background image

ANNE ASHLEY 

PODSTĘP LORDA EXMOUNTHA 

 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

Wyraźny  brak  entuzjazmu  sprawił,  że  częściowo  złożona  suknia  wyślizgnęła  się 

Robinie z dłoni, a ona zapatrzyła się w okno, po ulicy bowiem przejeżdżała bardzo elegancka 

kolaska zaprzężona w dwa pięknie dobrane gniadosze. 

Zważywszy  na  to,  że  sezon  oficjalnie  zakończył  się  przed  tygodniem,  Londyn 

pozostawał  jeszcze  zaskakująco  gwarny,  a  wielu  przyjezdnych  nad  wyraz  opieszale 

szykowało  się  do  powrotu  na  wieś  lub  przeprowadzki  do  nadmorskich  kurortów,  których 

odwiedzanie latem weszło ostatnio w modę. 

Tak się złożyło, że Robina z wielkim zadowoleniem myślała o powrocie do domu, do 

hrabstwa  Northampton,  o  ponownym  odetchnięciu  świeżym,  wiejskim  powietrzem  i 

zobaczeniu się z ojcem oraz siostrami. Nie była  jednak taka naiwna, by sądzić, że z dnia na 

dzień  przyzwyczai  się  znowu  do  zacisza  plebanii  w  Abbot  Quincey  po  spędzeniu  ponad 

trzech  miesięcy  w  stolicy  i  nacieszeniu  się  rozrywkami  dostępnymi  podczas  sezonu,  który 

poczytywała sobie za całkiem udany. 

Mimo że była córką wiejskiego pastora i nie miała znacznego posagu, zdołała zwrócić 

na siebie uwagę dwóch bardzo zacnych dżentelmenów, z których obaj - w co ani przez chwilę 

nie  wątpiła  -  byliby  bardzo  troskliwymi  mężami.  Jednak  wskutek  namów  matki  posłusznie 

odrzuciła  oświadczyny  obu  kandydatów,  żywiąc  nadzieję,  że  nie  naraża  tym  żadnego  z  nich 

na długotrwały smutek. Sama zresztą też swojej decyzji ani trochę nie żałowała. 

Ani  panu  Chardowi,  ani  wielebnemu  Simonowi  Sutherlandowi  nie  udało  się  rozpalić 

tego  złudnego  płomienia,  który  pragną  odkryć  w  swoim  wnętrzu  wszystkie  młode  damy  o 

romantycznym usposobieniu. Robina zakończyła swój pierwszy i zapewne jedyny londyński 

sezon  odrobinę  bardziej  doświadczona  i  niewątpliwie  wolna  od  sercowych  udręk.  Myśląc  o 

tym,  mimowolnie  westchnęła.  Wcale  nie  była  bowiem  pewna,  czy  będzie  mogła  to  samo 

powtórzyć z końcem lata. 

Zupełnie  niespodziewanie  doznała  kolejnego  przypływu  paniki.  Dlaczego,  och, 

dlaczego zdecydowanie  nie odmówiła,  gdy  pierwszy raz otrzymała tę propozycję? Dlaczego 

pozwoliła  się  namówić  na  wyjazd  do  Brighton  z  lady  Exmouth,  skoro  w  głębi  serca  od 

samego  początku  wiedziała,  że  wdowa  w  rzeczywistości  wcale  nie  potrzebuje  damy  do 

towarzystwa, lecz szuka potulnej żony dla swojego syna. 

Przerwawszy pakowanie na dobre, Robina bezsilnie opadła na łóżko. Nie pierwszy raz 

przeklinała swój brak stanowczości. 

background image

Nie  chodziło  o  to,  że  syn  lady  Exmouth  budzi  w  niej  niechęć.  Trudno  byłoby  o 

twierdzenie  bardziej  odległe  od  prawdy.  Lord  Exmouth  był  dżentelmenem  o  bardzo  miłej 

powierzchowności.  Może  nie  typem  zuchwałego  i  zabójczo  przystojnego  bohatera  tanich 

powieści, ale atrakcyjności nie można mu było odmówić, los bowiem obdarzył go okazałym 

wyglądem i posturą człowieka szlachetnie urodzonego. To, że skończył już trzydziesty piąty 

rok życia, nie było aż tak wielką wadą, Robina wiedziała bowiem z wiarygodnych źródeł, że 

starszych dżentelmenów jest zazwyczaj łatwiej owinąć sobie dookoła małego palca. 

Na  uśmiech  lord  Exmouth  pozwalał  sobie  rzadko,  za  to  często  w  jego  ładnych, 

ciemnych  oczach  pojawiał  się  cyniczny  błysk,  często  też  ich  właściciel  pogrążał  się  w 

głębokim  milczeniu.  Do  tego  wszystkiego  Robina  bez  wątpienia  mogłaby  się  z  czasem 

przyzwyczaić,  wiedziała  jednak,  że  jeśli  zdecyduje  się  na  małżeństwo,  to  nigdy  nie  pogodzi 

się z pozycją drugiej kobiety w życiu wybranego mężczyzny. A takiego właśnie losu bardzo 

się obawiała, gdyby nierozważnie zgodziła się związać z lordem Danielem Exmouthem. 

Smutno  westchnęła,  przypominając  sobie  liczne  pogłoski  krążące  na  temat 

przystojnego wdowca. Gdyby choć połowa z nich była prawdą, nieszczęsny baron byłby teraz 

tylko cieniem dawnego człowieka. 

Wiele osób twierdziło, że po śmierci żony  w tragicznym wypadku półtora roku temu 

popadł w głęboką rozpacz. Inni twierdzili, że ponieważ baron akurat sam powoził, gdy powóz 

się  przewrócił,  zabijając  jego  żonę  i  kuzyna  sąsiada,  wyrzuty  sumienia  przemieniły  go  z 

towarzyskiego  człowieka  w  zgorzkniałego  sceptyka,  który  unika  radości  w  życiu.  Mimo 

smutnego wyrazu oczu i częstego przebywania  w dobrowolnym osamotnieniu lord Exmouth 

wciąż  potrafił  się  czasem  zdobyć  na  uprzejmość  i  okazać  ujmujące  maniery.  Niestety,  nie 

zmieniało  to  faktu,  że  panna  czy  wdowa,  która  zdecydowałaby  się  zostać  jego  drugą  żoną, 

zawsze żyłaby w cieniu pięknej Clarissy. 

Nagłe  pojawienie  się  matki  w  sypialni  położyło  kres  tym  melancholijnym 

rozważaniom. Robina machinalnie wstała, by wrócić do przerwanego pakowania. 

- Wielkie nieba, dziecko! Jeszcze nie skończyłaś? Co ty, na Boga, robiłaś tyle czasu? 

Doskonale wiesz, że służba lady Exmouth ma przyjechać w południe po twój kufer. 

Robina  zerknęła  na  matkę  i  nie  pierwszy  raz  pożałowała,  że  nie  umie  lepiej 

rozpoznawać jej nastrojów, Ton matki wydawał się lekko karcący, ale z jej miny nie można 

było domyślić się rozdrażnienia. 

Czy ten moment był odpowiedni? Czy mogła liczyć na zrozumienie matki, osoby nie 

zawsze  najprzystępniejszej,  jeśli  zwierzy  się  ze  swoich  złych  przeczuć  co  do  pobytu  w 

Brighton? A może nierozsądnie zwlekała z tą rozmową i było już za późno? 

background image

- Mamo, zmieniłam zdanie w sprawie wyjazdu z lady Exmouth - powiedziała szybko, 

ż

eby  broń  Boże  się  nie  rozmyślić.  -  Zdecydowanie  wolałabym  wrócić  z  tobą  do  Abbot 

Quineey. 

Sekundy  wolno  płynęły  naprzód,  a  Robina  wpatrywała  się  w  twarz  matki  z  nadzieją 

dostrzeżenia jakiejkolwiek reakcji na to niewczesne wyznanie, ale lady Elizabeth jak zwykle 

nie dała niczego po sobie poznać. 

Skąd  ta  nagła  zmiana,  dziecko?  -  Znowu  w  jej  perfekcyjnie  opanowanym  głosie 

zabrzmiała tylko ledwo zauważalna nuta zniecierpliwienia. - Nie tak dawno skakałaś z radości 

na myśl o spędzeniu lata nad morzem. Nikt  w najmniejszym stopniu nie  wywierał na  ciebie 

nacisków,  kiedy  złożono  ci  tę  propozycję.  Sama  z  własnej  woli  przyjęłaś  to  jakże  uprzejme 

zaproszenie lady Exmouth. 

Temu  Robina  nie  mogła  zaprzeczyć.  Nigdy  nie  ukrywała,  że  polubiła  lady  Exmouth 

od  chwili,  gdy  ją  poznała,  a  perspektywa  przedłużenia  okresu  beztroskich  rozrywek  o  kilka 

tygodni, spędzonych w gościnie u tej przemiłej i bardzo towarzyskiej damy, było pokusą nie 

do  odparcia  dla  córki  wiejskiego  pastora,  która  szybko  odkryła  u  siebie  upodobanie  do 

ś

wiatowego  życia.  Dopiero  po  wizycie  w  hrabstwie  Hamp,  gdzie  uczestniczyła  w  przyjęciu 

dla  niewielkiego  grona  osób,  wydanego  z  okazji  zaręczyn  księcia  Shambrook  z  lady  Sophią 

Cleeve, naszły ją poważne wątpliwości. 

- A więc nie zobaczymy się aż do jesieni - powiedziała jej dobra przyjaciółka Sophia, 

gdy Robina mimochodem wyjawiła jej zamiar spędzenia lata w Brighton na zaproszenie lady 

Exmouth. 

Stały  właśnie  przed  okazałą  rezydencją  księcia  i  wymieniały  pożegnania.  Nagle  w 

oczach Sophii pokazał się błysk przekory, gdy dodała ciszej: 

-  Czy  wobec  tego  mam  pogratulować  ci  już  teraz,  czy  poczekać  na  oficjalne 

ogłoszenie, ty przebiegła istoto? 

Robina dobrze pamiętała, z jakim zdumieniem popatrzyła na przyjaciółkę. 

- Nie bardzo cię rozumiem, Sophio. Przecież to tobie należy gratulować, a nie mnie. 

-  W  tej  chwili  tak  -  przyznała  rozbawiona.  -  Każdy,  kto  ma  choć  trochę  oleju  w 

głowie, rozumie, że wkrótce i ty włożysz na palec piękny zaręczynowy pierścionek. 

Robina  pamiętała  również  śmiech  przyjaciółki,  który  poprzedził  dalszy  ciąg 

ż

artobliwej przemowy. 

- Nie można bez wywołania rozgłosu odrzucić rozsądnej propozycji małżeństwa, jeśli 

zachęca się do zalotów pewnego dżentelmena i z podziękowaniem przyjmuje zaproszenie do 

spędzenia lata z matką tegoż dżentelmena. Nie sądzisz chyba, że ludzie nie umieją skojarzyć 

background image

prostych faktów. Wszyscy już wiedzą, że znalazłaś obiekt uczuć. Sama niedawno zakochałam 

się  jak  szalona,  umiem  więc  dostrzec  oznaki  tego  stanu,  moja  droga.  Jeśli  wolisz,  żebym 

jeszcze  trochę  poczekała,  zamiast  od  razu  złożyć  ci  serdeczne  życzenia,  to  proszę  bardzo, 

wystarczy, żebyś mi to powiedziała. 

Robinie  z  wrażenia  odebrało  mowę  i  nie  wyrzekła  ani  słowa,  dlatego  od  tamtej  pory 

była ofiarą wyjątkowo nieprzychylnych aluzji i najokropniejszych domysłów. 

Czyżby  naprawdę  nasunęła  lordowi  Exmouthowi  przypuszczenie,  że  jego 

oświadczyny  byłyby  miłe  widziane?  Ostatnimi  czasy  nieustannie  zadawała  sobie  to  samo 

pytanie i miała coraz mniej pewności, że zna na nie odpowiedź. 

Niezaprzeczalnie, zanim jeszcze złożyły z matką krótką wizytę w hrabstwie Hamp, ani 

razu nie odmówiła lordowi Exmouthowi wspólnego tańca, ilekroć spotykali się na przyjęciu. 

A  to,  jak  nagle  zauważyła,  zdarzało  się  stanowczo  zbyt  często,  by  widzieć  w  tym  jedynie 

dzieło przypadku. Mogła tylko się dziwić swojej łatwowierności, skoro dotąd uważała, że ich 

ciągłe  spotkania  są  zrządzeniem  losu,  a  nie  -  jak teraz  była  skłonna  podejrzewać  -  skutkiem 

planów obu matek. 

Lady  Exmouth  musiała  sądzić,  że  cicha,  potulna  córka  wiejskiego  pastora  będzie 

idealną  osobą  do  opieki  nad  dwiema  wnuczkami  pozbawionymi  matki  i  osłodą  życia  jej 

załamanego  syna,  a  jednocześnie  nie  postawi  w  zamian  zbyt  wielkich  żądań.  Z  dużą  dozą 

prawdopodobieństwa  Robina  mogła  założyć,  że  jej  matka  rozumuje  podobnie  i  w  niezbyt 

odległej przyszłości oczekuje bardzo korzystnych zaręczyn swej najstarszej córki. 

Czy  mogę  o  coś  cię  spytać,  mamo?  Czy  liczysz  na  to  -  ciągnęła,  nie  czekając  na 

odpowiedź - że lord Exmouth jeszcze przed końcem lata poprosi o moją rękę? 

Wyraz  twarzy  lady  Elizabeth  pozostał  nieprzenikniony,  a  mimo  to  Robina  czuła,  że 

bezceremonialność tego pytania zmieszała matkę. Prawdę mówiąc, sama się sobie dziwiła, że 

znalazła  dość  odwagi,  by  postawić  tak  jasno  sprawę.  Zasadą  było,  że  matkę  traktuje  się  z 

największym  szacunkiem,  toteż  Robinie  nigdy  nie  podsunięto  myśli,  że  można 

zakwestionować decyzję rodzicielki. 

Widocznie  jednak  lady  Elizabeth  nie  poczytała  jej  tego  pytania  za  impertynencję,  bo 

po chwili namysłu odpowiedziała: 

-  W  każdym  razie  wierzę,  że  lord  Exmouth  nie  jest  ci  obojętny,  Robino.  Nie 

zaprzeczam, że w razie gdyby poprosił cię o rękę, byłabym zachwycona. Tak. To wspaniała 

perspektywa  małżeństwa,  o  wiele  lepsza,  niżbym  się  spodziewała.  Miałabyś  na  zawołanie 

powozy, klejnoty i piękne stroje. Nie zbywałoby ci na niczym, dziecko. 

background image

Na  niczym  z  wyjątkiem  miłości,  chciała  zripostować  Robina,  ale  wytrwała  w 

milczeniu, przyglądając się, jak matka z gracją podchodzi do okna. 

-  Na  pewno  rozumiesz  też,  że  gdybyś  poślubiła  Exmoutha,  wzrosłyby  szanse  twoich 

sióstr  na  znalezienie  odpowiednich  mężów.  Naturalnie  to  przypomnienie  wcale  nie  służy 

temu,  abyś  poświęciła  swoje  szczęście  dla  dobra  sióstr.  Nie  mam  takich  wymagań  wobec 

ciebie  i  daleko  mi  do  tego.  Gdybym  sądziła,  że  sprzyjasz  już  komuś  innemu,  nie 

próbowałabym nawet wysuwać sugestii, że mogłabyś zacieśnić znajomość z wdowcem... Ale 

przecież nie jesteś zakochana, prawda, Robino? 

-  Nie,  mamo  -  odrzekła  szczerze,  choć  z  nutą  melancholijnej  zadumy,  którą  czujna 

matka bez trudu wychwyciła. 

Lady Elizabeth odwróciła się plecami do okna i jeszcze raz zmierzyła córkę wzrokiem. 

-  Ale  chciałabyś  mieć,  co?  Żałujesz,  że  podczas  sezonu  nie  poznałaś  ani  jednego 

mężczyzny, na widok którego mocniej zabiłoby ci serce. Rycerza z bajki, w którym można się 

zakochać  od  pierwszego  wejrzenia.  -  Śmiech  lady  Elizabeth,  choć  nieoczekiwany,  nie  był 

pozbawiony  ciepła  i  wyrozumiałości.  -  Och,  dziecko.  Też  byłam  kiedyś  młoda  i  pamiętam, 

jakie  niemądre  pomysły  przychodzą  do  głowy  dziewczynie  w  tym  wieku.  Pamiętaj,  moja 

droga, że bardzo niewiele panien naszego stanu zawiera małżeństwa z miłości. Może nawet to 

dobrze... Bądź co bądź, miłość jest luksusem, na który stać tylko nielicznych. 

Po chwili milczenia wolno ruszyła ku drzwiom. 

-  Ani  twój  ojciec,  ani  ja  za  nic  nie  próbowalibyśmy  cię  zmusić  do  małżeństwa  z 

mężczyzną, którego nie możesz polubić i obdarzyć szacunkiem. Wydaje mi się jednak, moje 

dziecko,  że  nie  jesteś  obojętna  lordowi  Exmouthowi.  Dlatego  proszę  cię,  żebyś  dobrze  się 

zastanowiła,  zanim  odrzucisz  oświadczyny,  które  mogą  być  twoją  jedyną  szansą  w  życiu  na 

wspaniałe zamążpójście. 

Patrząc  na  cicho  zamykane  drzwi,  Robina  uświadomiła  sobie,  że  w  ciągu  ostatnich 

kilku minut matka wyjawiła jej o sobie więcej niż przez wiele lat. 

Bardzo długo żyła w przeświadczeniu, że małżeństwo jej rodziców zostało zawarte z 

miłości.  Dumna  lady  Elizabeth  Finedon,  córka  księcia,  postanowiła  poślubić  wielebnego 

Williama Percevala, młodszego syna zbiedniałego baroneta. 

Trudno było doszukiwać się innej oprócz miłości przyczyny takiego mariażu. Robina 

dopuszczała  jednak  myśl,  że  w  miarę  upływu  lat  musiały  zdarzać  się  chwile,  gdy  matka 

ż

ałowała pójścia za głosem serca, które wzięło górę nad rozsądkiem. 

Jej ojciec, czcigodny i bardzo pryncypialny człowiek, nie ukrywał bynajmniej, że nie 

co  innego  jak  znaczny  posag  żony  umożliwia  rodzinie  życie  we  względnym  dostatku,  choć 

background image

może nie w luksusie. Mimo to jedynie dzięki bardzo oszczędnemu gospodarowaniu pastor z 

Abbot Quincey i jego żona zdołali zapewnić swej najstarszej córce sezon w Londynie. 

Robina  wiedziała,  że  jej  rodzice  mają  poważny  zamiar  stworzenia  tej  samej 

możliwości  jej  trzem  młodszym  siostrom.  Bliźniaczki,  Edwina  i  Fryderyka,  oczekiwały 

debiutu  w  następnym  roku,  co  naturalnie  łączyło  się  z  jeszcze  większymi  wydatkami.  Nic 

dziwnego, że lady Elizabeth chciała, by jej najstarsza córka zdążyła zawczasu uporządkować 

sobie życie. 

Zerknęła  na  zapakowany  do  połowy  kufer  i  ogarnęły  ją  wyrzuty  sumienia.  Dla 

rodziców sfinansowanie jej sezonu w Londynie wcale nie było łatwe. Zwłaszcza matka przez 

wiele  lat  odmawiała  sobie  niejednego,  byle  tylko  jej  córki  miały  przynajmniej  niewielki 

posag.  Czy  nie  nadszedł  czas,  by  okazała  wdzięczność  rodzicom  i  odwzajemniła  się  za 

troskę? 

Podniosła z podłogi wytworną suknię, pieczołowicie ją złożyła i umieściła na innych 

już spakowanych strojach. 

Pięknie dobrane gniadosze, które przykuły uwagę panny Robiny Perceval, zatrzymały 

się  mniej  więcej  dwadzieścia  minut  później  przed  domem  na  Curzon  Street.  Stangret  w 

ś

rednim  wieku,  siedzący  obok  swojego  pana  na  koźle,  ochoczo  przejął  wodze,  od  dawna 

bowiem nie widział tak urodziwej pary koni, i z dumną miną przyjrzał się, jak dość wybredny 

właściciel gniadoszy zręcznie zeskakuje na ziemię. 

Chociaż już nie pierwszej młodości, mężczyzna był nadal bardzo sprawny fizycznie i 

wcale  nie  mniej  dziarski  niż  konie,  które  kupił  tego  ranka.  Wysoki,  szczupły  i  muskularny 

lord  Exmouth  wciąż  zwracał  uwagę  swoim  wyglądem  i  zdaniem  wielu  wreszcie  zaczął 

zdradzać oznaki dochodzenia do siebie po tragicznym ciosie, jaki otrzymał od losu. 

Niektórzy  rozumieli  sytuację  lepiej.  Byli  to  ci,  którzy  znali  prawdę,  lecz  szacunek  i 

oddanie  kazały  im  milczeć.  Należał  do  nich  wierny  Kendall,  który  śledził  wzrokiem  pana, 

znikającego w głębi domu. 

Inny  ważny  przedstawiciel  tej  wzruszająco  lojalnej  grupy  mieszkańców  domu  czekał 

w sieni, gotów wziąć od jego lordowskiej mości kapelusz i rękawiczki. 

Starsza  pani  przekazuje  pozdrowienia,  i  pyta,  czy  milord  mógłby  poświęcić  jej  kilka 

minut przed zamknięciem się w tym bibliotecznym więzieniu? - Kamerdyner pozwolił sobie 

na wątły uśmiech. - To są słowa starszej pani, nie moje, milordzie. 

- Gdzie jest matka? Ufam, że już wstała. 

- Istotnie, milordzie, ale wciąż jest w swojej sypialni. O ile wiem, dogląda pakowania 

kufrów przed podróżą. 

background image

Białe, równe zęby błysnęły w pogodnym uśmiechu. 

- Ani przez chwilę nie sądziłem, Stebbings, że matka sama zajmuje się pakowaniem - 

odrzekł  lord  Exmouth  i  szybko  pokonał  dwa  biegi  schodów.  Nie  zauważył  już  tego,  jak 

tłumiony śmiech wprawił w ruch przygarbione ramiona kamerdynera. 

Lady Exmouth, wdowę po baronie, która od wielu lat była w średnim wieku, znano z 

tego, że nie lubi się przemęczać, zwłaszcza jeśli może tego uniknąć. Nie zaskoczyło więc jej 

postawnego  syna,  że  zastał  matkę  wyciągniętą  na  szezlongu,  z  jedną  pulchną,  ozdobioną 

licznymi pierścionkami ręką zawieszoną nad otwartym pudełkiem łakoci, znajdującym się na 

podorędziu. 

Chwilę  potem  ręka  drgnęła  i  znowu  uszczupliła  zawartość  pudełka,  a  lady  Exmouth 

obróciła głowę, by sprawdzić, kto wszedł do pokoju. 

- Daniel, mój drogi! - Powitała go z wszelkimi oznakami zachwytu, podstawiwszy mu 

do cmoknięcia miękki, różowy policzek, i zastygła w oczekiwaniu, aż syn dopełni rytuału. - 

Powiadomiono mnie, że wyszedłeś dzisiaj z samego rana. Ufam, że nie zaniedbałeś śniadania. 

-  Nie,  droga  matko.  Na  pewno  sprawi  ci  przyjemność,  gdy  dowiesz  się,  że  apetyt 

niezmiennie mi dopisuje. 

Tak, tak, masz to po twoim papie, zresztą nie tylko to. On nie był z tych wybrednych, 

gdy  przychodziło  do  jedzenia,  a  mimo  to  nigdy  nie  miał  na  sobie  ani  grama  zbędnego 

tłuszczu. - Żałośnie westchnęła. - A ja jem jak ptaszek i mam brzuch jak kuc szetlandzki. 

-  Ciekawe  dlaczego?  -  mruknął  Daniel,  zerkając  w  stronę  opróżnionego  do  połowy 

pudełka  łakoci.  Potem  usiadł  na  krześle  niedaleko  szezlongu.  -  Podobno  chciałaś  mnie 

widzieć, mamo. 

-  Czyżby?  -  Wydawała  się  zupełnie  zbita  z  tropu,  ale  Daniel  dobrze  wiedział,  że 

wygląd matki bywa zwodniczy. Wprawdzie ostatnimi laty lady Exmouth trochę zgnuśniała i 

unikała ruchu, jeśli tylko mogła, ale jej zadumane piwne oczy dostrzegały zadziwiająco dużo. 

-  Ach,  tak!  Miałam  ci  przypomnieć,  że  większość  naszych  bagaży  odjeżdża  już  dzisiaj,  bo 

doprawdy  nie  potrzeba  nam  całej  piramidy  rzeczy  do  wzięcia,  kiedy  i  my  wyruszymy  w 

piątek. 

-  Sądzę,  że  Perm  jak  zwykle  wszystkim  się  zajął  i  zrobił  na  czas  to,  co  do  niego 

należy. 

-  Ten  twój  osobisty  służący  jest  prawdziwym  skarbem,  Danielu!  Tak  samo  jak  moja 

droga  Pinner!  -  Zwróciła  się  ku  kobiecie  o  ptasiej  urodzie,  zajętej  składaniem  strojów  i 

rozmieszczaniem ich w pokaźnych rozmiarów kufrze, i odprawiła ją prawie niezauważalnym 

skinieniem głowy. 

background image

-  Ufam,  że  cieszysz  się  na  pobyt  w  Brighton,  mój  drogi  -  odezwała  się,  gdy  zostali 

sami  -  i  że  z  zadowoleniem  zniesiesz  towarzystwo  swojej  słabej,  starej  mamy  jeszcze  przez 

kilka  tygodni.  Muszę  wyznać,  że  nasz  wspólny  pobyt  w  Londynie  sprawił  mi  wiele 

przyjemności. 

W  oczach  jego  lordowskiej  mości,  bardzo  podobnych  kolorem  i  kształtem  do  oczu 

matki, pojawił się kpiący błysk. 

-  Nie  jesteś  ani  słaba  na  umyśle,  ani  stara,  moja  droga.  A  ja  nie  jestem  naiwny, 

przestań  więc  mnie  zwodzić  i  zadaj  wreszcie  to  pytanie,  które  masz  na  końcu  swojego 

nieokiełznanego  czasami  języka!  Inaczej  mówiąc,  spytaj  mnie  wreszcie,  czy  cieszę  się  z 

możliwości  pogłębienia  znajomości  z  panną  Perceval.  A  odpowiedź  na  twoje  pytanie  brzmi 

„tak”. 

Wybuch  radosnego  śmiechu  matki  okazał  się  zaraźliwy  i  Daniel  mimo  woli  się 

uśmiechnął. 

-  Może  dobrze  się  stało,  że  spodziewam  się  wielu  miłych  chwil  nad  morzem,  bo 

Montague Merrell i w ogóle połowa moich znajomych stanowczo uważa, że ta urocza córka 

pastora jest wymarzoną kandydatką na moją żonę. 

To  prawda!  -  zgodziła  się  lady  Exmouth,  skwapliwie  przyłączając  się  do  licznego 

chóru  tych,  którzy  w  ostatnich  tygodniach  zachęcali  przystojnego  barona  do  poważnego 

namysłu  nad  ponownym  rzuceniem  się  na  głębokie  wody  małżeństwa.  -  Drugiej  tak  uroczej 

panny bez wątpienia nie spotkasz. 

- Nie przeczę. 

-  Jest  posłuszna  i  obowiązkowa.  Nie  wtrącałaby  się  do  twoich  przyjemności  i  nie 

sprawiałaby ci kłopotów. 

-  Wolałbym  nieco  lepiej  ją  poznać,  zanim  wyrażę  pogląd  o  niektórych  cechach  jej 

charakteru. Nie mogę pozbyć się podejrzenia, że panna Robina Perceval ma znacznie bardziej 

ż

ywiołowy temperament, niż sądzi większość ludzi. 

Lady  Exmouth  potraktowała  tę  uwagę  jak  krytykę,  nie  była  jednak  w  stu  procentach 

pewna,  czy  słusznie.  Jej  syn  należał  do  tych  irytujących  ludzi,  którzy  zawsze  umieli  dobrze 

ukrywać swoje poglądy  i uczucia. Nagłe jednak  przez głowę przemknęła jej całkiem nowa i 

do tego niepokojąca myśl. 

-  Mam  nadzieję,  mój  drogi,  że  nie  oczekujesz  znalezienia  drugiej  Clarissy.  To  ci  się 

nigdy nie uda. 

Jego lordowska mość przez chwilę przyglądał się matce bez słowa, z nieprzeniknioną 

miną, a potem nagle wstał i podszedł do okna. 

background image

-  Zdaję  sobie  sprawę  z  tego,  że  Clarissa  była  wyjątkową  istotą  -  powiedział 

beznamiętnie, zachowując kamienną twarz. - Równie pięknej kobiety jeszcze nie spotkałem i 

wątpię, czy kiedyś spotkam. 

Lady Exmouth, po mistrzowsku opanowując łzy, popatrzyła na syna z drugiego końca 

pokoju,  ale  zupełnie  nie  wiedziała,  co  odpowiedzieć.  Od  dnia  tragedii  Daniel  ani  razu  nie 

próbował  o  tym  rozmawiać,  w  każdym  razie  na  pewno  nie  z  nią,  a  gdy  tylko  padło  imię 

Clarissy, natychmiast zamykał się w sobie i pogrążał w żałobie. 

-  Nie  rób  takiej  ponurej  miny,  moja  droga  -  łagodnie  poradził  matce.  Odwrócił  się 

akurat  w  porę,  by  dostrzec  u  niej  ten  sam  grymas,  który  widywał  również  na  wielu  innych 

twarzach  w  ostatnim  okresie.  -  Nie  przyjechałem  do  Londynu  w  poszukiwaniu  lustrzanego 

odbicia mojej żony. Przyjechałem wyłącznie po to, by znaleźć osobę, która chętnie zaopiekuje 

się moimi córkami i będzie dla nich dobra, a przy okazji, owszem, w pewnym sensie zajmie 

miejsce ich zmarłej mamy. 

Jeśli  to  stwierdzenie  miało  uwolnić  lady  Exmouth  od  niepokoju,  to  całkiem  chybiło 

celu. 

-  Żywiłam  nadzieję,  że  w  tej  kwestii  liczą  się  również  twoje  uczucia,  Danielu,  a  nie 

tylko potrzeby córek. Czy doprawdy niczego nie czujesz do panny Perceval? 

Zamilkł na tak długo, że już straciła nadzieję na to, iż zaspokoi jej ciekawość. I wtedy 

nagle powiedział: 

-  Uważam,  że  Robina  Perceval  jest  jedną  z  najbardziej  uroczych,  układnych  i 

uczciwych panien, jakie znam. Byłbym jednak dużo spokojniejszy, gdybym był przekonany, 

ż

e przyjęła to zaproszenie do spędzenia lata w Brighton ze szczerą ochotą. 

- Co chcesz przez to powiedzieć, Danielu? 

Lady Exmouth wydawała się tak zdezorientowana, że omal głośno się nie roześmiał. 

- Mamo, zawsze miałem wielkie uznanie dla twojej bystrości, ale muszę przyznać, że 

zdarzały się też sytuacje, gdy przedwczesne plany szkodziły twojej jasności sądu. 

-  Ale...  ale...  -  Starszej  pani  na  chwilę  zabrało  słów.  -  Jestem  pewna,  że  się  mylisz, 

Danielu. To dziecko po prostu skorzystało z okazji dotrzymania mi towarzystwa, gdy tylko ją 

o to poprosiłam. 

-  W  to  nie  wątpię,  matko.  Bardzo  szybko  pojąłem,  że  chociaż  panna  Perceval  ma  w 

swej  naturze  uroczą  powściągliwość,  to  nie  jest  w  żadnej  mierze  przeciwna  towarzyskim 

uciechom  i  bardzo  dobrze  bawi  się  w  Londynie.  Jest  więc  całkiem  naturalne,  że  chce 

przedłużyć  ten  okres,  jeśli  nadarza  się  po  temu  sposobność.  Wnoszę  jednak,  że  umknęła 

background image

twojej  uwagi  pewna  rezerwa  w  zachowaniu,  którą  wyraźnie  u  niej  widzę  od  powrotu  z 

hrabstwa Hamp. 

Lady Exmouth rzeczywiście niczego nie zauważyła.  Bardzo była na siebie zła z tego 

powodu,  gdyż  nie  ulegało  dla  niej  wątpliwości,  że  Daniel,  obdarzony  wprost  niezwykłą 

spostrzegawczością, nie omylił się ani trochę. 

Ciekawe, co takiego mogło tam zajść, że zaczęła mieć wątpliwości, czy powinna nam 

towarzyszyć. 

Syn znowu zmierzył ją kpiącym spojrzeniem. 

-  No,  no,  matko.  Czyż  to  nie  oczywiste?  Ktoś  uświadomił  jej,  czym  naprawdę  się 

kierowałaś, występując z zaproszeniem. 

-  Niektórzy  ludzie  są  doprawdy  zupełnie  nietaktowni!  A  już  wszystko  tak  dobrze  się 

układało! - Wydawała się w tej chwili tak bardzo zirytowana, jak tylko może być zirytowana 

osoba pogodna z natury. - Danielu, dlaczego ludzie muszą się wtrącać do nie swoich spraw? 

-  To  dziwne,  mamo,  ale  przez  ostatnie  tygodnie  zadaję  sobie  dokładnie  to  samo 

pytanie  -  powiedział  i  przesłał  jej  uśmiech  naznaczony  zarówno  czułością,  jak  i  irytacją.  - 

Trudno, stało się. Ona już wie, jaki los przeznaczyłyście jej i ty, i jej matka. 

-  Danielu,  to  jest  po  prostu  nieprawda!  -  Udało  jej  się  wytrzymać  spojrzenie  syna 

przez pełne dziesięć sekund, zanim urządziła, pokaz poprawiania szala. - No, owszem, gdzieś 

mogłam  niebacznie  wspomnieć,  że  skoro  okres  oficjalnej  żałoby  dobiegł  końca,  to  pewnie 

rozważysz, czy nie poszukać drugiej żony. 

Wymownie spojrzał w sufit. 

- Zaskakujesz mnie! 

- Lady Elizabeth również mogła powiedzieć coś o tym, że jej najstarsza córką zdradza 

oznaki  silnego  instynktu  macierzyńskiego,  gdyż  wykazuje  niezwykłą  wprost  cierpliwość 

wobec swoich młodszych sióstr - ciągnęła tak, jakby syn wcale jej nie przerwał. - Zapewniam 

cię jednak, Danielu, że do głowy mi nie przyszło, by wystąpić z sugestią, że panna Perceval 

byłaby dla ciebie idealną żoną. Co to, to nie! Jesteś zbyt podobny do twojego drogiego ojca. 

Zawsze chętnie słuchasz innych, ale w końcu i tak robisz po swojemu. 

-  Dobrze,  że  wreszcie  to  doceniłaś,  mamo,  bo  ułatwiasz  mi  powiedzenie  tego,  co 

zamierzałem. - Wciąż się uśmiechał, nie ulegało jednak wątpliwości, że jego głos nabrał dużo 

bardziej stanowczego brzmienia. - Od początku miałem szczery zamiar ulec twoim namowom 

i towarzyszyć ci do Brighton, chociaż naturalnie wiem, jaki cel naprawdę ci przyświeca... Nie, 

nie, proszę, pozwól mi łaskawie dokończyć. - Dla zaakcentowania swojej prośby uniósł rękę. 

- Owszem, zamierzam pogłębić znajomość z panną Perceval, o czym już wspomniałem. Ona 

background image

wydaje  mi  się  bardzo  intrygująca.  Na  pewno  może  jeszcze  zaskoczyć  i  mnie,  i  ciebie.  Ale 

jedno  jest  dla  mnie  pewne.  Panna  Perceval  w  ogóle  nie  myślała  o  przyjęciu  roli  lady 

Exmouth,  póki  ktoś  szczególnie  życzliwy  nie  zwrócił  jej  uwagi,  że  właśnie  taki  los  może  ją 

czekać.  Rzecz  jasna  nie  wykluczam,  że  w  przyszłości  panna  Perceval  sama  uzna  to  za 

wymarzoną okazję, obstaję jednak przy tym, żeby to była jej własna decyzja, a nie twoja albo 

jej matki... Czy wyrażam się jasno, moja droga? 

- Tak, Danielu. Chcesz, żebym stała z boku i zostawiła sprawy ich własnemu biegowi. 

- Właśnie! 

Starsza  pani  znowu  zainteresowała  się  pysznościami  znajdującymi  się  tuż  przy  jej 

łokciu. 

- Zgoda, Danielu. Możesz zalecać się do panny Robiny Perceval po swojemu, a ja nie 

będę się do tego wtrącać. 

Daniel  obserwował  spod  przymrużonych  powiek,  jak  kolejny  lepki  przysmak  znika 

między  różowymi  wargami.  Miał  przykre  przeświadczenie,  że  matka  nie  będzie  w  stanie 

dotrzymać danego słowa. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

Opierając  się  wygodnie  o  obite  aksamitem  wałki,  lady  Exmouth  obserwowała  przez 

okno  powozu  mijane  krajobrazy  i  wspominała  czasy,  gdy  w  niezbyt  odległej  przeszłości 

droga  do  Brighton  była  ledwie  widoczna  i  często  nieprzejezdna.  Wszystko  to,  naturalnie, 

szybko  się  zmieniło,  gdy  regent  odkrył,  że  powietrze  w  tej  małej  i  niewiele  znaczącej 

miejscowości  korzystnie  wpływa  na  jego  zdrowie.  Brighton  stało  się  modnym  kurortem  i 

teraz można było tam dojechać wieloma drogami, z których jedną dość powszechnie uważano 

za najnowocześniejszy trakt pocztowy w Anglii. 

Lady Exmouth bez żalu pozostawiła wszystkie przygotowania do podróży oraz wybór 

trasy  swemu  bardzo  rzutkiemu  synowi.  Odkąd  Daniel  po  skończeniu  dwudziestu  jeden  lat 

przejął  tytuł  barona,  przejawiał  talent  organizacyjny  i  poczucie  odpowiedzialności 

zdecydowanie  ponad  swój  wiek.  Nic  dziwnego,  że  bardzo  niewiele  osób  wyrażało 

wątpliwości,  gdy  zaledwie  dwa  lata  po  śmierci  ojca  Daniel  ze  spokojem  ogłosił  zamiar 

poślubienia swojej dziecięcej miłości. 

Jak  piękną  kobietą  była  Clarissa!  -  pomyślała  lady  Exmouth,  choć  prawdę  mówiąc, 

miała  już  kłopoty  z  wiernym  przywołaniem  obrazu  tej  uroczej  twarzy  w  kształcie  serca, 

otoczonej burzą złocistych pukli, i czystych niebieskich oczu. 

Clarissa,  córka  zubożałego  właściciela  ziemskiego,  niewątpliwie  byłaby  ozdobą 

sezonu,  gdyby  jej  ojciec  był  w  stanie  sfinansować  takie  przedsięwzięcie,  jak  wyjazd  do 

Londynu.  Odkąd  skończyła  szesnaście  lat,  starali  się  o  nią  kolejno  właściwie  wszyscy 

kawalerowie  w  okolicy.  Jednak  Clarissa  pozostała  wzruszająco  wierna  jedynemu  synowi 

swych  najbliższych  sąsiadów.  Oboje  tworzyli  doprawdy  wymarzoną  parę,  idealnie 

dopasowaną  pod  każdym  względem.  Gdy  rok  po  ślubie  urodziła  się  Hanna,  szczęście 

młodych wydawało się dopełnione. 

Lady Exmouth dobrze pamiętała, jak wkrótce po przyjściu na świat wnuczki wyraziła 

chęć zamieszkania w Bath. Protesty syna i synowej tak ją jednak wzruszyły, że przebywała w 

Courtney  Place  aż  do  narodzenia  ich  drugiego  dziecka  trzy  lata  później.  Wtedy  już  nie 

zdołano jej przekonać do pozostania w pięknej posiadłości przodków, w której pod wieloma 

względami czuła się tak, jakby nadal była panią domu. 

Nigdy  jednak  nie  pożałowała  dokonanego  wyboru.  Bath  bardzo  jej  odpowiadało. 

Nawiązała  tam  wiele  przyjaźni  i  teraz  z  niecierpliwością  czekała,  kiedy  wreszcie  wróci  do 

swego wygodnego domu przy Camden Place. 

background image

Wiele  naturalnie  zależało  od  biegu  spraw  w  najbliższych  tygodniach.  Lady  Exmouth 

nie  zamierzała  bowiem  pozwolić  swemu  synowi  na  samotny  powrót  do  rodowej  siedziby  z 

końcem  lata  i  dalsze  rozpamiętywanie  straty  uroczej  Clarissy.  Gdyby  oznaczało  to  dla  niej 

zwłokę  w  powrocie  do  Bath  i  konieczność  dotrzymania  towarzystwa  Danielowi,  to  trudno, 

niech tak będzie! Mimo wszystko nie mogła jednak nie żywić nadziei, że wszystko ułoży się 

dużo lepiej, a jej syn wkrótce będzie dzielił domostwo z zupełnie inną kobietą. 

Oderwawszy  oczy  od  widoków,  lady  Exmouth  zerknęła  na  swoją  towarzyszkę 

podróży  eleganckim,  resorowanym  powozem.  Młoda  kobieta  siedziała  w  milczeniu  z  głową 

zwróconą  ku  pejzażom  po  drugiej  stronie  drogi  i  wydawało  się,  że  jest  głęboko  pochłonięta 

własnymi myślami. 

Daniel, demon spostrzegawczości, nie mylił się ani trochę, gdy powiedział, że stało się 

coś, co zburzyło spokój umysłu panny Robiny Perceval. Niewątpliwie tak właśnie było! Jeśli 

Daniel  słusznie  odgadł,  że  córka  pastora  jeszcze  waha  się,  czy  chce  wejść  do  znakomitego 

rodu  Courtneyów,  to  byłoby  doprawdy  wyjątkową  niegodziwością  naciskać  na  tę  przemiłą 

pannę, by podjęła właśnie taką decyzję w ciągu nadchodzących tygodni. 

Trudno dociec, jakie postępowanie w takiej sytuacji byłoby najlepsze, pomyślała lady 

Exmouth,  machinalnie  przesuwając  tam  i  z  powrotem  dłoń  po  fałdzie  spódnicy.  Nie  chciała 

mieszać  się  do  cudzych  spraw  delikatnej  i  osobistej  natury,  jednak  nie  zamierzała  też 

pozwolić,  by  jej  syn  wszedł  w  wiek  średni  jako  samotny  żałobnik,  podczas  gdy  na 

wyciągnięcie  ręki  jest  panna,  która  może  wnieść  do  jego  życia  radość,  nawet  jeśli  nieco 

odbiega od ideału. 

Naturalnie lady Exmouth była rozsądną kobietą i ani przez chwilę nie przypuszczała, 

ż

e  panna  Robina  Perceval  zajmie  w  sercu  Daniela  miejsce  pięknej  Clarissy.  Takie  nadzieje 

byłyby znacznie przesadzone. Niezaprzeczalnie jednak Daniel dostrzegł w córce pastora coś, 

co do niego przemawiało, była ona bowiem jedyną osobą płci żeńskiej, która wzbudziła jego 

zainteresowanie przez prawie cały okres pobytu w stolicy. 

Jeszcze  raz  zerknęła  ukradkiem  w  przeciwległy  kąt.  Tym  razem  przekonała  się,  że 

patrzy  na  nią  para  niebieskich  oczu  przypominających  odcieniem  oczy  zmarłej  baronowej 

Exmouth, lecz zarazem nieporównanie bystrzejszych. 

- Już myślałam, że zasnęłaś - Cóż innego można było powiedzieć? - W ogóle cię nie 

słychać. 

- Nie, milady. Z zachwytu zapomniałam o całym świecie. Nigdy nie byłam tak daleko 

na południu kraju i wszystko wydaje mi się nowe i ciekawe. 

background image

Chociaż  biedaczka  najpewniej  przeżywała  niemałą  rozterkę  w  związku  z  pobytem  w 

Brighton,  nie  pozwalała,  by  niepokojące  myśli  zaszkodziły  jej  manierom.  Zauważywszy  to, 

lady Exmouth dodała jeszcze jedną pozycję do długiej listy zalet panny Robiny Perceval. 

-  Pamiętam,  moje  drogie  dziecko,  wcale  nie  takie  dawne  czasy,  kiedy  wielu  musiało 

rezygnować  z  podróży  w  pół  drogi  do  małej  rybackiej  wioski  Brighton.  Ostatnio  weszło  w 

modę  narzekanie  na  regenta,  ale  gdyby  nie  kupił  tego  „małego  wiejskiego  domku”  na 

wybrzeżu, to obawiam się, że i ten, i inne trakty w okolicy na długo pozostałyby błotnistymi, 

nierównymi  drogami,  często  nie  do  przejechania.  Czy  ty  wiesz,  ile  tu  stało  porzuconych 

powozów? 

Najwidoczniej  Robinę  zainteresował  ten  wywód,  bo  na  jej  ładnej  twarzy  odmalował 

się wyraz głębokiej zadumy. 

-  Rzeczywiście,  łatwo  zapominamy,  że  jeszcze  nie  tak  dawno  podróże  po  kraju  były 

niebezpieczne.  W  dodatku  drogę,  która  kiedyś  zajmowała  wiele  godzin,  teraz  przebywa  się 

znacznie szybciej. 

- I znacznie wygodniej - dodała lady Exmouth. - Resorowane powozy mniej rzucają, a 

podczas podróży można przystanąć na odpoczynek w licznych zajazdach. 

Chwilę  później  jak  na  zamówienie  ujrzały  przy  drodze  zajazd  i  ich  powóz  stanął  na 

dziedzińcu  bardzo  eleganckiej  stacji  pocztowej.  Służba  otworzyła  drzwi  i  przystawiła 

schodki,  a  jego  lordowska  mość  stanął  na  posterunku,  by  pomóc  swoim  damom  w 

wysiadaniu. 

-  Jak  to  jest, mamo  -  spytał,  prowadząc  je  do  wnętrza  zajazdu  -  że  dwie  damy  mogą 

przejechać  tę  samą  drogę  jednym  powozem,  a  mimo  to  jedna  wygląda  tak  samo  jak  przed 

wyjazdem,  natomiast  druga  bardziej  przypomina  nastroszoną  kurę,  która  przez  cały  dzień 

obijała się po podwórzu. 

-  Paskudny  chłopiec!  Nie  muszę  nawet  pytać,  która  z  nas  powinna  twoim  zdaniem 

zadbać  o  swój  wygląd.  -  Starsza  pani  próbowała  udać  urażoną,  ale  wypadło  to  mało 

przekonująco. - Gdzie ta zgrzana kura może się trochę odświeżyć? 

Daniel  przyzwał  gestem  służącą,  a  Robina,  która  z  najwyższym  trudem  zachowała 

powagę, udała się w towarzystwie lady Exmouth do pokoju na górę, żeby zadbać również o 

swój wygląd i dokonać niezbędnych poprawek. 

Naturalnie  nie  pierwszy  raz  słyszała  Daniela  wypowiadającego  prowokującą  uwagę. 

Lady  Exmouth  zawsze  brała  docinki  syna  za  dobrą  monetę  i  Robina  była  nawet  nieco 

zazdrosna  o  szczególną  więź  łączącą  matkę  z  synem.  Nigdy  nie  odważyłaby  się  podobnie 

background image

odezwać  do  żadnego  z  rodziców,  a  na  pewno  nie  do  matki,  która  w  odróżnieniu  od  lady 

Exmouth była całkiem pozbawiona poczucia humoru. 

Pewnie  właśnie  dlatego  starsza  dama  tak  przypadła  jej  do  serca.  Lady  Exmouth 

cechowała się  wyjątkową poczciwością, uwielbiała żart i śmiech, lecz nie miała w sobie  ani 

odrobiny  niefrasobliwości,  aczkolwiek  należało  podejrzewać  ją  o  to,  że  niekiedy  celowo 

usiłuje sprawić wrażenie osoby niezbyt rozumnej. 

Znalazły wspólny język prawie natychmiast, toteż Robina była pewna, że towarzystwo 

lady  Exmouth  w  najbliższych  tygodniach  dałoby  jej  wiele  przyjemności,  gdyby  nie  myśl  o 

tym,  że  dama  przeżyje  przykre  rozczarowanie,  jeśli  pobyt  w  Brighton  nie  zakończy  się 

ogłoszeniem zaręczyn jej syna z córką pastora z Abbot Quincey. 

W  zasadzie  powinno  jej  schlebiać  to,  że  interesuje  się  nią  baron  Exmouth,  i  może 

nawet  tak  by  było,  gdyby  Robina  sądziła,  że  udało  jej  się  zdobyć  uczucie  tego  mężczyzny. 

Wolała  jednak  nie  ulegać  bezsensownym  złudzeniom.  Raczej  nie  było  nadziei  na  to,  by 

ktokolwiek zajął w jego sercu miejsce zmarłej żony. 

Zdjąwszy  czepek,  przez  chwilę  studiowała  swoje  odbicie  w  lustrze,  a  przy  okazji 

poprawiła  zabłąkany  kosmyk.  Wyglądała  całkiem  nie  najgorzej.  Zapewniono  ją  zresztą,  że 

choć  za  piękność  uważać  się  nie  może,  to  swą  urodą  jest  w  stanie  zawrócić  w  głowie 

niejednemu.  Panien  o  wybitnej  urodzie  było  podczas  tegorocznego  sezonu  wystarczająco 

dużo, na przykład jej dobra przyjaciółka Sophia Cleeve. Wydawało się zatem dość dziwne, że 

lord  Exmouth  wykazał  mało  zainteresowania  tymi  pannami,  bo  przecież  powszechnie 

uważano go za znawcę piękna. 

- Czy coś cię dręczy, dziecko? 

Wyrwana  z  zadumy  Robina  stwierdziła,  że  skupiło  się  na  niej  badawcze  spojrzenie 

oszukańczo sennych piwnych oczu. 

- Nie, właściwie nie, milady. Myślałam o pewnych osobach, które poznałam podczas 

sezonu w Londynie. Ciekawa jestem, ile z nich pojedzie do Brighton tak jak my. 

Robina  uspokoiła  swoje  sumienie  tłumaczeniem,  że  przecież  nie  całkiem  skłamała,  a 

lady Exmouth na szczęście nie próbowała kwestionować odpowiedzi. 

-  Nie  zdziwiłoby  mnie,  gdyby  okazało  się,  że  całkiem  dużo.  Na  pewno  cały  krąg 

Carlton  House,  w  którym,  jak  zapewne  wiesz,  obraca  się  najlepszy  przyjaciel  mojego  syna, 

Montague Merrell. Najlepiej spytajmy Daniela, kto jeszcze zamierza pobyć nad morzem. On 

bez wątpienia oświeci nas w tej materii. 

Okazało się jednak, że Daniel nie może lub po prostu nie chce tego zrobić. Gdy obie 

panie spotkały go kilka minut później w prywatnym saloniku zajazdu, stwierdził: 

background image

- Dobrze wiesz, mamo, że nie należę do otoczenia regenta. Nie powiem też, żebym był 

choć trochę zainteresowany tym, kto będzie w jego świcie tego lata. 

-  Jak  na  młodego  człowieka  uważanego  przez  całe  dorosłe  życie  za  jednego  z 

dyktatorów  mody  w  towarzystwie,  wykazujesz  zaskakująco  mało  zainteresowania  tym,  co 

dzieje się w elitarnych kręgach - zauważyła jego matka, z uznaniem mierząc wzrokiem obfity 

posiłek przygotowany dla nich. 

Daniel  niezwłocznie  dostrzegł  pożądliwy  błysk  w  jej  oczach  i  elegancko  odsunął 

krzesło,  by  mogła  usiąść.  Jak  daleko  sięgał  pamięcią,  matka  zawsze  miała  zdrowy  apetyt. 

Wcale zresztą nie uważał tego za niepożądaną cechę, póki jedzenie nie stawało się dla kogoś 

nieposkromioną namiętnością. 

Z  nie  mniejszą  bystrością  dostrzegł  również,  że  od  chwili  wejścia  do  saloniku  panna 

Perceval ani razu nie otworzyła swoich kształtnych i zachęcających do pocałunków ust. Poza 

tym ostatnio wydawała się mocno skrępowana jego towarzystwem. Ten godzien pożałowania 

stan rzeczy należało jak najszybciej zmienić! 

-  Proszę  pozwolić,  że  nałożę  pani  kurczaka,  panno  Perceval.  -  Nie  dał  jej  okazji  do 

sprzeciwu.  -  Musi  pani  być  głodna  po  tylu  godzinach  jazdy.  Podróże  na  większe  odległości 

często rozbudzają apetyt. 

- Mój na pewno - włączyła się do rozmowy lady Exmouth. 

To się rozumie samo przez się, mamo. 

-  Niegrzeczny  chłopiec!  -  skarciła  go  z  uśmiechem.  -  Twój  drogi  papa  stanowczo  za 

mało bił cię w dzieciństwie. 

Daniel  zauważył,  że  uroczy,  spontaniczny  uśmiech  panny  Perceval,  wywołany  tą 

ż

artobliwą  wymianą  zdań,  szybko  zgasł.  Liczył  jednak  na  to,  że  przywracanie  Robinie 

spokoju ducha nie będzie trudne. Miał nawet nadzieję na pogłębienie znajomości, i to jeszcze 

tego samego dnia. Odważnie postawił sobie nowy cel. 

Chyba  masz  rację,  mamo.  Pozwól  mi  jednak  wspomnieć  o  wybornym  pasztecie  z 

dziczyzny przy twoim prawym łokciu, ponieważ dotąd umknął twojej uwagi. 

-  Dziękuję,  mój  drogi.  -  Porozumiewawczy  uśmiech  jednoznacznie  dał  mu  do 

zrozumienia, że matka wie, o co chodzi. Wyglądało zresztą na to, że cel został osiągnięty, bo 

panna Perceval bez dalszych zachęt zaczęła częstować się rozmaitymi potrawami. 

-  Muszę  powiedzieć,  mój  drogi  chłopcze,  że  przeszedłeś  samego  siebie.  To  jest 

najlepsza  przekąska,  jaką  zdarzyło  ci  się  kiedykolwiek  zamówić.  Może  zadowolić 

najwybredniejsze gusta. 

background image

-  To  nie  moja  zasługa.  -  Daniel  zaskoczył  damy  tym  wynurzeniem.  -  Jeśli  chcesz 

wyrazić  swoje  uznanie,  podziękuj  Kendallowi,  mamo.  To  on  zamówił  ten  późny  lunch  w 

prywatnym saloniku, kiedy przed dwoma dniami załatwiał stajnię dla moich gniadoszy. 

-  Czy  zostało  nam  jeszcze  dużo  drogi  do  przejechania,  milordzie?  -  spytała  Robina, 

uznawszy, że powinna wreszcie wnieść jakiś wkład do rozmowy. 

- Mamy przed sobą najwyżej godzinę jazdy. Moje nowo kupione konie poradzą sobie 

bez wysiłku. 

- Dumny jesteś, synu, z tego zakupu, czyż nie? 

- Bardzo, matko! - przyznał, zadowolony z siebie. - To wielka przyjemność uprzedzić 

samego  księcia.  Dostałem  informację  z  wiarygodnego  źródła,  że  Sharnbrook  był  bardzo 

poważnie  nimi  zainteresowany  -  wyjaśnił  w  odpowiedzi  na  pytające  spojrzenia.  -  Ale  za 

długo  się  zastanawiał.  Może  miał  na  głowie  ważniejsze  sprawy,  na  przykład  zaręczyny  z 

przyjaciółką panny Perceval. 

-  Prawdę  mówiąc,  dość  bezbarwne  przyjęcie  w  Sharnbrook  było  dla  mnie 

niespodzianką  -  zauważyła  lady  Exmouth.  -  Zupełnie  nie  rozumiem,  czemu  zaproszono  tak 

mało gości.  Bądź co bądź, książę ma reputację jednego z najbogatszych ludzi w Anglii. Nie 

wierzę, żeby nie mógł sobie pozwolić na nic bardziej wystawnego. Przyjaciel twojego papy, 

Robino,  też  podobno  do  biednych  nie  należy,  więc  doprawdy  nie  pojmuję,  czemu  nie 

uświetniono tych zaręczyn bardziej okazale. 

Tak  sobie  życzyli  Sophia  i  Benedykt  -  wytłumaczyła  Robina.  -  Zresztą  mimo  że  nie 

zjechało tam wielu gości, przyjęcie było bardzo udane. 

- Ja również jestem zwolennikiem poglądu, że bardzo osobiste uroczystości powinny 

być  możliwie  skromne  i  nieoficjalne  -  oznajmił  Daniel  ku  zaskoczeniu  matki.  -  Omal  nie 

poczułem  przed  chwilą  wyrzutów  sumienia  z  powodu  pozbawienia  Sharnbrooka  tych 

gniadoszy, mam bowiem wrażenie, że wiele nas łączy. To, że ktoś jest dobrze sytuowany, nie 

oznacza, że ma obnosić się ze swoim bogactwem. 

- Zaskakujesz mnie, synu. Na przyjęcie z okazji swoich zaręczyn z Clarissą uparłeś się 

zaprosić połowę hrabstwa. 

Lady  Exmouth  nie  przemyślała  tej  wypowiedzi,  ale  prawie  natychmiast  przeklęła  w 

duchu  swoją  głupotę.  Publicznie  rzadko  zdarzało  jej  się  wspominać  imię  niedawno  zmarłej 

synowej, a już na pewno nie powinna tego robić w obecności panny Perceval, która siedziała 

przy stole w milczeniu i zdawała się całkowicie pochłonięta jedzeniem. 

Ś

więta  prawda,  mamo  -  szybko  przerwał  niezręczną  ciszę  baron,  nie  zdradzając 

bynajmniej zakłopotania drażliwym tematem. - Z wiekiem upodobania się zmieniają. Kiedyś 

background image

nie  przyszłoby  mi  do  głowy  przejechać  otwartym  powozem  więcej  niż  kilka  mil,  a  dziś 

sprawiło mi to dużą przyjemność. Skierował spojrzenie na Robinę. 

-  Może  uda  mi  się  panią  namówić,  panno  Perceval,  do  dotrzymania  mi  towarzystwa 

przez  pozostałą  część  podróży.  Świeże  powietrze  wydaje  mi  się  zdrowsze  niż  duchota  w 

pudle  powozu.  Poza  tym  mama  będzie  mogła  zgodnie  ze  swym  zwyczajem  uciąć  sobie 

popołudniową drzemkę, nie naruszając zasad dobrego wychowania. 

Robina zawahała się, ale trwało to tylko chwilę. W gruncie rzeczy nie było sposobu na 

uniknięcie  towarzystwa  lorda  Exmoutha  przez  nadchodzące  tygodnie,  równie  dobrze  mogła 

więc wykazać rozsądek i już teraz zacząć przyzwyczajać się do jego obecności. 

-  Przyjmuję  zaproszenie,  milordzie,  ja  też  myślę,  że  kilka  łyków  świeżego  powietrza 

dobrze mi zrobi. - Obdarzyła go uśmiechem, w którym wstydliwość mieszała się, o dziwo, z 

szelmostwem. - Wprawdzie mogę dojechać do celu nieco potargana, ale mam nadzieję, że nie 

będę przypominać oszalałej kury. 

Donośny  śmiech  lorda  Exmoutha  pomógł  jej  poczuć  się  swobodniej  do  tego  stopnia, 

ż

e  gdy  później  zajęła  miejsce  obok  niego  w  kolasce,  była  bardzo  zadowolona  z  jego 

towarzystwa. Nie niepokoiło jej nawet to, że oddała swoje bezpieczeństwo w ręce człowieka, 

który podobno właśnie przez ryzykowne powożenie zabił ukochaną żonę. 

Dopiero gdy po przejechaniu ponad mili za ciężkim powozem, w którym podróżowała 

lady  Exmouth,  Daniel  skręcił  w  znacznie  węższą  drogę  i  zatrzymał  dziarskie  gniadosze  w 

cieniu przydrożnych drzew, Robina doświadczyła kolejnego ataku paniki, dobrze jej znanej z 

ostatnich dni. 

-  Panno  Perceval,  miałem  pewien  szczególny  powód,  prosząc  o  dotrzymanie  mi 

towarzystwa  w  tej  części  podróży  -  oznajmił,  wpatrując  się  w  pustą  drogę  przed  nimi,  a 

jednocześnie  bez  większego  wysiłku  utrzymując  w  ryzach  ogniste  konie.  -  Jeśli  moja  matka 

będzie  sumiennie  wypełniać  obowiązki  przyzwoitki,  nie  znajdziemy  wielu  okazji  do 

pozostania  sam  na  sam,  a  chciałbym  pani  coś  powiedzieć,  zanim  rozpoczniemy  pobyt  w 

Brighton, który, jak ufam, sprawi nam obojgu wiele przyjemności. 

Gdyby  Robina  nie  miała  w  tej  chwili  takiego  wrażenia,  jakby  powoli  zaciskano  jej 

pętlę  na  szyi,  to  chętnie  wyraziłaby  swoje  uczucia  głośnym,  przeciągłym  jękiem.  Naturalnie 

już  wcześniej  pogodziła  się  z  tym,  że  prędzej  czy  później  zostanie  podniesiona  kwestia 

małżeństwa,  miała  jednak  nadzieję,  że  nastąpi  to  później,  co  pozwoli  jej  nacieszyć  się  bez 

przeszkód  przynajmniej  częścią  pobytu  w  Brighton.  Tymczasem  jego  lordowska  mość 

odezwał się znowu, zmuszając ją tym do skupienia uwagi. 

background image

- Oboje wiemy, dlaczego nasze matki chciały, żebyśmy spędzili lato razem. I jedna, i 

druga  żywi  nadzieję,  że,  mówiąc  współczesnym  i  mało  eleganckim  językiem,  zatańczę  tak, 

jak  mi  zagrają.  Chcę  więc  zapewnić  panią,  że  w  obecnej  chwili  nie  mam  najmniejszego 

zamiaru prosić o jej rękę. 

Odwróciwszy  głowę,  Daniel  dostrzegł  na  uroczej  twarzy  Robiny  wyraz  tak 

bezgranicznego zdumienia, ze tylko wielką siłą woli zdołał się powstrzymać przed wzięciem 

jej w ramiona i obsypaniem zapierającymi dech w piersiach pocałunkami. 

-  Wydaje  się  pani  nieco  zdziwiona,  panno  Perceval.  -  Było  to  nader  oględnie 

powiedziane.  Biedaczka  wyglądała  tak,  jakby  zaraz  miała  zemdleć.  -  Bardzo  przepraszam, 

jeśli uraziłem panią tak otwartym postawieniem sprawy. 

- Nic się nie stało, sir - odpowiedziała tak cicho, że ledwo mógł rozróżnić słowa. 

-  Myślę  jednak,  że  będzie  nam  łatwiej  pielęgnować  tę  znajomość,  jeśli  wyjaśnimy 

sobie to i owo na samym początku. - Znów musiał bardzo uważać, tym razem jednak dlatego, 

ż

e  omal  nie  wybuchnął  śmiechem.  Panna  Perceval  przyglądała  mu  się  tak,  jak  bezbronny 

królik  patrzy  na  atakującego  węża.  -  Zapewne  zdaje  sobie  pani  sprawę  z  tego,  że  podczas 

pobytu  w  Londynie  bardzo  polubiłem  jej  towarzystwo.  Bardzo  chciałbym,  żebyśmy  się 

zaprzyjaźnili. 

- Hm, tak - odpowiedziała ostrożnie. 

-  A  skoro  tak,  to  chyba  możemy  pozwolić  sobie  na  wzajemną  szczerość,  nie 

powodując tym urazy. 

-  To  bardzo...  bardzo  krzepiące  przekonanie,  z  pewnością.  -  Głos  Robiny  brzmiał 

stopniowo coraz mocniej, choć przez cały czas pobrzmiewała w nim nieufność. 

-  Jak  pani  już  zapewne  odkryła,  moja  droga  matka  i  większość  moich  przyjaciół 

uważa, że najwyższy czas, abym zastanowił się nad powtórnym ożenkiem. 

Tym  razem  nie  doczekał  się  odpowiedzi,  więc  mówił  dalej.  O  ile  wiem, panuje  dość 

powszechna zgoda co do tego, że jest pani dla mnie idealną kandydatką na żonę. Znowu nie 

było odpowiedzi. 

-  Możliwe,  że  to  słuszny  pogląd,  ale  zastrzegam  sobie  prawo  zdecydowania  o  tym 

samodzielnie.  Naturalnie  również  pani  zasługuje  na  to,  by  dać  jej  szansę  wyrobienia  sobie 

zdania na mój temat w spokoju i bez żadnych nacisków. W obecnych okolicznościach może 

to  być  trudne,  gdyż  pewna  osoba  obserwuje  każdy  nasz  ruch  i  z  zapartym  tchem  czeka  na 

ogłoszenie zaręczyn, pozostaje nam więc współpraca, by tę sytuację obrócić na naszą korzyść. 

-  A  jak  mielibyśmy  współpracować,  milordzie?  -  Robina  wydawała  się  mocno 

zdezorientowana. 

background image

- Po prostu być sobą i robić to, na co przyjdzie nam ochota. Głupio byłoby celowo się 

unikać, skoro mamy mieszkać pod jednym dachem, nie sądzi pani? 

Stanowczo tak. 

-  Proponuję  więc,  żebyśmy  dali  światu  do  myślenia  i  często  pokazywali  się  razem,  a 

jednocześnie nie odmawiali sobie przyjemności dostępnych innym ludziom. Jeśli pod koniec 

lata, gdy dużo lepiej się poznamy, dojdziemy do wniosku, że pasujemy do siebie, to dobrze, a 

jeśli nie... 

Ujął ją za rękę i poczuł, że smukłe palce w jego uścisku lekko drżą. 

- Tak czy owak, dziecko, chcę, żeby decyzja w tej sprawie należała do nas, do pani i 

do  mnie.  Nie  do  mojej  matki,  nie  wyłącznie  do  mnie  i  nie  do  kogo  innego.  Czy  pani  to 

rozumie? 

Wymagało  to  od  Robiny  wielkiego  wysiłku  woli,  udało  jej  się  jednak  wytrzymać 

łagodne spojrzenie Daniela. Przy okazji dokonała dość zaskakującego odkrycia. Jego oczy w 

ciepłym odcieniu brązu były upstrzone urzekającymi złocistymi plamkami. 

Tak,  milordzie,  rozumiem...  I  dziękuję  -  powiedziała  cicho,  całkiem  nieświadoma 

tego,  ile  kosztowało  go  wypowiedzenie  tych  słów.  W  rzeczywistości  bowiem  był  jak 

najdalszy od osłabiania u niej poczucia, że jej obowiązkiem jest go poślubić. 

-  Za  co?  -  Uniósł  brwi.  -  Za  zaproponowanie  czegoś,  co  przyniesie  korzyść  nam 

obojgu?  Jeśli  naprawdę  chcesz  pokazać,  że  odpowiada  ci  ta  propozycja,  możesz  przestać 

tytułować mnie milordem. Mam na imię Daniel. 

-  Och,  nie  mogłabym  tak  się  do  pana  zwracać.  -  Wydawała  się  wstrząśnięta  tym 

pomysłem. - Mama za nic by się na to nie zgodziła. 

- Zdanie mamy w tej sprawie mało mnie interesuje - odparł bezceremonialnie. - Przez 

następne  kilka  tygodni  będzie  pani  mieszkać  pod  moim  dachem,  więc  w  dobrze  pojętym 

własnym interesie proszę robić tak, jak jej mówię. 

Roześmiała się niepewnie. Uchodził za łagodnego i opiekuńczego człowieka, a jednak 

wewnętrzny  głos  -  odpowiadał  jej,  że  lord  Exmouth  ma  również  mniej  pozytywne  cechy, 

które  mogą  się  ujawnić,  jeśli  ktoś  postępuje  wbrew  jego  woli.  Z  pewnością  nie  obawiał  się 

mówić  tego,  co  myśli,  bo  o  tym  już  się  przekonała.  Bardzo  ją  intrygowało,  jakich  odkryć 

dotyczących jego charakteru dokona jeszcze tego dnia. 

-  No  dobrze,  jaskółeczko,  zawrzyjmy  kompromis.  Prywatnie  będziesz  nazywać  mnie 

Danielem,  a  publicznie  możesz  zwracać  się  do  mnie,  jak  chcesz.  -  Białe  zęby  zabłysły  w 

uśmiechu. - Naturalnie pod warunkiem, że będzie to zgodne z zasadami dobrego wychowania. 

Uścisnął jej rękę i znów skupił uwagę na swoich gniadoszach. 

background image

-  A  teraz  lepiej  gońmy  moją  drogą  matkę,  bo  inaczej  gotowa  uznać,  że  razem 

zbiegliśmy, by potajemnie wziąć ślub. 

- Och, to niezmiernie romantyczny pomysł! - wykrzyknęła bez zastanowienia Robina i 

natychmiast  spłonęła  rumieńcem,  przekonała  się  bowiem,  że  lord  Exmouth  zmierzył  ją 

zdziwionym spojrzeniem. 

-  Powiedziałbym  raczej,  że  niezmiernie  kłopotliwy  -  sprzeciwił  się  i  powściągnął 

konie,  zbliżali  się  bowiem  do  wioski.  -  Zwłaszcza  gdyby  podczas  ucieczki  kolaską  nagle 

spadł deszcz. 

- Zakochani nie zwracają uwagi na tak przyziemne sprawy, jak pogoda, kiedy planują 

potajemną  ucieczkę  -  zwróciła  mu  uwagę  Robina.  Droczenie  się  z  lordem  Exmouthem  było 

całkiem przyjemne, a najbardziej podobał jej się szelmowski błysk, który wtedy pojawiał się 

w jego oczach. 

-  Ja  tam  zwróciłbym  uwagę  -  stwierdził.  -  Ale  to  dlatego,  że  jestem  z  natury 

praktycznym  człowiekiem  i  obce  mi  są  szalone  pomysły.  Poza  tym  osiągnąwszy  szacowny 

wiek blisko trzydziestu sześciu lat, zdążyłem polubić wygodę i jestem o wiele za stary na to, 

by gnać na złamanie karku Bóg wie gdzie. Mogę więc z góry powiedzieć, że nie przyszłoby 

mi do głowy dokądkolwiek z panią uciekać. 

-  W  takim  razie  postąpił  pan  bardzo  rozsądnie,  decydując  się  zaczekać  z 

oświadczynami  -  poinformowała  go  prowokująco,  choć  jeszcze  pół  godziny  temu  za  nic  nie 

odezwałaby się do niego w ten sposób. Teraz jednak miała poczucie, że są bliscy nawiązania 

prawdziwej przyjaźni. - Jest dla mnie oczywiste, że byśmy do siebie nie pasowali. Wiem na 

pewno,  że  bardzo  podobałby  mi  się  dżentelmen,  który  chciałby  pognać  ze  mną  na  złamanie 

karku Bóg wie gdzie. 

-  Wcale  nie  powiedziałem,  że  zdecydowałem  się  zaczekać  z  oświadczynami,  moja 

panno - poprawił ją. - Powiedziałem tylko... A to co, u diabła!? 

Panna  Perceval  ze  zdumieniem  zatrzymała  wzrok  na  potężnym  mężczyźnie,  który 

okładał  sękatą  laską  osła  i  wydawał  się  bardzo  zadowolony  z  siebie,  podczas  gdy  kobieta  i 

dwoje  dzieci  kurczowo  trzymających  się  jej  spódnicy  na  przemian  krzyczeli  i  błagali 

mężczyznę, by przestał. 

Robina  machinalnie  ujęła  wodze,  które  rzucił  jej  lord  Exmouth,  i  patrzyła,  co  będzie 

dalej. On tymczasem podszedł do mężczyzny, wyrwał mu łaskę, kilka razy  grzmotnął go po 

szerokich  barkach,  a  w  końcu  celnie  wymierzonym  w  szczękę  ciosem  pięści  powalił  na 

ziemię. 

background image

Ze  sporej  odległości  nie  słyszała  wyraźnie  wymiany  zdań,  ale  widziała  żywą 

gestykulację.  Potem  przewrócony  osiłek  zaczął,  zdaje  się,  głośno  przeklinać,  a  Daniel 

spokojnie  wyjął  jakiś  przedmiot  z  prawego  buta.  Zaraz  potem  sterta  garnków  i  patelni 

posypała  się  z  grzbietu  osła  na  ziemię.  Tymczasem  wybuchła  gwałtowna  kłótnia  między 

osiłkiem a kobietą, ale Daniel znowu interweniował. 

Robinie trudno było bacznie obserwować całe zdarzenie, musiała bowiem przez, cały 

czas  uspokajać  konie,  spłoszone  głośnym  brzękiem  naczyń.  Zanim  opanowała  konie, 

mężczyzna oddalał się wiejską drogą, dźwigając na plecach swój dobytek; dwoje dzieci, które 

przestały płakać, szło z osłem do zagrody, a Daniel odprowadzał kobietę do chaty. 

Kilka  minut  później  pojawił  się  z  powrotem  na  dworze.  Kobieta  dreptała  za  nim,  z 

wysiłkiem starając się dotrzymać mu kroku, i wylewnie dziękowała. 

-  Nie  ma  za  co,  dobra  kobieto.  Cieszę  się,  że  mogłem  pomóc  -  usłyszała  Robina.  W 

końcu lord Exmouth uchylił kapelusza i szybko wrócił do kolaski. 

Serdecznie  przepraszam,  moja  panno!  -  Wyraźnie  był  zatroskany  powstałą  sytuacją. 

Szybko wskoczył na kozioł i wziął od niej wodze. - Zapewne myśli pani o mnie jak najgorzej, 

ponieważ  zostawiłem  ją  w  takich  okolicznościach.  Mam  jednak  nadzieję,  że  konie  nie  były 

trudne do opanowania? 

Skądże znowu - zapewniła go. - Kiedy jestem w domu, często powożę jednokonnym 

gigiem papy. - Zauważyła, że kąciki ust podejrzanie mu się unoszą, nie dociekała jednak, co 

go rozbawiło, tylko poprosiła o wyjaśnienie zajścia. 

-  Ze  wstydem  muszę  stwierdzić,  że  właściwie  wszystko  pani  widziała,  ale,  niestety, 

niewiele  mogłem  zrobić,  żeby  jej  tego  oszczędzić.  -  Szarpnął  wodze  i  gniadosze  ruszyły, 

znowu  prowadzone  pewną  ręką.  -  Nie  jestem  z  natury  gwałtowny,  ale  przyznam,  że 

odczuwam  niemal  patologiczną  nienawiść  do  ludzi,  którzy  przejawiają  niczym 

nieuzasadnione  okrucieństwo.  Nie  dość  było  temu  bydlakowi,  że  codziennie  mijał  obejście 

poprzednich  właścicieli,  którzy  dawniej  dbali  o  osła,  to  jeszcze  dręczył  dzieci,  znęcając  się 

przy nich nad ich ulubieńcem. 

To straszne! Bardzo się cieszę, że położył pan temu kres. Rozumiem, że osioł wrócił 

do poprzednich właścicieli. 

-  Niezupełnie.  -  Uśmiechnął  się  smutno.  -  Teraz  należy  do  mnie.  Po  rozważeniu 

sytuacji uznałem, że takie wyjście jest najlepsze. 

Robina  zdołała  zachować  powagę,  ale  nie  było  to  łatwe.  Najnowszy  nabytek 

najwidoczniej nie zachwycił lorda Exmoutha, nie mogła więc się powstrzymać, by trochę mu 

nie podokuczać. 

background image

-  W  Londynie  podczas  sezonu  zaobserwowałam,  że  są  dżentelmeni,  których  naturę 

można  by  nazwać  ekscentryczną,  i  właśnie  oni  pozwalają  sobie  od  czasu  do  czasu  na  dość 

dziwaczne  zachowania.  Wnoszę,  że  nagle  odkrył  pan  u  siebie  potrzebę  posiadania  jucznego 

zwierzęcia. 

-  Widzę  u  pani  silną  potrzebę  żartowania  z  innych,  moja  panno.  -  W  spojrzeniu, 

którym ją zmierzył, można było zauważyć i rozbawienie, i lekką irytację. - Ale mylisz się, ty 

prowokująca istoto! Takie stworzenie nie jest mi do niczego potrzebne. Jeśli ośmieli się pani 

opowiedzieć  komuś  o  tym  zdarzeniu,  to  marny  jej  los!  Stałbym  się  pośmiewiskiem  i  w 

klubach przez długie tygodnie wytykano by mnie palcami. 

Wcale  nie  sądziła,  by  przywiązywał  wagę  do  tego,  co  mówi  o  nim  świat,  ale 

uroczyście  złożyła  obietnicę  milczenia.  Dopiero  potem  spytała,  po  co  dokonał  tak 

niezwykłego zakupu. 

- Ponieważ dowiedziałem się, że osła sprzedał mąż obibok tej nieszczęsnej kobiety, i 

zaraz  potem  zniknął,  zostawiając  ją  z  dziećmi  na  łasce  losu.  Kobieta  od  tej  pory  go  nie 

widziała  i  już  nie  spodziewa  się  zobaczyć.  Zawsze  jednak  istnieje  możliwość,  że  mąż  w 

końcu  wróci  i  historia  się  powtórzy.  Kobieta  znowu  nie  będzie  miała  jak  wozić  towarów  na 

targ,  a  dzieci  stracą  ulubieńca.  Dla  zapobieżenia  temu  niebezpieczeństwu  wystawiłem 

dokument, w którym stwierdzam, że jako właściciel zezwalam kobiecie na używanie osła do 

dowożenia  towarów  na  miejscowy  targ,  zabraniam  jednak  sprzedaży  zwierzęcia  bez  mojej 

pisemnej zgody. 

Jaki to dobry i wrażliwy człowiek, pomyślała Robina, gdy wrócili na główny trakt, a 

w  oddali  pojawił  się  zarys  powozu  lady  Exmouth.  Jej  towarzysz  okazał  wielką  szczodrość 

wobec trojga zupełnie obcych ludzi. 

Odkąd  zaproponował  jej  przyjaźń,  znowu  mogła  cieszyć  się  nadchodzącymi 

tygodniami bez lęku o to, że po ich upływie będzie musiała mu to wynagrodzić. 

Zastanawiało ją tylko, dlaczego nie czuje się szczęśliwa. I skąd właściwie wzięło się w 

jej sercu nagłe uczucie pustki? 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

Robina,  wciąż  bardzo  podekscytowana  nowym  doświadczeniem,  jakim  było  dla  niej 

codzienne układanie fryzury przez zręczną służącą lady Exmouth, siedziała nieruchomo przed 

toaletką i dumała, jak bardzo zmieniło się jej życie, odkąd wyjechała z hrabstwa Northampton 

w pewien chłodny dzień na początku marca. 

Jak  na  dziewczynę  ze  wsi,  przyzwyczajoną  bardziej  do  wygody  niż  luksusu  i  do 

długich  okresów  samotności,  poświęcanych  na  rozmyślania  lub  na  różne  użyteczne  zajęcia 

służące  dobru  bliźnich,  z  zaskakującą  łatwością  przywykła  do  wyczerpującego  życia 

towarzyskiego, w którym z zasady każdy troszczył się jedynie o własne przyjemności. Rzecz 

jasna,  podczas  pobytu  w  Londynie  obecność  matki  nieco  Robinę  ograniczała.  Od  przyjazdu 

do  Brighton  nikt  jednak  niczym  już  jej  nie  krępował.  Przeciwnie,  poczciwa  lady  Exmouth 

rozpuszczała ją na każdym kroku, a sekundował jej w tym syn. Ona zaś, o wstydzie, cieszyła 

się każdą chwilą tej rozpusty. 

-  Tak  nie  można,  trzeba  z  tym  skończyć!  -  oznajmiła  z  determinacją,  nawet  nie 

wiedząc, że głośno dała wyraz swoim niepokojom. Dopiero gdy podniosła głowę, dostrzegła 

w lustrze dość zdziwioną minę służącej, kobiety w średnim wieku. 

Co  się  stało,  panienko?  Czy  już  nie  podoba  się  panience  taki  sposób  układania 

włosów? Jeśli panienka woli, zawsze możemy spróbować czegoś innego. 

- Nie, nie, Pinner. Nie mam nic przeciwko temu, jak układasz mi włosy - pośpiesznie 

zapewniła ją Robina. 

Dzięki  Bogu,  panienko!  -  Sumienna  i  bardzo  kompetentna  służąca  omal  nie  wydała 

westchnienia ulgi. - Przez chwilę bałam się, że panienka poprosi mnie o obcięcie włosów. A 

tego  nie  chciałabym  zrobić  -  oznajmiła,  z  nabożeństwem  przesuwając  szczotką  po  długich, 

lśniących  pasmach.  -  Są  piękne.  Uwielbiam  je  układać.  Zresztą  figury  też  można  panience 

pozazdrościć.  Dla  służącej  to  prawdziwa  gratka  zajmować  się  kimś  takim,  panno  Robino. 

Panienka wyglądałaby pięknie nawet w kuchennym fartuchu! 

-  To  wyłącznie  twoja  zasługa,  a  nie  moja  -  odparła  Robina,  desperacko  broniąc  się 

przed ogarniającym ją poczuciem dumy. 

Jej  ojciec,  wielebny  William  Perceval,  zawsze  uważał  próżność  za  jeden  z 

najcięższych  grzechów,  więc  na  plebanii  w  Abbot  Quincey  rzadko  słyszano  komplementy. 

Mimo to Robina, którą nauczono, że wewnętrzne piękno należy cenić najwyżej, ponad to, co 

powierzchowne i złudne, nie umiała jakoś oprzeć się sile pochwały. 

background image

- To na nic, Pinner - oświadczyła i wstała, gdy ostatnie kosmyki zostały przytrzymane 

szpilkami.  -  Muszę  spojrzeć  prawdzie  w  oczy.  Jeżeli  nie  będę  bardziej  powściągliwa,  to 

ulegnę pod tym dachem całkowitemu zepsuciu i po powrocie do Abbot Quincey nie przydam 

się już żadnej żywej istocie, ani dwu - , ani czworonożnej. Do tej pory zawsze bez ociągania 

cerowałam  sobie  suknie  i  układałam  włosy,  teraz  nawet  nie  myślę  o  takich  zajęciach,  tylko 

siedzę i czekam, aż inni zrobią to za mnie. Jestem tu rozpieszczana ponad wszelką miarę, a co 

gorsza, bardzo mi się to podoba. Co powiedziałby mój papa? 

W  sypialni  rozległ  się  radosny  chichot  Pinner,  a  Robina  pomyślała,  że  śmiech  to 

zdrowie,  ale  problem  jest  bardzo  poważny.  Przystosowała  się  do  beztroskiego  życia, 

wypełnionego  jedynie  przyjemnościami,  zupełnie  jakby  była  do  niego  stworzona,  ale  to  nie 

miało nic wspólnego z rzeczywistością. Chociaż naturalnie na plebanii nie harowała jak wół, 

wymagano  od  niej  jednak  wykonywania  różnych  lżejszych  prac,  do  których  należało 

zajmowanie  się  trzema  młodszymi  siostrami  i  dawanie  im  dobrego  przykładu,  żeby  nie 

wpadły w tarapaty. 

Ale  dałaby  im  teraz  dobry  przykład!  Na  wargach  pojawił  jej  się  smutny  półuśmiech. 

Niezaprzeczalnie  dobroduszna  i  trochę  zgnuśniała  lady  Exmouth  wywierała  na  nią  jak 

najgorszy  wpływ.  Naturalnie  z  czystej  uczciwości  Robina  musiała  przyznać,  że  to  przede 

wszystkim ona ponosi  winę, nie wykazała bowiem dostatecznej siły charakteru, by uchronić 

się przed upadkiem w gorszącą otchłań rozpusty. Częściowo usprawiedliwiało ją to, że przez 

ostatnie  dni  stawiała  czoło  przeważającym  siłom.  Lord  Daniel  również  namawiał  ją  do 

robienia tego, co sprawia jej przyjemność. 

Chociaż  Exmouth  z  góry  określił  swoje  oczekiwania  i  oświadczył  wprost,  że  liczy 

jedynie  na  przyjaźń,  to  odkąd  przyjechała  do  Brighton,  zachowywał  się  wobec  niej  bardzo 

opiekuńczo i starał się odgadywać wszystkie jej potrzeby. Bardzo ją to wzruszało. 

Przystanęła  u  podnóża  schodów  i  zapatrzyła  się  na  drzwi  pokoju  śniadaniowego. 

Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że wciąż się uśmiecha. 

Sugestię Daniela przyjęła entuzjastycznie, ale ku własnemu niedowierzaniu z czasem 

przekonała  się,  że  wcale  nie  będzie  jej  łatwo  traktować  go  jak  przyjaciela.  Było  to  tym 

dziwniejsze,  że  gdy  rozmawiali,  nawet  jeszcze  w  Londynie,  nigdy  nie  odczuwała 

najmniejszego skrępowania. 

Szczególne  powołanie  jej  ojca  sprawiło,  że  przez  całe  życie  regularnie  stykała  się  z 

ludźmi  pogrążonymi  w  żałobie.  Dzięki  temu  potrafiła  znaleźć  odpowiednie  słowa  dla 

Exmoutha,  nie  groziło  im  więc  krępujące  milczenie.  Nie  oznaczało  to  jednak,  że  z  równą 

swobodą będzie myślała o nawiązaniu choćby odrobinę bliższej znajomości. 

background image

Los  nie  obdarzył  jej  braćmi,  miała  więc  poczucie,  że  w  zasadzie  nic  nie  wie  o  płci 

przeciwnej.  I  chociaż  częstymi  gośćmi  na  plebanii  bywali  jej  kuzyni,  Hugo  i  Lowell,  to  od 

ż

adnego  z  nich  nie  dowiedziała  się  dużo  o  działaniu  męskiego  umysłu.  W  dzieciństwie 

traktowała  dziesięć  lat  starszego  od  niej  Hugona  jak  istotę  wyższą:  wyrafinowaną  i  dość 

nieprzystępną. Lowell, mający sześć lat mniej niż brat, jeszcze teraz wydawał jej się po prostu 

uroczym  nicponiem,  zawsze  gotowym  do  najwymyślniejszych  figli.  Z  tego  powodu 

mieszkanie pod jednym dachem z lordem Exmouthem było kształcące. 

Szybko  odkryła,  że  Daniel  ma  wspaniałe  poczucie  humoru.  Bardzo  lubił  się 

przekomarzać  i  cenił  sobie  błyskotliwe  riposty  w  rozmowie,  lecz  mimo  to  w  niczym  nie 

przypominał  uczniaka.  Przeciwnie!  Był  w  każdym  calu  dżentelmenem,  imponującym 

obyciem  i  ogładą,  aczkolwiek  wcale  nie  sprawiał  wrażenia  człowieka,  który  patrzy  na 

wszystkich  z  góry.  Prawdopodobnie  dlatego  pozbyła  się  w  końcu  resztek  zakłopotania  i 

poczuła  w  jego  obecności  całkiem  swobodnie,  nawet  bardziej  niż  w  towarzystwie  własnego 

ojca. 

Jednak  gdy  weszła  do  pokoju  śniadaniowego  i  zgodnie  z  przewidywaniami  zastała 

Daniela  przy  stole,  nikt  nie  domyśliłby  się,  że  tak  bardzo  poważa  swojego  nowego 

przyjaciela. Na pewno nie zgadłby tego sam Daniel, który szybko zauważył dość zakłopotany 

wyraz pięknych niebieskich oczu. 

Co się stało, ptaszyno? - Jako wzorowy dżentelmen wstał i poczekał, aż Robina zajmie 

miejsce. - Czy miała pani kłopoty ze snem ostatniej nocy? 

-  Jak  mogłabym  mieć  kłopoty  ze  snem,  Danielu,  skoro  dostałam  bez  wątpienia 

najwygodniejsze łóżko w całym domu? - Nie okazując najmniejszego onieśmielenia, Robina 

nalała  sobie  kawy  i  wzięła  ciepłą  bułeczkę  z  masłem.  -  I  właśnie  to  mnie  martwi.  Jeśli  nie 

będę ostrożna, to prawdopodobnie pan i pańska matka przyczynicie się do mojego upadku. 

- Bardzo kusząca myśl - mruknął, zanim zdążył się powstrzymać. Na szczęście jednak 

Robina chyba tego nie usłyszała. - Z jakiego właściwie powodu wypadliśmy z mamą z łask? 

Oboje rozpieszczacie mnie ponad wszelkie granice. Proszę nie zaprzeczać - zastrzegła, 

widząc budzący się protest. - Pan poświęca mi mnóstwo czasu i dba, żebym się nie nudziła. A 

co do pańskiej matki... Och, Danielu! Wczoraj wieczorem pańska matka przyszła do mojego 

pokoju i przyniosła mi swój śliczny naszyjnik z granatów, a do tego jeszcze kolczyki. - W jej 

głosie  było  słychać  poruszenie.  -  Uparła  się,  że  da  mi  je  w  prezencie,  tymczasem  w  mojej 

sytuacji odmowa przyjęcia wyglądałaby jak wielka niewdzięczność. A ja przecież nie jestem 

niewdzięczna,  słowo  daję!  Ale  lady  Exmouth  naprawdę  nie  powinna  mi  dawać  takich 

prezentów. 

background image

- Podzielam pani zdanie - oznajmił i tym ją nieco zaskoczył, zwłaszcza że wydawał się 

poirytowany. 

-  Czy  to  znaczy,  że  porozmawia  pan  o  mnie  z  mamą?  -  Miała  nadzieję,  że  nie 

sprowokuje w ten sposób nieporozumienia między synem a matką. - Czy da jej pan delikatnie 

do zrozumienia, że nie powinna tak mnie obdarowywać? 

- Na pewno, dziecinko.  Może pani na mnie polegać - powiedział i zmarszczył  czoło, 

bo  nagle  otworzyły  się  drzwi.  -  O  proszę,  kujmy  żelazo,  póki  gorące  -  dodał,  widząc  lady 

Exmouth,  która  tego  dnia  zeszła  na  śniadanie  wyjątkowo  wcześnie.  -  Co  ja  słyszę,  mamo!  - 

odezwał  się  natychmiast,  gdy  zasiadła  naprzeciwko  niego  przy  stole.  -  Czy  mogę  spytać, 

dlaczego podarowałaś Robinie sznur granatów? 

- A dlaczego miałam tego nie zrobić, mój drogi? - odrzekła lady Exmouth, bynajmniej 

niezrażona  dyktatorskim  tonem  syna.  -  Były  moje,  więc  mogłam  nimi  dysponować  według 

woli,  a  na  młodym  ciele  naszyjnik  wygląda  dużo  ładniej.  -  Zauważyła  łobuzerski  błysk  w 

oczach Daniela. - Co się stało, synu? Czyżbyś nie pochwalał mojego prezentu dla Robiny? 

- Właśnie. Dlaczego nie dałaś jej rubinów? - Z trudem powstrzymał wybuch śmiechu, 

bo Robina głośno upuściła nóż na stół. - Zawsze uważałem, że granaty to zwykłe świecidełka. 

-  Mój  drogi,  nie  mogę  jej  podarować  rubinów,  chyba  wiesz  -  broniła  się  lady 

Exmouth.  -  To  są  klejnoty  rodzinne,  ukryte  bezpiecznie  w  Courtney  Place.  Poza  tym  nie 

należą do mnie, więc nie mogę nimi rozporządzać. 

Ignorując  mordercze  spojrzenie  pewnej  bardzo  rozzłoszczonej  osoby,  Daniel  rozparł 

się na krześle i przybrał taką minę, jakby pracowicie rozważał argument matki. 

-  Po  zastanowieniu  nie  sądzę,  żebym  chciał  dać  naszej  Robinie  rubiny,  chyba  że 

wyjątkowo przypadłyby jej do serca. Nie, przy takiej delikatnej cerze wolałbym obejrzeć ją w 

szafirach. Jak sądzisz, mamo? 

- Na miły Bóg! - Robina ukryła twarz w dłoniach, nie wiedząc, czy się roześmiać, czy 

wybuchnąć płaczem. - Poddaję się! 

- Może masz rację, mój drogi - przyznała lady Exmouth, w ogóle nie zwracając uwagi 

na  ten  okrzyk.  -  Szafiry  podkreślają  błękit  oczu  i  jasną  cerę.  Chociaż  nie  spisywałabym  na 

straty rubinów. Do takich pięknych, ciemnych włosów również będą znakomicie pasować. 

Lord  Daniel,  który  znakomicie  bawił  się  kosztem  swego  miłego  gościa,  przełknął 

ostatni kęs śniadania, po czym sięgnął po gazetę. 

- Nawiasem mówiąc, mamo, nasza droga panna Robina ma odczucie, że jest przez nas 

rozpieszczana  i  psuta,  ponieważ  odnosimy  się  do  niej  stanowczo  zbyt  uprzejmie. 

background image

Postanowiłem  ukrócić  nasze  karygodne  zachowanie  i  w  tym  celu  dziś  po  śniadaniu  wezmę 

pannę Robinę na przejażdżkę kolaską. 

Przelotne spojrzenie wystarczyło lady Exmouth, by zorientować się, że panna rozumie 

z tego przemówienia nie więcej niż ona. 

-  Niewątpliwie  brakuje  mi  bystrości  umysłu,  ale  nie  umiem  pojąć,  w  jaki  sposób 

przejażdżka  otwartym  powozikiem  po  mieście  może  zażegnać  ten  kłopot,  mój  synu  - 

powiedziała. 

Spacerowaliśmy wczoraj z Robiną po mieście i w pewnej chwili naszą uwagę zwrócił 

widok  śmiało  poczynającej  sobie  lady  Claudii  Melrose,  która  znowu  zrobiła  z  siebie 

widowisko.  Siedziała  wysoko  na  koźle  i  powoziła  faetonem.  Młoda,  tu  obecna  dama 

bynajmniej nie zgorszyła się jednak tym widokiem, lecz wręcz przeciwnie, wyraziła podziw 

dla  zręczności  i  odwagi  lady  Melrose.  Przy  okazji  wspomniała,  że  sama  chciałaby  tak 

wprawnie  kierować  wyścigowym  powozem.  Po  przemyśleniu  tego  zdarzenia  postanowiłem 

dać pannie Perceval możliwość skorzystania z moich niemałych doświadczeń w tej materii i 

udzielić jej instruktażu. 

Robina natychmiast zapomniała o swoich niepokojach i wydała pisk zachwytu. 

- Naprawdę? Nauczy mnie pan? 

- Tak, dziecinko, ale tylko dlatego, że będę miał przy tym doskonałą okazję bezlitośnie 

panią złajać. I biada jej, jeśli moje drogocenne gniadosze poniosą jakikolwiek... 

Nagle  urwał,  bo  co  innego  zaprzątnęło  jego  uwagę.  Przez  dłuższą  chwilę  studiował 

gazetę. Potem podał ją Robinie, wypielęgnowanym palcem wskazując artykuł. 

- Czy dobrze mi się wydaje, że markiz Sywell rozsławił pani rodzinne strony? 

Robina  raptownie  zmieniła  się  na  twarzy.  Trudno  jej  było  uwierzyć  w  to,  co 

przeczytała, toteż zwróciła się do Exmoutha, szukając u niego potwierdzenia. 

- Wielkie nieba! Czy pana zdaniem to może być prawda? 

- Często bywam bardzo sceptycznie nastawiony do doniesień w gazetach, a zwłaszcza 

w kolumnach towarzyskich. Ale tym razem bardzo wątpię, czy tak szczegółowy opis mógłby 

ukazać się w druku, gdyby nie był prawdziwy. 

Co się stało, na Boga? - zainteresowała się lady Exmouth. 

- Markiz Sywell nie żyje. Służący znalazł go martwego w sypialni, morderca posłużył 

się brzytwą markiza. Wszędzie było pełno krwi. Okropność! 

Robinę zastanowiło, że nie ma w niej ani cienia współczucia. 

Niezaprzeczalnie markiz był okrutnym i egoistycznym człowiekiem, który  przez całe 

ż

ycie  brał,  co  chciał,  nie  dbając  o  uczucia  i  potrzeby  innych.  Wśród  mieszkańców  wsi 

background image

otaczających  opactwo  Steepwood  nazwisko  Sywella  stało  się  synonimem  rozpusty.  Wielu 

łudzi  pogardzało  markizem,  a  nie  lubił  go  nikt.  Ale  ani  jej,  ani  nikomu  z  bliskiej  rodziny 

markiz  nie  wyrządził  krzywdy.  Powinna  więc  przynajmniej  trochę  żałować  tego  człowieka, 

tymczasem  pozostała  całkowicie  obojętna  na  jego  los.  Czyżby  kilka  tygodni  spędzonych  w 

Londynie  zmieniło  ją  do  tego  stopnia,  że  przestała  ją  obchodzić  tragedia  bliźniego,  który 

zakończył życie w tak przerażających okolicznościach? 

Exmouth, nie spuszczający z niej oka, szybko zauważył jej zmieszanie. 

- Znałaś go, dziecinko? 

- Nie. - Pokręciła głową. - Wstyd mi to mówić - dodała, zanim zdążyła dobrze się nad 

tym  zastanowić  -  ale  sądzę,  że  świat  będzie  lepszy  bez  markiza.  Jeśli  miałabym  komuś 

współczuć,  to  raczej  sprawcy  tego  czynu.  Musiał  wiele  wycierpieć  z  rąk  Sywella,  skoro 

zdecydował się z zemsty popełnić tak okrutną zbrodnię. 

To  prawda  -  poparła  ją  bardzo  poruszona  lady  Exmouth.  -  Prawdopodobnie 

podejrzanych nie zabraknie. 

- Nie wiedziałem, że tak dobrze go znałaś, mamo. 

-  Znaliśmy  się  tylko  trochę,  Danielu  -  sprostowała.  -  Spotkaliśmy  się  raz  czy  dwa 

wiele  lat  temu.  Już  wtedy  Sywell  miał  zszarganą  reputację.  Niezaprzeczalnie  był  zresztą 

bardzo  konfliktowym  człowiekiem,  który  przez  całe  życie  tylko  przysparzał  sobie  wrogów. 

Obawiam się, że jest ich więcej, niż było żałobników na pogrzebie. 

-  Możliwe  -  przyznał  Daniel  i  wstał.  -  Co  do  mnie  jednak,  nie  zamierzam  snuć 

domysłów,  który  z  jego  licznych  wrogów  popełnił  zbrodnię,  jeśli  rzeczywiście  była  to 

zbrodnia. Mam dużo ważniejszą sprawę na głowie. Muszę wymyślić, jak ugłaskać Kendalla, 

bo  czeka  go  niemały  wysiłek.  Pewnie  o  tym  nie  wiesz,  mamo  -  ciągnął,  odnotowawszy  jej 

zdziwione  spojrzenie  -  ale  mój  najwierniejszy  służący  jest  zdeklarowanym  kawalerem,  ma 

przeto  ustalone  poglądy  na  płeć  piękną.  Wprawdzie  nie  można  go  uznać  za  absolutnego 

mizogina,  bo  raz  kiedyś  podsłuchano,  jak  wygłosił  dyskretną  pochwałę  pewnej  amazonki, 

niemniej jednak jest dostatecznie staroświecki, by ubolewać nad modnym ostatnio wśród dam 

upodobaniem do powożenia. 

- Czemu po prostu nie zostawisz go w domu, wybierając się z Robiną na przejażdżkę? 

- spytała lady Exmouth, nie pojmując, dlaczego syn stwarza zbędne problemy. 

- Ponieważ - odrzekł z kpiącą miną - wprawdzie ty, mamo, odkąd jesteśmy w Brighton 

przykładasz się do obowiązków przyzwoitki wyjątkowo mało, ja jednak stanowczo nie życzę 

sobie, żeby nieposzlakowana reputacja panny Perceval została narażona na szwank w oczach 

background image

łatwo  gorszącego  się  towarzystwa,  gdyby  ktoś  przypadkiem  zauważył  ją  wyjeżdżającą  poza 

granice miasta tylko w moim towarzystwie. 

Chociaż to wyjaśnienie zdawało się satysfakcjonować lady Exmouth, Robina nie była 

pewna,  czy  całkiem  rozumie  powody  ścisłego  trzymania  się  zasad  etykiety.  Nie  mogła 

rozstrzygnąć, czyją reputację stara się w ten sposób chronić - jej czy własną. Czy chodziło mu 

o  to,  by  za  wszelką  cenę  uniknąć  sytuacji,  w  której  małżeństwo  stałoby  się  dla  niej 

przymusem?  A  może  raczej  obawiał  się,  że  gdyby  zrodziły  się  plotki  o  ich  częstym 

przebywaniu  razem,  dla  uchronienia  jej  przed  skandalem  musiałby  dać  jej  swoje  nazwisko? 

Najgorsze,  że  na  myśl  o  drugiej  z  tych  możliwości  znowu  ogarnęło  ją  znajome  i  bardzo 

przykre uczucie pustki. 

Zanim jeszcze tego samego przedpołudnia Robina zajęła miejsce w kolasce, wyraźnie 

skłaniała  się  ku  przeświadczeniu,  że  Daniel  upierał  się  przy  obecności  osoby  trzeciej,  mając 

na  względzie  przede  wszystkim  jej  dobro.  Skłaniała  się,  owszem,  ale  nie  była  całkiem 

przekonana.  Postanowiła  jednak,  że  nie  pozwoli,  by  resztki  wątpliwości  zepsuły  jej 

emocjonujące przeżycie, jakim miała być nauka powożenia parą wspaniałych koni. 

Liczne  prace,  które  wykonywała  w  domu  pod  czujnym  okiem  matki,  dobrze 

przygotowały ją do obecnej sytuacji, więc gdy dojechali na obrzeża miasta i zobaczyli przed 

sobą  zachęcający  wiejski  krajobraz,  z  entuzjazmem  przejęła  wodze  od  Daniela.  W  pewnym 

momencie  swojego  młodego  życia  nauczyła  się  ignorować  obawy,  niepowodzenia  i  nawet 

krytyczne opinie osób znających się na rzeczy, jeśli przeszkadzało jej to w dążeniu do czegoś 

nowego.  Dlatego  i  tym  razem  udało  jej  się  skupić  na  swoim  zadaniu,  mimo  że  zawczasu  ją 

ostrzeżono przed małym, chuderlawym typem, który przycupnął na siedzeniu za jej plecami. 

Bez wątpienia śledził każdy ruch, tylko czekając na pretekst do wyrażenia swojego zdania o 

wielkich  paniach,  którym  wydaje  się,  że  potrafią  powozić,  i  skwitowania  każdego 

niepowodzenia pogardliwym parsknięciem. 

Na  szczęście  żadnego  takiego  odgłosu  nie  usłyszała.  Co  więcej,  zanim  została 

poproszona o zatrzymanie kolaski w odpowiednio szerokim miejscu na drodze, gdzie mogły 

się  wyminąć  dwa  pojazdy,  jej  nauczyciel  tylko  raz  skorygował  niewielki  błąd.  Nie  umiała 

jednak powiedzieć, dlaczego gdy Daniel na chwilę ujął ją przy tej okazji za ręce, serce nagle 

zabiło jej znacznie szybciej. 

- To była bardzo udana próba jak na kogoś, kto przedtem powoził tylko jednokonnym 

gigiem - oznajmił Daniel, wydawało się, że szczerze. - Co ty na to, Kendall? 

Po chwili złowieszczej ciszy rozległ się wyrok: 

- Muszę przyznać, milordzie, że panna Perceval ma dobrą rękę do koni. 

background image

-  No,  to  ci  dopiero  pochwała!  -  mruknął  Daniel  tak,  żeby  tylko  Robina  usłyszała.  A 

potem dodał głośniej: - Czy chce pani powozić dalej, czy teraz kolej na mnie? 

Chociaż  postępy,  jakie  uczyniła,  sprawiły  jej  niemałą  satysfakcję,  podobnie  jak 

pochwały, a zwłaszcza powściągliwie wyrażone uznanie służącego lorda Exmoutha, to znała 

granice  swoich,  możliwości.  Ramiona  jej  ciążyły,  a  od  wytężania  uwagi  rozbolała  ją  głowa. 

Chętnie oddała więc wodze w ręce swego nauczyciela. 

Czy chce pani wrócić do domu, czy może raczej jeszcze rozejrzeć się po okolicy? 

Naturalnie  chętnie  obejrzałaby  coś  więcej,  czuła  jednak,  że  nie  powinna  nadużywać 

wielkoduszności gospodarza i dłużej zajmować jego czasu, wyraziła więc swoje wątpliwości 

głośno. 

-  Zapewniam,  że  wcale  mi  się  pani  nie  narzuca  -  zaprotestował.  -  Gdybym  sam  nie 

miał na to ochoty, nigdy bym tego pani nie zaproponował. 

W jego oczach pojawił się błysk, który u dziecka mógłby zwiastować jakiś figiel. 

-  Zdaje  się,  że  przejęła  pani,  ptaszyno,  bardzo  niewłaściwy  pogląd  na  mój  charakter, 

zapewne  od  mojej  drogiej  mamy.  Warto  pamiętać,  że  rodzice,  którzy  rozpieszczają  dziecko, 

często nie chcą dostrzegać jego wad. 

-  Czyżby,  milordzie?  -  odrzekła  dość  oschle  Robina.  -  W  takim  razie  mogę  tylko 

powiedzieć, że miał pan wyjątkowe szczęście, bo moja mama, choć okazuje mi wiele miłości 

i troski, nigdy też nie straci okazji, by wypomnieć mi liczne wady. 

Ponieważ  w  Londynie  Daniel  nieraz  spotkał  bardzo  pryncypialną  lady  Elizabeth,  a 

przez  lata  stał  się  kompetentnym  sędzią  charakterów,  wcale  nie  zdziwił  się  tym  niewinnym 

zwierzeniem, wolał go jednak nie komentować. 

Tak czy owak, mam również inny ważny powód, by zaspokajać każde pani życzenie i 

każdy kaprys. Spodziewam się, że wyświadczy mi pani w zamian wielką łaskę. 

Dostrzegł nieznaczne uniesienie delikatnych brwi. 

-  Bo  widzi  pani,  napisałem  list  do  panny  Halliwell,  guwernantki  moich  córek. 

Zażyczyłem sobie, by przerwały podróż po okolicach Lyme Regis i spędziły z nami kilka dni 

w  Brighton.  Moje  córki,  Hanna  i  Lizzie,  co  roku  latem  spędzają  miesiąc  w  Dorset,  u  ich 

ciotecznej  babki,  Agaty.  To  jest  najmłodsza  siostra  mojego  ojca,  która  rozpieszcza  je  na 

wszystkie możliwe sposoby. 

Uroczy,  spontaniczny  uśmiech,  który  zawsze  odbijał  się  również  w  oczach  i  od  razu 

zwrócił uwagę Daniela na Robinę, dodał teraz wdzięku jej kształtnym ustom. 

background image

-  Jakże  się  cieszę!  W  głębi  duszy  żywiłam  nadzieję,  że  będę  miała  okazję  poznać 

pańskie  córki  osobiście.  Lady  Exmouth  opowiadała  mi  o  nich  tak  wiele,  że  mam  wrażenie, 

jakbym już je trochę znała. 

Daniel  uśmiechnął  się  pod  nosem,  przypomniał  sobie  bowiem  drugą  myśl  dotyczącą 

Robiny, zapamiętaną z Londynu. Ta panna zawsze wiedziała, co należy powiedzieć w danej 

chwili. Doprawdy urocza istota! 

- Bardzo miło mi to słyszeć, ponieważ miałem nadzieję, że pomoże mi pani znajdować 

zajęcia  dla  córek,  póki  tutaj  będą.  Lizzie,  niestety,  łatwo  poddaje  się  znudzeniu.  Może 

popełniłem gruby błąd, ale od czasu śmierci ich matki okazywałem im obu wiele pobłażania. 

No, i Lizzie niekiedy wystawia opiekunów na ciężką próbę. 

Robina  wiedziała  już  od  lady  Exmouth,  że  Daniel  jest  kochającym  i  wyrozumiałym 

ojcem. Po raz pierwszy wspomniał o nieżyjącej żonie w jej obecności. Najbardziej zdumiało 

ją, że w niskim, dźwięcznym głosie Exmoutha nie było śladu smutku. 

Ukradkiem przyjrzała się jego męskiemu profilowi i stwierdziła, że chociaż nie można 

powiedzieć,  by  się  uśmiechał,  to  nie  widać  też  oznak,  by  wspomnienie  żony  wytrąciło  go  z 

równowagi. 

Sama  mam  trzy  młodsze  siostry,  więc  dobrze  wiem,  jak  psotne  potrafią  być  młode 

dziewczęta.  Dlatego  chętnie  pomogę,  milordzie  -  zapewniła  go.  Okazało  się  jednak,  że 

obietnica pomocy nie zrobiła na nim większego wrażenia. Lord Exmouth wydawał się nawet 

poirytowany. 

Powód jego nagłego rozdrażnienia wkrótce się ujawnił. 

-  Zdawało  mi  się,  Robino,  że  mamy  umowę  i  nie  trzymamy  się  oficjalnych  form, 

kiedy jesteśmy sami. 

-  Umowę  mamy  -  przyznała  -  ale  jeśli  wolno  mi  przypomnieć,  nie  jesteśmy  tu  sami. 

Towarzyszy nam Kendall. 

Na  jedną  krótką  chwilę  Daniel  oderwał  wzrok  od  drogi  i  przesłał  jej  taksujące 

spojrzenie spod przymrużonych powiek. 

-  Zaczynam  rozumieć,  że  po  przyjeździe  córek  będę  miał  więcej  niż  jedną  niesforną 

pannę pod swoim dachem. Dzięki Bogu, że przynajmniej Hanna zawsze jest grzeczna. 

Robina  serdecznie  się  roześmiała.  W  dzieciństwie  słyszała  o  sobie  niejedno,  a 

najlepiej zapamiętała, że jest śliczną, posłuszną dziewczynką. W ostatnich latach to określenie 

coraz  bardziej  ją  jednak  irytowało.  Wywoływało  u  niej  takie  wrażenie,  jakby  była  potulną, 

tępą  i  bezwolną  istotą.  Dlatego  uwagę  Daniela  potraktowała  jak  komplement,  a  nie  krytykę, 

choć prawdę mówiąc, bardzo wątpiła, czy jest to zgodne z intencją Exmoutha. 

background image

Osiągnąwszy stan dogłębnego zadowolenia, ostatnio u niej częsty, usiadła wygodniej i 

zaczęła  z  zainteresowaniem  oglądać  nieznane  krajobrazy.  Nie  odważyła  się  na  to,  dopóki 

sama  powoziła  kolaską,  teraz  jednak  lord  Daniel  zdawał  się  łączyć  jedno  z  drugim  bez 

najmniejszego  kłopotu.  Musiał  mieć  wiele  doświadczenia  w  powożeniu,  bo  nie  pozwalał 

ognistym gniadoszom na najmniejszą samowolę. 

Wcześniej już kilka razy miała okazję siedzieć obok niego na koźle, zdążyła się więc 

przekonać,  że  Exmouth  nie  zwykł  popisywać  się  swoimi  umiejętnościami.  Nie  próbował  o 

włos  ominąć  przeszkody  ani  wjechać  kolaską  -  między  dwa  inne  powozy.  Wprawdzie  ani 

przez chwilę nie wątpiła, że potrafiłby to zrobić, ale nie wyobrażała sobie, żeby chciał narażać 

pasażerów albo konie. Chyba że zdarzyłoby się coś nieprzewidywalnego. W ten sposób znów 

wróciła myślami do tragicznego wypadku, w którym mniej więcej półtora roku temu zginęła 

jego żona. 

Nie  była  taka  naiwna,  by  sądzić,  że  wypadki  spotykają  tylko  niefrasobliwych 

zawadiaków.  Konie  są  nieobliczalne,  więc  do  wypadku  może  dojść  właściwie  zawsze. 

Przecież  jej  dobra  przyjaciółka  Sophia  Cleeve,  doskonała  amazonka,  też  kiedyś  spadła  z 

konia.  Nie  ominęło  to  nawet  kuzyna  Hugona,  któremu  w  jeździeckim  rzemiośle  mało  kto 

mógł dorównać. 

Krótko mówiąc, w tarapaty wpadali nawet najlepsi Ale i tak trudno jej było uwierzyć 

w  to,  że  śmierć  żony  Daniela  była  wynikiem  jego  chwilowej  nieuwagi  lub,  co  gorsza, 

zaniedbania. 

Wnet  skarciła  się  ostro  za  te  rozmyślania,  nie  miało  bowiem  sensu  zgadywać,  co 

wtedy  zaszło.  Wiedziała,  że  szczegółów  tego  zdarzenia  nie  pozna  nigdy,  choć  gdy  teraz  się 

nad  nim  zastanawiała,  wydawało  jej  się  ono  dziwne.  Lady  Exmouth  wprost  uwielbiała 

swojego syna i nigdy nie trzeba jej było zachęcać do snucia opowieści na jego temat. Czasem 

przy okazji wymykało jej się coś mimo woli. Z takich półsłówek wynikało, że lubiła również 

swoją  synową.  Nie  sposób  było  jednak  odgadnąć,  czy  sama  nie  wszystko  wiedziała,  czy  też 

ś

mierć  pięknej  Clarissy  wydawała  jej  się  zbyt  bolesnym  tematem  do  rozmowy.  W  każdym 

razie nigdy nie próbowała go podjąć. Robinie i to wydawało się dziwne. 

Ocknąwszy  się  nagłe  z  zadumy,  stwierdziła,  że  opuścili  wąską,  krętą  drogę  i  znowu 

jadą  traktem,  a  poruszają  się  znacznie  szybciej  niż  poprzednio.  Z  położenia  słońca  należało 

wnosić,  że  Daniel  postanowił  wrócić  do  Brighton  na  lunch.  Robina  też  zaczynała  już 

odczuwać  zainteresowanie  tym,  co  kucharka  dla  nich  przygotowała,  gdy  nagle  zauważyła  z 

przodu duże zbiegowisko przy drodze. 

- Co tam się dzieje, jak pan sądzi? 

background image

-  Pewnie  koński  jarmark,  jeden  z  tych,  które  odbywają  się  w  tej  okolicy  co  roku. 

Najważniejszy  jest  w  sierpniu.  -  Exmouth  dostrzegł  wyraz  zainteresowania  w  niebieskich 

oczach Robiny. - Czy chce pani zatrzymać się i popatrzeć? Na pewno są również dodatkowe 

atrakcje. 

Robina  wprost  uwielbiała  doroczny  jarmark  na  gruntach  Perceval  Hall,  majątku  jej 

wuja  w  hrabstwie  Northampton.  W  tym  roku  nie  miała  szans  go  obejrzeć,  zawsze  bowiem 

odbywał  się  w  lipcu,  dlatego  uznała,  że  należy  jej  się  jakaś  rekompensata.  Ponieważ  jednak 

zawsze  liczyła  się  z  potrzebami  innych,  wyraziła  wątpliwość,  czy  mogą  sprawić  zawód 

kucharce spóźnieniem na jej wyborny posiłek. 

- Tym nie musi się pani kłopotać - uspokoił ją Exmouth, zręcznie zjechawszy z drogi. 

Zaraz potem zatrzymał kolaskę pod drzewami. - Przed wyjazdem wyraźnie zapowiedziałem, 

ż

e trudno przewidzieć, o której godzinie wrócimy. 

- A co z Kendallem? - spytała Robina, bez ociągania zsiadłszy z kozła, korzystając z 

pomocy lorda Exmoutha. 

Zwróciła  się  do  służącego,  który  stał  przy  koniach.  -  Nie  chcecie  przyjrzeć  się 

jarmarkowi? 

- Nie, dziękuję... panno Robino. Z przyjemnością posiedzę tu w cieniu i zapalę fajkę. 

Daniel  zmierzył  wzrokiem  swojego  totumfackiego,  a  potem  zdecydowanym  ruchem 

położył  dłoń  Robiny  na  swoim  przedramieniu  i  poprowadził  ją  do  pierwszej  atrakcji 

towarzyszącej jarmarkowi. Najprawdopodobniej Robina nie zdawała sobie sprawy z tego, że 

poufałe  zachowanie  Kendalla  wcale  nie  świadczy  o  braku  szacunku,  lecz  wręcz  przeciwnie. 

Służący bez wątpienia patrzył na nią z coraz większym uznaniem. 

-  Zdaje  mi  się,  że  pani  powożenie  dziś  rano  zrobiło  na  Kendallu  znacznie  większe 

wrażenie,  niż  chciałby  się  do  tego  przyznać  -  powiedział.  A  poza  tym  zawojowała  go 

liczeniem się z uczuciami innych ludzi, dodał już w myśli. 

-  Muszę  wyznać,  że  ja  też  byłam  z  siebie  dość  zadowolona.  -  Uśmiechnęła  się 

nieznacznie, przyszło jej bowiem do głowy, że gdyby słuchał jej w tej chwili ojciec, zapewne 

pochwaliłby  ją  za  szczerość,  lecz  jednocześnie  skwitowałby  groźnym  zmarszczeniem  czoła 

taki przejaw pychy. 

Exmouth  nie  wydawał  się  jednak  dostrzegać  u  niej  zarozumialstwa,  bo  odpowiedział 

jej ciepłym uśmiechem wyrozumiałego wujka. A uśmiech miał ujmujący, wiedziała o tym od 

pierwszej  chwili  ich  znajomości.  Lubiła  patrzyć  na  uroczy  dołek  w  mocnym  podbródku  i 

bruzdki przy kącikach piwnych oczu. 

background image

- Och, co tam - powiedziała po chwili zaskoczona kierunkiem, w którym zabłądziły jej 

myśli.  Mimo  wszystko  miała  nadzieję,  że  rumieniec  zalewający  jej  policzki  można  będzie 

przypisać  ciepłu  pogodnego  dnia.  -  Doskonale  wiem,  że  jeszcze  wiele  muszę  się  nauczyć. 

Powożenie  jednokonnym  gigiem  papy,  ciągniętym  przez  starą,  poczciwą  Bessie,  to  zupełnie 

co innego niż prowadzenie pary narowistych koni. 

Podczas gdy rozmawiali, bacznie obserwowała liczne towary wystawione w kramach 

na  sprzedaż.  Nagle  przez  twarz  przemknął  jej  grymas  niechęci.  Daniel  zerknął  w  tę  samą 

stronę, by sprawdzić, co wywołało taką reakcję, i dostrzegł jaskrawy szyld zapraszający ludzi 

do  wejścia  za  parawan  i  obejrzenia  dwugłowego  cielęcia,  trzynogiej  gęsi  oraz  kilku  innych 

kuriozów. 

- Widzę, że pani nie lubi takich widowisk. 

- Wydają mi się obrzydliwe. Poza tym jest to niepotrzebne okrucieństwo. Niewiele z 

tych  nieszczęsnych  stworzeń  ma  przed  sobą  długie  życie.  Byłoby  o  wiele  bardziej 

przyzwoicie skrócić ich  cierpienia od razu przy  urodzeniu. Chociaż - westchnęła - czy mam 

prawo  krytykować?  Nigdy  nie  zaznałam  głodu.  Nie  mogę  potępiać  biedaka  za  to,  że  chce 

zapewnić jedzenie swoim dzieciom, bez względu na to jak obrzydliwych sposobów się ima. 

Uśmiech szybko jednak wrócił jej na twarz przy następnej atrakcji: drewnianej budzie, 

w  której  -  jeśli  wierzyć  szyldowi  -  znajdowała  się  najgrubsza  kobieta  świata.  Zza  parawanu 

wyszło  nagle  dwóch  wieśniaków.  Wyglądało  na  to,  że  widok  zrobił  na  nich  niewielkie 

wrażenie. 

- Ta, którą mieli w zeszłym roku, była grubsza - zauważył donośnym głosem wyższy, 

dodawszy sobie animuszu potężnym haustem z trzymanego kufla. 

- Ajuści - przyznał drugi. - Nie była nawet tak gruba jak twoja żona. 

-  Nie  była  i  już.  Tak  samiutko  myślałem...  Ej,  co  ty  gadasz?  -  Do  wyższego  dotarły 

nagle słowa kompana. - Zapamiętaj sobie, że Betsy wcale nie jest graba, tylko po prostu przy 

kości.  -  Chwycił  drugiego  za  koszulę,  przy  okazji  rozlewając  piwo.  -  Odszczekaj  to,  co 

powiedziałeś! 

Daniel  szybko  odciągnął  swoją  rozbawioną  towarzyszkę,  zanim  wieśniacy  wzięli  się 

do  nieuniknionej  bitki,  spojrzał  na  jej  roześmianą  twarz  i  pomyślał,  że  Robina  ma  bardzo 

przewrotne poczucie humoru. Podejrzewał to zresztą od samego początku. 

Był również przekonany, że lady Elizabeth Perceval zaszczepiła swej najstarszej córce 

bardzo  ścisłe  reguły  zachowania,  co  zresztą  uważał  za  osiągnięcie  godne  pochwały.  Z 

doświadczenia  wiedział,  że  dzieci  trzeba  trzymać  pod  kontrolą  i  uczyć  manier,  byle  nie 

przesadzać z dyscypliną, bo to groziło zabiciem naturalnej żywiołowości dziecka. Oczywiście 

background image

nie  posunąłby  się  aż  do  twierdzenia,  że  właśnie  to  spotkało  Robinę,  żywił  jednak  coraz 

mocniejsze  przeświadczenie,  że  Robinę  wychowano  w  taki  sposób,  by  doskonale  panowała 

nad  swoimi  uczuciami  i  skłonnościami.  Naturalnie  ślad  tego  musiał  pozostać  na  zawsze,  a 

jednak  od  przyjazdu  do  Brighton  Robina  wyraźnie  się  zmieniła.  Sprawiała  wrażenie 

swobodniejszej  i  bardziej  otwartej.  Daniela  ciekawiło,  ile  jeszcze  intrygujących  stron  jej 

charakteru ujawni się w najbliższych tygodniach. 

Dalej  oglądali  kramy  i  różne  występy,  ale  ani  żadna  z  atrakcji,  ani  żaden  z  towarów 

nie był dotąd dla Robiny dostateczną pokusą, by sięgnęła po sakiewkę i rozstała się z drobną 

sumą  pieniędzy,  którą  niewątpliwie  miała  przy  sobie.  Dopiero  gdy  podeszli  do  jaskrawo 

pomalowanego  wozu,  na  którym  znajdował  się  szyld  zachęcający  do  poznania  swojej 

przyszłości  z  ust  jasnowidzącej  madame  Carlotty,  Robina  zawahała  się,  a  na  jej  twarzy 

pojawił  się  na  chwilę  wyraz  rozmarzenia.  Szybko  jednak  opanowała  słabość  i  chciała  się 

oddalić. 

- Niech pani wejdzie - odezwał się Exmouth. - Czemu nie, jeśli ma pani ochotę? 

-  Nie,  nie  powinnam.  Papa  nigdy  by  się  na  to  nie  zgodził.  On  uważa,  że  wszystkie 

wróżki przepowiadające przyszłość to szarlatanki. 

-  Bez  wątpienia  przynajmniej  niektóre  są  szarlatankami  -  zgodził  się  Daniel,  wciąż 

delikatnie,  lecz  zdecydowanie  zatrzymując  Robinę  przed  wozem.  -  Ale  ojciec,  który  uczy 

córkę  łaciny  i  greki  -  tu  odwołał  się  do  zaskakującego  odkrycia,  jakiego  dokonał  już  w 

Brighton - musi uważać ją za dostatecznie rozsądną, by sama mogła wyrobić sobie pogląd na 

różne  sprawy.  Dlatego  z  pewnością  nie  odebrałby  pani  żadnej  okazji  do  wykazania  się  tą 

umiejętnością. 

Argument okazał się przekonujący, bo Robina zaczęła się wahać. 

- Przecież to nikomu nie szkodzi. Niech pani tam wejdzie, dziecinko - namawiał dalej 

i Robina wreszcie uległa pokusie. Znalazła się za zasłoną, zanim Exmouth zdążył sięgnąć do 

kieszeni i zapłacić za jej niewinny kaprys. 

Najwidoczniej  Cyganka  była  profesjonalistką  w  każdym  calu  i  przepowiadała 

przyszłość  z  szybkością  błyskawicy,  bo  wkrótce  Robina  znów  ukazała  się  na  schodkach 

wozu. Minę miała nietęgą. 

-  Niech  będzie  to  dla  mnie  lekcja,  by  w  przyszłości  słuchać  ojca  -  oznajmiła,  gdy 

podeszła  do  Exmoutha  i  sama  z  siebie  ujęła  go  pod  ramię.  -  Papa  miał  absolutną  rację,  jak 

zwykle. Głupiec z pieniędzmi szybko się rozstaje. 

- Proszę pozwolić, że zapłacę. Przecież to ja panią namówiłem. 

background image

-  Co  to,  to  nie!  -  Zdecydowanym  ruchem  przytrzymała  go  za  ramię,  żeby  nie  mógł 

sięgnąć po sakiewkę. - Dostałam nauczkę, żeby w przyszłości nie grzeszyć naiwnością. 

- Z pani słów wnoszę, że nie jest zadowolona z tego, co ją czeka. 

- Przeciwnie, gdybym miała uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam, to mam przed sobą 

pozazdroszczenia  godną  egzystencję.  Madame  Carlotta  przepowiedziała  mi  dokładnie  to,  co 

każda panna chciałaby usłyszeć. 

- Czyli co? - Nie był w stanie powstrzymać uśmiechu, słysząc jej cyniczny ton. 

- Och, same nieprawdopodobne zdarzenia. Wkrótce poznam wysokiego, przystojnego 

mężczyznę. Czekają mnie przygody i niebezpieczeństwo, cokolwiek by to miało znaczyć. Nie 

wiadomo  czemu,  madame  Carlotta  nie  chciała  ujawnić  żadnych  szczegółów.  Zaraz,  co  ona 

jeszcze  mi  powiedziała?  -  Ściągnęła  brwi.  -  Ach,  tak!  Za  niewiele  tygodni  zostanę  żoną 

mężczyzny,  o  jakim  marzę.  Co  więcej,  w  ciągu  roku  urodzę  pierwszego  z  trzech  synów, 

których będziemy mieli w naszym długim i szczęśliwym pożyciu. 

Daniel  odwrócił  głowę,  żeby  ukryć  wyraz  zachwytu  malujący  mu  się  na  twarzy. 

Trzech synów, na Boga, to jest coś! Chętnie zadowoliłby nawet jednym. 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

Chociaż  Robina  nieraz  wyrzucała  sobie,  że  zachowała  się  wyjątkowo  naiwnie, 

marnując  cząstkę  swojego  skromnego  dochodu  na  wróżbę,  to  pod  koniec  drugiego  tygodnia 

pobytu w Brighton zaczęła powoli zmieniać zdanie i nawet zdarzało jej się zastanawiać, czy 

madame Carlotta naprawdę nie ma rzadkiego daru jasnowidzenia. 

Pierwszy tydzień okazał  się dla niej bardzo męczący, w kurorcie zjawiło  się bowiem 

wielu  nowych  przyjezdnych  i  liczba  gości  składających  wizyty  znacznie  wzrosła. 

Przynoszono  również  niezliczone  zaproszenia,  a  w  środku  tygodnia  lady  Exmouth 

zorganizowała pierwszy z kilku planowanych na lato wieczorków. 

Dama miała już swoje lata, dowiodła jednak, że mimo to jest au courant, dopilnowała 

bowiem, by trio muzyków wynajętych na wieczorek zagrało również wiązankę walców. 

Chociaż  taniec  ten  nie  zyskał  jeszcze  powszechnego  uznania,  to  na  prywatnych 

spotkaniach  wykonywano  go  coraz  częściej.  Rzecz  jasna,  biada  debiutantce,  która  w 

Londynie odważyłaby się wirować w ramionach dżentelmena na balu. Groziłoby jej uznanie 

za osobę występną, a w następstwie tego towarzyski ostracyzm. 

Robina  była  jednak  przekonana,  że  jej  to  niebezpieczeństwo  nie  grozi.  Przez  cały 

sezon w Londynie uchodziła za wzór wszelkich cnót, a jej szanse na ponowne pojawienie się 

w  stolicy  były  minimalne,  chyba  że  udałoby  jej  się  dobrze  wyjść  za  mąż.  Dlatego  nie 

obawiała  się,  że  zatańczenie  tego  ryzykownego  tańca  na  prywatnym  przyjęciu  może 

zaszkodzić jej reputacji. 

Mimo  to  dobrze  wiedziała,  że  jej  matka,  znacznie  mniej  elastyczna  i  postępowa  niż 

niepoprawna lady Exmouth, surowo skarciłaby ją za ten postępek. O dziwo jednak, wcale jej 

to nie zniechęciło. Po krótkiej walce z sumieniem przyjęła zaproszenie Daniela, dżentelmena, 

który - jak zdążyła już zauważyć - miał wrodzoną umiejętność przekonywania jej do robienia 

tego, czego w swoim przekonaniu stanowczo nie powinna robić. 

W  chwili  gdy  położył  kształtną  dłoń  na  jej  talii,  a  drugą  delikatnie  ujął  ją  za  palce, 

Robinie przypomniał się ranek, gdy odwiedzała na Berkeley Square swoją przyjaciółkę, lady 

Sophię Cleeve. Tam pierwszy raz widziała, jak tańczy się walca. Sophia zamierzała poprosić 

brata,  żeby  pokazał  jej  kroki.  Niestety,  lord  Angmering  niespodziewanie  wyjechał  z  miasta, 

dlatego  Sophia,  która  nigdy  łatwo  się  nie  poddawała,  bez  wahania  zapewniła  sobie  pomoc 

osobistego stajennego. 

background image

Robinę  nawiedziło  podejrzenie,  że  wbrew  staraniom  o  zachowanie  pozorów 

przyjaciółka  wcale  nie  jest  obojętna  na  wdzięki  mężczyzny,  z  którym  wiruje  po  eleganckim 

salonie, i że w rzeczywistości jest na najlepszej drodze do zakochania się po uszy. O tym, że 

służący  okazał  się  księciem  Sharnbrook,  wiedzieli  tylko  nieliczni,  a  chociaż  ich  niezwykle 

szybkie  zaręczyny  wywołały  w  towarzystwie  duże  zdziwienie,  to  ci,  którzy  brali  udział  w 

niewielkim przyjęciu dla wybranych  gości w rodowej siedzibie Sharnbrooka, nie  wątpili ani 

przez chwilę w miłość łączącą tych dwoje. 

W  duchu  Robina  musiała  jednak  przyznać,  że  wszystko  to  ma  niewiele  wspólnego  z 

przedziwnym doznaniem, jakie nawiedziło ją, gdy wirowała w objęciach Daniela po salonie. 

Niby  powinna  była  już  trochę  się  przyzwyczaić  do  fizycznego  kontaktu  ich  ciał,  bo  lord 

Exmouth  nigdy  nie  tracił  okazji,  by  podać  jej  rękę  przy  wsiadaniu  do  powozu  i  wysiadaniu. 

Ale to doświadczenie wydawało jej się jednak całkiem nowe. 

Zanim  nadszedł  piątkowy  wieczór  i  znowu  należało  zająć  miejsce  w  wygodnym, 

dobrze  resorowanym  powozie,  Robina  zdołała  sobie  wytłumaczyć,  że  dziwne  trzepotanie 

serca  w  piersi  i  przyspieszone  tętno,  jakie  czuła  ostatnio  na  parkiecie,  były  skutkiem 

naturalnego  zdenerwowania  pierwszym  walcem  tańczonym  przez  nią  publicznie,  a  nie 

długotrwałej styczności z bardzo męskim partnerem. 

To  wyjaśnienie  wydawało  się  znośne,  ale  nie  wytrzymywało  naporu  faktów.  Gdy 

bowiem  wkrótce  potem  poprosił  Robinę  do  walca  inny  bardzo  elegancki  i  pełen  uroku 

mężczyzna, nie zrobiło to na niej najmniejszego wrażenia. Wołała jednak nie rozważać zbyt 

długo tego dziwnego zjawiska i na szczęście udało jej się wyrzucić je z pamięci. 

Tego  wieczoru  oczekiwała  z  dużą  niecierpliwością.  Spodziewała  się  dobrej  zabawy 

nie  tylko  dlatego,  że  mogła  zacieśnić  stosunki  z  kilkoma  osobami  znanymi  jej  z  Londynu, 

lecz również ze względu na lady Exmouth, która miała po ponad dwóch dekadach spotkać się 

z panią domu, niegdyś jej wypróbowaną przyjaciółką. 

- Czy dobrze mi się zdaje, że lady Phelps ma tylko jednego syna, podobnie jak pani? - 

spytała Robina, gdy rozmowa na chwilę ucichła. 

Tak, moja droga. To jedno z wielu podobieństw w naszych kolejach losu. - Rozsiadła 

się wygodniej i zaczęła wspominać. - Wyszłyśmy za mąż w odstępie niecałego miesiąca. Obie 

poślubiłyśmy  znacznie  starszych  mężczyzn  i  obie  straciłyśmy  ich  prawie  w  tym  samym 

czasie.  Los  dał  nam  tylko  po  jednym  dziecku,  z  tym  że  Augusta  musiała  na  nie  czekać 

znacznie  dłużej  niż  ja.  Nigdy  nie  miałam  okazji  poznać  jej  syna  Simona,  ale  słyszałam  z 

wiarygodnych źródeł, że lady Phelps go rozpieszcza. 

background image

Szczęśliwy Simon - kwaśno zauważył Daniel. - Ja byłem w niewiele lepszej sytuacji 

niż biedna, zaniedbana sierota niekochana przez nikogo. 

-  Tak,  i  obawiam  się,  że  to  widać  -  zripostowała  Robina,  z  najwyższym  wysiłkiem 

zachowując powagę. Tymczasem lady Exmouth skwitowała wysoce niestosowną uwagę syna 

równie niestosownym parsknięciem. 

-  Byłeś  do  cna  zepsuty.  Twój  drogi  papa  folgował  ci  we  wszystkim.  A  ja 

przedwcześnie  posiwiałam  z  twojego  powodu,  mój  chłopcze!  Zawsze  trzymały  się  ciebie 

tylko  figle  i  psoty  -  oświadczyła.  -  Ale  i  tak  wolę,  że  jesteś,  jaki  jesteś,  niż  miałbyś 

przypominać  syna  Augusty.  Wnoszę,  że  jest  on  słabym,  chorobliwym  dzieckiem,  zawsze 

cierpiącym na tę czy inną dolegliwość. To zapewne było jedną z przyczyn, dla których już się 

z  Augustą  nie  widziałyśmy  po  jego  urodzeniu.  To,  i  naturalnie  jej  małżeństwo  z  irlandzkim 

parem, które sprawiło, że Augusta rzadko bywała w Anglii. 

To  wszystko  i  jeszcze  brak  pieniędzy.  -  dodał  Daniel,  nie  pierwszy  raz  w  obecności 

Robiny  wykazując  bezkompromisową  szczerość.  -  Powszechnie  wiadomo,  że  niedawno 

zmarły  lord  Phelps  był  notorycznym  graczem.  Tylko  małżeństwo  z  twoją  przyjaciółką, 

Augustą Davenport, uratowało go od ruiny. 

Słusznie mówisz - musiała przyznać lady Exmouth. - Z listów, które wymieniałyśmy z 

Augustą  przez  lata,  wynika  jednak,  że  jej  syn  na  szczęście  nie  odziedziczył  po  ojcu  tej 

słabości. O ile wiem, większość czasu spędza na malowaniu i pisaniu wierszy. 

Na Danielu nie zrobiło to wrażenia, czemu zresztą natychmiast dał wyraz. 

- To w dużej mierze zasługa Byrona. Od czasów publikacji Wędrówek Childe Harolda 

każdy  domorosły  rymopis  uważa,  że  jest  wielkim  poetą.  Przypomnij  sobie  deklamację  tych 

banialuków,  które  musieliśmy  znosić  u  lady  Tufnell.  W  życiu  nie  słyszałem  tylu 

niedorzeczności w ciągu jednego wieczoru. 

-  Nie  było  aż  tak  źle,  Danielu  -  zaprotestowała  lady  Exmouth.  -  Kłopot  w  tym,  że 

całkowicie  brak  ci  romantyzmu.  Jedna  czy  dwie  deklamacje  były  bardzo  poruszające,  czyż 

nie, Robino? 

- Niestety, proszę pani, nie mogę wyrazić zdania na ten temat. - Kącik jej ust uniósł się 

prawie niezauważalnie. - Jeśli pamięć mi służy, siedziałam wtedy obok pani syna i przez cały 

wieczór nie mogłam się skupić, musiałam bowiem pilnować, żeby nie zasnął. 

Odpowiedzią  na  ten  przytyk  był  grzmiący  śmiech  Daniela,  ostatnio  słyszany  coraz 

częściej, a na lady Exmouth działający jak najpiękniejsza muzyka. 

background image

Była  bardzo  zadowolona,  że  zdobyła  się  na  niemały  wysiłek  i  wbrew  swym 

naturalnym  odruchom  nie  przeszkadzała  w  rozwoju  znajomości  między  Danielem  a  Robiną. 

Pochłonięta tą myślą, odwróciła się do okna. 

Ktoś  obserwujący  tych  dwoje  razem,  mógłby  powziąć  przypuszczenie,  że  połączyła 

ich piękna więź przyjaźni. To zresztą istotnie się stało. Łatwo było dostrzec, że oboje szczerze 

się  lubią,  nie  było  za  to  między  nimi  ani  śladu  poufałości  typowej  dla  zakochanych.  Daniel 

traktował  Robinę  tak,  jak  mógłby  traktować  młodszą  siostrę,  a  lady  Exmouth  podejrzewała, 

ż

e z kolei Robina zaczyna patrzeć na Daniela jak na brata, którego nie dane jej było mieć. 

Uśmiechnęła się pod nosem. Jej syn, zgodnie z własną naturą, wykazywał się wielką 

cierpliwością  i  wyrozumiałością  i  bardzo,  bardzo  ostrożnie  starał  się  o  zdobycie  względów 

kobiety,  którą  pragnął  poślubić.  Lady  Exmouth  nie  miała  już  wątpliwości,  że  syn  naprawdę 

chce  pojąć  za  żonę  tę  córkę  duchownego,  chociaż  nie  do  końca  rozumiała  powody  jego 

zdecydowania. 

W odróżnieniu od jego pierwszej żony Robina była bardzo cichą panną, która zawsze 

wydawała  się  zadowolona,  gdy  mogła  posiedzieć  z  Danielem  w  salonie  lub  bibliotece, 

czytając  książkę.  Była  również  bystra  i  nie  obawiała  się  wyrażać  poglądów  w  różnych 

istotnych  sprawach.  Przez  ostatnie  dwa  tygodnie  lady  Exmouth  kilkakrotnie  zastała  tych 

dwoje  podczas  rozmowy  na  różne  kontrowersyjne  tematy.  Nie  przypominała  sobie,  by  coś 

takiego zdarzało się Danielowi z pierwszą żoną. 

Tak, pomyślała, nie ulega wątpliwości, że ci dwoje znakomicie do siebie pasują. Była 

również pewna, że Daniel ukrywa głębię swoich uczuć, chociaż nie umiała ocenić, czy doszło 

aż do tego, że wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu znowu się zakochał. 

Powóz przystanął, kładąc tym samym kres przyjemnym rozważaniom lady Exmouth. 

Dama  bez  ociągania  wysiadła  i  szybko  ruszyła  ku  drzwiom  domu,  który  jej  dawno 

niewidziana przyjaciółka wynajęła na okres pobytu w  Brighton.  Z dużą radością oczekiwała 

ponownego spotkania i naturalnie przypuszczała, że zobaczy zupełnie inną osobę niż ta, którą 

zapamiętała. 

Okazało  się  jednak,  że  to  wcale  nie  widok  lady  Phelps,  bladej,  wychudzonej  i  w 

każdym  calu  wyglądającej  na  swoje  pięćdziesiąt  pięć  lat,  lecz  widok  jasnowłosego  adonisa 

wyprostowanego  obok  niej  niczym  żołnierz  na  warcie  omal  nie  sprawił,  że  lady  Exmouth 

stanęła w drodze do salonu jak wryta. 

Nie  miała  jeszcze  tylu  lat,  by  nie  poznać  się  na  zaletach  wybitnego  przedstawiciela 

rodzaju męskiego. Spotkała w życiu wielu przystojnych dżentelmenów, ale nie przypominała 

background image

sobie  takiego,  który  mógłby  dorównać  młodzieńcowi  pochylającemu  się  właśnie  nad  jej 

wyciągniętą ręką z niewymuszonym wdziękiem. 

Miał  doskonałe  proporcje  ciała  i  rysy  twarzy,  które  mogłyby  należeć  do  greckiego 

posągu. Doprawdy niewiele brakowało mu do tego, by można było nazwać go pięknym. 

Lady Exmouth próbowała ocenić reakcję swojej protegowanej na tak niezwykły okaz, 

ale poza szerszym niż zwykle otwarciem przejrzystych, błękitnych oczu po Robinie nie było 

widać innych oznak tego, by młodzieniec poruszył jej serce. 

Przyjazd  następnych  gości  skrócił  wymianę  uprzejmości  do  niezbędnego  minimum, 

wkrótce  więc  Daniel,  kwaśno  uśmiechając  się  pod  nosem,  zaprowadził  towarzyszące  mu 

damy w głąb salonu. 

-  Wprawdzie  pozory  często  mylą,  ale  nie  przy  -  szłoby  mi  do  głowy,  że  nasz  młody 

gospodarz niewymownie cierpi z powodu licznych dolegliwości. 

- Mnie też nie - zgodziła się z nim matka. - Wręcz przeciwnie, sądziłabym raczej, że 

tryska zdrowiem, w odróżnieniu od swojej matki. Lata nie były łaskawe dla biednej Augusty. 

Tak schudła i zmarniała! - Zwróciła się do Robiny. - A tobie jak się zdaje, moja droga? Czy 

lord Phelps nie wydaje ci się niezwykle przystojny? 

- Och, tak. Poza tym zauważyłam, że nie jest zarozumiały, i to mi się podoba. 

Lady  Exmouth  skinęła  głową,  w  duchu  zadowolona  z  tej  odpowiedzi.  Powinna  była 

wiedzieć,  że  rozsądna  panna,  taka  jak  Robina,  nie  będzie  się  kierować  w  ocenie  tylko 

wyglądem zewnętrznym. 

- A co ty sądzisz o tym młodym człowieku, Danielu? 

- Obawiam się, mamo, że jestem złym sędzią męskich wdzięków. Albo ich braku, co 

też  się  zdarza  -  stwierdził,  rozglądając  się  dookoła.  -  Ha!  Widzę  wśród  gości  twojego 

wiernego adoratora. Przepraszam bardzo... 

Czyżby w jego głosie zabrzmiała nuta zniecierpliwienia? Robina zastanawiała się nad 

tym, obserwując Exmoutha idącego przez salon. Była przekonana, że - jak każdy - również on 

bywa  czasem  zniecierpliwiony  lub  wręcz  zły,  chociaż  w  okresie  ich  znajomości  miała 

niewiele okazji, by zaobserwować u niego takie stany. 

Na chwilę skupiła uwagę na tęgawym baronecie, którego towarzystwa szukał Daniel. 

Dobry  przyjaciel  regenta  i  długoletni  członek  tak  zwanego  kręgu  Carlton  House,  sir  Percy 

Lovell,  przed  wieloma  laty  był  ponoć  poważnym  kandydatem  do  ręki  lady  Exmouth  i 

pozostał jej wiernym przyjacielem. 

Robina spotkała go kilkakrotnie w Londynie, a ostatnio również wśród gości obecnych 

na  środowym  wieczorku  u  lady  Exmouth.  Całkiem  go  lubiła,  nie  zmartwiła  się  więc, 

background image

stwierdziwszy, że właśnie sir Percy jest jej sąsiadem przy suto zastawionym stole, do którego 

zasiadło  kilkanaścioro  uprzywilejowanych  gości,  zaproszonych  na  kolację  jeszcze  przed 

oficjalnym rozpoczęciem przyjęcia. 

-  Muszę  powiedzieć  -  odezwał  się,  nakładając  sobie  na  talerz  solidne  porcje  kilku 

smakowitych  dań,  które  podano  -  że  Augusta  bardzo  się  postarała  o  bogaty  i  ciekawy 

jadłospis.  Może  zresztą  to  jej  wyśmienita  kucharka  chciała  się  pochwalić  swoimi 

umiejętnościami. - Zerknął w stronę pani domu. - Jeśli sądzić po wyglądzie poczciwej Gussie, 

to jedzenie już mało ją interesuje. Przeżyłem dzisiaj prawdziwy wstrząs na jej widok. Zaiste 

trudno uwierzyć, że w młodości była pulchnym kurczaczkiem. Ale cóż, z czasem wszyscy się 

zmieniają. 

Robinie  trudno  było  powstrzymać  uśmiech.  Z  zasłyszanych  opowieści  wiedziała,  że 

również  sir  Percy  przez  lata  bardzo  się  zmienił.  Podobno  w  młodości  należał  do  bardzo 

przystojnych  mężczyzn.  Niestety,  już  nie  można  było  tego  o  nim  powiedzieć.  Beztroska 

egzystencja  kawalera  i  niewątpliwa  słabość  do  uroków  życia  zostawiły  ślad  na  jego 

powierzchowności. Jeśli wierzyć lady Exmouth, brzuch urósł mu przynajmniej dwukrotnie, a 

rumieniec na twarzy świadczył o upodobaniu do dobrego porto i brandy. 

-  Zdaje  mi  się,  że  również  lady  Exmouth  była  poruszona  wyglądem  lady  Phelps  - 

wyjawiła. - Ale jak sam pan powiedział, dwadzieścia lat to dość czasu, by się zmienić. 

-  Lavinia  nie  zmieniła  się  tak  bardzo.  Tyle  że  w  ostatnich  latach  trochę  przytyła.  - 

Zerknął na swój pokaźny brzuch. - Ale kto nie przytył? - Skierował spojrzenie bystrych oczu, 

których  uwagi  nie  umykało  chyba  prawie  nic,  ku  znacznie  smuklejszej  postaci,  siedzącej  u 

szczytu stołu. - Młody Phelps też mnie trochę zaskoczył. Nie spodziewałbym się, że Augusta, 

która  nawet  w  młodych  latach  nie  była  pięknością,  i  niedawno  zmarły  lord  Phelps  mogą 

postarać się o tak przystojnego potomka. 

W  odróżnieniu  od  wielu  innych  obecnych  tu  młodych  dam  Robina  nie  spoglądała 

dotąd zbyt często ku szczytowi stołu, zrobiła to jednak teraz. 

- Bez wątpienia tak przystojnego mężczyzny jeszcze nie widziałam - przekazała swoje 

pierwsze wrażenie. - Na sam jego widok każdej pannie serce zaczyna bić dwa razy szybciej. 

Naturalnie jest jeszcze bardzo młody. O ile pamiętam, lady Exmouth mówiła, że ma dopiero 

dwadzieścia cztery lata. 

Prawdopodobnie  gdy  zacznie  rozglądać  się  za  żoną,  nie  będzie  narzekał  na  brak 

kandydatek. 

- Hm - zabrzmiało w odpowiedzi, po czym sir Percy upił łyk wina z kieliszka. 

- Nie zgadza się pan ze mną? 

background image

- Zastanawiam się tylko, czy następna lady Phelps zostanie wybrana wyłącznie przez 

niego. 

Robina  natychmiast  zrozumiała  ukryte  znaczenie.  Chociaż  lady  Phelps  powitała  ją 

bardzo  ciepło,  to  ze  zmatowiałych  oczu  taksujących  gości  można  było  odczytać  pewne 

wyrachowanie.  Niewykluczone  więc,  że  dość  ospałe  zachowanie  lady  Phelps  było  tak  samo 

zwodnicze jak zdziwione, niemal dziecięce spojrzenia sir Percy'ego. 

Czyżby  jakimś  trafem  sugerował  pan,  że  lord  Phelps  może  czuć  się  w  obowiązku 

uzyskać zgodę matki, zanim włoży zaręczynowy pierścionek na palec swojej wybranki? 

Sir Percy popatrzył na nią z uznaniem. 

Od  pierwszej  chwili  podejrzewałem,  że  bystra  z  pani  dziewczyna  -  stwierdził.  - 

Słusznie  spostrzeżenie.  Właśnie  to  chciałem  powiedzieć.  Myślę  również,  że  lady  Phelps  nie 

będzie się śpieszyć z wyrażeniem zgody. 

Robinie  nie  było  dane  powiedzieć  nic  więcej  na  ten  temat,  ponieważ  jej  uwagę  zajął 

sąsiad z drugiej strony, niejaki sir Frederick Ainsley, którego poznała tego wieczoru. 

Okazało  się,  że  pan  Ainsley  liczy  na  zrobienie  kariery  w  kościele,  bez  trudu  znaleźli 

więc  temat  do  konwersacji  i  sporo  czasu  minęło,  nim  Robina  znów  zwróciła  się  do 

ż

yczliwego  baroneta,  który  akurat  ze  smakiem  pałaszował  świeżutką  bezę  truskawkową, 

obficie polaną gęstym kremem. 

-  Exmouth  wydaje  się  dość  przygaszony  dziś  wieczorem  -  zauważył.  Zaskoczona 

przeniosła wzrok na Daniela i przekonała się, że patrzy prosto na nią. 

Uśmiechnęła się, ale pierwszy raz jej uśmiech nie został odwzajemniony. Zaraz potem 

Daniel odwrócił głowę i zajął się energiczną sąsiadką z lewej strony. 

-  Wcześniej  zachowywał  się  całkiem  zwyczajnie,  powiedziałabym  nawet,  że 

jowialnie.  -  Przypomniała  sobie  ich  rozmowę  podczas  podróży  powozem.  -  Przypuszczam 

jednak, że czasem ogarniają go przykre wspomnienia, zwłaszcza przy takich okazjach jak ta, 

bo przecież na przyjęciach bez wątpienia towarzyszyła mu żona. Nie sądzę, żeby można było 

całkiem się otrząsnąć po takim ciosie, nawet jeśli ktoś bardzo się stara. 

-  Może  i  nie  -  przyznał  sir  Percy,  który  właśnie  rozprawił  się  z  ostatnim  kawałkiem 

smakowitej bezy i z godną podziwu powściągliwością powstrzymał się przed wzięciem sobie 

dokładki.  -  W  każdym  razie  Clarissa  była  bardzo  towarzyską  istotą,  znacznie  bardziej  niż 

Exmouth. Ona uwielbiała chodzić na bale i przyjęcia, natomiast Daniel jest najszczęśliwszy w 

domu, kiedy może zajmować się gospodarstwem. 

Sir Percy urwał na chwilę, by pociągnąć wzmacniający łyk z kieliszka, po czym podjął 

te interesujące wynurzenia. 

background image

-  O  ile  pamiętam,  pod  koniec  życia  Clarissa  coraz  częściej  bywała  w  Londynie, 

składała  wizyty  przyjaciółkom  albo  ściągała  do  Brighton,  a  Daniela  zostawiała  w  Courtney 

Place, żeby później do niej dołączył. Z pozorów jednak ich małżeństwo było szczęśliwe. 

Czyżby w jego głosie usłyszała powątpiewanie? Nie, to niemożliwe! 

- Rozumiem, że pan dobrze znał niedawno zmarłą panią baronową. 

- Jestem przyjacielem Exmouthów od wielu lat, moja droga, więc owszem, znałem ją 

dobrze.  To  był  diament  czystej  wody!  -  Spojrzał  na  powierzchnię  płynu  pozostającego  w 

kieliszku  i  nieznacznie  zmarszczył  siwe  brwi.  -  Nie  mogę  jednak  pozbyć  się  wrażenia,  że 

Exmouth  porzucił  kawalerski  stan  zdecydowanie  zbyt  młodo.  Miał  dwadzieścia  trzy  lata,  a 

chociaż  zawsze  był  bardzo  zrównoważonym  młodym  człowiekiem,  dojrzałym  ponad  swój 

wiek,  to  przecież  z  czasem  zmieniamy  się  wszyscy,  nie  tylko  fizycznie,  i  od  tego  nie  da  się 

uciec.  Clarissa  była  niepospolitą  pięknością.  Temu  nie  zaprzeczyłby  nikt.  Podbiłaby  serce 

każdego  młodego  człowieka.  Ale  z  dziełem  sztuki  jest  tak,  że  właściwie  nie  ma  z  niego 

wielkiego  pożytku...  można  tylko  na  nie  z  podziwem  patrzeć,  jeśli  rozumie  pani,  o  co  mi 

chodzi. Nie chcę przez to powiedzieć, że Clarissa była głupia - zastrzegł się skwapliwie. 

-  Skłamałbym  podle.  Powiedziałbym,  że  jej  zainteresowania  były  dość  ograniczone. 

Mimo  wszystko  -  wzruszył  ramionami  -  wyglądało  jednak  na  to,  że  młody  Exmouth  jest 

całkiem zadowolony z małżeństwa. 

Robina  próbowała  ogarnąć  to,  co  przed  chwilą  usłyszała.  Tymczasem  sir  Percy 

kontynuował: 

-  A  potem  zdarzył  się  wypadek.  Wielka  tragedia,  jak  sama  pani  zauważyła,  moja 

droga. Ale coś w tym wszystkim zawsze mnie zastanawiało... coś mi nie pasowało. 

Robina natychmiast odzyskała zainteresowanie wywodem. 

-  Czy  pan  chce  powiedzieć,  że  był  świadkiem  wypadku?  Och,  nie!  Przebywałem  w 

pobliżu,  gościłem  bowiem  u  sąsiada  Exmoutha.  Kiedy  dotarła  do  nas  wiadomość, 

wskoczyliśmy do powozu i szybko pojechaliśmy do Courtney Place. Dowiedzieliśmy się, że 

Clarissa  nie  żyje,  a  młody  John  Travers,  który  przyjechał  w  odwiedziny  do  niedaleko 

mieszkającej  ciotki,  odniósł  ciężkie  rany.  Zresztą  biedak  nie  odzyskał  przytomności  i  zmarł 

następnego ranka. 

Robina upiła łyk ze swojego kieliszka i ukradkiem zerknęła na Daniela. Teraz znowu 

miał  na  twarzy  uśmiech,  ten  sam,  którym  często  ją  urzekał,  i  z  zapałem  prowadził 

konwersację z lady Smethurst. 

Gdy pierwszy raz spotkała Daniela w Londynie, wiadomość o jego żałobie naturalnie 

ją zasmuciła na tyle, na ile może zasmucić tragiczna wiadomość dotycząca obcego człowieka. 

background image

Teraz  jednak  Daniel  nie  był  już  obcym,  lecz  drogim  jej,  wspaniałym  towarzyszem,  którego 

przyjaźń  szybko  zaczęła  cenić  ponad  wszystko  inne.  Sama  myśl,  że  Daniel  może  cierpieć, 

sprawiała jej niewysłowiony ból. 

-  Kiedy  dotarliśmy  do  Courtney  Place,  Daniela  nie  było.  -  Sir  Percy  powrócił  do 

swojej opowieści, najwidoczniej wciąż tkwiąc w świecie wspomnień. - Powiedziano nam, że 

znajdziemy  go  na  miejscu  wypadku,  więc  pojechaliśmy  sprawdzić,  czy  możemy  w  czymś 

pomóc.  -  Pokręcił  głową.  -  To  był  przerażający  widok.  Powóz  Clarissy,  ten,  który  Daniel 

kupił  jej  rok  wcześniej  do  prywatnego  użytku,  leżał  rozbity  na  dnie  wąwozu,  a  obok  konie. 

Daniel musiał je dobić, żeby nie cierpiały. 

Co  konkretnie  zwróciło  pańską  uwagę  w  tym  wypadku,  sir  Percy?  -  spytała  Robina, 

gdy znów zamilkł. 

- Miejsce, moja droga -  odrzekł bez wahania.  -  Wypadek zdarzył się na  przewężeniu 

znanym w okolicy pod nazwą Przełęczy Węża. Bardzo jest tam malowniczo, ale drogi używa 

się  rzadko,  odkąd  zbudowano  nową.  Jeszcze  jeżdżą  tamtędy  miejscowi  gospodarze,  no  i 

przybysze  szukający  pięknych  widoków,  ale  tylko  latem.  Zimą  drogę  przez  Przełęcz  Węża 

trudno pokonać. Jest wąska, kręta i spadzista, stąd zresztą nazwa. 

-  I  co  z  tą  przełęczą?  -  przynagliła,  by  zachęcić  sir  Percy'ego  do  jaśniejszego 

sformułowania myśli. 

-  Widzi  pani,  moja  droga...  Nieustannie  zadaję  sobie  pytanie,  dlaczego  trzeźwo 

myślący  człowiek,  jakim  jest  Daniel,  wiózł  żonę  taką  niebezpieczną  drogą.  Poza  tym 

dowiedziałem  się  w  swoim  czasie,  że  wrócił  z  Londynu  zaledwie  godzinę  czy  dwie  przed 

wypadkiem.  Rozważny  człowiek  nie  wybiera  się  na  przejażdżkę,  w  dodatku  po  wertepach, 

kiedy  jest  zmęczony  podróżą  z  Londynu.  I  jeszcze  w  dodatku  miałby  podziwiać  widoki?  - 

ciągnął  sir  Percy  zniżonym  głosem,  bo  nie  chciał,  by  ich  podsłuchano.  -  Czy  zdrowy  na 

umyśle  człowiek  wybierze  na  to  paskudny  dzień  w  końcu  października?  Niech  pani  sama 

powie! Dobrze pamiętam, że przez cały ranek siąpił deszcz, a chociaż po południu przestało 

padać,  to  dalej  było  szaro,  wilgotno  i  okropnie.  Daniel  powiedział  mi,  że  to  był  pomysł 

młodego  Traversa.  Ponoć  młodzieniec  chciał  jak  najwięcej  obejrzeć  przed  powrotem  do 

hrabstwa Derby. No, może i takie wyjaśnienie ujdzie - przyznał.  - Ale do tej pory nie mogę 

uwierzyć w to, że Daniel przyjął zakład. 

- Zakład? - powtórzyła Robina zdziwiona. 

- Młody Travers podobno powiedział, że jeśli ktoś dobrze powozi, to potrafi rozpędzić 

konie  przy  każdej  pogodzie.  Exmouthowi  naturalnie  nie  brak  umiejętności  powożenia,  sama 

pani  wie.  -  Wzruszył  ramionami.  -  Nie  chcę  przez  to  powiedzieć,  że  nigdy  nie  przyjąłby 

background image

zakładu.  Dżentelmenom  czasem  się  to  zdarza.  Jednak  jestem  przekonany,  że  nie  naraziłby 

ż

ycia koni, a tym bardziej żony, wybierając taką niebezpieczną trasę. To mi wygląda bardzo 

podejrzanie. 

Rzeczywiście,  przyznała  w  myśli  Robina.  Daniel  nie  dopuściłby  się  takiej 

lekkomyślności,  a już na pewno nie dla  wygrania zakładu. Sir Percy  się nie mylił, ta wersja 

wydarzeń wydawała się mało prawdopodobna. 

Tego samego wieczoru po położeniu się do łóżka Robina zadumała się nad rozmową z 

sir  Percym.  Była  to  bardzo  interesująca  wymiana  zdań  i  dostarczyła  jej  wiele  materiału  do 

przemyśleń. 

Naturalnie  nie  tylko  ta  część  wieczoru  była  przyjemna,  przypomniała  sobie,  otulając 

się  prześcieradłem.  Dobrze  czuła  się  również  w  towarzystwie  pana  Fredericka  Ainsleya,  z 

którym  dwukrotnie  tańczyła.  Drobne  rozczarowanie  przeżyła  jedynie  z  powodu  Daniela, 

który ani razu nie zaprosił jej do tańca. Natomiast zrobił to niezwykle przystojny lord Phelps, 

budząc tym zazdrość zaproszonych panien w salonie i ściągając na nią spojrzenia wszystkich 

gości. 

Nagle  zmarszczyła  czoło,  porażona  niespodziewaną  myślą.  Cyganka  na  jarmarku 

przepowiedziała jej spotkanie z przystojnym młodym człowiekiem w najbliższej przyszłości. 

I tak właśnie się stało! Najdziwniejsze, że gdy tańczyła z lordem Phelpsem, w ogóle nie robiło 

to na niej wrażenia. Czuła się zupełnie inaczej niż dwa wieczory wcześniej, gdy wirowała w 

walcu w objęciach Daniela. 

Było to bardzo dziwne! 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

Następnego ranka Robinie wydawało się, że kołatka w ogóle nie milknie. Pierwszym 

gościem był pan Frederick Ainsley, który przyszedł wyłącznie w tym celu, by zaproponować 

spacer  po  parku.  Normalnie  przyjęłaby  takie  zaproszenie  z  radością,  ale  ponieważ  była  już 

umówiona z Danielem na przejażdżkę kolaską, a takiej atrakcji nie wyrzekłaby się łatwo bez 

ważnej  przyczyny,  uprzejmie  odmówiła  panu  Ainsleyowi,  acz  w  zamian  za  to  z  ochotą 

przyjęła propozycję wspólnej przechadzki następnego popołudnia. 

Gdy  tylko  przemiły  pan  Ainsley  zakończył  wizytę,  przyszła  gospodyni  poprzedniego 

wieczoru  wraz  z  synem.  Okrutne  światło  dnia  bynajmniej  nie  polepszyło  zmęczonego 

wyglądu  lady  Phelps,  zgoła  inaczej  rzecz  przedstawiała  się  natomiast  z  jej  jedynakiem.  Gdy 

usiadł  na  kanapie  obok  Robiny,  przypominał  złotowłosego  Apolla,  a  wrażenie  potęgowały 

promienie słońca, wlewające się przez okno do pokoju. 

Daniel,  który  wkrótce  po  śniadaniu  wycofał  się  do  biblioteki  z  zamiarem  napisania 

obszernej  odpowiedzi  na  list  rządcy,  widocznie  usłyszał  tym  razem  dźwięk  kołatki,  bo  na 

chwilę zawitał do  gości. Konwersacja zeszła na  współczesne mody w malarstwie i sztuce w 

ogóle, który to temat, co Robina odkryła poprzedniego wieczora, bardzo odpowiadał lordowi 

Phelpsowi,  mającemu  w  tej  materii  głęboką  wiedzę.  Przy  pierwszej  nadarzającej  się 

sposobności Daniel spytał jednak swego młodego gościa,  czy  chciałby  obejrzeć interesujący 

pejzaż, wiszący w bibliotece nad kominkiem. Zaproszenie zostało przyjęte ze skwapliwością, 

chociaż  Robina  nie  miała  pewności,  czy  było  to  spowodowane  szczerą  chęcią  obejrzenia 

obrazu, czy może raczej wzmianką Daniela o czymś mocniejszym niż herbata, którą właśnie 

podał kamerdyner. 

Lady  Exmouth  bystro  zauważyła  ukradkowy  uśmiech  igrający  na  uroczej  twarzy 

panny, którą już wkrótce miała nadzieję zwać synową, toteż bardzo się zainteresowała, co też 

lęgnie się w tej główce. Milady była w każdym calu realistką i świetnie zdawała sobie sprawę 

z  tego,  że  nieoczekiwane  wejście  na  scenę  tak  przystojnego  młodzieńca  może  spowodować 

nieoczekiwane  kłopoty.  Przeżyła  jednak  niemałą  satysfakcję,  widząc,  że  jej  młoda 

protegowana  nie  wydaje  się  w  najmniejszym  stopniu  zasmucona  nagłym  usunięciem  tego 

adonisa ze sfery jej wpływów. 

W odróżnieniu od Robiny  lady Phelps odprowadziła dżentelmenów wzrokiem, a  gdy 

tylko  drzwi  za  nimi  ostatecznie  się  zamknęły,  zwróciła  się  do  przyjaciółki  i  złożyła  jej 

kondolencje z powodu odejścia żony Daniela. 

background image

- Co za przerażająca tragedia. Clarissa była taką piękną niewiastą! Pamiętam, ile było 

w niej życia. 

To  prawda  -  przyznała  lady  Exmouth,  podając  gościowi  herbatę  w  porcelanowej 

filiżance.  -  Na  szczęście  Daniel  powoli  dochodzi  do  siebie.  Czas  spędzony  w  Londynie 

bardzo dobrze mu zrobił. 

Lady Phelps zerknęła znacząco w stronę Robiny. 

-  Miło  mi  to  słyszeć.  Daniel  wciąż  jest  stosunkowo  młodym  człowiekiem,  bo  jeśli 

pamięć mnie nie myli, nie skończył jeszcze trzydziestu sześciu lat. Nie można mu pozwolić, 

by na zawsze pogrążył się w żałobie. 

Znów spojrzała na Robinę, tym razem znacznie bardziej bezpośrednio. 

- A ty, moja droga, czy jesteś zadowolona z pobytu w Brighton? 

- Bardzo, proszę pani. Lady Exmouth i jej syn są dla mnie wyjątkowo uprzejmi. 

-  Niedorzeczność,  dziecko!  To  raczej  dla  mnie  twój  pobyt  jest  wielką  radością. 

Obecność  mężczyzn  bywa  bardzo  użyteczna,  ale  i  tak  potrzebne  jest  również  towarzystwo 

osób tej samej płci. Robina jest najstarszą córką lady Elizabeth Finedon i Williama Percevala, 

Augusto - wyjaśniła lady Exmouth, zakończywszy rozdzielanie herbaty. 

- Ach, tak! Naturalnie. Twój papa jest duchownym, prawda, moja droga? 

- Tak, proszę pani. Pastorem w Abbot Quincey. 

- Jestem przekonana, że zacny z niego człowiek. Dobrze pamiętam twoją mamę. Masz 

zapewne młodsze rodzeństwo, jak wnoszę. 

Trzy siostry. 

- Jakże szczęśliwi są twoi rodzice! Mnie Bóg pobłogosławił tylko jednym dzieckiem. - 

Zwróciła się do przyjaciółki. - Za to mamy naprawdę dobre dzieci, czyż nie, Lavinio? 

- Bardzo. A Simon jest w dodatku bardzo przystojny, Augusto. 

Lady Phelps pozwoliła sobie na wątły uśmiech. 

- Niestety, choć przystojny, to słabej konstytucji. 

Po  tym  stwierdzeniu  kącik  ust  lady  Exmouth  niebezpiecznie  drgnął,  co  nie  uszło 

uwagi  Robiny.  Jej  opiekunka  bez  wątpienia  dzieliła  z  nią  opinię  na  temat  lorda  Phelpsa  i 

uważała  go  za  okaz  zdrowia,  na  co  zresztą  wskazywały  jego  gładka  cera,  skrzące  się  oczy  i 

masa lśniących, bardzo jasnych pukli. 

Chociaż  lady  Exmouth  z  pewnością  nie  przyznałaby  tego  wprost,  Robina  odniosła 

nieodparte wrażenie, że spotkanie po latach nie całkiem spełniło jej oczekiwania. Z półsłówek 

wychwyconych  przez  Robinę  podczas  jazdy  powozem  do  domu  poprzedniego  wieczoru 

wynikało zupełnie jednoznacznie, że zdaniem lady Exmouth jej dawna przyjaciółka zmieniła 

background image

się pod wieloma względami nie do poznania, i to bynajmniej nie na lepsze. Robina pamiętała 

też wyraz twarzy matki Daniela, jaki zauważyła, gdy ta siedziała z lady Phelps przy deserze, 

po  wybornej  kolacji  podanej  poprzedniego  wieczoru.  W  oczach  damy  majaczył  ślad 

zniecierpliwienia i chyba znudzenia. 

Teraz  jednak  lady  Exmouth  nie  wydawała  się  znudzona,  z  trudem  bowiem 

powściągała wesołość. 

- Wszystkie dzieci chorują od czasu do czasu - powiedziała. - Nie da się tego uniknąć, 

Augusto. Ponadto jestem pewna, że ostatnio nie masz powodów do troski o Simona. Wygląda 

bardzo zdrowo. 

- Och, moja droga, pozory  często mylą. On wcale nie jest taki krzepki, jak się zdaje. 

Poza tym musi udźwignąć na swoich młodych ramionach niemałą odpowiedzialność. Nie jest 

tajemnicą,  że  majątek  przeszedł  na  jego  nazwisko  w  opłakanym  stanie.  Na  szczęście  Simon 

nie odziedziczył słabości swojego ojca i sytuacja znacznie się polepszyła. - Frasobliwa mina 

damy  została  jeszcze  zaakcentowana.  -  Wciąż  jednak  dobry  ożenek  jest  dla  Simona 

koniecznością. 

-  W  takim  razie,  Augusto  -  odrzekła  bezceremonialnie  lady  Exmouth  -  nie  pojmuję, 

co, u licha, sprowadziło was tutaj, do Brighton.  Naprawdę dobre partie  można znaleźć tylko 

podczas sezonu w Londynie. 

Dźwięczny śmiech lady Phelps zabrzmiał w bardzo wymuszony sposób. 

-  Och,  nie,  moja  droga!  Nie  przyjechaliśmy  tutaj  z  nadzieją  znalezienia  Simonowi 

stosownej  żony.  On  wciąż  jeszcze  jest  bardzo  młody  i  tymczasem  nie  zamierza  zakładać 

rodziny. Naturalnie gdyby spotkał odpowiednią pannę i ją pokochał, byłby to szczęśliwy traf, 

ale w gruncie rzeczy przyjechaliśmy tutaj poszukać trochę odmiany, a przy okazji odetchnąć 

ś

wieżym nadmorskim powietrzem. 

Według  wszelkiego  prawdopodobieństwa  tak  właśnie  było,  bo  gdyby  sądzić  po 

wyglądzie,  wdowa,  w  odróżnieniu  od  syna,  powinna  podreperować  zdrowie  w  kurorcie. 

Nawet jednak jeśli doskwierała jej słabość fizyczna, to Robina ani przez chwilę nie odniosła 

wrażenia, by damie brakowało ambicji lub, na przykład, sprytu. Siłą rzeczy zastanawiała się 

więc,  czy  lady  Phelps  dopuściłaby  do  tego,  by  przeciekła  jej  przez  chciwe,  kościste  palce 

wyśmienita  okazja  zapewnienia  synowi  bogatej  żony,  gdyby  -  rzecz  jasna  -  odpowiednia 

dziedziczka zawitała do Brighton podczas ich pobytu. 

Czy Simon Phelps aprobował te plany co do swojej przyszłości? Robina naturalnie nie 

mogła tego wiedzieć. Jednak w miarę jak mijały dni i często spotykała go w towarzystwie - co 

w takim miasteczku jak Brighton było nieuniknione, na wszystkie przyjęcia i bale zapraszano 

background image

tu bowiem tych samych ludzi - wyrobiła sobie pogląd, że jest to nader beztroski młodzieniec, 

przejawiający niewiele ambicji i zainteresowań, które nie dotyczyłyby poezji i sztuki. 

Nigdy  nie  wykazywał  chęci  uczestniczenia  w  jakichkolwiek  męskich  rozrywkach  na 

ś

wieżym  powietrzu  i  wydawał  się  całkiem  zadowolony  z  możliwości  towarzyszenia  matce 

wszędzie, gdzie tylko sobie życzyła. Wieczorami pokazywali się więc w salonach, a za dnia 

składali  w  miasteczku  wizyty  jej  przyjaciołom.  Ponieważ  zaś  byli  regularnymi  gośćmi 

również  w  domu  lorda  Exmoutha,  Robina  nie  potrzebowała  długich  obserwacji,  by  nabrać 

przekonania,  że  ich  wizyta  zazwyczaj  zbiegała  się  w  czasie  z  opuszczeniem  domu  przez 

Daniela. 

W  następstwie  tego  zaczęła  widywać  Daniela  dużo  rzadziej  niż  do  tej  pory. 

Niewątpliwie winę za to ponosiły właśnie częste odwiedziny lady Phelps. Z nadejściem lipca 

do  Brighton  zjechała  następna  grupa  gości,  a  wśród  nich  również  dobrzy  znajomi  Robiny  z 

hrabstwa  Northampton,  Olivia  Roade  Burton  i  jej  siostra  Beatrice  z  poślubionym  przez  nią 

niedawno  czarującym  lordem  Ravensdenem.  Wizyty  u  Ravensdenów  i  zacieśniająca  się 

przyjaźń z panem Frederickiem Ainsleyem, który w odróżnieniu od lorda Phelpsa nie stronił 

od świeżego powietrza i spacerów, sprawiły, że i Robina często przebywała poza domem. 

Do  Brighton  przybył  również  przyjaciel  Daniela,  Montague  Merrell,  toteż  naturalną 

koleją  rzeczy  Daniel  chętnie  spędzał  z  nim  czas  i  poświęcał  go  typowo  męskim  sprawom. 

Łatwo  zrozumieć,  że  z  tego  powodu  wieczorami  nie  zawsze  mógł  towarzyszyć  matce  i 

Robinie.  Nie  stanowiło  to  szczególnego  problemu,  tyle  że  Robina  zaczęła  tęsknić  za 

Danielem. Nie chciała się do tego przyznać nawet przed sobą, póki nie została postawiona w 

przymusowej  sytuacji,  gdy  pewnego  ranka  przy  śniadaniu  Daniel  oznajmił,  iż  przeprowadzi 

się na pewien okres do domu Merrella. 

-  Wielkie  nieba,  Danielu,  po  co?  -  spytała  lady  Exmouth,  zwięźle  wyrażając  w  ten 

sposób również myśl Robiny. 

- Może wyleciało ci to z pamięci, mamo, ale dziś mają przyjechać twoje wnuczki. 

- I co z tego? Mamy dość miejsca w domu, by wszystkim było wygodnie. Absolutnie 

nie widzę takiej konieczności, żebyś się wyprowadzał. 

-  Może  rzeczywiście  -  przyznał,  zerkając  na  Robinę,  która  przez  cały  czas  pilnie 

czytała list, położony przy talerzu - ale wszystkim wam będzie dużo wygodniej, jeśli jednak 

się przeniosę. Poza tym stanowczo nie zgadzam się na przydzielenie pannie Halliwell pokoju 

na strychu. Ona nieustannie służy pocieszeniem i wsparciem dziewczętom, odkąd zmarła ich 

matka, nie pozwolę więc traktować jej jak służącej. Hanna z Lizzie mogą zamieszkać w moim 

pokoju, a panna Halliwell w sąsiednim. 

background image

Najwidoczniej  lady  Exmouth  w  pełni  podzielała  względy  Daniela  dla  guwernantki 

jego córek, gdyż po chwilowym zastanowieniu skinęła głową na znak zgody. 

-  Dobrze.  Czyli  wszystko  ustaliliśmy  -  stwierdził  Daniel,  uznawszy  sprawę  za 

zamkniętą, po czym zwrócił się do Robiny, która nadal w zadumie śledziła treść listu. - Jest 

pani dzisiaj bardzo milcząca. Ufam, że nie otrzymała pani złych wiadomości z domu. 

Słucham...  ?  Ach,  nie,  skądże.  Tylko  trochę  plotek  i  ploteczek.  Moja  rodzina 

niecierpliwie  oczekuje  przybycia  kuzynki.  Tymczasem  zresztą  kuzynka  już  zapewne 

przybyła. 

Robina zmusiła się do spojrzenia na Daniela z nadzieją, że nie widać po niej wielkiego 

rozczarowania, jakie odczuła na wiadomość o jego rychłej wyprowadzce z domu. 

-  Być  może  pamięta  pan,  jak  opowiadałam  mu,  że  mama  zaproponowała  dach  nad 

głową  kuzynce  Deborze  po  tym,  jak  mama  kuzynki,  a  moja  ciotka  Frances,  zmarła  w 

ubiegłym  roku.  Ośmielę  się  wyrazić  przypuszczenie,  że  plebania  nieodwracalnie  się  zmieni, 

gdy  tylko  kuzynka  rzeczywiście  tam  zamieszka.  Droga  Debora  zbyt  często  staje  się  ofiarą 

nieszczęśliwych  wypadków.  -  Zajrzała  do  listu.  -  Poza  tym  jednak  mama  pisze  tylko,  że 

tymczasem jeszcze nikogo nie oskarżono o zamordowanie markiza Sywell. 

-  Równie  dobrze  może  się  okazać,  że  jest  to  jedna  ze  spraw,  które  nigdy  nie  zostają 

rozwiązane  -  wyraził  przekonanie  Daniel  po  chwili  namysłu.  -  Chociaż  z  tego,  co  niedawno 

powiedział mi Merrell, wynika, że regent bardzo chciałby wyjaśnić tę historię. Lady Exmouth 

zmarszczyła czoło. 

-  Dlaczego,  twoim  zdaniem?  Mam  nadzieję,  że  Sywell  nigdy  nie  był  przyjacielem 

regenta. 

O ile wiem, markiz nie był niczyim przyjacielem - odrzekł Daniel, dając upust swemu 

sarkastycznemu poczuciu humoru. - Nie w tym rzecz. Po prostu regent nie jest zadowolony, 

gdy  dowiaduje  się,  że  jeden  z  parów  został,  hm,  zgładzony.  Dość  było  w  ostatnich  latach 

podobnych  incydentów  po  drugiej  stronie  Kanału.  Nasz  przyszły  król  nie  życzy  sobie  nic 

podobnego u nas i prawdę mówiąc, trudno go o to winić. Po co nam bandy rewolucjonistów 

podrzynające gardła arystokratom? Zawsze mogłaby wtedy przyjść kolej i na mnie! 

-  Jestem  jedyną  osobą,  która  mogłaby  cię  zamordować,  a  to  dlatego  że  opuszczasz 

mnie w taki sposób! - odpowiedziała jego matka, - Dzięki Bogu, że wciąż mam drogą Robinę 

do towarzystwa. Poważnie zastanawiam się nad tym, żeby po zakończeniu sezonu namówić ją 

na  wspólny  powrót  do  Bath.  Mogłaby  zamieszkać  tam  na  stałe.  Jestem  przekonana,  że  ona 

nigdy by mnie nie opuściła! 

background image

-  Jeśli  nie  będziesz  bardzo  ostrożna,  mamo  -  ostrzegł  ją  Daniel,  którego  uśmiech 

powoli topniał, a spojrzenie stawało się wyjątkowo skupione - możesz przypadkiem osiągnąć 

całkiem odwrotny skutek. 

Ponieważ  Daniel  był  zajęty  przenoszeniem  części  swojego  osobistego  dobytku  do 

domu  przyjaciela,  Robina  musiała  z  konieczności  zrezygnować  z  lekcji  powożenia  kolaską. 

Pozostała  więc  w  domu  i  razem  z  lady  Exmouth  przyjmowała  gości,  którzy  przez  ostatnie 

przedpołudnia  niezmiennie  napływali  szerokim  strumieniem.  Po  lunchu  postanowiła  jednak 

zaczerpnąć świeżego powietrza, bardzo się więc ucieszyła, gdy akurat w najodpowiedniejszej 

chwili pojawił się pan Frederick Ainsley i zaproponował jej swoje towarzystwo. 

Pan  Ainsley  był  ledwie  średniego  wzrostu  i  poza  parą  czystych,  bardzo  bystrych, 

szarych oczu nie miał w swym wyglądzie niczego, co zwracałoby na niego uwagę, dlatego z 

pewnością  nie  odpowiadał  gustom  dam.  W  odróżnieniu  od  lorda  Simona  Phelpsa,  który 

budził powszechne zainteresowanie wszędzie, gdzie się pojawił, pan Ainsley mógł nawet być 

obecny  na  przyjęciu,  a  większość  gości  i  tak  o  tym  nie  wiedziała.  Mimo  to  Robina 

zdecydowanie przedkładała jego towarzystwo nad towarzystwo przystojnego, młodego lorda. 

Uważała, że liczne zalety pana Ainsleya rekompensują jego niepozorność. Był on pod 

każdym  względem  dżentelmenem,  eleganckim  i  troskliwym.  Umiał  ciekawie  prowadzić 

rozmowę  w  odróżnieniu  od  Simona  Phelpsa,  który  raz  po  raz  zdawał  się  odpływać  w  swój 

własny świat, pozostawiając Robinę z mocnym przeświadczeniem, że nie słyszał ani jednego 

jej słowa. 

Robina  przekonała  się,  że  ilekroć  dotrzymuje  jej  towarzystwa  pan  Ainsley,  czas 

upływa podejrzanie szybko. Ten spacer nie był wyjątkiem, wróciła więc do domu później, niż 

zamierzała,  i  weszła  do  sieni  akurat  w  chwili,  gdy  kamerdyner  dowodził  roznoszeniem 

mnóstwa pozostawionych tam bagaży. Pod wpływem tego widoku zrezygnowała z pójścia na 

górę,  aby  zdjąć  czepek  i  uczesać  włosy,  i  skierowała  się  prosto  do  głównego  salonu,  gdzie 

zgodnie  z  oczekiwaniami  zastała  córki  Daniela,  siedzące  razem  z  babką  na  kanapie,  oraz 

kobietę w prostej, szarej sukni, zajmującą fotel obok. 

Obecny  był  również  sam  Daniel.  Natychmiast  po  wejściu  Robiny  wstał  z  fotela  i 

powitał ją okrzykiem: 

- Ha, w końcu wraca nasz wędrowiec! 

Można to było odebrać także jako łagodną przyganę. Ale jeśli nawet taki miał cel, to 

złagodził  wymowę  swoich  słów  ciepłym  uśmiechem  i  przyjaznym  gestem  zaprosił  Robinę 

bliżej. 

- Panno Perceval, proszę pozwolić, że przedstawię moje córki, Hannę i Elizabeth. 

background image

Robina  i  jej  trzy  siostry  nie  wyglądały  naturalnie  jednakowo,  mimo  to  na  pierwszy 

rzut oka było widać, że są spokrewnione. Nie powiedziałoby się tego o dwóch dziewczętach, 

które  stanęły  teraz  przed  Robina  i  dygnęły.  Nawet  ich  dygi  różniły  się  między  sobą 

zręcznością  i  elegancją.  Ciemnowłosa  Hanna  miała  łagodne,  piwne  oczy  i  przypominała  z 

urody  ojca.  Lizzie  prawdopodobnie  przypominała  swą  piękną  matkę,  miała  bowiem  jasną 

karnację, niesamowicie niebieskie oczy i mnóstwo blond loczków. 

Szybko okazało się, że różnice dotyczą także charakteru. Hanna wydawała się dorosła 

jak  na  swoje  dwanaście  lat,  była  cicha  i  dbała  o  maniery.  Lizzie,  czego  nie  dało  się  ukryć, 

miała  niewyczerpaną  energię  dziewięcioletniego  dziecka  i  była  w  ruchu  praktycznie  bez 

przerwy. Chcąc przedstawić pannę Halliwell, ojciec zdołał ją jednak bez trudu namówić, żeby 

jeszcze na chwilę usiadła przy babci. 

Robina miała dotąd nieliczne kontakty z guwernantkami. Jej rodziców nie było stać na 

luksus zatrudnienia prywatnego nauczyciela,  więc ona i siostry zdobywały wykształcenie na 

plebanii,  uczone  przez  rodziców,  którzy  byli  oczytani  i  dużo  wiedzieli.  We  wsi  przez  te 

wszystkie  lata  może  ze  dwie  guwernantki  zostały  zatrudnione,  a  przyjaciółka  Robiny,  lady 

Sophia Cleeve, naturalnie pobierała nauki u prywatnych nauczycielek, z których wszystkie - 

jak  Robina  sięgała  pamięcią  -  były  dość  podobne:  chuderlawe,  w  średnim  wieku  i  nosiły 

okulary.  Panna  Halliwell  nie  pasowała  do  tego  stereotypu,  na  pewno  nie  skończyła  jeszcze 

bowiem trzydziestu lat i miała smukłą, kształtną, bardzo atrakcyjną figurę. 

-  Zanim  pani  do  nas  dołączyła  -  zwrócił  się  Daniel  do  Robiny,  gdy  oboje  usiedli  - 

rozmawialiśmy  o  tym,  co  moglibyśmy  wymyślić  na  jutro,  żeby  dziewczęta  się  nie  nudziły. 

Czy ma pani jakiś pomysł? 

-  Jeśli  utrzyma  się  ładna  pogoda  -  odrzekła  po  chwili  zastanowienia  -  a  wszystko 

wskazuje na to, że tak, moglibyśmy wybrać się gdzieś na piknik. 

Propozycja  zyskała  natychmiastową  aprobatę  obu  dziewcząt,  a  zwłaszcza  Hanny, 

która bardzo chciała wziąć szkicownik i utrwalić na papierze jakiś widok z okolicy. 

- A zatem to mamy ustalone - powiedział dobrotliwie Daniel. - Musimy tylko wybrać 

miejsce pikniku. Czy w tej kwestii coś się pani nasuwa, panno Perceval? 

Robina  wiedziała,  że  oblała  się  rumieńcem,  takie  wrażenie  wywarł  na  niej  uśmiech 

Daniela.  Pozostała  jej  nadzieja,  że  te  kolory  na  twarzy  będzie  można  przypisać  skutkom 

przechadzki, z której właśnie wróciła. 

- Kiedy dawał mi pan pierwszą lekcję powożenia kolaską, mijaliśmy bardzo ładny las. 

Niedaleko tego miejsca, gdzie odbywa się targ - wyjaśniła, gdy Daniel zmarszczył czoło. - O 

background image

ile pamiętam, powiedział pan, że w pobliżu są ruiny klasztoru, a to, jak sądzę, jest doskonały 

obiekt do szkicowania. 

-  A,  tak!  Już  wiem,  co  ma  pani  na  myśli.  Jeśli  dobrze  pamiętam,  po  rzeczce  zawsze 

pływa tam kilka par łabędzi. - Została nagrodzona kolejnym ciepłym uśmiechem. - Mądra z 

pani osóbka, panno Perceval. Wymyśliła pani idealne miejsce. Jest tam dość cienia dla mamy, 

w razie gdyby zrobiło się gorąco, i las dla tych spośród nas, którzy będą mieli dość energii na 

spacer. 

-  Uczysz  pannę  Perceval  powozić  kolaską,  papo?  -  spytała  Hanna.  Gdy  zmarszczyła 

czoło, jej podobieństwo do ojca jeszcze się uwidoczniło. - Mamy nigdy nie uczyłeś. 

-  Mama  nigdy  nie  wyrażała  najmniejszego  zainteresowania  taką  możliwością,  w 

odróżnieniu 

od 

panny 

Perceval, 

która 

nieustannie 

zaskakuje 

mnie 

licznymi 

zainteresowaniami. 

- A mnie też nauczysz, papo? - spytała pełna entuzjazmu Lizzie. 

- Może. Ale musisz być trochę starsza i potrafić spokojnie siedzieć przez przynajmniej 

dwie  minuty  -  zażartował  i  wstał,  bo  do  pokoju  weszła  pokojówka  z  tacą  z  herbatą.  - 

Tymczasem  zostawimy  babcię,  żeby  mogła  wypić  herbatę,  a  my  wyjdziemy  na  dwór  i  tam 

dostaniemy lody z lemoniadą. 

Czy  dobrze  mi  się  zdaje,  że  pani  pochodzi  z  tej  części  kraju,  panno  Halliwell?  - 

spytała lady Exmouth, gdy jej syn z córkami opuścili pokój. 

- Tak, proszę pani, to prawda - odpowiedziała z nieskazitelną poprawnością. 

- Wspominała pani, zdaje się, o krewnych wciąż mieszkających w okolicy. 

- Tak, milady. Mieszka tu mój brat z rodziną. On uczy w szkole znajdującej się około 

pięciu mil od Brighton. 

- W takim razie, moja droga, powinnaś skorzystać z okazji i złożyć mu wizytę. Może 

nawet wybierzesz się tam na cały dzień właśnie jutro? - podsunęła. - Mój syn na pewno nie 

będzie  miał  nic  przeciwko  temu,  żebyś  wzięła  mniejszy  powóz.  Nam  będzie  wygodniej 

podróżować w większym. Poza tym Daniel pewnie zechce pojechać kolaską. 

Uszczęśliwiona  mina  panny  Halliwell  dowodziła,  że  ta  wielkoduszna  propozycja 

została przyjęta z wdzięcznością. Nie ulegało jednak wątpliwości, że guwernantka nie zwykła 

zaniedbywać swych obowiązków, powiedziała bowiem: 

- Ale przecież jutro będę z pewnością potrzebna, żeby zająć się dziewczętami podczas 

pikniku. 

-  Jestem  pewna,  że  sobie  poradzimy.  Panna  Perceval  ma  trzy  młodsze  siostry,  więc 

dobrze umie zabawiać młode damy. Zatem wszystko ustalone. 

background image

Lady  Exmouth  uśmiechnęła  się  do  Robiny  i  poprosiła  ją  o  nalanie  herbaty,  a  potem 

znowu zwróciła się do guwernantki. 

- Powiem ci przy okazji, moja droga, że łączy was z panną Perceval znacznie więcej 

niż tylko umiejętność opieki nad dziewczętami. Jej ojciec też jest duchownym. 

Konwersacja  w  naturalny  sposób  zeszła  na  pracowite,  lecz  przyjemne  życie  na 

wiejskiej  plebanii.  Okazało  się,  że  panna  Halliwell  w  dzieciństwie  straciła  matkę  i  musiała 

wziąć  na  siebie  obowiązek  prowadzenia  domu.  Gdy  jej  starszy  brat  się  wyprowadził, 

przyjąwszy posadę nauczyciela, została przy ojcu i mieszkała z nim aż do jego śmierci przed 

czterema laty. Wtedy niemal z dnia na dzień parafia przeszła w inne ręce, a ona została bez 

dachu  nad  głową.  Postanowiła  więc  iść  w  ślady  brata,  a  że  sprzyjało  jej  szczęście,  wkrótce 

znalazła zatrudnienie u rodziny Exmouthów. 

Po  wysłuchaniu  tej  niedługiej  opowieści  o  losach  panny  Halliwell  Robina  zaczęła 

chyba pierwszy raz w pełni zdawać sobie sprawę z tego, jak często uważała, że coś należy jej 

się  od  życia,  podczas  gdy  w  rzeczywistości  była  bardzo  uprzywilejowana  w  porównaniu  z 

wieloma  innymi  dziećmi  duchownych.  W  odróżnieniu  od  niedawno  zmarłego  pana 

Halliwella,  jej  ojca  było  stać  na  zatrudnienie  służby  do  wykonywania  cięższych  prac 

domowych.  Nikt  nie  kazał  jej  sprzątać,  gotować  ani  rozpalać  ognia.  Nie  miała  obowiązku 

uprawiać warzywnika, aby zaoszczędzić trochę pieniędzy. 

Musiała  też  postawić  sobie  pytanie,  ile  córek  duchownych  mogło  się  poszczycić 

sezonem  w  Londynie.  Ilu  spośród  nich  zdarzyło  się  tak  jak  jej  teraz  siedzieć  w  wytwornym 

salonie  i  częstować  obecnych  herbatą,  jakby  były  paniami  domu  i  miały  wszelkie  prawo  to 

robić? 

Przystosowała  się  do  tego  uprzywilejowanego  życia  z  taką  łatwością,  jakby  urodziła 

się artystokratką. W gruncie rzeczy przez ostatnie kilka miesięcy po prostu żyła jak w bajce, 

był więc najwyższy czas skończyć z głupimi rojeniami i spojrzeć prawdzie w oczy. Przecież 

jeśli nie otrzyma następnych propozycji małżeństwa i wróci do Abbot Quincey, to w niezbyt 

odległej przyszłości sama może być zmuszona do szukania posady u jakiejś arystokratycznej 

rodziny.  Wszak  nie  mogła  wymagać  od  rodziców,  by  bez  końca  ją  utrzymywali,  a  to 

oznaczało,  że  zapewne  któregoś  dnia  zostanie  guwernantką.  Panna  Halliwell,  trzeba 

powiedzieć,  wydawała  się  całkiem  zadowolona  ze  swego  losu.  Ale  ile  guwernantek  miało 

szczęście znaleźć zatrudnienie w domu tak życzliwego i opiekuńczego dżentelmena, jak lord 

Exmouth? Robina podejrzewała, że bardzo niewiele. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

Następnego  ranka  w  sieni  zebrała  się  niewielka,  lecz  bardzo  wesoła  grupa  amatorów 

pikniku.  Panna  Halliwell,  przy  pełnym  poparciu  lorda  Exmoutha,  wyruszyła  godzinę 

wcześniej, by spędzić dzień z bratem i jego rodziną. Robina, która już zdążyła zaskarbić sobie 

sympatię córek Daniela, a zwłaszcza Lizzie, powoli dochodzącej do przekonania, że w pannie 

Perceval  odnalazła  pokrewną  duszę,  z  powodzeniem  rozweselała  dziewczynki,  opowiadając 

im o kolejnym ze swoich niezbyt chlubnych dziecięcych wyczynów, gdy drzwi wejściowe się 

otworzyły i do domu wszedł Daniel. Ku zaskoczeniu zebranych tuż za nim dziarskim krokiem 

wmaszerował  do  środka  sir  Percy  Lovell  w  słomkowym  kapeluszu  na  głowie,  ubrany  w 

krzykliwą kamizelkę w żółtozielone paski, z dziwacznie wyglądającą wiązanką kwiatów przy 

klapie surduta. 

- Wielkie nieba! - zawołała lady Exmouth, spoglądając to na kamizelkę, to na kwiaty. 

-  Cóż  pana  do  nas  sprowadza,  Percy?  Chyba  nie  chce  pan  przyłączyć  się  do  naszego 

towarzystwa? 

-  Wręcz  przeciwnie  -  zapewnił.  -  Wczoraj  wieczorem,  kiedy  spotkałem  Exmoutha, 

wspomniał  o  małej  przejażdżce.  Uznałem,  że  takiej  okazji  nie  mogę  stracić,  więc  się 

wprosiłem. 

Niewątpliwie ani Hanna, ani Lizzie, nie miały nic przeciwko jego obecności, o czym 

ś

wiadczyło entuzjastyczne powitanie. Sir Percy, rozpromieniony niczym wyrozumiały wujek, 

natychmiast wręczył Hannie bukiet i powiedział jej, że wyrasta na diabelnie urodziwą pannę, 

po czym powiadomił  Lizzie, że jest nieznośnym kociakiem, którego powinno się prowadzać 

na  szelkach,  co  przyprawiło  małą  o  chichot  i  spowodowało,  że  zaczęła  jeszcze  bardziej 

obskakiwać sir Percy'ego. 

-  Ma  pan  fatalny  wpływ  na  dzieci,  Percy  -  oświadczyła  lady  Exmouth  i  zerknęła 

karcąco w stronę innej osoby. - Niewątpliwie jednak nie jest pan w tym odosobniony. 

Daniel, który polecił lokajowi zmienić zabrudzony chodniczek w kolasce, odwrócił się 

w porę, by usłyszeć tę uwagę. 

- Czyżby?! - Z ukosa zerknął na winowajczynię. 

W  odpowiedzi  otrzymał  jedynie  prowokacyjne  spojrzenie  niebieskich  oczu,  które 

natychmiast wywołało na jego twarzy tak czuły uśmiech, że sir Percy stanął jak wryty i tylko 

zamrugał powiekami ze zdumienia. 

background image

Pełne znaczenie zdarzenia, którego był świadkiem, zostało przezeń w lot zrozumiane. 

Dobrze  wiedział,  gdzie,  a  ściślej  mówiąc  z  kim,  zdaniem  jego  dobrej  przyjaciółki  lady 

Exmouth  jej  syn  ma  szukać  w  przyszłości  szczęścia.  Do  tej  chwili  nie  zdawał  sobie  jednak 

sprawy  z  tego,  że  zabiegi  damy  odnoszą  bardzo  dobre  skutki.  Zerknął  w  jej  kierunku, 

szukając potwierdzenia swojego wniosku, i zobaczył wspaniałą scenę poszukiwania czegoś w 

torebce. Jednak niezaprzeczalną satysfakcję lady Exmouth zdradzały jej uniesione kąciki ust. 

-  Na  Jowisza!  Tak...  no  tak.  Czy  nie  powinniśmy  już  wyruszyć?  -  Zgłosiwszy  tę 

propozycję, jako pierwszy skierował się do wyjścia. 

Obie dziewczynki, co zrozumiałe, chciały jechać kolaską z ojcem. Gdy ten był zajęty 

lokowaniem  ich  na  siedzeniu,  jego  uwagę  niespodziewanie  zaprzątnął  zbliżający  się  kłusem 

samotny jeździec. 

W spojrzeniu, którym Daniel obdarzył Robinę, nie było tym razem ani krzty czułości. 

Robina  jednakże  wydawała  się  zaskoczona  widokiem  przybysza  nie  mniej  niż  inni,  a  lady 

Exmouth  czym  prędzej  przejęła  inicjatywę,  aby  jej  syn  pod  wpływem  widocznego 

rozdrażnienia nie powiedział przypadkiem czegoś, czego mógłby potem żałować. 

-  O,  dzień  dobry,  lordzie  Phelps  -  powitała  przybysza,  który  w  końcu  zbliżył  się  do 

niewielkiego orszaku. - Ufam, że nie zamierzał pan złożyć nam porannej wizyty, bo jak pan z 

pewnością zauważył, właśnie wyruszamy na małą włóczęgę po okolicy. 

-  Wiem,  milady.  Liczyłem  na  to,  że  uda  mi  się  zdążyć  jeszcze  przed  wyjazdem. 

Dowiedziałem się wcześniej od matki, że ma się odbyć plener dla miłośników szkicowania, i 

postanowiłem wziąć w nim udział. Naturalnie jeśli nie ma pani nic przeciwko temu. 

-  Nie,  skądże  -  oznajmiła  lady  Exmouth,  usiłując  wykrzesać  z  siebie  jak  najwięcej 

entuzjazmu.  Na  wszelki  wypadek  nieco  podniosła  głos,  mając  nadzieję,  że  zagłuszy  tym 

niechętnie  mruczącego  coś  pod  nosem  sir  Percy'ego.  -  Kucharka  z  pewnością  przygotowała 

dostatecznie obfity prowiant. 

- Co panią, u licha, opętało, Lavinio, że pozwoliła pani temu osobnikowi zabrać się z 

nami?  -  spytał  stanowczym  głosem  sir  Percy,  gdy  wspiął  się  do  powozu  za  damami  i 

ostentacyjnie  zatrzasnął  drzwi,  żeby  ostatniemu  przybyszowi  nie  wpadło  do  głowy 

zrezygnować  z  wierzchowca  i  zażyczyć  sobie  miejsca  w  pojeździe.  -  To  doprawdy 

impertynencja pojawiać się bez zapowiedzi i w taki sposób wpraszać. 

-  Ucieszne,  że  akurat  od  pana  to  słyszę,  Percy  -  odparła.  -  Pan  zrobił  dokładnie  to 

samo. 

- Pozwolę sobie jednak dostrzec dużą różnicę. Jestem od dawna przyjacielem rodziny. 

Wiedziałem, że nie będziecie mieli obiekcji przeciwko mojemu towarzystwu. 

background image

-  A  co  skłania  pana  do  przypuszczenia,  że  mam  obiekcje  przeciwko  obecności  lorda 

Phelpsa, który postąpił dokładnie tak samo? 

-  Pomyślałbym  raczej,  że  to  dość  oczywiste,  moja  droga  -  odrzekł,  przesyłając 

znaczące  spojrzenie  jedynej  osobie,  zajmującej  miejsce  na  siedzeniu  naprzeciwko.  Ta,  od 

chwili  gdy  powóz  ruszył,  niezmiennie  wyglądała  przez  okno.  -  Daniel  nie  był  zachwycony 

powiększeniem naszej kompanii. Zauważyłby to nawet głupiec. 

-  Och,  nie  sądzę,  żeby  poważnie  się  temu  sprzeciwiał  -  odparła  lady  Exmouth, 

bynajmniej nie starając się zniżyć głosu. - Zresztą dlaczego miałby to robić, na miłość boską? 

Lord Phelps jest całkiem nieszkodliwy, sam pan wie. 

-  Może  i  nieszkodliwy  -  przyznał,  po  czym  dodał  półgłosem:  -  Ale  piekielnie 

przystojny. 

- Temu nie można zaprzeczyć. - Lady Exmouth postanowiła jednak dowieść swojemu 

wypróbowanemu przyjacielowi, że jego niepokój jest całkowicie bezpodstawny, zwróciła się 

więc do Robiny: - Moja droga, czy zauważyłaś minę Hanny, gdy nadjeżdżał lord Phelps? 

Robina nie umiała powściągnąć uśmiechu. 

Owszem,  proszę  pani,  i  doprawdy  chciałabym  dostawać  złotą  gwineę  za  każdym 

razem, gdy widzę u kogoś tę minę. Od czasu gdy młody lord przyjechał do Brighton, byłabym 

już bogatą kobietą! 

- Ale nie przypominam sobie, abyś ty przypatrywała się lordowi w ten sposób chociaż 

raz, odkąd zostaliście sobie przedstawieni. 

W oczach Robiny błysnęły wesołe ogniki. 

-  To  dlatego,  że  zostałam  zawczasu  ostrzeżona.  Cyganka,  jak  się  okazało,  trafnie 

przepowiedziała mi, że poznam przystojnego mężczyznę. 

-  Wielkie  nieba!  -  Lady  Exmouth  objawiła  szczere  zdziwienie  i  niemałe 

zainteresowanie. - Nie wiedziałam, że byłaś u wróżki, dziecko. Kiedy? Czy niedawno? 

Tak.  Kiedy  lord  Exmouth  wziął  mnie  na  pierwszą  lekcję  powożenia  kolaską, 

natknęliśmy  się  na  koński  targ  i  postanowiliśmy  obejrzeć  go  z  bliska.  Wróżka  była  jedną  z 

miejscowych atrakcji. 

- To niezwykle ciekawe, moje dziecko! I czego jeszcze się od niej dowiedziałaś? 

Robina  uświadomiła  sobie,  że  ostatnio  podejrzanie  dużo  zastanawia  się  nad  słowami 

Cyganki.  Najprawdopodobniej  w  głębi  serca  miała  nadzieję,  że  niejedna  z  jej  przepowiedni 

się sprawdzi. Myśl o tym, że oczekuje ją beztroskie i szczęśliwe życie, była bardzo krzepiąca, 

naturalnie jednak Robina ze wszystkich sił starała się zachować rozsądny dystans wobec tych 

nadziei. 

background image

-  Niewiele,  proszę  pani.  -  Wzruszyła  ramionami.  -  Nie  należy  traktować  cygańskich 

wróżb zbyt poważnie. 

-  Co  do  przystojnego  mężczyzny  z  pewnością  miała  rację.  Czy  przypadkiem  nie 

przepowiedziała ci małżeństwa? 

-  Phi!  -  niezbyt  grzecznie  przerwał  te  dociekania  sir  Percy,  czym  zasłużył  sobie  na 

zniecierpliwione spojrzenie przyjaciółki. - Sama dobrze pani wie, że to tylko czcza gadanina. 

A  jeśli  nawet  Cyganka  przepowiedziała  obecnej  tu  pannie  Robinie  małżeństwo,  to  mam 

wielką nadzieję, że nie z tym bufonem, który jedzie obok. 

Lady Exmouth z największym wysiłkiem zdołała powstrzymać wybuch śmiechu. 

-  Jest  pan  nieuprzejmy,  Percy.  Wprawdzie  nie  twierdzę,  że  lord  Phelps  to  wybitnie 

zajmujący rozmówca, ale z pewnością nie można uznać go za prostaka. 

-  Na  mnie  sprawia  właśnie  takie  wrażenie.  Czy  kiedykolwiek  próbowała  pani 

prowadzić  konwersację  z  półgłówkiem?  Taki z byle  powodu  zamyka  się  w  swoim  świecie  i 

już go nie ma. - Wzruszył ramionami. - Przypuszczam zresztą, że był zmuszony do przyjęcia 

takiej taktyki, żeby odciąć się od swojej matki, choćby tylko duchowo - ciągnął, starając się 

zachować fair wobec lorda. - Ona nie odstępuje syna na krok. Ciąga go ze sobą wszędzie. 

Owszem, też to zauważyłam - musiała przyznać lady Exmouth. 

- I powiem pani coś jeszcze - mówił coraz bardziej zaaferowany sir Percy. - Nie wolno 

dać  się  oszukać  tym  zamglonym  oczom  Augusty.  Ona  jest  chytra  jak  lisica.  A  do  tego 

bezwzględna  niczym  lichwiarz!  Słyszałem  z  dobrego  źródła,  że  przyjechała  do  Brighton 

wyłącznie  dlatego,  że  nie  musiała  z  własnej  sakiewki  opłacić  pobytu.  Dom  wynajęła 

początkowo jej siostra, ale późną wiosną zaniemogła i wtedy zaproponowała go Auguście. A 

ta naturalnie skorzystała z okazji. I bez wątpienia nie zapłaciła siostrze ani pensa odstępnego! 

Lady  Exmouth  nie  słyszała  tej  plotki,  ale  wcale  nie  zdziwiłaby  się,  gdyby  prawda 

istotnie tak wyglądała. 

- Augusta, niestety, bardzo się zmieniła. To już nie jest przyjaciółka, jaką pamiętam z 

dawnych łat. 

Ś

więta  prawda.  Dlatego  musi  pani  uważać,  moja  droga  -  ostrzegł  ją  sir  Percy.  - 

Słyszałem również pogłoskę, że Augusta zamierza zostać w Anglii aż do przyszłego roku. Jej 

rodzina  nie  ma  już  posiadłości  w  naszym  kraju,  więc  nie  wykluczam,  że  lady  Phelps 

postanowiła żerować na dawnych przyjaźniach. 

Jeśli nie zachowa pani ostrożności, wprosi się na jesień do Bath i będzie pani skazana 

na jej towarzystwo. 

background image

- Jeśli spróbuje, to spotka ją srogi zawód - oznajmiła dama. - Tymczasem jeszcze nie 

jestem zdecydowana. Wprawdzie chciałabym z końcem lata wrócić do Bath, ale jest też taka 

możliwość, że pojadę z Danielem do Courtney Place. 

Sir Percy nawet nie starał się ukryć zaskoczenia. 

- Po co, u licha? Daniel już całkiem ozdrawiał. W tak dobrej dyspozycji nie widziałem 

go od lat. 

- Naprawdę tak pan sądzi? - Lady Exmouth bardzo wysoko ceniła opinię sir Percy'ego 

na  wszystkie  tematy.  -  Może  wobec  tego  wcale  nie  muszę  zastanawiać  się  nad  pobytem  w 

Kencie. 

Stanowczo nie - zapewnił ją rozmówca. - Po wypadku była inna sytuacja. Wtedy sam 

uważałem, że pani wsparcie byłoby mu bardzo potrzebne. Właśnie dlatego pozwoliłem sobie 

przyjechać po panią do Bath. 

-  Jestem  panu  za  to  dozgonnie  wdzięczna,  Percy  -  odpowiedziała,  przesyłając  mu 

ciepły uśmiech. 

- Och, to nie był dla mnie żaden kłopot. - Pokręcił głową, bo obrazy tamtych dni wciąż 

składały  się  w  jego  umyśle  na  żywe,  plastyczne  wspomnienie.  -  Uważam,  że  Exmouth  już 

odzyskał  siły  i  może  sam  decydować  o  swojej  przyszłości,  więc  jeśli  chcesz  skorzystać  z 

mojej rady, droga Lavinio, pozwól mu na trochę samodzielności. Będzie ci za to wdzięczny - 

dodał, mierząc przyjaciółkę znaczącym spojrzeniem. 

Robina,  która  w  milczeniu  przysłuchiwała  się  tej  rozmowie,  podzielała  zdanie  sir 

Percy'ego. Wprawdzie nie była tak pewna jak on, czy Daniel już doszedł do siebie po stracie 

ż

ony, ale uważała, że jest w stanie zająć się własnymi sprawami bez pomocy matki, mimo że 

lady Exmouth miała jak najlepsze intencje. 

Na  szczęście  Daniel  dobrze  orientował  się  w  terenie  i  bez  trudu  znalazł  zakątek 

zaproponowany  przez  Robinę.  Skręcił  z  głównego  traktu,  by  zatrzymać  kolaskę  w  cieniu 

potężnego cisu. 

Podczas  gdy  Robina  i  lady  Exmouth  zastanawiały  się  nad  wyborem  odpowiedniego 

miejsca na rozłożenie rzeczy, Daniel zorganizował wynoszenie z powozu koców i koszyków 

z prowiantem. Po rozstawieniu jedzenia na trawie w powietrzu uniósł się smakowity zapach 

pieczonych kurcząt, co natychmiast obudziło apetyt sir Percy'ego, który bez ociągania wyraził 

pogląd,  że  należy  przystąpić  do  badania  zawartości  koszyków,  zanim  szampan  niestosownie 

się ogrzeje. 

Ponieważ  nikt  nie  zgłosił  sprzeciwu,  lady  Exmouth  poleciła  służbie  podać  jedzenie  i 

napoje. Wszyscy z wyjątkiem lorda Phelpsa, bardzo powściągliwego w zaspokajaniu głodu, z 

background image

dużym  entuzjazmem  kosztowali  kolejne  dania  przygotowane  na  tę  okazję  przez  kucharkę. 

Dlatego nikt nie czuł potem zbytku energii i gra w krykieta, zaproponowana wcześniej przez 

Daniela  dla  sprawienia  przyjemności  Lizzie,  została  odłożona  na  czas  potrzebny  żołądkom, 

aby poradzić sobie z obfitym posiłkiem. 

Hanna,  zachęcona  przykładem  lorda  Phelpsa,  postanowiła  szkicować.  Uznano,  że 

najbardziej  malowniczy  widok  ruin  klasztoru  rozciąga  się  od  strony  dużego  lasu, 

zasłaniającego  znaczną  część  horyzontu.  Skrajem  lasu  płynęła  zakolami  rzeka,  a  ruiny 

znajdowały się wśród drzew na drugim jej brzegu. 

Po  rozłożeniu  koca  na  bujnej  trawie,  o  kilka  jardów  od  stanowiska  lorda  Phelpsa, 

Robina usiadła między dwiema dziewczynkami. Hannę, zręczną rysowniczkę, bardzo szybko 

pochłonął temat, natomiast jej siostra jeszcze szybciej straciła zainteresowanie szkicowaniem, 

uległa  jednak  perswazjom  i  zgodziła  się  wytrwać  przy  pracy  do  czasu,  aż  przyjdzie  ojciec. 

Daniel  przystanął,  by  zerknąć  przez  ramię  lordowi  Phelpsowi  i  odniósł  wystarczająco 

korzystne  wrażenie,  by  kilka  razy  z  uznaniem  skinąć  głową.  Potem  odwrócił  się  i  wolno 

ruszył ku dziewczętom. 

- Phelps niezaprzeczalnie ma talent - zauważył półgłosem, gdy podszedł do koca. 

Umiejętności  swojej  starszej  córki  również  szczodrze  wychwalał.  Zdołał  nawet 

powiedzieć  coś  pochlebnego  o  pośpiesznie  nagryzmolonym  szkicu  Lizzie,  w  który  autorka 

włożyła niezbyt wiele serca. W końcu stanął przy Robinie. 

- Zastanawiam się, co powiedzieć o tym rysunku - odezwał się w końcu, przyjrzawszy 

się z uwagą ostatniemu dziełu. 

Robina zdołała zapanować nad sobą i dalej rysowała ze skupioną miną, jakby to nie jej 

praca  była  właśnie  poddawana  ocenie.  Szkicowanie  zawsze  było  jej  ulubionym  zajęciem  i 

miłym sposobem na spędzenie czasu w smutne, deszczowe dni, gdy nie mogła wyjść z domu. 

Wielu  ludzi,  w  tym  nawet  matka,  należąca  do  surowych  krytyków  tak  zwanych  kobiecych 

zajęć,  mówiło  jej,  że  ma  niezaprzeczalny  talent.  Robina  znała  granice  swoich  zdolności, 

wiedziała jednak również, że służące jej do rysunków modele można rozpoznać na pierwszy 

rzut oka, była więc przygotowana na odparowanie z humorem wszelkich żartobliwych uwag. 

Ten...  hm...  obiekt  pośrodku  jest  zapewne  klasztorem...  Tak  -  mruknął,  zwracając 

głowę  w  bok  -  jeśli  spojrzy  się  na  niego  pod  tym  kątem,  rzeczywiście  przypomina 

budynek...w każdym razie do pewnego stopnia. 

-  Och,  papo!  Jesteś  wyjątkowo  niesprawiedliwy,  jeśli  stroisz  sobie  takie  żarty  - 

oburzyła  się  Hanna.  -  Chciałabym  umieć  szkicować  choćby  w  połowie  tak  zręcznie  jak 

Robina. 

background image

Uniósł brwi. 

- Robina? 

- Uhm... Robina pozwoliła mi mówić do siebie po imieniu. 

-  I  mnie  też,  papo  -  poinformowała  go  Lizzie,  zrywając  się  z  koca  od  bezpowrotnie 

porzuconego rysunku. - Czy wiesz, że ona ma trzy siostry, a papa dał im wszystkim chłopięce 

imiona, bo chciał, żeby były chłopcami? 

- Wcale tego nie zrobił, głuptasie - poprawiła ją starsza siostra. - On wybierał imiona 

dla chłopców i zmieniał je, kiedy okazywało się, że ma dziewczynki. 

-  Ale  i  tak  chciał  mieć  chłopca.  Robina  tak  powiedziała  -  zaprotestowała  Lizzie,  po 

czym  obdarzyła  ojca  pytającym  spojrzeniem.  -  Papo,  czy  ty  też  chciałeś,  żebyśmy  były 

chłopcami? 

- Nie, kochanie. Byłem bardzo szczęśliwy z powodu waszego przyjścia na świat. 

Tą dyplomatyczną odpowiedzią zaskarbił sobie promienny uśmiech młodszej latorośli, 

która mocno chwyciła go za rękę. Chodź, papo. Zobaczymy, co jest w lesie. 

- Dobrze, Lizzie. Zaraz z tobą pójdę - odrzekł, delikatnie uwalniając rękę z uścisku. - 

Ale  najpierw  muszę  dowiedzieć  się,  czy  twoja  babcia  albo  sir  Percy  nie  chcieliby  nam 

towarzyszyć. Nie odchodź nigdzie beze mnie - ostrzegł. 

Lizzie najwyraźniej niezbyt zadowolona, że musi jeszcze posiedzieć w oczekiwaniu na 

powrót  ojca,  postanowiła  wykorzystać  zwalone  drzewo,  by  poćwiczyć  równowagę,  chodząc 

tam  i  z  powrotem  po  pniu,  a  Hannie  i  Robinie  dać  możliwość  dalszego  szkicowania  w 

spokoju. 

-  Myślę,  że  papa  zachował  się  bardzo  niegrzecznie,  oceniając  twój  rysunek  - 

oświadczyła Hanna,  gdy lord Exmouth oddalił się poza zasięg  głosu. - Nigdy nie słyszałam, 

ż

eby  tak  krytykował  rysunki  mamy,  a  twój  jest  o  niebo  lepszy  od  nich  wszystkich.  -  Nagle 

zmarszczyła czoło. - Mama nie lubiła, kiedy ludzie źle oceniali jej rysunki. 

Nawet  te  nieliczne  wzmianki  o  matce,  które  Robina  dotąd  usłyszała  od  dziewcząt, 

przekonały ją, że obie darzyły zmarłą żonę Daniela głębokim uczuciem, a zwłaszcza Hanna, 

która  pamiętała  ją  lepiej  niż  Lizzie,  była  bowiem  o  trzy  lata  starsza.  Obie  radziły  sobie 

nadspodziewanie  dobrze  ze  stratą,  jakiej  doznały.  I  obie  były  wzruszająco  przywiązane  do 

ojca. 

Robinie  nawet  nie  przyszło  do  głowy,  że  ostatnia  uwaga  Hanny  mogła  być  w 

zamierzeniu  negatywną  oceną  charakteru  matki.  Najwyraźniej  jednak  albo  zmarła  lady 

Exmouth nie ceniła sobie krytycznych uwag, albo nie lubiła, kiedy się z nią przekomarzano. 

background image

Robina  była  przyzwyczajona  i  do  jednego,  i  do  drugiego,  więc  wcale  nie  wzięła  sobie  do 

serca niepochlebnej opinii Daniela o szkicu. 

Twój papa bardzo lubi żartować. Z pewnością dokuczanie mi dla zabawy sprawia mu 

przyjemność. 

-  Lizzie  i  mnie  papa  też dokucza.  -  Hanna  znowu  sposępniała.  -  Nie  pamiętam,  żeby 

dokuczał w ten sposób mamie. - Zerknęła na lorda Phelpsa, który wciąż w milczeniu oddawał 

się pracy. - On jest bardzo przystojny, prawda? 

- Bardzo - przyznała Robina i pomyślała, że ostatnimi czasy dziewczęta zadziwiająco 

szybko dorastają. Nie przypominała sobie, by w wieku Hanny zwracała uwagę na to, czy jakiś 

dżentelmen  jest  przystojny.  Pamiętała  jednak,  że  oddalała  się  bez  pozwolenia,  chociaż 

stanowczo jej tego zabraniano, i wyglądało na to, że ta mała małpka Lizzie właśnie zrobiła to 

samo. 

- Widzę, że twoja siostra postanowiła jednak nie czekać na powrót ojca - powiedziała, 

ostrożnie odkładając szkicownik na koc. - Lepiej pójdę jej poszukać, żeby nie napytała sobie 

biedy. 

Ona zawsze to robi - zrzędliwie stwierdziła Hanna. - Pójdę z tobą. Lizzie prędzej czy 

później zgubi się w lesie i wtedy dopiero pożałuje! 

Weszły  między  drzewa,  ale  nigdzie  nie  było  ani  śladu  dziewczynki.  Hanna,  znająca 

upodobania siostry, wyraziła przypuszczenie, że Lizzie mogła wybrać się nad rzekę. 

- To do niej podobne, bo papa bardzo wyraźnie mówił, że tego nie wolno jej robić pod 

ż

adnym pozorem. 

Robina  z  trudem  powściągnęła  uśmiech.  Rozumiała  zawstydzenie  starszej  córki 

Daniela.  Sama  miała  przecież  trzy  młodsze  siostry  i  dobrze  wiedziała,  jak  czasem  potrafią 

zaleźć  za  skórę,  lecz  mimo  to  nigdy  nie  nęciła  jej  rola  skarżypyty.  Nie  wątpiła,  że  pod  tym 

względem Hanna jest do niej podobna. 

-  Wobec  tego  poszukajmy  najpierw  tam  -  zdecydowała  Robina  i  pierwsza  ruszyła 

przez zarośla. 

Wysoka  trawa  i  paprocie  ocierały  jej  się  o  spódnice,  ale  nie  było  sposobu  na 

uratowanie  ich  przed  zaplamieniem.  Zresztą  Robina  bardziej  troszczyła  się  w  tej  chwili  o 

Lizzie niż o swój wygląd. 

Doszły nad brzeg rzeki, gdzie nie znalazły winowajczyni, na szczęście jednak Robina 

usłyszała chichot, który rozległ się w odpowiedzi na wołanie Hanny. 

- Jest nad rzeką, tylko dalej - powiedziała, zlokalizowawszy źródło wątłego odgłosu. 

background image

Zachowując bezpieczną odległość od śliskiego, spadzistego brzegu, dalej przedzierały 

się przez nadbrzeżne krzaki i wreszcie dostrzegły małą. Wisiała niczym małpka na wysuniętej 

nad wodę gałęzi drzewa, która niebezpiecznie się chyliła pod jej ciężarem. 

-  Natychmiast  wracaj,  Lizzie!  -  zakomenderowała  przestraszona  Hanna.  -  Wracaj 

natychmiast, słyszysz? Bo jak nie, to zawołam papę! 

- No dobrze - odburknęła, najwyraźniej potraktowawszy groźbę siostry poważnie, i już 

miała  powoli  przesunąć  się  w  stronę  pnia,  gdy  nagle  rozległ  się  głośny  trzask.  Lizzie  z 

pluskiem znikła w mętnej toni. 

Hanna krzyknęła, ale Robina wiedziała, że nie wolno jej wpaść w panikę. Natychmiast 

wysłała dziewczynkę po ojca. Lizzie wpadła do wody kilka jardów od brzegu. Nie było na co 

czekać. Robina, nie wahając się dłużej, zdjęła czepek i trzewiki. 

Nie dalej jak tego  ranka  zabawiała córki lorda Exmoutha opowiadaniami  o własnych 

wybrykach z dziecięcych lat, wśród których, jak teraz mogła stwierdzić, część zdecydowanie 

nie  stanowiła  powodu  do  dumy.  Nigdy  jednak  nie  żałowała,  że  podczas  swoich  sekretnych 

eskapad w młodości zdobyła umiejętność pływania. 

Jej dobra przyjaciółka, lady Sophia Cleeve, nauczyła się tego od swego starszego brata 

lorda  Angmeringa  i  naturalnie  zapragnęła  podzielić  się  rzadką  wśród  dam  sprawnością  z 

zaprzyjaźnioną córką pastora. Jezioro na terenie obszernego majątku rodziny Cleeve'ów było 

idealnym  miejscem  do  nauki,  a  Robina  po  przezwyciężeniu  początkowej  niepewności 

przestała  bać  się  wody  i  zaskakująco  szybko  doszła  do  godnych  uwagi  wyników.  Nigdy  nie 

cieszyła  się  bardziej  z  posiadania  tej  umiejętności  niż  właśnie  teraz,  bo  w  chwili,  gdy 

wskoczyła do wody, potwierdziły się jej najgorsze przeczucia. 

Rzeka  wydawała  się  spokojna,  nurt  miała  leniwy,  ale  pod  powierzchnią  czyhały  na 

nieostrożnych  zdradliwe  prądy,  a,  co  gorsza,  plątanina  trzcin  i  innych  roślin  wodnych 

stanowiła  pułapkę,  która  nie  spodziewającej  się  niczego  ofierze  groziła  śmiertelnym 

niebezpieczeństwem.  Robina  raz  po  raz  czuła  dotyk  zielonych  macek,  ocierających  się  jej  o 

spódnice,  gdy  płynąc,  gorączkowo  szukała  dziewczynki,  która  chwilę  wcześniej  ukazała  się 

na  powierzchni,  krztusząc  się  i  parskając,  a  teraz  znów  znikła  bez  śladu.  Na  szczęście  kilka 

jardów  dalej  Robina  dostrzegła  duże  zagęszczenie  bąbelków  powietrza,  mignęło  jej  też  coś 

niebieskiego. 

Błyskawicznie  dotarła  do  tego  miejsca.  W  mętnej,  zawiesistej  wodzie  nic  nie  było 

widać, ale  gdy zanurkowała, natrafiła dłonią na tkaninę. Mocno trzymając rękaw niebieskiej 

sukienki Lizzie, wyciągnęła dziewczynkę na powierzchnię. 

background image

Kaszląca,  przerażona  Lizzie  kurczowo  zacisnęła  ręce  na  szyi  wybawicielki.  przez  co 

omal nie wciągnęła ich obu ponownie pod wodę. W ostatniej chwili Robina zdołała uwolnić 

się z uścisku i chwycić dziewczynkę tak, by móc ją doholować do brzegu. 

Walka  z  prądem  i  szarpiącą  się  Lizzie  sprawiła,  że  Robina  osiągnęła  cel  półżywa. 

Nawet  przy  samym  brzegu  nie  miała  jednak  gruntu  pod  nogami,  a  śliski,  spadzisty  teren 

uniemożliwiał  jej  wydostanie  się  z  koryta  rzeki.  Brakowało  jej  zresztą  siły,  by  tego 

spróbować. Pozostało tylko kurczowo chwycić się sterczącego z ziemi korzenia i modlić, by 

pomoc przyszła w porę. 

Niebiosa wysłuchały jej modlitwy. Już, już wydawało jej się, że nie utrzyma Lizzie ani 

chwili dłużej, gdy tuż nad nią rozległ się krzepiący męski głos i mocne ramię uwolniło ją od 

ciężaru, który udało jej się ocalić przed niechybną śmiercią. 

Chwilę  potem  sama  została  wyciągnięta  z  wody.  Z  całej  siły  przywarła  do 

muskularnego  męskiego  torsu,  a  ramionami  oplotła  wybawicielowi  szyję,  bardzo  podobnie 

jak  kilka  minut  wcześniej  uwiesiła  się  na  niej  Lizzie.  Jej  wybawca  zdawał  się  nie  mieć  nic 

przeciwko temu, bo wcale nie próbował się uwolnić, wręcz przeciwnie, szeptał kojące słowa, 

których i tak nie była w stanie zrozumieć, bo pękała jej głowa i wciąż nie mogła złapać tchu. 

Dopiero  gdy  nieco  wyrównała  oddech  i  poczuła,  że  może  ustać  na  własnych  nogach 

bez pomocy, oswobodziła się z uścisku. Zaraz potem pojawiła się lady Exmouth z kocem, a 

za  nią  zasapany  sir  Percy.  Dama  bez  chwili  zwłoki  owinęła  wełnianym  kocem  przerażoną, 

rozszlochaną Lizzie, zerknęła na Robinę i wydała okrzyk przerażenia. 

-  Na  Jowisza!  -  mruknął  sir  Percy,  spoglądając  w  tę  samą  stronę,  po  czym  szybko 

włożył do oka monokl. 

-  Danielu,  daj  swój  surdut...  szybko  -  zakomenderowała  lady  Exmouth  słabnącym 

głosem. - Biedaczce na pewno jest zimno. 

Jedno spojrzenie na Robinę wystarczyło Danielowi, by pojąć ogrom matczynej trwogi, 

i zrozumieć, dlaczego w spojrzeniu sir Percy'ego było tyle męskiego entuzjazmu dla piękna. 

Mokra suknia Robiny przylgnęła do ciała jak druga skóra, zdradzając każdy szczegół kobiecej 

urody i nie pozostawiając wyobraźni patrzącego żadnego poła do popisu. 

Powściągając chęć nasycenia się tym widokiem i ignorując protesty Robiny, która nie 

chciała przyjąć okrycia, Daniel narzucił jej surdut na ramiona, po czym nie tracąc czasu, zajął 

się winowajczynią całego zajścia, które omal nie skończyło się tragicznie. 

Wziął  Lizzie  na  ręce  i  pierwszy  wyszedł  z  lasu,  zostawiwszy  Robinę  pod  troskliwą 

opieką  matki.  Zanim  dama  ze  swą  podopieczną  również  wyłoniły  się  spomiędzy  drzew, 

background image

Robina zdążyła zapewnić lady Exmouth, że mimo tej przygody nic jej nie jest poza kilkoma 

siniakami, zadrapaniem na prawej ręce i lekkim przemarznięciem. 

- Przynajmniej z rozgrzaniem pani nie będziemy mieli kłopotu - stwierdził sir Percy i 

wielkimi krokami przemierzył łąkę do miejsca, gdzie siedział lord Phelps. 

- Panna Perceval bardziej potrzebuje tego niż pan - orzekł zdecydowanie i wyciągnął 

koc spod zaskoczonego młodzieńca. 

- Wielkie nieba! - powiedział osłupiały Phelps, zatrzymując wzrok na Robinie. 

Jak  na  kogoś,  kto  najczęściej  zdawał  się  bujać  w  obłokach,  wykazał  się  tym  razem 

zadziwiająco taksującym i przenikliwym spojrzeniem. 

Czyżby doszło do wypadku? - spytał, dowodząc tym, że od czasu, gdy rozsiadł się na 

trawie, nie interesowało go nic oprócz szkicu. - Czy pani wpadła do rzeki, panno Perceval? 

Sir Percy ostentacyjnie zasłonił sobie oczy. 

-  Wielki  Boże,  miej  nas  w  swojej  opiece!  -  mruknął  i  nie  siląc  się  na  wyjaśnienie, 

odprowadził dość rozbawione damy do powozu. 

Później,  po  zdjęciu  przemoczonej  i  ubłoconej  sukni,  Robina  mogła  wygrzać  obolałe 

ręce  i  nogi  w  aromatycznej  kąpieli.  Pinner,  która  zawsze  zdradzała  wielką  słabość  do 

panienki, zrzędziła jak matką kwoka. Robina przyjmowała te przejawy nadopiekuńczości bez 

protestów,  ale  gdy  Pinner,  pomógłszy  odzyskać  nieskazitelny  wygląd  bohaterce  dnia, 

oznajmiła, że wezwano doktora i wkrótce należy się spodziewać jego wizyty, Robina uznała, 

ż

e jak na jeden dzień wystarczy tej troskliwości. 

- Nie chcę doktora, Pinner. Poza tym oprócz skaleczenia ręki nic mi nie dolega, więc 

nie warto marnować jego cennego czasu z powodu takiego drobiazgu. 

- Pan nalegał, panienko. 

Pierwszy raz Pinner miała okazję zobaczyć w łagodnych oczach Robiny błysk złości. 

Jeśli  nawet  zwykle  bardzo  zrównoważona  córka  pastora  zamierzała  powiedzieć  coś 

niestosownego,  to  w  porę  ugryzła  się  w  język,  bo  drzwi  się  otworzyły  i  do  pokoju  wszedł 

pulchny niski mężczyzna ze skórzaną torbą. 

Uśmiechając  się  jak  dobrotliwy  wujek,  doktor  wysłuchał  cierpliwie  zapewnień 

Robiny,  że  nic  jej  nie  jest,  po  czym  szybko  zrobił,  co  należało,  by  po  krótkim  badaniu 

potwierdzić, że zdrowie pacjentki jest w jak najlepszym stanie. Obiecał też wkrótce przysłać 

pomocnika ze słoiczkiem maści do smarowania skaleczonej ręki. 

- Czy miał pan już okazję zbadać pannę Lizzie, doktorze? 

-  Tak,  panienko.  Nic  jej  się  nie  stało.  -  Cmoknął.  -  Naturalnie  zawsze  była  bardzo 

pobudliwym dzieckiem. Tak jak jej droga mama... nieustannie w napięciu. Zostawiłem środek 

background image

uspokajający, żeby łatwiej jej było zasnąć dziś wieczorem, a jutro z rana jeszcze ją odwiedzę, 

ale nie przewiduję żadnych komplikacji po tej niefortunnej przygodzie. 

-  Jego  lordowska  mość  bardzo  się  na  nią  gniewał  -  wyjawiła  Pinner,  gdy  doktor 

opuścił pokój. - Podobno srodze ją złajał i kazał leżeć w łóżku do końca dnia. Zagroził też, że 

jeśli go nie usłucha, to natychmiast odeśle ją do Courtney Place. 

Och,  nie  -  jęknęła  Robina,  trochę  współczując  dziewczynce,  ale  Pinner  pozostała 

surowa. 

-  Jeśli  chce  panienka  znać  moje  zdanie,  to  i  tak  o  wiele  za  długo  jej  pobłażano.  Nie 

mówię,  że  nie  należało jej  się  trochę  mniej  surowości  po  śmierci  matki, ale  panienka  Lizzie 

zawsze  lubiła  być  niegrzeczna.  Teraz  pan  chyba  wreszcie  zrozumiał,  że  musi  ją  krócej 

trzymać,  żeby  nie  wyrosła  na  całkiem  zepsute  dziecko.  Podsłuchałam,  jak  pan  mówił  do 

starszej  pani,  że  gdyby  panna  Robina  nie  wyciągnęła  panienki  z  rzeki,  to  on  przybiegłby  za 

późno.  -  Oczy  służącej  zrobiły  się  podejrzanie  wilgotne.  -  Panna  Robina  jest  prawdziwą 

bohaterką. 

Bardzo zakłopotana tą niezasłużoną pochwałą Robina usiłowała przekonać służącą, że 

w  tym,  co  zrobiła,  nie  było  nic  bohaterskiego,  i  każdy  na  jej  miejscu  zachowałby  się 

podobnie, ale Pinner w ogóle nie chciała jej słuchać. Z jej punktu widzenia córka pastora była 

niepospolitą  istotą  namaszczoną  przez  samego  Boga,  kimś  niezwykłym  i  godnym 

najwyższego szacunku, toteż żaden argument Robiny po prostu nie mógł do niej trafić. 

Uznawszy, że jedynie upływ czasu może przywrócić służącej nieco większą trzeźwość 

sądu,  Robina  poszła  do  pokoju  dziewcząt  sprawdzić,  jak  się  miewa  Lizzie.  Dziewczynka, 

przestraszona  wypadkiem,  była  bardzo  przygaszona  przez  całą  drogę  powrotną  do  domu. 

Robina nie sądziła jednak, by tak niezwykły dla Lizzie letargiczny stan mógł długo trwać. Nie 

zdziwiła  się  więc,  odkrywszy,  że  mała  siedzi  w  łóżku  i  z  wielkim  zainteresowaniem  słucha 

bajki, czytanej jej przez siostrę. 

Wejście Robiny wywołało dwie zgoła różne reakcje. Hanna zerwała się z krzesła przy 

łóżku  i  szeroko  uśmiechnęła,  zachwycona  jej  widokiem.  Lizzie,  przesławszy  wybawicielce 

spojrzenie pełne winy, pochyliła głowę i nagle bardzo zainteresowała się wzorem na pościeli. 

Dzięki  swojej  wiedzy  o  postępowaniu  z  dziewczętami  w  tym  wieku  Robina 

natychmiast zrozumiała przyczynę tego mało entuzjastycznego powitania ze strony młodszej 

siostry. 

- Nie przyszłam tu, żeby cię łajać - powiedziała. 

Tym  zapewnieniem  wywołała  natychmiastowy  odzew:  dziecko  szelmowsko  się 

uśmiechnęło i zachichotało. 

background image

- Czy nie było to podniecające, Robino? Przeżyłyśmy dzisiaj prawdziwą przygodę! 

-  Podniecające?  -  Hanna  zerknęła  na  siostrę  z  irytacją.  -  Mogłaś  umrzeć,  głupia! 

Wiesz, co papa powiedział. Gdyby nie Robina, już by cię tutaj nie było. 

-  Eee...  wiem  -  z  ociąganiem  przyznała  Lizzie.  -  Ale  Robina  mnie  uratowała,  więc 

wszystko jest w porządku, prawda? 

Hanna, ku rozbawieniu Robiny, wyciągnęła błagalnie ramiona w stronę sufitu. 

- Poddaję się! Jesteś beznadziejna... Zupełnie beznadziejna. Przecież wiesz, co zrobi z 

tobą papa, jeśli jeszcze raz będziesz niegrzeczna - przypomniała jej. - A mówił poważnie, bo 

był bardzo zły. 

-  Wiem  -  bąknęła  Lizzie,  nerwowo  skubiąc  pościel.  -  Obiecałam  mu,  że  już  tak  nie 

postąpię.  Nie  będę  zbliżać  się  do  rzeki,  dopóki  papa  nie  nauczy  nas  pływać.  -  Spojrzała  z 

podnieceniem na Robinę, która stanęła przy łóżku. - Papa obiecał, że kiedy jesienią wróci do 

domu, nauczy pływać i mnie, i Hannę. Czy ciebie też papa nauczył pływać? 

-  Hm...  niezupełnie  -  wyznała,  zastanawiając  się,  jak  zareagowałby  jej  ojciec,  gdyby 

miał  kiedykolwiek  dowiedzieć  się  o  tej  niezwykłej  umiejętności  córki.  Bardzo  wątpiła,  czy 

wykazałby tyle samo entuzjazmu, co lord Exmouth. - Nie. Nauczyłam się od przyjaciółki. 

- Papa mówi, że dziewczynki nie powinny być gorsze od chłopców, i sam nie rozumie, 

dlaczego wcześniej nie przyszło mu do głowy, żeby nauczyć nas pływać - oznajmiła Hanna, 

która  wydawała  się  mniej  rozentuzjazmowana  tą  perspektywą  niż  młodsza  siostra.  -  Ja  nie 

miałabym nic przeciwko tej nauce gdyby... no, gdybyś to ty mnie uczyła, Robino - wyznała, 

lekko się rumieniąc. - Bądź co bądź, to nie jest zbyt stosowne, prawda? 

-  Nie  bądź  głupia!  -  parsknęła  Lizzie,  gdy  Robina  z  pełnym  zrozumieniem  dla 

skromności  starszej  dziewczynki  zamierzała  podsunąć  jej  mysi,  że  gdyby  panna  Halliwell 

umiała pływać, to pewnie udałoby się ją namówić na takie lekcje. - Przecież papa w ogóle nie 

patrzył  na  Robinę,  kiedy  wyciągnął  ją  z  rzeki  -  ciągnęła  mała,  niefrasobliwie  ignorując 

ostrzegawcze spojrzenie siostry. - A ona wyglądała wtedy tak, jakby nic na sobie nie miała. 

-  Lizzie,  jak  możesz!  -  skarciła  ją  surowo  Hanna,  ale  szkoda  już  się  stała.  Biedna 

Robina  okryła  się  pąsem,  dobrze  bowiem  wiedziała,  że  Lizzie  powiedziała  najprawdziwszą 

prawdę. 

Owszem,  zauważyła  wyraz  nieukrywanego  zachwytu  na  twarzy  sir  Percy'ego,  wtedy 

jednak  sądziła,  że  jest  to;  pochwała  za  jej  dzielność  w  ratowaniu  córki  Daniela.  Ależ  była 

naiwna!  Powinna  pomyśleć,  że  cienka  muślinowa  suknia,  choć  skromna  i  jak  najbardziej 

stosowna dla młodej damy, po przemoczeniu staje się całkiem przezroczysta. 

background image

Przypomniała  sobie  również  co  innego.  Jak  mocno  tulił  ją  do  siebie  Daniel  po 

wyciągnięciu  z  rzeki  i  jak  sama  lgnęła  do  niego  w  tej  cudownej  chwili,  gdy  czuła  się 

bezpieczna,  chroniona  i  doceniona.  Czyżby  trzymając  ją  w  ten  sposób,  chciał  jedynie  ukryć 

nieskromny  stan  jej  garderoby?  To  przypuszczenie,  przecież  całkiem  prawdopodobne,  o 

dziwo,  zakłopotało  ją  znacznie  bardziej  niż  odkrycie,  że  nieświadomie  wystawiła  swoje 

wdzięki na widok publiczny ku niewątpliwemu zadowoleniu mężczyzn. 

Nagle uświadomiła sobie, że jest pod ostrzałem dwóch par dziecięcych oczu, postarała 

się więc zbagatelizować  problem i szybko zmieniła temat, roztaczając przed dziewczynkami 

plany różnych atrakcji, którymi można by wypełnić ich czas w Brighton. Może nawet udałoby 

jej się całkiem wyrzucić z pamięci ten kompromitujący epizod, gdyby nie to, że kilka minut 

później, gdy po opuszczeniu dziecięcego pokoju znalazła się na schodach, stanęła oko w oko 

z Danielem. 

Nie  było  sposobu  na  uniknięcie  spotkania.  Gdyby  odwróciła  się  do  niego  plecami  i 

uciekła  na  górę  szukać  azylu  w  swoim  pokoju,  bez  wątpienia  wzbudziłaby  u  niego  wręcz 

haniebne  domniemania.  Dużo  lepiej  było  już  stanąć  do  konfrontacji  i  po  prostu  nie 

przywiązywać nadmiernej wagi do wcześniejszej przygody. 

- Właśnie zajrzałam do pańskiej syrenki, żeby sprawdzić, jak się czuje. Zdaje mi się, 

ż

e kąpiel ani trochę jej nie zaszkodziła. 

- A pani? - Zatrzymał się o dwa stopnie niżej i odchyliwszy głowę, spojrzał prosto w 

jej twarz. 

-  Ja  też  czuję  się  dobrze.  W  hrabstwie  Northampton  mieszkają  zdrowi  ludzie  - 

powiedziała z wdziękiem. - Wszystkie panny są krzepkie. 

- I odważne - dodał Daniel Ujął jej prawą rękę, lekko drżącą w tym uścisku, i zaczął 

oglądać połamane paznokcie i zadrapania na wierzchu dłoni. Ani przez chwilę nie wątpił, że 

taka  skromna  panna  jak  Robina  wolałaby  raczej  zapomnieć  o  tym,  co  stało  się  wcześniej. 

Musiała  być  czymś  zakłopotana,  bo  unikała  jego  spojrzenia,  uznał  więc,  że  nie  należy 

przeciągać  tego  spotkania,  i  rzekł:  -  Nie  mam  sposobu,  aby  odpowiednio  wyrazić  pani 

wdzięczność  i  nawet  nie  będę  próbował.  Powiem  tylko,  że  chylę  czoło  przed  pani  odwagą, 

ptaszyno. 

Musnął wargami wierzch jej dłoni, po czym wyminął Robinę i poszedł na górę. Drugi 

raz tego dnia zostawił ją bez tchu, we władzy jakiejś tajemniczej, wielkiej siły, która zmusiła 

ją do wsparcia się na poręczy schodów. 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

Robinie w ogóle nie przyszło do głowy, że jakikolwiek jej czyn może wywołać takie 

poruszenie.  Szybko  przekonała  się,  że  służba  ją  rozpieszcza  i  okazuje  jej  wprost  niezwykły 

szacunek.  W  jadłospisie  częściej  pojawiały  się  jej  ulubione  dania,  a  Stebbings  i  Pinner 

nieustannie  przekazywali  jej,  że  kucharka  chce  przygotować  jakiś  specjał,  żeby  panna 

Perceval mogła go skosztować. 

Co  gorsza,  te  niespodziewane  wyrazy  uznania  spotykały  ją  nie  tylko  ze  strony 

domowników.  Wiadomość  o  wypadku  nad  rzeką,  rozpowszechniona  prawdopodobnie  przez 

sir  Percy'ego,  szybko  rozeszła  się  w  towarzystwie  i  od  tej  pory  dzień  w  dzień  w  domu 

zjawiały  się  tłumy  ciekawskich,  którzy  postanowili  osobiście  sprawdzić,  czy  w  plotkach 

krążących o bohaterskim czynie panny Robiny Perceval jest choć ziarno prawdy. 

We  wszystkich  pokojach  stały  wazony  pełne  kwiatów,  w  tym  olbrzymi  bukiet 

pachnących  białych  lilii,  przysłany  przez  lorda  Phelpsa  i  jego  matkę.  Ilekroć  Daniel 

przechodził  przez  sień  i  mijał  ten  bukiet,  marszczył  czoło,  choć  nikt  nie  był  pewien,  czy 

przeszkadza mu silny zapach kwiatów, czy to, że przysłał je Simon Phelps. 

Robina  pocieszała  się  świadomością,  że  w  końcu  przestanie  ściągać  na  siebie 

powszechną  uwagę,  bo  towarzystwo  z  czasem  znajdzie  sobie  nowy  obiekt  zainteresowania. 

Na  szczęście  wraz  opuszczeniem  przez  Hannę  i  Lizzie  Brighton  i  ich  wyjazdem  w  dalszą 

drogę do Dorset jej przewidywania się sprawdziły. 

Robinie  przykro  było  żegnać  się  z  siostrami,  szczerze  je  bowiem  polubiła, 

wynagradzała sobie jednak żal przyjemną myślą, że za to lord Exmouth wróci teraz do domu. 

Wprawdzie  przebywanie  w  towarzystwie  Hanny  i  Lizzie  sprawiało  jej  przyjemność,  nie 

mogła jednak zaprzeczyć, że brakuje jej czasu wspólnie spędzanego z Danielem, gdy siedzieli 

obok siebie i czytali albo grali w karty. 

Niestety,  Daniel  wcale  nie  zdradzał  chęci  rychłego  powrotu  do  domu  i  przynajmniej 

na razie wydawał się całkowicie zadowolony z pobytu u przyjaciela, Montague Merrella. Co 

jeszcze dziwniejsze, lady  Exmouth nie była szczególnie zaniepokojona ociąganiem się syna. 

Zresztą zanadto podniecało ją otrzymane zaproszenie na kolację w Pawilonie, by zajmowała 

myśli czymkolwiek innym. 

Przyjazd  regenta  do  Brighton  spowodował  dalszy  napływ  gości  do  miasteczka  i 

znaczne  wzbogacenie  kalendarza  towarzyskiego.  Każdego  wieczoru  Robina  spędzała 

przynajmniej godzinę w swoim pokoju, by przygotować się do kolejnego przyjęcia, a w dniu 

background image

kolacji  w  Pawilonie  Pinner  z  wyjątkową  starannością  ułożyła  jej  włosy  i  ubrała  ją  w  uroczą 

turkusową  jedwabną  suknię,  którą  wcześniej  Robina  miała  na  sobie  tylko  raz,  podczas 

zaręczynowego przyjęcia Sophii Cleeve. 

Daniel uprzejmie zgodził się towarzyszyć im na kolację i przez całą, niedługą zresztą 

podróż  powozem  utrzymywał  Robinę  w  stanie  rozbawienia,  pozwalając  sobie  na  dość 

lekceważące  uwagi  o  niegustownych  upodobaniach  architektonicznych  regenta  i  żałosnych 

przeróbkach, którym Jego Królewska mość wciąż poddaje swój „mały domek” nad morzem. 

Mimo  podniecenia  perspektywą  zjedzenia  kolacji  w  Pawilonie  Robina  nie  mogła  nie 

zgodzić  się  z  Danielem.  Wszystkie  sale,  przez  które  przechodziła  w  słynnej  budowli,  miały 

ozdobny  wystrój  i  kosztowne  umeblowanie,  na  które  nie  szczędzono  pieniędzy.  Charakter 

wnętrz  jednak  nie  pasował  do  wszystkich  gustów,  a  na  pewno  nie  do  upodobań  Robiny. 

Wydawało  się,  że  w  słowniku  regenta  nie  ma  w  ogóle  takich  słów,  jak  prostota  i 

powściągliwość.  Wszędzie  dookoła,  a  zwłaszcza  w  jadalni,  gdzie  na  stole  ustawiono 

zadziwiającą  liczbę  efektownie  przybranych  dań,  były  widoczne  najrozmaitsze 

ekstrawagancje. 

W  miarę  upływu  czasu  i  przybywania  kolejnych  gości  w  sali  bankietowej,  gdzie 

tańczono,  panowała  coraz  większa  duchota.  Robina  zdołała  znaleźć  nieco  chłodniejsze 

miejsce  w  kącie  i  próbowała  się  ukryć  za  ustawioną  tam  rozłożystą  palmą  w  donicy.  Stąd 

przyglądała się tłumowi tańczących, ubranych z niezwykłą elegancją w stroje mieniące się od 

klejnotów. 

Niestety,  jej  myśli,  jak  to  często  ostatnio  bywało,  zbłądziły  i  zaczęła  dumać,  co 

przyniesie  jej  przyszłość  po  opuszczeniu  Brighton  i  rozstaniu  z  wszystkimi  tutejszymi 

wspaniałościami.  Zajęta  tym  nie  zauważyła  zbliżającego  się  wysokiego,  postawnego 

mężczyzny. 

-  A  to  co  takiego?  -  Na  dźwięk  znajomego,  bardzo  przyjemnego  głosu,  aż 

podskoczyła. - Chowanie się po kątach jest do ciebie niepodobne. 

- Wcale nie chowam się po kątach, jak pan to nazwał - odparła, zastanawiając się, jak 

długo  była  obserwowana.  -  Po  prostu  staram  się  nie  zwracać  na  siebie  uwagi.  Jest  bardzo 

gorąco,  Danielu.  Nie  chciałam  ryzykować  dalszej  obecności  na  parkiecie,  więc  stanęłam  z 

boku, żeby nie poproszono mnie do tańca. 

Wydał się usatysfakcjonowany tym tłumaczeniem. 

-  Tu  rzeczywiście  jest  duszno.  Może  przejdziemy  do  oranżerii?  Tam  powietrze 

powinno być trochę przyjemniejsze. 

background image

Tego nie trzeba jej było dwa razy powtarzać. Wsparta na jego ramieniu pozwoliła się 

zaprowadzić  do  wielkiego  przeszklonego  pomieszczenia,  gdzie  było  wyraźnie  chłodniej  i 

mniej tłoczno, chociaż wśród zieleni kryło się kilka par. 

O  czym  myślisz?  -  spytał,  gdy  doszli  do  końca  drogi  przez  oranżerię  i  usiedli  na 

dwóch wiklinowych krzesłach. - Wydajesz się całkiem pogrążona w swoim świecie. Czyżby 

nie podobał ci się królewski przepych? 

- Bardzo mi się podoba, choć jest nieco przytłaczający. Odpowiedź padła szybko, ale 

ponieważ Daniel był już ekspertem w dziedzinie nastrojów panny Perceval, uznał, że zostało 

to powiedziane zbyt machinalnie, jakby rozmówczyni błądziła myślami gdzie indziej. 

-  Czy  coś  cię  trapi?  -  spytał  łagodnie,  ale  tym  razem  nie  doczekał  się  odpowiedzi.  - 

Nie krępuj się, ptaszyno, przecież jesteśmy przyjaciółmi, czyż nie? A prawdziwi przyjaciele 

nie powinni obawiać się zwierzeń. 

Przyjaciele? Kiedyś takie określenie byłoby dla niej bardzo krzepiące, ale teraz. 

- Myślałam o tym, jak przyjemny jest dla mnie pobyt w Brighton.  Dziwne, ale czuję 

się tu o wiele lepiej niż w stolicy. 

Na jego twarzy odmalowało się niedowierzanie. 

-  Wybacz  mi,  że  to  mówię,  ale  jeszcze  kilka  minut  temu  wcale  nie  wyglądałaś  na 

zadowoloną. 

Nie mogła się nie uśmiechnąć, słysząc tak szybką i szczerą odpowiedź. 

To dlatego, że myślałam również, ile stracę, wracając do Abbot Quincey. - Mimo woli 

westchnęła. - Stanowczo za bardzo przyzwyczajam się do luksusu, Danielu. Martwi mnie to. 

Przyglądał jej się w milczeniu, jego twarz przybrała całkiem nieprzenikniony wyraz. 

-  Co  każe  ci  sądzić,  że  musisz  zrezygnować  z  takiego  życia?  Jeśli  nie  podoba  ci  się 

perspektywa  powrotu  do  hrabstwa  Northampton,  z  pewnością  możesz  rozważyć  inne 

możliwości. 

- Na przykład? 

-  Małżeństwo.  -  W  spojrzeniu,  które  jej  przesłał,  było  znacznie  więcej  niż  szczypta 

cynizmu. - Przecież właśnie z zamiarem znalezienia sobie męża opuściłaś Abbot Quincey. 

Nie  poczuła  się  tym  urażona.  Daniel  z  pewnością  nie  chciałby  celowo  sprawić  jej 

przykrości, z zasady mówił bez ogródek, toteż przyzwyczaiła się już, że niekiedy jego uwagi 

bywają dość bezceremonialne. 

-  W  pańskich  ustach  brzmi  to  jak  coś  małostkowego  -  stwierdziła,  ale  nie  próbowała 

mu zaprzeczyć. - Naturalnie ma pan rację. Większość młodych kobiet przyjeżdża na sezon do 

background image

Londynu  właśnie  w  tym  celu.  Ja  miałam  więcej  szczęścia  niż  wiele  spośród  nich.  Dostałam 

dwie propozycje małżeństwa, obie jednak bez żalu odrzuciłam. 

Nie dodała, że stało się to z pełną aprobatą jej matki, która kierowała się nadzieją na 

trzecie, znacznie bardziej korzystne oświadczyny. 

- Obaj dżentelmeni byli wielkiej zacności, ale nie zaskarbili sobie moich uczuć. 

I znów spoczęło na niej przenikliwe spojrzenie piwnych oczu. 

-  A  czy  naprawdę  żaden  odpowiedni  dżentelmen  nie  wzbudził  pani  zainteresowania 

już po przyjeździe do Brighton? Na przykład pan Frederick Ainsley? Przez ostatnie tygodnie 

najwyraźniej darzy panią względami, a pani również zdaje się nie unikać jego towarzystwa. 

Niewątpliwie nie miała nic przeciwko spotykaniu pana Ainsleya. Całkiem go lubiła, i 

to od pierwszej chwili. Czy jednak byłaby zadowolona, mając spędzić z nim resztę życia? To 

już było inne pytanie. 

Dziwne,  ale  Robina  nigdy  poważnie  nie  rozważała  możliwości  związania  się  z 

Frederickiem  Ainsleyem.  Ani  przez  chwilę  nie  wątpiła,  że  pan  Ainsley  jest  kandydatem  na 

troskliwego  i  kochającego  męża.  Pod  wieloma  względami  przypominał  jej  ojca.  Obaj  byli 

inteligentni, obaj szczerze oddani swojemu powołaniu. Ale chyba właśnie to było przyczyną, 

ż

e Robina nie zamierzała dopuścić do zacieśnienia znajomości z panem Ainsleyem. 

Nigdy  nie  ukrywała,  że  w  Abbot  Quincey  spędziła  bardzo  szczęśliwe  dzieciństwo. 

Mimo to nie miała najmniejszej ochoty zmienić w swoim życiu jedynie plebanii. 

Coraz  bardziej  przyzwyczajała  się  do  zupełnie  innego  stylu  życia.  I  to  jej  się 

podobało! Naturalnie wcale nie wiązała swojej przyszłości wyłącznie z przyjęciami i innymi 

atrakcjami  towarzyskimi.  W  tym  nie  widziałaby  nic  pociągającego.  Chciała  wyjść  za  mąż  i 

mieć  dzieci.  Ale  najważniejsze  było  dla  niej,  by  poślubić  mężczyznę,  którego  mogłaby 

kochać i szanować. Jej ideał gdzieś już na nią czekał, tego była pewna, a mimo to nie umiała 

go sobie wyobrazić. Obraz tego człowieka, jaki miała w głowie, wciąż był zamazany. 

-  Tak,  chciałabym  wyjść  za  mąż,  Danielu.  Zdecyduję  się  na  to  dopiero  wtedy,  kiedy 

spotkam mężczyznę, którego pokocham. - A więc zdradziła swoje najskrytsze myśli. - Nigdy 

nie  zawarłabym  małżeństwa  tylko  dla  poczucia  bezpieczeństwa  albo  tylko  po  to,  by  mieć 

własny dom. 

Roześmiała się dźwięcznie, trochę zakłopotana. 

-  Och,  sama  nie  wiem,  Danielu.  Może  za  wiele  wymagam  od  życia.  To  prawda,  że 

miałam  więcej  szczęścia  niż  wiele  innych  panien.  Tylko  że...  -  Jak  to  wytłumaczyć?  -  W 

moim  życiu  nigdy  nie  zdarzyło  się  nic  naprawdę  ekscytującego.  Każda  panna  marzy  o 

spotkaniu  rycerza  z  bajki,  dzielnego  Galahada,  który  ocali  ją  przed  niebezpieczeństwem,  a 

background image

potem beznadziejnie się w niej zakocha. Pan może się śmiać - ciągnęła, gdy po tym wyznaniu 

usłyszała  głośny  wybuch  śmiechu.  -  Pan  jest  mężczyzną  i  bez  wątpienia  miał  niejedno 

ekscytujące doświadczenie. Tymczasem moje życie jeszcze kilka tygodni temu było zupełnie 

bezbarwne. 

Daniel  nadal  się  uśmiechał,  ale  gdy  się  odezwał,  nie  ulegało  wątpliwości,  że  mówi 

szczerze i bez ironii. 

- Wydaje mi się, że to rozumiem, ptaszyno. Coś ekscytującego od  czasu do czasu na 

pewno nikomu nie zaszkodzi. A więc masz nadzieję spotkać swojego sir Lancelota. 

- Galahada - poprawiła go zawstydzona, że przyznała się do tak dziecinnego marzenia. 

- Ponieważ jednak ziszczenie się tej nadziei jest mało prawdopodobne, próbuję przyzwyczaić 

się do myśli, że będę wiodła życie guwernantki. 

-  Wielkie  nieba!  To  jednak  dużo  skromniejszy  plan  niż  życie  u  boku  dzielnego 

rycerza. 

-  Owszem  -  przyznała  -  ale  za  to  więcej  w  nim  realizmu.  Daniel  wyjął  jej  z  ręki 

wachlarz,  rozłożył  go  i  zaczął  się  przyglądać  delikatnemu  rysunkowi  przedstawiającemu 

kwiaty. 

-  Czy  zapomniała  już  pani,  że  mama  proponowała  jej  pobyt  w  Bath  w  charakterze 

damy do towarzystwa? 

Robina  dobrze  pamiętała  tę  rozmowę,  ale  nie  potraktowała  słów  lady  Exmouth 

poważnie. 

- Pańska matka z pewnością tylko żartowała. 

- Nie sądzę. Ona bardzo panią lubi. Wyglądał tak, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, 

ale najwyraźniej zmienił zdanie. Szybko oddał jej wachlarz, po czym wstał. 

- Ma pani dość czasu, aby rozważyć propozycję mojej matki. Sezon w Brighton trwa 

dość długo. Tymczasem możemy wrócić na salę i dalej się weselić. 

Byli w pół drogi przez oszkloną budowlę, gdy zauważyli, że przy drzwiach zaczynają 

gromadzić  się  ludzie.  Grupka  nagle  się  rozstąpiła  i  do  oranżerii  wszedł  wypróbowany 

przyjaciel  Daniela,  Montague  Merrell,  w  towarzystwie  nie  kogo  innego,  a  samego  regenta, 

Robina naturalnie wiedziała, że przyjaciel Daniela pozostaje w przyjaźni z przyszłym królem. 

Tuż  przed  kolacją  widziała,  jak  pan  Merrell  wchodzi  na  salę  w  grupce  osób  otaczającej 

regenta.  Wtedy  nie  miała  szansy  zostać  przedstawiona  monarsze,  za  to  teraz  nie  mogła  tego 

uniknąć. Regent potoczył wzrokiem po oranżerii i jego nalana twarz rozjaśniła się na widok 

znajomej postaci. 

background image

- Exmouth, stary druhu! - Jak na dżentelmena o tak obfitych kształtach poruszał się z 

zaskakującą lekkością. - Tu obecny Monty poinformował mnie, że znajdujesz się wśród gości. 

Jak to dobrze znowu zobaczyć cię w towarzystwie! 

-  Dziękuję,  sir.  -  Daniel  zauważył,  że  spojrzenie  przyszłego  monarchy  kieruje  się  na 

Robinę, więc szybko ją przedstawił. 

Z gracją dygnęła i poczuła, jak jej dłoń otaczają ciepłe, pulchne palce. 

-  Pyszności!  Pyszności!  -  rozpromienił  się  regent,  z  uznaniem  mierząc  ją  wzrokiem. 

Robina poczuła się jak wyjątkowo smakowity kąsek podany mu na talerzu. 

-  Panna  Perceval  przebywa  razem  z  nami  w  Brighton.  Jest  pod  opieką  mojej  matki  - 

wyjaśnił  szybko  Daniel  na  wypadek,  gdyby  władca  miał  jeszcze  jakieś  wątpliwości  co  do 

reputacji Robiny. 

-  Wspaniale!  -  Przyszły  król  ostatni  raz  uścisnął  smukłe  palce  Robiny  i  uwolnił  jej 

dłoń.. - A jak się miewa twoja droga matka, Exmouth? Ufam, że zdrowie jej dopisuje. 

O, tak, sir. Jak zawsze. 

-  Wspaniale!  Wspaniale!  -  powiedział  znowu  i  zwrócił  się  do  Merrella.  -  Zostawmy, 

Monty,  Exmoutha,  niech  odprowadzi  tę  pyszną  pannę  pod  opiekuńcze  skrzydła  matki,  a  my 

chodźmy poszukać Wilmingtona. O ile pamiętam, mówiłeś, że i on tu dziś będzie. 

-  Zaiste  jest  -  potwierdził  pan  Merrell  i  szelmowsko  mrugnąwszy  okiem  do  Daniela, 

wrócił z regentem do sali bankietowej. 

Daniel  i  Robina  ruszyli  za  nimi  w  stosownej  odległości  i  po  chwili  znaleźli  lady 

Exmouth wśród osób zgromadzonych w drugim końcu sali. 

- Nie kto inny jak regent we własnej osobie polecił mi odprowadzić Robinę pod twoją 

opiekę  -  oznajmił  Daniel,  wywabiwszy  matkę  z  kręgu.  -  Ponieważ  nie  śmiałbym 

przeciwstawić się woli króla, oto panna Perceval. 

-  Na  Boga,  gdzieś  ty  była,  moje  dziecko?  Ostatnio  gdy  cię  widziałam,  tańczyłaś  z 

lordem Farleyem. 

-  Och,  Robina  tymczasem  awansowała  w  hierarchii  społecznej,  mamo  -  odrzekł 

Daniel, zanim Robina zdążyła powiedzieć cokolwiek na temat swojej długiej nieobecności. - 

Zawarła znajomość z jego królewską mością. 

-  Naprawdę?  -  Lady  Exmouth  spoglądała  podniecona  to  na  jedno,  to  na  drugie.  - 

Poznałaś  regenta,  dziecko?  Czy  przedstawiłeś  ją,  Danielu?  Miałam  nadzieję,  że  uda  się  to 

zrobić. Co sądzisz o naszym przyszłym królu? 

- Dość przytłaczający, proszę pani. 

- Chcesz chyba powiedzieć, że ma nadwagę - poprawiła ją lady Exmouth. 

background image

-  Ostrożnie,  mamo  -  zwrócił  jej  uwagę  syn.  -  Są  tacy,  którzy  popadli  w  niełaskę  za 

drobniejsze przewinienia. 

Lady  Exmouth  zamierzała  powiedzieć,  że  wcale  nie  minęła  się  z  prawdą,  gdy  do  jej 

uszu dobiegł niegodny damy pisk. Obróciwszy się, zobaczyła zmierzającą ku nim żywiołową 

niewiastę, ubraną w suknię koloru bursztynowego. 

- Wielkie nieba! - zawołała starsza pani i serdecznie uściskała sprawczynię pisku. - Co 

ty tu robisz, dziecko? 

Sądzę,  że  to  samo  co  ty,  ciociu  Lavinio.  Uwolniwszy  się  z  czułego  uścisku,  nowo 

przybyła niewiasta zwróciła się do Daniela i bezwstydnie głośno cmoknęła go w policzek. 

-  Nie  spodziewałam  się,  że  tu  na  ciebie  wpadnę,  drogi  kuzynie  -  przyznała, 

spoglądając  na  niego  ciemnymi  oczami,  w  których  skrzyły  się  diabelskie  ogniki.  -  Zawsze 

myślałam, że masz więcej smaku. Ho, ho, aleś się zmienił! 

-  A  ty  najwyraźniej  nie,  zuchwała  kobieto!  -  odparł  z  uśmiechem.  -  I  bądź  grzeczna 

przez chwilę, to przedstawię ci pannę Robinę Perceval. To jest moja kuzynka, lady Arabella 

Tolliver, przekleństwo mojego życia. 

O  ty  paskudniku!  -  Lady  Arabella  Tolliver  ze  śmiechem  chwyciła  dłoń  Robiny  i 

uścisnęła ją oburącz. - Jest mi bardzo miło, że możemy się poznać, panno Perceval. Słyszałam 

już plotki, że ciotka Lavinia wzięła pod swe opiekuńcze skrzydła bardzo urodziwą pannę. 

- Zanim ulegniesz pokusie ujawnienia następnych plotek - przerwała jej starsza pani - 

powinnyśmy chyba znaleźć sobie jakiś zaciszny kąt, najlepiej taki, gdzie można usiąść. 

Zwróciła się do syna i zdążyła jeszcze dostrzec błysk rozbawienia w jego oczach, więc 

na  wszelki  wypadek  szybko  poprosiła  go  o  przyniesienie  napojów.  Potem  bez  dalszych 

ceregieli zaprowadziła swoje młode podopieczne w najdalszy kąt sali, gdzie stały trzy wolne 

krzesła. 

- No dobrze, Arabello - odezwała się, gdy wszystkie zajęły miejsca - opowiadaj, co cię 

sprowadza do Brighton. W ostatnim liście nie wspominałaś, że zamierzasz tu przyjechać. 

Och,  ciociu  Lavinio,  powinnaś  znać  mnie  lepiej  i  wiedzieć,  że  nigdy  niczego  nie 

planuję.  Wszystko  robię  pod  wpływem  impulsu.  Poza  tym  dlaczego  miałoby  mnie  tutaj  nie 

być?  Moja  żałoba  dobiegła  końca  wiele  tygodni  temu.  -  Spojrzała  z  rozmarzeniem  na 

spódnice swojej uroczej bursztynowej sukni. - Nawet szkoda... Było mi bardzo do twarzy  w 

kirze. 

-  Doprawdy,  Arabello!  -  skarciła  ją  ciotka,  uważając,  żeby  się  nie  roześmiać.  -  Co 

sobie ludzie pomyślą, gdy będziesz opowiadać takie rzeczy? 

background image

Potem  zwróciła  się  do  Robiny,  która  również  przygryzała  wargi,  żeby  nie  roześmiać 

się z gadaniny lady Tolliver. 

-  Jeśli  jeszcze  nie  zgadłaś,  moja  droga,  ta  zuchwała  młoda  kobieta  jest  moją 

siostrzenicą,  jedyną  córką  drogiej  Emily,  niech  jej  ziemia  lekką  będzie.  Moja  siostra  zmarła 

przy  drugim  porodzie,  wydając  na  świat  martwe  dziecko,  dlatego  Arabella  spędziła  wiele 

czasu  w  Courtney  Place.  Myślę,  że  traktuje  to  miejsce  jak  swój  drugi  dom,  a  Daniela  jak 

brata. 

-  Z  pewnością  traktuję  Courtney  Place  jak  swój  dom,  ciociu,  ale  czy  kiedykolwiek 

uważałam Daniela za brata - to zupełnie inna kwestia. 

Robina wychwyciła ironiczną nutę w tonie lady Tolliver. Trudno było jednak ocenić, 

czy  starsza  pani  odniosła  podobne  wrażenie,  bo  zaraz  potem  jej  uwagę  przykuł  Daniel 

wracający  z  lokajem,  który  niósł  na  srebrnej  tacy  cztery  kieliszki  szampana.  Gdy  wszyscy 

skosztowali już trunku, Daniel zwrócił się do kuzynki i spytał, gdzie się zatrzymała. 

-  Drogi  Roderick  wynajął  dom  na  całe  lato.  Biedak  nawet  nie  chciał  słyszeć  o 

zostawieniu mnie na łasce losu, kiedy fatalnie się przeziębiłam i nie mogłam potem dojść do 

siebie. Zamierzaliśmy ściągnąć tu w połowie czerwca, ale udało nam się wyjechać z Devonu 

dopiero przed kilkoma dniami. 

- Ufam, że już w pełni odzyskałaś zdrowie. 

-  Tak,  kuzynie,  i  spieszno  mi  do  nadrobienia  straconego  czasu.  -  Na  jej  szerokich 

ustach niespodziewanie wykwitł uśmiech. - O, jest mój drogi Roddy - oznajmiła, spoglądając 

ku drzwiom. - Idź do niego, proszę, i uratuj go ze szponów lorda Crawforda. Nie chcę, żeby 

dał się skusić temu niepoprawnemu hazardziście. Roddy nie ma pojęcia o grze w karty, więc 

nie chciałabym się rano przekonać, że zdążył przegrać cały rodzinny majątek. 

Parsknęła śmiechem, a kuzyn posłusznie poszedł spełnić jej życzenie. 

- To bardzo zabawne mieć pasierba, który jest prawie rówieśnikiem. Większość ludzi, 

widząc nas razem, myśli, że jesteśmy mężem i żoną. 

Robina  zobaczyła,  jak  Daniel  ściska  dłoń  jasnowłosemu  dżentelmenowi  średniego 

wzrostu.  Wcale  jej  nie  zdziwiło,  że  obcy  biorą  lady  Tolliver  i  sir  Rodericka  za  małżeństwo. 

Bardzo  chciała  się  dowiedzieć  czegoś  więcej  o  żywiołowej  kuzynce  Daniela,  ale  tego 

wieczoru  nie  udało  jej  się  już  zdobyć  żadnych  nowych  informacji,  ponieważ  do  kręgu 

przyłączyły  się  znajome  lady  Exmouth,  a  wkrótce  potem  lady  Tolliver  oddaliła  się  do  innej 

grupki. 

Przez resztę wieczoru Robina widziała ją jeszcze tylko trzykrotnie. Za każdym razem 

Arabella  była  zaborczo  uczepiona  ramienia  Daniela,  który  wydawał  się  nie  mieć  nic 

background image

przeciwko  temu.  Nawet  więcej,  sprawiał  wrażenie  wyjątkowo  zadowolonego.  Robina 

pomyślała, że radość Daniela z towarzystwa kuzynki powinna jej sprawić przyjemność, było 

jednak wręcz przeciwnie. Późnym wieczorem opuszczała królewski Pawilon w zdecydowanie 

kiepskim nastroju. 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

Następnego ranka Robina dostała list od rodziny, a w nim potwierdzenie zaskakującej 

nowiny  znalezionej  przez  nią  dwa  tygodnie  wcześniej  w  gazecie,  a  dotyczącej  zaręczyn 

kuzynki Hester z lordem Dungarranem. 

Pokręciła głową, wciąż bowiem trudno jej było w to uwierzyć. 

- A jednak to prawda - zwróciła się do lady Exmouth, która siedziała naprzeciwko niej 

przy śniadaniu i z pogodną miną zjadała drugą pyszną bułeczkę z masłem. - Nie przestaję się 

dziwić.  Hester  nigdy  nie  przejawiała  najmniejszego  zainteresowania  małżeństwem.  Jej 

pierwszy  sezon  w  Londynie  zakończył  się  fiaskiem  i  całkowicie  wybił  jej  z  głowy  myśli  o 

zamążpójściu. 

- Jak widać nie całkowicie - odparła starsza pani. - Widocznie lord Dungarran skłonił 

ją do zmiany zdania, chociaż muszę przyznać, że nie przypominam sobie, by twoja kuzynka 

zainteresowała  się  jakimkolwiek  dżentelmenem,  gdy  widywałam  ją  w  Londynie.  Niektóre 

młode  damy  po  prostu  lepiej  skrywają  swoje  uczucia  niż  inne,  nie  sądzisz?  -  Po  chwili 

zastanowienia lady Exmouth uległa pokusie i sięgnęła po trzecią bułeczkę. - Czy twoja matka 

ujawniła w liście inne szczegóły związane z zaręczynami? 

Robina przebiegła wzrokiem kartkę pokrytą równym, starannym pismem matki. 

-  Tylko  tyle,  że  ogłoszono  je  w  dniu  jarmarku.  Jaka  szkoda,  że  nie  mogłam  ich 

ś

więtować razem z rodziną! Wuj James i ciotka Eleanor muszą być zachwyceni. - Pokręciła 

głową i uśmiechnęła się, coś bowiem przyszło jej nagle do głowy. - Czy  pani wie, że zanim 

jeszcze  opuściłyśmy  Northampton  -  my,  czyli  lady  Sophia  Cleeve,  Hester  i  ja  -  nawet  nie 

przyszłoby  mi  do  głowy,  że  jako  jedyna  wrócę  do  domu  niezaręczona?  Szczerze  mówiąc, 

sądziłabym coś wręcz przeciwnego. Zdawało mi się, że tylko dla mnie jednej sezon skończy 

się zaręczynami. 

Lady Exmouth zatrzymała dłoń trzymającą filiżankę w pół drogi do ust. 

-  Masz  jeszcze  przed  sobą  mnóstwo  czasu,  moja  droga.  Przecież  według  planu 

wracasz do domu dopiero jesienią. 

- Dokładnie to samo mówił Daniel - odrzekła Robina i dopiero wtedy zorientowała się, 

co  powiedziała.  Natychmiast  dostrzegła  wyraz  żywego  zainteresowania  na  twarzy  lady 

Exmouth. 

Swoboda  i  niefrasobliwość  tej  damy  były  bardzo  zwodnicze.  Można  było  nabrać 

przekonania, że starsza pani zazwyczaj szczęśliwie przebywa we własnym świecie i pozwala, 

background image

by przyziemne sprawy toczyły się swoją drogą. Tymczasem w rzeczywistości bardzo niewiele 

umykało jej uwagi. 

-  A  tak,  bo  wspomniałam  mu  wczoraj  wieczorem  -  pośpiesznie  dodała  Robina  -  że 

nigdy nie zawarłabym małżeństwa tylko po to, by poczuć się bezpiecznie i mieć własny dom. 

- Czy naprawdę powiedziałaś coś takiego mojemu synowi? - Lady Exmouth wydawała 

się szczerze poruszona. - Dobrze, dziecko. 

Robina spojrzała na damę, dość zaskoczona jej reakcją. Przecież gdyby lady Exmouth 

nadal  żywiła  nadzieję  na  małżeństwo  jej  syna  z  córką  pastora  z  Abbot  Quincey,  to  z 

pewnością  nie  powinna  jej  ucieszyć  wiadomość,  że  panna,  którą  uważała  za  idealną 

kandydatkę  na  synową,  nie  pozwoli  się  przekonać  do  małżeństwa  z  rozsądku  i  skusić 

bogactwem ani tytułem. Może po przyjeździe do Brighton lady Exmouth doszła do wniosku, 

ż

e  jej  syn  i  córka  pastora  po  prostu  do  siebie  nie  pasują,  więc  zmieniła  zdanie?  Robina 

całkiem  niespodziewanie  doznała  przykrego  rozczarowania.  Na  wszelki  wypadek  zmieniła 

temat i zapytała, czy należy się spodziewać wizyty lady Tolliver. 

-  Wielkie  nieba!  Nawet  nie  próbowałabym  przewidywać,  co  ta  moja  postrzelona 

siostrzenica może wymyślić. Ona zawsze robi wszystko według własnego widzimisię. 

Rozczarowanie Robiny szybko przekształciło się w niechęć, ni stąd, ni zowąd bowiem 

wyobraźnia podsunęła jej obraz lady Tolliver uczepionej ramienia Daniela. 

- Daniel dał mi wyraźnie do zrozumienia, że bardzo lubi swoją kuzynkę, proszę pani - 

stwierdziła  obojętnym  tonem,  starając  się  zapanować  nad  emocjami.  -  Oni  są  jak  brat  i 

siostra... prawda? Tak, zdaje się, pani mówiła? 

-  Zawsze  tak  mi  się  zdawało,  ale...  Nie  wiem,  moja  droga.  -  Lady  Exmouth 

uśmiechnęła  się  do  jakiegoś  swojego  wspomnienia.  -  Kiedyś  chyba  sądziłam,  że  mogą  być 

dobraną parą. Arabella nie grzeszy urodą, ale ma wiele innych zalet, którymi to nadrabia. Jest 

inteligentna, dowcipna i pełna wigoru. - Pokręciła głową, a uśmiech szybko znikł jej z twarzy. 

-  Obawiam  się  jednak,  że  nijak  nie  mogłaby  dorównać  Clarissie,  w  każdym  razie  urodą.  To 

zresztą dotyczy większości kobiet. 

O dziwo, ta informacja wcale nie poprawiła samopoczucia Robiny. Z niewyjaśnionego 

powodu  nadal  nie  umiała  zapanować  nad  uczuciem  niechęci.  Co  więcej,  zdawało  się  ono 

nasilać i obejmowało teraz już nie tylko lady Tolliver, lecz również niedawno zmarłą Clarissę. 

To  dziwne,  ale  Arabella  należała  do  nielicznych  osób,  które  uważały,  że  Daniel 

popełnia  błąd,  decydując  się  na  małżeństwo  z  Clarissą  -  wyjawiła  lady  Exmouth  i  Robina 

natychmiast  ponownie  skupiła  uwagę  na  jej  słowach.  -  Nie  przypuszczam,  żeby  wyznawała 

taki  pogląd  z  zazdrości.  Wydawała  się  szczerze  przekonana,  że  oni  nie  będą  do  siebie 

background image

pasować. Naturalnie znaleźli się też inni sceptycy, na przykład mój przyjaciel sir Percy. Oni 

również wyrażali niepokój, ale ich obiekcje dotyczyły przede wszystkim zbyt młodego wieku 

Daniela. 

-  A  na  czym  polegały  zastrzeżenia  pani  siostrzenicy?  -  zapytała  Robina,  gdy  dama 

znowu zamilkła i odbiegła myślami daleko. - Czy kiedykolwiek wyjaśniła to wprost? 

- Nie przypominam sobie tego, moja droga. W dzieciństwie Arabella dużo bawiła się z 

Clarissą, więc dobrze ją znała. - Wzruszyła ramionami. - Może moja siostrzenica dostrzegła w 

naturze  Clarissy  coś,  co  ją  raziło.  Przecież  nikt  nie  jest  doskonały.  Wszyscy  mamy  swoje 

słabości i dziwactwa, które innych irytują. 

Była to niewątpliwie prawda. Robina szczerze kochała swoje siostry, nie  znaczyło to 

jednak, że jest ślepa na ich wady, drażniące ją w najwyższym stopniu. 

Byłoby  interesujące  dowiedzieć  się,  co  Arabella  zarzucała  zmarłej  żonie Daniela,  ale 

ponieważ  jego  matka  zdawała  się  tego  nie  wiedzieć,  nie  było  sensu  drążyć  tematu.  Robina 

znowu zmieniła więc bieg rozmowy. 

-  Ze  słów  lady  Tolliver  odniosłam  wczoraj  wrażenie,  że  jej  mąż  był  od  niej  dużo 

starszy. 

-  Owszem,  moja  droga.  To  widocznie  musi  być  dziedziczne,  że  kobiety  w  mojej 

rodzinie  wolą  starszych  mężczyzn.  Chyba  już  ci  wspominałam,  że  ojciec  Daniela  miał 

znacznie więcej lat niż ja. Ojciec Arabelli również był znacznie starszy od mojej siostry, no i 

Arabella  też  poślubiła  dżentelmena,  który  mógłby  być  jej  ojcem.  -  Z  uśmiechem  pokręciła 

głową.  -  Muszę  wyznać,  że  zdziwiłam  się,  gdy  siostrzenica  zdecydowała  się  przyjąć 

oświadczyny  sir  Henry'ego.  Zawsze  była  pełna  życia,  wciąż  w  ruchu,  więc  sądziłam,  że 

wybierze  sobie  młodego,  przystojnego  młodzieńca.  Ale  nie,  zdecydowała  się  na  bardzo 

spokojnego i zacnego sir Henry'ego, którego jedyny syn był od niej kilka miesięcy starszy. O 

dziwo,  Arabella  bardzo  szybko  przywykła  do  małżeńskiego  życia  i  osiadła  w  hrabstwie 

Devon. Niezależnie od tego, jakie wrażenie mogła wywrzeć wczoraj wieczorem, była oddana 

sir  Henry'emu  i  bardzo  przeżyła  jego  śmierć.  Naturalnie  wciąż  jest  stosunkowo  młodą 

kobietą, więc być może któregoś dnia ponownie wyjdzie za mąż i urodzi dzieci. Ale wcale nie 

zdziwiłoby mnie, gdyby tak się nie stało. - Niespodziewanie parsknęła chrapliwym śmiechem. 

-  Nie  wydaje  mi  się  prawdopodobne,  żeby  wielu  dżentelmenów  miało  ochotę  godzić  się  na 

szaleństwa mojej siostrzenicy. 

Może  nie  było  ich  wielu,  pomyślała  Robina,  starając  się  zagłuszyć  dużym  łykiem 

kawy  smak  goryczy,  który  nagle  poczuła,  ale  jeden  dżentelmen  wyraźnie  pokazał 

poprzedniego wieczoru, że chętnie by tego spróbował. 

background image

W  ramach  pokonywania  nieoczekiwanego  napadu  melancholii,  jednego  z  tych,  które 

dręczyły  ją  ostatnio  coraz  częściej,  Robina  postanowiła  złożyć  wizytę  swojej  przyjaciółce 

Olivii.  Najchętniej  wybrałaby  się  do  niej  sama,  ponieważ  jednak  wiedziała,  że  takie 

zachowanie  wywołałoby  głębokie  ubolewanie  lady  Exmouth,  która  mimo  swej  życzliwości 

nie aprobowała chodzenia przez młode damy samopas po ulicach, poprosiła, służącą Nancy, 

ż

eby jej towarzyszyła. 

Weszła  do  modnego  domu,  wynajętego  przez  świeżo  upieczonego  szwagra  Olivii  na 

okres pobytu rodziny w Brighton, przekonała się jednak, że przyjaciółka wpadła na podobny 

pomysł  jak  ona  i  wyszła  na  przechadzkę.  Była  za  to  w  domu  siostra  Olivii,  Beatrice,  i 

ucieszona  niespodziewaną  wizytą  natychmiast  poleciła  podać  przekąskę  do  frontowego 

salonu. 

Przez  pewien  czas  rozmawiały  o  zaskakujących  wydarzeniach,  jakie  w  ostatnich 

tygodniach  miały  miejsce  w  hrabstwie  Northampton,  po  czym  zajęły  się  aktualniejszymi 

sprawami,  czyli  zaręczynami  kilku  ich  wspólnych  znajomych,  między  innymi  dość 

niespodziewaną  nowiną  o  zaręczynach  Hester  Perceval.  Beatrice  podsumowała  tę  rozmowę 

ż

artobliwą  uwagą,  że  zapewne  wkrótce  również  jej  miły  gość  stwierdzi,  że  wpadł  w 

małżeńskie sidła, którą to sugestią przyprawiła Robinę o bolesne ukłucie w sercu. 

Szybko  zapewniła  gościnną  panią  domu,  że  jak  dotąd  nie  ma  żadnych  zobowiązań, 

więc  prawdopodobnie  należy  się  najpierw  spodziewać  zaręczyn  Olivii,  co  natychmiast 

wywołało zatroskaną minę na twarzy Beatrice, od niedawna lady Ravensden. 

Robina  wiedziała,  że  Beatrice  jest  bystra  i  prawdopodobnie  wie  równie  dobrze  jak 

Robina, że Olivia wykazuje zainteresowanie pewnym kapitanem nazwiskiem Jack Denning. 

Ponieważ  Robina  miała  już  okazję  kilkakrotnie  spotkać  tego  dżentelmena,  wyrobiła 

sobie  przekonanie,  że  kapitan  jest  interesującym  mężczyzną.  Bez  wątpienia  był  przystojny  i 

na  pewno  spełniał  dziewczęce  marzenia  o  nieustraszonym  bohaterze  rodem  z  książki.  To 

nawet  skłoniło  ją  do  krótkiej  refleksji  nad  tym,  dlaczego  ona,  Robina,  w  odróżnieniu  od 

swojej przyjaciółki Olivii w ogóle nie czuje pociągu do tego człowieka. 

Niezaprzeczalnie  kapitan  roztaczał  melancholijną  aurę.  Mówiono  o  nim,  że  niekiedy 

bywa  porywczy,  a  w  pewnych  kręgach  krążyły  również  plotki  dotyczące  rozdźwięku 

pomiędzy nim a resztą rodziny, co naturalnie mogło przysporzyć trosk Beatrice, jeśli sądziła, 

ż

e jej młodsza siostra obdarzyła tego człowieka uczuciem. 

Mimo że Robina uważała się za przyjaciółkę rodziny Roade'ów, nie była to jej sprawa, 

dlatego nie miała zamiaru dawać upustu wścibstwu ani angażować się w sprawy, które jej nie 

background image

dotyczą.  Taktownie  skierowała  rozmowę  na  mniej  osobiste  tematy,  a  chwilę  później 

powiedziała, że musi już iść. 

Chociaż odrzuciła uprzejme zaproszenie Beatrice, by jeszcze posiedzieć i poczekać na 

powrót Olivii, to nie wróciła prosto do domu, lecz poszła naokoło, przez centrum miasta, co 

bardzo ucieszyło młodą służącą. 

Szybko  wyszło  na  jaw,  że  Nancy  niczego  nie  lubi  tak  bardzo  jak  oglądania 

sklepowych wystaw. Szeroko otwartymi, pełnymi podziwu oczami wpatrywała się w pięknie 

zdobione  suknie  i  kunsztowne  czepki.  Robinie  trudno  było  jednak  wykrzesać  z  siebie 

entuzjazm dla tych widoków i właśnie usiłowała przekonać swoją ociągającą się towarzyszkę 

do  przyśpieszenia  kroku,  gdy  usłyszała,  że  ktoś  woła  ją  radosnym,  wibrującym  energią 

głosem.  Zaskoczona  stwierdziła,  że  zaledwie  kilka  jardów  przed  nią  zatrzymuje  się  bardzo 

elegancki odkryty powozik. 

-  Dzień  dobry,  panno  Perceval  -  powitała  ją  jedyna  w  swoim  rodzaju  i  natychmiast 

rozpoznawalna  osoba  siedząca  w  środku.  -  Czy  uda  mi  się  namówić  panią  na  wspólną 

przejażdżkę  po  mieście?  I  tak  zamierzałam  odwiedzić  ciotkę  Lavinię,  więc  mogę  potem 

bezpiecznie odwieźć panią do domu. 

Odmowa  mogłaby  wydać  się  niegrzeczna.  Ponadto  lady  Tolliver  sprawiała  wrażenie 

szczerze uradowanej spotkaniem. Robina żałowała, że nie może odwzajemnić się tym samym, 

bo przecież kuzynka Daniela nie dała jej żadnego powodu do okazywania niechęci. 

Zaczęło dokuczać jej sumienie, zdawała sobie bowiem sprawę z tego, że pastor byłby 

bardzo  rozczarowany  swoją  najstarszą  córką,  gdyby  przyszło  mu  do  głowy,  że  może  ona 

darzyć kogoś antypatią bez widomego powodu. 

-  Z  chęcią  przyjmuję  zaproszenie  -  odrzekła,  bardzo  starając  się,  aby  ta  deklaracja 

zabrzmiała szczerze, po czym zwróciła się do młodej służącej, która powiedziała, że pójdzie 

dalej pieszo, jeśli panienka nie ma nic przeciwko temu. 

-  Zupełnie  jak  moje  służące  -  stwierdziła  Arabella,  poleciwszy  stangretowi  ruszyć.  - 

Wszystkie zdają się czerpać wielką przyjemność z gapienia się na wystawy. To zresztą chyba 

jest  zrozumiałe!  Większość  kobiet  lubi  przyglądać  się  fatałaszkom  i  falbankom.  -  Nagle 

zmrużyła powieki i zmierzyła swą towarzyszkę taksującym spojrzeniem. - Ale pani, zdaje się, 

to nie dotyczy. 

Robina odwzajemniła jej spojrzenie i nagle uświadomiła sobie, że lady Tolliver łączy 

ze  starszą  panią  Exmouth  znacznie  więcej  niż  tylko  rodzinne  podobieństwo.  Obie  damy 

wydawały się niezwykle spostrzegawcze. 

Uznawszy, że rozsądnie będzie nie zaprzeczać, powiedziała: 

background image

- Napatrzyłam się już na wystawy w Londynie. - Wzruszyła ramionami. - Jest bardzo 

miło  mieć  i  nosić  ładne  stroje,  ale  obawiam  się,  że  należę  do  osób,  dla  których  posiadanie 

rzeczy nie jest najważniejsze, lady Tolliver. 

-  Doprawdy  niezwykła  z  pani  kobieta  -  odrzekła  Arabella,  po  czym  zaproponowała 

rozluźnienie  etykiety.  -  Mam  nadzieję,  że  zechcesz  mówić  do  mnie  po  imieniu,  bo  co  do 

mnie.  zdecydowanie  mam  zamiar  nazywać  cię  Robiną.  Nie  znoszę  zbędnych  ceregieli,  więc 

możemy rozmawiać z sobą tak, jakbyśmy zamierzały się zaprzyjaźnić, nie sądzisz? 

Wziąwszy milczenie Robiny za przyzwolenie, Arabella z zainteresowaniem rozejrzała 

się dookoła. 

-  Wielkie  nieba!  -  zawołała,  dostrzegając  znajomą  postać  w  mijającym  je  powozie.  - 

Czyż to nie lady Milverton? Ale fikuśny kapelusz! - Szelmowsko zachichotała i znów skupiła 

uwagę na Robinie. - I jak ci się podoba w Brighton? 

- Bardzo. Daniel i jego matka są dla mnie niezwykle mili, poświęcają mi wiele czasu, 

abym się nie nudziła. Daniel zadał sobie nawet trud nauczenia mnie, jak się powozi. 

Arabella wydawała się pod wrażeniem. 

-  Ho,  ho,  nigdy  dość  zaskoczeń  na  tym  świecie.  Daniel  musi  doprawdy  mieć  o  tobie 

bardzo  wysokie  mniemanie,  moja  droga,  jeśli  pozwolił  ci  powozić  swoimi  bezcennymi 

końmi.  W  przeszłości  jechałam  z  nim  wiele  razy  i  nigdy  nie  chciał  dać  mi  wodzy  do  ręki. 

Jestem również pewna, że nigdy nie wyróżnił tym swojej żony. Naturalnie Clarissa wcale nie 

zamierzała nauczyć się panowania nad tymi dzikimi stworzeniami - dodała. - Obawiam się, że 

miała dość ograniczone zainteresowania. 

W  głosie  Arabelli  zabrzmiała  złośliwa  nuta.  Niby  mówiła  o  faktach,  a  jednak  coś 

podszeptywało  Robinie,  że  starsza  pani  Exmouth  miała  rację,  gdy  posądzała  Arabellę  o 

niezbyt pochlebną opinię na temat zmarłej Clarissy. Było całkiem możliwe, że lady  Tolliver 

w  skrytości  żywiła  nadzieję  na  poślubienie  Daniela,  więc  nienawidziła  kobiety,  która 

zniweczyła jej ambitny zamiar. 

-  Rozumiem,  że  dobrze  znałaś  zmarłą  żonę  Daniela  -  zaryzykowała,  licząc  na 

dowiedzenie się czegoś więcej. 

-  Ha!  Droga  ciocia  Lavinia  rozmawiała  z  tobą  na  mój  temat,  prawda?  -  odrzekła 

Arabella,  wyginając  pełne  wargi  w  lekko  ironicznym  uśmiechu.  -  To  do  niej  podobne. 

Owszem,  Clarissę  znałam  bardzo  dobrze.  Często  składałam  jej  wizyty,  ilekroć 

zatrzymywałam  się  w  Courtney  Place.  Wyjątkowo  dobrze  czułyśmy  się  w  swoim 

towarzystwie, zważywszy na to, jak mało miałyśmy ze sobą wspólnego. Ja byłam chłopczycą, 

która uwielbia wspinać się po drzewach i ściągać na siebie wszystkie możliwe nieszczęścia, 

background image

podczas gdy droga Clarissa była przede wszystkim wyniosłą młodą damą, której przyjemność 

sprawiało spędzanie wolnego czasu na szyciu, rysowaniu lub grze na fortepianie. 

Na pełnych wargach Arabelli znów pojawił się uśmiech. Oczywiście przerastała mnie 

o głowę we wszystkich tak zwanych kobiecych zajęciach - przyznała bez zakłopotania. - Ale 

wykazywała  też  niezwykle  mało  entuzjazmu  do  czegokolwiek  innego,  może  z  wyjątkiem 

ż

ycia  towarzyskiego.  Clarissa  uwielbiała  znajdować  się  w  centrum  uwagi.  Trzeba  oddać  jej 

sprawiedliwość,  że  nie  była  próżna,  ale  ponieważ  los  obdarzył  ją  wielką  urodą,  z  czasem 

zapewne przyzwyczaiła się do tego, że jest obiektem zachwytu wszystkich dżentelmenów. 

Westchnęła i po chwili dodała: 

- Może dobrze się stało, że wtedy umarła. Z czasem jej uroda niewątpliwie zbladłaby i 

obawiam  się,  że  Clarissa  zamieniłaby  się  w  jedną  z  przekwitłych  piękności,  które  spędzają 

cały  swój  czas,  leżąc  na  kanapie  i  wyobrażając  sobie  wszelkie  możliwe  dolegliwości,  a 

przyjemność czerpią z bycia obskakiwaną przez głupawą damę do towarzystwa. 

Nagle  wybuchnęła  tak  zaraźliwym  śmiechem,  że  Robina  ku  swemu  zdumieniu 

również zachichotała. 

- Ojej, ależ jadowicie to zabrzmiało. Każdy, kto by mnie słuchał, mógłby pomyśleć, że 

nie  lubiłam  Clarissy,  a  trudno  bardziej  minąć  się  z  prawdą.  Ona  była  miła  i  życzliwa,  i 

naturalnie śliczna. Wcale mnie nie zdziwiło, że zauroczyła Daniela. Większość dżentelmenów 

natychmiast  ulegała  jej  czarowi.  Ale  bardzo  mnie  zaskoczyło,  że  postanowił  ją  poślubić... 

Ciekawa jestem, ile czasu potrzebował, by zrozumieć swój błąd. 

Robina  wlepiła  w  nią  osłupiałe  spojrzenie.  Na  szczęście  uwagę  Arabelli  znowu 

zaprzątnęła  znajoma,  machająca  do  niej  z  przejeżdżającego  powozu,  a  gdy  lady  Tolliver  z 

powrotem się odwróciła, Robina zdążyła się opanować. 

- Muszę przyznać, że przyjemnie znowu zobaczyć Daniela cieszącego się życiem. Nie 

byłam w stanie przyjechać na pogrzeb Clarissy  - wyjawiła Arabella, zerkając na swoją złotą 

bransoletkę.  -  Drogi  Henry  gasł  wtedy  w  oczach.  Nigdy  nie  zdołał  w  pełni  odzyskać  sił  po 

ostatnim  ataku  i  zmarł  zaledwie  kilka  miesięcy  po  Clarissie.  Daniel  był  na  jego  pogrzebie. 

Wstrząsnęła  mną  zmiana,  jaka  w  nim  zaszła.  Teraz  jednak  wydaje  się  zupełnie  innym 

człowiekiem.  Tak  szczęśliwego  nie  widziałam  go  od  lat  i  cieszę  się  z  tego,  chociaż  nie 

rozumiem, dlaczego właściwie ten paskudnik miałby jeszcze mnie obchodzić! 

Ciemne, figlarnie skrzące się oczy znów zwróciły się ku Robinie. 

-  Pojutrze  ma  zamiar  wyciągnąć  mojego  drogiego  Rodericka  na  oglądanie  jakiejś 

ohydnej  walki  bokserskiej  i  zostawia  mnie  całkiem  bez  opieki.  Ponieważ  stanowczo  nie 

zamierzam  czekać  w  domu  na  ich  powrót,  postanowiłam  urządzić  śniadanie  pod  gołym 

background image

niebem w jakimś malowniczym zakątku. Obiecaj, proszę, że przyłączysz się do towarzystwa. 

Wiem na pewno, że chcę lepiej cię poznać i się z tobą zaprzyjaźnić. 

Robina  nie  była  przekonana,  czy  kiedykolwiek  uda  im  się  osiągnąć  taką  zażyłość,  a 

poza tym czuła, że byłoby rozsądnie zachować pewien dystans wobec lady Tolliver, mimo że 

niezaprzeczalnie  była  ona  przemiłą  kobietą,  której  wrodzoną  uczciwość  Robina  mogła  tylko 

podziwiać. 

Tego wieczoru, ponownie zobaczywszy Arabellę podczas przyjęcia u jednej z dobrych 

znajomych  lady  Exmouth,  Robina  jeszcze  bardziej  straciła  chęć  na  nawiązanie  bliższych 

stosunków z żywiołową wdówką. 

Kiedy  lady  Exmouth  tuż  przed  wyjazdem  na  przyjęcie  wspomniała  o  liściku,  który 

przysłał jej syn, by przeprosić, że nie może im towarzyszyć tego wieczoru, Robina uznała to 

za  dziwne  zdarzenie,  od  dawna  bowiem  uważała  Daniela  za  bardzo  słownego  człowieka, 

który zawsze dotrzymuje wcześniejszych obietnic. 

Po wejściu do stylowego salonu lady Maitland Robina natychmiast jednak zrozumiała, 

dlaczego tym razem Daniel postanowił złamać przyrzeczenie. Odprężony i zadowolony stał w 

grupce  otaczającej  jego  energiczną  kuzynkę.  Ponieważ  wśród  gości  nie  było  ani  śladu  sir 

Rodericka,  Robina  doszła  do  wniosku,  że  Arabella  poprosiła  kuzyna  o  przysługę,  ten  zaś 

podjął się towarzyszenia - jej na przyjęciu, zapewne z wielką ochotą. 

Robina  poczuła  się  bezsilna  wobec  małostkowej  niechęci,  która  ponownie  się  w  niej 

obudziła,  i  to  jeszcze  gwałtowniej  niż  poprzednio.  Wiedziała,  że  reaguje  jak  rozpieszczone 

dziecko,  bo  nie  powinna  żywić  urazy  do  Daniela,  który  mógł  przecież  towarzyszyć  podczas 

przyjęcia,  komu  tylko  chciał.  Miała  również  przykrą  świadomość,  że  zazdroszcząc  kuzynce 

spędzanego z nim czasu, przejawia skrajny egoizm, ale z trudnego do wytłumaczenia powodu 

nic nie mogła na to poradzić. 

Starała  się  ze  wszystkich  sił  okazać  zadowolenie,  gdy  Daniel  wreszcie  zauważył  ich 

obecność  i  podszedł  je  powitać,  ale  było  widać,  że  jest  to  wymuszona  grzeczność.  Lord 

Exmouth  natychmiast  wykrył  fałszywą  nutę  w  jej  głosie  i  spytał  wprost,  czy  nie  czuje  się 

niedysponowana. 

-  To  prawda,  moja  droga,  masz  takie  rumieńce  -  włączyła  się  do  rozmowy  lady 

Exmouth,  zanim  Robina  zdążyła  go  zapewnić,  że  wszystko  jest  w  najlepszym  porządku.  - 

Chyba nie zaraziłaś się gorączką od lady Phelps, Ta Augusta zrobiła się doprawdy nieznośna! 

Składa  wizyty,  chociaż  nieustannie  kicha,  a  do  tego  kapie  jej  z  oczu  i  z  nosa!  Wcale  nie 

zdziwiłabym się, gdybyśmy obie musiały w najbliższych dniach położyć się do łóżek. 

background image

Robina  zdawała  sobie  sprawę  z  tego,  że  pozostając  przy  lady  Exmouth, może  głupio 

zdradzić się z uczuciami, których nie umie opanować, gorączkowo zaczęła więc rozglądać się 

po salonie w poszukiwaniu drogi ucieczki i na szczęście ją znalazła. 

-  O,  jest  Olivia  Roade  Burton  z  siostrą.  Złożyłam  im  rano  wizytę,  ale  niestety  nie 

zastałam Olivii w domu. Bardzo przepraszam, ale chciałabym z nią zamienić kilka słów. Czy 

można? Dawno jej nie widziałam. 

-  Czy  jesteś  pewna,  mamo,  że  nic  jej  nie  jest?  -  spytał  Daniel,  gdy  tylko  Robina  się 

oddaliła. - Wydaje mi się trochę spięta. 

- Jeśli masz rację, znaczy to, że w sprawach dotyczących panny Perceval wykazujesz 

dużo większą spostrzegawczość ode mnie, synu - odpowiedziała, promieniejąc z satysfakcji. - 

Wcześniej  na  pewno  nic  jej  nie  było.  Rano  wyszła  do  miasta,  zgodnie  z  tym,  co  mówiła,  a 

potem  przywiozła  ją  do  domu  nasza  droga  Arabella.  Nic  niepożądanego  dzisiaj  się  nie 

zdarzyło, mogę cię zapewnić. 

Daniela to nie przekonało. Zbyt dobrze poznał Robinę przez ostatnie tygodnie, by nie 

być  pewnym,  że  zaszło coś,  co  zburzyło  spokój jej  umysłu.  I  o  ile  słusznie  mu  się zdawało, 

Robina postanowiła za wszelką cenę zachować to dla siebie. 

Pozostawiwszy  matkę  w  trakcie  ożywionej  rozmowy  ze  znajomymi,  poszedł  do 

pokoju  przeznaczonego  dla  graczy  w  karty  i  wybrał  stolik  przy  drzwiach,  od  którego  mógł 

obserwować, co dzieje się w salonie. 

Robinie, z racji jej urody, nigdy nie brakowało zaproszeń do tańca, więc i ten wieczór 

nie  stanowił  wyjątku.  Ilekroć  Daniel  podnosił  wzrok  znad  wachlarzyka  kart,  widział,  jak 

Robina  porusza  się  z  wdziękiem  po  parkiecie.  Pozornie  wydawało  się,  że  jest  bardzo 

rozbawiona, jego jednak nie zwiodła. Zauważył, że jej uśmiechom brakuje spontaniczności i 

ciepła, a kształtne ramiona wydawały się bardziej usztywnione niż zwykle. 

Odrzuciwszy propozycję rozegrania następnej partii, wrócił do salonu. Partner Robiny 

odprowadził ją akurat pod opiekę lady Exmouth. 

- Mam nadzieję, że zaszczyci mnie pani ostatnim tańcem przed kolacją? - Podszedł do 

niej  niepostrzeżenie,  więc  aż  się  wzdrygnęła  zaskoczona.  -  I  naturalnie  pozwoli  się  potem 

zaprowadzić na małą przekąskę. 

Robina  uczyniła  niemały  wysiłek,  by  ukryć  zachwyt.  Daniel,  choć  jak  na  człowieka 

swojej postury tańczył znakomicie i zaskakująco lekko się poruszał, pojawiał się na parkiecie 

rzadko,  twierdził  bowiem,  że  skoro  osiągnął  już  poważny  wiek  trzydziestu  sześciu  lat, 

powinien poprzestać na przyglądaniu się zabawie, zamiast samemu w niej uczestniczyć. 

background image

To,  że  postanowił  wziąć  na  kolację  ją,  Robinę,  a  nie  swoją  kuzynkę,  natychmiast 

poprawiło  jej  nastrój.  Miała  nadzieję,  że  zaproszenie  było  wyrazem  tęsknoty  za  jej 

towarzystwem, a nie rekompensatą za to, że zawiódł ją i nie przyszedł z nią na przyjęcie. 

Obdarzyła  Daniela  spontanicznym  uśmiechem,  okazał  się  on  jednak  niedostatecznie 

przekonujący,  by  zatrzymać  go  na  dłużej.  Wkrótce  Daniel  przyłączył  się  do  grupki  swoich 

przyjaciół zbierających się koło drzwi. 

Później  tego  wieczoru  Robina  kilkakrotnie  złapała  go  na  tym,  że  spogląda  w  jej 

kierunku, ale więcej nie próbował już podejść. Zbliżał się czas ostatniego tańca przed kolacją, 

tymczasem Daniela nawet nie było w pobliżu. 

-  Czy  nie  wie  pani  przypadkiem,  gdzie  ukrywa  się  Daniel?  -  skierowała  pytanie  do 

lady  Exmouth,  gdy  na  próżno  omiotła  wzrokiem  cały  salon  w  poszukiwaniu  jego  wysokiej, 

muskularnej sylwetki. 

- Nie, moja droga. Nie mam pojęcia, może jest na dworze z Arabellą. Zdaje mi się, że 

nieco wcześniej widziałam, jak wychodzili na taras. 

Robina  zawahała  się,  ale  tylko  na  chwilę.  Bądź  co  bądź,  nic  jej  nie  szkodziło  iść  go 

poszukać.  Tak  w  każdym  razie  przekonywała  samą  siebie,  wychodząc  na  zewnątrz  przez 

oszklone  drzwi,  które  przewidująca  pani  domu  poleciła  zostawić  szeroko  otwarte,  żeby 

zapewnić stały dopływ świeżego powietrza do wnętrza domu. 

Zaskoczyło  ją,  że  taras  jest  pusty.  Już  miała  z  powrotem  wejść  do  środka,  gdy  z 

wonnego ogrodu dobiegł ją perlisty kobiecy śmiech. 

Była  w  miękkich  pantofelkach,  więc  bezszelestnie  przemierzyła  taras  i  po  czterech 

kamiennych  schodkach  zeszła  na  rozległy  trawnik.  Dwie  blisko  siebie  stojące  postaci, 

rysujące  się  w  świetle  księżyca  zaledwie  kilkanaście  jardów  od  niej,  wydawały  się  całkiem 

obojętne  na  jej  obecność.  Mimo  półmroku  bez  większego  trudu  poznała  obie,  i  to  jeszcze 

zanim bardzo charakterystyczny kobiecy głos, irytująco czysty i donośny, oznajmił: 

- Och, Danielu! Nie potrafię ci powiedzieć, jak bardzo jestem szczęśliwa! I pomyśleć, 

ż

e po tylu latach wreszcie nabrałeś rozumu. Mam nadzieję, że tym razem dokonałeś słusznego 

wyboru. 

Robina  zmartwiała,  przejęta  lodowatym  chłodem.  Może  się  przesłyszała?  Ale  gdy 

spojrzała  i  zobaczyła  Arabellę  obejmującą  Daniela,  który  czule  zamknął  ją  w  uścisku, 

zrozumiała, że nie wolno jej dłużej ulegać złudzeniom. 

Jeszcze nigdy Robina nie była tak wdzięczna matce za to, że zawsze wymagała od niej 

opanowania.  Tego,  co  wszczepiono  jej  w  dzieciństwie,  nie  dało  się  łatwo  zapomnieć,  i 

właśnie dzięki temu udało jej się stłumić okrzyk i w milczeniu odejść z wysoko podniesioną 

background image

głową. Nie płakała, tylko większa niż zwykle bladość wskazywała, że jej samopoczucie jest 

dalekie od dobrego. 

Brak rumieńców nie uszedł jednak uwagi lady Exmouth, gdy w końcu znów przy niej 

stanęła. 

-  Moja  droga,  czy  jesteś  całkiem  pewna,  że  dobrze  się  czujesz?  Wyglądasz  bardzo 

blado. 

- Nie czuję się najlepiej, proszę pani - odpowiedziała, zdziwiona, że zabrzmiało to tak 

naturalnie, chociaż słowa ledwie przeszły jej przez gardło. - Bardzo boli mnie głowa i chyba 

powinnam jak najszybciej wrócić do domu. 

Lady  Exmouth  natychmiast  podchwyciła  tę  sugestię.  Ale  gdy  kilka  minut  później 

Robina,  uniknąwszy  spotkania  z  Danielem,  usiadła  obok  starszej  pani  w  powozie,  miała 

bardzo  bolesną  świadomość,  że  nie  wiadomo,  czy  kiedykolwiek  uda  jej  się  uciec  przed 

dręczącym ją poczuciem beznadziejności. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

-  Jestem  ci  wdzięczny  za  wspaniałomyślną  gościnność  i  niezrównane  męskie 

towarzystwo,  ale  myślę,  że  przyszedł  czas  na  powrót  do  domu  -  oznajmił  nagle  Daniel 

przyjacielowi,  gdy  zatrzymali  się  podczas  przechadzki  po  mieście,  by  obejrzeć  grupę 

kilkunastu łodzi rybackich, wypływających w morze. 

Jaśnie  wielmożny  sir  Montague  Merrell  nie  próbował  skłonić  Daniela  do  zmiany 

zdania. 

- Prawdę mówiąc, sądziłem, że to zrobisz już kilka dni temu. Od dość dawna widzę, że 

zakochałeś  się  po  uszy  w  tej  gołąbeczce.  Panna  Perceval  jest  doprawdy  urocza  i  nie 

rozumiem, czemu tak długo zwlekałeś z przenosinami. 

- Ty lepiej niż kto inny powinieneś wiedzieć, skąd moja ostrożność, Monty. Już kiedyś 

się zakochałem, pamiętasz? 

Pan  Merrell  bez  trudu  wykrył  w  miłym,  dźwięcznym  głosie  Daniela  nutę  goryczy  i 

przesłał przyjacielowi współczujące spojrzenie. Ruszyli dalej przed siebie. 

-  Byłeś  wtedy  bardzo  młody,  Danielu  -  zwrócił  uwagę.  -  Wprawdzie  należałem  w 

owym  czasie  do  nielicznych,  którzy  odradzali  ci  małżeństwo,  ale  wyłącznie  dlatego,  że 

wydawało  mi  się  rozsądne,  abyś  poczekał  jeszcze  rok  lub  dwa  lata.  Gdy  patrzę  na  to  z 

dzisiejszej  perspektywy,  nie  przypominam  sobie  ani  jednego  mężczyzny,  który  oparłby  się 

czarowi Clarissy. Możesz mi wierzyć, że i ja nie byłem w tym wyjątkiem. 

-  Może  nie...  Ale  ty,  mój  drogi  przyjacielu,  przynajmniej  miałeś  dość  rozsądku,  by 

odróżnić zauroczenie od miłości, natomiast ja... 

Daniel  nie  próbował  dokończyć  tego  zdania.  Nie  było  potrzeby,  ponieważ  Montague 

był jego jedynym powiernikiem. I on jeden oprócz Kendalla znał niechlubne fakty związane z 

przedwczesnym i nieoczekiwanym odejściem Clarissy. 

Machinalnie wyrównał krok z przyjacielem, gdy skręcili w jedną z licznych bocznych 

uliczek Brighton, na której nigdy przedtem nie był. Wróciło do niego wspomnienie pewnego 

wieczoru  sprzed  prawie  dwóch  lat,  wkrótce  po  pogrzebie.  Siedział  wtedy  w  bibliotece  w 

Courtney  Place  z  Montague  Merrellem  i  poczuł,  że  musi  z  siebie  wszystko  wyrzucić. 

Pierwszy  raz  w  życiu  opowiedział  komuś,  że  jego  małżeństwo  wcale  nie  było  tak  bardzo 

udane,  jak  sądzono.  Kiedy  zrelacjonował  Merrellowi  szczegóły  śmierci  Clarissy,  przyjaciel 

wydawał  się  wstrząśnięty.  W  swoim  czasie  miał  zastrzeżenia  co  do  tego  małżeństwa,  ale 

potem, podobnie jak wszyscy, uważał, że jest ono szczęśliwe. 

background image

Skręcili w następną nieznaną uliczkę. 

-  Nie  krępuj  się,  Monty.  Czemu  nie  powiesz  „A  nie  mówiłem”?  Przecież  właśnie  to 

chodzi ci teraz po głowie. 

- Wcale nie! - odparł Merrell, a w kącikach jego ust pojawił się smutny uśmieszek. - 

W  gruncie  rzeczy  myślałem  tylko  o  tym,  do  jakiej  wprawy  doszedłeś  przez  te  lata  w 

ukrywaniu swoich prawdziwych uczuć. Nie sądzę, żeby było w tej chwili w Brighton więcej 

niż  dziesięć  osób,  które  podejrzewają,  że  twoja  znajomość  z  panną  Robiną  Perceval  to  coś 

więcej niż zwykła przyjaźń. 

Owszem, w tym jestem dobry - przyznał Daniel z niemałą satysfakcją. 

Montague przyglądał mu się przez chwilę w milczeniu. Wreszcie spytał: 

Chyba  nie  masz  żadnych  wątpliwości,  co?  Panna  Robina  Perceval  jest  absolutnie 

urocza. Już dawno temu w Londynie mówiłem ci, że idealnie nadaje się na twoją żonę. 

-  O  ile  pamiętam,  bardzo  się  starałeś,  żeby  mieć  okazję  do  wyrobienia  sobie  takiego 

poglądu - odparował Daniel, nieraz bowiem spotkał w Londynie przyjaciela rozmawiającego 

z Robiną w jakimś odludnym zaciszu. - Gdybym nie był całkiem pewien, że taki zaprzysięgły 

stary  kawaler  nie  stanowi  zagrożenia,  mógłbym  nawet  wpaść  z  twojego  powodu  w  szał 

zazdrości. 

-  Z  tego,  co  zaobserwowałem  przez  ostatnie  tygodnie,  nikt  inny  również  nie  stanowi 

zagrożenia.  -  Montague  kpiąco  spojrzał  na  niego  z  ukosa.  -  Dlaczego  więc  celowo 

powstrzymujesz się z wyrażeniem swoich zamiarów wprost? 

- Ponieważ, mój drogi ciekawski przyjacielu, uważałem, że nie nadszedł jeszcze na to 

stosowny  czas,  a  kilka  tygodni  zwłoki  niczemu  nie  zaszkodzi.  Nie  dla  własnego  dobra  - 

ciągnął - postanowiłem poślubić Robinę na długo przed tym, nim opuściliśmy stolicę. 

Znów na jego ustach pojawił, się smutny uśmiech. 

-  Gdy  pod  koniec  zeszłego  roku  pierwszy  raz  zacząłem  rozważać  sugestię  części 

rodziny  i  wielu  przyjaciół,  między  innymi  twoją,  że  powinienem  się  ponownie  ożenić, 

myślałem  jedynie  o  moich  córkach,  a  nie  o  sobie.  W  końcu  doszedłem  do  wniosku,  że  jeśli 

uda mi się znaleźć szlachetnie urodzoną, dobrze wychowaną kobietę, która troskliwie zajmie 

się  dziewczynkami  i  odpowiednio  poprowadzi  dom,  to  poważnie  zastanowię  się  nad 

powtórnym  ożenkiem.  Nie  muszę  dodawać,  że  o  miłości  nawet  nie  pomyślałem.  A  potem 

pojechałem do Londynu i poznałem córkę pastora z Abbot Quincey. 

-  I  natychmiast  wszystko  się  zmieniło  -  podchwycił  Montague,  ale  Daniel,  zawsze 

prawdomówny do przesady, pokręcił głową. 

background image

- Nie. Nie natychmiast. W każdym razie nie przez pierwsze kilka tygodni - wyjawił ku 

zaskoczeniu przyjaciela. - Owszem, polubiłem ją od razu. Spełniała wszystkie warunki, które 

postawiłem,  była  ładna,  nie  zepsuta  kaprysami  i  pogodna.  Poza  tym  miała  trzy  młodsze 

siostry,  umiałaby  więc  zaopiekować  się  dziewczynkami.  Postanowiłem  lepiej  ją  poznać  i  z 

czasem  ku  swemu  zaskoczeniu  przekonałem  się,  że  zaszło  coś  nieprzewidywalnego. 

Polubiłem  ją  znacznie  bardziej...  -  Skrzywił  się.  -  Nie,  bądźmy  całkiem  szczerzy...  Ze 

zdumieniem odkryłem, że wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu zakochałem się w pannie 

Robinie Perceval. Tym razem ujęła mnie nie tylko miła twarz. Naturalnie byłem świadom, że 

chociaż  moja  matka  bardzo  sprzyja  naszemu  związkowi  i  robi  wszystko  co  może,  żeby  do 

niego doprowadzić, podobnie zresztą jak matka Robiny, to sama panna... 

- Nie żartuj. Ta panna cię po prostu uwielbia - zapewnił go Montague, a ton jego głosu 

dowodził,  że  nie  żywi  najmniejszych  wątpliwości.  -  Ta  urocza  twarzyczka  promienieje, 

ilekroć jesteś w pobliżu. 

Danielowi złagodniały rysy, w ciemnych oczach pojawił się ciepły blask. 

-  Ostatnio  zacząłem  dochodzić  do  przekonania,  że  być  może  Robina  widzi  we  mnie 

jednak kogoś więcej niż tylko przyjaciela. 

- Na pewno masz rację. Cóż więc cię wstrzymuje, na miłość boską? 

Sam  nie  wiem.  -  Daniel  zdjął  kapelusz  i  ze  zniecierpliwieniem  przeczesał  włosy,  a 

przy  okazji  pierwszy  raz  względnie  przytomnie  potoczył  wzrokiem  dookoła.  -  Gdzie  my,  u 

diabła, jesteśmy? - Zatrzymał wzrok na gospodzie u wylotu wąskiej uliczki. - Wejdźmy tam. 

Po takiej bezsensownej włóczędze człowiekowi strasznie chce się pić. 

Montague  skrzywił  się  z  niechęcią  i  z  rezygnacją  poszedł  za  towarzyszem.  Gospoda 

nie  była  na  poziomie,  do  jakiego  przywykł,  ale  piwo  miejscowego  warzenia  okazało  się 

znośne, więc uznał, że może spędzić tu trochę czasu i zaspokoić pragnienie. 

Usiadłszy  obok  Daniela  na  surowej  drewnianej  ławie,  szybko  wrócił  do  tematu  ich 

wcześniejszej rozmowy. 

- Jak długo będziesz jeszcze zwlekał z oświadczynami? 

- Wścibski jesteś! - skarcił go Daniel, ale bez urazy. Jak można było mieć pretensje o 

ciekawość do kogoś, kto tak dobrze życzy, pozostaje wzruszająco lojalny i niezmiennie służy 

wsparciem, gdy tylko jest ono potrzebne? 

-  Jeśli  chcesz  wiedzieć,  to  chciałem  się  oświadczyć  wczoraj  wieczorem.  -  Nagle  na 

czole  pojawił  mu  się  mars.  -  Tyle  że  moja  matka,  niespodziewanie  dla  mnie,  postanowiła 

wcześniej  opuścić  przyjęcie.  Spędziłem  trochę  czasu  w  ogrodzie  z  kuzynką  Arabellą,  a  gdy 

wróciłem do salonu, pani domu powiadomiła mnie, że panna Perceval nie czuła się najlepiej i 

background image

moja  matka  postanowiła  odwieźć  ją  do  domu.  Dziś  rano  zajrzałem  do  nich,  ale  Robina 

siedziała  w  swoim  pokoju.  Matka  uważa,  że  to  jakaś  gorączka,  ale  ja  nie  jestem  tego  taki 

pewien.  -  Wzruszył  ramionami.  -  Wczoraj  wieczorem  Robina  zachowywała  się  dziwnie,  ale 

nie powiedziałbym, że jest chora. 

-  Pewnie  ma  jakąś  kobiecą  niedyspozycję  -  podsunął  Montague.  -  Przypuszczalnie 

szybko jej to minie. 

Daniel przesłał mu lekko kpiące spojrzenie. 

-  Pozwolę  sobie  spytać,  co  zaprzysięgły  stary  kawaler  może  wiedzieć  o  kobiecych 

niedyspozycjach. 

-  Znacznie  więcej,  niż  sądzisz,  staruszku  -  odparł  Montague,  uśmiechając  się  pod 

nosem. - Wprawdzie szczęśliwie uniknąłem małżeństwa,  ale mnichem też nie jestem. Status 

kawalera  dobrze  mi  służy,  za  to  tobie,  przyjacielu,  nie.  I  dlatego  zrób  coś  z  tym!  Takie 

niezdecydowanie jest zupełnie do ciebie niepodobne. 

-  Nie  wątpię  w  głębokość  swoich  uczuć,  Monty  -  zapewnił  go  Daniel  po  dłuższym 

namyśle.  -  Wciąż  jednak  się  zastanawiam,  czy  jestem  właściwym  człowiekiem  dla  mojej 

ptaszyny,  czy  mogę  dać  jej  szczęście.  Wielki  Boże,  Człowieku!  -  wykrzyknął,  słysząc 

pogardliwe parsknięcie Montague. - Ona jest bliższa wiekiem mojej córce Hannie niż mnie. 

-  No  i  co  z  tego?  -  odrzekł  Montague,  któremu  różnica  wieku  nie  wydawała  się 

przeszkodą. - Jesteś w najpiękniejszym okresie życia, zdrowy, krzepki i przystojny. - Zerknął 

dość  krytycznie  na  swój  zaokrąglający  się  brzuch.  -  Muszę  przyznać,  że  wyglądasz  dużo 

lepiej ode mnie. 

- Możliwe, ale to nie zmienia faktu, że wchodzę w wiek średni. Lubię spokojne życie, 

więc jak dla Robiny mogę być nieco zbyt nieruchawy i przywiązany do  swoich zwyczajów. 

Pod pewnymi względami jesteśmy podobni albo się uzupełniamy; wygląda na to, że dzielimy 

wiele  upodobań.  Ale  to  nie  zmienia  faktu,  że  ona  jest  dużo  młodsza  ode  mnie.  Ma  młode 

serce, któremu potrzeba od czasu do czasu jakichś podniet. Możesz mi wierzyć, że tak jest - 

podkreślił, gdy  przyjaciel przybrał sceptyczną minę. -  Z pozoru wydaje się bardzo skromną, 

doskonale wychowaną młodą damą, ale za tą fasadą kryją się wręcz zadziwiające cechy. Ona 

jest niezwykle odważna, czego dowiodła, ratując moją córkę przed utonięciem, za co zresztą 

pozostanę jej dozgonnym dłużnikiem. Zawsze jest chętna do nauki, czym bardzo różni się od 

większości  młodych  kobiet  szlachetnego  urodzenia,  które  zadowalają  się  siedzeniem  w 

salonie przy robótce. 

Urwał  na  chwilę,  przypomniał  sobie  bowiem  pewną  rozmowę  z  Robiną  w  wieczór 

przyjęcia w Pawilonie. 

background image

-  Chociaż  spędziła  na  plebanii  całkiem  szczęśliwe  dzieciństwo,  to  brakowało  jej  tam 

emocjonujących  przeżyć,  dlatego  ma  w  sobie  tęsknotę  za  poznaniem  mężczyzny,  który 

mógłby zrekompensować jej ten brak w życiu. 

- Dlaczego więc nie będziesz nim ty? - spytał Monty. 

-  A  jak,  u  diabła,  miałoby  to  wyglądać?  -  odparł  zniecierpliwiony  Daniel,  trochę 

zanadto podnosząc przy  tym  głos. - Nie jestem typem zawadiaki. Nie jestem też rycerzem z 

bajki,  który  śpieszyłby  damie  na  pomoc  z  drugiego  końca  świata,  nawet  gdyby  była  taka 

potrzeba, w co zresztą szczerze wątpię. 

-  Nie  sugeruję  wcale,  żebyś  czekał  na  okazję  dowiedzenia  swojej  męskości,  tylko 

ż

ebyś trochę pomógł losowi. 

-  Moim  zdaniem  -  odparł  Daniel,  obrzucając  przyjaciela  zniecierpliwionym 

spojrzeniem - to piwo domowej roboty poszło ci do głowy. 

- Dobre sobie! - Montague wybuchnął śmiechem. - Nie musisz się nawet wysilać. Każ 

komuś  uprowadzić  Robinę,  a  potem  po  rycersku  wybaw  ją  z  rąk  przestępcy.  Jutro  jest  ku 

temu znakomita okazja. - Montague wyraźnie zapalił się do swojego pomysłu, - Jeśli pamięć 

mnie nie myli, Robina będzie wśród gości uczestniczących w pikniku wydanym przez twoją 

kuzynkę w przyklasztornym lesie. Będziesz mógł wykazać się rycerskością. 

-  W  życiu  nie  słyszałem  głupszego  pomysłu!  -  rzekł  bez  ogródek  Daniel.  -  Gdybym 

nawet poważnie potraktował to, co mówisz, czego nie zrobię, chyba nie sądzisz, że wziąłbym 

udział w takiej awanturze? 

O człowieku zajęczego serca! 

-  Poza  tym  -  ciągnął  Daniel,  ignorując  krytykę  Montague  -  jest  bardzo 

prawdopodobne, że Robina wymówi się od udziału w pikniku. A nawet jeśli tam pojedzie, to 

nie ma sposobu, żebym  do tej pory zdołał zorganizować jej porwanie.  Zresztą nie jestem na 

tyle głupi, by zastanawiać się nad taką niedorzecznością. - Wstał. - Chodźmy stąd. Ufam, że 

ś

wieże powietrze pomoże ci odzyskać jasność myślenia. 

Daniel  obrócił  się  do  drzwi  i  wpadł  na  krępego  osobnika,  który  dotąd  popijał  piwo 

przy sąsiednim stole. Przeszył nieznajomego wzrokiem. 

- Bardzo przepraszam waszą miłość - bąknął tamten i szybko usunął się z drogi. - Nie 

zauważyłem. Proszę się nie gniewać. 

- Nic się nie stało. To była również moja wina - odrzekł po dżentelmeńsku Daniel. 

Dopiero później, po powrocie do domu Merrella, zauważył brak zegarka z dewizką. 

background image

Starając  się  nie  rozpamiętywać  utraty  cennego  przedmiotu,  ostatniego  prezentu 

otrzymanego od chorego już ojca, Daniel udał się z przyjacielem w pewne miejsce, gdzie gra 

o wysokie stawki była na porządku dziennym. 

Pan Merrell, w odróżnieniu od Daniela, nie znał większej przyjemności, niż zasiąść w 

towarzystwie  podobnych  sobie  ludzi  przy  zielonym  stoliku,  ze  szklaneczką  dobrej,  starej 

brandy  pod  ręką  i  wachlarzykiem  kart  w  dłoni.  Zważywszy  na  to,  że  miał  zwyczaj  grywać 

ostro, było nawet dość dziwne, że dotąd fortuna go nie opuściła. Owszem, nieraz zdarzyło mu 

się  przegrać  duże  sumy,  ale  nigdy  się  tym  szczególnie  nie  martwił,  wiedział  bowiem,  że 

prędzej czy później kapryśna pani losu znów się do niego uśmiechnie. 

Daniel  przez  pewien  czas  stał  za  krzesłem  przyjaciela  i  przyglądał  się  grze,  a  potem 

odszedł zagrać ze znajomym kilka rozdań pikiety. Zdecydowanie brakowało mu jednak wiary 

w opiekuńczą siłę fortuny, która cechowała Montague, dlatego po półgodzinie zrezygnował z 

hazardu i postanowił poszukać matki, która zamierzała tego wieczoru pojawić się na przyjęciu 

w sąsiedztwie. 

Pani domu, wieloletnia przyjaciółka rodziny, przyjęła jego niespodziewane nadejście z 

zachwytem.  Po  krótkiej  wymianie  uprzejmości  Daniel  niezwłocznie  przystąpił  do  szukania 

matki, ale ku swemu głębokiemu rozczarowaniu stwierdził, że przyszła na przyjęcie sama. 

- Chociaż Robina upierała się, że nie ma potrzeby wzywać doktora, to nie czuła się na 

siłach  towarzyszyć  mi  dzisiaj  wieczorem  -  powiedziała  lady  Exmouth.  -  Wydaje  mi  się 

jednak, że ma ochotę wybrać się jutro rano na piknik. 

- Jeśli będzie dobrze się czuła, to naturalnie niech jedzie, ale w innym przypadku nie 

wahaj się wezwać doktora. 

Lady Exmouth wychwyciła znajomą stanowczą nutę w głosie syna. Daniel, podobnie 

jak  jego  ojciec,  był  uroczym,  zrównoważonym  człowiekiem,  ale  umiał  być  bardzo 

zdecydowany i władczy, jeśli zachodziła taka potrzeba. Uśmiechnęła się. 

- A czy na pewno jutro do nas wrócisz, mój drogi? 

-  Tak.  Wydałem  już  polecenie,  żeby  podczas  mojej  nieobecności  przewieziono  z 

powrotem rzeczy. Jak wiesz, umówiłem się na jutro z Roderickiem. Spodziewam się wrócić 

do Brighton wczesnym wieczorem. 

Pozwoliwszy  matce  ponownie  zająć  miejsce  w  gronie  przyjaciółek,  Daniel  obszedł 

salon,  kilka  razy  przystanął,  by  porozmawiać  ze  znajomymi,  ale  nieobecność  Robiny 

oznaczała, że nic go tu nie zatrzymuje, wkrótce więc wyszedł. 

Uznał, że najlepiej będzie wkrótce położyć się spać i wcześnie wstać nazajutrz. 

background image

Odrzuciwszy  propozycję  lokaja,  który  chciał  poszukać  dla  niego  powozu,  niedługą 

drogę  do  domu  Montague  Merrella  pokonał  spacerem.  Stanął  u  drzwi  akurat  w  chwili,  gdy 

zegar  na  odległej  wieży  wybijał  godzinę.  Czekając  na  pojawienie  się  kamerdynera,  odniósł 

wrażenie, że widzi postać kryjącą się w mroku po drugiej stronie ulicy. Zlekceważył to jednak 

i  natychmiast  po  otwarciu  drzwi  skierował  się  do  biblioteki,  by  przed  snem  wypić  łyczek 

brandy. 

Ledwo  zdążył  sobie  nalać  szklaneczkę  trunku,  gdy  w  sieni  rozległo  się  stukanie 

kołatki.  Była  to  dość  niezwykła  pora  na  składanie  wizyty,  nie  starał  się  więc  ukryć 

zdziwienia, gdy chwilę potem wszedł służący z wiadomością, że pewien człowiek czeka przy 

drzwiach i chce się z nim zobaczyć. 

- Jaki człowiek? 

Układny kamerdyner pana Merrella głośno parsknął. 

- Bardzo - zwyczajny, milordzie. Był tu już wcześniej, podczas pańskiej nieobecności. 

Bez wahania odesłałbym go tam, skąd przyszedł, ale powiadomił mnie, że jest w posiadaniu 

pańskiej własności. 

- Naprawdę? - Daniel machinalnie skierował myśli ku utraconemu zegarkowi.. 

-  Według  mojej  wiedzy  tak.  Wprawdzie  tłumaczyłem  mu,  że  może  bezpiecznie 

zostawić  ten  przedmiot  u  mnie,  ale  on  uparcie  odmawiał.  Twierdził,  że  albo  odda  to  panu 

osobiście, albo nie odda w ogóle. 

-  W  takim  razie  lepiej  go  wprowadź  -  zgodził  się  Daniel  i  chwilę  potem  do  pokoju 

wszedł  krępy  człowieczek  w  znoszonym  surducie,  mnący  w  dłoniach  dość  sfatygowany 

kapelusz. 

Daniel  miał  dobrą  pamięć  do  twarzy,  natychmiast  więc  poznał  mężczyznę,  z  którym 

po południu zderzył się w gospodzie. 

- A więc spotykamy się znowu, panie...? 

- Higgins, milordzie. Honest

 Hector Higgins do usług. 

-  Mam  nadzieję,  Higgins,  że  zasługuje  pan  na  swoje  imię  -  stwierdził  ironicznie 

Daniel, spoglądając na sękate, spracowane ręce, które wydawały się niezgrabne, miały jednak 

dość zręczności, by niepostrzeżenie wyciągnąć coś z cudzej kieszeni. - Jak rozumiem, jest pan 

w posiadaniu przedmiotu stanowiącego moją własność. 

- To prawda, sir. - Higgins sięgnął do kieszeni, wydobył z niej zegarek i położył go na 

wyciągniętej dłoni Daniela. 

                                                 

 Honest (j. ang.) - uczciwy, prawy 

background image

Ten obejrzał szybko przedmiot i z ulgą stwierdził, że jest nieuszkodzony. 

-  Wygląda  na  to,  Higgins,  że  jestem  pańskim  dłużnikiem.  A  przynajmniej  byłbym, 

gdybym  nie  miał  pewności,  że  zręcznie  wyciągnął  mi  pan  ten  zegarek  z  kieszeni  kamizelki 

podczas naszego krótkiego, hm, spotkania w tawernie. 

Na ogorzałej twarzy tamtego pojawił się natychmiast wyraz najwyższej ostrożności. 

-  Jak to,  wasza  miłość? Gdybym  zwinął  ten  zegarek,  to  przecież  nie  oddawałbym  go 

teraz, prawda? 

-  Mógłby  pan  to  zrobić  z  nadzieją  osiągnięcia  większej  korzyści  z  nagrody  niż  ze 

sprzedaży  tego  przedmiotu,  co  wydaje  się  tym  logiczniejsze,  że  na  kopercie  jest 

wygrawerowane moje imię i nazwisko. 

-  Phi!  Łatwo  można  je  zdrapać  i  koniec  -  odparł  Higgins,  który  najwidoczniej 

postanowił,  że  nie  pozwoli  zbić  się  z  pantałyku.  -  Poza  tym  nie  przyniosłem  go  tutaj  dla 

nagrody.  Jestem  uczciwym  człowiekiem.  Nie  zawsze  byłem,  wstyd  mi  przyznać,  ale  teraz 

jestem, odkąd poznałem moją Dorę. 

Daniel  nie  mógł  się  nie  uśmiechnąć,  słysząc  to  niezgrabne  wyznanie.  Był  już  nawet 

skłonny  okazać  mężczyźnie  wielkoduszność  i  pozwolić  sobie  na  zwątpienie  w  słuszność 

swojego przekonania o sposobie utraty zegarka. 

Skoro  tak,  Higgins,  skoro  nie  chce  pan  przyjąć  nagrody,  to  mogę  przynajmniej  panu 

zaproponować  drinka  dla  wynagrodzenia  kłopotu.  -  Odwrócił  się  do  karafek  stojących  na 

tacy. - Czy może być brandy? 

-  Wasza  miłość  jest  bardzo  gościnny.  Może  być,  może.  Uśmiechając  się  mimo 

przeczucia,  że  w  zamian  za  zwrot  zegarka  Higgins  zażąda  jakiejś  rekompensaty,  Daniel 

napełnił szklaneczkę i podał trunek niespodziewanemu gościowi. 

- Niech pan usiądzie, Higgins, i opowie mi o sobie. Z czego pan żyje? 

-  Jestem  woźnicą,  proszę  pana.  Od  dziesięciu  lat  jeżdżę  własnym  powozem.  - 

Pociągnął nosem i wytarł go wierzchem dłoni. - Ech, rozklekotała się ta drynda, a i moja stara 

szkapa nie jest taka jak dawniej. - Ze smutkiem pokręcił głową. - Blisko jej już do rzeźni. 

To  bardzo  przykre  -  przyznał  lord  Exmouth,  zastanawiając  się,  co  go  opętało,  że 

pozwolił temu osobnikowi się rozgościć. 

-  O,  tak,  proszę  pana.  Nie  jest  łatwo  być  uczciwym  człowiekiem.  Panowie  nie  lubią 

pokazywać  się  w  odrapanym  powozie,  takim  jak  mój,  a  jeśli  nie  ma  się  wielu  pasażerów  w 

ciągu dnia, nie ma pieniędzy na naprawy. 

- Współczuję panu, Higgins - odrzekł Daniel, zastanawiając się, kiedy zdesperowany 

woźnica odkryje prawdziwy powód swojej wizyty. 

background image

-  Wiedziałem,  że  pan  będzie  mi  współczuł.  -  Nie  odrywając  wzroku  od  twarzy 

Daniela,  przełknął  jednym  haustem  zawartość  szklaneczki.  -  Ja  też  mam  miękkie  serce  i 

dlatego współczuję panu. 

Daniel upił łyk brandy. 

- Przykro mi bardzo, Higgins, ale nie rozumiem. 

- Nieodżałowana miłość, proszę pana, może zrobić straszne rzeczy z człowiekiem. 

-  Jestem  pewien,  że  ma  pan  rację  -  odrzekł  Daniel,  dzielnie  powściągając  chichot.  - 

Chodziło panu chyba o nieodwzajemnioną miłość. 

- O, tak. Ale proszę się nie martwić. Hector Higgins śpieszy waszej miłości na pomoc. 

Daniel uznał, że się przesłyszał. 

-  Przepraszam,  Higgins,  ale  znowu  niezupełnie  rozumiem.  Nie  potrzebuję  niczyjej 

pomocy. 

-  No,  no,  nie  musi  pan  się  wstydzić  swoich  uczuć.  To  się  zdarza  każdemu.  Mnie  się 

zdarzyło kiedyś, a panu teraz. Rzecz jasna, nie chcę się wtrącać, ale niechcący podsłuchałem 

pana  rozmowę  z  przyjacielem  Pod  Koroną  i  wiem,  że  jestem  właśnie  człowiekiem,  jakiego 

pan szuka. 

- A czym niby może mi pan służyć, Higgins? - spytał Daniel z widocznym znużeniem. 

- Jak to? Naturalnie mogę porwać pannę! Znam tę okolicę jak własną kieszeń. Nie ma 

nic prostszego! Schowam się jutro w lesie i poczekam na okazję, potem złapię pannę i wsadzę 

do  swojego  powozu.  Wtedy  pan  nadjedzie,  wymachując  pistoletem,  na  wszelki  wypadek 

rozładowanym  -  ciągnął  ze  śmiertelną  powagą.  -  Jeszcze  by  pan  wystraszył  moją  szkapę,  a 

ona już ma swoje lata. Mogłaby tego nie wytrzymać. - Przerwał i omiótł spojrzeniem pełnym 

nadziei swą pustą szklaneczkę. - I co, wasza miłość? 

Daniel  przyglądał  mu  się  przez  chwilę  w  milczeniu  tak,  jakby  patrzył  na 

niedorozwinięte dziecko. 

-  Myślę,  Higgins,  że  postradał  pan  zmysły.  Nawet  gdyby  pański  plan  nie  był  w 

najwyższym  stopniu  niedorzeczny,  to  nigdy  nie  popełniłbym  tak  haniebnego  czynu,  jak 

uprowadzenie  i  śmiertelne  wystraszenie  młodej  kobiety.  Co  więcej,  mój  przyjaciel,  którego 

podsłuchał pan  dziś wieczorem, ma naturę żartownisia i właśnie ta  część jego natury  wzięła 

górę  w  tawernie.  Nie  znaczy  to  jednak,  że  jego  bezsensowny  pomysł  można  traktować 

poważnie. Osobiście mam znacznie lepszy plan, a mianowicie obaj powinniśmy iść spać. 

Jednym zręcznym ruchem Daniel wstał i wyjął bardzo rozczarowanemu przybyszowi 

pustą szklaneczkę z ręki. 

background image

-  Życzę  dobrej  nocy,  Higgins...  I  niech  pan  się  cieszy,  że  postanowiłem  nie 

interesować się więcej sprawą celowego przywłaszczenia mojego zegarka. 

Lady  Exmouth  dobrze  wiedziała,  że  nieodłączną  częścią  charakteru  jej  syna, 

ujawniającą  się  od  czasu  do  czasu,  jest  niezłomny  upór.  Stało  się  to  jasne  właśnie  teraz. 

Higgins otworzył usta, by coś powiedzieć, ale uznał widocznie, że nie byłoby to rozsądne, bo 

niepocieszony odszedł do drzwi. 

-  Proszę  się  nie  gniewać,  wasza  miłość  -  bąknął  przez  ramię,  a  potem  dzielnie 

opierając  się  pokusie  zdzielenia  kamerdynera  w  żałosny,  długi  nos,  bez  ociągania  opuścił 

dom. 

Ż

ycie bywa okrutne, uznał, wlokąc się w stronę domu. Oto on, przyzwoity człowiek, 

tydzień w tydzień, rok w rok wykonuje uczciwą pracę. I po co? Ledwie może związać koniec 

z  końcem.  Znacznie  lepiej  prosperowałby,  gdyby  wrócił  do  dawnej  specjalności...  Ale  nie, 

obiecał  Dorze,  że  kradzieże  raz  na  zawsze  się  skończyły.  Odciął  się  od  tamtego  życia,  gdy 

wyjechał z Londynu, i tak naprawdę wcale nie chciał znowu wejść na drogę przestępstwa. 

Naturalnie mógłby, gdyby naszła go taka głupia chęć. Palce wciąż miał sprawne i bez 

trudu  potrafił  wyjąć  zegarek  z  kieszonki  cudzej  kamizelki.  Pomyślał  o  tym  z  ponurą 

satysfakcją.  Rzecz  jasna,  wcale  nie  zamierzał  zatrzymać  tego  zegarka.  To  w  ogóle  nie 

przyszło  mu  do  głowy.  Ale  skoro  sprawy  potoczyły  się  w  taki  sposób,  może  rozsądniej 

byłoby  jednak  zachować  cenny  przedmiot.  Bądź  co  bądź,  co  mu  po  dobrych  chęciach?  Nic, 

po prostu nic! 

-  Niech  to  -  mruknął  pod  nosem,  przechodząc  przez  ulicę  do  tawerny..  Zostało  mu 

przynajmniej tyle drobnych w kieszeni, by mógł utopić smutki w solidnym kuflu piwa. 

„Pod  Koroną”  było  tego  wieczoru  wyjątkowo  cicho  i  spokojnie,  co  pasowało  do 

podłego nastroju Higginsa. Łatwo znalazł wolny stół w kącie, gdzie mógł dalej posępnie i bez 

przeszkód rozmyślać nad niewdzięcznością losu, ten jednak nawet tu nie był dość łaskawy, by 

zapewnić mu krótki okres wytęsknionej samotności. Ledwie bowiem Higgins zajął miejsce na 

ławie,  gdy  naprzeciwko  niego  rozsiedli  się  bez  zaproszenia  mężczyzna  o  ostrych  rysach, 

noszący jaskrawoczerwoną chustkę nieudolnie zawiązaną na szyi, i niechlujna, gruba kobieta 

w głęboko wyciętej sukni. 

Co z tobą, Hectorze, mój stary przyjacielu? To do ciebie niepodobne, żeby chować się 

po  kątach.  Miałeś  zły  dzień,  co?  -  Mężczyzna  rozciągnął  cienkie  wargi  w  nieprzyjemnym 

uśmiechu, który odsłonił popsute zęby. - Ja tam nie narzekam, mój był dobry. Mówiłem ci już 

nieraz, stary przyjacielu, że powinniśmy połączyć siły. 

- A ja mówiłem ci nieraz, Jack, że dawno zerwałem z takim życiem. 

background image

- I co z tego masz? - Mężczyzna znów zaprezentował zepsute zęby. - Tylko pracujesz 

od rana do nocy? Założę się, że nawet ci nie starczy na drugi kufel piwa. 

Była  to  prawda,  ale  Higgins  nie  zamierzał  tego  potwierdzić,  a  zwłaszcza  nie  przed 

pozbawionym  skrupułów  drobnym  złodziejaszkiem  Jackiem  Sharpe'em,  któremu  było 

zupełnie  wszystko  jedno,  w  jaki  sposób  położy  swoje  łapska  na  pieniądzach.  Kiedy 

przychodziła  posucha,  nie  wstydził  się  wysyłać  swojej  przyjaciółki  na  ulicę  i  żyć  z  jej 

zarobków. 

- Właściwie nie wiem, dlaczego jeszcze chcę z tobą gadać; - odezwał się znowu Jack. - 

Niewiele już mi po tobie. Jesteś stary i niezdarny. 

- Też coś! - Higgins tym razem pozwolił się sprowokować. - Wiedz, że właśnie dzisiaj 

zwinąłem  fikuśny  kieszonkowy  zegarek.  Przeskoczył  z  kamizelki  wielkiego  pana  do  mojej 

kieszeni, a on nic nie zauważył. 

- Aha! - Jack wyraźnie mu nie dowierzał. - A gdzie jest ten zegarek? Pokaż. 

- Już go nie mam - bąknął Higgins i trochę się zaczerwienił. - Zwróciłem. 

-  Co  takiego?!  -  Sharpe  i  jego  towarzyszka  ryknęli  śmiechem,  co  jeszcze  bardziej 

zakłopotało Higginsa. 

Rozejrzał się bardzo niepewnie dookoła. 

- Ciszej! - syknął. - Nie chcę, żeby wszyscy to usłyszeli. 

-  Boisz  się,  że  żoneczka  byłaby  zła,  gdyby  dowiedziała  się,  jak  próbujesz  starych 

sztuczek? - drażniła się z nim kobieta, a Higgins spojrzał na nią z niechęcią. 

-  Zamknij  się,  Molly!  -  nakazał  jej  Jack  już  zupełnie  poważnie.  -  To  jest  dawny 

Hector,  on  nie  kantuje.  On  naprawdę  zwinął  ten  zegarek.  Nie  kapuję  tylko,  dlaczego  go 

zwrócił. 

Zmieszany Higgins zaczął niezbornie tłumaczyć swoje zamierzenia. Opowiedział więc 

o podsłuchanej rozmowie i tym, co zaszło potem. 

Jack chłonął każdy szczegół. 

-  Czyli  poszedłeś  do  tego  lorda  Exmoutha  i  miałeś  nadzieję,  że  zgodzi  się  na  twój 

plan, a on cię wyrzucił na zbity pysk, tak? 

- Nie od razu - odparł Higgins. - Powiedziałem ci, że najpierw byłem w jego domu i 

dowiedziałem się od pomywaczki, że on tam nie mieszka, tylko jego matka i ta panna, która 

mu się podoba. A on zatrzymał się u przyjaciela. No, więc poszedłem tam i za drugim razem 

był i mnie przyjął. 

Szkoda,  że  propozycja  go  nie  zainteresowała  -  zauważył  Jack  ku  wielkiemu 

rozbawieniu jego towarzyszki. 

background image

- Mnie to nie dziwi! - parsknęła. - Jeśli temu wielkiemu panu dziewczyna podoba się 

tak, jak mówi Hector, to nigdy się nie zgodzi, żeby ktoś ją porwał jakąś rozklekotaną dryndą. 

Sama kiedyś jechałam tym klekotem, więc wiem, jak to jest. 

Wróciłam z pogrzebu szwagierki cała poobijana. Siniak na siniaku. 

-  Zamknij  się,  kobieto  -  burknął  Jack.  -  Idź  i  przynieś  nam  jeszcze  coś  do  picia.  - 

Rzucił jej monetę i poczekał, aż odejdzie, po czym zwrócił się znowu do Hectora: - I mówisz, 

ż

e ta panna, co podoba się lordowi Exmouthowi, będzie jutro w lesie koło klasztoru? 

-  Już  to  mówiłem,  nie?  -  Higgins  spojrzał  podejrzliwie  na  rozmówcę.  -  A  czemu  tak 

cię to interesuje? 

-  Bez  specjalnego  powodu.  Szkoda,  że  temu  wielkiemu  panu  nie  spodobał  się  twój 

pomysł. Może mógłbym ci pomóc. 

Jak dla Higginsa tego dnia zdarzyło się już wystarczająco dużo, a poza tym miał dość 

obecnego towarzystwa, więc szybko dopił piwo i wstał. 

- Dzięki, ale obejdę się bez twojej pomocy, Jack. 

-  O!  Hector  poszedł?  -  zdziwiła  się  Molly,  gdy  wróciła  z  napitkami.  -  Co  tam,  zaraz 

wypiję jego dżin. Niewdzięczny kundel. 

- Nic nie będziesz piła! - Jack wyrwał jej naczynie z ręki. - Musisz być rano świeża i 

dobrze kojarzyć. Mam dla ciebie robotę. 

- Tak? - Zerknęła na niego nieufnie. - Jaką? 

Staniesz  na  czujce  pod  domem  tego  Exmoutha.  Jeśli  panna  pojedzie  do  lasu,  chcę  o 

tym wiedzieć. 

-  Ale  ja  nawet  nie  wiem,  jak  ona  wygląda  -  zwróciła  mu  uwagę  Molly,  mało 

zachwycona perspektywą wczesnego wstawania. - I nie wiem, gdzie mieszka. 

-  Łatwo  się  dowiesz.  -  Przez  chwilę  dumał.  -  Słyszałaś,  co  powiedział  Higgins.  Poza 

służbą  w  domu  jest  tylko  stara  matka  Exmoutha  i  ta  panna.  Poczekasz  na  czujce  przed 

domem. 

- I co dalej? 

- Twój brat mieszka przy lesie, niedaleko ruin klasztoru, nie? 

- Ano mieszka. I co z tego? 

Jack rozparł się na ławie. 

- Powiem ci rano, kiedy wszystko domyśle sobie do końca. 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

Lady  Exmouth  promieniała  z  radości,  przyglądając  się  Robinie,  która  schodziła  po 

schodach.  W  niebieskiej  sukni  spacerowej  i  dopasowanej  kolorystycznie  pelerynie  panna 

wyglądała  wprost  urzekająco.  Szkoda  tylko,  że  Danie!  nie  mógł  obejrzeć  tego  ujmującego 

występu.  Delikatna  twarz  w  modnym  czepku,  z  szaroniebieskimi  tasiemkami  tworzącymi 

figlarną kokardę pod uroczym, drobnym podbródkiem mogła zmiękczyć serce najtwardszego 

mężczyzny. 

Naturalnie  nie  wydawało  jej  się  dłużej,  by  Daniel  potrzebował  dodatkowych  namów 

do  uznania  Robiny  za  idealną  kandydatkę  na  żonę.  Jeśli  jej  pogląd  na  tę  kwestię  nie  był 

całkowicie  błędny,  to  ten  wstrętny  chłopiec  podjął  ostateczną  decyzję  już  przed  kilkoma 

tygodniami,  mimo  że  bardzo  starał  się  to  ukryć.  A  gdyby  potrzebowała  dalszych  świadectw 

określających  stan  jego  umysłu,  to  zdradził  się  poprzedniego  wieczoru.  Lady  Exmouth 

myślała  z  niemałą  satysfakcją  o  tym,  że  nawet  obecność  Arabelli  nie  skłoniła  go  do 

pozostania na przyjęciu. Gdyby była tam Robina, sprawy przedstawiałyby się zgoła inaczej! 

-  Gzy  jesteś  całkiem  pewna,  moja  droga,  że  masz  ochotę  jechać  dzisiaj  na  piknik?  - 

spytała, gdy Robina do niej podeszła. Wprawdzie panna wydawała się w pełni sił, była jednak 

odrobinę  bledsza,  niżby  życzyła  sobie  lady  Exmouth.  -  Jeszcze  nie  jest  za  późno  na  zmianę 

zdania - zapewniła ją. - Arabella to zrozumie. 

-  Nie,  nie.  Całkiem  dobrze  się  czuję.  -  Robina  skupiła  się  na  wygładzaniu  fałdy  na 

jednej z rękawiczek. - Nie mam pojęcia, co mnie naszło. Rzadko zapadam na migrenę. 

Cieszmy  się,  że  nie  było  to  nic  gorszego  niż  uporczywy  ból  głowy,  który  nie  chciał 

minąć. Gdybyś zaraziła się gorączką od lady Phelps, mogłabyś trafić do łóżka na wiele dni. O 

ile  wiem,  biedna  Augusta  wciąż  jeszcze  nie  wstaje.  Co  naturalnie  oznacza,  że  będziemy 

pozbawieni towarzystwa jej syna podczas dzisiejszego śniadania. 

Robina  usłyszała  nutę  ulgi  w  głosie  lady  Exmouth,  ale  doszła  do  wniosku,  że  nie 

należy o tym mówić, spytała więc tylko, kto jeszcze jedzie tego ranka do lasu. 

- Nie do końca wiem, moja droga. Na pewno kilkoro naszych wspólnych znajomych. 

Arabella  zaprosiła  sir  Percy'ego  Lovella,  ale  miał  już  inne  zobowiązania.  Zdaje  się,  że 

zaprosiła  również  sir  Fredericka  Ainsleya,  lecz  i  on  był  zmuszony  odmówić.  Dzisiaj  nie  ma 

go w mieście, bo wyjechał w odwiedziny do chorego kuzyna. - Pokręciła głowę. - Trudno jest 

zorganizować piknik z takim małym wyprzedzeniem, ale jestem pewna, że Arabella namówi 

background image

przynajmniej  kilka  osób.  -  Lady  Exmouth  uniosła  rękę,  odzianą  w  fioletową  rękawiczkę.  - 

Oho! Zdaje się, że o wilku mowa. 

Jak  się  okazało,  słuch  jej  nie  mylił.  Gdy  lokaj  otworzył  drzwi,  zobaczyły  Arabellę 

wysiadającą z eleganckiego odkrytego powozu Tolliverów, który właśnie zajechał przed dom. 

- Nie musisz zadawać sobie tyle trudu - zawołała lady Exmouth, schodząc na ulicę, by 

przywitać  kuzynkę.  -  Jesteśmy  gotowi,  możemy  więc  zaraz  wyruszyć,  jeśli  nie  masz  nic 

przeciwko temu. 

-  Wspaniale!  Zawsze  ceniłam  punktualność!  -  oznajmiła  Arabella  i  wróciła  do 

powozu.  -  O,  jest  Robina!  Cieszę  się,  że  czujesz  się  na  siłach  dotrzymać  nam  towarzystwa. 

Obawiam  się,  że  jesteśmy  najmłodsze  w  tej  kompanii,  musimy  trzymać  się  razem  -  dodała, 

gdy  Robina  podeszła  do  powozu.  -  Trochę  mnie  dziwi,  że  tak  niewielu  młodych  ludzi 

zgodziło się przyjąć moje zaproszenie. Wygląda na to, że śniadanie na trawie jest atrakcyjne 

raczej dla starszego pokolenia. 

-  Prawdę  mówiąc,  przypuszczałam,  że  zorganizowanie  pikniku  w  takim  pośpiechu 

może  sprawić  ci  nieco  kłopotów  -  powiedziała  lady  Exmouth,  sadowiąc  się  na  ławie  obok 

siostrzenicy.  -  Ostatnio  ludzie  mają  zwyczaj  planować  zajęcia  z  dużym  wyprzedzeniem. 

Zwłaszcza  na  wieczór  trudno  jest  zebrać  towarzystwo.  Nawet  przyjaciele  wymawiają  się 

wcześniej podjętymi zobowiązaniami. 

-  Właśnie  z  tego  powodu  postanowiłam  nie  wydawać  proszonej  kolacji  -  odrzekła 

Arabella, a jej uwagę zwróciła nagle samotna postać po drugiej stronie ulicy. 

Co za brak wychowania! - stwierdziła. - Odkąd tu przyjechałam, ta młoda kobieta bez 

przerwy  patrzy  w  naszą  stronę.  -  Szybko  jednak  odzyskała  poczucie  humoru  i  wybuchnęła 

ś

miechem.  -  Mam  nadzieję,  że  nie  czeka  na  Daniela.  Musiałaby  tam  stać  jeszcze  bardzo 

długo. 

Lady Exmouth zerknęła na drugą stronę ulicy i głośno parsknęła. 

- Muszę ci powiedzieć, że mój syn nie zadaje się z osobami tego... tego pokroju. 

-  Nie  bądź  naiwna,  ciociu!  -  W  oczach  Arabelli  znów  pojawił  się  figlarny  błysk.  - 

Clarissa  nie  żyje  prawie  od  dwóch  lat...  Chociaż  rzeczywiście  się  nie  mylisz  -  podjęła  po 

namyśle.  -  Daniel  ma  za  dobry  gust,  żeby  zadawać  się  z  osobą  tak  podłego  stanu.  Może 

zresztą po prostu dba o zdrowie. 

Lekko poklepała stangreta parasolką po ramieniu, dając mu znak do odjazdu, i powóz 

potoczył się po ulicy. Uwagi Robiny nie uszło, że nieznajoma kobieta bacznie obserwuje ich 

odjazd ze swojego miejsca. 

background image

Robina nie była aż tak naiwna, by nie zrozumieć aluzji lady Tolliver. Podczas pobytu 

w  stolicy  szybko  odkryła,  że  dżentelmeni  -  zarówno  owdowiali,  jak  i  żonaci  -  często 

utrzymują  również  kochanki.  Nie  wiedziała,  czy  Daniel  postępuje  podobnie,  ale  w  gruncie 

rzeczy  jakie  to  mogło  mieć  dla  niej  znaczenie?  Przecież  to  nie  jej  sprawa,  powtarzała  sobie 

uparcie.  Owszem,  interesowałoby  ją  to  na  miejscu  Arabelli,  ale  przyszła  żona  Daniela 

wydawała się całkowicie nie przywiązywać do tego wagi. Dziwne! 

- Jesteś dzisiaj małomówna. 

Niespodziewana  uwaga  wyrwała  Robinę  z  zamyślenia.  Stwierdziła,  że  lady  Tolliver 

przygląda jej się z uwagą. 

- Mam nadzieję, że nie jedziesz dzisiaj z nami tylko z powodu namów cioci? 

Och,  nie!  -  zapewniła  ją  Robina,  siląc  się  na  uśmiech.  -  Po  prostu  myślałam  o 

niebieskich migdałach. 

Nie  była  jednak  w  stanie  znieść  przenikliwego  spojrzenia  ciemnych  oczu,  zbyt 

przypominających  oczy  Daniela,  zerknęła  więc  do  góry  i  przekonała  się,  że  niebo  jest 

zupełnie bezchmurne. 

- Zdaje się, że pogoda ci sprzyja. Zapowiada się następny piękny dzień. 

- To prawda - przyznała Arabella. - Mam nadzieję, że nie będzie również zbyt ciepło. 

Mniejsza o to. - Wzruszyła ramionami. - W przyklasztornym lesie i tak jest dużo cienia. 

Szkoda,  że  nie  urządziłaś  pikniku  gdzie  indziej  -  włączyła  się  do  rozmowy  lady 

Exmouth.  -  Mam  złe  wspomnienia  związane  z  tym  sielskim  miejscem.  Arabella  roześmiała 

się serdecznie. 

-  Och,  wiem.  Daniel  mi  o  tym  opowiedział.  Co  za  małpka  z  tej  Lizzie!  Zupełnie 

niepodobna do matki. Pewnie więcej odziedziczyła po naszych przodkach. 

Lady Exmouth cmoknęła kilka razy i zmierzyła swoją ulubioną siostrzenicę karcącym 

spojrzeniem, Arabella postarała się więc przybrać bardzo skruszoną minę. 

-  Masz  rację,  ciociu.  Zachowałam  się  bardzo  nietaktownie,  żartując  z  poważnej 

sprawy.  Daniel,  jak  wiem,  był  bardzo  poruszony  tym  zdarzeniem.  -  Znowu  spojrzała  na 

Robinę. - I jest ci dozgonnie wdzięczny, moja droga. Nie kryje, że ma wobec ciebie dług nie 

do spłacenia. 

Może  Arabella  nie  zauważyła  smutku,  który  zagościł  przez  chwilę  nieuwagi  w 

niebieskich oczach Robiny, dojrzała go jednak lady Exmouth, a spostrzeżenie to wzbudziło w 

niej wątpliwość, czy jej  protegowana czuje się całkiem zdrowa, czy tylko stara się stworzyć 

takie pozory. Arabella była przemiła, ale zdarzało jej się niekiedy wykazać brakiem taktu, no i 

background image

mogła  czasem  być  dość  przytłaczająca,  zwłaszcza  dla  tych,  którzy  nie  dorównywali  jej 

wigorem. 

Celowo zajęła więc siostrzenicę konwersacją, pytając, czego należy się spodziewać w 

jadłospisie  śniadania.  Robina  starała  się  od  czasu  do  czasu  włączyć  do  rozmowy,  ale  lady 

Exmouth  wyczuwała,  że  robi  to  bez  przekonania.  Coraz  bardziej  dochodziła  do  wniosku, że 

Robina wolałaby pozostać w domu. 

Na  szczęście,  gdy  dotarły  na  znajome  miejsce,  gdzie  zaczęli  się  już  gromadzić 

pozostali  goście,  napięcie  Robiny,  związane  ze  staraniami,  by  zachowywać  się  jak 

najswobodniej,  zelżało.  Poza  tym  wreszcie  udało  jej  się  bez  zwracania  na  siebie  uwagi 

uwolnić  się  od  towarzystwa  Arabelli.  Dzięki  temu  zdołała  się  nawet  zmusić  do  zjedzenia 

kilku  smakołyków  przygotowanych  przez  znakomitą  kucharkę  lady  Tolliver.  Przy  pierwszej 

nadarzającej się okazji oddaliła się jednak od tej nielicznej części grupy, która nie zapadła w 

drzemkę,  znużona  upałem  i  skutkami  picia  schłodzonego  szampana.  Wreszcie  mogła 

poszukać wytęsknionej samotności. 

Upewniwszy  się,  że  nikt  inny  nie  wziął  z  niej  przykładu  i  nie  podąża  za  nią  na 

przechadzkę, Robina weszła głębiej między drzewa. Wiedziała, że dalej w lewo płynie rzeka, 

ale nie zamierzała tam skręcać. Obraz tamtego dnia, o wiele szczęśliwszego niż obecny, zbyt 

mocno wrył jej się w pamięć. 

Szyderczy  głos  podszeptywał,  że  wkrótce  nie  zostanie  jej  nic  więcej  oprócz 

wspomnień  i  bolesnej  świadomości,  że  wszystko  mogło  potoczyć  się  inaczej,  gdyby  przez 

tyle tygodni nie pozostała obojętna na skłonności swego serca. 

Rozwiązała  kokardę  i  zdjąwszy  czepek,  zaczęła  nim  bezmyślnie  kołysać.  Wciąż 

zagłębiała się w las, nie chciała bowiem zbyt szybko pożegnać się z samotnością. 

Naturalnie gdy wyrażała zgodę, aby towarzyszyć lady Exmouth na pikniku, wiedziała, 

ż

e  obecność  Arabelli  będzie  dla  niej  trudna  do  zniesienia.  Nie  wiedziała  jednak,  że  aż  tak 

trudna.  Ale  jaki  miała  wybór?  Nie  mogła  bez  końca  ukrywać  się  w  sypialni  i  płakać,  gdy 

tylko była pewna, że nikt akurat jej nie przeszkodzi. Poza tym tego wieczoru miał wrócić do 

domu Daniel i prędzej czy później musiała stanąć z nim twarzą w twarz, chociaż mogło się to 

okazać niezwykle nieprzyjemne. 

Nie,  pomyślała  zasmucona,  nie  ma  dla  niej  łatwych  rozwiązań.  Następne  dni,  zanim 

uda jej się znaleźć pretekst, aby wrócić do hrabstwa Northampton, będą bolesne. Już ten dzień 

dostarczył  jej  przykrych  przeżyć.  Uprzejme  traktowanie  kogoś,  do  kogo  czuje  się  urazę, 

stanowi  nie  lada  zadanie,  jednak  wiedziała,  że  nie  mogłaby  się  zdobyć  na  prawdziwą 

nienawiść  czy  nawet  niechęć  do  Arabelli.  Jak  mogła  mieć  do  lady  Tolliver  pretensje  o  jej 

background image

uczucie  do  Daniela?  Przecież  każda  kobieta  chciałaby  poślubić  takiego  wspaniałego 

mężczyznę. 

Dziwne  wydawało  jej  się  tylko  to,  że  nikt  nie  mówi  głośno  o  zbliżającym  się  ślubie. 

Ze zmarszczonym czołem zaczęła rozważać ten problem. Naturalnie mogły być powody, dla 

których  Arabella  i  Daniel  nie  podawali  swoich  zaręczyn  do  wiadomości  publicznej,  na 

przykład  jeśli  Daniel  chciał  najpierw  powiedzieć  o  swoim  zamiarze  córkom  i  czekał  na  ich 

powrót  z  Dorset.  Utrzymywanie  sekretu  przed  lady  Exmouth  wydawało  się  mimo  wszystko 

bardzo  dziwne.  Robina  była  przekonana,  że  matka  Daniela  nic  nie  wie  o  jego  zamiarze 

rychłego  ożenku.  Co  więcej,  po  Arabelli  też  nie  było  widać,  aby  oczekiwała  wkrótce  tak 

radosnego wydarzenia. Robina nic z tego wszystkiego nie rozumiała. 

Z zamyślenia wyrwał ją odgłos kroków. A więc jednak ktoś za nią poszedł. Odwróciła 

się, żeby sprawdzić, kogo z gości lady Tolliver będzie miała za towarzysza przechadzki. 

Odłożywszy książkę, Daniel zerknął na zegarek i przekonał się, że brakuje kilku minut 

do  siódmej.  Śniadanie  na  trawie  zajęło  matce  i  Robinie  podejrzanie  dużo  czasu.  Uważał 

zresztą, że nazwa „śniadanie” dla posiłku jedzonego wczesnym popołudniem jest absurdalna. 

Wsunął zegarek z powrotem do kieszonki i znowu wziął się do czytania. 

Otworzyły  się  drzwi  i  wszedł  kamerdyner  z  karafką  i  kieliszkiem,  które  ustawił  tuż 

obok łokcia lorda Exmoutha. 

- Czy wasza lordowska mość jeszcze sobie czegoś życzy? 

- Nie sądzę. Dziękuję, Stebbings... Albo poczekaj. - Służący przystanął w pół drogi do 

drzwi. - O której godzinie milady wyjechała z domu? 

- Niedługo przed południem, sir. 

- Czy wspominała, że może późno wrócić? 

- Nie, milordzie. Czy mam polecić, żeby kolację podać później? 

- Tak, to chyba rozsądny pomysł. Powiedz kucharce, że zjemy o dziewiątej. 

Maszcząc czoło, Daniel sięgnął po burgunda i nalał sobie kieliszek. To było zupełnie 

niepodobne do jego matki, żeby nie uprzedzić służby o możliwości późnego powrotu. Co ją, u 

licha,  zatrzymało?  Nawet  jeśli  straciła  rachubę  czasu,  to  przecież  w  śniadaniu  uczestniczyli 

również  inni  goście,  którzy  mogli  ją  przywrócić  do  rzeczywistości,  a  zwłaszcza  Robina.  W 

odróżnieniu od innych znanych mu kobiet, była bardzo punktualna. 

Uśmiechając się pod nosem, rozsiadł się wygodniej i dalej sączył wino, kontemplując 

połysk swoich butów z cholewami. Dobrze było znaleźć się znowu w domu. Owszem, bardzo 

mu  było  przyjemnie  w  towarzystwie  Monty'ego,  ale  brakowało  mu  Robiny,  jego  ptaszyny, 

brakowało mu jej nawet bardziej, niżby chciał się do tego przyznać. 

background image

Robina  była  doprawdy  niezwykłą  kobietą!  Nigdy  nie  podejrzewałby,  że  córka 

wiejskiego  pastora,  która  -  jak  sama  przyznała  -  odebrała  dość  ograniczoną  i  bardzo 

konwencjonalną edukację, stanie się wybranką jego serca. 

Bardzo  go  zdziwiło  odkrycie,  jak  wiele  mają  ze  sobą  wspólnego.  Na  wargach  znów 

pojawił  mu  się  mimowolny  uśmiech.  I  pomyśleć,  że  gdy  pierwszy  raz  rozważał  pomysł 

ponownego ożenku, za jedyny cel stawiał sobie znalezienie odpowiedniej matki dla córek, a 

tymczasem los dał mu towarzyszkę życia, bez której teraz trudno już byłoby mu się obejść. 

Nagłe zamieszanie w sieni przerwało mu zadumę. Do pokoju wpadła matka, zupełnie 

nie dbająca o godny krok, za nią zaś kuzynka Arabella, która wydawała się podejrzanie blada, 

a w oczach nie miała ani śladu figlarnych ogników. 

-  Och,  Danielu,  dzięki  Bogu,  że  jesteś!  -  Lady  Exmouth  prawie  rzuciła  mu  się  w 

ramiona. - To wszystko przeze mnie. Przyjmuję na siebie całą winę. Nie powinnam była brać 

jej  z  sobą.  Jak  tylko  wyjechałyśmy,  od  razu  wiedziałam,  że  to  biedne  dziecko  nie  powinno 

nigdzie ruszać się z domu. - Spokojnie, ciociu  Lavinio. Nie wolno ci się tak gorączkować. - 

Arabella  objęła  ją  i  zaprowadziła  na  kanapę.  -  Jestem  pewna,  że  znajdzie  się  zupełnie 

zwyczajne  wyjaśnienie  tej  sytuacji  -  powiedziała  tonem,  w  którym  zdaniem  Daniela 

zdecydowanie brakowało przekonania. 

- Gdzie jest Robina? - spytał. 

- Właśnie w tym rzecz, Danielu. Nie wiemy - odrzekła, siląc się na spokój Arabella. - 

Robina znikła. 

Przeniósł  wzrok  ze  szlochającej  matki  na  kuzynkę,  starając  się  nie  zdradzić  z 

niepokojem. 

Chyba powinnyście mi wytłumaczyć, co tam zaszło. 

- Ciocia Lavinia powiedziała świętą prawdę - zaczęła Arabella. - Robina wydawała się 

dzisiaj  wyjątkowo  zasępiona.  -  Wzruszyła  ramionami.  -  Myślałam,  że  może  brakuje  jej 

rówieśników  na  pikniku  i  trochę  się  nudzi.  To  zresztą  nie  byłoby  dziwne.  Gdy  większość 

gości po posiłku zdecydowała się na drzemkę, sama pożałowałam, że urządziłam to śniadanie. 

Bardzo mnie kusiło, żeby pójść za Robiną, kiedy zauważyłam, że znika w lesie. - Zerknęła na 

lekko zgnieciony czepek z niebieskim wykończeniem, trzymany przez siebie w dłoni. - Teraz 

naturalnie nie mogę sobie wybaczyć, że tak nie postąpiłam. 

- Zatem Robina nie wróciła, a wy naturalnie zaczęłyście jej szukać. 

Arabella  przyjrzała  się,  jak  Daniel  spokojnie  sięga  po  kieliszek  wina.  Sprawiał  takie 

wrażenie,  jakby  to  wszystko  nic  go  nie  obchodziło.  Znała  go  zbyt  dobrze,  by  pozwolić  się 

zwieść, podziwiała jednak jego opanowanie, którym w trudnych chwilach zawsze imponował. 

background image

-  Początkowo  myślałam,  że  po  prostu  straciła  poczucie  czasu.  W  dzieciństwie 

uwielbiałam  chodzić  po  lesie  w  okolicach  Courtney  Place  i  też  często  spóźniałam  się  na 

posiłki. Dopiero kiedy goście zaczęli się rozjeżdżać, ogarnął mnie niepokój. Kilkoro spośród 

nich zaofiarowało się, że zostanie i pomoże w poszukiwaniach, ale zapewniłam ich, że nie ma 

takiej  potrzeby.  -  Przez  chwilę  przyglądała  się  Danielowi  w  milczeniu.  -  Pomyślałam  sobie, 

ż

e  z  twojego  punktu  widzenia  byłoby  lepiej,  gdyby  o  zniknięciu  Robiny  nie  wiedziano  w 

całym Brighton. Spojrzał na nią z uznaniem. 

-  Postąpiłaś  bardzo  rozsądnie,  Bello.  Rzeczywiście,  wolałbym,  żeby  miłośniczki 

plotek nie ostrzyły sobie na niej języków. 

-  Tak  też  sądziłam.  Dlatego  po  odjeździe  wszystkich  kazałam  służbie  dokładnie 

przeczesać las. Mój lokaj znalazł to. 

Podała mu czepek z oderwaną tasiemką i częściowym odciskiem podeszwy. 

-  Przyszło  mi  do  głowy,  że  może  zdarzył  jej  się  jakiś  wypadek,  na  przykład  skręciła 

nogę.  Wysłałam  lokaja  również  do  pobliskiej  wsi,  żeby  spytał,  czy  nikt  nie  szukał  tam 

pomocy, ale… 

Spojrzała na niego z głęboką troską. 

-  Och,  Danielu,  nie  uważam  się  za  osobę  przesadnie  ulegającą  panice,  ale  jestem 

bliska myśli, że Robinę porwano. 

Lady Exmouth, która do tej pory panowała nad sobą, raptownie podniosła głowę. 

To  niedorzeczność,  Arabello!  Kto,  u  licha,  chciałby  porwać  takie  słodkie,  kochane 

dziecko?  Poza  tym  kto  oprócz  zaproszonych  gości  mógł  wiedzieć,  że  wybieramy  się  dzisiaj 

do lasu? 

-  No  właśnie  kto?  -  podchwycił  Daniel,  mrużąc  oczy.  Nagle  obrócił  się  na  pięcie  i 

wielkimi krokami podszedł do drzwi. 

Stebbings! - zawołał. - Niech w stajni natychmiast przygotują mi kolaskę! 

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY 

Robina  spojrzała  w  brudne  okienko  i  stwierdziła,  że  na  dworze  szybko  zapada 

zmierzch. Jak długo już leżała, związana jak kurczak do pieczenia? Przede wszystkim zaś po 

co porwano ją i uwięziono w tej brudnej i ciasnej graciarni? 

Wszystko  stało  się  tak  szybko.  Szła  przez  las,  myśląc  o  swoich  sprawach,  i  nagle 

napadło  ją  dwóch  obcych  mężczyzn.  Nie  zdążyła  nawet  krzyknąć,  bo  jeden  chwycił  ją  za 

ramiona  i  związał  jej  ręce  za  plecami,  a  drugi  wepchnął  do  ust  ohydną  szmatę.  Potem 

nasadzili jej na głowę cuchnącą siatkę i jeden z nich miał czelność przerzucić ją sobie przez 

ramię, jakby była workiem, by wkrótce potem bez ceregieli zwalić ją na wózek. 

Jeśli sądzić po wstrząsach, jakie musiała ścierpieć, jechali bardzo nierównym traktem. 

Zdawało  jej  się,  że  trwa  to  wieki,  choć  prawdopodobnie  pokonali  nie  więcej  niż  trzy  mile. 

Potem wniesiono ją w ten sam haniebny sposób po dwóch biegach schodów i przywiązano do 

pryczy w zatęchłej klitce. Marszcząc czoło, rozejrzała się dookoła. Co to, u licha, za miejsce? 

Gdzie ją przetrzymywano? I po co? 

Głosy  i  stukot  kroków  na  schodach  przerwały  jej  niepokojące  rozmyślania.  Chwilę 

później  rozległ  się  trzask  odsuwanego  rygla,  drzwi  się  otworzyły  i  na  stryszek  weszli  dwaj 

porywacze, a za nimi niechlujna kobieta, którą Robina bez wątpienia gdzieś już widziała. 

-  Na  miłość  boską,  Jack!  -  wykrzyknęła  kobieta,  przesyłając  Robinie  współczujące 

spojrzenie.  -  Po  coś ją  tak  związał?  -  Odstawiwszy  tacę  na  drewnianą  skrzynię  przy  pryczy, 

zaczęła  rozplątywać  sznur  krępujący  Robinie  nogi  w  kostkach.  -  Jak,  u  diabła,  ona  ma  stąd 

waszym zdaniem uciec? 

To nie ja - odburknął niższy z mężczyzn. - Tę robotę zostawiłem twojemu bratu. 

Kobieta zerknęła zniecierpliwiona na drugiego mężczyznę, który stał oparty o ścianę i 

patrzył na łóżko z lubieżnym błyskiem w oczach. 

- Ona nie jest ptakiem, Ben. Nie wyfrunie przez okno. 

-  Nie  chciałem  ryzykować.  Smakowity  kąsek  nie  może  nam  się  wyślizgnąć  z  rąk.  - 

Lubieżny  uśmiech  stał  się  bardziej  ostentacyjny.  -  Nieczęsto  mam  okazję  pogłaskać  taką 

elegancką panienkę. 

-  Trzymaj  swoje  brudne  łapska  przy  sobie,  Ben  -  ostrzegła  kobieta,  zdająca  sobie 

doskonale sprawę z tego, w jakim kierunku zmierzają myśli brata. - Włos jej nie może spaść z 

głowy. Tak się umówiliśmy. 

background image

To prawda - przyszedł jej w sukurs Jack, podchodząc do pryczy, by rozplatać więzy na 

nadgarstkach Robiny. - Mamy dostać pieniądze i tyle. 

Robina, wysłuchawszy tej krótkiej wymiany zdań, mogła wreszcie usiąść i wyjąć z ust 

szmatę.  A  więc  trzymano  ją  tu  dla  okupu.  Ale  dlaczego  właśnie  ją?  Czy  padła  ofiarą 

niefortunnego zbiegu okoliczności, czy może porywacze wybrali właśnie ją celowo? 

Mężczyzn  z  pewnością  nie  znała,  ale  kobiecie  przyjrzała  się  uważniej.  Podobnie  jak 

Daniel  miała  dobrą  pamięć  do  twarzy,  szybko  więc  przypomniała  sobie,  gdzie  ją  wcześniej 

widziała. 

-  Pani  stała  dzisiaj  rano  na  ulicy  i  obserwowała  dom.  Kobieta  nie  próbowała 

zaprzeczyć. 

- Pewnie. Musiałam dopilnować, żeby ucapić kogo trzeba, wiesz, kochaniutka. Myślę, 

ż

e lord Exmouth dobrze zapłaci za twój bezpieczny powrót. 

- A dlaczego miałby zapłacić? - spytała ostrożnie Robina. Skoro chodziło im o okup, 

to z pewnością postąpiliby rozsądniej, gdyby porwali lady Exmouth. 

- Nie próbuj z nami sztuczek. - Mężczyzna, zwany Jackiem, roześmiał się pogardliwie. 

- I tak wiemy, że ten bogaty pan chce się z tobą ożenić. 

A  więc  tu  był  pies  pogrzebany!  Gdyby  jej  pozycja  nie  była  tak  rozpaczliwa,  może 

nawet  uznałaby  tę  sytuację  za  zabawną.  Głupcy  uprowadzili  nie  tę  kobietę,  którą  należało. 

Powinni byli wybrać Arabellę. Naturalnie mimo to nie wątpiła, że Daniel spełni żądania tych 

łotrów, byle tylko zapewnić jej bezpieczny powrót do domu. 

Wbrew  rozsądkowi  to  jednak  rozzłościło  ją  jeszcze  bardziej.  Po  co  Daniel  miał 

rezygnować  z,  być  może,  całkiem  pokaźnej  sumy  pieniędzy  tylko  dlatego,  że  nierozsądnie 

zachciało jej się spacerować po lesie? Gdyby nie zachowała się lekkomyślnie, nie wpadłaby 

w tarapaty. Skoro jednak sama była sobie winna, do niej należało znalezienie drogi wyjścia. 

Niestety, nie było to łatwe. 

Przez  chwilę  przyglądała  się  każdemu  z  porywaczy  po  kolei.  Odrobinę  dłużej 

zatrzymała wzrok na mężczyźnie z lubieżnym błyskiem w głęboko osadzonych oczach. 

-  Pewnie  ma  pan  rację  -  powiedziała  w  końcu,  powstrzymując  wybuch  złości.  - 

Naturalnie pod warunkiem, że nic mi się nie stanie... zupełnie nic. 

Kobieta  bez  trudu  zrozumiała,  o  co  chodzi.  Rozciągnęła  wargi  w  pogardliwym 

uśmiechu. 

-  Ty  nic  się  nie  martw  moim  bratem,  kochaniutka.  On  będzie  grzeczny...  póki  i  ty 

będziesz grzeczna. Zjedz teraz swoją kolację jak należy i zostawimy cię samą do rana. 

background image

Robina zerknęła na gęsty rosół z wielkim okami tłuszczu na powierzchni i uznała, że 

lepiej spróbuje chleba, który, choć nieco zakalcowaty, przynajmniej był świeżo upieczony. 

- A co zamierzacie zrobić ze mną jutro, jeśli wolno spytać? 

O,  pannica  jest  ciekawska  -  stwierdził  Jack.  -  Napiszesz  list  do  swojego  lorda.  Jeśli 

wszystko  pójdzie  gładko,  to  jutro  wieczorem  będziesz  z  powrotem  leżeć  w  swoim  ślicznym 

łóżeczku. 

- Albo w łóżeczku jego lordowskiej mości - zarechotał ten drugi, po czym zwrócił się 

do siostry: - Nie rozumiem, dlaczego nie możemy tego załatwić dziś wieczorem. Mówiłem ci 

już, Moll, że nie podoba mi się pomysł z trzymaniem jej tutaj. 

-  Nie  rozumiem,  co  ci  to  przeszkadza?  -  Siostra  spojrzała  na  niego  gniewnie.  - 

Przecież  nikt  tu  nie  przychodzi.  I  nic  dziwnego.  Po  śmierci  Betsy  doprowadziłeś  dom  do 

kompletnej  ruiny,  Ben.  -  Wprawdzie  Molly  nie  była  wzorem  czystości,  ale  nawet  ona  czuła 

odrazę do brudu panującego dookoła. - Poza tym powiedziałam ci już, że nie zamierzam tłuc 

się  po  nocy  do  miasta.  Jeśli  jego  lordowska  mość  poczeka,  to  może  chętniej  rozstanie  się  z 

pieniędzmi. Niech się trochę podręczy. 

Zadowolona z siebie zwróciła się do Robiny. 

- Wrąbałaś wszystko, kochaniutka? To dobrze. Teraz Jack zwiąże ci ręce. Ale nóg nie 

trzeba. Nie sądzę, żebyś próbowała uciec przez okno. W dół można spadać i spadać. 

Posłusznie założywszy ręce na plecy, Robina gorączkowo rozmyślała. Jeśli zamierzała 

uciec, musiała to zrobić przed świtem. 

Skoro...  skoro  mam  tu  zostać  całą  noc,  to  czy  nie  mogłabym  przynajmniej  dostać 

ś

wiecy?  Niedługo  zapadnie  zmrok,  a  przysięgłabym,  że  wcześniej  widziałam,  jak  coś 

wystawia głowę z tej dziury w kącie. 

-  Ha!  -  szczeknął  Jack,  bezlitośnie  krępując  jej  nadgarstki.  -  Mogłaś  widzieć,  to 

pewne. Tu jest mnóstwo szczurów. - Zawahał się. - Ale świecę możemy jej dać. Co ty na to, 

Molly? 

Molly tylko wzruszyła ramionami, po czym zabrała tacę i wyszła z poddasza. Jej brat 

omiótł  kształtną  figurę  Robiny  jeszcze  jednym  natarczywym  spojrzeniem  i  wziął  przykład  z 

siostry.  Jack  również  wyszedł,  ale  po  chwili  wrócił  z  zapaloną  świecą,  którą  postawił  na 

skrzyni  obok  pryczy.  Nie  odezwał  się  więcej  i  szybko  znikł,  starannie  zamykając  za  sobą 

drzwi. Robina usłyszała odgłos zasuwanego rygla. 

Uznała,  że  przynajmniej  ma  trochę  czasu  na  obmyślenie  planu  ucieczki.  Była 

zdecydowana  nie  poddawać  się  rozpaczy  i  nie  załamywać  w  trudnym  położeniu.  Rozsądek 

nakazywał  poczekać  w  bezruchu  przynajmniej  godzinę.  Wszyscy  w  domu  musieli  zasnąć. 

background image

Zresztą  sądząc  po  silnym  zapachu  dżinu,  sączącym  się  na  stryszek,  należało  się  tego 

spodziewać  znacznie  wcześniej.  Tymczasem  należało  jedynie  pokonać  znużenie  i  ból 

nadgarstków, sznur bowiem dotkliwie ocierał jej skórę. 

Spojrzała  w  brudne  okienko  i  przeciągle  westchnęła.  Która  mogła  być  godzina? 

Dziewiąta,  może  dziesiąta.  Długo  już  siedziała  uwięziona.  Mimo  woli  zaczęła  się 

zastanawiać, co w tym czasie robią pewne znane jej osoby. 

Biedna lady Exmouth na pewno odchodziła od zmysłów ze zmartwienia. Do tej pory 

niewątpliwie  zakończono  poszukiwania.  Nie  należało  wykluczyć,  że  lady  Exmouth 

zawiadomiła  władze,  chociaż  bardziej  prawdopodobne  było,  że  wróciła  do  Brighton  szukać 

pomocy u Daniela. 

On na pewno jak zwykle wykaże się rozsądkiem i zapanuje nad sytuacją. Zawiadomi 

władze, jeśli nie zrobiła tego jego matka, a o świcie zorganizuje dalsze poszukiwania w lesie i 

okolicy. Tymczasem jednak. 

Oczy  zaszły  jej  mgłą  od  łez,  które  usiłowała  powstrzymać.  Potoczyła  wzrokiem  po 

stryszku  pełnym  kurzu,  przed  oczami  miała  jednak  bibliotekę  w  Brighton  i  Daniela,  który 

zamartwia  się  o  jej  bezpieczeństwo,  ale  zachowuje  pozory  spokoju  i  jak  zwykle  siedzi  w 

swoim ulubionym fotelu. 

Byłoby  dla  Robiny  niemałym  zaskoczeniem,  gdyby  wiedziała,  że  dokładnie  w  tej  - 

samej chwili Daniel bynajmniej nie siedział wygodnie wśród półek z książkami, lecz z zaciętą 

twarzą  poganiał  na  złamanie  karku  konie  ciągnące  jego  kolaskę.  Gnał  przez  miasto  z 

zamiarem odszukania pewnego woźnicy. 

Kendall,  zajmujący  miejsce  obok  niego,  zerkał  na  pana  z  troską.  Nigdy  jeszcze  nie 

widział jego lordowskiej mości w takim gniewie, nawet tamtego strasznego dnia przed prawie 

dwoma  laty,  kiedy  pan  również  pędził  jak  szalony  traktem  po  zboczu  wzgórza,  niedaleko 

Courtney  Place.  Służący  zreflektował  się.  Tylko  on  sam  i  najbliższy  przyjaciel  lorda 

Exmoutha  wiedzieli,  co  zaszło  w  dniu  śmierci  milady.  Niektóre  osoby  być  może  domyślały 

się, ale o ile Kendallowi było wiadomo, żadna z nich nie zdradziła jego lordowskiej mości i 

nie puściła pary z ust. 

-  Czy  milord  na  pewno  nie  chce,  żebym  przejął  wodze?  -  spytał  z  niepokojem,  gdy 

Daniel bardzo ryzykownie wyprzedził wolniej jadący powóz. 

Rozbawił Daniela. 

-  Boisz  się,  Kendall?  Myślałem,  że  masz  znacznie  więcej  zaufania  do  moich 

umiejętności. Popatrz, do zdrapania farby z tamtego pudła sporo mi jeszcze brakowało. 

background image

- Nie o to chodzi - skwapliwie zapewnił go totumfacki. - Ale chciałbym, żeby było ze 

mnie więcej pożytku. 

Kendall  doskonale  wiedział,  jaki  jest  cel  ich  nocnej  wyprawy  ulicami  Brighton,  i  tak 

jak wszyscy bardzo się martwił niespodziewanym zniknięciem panny Perceval. 

-  Nie  mam  pojęcia,  jak  wygląda  ten  woźnica  i  jego  powóz.  Gdybym  przejął  wodze, 

pan mógłby spokojnie rozejrzeć się za tym człowiekiem. 

-  Dziękuję  za  propozycję,  Kendall,  ale  sam  widzę,  że  szukam  wiatru  w  polu. 

Rozsądniej  było  poczekać  „Pod  Koroną”.  Może  w  końcu  tam  go  zastanę  albo  przynajmniej 

uda mi się porozmawiać z karczmarzem. 

Z tymi słowami skręcił w następną przecznicę i znów skierował się do gospody, którą 

odwiedzili już wcześniej. 

-  Ciekawe,  jakie  ciemne  interesy  zajmują  teraz  tego  szelmę  karczmarza,  że  zostawił 

gospodę w rękach brata? 

Daniel zerknął kpiąco na służącego. 

- A jak sądzisz, człowieku? Jeśli tylko na czymś się znam, to karczmarz troszczy się o 

uzupełnienie zapasów brandy i rumu z zaufanego źródła. 

- Ma pan na myśli przemyt? 

- Wcale by mnie to nie zdziwiło. Na wybrzeżu mnóstwo ludzi zajmuje się przemytem. 

Straż  stoi  na  straconej  pozycji  i  moim  zdaniem  będzie  tak  dopóty,  dopóki  nie  zmieni  się 

prawo. 

Tymczasem  dotarli  „Pod  Koronę”.  Daniel  bez  ociągania  oddał  wodze  Kendallowi  i 

wszedł do gospody, by  przekonać się, że  właściciel jeszcze nie wrócił. Zrozumiał, że dalsze 

wypytywanie  brata  o  cokolwiek  po  prostu  nie  ma  sensu.  Mężczyzna  oświadczył  stanowczo, 

ż

e  w  gospodzie  pomaga  rzadko  i  niektórych  miejscowych  zna  jedynie  z  twarzy,  dlatego  nie 

potrafi powiedzieć, czy był już tego wieczoru ktoś o nazwisku Higgins. 

Daniel  szybko  zdecydował,  że  pozostaje  mu  tylko  poczekać  na  powrót  właściciela  i 

mieć nadzieję, że ten dobrze zna woźnicę. Zamówił kufel piwa i właśnie niósł go do stołu w 

kącie,  gdy  drzwi  gospody  się  otworzyły  i  do  środka  spokojnie  wszedł  poszukiwany  przez 

niego człowiek. 

W  pierwszym  odruchu  chciał  skoczyć  woźnicy  do  gardła,  ale  się  powstrzymał. 

Higgins  nie  wyglądał  na  kogoś,  kto  wkrótce  spodziewa  się  otrzymania  pokaźnej  sumy 

pieniędzy.  Przeciwnie,  minę  miał  ponurą  i  wydawał  się  głęboko  rozczarowany  życiem.  Co 

więcej,  czekając  przy  szynkwasie  na  nalanie  piwa,  rozejrzał  się  po  gospodzie  i  na  widok 

swego niedoszłego pracodawcy wcale nie okazał strachu, lecz raczej zaskoczenie. 

background image

Daniel  zaczął  się  zastanawiać,  czy  to  możliwe,  że  pomylił  się  w  ocenie  Higginsa. 

Czyżby  mężczyzna  niczego  nie  wiedział  o  zniknięciu  Robiny  ?  No  cóż,  byłby  to  bardzo 

dziwny zbieg okoliczności, gdyby akurat dzień po tym, jak Higgins proponował jej porwanie, 

panna znikła z całkiem innego powodu. Tymczasem woźnica podszedł uśmiechnięty do jego 

stołu. 

-  Witam  waszą  miłość!  Nie  spodziewałem  się  spotkać  tu  pana  znowu.  Zasmakowało 

tutejsze piwo, hę? Nie ma w tym nic złego. Tu rzeczywiście dobrze je warzą. 

Owszem.  Usiądzie  pan,  Higgins?  Woźnica  bez  wahania  skorzystał  z  zaproszenia,  co 

tylko  umocniło  Daniela  w  przeświadczeniu,  że  człowiek  ten  jest  zupełnie  niewinny.  Musiał 

jednak zdobyć pewność. 

-  A  więc  co  sprowadza  waszą  miłość  z  powrotem  na  taki  koniec  świata?  -  Higgins 

wydawał się całkiem spokojny. - Ludzie wysokiego stanu nie bywają w tej karczmie często. 

Naturalnie każdy może tu przyjść, czemu nie? I zawsze miło spotkać kogoś życzliwego. 

Daniel oparł się wygodnie, zmierzył wzrokiem zawartość kufla i w końcu powiedział: 

- W gruncie rzeczy przyszedłem, żeby z panem porozmawiać, Higgins. 

Zdumienie woźnicy nie mogło być udawane. 

- Ze mną? Po co, wasza miłość? - spytał, po chwili zaś na jego zniszczonej, ogorzałej 

twarzy pojawił się wyraz wątłej nadziei. - Czyżby pan przemyślał sprawę, o której mówiliśmy 

poprzedniego wieczoru? 

Uśmiech Daniela nie był przyjacielski. 

- Proszę mi wierzyć, Higgins, że od kilku godzin nie myślę o niczym innym. - Pochylił 

się i przeszył rozmówcę spojrzeniem. - Bo widzi pan, pannę Perceval naprawdę porwano, a w 

każdym razie jej tajemnicze zniknięcie nosi wszelkie cechy porwania. 

Daniel  patrzył,  jak  twarz  pokryta  szczeciniastym  zarostem  przybiera  wyraz 

niedowierzania.  Woźnica  wytrzeszczył  na  niego  oczy.  Albo  był  wyjątkowo  utalentowanym 

aktorem, albo naprawdę o niczym nie wiedział. Daniel musiał teraz zdecydować, którą z tych 

wersji uznać za prawdziwą. 

-  Niech  pan  posłucha,  Higgins  -  podjął,  wpatrując  się  w  niego  uważnie.  -  Bardzo 

niewiele osób wiedziało, że panna Perceval będzie na pikniku w lesie przy ruinach klasztoru. 

Należy do nich dama, która urządziła piknik, moja matka, ja sam... No, i pan. 

Woźnica od razu zrozumiał, o co chodzi. 

- Chyba wasza miłość nie sądzi, że mam coś wspólnego ze zniknięciem tej panny? 

- Właśnie staram się to ustalić - gładko odpowiedział Daniel. 

background image

-  Przysięgam  na  życie  mojej  Dory,  wasza  miłość,  że  nigdy  w  życiu  nawet  nie 

spojrzałem na tę dziewkę... chciałem powiedzieć „na tę damę”. Poza tym cały dzień byłem w 

mieście. Mnóstwo ludzi może o tym zaświadczyć. 

- Nie twierdzę, że pan osobiście brał udział w porwaniu, Higgins - zapewnił go Daniel, 

który pozbył się już wszelkich wątpliwości. - Chcę się teraz dowiedzieć, czy wspominał pan 

komuś o pikniku, na którym miała być panna Perceval? 

-  Nie.  Po  co,  u  diabła,  miałbym...?  -  Nagłe  zamilknięcie  i  głęboki  namysł  woźnicy 

były nader wymowne. 

- A więc komuś pan o tym wspomniał - ponaglił Daniel Higginsa, który zapatrzył się 

w swój kufel. 

-  No  tak.  Na  to  wygląda  -  przyznał  w  końcu.  -  Brat  Molly  Turpin  mieszka  na  skraju 

tego  lasu.  Wiozłem  ją  tam  parę  miesięcy  temu,  kiedy  umarła  jej  szwagierka.  Bardzo  ją 

rozzłościło, że nie została dla niej nawet perłowa broszka, która zawsze jej się podobała. Ale 

to  nic  dziwnego.  Brat  Molly  na  pewno  dawno  już  sprzedał  tę  broszkę  i  wydał  pieniądze  na 

dżin - dodał po chwili zastanowienia. - Ben Turpin to zły człowiek. Zrobiłby prawie wszystko 

za dżin i pieniądze. 

-  Nawet  porwał  młodą  kobietę  i  przetrzymywał  ją  dla  okupu?  -  podsunął  Daniel,  a 

Higgins spojrzał na niego z powagą. 

- Nie powiem „tak” i nie powiem „nie”, ale to podejrzane, że opowiedziałem Molly i 

temu  jej  oberwanemu  przyjacielowi  o  tym,  jak  byłem  u  waszej  miłości,  a  zaraz  następnego 

dnia panna znikła. - Wydawał się bardzo zawstydzony. - Nie chciałbym, żeby przez mój długi 

język stała się pannie jakaś krzywda. 

Daniel wolał nawet nie dopuszczać do siebie takiej myśli. Czy pan wie, gdzie znaleźć 

tych ludzi? To znaczy Molly i jej przyjaciela? Czy mieszkają tu w okolicy? 

-  Niedaleko  mnie.  -  Higgins  nagle  się  ożywił.  Wychylił  duszkiem  resztę  piwa  i 

energicznie  wstał  od  stołu.  -  Jeśli  można,  pójdę  z  milordem.  Znam  tych  ludzi  i  znacznie 

łatwiej mi będzie czegoś się od nich dowiedzieć. 

Daniel  skwapliwie  przyjął  propozycję  pomocy.  Szybko  wrócił  do  kolaski  i  wkrótce 

znalazł  się  w  ciasno  zabudowanym  rejonie.  Zaczął  rozumieć,  dlaczego  człowiek,  siedzący 

obok  niego  na  ławie,  tak  rozpaczliwie  szuka  możliwości  zarobku  i  polepszenia  sobie  bytu. 

Dzielnicę, w której mieszkał woźnica, zajmowała biedota. 

Higgins polecił zatrzymać kolaskę przed wyjątkowo nędznym domostwem, zeskoczył 

z siedzenia i znikł w wąskiej uliczce. Parę minut później wrócił z bardzo poważną miną. 

background image

- Jacka ani Molly nie ma. Nikt ich nie widział od rana, a to niezwykłe. Jack Sharpe... 

hm,  można  powiedzieć,  że  ma  najwięcej  pracy  nocą,  więc  za  dnia  siedzi  albo  w  gospodzie, 

albo w domu. 

-  Rozumiem  -  odrzekł  Daniel,  pojąwszy  natychmiast,  jaką  profesję  uprawia  Jack 

Sharpe.  Opadły  go  jak  najgorsze  obawy.  Świadomość,  że  Robina  mogła  wpaść  w  ręce 

bezwzględnego rabusia i jego kochanki, była dlań przerażająca, ale jak zwykle trudno byłoby 

się  tego  domyślić  z  wyrazu  jego  twarzy.  -  Wygląda  na  to,  że  muszę  złożyć  wizytę  temu 

Turpinowi. Czy pan wie, gdzie on mieszka, Higgins? 

- Byłem tam tylko raz, tak jak mówiłem, ale na pewno trafię, nawet po ciemku. Mogę 

pojechać z milordem i pokazać drogę. Tylko proszę zaczekać, żebym mógł wpaść na chwilę 

do domu i powiedzieć mojej Dorze, że mam jeszcze robotę, bo inaczej będzie się martwiła. 

Poczekawszy,  aż  woźnica  wejdzie  do  domu,  który  z  zewnątrz  wyglądał  nieco  lepiej 

niż  pozostałe  w  okolicy,  Daniel  zwrócił  się  do  swojego  totumfackiego,  siedzącego  z  tyłu 

kolaski. 

- Chcę, żebyś wrócił do domu. Powiadom lady Exmouth, że wyjechałem z miasta. Do 

mojego powrotu niech nie podejmuje żadnych kroków. Mogę wrócić nawet dopiero rano. 

Chociaż Kendall posłusznie zeskoczył z kozła, wydawał się zaniepokojony. 

-  Czy  na  pewno  milord  nie  chce,  żebym  z  nim  pojechał?  Wygląda  na  to,  że 

szubrawców  może  być  kilku.  -  Zerknął  przez  ramię.  -  Czy  na  pewno  można  zaufać  temu 

woźnicy, milordzie? 

Daniel uśmiechnął się, wzruszony troską o jego bezpieczeństwo. 

-  Przyznaję,  Kendall,  że  jeśli  chodzi  o  mojego  osobistego  służącego,  zdarzało  mi  się 

popełniać  błędy  w  ocenie,  ale  w  ostatnich  latach  moje  sądy  osiągnęły  znacznie  większą 

doskonałość.  I  jestem  pewien,  że  również  moje  zaufanie  do  pana  Higginsa  nie  okaże  się 

pomyłką. 

W  świetle  coraz  krótszej  świecy  Robina  obejrzała  poparzone  nadgarstki.  Przepaliła 

więzy,  ale  pieczenie,  które  musiała  teraz  znieść,  wydawało  jej  się  dość  wysoką  ceną  za  to 

osiągnięcie.  Udało  jej  się  też  otworzyć  okno.  Gdyby  mogła  przynajmniej  zejść  na  dół  po 

bluszczu porastającym ścianę, jej sytuacja byłaby znacznie lepsza. Mimo wszystko nie traciła 

jednak nadziei. 

Postanowiła  jeszcze  raz  ocenić  możliwość  ucieczki  przez  okno  za  mniej  więcej 

godzinę,  gdy  zbliżający  się  świt  zapewni  jej  dość  światła.  Bluszcz  wydawał  się  całkiem 

solidny, ale musiała się upewnić, czy wytrzyma jej ciężar. Ze zwichniętą kostką nie zaszłaby 

daleko. 

background image

Poza  tym,  naturalnie,  mogła  próbować  jedynie  ucieczki  normalną  drogą,  czyli 

drzwiami. Zerknęła na solidne polano, które znalazła pod pryczą i odłożyła na skrzynię, żeby 

mieć  je  pod  ręką.  Fizyczna  przemoc  w  każdej  postaci  wydawała  jej  się  odrażająca,  ale  w 

obecnej sytuacji nie  wolno jej było okazywać słabości ducha. W razie konieczności musiała 

być przygotowana do użycia tego oręża, należało jednak poczekać, aż ktoś odrygluje drzwi z 

zewnątrz. Tymczasem i tak miała zajęcie. 

Znów  usiadła  na  nierównym  materacu  i  oderwawszy  dwa  wąskie  paski  koronki  z 

halki, zaczęła bandażować sobie nadgarstek. Nagle usłyszała pod oknem szelest, a potem coś 

jakby  chrząknięcie.  Chwilę  potem  ku  swemu  przerażeniu  ujrzała  na  parapecie  dwie  mocne 

dłonie. 

Stłumiła krzyk i skoczyła ku oknu. 

-  Kto  tam?!  -  spytała,  obawiając  się,  że  może  to  być  obleśny  właściciel  domu,  który 

postanowił złożyć jej wizytę, korzystając ze snu towarzyszy. Poważnie zastanawiała się, czy 

nie  przytrzasnąć  tych  rąk  oknem,  gdy  usłyszała  rozbawiony,  znajomy  i  jakże  miły  jej  sercu 

głos: 

-  A  kogo,  u  licha,  się  spodziewasz,  najmilsza?  Sir  Galahad  przyszedł  cię  ocalić...  Co 

więcej, sir Galahad jest już stanowczo za stary na takie wyczyny. 

Gdy  tylko  Daniel  znalazł  się  na  stryszku,  Robina  wydała  zduszony  okrzyk,  a  może 

szloch, i rzuciła mu się w ramiona, a on przytulił ją i zaczął szeptać kojące słowa. Serce biło 

mu  jak  szalone,  oddychał  chrapliwie,  ale  nie  było  to  spowodowane  jedynie  wysiłkiem,  jaki 

musiał włożyć we wspinaczkę. 

- Niech no na ciebie popatrzę. - Odsunął ją od siebie, pogłaskał po ramionach i ujął jej 

dłonie. Zauważył, że drgnęła. 

- Co się stało? Czy jesteś ranna? 

-  To  tylko  nadgarstki.  Właśnie  chciałam  je  zabandażować.  -  Nie  mogła  się  nie 

uśmiechnąć,  słysząc  stłumione  przekleństwo  Daniela.  -  Nie  martw  się,  sama  to  sobie 

zrobiłam. Musiałam przepalić sznurek, którym mnie związali - wyjaśniła cicho. 

- Te dranie cię związały? - Bez dalszych komentarzy sięgnął po drugi pasek koronki i 

z zaskakującą łagodnością opatrzył jej rękę. - Czy wiesz, ilu ich jest? 

- Troje... To znaczy ja widziałam troje - poprawiła się. - Kobietę i dwóch mężczyzn. 

Daniel  sprawnie  zawiązał  improwizowany  bandaż,  a  Robina  wciąż  nie  mogła 

uwierzyć, że jest przy niej. 

- Danielu, jak udało ci się mnie odnaleźć? 

To długa i skomplikowana historia, najmilsza - odrzekł z uśmiechem. 

background image

-  I  dlatego  nie  opowiesz  mi  jej  teraz.  Rozumiem.  Wyjrzała  ostrożnie  przez  okno. 

Wyglądało  na  to,  że  do  ziemi  jest  daleko.  Znów  musiała  sobie  powtórzyć,  że  to  nie  czas  na 

strach. Zresztą jeśli Danielowi udało się tędy wspiąć, to z pewnością zejście też było możliwe. 

- Kto schodzi pierwszy, ja czy ty? - spytała, cofnąwszy głowę. W odpowiedzi ujrzała 

przeczący gest Daniela. 

-  Ani  jedno,  ani  drugie,  moja  droga.  -  Daniel  podszedł  do  drzwi  i  naparł  na  nie 

ramieniem,  żeby  sprawdzić  siłę  rygla.  -  Obawiam  się,  że  podczas  wspinaczki  zniszczyłem 

dużą  część  tego  pnącza.  To  cud,  że  w  ogóle  do  ciebie  dotarłem  -  wyznał  z  brutalną 

szczerością. - Schodzenia już bym nie zaryzykował. 

Rozczarowana, lecz nie załamana Robina popatrzyła na drzwi. 

-  To  znaczy,  że  musimy  zastosować  mój  plan  numer  dwa.  Daniel,  oczarowany  tym 

rzeczowym  podejściem  do  zagadnienia,  uśmiechnął  się  jeszcze  szerzej.  Cóż  za  niezwykła 

kobieta! Większość dam uległaby atakowi histerii, gdyby musiała przejść choć połowę tego, 

co stało się tego dnia udziałem Robiny. Porwano ją, związano, zamknięto na wiele godzin na 

obskurnym  stryszku.  A  tymczasem  oprócz  tego,  że  była  brudna,  rozczochrana  i  miała 

poparzone ręce, sprawiała wrażenie osoby w całkiem dobrej kondycji. 

- Widzę, że już rozważałaś możliwości ucieczki. 

-  Owszem  -  przyznała  ostrożnie  -  chociaż  nie  doszłam  do  najlepszych  wyników.  - 

Zerknęła na skrzynię. - Przynajmniej znalazłam coś, co nadaje się na broń. 

- I naprawdę chciałaś jej użyć? - spytał, nagle zmarszczywszy czoło. 

- Mogłabym być zmuszona. 

Nie usłyszała odpowiedzi, więc podniosła głowę i stwierdziła, że Daniel przygląda jej 

się zamyślony. Wydawał się czymś bardzo zatroskany. 

- Co się stało, Danielu? 

- Nic... Zupełnie nic - odrzekł nieprzekonująco. 

Nagle podszedł do okna i znów ją zaskoczył, wyjął bowiem z kieszeni chustkę do nosa 

i kilka razy nią machnął. 

- Komu dajesz sygnały? Czy jest z tobą Kendall? 

-  Nie,  moja  droga.  Zostawiłem  kolaskę  wraz  z  parą  koni  pod  opieką  niejakiego 

Hectora  Higginsa,  o  którym  wkrótce  ci  opowiem.  Tymczasem  jednak  chciałbym  wiedzieć, 

czy cała ta trójka zbirów jest jeszcze w domu. 

Tak sądzę, ale nie mogę być tego pewna. Od dłuższego czasu nie słyszałam żadnych 

odgłosów na dole, więc pewnie zasnęli... albo są pijani. 

To możliwe. W każdym razie mam nadzieję, że do rana nie odkryją mojej obecności. 

background image

Najwidoczniej Daniel miał swoje powody, chociaż Robina nie mogła ich pojąć. 

- A czy ten pan Higgins nie może zaalarmować władz i powiedzieć, gdzie jesteśmy? 

-  Naturalnie  mógłby,  ale  zdecydowanie  wolę,  żeby  został  tutaj  z  kolaską  i  czekał  na 

dalsze instrukcje. Tak mu zresztą poleciłem, dając sygnał chustką. - Dostrzegł jej zdziwioną 

minę. - Muszę dbać o twoje dobre imię, moja droga. Im mniej ludzi wie o tej eskapadzie, tym 

lepiej. 

Uśmiechnęła się do niego, widział jednak, że wciąż coś ją intryguje. 

- Zaufaj mi, ptaszynko. Uwierz, że mam na względzie wyłącznie twoje dobro. 

Robina  uświadomiła  sobie,  że  chcąc  natychmiast  uciekać,  zachowuje  się  bardzo 

samolubnie,  i  przestała  nalegać.  Daniel  odszukał  ją,  nadstawiając  karku,  i  był  gotów  do 

dalszych poświęceń. Czego jeszcze mogłaby od niego żądać? 

Nagle  poczuła,  że  nie  jest  w  stanie  dłużej  wytrzymać  spojrzenia  tych  zatroskanych 

piwnych oczu, więc odwróciła głowę. Dlaczego od razu nie poznała się na Danielu? Dlaczego 

potrzebowała  aż  tyle  czasu,  by  zrozumieć,  że  ten  życzliwy,  zrównoważony  mężczyzna  jest 

wcieleniem jej marzeń? Dostała swoją szansę i... lekkomyślnie ją odrzuciła. A teraz było już 

za późno! 

-  Myślę,  że  powinniśmy  się  usadowić  tak,  by  było  nam  jak  najwygodniej  doczekać 

rana. 

Ta  praktyczna  sugestia  przerwała,  przynajmniej  na  razie,  sercowe  rozterki  Robiny. 

Spojrzała  na  Daniela,  który  obmacywał  materac  i  krzywił  się  niemiłosiernie  na  jego 

nierówności. 

Chodź...  Chodź,  usiądź  obok  mnie,  to  opowiem  ci  wszystko  o  moim  nowym 

przyjacielu,  Honeście  Hectorze  Higginsie.  -  Daniel  wyciągnął  ku  niej  rękę,  a  Robina  po 

krótkim wahaniu skorzystała z zaproszenia. 

Daniel celowo rozwlekał swoją opowieść, aż wreszcie z zadowoleniem stwierdził, że 

Robinie kleją się oczy. Chwilę potem szepnęła do niego sennie: 

- Nie rozumiem tylko, dlaczego pan Merrell zaproponował, żebyś mnie porwał. 

Daniel uśmiechnął się pod nosem i objął smukłe ramiona Robiny, która przytuliła się 

do niego. 

- Myślę, że byłoby rozsądnie poczekać z wyjaśnieniem tego do rana, najmilsza. 

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY 

Daniel  zerknął  w  okno.  Nastał  ranek,  a  on  wciąż  nie  wiedział,  czy  podjął  słuszną 

decyzję,  postanawiając  spędzić  noc  w  tym  miejscu.  Było  jednak  za  późno,  by  cokolwiek 

zmienić.  Z  tą  myślą  przeniósł  wzrok  na istotę,  która  skazała  go  na  wiele  godzin  duchowych 

rozterek. 

Robina  nadal  smacznie  spała,  opierając  się  na  jego  ramieniu.  On  za  to,  dręczony 

wyrzutami sumienia, prawie nie zmrużył oka. 

Byłoby dużo prościej spróbować ucieczki w nocy. Mógł wybrać inny sygnał i polecić 

Higginsowi,  by  zostawił  kolaskę.  Woźnica  bez  trudu  włamałby  się  do  domu,  wykorzystując 

umiejętności  nabyte  w  młodych  latach.  Wszedłby  na  stryszek,  odryglował  drzwi,  po  czym, 

przy odrobinie szczęścia, wszyscy troje opuściliby ten dom niezauważeni przez szubrawców. 

Ale nie, pomyślał Daniel. Pokusa okazała się zbyt silna, zdecydował więc inaczej. 

W  chwili  gdy  Robina  wspomniała,  że  jest  gotowa  poczekać  z  ucieczką  do  rana, 

przyszło mu do głowy, że jeśli spędzą tu razem noc, może potem uda mu się namówić ją do 

małżeństwa. 

Dżentelmen  nie  powinien  stosować  takich  podstępów,  to  musiał  przyznać,  ale 

przynajmniej  powstrzymał  się  przed  zastosowaniem  tak  haniebnego  środka,  jak  uwiedzenie 

Robiny, a w ciągu ostatnich godzin zastanawiał się nad tym wiele razy. 

Nawet  go  dziwiło,  że  zdołał  wykazać  tyle  opanowania.  Tuląc  do  siebie  smukłe, 

zgrabne ciało, czując przez koszulę dotyk jędrnych, młodych piersi, zadawał sobie rozkoszne 

cierpienie,  ale  konsekwencje  niespełnienia  wydawały  mu  się  zbyt  wielką  karą.  Wyrok  losu, 

pomyślał.  Gdyby  nie  był  absolutnie  pewny,  że  zaznają  z  Robiną  wielkiego  szczęścia  w 

małżeństwie, może nie posunąłby się aż tak daleko, żeby ją przekonać. 

Robina  widocznie  intuicyjnie  wyczuła  jego  myśli  i  chciała  go  ukarać  za  podstępny 

zamiar  jeszcze  większym  cierpieniem,  bo  przesunęła  mu  dłoń  po  torsie  i  zatrzymała  ją  na 

brzuchu. 

-  Tylko  spokojnie  -  mruknął  do  siebie  Daniel  i  przytrzymał  dłoń,  broniąc  się  przed 

niewinnym, lecz jakże urzekającym ruchem palców. 

Krótki  kontakt  ich  rąk  zakłócił  spokój  Robiny.  Poruszyła  powiekami,  a  Daniel  z 

zachwytem  popatrzył  na  jej  długie  rzęsy,  których  delikatne  muśnięcia  niepokoiły  go  przez 

całą noc. 

- Wszystko w porządku, Danielu. Trzymam je - szepnęła nieoczekiwanie. 

background image

Słucham,  najdroższa?  Powieki  jej  się  uniosły  i  Robina  spojrzała  na  niego  z 

uśmiechem. 

- Konie, Danielu. Bo... - Zamrugała jeszcze kilka razy i nagle wyprostowała się bardzo 

zmieszana. 

Ś

niło mi się, że jedziemy kolaską. - Rozejrzała się dookoła. Wyraz zmieszania znikł, a 

jego miejsce zajęło zdziwienie. - Wielkie nieba, już rano! 

Spałaś w moich ramionach całą noc, ptaszyno. - Jakiś diabeł podszepnął mu te słowa, 

gdy nieco się od niego odsunęła. 

-  Dobry  Boże!  -  Zarumieniła  się  tak  uroczo,  że  Daniel  musiał  bardzo  się  starać,  by 

znowu  nie  pochwycić  jej  w  ramiona.  -  Ostatnie,  co  pamiętam,  to  jak  opowiadał  mi  pan... 

opowiadał  mi  pan  o  swoim  znajomym,  niejakim  Higginsie.  Nie  było  w  tym  za  wiele  sensu, 

chociaż obawiam się, że ze zmęczenia nie mogłam odpowiednio się skupić. 

- To możliwe. - Rozprostował obolałe plecy i wstał. - Niestety, nie ma teraz czasu na 

dalsze  wyjaśnienia.  Muszę  wykorzystać  szansę  bezpiecznego  dowiezienia  pani  do  domu, 

zanim całe towarzystwo obecne w Brighton zacznie spacerować po ulicach. 

-  Która  jest  godzina?  -  Spojrzała  na  Daniela,  próbującego  doprowadzić  się  do 

porządku po całej nocy spędzonej w niewygodnej pozie. 

- Zostawiłem zegarek pod opieką Higginsa, mogę więc tylko zgadywać, ale sądzę, że 

około szóstej. 

- W takim razie nasi znajomi z dołu na pewno jeszcze nie wstali - stwierdziła Robina. 

- A przynajmniej - dodała po chwili nasłuchiwania - nie dają znaku życia. 

- Na pewno niedługo się zbudzą. - Z wyrazem determinacji na twarzy Daniel chwycił 

za  sękate  polano  i  zaczął  nim  walić  w  drzwi.  -  Niech  pani  pokrzyczy  trochę,  najmilsza.  Nie 

chcę, żeby zbyt szybko dowiedzieli się o mojej obecności. 

Robina machinalnie spełniła polecenie. Wzięła od niego polano i dalej bębniła nim w 

drzwi, krzycząc wniebogłosy. Wreszcie usłyszeli na schodach ciężkie kroki. 

O  co  chodzi?  Po  co  ten  rwetes?  -  dobiegł  ich  ochrypły,  zirytowany  głos.  Musiał 

należeć do obleśnego brata Molly, który przyszedł zbadać sytuację. 

Robina  zerknęła  na  Daniela,  który  ustawił  się  pod  ścianą  tak,  by  wchodzący  zbir  go 

nie zobaczył. Intuicyjnie odgadła, co ma dalej robić. 

- Wypuśćcie mnie stąd natychmiast, słyszycie?! Wypuśćcie mnie albo ogłuchniecie od 

moich wrzasków! - Musiało to zabrzmieć przekonująco, bo rygiel został odsunięty, drzwi się 

otworzyły i odrażający właściciel zaniedbanego domu wszedł na stryszek. Robina na wszelki 

wypadek cofnęła się kilka kroków, przez cały czas trzymając polano w pogotowiu. 

background image

- Kto cię rozwiązał?! - burknął tamten, zbliżył się o krok i wyciągnął tłustą dłoń, żeby 

odebrać jej broń. - Ej, lepiej mi to daj. 

Obawiam się, że nic z tego. Ale masz tu coś, co ci się należy - odezwał się Daniel, a 

gdy Ben się odwrócił, wymierzył mu solidny cios w obwisłą szczękę. Siła uderzenia powaliła 

Bena na podłogę. 

-  Chodź,  najmilsza,  nie  ma  czasu  do  stracenia!  -  Chwyciwszy  zaskoczoną  Robinę  za 

rękę, Daniel wyciągnął ją na korytarz i zaryglował za sobą drzwi. - Przepraszam, że musiałaś 

być świadkiem takiej sceny. 

-  Och,  Danielu,  nie  musisz  mnie  przepraszać.  Zresztą  już  widziałam  cię  w  podobnej 

sytuacji - przypomniała mu z błyskiem w oczach. 

-  Ależ  z  ciebie  groźna  kobieta.  Nigdy  nie  przestaniesz  mnie  zaskakiwać.  Teraz 

szybko! Musimy zniknąć z tego okropnego miejsca. 

Bardzo  zadowolona  z  nieoczekiwanych  komplementów  Robina  ruszyła  za  nim 

zatęchłym korytarzykiem do wąskich schodów.  W obszernych spódnicach nie bardzo mogła 

nadążyć,  tymczasem  Daniel  pokonywał  już  następny  odcinek  korytarzyka,  gdzie  zwolnił  i 

zaczął  posuwać  się  naprzód  z  dużą  ostrożnością.  Wtem  za  jego  plecami  uchyliły  się  drzwi. 

Zanim Robina zdążyła wydać ostrzegawczy okrzyk, wypadła z nich Molly i jak kocica rzuciła 

się na Daniela z pazurami, głośno sycząc. 

Wcześniej  Robina  zastanawiała  się,  czy  miałaby  odwagę  użyć  swojego  oręża.  Teraz 

nadeszła  chwila,  by  się  o  tym  przekonać.  Nie  dbając  o  własne  bezpieczeństwo,  pokonała 

biegiem  ostatnie  schody,  zamachnęła  się  i  opuściła  polano  na  ramiona  kobiety  uczepionej 

Daniela. Rozległ się głośny okrzyk, Molly puściła swoją ofiarę i upadła skulona przy ścianie. 

Z  twarzą  wykrzywioną  z  bólu  trzymała  się  za  ramię  i  histerycznie  szlochała.  Daniel 

bez  współczucia  obejrzał  się  za  nią,  a  wtedy  zagrodził  im  drogę  trzeci  porywacz.  W  ręce 

trzymał nóż. 

-  Myślałeś,  że  uwolnisz  dziewczynę,  co?  -  zarechotał  Jack.  Nie  wydawał  się 

szczególnie zainteresowany tym, kogo ma przed sobą. Wystarczała mu świadomość, że obcy 

chciał go pozbawić źródła łatwego dochodu. 

Uniósł uzbrojoną rękę. 

- Zobaczymy, co teraz zrobisz. 

-  Zobaczymy  -  odparł  Daniel  i  szybkim  ruchem  wyciągnął  z  kieszeni  pistolet.  Strzał 

padł,  zanim  Jack  zdążył  zrobić  dwa  kroki.  Robina,  widząc  nóż  wysuwający  się  z  nagle 

zwiotczałej  dłoni,  pomyślała,  że  sama  nie  wie,  który  z  czynów  Daniela  budzi  jej  większy 

podziw. Czy to, że potrafił powalić jednym ciosem krzepkiego, rosłego mężczyznę, czy to, że 

background image

tak  celnie  strzela.  Ani  przez  chwilę  nie  podejrzewała,  że  chciał  zadać  śmiertelną  ranę 

opryszkowi  imieniem  Jack,  który,  kuśtykając,  w  popłochu  oddalał  się  korytarzykiem. 

Wyglądało na to, że Daniel osiągnął cel. Już nikt nie stał im na drodze. 

-  Chodź,  najmilsza.  -  Daniel  znowu  chwycił  Robinę  za  rękę,  stanęła  bowiem 

zapatrzona w niego z podziwem. - Najwyższy czas wyjść z tej złodziejskiej nory. 

-  Przecież...  przecież  nie  możemy  ich  tak  zostawić  -  zaprotestowała,  ale  Daniel  siłą 

pociągnął ją za sobą. Chwilę potem owionęło ich rześkie powietrze poranka. 

-  Nie  mam  zamiaru  więcej  się  nimi  przejmować  -  oświadczył  beztroskim  tonem, 

prowadząc ją zachwaszczoną alejką. - Nikomu z tych opryszków nic się  nie stało. Niech się 

cieszą, że nie wniosę przeciwko nim oskarżenia. 

Robina  zmierzyła  go  wzrokiem,  bynajmniej  nieprzekonana,  czy  rozsądnie  jest 

zostawić  sprawy  w  takim  stanie.  Nie  była  mściwa  i  najchętniej  szybko  zapomniałaby  o 

przykrych przeżyciach, ale nie mogła pozbyć się niepokoju. Skoro Daniel zniweczył tamtym 

obwiesiom  plan  łatwego  zdobycia  pieniędzy,  to  czy  w  bliższej  lub  dalszej  przyszłości  nie 

będą próbowali się odegrać? Po chwili zastanowienia głośno wyraziła tę wątpliwość. 

- Niby mogliby, ale nie  sądzę, żeby przyszło im to do głowy. To nie są bezwzględni 

zbrodniarze,  tylko  drobne  złodziejaszki,  których  -  jeśli  sądzić  po  wyglądzie  -  fortuna  nie 

rozpieszcza.  Poza  tym  nie  chcę,  żeby  rozeszła  się  wiadomość  o  twojej  przygodzie.  No  i 

należy  pamiętać  o  interesach  innych  osób.  Wprawdzie  nie  przypuszczam,  żeby  ta  trójka 

jeszcze  próbowała  sprawiać  mi  kłopoty,  ale  mój  przyjaciel  Higgins  mógłby  mieć  mniej 

szczęścia, gdyby wyszła na jaw jego rola w tej sprawie. 

Daniel doprowadził ją na polanę osłoniętą gęstymi zaroślami. 

-  A  oto  i  pan  Higgins  pilnujący  kolaski.  Tak  jak  obiecał.  Robina  z  radością  zawarła 

nową  znajomość.  To  przecież  właśnie  ten  człowiek  umożliwił  Danielowi  dokonanie 

prawdziwie  romantycznego  i  bohaterskiego  czynu.  Wciąż  tylko  nie  rozumiała,  dlaczego 

poczciwemu panu Higginsowi zdawało się, że Daniel mógłby chcieć ją porwać. 

Wkrótce kolaska toczyła się w stronę Brighton. Na szczęście o tak wczesnej porze na 

trakcie było bardzo niewielu podróżnych. Robina mogła nieco doprowadzić do porządku swój 

wygląd,  a  jednocześnie  słuchała,  jak  Daniel  składa  sprawozdanie  panu  Higginsowi,  który 

chętnie ustąpił jej swojego miejsca i usiadł z tyłu. 

Jechali szybko do chwili, gdy Daniel niespodziewanie zatrzymał kolaskę. 

- Tu nasze drogi się rozchodzą - oznajmił, zwracając się do Higginsa, który wprawdzie 

wydawał się nie mniej zaskoczony tym zdarzeniem niż Robina, lecz posłusznie zeskoczył na 

ziemię. 

background image

Gromadzą  się  już  pierwsi  handlarze  na  końskim  targu.  Za  dwie  godziny  będzie  tam 

tłoczno.  Niech  pan  skorzysta  z  wczesnego  przyjazdu,  Higgins,  i  dobrze  przyjrzy  się 

zwierzętom przed dokonaniem wyboru. Cisnął woźnicy pękatą sakiewkę. 

- W środku znajdzie pan dość pieniędzy, żeby kupić dobrego konia i naprawić powóz 

albo po prostu postarać się o nowszy. Zanim się pożegnamy - Daniel uśmiechnął się, widząc 

nabożny zachwyt na twarzy Higginsa - poproszę jeszcze o zwrot mojego zegarka. 

To  przypomnienie  otrzeźwiło  woźnicę.  Ze  śmiechem  oddał  Danielowi  zegarek, 

serdecznie podziękował za szczodrość i dziarsko oddalił się w stronę końskiego targu. 

Skoro  zostaliśmy  sami  -  odezwał  się  Daniel,  gdy  gniadosze  znowu  ruszyły  -  to 

musimy ustalić kilka kwestii przed powrotem do domu. 

Robina instynktownie sięgnęła do włosów związanych wstążką oderwaną od sukni. 

- Wiem, że muszę wyglądać jak straszydło, ale niewiele więcej mogę zrobić. 

- Wygląd w ogóle mnie nie niepokoi - zapewnił ją Daniel. - Za to martwię się o twoją 

reputację. Spędziłaś całą noc w moim towarzystwie. Dla ochrony dobrego imienia mam więc 

zaszczyt zaproponować małżeństwo. 

Zapadło długie milczenie. 

- Nie! 

Daniel  nie  spodziewał  się,  że  jego  oświadczyny  zostaną  przyjęte  z  wielkim 

entuzjazmem,  musiał  też  przyznać;  że  nie  ubrał  ich  w  zgrabną  formę,  ale  gwałtowność 

odmowy po prostu go zdumiała. 

Jeszcze  raz  powściągnął  konie,  a  gdy  zwrócił  się  do  Robiny,  stwierdził,  że  patrzy 

prosto przed siebie i ma zaciętą minę. 

- Nie dąsaj się, najmilsza. Tak dobrze umiemy się porozumieć. - Sięgnął po jej rękę i 

zatrzymał  w  dłoni,  mimo  że  Robina  usiłowała  ją  uwolnić.  -  Nie  rozumiem,  dlaczego  nie 

podoba ci się myśl, że chcę cię poślubić - ciągnął, starając się nie zdradzić z tym, jak głęboko 

uraziła  go  odmowa.  Po  prostu  nie  mógł  uwierzyć...  za  nic  nie  uwierzyłby,  że  jest  kimś 

zupełnie obojętnym dla Robiny. - Na pewno będziesz mogła znieść takiego męża jak ja. 

- Nawet gdybym mogła, nie jestem tak okrutna, żeby wykradać cię Arabelli - szepnęła 

tak cicho, że Daniel nie był pewien, czy się nie przesłyszał. 

- Arabelli? Czy tak powiedziałaś? A co ona ma wspólnego z tym wszystkim? 

Robina  odwróciła  się  do  niego.  Jej  twarz  wyrażała  jednocześnie  oburzenie  i 

zdumienie. 

- Myślę, że bardzo dużo! Przecież to z nią w rzeczywistości chcesz się ożenić! 

background image

Ożenić się z Arabellą? - Tym razem Daniel zdumiał się nie na żarty. - Skąd, na Boga, 

to przypuszczenie, że chcę ożenić się z kuzynką? 

- Podsłuchałam was w ogrodzie na przyjęciu u Maitlandów. 

Wyrwało jej się to, zanim zrozumiała, co mówi. Trudno, stało się. Daniel zadumał się 

na chwilę, a potem spojrzał na nią, wciąż jednak zdawał się widzieć przed oczami co innego. 

-  Nie  wiem,  co  zrozumiałaś  z  tej  podsłuchanej  rozmowy,  najmilsza,  ale  o  ile  dobrze 

pamiętam,  tamtego  wieczoru  zwierzyłem  się  Arabelli  z  zamiaru  powtórnego  ożenku.  Co 

więcej,  planowałem  tego  samego  wieczoru  oświadczyć  się  damie,  która  podbiła  moje  serce. 

Arabella  bardzo  się  ucieszyła  i  z  całego  serca  poparła  mój  wybór.  Niestety,  moje  plany 

zniweczył  nie  kto  inny,  jak  przyszła  oblubienica  we  własnej  osobie.  -  Nagle  zmienił  ton  i 

powiedział  z  łagodnym  wyrzutem:  -  Ze  znanych  tylko  sobie  powodów,  które  jednak  mam 

nadzieję  kiedyś  poznać,  panna  opuściła  przyjęcie  przed  czasem  i  od  tej  pory  uparcie  się 

przede  mną  ukrywała,  pozbawiając  mnie  zupełnie  możliwości  cieszenia  się  jej  widokiem.  I 

tak było aż do ostatniej nocy. 

Robina patrzyła na niego zachwycona. Czułość, którą często widywała w jego oczach, 

znów tam zagościła i potwierdzała szczerość każdego słowa. Wydawało się to niewiarygodne, 

ale  było  widać,  że  Daniel  kocha  ją  nie  mniej  niż  ona  jego.  W  tej  chwili  olśniewającego 

szczęścia nie mogła zebrać myśli, powiedziała więc tylko: 

- Och. 

Daniel jednakże wydawał się dokładnie wiedzieć, co robić w tej sytuacji, żeby rozwiać 

wszelkie  wątpliwości,  które  mogłaby  jeszcze  żywić  jego  wybranka.  Objął  ją  i  zachłannie 

pocałował. 

To  pierwsze  doświadczenie  męskiej  namiętności  pozostawiło  Robinę  bez  tchu,  ale  z 

entuzjastycznym  nastawieniem  do  dalszych  prób.  Oparła  mu  głowę  na  ramieniu.  Ojej, 

Danielu,  taka  jestem  głupia  -  wyznała.  Nie  umiała  zapanować  nad  łzami  szczęścia,  które 

potoczyły jej się po policzkach. - Dopiero kiedy zaczęło mi się wydawać, że chcesz poślubić 

Arabellę, zrozumiałam, jak bardzo cię kocham. Ale nawet nie przemknęło mi przez myśl, że 

możesz odwzajemniać to uczucie. - Przypadkowo musnęła rzęsami jego policzek i poczuła, że 

silne ramię obejmuje ją mocniej. - Bardzo dobrze skrywałeś je przede mną. 

- Był ku temu ważny powód - odrzekł z ociąganiem, lekko ją odsunąwszy, by dobrze 

widzieć  jej  twarz.  -  Chociaż  po  pobycie  w  Londynie  zdecydowałem,  że  jesteś  idealną 

kandydatką na żonę, miałem poczucie, że byłoby z mojej strony nieuczciwością skłaniać cię 

do  przyjęcia  niechcianych  oświadczyn.  Wydawało  mi  się,  że  potrzebujesz  czasu,  aby  mnie 

lepiej poznać. 

background image

Bez  wątpienia  była  to  prawda,  ale  nawet  teraz,  po  kilku  dniach  rozpaczy,  Robinie 

trudno  było  uwierzyć,  że  kiedykolwiek  mogła  mieć  wątpliwości,  czy  należy  przyjąć 

oświadczyny lorda Exmoutha. 

-  Zawsze  cię  lubiłam,  Danielu,  polubiłam  od  pierwszej  chwili.  Szybko  odkryłam,  że 

wyjątkowo  dobrze  czuję  się  w  twoim  towarzystwie.  Tylko  że...  -  Urwała,  pełna  wahań,  czy 

powinna  mu  wyjawić  swoje  początkowe  obiekcje.  Ale  jeśli  chciała,  żeby  ją  zrozumiał, 

musiała  być  z  nim  całkowicie  szczera.  -  Myślałam,  że  nigdy  nie  będziesz  mógł  mnie 

pokochać. Ani mnie, ani żadnej innej kobiety... Po tym, co się stało... 

- To znaczy po śmierci Clarissy - dokończył za nią, gdy zabrakło jej odwagi. 

Zerknął na jej smukłą dłoń i ujął ją czule, przeklinając w duchu swoją głupotę. Byli do 

siebie  pod  tyloma  względami  podobni,  a  jednak  okazał  się  prawdziwym  głupcem.  Nie 

domyślił się, że jego droga Robina obawia się życia w cieniu Clarissy. 

- Powinienem był już dawno powiedzieć ci prawdę, ale - wzruszył ramionami - jakoś 

nigdy nie było odpowiedniej chwili. A prawda, najmilsza, jest taka, że o Clarissie zbyt często 

ostatnio nie myślałem. 

Uśmiechnął się, widząc wyraz jej niebieskich oczu. 

-  Zaskoczona?  Tak,  naturalnie.  Podobnie  jak  wszyscy,  sądziłaś,  że  kochałem  żonę 

szaleńczo i po jej śmierci nie mogłem otrząsnąć się z rozpaczy. Właśnie na tym mi zależało, 

najmilsza. Z prawdą jednak niewiele to miało wspólnego. 

Wciąż  trzymając  jej  rękę,  zaczął  nerwowo  przesuwać  kciukiem  po  gładkiej  skórze, 

tam i z powrotem. Wbił wzrok w pustą drogę przed nimi. 

-  Kiedy  poślubiłem  Clarissę,  byłem  bardzo  młody  i  dość  uparty...  może  nawet 

arogancki. Od dnia śmierci ojca zarządzałem majątkiem, powodziło mi się dobrze, uważałem 

więc, że mam wszelkie prawo podejmować własne decyzje, nie licząc się z opiniami innych. 

Pod  wieloma  względami  byłem  chyba  bardzo  dojrzały  jak  na  swoje  lata:  odpowiedzialny, 

wiarygodny.  Ale  emocjonalnie  pozostałem  dużo  młodszy.  Potem  szybko  zorientowałem  się, 

ż

e wziąłem zwykłe zauroczenie za miłość. 

To wyznanie było tak zaskakujące, że Robina zupełnie nie wiedziała, co powiedzieć. 

Wydawało jej się jednak, że Daniel oczekuje odpowiedzi. 

- Chyba nie byłeś nieszczęśliwy w małżeństwie, Danielu? 

- zapytała po chwili głębokiego namysłu. 

- Nie, tak bym tego nie nazwał - zapewnił ją skwapliwie. 

- Po urodzeniu Lizzie zrozumiałem, że się zmieniłem, dojrzałem, jeśli wolisz, podczas 

gdy moja żona pozostała takim samym dzieckiem jak przedtem. Po prostu mieliśmy ze sobą 

background image

niewiele  wspólnego.  W  miarę  Upływu  lat  różnice  między  nami  stawały  się  coraz 

wyraźniejsze, dlatego coraz bardziej oddalaliśmy się od siebie. Nie aż tak, by rozpocząć życie 

w separacji, ale niewątpliwie spędzaliśmy razem coraz mniej czasu. Nie protestowałem, gdy 

Clarissa wybierała się do Londynu albo do naszego domu tutaj, w Brighton - ciągnął. - Nawet 

ją do tego zachęcałem.  Nie myślałem o tym, że  pewnego dnia Clarissa  może zwrócić się ku 

innemu w poszukiwaniu komplementów i uwagi. Dżentelmen, którego zainteresowała swoją 

osobą,  nazywał  się  John  Travers.  Pan  Travers  miał  ciotkę,  starą  pannę,  która  mieszkała 

niedaleko  Courtney  Place,  co  naturalnie  okazało  się  bardzo  korzystne  dla  nich  obojga. 

Wydajesz  się  wstrząśnięta  -  stwierdził,  gdy  nagle  na  nią  spojrzał.  -  Tak,  moja  żona  miała 

kochanka.  I  prawdę  mówiąc,  najmilsza,  długo  podejrzewałem  taki  stan  rzeczy,  ale  nie 

zrobiłem  niczego,  by  go  zmienić.  To  chyba  dostatecznie  świadczy  o  rozpadzie  naszego 

związku.  Któregoś  dnia  wróciłem  do  naszego  domu  w  Londynie  i  przekonałem  się,  że  jest 

prawie pusty. Córka jednego z moich dzierżawców brała tego dnia ślub  i Clarissa pozwoliła 

służbie  wziąć  udział  w  uroczystości.  Został  tylko  kamerdyner,  który  poinformował  mnie,  że 

godzinę temu moja żona w towarzystwie pana Traversa wyjechała z wizytą do jego ciotki. - 

Uśmiech  Daniela  był  bardzo  cyniczny.  -  Clarissa  regularnie  odwiedzała  tę  damę,  więc  nie 

zrobiło  to  na  mnie  żadnego  wrażenia,  póki  Kendall,  towarzyszący  mi  w  wojażach,  nie 

powiedział,  że  stajenny,  który  normalnie  woził  moją  żonę,  jest  razem  ze  wszystkimi  na 

weselu,  a  koń  pana  Traversa  został  w  stajni.  To mnie  zaintrygowało.  Skąd  taki  pośpiech,  że 

Travers uznał za stosowne samemu powozić, zamiast poczekać na powrót stajennego? 

- To znaczy, że wcale nie jesteś odpowiedzialny za śmierć żony - szepnęła Robina. 

-  Nie  powoziłem  wtedy,  to  prawda.  Na  koźle  siedział  Travers.  Głupiec  wybrał  drogę 

zboczem  wzgórza  prawdopodobnie  po  to,  by  uniknąć  spotkania  ze  mną.  Ale  i  tak  czuję  się 

częściowo winny temu, co się stało. 

- Dlaczego, Danielu? - Robina nie mogła tego zrozumieć. - Przecież wtedy nawet cię 

tam nie było. 

Odpowiedział jej smutnym uśmiechem. 

-  Ale  gdybym  był,  najmilsza,  Clarissa  żyłaby  do  dziś.  Gdybym  poświęcał  jej  więcej 

czasu i nie zajmował się wyłącznie swoimi sprawami, nie szukałaby pocieszenia u pana Johna 

Traversa. W każdym razie gdy pojechaliśmy z Kendallem na miejsce wypadku i obejrzałem 

rozbity  powóz,  natychmiast  zrozumiałem,  że  Clarissa  postanowiła  mnie  opuścić.  Poleciłem 

Kendallowi  wrócić  do  domu  z  bagażem  mojej  żony,  by  ludzie  sądzili,  że  planowała  tylko 

wizytę  u  ciotki  Traversa,  chociaż  sam  ani  przez  chwilę  nie  miałem  wątpliwości  co  do  jej 

background image

rzeczywistych  zamiarów.  Poleciłem  też  Kendallowi  mówić,  że  wróciłem  do  domu  jeszcze 

przed wyjazdem Clarissy i że to ja powoziłem. 

-  Nie  chciałeś,  żeby  ludzie  dowiedzieli  się  prawdy  -  zgadła  Robina,  gdy  znowu 

zamilkł. - Chyba mogę to zrozumieć, Danielu. 

-  Nie  chodziło  mi  tak  bardzo  o  siebie,  najmilsza,  chociaż  przyznaję,  że  moja  duma 

bardzo  ucierpiała,  gdy  przekonałem  się,  że  Clarissa  woli  Traversa  niż  mnie.  Podejmując 

decyzję,  myślałem  przede  wszystkim  o  córkach.  Nie  chciałem,  żeby  dobre  imię  Clarissy 

ucierpiało  ani  by  dzieci  dowiedziały  się,  że  mama  zamierzała  je  opuścić.  Wszyscy,  nie 

wykluczając  mojej  matki,  uważali,  że  miałem  bardzo  udane  małżeństwo,  a  ja 

podtrzymywałem  to  przekonanie.  Prawdę  znali  tylko  Kendall,  mój  kamerdyner,  i  mój 

przyjaciel Merrell, który tego dnia przyjechał ze mną z Londynu... A teraz znasz ją jeszcze ty. 

-  I  nikt  nigdy  jej  ode  mnie  nie  pozna  -  zapewniła,  szczęśliwa,  że  Daniel  postanowił 

obdarzyć ją zaufaniem. 

-  W  to  nie  wątpię.  -  Znów  spojrzał  na  Robinę  z  wielką  czułością  i  ją  pocałował.  -  I 

pomyśleć,  że  w  końcu  za  namową  przyjaciół  postanowiłem  dla  dobra  córek  ożenić  się 

ponownie. Pojechałem do Londynu i znalazłem tam uroczą, posłuszną pannę, córkę pastora z 

Abbot  Quincey.  No,  może  nie  tak  bardzo  posłuszną,  skoro  uważała,  że  o  wyborze  męża 

powinna zdecydować ona sama, a nie jej matka - zażartował - ale w każdym razie była to dla 

mnie wymarzona kandydatka. 

- Tak bardzo się  cieszę,  że mój przyszły mąż jest gotów przyjąć mnie ze  wszystkimi 

moimi wadami - odrzekła, starając się utrzymać pogodny nastrój. 

- Czy chcesz powiedzieć, że mnie poślubisz, i to wkrótce? 

Tak szybko, jak tylko sobie życzysz, najmilszy. - Roześmiała się wesoło. - Zobaczysz, 

jaka umiem być posłuszna, kiedy chcę. 

- Miejmy nadzieję, że po weselu też zechcesz mi tego dowieść. - Nagle spoważniał. - 

Wiesz, Clarissa i ja mieliśmy olbrzymie wesele  w  Londynie. Wolałbym  tego nie powtarzać. 

Wystarczy skromna uroczystość dla rodziny i przyjaciół, a ślub moglibyśmy wziąć w kaplicy 

w Courtney Place. Gdyby twój ojciec się zgodził, to mógłby poprowadzić ceremonię. 

- Moim zdaniem to znakomity plan. 

Ś

lub  odbędzie  się  szybko.  Czy  się  na  to  zgadzasz?  Tak  szybko,  jak  sobie  życzysz  - 

zapewniła go jeszcze raz. 

-  Wobec  tego  nie  odwlekajmy  przygotowań.  Może  zapomniałaś  już,  co  ci  niedawno 

przepowiedziała  Cyganka?  -  Niechętnie  puścił  jej  rękę  i  skoncentrował  się  na  powożeniu.  - 

Nasze pierwsze dziecko  ma się urodzić w ciągu roku. Zresztą gdy pomyślę o tym, co  czuję, 

background image

wydaje mi się to bardzo prawdopodobne. Teraz więc na wszelki wypadek oddam cię szybko 

pod opiekuńcze skrzydła mojej matki. 

Robina odsunęła się od niego na przyzwoitą odległość. 

-  W  tej  kwestii  twoja  niezbyt  posłuszna  przyszła  żona  całkowicie  się  z  tobą  zgadza, 

najmilszy.