background image

Carol Marinelli

Ordynator i praktykantka

background image

PROLOG

– Masz podwyższone ciśnienie. 
Alice spojrzała na Bretta Hallidaya, lekarza położnika, który się nią opiekował. 
– O ile?
Brett pokręcił głową. 
– Nie tak bardzo, ale jednak... 
Wrócił na miejsce za biurkiem. Unikała jego spojrzenia. 
– Rano byłam bardzo zaganiana, no i jest strasznie gorąco. Poza tym, wiesz,  denerwuję 

się trochę, w końcu jestem w ciąży. 

Brett skinął głową. 
– Uwzględniłem  wszystkie  czynniki,  ale  fakt  pozostaje  faktem. Masz  ciśnienie  trochę 

wyższe,  niż  powinnaś.  – Zaczął  przeglądać  wyniki  badań.  – Krew  w  porządku,  chociaż 
poziom  hemoglobiny  ledwie  się  mieści  w  normie.  No  cóż,  spróbuj  uzupełniać  żelazo  w 
sposób naturalny. Jedz dużo sałaty, wszystkiego, co je zawiera. Łykaj witaminę C, pomaga je 
przyswajać. Zresztą, sama przecież wiesz. 

– Ale z dzieckiem wszystko w porządku, prawda? – zapytała niespokojnie. 
Brett się uśmiechnął. 
– Pewnie. Rozmiar prawidłowy, dużo się rusza. Bardziej martwi mnie mama. 
– Brett,  słowo,  czuję  się  doskonale.  – Nawet  dla  niej  samej  zabrzmiało  to  sztucznie. 

Zebrała  siły,  by  nad  sobą  zapanować.  Musi  przekonać  Bretta  Hallidaya.  Jednym 
pociągnięciem kosztownego wiecznego pióra mógłby ją wysłać na przymusowe zwolnienie, a 
tego właśnie nie chciała. Zebrała się w sobie i dodała spokojniejszym głosem: – Naprawdę nic 
mi nie jest. 

– Posłuchaj,  Alice,  to  szósty miesiąc.  Nie  najlepsza  pora  na  trzymiesięczną  praktykę  w 

szpitalu. Poza tym, Jeremy Foster jest dobrym chirurgiem, ale akurat teraz wraca do pracy po 
długiej przerwie. Ma do nadrobienia masę zaległości, a co ważniejsze, musi wiele udowodnić. 

– Co masz na myśli? – zapytała Alice, gdyż osoba nowego szefa zainteresowała ją w tej 

chwili bardziej niż własna praca. 

– No cóż, miał poważny wypadek samochodowy. Właściwie nikt się nie spodziewał, że 

przeżyje, nie mówiąc już o tym, że będzie mógł chodzić. Wraca po niemal roku i do końca nie 
wiadomo,  w  jakim  jest  stanie.  Będą  go  obserwować.  Słusznie  czy  nie,  będzie  musiał  się 
naharować, żeby ich przekonać, że nadaje się do pracy. 

– Przecież  to  świetny  chirurg – obruszyła  się  Alice.  Nie  poznała  jeszcze  Jeremy’ego 

Fostera,  nie  było  to  jednak  konieczne.  Wszyscy  wiedzieli,  że  w  szpitalu  złamał  więcej 
niewieścich serc, niż Alice mogłaby spamiętać. Pomimo jednak nieco skandalicznej reputacji, 
nikt  nigdy nie  kwestionował  jego nadzwyczajnych  umiejętności.  – To  wschodząca  gwiazda 
medycyny. Jestem szczęśliwa, że znajdę się w jego zespole – zakończyła. 

– Raczej zachodząca – poprawił ją Brett. – Posłuchaj, Alice. Jeremy musi się wykazać, a 

to oznacza, że będziesz miała bardzo dużo pracy. 

background image

– Poradzę sobie. Staż trwa trzy miesiące, skończy się na tydzień przed terminem porodu. 

W  dzisiejszych  czasach  kobiety  pracują  na  ogół  do  ostatniej  chwili  i  na  nikim  nie  robi  to 
wrażenia. 

Alice  perorowała  tak  przekonująco,  że  niemal  sama  w  to  uwierzyła.  Brett  nie  dał  się 

jednak  zwieść,  – Ale  te  kobiety  mają  zwykle  w  domu  partnera  albo  przynajmniej  rodzinę, 
która  im  pomaga.  Ktoś  zdejmuje  z  nich  część  ciężaru.  Wiem,  Alice,  jak  bardzo  pragniesz 
odbyć ten staż, nie chcę ci burzyć planów. Muszę jednak mieć pewność, że wiesz, co robisz. 

Te  słowa,  choć  wypowiedziane  miłym  tonem,  wstrząsnęły  nią.  Maska  spokoju  znikła, 

pozostał  tylko  strach.  Pojawiły  się  łzy.  Brett  szybko  obszedł  biurko,  żeby  podać  Alice 
chusteczkę. 

– Przepraszam – załkała. – Nie chciałam się przy tobie rozpłakać. Zresztą przy nikim... 
– Ależ spokojnie się wypłacz. Widziałem już tutaj wiele łez. Nie jesteś jedyną ciężarną, 

która  stara  się  wszystko  jakoś  ułożyć.  Kobiety  chcą  zwykle  uporządkować  swoje  sprawy, 
załatwić je, zanim  dziecko przyjdzie na świat, tak  żeby potem  zajmować  się już  tylko nim. 
Niekiedy potrzebny jest ktoś, kto podejmie za kobietę decyzję, kto po prostu każe jej zwolnić 
tempo, by sama nie przeżywała rozterek. 

Alice  milczała.  Wycierała  oczy  i  czuła  się  upokorzona.  Siedziała  w  gabinecie  lekarza, 

błagała o możliwość pracy. Możliwość utrzymywania dziecka. 

– Jeśli  nie  ukończę  tego  stażu,  nie  zostanę  lekarzem,  a  to  oznacza,  że  nie  będę  mogła 

podjąć starań o przyjęcie na szkolenie lekarzy rodzinnych. 

– Możesz przecież zaliczyć praktykę na chirurgii już po urodzeniu dziecka. 
Alice pokręciła głową. 
– Teraz wynajmuję tylko  kawalerkę, a i tak ledwie mnie stać na czynsz. Jeśli  przestanę 

pracować... 

– Możesz się ubiegać o zasiłek macierzyński. Nie grozi ci głód. 
– Nie chcę, żeby moje dziecko żyło w takich warunkach. Wiesz, jakie dodatki przysługują 

lekarzom rodzinnym, którzy zgodzą się wyjechać na wieś? Miałabym dom, stać by mnie było 
na  opiekunkę,  więc  mogłabym  chodzić  do  pracy.  Jeśli  nie  zrobię  tego  teraz,  wszystko  się 
opóźni o wiele miesięcy. 

– A co z twoimi rodzicami? Wiem, że mieszkają w Adelaide i że nie układa ci się z nimi 

najlepiej,  ale  może  zaczęliby  się  przyzwyczajać  do  myśli  o  pomocy  przy  wnuku?  Gdybyś 
wytłumaczyła matce, jakie masz problemy... 

Zrozpaczone spojrzenie Alice powiedziało mu wszystko. 
– A  ojciec  dziecka? – sondował  dalej.  – Nie  pomoże?  W  końcu  ma  taki  prawny 

obowiązek. 

– Nie  chce mieć  nic  wspólnego ani  ze  mną,  ani  z  dzieckiem. Wyraził  to  wystarczająco 

jednoznacznie. 

– To co, że nie chce? – zapytał Brett. – Prawo chroni kobiety właśnie takie jak ty. Może 

nadszedł czas, aby spojrzał prawdzie w oczy. Zostanie ojcem, a to oznacza odpowiedzialność, 
choćby tylko finansową. 

– Nie poproszę go o złamanego centa. Marcus może albo być ojcem, albo nim nie być. I 

background image

to raz na zawsze. Nie pozwolę, żeby się pętał gdzieś pośrodku. Wybrał tę drugą możliwość. 
Jeśli o mnie chodzi, może tak zostać. – Przez chwilę milczała. – Posłuchaj, Brett, naprawdę 
potrzebuję tej pracy. Uważasz, że jestem zestresowana? Ale będę się czuła znacznie gorzej, 
jeśli  mi  to  uniemożliwisz.  Oczywiście,  gdyby  cokolwiek  groziło  dziecku,  zrezygnuję. 
Stwierdziłeś jednak, że tak nie jest. 

– Dobrze – zgodził się po namyśle. – Pod warunkiem, że będziesz tu przychodziła co dwa 

tygodnie. Jeśli ciśnienie choć trochę się podwyższy albo jeśli stwierdzę, że cokolwiek zagraża 
dziecku  lub  tobie,  zabronię  ci  pracować.  Mówię  to  z  całą  powagą,  Alice.  Oszczędzaj  się  i 
odżywiaj prawidłowo. 

Alice uśmiechnęła się szeroko i wstała. 
– Przyrzekam. 
Brett odwzajemnił uśmiech. 
– Wychodząc,  zapisz  się  u  Madge  na  wizytę.  W  poniedziałki  przyjmuję  wieczorem,  to 

specjalnie dla pracujących matek. 

– Dziękuję. 
Uśmiechnięta, wyszła i ruszyła do recepcji. 
~ Udało się, moje maleństwo – szepnęła do dziecka i poklepała się delikatnie po brzuchu. 

– Teraz mama będzie mogła się tobą dobrze opiekować. 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Autorka  artykułu  w  czasopiśmie  „Matka  i  dziecko”,  który  Alice  przeczytała  w 

poczekalni, dowodziła, że na rynku jest ogromny wybór ubrań dla ciężarnych. Musiała mieć 
albo  portfel  bez  dna,  albo  fatalny  gust,  pomyślała  smutno  Alice,  ubierając  się.  Odniosła 
wrażenie,  że  brzuch  urósł  dosłownie  z  dnia  na  dzień.  Spódnice  przestały  się  dopinać,  co 
oznaczało  konieczność  nabycia  luźniejszych.  Wyprawy  do  sklepów  przynosiły 
rozczarowanie. Alternatywę dla rzeczy potwornie drogich stanowiły sukienki obszyte ohydną 
koronką. Alice zdecydowała się w końcu na „zestaw dla ciężarnej”. Miał dość rozsądną cenę i 
uzupełniony kilkoma koszulami pozwalał dotrwać do porodu. 

Wybrała  z  niego  spódnicę  i  bluzkę,  związała  włosy  w  koński  ogon  i  przed  lustrem  w 

łazience zrobiła makijaż. Obrzuciła krytycznym spojrzeniem swe odbicie. 

Emanująca  z  twarzy  „promienność”,  która  zdaniem  innego  autora  z  tego  samego 

czasopisma miała się zaznaczać gdzieś w połowie piątego miesiąca, była równie niewyraźna, 
jak  bezkształtny  ciążowy  stanik.  Lekko  podkreśliła  oczy  kredką,  pociągnęła  rzęsy  tuszem, 
położyła na wargi odrobinę szminki i uznała, że nie wygląda najgorzej. Gdy jednak przejrzała 
się w dużym lustrze, aż jęknęła. Wygląda, jakby wybierała się na pogrzeb. Mimo zapewnień 
producenta jej nogi w czarnych rajstopach wcale nie wyglądały „świetliście”. 

Spóźnię  się  już  pierwszego  dnia,  pomyślała,  w  panice  ściągając  winną  cmentarnego 

wyglądu część garderoby. Wpadła z powrotem do łazienki, odnalazła koloryzujący krem. Już 
od miesięcy nie zawędrowała nawet w okolicę plaży i biała skóra wymagała pewnej pomocy. 
Choć efekt nie robił oszałamiającego wrażenia, poczuła się troszkę lepiej. Niemal wybiegła z 
domu. Na szczęście, nie czekała długo na tramwaj, od szpitala zaś dzieliło ją zaledwie kilka 
przystanków. Dzięki temu nie tylko się nie spóźniła, lecz nawet dotarła na miejsce dziesięć 
minut wcześniej. 

– Dzień dobry. Alice Masters, prawda? – usłyszała po przekroczeniu drzwi. 
– Tak.  – Uśmiechnęła  się  do  mężczyzny  o  sympatycznej,  piegowatej  twarzy.  – Josh 

Winters, młodszy chirurg?

– We własnej osobie. Chyba na razie jesteśmy sami. Linda McFarlane prawdopodobnie 

wysysa przed obchodem cytrynę, żeby przypadkiem nie zacząć się uśmiechać. 

– Fakt. Ona nie jest zbyt czarująca, prawda? Chodziło o lekarkę, która podczas rozmowy 

kwalifikacyjnej z Alice traktowała ją niesympatycznie i protekcjonalnie. 

– Niezbyt. Darren Barker jest w porządku, ale poszedł na długi urlop. Szkoda że on, a nie 

Linda.  Mnie  powiedziała,  że  muszę  się  ostrzyc,  bo  inaczej  w  ogóle  nie  rozważą  mojej 
kandydatury. 

– I  co?  Zrobiłeś  to? – zapytała  Alice,  patrząc  z  niedowierzaniem  na  jasne  włosy 

rozmówcy opadające mu niemal na ramiona. 

– Pewnie, tyle że ona mimo to zaczaiła się na mnie z nożyczkami. Kiedy byłem stażystą, 

parę  razy  się  pokłóciliśmy.  Wiesz,  po  stażu  nigdy  bym  się  tu  nie  zatrudnił,  ale  praktyka  u 
Jeremy’ego Fostera to duży plus w życiorysie. Od niego można się naprawdę wiele nauczyć. 

background image

Alice  skinęła  głową.  Sama  ubiegała  się  o  staż  w  tym  właśnie  szpitalu  z  tego  samego 

powodu. 

– Myślałam, że Linda czepia się mnie dlatego, że jestem w ciąży – wyznała. 
– A  jesteś? – zapytał  Josh,  udając  zdumienie.  – Moja  żona  spodziewa  się  bliźniaków, 

teraz już lada dzień. Przestała pracować wiele miesięcy temu. 

– Ma urodzić bliźnięta? Twoja żona?
Nie mogła ukryć zdziwienia. Josh Winters wyglądał jak młody surfer, a nie żonaty lekarz 

z dwójką dzieci w drodze. 

– Wiem, wiem, nie przypominam statecznego ojca – roześmiał się i dodał: – Nie przejmuj 

się kwaśnymi minami Lindy. Złości ją tylko powrót wielkiego Jeremy’ego. Nikt nie spisał go 
na  straty  tak  szybko  jak  ona.  Miała  nadzieję,  że  zostanie  po  nim  ordynatorem  oddziału.  A 
poza tym – dodał ciszej – Linda jest w całym szpitalu jedyną kobietą, której Jeremy nawet nie 
próbował poderwać. 

– Na pewno przesadzasz. 
– Zapamiętaj  moje  słowa,  on  jest  nienasycony.  Ale  ty  nie  masz  się  czym  przejmować. 

Twój brzuch podziała na niego jak czosnek na wampira. Przynajmniej względów Jeremy’ego 
Linda nie będzie ci zazdrościć. Mam nadzieję, że dziś się ogoliła – dodał złośliwie. 

Alice  zorientowała  się,  że  się  uśmiecha,  co  samo  w  sobie  stanowiło  ostatnio niezwykłe 

wydarzenie. Z tego wniosek, że z Joshem będzie się przyjemnie pracowało. 

– A  więc  tu  państwo  jesteście?  Zakładam,  że  nie  przeoczyliście  faktu,  że  zaczynacie 

pracę? – W głosie Lindy McFarlane próżno by szukać ciepła i sympatii. – Wszyscy czekamy
przy dyżurce. 

– Powiedziałaś, że spotkamy się poza oddziałem – odparł Josh, niezrażony jej tonem. 
– Ja? Na pewno nie. Czego się chcecie nauczyć tutaj? Studenci już od trzydziestu minut 

przeglądają karty pacjentów i zdjęcia. Chociaż oni wykazują pewną inicjatywę. 

Odwróciła się na pięcie i odeszła. 
– Przecież  naprawdę  umówiła  się,  przynajmniej  ze  mną,  tutaj  w  holu – szepnęła  Alice 

Joshowi w drodze na oddział. 

– To,  co  Linda  mówi,  i  to,  co  przyznaje,  że  powiedziała,  lo  zupełnie  różne  sprawy –

stwierdził ponuro Josh. – Nie dawaj się zaskoczyć. 

Alice  już  jednak  go  nie  słuchała.  Wpatrywała  się  w  plecy  i  szerokie  ramiona  swego 

nowego szefa, który właśnie oglądał zdjęcie rentgenowskie. Blondyn, nienagannie ostrzyżony 
i gustownie ubrany, przypominał bardziej aktora niż lekarza. 

– Możemy  wreszcie  zacząć – stwierdziła  cierpko  Linda.  Alice  wstrzymała  oddech,  gdy 

Jeremy  Foster  odwrócił  się  i  obdarzył  ją  uśmiechem.  Oczywiście,  spojrzał  na  jej  brzuch. 
IHjczuła, że troszkę się czerwieni. Przypomniała sobie uwagę Josha o czosnku i wampirze. 

– Bardzo mi miło. 
Wyciągnął rękę na powitanie. Alice zorientowała się ze wstydem, że ma wilgotne dłonie, 

co  doktor  Foster  musiał  zauważyć.  Żadne  opowieści  czy  plotki  nie  mogły oddać  wrażenia, 
jakie  wywierał.  Jasne,  wypłowiałe  od  słońca  włosy,  niebieskie  oczy  i  wyniosły,  nieco 
arogancki  uśmiech.  Oszołomiona  i  jednocześnie  zakłopotana,  wpatrywała  się  w  niego  bez 

background image

słowa. 

– No to zaczynamy – rzucił i dopiero wtedy Alice oderwała od niego wzrok. 
Podczas  obchodu  próbowała się  za  wszelką  cenę skoncentrować,  nie  zwracać  uwagi  na 

czar,  jaki  Jeremy,  jakby  mimochodem,  wokół  siebie  roztaczał.  Najwięcej  do  powiedzenia 
miała Linda. Wydawała się korzystać z każdej okazji, by zademonstrować, jak świetnie sobie 
radzi.  Od  czasu  do  czasu  Jeremy  zmieniał  jednak  jej  decyzję,  korygował  wskazania  co  do 
leków. Choć odzywał się rzadko, wszyscy widzieli, kto tu naprawdę rządzi. Linda dusiła w 
sobie gniew. Przy ostatnim łóżku jednak nie wytrzymała. 

– Pani  Marshall  została  przyjęta  w  czwartek  z  ostrym  zapaleniem  trzustki.  Nadużywa 

alkoholu.  Jako  środek  znieczulający  podawaliśmy  petydynę.  Obecnie  stopniowo  ją 
odstawiamy. Myślałam o przejściu od dziś na czyste płyny – wyjaśniła ze złością. 

– Dzień dobry, pani Marshall. Nazywam się Foster, jestem chirurgiem. Jak się pani czuje?
Pacjentka spróbowała usiąść. 
– Trochę lepiej, ale marzę o szklance wody. 
Jeremy obejrzał wyniki badania krwi. Zwrócił się do koleżanki:
– Poziom amylazy jest nadal bardzo wysoki. 
– Ale znacząco się obniża – odparła Linda. 
– Chyba  jest  jednak  trochę  za  wcześnie  na  przejście  na  płyny – zauważył  spokojnie 

Jeremy. 

– Można jej przecież pozwolić na picie małymi łyczkami. 
Widzisz, jaka jest zdenerwowana. Pielęgniarki mają z nią urwanie głowy. Ciągle próbuje 

wstać i zdobyć coś do picia. 

– To się chyba bardziej wiąże z bólem. Zwiększamy jej dawkę petydyny – zadecydował 

Jeremy. 

Linda wydęła wargi. 
– Pewnie,  zastąpmy  jedno  uzależnienie  drugim.  Jestem  pewna,  że  parę  łyków  wody 

podziała lepiej. 

Jeremy zdjął z poręczy łóżka kartę. 
– Pani  Marshall  skarży  się  na  ból.  Nie  można  tego  ignorować.  Warto  też  pomyśleć  o 

valium, skoro pacjentka siłą rzeczy nie pije od jakiegoś czasu alkoholu. 

Zwrócił się do chorej:
– Pani  Marshall,  zamierzamy  nadal  podawać  pani  petydynę.  Wiem,  że  odczuwa  pani 

pragnienie,  ale  na  razie  bezpieczniej  jest  nie  pić.  Zwiększamy  dawkę  środka 
przeciwbólowego. Przepiszę również valium, to środek uspokajający. 

O  dziwo,  pacjentka  wydawała  się  bardziej  zadowolona  z  tej  decyzji,  niż  z  podjętej 

uprzednio przez Lindę. Opadła na poduszkę. 

– Brawo, Jeremy – szepnął Josh. 
Alice zawtórowała mu w duchu. Z pewnością chirurg pokazał tej wiedźmie, gdzie jest jej 

miejsce. Po obchodzie Josh spojrzał na Alice. 

– Może uda się nam łyknąć trochę kawy?
– Wątpię – westchnęła. – Mam jeszcze kilka zastrzyków i cały stos kart do wypełnienia. 

background image

– Alice, Alice, musisz się jeszcze wiele nauczyć. Fi – zatrzymał przechodzącą przełożoną 

pielęgniarek – ta  młoda  stażystka  nie  wie  jeszcze,  że  czasem  można  skorzystać  z  pomocy 
innych. 

Fi uśmiechnęła się ciepło do Alice. 
– Mam nadzieję, że nie słuchasz Josha? Zdemoralizuje cię. 
Fi  miała  delikatne,  orientalne  rysy  i  miły  uśmiech.  Wyglądała  na  osobę,  która  traktuje 

wszystko  lekko,  Alice  wiedziała  jednak,  że  prowadzi  oddział  w  sposób  absolutnie 
nienaganny. 

– To  nie  fair,  Fi.  – Josh  mrugnął  do  Alice.  – Fi,  powiedz  Alice  prawdę.  Czyż  nie 

przychodzę w nocy na każde zawołanie? Nie pomagam? Nie przynoszę pączków?

Fi skinęła głową. 
– Aha, tyle że za to wykonuję za ciebie połowę pracy. 
– To tak, jakbyś miała to wszystko za pół ceny. Fi, chyba nie narzekasz. Przecież tylko 

dla ciebie wróciłem na ten oddział. 

Fi roześmiała się. 
– No dobrze, zrobię te zastrzyki. Ale pamiętaj – ostrzegła – w przyszłym tygodniu mam 

nocne dyżury. Czekam na rewanż. 

Josh  poszedł  wpisać  zalecenia  do  kart.  Fi  zwróciła  się  do  Alice,  która  układała  już 

strzykawki i tampony. 

– Kiedy z tym skończysz, oprowadzę cię po oddziale – zaproponowała. 
– Dziękuję. 
Fi spojrzała na nią z namysłem. 
– Posłuchaj, Alice. Gdybyś kiedykolwiek miała jakieś wątpliwości, możesz mnie zapytać. 
Alice skinęła głową. Doświadczone pielęgniarki często proponowały taką pomoc nowym 

lekarzom, oni zaś skwapliwie z niej korzystali. 

– Dziękuję. Na razie przygotuję te strzykawki. 
Gdy skończyła,  podeszła  do  łóżka  pani  Marshall.  Choć  ta  nadal  nie  wyglądała  na  okaz 

zdrowia, silniejsze znieczulenie zaczęło działać i pacjentka nabrała ochoty na pogawędkę. 

– Pobiorę  pani  krew  z  nadgarstka – wyjaśniła  Alice.  – Proszę  się  nie  ruszać,  najpierw 

zrobię miejscowe znieczulenie. 

– Dziwne.  Nikt  inny  nie  zawracał  sobie  tym  głowy.  Alice  zdecydowała  się  na 

dyplomatyczną odpowiedź:

– Może pani stan uzasadniał pośpiech... 
– Raczej im się nie chciało. Kiedy ma pani termin?
– Za mniej więcej trzy miesiące. 
– To pani pierwsze dziecko?
Alice skinęła głową. Nie  miała ochoty na omawianie swoich prywatnych spraw z panią 

Marshall, nie mogła sobie jednak pozwolić na niegrzeczność wobec ciężko chorej osoby. 

– Musi być pani trudno samej – zauważyła pacjentka, wskazując dłoń lekarki, na której 

nie dostrzegła obrączki. 

Alice skoncentrowała się na tętnicy. 

background image

– Proszę się nie ruszać, pani Marshall. 
Na szczęście trafiła za pierwszym razem. Strzykawka napełniała się jasną krwią. 
– Ukłuła mnie tylko raz i nawet najpierw znieczuliła – oświadczyła głośno pani Marshall. 
Do kogo skierowała te słowa? Alice nie miała pojęcia. 
– Miło mi to słyszeć. – Alice niemal podskoczyła na widok Jeremy’ego. 
– Mówiłam właśnie, jak ciężko musi być młodej, samotnej lekarce w ciąży. 
Alice  chciała  się  zapaść  pod  ziemię.  Nie  miała  jednak  takiej  możliwości.  Przyciskała 

nasączony spirytusem tampon do miejsca wkłucia. 

– Och,  nie  wiem – rzucił  Jeremy  lekkim  tonem.  – Samotność  ma  swoje  zalety.  Chyba 

może już pani puścić – dodał pod adresem Alice. 

Upokorzona, wyszła za chirurgiem z sali. 
– Niech im pani tyle o sobie nie opowiada – poradził Jeremy. 
Zaczerwieniona  Alice  wpatrywała  się  w  podłogę.  Przy  okazji  zauważyła,  że  krem 

koloryzujący, przynajmniej na stopach, rozmazał się, tworząc brzydkie plamy. 

– Przepraszam,  wiem,  że  to  nie  wygląda  za  dobrze,  nie  wygląda  profesjonalnie –

poprawiła się. – To znaczy, że będę samotną matką i w ogóle. 

Zdumiona usłyszała w odpowiedzi śmiech. 
– Żyjemy  w  dwudziestym  pierwszym  wieku,  Alice,  nie  w  dziewiętnastym.  Kogo  w 

dzisiejszych czasach obchodzi, że ciężarna kobieta jest samotna?

– No cóż, mnie – zauważyła cierpko. 
– Wiem – odparł  poważnie.  – Zauważyłem,  że  pytania  pani  Marshall  wprawiły  cię  w 

zakłopotanie.  Następnym  razem  wytłumacz,  że  spuchły  ci  dłonie  i  musiałaś  zrezygnować  z 
noszenia  obrączki  albo  że  nie  chcesz  o  tym  rozmawiać.  Zresztą,  mów,  co  chcesz.  Jesteś 
lekarzem. To ty panujesz nad sytuacją. 

– Dziękuję. Nigdy nie myślałam o tym w taki sposób. 
– Zanieś tę krew na OIOM. 
Dopiero w tym momencie Alice przypomniała sobie, że trzyma tackę ze strzykawką. 
– Nie, zaniosę do laboratorium. Nie wolno nam używać aparatu z oddziału intensywnej 

opieki  do  zwykłych  analiz,  tylko  w  nagłych  wypadkach – przypomniała  mu.  Jeremy  się 
skrzywił. 

– Od kiedy?
– Od zawsze. No cóż, w każdym razie od dziewięciu miesięcy, odkąd tu jestem. 
Jeremy nie wyglądał jednak na przekonanego. 
– Nigdy nie miałem z tym problemu. Może dlatego, że jestem ordynatorem? – zastanowił 

się. 

Jasne,  on  nie  będzie  miał  problemu,  pomyślała  Alice,  gdy  weszli  na  OIOM.  Na  widok 

Jeremy’ego  wszyscy  się  ucieszyli.  Witali  go  jak  starego  przyjaciela.  Dopiero  po  krótkiej 
rozmowie Jeremy przypomniał sobie cel odwiedzin. 

– Zróbmy już tę analizę – powiedział. 
Nikt  nie  gderał  tak  jak  wtedy,  gdy  Alice,  nie  mając  absolutnie  innego  wyjścia,  chciała 

wykonać to samo badanie. Jeremy nie napotkał żadnej przeszkody. Ktoś nawet zaproponował, 

background image

że go wyręczy. 

– Nie, dziękuję – odparł. – Chcę jeszcze rzucić okiem na wydruk, a potem muszę lecieć. 

Pogadamy później. 

Alice nagle poczuła się dotknięta tą nierównością traktowania. Wprowadziła rozmaz krwi 

do aparatu i wystukała polecenie. 

– Nie bierz tego do siebie – poprosił niespodziewanie Jeremy. – Pozwalają mi korzystać 

ze sprzętu po znajomości. Przez jakiś czas funkcjonowałem tu jako pacjent. 

Alice  zaśmiała  się  z  niedowierzaniem,  gdy  pojawił  się  wydruk.  Pewnie,  dostrzegła,  że 

żeński personel intensywnej terapii zna Jeremy’ego Fostera, na pewno jednak nie dlatego, że 
tu leżał. Ani nawet dlatego, że był ordynatorem. 

Wyrwała wydruk i wręczyła go chirurgowi. 
– Lepiej  niż  myślałem,  bardzo  dobrze.  Uważaj  jednak  na  nią,  Alice.  Powiedz 

pielęgniarkom,  że  muszą  do  niej  zaglądać  co  godzinę,  najwyżej  dwie,  no  i  sprawdzaj 
wchłanianie tlenu. 

Skinęła głową. 
– No to do zobaczenia. 
Gdy odszedł, dziecko silnie kopnęło. Alice odruchowo pomasowała brzuch. 
– Nie martw się, nie zapomniałam, że tam jesteś – szepnęła. 
Przez wewnętrzne okno widziała, jak Jeremy oddala się korytarzem. Każda pielęgniarka, 

którą  mijał,  odwracała  w  jego  stronę  głowę.  Alice  pomyślała  z  ulgą,  że  nie  musi  się 
przynajmniej  obawiać  wypróbowywania  na  niej  jego  starannie  wyćwiczonych  sztuczek.  To 
dobrze, uznała, gdyż wątpiła, czy potrafiłaby się im oprzeć. 

W salach przedoperacyjnych pracowało się zawsze również po godzinach. Ten dzień nie 

stanowił wyjątku. 

Na Alice spoczywał obowiązek zakładania dokumentacji przyjmowanych pacjentów, co 

oznaczało  konieczność  przeprowadzenia  wywiadu  i  sporządzenia  pełnego  opisu  historii 
choroby.  Potem  mogła  zlecić  wszelkie  badania,  takie  jak  EKG  czy  krwi.  Następnie  starszy 
lekarz kontrolował decyzje stażysty. 

– Omówmy  wszystko  razem – zaproponował  Jeremy.  – Minusem  jest  to,  że  nie 

wyjdziemy ze szpitala przed szóstą, może nawet siódmą. Czy to dla ciebie kłopot?

Pokręciła głową. 
– Nie, wcale. 
Zabrali się do pracy. Jeremy’emu najwidoczniej nie przeszkadzało powolne tempo Alice. 

Przeciwnie, gdy wskazówka zegara zbliżyła się do siódmej, nie spieszył się z odejściem. 

– To  już  ostatni,  panie  doktorze – poinformowała  młoda  pielęgniarka,  stając  w 

uchylonych drzwiach. Spojrzała znacząco na zegarek. 

– Dziękuję, Emily. Przepraszam, że tak długo cię trzymaliśmy. Przy okazji, daj spokój z 

tym doktorem, mów mi Jeremy. 

Kwaśne spojrzenie ustąpiło miejsca szerokiemu uśmiechowi. 
Temu  facetowi  wybaczyliby  chyba  morderstwo,  pomyślała  Alice.  Nawet  najbardziej 

background image

poważany  ordynator  narażał  się  nieuchronnie  na  złość  pielęgniarek,  trzymając  je  w  pracy 
dwie godziny dłużej. Jeremy’mu wszystko jednak uchodziło na sucho. 

– Zanim wyjdziemy, mógłbym ci jeszcze coś wyjaśnić? – przerwał jej myśli. 
– Tak, słucham?
Alice zebrała formularze i usiadła z drugiej strony biurka. 
– Nie śpieszysz się? Nie musisz na przykład zwolnić opiekunki do dziecka, czy coś w tym 

rodzaju?

– Tym będę się martwić dopiero za kilka miesięcy. 
– Jeśli  pani  Marshall  się  nie  myliła,  nie  masz  też  męża,  który  czeka,  żeby zjeść  z  tobą 

kolację?

Alice  nerwowo  przełknęła  ślinę.  Powiedziała  sobie  w  duchu,  że  Jeremy’ego  interesuje 

tylko kwestia czasu. 

– O to też nie muszę się martwić. 
– To dobrze. 
Alice spojrzała na niego ostro. 
– Doprawdy?
Jeremy się uśmiechnął. 
– Dobrze dla mnie – przyznał. – Alice, musiałaś słyszeć jakieś plotki. Jestem skończony, 

wróciłem zbyt wcześnie, jestem tylko w połowie tym chirurgiem sprzed wypadku. I tak dalej. 

Alice zaczerwieniła się. 
~ Niczego takiego nie słyszałam – skłamała. 
– Chrzanisz. 
– No dobrze, może kilka uwag – przyznała. – Ale co to ma, u diabła, wspólnego z moim 

stanem cywilnym?

– Wszystko  i  nic.  Wiesz,  jak ważna  jest w  dzisiejszych  czasach tak  zwana  poprawność 

polityczna? Przecież ja nawet nie powinienem zauważyć, że jesteś w ciąży. A jeśli zauważę, 
nie mogę dopuścić do tego, żeby wpłynęło to  w jakikolwiek sposób  na ocenę twojej pracy. 
Nawet po tej rozmowie mogłabyś się na mnie poskarżyć, że cię dyskryminuję, i narobić mi 
kłopotów. 

Alice niczego już nie rozumiała. 
– Niby dlaczego?
– Ponieważ,  jak  już  powiedziałem,  twój  brzuch  nie  powinien  w  najmniejszym  stopniu 

wpływać na to, jak cię oceniam. 

– A wpływa? – spytała ze złością. 
Jeremy  wpatrywał  się  w  nią  zdawałoby  się  w  nieskończoność.  Widział  bujne,  czarne 

włosy  i  pytające  spojrzenie  pięknych  szarych  oczu.  Na  chwilę  zapomniał,  co  chciał 
powiedzieć. 

– Tak – odparł w końcu – wpływa. 
– Ale dlaczego? To, że jestem w ciąży, nie zmniejsza moich umiejętności. 
Jeremy uniósł ręce. Miał opalone, zadbane dłonie. 
– Nie chodzi mi wcale... 

background image

Alice zerwała się na nogi. Nagle poczuła, że coś jej grozi. Jeremy powie, że nie chce jej w 

swoim zespole, że gdyby wiedział, nie wyraziłby na to zgody. Ale ona musi tu zostać!

– W ciąży jestem nawet lepszym lekarzem! – zawołała. – Teraz dopiero wiem, jak to jest 

być pacjentem, czuć się pyłkiem w trybach bezdusznego mechanizmu!

– Jezu, co ty wygadujesz?
Zła na siebie, że tak gwałtownie zareagowała, powoli usiadła. Wolała się już więcej nie 

odzywać, uniosła tylko wzrok na rozmówcę. 

– Po pierwsze – usłyszała – nie mam absolutnie żadnych wątpliwości co do tego, że jesteś 

świetną lekarką. Twoje referencje są bez zarzutu, a to, co dziś zobaczyłem, upewniło mnie, że 
każde  zawarte  tam  słowo  odpowiada  prawdzie.  Po  drugie,  jestem  pewien,  że  wiele  się 
nauczyłaś,  kiedy  znalazłaś  się  po  drugiej  stronie.  Ja  na  pewno  tak.  Wiem  to  bez  cienia 
wątpliwości. Wiem już, co to ból. I w ogóle rozumiem znacznie więcej. 

Przez dłuższą chwilę milczał, jakby zapomniał o obecności Alice. 
– A po trzecie? – ponagliła go. – Rozumiem, że to jeszcze nie koniec?
Uśmiechnął się nieznacznie. 
– Nie  jestem  położnikiem,  i  to  nie  bez  powodu.  – Widząc  pytające  spojrzenie  Alice, 

dodał: – W końcu oni nieźle zarabiają. 

– Coś  o  tym  wiem – oświadczyła,  myśląc  o  rachunku  od  Bretta  Hallidaya, 

spoczywającym w szufladzie obok innych, jeszcze nie zapłaconych. 

– Próbuję  ci  powiedzieć,  choć  nie  idzie  mi  zbyt  zręcznie,  że  ciężarne  kobiety  mnie 

przerażają. 

Alice roześmiała się, lecz natychmiast spoważniała. Spojrzenie chirurga powiedziało jej, 

że to nie dowcip. 

– Nie mówisz chyba poważnie? Jeremy ponuro skinął głową. 
– Niestety, bardzo poważnie. Spójrz na to z mojego punktu widzenia. Gdybym na ciebie 

krzyknął, mogłabyś się rozpłakać, albo co gorsza poronić. Jeśli zatrzymam cię dłużej w pracy 
albo wezwę o północy na blok operacyjny, wyrządzę dziecku krzywdę... 

Tym razem Alice roześmiała się szczerze. 
– Jeremy, nie jestem cenną wazą z epoki Ming, której nie można nawet dotknąć. Jestem 

tylko w ciąży. Kobiety od dawna jakoś sobie z tym radzą. 

– Wiem,  wiem.  Chyba  nie  postępuję  uczciwie,  mówiąc  ci  to  wszystko.  Zdaję  sobie 

przecież  sprawę,  że  nie  prosiłaś  o  żadne  szczególne  traktowanie.  Chodzi  tylko  o  to,  że  w 
najbliższych  miesiącach  zamierzam  działać  na  najwyższych  obrotach,  pracować  znacznie 
więcej  niż  inni  chirurdzy.  To  oznacza,  że  będę  musiał  dużo  od  ciebie  wymagać.  Muszę 
wiedzieć, czy dasz radę. Jeśli nie, powiedz od razu. 

– Dam radę. 
– Nadal nie rozumiesz, prawda?
Alice  spojrzała  na  niego  ze  zdziwieniem.  Czego  on  jeszcze  chce?  Żebym  podpisała 

uroczyste zobowiązanie?

– Muszę  wiedzieć,  że  jeśli  przesadzę,  powiesz  mi  o  tym.  Obiecaj  mi,  że  dowiem  się 

pierwszy,  gdybyś  miała  jakiś  problem  ze  zdrowiem.  Wszystko  jedno,  czy  to  poprawne  czy 

background image

nie, nie mogę udawać, że nie dostrzegam twojego stanu. Kiedy będziesz miała dość, musisz 
mi o tym powiedzieć. 

Alice  była  zdumiona.  Z  tego,  co  słyszała  wcześniej  o  Jeremym  Fosterze,  wynikało,  że 

współczucie i zrozumienie są mu obce. Choć teraz wyrażał się niezręcznie, właściwie wręcz 
ją dyskryminował, trochę się wzruszyła. 

– Dobrze, powiem – zapewniła. 
Pożegnała  się  i  wyszła  z  pokoju.  Biorąc  torebkę  z  dyżurki,  uznała  nagle,  że  musi  mu 

podziękować. 

Gdy  wróciła,  Jeremy  siedział  tyłem  do  drzwi,  trzymając  się  za  głowę.  Przed  nim  stała 

szklanka  z  wodą,  w  której  rozpuszczały  się  dwie  tabletki  przeciwbólowe.  Jego  postawa 
znamionowała napięcie, być może cierpienie. Na odgłos kroków wyprostował się i odwrócił. 

– Coś jeszcze? – zapytał. 
Alice zawahała się. Czuła, że stała się mimowolnie świadkiem czegoś, co jej szef wolałby 

ukryć. 

– Chciałam ci tylko podziękować. 
– Naprawdę nie ma za co. Nie minie nawet tydzień, gdy zaczniesz mnie przeklinać. 
Uśmiechnęła  się  niepewnie.  Wiedziała,  że  powinna  już  wyjść,  coś  ją  jednak 

zatrzymywało. Może i Jeremy jest jej szefem, lecz teraz wyglądał tylko jak miły mężczyzna, 
którego rano poznała i który po całym dniu pracy jest trochę zmęczony. 

– Chcesz coś może? – zapytała niepewnie. Obrzucił ją zdumionym spojrzeniem. 
– Niby co?
– Na przykład filiżankę herbaty? Zaśmiał się gorzko. 
– Babskie lekarstwo na wszystko – zauważył ironicznie. Gdy Alice spąsowiała, dodał już 

uprzejmiej: – Przynajmniej  mojej  matki.  – Pokręcił  głową.  – Trochę  boli  mnie  głowa,  to 
wszystko. Zaraz przejdzie. 

Odwrócił się do biurka i zaczął dyktować do magnetofonu polecenia dla sekretarki. 
No cóż, czego się spodziewała? Że Jeremy jej zaufa, opowie, jak źle się czuje? Jęknęła. I 

ta herbata! Jednym krótkim zdaniem sama zaliczyła się do grona głupiutkich kobieciątek, do 
którego zdaniem Jeremy’ego i tak już na pewno należała. 

Nie wiedziała, że Jeremy znów ściska głowę i żałuje, że odmówił. Może krótka rozmowa 

z Alice pomogłaby, ułatwiła wszystko? Może powinien był jej powiedzieć, że obrażenia, jakie 
odniósł w wypadku, nie minęły bez następstw? Że ból w plecach i głowie jest często nie do 
zniesienia?

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

– Co z tym światłem? To sala operacyjna, a ciemno jak w jakimś cholernym lochu!
Alice zmieniła odrobinę kąt oświetlenia. 
– Dobry Boże, dlaczego nie przywieźli go wcześniej? Nie odpowiedziała. Zdawała sobie 

sprawę, że Jeremy mówi bardziej do siebie, niż do kogokolwiek innego. 

– Szerzej, bardziej odciągnąć – polecił. 
Alice  posłusznie  przestawiła retraktor przytrzymujący  krawędzie  nacięcia,  które  Jeremy 

szybko teraz przedłużył, by uzyskać lepszą widoczność. Dostrzegła na jego czole krople potu. 
Znów ten ból, pomyślała w nagłym przypływie współczucia. 

Pracowała z Jeremym już od kilku tygodni. Braki w dobrym wychowaniu rekompensował 

z  nawiązką  w  sali  operacyjnej.  Był  po  prostu  najlepszym chirurgiem,  jakiego  kiedykolwiek 
widziała.  Miał  nieprawdopodobnie  zręczne  dłonie,  niebieskie  oczy  dostrzegały  natychmiast 
każdy  szczegół,  który  dla  innych  stawał  się  widoczny  dopiero  po  chwili.  Czy  jednak  jego 
umiejętności wystarczą, by ocalić to młode życie?

Lachlan Scott trafił do szpitala przed dwoma godzinami. Ten student medycyny odczuwał

ból już od kilku dni, nie wpadło mu jednak do głowy, że powinien coś z tym zrobić. 

Może myślał, że przyszłego lekarza choroby się nie imają? Dopiero tego dnia przyszedł 

do  ojca.  Gdy  zaczął  wymiotować  i  skręcać  się  z  bólu,  ojciec,  jeden  z  najlepszych  lekarzy 
szpitala,  natychmiast wezwał  karetkę.  Stwierdzono  ostre zapalenie  wyrostka  robaczkowego. 
Twardy brzuch  i  wykrzywiona  straszliwym  bólem  twarz  świadczyły o  zapaleniu  otrzewnej. 
Linda  i  Josh  operowali  właśnie  przepuklinę,  Jeremy’emu  została  więc  do  pomocy  tylko 
najmłodsza asystentka. 

Pracowali już długo. Alice czuła rwący ból w plecach. 
– Chyba się uda. – Jeremy uniósł na chwilę głowę. Założył dreny i opatrunek. Operacja 

trwała ponad dwie godziny. – Bardzo wszystkim dziękuję. Zabieramy go na pooperacyjną. 

Alice marzyła o prysznicu, po którym zrobiłaby sobie dobrą herbatę. Te luksusy muszą 

jednak  poczekać.  Trzeba  jeszcze  starannie  dobrać  leki,  by  uniknąć  całego  arsenału 
komplikacji zagrażających pacjentowi po tak poważnej interwencji chirurgicznej. 

– Jego  ojciec  czeka – przypomniała  Carrie,  przełożona  instrumentariuszek.  – Jest 

profesorem, Jeremy. Chyba to ty powinieneś z nim porozmawiać. 

– Wiem,  wiem – odparł  zirytowanym  tonem.  – Porozmawiam,  ale  najpierw  wezmę 

prysznic. Potem wpadnę jeszcze obejrzeć Lachlana. 

– O co mu chodzi? – Alice zadała to pytanie, gdy Jeremy zniknął za drzwiami. – Przecież 

wykonał wspaniałą robotę. Myślałam, że z przyjemnością o tym opowie doktorowi Scottowi. 

Carrie wzruszyła ramionami. 
– Może się obawia, że będzie musiał osuszać mu łzy – Zaśmiała się z goryczą. – Gdyby 

chodziło  o  prosty  wyro  stek, Jeremy  już  byłby  na  zewnątrz,  uśmiechał  się  szeroko  i 
opowiadał, jak dobrze poszło. A teraz? Wiesz przecież, że operacja to dopiero początek, do 
wyleczenia  droga  daleka.  Na  pewno  Jeremy  ma  nadzieję,  że  zanim  wróci  z  łazienki,  ktoś 

background image

weźmie ciężar rozmowy na siebie. 

– Słyszałem, że mieliście tu niezłą zabawę?
Alice  odwróciła  się  i  uśmiechnęła  na  widok  Josha.  Carrie  mruknęła  coś  pod  nosem  i 

poszła do Lachtana. 

– Trochę  za  dużo  jak  na  jedno  przedpołudnie – odpowiedziała  Alice.  – A  co  u  ciebie, 

Josh? Jak tam poranek z Lindą?

Josh wywrócił oczami. 
– Do zniesienia. Przynajmniej miała maskę na twarzy. 
– Josh, jesteś straszny – zachichotała Alice. 
– Mówię tylko, jak jest. – Ściszył głos. – Dlaczego Carrie tak się boczy?
– Boczy? Nie, wydaje ci się. 
– Niekoniecznie.  Jeremy  niedawno  ją  porzucił.  I  na  dodatek  poprosił  kogoś,  żeby 

zakomunikował jej to w jego imieniu. 

Odezwał się pager Josha. 
– Czego ta Linda chce? – mruknął niechętnie, lecz po przeczytaniu wiadomości zbladł. –

To Dianne – wyjaśnił, chwytając słuchawkę najbliższego telefonu. 

Chodziło o jego żonę. Ze zdenerwowania wystukał niewłaściwy numer. 
– Spokojnie, Josh – poprosiła z uśmiechem Alice. – Ona pewnie chce, żebyś na wieczór 

kupił pizzę. 

Dianne nie chciała jednak  pizzy. Chciała, by Josh  zjawił  się natychmiast w domu. Jeśli 

nie, sama wezwie karetkę. 

– Jak często ma skurcze? – zapytała Alice, gdy biały jak ściana Josh odłożył słuchawkę. 
– Co  dwie,  trzy  minuty,  a  sądząc  z  odgłosów,  jakie  usłyszałem,  muszą  być  silne.  –

Podrapał się w głowę. – Rano jeszcze nic się nie działo, a zwykle to tak szybko nie przebiega. 

– W podręcznikach, Josh, ale w życiu bywa inaczej. Lepiej się pospiesz. 
– A co z... ?
– Leć. Powiem Jeremy’emu i Lindzie. Daj mi swój pager. I zadzwoń do mnie, kiedy coś 

będzie  wiadomo – dodała,  biorąc  od  niego  pager  i  notatki.  Josh  był  tak  roztrzęsiony,  że 
wręczył jej także swój portfel. – Nie musisz  mi  za  to  płacić – oświadczyła  ze  śmiechem. –
Powodzenia! – zawołała w kierunku oddalającej się szybko postaci. 

Z krótkiego zamyślenia wyrwał ją głos Carrie:
– Budzi się. 
Alice podeszła do łóżka Lachlana. 
– Co z nim?
– Stan stabilny. Ciśnienie dobre, trochę gorączki, trzydzieści osiem stopni. 
– No  cóż,  musimy  poczekać,  zanim  antybiotyk  zrobi  swoje.  Lachlan,  jestem  doktor 

Masters. Leż spokojnie, nie ruszaj się, właśnie dochodzisz do siebie. 

Wszedł anestezjolog, przygotował petydynę do infuzji. 
– Jak się czuje? – zapytał Jeremy. 
Po  kąpieli  wyglądał  świeżo  i  jak  zwykle  nienagannie.  Wziął  od  Carrie  kartę.  Pytanie 

skierował bardziej do anestezjologa niż Alice. 

background image

– Z mojego punktu widzenia dobrze. Gdzie go położycie?
– Na chirurgii mamy salę intensywnej terapii. 
– Telefonowała żona Josha – poinformowała Alice. – Wygląda na to... 
– Już wiem – odparł Jeremy, nie unosząc wzroku. – Zderzyłem się z nim po drodze. – I to 

wszystko,  pomyślała  Alice.  Żadnej,  nawet  zdawkowej  uwagi.  Jeremy’ego  ta  sprawa 
najwidoczniej w ogóle nie interesuje. – Podobno zostawił ci pager? – Alice skinęła głową. –
Powiedz Lindzie, jeśli nie dasz rady. Pomoże ci. 

Głupia uwaga, pomyślała Alice. Myśl, że Linda mogłaby za nią na przykład pobrać krew, 

wydawała się absurdalna. 

– Co z rodziną Lachlana? – zapytała Carrie. 
– Jak zwykle. Zmartwienie, ulga... Powiedziałem, że mogą tu na chwilę wpaść, zanim go 

przewieziemy. 

Carrie zaprotestowała:
– Znasz przecież przepisy. Niech poczekają, aż trafi na oddział, jak wszyscy. To, że jego 

ojciec jest tu profesorem i ordynatorem oddziału... 

– Nie jedynym – przypomniał Jeremy, wpadając jej w słowo. – Jeśli zazdrościsz komuś 

możliwości  odwiedzenia  syna  w  krytycznym  stanie  w  sali  pooperacyjnej,  Carrie,  może 
powinnaś się ograniczyć do asystowania przy zabiegach i trzymać z daleka od przytomnych 
pacjentów. 

Alice  dostrzegła,  że  Carrie  zesztywniała.  Policzki  zabarwił  jej  rumieniec  złości. 

Współczuła  jej.  Wiedziała,  że  jest  świadkiem  scysji  nie  tylko  pomiędzy  lekarzem  i 
pielęgniarką. Reakcja Carrie dowodziła jednoznacznie, że wciąż bardzo przeżywa rozstanie. 

– Jakieś wieści od Josha? Podchodząc do Fi, Alice pokręciła głową. 
– Jeszcze  się  nie  odezwał,  ale  chyba  musi  najpierw  obdzwonić  wszystkich  krewnych  i 

przyjaciół. 

Fi wzruszyła ramionami. 
– Nie przypuszczam, chyba Dianne nadal rodzi. Wygląda na to, że niejedną kobietę czeka 

dziś ciężka noc. Rozumiem, że poza własną pracą zastępujesz Josha?

– Linda też się stara – zauważyła bez przekonania Alice. 
– Tak, ciężka noc, nie myliłam się. 
Alice się uśmiechnęła. 
– Przyniosłam pączki – oświadczyła, wyciągając przed siebie papierową torebkę. 
Fi wzięła ją ze śmiechem. 
– Dziękuję, przygotuję leki. Pomóc ci w czymś?
– Nie,  dziękuję,  chyba  sobie  poradzę.  Idę  na  dół,  do  izby  przyjęć.  Jest  paru pacjentów, 

których trzeba opisać, zanim trafią na oddział. Wrócę tu przed jedenastą, żeby pobrać krew do 
badań, a potem... 

Urwała, gdyż Jeremy i Linda weszli właśnie na oddział. 
– Trochę za późno na obchód – mruknęła Fi. 
– Co z Lachlanem Scottem? – zapytał Jeremy. 
– Temperatura się obniżyła, stan stabilny – odrzekła Alice. – Właśnie od niego wróciłam. 

background image

– Dobrze. Przyszliśmy jeszcze na niego spojrzeć. 
– Aha. 
Nie poszedł jednak za Lindą. . – Moglibyśmy zamienić parę słów? – zapytał. 
– Zajmę się tymi lekami – rzuciła wesoło Fi. Jeremy pokręcił głową. 
– Z wami obiema, dobrze? Fi, możemy skorzystać z twojego pokoju?
Nie czekając na odpowiedź, ruszył przodem. Fi i Alice niespokojnie spojrzały po sobie i 

ruszyły za nim. 

– Usiądźcie, proszę. Obawiam się, że mam nie najlepsze wieści. 
Alice nerwowo przełknęła ślinę. 
– Jakie? – zapytała po prostu Fi. 
– Poród Dianne nie był taki prosty. – Alice przeszedł zimny dreszcz. – Pierwszy bliźniak 

urodził się bez kłopotów, z wyciągnięciem drugiego były problemy. 

– Przekręcił się trochę? – zapytała drżącym głosem Fi. 
– Nie. Josh nie mówił przez telefon zbyt składnie, ale wygląda na to, że drugie dziecko w 

ogóle nie chciało wyjść. Użyli kleszczy, lecz nie mogli go uchwycić. Próbowali kilka razy... 

Alice wzdrygnęła się, Jeremy na nią spojrzał. 
– Przepraszam, chyba nie musisz znać szczegółów. Alice gwałtownie pokręciła głową. 
– Nie, opowiedz, chcę usłyszeć.
– No  cóż,  kiedy  go  w  końcu  wyciągnęli,  to  też  chłopczyk,  nie  oddychał.  Musieli  go 

reanimować.  Trwało  to  trochę  długo,  ale  w  końcu  się  udało.  Teraz  nie  jest  w  najlepszym 
stanie. Trzymają go na pediatrycznej intensywnej terapii. Ma sińce i rany od kleszczy, także 
kłopoty z oddychaniem. 

– Biedny Josh – szepnęła Alice. – I Dianne – dodała. 
– Oczywiście, Josh tak od razu nie wróci, a to oznacza dla ciebie więcej pracy, Alice. 
– Nieważne – odparła z błyszczącymi od łez oczami. – Okazuje się, że są rzeczy ważne i 

mniej ważne. 

Jeremy skinął głową. 
W  milczeniu  opuścili  pokój.  Linda  przekazywała  właśnie  smutną  wiadomość 

anestezjologowi. Robiła to nieco mniej taktownie:

– Wspaniale.  Ordynator  dopiero  wrócił,  drugi  chirurg  na  rocznym  urlopie,  młodszy  na 

zwolnieniu, a stażystka wybiera się na macierzyński. Wszystko na mojej głowie. 

– To  właśnie  w  tobie  lubię,  Linda – oświadczy!  Jeremy,  udając,  że  nie  dostrzega 

rozpaczliwych  znaków,  którymi  anestezjolog  chciał  uciszyć  koleżankę.  – Poczucie 
solidarności z zespołem. 

Nie oglądając się, ruszył do sali Lachlana Scotta. Linda rzuciła jakieś usprawiedliwienie 

w kierunku jego oddalających się pleców. 

Mrugając powiekami, by pozbyć się łez, Alice zeszła na parter. Jak mogło się wydarzyć 

coś  tak  okropnego?  Przypomniała  sobie  radosne  podniecenie  Josha.  Pewnie,  wiedziała,  że 
takie rzeczy się zdarzają, ale dlaczego właśnie akurat Joshowi? To niesprawiedliwe!

W izbie przyjęć panował zwykły rozgardiasz. 
– Jak się masz, Alice – przywitała ją Fay, kierowniczka izby. 

background image

– Cześć, Fay. Trafił ci się nocny dyżur?
– Nawet nie pytaj. – Fay westchnęła. – To ja ustalam dyżury, tylko do siebie mogę mieć 

pretensję. Ale wiesz, nie jest dziś tak źle. Większość pacjentów po badaniu ambulatoryjnym 
wraca do domu. Masz do wpisania tylko dwie osoby, i to na spokojnie. Jak skończysz, wyślę 
ich na oddział i w ten sposób będę miała dwa wolne wózki. 

Alice wzięła się więc do pracy,  gdy jednak skończyła z pierwszym pacjentem, odezwał 

się pager. 

– Przykro mi, pani West – przeprosiła pacjentkę. – Muszę odpowiedzieć. Zaraz się panią 

zajmę. 

– Nic nie szkodzi, dziecino. 
Kartkując dokumentację medyczną pani West, zadzwoniła na swój oddział. Zdziwiła się, 

gdyż  telefon  odebrała  Fi.  Fi  nie  użyłaby  normalnie  pagera,  wiedziała  bowiem,  że  Alice 
niedługo wróci. Musiało się coś stać. 

– Nie podoba mi się Lachlan Scott, Alice. Mogłabyś wpaść i rzucić okiem?
Alice  nie  trzeba  było  tego  dwa  razy  powtarzać.  Nie  zwracając  uwagi  na  pełne  wyrzutu 

spojrzenie Fay, pobiegła na oddział. 

– Dobrze, że jesteś – powitała ją Fi. – Mam nadzieję, że martwię się na zapas, ale według 

mnie on za dobrze nie wygląda. 

– Dane? – zapytała Alice w drodze do sali. 
– Nic  szczególnego.  Temperatura  w  normie,  ciśnienie  trochę  niskie,  ale  to  może  być 

skutek znieczulenia. 

Lachtan Scott wyglądał podobnie jak przedtem, może był tylko trochę bledszy. Właściwie 

nic nie budziło niepokoju. 

– Lachlan, jak się czujesz? – zapytała – Jestem zmęczony. 
– Czy coś cię boli?
Nie otwierając oczu, pokręcił przecząco głową. Alice ostrożnie obmacała brzuch chorego. 

Bez zmian, pomyślała. Osłuchała płuca. Także w tym punkcie nic godnego uwagi. 

Fi się jednak niepokoiła. Alice nie mogła tego zignorować. 
Nagle Lachlan otworzył oczy. 
– Powinienem  siedzieć  w  bibliotece,  rano  mam  egzamin.  Alice  i  Fi  wymieniły 

zaniepokojone spojrzenia. 

– Lachlan, wiesz, gdzie jesteś? – zapytała głośno Fi. Zamknął oczy i skinął głową. 
– Gdzie, Lachlan?
– W Melbourne. 
Ta prawidłowa skądinąd odpowiedź zmusiła Alice do działania. 
– Zadzwonię do Lindy. 
Linda nie okazała się jednak skora do pomocy. 
– Nie rozumiem – oświadczyła. – Ciśnienie i temperatura w porządku, badanie niczego 

nie wykazało. Po co właściwie do mnie telefonujesz, Alice?

– Pielęgniarki są zaniepokojone, ja też. Poza tym, jak powiedziałam, on stracił orientację. 
– Chwilowo – zauważyła Linda. – W końcu obudziłyście go w środku nocy. Posłuchaj, 

background image

Alice,  dzwonili  z  dołu,  pacjentka  czeka  na  przyjęcie.  Ja  jestem  teraz  zajęta.  Dzwonisz  w 
sprawie pacjenta, którego widziałam godzinę temu i który jest teraz w takim samym stanie. 

– Chciałam  tylko,  żeby  go  pani  zbadała – odrzekła  Alice  tak  spokojnie,  jak  umiała –

Bardzo cenię pani opinie – dodała. 

– Dobrze, jak będę miała czas. 
– Przyjdzie? – zapytała Fi, gdy Alice odłożyła słuchawkę. 
– Kiedy będzie miała czas. – Alice wzruszyła ramionami. – No i co? Mamy coś nowego?
– Niewielka zmiana. Temperatura jeszcze trochę spadła, teraz jest trzydzieści pięć. 
Mało, pomyślała Alice. 
– Mogło się wdać zakażenie – wyjaśniła. 
– Nie miałby wtedy wyższej temperatury? – zdziwiła się młodsza pielęgniarka Kate. 
Alice pokręciła głową. 
– Niekoniecznie. Zakażenie może niekiedy powodować hipotermię. 
Alice czuła, że z chorym coś jest nie tak. 
– Zadzwonię do Jeremy’ego – oświadczyła nagle i spojrzała pytająco na Fi. 
– Dobrze, zadzwoń na komórkowy, on tak woli. Jeśli to fałszywy alarm, biorę część winy 

na siebie. 

Było oczywiste, że Jeremy spał. Obudziła go tym telefonem. 
– Co powiedziała Linda? – zapytał, gdy skończyła relację. 
– Jest  teraz zajęta. Poza  tym, kiedy z  nią  rozmawiałam, temperatura jeszcze  tak bardzo 

nie spadła. Może powinnam jeszcze raz do niej zatelefonować”... 

– Teraz to bez znaczenia. Zaraz u was będę. 
– Może nie trzeba, może zadzwonię jeszcze raz do Lindy. Albo podam ci przez telefon 

wyniki badań. Może to nic poważnego. 

– Miejmy nadzieję – odparł ponuro. ~ Już idę. 
Linda  wkrótce  się  jednak  zjawiła.  Alice  poczuła  ulgę,  po  chwili  jednak,  gdy  Linda 

dowiedziała się o telefonie do Jeremy’ego, rozpętało się piekło. 

– Co zrobiłaś? Wezwałaś go? Jak śmiałaś bez porozumienia się ze mną?
Alice próbowała się skoncentrować na poszukiwaniu tętnicy. Odpowiadając, nie uniosła 

głowy. 

– Zadzwoniłam  najpierw  do  pani.  Czułam,  że  Lachlanem  trzeba  się  szybko  zająć,  a 

wiedziałam, że pani jest bardzo zajęta. 

– Działasz za moimi plecami?
Alice  nie  odpowiedziała.  Myślała  tylko  o  Lachłanie.  Nie  mogła  znaleźć  tętnicy,  co  u 

młodego człowieka stanowiło bardzo zły znak. 

– Wzywanie  ordynatora  nie  należy  do  twoich  obowiązków.  Zawiadamiasz  mnie,  a  ja 

decyduję. To cię nie powinno obchodzić. 

Kłótnie przy łóżku chorego? Alice musiała zareagować. 
– Płacą  mi  właśnie  za  to,  żeby  mnie  obchodziło.  Teraz  byłabym  wdzięczna,  gdybyś 

pomogła mi znaleźć tętnicę. Możesz na mnie nakrzyczeć później. 

– Zajmijmy się pacjentem, dobrze? – usłyszały glos Jeremiego. 

background image

– Tak szybko? – zdziwiła się Fi. 
– Spałem dziś w szpitalu – wyjaśnił chirurg. Alice uniosła brwi, lecz milczała. 
Stan  Lachlana  pogarszał  się  z  minuty  na  minutę.  Chłopak  miotał  się,  zdzierał  maskę 

Uenową. 

– Linda, leć na OIOM – rzucił Jeremy – niech szybko zbadają krew. Fi, wezwij zespół 

ratunkowy. 

Alice poczuła przypływ adrenaliny. Medyczny zespół ratunkowy wzywano tylko w razie 

bezpośredniego zagrożenia życia. Tego względnie nowego rozwiązania nie stosowano jeszcze 
we  wszystkich  szpitalach,  zdążyło  już  jednak  niejednokrotnie  dowieść  swej  przydatności. 
Zespół składał się z  anestezjologa, pielęgniarki i  dyżurnego lekarza. Przybywał, by ratować 
życie  od  razu,  jeszcze  przed  ewentualnym  przewiezieniem  pacjenta.  Mimo  wszystko  Alice 
zdumiała aż tak gwałtowna reakcja Jeremy’ego. 

Gdy zjawili się ludzie i sprzęt – ludzie bardziej doświadczeni w tego rodzaju sytuacjach –

Alice  poczuła  się  trochę  zbędna.  Jeremy  przekazywał  informacje  zespołowi.  Lachlanowi 
podawano  płyny  fizjologiczne  i  zwiększono  dawkę  tlenu.  Fi  usunęła  zagłówek  łóżka,  by 
anestezjolog miał lepszy dostęp. Pacjenta podłączono do monitora kardiologicznego. 

Do małżowiny usznej miał teraz przyczepiony czujnik wskazujący saturację tlenem. 
– Zadzwoń do laboratorium, Alice, niech szybciej zbadają tę krew – polecił Jeremy, gdy 

zadyszana Linda wróciła z wstępnymi wynikami. 

– Zabieramy go na OIOM – poinformował Jeremy’ego anestezjolog. – Wyciągniemy go, 

a i antybiotyk powinien wkrótce zaskoczyć. Na szczęście mamy na wszystko czas. Dobrze, że 
tak szybko się zorientowałeś. 

Gdy nosze wyjechały, Alice została w sali tylko z Fi. 
– Niewiele brakowało – zauważyła pielęgniarka. 
– Tak – potwierdziła Alice. – Błyskawicznie odchodził. Fi skinęła głową. 
– Często  tak  jest  z  młodymi,  sprawnymi  ludźmi.  Organizm  jest  stabilny  do  ostatniej 

chwili. Dziękuję, Fi, gdyby nie ty... 

– Nie  pomniejszaj  swoich  zasług.  Trzeba  było  mieć  odwagę,  żeby  w  tej  sytuacji 

zadzwonić do Jeremy’ego. 

Uniosły wzrok, gdyż chirurg kaszlnął, żeby ujawnić swą obecność. 
– Święta racja – zgodził się. Alice nie odpowiedziała. 
– Co z Lachlanem? – zapytała Fi. – Wróci na operację?
– Nie,  przynajmniej  nie  teraz.  Zrobili  mu  ultrasonografię,  nie  ma  raczej  zakażenia. 

Miejmy  nadzieję,  że  wytrzyma,  aż  zadziałają  antybiotyki.  Przyjechali  jego  rodzice.  Nie 
poszłabyś ze mną do nich, Fi?

Pielęgniarka skinęła głową. 
– Zaprowadzę ich na dół. 
– Ty, Alice, możesz już chyba iść spać – zauważył Jeremy, nie patrząc jej w oczy. 
– Muszę jeszcze przyjąć pacjentkę z izby. 
– Nie  przejmuj  się  tym.  Zadzwoniłem  do  nich,  przyślą  ją  prosto  na  górę,  a  formularze 

można wypełnić później. Linda i tak zostaje na noc, poproszę ją, żeby to zrobiła. Jest jeszcze 

background image

coś?

– Tylko  dwa  poranne  pobrania  krwi.  – Alice  spojrzała  na  zegarek.  – To  już  właściwie 

zaraz. 

– Jestem pewien, że Fi może to za ciebie załatwić. Jeśli nie, sam wpadnę i to zrobię. 
– Ty? – zdumiała  się.  Od  kiedy  to  ordynator  proponuje  stażystce,  że  wyręczy  ją  w 

pobieraniu krwi? – Jesteś pewien?

– A  co,  uważasz,  że  sobie  nie  poradzę? – obruszył  się  żartobliwie  i  dodał  poważnym 

tonem: – Powiedzmy, że jestem ci to winien. Zresztą Linda także. Idź, odpocznij. Może nawet 
uda ci się ze dwie godziny przespać. 

Dopiero  w  tej  chwili  Alice  zauważyła,  jak  Jeremy jest  blady.  Dramatyczne wydarzenia 

musiały i na nim zrobić wrażenie. 

– Dziękuję, ale koniecznie daj mi znać, gdybyś mnie potrzebował. 
Skierowała się do drzwi, przystanęła jednak na dźwięk głosu Jeremy’ego. 
– Ty też, Alice. Daj znać, gdybyś potrzebowała mnie. Zawsze ci pomogę. 
Nigdy  jeszcze  wąskie  i  twarde  łóżko  w  pokoju  dyżurnego  lekarza  nie  wyglądało  tak 

kusząco.  Alice  była  wyczerpana  i  czuła  ból  w  plecach.  Machając  nogami,  zrzuciła  buty  i 
powoli opadła na materac. Miło ze strony Jeremy’ego, że tak się zachował. W pewnym sensie 
podziękował  mi,  na  swój  sposób.  Uświadomiła  sobie,  że  właściwie  nie  ma  w  tym  nic 
dziwnego. Jeremy przez cały czas, od samego początku, zachowywał się wobec niej bardzo 
miło. Nie spodziewała się tego. 

Zapadając  w  sen,  myślała  o  pewnym  chirurgu  o  jasnych  włosach  i  uśmiechu,  który 

sprawiał, że serce zaczynało bić szybciej. 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

– Dzień dobry, doktor Masters. Pobudka. Godzina szósta. 
– Nie zamawiałam budzenia – mruknęła zdezorientowana Alice. Sięgnęła po zegarek, by 

odzyskać świadomość czasu i miejsca. Tknięta nagłą myślą, chwyciła pager. – Czy ktoś mnie 
szuka?

– Nie, o ile wiem. 
Odłożyła słuchawkę i powoli usiadła. 
Pod  prysznicem  zamknęła  oczy.  Cztery  godziny  głębokiego  snu  na  nocnym  dyżurze  to 

luksus,  o  jakim  nigdy  nawet  nie  marzyła.  Dzięki  Bogu,  że  mnie  obudzili,  pomyślała. 
Mogłabym  spać  do  południa.  Ubrała  się  i  ruszyła  w  kierunku  kantyny.  Dźwięk  pagera 
unicestwił  jednak  myśli  o  ciepłym  posiłku.  Kupiła  tylko  w  automacie  batonik  i  kawę, 
westchnęła i ruszyła na chirurgię. 

– Dzteń dobry, Fi. Działo się coś?
– Nic takiego. Widzę, że wyglądasz znacznie lepiej. Wyspałaś się?
– Tak, cudownie. To ty zamówiłaś mi budzenie? Dziękuję– Nie, może Linda miała atak 

wyrzutów  sumienia.  Wiesz,  chciałam  cię  wezwać  pagerem  do  kroplówek,  ale  Linda 
powiedziała,  że  sama  to  zrobi.  Myślałam,  że  zemdleję  z  wrażenia.  Kto  wie,  może  ona  się 
zmienia?

– Może – potwierdziła Alice. – Jak się czuje Lachlan, wiesz coś?
– Jest  stabilny.  Jeremy  siedział  przy  nim  przez  całą  noc.  Dobrze,  że  szybko 

zareagowałyśmy. Gdyby nie to, nie postawiłabym na jego życie złamanego centa. 

– Aż trudno w to uwierzyć – zauważyła Alice i cicho westchnęła. – To tylko wyrostek. 

Gdyby nie zlekceważył bólu i dał się od razu zbadać... 

Fi skinęła głową. 
– To  tak  samo  jak  z  bliźniętami.  Teraz,  przy tych wszystkich  kuracjach  hormonalnych, 

mnoga ciąża zdarza się częściej. A ludzie nie zdają sobie sprawy z zagrożeń. Wydaje się, że 
to nic takiego, a jednak bywają też komplikacje. 

– Słyszałaś coś o dzieciach Josha?
– Wiem  tyle,  że  chyba  nie  dzieje  się  nic  strasznego.  A  na  szczegóły  musimy  chyba 

poczekać. 

Josh  jednak  nie  zatelefonował.  Alice  pomyślała  o  nim,  kiedy  o  piątej  jechała  windą  na 

oddział położniczy. Chciała go odwiedzić. Gdyby, nie daj Boże, jej samej coś się przydarzyło, 
wiedziała, że Josh także by się tym zainteresował. A Jeremy? Na pewno się martwił, ale przez 
cały dzień nawet nie wspomniał o Joshu. 

Co  do  Lindy...  Alice  zacisnęła  wargi.  Jej  uwagi  nie  umknęły  mordercze  spojrzenia 

lekarki. Miałam rację, umiem osądzać ludzi, pomyślała. No, może tylko z Marcusem mi nie 
wyszło. 

O,  i  chyba  z  Jeremym  też,  uznała  ze  zdziwieniem,  gdy  otworzyły  się  drzwi  windy. 

Zaplanowała  sobie,  że  zapyta  w  dyżurce,  czy  mogłaby  zamienić  kilka  słów  z  Joshem. 

background image

Okazało się, że Jeremy wpadł na ten sam pomysł. 

Gdy się do nich zbliżała, patrzyli na nią uważnie. 
– Mam nadzieję, że przyszłaś tu do mnie, a nie urodzić? – powitał ją z uśmiechem Josh. 
Mimo tych żartobliwych słów widać było, że jest wykończony. Miał podpuchnięte oczy i 

ledwie trzymał się na nogach. 

– Tak, Josh, na mnie jeszcze nie pora. Co z Dianne? O bliźnięta nawet bała się zapytać. 
– Jakoś  się trzyma, choć  jest wyczerpana. Przez  cały czas czuwała  przy  dziecku. Teraz 

pielęgniarki dały jej tabletki nasenne, może więc wreszcie trochę odpocznie. 

– A chłopcy? – zadała wreszcie to pytanie. 
– Declan świetnie, a Eamon... Właśnie mówiłem Jeremy’emu, że z nim jest trochę gorzej

– zakończył zdławionym głosem. 

Alice  spojrzała  po  raz  pierwszy  na  chirurga.  Nieznacznie  skinęła  głową  na  powitanie. 

Gdy odwróciła się z powrotem do Josha, dostrzegła z przerażeniem spływające po policzkach 
ogromne łzy. Położyła mu rękę na ramieniu. 

– Zobaczysz,  Josh,  wszystko  będzie  dobrze.  Wpadłam  tylko,  żeby sprawdzić,  jak  sobie 

radzisz i czy mogę w czymś pomóc. 

Czuła się tak bezradna... 
– Rzeczywiście, właściwie możesz. 
– Co mam zrobić? – ponagliła go. 
Na bladej twarzy Josha pojawił się nieznaczny rumieniec. 
– No cóż, wiesz, z domu wychodziliśmy szybko, Dianne nie zabrała swoich... wiesz... W 

holu na dole jest apteka. Mogłabyś, Alice... 

– Rany boskie, Josh! – wtrącił się Jeremy. – Upadłeś na głowę i coś ci się przestawiło?
– Wiem, wiem – odparł nieszczęśnik, czerwieniąc się jeszcze bardziej. – A jak ty byś się 

czul, gdybyś musiał je kupić? Co z twoim wizerunkiem chłodnego specjalisty?

Absurdalność  tej  uwagi  wprowadziła  do  ponurej  sytuacji  element  humoru,  który 

wszystkim bardzo się przydał. 

– Na  pewno  legnie  w  gruzach – zażartował  Jeremy.  – Zaraz  wracam.  Alice,  kup  mu 

kanapkę  czy  coś  tam,  dobrze?  Ja  już  próbowałem,  ale  nic  nie  zjadł.  Wygląda,  jakby  miał 
zemdleć. 

Gdy za Jeremym zamknęły się drzwi windy, Alice wzięła Josha pod rękę. 
– Słyszałeś, co kazał szef. Chodź, musisz coś zjeść. Przy wejściu na oddział położniczy 

działał mały sklepik z napojami, jedzeniem, a także ubrankami dla dzieci i misiami. Były też 
baloniki  z  życzeniami  pomyślności  dla  chłopca,  dziewczynki...  nawet  bliźniąt.  Gdy  Alice 
kupowała kanapkę i dwie kawy, Josh patrzył na nie smutno. 

– Nie  ma  balonu  z  życzeniem  „szybko  wyzdrowiej” – zauważył.  – Nie  myślałem,  że 

może pójść aż tak źle. 

Alice przypomniała sobie słowa Fi, lecz zachowała je dla siebie. 
– Nie, to nie tak – ciągnął Josh. – Wyobrażałem sobie każdy możliwy przebieg zdarzeń, 

tyle że tak naprawdę się tym nie przejmowałem. Byłem po prostu przekonany, że wszystko 
pójdzie jak z płatka. 

background image

– To normalne, Josh, wszyscy tak myślą. Inaczej można by zwariować. 
Przez kilka minut Josh wpatrywał się w milczeniu w filiżankę z kawą. 
– Cieszę się, że nawet Jeremy tu przyszedł – odezwał się wreszcie. – Powiedział, żebym 

nie myślał o pracy i wziął sobie tyle wolnego, ile chcę. Porządny facet, mimo wszystko. 

– TV go właściwie lubisz, prawda? – spytała ze zdziwieniem Alice. 
– Uważam,  że  jest  wspaniały.  Dlaczego  cię  to  dziwi?  Alice  wzruszyła  ramionami.  Nie 

bardzo wiedziała, co odpowiedzieć. 

– Sam  mówiłeś,  że  ma  nie  najlepszą  opinię.  Wiem,  oczywiście,  że  jest  świetnym 

chirurgiem, tyle że zbyt wielu osobom nastąpił na odcisk. 

Josh się uśmiechnął. 
– Tak, nie uważał, gdyż spieszył się do sypialni. Ale wiesz, w głębi duszy to miły facet. 

Do diabła, ja sam, gdybym wyglądał tak... 

– Proszę! – Jeremy rzucił Joshowi na kolana wielką torbę. – Dla mnie, jak widzisz, to nie 

problem. 

Na twarzy Josha pojawił się uśmiech. 
– Jeremy,  widzę,  że  wykupiłeś  cały  sklep.  O  proszę,  pasta  do  zębów,  pluszowy  miś, 

dezodorant... Zakryłeś tym wszystkim podpaski?

Tym razem to Jeremy się zaczerwienił. 
– Przecież je kupiłem, prawda?
Tę wymianę zdań przerwała położna. 
– Doktorze Winters, Declan się obudził i strasznie krzyczy, a mamusia śpi. Może chciałby 

pan go nakarmić?

Josh zgodził się skwapliwie:
– Już idę. – Uśmiechnął się do Alice i Jeremy’ego. – Dziękuję za odwiedziny. Nie macie 

pojęcia, ile to dla mnie znaczyło. 

Szybko uściskał Alice, podał Jeremy’ęmu rękę i odszedł do dziecka. 
– A ty nie jesteś głodna? – zapytał Jeremy Alice. 
– Trochę. Może też wezmę kanapkę, nie będę musiała gotować. 
– To chyba nie najlepiej dla dziecka? Alice obrzuciła go zdziwionym spojrzeniem. 
– Jesteś  specjalistą  od  odżywiania  ciężarnych  kobiet?  Zamierzam  wybrać  taką  z 

befsztykiem i naleśniki ze szpinakiem. Dużo żelaza. 

Jeremy pokręcił głową. 
– Żelazo  zniknęło  bez  śladu,  gdy  tylko  tutejsi  kucharze  zabrali  się  do  roboty.  Chodź, 

zjedzmy coś smaczniejszego. 

Zaprosił  ją  tak  naturalnie  i  tak  obojętnym  tonem,  że  trudno  to  było  właściwie  nazwać 

zaproszeniem. Alice wiedziała, że odmawiając, na pewno by się wygłupiła, a jednak... 

– Na co czekasz? – rzucił, dostrzegając jej wahanie. – Gdzie zaparkowałaś?
– Nigdzie – odrzekła. – Przyjechałam tramwajem. 
– Świetnie, w ten sposób nie musimy się martwić o twój samochód. 
No cóż, pomyślała, biorąc torebkę. Czy mam w ogóle jakiś wybór?
Wnętrze  sportowego  samochodu  Jeremy’ego  okazało  się  mile  klaustrofobiczne.  Z 

background image

powodu  nieprawdopodobnie  niskich  foteli  Jeremy  musiał  pomóc  Alice  zapiąć  pas,  którego 
najwidoczniej nie projektowano z myślą o kobietach w ciąży. Alice nigdy jeszcze nie poczuła 
z  równą  mocą,  że  jest  tak  pękata  i  nieatrakcyjna.  Jednocześnie  ciasnota  kabiny  boleśnie 
uzmysłowiła jej fakt, że Jeremy jest mężczyzną w każdym calu. Kiedy się nad nią pochylał, 
poczuła  subtelny  zapach  wody  kolońskiej,  na  ramieniu  dotyk  materiału  kosztownego 
garnituru,  no  i  w  ogóle  wrażenie  męskiej  fizyczności.  Wcisnęła  się  w  fotel,  czyniąc 
beznadziejną próbę, by wydać się szczuplejszą. Po kilku próbach Jeremy ułożył jakoś pas na 
jej wielkim brzuchu i go zapiął. Myślała, że spali się ze wstydu. 

Nie  bez  znaczenia  był  też  fakt,  że  miała  w  torebce  tylko  jeden  pięćdziesięciodolarowy 

banknot.  Zdegustowane  spojrzenie,  jakim  Jeremy  obrzucił  szpitalną  kanapkę,  nie 
pozostawiało cienia nadziei, że zatrzymają się przy barze z hamburgerami. Nie zdziwiła  się 
wiec nawet, gdy zajechali pod hotel Hyatt. 

Wysiedli i ruszyli do wejścia. 
Na  szczęście  w  hotelu  był  także  bar  samoobsługowy.  Alice  oceniła  w  myślach,  że 

zamówi makaron i wystarczy jej pieniędzy. 

Jeremy odrzucił jednak ze wstrętem jej sugestię. 
– Przez  cały  dzień  harowałem,  bez  przerwy  byłem  na  nogach.  Nie  zamierzam  stać  w 

kolejce, idziemy dalej. 

Alice  się  najeżyła.  On  jednak  jest  wyniosły  i  arogancki.  Jak  śmie  nie  liczyć  się  z  jej 

zdaniem i ciągnąć ją na kolację do pięciogwiazdkowej restauracji?

Złość  jednak  szybko  jej  minęła.  Zasiadając  na  wygodnym  krześle,  spojrzała  na 

Jeremy’ego  i  napotkała  jego  wspaniały  uśmiech.  Morderstwo,  pomyślała  ponownie.  Temu 
człowiekowi wybaczono by nawet morderstwo. Miała w końcu kartę kredytową. Przyrzekła 
sobie,  że  będzie  z  niej  korzystać  tylko  w  razie  absolutnej  konieczności,  ale...  Znalazła się
przecież w luksusowej restauracji, z zabójczo przystojnym mężczyzną, który, tak się składa, 
jest jednocześnie jej szefem. 

Raz się żyje, pomyślała. W końcu to jedzenie zrobi dobrze także dziecku. Zamówiła stek 

ze świeżymi jarzynami. 

Jeremy wybrał rybę. 
– Czy chciałby pan zobaczyć kartę win? Jeremy pokręcił głową. 
– Poproszę tylko wodę mineralną. Alice?
– Ja też. 
Zanim pojawiła się woda, kelner podał chleb i zabrał ze stołu kieliszki. Alice poczuła, że 

mija jej dobry nastrój. 

– No i jak ci się podoba? – zapytał Jeremy. Uśmiechnęła się. 
– Bardzo. Miałeś rację, nie mogę już patrzeć na szpitalne kanapki. 
– Chodzi mi o pracę. Zaczerwieniła się. 
– Och... – Zjawił się kelner. Zabrał nóż Alice i położył w to miejsce nóż do steków. – W 

porządku – odparta, gdy znów zostali sami. 

– Ale nie cudownie i wspaniale?
– Żeby opisać ostatnią noc, użyłabym innych słów. Jeremy spojrzał na nią z namysłem. 

background image

– Rozmawiałem z Lindą. Zawsze może ci pomóc, wiesz przecież. 
– Nie, Jeremy, nie wiem – odrzekła zdecydowanie, po raz pierwszy patrząc mu prosto w 

oczy.  – Nie  interesują  mnie  te  wszystkie  podchody.  Zdaję  sobie  sprawę,  że  jestem  jeszcze 
bardzo  młodą  lekarką  i  nie  mam  złudzeń  co  do  własnego  znaczenia.  Kiedy  Linda  nie 
zapewniła,  że  zjawi  się  na  czas,  nie  miałam  wyboru.  Gdyby  coś  się  stało...  Jeremy  się 
skrzywił. 

– Dzięki Bogu, do tego nie doszło. Dziś po południu nasz pacjent czuł się już znacznie 

lepiej. 

Alice wypiła łyk wody. 
~  Cieszę  się.  Posłuchaj,  Jeremy,  żeby  oddać  jej  sprawiedliwość  trzeba  powiedzieć,  że 

jednak przyszła. 

– Ale następnym razem dwa razy się zastanowisz, zanim do niej zatelefonujesz?
– Właśnie. Taka sytuacja nie jest bezpieczna. 
– Teraz  ty  posłuchaj,  ale  to  musi  pozostać  między  nami.  Trochę  jej  powiedziałem  do 

słuchu. Nie martw się tym wszystkim, będę czuwał nad rozwojem zdarzeń. Obiecaj mi, że w 
razie  potrzeby,  w  każdej  sytuacji,  zawiadomisz  mnie  bez  wahania.  Nie  narażaj  na  szwank 
swojej dobrej opinii. 

– Nie ma obawy – odparła poważnym tonem. – Nie zamierzam narażać ani swojej opinii, 

ani pacjentów. O to naprawdę nie musisz się martwić. 

– Wiem. 
Zadowolona z zakończenia tej trochę krępującej rozmowy, Alice zajęła się przyniesionym 

właśnie  stekiem.  Nadzieję  na  przejście  do  lżejszych  tematów  rozwiało  jednak  pytanie 
Jeremy’ego:

– W jaki sposób zaszłaś w ciążę? Omal się nie zadławiła. 
– Co takiego? – zapytała, gdy odzyskała głos. – Chcesz mi wmówić, że nie wiesz, skąd 

się biorą dzieci?

Jeremy się uśmiechnął, lecz nie ustępował. 
– To naturalne pytanie. Chodzi o to, czy celowo?
– Nie twoja sprawa – warknęła. – Sam mi tłumaczyłeś, że nie muszę się nikomu z niczego 

spowiadać. 

– Mówiłem o pacjentach, a ja jestem przyjacielem. Spojrzała na niego ze zdumieniem. 
– Jesteś kolegą lekarzem i moim szefem. 
– Niech ci będzie, porozmawiajmy w takim razie o mnie. W tym jestem dobry. 
Znów  jego  twarz  rozjaśnił  ten  niesamowity  uśmiech.  Cóż  takiego  w  końcu  się  stanie, 

pomyślała. To przecież nie jest tajemnica państwowa. 

– Nie, nie celowo – wyznała. – Myślałam, że to oczywiste. 
– Niektóre kobiety postanawiają same wychowywać dziecko. – Nachylił się do niej nad 

stołem,  nie  zawracał  sobie  jednak  głowy  ściszeniem  głosu.  – Moja  matka  zna  „pannę”  w 
każdym znaczeniu  tego  słowa, która znalazła  jednak  najwidoczniej faceta  gotowego wnieść 
wkład... 

Alice uniosła rękę. 

background image

– Oszczędź  mi  szczegółów – poprosiła.  Zaczerwieniła  się,  gdyż  uśmiechnięty  kelner 

napełniał właśnie jej szklankę wodą. 

Jeremy  wybuchnął  śmiechem.  Jego  bezpośredniość  podziałała  na  Alice  dziwnie 

odświeżająco.  Otworzyła  się.  Jedząc  znakomity  stek,  ujawniła  mu  najbardziej  bolesne 
szczegóły swego życia. 

– Z Marcusem przez dwa lata stanowiliśmy parę. Nigdy nie rozmawialiśmy poważnie o 

małżeństwie,  wydawało  mi  się  jednak,  że  to  po  prostu  któregoś  dnia  nastąpi.  Oboje 
studiowaliśmy w Adelaide. Marcus zamierzał przejąć praktykę dentystyczną swojego wuja tu, 
w Melbourne... 

– A ty? – przerwał jej. 
– Skończę staż, potem zrobię specjalizację. 
– Jaką?
– Pediatryczną.  Tak,  na  pewno,  choć  fascynuje  mnie  też  trochę  medycyna  ratunkowa. 

Najzabawniejsze, że właśnie przez pediatrię skomplikowałam sobie życie. 

– Tak?
– Gdy odbywałam praktykę na pediatrii, mieliśmy na oddziale dziewczynkę – wyjaśniła. 

– Okazało się, że zarażoną ziarenkowcem. Braliśmy profilaktycznie antybiotyki. 

– Przecież wiedziałaś, że wchodzą w reakcję z pigułką?
– Wiedziałam – przyznała  ze  smutnym  uśmiechem – ale  Marcus  przyjechał 

nieoczekiwanie na weekend. Chciał mi zrobić niespodziankę. Wtedy po prostu zapomniałam. 

– Jak Marcus przyjął wieść o dziecku?
Zanim odpowiedziała, przez dłuższą chwilę grzebała widelcem w jedzeniu. 
– Chciał, żebym usunęła ciążę. 
– Oczywiście tego nie zrobiłaś? Alice wzruszyła ramionami. 
– Chciałabym powiedzieć, że nawet o tym nie pomyślałam, ale skłamałabym. Umówiłam 

się  już  na  wizytę,  tyle  że  gdy  nadszedł  czas,  po  prostu  nie  mogłam.  Marcus  był  wściekły, 
powiedział, że  to  rujnuje  mu  wszystkie  plany, że  jeszcze  przez  wiele  lat  nie zamierza mieć 
dzieci. Chyba chciał, żebyśmy zostali yuppisami, zarabiali krocie i mieszkali w penthausie. 

– Jak to się miało do twojej wizji przyszłości? Zastanowiła się. 
– Chyba nie miałam żadnej wizji. Zrobić uprawnienia, specjalizację... Ja zresztą także nie 

planowałam tak wcześnie dziecka, a już na pewno tego, żeby je samotnie wychowywać. 

– Poradzisz sobie – zauważył Jeremy. – Z Marcusem to już na pewno koniec? Nie wróci, 

gdy urodzisz dziecko?

– Wątpię. Zresztą to bez znaczenia. Teraz ja sama już go nie chcę. To jedno wiem z całą 

pewnością. 

– A twoi rodzice?
Jeremy dostrzegł w oczach Alice błysk bólu. 
– Z nimi  jest  jeszcze  gorzej.  Harowali  i  oszczędzali,  żebym  mogła  skończyć studia.  W 

obecnej sytuacji nawet nie rozmawiamy. 

Jeremy spojrzał  na nią ze  współczuciem i zajął  się rybą. Teraz  to  Alice zadała osobiste 

pytanie:

background image

– Nadal masz bóle po tym wypadku, prawda?
Nie zakrztusił się ani nie udawał, że grzebie sztućcami w jedzeniu, dostrzegła jednak, że 

stracił pewność siebie. 

– Wszyscy to zauważyli?
Nagle zrobiło jej się go żal. Może nie powinna była zadawać tego pytania?
– Nie, o ile wiem, to nikt – odrzekła szybko. – Ja zobaczyłam to pierwszego dnia, kiedy 

zaskoczyłam  cię  z  tymi  proszkami.  Potem  widziałam,  że  cierpisz,  ale  tylko  dlatego,  że 
zwracałam na to uwagę. Jestem pewna, że poza mną nikt się nie zorientował. 

– Tak, mam bóle – przyznał cichym głosem. – Nie przez cały czas i na pewno nie takie, 

żeby wpływały na moją pracę. Tyle że po kilku operacjach albo pod koniec ciężkiego dnia... –
Nie dokończył. 

– Bierzesz coś na to?
– Paracetamol. Trochę pomaga. 
– Trochę?  Jestem  pewna,  że  mógłbyś brać  coś  mocniejszego.  To  znaczy  wieczorem,  w 

domu. 

– W  domu?  Jestem  chirurgiem. Muszę  zachować stuprocentową sprawność... i  to  przez

cały  czas.  Przypomnij  sobie  Lachlana  Scotta,  wtedy  w  nocy.  Co  bym  powiedział  jego 
rodzicom, gdybym nie mógł go powtórnie zoperować? Albo popełniłbym błąd?

– Ale Jeremy – upierała się – wystarczyłby tylko troszkę mocniejszy lek. 
– Nie, Alice. Gdybym zaczął brać leki, oznaczałoby to, że wróciłem za wcześnie. Muszę 

wytrzymać. Chyba oboje nie mamy wyboru, prawda? – zakończył lekkim tonem. 

Alice roześmiała się. 
– Jeśli  o  mnie  chodzi,  to  ja  nie  mam.  – Uniosła  szklankę.  – Wypijmy  za  tych,  którzy 

ponoszą ciężar konsekwencji. 

Ich  spojrzenia  znów  się  spotkały.  Jeremy  ponownie  obdarzył  Alice  uśmiechem,  ona 

jednak nie odpowiedziała mu tym samym. Poczuła nagle, że ma w głowie zamęt, że nie może 
zebrać  myśli.  Szybko  napiła  się  wody.  Oczywiście,  nie  zaczynam  się  w  nim  zakochiwać, 
pomyślała w panice. A może wszystkim jego kobietom też tak się początkowo wydawało?

Teraz,  gdy  Jeremy się  uśmiechnął,  zobaczyła  go  jakby  po  raz  pierwszy.  Nagłe  przestał 

być tylko przystojnym szefem. Stał się kimś, kto słuchał z zainteresowaniem opowieści o jej 
problemach, kimś, kto sam jest wrażliwy na ciosy. 

– Co się stało? – zapytał nagle z troską w głosie. 
– Nic – odparła pospiesznie – dziecko akurat się poruszyło – skłamała. 
– Na pewno jesteś zmęczona. Poproszę o rachunek. 
Gdy dawał znak kelnerowi, zaczęła grzebać w torebce w poszukiwaniu portfela. 
– Nawet o tym nie myśl – zaprotestował. 
– Nie, płacimy po połowie – upierała się. Jeremy’ego jakoś to rozbawiło. 
– To  niesprawiedliwe.  Mieliśmy  wprawdzie  po  jednym  daniu,  ale  ty  wypiłaś  aż  dwie 

wody  mineralne.  Posłuchaj,  Alice,  musi  być  jakaś  nagroda  za  spędzenie  wieczoru  z 
zarozumiałym męskim szowinistą. Przyjmij choć taką rekompensatę. 

Przyjęła więc. I nie protestowała zbytnio, gdy Jeremy uparł się, by ją odwieźć do domu. 

background image

Gdy jednak zatrzymali się w końcu przed jej kamienicą, wpadła w panikę. 

– Eee, na pewno nie chcesz kawy, ani niczego? – zapytała modląc się, żeby odmówił. 
Jej skromna, malutka kawalerka nie przypominała w niczym hotelu Hyatt. Poza tym nie 

pamiętała, czy przed wyjściem pościeliła łóżko. 

– Właśnie marzyłem o kawie. 

Dzięki  Bogu,  łóżko  było  posłane.  Gdy  robiła  kawę,  Jeremy  natychmiast  się  rozgościł. 

Zrzucił mianowicie buty i włączył telewizor. W mieszkaniach obcych kobiet czuje się jak u 
siebie w domu, pomyślała Alice. 

Gdy przyniosła już  kawę, miała do wyboru kanapę i  podłogę. Gdyby jednak  usiadła na 

podłodze,  miałaby trudności  ze  wstaniem,  a  już  na  pewno  nie  zrobiłaby  tego w  estetyczny, 
kobiecy sposób. Musiała więc zająć miejsce na kanapie, obok niego. Ogarnęła ją taka sama 
świadomość  jego  bliskości  jak  wcześniej  w  samochodzie.  Szukając  gorączkowo  tematu  do 
rozmowy, dostrzegła, że stłumił ziewnięcie. 

– Ty też na pewno jesteś zmęczony – odezwała się wreszcie. – W końcu w nocy w ogóle 

nie spałeś. 

Wzruszył ramionami. 
– Taka praca... Alice wypiła łyk kawy. 
– Dobrze, że wczoraj spałeś w szpitalu i tak szybko przyszedłeś. – Paliły ją policzki, lecz 

nie mogła się powstrzymać przed zadaniem pytania. – Dlaczego zostałeś?

Obserwowała go ukradkiem znad filiżanki. 
– Po  prostu jego stan od razu mi się nie podobał. Właściwie czekałem na telefon, choć 

myślałem,  że  zadzwoni  Linda.  Poza  nim  mamy zresztą  jeszcze  jeden  ciężki  przypadek.  Jak 
łatwo się domyślić, nie lubię teraz przekraczać prędkości. Po co gnać po nocy samochodem... 

A zatem nie zaszył się gdzieś w szpitalu z jakąś kobietą. Na pewno? Kto mógł zaręczyć, 

że nie był z Carrie czy kimś innym? Jednak jego argumenty zabrzmiały przekonująco. 

– Nie wiem, Alice, czy zdajesz sobie w pełni sprawę, jak sensownie wczoraj postąpiłaś. 

W takich sytuacjach hipotermia prowadzi często do zgonu. Na szczęście zaczęliśmy go z tego 
wyciągać dostatecznie szybko. 

– To Fi pierwsza się zorientowała. Jej powinieneś dziękować. 
– Już to zrobiłem, ale ona miała rację, gratulując ci odwagi, tego, że zadzwoniłaś do mnie 

tylko na podstawie przeczucia. Pomogłaś nie tylko Lachlanowi, lecz także mnie. 

– Tobie? W jaki sposób?
– Mówiłem  ci  już,  że  wiele  osób  bardzo  uważnie  mnie  obserwuje.  Śmierć  młodego 

człowieka jest zawsze tragiczna, a do tego syna kolegi ordynatora... 

– Nikt  nie  mógłby  cię  winie,  Jeremy.  Wykonałeś  wspaniałą  robotę  w  sali  operacyjnej, 

zajmowałeś  się  nim  później.  Wiesz  lepiej  ode  mnie,  jak  trudno  zauważyć  symptomy  szoku 
pooperacyjnego, zwłaszcza u kogoś tak młodego. 

Jeremy odstawił pustą filiżankę. 
– Mylisz  się,  Alice,  wiele  osób  czeka  na  moje  potknięcie,  jakiekolwiek.  Nieważne, 

zawinione czy nie. Konsekwencje byłyby dość ponure. 

background image

– Na szczęście do tego nie doszło – podsumowała łagodnie. 
– Dzięki Bogu. Wiem, że mogło być różnie. Ci, którzy poklepują mnie teraz po plecach, z 

rozkoszą wbiliby w nie nóż. 

– Ale dlaczego? Dlaczego miałoby komuś na czymś takim zależeć?
Jeremy westchnął. 
– Nie  wszystkim  oczywiście.  Nie  mam  tak  wielu  wrogów.  Ci  nieliczni  są  jednak  dość 

potężni.  W  swoim  czasie  nie  pozwoliłem  paru  osobom  wtrącać  się  w  nie  swoje  sprawy. 
Uważają teraz, że mój wypadek to zasłużona kara. Zbieram, co posiałem, i tak dalej. 

– Chyba nie byłeś aż taki zły, żeby ci się to należało?
– Jasne, że nie. – Jeremy zdobył się na uśmiech skruszonego grzesznika. – Przynajmniej 

ich córki są tego zdania. 

– Aha, zaczynam rozumieć. 
– Tak?
Błękitne oczy wpatrywały się w Alice. 
– Doskonale. 
Uśmiechnął się tak, że podziałało to jak pieszczota. Poczuła, że coś w niej drgnęło, choć 

tym razem nie miało to nic wspólnego z dzieckiem. 

– Zrobić ci drugą kawę? – zapytała szybko. Jeremy jednak odmówił. 
– Lepiej już sobie pójdę. 
Wstał. Uśmiechnął się, gdy Alice usiłowała nieporadnie pójść jego śladem. Niska kanapa 

jej tego nie ułatwiała. Wyciągnął do niej rękę. Niemal instynktownie ją chwyciła. Czując, że 
jest tak uwodzicielska jak małe słoniątko, zaśmiała się z zakłopotaniem. 

– Kiedyś  byłam  sprawna – rzuciła  na  swoje  usprawiedliwienie.  – Wydaje  się,  że  całe 

wieki temu. 

Nie  ruszył  się  z  miejsca,  nie  puścił  nawet  jej  dłoni.  Alice  czuła,  że  wytworzyło  się 

pomiędzy  nimi  jakieś  napięcie,  przypisywała  je  jednak  tylko  sobie.  Była  zbyt  świadoma 
swego stanu, by choćby przypuszczać, że Jeremy’ego mogłoby coś w niej interesować. 

– Dobranoc, Alice. 
Objął  ją  i  pocałował  w  policzek.  Zwykły,  zdawkowy  pocałunek  na  pożegnanie,  tyle  że 

Alice  tak  go  nie  odebrała.  Odniosła  wrażenie,  że  świat  powoli  wiruje.  Każdy  mężczyzna 
mógłby zakończyć w ten sposób miły wieczór, nie ma się czego doszukiwać, myślała. To nic 
nie znaczy. 

Znaczyło  jednak,  i  to  wiele,  przyznała  w  duchu,  gdy  wreszcie  ją  puścił.  Bliskość 

Jeremy*ego  zapierała  jej  wprost  dech.  Zasługuje  w  pełni  na  swoją  opinię,  uznała.  Nic 
dziwnego,  że  te  wszystkie  kobiety za  nim  szalały,  dodała  w  myślach,  gdy  odwrócił  się,  by 
odejść. 

– Śpij dobrze – zdołała wykrztusić. Jeremy skinął głową. 
– Co do tego nie mam żadnych obaw. Obym tylko nie zaspał. 
Alice tknęła nagła myśl. 
– A może to ty zamówiłeś dziś budzenie dla mnie?
– Tak, jasne. 

background image

– Ale dlaczego? – zdumiała się. 
– Uważałem, że powinnaś odpocząć. Nie zaszkodziło przy tym przypomnieć Lindzie, ile 

pracy  wykonuje  stażysta.  Ona  uważa,  że  przez  rok  pracowała  za  cały  zespół,  choć  w 
rzeczywistości zastępowała tylko mnie. 

– Powiedziałam ci przecież, że nie chcę żadnego szczególnego traktowania. 
To już przekracza wszelkie wyobrażenie. Jeremy zamówił budzenie, żeby przespała pełne 

cztery godziny. Kto by pomyślał, że tak o nią zadba?

Jeremy zdawał się nie rozumieć, o co jej chodzi. 
– Tak,  pamiętam.  Jeśli  ci  to  sprawi  przyjemność,  mogę  ci  jutro  dać  do  wiwatu.  Alice, 

trzydzieści  sześć  godzin  na  nogach  to  naprawdę  dużo,  nawet  gdybyś  nie  była  w  ciąży.  Na 
dyżurach powinnaś korzystać z każdej okazji, żeby trochę odpocząć. 

– Dz... dziękuję – wykrztusiła. 
Nie odpowiedział. Na pożegnanie uniósł dłoń i otworzył drzwi. Alice patrzyła, jak znika 

za zakrętem schodów. 

W  pokoju  spojrzała  na  filiżanki.  Stały  blisko  siebie.  W  powietrzu  unosił  się  jeszcze 

zapach  wody  kolońskiej.  Alice  zamknęła  na  chwilę  oczy.  Jeremy  to  ostatni  człowiek,  w 
którym  mogłaby  się  zakochać.  Facet  zmieniający  kobiety  jak  rękawiczki.  Tylko  tego  jej 
brakowało.  Tak  czy  owak,  pomyślała,  nie  jestem  w  jego  typie.  Lubił  podobno  kobiety  z 
długimi  włosami  i  dużym  biustem,  nie  upierające  się  przy  swoim  zdaniu  i  raczej 
nieskomplikowane. 

Alice  nie  spełniała  żadnego  z  tych  kryteriów.  Na  szczęście,  doszła  do  wniosku.  Tylko 

tego brakowało, żeby dzięki niej zrobił sobie kolejny karb na krawędzi łóżka. Jeszcze jedna 
kobieta  obnosząca  po  szpitalu  złamane  serce,  tylko  dlatego,  że  uległa  jego  czarowi.  Dzięki 
Bogu,  że  jestem  w  ciąży,  pomyślała.  Wiedziała  bowiem,  że  gdyby  nie  to,  pokazanie 
Jeremy’emu drzwi byłoby ponad jej siły. 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Jeśli – a  to  ,  Jeśli”  miało  dla  Alice  fundamentalne  znaczenie – tamtego  wieczoru 

nawiązali nawet jakiś delikatny flirt, w szpitalu nie miało to żadnego znaczenia. Jeremy nie 
traktował  jej  wprawdzie  jak  silnego  niczym  tur  faceta,  ale  próżnować  też  jej  nie  pozwalał. 
Kilkakrotnie  spostrzegła  jednak,  że  na  nią  patrzy,  i  to  ewidentnie  jak  na  kobietę.  Choć 
powtarzała  sobie,  że  nie  chce  powtórki  tej  niby  randki,  zdawała  sobie  sprawę,  że  w  głębi 
duszy tego pragnie. 

Darren Baker powrócił z urlopu. Josh stawił się w pracy po miesiącu. Mimo jednak tego, 

że zespół był po raz pierwszy od długiego czasu w komplecie, pracy ciągle przybywało. 

– Cholera, co ten Jeremy chce udowodnić? – zapytał Josh, przeglądając plan operacji na 

następny tydzień. – Tyle to się robi w ciągu miesiąca. Dobrze, że mamy wolny poniedziałek, 
bo  chyba  byśmy  padli.  Nie  ma  nawet  tylu  łóżek  na  pooperacyjnej.  Kilku  pacjentów  trzeba 
będzie przesunąć. 

Alice nie uniosła wzroku znad kart. 
– Nie  łudź  się.  Jeremy  załatwił  dodatkowe  łóżka,  żeby  skrócić  czas  oczekiwania  na 

operację.  Fi  właśnie  dzwoni  do  agencji  i  angażuje  dodatkowy  personel.  Jak  widać,  Jeremy 
załatwi w tydzień cały roczny budżet oddziału. 

– Załatwi nie tylko budżet. Dianne wyrzuci mnie z domu. jeśli będę nadal wracał o takich 

porach. 

Alice uniosła głowę. Odłożyła długopis i z rozkoszą wypiła łyk herbaty. 
– A jak Dianne się czuje? Wspominałeś, że nie najlepiej? Josh przeczesał dłonią długie 

włosy. 

– Sądzę,  że  jest  tylko  wyczerpana.  Declan  to  prawdziwy  szatan,  trudno  sobie  z  nim 

poradzić, a teraz mamy jeszcze w domu Eamona... – Odchylił się na krześle. – Nie skarżymy 
się. Wypisali go szybko... To tak, jakby spełniły się wszystkie marzenia. Tyle że... 

Alice podjechała z krzesłem bliżej Josha. 
– Że jesteście zmęczeni – dokończyła za niego. – Nie miej z tego powodu poczucia winy. 

Chore dziecko wymaga zwiększonej opieki, a zdrowe rozrabia. Minęło dopiero sześć tygodni. 
Dianne  na  pewno  jest  ciężko,  zwłaszcza  od  czasu,  kiedy  wróciłeś  do  pracy.  Myślałeś  o 
zatrudnieniu kogoś do pomocy?

Spojrzał w górę, jakby przyzywał niebiosa na ratunek. 
– Oczywiście to zaproponowałem. Dianne się rozpłakała, powiedziała, że ją oskarżam, że 

jest złą matką. 

– Może  chodzi  o  coś  więcej  niż  zmęczenie – zasugerowała  ostrożnie.  – Dianne  mogła 

zapaść na poporodową  depresję. Poród  z  komplikacjami, chore niemowlę, bliźnięta... To są 
wszystko znane czynniki ryzyka. Mój położnik dał mi na ten temat cały stos broszur. 

– Chyba masz rację, Alice. Może powinienem nie zważać na protesty i kogoś zatrudnić. 
– I niech się wybierze do lekarza, na kontrolę. 
– Dziękuję, Alice. Nie spodziewałem się, że z dziećmi jest tak trudno... 

background image

– Wystarczy – wycedziła. – Zaczynam mieć tremę. 
– Przepraszam – odparł z uśmiechem. – Ile ci jeszcze zostało?
– Siedem tygodni i odliczanie, co oznacza,  że przestanę pracować już za cztery. Muszę 

przyznać, że jest mi coraz trudniej wytoczyć się rano z łóżka. Trzy dni wolnego to dla mnie 
prawdziwe wybawienie. Muszę je jak najlepiej wykorzystać. 

Josh skinął głową. 
– Ja  też  bym chciał.  Może  zadzwonię  do mamy i  poproszę,  żeby wpadła  na  weekend i 

trochę nas odciążyła?

Przerwali rozmowę, gdyż odezwał się pager. Alice wybrała numer centrali telefonicznej. 

Usłyszała miły głos:

– Ktoś czeka na panią w recepcji, doktor Masters. Pan Marcus Collins. Skierować go na 

oddział, czy pani zejdzie?

Poczuła się tak, jakby sufit nagle runął jej na głowę. Czego Marcus chce? Jak się powinna 

zachować?

– Zejdę – wykrztusiła wreszcie. 
– Czy coś się stało? – zapytał Josh, widząc, że zbladła. 
– Jeszcze  nie wiem. Posłuchaj, Josh,  właściwie już  skończyłam, została  do wypełnienia 

tylko jedna karta. Mógłbyś to za mnie zrobić?

– Jasne. Powiesz mi, jeśli coś się stanie, prawda?
– Coś,  o  czym  powinienem  wiedzieć? – usłyszeli  nagle.  Zaskoczeni  spojrzeli  na 

Jeremy’ego. 

– Nie, nic się nie stało – skłamała Alice. – Stary... stary przyjaciel wpadł mnie odwiedzić, 

czeka w recepcji. Prosiłam tylko Josha, żeby wypełnił za mnie kartę. 

Na  szczęście  żaden  z  mężczyzn  o  nic  nie  zapytał.  Chwyciła  stetoskop  i  ruszyła  w 

kierunku recepcji. Serce podeszło jej do gardła. Próbowała odgadnąć, co ją czeka. 

Przywitał ją chłodno, niezręcznie. Nie tylko nie  patrzył jej w oczy, lecz także starannie 

omijał wzrokiem jej brzuch. 

– Muszę z tobą porozmawiać, Alice. 
Przełknęła ślinę i skinęła głową. 
– Sprawdzę, czy jest jakiś wolny pokój. 
W końcu znalazła nie zajęte pomieszczenie. Usiadła, złożyła dłonie na kolanach. Marcus 

nie  skorzystał  z  drugiego  krzesła.  Stał,  opierając  się  o  zamknięte  drzwi,  jakby  chciał  sobie 
zapewnić drogę odwrotu. 

– O  co  chodzi,  Marcus?  Myślałam,  że  już  powiedziałeś  wszystko,  co  miałeś  do 

powiedzenia?

– Trudno mi o tym mówić. Poznałem kogoś. Wkrótce bierzemy ślub. 
Patrzył wszędzie, tylko nie na nią. 
– A  co  to  ma  wspólnego  ze  mną? – zapytała.  – Chyba  nie  potrzebujesz  mojego 

pozwolenia?

– Pewnie – odparł zirytowany. 
– Ona o mnie wie? To znaczy o naszym dziecku?

background image

– Częściowo. 
Alice wstała. Złościła ją konieczność wydobywania z Marcusa informacji. W końcu to on 

chciał się z nią spotkać. 

– To znaczy, w jakiej części, Marcus?  Że porzuciłeś mnie, gdy tylko zaszłam  w ciążę? 

Wie  o  tym,  że  błagałeś  mnie  o  jej  usunięcie?  Wie,  że  za  niecałe  dwa  miesiące  zostaniesz 
ojcem? Jeśli nie, chyba powinieneś ją o tym poinformować. Nie przejmuj się, nie zamierzam 
błagać cię o pomoc, także materialną. W ogóle nie wiem, co mnie to wszystko obchodzi, ale 
czy nie uważasz, że na początku nowej drogi życia przydałoby się trochę uczciwości?

– Powiedziałem jej – warknął. – A Yvonne przyjęła to bardzo dobrze. Niepokoi się tylko 

trochę,  czy  po  urodzeniu  dziecka  nie  będziesz  prosiła  o  pieniądze.  Wie,  ile  to  niekiedy 
wywołuje zamieszania, jest wychowawczynią w przedszkolu. 

– Specjalistka, co? Marcus westchnął. 
– Powinnaś na to spojrzeć z jej punktu widzenia – Alice osłupiała. Tak bardzo, że dopiero 

po  chwili  dotarło  do  niej  znaczenie  następnego  zdania: – W  każdym  razie  powiedziałem 
Yvonne, że gdybyś nagle poprosiła o pieniądze, będę nalegał na przeprowadzenie testu DNA, 
po prostu, żeby się upewnić. 

Przytrzymała się poręczy krzesła. 
– Upewnić co do czego?
Musiała  źle  usłyszeć.  Marcus,  człowiek,  którego  kochała,  nie  mógł  przecież  czegoś 

takiego powiedzieć?

– Ze dziecko jest moje. Poczuła dławienie w gardle. 
– Właśnie to dałeś jej do zrozumienia? Ze ja cię zdradzałam, że poza tobą sypiałam, z kim 

popadnie? – Czuła, że wzrosło jej ciśnienie. Poczuła nagle, że tego już za wiele. – Wynoś się!
– krzyknęła. – Już, natychmiast!

Marcus  się  jednak  nie  poruszył.  Łkając,  dopadła  do  drzwi,  otworzyła  je  i  wybiegła  na 

korytarz. Prosto w ramiona Jeremy’ego. 

– Alice – usłyszała jego przepełniony troską głos. – Co się stało?
Dygocząc i płacząc, oparła się o niego. 
– Proszę, powiedz mu, żeby sobie poszedł. 
Jeremy spojrzał na Marcusa, który niepewnie przekroczył próg. 
– Alice, musimy porozmawiać, uporządkować sprawy. 
– To chyba nie najlepsza pora, prawda? – Brzmienie głosu Jeremy’ego przeraziło nawet 

Alice. – Chyba powinien pan usłuchać Alice i zniknąć. 

Przez  chwilę  wyglądało  na  to,  że  Marcus  będzie  się  spierał.  Coś  jednak  w  postawie 

Jeremy’ego kazało mu zrezygnować. 

– Dobrze, już dobrze. O co tyle hałasu? Wpadłem tylko porozmawiać. 
Nie odwracając się, ruszył korytarzem. Alice przysięgła sobie, że tym samym odszedł na 

dobre z jej życia. 

– Rozumiem, że to był Marcus?
Jeremy zaprowadził Alice z powrotem do pokoju i przysunął jej krzesło. Powstrzymał się 

przed  wygłoszeniem  uwagi,  że  ma  nadzieję,  że  osobowość  Marcusa  nie  jest  dziedziczna. 

background image

Moment nie był najlepszy do tego rodzaju żartów. Przyciągnął sobie drugie krzesło, usiadł i 
objął Alice. 

– Chciał się z tobą pogodzić?
Była zbyt wstrząśnięta, by usłyszeć w głosie Jeremy’ego nutę niepokoju. 
– Niezupełnie – odpowiedziała. – Ostrzec, żebym nie zawracała mu głowy. Żeni się. 
– Bardzo mi przykro. 
– Nie, nie o to chodzi. Wszystko między nami jest definitywnie skończone. Już od dawna. 

Może sobie robić, co chce. 

– A jednak to może trochę boleć. Zdecydowanie pokręciła głową. 
– O dziwo, nie. No dobrze, boli, choć nie za bardzo – przyznała niechętnie. – Powiedział, 

że jeśli poproszę go o pieniądze, zażąda testu DNA. 

– Aha. – Jeremy obejmował ją teraz nieco mocniej. – Ktoś porozmawiał z adwokatem. 
– Dlaczego tak uważasz?
– Bo  to  ich  zwykła  taktyka.  Wyciąganie  wszystkiego,  celowe  komplikowanie 

najprostszych rzeczy. 

– Ale  ja  w  ogóle nie  zamierzałam  prosić  go o  pieniądze.  Chcę  sama  utrzymywać moje 

dziecko. 

– Marcus  chyba  zdaje  sobie  z  tego  sprawę,  tyle  że  zamiast  wyznać  prawdę,  woli 

powiedzieć swojej dziewczynie, że nie wiadomo, czy jest ojcem. 

Te słowa miały sens. Przynajmniej na tyle, by Alice przestała płakać. Nagle spostrzegła, 

w czyich jest ramionach. 

– Skąd się tam wziąłeś? – zapytała, starając się wyswobodzić. 
Jeremy jednak przytrzymał ją mocniej. 
– Martwiłem się o ciebie. Zapytałem w recepcji, w którym jesteś pokoju. 
– Ale dlaczego?
– Dlatego, że sądziłem, że tam wiedzą. I rzeczywiście wiedzieli. 
– Nie o to pytałam. Uśmiechnął się nieznacznie. 
– Pewnie, wiem. No dobrze. Martwiłem się, gdyż nie jesteś mi obojętna. – Popatrzyła na 

niego ze zdumieniem. – Zależy mi na tobie, Alice. 

Dostrzegła  jego  zbliżającą  się  twarz.  Powoli,  lecz  nieuchronnie.  Mogła  się  odsunąć, 

odwrócić  głowę,  pozostała  jednak  nieruchoma.  Poczuła  na  wargach  delikatny  pocałunek, 
uniosła  dłonie  i  dotknęła  jego  jedwabistych  włosów.  Fajerwerki  na  powitanie  trzeciego 
tysiąclecia wydawały się niczym w porównaniu z tym, co teraz czuła. 

Oszołomiona i zakłopotana, siedziała bez ruchu, gdy się w końcu odsunął. 
– Przecież  musiałaś  to  zauważyć? – zapytał  łagodnie.  Nieznacznie  zaprzeczyła  ruchem 

głowy. 

– Nie, niczego nie zauważyłam. No, może ten wieczór poza szpitalem... Ale myślałam, że 

po prostu zachowałeś się miło... 

Zabrakło jej słów. Starała się patrzeć mu w oczy, nie mogła jednak oderwać wzroku od 

jego ust. 

– Miło? A ja wychodziłem z siebie, żeby cię uwieść. Co trzeba zrobić, żeby wywrzeć na 

background image

tobie wrażenie?

Usłyszała w jego głosie żartobliwą nutę. 
– Nie wpadło mi w ogóle do głowy, że mógłbyś się mną zainteresować. 
– Dlaczego?
To pytanie tak ją rozbawiło, że roześmiała się głośno. 
– Dlatego, że jestem w ciąży, Jeremy. I to zaawansowanej. Noszę w sobie dziecko innego 

mężczyzny. Trudno byłoby mnie wpisać na listę najbardziej pożądanych kobiet w Australii. 

– Dzięki Bogu. Większość z nich jest nudna jak flaki z olejem. Coś o tym wiem. 
Fakt jej ciąży zdawał się rzeczywiście wcale mu nie przeszkadzać. Alice pokręciła głową. 

Śmieszyło ją i jednocześnie dziwiło, że ta rozmowa naprawdę ma miejsce. 

– Przepraszam,  że  zachowałam  się  tak  histerycznie.  Nie  spodziewałam  się  Marcusa, 

zaskoczył mnie. 

Dawała mu w ten sposób szansę wycofania się, potraktowania tego zdarzenia tylko jako 

próby pocieszenia płaczącej kobiety. 

Jeremy nie skorzystał z otwartej przed nim furtki. 
– Nie przepraszaj, miałaś wszelkie powody, żeby się zdenerwować. Zresztą, ucieszyłem 

się, że mam okazję otrzeć ci łzy. Zawsze przyjdę ci z pomocą. Mówię to na wypadek, gdybyś 
tego nie zauważyła. – I każdej innej, pomyślała, żeby sprowadzić się na ziemię. – Co robisz w 
weekend? – zakończył. 

– Nic – odparła.  Potem  jednak  dodała  szybko: – Nic  szczególnego.  W  poniedziałek 

wieczorem  idę  do  lekarza.  Ostrzegł  mnie,  że  jeśli  ciśnienie  mi  podskoczy,  wyśle  mnie  na 
przymusowy urlop. Zamierzam odpoczywać i niczym się nie przejmować. 

– A Marcus przypadkiem do ciebie nie wpadnie, żeby podjąć przerwaną rozmowę?
O tym nie pomyślała!
– Jeśli  nawet  nie  wpadnie – ciągnął  Jeremy,  nie  czekając  na  odpowiedź – przez  cały 

weekend będziesz się tym zamartwiać. 

– Chyba tak – przyznała. 
– Zamiast  więc  grać  w  rosyjską  ruletkę  ze  swoim  ciśnieniem,  wybierz  się  ze  mną  do 

Sorrento.  Mam  tam  dom  letniskowy,  przy  plaży.  To  tylko  godzina  drogi,  a  na  pewno  byś 
dobrze odpoczęła. Basen, spacery nad morzem... 

– Nie, Jeremy, nie sądzę, żeby to było właściwe. 
Nie chciała się wydać aż tak pruderyjna. Gdy Jeremy się roześmiał, ona również zdobyła 

się na uśmiech. 

– Przeciwnie. Ponieważ przyznaliśmy wreszcie, że się lubimy, spędzenie razem czasu jest 

absolutnie stosowne. 

Alice  pokręciła  głową.  Jak  może  mu  powiedzieć,  że  nic  nie  zabrzmiałoby  bardziej 

kusząco, ale że jest tak gruba i mało seksowna, jak jeszcze nigdy dotąd? Poza tym weekend z 
Jeremym, choć z innych przyczyn, mógłby jej podnieść ciśnienie znacznie bardziej niż wizyta 
Marcusa. 

– Daj  spokój,  Alice – nalegał – to  ci  dobrze  zrobi.  Uwierz  mi,  że  nie  chcę  cię  tam 

podstępnie zwabić w jakichś niecnych celach. Odpoczniesz, poznamy się lepiej... Poza tym, 

background image

naprawdę  nie  masz  się  czego  obawiać.  Jesteś  w  ciąży,  a  mnie  bolą  plecy.  Wątpię,  czy 
potrafilibyśmy wnieść coś nowego do Kamasutry!

Gdy  w  końcu  się  zgodziła,  zaczął  się  bardzo  spieszyć.  Nie  chciał  się  nawet  zatrzymać 

przy mieszkaniu Alice, by mogła zabrać jakieś rzeczy. 

– Wiele ci nie potrzeba, dostaniemy wszystko na miejscu. Znów zakładał, że albo ją na to 

stać, albo za nią zapłaci. 

Nie była pewna, który wariant bardziej ją niepokoi. 
– Nie.  Muszę  wpaść  do  domu – oświadczyła  twardo,  gdy  Jeremy  znów  walczył  z  jej 

pasem. – Źle to zaprojektowali – mruknęła – przecież nie jestem aż tak wielka. 

Takt nie stanowił silnej strony Jeremy’ego. 
– Jesteś  ogromna,  Alice – zaprotestował.  Gdy  jednak  dostrzegł  jej  minę,  szybko  się 

zreflektował. – To przecież dziecko. Z tyłu nawet trudno zgadnąć, że jesteś w ciąży. 

W mieszkaniu stał nad nią, gdy się pakowała. 
– Po  co  ci  to,  u  diabła? – zapytał  po  raz  któryś  z  rzędu,  gdy  Alice  nawijała  na  rączkę 

przewód suszarki do włosów. 

– Po  co?  Na  wypadek,  gdybym  chciała  coś  ugotować!  Do  czego  twoim  zdaniem  może 

służyć suszarka?

– Alice, jedziemy do Sorrento, nie w stepy Mongolii.  W  domu jest parę nowoczesnych 

urządzeń. Może nawet znajdzie się jakiś ręcznik – dodał, zabierając jej ten, który schludnie 
składała,  i  odrzucając  go  na  łóżko.  – Weź  kostium  kąpielowy,  coś  do  przebrania  się,  i 
jedziemy. 

– Kostium?  Chyba  nie  mówisz  poważnie? – Wyjęła  z  szuflady  i  pokazała  mu  skąpe 

bikini. – Innego nie mam. Gdybym go włożyła, przymknęliby mnie za obrazę moralności. –
Spojrzała na cieniutkie paski materiału i westchnęła. – Ciekawe, czy kiedykolwiek jeszcze się 
w to wbiję?

Z westchnieniem  schowała  kostium  do  szuflady,  Jeremy  jednak  szybko  go z  powrotem 

wydobył. 

– Na pewno pasuje. Kto wie, może opalisz sobie brzuch i zrobisz furorę na porodówce?
Przeglądała torebkę z kosmetykami. 
– Zanim zapytasz, po co mi makijaż – zaczęła, nie unosząc wzroku – powiem ci, że mogę 

mieć biały brzuch, ale nikt, powtarzam nikt nie zobaczy mnie bez makijażu. 

– Tyle zachodu, żeby wyglądać naturalnie – zażartował później, umieszczając torbę Alice 

w bagażniku. 

Walka z pasem rozpoczęła się na nowo. Jeremy puścił do niej oko. 
– Może jednak powinnaś zabrać ten ręcznik. Wiesz, jeśli odejdą ci wody na te skórzane 

siedzenia... 

O  tym  akurat  nie  myślała,  teraz  jednak  poczuła  nowego  rodzaju  niepokój.  Ruszyli. 

Jeremy  wybrał  drogę  nad  morzem.  Gdy  jechali  wzdłuż  zatoki,  widzieli  w  lusterku 
pomarańczowy  obraz  Melbourne.  W  ogóle  świat  wyglądał  pięknie.  Alice  rozglądała  się  na 
różne strony. 

– Na Oliver’s Hill jest punkt widokowy – poinformował ją. – Zatrzymamy się tam. 

background image

Gdy dotarli na miejsce, zaparkował, okrążył samochód i podał pasażerce rękę. Wysiadła i 

z  wrażenia  otworzyła  szeroko  oczy.  Z  tyłu,  na  stoku,  błyszczały  w  słońcu  okna  domów 
zaprojektowane  tak,  by  nie  zabierać  nawet  centymetra  wspaniałej  panoramy  zatoki,  która 
rozciągała się  przed  nimi  jak  bajeczna  podkowa  piasku  i  morza.  Na  końcu  stały wieżowce, 
zamienione teraz promieniami słońca w masę płynnego złota. 

– Piękny widok, prawda? – zauważył Jeremy. – Nigdy mi się nie znudzi. 
Alice  chciała  potwierdzić,  lecz  ugryzła  się  w  język.  Słuchała  z  uwagą  dalszego  ciągu 

wypowiedzi. 

– Po  wypadku,  kiedy  już  mnie  wypisali  z  rehabilitacji,  matka  zabrała  mnie  prosto  do 

Sorrento,  żebym  doszedł  do  siebie.  Po  drodze  zatrzymaliśmy  się  tu.  Stałem  w  tym  samym 
miejscu  co  teraz...  jakbym  to  wszystko  widział  po  raz  pierwszy.  – Spojrzał  na  Alice.  –
Czułem wdzięczność za to, że żyję. 

Wyobraziła sobie Jeremy’ego, to, jak musiał się wtedy czuć. Teraz stała tu razem z nim, 

dzielił się z nią ważną częścią swego życia. Uświadomiła sobie, że po raz pierwszy naprawdę 
ją do niego dopuścił. Odsłonił trochę, fragment siebie. Wiedziała bez cienia wątpliwości, że 
chciałaby więcej. 

Letnia  siedziba  Jeremy’ego  ociekała  luksusem.  Wielki  salon  z  białymi  ścianami, 

udekorowany kanapami obitymi błękitną skórą, wyglądał mimo rozciągającego się przed nim 
tarasu jak przedłużenie świetlistego oceanu, którego widok wypełniał sięgające od podłogi do 
sufitu ogromne okna. 

Gospodarz  oprowadzał  ją  krótko,  nie  chełpił  się  rezydencją,  chciał  tylko,  by  Alice 

poczuła się tu jak u siebie. Nic nie mówiła. Wszystko wydawało się jej surrealistyczne. Gdy 
dotarli do łazienki, mimowolnie wydała okrzyk podziwu. 

– Jest boska – zachwyciła się. 
– Może chcesz się wykąpać? Na pewno znajdę jakiś ręcznik. – Na oczach Alice otworzył 

niewidoczne  wcześniej  drzwi,  za  którymi  piętrzyły  się  grube  i  wytworne  ręczniki.  – Nie 
spiesz się. Zrobię coś na kolację. 

Leżenie w wannie, z bąbelkami piany po szyję, oraz słuchanie odgłosów dobiegających z 

kuchni,  miało  w  sobie  coś  rozkosznie  dekadenckiego.  Sądząc  z  trzasku  rozbitego  talerza  i 
wypowiadanych  niekiedy  przekleństw,  Jeremy  nieczęsto  zajmował  się  robieniem  kolacji. 
Alice pokonała jednak odruch i nie ruszyła mu na pomoc. Dopiero po dłuższym czasie, gdy 
poczuła dochodzące z kuchni smakowite zapachy, wyszła z wanny i włożyła duży szlafrok. 

– Lepiej? – zapytał Jeremy na jej widok. 
– Znacznie lepiej. Pójdę się ubrać. 
– Alice, spokojnie, nie jesteśmy w restauracji. W tym szlafroku dobrze wyglądasz. 
Usłuchała. Usadowiła się na kanapie, Jeremy zaś kończył tymczasem przygotowania do 

kolacji. 

– Ładnie pachnie. Co to jest? – zapytała. 
– Miało być risotto – wyjaśnił, stawiając przy niej na stoliku pełną tacę. – Może po tym, 

co zrobiłem, wymyślimy dla tego dania jakąś inną nazwę. Nie martw się, jutro zrobię zakupy 

background image

i nie umrzemy z głodu. 

Dziwne, pomyślała Alice. Słowa „zakupy” i . Jeremy” jakoś do siebie nie pasują. 
– Pyszne! – oznajmiła, gdy spróbowała. – Nie miałam pojęcia, że tak dobrze gotujesz. 
Jeremy spojrzał na nią z przerażeniem. 
– Ja?  Gotuję?  Rosę,  gosposia,  zostawiła  to  dziś  rano  w  lodówce.  Musiałem  tylko 

podgrzać. 

– A  te  wszystkie  hałasy  to  skąd?  Tylko  od  podgrzewania?  Jeremy,  myślałam,  że  co 

najmniej oprawiasz rybę. 

Posłał jej zakłopotany uśmiech. 
– Powinienem uważać na to, co mówię, prawda? W każdym razie sam utarłem parmezan, 

mam na to dowód. 

Gdy pokazał jej grubo zabandażowany palec, zaczęła się śmiać. 
Po kolacji siedzieli razem na kanapie. Jeremy otworzył wielkie szklane drzwi, za którymi 

rozpościerała  się  ciemna  teraz  zatoka.  Alice  opowiadała  o  swych  nadziejach  i  obawach,  o 
sobie i dziecku. 

– Martwię się, że będzie cierpiało z braku ojca. 
– Będzie miał ciebie. Spojrzała na niego. 
– Albo ona będzie miała. – Westchnęła. – Czy jednak ja sama wystarczę?
~ Oczywiście. Wiesz... uważam, że lepiej jest mieć tylko matkę, która naprawdę kocha, 

niż znosić, na przykład raz w miesiącu, wizyty takiego ojca. 

– Mówisz tak, jakbyś to przemyślał. Jeremy poruszył się niespokojnie. 
– Przemyślałem.  – Zawahał  się,  spojrzał  na  zatokę,  potem  znów  na  Alice.  – Nigdy 

nikomu  tego  nie  powiedziałem.  Nikomu – powtórzył  z  naciskiem.  – Może  dlatego,  że  po 
prostu nie wydawało mi się to ważne. Moja biologiczna matka odeszła od ojca, gdy miałem 
trzy miesiące. Nigdy jej nie spotkałem. Znam ją tylko z fotografii. 

Alice nie potrafiła ukryć zdziwienia. 
– To znaczy, że matka, o której mi mówiłeś, nie jest twoją prawdziwą matką?
Zobaczyła, jak sposępniał i pożałowała, że nie ugryzła się w język. 
– Jest,  Alice.  Mavis  jest  pod  każdym  względem  moją  najprawdziwszą  matką.  –

Uśmiechnął się. – Na początku była moją nianią, ojciec ją zatrudnił, bo jest wykwalifikowaną 
pielęgniarką. Po kilku miesiącach zakochali się w sobie. Ich małżeństwo było wspaniałe. 

– Było?
– Ojciec zmarł niedługo po moim wypadku. Miałem najlepszych rodziców, jakich można 

sobie wyobrazić. Mavis wstawała do mnie w nocy, kiedy mi się wyrzynały ząbki, widziała, 
jak uczę się chodzić, odbierała mnie ze szkoły. Siedziała przy mnie dniami i nocami, kiedy 
leżałem na OIOM-ie. Jest moją „prawdziwą” matką. 

– Na  pewno  jesteś  jednak  ciekawy,  to  znaczy...  Nie  myślisz  nigdy  o  prawdziwej... 

przepraszam,  biologicznej  matce?  Skąd  wiesz,  czy  nie  wywarło  to  na  ciebie  jakiegoś 
wpływu?

– Kto to może wiedzieć? Zapłaciłbym fortunę psychoanalitykowi, który by stwierdził, że 

traktuję  źle  kobiety  z  powodu  dezercji  matki.  Zawsze  to  jakieś  usprawiedliwienie.  Ale  nie, 

background image

Alice. Miałem piękne dzieciństwo i wspaniałych rodziców. 

– A dlaczego traktujesz źle kobiety?
Zaczerwieniła  się,  zadając  to  pytanie.  Pewne  sprawy  wymagają  jednak  wyjaśnienia. 

Jeremy spojrzał na nią. Uznała, że jego oczy są błękitne jak morze i że równie łatwo w nich 
utonąć. Speszyła się jeszcze bardziej. 

– Na pewno chcesz wiedzieć? – zapyta! poważnie, Alice zaś skinęła głową. – Bo zawsze 

uchodziło  mi  to  na  sucho.  Wiem,  że  trudno  to  uznać  za  usprawiedliwienie,  ale  taka  jest 
prawda. 

– Czy byłeś kiedykolwiek zakochany?
Długo  nie  odpowiadał.  Gdy  wreszcie  potwierdził  skinieniem  głowy,  Ałice  poczuła 

przypływ paniki. Chciała poznać prawdę, nie wiedziała jednak, czy potrafi ją znieść. 

– Tak, jeden raz. – Wstał i powoli wyszedł na taras. Alice uniosła się z trudem i wyszła za 

nim. – I zamieniłem jej życie w piekło. 

– Jak się nazywała?
– Olivia – odparł cicho, tak że ledwie dosłyszała. – Byliśmy ze sobą przez pięć lat, a ja 

wszystko zepsułem. 

– Miąłeś romans na boku?
Usłyszała jego śmiech, w którym zabrzmiała jednak nuta rozpaczy.. 
– O jednym wiedziała, o drugim nie. 
– Ale dlaczego, Jeremy? Skoro ją kochałeś, dlaczego tak postąpiłeś?
– Dlatego,  że  kiedy  byliśmy  razem,  nie  zdawałem  sobie  sprawy,  że  ją  kocham.  Kiedy 

Olivia  się  zorientowała,  natychmiast  ode  mnie  odeszła.  Odszukałem  ją,  lecz  za  późno. 
Poznała już kogoś i nie chciała mnie widzieć na oczy. No cóż, myślisz pewnie, że dostałem 
nauczkę i zmądrzałem. Nic z tego, zacząłem wieść dość hulaszcze życie, jakby jej na złość. 
Mało to dojrzałe, prawda?

– A później?
– Wydarzył  się  wypadek.  Byłem  zmęczony,  jechałem  za  szybko  i  ledwie  przeżyłem. 

Potem  trzy  miesiące  nieruchomo  na  plecach,  na  wyciągu,  może  naprawdę  przynieść 
otrzeźwienie. Miałem masę czasu na przemyślenia, zorientowanie się, jaki byłem głupi. 

– Czy Olivia cię odwiedziła? – Gdy skinął głową, poczuła ukłucie zazdrości. – Nadal ją 

kochasz? – zapytała niby obojętnie. 

– Nie,  to  już  przeszłość.  Jest  po  uszy  zakochana,  teraz  ma  pewnie  małe,  rude  dzieci. 

Cieszę się z tego, naprawdę. Kochałem ją, nadal bardzo mnie obchodzą jej losy, ale życie nie 
stoi  w  miejscu.  Wszystko  się  zmienia,  ja  też.  Mam  nadzieję,  że  udowodnię  ci,  że  się 
zmieniłem. Jeśli tylko dasz mi szansę. 

Alice rozważała jego słowa. Nie postąpił zbyt pięknie, teraz jednak uczciwie się do tego 

przyznawał. Takie wyznanie musiało go wiele kosztować. Tak czy owak, ta rozmowa nieco 
zbliżyła  ich  do  siebie.  Fakt,  że  wzajemnie  coś  do  siebie  czuli,  nie  ulegał  już  wątpliwości. 
Alice przerażały tylko możliwe skutki tego stanu rzeczy. 

Później, na tarasie,  czuła nocną  bryzę omiatającą jej delikatnie  twarz.  Stojący koło  niej 

Jeremy  działał  jak  magnes.  Powoli,  z  wahaniem,  odwróciła  się  do  niego.  Ten  drobny  lecz 

background image

znaczący ruch był wszystkim, czego potrzebował. Objął ją i przyciągnął do siebie. 

Czuła jego silne ramiona, dotykała go swym brzuchem. Powoli jego ręce przesunęły się 

wyżej,  aż  ujęły  jej  twarz.  Pocałował  ją,  powoli  i  gorąco.  Oszołomiona  pożądaniem, 
odwzajemniła pocałunek. Czy to nie za dużo? – pomyślała. 

To jednak on pierwszy się opamiętał. 
– Och, Alice! – Zatopił twarz w jej włosach. – Nie wiesz nawet, jak się przy tobie czuję. 

Co to było? – odsunął się nagle i obrzucił ją zdumionym spojrzeniem. – Dziecko? – No i czar 
chwili prysł. Alice mogła się tylko roześmiać. Spojrzał na jej brzuch i niepewnie wyciągnął 
rękę. – Mogę?

Ujęła  jego  dłoń,  naprowadziła  ją  na  miejsce,  w  którym  wyczuwało  się  ruchy  dziecka. 

Patrzyła na Jeremy’ego i czekała. Dostrzegła w jego oczach niemal dziecinną fascynację. Być 
może speszone publicznością, dziecko zakończyło przedstawienie. 

– Chyba poszło spać – mruknęła, gdy Jeremy z ociąganiem cofnął rękę. 
– Ty też powinnaś to zrobić. – Delikatnie ją pocałował. – W sumie miałaś wyczerpujący 

dzień. 

Zaprowadził  ją  do  oddzielnej  sypialni  i  jeszcze  raz  pocałował  na  dobranoc.  Alice 

zamknęła  za  nim  drzwi,  opadła  na  łóżko  i  niemal  zatkała.  Pragnęła  go  tak  bardzo,  że  nie 
zaprotestowałaby,  gdyby  chciał  zostać.  Czuła  jednak  wdzięczność  za  to,  że  nie  nalegał,  że 
dawał jej czas, by mogła się zastanowić. 

Zdjęła  szlafrok,  ułożyła  go  starannie  w  zasięgu  ręki.  Długo  leżała,  wpatrując  się  w 

ciemność i słuchając szumu uderzających o brzeg fal. Miała niemal bolesną świadomość tego, 
że  Jeremy leży w łóżku  w sąsiedniej  sypialni. Czuła  jeszcze  na ustach  jego pocałunki,  całe 
ciało  zdawało  się  budzić  z  głębokiego  snu,  powracać  do  życia.  Starała  się  nie  myśleć,  jaki 
byłby  Jeremy  jako  kochanek,  lecz  usiłowania  te  spełzały  na  niczym.  Przestań,  powtarzała 
sobie w myślach. 

Sen jednak, o którym marzyła przez cały tydzień, nie nadchodził. Poza tym musiała pójść 

do  łazienki.  Wstała,  włożyła  szlafrok  i  ruszyła  na  palcach  do  pogrążonego  w  ciemnościach 
holu.  Trochę  błądziła,  w  końcu  jednak  znalazła  łazienkę.  Starając  się  zrobić  jak  najmniej 
hałasu, przeszła potem do kuchni, otworzyła lodówkę i nalała szklankę wody. 

– Wszystko w porządku?
Na dźwięk głosu Jeremy’ego odwróciła się i uśmiechnęła. 
– Tak, chcę tylko pić. Przykro mi, że cię obudziłam. 
– I tak nie mogłem zasnąć. 
– Dlaczego? – zapytała i od razu zaczerwieniła się, przypominając sobie powód własnej 

bezsenności. 

Okazało się jednak, że Jeremy nie spał z bardziej praktycznych powodów. 
– Pomyślałem  sobie,  co  by  było,  gdybyś  nagle  zaczęła  rodzić?  Czy  powinienem  cię 

zawieźć do najbliższego szpitala, czy do naszego? A może wezwać karetkę?

– Jeremy – pouczyła go – zostało jeszcze siedem tygodni. Poza tym na pewno zorientuję 

się z wyprzedzeniem, że zbliża się poród. To się nie dzieje tak nagle. 

– Wiem,  wiem.  – Uśmiechnął  się  bezradnie.  – Mówiłem  ci  już,  że  boję  się  ciężarnych 

background image

kobiet. 

– Nie ma w nas nic nienormalnego, naprawdę. Podejdź tutaj, znów zaczęło się ruszać. 
Tym razem, gdy umieściła jego dłoń na brzuchu, dziecko dało całą serię kopnięć. Jeremy 

uśmiechnął się. 

– Silne – zauważył z podziwem. 
Spojrzała na jego ciało, niemal nagie pod owiniętym wokół bioder ręcznikiem. Jej uwagę 

przykuła  dość  świeża  blizna  na  piersi,  szpecąca  jego  doskonałe  ciało.  Wyciągnęła  rękę, 
dotknęła blizny chłodną po kontakcie z zimną wodą dłonią. 

Wstrzymując oddech, uniosła wzrok. Patrzył na nią. 
– Biedactwo. 
Czuła  na  policzku  jego  oddech.  Nachyliła  się.  Przesuwała  delikatnie  chłodne  od  wody 

usta wzdłuż  blizny.  Słyszała, że  Jeremy  głośno  oddycha.  Zatopił dłoń  w jej włosach, drugą 
ręką usiłował rozwiązać pasek szlafroka. Pomogła mu. Zsunął jej szlafrok z ramion, tkanina 
bezgłośnie upadła na podłogę. 

Widok jego twarzy sprawił, że resztki jej zdenerwowania minęły. Nigdy jeszcze, w całym 

swoim życiu, nie czuła się tak kobieca, tak zmysłowa. Wrażenie, jakie jej nagie ciało wywarło 
na Jeremym, stanowiło  najlepszą nagrodę za  odwagę. Powoli  ruszyli  do  jego sypialni.  Tam 
Jeremy pomógł jej się położyć. 

– Pragnę cię, Alice. Powiedz, że ty też mnie pragniesz. Odpowiedziała mu pocałunkiem. 

Przywarli do siebie. 

Alice czuła, jak rozpala ją pożądanie, jak ciało Jeremy’ego domaga się spełnienia. 
– Nie chcę zrobić ci krzywdy – szepnął. Wiedziała, że musi mu pomóc. 
– Nie  zrobisz – mruknęła,  siadając  na  nim.  Poruszali  się  początkowo  ostrożnie,  potem 

coraz  szybciej,  śmielej.  Pieścił  jej  wspaniałe,  nabrzmiałe  piersi,  robił  to  jednak  delikatnie, 
przez  cały  czas  świadom  jej  stanu.  Traktował  ją  z  czcią  dającą  świadectwo  nowo  odkrytej 
miłości.  Otworzyła  oczy,  spojrzeli  na  siebie.  Poddała  się  wybuchowi  rozkoszy,  który  ją 
ogarnął. Potem, gdy leżeli  obok siebie spleceni w czułym uścisku, pomyślała, że to dopiero 
początek długiej drogi. 

– Więc tak to się przejawia – usłyszała jego głos. 
– Co? – zapytała, wtulając mocniej głowę w jego ramię. 
– Miłość – padła prosta odpowiedź. 
Poczuła,  że  po  policzku  spływa  jej  łza.  Mimo  radości,  mimo  tego,  co  sama  właśnie 

doświadczyła, żałowała jednego. Dziecko, które w sobie nosi, nie było jego. 

– Alice, coś nie tak? – Usłyszała w jego głosie niepokój. Milczała, by nie zorientował się, 

że jest smutna. Pokręciła tylko przecząco głową. – No to dobranoc. 

Pocałował ją delikatnie. Poczuł, że Alice rozluźnia się w jego objęciach, że oddycha coraz 

spokojniej,  a wreszcie  zasypia.  Gdy zapadał  w sen  z  ręką na brzuchu  Alice, myślał jeszcze 
tylko o tym, że chciałby, by dziecko kobiety, którą kocha, było jego. 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

We dnie leżeli leniwie na słońcu, ochładzając się od czasu do czasu w wielkim błękitnym 

basenie. Tylko raz opuścili posiadłość. Poszli na spacer do Sorrento, do restauracji z owocami 
morza, najlepszej, jak zapewniał Jeremy, na półkuli południowej. Wzięli jednak jedzenie na 
wynos. 

Siedzieli potem na plaży i wyciskali sok z cytryny na duże krewetki. Odpływał właśnie 

prom  do  Queensciiff.  Alice  patrzyła  na  niego,  rzucając  od  niechcenia  mewom  pozostałe 
frytki. 

– Następnym razem popłyniemy. – Jeremy przerwał jej sen na jawie. – Mają tam świetne 

restauracje. 

AHce uśmiechnęła się błogo. 
– Na pewno nie lepsze od tej. 
– Chcesz  się  założyć? – zapytał  żartobliwie  i  dodał: – Nie  wspomniałem  ci  jeszcze  o 

fajnym  hotelu.  Moglibyśmy  tam  właśnie  wchodzić  do  łoża  z  baldachimem  w  apartamencie 
dla nowożeńców. 

– No, skoro tak... 
Wstali, wzięli się za ręce i ruszyli w drogę powrotna.. Choć na jej końcu nie znaleźli ani 

restauracji  ze  srebrnymi  sztućcami,  ani  łoża  z  baldachimem,  kochali  się  tak  romantycznie  i 
czule jak nowożeńcy. Alice wiedziała, że z pewnymi rzeczami trzeba się pogodzić – oboje o 
tym  wiedzieli.  Z  powodu  dziecka,  a  w  bliższej  perspektywie  pracy,  nie  mieli  luksusu 
nadmiaru czasu, musieli się spieszyć, korzystać z chwili. Nie rozmawiali o przyszłości. 

Tę zmowę milczenia przerwał pierwszy Jeremy. 
– Jakie masz teraz ciśnienie? – zapytał. 
– Hm? – Spod  półprzymkniętych  powiek  spojrzała  na  ręce  Jeremy’ego,  który  właśnie 

masował jej ramiona. – Chyba tak niskie, że Brett Halliday nazwie je podciśnieniem. 

Siedziała na podłodze, nie widziała więc twarzy rozmówcy. Poczuła jednak, że zacisnął 

dłonie na jej ramionach i niespokojnie się poruszyła. 

– A może byś sobie odpuściła, Alice? Czeka nas ciężki tydzień. Na pewno nie wpłynie to 

dobrze ani na ciebie, ani na dziecko. 

– Uważasz, że narażałabym dziecko? Odsunęła jego dłonie. 
– Jasne,  że  nie – odrzekł po chwili i  wznowił masaż. – Wiem, że  to  wszystko  stało się 

bardzo  szybko,  sam  jestem  zdziwiony,  ale  to  dobrze.  Czuję  się,  jakbym  przez  całe  życie 
czekał  na  tę  chwilę,  na  to,  żeby  się  zakochać  po  uszy  i  do  końca.  Jeśli  to  brzmi  zbyt 
sentymentalnie, trudno, nie będę przepraszał. 

Poczuł, że Alice zaczęła się rozluźniać. Mówił dalej, postanowił kuć żelazo póki gorące. 
– Kocham cię, a to oznacza, że chcę dbać także o twoje zdrowie. Nie chcę, żebyś miała 

kłopoty z ciśnieniem. Chciałbym, żebyś wypoczywała w domu, a nie stała przez cały dzień w 
sali operacyjnej, a w nocy pełniła dyżury. 

Rozumiała go aż za dobrze. Praca... Teraz jest jednak przede wszystkim kobietą. Kobietą 

background image

w  zaawansowanej  ciąży,  zmęczoną,  która  powinna  odpocząć  i  skoncentrować  się  na 
noszonym w sobie życiu. Jak łatwo byłoby poddać się, oprzeć się na Jeremym, pozwolić mu 
decydować za nią. Złożyła jednak obietnicę dziecku. Nie może sobie po prostu pozwolić na 
luksus wyboru, musi wytrzymać. Aby ukryć te rozterki, odezwała się złośliwym tonem:

– Takie  jest  zalecenie  wielkiego  doktora  Fostera?  Kobiety  potrafią  sobie  radzić  bez 

mężczyzn, chyba o tym wiesz?

Odwróciła się, by spojrzeć mu w oczy. 
– Nie  wątpię,  że  potrafisz  sobie  radzić,  Alice.  Mówię  tylko,  że  już  nie  musisz  się 

zaharowywać na śmierć. 

– Bo ty się nami zajmiesz... 
Choć wypowiedziała te słowa drwiącym tonem, Jeremy nie dał się sprowokować. 
– Jeśli tylko mi pozwolisz. 
Alice  milczała,  zbierała  myśli.  Potrzebowała  trochę  czasu  do  namysłu.  Zdarzenia 

następowały po sobie zbyt szybko. 

– Nie mogę, Jeremy. – Dostrzegła w jego oczach ból. 
– Gdybyśmy dłużej pozostali razem, gdyby to było nasze dziecko... – Spojrzała na niego z 

zakłopotaniem. – Nie twierdzę, że ci nie ufam, ale muszę skończyć staż. Mam swoje plany, 
bardzo  ważne.  Chcę  się  przenieść  na  wieś,  wychowywać  tam  dziecko.  Przynajmniej 
powinnam, nie, właściwie muszę mieć taką możliwość, jak asa w rękawie. Nie mogę ot tak, 
po prostu, ze wszystkiego zrezygnować pod wpływem jednego weekendu. 

– Cenię twoją szczerość. – Jeremy wziął głęboki oddech. 
– Wyjdź za mnie, Alice. – Wpatrywał się w nią, czekał na odpowiedź. Nie doczekał się, 

dodał więc: – Proszę. 

Alice  przez  chwilę  nie  wierzyła,  że  naprawdę  padły  te słowa.  Kochała  Jeremy’ego,  a 

mimo gorzkich doświadczeń z innym mężczyzną ufała, że Jeremy także ją pokochał. Tego się 
jednak nie spodziewała, nigdy, nawet za milion lat. Ponadto, gdzieś w zakamarkach umysłu 
kołatało  się  nieprzyjemne  ostrzeżenie.  Przed  przeszłością  Jeremy’ego,  jego  ewidentną 
niezdolnością do dochowania wierności. Musiała to spokojnie przemyśleć. 

– Nie poprosiłbyś mnie o rękę, gdybym nie była w ciąży – zauważyła w końcu. 
Spojrzał na nią z namysłem. 
– Naprawdę nie chcę ci tego przypominać, ale to nie jest moje dziecko. Przecież w tym 

sensie nie muszę się z tobą żenić. 

– Wiem – zgodziła się i uśmiechnęła. – Taka jest prawda, Jeremy. – Ujęła go za ręce. –

Cieszę  się  z  twoich  oświadczyn,  ale  to  niedobra  pora.  Poproś  mnie  o  rękę,  kiedy  będę 
szczupła i piękna, kiedy zegar nie będzie tykał. 

– Mam czekać? Uśmiechnęła się szerzej. 
– Aha.  Co  ty  w  ogóle  wiesz  o  czekaniu?  Jestem  pewna,  że  zawsze  mogłeś  mieć 

natychmiast wszystko, czego chciałeś. 

– Do tej pory. 
– Powiedzmy,  że  sprawa  pozostaje  w  zawieszeniu.  Potrzebuję  tego,  Jeremy.  Jeśli 

naprawdę mamy być razem, mała zwłoka tego nie zmieni. 

background image

Tym musiał się zadowolić. 
W drodze powrotnej znów podziwiali piękno zatoki. Alice rozmyślała o wydarzeniach, w 

jakie  niespodziewanie  obfitował  kończący  się  weekend.  Zakochała  się,  Jeremy  się  jej 
oświadczył.  Poza  tym  jego  miłość  pozwoliła  jej  odkryć  w  sobie  pokłady  zmysłowości, 
których istnienia nawet nie podejrzewała. Niemal się uszczypnęła, by się przekonać, że to nie 
sen. 

– O której masz wizytę? – zapytał. 
– O piątej trzydzieści. Jeremy spojrzał na zegarek. 
– Dojedziemy sporo przed czasem. 
Skinęła głową. Po raz pierwszy nie denerwowała się przed spotkaniem z Brettem. Jeszcze 

nigdy nie czuła się tak spokojna i zadowolona. Ciśnienie musiało spaść. 

Gdy Jeremy zatrzymał samochód, odpięła pas. 
– To nie potrwa długo. Skinął głową. 
– Niech sobie trwa, ile chce. Wejdę z tobą, mogę? Zawahała się. 
– Chodź – poprosiła. 

– Doktor  Masters,  próbowałam  się  do  pani  dodzwonić.  – Madge  uśmiechnęła  się

przepraszająco. – Bretta wezwano do cesarskiego cięcia. Musiał odwołać dzisiejsze wizyty. 

– Nie szkodzi, Madge – odrzekła. – Czy mogę się od razu zapisać na następny termin?
– Nie, Brett chce panią widzieć co tydzień, powiedział to bardzo wyraźnie. Mogę panią 

upchnąć jutro, o dziesiątej. Albo w środę, o szesnastej?

Alice nie zwracała uwagi na Jeremy’ego, choć niemal fizycznie czuła, jak się najeżył. 
– Dobrze, w środę o szesnastej. Do zobaczenia. Gdy tylko wyszli, Jeremy zadał pytanie:
– Dlaczego nie umówiłaś się na rano? ~ Bo rano będę w pracy. 
– Poradzilibyśmy  sobie.  Ta  wizyta  jest  ważna.  Alice  stała  przy  samochodzie,  Jeremy 

otwierał drzwi. 

– I odbędzie się, tyle że w środę. 
Nie spierał się już, widać jednak było, że nie jest zachwycony. 
– Posłuchaj, Jeremy, jeśli zacznę sobie wychodzić ze szpitala, kiedy tylko nabiorę na to 

ochoty, a ty będziesz to bez zastrzeżeń akceptował, ludzie zaczną plotkować. 

Nonszalancko wzruszył ramionami. 
– Niech sobie plotkują. Przecież niczego nie musimy się wstydzić. 
– Wiem, ale kiedy to wyjdzie na jaw... 
Niemal słyszała już plotki krążące po oddziałach, wiszące w powietrzu pytania, których 

nikt im nie zada. 

– Chciałabyś zachować to w tajemnicy? Alice skinęła głową. 
– Przynajmniej do końca stażu, to chyba najlepsze rozwiązanie?
Jeremy przekręcił kluczyk w stacyjce. 
– Skoro  tak  wolisz...  – Uśmiechnął  się.  – Dokąd  jedziemy?  Alice  nagle  zapragnęła 

znaleźć się w swym mieszkaniu, wśród znajomych przedmiotów. 

– Mógłbyś mnie odwieźć do domu? – zapytała. 

background image

– Jasne.  – W  głosie  Jeremy’ego  zabrzmiało  rozczarowanie.  W  samochodzie  przez  całą 

drogę  milczeli.  Alice  nagle  się  zaniepokoiła.  A  jeśli  on  już  żałuje,  zaczyna  zdawać  sobie 
sprawę, w co się wplątał?

Gdy weszli do mieszkania, postawiła torbę na podłodze. 
– Wiesz, nie wiem dlaczego, ale jakoś chciałam się szybko tu znaleźć. Następnym razem 

możemy pojechać do ciebie. 

Nastrój natychmiast się zmienił. Jeremy uśmiechnął się szeroko. 
– Myślałem, że chcesz tylko, żebym cię podrzucił. O to więc chodziło!
– Hej, nie jest pan taki chłodny, na jakiego wygląda, panie Foster. 
– Nie,  jeśli  chodzi  o  ciebie.  Teraz,  gdy  cię  mam,  nie  chcę  spędzić  samotnie  ani  jednej 

nocy. Mogę nawet spać z tobą w namiocie, proszę bardzo. 

Alice podeszła do niego. 
– Nie  wierzę  w  ani  jedno  twoje  słowo.  Nie  mogę  sobie  ciebie  wyobrazić  bez  bieżącej 

wody i marmurowej łazienki. 

– No,  może  nie  w  namiocie – ustąpił.  – Słyszałem  jednak  o  bardzo  luksusowych 

przyczepach kempingowych. 

Jeremy  nucił  coś,  fałszując,  pod  prysznicem,  w  końcu  pojawił  się  w  pokoju.  Na  widok 

jego ciała spowitego zabawnie tylko w mały, różowy ręczniczek, Alice zachichotała. 

– Przepraszam.  Masz  tylko  ten  ręcznik?  Może  wieczorem  powinienem  wyskoczyć  po 

inne?

– Nie. Nie zajmuj się wieczorem ręcznikami, tylko mną. Pójdę w czasie lunchu do sklepu. 

Kupię dla ciebie jakiś ręcznik i może kilka koszul. 

Alice  patrzyła,  jak  Jeremy  suszy  kołnierzyk  jedwabnej  koszuli  suszarką  do  włosów. 

Dopiero późno w nocy zorientowali się, że całe jego ubranie zamieniło się na dnie walizki v. 
pognieciony niemiłosiernie kłąb. 

Gdy  skończył,  podszedł  do  łóżka,  usiadł  i  wypił  łyk  kawy  przygotowanej  przez  Alice. 

Spojrzał na nią i dostrzegł w jej oczach niebezpieczny błysk. 

– O nie, nie ma mowy, spóźnimy się – zaprotestował, wstając i chwytając ręcznik, by się 

okryć. 

– Jeśli nie chcesz się spóźnić, to się pospiesz – poradziła mu i pociągnęła go z powrotem 

na łóżko. 

W  końcu  wjechali  na  parking  przed  szpitalem.  Jeremy  miał  tam  swoje  zarezerwowane 

miejsce. 

– Jak ja wytrzymam? – poskarżył się. – Przez najbliższe dwanaście godzin nie będę mógł 

cię nawet dotknąć. 

– Tym lepiej będzie nam wieczorem – przyrzekła i pocałowała go. – Tyle musi ci na razie 

wystarczyć. Zbieram się. 

Przecinając  parking,  Alice  uśmiechała  się  do  siebie.  Czuła  się  tak,  jakby  wszyscy 

bogowie naraz okazali jej łaskawość. 

– O której to przychodzimy do pracy? – powitał ją żartobliwie Josh. 
– Wiem, wiem – odparła, czerwieniąc się. – Tramwaj mi uciekł. Normalnie zdążyłabym 

background image

dobiec, ale teraz... 

Od konieczności wypowiadania dalszych łgarstw wybawił ją wściekły głos Lindy. 
– Co do spóźnień – wysyczała – nie chcę słuchać żadnych wyjaśnień. 
Alice milczała. Dziś spóźniła się tylko o dwie minuty, a zwykle przecież przychodziła pół 

godziny  wcześniej.  Na  widok  Jeremy’ego,  który  właśnie  wchodził  i  wyglądał  mniej 
nieskazitelnie niż zawsze, pochyliła głowę, by ukryć uśmiech. Niech tam,  pomyślała, warto 
trochę pocierpieć, by to zobaczyć. 

– Dzień dobry wszystkim. 
Nie przeprosił za spóźnienie, czego zresztą nikt nie oczekiwał. 
Zespół  zarezerwował  na  przedpołudnie  dwie  sale  operacyjne.  Wszystkie  zaplanowane 

zabiegi były nieskomplikowane, problem polegał tylko na ich dużej liczbie. 

O ósmej trzydzieści pierwszy pacjent leżał już na stole. Alice asystowała Jeremy’emu. 
– Pan  Jacobs,  przepuklina  pachwinowa.  Dziś  zamiast  tradycyjnego  zabiegu  robimy 

laparoskopię ścianki jelita. Mniejsze ryzyko infekcji i krótszy czas gojenia. Jakieś pytania?

W miarę upływu godzin lista oczekujących malała. Zrobili sobie tylko krótką przerwę, na 

kawę i drugie śniadanie. 

– W porządku? – zapytał Jeremy, gdy Alice zaczęła jeść kanapkę z jajkiem. 
– Tak, doskonale – skłamała. 
W  sali  operacyjnej  panował  nieznośny  upał.  Poza  tym,  mimo  że  Alice  teraz  siedziała, 

czuła nadal w plecach trudny do zniesienia ból. 

– Jak tam u ciebie? – zapytał Jeremy na widok wchodzącej Lindy. 
– Bez problemów – rzuciła wesoło. – Wysłałam Josha na oddział, tam jest teraz więcej 

pracy. 

– Dobra myśl. Alice, może jak zjesz, też wrócisz na górę? My tu sobie poradzimy. 
Nie trzeba jej było tego dwa razy powtarzać. 
Pod koniec dnia była już krańcowo wyczerpana. Żeby nie zwracać na nich uwagi, Jeremy 

wyszedł  od  razu  po  ostatnim  obchodzie  sali  pooperacyjnej,  pozostawiając  Alice  i  Josha, 
którzy  musieli  jeszcze  zrobić  coś  na  oddziale.  Gdy  w  końcu  Alice  dotarła  do  tramwaju, 
marzyła już tylko o wypoczynku. 

Zastała Jeremy’ego na kanapie. Szturchnęła go delikatnie. 
– Myślałam, że kolacja czeka – zażartowała. 
Jeremy skierował oczy ku niebu. 
– Nie miałem nawet siły zamówić pizzy. Może poszlibyśmy prosto do łóżka?
Gdy się w nim znaleźli, zapomniał najwidoczniej o swych porannych deklaracjach. Przed 

zaśnięciem zdołali tylko nastawić budzik. 

– Jesteśmy jak stare  małżeństwo – zauważył rano  ze  śmiechem. – Łóżko służy nam do 

zupełnie prozaicznych celów. Jak się czujesz? – zapytał, gdy już na dzień dobry pocałował ją 
delikatnie w usta. 

Alice zmrużyła oczy. Łupiący ból głowy nie zapowiadał miłego dnia i następującego po 

nim nocnego dyżuru. 

Gdy  Jeremy  odszedł,  by  zrobić  kawę,  przez  chwilę  jeszcze  leżała.  To  już  tylko  trzy 

background image

tygodnie.  Niby  krótko,  a  wydaje  się,  że  cała  wieczność.  Gdyby  Jeremy  poprosił  ją  teraz  o 
pójście na urlop, trudno by jej było odmówić. Wygramoliła się z łóżka i ruszyła pod prysznic. 
Nie, wytrzyma, teraz sienie podda. 

Obchód  znacznie  się  wydłużył,  gdyż  Jeremy  i  Josh  zostali  nagle  wezwani  do  bloku 

operacyjnego. Jeśli nie liczyć Fi, Alice pozostała więc sama z Lindą, która wyrzucała z siebie 
polecenia  jak  wulkan.  Każdy  pacjent,  którego  odwiedzały,  potrzebował  jej  zdaniem 
dodatkowych testów, zmiany reżimu podawania leków i zastrzyków. Wszystko to spadało na 
Alice. 

– Uroczy obchód – zauważyła Fi, gdy Linda zniknęła wreszcie za drzwiami oddziału. –

Bardzo chciałabym ci pomóc, Alice, ale sama jestem zawalona pracą. Dziś połowa personelu 
to ludzie z agencji. Dobre pielęgniarki, ale spędzę pół dnia na pokazywaniu im, co gdzie jest. 

– Poradzę sobie – odparła Alice grobowym głosem. 
I  poradziłabym  sobie,  gdyby  pager  nie  odzywał  się  co  pięć  minut,  a  pielęgniarki  nie 

prosiły jej ciągle o wypełnianie kart zamówień leków, które mogły z pogodzeniem poczekać. 

– Pani doktor, zmieniam właśnie opatrunek panu Lintonowi, chyba powinna pani spojrzeć

– poprosiła zdenerwowana młoda siostra, której Alice nie znała. 

Westchnęła i podeszła do łóżka pacjenta. 
– Jest zaczerwieniona na krawędziach – poinformowała pielęgniarka, odsłaniając ranę. 
– Oglądałam już ją na porannym obchodzie, nic się od tego czasu nie zmieniło – odparła 

Alice,  starając  się,  by  w  jej  głosie  nie  zabrzmiało  zniecierpliwienie.  – Ma  dostawać 
antybiotyki, ranę trzeba oczyszczać i stosować suchy opatrunek. 

– Ale nie ma nic o tym w karcie... Alice przygryzła wargę. 
– Gdyby  chociaż  przez  pięć  minut  nikt  nie  zawracał  mi  głowy,  może  zdążyłabym 

uaktualnić karty. 

Odwróciła się i odeszła. 
– Cholera – mruknęła, siadając w dyżurce. Wyładowanie się na biednej pielęgniarce nie 

poprawiło jej nastroju. Czując nieznośny ból głowy, rozmasowała skronie, wzięła długopis i 
zabrała się do pracy. 

– Mamy  nową  pacjentkę – poinformowała  pogodnie  Fi,  gdy  dyżurkę  mijał  wózek  ze 

starszą  panią.  – Linda  chce,  żeby  ją  szybko  zarejestrować,  tak  aby  mogła  od  razu  dostać 
antybiotyk. 

– Wspaniale – mruknęła Alice. 
Pacjentka,  pani  Dalton,  miała  na  nodze  wrzód  spowodowany  żylakowatością.  Cierpiała 

na cukrzycę i miała kłopoty z krążeniem. W jej przypadku nawet najdrobniejsza rana mogła 
powodować  komplikacje.  Wrzód  nie  znikał  mimo  zabiegów  przeprowadzanych  dwa  razy 
dziennie przez pielęgniarkę środowiskową. A teraz doszła do tego infekcja. 

– Przepraszam, pani Dalton, muszę zadać parę pytań. 
– Nie  przejmuj  się,  kochanie,  wiem

:

  jak  to  wszystko  działa.  Przynajmniej  powinnam 

wiedzieć odrzekła pacjentka z uśmiechem, wskazując stos kart, które Fi położyła przed Alice. 

– Od jak dawna ma pani cukrzycę? – zapytała Alice, odchylając delikatnie opatrunek, by 

obejrzeć wrzód. 

background image

– Odkąd skończyłam dziesięć lat. 
– Bez wątpienia może mi więc pani coś o tym opowiedzieć. 
Pani Dalton roześmiała się. 
– Tak, bez wątpienia. Pytaj, kochana, jestem kopalnią informacji. Przynajmniej nie jesteś 

taka przemądrzała jak ta dama, która rozmawiała ze mną wcześniej. Jak ona się nazywa?

Alice wyrwała formularz recepty z książeczki Jeremy’ego i po prostu nie odpowiedziała. 
– Zdaje się, że bardzo panią boli? – zmieniła temat. 
– Tak.  Nie  lubię  brać  środków  przeciwbólowych,  ani  w  ogóle  się  nad  sobą  rozczulać, 

ale... 

Alice uśmiechnęła się do niej z sympatią. Pani Dalton miała ogorzałą twarz australijskiej 

osadniczki, a rzut oka na jej dokumentację medyczną wystarczał, by wiedzieć, że na pewno 
się nad sobą nie rozczula. Z powodu cukrzycy musiała wiele wycierpieć. 

– Przepiszę pani mocny środek. Pielęgniarka zrobi zastrzyk przed zmianą opatrunku. 
Wypełniając  kartę,  Alice  czuła  potężne  łupanie  w  głowie,  a  przed  oczami  tańczyły  jej 

maleńkie kropeczki. Gdy skończyła, zegar wskazywał już  niemal dwunastą. Ból w plecach, 
który odczuwała rano, teraz jeszcze bardziej się nasilił, a przecież pozostawała do przetrwania 
reszta dnia i nocny dyżur. W tym momencie wiedziała już, że nie wytrzyma. Co za dużo, to 
niezdrowo. 

Kropeczki rozmazały się, gdy jej oczy wypełniły łzy. Usłyszała głos Fi:
– Może wpadniesz do mnie na herbatę?
Przełknęła  ślinę,  z  wdzięcznością  skinęła  głową  i  potulnie  jak  dziecko  poszła  za  Fi. 

Pielęgniarka, zanim przemówiła, dała się jej trochę wypłakać. 

– Masz nie najlepszy dzień, co?
– Jak się tego domyśliłaś? – zapytała Alice, śmiejąc się przez łzy. 
– No  cóż,  kiedy  ta  siostra  z  agencji  powiedziała,  że  jakaś  lekarka  na  nią  warknęła, 

myślałam  oczywiście,  że  to  Linda.  Kiedy  jednak  ona  dodała,  że  to  pewnie  przez  hormony, 
odgadłam prawdę. Wiemy obie, że Linda nie ma żadnych. 

Alice zaśmiała się i natychmiast znów rozpłakała. 
– Potwornie  boli  mnie  głowa – poskarżyła  się.  – Myślałam,  że  ze  zmęczenia,  ale 

zaczęłam widzieć małe punkciki. 

Fi natychmiast spoważniała. 
– Kiedy?
– Jakieś pięć minut temu. 
Fi delikatnie ujęła jej dłonie. 
– Masz trochę spuchnięte palce. Kiedy ostatnio mierzyłaś ciśnienie?
– Lekarz przełożył mi wizytę, ale ostatnio na pewno nie było wysokie. 
– Ty głupia babo! – zganiła ją czule pielęgniarka. – Co ty tu jeszcze robisz?
– Sama zaczynam się zastanawiać. 
Fi wyszła z pokoju, po chwili powróciła z aparatem do pomiaru ciśnienia. 
– Zaraz się przekonamy – oświadczyła, owijając rękę Alice rękawem. Gdy napełniała go 

powietrzem, Alice wiedziała już, że jej życiowe plany legły w gruzach. 

background image

– Ile? – spytała z rezygnacją. Fi nie odpowiedziała wprost. 
– Musi cię obejrzeć położnik. 
– Jak wysokie, Fi?
– Sto sześćdziesiąt na sto. 
Nagle praca, staż, uprawnienia lekarza rodzinnego, wszystko to przestało mieć znaczenie. 

Zarówno ona, jak i dziecko, znaleźli się w prawdziwym niebezpieczeństwie. 

– Wiedziałam, że cię tu znajdę! Może raczysz dokończyć herbatę i pójść do pacjentów, 

którzy na ciebie czekają!

Alice  nie  spojrzała  nawet  na  Lindę.  W  spokojnym  głosie  usłyszała  ton,  jaki  medycy 

przybierali, gdy sytuacja stawała się poważna. 

– Doktor  Masters  nie  czuje  się  dobrze.  Zmierzyłam  jej  ciśnienie.  Musi  się  natychmiast 

pokazać swojemu położnikowi. 

Linda nagle zaczęła przejawiać troskę. 
– Dlaczego nic nie mówiłaś, Alice? – Podeszła bliżej. – Kto się tobą opiekuje?
– Brett Halliday. 
– Aha, znam go. Chcesz, żebym ci załatwiła transport?
– Nie – wtrąciła  się  Fi.  – Ja  cię  zawiozę.  Tak  będzie  szybciej.  Alice  skwapliwie  się 

zgodziła. 

– No to załatwione – podsumowała Linda. – Zadzwonię do Bretta i uprzedzę, że jesteś w 

drodze. I zawiadomię Jeremy’ego, niczym się nie przejmuj. 

Wręczając  swój  pager  Lindzie,  Alice  nie  miała  wątpliwości,  że  już  tu  nie  wróci.  Nie 

wpadnie  nawet  do  domu.  W  mieszkaniu  znajdzie  się,  jeśli  wszystko  pójdzie  dobrze,  już  z 
dzieckiem. 

Brett zbadał ją dokładnie, wysłuchał bicia serca dziecka, zlecił badania. 
– Wesz, że przyjmujemy cię na oddział, prawda? – zapytał. – Masz nadal podwyższone 

ciśnienie, lekkie trudności z oddawaniem moczu, a w nim białko. To się zdarza, ale wszystko 
naraz, w połączeniu z ciążą... Musimy zachować ostrożność. 

– To moja wina, prawda? – zapytała, przełykając łzy. 
– Nie.  Okres  przedrzucawkowy  to  dość  tajemnicza  choroba.  Nie  wiadomo  właściwie, 

skąd  się  bierze.  Rzeczywiście  pracowałaś  ciężko,  ale  schorzenie  to  dotyka  równie  często 
zdrowe  mamy,  które  siedzą  w  domu.  Teraz  najważniejsze  jest  obniżenie  ciśnienia  i 
umożliwienie ci wypoczynku. Miejmy nadzieję, że to wystarczy. 

– A jeśli nie? Co się stanie z dzieckiem?
– Spokojnie, wszystko po kolei. Teraz załatwię USG i badanie krwi pępowinowej. Gdyby 

dziecko poczuło się źle albo nie pobierało prawidłowo pożywienia, dowiemy się od razu i coś 
z tym zrobimy. 

– Ale to za wcześnie, dopiero trzydziesty czwarty tydzień. 
Brett wykonał uspokajający gest. 
– Zróbmy najpierw ultrasonografię, dobrze?
Leżąc w szpitalnym łóżku, Alice bezskutecznie starała się uspokoić. Rozumiała wszystko, 

background image

czuła się jednak winna – nie tylko z powodu pracy. Coś jej mówiło, że to kara boska. Gdyby 
nie szalała w weekend z Jeremym, na pewno nic takiego by się jej nie przytrafiło. Poczucie 
winy tylko się pogłębiło, gdy Brett wrócił z wynikiem ultrasonografii. 

– Nie będę owijał w bawełnę, Alice. Dziecko jest absolutnie w porządku, ale łożysko nie 

funkcjonuje prawidłowo i nie dostarcza tyle pokarmu, żeby wystarczyło do porodu. 

– Co oznacza... 
– Że urodzisz raczej wcześniej niż później. – Uśmiechnął się do niej. – Zobaczymy, czy 

uda  się  nam  doczekać  do  trzydziestu  sześciu  tygodni.  Nawet  teraz  dziecko  jest  już 
wystarczająco rozwinięte, chociaż czekałby je inkubator. Zaczniemy ci podawać steroidy, co 
pomoże  w  rozwoju  płuc  płodu.  No  i  postaraj  się  nie  niepokoić.  Wiem,  że  to  trudne,  ale 
naprawdę  ważne.  Miejmy  nadzieję,  że  uda  się  nam  dodać  kilka  gramów  do  wagi  przy 
urodzeniu.  Poza  tym...  może  ktoś  mógłby  przy  tobie  posiedzieć?  Co  z  twoimi  rodzicami? 
Może jednak?

Alice pokręciła głową. 
– Nie, nie chcę wysłuchiwać kazań matki. Brett, to by mi teraz naprawdę nie pomogło. 
– W takim razie jacyś przyjaciele?
Alice pomyślała o przyjaciółce z Adelaide. Jess przyjechałaby na pewno, lecz nie mogła 

jej o to poprosić. Podobnie jak Alice, kończyła właśnie staż. 

– Jest ktoś – powiedziała cicho, myśląc o Jeremym. – Zapewne wkrótce się tu zjawi. 
– Doskonale.  – Brett  poklepał  ją  po  ramieniu.  – Przepisałem  ci  trochę  środków 

uspokajających. Nic mocnego – dodał, widząc jej wyraz twarzy. – Odpowiem od razu, zanim 
zapytasz. Nie, to nie zaszkodzi dziecku. Pamiętaj, że walczymy o to samo. 

Uśmiechnął  się,  gdy  młoda  pielęgniarka  wniosła  tackę  z  lekarstwem.  Alice  niechętnie 

połknęła małą pastylkę. 

– Chcesz sprawdzić, czy nie schowałam pod językiem? – zapytała, gdyż Brett patrzył na 

nią podejrzliwie. 

– Nie, to chyba nie jest konieczne. 
– Daje ci niezłą szkołę, co?
Niewiele  brakowało,  by  Alice  znów  się  rozpłakała,  gdy  zobaczyła  w  drzwiach  nieco 

pobladłego  i  zadyszanego  Jeremy’ego.  Brett  Halliday  rzecz  jasna  go  znał.  Podszedł  do 
chirurga i podał mu rękę. 

– Witaj. Właśnie tłumaczyłem twojej młodej stażystce, że ma się niczym nie przejmować. 

Mam nadzieję, że nie zniweczysz efektów mojej ciężkiej pracy. Już i tak sama się martwi, że 
musiała opuścić oddział. 

Brett  mówił  to  lekkim  tonem,  tym  razem  jednak  Alice  usłyszała  w  jego  głosie  ukryte 

ostrzeżenie. Jeremy oczywiście także je usłyszał. 

– Bez  obaw,  chcę  tylko  sprawdzić,  jak  się  czuje.  – Podszedł  do  łóżka  i  zwrócił  się  do 

Alice: – Przyleciałem tu najszybciej jak mogłem. 

Alice dostrzegła zaskoczenie na twarzy Bretta. Nic jednak nie powiedział, tylko po cichu 

wyszedł. 

Gdy zostali sami, Jeremy usiadł na łóżku i wziął ją za rękę. 

background image

– Co  się  stało? – spytał  przepełnionym  troską  głosem.  Tak  bardzo  chciała  na  niego 

krzyknąć,  zrzucić  na  niego  ciężar  winy.  Gdy  spojrzała  mu  w  oczy,  wiedziała,  że  na  to  nie 
zasługuje. 

– Okres  przedrzucawkowy  i  bardzo  wysokie  ciśnienie.  Brett  właśnie  powiedział,  że 

urodzę raczej wcześniej niż później. 

– Wszystko będzie dobrze – uspokajał ją Jeremy. 
Nie to jednak chciała usłyszeć. Ze złością odepchnęła jego dłoń. 
– Niby skąd wiesz? Bezradnie wzruszył ramionami. 
– Bo musi być dobrze – odpowiedział. Gdy się rozpłakała, przytulił ją do siebie. – Musi 

być dobrze – powtórzył, zamykając oczy w niemej modlitwie. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Alice starała się nie martwić. Brała maleńkie żółte pastylki i czytała opasłe magazyny, aż 

zmorzył ją sen. Zjadała wszystko, co jej przynoszono, wstawała z łóżka rzadko. Nie musiała 
się  nawet  martwić,  że  pozostawiła  kolegów  bez  pomocy,  gdyż  na  jej  miejsce  niemal 
natychmiast  zatrudniono  młodą  stażystkę,  Mai  Wing.  Nic  jednak  nie  wskazywało  na  to,  że 
uda się przedłużyć ciążę do trzydziestego szóstego tygodnia. 

– Zyskałaś  kilka  dni  dzięki  steroidom – zauważył  Brett,  gdy  przekazywał  jej  tę 

wiadomość.  – Wszystko  wskazuje  na  to,  że  dziecko  urodzi  się  zdrowe.  Ponieważ  jednak 
występowały kłopoty z odżywianiem in utero, nie zgromadziło zapasu tłuszczu. Możesz się 
spodziewać, że będzie niewielkie. Poza tym, będzie musiało otrzymywać często drobne ilości 
pokarmu, co może być dla niego męczące. 

– A więc to chłopiec? – zapytała Alice. 
– Nie,  tak  mi  się  tylko  powiedziało – zapewnił  Brett,  lecz  Alice  nabrała  mimo  to 

przekonania, że będzie miała syna. – Poczekajmy, przekonamy się, prawda? Teraz posłuchaj. 
Wiem, że  chciałabyś  urodzić  naturalnie.  Pozwolimy  ci  spróbować,  ale  przy  najmniejszym 
sygnale,  że  dziecko  nie  daje  sobie  rady,  zrobię  bez  pytania  cesarskie  cięcie.  Rozumiesz, 
prawda? – Alice skinęła głową. – Fajnie, a więc uzgodnione. 

Do zobaczenia jutro rano. Postaraj się wyspać, chyba masz taką okazję po raz ostatni. 
Gdy Brett odszedł, opadła ha poduszkę! przyłożyła drżącą dłoń do brzucha. 
– W  porządku,  maleństwo,  jutro  będziesz  tu  przy mnie  leżał.  Spróbuj  teraz odpocząć –

powiedziała. 

Zaniknęła  oczy.  Starała  się  zachować  spokój,  nie  przekazywać  dziecku  strachu,  jaki  w 

głębi duszy odczuwała.  Dopiero  po  dłuższej  chwili zdała  sobie  sprawę z  czyjejś obecności. 
Otworzyła oczy i uśmiechnęła się niepewnie do Jeremy’ego. 

– Jutro pełna gotowość i ruszamy. Usłyszał, że łamie się jej głos. 
– Wiem, że nie lubisz, kiedy to powtarzam, ale będzie dobrze. Wszystko na to wskazuje. 
Przełykając ślinę, skinęła głową. 
– Naprawdę tak sądzisz?
– Ja  to  wiem.  Nadszedł  czas,  Alice.  Przynajmniej  kiedy  się  urodzi,  będziesz  je  mogła 

nakarmić.  – Rozluźniła  się  trochę.  Usłyszała  w  jego  głosie  taką  pewność,  że  niemal  mu 
uwierzyła. – A teraz... – ścisnął jej dłoń – jeśli chodzi o jutro. .. Wiem, że nie dałaś mi jeszcze 
odpowiedzi co do naszej przyszłości, ale nie chciałabyś, żebym przy tobie był?

Patrzyła  na  niego.  Pragnęła  tego  bardziej  niż  czegokolwiek  innego.  Nie  chciała 

przechodzić  przez  to  sama,  lecz  poprosić  Jeremy’ego?  To  ogromny  krok  w  kierunku 
zaangażowania. 

Jeremy zdawał się czytać jej w myślach. 
– To  cię  do  niczego  nie  zobowiązuje.  Wpadłem  do  biblioteki  i  wypożyczyłem  kilka 

modnych  książek  o  porodzie.  W  dzisiejszych  czasach  to  już  normalka.  Będę  się  nazywał 
twoją „osobą wspierającą”. – Żartobliwy ton sprawił, że na ustach Alice zagościł uśmiech. –

background image

Zażądani  dla  siebie  wszystkich  możliwych  środków  uspokajających.  Fakt,  może  nie 
powinienem był oglądać ilustracji. Alice się roześmiała. 

– Jutro zobaczysz to na żywo – ostrzegła. 
– Zajmę pozycję od strony głowy. Będę wykrzykiwał polecenia, że tak powiem, z drugiej 

linii. To znaczy, jeśli chcesz, żebym ci towarzyszył. 

Potwierdziła skinieniem głowy. 
– Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. 
Jeremy zbył jej słowa machnięciem ręki i pocałował ją w policzek. 
– A teraz śpij. Ja jadę do domu poczytać. Czy wiesz, że w niektórych kulturach zjada się 

później łożysko? Może lepiej z tego zrezygnujmy na. rzecz butelki szampana. 

Gdy wyszedł, Alice nie mogła powstrzymać uśmiechu. Zawsze tak postępował. Podnosił 

ją  na  duchu,  sprawiał,  że  każdy  ciężar  stawał  się  trochę  lżejszy.  A  jutro?  Jutro  będzie  przy 
niej, przez cały czas. 

Gdy  pielęgniarka  pełniąca  nocny  dyżur  przyszła  sprawdzić  leki  i  wenflon,  spodziewała 

się zastać Alice we łzach. Zdziwiła się przyjemnie, widząc, że pacjentka mocno śpi, a na jej 
ustach gości cień uśmiechu. 

– Piękny dzień na urodzenie dziecka – zauważyła Bridgette, położna, odsłaniając okno. 
Alice powoli usiadła i zamrugała powiekami. 
– Niesamowite, dawno już tak dobrze nie spałam. 
– Chcesz zostać w swojej koszuli, czy wolisz szpitalną?
Alice wzięła od Bridgette białe giezło. 
– Dobry  wybór.  Zaraz  wyjdę  i  wrócę  za  piętnaście  minut – poinformowała  położna, 

mierząc temperaturę i ciśnienie. Osłuchała też serce dziecka, posługując się małym aparatem 
Dopplera. – Chcesz jeszcze raz zadzwonić do matki? – zapytała, wskazując telefon. 

– Nie, chyba nie. Poczekam, aż będzie po wszystkim. 
– Druga rozsądna decyzja. Otocz się teraz pozytywnymi wibracjami. 
– Będziesz  przy  porodzie? – spytała  niespokojnie  Alice.  Bridgette  wróciła  od  drzwi  i 

uścisnęła ją. 

– Nie darowałabym sobie do końca życia. Masz jakiś ulubiony olejek?
Alice pokręciła przecząco głową. 
– Dobrze. To oznacza, że sama mogę wybrać. Do zobaczenia. 
Gdy  za  Bridgette  zamknęły  się  drzwi,  Alice  uśmiechnęła  się.  Obecność  tej  nieco 

ekscentrycznej  osoby  działała  na  nią  dziwnie  uspokajająco.  Położna  często  przysiadała 
wieczorem  na  krawędzi  jej  łóżka  i  opowiadała,  jak  „surfowała  po  menopauzalnym 
Internecie”, jak odkryła tam aromaterapię, przekonana, że pozbędzie się w ten sposób uderzeń 
gorąca i palpitacji, Alice odnosiła się do tego nieco sceptycznie, polubiła jednak Bridgette i 
teraz cieszyła się, że to właśnie ona będzie jej asystować. 

Bridgette wróciła i zaczęła pokazywać jej oddział. 
– Na  początku  możesz  wszędzie  chodzić.  Tu  jest  sala  telewizyjna.  Telewizję  możesz 

oglądać, ale nie wolno ci niczego jeść ani pić. 

background image

Alice rozglądała się nerwowo. Jej wiedza medyczna nagle się gdzieś ulotniła. Patrzyła na 

wszystko jak ktoś, kto po raz pierwszy znalazł się w szpitalu. 

– Staraj  się  jednak  na  początku  jak  najwięcej  ruszać – kontynuowała  Bridgette – to 

przyspiesza rozwój wydarzeń. O, jest już Brett. 

– Witaj, Alice. Na początek podamy ci niewielkie ilości środka na pobudzenie skurczy. W 

razie  potrzeby  możemy  je  zwiększyć,  ale  nie  chcemy,  żeby  nastąpiły  zbyt  gwałtownie.  –
Alice  patrzyła,  jak  sprawdzał  z  Bridgette  dawkę,  a  potem  dołączał  przewód  kroplówki  do 
wenflonu. – Teraz przerwę membrany. To nie boli, jest tylko ogólnie trochę nieprzyjemne... 
Dobrze.  Podłączymy  cię  na  chwilę  do  monitora  KTG  i  sprawdzimy,  jak  się  czuje  dziecko. 
Potem możesz wstać i sobie pochodzić. Wpadnę za jakiś czas, żeby cię zbadać. 

– Wyskoczę  na  pięć  minut – oświadczyła  Bridgette,  gdy  lekarz  wyszedł.  – Tu  jest 

dzwonek, gdybyś czegoś potrzebowała. 

Wróciła jednak już po chwili. 
– Przyszedł Jeremy – poinformowała. 
– Jak się czujesz? – spytał, wchodząc do środka z grubym plikiem gazet. 
– Na  razie  nieźle.  Widzę,  że  dziś  rano  zamierzasz  się  relaksować – zauważyła  Alice, 

zerkając na gazety. 

– Jasne, poczytam sobie. Nie w każdy wtorek ma się wolne. Alice odęła wargi. Starała się 

nie okazać rozczarowania. 

Jeremy zmierzwił jej włosy i zaczął się śmiać. 
– Pomyślałem, że zechcesz je zachować dla dziecka, żeby wiedziało, co się wydarzyło w 

dniu jego urodzin. 

– Och, jak miło, że  o tym pamiętałeś – odparła z  ulgą. Wkrótce stało się oczywiste, że 

poród  nie  zacznie  się  tak  od  razu.  Alice  postanowiła  się  przejść.  Jeremy,  szarmancki  jak 
zwykle, toczył stojak kroplówki. Alice dreptała obok. Nie zaszli daleko, gdyż nie bardzo mieli 
dokąd. Alice zajrzała przez uchylone drzwi do sali operacyjnej. 

– Nie patrz tam nawet – poprosił Jeremy. – Dziś mamy wolne. W takie miejsca się nie 

wybieramy. 

– Mam nadzieję – odrzekła nerwowo. 
Usiedli w sali telewizyjnej. Jeremy zaczął robie’ kawę. W tym czasie Alice udawała, że 

ogląda program „Dzień dobry, Australio”. 

Spojrzała  na  Jeremy’ego.  W  markowych  dżinsach  i  koszulce  polo  wyglądał  tak,  że 

musiała  się  uszczypnąć.  Nadal  trudno  jej  było  uwierzyć,  że  on  naprawdę  z  nią  jest. 
Westchnęła, a Jeremy natychmiast do niej podszedł. 

– Coś się dzieje? – zapytał. 
– Nie jestem pewna – skłamała. 
Z niezręcznej sytuacji wybawiła ją Bridgette. 
– To tylko ja – Zmierzyła Alice ciśnienie. – Gdyby przez cały czas było takie jak teraz... –

Ukradkiem wtarła w brzuch Alice trochę olejku i osłuchała dziecko. – Wszystko w porządku. 

Alice  wstrzymała  oddech.  Zdało  się  jej,  że  czuje  nadchodzący  skurcz.  Bridgette 

zorientowała się po jej minie. 

background image

– Zaczyna się – zauważyła. – Zostawię was samych. Alice próbowała się skoncentrować 

na  ekranie  telewizora,  gdzie  demonstrowano  właśnie  przyrządzanie  jakiejś  potrawy, 
zorientowała  się  jednak,  że  skurcz  naprawdę  nadchodzi,  a  dźwięk  zaczyna  ją  denerwować. 
Tymczasem Jeremy zaśmiał się z jakiegoś żartu prowadzącego program. 

– Wyłącz  to! – warknęła  i  Jeremy  natychmiast  jej  posłuchał.  – Jeśli  się  tu  nudzisz...  –

zaczęła ze złością. 

Nagle poczuła ból. 
– Co mam zrobić? – zapytał Jeremy. – Zawołać kogoś?
– Po prostu coś do mnie mów zamiast się gapić w ten cholerny telewizor!
– Chyba powinniśmy wrócić do sali, co, Alice?
Jakaś  nuta  w  jego  głosie  powiedziała  jej,  że  lepiej  będzie  się  nie  spierać.  Pomógł  jej 

wstać. Nie zauważyła nawet, że nacisnął jednocześnie guzik dzwonka. 

– Coś się stało? – spytała Bridgette, stając w progu. 
– Nie, chyba tylko Alice nie ma teraz ochoty na telewizję. Alice dostrzegła jednak, że dał 

położnej znak oczami. 

– Czy moglibyście się oboje zamknąć? – krzyknęła. Bridgette bez słowa zaprowadziła ją 

do sali i pomogła się położyć. 

– Czy mogę teraz dostać jakiś lek? – zapytała Alice, gdy chwycił ją kolejny skurcz. 
Jeremy  mocno  przyłożył  dłoń  do  jej  karku.  Usłyszała  z  przerażeniem  odpowiedź 

położnej:

– Nie,  musi  ci  wystarczyć  gaz.  To  już  długo  nie  potrwa.  Alice  powiedziała  kilka 

brzydkich  słów,  lecz  na  Bridgette  nie  zrobiło  to  najmniejszego  wrażenia.  Na  Jeremym 
przeciwnie. 

– Ona nie chciała – usprawiedliwiał ją. – To bardzo miła, kulturalna... 
– Wiem,  takie  są  najgorsze – przerwała  mu  Bridgette.  Od  tego  momentu  zaczęła  się 

walka.  Alice  poczuła,  że  nareszcie  może  coś  sama  zrobić,  że  nie  jest  skazana  na  czekanie. 
Mogła  przeć,  mogła  robić  to,  co  nakazywał  jej  najbardziej  pierwotny  instynkt.  Niekiedy 
przerywała,  łykała  łapczywie  gaz,  raz  chciała  się  zerwać  na  nogi,  lecz  Jeremy  do  tego  nie 
dopuścił. Wreszcie w sali zjawił się Brett. Nic nie mogłoby jej bardziej ucieszyć. 

– Jak długo jeszcze? – wydyszała. Uśmiechnął się do niej. 
– To zależy od ciebie, Alice. Przyj mocniej. 
Kiedy już naprawdę nie miała siły, usłyszała głos Bridgette:
– Ma czarne włosy! Czujesz je?
Purpurowa na twarzy, zdobyła się na ostatni wysiłek. Po chwili, znacznie szybciej, niż się 

spodziewała, ktoś położył jej na brzuchu coś śliskiego. Jak osłupiała wpatrywała się w małą 
istotkę, która nagle otworzyła buzię i wrzasnęła. 

– Jeremy był taki dzielny, może mu pozwolimy? – zaproponowała Bridgette, wyciągając 

rękę z nożyczkami. 

Alice patrzyła, jak Jeremy, normalnie opanowany chirurg, drżącą dłonią bierze nożyczki i 

ostrożnie, jakby przerażony tym, co robi, odcina pępowinę. 

background image

– Ona jest taka śliczna – rzekł półgłosem. 
– Dziewczynka? Mam córeczkę? – Przycisnęła śliskie, różowe ciałko do piersi. – Witaj 

na świecie, młoda damo. 

Po  wyjściu  łożyska  zostali  na  chwilę  sami,  we  troje.  Alice  i  Jeremy  wpatrywali  się  w 

dziecko, dotykali je, szeptali, że jest śliczne. Wróciła Bridgette. 

– Może byśmy ją wykąpali?
Pielęgniarka umyła noworodka w zlewie, potem włożyła do specjalnej kołyski, w której 

dziecko  pojechało  na  badanie.  Później  kołyska  wróciła  i  znalazła  się  przy  łóżku  Alice. 
Bridgette umieściła nad nią grzejnik. 

– Alice,  pediatra  mówi,  że  twoja  córeczka  na  razie  może  tu  zostać – wyjaśniła.  –

Zabierzemy ją na noc, żebyś mogła odpocząć, no i żebyśmy mieli na nią oko. 

– Mogę ją wziąć na ręce?
– Jasne, ale za chwilę. Niech trochę odpocznie. Myśleliście już o imieniu?
– Maisy – oświadczyła Alice i spojrzała na Jeremy’ego. 
– Podoba ci się?
Jeremy podszedł do dziecka, dotknął delikatnie palcem maleńkiego policzka. 
– Maisy – szepnął, a Alice poczuła, że dławi ją wzruszenie. 
Obudziła  się z  głębokiego snu i  spojrzała na  kołyskę. Serce zabiło  jej szybciej,  gdyż ta 

okazała się pusta. Na tle okna dojrzała sylwetkę Jeremy’ego. Trzymał dziecko na ręku i coś 
do niego szeptał. 

– Nie śpi? – zapytała. 
– Nie.  – Podszedł  i  podał  jej  córeczkę.  – Uśmiechnęła  się,  przysięgam.  Pokazałem  jej 

księżyc i gwiazdy, a ona się uśmiechnęła. 

– Nie sądzę, raczej ci się zdawało. – Spojrzała na niego. 
– Dziękuję, Jeremy, dziękuję, że ze mną byłeś. 
Machnął ręką. 
– To ja powinienem ci podziękować, Alice, że mi pozwoliłaś. – Spojrzał na noworodka. –

Nie oddałbym jej za nic » świecie. 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Lekarzu, lecz się sam. Alice słyszała to stare powiedzenie tysiące razy, podobnie jednak 

jak większość medyków ignorowała je, ponieważ chodziło o nią samą. Tak jak przedtem Josh 
u żony, tak ona teraz u siebie nie dostrzegła tego, co zauważyłaby natychmiast u pacjentki –
poporodowej depresji. 

Troski,  które  nękały  ją  w  okresie  ciąży,  teraz  powróciły  i  zdawały  się  mnożyć  w 

nieskończoność. Kłopoty z mlekiem również nie przyczyniały się do poprawy nastroju. Alice 
czulą, że znów zawiodła. Jako matka nie stanęła na wysokości zadania. 

– Jak  tam  moje  dwie  cudne  dziewczyny? – zapytał  Jeremy,  wchodząc  do  pokoju. 

Wyglądał  jak  zwykle  elegancko,  Alice  natomiast  leżała  upokorzona  po  kolejnej  nieudanej 
próbie nakarmienia Maisy, z nieświeżymi włosami i nieco nabrzmiałą twarzą. – Wpadłem do 
ciebie i przyniosłem pocztę, jak prosiłaś. – Położył listy na łóżku. – Nawet umyłem lodówkę
– pochwalił  się.  – Dobrze,  że  wożę  w  samochodzie  lateksowe  rękawice.  Ta  lodówka
wyglądała, jakby ktoś w niej przeprowadzał interesujące eksperymenty z mikroorganizmami. 

– Nie musiałeś – wycedziła przez zęby. – Jutro wracam do domu. 
– Nieważne.  – Jeremy  powiedział  to  lekko,  rozmyślnie  ignorując  nutę  napięcia  w  jej 

głosie. – Miałaś tu gości?

Alice wzruszyła ramionami. Przejrzała koperty, potem położyła je na szafce. Nie musiała 

otwierać; widziała, że to same rachunki. 

– Wpadł Josh, Fi i jeszcze parę osób z oddziału. 
– Alice,  muszę  wracać  do  pracy – oznajmił  Jeremy.  Musiał  jej  zakomunikować,  że  ma 

tylko pięć minut, co stanowiło pewien problem, ponieważ Alice nie była w dobrym nastroju. 
– Mam nocny dyżur i do tego za chwilę operację – dodał, żeby się usprawiedliwić. 

– Nie szkodzi – odrzekła, próbując się uśmiechnąć. 
– O której cię jutro wypiszą?
– O jedenastej. Posłuchaj, wiem, że jesteś bardzo zajęty, pojedziemy taksówką. 
Jeremy nie chciał nawet o tym słyszeć. 
– Spotykamy  się  tutaj  o  jedenastej – oświadczył  i  pochylił  się.  Chciał  ją  pocałować  na 

dobranoc, lecz odwróciła głowę. – Kocham cię, Alice – szepnął niemal błagalnie. 

Nie  zdobyła  się  na  odpowiedź.  Gdy  wyszedł,  uznała,  że  może  się  wreszcie  rozpłakać. 

Spojrzała  na  śpiącą  córkę.  Nie  ma  ojca,  pomyślała,  matka  nie  ukończy  stażu  i  nie  będzie 
mogła jej utrzymywać. Nawet nie jest w stanie karmić jej piersią. 

– To tylko ja – usłyszała czyjś glos. 
– Linda! – Alice sięgnęła po chusteczkę i wytarła nos. 
– Pielęgniarka powiedziała, że jeszcze nie śpisz. 
– Prawie minęłaś się z Jeremym – rzuciła szybko Alice, by znaleźć jakiś temat rozmowy z 

niespodziewanym gościem. – Spieszył się na operację. 

– Jaką  operację? – Dostrzegła  zmieszanie  Alice,  dodała  więc: – W  końcu  nie  muszę  o 

wszystkim wiedzieć. 

background image

– Ale macie dyżur, prawda? Linda pokręciła głową. 
– Dziś  nie.  Przynajmniej  mam  taką  nadzieję – spróbowała  zażartować.  – Zajrzała  do 

kołyski.  – Och,  Alice,  ona  jest  prześliczna.  Josh  mówi,  że  boska.  Maisy,  prawda?  Ty  też 
lubisz te staroświeckie imiona?

Ten matczyny ton nie zrobił na Alice wrażenia, zmusiła się jednak do uśmiechu. W końcu 

Linda zdobyła się na wysiłek... 

– Nie  ma  więc  dzisiaj  dyżuru? – zapytała  ponownie.  Musiałam  się  przesłyszeć, 

pomyślała. 

– Nie,  dzisiaj  dyżuruje  zespół  doktora  Taylora.  – Linda  spojrzała  na  nią  z 

zaciekawieniem. – Dlaczego pytasz? Nie przejmuj się pracą, tylko tym słodkim maleństwem. 

Maisy poruszyła się i Linda zapytała, czy mogłaby ją wziąć na ręce. 
– Oczywiście, potrzymaj ją – zgodziła się, choć poczuła, że żołądek jej się ściska. 
Linda  wyjęła  niemowlę  z  kołyski  i  zaczęła  je  delikatnie  kołysać.  Alice  trochę  się 

uspokoiła. 

– Jest  śliczna,  Alice,  absolutnie  wspaniała.  Na  pewno  jesteś  z  niej  dumna.  Muszę 

przyznać,  że  cię  podziwiam,  to,  że  sama  przez  to  przeszłaś.  – Spojrzała  na  Alice  jakby 
nieśmiało. – Moja przyjaciółka urodziła kilka lat temu chłopczyka. Brakuje mi wprost słów, 
żeby wyrazić podziw dla jej zaradności. Naprawdę ciężko to przeszła. 

– To  znaczy? – zapytała  Alice  nie  z  zainteresowania,  a  bardziej  po  to,  by  podtrzymać 

rozmowę. Miała dość własnych problemów. 

– Och, wiesz, jej chłopak nie chciał mieć z tym nic wspólnego. Potem, nagle, gdy dziecko 

trochę podrosło,  znalazł  sobie  żonę.  Przez  rok  nie udało  się  jej  zajść  w  ciążę.  Wtedy nagle 
wystąpił o przyznanie mu prawa do opieki. – Widząc przestrach Alice, zaczęte ją uspokajać. –
Alice,  to  nie  ma  nic  wspólnego  z  tobą,  przepraszam,  nie  powinnam  była o  tym mówić.  No 
cóż, wystarczy powiedzieć, że sytuacja Mariannę nie była tak prosta jak twoja. Miała innych 
chłopaków  przed  i  podczas  ciąży,  także  później.  To  nie  wygląda  najlepiej  w  sądzie
rodzinnym, który zbiera informacje o środowisku domowym. Z drugiej strony występuje ten 
jej były chłopak i jego czarująca żona domatorka. Ale to przecież ciebie nie dotyczy. Jestem 
pewna,  że  sąd  przyznałby  opiekę  tobie.  W  końcu  jesteś  matką,  i  do  tego  lekarzem.  Dobra 
praca musi przecież coś znaczyć. 

Alice  mruknęła  w  odpowiedzi  coś”  niezrozumiałego,  Linda  jednak  nie  zwróciła  na  to 

uwagi,  ponieważ  pochłaniało  ją  już  tylko  dziecko.  Alice  zaś  poczuła,  że  ogarniają 
przerażenie. A jeśli Marcus mimo wszystko zmieni zdanie? Jaką szansę ma bezrobotna matka 
mieszkająca w wynajętej kawalerce w zestawieniu z zamożnym dentystą, którego żona jest w 
dodatku przedszkolanką? A Jeremy? Gdyby ktoś chciał grać nie fair, cóż za wspaniała okazja 
do obrzucenia jej błotem! Tak, mimo ciąży wskoczyła do łóżka największego podrywacza w 
historii szpitala. 

– Jak się to wszystko skończyło?
– Przepraszam?
– Z twoją przyjaciółką? Czym się ta sprawa skończyła?
– Och,  to  nie  ma  końca.  Mariannę  jest  u  kresu  sił.  Co  mogę  zrobić?  Najwyżej 

background image

powstrzymać  się  przed  uwagami  typu  „a  nie  mówiłam”.  Naprawdę,  Alice,  nie  chciałam  ci 
tego  wszystkiego  mówić,  tylko  tak  jakoś  wyszło.  W  każdym  razie,  decydowanie  się  na 
dziecko przez  samotną osobę  to  wybór  wyboistej  drogi. Jeśli  ktoś  proponuje  randkę, trzeba 
odmówić.  Dziecko  musi  być  zawsze  najważniejsze.  Co  ja  zresztą  mówię,  to  tak,  jakbym 
chciała nawracać nawróconego. Wiem przecież, że myślimy tak samo. – Spojrzała na Maisy, 
która  tymczasem  zasnęła.  – Prawda,  kochanie?  Twoja  mama  chce  tylko  tego,  co  dla  ciebie 
najlepsze. 

Od  wysłuchania  szczegółów  wybawiła  Alice  Mary  Healesville,  pediatra,  która  właśnie 

weszła do sali. 

– Chciałabym teraz zbadać Maisy. Poza tym, masz jeszcze jakieś pytania przed powrotem 

do domu?

Linda oddała dziecko Alice. 
– To ja już lecę. Bardzo się cieszę, że mogłam cię odwiedzić. – Zwróciła się do lekarki. –

Mary Black, prawda? Studiowałaś ze mną, tylko na niższym roku?

– Aha. Ja też cię poznałam. Teraz nazywam się Healesvil!e, w zeszłym roku wyszłam za 

mąż. A co u ciebie?

– Och, nadal nazywam się McFarlane – odrzekła Linda trochę napiętym głosem. – Praca 

nie zostawia mi czasu na nic innego. Teraz jestem u Jeremy’ego Fostera. Długo go nie było, 
miałam wtedy urwanie głowy. 

– A tak, to on miał ten wypadek. Dobrze, że już wrócił. Mary spojrzała na Alice, kończąc 

w ten sposób rozmowę, Linda jednak ociągała się z odejściem. 

– Tak, chyba wszystkie dziewczyny tak uważają, nieważne ile by sieje ostrzegało. Każda 

myśli, że to ona go uleczy. Kiedy wreszcie do nich dotrze, że ten facet jest gotów powiedzieć 
wszystko, żeby tylko je zaciągnąć do łóżka? Mniej wylewałyby wtedy łez. 

– No cóż, życia trzeba się nauczyć – odparła zdawkowo Mary. – Miło było się spotkać, 

Linda, ale teraz muszę cię już przeprosić i zabrać się do pracy. 

Linda na szczęście oszczędziła im dalszych uwag i po prostu wyszła. Gdy tylko zamknęły 

się za nią drzwi, Mary zapytała:

– Przyjaźnicie się?
– Niezupełnie. Pracujemy razem. 
– Tak... Dobrze, że przyjaciele to nie rodzina. Można ich sobie wybierać. 
– Rozumiem, że Linda nie była na studiach nadzwyczaj lubiana?
– Tak  by  to  można  określić.  No  i  z  tego,  co  słyszałam,  wiele  się  nie  zmieniła.  Ale 

przejdźmy do spraw przyjemniejszych. Jak się miewa Maisy? Wiem, że przybrała już trochę 
na wadze. 

– Ale nie dzięki mnie – odparła Alice posępnie. Mary usiadła na łóżku. 
– Nadal  nie  możesz  karmić  piersią?  ~  Alice  pokręciła  głową  i  przygryzła  wargi,  by 

powstrzymać łzy. – Dzieci, które trzeba często karmić, łatwo się męczą ssaniem – wyjaśniła 
Mary. – Nic dziwnego, że karmienie nie idzie dobrze. 

– Ale  to  na  pewno  ważne,  żeby  próbować,  zwłaszcza  z  takim  maleństwem.  Położne 

mówią... 

background image

– Ałice,  posłuchaj  mnie,  proszę.  – Alice  umilkła.  Patrzyła  na  Maisy  leżącą  w  jej 

ramionach. – Ciesz się nią, kochaj ją. To jest najważniejsze. Nie musisz robić wszystkiego jak 
w podręczniku. Te małe istoty są wbrew pozorom  dość twarde. Jesteś jej matką i to, że  się 
starasz, wystarcza jej z nawiązką. Nie daj sobie wmówić, że jest inaczej. 

Gdy matka i córka zostały same, Alice podjęła kolejną, długą próbę karmienia. Wreszcie 

Maisy zapadła w sen, chyba przede wszystkim z wyczerpania. 

Alice, ganiąc się w myślach za brak zaufania, sięgnęła wreszcie po słuchawkę. 
– Szpital miejski w Melbourne, czym mogę służyć?
– Mówi  doktor  Masters.  Czy  mogłaby  mi  pani  powiedzieć,  który  zespół  chirurgów  ma 

dzisiaj dyżur?

– Chwileczkę.  – Czekanie  się  przedłużało,  Alice  słyszała  szelest  przewracanych 

papierów. Wreszcie usłyszała: – Zespół doktora Taylora. Mam mu coś przekazać?

– Nie, nie trzeba. Dziękuję. 
Drżącą ręką odłożyła słuchawkę i sięgnęła po elektryczną pompkę. Przyłożyła urządzenie 

do piersi w beznadziejnej próbie wydobycia z siebie więcej niż kilku kropli mleka. Podpisała 
naczynie ze skromną ilością pokarmu i płacząc, zaniosła je do lodówki. Gdyby miała w sobie 
tyle mleka co łez, napełniłaby je po brzegi. 

W  nocy  Maisy  ciągle  się  budziła,  jakby  wyczuwając  napięcie  matki,  Alice  usiadła  w 

fotelu, trzymała córkę na ręku i kołysała. Miała dużo czasu na rozmyślania. 

Kocha Jeremy’go, to wie na pewno. Kocha go za to, co robi, jak mówi, jak ją dotyka. I za 

to,  że  pomaga  jej  przezwyciężać  trudności.  To  jednak  nie  wystarczy,  myślała.  Teraz,  po 
miesiącach oczekiwania, w jej życiu pojawiła się nowa osoba. Osoba potrzebująca matki. Nie 
jakiejś tam matki, lecz najlepszej w świecie. 

Rok wcześniej Alice mogłaby rzucić się na oślep w romans z Jeremym i zobaczyć, dokąd 

ich  to  zaprowadzi.  Ale  teraz?  Teraz  jest  matką,  jedynym  opiekunem  tej  dziewczynki  Nie 
może jej narażać na niebezpieczeństwo, by realizować swoje marzenia. 

Jeremy jest marzeniem, przyznała z westchnieniem – Jak w ogóle mogłaby go przy sobie 

zatrzymać? Z dzieckiem, bez pracy, skazana na mechaniczne ściąganie pokarmu? Jak miałaby 
konkurować z atrakcyjnymi, młodymi kobietami?  I jakie życie by prowadzili, skoro mu nie 
wierzy,  sprawdza,  czy  jest  na  dyżurze?  Gdy  to  wszystko  się  skumuluje  i  wybuchnie,  kto 
ucierpi najbardziej? Maisy. 

– Przynieść  ci coś  do picia? – Alice drgnęła,  słysząc  głos położnej. – Przepraszam,  nie 

chciałam cię przestraszyć, to przez te gumowe podeszwy. 

– Nie szkodzi, chyba się już położymy. 
Wstała, ułożyła Maisy w kołysce i pocałowała ją delikatnie w policzek. 
– Dobranoc, kochanie – szepnęła, przykrywając dziecko kocykiem. 
Tak,  liczy  się  tylko  Maisy.  Trudno  przyjmować  pouczenia  od  Lindy,  lecz  tym  razem 

Linda ma chyba rację. Muszę zapomnieć o sobie, skupić się na dziecku. Powoli wróciła do 
łóżka.  Gdy  się  położyła,  ogarnął  ją  strach.  Jutro  opuści  bezpieczny  szpital.  Nie  będzie 
położnych, nie będzie lekarzy i, co najgorsze, Jeremy’ego. 

Pozostaje już tylko jedno. Powiedzieć mu o tym. 

background image

Lepiej powiedzieć mu już  tu, w szpitalu, myślała. Przecież nie urządzi sceny na środku 

oddziału położniczego. Minęła jedenasta piętnaście. Może sam uznał, że nie weźmie sobie aa 
głowę baby z dzieckiem?

W końcu jednak przyszedł. 
~ Przepraszam za spóźnienie. – Pocałował ją w  policzek i spojrzał na Maisy. – Pięknie 

wygląda. – Rzeczywiście. W „cywilnych” śpioszkach, jednych z całej kolekcji zgromadzonej 
przez Jeremy’go, dziewczynka prezentowała się wspaniale. – Jesteście gotowe?

Alice przełknęła ślinę. 
– Co to jest? – zapytała, by zyskać na czasie. Wskazała samochodowy fotelik dla dziecka, 

na oko najdroższy z możliwych w całej Australii. – Chciałam wypożyczyć w szpitalu. 

– No to masz o jeden problem mniej. – Podniósł Maisy i ostrożnie umieścił ją w foteliku. 

– Kupiłem  wielki  tort  serowy.  Przyszło  mi  do  głowy,  że  może  zechcesz  zanieść  go 
pielęgniarkom do porannej herbaty. 

Wyglądało na to, że Jeremy pomyślał o wszystkim. O wszystkim, oprócz reakcji Alice. 
– Nie musiałeś tego kupować – powiedziała. Rozpromienił się. 
– Wiem, że nie musiałem. Chciałem. 
– Chyba  nie  rozumiesz,  co  mówię.  – Patrzyła  na  niego  uważnie.  – Przepraszam,  że 

zawracałam ci głowę, ale nie możemy się już spotykać. 

– Co takiego?
– Po prostu to. Wiele myślałam, wiesz, o sobie, o Maisy i o przyszłości. Ale przyszłości 

bez ciebie. Muszę sama sobie poradzić. 

– Nie, Alice, nie musisz. I nie możesz. Nieważne, co ci chodzi po głowie, jakoś się z tym 

uporamy. Kocham cię, Alice, nie odtrącaj mnie teraz. 

– Nie, to nie wyjdzie. Lepiej będzie tak, jak mówię. 
– Lepiej? Dla kogo lepiej?
– Dla nas wszystkich – próbowała go przekonać. – Możesz mieć każdą kobietę, jeszcze 

tylko nie doszedłeś do siebie po wypadku. Prędzej czy później otrząśniesz się i zorientujesz, 
jaki popełniłeś błąd. To zrani nas wszystkich. Nie chcesz tego, wiem, ale ten dzień nadejdzie. 

– Nie. Nic takiego nie nadejdzie. Wiem, że ty i Maisy jesteście wszystkim, czego pragnę. 
– Na razie. To nie twoje dziecko, Jeremy. Sam zaczniesz się kiedyś zastanawiać i pytać, 

co ci strzeliło do głowy. Spojrzysz na nią i przypomnisz sobie, że nie jest twoja. 

Alice  wiedziała,  że  czeka  ją  trudna  rozmowa.  Teraz  jednak,  gdy  zobaczyła  w  oczach 

Jeremy’ego łzy, na twarzy poczucie druzgocącej klęski, poczuła się podle. 

– Jak  możesz  w  ogóle  coś  takiego  mówić?  Zawsze,  gdy  patrzę  jej

w

  oczy,  widzę  tylko

ciebie. Przyrzekłem Maisy, już pierwszej nocy, kiedy spałaś, że będę żył dla niej, że zrobię 
dla niej wszystko. 

Zawahała się. Może to błąd? Może Maisy by go przy nich zatrzymała? Nie. Nie wolno jej 

się poddać. Musi być silna. 

– Nikt cię nie upoważnił do składania takich przyrzeczeń. Przykro mi, Jeremy. 
– Wszystko w porządku?
W drzwiach pojawiła się zatroskana twarz Bridgette. 

background image

– Tak – odrzekła Alice, starając się opanować. – Zamierzam właśnie wezwać taksówkę. 
Jeremy jednak się uparł. 
– Nie, ona  nie wróci  do  domu  taksówką – oświadczył, podnosząc  fotelik. – Pozwól  mi 

przynajmniej to dla niej zrobić. 

Bridgette zeszła z nimi na dół. Gdy dotarli na parking, Alice spostrzegła – i nawet ją to 

trochę rozbawiło – że samochód Jeremy’ego ze stelażem do mocowania dziecinnego fotelika 
nie wygląda już jak auto playboya. 

– Zamontowany prawidłowo – oznajmiła Bridgette, próbując rozładować napięcie. – Nie 

każdy mężczyzna to potrafi. Zwykle proszą mnie o pomoc. 

Jeremy słabo się uśmiechnął. 
– Muszę  przyznać, że  ja  sobie nie poradziłem. Walczyłem z  tym stelażem  w garażu, w 

końcu się poddałem i pojechałem do sklepu, żeby poprosić o pomoc sprzedawcę. I dlatego się 
spóźniłem. 

Pokonali  drogę  w  całkowitym  milczeniu.  Alice  wniosła  na  górę  Maisy,  Jeremy  szedł  z 

tyłu  obładowany  licznymi  torbami.  Gdy  otworzyła  drzwi,  jej  zdecydowanie  zostało  znów 
wystawione  na  ciężką  próbę.  Poczuła  w  oczach  łzy.  Nic  dziwnego,  że  Jeremy  się  spóźnił. 
Pokój wypełniały różowe baloniki i wstęgi, wśród nich najszersza z napisem „Witaj w domu”. 
W zlewie wypełnionym po brzegi kostkami lodu chłodziła się butelka szampana. Gdy Jeremy 
wniósł bagaże, stała nieruchomo i patrzyła na to wszystko ze ściśniętym gardłem. 

– No to idę, chyba chcesz teraz zostać sama – usłyszała. Pochyliła się i wyjęła Maisy z 

fotelika. 

– Zabierz jeszcze to – rzekła, wskazując fotelik. 
– Po co, niech zostanie – odparł ponuro. 
– A co ja z tym zrobię? Nawet nie mam samochodu. 
– Możesz montować go w taksówkach, do pasów – poradził, i dodał na odchodnym: – A 

co ja miałbym z tym zrobić, Alice, skoro nie mam ciebie?

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Alice przetrwała jakoś kilka tygodni. Obecność Maisy sprawiła, że maleńkie mieszkanko 

jeszcze bardziej się skurczyło. W zlewie piętrzyły się ciągle butelki czekające na sterylizację. 
Z kosza wysypywały się stosy bielizny do prania. Łazienkę wypełniały dziesiątki buteleczek z 
płynami kąpielowymi i maściami. Karmienie, kąpiele, pranie i prasowanie pochłaniały Alice 
cały czas. Pomimo jednak nadmiaru obowiązków i samotności w życiu Alice był jeden jasny 
punkt. Maisy. 

Gdy pewnego dnia wspinała się po schodach, obciążona córeczką i zakupami, zobaczyła 

przy swych drzwiach uśmiechniętego Josha. 

– Cześć – powiedział. – Przyniosłem ciasto. – Josh odwiedzał ją dość często. Te wizyty 

zawsze sprawiały jej przyjemność. – Jak leci? – zapytał, gdy weszli do środka. 

– Nie  najlepiej.  Właśnie  dziś  musiałam  tłumaczyć  facetowi  z  biura  zatrudnienia,  że  nie 

mogę pracować jako lekarz przed ukończeniem stażu. I że ojciec dziecka, mimo że ma pełne 
uprawnienia stomatologa, jest największym... 

– Alice – zaprotestował Josh. – Miła, uśmiechnięta dziewczyna, którą znałem, tak się nie 

wyrażała. 

– Przepraszam.  – Zaczerwieniła  się.  – Na  pewno  nie  chcesz  wysłuchiwać  moich 

narzekań. A co u ciebie?

Rozgrzebywał widelczykiem ciasto na talerzu. 
– Trochę  nerwowo.  Ciągle  wmawiamy  sobie,  że  Eamon  rozwija  się  tak  szybko  jak 

Declan... 

– Josh,  jeszcze  za  wcześnie  na  porównania.  Eamon  musi  dojść  do  siebie  po  tych 

wszystkich przejściach. 

– Wiem, ale czasami się o niego boję. 
Alice  spojrzała  na  Maisy.  Wiedziała,  że  ma  szczęście.  Mimo  wszystkich  komplikacji  i 

zagrożeń, niemowlę cieszyło się doskonałym zdrowiem. 

– Przepraszam, Josh. Zamęczam cię swoimi problemami, choć wiem, że masz własne. 
– No, niezupełnie zamęczasz. Z plotkarskiego punktu widzenia twoje problemy są nawet 

ciekawe. Niech pani powie, doktor Masters, co właściwie zaszło pomiędzy panią a doktorem 
Fosterem?

Alice zjadła kawałek ciasta. 
– Jak to powiedzieć... Najwidoczniej moja ciąża nie podziałała na niego jak czosnek na 

wampira, jak to kiedyś obrazowo ująłeś. 

– No i? Długo milczała. 
– Dorosłam – poinformowała  wreszcie.  – Spoważniałam.  Maisy  potrzebuje  poczucia 

bezpieczeństwa, a szukanie go u Jeremy’ego jest trochę ryzykowne. 

Josha to nie przekonało. 
– Lubię Jeremy’ego, zawsze go lubiłem. Fakt, że jeszcze niedawno pękłbym ze śmiechu 

na myśl, że on może zmieniać pieluszki, ale, droga Alice, Jeremy się zmienił. 

background image

– Próbował mnie o tym przekonać. 
– Dlaczego mu nie uwierzyłaś?
Sama  do  końca  nie  wiedziała.  Teraz,  przerażona  samotnością,  nie  ośmielała  się  nawet 

pomyśleć, że Jeremy mógłby znów ją pokochać. 

– Alice, coś poszło nie tak?
Po raz pierwszy podniosła do góry głowę. Miała zaczerwienione oczy. 
– Naprawdę nie chcę o tym rozmawiać. 
– No  dobrze.  Zmieńmy  temat.  Wesz,  że  Mai  Wing  zajęła  twoje  miejsce  niemal  tego 

samego dnia? – Alice skinęła głową. Starała się okazać zainteresowanie, choć nie bardzo się 
jej udawało. – Zaczęła trzy tygodnie wcześniej – kontynuował Josh – co oznacza, że skończy 
również trzy tygodnie wcześniej. 

– Co z tego?
– To, że pozostają trzy tygodnie luki i mogłabyś właśnie wtedy skończyć staż. 
– A dyżury?
Nie mogła uwierzyć, że to aż takie proste. 
– Nie będzie ich tak wiele, a Dianne poradzi sobie, jeśli raz czy dwa cię zastąpię. Poza 

tym, mogłabyś zostawiać u nas Maisy. 

– Nie bądź śmieszny. Twoja żona ma już i tak za dużo na głowie. 
– Alice, to tylko  trzy tygodnie.  O ilu dyżurach  mówimy? Nagle dostrzegła światełko w 

tunelu.  Tak,  rzeczywiście,  to  się  może  udać!  Ukończy  staż,  zostanie  lekarzem  rodzinnym  i 
zapewni Maisy bezpieczeństwo! Jedyną przeszkodą jest Jeremy. Zgodzi się? Jeśli nawet tak, 
to  znów  będzie  musiała  go  widywać,  pracować  z  nim.  Lecz  gdy  spojrzała  na  Maisy,  serce 
zabiło jej szybciej. Trudno, pomyślała, dla tego maleństwa zniosę wszystko. 

– Chcesz, żebym porozmawiał z Jeremym? – usłyszała. W jej oczach pojawił się błysk. 
– Tak. Tak, proszę. 
Gdy  następnego  dnia  rozległ  się  dzwonek  u  drzwi,  Alice  sprawdziła,  czy  nie  obudził

Maisy, i poszła otworzyć. Na widok gościa osłupiała. 

– Je... Jeremy – wykrztusiła. 
Długo się nie odzywał. Patrzył na nią badawczo jak wtedy, gdy się poznali. Uświadomiła 

sobie, że po raz pierwszy widzi ją szczupłą, bez ogromnego brzucha. Mimo to zdawała sobie 
boleśnie sprawę, że wyrwana z wiru domowych zajęć musi wyglądać okropnie. 

– Mam  dla  ciebie  propozycję – odezwał  się  wreszcie.  Powiedział  to  obojętnym  tonem, 

czego  jednak  miała  się  spodziewać?  Zaprosiła  go  do  środka.  Josh  musiał  z  nim  odbyć 
rozmowę. Wskazała gościowi kanapę, sama też usiadła. Unikała jego wzroku. 

– Jak  wiesz,  znaleźliśmy  zastępstwo,  kiedy  zachorowałaś.  – Oficjalny  ton  wykluczał 

towarzyską pogawędkę.  – Mieliśmy więc  nie  obsadzone  trzy tygodnie  pomiędzy  terminami 
stażów. – Alice milczała. Nie chciała nadmiernie okazywać radości. – Mai Wing otrzymała 
jednak  jakąś  niedobrą  wiadomość  z  kraju.  Nie  ma  wyboru,  musi  jechać.  Chciałem  ci 
zaoferować te trzy tygodnie, ale w tej sytuacji to  już nieaktualne. – Alice poczuła, że znów 
ogarniają panika. Krótko  cieszyła się nadzieją. – Mai wyjechała na pełne  trzy tygodnie, tak 
żeby nie pozostała luka na przykład tylko kilkudniowa. Co nam pozostaje? Rozmawiałem z 

background image

doktorem Felisem. Z uwagi na okoliczności i nawał pracy zgodził się. Możemy umożliwić ci 
ukończenie stażu, ale teraz. Mogłabyś zacząć w poniedziałek. Za trzy tygodnie możesz mieć 
uprawnienia i wyjechać na wieś. Co ty na to?

– Poniedziałek? – krzyknęła.  – Nie  mogę.  Nie  szukam  pretekstu,  Jeremy.  To  jest  po 

prostu  niemożliwe.  Maisy  nie  przeszła  jeszcze  szczepień.  Żaden  żłobek  jej  nie  przyjmie.  –
Pomyślała  o  ofercie  Josha,  lecz  uznała,  że  nie  może  z  niej  skorzystać,  ponieważ  jest  za 
wcześnie. – Może mama... – Urwała, wiedząc, że nie ma się co oszukiwać. 

– Po  co  ci  żłobek? – rzucił  lekko  Jeremy.  – Mówiłem  już  kiedyś,  że  moja  matka  jest 

wykwalifikowaną pielęgniarką. Nadal ma uprawnienia i nawet czasami zajmuje się dziećmi. 
Będzie szczęśliwa, mogąc trochę u mnie pomieszkać i do wszystkiego się wtrącać. Już z nią 
rozmawiałem. Z przyjemnością zajmie się Maisy. 

– Nie stać mnie... 
– Na Boga, Alice, nie wszystko jest za pieniądze – odparł z irytacją. – Jedyna przeszkoda 

jest  taka,  że  mama  nie  zgodzi  się  mieszkać  u  ciebie.  Co  oznacza – dodał  z  naciskiem – że 
musiałabyś się przeprowadzić do mnie. 

– Moje mieszkanie jest dla niej za skromne?
Alice nie wiedziała, dlaczego się oburza, nie mogła się jednak powstrzymać. 
– Szczerze mówiąc, tak. 
Nie obraziła się. Po  wszystkim,  co zaszło, po tym, jak go potraktowała,  i  tym, co teraz 

zaproponował, nie może się wszystkiego czepiać. 

– Dlaczego to dla mnie robisz? – zapytała. 
– Powiedzmy  to  sobie  wyraźnie.  – Patrzył  na  nią  chłodno,  z  dystansem.  – Nie  robię 

niczego dla ciebie, tylko dla Maisy. Przyrzekłem jej coś i zamierzam dotrzymać słowa. Ty też 
masz  teraz  okazję,  żeby  coś  dla  niej  zrobić.  Możesz  się  zastanowić,  lecz  muszę  znać 
odpowiedź najpóźniej jutro rano. 

Wstał i zamarł w miejscu, gdyż Maisy się obudziła. 
Alice podeszła do łóżeczka i wzięła dziecko na ręce. 
– Urosła – zauważył Jeremy zupełnie innym głosem. Alice dostrzegła, że wpatruje się jak 

zahipnotyzowany  w  maleństwo.  Wzięła  głęboki  oddech.  Jeremy  ma  rację.  Maisy  na  to 
zasługuje. 

– Nie muszę się zastanawiać. Chcę zacząć w poniedziałek. Dziękuję. 
– Doskonale. Przyjadę po was w sobotę rano. Możesz być gotowa o dziesiątej?
– W sobotę? Ale... 
Znów spojrzał na nią nieprzyjaźnie. 
– W  poniedziałek  o  siódmej  trzydzieści  moja  matka  zostanie  sama  z  Maisy.  Powinna 

mieć czas, żeby ją poznać. Później nie zdążysz jej we wszystko wprowadzić. A ty będziesz 
pracować bez taryfy ulgowej. Nie jesteś już w ciąży, Alice. 

To  było  nieuczciwe.  Nigdy  nie  prosiła  o  żadne  szczególne  względy.  Nie  chciała  się 

jednak teraz kłócić. 

– Chyba  zresztą  dobrze  ci  zrobi  powrót  do  pracy – zauważył,  a  Alice  ucieszyła  się,  że 

zatroszczył  się  również  o  nią.  To  miłe  wrażenie  zatarły  jednak  następne  słowa: – Kto  wie, 

background image

może nawet umyjesz włosy?

Jeremy umieścił jej torby w bagażniku. Poczuła na sobie jego wzrok i zaczerwieniła się. 
– O co chodzi? – spytała nieuprzejmie. 
– Nic takiego. Pomyślałem sobie, że masz ładną fryzurę. 
– Właśnie się ostrzygłam. 
Wizyta Jeremy’ego spowodowała małą rewolucję. Alice niemal do zera wyczerpała swój 

zasób  gotówki.  Była  u  fryzjera,  spędziła  wiele  godzin  w  gabinecie  kosmetycznym.  Chciała 
dobrze  wyglądać.  Dla  kolegów,  dla  pacjentów,  no  cóż,  także  dla  Jeremy’ego,  przyznała  w 
myślach. 

Resztki niepokoju z powodu pozostawienia Maisy z kimś obcym rozwiały się, gdy tylko 

przekroczyli próg mieszkania Jeremy’ego. Mavis Foster natychmiast uściskała Alice razem z 
trzymaną przez nią Maisy. 

– Nareszcie jesteście, witamy. Nie stójcie w progu, wejdźcie do środka. 
– Alice na pewno by weszła, gdybyś dała jej szansę – zauważył z uśmiechem Jeremy, po 

czym zszedł po resztę bagaży. – To już wszystkie – poinformował, gdy wrócił. – No to lecę. 
Do zobaczenia w poniedziałek, Alice. 

– W poniedziałek? Wyjeżdżasz gdzieś?
– Do Sorrento, na weekend. Nie chcę wam przeszkadzać. 
Uśmiechał  się,  lecz  jego  oczy  pozostawały  zimne.  Najwidoczniej  udawał  tylko  przy 

matce, że zachowuje się przyjaźnie. Właściwie niczego nie mogła mu zarzucić, lecz mimo to 
poczuła rozczarowanie. 

Objął i pocałował matkę, Alice pominął. 
– Baw się dobrze – pożegnała go Mavis. – Kiedy wrócisz, zrobię twoją ulubioną kolację, 

stek z frytkami. 

– Mama  nie  wierzy,  kiedy  jej  mówię,  że  jajecznicy  na  bekonie  nie  uważa  się  już  za 

zdrowy początek dnia – poinformował Jeremy Alice. 

– Bzdury – obruszyła się Mavis. – Mężczyzna powinien zjeść porządne śniadanie. 
Gdy  za  Jeremym  zamknęły  się  drzwi,  dziecko  już  spało.  Mavis  podała  kawę  i  ciasto. 

Długo rozmawiały o Maisy. 

Gdy  Alice  położyła  się  wieczorem  do  łóżka,  uśmiechała  się  w  ciemnościach  na 

wspomnienie  dnia.  O  szóstej  została  potraktowana  ogromną  porcją  pieczeni,  którą  ledwie 
zdołała zjeść. Mimo to o dziesiątej Mavis wyłoniła się z kuchni z tacą grzanek z serem. Alice 
musiała ją błagać o litość, gdyż wydawało się jej, że najadła się na tydzień naprzód. 

Kto  by  pomyślał,  zadumała  się,  że  ten  chłodny  Jeremy  ma  matkę  przepełnioną  wprost 

uczuciami macierzyńskimi. No i najważniejsze, absolutnie oczarowaną Maisy. 

W poniedziałek, gdy wysiadała z tramwaju, mogła się już skupić na czekającym ją dniu 

pracy. Wiedziała, że Maisy jest w dobrych rękach. 

– Cześć – rzucił na powitanie Josh, a potem cicho gwizdnął. – Jezu, co za seksbomba! Co 

się stało z tą dziewczyną, którą odwiedziłem we wtorek?

– Fryzjer i kosmetyczka zrobili swoje – wyjaśniła krótko. – Bardzo się denerwuję, Josh. 

background image

Wydaje mi się, że wszystko zapomniałam. 

– Nie przejmuj się. Wystarczy jedno spojrzenie na Lindę, a wszystko ci się przypomni, i 

to boleśnie. Dziś jest naprawdę nie do zniesienia. Chyba zabrakło jej tabletek z hormonami. 

Josh  miał  rację.  Po  dwóch  godzinach  Alice  odniosła  wrażenie,  że  jest  w  szpitalu  od 

zawsze, że nie miała żadnej przerwy. Obchód na szczęście nie trwał długo. Wydawało się, że 
pierwszy dzień w pracy, zwłaszcza bez dyżuru, minie stosunkowo łatwo. Pomyślała to w złą 
godzinę. 

– Alice, mogłabym ci przeszkodzić? Uniosła głowę znad sterty wypisywanych kart. 
– Jasne, Fi, o co chodzi?
– O panią Dalton. – Alice ją pamiętała. Wypisano ją, lecz niedawno ponownie przyjęto. 

Wrzód się powiększył, a ciśnienie wyraźnie podskoczyło. Rozważano operację wszczepienia 
bypassów. – Powinnaś chyba obejrzeć jej nogę. 

Poszły od razu. Alice odsłoniła stopę chorej. 
– Boli, prawda, pani Dalton?
– Tak, kochanie. Przepraszam, że zawracam głowę. Wiem, jak jesteś zajęta. 
– Proszę się tym nie przejmować. Kiedy zaczął się ból?
– Od razu po wyjściu pana Fostera. Starałam się nie zwracać na to uwagi... 
Alice wiedziała, że pani Dalton nie zwykła uskarżać się bez powodu. Poza tym stopa była 

ewidentnie  zimna,  nawet  nie  chłodna.  Alice  postanowiła  zbadać  tętno  w  stopie  aparatem 
Dopplera. Zero pulsu. 

– Wezwać Jeremy’ego? – zapytała Fi. Alice przygryzła wargi. 
– Lepiej nie. Może najpierw Lindę?
Przyjacielski  ton  Lindy  z  dnia  odwiedzin  należał  już  do  odległej  przeszłości.  Gdy 

przyszła, nie spojrzała nawet na Alice. Pytania kierowała do Fi. 

– Od jak dawna? – warknęła. 
– Ból zaczął się zaraz po obchodzie. 
– To znaczy przed godziną. Na co czekałyście? Aż zsinieje?
– Dopiero teraz o tym powiedziałam – wyjaśniła pan Dalton. 
– Wezwać doktora Fostera? – zapytała Fi. 
– On już tu idzie. Ja, powtarzam, ja od razu wiedziałam że trzeba działać szybko. 
Jeremy,  tak  samo  jak  przedtem  Alice,  zbadał  najpierw  starannie  stopę.  Zlecił  silny 

zastrzyk przeciwbólowy i zamówił ultrasonograf. 

– Nie wygląda najlepiej, prawda, panie doktorze? – zapytała pani Dalton. 
Jeremy oderwał wzrok od monitora. 
– Utworzył  się  skrzep,  blokuje  przepływ  krwi – wyjaśnił  głosem  jednocześnie  miłym  i 

profesjonalnym.  – Moglibyśmy  podawać  heparynę,  ale  to  by  trwało  za  długo.  Myślę,  że 
usuniemy pani zator, a przy okazji założymy bypass. Miejmy nadzieję, że poprawi krążenie w 
stopie. 

– A jeśli nie?
– Zrobię wszystko, żeby tak się stało, ale owszem, jest możliwe, że się nie uda. 
– Wtedy amputacja, prawda?

background image

– To najgorszy wariant – Przerwał i poczekał. Pani Dalton wydobyła chusteczkę i cicho 

zapłakała.  – Pani  Dalton,  nie  lubię  gdybać  i  nie  chcę  dawać  fałszywej  nadziei,  ale  to 
naprawdę ostateczność. Zamierzam ocalić pani stopę, Wkrótce potem przyszedł anestezjolog i 
przeprowadził  badanie  przedoperacyjne.  Fi  zrobiła  bez  pytania  EKG.  Gdy  zjawił  się 
zadyszany pan Dalton, jego żona była już gotowa do przewiezienia do bloku operacyjnego. 

~  Przyjechałeś  do  szpitala  w  ubraniu  do  prac  ogrodowych? – zaśmiała  się  pacjentka. 

Dostała środek przeciwbólowy i nabrała ochoty do żartów. – Co ludzie sobie pomyślą?

– Te  kobiety, nigdy  nie  są  zadowolone – odparł  pan  Dalton  lekkim  tonem,  ocierając 

ukradkiem łzę. 

– Święta prawda! – Jeremy pokiwał głową. Alice była pewna, że ta uwaga odnosi się do 

niej.  Podczas  operacji  Jeremy  jak  zwykle  dokonywał  cudów  jako  chirurg.  Gdy  skończył, 
stopa pani Dalton była już różowa. 

– Przez  pierwsze  dwie  godziny  badania  naczyniowe  co  piętnaście  minut,  potem  przez 

sześć godzin eo godzinę, a w nocy co dwie. Nie, też co godzinę – zarządził. 

– Dyżurne pielęgniarki nie będą zadowolone – ostrzegła go Carrie. 
– Czy ja wyglądam na kogoś, kogo to obchodzi? – warknął Jeremy, zdejmując rękawice. 
Gdy wyszedł, Carrie uniosła brwi. 
– Patrzcie, patrzcie, ktoś nie ma szczęścia w miłości. Chciałabym wiedzieć, kim ona jest, 

postawiłabym jej drinka. Najwyższy czas, żeby ktoś dał temu draniowi nauczkę. 

Alice nie podobał się jad w głosie pielęgniarki. 
– Przypominam, siostro – odezwała się – że pan Foster jest naszym szefem. Proszę się też 

powstrzymać od wygłaszania tego rodzaju uwag przy pacjentach, nawet jeśli są nieprzytomni. 

– Przepraszam. To się już nie powtórzy. 
– Mam nadzieję – ostrzegła ją Alice. 
W drodze do szatni zorientowała się, że dygocze. Oburzyta ją ta jawna niesprawiedliwość 

w stosunku do Jeremy’ego. 

Kogo  chcę  oszukać? – myślała,  siadając  na  wąskiej  ławęczce.  Kocham  go,  zawsze 

kochałam,  nigdy nie  przestałam  go  kochać.  Utrata  Jeremy’ego  po  raz  pierwszy  okazała  się 
straszna. A gdyby tak spróbować” po raz drugi? Nie. Skoro pierwsze rozstanie jest taką męką, 
drugie byłoby z pewnością piekłem. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

W szpitalu Jeremy zachowywał się chłodno i z dystansem. W domu starał się przebywać 

jak najmniej, choć zdarzało się, że wymieniali kilka zdawkowych słów. Znosili te spotkania 
łatwo, przede  wszystkim  z  powodu Maisy.  Jeremy wprost  ją  uwielbiał,  choć starał  się  przy 
Alice nadmiernie tego nie okazywać. 

Alice  zastawała  go  niekiedy  śpiewającego  dziecku  najnowsze  przeboje  albo 

wygłaszającego długie przemowy. 

– Jest wreszcie kobieta, która mi nie przerywa – wyjaśnił pewnego razu, zawstydzony, na 

widok wchodzącej Alice. 

– Daj jej trochę czasu, Jeremy, a nauczy się. Pozostawało jednak tyle niedopowiedzeń... 
Pewnej  nocy  Maisy  zachowywała  się  szczególnie  nieznośnie.  Wysiłki  Alice,  by  ją 

uspokoić, na nic się nie zdały. Próbowała wszystkiego, chciała już nawet zapukać do Mavis i 
poprosić o pomoc, gdy nagle dziecko usnęło. 

Alice wyszła do kuchni z naręczem brudnych butelek. Na widok Jeremy’ego przystanęła. 

Siedział  przy  stole  ze  szklanką  w  ręku.  Z  zaskoczeniem  zauważyła,  że  się  postarzał.  Sine 
obwódki wokół oczu dodawały mu lat. Nie unosząc wzroku, zapytał:

– Co tam u Maisy?
– Właśnie  zasnęła.  Przepraszam,  Jeremy,  starałam  się  ją  uciszać.  A  ty?  Znów  źle  się 

czujesz? – zapytała. 

– Potwornie. – Z westchnieniem opróżnił szklankę i odstawił ją na stół. – Czy ty w ogóle 

masz pojęcie, jak to jest słyszeć jej płacz?

– Powiedziałam,  że  się  starałam.  To  chyba  nie  tajemnica,  że  niemowlęta  płaczą?  Jeśli 

chcesz, możemy się wyprowadzić. 

Uderzył pięścią w stół. 
– Chodzi  mi  o  to,  że  nie mogę nic  zrobić  tylko  dlatego,  że  wszystkiego  mi  zabraniasz. 

Przepraszam, dajmy już temu spokój. Jutro mamy dyżur, musimy się wyspać. 

– Może dać ci jakiś proszek przeciwbólowy? – zapytała z troską. 
Uśmiechnął się krzywo. 
– Taki środek tu nie pomoże. 
Gdy tylko wyszedł, Alice pojęła, że nie chodziło mu o ból w plecach. Jęknęła, gdy zdała 

sobie sprawę, że to ona sprawia mu ból. To znaczy, że mimo wszystko nadal ją kocha... 

Leżąc już w łóżku, poczuła nagle, że chce do niego pójść, wziąć za rękę, uspokoić. Ale... 

co  potem?  Znów  powróciły  wszystkie  obawy.  Jak  mogłaby  zaryzykować  bezpieczeństwo 
Maisy, ulegając własnym pragnieniom?

Po  bezsennej  nocy  perspektywa  całodobowego  dyżuru  była  nieco  przerażająca.  Mavis, 

która przez całą noc głęboko spała, zdawała się nie dostrzegać napięcia, jakie zapanowało w 
domu. Nałożyła Alice porcję bekonu jak dla drwala i napełniła filiżankę mocną kawę. 

– Jeremy! – zawołała z wyrzutem na widok nie ogolonej twarzy syna. 
Jeremy  i  Alice  starannie  unikali  swojego  wzroku.  Mavis  to  dostrzegła.  Obrzuciła  ich 

background image

uważnym spojrzeniem. 

– Wrócicie jutro o drugiej? Jeśli nie zdążycie, pójdę z Maisy do przychodni, na badanie. 

Załatwić jeszcze coś?

Alice miała długą listę potrzeb, pokręciła jednak głową. 
– Nie, na pewno zdążę. Z dyżuru wychodzę zwykle o dwunastej. – Wstała. – Muszę się 

zbierać. 

– Dlaczego nie zaczekasz na Jeremy’ego? – zaprotestowała Mavis. – Prawda, syneczku?

– zwróciła  się  do  gazety  zasłaniającej  jego  twarz.  – Po  co  ci  tramwaj,  skoro  Jeremy  i  tak 
jedzie samochodem?

– Może Alice potrzebuje świeżego powietrza – rzucił zza gazety jej syn. 
Alice  wyszła.  Z  ulgą  powitała  ciepłe  promienie  słońca.  Do  końca  stażu  pozostawał  już

tylko  tydzień,  miała  jednak  wrażenie,  że  to  cała  wieczność.  – Zajęła  miejsce  w  tramwaju 
dotknęła czołem chłodnej szyby. Przypuśćmy, myślała że wyzna Jeremy’emu swoje uczucie, 
a  on  jej  wybaczy.  Co  wtedy?  Mavis  nie  będzie  z  nini  mieszkała  wiecznie,  Jeremy  nie 
przeprowadzi się na wieś. Nie, to wszystko na nic. 

Tramwaj  zatrzymał  się  pomiędzy  przystankami.  Alice  widziała  już  szpital,  słyszała 

sygnały karetek pogotowia. Podeszła do konduktorki. 

– Co się stało? Dlaczego stoimy?
– Policja  nas  zatrzymała,  kochana.  Chyba  wydarzył  się  jakiś  wypadek.  Mamy  nie 

blokować dojazdu. 

– Proszę otworzyć drzwi. Jestem lekarzem, muszę się tam dostać. 
– Nie ma problemu. 
Wyminęło ją wiele karetek. Musiało się wydarzyć coś strasznego. Gdy dotarła na miejsce, 

zobaczyła Fay w czerwonym czepku, co oznaczało, że ona tu teraz dowodzi. 

– Doktor Masters, prosto na oddział ratunkowy proszę. Pan Donovan powie, co dalej. 
– Co się stało?
– Dwa  autobusy  i  ciężarówka – padła  ponura  odpowiedź.  Alice  przygotowała  się  na 

straszny widok. Pomimo jednak wiedzy zdobytej podczas wykładów, filmów i symulacji akcji 
ratunkowych przeżyła teraz wstrząs. Wokół leżały ciała. Samuel Donovan, ordynator oddziału 
medycyny ratunkowej, badał rannych, wykrzykując jednocześnie polecenia. 

Okazało się, że Jeremy ją wyprzedził. Nie miał czasu się przebrać. Jego wytworny szary 

garnitur był już zaplamiony krwią. Alice widziała, jak unosi głowę znad leżącej bezwładnie 
na wózku postaci. Ich spojrzenia na chwilę się spotkały. 

– Zabierz ją dalej, Alice – usłyszała polecenie Samuela. Sanitariusze podeszli do wózka. 

Leżąca  na  nim  młoda  kobieta  miała  w  oczach  przerażenie.  Była  tak  blada,  że  normalnie 
trafiłaby od razu na salę operacyjną. Dziś jednak nic nie było normalnie. 

– Kim  Earl,  dwadzieścia  dwa  lata,  jechała  z  przodu  autobusu,  a  tam  było  najgorzej. 

Znaleźliśmy ją przytomną, miała uwięzioną lewą nogę. – Alice powędrowała spojrzeniem za 
wzrokiem  sanitariusza.  Noga  była  opatrzona,  lecz  sądząc  po  ułożeniu  stopy  i  zabarwieniu 
skóry  palców,  rokowania  nie  były  zbyt  dobre.  – Skarży  się  też  na  ból  w  brzuchu.  Dostała 
znieczulenie i trochę pomogło. 

background image

– Dziękuję. De jest jeszcze ofiar? . 
– Lepiej nie myśleć. Aha, nie powiedziałem jeszcze o jednym. Kim wychodzi w sobotę za 

mąż,  prawda,  Kim? – Przyjaźnie  mrugnął  okiem  do  przerażonej  kobiety.  – Zaraz  się  tobą 
zajmą, Kim. Powodzenia. Później wpadnę cię odwiedzić. 

Sanitariusz  znalazł  jeszcze  czas,  by  przekonać  pacjentkę,  że  nie  jest  anonimowa,  że 

traktuje  się  ją  jak  żywego  człowieka,  a  nie  przypadek  medyczny.  Alice  pomyślała,  że  nie 
zapomni nigdy tej lekcji. 

Podczas  badania  rannej  starała  się  zachować  spokój.  Noga  była  na  razie  opatrzona, 

wyniki neurologiczne dobre, na głowie tylko powierzchowne rany. Pacjentka oddychała bez 
trudności,  choć  trochę  za  szybko.  Brzuch  natomiast  okazał  się  napięty  i  bolesny.  Alice 
poczuła niepokój. Obrażenia mogły się okazać ciężkie. Porównała wynik pomiaru ciśnienia z 
tętnem.  Ciśnienie  niskie,  puls  przyspieszony.  To  oznacza  dużą  utratę  krwi.  Co  by  zrobił 
Jeremy?

Płukanie otrzewnej. Stosunkowo prosty zabieg. Jeśli jednak wypływająca solanka zawiera 

krew, pacjent trafia na stół. Zdając sobie sprawę z powagi sytuacji, przygotowała wszystko i 
zawołała doktora Donovana. 

– No i co tu mamy?
– Boję się o brzuch. Przygotowałam płukanie. Ordynator przedstawił się szybko rannej i 

wykonał zabieg. 

– Zabieramy  ją  na  operację.  Powiem  Jeremy’emu.  Fay...  W  ciągu  dziesięciu  minut 

wykonano wszystkie badania. 

– Do zobaczenia na oddziale. – Alice trzymała kobietę za rękę. – Zoperuje panią doktor 

Foster. 

– A co z moją nogą? Odpowiedział jej Samuel Donovan:
– Kim, to poważna rana. Wszystkie decyzje podejmiemy na sali, gdy dostaniesz narkozę. 

Zrobimy tam prześwietlenie. 

– Muszę być zdrowa do soboty. 
– Wychodzi za mąż – wyjaśniła Alice. 
Mimo  chaosu,  mimo  tragedii,  które  się  wokół  rozgrywały,  Samuel  wyjaśnił  pięknej 

młodej kobiecie, że choć zrobią wszystko, by ocalić jej nogę, może się to okazać niemożliwe. 

– Nie! – krzyknęła. – Nie wyrażę zgody! Nie możecie mi amputować nogi!
Chirurg ortopeda Khan, który tymczasem bada! nogę, podszedł do wezgłowia wózka. 
– Proszę,  kochanie,  kiedy  mówimy,  że  zrobimy  wszystko,  uwierz,  że  tak  jest.  Musisz 

jednak  wiedzieć,  że  to  nie  wygląda  dobrze.  Nie  możemy  pozwolić  na  to,  żebyś  umarła  z 
powodu  nogi.  Tak  może  się  stać.  Nie  przeprowadzimy  amputacji,  jeśli  nie  okaże  się  to 
absolutnie konieczne. 

Ranna spojrzała błagalnie na Alice. 
– To prawda? Stracę nogę? Czy mogę się jeszcze z kimś skonsultować? Mam prywatne 

ubezpieczenie... 

– Kim, oni naprawdę zrobią wszystko. I naprawdę musisz się poddać operacji. Wiem, jak 

jest ci ciężko. 

background image

– Nie, nie wiesz. 
– Rzeczywiście, mogę sobie tylko wyobrazić. 
– Czy ja umrę? Alice ścisnęła jej dłoń. 
– Mowy nie ma. Kim, nie mamy już czasu. 
– Ted, mój narzeczony... 
– Porozmawiam z nim, gdy się zjawi. Będzie na ciebie czekał... 
Dziewczyna  odjechała.  Mimo  nieustannego  dowożenia  nowych  rannych,  sytuacja 

wydawała się opanowana. Ściągnięto dodatkowych lekarzy i pielęgniarki. Odwołano planowe 
zabiegi i wypisano kogo się dało, by zwolnić łóżka. 

Alice nie mogła dojść do siebie. Okazało się, że drogocenna powłoka normalności może 

w każdej chwili pęknąć, że życia nikt nie gwarantuje. Nie walczyła na pierwszej linii, w sali 
operacyjnej czy przy reanimacji. Wykonywała jednak setki czynności. Badała, czyściła rany, 
opatrywała, znieczulała.  Jej  miękki głos uspokajał pacjentów i  ich rodziny.  Co  pewien czas 
myślała o Jeremym walczącym o życie młodej kobiety. 

– Alice,  kiedy  skończysz?  Przyjechali  rodzice  i  narzeczony  Kim  Earl.  Może  z  nimi 

porozmawiasz? Samuel naprawdę nie ma czasu, a ona jest nadal na stole. 

– Jasne, Fay, zaraz tam pójdę. 
– Drobne ostrzeżenie. Narzeczony nie przyjął tego dobrze. 
– A masz mu za złe? Musiał przeżyć szok. Fay pokręciła jednak głową. 
– Przejął się głównie tym, że ona nie będzie miała nogi. Sama się zresztą przekonasz. 
Bill  i  Sheila  Earl  byli  wstrząśnięci,  jak  zwykle  rodzice  w  takich  wypadkach.  Bill 

wpatrywał  się  tępo  w  ścianę,  Sheila  bezgłośnie  płakała.  Młodszy  mężczyzna,  w  modnym 
garniturze i z włosami ułożonymi na żel, chodził nerwowo po małym pokoju. 

Alice  przyciągnęła  krzesło  i  usiadła  naprzeciw  rodziców  Kim.  Możliwie  najdelikatniej 

przedstawiła im sytuację. 

– Siostra mówi, że obrażenia są poważne – zauważył Bill. – Jak poważne? Czy ona... 
– Ma  krwotok  wewnętrzny.  Trwa  operacja.  Przykro  mi,  ale  w  tej  chwili  nic  więcej  nie 

wiem. Mogę tylko powiedzieć że zabieg rozpoczął się bardzo szybko i że operują ją najlepsi 
chirurdzy. Rozmawiałam z nią. Mówiła mi o ślubie. 

– Ale co z jej nogą? – Ted spojrzał na Alice ze złością. – Podobno może ją stracić. 
Alice przełknęła ślinę. 
– Jest takie ryzyko. Chirurdzy zrobią wszystko, żeby ją ocalić. 
– Nonsens.  Będą  się  spieszyć  do  następnej  operacji.  Jeśli  nie  zrobicie  wszystkiego, 

powtarzam:  wszystkiego,  zażądam  od  tego  szpitala  takiego  odszkodowania,  jakiego  sobie 
nawet nie wyobrażacie!

– Panie Caversham, rozumiem, ze jest pan zdenerwowany... 
– Zdenerwowany? Przychodzi pani tutaj i spokojnie mówi, że Kim straci nogę... 
– Proszę poczekać na wynik operacji – przerwała mu. 
– Jeśli Kim straci nogę, mogłaby równie dobrze umrzeć. Pani jej nie zna. Jest modelką. 

Ona sobie po prostu z tym nie poradzi. 

Alice pomyślała, że to raczej Ted nie pogodzi się z taką stratą. Wstała. 

background image

– Zawiadomimy państwa, gdy tylko będzie coś wiadomo. Fay na nią czekała. 
– Czarujący facet, prawda?
– Jest zmartwiony. Ludzie czasem dziwnie reagują. 
– Tak, dziwnie. – Fay spojrzała na nią znacząco. – Jak biedaczek będzie się prezentował z 

kulawą żoną? Powiedz mi, Alice, gdzie się podziali porządni faceci?

Zdążyły już wejść do pokoju pielęgniarek, do którego przysłano z bufetu kanapki. 
– Tutaj – odparł jej Josh, wchodząc za nimi. 
Alice uśmiechnęła się do niego, a potem dostrzegła, że nie jest sam. Siedzący obok niego 

Jeremy wyglądał strasznie. Ponura twarz, stężała z napięcia. Operował bez przerwy od ósmej 
trzydzieści. Alice pomyślała o jego plecach. Nalali kawę, a Fay przełożyła kanapki na talerze. 

Wreszcie  trochę  spokoju.  Choć  szpital  pękał  w  szwach,  żadnego  przypadku 

wymagającego natychmiastowej interwencji. Alice spojrzała na zegarek. 

– Trzecia – zauważyła. – O której kończysz dyżur, Fay?
– Skończyłam siedem godzin temu!
– No, ale jakoś sobie poradziliśmy – oświadczył Josh– Dzięki ciężkiej pracy wszystkich. 

Ilu w końcu było rannych?

– Pięćdziesięciu, z tego dwudziestu ośmiu trafiło do nas. 
– A ilu zmarło?
– W  sumie  osiemnastu.  – Fay  westchnęła.  – Aż  trudno uwierzyć,  prawda?  Człowiek 

jedzie po prostu do pracy albo do szkoły... 

– No  dobrze.  – Jeremy  odezwał  się  po  raz  pierwszy.  – Mamy  jeszcze  kilka  zabiegów. 

Josh, spotkamy się w bloku operacyjnym, powiedzmy za pół godziny. 

– Co  z  Kim  Earl? – zapytała  Alice,  gdy  wychodził.  Odwrócił  się,  lecz  nie  do  końca. 

Unikał jej wzroku. 

– Perforacja jelita, pęknięta wątroba. Wkrótce trafi na oddział. Powinna zostać na OIOM-

ie, ale już od dawna nie ma tam miejsca. 

– Co z nogą? Jak z nią poszło?
– Nie poszło. 
Wyszedł bez dalszych wyjaśnień. 
Fay  uniosła  brwi.  – Co  z  Jeremym?  Był  blady  jak  ściana.  Chyba...  chyba  to  mu 

przypomniało jego własny wypadek?

Josłi nie wyglądał na przekonanego. 
– Może... Tylko dlaczego dopiero teraz? Od powrotu ma na co patrzyć. Ale rzeczywiście, 

coś jest z nim nie tak. Choć ośmielę się dodać, że przy stole operacyjnym dokonuje cudów. 

– A  jak  tam  Linda? – zapytała  z  uśmiechem  Fay,  wiedząc,  że  sprawi  Joshowi 

przyjemność, stwarzając mu okazję do złośliwości. 

– Rozkoszowała się każdą chwilą. Ten wypadek to największa podnieta, jaką miała od lat. 

Mam  na  myśli  wszystkie  rodzaje  podniet.  Po  raz  pierwszy zobaczyłem,  że  miała  na  ustach 
szminkę. No dobrze, zbierajmy się. 

Wstali, gotowi do dalszej walki. 
– Zadzwonię jeszcze zapytać, co u Maisy. Najwyżej pół minuty – sumitowała się Alice. 

background image

U Maisy wszystko było oczywiście w porządku. 
– Oglądałam reportaż z miejsca wypadku w telewizji – oznajmiła Mavis. 
– Jeremy zatelefonował, gdy tylko dotarł do szpitala. Dopytywał się, którym autobusem 

miałaś jechać. 

Alice nie wpadło nawet do głowy, że Jeremy mógł się o nią niepokoić. 
– Jechałam tramwajem, Mavis. Rozmawiałaś z nim później?
– Nie,  skoro  nie  zadzwonił  drugi  raz,  musiał  cię  spotkać,  a  na  pewno  miał  za  dużo  na 

głowie, żeby tak po prostu poplotkować ze starą matką. 

Alice zaśmiała się. 
– Nie jesteś stara, a on naprawdę miał co robić. Był wspaniały – dodała, nie ukrywając 

podziwu. 

– Jeśli go spotkasz, dopilnuj, żeby coś zjadł. 
– Dobrze – zapewniła  ją  Alice,  choć  po  śniadaniu  Mavis Jeremy  mógłby  przez  tydzień 

obyć się bez posiłków. 

Gdy odłożyła słuchawkę, poszła do sali pooperacyjnej, do Kim Earl. Stan dziewczyny nie 

pozwalał  jej  jeszcze  zdać  sobie  sprawy  z  sytuacji.  Alice  spojrzała  ze  smutkiem  na  wielki 
opatrunek,  choć  zaczerwienione  oczy  rodziców,  którzy  siedzieli  przy  łóżku,  od  razu 
powiedziały jej wszystko. 

– Co z nią, pani doktor? Alice spojrzała na kartę. 
– Stan stabilny. Powiedziała coś, kiedy się obudziła?
– Tylko kilka słów – odrzekł Bill. – Siostra Fi mówi, że po morfinie i tym wszystkim nie 

może się normalnie porozumiewać. 

– Tak – potwierdziła Alice. – Dostała masę środków. 
– Pytała, gdzie jest Ted. – Nie wiedziałem, co powiedzieć. Alice rozejrzała się. 
– Poszedł do bufetu?
– Raczej do pubu. Kiedy doktor Khan powiedział nam o nodze, zniknął jak kamfora. 
– Nie wiadomo, Bill – zaprotestowała Sneila. – Jest zmartwiony. Jak my wszyscy. I tak 

nie może teraz nic zrobić. 

– Mógłby po prostu tu być. Dla niej, skoro niby ją kocha. Powinien zostać właśnie teraz, 

kiedy ona najbardziej go potrzebuje. Co Kim teraz pocznie?

– Ma was – zauważyła Alice. – O ile znam życie, to bardzo dużo. 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Przed drugą wyczerpanie zaczęło dawać o sobie znać. 
– O dziewiątej jest odprawa dla wszystkich, którzy pracowali przy wypadku. Przyjdziesz?

– zapytała Fi. 

Alice skinęła głową. 
– Aha. Na pewno wyjaśnią nam, jak powinniśmy się czuć. 
– Uważasz, że to nie ma sensu?
Alice oderwała się od kart, wyprostowała na krześle i spojrzała na Fi. 
– Nie wiem. Analizowanie, co czuliśmy, jak reagowaliśmy... Czasami myślę, że to tylko 

pogarsza sprawę. Co innego omówienie przypadków. Z tego można się czegoś nauczyć, ale 
reszta... 

– Może masz rację. – Fi stłumiła ziewnięcie. – Wałkowanie tych spraw niczego już nie 

zmieni. To znaczy, albo ktoś sobie z tym radzi, albo nie. 

Usłyszały dzwonek. Fi wyszła, żeby przyjąć wezwanie. Alice powróciła do pracy. 
– No i jak?
Wszedł Jeremy i popatrzył na nią zmęczonym wzrokiem. Chciała, żeby położył jej ręce 

na ramionach, żeby mogła się o niego oprzeć, zapomnieć o koszmarze tego dnia. Wypełniała 
jednak nadal karty. 

– Jakoś leci, a co u ciebie?
– Alice? – Fi wyglądała na zaniepokojoną. – Kim Earl obudziła się. Strasznie przeżywa 

utratę nogi. Może mogłaby jeszcze coś dostać? Choćby valium?

Alice wzięła od niej kartę pacjentki. 
– Chyba tak, ale przedtem do niej pójdę. 
– Ja to zrobię. – Fi i Alice spojrzały ze zdziwieniem na Jeremy’ego. – Pójdziesz ze mną, 

Alice? Ona cię już widziała, a znajoma twarz może dobrze podziałać. 

Łkanie Kim usłyszeli już z daleka. 
– Kim, nazywam się Jeremy Foster. To ja panią operowałem. 
– Pan to zrobił? – Zdarła koc. Patrzyła z przerażeniem na opatrunek kryjący kikut. – Pan 

mi to zrobił?

Uniosła  rękę,  żeby  go  uderzyć.  Był  to  najbardziej  żałosny  widok,  z  jakim  Alice  miała 

dotąd do czynienia. Zmaltretowana dziewczyna, której ciało zostało podłączone do aparatury, 
chce uderzyć człowieka, – który ją ocalił. Na szczęście Jeremy okazał się szybszy. Chwycił ją 
za nadgarstek. 

– Kim, to w niczym nie pomoże. Bezradna, opadła na poduszkę. 
– To pan ją amputował? – zapytała ponownie. 
– Nie, to nie ja – odparł łagodnie. – Decyzję podjął chirurg ortopeda. Kim, posłuchaj, nie 

wiem, czy ci to pomoże, ale chyba powinnaś wiedzieć. On jej nie amputował. Tak naprawdę 
nie  miałaś  nogi  już  w  chwili,  kiedy  cię  tu  przywieźli.  Doktor  Khan  zrobił  absolutnie 
wszystko, żeby ją przywrócić, ale  to  się okazało niemożliwe. Mogłabyś sobie  pomyśleć,  że 

background image

innemu lekarzowi by się udało. Zapewniam cię jednak, że nie. Doktor Khan zrobił naprawdę 
wszystko, wykorzystał najnowszą technologię. Nikt i nic nie mogło już pomóc. 

– A co pan zrobił?
– Miałaś  pękniętą  wątrobę.  I  to  w  taki  sposób,  że  bardzo  trudno  było  zatamować 

krwawienie.  Do  tego  perforacja  jelita.  W  pewnym  etapie  operacji  wyglądało  na  to,  że 
będziemy musieli założyć stomię. Wiesz, co to jest? Taki woreczek do noszenia na sobie, w 
którym gromadziłby się wyciek. No cóż, nie chcieliśmy, żeby tak się stało. Walczyliśmy więc 
i  chyba wygraliśmy. Choć  nie ma  gwarancji. Całkowitą pewność zyskamy dopiero za  kilka 
dni. Nawet wtedy stomia będzie konieczna, tyle że tylko przez jakiś czas, a nie na cale życie. 

Tę brutalnie szczerą informację Kim przyjęła zadziwiająco spokojnie. 
– Alice powiedziała, że pan jest dobry. 
– Tak?
Jeremy przeniósł na chwilę wzrok na lekarkę. 
– Wiem, że powinnam być wdzięczna, że ocaliliście mi życie. To tylko... tylko ta noga. 

Co ja teraz zrobię? Co sobie pomyśli Ted? Teraz mnie już nie zechce. 

Zaczęła płakać, coraz bardziej histerycznie. 
– Oczywiście, że zechce. 
– Nie  zna  go  pan.  Lubi,  kiedy  dobrze  wyglądam,  sama  zresztą  lubię,  jestem  w  końcu 

modelką. – Spojrzała na chirurga, jakby ponosił odpowiedzialność za całe zło świata. – A pan 
by mnie zechciał? Proszę tylko nie kłamać. 

Jeremy powoli przyciągnął krzesło i usiadł. 
– Dobre pytanie. No cóż, ujmijmy to tak. leszcze rok’ temu uciekałbym, aż by się za mną 

kurzyło. Jezu, rzucałem dziewczyny, bo miały na przykład za krótkie włosy. Później jednak 
miałem wypadek,  tak  samo  jak ty. Fakt, nie  straciłem  nogi,  lecz  cudem  uniknąłem śmierci. 
Leżałem  nieprzytomny  przez  trzy  tygodnie.  Lewą  nerkę  trzeba  było  od  nowa  mocować, 
miałem złamany kręgosłup. Przez trzy miesiące nie wiedziałem, czy będę mógł chodzić, czy 
nie trzeba będzie mnie karmić, od nowa uczyć mówić. Ale udało mi się, i tobie też się uda. 
Wiesz  dlaczego?  Bo  mamy  szczęście.  Nie  wierzysz?  Teraz,  po  tym  wypadku,  w  kostnicy 
szpitala  jest  pełno  młodych  ludzi.  Na  pewno  woleliby  być  w  twojej  skórze.  Gdy  byłem 
dzieckiem, mówiło się „w twoich butach”. 

– Bucie – poprawiła go, o dziwo żartobliwie. 
– Kim,  ja  chyba  przed  wypadkiem  przypominałem  trochę  twojego  Teda.  Liczył  się  dla 

mnie wygląd, pieniądze. Po wypadku nastąpiło wielkie przebudzenie. Jestem z tego powodu 
szczęśliwy,  nie  żartuję.  Ty  też  będziesz  szczęśliwa,  zobaczysz.  Teraz  sobie  płacz,  masz  do 
tego  prawo.  Potem  się  otrząśniesz  i  zaczniesz  żyć,  I  zastanów  się,  kto  powinien  ci  w  tym 
życiu towarzyszyć. Jeśli nie Ted, jeśli do tego nie dorósł, pożegnaj się z nim. 

– Panu  się  udało,  tak?  Jest  pan  teraz  szczęśliwy?  Alice  poczuła,  że  po  policzkach 

spływają jej łzy. 

– Jeszcze nie – odparł ze szczerością, która rozdarła Alice serce. – Ale pracuję nad tym i 

przynajmniej  nocami  śpię  spokojnie.  – Nieznacznie  uśmiechnął  się  do  Alice.  – Chodzi  o 
większość nocy. 

background image

Pojawiła się Fi. 
– Przyniosłam valium. 
– W porządku, Fi, już nie trzeba. 
– Doskonałe. Jeremy, właśnie dzwonili z OIOM-u, potrzebują cię tam. 
Ja, też cię potrzebuję. Alice zdławiła ten krzyk. Jeremy odszedł, zresztą i tak jest już za 

późno.  Nagie, z  przeraźliwą jasnością  zdała  sobie sprawę,  że  pozwoliła  odejść  najlepszemu 
człowiekowi,  którego  mogły  spotkać  ona  i  Maisy.  Zapragnęła  świeżego  powietrza.  Wyszła 
szybko przed szpital, na parking dla personelu. 

– Tylko nie mów Dianne. 
Odwróciła się gwałtownie. Zobaczyła Josha. Stał i palił papierosa. Zaśmiała się. 
– Możesz  mnie  też  poczęstować? – Nagle  śmiech  uwiązł  jej  w  gardle  i  wybuchnęła 

płaczem – Och, Josh, co ja najlepszego zrobiłam!

– Co takiego? – zainteresował się natychmiast. 
– To uczucie, to była wspaniała miłość. Byłam bardzo szczęśliwa, ale tak się bałam, że 

coś się popsuje!

– Rozumiem,  że  rozmawiamy  o  naszym  szefie,  choć  teoretycznie  mogłoby  chodzić  o 

Lindę. Nie mylę się, mam nadzieję?

Alice roześmiała się przez łzy. 
– Mógłbyś choć raz w życiu być poważny?
– Dobrze,  zrobię  to  dla  ciebie.  – Usiedli  na  ławce.  Zaoferował  jej  papierosa,  lecz 

odmówiła. – Opowiedz mi o wszystkim. Pomyślimy, co da się zrobić. 

– Nie  wiem,  od  czego  zacząć.  Jego  opinia...  Nigdy  nie  myślałam,  że  mógłby  zechcieć 

akurat  mnie.  No  wiesz,  pokłóciłam  się  z  Marcusem,  Jeremy  interweniował,  no  i 
wylądowaliśmy w łóżku. To znaczy nie od razu – dodała pospiesznie. – Potem te komplikacje 
z ciążą, chociaż wiem oczywiście, że to przecież nie jego wina... Gdy urodziła się Maisy, nie 
mogłam  wprost  uwierzyć,  że  on  nadal  mnie  chce.  Nie  potrafię  tego  wytłumaczyć.  Potem 
Linda mnie odwiedziła... 

– Żeby jak słonce wychodzące zza chmur rozjaśnić ci dzień. 
– Josh, ona miała dobre intencje. Opowiedziała mi o swojej przyjaciółce... 
– Ona nie ma żadnych przyjaciół. 
– Zamierzasz  mnie  wysłuchać?  Opowiedziała  o  innej  samotnej  matce,  o  tym,  jak  ta 

stawała przed sądem rodzinnym i próbowała uzyskać prawo opieki nad własnym dzieckiem. 
Marcus  ożenił  się  z  przedszkolanką.  Jaką  szansę  ja  bym  miała?  Poza  tym  Lindzie  się 
wymknęło,  że  wtedy  nasz  zespół  nie  miał  dyżuru,  a  Jeremy  powiedział  mi,  że  tak.  Nawet 
zadzwoniłam, żeby to sprawdzić, Linda mówiła, że Jeremy stosuje stare sztuczki, że chodzi 
mu tylko o zaciągnięcie kobiety do łóżka. 

– I ty jej uwierzyłaś?
– Przecież ona nie wiedziała, że nas coś łączy. Mówiła akurat szczerze. 
Josh wstał. Alice po raz pierwszy zobaczyła, że jest zły. 
– Pewnie, że wiedziała. Alice, wszyscy wiedzieliśmy. 
– Ale skąd?

background image

– Widziała was razem w jego samochodzie, kiedy ona i ja wchodziliśmy do szpitala. A z 

tym  dyżurem...  Jeremy  specjalnie  zamienił  się  z  doktorem  Taylorem,  żeby  towarzyszyć  ci 
pierwszej nocy w domu. W centralce tego nie wiedzą, mają tylko plan dyżurów. 

– Kiedy więc przyszła mnie odwiedzić... 
– Chciała wam po prostu zrobić na złość. Dlaczego zresztą uważasz, że wypadłabyś lepiej 

w sadzie, a pewnie w ogóle do tego nie dojdzie, jako samotna matka? Chyba lepsza jest pełna, 
kochająca  się  rodzina.  Poza  tym  Jeremy  wcale nie  sypiał  ze  wszystkimi.  Linda  jest 
najlepszym przykładem. 

– To najmniej ważne. 
– Może  i  tak,  ale  jest  coś,  o  czym  jeszcze  nie  wiesz.  Na  tydzień  przed  wypadkiem 

Jeremy’ego  był  bal  chirurgów.  Linda  się  wtedy  na  niego  zasadziła.  Skłamałem  dziś,  że 
widziałem ją po raz pierwszy umalowaną. Po raz pierwszy wysztafirowała się właśnie wtedy. 
To było straszne. Wypiła za dużo. Wiem, że Jeremy potrafi być łobuzem, ale na balu opędzał 
się  od  niej  bardzo  taktownie.  Ona  się  nie  zrażała.  Wszyscy  byli  naprawdę  zakłopotani, 
niektórzy  się  z  niej  podśmiewali.  W  końcu  to  dostrzegła.  Nie  odezwała  się  ani  razu  do 
Jeremy’ego do czasu, kiedy wrócił do pracy. 

Alice przeczesała palcami włosy. 
– Biedna  Linda.  To  musiało  być  dla  niej  straszne,  kiedy  widziała,  że  Jeremy  mnie 

podrywa... 

– On cię nie podrywał, Alice. On cię kocha. 
– Kocha? Co mam zrobić? Co mu powiedzieć? Czy nie jest już za późno?
– Na pewno coś wymyślisz. Zresztą, po co masz wymyślać. Trochę szczerości czasem nie 

zaszkodzi. 

Chwilowo  Alice  i  tak  nie  mogła  nic  zrobić.  Tkwiła  na  oddziale,  a  Jeremy  operował. 

Zobaczyła go dopiero na porannym obchodzie. Miał podkrążone oczy, był nie ogolony. 

– Ten dzień przejdzie do historii – zauważyła Fi. – Pierwszy obchód bez marynarki. 
Może przejdzie też z innego powodu, dodała w myślach Alice. 
Gdy zdyszana wpadła do mieszkania, zderzyła się z Mavis, która wybierała się właśnie do 

przychodni dla dzieci. 

– Zdążyłaś jednak – rzekła Mavis, przywitawszy się. 
– Ledwie. Jak ona się czuje?
Mavis spojrzała z dumą na dziewczynkę. 
– Wspaniale.  Lepiej  weź  parasol,  bo  może  padać.  Alice  spojrzała  na  błękitne  niebo  za 

oknem. 

– Te ich prognozy nigdy się nic sprawdzają. 

– Wypiszę  kartę,  trzeba  ją  dać  pielęgniarce  z  nowego  rejonu – poinformowała  June, 

ważąc  Maisy.  – Co  ja  mówię,  przecież  one  tam  na  wsi  nie  działają.  Zachowaj  dla  lekarza 
rodzinnego. Cieszysz się, że wyjeżdżasz?

– Nie jestem pewna – wymamrotała z wahaniem Alice. Przerażała ją myśl o opuszczeniu 

miasta, nie chciała jeszcze jednak palić wszystkich mostów. 

background image

– No  dobrze,  wypełnimy  książeczkę  Maisy.  – June  zadała  pierwsze  pytanie.  – Kiedy 

zaczęła wodzić za tobą oczami?

– Chyba po dwóch tygodniach. 
– Dobrze. Co z reakcją na dźwięk? Na przykład trzaśniecie drzwi? To ją denerwuje?
– Tak. Niestety, w mieszkaniu nad nami ciągle trzaskają drzwi. 
– Pierwszy uśmiech? Alice roześmiała się cicho. 
– No  cóż,  Jeremy,  mój...  mój  przyjaciel  przysięga,  że  uśmiechała  się  do  niego  już 

pierwszego dnia. Ja bym jednak powiedziała, że zaczęła, gdy miała cztery czy pięć tygodni. 

June spojrzała na Alice. 
– No  proszę,  ten  Jeremy  ma  szczęście.  Pierwszy  uśmiech  jest  zawsze  czymś 

szczególnym. Wpisujemy jednak „po kilku tygodniach”, tak?

Uśmiechnęła  się  wtedy  do  niego  czy  nie,  zastanawiała  się  Alice.  Na  pewno  mogłaby  i 

później, tylko że ja to uniemożliwiłam. A przecież był z nią, wtedy kiedy to się najbardziej 
liczyło. Pokazał jej księżyc i gwiazdy. 

Alice wstała. 
– June,  muszę  jeszcze  przez  parę  dni  zostać  w  mieście.  Mogłabyś  poczekać  z 

wypełnianiem karty? Zatelefonuję w ciągu tygodnia. – Urwała. – Chyba że się okaże, że nie 
będę jej potrzebowała. 

– W takim wypadku zadzwoń, żeby się umówić na następną wizytę. Powodzenia, Alice. 
Okazało  się,  że  Mavis  miała  rację.  Niebo  pociemniało,  spadły  pierwsze,  wielkie  krople 

deszczu.  Alice  miała  już  zawrócić  do  przychodni  i  wezwać  taksówkę,  gdy  zobaczyła 
srebrzysty  samochód.  Zamarła.  Jeremy  znów  jest,  znów  czeka,  by  jej  pomóc.  Jak  zawsze. 
Wyskoczył z samochodu, podbiegł i osłonił Maisy płaszczem. Razem doszli do samochodu. 

– Wsiadaj, ja się nią zajmę – powiedział. 
Gdy umieszczał Maisy w foteliku, Alice doszła do wniosku, że wcale jej nie zdziwiła jego 

obecność. Czyż nie zjawiał się zawsze, gdy go potrzebowały?

Zajął miejsce za kierownicą i uśmiechnął się. 
– Mama powiedziała, że wyszłyście bez parasola – oznajmił i spojrzał na Maisy. – No i 

jak?

– Przybyło jej następne trzysta gramów. 
– To dobrze. 
Wyglądał na wyczerpanego. Powinien w tej chwili wylegiwać się w wannie, odpoczywać 

po całodobowej harówce. Zamiast tego, obdarzył teraz Maisy czułym uśmiechem. 

– Szybko rośniemy, prawda, młoda damo?
Gdy sięgnął do dźwigni ogrzewania, Alice przytrzymała jego rękę. 
– Dziękuję, Jeremy, że jesteś. 
– Nie ma problemu. Nie chciałem, żebyście zmokły. 
– Nie o to chodzi. Za to, że w ogóle jesteś. Co byś powiedział, gdybyś się dowiedział, że 

zerwanie z tobą było największym błędem w moim życiu?

Przez chwilę, która wydawała się wiecznością, nie odpowiadał. Wpatrywał się w podłogę 

samochodu. 

background image

– Jestem skłonny przyznać ci rację – oświadczył wreszcie. 
– A co byś powiedział, gdybyś usłyszał, że wcale nie chcę wyjeżdżać, że chcę zostać z 

tobą?

– Alice! – Delikatnie  oswobodził  dłoń  i  dotknął  jej  policzka.  – Zęby  być  ze  mną,  nie 

musisz tu zostawać. Jeśli uważasz, że Maisy będzie lepiej na wsi, pojedziemy razem. 

Patrzyła na niego przez łzy. 
– Zrobiłbyś to dla nas? Zrezygnowałbyś z pracy?
– Bez wahania, Alice. Zapomnij o tym, jak się wymigiwałem od mieszkania w namiocie. 

Jeśli chcesz, już pakuję plecak. No, przyznaję, że najpierw musiałbym go kupić. 

Roześmiała się, lecz po chwili powróciły łzy. 
– Nie  musisz  rezygnować  z  pracy.  Chciałam  wyjechać  na  wieś  tylko  po  to,  żeby  móc 

zapewnić Maisy utrzymanie. Nie mogę uwierzyć, że zrobiłbyś dla nas to wszystko. Po tym, 
jak wobec ciebie postąpiłam, jak możesz mnie nadal kochać?

– Bo  kocham  i  tyle.  Rozumiem  cię.  Po  tym,  co  przeszłaś,  mogłaś  przeżywać  rozterki. 

Musiałaś  być  przede  wszystkim  matką.  Mnie  to  zabolało,  ale  jeszcze  bardziej  cię  za  to 
kocham. 

Pocałowali się. Poczuła jego zarost na mokrym od łez policzku, poczuła jego usta. Maisy 

usnęła.  Jeremy  całował  jej  matkę  długo  i  przyrzekał,  że  już  nigdy  nie  pozwoli  jej  odejść. 
Wreszcie,  gdy  deszcz  niemal  ustał,  włączył  silnik.  Uśmiechnął  się.  Z  jego  twarzy  zniknęło 
zmęczenie. 

– Dokąd, moje panie?
Spojrzała  na  Maisy,  potem  na  Jeremy’ego.  Na  dwie  osoby,  które  głęboko  kochała. 

Wiedziała już bez cienia wątpliwości, że jest najszczęśliwszą kobietą na świecie. 

– Do domu, Jeremy – poprosiła. – Zabierz nas do domu. 

background image

EPILOG

Gdy  została  sama,  postanowiła  wykorzystać  ten  czas  jak  najlepiej.  Uporządkowała 

papiery, wkleiła do albumu nowe zdjęcia i uzupełniła wpisy w książeczce rozwoju dziecka. 
Usłyszała klucz w zamku. Spojrzała jeszcze na świadectwo adopcji Maisy. 

– Odpoczęłaś? – zapytał Jeremy, wchodząc do środka ze śpiącą Maisy. 
– Tak, potrzebowałam tylko paru godzin wytchnienia po dyżurze. 
– No dobrze, teraz zapomnij o pracy. Mamy wolne aż do poniedziałku. 
– Jak tam przyjęcie? Jeremy uśmiechnął się. 
– Nie tak szalone, jak niegdyś bywało, ale na pewno hałaśliwe. 
– Co u bliźniaków?
– Świetnie  się  czują.  Przyłapałem  Eamona,  jak  próbował  nakarmić  biedną  małą  Maisy 

lodami. – Alice mu nie  uwierzyła. Podejrzewała raczej, że sam próbował jeść lody. – Mam 
dla  ciebie  prezent.  – Rzucił  na  łóżko  papierową  torbę.  – W  aptece  chyba  traktują  mnie  z 
wielkim szacunkiem. Kupować testy ciążowe z Maisy na ręku? Powinienem zapuścić brodę, 
żeby mnie nie poznali. 

Patrzył na nią niepewnie – nie wiedział, jak Alice zareaguje. Zauważył więc, że nie ma 

okresu!

– Tak  naprawdę,  Jeremy,  to  ja  przejawiałam  największą  inicjatywę.  A  do  apteki 

fatygowałeś  się  niepotrzebnie.  – Wyszła  do  łazienki.  Gdy  wróciła,  wręczyła  mu  test.  –
Chciałam ci powiedzieć wieczorem. 

Test mówił, że będą mieli drugie dziecko!
– Znowu będę gruba – dodała. 
– Alice,  to  cudownie! – zawołał  uradowany.  – Będziemy  mieli  dwoje  dzieci!  A  co  do 

twojej tuszy, to mi wcale nie przeszkadza. Byłaś gruba, kiedy cię poznałem. A teraz... póki 
Maisy śpi, marsz do łóżka. 

– Ale  nie  jestem  jeszcze  zmęczona – zaprotestowała.  Popchnął  ją  delikatnie  na  łóżko, 

usiadł obok i pocałował, tak że nie miała już żadnych wątpliwości, że jest równie szczęśliwy 
jak ona. 

– To dobrze – odparł, patrząc na nią z uśmiechem – bo ja wcale nie mam zamiaru spać...