzedzić, że Aleksanteri od­
zyskał przytomność, gdyż wpatrywała się w jego usta, 
starając się zrozumieć wydobywające się z nich słowa. 

- Traktuj mnie serio - prosił ten największy żartow-

niś, jakiego znała. - Raiju, Raiju... - powtarzał drżącym 
z namiętności głosem. -Ja nie żartuję, przynajmniej nie 
zawsze. Chciałem być poważny. Tobie się zdaje, że się 
bawię, że sobie kpię... A ja przez cały czas brałem to na 
poważnie, Raiju. Z tobą wszystko jest inaczej... Nigdy 
ci jednak tego nie powiem, nigdy. Kocham cię tak jak 
Petri, równie głęboko, ale ty tylko jemu uwierzyłaś. 
Santeri to kpiarz, jedynie flirtuje, myślałaś... Ale Sante­
ri także nauczył się prawdziwie kochać... 

Wielkie nieba! Niech on przestanie! Raija ścisnęła 

mocniej jego dłoń, aż pobielały mu kostki. 

Niech niczego więcej nie wyjawia. Wystarczy już 

to, co powiedział! 

Mikkal cisnął ubranie, zaklął pod nosem, bo gwał­

towny ruch sprawił mu ból. 

- Wraca do życia - zaśmiał się krótko. Już dawno 

podejrzewał, że Aleksanteriego coś łączyło z Raiją, ale 
nie chciał w to wierzyć. 

Aleksanteri nie przestawał majaczyć. Raija śmiertel-

120 

background image

nie się obawiała, że jego słowa zabrzmią zbyt wyraź­
nie. Bała się, że powie za dużo. 

-Jeszcze jeden - burknął Mikkal, rozcierając dłonie 

nad ogniem. 

Sposępniał, a jego twarz zdawała się być wykuta 

w kamieniu. Za nic w świecie nie chciał zdradzić 

uczuć, jakie nim targnęły. 

- Do diabła, Raiju, ile razy jeszcze usłyszę takie wy­

znania? Nie wiem, czy zdołam to znieść... 

- Nic nie wiedziałam - westchnęła Raija. - Po pro­

stu nie miałam pojęcia. Zawsze tylko flirtował, żarto­

wał sobie ze wszystkiego, nawet z poważnych spraw. 

Skąd mogłam wiedzieć, że przywiązuje do tego wagę? 
Nigdy się z tym przede mną nie zdradził. 

- I tak nie mogliśmy pozwolić mu zamarznąć na 

śmierć - wtrącił się Matti. 

Kiedy Raija i Mikkal sprzeczali się, Matti zawsze 

trzymał stronę siostry. Więzy krwi były silniejsze niż 

więzy przyjaźni. 

Raija ściskała dłoń Santeriego i patrzyła na niego, bo 

tylko w ten sposób mogła uniknąć wzroku Mikkala. 

Pierwszy raz go okłamała. 

Santeri wyznał jej bowiem swoje uczucia tamtej no­

cy, kiedy omal nie wyzionął ducha. 

Wyznał, że ją kocha. 

Sądziłam, że mu to przeszło, usprawiedliwiała się 

przed samą sobą. Myślałam, że zapomniał. Miał tak wie­
le dziewcząt. No i miał poślubić córkę Petriego... 

Czy znów stanęła na drodze do czyjegoś szczęścia? 

Czy jej mroczny cień zniszczył przyszłość Santeriego? 

Kochany, miły Santeri! Zasługiwał na kobietę, któ­

ra potrafiłaby go nakłonić, by się ustatkował, zwolnił 

121 

background image

nieco tempo i przestał zbyt intensywnie używać życia. 

Raija zdawała sobie sprawę, że ona nie byłaby zdol­

na odegrać takiej roli wobec żadnego mężczyzny. 
Z Mikkalem byli jakby ulepieni z tej samej gliny. Mik-
kal nigdy nie zapragnął osiąść gdzieś na stałe. Dla niego 

wędrówka za reniferami, wyznaczona przez zmieniają­
ce się pory roku, stanowiła istotę egzystencji. Serce biło 
mu tym samym rytmem, co serce otaczającej go przy­

rody. Raija tęskniła za tym samym. 

Zerknęła ukradkiem na ukochanego, który siedział 

urażony, z posępną twarzą, przez cały czas nie spusz­
czając z niej wzroku. Brwi miał ściągnięte, a oczy przy­
pominały wąskie szparki. 

Dobrze wiedziała, jakie myśli tłuką mu się po gło­

wie, że nie podoba mu się, iż z takim oddaniem opie­
kuje się Santerim. Przypuszcza, że coś jednak musia­
ło między nimi być: jeśli nie płomienna miłość, to 
przynajmniej mała iskra. 

Był zazdrosny... 
Ale przecież Raija nie zachęcała Santeriego, nie 

chciała wcale, by to wszystko tak się ułożyło. 

To się po prostu stało. 
Mikkal połamał z trzaskiem kilka suchych gałęzi 

i przeniósł ponury wzrok na ogień. Jeszcze raz poła­
mał chrust, nim wrzucił go do paleniska. 

- Zmarznie, jeśli nie schowa ręki pod futro - oznaj­

mił krótko. 

Raija zacisnęła zęby. Była zła na Mikkala, że posą­

dza ją o najgorsze. 

Czy nie potrafi sobie wyobrazić, jak ciężko jej by­

ło? Nie jest w stanie zdobyć się na odrobinę zaufania 

wobec niej? 

122 

background image

Dlaczego dręczy ją i siebie, nie dowierzając szcze­

rości jej wyznań? 

Dlaczego powątpiewa w jej miłość? 
Ostrożnie jednak rozluźniła uścisk i włożyła rękę 

Aleksanteriego pod nakrycie. 

- Raiju, zostań - majaczył chory. 
Mikkal nie pojmuje, ile zawdzięczam temu niefra­

sobliwemu włóczędze, pomyślała i poczuła, jak za­
drgały jej kąciki ust. Ile zrobił dla mnie ten chłopiec 
ukryty w ciele mężczyzny. 

Otuliła go starannie, dotykając leciutko palcami je­

go skóry, i przypomniało jej się, jak się kochali. 

Obejmowali się i odnajdywali drogę do siebie wśród 

śmiechu i wesołości. 

Powiedział, że jest inna. 
Wolała wierzyć, że to samo mówił pozostałym ko­

bietom, że szybko się otrząśnie. Liczyła, że stanie się 
dla niego bladym wspomnieniem, do którego nieba­

wem wcale nie zechce powracać. 

Tak łatwo można było ulec złudzeniu, że Aleksan-

teri jest beztroskim kpiarzem. 

Dlaczego pojawił się tak nieoczekiwanie? Czemu 

wyznał, że nigdy jej nie zapomniał? Ona i Mikkal od­

naleźli drogę do siebie. W ich związku pojawiło się coś 
nowego, większa dojrzałość. 

Nie potrzebowała echa z przeszłości, które mogło 

tylko poróżnić ją z ukochanym. 

Wydawało jej się to takie... niepotrzebne. 
- Pozwól mu zasnąć, Raiju. Niech odpoczywa - ode­

zwał się Mikkal. Na klęczkach przysunął się do niej 
i położył swe duże, bezpieczne dłonie na jej ramionach. 

Odchyliła się w tył i nie zważając na to, że ubranie 

123 

background image

Mikkala ciągle jeszcze nie ogrzało się po powrocie 
z dworu, oparła się o niego. Potrzebowała siły, która 
z niego emanowała. 

- Proszę, nie zadręczaj się niepotrzebnie myślami -

szepnęła, nie patrząc na niego. - Nie myśl za wiele, nie 
musisz być... 

- ...zazdrosny? - dokończył. 
Przytaknęła. 
- Przecież wiem... - odparł i wtulił twarz w jej wło­

sy. - Wiem o tym, najdroższa. Ale co ja na to poradzę, 
że ciągle jestem takim głupcem. Tak potwornie się 
przeląkłem, że mógłbym cię stracić. Santeri ma w so­
bie to coś, co ja sam chciałbym mieć. Jest taki pogod­
ny. I ten błysk w oku... Jestem o niego zazdrosny mimo 

woli. Byłbym zazdrosny, nawet gdybym nie usłyszał 
jego słów. Wydaje mi się, że żaden mężczyzna ci się 
nie oprze. Skoro ja nie potrafię? 

Raija uśmiechnęła się na tę wyjątkowo długą jak na 

Mikkala przemowę, tak szczerą, że aż poczuła ciarki 
na plecach. 

Mikkal nie zważał wcale na to, że Matti słyszy jego 

słowa. Ailo spał zmęczony nadmiarem wrażeń, ale Mat­
ti siedział przejęty przy palenisku i zarzekał się w du­
chu, że nigdy się tak nie odsłoni przed żadną kobietą. 

Sentymentalne brednie, od których zbierało się na 

mdłości. Zupełnie jak słodki cukier w kostkach. Kie­

dyś, krótko po ślubie matki z Akim, podkradł kilka 
takich kostek, ale przestępstwo zostało odkryte 
i spuszczono mu lanie. Lanie jednak było niczym 

w porównaniu z mdłościami, jakie go naszły, gdy po­
łożył się spać. W nocy zwymiotował w łóżku, za co 

został znów ukarany. 

124 

background image

Od tamtej pory przesadna słodycz była dla niego 

nie do zniesienia. 

Jak Mikkal, taki mądry mężczyzna, mógł powie­

dzieć coś takiego? 

Uwielbiał Raiję, w porządku, pożądał jej tak, że wy­

ciągał ją na trzaskający mróz, by się z nią pokochać. 
To Matti mógł zrozumieć. 

Raija była jego siostrą, ale przez większą część życia 

nie znali się, dlatego nie peszyło go, gdy sam przed so­
bą przyznawał, że piękniejszej od niej istoty nie widział. 
Nie spotkał dziewczyny, która wyglądałaby podobnie... 

Rozumiał doskonale, że Mikkal nie potrafi się jej 

oprzeć, pojmował, dlaczego tak wodzi za nią spojrzeniem. 

Ale takie przesłodzone słowa o miłości zawstydza­

ły Mattiego. Czuł się idiotycznie i głupio za Mikkala. 

- Santeri wydobrzeje - orzekł Mikkal. - Jest nas kil­

koro, przypilnujemy, czy czegoś nie potrzebuje. Nie 
musisz czuwać przy nim przez cały czas. Miejsca jest 
dość, możesz usiąść przy mnie, jeśli chcesz... 

Popatrzyła na niego z lekką ironią, ale przysunęła się 

bliżej. Nadal jednak nic jej nie oddzielało od Santerie-
go. Pozwoliła sobie na krótki odpoczynek. W duchu 
przyznała Mikkalowi rację, że powinna się przespać. 

- Ciągle komuś muszę ratować życie - westchnęła. 

- Pomyśl, byłoby całkiem inaczej, gdybym się na tym 
w ogóle nie znała! 

Ku zadowoleniu Mattiego odsunęli się trochę od 

siebie, na tyle że mógł patrzeć w ich stronę, nie rumie­
niąc się. Doprawdy żenowało go, że tych dwoje zapew­
nia się nieustannie nawzajem o swoich uczuciach. 

125 

background image

Wiatr nie ustawał, panował straszny ziąb. 

Jeśli się jeszcze słyszy, to czy się już umarło? 
Jakim cudem jednak ocalałby ze śnieżnej burzy, 

która nagle wyszczerzyła nad nimi ostre kły? 

To było prawdziwe piekło przedzierać się naprzód, 

oddychać albo choćby podnieść twarz, by sprawdzić, czy 
coś się nie wyłania przed nimi. Białe piekło... Całkiem 
stracili orientację, bo wszystkie ścieżki zostały zasypane. 
Ze ściśniętym gardłem kroczyli po swoich śladach 
wprost w białą, zamrażającą wszystko na wskroś rzeczy­
wistość, nie mając pewności, czy zdołają powrócić. 

Szatański pomysł. 

W końcu zgubił ślady tego drugiego. 
A może to tamten się zgubił, kroczył wszak za nim? 

Nie mógł wydobyć z siebie głosu. Zresztą wszelkie sło­

wa zdawały się teraz bez znaczenia. Nie potrafił myśleć 
o nikim innym, tylko o sobie. Toczyła się walka o życie. 

O jego własne życie. W tym zmaganiu każdy daje z siebie 

wszystko. Należało iść, upadać, pokonywać wiatr i zmę­
czenie, żeby znów stanąć na nogi i znów iść, tylko iść. 

Nie ustawać. 
Czy miał po co żyć? 
Chyba już kiedyś znalazł się w tym samym punkcie? 

Zawsze mu się wydawało, że nie czułby żalu, żegna­

jąc się z życiem. 

Łatwo powiedzieć. 
Nie ma nikogo, nikt za nim nie zatęskni. Może je­

dynie będą się zastanawiać, co się z nim stało... 

Ale dopiero wraz z nadejściem wiosny. 
Przywykli do tego, że był jak wiatr. Zawsze w dro­

dze. W poszukiwaniu czegoś, co znajduje się po dru­
giej stronie lasu. 

126 

background image

Nikt się nie dowie, że Aleksanteri Kilpi zmarł pod­

czas śnieżnej burzy w drodze do Jykea. 

Nikt się nie domyśli, dlaczego tam szedł. 
Nawet jeśli ktoś znajdzie jego martwe ciało, nie bę­

dzie wiedział, że należało do niego, Aleksanteriego Kil­
pi, kiedy jeszcze żył na tym ziemskim padole. 

Raija... 
Śnił o niej. Patrzyła na niego łagodnie i klepała po 

policzku. Żadna inna kobieta nie okazała mu takiej 
czułości. 

Wielu się podobał, ale żadna nie miała takich tro­

skliwych dłoni. 

Pogłaskała go po włosach, przemawiała do niego. 
On także do niej mówił. 
Wyznał, że nigdy jej nie zapomniał. Zresztą żaden męż­

czyzna, który choć raz trzymał ją w ramionach, nie był 

w stanie wyrzucić jej z pamięci. Wiązała go na całe życie. 

Powinien o tym wiedzieć. 
Miał wiele kobiet, więcej niż by chciał. 
Przestał je liczyć, kiedy spotkał ją. 
Myślał, że to będzie nic nieznaczący epizod, tylko 

że w niej odnalazł więcej, niż u wszystkich innych ko­
chanek razem wziętych. 

Powiedział jej to, wyznał, że zawsze ją będzie ko­

chał. A ona uśmiechała się do niego łagodnie. 

Pamiętał sen, jaki mu się przyśnił, ten o domu... 

Jego ręce walczyły z czymś, coś przeszkadzało mu 

do niej dotrzeć. Walczył, zmagał się, póki nie uwolnił 
ramion. 

- Raiju, Raiju! 
Dłonie zaciskały się w powietrzu, żeby ją złapać. 

Gdzie ona się podziała? Czy go zostawiła? 

127 

background image

Było mu zimno, ale musiał do niej dotrzeć. Usiadł 

gwałtownie na posłaniu i zmusił się, by otworzyć oczy. 

Poczuł dłonie na swych ramionach. Zobaczył jakie­

goś nieznajomego chłopca. Nieznajomego, czyżby? 

Zresztą, czy miało to jakieś znaczenie? Tylko go to 

rozdrażniło. Odwrócił twarz i ujrzał ją. Jej dłonie po­
znałby wszędzie, ich dotyk był wyjątkowy. 

- Raija! - jęknął i pogładził jej włosy. Nawet w tym 

śnie przypominały cienki jedwab i wydawały się takie 
nierzeczywiste. -Raiju, nie odchodź ode mnie! 

Pokręciła głową. Odsunęła go zdecydowanie, ale 

ostrożnie, i pomogła mu się położyć. 

- Jestem tu, Santeri. Nigdzie nie odchodzę. 
Westchnął z ulgą. Dobrze było ją znowu ujrzeć, ale 

był taki zmęczony. Tak okropnie zmęczony. 

Oczy mu się zamykają... 
Ale powinien opowiedzieć jej o swym śnie... 
Rozśmieszyło go to: we śnie chce opowiadać inny sen! 

Zacisnął palce na jej szczupłej dłoni. Nigdy nie 

mógł pojąć, skąd się bierze tyle siły w tych drobnych 
dłoniach, w tym drobnym ciele. 

- Nie odchodź ode mnie, Raiju - szeptał namiętnie, 

poruszając spierzchniętymi wargami. Był rozpalony 
gorączką, a równocześnie marzł. Niby niemożliwe, 
a tak mu się przydarzyło. 

Ten sen, zupełnie szalony... 
- Dom, Raiju - szeptał. - Dom... 
- Tak, Santeri? - usłyszał jej głos dochodzący z od­

dali, szemrzący niczym wiosenny potok. 

Powinien otworzyć oczy i przytulić ją mocno, ale 

nie miał siły. Był tak strasznie zmęczony. 

- Dom nad jeziorem, Raiju - wydusił z siebie. - Nasz 

128 

background image

dom stojący wśród świerków. I ziemia, moja i twoja, 
Raiju. Nasz dom... Zabiorę cię tam, ale najpierw trochę 
pośpię, chce mi się spać... 

- Spij, Santeri, śpij... 
Nie słyszał już tych słów, bo pogrążył się w gęstej 

mgle, w sennym obłoku, który go szczelnie otulił. Zda­

wało mu się, że jest lekki jak piórko, odpłynął i prze­

stał marznąć. 

Nic już nie czuł. 

Zelżał uścisk i Raija ostrożnie uwolniła swą dłoń. 
- Wyjdzie z tego - odezwała się po chwili. 
Mikkal skinął głową, ale w jego oczach czaił się 

smutek. 

- Kiedy leżałem w gorączce, także wiele majaczy­

łem - rzekł cicho. - Wielu ludziom sprawiłem tym ból. 
Teraz przyszło mi za to zapłacić, zasłużyłem sobie. 

- Ciekawa jestem, o co mu chodziło... - Raija obrzu­

ciła ciepłym spojrzeniem przeraźliwie bladą twarz. 

Mikkal poczuł lodowate ukłucie w sercu i chłodniej 

niż zamierzał, rzekł: 

- Przecież to jasne jak słońce, on także ma swoje 

marzenia. Nigdy nie czyniłaś mu nadziei? 

Raija pokręciła głową. 
Mikkal westchnął i odwrócił wzrok. 
Matti położył się na brzuchu. To było jeszcze gor­

sze niż sentymentalne wyznania. Oni albo pożerali się 

wzrokiem, albo żarli się o każdy drobiazg. 

Jeśli tak ma wyglądać związek dwojga ludzi, to ni­

gdy nie pozwoli, by jakaś kobieta znaczyła dla niego 
tak wiele. Lepiej zadowolić się drobnymi miłostkami 
niż tym, co nazywa się wielką miłością. 

- Aleksanteri lubi puszczać wodze fantazji i marzyć 

129 

background image

o tym, co nieosiągalne - wyjaśniła Raija. - Ale jeśli mo­
że po coś sięgnąć ręką, natychmiast przestaje go to in­
teresować. A ja zawsze pozostanę tylko jego marzeniem. 

Mikkal nie dał się całkiem udobruchać. Być może 

Raija naprawdę wierzy w to, co mówi, ale on jako 
mężczyzna wie lepiej. Doskonale zdaje sobie sprawę, 

0 czym myślą mężczyźni. 

Raiji udało się wytrzymać jego wojownicze spojrze­

nie. Kiedy popadał w podobny nastrój, stawał się bar­
dziej uparty niż narowiste młode samce reniferów 
podczas rozdzielania stada. 

- Zanim zaczniesz odgadywać cudze myśli, Mikka-

lu - rzekła spokojnie - posłuchaj, jakie są moje. Wiedz, 
że moje marzenia dotyczą pięciorga małych istot, Mat-
tiego, jeśli zechce z nami zostać, i jeszcze nas dwojga. 
1 proszę, nie wiń mnie za cudze marzenia, na które nie 
mam wpływu. 

Mikkai rozważył jej słowa i w głębi serca był pe­

wien, że wyznanie Raiji jest szczere. 

Owszem, miała innych mężczyzn, ale nie zajmowa­

li w jej sercu takiego miejsca jak on. 

Zwichrzył lekko grzywkę Raiji, a jego uśmiech 

przekonał ukochaną, że już się na nią nie gniewa. 

- Ciekawe, jak ty byś zareagowała, gdyby inne ko­

biety zaczęły snuć o mnie senne marzenia - zauważył 
tylko. - Chętnie bym się o tym przekonał. 

Raija poruszyła w powietrzu zgiętymi palcami, jak­

by wydrapywała komuś oczy. 

- No właśnie - podsumował Mikkal. 
Znowu zapanowała między nimi zgoda. Matti ode­

tchnął z ulgą. 

130 

background image

Siedział przed niewielką chatą. Gładka tafla jezior­

ka lśniła niczym lustro, nie poruszona najlżejszym po­

wiewem wiatru. Wciągał w nozdrza zapach lasu i wsłu­
chiwał się w ciszę. Popatrzył na falujące łany zboża 
o bladozielonej barwie, jak zwykle wczesnym latem, 

i czuł, że wypełnia go szczęście. Ciszę przerwał rado­
sny śmiech dziecka, a dźwięczny głos, który kochał 
ponad wszystko na świecie, odpowiadał na pytanie. 

Wystarczyło odwrócić głowę, by ujrzeć tę jedyną, 

zajrzeć wprost w ukochaną twarz, napotkać jej wzrok, 
a już na pewno by od niego nie odeszła. 

Przecież obiecała, że go nie opuści. 
Opowiedział jej o domu, a ona była uszczęśliwiona. 

Chciała z nim zamieszkać, by pomóc mu okiełznać 
chęć wędrówki, jeśli się pojawi. 

Razem mogliby tego dokonać, dla dwojga to drob­

nostka. 

Wystarczyło zamknąć oczy... 
Aleksanteri z trudem podniósł powieki. Do diabła, 

jaki jest zmęczony, ciało mu całkiem zdrętwiało! 

To nie lato! 
Ale przecież ona siedzi obok! Jej włosy lśnią w li­

chym blasku płomieni z paleniska. 

Aleksanteri leżał nieporuszony i chłonął jej obraz 

spod wpółprzymkniętych powiek. 

Raija. 
Dziewczyna, jakby wyczuwając jego wzrok, zwró­

ciła ku niemu swą twarz. Rozpromieniła się, gdy za­
uważyła, że się przebudził. Szybko przysunęła się bli­
żej i nachyliła nad nim. 

- Dobry Boże, jakie to szczęście widzieć, że wysze­

dłeś z tego! Tak się bałam, że umrzesz! 

131 

background image

Uśmiechnął się blado. Słyszał, że wichura ustąpiła. 

A więc to nie był sen. Raija była tu przez cały czas. Co 
jeszcze zgadza się z treścią snu? 

- Szalała burza śnieżna... - odezwał się słabym gło­

sem, z wysiłkiem wypowiadając każde słowo. 

- My na czas schroniliśmy się w cieple - wyjaśniła szep­

tem Raija, żeby nie zbudzić pozostałych. - Zawierucha 
trwała całą noc. A wy doszliście prawie do samej jurty... 

- Ten drugi? - Aleksanteri rzucił jej pytające spojrzenie. 
- Nie żyje. Musieliśmy go wywieźć stąd jak najda­

lej. Wilki, rozumiesz... 

Santeri skinął głową zafrasowany i rzekł: 

- Nie znałem go. Spotkaliśmy się po drodze i wę­

drowaliśmy razem. 

W jego oczach czaiło się pytanie, na które Raija 

udzieliła odpowiedzi: 

- Tak, nadal jestem z Mikkalem. Jest też z nami mój 

brat i synek Mikkala. 

- Mówiłem coś w gorączce? 
Pośpiesznie położyła mu dłoń na czole. Domyślił 

się, że powiedział wszystko. 

- To trzymało cię przy życiu, Santeri. Cieszę się, że 

mogłam dla ciebie coś znaczyć. Nie zniosłabym, gdy­
byś umarł. 

- Próbowałem - wyszeptał. - Próbowałem o tobie 

zapomnieć, ale to niemożliwe. 

Położyła mu palec na ustach, ale Santeri był tak sła­

by, że nawet nie mógł go pocałować. 

- Nie myśl o tym i więcej już nic nie mów. Tylko wróć 

do zdrowia. Mam dla ciebie gorącą i pożywną zupę. 

Pokiwał głową. Potrzebował tego. 
Musi jak najszybciej wyzdrowieć. Nie będzie jej 

132 

background image

dłużej ciężarem. Nie będzie się musiała już o niego 
martwić. 

Raija podtrzymała go przez chwilę i podała miskę 

z zupą. 

Aleksanteri zorientował się, że senne marzenia nie­

wiele miały wspólnego z rzeczywistością. 

Nie było żadnej chaty nad jeziorkiem. Tylko Raija, 

owszem, tyle że w całkiem innej roli. 

- Ależ on musi mnie nienawidzić - mruknął pod no­

sem, spoglądając na Mikkala. Raija przytrzymała 
Aleksanteriemu kubek i posłała króciutki pocałunek. 
Pragnęła, żeby go ogrzał, i była pewna, że teraz, gdy 
się już ocknął, dobrze ją zrozumie. 

- Tak, jest zazdrosny - zaczęła - ale nienawiść jest 

mu obca. Kocham go. 

Aleksanteri opadł z powrotem na posłanie. Nie 

mógł oderwać od niej oczu. 

- Gdybyś to samo czuła do mnie, także byłbym 

w stanie wiele znieść. 

- Nie powinieneś za dużo myśleć, Santeri. Masz wy­

począć, najeść się i odzyskać siły. 

- Żebyście się mogli mnie szybko pozbyć? 
- Możesz jechać z nami do Jykea - wyrwało się Raiji. 
Aleksanteri wiedział, że lepsze to niż nic. 
- Chętnie - odparł i zasnął. 
Raija zastanawiała się, czy nie popełniła głupstwa. 

Myśli kłębiły jej się w głowie, gdy nagle usłyszała głos 
Mikkala: 

- Nie mogłaś mu powiedzieć nic innego. Ale potem 

będziesz tylko moja. 

Wdzięczna wtuliła się w jego ramię i wyszeptała: 
- Już jestem i wiesz o tym doskonale. 

background image

„Sankt Nikołaj" przemierzył długą drogę. Wyruszył 

z Archangielska leżącego daleko na wschodzie i wyko­
rzystując sprzyjające wiatry, ciął fale, kierując się na 
południowy zachód do Malangen. 

Po drodze zawijali niemal do każdej zatoczki i fior­

du. 

Mąkę już sprzedali i zostały im tylko beczki. Na po­

łudniu jednak, gdzie lasów było pod dostatkiem, nikt 
ich nie kupował. Rosjanie mieli jednak nadzieję, że po­

zbędą się towaru w najdalej na północ wysuniętych za­
kątkach kraju. 

Młody ciemnowłosy szyper mógłby właściwie już 

wracać z powrotem do domu, ale powodowany senty­

mentem, zapragnął zobaczyć te wszystkie miejsca, 
których nazwy zapamiętał z jej opowieści. 

Pooddycham tamtejszym powietrzem, a potem za­

wrócę do Rosji, postanowił. 

Do życia wypełnionego pustką. 
Od pamiętnego rejsu przed trzema laty, kiedy jego 

brat stracił życie, Jewgienij Dymitrowicz Byków wła­
ściwie żył w próżni. Ówczesna załoga rozpuściła o nim 
najgorsze plotki, z których trudno było mu się oczy­
ścić. Przez ponad rok nie udawało mu się zebrać nowej 
załogi. Imał się wówczas różnych zajęć. W końcu kupił 
sobie dwie szkuty, dzięki którym stał się zamożny. Nie-

134 

background image

którzy uważali nawet, że nie uchodzi, by człowiek z ta­
ką pozycją sam był szyprem na swoich statkach. 

Ale dla niego liczyło się tylko morze. 

Kochał Aleksieja. Ciągle obwiniał siebie o jego 

śmierć. Kiedy przebywał na lądzie, znajdował pocie­
chę w pielęgnowaniu grobu brata. 

Jewgienij miał skłonność do melancholii, zresztą by­

ło to u nich rodzinne. Podtrzymywał w sobie ten stan, 
mimo że nie brakowało mu powodów do radości. 

Ciemnowłosy, przystojny, podobał się kobietom. 

W jego obecności krew szybciej krążyła im w żyłach. 
Miał nieprzeniknione spojrzenie. Jego oczy, choć przy­
glądały się badawczo i oceniały, nigdy nie zdradzały te­
go, co naprawdę myśli. W twarzy o grubo ciosanych ry­
sach było coś dzikiego. Przypominał nieposkromionego 

niedźwiedzia 7: bezkresnych pustkowi na wschodzie. 
Rozpacz wyzierająca z jego brązowych oczu wyzwalała 

w kobietach instynkt opiekuńczy. Wyczuwały, że po­

trzebny mu ktoś, kto by go wsparł, u kogo znalazłby si­
ły i ciepło, przy kim mógłby odpocząć. 

Potrzebował kobiety. 
Kiedyś kochał, ale doznał strasznego zawodu i prze­

stał ufać wszystkim niewiastom. Dopiero ona, piękność 
z obcego kraju, przywróciła mu wiarę. Udowodniła, że 
z niektórymi kobietami można rozmawiać, że rozumie­
ją. I bywa, że mogą znaczyć tyle co najlepszy kompan. 
A nawet więcej, jeśli odnajdzie się tę właściwą. 

Szukał tej jedynej, gdy nachodziło go rozczarowa­

nie. 

Szukał, gdy sprawy układały się po jego myśli. 

Ale nie znalazł. 

Spotykał kobiety, które się z nim we wszystkim 

135 

background image

zgadzały. Śmiały się, kiedy on się śmiał, naśladowały 
jego gesty i sposób mówienia. 

Inne spoglądały na niego głupawo, kiedy proponował 

im rozmowę, bo potrafiły jedynie plotkować. Najwięcej 
było takich, które miały do zaoferowania jedynie ciało. 

Brał je w ramiona i uciekał się do wszystkich tych 

sztuczek, które przyswoił sobie w młodzieńczych la­
tach i w wieku dorosłym. Kłamał równie łatwo, jak się 
przymyka oczy. 

Na początku to działało. 
Ale ciało bez duszy staje się niczym innym tylko bez­

denną pustką. Wykorzystywał kobiety, one wykorzy­
stywały jego... Narastał w nim coraz większy niesmak. 

Nadszedł dzień, gdy już miał wszystkiego dość. 

Poczuł głęboką niechęć do bezsensownych roz­

mów, chłodu, nie potrafił siebie dłużej oszukiwać, że 
jest coś pociągającego w kobietach, które wybierał. 

Sztuczki przestały działać. 

Z ukłuciem w sercu uświadomił sobie, że nie powi­

nien dawać wiary słowom Raiji. Może znała siebie, ale 
nie znała innych kobiet. 

Dobrze mu się z nią rozmawiało, nawet lepiej niż 

z Aleksiejem. Między nim a młodszym bratem bo­

wiem zawsze istniał element męskiej konkurencji. 

Z Raiją nie musiał walczyć o prymat, nie musiał 

udowadniać, że jest lepszy. 

Miała szczególny dar rozumienia innych. Bogata 

wyobraźnia pomagała jej wczuć się w to, co jej opo­
wiadano. A przy tym bywała szczera do bólu. Mówi­

ła prawdę, nie owijając w bawełnę, nie było w niej jed­
nak cienia złośliwości. 

Zawiązała się między nimi przyjaźń. 

136 

background image

I chociaż zdarzały się krótkie chwile, kiedy powie­

trze gęstniało, choć zdawało się to fizycznie nie do wy­
trzymania, nigdy nie pomyślał o niej inaczej. Nie 
chciał mieszać do tego erotyki. 

Raija należała do Aleksieja, nawet po jego śmierci. 

Jewgienij zaproponował jej co prawda małżeństwo, 

ale ona odmówiła. 

Dopiero teraz uświadomił sobie, że nie mógł ułożyć 

sobie życia, ponieważ wspomnienie o niej nie dawało 
mu spokoju. 

Przerażały go własne marzenia, w których należała 

do niego nie tylko duszą, ale i ciałem. Bał się zburzyć 
to, co między nimi wydawało mu się najpiękniejsze: 

wspaniałą przyjaźń. 

Powiedziała, że przeznaczone jest jej życie w Ruiji. 
Domyślał się, że zatrzymała się w którejś z osad po­

łożonych na wybrzeżu, ale szanse, że ją odnajdzie, wy­
dawały mu się niewielkie. 

Szukał jednak we wszystkich tych miejscach, o któ­

rych mu opowiadała, a także w innych, bo przecież 
równie dobrze mogła osiąść nad jakimś fiordem, któ­
rego nigdy nie wymieniła w rozmowie. 

Musi ją zobaczyć i przekonać się, czy jej nie wyide­

alizował, czy to, co zapamiętał, chwile niemal magicz­
ne i niezwykłe uczucie bliskości, nie jest wytworem je­
go wyobraźni. 

Musi się przekonać, czy jest jeszcze zdolny do mi­

łości. 

Czy jego ciało zareaguje na kobietę, czy też kosz­

mar impotencji prześladować go będzie aż do grobu? 

137 

background image

Hans Fredrik Feldt pozbył się wozu, bo wzbudzał 

zbyt duże zainteresowanie, a tego chciał uniknąć za 

wszelką cenę. 

Równie dobrze podróżowało się konno. Kiedy zwierzę 

było zmęczone, uznawał, że trzeba się zatrzymać na noc­
ny odpoczynek. A gdy koń padł, no cóż, dla kogoś, kto 
ma przy sobie trochę grosza, nie stanowiło to problemu. 

A on nie należał do tych, którzy rozczulają się z po­

wodu konia. 

W porze wielkich jarmarków za kołem polarnym 

wędrowało wielu ludzi i łatwo było wtedy zasięgnąć 
języka. Wystarczyło odpowiednio zapłacić, by poznać 

najświeższe nowiny. 

- W Alcie trafiłem wreszcie na jej ślad - przemówił 

kapitan do zwierzęcia. - Znam teraz nie tylko jej 
twarz, ale i dwa nazwiska. 

Spotkał ludzi, którzy ją sobie przypomnieli. Jego 

przyzwoity wygląd, flaszka i garść brzęczących monet 
uczyniły cuda. W Alcie pamiętano czarnowłosą kobie­
tę niezwykłej urody. Pamiętano skandal. 

Hans Fredrik sądził, że czarownica jest Laponką. 
W Alcie utrzymywano stanowczo, że kobieta wy­

wodziła się z Finów. 

W księgach parafialnych znalazł zapis: 
„Raija córka Erika, z domu Alatalo, urodzona 29 lu­

tego 1710, zaślubiona z Reijo Kesaniemi urodzonym 
3 czerwca 1708 roku". 

Nauczył się tego na pamięć. A pamięć miał dobrą. 
To był dopiero początek. Jeśli będzie trzeba, wy-

grzebie całą historię jej życia. 

Znajdzie ją, Raiję Kesaniemi. I zniszczy. 

Nikt nie będzie wystawiał go na pośmiewisko. 

138 

background image

A już na pewno nie kobieta! 

Pytani przez niego ludzie nie wiedzieli dokładnie, skąd 

pochodzi ta wiedźma. Jako miejsce urodzenia podała 
Tornedalen, a to rozległy obszar. Zapewniano go jednak, 
że Raija nie przybyła tu bezpośrednio z Finlandii. Wcze­
śniej była żoną jakiegoś Norwega, ale jego imienia nikt 
nie znał. Dowiedział się jedynie, że Finowie najchętniej 
osiedlają się w okolicach fiordu Lyngen i w Alcie. 

Dlatego pojechał konno na południowy zachód 

i dołączył do grupki tych, którzy podążali na jarmark 
w Skibotn. Ubrany jak inni, w spodnie i kurtkę z sa­
modziału założoną na skórzany kaftan, czapkę ze skó­
ry i sfatygowane buty, niczym się nie wyróżniał wśród 
wędrowców. 

Nic w jego wyglądzie nie zdradzało, że był ofice­

rem. Nikomu nie przyszłoby do głowy, że to on roz­
pętał lawinę cierpienia, wznawiając procesy czarownic 
na daleko na północ wysuniętym kawałku lądu. 

Uznano go za niezbyt rozmownego kompana, nie­

zbyt też sympatycznego, ale poza tym niewiele moż­
na mu było zarzucić. Miał śniadą, dość charaktery­
styczną twarz, na której malowały się stanowczość 
i ponure usposobienie. 

Niektóre kobiety zgadywały, że doznał zawodu mi­

łosnego, i stąd bruzdy na jego czole i surowy, niemal 
rozpaczliwy wyraz zielononiebieskich oczu. Na pyta­
nia, skąd pochodzi, odpowiadał, że zewsząd i znikąd. 
Uwierzyli mu, bo wokół roiło się od tego typu męż­
czyzn. Był do nich podobny. Oni wszyscy wyglądali 
tak, jakby przed czymś uciekali albo czegoś szukali. 

Mężczyźni naznaczeni piętnem: podróżnicy, włó­

czędzy, wędrowcy... 

139 

background image

Ludzie ich akceptowali, choć dobrze wiedzieli, że 

znajomość z nimi jest jedynie przelotna. 

Minął tydzień, nim odważyli się ruszyć w dalszą dro­

gę. Wprawdzie pogoda poprawiła się już po paru 
dniach, ale Aleksanteri, który bardzo powoli wracał do 
zdrowia, wstrzymywał ich wyjazd. Raija robiła co w jej 
mocy. Wypróbowała większość ziół, jakie miała przy 
sobie, przez co zapasy, które starczyć miały do lata i je­
sieni, znacznie się uszczupliły. Ale Santeri, mimo że 
bardzo się starał, ciągle czuł w środku lodowaty chłód. 
A kiedy na dodatek spuchła mu i posiniała stopa, prze­
raził się, że grozi mu jej utrata. Raija zirytowała się, 
a Mikkal całkiem zamknął w sobie. Poznawał ten odór. 
Zawładnęły nim wspomnienia, czuł niemal fizyczny 
ból w nodze, w której nic nie powinien czuć. 

Na szczęście papka z ziół nałożona pod opatrunek 

pomogła Santeriemu. Obrzęk ustąpił, a wraz z nim 
i ból. Na dzień przed wznowieniem wyprawy chory 
po raz pierwszy wstał o własnych siłach. 

- Nie chciałbym być wam kulą u nogi - mówił. - Gdy­

by nie to, że jestem całkowicie od was uzależniony, już 
dawno bym poprosił, żebyście ruszyli beze mnie... -
uśmiechnął się krzywo. - Ale ponieważ tak bardzo ko­

cham siebie, że zamierzam żyć, uczepiłem się was jak rzep. 

- Jeśli ruszymy za wcześnie, będziesz nam większą 

przeszkodą - odparła Raija rzeczowo. - Bo jeśli ci się 
pogorszy, będziemy zmuszeni znowu zatrzymać się na 

dłuższy postój, a to o wiele większy kłopot. Lepiej po­
czekać, aż zupełnie wydobrzejesz. 

- Wiem, jak ci spieszno do dzieci... - zaczął, ale Ra­

ija bezceremonialnie ucięła dyskusję: 

140 

background image

- Oczywiście, że najważniejsze na świecie wydaje 

mi się teraz odnalezienie moich dzieci, ale nie mogę 
przecież narażać cudzego życia. Nie należę do tych, 
którzy myślą tylko o sobie! 

Pierwszego dnia podróży Santeri czuł się okropnie, 

cierpiał jednak w milczeniu. Leżał w pułkach Mikka-
la, starannie otulony futrami, tak że wystawało mu tyl­
ko pół twarzy. 

Planowali pokonać niezbyt dużą odległość, ale po­

goda była wprost wymarzona: wspaniała szreń, bez­
chmurne niebo i niemal bezwietrznie, dzięki czemu ła­
twiej znosiło się chłód. 

Aleksanteri przez całą drogę zapewniał, że nie mu­

szą się o niego martwić, że da sobie radę. 

Kusiło ich, żeby nadrobić choć trochę stracony na 

postoju czas. 

Kiedy w końcu zdecydowali się zatrzymać na odpo­

czynek, była już późna noc. Aleksanteri siadł do po­
siłku blady jak kreda, a ręce tak mu się trzęsły, że nie 
mógł utrzymać w nich jedzenia. 

- Przeforsowałeś się - zmartwiła się Raija. - Naucz 

się w końcu jednego: musisz nam powiedzieć, kiedy 
nie dajesz rady. 

- Świetnie się czułem - bronił się Santeri. - Dopie­

ro kiedy wszedłem do namiotu... 

Nie uwierzyli mu. 
Ale on obstawał przy swoim. Kompletnie wyczer­

pany, otulił się futrem i, nim pozostali skończyli jeść, 
zasnął kamiennym snem. 

- Już pora spać? - zdziwił się Ailo, który nie czuł 

jeszcze znużenia. 

Z wyraźną ulgą przyjął wyjaśnienie dorosłych, że je-

141 

background image

śli nie chce, nie musi się jeszcze układać do snu. 

- Podziwiam go... - przyznał później Mikkal, gdy ra­

zem z Raiją leżeli przytuleni i prowadzili szeptem jed­
ną ze swych długich nocnych rozmów. - Choć wolał­
bym nie żywić dla niego takich uczuć. Ale to silniejsze 
ode mnie. W tym człowieku drzemią dwie natury. Wi­
działem, jak się męczy, ale nie poskarżył się nawet jed­
nym słowem. Mało kto wytrzymałby na jego miejscu. 

- Masz rację, to nie jest taki sobie żartowniś - od­

parła cicho Raija. - Udaje beztroskiego wesołka, ale 
tak naprawdę jest wrażliwy i bystry. 

- Sądzisz, że to wszystko jest grą? 
Raija wtuliła policzek w ramię ukochanego. 

- Nie wszystko, ale większość. Może on sam nawet 

nie zdaje sobie z tego sprawy? 

- Nie wiem, co mam o nim myśleć. Denerwuje 

mnie, wydaje mi się czasem taki płytki, dziecinny... 
Nawet Matti zachowuje się bardziej dojrzale. 

Raija, rozbawiona, pocałowała go w nos. 
- Pozwól, że zgadnę, Mikkalu... Jesteś zazdrosny! 
- Może... - wymamrotał i musnął wargami kąciki jej 

ust. - Marzy mi się letni las pełen tajemnic. Pagórki 
pokryte miękkimi kępkami mchu, gdzieniegdzie obsy­
pane liśćmi. Brzozy wystawiające ku niebu swe gałę­
zie. 1 my, tylko we dwoje! Prócz nas żywej duszy przy­
najmniej w odległości trzech dni wędrówki. 

- Nawet nie muszę pytać, co też chciałbyś tam ro­

bić - odrzekła szeptem i zaśmiała się cicho. 

- Czy to źle, że pragnę cię tylko dla siebie? - zapy­

tał, przytulając ją mocniej. - Jestem normalnym męż­
czyzną. 

Raija uśmiechnęła się. 

142 

background image

Pocałowała go w policzek i ugryzła leciutko w ramię. 

Mikkal spał zawsze w samych kalesonach, z nagim tor­
sem. Ona kładła się tylko w najcieńszej koszuli. 

Nie wypuszczając jej ze swych silnych ramion, ob­

rócił się tak, że znalazła się pod nim. 

- Jesteś najpiękniejsza na świecie, Raiju - powie­

dział takim tonem, jakby właśnie to odkrył. 

Serce zabiło jej mocniej. Z uśmiechem gładziła jego 

plecy i szeroki tors. Koniuszkami palców zakreślała kół­
ka na jego ciele, doprowadzając go do szaleństwa. Płonął. 

Powoli pochylił się nad nią i pocałował. 
Raija przywarła do niego, spragniona pieszczot. Tę­

skniła za jego dłońmi, które potrafiły pobudzić ją tak, 
że drżała z pożądania. 

Mikkal oderwał się od jej warg i uśmiechnął poro­

zumiewawczo. Nie potrzebowali słów. 

Jej ciało tuliło się do jego ciała, za żadne skarby nie 

chciała utracić tej bliskości. 

- Jeszcze obudzimy pozostałych - wyszeptał ostrze­

gawczo Mikkal. 

- Potrafisz na tym poprzestać? - zapytała, a wyzwanie, 

które usłyszał w jej głosie, tym mocniej go podnieciło. 

- Nie, skarbie. A ty? 

Uśmiechnęła się przepełniona miłością. 
- Dotykaj mnie - poprosiła. - Pieść mnie, żebym 

rozpaliła się jak pochodnia. Zamknij oczy i wyobraź 
sobie, że jest lato i leżymy w lesie, o którym tak ma­
rzysz. Wyobraź sobie, że jesteśmy tu zupełnie sami. 

- Gdybym to zrobił, błagałabyś mnie, żebym się 

uspokoił - mruknął cicho. - Podskakiwałabyś nerwowo 
przy najlżejszym trzasku ognia w palenisku, a gdyby 
Matti zakasłał przez sen, dostałabyś chyba ataku serca... 

143 

background image

- To może wybierz trochę łagodniejsze pieszczoty. 
- Takie jak te? 
Mikkal rozchylił na bok poły cienkiej koszuli, po 

czym ujął w dłonie miękkie, krągłe piersi Raiji. Gła­
dził je, z uśmiechem wpatrując się w twarz ukochanej. 

Pokiwała głową w milczeniu. 

Jej ciało już całkiem mu się poddało. Mikkal uśmiechał 

się, odkrywając w sobie całe pokłady czułości i miłości do 
tej jedynej. Nagle wydało mu się, że dotąd jeszcze nigdy 
nie zdołał w pełni wyrazić, jak bardzo ją kocha. 

Zbyt mało czynów, bo cóż znaczą słowa... 
Nawet miłosny akt bladł w porównaniu z tym ogro­

mem uczuć, jakie nim zawładnęły. 

Poruszył się i musnął leciutko palcami twarde bli­

zny, z powodu których, co teraz wydawało mu się cał­
kiem niepojęte, omal jej nie odrzucił. Nie mógł znieść 
ich widoku, bo przypominały mu o jej cierpieniu 
i o okropnościach, przez jakie przeszła. Ale to prze­

cież nadal była Raija, jego Mały Kruk, kobieta, którą 
ukochał ponad wszystko na świecie! 

Nadal pożądał tylko jej. 
Futro, którym się okrywali, niemal całkiem się 

z nich zsunęło. Poprawili je, a potem ich dłonie znów 
odnalazły własne ścieżki. 

Mikkal pogładził lekko uda Raiji. Przyjmowała jego 

pieszczoty i nakłaniała do dalszych, coraz śmielszych... 

Jęknęła cicho, kiedy poczuła na brzuchu jego mę­

skość. Jej palce wiedziały, czym go uradować. 

On tymczasem sunął dłońmi w dobrze sobie znane 

rejony. 

Mikkal potrafił swoimi pieszczotami wyzwolić 

w Raiji nieporównywalny do niczego żar. 

144 

background image

Gra miłosna innych mężczyzn, których miała, była 

nierzadko bardziej wyrafinowana, jednak uczucie, ja­
kim darzyło się nawzajem tych dwoje, rozpalało sil­
niej niż najwymyślniejsze sztuczki miłosne. To do 
Mikkala tęskniła, jego pożądała, a nie jakiegoś pierw­
szego lepszego kochanka. 

- Pragniesz mnie? - zapytał, szepcząc jej miłośnie 

wprost do ucha, a gdy dotknął go leciutko czubkiem 

języka, gorące prądy rozeszły się po całym jej ciele. 

Nic nie mówiąc, uniosła biodra i otworzyła się przed 

nim. 

Czuła, jak drży podniecona i porywa go za sobą, na­

dając coraz szybszy rytm. 

Zanurzając palce w jego czarnych gęstych włosach, 

przyciskała go mocno i dobrze wiedziała, że tak jak 
i ona bliski jest spełnienia. 

Odnalazł jej usta, a od pocałunku, gwałtownego 

i przepełnionego namiętnością, nad którą nie dało się 
już dłużej zapanować, omal nie spłonęli. 

Mikkal objął dłońmi jej krągłe pośladki i poczuł, jak 

jej uda zamykają się wokół jego bioder. Przywarła do 
niego, jakby chciała się stopić z nim w jedno. Leżał ci­
cho, a ona drżała w ekstazie. Jęknęła i pogryzła do 
krwi jego wargi. Wbiła się palcami w jego ramiona. 

Poruszała się jak fale przypływu. Uwielbiał na to 

patrzeć! Jej ciemne oczy ciemniały jeszcze bardziej, 

a na twarzy malowało się całkowite oddanie. 

A on spełnił niemą prośbę ukochanej, aby stali się 

jedno. 

- Mógłbym żyć tą chwilą, póki nie dotrzemy na 

miejsce - wyszeptał znużony. 

Rai ja pocałowała go lekko w policzek. 

145 

background image

- Nie mógłbyś, ja też nie. 
Zasnęli nasyceni miłością i szczęściem. Cieleśnie 

i duchowo zjednoczeni. 

Aleksanteri przebudził się i nie mógł już zasnąć. Sły­

szał ich... Zrozumiał, że z takim uczuciem nikt nie mo­
że się zmierzyć. 

I pożałował, że nie zamarzł na śmierć podczas śnież­

nej burzy. 

background image

10 

Reijo wiosłował w stronę lądu spokojnie i miarowo. 

Knut i Maja, oparci o burtę, wpatrywali się w wodę. 
Maja wychylała się nieostrożnie, ale Reijo, zamiast ją 
nieustannie upominać, usiadł tak blisko, żeby zdążyć 
ją przytrzymać, gdyby okazało się to konieczne. Do 
dziewczynki nie docierały bowiem żadne upomnienia, 
a najlepszą nauczką był strach. Próbowała wszystkie­
go, póki nie poparzyła sobie palców. Ale nawet wtedy 
za nic w świecie nie przyznałaby się do tego, że postą­
piła źle albo że popełniła błąd. 

Po takich niemiłych zdarzeniach stawała się ostroż­

niej sza, ale nigdy nie ustąpiła. 

- Potrzebne nam te ryby? - zapytała, kręcąc się nie­

spokojnie. Z pogardą kopnęła drobne dorsze, jakie 
udało im się złowić. 

- Tak - odrzekł Reijo. 
- Teraz? Przecież niedługo jarmark. Sprzedasz skó­

ry i będziesz bogaty. Nie będziemy wtedy już musieli 
jeść ryb. 

Upodobania kulinarne Mai nie pasowały do ubogiej 

osady nad fiordem. 

- Ryby są smaczne - stwierdził Knut, za co został 

obdarzony przez siostrę pogardliwym spojrzeniem. 

- Fuj! - rzekła tylko, a jej twarz przypominała gra­

dową chmurę. 

147 

background image

Dobry Boże, pomyślał w duchu Reijo. Jak sobie 

z tym poradzę? Dzieci dorastają. Są tak różne jak 
ogień i woda. Powinienem traktować je jednakowo, 
sprawiedliwie. Staram się je dobrze wychować, ale 

z Mają chyba mi się to nie uda. I tak pójdzie własną 
drogą. Obojętnie, do czego będę próbował ją nakłonić. 

Dobry Boże, pozwól Raiji wrócić. Zachowaj ją przy 

życiu i spraw, by nas odnalazła! Sam nie dam rady. Po­
za tym chciałbym żyć własnym życiem. 

Daleko u wejścia do fiordu Maja dostrzegła niewiel­

ki punkt. 

- Czy to Rosjanie? - zapytała z cieniem zaintereso­

wania w głosie. 

Bywało, że odzywały się w niej wspomnienia z cza­

su spędzonego na rosyjskim statku z żaglami. Jakieś 
strzępy zdarzeń, niczym bajka. Dziewczynka sama nie 
była pewna, czy to wszystko wydarzyło się naprawdę. 
Czasem wspominała mężczyznę, który dowodził 

wszystkimi. Mówiła, że był miły, i opowiadała o pięk­

nych przedmiotach, jakie posiadał. A potem na długo 
zapominała o wszystkim... 

Niedawno jednak do ich fiordu przypłynęły dwie ro­

syjskie szkuty. Reijo kupił od Rosjan mąkę na całą zimę. 

Wziął ze sobą Maję, która nie kryła swego rozcza­

rowania. Podstarzali szyprowie, z którymi jej opiekun 
dobijał handlu, w niczym nie przypominali przystoj­
nego kapitana ze wspomnień. 

- Nie ma tu nikogo więcej? - pytała w kółko. - Mu­

si tu być ktoś jeszcze. Może tamten schował się gdzieś 
pod pokładem? Przecież to on wszystkimi dowodzi! 

Reijo kosztowało wiele czasu i cierpliwości, żeby 

wytłumaczyć dziewczynce, że do ich wybrzeży przy-

148 

background image

pływa wiele statków i jeszcze więcej rosyjskich mary­
narzy. Może jej kapitan minął ich osadę, nie przybija­
jąc do brzegu? Może już przestał przypływać w te stro­
ny? A może przypłynie kiedy indziej? 

Reijo wierzył, że dziewczynka zapomni, ona jednak 

znowu wpatrywała się tęsknie w widoczne w oddali 
żagle i znów zapytała o to samo: 

- Jak myślisz, Reijo, czy to nasz Rosjanin? 

Nie mógł jej powiedzieć nic poza tym: 
- Nie wiem. Zobaczymy, Maju. Zobaczymy. 
Kiedy wieczorem dzieci ułożyły się do snu, wiedział 

już, że tym razem przypłynęła właściwa szkuta: 
„Sankt Nikołaj". 

Reijo nie znał rosyjskiego alfabetu, choć słyszał, że 

nazywany jest cyrylicą, ale poznał znaki widniejące na 
burcie i wiedział, co oznaczają. 

Co prawda sama nazwa jeszcze niczego nie dowo­

dziła, bo przeszło połowa rosyjskich łodzi, które wi­
dział, nosiła nazwę różnych świętych. W głęboko reli­
gijnej Rosji wydawało się to zupełnie naturalne. 

Szczególną popularnością cieszył się opiekun żegla­

rzy, święty Mikołaj. Właścicielom zdawało się, że na­
zywając statek jego imieniem, zapewniają sobie dodat­
kową opiekę i wsparcie. 

Dotąd Rosjanie nigdy nie pojawiali się w porze jarmar­

ku. Reijo obawiał się, że ich obecność nie zostanie dobrze 
przyjęta przez kupców z wybrzeża i znad Zatoki Botnic-
kiej, którzy obawiali się dodatkowej konkurencji. Nie bę­
dą się spokojnie przyglądać zacumowanej w fiordzie 
szkucie, na której Rosjanie zechcą zbijać ceny. 

Reijo zadrżał, kiedy przypomniał sobie podobną sy­

tuację w osadzie na wybrzeżu, gdzie mieszkali z Ra-

149 

background image

iją. Aleksiej został postrzelony właśnie dlatego, że 

chciano wystraszyć Rosjan i nakłonić ich, by wycofa­
li się z handlu. Reijo nie przypuszczał, by to samo mo­
gło powtórzyć się tutaj, jednak przy tak dużym zbio­
rowisku ludzi wszelkiego autoramentu wszystko było 
możliwe. W najbliższym tygodniu, kiedy trwać tu bę­

dzie targ, przybędzie także pastor i ktoś z władz. Ża­
den kłopot rozdmuchać nienawiść wobec obcych. Re­

ijo wiedział to lepiej niż ktokolwiek inny. 

Tutejsi ludzie nadal pamiętali Raiję. Kiedy powrócił 

z jej dziećmi w te strony, z trudem skrywali złośliwą 
satysfakcję. Żaden z mieszkańców wioski nie okazał 
nawet cienia współczucia. Nawet wówczas, gdy powie­
dział im, że Raija nie żyje. 

- Jak kto sobie pościele tak się wyśpi - drwili. 
Reijo żył jakby w zawieszeniu. Miał swą chatę na 

przylądku, łódź, dzieci. Czasami nachodziła go jednak 
przemożna ochota, żeby porozmawiać z kimś doro­
słym, i wtedy musiał wyrwać się z domu... 

Zwykle kończyło się na tym, że wypijał parę szkla­

neczek wódki w towarzystwie mężczyzn, którzy tak­
że potrzebowali wytchnienia. 

Nie znajdował jednak u nich zrozumienia. Dlatego 

właściwie nigdy tak naprawdę nie rozmawiali ze sobą. 

Co prawda gawędzili o dawnych obyczajach, a ten i ów 
się głośno przechwalał, ale to Reijo nie wystarczało. 

Za każdym razem przeżywał to samo rozczarowa­

nie. Przysięgał sobie, że więcej się to nie powtórzy, ale 
dobrze wiedział, że to nieprawda. Z kobietami w ogó­
le się nie spotykał. 

Wydawało się mu, że już uporał się z rozpaczą po 

śmierci ukochanej, którą poznał w portowym mieście 

150 

background image

na południu kraju. Pamięć o niej nie sprawiała mu już 
takiego bólu. Przypominał sobie najpiękniejsze spę­
dzone z nią chwile, ale z czasem nabrał przekonania, 
że mógłby pokochać inną równie gorąco, gdyby tylko 
trafiła mu się taka szansa. 

Trudniej było mu myśleć o Raiji. I to nie dlatego, 

że kochał ją w ten sam sposób co kobietę w Bergen. 

Trudno wyrazić, jak bardzo był przywiązany do Ra­

iji. Ta dziewczyna nigdy nie stanie się mu obojętna. 
Bolało go, że nie wie, co się z nią dzieje, że od dwóch 
lat nie daje znaku życia. 

Czasami nachodziła go przemożna chęć, by spako­

wać wszystko i wyjechać razem z dziećmi. Gdziekol­
wiek. Ale nie mógł, bo przecież tutaj Raija będzie ich 

szukać, kiedy wróci. 

Tak bardzo chciał, żeby wróciła, ale wolał nie my­

śleć, co będzie potem. Nadal byli małżeństwem. Wzię­
li ślub z rozsądku i dla dokumentu, ale ich związek 
opierał się na głębokiej przyjaźni, która, jak mieli na­
dzieję, nigdy nie wygaśnie. 

Dobry Boże, jak bardzo byli krótkowzroczni. 
Na szkucie zapaliło się światło. 
Ma tam popłynąć? Wejść na pokład i powiedzieć, 

że nie chce nic kupić, że szuka jedynie szypra o imie­
niu Jewgienij? 

Takich rzeczy się nie robi, nawet jeśli ktoś jest bar­

dzo spragniony kontaktu z innymi ludźmi. 

Mimo to Reijo wstał jak w amoku i ubrał się szyb­

ko w obawie, że może się rozmyślić. 

Wytłumaczył sobie, że robi to dla Mai, ale w głębi 

duszy wiedział, że i dla niego jest to równie ważne. 

Niebo było pogodne, a morze spokojne. Gwiazdy 

151 

background image

mrugały ku niemu jak dobre znajome. Reijo co noc pro­

wadził długie z nimi rozmowy, po to żeby nie wyjść 
z wprawy. Pewnie już niewiele brakuje, żeby zwariował. 

Mówił trzema językami, zawsze przychodziło mu 

to z łatwością. Nie chciał zatracić tej zdolności, a po­
za tym teraz bardziej niż zwykle tęsknił do rozmowy 
z człowiekiem z krwi i kości. 

Jakim był głupcem, rezygnując z Raiji. Przecież 

Mikkal nie ma do niej prawa. To on, Reijo, jest jej mę­
żem, ma na dowód odpowiedni dokument. Pamiętał 
te noce w jej objęciach: jak cudownie było wtulić 

twarz w jej miękkie piersi i zapomnieć o całym świe­
cie. Co też go podkusiło, żeby zrezygnować z Raiji? 

Ale przecież, gdyby sytuacja się powtórzyła, uczy­

niłby to samo. 

Nawet zdając sobie już sprawę z tego, jaka go cze­

ka samotność. 

Burta żaglowca wyrosła przed nim jak wysoka ska­

ła sięgająca niemal do gwiazd. 

- Ahoj! - krzyknął, wiedząc, że ktoś na pokładzie 

pełni wachtę. Zresztą słyszał głosy, pojedyncze słowa 
i śmiech. 

Wspólnota. 

Kula, jaką czul w piersiach, zdawała się coraz bardziej 

mu ciążyć, ciągnęła go w głębię. W dół, na samo dno. 

Przez reling ktoś się wychylił i oświetlił go blaskiem 

lampy. 

Reijo nie przyswoił sobie zbyt wielu rosyjskich słó­

wek w czasie gdy mieszkał na wybrzeżu, ale potrafił 

się przywitać. 

- Zdrawstwujtie - zawołał, starając się, by jego głos 

zabrzmiał serdecznie. - Jest wasz kapitan? 

152 

background image

Mężczyzna na górze zmarszczył czoło, ale zaraz na 

jego twarzy pojawił się uśmiech, a z ust popłynął po­
tok słów w niezrozumiałym języku. Marynarz na mo­
ment zniknął, po czym wychylił się ponownie i spu­
ścił Reijo sznurową drabinkę. 

Gestem pokazał, żeby rzucił mu linę cumującą. Re­

ijo zrobił, co kazał marynarz, i zręcznie wspiął się po 
drabince na pokład. 

Marynarz przywitał go serdecznie, uścisnął mu dłoń 

i ucałował w oba policzki. 

Reijo uśmiechnął się z równą serdecznością. 
Skierowano go do eleganckiej kajuty. Marynarz, ge­

stykulując, wyjaśnił coś siedzącemu przy prostym sto­
le mężczyźnie, po czym wycofał się i zamknął za sobą 
drzwi. Mężczyzna spojrzał na przybysza z zaintereso­

waniem i pozdrowił go po rosyjsku. W jego wzroku 

czaiło się pytanie. 

Reijo odpowiedział po lapońsku: 
- Zdaje się, że jesteś bratem Aleksieja... 
Mężczyzna skulił się na dźwięk tego imienia, a Re­

ijo uderzyła nagle myśl, że ten człowiek wygląda na 
tak samo zmęczonego i samotnego jak on sam. 

- Nazywam się Jewgienij Byków - odrzekł spokoj­

nie. - A ty...? 

- Reijo Kesaniemi, mąż Raiji. 

Słowa podziałały jak cios pięścią. Rosjanin zapadł 

się w sobie i przymknął powieki. A potem poderwał 
się z trzęsącymi się rękami. 

- Czy ona ma się dobrze? Jak mogłeś ją zostawić? 
- Raija mi wybaczyła - uciął Reijo. - Mogę usiąść? 
Pokiwał głową. 
Reijo opadł na stołek po drugiej stronie ławy. Męż-

153 

background image

czyźni mierzyli się wzrokiem. Nie od razu przypadli 
sobie do gustu. 

- Musiałem tu przypłynąć - rzekł Reijo. - Musia­

łem sprawdzić, czy tym razem to twoja szkuta zawi­
nęła do nas. 

- Dlaczego? 
- Jestem to winien pewnej małej dziewczynce, któ­

ra często o tobie opowiada. Za każdym razem, kiedy 
przypływają tu rosyjskie statki, ożywają jej wspomnie­
nia. A niewiele wydarzeń ze swego krótkiego życia lu­
bi sobie przypominać. 

- A Raija? 
Reijo, roztrzęsiony, nabrał powietrza w płuca i za­

cisnął mocno dłonie oparte o blat. 

- Nie przybyłbym tu, gdyby była ze mną. Od 

dwóch lat jestem sam. 

- Umarła? -Jewgienij potrząsnął głową z niedowierza­

niem. To nie może być prawda, przeleciała mu przez gło­

wę gorączkowa myśl. Jakiej nadziei może się uczepić, je­

śli jej już nie ma? Czy już na zawsze będzie potępiony? 

- Myślę, że żyje - odparł Reijo. - Ale musiała ucie­

kać. Została oskarżona o uprawianie czarów i groziło 

jej spalenie na stosie. 

Jewgienij wpatrywał się niemo w Reijo, ale w jego 

spojrzeniu kryło się żądanie, by usłyszeć całą prawdę. 

Reijo opowiedział wszystko, co wydarzyło się od 

chwili, kiedy Raija opuściła pokład „Sankt Nikołaja" 
i zeszła na ląd. 

- Jest sama? 
Reijo zaprzeczył. 
- Raija nie opowiadała ci o Mikkalu? 
Teraz rosyjski szyper pokręcił głową przecząco. 

154 

background image

- Mikkal jest ojcem Mai - wyjaśnił Reijo. - I pierwszą 

miłością Raiji. Zresztą powinien pozostać jedyną. Nie 
mogli o sobie zapomnieć. Raija jest w najlepszych rękach. 

- A jeśli ona nigdy nie wróci? 
Reijo uśmiechnął się zmęczony i wzruszył ramionami. 
- Wróci. Znam dobrze Raiję. Nie porzuci swoich 

dzieci, a one są u mnie. 

Jewgienij wstał i zaczął krążyć po kajucie. Reijo ro­

zejrzał się wokół. Zobaczył piękne przedmioty, o któ­
rych tak chętnie opowiadała Maja, i zrozumiał, że to 

wnętrze musiało na niej zrobić wielkie wrażenie. 
Wszystko zdawało się takie niesamowite, pochodziło 
z dalekiego świata, o którym mogła tylko marzyć. Ma­
ja była bardzo wrażliwa na piękno. Reijo nie miał po­
jęcia, po kim to odziedziczyła, Raija bowiem nigdy nie 

przywiązywała wagi do rzeczy, piękna szukała raczej 

w naturze i w ludziach niż w przedmiotach. A Mikkal 

nigdy nie troszczył się o to, by coś posiadać. 

- Dlaczego się tak dla niej poświęcasz? - zapytał 

Jewgienij z żarem. - Co jest w niej takiego, co spra­

wia, że mężczyźni tracą dla niej głowę? Mój brat mógł 

mieć każdą kobietę, wystarczyło, by skinął palcem, ale 
on pragnął tylko jej. Oszalał na jej punkcie. 

- Raija to Raija - odparł Reijo. - Zresztą ona uczy­

niłaby dla mnie to samo. Ludziom bliskim swemu ser­
cu odda wszystko, zapominając o sobie. Ona nie robi 
niczego połowicznie i jest bezgranicznie uczciwa. To 
mój najlepszy przyjaciel. 

- Przyjaciel? - Jewgienij uniósł w zdumieniu brwi. 

- A co z miłością? 

- Myślałem kiedyś, że kocham Raiję. To prawda, da­

rzę ją ogromnym uczuciem, ale to nie jest miłość. 

155 

background image

Przez wiele lat wmawiałem sobie, że to ta jedyna. Po­
nieważ wszyscy wokół ją ubóstwiali, ja nie chciałem 
być gorszy. Trwało to tak długo, póki nie zrozumia­
łem, że miłość i przyjaźń to dwie różne sprawy. 

Jewgienij potrząsnął głową, patrząc z niedowierza­

niem na siedzącego przed nim mężczyznę, który był 
mężem Raiji, a utrzymywał, że jest jej przyjacielem. 

- To prawda, że z nikim nie rozmawiałem tak szcze­

rze jak z nią - przyznał w końcu. - Wtedy też nazy­

wałem to przyjaźnią, ale teraz sam nie wiem, jak na­

zwać moje uczucie do niej. 

- Czy przez nią zabiłeś Aleksieja? - zapytał Reijo 

wprost. Przypomniał sobie, jakie opowieści krążyły 
w osadach nad morzem. Razem z Mikkalem opłynęli 
całe wybrzeże, zawijając do każdego fiordu i każdej 
zatoczki w poszukiwaniu Raiji. Usłyszeli od ludzi, co 
się wydarzyło. 

- To był nieszczęśliwy wypadek. - Jewgienij powie­

dział to z trudem. Nie miał pojęcia, skąd ten człowiek 
wie o tym. On sam nie rozmawiał na ten temat z ni­
kim poza Raiją. 

Kiedy powrócił do Archangielska, jego milczenie 

sprawiło, że napiętnowano go jako mordercę, brato­
bójcę. 

- To był wypadek, Aleksiej sam go spowodował. Ale 

ja ciągle obwiniam siebie o to, co się stało... Niekiedy 
wydaje mi się, że naprawdę mógłbym go zabić. Cięż­
ko nieść takie brzemię. 

- Przepraszam, nie powinienem był pytać. Zacho­

wałem się jak gbur. Ale odwykłem od ludzi. 

- Doskwiera ci samotność? 
Reijo przytaknął. 

156 

background image

- No to jest nas dwóch - uśmiechnął się blado Jewgie­

nij. Coraz bardziej lubił tego Fina, jedyną więź łączącą 
go z Raiją. - Sądziłem, że ona tu jest. Ciągle mam nadzie­
ję, że ją spotkam. Nie odzyskam spokoju, póki z nią nie 
porozmawiam... - Zamilkł, a po chwili podjął na nowo: 

- Mam kłopoty. Może mogłaby mi pomóc, nie wiem. 

- Jeśli mogę być ci pomocny... 
Rosjanin pokręcił głową stanowczo. 
- Dziękuję, ale nie. Nie podzielę się tym z nikim 

prócz niej. Nie mogę o tym rozmawiać. 

Reijo zaakceptował to. 
- Wypijesz ze mną szklaneczkę? - zapytał Jewgienij. 

- Jestem samotny, dawno z nikim nie rozmawiałem. 

- Tak samo jak i ja - uśmiechnął się Reijo i z na­

maszczeniem wziął do ręki ciężki kielich, który podał 
mu szyper. Domyślił się, że trzeba go chwycić za cien­

ką nóżkę. Własne palce wydały mu się niezgrabne, ale 
opanował się. Nabożnie spoglądał na maleńkie kwiat­
ki szlifowane w szkle. Nie mieściło mu się w głowie, 
jak można coś takiego zrobić. 

Jewgienij nalał rumu. 

- Wasz bimber jest lepszy od naszego - uśmiechnął 

się. - Wymieniamy go na rum. 

Przepił do Reijo i wychylił kieliszek. Reijo uczynił 

to samo. Otoczenie, piękny kielich, rum, wszystko to 
sprawiło, że poczuł się, jakby się znalazł w innym 
świecie. A tymczasem dzieliło go ledwie kilka uderzeń 

wioseł od chaty na przylądku. 

Obudziła się w nim dawna tęsknota za dalekimi 

stronami, za przygodą, niezwykłymi przeżyciami 
i sprawami, o których nawet nie miał pojęcia. 

Gotów był umrzeć, by stać się częścią tego świata. 

157 

background image

Wypił do dna. Spojrzał na kajutę przez szlifowane 

w delikatnym krysztale kwiatki. Tego świata dane by­
ło jemu - Kwenowi - ledwie zasmakować, tak jak te­
go złocistego płynu w kieliszku. 

Tak naprawdę jego miejsce było w zbudowanej 

z bali chacie. Musiał chwytać za wiosła, żeby zarobić 
na swój powszedni chleb. 

Taka była jego codzienność. Zabrakło w niej miej­

sca dla marzeń. 

- Mówiłeś o Mai, prawda? To ona o mnie pyta? 
Reijo potwierdził. 
Rosjanin uśmiechnął się, a jego ponura twarz zła­

godniała. 

- To dziwne dziecko - powiedział. - Byłem pewien, 

że mnie znienawidzi, a ona tymczasem uznała mnie za 
dobrego wujaszka. Natomiast nigdy nie zaakceptowa­
ła Aleksieja. Nie wiedziałem nic o dzieciach. Dzięki 
niej zrozumiałem, że je lubię. - Na chwilę zapadła ci­
sza, a potem Jewgienij mówił dalej: - Marzę o tym, że­
by mieć własne dzieci, syna, córkę. Kiedy sobie je wy­
obrażam, mają twarze jej dzieci. Przeraża mnie to. 

Reijo nie wiedział, co odpowiedzieć. Bo ten mężczy­

zna odkrył przed nim najskrytsze zakamarki swej du­
szy. Chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo 
się odsłonił. 

- Maja na pewno się ucieszy, jeśli nas odwiedzisz. 

Zapewne chętnie też obejrzałaby szkutę. 

Jewgienij ocknął się z zamyślenia. 

- To nie jest ta sama szkuta - rzekł. - Poprzednia 

nie należała do mnie, ta jest moją własnością. Ale wy­
glądają oczywiście podobnie. Urządziłem tu wszystko 
tak, żeby mi przypominało tamtą. 

158 

background image

Żył wspomnieniami. 
Reijo zastanawiał się, czy ten mężczyzna naprawdę 

kochał Raiję, czy też wspomnienia obudziły w nim to 
chore marzenie o miłości. 

Nie mógł jednak o to zapytać. 
- Odwiedzę Maję. - Twarz Jewgienija rozjaśnił 

uśmiech. Teraz widać było, jak bardzo jest podobny 
do Aleksieja. - Odwiedzę dzieciaki i przyniosę im ty­
le cukierków, że starczy im do końca życia. - Roze­
śmiał się na tę myśl. A uchwyciwszy wzrok Reijo, 
dodał: - Dziękuję, że przyszedłeś. Rozmowa z tobą do­
brze mi zrobiła. Zyskałem pewność, dzięki tobie mam 
się na co cieszyć. 

Jewgienij odprowadził gościa na pokład. Zanim Re­

ijo zszedł po drabince do swej łódki, wskazał Rosjani­
nowi swoją chatę. 

Nad samym brzegiem nadal przeważały ziemianki. 
- Przyjdę - zapewnił Jewgienij. 
Kiedy Reijo wiosłował w stronę lądu, było mu lżej 

na sercu. 

Zrobił to dla Mai, ale równie wiele zyskał sam na 

tym spotkaniu. 

Jewgienij odwiedził ich, jak obiecał. Nie robił wo­

kół siebie szumu. Mimo że był właścicielem szkuty 
i szyprem, sam przypłynął łódką do brzegu. 

Reijo nie wspomniał dzieciom o tym, że był na stat­

ku. Póki co nie chciał rozbudzać w nich nadziei. Co 
by to było, gdyby Jewgienij nie dotrzymał obietnicy? 

Ale kiedy zobaczył, że z żaglowca została opuszczo­

na na wodę szalupa, do której wchodzi tylko jeden 
człowiek, zwołał dzieci. 

159 

background image

- Pamiętasz, Maju, jak rozmawialiśmy o rosyjskiej 

szkucie, która wczoraj wpłynęła od fiordu? 

Pokiwała głową. 
- Wieczorem, kiedy już spaliście, powiosłowałem tam... 
- Byłeś na pokładzie? - Knut przybliżył się. - Cze­

mu nie wziąłeś nas ze sobą? 

- Było już późno, poza tym nie wiedziałem, czy to 

ten sam statek. - Reijo nabrał oddechu. Kątem oka do­
strzegł, że Jewgienij wciąga łódź na brzeg. - Okazało 
się, że nie tą szkutą płynęliście... 

Rozczarowanie niczym woal zamgliło ich oczy. 
- Ale za to jest ten sam kapitan - dokończył Reijo. 
Minęło kilka chwil, zanim to do nich dotarło. Ida 

nic nie rozumiała. 

- Kapitan właśnie przyszedł się z wami przywitać. 
Przepychali się do drzwi, bo każdy chciał je otwo­

rzyć pierwszy, i omal nie przewrócili Jewgienija, któ­
ry właśnie wchodził do izby. 

Ukucnął, roześmiany, i pozwolił się wyściskać całej 

trójce. Elise, trochę zawstydzona, pocałowała go szyb­
ko, po czym zarumieniona spuściła wzrok. 

Reijo przypomniał sobie matkę dziewczynki, Evę, 

do której Elise coraz bardziej się upodabniała. Na 

pewno wyrośnie na piękną dziewczynę. Czuł, że 

w przyszłości może się to stać przyczyną konfliktów 

między Mają a jej przybraną siostrą. 

Reijo wziął na ręce swoją córkę i podszedł do Ro­

sjanina, który, przemawiając wesoło, rozdawał dzie­
ciom torby ze słodyczami, wielkie jak pół worka z mą­
ką. Takie przynajmniej wydawały się maluchom. 

- Tylko nie zjedzcie wszystkiego na raz - upominał 

Reijo, choć wiedział, że i tak go nie posłuchają. 

160 

background image

Domyślał się, że trudno je będzie dziś namówić na 

kolację i że nie uniknie kłopotów z bolącymi brzucha­
mi późnym wieczorem. Otoczyły kołem Jewgienija, 
póki nie rozdał im toreb z cukierkami, a potem wyco­
fały się i ukryły za domem. Usiadły grzecznie i zaspo­
koiwszy apetyt na słodycze, weszły po cichutku do 
chaty i szybko prześliznęły się do swej izby, w której 
zapadła podejrzana cisza. 

Jewgienij chłonął widok roztaczający się z okien. 

Plaża, rzeka wpływająca do fiordu, skały schodzące do 
wody. 

- Tutaj mieszkaliście? - zapytał. 
- To dom mojego ojca - wyjaśnił Reijo. - Raija 

mieszkała kawałek dalej stąd, nad rzeką. Chata stała 

wśród drzew bardziej w głębi lądu. Raija nie lubiła wy­

sokich wzniesień i źle znosiła rozkołysane morze. 

Jewgienij uśmiechnął się: 

- Zdaje się, że na „Sankt Nikołaju" jej to przeszło. 

Ale rzeczywiście, nie przepadała za morzem. 

Reijo bez trudu przyszło uwierzyć w jego słowa. 

- Stała mi się jeszcze bliższa, kiedy zobaczyłem to 

miejsce - rzekł Jewgienij wyważonym tonem. - Może 
to zabrzmi trochę niedorzecznie, ale zawsze zdawała 
mi się taka odległa, rozmywała mi się w pamięci. I dla­
tego nie miałem czym karmić swojej tęsknoty. Myśla­
łem wówczas o wszystkich tych miejscach, o których 
mi opowiadała, i próbowałem je sobie wyobrazić. Pró­
bowałem wyobrazić sobie jej życie. Było to prawie nie­
możliwe, ale podtrzymywało mnie na duchu, kiedy 
potrzebowałem otuchy. 

Reijo zapragnął ofiarować temu mężczyźnie coś, co 

nadałoby sens jego życiu. Ale nie mógł. 

161 

background image

Nie wiedział nawet, czy Raija by potrafiła, choć 

Jewgienij święcie w to wierzył. 

Będzie wierzył dopóty, dopóki Raija nie zniszczy 

jego marzeń albo ich nie umocni. 

Jeśli Jewgienij nigdy nie odnajdzie Raiji, do końca 

życia tkwić będzie w próżni. 

Reijo bliski był zadania Jewgienijowi tego samego 

pytania, które usłyszał od niego poprzedniego wieczo­
ru: Co takiego jest w Raiji, na czym polega ten jej ta­
jemniczy urok? 

Ale chyba nikt nie potrafiłby tego wyjaśnić. Zdawał 

sobie z tego sprawę, choć do końca nie był pewien. 

Raija była po prostu sobą. 
- Zostaniesz tu długo? - zapytał, żeby zmienić temat. 
- Nie mamy nic na sprzedaż - uśmiechnął się Jew­

gienij. - Moi ludzie nie pojmują, dlaczego nie wraca­
my. Są niespokojni, chcą płynąć z powrotem do żon 

i kochanek. 

- Możecie narazić się na kłopoty, jeżeli kupcy po­

myślą, że przypłynęliście na jarmark z towarami... 

Jewgienij pokiwał głową zamyślony. 

- Nie pomyślałem o tym. Tak, rzeczywiście, odpły­

niemy, ale najpierw muszę się napatrzeć na to miejsce... 

Cokolwiek by Reijo powiedział, nie uśmierzyłoby 

to i tak cierpienia tego mężczyzny. 

- Pokażę dzieciakom „Sankt Nikołaja". Może im się 

spodoba. 

Reijo przytaknął. 
Wizyta Rosjanina stanowiła urozmaicenie szarej co­

dzienności. Dla nich wszystkich. 

background image

11 

Dotarli do miejsca, gdzie dolina się rozszerzała, i ich 

oczom ukazał się widok na fiord. Na Raiji krajobraz 
ów wywarł tak silne wrażenie, że odwróciła się gwał­
townie i odeszła na bok. 

- Pięknie tu - odezwał się Matti. - Chociaż wyobra­

żałem sobie bardziej otwartą przestrzeń. -1 rozwarł sze­
roko ramiona, jakby chciał pokazać, o co mu chodzi. 

- Raija zawsze narzekała, że te piętrzące się nad wo­

dą szczyty trzymają ją w żelaznym uścisku - uśmiech­
nął się Mikkal. 

- Ale las niczym się nie różni od tego w naszych 

stronach. 

Matti zmrużył oczy i zapatrzył się w zielone pasmo 

ciągnące się wzdłuż doliny aż po sam fiord. 

- To sosny - wyjaśnił Mikkal. - Niemal takie same 

jak w Finlandii. Chyba dlatego fińscy przesiedleńcy 
czują się tu jak w domu, mimo że szczyty zasłaniają 
widok i nie przepuszczają słonecznych promieni. 

Aleksanteri także po raz pierwszy znalazł się w tych 

stronach. Nigdy nie ciągnęło go nad fiord Lyngen, bo 
i cóż miał do roboty w tych stronach. Zresztą nie prze­
padał za górami. 

- Wątpię, czy zasnę tu spokojnie - oznajmił. - Nie 

mogę się oprzeć wrażeniu, że jakieś górskie trolle 
przez cały czas nie spuszczają nas z oczu... 

163 

background image

Raij a, zatoczywszy koło, wracała powoli. Podeszła 

do Mikkala i wsunęła rękę w jego dłoń. Już dawno nie 
czuła się taka bezradna. 

Przytłoczyły ją wspomnienia z przeszłości, te dobre 

i te bolesne. Ożyły w niej na nowo z niezwykłą siłą. 
Nie musiała nawet przymykać oczu, żeby zobaczyć 
obrazy z czasów, kiedy mieszkała w wiosce położonej 
u stóp gór. 

- Raij u, przecież przeżyłaś tu także dobre chwile -

pocieszał łagodnie Mikkal, głaszcząc ukochaną po 

włosach i przytulając, jakby chciał ją osłonić. - Bywa­

łaś tu szczęśliwa. 

- Ale nie to najbardziej zapada w pamięć - odpo­

wiedziała. 

Wszystko w niej protestowało przeciwko temu, by 

jechać w dół do osady. Bała się nie tylko tego, że spo­
tka kogoś znajomego, ale i tego, że zostanie rozpozna­
na i pojmana przez żołnierzy. 

Poza tym lękała się spotkania z dziećmi, za który­

mi tak tęskniła, choć jeszcze większą trwogą napełnia­
ła ją myśl, że może ich tu nie zastać. 

- One mnie nie poznają, Mikkalu - szeptała, a z jej 

twarzy wyzierał strach. - Nie pamiętają mnie! 

- Ale Reijo przecież cię nie zapomniał - odparł 

trzeźwo Mikkal. - A ja przez cały czas będę przy to­
bie. Nie zostawię cię! Nigdy cię nie opuszczę, Mały 
Kruku. Nic nie może nas rozdzielić. Nie zrezygnuję 
z ciebie. 

Słowa ukochanego trochę uspokoiły Raiję, ale 

strach nadal tkwił w jej sercu jak cierń. 

- Myślałem, że Skibotn jest większe - przerwał im 

Matti, spoglądając w stronę fiordu spod przyłożonej 

164 

background image

do czoła dłoni, a w jego głosie zabrzmiał cień zawodu. 

- To, co widzisz, to tylko fragment osady, więk­

szość domostw ciągnie się wzdłuż fiordu. 

- A gdzie ty mieszkałaś, Raiju? 

Dziewczyna pociągnęła brata nieco wyżej i wskazu­

jąc ręką, zapytała: 

- Widzisz rzekę? 
Pokiwał głową. 
- Mieszkałam tam, gdzie rzeka tworzy zakole, nie­

mal przy samym ujściu do fiordu. Zaraz obok wznosi 
się strome zbocze, a z drugiej strony rośnie las. Teraz 
śnieg zakrył wszystko i nie widać dokładnie... 

Matti uważnie śledził miejsce, które wskazywała 

drżącą dłonią. 

- Widzę jakiś cień... 
- Tak, tam na lewo. To jest chata, którą Kalle zbu­

dował razem z Reijo. Nie przypuszczali nawet, że je­
den i drugi będzie w niej gospodarzem. Mieszkają tam 
teraz pewnie jacyś obcy ludzie, zresztą ja także czu­
łam się w niej obco. Wcale mnie tam nie ciągnie. 

- A Reijo? Nie wprowadził się tam? - pytał z zapa­

łem Matti. Chciał wiedzieć wszystko, co miało jakikol­
wiek związek z siostrą. 

- Reijo z pewnością by tam nie wrócił. - Raija spo­

glądała w dal i wskazując palcem punkt nad samym 
fiordem, dodała: - Reijo mieszkał z ojcem na samym 
brzegu. Widzisz wrzynający się w morze przylądek? 
Antti Kesaniemi wybudował tam pierwszą w osadzie 
chatę z bali. Wielu nie podobało się, że Kwen ma lep­
szy dom niż miejscowi. 

- Chata z bali to przecież żaden zbytek - zdziwił się 

Matti. 

165 

background image

- Dla tych, co mieszkają w ziemiankach, i owszem 

- wtrącił się Mikkal. 

- To co, jedziemy od razu? - dowiadywał się Matti, 

a w jego głosie wyczuwało się zniecierpliwienie. Nie 
pojmował, dlaczego Raija zwleka. Zauważył jednak, że 
im bliżej byli celu, tym bardziej stawała się niespokoj­
na. Po co przeciągać coś, na co czekało się aż dwa la­
ta? zastanawiał się. 

- A jeśli wieści o procesie o czary dotarły i tu... -

odezwała się Raija. - Jeśli i tu mnie szukają? 

- Wątpię - orzekł Mikkal. - Vardo leży daleko stąd. 

Tak daleko nie dotrze żadna plotka. 

Raija bała się uwierzyć jego słowom. Oddychała 

z trudem, a w głowie kołatała jej tylko jedna myśl: Tak 
blisko już... tak blisko... 

Strach, wielki i drżący, umiejscowił się w okolicach 

brzucha. Raija czuła zawroty głowy i mdłości. 

Tak bardzo się lękała rozczarowania! 

Bardzo możliwe, że w osadzie nie ma ani Reijo, ani 

dzieci. 

Jednocześnie jednak trudno jej było sobie wyobrazić, 

by Reijo powrócił do wioski, gdzie prowadzili sklep. 

W ich domu nad morzem zamieszkał przecież Nils. 

Reijo nie czul się związany z tamtym miejscem. Je­

go prawdziwy dom, z którym łączyło go wiele wspo­
mnień, stal w Skibotn. 

Poza tym wiedział, że tutaj Raija będzie go szukać. 
Ale może się myli... 
Zapragnęła odwlec ten moment, choć odrobinę, tak 

by jeszcze przez jakiś czas mogła żyć nadzieją. 

Tak łatwo zniszczyć marzenia, cienkie i kruche jak 

szkło. Pewność może okazać się trudna do zniesienia. 

166 

background image

- Mikkalu, nie wiem, czy się odważę... 
Przytulił ją mocno do piersi i otoczywszy siłnymi ra­

mionami, pochylił się nad nią, jakby chciał zasłonić przed 
całym światem, chłodem i nieprzyjemnym wiatrem. Jak­
by poza nimi dwojgiem nic nie istniało. Wargami dotknął 
leciutko czoła Raiji, powiódł po łukach brwi i skroniach. 
Poprawił niesforny lok, który opadł jej na oko. 

Uspokoiła się i powoli odzyskiwała poczucie bez­

pieczeństwa. Ukochany upewnił ją, że nigdy nie bę­
dzie zdana wyłącznie na siebie. 

- Jesteś silna, maleńka. Odważysz się, jeśli tylko to 

sobie postanowisz. Moja Raija poradzi sobie ze 

wszystkim. Nie ugniesz karku, Mały Kruku, nawet je­

śli inni, z pozoru silniejsi, ulegną. 

- Pójdziesz ze mną? 
Objął ją, jakby chciał uczynić tak silną i pewną sie­

bie, jak o niej mówił. 

- Pójdę z tobą, ale tylko ty możesz uczynić to, co 

należy. 

- Bardzo cię będę potrzebowała, Mikkalu - rzekła 

słabym głosem. - Kiedy mnie trzymasz za rękę, czuję 
się spokojniejsza. 

- Nie jesteś, Raiju, sama. Póki oddycham, zawsze 

będę przy tobie. Przecież nigdy tak naprawdę się nie 
rozstaliśmy, prawda? Nawet gdy dzieliła nas odle­
głość, żadne z nas nie było samo. Póki myśli unoszą 
się w przestrzeni jak ptaki, nic nie może nas rozłączyć! 

Raija wiedziała, że Mikkal ma rację. Gdyby on po­

trzebował wsparcia, nie zabrakłoby jej odwagi. Byłaby 
dla niego niczym skała. Ale teraz chodziło o nią samą. 

Ze zdenerwowania ugięły się pod nią nogi i ścisnę­

ło ją w żołądku. 

167 

background image

- Tyle rozmyślałam o tym wszystkim - wyszeptała. 

- Nocą nie mogłam zmrużyć oka, a dziś przez cały 
dzień nawet nie patrzyłam na drogę. W głowie mam je­
den wielki chaos. Tak bardzo się boję, Mikkalu. Tak 
okropnie się lękam, że one mnie nie poznają. Boję się 
swojej reakcji i swoich uczuć. Śmiertelnie lękam się, że... 

- ...że zostaniesz odrzucona? 

Jak dobrze ją rozumiał! 

Przytaknęła w milczeniu. 
Prześladował ją okropny koszmar: że dzieci pozna­

ją w niej matkę, ale nie zechcą mieć z nią nic wspól­
nego. Że potraktują ją jak daleką krewną. 

- W tej chwili wszystko wydaje ci się straszne, ale 

kiedy zrobisz pierwszy krok, reszta jakoś się ułoży. 

Raija zagryzła wargi do bólu. 
- Wiem - przyznała w końcu. - Rozum mi to mó­

wi, ale serce ściska mi żelazna obręcz.... 

Oparła policzek o uszyty ze skóry renifera kaftan 

Mikkala. Ciepło miękkiego futra dobrze jej zrobiło. 
Zapragnęła nagle stać się na powrót beztroskim dziec­
kiem nad łagodnymi brzegami rzeki Torne. 

- Coraz lepiej rozumiem mojego ojca - wyznała cicho, 

a po jej policzkach popłynął strumień łez, zrodzonych 
z lęku i cierpienia. - Przez tyle lat go nienawidziłam. Ty­
le czasu zmarnowałam w dzieciństwie, pielęgnując w so­
bie nienawiść do niego za to, że mnie odesłał z domu. 
Nie dochodziło do mojej świadomości, że ojciec uczynił 

to dla mojego dobra. Kierowała nim wyłącznie troska 
o mnie, sam przeżył piekło, mama chyba też. O tym, że 
cierpiałam, nie mógł przecież wiedzieć. On się poświęcił, 
złożył ofiarę w imię miłości do mnie... 

- Nie możesz porównywać... 

168 

background image

- Ale porównuję. 
Zamilkła na chwilę. 
- Tak, porównuję, Mikkalu. Bo moje dzieci także 

nie rozumieją, dlaczego opuściłam je na tak długo. Bo 
i jak mają zrozumieć? Wiedzą tylko jedno, że matki 
nie ma przy nich. Na pewno zastanawiają się, dlacze­
go, i same szukają wyjaśnienia. Jestem pewna, że w głę­
bi serca czują złość. To naturalne w takiej sytuacji. Nie 
chciałabym ujrzeć nienawiści w oczach któregokol­
wiek z moich dzieci. Tak bardzo je kocham, Mikkalu. 
Nie potrafię żyć ze świadomością, że choć jedno 
z nich mnie nienawidzi. 

- Mały Kruku, jeśli trzeba, człowiek potrafi wiele 

znieść. 

- To samo powiedział mi tata dawno, dawno temu. 

Dodał też, że kiedyś to zrozumiem. 

- One także zrozumieją, kiedy dorosną. Może los ich 

oszczędzi i nie będą musiały uczynić tego, do czego był 
zmuszony twój ojciec i ty, ale na pewno niejednokrot­
nie staną przed trudnym wyborem. Czasem człowiek 
musi postąpić wbrew sobie, nawet jeśli serce mu pęka. 

- Nigdy nie rozumiałam ojca lepiej niż teraz. 
Mikkal nie wypuszczał Raiji z ramion. Stali ciasno 

przytuleni, a on czule scałowywał łzy z jej policzków. 

- Kiedyś staniemy się, Raiju, prawdziwą rodziną. 

Obiecuję ci, znajdziemy prawdziwe szczęście... - Zmu­
sił usta do uśmiechu. - Nie pamiętasz, że Elle ci to wy-

wróżyła? 

Raija pamiętała słowa starej ciotki Mikkala, ale nie 

była już pewna, czy powinna dawać im wiarę. 

- Jesteś gotowa pojechać tam teraz? 
Mikkal odsunął ukochaną na odległość ramion i po-

169 

background image

patrzył na nią badawczo. Zauważył, jak pociemniały 
jej oczy, i domyślił się, że nadal trudno jej uczynić ten 
pierwszy krok. 

- Chyba nigdy nie będę gotowa - rzekła, ciężko 

przełykając ślinę. Za każdym razem, gdy rzucała spoj­
rzenie na leżącą nad fiordem osadę, sztywniała. 

Matti i Aleksanteri próbowali ją zrozumieć, Ailo 

jednak nie pojmował, dlaczego zatrzymali się na tak 
długo w miejscu, które nie nadaje się na obozowisko. 

Przecież nie rozbiją się na wysokim wzgórzu, gdzie 

hula wiatr. 

- Muszę to zrobić - powiedziała wreszcie Raija 

i uścisnęła dłoń Mikkala, po czym niezbyt szybkim 
krokiem podążyła w stronę pułków. 

Czuła w środku, jak cała dygocze. Ręce jej się trzę­

sły. Zdołała jednak wziąć się w garść. 

Żeby tylko dzieci nie odwróciły się od niej! Żeby jej 

nie odtrąciły! 

Więc jednak pisane jej było wrócić w te strony! Kie­

dy stąd wyjeżdżała, nie spodziewała się, że to kiedy­
kolwiek nastąpi. Nawet nie zadała sobie wtedy trudu, 

by się obejrzeć za siebie, przekonana, że żegna się 

z tym miejscem na zawsze. 

Mikkal zatrzymał się niemal nad samym fiordem, 

blisko rzeki na płaskiej równinie pokrytej teraz war­
stwą śniegu. 

W tej okolicy zimy bywały łagodniejsze, z mniejszą 

ilością opadów. To chyba jedyna zaleta Skibotn, po­
myślała Raija. 

Nie doceniała tego, kiedy tu zamykał się cały jej 

świat. 

170 

background image

Dom, w którym wówczas mieszkała, znajdował się 

trochę dalej, na drugim brzegu rzeki, ale Raija celowo 
odwracała wzrok, nie miała ochoty go widzieć. 

- Nigdy nie przepadałem za mieszkańcami wsi i za­

wsze wolałem trzymać się od nich z daleka - uśmiech­

nął się krzywo Mikkal. - Tutaj jest ładnie! Blisko stąd 
do fiordu, nie na tyle jednak, by nas ktoś tu nękał. Nie 
chodzi o dzisiejszy dzień, ale o kolejne, kiedy na jar­
mark zjadą różni ludzie. 

Raija ochoczo przystała na tę propozycję, upatru­

jąc w tym szansę, żeby jeszcze trochę odwlec moment 
spotkania z Reijo i dziećmi. 

Zdawało jej się, że stanowczo zbyt szybko uporali 

się z ustawieniem jurty, zgromadzeniem opału i przy­
gotowaniem posiłku. 

Aleksanteri był już bardzo wyczerpany. Kiedy usi­

łował się uśmiechać, na jego twarzy malował się gry­
mas. Matti jednak nie mógł sobie znaleźć miejsca. Do­
tarł do Ruiji! Ciągnęło go, by zobaczyć to wszystko, 
o czym tyle słyszał. Był żądny nowych wrażeń. Nie 
miał ochoty siedzieć w namiocie, kiedy w pobliżu szy­
kowano się do jarmarku. 

Ruszyli więc na dwoje sań: dwaj mężczyźni i drob­

na kobieta, która im była bliżej celu, tym mniej mia­
ła odwagi. 

- Chyba najpierw pojadę z wami na plac targowy -

zagadnęła Mikkal a. - Ktoś musi być z Mattim, a ja wo­
lałabym nie iść sama do chaty na przylądku. 

Mikkal przejrzał bez trudu, że to tylko wybieg z jej 

strony. Sparaliżowana strachem, próbowała odwlec 
moment spotkania z dziećmi. Darował sobie jednak 
pouczenia, że w ten sposób, tylko pogarsza sprawę. 

171 

background image

- Nie zostaniemy tu długo - uprzedził ją, przywią­

zując zwierzęta w pobliżu bud targowych. 

Pokiwała głową, ale Mikkal wcale nie był przekona­

ny, czy naprawdę się z nim zgadza. 

Na jarmark przybyło już wiele ludzi. Pierwszego 

dnia wszyscy krążyli od straganu do straganu i oglą­
dali towary. Ale nie było jeszcze tak tłoczno, jak zwy­
kle w porze targów. 

Na pewno do wieczora i nazajutrz zjadą się tłumy 

sprzedających i kupujących. Spotkają się znajomi. Za­
panuje gwar. Obce zapachy zmieszają się z tymi do­
brze znanymi. 

Z jarmarkami wiązały się chyba jej najmilsze wspo­

mnienia ze Skibotn. 

- O rany! - wymamrotał Matti i całkiem odjęło mu 

mowę. Rozglądał się zaciekawiony na prawo i lewo. -
Tu chyba zgromadzono wszystkie cuda świata! - wo­
łał do Raiji i Mikkala. 

Raija uśmiechnęła się z lekkim smutkiem. 
- Kiedyś też tak sądziłam - powiedziała cicho, gdy 

Matti znów odłączył się od nich, żeby popatrzeć z bli­
ska na te wszystkie niezwykłości. 

Nareszcie coś interesującego po tej długiej wypra­

wie po bezkresnym ośnieżonym płaskowyżu, na któ­

rym nie było o co zahaczyć spojrzeniem, pomyślał. 

- Popatrz, w fiordzie zacumowała szkuta - pokazał 

ręką Mikkal. 

Raija zastygła na moment, ale zaraz się rozluźniła. 
- Rosjanie - rzekła niemal zupełnie normalnym gło­

sem, w którym można było wyczuć jedynie leciutkie 
drżenie. - Tylko oni pływają na takich nieforemnych 
statkach, które przypominają cielne krowy, czyż nie? 

172 

background image

Mikkal roześmiał się wraz z nią i czule ją objął. 

- Och, moja ty Raiju, ty masz wyobraźnię! Nigdy 

bym nie skojarzył statku z cielną krową, ale gdy mi to 
powiedziałaś, widzę wyraźne podobieństwo. 

- Tobie także nie brakuje fantazji, w końcu kto 

pierwszy nazwał mnie Krukiem? 

- Nie jakimś zwykłym krukiem, tylko moim Ma­

łym Krukiem - poprawił ją. - Szczególnym, jedynym 

w swoim rodzaju. Dla mnie na zawsze pozostaniesz 

kimś wyjątkowym. Nigdy też nie zapomnę tamtej 
chwili, kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy, ten ob­
raz na zawsze zostanie w moim sercu. Pamiętam, by­
łaś załamana, ale zacisnęłaś zęby, a wiatr rozwiewał na 
wszystkie strony twoje niesforne włosy. Tak, byłaś 
Małym Krukiem. 

- Chyba w niczyich ustach to określenie nie brzmia­

łoby równie pięknie, niemal jak miłosne wyznanie. 

- Bo to jest miłosne wyznanie - odparł i pocałował 

ją w policzek. - Kocham cię, Mały Kruku. Nigdy tego 

nie zapominaj! Cokolwiek by się stało, musisz o tym 
pamiętać. 

- Nie wymyśliłam dla ciebie żadnego specjalnego 

imienia, ale kocham cię równie mocno. 

Chciała jeszcze coś dodać, ale słowa uwięzły jej w gar­

dle. Ścisnąwszy Mikkala za ramię, wyszeptała tylko: 

- O Boże, Mikkalu, trzymaj mnie mocno! Spójrz, 

to Reijo, prawda? 

Z początku miał tylko niejasne przeczucie, że ktoś 

mu się przygląda. Czuł na sobie czyjś palący wzrok. 
Dawno już nikt tak na niego nie patrzył. Tak, to mu­
siała być kobieta. 

173 

background image

Skoro kobiety nadal uważają, że wart jest ich spoj­

rzenia, to chyba powinno go to cieszyć! 

Odwrócił się i uchwycił jakiś przelotny błysk, po­

nieważ nie miał odwagi podnieść oczu na dłużej niż 
ułamek sekundy. 

Stanął gwałtownie, jakby zatrzymany przez wichu­

rę i rozszalałe morze. Jakby wszystkie żywioły sprzy­
sięgły się przeciwko niemu. Jakby nie mógł się wyrwać 
z sennego koszmaru... 

Zobaczył dwoje czarnowłosych ludzi w lapońskich 

strojach. Stali przytuleni, tacy sobie bliscy i patrzyli 

wprost na niego. 

Ona wyglądała jak mała puchata kulka, cala odzia­

na w futra. Nawet na nogach miała skórzane spodnie 
i nakolanniki, które jej sięgały do połowy ud. Spod 
czapki wystawały czarne, długie do ramion włosy. 

Reijo widywał ją już w najprzeróżniejszych stro­

jach, ale ten pasował do niej najlepiej. Była w nim so­
bą, wolna i nieujarzmiona. Jedwabne suknie z koron­
kami i bufiaste rękawy nigdy nie odzwierciedlały 
prawdziwej natury Raiji. 

Nie kochał jej tak, jak mąż powinien kochać swoją 

żonę. Ale darzył ją uczuciem, którego nie potrafił 
określić, a którego nikt, poza Raiją, nie był w stanie 
pojąć. 

Dawno temu sama powiedziała, że istnieje wiele ro­

dzajów miłości. 

Mikkal wypuścił Raiję z objęć i lekko popchnął 

w plecy: 

- Idź! To Reijo, nic się nie zmienił. 
Raija z ociąganiem zrobiła krok naprzód. Niepew­

nie. Zatrzymała się, ale gdy dostrzegła jego twarz, po-

174 

background image

znała, że on ją kocha równie mocno jak ona jego. Że 
nie żywi do niej nienawiści. 

Rzuciła się ku niemu, a on ruszył ku niej. Spotkali 

się na skraju targowiska, zasłonięci kilkoma budami 
przed spojrzeniami ciekawskich. Choć wokół kłębił 
się tłum, oni stali niemal zupełnie sami. 

Reijo otworzył ramiona i z drżeniem przycisnął ją 

mocno do piersi. Przez długą chwilę nie zwalniał uści­
sku, ciągle nie dowierzając, że to ona, prawdziwa Ra-
ija. Odchylił się w tył i popatrzył jej w twarz. 

Płakali oboje. 
Każde z nich wtuliło twarz w ramię drugiego i przez 

długą chwilę tak trwali nieporuszeni. 

Przywitanie może być równie rozdzierające jak po­

żegnanie. 

- Wróciłaś - odezwał się wreszcie drżącym głosem. 

Zdjął rękawicę i otarł łzy z jej twarzy. - Czy nic ci nie 
grozi? - wpadła mu do głowy nagła myśl. 

Rozejrzał się dookoła, ale nie zauważył niczego po­

dejrzanego. 

Mikkal, który podszedł wolno, usłyszał pytanie Reijo. 

- Nie wiemy - odpowiedział. - Ale nie mogliśmy 

dłużej zostać w Finlandii. Raija z tęsknoty omal nie 
oszalała... 

Reijo wypuścił Raiję z rąk i uścisnął mocno dłoń 

przyjaciela. 

- Jak dobrze was widzieć - odrzekł, nie kryjąc, jak 

bardzo wzruszyło i uszczęśliwiło go to spotkanie. -
Choć z jednej strony trochę się lękam, z drugiej czuję 
niewypowiedzianą ulgę - dodał, obrzucając wzrokiem 
Raiję. - Ciągle o was myślałem i zastanawiałem się, co 
się z wami dzieje. Czy w ogóle będziecie mogli wrócić. 

175 

background image

- Niewiele brakowało - przyznała Raija. - Ale chy­

ba chroni mnie jakaś opiekuńcza dłoń, mimo wszyst­
ko, bo w końcu wychodzę cało z większości opałów... 

Mikkal popatrzył na nią z czułością, a napotkawszy 

wzrok Rei jo, rzekł: 

- Pogawędzimy później. Myślę, że potrzebujecie po­

być chwilę sami. Musicie porozmawiać... 

Reijo spoglądał to na niego, to na Raiję. Na dłużej 

zatrzymał wzrok na przyjacielu, którego nie widział 
od tamtej pory, kiedy uratowali Raiję przed stosem. 

- Czy to nie dotyczy także ciebie, Mikkalu? Prze­

cież wszystko, co wiąże się z Raiją i ze mną, łączy się 
też z twoim życiem. Nie chcę, żebyś stał z boku. 

Mikkal potrząsnął głową. 
- Raija i ja jesteśmy co do tego zgodni. Ona wie, 

o czym mówię i co czuję. Zresztą na pewno rozumiesz. 
- Uśmiechnął się i dodał: - Chcę, żebyście mieli dla sie­
bie trochę czasu. Mój honor nie pozwala mi zachować 
się inaczej. 

Reijo pojął. Mikkal zawsze był bardzo dumny, nie­

mal tak samo jak Raija, która nie chciała się ugiąć ani 
odrobinę. Jedynie Mikkalowi gotowa była ustąpić. 

Przy nim ta harda kobieta stawała się miękka jak 

wosk. 

- Niech będzie - ustąpił Reijo. - Ale odwiedzicie 

mnie w chacie oboje. Nie zaśniemy długo w noc. Przy­
gotuję najlepsze jedzenie i będziemy gawędzić tak dłu­
go, póki nie spuchną nam szczęki. 

Charakterystyczna twarz Mikkala rozjaśniła się 

w szerokim uśmiechu. 

- Pogadamy sobie, Reijo. I zapewniam cię, że nie za­

snę pierwszy. - Ręką wskazał przejście między budami 

176 

background image

i dodał: - Pochodzę sobie w pobliżu. Gdzieś tu powi­
nien być Matti. Może uda mi się go trochę okiełznać... 

Raija uśmiechnęła się i wspiąwszy się na palcach, 

pocałowała go leciutko w policzek. 

- Nie zajmie nam to wiele czasu, Mikkalu. I pamię­

taj, że obiecałeś pójść ze mną. 

Pogładził ją delikatnie po twarzy. 
Reijo zwrócił uwagę na niezwykłą czułość, z jaką to 

uczynił. Nadal darzyli się płomiennym uczuciem, ale 
wzajemne zrozumienie i dojrzałość to było coś nowe­
go w ich związku. Wcześniej łączyły ich marzenia i tę­
sknota przesycona namiętnością. Spotykali się ukrad­
kiem, pośpiesznie, nigdy nie mieli dość czasu. Teraz 
przebywali ze sobą na co dzień przez przeszło dwa la­
ta. Szara codzienność potrafi zniszczyć niejeden zwią­
zek. Albo wzmocnić go tysiącem nierozerwalnych nici. 

- Nie zapomniałem, kochanie - odrzekł Mikkal cier­

pliwie, ciepło i łagodnie. - Zawsze dotrzymuję słowa. 

- Wiem o tym, Mikkalu - ucałowała go raz jeszcze. 

- Jestem niemądra, tak tylko mi przyszło do głowy. 

- Zostań tu razem z Reijo, Mały Kruku, mnie za­

wsze znajdziesz. 

Kiwnęła głową i odprowadzała go spojrzeniem, pó­

ki nie zniknął jej z oczu. Dopiero wówczas odwróciła 
się do Reijo. 

- Między wami nic się nie zmieniło? - zapytał. 
- Właściwie nie - pokręciła głową. - Choć przez dłu­

gi czas byliśmy nierozumni. Boczyliśmy się na siebie, 
trochę kłóciliśmy. Zbyt długo traktowaliśmy nasz 
związek jako coś oczywistego. Ale teraz... - wzięła 
głębszy wdech i rozpromieniła się. - Teraz, Reijo, je­
stem szczęśliwa. Stanowimy jedno. Nigdy nie odczu-

177 

background image

walam takiej harmonii. Właściwie bez żadnego specjal­
nego powodu, po prostu tak jest i już! Dlatego, że on 
to on, a ja to ja, i dlatego, że jesteśmy razem. 

- Cieszę się z tego powodu. 
Usiedli na jakichś skrzyniach ustawionych za jedną 

z bud, skąd roztaczał się widok na fiord. Po drugiej je­
go stronie szczyty wznosiły się majestatycznie ku nie­
bu. Patrzyli daleko, tam gdzie fiord się kończył, a za­
czynało prawdziwe, otwarte wielkie morze. 

Raija dostrzegła przylądek i chłostaną sztormem 

chatę z bali zbudowaną własnymi rękami przez Ant-
tiego Kesaniemi. 

- Tak, mieszkam tam - odparł, odczytawszy z jej 

oczu nieme pytanie. - Mieszkamy. 

- Jak one się mają? 
Raija pobladła, zacisnęła usta i skrzyżowała ręce na 

piersi. Palce wpiła w przedramię. Strach sprawił, że za­
słoniła się jak tarczą nawet przed Reijo, którego prze­
cież darzyła niepojętym uczuciem. 

- Dobrze - odparł. - Chodzą najedzone, mają w co 

się ubrać. Mamy dach nad głową. Mają wszystko, co 
mogłem im zapewnić. Kocham je tak... 

- ...jak kochałbyś swoje - dokończyła Raija, uśmie­

chając się blado. - Jedno z nich jest twoje. 

Reijo rozłożył ręce. 
- Dla mnie one wszystkie są moje. Nie potrafię my­

śleć inaczej. Są takie różne, ale wszystkie wspaniałe. 
Tak to czuję. 

Takie wyznanie powinno wywołać radość w jej sercu, 

ona tymczasem nie mogła pozbyć się uczucia goryczy. 

Reijo jest cudownym ojcem, pomyślała, ale ja nie 

zawsze potrafiłam być równie dobrą matką. 

178 

background image

Prawdę powiedziawszy, nie sprawdziła się w tej ro­

li. Popełniła mnóstwo błędów, sprawiła wiele rozcza­
rowań... 

Ale przecież pragnęła dla swych dzieci tego, co naj­

lepsze. 

Tylko że one były za małe, żeby to zrozumieć. 
Reijo wyczuł jej przygnębienie i domyślił się, co 

sprawiło, że oczy jej pociemniały i zadrżały kąciki ust. 
Objął ją ramieniem i uścisnął lekko. 

- Opowiadałem im o tobie. Nie zapomniały cię, ko­

chana Raiju. Dbałem o to, żeby zachowały wspomnie­
nia. Tłumaczyłem, że nie opuściłaś ich z własnej woli, 
że musiałaś uciekać, żeby zachować życie. Ze ktoś 
chciał cię skrzywdzić... 

- To brzmi jak bajka - odezwała się Raija ze smut­

kiem. - Domyślam się, co czują. Ale uczynię wszyst­
ko co w mojej mocy, żeby odzyskać ich zaufanie. Ich 
miłość... - Podniosła wzrok i napotkała spojrzenie zie­
lonych oczu Reijo, wokół których pojawiła się siatecz­
ka zmarszczek. Poza tym nic się nie zmienił, włosy 
miał nadal płowe i emanowała zeń ta sama dobroć. 
Nie był chyba już taki załamany. Zapewne otrząsnął 
się trochę po stracie ukochanej z Bergen, dziewczyny, 
której nie dane było żyć i nadać sens jego życiu. 

- Mikkal miał rację, mówiąc, że omal nie oszalałam 

z tęsknoty. Mało brakowało, bym straciła rozum. 
Przekonałam się, jak cienka jest ta granica. Czułam, że 
tęsknota zżera mnie od środka... Tak się boję, Reijo. 

- Musisz dać dzieciom trochę czasu - mówił Reijo, 

wciąż ją obejmując. - Potrzeba będzie więcej niż jeden 

dzień, nim się przyzwyczają, że wróciłaś. Rozumiesz, 
co mam na myśli? 

179 

background image

Raija pokiwała głową. 
- Nie zamierzam wtargnąć w ich życie znienacka 

i wyrwać ich stąd. Bo wiem, że mogłyby mnie za to 
znienawidzić. Ale i tak się lękam. Nadal jestem prze­
wrażliwiona, śmiertelnie przeraża mnie myśl, że mo­
gę zostać odtrącona... 

- Mówisz o Mai - stwierdził, a Raija nawet nie mu­

siała tego potwierdzać. Reijo znał ją dobrze. 

- Ona tęskni za tobą chyba najbardziej ze wszystkich 

- dorzucił po chwili. - Ale za nic w świecie by się do te­
go nie przyznała. Zmaga się ze swoimi wspomnieniami. 
Wyrosła na osobliwą małą damę, wrażliwą i silną równo­
cześnie. Tak bardzo jest podobna do Mikkala, że to aż 
niesamowite. Ale w środku zupełnie przypomina mi cie­
bie. Myślę, że byłaś taka sama jako mała dziewczynka. 

- Odnalazłam moją rodzinę - wtrąciła Raija. - Ojciec 

nie żyje, a mama ponownie wyszła za mąż. A Matti do­
łączył do nas. Ma teraz piętnaście lat, Reijo. Polubisz 
go, choć przez niego przybył mi niejeden siwy włos... 

- Jak tam było? 
Raija odparła szczerze: 
- Niezbyt dobrze, opowiem ci o wszystkim potem, 

bo teraz chciałabym się dowiedzieć czegoś więcej o na­
szych dzieciach. 

- Elise jest zupełnie podobna do Evy, równie cicha 

jak ona. Rośnie na prawdziwą piękność. Już teraz wy­
czuwam zgrzyty między nią a Mają, która nie lubi, że­
by ktoś inny przyciągał większą uwagę niż ona. Elise 
jest najdokładniejsza i bierze na swoje barki większość 
domowych prac, ona pilnuje pozostałych i poczuwa 
się do odpowiedzialności za wszystko. Ciągle mi się 

wydaje, że jest zbyt obciążona obowiązkami. To taka 

180 

background image

mała mateczka... Knut: łobuziak, dzikus, wierny so­
jusznik Mai. Podziwia ją ślepo i próbuje naśladować 

we wszystkim. Ale równocześnie łatwo go zranić. 

Chciałby nie tylko dorównać, ale wręcz prześcignąć 
Maję; nie udaje mu się to nigdy. Nie odnajduję w nim 
podobieństwa do ciebie, za to do złudzenia przypomi­
na mi Kallego. 

- A Ida? 
Reijo rozpromienił się. 
- Mały troll - rzekł ciepło. - Tak, tak, po prawdzie 

serce bije mi dla niej ciut mocniej. Jest taka maleńka, 
ale zgrabniutka. Jako niemowlę zupełnie była podob­
na do mnie, teraz jednak coraz częściej, patrząc na nią, 
dostrzegam twoją twarz, twoje gesty. Ze wszystkich 
twoich dzieci ona najbardziej przypomina ciebie. Ma­
leńka Raija, tyle że jej włosy mają inną barwę. 

- Czy byłbyś w stanie je oddać? 
Reijo głęboko odetchnął i cicho wyznał: 
- Myślisz, że nie zadawałem sobie tego pytania wielo­

krotnie? Zmuszanie nas do tego, żebyśmy żyli ze sobą, 
byłoby naigrywaniem się z losu. Żywię do ciebie wielkie 
uczucie, ale to nie jest prawdziwa miłość. Myślę, że z to­
bą jest podobnie. - Długo spoglądał na Raiję i był pe­
wien, że zrozumiała, zanim jeszcze wymówił te słowa: -
Myślę, że uda mi się odnaleźć sens życia. Ale żeby tak 
się stało, muszę stąd wyjechać. Nie zdołam ułożyć sobie 
życia na nowo, jeśli nadal będę mieszkać z tobą i dzieć­
mi. Będę je często odwiedzał, nigdy nie przestanę ich ko­
chać, ale nie wiem, czy słuszne byłoby ulokowanie 

w nich wszystkich marzeń. Mam dwadzieścia pięć lat, to 

jeszcze nie tak wiele. Myślę, że los szykuje coś jeszcze 
dla Reijo Kesaniemi, coś wyłącznie dla niego. 

181 

background image

- Rozumiem, że musi upłynąć trochę czasu - rzekła 

Raija. - Nie zamierzam niczego przyśpieszać. Wiem 
jedynie, że nie wyjadę stąd bez nich. 

Reijo wstał i trzymając dłonie Raiji w swoich, po­

patrzył na nią. 

- Uda ci się - rzekł. - Odzyskasz je, one należą prze­

cież do ciebie! Teraz wrócę do chaty i przygotuję dzie­
ci na to spotkanie, a wy z Mikkalem przyjdziecie tro­
chę później. 

Raija pokiwała głową. 
- Znajdę go, dziękuję ci, Reijo, że rozumiesz. 
Uśmiechnął się szeroko. 
- To się chyba nie zmieni. Zawsze będziemy się ro­

zumieć, prawda? Może to także jest miłość... - rzucił 
na odchodnym. 

Raija wyszła zza budy. Nie zdawała sobie zupełnie 

sprawy z tego, że od momentu gdy przybyli z Mikka­
lem na plac targowy, śledzi ją para oczu. Nie miała po­
jęcia, że jej życie właśnie tu i teraz zmieni bieg, gwał­
townie i w sposób niezrozumiały dla nikogo. 

Raija biegła, przepełniona nadzieją na rychłe szczę­

ście. 

background image

12 

Wszystkie tropy prowadziły do Lyngen. 
Instynkt także podpowiadał mu, żeby jej szukać 

w rzadko zaludnionej osadzie nad fiordem, do której 

trzy razy w roku zjeżdżali na jarmark ludzie z różnych 
stron: z wybrzeża, z głębi lądu, a nawet zza granicy. 
Ściągali tu nie tylko po to, by sprzedać przywiezione 
towary i kupić to, co najpotrzebniejsze, ale także po 
to, by spotkać znajomych. 

Hans Fredrik nie wierzył swemu szczęściu, kiedy 

się dowiedział, że właśnie tutaj dorastała. 

Miejscowi nadal ją pamiętali. To, co o niej opowia­

dali, tylko utwierdziło go w przekonaniu, że trafnie ją 
osądził. 

Była niebezpieczna. Od dziecka siała niezgodę. Jej 

mąż nie powrócił z połowów na północy. Poróżniła ze 
sobą ojca i syna. Sprowokowała śmierć... 

Ludzie utrzymywali, że nie żyje. Podobno tak roz­

głosił Reijo, który wrócił w rodzinne strony i mieszkał 
teraz razem z czwórką dzieci w chacie na przylądku. 

Hans Fredrik nie miał wcześniej pojęcia o dzie­

ciach. Być może ktoś czegoś nie dopatrzył i informa­
cja o tym nie dotarła do niego. 

Ale teraz ta wiadomość mogła mu się przydać. 
Pragnął ujrzeć tę czarownicę żywą. Doznałby zawo­

du, gdyby się okazało, że umarła. To tak, jakby zabrać 

183 

background image

komuś coś sprzed nosa. Jakby wytrącić z ręki naj­
smaczniejszy kąsek. 

Nie mógł się doczekać konfrontacji z wiedźmą. 

Chciał zmierzyć się z nią i udowodnić, że to on ma 

większą moc. Gdyby nie żyła, nie doszłoby do spotka­

nia, a to oznaczałoby jej zwycięstwo. 

Oczywiście, pośle ją na śmierć, tak jak sobie zapla­

nował, ale to on ustali porę. 

Postanowił porozmawiać z jej mężem, z Reijo Ke-

saniemi. Co do tego, że wydusi z niego prawdę, nie 
miał najmniejszych wątpliwości. Ludzie są dziwnie 
słabi na punkcie swoich bachorów. Hans Fredrik ni­
gdy nie potrafił tego zrozumieć. 

Wystarczy trochę przycisnąć dzieciaka, a nawet naj­

większych uparciuchów skłoni się do mówienia. 

Szkoda, że nie znał tego szczegółu z jej życia, kiedy 

więził ją w lochach twierdzy Vardohus. Zdusiłby wów­
czas jej żelazny upór i nie trzeba by było, w trosce o za­
chowanie pozorów, spalić na stosie niewłaściwej kobiety. 

Hans Fredrik przyjrzał się dobrze temu Reijo. Po­

znał, że to twardy orzech do zgryzienia - jeśli użyć 
zwykłych środków. Tacy jak on potrafią wiele znieść. 
W tym przypadku as w rękawie w postaci dzieciaków 
może się okazać bardzo przydatny. 

Nastawił się już na rozmowę z Kesaniemi, gdy na­

gle okazało się to niepotrzebne. 

Ona wcale nie umarła! 
Przeciwnie, wyglądała na osobę bardzo żywotną. 

Przechadzała się po placu targowym w objęciach ja­
kiegoś Lapończyka. Świata nie widzieli poza sobą. 

Potem spotkali Reijo. 
Krew się nie polała i nie wyglądało na to, że się kłó-

184 

background image

cą. Czym innym to wytłumaczyć, jak nie czarami? Na 
ogół mąż i kochanek nie ściskają sobie przyjaźnie dło­
ni i nie gawędzą ze sobą serdecznie! 

Obserwował ich, nie mogąc oderwać od niej wzro­

ku. Nie wyglądała jak tamta kobieta, którą wrzucili do 
morza, nie przypominała wychudzonego dziewczęcia, 
które przypalał żelazem, smagał pejczem, rozciągał na 
kole tortur. Tej, której wymierzał razy, a ona na wrza­
ski i złowrogi szept reagowała jednakowo: pluła mu 

w twarz i odmawiała zeznań. 

Tamta kobieta była dziką, przepełnioną nienawiścią 

kotką, którą usiłował poskromić. 

Ta, którą ujrzał tutaj, sprawiała wrażenie trochę za­

gubionej, ale pełnej życia, a przy tym łagodnej. 

- To ona! Tylko że mami ludziom wzrok! - Hans 

Fredrik Feldt mówił do siebie, ażeby nie ulec czarom. 
- Patrzą na nią i widzą kogoś innego! Jest groźna, bar­
dzo groźna! Ale ja ją powstrzymam. I udowodnię, że 
nikt nie ma prawa wystawiać mnie na pośmiewisko. 
Nie dam się pokonać! 

Kiedy rozstała się z mężem i każde ruszyło w swo­

ją stronę, zrozumiał, że nadeszła pora działania. 

Poczekał, aż Reijo zniknie. Wolał załatwić to bez 

świadków, gotowych jej przyjść z pomocą. 

Co prawda ona ma własną broń, ale teraz czary jej 

nie pomogą, pomyślał i ścisnął mocniej strzelbę. 

Wychylił się z ukrycia i pobiegł za nią. Śnieg stłu­

mił odgłos jego kroków. 

Gdy zorientowała się, że ktoś ją goni, było już za 

późno. 

Ten ktoś zakrył dłonią jej usta i pociągnął za budy, 

gdzie nie było żywej duszy. 

185 

background image

- Dobry Boże - jęknęła Raija bezsilnie. 
Kiedy zobaczyła, kto przed nią stoi z wycelowaną 

strzelbą, wolałaby już nie żyć. 

Nie tak miało być! 

A tak się cieszyła! Już naprawdę niewiele dzieliło ją 

od tego, by poczuć pełnię szczęścia... 

Zaśmiał się chrapliwie, a oczy zalśniły mu jak wów­

czas, gdy przypalał ją żelazem. Dokładnie to zapamię­
tała. 

- Myślałaś, że ci się uda, Ritvo-Raiju? 
Raija wzdrygnęła się i wbiła w niego przerażony 

wzrok. 

Znał jej imię! 
- Zdziwiona? - zaśmiał się. - Dowiedziałem się, kim 

jesteś. Zabrało mi to dwa lata, ale poprzysiągłem so­
bie, że znajdę cię nawet, gdyby mi przyszło poświęcić 

na to całe życie. Nie ma więc o czym mówić. Trzeba 
przyznać, że sprytnie wymyśliłaś, podając się za Ritvę. 

Ale i tak cię przejrzałem! 

Raija nic nie odpowiedziała, usiłując zachować zim­

ną krew. 

Tutaj nie może mnie spalić na stosie, pomyślała 

trzeźwo. Skoro wytrzymałam tortury tego potwora, 

dam sobie radę i teraz. 

- Latem posłałem na stos młodą kobietę o imieniu 

Ritva. Zostało to tak upozorowane, że wszyscy myśle­

li, iż to ty. Zresztą ulepiona była z tej samej gliny. Pod­
czas przesłuchań prawie nie krzyczała, a na stosie sta­
ła dumna niczym sam diabeł. 

Raija pobladła. Coś jakby poluzowało się w jej żo­

łądku, wezbrało niczym wiosenny potok niosący 
szlam... 

186 

background image

Nie zdołała przełknąć śliny, nie potrafiła się opano­

wać i zwymiotowała mu wprost pod nogi. 

Mimo że uznał to za obrazę, mówił dalej. Nie mia­

ła wyjścia, musiała go słuchać. Była całkowicie w jego 
mocy... 

Trzymał w garści potężną czarownicę. 
Zawsze wiedział, że jest od niej silniejszy. 

Kobieta, nawet jeśli chroni ją szatan, nigdy nie zdo­

ła zyskać nad nim władzy! 

- Wiem o tobie wszystko - słyszała przeciągły, ak­

samitny głos kapitana. Prychał jak zadowolony, syty 
kocur. - Wiem, że masz męża, dzieci, dowiedziałem 
się, gdzie mieszkają. I nie zawaham się wykorzystać 
ich do własnych celów. Nie jestem słabeuszem i nie 
pozwalam, żeby uczucia kierowały moim postępowa­
niem. Znany jestem z bezwzględności. Nikt mnie do­
tąd nie złamał i nikomu nie udało się zrobić rysy na 
moim wizerunku. I tobie się to też nie uda. 

Poczuła, jak ogarnia ją lodowaty strach. 

A więc wie o Reijo i o dzieciach. Teraz dopiero stał 

się rzeczywiście groźny. 

Nikt nie ośmieli się tknąć jej dzieci! A szczególnie 

ten potwór. 

- Wszędzie cię znajdę! Nie zaprzestanę poszukiwań, 

nawet jeśli teraz zdołasz mi się wymknąć. Jestem cier­
pliwy, mogę poświęcić na to nawet całe życie. Mam 
dość siły, dość męskiej odwagi, by temu podołać. 

Raija wbiła w niego nienawistne spojrzenie. Z ciem­

nych oczu posypały się błyskawice. 

Nie zdradzi się, że udało mu się ją przerazić! 
- Jesteś szaleńcem - cisnęła. 
Wymierzył jej siarczysty policzek i zmrużył oczy, 

187 

background image

które przypominały teraz wąskie szparki. Zaciśnięte, 
drżące wargi aż pobielały. 

- Nie ośmielaj się mnie tak nazywać! Nie jestem 

obłąkany! Słyszysz! Nie chcę tego więcej słyszeć! Za­
mierzałem ci dać trochę czasu, ale sama przyśpieszasz 

wyrok! 

Mikkal razem z Mattim przechadzali się od straga­

nu do straganu. Wabiły ich różnorodne cuda, ale przez 
cały czas konsekwentnie opierali się pokusom. 

- Jaki jest ten Reijo? - zapytał Matti. 
- Wspaniały - odrzekł Mikkal bez namysłu. - Zaraz 

po Raiji i mojej rodzinie to człowiek, którego lubię 
najbardziej. Jest taki, jaki powinien być przyjaciel, je­
śli rozumiesz, co mam na myśli. 

- Rozumiem - odparł Matti. - Choć inne sprawy po­

zostają dla mnie niejasne. 

Mikkal uśmiechnął się lekko. 
- Nawet nie staraj się ich pojąć. I nie próbuj oce­

niać Raiji! Zaakceptuj ją po prostu taką, jaka jest. Ona 
bardzo cię kocha. To, że cię odnalazła, bardzo wiele 
dla niej znaczy. 

Matti zamilkł. Takie rozmowy nie były łatwe dla 

piętnastoletniego chłopca. Pragnął być dorosły, ale 
krępowało go mówienie o uczuciach. Wydawało mu 
się to takie mało męskie. Co prawda w ustach Mikka-
ła takie słowa nie raziły, ale sam nawet nie chciał pró­
bować. 

- Co będzie teraz? 
- Musimy zatrzymać się tutaj na parę dni. Raija nie 

wyjedzie stąd bez dzieci. 

- A ty wyjechałbyś bez Raiji? 

188 

background image

- Nie, o ile mnie sama o to nie poprosi. Bez niej mo­

je życie traci sens... 

Matti nie odpowiedział. Znowu ten sam trudny te­

mat! Żeby przerwać kłopotliwe milczenie, zapytał: 

- Nie wydaje ci się, że coś długo jej nie ma? 
Mikkal pomyślał o tym samym, tym bardziej że 

uświadomił sobie nagle, iż już dobrą chwilę temu wi­
dział Reijo oddalającego się w kierunku przylądka. 

Ścisnęło go w żołądku. 

Chyba jest za nerwowy. Co może jej tu grozić... 

A jeśli? 

Musi ukryć swój lęk przed Mattim! Chłopak uwa­

ża go za prawdziwego mężczyznę, który niczego się 
nie boi. Zdziwiłby się, jak wiele mu brakuje do takie­
go ideału. 

- Rozejrzyjmy się, trzeba jej poszukać! - rzucił lek­

ko i ruszył tak szybko na skraj placu targowego, że 
Matti musiał podbiec, żeby dotrzymać mu kroku. Nie 
zdarzało się to na co dzień. 

Mikkal nigdy nie widział mężczyzny, którego Raija 

nazwała „Potworem z Vardo". Opisała go jednak tak 
trafnie, że Mikkal od razu go rozpoznał. 

Błyskawicznie popchnął Mattiego na bok, żeby 

chłopak nie został zauważony, i syknął przez zaciśnię­
te zęby: 

- Nie wychodź stąd! 

Sam zaś skierował swe kroki ku tamtym, jakby nie 

zauważając broni w ręku obcego mężczyzny. 

Uczynił to świadomie w imię miłości do Raiji. 
Raija nie czuła strachu, kiedy oprawca w nią wyce­

lował. Pomyślała nawet, że jeśli ją zastrzeli, przynaj-

189 

background image

mniej dzieci będą bezpieczne. Ich życie było dla niej 
cenniejsze niż własne. 

Skoro już ktoś musi umrzeć, niech to będzie ona. 
Oczy kapitana zalśniły groźnym blaskiem. Był bli­

ski spełnienia swojej groźby. Bliski wykonania egze­
kucji. Rzuciwszy mu w twarz, że jest szaleńcem, Ra-
ija dotknęła czułego punktu. 

Mikkal pojawił się bezgłośnie. Raija usłyszała cichy 

niczym tchnienie wiatru szept. Dopiero długo po 
wszystkim uświadomiła sobie, że Mikkal wydał wte­
dy komuś jakieś polecenie. Jego pojawienie się kom­
pletnie zaskoczyło Feldta. 

Mikkal zlekceważył śmiertelnie niebezpiecznego 

Potwora z Vardo. 

Odrzucił kij i mocno utykając, podszedł do Raiji. 

W jego postaci było coś majestatycznego. 

Wyciągnąwszy ręce, odezwał się po lapońsku: 
- Chodź, kochanie! Chodź do mnie. On nie może 

ci nic zrobić. 

Feldt, który nie rozumiał po lapońsku, uznał to za 

kolejny afront. 

Raija przesunęła się o krok w stronę Mikkala. Są­

dziła, że szaleniec zrezygnuje, że przy świadku wróci 
mu rozsądek i uzna swoją porażkę. 

Dotknęli się z Mikkalem opuszkami palców. Poczu­

ła ciepło płynące od ukochanego, poczuła jego siłę. 

- On ci nic nie zrobi - powtarzał Mikkal, jakby za­

klinając. Przez cały czas patrzył tylko na nią. 

Ich dłonie splotły się ze sobą. Mikkal uśmiechnął 

się, pochylił się nad nią i pocałował. 

Raija przymknęła oczy, lękając się patrzeć na Feldta. 
Być może właśnie pocałunek sprowokował wy-

190 

background image

strzał. Może okazał się iskrą, która wywołała eksplo­
zję w chorym umyśle tego mężczyzny. 

Feldt wycelował wprost w okryte skórami plecy 

i przymknąwszy oczy, nacisnął na spust. Miał nadzie­
ję, że zabije ich oboje jednym strzałem. Do rzeczywi­
stości przywrócił go przeraźliwy krzyk Raiji. 

Nagle zdał sobie sprawę, że jeśli ktoś go tutaj zoba­

czy, może mieć poważne kłopoty. 

Przez kilka sekund patrzył na zamieszanie wywoła­

ne strzałem. 

- Jeszcze cię znajdę - rzucił z uporem, choć nie był 

pewien, czy Raija go rozumie. - Nawet gdybym miał 
poświęcić na to całe życie! 

A słysząc krzyki i odgłos kroków nadbiegających lu­

dzi, odwrócił się, dosiadł konia i zniknął. 

Ludzie nie zorientowali się, co naprawdę się wyda­

rzyło, pomyślał. 

Ale czuł niedosyt. 

Nadejdzie dzień, kiedy zada jej decydujący, śmier­

telny cios. Nic już go nie powstrzyma! Udowodnił, że 
ma dość siły, by unicestwić czarownicę. Wiedział już, 
kim jest, i przekonał ją, że gdziekolwiek się znajdzie, 
nigdzie i nigdy nie zazna spokoju. 

Powietrzem targnął huk wystrzału. Mikkal drgnął, 

odchylił głowę, przerywając pocałunek, i zesztywniał. 

Tylko jęk niedowierzania wydobył się z jego ust. 
To ona krzyczała rozdzierająco. I tuliła go mocno, 

jakby chciała podtrzymać. Mimo to osunął się na ko­
lana i upadł, barwiąc śnieg krwią. Raija przez cały czas 
nie wypuszczała go z rąk. 

Usłyszała znienawidzony głos, ale nie rozumiała, co 

191 

background image

do niej mówi. A potem dobiegł ją gwar innych głosów 
i dostrzegła zamazane sylwetki ludzi. Wszystko to wy­
dawało jej się nierealne. 

W ramionach trzymała człowieka najdroższego ser­

cu, który, wykrzywiając dziwnie twarz, poruszał po­
bielałymi wargami, szepcząc: 

- Kocham cię, Mały Kruku! - Wbił palce w jej ra­

miona. - Kocham cię... 

Napotkał jej wzrok, widziała, jak walczy. Chwytał 

się życia, tak jak uczepił się jej. Siłą woli, wyłącznie si­
łą woli... 

- Ja także cię kocham, Mikkalu, i zawsze będę ko­

chać tylko ciebie... 

- Bądź szczęśliwa... - szepnął i głos mu zamarł. 
Raija połykała łzy, walcząc z rozpaczą. Z całych sil 

starała się być dzielna, dzielniejsza niż kiedykolwiek. 
Potrzebował tego. 

Przywarła wargami do jego drżących ust i pocało­

wała go. 

Spojrzenie ukochanych oczu napełniło się szczę­

ściem i spokojem. 

Nic więcej już nie powiedział. Nie był w stanie na­

wet poruszyć palcami. 

Coraz bardziej bezwładnym ciałem wstrząsnęły 

drgawki. Raija jednak nie oderwała ust od warg Mik-
kala, póki nie wydał ostatniego tchnienia. 

Zgasła ostatnia iskierka w jego spojrzeniu jak gaśnie 

zalane wodą palenisko. 

- Zegnaj, ukochany - wyszeptała. - Zegnaj! Zabrałeś ze 

sobą światło. Kocham cię, Mikkalu, kocham tylko ciebie... 

Ale on już nie słyszał jej słów. 

192 

background image

Reijo zbliżał się do chaty, kiedy padł strzał. Zatrzy­

mał się gwałtownie. 

W tej samej chwili życie na jarmarku zamarło. 
Reijo rzucił się biegiem z powrotem, a w głowie ko­

łatała mu tylko jedna myśl: Raija. 

Ona zawsze ściągała na siebie nieszczęścia. Lgnęły 

do niej jak muchy do syropu. 

Nie miał nawet cienia wątpliwości, że i tym razem 

w coś się wplątała. 

Nim zdążył dobiec na plac, zauważył uciekającego na 

koniu mężczyznę. Zwierzę niosło go prosto w leśny dukt 

Jechał tak szybko, że trudno byłoby za nim nadążyć. 

Tłum ludzi kłębił się bardziej niż mewy w porze lę­

gowej. 

Reijo przepychał się łokciami, odsuwał, kogo się da­

ło, i kopał w łydki, nie wstydząc się wcale swego za­
chowania. 

Za wszelką cenę musiał sprawdzić, co się naprawdę 

wydarzyło. I stanąć u boku Raiji. 

Jacyś znajomi usiłowali go zatrzymać. 

- To ona, Reijo, nie umarła! A mówiłeś... 
- To Raija, ubrana w strój lapoński, ale to Raija... -

powtarzali inni. 

I wreszcie ktoś z fałszywym współczuciem zawołał: 

- Przepuśćcie go, przepuśćcie męża! 

Reijo, choć zabolał go złośliwy ton, nie przestawał 

myśleć o Raiji. 

Była bliska spełnienia marzeń... tylko chwile dzieli­

ły ją od momentu, w którym jej życie znów nabrało­
by pełnego wymiaru. 

Tłum się rozstąpił i Reijo już swobodnie przedostał 

się na skraj targowiska. 

193 

background image

Znalazł się za budami w tym samym miejscu, gdzie 

jeszcze przed chwilą rozmawiał z Raiją. 

Był pewien, że to, co zobaczył, na zawsze zapadnie 

mu w pamięć. 

Czy mógł temu zapobiec? Może to się stało dlate­

go, że Raija została sama? Dlaczego nie odprowadził 
jej do Mikkala? 

Do oczu napłynęły mu łzy, paliły go policzki. 
Poczuł się nagle tak, jakby uszła z niego cała ener­

gia, ale nogi same poniosły go do Raiji, ściskającej 
odzianą w futra postać. 

Opadł przed nią na kolana. Dziewczyna trzyma­

ła kurczowo ukochanego, nie czując nawet, że pal­
ce skostniały jej z zimna, a paznokcie całkiem posi-
niały. Drobną dłonią, miejscami czerwoną, miejsca­
mi rdzawobrązową od zakrzepłej krwi, przyciskała 
plecy Mikkala, gdzie ziała okropna rana wielkości 
pięści. 

Oczy Mikkala wpatrywały się nieruchomo w blade 

niebo. 

Raija podniosła zapuchniętą od płaczu twarz i po­

patrzyła na Reijo przez łzy, które spływały jej po po­
liczkach nieprzerwanym strumieniem. Najwyraźniej 
nie docierało do niej, kogo ma przed sobą. 

Wszystko i wszyscy zdawali się jej obcy. 
Wreszcie wyrwała się z odrętwienia i uświadomiła 

sobie, że jest przy niej Reijo. Miażdżące uczucie kom­
pletnej samotności trochę ustąpiło. Nie widziała, że lu­
dzie tłoczą się, ciekawi słów, jakie padną między nią 
a mężem. Łamiącym się głosem wyrzekła: 

- Mikkal... Mikkal nie żyje, Reijo. Nie żyje. 
I jeszcze mocniej przytuliła martwe ciało, jakby za 

194 

background image

nic w świecie nie chciała wypuścić z rąk tego, który 
należał tylko do niej. 

Reijo zapłakał tak samo rozpaczliwie jak ona. 

Jakże niezrozumiała i niepotrzebna wydała mu się 

ta śmierć! Okrutny wyrok losu, który nie po raz 
pierwszy tak bezlitośnie obszedł się z Raiją. 

A przecież zasłużyła na odrobinę szczęścia, na miłość! 
Mikkal, którego życie także nie rozpieszczało, był 

jeszcze taki młody! Tacy byli teraz szczęśliwi! 

- To ten Potwór z Vardo - wyszeptała Raija nieswo-

im głosem. - Celował we mnie... mnie powinien zabić. 
Mnie, nie Mikkala... 

Reijo nie mógł znieść spojrzenia martwych oczu. 
Drżącymi rękami, delikatnie, zamknął powieki 

zmarłemu, który był mu taki bliski. Nikogo tak dobrze 
nie rozumiał. Przez całe swoje życie nie spotkał drugie­
go mężczyzny, którego darzyłby taką przyjaźnią. 

Jaki sens miała ta śmierć? 

W tym człowieku tkwiło tak wiele dobra, które 

w pełni ujawniło się dopiero, gdy Raija stała się czę­
ścią jego codzienności. 

Rozmawiali przed chwilą i patrzył w oczy człowie­

ka spełnionego, planującego przyszłość... 

- Może pozazdrościły go nam anioły - odezwała się 

Raija cienkim głosem. - Było nam tak dobrze... widać 
mnie szczęście nie jest pisane... 

W tłumie znów rozległ się szum. Ludzie rozstąpili 

się z wyraźną niechęcią. 

Na jarmark przybyło kilku ludzi wójta, żeby przy­

pilnować porządku i przestrzegania prawa. Bójki 
i walki na noże były na porządku dziennym podczas 
targów, gdzie spotykali się ludzie ze wschodu i zacho-

195 

background image

du, ludzie różniący się kulturą, językiem, tradycją. 
Zbyt często przy użyciu siły rozwiązywano nieporo­
zumienia i konflikty, ale strzelano rzadko. Mało kto 
z mieszkańców tamtych terenów posiadał broń. Polo­
wali za pomocą sideł i pułapek, nowomodna broń do 
zabijania nie była im potrzebna. 

Mężczyzn, którzy wyłonili się z tłumu, otaczała au­

ra władzy i siły. 

Ludzie ich znali i woleli schodzić im z drogi. 
Strażnicy porządku, którzy niejedno już widzieli, 

nie spodziewali się, że ofiarą strzelaniny okaże się La­
pończyk. 

Sądzili, że jakiś kupiec albo szyper wyrównuje po­

rachunki, a w każdym razie ktoś z pozycją i majątkiem. 

Emocje opadły, kiedy zobaczyli martwe ciało czło­

wieka odzianego w wilczą skórę. 

- Co tu się stało? - zapytał jeden ze strażników po 

norwesku. 

Właściwie nie spodziewał się odpowiedzi, bo, jak 

dobrze wiedział, niewielu spośród tych dzikich ko­
czowników znało język norweski. 

Tymczasem kobieta, która obejmowała martwe cia­

ło, spojrzała na nich i odpowiedziała nienaganną nor-
weszczyzną: 

- Został zastrzelony. Nie żyje. 
Drugi strażnik prawa przykucnął i obejrzał ranę, 

głównie z ciekawości. Nieczęsto byli świadkami po­
dobnych zdarzeń. 

- Strzał w plecy - orzekł. 
- Chciał mnie osłonić - powiedziała Raija już wy­

raźniej. 

Łzy ciągle spływały jej po policzkach, ale głos się 

196 

background image

nie łamał. Być może pogarda, jaką dostrzegła w oczach 
tych stróżów prawa, pomogła jej się wziąć w garść. 

Dla nich Mikkal nie był człowiekiem. Traktowali 

go jak zdechle zwierzę. 

Lapończyk to człowiek gorszej kategorii! 
Na nią patrzyli podobnie. Nie wiedzieli, z kim ma­

ją do czynienia. 

- Ta kula była przeznaczona dla mnie, ale on mnie 

zasłonił. 

- A kto strzelał? - usłyszała pogardliwe pytanie. -

Zazdrosny rywal? 

Raija pokręciła głową ze smutkiem. 
- Szaleniec - odrzekła cicho i mocniej chwyciła Mik-

kala. Gdyby próbowali zabrać jego ciało, nie zdołali­
by tego uczynić. 

Chociaż martwy, nadal należał do niej. Teraz już 

aniołowie nie muszą jej zazdrościć szczęścia. 

- Nazywa się Hans Fredrik Feldt, przed paru laty 

pełnił służbę komendanta w twierdzy Vardohus. Nie 

wiem, co robi teraz, ale nie miał na sobie munduru. 
Wyglądał jak włóczęga. 

Strażnicy mrugnęli do siebie, nawet nie siląc się na 

zachowanie dyskrecji. 

- Komendant, hm? Twierdza Vardohus? A skąd ty 

możesz wiedzieć takie rzeczy? Kim jesteś? 

- Nazywam się Raija Kesaniemi - odrzekła bez za­

jąknięcia i dodała twardym głosem: - Znam go, pozna­
łam go tam. 

Reijo chrząknął, żeby zwrócić na siebie uwagę, i do­

piero wówczas ludzie wójta go dostrzegli. 

- Raija jest moją żoną. Nazywam się Reijo Kesanie­

mi. Mogę potwierdzić, że kapitan z twierdzy Vardo-

197 

background image

hus jest nam dobrze znany. Skoro Raija twierdzi, że 
go widziała, to na pewno się nie myli. 

Unieśli brwi. To jest żona tego Kwena? Dziwne. 

Wyglądało bardziej, jakby była żoną zabitego. Ale 
w takich sprawach łatwo o pomyłkę. Zresztą ci Fino­
wie nie dbają zbytnio o moralność. Może są spokrew­
nieni z Lapończykami? 

- A kim on był, u diabła? - zapytał strażnik, wska­

zując czubkiem buta na Mikkala. 

Reijo wstał zagniewany i warknął: 
- Trochę szacunku dla zmarłego! 
Reijo był dobrze zbudowany, wyglądał na krzepkie­

go mężczyznę. Ludzie wójta woleli z nim nie zadzie­
rać. O Finach krążyło wiele opowieści. Podobno ła­
two wpadają w złość. Z takimi nigdy nic nie wiadomo. 

- Nazywał się Mikkal - dopowiedziała kobieta. -

Pehr-Mikkal. 

- To znaczy Mikkel Persen - rzekł strażnik. 
Znów jedno z tych beznadziejnych lapońskich 

imion. Te dzikusy twierdzą, że są ochrzczeni, ale to 
tylko pozory... Mogliby przynajmniej mieć normalne, 
łatwe do wymówienia dla porządnych ludzi, imiona. 
Imiona, które coś znaczą. 

Raija wykrzywiła twarz w grymasie, doskonale wie­

dząc, że w Mikkalu reakcja strażnika wywołałaby nie­
chęć. Drażniły go wszelkie próby wynaradawiania La­
pończyków i narzucania im norweszczyzny. Uważał 
to za przejaw pogardy wobec jego ludu. 

Ale jakie to miało teraz znaczenie? 

Mogą go sobie nazywać, jak chcą. 

- Skąd pochodzi? 
- Z Yaranger - odpowiedziała. 

198 

background image

- Daleko stamtąd na jarmark... 
- Odprowadzał mnie - skłamała Raija. - Jego mat­

ka przygarnęła mnie, gdy byłam dzieckiem. Opieko­
wałam się nią, gdyż od kilku lat chorowała. Niedaw­
no umarła. A ja tu mieszkam... 

- To znaczy przybrany brat? 
Raija skinęła głową i uśmiechnęła się blado: 
- Tak, przybrany brat - powtórzyła. 
- Czy ktoś widział, jak to się stało? 

Matti wystąpił z tłumu, blady, ledwie trzymając się 

na nogach. Musiał oprzeć się o Raiję. 

- Taki młodzik - westchnął jeden ze strażników. 
- Matti jest moim bratem - wyjaśniła Raija. - Ma 

piętnaście lat i nie jest już dzieckiem. 

- Co się stało? 
Matti, jąkając się, opowiedział wszystko po fińsku. 

Reijo musiał tłumaczyć. 

Mówił, że wraz z Mikkalem zaniepokoili się, dla­

czego Raija tak długo nie wraca po rozmowie z Reijo. 
I szukając jej, zobaczyli, że jakiś mężczyzna celuje 
w nią ze strzelby. Mikkal kazał się Mattiemu ukryć, 
a sam stanął na linii strzału. Obcy strzelił i uciekł. 

- O czym rozmawiałaś z tym komendantem? 
Strażnicy zwrócili się do Raiji. Pytanie, które zosta­

ło skierowane do niej znienacka, dosięgnęło ją równie 
mocno jak kula, która trafiła Mikkala. Raija odniosła 
wrażenie, że strażnicy najchętniej ją obarczyliby winą 
za wszystko. 

- Zeznawałam kiedyś w pewnej sprawie - odparła. 

- Moje zeznania rzuciły na niego złe światło i narazi­
ły na pośmiewisko. Szaleniec nigdy nie zapomina. 

- O czym rozmawialiście? 

199 

background image

- Ja prawie nic nie mówiłam. On zaś odgrażał się, że 

mnie zabije. I uczyniłby to, gdyby nie wszedł między 
nas Mikkal. To ja powinnam leżeć martwa, a nie on... 

Ludzie wójta nie dowierzali zbytnio historyjce o ka­

pitanie z twierdzy Vardohus. Ktoś taki nie włóczy się 
po kraju i nie nosi w sobie urazy do kobiet wątpliwej 
reputacji. Nie strzela do Lapończyków! 

Ale z tłumu odezwały się nagle głosy, że widziano 

uciekającego na koniu mężczyznę chwilę po tym, jak 
rozległ się strzał. Niektórzy już go kiedyś spotkali 

w tych stronach i twierdzili, że chodził wyprostowa­

ny jak żołnierz. 

Ktoś inny krzyknął, zagłuszając pozostałych: 
- Ten człowiek pytał o Raiję! 
Strażnicy stracili pewność siebie. 
- Będziemy musieli donieść o wszystkim wójtowi, 

ale najpierw ruszymy w pościg za uciekinierem. Na 

pewno ktoś go widział, w końcu mało kto w tych 
dniach wyjeżdża ze Skibotn. 

- Jest wysoki, ma ciemne falowane włosy i zielono-

niebieskie oczy. Prosty nos, mocny podbródek. Bije od 
niego lodowaty chłód. Ten człowiek ma kamień za­
miast serca - wyjaśniała Raija beznamiętnie. Czuła się 
martwa, jakby wola życia całkiem w niej wygasła. 

- Nikomu z was nie wolno opuszczać osady - na­

kazali ludzie wójta Raiji, Reijo i Mattiemu. 

- Mieszkamy na przylądku - wyjaśnił Reijo, wska­

zując dłonią swoją chatę. - Tam możecie nas znaleźć. 

- Ciało zostanie tutaj. 
- Nie! - krzyknęła Raija, przytrzymując z całych sił 

zwłoki Mikkala. 

- Weźmiemy je na przylądek - oświadczył Reijo. -

200 

background image

Mam stodołę niedaleko domu. Dla was to nic nie zna­
czy, a dla nas bardzo wiele. Zresztą chyba nie powin­
niśmy zostawiać na jarmarku trupa? 

Zgodzili się, przekonani słowami Reijo. 
I wówczas stało się coś, czego Raija w życiu nie do­

znała. Mieszkańcy osady otoczyli ją kołem. 

Obcy ptak nagle stał się częścią wspólnoty, która 

swą niechęć zwróciła przeciwko ludziom wójta. Na­
kłonili ich, by szukali mężczyzny, który strzelał, za­

bójcy. Potwierdzili jej zeznanie i stanęli po jej stronie. 

Zaakceptowali ją, mimo że pojawiła się w osadzie nie­

oczekiwanie i w wyjątkowo dziwnych okolicznościach. 

Tyle lat starała się dopasować do lokalnej społecz­

ności, żyć jak oni. Nie udało jej się i z tego powodu 
bardzo cierpiała. 

Teraz wróciła jakby z zaświatów, Reijo powiedział 

przecież, że jego żona nie żyje. Swoje myśleli i nie 

przyjęli równie gładko opowiedzianej przez nią histo­
ryjki. Raczej przychylali się do tego, że porzuciła mę­
ża i dzieci. 

Stała się główną atrakcją jarmarku, tuląc w obję­

ciach umierającego kochanka. Zastrzelił go obcy, 
o którym nic nie wiedzieli. Uwierzyli jednak, że jest 
tak, jak ona mówiła. 

Przygarnęli ją do serca. 
Zaakceptowali, jakby była jedną z nich. 
Reijo wyczuwał płynące z tłumu współczucie dla 

niej i serce mu krwawiło. Jaka to niesprawiedliwość, 
że dopiero w takich okolicznościach zdobyła ich przy­
chylność! 

- Raiju, kochanie, puść Mikkala, nie możesz mu już 

pomóc - przemawiał łagodnie. 

201 

background image

Potrząsnęła głową. 
Reijo położył ręce na jej ramionach, zmusił, by 

spojrzała na niego. Dostrzegł jej przerażenie. 

- Weźmiemy go na przylądek. Będzie z nami, Ra-

iju. Ale nie możemy mu pomóc, on nie żyje. 

Popatrzyła rozbieganym wzrokiem. Dłonie, nie 

czuła własnych dłoni! Ale musi trzymać Mikkala, nie 
może go wypuścić z rąk! 

- Niedaleko stąd zostawiliśmy zaprzęg - wtrącił się 

Matti. 

Reijo poprosił go, żeby przyprowadził renifery, 

a do Raiji rzekł: 

- Musisz się trochę ogrzać, Raiju. Nie możemy po­

zwolić, żebyś nam tu zamarzła. Mikkal nigdy by nam 
tego nie wybaczył. 

Rozluźniła się, stopniowo uległa. Dała się przeko­

nać słowom Reijo, zaufała mu. 

Pozwoliła podnieść zwłoki Mikkala i położyć je 

ostrożnie na jednym z pułków. 

Wstała rozdygotana i skrzyżowała ręce na piersiach. 

Nieprzytomnym wzrokiem spojrzała na dłonie pokry­
te zastygłą krwią, a gdy uprzytomniła sobie, co to jest, 
znów ścisnęło ją w gardle od tłumionego płaczu. 

Powstrzymała jednak łzy, by wylać je w samotności. 
- Chodź ze mną, Raiju. - Reijo objął ją, jakby chcąc 

poprowadzić. 

Ale ona stała nieporuszona. Zastanawiała się, co na 

jej miejscu zrobiłby Mikkal. 

- Nie mogę - odrzekła w końcu. - Muszę wracać do 

obozowiska. Tam został Ailo. Nie chcę, żeby dowiedział 
się o tym, co się stało z jego ojcem, od kogoś obcego. 

Pochlipując, wsiadła do sań. 

202 

background image

Musi być silna. 

Najchętniej załamałaby się i płakała, ale nie było jej 

wolno. Nie mogła sobie pozwolić na słabość. 

Teraz na nią spadła odpowiedzialność za dziecko 

Mikkala. 

Napotkawszy wzrok Reijo, wyjaśniła: 
- Nie obawiaj się! Nie ucieknę, nie tym razem. Nie 

mam już dokąd uciec. Zjawię się na przylądku, bo prze­
cież tam są wszyscy ci, których kocham. Wszyscy, z wy­
jątkiem małego chłopca, którego muszę przywieźć. 

Reijo pokiwał głową, nie mógł jej tego zabronić. Cza­

sem ta drobna kobieta wydawała się trwarda jak skała, 

chociaż tuż pod skórą czaiły się lęk i przerażenie. 

Ale rzeczywiście na niej spoczywa odpowiedzial­

ność za syna Mikkala. Może to ją jakoś pocieszy 

w smutku. 

- Dobrze, jedź - rzekł do niej. - Wiem, że wrócisz. 

background image

13 

Rześkie powietrze chłodziło jej zapłakaną twarz, 

przynosząc ulgę. Raija poganiała ostro biedne zwierzę 
w nadziei, że lodowate tchnienie wiatru ostudzi za-
puchnięte policzki i zaczerwienione oczy, ukoi smu­
tek i złagodzi cierpienie. 

- Długo was nie było - rzucił Aleksanteri, kiedy we­

szła do namiotu. 

Stanąwszy przed nim twarzą w twarz pożałowała, 

że nie poprosiła Reijo, by przyjechał razem z nią. Po­
trzebowała kogoś, kto by ją wsparł w tej trudnej 
chwili. 

Ale przecież Reijo i tak nie mógłby jej towarzyszyć, 

bo dzieci przeraziłyby się, gdyby ktoś obcy zajechał 
do obejścia ze zwłokami mężczyzny na saniach. 

W palenisku trzaskał ogień, a Ailo bawił się, pod­

śpiewując sobie pod nosem coś, co miało przypomi­
nać dorosły jojk. 

O mój Boże, jak tu przytulnie! 

Już nigdy więcej w tej jurcie nie będzie tak jak w do­

mu! I w żadnym innym miejscu. 

Raija czulą domowe ciepło tylko wówczas, gdy le­

żała w ramionach Mikkala, ale on już nie mógł jej 
przygarnąć. 

Była więc bezdomna. 
Straciła wszystko. 

204 

background image

- A gdzie pozostali? Czy coś się stało? - Aleksante-

ri wyczuł, że coś jest nie tak jak powinno. 

- Musimy złożyć jurtę - rzuciła Raija krótko i od­

wróciła się do niego plecami. 

- A tata i Matti nie przyjadą? - był ciekaw Ailo. 
Raija pokręciła głową. 
- Spakujemy wszystko. Zamieszkamy w chacie. 
Aleksanteri nie dał się oszukać. Podszedł do niej 

i zmusił, by popatrzyła mu w oczy. 

- O czym ty mówisz, Raiju? Dlaczego Matti i Mik-

kal nie przyjadą? Dlaczego płakałaś? 

Raija wyrwała mu się i pochyliwszy głowę, wybuch-

nęła głośnym szlochem, mimo że przyrzekła sobie, że 
powie im o śmierci Mikkala w sposób godny. 

- Co jest, Raiju? Coś cię zasmuciło? 
Raija objęła mocno Ailo i przymknąwszy oczy, 

uścisnęła go mocniej niż zwykle. Potem przełknęła śli­
nę, wzięła się w garść i nie wypuszczając chłopca z ob­
jęć, powiedziała: 

- Jesteś już dużym chłopcem, Ailo. Słyszałeś o śmierci. 
Ailo pokiwał głową poważnie. 
- Tak, moja mama umarła. 
- Twój tata także umarł, maleńki przyjacielu. 
- Nie! To nieprawda, kłamiesz! Tata nie umarł! -

krzyknął Ailo, uderzając Raiję piąstkami. 

Wymachiwał rękami, póki nie opadł z sił. 
- Tata nie umarł - powtarzał drżącym głosem, wtu­

lając się w Raiję. - Nie umarł. 

Raija głaskała sterczącą czarną czuprynę. 
- Tak bardzo bym pragnęła, żebyś miał rację - szep­

tała. - Ale on umarł na moich rękach... 

- Co się stało? - dopytywał się Aleksanteri, stojąc 

205 

background image

bezsilnie obok pogrążonych w rozpaczy przyjaciół, 
dla których Mikkal był jedyną opoką. Ręce opadły mu 
ciężko. Nie potrafił ich pocieszyć. 

- Potwór z Vardo - wyjaśniła Raija sucho. - Celo­

wał we mnie, a Mikkal stanął między nami i kula tra­

fiła go w plecy. 

Ailo szlochał rozdzierająco, przytulony do piersi 

Raiji. 

- Jeszcze mam na rękach jego krew... - Raija wycią­

gnęła dłonie do Aleksanteriego. 

Ailo nie słyszał, walczył ze łzami i ze straszliwym 

cierpieniem, jakie nim zawładnęło. Ciągle nie mógł 
uwierzyć w przerażające nowiny. 

Na jego oczach umarła mama, nie umiał wyobrazić 

sobie ojca padającego od kuli. 

Tata nie może umrzeć. 
Tata nie żyje. 
Raija powiedziała, że umarł, Raija rozpacza tak sa­

mo jak on... 

Płakali oboje, wtuleni w siebie. Nic nie mówili, tyl­

ko szlochali tak, że serce pękało. 

Wiedzieli, że muszą się uporać z rozpaczą, ale pew­

ne było, że bez Mikkala ich życie już nigdy nie będzie 
takie jak dotąd. 

Dopiero późnym popołudniem złożyli namiot i za­

pakowali na pułki cały dobytek. 

Raija i Ailo dotykali delikatnie wszystkiego, co nale­

żało do Mikkala. Raija postanowiła, że żaden z wyrzeź­
bionych przez niego przedmiotów nie zostanie sprze­
dany. Ani na tym jarmarku, ani na żadnym innym. 

Kiedy ruszyli w stronę fiordu, Ailo przytulił się 

mocno do niej. Była teraz dla niego jedynym oparciem. 

206 

background image

Wiele czasu upłynęło od rozstania z babką Ravną. 
Chłopiec pamiętał ją, ale Raija znaczyła dla niego te­
raz więcej. 

Razem z Raiją i z tatą tworzyli rodzinę. A tata nie 

żyje. 

Raija dobrze wiedziała, co czuje syn Mikkala. I nie 

miała wątpliwości, że to dziecko jest tak samo jej 
dzieckiem, jak czwórka mieszkająca na przylądku. 

- Mama wraca, będzie tu dzisiaj, już niebawem - po­

wiedział Reijo do Mai i Knuta, którzy wybiegli z cha­
ty i nim Reijo zdążył im przeszkodzić, zobaczyli leżą­
ce na pułkach zwłoki. 

- To Mikkal - rozpoznała Maja. - Nie żyje? Na­

prawdę, jesteś pewien? 

Dopiero później Reijo uświadomił sobie, że w gło­

sie dziewczynki pobrzmiewała radość. 

I Maja, która zaciekle upierała się, że mama nigdy 

nie wróci, nagle zmieniła zdanie. 

- Może jednak wróci - powiedziała, zmrużywszy oczy. 
Reijo poczuł, jak dreszcz przebiegł mu po plecach. 

Nagle uderzyło go, jak bardzo Maja jest podobna do 
Mikkala. Nie potrafiłby wyjaśnić, dlaczego tak moc­
no ścisnęło mu się serce. 

Maja pobiegła do alkierza i przebrała się w swoją 

najładniejszą sukienkę: błękitną ze stójką i marszczo­
ną od karczku. Dziewczynka uważała, że w niej wy­
gląda najpiękniej. 

Reijo modlił się w duchu, żeby Raija zwróciła na to 

uwagę. 

- Może teraz już przyjdzie - powtórzyła Maja, zasiada­

jąc przy oknie wychodzącym na las. Było to jedyne okno 

207 

background image

z szybą w całym domu. U biedaków nie spotykało się ta­
kich zbytków. Reijo nie miał pojęcia, skąd ojciec wziął szy­
bę, ale od kiedy pamiętał, zawsze była w tym oknie. 

Reijo wiedział, że Maja domyśla się, kim Mikkal był 

dla Raiji, i zazdrość zatruwała jej małe serce. Niena­
widziła Mikkala, bo wydawało jej się, że matka bar­
dziej od niej kocha tego obcego mężczyznę. 

Reijo zapragnął nagle cofnąć czas i uczynić wszyst­

ko, by Maja pokochała Mikkala. Łatwiej przyszłoby 
jej się pogodzić z tym, że był jej ojcem, o czym z pew­
nością kiedyś się dowie. 

Wreszcie Raija przyjechała. Była zmęczona, zapła­

kana, brudna. A za rękę trzymała małego chłopca. 

Maja, która już miała rzucić się matce na powita­

nie, zatrzymała się gwałtownie i wczepiła paznokcia­
mi w dużą dłoń Reijo. 

Spojrzeniem przygwoździła chłopca, który nie 

chciał puścić Raiji. Wydał jej się znajomy, ale nie pa­
miętała, gdzie go spotkała. 

Jakim prawem tak trzyma jej mamę, czyżby nie 

miał swojej? 

Raija przesunęła się, żeby zrobić miejsce wchodzą­

cemu mężczyźnie. Reijo pomyślał, że skądś go zna. 

- Tak, to ja - uśmiechnął się Aleksanteri niepewnie. 

- Gdyby nie oni, zamarzłbym. Uratowali mnie od 
śmierci, ale przez to opóźnili trochę przyjazd. - Roz­
łożył dłonie w geście zakłopotania i dodał: - To nie­
zrozumiałe i bezsensowne! 

Reijo pokiwał głową ponuro. 
Raija zdjęła kaftan i po lapońsku poprosiła Ailo, że­

by też się rozebrał. 

208 

background image

Zabrzmiało to intymnie, tak jak mama powinna 

przemawiać do dziecka. 

Reijo był pewien, że nie uszło to uwagi Mai. I na 

nic już się nie zdało, że Raija niepewnie podeszła kil­
ka kroków i uklęknęła przed gromadką, która otoczy­
ła Reijo. Wyciągnęła do nich zmarzniętą dłoń i leciut­
ko pogładziła maluchy po policzkach. Ale uczyniła to 
niepewnie, inaczej niż wtedy, gdy trzymała za rękę 
czarnowłosego chłopca. 

Zauważyli różnicę. 
Raija najchętniej przytuliłaby je wszystkie naraz, 

ale nie zmieściłyby się w jej ramionach. 

Musiała więc zadowolić się tym, żeby przywitać się 

z nimi po kolei. 

Ida wstydziła się i trochę lękała obcej pani. Nie po­

zwoliła się nawet pogłaskać po pucołowatych policz­
kach i szybko odwróciła się do Reijo, który wziął ją 
na ręce, widząc, że jest bliska płaczu. Zarzuciła ojcu 
na szyję tłuściutkie ramionka, nie spuszczając jednak 
z oczu Raiji. 

Ida była zbyt mała, żeby pamiętać mamę. Ida jej nie 

znała. 

Raija zamrugała powiekami, chociaż przecież spo­

dziewała się tego. 

Elise, płacząc i śmiejąc się na przemian, w ogóle nie 

chciała puścić Raiji. 

- Wiedziałam, że wrócisz - szeptała jej do ucha, tak 

żeby nikt inny nie słyszał. - Maja powtarzała, że ni­
gdy nie wrócisz, ale ja jej nie wierzyłam. 

Raija ucałowała ją w czoło. Reijo miał rację, pomy­

ślała, patrząc na dziewczynkę przez wilgotne rzęsy. 
Elise zupełnie przypominała Evę. Wykapana matka. 

209 

background image

Wyrośnie na prawdziwą piękność. Już teraz wyróżnia­

ła się urodą. 

- Jesteś śliczna, maleńka - mruknęła Raija zduszo­

nym głosem, bez najmniejszego zamiaru ujmowania 
czegoś pozostałym dzieciom. 

Knut nie chciał ucałować matki. Cofnął się i popa­

trzył na nią wzrokiem Kallego. 

- Jesteś moją mamą? - zapytał. 
Raija pokiwała głową, bo żadne słowo nie przecho­

dziło jej przez gardło. 

- Zostaniesz? 
Raija przytaknęła. 
- Dlaczego cię tak długo nie było? 
- Nie mogłam przyjechać. Reijo wam to tłumaczył. 

Kocham was wszystkich i nie było dnia, bym o was 
nie myślała. 

Knut pokiwał głową z powagą dorosłego mężczy­

zny. 

- To dobrze, że wróciłaś. 
Maja... została jeszcze tylko Maja, która spoglądała 

na nią pociemniałym, odpychającym wzrokiem. Mia­
ła rysy twarzy Mikkala i jego uśmiech. Maja, córka 
Mikkala. 

Ale dziewczynka, która wystroiła się w swoją naj­

ładniejszą sukienkę, rozplotła warkocz, rozpuściła 
i wyszczotkowała włosy, doznała rozczarowania. 

- Nie lubię cię - powiedziała. 
Raija obawiała się właśnie takiej reakcji. W tej chwi­

li najbardziej potrzebowała wsparcia Mikkala. 

Odszukała wzrokiem spojrzenie córki i drżącym 

głosem, siląc się na spokój, powiedziała: 

- Mam nadzieję, że kiedyś zmienisz zdanie, Maju. 

210 

background image

Bo ja cię bardzo kocham i bardzo bym pragnęła, że­
byś ty też mnie kochała. 

Maja skrzywiła twarz i oparła się o Reijo. 
- Kto to jest? - skinęła głową w stronę Ailo, który 

przytulał się do Mattiego. Chłopiec poczuł się niepew­
nie, kiedy Raija zajęła się dziećmi. Czyżby już go nie 
chciała? Może ją także straci? 

- Ailo jest waszym nowym bratem. 
- Nie potrzebujemy więcej braci. 
- Jego tatą był Mikkal. - Raiji zadrżał głos, gdy wy­

powiadała imię ukochanego. - Teraz Ailo nie ma ni­
kogo na świecie prócz nas. 

- Nie potrzebujemy go - upierała się Maja. 
- Ale Ailo potrzebuje was - wtrącił się Reijo. - I po­

trzebuje Raiji. 

Maja zamilkła. Nigdy nie przeciwstawiała się Reijo, 

choć nie zawsze się z nim zgadzała. Nie bez zaintere­
sowania zerknęła w stronę chłopca. Wydawało jej się, 
że jest w tym samym wieku co ona. 

- Przecież on nie potrafi nawet porządnie mówić -

prychnęła. 

- Mówi po lapońsku i po fińsku - powiedziała Ra­

ija. - Ty także znasz fiński. 

Maja pokiwała głową, zapomniawszy, że posta­

nowiła we wszystkim sprzeciwiać się mamie. Puści­
ła dłoń Reijo i podeszła do wujka, który też niewie­
le mówił, i do tego obcego chłopca, żeby mu się 
przyjrzeć. 

Raija niepewnie wyciągnęła palec do Idy. Pamięta­

ła, że jako dziecko uwielbiała się przeglądać w stawach 
i kałużach i widziała wówczas odbicie takiej samej 
twarzyczki jak ta, którą miała przed sobą. 

211 

background image

Ida naprawdę była do niej podobna, choć jako nie­

mowlę wypisz wymaluj przypominała Reijo. 

Maleństwo nie chwyciło palca matki. Wygięło 

usteczka w podkówkę, ale nie rozpłakało się, tylko 

jeszcze mocniej objęło Reijo za szyję. 

Raija z ciężkim sercem usiadła obok przyjaciela. Nie 

mogła się napatrzyć na dzieci, bez których przyszło jej 
żyć tyle lat. Ileż to razy marzyła o tym, jak je wyściska! 

- To musi trochę potrwać - westchnęła cicho, napo­

tkawszy pełen zrozumienia wzrok Reijo. 

- Wszystko będzie dobrze - odparł. 
W sercu Raiji także zakiełkowała nadzieja, kiedy 

usłyszała, jak Maja rozmawia z Ailo. 

- Mój tata też umarł - mówiła. - Na początku jest 

trochę smutno, ale potem wszystko mija. Kochałeś 
swojego tatę? 

Ailo pokiwał głową. Powoli wysunął się z rąk Mattie-

go i usiadł na podłodze obok Mai. Dzieci popatrzyły na 

siebie i wbrew wszelkim oczekiwaniom polubiły się. 

Raiji głos uwiązł w gardle, bo niczego bardziej nie 

pragnęła. 

Mam nadzieję, że to widzisz, Mikkalu, powiedziała 

w myślach. Bardzo by cię to uradowało. 

Raija już nie płakała. Ukryła uczucia głęboko przed 

światem. Nie chciała, żeby dzieci widziały jej rozpacz. 
Spośród nich tylko Ailo rozumiał, jak bardzo tęskni 
za Mikkalem i jak wielka jest jej żałoba. Dla pozosta­
łych była mamą, która powróciła do domu. Nie rozu­
miały, dlaczego jej tak długo nie było, i obserwowały 
Raiję czujnie, jakby obawiały się ją za bardzo polubić. 
Bo może znowu od nich odjedzie, a wtedy będzie im 
jeszcze ciężej na sercu? Lepiej być ostrożnym. 

212 

background image

A na zewnątrz leżał martwy Mikkal z wielką dziu­

rą w plecach. Najchętniej poszłaby do niego, siedzia­
ła przy nim, dotykała jego zimnego ciała i płakała nad 
tym, że jest taki samotny. 

Powstrzymywał ją jedynie wzrok Reijo. Jakimś spo­

sobem czytał w jej myślach i w jego oczach dostrze­
gała prośbę, żeby została w izbie, bo i tak nic nie mo­
że zrobić dla Mikkala. 

Miał oczywiście rację, i rozum mówił jej to samo, 

tyle że ona rzadko kierowała się w życiu rozsądkiem. 

Wiedziała, że Mikkal nie żyje, całą sobą o tym wiedzia­

ła, ale pragnęła przytulić się do niego. To on był sensem 
jej życia! Czuła się tak, jakby runęły podstawy jej egzy­
stencji. Nie miała pojęcia, czy potrafi istnieć bez niego. 

Ida, nim poszła spać, odważyła się postawić trzy 

kroczki dzielące ją od bezpiecznych kolan Reijo do 
nieznajomej pani w dziwnych ubraniach. 

Dotknęła pośpiesznie Raiji i zmarszczywszy nosek, 

szybko cofnęła rączkę. 

Raija nie mogła się powstrzymać od uśmiechu. 
- Zdaje się, że nie pachnę zbyt ładnie! 
- Nastawię wody - oznajmił Reijo. - Gorąca kąpiel 

dobrze ci zrobi. 

Skinęła głową z wdzięcznością. Co prawda nie da 

się zmyć z siebie smutku i cierpienia, ale może kąpiel 
ją trochę uspokoi i uczyni senną. 

Może dzięki temu odpocznie nocą? 
Dzieci były już zmęczone. Ida i Knut jako pierwsi 

poszli spać. Elise siedziała cicho jak myszka i nie 
spuszczała wzroku z Raiji. Jej oddanie graniczyło 
z uwielbieniem. Ledwie omiotła spojrzeniem Mattie-
go i Aleksanteriego. Dla niej byli tylko dwoma pana-

213 

background image

mi, którzy przybyli w towarzystwie Raiji. Gdyby po­
proszono ją, by ich opisała, nie potrafiłaby. Elise pa­
trzyła tylko na Raiję. 

Nie chciała pójść spać, póki przybrana matka się nie 

położy. Najchętniej zasnęłaby przytulona, trzymając 
ją za rękę. Ale kiedy Reijo posłał wszystkie dzieci do 
łóżka, posłuchała go, na dobranoc raz jeszcze mocno 
ściskając i całując Raiję. 

- Tak bardzo cię kocham, Raiju... mamo - wyszep­

tała i już jej nie było. 

Ailo także przyszedł ją pocałować. Tulił się do niej 

długo i zapytał w końcu cichutko: 

- Czy ja mogę się bawić, mimo że tata umarł? 
- Oczywiście, kochanie. Tata cieszył się zawsze, kie­

dy byłeś radosny. Nie musisz czuć z tego powodu wy­
rzutów sumienia. 

Chłopcu wyraźnie ulżyło. Pełen wdzięczności ze­

skoczył z kolan Raiji i pobiegł za Mają, która wyści-
skała tylko Reijo, nie wykazując najmniejszego zain­
teresowania matką. 

Raija nie potrafiła ukryć zawodu, bo ponad wszyst­

ko pragnęła odzyskać miłość tego dziecka poczętego 
z wielkiej miłości. 

Z wolna w chacie ucichło. Dorośli posilali się w mil­

czeniu. Raiji trzęsły się ręce. Zauważyła, że Matti miał 
ten sam kłopot. 

- Co teraz zrobimy? - zapytał zachrypniętym gło­

sem. 

- Nie chcę tutaj zostać - odpowiedziała zamyślona. 

- Nigdy nie zamierzałam wrócić tu na stałe. Wspo­
mnienia stąd są ciągle zbyt żywe... 

- A mnie się zdaje, że teraz tutaj jesteś tak samo bez-

214 

background image

pieczna jak gdziekolwiek indziej. Przynajmniej na ra­
zie. Bo nie sądzę, żeby on odważył się tu wrócić. 

- Owszem, wróci za jakiś czas. Uparł się, żeby mnie 

zabić, i od tego nie odstąpi. To zemsta za to, że wte­
dy wymknęłam mu się z rąk. 

- Jak on ciebie znalazł? - Reijo potrząsał głową, nie 

pojmując tego, co się stało. - Czy to przypadek? 

- Wiedział, jak się nazywam, chociaż w Vardo znał 

mnie jako Ritvę. Nigdy nie zdradziłam mu swojego 
prawdziwego imienia. Nie mam pojęcia, jak się tego 
dowiedział. Wiedział też o dzieciach i na pewno o to­
bie. Ciarki mi przechodzą po plecach, kiedy sobie 
o tym pomyślę. Potwornie się boję! 

Reijo zadrżał. Zmarszczywszy czoło, przypomniał 

sobie nagle, jak na placu ktoś krzyknął, że jakiś męż­
czyzna pytał o Raiję... 

- Że też musieliście wrócić akurat teraz! 

Oczy Raiji pociemniały jak dwa czarne stawy bez 

dna. 

- Myślisz, że się tym nie zadręczam? Ale to na nic. 

Bo przyjechaliśmy! Mikkal nie żyje. I choćbym czuła 
nie wiem jak wielkie wyrzuty sumienia, nie zmienię 
tego, co się stało. 

Reijo też o tym wiedział. 
- Jakie były dla was te ostatnie lata? - zapytał. - Jak 

odnaleźliście Mattiego? No i w jaki sposób ten czło­
wiek spotkał się z wami? - Kiwnął głową w stronę 

Aleksanteriego. 

Opowiadanie przyniosło Raiji ulgę. Oddaliła się 

myślami od strasznej chwili, kiedy usłyszała wystrzał, 
a Mikkal osunął się w jej ramionach. 

Z radością przypomniała sobie o tym, jak dobrze 

215 

background image

było im razem. Wspomnienia okazały się prawdziwym 
ukojeniem dla jej skołatanych nerwów. 

- Na półwyspie Varanger nie masz czego szukać -

oznajmił Reijo, kiedy skończyła mówić. - Tam jest ro­

dzina Ailo, nie twoja. A Ravna już mocno posunęła się 
w latach... 

Raija poczuła się rozdarta. 
- Nie chcę pogrzebać tutaj Mikkala. Był dzieckiem 

natury i na płaskowyżu czul się najszczęśliwszy. A te 
góry trzymają każdego w żelaznym uścisku. Poza tym 
Ravna ma prawo wiedzieć, co się stało z jej synem, po­
winna też zobaczyć się z Ailo. 

- Nie pozwolę ci jechać samej. Nie o tej porze ro­

ku. Już kiedyś byłem w drodze podczas śnieżnych za­
mieci i robi mi się zimno na samo wspomnienie. 

- Nie mogę cię prosić, Reijo, żebyś jechał ze mną. 
- Ale przecież oni i tak nie pogrzebią go przed na­

staniem wiosny. Płaskowyż jest teraz skuty lodem. 
Przetrzymamy tutaj ciało, póki nie zrobi się cieplej. 

To, co mówił, miało sens. 
Mikkal zostanie pochowany w ziemi, którą kochał 

i na której żył, tam gdzie czul się szczęśliwy. 

- Nadal jesteś moją żoną - przypomniał Reijo, jak­

by Raija mogła o tym zapomnieć. 

Popatrzyła na niego, usiłując odgadnąć jego myśli, 

ale Reijo potrafił jak nikt inny spoglądać nieprzenik­
nionym wzrokiem, a jego twarz skrywała wszelkie ta­
jemnice. 

- Nie mogę cię do niczego zmusić, ale mamy doku­

ment na to, że stanowimy rodzinę. Oboje znamy do­
brze siebie nawzajem. Oboje też kochamy dzieci. I już 
kiedyś wspieraliśmy się wzajemnie w codziennych tru-

216 

background image

dach. Wiemy, czego możemy się po sobie spodziewać. 
Będziemy strzec się kapitana z Vardo. Jeśli będzie trze­
ba, uczynię dla ciebie to samo, co Mikkal. 

Raija spuściła wzrok. 
Nie pozwoli na to, by Reijo poświęcił dla niej ży­

cie. Już dość ludzi miała na sumieniu. 

- Matti i Aleksanteri oczywiście także zostaną z na­

mi, o ile zechcą. Zimą przydadzą się dodatkowe ręce 
do pracy. 

- I więcej gąb do nakarmienia - wtrącił Aleksanteri. 
- Oboje z Raiją zawdzięczamy ci tak wiele, że właści­

wie jesteś dla nas jak rodzina - odparł Reijo z powagą. 

- Ludziom we wsi powiemy, że jesteś kuzynem Raiji. 

Aleksanteri skrzywił się i stwierdził: 
- Rzeczywiście, z czasem stosunki rodzinne trochę 

się skomplikowały... 

- Chyba zostaniemy - uznała Raija. - Co z moją ką­

pielą? 

Reijo wstał. 
- Naniosę tyle śniegu, ile zdołamy zagrzać. Balię 

ustawimy w mojej izbie. Możesz tam spać. My, chło­
py, prześpimy się w kuchni. Potrzebujesz snu bardziej 
niż ktokolwiek z nas. 

Raija uścisnęła mu dłoń. 
- Nie znam kobiety, która miałaby takiego dobre­

go męża jak ja - rzekła miękko. - Jesteś moim najlep­
szym przyjacielem. 

- Zasłużyłaś na więcej - odparł Reijo, a na jego twa­

rzy odmalowało się cierpienie. Potem wyszedł przygo­
tować Raiji kąpiel. 

background image

14 

Gorąca kąpiel wydała się Raiji prawdziwym błogo­

sławieństwem. Siedziała w wielkiej drewnianej balii, 
zanurzona po samą szyję w wodzie, która przelewała 
się przy każdym gwałtowniejszym ruchu. 

Doprawdy, Reijo nie poskąpił jej wody, wraz z San-

terim i Mattim nanieśli wiele kubłów, nim napełnili 
balię po brzegi. 

Po paru tygodniach podróży, podczas której nie by­

ło warunków do porządnego mycia, kąpiel w parują­
cej wodzie wydała się Raiji cudownie oczyszczająca, 
tak ciało, jak i duszę. 

Reijo przyniósł Raiji kawałek mydła własnej robo­

ty i wychodząc z izby, powiedział: 

- Nie oszczędzaj! Uspokój się i pozwól, by ogarnę­

ło cię zmęczenie. W nocy powinnaś spać. Nie chcę, że­
by dręczyły cię koszmary. Nie wolno ci płakać ani ro­
bić sobie wyrzutów. Żadne z nas nie mogło zapobiec 
śmierci Mikkala! Winę za to, że nie żyje, ponosi jedy­
nie ten, kto go zastrzelił. Mikkal chciał cię ocalić. Nie 
zważał na nic, bo dla niego najważniejsze było twoje 
dobro. Byłaś jego sercu najdroższa. 

Raija uwolniła trzymane na uwięzi myśli. Czuła się 

taka rozdarta! Coś w niej krzyczało, że postępuje pod­
le, pławiąc się w gorącej wodzie, podczas gdy martwe 
ciało Mikkala leży na mrozie. 

218 

background image

Czy jej rozpacz jest szczera, skoro równocześnie 

potrafi odczuwać radość z tego, że zażywa cudownej 
kąpieli? 

Ale przecież żelazna rozpacz ściska jej serce, a oczy 

pieką od łez, które wylała, i od tych, których zabra­
kło, choć ciągle chciało jej się płakać. 

Coś jej mówiło, że go zawiodła, ponieważ nie zano­

si się płaczem, a z drugiej strony wiedziała, że ogromu 
żałoby nie da się zmierzyć ilością wylanych łez. 

Mikkal już nigdy do niej nie przemówi! Nigdy nie 

uśmiechnie się, mrużąc oczy i błyskając zębami. Ni­
gdy już nie usłyszy jego głosu, nie zobaczy gestów, 
które ją tak rozczulały. Nigdy nie schowa dłoni w je­
go mocnych, dobrych dłoniach. Nigdy więcej nie przy­
tuli się do jego policzka, żeby odzyskać siłę i spokój. 
Nigdy więcej jego usta nie dotkną jej warg. Ich ciała 
nie stopią się w jedno, by zaznać radości i spełnienia. 

Nigdy więcej... 
„Nigdy". To jedno słowo niczym ostry nóż brutal­

nie przecięło teraźniejszość i przyszłość. Co ono ze so­
bą niesie, Raija uświadamiała sobie coraz wyraźniej. 

Powoli pojmowała, że „nigdy" znaczy tyle samo co 

„wieczność". 

Na tak długo została oddzielona od Mikkala, który 

w krótkiej chwili stał się jedynie wspomnieniem 

z przeszłości. 

Od tej pory będzie sama. 
„Sama". To słowo miało równie przerażający wy­

dźwięk jak słowo „nigdy" i ten sam gorzki smak. 

Bywała samotna w swym życiu. Nigdy jednak nie 

czuła się tak beznadziejnie sama jak teraz. 

Mikkal nie żyje. 

219 

background image

Odszedł na zawsze. Na całą wieczność. Już więcej 

go nie zobaczy, nie obejmie. 

Byli tak blisko osiągnięcia pełnej harmonii, tego, co 

zwie się szczęściem. 

Znów została ograbiona, odebrano jej szansę, kiedy 

się tego najmniej spodziewała. 

Czekają ją teraz długie, samotne lata bez cienia na­

dziei. 

Powinniśmy umrzeć razem! kołatała jej w głowie 

uporczywa myśl. 

Sama jednak nie miała odwagi ze sobą skończyć ani 

udać się na poszukiwanie tego mężczyzny, który chęt­
nie zrobiłby to za nią. 

Nadal tliła się w niej wola walki. Nie chciała się 

poddać. Mikkal zawsze powtarzał, że jest uparta i po­
trafi się dopasować do każdych warunków, niczym 
górskie kwiaty, które tak kochał. 

Udowodni więc, że nadal drzemie w niej to, co tak 

podziwiał! Podźwignie się jak owe kwiaty po najwięk­
szej wichurze, wniknie korzeniami w skalisty grunt 
i znajdzie niezbędny do życia pokarm. Odnowi siły 
i rosnąć będzie z uporem, a potem podniesie głowę 
i pokaże wszystkim odwagę i niezłomność. 

Ale czy zdoła zachować godność, czy też da się zła­

mać jak trzcina? 

Raija pocierała skórę, aż zrobiła się ognistoczerwo-

na, a błogie ciepło rozeszło się po całym ciele. Potem 
umyła włosy, co sprawiło jej przyjemność, jakiej od 
dawna nie czuła, i szybko wyszła z balii. 

W porównaniu z gorącą kąpielą powietrze w izbie 

wydawało się chłodne. Wytarła się do sucha i założy­
ła pożyczoną od Reijo koszulę oraz za szerokie dla 

220 

background image

niej spodnie, które musiała związać w pasie rzemie­
niem, żeby nie opadły. 

Zmyła z siebie brud z podróży, ślady krwi i wyrzu­

ty sumienia. 

Ale nie rozpacz! Kochała Mikkala wielką miłością. 

Nadal był dla niej wszystkim, mimo że wiedziała, iż le­
ży martwy. Uczuć nie da się przeciąć równie łatwo jak 
nici życia. Raija potrzebowała czasu, żeby uporać się 
z cierpieniem i smutkiem. Żałoby nie można zrzucić 
jak brudnych ubrań, których nie chce się dłużej nosić. 

To musi potrwać. 

Boso wkroczyła do kuchni. Choć od podłogi ciągnę­

ło, w pomieszczeniu było ciepło. Usiadła na ławie, któ­
ra służyła jako dodatkowe miejsce do spania, i podwi­
nęła nogi. 

- Wyglądasz lepiej - uznał Reijo. - Potrzebowałaś 

tego, Raiju. 

Raija rozczesywała mokre włosy, rozdzielała loki 

i wygładzała je grzebieniem. 

- Jestem przerażona - wyznała. - Dopiero teraz 

w pełni zrozumiałam, co się naprawdę stało. Nie do­
cierało do mnie dość jasno, że Mikkal zniknął z mo­
jego życia na zawsze. Że nic już tego nie odmieni. 

- Jeśli może cię to w jakiś sposób pocieszyć, to 

wiedz, że zawsze będę przy tobie - zapewnił Reijo, sia­

dając obok na tej samej ławie. 

Aleksanteri i Matti położyli się już. W chacie pano­

wała cisza przerywana jedynie przyciszonymi głosami 

małżonków i trzaskaniem ognia w palenisku. 

- Oczywiście, że to dla mnie pociecha. - Raija chwy­

ciła go za rękę. - Ale był tylko jeden Mikkal, a on 
umarł. I nikt go nie zastąpi. 

221 

background image

- To samo przeżywałem po powrocie z Bergen. Naj­

chętniej sam bym umarł. Ale brakowało mi odwagi. 
Omal nie pogrążyłem się całkiem we własnej rozpa­
czy. Wszystko straciło dla mnie sens. 

- Czy już ci przeszło? Zapomniałeś o niej? - zapy­

tała Raija. 

-Zapomniałem? - Reijo pokręcił głową. - Nigdy nie 

zapomnę. Człowiek z czasem nabiera dystansu, a to 
całkiem co innego. Chyba już pogodziłem się z jej stra­
tą i gotów byłbym rozpocząć nowe życie. Może nawet 
mógłbym kogoś pokochać. Zdaję sobie sprawę, że to 
nie byłoby to samo, ale myślę, że gdybym tylko dał so­
bie szansę, mógłbym przeżyć jeszcze coś pięknego. 

- Coś na kształt miłości - przerwała mu Raija, po­

wtarzając słowa, którymi określali uczucie, jakie ich 
łączyło. Po chwili dodała niechętnie: - Nie wiem, czy 
pozwoliłabym ci zbliżyć się do siebie. Brak mi odwa­
gi, Reijo. Zbyt wiele dla mnie znaczysz. Nie mogę cię 
stracić. 

- Przecież układało nam się dosyć dobrze. 
Pokiwała głową. 
- Właśnie, dosyć, trafnie to ująłeś. Tak do końca ni­

gdy między nami nie istniała pełna harmonia. Zresztą 
po powrocie z Bergen sam to zrozumiałeś. Coś na 
kształt miłości... Wątpię, czy potrafilibyśmy się tym 
zadowolić do końca swoich dni. 

- A jeśli poza tym nie ma nic innego? - zapytał. -

Jeśli tylko taką namiastkę można otrzymać od losu? 

- To już wolę żyć bez miłości - odrzekła drżącym 

głosem. - Kiedyś potrafiłam znaleźć radość w ramio­
nach innych mężczyzn. Ale teraz, kiedy Mikkal nie ży­
je, czułabym się, jakbym bluźniła, jakbym bezcześciła 

222 

background image

pamięć o nim. Po tym cudownym, nie mającym sobie 
równych związku nie mogłabym być teraz blisko z ni­
kim innym. 

Reijo pogładził palcem jej policzek. Pozwoliła mu 

na to. 

W tej pieszczocie nie było żadnego erotycznego 

podtekstu. Jedynie sympatia, ciepło, przyjaźń. 

- Przystanę na twoje warunki - rzekł. - Musisz mi 

tylko obiecać, że będziesz wobec mnie szczera. 

- Nie mogę się na to zgodzić - odparła. - Nie chcę po 

raz kolejny stanąć ci na drodze do spełnienia twoich ma­
rzeń. Wiem, że mógłbyś założyć normalną rodzinę. 

- A może mnie jest przeznaczone życie z tobą? 
Skrzywiła się. 
- Nie wierzę w to, Reijo. Uważam, że zasłużyłeś na 

więcej. 

- Myślę to samo o tobie, Raiju, maleńka. - W smut­

nym spojrzeniu, jakie napotkała, dostrzegła powagę. -
Ale tak się nie dzieje. Zasługujesz, by żyć jak bogini. 

- A może boginie wcale nie mają tak dobrze? - za­

kpiła ponuro. 

Uśmiechnęli się do siebie. Właściwie powiedzieli 

już sobie wszystko i mogliby położyć się spać, ale żal 
im było tego uczucia wspólnoty. 

Lękali się też nocnych koszmarów. 
Drzemali, kiedy rozległo się lekkie pukanie do 

drzwi. 

Reijo zerwał się na równe nogi, ale zaraz opanował 

strach. 

- Przecież ten Potwór z Vardo nie pukałby - uspo­

kajał Raiję, która skuliła się w sobie, jakby chciała się 
stać niewidoczna. 

223 

background image

Po chwili zastanowienia przyznała mu rację. 
Reijo otworzył. 
W drzwiach stal rybak z wioski. Raija pamiętała 

go jak przez mgłę z czasów, kiedy mieszkała w osa­
dzie. Przez kilka sezonów pływał w załodze Kristia-
na Elvejorda, jej pierwszego teścia, ale nigdy nie po­
znała go bliżej. 

- Trochę późno na wizytę - powiedział rybak nie­

pewnie, ze spuszczoną głową. - Uważałem jednak, że 
muszę tu przyjść. - W końcu odważył się spojrzeć 
w oczy Reijo i wyjaśnił: - Nie mogłem usiedzieć spo­
kojnie w chacie, tłumacząc sobie, że na pewno uprze­
dzi was ktoś inny. 

Raija poczuła, jak ogarnia ją lodowaty chłód. Ale 

nie za przyczyną chwilowego przeciągu, który owio­
nął jej bose stopy. Chłód pojawił się w środku, tak jak­
by krew zastygła jej w żyłach. Z trudem oddychała. 
Domyśliła się, że nie odsłoniło się przed nią jeszcze 
całe oblicze nieszczęścia. 

Śmierć Mikkala to nie wszystko. 

Jeszcze nie całkiem została zgnębiona. 

- Mów! - poprosił Reijo. 
- Późnym wieczorem wrócili do osady ludzie wójta 

- zaczął rybak. - Raija jest jedną z nas. Powinniśmy 
chronić swoich, ale co my możemy? Nikt nie odważy 
się sprzeciwić władzy... - Nabrał powietrza i ciągnął: -
2 nimi przybył ktoś jeszcze, podobno także strażnik. 

Ale wielu z nas, mnie także, ten mężczyzna wydał się 
dziwnie znajomy. - Rybak napotkał wzrok Raiji. - To 

ten sam, który pytał o ciebie przed kilkoma dniami, 
ten, który... Słyszałem, jak opisywałaś zabójcę... Wrócił 
bez konia, ale ma ciemne, układające się w fale włosy 

224 

background image

i oczy przypominające rozbite bryłki lodu. Nie śmieje 
się. Ma wojskowe maniery. Stawia szybkie kroki, wy­
soki, dobrze zbudowany. Jest w nim coś takiego, co 
sprawia, że ze strachu oblewam się zimnym potem. 

- Gdzie on jest? 

Rybak popatrzył na Reijo, a na jego twarzy odma­

lowała się bezsilność. 

- Pije razem z ludźmi wójta w jednej z bud, gdzie 

sprzedają alkohol. Śmieją się i gawędzą jak starzy zna­
jomi. Uważamy, że to hańba. Nie można bratać się 
z kimś, kto zabił człowieka. Lapończycy to też ludzie. 

- Dziękuję, że to mówisz - wtrąciła Raija. - Więk­

szość nazywa ich dzikusami. Przywróciłeś mi wiarę 

w ludzi. 

- Grozi ci niebezpieczeństwo - rzekł Reijo, zaciska­

jąc usta w białą kreskę. - Dziękuję ci, Oskarze, że przy­
szedłeś. Gdyby nie ty, byłoby z nami krucho. 

- Tak właśnie myślałem. Teraz wracam do mojej 

chaty. Jestem tchórzem. Nie chcę, żeby ktoś się dowie­
dział, że u was byłem. W naszej osadzie jeszcze nigdy 
nie było strzelaniny. Na wszystkich padł blady strach. 
Ludzie pozamykali się w czterech ścianach i wolą uda­

wać, że nic nie widzą. 

- Jestem ci wdzięczna za to, że zachowałeś się ina­

czej - powiedziała Raija. - Być może uratowałeś mi ży­
cie, cokolwiek ono jest warte. 

Gdy Oskar wyszedł, zrobiło się cicho. 
- Znów muszę uciekać - westchnęła Raija. - Niena­

widzę już samej myśli o tym, żeby w środku zimy cią­
gnąć dzieci w drogę. 

Mąż objął ją ramieniem i wpatrywał się razem z nią 

w ogień, w nicość. 

225 

background image

- Widzisz, Reijo, ludzie wójta zbratali się z zabój­

cą. Co nam, biedakom, do ludzi ze sfer władzy. Oni 
stoją ponad prawem. 

- Oskarżą ciebie o zamordowanie Mikkala - stwier­

dził ponuro Reijo. 

- I wtedy kapitan Feldt dostanie mnie w swoje rę­

ce. Może tak będzie najlepiej dla wszystkich? - do­
kończyła Raija zmęczonym głosem. - Zbiorą dowo­
dy przeciwko mnie, opłacą kilku świadków i wtedy 
Potwór z Vardo wyjmie asa z rękawa i oznajmi 

wszem i wobec, że naprawdę jestem czarownicą. Stos 
dla Raiji. 

- Czy skrzywdziłby dzieci, gdybyś zniknęła? 
- Nie sądzę. Nie wysila się niepotrzebnie. On chce 

zniszczyć mnie. Nie wie, że ty pomogłeś mi uciec 
z Vard0, a dziś być może nie widział cię dokładnie. 

- Ale nie zawahałby się posłużyć się dziećmi prze­

ciwko tobie? 

- Bez wątpienia. Jest pozbawiony wszelkich uczuć. 

Na moim ciele pozostały tego niezbite dowody. 

Reijo oparł się o zimną ścianę, starając się zebrać 

myśli, a potem objął mocniej Raiję i rzekł: 

- Jesteś najodważniejszą osobą, jaką znam... 
- Nie jestem tego pewna, ale wydaje mi się, że pra­

gnę ocalić życie. Masz jakiś pomysł? 

- Tak mi się zdaje - odrzekł powoli, z ociąganiem. 

Jakby wbrew sobie. - Nienawidzę siebie za to, że ci to 

proponuję. Nie widzę jednak innego ratunku. Pragnę, 
żebyś żyła, a poza tym nie chcę narażać dzieci. 

- Czy to coś niebezpiecznego? 
- Raczej samotnego. 
Raija prychnęła. 

226 

background image

- Już jestem samotna, czuję się tak, jakbym wpadła 

w pustkę. 

- Zauważyłaś szkutę zacumowaną w fiordzie? 
- Tak, jeszcze jeden „Sankt Nikołaj". Ci Rosjanie 

nie mają fantazji - rzuciła szyderczo, ale zaraz rozsze­
rzyła oczy ze zdumienia. - Chcesz, żebym popłynęła 
z Ruskimi? Oni nie wezmą kobiety na pokład! 

- Kapitanem szkuty jest brat Aleksieja. 
- Jewgienij? - Raija zamilkła na długą chwilę, ważąc 

wszystkie za i przeciw. Wiedziała, że nie liczy się to, 

na co ma ochotę, ale to, co się stanie, jeśli stąd nie 
ucieknie. - Być może nieprzypadkowo Jewgienij przy­
płynął tutaj i zarzucił kotwicę u brzegu - wyrzekła 

w końcu. - Może to przeznaczenie. 

- Zapewne tak - przyznał Reijo, przemilczając 

wszystko, co mu wyznał Rosjanin. Sam jej się zwie­

rzy, jeśli będzie chciał, pomyślał. 

- To mój ratunek, jedyny ratunek... - powtarzała. 
- Na to wygląda. 
- Przecież będę mogła wrócić. On przypływa tutaj 

raz do roku. Rok to nie wieczność... 

Reijo nic nie odpowiedział. Rzucił ten pomysł, choć 

wszystko w nim protestowało. Im bardziej Raija przy­

chylała się, by go zaakceptować, tym goręcej go niena­
widził. 

Rosja leży tak daleko! 
Dzieci miały na nowo przywyknąć do mamy. 

Synowi Mikkala potrzebny jest ktoś bliski. 

Ale przecież jeśli zostanie, mogą ją zabić albo wy­

korzystać dzieci, by ją zniszczyć. 

Dzieciom trzeba za wszelką cenę oszczędzić cier­

pień. Nic im się nie może stać! 

227 

background image

- Wrócisz za rok, na jesieni - odparł chrapliwie. - To 

długi czas, ale przecież nie rozstajemy się na zawsze. 

Sama mówiłaś przed chwilą, że po stracie Mikkala zro­

zumiałaś, co zawierają w sobie słowa „na zawsze". Ale 
my cię nie stracimy, Raiju! Nie możemy cię stracić! 

- Ty tutaj zostaniesz? - upewniała się. 
- Ruszę do Varanger na przedwiośniu, Mikkal zo­

stanie pochowany w ukochanej tundrze. Ale przed zi­
mą wrócimy i będziemy na ciebie czekać. 

Raija nabrała powietrza w płuca. 
- Wygląda na to, że nie mam wyboru - odezwała się 

cienkim głosem. 

Reijo najchętniej sam by się rozpłakał. Ale wiedział, 

że to jedyne rozwiązanie. 

- Przebiorę się - zdecydowała Raija. - Obawiam się, 

że niewiele moich ubrań nadaje się na statek. Cóż, we­
zmę te, które mam. 

Reijo wszedł za nią do alkierza. Widział ją nagą nie 

raz i zawsze krew mu się burzyła w takich chwilach. 

Ale teraz nie było między nimi żadnego napięcia. 

Raija zdjęła rzeczy należące do Reijo i założyła od­

świętną bluzkę i spódnicę. 

- Mało praktyczne - zmartwiła się, pokazując, jak 

cienka jest tkanina. - Ale to jedyny nie lapoński strój, 
jaki posiadam. Nie wiem, jak zareagowałaby załoga, 
gdybym założyła skórzany kaftan. 

- Weź ze sobą futro - doradził Reijo. - Na północ­

nym wschodzie panują także chłody, choć to już Ro­
sja. 

Raija spakowała niewiele rzeczy, jakby chciała mieć 

do czego wracać. 

- Jewgienij na pewno kupi mi jakieś sukno. Nie bę-

228 

background image

dę miała wiele do roboty, więc równie dobrze mogę 
nauczyć się szyć. 

Potem wyjęła srebrną broszkę od Mikkala i podała 

ją Reijo. Nie chciał jej przyjąć, ale Raija uparcie ob­
stawała przy swoim. 

- Przecież to najdroższa rzecz, jaką posiadasz! - pro­

testował. 

- To dla Mai, pamiątka po ojcu. Gdyby coś mi się 

stało, nie miałaby po nim nic. Przechowaj dla mnie, 
Reijo, tę broszkę, bardzo cię proszę. Oddasz mi, kie­
dy wrócę. A jeśli nie wrócę... 

- Nie wolno ci tak mówić! - przerwał jej Reijo gwał­

townie. - Wrócisz! Ale zrobię, jak zechcesz. 

- ...jeśli nie wrócę, broszkę dasz Mai. 
Reijo zamilkł, a ona mówiła dalej: 
- Cały komplet srebra zaręczynowego Ravna prze­

chowuje dla Ailo, żeby mógł je ofiarować swojej wy­
brance. Ale tę broszkę Mikkal zabrał z kompletu i po­
darował mnie. Dlatego nie oddawaj jej Ravnie. Mikkal 
by sobie tego nie życzył. 

- Nie masz nic po nim... 
- Owszem - uśmiechnęła się i pokazała cienki rze­

myk z misternie wyrzeźbionym krukiem. - Mikkal 
zrobił go specjalnie dla mnie. Nikt nigdy nie da mi 
piękniejszej ozdoby. Będę ją nosić na szyi do samej 
śmierci... - Raija przełknęła ślinę i dodała: - Mikkal też 
ma na szyi skórzany woreczek... 

- ...z kosmykiem twoich włosów - dokończył za nią 

Reijo. - Pochowamy go z nim, moja Raiju. 

- Dziękuję - wyszeptała. Więcej nie musiała mówić. 
Zapakowała wszystko w niewielki węzełek i zakło­

potana, rozejrzała się wokół. 

229 

background image

- A miałam tej nocy spać - odezwała się z goryczą. 

- Rzadko kiedy sprawy się toczą tak, jak oczekujemy. 
Mam tylko nadzieję, że nie czynię tego na próżno. 
Chciałabym zobaczyć dzieci... 

Reijo milczał. 
- Ale wiem, że nie powinnam. - Ustąpiła, blada 

i spięta. - Czy mógłbyś im opowiedzieć bajeczkę, dla­
czego ich mama tym razem uciekła? 

Pokiwał głową. Dobry Boże, jak go ściska w gardle! 
- Dobrze się nimi opiekuj! Zrób to dla mnie. 

Wiem, że nie muszę cię o to prosić. I spróbuj im 
wytłumaczyć, że mama je bardzo kocha, ale właści­
wie nie powinna być mamą. Nie powinnam mieć 
dzieci... 

- Nie mów tak! Gdybyś tylko mogła zostać, była­

byś wspaniałą matką. 

- Tak, gdybym mogła - potwierdziła smutno. - Mo­

je życie składa się z samych jeśli i gdyby... Zaopiekuj 
się Ailo! Ten biedaczek straci wszystko. Powinnam go 
wziąć ze sobą, powinnam zabrać całą gromadkę... 

- U mnie będą bezpieczne. Nie wiadomo, co czeka­

łoby je za granicą. - Reijo oceniał trzeźwo sytuację. -
Ty, Raiju, poradzisz sobie. Zawsze wychodzisz cało 
z najgorszych opałów. 

- Tak, czepiam się życia - zaśmiała się głucho. 
- Jakże bym pragnął, by istniało jakieś inne wyjście 

- powtarzał w kółko Reijo. 

- Nie wiń siebie, że wpadłeś na taki pomysł - pro­

siła Raija. - Nie ma innego sposobu. Uratowałeś mo­
je nędzne życie. Powinnam ci za to podziękować, ale 
sama nie wiem, czy ono jest jeszcze coś warte dla ko­
goś prócz mnie samej. 

230 

background image

- Znaczysz wiele dla wielu osób. Dla mnie jesteś 

bardzo ważna. 

Reijo objął ją i pocałował delikatnie w oba policz­

ki. Kiedyś tyle wystarczyło, by zapłonął z pożądania. 
Ale to było dawno temu. 

- Jesteś gotowa? - zapytał. - Popłyniemy łodzią na 

„Sankt Nikołaja". Byłem tam, dużo rozmawiałem 
z Jewgienijem. Nawet się ze sobą zaprzyjaźniliśmy. 

Wiele mówił o tobie. Dzieci też odwiedziły go na szku­
cie. Maja ciągle o nim opowiada... 

- Tak, zastąpił jej ciebie - rzekła Raija i zebrawszy 

się na odwagę, dodała zdumiewająco zdecydowanym 

głosem: - Zaprowadź mnie tam, Reijo! Zabierz mnie 

stąd, zanim się rozmyślę. 

background image

15 

Reijo z ciężkim sercem kroczył drogą prowadzącą 

z chaty na brzeg. Za nim, trzymając lampę, szła Raija. 
Wsiadła do lodzi, którą zepchnął na wodę. 

W fiordzie nadal cumował „Sankt Nikołaj" z Ar-

changielska. 

Reijo trochę się dziwił, że Jewgienij jeszcze nie od­

płynął. Czyżby szósty zmysł nakazał mu pozostać? 
Może wyczuł, że Raija jest blisko. 

Noc dopiero co zapadła, ale zachmurzone niebo 

wydawało się czarniejsze niż zwykle. Ani jedna gwiaz­
da nie rozjaśniała mroku i księżyc także nie zdołał się 

przebić przez chmury. 

2 placu targowego dochodziły odgłosy rozmów 

i śmiech. Większość straganów już zamknięto, ale lu­
dzie, którzy przybyli na jarmark, rozłożyli się wokół 
placu, a w niektórych budach kupcy nadal handlowa­
li wódką. O tej porze zresztą mieli najwięcej klientów. 

Gdyby nie Oskar, ani Raiji, ani Reijo nie przyszło-

by nawet do głowy, kto tam się teraz bawi z innymi. 

Raija patrzyła na blade światełko w oknie chaty Reijo. 
- Dopiero co wróciłam do domu - odezwała się 

smutno. 

Od dawna nie nazwala Skibotn swoim domem, ale 

Reijo udał, że nie zwrócił na to uwagi. Ukrył tylko te 
słowa głęboko w sercu. 

232 

background image

- Nie uścisnęłam go po raz ostatni... - westchnęła, 

wpatrując się w gęsty mrok. 

- I tak by nie poczuł. Zrozum, jego już nie ma, 

umarł. Dla niego już nie ma znaczenia, czy jesteś bli­
sko, czy daleko. On nie żyje, Raiju - tłumaczył Reijo. 

- To znaczy, że nie wierzysz? 
Mocno poruszając wiosłami, odrzekł zamyślony: 
- Czy wierzę w życie po śmierci? Nie, chyba już nie. 

Sądzę raczej, że każdy z nas ma do wypełnienia pew­
ne zadanie w czasie, który mu tu na ziemi został da­
ny. Potem jest już za późno. Jakoś nie potrafię pocie­
szać się tym, że po śmierci spotkam bliskich, którzy 

wcześniej umarli i za którymi tęsknię. 

- Ja też w nic nie wierzyłam, nie miałam takiej po­

trzeby. Dopiero teraz pragnęłabym ufać, że spotkam 
jeszcze Mikkala. Ale nie chcę umierać, więc tak do 
końca chyba nie potrafię uwierzyć w życie po śmier­
ci. Nigdy nie byłam zbyt wierząca. Może dlatego ży­
cie tak mi się ciągle komplikowało. 

- Nie powinnaś się zadręczać takimi myślami -

uznał. - Zycie jest takie, jakie jest. 

Dopływali do szkuty. Potężna czarna burta wyro­

sła tuż przed nimi, z góry doleciała ich nastrojowa ro­
syjska pieśń. 

- Pewnie marynarze siedzą na pokładzie i śpiewem 

umilają sobie czas - powiedziała Raija i przypomnia­
ła sobie chwile spędzone na pokładzie poprzedniego 
„Sankt Nikołaja". - Czy załoga nadal żyje w takich 
okropnych warunkach? 

- Nie wiem - przyznał Reijo. - Nie zastanawiałem się 

nad tym, kiedy tu byłem. Wydaje mi się jednak, że spośród 
szyprów, u których pływali, Jewgienij nie jest najgorszy. 

233 

background image

Raija nie odezwała się. Poprzednio także słyszała, 

że załoga ma dobre warunki, tymczasem ona miała zu­
pełnie inne zdanie na ten temat. Pamiętała, jak różni­
ła się kajuta kapitana od wspólnego pomieszczenia dla 
marynarzy tuż pod pokładem. Jaka była różnica mię­
dzy tym, co gotowała sobie załoga, a tym co jadał ka­
pitan i jego goście. 

Wszyscy jednak przywykli do ciężkiego życia na 

statku i nikt się nad tym nie zastanawiał. Odkąd że­
glowano, zawsze tak było. 

Ciężko walczyć z głęboko zakorzenionymi przy­

zwyczajeniami. 

- Ahoj! - zawołał Reijo, kiedy podpłynęli do burty 

tak blisko, że mogli dotknąć jej ręką. 

Ktoś na górze wychylił się i oświetlił ich lampą. Ma­

rynarz uśmiechnął się, rozpoznawszy Reijo, i spuścił 
mu sznurową drabinkę. 

Reijo rzucił na górę linę, żeby przycumować łódkę. 

Nie zamierzał od razu wracać do chaty. 

- Wchodź pierwsza - nakazał Raiji. -Ja wezmę twój 

węzełek i wejdę za tobą. Nie będziemy się przecież że­
gnać na łódce w chłodzie i mroku nocy. 

Raija chwyciła za linki. Od rozhuśtanych fal ude­

rzających z pluskiem o burtę robiło jej się niedobrze. 
Spojrzała w dół na poruszającą się czarną otchłań. 

Nadal lękała się morza. Z zamkniętymi oczami za­

częła się wspinać. Wyczuwała ręką linkę, potem chwy­
tała ją mocno, stawiała krok i dopiero wtedy przeno­
siła wyżej drugą rękę. I tak na przemian, aż doszła do 
krawędzi burty. 

Otworzyła oczy i zauważyła zdumione spojrzenia 

marynarzy, którzy najwyraźniej nie spodziewali się uj-

234 

background image

rzec kobiety. Chętne dłonie pomogły jej dostać się na 
deski pokładu. Raija, choć nie rozumiała ich języka, 
z tonu wypowiadanych słów i rzucanych jej ukrad­
kiem spojrzeń domyślała się, o czym mówią. 

Tuż za nią wyłonił się Reijo, ale jemu nie poświę­

cono tyle uwagi i musiał sam sobie poradzić. 

Przywitał krótko załogę i, nie zważając na ciekawe 

spojrzenia i szepty, poprowadził Raiję za łokieć na dół 
do kajuty szypra. 

Zapukał trzy razy. Zza drzwi usłyszeli niski głos 

Jewgienija, który po rosyjsku zaprosił ich do środka. 

Reijo przepuścił przodem Raiję. 

Jewgienij siedział w głębi kabiny, gdzie nie sięgało 

liche światełko olejowej lampki. Reijo poczuł jednak, 
jak nastrój w pomieszczeniu ulega zmianie, kiedy Jew­
gienij rozpoznał Raiję. 

Podeszła do niego powoli i ująwszy za ręce, zgod­

nie z rosyjskim zwyczajem pocałowała go w oba po­
liczki. 

- Dobry wieczór, Jewgieniju Byków - powiedziała. 

- Nie przypuszczałam, że się jeszcze kiedyś spotkamy. 

Jewgienij ściskał dłonie Raiji i przypatrywał się jej 

dokładnie, jakby chciał sprawdzić, czy rzeczywiście 
wygląda tak, jak ją zapamiętał. Czy jest taka, o jakiej 

marzył. 

Pachniała latem, lśniące włosy wydały mu się jesz­

cze czarniejsze, a oczy ciemniejsze. Bardzo blada, mia­
ła sińce pod oczami, ale była to ta sama Raija. 

- Jesteś ciągle piękna, Raiju, pewnie nigdy się nie 

zmienisz - rzekł. 

- Owszem, zmieniłam się - odpowiedziała mu smut­

nym głosem. - Tylko że to jest niewidoczne dla oczu. 

235 

background image

Jewgienij przypomniał sobie, co Reijo opowiadał 

o jej życiu, i z żarem rzucił: 

- Powinnaś była wtedy popłynąć ze mną na wschód! 

Źle uczyniłem, pozwalając ci zejść na ląd. Ponoszę wi­
nę za to, co się stało. 

Uśmiechnęła się słabo i cofnęła ręce. 
-, Nikt nie jest winien, Jewgieniju. Tak się po pro­

stu zdarzyło. Na szczęście wyszłam z tego cało. I sto­
ję tu dzisiaj przed tobą... - urwała i nabrawszy powie­
trza w płuca, mówiła dalej, nie spuszczając z niego 

wzroku: - Potrzebuję twojej pomocy. Muszę prosić cię 
o więcej, niż śmiem. 

- To Reijo nie może ci pomóc? - zdziwił się Jewgie­

nij, nie pojmując zachowania Fina, który, oparty o drzwi 
kajuty z rękami skrzyżowanymi na piersiach, milczał, 
przez cały czas jakoś dziwnie im się przyglądając. 

- Akurat w tej chwili tylko w tobie nadzieja - od­

parła Raija. - Zresztą to właśnie Reijo wpadł na ten 
pomysł. 

- Wysyłasz ją do mnie? - zdumiał się Jewgienij. 
Reijo tylko skinął głową. 
- W osadzie jest człowiek, który torturował mnie 

w twierdzy Vardohus - wyjaśniła Raija. - Chce mnie 

zabić. Dziś zastrzelił Mikkala... 

Jewgienij usiadł ciężko. Reijo opowiadał mu o Mik-

kalu... Słyszał o strzelaninie na jarmarku, ale nawet do 
głowy mu nie przyszło, że zamieszana jest w to Raija. 

- Nie mogę jej ukryć - tłumaczył Reijo. - Ten męż­

czyzna ma za sobą ludzi wójta, którzy reprezentują 
władzę. Raija, pozostając tutaj, naraża na niebezpie­
czeństwo nie tylko siebie, ale i dzieci. Jeśli odjedzie tak 
daleko, że nie zdołają jej dosięgnąć, dzieci przestaną 

236 

background image

mieć dla nich wartość jako narzędzie szantażu. Wów­
czas będą bezpieczne. Razem z Raiją uznaliśmy, że to 
najlepsze wyjście. Jeśli zgodzisz się ją zabrać do Rosji, 
ufam, że zadbasz o nią. Za rok na jesieni będzie mo­
gła już bezpiecznie tu wrócić. Przypływacie w te stro­
ny raz do roku, prawda? 

Jewgienij pokiwał głową twierdząco, a w jego gło­

wie kłębiły się różnorakie myśli. Nie mógł pojąć, że 

Reijo, mimo że wie o jego uczuciach do Raiji, ryzyku­
je i powierza mu ją, jakby na przekór wszystkiemu, 
o czym usłyszał. 

- Zrobisz to dla mnie? - prosiła Raija. - Wiem, że pro­

szę o wiele. Już kiedyś przecież miałeś przeze mnie kło­
poty. - Z goryczą dodała: - Przeze mnie zginął twój brat. 

Twarz Jewgienija stężała. 
- Aleksiej sam spowodował swoją śmierć - przerwał 

jej gwałtownie. - Ty nie miałaś z tym nic wspólnego. 

A ja także jestem twoim dłużnikiem. Nie zapominaj, 

że podpaliłem twój sklep. 

- I tak handel nie szedł mi wtedy najlepiej - stwier­

dziła oschle. 

- Twojemu życiu zagraża niebezpieczeństwo. Jesteś 

moim przyjacielem, a ja nigdy nie zawodzę przyjaciół. 

- Musisz odpłynąć jeszcze tej nocy - odezwał się Re­

ijo. - Bo jutro rano może być za późno. 

Jewgienij zrozumiał powagę sytuacji. Nie mieli cza­

su do stracenia. 

- Możemy od razu podnosić kotwicę. Nie puściłem 

nikogo z załogi na ląd. Słyszeliśmy o strzelaninie 
i uznałem, że tak będzie bezpieczniej. Nie przyjęto nas 
tu zbyt serdecznie... 

- Akurat wieje korzystny wiatr. Nim się rozwidni, 

237 

background image

zdążycie wypłynąć na otwarte morze - stwierdził Reijo, 
któremu nieobce było żeglowanie. Wypływał wszak na 
połowy łodzią na sześć przedziałów wiosłowych, pływał 
handlowymi łodziami do kupieckiego portu Bergen. 

Jewgienij popatrzył na nich przeciągle. I zapragnął 

stać się częścią tej wspólnoty, którą tworzyli. Raiję i je­

go łączyło zaufanie, ale przyjaźń, jaką związani byli 
Raija i Reijo, była zupełnie innego rodzaju, mało ko­

mu z ludzi dane jest przeżyć coś podobnego. Tych 
dwoje rozumiało się bez słów. Gotowi byli wiele po­
święcić dla siebie nawzajem i troszczyli się o siebie 
bezgranicznie. 

Mimo że jak twierdził Reijo, nie było między nimi 

miłości w pełnym tego słowa znaczeniu. 

Jewgienij nie potrafił pojąć, że istnieje mężczyzna, 

który nie pożąda Raiji. On sam nie zwariował tylko 
dzięki temu, że nie przestawał o niej marzyć. 

Z pewnością powoli postradałby zmysły, gdyby nie 

marzenia. 

A teraz została mu powierzona. 

Ledwie powstrzymywał drżenie w spiętym ciele, 

a w jego sercu zakiełkowała nadzieja. 

Przypomniał sobie, jak niemal zaraz po śmierci 

Aleksieja coś między nimi zaiskrzyło. 

Wystarczyło, by zrobił pierwszy krok. Ona patrzy­

ła na niego jak na mężczyznę i chciała go, ale on jej 
nie pragnął, wtedy jeszcze nie. Dopiero kiedy kolejny 
raz nie sprawdził się jako mężczyzna i został napięt­
nowany jako impotent, dopiero wtedy pomyślał o niej. 

Marzenia uratowały go przed szaleństwem. 
Bo kiedy przywoływał jej obraz, męskość go nie za­

wodziła. 

238 

background image

Ale nie sprawdzało się to, gdy trzymał w ramionach 

inną kobietę. 

Tylko w całkowitej samotności był gotów i płonąc 

z pożądania, sam musiał szukać spełnienia. 

Ocknąwszy się, Jewgienij oblał się rumieńcem, mi­

mo że jego goście nie mogli wiedzieć, jakie myśli cho­
dziły mu po głowie. Nie powinien łudzić się nadzieją. 

Przecież ona należała do innego mężczyzny i kochała 

go. A teraz, kiedy został zabity, prawo do niej miał Re­
ijo. Jakkolwiek by na to patrzeć, nadal byli małżeństwem. 
Biedacy nie mogą uzyskać rozwodu, tylko bogaczom uda­
je się wykupić od przysięgi na wierność aż po grób. 

Mimo wszystko nie potrafił opanować drżenia 

warg, niecierpliwego pieczenia w opuszkach palców 

i we wnętrzu dłoni. Po raz pierwszy od długiego cza­
su czuł, że żyje każdą cząstką swego ciała. 

- Powiadomię załogę, że odpływamy - powiedział 

władczym tonem, jak przystało na kapitana. Założył 

kurtkę i zapiął guziki długimi, mocnymi palcami. 

- Pożegnaj się z Raiją, nie będę nad wami stał - rzu­

cił krótko, gdy Reijo odsunął się, żeby go przepuścić. 

I wyszedł. 
Ta chwila zdawała się tak intensywna. 
Zawsze mieli mało czasu. Coś, co mogło oznaczać 

dla nich początek nowego, legło w gruzach. Reijo już 
nawet nie chciał o tym myśleć. 

Był pewien tylko jednego: jutrzejszy dzień będzie 

dla niego straszny. 

Ale ją czeka coś gorszego: wyjazd w nieznane. 
- Nie pojmuję, co się z nami dzieje - próbował się 

roześmiać. 

- A ja już przestałam się zastanawiać - odparła Ra-

239 

background image

ija. - Wszystko straciło sens, kiedy Mikkal umarł na 
moich rękach. Czułam na ustach jego ostatnie tchnie­
nie. Próbowałam przywrócić go do życia, ale nadarem­

nie. I zdaje mi się, że cały świat wokół mnie runął. 
Chociaż to wszystko zdarzyło się dzisiaj, mnie się zda­

je, jakby od tej pory minęła wieczność. 

- Rok szybko minie - powiedział Reijo, nieporad­

nie próbując ułatwić pożegnanie. 

Ale nie pomogło. 

Oboje wiedzieli, że rok może dłużyć się w nieskoń­

czoność. 

- Sądziłam, że dzięki dzieciom odnajdę sens życia. 

One by wypełniły mi dni. Byłabym dla kogoś ważna, 
miałabym jakiś cel. Nie chcę być tylko dekoracją. 

To słowo przyswoiła sobie w Alcie. Ole Edvard 

przywiązywał dużą uwagę do tego, żeby miała klasę. 
Ingerował nawet w jej sposób wysławiania się, wzbo­
gacał jej język w wyszukane sformułowania, o których 
zwykli ludzie nie mieli pojęcia. 

- Mam w sobie coś więcej prócz urody! 
- Oczywiście. Nie zważaj na to, co mówią inni. Je­

steś wrażliwą, cudowną kobietą, Raiju. Wspaniałym 

człowiekiem. Tylu ludzi obdarzyło cię uczuciem głęb­
szym, niż można to sobie wyobrazić. Kochamy cię, 
najdroższa, nie tylko ze względu na twoją urodę. Uwa­
żamy, że to, co najpiękniejsze w tobie, jest niewidocz­
ne dla oczu. 

Raija ukryła twarz na jego piersi i pozwoliła, by ją 

otoczył ramionami. 

- Tak bardzo bym pragnęła zostać z wami, Reijo. 

Czuję się jak ostatni nędznik. Ciągle sprawiam dzie­
ciom zawód, znikając z ich życia. Gdybym wiedzia-

240 

background image

ła, że tak się sprawy potoczą, nie pokazałabym się im 
na oczy. Przeżyłabym piekło, ale im byłoby lżej. Co 
one sobie pomyślą, Reijo? Teraz naprawdę mnie znie­

nawidzą! 

- Nie pozwolę, żeby ciebie znienawidziły - mówił 

Reijo, głaszcząc delikatnie jej jedwabiste włosy. Ileż to 
marzeń snuł o tych kruczoczarnych lokach, kiedy był 
jeszcze młokosem! Nie potrafił wtedy odróżnić zauro­
czenia od prawdziwej miłości. Ale gdyby nie to, nie 

trzymałby może jej teraz w ramionach. Kto wie, jak 
potoczyłyby się jego losy. 

Nigdy się tego nie dowie. 
Lepiej w ogóle o tym nie myśleć. 
- Pozdrów Mattiego i Aleksanteriego. Spróbuj wy­

tłumaczyć wszystko mojemu bratu. Jemu także spra­

wiam zawód. Dopiero co go odnalazłam. Mogliśmy 

mieć cudowne dzieciństwo, a tymczasem spędziliśmy 
ze sobą tylko ostatnie dwa lata, i to ciągle w drodze. 

- Zaopiekuję się nimi wszystkimi - obiecał Reijo. -

Matti jest już niemal dorosły. Ty w jego wieku byłaś 
już prawie mężatką. 

- On za bardzo interesuje się dziewczętami. Trzy­

maj go krótko. Nie chciałabym, żeby przez własną głu­
potę zniszczył sobie życie. Wystarczy, że ja to uczyni­
łam. Czuję się, jakby oplatały mnie wodorosty albo 
jakbym grzęzła w bagnie. Tak bardzo pragnę zostać 
z wami, że nawet nie jestem w stanie tego wyrazić, 

a tymczasem okoliczności zmuszają mnie, żebym wy­
jechała od was tak daleko. 

- Tylko na jeden rok - powtórzył Reijo. - Jeden je­

dyny rok, maleńka. Jesteś silna, wytrzymasz. Będzie-

Triy na ciebie czekać. A potem już zawsze będziesz im 

241 

background image

mamą. Będę za tobą tęsknił, tęsknił za tą cudowną 

wspólnotą, jaka nas łączy... 

- Reijo... - Raija spoważniała. - Jeżeli spotkasz ko­

bietę, którą pokochasz prawdziwą miłością, nie rezy­
gnuj z mojego powodu. Nie zniosłabym myśli, że sta­
nęłam na drodze do twojego szczęścia. Zbyt wiele dla 
mnie znaczysz. 

- Nigdy nie stałaś mi w drodze do czegokolwiek, 

Raiju. 

Całował ją długo, przysięgając sobie, że ta kobieta 

musi żyć. 

- Postaraj się dobrze wykorzystać ten czas... - zawa­

hał się, nie wiedząc, czy powinien o tym mówić. Uznał 
jednak, że musi ją uprzedzić. - Wydaje mi się, że Jew­
gienij ma jakieś kłopoty. Nie wiem dokładnie jakie, ale 
czymś się gryzie. Znasz go lepiej niż ja, może będziesz 
mogła mu pomóc. Zawsze potrafiłaś rozmawiać 
z ludźmi. Potrafiłaś wysłuchać... 

- Tak, potrafiłam rozwiązywać cudze problemy, go­

rzej z własnymi - odparła z goryczą w głosie. 

- Postaraj się coś zrobić dla niego. 
- Uczyniłabym to, nawet gdybyś mnie nie poprosił. 

- Zwichrzyła mu włosy. - Mój Boże, Reijo, zawsze bra­
kuje nam czasu. Czy to jakaś klątwa wisi nad nami? 
Nade mną? Czasem tak myślę. 

- Nie, to nie klątwa. Tylko kręta i o wiele trudniej­

sza ścieżka losu niż te, które zostały przydzielone in­
nym ludziom. Ale musisz nią kroczyć, Raiju, bo to 
twoje życie. 

Ucałował ją w oba policzki, a potem uniósł palcem 

podbródek i musnął leciutko jej wargi. 

- Do zobaczenia, Raiju. Będę liczył dni do następ-

242 

background image

nej jesieni. Gdy tylko ujrzę wpływającą do fiordu 
szkutę, zepchnę łódź na wodę i popłynę wam na spo­
tkanie. 

- Na ile cię znam, jestem pewna, że tak zrobisz. 
Raija otarła łzy i jeszcze raz ucałowała męża, a po­

tem popchnęła do drzwi. 

- Idź już! Nienawidzę pożegnań. Zawsze mi się wy­

daje, że już nigdy nie ujrzę tych, których żegnam. Mo­
je życie składa się z samych pożegnań... Idź, Reijo. Ko­
cham cię. 

- Ja też cię kocham, wszyscy ciebie kochamy i bę­

dziemy za tobą tęsknić każdego dnia. 

- Lepiej nie mów już nic więcej - pociągnęła nosem 

i znów otarła łzy. - Idź, zanim się całkiem rozpłaczę! 

Reijo popatrzył na nią długo i cicho zamknął za so­

bą drzwi. 

Czuł się dokładnie tak jak ona... Jakby już nigdy 

więcej nie mieli się zobaczyć. 

Ale przecież tylko rok dzieli ich od jesieni. 

Rok to nie wieczność. 
Na pokładzie panowało ożywienie. Załoga już wspi­

nała się na maszty, żeby rozwinąć żagle. 

Reijo, przechodząc przez burtę, kiwnął do Jewgie­

nija i poprosił: 

- Uważaj na nią. Ona bardzo wiele znaczy nie tyl­

ko dla mnie. 

Nie usłyszał odpowiedzi, ale był pewien, że Raija 

znalazła się w dobrych rękach. 

Kiedy Reijo wrócił do chaty, Matti nie spał. 
- Gdzie, do diabła, zniknęliście? - zapytał chłopak. 

- Gdzie Raija? Budzę się, a was nie ma. Cierpiałem 

243 

background image

prawdziwe katusze, ale nie miałem odwagi budzić 

Aleksanteriego. Nic by to nie dało... 

Reijo zdjął z siebie wierzchnie ubrania i usiadł ciężko 

na lawie, gdzie jeszcze niedawno siedział razem z Raiją. 

- Ktoś z wioski ostrzegł nas - zaczął, westchnąwszy 

ciężko. - Kapitan z Vardo wrócił z ludźmi wójta. Piją 
razem i dobrze się bawią. Raija znalazła się w niebez­
pieczeństwie. 

- Gdzie ona jest? 
Reijo wyjrzał przez okno. Na szkucie paliło się wie­

le lamp. O ile dobrze widział, marynarze podnosili 
właśnie kotwicę. 

- Musiałem ją ukryć, bo kapitan nie zawahałby się 

skrzywdzić dzieci, żeby ją zniszczyć. Jesteś na tyle do­
rosły, że musisz to rozumieć. Raija nigdy w życiu nie 
naraziłaby swoich dzieci. 

- Gdzie ona jest? 
Reijo kiwnął w stronę okna. Matti popatrzył 

w mrok, ale nic nie widział. Nic poza rosyjską szku­

tą, na której rozwijano żagle. Matti nie widział dobrze 
załogi, ale zdziwiło go, dlaczego robią to o tej porze: 
w samym środku nocy. 

Nagle go olśniło. 
- Raija płynie do Rosji. Kapitan jest jej starym zna­

jomym - potwierdził Reijo. 

- Kochanek? - wybuchnął Matti i pożałował w tej 

samej chwili swoich słów. Zawstydzony spuścił głowę. 

- Nie sądzę - odparł spokojnie Reijo. - Raija ma tak­

że przyjaciół. Być może nie zawsze żyła jak Bóg przyka-. 
zał, ale nigdy nie straciła poczucia własnej godności. Ro­
biła to, co musiała, ani mniej, ani więcej. Nie masz prawa 
jej osądzać. Ona bardzo cię kocha, Matti, bardzo... 

244 

background image

- Wiem, przepraszam, nie myślałem tak. 
Reijo popatrzył na chłopca, na brata Raiji. 
- Nadał mamy kłopot - rzekł. 
Matti spojrzał na niego, nic nie rozumiejąc. 
- Kłopot z tobą - wyjaśnił Reijo. - Opowiedziałeś 

ludziom wójta, kto zastrzelił Mikkala. Byłeś świad­
kiem. A teraz, kiedy Raija zniknęła, pozostajesz jedy­
nym świadkiem. 

Matti poczuł, jak ogarnia go strach. 
- Przypuszczam, że wszystko przekręcą i będą 

chcieli udowodnić, że to Raija zabiła Mikkala, a wów­
czas ty staniesz się dla nich bardzo niewygodny. Przy­
najmniej dopóki jesteś w osadzie. 

- Ukryłeś Raiję, więc może... 
- Niestety, na śniegu zostają ślady, a ciebie łatwo 

zauważyć. Brązowe oczy i blond włosy to rzadkość 

w tych stronach. 

Popatrzył na Mattiego przeciągle. 
- Zdaje się, że na pułkach zostało jeszcze trochę 

ubrań... Mógłbyś przebrać się za Lapończyka. Znam 
paru Lapończyków, którzy przybyli na jarmark. My­
ślę, że zgodziliby się, żebyś pobył z nimi dzień, może 
dwa. Ale musisz udawać dziewczynę... 

- Dziewczynę? - krzyknął Matti. - Nie ma mowy! 

Mogę założyć ubrania Mikkala, ale nigdy w życiu nie 
przebiorę się za dziewczynę! 

- Ale to będzie podwójne przebranie, nie rozumiesz? 

Oni będą szukać młodego chłopaka, którego widzieli tyl­
ko przez krótką chwilę. Wyglądałeś niepozornie, byłeś 
blady. Nie przyjdzie im do głowy patrzeć na dziewczęta. 

Reijo nie dodał, że Matti ma dziewczęce rysy twa­

rzy i w odpowiednim stroju przy niezbyt dobrym świe-

245 

background image

tle bez trudu zostanie uznany za dorodną dziewkę. 

- Powinienem także popłynąć z Ruskimi - mruknął 

Matti pod nosem, ale Reijo wyczuł, że przestał się opierać. 

- Raiji nie dałoby się przebrać - rzekł. - Ktoś, kto 

ją raz widział, nigdy jej nie zapomni. Zaprowadzę cię 
do Lapończyków od razu. Weź ze sobą to wszystko, 
co byś wziął, gdybyś wybierał się do Rosji. 

Matti niechętnie zrobił, co mu Reijo przykazał. 

Przybyli wczesnym rankiem. 
Dwaj ludzie wójta. 
- Gdzie twoja żona? - zapytali Reijo. 
Ten wzruszył tylko ramionami i popatrzył na nich 

pociemniałym wzrokiem. 

- A skąd mam to wiedzieć? Ona zawsze chadza wła­

snymi ścieżkami. 

Przeszukali dokładnie izby. Szarpali drzwi i spraw­

dzali skrupulatnie wszystko, choć sami rozumieli, że 
trudno jej byłoby się ukryć w skrzyni na ubrania. 

- Znaleźliście tego mężczyznę, który strzelał? - za­

pytał Reijo. 

- Chodzi właśnie o to, że to wcale nie on zabił La­

pończyka. Ale za to widział dokładnie, jak strzelała 
twoja żona. 

Reijo udawał zdziwienie. 
- Ale przecież Raija i Matti mówili... 
- Właśnie, gdzie chłopak? - przerwał mu strażnik. 
Reijo znów wzruszył ramionami. 
- Nie wiem. 
- Ty coś ukrywasz, a to niemądrze z twojej strony. 

Możemy cię zaaresztować jako współwinnego, jeśli 
coś przed nami zataisz. 

246 

background image

- Obudziłem się w nocy - zaczął Reijo niechętnie, 

tak jak mężczyzna, który wolałby nie mówić o tym, 
że żona go okłamała i od niego uciekła. - Wtedy już 
ich obojga nie było. 

- Kiedy w nocy? 
- Nie jestem pewien - mówił Reijo. Trzeba było wy­

ciągać z niego każde słowo. - Wydaje mi się, że wte­
dy, kiedy Ruscy podnosili kotwicę. 

Dwaj mężczyźni wymienili spojrzenia. Reijo uda­

wał, że nic nie rozumie. 

- Po raz pierwszy cię zostawiła? - zapytali z udawa­

ną troską. 

- Nie - przyznał, patrząc w bok. - Ale nie wierzę, 

żeby mogła kogoś zabić. 

Roześmiali się mu prosto w twarz, a potem wyszli. 
Szukali jej przez cały dzień, ale nie znaleźli i zanim 

jarmark dobiegł końca, razem z Hansem Fredrikiem 
Feldtem opuścili wioskę. 

Matti mógł przebrać się we własne ubrania. 

A Reijo powiedział Aleksanteriemu i dzieciom 

prawdę. 

Dorośli uwierzyli mu, Ailo i Elise także. 
Maja nie chciała uwierzyć i nie pozwoliła też na to 

Knutowi. 

Ida była zbyt mała, żeby pamiętać mamę, która tyl­

ko ją lekko pogłaskała. 

A Raija tymczasem znajdowała się już na otwartym 

morzu, w drodze na wschód. Płynęła ku nowemu ży­
ciu, którego nawet nie mogła sobie wyobrazić. 

- Rok to nie wieczność - szeptała do samej siebie. -

Tylko jeden rok, do jesieni. Rok to nie znaczy na zawsze.