background image

ANNE ASHLEY

ZAKAZANA MIŁOŚĆ

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Marzec 1812 roku

Hrabia   Yardley   z   bezsilną   wściekłością   wpatrywał   się   w   córkę.   Niezorientowany 

świadek tej sceny mógłby przypuszczać, że lekko pochylona głowa i złożone ręce lady Sophii 

wyrażają skruchę, lecz ojciec nie dał się zwieść tej pozie ani przez chwilę. Doskonale widział 

iskierki   migające   w   wyrazistych,   zielonych   oczach   dziewczęcia,   a   także   złośliwy, 

prowokujący uśmieszek, którego nawet nie starała się ukryć.

- A więc nie chcesz nawet rozważyć kandydatury kawalera, który ci się oświadczył - 

powtórzył po raz kolejny sir Thomas, ciągle jeszcze starając się hamować wzburzenie. Każda 

inna młoda kobieta szalałaby z radości, gdyby otrzymała cztery propozycje małżeństwa w 

ciągu   zaledwie   dwóch   tygodni   od   przybycia   do   Londynu.   Ale   jego   Sophii   nie   sposób 

dogodzić!

Obrócił się na pięcie, przeszedł przez pokój i wpatrzył się niewidzącym wzrokiem w 

okno.

- Czy mogę przynajmniej zapytać, dlaczego powzięłaś taką niechęć do lorda Vale'a?

- Och, nie czuję do niego niechęci, papo - pospiesznie zapewniła go niesforna latorośl. 

- Po prostu nie znam go na tyle długo, by wyrobić sobie o nim opinię.

-   W   takim   razie   może   powinnaś   go   lepiej   poznać?   Wszak   nie   masz   mu   nic   do 

zarzucenia?

Sophia, z przekornym wyrazem rozbawienia, które nadal migotało w jej oczach, odkąd 

dowiedziała się o tym ostatnim pretendencie do swej ręki, nareszcie uniosła głowę.

-   Prócz   tego,   że   stuknęła   mu   już   czterdziestka,   jest   jedynym   znanym   mi 

dżentelmenem, który jadąc powozem, potrafi jednocześnie wyglądać przez oba okna.

Jej   uszu   dobiegł   dźwięk,   podejrzanie   przypominający   stłumiony   chichot,   toteż 

spojrzała przez pokój na zdumiewająco prostą sylwetkę ojca i jego srebrzystoszare włosy. Jak 

na   mężczyznę,   który   zaledwie   przed   paroma   tygodniami   obchodził   pięćdziesiąte   piąte 

urodziny, nadal trzymał się zadziwiająco dobrze.

- Papo, nie myślałeś chyba poważnie, że przyjmę oświadczyny lorda Vale'a?

Rozszyfrowała go, lecz nie miał zamiaru się do tego przyznać.

- Zapominasz, że liczyłem sobie parę lat więcej niż lord Vale, gdy poprosiłem o rękę 

twoją matkę.

- To prawda, ale byłeś  uderzająco przystojnym  dżentelmenem... zresztą nadał nim 

jesteś. A poza tym nie masz zeza w lewym oku.

background image

-   Dość   tych   wykrętów,   dziewczyno!   -   ofuknął   córkę   hrabia,   starając   się,   by  jego 

ukochane dziecię nie owinęło go sobie wokół małego palca, co ku konsternacji sir Thomasa 

zdarzało się tak często. - No dobrze, rozumiem twoją niechęć do przyjęcia propozycji lorda 

Vale'a, ale dlaczego odrzuciłaś Farleya?

Sophia uniosła kształtnie zarysowane brwi.

- Czyżbyś znał wielmożnego Cedrica Farleya? Niemożliwe, papo... To mydłek.

Jeszcze   raz   musiał   zebrać   wszystkie   siły,   by   ukryć   rozbawienie.   Jego   córka   była 

bardzo szczera.

- Mogę w takim razie zapytać, jakie masz zastrzeżenia wobec Pelhama i Neuberta?

- Para manekinów krawieckich!

- Boże wielki! Gdzie, na miły Bóg, nauczyłaś się takich wyrażeń?

Przesadnie wysoko uniosła w górę jedną brew, dając tym do zrozumienia, że pytanie 

jest całkowicie nie na miejscu.

- Od mężczyzn zamieszkujących ten dom - a od kogóż by innego?

Hrabia, czując, że został pobity własną bronią, niezbyt zadowolony pomaszerował z 

powrotem do biurka.

-   Pogadam   ja   sobie   z   twoim   braciszkiem,   kiedy   tylko   się   na   niego   natknę.   Musi 

nauczyć się powściągać język w twojej obecności.

- Dowiedziałam się, że Marcus powinien tu przybyć lada chwila i zamierza zatrzymać 

się w mieście na tydzień lub dwa. Muszę powiedzieć, że niesłusznie zamierzasz go strofować 

- wzięła w obronę przyrodniego brata - zwłaszcza że ty sam, ojcze, odzywasz się przy mnie w 

sposób niezbyt parlamentarny.

Już   miał   odrzucić   to   oskarżenie,   lecz   po   chwili   namysłu   poniechał   tego,   zgarnął 

natomiast listy leżące na stole i machnął nimi wymownie. Była to korespondencja, którą w 

ciągu ostatnich dwóch tygodni otrzymał od owych czterech nieszczęsnych konkurentów do 

ręki córki.

- Niech ci się nie wydaje, że zdołasz zbić mnie z pantałyku, ty mała spryciaro!

Usłyszawszy tę łagodną wymówkę, uparte dziewczę uśmiechnęło się jeszcze bardziej 

promiennie, co widząc, hrabia poczuł jeszcze większy niepokój.

-   Lekceważysz   małżeństwo,   Sophio.   Pozwól   mi   zauważyć,   że   to   bardzo   poważna 

sprawa. Nierozważny wybór partnera ściąga nieszczęście na całą rodzinę, a ja nie dopuszczę 

do żadnych nieprzemyślanych kroków z twojej strony, jeżeli tylko zdołam temu zapobiec. A 

więc, powziąłem decyzję. - Urwał na chwilę, by się upewnić, że córka słucha go z najwyższą 

uwagą. - Nie ukrywam, że gdy wyjdziesz za mąż, zamierzam zrobić ci zapis na sporą kwotę. 

background image

Moja hojność nie jest jednak bezwarunkowa. Jeśli wyjdziesz za mąż bez mojej zgody, licz się 

z   tym,   że   nie   otrzymasz   ode   mnie   ani   pensa.   -   Znowu   urwał,   rzucając   na   biurko   listy 

konkurentów. - Czy wyrażam się jasno?

- Absolutnie. Usiłujesz mi przekazać, że mogę wyjść, za kogo mi się podoba, pod 

warunkiem, że mąż będzie bogaty i z naszej sfery. - Gdy Sophia z wdziękiem uniosła się z 

krzesła przy kominku, w jej oczach, w miejsce migoczących w nich iskierek, pojawił się 

buntowniczy błysk. - Wynika z tego, że czeka mnie żywot pełen trudów i wyrzeczeń, gdyż 

wolę   cierpieć   biedę   z   mężczyzną   wartościowym,   niż   być   przykutą   do   jakiegoś   nicponia, 

któremu w głowie tylko to, jak najlepiej zawiązać fular.

Ojciec potrafił być równie stanowczy jak jego uparta córka i nie zamierzał ustępować 

w tym względzie.

- Pragnę, byś udała się do swego pokoju i bardzo głęboko zastanowiła nad tą sprawą - 

oznajmił zdecydowanym tonem.

Sophia   posłusznie   przeszła   do   drzwi,   lecz   odwróciła   się   z   gniewnym   czy   też 

szelmowskim wyrazem oczu - a może jednym i drugim? Hrabia nie był pewien.

-   Oczywiście,   że   zrobię,   jak   sobie   życzysz,   ale   nie   na   długo.   Mama   nie   byłaby 

zadowolona, gdybym  spóźniła się na swój własny bal. - Z tymi  celowo prowokacyjnymi 

słowami   opuściła   pokój,   zostawiając   ojca   pogrążonego   w   rozmyślaniach,   co   też   takiego 

zrobił, że bogowie pokarali go uparciucha.

Hrabina, która wyłoniła się z salonu, akurat gdy córka szła po schodach, od razu 

zauważyła zacięty wyraz jej uroczej buzi i jeszcze zanim weszła do biblioteki, gdzie jej mąż z 

wściekłością   wpatrywał   się   w   okno,   odgadła,   że   rozmowa   nie   przyniosła   pożądanych 

rezultatów.

-   Domyślam   się,   że   konkury   Vale'a   zostały   odrzucone   z   taką   samą   pogardą   jak 

pozostałe trzy - zagadnęła, sadowiąc się na krześle, które przed chwilą opuściła Sophia.

-   Ta   twoja   córka   jest   niemożliwa!   -   odrzekł   lord.   Co,   naturalnie,   starczyło   za 

odpowiedź.

-   Dlaczego,   Thomasie,   zawsze   jest   moją   córką,   gdy   zrobi   ci   coś   nie   w   smak,   i 

najdroższą małą Sophią przy wszystkich innych okazjach?

Choć   był   zdenerwowany,   nie   mógł   się   nie   uśmiechnąć,   słysząc   tę   niepodważalną 

prawdę.   Odwrócił   się,   by   spojrzeć   na   kobietę,   z   którą   życie   przyniosło   mu   spokój   i 

zadowolenie. Nie po raz pierwszy podziękował opatrzności, że przed laty, w Indiach, ich 

drogi się zetknęły.

W przeciwieństwie do Danielle, jego pierwszej żony, Marissa nigdy, nawet za młodu, 

background image

nie była pięknością, jednak hrabia uważał, że wiele jej cudownych cech przetrwało próbę 

czasu, a uroda wszak przemija. Okazała się kochającą żoną i czułą matką własnych dzieci, a 

choć   Marcus,   jego   jedyny   potomek   z   pierwszego   małżeństwa,   nigdy   nie   okazywał   jej 

synowskich uczuć, niemniej wiadomo było, że żywi dla macochy najwyższy szacunek.

Hrabiemu wyrwało się westchnienie, gdy wrócił myślą do teraźniejszości, sadowiąc 

się na krześle z drugiej strony kominka.

- Obawiam się, moje serce, że źle to rozegrałem. Sophia nie chce nawet rozważyć 

propozycji Vale'a.

Lady Marissa uśmiechnęła się.

- Czy naprawdę cię to dziwi? W końcu jest od niej dużo starszy. Niewiele dobrego da 

się o nim powiedzieć prócz tego, że ma krociową fortunę, a majątek wielbiciela niewielkie 

robi wrażenie na naszej córce.

- Dała to do zrozumienia bardzo wyraźnie. - Siwe brwi hrabiego zmarszczyły się, 

ujawniając   jego   niezadowolenie.   -   Oczywiście,   bezsensowną   niechęć   do   bogactwa 

zaszczepiono   jej   w   tej   przeklętej   szkole.   Absolutnie   nie   powinna   była   tam   uczęszczać, 

Marisso.   Pani   Guarding   jest   jakąś   przeklętą   rewolucjonistką,   wyznającą   nierozumne 

przekonania o równości.

Hrabina ponownie przywołała na usta pogodny uśmiech.

- Jeśli dobrze pamiętam, Thomasie, oboje zgodziliśmy się, że wyjazd do szkół na rok 

czy   dwa   dobrze   Sophii   zrobi.   Wszak   to   ty   nalegałeś,   by   nie   udała   się   do   żadnej   z 

pierwszorzędnych pensji w Bath, gdyż wtedy musiałaby opuszczać dom na całe tygodnie. To 

oczywiste, że zdecydowaliśmy się na szkołę pani Guarding, skoro znajdowała się w pobliżu i 

cieszyła  tak dobrą opinią. A co się tyczy tego, czego się tam nauczyła... - Lady Marissa 

sięgnęła po robótkę i spokojnie zaczęła wyszywać. - Pani Guarding nie kładła jej w głowę 

niczego, czego byś ty nie wpajał wszystkim swoim dzieciom. Od maleńkości tłumaczyłeś im, 

że   ludzi,   którym   nie   powiodło   się   tak   dobrze   jak   nam,   należy   traktować   uprzejmie   i   z 

szacunkiem   dla   ich   pracy.   Dlatego,   mój   drogi   Thomasie,   rzadko   kiedy   służba   od   nas 

odchodzi.

Hrabia nie mógł przeciwstawić temu wywodowi żadnych argumentów.

-   Masz   racje,   moje   serce   -   przytaknął.   -   Dobrych   i   lojalnych   służących   należy 

szanować, co nie znaczy, że chciałbym mieć lokaja za zięcia.

Hrabina uniosła brwi.

- Czyżbyś uważał, że jest to choć trochę prawdopodobne?

- Kto wie, co strzeli do głowy tej twojej niesfornej córce! Dała mi do zrozumienia, że 

background image

nie wyjdzie za nikogo ze swojej sfery i że woli cierpieć biedę i związać się z kimś bez żadnej 

pozycji, dasz wiarę, serce?

Lady Marissa przez chwilę wpatrywała się w męża w milczeniu, uświadamiając sobie 

nagle,   że   między   córką   a   ojcem   zaszło   coś   znacznie   poważniejszego,   niż   na   początku 

przypuszczała.

- Dlaczego Sophia miałaby cierpieć biedę? Przecież ma majątek. Obiecałeś zapisać jej 

fortunę.

Po raz pierwszy hrabia zaczął zdradzać wyraźne oznaki zakłopotania.

- Tylko pod warunkiem, że wyjdzie za mąż za moją zgodą - rzekł pod nosem, żałując, 

że w ogóle wysunął wobec córki taką groźbę.

Należało   się   spodziewać,   że   dziewczę,   którego   kaprysy   spełniano   niemalże   od 

urodzenia, zacznie wierzgać,  gdy ktoś tylko  spróbuje  je okiełznać. Ale jakiż  nieszczęsny 

ojciec miał wybór? Szło mu tylko o jej dobro. Dlaczego, na miły Bóg, mała uparciucha nie 

chce tego docenić?

Czując nagłe znużenie, odchylił się na oparcie krzesła.

- Och, Marisso, nie potrafię z tego wybrnąć. Mam siedemdziesiąt jeden lat. Nie będę 

żył wiecznie. Nie wątpię ani przez chwilę, że chłopcy doskonale dadzą sobie radę beze mnie, 

lecz kto się zajmie moją małą Sophią, kiedy zabraknie jej ojca?

Hrabina nie zamierzała podejmować tak melancholijnego tematu.

-   Marcus   doskonale   cię   zastąpi,   gdy   nadejdzie   pora   -   odezwała   się.   -   Co,   mam 

nadzieję,   nie   nastąpi   przez   najbliższe   parę   lat.   Bardzo   krzywdzisz   Marcusa,   mój   drogi, 

przypuszczając choć przez chwilę, że mógłby nie wywiązać się ze swych obowiązków. W 

ciągu   ostatnich   lat   doskonale   zarządzał   twym   majątkiem   na   północy.   Wiem,   że   czasami 

wydaje się nieprzystępny, ale uwierz mi, że pod tą szorstką powłoką kryje się czułe serce, 

Marcus bardzo lubi bliźniaczych braci, a Sophię w szczególności.

Ku swemu wielkiemu żalowi hrabiemu nigdy nie udało się zbliżyć prawdziwie, po 

ojcowsku, do starszego syna. Niemniej miał dość rozsądku, by przyznać żonie rację.

- Ale pamiętaj, moja duszko, że Marcus któregoś dnia założy rodzinę. Nie będzie 

wówczas chciał ponosić ciężaru odpowiedzialności za niesforną przyrodnią siostrę.

-   Rzeczywiście,   Sophia   czasem   lubi   chadzać   własnymi   drogami   -   odparła   lady 

Marissa, po raz kolejny stając w obronie swej latorośli - ale to mądra dziewczyna. Może i ma 

romantyczne chimery, ale jestem pewna, że dwa razy pomyśli, nim się z kimkolwiek zwiąże.

Hrabia   nadal   nie   był   przekonany,   lecz  żona   miała   większe   zaufanie   do   zdrowego 

rozsądku córki.

background image

-   Zostaw   to   mnie,   mój   kochany   -   powiedziała   na   swój   spokojny   sposób.   - 

Porozmawiam sobie z nią od serca.

Przez resztę popołudnia hrabina zajęta była przygotowaniami do balu. Ale i tak nie 

przystąpiłaby do wypytywania córki i poruszania kwestii małżeństwa. Matka wiedziała, że 

Sophia zacięłaby się jeszcze bardziej w uporze, gdyby się zorientowała, że oboje rodzice 

starają   się   ją   korzystnie   wyswatać   jeszcze   przed   końcem   sezonu   zabaw   i   przyjęć 

towarzyskich.

W istocie, nic nie było  dalsze od prawdy. Choć hrabina rozumiała  troskę męża o 

przyszłość ich jedynej córki i doceniała jego pogląd, że do łowców fortun należy odnosić się z 

rezerwą   (choć   przyznał   to   ledwie   półgębkiem),   uważała,   że   podczas   swego   pierwszego 

sezonu towarzyskiego w Londynie Sophia powinna przede wszystkim bawić się i cieszyć, nie 

zaprzątając sobie głowy myślami  o zrobieniu korzystnej  partii. Jeżeli przypadkiem pozna 

odpowiedniego dżentelmena, z którym mogłaby spędzić resztę życia, to doskonale się ułoży, 

lecz jeśli nie... cóż, ma przed sobą następny sezon.

Z takim przeświadczeniem weszła do sypialni córki, gdzie zręczna służąca wpinała 

jedwabne kwiaty w pięknie ułożone, czarne loki Sophii. W przeciwieństwie do zmiennego 

usposobienia córki, hrabina zawsze trzymała swe uczucia na wodzy, lecz z wyraźną dumą w 

szarych oczach wpatrywała się w swą latorośl.

-   Moje   kochanie,   wyglądasz   absolutnie   czarująco   -   powiedziała   swym   spokojnym 

głosem, skinieniem głowy każąc odejść pokojówce.

Choć matka natura bez wątpienia hojnie Sophię obdarowała, błogosławiąc ją uroczą 

twarzyczką i zgrabną kibicią, brak jej było próżności, czego dowiodła teraz, z niewielkim 

entuzjazmem przyglądając się swemu odbiciu w lustrze.

- To piękna suknia, mamo,  i naprawdę bardzo mi się podoba, ale wolałabym  coś 

ciemnoniebieskiego albo czerwonego. Madame Felice powiedziała, że przy mojej cerze w 

intensywnych kolorach jest mi lepiej.

- A madame Felice znana jest z tego, że nigdy się nie myli, wiem o tym doskonale - 

odparła   hrabina.   -   Niemniej   mam   staroświeckie   poglądy   i   uważam,   że   młodym   damom 

przystoją  jedynie  pastelowe  odcienie. Oczywiście,  jak wyjdziesz  za mąż,  będziesz  mogła 

nosić soczystsze barwy.

Podchwyciła   taksujące   spojrzenie,   jakim   córka   zmierzyła   się   w   stojącym   na   stole 

lustrze,   i   uśmieszek   wypłynął   na   jej   usta.   Nie,   Sophia   ma   bardzo   dobrze   poukładane   w 

głowie. Lady Marissie ani przez myśl nie przeszło, by jej dziecię zhańbiło się ucieczką z 

jakimś nieznanym w świecie parweniuszem, jeśli, oczywiście, dziewczyny nie popchną do 

background image

tego naciski rodziny ponaglającej do ślubu. Wtedy, na przekór wszystkim, mogłaby popełnić 

szaleństwo.

-   Nie,   moje   złotko,   nie   przyszłam   do   ciebie,   by   omawiać   kwestie   małżeństwa   - 

zapewniła, wiedząc dokładnie, jakie myśli przechodzą przez tę piękną główkę. - Dosyć już się 

dzisiaj na ten temat nasłuchałaś.

Sophii   o   mały   włos   nie   wyrwało   się   westchnienie   ulgi.   Matka,   choć   niezwykle 

opanowana, nieomylnie umiała wczuwać się w uczucia innych.

Jakże   żałuje,   że   nie   jest   bardziej   do   niej   podobna!   Niestety,   obawiała   się,   że 

odziedziczyła temperament Cleeve'ów, razem z ich gwałtownymi wybuchami i uporem.

- Papa nigdy nie rozprawiał  tak nierozsądnie. Jest przekonany,  że dobrym  mężem 

może być tylko ktoś bogaty i o wyrobionej pozycji.

Hrabina, która doskonale rozumiała rozterki swego nieszczęsnego męża, nie odezwała 

się.   Jak   kochający   ojciec   może   wytłumaczyć   uwielbianej   córce,   nie   raniąc   jej   uczuć,   że 

zalotnikom może chodzić wyłącznie o posag?

-   A   przecież   to   on   nam   wpoił   -   ciągnęła   Sophia   -   że   służący   może   być   równie 

szlachetny jak hrabia. Może zbyt skwapliwie chłonęłam jego słowa, gdyż wolałabym poślubić 

kogoś dobrego i wartościowego, niezależnie od jego pozycji na drabinie społecznej, niż wyjść 

za jakiegoś utytułowanego  dżentelmena  tylko  dlatego, że dzięki temu nadal  będę żyła  w 

luksusie. - Spojrzała na matkę błagalnie. - Rozumiesz to, mamo, prawda?

- Lepiej niż myślisz, moje kochanie. Chcesz powiedzieć, że zamierzasz oddać swą 

rękę   mężczyźnie,   którego   będziesz   kochać   i   szanować,   a   on   w   zamian   będzie   kochał   i 

szanował   ciebie.   -  Sadowiąc   się   na   szezlongu,   wyciągnęła   rękę   do  córki,   by  się   do  niej 

przyłączyła,  po czym  ciągnęła: - Twój ojciec też tego pragnie. Chodzi mu tylko  o twoje 

szczęście, Sophio.

Zrobi wszystko co w jego mocy, byś nie popełniła błędu, który niegdyś stał się jego 

udziałem.

O pierwszym małżeństwie hrabiego z rzadka tylko napomykano - właściwie był to 

temat tabu. Niemniej od starszych służących i przyjaciół rodziny Sophia dowiedziała się dość, 

by być pewną, że jej ojciec żałował związku z piękną Danielle.

-   Owszem,   rozumiem   -   odparła   cicho   -   ale   muszę   spotkać   mężczyznę,   z   którym 

szczęśliwie mogłabym spędzić resztę życia. Obawiam się, mamo, że lord Vale nie jest moim 

księciem z bajki.

- Ja również nie miałam upodobania do dandysów w średnim wieku, moje dziecko - 

wyznała   hrabina,   z   czułością   poklepując   córkę   po   ramieniu.   -   Nie   ma   powodu,   byś 

background image

przyjmowała   rękę   kawalera,   któremu   jesteś   niechętna.   Prędzej   czy   później   poznasz 

przystojnego, młodego dżentelmena, który zdobędzie twoje serduszko, ale do tego czasu nie 

zaprzątaj sobie tym swej ślicznej główki.

Łatwiej   to   było   powiedzieć,   niż   zrobić.   Choć   wyrozumiała   postawa   matki   dodała 

Sophii nieco pewności siebie, dziewczyna nadal była bardzo zatroskana. Nie znosiła kłótni z 

ojcem, lecz jednocześnie z niechęcią słuchała jego poglądów na jej małżeństwo. Czyż to jej 

wina,   że   od   przyjazdu   do   miasta   czterech   kawalerów   poprosiło   ją   o   rękę?   Żadnego   w 

najmniejszym stopniu nie zachęcała, chyba że zgoda na wspólny taniec jest dla mężczyzny 

wystarczającym zaproszeniem do oświadczyn.

To wszystko było bezsensowne, uznała, podnosząc się i wychodząc wraz z matką z 

pokoju. Z każdym z owych odrzuconych konkurentów zamieniła raptem kilkanaście słów, na 

jakiej zatem podstawie sądzą, że będzie z niej idealna żona?

Była przekonana, że miłość od pierwszego wejrzenia istnieje, choć ona sama jej nie 

doświadczyła. Wiedziała też, że panowie często dają się zwieść uroczej buzi. Zastanawiała się 

wszakże, czy nie wydaje się tak pociągająca pewnym przedstawicielom płci przeciwnej raczej 

ze względu na zapis pięćdziesięciu tysięcy funtów, które ojciec przyrzekł ofiarować jej przy 

zamążpójściu.

Pełen   wyrachowania   uśmieszek   powoli   wypłynął   na   wargi   Sophii   -   które   pewien 

oczarowany fircyk nazwał najbardziej kuszącymi ustami w Londynie - gdy zobaczyła ojca, 

witającego pierwszych gości u wejścia do sali balowej. Groźba, że ją wydziedziczy,  jeśli 

wyjdzie za mąż bez jego zgody, może obrócić się na jej korzyść, uznała. Jeśli rozejdzie się 

fama, że nie jest bogatą dziedziczką, liczba konkurentów do jej ręki może zacząć maleć, aż w 

ogóle ich zabraknie, a wtedy będzie mogła w pełni cieszyć się swym pierwszym sezonem 

towarzyskim w Londynie bez dalszych sporów z ojcem.

Plan, raz powzięty, szybko zaczęła wcielać w życie: tu rzuciła słówko, tam uwagę, a 

łapczywie słuchających uszu nie brakowało. Choć sezon jeszcze się oficjalnie nie rozpoczął, 

do   Londynu   zjechały   już   tłumy   i   zaproszenia   na   bal   do   Yardleyów   przyjmowano 

entuzjastycznie. Pośród czterystu gości wiele było pełnych  nadziei mamuś,  których  córek 

żadną miarą nie można było nazwać pięknościami. Należało się więc spodziewać, że liczni 

rodzice, świata niewidzący poza swymi pociechami, będą ochoczo przekazywać niekorzystne 

wieści na temat groźnej rywalki, gdyż zwiększały one szanse ich własnych dzieci na zrobienie 

dobrej partii.

A zatem w miarę jak bal nabierał rumieńców, Sophia z coraz większym zadowoleniem 

spostrzegała wiele długich, pełnych namysłu spojrzeń, rzucanych w jej kierunku. Nie była tak 

background image

niemądra, by sądzić, że cały londyński światek uwierzy w krążącą o niej plotkę, uważała też, 

że rzekomy brak fortuny wcale nie zniechęci do niej wszystkich bez wyjątku konkurentów, 

toteż z tego względu z każdym kawalerem tańczyła tylko raz.

Niemniej partnerów do zabawy jej nie brakowało i upłynęło sporo czasu, nim zeszła 

wreszcie z parkietu, by udać się na poszukiwania swej dobrej przyjaciółki, Robiny Perceval, 

dla której również był to pierwszy londyński sezon towarzyski.

- To naprawdę wspaniały bal - oznajmiła Robina, gdy Sophia, wyczerpana, opadła na 

stojące obok niej puste krzesło. - Jeszcze nigdy nie widziałam tylu ludzi stłoczonych w jednej 

sali. Tańce, które ciotka Eleanor organizuje w domu, do tych nawet się nie umywają.

Na Sophii proszony wieczór nie zrobił aż takiego wrażenia. Robina prowadziła dość 

spokojne życie na plebanii w Abbot Quincey, z którego do wiejskiej posiadłości Cleeve'ów 

można było dojść piechotą. Sophia natomiast, odkąd skończyła szesnaście lat, brała udział we 

wspaniałych przyjęciach.

- Tak, potworny ścisk, prawda? Musisz się przyzwyczaić do takiej ciżby, bo mówi się, 

a wiem o tym z dobrego źródła, że przyjęcia nie uważa się za udane, jeśli ludzie nie depczą 

sobie po piętach.

Przez chwilę rozglądała się po sali, starając się wypatrzyć znajome twarze.

-   Szkoda,   że   nie   przybędzie   twoja   kuzynka   Hester,   ale   jej   brat   Hugo   jest   tutaj. 

Tańczyłam z nim wcześniej.

- Słyszałam, że ciotka Eleanor i Hester przyjadą do miasta  dopiero w kwietniu. - 

Robina nie mogła powściągnąć uśmiechu. - Gdyby to zależało od Hester, w ogóle by się tu 

nie pojawiła. W przeciwieństwie do brata nie lubi miejskiego życia. Wolałaby się zamknąć w 

tym swoim pokoiku na poddaszu. Choć nikt chyba nie ma pojęcia, co ona tam robi całymi 

godzinami. Trudno uwierzyć, że rodzeństwo tak się od siebie różni! - Jej uśmiech zgasł, gdy 

spojrzała na uroczy profil Sophii. Znały się prawie od dziecka i zawsze były najlepszymi 

przyjaciółkami,   toteż   Robina   bez   wahania   dodała:   -   Chyba   powinnaś   wiedzieć,   że   dziś 

wieczorem krążyły o tobie dość nieprzyjemne plotki. - Dopiero teraz zauważyła zdradzieckie 

drganie kącika ust przyjaciółki. - Nic mi nie mówiłaś, że zamierzasz rozgłaszać wieści, iż nie 

będziesz miała ani pensa. Co cię, na miłość boską, opętało?

Sophia, wiedząc, że córka pastora nigdy nie zawiedzie pokładanego w niej zaufania, 

bez wahania wyjawiła swój sekret.

-   Sama   widzisz   -   ciągnęła,   opowiedziawszy   jej   dzisiejszą   rozmowę   z   ojcem   - 

musiałam coś zrobić, żeby zdusić w zarodku te bezsensowne propozycje małżeństwa. I to 

nieprawda, że plotki są kłamliwe. Ojciec zagroził, że mnie wydziedziczy, jeśli wyjdę za mąż 

background image

wbrew jego woli. - W jej oczach pojawił się wojowniczy błysk. - Mówiąc zupełnie szczerze, 

mam wielką ochotę tak właśnie postąpić.

Robina siedziała w milczeniu, rozważając te słowa. Nauczyła się uważać zazdrość za 

grzech, lecz w tej chwili nie mogła nie poczuć odrobiny niechęci wobec świetnej pozycji 

przyjaciółki.   Sytuacja   obu   panien   była   diametralnie   różna.   Sophia   mogła   odrzucać 

konkurentów do woli, podczas gdy Robina musiałaby się poważnie zastanowić nad każdą 

propozycją,   którą   ewentualnie   otrzyma.   Pochodzenie   miała   nieskazitelne   -   oboje   rodzice 

urodzili się w szlacheckich domach. Nazwisko Percevalów było stare i otoczone szacunkiem, 

lecz nie zmienia to faktu, że ojciec Robiny, skromny wiejski pastor, mógł ofiarować córce 

żałośnie mizerny posag. Rodzice, choć żyli wygodnie, bynajmniej nie byli bogaci, a już z 

pewnością   nie   mogliby   wyekwipować   najstarszej   córki   na   następny   sezon   towarzyski   do 

Londynu, skoro w domu trzy młodsze panienki niecierpliwie czekały, by wprowadzono je w 

świat.   Toteż   Robina   uważała   za   swój   obowiązek   przyjęcie   każdej   rozsądnej   propozycji 

małżeństwa. Lecz jakże pragnęła, by ona również mogła poślubić z miłości konkurenta do 

ręki!

- Wyjechałam z plebanii, gdzie zawsze przywoływano mnie do rozsądku, zaledwie 

przed paroma dniami - zauważyła  z wymuszonym  uśmieszkiem - a już czuję, że gotowa 

jestem ulec niebezpiecznie frywolnym pokusom i oszałamiającej atmosferze metropolii.

- Moja zrównoważona przyjaciółka sprowadzona na manowce...? Przez kogo czy też 

co, jeśli wolno wiedzieć?

- Wytłumaczę  ci to kiedy indziej, gdyż  teraz,  jeśli się nie mylę,  zmierza  ku nam 

dżentelmen z wyraźnym zamiarem zaproszenia cię do tańca.

Lord   Nicholas   Risely   istotnie   zdążał   w   ich   stronę.   Wysoki,   szczupły   i   bardzo 

przystojny, był ulubieńcem wszystkich dam prowadzących domy otwarte, toteż zapraszano go 

wszędzie. Ubierał się nieskazitelne, wysławiał w sposób nienaganny i tak się składało, że był 

książęcym synem, co prawda młodszym, niemniej uważano go za doskonałą partię.

W innych okolicznościach ten katalog jego cech skłoniłby Sophię do wciągnięcia go 

na listę kandydatów, których najlepiej jest unikać, lecz nie zrobiła tego. Wpisała natomiast 

młodzieńca do swego karnetu tylko  i wyłącznie  dlatego, że z najlepiej  poinformowanego 

źródła dowiedziała się, iż lord Nicholas Risely nie szuka żony.

Radośnie   pozwoliła   zaprowadzić   się   na   parkiet,   lecz   po   drodze,   gdy   dołączali   do 

drugiej pary, gdyż figury tego tańca wykonywało się czwórkami, Sophia zauważyła dziwne 

spojrzenie, jakie rzucił jej lord Nicholas.

- Coś pana trapi, milordzie - zauważyła. - Chyba nie obawa, że się pan zbłaźni. Taki z 

background image

pan wyśmienity tancerz.

Figury taneczne rozdzieliły ich, tak że lord Nicholas miał czas na zastanowienie się 

nad odpowiedzią. Spotkał już Sophię przedtem dwukrotnie i doszedł do wniosku, że dosyć ją 

lubi.   Była   bystra   i   dowcipna,   nie   jak   większość   owych   wdzięczących   się   panien   na 

małżeńskim targowisku. Gdyby nie to, że jeszcze przez parę lat zamierzał wieść kawalerski 

żywot, wziąłby ją po uwagę jako ewentualną kandydatkę na żonę.

Była   niezwykle   przyjemna   dla   oka.   Nie   można   by   jej   nazwać   pięknością   w 

klasycznym   tego   słowa   znaczeniu,   ale   bezsprzecznie   wydawała   się   tak   urocza,   że   wiele 

godnych pogardy plotkarek, mających córki na wydaniu, zaczęło rozgłaszać o niej złośliwe 

pogłoski. Twierdzono, że prześliczna lady Sophia nie dziedziczy majątku po to, by wydawała 

się mniej godna pożądania. Było to tak niegodne, tak podstępne, że sam lord Risely nie miał 

zamiaru wspierać zapędów żadnej mamuśki przez powtarzanie plotek, które dziś wieczór 

doszły jego uszu.

- Niczym się nie kłopoczę, panno Sophio - zapewnił ją, gdy znowu tańczyli w jednej 

parze. - Dawno się tak dobrze nie bawiłem. To wspaniały bal i czuję się zaszczycony, że 

mogę tańczyć z jego najpiękniejszą uczestniczką.

- To bardzo miłe słowa, lordzie Nicholasie! Gdyby jakikolwiek inny dżentelmen dał 

wyraz takim uczuciom, miałabym się na baczności, ale z panem jestem absolutnie bezpieczna.

O   co   jej,   do  diabła,   chodzi?  -   zastanawiał   się,   gdy  znowu   ich   rozdzielono,   i  bez 

wahania poprosił o wyjaśnienie, kiedy ponownie spotkali się na parkiecie.

- Po prostu o to, że pański dobry przyjaciel, Freddy Fortescue zapewnił mnie, że 

jeszcze nie szuka pan żony, a zatem mogę przyjmować pańskie komplementy bez obawy, iż 

w następnej kolejności będzie mnie pan napastować oświadczynami.

Nicholas zamrugał powiekami. Panna była nieprawdopodobnie szczera, lecz jemu nie 

bardzo to odpowiadało. Nie miał zamiaru prosić tej dziewuszki ani żadnej innej o rękę, lecz 

takie postawienie sprawy było bardzo upokarzające.

Sophia natychmiast zauważyła błysk urazy w oczach młodego człowieka.

- Uchybiłam panu, milordzie, lecz Bóg mi świadkiem, że nie miałam takiego zamiaru - 

zapewniła   go   z   olśniewającym   uśmiechem,   by   jakoś   ukoić   zranioną   miłość   własną   tego 

dżentelmena. - Rzecz w tym, że i ja nie chcę jeszcze rezygnować z panieństwa, a gdy do tego 

dojdzie, nigdy nie będę należała do śmietanki towarzyskiej.

Przez chwilę myślał, że na pewno nie mówi poważnie, że wciąga go w jakiś złośliwy 

żart. Potem przypomniał sobie, jak tego wieczoru powiedziano mu, że konkury lorda Vale'a 

zostały   odrzucone.   Jego   samego   nie   było,   żeby   mógł   potwierdzić   te   pogłoski   bądź   im 

background image

zaprzeczyć,  a do tego nikt nie wiedział, czy jego nieobecność spowodowana jest urażoną 

dumą, ponieważ panna odrzuciła jego zaloty, czy też miał wcześniejsze zobowiązania.

- Widzi pan, lordzie Nicholasie, nie pociągają mnie mężczyźni bogaci, o wysokiej 

pozycji społecznej. - Sophia doszła do wniosku, że dla niej będzie tylko lepiej, jeśli to się 

rozniesie. - Zamierzam poślubić człowieka wartościowego, bez względu na pochodzenie i 

pozycję w świecie.

- Raczej lokaj niż markiz, parobek niż książę - podsunął żartobliwie. - Myślę, że pani 

ojciec tak tego nie zostawi, lady Sophio.

- Ależ już to zrobił, proszę mi wierzyć - wyjawiła mu bez wahania. - Nie przejęłam się 

jego groźbą, że mnie wydziedziczy.

Ciągle niepewny, czy ma jej wierzyć, czy nie, gdy taniec dobiegł końca, odprowadził 

Sophię do przyjaciółki, po czym szybko odsunął się, by pokosztować wybornych zakąsek, 

które   serwowano   w   przerwach   między   tańcami.   Właśnie   wziął   z   rąk   lokaja   kieliszek 

szampana, gdy ktoś go klepnął w ramię.

- Risely, czy to, co słyszałam, to prawda, czy jakaś plotka? - indagował władczy głos.

Gdy się odwrócił, ujrzał damę, która sprawowała pieczę nad Almack, a której wszyscy 

śmiertelnie   się   obawiali.   Dama   ta   wpatrywała   się   weń   z   wyniośle   uniesionymi   brwiami. 

Gdyby był to ktoś inny, po prostu nie zwróciłby nań uwagi, lecz ignorować Sally Jersey 

można było tylko na własne ryzyko.

- Niczego nie mogę powiedzieć na pewno. Hrabia Yardley zbyt kocha swoją córkę, by 

ją wydziedziczyć.

Skwitowała tę wieść machnięciem szczupłej dłoni.

- Nie mówię o tych kompletnych bzdurach. Doprawdy nie wiem, jak zrodziły się takie 

głupie plotki. Nie, chodziło mi o Sharnbrooka. Któregoś dnia spotkałam twoją siostrę, gdy 

składała jedną ze swych rzadkich wizyt w mieście, a ona wspomniała, że od miesięcy nie 

miała wiadomości od twojego brata.

-   A   tak,   to   prawda   -   potwierdził,   zdradzając   brak   troski.   -   Pół   roku   temu,   gdy 

dowiedział się o śmierci ojca, napisał do nas list z wieścią, że przed końcem roku zamierza 

wrócić do kraju. Mogę tylko przypuszczać, że coś go zatrzymało na Jamajce.

- Kiedy w końcu wróci, powiedz mu ode mnie, żeby się nie ukrywał w tym waszym 

wspaniałym   gnieździe   rodzinnym.   My,   panie   domu,   potrzebujemy   go   w   Londynie.   Taki 

idealny materiał na męża! Wszystkie młode damy chciałyby zdobyć jego zainteresowanie.

- O nie, nie wszystkie - wymruczał pod nosem, widząc piękność o kruczoczarnych 

włosach, którą kolejny tancerz prowadził na parkiet.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Lord Nicholas Risely był jednym z pierwszych gości, którzy wyszli z balu. Kilka par 

uniosło   brwi   ze   zdziwieniem,   kiedy   z   wdziękiem   żegnał   gospodarzy,   gdyż   odkąd   przed 

dwoma laty wszedł do londyńskiego  towarzystwa,  cieszył się opinią człowieka lubiącego 

bywać w świecie, młodzieńca o niespożytej energii, który, gdy zaczyna się sezon przyjęć, 

rzadko ląduje w swym łóżku przed trzecią rano. Dziś wieczór jednak najwyraźniej stracił 

ochotę do zabawy, choć bal u Yardleyów należał do niezwykle udanych.

Nie   czekając   na   służącego,   by   przywołał   mu   powóz,   wyszedł   na   dwór   i   stanął, 

napawając się chłodnym, nocnym powietrzem. Nie zważając na ewentualnych napastników, 

grasujących   w   tej   szykownej   części   miasta,   ruszył   w   kierunku   swego   małego,   lecz 

wygodnego londyńskiego domu.

Choć wydawał się wyniośle obojętny podczas rozmowy z lady Jersey, dama ta na 

nowo rozbudziła w nim niepokój o bezpieczeństwo brata. W ostatnim liście, przysłanym z 

Jamajki, Benedykt wyraźnie stwierdził, że zamierza wrócić do ojczyzny na jesieni.

Było to ponad pół roku temu i od tego czasu Nicholas nie otrzymał od niego żadnych 

wiadomości.

Naturalnie,   było   całkiem   możliwe,   że   musiał   zmienić   plany   i   odroczył   wyjazd. 

Niewykluczone też, że list, zawiadamiający o tym rodzinę, gdzieś zaginął. Niemniej, Nicholas 

nie mógł całkiem odrzucić ewentualności, że coś złego przytrafiło się księciu Sharnbrookowi.

Długie   podróże   morskie   i   przy   najlepszych   warunkach   są   niebezpiecznymi 

przedsięwzięciami, a tym bardziej w czasach tak niespokojnych. Wprawdzie wspaniała flota 

brytyjska panowała na morzach, jednak jej dzielni żeglarze nie byli w stanie upilnować każdej 

mili   morskiej,   atak   zaś   ze   strony   statków   francuskich   groził   zawsze.   Jeszcze   bardziej 

niepokojące były  wspomnienia  owych  przeraźliwych  burz, które w zimowych  miesiącach 

siały spustoszenie na wybrzeżu, wzbudzając wielopiętrowe fale, w których zatonął niejeden 

statek. Atlantyk to ogromny ocean, ale ostatnio nie doniesiono o żadnym statku żeglownym, 

który zatonął parę mil od brzegu.

Gdy   wreszcie   Nicholas   przybył   do   swego   domu,   starał   się   nie   zagłębiać   w   te 

rozważania, a były one ponure. Nie dość, że szczerze kochał brata, którego nie widział od 

ponad   pięciu   lat,   to   na   dodatek   nie   miał   najmniejszej   chęci   zastępować   Benedykta   w 

charakterze głowy rodziny. Beztroskie życie kawalerskie bardzo mu odpowiadało, a choć nie 

uważał   się   za   lekkoducha,   wzdragał   się   na   myśl,   że   ma   przyjąć   odpowiedzialność   za 

administrowanie olbrzymim majątkiem rodzinnym w hrabstwie Hamp, nie wspominając już o 

background image

innych pokaźnych posiadłościach, rozrzuconych po całym kraju.

Wyjął klucz i otworzył drzwi. Ponieważ nigdy nie wiedział, kiedy wróci do domu, 

toteż   nie   kazał   swemu   zacnemu   słudze   czekać   na   siebie.   Dlatego   był   nieco   zdziwiony, 

znalazłszy lokaja i kamerdynera w jednej osobie, drzemiącego w wygodnym, obitym skórą 

fotelu w holu.

- Co to ma znaczyć, Figgins? Dlaczego nie jesteś w łóżku, człowieku? - zapytał, gdy 

służącego wytrącił z drzemki trzask zamykanych drzwi.

Ponieważ   Figgins   był   służącym   przez   prawie   całe   życie,   przyzwyczaił   się   już   do 

kaprysów wielkich państwa i nie poczuł się ani odrobinę urażony dość zniecierpliwionym 

tonem swego młodego pracodawcy.

Choć   zawsze   uważał   się   za   nadzwyczajnego   kamerdynera,   po   śmierci   swego 

poprzedniego pana nie miał nic przeciwko przyjęciu posady służącego do wszystkiego w tym 

małym,   lecz   wytwornym   domu.   Służył   u   lorda   Nicholasa   i   z   czystym   sumieniem   mógł 

stwierdzić, że nigdy nie zachował się niewłaściwie - nigdy, aż do dzisiejszej nocy.

Podnosząc się na nogi, rzucił lekko zaniepokojone spojrzenie w kierunku salonu.

- Uważałem za swój obowiązek, sir... ee... w tych okolicznościach, zaczekać na pański 

powrót, by pana przestrzec.

- Przestrzec mnie przed czym, jeśli można wiedzieć? - ponaglał go Nicholas, podczas 

gdy służący rzucił kolejne spojrzenie na drzwi salonu.

- Przed tym, milordzie, że ktoś tam czeka na pański powrót.

Nicholas,   zdjąwszy   wierzchnie   odzienie,   skupił   uwagę   na   służącym.   Często,   gdy 

wracał do domu nad ranem, znajdował przyjaciół, śpiących smacznie na kanapie w salonie, a 

zatem nie rozumiał, dlaczego Figgins robi z tego taką kwestię.

- No dobrze, kto to jest? Harry Harmond?

- Nie, sir.  Tego jegomościa nigdy na oczy nie widziałem. - Figgins, który rzadko 

zdradzał   jakiekolwiek   uczucia,   pozwolił   sobie   na   słaby   uśmieszek   satysfakcji.   -   Zawsze 

byłem dumny z tego, że wystarczy mi tylko popatrzeć, żebym ocenił charakter człowieka i 

dokładnie określił jego pozycję towarzyską. Poznam się również na natręcie, gdyby do nas 

wtargnął. Ale muszę przyznać,  że osobnik, który przyszedł  tu tuż po pańskim wyjściu z 

domu,   a   teraz   wygodnie   przebywa   w   pańskim   salonie,   wprawił   mnie   w   prawdziwe 

zakłopotanie. Jego wygląd... pozostawia wiele do życzenia, lecz sądząc z mowy i obejścia, 

jest   bez   wątpienia   dżentelmenem.   A   zatem   jestem   zdania,   sir,   że   choć   gość   ów   uparcie 

odmawia   podania   nazwiska,   musi   być   jednym   z   pańskich   dawnych   znajomych,   któremu 

chyba się nie powiodło.

background image

Przez kilka chwil Nicholas stał jak słup, z otwartymi ze zdziwienia ustami.

- I wpuściłeś go do środka? Wielki Boże, człowieku, musisz mieć źle w głowie!

Nicholas miał miękkie serce i chętnie przyszedłby z pomocą przyjacielowi, gdyby 

powstała taka potrzeba, lecz nie chciał, by wykorzystał go jakiś podejrzany osobnik, którego 

pewnie ledwo znał.

- Co, na miłość boską, przyszło ci do głowy, żeby go wpuścić do środka? Ten hultaj 

już  pewnie   dawno  zniknął.  A   z  nim   moje  najlepsze   srebra,   jeśli   cokolwiek   znam   się  na 

rzeczy!

- O nie, sir. Niczego podobnego nie uczynił - odparł Figgins, zupełnie nieporuszony. - 

Mogę pana zapewnić, że nie pozwoliłbym mu zrobić kroku w głąb domu, a tym bardziej 

podać kolacji i dwóch szklanek wina, gdyby nie powiedział mi, że ma wiadomości dotyczące 

pańskiego brata.

-   Och,   doprawdy,   kurier   od   brata?   -   Nicholas   był   nastawiony   zdecydowanie 

sceptycznie.   -   Lepiej   niech   te   wieści   będą   warte   wieczerzy   i   wina,   które   spożył   na   mój 

rachunek - dodał przez zaciśnięte zęby i wielkimi krokami pomaszerował do pokoju, gdzie 

ujrzał nędznego oberwańca, wyciągniętego swobodnie na najwygodniejszym fotelu w domu. - 

W przeciwnym razie wskażę mu drogę do wyjścia porządnym kopniakiem!

Powolny,   leniwy   uśmieszek   uniósł   kąciki   kształtnych   ust   gościa,   lecz   oczy   miał 

mocno zamknięte, gdy się odezwał:

- Pozwolę  sobie oznajmić  ci, że nadzwyczaj  nieuprzejmie witasz kogoś, kogo nie 

widziałeś od kilku lat, drogi braciszku.

Nicholas stanął jak wryty, jeszcze raz otworzył usta, nie mogąc zapanować nad tym 

częstym u niego odruchem, gdy tymczasem powieki, skrywające błyszczące niebieskie oczy, 

uniosły się wreszcie i gość jednym zgrabnym ruchem uniósł się na nogi.

-   Benedykt?   -   zapytał   Nicholas,   robiąc   niepewny   krok   do   przodu.   A   potem 

wykrzyknął: - Ben, wróciłeś wreszcie! Ależ to cudownie!

Figgins, kręcący się niespokojnie w drzwiach, patrzał z dumą, jak dwaj mężczyźni 

objęli się w gorącym uścisku. Cieszył się, że instynkt go nie zawiódł i że serdecznie witany 

gość, wyższy od brata o kilka centymetrów i zdecydowanie bardziej barczysty, okazał się 

takim   człowiekiem,   za   jakiego   Figgins   miał   go   od   początku   -   dobrze   urodzonym 

dżentelmenem.

Zakasłał lekko, by dać do zrozumienia, że ciągle jeszcze tu stoi, a bracia rozluźnili 

uścisk.

- Czy przynieść brandy, milordzie?

background image

-   Tak.   Tak,   oczywiście   -   odparł   Nicholas,   ciągle   nieco   oszołomiony   tak 

nieoczekiwanym pojawieniem się brata. - Postaraj się o jak najlepszą. Musimy to uczcić.

Gdy służący wyszedł, Nicolas jeszcze przez chwilę kręcił się po pokoju, zapalając 

świece, po czym dołączył do brata przy kominku. Nie mógł powstrzymać  uśmiechu, gdy 

ujrzał,   że   brat   dokłada   nowe   kłody   do   i   tak   już   żywo   buchającego   ognia.   Najwyraźniej 

brytyjski klimat już mu nie odpowiadał, czemu trudno się dziwić, skoro tyle lat spędził za 

granicą. Jednak nie była to największa zmiana, jaka w nim zaszła.

Nikt, kto ujrzałby go teraz, nie przypuściłby,  że Benedykt  niegdyś  był dandysem, 

rywalizującym pod względem strojów ze słynnym Beau Brummellem. Nicholas przypomniał 

sobie  zupełnie wyraźnie,  jak wielokrotnie obserwował  brata, który siedział przed lustrem 

toaletki, cierpliwie układając w kunsztowne fałdy mocno wykrochmalony fular, póki wreszcie 

ta   ważna   część   stroju   nie   uzyskała   pożądanego   kształtu.   Teraz,   gdy   spoczywał   przed 

kominkiem,   pod   szyją   miał   zawiązaną   jaskrawą,   czerwoną   chustkę,   nogi   okrywały   mu 

zwyczajne spodnie z ręcznie tkanego materiału, a szeroką pierś opinała nieco zabrudzona i 

bardzo pognieciona koszula. Właściwie wyglądał jak włóczęga z tą masą złotobrązowych 

włosów, sięgających mu niemal do ramion. A wielotygodniowy zarost na twarzy i brodzie 

jeszcze pogłębiał to wrażenie.

-   Sądząc   z   twego   niezadowolonego   spojrzenia   -   odezwał   się   Benedykt,   unosząc 

niebieskie   oczy   w   samą   porę,   by   podchwycić   wzrok   brata,   mierzący   go   z   wyraźną 

dezaprobatą - rozumiem, że nie pochwalasz mojego wyglądu.

-   Boże   wielki,   Ben!   Przypominasz   włóczęgę,   który   w   dodatku   ma   niejedno   na 

sumieniu.

- Cieszę  się, że  nie słyszy tego  ów  ciężko pracujący poczciwiec,  który dał mi  to 

ubranie - odparł Benedykt z lekkim grymasem niechęci. - Czułby się bardzo urażony. Założę 

się,   że   to   jego   najlepsza   koszula.   Choć   właściwie   trudno   powiedzieć,   że   dał   mi   ten 

przyodziewek - poprawił się. - Ubiliśmy interes. Wymieniłem go za swój. I byłem bardzo 

zadowolony. Po kilku tygodniach na morzu miałem serdecznie dosyć własnego odzienia.

- To znaczy, że oddałeś całe swoje ubranie za te... nędzne łachmany? - Nicholas nie 

wierzył  w ani jedno słowo brata. - Musisz mnie mieć  za durnia, skoro myślisz,  że w to 

uwierzę.

- To prawda, taka jak to, że tu siedzę. Tyle że dałem mu tylko te ubrania, jakie miałem 

na grzbiecie. To wszystko, co miałem. Reszty pozbawili mnie piraci.

- Piraci? Jacy piraci?

-   Ci,   na   których,   na   nasze   nieszczęście,   natknęliśmy   się   dwa   dni   potem,   gdy 

background image

postawiliśmy   żagle   w   Port   Royal.   -   Benedykt   uśmiechnął   się,   widząc   zdecydowanie 

sceptyczne spojrzenie młodszego brata. - Pływanie po Morzu Karaibskim różni się nieco od 

wycieczki łódką w dół Tamizy, drogi chłopcze. To nadal jest niebezpieczne miejsce. Wielu 

ludzi najprzeróżniejszych narodowości, uciekających przed prawem, szuka tam schronienia. 

Uwierz mi, że napady piratów to niemal codzienność.

- I co się stało? - ponaglał Nicholas, nagle przypominający podnieconego uczniaka. 

Benedykt chętnie zaspokajał jego ciekawość.

- Kapitan naszego statku, dobra chrześcijańska dusza, nie mógł przepłynąć obojętnie 

obok okrętu, który najwyraźniej  miał  jakieś kłopoty,  i rozkazał, byśmy  się zatrzymali.  Z 

zadziwiającą szybkością rzucono bosaki i nim kapitan z załogą zdążyli się zorientować, co się 

stało, na nasz okręt wdarła się banda rzezimieszków. Kapitan i załoga oraz kilku pasażerów 

dzielnie się sprawili i niebawem te łotry wróciły na swój statek, ale przedtem zabrali nam 

część jedzenia i kilka wartościowych przedmiotów, w tym mój sakwojaż, w którym były nie 

tylko ubrania, ale i kosztowności. A zatem zostałem tak, jak stałem. Wyobrażasz sobie chyba, 

że gdy wylądowaliśmy w Liverpoolu, miałem serdecznie dość swojego odzienia i wolałem je 

zamienić nawet na to, co mam na sobie.

Nicholas doskonale to rozumiał, lecz nagle przyszła mu do głowy pewna myśl.

- Jak, na miły Bóg, dotarłeś z Liverpoolu do Londynu? Przecież chyba nie piechotą.

- Bogu dzięki, do tego jeszcze nie doszło, choć nie mogło to być dużo gorsze od 

podróży publicznym dyliżansem. Podczas pobytu na Jamajce obywałem się bez wielu wygód, 

lecz   z   trudem   zniosłem   wysiadywanie   całymi   godzinami   w   powozie,   cuchnącym   potem, 

cebulą i różnymi innymi wstrętnymi odorami.

Miał tak zbolały wyraz twarzy, że młodszy brat parsknął śmiechem.

- Na szczęście  udało mi się zachować zegarek  kieszonkowy,  który sprzedałem za 

połowę wartości. Założę się, że szelma, który go ode mnie kupił w Liverpoolu, myślał, że 

bierze kradzione.

- I trudno się dziwić - odparł Nicholas, gdy już odzyskał panowanie nad sobą. - Nikt 

nie wziąłby cię za księcia.

- Niezupełnie masz rację - poprawił Ben. - Twój niezrównany kamerdyner, jeśli się nie 

mylę, zdołał dojrzeć prawdę mimo przebrania. - Rozejrzał się, a gdy zobaczył, że drzwi się 

otwierają, twarz mu pojaśniała - A oto i on, uzbrojony, jak widzę, nie tylko w ten wyborny 

placek z jabłkami.

- Myślałem, że, być może, sir, skosztuje pan jeszcze kawałek - rzekł Figgins, stawiając 

tacę z ciastem i brandy na podręcznym stoliku, w pobliżu fotela, na którym siedział jego pan. 

background image

- - Czy jeszcze pan coś rozkaże, milordzie?

- Tak, pościel łóżko w pokoju gościnnym i poszukaj jakiejś mojej nocnej koszuli. - 

Gdy tylko Figgins wyszedł, Nicholas zwrócił się do brata. - Na Grosvenor Square zostały 

tylko resztki służby. Domu nie używano od śmierci ojca.

Na   próżno   szukał   śladów   wyrzutów   sumienia   na   przystojnej   twarzy   brata,   lecz 

wiedział, jak bardzo Benedykt kochał ojca.

- Odszedł spokojnie we śnie. Nie cierpiał - upewnił brata.

- Cieszę się - odparł cicho Benedykt i zmienił temat, pytając o siostrę.

- O, Connie miewa się świetnie. Trochę się zaokrągliła od czasu, kiedy ją ostatni raz 

widziałeś. Ale - wzruszył ramionami - to normalne w jej wieku. Zwiększyła liczbę latorośli, 

odkąd się pożegnaliście. Wydała już na świat pięcioro małych  nicponiów. Co, jak sądzę, 

przynosi   chlubę   Lansdownowi.   Wielce   szanuję   naszego   drogiego   szwagra.   Nieszczęsne 

chłopisko musi mieć świętą cierpliwość, by wytrzymać z naszą siostrą o kurzym móżdżku.

Benedykt, z przyjemnością przyjmując kolejny kawałek szarlotki oraz pełny kieliszek 

brandy,   nie   mógł   powściągnąć   uśmiechu.   Bez   wątpienia   Constance   nadal   traktowała 

Nicholasa niczym psotnego uczniaka, a jego widoczna niechęć do siostry była całkowicie 

zrozumiała. Postanowił dać wyraz swym własnym uczuciom.

- Zauważyłem w tobie wielką zmianę, Nicku. - Przez chwilę wpatrywał się w strój 

brata, będący ostatnim krzykiem mody. - Widzę, że teraz ty stałeś się dandysem.

- Trzeba należycie wyglądać, drogi bracie. - Bolesny grymas powrócił mu na twarz, 

gdy jego wzrok znowu przyciągnęła barwna ozdoba szyi Benedykta.

- Dobrze, że przyszedłeś prosto tutaj. Musimy dbać o nasze dobre imię i o wszystko, 

co się z nim wiąże - napomknął, a w jego głosie pobrzmiewały snobistyczne tony. - Jutro 

wstaniemy wcześnie i złożymy wizytę u krawca... a może u paru.

Następnego   ranka   Benedykt   odkrył,   że   obaj   z   bratem   różnie   rozumieją   pojęcie 

„wczesnego wstawania”. Zjadł obfite śniadanie, na które składały się jajka na szynce i bułki z 

masłem, popił to wszystko  kilkoma filiżankami świeżo zaparzonej kawy,  a skoro nic nie 

wskazywało na to, że Nicholas wreszcie opuści sypialnię i przywita nowy dzień, Benedykt 

postanowił   spędzić  czas  na  zwiedzaniu  metropolii,  by  się przekonać,   jakie  w   niej  zaszły 

zmiany podczas jego nieobecności.

Gdy   wyszedł,  okazało  się,  że   ranek  jest  suchy,   ciepły  i  szczęśliwie   zniknęła  owa 

dusząca mgła, która zasnuwała miasto nawet o tej porze roku. Sadził wielkie, szybkie kroki, 

jak przystało na atletycznie zbudowanego mężczyznę, toteż niebawem znalazł się na końcu 

ulicy przechodzącej w szerszą arterię, gdzie ludzka ciżba krzątała się koło swych codziennych 

background image

zajęć.

Tę   część   miasta   znał   najlepiej,   to   tu   śliczne   dziewczęta   w   białych   fartuszkach   i 

czarnych czepeczkach z tafty paradowały po najchętniej uczęszczanych ulicach i placach, 

oferując mleko z wiaderek, które nosiły ze sobą. Ich okrzyki zlewały się z nawoływaniami 

straganiarzy pragnących sprzedać swoje towary. To tu beztrosko marnował czas i pieniądze, 

odwiedzając przyjaciół i korzystając z wielu przyjemnych rozrywek, które metropolia miała 

do zaoferowania młodemu, zamożnemu dżentelmenowi o odpowiedniej pozycji.

Dobrze   pamiętał,   jaką   odczuwał   gorycz,   gdy   ojciec   nakłaniał   go   do   podróży   na 

Jamajkę, by poznał wartość pieniądza, zarządzając tamtejszą plantacją rodzinną. Ich rozstanie 

było przykre, z obu stron padło wiele wzajemnych oskarżeń. Jednakże już po paru miesiącach 

Benedykt przekonał się, że decyzja ojca była całkowicie słuszna, i czuł wdzięczność za to, że 

większość listów, które wymieniali między sobą podczas tych lat rozłąki, wypełniały ciepło i 

zrozumienie. Teraz żałował tylko, że nie zdążył wrócić do Anglii, by po raz ostatni ujrzeć 

ojca przed śmiercią.

Tak,  te  lata  spędzone  na  Jamajce  zupełnie  go odmieniły.  Nie  był   już  beztroskim, 

frywolnym   hulaką,   zapatrzonym   we   własny  pępek,   uganiającym   się   za   przyjemnościami, 

który jedynego celu upatrywał w powodzeniu towarzyskim. Przepuszczał ogromne kwoty bez 

myśli o tych, których ciężka praca zapewniła mu te pieniądze, nie zastanawiając się nawet, 

skąd pochodzą. Teraz, starszy i jak sądził, mądrzejszy, uznał, że może zająć miejsce ojca i 

wypełniać jego obowiązki jako głowa rodziny w sposób odpowiedzialny i sumienny. Krój 

surduta, układ fałd Mara i buty lśniące jak lustro nie miały już dlań wielkiego znaczenia. 

Wymknęło mu się westchnienie. Wypadało jednak pójść za radą brata i ubrać się stosownie 

do pozycji społecznej przed wmieszaniem się w modne towarzystwo, do którego, na dobrą 

sprawę, wcale nie miał ochoty wracać.

Smród gnijących odpadków i inne, równie nieprzyjemne zapachy, które uderzyły go w 

nozdrza, kazały mu się rozejrzeć po okolicy. Nie zdając sobie z tego sprawy, zapuścił się na 

wschód,  w  te  rejony  stolicy,   do których  ludzie  z  jego  sfery zaglądają   rzadko  lub nigdy. 

Przepaść między bogatymi a biednymi nigdy tak wyraźnie nie rzuciła mu się w oczy. Nie 

było  tu wspaniałych  rezydencji,  chłopców uprzątających  brud z ulicy, wytwornych  pań i 

panów ubranych w piękne stroje, którzy zażywaliby świeżego powietrza. Trudno się dziwić, 

uznał, ściągając chustkę z szyi i obwiązując nią nos i usta. Tutaj na coś się przyda.

Powietrze   bowiem   było   stęchłe,   zanieczyszczone   brudami   i   śmieciem,   fetor 

wydobywał się z zatłoczonych ruder i tchnął od zagłodzonych dzieci okrytych łachmanami 

czy wręcz gołych, które grzebały się w błocie. Wolał nie myśleć, co tu się będzie działo, gdy 

background image

zapanują wysokie  temperatury.  Nic dziwnego, że w tych  dzielnicach  miasta ciągle groził 

wybuch   epidemii   tyfusu.   Dla   nieszczęśników,   który   tu   mieszkali,   choroba   i   głód   były 

codziennością, sposobem życia bez nadziei na ucieczkę.

Wiedział, że szczytem głupoty jest włóczenie się po tych hałaśliwych ulicach, gdzie na 

każdym  rogu  ma  się do  czynienia  z  występkiem  i  zepsuciem,  a  jednak  przypatrywał   się 

wszystkiemu ze szczerym  i nieukrywanym  zaciekawieniem. Tak daleko zagłębił się w tę 

obskurną okolicę, na której widok krajało mu się serce, że do zamożniejszej części miasta 

wrócił dopiero koło południa, a gdy przyszedł do domu brata, Nicholas nie powitał go zbyt 

uprzejmie.

- Gdzieś ty się, do diabła, podziewał?! - zawołał. - Figgins powiedział, że wyszedłeś z 

domu z samego rana.

- Zgadza się. - Benedykt zasiadł wraz z Nicholasem przy stole i wypił filiżankę świeżo 

parzonej   kawy.   -   Zamiast   na   ciebie   czekać,   postanowiłem   spędzić   ten   czas,   zwiedzając 

stolicę.

- Przypuszczam, że odkryłeś pewne zmiany, co?

-   Nie   zwracałem   szczególnej   uwagi   na   najbliższe   okolice.   Jednakże   Whitechapel, 

Bethnal Green, Shoreditch i Smithfield okazały się niezmiernie interesujące.

- Boże drogi, Benedykcie! - Nicholas zaczął się zastanawiać, czy lata spędzone pod 

tropikalnym słońcem nie nadwątliły nieco władz umysłowych jego brata. - Co cię napadło, by 

wędrować do tych ohydnych dzielnic? Wiadomo, że znajdziesz tam wszelkie paskudztwo, 

jakie tylko przyjdzie ci do głowy. Policja też nie patroluje tych dzielnic w pojedynkę, nawet w 

środku  dnia.  -  Nagle   przyszła  mu   do  głowy  niepokojąca  możliwość.  -  Boże   wielki!   Nie 

poszedłeś tam, żeby znaleźć sobie kobietę, co?

- Zostało mi jeszcze trochę rozsądku. Otrzymałem, co prawda, kilka propozycji, ale 

zbytnio szanuję swoje zdrowie.

- Dzięki Bogu i za to! Dziwię się jednak, że zdołałeś wrócić stamtąd bez szwanku.

-   W   swoim   odzieniu   wyglądałem   jak   jeden   z   nich,   więc   nie   warto   było   mnie 

napastować.

Ta szczera odpowiedź skierowała myśli Nicholasa na najważniejszy problem dręczący 

go w tej chwili i, pospiesznie skończywszy skromny posiłek, bez dalszej zwłoki postanowił 

przywrócić żałosny wygląd brata do przyzwoitego stanu.

Bawiły   go   przerażone   miny   krawców   na   Bond   Street,   gdy   do   ich   wspaniałych 

pracowni śladem Nicholasa wkraczał jego brat. Benedykt nie czuł urazy, gdy spotykał się z 

chłodnym przyjęciem i okazywał godne podziwu opanowanie, kiedy popychano go to w jedną 

background image

stronę, to w drugą, biorąc z niego miarę sprawnie, lecz dość brutalnie. Nicholas zdążył jednak 

niebawem się przekonać, że pod tym spokojem kryje się żelazna wola. Benedykt bowiem za 

żadne skarby nie zgodził się, by uszyto mu płaszcze obcisłe, pod dyktando mody, a kolory 

jego ubrań musiały być jak najdyskretniejsze.

- Za grosz fantazji! Tak bym to określił - protestował Nicholas, gdy znowu wyłonili 

się na słoneczną ulicę. - W tym sezonie modne są kamizelki w żółte i czarne pasy.

-   Bez   wątpienia   masz   rację,   braciszku,   ale   nie   zamierzam   chodzić   po   stolicy   w 

barwach stworzenia, które większość życia spędza na zbieraniu pyłków.

Nicholas już miał rzucić dalsze kalumnie na, jak uważał, żałośnie przyziemny brak 

gustu, lecz po przeciwległej stronie ulicy ujrzał jednego ze swych zepsutych do szpiku kości 

znajomków, toteż dał nura w otwarte drzwi, kryjąc się przed jego wzrokiem.

- Ani mi w głowie nosić płaszcze tak dopasowane, że nie można w nich oddychać, ani 

obcisłe spodnie, które mogłyby się rozedrzeć, gdy człowiekowi zechce się w nich usiąść - 

oznajmił Benedykt, zanim przekonał się, że przemawia do świeżego powietrza, a rozglądając 

się wokół, by odnaleźć brata, niebawem zderzył się z czymś miękkim, szczupłym i całkowicie 

kobiecym, co wyłoniło się z Biblioteki Hookhama.

Benedykt  bezczynnie  patrzył,  jak kilka książek wyślizguje się ze szczupłych  rąk i 

upada na chodnik, lecz zdołał uchronić przed tym losem ich właścicielkę, wyciągając dłoń i 

pewnym ruchem otaczając jej talię osy.

- Bardzo mi przykro - przepraszał, przeklinając w duchu swą niezgrabność, i już miał 

zamiar puścić damę, gdy nagle główka, okryta modnym czepkiem, uniosła się.

Przez parę chwil Benedykt, niczym jakiś usychający z miłości głupiec, wpatrywał się 

w oczy gęsto okolone rzęsami, z figlarną iskierką, migającą gdzieś w ich zielonej głębi, a 

także   na   idealnie   wykrojone   usta,   które   obdarzyły   go   najsłodszym   z   uśmiechów.   Znał 

dziesiątki piękności, lecz nigdy przedtem widok ślicznej twarzy i zgrabnej kibici nie urzekł go 

tak całkowicie. Odniósł wrażenie, że ta powabna istota rzuciła nań hipnotyczny czar, pod 

którego   wpływem   jego   ciało   i   dusza   zastygły.   Widoki   i   dźwięki   wokół   niego   z   wolna 

zaczynały odpływać. Był świadom tylko jej obecności oraz swego pragnienia, by nigdy nie 

zwalniać uścisku.

Nicholas natomiast, wychynąwszy z jakiejś kryjówki, w której się zaszył w sobie tylko 

wiadomym celu, od razu zauważył zainteresowanie, jakie w kilku przechodniach wzbudził ten 

niezgrabiasz jego brat, i natychmiast opanował sytuację, następując bratu niezbyt delikatnie 

na nogę, obutą w zniszczony trzewik.

- Nie stój tu jak głupiec! - rozkazał. - Pomóż pokojówce tej pani zbierać książki!

background image

Bardzo niechętnie Benedykt wypełnił polecenie, a Nicholas niezwłocznie odprowadził 

młodą damę do czekającego pojazdu.

-   Sam   nie   wiem,   jak   mam   przepraszać.   Ten   nieokrzesany   gbur   mógł   zrobić   pani 

krzywdę. Mam nadzieję, że w wyniku tego incydentu nie doznała pani żadnego uszczerbku?

- Ach, nie, nic a nic, drogi panie - zapewniła go, wędrując na chwilę spojrzeniem w 

kierunku wysokiego mężczyzny, który wręczał książki jej służącej. - I proszę, niech pan nie 

gani służącego. Tyle w tym nieszczęsnym zdarzeniu mojej winy, co i jego. Nie patrzyłam, 

dokąd idę.

Kątem oka Nicholas ujrzał zbliżającego się Benedykta i pospiesznie pomógł uroczej 

panience wsiąść do powozu.

- Jest pani zbyt łaskawa - odparł, odsuwając się na bok, by zrobić miejsce pokojówce, 

po czym, nie tracąc ani chwili, zamknął drzwi.

-   Dlaczego,   do   diabła,   mnie   nie   przedstawiłeś?   -   zapytał   rozgniewany   Benedykt, 

spoglądając w kierunku odjeżdżającego powozu.

- Co takiego?! - Nicholasa znowu ogarnęła obawa, że lata spędzone pod karaibskim 

słońcem   odbiły   się   na   władzach   umysłowych   brata.   -   Skoro   od   wyjścia   z   domu   robię 

wszystko, co w mojej mocy, by nikt nie dowiedział się, kim jesteś? Może ty nie czujesz się 

dumny z nazwiska, które nosisz, braciszku, ale ja z pewnością tak. Gdyby dowiedziano się, że 

lord   Benedykt   Risely   chodzi   po   mieście   w   takim   przyodziewku,   w   klubach   przez   całe 

miesiące o niczym innym by nie mówiono!

Widząc   przechodzącego   woźnicę,   Nicholas   czym   prędzej   wpakował   brata,   który 

zdążył   mu   przysporzyć   tylu   kłopotów,   do   wynajętego   powozu.   Wolał,   by   Benedykt   nie 

wzbudzał już więcej sensacji na londyńskich ulicach.

- Nie rozumiem, co cię naszło, Ben - strofował go po drodze. - Kiedyś tak bardzo 

dbałeś o swój wygląd,  a teraz zupełnie cię nie obchodzi, że ludzie biorą cię za jakiegoś 

oberwańca, a nie za księcia.

Bendedykt   jednym   uchem   słuchał   napomnień   brata,   gdyż   myślał   o   zjawiskowej 

młodej kobiecie.

- Kim ona jest?  Znasz ją? Nicholas rzucił mu zniecierpliwione  spojrzenie, po raz 

kolejny zastanawiając się, co też brata opętało. Nikt by nie uwierzył, że Benedykt zdolny był 

odpierać ataki piratów, skoro para zielonych oczu powalała go jednym spojrzeniem!

-   Oczywiście,   że   ją   znam.   Tańczyłem   z   nią   ledwo   zeszłej   nocy.  To   lady   Sophia 

Cleeve,   córka   hrabiego   Yardleya.  Można   by   pomyśleć,   że   nigdy   przedtem   nie   widziałeś 

ładnej buzi.

background image

- Ładnej? Ależ to zupełnie nieodpowiednie określenie! - zganił go brat. - Ona jest 

niezwykła.

Nicholas zastanawiał się nad tym przez chwilę.

- Ludzie różnie mówią. Niektórzy uważają ją za piękność. W tym sezonie jednak w 

modzie są blondynki.

Na Benedykcie nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. Najwyraźniej nie znajdował 

upodobania w jasnych włosach.

- No, no, widzę, że ta mała trzpiotka schwytała cię w swoje sidła - rzucił Nicholas, 

teraz szczerze rozbawiony niefortunnym spotkaniem z córką hrabiego. - Co prawda, uważam, 

że dla ciebie to już najwyższa pora, byś dał się zakuć w małżeńskie okowy, ale radziłbym ci 

szczerze gdzie indziej szukać sobie żony.

Straszliwa ewentualność przeszła przez myśl Benedykta.

- Nie jest chyba już mężatką, co? A może się zaręczyła?

- Najprawdopodobniej ani jedno, ani drugie.

- Czemu? Co chcesz przez to powiedzieć?

- Małżeństwo jej nie interesuje. W każdym razie - dodał Nicholas, wytężając pamięć - 

nie   związek   z   członkiem   naszej   sfery.   Jeśli   to,   co   mi   powiedziała,   jest   prawdą,   woli 

towarzystwo stajennych niż hrabiów.

- Ha! Musiała się z ciebie naigrywać - skarcił go Benedykt, uważając, że brat daje 

dowód niezwykłej naiwności.

-   Być   może   -   przyznał   Nicholas.   -   Powtarzam   tylko   to,   co   słyszałem   zeszłego 

wieczoru. Co więcej, wiem na pewno, że od przyjazdu do miasta otrzymała cztery propozycje 

małżeństwa i wszystkie odrzuciła. Co by znaczyło, że nie goni za mężem, a tym bardziej za 

tytułem. - Odezwało się w nim przewrotne poczucie humoru i wybuchnął śmiechem. - Z ręką 

na sercu mogę powiedzieć, że poświęciła ci dziś na ulicy więcej uwagi, niż zwykła to czynić 

wobec członków własnej sfery.

Brata najwyraźniej ten żart nie rozbawił, gdyż siedział w milczeniu, wyglądając przez 

okno.

- Nie przejmuj się - poradził mu Nicholas. - Mnóstwo pięknych dziewcząt wystąpi w 

sezonie, kiedy się już oficjalnie zacznie.

-   Chyba   masz   rację   -   wymamrotał   pod   nosem   Benedykt,   a   w   jego   uderzająco 

błękitnych oczach pojawił się błysk wyrachowania - ale zamierzam poznać pannę Sophię 

Cleeve. Biorąc wszystko razem pod uwagę, lepiej będzie, jeśli na razie nikomu nie zdradzisz, 

kim jestem.

background image

- A co ci z tego przyjdzie? - zapytał Nicholas, całkowicie zbity z tropu.

Benedykt przeniósł wzrok na zdumione oblicze brata.

- Sam powiedziałeś, że woli towarzystwo  stajennych...  A jeśli coś umiem...  to na 

pewno radzić sobie w stajni.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Hrabia Yardley był człowiekiem o ustalonych przyzwyczajeniach, a pobyt w stolicy w 

najmniejszym stopniu nie zmienił jego codziennego rozkładu dnia. Cardew wiedział zatem, 

gdzie zastanie swego pana o tej porze, toteż wkroczył do biblioteki, w której lord, tak jak 

służący się spodziewał, pilnie wczytywał się w korespondencję.

- Przepraszam, że przeszkadzam - rzekł, gdy sir Thomas, przestając wpatrywać się w 

list, który trzymał w ręce, uniósł brwi - ale przyszedł koniuszy i prosi o chwilę rozmowy.

Podobnie jak cała służba, Cardew ogromnie szanował swego pracodawcę. Podczas 

dwudziestu lat, które przepracował w Cleeve jako kamerdyner, ani razu nie zdarzyło się, żeby 

lord był tak zajęty, by nie mógł poświęcić czasu zatrudnionym u siebie ludziom. Teraz też 

wiedział, jaka będzie odpowiedź, nim jego pan się odezwał:

- Oczywiście. Zaraz się z nim zobaczę. Pewien, że oddany sługa nie zaprzątałby mu 

głowy błahostką, hrabia odłożył listy i po chwili ujrzał koniuszego, który stał z czapką w ręce, 

przestępując z nogi na nogę jak zawsze, gdy znajdował się w wytwornym otoczeniu. Trapp 

czuł  się szczęśliwy tylko  w  stajniach.  Konie  były  jego życiem,  a hrabia  podejrzewał, że 

przekładał je nad towarzystwo wielu ludzi.

- Wejdź, Trapp - rozkazał, gdyż stajenny, który spędził z nim długie lata w Indiach, 

nadal tkwił przy drzwiach. - Co mogę dla ciebie zrobić?

- Przyszedłem tu z powodu młodego Cierna, sir. - Nie wyglądał na władcę stajni, który 

rządził w nich żelazną ręką, jego głos również nie przypominał tych szczekliwych komend, 

którymi   trzymał   w   strachu   najmłodszych   stajennych.   Niepewnym   krokiem   zbliżył   się   do 

biurka.

- Clemowi ofiarowano posadę koniuszego w jakimś dużym majątku na południu, sir. 

Nie chcę się go pozbywać. To dobry chłopak i pracował u nas ładne parę lat, ale trzeba 

przyznać, że będzie to dla niego bardzo korzystne. - Ogorzała twarz koniuszego zmarszczyła 

się w czymś na kształt uśmiechu. - Nie chcę jeszcze zawieszać uprzęży na kołku, jak to się 

mówi, więc nie mogę mieć żalu do Clema, że woli nie czekać, aż się wycofam.

Lord skinął głową na znak zgody.

- Czy wiesz, kto złożył mu propozycję zatrudnienia, Trapp?

- Nie mam pojęcia. Clem chyba też nic nie wie, a jeżeli coś wie, to nie puszcza pary z 

ust. Zdaje się, że ktoś podszedł do niego, gdy był w gospodzie Pod Czerwonym Lwem. Ten 

ktoś powiedział, że jeśli Cłem chce tę posadę, musi ją przyjąć natychmiast. Dał mu czas do 

namysłu do wieczora.

background image

Hrabia  zmarszczył  srebrnoszare  brwi,  wyraźnie   zdradzając  stanowczą  dezaprobatę. 

Takie zdobywanie pracowników po kryjomu uważał za praktykę całkowicie niedopuszczalną, 

ale jednocześnie rozumiał, że Cłem chce poprawić swoją dolę. Byłoby małoduszne nie puścić 

młodego stajennego, choć narażało to lorda i Trappa na kłopot związany z poszukiwaniem 

innego na to miejsce.

-   Jeśli   Clem   chce   odejść,   musimy   się   z   tym   pogodzić   -   odparł   wreszcie.   -   Nie 

znajdziemy nikogo na zastępstwo tak od razu, więc załatwię, żeby przyjechał do nas jakiś 

chłopak z Jaffrey House.

- Może nie będzie pan musiał zadawać sobie trudu, sir - oznajmił Trapp zaskoczonemu 

hrabiemu.   -   Szczęśliwym   trafem,   ktoś   zaszedł   dzisiaj   do   stajni   w   poszukiwaniu   pracy. 

Powiedział, że przez całe lata był w koloniach. Spalony na brąz, więc pewnie prawdę gada. 

Mówił, że wrócił po śmierci swego starego pana.

Sir Thomas nie przyjął tego oświadczenia z entuzjazmem.

- Wiesz, kto był jego zmarłym panem? Może pokazać referencje?

-   Nie,   sir.   W   czasie   drogi   powrotnej   było   trochę   zamieszania   na   statku   i   stracił 

wszystkie rzeczy. Tak mi w każdym razie powiedział.

-   Hm.   Znasz   moje   poglądy,   Trapp.   Nie   lubię   zatrudniać   ludzi,   którzy   nie   mogą 

wykazać się referencjami, a zwłaszcza obcych.

- Tak, sir. Dobrze o tym wiem. - Trapp uniósł rękę, by podrapać się po posiwiałych 

włosach, co czynił zawsze, gdy stawał przed drażliwym problemem. - Zazwyczaj ja też tak 

uważam. Muszę przyznać, że ten gość nieźle zna się na koniach. Źrebica panienki Sophii była 

dziś rozbrykana, kiedy on wszedł do stajni. Uspokoił ją w okamgnieniu, jak mi Bóg miły. 

Zwierzęta, wedle mego zdania, mają dużo więcej rozsądku niż ludzie. Zawsze powtarzam, że 

jeśli konie kogoś polubią, to nie może być całkiem zły.

Lord doszedł do wniosku, że w tej prostej filozofii kryje się być może więcej niż 

źdźbło prawdy. Rozważał tę sprawę jeszcze przez parę chwil, po czym wygłosił swoją opinię:

- No dobrze, Trapp. Jeśli chcesz dać temu nieznajomemu szansę, masz na to moją 

zgodę. Jeżeli jednak okaże się nieodpowiedni, wówczas, jak już wspomniałem, przyślę ci na 

zastępstwo kogoś z Jaffrey House.

Sir Thomas wybrał takie rozwiązanie, nie był jednak zadowolony z obrotu wydarzeń. 

Czyżby to był tylko zbieg okoliczności, zastanawiał się, patrząc, jak sługa wychodzi z pokoju, 

że ledwie jego stajennemu ofiarowano nową posadę, już zjawia się ktoś inny w poszukiwaniu 

zajęcia? Jego cienkie wargi rozciągnął kwaśny uśmiech. Doszedł do wniosku, że być może 

staje się zbyt cyniczny na stare lata i zagłębił się w rozmyślaniach o sprawie, która od kilku 

background image

dni nie dawała mu spokoju.

Dlaczego, zastanawiał się, od niedawna kawalerowie, będący dobrymi partiami, nie 

wykazywali zainteresowania jego córką? Od wieczoru, podczas którego odbył się bal, nikt nie 

poprosił   go   o   rękę   Sophii   ani   słownie,   ani   na   piśmie.   Nie   był   na   tyle   nierozsądny,   by 

przypuszczać, że konkurenci będą oświadczali się o jego latorośl tydzień w tydzień w trakcie 

ich pobytu w mieście. Nie był też tak zaślepiony ojcowską miłością, by uważać choćby przez 

chwilę, że jego córka, mimo iż tak ładna, podbije każde męskie serce.

Nie   można   też   zaprzeczyć,   że   Sophia   czasami   bywała   dokuczliwa,   i   każdy 

dżentelmen, ceniący sobie spokojne życie, powinien się głęboko zastanowić, nim zaproponuje 

jej małżeństwo. Tylko mężczyzna o silniejszym charakterze niż ona potrafi ją poskromić. 

Chyba w tak wielkim kraju można znaleźć dobrze urodzonego młodzieńca, który zdołałby 

powściągnąć   bujny   temperament   tej   niesfornej   dzierlatki.   Hrabia   mógł   tylko   żywić   taką 

nadzieję i ufać, że już niebawem młodzian o podobnych zaletach stanie na drodze jego córki.

Drzwi otworzyły się i przedmiot jego dumań, wyglądając uroczo w jedwabnej sukni 

koloru lawendy i odpowiednio dobranym czepku, wdzięcznym krokiem wszedł do pokoju. 

Gdy Sophia lekko sunęła przez pokój do biurka, na widok pełnego słodyczy,  anielskiego 

uśmiechu większość dżentelmenów doszłaby do przekonania, że jest to dziewczę z natury 

łagodne.   Było   to   wrażenie   z   gruntu   mylne,   choć   lord   mniemał,   że   każdy   nieszczęsny, 

oszołomiony   jej   urokiem   głupiec   mógłby   dojść   do  takiego   wniosku.   Znowu  ogarnęły   go 

wątpliwości.

- Cóż ja takiego zrobiłam, że nachmurzyłeś się, papo? - Ucałowała go w miękkie, 

srebrnoszare włosy, po czym przycupnęła, nieproszona, na brzegu biurka. - Każdy, widząc to 

twoje pełne dezaprobaty spojrzenie, mógłby przypuścić, że spłatałam jakąś psotę.

-   Takie   założenie   nosi   wszelkie   cechy   prawdopodobieństwa,   moja   droga   -   odparł 

sucho, wywołując szmerek kobiecego śmieszku, który zawsze przywoływał uśmiech na jego 

usta. - Dokąd to się dziś wybierasz wystrojona w najpiękniejszą suknię?

- Wyjeżdżam z mamą powozem do madame Felice. Mamy tam być za godzinę, żeby 

dokonać   ostatniej   przymiarki   mojego   nowego   stroju   do   konnej   jazdy,   i   nie   możemy   się 

spóźnić, bo inaczej będziemy musiały jechać drugi raz.

- No, no! Jak to się wszystko zmienia - zauważył lord tym samym, suchym tonem. - 

Za moich czasów żadna krawcowa nie ośmieliłaby się dyktować, o której godzinie ma do jej 

pracowni przybyć ktoś z arystokracji.

- Ach! Ależ ona nie jest zwyczajną krawcową, papo. Każdy, kto jest kimś, ma suknię 

uszytą przez madame Felice - wygłosiła Sophia, złośliwie naśladując wytworną panią domu, 

background image

u której bawiła się wczoraj wieczorem na balu. - Zazwyczaj, jak wiesz, nie ma to dla mnie 

większego   znaczenia,   lecz   bardzo   mi   zależy   na   skończeniu   tego   nowego   stroju.   Odkąd 

przybyliśmy do miasta, jeździłam konno tylko raz.

Ta niewinna  wymówka  przypomniała  lordowi dzisiejszą rozmowę i wcale nie był 

zdziwiony strapioną miną Sophii, gdy opowiedział córce o tym, że Clem odchodzi oraz o 

powodach jego rezygnacji.

- Bardzo mi przykro, że nie będzie go już u nas, papo. Zawsze najchętniej jeździłam 

na wszystkie przejażdżki z Clemem. - Zsunąwszy się lekko z biurka, podeszła do drzwi, lecz 

nagle odwróciła się, jakby przyszła jej do głowy jakaś myśl. - To chyba nie znaczy, że przez 

cały  czas   pobytu   w   mieście   podczas   konnych   przejażdżek   będzie   towarzyszył   mi   Trapp, 

prawda? Nie będę mogła nic zrobić, bo on poinformuje cię o wszystkich szczegółach każdej 

mojej wyprawy.

- I bardzo dobrze! - odpalił lord, drażniąc się z nią przekornie, po czym zaśmiał się 

otwarcie, gdy Sophia z dumnie odrzuconą głową opuściła pokój.

Nie, wcale nie byłoby źle, gdyby ktoś miał na oku tę małą trzpiotkę, powtarzał sobie, 

zastanawiając się jednocześnie nad planami na najbliższe tygodnie.

Choć cieszył się dobrym zdrowiem, nie był już młody i na długo przed wyjazdem do 

stolicy   oboje   z   żoną   doszli   do   wniosku,   że   nadzór   nad   najmłodszą   i   przysparzającą 

największych kłopotów latoroślą pozostanie w rękach matki, która świetnie da sobie z tym 

radę.   Lord   Yardley   dość   dobrze   przystosował   się   do   trybu   życia,   obowiązującego   w 

Londynie, lecz doskonale zdawał sobie sprawę, że nie wystarcza mu ani sił, ani ochoty, by 

rzucić   się   w   wir   spotkań   towarzyskich.   Uznał   jednak,   że   nie   doznałby   najmniejszego 

uszczerbku, gdyby od czasu do czasu towarzyszył żonie i córce na proszonym wieczorze. 

Jego obecność z pewnością skłoniłaby Sophię do bardziej statecznego zachowania. Poza tym, 

należałoby zamienić słówko z Trappem, by uprzedził nowego pracownika, że musi on pilnie 

czuwać nad panienką w czasie przejażdżek konnych. Jeśli pogoda będzie dopisywać tak jak 

dotąd, być może wydłużą się one do dłuższych wycieczek.

Sophię nieprzyjemnie zaskoczyło odejście Cierna, który był jej osobistym stajennym 

od ponad dziesięciu lat. Niezwykle czujny i uważający, dawał jej wszakże dużą swobodę. 

Okazał się też idealnym pomocnikiem i towarzyszem podczas nieprzeliczonych przejażdżek 

przez posiadłości ojca w hrabstwie Northampton. Sophia nie wątpiła, że wedle niektórych 

odnosiła się do młodego człowieka zbyt swobodnie i bez ceregieli, lecz uważała go bardziej 

za przyjaciela niż służącego i czuła, że bardzo trudno będzie znaleźć kogoś odpowiedniego na 

jego miejsce.

background image

A  zatem,  gdy  weszła   do pracowni  słynnej  krawcowej  na  Bond  Street,  była  nieco 

przygaszona. Myślami tak dalece zagłębiła się w przeszłość, wspominając te liczne wyjazdy, 

kiedy  wraz   ze  swym   zaufanym   towarzyszem   zapuszczali   się  w   odległe  zakątki  hrabstwa 

Northampton, że nie zwróciła uwagi na inne klientki, które siedziały w miękkich, pluszowych 

fotelach.   Nie   zdawała   też   sobie   sprawy,   że   to   rozrywana   krawcowa   we   własnej   osobie 

towarzyszy jej do przymierzalni.

-   Nie   podoba   się   panience   nowy   strój,   mademoiselle?   -   wyrwał   ją   dopiero   z 

zamyślenia   głos  o   miękkim   akcencie.   -   A   może   panienka   czuje  się   dziś   nieszczęśliwa   z 

jakiegoś innego powodu?

Gdy   Sophia   wróciła   do   teraźniejszości,   ze   sporym   zaskoczeniem   stwierdziła,   że 

modiste bacznie się jej przypatruje, otwarcie ją taksując pięknymi, niebieskimi oczyma.

- Ależ nie, madame, strój leży doskonale.

- Niezupełnie - zaprzeczyła krawcowa, fachowym okiem dostrzegając niedoróbki. - 

Trzeba dokonać pewnych poprawek przy spódnicy. Mam nadzieję, że gdy go panienka będzie 

nosić, poczuje się panienka szczęśliwsza, inaczej co się stanie z moją reputacją, mam rację, 

petite?

A więc słynna  modiste  ma poczucie humoru, uznała Sophia, od razu dostrzegając 

figlarny   błysk   w   niebieskich   oczach.   Błyskawiczna   kariera   bardziej   bawiła,   niż   cieszyła 

krawcową, a Sophia poczuła nagłą sympatię do kobiety, która, jak podejrzewała, była od niej 

starsza o zaledwie kilka lat.

- Daję słowo, madame, że strój bardzo mi się podoba - zapewniła ją, uważając, by nie 

nastąpić na miękki zwój aksamitu, gdy zdejmowała spódnicę. - Po prostu dziś rano dostałam 

dość smutne wiadomości. Ktoś, kto pracował dla naszej rodziny od wielu łat, ma nas opuścić.

Uśmiech, który rozchylał pełne wargi krawcowej, stał się pełen ciepła i zrozumienia.

- Myślę, że może ten, który odchodzi, jest kimś więcej niż tylko służącym?

Sophia skinęła głową.

- Bardziej przyjacielem.

-   Może   więc   panienka   zdoła   go   namówić,   żeby   został?   -   poradziła   madame, 

pomagając   Sophii   włożyć   suknię   oraz   dobraną   do   niej   pelerynę,   którą   sama   uszyła   dla 

ulubionej klientki zaledwie przed tygodniem.

- Pewnie bym mogła, ale nawet nie będę próbować. - W dużym, owalnym lustrze 

pochwyciła zdumione spojrzenie krawcowej. - Przez wiele lat był moim osobistym stajennym 

i, jak sądzę, podobało mu się u nas, ale teraz ma widoki na lepszą posadę. Zaproponowano 

mu stanowisko koniuszego w jakimś majątku ziemskim, ale nie wiem w którym. - Szczupłą 

background image

dłonią zrobiła gest pełen rezygnacji. - Odwodzić go od tego byłoby samolubstwem z mojej 

strony. Niech awansuje w świecie.

W oczach modiste pojawił się wyraz, który Sophii trudno było wytłumaczyć, wydało 

jej się jednak, że w tych uderzająco błękitnych głębiach dostrzega cień szacunku.

-   Myślę,  petite,  że   bez   najmniejszego   trudu   znajdziecie   kogoś   na   jego   miejsce   - 

odparła cicho młoda  krawcowa, odchylając  zasłonę, by przepuścić Sophię do eleganckiej 

poczekalni.

- No, no, Sophio! Dostąpiłaś dzisiaj zaszczytu nie lada - żartowała z niej matka, gdy 

wyszły z pracowni i ponownie usadowiły się w powozie, który miał je odwieźć z powrotem 

na Berkeley Square. - Lady Strattan zrobiła się zielona z zazdrości, gdy madame Felice tobie 

poświęciła niepodzielną uwagę. Jak się czujesz, usunąwszy w cień taką lwicę salonową jak 

lady Strattan? Nieszczęsna niewiasta nie będzie mogła teraz nikomu w oczy spojrzeć!

-   Wiesz   doskonale,   mamo,   że   takie   względy   nie   mają   dla   mnie   najmniejszego 

znaczenia - odparła Sophia, śmiejąc się z dość złośliwego żartu matki. - Wystarczyłoby mi w 

zupełności,   gdyby   obsłużyła   mnie   któraś   z   pomocnic,   choć,   muszę   przyznać,   że   słynna 

krawcowa jest bardzo interesująca - rzekła, sadowiąc się wygodniej. - Wygląda na młodszą, 

niż do tej pory sądziłam. Przypuszczam, że jest zaledwie parę lat starsza ode mnie. Śliczna z 

niej kobieta, choć robi, co może, by ukryć swą urodę pod zwykłą, bardzo prostą suknią, a 

włosy chowa pod czepkiem.

-   Może   jeszcze   jest   w   żałobie,   kochanie   -   odparła   lady   Marissa,   coś   sobie 

przypominając. - Chyba ktoś wspominał, że niedawno owdowiała.

- Pewnie masz rację  - przyznała  Sophia, ale nadal dręczyły  ją wątpliwości. - Nie 

zdziwiłabym   się   wcale,   gdyby   się   okazało,   że   w   ogóle   nie   wyszła   za   mąż.   Nie   byłaby 

pierwszą kobietą, która udaje mężatkę. Nasza własna gospodyni robi dokładnie to samo.

- To prawda - zgodziła się matka. - Służące, które osiągają wysoką pozycję w domach 

swoich państwa, często udają kobiety zamężne, by dodać sobie powagi.

-   Tak   jak   krawcowe   są   przekonane,   że   podając   się   za   Francuzki,   zapewnią   sobie 

powodzenie.

- Czyżbyś podejrzewała, że madame Felice nie jest prawdziwą Francuzką, złotko?

Przechyliwszy lekko głowę na bok, Sophia zastanawiała się nad odpowiedzią.

- Sama nie wiem. Mówi z bardzo wdzięcznym akcentem, który wydaje się naturalny.

- Cóż, miałaś okazję, by wyrobić sobie opinię. Spędziłaś w przymierzalni sporo czasu. 

Twój nowy kostium chyba nie wymaga wielu poprawek.

- Nie, trzeba tylko trochę dopasować spódnicę.

background image

Madame Felice przysięgała, że każe mi go przesłać do domu pojutrze.

- To cię musiało ucieszyć. Wiem, jak bardzo brakuje ci konnych przejażdżek, odkąd 

przybyliśmy do miasta.

-   Perspektywa   ich   odbywania   straciła   wiele   ze   swego   uroku   -   od   razu   przyznała 

Sophia, zdając sobie sprawę, że matka jeszcze o niczym nie wie. - Clem nas opuszcza. Co 

znaczy, że dopóki nie znajdzie się ktoś na jego miejsce,  będę musiała  cierpieć obecność 

Trappa.   Jak  obie  wiemy,   Trapp  jest   niezachwianie  wierny głowie   rodziny.  Wszystko,   co 

powiem i zrobię, dojdzie wprost do uszu papy.

Hrabina   nie   mogła   powściągnąć   uśmiechu,   słysząc   w   głosie   córki   nutkę 

rozgoryczenia.

Zauważyła,   podobnie   jak   mąż,   że   w   ostatnich   dniach   odwiedza   ich   mniej 

młodzieńców  skłonnych  pretendować  do ręki  Sophii. Nie  była  to  dla niej  niespodzianka. 

Dobrze   wiedziała,   co   się   kryje   za   plotkami,   które   krążyły   od   czasu   balu.   Na   szczęście, 

umierały już one śmiercią naturalną. W następnych dniach rzuciło się jej w oczy, że córka 

wybiera do tańca zupełnie innych partnerów. Wśród szczęśliwców znalazło się kilku, których 

można zaliczyć do dobrych partii, lecz lady Marissa podejrzewała, że właśnie oni nie chcą 

jeszcze zamienić uroków kawalerskiego życia na związek małżeński.

Bardziej   rozbawiona   niż   zaniepokojona   tymi   dziecinnymi   gierkami   Sophii 

postanowiła zachować spostrzeżenia dla siebie i nie strofować córki za te przewrotne wybiegi, 

których się chwytała, by trzymać z dala od siebie godnych kawalerów. Nie mogła się jednak 

powstrzymać, by jej nie powiedzieć:

- Mam nadzieję, moja droga, że nigdy nie uczynisz ani nie powiesz nic takiego, co 

mogłoby zdenerwować  ojca  - tyle  zdołała wykrztusić,  by nie wybuchnąć  śmiechem,  gdy 

Sophia z rezolutnym wyrazem twarzy zaczęła wyglądać przez okno.

Trzy dni później do stajni przysłano wiadomość dla Trappa, że panienka Sophia życzy 

sobie, by osiodłać jej konia i wyprowadzić go ze stajni. Koniuszy po zapoznaniu się z tym 

poleceniem, miał mieszane uczucia: z jednej strony to dobrze, że niesforna źrebica panienki 

trochę   sobie   pobryka   -   dużo   łatwiej   będzie   dać   sobie   z   nią   radę,   jeśli   przejedzie   się   po 

powietrzu. Nie bardzo jednak chciał oddawać ukochaną córkę hrabiego pod opiekę człowieka 

praktycznie obcego. Z nachmurzoną miną patrzył, jak jego podwładny zajmuje się jednym z 

pięknych, zaprzęgowych koni sir Thomasa i znowu się zastanawiał, co ma myśleć o niejakim 

Beniaminie Rudgelym.

Trapp   sam   przyznawał,   że   jako   przełożony   ma   ciężką   rękę,   karci   za   najmniejsze 

przewinienie, natomiast ociąga się z udzielaniem pochwał. Kłopot w tym, że w Rudgelym nie 

background image

mógł dopatrzyć się najmniejszego uchybienia. Nowy pracownik okazał się nadzwyczaj chętny 

do pracy, nieraz wytężał wszystkie siły, by jak najszybciej uwinąć się z robotą. W końmi 

obchodził się tak, że aż radość brała patrzeć, i pewną ręką prowadził powóz, którym lord 

Yardley udawał się do miasta. Dbał też o czystość osobistą, co Trapp przyjął z ulgą, gdyż 

dzielili pomieszczenie nad stajniami. W sumie koniuszy nie mógł zrozumieć, dlaczego mimo 

tych wszystkich przymiotów nowego stajennego dręczą go wątpliwości.

Podrapał się po posiwiałej głowie, myśląc, że może jest ciut zbyt cyniczny, zanadto 

podejrzliwy wobec swego towarzysza. Póki nie okaże się, że jego podwładnemu nie można 

wierzyć, nie ma podstaw, by komukolwiek zdradzał swe obawy.

- Zostaw tę robotę, chłopcze, i osiodłaj konia lady Sophii. Młoda pani chce się dziś 

rano   przejechać   -   oznajmił,   nie   zauważając,   że   w   błękitnych   oczach   nagle   pojawiły   się 

radosne   iskierki   oczekiwania.   Może   to   i   dobrze,   bo   inaczej   wierny   sługa   zacząłby   się 

zastanawiać, czy ma pozwolić przystojnemu stajennemu na wspólną jazdę z panienką. - A 

teraz, chłopcze, posłuchaj, co mam ci do powiedzenia - zaczął, usiadłszy na stołku. Przez 

chwilę zastanawiał się, jak poruszyć temat kapryśnego niekiedy zachowania Sophii. - Chcę, 

żebyś się nią zaopiekował najlepiej, jak potrafisz. Lejce trzymaj łagodnie, ale pewną ręką. 

Nasz pan bardzo ją kocha i nie byłby zadowolony, gdyby coś jej się przytrafiło. Miej na nią 

baczenie, rozumiesz? Czasami bywa trochę uparta.

- Wiem o tym, panie Trapp. Często się nią zajmowałem w czasie ostatnich trzech dni.

-   Co?   -   Koniuszy   na   chwilę   poczuł   się   zaskoczony,   po   czym   zaświtało   mu,   co 

podwładny ma na myśli. - Nie mówię o klaczy, ty bęcwale! - rzekł ostro. - Wiem, że dajesz 

sobie   z   nią   radę.   Panna   Sophia   może   narobić   ci   kłopotów,   jeśli   wpadnie   w   ten   swój 

humorzasty nastrój.

Widok   barczystych   ramion,   trzęsących   się   ze   śmiechu,   bynajmniej   nie   uspokoił 

Trappa i po raz kolejny opadły go wątpliwości.

-   Zastanów   się,   chłopcze.  Jeśli   czujesz,   że   panienka  Sophia   wejdzie   ci   na  głowę, 

powiedz od razu, a ja sam z nią pojadę.

-   Załatwię   wszystko   jak   trzeba.   Mam   trochę   doświadczenia   w   obchodzeniu   się   z 

kapryśnymi damami.

- W to akurat nie wątpię - mruknął pod nosem Trapp, lecz w tej chwili przyszła mu do 

głowy   inna   niepokojąca   możliwość   i   w   dręczącej   ciszy   wpatrzył   się   w   niewątpliwie 

przystojną twarz młodego człowieka. - Tylko znaj swoje miejsce, mój chłopcze, i niech ci 

żadne   kosmate   myśli   nie   przychodzą   do   głowy.   Panna   Sophia   jest   damą   i   lepiej   o   tym 

pamiętaj.

background image

Nastąpiła chwila milczenia, po czym odezwał się stajenny:

- Daję panu uroczyste słowo, że będę pamiętał, jakie tu miejsce zajmuję. Na każdej 

wspólnej przejażdżce z panienką Sophią będę ją traktował jak... jak własną siostrę.

- O doprawdy? - Koniuszy nie był całkowicie przekonany. - Nigdy nie mówiłeś, że 

masz siostrę.

- Może i nie mówiłem, ale mam. Tak się składa, że mam również brata. Zatrzymałem 

się u niego w Londynie, zanim tu nastałem.

- Aż dziw bierze, Ben, że tak mało o tobie wiem. - Trapp znowu na niego łypnął. - Na 

przykład dlaczego nagle przyszło ci do głowy, żeby porzucić Jamajkę i wrócić?

Odpowiedź padła błyskawicznie.

- Siedziałem tam przez pięć lat i już miałem dosyć. Można powiedzieć, że tęsknota 

mnie tu przygnała. Sir Simon Fellows może potwierdzić to, co powiedziałem. Zawsze mogę 

do niego napisać z prośbą o referencje dla jego lordowskiej mości.

-   Umiesz   czytać   i   pisać,   tak?   -   odparł   Trapp,   rzucając   się   na   tę   zadziwiającą 

wiadomość jak sęp na ofiarę. Jednocześnie usilnie starał się zapamiętać nazwisko Fellows, w 

razie   gdyby   lord   chciał   zweryfikować   gołosłowne   oświadczenia   Rudgely'ego.   -   A   wolno 

zapytać, skąd jesteś taki uczony?

Tym razem odpowiedź nie padła tak szybko.

- Mojemu... eee... dawnemu panu bardzo zależało, żebym spędzał trochę czasu nad 

książkami.

O   dziwo,   ta   odpowiedź   nie   zaskoczyła   Trappa,   gdyż   to   właśnie   hrabia   w   czasie 

długich  lat  pobytu  w  Indiach pilnował,  by Trapp  nauczył się czytać  i pisać. Coś  innego 

wydało   mu   się   szczególnie   zastanawiające   i   nie   omieszkał   natychmiast   zagadnąć   o   to 

młodego człowieka:

- Przypuszczam więc, że to twój dawny chlebodawca nauczył cię tej pańskiej mowy.

- Dziękuję za komplement, panie Trapp, ale tak bardzo po pańsku to ja nie mówię. 

Mój pan nie pozwalał kląć w obecności kobiet i przez to tak jakoś odzwyczaiłem się od 

przekleństw.

- No, to nie było takie złe - oddał mu sprawiedliwość koniuszy. - Przy pannie Sophii 

musisz uważać na to, co mówisz. Jak na złość, pamięta słowa, których w ogóle nie powinna 

była usłyszeć. - Po tej rozmowie, która nieco poprawiła mu humor, Trapp podniósł się. - 

Wszystko   pięknie,   ale   nie   mogę   przegadać   całego   dnia.   Lepiej   się   pospiesz,   chłopcze,   i 

osiodłaj konie, bo inaczej młoda pani będzie na ciebie czekała.

Nowy stajenny niezwłocznie wykonał rzucone szorstkim tonem polecenie i właśnie 

background image

podjechał pod dom, gdy jego drzwi otworzyły się na oścież. Po chwili Sophia we własnej 

osobie lekko zbiegła ze schodów, lecz stanęła jak wryta, a na jej ślicznej twarzy ukazał się 

wyraz najwyższego zdumienia.

- Wielkie nieba! - wykrzyknęła, nie próbując udawać, że widzi tego mężczyznę po raz 

pierwszy w życiu. - Więc to ty jesteś moim nowym stajennym!

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Po   raz   drugi   w   życiu   Benedykt   Risely,   siódmy   książę   Sharnbrook,   doznał   owej 

słodkiej i zarazem gorzkiej tęsknoty, oszałamiającej czułości połączonej z pożądaniem, które 

to uczucia rozprzestrzeniały się gwałtownie do każdej cząsteczki ciała, sprawiając, że puls bił 

mocno, a w głowie się kręciło. Chciał wziąć Sophię w ramiona, zaprowadzić  do łóżka i 

nasycić to potężne, przyziemne pragnienie, jednakże mógł tylko dotknąć swego sflaczałego, 

niekształtnego kapelusza w geście uprzejmego powitania, ułożyć dłonie tak, by mogła na nich 

postawić stopę i pomóc jej umościć się w siodle.

Jadąc na gniadoszu za swą panią w dyskretnej odległości, po raz kolejny zaczął się 

zastanawiać, czy postępuje rozsądnie, i sam nie wiedział, co mu strzeliło do głowy, by w 

ogóle wpaść na pomysł  takiej przebieranki. Ponieważ postanowił przyjąć rolę stajennego, 

jego kontakt z tą uroczą młodą osobą, która wzbudziła w nim tak ogromne zainteresowanie, 

będzie ograniczony - najwyżej godzina dziennie, a i to, jeśli mu się poszczęści. Jednak przy 

założeniu,   że   jego   brat   Nicholas   mówił   prawdę,   czyż   łatwiej   zdobyłby   jej   względy, 

przedstawiając się jako hrabia Sharnbrook? Uznał, że w ten sposób przynajmniej trochę ją 

pozna bez zewnętrznych nacisków przyjaciół czy też wtrącania się rodziny, a i on sam będzie 

miał możliwość przekonania się, czy to, czego doznał podczas owych pamiętnych chwil na 

Bond Street i ponownie teraz, było czymś więcej niż palącym pożądaniem fizycznym, które 

bez wątpienia z czasem wygaśnie.

Pamiętał bardzo wyraźnie, że w czasie swej uciążliwej podróży morskiej do domu 

miał   wiele   czasu   na   rozmyślania,   jaką   kobietę   chciałby   poślubić.   Na   szczęście   rodzina 

Riselych była bogata, może wręcz jedna z najbogatszych w kraju, a zatem nie musiał łowić 

panny  z dużym  posagiem.  Oczekiwano,  oczywiście,  że  ożeni   się z  damą   nieskazitelnego 

pochodzenia, która będzie umiała się odpowiednio znaleźć jako księżna Sharnbrook i da mu 

synów.

Lecz, z drugiej strony nie chciał, by kobieta, którą w końcu poślubi, była  jedynie 

klaczą rozpłodową wysokiej klasy czy też piękną ozdobą rodowego zamku. Pragnął w niej 

widzieć pomocnicę i przyjaciółkę, która dzieliłaby z nim radości i smutki. Czy lady Sophia 

Cleeve okaże się tą wymarzoną towarzyszką, idealną kobietą, której, jak się obawiał, być 

może nigdy nie znajdzie?

Tymczasem obiekt jego rozmyślań uniósł szczupłą rękę i skinął ku niemu władczo.

- Zbliż się - rozkazała, lecz w jej ustach zabrzmiało to jak słodkie zaproszenie. - Zbliż 

się i jedź obok mnie. Chcę w tobą porozmawiać.

background image

Benedyktowi   nie   trzeba   było   tego   drugi   raz   powtarzać,   znalazł   się   obok   niej   w 

mgnieniu   oka,   z   podziwem   patrząc,   jak   pięknie   wygląda   w   prostym,   zielonym   stroju 

jeździeckim,   z   burzą   delikatnych   koronek   zdobiących   szyję,   i   ponownie   przyszło   mu   do 

głowy, że jest zakochanym głupcem.

- Jak się nazywasz?

-   Ben,   panienko,   Beniamin   Rudgely   -   odparł,   powtarzając   imię   i   nazwisko,   które 

wymyślił dlań jego pomysłowy brat.

- A jak to się stało, że szukałeś zatrudnienia u mojej rodziny, Beniaminie Rudgely? - 

W jej miłym  głosie brzmiała  lekka nutka dezaprobaty. - Chyba  lord Nicholas Risely nie 

wymówił ci służby tylko z powodu owego nieszczęsnego incydentu na Bond Street?

Umysł młodego człowieka pracował pospiesznie. Najwyraźniej sądziła, że Benedykt 

jest   służącym   Nicholasa.   Jakże   jego   niepoprawny   młodszy   brat   śmiałby   się,   gdyby   się 

kiedykolwiek o tym dowiedział!

- Jaki lord Nicholas? - Udawał zdziwienie z kunsztem najlepszego aktora.

- Ach, rozumiem. Po prostu przechodził, tak? - odparła Sophia, rada, że ten punkt 

został wyjaśniony. Nieszczęsny lord Nicholas omal nie pogrążył się ze szczętem w jej oczach. 

I to wcale nie ze swojej winy! Jej złośliwy uśmieszek zbladł, gdyż jeszcze jedna zagadkowa 

rzecz zaprzątnęła jej umysł. - A skąd tak szybko dowiedziałeś się, że będą nam potrzebne 

usługi stajennego?

Planując ten fortel, Benedykt doszedł do wniosku, że im częściej będzie odpowiadał 

zgodnie z prawdą, tym łatwiej będzie mu się utrzymać w swojej roli. Bez trudu przekonał 

nieocenionego totumfackiego brata, by porozmawiał ze stajennym lorda Yardleya oraz by 

Figgins spotkał się z nim ponownie następnego wieczoru w gospodzie.

- Sączyłem akurat kufel piwa w pobliskiej gospodzie, kiedy podsłuchałem rozmowę 

przy sąsiednim stoliku między pani dawnym stajennym i jakimś człowiekiem. - Mając wzrok 

utkwiony prosto przed siebie, czuł, że te bystre zielone oczy przeszywają go na wylot. - Widzi 

panienka, dopiero niedawno wróciłem do kraju i rozglądałem się za pracą, więc pomyślałem, 

że nie zaszkodzi skorzystać z okazji i zasięgnąć języka w stajniach pani ojca, gdyby stajenny 

przystał na zmianę pracy.

Wydawało się, że trafiło jej to do przekonania, i po chwili znowu się odezwała:

- A więc byłeś za granicą, Benie. Co skłoniło cię do powrotu?

- Śmierć mojego pana. - Była to prawda, choć poczuł się dziwnie, mówiąc w ten 

sposób o zmarłym ojcu. Wzruszył ramionami. - A poza tym spędziłem na Jamajce pięć lat, 

chciałem więc wreszcie zobaczyć rodzinę.

background image

- Twoja rodzina mieszka w Londynie?

- Mam tu brata - odparł Benedykt, nadal starając się mówić prawdę, kiedy tylko było 

to możliwe. Rzucił z ukosa szybkie spojrzenie na swą towarzyszkę, zauważył inteligencję, 

błyszczącą w promiennie zielonych  oczach, i doszedł do wniosku, że błędem byłoby nie 

doceniać młodej panny.

Do tej pory bardzo się starał, by jego opowieści nie można było nic zarzucić, lecz nie 

należało też zbytnio ufać własnym aktorskim talentom. Już wzbudził podejrzenia koniuszego, 

przyznając, że umie pisać i czytać, oraz niemądrze wyjawił nazwisko znajomego plantatora z 

Jamajki, lecz teraz naprawianie tych uchybień nie miało większego sensu. Powinien jednak 

bardziej mieć się na baczności, zwłaszcza w towarzystwie tej przeuroczej istoty.

- Musisz skorzystać z okazji, by odwiedzić brata, póki moja rodzina bawi w Londynie, 

Benie - powiedziała Sophia, uniesieniem szpicruty pozdrawiając pasażerów mijającego ich 

powozu. - Przy sprzyjającej  pogodzie będę codziennie udawać się na przejażdżki, ale od 

czasu do czasu na pewno zdołasz wymknąć się na godzinkę, by odwiedzić rodzinę, jeżeli, 

naturalnie, Trapp nie będzie miał nic przeciwko temu.

Znowu   zdradzała   ten   słodki,   pełen   troski   o   innych   rys   swojej   natury.   Benedykt 

wpatrywał   się   prosto   przed   siebie,   ukrywając   błysk   podziwu   w   oku.   Nie   zapomniał,   że 

przyjęła   na   siebie   część   winy   po   owym   niezapomnianym   spotkaniu   na   Bond   Street.   Ile 

młodych   kobiet   z   jej   sfery   zatroszczyłoby   się   o   człowieka,   którego   wzięły   za   zwykłego 

służącego? Z pewnością niewiele.

- Nie daj się zastraszyć temu groźnemu koniuszemu, Benie - ciągnęła, z wyraźnie 

widocznym szelmowskim błyskiem w oku. - Czasami potrafi zrzędzić nie do wytrzymania, 

stary gbur. Stajenni w Jaffrey House boją się go jak ognia.

- Jaffrey House? - powtórzył. - Czy to wiejska rezydencja?

Sophia skinęła głową.

-   Nasz   rodzinny   dom   leży   w   hrabstwie   Northampton.   Mój   ojciec   wybudował   go 

wkrótce po powrocie z Indii. Urodziłam się tam ja i moi dwaj bracia. To urocze miejsce. - W 

jej uśmiechu pojawił się cień smutku.

- Szkoda, że nie jest to rodowa posiadłość Cleeve'ów, choć została zbudowana na 

ziemi, która niegdyś stanowiła część majątku zmarłego hrabiego.

Benedykt mgliście przypomniał sobie, że ojciec coś wspominał o zmarłym hrabim, 

który popełnił samobójstwo, utraciwszy cały majątek przy karcianym stoliku.

- A kto jest teraz właścicielem rodowej siedziby?

- zapytał, mając nadzieję, że jak na zwykłego stajennego nie wydaje się zbyt wścibski. 

background image

Na szczęście chyba Sophia wcale tak nie myślała, choć zauważył na jej twarzy nagły wyraz 

pogardy.

-   Markiz   Sywell,   obmierzła   kreatura,   zepsuta   do   szpiku   kości   i   o   odrażających 

obyczajach.   Celowo   zaniedbał   opactwo   Steepwood,   które   przez   lata   takiej   gospodarki 

popadło niemal w ruinę. Papa wielokrotnie proponował, że odkupi to miejsce, ale bez skutku. 

Zdołał   jednak   odzyskać   większość   innych   posiadłości,   należących   niegdyś   do   rodziny 

Cleeve'ów, między innymi rezydencję w mieście.

Tymczasem   dojechali   do  parku.   Sophia   zatrzymała   klacz  i   rozejrzała   się   wokół   z 

umiarkowanym entuzjazmem. Sezon zacznie się oficjalnie za ponad dwa tygodnie, a już na 

ulicach i w parkach tłoczyli się sławni i bogaci.

- Rozejrzyj  się, Benie!  Czy to nie cudowne, jak świetne towarzystwo  paraduje w 

najelegantszych  strojach ku zbudowaniu maluczkich? - Wybuchnęła śmiechem, w którym 

brzmiała donośna nuta pogardy. - Markiz Sywell jest bezecnym, odrażającym członkiem rasy 

ludzkiej, ale nie stanowi on bynajmniej wyjątku. Wielu z tych, których tu widzisz, jest równie 

wyzutych z czci. W przyszłości muszę wyjeżdżać wcześniej rano, kiedy powietrze jest mniej 

zepsute.

Nicholas   jednak   nie   przesadzał,   doszedł   do   wniosku   Benedykt,   jadąc   dalej   w 

dyskretnej odległości. Lady Sophia Cleeve istotnie żywi wiele pogardy dla przedstawicieli 

swej własnej klasy. Wygląda na to, że jego cel będzie znacznie trudniej osiągnąć, niż mu się 

na początku zdawało!

Tego   wieczoru   hrabia,   nie   zamierzając   rezygnować   z   życia   towarzyskiego, 

odprowadził żonę i córkę na bal, który wydawali markiz i markiza Strattan. Jeżeli groźna ta 

matrona nadal żywiła urazę do młodej panny, z której powodu przed paroma dniami pewna 

słynna krawcowa nie poświęciła jej dostatecznej uwagi, absolutnie nie dała tego po sobie 

poznać. Przeciwnie, Sophia została powitana z wyjątkową serdecznością, na co nawet lady 

Marissa zwróciła uwagę, gdy jej mąż usunął się do pokoju, gdzie grano w karty.

-  Czy  w  naszej   sferze  uchodzi  publicznie   dawać  wyraz   swoim   uczuciom,  mamo? 

Wiem,   że   niektórzy   to   czynią,   lecz   inni...   -   Spojrzenie   Sophii   skierowało   się   ku   młodej 

kobiecie, której mąż po przyjeździe do Londynu całkiem otwarcie wdał się w romans ze 

znaną w mieście cudzoziemką - ...nie najgorzej potrafią ukryć swe uczucia.

Hrabina pobiegła wzrokiem za spojrzeniem córki. Słyszała o niesłychanej awanturze 

miłosnej lorda Rochforda i żywiła wielkie współczucie dla jego ślicznej, młodej żony, której 

zachowanie w towarzystwie było nienaganne.

- Nie wszystkie małżeństwa tak źle kończą, Sophio.

background image

- Wiem o tym, mamo, ale podejrzewam, że wiele pań, które tu dziś widzimy, w swoim 

czasie musiało cierpieć w milczeniu z powodu grzeszków mężów. Znając swój charakter, 

obawiam się, że nie będę taka wyrozumiała.

Hrabina   pomyślała,   że   najrozsądniej   będzie   zmienić   temat.   Spostrzegła   swą 

przyjaciółkę, lady Elizabeth Perceval, która siedziała z córką, i poprowadziła ku nim Sophię.

- Tak się cieszę, że przyjęłaś zaproszenie na dzisiejszy wieczór - rzekła Robina, gdy 

jej   matka   zajęta   była   rozmową   z   lady   Marissą.   -   Nie   widziałyśmy   się   od   wieków.   Co 

porabiałaś przez ten czas?

- Nic szczególnego - odparła Sophia, taktownie nie wspominając o tym, że od czasu, 

kiedy wydawała własny bal, ani jednego wieczoru nie spędziła w domu.

- Nie wierzę ci ani trochę - odrzekła Robina, która nagle poczuła się swobodnie, jak 

zawsze w towarzystwie Sophii. - Dokądkolwiek pójdziemy z mamą, wszędzie słyszymy twoje 

imię. Pewnego dnia doszły nas głupie plotki, że chcesz poślubić któregoś z lokajów twojego 

papy.

Rozbawienie   Robiny   zniknęło,   gdy   tylko   dojrzała   błysk   w   zielonych   oczach 

przyjaciółki, błysk, który w przeszłości widziała zbyt często, by nie wiedzieć, co on oznacza.

- Och, Sophio! Chyba nie ty rozsiewasz te niemądre pogłoski o sobie? Twój ojciec 

będzie wściekły, kiedy się o tym dowie.

- Owszem, prawdopodobnie wybuchnie gniewem - przyznała Sophia. Ojciec był dla 

niej niezwykle pobłażliwy, znacznie bardziej niż wobec jej braci, a jednak zdawała sobie 

sprawę, że jego cierpliwość ma swoje granice.

- Niestety, Robino, w przeciwieństwie do ciebie nie zawsze zachowuję się jak należy. 

Doskonale zdaję sobie sprawę, że w domu, w wioskach otaczających opactwo, powszechnie 

uważa się mnie za dziewczynę straszliwie rozpuszczoną, której wszystko uchodzi płazem. 

Jest to, oczywiście, święta prawda - przyznała otwarcie, co stanowiło jeden z jej powabów. - 

Nie znoszę, gdy mi się ktoś sprzeciwia. Wiem, że to poważna wada, którą muszę w sobie 

zwalczyć. Na swoje usprawiedliwienie mam to, że wcale nie wyraziłam chęci poślubienia 

lokaja.   Powiedziałam   tylko,   że   ogólnie   biorąc,   wolę   towarzystwo   służby   niż   wyżej 

postawionych członków społeczeństwa.

Zamilkła na chwilę, wpatrując się w postaci, wymalowane na jej wachlarzu.

- I o dziwo, okazało się to prawdą. Dziś po południu udałam się na przejażdżkę w 

towarzystwie mojego stajennego i uczciwie ci mówię, że od czasu przyjazdu do miasta po raz 

pierwszy przyjemnie spędziłam czas.

Robiny to ani trochę nie zaskoczyło.

background image

-   No   cóż   -   wzruszyła   ramionami.   -   Można   się   było   tego   spodziewać.   Wiem,   że 

uważasz Clema bardziej za przyjaciela niż służącego.

-   Nie   towarzyszył   mi   wcale   Clem   -   poinformowała   ją   Sophia,   wpatrując   się 

niewidzącym  wzrokiem w  salę balową.  Oczyma  duszy ujrzała  potężną postać  wysokiego 

mężczyzny o długiej, gęstej grzywie złotobrązowych włosów i przenikliwych, niebieskich 

oczach. - Cłem, niestety, opuścił nas, by zarządzać stajniami w majątku gdzieś na południu 

Anglii.

Robina   przyjęła   tę   wieść   z   ogromnym   zdumieniem   i   nie   wiedziała   wprost,   co 

odpowiedzieć.   Mieszkańcy   czterech   wiosek   otaczających   opactwo   Steepwood   przez   lata 

przyzwyczaili się do widoku córki hrabiego Yardleya, jeżdżącej konno pod opieką wiernego 

stajennego. Clem od dawna był towarzyszem Sophii; mogła na nim polegać. Trochę żal, że 

nie ujrzy się ich już, krążących razem po okolicy.

- Wiem, że będzie ci go bardzo brakować - rzekła wreszcie Robina z prawdziwym 

współczuciem w głosie.

- Bardzo - przyznała Sophia, uśmiechając się smutno. - Może i jestem rozpuszczona, 

Robino, ale nie tak samolubna, by mu zagrodzić drogę do zdobycia lepszej pozycji. Nasz 

koniuszy odejdzie na emeryturę dopiero za ładne parę lat, a Clem już doskonale radzi sobie z 

prowadzeniem stajni. Muszę jednak przyznać, że stajenny, który przyszedł na miejsce Clema, 

zrobił   na   mnie   bardzo   dobre   wrażenie   -   wyjawiła,   wpatrując   się   przez   chwilę   w   dwóch 

dżentelmenów siedzących obok siebie w przeciwległym krańcu sali. Potrząsnęła głową. - To 

było bardzo dziwne. Z początku nie zdawałam sobie z tego sprawy, lecz kiedy wróciłam do 

domu i przypomniałam sobie rozmowę, którą prowadziliśmy podczas przejażdżki, odniosłam 

wrażenie, jakbym wcale nie gawędziła ze służącym. Robina nie wydawała się tym zdziwiona.

- Zawsze wdawałaś się w wesołe pogaduszki z Clemem - przypomniała.

- To prawda. A jednak tym razem wyglądało to jakoś inaczej. Zgadzałam się prawie ze 

wszystkim, co powiedział, zwłaszcza z jego uwagami na temat naszej sfery.

- Roześmiała się z niedorzeczności tej sytuacji: dobrze urodzona panna wysłuchuje od 

stajennego pouczeń na temat właściwego zachowania! - To wszystko razem doprawdy było 

niemądre. Może wzięło się to stąd, że w jego towarzystwie czułam się całkowicie swobodnie.

Robina nie widziała w tym żadnej niedorzeczności.

- Są ludzie, nawet służący, w których od razu wyczuwa się bratnią duszę. - Westchnęła 

z głębi serca.

-   Wiem,   że   mama   i   papa   chcą,   bym   zrobiła   dobrą   partię.   Ale   o   wiele   bardziej 

wolałabym   wyjść  za  kogoś,  przy kim   nie   byłabym  skrępowana,   kto  nie  oczekiwałby,   że 

background image

zawsze będę się zachowywała jak należy i kto kochałby mnie taką, jaka jestem!

Sophia bezwiednie zwróciła wzrok na damę siedzącą po prawej strome przyjaciółki. 

Nie wątpiła ani przez chwilę, że na plebanii w Abbot Quincey Robina spędziła szczęśliwe 

dzieciństwo. Niełatwo było jednak sprostać wymogom lady Elizabeth Perceval w zakresie 

należytego zachowania.

Lady Elizabeth była niezwykle szanowana we wszystkich czterech wioskach leżących 

wokół   opactwa.   Okazała   się   idealną   towarzyszką   życia   i   pomocnicą   ciężko   pracującego, 

przepełnionego miłością bliźniego pastora Abbot Quincey. Poświęcała się bez wytchnienia 

biednym  i potrzebującym w parafii i bez żadnych oporów wchodziła do najskromniejszej 

chaty, by udzielić ulgi i pociechy chorym i umierającym. A jednak roztaczała wokół siebie 

władczą atmosferę, nie pozwalającą zapomnieć nigdy i nikomu o jej wysokim urodzeniu. W 

towarzystwie pastorowej wszyscy musieli pamiętać, iż to córka hrabiego.

Sophia   mogła   tylko   przypuszczać,   że   lady   Elizabeth   krótko   trzymała   dzieci. 

Bezsprzecznie wpoiła surowe normy zachowania córkom, a zwłaszcza Robinie, która, jako 

najstarsza, miała świecić przykładem trzem młodszym siostrom. Niełatwo było sprostać tak 

szczytnym ideałom, dumała Sophia, jeszcze raz ogarniając spojrzeniem przestronną i teraz już 

szczelnie   wypełnioną   salę   balową.   Zastanawiała   się,   które   cechy   z   natury   słodkiego 

usposobienia  przyjaciółki  zostały stłumione  przez  lata, i  jakie  jej  zadziwiające  przymioty 

mogłyby się ujawnić, gdyby kochana Robina oddaliła się na jakiś czas od swej matki.

- Robino, nie wiesz przypadkiem, kim jest ciemnowłosy dżentelmen, który siedzi na 

przeciwległym krańcu sali obok lorda Byrona? Chyba go jeszcze nie widziałam.

Robina,   która   miała   wspaniałą   pamięć   do   nazwisk,   natychmiast   udzieliła   jej 

odpowiedzi.

- To sir Lucius Crawley. Dopiero niedawno przybył do miasta. Ale - dodała ciszej - 

musiał uchybić w czymś towarzystwu, bo gdy na którymś balu zatańczyłam z nim jeden, 

jedyny raz, mama powiedziała, że pod żadnym pozorem nie wolno mi tego powtórzyć.

- A to ciekawe! - W oczach Sophii pojawił się znajomy błysk, zapowiadający, że zaraz 

zrobi czy powie coś niesłychanego. - Przypuszczam, że to łotr.

Spontaniczny chichot Robiny sprawił, że jej dbała o etykietę matka spojrzała na córkę 

z łagodnym wyrzutem. Na szczęście dla dziewczyny przyszedł jej z pomocą równie dbały o 

konwenanse kuzyn, Hugo Perceval, który zaprosił ją do tańca.

Siedząc   ich   wyczyny   na   parkiecie,   Sophia   zauważyła,   że   nieprawdopodobnie 

przystojny sir Lucius Crawley podnosi się i kieruje w jej stronę. Jeśli zamierzał poprosić ją, 

by została jego partnerką, to spotkało go rozczarowanie, gdyż nagle jak spod ziemi wyrósł 

background image

przed Sophią lord Nicholas Risely, który uprzejmie poprosił ją do następnego tańca.

Ponieważ młody lord panował niepodzielnie w gronie jej „bezpiecznych” wielbicieli, 

Sophia nie wahała się ani chwili. Uważała, że jest zabawny, jego dowcipne uwagi witała z 

ulgą   po   wystudiowanych   uprzejmościach,   którymi   raczyła   ją   większość   panów.   Był   też 

kopalnią wiedzy, zawsze gotów uraczyć Sophię najświeższymi ploteczkami, a to, czego nie 

wiedział o sławnych i osławionych z najwyższych kręgów towarzyskich, doprawdy niewarte 

było zainteresowania. Bez wahania zagadnęła go o wyjątkowo przystojnego mężczyznę, który 

zdołał zwrócić na siebie jej uwagę.

- Czyżby Crawley przybył do miasta? - Zdradzając lekkie zdziwienie, Nicholas szybko 

rozejrzał się dookoła i niebawem zauważył baroneta, którego reputacja, oględnie mówiąc, 

pozostawiała wiele do życzenia. - A tak. To on we własnej osobie. Zazwyczaj nie przyjeżdża 

przed początkiem sezonu. Mogę tylko przypuszczać, że ponownie zamierza się ożenić.

- Ponownie? - zapytała zaintrygowana Sophia.

Nicholas przede wszystkim pragnął się dowiedzieć, jak powiodło się jego bratu, nie 

widział się bowiem z Benedyktem ani nie miał od niego wiadomości od czasu, gdy zatrudnił 

się jako stajenny. Zdawał sobie jednak sprawę, że tak nagła zmiana tematu mogłaby wzbudzić 

zdziwienie, a zresztą i tak nie wiedział, jak przejść do kwestii dbałości o konie. Najroztropniej 

będzie zaspokoić ciekawość tej szelmutki lady Sophii co do sir Luciusa.

- Owszem, przed paroma laty ożenił się z posagiem, by ocalić gniazdo rodowe. O ile 

mi wiadomo, miał długi na hipotece. A jednak - wzruszył ramionami - nic dziwnego, że 

wybrnął z kłopotów. Wielmożny Lucius to gagatek. Powiem tylko, że nie lubi odmawiać 

sobie przyjemności.

Sophia   z   wiekiem   przekonała   się,   że   o   wiele   więcej   można   się   dowiedzieć,   gdy 

człowiek   nie   zasięga   informacji   zbyt   dociekliwie.   Stwierdziła   też,   że   panowie   używają 

znacznie swobodniejszego języka, jeśli się ich bez przerwy nie wypytuje, co mają na myśli.

-   Przypuszczam,   że   pierwsza   żona   umarła   -   rzekła   tylko,   starając   się   zapamiętać 

barwne słownictwo lorda Nicholasa.

- Rodząc nieżywe dziecko w rok po ślubie, o ile dobrze pamiętam. Udało się jej, jeśli 

chce pani znać moje zdanie - dodał cynicznie. - Wszyscy wiedzieli, że ożenił się z nią dla 

pieniędzy.   Wcale   tego   nie   ukrywał,   bo   w   parę   tygodni   po   ślubie   powrócił   do   dawnych 

zwyczajów.

Sophia   poczuła   się   rozczarowana,   lecz   nie   jakoś   szczególnie   zdziwiona.   Jej 

zainteresowanie   owym   niepoprawnym   lwem   salonowym   szybko   zaczęło   zanikać.   Jeśli 

opowieść   lorda   Nicholasa   była   prawdziwa,   to   Lucius,   rozpustnik   myślący   tylko   o   sobie, 

background image

ucieleśniał wszystkie te cechy, którymi najbardziej pogardzała u przedstawicieli swej klasy.

Nie   myślałaby   już   więcej   o   baronecie,   lecz   gdy   umilkły   ostatnie   tony   muzyki, 

stwierdziła,   że   wielmożny   Lucius   należący   najwyraźniej   do   ludzi,   którzy   nie   pozwalają 

dwukrotnie pokrzyżować sobie planów, stoi przed nią. Lord Nicholas, nie mając wyboru, 

musiał   przedstawić   sobie   tę   parę,   po   czym   odszedł,   zostawiając   Sophię   wpatrzoną   w 

uderzająco błękitne oczy, głęboko osadzone w chudej, lecz przystojnej męskiej twarzy.

Nie mogła nie porównywać tych lekko drwiących oczu, spoglądających na nią z góry, 

z innymi, o tym samym zadziwiającym odcieniu, które przypatrywały się jej dzisiaj bacznie 

parę godzin wcześniej. Przypomniała sobie, że Ben Rudgely patrzał na nią wprost, lecz pod 

jego  spojrzeniem   czuła się  w  pełni   ubrana,  natomiast   sir Lucius  rozbierał  ją  wzrokiem  i 

uważnie oglądał jej wdzięki w poszukiwaniu najdrobniejszej choćby skazy.

Uśmiechnęła się do siebie, gdy po krótkiej wymianie uprzejmości weszli pomiędzy 

tańczące pary. Bez wątpienia wiele kobiet urzekłoby mroczne, zamyślone oblicze Luciusa i 

jego prowokujące spojrzenie, lecz Sophia wyczuła wyraźny brak ciepła w uśmiechu cienkich 

warg i coś złowieszczego w całym zachowaniu. Poczuła wręcz pewność, że kobieta, która 

złoży swój los w ręce tego człowieka, postąpi nad wyraz nieroztropnie.

W tym względzie ona i ojciec doskonale się zgadzali. Choć w ciągu ostatnich lat 

hrabia rzadko odwiedzał stolicę, znakomicie orientował się w wydarzeniach towarzyskich i 

słyszał co nieco o nadszarpniętej reputacji sir Luciusa. Nic dziwnego, że nie był zachwycony, 

gdy ujrzał swą ukochaną córkę w towarzystwie niecnego baroneta.

Szybko odnalazł żonę, bez wahania odciągnął ją nieco na stronę i dał wyraz swemu 

niezadowoleniu, pytając, co jej przyszło do głowy, że pozwoliła córce tańczyć z człowiekiem 

o tak zaszarganej opinii jak Lucius Crawley.

- Mój drogi, niewiele mogłam  na to poradzić  - odparła  w swój spokojny sposób, 

podejrzewając,   że   mąż   przez   cały   czas   pilnie   obserwował   córkę   oraz   kawalerów,   którzy 

dotrzymywali jej towarzystwa. - Podszedł do Sophii, gdy jeszcze znajdowała się na parkiecie 

z lordem Nicholasem Riselym.

Sir Thomas na chwilę przestał myśleć o niebezpieczeństwach, jakimi grozi jego córce 

wszelka styczność z niegodziwym baronetem.

- Risely? - zapytał. Istotnie, wysoki, jasnowłosy młodzieniec, który pierwszy poprosił 

Sophię do tańca, był mu skądś znany. - Czy to któryś z Sharnbrooków?

- Tak, młodszy syn. Sophia dosyć go lubi.

- Doprawdy? - Zrodziła się w nim nadzieja, która jednak szybko zgasła pod wpływem 

zapewnień żony, że córka żywi do młodego człowieka wyłącznie przyjacielskie uczucia.

background image

- To uroczy młody szelma. Sama bardzo go lubię - wyznała - lecz zupełnie nie nadaje 

się dla Sophii. Jest o wiele za młody. Byłabym ci zatem bardzo zobowiązana, gdybyś nie 

nalegał, by się do siebie zbytnio zbliżyli.

-   Ani   myślę   się   wtrącać,   moje   serce   -   zapewnił   ją,   lecz   nie   była   całkowicie 

przekonana, czemu dała wyraz, sceptycznie unosząc brew.

-   Dlaczego   w   takim   razie   postanowiłeś   nam   dziś   wieczór   towarzyszyć?   Czy 

przypadkiem nie po to, by mieć oko na naszą córkę? Jeśli uważasz, Thomasie, że nie potrafię 

jej przypilnować jak należy, zatrudnij odpowiednią przyzwoitkę - zaproponowała wprost, lecz 

bez gniewu. Niemniej lord dosłyszał w jej głosie nutkę lekkiego wyrzutu.

- No, no, już dobrze, moja duszko - rzekł, starając się ją ułagodzić. - Wiesz doskonale, 

że nikomu nie powierzyłbym  opieki nad naszą małą z większym zaufaniem niż tobie. Po 

prostu chodzi o to... chodzi o to...

-   O   to,   że   troszczysz   się   o   dobro   naszej   jedynej   córki   -   dokończyła   za   niego, 

uśmiechając  się, choć uważała,  że mąż niepotrzebnie się niepokoi. - Kocham Sophię nie 

mniej niż ty, Thomasie, lecz w przeciwieństwie do ciebie mam dużo większe zaufanie do 

zdrowego   rozsądku   naszej   dziewczynki.   Uwierz   mi,   że   prędzej   czy   później   spotka 

mężczyznę, któremu zechce oddać serce, a co więcej, będzie to z pewnością człowiek godny 

naszego   szacunku   i   zaufania.   Jeśli   wolno   ci   coś   poradzić,   póki   nie   nadejdzie   ten   czas, 

zostawmy ją w spokoju, niech nasza córka, która jest rozsądną młodą panną, w pełni korzysta 

ze swego pierwszego sezonu towarzyskiego.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Sophia postanowiła odbyć przejażdżkę wcześnie, zanim park zapełni się fircykami i 

dandysami   oraz   dżentelmenami   mającymi   bzika   na   punkcie   sportu,   którzy   skorzy   są   do 

wykazania swoich umiejętności w szaleńczej jeździe konnej lub w wyścigach powozów. Gdy 

pokojówka rozsunęła zasłony, okazało się, że pogoda zapowiada się piękna.

Kiedy   Sophia   jadła   śniadanie,   a   potem   przebierała   się   w   strój   jeździecki,   czuła 

narastające podniecenie. Była przekonana, że brało się ono tylko i wyłącznie z oczekiwania 

czystej przyjemności, jaką sprawi jej jazda w prawie pustym parku. Nie rozumiała zatem, 

dlaczego jej radosny nastrój nagle przygasł, gdy niewiele później na jej promienny uśmiech i 

radosne powitanie nowy stajenny odpowiedział tylko skinieniem głowy.

Sophia nie wiedziała, że Ben po nocach nie spał, marząc, że Sophia spoczywa w jego 

ramionach,   chętnie  przyjmuje   jego  pieszczoty,  lecz gdy  się budził,   ogarniało go  bezsilne 

poczucie pustki, bo nie było przy nim ukochanej.

Sophia nigdy też nie pomyślałaby, że mężczyzna zginający się z rękami złożonymi, by 

podnieść   ją   na   siodło,   wychodzi   ze   skóry,   by   zapanować   nad   swoimi   emocjami   i   swą 

bezsilnością. Wiedziała tylko, że czuje się urażona wyraźną obojętnością nowego stajennego, 

i wpatrując się w jego pochyloną głowę, zastanawiała się, jak to możliwe, by wczorajszy, tak 

wspaniały towarzysz przez noc zmienił się w ponurego tępaka, który nie potrafi nawet miłą 

rozmową uprzyjemnić przejażdżki.

Gdy nie spróbowała nawet umieścić swej szczupłej stopy w dłoniach Bena, stajenny 

uniósł głowę, z pytającym wyrazem oczu.

- Co się stało, lady? Nie chce panienka jechać dziś na przejażdżkę?

- Hm, czyż to nie dziwne? - rzekła, a sarkazm przepełniał każde jej słowo. - Miałam 

właśnie zadać ci to samo pytanie.

Wyprostował się, górując nad nią swą potężną postacią. Z jego twarzy nie dawało się 

niczego wyczytać.

- Nie bardzo rozumiem, co panienka chciała przez to powiedzieć.

-   Nie?   -   Sophia   nie   była   wcale   przekonana   o   prawdziwości   jego   słów,   gdyż 

inteligencja,   bijąca   z   uderzająco   błękitnych   oczu   stajennego   przekonywała   ją,   że   ich 

właściciel dokładnie orientuje się w stanie jej uczuć.

Na ustach dziewczyny pojawił się figlarny uśmiech.

- W takim razie chciałabym, by wszystko między nami było jasne. Jak mi się wydaje, 

jestem niezwykle  niewymagającą panią, niemniej dam w ucho każdemu służącemu, który 

background image

opieszale wypełnia polecenia, jakie mu wydaję.

W tym właśnie momencie klacz zaczęła się niecierpliwić, chcąc ruszyć w drogę.

- Nieznośne stworzenie - mruknął Ben, co uspokoiło ją natychmiast, lecz Sophia nie 

była   bynajmniej   pewna,   czy   słowa   te   nie   zostały   skierowane   do   niej.   Wątpliwości 

rozstrzygnęła   na   korzyść   Bena,   lecz   absolutnie   nie   miała   zamiaru   znosić   jego   ponurego 

nastroju bez wyjaśnień. Gdy wyjeżdżali z placyku, zapytała, dlaczego nowy stajenny jest dziś 

w tak złym humorze.

- Proszę nie obrażać mojej inteligencji twierdzeniem, że nic się nie stało - ciągnęła. - 

Wyglądasz jak listopadowa noc.

Benedykt nie mógł powstrzymać uśmiechu. Jego mała szczebiotka nie przebiera w 

słowach. Lecz jak, na miły Bóg, może jej powiedzieć, że to przez nią ma kłopoty, że jest po 

prostu bezsilny wobec nadmiaru emocji?

- Jeśli sprawiam wrażenie... trochę nieśmiałego, proszę mi wybaczyć i przypisać to 

memu   brakowi   doświadczenia   i   mojej   gorliwości.   Widzi   panienka,   nie   zawsze   byłem 

stajennym - przyznał, pocieszając się, że przynajmniej to jest prawdą.

- A czym się przedtem zajmowałeś? - zapytała. Był przygotowany na to pytanie.

- Urodziłem się na wsi i przywykłem do pracy z różnymi zwierzętami, nie tylko z 

końmi.

- Więc jesteś wiejskim chłopakiem, tak?

- Eee... niezupełnie, panienko. Urodziłem się w dużym majątku w hrabstwie Hamp i 

gdy byłem znacznie młodszy, usługiwałem we dworze.

Jakież to ciekawe! - pomyślała Sophia, zwężonymi oczyma wpatrując się w regularny 

profil o wysokim, inteligentnym czole, nieco orlim nosie i mocno zarysowanej szczęce. Choć 

ubierał się i czasami odzywał jak wieśniak, na pewno nie był wiejskim kmiotkiem. Chłopi nie 

używają  takich słów  jak „przywykłem”  czy „przypisać”.  Beniamim  Rudgely reprezentuje 

sobą coś więcej, niż widać na oko.

- Co cię skłoniło do wyjazdu na Jamajkę? - Prowadziła lekką, towarzyską rozmowę, 

lecz Ben wyczuł ledwo skrytą w niej nutę prawdziwego zainteresowania. To zrozumiałe, że 

rozbudził   w   Sophii   niekłamaną   ciekawość,   której   wcale   nie   skrywała,   i   zamierzał   w 

odpowiedzi na jej pytania mówić prawdę, oczywiście, o ile będzie to możliwe.

- Mój dawny pan kazał mi jechać, panienko, nie mogę powiedzieć, że miałem wielką 

ochotę opuszczać Anglię - wyjawił, wyraźnie pamiętając ówczesny stan ducha - ale muszę 

przyznać, że pobyt na Jamajce wiele mnie nauczył.

Choć Benedykt wpatrywał się prosto przed siebie, doskonale zdawał sobie sprawę, że 

background image

Sophia bacznie mu się przygląda. Czekał na następne wnikliwe pytanie i nieco się zdumiał, 

gdy zauważyła tylko, że po powrocie musiał zaobserwować wiele zmian.

-   Owszem,   w   stolicy.   Od   czasu   mego   wyjazdu   wzniesiono   wiele   budowli.   I, 

naturalnie, założono nowe oświetlenie gazowe. - Nagle dostrzegł niezbyt przyjemny widok. - 

Ale, oczywiście, wiele rzeczy wcale nie uległo poprawie.

Sophia pobiegła za jego wzrokiem i ujrzała dozorcę, wypędzającego na boczną uliczkę 

dwójkę biednie ubranych dzieci. Biedacy roili się wszędzie, lecz szczególnie rzucali się w 

oczy w Londynie, gdzie przepaść między klasami była bardzo wyraźna. Władze robiły, co 

mogły, by ulice w tej  części  miasta  oczyścić  z żebraków, lecz walka ta nie miała  szans 

powodzenia - nędzarzy było zbyt wielu.

- To wstyd dla Londynu - przyznała Sophia, czując nagły przypływ współczucia.

- To wstyd dla ludzkości - poprawił Ben - a ludzkość powinna się wstydzić mnóstwa 

rzeczy.

Zdążyli już dojechać do bramy parkowej i Benedykt zmienił temat, mówiąc, jak miło 

będzie mieć cały park prawie tylko dla siebie, a ta myśl właśnie przebiegała przez uroczo 

upartą główkę Sophii.

- Jaka szkoda, że nie wolno puścić się przez park porządnym galopem! - Rzucił jej z 

ukosa drwiące spojrzenie, gdy obróciła ku niemu przestraszony wzrok. - O tak, panienko. 

Choć jestem tylko skromnym stajennym, nawet ja wiem, że w stolicy damom wolno jeździć 

wyłącznie spokojnym truchtem.

- W samą porę mi przypomniałeś - powiedziała, wybuchając śmiechem. - Dobrze, że 

tu jesteś, bo kto by mnie pouczył, jak mam się zachować. - Złośliwe iskierki, zawsze obecne 

w jej oczach, tym razem stały się bardziej wyraziste. - Minąłeś się z powołaniem, Beniaminie 

Rudgely. Powinieneś zostać przyzwoitką.

Omal się nie zakrztusił. Jakże ona śmie przypisywać mu coś wspólnego z istotami, 

które w młodzieńczych latach przysporzyły mu tylu kłopotów?!

Podczas   lat   spędzonych   za   granicą   wiele   postaci,   mniej   liczących   się   w   światku 

towarzyskim, wyleciało Benedyktowi z pamięci, lecz natychmiast rozpoznał samotną postać 

zbliżającą się na paradnym kasztanowym rumaku.

Benedykt pierwszy by przyznał, że nigdy nie był i pewnie już nie zostanie wzorem 

cnót. Za młodu absolutnie nie był aniołem. Pamiętał, że wiele godzin spędzał z kieliszkiem w 

ręku i przy karcianym stoliku. Nieraz włóczył się po mieście z zabójczą pięknością, wspartą o 

jego ramię. Utrzymywał, nie starając się zbytnio o dyskrecję, znajomości z damami ze swojej 

sfery, a przynajmniej takimi, które dostosowywały się do jego zasad miłosnej gry. Nigdy 

background image

jednak nie uwodził niewinnych panienek, a żadna z jego flam przezeń nie cierpiała. Losy 

niewiast,   które   miały   nieszczęście   związać   się   z   sir   Luciusem   Crawleyem,   były   daleko 

smutniejsze.

Benedyktowi natychmiast przyszła na myśl pewna szczególnie obrzydliwa opowieść o 

baronecie. Młoda dama, zaplątana w tę historię, pochodziła z dobrej rodziny, a jak głosiła 

wieść, przy zamążpójściu miała otrzymać sporą sumę pieniędzy. Niebawem po przybyciu do 

Londynu nieszczęsna dziewczyna znalazła się pod niszczącym urokiem Luciusa i zgodziła 

się, by razem uciekli. Jej wuj, puściwszy się w pogoń, do - pędził zbiegów jakieś dwadzieścia 

mil na północ od miasta. Wiedział, że sir Luciusowi chodzi wyłącznie o posag, toteż bez 

wahania poinformował baroneta, iż siostrzenica, wychodząc za mąż bez zgody rodziny, nie 

dostanie   ani   pensa.   To   zasadniczo   wpłynęło   na   zmianę   uczuć   Luciusa,   a   porzucona 

narzeczona, która miała złamane serce, parę dni później rzuciła się z okna domu swego wuja, 

ponosząc śmierć na miejscu.

Niestety, biedna, oszukana dziewczyna nie była jedyną, która ucierpiała, obdarzywszy 

zaufaniem   samolubnego   baroneta.   Teraz   prowadził   on   swego   konia   obok   klaczy   Sophii, 

Benedykt   wszakże,   jadący   kilka   kroków   za   nimi,   z   ulgą   zauważył,   że   jego   ukochana 

dziewczyna w najmniejszym stopniu nie ulega mrocznej urodzie Luciusa, choć powitała go 

dość serdecznie, napomykając, że jest zdziwiona, widząc go na przejażdżce o tak wczesnej 

porze.

-   Prawdę   mówiąc,   milady,   kiedy   zatrzymuję   się   w   mieście,   nie   mam   zwyczaju 

wstawać o rannej godzinie - przyznał - ale podsłuchałem, jak mówiła pani do swojej ślicznej 

przyjaciółki, że dziś rano zamierza wyjechać wcześnie, a tak świetnej okazji, by pogłębić 

naszą znajomość, nie mogłem przepuścić.

A zatem zdolny był do podsłuchiwania, gdy odpowiadało to jego celom. Jakie ma 

zamiary? - zastanawiała  się  Sophia.  Czyżby  chciał  ją uwieść?  Nie, bardzo  w to  wątpiła. 

Gdyby osławiony zdobywca serc niewieścich zrujnował reputację córki hrabiego, wyklęto by 

go z towarzystwa.

Może   jednak   lord   Nicholas   miał   rację,   przypuszczając,   że   sir   Lucius   ponownie 

zamierza się ożenić, rozmyślała. Niewykluczone, że wręcz uznał ją za stosowną kandydatkę 

na przyszłą lady Crawley. Jeśli tak, szybko wyprowadzi go z błędu. Za nic w świecie nie 

związałaby się z osobnikiem, który bez wątpienia za parę lat okaże się lustrzanym odbiciem 

tego rozwiązłego rozpustnika, markiza Sywell!

-   Pochlebiasz   mi,   baronecie,   lecz   powinien   pan   oszczędzić   sobie   kłopotu. 

Bezsprzecznie nasze drogi spotkają się w najbliższych tygodniach.

background image

Nie do takich odpowiedzi przywykł przez lata sir Lucius, gdy jakiejś damie okazywał 

szczególne względy, lecz szczwany lis nie dał się zbić z tropu.

Doświadczenie   mówiło   mu,   że   lady   Sophia,   mimo   całej   pewności   siebie,   jest   w 

gruncie   rzeczy   niedoświadczonym   niewiniątkiem.   A   do   tego   pościg   uważał   za   bardziej 

podniecający   niż   nieuchronne   zdobycie   ofiary   i   wiedział,   że   poskromienie   tej   pełnej 

temperamentu małej dzierlatki, stopniowe łamanie jej oporu, sprawi mu nieopisaną rozkosz.

-   I  wyświadczyłby   mi   pan   wielką   przysługę   -   ciągnęła   Sophia,   niezadowolona   ze 

sposobu, w jaki pożerał ją wzrokiem, niczym żarłoczny pies, toczący ślinę na widok kości - 

gdyby   nie   rozpowiadał   pan,   że   zażywam   ruchu   o   tak   wczesnej   porze.   Moje   poranne 

przejażdżki to święte chwile, w czasie których mogę cieszyć się samotnością.

Doszedł jej uszu głęboki męski pomruk, zdławiony tylko częściowo i Sophia musiała 

zmobilizować  wszystkie  siły,  by nie wybuchnąć  śmiechem,  gdy sir Lucius obrócił  się w 

siodle, by rzucić jej stajennemu spojrzenie pełne nagany. Wiedziała, że powinna skarcić Bena 

za to, że jedzie tak blisko i bezwstydnie przysłuchuje się każdemu słowu jej rozmowy z 

Luciusem, lecz nie zamierzała robić tego ani teraz, ani później. Czuła bowiem, że póki ma 

pod ręką Beniamina Rudgely'ego, nie musi lękać się osobników pokroju Luciusa Crawleya.

- Ufam, że dzisiejszym przyjazdem nie zakłóciłem pani samotności - rzekł gładko 

baronet,   choć   nie   zdołał   ukryć   zniecierpliwienia   z   powodu   oburzającego   zachowania 

służącego.   -   O   ile   pamiętam,   zeszłego   wieczoru   nie   miała   pani   nic   przeciwko   memu 

towarzystwu.

Sophia w duchu nie szczędziła sobie wyrzutów za poświęcanie uwagi sir Luciusowi na 

balu u Strattanów. Wiedziała, że nie należy z nim tańczyć po raz drugi, a jednak nieroztropnie 

uczyniła to, tylko dlatego, że na twarzy ojca dostrzegła nieomylny wyraz dezaprobaty.

Choć nie miała wielkiego doświadczenia z mężczyznami, kobieca mądrość ostrzegła 

ją, że sir Lucius może być niebezpieczny, jeśli postąpi się wbrew jego woli, a wystrychnięty 

na   dudka   niechybnie   srogo   się   zemści.   Zatem   postanowiła   niezwłocznie   zapoznać   go   ze 

stanem swoich uczuć, by w przyszłości nie doszło już do żadnych nieporozumień. Jednak, z 

jakiegoś niewiadomego powodu, nie chciała, by Ben się dowiedział, że jak mała głuptaska 

okazała pewne względy człowiekowi o reputacji sir Luciusa.

Tymczasem dotarli do odludnej, zwłaszcza o tej porze, części parku.

- Przejdźmy się trochę  - zaproponowała,  przywiązując  konia do drzewa, po czym 

lekko zsunęła się na ziemię, nim Ben albo sir Lucius zdołali jej pomóc.

Nie zauważyła  spojrzenia pełnego dezaprobaty, rzuconego przez czujne, niebieskie 

oczy, gdy spacerowała pod sklepieniem zielonych gałęzi, lecz nieomylnie spostrzegł je sir 

background image

Lucius i z wielką satysfakcją nakazał stajennemu, by został przy koniach.

Przystanąwszy przy potężnym wiązie, Sophia czekała, aż sir Lucius do niej dołączy.

- Chyba winna jestem panu przeprosiny - oznajmiła, przechodząc od razu do rzeczy. 

Wydawała się o wiele bardziej opanowana, niż była w istocie. Nie zamierzała spacerować aż 

tak daleko, a Ben był w pewnej odległości, przy koniach.

- Przeprosiny, moja droga? - Sir Lucius, w którego oczach błyszczało zadowolenie i 

coś jeszcze o wiele bardziej niepokojącego, czego Sophia nie chciała nazywać, postąpił krok 

naprzód. - I za cóż to chcesz mnie przepraszać? - rzekł miękko. - W niczym mi nie uchybiłaś.

Sophia   instynktownie   cofnęła   się  o  krok,  stwierdziwszy,  że   przyciska   się  do  pnia 

wiązu.   To,   co   zaledwie   przed   paroma   minutami   wydawało   się   proste,   teraz   mocno   ją 

zakłopotało.   Lucius   nie   był   żółtodziobem,   którego   zachcianki   można   poskromić   kilkoma 

celnymi słowami. Ten wytrawny uwodziciel nie ustawał w zabiegach, jeśli tylko uznał, że 

jego starania spotkają się z przychylnym przyjęciem. A czyż nie zachęciła go dostatecznie, 

przebywając z nim w ustronnym miejscu?

Potwierdził jej najgorsze obawy, przysuwając się o krok bliżej i kładąc kształtną dłoń 

na   pniu   w   pobliżu   jej   głowy.   Nigdy   nie   była   strachliwa,   nawet   jako   dziecko,   i   teraz   z 

prawdziwym zadowoleniem dałaby mu z całej siły w twarz, gdyż pochylił głowę, wpatrując 

się w jej dekolt. Nie uwierzyłby, gdyby mu oświadczyła, że jest jej całkowicie obojętny, i 

zastanawiała się właśnie, jak tu wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji, gdy nagle usłyszała trzask 

gałązki, na którą ktoś nastąpił.

Sir Lucius również to usłyszał i odwrócił się raptownie. W przeciwieństwie do Sophii, 

nie odczuł głębokiej ulgi, ujrzawszy stajennego, który stal zaledwie trzy stopy od nich.

- Co tu robisz, na miłość boską? - zapytał podniesionym głosem. - Powiedziałem ci, 

żebyś został przy koniach!

- Owszem - potwierdził gładko Benedykt. Sophia zdążyła się zorientować, że wrogość 

baroneta zupełnie nie zbiła go z tropu. Tylko cień rozdrażnienia przemknął po jego twarzy, 

gdy   spojrzał   w   stronę   swej   pani.   -   Chciałbym   przypomnieć,   sir,   że   nie   jestem   pańskim 

lokajem, a zatem nie muszę słuchać pańskich rozkazów.

To wszystko stało się tak szybko, że Sophia zdołała tylko westchnąć z zadziwieniem. 

Sir   Lucius,   klnąc   pod   nosem,   uniósł   szpicrutę,   lecz   Benedykt   bez   trudu   odparł   cios, 

wymierzony   w   jego   ramię   i   za   sekundę   wymierzył   w   szczękę   baroneta   uderzenie,   które 

powaliło go na ziemię.

- Co tu się, do diabła, dzieje? - zapytał władczy i dobrze znajomy głos, a Sophia, 

oszołomiona całym zajściem, nie wierzyła własnym oczom, gdy stanął przed nią jej starszy 

background image

brat, który zbliżył się ku nim stanowczym krokiem.

Gdyby potrafiła uczynić się niewidzialną, na pewno wykorzystałaby tę umiejętność. 

Była tak zaskoczona pojawieniem się Marcusa, że nie zdołała wykrztusić słowa, nie mówiąc o 

wytłumaczeniu tego, co się przed chwilą zdarzyło.

Patrzyła,   jak   brat   bystrym   spojrzeniem   obrzuca   Bena,   gotowego   i   chętnego   do 

powtórzenia   swego   czynu,   po   czym   przenosi   wzrok   na   Luciusa,   który,   spoglądając   nań 

błędnym wzrokiem, próbował podnieść się na nogi.

- Pozwól, że ci pomogę, Crawley - rzekł, lecz Lucius z irytacją odrzucił jego dłoń.

-   Muszę   powiedzieć,   Angmering   -   rzekł   Lucius,   gdy   wreszcie   wstał   i   zaczął 

doprowadzać do porządku swój lekko wymięty stój, do którego przyczepiło się parę liści - że 

dobór służby przez twojego ojca pozostawia wiele do życzenia.

-   Na   to   wygląda   -   odparł   Marcus,   ponownie   rzucając   spojrzenie   w   kierunku 

stajennego.   -  Niemniej,  jeśli  wolno  nadmienić,  Crawley,  nie  mamy  w   zwyczaju   chłostać 

naszych  ludzi. Z tego, co widziałem,  ten człowiek działał w obronie własnej. Proponuję, 

byśmy zapomnieli o całym pożałowania godnym incydencie i rozeszli się, każdy w swoją 

stronę, nim przyciągniemy uwagę ciekawskich gapiów.

Patrząc na sir Luciusa, który nagle czujnie zaczął rozglądać się wokół, Sophia zdała 

sobie sprawę, że jej bystry brat ma rację. Baronet może i być popędliwy, może nawet cieszyć 

go dwuznaczna sława, jaką przez lata przyniosły mu podboje miłosne, lecz na pewno nie chce 

zostać wyśmiany, co groziłoby mu, gdyby zrobił z siebie widowisko w miejscu publicznym. 

Przed paroma minutami nie było tu, co prawda, nikogo, ale już teraz w ich kierunku zmierzała 

grupka jeźdźców.

- Masz, oczywiście, rację, Angmering. - Crawley pochylił się, by podnieść kapelusz, 

rzucając   przy   tym   mściwe   spojrzenie   w   kierunku   stajennego.   -   Zapomnijmy   o   tym 

nieszczęsnym zdarzeniu - rzekł tylko i nieznacznie kiwnąwszy głową, odszedł.

- A może teraz z łaski swojej powiesz mi, co tu zaszło! - zażądał Marcus, słysząc słabe 

westchnienie ulgi siostry.

Był od niej o dziesięć lat starszy, lecz Sophia nigdy nie czuła przed nim strachu, mimo 

że nieraz bywał szorstki w obejściu. Rzuciła mu spojrzenie spod rzęs, po czym poznał, że 

siostra wraca do równowagi i nie jest zachwycona jego wojowniczą postawą. Zwróciła się do 

Bena, który zdawał się nie przejmować całą sytuacją.

- Wróć teraz na Berkeley Square. Brat bez wątpienia odprowadzi mnie bezpiecznie do 

domu. Benie - dodała miękkim głosem, gdy się odwrócił - dziękuję.

- Kim jest ten człowiek, Sophio? - zapytał Marcus, gdy tylko Ben znalazł się poza 

background image

zasięgiem   jego   głosu.   -   Kogoś   mi   przypomina,   ale   za   nic   w   świecie   nie   mogę   sobie 

uświadomić, kto to taki. - Potrząsnął głową, jakby odpędzając tę myśl. - A dlaczego nie ma z 

tobą Cierna?

- Clem opuścił nas i przyjął pracę u kogoś innego. Mój nowy stajenny nazywa się 

Beniamim Rudgely.

-   Tam   do   diabła!  -   To   nazwisko  nic   Marcusowi   nie   mówiło.   -   Benimin  Rudgely 

niedługo u nas zabawi, jeśli nadal będzie tak postępował - ostrzegł. - Zwykły służący nie 

może powalać na ziemię lepszych od siebie i mieć nadzieję na zachowanie posady.

Sophia   tego   nie   pojmowała.   Nie   chciała   nazywać   Bena   zwykłym   służącym   i 

natychmiast dała to Marcusowi do zrozumienia.

- Marcusie, nie przyjmuję  do wiadomości, że Ben zostanie odprawiony z powodu 

dzisiejszego nieszczęsnego wydarzenia. Widziałeś na własne oczy, co się stało.

- Owszem, widziałem - potwierdził, gdy wracali do koni. - Nie rozumiem jednak, 

dlaczego do tego doszło.

-  Stało  się  tak  dlatego, że  wczoraj   wieczorem  niemądrze   pozwoliłam  Crawleyowi 

robić sobie awanse.

Na pewno jednak nie zaprosiłam go na dzisiejszą poranną przejażdżkę - zapewniła 

Marcusa pospiesznie,  przyjmując  jego pomoc przy dosiadaniu  klaczy.  Dostrzegła  też bez 

trudu pełen wyrzutu błysk w ciemnych oczach brata, gdy wskoczył na siodło. - Chyba uznał, 

że będę rada z jego obecności dziś rano. Właśnie miałam mu delikatnie uświadomić, że nie 

lubię natarczywych hultajów, gdy nagle pojawił się Ben.

Postanowiła   być   sprawiedliwa   i   wszelkie   wątpliwości   rozstrzygnąć   na   korzyść   sir 

Luciusa.

- Ani przez chwilę nie przypuszczałam, że Crawley uwiódłby mnie w parku, lecz nie 

przeczę, że byłam zadowolona z interwencji Bena. A teraz, Marcusie, pragnę tylko zapomnieć 

o tym nieszczęsnym wydarzeniu.

Popatrzał na nią tak, jakby zamierzał coś odpowiedzieć, lecz po chwili namysłu nie 

odrzekł nic i w milczeniu dojechali do parkowych bram. Sophia zapytała wreszcie brata, 

kiedy przybył do miasta.

- Wczoraj późnym wieczorem. Zatrzymałem się u swojego przyjaciela, Lawrence'a 

Petershama.   Pomieszkam   u   niego   przez   parę   dni,   a   potem   udamy   się   do   jego   wiejskiej 

rezydencji w hrabstwie Hamp, by trochę zapolować i powędkować.

Sophia poczuła się rozczarowana, lecz nie była zbytnio zdziwiona. Marcus nigdy nie 

korzystał z domu na Berkeley Square, gdy przebywał tam sir Thomas, woląc zatrzymać się w 

background image

hotelu lub u przyjaciół.

W czasie ostatnich kilku lat jego odwiedziny w Jaffrey House stały się rzadsze, a 

Sophia martwiła się, że brat korzysta z każdej okazji, by uniknąć towarzystwa ojca, uważał 

bowiem, że ten źle traktował jego matkę. Jeśli ta sytuacja się nie zmieni, wzajemna wrogość 

będzie narastała.

Hrabia zdecydowanie odmawiał wszelkich rozmów na temat pierwszego małżeństwa, 

a   jego   druga   żona,   której   lojalność   była   niezawodna,   również   nie   zdradziła   żadnych 

szczegółów.   Sophia   nie   wiedziała   zatem,   co   tak   naprawdę   zaszło   między   małżonkami,   i 

wątpiła, by Marcus był lepiej zorientowany w tej sprawie.

Zaczęła przywoływać na pamięć chwile dzieciństwa i wspomniała pewne urocze lato, 

niemal sprzed jedenastu lat, gdy wyjrzała przez jedno z okien na wyższych piętrach Jaffrey 

House i zobaczyła, jak jej brat kroczy w kierunku opactwa Steepwood. To miejsce zawsze 

niezmiernie   go   fascynowało   i   często   tam   zachodził,   by   pozostać   sam   na   sam   ze   swymi 

myślami.

Sophia nawet jako dziecko niechętnie zbaczała na teren opactwa. Przez wieki narosło 

wokół   tej   okolicy   wiele   niesamowitych   opowieści.   W   ciągu   ostatnich   lat   rozpustne 

zachowanie   markiza   Sywell   wystarczyło,   by   odstraszyć   od   samotnych   wędrówek   do   tej 

posiadłości wiele młodych kobiet, a Sophia, która nie była zbyt posłusznym dzieckiem, tym 

razem   podporządkowała   się   surowemu   zakazowi   rodziców   i   nigdy   na   własną   rękę   nie 

usiłowała przedsięwziąć wycieczek do opactwa. Jednak w towarzystwie starszego brata nic 

jej nie groziło, toteż w pewien letni dzień bez wahania umknęła guwernantce, by udać się tam 

pod jego opieką.

Marcus, milczek od urodzenia, niechętnie powitał siostrę, która biegła przez park w 

jego kierunku. Gdy wreszcie go doścignęła, nie krył swych uczuć, zdecydowanie każąc jej 

wracać do domu, a ponieważ siostrzyczka miała zawzięty charakter, stanowczo odmówiła. 

Doszło do awantury, w trakcie której Marcus ostro skrytykował ojca, Sophia zaś rzuciła się 

nań z pięściami, waląc brata na oślep i wykrzykując obelgi pod adresem jego matki. Marcus 

szybko pochwycił ją za ramiona i gdy się nieco uspokoiła, zawarli układ: on nigdy nie powie 

złego słowa na temat ojca, Sophia zaś solennie obiecała, że przestanie uwłaczać jego matce.

W czasie następnych lat oboje dotrzymywali umowy. Teraz też Sophia nie zamierzała 

tłumaczyć Marcusowi, że unikanie towarzystwa ich ojca uważa za bardzo niemądre. Wyraziła 

tylko nadzieję, że zobaczy się jeszcze z bratem w czasie jego pobytu w Londynie.

- To bardzo prawdopodobne - odparł Marcus, lecz zaraz potem popsuł jej humor, 

dodając: - Nie ulega wątpliwości, że trzeba ci kogoś, kto miałby na ciebie oko, moja droga.

background image

Sophię   zaczął   ponosić   wrodzony,   niepohamowany   temperament.   Nadal   czuła   się 

winna, ale absolutnie nie chciała przyznać, że to na niej ciąży odpowiedzialność  za owo 

niefortunne wydarzenie.

- Pozwolę sobie powiadomić cię, Marcusie, że nie pragnę ani nie potrzebuję twoich 

usług jako przyzwoitki - odparła ostrym tonem. - Wiodłoby mi się znacznie lepiej, gdyby 

męscy członkowie rodziny przestali się mieszać w moje sprawy.

- Ha! - Marcus natychmiast zrozumiał, w czym rzecz. - Więc ojciec ustalił reguły! 

Najwyższa pora!

- Spodziewałam się po tobie jakiejś nietaktownej uwagi - odpaliła, teraz już naprawdę 

zła. - Mam tylko nadzieję, że gdy w końcu dojdzie do wniosku, że i na ciebie przyszła pora, 

również zdecyduje, kogo masz sobie wybrać za żonę!

- A więc to tak! - Choć jego uśmiech niewątpliwie był złośliwy, zawierał jednak cień 

sympatii.   -  Daj   spokój,   Sophio,   spójrz   na  to   rozsądnie.   Pierwszy  przyznam,   że   choć   nie 

zawsze   się   zgadzałem   z   tym,   co   ojciec   robił   i   mówił,   to   on   ma   na   względzie   twoją 

pomyślność. Po prostu nie chce, byś padła ofiarą jakiegoś łowcy posagów.

- Nie jestem tak tępa, jak ci się wydaje, Marcusie. Wiem, że czyha na mnie takie 

niebezpieczeństwo. Ty i papa nie zdajecie sobie sprawy, że nie jestem już dzieckiem i potrafię 

powziąć właściwą decyzję, gdy dojdzie do wyboru kandydata na męża.

Wydawał się całkowicie nieprzekonany, czego dowiodły jego następne słowa:

- Możesz uważać, że zjadłaś wszystkie rozumy, ale twoje dzisiejsze zachowanie temu 

przeczy. Żadna rozsądna kobieta nie pozwoliłaby się do siebie zbliżyć mężczyźnie o reputacji 

Crawleya.

Przez ten czas dotarli już na Berkeley Square i Sophia, nie czekając na pomoc, sama 

zsunęła się z siodła. Fakt, że w słowach brata kryło się więcej niż ziarno prawdy, rozdrażnił ją 

jeszcze   bardziej,   toteż   postanowiła   zetrzeć   z   twarzy   Marcusa   ten   zadowolony   z   siebie 

uśmiech.

-   Jednego   możesz   być   pewien,   braciszku.   Choć   czasami   wydaję   ci   się   tylko 

nieopierzonym   kurczakiem,   nie   jestem   na   tyle   głupia,   by   związać   się   na   całe   życie   z 

podobnym do ciebie wyniosłym, aroganckim nudziarzem!

Trochę rozbawiony, a trochę poirytowany z powodu, jak sądził, całkowicie błędnej 

oceny jego charakteru, Marcus odprowadził konie do stajni. Siostra jeszcze nie nauczyła się 

trzymać na wodzy swego wybujałego temperamentu i dalej robi to, co jej akurat wpadnie do 

głowy.

- Potrzebuje mocnej ręki. Mam nadzieję, że jej przyszły mąż będzie człowiekiem, 

background image

który w razie potrzeby udzieli żonie porządnej lekcji - rzekł pod nosem z ponurą satysfakcją, 

nie bardzo zdając sobie sprawę, że czyni to dość głośno.

- Taki mężczyzna z łatwością da sobie z nią radę, wielmożny panie - powiedział ktoś z 

rozbawieniem.

-  Może  masz  rację,  ale  żal   mi  tego  jej  nieszczęsnego  wybrańca   - odparł   Marcus, 

automatycznie przekazując lejce nowemu stajennemu. - Kiedy ogarnie ją psotny nastrój, może 

być bardzo niesforna.

-   Zbytnio   mnie   to   nie   dziwi.   Musiała   być   bardzo   rozpuszczona   jako   dziecko. 

Przypuszczam, że to wina hrabiego.

- Masz absolutną rację. Gdyby krócej ją trzymał przed laty, nie wyrosłaby na taką 

nieznoś...   -   Marcus   urwał   nagle,   zdając   sobie   sprawę,   z   kim   rozmawia,   i   rzucił   Benowi 

zirytowane spojrzenie. - Radziłbym ci zachować swoje opinie dla siebie, mój człowieku! - 

rzekł ostro, lecz nie mogąc powstrzymać uśmiechu, wyszedł ze stajni. Nowy stajenny okazał 

się zuchwalcem, lecz z pewnością nie jest głupcem i od razu poznał się na Sophii.

Znalazł   ojca   samotnie   siedzącego   w   bibliotece,   a   ponieważ   chciał   omówić   z   nim 

pewne   sprawy   dotyczące   posiadłości,   którą   zarządzał   na   północy,   ucieszył   się,   że   może 

pomówić z nim sam na sam.

Powitali się bez zbytniej czułości. Sir Thomas z pewnością pragnął, żeby spotkanie 

przebiegło inaczej, by mógł okazać synowi głęboką miłość, jaką do niego żywi, ale wątpił, 

czy Marcus doceniłby ten przejaw uczucia. Lecz kogóż można za to winić?

Z   pewnością   nie   sir   Thomasa,   który   doskonale   zdawał   sobie   sprawę,   że   gdyby 

otwarcie mówił o swoim katastrofalnym  pierwszym  małżeństwie, nie usiłował oszczędzić 

Marcusowi bólu i powiedział mu prawdę o jego matce, syn nie uważałby go teraz za starego 

drania.

A może już jest za późno, żeby to wszystko naprawić? - zastanawiał się, wręczając 

synowi   kieliszek   wina.   Gdyby   kiedykolwiek   w   przyszłości   nastręczyła   się   odpowiednia 

sposobność,   zrobi   wszystko,   by   zdobyć   uczucia   syna.   Tymczasem   musi   zadowolić   się 

szacunkiem,  jaki  zawsze okazywał  mu Marcus,  i  odpłacić mu się  tym  samym,  słuchając 

uważnie, co syn proponował przeprowadzić w północnym majątku.

Skinąwszy   głową   na   znak   zgody,   powiedział   Marcusowi,   by   dokonał   wszelkich 

zmian, jakie uważa za stosowne, po czym uznał rozmowę za skończoną. Marcus wcale nie 

miał zamiaru wyjść, co więcej, podszedł do karafki i ponownie napełnił kieliszek. Hrabia 

odgadł, że syn chce poruszyć jeszcze jeden temat, czekał więc cierpliwie, aż znowu zajmie 

swoje miejsce.

background image

Marcus pociągnął pokrzepiający łyk sherry.

- Jak wiesz, ojcze, nie jestem plotkarzem i naprawdę nie lubię wtykać nosa w nie 

swoje sprawy, ale sądzę, że powinieneś wiedzieć o tym, co zdarzyło się dziś rano w parku, 

gdyż dotyczy to Sophii. Dokładnie biorąc, chodzi o incydent, w którym uczestniczył jeden z 

twoich służących.

Marcus dostrzegł, że ojciec słucha go z napiętą uwagą.

- Mój znajomy, Petersham, chce mi sprzedać swego gniadosza, a ponieważ potrzebuję 

konia   pod   wierzch,   postanowiłem   go   wypróbować.   Zupełnie   przypadkowo   natrafiłem   na 

Sophię w odludnym zakątku parku. Była tam w towarzystwie sir Luciusa Crawleya.

Hrabia nie był zachwycony tą wiadomością i od razu dał temu wyraz:

- A to diablica!

- Powiedziała mi, że wcale nie umawiała się tara z Crawleym - zapewnił go Marcus. 

Nie chciał narobić siostrze kłopotów, pragnął tylko ostrzec ojca, by stał się nieco czujniejszy. 

- I ja jej wierzę. Sophia może mieć wady, lecz z pewnością by nie skłamała. Jestem święcie 

przekonany, że wręcz nie lubi Crawleya.

Hrabia chrząknął.

- Wczoraj wieczorem nie odniosłem takiego wrażenia. Ta mała flirciara tańczyła z nim 

dwa razy. Może jednak postąpiła tak tylko dlatego, gdyż wiedziała, że mi się to nie spodoba.

Marcus   nie   mógł   powstrzymać   uśmiechu.   Co   prawda,   ojciec   nie   był   pierwszej 

młodości, ale umysł miał sprawny jak zawsze.

- Prawdopodobnie masz rację. W każdym razie, wracając do tej dzisiejszej historii, 

gdy   przybyłem   tam   na   miejsce,   zauważyłem,   że   Crawley   podniósł   szpicrutę   na   nowego 

stajennego, a ten powalił baroneta jednym uderzeniem pięści w szczękę.

- Coś podobnego, wielkie nieba! - W szarych oczach sir Thomasa zabłysło prawdziwe 

podniecenie.

- Uwierz mi, ojcze, że sam podziwiałem sposób, w jaki to zrobił. Założę się, że w 

swoim czasie trochę się boksował. Wcale nie wymachiwał rękami na oślep. Widać, że zna się 

na rzeczy! - Nutka podziwu w głosie Marcusa zniknęła. - Uważam, że nie powinien był tego 

zrobić, choć przyznaję, że działał w obronie własnej.

- Chcesz powiedzieć, że należy go zwolnić z powodu tego wydarzenia?

- Nie, ojcze. Absolutnie nie. Może być bezczelnym zuchwalcem, ale wykonywał tylko 

swój obowiązek, broniąc Sophii. Jak wiem, jest u was od niedawna, lecz jeśli się nie mylę, 

zdążył już się poznać na mojej siostrzyczce. Niełatwo jej będzie wymknąć się spod jego 

opieki, a według mojego przekonania, on zawsze będzie wiernie jej strzegł.

background image

- Cenię twoje zdanie - odparł hrabia. - Uspokoiłeś mnie tymi słowami. - Przez chwilę 

przypatrywał  się synowi w milczeniu  i zauważył,  że wyraz  zmartwienia  pozostał  w  jego 

oczach. - Co właściwie cię dręczy, Marcusie?

-   Sam   nie   wiem.   Nie   przypuszczam,   by   Crawley   oskarżył   stajennego   o   napaść, 

zwłaszcza że są świadkowie tego wydarzenia i tylko by się ośmieszył. Jednak to mściwy łotr. 

Nie podobał mi się wyraz jego oczu, gdy odchodził.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Marcus   nie   był   jedynym   człowiekiem,   który   dostrzegł   ów   złowieszczy   błysk   w 

zimnych, niebieskich oczach. Benedykt od razu to zauważył, a znając charakter sir Luciusa, 

spodziewał się, że baronet co najmniej napisze do Yardleya, skarżąc się gorzko z powodu 

obrażeń, jakich doznał, a także żądając natychmiastowego zwolnienia sprawcy ataku na tak 

godną   osobistość.   Jednak   minęło   parę   dni,   a   Benedykt   nie   usłyszał   nawet   najlżejszej 

reprymendy za swe zachowanie w parku. Doszedł więc do wniosku, że być może sir Lucius 

nie jest aż tak okropny, jak wieść niesie. Potem nastąpiło coś, co przywróciło Benedyktowi 

poprzednią opinię o mściwym baronecie.

Prowadził właśnie jednego z koni sir Thomasa do kowala, gdy zaczął podejrzewać, że 

jest   obiektem   uwagi.   Obróciwszy   się   nagle,   zauważył   mocno   zbudowanego   osobnika   w 

obszarpanym   palcie,   który   umknął   w   boczną   uliczkę.   Potem,   gdy   przysiadł   na   zbitej   z 

nieheblowanych  desek ławeczce przed kuźnią,  czekając, aż podkują  konia, zobaczył  tego 

samego opryszka, wpatrującego się prosto w kuźnię. Ujrzał go jeszcze później tego samego 

dnia, włóczącego się w pobliżu stajni, tyle że tym razem w towarzystwie kompana o równie 

łajdackim wyglądzie.

Benedykt nie miał wątpliwości, że jest obserwowany, toteż następnego wieczoru, gdy 

Trapp, będący w wyjątkowo towarzyskim nastroju, nagle zaproponował, by razem wybrali się 

do gospody Pod Czerwonym Lwem na kufelek piwa (albo dwa), Benedykt chętnie przyjął 

nieoczekiwane  zaproszenie.  Teraz  będzie miał  okazję się  przekonać,  czy istotnie ktoś go 

śledzi.

Mrok już prawie zapadł, gdy Trapp opuścił ich pomieszczenie nad stajnią, lecz było 

jeszcze na tyle jasno, by Benedykt mógł zajrzeć do końskich boksów, w których szczęśliwie 

nie dojrzał żadnych podejrzanych postaci. Nie dało się natomiast stwierdzić, czy ktoś idzie ich 

śladem, gdy skręcili w główną ulicę i poszli w kierunku wschodnim, do gospody będącej 

ulubionym miejscem spotkań stajennych i woźniców. Londyn nigdy nie śpi, zwłaszcza o tej 

porze roku, a wokół było  tylu  ludzi, że Benedykt  nie zdołał zauważyć,  czy ktoś za nim 

podąża.

Jak się okazało, to sokolooki Trapp, gdy już usadowił się wygodnie w zaprzyjaźnionej 

gospodzie, z zasłużonym kuflem piwa w dłoni, pierwszy zauważył, że Benedykt jest obiektem 

czyjegoś zainteresowania.

- Ej, chłopcze - odezwał się, gdy już pociągnął spory łyk piwa i otarł usta wierzchem 

dłoni - jegomość, który tam stoi, świdruje cię oczami na wylot. - Pokazał na paskudnego 

background image

hultaja, który opierał się o ladę. - To jakiś twój znajomek?

Benedykt spojrzał, zakrywając twarz kuflem, akurat gdy mężczyzna obracał się do 

niego tyłem. Choć nie widział wyraźnie jego twarzy, dałby głowę, że to żaden z tych dwu, 

którzy przedwczoraj czatowali koło stajni, a zatem mógł z całkowicie czystym sumieniem 

odpowiedzieć, że nigdy w życiu nie widział tego osobnika.

Trapp najwyraźniej stracił zainteresowanie tym tematem i zauważył, że rankiem lady 

Sophia znowu będzie potrzebowała usług Bena.

- To ci poprawiło humor, co, chłopcze - rzekł, zauważywszy błysk radości, który na 

jedną chwilę, gdy Ben się zapomniał, pojawił się w jego oczach.

Benedykt nawet nie próbował zaprzeczać.

- Szczerze mówiąc, panie Trapp, trochę mnie to męczy, że mam tak mało do roboty. 

Lubię być stale czymś zajęty.

Koniuszy nie znalazł niczego dziwnego w tym wyznaniu.

- Ja też mam podobny charakter. Milady nie jeździ konno już od ponad dziesięciu lat. 

Hrabia dosiada wierzchowca od czasu do czasu, ale nigdy, kiedy zatrzymuje się w mieście. 

Tylko lady Sophia jeździ regularnie. Mimo wszystko - wzruszył ramionami - nie powinniśmy 

się skarżyć. Powiadam ci, że nie będziemy mieli wielu takich wieczorów jak ten, kiedy cała 

rodzina zostaje w domu, więc radujmy się, póki czas.

Benedykt przyznał mu rację i gdyby wszystko potoczyło się zwykłą koleją rzeczy, bez 

wątpienia ta chwila wytchnienia byłaby mu w smak, nigdy bowiem nie spędzał wieczoru w 

gospodzie,   sącząc   piwo   w   towarzystwie   stajennego.   Jednak   całą   przyjemność   zepsuł   mu 

mężczyzna, który stał oparty o ladę i, jak Benedykt  zdążył  zauważyć,  kilkakrotnie rzucał 

spojrzenia w jego kierunku.

Nie   miał   już   teraz   najmniejszych   wątpliwości,   że   jest   obiektem   czyjegoś 

zainteresowania. Pytanie tylko czyjego? Kto miałby poświęcać uwagę zwykłemu stajennemu? 

Oczywiście,   jest   całkiem   możliwe,   że   gdy   jeździł,   ćwicząc   wspaniałe   konie   hrabiego 

Yardleya, rozpoznał go pod tym przebraniem ktoś z przeszłości, być może jakiś przyjaciel. 

Ale przyjaciel by się nie krył. Dlaczego ktoś każe go obserwować? - zadał sobie sam pytanie, 

wpatrując się w kufel, zanim wzmocnił się jego zawartością. Nie, w tym kryje się coś więcej, 

instynkt podpowiadał mu, że jest to jakaś złowroga historia.

- Oczywiście, kiedy wrócimy do rezydencji w Jaffrey, trzeba będzie nieźle się uwijać - 

ciągnął  Trapp,   a  Benedykt,   odsuwając  niepokojące   myśli,   słuchał  go  uprzejmie.  -  Latem 

chłopcy wrócą ze szkoły do domu i będziemy mieli pełne ręce roboty. Najbardziej lubią 

kręcić się koło stajni.

background image

Z rozmowy z Sophią, którą Benedykt odbył przed paroma dniami, wyniósł wyraźne 

wrażenie, że bardzo kocha swych braci bliźniaków, a i on sam chętnie by ich poznał. Nie 

może tego jednak zrobić w przebraniu stajennego, jeśli tylko da się uniknąć takiej sytuacji. 

Już i tak źle się stało, że spotkał się ze starszym bratem. Lord Angmering nie był głupcem, a 

Benedykt ani przez chwilę nie wątpił, że Marcus bez trudu rozpozna księcia Sharnbrook, jeśli 

spotkają się w nieodległej przyszłości. Nad tym  będzie się zastanawiał, kiedy dojdzie do 

takiej sytuacji. Tymczasem ma dość innych zmartwień.

Jeszcze raz zerknął na kontuar w samą porę, by uchwycić spojrzenie zdecydowanie 

nieprzyjaznych   oczu,   bacznie   weń   wpatrzonych.   Gburowato   wyglądający   i   niechlujnie 

odziany typ zapewne dla pieniędzy zrobi wszystko, nawet dokona morderstwa. Ale kto, do 

diabła, tak go nienawidził, czuł doń taką urazę, by nasyłać nań rzezimieszków? Uśmiechnął 

się ponuro, gdyż przychodziło mu do głowy tylko jedno nazwisko.

Jeśli   jego   podejrzenia   były   słuszne   i   sir   Lucius   Crawley   wynajął   opryszków,   by 

zaspokoić   żądzę   zemsty,   Benedykt   nie   chciał   w   nieuchronną   bójkę   wplątywać   Trappa. 

Szybko zaczął odczuwać szacunek dla tego burkliwego, ciężko pracującego człowieka, a choć 

nie   miał   cienia   wątpliwości,   że   zaczepiony,   będzie   dzielnie   stawiać   opór,   nie   zamierzał 

narażać go na przykre przeżycia, jeśli tylko dałoby się tego umknąć.

Dopiwszy   resztki   piwa,   zaniósł   dwa   puste   kufle   na   ladę.   Trapp   uniósł   zdumiony 

wzrok, gdy Benedykt wrócił, stawiając na ich stoliku tylko jeden wypełniony kufel, a potem 

nie zajął swego miejsca.

- O co chodzi? Nie chcesz ze mną wypić, chłopcze? - zapytał, nie próbując nawet 

ukryć rozczarowania.

- Nie, panie Trapp. Jeden wystarczy mi aż nadto - skłamał. To było najlepsze piwo, 

warzone na miejscu, jakiego nie próbował od lat, i w innych okolicznościach chętnie zostałby 

tu   na   cały   wieczór.   -   Wrócę   i   zobaczę,   co   tam   słychać   u   koni.   Pan   niech   tu   zostanie   i 

rozkoszuje się napitkiem.

Trapp nie zamierzał z nim dyskutować, a będąc nie - towarzyski z natury, najchętniej 

sączyłby swoje piwo w samotności, gdy nagle zauważył obwiesia o szczurzym spojrzeniu, 

który   dotąd   opierał   się   o   ladę,   lecz   na   widok   wychodzącego   Bena   natychmiast   za   nim 

podążył.

Był pewien, że Ben nie kłamał, twierdząc, iż nie zna tego człowieka, i poczuł się 

bardzo nieswojo. Jakiś szósty zmysł podpowiedział mu, że coś tu nie gra. Nie spodobał mu 

się ten jegomość - wyglądał na skończonego łotra - i trudno uwierzyć w taki przypadek, że 

wyszedł akurat wtedy, gdy gospodę opuścił młody stajenny.

background image

Dlatego też wyszedł, nie ociągając się. Na szczęście Ben postanowił wrócić tą samą 

drogą, którą przyszli, toteż Trapp szybko zauważył wysoką sylwetkę, sadzącą długie kroki. 

Niestety, dostrzegł też obcego, który szybko zbliżał się do Bena.

Przyspieszył   i   bez   wątpienia   zmniejszył   odległość   od  podejrzanego   osobnika,   gdy 

stało się to, czego się obawiał: nie wiadomo skąd pojawiło się dwóch mężczyzn, którym 

pomagał i których podjudzał pierwszy tropiciel, po czym wszyscy trzej zaciągnęli Bena w 

boczną uliczkę. Panował na niej ruch, tłoczno było od powozów, lecz tylko niewielu ludzi 

szło pieszo i nikt, z wyjątkiem Trappa, nie widział, co się dzieje, a jeśli nawet coś zobaczył, 

nie chciał się w to wplątywać.

Trapp   ruszył   do   czynu   z   energią   niewiarygodną   jak   na   człowieka   dobrze   już   po 

pięćdziesiątce i dobiegł do wylotu wąskiej uliczki akurat wtedy, gdy Ben, dzielnie usiłując 

dać sobie radę z trzema napastnikami, nagle zwalił się na ziemię.

Nieco   oszołomiony   gwałtownym   upadkiem   Benedykt   musiał   znieść   mnóstwo 

bezlitosnych   kopniaków,   gdy   jeden   z   napastników   został   obezwładniony   w   wirze   walki. 

Kątem   gwałtownie   puchnącego   lewego   oka   Ben   zauważył,   że   jego   waleczny   wybawca 

wymierza straszliwy cios obwiesiowi, który wyszedł za nim z gospody i, zbierając resztki sił, 

uderzył potężnym kamieniem dobrze umięśnioną nogę. Drab upadł na ziemię, jęcząc z bólu, 

zbyt ciężko poszkodowany, by mógł być niebezpieczny.

Marcus miał rację, przypuszczając, że najnowszy pracownik ojca poznał tajniki boksu. 

Benedykt   w   istocie   był   gorliwym   amatorem   tej   sztuki,   toteż   bez   trudu   i   skutecznie 

wyeliminował z walki trzeciego napastnika, mężczyznę  w obszarpanym  płaszczu. Szybko 

podniósł się na nogi i potężnym ciosem powalił go na ziemię, po czym mocno ścisnął brudny 

szalik, okalający szyję pokonanego złoczyńcy,  tak że obwieś leżał nieruchomo, z trudem 

łapiąc powietrze.

- Kto ci zapłacił, żebyś mnie zabił? - syknął Benedykt, nieubłaganie nadal trzymając 

mężczyznę w żelaznym uścisku.

- Nie zabił - wystękał rzezimieszek, bezskutecznie usiłując oderwać trzymające go 

palce i nabrać trochę oddechu. - Tylko... tylko trochę przyłożył.

- Kto to był?

- Przysięgam, że nie wiem, wielmożny panie. Nigdy go przedtem nie widziałem. Trzy 

dni temu wszedł do gospody Pod Trzema Fretkami, szukając kogoś, kto wykona dla niego 

pewną robotę.

Benedykt z najwyższą rozkoszą ścisnąłby drania tak, by wydusić z niego życie, ale 

rozsądek zwyciężył, każąc mu rozluźnić uścisk.

background image

- Opisz mi go! Jak wyglądał?

- Wysoki i chudy gość w czarnym ubraniu. Nie przypominało to wyglądu sir Luciusa, 

ale,   uświadomił   sobie   Benedykt,   Crawley   raczej   nie   będzie   sam   sobie   wynajmował 

opryszków.

- To służący?

- Ano. Na takiego mi wyglądał. - Wynajęty rzezimieszek podniósł rękę do gardła, lecz 

roztropnie porzucił myśli o ucieczce. - Powiedział mi, gdzie pana znaleźć i jak pan wygląda. 

Chciał, żebyśmy za panem poszli, a gdy nadarzy się sposobność, dali panu solidny wycisk. 

Mieliśmy się koło tego zakrzątnąć jak najszybciej, by dostać resztę pieniędzy. Ten jegomość 

chciał, żebyśmy załatwili pana, nie zwlekając.

Mimo   posiniaczonych   i   pokrwawionych   warg   Benedykt   zdobył   się   na   lekki 

uśmieszek, podnosząc napastnika na nogi za klapy obszarpanego płaszcza.

- No cóż, zasłużyłeś na pełną nagrodę, ty draniu.

- Co takiego? - Mężczyzna wyglądał na oszołomionego; podejrzliwość, walczyła w 

nim o lepsze z nadzieją. - Nie odda pan nas łapsom?

Benedykt nie odpowiedział, lecz spojrzał na opustoszałą alejkę. Jakąś częścią umysłu 

zarejestrował, że mężczyzna ze zranionym kolanem już dawno pokuśtykał naprzód, wraz z 

drugim wspólnikiem, a po piętach deptał im uparty Trapp.

- Gdybym  to zrobił, nie odebrałbyś reszty tak podle zarobionych  pieniędzy,  co? - 

odpowiedział w końcu. - Teraz bez kłopotu otrzymasz swój krwawy zarobek.

- Nie czuje pan do mnie urazy? - Niski, przysadzisty mężczyzna wyglądał jeszcze 

bardziej odrażająco, gdy się uśmiechał. Brakowało mu kilku zębów, bez wątpienia w wyniku 

łotrowskich poczynań, a pozostałe były czarne i zepsute. - Ciężkie czasy nastały, nigdzie nie 

ma pracy. Trzeba brać, co dają.

- Pracy? - powtórzył Benedykt, zupełnie nieporuszony. - Owszem, i zawsze znajdą się 

tacy, którzy zrobią wszystko za nędzny zarobek. Co mi przypomina, o czym mówiłem już 

wcześniej... Jesteś pewien, że dostaniesz umówioną zapłatę?

Z twarzy opryszka widać było, że nie miał co do tego żadnej pewności.

- Powiedział mi, że pojutrze będzie Pod Trzema Fretkami. I lepiej, żebym tam go 

zastał!

- Uwierz mi, że go tam nie będzie - zapewnił go Benedykt z ponurą satysfakcją. - 

Zapłacę ci wszystko, jeśli zrobisz to, co ci powiem...

Następnego ranka Sophia wyjechała z domu wcześnie rano. Od czasu niefortunnego 

spotkania z Luciusem Crawleyem postanowiła odbywać przejażdżki o różnych porach dnia, 

background image

tak by wykluczyć  możliwość natrafienia na któregokolwiek z jej konkurentów. Obecność 

brata, naturalnie, dawała gwarancję, że nie powtórzy się nieszczęsny incydent z Hyde Parku, a 

w   towarzystwie   Marcusa   chętnie   spędzała   czas,   gdy   się   bowiem   postarał,   potrafił   być 

przemiłym kompanem. Niemniej nie mogła zaprzeczyć, że pragnęłaby zadzierzgnąć bliższą 

znajomość ze swym zagadkowym stajennym.

A zatem trudno jej było ukryć rozczarowanie, gdy przed domem ujrzała zaufanego 

sługę ojca, który na nią czekał.

- Dlaczego nie pojedzie ze mną Ben? - spytała zawiedziona.

Jeśli   nawet   Trapp   poczuł   się   dotknięty   zupełnym   brakiem   entuzjazmu   dla   jego 

towarzystwa, niczego nie dał po sobie poznać.

- Jakby tu powiedzieć... zdarzyła mu się mała przygoda, toteż chwilowo zwolniłem go 

z obowiązków.

Sophia od razu zauważyła, że koniuszy ma pod okiem imponującego siniaka.

- Ty też nieźle oberwałeś, Trapp. Co tu się dzieje, na miłość boską? Wyglądasz, jakbyś 

wdał się w bójkę.

-   W   bójkę,   panienko?   -   powtórzył,   starając   się   sprawiać   wrażenie   wcielonej 

niewinności.   -   Dlaczego   panienka   sądzi,   że   lubię   wszczynać   burdy?   Jestem   spokojnym 

człowiekiem, bez dwóch zdań.

Unosząc sceptycznie brwi, Sophia pozwoliła, by Trapp pomógł jej dosiąść konia.

- Nikt nie uznałby cię za spokojnego człowieka, Trapp, gdyby usłyszał, jak klniesz i 

obrzucasz błotem stajennych w Jaffrey House. - Nie dosłyszała, co mruknął w odpowiedzi, 

lecz specjalnie jej na tym nie zależało. Zapytała natomiast, co takiego zaszło, że Ben nie może 

towarzyszyć jej dziś na porannej przejażdżce.

- Och, był gotów jechać z panienką, ale pomyślałem sobie, że powinien odpocząć.

Sophia z pewnym wysiłkiem trzymała nerwy na wodzy.

- Nadal czekam na odpowiedź, Trapp. Nie wątpię, że udzielisz mi jej w dogodnym dla 

siebie czasie.

Trapp wychwycił ironiczny ton i nie mógł powstrzymać uśmiechu. Jedyna córka jego 

pana zawsze przypominała mu terriera - ciekawskiego i zdecydowanego, który nigdy nie 

puści zdobyczy, jeśli już raz zatopi w niej zęby.

- Tytus poczuł się obrażony odwiedzinami szczura w jego boksie i wypadł z niego. Na 

nieszczęście młody Ben stał tuż za nim i otrzymał cios kopytem z całej siły w pierś, biedny 

chłopak!

Ponieważ Tytus, najspokojniejszy ze wszystkich koni zaprzęgowych ojca, najwyżej 

background image

nastawiał uszu, gdy dawał mu się we znaki szczególnie wrzaskliwy pies, Sophii bardzo trudno 

było uwierzyć w to wyjaśnienie.

- I przypuszczam, że Ben uderzył cię łokciem w oko, gdy zatoczył się od uderzenia?

- Ano, tak właśnie było, panienko - potwierdził Trapp, który tym razem nie wychwycił 

drwiącej   nuty   w   jej   głosie,   a   Sophia,   uśmiechając   się   lekko,   postanowiła   na   razie   nie 

dociekać, jak to było naprawdę, dając w ten sposób słudze swego ojca fałszywe poczucie 

bezpieczeństwa.

Przez cały czas bardzo zręcznie udawała obojętność, ani razu nie próbując poruszyć 

tego tematu, nie pytała nawet, jak bardzo rozległe są obrażenia jej osobistego stajennego. 

Objechała   spokojnie   park   dookoła,   zatrzymując   się   co   jakiś   czas,   by   zamienić   parę 

uprzejmych słów z kilkoma znajomymi, między innymi z lady Elizabeth i Robina, powróciła 

na Berkeley Square i, nadal zachowując się niezwykle uprzejmie, poszła ze stajennym do 

boksów.

- Mogłem sam odprowadzić konia panienki do stajni - rzekł Trapp, pomagając jej 

zsiąść.

- Wiem, że mogłeś to zrobić - odparła, uśmiechając się ze zdradziecką słodyczą, czas 

bowiem udawanej potulności właśnie nieodwołalnie dobiegł końca. - Nie mogłeś natomiast 

zaspokoić   mojej   ciekawości   co   do   Bena   i   odpowiedzieć   mi   wyraźnie   i   bez   ogródek   na 

pytanie, dlaczego nie był w stanie mi dzisiaj towarzyszyć. - Zanim Trapp zdążył cokolwiek 

powiedzieć   czy   zrobić   jakiś   ruch,   by   ją   zatrzymać,   już   była   w   połowie   schodów 

prowadzących do pomieszczenia nad stajnią.

Ujrzała Bena, leżącego na wąskim łóżku, o wiele za małym na człowieka tej postury. 

Stajenny wczytywał się w stare wydanie  Morning Post.  Nie zaskoczył jej fakt, że służący 

umie czytać, gdyż już dawno doszła do wniosku, iż zyskała osobistego stajennego o zupełnie 

niezwykłych talentach.

Ben doskonale wiedział, że ktoś wszedł. Z góry założył, że był to Trapp, toteż nie 

usiłował się podnieść ani nawet odezwać, bo choć Trapp z każdym dniem stawał się bardziej 

towarzyski, nadal jednak całymi godzinami potrafił milczeć zawzięcie. Dopiero gdy Benedykt 

wyczuł w pokoju nieomylny zapach kobiecych perfum, odłożył gazetę i się rozejrzał.

- Milady! - Tak się uradował jej niespodziewanym widokiem, że na chwilę zapomniał 

o   swoich   obrażeniach.   Usiłował   się   podnieść,   lecz   tylko   jęknął,   gdyż   obolałe   żebra 

przypomniały mu o jego żałosnym stanie.

Sophia znalazła się przy nim w jednej chwili i łagodnie kładąc dłoń na barczystym 

ramieniu, nalegała, by Ben nie wstawał z miejsca. Nie miała teraz najmniejszej wątpliwości, 

background image

że brał udział w bójce: świadczyło o tym przecięcie nad lewym okiem, rozcięta i spuchnięta 

górna warga oraz poranione kłykcie.

Ani przez  chwilę nie przypuszczała, że te  obrażenia zadał Benedyktowi  koniuszy. 

Wiedziała,  że czasami Trapp miewa  humory i trudno go zadowolić.  Niemniej,  nigdy nie 

uciekał się do użycia siły, by utrzymać nieskazitelny porządek w stajniach - raz złapano go, 

gdy w Jaffrey House dał porządnie w ucho wyjątkowo leniwemu stajennemu. Ben jednak nie 

był leniwy. Przewyższał Trappa wzrostem i siłą, nie mówiąc już o tym, że był dużo młodszy, 

tak że zwyciężyłby go w okamgnieniu.

- Co ci się stało? - zapytała łagodnie, lecz stanowczo, zdecydowana poznać prawdę. - 

I, proszę, nie obrażaj mojej inteligencji opowiadaniem tego steku bzdur o Tytusie.

Co, na miłość boską, ten pomysłowy Trapp jej nałgał? - zastanawiał się Benedykt, a 

słysząc   ciężkie   kroki   na   schodach,   zapragnął   żarliwie,   by   ten   niekoronowany   król   stajni 

pospieszył się i podsunął mu, jak ma odpowiedzieć na to pytanie.

Gdy   poprzedniego   wieczoru   wrócili   wreszcie   do   swego   pokoju,   Trapp,   którego 

zgrubiałe ręce okazały się nadspodziewanie delikatne, opatrzył rany ich obu. Benedykt bez 

wahania   wyjawił   wszystko   zwierzchnikowi,   który   tak   dzielnie   stanął   w   jego   obronie. 

Nazwisko sir Luciusa Crawleya nic Trappowi nie mówiło, a choć zdecydowanie był za tym, 

by mściwemu baronetowi odpłacić pięknym za nadobne, zgodził się ze zdaniem Benedykta, 

że   im   mniej   ludzi   będzie   wiedziało   o   tym   incydencie,   tym   lepiej.   W   zamian   Benedykt 

niechętnie zgodził się nie pokazywać, przynajmniej dopóki nie znikną ślady bójki. W swym 

starannie   przemyślanym   planie   nie   wzięli   jednak   pod   uwagę   zupełnie   nieobliczalnego 

zachowania się bardzo stanowczej Sophii.

- Czekam na wyjaśnienia - oznajmiła właśnie, niecierpliwie uderzając gałką szpicruty 

w fałdy spódnicy, a on sam nie był pewien, czy pragnie Sophię pocałować, potrząsnąć nią czy 

też uczynić jedno i drugie.

Nadejście Trappa niewiele pomogło. W odpowiedzi na pytające spojrzenie Benedykta 

uniósł   tylko   bezradnie   ręce,   dowodząc   tym   samym,   że   ma   małe   doświadczenie   w 

postępowaniu z niesfornymi przedstawicielkami płci pięknej. A zatem Benedykt, nie mając 

wyboru, musiał zapanować nad sytuacją i szybko doszedł do wniosku, że biorąc pod uwagę 

wszelkie okoliczności, najlepiej będzie uczciwie wyznać całą prawdę.

Z wyraźnym trudem podniósł się na nogi, by stanąć z Sophią twarzą w twarz.

-   Muszę   panience   powiedzieć   z   przykrością,   i   to   z   wielu   powodów,   że   zeszłego 

wieczoru wraz z panem Trappem zostaliśmy wciągnięci w bójkę.

- To widać na pierwszy rzut oka - odparła, bynajmniej nierozbawiona, choć Benedykt 

background image

pragnął   przedstawić   lekko   cale   wydarzenie,   a   Trapp,   czując,   że   wypadałoby   mu   coś 

powiedzieć, doznał nagłego przypływu natchnienia.

- Napadło na nas trzech drabów. Chodziło im o nasze sakiewki, ale ich nie dostali, bo 

młody Ben i ja daliśmy im takiego łupnia, że uciekli jak szczeniaki, które dostały klapsa.

Wyraz   komicznego   zdziwienia   na   twarzy   Benedykta   pogłębił   jeszcze   sceptycyzm 

Sophii.

- Choć takie zachowanie jest wysoce naganne, trudno nie mieć odrobiny współczucia 

dla doli tych napastników, Trapp - powiedziała tonem suchym jak drewno na podpałkę. - 

Musieli być rzeczywiście w rozpaczliwej sytuacji, skoro wybrali was dwu na ofiary rozboju... 

Albo gwałtownie potrzebowali pieniędzy, albo po prostu byli głupi! Gdyby im się powiodło, 

byliby straszliwie rozczarowani wielkością łupu zdobytego z takim narażeniem zdrowia. W 

końcu dwóch stajennych, udających się wieczorem na kufelek piwa, nie zabiera ze sobą suto 

wypchanych sakiewek.

Trapp spojrzał bezradnie na swego podwładnego. Jeśli liczył, że Benedykt wskaże mu 

jakieś wyjście z sytuacji, to się zawiódł, gdyż ten wpatrywał się w Sophię z rozbawieniem i 

wyraźnym podziwem w oczach.

- Co skłoniło tych ludzi do napadu na ciebie? - rzekła, kierując pytanie prosto do 

niego.

- Przynętą były pieniądze, panienko - zapewnił. - Zapłacono im za to.

- Ale dlaczego? Czy ktoś żywi do ciebie urazę? - Trudno jej było w to uwierzyć i od 

razu odrzuciłaby taką myśl,  gdyby Benedykt  z pełnym  przekonaniem nie skinął głową. - 

Przyznaję, że znam cię bardzo mało, lecz ani przez chwilę nie przypuszczałam, że łatwo 

wdajesz się w bójki i nieopatrznie przysparzasz sobie wrogów. Czy wiesz, komu zależało, by 

na ciebie napaść?

Nie próbował nawet odpowiedzieć.

- Ten, kto wynajął tych drabów, musiał mieć pieniądze - nalegała. - Czyżbyś naprawdę 

się nie orientował, kto to jest?

Znowu nie odpowiedział, ale nagle okazało się, że nie ma takiej potrzeby, gdyż Sophia 

w tej sekundzie zrozumiała, kto to mógł być, i ogarnęły ją sprzeczne uczucia. Po pierwsze, 

głęboko się zawstydziła, gdy zdała sobie sprawę, że to wszystko przez nią, że gdyby nie 

zachowała się jak dziecko, usiłując zniweczyć plany ojca, który starał się tylko znaleźć jej 

odpowiedniego konkurenta, niewinny człowiek nie zostałby pobity.

- Crawley - wymamrotała pod nosem, czując, że ogarnia ją gniew. - To na pewno on. 

Niech sczeźnie jak pies.

background image

- Z czasem wszyscy opuścimy ten padół - odparł Benedykt z błyskiem wisielczego 

humoru, lecz Sophii to nie rozbawiło.

- Na pewno nie będę czekać tak długo - oznajmiła, a w jej zdecydowanym  głosie 

pojawiły się twarde nuty. - Crawley to drań, a ja osobiście dopilnuję, by drogo zapłacił za to, 

co ci zrobił.

Zapadło milczenie.

- Niech panienka da sobie z tym spokój - odezwał się po chwili Benedykt.

Zabrzmiało to bez wątpienia jak polecenie, aż Trapp otworzył  usta ze zdziwienia. 

Służący ma jej rozkazywać? Sophia spojrzała na swego stajennego z mieszaniną gniewu i 

zaskoczenia. Nie przywykła, by ktokolwiek, nawet o wyższej pozycji, zwracał się do niej w 

ten sposób. Niemniej nie powstrzymało to Benedykta.

- Kobiety nie muszą załatwiać moich porachunków - ciągnął tym samym, stanowczym 

tonem. - W obecnej chwili nie mam możliwości odpłacenia się sir Luciusowi Crawleyowi za 

jego   postępek,   ale   zostanie   on   w   mojej   pamięci   i   w   stosownym   czasie   odpowiem   za   tę 

zniewagę. A na razie, w najlepszym interesie panienki i moim będzie zostawić to tak, jak jest.

Z   miny   Sophii   można   było   wyczytać   gniew,   lecz   także,   jak   stwierdził   Benedykt, 

bacznie się jej przyglądając, pewną dozę podziwu, a w końcu dopatrzył się w jej twarzy 

niechętnej zgody. Sophia obróciła się na pięcie i podeszła do schodów.

- No  więc dobrze,  Beniaminie  Rudgely, będzie, jak sobie  życzysz  - rzuciła  przez 

ramię.   Potem   wyszła,   nie   odzywając   się   więcej,   a   Trapp   znowu   stanął   z   otwartymi   ze 

zdziwienia ustami.

- A niech mnie! - oznajmił, gdy wreszcie odzyskał głos. - Gdybym tego nie widział, 

nigdy bym w to nie uwierzył. - Zerknął w kierunku Bena, a w jego oczach zaczynał budzić się 

podziw.   -   Jesteś   niesamowity,   chłopcze!   Panna   Sophia   zawsze   była   upartą   dziewczyną, 

wszystko musiało być tak, jak ona chce, a jednak zgodziła się zostawić tę sprawę w spokoju.

- Niezupełnie, panie Trapp - zaprzeczył Benedykt. - Jeśli się nie mylę, niełatwo jej 

było powziąć decyzję. - Uśmiechnął się lekko, moszcząc obolałe ciało na łóżku. - Może jest 

uparta i rozpuszczona, ale ani przez chwilę nie wątpię, że dotrzyma słowa.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Benedykt nie zawiódł się na młodej kobiecie, w której pokładał wiarę jak w żadnej 

innej.   Okazało   się   to   dwa   dni   później,   gdy   otrzymał   wezwanie,   by   stawił   się   w   pałacu 

punktualnie w południe.

Ponieważ pół godziny wcześniej Trapp odwiózł hrabiego i hrabinę lekkim miejskim 

powozem,   Benedykt   domyślił   się,   kto   chciał   go   widzieć.   Choć   był   przygotowany   na   tę 

rozmowę, serce bito mu w przyspieszonym tempie, gdy o wyznaczonej godzinie wchodził do 

biblioteki, gdzie ujrzał swą ukochaną. Siedziała przy mahoniowym biurku, zajęta pisaniem 

listu.

Poczuł rozczarowanie, gdy nie uśmiechnęła  się na powitanie,  każąc  mu usiąść po 

drugiej stronie biurka. Wydawała się całkowicie pochłonięta listem, toteż nie próbował jej 

przeszkadzać, lecz rozejrzał się po pokoju, którego ściany szczelnie wypełniały książki.

W   przeciwieństwie   do   Trappa   Benedykt,   co   całkiem   zrozumiałe,   w   eleganckim 

otoczeniu czuł się swobodnie. Ściany pełne książek, nieomylny zapach skóry i dobrej starej 

whisky przypomniały mu bibliotekę w Sharnbrook. Nie wątpił ani przez chwilę, że podczas 

jego długiej nieobecności wierna służba doskonale dbała o dom i jego wnętrze. Większość 

mebli z pewnością okryta była płóciennymi pokrowcami, a Benedykt z utęsknieniem czekał 

dnia,   kiedy   każe   je   zdjąć,   sam   zaś   podejmie   liczne   obowiązki,   do   których   był 

przygotowywany od urodzenia.

Wracając myślą do teraźniejszości, zerknął na drugą stronę biurka, na istotę, która 

opóźniała jego powrót do rodzinnego gniazda. Nadobna dziedziczka skończyła już pisać i 

dość bacznie się weń wpatrywała.

- Twoje rany szybko się goją - odezwała się Sophia, zauważywszy, że Ben nie ma już 

spuchniętych warg, choć rozcięcie nad lewym okiem ciągle jeszcze jest wyraźnie widoczne. - 

Mam nadzieję, że w tej sytuacji Trapp nie zarzuca cię robotą.

Benedykt   pospiesznie   zapewnił   ją,   że   prawda   wygląda   wręcz   przeciwnie   i   że 

przydzielają mu tylko najlżejsze prace.

- W istocie, panienko, im szybciej będę mógł podjąć wszystkie swe obowiązki, tym 

lepiej mi to zrobi.

- W takim razie możesz towarzyszyć mi jutro. Brat dziś wyjeżdża z Londynu, więc 

będę potrzebowała twoich usług od zaraz.

W uszach Benedykta jej słowa zabrzmiały jak najsłodsza muzyka. Nie to, żeby nie 

lubił   lorda   Angmeringa   -   wręcz   przeciwnie.   Brat   Sophii   często   zachodził   do   stajni,   gdy 

background image

przyjeżdżał na Berkeley Square, a jego nierzadko zjadliwe uwagi bawiły Benedykta.

Jednak obecność Marcusa w stolicy przeszkadzała w uwodzeniu jego uroczej siostry, 

toteż bez przykrości myślał o rychłym jego wyjeździe.

- Tymczasem jednak nie powinieneś zbyt pospiesznie podejmować swych dawnych 

obowiązków - rzekła miękko Sophia, która czuła się winna, patrząc na wyraźnie wypukłości 

bandaży pod szorstką, bawełnianą koszulą. - Nie chcę przysparzać ci jeszcze więcej bólu.

Dopiero   po   pewnej   chwili   Benedykt   zdał   sobie   sprawę,   że   Sophia   mówi   o   jego 

obrażeniach fizycznych, nie zaś obecnym stanie ducha i niemal westchnął z ulgą, gdyż ani 

przez moment nie wątpił, że jego dni jako pomocnika w stajni Yardleyów byłyby policzone, 

gdyby ktokolwiek się dowiedział, że skromny sługa czyni zakusy na młodą dziedziczkę.

- To, co zaszło tego wieczoru, nie jest panienki winą - zapewnił ją szybko, lecz ona nie 

dała się tak szlachetnie oczyścić z winy.

-   Owszem,   jest.   To   wszystko   przeze   mnie.   Niemądrze   postąpiłam,   zachęcając 

człowieka pokroju Crawleya. Napadnięto na ciebie z powodu mojej lekkomyślności. - Nie 

mogła powstrzymać wymuszonego uśmiechu. - Sumienie mnie gryzie i przyznam, że bardzo 

mi wstyd.  Nie przypuszczam  wszakże, bym  przy mojej naturze zbyt długo oddawała  się 

przygnębieniu ~ rzekła lekko, nie uświadamiając sobie, jak bardzo to przeżycie wpłynęło na 

jej stosunek do wielu spraw. - Oczywiście, humor mi się nie poprawił, gdy zeszłego wieczoru 

ujrzałam   Crawleya   i   byłam   zmuszona   zwracać   się   do   niego   uprzejmie   z   powodu   tej 

bezsensownej obietnicy, jaką ci dałam.

- Rozmawiała pani z nim?

-   Tak,   przez   chwilę   -   odparła,   nie   znajdując   nic   dziwnego   w   jego   wyraźnym 

zainteresowaniu. - Bogu dzięki, ani razu nie poprosił mnie do tańca. - Nagle się zachmurzyła. 

- Teraz, gdy się nad tym zastanawiam, w ogóle nie pamiętam, żeby z kimkolwiek tańczył. 

Wydawał się czymś zaabsorbowany i, o ile sobie przypominam, dość wcześnie wyszedł z 

przyjęcia. - To wielce rozbawiło Bena, a Sophia chciała znać przyczynę jego wesołości.

-   Podejrzewam,   że   zajęcia   Crawleya   spowodowane   są   wyłącznie   moim   drobnym 

fortelem - przyznał i zaczął jej wyjaśniać, jakie kroki podjął, by choć trochę się zemścić.

Sophia całkowicie poparła jego postępowanie, poczuła się też mniej winna.

- Mam tylko nadzieję, że opryszki, które na ciebie napadły, będą nadal domagały się 

zapłaty. I otrzymają ją!

- Podejrzewam, że w końcu Crawley będzie musiał spełnić ich żądania, by zamknąć 

im usta. Taki człowiek jak on może cieszyć się złą sławą, ale wynajmowanie opryszków, by 

osiągnąć   niegodziwe   cele,   spotkałoby   się   z   ogólnym   potępieniem.   Straciłby   twarz, 

background image

napiętnowano by go nawet jako tchórza, a to oznacza śmierć towarzyską każdego członka 

wyższej klasy.

Jak  zawsze,  gdy mówił  szczerą   prawdę, Sophia  nie  mogła   się nadziwić,   skąd tak 

dobrze zna jej sferę. Nie zdołała zapanować nad ciekawością.

-   Ciągłe   mnie   zadziwiasz,   Benie.   Znasz   doskonale   zasady,   rządzące   w   wyższych 

kręgach.   Ciekawa   jestem,   skąd   uzyskałeś   tę   wiedzę?   Może   z   przeglądania   kolumn 

towarzyskich w gazetach, co?

Benedykt byłby niezwykle zdziwiony, gdyby, prędzej czy później, nie rzuciła jakiejś 

uwagi na temat jego umiejętności czytania, toteż był przygotowany na to na pół szydercze 

zapytanie i nie zbiło go ono z pantałyku.

- Zdaje sobie pewnie panienka sprawę, że pan Trapp nie lubi gadać po próżnicy, więc 

dużo czytam w wolnym czasie.

Sophia przez chwilę zastanawiała się nad tą odpowiedzią. Służący, stojący wyżej w 

hierarchii, przeważnie umieli czytać i pisać, ale w przypadku chłopców stajennych sprawa 

przedstawiała się zupełnie inaczej. Jednakże Sophia nie mogła szczerze powiedzieć, że była 

zaskoczona tymi umiejętnościami Bena.

- Bez wątpienia twój dawny pan nalegał, byś się uczył.

- Jak najbardziej, panienko - przyznał Benedykt, choć nadal czuł się dziwnie, gdy o 

zmarłym ojcu mówił „dawny pan”. - Uważał, że człowiek bez wykształcenia nie będzie w 

stanie wspiąć się na wyższy poziom społeczny.

-   Hm.   -   Sophia   przyglądała   mu   się   w   milczeniu,   nie   całkiem   zadowolona   z   jego 

wyjaśnień, lecz postanowiła na razie dać spokój i machnęła tylko szczupłą dłonią w kierunku 

małego stolika przy drzwiach. - Znajdziesz tam ostatnie egzemplarze Morning Post. A gdybyś 

miał ochotę, przed wyjściem rzuć okiem na półki i pożycz sobie każdą książkę, która ci się 

spodoba.

Wzruszony   tą   wspaniałomyślnością,   Benedykt   właśnie   miał   wygłosić   gorące 

podziękowanie, gdy otworzyły się drzwi i wszedł kamerdyner, by powiadomić pannę Sophię, 

że panna Perceval przybyła z wizytą i czeka w bawialni, co raptownie przerwało rozmowę ku 

wielkiemu rozczarowaniu przynajmniej jednego z jej uczestników.

Sophia zapewniła Bena, że może zabawić w bibliotece, jak długo zechce, by wybrać 

książkę wedle swego upodobania, po czym wyszła do salonu.

- Na śmierć zapomniałam, że cię zaprosiłam do siebie na dzisiejszy ranek - przyznała, 

akurat gdy przyjaciółka zdejmowała ze swych ciemnych loków śliczny jedwabny czepeczek 

w kolorze farbki do bielizny.

background image

Robina absolutnie nie czuła się obrażona, lecz nie mogła się powstrzymać, by nie 

dokuczyć Sophii:

- Przypuszczam też, że całkiem zapomniałaś, dlaczego mnie tu zaprosiłaś.

-   O   nie,   o   tym   pamiętam   -   zapewniła   ją   Sophia,   uśmiechając   się   z   jej   na   poły 

drwiącego tonu. - Chociaż, jak się później okazało, mogłaś sobie oszczędzić trudu. Kiedy cię 

zapraszałam,   przypuszczałam,   że   Marcus   tu   będzie,   ale   postanowił   dzisiaj   wyjechać   z 

Londynu. Wiesz, co z niego za paskuda, Robino. - Uniosła ręce bezradnym gestem. - Nie 

można przewidzieć, co zrobi z dnia na dzień. Niestety, bez jego pomocy nie zdołam pokazać 

ci zbyt dobrze figur tego walca, chyba że...

Nagle przyszła jej do głowy pewna myśl i odwróciła się do kamerdynera, który wszedł 

w ślad za nią, niosąc tacę z karafką ratafii oraz talerz słodkich, migdałowych biszkoptów.

- Cardew, bądź tak dobry i zobacz, czy Ben jest jeszcze w bibliotece, a jeśli tak, 

poproś go, by tu przyszedł.

Kamerdyner   prychnął   głośno,   wyrażając   swoje   niezadowolenie.   Uważał   za 

niestosowne,   by  służba   pracująca   na   zewnątrz   chodziła   swobodnie   po   domu,   nawet   jeśli 

wystroiła   się   jak   należy  przed   stawieniem   się   u  pałacowych   drzwi.   Jednak  starczyło   mu 

rozumu, by nie dyskutować z hrabianką, toteż poszedł po Bena, tak jak mu kazano.

Choć   Sophia   kilkakrotnie   wspominała   o   swym   nowym   stajennym,   zupełnie 

zapomniała uprzedzić, jak bardzo jest przystojny, toteż Robina stanęła niemal z otwartymi 

ustami, gdy drzwi się otworzyły i po chwili wysoki mężczyzna o złotobrązowych włosach 

sięgających karku, swobodnym krokiem wszedł do salonu. Robina nie mogła oderwać od 

niego oczu. Najbardziej uderzył ją nie imponujący wzrost ani barczyste ramiona, lecz to, że 

nawet   w   zwykłym   roboczym   ubraniu   w   eleganckim   otoczeniu   wydawał   się   całkiem   na 

miejscu.

- Ach, wybornie! - rzekła Sophia, pospiesznie przeglądając książkę i gazety, które 

trzymał   w   ręce.   -   Widzę,   że   wybrałeś   sobie   coś   do   czytania.   Odłóż   to   teraz,   Benie,   bo 

potrzebuję twojej pomocy.

Usłuchał z lekkim zdziwieniem.

-   Czym   mogę   służyć,   panienko?   Choć   szybko   pozbyła   się   resztek   dziecięcej 

niedojrzałości, w jej naturze zostało jednak coś łobuzerskiego.

- Na pewno tak wykształcona osoba jak ty kiedyś uczyła się tańczyć.

- Tańczyć, panienko? - powtórzył, rzucając ostrożne spojrzenie w drugi koniec pokoju, 

w kierunku Robiny.

- Tak, tańczyć, Benie. Wiesz, to taka niemądra rozrywka, której my, co mniej poważni 

background image

śmiertelnicy, oddajemy się z braku czegoś lepszego do roboty.

Stłumiony chichot z tyłu przypomniał Sophii nie tylko o obecności przyjaciółki, lecz 

także,   iż   zapomina   o   dobrych   manierach.   Pospiesznie   naprawiła   ten   błąd,   oficjalnie 

przedstawiając sobie obecnych,  jakby Ben był dżentelmenem,  który zaszedł z wizytą,  po 

czym nakłoniła lekko rozbawioną Robinę, by zasiadła przy fortepianie.

Robina uczyniła to z najwyższą chęcią. Nie tak utalentowana jak jej siostra, potrafiła 

jednak zagrać bardzo przyzwoicie, gdy ją o to poproszono, choć palce się jej nieco poplątały, 

gdy ujrzała, jak Sophia śmiało kładzie jedną męską dłoń na swej talii, a drugą ujmuje w 

szczupłe palce.

Benedykt był zdumiony. Słyszał, oczywiście, o tym nowym tańcu, który gwałtownie 

zyskiwał na popularności, lecz sam nigdy go nie tańczył. Był jednak bardzo chętny do nauki, 

zwłaszcza że dzięki temu mógł choć lekko dotknąć kobiety, która, jak się przekonywał z 

każdym dniem bardziej, będzie dla niego idealną żoną.

Sophia również nie pozostała obojętna na bliskość mężczyzny. Doskonałe pamiętała 

ten wieczór w Boże Narodzenie, kiedy Marcusa zdołano namówić, by nauczył ją tańca, który 

wówczas uważano za nadzwyczaj nieprzyzwoity. Wtedy zupełnie nie uświadamiała sobie, że 

brat   ją   przytrzymuje,   gdy   wirowali   razem   wokół   bawialni   w   Jaffrey   House,   toteż   teraz 

musiała zebrać myśli i znaleźć się w tej sytuacji jak najlepiej.

Szybko   doszła   do   wniosku,   że   albo   ona   jest   znakomitą   nauczycielką,   albo   Ben 

niesłychanie pojętnym uczniem. Po kilku momentach nieuwagi, gdy jednak zgrabnie uniknęli 

nastąpnięcia sobie na nogi, wirowali wokół dużego salonu doskonale zgrani, póki Sophia 

bezwiednie   nie   wsunęła   czubka   bucika   pod   dywan.   Nie   runęła   jak   długa   tylko   dzięki 

szybkiemu refleksowi partnera. Objął silnym ramieniem jej szczupłą talię i trzymał ją przez 

chwilę bezpiecznie opartą o swą muskularną pierś, po czym łagodnie postawił na nogi.

Trwało to zaledwie parę chwil, a jednak jej ciało pulsowało takim bogactwem doznań, 

że aż się zarumieniła. Instynktownie odsunęła się o krok i zaryzykowała przelotne spojrzenie 

na mężczyznę, którego krótki uścisk tak bardzo ją poruszył, lecz zaraz stwierdziła, że on 

wcale nie patrzy na nią, ale na instrument stojący w drugim końcu pokoju. Dopiero teraz 

zdała sobie sprawę, że muzyka ucichła.

- No, no! Ależ to szybki taniec, ten walc! - zawołała, usiłując opanować zadyszkę, a 

gdy   podążyła   wzrokiem   za   lekko   rozbawionym   spojrzeniem   Bena,   ujrzała   Robinę,   która 

trzymała palce nad klawiszami i wyglądała na wyraźnie zamyśloną.

- Może skończymy na tym pierwszą lekcję, co? Czuję się dość zmęczona.

Mówiła szczerą prawdę, lecz nie tłumaczyło to uczucia nieśmiałości, które nagle ją 

background image

opanowało.   Sophia   zdołała   zaledwie   kiwnąć   głową   Benowi,   by   go   odprawić,   po   czym 

podeszła do sofy.

Robina dołączyła do niej, gdy tylko zamknęły się za nim drzwi.

- Wydaje się, że twój stajenny ma wiele talentów. Ta cicho wypowiedziana uwaga 

wcale nie wydała się Sophii dziwna. W istocie, byłaby bardzo zdumiona, gdyby jej niezwykle 

bystra   przyjaciółka   nie   dostrzegła   w   Beniaminie   Rudgelym   niczego   nadzwyczajnego.   - 

Więcej, niż ci się wydaje  - odparła, odzyskując  panowanie nad sobą i zastanawiając się, 

dlaczego   w   ogóle   je   straciła.   -   Za   każdym   razem,   kiedy   jestem   w   jego   towarzystwie, 

odkrywam w nim coś nowego. Na przykład któregoś dnia dowiedziałam się, że umie pisać i 

czytać.

- Wielkie nieba! - Robina nawet nie próbowała ukrywać zdumienia. - To niezwykłe, 

nie uważasz?

- Bardzo - przyznała Sophia - ale też Beniamin Rudgely jest w najwyższym stopniu 

niezwykłym człowiekiem.

Sięgając po ratafię, umieszczoną pod ręką na pobliskim stoliku, nalała dwa kieliszki, 

wręczyła jeden Robinie, po czym oparła się o sofę, w zamyśleniu sącząc trunek.

- Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby się okazało, że jest synem z nieprawego łoża 

jakiegoś bogacza.

Choć Robina wychowała się w rodzinie pastora, nie można jej było uznać za naiwną 

czy nieśmiałą  skromnisię.  Wpatrywała  się w  jakiś odległy punkt,  jakby chcąc  przywołać 

wizję  przystojnej   twarzy  o niezaprzeczalnie  arystokratycznych  rysach   i  po paru  chwilach 

skinęła potakująco głową. - Zawsze mówi o zmarłym chlebodawcy jako o „dawnym panu” - 

wyjaśniła Sophia. - Mam jednak przeświadczenie, że łączyło ich coś więcej niż zwyczajny 

stosunek pana i służącego. W końcu ilu ludzi zadbałoby o edukację służby? Wiem, że mój 

ojciec kazał uczyć Trappa, ale przyznasz, że to niezwykłe. Znowu przyjaciółka skinieniem 

przyznała jej rację.

- Uważasz, że dawny chlebodawca mógł być jego ojcem?

- Oczywiście, to całkiem możliwe.

- Ale nie znasz jego nazwiska?

- Nie, nie znam. Co więcej, nie zamierzam tego dochodzić. Jeśli Ben będzie chciał, 

żebym je poznała, sam mi powie - a jeżeli nie, na pewno ma swoje powody, żeby mi go nie 

zdradzać.

Robina,   która   początkowo   była   tylko   zaciekawiona   tym   tematem,   postanowiła 

dokładnie go zgłębić.

background image

- Najwyraźniej bardzo cię obchodzi twój stajenny, Sophio - zauważyła cicho.

- Owszem, chyba można tak powiedzieć.

- Zdaje się, że bardzo go polubiłaś.

- To prawda - przyznała Sophia, nie widząc powodu, by kłamać. - Cierna też bardzo 

lubiłam, pamiętasz?

-   Taak...   Ale   Clem,   pozwól,   że   ci   przypomnę,   był   niski,   tęgawy   i   w   niczym   nie 

przypominał Adonisa, podczas gdy Beniamin Rudgely...

- Jest niezwykle przystojny - dokończyła za nią Sophia. - Owszem, zauważyłam to, 

Robino, nie jestem ślepa. Jeśli sądzisz, że między nami dochodzi do czegoś niewłaściwego...

- Niczego nie sądzę - pospiesznie zapewniła ją Robina. - Po prostu chodzi o to, że... - 

w jej jasnoniebieskich oczach zamigotał błysk niepokoju - nigdy nie ukrywałaś swych uczuć. 

Wszyscy   wiedzieli,   jak   bardzo   lubiłaś   dawnego   stajennego   i   nikt   w   czterech   wioskach 

opactwa nie widział  w waszej  przyjaźni  niczego zdrożnego.  Ale to jest Londyn,  Sophio, 

prawdziwa wylęgarnia  skandali  i złośliwych  plotek. Jeśli okażesz nowemu stajennemu tę 

samą sympatię, jaką żywiłaś dla Clema, to wolę nie myśleć o oszczerstwach, które zaczną 

krążyć na twój temat.

Sophia siedziała w milczeniu, przez parę minut rozmyślając nad słowami Robiny, po 

czym, sięgnąwszy po biszkopt ze słodkimi migdałami, machnęła ręką z lekceważeniem. Jej 

przyjaciółka wyraźnie przesadza!

Jak się okazało, obawy Robiny nie były płonne. Gdy Sophia i jej przystojny stajenny 

przez   parę   dni   regularnie   pojawiali   się   w   parku,   wywołali   masę   plotek   i   domysłów. 

Oczywiście wiele osób nie widziało nic złego w tym, że młoda dama i jej stajenny jadą obok 

siebie, zatopieni w rozmowie; inni zaś, zwłaszcza ci, którzy w zeszłym miesiącu byli na balu 

u Yardleyów, zastanawiali się, czy w krążących wówczas pogłoskach nie kryje się źdźbło 

prawdy.   Lady   Sophia   Cleeve   od   przyjazdu   do   Londynu   poświęcała   bardzo   mało   uwagi 

dżentelmenom   z   eleganckiego   świata,   na   oczach   wszystkich   okazując   najwyższe 

zainteresowanie plebejuszowi ze stajni!

Sophia   pozostawała   obojętna   na   liczne   ukradkowe   mrugnięcia   i   złośliwe   szepty, 

wymieniane za jej plecami. Odczuwała boleśnie tylko to, że Londyn stał się niesłychanie 

zatłoczony, jego ludność jakby podwoiła się w ciągu doby. Niezależnie od pory dnia, w jakiej 

postanowiła   odbyć   przejażdżkę,   nie   mogła   znaleźć   ulicy,   którą   swobodnie   dałoby   się 

przejechać,   ani   miejsca   w   parku,   wolnego   od   plotkujących   par.   Któregoś   ranka   podczas 

śniadania,   mniej   więcej   w   tydzień   po   wyjeździe   Marcusa,   gorzko   poskarżyła   się   na   to 

rodzicom.

background image

Lady Marissa rzuciła córce spojrzenie pełne zrozumienia.

- Obawiam się, moja droga, że będziesz musiała się do tego przyzwyczaić. Zaczął się 

sezon i większość gości pozostanie aż do jego zakończenia.

- Zdaję sobie z tego sprawę, mamo, ale mam wrażenie, że wszyscy zjechali do stolicy 

w ciągu ostatnich paru dni. - Uderzył ją przewrotny zbieg okoliczności. - Dokładnie rzecz 

biorąc,   ten   napływ   zaczął   się   od   wyjazdu   Marcusa.   Może   powinniśmy   go   zawezwać   i 

przekonać się, czy jego obecność nie nakłoni paru przybyszów do powrotu do ich majątków.

Hrabia, pogrążony w lekturze licznej korespondencji, leżącej przy jego talerzu, nie 

mógł powstrzymać chichotu.

- Gdyby ktoś cię usłyszał, moje dziecko, mógłby dojść do wniosku, że nie szanujesz 

brata, a tymczasem każdy przyzna, że...

Urwał, a jego twarz pokryła się tak chorobliwą bladością, że zaniepokojona hrabina 

zapytała, czy mąż dobrze się czuje.

- C... co? - Szeroko rozwartymi oczyma przyglądał się jej przez stół, jakby była osobą 

zupełnie   mu   nieznaną.   Potem   wziął   się   w   garść,   pospiesznie   wstał   z   fotela,   zgarniając 

jednocześnie   całą   korespondencję.   -   Czuję   się   doskonale,   moje   serce...   tak,   naprawdę 

znakomicie. Przepraszam was, ale skończę czytanie listów w bibliotece.

- Co się nagle stało papie? - odezwała się Sophia, gdy tylko je opuścił.

- Bez wątpienia coś go zdenerwowało - musiała przyznać matka, lecz zdecydowanie 

nie chciała zagłębiać się w domysły i pospiesznie zmieniła temat.

- Mam nadzieję, że list do ciebie nie zawierał złych wiadomości?

- Wręcz przeciwnie - zapewniła ją Sophia. - To karteczka od Olivii Roade Burton. 

Napisałam do niej w zeszłym tygodniu, lecz najwyraźniej wiadomość ode mnie jeszcze do 

niej  nie dotarła, gdyż pisze, że  uważa  mnie  za  największą  świnkę na  świecie,  skoro  tak 

szybko o niej zapomniałam.

- Ta młoda dama - zauważyła lady Marissa tonem, który nagle stał się oschły - nie ma 

prawa nikogo krytykować po tym, jak się sama zachowała.

Sophia   nie   mogła   powstrzymać   wesołości   z   tego   rzadkiego   przejawu   wyraźnego 

niezadowolenia matki.

- Zdaję sobie sprawę, że nie masz zbyt dobrego mniemania o Olivii, mamo. Może jest 

trochę samolubna i rozpieszczona, ale ja też taka jestem.

-   To   święta   prawda,   moja   droga   -   przytaknęła   hrabina,   wcale   nie   zamierzając 

oszczędzać córki. - Jestem jednak pewna, że nie igrałabyś z męskimi uczuciami, w jednej 

chwili przyrzekając dżentelmenowi rękę, a w następnej zmieniając zdanie. Zanim zaczniesz 

background image

bronić panny Roade Burton - ciągnęła, uniemożliwiając córce przyjście znajomej z pomocą - 

powiem ci jasno i otwarcie, że nigdy nie wierzyłam w ten stek nonsensów, który rozgłaszał 

biedaczysko lord Ravensden, jakoby nigdy nie byli oficjalnie zaręczeni i że ogłoszenie w 

prasie było tylko przykrą pomyłką.

Matka mówiła prawdę i Sophia czuła, że nie powiedzie się jej próba ukazania Olivii w 

lepszym świetle. Nie ma co przekonywać lady Marissy, że wydarzenia, które rozegrały się 

przed paroma miesiącami, miały zupełnie inny przebieg. Powiedziała więc tylko:

- Dżentelmen do ostatka, co, mamo? Pewnie dlatego lubisz lorda Ravensdena i byłaś 

tak rada, kiedy postanowił poślubić Beatrice. Zawsze o wiele bardziej lubiłaś Beatrice niż jej 

siostrę... No, przyznaj się, mamo!

Hrabina, prawdomówna jak zawsze, nawet nie zamierzała zaprzeczać.

-   Tak,   trzeba   przyznać,   że   Ravensdenowi   się   udało,   gdy   Olivia   postanowiła   go 

zostawić.

-   Masz   zupełną   rację   -   przytaknęła   Sophia.   -   Może   nie   pochwalam   sposobów 

postępowania Olivii, ale w sumie wyszły one na dobre wszystkim zainteresowanym. Poza 

tym - dodała z uśmieszkiem osoby, która wie, co w trawie piszczy - nie wierzę, byś naprawdę 

miała Olivii za złe to, że nie chciała wyjść za mężczyznę, który jej nie kochał.

- Chyba tak, moja duszko - odparła matka, lecz nie chciała już więcej ustępować córce 

i zmieniła temat, pytając, czy list zawiera jakieś interesujące ploteczki.

-   Nie,   nic   ciekawego.   -   Sophia   szybko   przebiegła   wzrokiem   pojedynczą   kartkę 

papieru. - Olivia wspomina, że okolice opactwa wyglądają jak opuszczone. Nic dziwnego, 

skoro większość mieszkańców dworów zjechała do stolicy. Mogłabym przysiąc, że wczoraj 

widziałam   Beatrice,   jak   jechała   z   Ravensdenem   powozem,   i   na   pewno   widziałam   lorda 

Ishama, który onegdaj, ponury jak gradowa chmura, jeździł po parku, lecz nie zauważyłam, 

czy była z nim India. I wiesz, oczywiście, że Percevalowie wreszcie przyjechali do miasta.

- Tak, wiem o tym, - Hrabina nie mogła powstrzymać uśmiechu. - Jak powiedział 

któregoś dnia drogi Hugo, jego matka nie jest zadowolona, że wydałyśmy dla ciebie bal, nim 

ona   i   Hester   przybyły   do   miasta.   On,   kochany   chłopak,   doskonale   rozumie,   dlaczego   to 

zrobiłam. Kalendarz wydarzeń towarzyskich jest tak wypełniony, że nie zdołałybyśmy się 

wcisnąć   z   naszym   przyjęciem,   gdy   sezon   oficjalnie   się   rozpocznie.   Ale,   ale   -   dodała, 

wzmocniwszy się łykiem kawy - nie zapomniałaś, że drogi Hugo ma nas zabrać do lady 

Sefton na wieczorek w przyszłym tygodniu?

- Nie, nie zapomniałam - zapewniła ją Sophia, uśmiechając się ze zwyczaju matki, 

która   dodawała   czułe   słówko   przed   imionami   swych   szczególnych   ulubieńców.   - 

background image

Zastanawiam się, mamo - kazał jej powiedzieć złośliwy duszek - dlaczego nigdy nie dążyłaś 

do małżeństwa między „drogim” Hugo a mną, skoro najwyraźniej tak wysoko go cenisz?

- Właśnie z tego powodu nigdy się o to nie starałam - odparła hrabina Marissa. - Ani 

mi było w głowie narzucać taką złośliwą małą psotnicę temu miłemu chłopcu. Nie dałabyś 

mu chwili spokoju, a on jest zbyt wielkim dżentelmenem, by postąpić z tobą tak, jak często na 

to zasługujesz.

Sophia nie mogła powstrzymać śmiechu, słysząc tę szczerą, choć niepochlebną ocenę 

swego charakteru.

- Tak, być może masz rację. Brat Hugona o wiele lepiej by się nadawał.

- Przeciwnie, on byłby zupełnie nieodpowiedni! - zaprzeczyła hrabina, wstrząsając się 

na   samą   myśl.   -   Lowell   jest   tak   samo   trzpiotowaty   jak   ty,   a   poza   tym   to   jeszcze 

młodzieniaszek.   O   nie,   moja   droga.   Musisz   wyjść   za   kogoś,   czyje   poglądy   będziesz 

szanowała i czyich decyzji nie podważysz. I zapewniam cię, że jeśli spotkam taką osobę, 

zrobię wszystko co w mojej mocy, by doprowadzić do małżeństwa.

Sophia nagle się zamyśliła i niewidzącym wzrokiem wpatrzyła w przeciwległą ścianę. 

Oczami   duszy   ujrzała   wysokiego   mężczyznę   o   długich,   złotobrązowych   włosach   i 

inteligentnych   niebieskich   oczach.   Ben   zawsze   łagodnie   zwracał   swej   pani   uwagę,   gdy 

podczas przejażdżek wypsnęło jej się coś, co nie przystoi damie, i nieraz powściągała język 

pod wpływem jego łagodnej krytyki. Jakie to dziwne!

Nagle zauważyła, że matka bacznie się jej przygląda, poderwała się więc na nogi.

- Oczywiście, mamo, że z największą radością poślubię takiego mężczyznę, jeśli go 

kiedykolwiek spotkam. Tymczasem muszę odpowiedzieć na list Olivii.

Zapominając,   że   ojciec   szukał   chwili   wytchnienia   w   bibliotece,   weszła   tam   i 

zobaczyła, że sir Thomas stoi przy oknie. Patrzył na skwer, ramiona miał opuszczone, minę 

poważną i po raz pierwszy Sophia pomyślała, że ojciec sprawia wrażenie zmęczonego życiem 

człowieka.

Zatopiony   we   własnych,   ponurych   myślach   nie   zwrócił   uwagi   na   jej   obecność. 

Właśnie zastanawiała się, czy nie wymknąć się po cichu, gdy nagle zapytał, czego córka chce.

- Przepraszam, że ci przeszkodziłam, papo. - Rzadko odzywał się do niej ostro, toteż 

była zdumiona jego szorstkim tonem, ale nie dotknęło jej to. Patrząc na jego minę, od razu 

można   było   poznać,   że   jest   czymś   głęboko   zmartwiony.   -   Zapomniałam,   że   tu   jesteś. 

Chciałam napisać list, ale mogę przyjść później.

- Nie ma potrzeby. - Gdy przechodził do biurka, by wziąć stamtąd pojedynczy arkusik 

papieru i wsunąć go do kieszeni, jego krok nie był tak energiczny jak zawsze. - Wychodzę na 

background image

chwilę, więc możesz tu zostać i napisać list.

Zaniepokojona Sophia odsunęła się, by zrobić mu przejście, i uświadomiła sobie, że 

bardzo posiwiał, a na twarzy wyżłobiły mu się głębokie zmarszczki. Przypomniała sobie, że 

kiedy przed paroma laty dowiedział się o zatonięciu statku płynącego z Indii, przez parę 

tygodni   miał   taki   wyraz   twarzy.   Zmartwiła   go   utrata   nie   ładunku,   lecz   ludzi,   toteż 

zastanawiała się, czy podobna katastrofa wydarzyła się i teraz.

Modląc się, by tak nie było, usadowiła się przy biurku i sięgnęła do lewej górnej 

szuflady po papier, przy okazji zsuwając wieczko małego pudełka. W innych okolicznościach 

nasunęłaby je na miejsce, lecz to, co ujrzała, tak pochłonęło jej uwagę, że wyjęła pudełeczko, 

by dokładniej przejrzeć jego zawartość.

Przypomniała sobie mgliście, że przy śniadaniu wraz z listami Cardew położył obok 

talerza ojca to właśnie pudełeczko i nawet zastanawiała się, co też ono w sobie mieściło, 

nigdy bowiem nie widziała tego cacuszka ani jego zawartości. Lok ciemnych włosów mógł 

należeć   do   ojca,   Sophia   doskonale   bowiem   wiedziała,   że   w   młodości   lord   miał   ciemną 

czuprynę,   podobnie   jak   ona.   Było   jednak   wykluczone,   by   kiedykolwiek   nosił   maleńką 

obrączkę leżącą obok jedwabistych pukli. Wzór był delikatny, bez wątpienia starodawny, a 

obrączka pasowała na palec tak szczupły jak Sophii.

Ze zdziwieniem potrząsnęła głową, nie mogąc zrozumieć, dlaczego ktokolwiek miałby 

przysyłać jej ojcu takie rzeczy. Były to bez wątpienia skarby, może miłosne pamiątki...

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Hrabia   Yardley   opuścił   Londyn   wynajętym   powozem   wcześnie   następnego   ranka, 

dwudziestego drugiego kwietnia, nie powiadamiając żadnego z mieszkańców domu, nawet 

żony,  dokąd się  udaje,  ani  nie  podając  powodów  swego  nagłego wyjazdu. Zabawił  poza 

domem tylko jedną noc i wrócił jeszcze bardziej wzburzony.

Niepokój   Sophii   wzrastał,   gdyż  ojciec   najwyraźniej   coraz   bardziej   zamykał   się   w 

sobie. Gdy się na siebie natykali, rzadko wdawał się z nią w rozmowę, a przeważnie czas 

spędzał w bibliotece, gdzie przed wtargnięciem intruzów chroniły go drzwi zamknięte na 

klucz.

Nikomu nie powiedział, dlaczego jest tak przygnębiony, a Sophia ani lady Marrisa nie 

chciały   wtykać   nosa   w   jego   sprawy.   Ta   niesłychana   zmiana   usposobienia   głowy   domu 

pozostawała   całkowitą   tajemnicą,   dopóki   Sophia   nie   uzyskała   informacji   z   najbardziej 

nieoczekiwanego źródła. Choć wieść ta nie tłumaczyła przyczyn obecnego usposobienia ojca, 

przynajmniej wyjaśniała, dokąd lord udał się podczas swego krótkiego wypadu z Londynu.

Sophia,   siedząc   z   matką   w   słonecznej   bawialni   od   frontu,   gotowa   na   przybycie 

porannych gości, ze zdziwieniem ujrzała ojca, który wszedł do pokoju z listem w ręce.

- Cardew nieumyślnie położył to wraz z moją korespondencją - wyjaśnił, wręczając jej 

kopertę, po czym, ku zdumieniu pań, usadowił się na jednym z krzeseł o krętych nogach.

Jego zachowanie wzbudziło w Sophii iskrę nadziei, bo choć nie wdał się ze swoimi 

paniami w pogawędkę, najwyraźniej gotów był przebywać jakiś czas w ich towarzystwie, 

czego bezwzględnie unikał przez ostatnie dni. Rzuciła ukradkowe spojrzenie na matkę, która 

siedziała obok niej na sofie, spokojnie pochylona nad robótką. Lady Marissa również nie 

wszczynała   rozmowy.   A   zatem,   idąc   za   jej   przykładem,   Sophia   milczała,   całą   uwagę 

poświęcając listowi.

Natychmiast rozpoznała charakter pisma i jeszcze zanim złamała pieczęć, wiedziała, 

kto do niej napisał. Szybko zapoznała się z treścią listu, po czym spojrzała na pospiesznie 

nabazgrany   dopisek,   w   którym   jej   przyjaciółka,   Olivia,   wyraźnie   stwierdzała,   że   była 

zaskoczona, w zeszłym tygodniu widząc hrabiego zmierzającego konno w kierunku opactwa 

Steepwood.

- Wielkie nieba, papo! - wykrzyknęła Sophia, nie myśląc o tym, czy słusznie na głos 

wyraża zdziwienie. - Po co, na miły Bóg, pojechałeś w zeszłym tygodniu do Jaffrey House?

Z chwilą gdy to powiedziała, zorientowała się, że popełniła błąd. Twarz ojca przybrała 

niebezpieczny odcień purpury, podniósł się tak gwałtownie, że krzesło przewróciło się na 

background image

podłogę.

- Dokąd jadę i co robię to wyłącznie moja rzecz! - odparł podniesionym tonem. - 

Lepiej poszukaj sobie odpowiedniego męża, zamiast wtrącać się w sprawy, które zupełnie 

ciebie nie dotyczą!

Lady Marissa po mistrzowsku opanowała zdenerwowanie z powodu tego, jak sądziła, 

nieuzasadnionego wybuchu i przez sofę wyciągnęła rękę do córki, gdy tylko jej mąż wypadł z 

pokoju, z zaskakującą gwałtownością trzaskając drzwiami.

- Uspokój się, moje dziecko - starała się załagodzić sytuację. - Nie miej takiej smutnej 

minki. Ojciec nie jest sobą, inaczej nie odezwałby się do ciebie w ten sposób.

Sophia nie należała do dziewcząt płaczliwych i teraz też nie miała zamiaru ronić łez, 

ale nie mogła ukryć smutku, mówiąc:

- Wiem o tym, mamo. Łatwiej bym to zniosła, gdybym wiedziała, co tak zmartwiło 

papę. Początkowo myślałam, że otrzymał jakieś tragiczne wiadomości na temat któregoś z 

będących   na   morzu   statków,   lecz   ani   przez   chwilę   nie   przypuszczałam,   że   może   to   być 

powodem jego tak silnego przygnębienia, gdyż z pewnością do tej pory już by się nam z tego 

zwierzył.

Hrabina przytaknęła, sama nie wiedząc, co spowodowało tak gwałtowną zmianę w 

zachowaniu męża.

- Tak się składa, moje dziecko, że twój ojciec zawsze lubił sam zajmować się swoimi 

sprawami. Nie jest jednak człowiekiem, który smuci się bez powodu, tak że z przykrością 

muszę powiedzieć, że dopóki nie przezwycięży swej obecnej melancholii albo nie zdradzi 

nam jej przyczyn, będziemy musiały pogodzić się z jego nastrojami.

Westchnąwszy, Sophia z niechęcią przyznała jej rację.

- Miejmy nadzieję, mamo, że nie będziemy musiały zbyt długo znosić tej sytuacji. 

Atmosfera   w   domu   z   każdym   dniem   staje   się   coraz   bardziej   napięta.   Wszak   nawet 

nieszczęsny Cardew chodzi na palcach, kiedy mija drzwi biblioteki.

Kamerdyner   właśnie   w   tej   chwili   wkroczył   do   pokoju,   by   oznajmić,   iż   przybyli 

pierwsi goście tego dnia. Już po chwili lady Elizabeth Perceval w towarzystwie córki zjawiła 

się w pokoju.

Sophia, z jakichś powodów, które jej samej nie były znane, w ostatnich dniach stała 

się bardzo wrażliwa na nastroje innych  i od razu wyczuła, że jej przyjaciółkę coś gnębi. 

Toteż, gdy tylko matka zajęła lady Elizabeth rozmową, Sophia zaciągnęła Robinę do okna i 

prosto z mostu zapytała, co ją dręczy.

Robina nie mogła powściągnąć uśmiechu.

background image

- Nie zdawałam sobie sprawy, że tak łatwo mnie przejrzeć - odparła lekko, ale już po 

chwili   beztroski   Robina   ciągnęła   poważniejszym   tonem:   -   Nie   mam   pojęcia,   jak   ci   to 

powiedzieć, Sophio, i wiem, że nie będziesz zadowolona, ale chyba powinnaś wiedzieć, co 

plotkują o tobie niecni ludzie... to znaczy o tobie i nowym stajennym.

Robina   od   razu   zauważyła,   że   szczupłe   ciało   Sophii,   okryte   śliczną,   jasnozieloną 

suknią   poranną,   zesztywniało   lekko,   lecz   uznała,   że   jej   obowiązkiem   jest   ostrzeżenie 

przyjaciółki.

- Mama i ja uczestniczyłyśmy w małym przyjęciu, wydanym dla dość wąskiego grona 

w   domu   lorda   Exmoutha.   On   i   jego   matka   przybyli   do   Londynu   zaledwie   w   zeszłym 

tygodniu,  a szanowna wdowa, z niewiadomego powodu, powzięła  do mnie  sympatię.  To 

urocza dama - ciągnęła Robina, lekko zbaczając z tematu. - Ma charakter, jest pełna życia i 

nie boi się mówić tego, co myśli, ale wcale nie jest złośliwa i to ona pierwsza podjęła temat 

tych gorszących plotek na twój temat.

- A co dokładnie powiedziała ci lady Exmouth? - zapytała zniżonym głosem Sophia, 

rzucając krótkie spojrzenie w kierunku matki.

Na chwilę zapadła cisza.

- Ponieważ od przyjazdu do miasta nie wykazywałaś zainteresowania towarzystwem 

żadnego dżentelmena, pewni ludzie są skorzy wierzyć plotkom, które rozeszły się w noc 

twego   własnego   balu.   Mówiono   wtedy,   że   w   istocie   wolisz   towarzystwo...   ee...   osób   z 

niższych sfer.

- Och, nie - westchnęła Sophia. Po raz drugi w ciągu dwóch krótkich tygodni musiała 

ponosić konsekwencje własnej głupoty. Nie można zaprzeczyć, że to ona sama spowodowała 

falę obecnych plotek. Nie chodziło jej już o siebie, lecz nie chciała, by pogłoski te doszły do 

uszu jej drogiej matki.

- Ale są też ludzie, którzy stają w twojej obronie - zapewniła ją Robina, usiłując ulżyć 

widocznej konsternacji przyjaciółki. - Mama machnęła na to wszystko ręką, twierdząc, że 

byłaś tak wychowana, by okazywać względy służącym, niezależnie od tego, jak niską pozycję 

zajmowali w domu twego papy. - Nagły błysk w jej oczach zdradził skłonność do żartów. - A 

podobno   lord   Nicholas   Risely   rozpowiada,   że   wcale   go   nie   dziwi   to   twoje   wyraźne 

upodobanie   do   osobistego   stajennego,   gdyż   ów   sługa   wyratował   cię   spod   kół   powozu 

pewnego ranka na Bond Street.

- Lord Nicholas tak powiedział? - Gdy Sophia przypominała sobie to zdarzenie, kąciki 

jej ust lekko uniosły się w uśmiechu. - Chyba trochę przesadził - przyznała. - Niemniej jestem 

mu wdzięczna.

background image

- Sama nie wiedziałam, czy mu wierzyć, czy nie, bo gdyby coś takiego się zdarzyło, 

na   pewno   byś   mi   powiedziała.   -   Figlarny   błysk   znowu   pojawił   się   w   oczach   Robiny.   - 

Każdego jednak zapewniam, że to szczera prawda.

Sophia czuła, że napięcie powoli ją opuszcza.

-   Jesteś   dobrą   przyjaciółką.   Jedną   z   najlepszych   -   powiedziała,   wywołując   na 

policzkach Robiny delikatne rumieńce.

Choć   Sophia   z   najwyższą   przyjemnością   okazywałaby   niezgłębioną   pogardę   dla 

krążących o niej plotek i zachowywałaby się jak zwykle, wiedziała, że nie może tak postąpić 

ze względu na matkę. Lady Marissa robiła wszystko co w ludzkiej mocy, by pobyt córki w 

mieście był udany. Nawet w ciągu ostatnich, męczących dni, gdy musiała znosić samotniczy 

tryb   życia   męża,   była   dla   córki   źródłem   pociechy   i   wsparcia,   a   Sophia   mogła   uczynić 

przynajmniej tyle, by oszczędzić matce dalszego niepokoju.

Gdy więc opuściła dom wczesnym popołudniem, by odbyć codzienną przejażdżkę, 

postanowiła  zachowywać  się  nadzwyczaj   nobliwie,  jak  przystało   na jej   pozycję  życiową. 

Niestety,   podejmując   to   postanowienie,   nie   wzięła   pod   uwagę   uczuć   kogoś,   czyje 

towarzystwo znaczyło dla niej więcej, niż zdawała sobie z tego sprawę.

Gdy tylko Benedykt ujrzał, jak wyłania się z domu, i zauważył poważny wyraz twarzy 

Sophii,   nabrał   podejrzeń,   że   coś   zmąciło   jej   spokój   ducha.   Lekkie   skinienie   głowy, 

świadczące o dobrym wychowaniu, tylko potwierdziło jego przekonanie, a brak zaproszenia, 

by jechał obok niej, był widomym znakiem, że bezsprzecznie coś jest nie w porządku.

Głowiąc się, co też mógł powiedzieć czy zrobić, co tak ją zdenerwowało, wyjechał za 

nią ze skweru, trzymając się w odpowiedniej odległości. Nic mu nie przychodziło na myśl. W 

istocie   pamiętał   wyraźnie,   że   po   przejażdżce   zeszłego   popołudnia   rozstali   się   po 

przyjacielsku. Omawiali podczas niej szereg tematów, poczynając od wojny we Francji po 

straszliwe warunki życia londyńskiej biedoty. A zatem był dość pewien, że to nie on jest 

powodem obecnego, zdecydowanie chłodnego traktowania.

Benedykt   pracował   w   stajniach   hrabiego   Yardleya   już   od   miesiąca,   toteż   zdążył 

poznać charakter Sophii, a choć ją kochał, bynajmniej nie był ślepy na jej wady. Bywała 

niepokojąco gwałtowna  i często mówiła, co jej ślina na język  przyniosła,  lecz te  drobne 

uchybienia jedynie wzmagały jej urok. Trzeba też jej przyznać, że nie traktowała źle służby i 

nie robiła z igły wideł. Dlatego nabrał pewności, że Sophia ma jakiś rozsądny powód, by 

odnosić się do niego z całkowitą obojętnością.

Ponury   uśmiech   wykrzywił   mu   usta,   gdy   rozważał   swą   obecną   sytuację,   która   w 

istocie   była   nie   do   pozazdroszczenia.   Gdyby   był   prawdziwym   stajennym,   urodzonym   i 

background image

wychowanym do takiego życia, prawdopodobnie zniósłby w milczeniu obojętność panienki. 

Jednak sytuacja przedstawiała się inaczej. Pochodzi z Sharnbrooków, w jego żyłach płynie 

błękitna krew i nie pozwoli sobie, by ignorowała go młoda dama, która ma zostać jego żoną!

Gdy tylko Sophia zauważyła u swego boku górującą nad nią wysoką postać, poczuła, 

jak wzmaga się w niej napięcie. Chciała mu powiedzieć, by cofnął się o krok, lecz takie 

polecenie   nie   mogło   jej   przejść   przez   usta.   Nie   potrafiła   nagle   zacząć   traktować   tego 

mężczyzny jak służącego, skoro nigdy do tej pory tego nie czyniła. Jakże mu nakazać, by 

pamiętał o swoim miejscu, skoro ona sama myśli o nim jako o kimś sobie równym!

Zaryzykowała  spojrzenie z ukosa w jego kierunku i w tych  uderzająco błękitnych 

oczach nie dostrzegła ani odrobiny szacunku, toteż zaczęła się zastanawiać, czy miała rację, 

na tyle mu pozwalając. A jednak, przypomniała sobie, było to całkiem zrozumiałe w tych 

okolicznościach.

Nie   całkiem   zdając   sobie   z   tego   sprawę,   instynktownie   zwróciła   się   do   Bena   w 

poszukiwaniu   męskiego   towarzystwa,   którym   przez   lata   był   dla   niej   kochany   papa,   lecz 

ostatnio zaniedbał ten przyjemny obowiązek. A zastąpienie ojca Benem wydało się jej o tyle 

naturalne, że był pilnym słuchaczem i zarazem interesującym rozmówcą, którego celne uwagi 

nieodmiennie doprowadzały ją do śmiechu. O dziwo, wiele poglądów dzielił z ojcem, toteż 

przyszło jej do głowy, że gdyby przestał mówić gardłową, wiejską angielszczyzną i stosownie 

się ubrał, byłby całkiem na miejscu w klubie White'a czy Boodle'a, zależnie, oczywiście, od 

jego politycznych  przekonań.  Żywiła  też  niezachwianą pewność,  że  wiele  słynnych  dam, 

będących lwicami salonowymi, widziałoby w nim ozdobę swych przyjęć.

Ta myśl przyprawiła ją o uśmiech, a gdy odwróciła głowę, odkryła, że przedmiot jej 

dumań przygląda się swej pani z lekkim zdziwieniem.

-   Bogu   dzięki   za   to!   -   powiedział   tonem,   w   którym   kryło   się   szyderstwo.   -   Już 

myślałem, że w pani rodzinie ktoś umarł. Albo, co gorsza, że wypadłem z łask.

- O nie. To się nigdy nie zdarzy - zapewniła go miękko.

Jej   uśmiech   zgasł,   gdy   wjechali   obok   siebie   do   zatłoczonego   parku,   a   Sophia 

zauważyła   w   odkrytym   powozie   osławione   plotkarki.   Kiedy   spojrzała   w   ich   stronę, 

zachichotały, przykrywając usta ręką.

- To te wstrętne babska jak lady Tockington, o, tam, wytrącają mnie z równowagi. 

Czyżby jej życie  było  tak puste, tak straszliwie nieinteresujące, że nie ma nic innego do 

roboty prócz rozsiewania kłamstw o innych?

Benedykt zawsze liczył się z tym, że dawni przyjaciele, choć nie widzieli go od pięciu 

lat, mogą rozpoznać go w przebraniu stajennego. Od kilku dni zdawał sobie sprawę, że wraz z 

background image

Sophią są obiektem ogólnego zainteresowania i odgadywał, co się o nich mówi. W tej sytuacji 

najlepiej jest, oczywiście, machnąć ręką i udawać, że nic szczególnego się nie dzieje, gdyż 

niebawem plotkarze wezmą kogoś innego na języki. Niestety, jego pozycja  była, mówiąc 

najoględniej,   nieco   niepewna.   Choć   dotychczas   nikt   go   nie   rozpoznał,   w   każdej   chwili 

obawiał się zdemaskowania, a jeśli teraz odkryją jego maskaradę, może utracić to, o co tak 

zawzięcie się starał.

Powrócił spojrzeniem do uroczego profilu przyszłej żony, nieco teraz zeszpeconego 

bardzo niezadowoloną miną.

- Może w tej sytuacji, panienko, byłoby roztropniej zatrudnić Trappa jako eskortę 

panienki, póki plotkarze nie znajdą nowego obiektu ich godnych pogardy zainteresowań - 

zaproponował, lecz był zaskoczony, gdy panna natychmiast skinęła głową na znak zgody.

- Zazwyczaj, Benie, nie dbałabym ani trochę o to, że ludzie, nie mający nic lepszego 

do zrobienia, biorą mnie na języki - przyznała. Choć była zdenerwowana i zaniepokojona, nie 

mogła powstrzymać ponurego uśmieszku, który uniósł kąciki jej ust. - Faktem jest, że cię 

lubię, i wcale mnie nie obchodzi, kto o tym wie.

Rzuciła mu spojrzenie, lecz nie zdążyła dostrzec błysku satysfakcji, który pojawił się 

w oczach stajennego.

-   Tym   razem   nie   myślę   o   sobie.   Moja   matka   musi   się   teraz   uporać   z   wieloma 

sprawami i nie chciałabym, żeby martwiła się jeszcze wstrętnymi pogłoskami o mnie.

Sophia zauważyła zdziwienie na twarzy towarzysza i bez namysłu postanowiła mu się 

zwierzyć.

-   Ojciec   ostatnimi   czasy   zachowywał   się   bardzo   dziwnie.   Nigdy   przedtem   nie 

widziałam,  żeby tak postępował. Zamyka  się w swoim własnym świecie,  do którego nie 

dopuszcza mamy ani mnie. Gdyby był chory, mogłabym to zrozumieć i iść na ustępstwa, ale 

wydaje mi się, że nie chodzi tu o jego zdrowie.

Choć Benedykt nigdy nie zetknął się osobiście z hrabią, wiedział od Trappa, że jego 

lordowska mość, mimo podeszłego wieku, cieszy się doskonałym zdrowiem. Słyszał też o 

nieoczekiwanym, krótkim wyjeździe lorda z miasta w zeszłym tygodniu i podsunął myśl, że 

wówczas mogło zdarzyć się coś, co przysporzyło mu zmartwień.

Sophia zastanawiała się nad tym przez chwilę, po czym potrząsnęła głową.

- Pamiętam wyraźnie, że coś go zmartwiło w przeddzień wyjazdu ze stolicy. Poza tym 

- wzruszyła ramionami - dziś rano dowiedziałam się, że odwiedził naszą wiejską rezydencję.

- A jak panienka sądzi, co mogło go skłonić do tej wizyty? - zapytał Benedykt, nie tyle 

zainteresowany postępowaniem hrabiego, co zatroskany o spokój ducha Sophii. Najwyraźniej 

background image

martwiła się ojcem, a wszystko, co ją trapiło, miało teraz dla niego ogromne znaczenie.

- Widziano go, jak jechał w kierunku opactwa Steepwood - zwierzyła mu się - więc 

można przypuszczać, że chciał odwiedzić Sywella. Dlaczego papie nagle przyszło do głowy, 

żeby się tam udać, i to do tego o takiej porze? Pozostaje to dla mnie zagadką.

Benedyktowi też wydało się to dosyć dziwne. Potem coś mu się przypomniało.

-   Pamiętam,   jak   kiedyś   panienka   mówiła,   że   ojciec   chce   kupić   opactwo.   Może 

dowiedział się, że Sywell w końcu zdecydował się je sprzedać, i postanowił złożyć swoją 

ofertę przed wszystkimi.

- Obyś miał rację - westchnęła Sophia. Może z wyjątkiem swego ojca, z nikim nie 

czuła się tak dobrze jak w towarzystwie Beniamina Rudgely'ego. W przeciwieństwie do wielu 

dżentelmenów,   z   którymi   spędzała   wieczory,   Ben   nigdy   nie   był   nudny,   zawsze   miał   na 

podorędziu   jakiś   nowy,   ciekawy   temat   do   rozmowy,   a   nade   wszystko   nie   musiała   mu 

tłumaczyć  dowcipu czy lekko prowokacyjnej  uwagi, która się jej wyrwała. Po prostu był 

niezwykle dobrym kompanem i chyba jednym z najbardziej interesujących przedstawicieli 

swojej płci, jakiego kiedykolwiek poznała. Na nowo zaczęła się zastanawiać, dlaczego przyjął 

posadę o tyle poniżej swych możliwości.

Rzucając mu kolejne spojrzenie z ukosa, zauważyła, że Beniamin się rozgląda, swymi 

inteligentnymi,   błękitnymi   oczyma   przypatrując   się   innym   jeźdźcom,   przy   czym   w   jego 

wzroku nie było najmniejszego szacunku. Tak, rozmyślała, jest coś dumnego w sposobie, w 

jaki  się nosi, można  wręcz  powiedzieć,  coś  wyniosłego.  Miała  wrażenie,  że stajenny  nie 

uważa   tych   bogatych   członków   towarzystwa,   którzy   paradowali   teraz   w   swych 

najszykowniejszych  strojach, za lepszych  od siebie i uważała, że gdyby oduczył  się swej 

wiejskiej   wymowy   i   odpowiednio   się   ubrał,   nie   raziłby   w   najmodniejszych   salonach 

Londynu.

Potrząsnęła głową, zastanawiając się, czy szczery szacunek, który żywiła do jadącego 

obok niej człowieka, nie zaciemnia jej sądu. Lecz, jednocześnie, choć Ben nigdy nawet nie 

próbował   się   jej   zwierzać,   miała   silne   przeczucie,   że   jeszcze   nie   tak   dawno   cieszył   się 

wygodniejszym życiem niż teraz, mieszkając z Trappem nad stajniami. Podejrzewała też, że 

miał bardziej odpowiedzialne zajęcie, wydając, a nie wypełniając rozkazy. Dlaczego, na miły 

Bóg, przyjął pracę w stajni, skoro stać go było na znacznie więcej? Czy od powrotu do Anglii 

nie mógł znaleźć bardziej stosownej dla siebie pracy, czy też za tym, co robi, kryje się jakiś 

inny powód?

Benedykt nagle odwrócił głowę, podchwycił zamyślone spojrzenie Sophii i całkowicie 

mylnie tłumacząc sobie wyraz jej twarzy, rzekł:

background image

- Jeśli mogę coś poradzić, niech panienka nie bierze sobie do serca zmartwień ojca. 

Każdy od czasu do czasu miewa w życiu jakieś kłopoty. Mam wrażenie, że hrabia zwierza się 

innym tylko wtedy, gdy jest do tego gotowy, i nigdy wcześniej.

Sophia   doszła   do   wniosku,   że   nie   tylko   on   ma   takie   usposobienie,   nagle   ze 

zdziwieniem zdając sobie sprawę, że ojciec i mężczyzna jadący obok niej wcale tak bardzo 

się   od   siebie   nie   różnią.   Co   jest   zdumiewające,   gdyż   nie   mogą   mieć   ze   sobą   wiele 

wspólnego... Ale czy rzeczywiście?

- Kiedy przyjmowałem tę pracę, powiedziała panienka, że od czasu do czasu dostanę 

trochę wolnego, by odwiedzić rodzinę - powiedział Ben, przerywając rozmyślania Sophii. - 

Właśnie chciałem zapytać, czy dziś po południu mógłbym odwiedzić brata?

Nie zastanawiała się nawet przez chwilę.

- Oczywiście, że możesz. Trapp z pewnością da sobie radę bez ciebie przez godzinkę 

czy dłużej. Żałuję, że nie mogę ci towarzyszyć. Atmosfera w domu jest, mówiąc najoględniej, 

bardzo napięta. - Roześmiała się nagłe, a w jej śmiechu zabrzmiała szaleńcza nuta. - Jeżeli 

mojemu ojcu w najbliższym czasie nie poprawi się humor, przyjmę propozycję pierwszego 

dżentelmena, który poprosi o moją rękę, choćby po to, by wyrwać się z Berkeley Square!

Benedykta   nie   rozbawiło   to   w   najmniejszym   stopniu,   a   na   jego   wysokim   czole 

pojawiła się głęboka zmarszczka, gdy cofnął się o parę kroków, by zrobić miejsce dla jednego 

z wielbicieli Sophii.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Zanim   Benedykt   chwycił   się   swego,   jak   mu   się   wówczas   wydawało,   niewinnego 

fortelu, umówił się ze swoim bratem, że jeśli nie wydarzy się nic nadzwyczajnego, kontakt 

między nimi będzie mocno ograniczony bądź żaden.

Nicholas zgodził się z tym, gdyż zawsze istniała możliwość, że jakiś spostrzegawczy 

szelma, widząc ich razem, dostrzeże rodzinne podobieństwo. Nawet on, niepoprawny figlarz, 

wolałby   nie   tłumaczyć   całemu   światu,   dlaczego   jego   szacowny   brat,   którego   powrót   do 

wytwornego towarzystwa był oczekiwany już od jakiegoś czasu, przebiera się w stajennego.

Był więc nieco zdziwiony, gdy pewnego dnia drzwi bawialni otworzyły się i jego brat 

nieoczekiwanie wkroczył do pokoju.

- Wielkie nieba! - wykrzyknął Nicholas, od razu tracąc zainteresowanie książką, która 

w modnych kołach stanowiła niemałą sensację. - Sporo ryzykowałeś, przychodząc tutaj, co? 

A gdyby cię ktoś zobaczył?

- Na wszelki wypadek nie wszedłem frontowym wejściem. - Zdając sobie sprawę, że 

nie ma co czekać na zaproszenie, Benedykt opadł na fotel naprzeciw brata. - To dziwne, jak 

szybko człowiek przyzwyczaja się do bycia służącym. Teraz to niemal moja druga natura.

- Wierzę ci na słowo - odparł Nicholas z głębokim poczuciem niesmaku, gdyż sama 

myśl  o wkroczeniu do domu wejściem dla służby przyprawiła go o drżenie. - Widzę, że 

odgrywanie stajennego nadal ma dla ciebie urok nowości?

Wyraz   twarzy   Benedykta   wyraźnie   zdradzał   jego   uczucia,   jeszcze   zanim 

odpowiedział:

- Przeciwnie, mam tego serdecznie dosyć! W nagłym wybuchu śmiechu Nicholasa 

słychać było nieomylną nutę triumfu.

- Wiedziałem, że z czasem stracisz zainteresowanie piękną Sophią i zwrócisz wzrok w 

zupełnie innym kierunku. Któraż to zyskała łaskę w twoich oczach?

Benedykt doszedł do wniosku, że marne to świadectwo o jego wierności, lecz nie 

poczuł do brata najmniejszej urazy. Musiał uczciwie przyznać, że gdy był w wieku Nicholasa, 

zachowywał   się   jak   niepoprawny   lekkoduch   i   żadnej   niewieście   nie   potrafił   dochować 

wierności.

Niezdolny   powstrzymać   uśmieszku   pełnego   dezaprobaty   dla   samego   siebie,   rzucił 

spojrzenie na młodszego brata.

- Gdy wyruszyłem na tę skandaliczną eskapadę - tak, bracie, skandaliczną - powtórzył, 

gdy   na   twarzy   Nicholasa   odmalowało   się   zdziwienie   -   uczyniłem   to   z   powodów   czysto 

background image

samolubnych. Chciałem dobrze poznać Sophię Cleeve, nim zaangażuję się w trwały związek. 

Choć wstydzę się do tego przyznać, prawdą jest, że w przeszłości często padałem ofiarą uroku 

ładnej buzi, i wiem doskonale, że zauroczenie to płomień, który płonie jasno przez jakiś czas, 

ale rzadko utrzymuje się długo.

-   Czyżby   krótki   okres   pracy   w   stajniach   Yardleyów   całkowicie   wygasił   płomień 

pożądania? - podsunął Nicholas, gdy Benedykt, z nieodgadnionym wyrazem twarzy, zamilkł i 

zapatrzył się w pusty kominek.

-   Nie.   Płonie   on   jaśniej   niż   kiedykolwiek...   Ale   to,   co   czuję   do   jedynaczki   lorda 

Yardleya, ma niewiele wspólnego z zauroczeniem.

Uniósł wzrok, napotykając pełne zainteresowania spojrzenie brata.

- Bardzo ją kocham - przyznał głosem pozbawionym emocji, który jednak brzmiał 

szczerze. - Gdybym przeszukał całą ziemię wzdłuż i wszerz, nie znalazłbym kobiety, która 

bardziej mi odpowiada. Mogę tylko dziękować opatrzności za to, że nasze ścieżki przecięły 

się tamtego ranka na Bond Street.

Benedykt nie szukał aprobaty, gdyż uważał, że wybór żony należy tylko i wyłącznie 

do niego, a jednak poczuł się mocno zaniepokojony nieco zmartwioną miną, która przez 

chwilę pojawiła się na chłopięcej twarzy brata.

- Widzę, że nie pochwalasz mojego wyboru.

- Och, nie, nie! Nie o to chodzi - pospiesznie zapewnił go Nicholas. - Lubię Sophię. 

To wspaniała  dziewczyna  - jedna z najsympatyczniejszych.  Odkąd ją poznałem,  przez te 

wszystkie   tygodnie   nie   powiedziała   ani   jednej   złośliwej   uwagi   o   żadnej   londyńskiej 

debiutantce. Co więcej - rzekł, zapalając się - można z nią gawędzić, nie zastanawiając się 

cały czas, czy aby mówi się rzeczy odpowiednie dla jej uszu. Ceni dobry żart i nigdy nie 

trzeba jej niczego dwa razy tłumaczyć. To o wiele więcej niż da się powiedzieć o większości 

tych słodkich stworzonek ozdabiających swym urokiem sezon.

Była to rzeczywiście pochwała, jednak Benedykt nie omieszkał zauważyć lekkiego 

zakłopotania malującego się na twarzy brata.

- Nadal nie jesteś w pełni przekonany, czy będzie z niej odpowiednia hrabina, co? - 

zapytał, a Nicholas nawet nie usiłował zaprzeczać.

- Chodzi ci o to, że zupełnie nie przypomina naszej drogiej zmarłej matki, mam rację?

Ich matce wpojono od kołyski, że nie należy poniżać się okazaniem najdrobniejszego 

wyrazu uczucia, toteż była kobietą zimną i nieprzystępną. Ani razu, nawet z dzieciństwa, 

Benedykt nie mógł przypomnieć sobie jej czułego słowa czy gestu. Nic dziwnego zatem, że 

ich ojciec szukał pewnych koniecznych pociech gdzie indziej, a Benedykt nie miał mu aż tak 

background image

bardzo za złe tych częstych wykroczeń przeciw wierności małżeńskiej.

- Nie, Bogu dzięki! - odparł z uczuciem.

-   Ach,   była   jak   góra   lodowa   -   zmuszony   był   przyznać   Nicholas.   -   Jednak   nie 

zaprzeczysz,   że   znała   swoje   obowiązki.   Może   nie   wszyscy   ją   lubili,   nawet   we   własnej 

rodzinie, ale  głowę dam, że nigdy nie  zachowała się w sposób, który przyniósłby hańbę 

nazwisku Risely. Wcale nie twierdzę, że kochana mała Sophia umyślnie postąpiłaby w sposób 

uwłaczający jej godności - ciągnął pospiesznie w obawie, że wyraził się dość niezręcznie. - W 

końcu jest córką lorda i dobrze wie, jak powinna się prowadzić. Kłopot w tym, braciszku, że 

nie zawsze postępuje tak, jak powinna, i często mówi rzeczy wręcz skandaliczne.

Benedykt   nie   próbował   bronić   przyszłej   żony   po   prostu   dlatego,   że   wszystko,   co 

powiedział brat, było prawdą.

- Pierwszy przyznam, że Sophia nie jest bez wad. Tak - zgodził się - czasami potrafi 

być   bezmyślnie   impulsywna.   W   sposób   aż   niepokojący!   -   dodał,   przypominając   sobie 

wyraźnie  pewne drobne zdarzenie  związane  z pozbawionym  skrupułów  baronetem. - Nie 

zawsze też zastanowi się poważnie, zanim coś powie. - Dla niego były to drobne skazy na 

skądinąd uroczym charakterze dziewczęcia, a zatem nie rozwodził się nad nimi. - Musisz 

wszakże pamiętać, że jest jeszcze bardzo młoda, nie skończyła nawet dwudziestu jeden lat i 

pod niektórymi względami pozostaje rozpieszczaną córeczką zaślepionego papy. Myślę, że 

powoli zaczyna uwalniać się od tych rodzinnych słabości i żegna się z pierwszą, dziewczęcą 

młodością.

Urwał na chwilę, by przyjrzeć się uważnie pełnym karafkom, ustawionym kusząco w 

zasięgu   ręki   i,   podejrzewając,   że   jego   zawstydzająco   niedbały   gospodarz   nadal   będzie 

zapominał o swych obowiązkach, postanowił nalać sobie sporą porcję brandy - pierwszą, 

którą spróbował od wielu dni.

- W ciągu ostatnich tygodni doskwierały mi pewne niedostatki - przyznał, wychylając 

ze smakiem połowę zawartości szklaneczki. - Choć muszę powiedzieć, że ogólnie biorąc, 

moje zdrowie na tym nie ucierpiało, jednak bez żalu powrócę do dostatniego życia.

To Nicholas rozumiał bardzo dobrze i rad był z owego postanowienia całym sercem.

-   Bogu   niech   będą   za   to   dzięki!   Jeśli   o   mnie   chodzi,   im   prędzej   dokonasz   tej 

przemiany, tym lepiej. Dostarczono wszystkie twoje nowe ubrania. Są na górze, w gościnnej 

sypialni   i   tylko   na   ciebie   czekają.   Zadzwonię   na   Figginsa.   Tak   cię   wystroi,   że   będziesz 

wyglądał na...

- Nie przyszedłem dziś tutaj, by wkładać moje hrabiowskie szaty - przerwał Benedykt 

głosem cichym, ale stanowczym.

background image

- W takim razie po co? - Nicholas nie był w stanie pojąć toku rozumowania brata. - 

Powiedziałeś   mi   przed  chwilą,   że  Sophia   ma  wszystko,   czego   szukasz   u  przyszłej   żony. 

Widać, że jesteś zakochany po uszy w tej dzierlatce, więc po co ciągnąć to przedstawienie?

Na chwilę zapadło milczenie.

- Bo moim zdaniem istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że mogę całkiem ją 

stracić, jeśli zbyt wcześnie przyznam się do swej tożsamości - rzekł wreszcie Benedykt. - 

Przez łata dostatecznie  poznałem  płeć  piękną, Nicku,  by nabrać pewności,  że nie  jestem 

Sophii Cleeve obojętny. Nie wiem tylko, czy lubi mnie na tyle, by pogodziła się z myślą, że 

mężczyzna, który tygodniami wkradał się w jej łaski, jest nadętym uwodzicielem kierującym 

się czysto samolubnymi względami.

Zdobywając się na słaby uśmiech na widok zdumionej miny brata, Benedykt wlał do 

gardła resztę brandy, po czym napełnił szklaneczkę ze stojącej koło jego łokcia karafki, której 

zawartości   szybko   ubywało.   Zorientował   się,   że   zdaniem   brata   każda   zdrowa   na   umyśle 

niewiasta   z   największą   chęcią   wstąpi   w   związek   z   głową   szlachetnej   rodziny   Riselych. 

Powiedzmy - prawie każda, gdyż Sophia Cleeve należała do tego rzadkiego gatunku istot, 

których uczuć i lojalności nie można kupić.

- Parę tygodni temu - tłumaczył Ben z namysłem - gdy Sophia powiedziała ci, że, 

ogólnie biorąc, woli towarzystwo służby, tak całkiem nie żartowała. Naprawdę czuje pogardę 

dla większości ludzi ze swojej sfery, zwłaszcza tych, którzy bez opamiętania korzystają z 

własnej, wysokiej pozycji z krzywdą mniej uprzywilejowanych członków społeczeństwa. I 

nie   mogę   powiedzieć,   że   mam   do   niej   pretensję   o   te   uczucia   -   ciągnął,   a   przez   myśl 

przemknęły   mu   nazwiska   Crawleya   i   Sywella,   a   także   innych,   godnych   pożałowania 

osobników.   -   Nicku,   zastanawiam   się,   niby   dlaczego   mam   czuć   wyższość   wobec   tych 

indywiduów, dla których żywię taką wzgardę. Czyż nie kłamałem i nie zwodziłem oraz nie 

wykorzystywałem ludzi, którym mniej się poszczęściło niż mnie, dla osiągnięcia własnych, 

samolubnych celów? - Nagle wybuchnął śmiechem, w którym nie słychać było wesołości. - 

Pod   względem   samolubstwa   i   bezgranicznego   zarozumialstwa   Benedykt   Risely,   siódmy 

książę Sharnbrook, obawiam się, figuruje niemal na szczycie listy kochanej Sophii, na której 

umieściła godnych pogardy parów królestwa.

Próbował spłukać gorzki smak z ust kolejnym łykiem bursztynowego napoju, ale z 

miernym skutkiem.

- Podczas tych ostatnich tygodni usiłowałem zdecydować, czy urocza córka hrabiego 

Yardleya będzie dla mnie odpowiednią żoną. Natomiast się nie zastanawiałem, czy byłbym 

dla niej właściwym mężem. Ona na pewno zauważy to niesłychane zuchwalstwo z mojej 

background image

strony. Nie mówiąc o tym, że okłamywałem ją niemal od chwili, gdy się spotkaliśmy.

Nicholas,   jak   zawsze   nastawiony   optymistycznie,   uznał,   że   Sophia   nie   jest 

dziewczyną,   która   robiłaby   z   igły   widły   i   gdy   sprawy   te   wytłumaczy   się   jej   dość 

przekonująco, na pewno o wszystkim zapomni i wszystko przebaczy. Benedykt nie był tego 

taki pewny.

- Być może - przyznał po chwili głębokiego namysłu. - Wiele będzie zależało od tego, 

czy na wyjaśnienia wybierze się właściwy moment. Mogę ci powiedzieć, bracie, że Sophia 

dawała mi wiele sposobności, by wyznać całą prawdę. Jest młoda, ale na pewno nie głupia i, 

jeśli się nie mylę, od początku wiedziała, że nie jestem tym, za kogo się podaję.

- Podejrzewa, że jesteś Sharnbrookiem?

- Nie, tego na pewno nie podejrzewa. Mam nieodparte wrażenie, że jej zdaniem jestem 

bękartem jakiegoś bogacza.

Nicholas omal się nie zakrztusił brandy.

- Wielkie nieba - rzekł słabym głosem, ku wielkiemu rozbawieniu brata.

- Tak, tych ostatnich kilka tygodni obfitowało też w zabawne wydarzenia - przyznał 

Benedykt, nim uśmiech, z jakim je wspominał, zgasł i jego twarz przybrała poważny wyraz. - 

Ale czas nie pracuje już na moją korzyść. Za nic w świecie nie chcę, by Sophia dowiedziała 

się,   kim   naprawdę   jestem,   od   kogoś   innego.   Co   jest   bardzo   możliwe.   Niestety,   staję   się 

obiektem coraz większego zainteresowania. Dalsze wyjaśnienia nie były potrzebne.

- Ach, więc doszło do ciebie, co opowiadają o was plotkarki?

- Owszem. Sama obmowa szczególnie mnie nie martwi, lecz niepokoję się tym, że 

zwracam na siebie uwagę tylu osób. Prędzej czy później ktoś mnie rozpozna.

Nicholas skinął głową z całkowitym zrozumieniem.

-   Któregoś   dnia   widziałem   twego   starego   przyjaciela   Carstairsa,   jak   jechał   swą 

kariolką po Piccadilly. Wiem z całą pewnością, że Halstead i Melcham przybyli do miasta.

Przyjazd do stolicy bardzo bliskich przyjaciół Benedykta był nieuchronny, mimo to 

klął on pod nosem długo i płynnie.

-   Jeśli   któryś   z   tych   starych   rozpustników   choćby   rzuci   na   mnie   okiem,   jestem 

skończony. Czy nasza siostra przypadkiem również zjeżdża do stolicy?

- Nie, w żadnym razie, wpadnie najwyżej na dzień lub dwa. Chyba wspomniałem ci 

już przedtem, że kochana Constance straciła zamiłowanie do miejskiego życia. - Nicholas 

przez chwilę zastanawiał się nad upodobaniem siostry do uroków wsi, po czym przerwał 

rozmyślania i stwierdził, że Benedykt zagłębił się we własnym świecie, gdzie najwyraźniej 

było mu dobrze. Pożegnał się po paru minutach.

background image

Gdy   drzwi   zamknęły   się   za   gościem,   Nicholas   wpatrzył   się   w   pusty   fotel,   który 

zachował   jeszcze   odciśnięty   kształt   muskularnej   postaci   brata,   i   zastanawiał   się,   czemu 

zawdzięcza tę nieoczekiwaną wizytę.

Pomyślał,   że   może   Benedykt   chciał   po   prostu   z   kimś   porozmawiać,  podzielić   się 

swymi obawami i nadziejami na przyszłość. Starszy brat z pewnością nie przyszedł po to, by 

uzyskać zgodę na wybór żony. To nie ulegało wątpliwości! Benedykt zdecydował, że pragnie 

Sophii Cleeve,  i  Nicholas ani  przez moment  nie sądził,  że  brat zmieniłby zdanie, gdyby 

wyboru tego nie pochwalił któryś z członków rodziny. Nie, powtórzył w duchu, w tej chwili 

Benedykt gryzł się tym, że sama Sophia może go nie zechcieć. Czy istnieją jakieś powody 

tych obaw?

Pierwszy skłonny był przyznać, że choć znał córkę hrabiego dłużej niż jego brat, ich 

znajomość była w gruncie rzeczy powierzchowna. Prawda, że nieraz ze sobą tańczyli i od 

czasu   do   czasu   wymieniali   poglądy   na   temat   najnowszych   wydarzeń,   lecz   nigdy,   o   ile 

pamiętał, nie wdali się w poważną dyskusję.

Nicholas przypomniał sobie, że Benedykt nie gustował w prostych umysłach, nawet 

ukrytych   w   pięknych   ciałach,   lecz   nie   przepadał   też   za   uczonymi   niewiastami.   A   zatem 

urocza Sophia musi być kimś pośrednim między tymi dwoma rodzajami kobiet.

Sięgnął   po   stos   obwiedzionych   złotą   obwódką   bilecików,   leżących   na   pobliskim 

stoliku,   i   zaczął   z   zainteresowaniem   przeglądać   zaproszenia   na   dzisiejszy   wieczór.   Jego 

przyszła szwagierka z pewnością zaszczyci któreś z tych wytwornych zebrań. Jeśli uda mu się 

szczerze   z   nią   porozmawiać,   może   odkryje,   dlaczego   tak   zafascynowała   mężczyznę   o 

doświadczeniu i znajomości świata Benedykta. Co ważniejsze, a nuż uda mu się dowiedzieć, 

czy młoda dama rzeczywiście odrzuciłaby propozycję zostania następną księżną Sharnbrook. 

Gdyby od - mówiła, raczej nie mógłby wpłynąć na jej decyzję. Ale nigdy nie wiadomo.

W bogato udekorowanym salonie znajdowała się najwyżej setka gości. To nieduże 

zgromadzenie w porównaniu z kilkoma wielkimi balami, które wydawano dziś wieczorem, 

pomyślała Sophia, automatycznie wykonując taneczne ruchy.

Na początku była zachwycona, że jej matka przyjęła zaproszenie lady Carlisle na to 

małe,   nieformalne   przyjęcie,   a   jej   radość   jeszcze   wzrosła,   gdy   okazało   się,   tuż   przez 

wyjazdem,  że hrabia  będzie im  towarzyszyć.  Ten jej  dobry humor przygasł  nieco,  kiedy 

uświadomiła   sobie,   że   decyzja   ojca   nie   wypływała   z   chęci   wzięcia   udziału   w   życiu 

towarzyskim. Po prostu nie odstępował od swego zamiaru, by mieć oko na córkę.

Choć   była   poirytowana,   uśmiechnęła   się   do   siebie.   Przejrzeć   gierki   ojca   było 

dziecinnie łatwo. Trudniej było Sophi pogodzić się z faktem, że stała się obiektem złośliwych 

background image

plotek. Rzeczywiście w towarzystwie Bena, tak zatapiała się w rozmowie z nim, że na nic 

więcej nie zwracała uwagi. Nie tak jak teraz, kiedy było jej coraz trudniej skupić się na tym, 

co mówi jej młody partner, i doskonale widziała, co się wokół niej dzieje. Nawet przyjście 

spóźnionego gościa nie uszło jej uwagi.

Co,   na   miły   Bóg,   skłoniło   akurat   lorda   Nicholasa   Risely   do   przyjścia   na   tak   nic 

nieznaczącą w oczach wielkiego świata herbatkę tańcującą? - zastanawiała się, szczęśliwa, że 

znowu może pozwolić bujać swym myślom. Choć nie był najwyżej notowanym kawalerem na 

rynku   małżeńskim,   niemniej   uznawano   go   za   doskonałą   partię   i   wszędzie   zapraszano. 

Młodego   lorda   widywano   na   najwspanialszych   balach,   których   mnóstwo   odbywało   się 

dzisiejszego wieczoru, dlaczego zatem postanowił uświetnić swą obecnością taki zwyczajny 

wieczorek?

Sophia poczuła się zaintrygowana, a nie mając na czym innym skupić uwagi, śledziła 

jego kroki. Widziała, że wziął od lokaja kieliszek szampana, po czym rozejrzał się, jakby 

kogoś szukając. Ich oczy spotkały się, a on uniósł kieliszek w milczącym toaście, po czym 

ruszył przed siebie, zatrzymując się od czasu do czasu przy różnych gościach i wymieniając z 

nimi kilka słów.

Może się jej tylko zdawało, lecz odniosła wrażenie, że nowy przybysz  nie chce z 

nikim rozmawiać zbyt długo, natomiast dąży do tego rogu pokoju, gdzie pośród ożywionej 

grupki stała jej matka.

Gdy tylko taniec dobiegł końca, Sophia niezwłocznie wróciła do Lady Marissy, akurat 

by usłyszeć, jak ta uprzejmie zadaje pytanie, czy w tym sezonie uda się spotkać w mieście 

księcia Sharnbrooka.

- Nie, jeśli ma choć odrobinę rozumu - wypsnęło się Sophii, po czym poczuła na sobie 

pełne zrozumienia męskie spojrzenie.

- Dlaczego uważa pani, że brat postąpiłby głupio, odwiedzając miasto?

Podejrzewała, że lord Nicholas zna odpowiedź na to pytanie, i nie musi mu na nie 

odpowiadać, a jednak nie mogła sobie tego odmówić.

- Bo każda troskliwa mama mająca córkę na wydaniu nie da mu chwili spokoju, póki 

nie przedstawi tak znamienitemu kawalerowi swej latorośli.

- Nie każda matka - wtrąciła hrabina.

- No, może nie każda - przyznała Sophia, rzucając matce spojrzenie pełne aprobaty. - 

Ale z pewnością większość.

Nicholas, otwarcie szacujący wzrokiem matkę i córkę, popatrywał to na jedną, to na 

drugą.

background image

-   Zapewniam,   że   mój   brat   nie   ma   zajęczego   serca.   Przyzwyczajony   jest   też,   że 

poświęca mu się uwagę, czy ma na to ochotę, czy też nie. Na pewno pojawi się w mieście, 

gdy uzna, że jest do tego gotowy.

Teraz Sophia i jej matka wymieniły spojrzenia, po czym lady Yardley rzekła:

- Czy mam rację, wnosząc z pańskich słów, że hrabia szczęśliwie powrócił do kraju i 

że miał pan sposobność widzieć go po waszym długim rozstaniu?

Z miny lorda Nicholasa dało się wyczytać, że był zły na siebie, gdyż powiedział za 

wiele, lecz nie zamierzał, niczym ostatni głupiec, zaprzeczać prawdzie, którą przypadkiem 

wyjawił.

- Tak, łaskawa pani, widziałem się z nim - przyznał. - Tak się złożyło, że odwiedził 

mnie   akurat   dzisiaj.   Jednakże   nie   chce   jeszcze,   by   wszyscy   wiedzieli   o   jego   powrocie. 

Potrzebuje trochę czasu, by... ee... przyzwyczaić się do swej nowej roli w życiu.

-   To   całkiem   zrozumiałe   -   odparła   lady   Marissa,   lecz   tymczasem   zagadnęła   ją 

długoletnia znajoma i Sophia musiała upewnić jego lordowską mość, że ani ona, ani jej matka 

nie są skłonne do rozsiewania plotek, toteż modne towarzystwo od żadnej z nich się nie dowie 

o powrocie księcia.

-   Miło   mi   to   słyszeć   -   odparł   z   wyraźną   ulgą.   -   Benedykt   musi   się   dopiero 

przyzwyczaić do nowej sytuacji. - Wychylił kieliszek. - Nie jest tym samym człowiekiem, 

który przed pięcioma laty wyjechał do Indii Zachodnich.

- A na ile się zmienił? - zapytała Sophia bardziej z uprzejmości niż z rzeczywistego 

zainteresowania.

- W każdy możliwy sposób - zaskoczył ją swoją otwartością lord Risely. - Zanim 

opuścił Anglię, był zdecydowanym dandysem. Gdy się teraz na niego patrzy, nie można w to 

uwierzyć. Nie troszczy się też o swoje dobre samopoczucie. Czy panie wie, że pierwszego 

dnia pobytu w mieście odwiedził najbiedniejsze dzielnice?

To przykuło uwagę Sophii.

- A cóż go do tego skłoniło? Wzruszył ramionami.

- Przypuszczam, że ciekawość. Był przerażony tyra, co zobaczył. Powiedział, że nasi 

niewolnicy żyją w lepszych warunkach niż ci nieszczęśni biedacy z przedmieść Londynu.

- A tak - odparła cicho Sophia, z wyraźną wymówką w głosie. - Zapomniałam, że jest 

pan właścicielem plantacji.

- Nie byłbym, gdyby to zależało od Benedykta - wyjawił Nicholas, odnotowując od 

razu zmianę w wyrazie twarzy dziewczyny. - Mój brat uwolniłby swoich niewolników z dnia 

na   dzień,   ale   obawia   się   rezultatów   takiego   czynu.   Siedzą   tam   na   beczce   prochu.   Jeśli 

background image

wyswobodzi   niewolników   u   siebie,   bez   wątpienia   wywoła   wielki   niepokój   na   innych 

plantacjach, a Benedykt wcale tego nie pragnie. Ze wszystkich sił wspiera abolicjonistów, 

którzy chcą uwolnienia całej siły roboczej, i wierzy, że nadejdzie kres takich nieludzkich 

praktyk jak niewolnictwo.

Sophia stwierdziła, że podziela nadzieje szlachetnego brata Nicholasa, przypominając 

sobie zarazem to, co jej stajenny powiedział ledwie onegdaj. „Zbyt prędka jesteś, pani, do 

potępiania   własnej   klasy.   W   każdej   sferze   są   ludzie   dobrzy   i   źli.   Odnajdziesz   ich,   jeśli 

będziesz miała oczy i uszy otwarte”. I, jak zwykle, miał rację.

- Bardzo chciałabym poznać pańskiego brata, lordzie Nicholasie. Na pewno okaże się, 

że mamy ze sobą wiele wspólnego.

Nastąpiła chwila milczenia.

- Sądzę, że dałoby się to zorganizować bez trudu - odparł po chwili Nicholas.

Podejrzewając, że jego lordowska mość, z przyczyn znanych tylko jemu, ma ochotę 

pozostać przy niej, Sophia skorzystała z okazji, by podziękować mu za jego rycerskie próby 

zduszenia krążących o niej plotek.

- Że też człowiek nie może publicznie porozmawiać z własnym stajennym, by jakiś 

głuptas nie zaczął rozpuszczać plotek!

- Niech się pani tym w ogóle nie przejmuje, moja droga. Rozmawiaj z nim, ile chcesz. 

Nie pamiętam teraz dokładnie, co powiedziałem ani do kogo, ale z pewnością uciszyłem kilka 

jadowitych języków.

- A więc zostałam dobrze poinformowana i jestem panu wdzięczna - odparła, nim 

zmieniła temat, przyznając, jakim zdumieniem napełniło ją pojawienie się lorda Nicholasa w 

salonie.

Ani na chwilę nie stracił kontenansu.

- A dlaczegóż miałaby pani być zdumiona, pytam? Uważa pani, że jestem zbyt wielką 

personą, by się pokazywać na tak skromnych przyjęciach?

Sophia przechyliła głowę na bok, jakby się nad tym zastanawiając.

- Jak też na to odpowiedzieć... szczerze czy z wystudiowaną uprzejmością?

Jego wybuch pełnego aprobaty śmiechu skierował w ich stronę niejedno spojrzenie.

- A więc o to chodzi! - wykrzyknął nieco zagadkowo. - Teraz rozumiem i z całego 

serca popieram. Nada się pani doskonale, w to nie wątpię. - Potem opanowując się, zmienił 

temat, pytając, jak jej się podoba pierwszy sezon w Londynie.

- Szczerze mówiąc, lordzie Risely, ostatnio stracił wiele ze swego uroku - przyznała, 

zobaczywszy   ojca,   który   wyłonił   się   z   gabinetu,   gdzie   panowie   zabawiali   się   kartami.   - 

background image

Czasami   mam   ochotę   zaproponować,   byśmy   wcześniej   wrócili   na   wieś   -   wyjawiła,   nie 

zauważając bardzo zakłopotanej miny jego lordowskiej mości.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Popatrzywszy przez okno salonu, lady Marissa zobaczyła córkę, która właśnie wracała 

do domu. Wchodząc, nie trzasnęła gwałtownie drzwiami. Wielka szkoda, uznała matka. Choć 

zazwyczaj   nie   pochwalała   dziecinnych   wybuchów   gniewu,   tym   razem   uznała,   że   Sophii 

dobrze by zrobiło, gdyby dała upust swym uczuciom, bowiem z powodu jej złego humoru w 

domu panowała nieprzyjemna atmosfera. Czy to jakieś wydarzenie, czy też jakaś osoba tak 

zepsuła nastrój młodej pannie?

Powracając   na   sofę,   zaczęła   wyszywać,   myślami   błądząc,   jak   to   ostatnio   czyniła, 

wokół niezwykłego zachowania męża. Choć refleksja ta wydawała się jej nieprawdopodobna, 

coraz częściej miewała wrażenie, że poślubiła człowieka kompletnie jej obcego. Zniknął miły 

i wyrozumiały mężczyzna, którego znała od ponad dwudziestu lat, a w jego miejsce pojawił 

się nieznośny zrzęda, z upodobaniem okazujący wszystkim złe humory.

Hrabina,   niezdolna   powstrzymać   kwaśnego   uśmiechu,   przypomniała   sobie,   jaką 

radość odczuła przed paroma dniami, gdy hrabia nieoczekiwanie oznajmił, że chętnie uda się 

na   skromne   przyjęcie   do   lady   Carlisle.   Jak   się   okazało,   przedwcześnie   się   cieszyła. 

Przypuszczała, że mąż wychodzi ze stanu, który wywołał u niego taką udrękę, i teraz znowu 

będzie doceniać wszystkie liczne przyjemności, jakie oferuje Londyn. Niedługo się łudziła. 

Jeszcze zanim tego wieczoru opuścili przyjęcie, doszła do wniosku, że mąż włącza się w 

życie   towarzyskie   tylko   dlatego,   że   chce,   by   po   tym   sezonie   Sophia   wróciła   na   wieś 

zaręczona. Hrabina Marissa uznała, że córka również doskonale zdawała sobie z tego sprawę.

Nieszczęsna   Sophia.   Lady   Marissę   ogarnęła   fala   współczucia.   Drogie   dziecko   z 

pewnością   czuje,   że   jej   życie   nie   należy   już   do   niej,   skoro   ojciec   dopytuje   się,   dokąd 

wychodzi i z kim. Wieczory były, oczywiście, jeszcze gorsze, gdyż nie usiłował skrywać, że 

śledzi każdy jej krok. Nie omieszkał czynić córce wyrzutów, jeśli zatańczyła choć jeden raz 

więcej   z   mężczyzną,   którego   uznał   za   niegodnego   jej   względów.   A   nie   daj   Boże,   jeżeli 

nieszczęsne dziecko nie chciało zatańczyć po raz drugi z kimś, kogo uznał za wartego uwagi!

Hrabina jedynie milcząco popierała cierpliwość córki, gdyż Sophia nieraz, lecz zawsze 

spokojnie,   usiłowała   się   przeciwstawiać   nierozsądnemu,   jeśli   nie   wręcz   dziwacznemu 

zachowaniu ojca. Co samo w sobie było bardzo osobliwe, doszła do wniosku, zastanowiwszy 

się   nad   tym   przez   chwilę.   Usposobienie   Sophii   trudno   było   nazwać   łagodnym.   Już   jako 

dziecko łatwo wpadała w gniew i nigdy nie bała się powiedzieć, co jej leży na sercu.

Hrabina   Marissa   potrząsnęła   głową,   zadając   sobie   pytanie,   dlaczego   dopiero   teraz 

zorientowała się w tych  drobnych,  lecz zdecydowanych  zmianach charakteru córki, które 

background image

zaszły bez wątpienia po przybyciu rodziny do Londynu. Nawet nie przyszło jej do głowy, że 

to za  jej  sprawą córka  się zmieniła.  A  jednak  ktoś miał wysoce  dobroczynny  wpływ  na 

dziewczynę,   która   z   niesfornego   i   bezmyślnego   czasami   dziecka   stała   się   świetnie 

wychowaną, czarującą młodą damą, doszła do wniosku hrabina, zastanawiając się, kto też, na 

Boga, mógłby to być.

Drzwi saloniku otworzyły się i obiekt milczącej aprobaty lady Marissy wszedł do 

pokoju. Sophia ' zmieniła ubranie na prostą, muślinową suknię i siadając w drugim krańcu 

sofy, wyglądała, jeśli nie na promieniejącą ze szczęścia, to przynajmniej na dość zadowoloną.

- Rada jesteś z przejażdżki? - zapytała hrabina i ze zdumieniem ujrzała, że córka robi 

komicznie skonsternowaną minę.

- Prawdę mówiąc, mamo, nie. Towarzystwo Trappa nigdy nie było zbyt interesujące. 

Do   tego   z   wiekiem   robi   się   coraz   bardziej   milczący.   A   może   -   rzekła,   rozstrzygając 

wątpliwości   na   korzyść   długoletniego   sługi   -   on   się   nie   zmienił,   a   tylko   ja   ostatnio 

przywykłam do ciekawszego towarzystwa.

- Rozumiem, że masz na myśli następcę Cierna. - Skupiona nad tamburkiem, hrabina 

nie zauważyła  czujnego  wyrazu  twarzy córki. - Nigdy nie słyszałam,  żebyś  się na niego 

skarżyła, więc chyba jesteś z niego zupełnie zadowolona.

- Nie widzę u niego żadnej wady.

- Miło mi to słyszeć. Obawiałam się, że nie znajdziesz nikogo, kogo polubiłabyś w 

połowie tak jak Clema.

- O tak, mamo, z pewnością... go lubię. Bardzo lubię Bena.

Lady dostrzegła pewne wahanie, lecz postanowiła go nie komentować i rzekła tylko:

- Nie pamiętam, bym z nim kiedykolwiek rozmawiała, kiwałam mu tylko głową w 

tych rzadkich okazjach, gdy wzywano go, by naprawił powóz. Myślisz, że zadowala go praca 

dla   naszej   rodziny,   czy   też   podejrzewasz,   że   gdy   sezon   się   skończy,   będzie   szukał 

zatrudnienia gdzie indziej? W końcu, zamieszkanie na wsi nie każdemu odpowiada. Może 

będzie chciał pozostać w mieście?

Nie otrzymawszy odpowiedzi, hrabina ze zdumieniem zauważyła, że zwykły, zdrowy 

rumieniec jej córki zniknął.

-   Co   się   stało,   moja   droga?   Dobrze   się   czujesz?   Wyglądasz,   jakbyś   otrzymała 

straszliwą wiadomość.

Sophia   zaprzeczyła   gwałtownie,   ze   śmiechem,   który   nawet   w   jej   uszach   brzmiał 

fałszywie. W istocie poczuła się tak, jakby właśnie otrzymała cios w żołądek. Po raz pierwszy 

w życiu ogarnęła ją panika. Jeśli na samą wzmiankę o tym, że Ben może poszukać innej 

background image

pracy,   omal   nie   zemdlała,   jak   się   będzie   czuła,   gdy   to   przypuszczenie   stanie   się 

rzeczywistością?

Widząc, że matka bacznie się jej przypatruje, zwróciła twarz do okna, by jej mina nie 

zdradziła czegoś, czego nie chciała przyznać sama przed sobą.

- Boże drogi! - wykrzyknęła z ulgą, rada, że ma prawdziwy powód do zmiany tematu. 

- Lord Nicholas właśnie ukazał się na skwerze... Wydaje mi się, że zmierza w naszą stronę. 

Czyżby chciał zaszczycić nas wizytą?

Ta sama myśl przeszła przez głowę hrabinie, choć nie zdradziła się z niczym, gdy parę 

minut   później   lokaj   wprowadził   młodego   człowieka   do   oblanego   słońcem   saloniku.   Co 

prawda,   w   czasie   proszonych   wieczorów   zawsze   nalegał,   by   Sophia   jak   najczęściej 

dotrzymywała mu towarzystwa, ale milady nigdy nie uważała go za poważnego konkurenta 

do ręki córki i wątpiła, czy składając tę wizytę, chciał uchodzić za odpowiednią partię.

- Cóż to za miła niespodzianka, lordzie Nicholasie - powitała go, prosząc, by usiadł. - 

Nie widziałam pana od czasu, gdy spotkaliśmy się na wieczorze u lady Carlisle.

-  Tak,   pani.  Nie   było  mnie   w   mieście  przez   ostatnie   parę  dni,   bo  wyjechałem  w 

odwiedziny do starego przyjaciela, Toby'ego Aldermana. Korzysta w uroków wsi, można by 

rzec.

- To znaczy, że ma puste kieszenie - wtrąciła Sophia, zdradzając, że choć z każdym 

dniem nabiera ogłady, zdarza jej się jeszcze rzucić jakąś śmiałą uwagę. - Spotkałam go raz, 

kiedy po raz pierwszy przybyliśmy do miasta. Jeśli mnie pamięć nie myli, bardzo szybko 

musiał opuścić stolicę z powodu rosnących długów.

-   Tak   to   właśnie   wygląda.   Ostatnio   grywał   wysoko,   a   lord   Alderman   stanowczo 

odmówił   płacenia   długów   wnuka,   póki   Toby   nie   udowodni,   że   zamierza   zmienić   swe 

zwyczaje. A zatem zmuszono go do pozostania na wsi i zajęcia się majątkiem, podczas gdy 

cała rodzina wyruszyła  z długą wizytą do Szkocji. Przypuszczam jednak, że od czasu do 

czasu wyskoczy do miasta, by odpocząć trochę od wiejskiej nudy.

-  Zanim   zdradzi   pan  dalsze   sekrety  pańskiego   przyjaciela,   chciałam   zauważyć,   że 

dziadek młodego pana Aldermana jest bliskim przyjacielem mojego męża - ostrzegła hrabina, 

starając się nie śmiać z paplaniny gościa. - Jak pan z pewnością wie, ani ja, ani moja córka nie 

lubimy plotek, ale jesteśmy tylko ludźmi i od czasu do czasu coś nam się wypsnie.

- Och, proszę się tym nie przejmować, łaskawa pani - odparł Nicholas, lekceważąco 

machając kształtną dłonią. - Towarzystwo plotkuje teraz o znacznie ciekawszych rzeczach. 

Słyszały panie o stale ciągnącej się sadze lady C. i jej przyjaciela poety oraz o skandalizującej 

powieści Nikczemny markiz. Podróże Toby'ego nikogo nie będą obchodziły.

background image

-   Owszem,   słyszałam   o   tej   książce   -   przyznała   Sophia,   przypominając   sobie   coś 

zabawnego, co jej przyjaciółka Robina wyjawiła zeszłego wieczoru. - Uważa się, że niektóre 

postaci są wzięte z życia. - Wiele wysiłku kosztowało ją, by nie zdradzić matce, że „drogi” 

Hugo Perceval zajmuje w tym utworze pokaźne miejsce i że zjadliwe pióro autora nie było 

dlań łaskawe. - Nie wiem, ile w tym prawdy, ale powiedziano mi też, że czarny charakter tej 

książki oparty jest na postaci naszego uroczego sąsiada.

Te słowa wyraźnie zainteresowały hrabinę.

- Sywella?... Doprawdy... No cóż, trzeba przyznać, że spełnia wymogi tytułu.

- Z pewnością uważany jest za faworyta - poinformował ich Nicholas. - Ja sam nigdy 

go nie spotkałem. Zdaje się, że to jakiś szalony samotnik. - Wzruszył ramionami. - Zawsze 

uważałem, że zalety mieszkania  na wsi zostały znacznie wyolbrzymione, a patrzenie, jak 

trawa rośnie, musi z czasem źle się skończyć. Wystarczy przykład mojej siostry, żeby się 

przekonać, ile w tym prawdy. Odkąd na dobre wyjechała z miasta, zaczęła dziwaczyć! To mi 

przypomina o celu mojej dzisiejszej wizyty - ciągnął, gdy słuchaczkom udało się wreszcie 

stłumić   uśmieszki.   -   Dom   mojej   siostry   znajduje   się   dziesięć   mil   od   domu   Toby'ego 

Aldermana,  więc  postanowiłem  złożyć  jej  wizytę,  bo  inaczej  do  końca  świata   będzie mi 

wypominać, że byłem  tak blisko i nie wpadłem. Gdy u niej byłem, przypomniała mi, że 

urodziny   naszej   ciotki   Tabathy   przypadają   w   piątek,   a   ja   pochopnie   zobowiązałem   się 

reprezentować   rodzinę.   Constance   wyjeżdża   do   Bath.   Na   śmierć   zapomniałem   o   tym 

przeklętym przyjęciu, a do tego obiecałem przywieźć paru przyjaciół z miasta, żeby uświetnić 

to wydarzenie. Od powrotu zabiegam o odpowiednie towarzystwo. - Z miną pełną nadziei 

spojrzał na Sophię. - A może pani zgodziłaby się wziąć udział w tej mojej małej wyprawie?

Choć   nieco   zdziwiona   nieoczekiwanym   zaproszeniem   lorda   Risely'ego,   hrabina   w 

najmniejszym stopniu nie czuła się urażona, że nie wciągnięto jej do tego młodzieńczego 

grona. W innych okolicznościach nie pozwoliłaby córce opuszczać stolicy w środku sezonu i 

nocować   u   kobiety,   która   w   istocie   była   nieznajomą,   lecz   biorąc   pod   uwagę   napiętą 

atmosferę, panującą ostatnio w domu, nie chciała pochopnie odmawiać. W końcu, nieco czasu 

spędzonego z dala od wszechwidzącego oka hrabiego może Sophii zrobić tylko dobrze.

- Lordzie Risely, zaproszenie jest zaskoczeniem dla nas obu - oznajmiła, podczas gdy 

Sophia w milczeniu formułowała uprzejmą odmowę. - Zdaje pan też sobie zapewne sprawę, 

że potrzebujemy trochę czasu do namysłu. Muszę jednak zaznaczyć na wstępie, że nigdy nie 

pozwoliłabym podróżować Sophii do domu pańskiej ciotki bez przyzwoitki.

- Oczywiście, że nie - zgodził się Nicholas. - Jestem pewien, że ciotka odda do mojej 

dyspozycji   swój   powóz   i   zapewni,   by   wszystkie   młode   damy   przez   cały   czas   miały 

background image

odpowiednie przyzwoitki.

Hrabina Yardley nie mogła dopatrzyć się niczego złego w tej propozycji i zapewniła 

Nicholasa, że przyśle mu do domu wiadomość o swej decyzji jeszcze przed końcem dnia. 

Sophia była zdumiona, że matka w ogóle rozważa możliwość jej wyjazdu, czemu dała wyraz, 

gdy tylko lord wyszedł z pokoju.

- Ależ, mamo, chyba nie zapomniałaś, że w piątek Meechamowie wydają bal. To 

jedno z największych wydarzeń sezonu i wypada na nim być.

- Nie, nie zapomniałam, kochanie - odparła matka, ponownie powracając do swego 

tamburka. - Jeśli chcesz tam iść, oczywiście musisz odrzucić zaproszenie.

Sophia podeszła do okna, by zobaczyć, jak ich gość wychodzi ze skweru.

- Dziwne - rzekła, z lekka marszcząc brwi - że zaproszenie nie objęło ciebie, mamo.

- Nie, wcale nie wydaje mi się to dziwne - odparła hrabina. - Lady Tabatha Risely 

cieszy się reputacją osoby dość niezwykłej. Mieszka całkiem wygodnie, lecz jeśli pamięć 

mnie nie myli, jej dom nie jest duży, tak że nie pomieściłaby wielu osób naraz.

- Znasz ją, mamo?

- Tylko przelotnie, ale nie widziałam jej od bardzo dawna. Ma już siedemdziesiąt lat i 

z rzadka przyjeżdża do miasta.

Straszliwa   możliwość   przebiegła   nagle   przez   myśl   Sophii.   Tylko   jednym   uchem 

wysłuchała odpowiedzi matki.

- Nie przypuszczasz, że lord Nicholas zapałał do mnie afektem, co? - zapytała, dzieląc 

się z nią swoimi obawami - I że to zaproszenie to tylko pretekst, żeby przedstawić mnie 

rodzinie?

-   Obrazisz   się,   jeśli   ci   powiem,   że   na   pewno   nie?   Bądź   spokojna,   moje   dziecko. 

Bardzo cię lubi, ale na pewno nie jest w tobie zakochany.

Sophia omal nie westchnęła z ulgą, sadowiąc się na sofie obok matki.

- W takim razie chętnie wyjadę ze stolicy, choćby tylko na jedną noc. Zrobiło się 

bardzo ciepło, nie można wprost wytrzymać. Wiejskie powietrze dobrze mi zrobi.

- O tym samym pomyślałam - przyznała lady Marissa. - A zatem, mam napisać liścik, 

że przyjmujesz zaproszenie?

Choć początkowa reakcja Sophii na propozycję nieoczekiwanego wyjazdu była mniej 

niż entuzjastyczna, gdy nadszedł piątek, stała w oknie salonu, oczekując przybycia powozu 

lady Tabathy. Krótki wypad z miasta uznała za zrządzenie losu. Coraz trudniej jej było znieść 

zmiany zachodzące w ojcu, a jego wieczna obecność wieczorami przyprawiała ją niemal o 

histerię. Gdziekolwiek się obróciła, widziała, że krąży w pobliżu, wpatrując się w każdego 

background image

młodzieńca, który okazywał jego córce względy, i badawczo mierząc okiem samą Sophię. 

Jeśli miał nadzieję, że dojrzy na jej twarzy wyraz zakochania, to będzie czekał na próżno, bo 

choć z kilkoma przystojnymi młodymi mężczyznami chętnie porozmawiałaby godzinkę, na 

jej drodze nie pojawił się jeszcze żaden, z którym gotowa byłaby spędzić życie. I skąd ten 

nagły pęd ojca, by ją wydać za mąż? - zastanawiała się, zadając sobie po raz kolejny pytanie, 

które  dręczyło  ją  często   w  czasie  ostatnich   dni.  Pamiętała  wyraźnie,   że  gdy przybyli  do 

miasta, hrabia przede wszystkim starał się ją chronić przed łowcami posagów. Być może, po 

części,   dalej  było  to   jego  celem,   ale  nie  mogła   się  oprzeć   uczuciu,  że   obecnie  ojciec,  z 

powodów znanych tylko sobie, zapragnął zobaczyć ją na ślubnym kobiercu, a przynajmniej 

zaręczoną przed końcem sezonu.

Potrząsnęła głową, dalej nie mogąc zrozumieć powodów tak gwałtownej zmiany. Żyje 

się raz, pomyślała, postanawiając, że będzie czerpała pełnymi garściami przyjemności, które, 

o dziwo, sprawia jej ten pierwszy sezon w stolicy, i nie pozwoli sobie ich odebrać przez 

wzgląd   na   dziwne   zachowanie   ojca.   W   końcu,   zawsze   może   polegać   na   niezachwianym 

wsparciu matki. Bogu dzięki, że ma przy sobie takie przyjaciółki jak Robina Perceval, którym 

może się zwierzyć... I, oczywiście, skoro jest Ben...

Jakże brakowało jej stajennego w czasie minionego tygodnia! Musiała to przyznać 

sama przed sobą. Przynajmniej jednak udało się jej zamienić z nim parę słów, gdy wracała do 

stajni   po   codziennej   przejażdżce.   Ten   jego   cudowny,   szeroki,   radosny   uśmiech,   który 

poprzedzał parę pokrzepiających słów, zawsze podnosił ją na duchu.

Ben   był   nadal   święcie   przekonany,   że   obecny,   melancholijny   nastrój   jej   ojca   nie 

będzie trwał w nieskończoność. Kto wie, może ma rację, doszła do wniosku, nieobecnym 

wzrokiem   śledząc   elegancką   kariolkę   zaprzężoną   w   parę   rączych   koni,   która   właśnie 

zajeżdżała na skwer. Wszak słusznie przewidział, że plotki na temat zauroczenia młodej damy 

swym   stajennym   umrą   śmiercią   naturalną,   gdy   towarzystwo   otrzyma   smakowitsze   kąski, 

którymi będzie mogło się epatować. I tak skandaliczne wyczyny lady Caroline Lamb, a także 

awanturnicze   zachowanie   innej   wysoko   postawionej   damy,   której   nazwisko   łączono   z 

pewnym członkiem rodziny królewskiej, sprawiły, że języki plotkarzy mełły nieustannie. W 

czasie ostatnich dwóch czy trzech dni Sophia nie zauważyła, by ktokolwiek rzucił złośliwe 

spojrzenie w jej kierunku. Pomyślała, że może po powrocie do miasta będzie mogła podjąć 

swe   codzienne   przejażdżki.   Tymczasem   kariolka   zatoczyła   koło   i   zatrzymała   się   przed 

domem.

Sophia   bez   trudu   rozpoznała   wysoką   postać,   która   wyskoczyła   z   eleganckiego 

pojazdu, gdy tylko służący wybiegł przed dom, by przytrzymać  konie. Poczuła się trochę 

background image

niepewnie, ujrzawszy lorda Nicholasa, który miał niezbyt szczęśliwą minę.

- Czy wyjazd został odwołany? - zapytała, dochodząc do wniosku, że taki musi być 

powód jego wizyty.

- Ależ nie! Nic podobnego - zapewnił ją pospiesznie, rzucając ukradkowe spojrzenie 

na Cardew, który niczym strażnik trzymał wartę przy drzwiach, gotów bronić swej młodej 

pani przed niepożądanymi  umizgami młodego człowieka. - Chodzi o to, że powóz mojej 

ciotki nie przyjechał. Powinien tu być już przed godziną. Musiał ich spotkać jakiś wypadek, 

innej możliwości nie widzę.

Sophia zastanawiała się przez chwilę, po czym zaproponowała, że odbędą podróż w 

dobrze  resorowanym  powozie  ojca,   lecz z  miny  Nicholasa   wyczytała,  że  ten  pomysł  nie 

przypadł mu do gustu, nawet zanim powiedział:

- Nie ma takiej potrzeby. Freddy Fortescue i jego siostra robią dziś wypad za miasto. 

Ich   babka   mieszka   dosłownie   o   krok   od   mojej   ciotki,   tak   że   możemy   poprosić   ich   o 

podwiezienie. - Zerknął na zegarek. - Pewnie jeszcze nie wyjechali. Przy odrobinie szczęścia 

złapiemy ich, jeśli się pospieszymy.

Odwrócił   się,   by   wejść   do   holu,   lecz   drogę   zagrodziła   mu   potężna   postać 

kamerdynera.

- Wypada mi przypomnieć, panienko - odezwał się Cardew wyjątkowo zuchwałym 

głosem   -   że   milady   przed   wyjściem   nakazała   mi   stanowczo,   bym  osobiście   odprowadził 

panienkę do powozu lady Tabathy Risely, a nie do żadnego innego.

- Tak, ale słyszeliście już, Cardew, że z jakiegoś powodu powóz wielmożnej Tabathy 

nie   przybył,   więc   przestań   robić   niepotrzebne   trudności,   jeszcze   bardziej   opóźniając   mój 

wyjazd, i przynieś mi zaraz torbę podróżną, żeby ją zapakować do kariolki jego lordowskiej 

mości.

- Pani człowiek ma trochę racji. Trzeba myśleć o przyzwoitości - wtrącił się Nicholas, 

zyskując przychylne spojrzenie bezkompromisowego sługi. - Może pani pojechać ze mną do 

domu Fortescue, nikt nie dopatrzy się w tym niczego złego. Ale jeśli Freddy i jego siostra już 

wyjechali? Nie mogę za nimi pędzić z panią, bez żadnej przyzwoitki, prawda? - Nicholas 

zastanawiał się przez chwilę nad tym problemem. - Mam pomysł. Weźmy ze sobą stajennego 

panienki. Wtedy, jeśli ktoś zobaczy, jak wyjeżdżamy ze stolicy, nie będzie mógł powiedzieć 

złego słowa.

Ben   spodziewał   się   w   miarę   spokojnego   popołudnia   i   był   nieco   zdziwiony,   gdy 

zawezwano go, żeby bezzwłocznie stawił się u frontowych drzwi. Wiedział na pewno, że 

hrabiego i hrabinę obwozi teraz po mieście obowiązkowy Trapp w lekkim powozie. Usłyszał 

background image

też z niezawodnych źródeł, że Sophia spędza popołudnie i wieczór poza miastem, tak że nie 

spodziewał się jej zobaczyć, gdy wychodził zza rogu stajni. Co więcej, towarzyszyła jej w 

kariolce doskonale znana mu postać w butelkowozielonym, znakomicie skrojonym palcie.

Benedykt  natychmiast nabrał podejrzeń. Jego brat, o ile dobrze pamiętał, nie miał 

najmniejszego upodobania do sportu. Mijać metę, wyprzedzając o pierś rywala, po prostu nie 

leżało w jego stylu. Cóż więc, zadawał sobie pytanie, robi on tu w najmodniejszym powoziku, 

który   z   pewnością   do   niego   nie   należał?   Co   ważniejsze,   dlaczego   ten   młody   rozpustnik 

przebywa w towarzystwie przyszłej księżnej Shambrook, skoro to słodkie dziewczę powinno 

od   dawna   znajdować   się   poza   miastem,   napawając   się   czystym,   wiejskim   powietrzem? 

Benedykt zauważył też, że Nicholas uporczywie unika jego wzroku.

Sophia nie przeżywała takich rozterek i uśmiechnęła się do niego promiennie.

- Będziesz mi służył za przyzwoitkę, Benie - oznajmiła, gdy w końcu stanął obok 

powozu,   rzucając   jej   pytające   spojrzenie.   -   Lord   Nicholas   i   Cardew   -   dodała,   gdy   lokaj 

położył jej podróżną torbę pod siedzenie - uważają, że moja reputacja ucierpi, jeśli zobaczą 

mnie, jak wyjeżdżam z miasta w otwartym powozie. To niedorzeczne, nie sądzisz?

- Nie, nie sądzę - odparł Ben z bezpośredniością, do której Sophia zdążyła się już 

przyzwyczaić. - Chciałbym też zauważyć, że jestem stajennym, nie przyzwoitką. Co więcej, 

panienko, myślę, że w ogóle nie powinna panienka wyjeżdżać z miasta w tym powoziku.

W innych okolicznościach Cardew ostro skarciłby stajennego za odpowiadanie swej 

pani w  tak  pozbawiony szacunku  sposób.  Rzecz  w  tym  jednak,  że  całkowicie się z  nim 

zgadzał, i byłby hipokrytą, udzielając Benowi reprymendy.

Nicholas natomiast odczuł  przewrotną przyjemność, każąc  swemu starszemu bratu 

trzymać  język  na zębami,  po czym  polecił mu w  ten  sam, szorstki  sposób  usiąść  z tylu 

kariolki. Ledwo Ben zdążył się usadowić, Nicholas pochwycił lejce i zmusił parę wspaniałych 

siwków do rączego biegu.

Gdy wyjeżdżali ze skweru, cała trójka pogrążona była  w myślach, lecz niebawem 

ciekawość Benedykta wzięła górę nad jego gniewem i zapytał, dokąd jadą.

- Curzon Street - odparł Nicholas, sekretnie uśmiechając się ze zwięzłego przebiegu tej 

rozmowy. O ile znał życie, starszy brat z przyjemnością by go udusił. - Jeśli będziemy mieli 

szczęście, dotrzemy tam na czas.

- Na czas do czego, jeśli wolno wiedzieć?

- Wydaje mi się, mój dobry człowieku - odparł Nicholas, naśladując bardzo udatnie 

zuchwałą   dezaprobatę,   którą   przed   chwilą   zademonstrował   niezwykle   poprawny   lokaj 

Yardleyów - że stać cię na wszystko. Pozwolę sobie poinformować cię, że jesteś bezczelnym 

background image

nicponiem! - Usłyszał coś, co brzmiało podejrzanie jak stłumiony kobiecy chichot. - Dziwię 

się, że godzi się pani z takim zuchwalstwem, lady Sophio - ciągnął, czerpiąc z tego ogromną 

radość,   choć   wiedział,   że   drogo   za   te   słowa   zapłaci,   gdy   znajdzie   się   sam   na   sam   z 

Benedyktem. - Ja bym sobie na to nie pozwolił. Noga tego szelmy nie postałaby pięciu minut 

w moim domu. Ani w żadnym innym, skoro już o tym mowa!

- Ben rzeczywiście trochę się zagalopował - zmuszona była przyznać Sophia, widząc, 

że  stajenny miażdży  spojrzeniem  siedzącego  obok niej   dżentelmena.  -  Mam  nadzieję,  że 

zastaniemy  przyjaciół  lorda Nicholasa,  zanim opuszczą miasto,  Benie. Wtedy będę miała 

należytą opiekę, a ty wrócisz spokojnie na Berkeley Square.

- A jeśli nie zdążymy, panienko?

Pytanie Bena było rozsądne, lecz Sophia nie potrafiła na nie odpowiedzieć i zwróciła 

się o pomoc do Nicholasa.

- Och, nic takiego się nie stanie - oznajmił Nicholas z wyraźną beztroską. - Nawet jeśli 

wyjechali już z domu, dogonimy ich, nim dotrą do granic Londynu.

Niestety,   rachuby   okazały  się   chybione.   Co   w   najmniejszym   stopniu  nie   zdziwiło 

Benedykta, ponieważ pary wspaniałych siwków ani razu nie poderwano do galopu.

Oczywiście,   jego   brat   mógł   mieć   niezaprzeczalne   powody,   by   jechać   z   tak   małą 

prędkością,   doszedł   do   wniosku   Benedykt,   gdy   opuścili   już   ostatnie   kręte   uliczki   na 

przedmieściach stolicy. Podejrzewał, że powóz należał do któregoś z przyjaciół Nicholasa, a 

on bardzo się starał, by ani konie, ani powóz nie doznały najmniejszego uszczerbku. A może 

zamierza przejechać długą odległość i nie chce przemęczać siwków? Oba wyjaśnienia były 

prawdopodobne, a jednak Benedykt nie mógł pozbyć się wrażenia, że brat szykuje mu jakąś 

sztuczkę.

Zwrócił teraz uwagę na pasażerkę i doszedł do wniosku, że przez kilka ostatnich mil 

Sophia była zadziwiająco milcząca, a teraz sprawiała wrażenie zamyślonej. Być może jego 

brat zaplanował jakiś fortel, lecz wątpił, by jego przyszła żona brała w nim udział. Nie, o ile 

się głęboko nie mylił, była tak samo zdziwiona jak on, że Nicholas ani trochę się nie stara 

dogonić swych przyjaciół Fortescue.

Sunęli ciągle w tym samym ślimaczym, monotonnym tempie, prześcigani przez wiele 

pojazdów,   w   tym   turkoczący   wóz.   Potem   Nicholas,   bez   najmniejszego   uprzedzenia, 

postanowił   przyspieszyć   i   bardzo   zręcznie,   z   rozmachem   skręcił   kariolką   na   bardzo 

zatłoczony dziedziniec zajazdu pocztowego.

- Czy mógłbym wiedzieć, dokąd zmierzamy, panienko? - zapytał Benedykt, podczas 

gdy jego brat, który szybko zsiadł z kozła, wydawał pilne polecenia stajennemu.

background image

- Do domu lady Tabathy Risely - objaśniła go, nie znajdując niczego podejrzanego w 

tym pytaniu. - Jeśli nam się uda kiedykolwiek tam dobrnąć.

Benedykt   nawet   drgnieniem   brwi   nie   zdradził   najmniejszego   zdziwienia,   choć   nie 

mógł się nie zaśmiać, słysząc sarkazm w głosie ukochanej.

Dodało to Sophii otuchy, toteż odwróciła się na swym siedzeniu, by spojrzeć wprost 

na człowieka, którego nigdy nie uważała za służącego.

- Tak się cieszę, że tu jesteś, Ben - powiedziała z prostotą. - Czułabym się nieswojo, 

gdyby cię ze mną nie było.

Kątem oka zauważyła, że Risely wszedł do zajazdu.

-   Nie   wydaje   ci   się,   że   lord   Nicholas   nawet   nie   próbował   wyprzedzić   swego 

przyjaciela? Służący Fortescue zapewnili nas, że pojazd ich państwa odjechał pół godziny 

przed naszym przybyciem. Już dawno powinniśmy ich dogonić. I z pewnością tak by się 

stało, gdybyś to ty trzymał lejce! - Uderzyła ją nagle pewna myśl. - Zaproponuję, żebyś teraz 

powoził. I gdzie, na miłość boską, podziewa się teraz lord Nicholas? - podniosła głos, dając 

upust irytacji.

Mina musiała ją zdradzić, gdyż Nicholas po powrocie natychmiast przeprosił, że kazał 

jej czekać.

- Wpadłem tylko na chwilę, by się dowiedzieć, czy nasz przyjaciel Freddy tędy nie 

przejeżdżał.

- To musiało być tak dawno temu, że byłabym zdziwiona, gdyby karczmarz pamiętał - 

odpaliła, a Nicholas musiał zebrać wszystkie siły, by się opanować.

- Ci Fortescue trzymają dobre konie, toteż może zachowałem się trochę nieroztropnie, 

starając się ich wyprzedzić - przyznał. - Nie będę jednak już więcej próbował. Nie ma też 

sensu dłużej zwlekać, licząc na to, że powóz ciotki Tabathy podjedzie ku nam. Natomiast 

postaram się nadrobić stracony czas, jadąc na skróty - rzekł, skręcając z traktu pocztowego.

Jechali   kilka  mil   wąskimi,  krętymi   dróżkami. Hrabstwo  Surrey  wydało   się Sophii 

krainą całkowicie obcą. Nie miała pojęcia, gdzie się znajdują, nie wiedziała, w jakim kierunku 

jadą, słońce bowiem schowało się za grubą warstwę chmur. Benedykt także nie znał tej trasy, 

choć w odległej przeszłości kilkakrotnie odwiedzał swą starą niezamężną ciotkę, ale wtedy 

zawsze jeździł głównym traktem pocztowym.

- Myślę, że dobrze byłoby, gdybyśmy się zatrzymali na chwilę i trochę odświeżyli - 

zaproponował Nicholas, kiedy dotarli do sennej wioski, gdzie naprzeciwko kościoła, otoczona 

drzewami,  stała   byłe   jak  sklecona  gospoda.  - Byłem  tu  już  kiedyś  i  zapewniam  was,   że 

jedzenie jest wyborne. Może nawet postawię temu zuchwałemu stajennemu kufel piwa. - 

background image

Nicholas nie mógł się oprzeć, by nie zakpić z Benedykta. Nie zwracając uwagi na głośne, 

szydercze prychnięcie brata, zaprowadził Sophię do gospody.

Gdy   po   paru   minutach   Benedykt,   dopilnowawszy,   by   konie   miały   wszystko,   co 

potrzeba, wolnym krokiem wszedł do gospody, Nicholasowi przeszło przez myśl, że na dobrą 

sprawę mógłby być niewidzialny, zakochana para bowiem nie poświęcała mu najmniejszej 

uwagi. Znad krawędzi kufla przypatrywał się swym towarzyszom i po raz drugi w ciągu paru 

godzin musiał zebrać wszystkie siły, by zachować kamienny wyraz twarzy. Zupełnie nie mógł 

sobie   wyobrazić,   jak   Benedykt   zdołał   utrzymać   się   na   służbie   tyle   czasu.   Nie   okazywał 

państwu   najmniejszego   szacunku.   Jak   na   sługę   zachowywał   się   wręcz   zdumiewająco 

zuchwale! A jednak Sophia nie miała nic przeciwko temu, wydawało się, że w ogóle tego nie 

zauważa.

Potrząsnął głową. Bez wątpienia tworzyli niezwykłą parę - hrabianka i jej złotowłosy 

stajenny.   W   każdym   razie   nie   wątpił,   że   stworzą   idealne   stadło,   jeżeli   jego   starannie 

obmyślony plan się powiedzie.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Powinien być przygotowany na to, co się stało; należało przewidzieć, że prędzej czy 

później   to   się   musi   wydarzyć,   a   jednak   gdy   do   tego   doszło,   Benedykt   był   kompletnie 

zaskoczony. W jednej chwili jechali wąską, krętą wiejską dróżką, wierząc, choć nie było na to 

szans, że zdołają dotrzeć do celu podróży, nim z groźnych, czarnych zwałów chmur, które z 

wolna  nadciągały  od zachodu, lunie  na  nich rzęsisty deszcz. Za  moment  leżeli  w  rowie, 

oglądając krajobraz pod bardzo szczególnym kątem i bezradnie patrząc, jak zewnętrzne koło 

toczy się drogą przed nimi.

Na szczęście żadne z nich nie ucierpiało. Niestety, jeden siwek lekko naciągnął sobie 

ścięgno w kolanie, a choć obrażenie nie było poważne, biedne zwierzę nie mogło ciągnąć 

pojazdu, nawet gdyby powóz nadawał się do dalszej podróży, o czym nie było mowy.

Benedykt sądził, że jego młodszy brat nie miał wyboru i musiał zjechać tak szybko i 

gwałtownie,   by   uniknąć   zderzenia   z   nadjeżdżającym   powozem,   który   pędził   o   wiele   za 

prędko,   jak   na   te   wąskie   dróżki.   Nieco   później   Nicholas   zaproponował,   że   on   wróci   do 

gospody  z   końmi,   a   Benedykt   i   Sophia   niech   poszukają   schronienia   do   jego   powrotu   w 

stojącej   nieopodal   chacie.   Wtedy   to   Benedykta   ogarnęły   pierwsze   wątpliwości.   Zaczął 

poważnie rozważać możliwość, że owo nieszczęsne wydarzenie mogło nie być niewinnym 

wypadkiem, jak to się na pierwszy rzut oka wydawało.

Zerknął   przez   ramię   na   Nicholasa,   który   dosiadał   zdrowego   siwka   i   ostrożnie 

prowadząc   ranne   zwierzę,   zniknął   za   zakrętem.   Benedykt   doszedł   do   wniosku,   że   mieli 

niezwykłe szczęście, zderzając się z drugim pojazdem akurat na tym odcinku drogi, gdyż na 

dużej   przestrzeni   było   to   jedyne   miejsce,   na   którym   dwa   pojazdy   mogą   się   minąć   przy 

ostrożnej jeździe. Przypadek czy też to wszystko zostało ukartowane? - pytanie to samo się 

narzucało. Czy to szczęśliwy zbieg okoliczności, że w pobliżu jest chatynka, w której mogą 

znaleźć schronienie? Oczy mu się zwęziły. Wszystko to wygląda dosyć podejrzanie, uznał, 

wchodząc beztrosko do chatki, gdy nie usłyszał odpowiedzi na swoje drugie stukanie.

Sophia,   która   niezbyt   dobrze   orientowała   się   w   warunkach   życia   biedoty,   z 

zainteresowaniem   rozejrzała   się   po   jedynym   pomieszczeniu   domku   i   odniosła   korzystne 

wrażenie.

- Muszę przyznać, że jest tu bardzo czysto i przytulnie.

Tak, trochę zbyt czysto i nazbyt przytulnie, doszedł do wniosku Benedykt, którego 

podejrzenia rosły z każdą chwilą. Nawet w Sharnbrook pracownicy rolni nie mieszkali tak 

wygodnie.   Białych   lnianych   prześcieradeł,   poduszek   z   pierza,   czegoś,   co   wyglądało   na 

background image

materac z końskiego włosia, nie znajdowało się w wiejskich chatach. Gdy odwrócił się do 

stołu   zastawionego   jadłem,   nie   mógł   powstrzymać   kwaśnego   uśmiechu.   Ilu   robotników, 

zastanawiał   się,   może   sobie   pozwolić   na   wyborne   czerwone   wino   do   chleba   i   sera? 

Doprawdy, Nicholas trochę przesadził, by można to wnętrze uznać za prawdziwe.

Potrząsnął   głową.   Bez   wątpienia   te   rzeczy   przeniesiono   z   jakiegoś   dużego   domu, 

znajdującego się nieopodal, wyłącznie dla wygody jego i Sophii. Co więcej, ktoś, kto tak 

przemyślnie postarał się zaspokoić ich potrzeby, zakładał, że pobędą tu dłużej.

- Możemy się rozgościć w oczekiwaniu na powrót lorda - zaproponował Benedykt, 

wrzucając spore polano do ognia, który na ich przybycie rozpaliła jakaś troskliwa duszyczka. 

Nie dodał, że jego zdaniem Nicholas, czy też ktokolwiek inny, przybędzie dopiero następnego 

ranka. Nie, wedle wszelkich oznak na niebie i ziemi, chytry braciszek założył, że Benedykt 

wykorzysta tę noc spędzoną sam na sam z Sophią. O dziwo, starszemu Sharnbrookowi nigdy 

nie przyszło do głowy, by uwieść Sophię, ażeby osiągnąć swój cel. Patrzył, jak sadowi się w 

bujanym   fotelu   przy   palenisku.   Ale   był   tylko   człowiekiem,   a   ona   bardzo   piękną   młodą 

kobietą...

- Myślisz,  że zrobi się tragicznie  zimno, Ben?  - zapytała  Sophia, gdy bezwiednie 

dorzucał do ognia kolejną, sporą kłodę drewna. Odsunęła fotel nieco dalej od paleniska. - 

Może i masz rację - dodała, gdy pierwsze krople deszczu zaczęły uderzać w małe okienko. - 

Lord Nicholas przybędzie do gospody przemoczony do suchej nitki, biedaczysko.

Biedaczysko! - powtórzył w duchu Benedykt i znowu kwaśno się uśmiechnął. Czy tak 

samo będzie troszczyć się o dobro młodego lorda, gdy zacznie podejrzewać prawdę? Nie miał 

najmniejszych   wątpliwości,   że   Nicholas,   przy   pomocy   i   korzystając   z   zasobów   jakiegoś 

bliskiego przyjaciela mieszkającego w okolicy, zaplanował tę eskapadę w najdrobniejszych 

szczegółach.

Nagle poczuł pierwsze wyrzuty sumienia. Nie mógł spokojnie wpatrywać się w te 

ufne, zielone oczy.

- To nic pewnego - ostrzegł, usiłując ją przygotować na ewentualność spędzenia tu 

nocy - że lord zdoła wynająć inny powóz. Prawdę mówiąc, to bardzo mało prawdopodobne. 

Niech panienka pamięta, że zatrzymaliśmy się w gospodzie, nie w zajeździe pocztowym. 

Niewiele zdoła tam uzyskać.

- To prawda, ale może karczmarz ma powozik - powiedziała po chwili namysłu.

- Oczywiście, że to możliwe. Pytanie tylko, czy zechce pożyczyć go nieznajomemu.

Sophia spojrzała nań ze zdziwieniem.

-   Ależ   akurat   ten   karczmarz   i   jego   żona   znają   lorda   bardzo   dobrze.   Widać   było 

background image

wyraźnie, że łączą ich przyjacielskie stosunki.

Miała   rację,   lecz   wolałby,   by   była   mniej   spostrzegawcza,   gdyż   niewątpliwie 

spodziewała się, że Nicholas dostanie bez kłopotu wszelką potrzebną pomoc. Co było prawdą, 

choć Benedykt podejrzewał, że jego brat celowo zwleka z przybyciem, gdyż uzyskał to, czego 

chciał, uszkadzając powóz.

Wbił oczy w jakiś niewidoczny punkt w podłodze zastanawiając się, jak najdelikatniej 

wyrazić swe podejrzenia i szybko doszedł do wniosku, że nie jest w stanie zniszczyć tych 

dziecięcych  iluzji, którymi  Sophia nadal się karmiła. Nie chciał uświadamiać jej gorzkiej 

prawdy, że osoby, które lubiła i podziwiała, od czasu do czasu nie postępują honorowo, że 

ludzie nie są albo dobrzy, albo źli, lecz mają zarówno zalety, jak i wady. Przypuszczała, że 

Nicholas celowo jechał bardzo wolno, ale nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że wypadek, z 

powodu   którego   została   sam   na   sam   z   Benedyktem,   nie   był   tylko   nieszczęśliwym 

zrządzeniem   losu.   Nie   domyśliłaby   się,   że   wszystko,   co   się   jej   przydarzyło   od   czasu 

opuszczenia Berkeley Square, było starannie zaplanowane aż do najdrobniejszego szczegółu i 

że szlachetny młody lord, którego tak lubiła, wcale nie zamierzał zawieźć jej do domu ciotki 

Tabathy.

- Zupełnie nie znam tej części kraju, a ty, Ben? Odrywając wzrok od niewidocznego 

punktu na podłodze i wracając myślą do teraźniejszości, Benedykt bezskutecznie poszukiwał 

w ślicznej twarzyczce  Sophii śladu zaniepokojenia. Powoli rozwiązując wstążki modnego 

czepka, wydawała się całkowicie pogodzona ze swym nieszczęsnym położeniem, przyjmując 

je z osobliwą, pełną godności rezygnacją.

-   Ja   też   nie   mam   najmniejszego   pojęcia,   gdzie   się   znajdujemy   -   przyznał.   -   To 

niewątpliwie chatka należąca do kogoś  zatrudnionego w majątku, więc gdzieś w pobliżu 

powinien znajdować się dwór. Gdy deszcz przestanie tak lać, pójdę go poszukać i sprowadzę 

pomoc.

Ponownie nie próbowała ukryć zdumienia.

- Uważasz, że to roztropne? Przypuśćmy, że lord wróci, kiedy nas nie będzie. Tak, 

powiedziałam nas - dodała, gdy uniósł swe wyraziste, ciemne brwi. - Nie sądzisz chyba, że 

zostanę   tu   sama   i   pozwolę   ci   wędrować   Bóg   wie   gdzie.   A   poza   tym   właściciel   mógłby 

powrócić, kiedy ciebie nie będzie. Nie wiadomo, z jakim człowiekiem znalazłabym się sam 

na sam. - Rozejrzała się wokół, jakby coś ją nagle uderzyło. - Chociaż muszę przyznać, że 

mieszkaniec tego domku utrzymuje go w najwyższym porządku. Czy wszystkie chaty są tak 

schludne, Benie? Muszę powiedzieć, że nie bardzo się w tym orientuję.

- Z tego, co wiem, to nie - odparł, uśmiechając się, choć poczuł się niezręcznie w 

background image

sytuacji, w której znalazł się nie ze swojej winy.

Podszedł do okna i ku swej konsternacji stwierdził, że deszcz nie tylko nie ustaje, ale 

jeszcze się nasila. Niech diabli wezmą jego brata! Po co ten młody szczeniak wtrąca się w nie 

swoje sprawy? - zaklął w duchu. Gdyby Nicholas znalazł się w pobliżu, z przyjemnością by 

go udusił. Nie wątpił ani przez chwilę, że działania Nicholasa podyktowane były głęboką 

braterską troską. Lecz czy temu uparciuchowi nie przyszło do głowy, że starszy brat mógł nie 

zapaść w serduszko Sophii na tyle, by za niego wyszła? A jeśli dziewczyna będzie wolała 

stracić w oczach świata reputację, niż związać się na całe życie z człowiekiem, do którego nie 

czuje szacunku?

Na samą myśl o tym poczuł, że pęka mu serce, lecz jeśli Nicholas nie wziął pod uwagę 

tej ewentualności, on na pewno tak. Musi też spojrzeć prawdzie w oczy - gdzieś w głębi 

duszy jakaś bezecna część jego istoty radowała się niezwykłą możliwością uzyskania tego, 

czego pragnął całym sobą. Nie mógł zaprzeczyć, że z ochotą słuchał podszeptów demona 

pokusy, namawiającego  go, by wykorzystał  sytuację,  prowokującego,  żeby uwiódł  młodą 

panią  i  nie  przejmował  się  konsekwencjami   swego  czynu.   Do  tej  pory  zdołał oprzeć   się 

popędom niższych instynktów... Ale jak długo wytrzyma?

Gdy Ben zapalił łojowe świece na krawędzi kominka i zjedli już proste, lecz pożywne 

jadło,   Sophia   całkowicie   pogodziła   się   z   myślą,   że   spędzi   noc   w   skromnej   chacie   i 

postanowiła cieszyć się tym nowym przeżyciem. Choć deszcz nie padał już tak rzęsiście jak 

wcześniej, było zbyt ciemno, by ryzykować wyprawę w poszukiwaniu dworu, gdzie mogliby 

uzyskać pomoc w dotarciu do celu. A zatem bardzo rozsądnie porzuciła wszelką nadzieję, że 

zobaczy lorda Nicholasa przed świtem.

Oderwawszy   wzrok   od   płomieni   tańczących   na   kominku,   spojrzała   na   Bena, 

siedzącego naprzeciw niej na drewnianej ławie. Może to tylko wytwór jej wyobraźni, ale 

wyczuła teraz w mężczyźnie stłumione napięcie, którego nie dostrzegła w nim, gdy przybyli 

do   chatki.   Doszła   do   wniosku,   że   martwi   się   o   jej   reputację,   i   nie   mogła   powstrzymać 

uśmiechu. Jakie to dziwne, że w najmniejszym stopniu nie czuła się zakłopotana; przez całe, 

tak brzemienne w wydarzenia popołudnie i wieczór ani na chwilę nie ogarnęła jej najmniejsza 

obawa właśnie dlatego, że ten szczególny człowiek dotrzymywał jej towarzystwa.

Nie zamierzała nawet zastanawiać się nad tą dość ambarasującą prawdą, że zostanie z 

nim na noc, wypowiedziała tylko na głos pierwotną myśl, rzucając niedbale:

-   Chyba   musimy   spojrzeć   prawdzie   w   oczy,   Ben,   i   pogodzić   się   z   tym,   że   jego 

lordowska mość przyjdzie nam na ratunek dopiero rano.

Zastygł   z   kolejnym   polanem,   które   miał   dorzucić   do   ognia,   jego   przenikliwe 

background image

niebieskie   oczy   patrzyły   na   Sophię   z   uczuciem,   trudnym   dla   niej   do   zrozumienia,   gdy 

odwrócił się w jej kierunku.

- Nie wyglądasz na szczególnie zaniepokojoną. Nie przeszkadza ci, że jesteś tu sama 

ze mną, Sophio?

Drgnęła, bo ją zaskoczył, nie tyle bezpośredniością swego pytania - przywykła do jego 

szczerości, lecz dlatego, że nazwał ją po imieniu i w jego ustach zabrzmiało to tak naturalnie.

- Nie, oczywiście, że nie - zapewniła go, z wysiłkiem wymawiając słowa, gdyż z 

jakichś niewytłumaczalnych powodów nagle zaschło jej w gardle.

Uniosła się z krzesła, przeszła przez małą izdebkę i, by wybrnąć z niezręcznej sytuacji, 

nalała   sobie   wina   z   butelki   stojącej   na   stole.   Wiedziała,   że   powinna   go   skarcić   za   taką 

poufałość, lecz zamiast tego zapytała:

- Dlaczego miałoby mi to przeszkadzać?

- Ponieważ jestem mężczyzną... co prawda stajennym, ale mężczyzną, nie mniej niż - 

powiedzmy - markiz czy hrabia. I ponieważ spędzimy całą noc razem... i do tego zupełnie 

sami. - Jednym zgrabnym ruchem podniósł się z ławy i zaczął iść w jej kierunku. - Dobrze by 

było, gdybyś zastanowiła się przez chwilę nad konsekwencjami.

- Nad konsekwencjami? - powtórzyła, nie mając pojęcia, dlaczego serce zaczęło jej 

nagle bić tak gwałtownie, że omal nie rozsadziło piersi, choć się niczego nie bała. Nawet nie 

drgnęła, mimo iż Ben podszedł tak blisko, że jego ciepły oddech owiewał loczki wijące się na 

jej karku.

- Jeżeli sobie wyobrażasz, że mój ojciec będzie cię ścigał, wymachując pistoletem i 

zażąda, byś postąpił zgodnie z nakazami honoru, to możesz odetchnąć spokojnie - zapewniła 

go, dziwiąc się nieomylnej nucie rozczarowania, która bezwiednie zabrzmiała w jej głosie. - 

Gdybyś był markizem... sprawy miałyby się zupełnie inaczej.

- Może dla twojego ojca, ale nie dla ciebie. - Położył ręce na jej ramionach i odwrócił 

ją   delikatnie,   lecz   stanowczo,   tak   że   stali   teraz   twarzami   do   siebie.   -   Ty   pokochasz 

mężczyznę,   nie   jego   bogactwa   czy   pozycję   społeczną.   -   Wpatrywał   się   teraz   w   nią   tak 

intensywnie,   że   nie   mogła   oderwać   od   niego   wzroku.   -   Załóżmy,   że   twój   ojciec,   z 

jakichkolwiek powodów, będzie nalegał, byś mnie poślubiła, Sophio. Czy postarasz się go od 

tego odwieść?

Nie, nigdy! Jej serce odpowiedziało tak gwałtownie, że umysł  nawet nie usiłował 

zaprzeczyć tej prawdzie. Być może było to szaleństwo, ale nie chciałaby spędzić wszystkich 

swych dni z nikim innym prócz tego zagadkowego, obcego mężczyzny, który nieoczekiwanie 

wkroczył  w  jej  życie,   i  tak  niezauważalnie,   że  ledwo  to sobie  uświadamiała,  stał  się  jej 

background image

niezbędny do szczęścia. Pokochała go, to pewne.

Teraz  zdała sobie z tego sprawę, lecz wcale  nie czuła się zaskoczona.  Rozchyliła 

wargi, ale nie zdążyła niczego wyznać, gdyż nakryły je usta Bena.

Nie   przyszło   jej   do   głowy,   by   się   bronić,   ani   teraz,   ani   chwilę   później,   gdy 

nieubłaganie została pchnięta na miękki materac. Męskie wargi i palce z czarodziejską mocą 

krążyły po jej ciele, a ona z ochotą przyjmowała te pieszczoty. Cnotliwe gesty,  na które 

zezwalała   kilku   wybranym   przedstawicielom   płci   przeciwnej   -   pocałunki   w   palce   i 

nadstawiony   policzek,   w   najmniejszej   mierze   nie   przygotowały   jej   na   ten   niezrównany 

przejaw   męskiej   namiętności.   Dla   Benedykta   reakcja   młodej   panny   była   nie   mniej 

zaskakująca. Zamiast choćby dla pozoru udawać dziewiczą wstydliwość, sama go zachęcała, 

by pozwalał sobie na coraz więcej, układając się tak, by mógł łatwiej sięgnąć do guziczków 

przy zapięciu jej sukni i ściągnąć przez ramiona pętający ją strój.

Nie mogła opanować drżenia rozkoszy, przebiegającego przez jej ciało, gdy prawa 

ręka Bena zaczęła gładzić delikatne kości jej ramienia i zsunęła się niżej, by przebiec palcami 

wokół krągłości jej piersi. Nigdy by nie uwierzyła, że lekkie jak piórko dotknięcie męskiej 

ręki   może   wywołać   w   niej   takie   bogactwo   rozkosznych   doznań,   zaćmiewając   umysł, 

przytłaczając wszystkie rozsądne myśli z wyjątkiem jednej.

- Kocham cię - wyszeptała tak cicho, że ledwo sama zdała sobie z tego sprawę, lecz w 

mężczyźnie nagle zaszła zmiana. Poczuła, że zesztywniał, magiczne palce zatrzymały się, po 

czym uniósł głowę i wpatrzył się w jej twarz, a oczy błyszczały mu dziwnym połączeniem 

triumfu i stanowczego postanowienia. Potem podniósł się, unikając drżącej ręki, którą ku 

niemu wyciągnęła. Przesunął się tak, że nie mogła go dotknąć, mamrocząc jakieś słowa, które 

wówczas   wydały   się   jej   bezsensowne,   lecz   pamiętała   je   bardzo   dobrze   przez   tygodnie, 

miesiące i lata, które miały nadejść.

- Nie, nie tak - powtórzył, jakby rozpaczliwie usiłując przekonać samego siebie. - 

Może jestem szalony. Bez wątpienia mój przedsiębiorczy młodszy brat będzie uważał, że 

postradałem rozum... ale to nieważne. Nie mogę na to pozwolić... nie w ten sposób.

Sophia   przypatrywała   mu   się   w   milczeniu,   gdy   wyciągnął   rękę,   by   uchwycić   się 

brzegu kominka palcami, które zaledwie przed chwilą wywołały w niej taką burzę zmysłów.

- Ben, nie rozumiem cię. - Czuła się jak dziecko, zranione i zagubione, ukarane nie 

wiedzieć za co. - Czy zrobiłam coś nie tak?

Nie   próbował   odpowiedzieć,   a   ona   zaczęła   się   zastanawiać,   czy   może   to   jej 

nieskromny   brak   opanowania   stał   się   przyczyną   tej   nagłej   zmiany,   która   w   nim   zaszła. 

Instynktownie sięgnęła do stanika sukni i zaczęła porządkować na sobie ubranie, w miarę 

background image

niepostrzeżenie i szybko, co nie szło jej łatwo, gdyż palce miała wyjątkowo niezgrabne.

- Naprawdę cię kocham, Benie - zapewniła go, gdy poczuła, że znowu może spojrzeć 

mu w twarz. - Inaczej nie pozwoliłabym, żebyś... to znaczy, nie dałabym ci...

- Wiem, co chcesz powiedzieć. - Teraz zadał sobie trud, by na nią spojrzeć, a choć nie 

była  pewna, o czym  myślał  ani co czuł, nie widziała w jego oczach śladu niesmaku czy 

odrazy. - Dlatego właśnie nie dopuszczę, by zdarzyło się to właśnie w ten sposób. Muszę 

porozmawiać z twoim ojcem, jak to przystoi w podobnej sytuacji. Chcę, byście... ty i twój 

ojciec, mieli możliwość wyboru.

-   Co?!   -   wykrzyknęła   Sophia   bez   tchu,   nie   mogąc   uwierzyć,   że   tak   inteligentny 

człowiek powiedział coś równie głupiego. - Benie, musiało ci się pomieszać w głowie... albo 

mnie! Papa nigdy się nie zgodzi. Nigdy, rozumiesz?

- Nie? - Nie wydawał się przekonany ani w najmniejszej mierze zatroskany. Wyglądał 

raczej na bardzo rozbawionego. - Mam nadzieję, że się mylisz, a jeśli nie, musimy ufać, że 

zdrowy rozsądek zwycięży i że z czasem pogodzi się z losem.

- Na pewno nie! - Największy głupiec wychwyciłby silne przekonanie w jej glosie. - 

Nie znasz mojego ojca. Jak myślisz,  po kim odziedziczyłam  upór? Mówiłam ci już, jaki 

nastrój   panował   w   domu   przez   ostatnie   dwa   czy   trzy   tygodnie   -   przypomniała   mu, 

zastanawiając się, dlaczego te szerokie ramiona drżą od powstrzymywanego śmiechu. - To 

była nieustanna walka, ja swoje, a on swoje. Dzięki różnym chytrym sztuczkom na razie ja 

wygrywam, ale to może już długo nie potrwać. Z jakiegoś powodu papa chce, bym przed 

końcem sezonu zawarła odpowiednie małżeństwo, a nie jest to człowiek, który łatwo znosi 

porażkę.

- W takim razie powinien być zachwycony, gdy złożę mu swoją propozycję.

Omal się nie zdradził, widząc jej  strapioną minę.  Wiedział dokładnie, jakie myśli 

przebiegały   przez   tę   małą   główkę,   i   nade   wszystko   pragnął   zapewnić   ukochaną,   że   gdy 

poprosi   hrabiego   o   jej   rękę,   odpowiedź   będzie   zadowalająca.   Trzymał   język   na   wodzy. 

Urocza   Sophia,   którą   otoczenie   rozpieszczało   i   od   dzieciństwa   spełniało   wszystkie   jej 

zachcianki, musi się nauczyć, że nie może mieć w życiu wszystkiego, czego zapragnie, że 

czasami musi pójść na ustępstwa. A co najważniejsze, trzeba ją przekonać, żeby porzuciła 

swe   dziewczęce   fantazje,   które   chce   zachować,   będąc   już   kobietą,   i   by   przyjęła   do 

wiadomości, jaka jest i kim jest.

- Oczywiście zdaję sobie sprawę, że hrabia może mnie nie polubić, nie uznać mnie za 

odpowiedniego   kandydata.   W   takim   razie,   kiedy   się   pobierzemy,   będziemy   musieli 

zrezygnować z twojego posagu.

background image

Po raz pierwszy w jej oczach pojawiła się niepewność, która zadźwięczała także w jej 

głosie, gdy zapytała:

- Czy to ma dla ciebie tak wielkie znaczenie? Bo dla mnie żadnego.

- Doprawdy?

- Tak. Chętnie poświęcę fortunę, by poślubić ukochanego mężczyznę.

- Jakie to wzruszające! - Nie oszczędzał jej uczuć, nie mógł być dla niej miły, jeśli 

chciał zyskać pewność, że ją zdobył. - Uważasz, że liczy się tylko miłość?

- Ben, o co chodzi? - Niemal nie mógł już znieść jej niepokoju. - Czy nie chcesz się ze 

mną ożenić?

- Chcę bardziej, niż myślisz, moja najdroższa, ale porzućmy na chwilę ten temat. 

Zastanówmy się natomiast, jaką będziesz żoną dla biednego stajennego.

Stanął mocno na rozstawionych nogach, skrzyżował ręce na piersi i przyjrzał się jej, 

zupełnie jakby oglądał cenną źrebicę na końskim targu.

- Masz przyjemną powierzchowność i bez wątpienia świetne maniery. Ale rozsądny 

człowiek nie kupi konia pełnej krwi, żeby ciągnął mu pług.

Od razu wyczuł, że ogarnął ją gniew, nawet jeszcze zanim poradziła mu stanowczym 

głosem, by wyrażał się nieco uprzejmiej.

- Wątpię, czy potrafisz gotować - ciągnął, ignorując jej słowa - i nie sądzę, żebyś 

kiedykolwiek trzymała miotłę w ręce. Byłbym zdumiony, gdybyś umiała wykrochmalić fular 

albo cokolwiek przeprała. W sumie, biedak nie będzie miał z ciebie pożytku, kochanie, i 

powinien dobrze się namyślić, zanim weźmie cię za żonę.

Dla Sophii znaczenie tej przemowy było absolutnie jasne: mężczyzna, w którym się 

zakochała, co sobie przed chwilą uświadomiła, dla którego z radością poświęciłaby wszystko, 

byleby być tylko z nim, zastanawia się, czy w ogóle się z nią ożenić!

Czuła   się   głęboko   zraniona,   zwłaszcza   po   miłosnych   pieszczotach,   którymi 

rozkoszowali się jeszcze przed chwilą. Bardzo upokorzył ją ten katalog jej niedociągnięć, 

które  tak   bezlitośnie   wymienił.   Nigdy  nie   uważała   się  za  osobę  mściwą,   lecz  nie  mogła 

powściągnąć przemożnej chęci, by jego z kolei zranić i upokorzyć.

Czerpiąc z owej  głębokiej studni, jaką jest kobieca duma,  podniosła się z łóżka i 

stanęła z nim twarzą w twarz.

-   Oboje   powinniśmy   się   zastanowić,   zanim   podejmiemy   decyzję,   której   kiedyś 

moglibyśmy   żałować   -   oznajmiła   wyniosłym   tonem.   -   Zwłaszcza   ty,   gdyż   muszę   jasno 

powiedzieć,   że   po   tym,   co   między   nami   -   zaszło,   nie   możesz   być   już   moim   osobistym 

stajennym.

background image

- Całkowicie się zgadzam - przyznał ochoczo. - Co więcej, nie mam zamiaru spędzać z 

tobą nocy w tej chacie, lecz pozwolę sobie pozbawić cię jednego z koców i czekać na świt na 

ganku. - Z tymi słowami pochwycił jedno przykrycie z łóżka i podszedł do drzwi, mamrocząc 

pod nosem coś, co podejrzanie brzmiało jak „Dobranoc, hrabino”.

Zanim   Sophia   wreszcie   zasnęła,   kilkakrotnie   chciała   zawołać   Bena,   by   wrócił   do 

środka i spędził noc na ławie przed ogniem, lecz powstrzymała ją duma. Gdy się obudziła w 

promieniach   słońca,   prześwitujących   przez   okienko   chatki,   żałowała   wypowiedzianych   w 

gniewie   słów   i   postanowiła   poprosić   Bena,   by   został,   pewna,   że   jakoś   zdołają   pokonać 

piętrzące   się   przed   nimi   trudności.   Ale   było   już   za   późno.   Gdy   odsuwała   przykrycie   i 

pospiesznie naciągała na siebie pogniecioną suknię, Beniamin Rudgely - podążał już drogą na 

pożyczonym koniu, by zniknąć z jej życia na zawsze.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

- Skandaliczna niewdzięczność! - Kilka naczyń na nakrytym do śniadania stole omal 

nie wylądowało na podłodze, gdy hrabia Yardley dawał ujście swemu oburzeniu, dość mocno 

uderzając otwartą dłonią o blat. - Jak inaczej można to nazwać? Wiedziałem od razu, że nie 

należy najmować służby bez jakichkolwiek referencji, ale, dobroduszny głupiec, zrobiłem to 

wbrew rozsądkowi. I jak ten łotr odpłacił się za moje dobre serce? - rzekł, nie kierując tego 

pytania do żadnego ze swych słuchaczy w szczególności. - Powiem wam: zabierając się bez 

słowa pożegnania i zostawiając nas bez stajennego! Niewdzięczny szubrawiec!

Lady Marissa, wysłuchawszy ze współczuciem słusznych skarg męża na niesolidnego 

stajennego, Beniamina Rudgely'ego, nie mogła powstrzymać uśmiechu. Cieszyła się, że mąż 

znowu towarzyszy jej przy śniadaniu, nawet jeśli przy tej okazji wylewa żale na przeciwności 

losu.   Przynajmniej,   uzmysłowiła   sobie,   napady   złego   humoru   stały   się   ostatnio   o   wiele 

rzadsze,   a   choć   nie   można   jeszcze   powiedzieć,   by   wrócił   do   swego   normalnego, 

zrównoważonego stanu ducha, w ciągu ostatnich paru dni nastrój wyraźnie mu się poprawił.

- Postąpił  może  trochę  bezmyślnie,  mój  złoty, ale chyba  niesłusznie  nazywasz  go 

szubrawcem - zauważyła ze zwykłym dla siebie poczuciem sprawiedliwości. - Przyznam, że 

stajenny postąpił grubiańsko, nie powiadamiając o odejściu ze służby, ale przynajmniej, nim 

zniknął,   z   tego,   co   się   orientuję,   nie   przywłaszczył   sobie   sreber   rodzinnych   ani   do 

czyichkolwiek innych.

- To prawda - przyznał lord, a jego grymas niezadowolenia odrobinę złagodniał. - 

Mimo   wszystko   to   bardzo   dziwne.   -   Przesunął   wzrok   od   żony   do   drugiej   uczestniczki 

śniadania. - Nie wiesz, o co tu może chodzić, Sophio?

-   Powiedziała   nam   już   wszystko,   co   wiedziała,   moje   złoto   -  wtrąciła   się   hrabina, 

natychmiast przychodząc córce z odsieczą. - Jeśli ktoś może żałować zniknięcia Beniamina 

Rudgely'ego, to właśnie nasza córka. - Przesłała jej przez stół uśmiech pełen współczucia. - 

Polubiłaś go, prawda, kochanie?

-   Bardzo   -  odparła   Sophia,   sama   się   dziwiąc,   jak   umiejętnie   panuje   nad   sobą  i   - 

owszem - czując się z siebie dumna.

Gdy obudziła się owego ranka, by odkryć, że na ganku przed chatą siedzi nie Ben, lecz 

lord Nicholas Risely oraz żona karczmarza, w którego gospodzie zatrzymali się na krótko 

poprzedniego   popołudnia,   nikomu   nie   zdradziła,   że   jej   serce   przeszywa   nieustający   ból. 

Pamiętała wyraźnie, że zdaniem Bena damy z jej sfery, które publicznie dają upust burzliwym 

uczuciom, zachowują się nieco wulgarnie. Z niezmiennym zainteresowaniem słuchała jego 

background image

opinii i, o dziwo, prawie zawsze zgadzała się z punktem widzenia swego stajennego.

Zaczynała  też przyjmować do wiadomości, choć było  to bolesne, że wszystko,  co 

powiedział   w   czasie   tej   niezapomnianej   nocy   w   chatce   zaledwie  przed   tygodniem,   który 

wydawał się jej rokiem, było oczywistą prawdą. Tylko w głupiutkich dziecinnych marzeniach 

damy z wyższej sfery wychodzą za swoich służących, a potem żyją długo i szczęśliwie. O tak, 

miał niewątpliwie rację, napominała się w duchu, choć przyznanie się do tego sprawiało jej 

ból. Żywiła tylko nadzieję, że może pewnego dnia będzie miała okazję mu to powiedzieć - że 

choć nadal go kocha i pewnie jej miłość przetrwa wiecznie, związek pomiędzy nimi jest 

niemożliwy.

- Chyba nie mogę dodać nic do tego, co już powiedziałam - potwierdziła Sophia, 

przerywając   gwałtownie   swe   rozmyślania,   gdy   uświadomiła   sobie,   że   dwie   pary   oczu 

badawczo się w nią wpatrują. - Wytłumaczyłam już, dlaczego postanowiłam wziąć Bena ze 

sobą. Choć - dodała - mówiąc zupełnie szczerze, jestem przekonana, że był to pomysł lorda 

Nicholasa.   Gdy   pojazd   jego   ciotki   nie   pojawił   się,   uznał,   że   jeżdżąc   z   nim   po   mieście, 

powinnam mieć chociaż sługę w charakterze przyzwoitki. Hrabia cmoknął pogardliwie.

- Wielmożna  Tabatha Risely zawsze była  głupią kobietą. Jak można zapomnieć  o 

wysłaniu powozu po gościa, skoro solennie obiecała to zrobić?

- Może znajdzie się jakieś usprawiedliwienie - łagodziła mężowskie oburzenie lady 

Marissa. - W końcu, moje złotko, skończyła siedemdziesiątkę.

Szare brwi lorda uniosły się gwałtownie.

- Tak? No i co z tego? Ja też nie jestem najmłodszy, a pamięć mi dopisuje.

- Owszem - przyznała z radością lady Marissa. - Jak już wspomniałeś, lady Tabatha 

zawsze była trochę... roztrzepana. Chwała Bogu nie przeszło to na innych członków rodziny. 

Lord Nicholas, ten złoty chłopak, odznaczył się wielką przytomnością umysłu, nalegając, by 

stajenny też pojechał. Prawda, że lepiej by było, gdyby nie zdecydował się podróżować w 

odkrytym powozie aż do domu ciotki, skoro nie zdołał dogonić swoich przyjaciół.

-   Nie,   to   nie   było   najmądrzejsze   -   musiała   przyznać   Sophia   -   ale   jak   już   ci 

wytłumaczyłam, mamo, gdy zatrzymaliśmy się w tym zajeździe, by zmienić konie, tyle samo 

czasu zająłby nam powrót tutaj, by wziąć powóz, co jazda do domu lady Tabathy.

Sophia uznała to wyjaśnienie za rozsądne i oboje jej rodzice najwyraźniej przychylili 

się do tego zdania.

- Nie wiedziałam, że lord nie zamierzał spędzić nocy w domu ciotki, lecz postanowił 

zatrzymać   się   u   swego   przyjaciela,   Toby'ego   Aldermana,   który   mieszka   w   pobliżu   - 

tłumaczyła dalej, pamiętając wyraźnie, co lord Nicholas radził jej powiedzieć, gdyby rodzice 

background image

zadawali dalsze pytania.

Jej   odrętwiały   umysł   jakimś   cudem   zdołał   przyswoić   sobie   wszystko,   co   mówił 

Nicholas podczas krótkiej podróży z powrotem do miasta w powozie Toby'ego Aldermana, z 

karczmarką jako przyzwoitką. Ich powrót do miasta nie mógłby wyglądać bardziej stosownie 

i takim miał się wydawać dzięki cudownej bajeczce, którą wymyślił.

Sophia   przyjęła   wówczas   jego   wyjaśnienia   bez   zbędnych   pytań,   gdyż   odkrywszy 

nieoczekiwane zniknięcie Bena, czuła się tak oszołomiona, że nic nie przychodziło jej do 

głowy.   Dopiero   następnego   dnia   zaczęła   się   zastanawiać,   dlaczego   lord   Nicholas   tak 

zdecydowanie nie chciał, by opowiedziała, co wydarzyło się naprawdę. W końcu nie zaszło 

nic takiego niestosownego. Ben spędził całą noc na ganku. Niemniej dała słowo Nicholasowi 

i nie miała zamiaru go łamać.

-   Gdy   lord   Nicholas   zaproponował,   że   weźmie   ze   sobą   Bena,   by   spędził   noc   u 

Aldermana, wydawało mi się to całkiem rozsądne. Dom lady Tabathy nie jest duży, a ona nie 

chciała   mieć   na   głowie   jeszcze   jednego,   niepotrzebnego   służącego.   Oczywiście,   byłam 

całkowicie zaskoczona, gdy zabrał się, nie mówiąc nikomu ani słowa, dokąd się udaje.

- Wcale ci się nie dziwię, kochanie. Nie spodziewałam się tego po nim. - Lady Marissa 

w zamyśleniu dopiła zawartość swej filiżanki, po czym zapytała: - Lord Nicholas o niczym 

się nie dowiedział?

- Nic mi o tym nie wiadomo, mamo. Zna dobrze tę część kraju i obiecał się popytać. 

Jak. wiesz, całe miasto mówi teraz o powrocie jego brata i wydaje mi się, że lord Nicholas 

pojechał do hrabstwa Hamp, by spędzić parę dni z księciem Shambrookiem. Zobaczę się z 

nim, gdy powróci do miasta, i wtedy się dowiem, czy doszły do niego jakieś słuchy.

- Wielka szkoda, że stajennemu ni z tego, ni z owego przyszło do głowy, by nas 

opuścić   -   odezwał   się   niespodziewanie   lord.   -   Żałuję,   że   nie   poznałem   go   lepiej.   Trapp 

przyszedł do mnie zeszłego ranka. Był bardzo zdziwiony, że chłopak nie pofatygował się 

nawet, by zabrać swoje rzeczy.

Sophia miała suche oczy i była wyjątkowo opanowana. Spojrzała wprost na ojca.

- Muszę przyznać, papo, że mnie też to dziwi. Ani mi przez myśl nie przeszło, że 

gdyby wrócił, powinniśmy przyjąć go z powrotem. - Wiedziała, że tego by nie zniosła. - 

Jednak chciałabym mieć pewność, że nic złego mu się nie przytrafiło.

- Naturalnie, dziecko - odpowiedział łagodnie lord, dając tym samym poznać, że jego 

strapienie powoli odchodzi w niepamięć. - Jeśli młody Risely niczego się nie dowie, może 

przespaceruję się po Bow Street. Tam wyczekują tacy młodzieńcy. - Spojrzał na drzwi, które 

otworzyły się nagle. - O co chodzi, Cardew?

background image

Lokaj niósł list na srebrnej tacy.

- Doręczony osobiście, wasza lordowska mość. Posłaniec posila się teraz w kuchni, 

czekając na odpowiedź.

Lord uniósł szare brwi, łamiąc potężną pieczęć.

- Wielkie nieba! - zakrzyknął, zapoznawszy się z treścią krótkiej wiadomości. - Co o 

tym sądzisz, moja duszko?

Lady   Marissa   rzuciła   okiem   na   pojedynczą   kartkę   papieru,   zapisaną   śmiałym, 

eleganckim pismem.

-   To   zupełnie   oczywiste   -   odparła,   nie   zdradzając   śladu   zaskoczenia,   które 

najwyraźniej przeżył jej mąż. - Książę Sharnbrook uprzejmie zaprasza nas do spędzenia wraz 

z nim paru dni w swej posiadłości.

-   Owszem,   ale   dlaczego?   -   Hrabia   uczynił   gest,   zdradzający   jego   bezbrzeżne 

zdumienie. - Gdy ostatnio widziałem Benedykta Risely'ego, nosił koszulę w zębach. Dlaczego 

nagle przyszło mu do głowy, by zaprosić mnie i moją rodzinę do Sharnbrook, jeśli wolno 

zapytać?

Lady Marissa wzruszyła ramionami.

- Doprawdy nie mam pojęcia. Mogę jedynie przypuszczać, że lord Nicholas mógł 

wspomnieć o swej przyjaźni z Sophią i o tym, że uprzejmie zgodziła się uczestniczyć w 

przyjęciu   urodzinowym   jego   wiekowej   ciotki.   Może   jego   wysokość   chce   jej   osobiście 

podziękować.

- Może to rzeczywiście o to chodzi i nie wbił sobie do głowy, że nasza mała Sophia 

będzie   dla   niego   idealną   żoną.   -   Hrabia   wydał   się   nie   tyle   zaniepokojony,   co   szczerze 

zdziwiony. - Szybko odkryje swoją pomyłkę, a jeśli przyjmę zaproszenie, okaże się, że młody 

książę   będzie   gościł   chyba   jedyną   pannę   w   kraju,   która   żywi   niechęć   do   utytułowanych 

dżentelmenów.

-   Czy   mam   z   tego   wnosić,   papo,   że   nie   zdecydowałeś   się   jeszcze,   czy   przyjąć 

zaproszenie?   -   zapytała   Sophia,   w   której   obudziło   się   wrodzone   poczucie   humoru.   - 

Zdumiewasz mnie! Dałabym głowę, że chwycisz obiema rękami taką wspaniałą okazję. W 

sumie, dość lubię lorda Nicholasa, więc istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że poczuję 

również sympatię do jego brata. Wiesz, zdarzały się już dziwniejsze rzeczy.

Podniosła się i podeszła do drzwi.

- Na twoim miejscu przyjęłabym zaproszenie. Posiadłość ciotki Adeli znajduje się w 

pobliżu Shambrook. Tyle razy nas do siebie zapraszała. Jeśli książę i ja poczujemy do siebie 

niechęć od pierwszego wejrzenia, możemy wreszcie złożyć jej obiecywaną wizytę. Poza tym 

background image

krótki wyjazd z tego miasta o zatęchłym powietrzu z pewnością wszystkim nam dobrze zrobi. 

- Z tymi słowy wyszła z jadalni, a jej ojciec aż otworzył usta ze zdziwienia.

Bez   względu   na   to,   czym   kierowała   się   Sophia,   zachęcając   ojca   do   przyjęcia 

zaproszenia - a i ona sama nie bardzo wiedziała, co nią powodowało - nie żałowała, gdy trzy 

dni   później   Trapp   zręcznie   zatoczył   powozem   po   podjeździe,   a   ona   rzuciła   pierwsze 

spojrzenie na rodową posiadłość hrabiego Sharnbrooka.

Położona wśród połaci naturalnego parku, oblana łagodnym blaskiem zachodzącego 

słońca, ta budowla z okresu Restauracji, zaprojektowana przez ucznia słynnego architekta 

Inigo   Jonesa,   prezentowała   się   niezwykle   okazale.   Sophia   nigdy   nie   widziała   domostwa 

równie doskonale usytuowanego i tylko dziwiła się, że obecna głowa rodziny na tak długo 

opuściła swą piękną siedzibę. Gdyby należała do niej, nie wyjechałaby stąd nawet na pięć 

tygodni, nie mówiąc już o pięciu latach, myślała, wysiadając z pomocą lokaja w liberii, który 

wyłonił się ze wschodniego wejścia do domu, gdy tylko Trapp zatrzymał powóz.

Wnętrze robiło nie mniejsze wrażenie, przynajmniej to, co zdążyła zauważyć, zyskało 

jej całkowite uznanie. Szli wraz z matką i ojcem po kunsztownie rzeźbionej kondygnacji 

dębowych schodów, poprzedzani przez starszawą gospodynię. Na górze skręcili w lewo i 

weszli do niedawno dobudowanego wschodniego skrzydła. Tutaj Sophię wprowadzono do 

jasnego, przestronnego pokoju, którego ściany zdobiła ręcznie malowana chińska tapeta, a 

jedwabne zasłony w kolorze głębokiej zieleni przystrajały oba okna i łóżko z baldachimem.

Przez  chwilę  wpatrywała  się  z zachwytem  w  urządzenie sypialni,  od kunsztownej 

sztukaterii na suficie po gruby, miękki dywan. Słyszała, że przez ponad dwa stulecia najlepsi 

architekci   i   projektanci   byli   zatrudnieni   przy   urządzeniu   domu   i   jego   otoczenia,   tworząc 

wzorzec ponadczasowego piękna, który dorównywał najświetniejszym budowlom w kraju.

Żadna rezydencja, którą dotychczas Sophia zwiedziła, nie wzbudziła w niej takiego 

zainteresowania. Nie wiedziała, co ją tak oczarowało, lecz nagle zapragnęła zobaczyć cały 

dom, dotrzeć do każdego zakamarka i każdej kryjówki, by odkryć ich wszystkie tajemnice. 

Szybko więc zrzuciła z siebie pognieciony nieco strój podróżny i przebrała się w śliczną, 

lekką, muślinową suknię, na którą narzuciła szał z frędzlami i udała się do pokoju matki.

Jedno   spojrzenie   na   lady   Marissę,   spoczywającą   na   sofie   przy   otwartym   oknie 

powiedziało Sophii, że, przynajmniej na razie, matka nie podziela jej entuzjazmu.

- Przepraszam, mamo, że tak nagle wpadłam. Spałaś?

-   Nie,   dziecko,   chciałam   tylko,   żeby   mi   oczy   odpoczęły.   -   Wyciągnęła   rękę, 

zapraszając córkę, by usiadła obok niej i od razu zobaczyła, że w tych zielonych  oczach 

pojawiły się nadzwyczaj żywe iskierki, których, jak sobie uświadomiła, dawno już u Sophii 

background image

nie widziała. - Wyglądasz na podekscytowaną. Ciekawe, czy to na myśl o spotkaniu z naszym 

gospodarzem tak się zaróżowiłaś? - zapytała. - Podobno jest bardzo przystojny.

- Owszem, wiem to z wiarygodnych źródeł - odparła sucho Sophia, zdradzając swój 

całkowity brak zainteresowania. - Tak oczarował mnie urok tego wspaniałego domu, że jego 

właściciel nie zdoła mu dorównać, o tym mogę cię zapewnić. Widziałaś kiedyś tak wspaniale 

usytuowane miejsce?

- Nie, chyba nie. - Hrabina, patrząc, jak córka podchodzi do okna, przypomniała sobie 

coś,   co   ją   uderzyło   przed   paroma   dniami,   odprawiła   zatem   pokojówkę   i   postanowiła 

zaspokoić swoją ciekawość.

- Dlaczego zachęcałam papę, by przyjął zaproszenie? - powtórzyła  Sophia pytanie 

matki. - Uważałam, że dobrze mu zrobi, jeśli wyrwie się na parę dni z miasta. Zmiana jest dla 

niego wskazana. Nie sądzisz, że ostatnio miewa się dużo lepiej?

- Owszem, dziecko, też tak uważam. I nie było żadnego innego powodu? - zapytała po 

chwili milczenia.

Sophia przymknęła oczy, by powstrzymać łzy, którym pozwalała płynąć tylko wtedy, 

gdy była sama w pokoju. Gdy budziła się rano, wypłakawszy się w poduszkę, wcale nie czuła 

się lepiej. Te napady szlochu z czasem zaczną się zmniejszać, lecz ból będzie jej tak samo 

ściskać serce, przypominając, że życie może być okrutne. Los okazał się złośliwy, stawiając 

na jej drodze człowieka, którego musiała pokochać, lecz nie mogła poślubić.

- Było ich kilka, mamo - przyznała cicho. - Miałam cichą nadzieję, że lord Nicholas tu 

będzie. Niestety, jak pewnie słyszałaś od gospodyni, gdy się jej zapytałam, lord pojechał dziś 

rano do Londynu. - Wzruszyła ramionami. - Trudno. Zobaczę się z nim, kiedy wrócimy do 

miasta.   Tymczasem   zamierzam   korzystać   ze   świeżego,   wiejskiego   powietrza.   Przyjemnie 

będzie odetchnąć od hałasu i smrodu stolicy.

Hrabina Marissa nie wątpiła, że córka mówi prawdę, lecz podejrzewała, że równie 

wiele ukrywa. Nie wypytywała wszakże jej więcej, lecz powiedziała tylko:

- Jestem święcie przekonana, że krótki pobyt na wsi wszystkim nam dobrze zrobi. 

Muszę  nadmienić,  że  zachęcając  ojca   do przyjęcia  tego  zaproszenia,  najprawdopodobniej 

rozbudziłaś w nim nadzieję, że zawrzesz wspaniałe małżeństwo.

W nagłym wybuchu śmiechu Sophii zadźwięczała szaleńcza nuta.

- A właściwie dlaczego nie?

-   Bo   sama   przyznałaś,   że   wolisz   lokajów   niż   markizów   -   przypomniała   jej   lady 

Marissa, nie mogąc się powstrzymać, po czym uśmiechnęła się, widząc zdumioną minę córki. 

- Tak, słyszałam te plotki na naszym własnym balu - przyznała - i mniej więcej orientuję się, 

background image

skąd się wzięły.

- Że też w ogóle mogłam powiedzieć coś równie idiotycznego! - wykrzyknęła głęboko 

zawstydzona Sophia. - Nie wiem, jak się godziłaś z moją głupotą przez te wszystkie lata, 

mamo.   -  Smętny  uśmieszek  wykrzywił  jej  kącik  ust.  -  Może  to   mi  było   przeznaczone  - 

powiedziała pod nosem, nie zdając sobie sprawy, że mówi głośno. - Tylko na to zasługuję.

W hrabinie nagle obudziła się czujność.

- O co chodzi, dziecko? - zapytała. Zaczęła obawiać się najgorszego. - Czy coś się 

stało?

- Gdy przybyliśmy do Londynu, mamo - odparła Sophia, odwracając się, by wyjrzeć 

przez okno na olbrzymi park, jakby tam szukała pociechy - papa obawiał się, bym nie padła 

ofiarą jakiegoś łowcy posagów. Chyba ani na chwilę nie przyszło mu do głowy, że to jego 

niezrównanej córce może czegoś niedostawać, że to ja nie spełniam warunków na idealną 

żonę.

Odwracając się od wspaniałego widoku, Sophia przeszła szybko do drzwi, obawiając 

się, że niewzruszone opanowanie może ją opuścić.

- Och, gdyby tylko żaba mogła zmienić się w księcia! - krzyknęła. - Nie mogę mieć 

swojej żaby, więc muszę zadowolić się następnym z kolei. Sądzę, że w tej sytuacji książę by 

się nadał. - Zanim matka zdołała zebrać myśli i zapytać, o co córce, na miłość boską, chodzi, 

Sophia wyszła z pokoju.

Przez kilka minut hrabina siedziała nieruchomo, czując w głowie kompletny zamęt i 

wpatrując się z zadziwieniem  w zamknięte drzwi. Wreszcie coś zaświtało jej w głowie i 

pobiegła do przyległego pokoju, gdzie jej mąż stał przy wysokim oknie z rękami założonymi 

za siebie, podziwiając wspaniałe widoki.

- Thomasie, musimy natychmiast stąd wyjechać! - oznajmiła hrabina bez ogródek.

-   Co   takiego?   -   Wytrącony   z   rozmyślań   hrabia   odwrócił   się,   by   spojrzeć   na   swą 

zazwyczaj spokojną żonę, która teraz miotała się po pokoju jak oszalała. - Do diabła, przecież 

dopiero co przyjechaliśmy! Co ci jest, Marisso?

- Nic, ale obawiam się, że z Sophią dzieje się coś bardzo niedobrego. Lękam się też, że 

jeśli lord Sharnbrook zaproponuje jej małżeństwo, nasza córka wyrazi zgodę!

Lepszej wiadomości sir Thomas nie mógł się spodziewać.

- No i co z tego. To wspaniała partia.

- Nie, bo Sophia będzie miała złamane serce z powodu swojej żaby.

- Żaby... ? - Na obliczu lorda odmalował się wyraz zdumienia. - O czym ty, do diabła, 

mówisz, Marisso? - Uśmiechnął się do niej ze współczuciem. - Wiem, w czym rzecz, moja 

background image

duszko.  Cała  ta bieganina  w Londynie  wymęczyła  cię,  bo też  i było  przy tym  mnóstwo 

podniecenia. Musisz wypocząć.

-   Mnie   nic   nie   jest!   -   zawołała.   Chyba   po   raz   pierwszy   w   życiu   tak   niewiele 

brakowało, by straciła panowanie nad sobą. - To o Sophię powinieneś się martwić. - Przestała 

krążyć nerwowo po pokoju. - Powinnam się była domyślić. Dostrzegłam w niej zmiany... 

widziałam,   że   ktoś   wywiera   na   nią   dobroczynny   wpływ...   Ale   ani   przez   chwilę   nie 

przypuszczałam, że się zakocha... Boże, ależ byłam głupia!

-   Zakochała   się?   Sophia...?   W   kim,   jeśli   wolno   zapytać?   -  Hrabia   był  całkowicie 

oszołomiony. - Z wyjątkiem młodego Risely'ego, żadnemu mężczyźnie nie okazywała cienia 

zainteresowania, o ile mi wiadomo.

-   Rzeczywiście   -   przyznała   żona,   której   pobladłe   rysy   naznaczył   niepokój.   -   I   to 

właśnie   mnie   martwi,   gdyż   bardzo   się   boję,   że   oddała   serce   komuś...   kogo   uznałbyś   za 

absolutnie nieodpowiedniego.

- Ha! A więc tak się rzeczy mają! - ryknął sir Thomas, uderzając z całej siły pięścią w 

znajdujący się akurat pod ręką stolik. - Mogłem się domyślić, że to dziewuszysko zrobi coś 

takiego tylko po to, żeby mi dokuczyć.

- Jeśli naprawdę w to wierzysz, wyrządzasz naszej córce krzywdę - sprzeciwiła mu się 

lady Marissa, dzięki czemu lord wziął się w garść i natychmiast skupił uwagę na słowach 

żony.   -   Gdybyś   nie   był   tak   pogrążony   we   własnej   melancholii   i   zainteresował   się   choć 

odrobinę tym, co się dookoła ciebie dzieje, a nie myślał tylko o swoich zmartwieniach, nie 

umknęłyby   ci   zmiany,   które   zaszły   w   Sophii.   Znosiła   twoje   przygnębienie   i   dziwaczne 

zachowanie z taką cierpliwością i wyrozumiałością, że byłam z niej dumna jako matka. Ani 

razu nie okazała najmniejszego zdenerwowania, gdy tak niemądrze paradowałeś przed nią z 

każdym lalusiem i dandysem, jaki ci się tylko nawinął. Nic dziwnego, że na biednym dziecku 

ci   wszyscy   kandydaci   do   jej   ręki   nie   robili   najmniejszego   wrażenia,   skoro   swe   uczucia 

ofiarowała już komuś innemu!

- Tak, ale kim jest ten człowiek, jeśli wolno zapytać? - wtrącił rozsądnie lord.

-   Nie   mam   pojęcia.   -   Usiłując   odzyskać   panowanie   nad   sobą,   hrabina   usiadła   na 

najbliższym krześle i przez chwilę usiłowała zebrać rozbiegane myśli. - Gdybym nie była tak 

zajęta tobą w ostatnich tygodniach, zwróciłabym  większą uwagę na Sophię i jej kłopoty. 

Najwyraźniej bardzo się starała ukryć przede mną prawdę. Może, w głębi serca, przez cały 

czas zdawała sobie sprawę, że poślubiając tego mężczyznę, popełni mezalians.

Uniosła głowę i spojrzała przez pokój na męża, który już nie był zagniewany, lecz 

zmartwiony.

background image

- Nie wiem, co przez ostatnie parę tygodni działo się tuż pod naszym bokiem. Jestem 

tylko pewna tego, że nasza córka jest głęboko nieszczęśliwa i usiłuje ukryć swe uczucia przed 

wszystkimi. Może istnieje jakaś szansa, by poślubiła człowieka, który zdobył jej serce. Czy 

mógłbyś spokojnie siedzieć i patrzeć, jak wychodzi za kogoś, kogo nigdy nie pokocha, tylko 

dlatego, żeby tobie sprawić przyjemność?

Nastąpiła długa cisza.

-   Nie,   Marisso,   nie   mógłbym   -   odpowiedział   po   chwili   hrabia.   W   jego   głosie 

zabrzmiała dawna, nieubłagana stanowczość. - Chodź, znajdźmy naszą córkę i dowiedzmy 

się, co się dzieje.

Sophia, nie mając pojęcia, że rodzice zamierzają zbadać stan jej uczuć, szła samotnie 

żwirowaną ścieżką na tyłach rezydencji i nagle zdała sobie sprawę, że napięcie ostatnich dni 

zaczyna się w końcu na niej odbijać. Nie dość, że omal nie załamała się w obecności matki, to 

teraz   była   przekonana,   że   oczy   płatają   jej   figla,   gdyż  nagle   zobaczyła,   wypisz   wymaluj, 

dawnego stajennego Clema Claypole'a, który siedząc na wspaniałym karym koniu, mija ją w 

oddali. Pomyślała, że ze zmęczenia ma zwidy i że konna przejażdżka dobrze by jej zrobiła, 

pomogła   ukoić   skołatane   nerwy.   Skierowała   kroki   w   stronę   stajni,   gdzie   nie   brak   było 

wspaniałych rumaków. Poprosiła więc napotkanego chłopca stajennego, by osiodłał dla niej 

któregoś z nich, rozglądając się jednocześnie, czy nie dojrzy gdzieś Clema.

-   Tak   jest,   jaśnie   panienko,   za   chwilę   przyprowadzę   konia,   muszę   tylko   znaleźć 

damskie siodło.

W   oczekiwaniu   na   konia,   postanowiła   sprawdzić,   co   kryje   się   w   przepięknym 

pawilonie w ogrodzie, który już wcześniej przyciągnął jej wzrok.

-   Kompletne   szaleństwo!   -   wyszeptała   pod   nosem,   wchodząc   do   oranżerii,   gdzie 

znalazła się wśród girland pachnących pąków, których nazw w większości nawet nie znała.

Wilgotne powietrze zapierało dech, lecz aromat był upajający, toteż stała przez chwilę 

z zadziwieniem, patrząc na cudowny, egzotyczny zbiór roślin, aż uwagę jej zwrócił wysoki 

okaz w potężnej ceramicznej misie, stojący zaledwie parę jardów od niej.

- Delikatnie się z tym obchodź - ostrzegł ją dźwięczny, zaskakująco znajomy głos, gdy 

Sophia,   podchodząc,   nieśmiało   wyciągnęła   rękę,   by   dotknąć   grubego,   owalnego   liścia.   - 

Przebył bardzo długą drogę. Dokładnie rzecz biorąc, z Karoliny. To jedyny egzemplarz w 

majątku i bardzo o niego dbamy.

- To zrozumiałe - odparła Sophia, szybko cofając rękę jakby w obawie, że mogłaby się 

poparzyć,   po   czym,   gdy   odwróciła   się   gwałtownie,   ujrzała   wysoką,   nienagannie   odzianą 

postać, wyłaniającą się spomiędzy roślin. To, że jakąś odległą cząstką mózgu natychmiast 

background image

rozpoznała coś boleśnie znajomego w głębokim głosie, powinno stanowić dla niej dostateczne 

ostrzeżenie. Jednak dalej stała z otwartymi  ustami jak ogłupiała, gdy ujrzała tę ukochaną 

twarz,   teraz   starannie   ogoloną.   Wieńcząca   czoło   złota   grzywa   była   równo   przycięta. 

Mężczyzna uśmiechał się do niej.

- Ben! - wyszeptała bez tchu, nadal nie mogąc uwierzyć świadectwu własnych oczu, 

gdy przyglądała się każdemu szczegółowi nienagannego stroju: dobrze wykrochmalonemu 

fularowi, który zachował sztywność mimo wilgoci, kosztownej lnianej koszuli, wciśniętej w 

pas obcisłych spodni oraz wypastowanym do połysku wysokim butom z czarnej skóry. Co on 

tu robi, ubrany jak dżentelmen? - to pierwsze z wielu pytań, które przebiegły jej przez głowę. 

Zanim zaczęła wypytywać o koleje losu Bena, znowu stanęła z półotwartymi ustami, widząc 

kolejną, znajomą postać, która nagle pojawiła się w drzwiach.

-   Clem   -   wyszeptała   słabo,   zastanawiając   się,   czy   rzeczywiście   nie   ogarnia   jej 

szaleństwo.

- Dzień dobry, jaśnie panienko. Miło panienkę znowu widzieć. - Krzywy uśmiech 

stajennego zgasł, gdy zwrócił się do swego nowego pana.

- Przepraszam, że przeszkadzam, wasza miłość, ale czy mam znowu osiodłać dzisiaj 

Sułtana?

- Nie, nie dzisiaj, Clem. Odnoszę wrażenie, że dzisiaj będę zajęty innymi,  daleko 

ważniejszymi sprawami.

Choć Sophia czuła się tak straszliwie zagubiona, że nie zdołała przyjąć do wiadomości 

oczywistego faktu, w pamiętnym, ukochanym głosie wychwyciła jednak nutkę rozbawienia.

- A tak nawiasem, czy Trapp doszedł już do siebie po wstrząsie, jakim był dla niego 

mój widok? Mam nadzieję, że dobrze o niego zadbałeś.

-   Mieszka   ze   mną   w   pomieszczeniu   nad   stajnią,   wasza   miłość.   Może   potem 

wychylimy kufelek albo dwa i pogadamy o starych czasach. - Clem zachichotał. - Bez obaw, 

do rana całkiem dojdzie do siebie.

Sophia zdołała jakoś wybąkać parę słów na pożegnanie swego dawnego stajennego i 

stała zapatrzona w miejsce, które przed chwilą opuścił.

-   Wiem,   że   to   zabrzmi   niewiarygodnie   głupio   -   rzekła   z   niebezpieczną 

powściągliwością - ale dlaczego Clem nazywa ciebie „waszą miłością”?

- Wszyscy moi pracownicy tak się do mnie zwracają  - odparł cicho Benedykt  po 

krótkiej chwili. Widział wzbierający w niej gniew i niczego tak nie pragnął, jak wziąć ją w 

ramiona, zanim nastąpi całkiem zrozumiały wybuch wściekłości. Ale roztropnie trzymał się 

nieco z dala.

background image

Sophia   wstrzymała   oddech.   Nie   mogła,   nie   chciała   uwierzyć,   że   ktoś,   w   kogo 

wrodzoną   szlachetność   nie   zwątpiła   wcześniej   ani   przez   chwilę,   zakpił   z   niej   w   tak 

obrzydliwy   sposób.   Człowiek,   który   był   dla   niej   wzorem,   któremu   tak   ufała,   któremu 

ofiarowała   serce,   którego   szczerze   pokochała...   A   on,   ten   umiłowany,   okazał   się   takim 

niegodziwcem. Poniżenie i wzbierający gniew ustąpiły miejsca niewypowiedzianej rozpaczy. 

Jak on mógł jej to zrobić?! Tak ją zranić? Była dla niego tylko zabawką, głupią, naiwną 

panienką, z której sobie zadrwił. Poczuła napływające do oczu łzy. Jednak jakimś cudem 

zdołała zachować owo godne podziwu panowanie nad sobą, z którego jej matka tak słusznie 

była dumna.

-   Wszystko   rozumiem.   Dziękuję   za   gościnę,   książę   -   powiedziała   cicho   przez 

zaciśnięte gardło, sama dziwiąc się, że słowa te brzmią tak spokojnie. Nadludzkim wysiłkiem 

przywołała   na   twarz   pogardliwy  uśmiech,   dygnęła   głęboko   i   nie   oglądając   się   za   siebie, 

wypadła   z   oranżerii.   Chciała   znaleźć   się   jak   najdalej   od   tego   człowieka,   jego   pałacu, 

posiadłości, jego zakłamania.

Bez słowa podbiegła do zdumionego stajennego, który zdążył już przyprowadzić dla 

niej   konia,   wskoczyła   na   siodło   i   pełnym   galopem   ruszyła   przed   siebie.   Wstrzymywany 

szloch wydobył się z jej piersi, a łzy sprawiały, że nie widziała drogi przed sobą. Pozwoliła, 

by   koń   pędził   na   oślep,   nie   zważając   na   niebezpieczeństwo   ani   na   przerażone   wołanie 

Benedykta, który wybiegł za nią z oranżerii. Opanowanie i zimna krew, z których jeszcze 

przed chwilą była tak dumna, zniknęły.

- Nienawidzę cię, nienawidzę! - krzyczała na całe gardło, choć jej krzywdziciel nie 

mógł jej już słyszeć.

Wstrząsana   spazmami   płaczu   ledwo   była   w   stanie   utrzymać   wodze   w   dłoniach, 

cwałując coraz szybciej przez bagniste łąki i pola, jakby ten pęd mógł wymazać z jej myśli 

przystojną,   ogorzałą   twarz   Bena   czy   też   raczej   księcia   Sharnbrooka.   Sophia   nie   mogła 

zrozumieć, czym zasłużyła sobie na takie traktowanie. Czy książę chciał przytrzeć jej nosa za 

plotki, jakie o sobie rozpuściła? Czemu wdał się w awanturę z Luciusem? Czy w zmowie z 

Nicholasem zorganizował szaloną eskapadę, która zakończyła się nocą w chatce? Dlaczego 

odjechał   bez   pożegnania?   Pełno   gorączkowych   pytań   kłębiło   jej   się   w   głowie,   a   na 

najważniejsze z nich nie potrafiła sobie odpowiedzieć.

Jazda stopniowo uspokajała Sophię, a jej wzburzenie przerodziło się w pełną żalu 

rezygnację. Westchnęła ciężko i pogrążyła się w niewesołych rozmyślaniach o czekającym ją 

życiu bez Bena. Jednego Sophia była bowiem pewna - hrabiego Sharnbrooka nigdy więcej nie 

chce widzieć na oczy. Nigdy.

background image

Ściągnęła  nieco   wodze,  by  odzyskać   panowanie  nad  koniem,  i  rozglądając  się  po 

malowniczej  okolicy,  postanowiła  mimo wszystko rozkoszować się przejażdżką. Łagodny 

wiatr   rozwiewał   bujne   włosy   amazonki   i   chłodził   jej   rozpalone   policzki.   Na   zielonych 

zboczach   wzgórz   pasły   się   pilnowane   przez   psy   owce,   z   dala   dobiegały   nawoływania 

pastuszków.

- Cóż to za ironia - powiedziała do siebie Sophia, podziwiając ten idylliczny krajobraz, 

jakże kontrastujący z jej stanem ducha. Nagle zaświtało jej w głowie, że przecież planowała 

odwiedzić ciotkę Adelę, w razie gdyby lord Sharnbrook nie przypadł jej do gustu. - Cóż za 

ironia - rzekła ponownie, śmiejąc się gorzko. Wszak książę przypadł jej do gustu, i to aż za 

bardzo... Może chociaż ciotka ucieszy się z mojej wizyty, pomyślała ze smutkiem.

Nigdy wcześniej nie jechała do krewnej inaczej niż powozem, utkwiły jej jednak w 

pamięci słowa matki, że niedaleko dworku starej markizy przepływa potok. Pokłusowała więc 

w stronę wijącej się w oddali błękitnej wstęgi, mając nadzieję, że wcześniej czy później 

natrafi na jakąś życzliwą duszę, która wskaże jej dalszą drogę.

- Gdzie jest moja córka? - Hrabia stanowczym  głosem domagał się odpowiedzi. - 

Młody człowieku, nie dbam o twoje pochodzenie i koneksje! Zresztą swoim zachowaniem 

pokazałeś   już,   że   nie   wiesz,   co   oznacza   słowo   honor!   Twój   świętej   pamięci   ojciec   z 

pewnością przewraca się w grobie. Wkradasz się do naszego domu w jakichś niecnych, sobie 

tylko znanych celach, podajesz się za stajennego, a potem nagle znikasz nie wiadomo gdzie! I 

teraz masz jeszcze czelność patrzeć nam prosto w oczy! Co to za żarty? Co zrobiłeś mojej 

córce? Jeśli choć włos spadł jej z głowy, to daję słowo, że nie spocznę...

-   Mężu,   proszę,   uspokój   się,   Sophii   na   pewno   nic   się   nie   stało.   -   Lady   Marissa 

próbowała ułagodzić zapalczywego lorda Yardleya, poważnie lękając się o jego zdrowie. - 

Może   rzeczywiście   nasza   znajomość   z   hrabią   Sharnbrookiem   zaczęła   się   trochę,   hm, 

niefortunnie, nie wątpię jednak w jego prawość i dobre intencje.

Benedykt spojrzał z wdzięcznością na hrabinę. Nietrudno było dostrzec, że jest bardzo 

wzburzony.

- Dziękuję, milordzie, ze wstydem jednak przyznaję, że swoim zachowaniem w pełni 

zasłużyłem na ostre słowa.

- Ja myślę - żachnął się hrabia.

- Przysięgam jednak, że zamiary moje były jak najbardziej uczciwe. Zakochałem się w 

Sophii od pierwszego wejrzenia, a potem wszystko potoczyło się tak szybko... Zapewniam, że 

nie zaszło nic niestosownego. Jak niczego na świecie pragnę szczęścia Sophii, kocham ją 

całym sercem - powiedział z uczuciem. - Wierzę, że ona odwzajemnia moją miłość i zgodzi 

background image

się mnie poślubić, mimo że...

- Po całej tej maskaradzie? - przerwał mu sir Thomas - Wątpię!

- Jednak teraz najważniejsze to odnaleźć Sophię - ciągnął Benedykt. - Zjeździłem całą 

okolicę, wysłałem także służących na poszukiwania, jednak nie natrafili na jej najmniejszy 

ślad - wyznał z zaniepokojeniem. - Czy nie wiedzą państwo, dokąd mogła pojechać?

-   Cóż,   jeśli   twoje   nadzieje   są   prawdziwe   i   nasza   córka   rzeczywiście   się   w   tobie 

zadurzyła, musi czuć się bardzo zraniona - stwierdziła lady Marissa z wyrzutem w głosie. - 

Zapewne nie chce cię widzieć, uważa, że ją okłamałeś, wykorzystałeś - powiedziała, jednak 

na widok rumieńca wstydu na twarzy dumnego księcia Sharnbrook dodała szybko: - Nawet 

jeśli twoje intencje były jak najczystsze.

- Bóg jeden wie, co przyszło do głowy tej postrzelonej dziewczynie! - wykrzyknął 

oburzony hrabia. Jednak poruszenie młodego człowieka i jego wyraźna troska o los Sophii 

zmiękczyły   także   serce   sir   Thomasa.   -   Marisso,   czy   gdzieś   w   pobliżu   nie   mieszka 

przypadkiem twoja cioteczna kuzynka?

- Tak, ma mały dworek w Wilkshare, niedaleko stąd. Przypominam sobie teraz, że 

Sophia zamierzała odwiedzić Adelę, może więc pojechała do niej - zastanowiła się hrabina.

- Lady Adela Wedgewood to państwa krewna? Znam bardzo dobrze jej posiadłość, ale 

to prawie trzydzieści mil traktem! Czy to możliwe, by Sophia wybrała się zupełnie sama tak 

daleko? Oby tylko nic jej się nie stało! - zawołał Benedykt. - Natychmiast każę siodłać konia - 

rzekł, kierując kroki do wyjścia.

-   Wolnego!   -   kategoryczny   ton   hrabiego   powstrzymał   młodzieńca.   -   Sądzę,   że   to 

raczej my powinniśmy teraz zaopiekować się naszą córką. Wierzę, że nie kierował się pan 

żadnymi nieczystymi intencjami, jednak dość już narobiłeś kłopotów, młody człowieku.

- Lepiej, jeśli my porozmawiamy z nią pierwsi, zwłaszcza jeśli rzeczywiście pojechała 

do   kuzynki   Adeli   -   dodała   hrabina.   -   Tym   bardziej   że   jak   znam   moją   córkę,   Sophia 

prawdopodobnie w ogóle nie będzie chciała pana widzieć.

-   Być   może   ma   pani   rację,   milady.   Być   może   Sophia   nie   zechce   słuchać   moich 

wyjaśnień. Muszę jednak spróbować - rzekł stanowczo Benedykt.

- Możesz tylko pogorszyć swoje położenie - ostrzegła hrabina. - Sophia nienawidzi 

fałszu i jest wyjątkowo uparta. Niełatwo odwieść ją od powziętej decyzji.

Książę Sharnbrook uśmiechnął się smutno w odpowiedzi.

- Mam nadzieję, że posłucha głosu serca - rzekł niemal szeptem raczej do siebie niż do 

zaniepokojonych   rodziców   Sophii.   -   Każę   zaprząc   powóz,   który   zawiezie   państwa   do 

posiadłości lady Wedgewood - powiedział pełnym już głosem. - Pozwolą państwo jednak, że 

background image

nie dotrzymam im towarzystwa i natychmiast wyruszę do Wilkshare - rzekłszy to, skłonił się i 

wyszedł zdecydowanym krokiem.

- Sophio, wyjdź, proszę - markiza Wedgewood nalegała błagalnym  tonem. Starsza 

pani nigdy nie kryła swego uwielbienia dla ciemnowłosej uparciuchy, którą traktowała jak 

najukochańszą wnuczkę. Rozpuszczała małą prezentami, a gdy dziewczynka zaczęła dorastać 

i przemieniać się w ponętną kobietę, stwierdziła, że żaden kawaler nie jest jej godzien. Jednak 

lord Sharnbrook był wyjątkiem. Jej synek, zmarły na krup wiele lat temu, gdyby dorósł, z 

pewnością byłby podobny do błyskotliwego, smukłego blondyna o czarującym uśmiechu i 

figlarnym spojrzeniu. Tak, on jako jedyny, zdaniem markizy, zasługiwał, by wziąć za żonę jej 

niesforną ślicznotkę. - Sophio, nie bądź dzieckiem, wyjdźże stamtąd. Lord Sharnbrook czeka 

na dole.

- Nie! Nie chcę go widzieć! Ani teraz, ani nigdy!  Nienawidzę go! Nienawidzę! - 

krzyczała Sophia, tupiąc zgrabną nóżką w elegancki parkiet. - Oszukał mnie, zakpił sobie! 

Nie wierzę już w jego słodkie słówka. Niech wraca, skąd przyszedł.

- Kochanie, proszę - nalegała ciotka - pozwól mu wyjaśnić całe to nieporozumienie. 

To dobry chłopiec, znam go od małego. Każdemu zdarza się czasem zbłądzić. Nie bądź tak 

surowa. Jemu naprawdę na tobie zależy, widać to w jego oczach.

- Więc bierzesz jego stronę? - prychnęła oburzona Sophia.

-   Nie   biorę   niczyjej   strony   -   pośpieszyła   natychmiast   z   zapewnieniem   markiza.   - 

Pragnę   tylko,   byś   była   szczęśliwa.   Żebyś   z   powodu   gorącej   krwi   i   głupiego   uporu   nie 

popełniła największego błędu w życiu.

- A więc dobrze - dobiegł zza drzwi naburmuszony głos. - Wysłucham jego wyjaśnień.

Podeszła do okna, zastanawiając się, czemu wszyscy sprzysięgli się przeciwko niej, 

nawet   ciotka.   Tak   ten   wstrętny   Ben   wszystkich   potrafi   sobie   okręcić   wokół   palca   tymi 

gładkimi słówkami, wypowiadanymi niskim wibrującym głosem. Nikczemny łotr!

Nagle Sophia opanowała się, szybko podbiegła do drzwi i otwarła je na oścież.

Przepraszam cię, ciociu - szepnęła skruszonym tonem, obejmując mocno starszą damę. 

-   Zachowuję   się   okropnie.   Wpadam   do   ciebie   bez   uprzedzenia   i   urządzam   scenę   godną 

najgorszej   kapryśnicy.   Sama   nie   wiem,   co   we   mnie   wstąpiło,   wydawało   mi   się,   że   już 

wyrosłam z takich dziecinnych fochów. Wybaczysz mi? - spytała z błagalną minką.

- Ależ kochanie, nie masz za co przepraszać - zapewniła lady Wedgewood, całując 

ulubienicę w czubek ślicznej główki. - W sprawach sercowych trudno o opanowanie.

- Ciociu, proszę... - żachnęła się Sophia. - Lord Sharnbrook nic dla mnie nie znaczy - 

rzuciła, zapominając, że przed chwilą twierdziła coś wręcz przeciwnego. - Porozmawiam z 

background image

nim, skoro uważasz, że powinnam. Zamierzam go jednak odprawić, dość już przez niego 

wycierpiałam. Postaram się jednak zachować, jak przystało na damę. Czy mogłabyś poprosić 

go do ogrodu? Mam ochotę pospacerować.

- Wiem, jak się musisz czuć - rozgoryczona, zła, może ci trochę głupio, że od razu nie 

odgadłaś   prawdy.   Pewnie   żywisz   do   mnie   wręcz   głęboką   niechęć,   podejrzewając,   że 

zabawiłem się twoim kosztem - poważnym tonem przekonywał Benedykt.

- A... czy tak nie było?

- Nie, moje kochanie. Cały czas byłem szczery, chciałem tylko dobrze cię poznać.

-   Przez   cały   czas   mnie   okłamywałeś   -   rzuciła   z   wyrzutem.   -   Nie   było   ci   wstyd 

podawać się za kogoś, kim nie jesteś?

- Przyznaję, że nie zmierzałem do celu w najrozsądniejszy sposób, jednak nigdy nie 

chciałem cię oszukać. W istocie, udając stajennego, zachowałem się jak ostatni głupiec.

Sophia   obróciła   się,   a   on   nie   spuszczał   z   niej   ostrożnego   wzroku,   instynktownie 

wiedząc,   co   musi   myśleć   i   czuć,   i   nie   mając   najmniejszych   pretensji   o   to,   że   w   tych 

prześlicznych zielonych oczach pojawił się wyraz pogardy.

- Dlaczego więc to zrobiłeś? - wtrąciła, nie będąc gotowa ani mu uwierzyć, ani, tym 

bardziej, przebaczyć.

- Z powodu czegoś, o czym wspomniał Nicholas, mówiąc o tobie - o twej niechęci do 

utytułowanych dżentelmenów i dlatego że... och, sam nie wiem! - Niecierpliwie przeczesał 

palcami włosy, nadal zły na siebie za takie błazeństwa. A jeśli prawda wyjdzie na jaw? - 

Przypuszczam, że chciałem przeżyć jeszcze jedną szaloną przygodę, zanim wezmę na swoje 

barki odpowiedzialność za szlachetny ród Riselych, stając się głową rodziny. Bóg jeden wie, 

co za obłęd mnie ogarnął. Wiedziałem, że długo nie da się ciągnąć tej maskarady.

Westchnął   z   głębi   serca,   tak   że   poczuła   się   wzruszona.   Przypatrywała   mu   się   w 

milczeniu, uświadamiając sobie w tej chwili to, co powinno być dla niej jasne od samego 

początku - że był tak samo zakochany w niej, jak ona w nim. Czy cokolwiek innego ma 

znaczenie?

- Kocham cię, Sophio Cleeve. Zakochałem się w tobie od pierwszego wejrzenia tego 

ranka na Bond Street - przyznał śmiało, a Sophia w głębi serca wiedziała, że mówi prawdę. 

Chciała dowiedzieć się jeszcze o wiele więcej, ale była gotowa zaczekać. Liczyło się tylko to, 

że znowu byli razem.

Coś w jej twarzy zdradziło jej uczucia, bo szybko wyciągnął rękę.

- Czy zostaniesz moją żoną?

-   Tak   -   odparła,   podając   mu   palce.   -   Ale   tylko   dlatego,   że   przez   resztę   życia 

background image

zamierzam zadawać ci niewymowne cierpienia za ten przewrotny figiel, który mi spłatałeś!

Benedykt   wybuchnął   triumfalnym   śmiechem,   który   ustał,   gdy   wziął   ją   czule   w 

objęcia,   dzięki   czemu   dalsze   wyjaśnienia   wydały   się   zbędne.   Przylgnęli   do   siebie, 

wymieniając pocałunki i pieszczoty, aż podniesiony, pełen dezaprobaty głos, pytający, co tu 

się,   do   diabła,   dzieje,   z   oszałamiających   wyżyn   ich   wzajemnej   namiętności   gwałtownie 

sprowadził ich z powrotem na ziemię. Odsunęli się od siebie, na poły rozbawieni, a na poły 

zawstydzeni, by spotkać gorejący wzrok hrabiego oraz hrabiny Marissy, która wyglądała na 

bardzo zmieszaną.

- Choć nie lubię ci się w niczym sprzeciwiać, Marisso, wydaje mi się, że całkowicie 

błędnie odczytałaś  sytuację   - rzekł   lord  złowieszczo.  -  Nasza  córka  nie  cierpi  z  powodu 

złamanego serca; szybko znalazła pocieszenie w ramionach kochanka!

Słysząc tak niepochlebną ocenę swego zachowania, Sophia milczała, toteż Benedykt 

musiał wyjaśnić tę delikatną sytuację.

- Sir, milady, jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi! - wykrzyknął, zerkając 

z zachwytem na swą cudowną narzeczoną. - Czy pobłogosławicie naszemu związkowi? - 

zapytał gwoli tradycji, gdyż ani przez moment nie wątpił, jaka będzie odpowiedź.

- Cóż, jeśli tego właśnie pragnie Sophia, z radością oddamy ci naszą dziewczynkę. 

Dbaj o nią i opiekuj się, to nasz największy skarb - odrzekł z powagą hrabia Yardley, a żona 

mogłaby przysiąc, że jego oczy zwilgotniały. Hrabina Marissa natomiast nie ukrywała łez 

wzruszenia. Podbiegła do córki i uściskała ją mocno.

- Najdroższa córeczko, cieszymy się waszym szczęściem, oby wasze małżeństwo było 

równie udane jak moje z twoim ojcem.

- Kochani, niech wam Bóg pobłogosławi. Nie mogę się już doczekać wnuków, a wy, 

jak widzę, również...

-   Ależ,   mężu   -   zgorszyła   się   lady   Marissa,   widząc   rumieniec   wykwitający   na 

policzkach Sophii i szelmowskie błyski w oczach księcia. Wszyscy czworo roześmieli się 

serdecznie.

-   Trzeba   przekazać   dobrą   nowinę   ciotce   Adeli,   z   pewnością   się   niepokoi   - 

przypomniała sobie nagle rozanielona Sophia.

Panie poszły przodem, by obwieścić zaniepokojonej ciotce o zaręczynach. Słysząc tę 

wiadomość,   dobroduszna   starsza   pani   rozpłakała   się,   po   czym   wy   -   ściskała   ukochaną 

krewniaczkę.

-   Wszyscy   zasłużyliśmy   chyba   na   filiżankę   gorącej   herbaty   -   stwierdziła,   kiedy 

wreszcie odzyskała panowanie nad sobą. - Przejdźmy do saloniku.

background image

- Cóż za niezwykły dzień - westchnęła Sophia. - Czuję się jak w bajce. Wciąż nie 

mogę uwierzyć, w to, co się stało. W ciągu niespełna kilku godzin przeżyłam czarną rozpacz i 

nieziemską   radość   -   zwierzyła   się.   -   Świat   jest   piękny!   -   krzyknęła   nagle,   co   wywołało 

wybuch śmiechu obu starszych i bardziej doświadczonych kobiet.

- Ach, młodość, młodość - pokiwała pobłażliwie głową hrabina, mrużąc oczy.

Tymczasem   nadeszli   panowie.   Najwyraźniej   Benedykt   tak   zręcznie   przekonał   do 

siebie przyszłego teścia i ułagodził jego wzburzenie, że lord stwierdził z rozbawieniem:

- Droga Marisso, czy przez to wszystko nie czujesz się niewiarygodnie staro? Kto jak 

kto, ale nasz stajenny!

- Ani trochę - odrzekła, sama tryskając wesołością. - Obawiam się tylko, że to się 

wszystko rozniesie. Plotkarze nie dadzą nam spokoju.

- Dołożyłem starań, żeby mnie nikt nie poznał - zapewnił ją Benedykt. - Ale w razie 

gdyby, choć to mało prawdopodobne, ktoś mnie przejrzał, proponuję ciche zaręczyny tu, w 

Sharnbrook, co łatwo można urządzić w ciągu paru dni. Świat wtedy uzna, że była to miłość 

od pierwszego wejrzenia... Co, oczywiście, jest całkowicie zgodne z prawdą. - Podszedł do 

Sophii. - Zgadzasz się na szybkie zaręczyny, najdroższa?

Jej promienny uśmiech starczył za odpowiedź. Z radością przystałaby na każdy plan, 

który przyszedłby mu do głowy, a więc także ślub w Boże Narodzenie w małym kościółku w 

Abbot Giles. Hrabina Marrisa była nieco rozczarowana, gdyż dla swej jedynaczki wymarzyła 

sobie prawdziwie wspaniałą uroczystość.

-   Oboje   tego   pragną,   moja   duszko   -   zauważył   lord,   patrząc   jak   szczęśliwa   para 

spaceruje   po   tarasie.   -   Mogą,   jak   to   zaproponowała   Sophia,   święcić   to   wydarzenie   i 

podejmować gości, gdy następnej wiosny pojadą do Londynu.

- Oczywiście, że mogą. Pamiętajmy, że ślub drogiej Beatrice i Harry'ego był naprawdę 

uroczym wydarzeniem. Nie widzę powodu, dlaczego Sophii nie miałby być taki sam. Są w 

sobie bardzo zakochani, to się rzuca w oczy. - Oderwała wzrok od promieniejącej szczęściem 

pary i spojrzała na mężowski profil. - Musisz być niezmiernie uradowany takim obrotem 

wydarzeń.

- To prawda - zapewnił ją, po czym nagle zmienił temat. - Wrócę do Londynu po 

przyjęciu i umieszczę zawiadomienie o zaręczynach w gazetach. Nie widzę powodu, żeby 

pozostawać w mieście do końca sezonu, więc pojadę do Jaffrey House na początku czerwca.

- Zatem nie przyjedziesz tutaj? - Była zdziwiona i rozczarowana. - Ale słyszałeś, jak 

obiecałam Benedyktowi, że zostanę tu z Sophią parę tygodni.

-   A   więc   dotrzymaj   obietnicy.   -   Hrabia   objął   ją   ramieniem.   -   Jest   parę   spraw 

background image

wymagających mojej uwagi, które nazbyt długo pozostawiałem samym sobie. Ty nie masz się 

czym przejmować.

Lady   Marissa   nie   była   tego   taka   pewna,   lecz   zachowała   swe   uwagi   dla   siebie   i 

pozwoliła, by mąż poprowadził ją na taras, gdzie dołączyli do córki i przyszłego zięcia.