background image

Carol Marinelli 

Umowa z miliarderem 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

- Nigdy nam nie uwierzą - oświadczyła Tabi-

tha i wzięła Aidena za rękę. 

Gdy wyszli z samochodu, dosłownie opadła jej 

szczęka na widok ludzi kłębiących się na schodach 

wielkiego kościoła w Melbourne. Goście przypo­

minali stado lśniących pawi. 

- Czemu tak uważasz? - spytał Aiden. Wcale 

nie wydawał się speszony, przeciwnie, ochoczo 

pomachał ręką do kilku znajomych. 

- Nigdy nam nie uwierzą - powtórzyła Tabitha 

i odetchnęła głęboko, żeby się uspokoić. - Nie 

wyglądam jak żona z wyższych sfer. 

- I dzięki Bogu - mruknął. - Przecież nią nie 

jesteś. Tylko udajesz moją dziewczynę. Jeśli to dla 

ciebie jakaś pociecha, możesz wyglądać seksow­

nie. Ludzie uznają, że jesteś moim ostatnim wy­

brykiem, zanim się wreszcie ustatkuję. 

- Przejrzą twój plan na wylot - mruknęła Tabi­

tha. Nie wierzyła, że wszystko przebiegnie bez 

komplikacji. - Pamiętaj, jestem tancerką, nie ak­

torką. Dlaczego w ogóle przystałam na ten po­

mysł? 

- Nie miałaś wyboru - przypomniał jej Aiden, 

background image

zanim zdążyła wskoczyć z powrotem do samo­

chodu. Powoli ruszyli w kierunku tłumu. - Ode­

grałem rolę twojego kochającego narzeczonego 

podczas zjazdu absolwentów szkoły, w której się 

uczyłaś, a w zamian za to zgodziłaś się towarzy­

szyć mi na ślubie kuzyna. Prosta sprawa. 

- Bynajmniej - zaprotestowała Tabitha i po­

ciągnęła go za rękę, aby zwolnił. - Prostą sprawą 

byłoby poinformowanie twojej rodziny, że jesteś 

gejem. Na miłość boską, mamy dwudziesty pierw­

szy wiek! Homoseksualizm nie jest już traktowany 

jak zbrodnia! 

- Akurat. Powiedz to mojemu ojcu. Posłuchaj, 

podjąłem słuszną decyzję i nie ma sensu jej kwes­

tionować. Poza tym wyglądasz rewelacyjnie, więc 

niczym się nie przejmuj. 

- To wyłączna zasługa twojej karty kredytowej 

- burknęła Tabitha. - Nie powinieneś był tyle 

wydawać. 

- Kupowałem za pół ceny - zauważył. - Poza 

tym nie wyobrażam sobie, byś mogła wejść do tego 

kłębowiska węży, którym jest moja rodzina, bez 

designerskiej sukienki i butów. Przestań się wresz­

cie zamartwiać, odpręż się! Przecież uwielbiasz 

wystawne śluby. 

Po chwili oboje zasiedli na ławie i Tabitha 

zaczęła uważniej przyglądać się zebranym. Musia­

ła przyznać, że Aiden postąpił słusznie, wydając 

fortunę na jej strój. Gdyby włożyła to, co wydawa­

ło się jej odpowiednie na wszystkie śluby, które 

background image

oglądała od początku roku, tym razem z pewnością 

czułaby się zakłopotana. 

Jej sukienka była prawdziwym arcydziełem. 

Uszyto ją z lekkiego szyfonu, który niemal do­

skonale pasował do tycjanowskich włosów dzie­

wczyny, spiętych z tyłu głowy. Jej usta i paznokcie 

były jaskrawokoralowe i świetnie harmonizowały 

z sandałami z pasków na nieprawdopodobnie wy­

sokich obcasach oraz obszytą koralikami torebką. 

Tabithą czuła się rewelacyjnie. Co prawda nigdy 

w życiu nie przyszłoby jej do głowy, aby tak 

dobrać kolory do swoich długich, rudych loków 

oraz bladej skóry, lecz afektowany sprzedawca 

nie kłamał: kompozycja prezentowała się wyś­

mienicie. 

Goście, którzy tłumnie wypełnili kościół, wy­

glądali nieprzyzwoicie zamożnie. Kilka osób 

w oczywisty sposób fatalnie dobrało sobie ubiór, 

nawet Tabitha musiała to przyznać. Podejrzewała, 

że błędy odzieżowe tych gości wynikały z połącze­

nia niewyobrażalnego bogactwa z absolutnym bra­

kiem gustu. Aiden z nieskrywaną radością i nieco 

zbyt głośno komentował zły smak niektórych 

uczestników uroczystości. 

Bezpośrednio przed Tabithą zasiadła niespoty­

kanie wysoka kobieta w kapeluszu o wyjątkowo 

szerokim rondzie, i w ten sposób prawie całkowi­

cie uniemożliwiła dziewczynie śledzenie ceremo­

nii. Wykwintna nieznajoma ubrała się jednak tak 

elegancko, że nawet krytycznie nastawieni Aiden 

background image

i Tabitha nie dopatrzyli się choćby cienia odzieżo­

wego faux pas. Dama ewidentnie nie miała kom­

pleksów na punkcie wzrostu, gdyż na wąskie stopy 

włożyła ostre szpilki. Tabitha momentalnie poza­

zdrościła jej pewności siebie. 

Dopiero kiedy nieznajoma odwróciła głowę, by 

spojrzeć na ślubny orszak, Tabitha rozpoznała, 

z kim ma do czynienia. Była to Amy Dellier, jedna 

z australijskich top modelek. Złocisty szyfon i ko­

ralowe dodatki, którymi jeszcze przed chwilą Ta­

bitha tak bardzo się szczyciła, nagle wydały się jej 

skromne i ubogie. 

Gdy zagrzmiał marsz weselny, ludzie wstali 

i wbili wzrok w pannę młodą, która nieśpiesznie 

ruszyła w kierunku ołtarza. Obserwowali ją wszys­

cy, z wyjątkiem Tabithy, która tego lata widziała 

więcej panien młodych niż ślubny fotograf i wolała 

gapić się na Amy Dellier. Nie ulegało wątpliwości, 

że supermodelka jest naprawdę piękna i nawet 

najzagorzalszy wróg nie dopatrzyłby się w niej 

żadnej wady. 

- Przepraszam. - Niski głos odwrócił uwagę 

Tabithy od tego ideału. - Chciałbym przejść. 

Głos zabrzmiał przyjemnie i zmysłowo, więc 

Tabitha przygotowała się na rozczarowanie: męż­

czyźni o takim tembrze głosu z reguły charak­

teryzowali się wybitnie radiową urodą. Tymcza­

sem ujrzała męską wersję Amy Dellier. Kruczo­

czarne włosy nieznajomego były zaczesane do 

tyłu, miał twarz o wysokich kościach policzko-

background image

wych i najciemniejszych oczach, jakie kiedykol­

wiek widziała. Wyglądał atrakcyjnie i seksownie. 

- Oczywiście - wymamrotała i nerwowo prze­

łknęła ślinę. 

Natychmiast cofnęła nogi, aby przepuścić nie­

znajomego, lecz na jego drodze znalazła się jej 

torebka, której nie mogła podnieść, bo Aiden przy­

depnął pasek i, zauroczony ceremonią, kompletnie 

nie zwracał uwagi na to, co się dzieje w jego 

sąsiedztwie. 

- Przepraszam - powiedział nieznajomy, kiedy 

mimowolnie oparł się o ramię Tabithy. 

Gdyby tego nie zrobił, z pewnością by upadł, 

przechodząc nad jej torebką. Kiedy jego dłoń spo­

częła na ciele Tabithy, dziewczyna wstrzymała 

oddech, a na starannie przypudrowanych policz­

kach pojawiły się rumieńce. Obcy mężczyzna 

otarł się o nią, aż poczuła woń jego wody koloń-

skiej. 

W tym samym momencie Aiden odwrócił gło­

wę, uśmiechnął się i skinieniem głowy powitał 

atrakcyjnego przybysza. Ponieważ właśnie mijała 

ich panna młoda, nieznajomy nie miał wyjścia: 

musiał na stojąco zaczekać między Tabithą a Aide-

nem, aż orszak się oddali. 

Pochód szedł bardzo wolno. Tabitha pomyślała, 

że ta chwila trwa wieczność, choć w rzeczywisto­

ści minęło zaledwie kilka sekund. 

Jeszcze nigdy nie czuła nic podobnego. Męż­

czyzna stał tak blisko niej, że aż przeszył ją roz-

background image

kosznie niepokojący dreszcz. W końcu jednak po­

chód się oddalił i nieznajomy mógł spokojnie za­

siąść w ławie z przodu. Tabitha wypuściła wstrzy­

mywane w płucach powietrze. 

Zajął miejsce obok Amy i ku rozczarowaniu 

Tabithy władczym gestem położył dłoń na ramie­

niu modelki, która najwyraźniej ucieszyła się z je­

go przybycia. 

Dziewczyna westchnęła z żalem i jednocześnie 

skarciła się w myślach za swoje zachowanie. Cze­

go właściwie oczekiwała? Że ktoś tak niepraw­

dopodobnie fantastyczny przyjdzie sam? 

Gdy państwo młodzi stanęli przed ołtarzem, 

zapadła kompletna cisza. Uroczystość zupełnie nie 

interesowała Tabithy. Całą uwagę skupiła na męż­

czyźnie przed sobą. Jego gęste włosy, bez cienia 

siwizny, były doskonale przystrzyżone i elegancko 

uczesane. Nieznajomy nosił skrojony na miarę 

garnitur, który doskonale eksponował jego szero­

kie ramiona. Wszyscy wstali, by odśpiewać pierw­

szy hymn, a zauroczona Tabitha nie mogła ode­

rwać wzroku od obiektu swojej fascynacji. Wyso­

ka Amy Dellier sprawiała wrażenie filigranowej 

przy bardzo postawnym towarzyszu. Nic dziw­

nego, że tak beztrosko nosiła wysokie obcasy. 

- Nawet o tym nie myśl - wyszeptał Aiden 

prosto do jej ucha. 

- O czym mówisz? - spytała Tabitha spłoszona 

i zaczerwieniła się ze wstydu. Momentalnie skupi­

ła uwagę na śpiewniku, który trzymała przed sobą. 

background image

Trik się nie powiódł. 

- Jesteśmy na stronie czterdziestej piątej, Tab 

- zauważył Aiden i uśmiechnął się od ucha do 

ucha. - Droga przyjaciółko, to jest mój brat, Za-

vier. 

- Nie wiem, kogo masz na myśli. 

Aiden znał ją zbyt długo, aby dać się zbyć. 

- Doskonale wiesz, o kim mowa - westchnął. 

- Uwierz mi na słowo: przytłoczyłby cię. 

Tabitha się wzdrygnęła. 

- Nie bardzo rozumiem, co chcesz przez to 

powiedzieć - oznajmiła. 

- Posłuchaj, Zavier wygląda bosko, ale tak 

naprawdę marny z niego pożytek. 

Oboje pochylali głowy nad śpiewnikami i mó­

wili bardzo cicho, niemniej kilkoro zebranych po­

słało im nieprzychylne spojrzenia. 

- Nic mnie to nie obchodzi. Nie jestem nim 

zainteresowana - syknęła Tabitha. 

Aiden popatrzył na nią wymownie. 

- Skoro tak twierdzisz... Tylko potem nie mów, 

że cię nie ostrzegałem - powiedział. 

Tabitha fałszywie zaśpiewała parę linijek, a jej 

wzrok uporczywie kierował się na atrakcyjnego 

mężczyznę z przodu. Choć czuła awersję do ślu­

bów, tym razem odnajdywała w ceremonii nad­

zwyczajną przyjemność. Jeszcze nigdy nie do­

świadczała tak silnego fizycznego zainteresowania 

mężczyzną, zwłaszcza takim, o którym kompletnie 

nic nie wiedziała. Rzecz jasna, w ogóle nie brała 

background image

pod uwagę możliwości zdobycia go: należał do 

innej ligi, i to o kilka klas wyższej. 

Wbrew początkowym zastrzeżeniom Tabitha 

musiała przyznać, że obcowanie z bogaczami ma 

swoje przyjemne strony. Nie było mowy o tym, 

by stała znudzona i spragniona, bo wśród gości 

bezustannie kręcił się fotograf i godzinami pstry­

kał zdjęcia. W Ogrodzie Botanicznym w Melbour­

ne ustawiono niedużą wiatę. Serwowano pod nią 

pyszne owoce oraz szampana, którymi raczyli się 

członkowie rodziny, oddalając się tylko wówczas, 

kiedy fotograf prosił wszystkich do wspólnych 

zdjęć. 

Po kieliszku wybornego trunku Tabitha pode­

szła do rodziców Aidena, którym dopiero teraz 

została przedstawiona. Od razu poczuła sympatię 

do mamy przyjaciela, która wbrew jego słowom 

okazała się spokojną i życzliwą osobą z wyższych 

sfer. 

- Wspaniały ślub, nieprawdaż? Chociaż nadal 

nie jestem pewna, czy suknia Simony była naj­

lepiej dobrana. Prawdę powiedziawszy, nie uwa­

żam, że rozcięcia do połowy uda to odpowiedni 

strój do kościoła. Co o tym sądzisz, Jeremy, ko­

chanie? 

Jeremy Chambers nie był tak spontaniczny jak 

jego żona. Podobnie jak Zavier, miał surową i wy­

niosłą twarz. 

- Wyglądała dokładnie tak samo, jak wszystkie 

inne panny młode, które widziałem w tym roku 

background image

- oświadczył głośno, ani trochę nie przejmując się 

tym, że ktoś go podsłucha. 

- Znam to uczucie - westchnęła Tabitha i na­

tychmiast pożałowała swojej uwagi. - W tym roku 

oglądałam już całkiem sporo ślubów, może wręcz 

zbyt dużo - dodała tytułem wyjaśnienia i pociągnę­

ła solidny łyk szampana. Gdy Jeremy skierował na 

nią surowe spojrzenie, miała ochotę zamilknąć na 

zawsze. Tymczasem starszy pan się uśmiechnął. 

- Otóż to - przytaknął. - W ilu ślubach uczest­

niczyłaś, Tabitho? 

- W dziesięciu - odparła i natychmiast się 

zorientowała, że mocno przesadziła. - Co najmniej 

w sześciu - sprostowała po krótkim namyśle. 

- Wszyscy moi przyjaciele najwyraźniej się zmó­

wili, aby załatwić kwestie matrymonialne w jed­

nym sezonie. 

- To dopiero początek - mruknął Jeremy 

z przekonaniem. - W najbliższych latach czeka nas 

wysyp chrzcin i nim się obejrzymy, dzieci dorosną 

i też będą brały śluby. I tak w kółko. Marjory 

uwielbia wesela. W przeciwieństwie do mnie czuje 

się zobowiązana do uczestniczenia we wszystkich 

możliwych ceremoniach, nawet jeśli w grę wcho­

dzą odlegli krewni. Skoro o tym mowa, będę 

musiał teraz iść i przywitać się z kilkoma. Cieszę 

się, że mogłem cię poznać, Tabitho. - Podszedł, by 

podać jej rękę, ale w ostatniej chwili zmienił 

zdanie i cmoknął ją w policzek, ku bezbrzeżnemu 

zdumieniu Aidena. 

background image

- Dobry Boże, trafiłaś w dziesiątkę! - oświad­

czył oszołomiony. - Mój ojciec nikogo nie lubi. 

- Moim zdaniem jest uroczy - sprzeciwiła się 

Tabitha. - Nie wierzę w te wszystkie okropień-

stwa, które o nim opowiadasz. 

- Jest uroczy tylko dla tego syna, który spełnia 

jego oczekiwania. O wilku mowa... 

- Zavierze! - zawołała Marjory i ochoczo po­

całowała go w policzek. - Byłam pewna, że nie 

dotrzesz do kościoła. Gdzieś ty się podziewał? 

- A jak myślisz? - spytał. Tabitha zauważyła, 

że gdy Zavier rozmawia z mamą, nieco łagodnieje. 

- Pracowałem. 

- Przecież jest sobota - oburzyła się Marjory. 

- Wystarczy, że jesteś zajęty przez cały tydzień. 

Zresztą, jak wolisz. Ja zamierzam się dzisiaj dob­

rze bawić. Czy znasz Tabithę, która jest... - za­

stanawiała się przez dłuższą chwilę nad doborem 

odpowiedniego słowa - ...przyjaciółką Aidena? 

Aiden wypił spory łyk szampana, a Zavier wbił 

uważny wzrok w Tabithę. 

- Widziałem ją w kościele - odparł i podał jej 

rękę. 

Zwróciła uwagę na jego mocny i gorący uścisk. 

- Gdzie jest Lucy? - spytała Marjory. 

- Amy - poprawił mamę z naciskiem. - Po­

prawia makijaż. 

- Śliczna dziewczyna - westchnęła Marjory. 

- Byłaby z niej piękna panna młoda. 

- Jesteś subtelna jak cegła - burknął Zavier. 

background image

- A mam jakiś wybór? Obaj moi synowie uro­

dzili się ponad trzydzieści lat temu i ani im w gło­

wie małżeństwo. - Popatrzyła wymownie na Tabi-

thę. - A co dopiero mówić o wnukach. Simone ma 

zaledwie dwadzieścia lat. Nic dziwnego, że Car-

mella jest cała w skowronkach. 

- Carmella cieszy się, bo Simone ustrzeliła 

kogoś na tyle bogatego, żeby wyciągnął ją z dłu­

gów. Wierz mi, jej wcale nie chodzi o szczęście 

córki. 

- Oj, uważaj! - Marjory pogroziła mu palcem. 

- Pozbycie się długu praktycznie gwarantuje do­

zgonne szczęście. 

- Może tobie - zażartował Zavier. - Twoje 

motywy są jasne, skoro nie potrafisz nawet zapa­

miętać imienia Amy. Lepiej zapomnij o tym, co ci 

chodzi po głowie. 

•- Twój ojciec byłby dumny. 

Tabitha z przyjemnością przysłuchiwała się roz­

mowie. Słowny sparing matki i syna przebiegał 

w żartobliwej atmosferze, lecz kiedy Marjory wspo­

mniała o mężu, nagle się ochłodziło. Zavier umilkł, 

jakby nie wiedział, co powiedzieć. 

- Wiesz, że to prawda-ciągnęła Marjory.-To 

największe marzenie twojego ojca. 

- Największe marzenie twojego ojca?— spytała 

Amy, która nadeszła nieoczekiwanie i otoczyła 

Zaviera ramieniem. Ledwie zauważył jej obec­

ność. - Coś mnie ominęło, kochanie? - dodała 

niskim, aksamitnym głosem. 

background image

- Niewiele - mruknął chmurnie i popatrzył 

ostrzegawczo na matkę. - Na pewno nic takiego, 

czym powinnaś się przejmować. - Oswobodził się 

z objęć Amy i ruchem głowy dał znak fotografowi, 

który cierpliwie czekał na uboczu. - Chyba musi­

my dopełnić formalności - zauważył. 

- Chodźmy, Tabitha - zachęcił Aiden przyja­

ciółkę, która jednak odmownie pokręciła głową. 

- Nie, idź sam - powiedziała. - Nie należę do 

żadnej z obecnych tu rodzin. 

- A co to ma do rzeczy? Chodź. 

Tabitha jednak nie zamierzała ustępować. 

- Fotograf wyraźnie powiedział, że prosi wyłącz­

nie członków rodziny. Aiden, bardzo cię proszę, 

nie pogarszaj sytuacji. I tak czuję się tutaj fatalnie. 

- Na pewno dasz sobie beze mnie radę przez 

pięć minut? 

- Na litość boską, idź już. Wszyscy na ciebie 

czekają. 

Popijając szampana, patrzyła, jak goście wesel­

ni ustawiają się w szeregu. Łatwo było się domyś­

lić, kto należy do której rodziny. Chambersowie 

kojarzyli się Tabicie z bohaterami filmu o mafii: 

ich garnitury wyglądały na ciemniejsze, wszyscy 

mężczyźni byli nieco wyżsi i nieco staranniej 

ostrzyżeni. Tak w naturze prezentowało się połą­

czenie dużych pieniędzy i puli doskonałych ge­

nów. Tylko Aiden nie pasował do otoczenia. Miał 

łagodniejsze rysy twarzy i bogatszą mimikę niż 

dość posępni mężczyźni z jego rodziny. Zavier 

background image

również się wyróżniał na tle bliskich: był wyższy, 

miał ciemniejsze włosy, a sądząc po szacunku, 

z jakim się do niego zwracano, dysponował naj­

większymi wpływami. 

- Tobie również wyznaczono rolę obserwa­

tora? 

Zaskoczona Tabitha odwróciła się i ujrzała 

Amy. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że model­

ka też nie pozuje do zdjęcia. 

- Jest jeszcze trochę za wcześnie, abym zaczęła 

się pojawiać w rodzinnych albumach - wyjaśniła 

swobodnie, nieco zbita z tropu. Nieczęsto się zda­

rzało, by rozmawiał z nią ktoś tak sławny. 

- W moim wypadku jest już trochę za późno. 

Zdaje się, że mój chłopak właśnie ze mną zerwał. 

•- Och... 

- Cholerni Chambersowie - wykrztusiła Amy 

z bólem. 

Poruszona Tabitha patrzyła, jak po twarzy jej 

rozmówczyni spływają łzy. Modelka usiłowała 

powstrzymać płacz, a gdy jej wysiłki spełzły na 

niczym, postanowiła uciec w dystyngowany spo­

sób. Niestety, wysokie obcasy uniemożliwiły jej 

bieganie po trawie. W takiej sytuacji powoli po­

kuśtykała. 

- Taki właśnie mam wpływ na kobiety - zażar­

tował Zavier, dołączywszy do Tabithy. - Nie są 

w stanie uciec ode mnie dostatecznie szybko. 

- Co jej powiedziałeś? - spytała, choć dosko­

nale wiedziała, że to nie jej sprawa. 

background image

- Nic szczególnego. Wyjaśniłem tylko, że nie 

powinna pozować do rodzinnego zdjęcia, skoro nie 

pozostanie tutaj nawet do czasu zrobienia odbitek. 

- Przecież to potworne. - Wzburzona, ode­

tchnęła głęboko. - Nie mogłeś z nią zerwać w bar­

dziej cywilizowany sposób? 

Zavier wzruszył ramionami. 

- Wierz mi, próbowałem. Niestety, albo nie 

chciała mnie słuchać, albo nie potrafiła pojąć, że 

jakiś mężczyzna może jej nie pragnąć. 

Tabitha dyskretnie zerknęła na rozmówcę 

i uznała, że pierwszy wymieniony przez niego 

powód jest bardziej prawdopodobny. Zavier pre­

zentował się wspaniale, był ideałem męskiej uro­

dy, przy którym wszyscy inni wyglądali niecieka­

wie. Nic dziwnego, że Amy nie chciała przyjąć do 

wiadomości, że to już koniec. Nawet krótkotrwała 

znajomość z tak urodziwym osobnikiem musiała 

prowadzić do dozgonnego uzależnienia. 

Zavier nie wydawał się zakłopotany uważnym 

spojrzeniem Tabithy i stał spokojnie, podczas gdy 

dziewczyna oglądała go z ciekawością. Dopiero po 

dłuższej chwili dotarło do niej, że w kompletnej 

ciszy gapi się na nowego znajomego. Poczerwie­

niała ze wstydu i pospiesznie podjęła rozmowę. 

- Moim zdaniem ohydnie ją potraktowałeś 

- podsumowała. 

Uniósł brwi. 

- Łatwo się irytujesz, prawda? Podejrzewam, 

że to twój naturalny kolor włosów? - Wziął do ręki 

background image

garść loków dziewczyny i udał, że im się uważnie 

przygląda. Tabitha poczerwieniała z gniewu. 

- Oczywiście, że tak - warknęła i odtrąciła jego 

rękę. - Nie mam pojęcia, jak kobiety z tobą wy­

trzymują. 

- Mogę ci udzielić odpowiedzi na to pytanie. 

Tabitha z irytacją potrząsnęła głową. 

- To nie było pytanie, tylko stwierdzenie faktu. 

Wydaje ci się, że możesz tak traktować kobiety, bo 

jesteś bogaty i przystojny? - Urwała, zorientowa­

wszy się, że Zavier chichocze. 

- Zatem jestem przystojny? - spytał rozbawio­

ny. 

- Och, daj spokój - prychnęła. - Dobrze wiesz, 

że tak, i wydaje ci się, że dzięki temu masz prawo 

krzywdzić ludzi. 

- Zważywszy, że poznaliśmy się... - zerknął na 

ciężki, złoty zegarek i zmrużył oczy - ... zaledwie 

godzinę temu, śmiem twierdzić, że dość pospiesz­

nie wyrobiłaś sobie opinię o mnie. Jad w twoim 

głosie świadczy o tym, że jest ona negatywna. Czy 

mogę spytać czemu? 

Stała nieruchomo, zastanawiając się nad od­

powiedzią. Dlaczego tak gwałtownie zareagowała 

na jego postępowanie? Czemu rozzłościła się na 

niego za beztroskie porzucenie Amy, skoro nie 

miała pojęcia o okolicznościach związanych z za­

kończeniem ich związku? 

- Po prostu nie lubię, jak ktoś kogoś krzywdzi 

- wyznała wreszcie. 

background image

- Nie skrzywdziłem Amy - odparł zirytowany. 

- Dostała ode mnie dokładnie to, czego chciała. Jej 

zdjęcia pojawiły się we wszystkich kolorowych 

czasopismach, otwierając jej drogę do sławy. Mó­

wisz, że jestem przystojny i bogaty? Przyznaj, że 

Amy również nie brakuje urody ani pieniędzy. 

- Ona cierpiała - upierała się Tabitha, lecz 

Zavier tylko wzruszył ramionami. 

- Niewykluczone - mruknął bez cienia satysfak-

cji. Kąciki jego pełnych, zmysłowych ust lekko się 

uniosły w uśmiechu. - Ostatecznie, właśnie straciła 

najlepszego kochanka, jakiego kiedykolwiek miała. 

- Jesteś obrzydliwy - prychnęła Tabitha. 

Jej policzki poczerwieniały, a oczyma duszy 

ujrzała nagle niebezpieczne wizje. Potrząsnęła 

głową ze zniecierpliwieniem. 

- Nieprawda, tylko prawdomówny. Posłuchaj, 

oboje świetnie się bawiliśmy. Amy chciała więcej, 

a ja nie byłem gotów jej tego ofiarować. - Zaśmiał 

się ironicznie. - Trawa jest tutaj trochę zbyt wil­

gotna, aby na niej klękać. 

- Chciała, żebyście wzięli ślub? 

Zavier skinął głową. 

- Przecież to jeszcze gorzej. - Tabitha była 

szczerze wstrząśnięta. - Ona cię kocha, a ty ją 

brutalnie spławiasz? 

Zavier popatrzył na nią zdumiony. 

- A kto tu mówi o miłości? - Zaskoczenie w jej 

oczach najwyraźniej go rozbawiło. - Twoim zda­

niem Amy mnie kocha? 

background image

- Przecież chciała wyjść za ciebie. 

- Och, daj spokój, Tabitho. Na pewno nie jesteś 

aż tak naiwna. A dlaczego ty jesteś tutaj z moim 

bratem? Dla pieniędzy i władzy. Co to ma wspól­

nego z taką błahostką jak miłość? 

- Nie jestem z Aidenem dla pieniędzy. - Nie 

potrafiła zrozumieć, jak mógł zarzucać jej coś 

podobnego. 

- Daj spokój - powtórzył lekceważąco. 

- Mówię prawdę - podkreśliła wściekła, lecz 

Zavier jej nie słuchał. 

- Przepraszam za zwłokę, panie Chambers 

- powiedziała kelnerka, pospiesznie podchodząc 

ze szklanką z lodem oraz butelką wody mineralnej 

na tacy. 

- Sama butelka wystarczy - oświadczył. 

Wypił spory łyk, podczas gdy Tabitha nerwowo 

wypatrywała Aidena. Gdy go wreszcie zobaczyła, 

miała ochotę zakląć. Panna młoda szczebiotała 

coś do niego, a zatem nie mogła liczyć na na­

tychmiastową odsiecz i była zmuszona radzić so­

bie sama. 

- Więc co robisz? 

- Słucham? 

-' Jak zarabiasz na życie? - Jej cierpliwość była 

na wyczerpaniu. - Zakładam, że pracujesz zarob­

kowo? 

Zastanowił się przez chwilę, nim odpowiedział: 

- Pracuję w rodzinnej firmie. Sądziłem, że 

wiesz przynajmniej tyle. 

background image

Tabitha się zasępiła. Pozostawało jeszcze sporo 

spraw, których nie omówiła z Aidenem, należał do 

nich między innymi życiorys jego brata. 

- Racja! - wykrzyknęła. - Oczywiście, że Ai­

den o tym wspominał. Nie mam pamięci do takich 

szczegółów i do nazwisk. 

- Jak poznałaś mojego brata? 

- Na przyjęciu. 

- W pracy trudno byłoby go zastać, prawda? 

- Uśmiechnął się z ironią. - Oboje wiemy, jaki 

Aiden ma stosunek do spraw zawodowych. 

- Aiden pracuje - podkreśliła Tabitha. - To 

niezwykle utalentowany artysta. 

- O tak, to artysta, bez wątpienia. - Zavier 

rozejrzał się po twarzach gości weselnych i nagle 

oboje dostrzegli, że Aiden wypija drinka i chwyta 

jeszcze dwa kieliszki z tacy przechodzącego obok 

kelnera. - Artysta zaangażowany - dodał kąśliwie. 

-A czym ty się zajmujesz? 

Tabitha przełknęła ślinę. W normalnych okolicz­

nościach z chęcią opowiadała o pracy i z przyjem­

nością obserwowała reakcję ludzi. Nie sądziła jed­

nak, że ujawniając swoją profesję, ujrzy podziw na 

twarzy Zaviera. 

- Jestem tancerką. 

Nie powiedział ani słowa. Powoli powiódł 

wzrokiem po jej ciele i z lekką drwiną uniósł brwi, 

gdy zaczerwieniła się pod jego spojrzeniem. 

- To nie tak, jak myślisz - wymamrotała. - Pra­

cuję na scenie. 

background image

- Taniec klasyczny? - spytał z wyraźną ironią 

w głosie. 

-Do pewnego stopnia - wykrztusiła. - Przede 

wszystkim jednak współczesny. Sporadycznie wy­

konuję nawet coś w rodzaju kankana dla ubogich. 

- W jej głosie zabrzmiała zaskakująco wyraźna 

gorycz. Zamrugała powiekami, zdziwiona własną 

szczerością. 

Uśmiechnął się pod nosem i powiódł spojrze­

niem po jej długich nogach. 

- Czyżbym usłyszał frustrację w głosie gwiaz­

dy? - zainteresował się. 

- Niewykluczone - burknęła i wzruszyła ra­

mionami. Dlaczego tak się czuła? Czemu uważny 

wzrok tego mężczyzny sprawił, że odniosła wraże­

nie, że jest zwykłą fordanserką? - Dla twojej 

informacji: jestem w tym dobra. Możesz sobie kpić 

z tego, jak ja i twój brat zarabiamy na życie, lecz 

nie każdy musi spędzać całe życie w biurze. Tak się 

składa, że dajemy ludziom mnóstwo przyjemności. 

- Och, w to nie wątpię. - Ponownie powiódł 

spojrzeniem po jej ciele. 

Tabitha w myślach zbeształa się za przesadną 

otwartość w stosunku do tego człowieka. Nie bar­

dzo wiedziała, co zrobić, więc dopiła resztkę szam­

pana i sięgnęła po następny kieliszek z tacy prze­

chodzącego obok kelnera. Zavier nie odrywał jed­

nak od niej wzroku, przez co nawet najprostsza 

czynność, taka jak oddychanie, nagle stała się 

niebywale skomplikowana. 

background image

- Uszy do góry - powiedział i życzliwie się do 

niej uśmiechnął, po raz pierwszy zresztą. Tabitha 

właśnie zaczynała się odprężać, lecz jego nieocze­

kiwana życzliwość sprawiła, że włoski na jej karku 

stanęły na baczność. - Gdy tylko włożysz obrączkę 

na serdeczny palec, będziesz mogła na zawsze 

odwiesić buty do tańca. 

Jej zielone oczy zalśniły ze złości. Nie spodzie­

wała się, że Zavier będzie się wtrącał w jej prywat­

ne sprawy. 

- Powinieneś wiedzieć, że bardzo lubię swoją 

pracę - warknęła. - Jeśli naprawdę uważasz, że 

spotykam się z Aidenem, bo chcę wejść do waszej 

rodziny, to jesteś w błędzie - oznajmiła z ironicz­

nym uśmiechem. 

Ta zdecydowana reakcja na prowokacyjną su­

gestię nie zakłóciła spokoju na twarzy Zaviera. 

Tabitha z trudem tłumiła gniew, patrząc na jego 

chłodną minę. 

- Zobaczymy - zapowiedział ponuro. - Co 

mi podpowiada, że nie będę przyjemnie zasko­

czony. 

W tej samej chwili podszedł do nich Aiden, 

całkowicie nieświadomy narastającego napięcia. 

- Cieszę się, że znaleźliście wspólny język 

- oznajmił i uśmiechnął się pogodnie. - Czy ona 

nie jest fantastyczna, Zavier? - Objął Tabithę 

w talii i mimochodem pocałował ją w policzek. 

- Absolutnie fantastyczna - zadrwił Zavier 

i popatrzył na nią złośliwie. - A teraz się oddalę, 

background image

jeśli pozwolicie. - Zdawkowo ukłonił się milczą­

cej Tabicie. - Miło było cię poznać - dodał. 

Tabitha pomyślała, że „miło" to nieodpowied­

nie słowo. Cały problem polegał jednak na tym, że 

nie wiedziała, czy chciałaby ponownie spotkać się 

z tym mężczyzną. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

Posiłek zdawał się trwać w nieskończoność, 

przemówienia ciągnęły się godzinami. Przez więk­

szość czasu Tabitha zastanawiała się nad uwagami 

Zaviera, bez celu trącała jedzenie widelcem i piła 

odrobinę za dużo. Nie podobało się jej, że Zavier 

Chambers zaszufladkował ją jako łowczynię mają­

tków, podczas gdy w rzeczywistości oddawała jego 

rodzinie przysługę: chroniła Jeremy'ego Chamber-

sa przed nowinami, których nie chciałby usłyszeć. 

Aiden był nietypowo podminowany - zdaniem 

Tabithy w naturalny sposób reagował na bliskość 

swojej rodziny. Najwyraźniej zapomniał, że obie­

cał pozostawać u jej boku przez cały wieczór i pił 

na umór. W efekcie przez większość wieczoru 

Tabitha siedziała sama, patrząc, jak Aiden bez­

ustannie wędruje i tylko co pewien czas wraca, aby 

napełnić kieliszek. 

- Weź sobie na wstrzymanie, Aiden - poradziła 

mu, kiedy zjawił się po następnego drinka. 

- Na trzeźwo z nimi nie wytrzymam - oświad­

czył i uśmiechnął się przepraszająco. - Wybacz, 

kiepski ze mnie kompan. Po prostu chce mi się 

płakać i zgrzytać zębami. A ty jak się bawisz? 

background image

Wzruszyła ramionami. 

- Nie najgorzej, ale w sumie jestem tu obca. 

Nie miałam pojęcia, że twoja rodzina jest tak 

dobrze sytuowana. Słyszałam o bogactwie Cham-

bersów, rzecz jasna, ale nie podejrzewałam ich aż 

o taką zamożność. Powinieneś był mnie ostrzec. 

Windsor był najbardziej luksusowym hotelem 

w Melbourne, a sala, w której odbywało się wesele, 

po prostu zapierała dech w piersiach. Wszystko 

było boskie, począwszy od zimnego jak lód szam­

pana i kanapek, podanych gościom zaraz po tym, 

jak zasiedli przy stołach, a skończywszy na wy­

kwintnym bankiecie. 

- Po co miałbym to robić? I tak miałem dość 

kłopotów z przekonaniem cię do przyjęcia zapro­

szenia. Gdybyś wiedziała, co cię czeka, nie zaciąg­

nąłbym cię tu wołami. 

Miał rację. Wśród australijskiej elity, przy leją­

cym się strumieniami drogim szampanie, Tabitha 

czuła się jak kopciuszek. 

Aiden cicho czknął i zapatrzył się melancholij­

nie w kieliszek. 

- Tab? - zagadnął. - Co się dziś z tobą dzieje? 

Zanim powiesz „nic", pamiętaj, że zbyt długo 

jesteśmy przyjaciółmi, aby udawać, że wszystko 

jest w porządku, skoro tak naprawdę nie jest. To 

nie ślub wprawia cię w zły humor, prawda? Co się 

stało? 

Tabitha milczała. Okręciła rudy lok na palcu 

niczym dziecko, które nie wie, co powiedzieć. 

background image

- Chodzi o twoją babcię? - Przygryzła wargę 

i Aiden momentalnie się zorientował, że trafił 

w dziesiątkę. - Co zrobiła tym razem? - spytał 

pogodnie, w nadziei, że rozładuje napiętą atmo­

sferę. - Sprzedała rodzinne klejnoty? 

Tabitha nie wyglądała na rozbawioną, kiedy 

podniosła wzrok. 

- Moja rodzina nie przypomina twojej - zauwa­

żyła ze smutkiem. - Nie mamy rodzinnych klejno­

tów. Nie przejmuj się, to nie twoja wina - dodała. 

- Co nie jest moją winą? - spytał zdziwiony. 

- Tab, powiedz wreszcie, co ci leży na sercu. 

- Zaciągnęła dług na hipotece domu. - Wypuś­

ciła z płuc powietrze, które nieświadomie wstrzy­

mywała. - Żeby spłacić inne długi, których narobi­

ła, uprawiając hazard. 

- Już mi o tym wspomniałaś w ubiegłym mie­

siącu, o ile pamiętam - zauważył. - Poszłaś z nią 

do banku i pomogłaś jej załatwić formalności. Nie 

daje sobie rady ze spłatą odsetek? 

- Podjęła pieniądze, przyznane jej w ramach 

pożyczki, i przegrała je na jednorękich bandytach 

w kasynie - wytłumaczyła Tabitha drżącym gło­

sem. 

- Całą sumę? - Aiden szeroko otworzył oczy 

i rozchylił usta. 

Tabitha pokiwała głową. 

- Teraz musi spłacić wszystkie stare długi, 

które sprawiały jej tyle problemów, i do tego 

doszedł nowy, ogromny. Wszystko przeze mnie. 

background image

- A to skąd ci przyszło do głowy? 

- Nie zablokowałam jej dostępu do tak wielkiej 

kwoty. Moją babcię ciągnie do kasyna jak ćmę do 

światła. Osobiście podejrzewam, że jest uzależ­

niona od towarzystwa ludzi, którzy tara bywają, 

a nie od hazardu. Powinnam była zmusić ją do 

spłacenia wierzycieli... 

- Twoja babcia nie jest dzieckiem - zauważył 

Aiden i wziął Tabithę za rękę. 

- Nie mam nikogo innego. - Była bliska pła­

czu. Kiedy powrócił kelner, zasłoniła kieliszek 

dłonią; Aiden nie miał takich oporów. 

- Proszę zostawić butelkę - polecił i cierpliwie 

zaczekał, aż Tabitha ponownie zacznie mówić. 

- Babcia wychowała mnie po śmierci rodzi­

ców. Poświęciła mi całe życie, a teraz jest stara, 

samotna, zalękniona, a ja nic nie potrafię zrobić. 

Chciałam zaciągnąć w banku pożyczkę, ale wpisa­

nie „tancerka" w rubryce „zawód" jest praktycz­

nie równoznaczne z odrzuceniem wniosku. 

- Pomogę ci - zaproponował, nie zwracając 

uwagi na jej energiczne kręcenie głową. - Daj 

spokój, złotko, to będzie kropla w morzu. Jeszcze 

nie wyjawiłem ci dobrych wieści. Wczoraj sprze­

dałem obraz. 

- Aiden! - Pomimo trosk Tabitha szczerze się 

ucieszyła. Zarzuciła przyjacielowi ręce na szyję 

i entuzjastycznie pocałowała go w policzek. - To 

świetna wiadomość! 

- Oddasz mi te pieniądze, kiedy będziesz mogła. 

background image

Oboje jesteśmy skazani na sukces. - Uśmiechnął 

się szeroko. - Czuję to wyraźnie. 

Tabitha pokręciła głową. 

- Tobie wiedzie się coraz lepiej, ale ja nie mogę 

powiedzieć tego o sobie. - Westchnęła przygnę­

biona, ale robiła, co mogła, żeby w jej głosie nie 

słychać było goryczy. - Muszę przygotować pro­

gram próbny przed następną produkcją. 

- I co z tego? - Aiden wzruszył ramionami. 

- Dasz sobie radę. 

- Mam nadzieję, ale dotąd wszystko przebiega­

ło automatycznie. Zawsze dostawałam rolę. To 

dlatego, że się starzeję. 

- Na litość boską, masz dwadzieścia cztery 

lata. 

- Dwadzieścia dziewięć - poprawiła go Tabi­

tha i mimowolnie się uśmiechnęła. - Dwudziesto-

dziewięcioletnie tancerki muszą się sporo natru­

dzić, żeby dowieść, ile są warte. Nie mogę poży­

czać od ciebie pieniędzy, skoro nie wiem, kiedy je 

zwrócę. 

- Proszę cię... - upierał się Aiden, ale Tabitha 

nie zamierzała ustąpić. 

- Nie, Aiden. Nie zmienię zdania. Muszę sama 

wypić piwo, którego nawarzyłam. 

- Jesteś pewna? 

Stanowczo pokiwała głową. Aiden wzruszył 

ramionami i dał za wygraną. 

- Wiem, że to zabrzmi absurdalnie, bo siedzi­

my w miejscu kapiącym od bogactwa, a twoja 

background image

babcia tonie w długach, lecz pieniądze bywają 

przekleństwem - zauważył. - Ci wszyscy ludzie 

wokół nas tak bardzo się boją, że każdy napotkany 

człowiek dybie na ich majątek, że przestali odróż­

niać prawdziwych przyjaciół od wrogów. Na pal­

cach jednej ręki można policzyć osoby, które się 

tutaj naprawdę przyjaźnią. Gdybyśmy jutro stracili 

pieniądze, wraz z nimi znikłoby dziewięćdziesiąt 

procent tych gości. To bardzo ostrożne szacunki, 

wierz mi. 

- Twój brat odnosi wrażenie, że należałabym 

do ich grona. 

Aiden zmrużył oczy. 

- Tab, wybacz, jeśli sprawił ci przykrość 

- westchnął. - Nie chcę go bronić, ale muszę 

przyznać, że spośród tu zgromadzonych osób wła­

śnie on ma najwięcej powodów, by podejrzewać 

innych o najgorsze. To się w szczególności tyczy 

kobiet. Nie tak dawno temu Zavier został potrak­

towany wyjątkowo okropnie. 

- Ta kobieta musiała być szalona - zauważyła 

Tabitha. 

- Tab, trzymaj się od niego z daleka. Mówię 

poważnie. Tak cudowna istota jak ty nie wytrzy­

małaby w jego towarzystwie nawet pięciu minut. 

Uwielbiam go, ale najgorszemu wrogowi nie ży­

czyłbym takiego partnera. Związek z nim zakoń­

czyłby się twoim płaczem. Poza tym jesteś dzisiaj 

ze mną, pamiętasz? Nie waż się mnie demasko­

wać, robiąc maślane oczy do mojego brata. 

background image

Tabitha się roześmiała. 

- Bez obaw, Aiden. Dobitnie dał mi do zro­

zumienia, co o mnie myśli, i zapewniam cię, że nie 

był to komplement. - Uśmiechnęła się szeroko, 

kiedy Aiden się wzdrygnął. - Zavier jest przekona­

ny, że poluję na twoje pieniądze. 

- Dobry Boże - westchnął Aiden i ponownie 

napełnił sobie kieliszek. - Trafił kulą w płot. 

Gdyby znał prawdę, pewnie dostałby szału. 

Tabitha również nalała sobie z butelki, ale w od­

różnieniu od Aidena uzupełniła kieliszek pokaźną 

porcją wody mineralnej. 

- Zatem nie ma pojęcia? - spytała. 

Aiden wzruszył ramionami. 

- Sam nie wiem. Kiedyś usiłował ze mną roz­

mawiać, żeby mnie wesprzeć na duchu i naprowa­

dzić na właściwą drogę. Sama rozumiesz: weź się 

w garść, dorośnij, w czym problem i tak dalej. 

- Wypił duszkiem zawartość kieliszka. - Szczerze 

mówiąc, spytał mnie wprost, czy jestem gejem. 

- Czemu nie wyjawiłeś mu wtedy prawdy? 

Zalazłby ci za skórę? 

Aiden pokręcił przecząco głową. 

- Zaviera wcale by to nie obeszło. Chociaż 

praktycznie sypia w garniturze i pod krawatem, 

to w takich sprawach jest nadspodziewanie ela­

styczny. 

- Więc czemu się przed nim nie ujawniłeś? 

- Uznałem, że to byłoby nie w porządku wobec 

niego. W żadnym wypadku nie powiedziałbym 

background image

o niczym ojcu, bo dostałby zawału i w efekcie 

Zavier miałby jeszcze więcej zmartwień. On bar­

dzo się o nas troszczy. 

Zaintrygowana Tabitha nadstawiła uszu. 

- Jak to? - spytała. 

- To Zavier kieruje interesami. Tata jest na to 

zbyt schorowany. Wiem, że nie wygląda źle, ale 

tak naprawdę przypomina bombę zegarową. Powi­

nien mieć operowane serce, ale znieczulenie wią­

załoby się ze zbyt wielkim ryzykiem. Żaden kar­

diolog nie podjąłby się przeprowadzenia zabiegu 

w takich okolicznościach, zwłaszcza że pacjentem 

jest człowiek o nazwisku Chambers. 

- Przecież stać go na najdroższe leczenie. 

Aiden zaśmiał się krótko. 

- I na najlepszych prawników. Nie jestem kar­

diologiem, ale doskonale rozumiem ich punkt wi­

dzenia. Sama próba przeprowadzenia zabiegu wią­

że się ze zbyt wielkim ryzykiem. Tata ma tak słabe 

serce, że lepiej nie mówić mu o mnie. Lepiej 

również, żeby Zavier o tym nie wiedział. Nikt nie 

powinien o tym wiedzieć. 

- Zavier nie wie, więc nie masz się czym prze­

jmować - pocieszyła go Tabitha. 

Wypiła łyk trunku i uważnie się rozejrzała, 

instynktownie wypatrując śniadego mężczyzny. 

Usiłowała sobie wmówić, że tylko by ją unie-

szczęśliwił, złamał jej serce, ale jakże chętnie by 

na to przystała! 

Impreza nabierała rozmachu. Aiden kilka razy 

background image

poprosił Tabithę do tańca, lecz jego myśli krążyły 

wokół innych spraw i widać było, że z ulgą po­

wraca do stołu oraz niekończącego się zapasu 

alkoholu. 

Tabitha zaczynała się zastanawiać, czy oboje 

mogliby znaleźć racjonalny powód, aby wymknąć 

się z wesela i pójść do pokoju hotelowego na górze. 

Jej nadzieje na dyskretne opuszczenie imprezy 

prysły, gdy zjawiła, się Marjory w towarzystwie 

ponurego Zaviera. 

- Och, tu się chowacie, moi mili. Dlaczego nie 

tańczycie? 

Tabitha zmusiła się do uśmiechu. 

- Aiden jest nieco zmęczony - wyjaśniła. 

- Wobec tego dlaczego nie znajdziesz innego 

partnera? - Przez jedną, okropną chwilę Tabitha 

sądziła, że Marjory prosi ją do tańca! Rzeczywis­

tość okazała się znacznie gorsza. - Zavierze, może 

zatańczysz z Tabithą? 

Przygotowała się na odmowę. Zavier Chambers 

nie wyglądał na człowieka gotowego robić coś, na 

co nie ma ochoty, a z jego wcześniejszych słów 

wywnioskowała, że taniec z łowczyniami boga­

tych mężów nie jest jego ulubioną rozrywką. Zresz­

tą i tak nie miała ochoty na ten taniec. Perspektywa 

spędzenia kilku minut sam na sam z tym mężczyz­

ną budziła w niej grozę. 

- Z przyjemnością. 

Popatrzyła na niego zdezorientowana, lecz gdy 

wyciągnął ku niej rękę, musiała się zgodzić. 

background image

Gdy ją prowadził, miała ochotę uciec i skryć się 

w bezpiecznym pokoju hotelowym. Jakby wyczu­

wając jej wahanie, zacisnął mocniej palce i rozluź­

nił uścisk dopiero na środku zatłoczonego par­

kietu. 

Objął ją w talii i wyraźnie poczuła ciepło jego 

ciała, przenikające przez cienki materiał sukienki. 

Para tańcząca obok niechcący ją popchnęła i zmu­

siła do przysunięcia się do Zaviera. 

- Kiepsko się bawisz, prawda? - spytał. 

Musiał się pochylić, aby go usłyszała. Jego 

gorący oddech muskał jej ucho. W sali było ciepło, 

lecz Tabitha dostała gęsiej skórki, gdy ręka Zavie-

ra przylgnęła do jej pleców. 

- Wręcz przeciwnie - odparła niezgodnie 

z prawdą. - Towarzystwo jest bardzo miłe. 

Chciała, by jej słowa zabrzmiały przekonująco, 

lecz nie dał się nabrać. 

- Przez większość wieczoru siedzisz sama 

i udajesz, że nic cię to nie obchodzi. Uważnie cię 

obserwuję. 

Tabitha poczuła się przyjemnie zaskoczona, 

kiedy Zavier przyznał, że zwraca na nią uwagę. 

Z początku nie wiedziała jednak, co odpowiedzieć, 

gdyż miała ochotę przytulić głowę do jego torsu 

i zapomnieć o całym świecie. 

- Zatem tańczysz ze mną z litości? 

- Nie, nigdy nie robię niczego z litości. 

Sytuacja stała się jasna: Marjory zaaranżowała 

wszystko. 

background image

- Przykro mi - mruknęła Tabitha. 

- Z jakiego powodu? 

Spojrzała na niego i ze zdumieniem przekonała 

się, że Zavier wygląda inaczej niż wcześniej: jego 

lodowate spojrzenie stopniało, a źrenice się roz­

szerzyły. Mimowolnie przesunęła językiem po war­

gach. 

- Zostałeś zmuszony do tańca ze mną - wyjaś­

niła. 

Z początku nie powiedział ani słowa. Pochylił 

głowę i musnął brodą włosy Tabithy. 

- Nie powinno być ci przykro - wyszeptał. 

- Ostatecznie, to tylko taniec. 

Przymknęła oczy i odetchnęła głęboko, rozko­

szując się jego bliskością. 

To nie był tylko taniec. Czuła, że to coś więcej. 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

- Chodź, idziemy na górę - syknęła. 

Aiden siedział przy stole i mocno trzymał w dło­

ni częściowo opróżniony kieliszek. Tabitha po­

trząsnęła ramieniem przyjaciela. 

- Ruszaj się, Aiden - szepnęła mu głośno do 

ucha. - Ludzie zaczynają się gapić. Naprawdę, 

powinieneś już leżeć w łóżku. 

- Jakieś problemy? - spytał Zavier, zauważyw­

szy dziwne zachowanie brata. 

- Wręcz przeciwnie, nie ma mowy o żadnych 

problemach - oświadczyła Tabitha przez zaciś­

nięte zęby. 

Dotąd nie potrafiła się otrząsnąć po tańcu. Nie 

rozumiała, jak to możliwe, że Zavier z taką łatwoś­

cią rozbudził jej zmysły. 

- Można odnieść inne wrażenie - oświadczył 

z wyższością. 

- Tak czy owak, wszystko jest w porządku. 

Właśnie wracam z Aidenem do pokoju. 

- Zadzwoniłaś już po podnośnik widłowy, czy 

sam mam go wezwać? - spytał ironicznie. 

- Aiden trochę się zmęczył - burknęła niechęt­

nie, ale wiedziała, że nikt by się nie nabrał na tak 

Skan i ebook pona

background image

naiwne wytłumaczenie, a w szczególności nie Za-

vier. 

- Tak, rzeczywiście - przyznał z kpiną w gło­

sie. - Cały tydzień harował jak wół w swojej 

pracowni. A ja posądzałem go o najgorsze. Aż 

trudno uwierzyć, że czasami bywam tak cyniczny. 

Ludzie naprawdę zaczynali zerkać w ich stronę. 

Tabitha zauważyła, że Jeremy Chambers ze zło­

wrogą miną ruszył do ich stolika. Postanowiła 

za wszelką cenę uniknąć konfrontacji z ojcem 

Aidena. 

Przygryzła wargę i powstrzymała się od kąś­

liwej odpowiedzi. Jeremy znajdował się już cał­

kiem blisko. Nie miała wyboru - musiała przyjąć 

pomoc Zaviera, jeśli chciała uniknąć sceny. 

- Rzeczywiście, potrzebujemy pomocy — przy­

znała niechętnie. 

- Miło byłoby usłyszeć magiczne słowo „po­

proszę". 

Nie była aż tak zdesperowana! 

- Posłuchaj, pomożesz mi, czy nie? - warknęła. 

Uśmiechnął się szczerze, życzliwie. 

- Dobrze, spróbujmy razem zaciągnąć go na 

górę. 

Okazało się, że sprawa nie jest taka prosta. 

Udało im się wyprowadzić Aidena z sali. Z począt­

ku jako tako trzymał się na nogach, lecz gdy weszli 

do windy, bezwładnie osunął się na brata i głośno 

zachrapał. 

Tabitha żałowała, że winda nie jedzie szybciej, 

background image

gdyż bliskość Zaviera budziła w niej osobliwy 

niepokój. 

Aiden nie miał najmniejszego zamiaru się bu­

dzić, nie mówiąc już o chodzeniu. W takiej sytua­

cji Zavier musiał dźwignąć go z ziemi i prze­

rzucić przez ramię, co było nie lada osiągnię­

ciem, zważywszy na to, że jego nieprzytomny 

brat miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu. Ta-

bitha wyciągnęła mu z kieszeni kartę magnetycz­

ną, a następnie otworzyła i przytrzymała drzwi, 

żeby Zavier mógł przejść i zrzucić niewygodny 

ładunek na łóżko. 

- Rano nie zapomnij mu powiedzieć, jak okro­

pnie się zachowywał podczas przyjęcia - oznajmił 

Zavier zasapany. 

- Och, z pewnością mu o tym przypomnę. 

- Tabitha nawet nie zamierzała ukrywać irytacji 

z powodu wyczynów Aidena. - Dziękuję ci za 

pomoc przy przetransportowaniu go tutaj - dodała 

niechętnie. 

- Nie ma sprawy. Dobrze, że przyszło mu do 

głowy wynająć pokój w tym hotelu, bo musielibyś­

my siedzieć teraz w taksówce. Pewnie już się 

domyśliłaś, że nie pierwszy raz przybywam bratu 

z odsieczą. Idę o zakład, że nie ostami. - Wbił 

w nią uważne spojrzenie. - Jakoś nie może zmąd­

rzeć, a szkoda. Miłość tak dobrej kobiety powinna 

go zmienić... 

- Nie jestem dobrą... - Tabitha ugryzła się 

w język, ale było już za późno. Jej prowokacyjne 

background image

słowa wzbudziły jego wyraźne zainteresowanie. 

- Z tego, co mi powiedziałeś podczas wesela... 

- Och, jestem pewien, że mimo wszystko masz 

jakieś zalety. 

Zajmowali jeden z największych apartamentów 

w hotelu Windsor, lecz pokój nagle wydał się jej 

stanowczo zbyt mały. Rozmowa z Zavierem za­

częła wyraźnie przypominać flirt. Tabitha jednak 

nie miała dokąd uciec przed tym niebezpiecznym 

mężczyzną, a co gorsza, chyba wcale tego nie 

pragnęła. 

Ogromnie chciała zaskoczyć go ciętą ripostą 

i w ten sposób dowieść, że panuje nad sytuacją, 

jednak nie potrafiła. Zavier Chambers zdawał się 

oszałamiać ją samą swoją obecnością. 

Ponieważ nic innego nie przychodziło jej do 

głowy, zajęła się zdejmowaniem butów Aidenowi. 

Następnie wyciągnęła z szafy gruby koc i przy­

kryła bezwładne ciało przyjaciela. 

Była pewna, że Zavier teraz sobie pójdzie, dzię­

ki czemu będzie mogła nieco ochłonąć. Ostatecz­

nie, transportując Aidena do pokoju, Zavier spełnił 

braterski obowiązek. Nie było logicznego powodu, 

aby teraz zostawał. 

- Powinnam położyć go na boku, na wypadek 

gdyby zwymiotował - mruknęła Tabitha, bardziej 

do siebie niż w nadziei na pogawędkę. 

Uklękła na łóżku i wsunęła ręce pod Aidena, 

aby go przetoczyć. 

- Ostrożnie, nie zrób sobie krzywdy! - krzyk-

background image

nął Zavier i w jednej chwili rzucił się jej na pomoc. 

Chwycił ją za rękę i w tym samym momencie 

poczuła, że to już za wiele. Nerwowo cofnęła ramię. 

Zorientowała się, że Zavier wpatruje się uważnie 

w jej głęboki dekolt. Niespokojnie przełknęła ślinę. 

- Tabitho... - Aiden nieoczekiwanie się ocknął 

i poruszył, jakby usiłował wstać. - Przepraszam. 

- Teraz niczym się nie przejmuj - poradziła mu 

łagodnie. - Postaraj się zasnąć. 

Aiden skierował na nią mętny wzrok. 

- Naprawdę przepraszam - powtórzył. - Myś­

lałem o nas - wymamrotał i oparł się na łokciu. 

— Powinienem cię poślubić. Wiesz? To by roz­

wiązało wszystkie problemy. 

Nie tyle zobaczyła, ile wyczuła, że Zavier ze­

sztywniał. Pomyślała, że z pewnością uznał, że te 

oświadczyny zostały przez nią zaaranżowane. Nie 

potrafiła jednak wykrztusić słowa, zaszokowana 

niespodziewaną propozycją matrymonialną przy­

jaciela. 

- Nie gadaj głupstw - poradziła mu i zachicho­

tała nerwowo. - Dlaczego sobie żartujesz? 

Aiden zdążył tylko nieznacznie wzruszyć ra­

mionami i ponownie zamknął oczy. Zavier oczeki-

wał jednak wyjaśnień. Chwycił brata za ramię 

i mocno nim potrząsnął. 

- Ejże, Aiden - zaczepił leżącego. Usiłował 

mówić żartobliwie. - Nie tak powinny wyglądać 

oświadczyny. Dokończ, co zacząłeś. 

- To by wszystko rozwiązało - wybełkotał 

background image

Aiden. - Tata przed śmiercią obejrzałby ślub syna 

i uporalibyśmy się ze sprawą długów z kasyna. 

Wiem, że jesteś w kropce... 

Nie zdążył dokończyć. Nagle zapadł w głęboki 

sen. Przerażona Tabitha zamarła. 

- Wszystko wyjaśnię... - zaczęła. - To nie jest 

tak, jak sądzisz... 

Zavier uśmiechnął się krzywo. 

- Z pewnością jest znacznie gorzej. 

- Wręcz przeciwnie. Długi z kasyna... 

Uniósł wypielęgnowaną dłoń, aby ją uciszyć, 

Jego złoty zegarek zalśnił w świetle nocnej lampki. 

- Nie obchodzi mnie, w jakie kłopoty się wpa­

kowałaś, bo ty sama mnie nie obchodzisz - wark­

nął. - Musisz jednak przyjąć coś do wiadomości. 

Nie życzę sobie, abyś kręciła się wokół mojego 

brata. Jeśli go poślubisz, ujawnię całą prawdę 

o tobie. Wszyscy się dowiedzą, że jesteś hazardzis-

tką i naciągaczką. Dotarło do ciebie, co mówię? 

- Nic nie rozumiesz... 

- Przeciwnie, rozumiem doskonale - syknął. 

Obszedł łóżko i stanął przy niej. - Sądzisz, że 

wszystko sobie świetnie obmyśliłaś, co? Twoim 

zdaniem rodzina Chambersów rozwiąże wszystkie 

twoje problemy. 

- Skąd - zaprotestowała. Usiłowała się bronić, 

wyjaśnić wszystko po kolei, ale jego bliskość ją 

onieśmielała. Na domiar złego jej umysł wypełniał 

się niebezpiecznymi wizjami. - To nieprawda. 

- Popatrzyła mu w oczy. 

background image

Oboje zamilkli. Grdyka Zaviera poruszyła się, 

gdy przełykał ślinę. Twarz porastał mu już zarost 

i Tabitha wyobraziła sobie, jak przyjemnie byłoby 

poczuć na twarzy szorstki dotyk jego policzka. 

Chociaż Zavier ją atakował, poczuła dziwne pod­

niecenie, zupełnie jakby nagle uderzyła jej do 

głowy kombinacja adrenaliny, szampana i blisko­

ści atrakcyjnego mężczyzny. 

Ciszę nieoczekiwanie przerwało donośne chrap-

nięcie Aidena. Zavier nieoczekiwanie uniósł rękę 

i przesunął palcem po białym obojczyku dziew­

czyny, musnął jej szyję, dotknął palcami loków. 

Czekała. 

Czekała, aż ją do siebie przyciśnie i mocno 

pocałuje. Przesunęła językiem po wargach. 

- Mogłem się tego domyślić. - Jednym ruchem 

wysunął designerską metkę jej sukienki. - Czy 

jedna randka tyle teraz kosztuje? 

Te ostre słowa ją zmieszały. Cofnęła się, nie 

rozumiejąc, o co mu chodzi. W jego oczach do­

strzegła głęboką pogardę. 

- Mam prawo weryfikować transakcje, prze­

prowadzane za pomocą kart kredytowych Aidena 

- wyjaśnił brutalnie. - Nie wiem, czemu wcześniej 

tego nie zrozumiałem. Ta sukienka to jedyna rzecz, 

jaka mnie w tobie czy na tobie interesuje. 

- Wyjdź. 

- Och, z chęcią. Rano nie chcę cię tutaj wi­

dzieć, Tabitho. Trzymaj się jak najdalej od mojej 

rodziny, bo pożałujesz. 

background image

Tabitha wypuściła długo wstrzymywane powie­

trze dopiero wtedy, gdy Zavier zamknął za sobą 

drzwi. 

Czuła, że łada moment może upaść, więc na 

wszelki wypadek usiadła na skraju kanapy. Przeszył 

ją dreszcz, gdy pomyślała o Zavierze. Był zimny, 

wrogi, wyniosły, a mimo to... Dotąd żaden mężczyz­

na nie miał na nią takiego wpływu. W jego towarzys­

twie czuła się dziwnie podekscytowana i nic nie 

potrafiła na to poradzić. Taki mężczyzna jak on 

nigdy przecież nie zainteresuje się rzekomą dziew­

czyną brata, naciągaczką i hazardzistką z długami! 

Położyła się na kanapie i wbiła wzrok w sufit. 

Była bliska płaczu, sfrustrowana niesprawiedliwo­

ścią, która ją spotykała. Nawet filmy w telewizji 

straciły swój urok. Po co miała je oglądać? Zaled­

wie parę minut temu uczestniczyła w prawdziwym 

dramacie. 

Dopiero po kilku sekundach uświadomiła sobie, 

że jej torebka została w sali bankietowej. 

Przewróciła się na bok. Nie wiedziała, czy po­

winna wrócić na przyjęcie i ewentualnie ponownie 

rzucić okiem na Zaviera. W końcu uznała, że bez 

względu na swoje zainteresowanie jego osobą, nie 

może pozostawić zguby. 

Otworzyła drzwi i ruszyła korytarzem, wsłucha­

na w donośne walenie własnego serca. 

Nagle dostrzegła ciemną postać, zmierzającą 

prosto ku niej. Był to ktoś tak wysoki i postawny, 

że w grę wchodził tylko jeden mężczyzna. 

background image

Po kilku krokach ujrzała jego twarz i triumfalnie 

lśniące oczy. 

- Tego szukasz?-Podniósł jej torebkę. - Wró­

ciłem na przyjęcie i zauważyłem ją pod stołem. 

- Dziękuję - mruknęła i wzięła zgubę do ręki. 

Nie odwróciła się jednak, nie mogąc oderwać 

wzroku od jego przenikliwego spojrzenia. 

- Masz ochotę na drinka przed snem? 

Tabitha skinęła głową, mając pełną świado­

mość, że Zavier nie zamierza jej zaprosić do baru 

na dole. 

Jego pokój okazał się zdumiewająco schludny. 

Na szafce stało kilka dużych butelek, a na stoliku 

obok dostrzegła szklankę z resztkami whisky. 

W naczyniu znajdowało się parę kostek lodu. Nie 

zdążyły się rozpuścić - zatem Zavier nie poszedł 

prosto na imprezę, kiedy się rozstali. 

Powiódł wzrokiem za jej spojrzeniem i spokoj­

nie rozwiał jej wątpliwości. 

- Usiłowałem znaleźć racjonalny powód, aby 

ponownie się z tobą spotkać jeszcze dzisiaj. 

Wbrew temu, co nie tak dawno temu kładłem 

Aidenowi do głowy, odpowiedzi czasami można 

doszukać się w butelce. - Dostrzegł jej zaskoczoną 

minę. - Siedziałem tu i myślałem o tobie. Za­

stanawiałem się, czy do ciebie zadzwonić, kiedy 

skojarzyłem sobie, że nie zabrałaś torebki... 

- Dlaczego potrzebowałeś pretekstu? Czemu 

chciałeś ponownie się ze mną spotkać? Zamierzasz 

coś dodać do swojej przemowy? 

background image

- Na dzisiaj koniec z przemowami. 

Czy to się działo naprawdę? Czy Zavier Cham-

bers rzeczywiście siedział przy niej i popijał whi­

sky? 

- Więc dlaczego chciałeś się ze mną zobaczyć? 

- Przecież to oczywiste. 

Popatrzyła mu w oczy i dostrzegła w nich to 

samo pożądanie, które zauważyła na parkiecie. 

- Myślałam, że mnie nienawidzisz. 

Powoli, z rozmysłem pokręcił głową. 

- Teraz budzisz we mnie znacznie bardziej 

pierwotne uczucia. 

Czy to się działo naprawdę? Czy ktoś tak zmys­

łowy i wyniosły jak Zavier może darzyć ją zainte­

resowaniem, a może nawet jej pragnąć? Mógł mieć 

każdą kobietę. Wytrzymał jej spojrzenie. Sytuacja 

stawała się surrealistyczna, zupełnie jakby Tabitha 

zapadła w dziwny, erotyczny sen. 

- Podejdź tu - przykazał cicho, ale stanowczo. 

Tabitha wiedziała, że powinna zostać tam, gdzie 

stoi, a potem odebrać torebkę, podziękować za 

życzliwość i uciec, gdzie pieprz rośnie. 

Postąpiła inaczej. 

Ostrożnie podeszła bliżej, kuszona przytłacza­

jącym pożądaniem, które stłumiło jej instynkt sa­

mozachowawczy. 

W najbardziej szalonych snach nie podejrzewa­

ła, że potrafi zachować się tak odważnie. Jedno 

spojrzenie Zaviera wystarczyło, by jej skrupuły 

nagle znikły. 

background image

- Zatańczysz? 

Oszołomiona skinęła głową. Wyciągnęła rękę, 

aby ponownie rozkoszować się bliskością tego 

mężczyzny. Zavier miał jednak inny pomysł. Led­

wie dostrzegalnie pokręcił przecząco głową. 

- Nie - powiedział. - Chcę, byś zatańczyła dla 

mnie. 

Na krótką chwilę oderwał od niej wzrok i sięg­

nął po pilota. Po chwili pokój wypełnił się niskimi, 

zmysłowymi dźwiękami kontrabasu i łzawymi to­

nami skrzypiec. 

- Nie mogę. - Zwilżyła wyschnięte usta. - Nie 

mogę - powtórzyła, kiedy zwlekał z odpowiedzią. 

- Będziesz się ze mnie śmiał. 

Ponownie pokręcił przecząco głową. 

- Nie żartuję, Tabitho. Naprawdę chcę popat­

rzeć, jak tańczysz. Zatańcz dla mnie tak, jak to 

robisz, kiedy jesteś sama. 

Wiedział! Poczuła się jak dziecko, przyłapane 

na śpiewaniu do szczotki. Była zakłopotana, od­

niosła wrażenie, że Zavier potrafi czytać w jej 

myślach. Przecież nie mógł widzieć, jak w domu 

odsuwa stół, zaciąga zasłony i tańczy do utraty 

tchu. 

W innych okolicznościach z pewnością wy­

śmiałaby to absurdalne żądanie. W głosie Zaviera 

nie wyczuła jednak kpiny ani nawet wyzwania, 

ale tylko żądzę i pragnienie, które tylko ona mogła 

zaspokoić. 

Paski jej sandałów były zapięte na małe, skom-

background image

plikowane sprzączki, a na dodatek ręce jej drżały, 

gdy się pochyliła, a długie włosy opadły bezładnie 

ku ziemi. Nie mogła uwierzyć, że zamierza spełnić 

żądanie tego mężczyzny. Muzyka, wypełniająca 

pokój, podziałała na nią zachęcająco. Tabitha po­

woli przesunęła palcami stóp po łydce. Jej sukien­

ka rozchyliła się, ukazując jędrne mięśnie nóg. 

Dziewczyna instynktownie naprężyła brzuch i dała 

się ponieść muzyce. Poruszała się rytmicznie, ko­

łysała, obracała, tańczyła najbardziej osobisty 

z tańców, przeznaczony dla wyjątkowej publicz­

ności. Kiedy muzyka stała się wolniejsza, Tabitha 

ośmieliła się popatrzeć na Zaviera. Ogień pożąda­

nia w jego oczach zaparł jej dech w piersiach. 

- Podejdź tu. 

Kiedy ją do siebie wezwał głosem nieznoszą-

cym sprzeciwu, zrozumiała, że nadeszła pora na 

następny etap jej wizyty. Było jasne, co się teraz 

zdarzy. 

Tabitha nigdy nie angażowała się w przelotne 

romanse, a swoich partnerów traktowała niezwyk­

le poważnie. Nie należała do kobiet, które dają się 

kupić bukietem kwiatów i kolacją. Niełatwo było 

ją zdobyć. Gdy jednak szła ku mężczyźnie, który 

zupełnie zawrócił jej w głowie, miała wrażenie, 

jakby podążała w nieznane. Czuła, że lada moment 

namiętność zupełnie odbierze jej zdolność racjo­

nalnego myślenia. 

Wiedziała, co robi i, co istotniejsze, pragnęła to 

uczynić. Zavierowi Chambersowi wystarczyło kil-

background image

ka godzin, aby zrobić to, co innych mężczyzn 

kosztowało miesiące starań. Przy nim poczuła się 

jak prawdziwa, zmysłowa kobieta. 

Stał nieruchomo, gdy przemierzała pokój. Przy­

ciągał ją ku sobie zwierzęcym magnetyzmem, 

a gdy znalazła się dostatecznie blisko, nagle wy­

ciągnął ku niej ręce, chwycił ją i szarpnął. 

Jego pocałunek był wygłodniały, natarczywy. 

Niemal krzyknęła, zderzając się z jego ciałem, 

rozchyliła wargi. Poczuła w ustach lekki posmak 

whisky, a zapach Zaviera wypełnił jej zmysły. 

Miał gęste, jedwabiste włosy, które pieściła 

dłońmi. Nogami wyczuła jego szerokie, mocne 

uda. Był podniecony i zdesperowany. Niemal ze 

złością złapał jej spinki do włosów, ściągnął je 

i rzucił na ziemię. Zanurzył palce w jej lokach. 

Odchylił głowę Tabithy i wargami zaczął badać jej 

szyję, brodą drapiąc miękką, aksamitną skórę. 

Na moment odsunął od niej usta. 

- Jesteś pewna? - spytał. 

Miał niski głos, a jego pytanie dowodziło, że 

mimo swego dominującego charakteru nie chce jej 

zrobić krzywdy. 

Tabitha już od dłuższego czasu nie była w stanie 

trzeźwo myśleć. Wątpliwości musiały zaczekać, 

liczyła się tylko ta chwila. Zadrżała z rozkoszy. 

Gdyby jej nie obejmował, z pewnością osunęłaby 

się na podłogę. Wiedziała tylko tyle, że gdyby 

przestał ją całować, pieścić, kusić własnym cia­

łem, z pewnością załamałaby się z frustracji. 

background image

- Proszę, nie przestawaj... - wyszeptała. 

Otworzyła oczy po raz pierwszy od chwili, 

w której dotknął jej ustami. Teraz patrzył na nią, 

a jego źrenice były rozszerzone. Wyraźnie myślał 

tylko o tym, jak bardzo pragnie ją posiąść. 

- Nie przestawaj - pospieszyła go. 

Nie potrzebował dodatkowej zachęty. Jednym 

ruchem wziął ją na ręce, zaniósł do sypialni i de­

likatnie położył na wielkim łożu. 

Tabitha nie miała pojęcia, czego się spodzie­

wać. Czy Zavier zedrze z niej ubranie? Czy ona 

podrze mu koszulę? Zwierzęca namiętność, która 

ogarnęła ich przed chwilą, nieco osłabła, ustępując 

pola zmysłowemu zauroczeniu. Zavier powoli, 

niemal z pełnym podziwu namaszczeniem, rozpiął 

zamek błyskawiczny sukienki i z satysfakcją popa­

trzył na obnażony fragment jedwabistego ciała. 

Pocałował ją w ramię i ostrożnie, delikatnie, 

zsunął najpierw jedno ramiączko sukienki, potem 

drugie. Powolnym ruchem przesunął językiem po 

jej obojczyku. Usłyszała głębokie westchnienie, 

gdy szyfon zsunął się z jej piersi. Przywarł do nich, 

wygłodniały, doskonale wyczuwając, że ona prag­

nie jego czułości. 

W pewnej chwili odsunął się i rozpiął koszulę, 

cały czas wpatrzony w ciało Tabithy. Uważnie 

obserwował jej reakcję na siebie. Zsunął spodnie. 

Musiała zaczekać, aż sam się rozbierze. 

Po chwili popchnął ją lekko na łóżko, połączyli 

się w pierwotnym tańcu, do którego nie potrzebo-

background image

wali muzyki, poruszali się we własnym, najwygod­

niejszym rytmie, zgrali się ze sobą, improwizując. 

Wszystkie komórki ich ciał zdawały się drżeć 

z pożądania. W końcu Tabitha nie mogła już dłużej 

wytrzymać. Dreszcz i pulsowanie najwyższej roz­

koszy przeszyły ją. Ciężko oddychając, otworzyła 

oczy. Musiała na niego popatrzeć właśnie w tej 

chwili. Chciała widzieć mężczyznę, który dopro­

wadził ją do tego magicznego miejsca. Był jej 

wymarzoną doskonałością, niezrównaną fantazją, 

którą żyła, którą kochała. 

- Co z Aidenem? 

Jego pytanie przedarło się przez mgiełkę jej 

rozmarzenia, nieoczekiwanej niechciane. Szorst­

kość jego głosu nieprzyjemnie kontrastowała 

z rozkosznymi momentami, których oboje przed 

chwilą doświadczali. 

- Tabitho? 

Usłyszała zniecierpliwienie w jego głosie. Do­

magał się wyjaśnień. Podciągnęła ciężką, białą 

kołdrę i popatrzyła mu w oczy, zdumiona jego 

nieskrywaną pogardą i gwałtowną zmianą zacho­

wania. 

Usiadła i jeszcze staranniej otuliła się kołdrą. 

Zasłoniła piersi, świadoma, że już za późno na 

fałszywą skromność. 

- Wszystko ci wyjaśnię... - zaczęła i przesunę­

ła dłonią po gęstych lokach. 

Rozpaczliwie usiłowała dobrać słowa, lecz nie 

background image

potrafiła znaleźć sensownego wytłumaczenia tego, 

co zrobiła. Gdyby wyjawiła Zavierowi prawdę, 

być może uzyskałaby od niego wybaczenie, ale za 

jaką cenę? Zdrada najlepszego przyjaciela po pros­

tu nie wchodziła w grę. Tylko Aiden mógł zdra­

dzać własne tajemnice. 

- Jeśli go kochasz, powiedz mi o tym natych­

miast - zażądał, mimowolnie zerkając na jej ob­

nażone ramię. - I wyjaśnij mi, co w takim razie 

robisz w moim łóżku? Nawet ty musisz widzieć, że 

to dramatycznie wykracza poza wszelkie granice 

przyzwoitości. Chyba każdy ma prawo popełnić 

błąd w chwili namiętności, ale gdybyś szczerze 

kochała Aidena, to raczej stawiałabyś choćby lekki 

opór, prawda? Nie sądziłem, że z taką łatwością 

sprowadzę cię do swojego pokoju. 

Dopiero po chwili uświadomiła sobie, jaki był 

prawdziwy sens jego słów. Niewątpliwie zaintere­

sował się nią, pociągała go, a nawet jej pragnął, ale 

zaprosił ją do swojego pokoju i uwiódł tylko po to, 

aby ją sprawdzić. To był test. Chciał się przekonać, 

czy Tabitha naprawdę kocha jego brata i czy jest 

w stanie przezwyciężyć zauroczenie innym męż­

czyzną. 

- Sprawdzałeś mnie? - spytała drżącym gło­

sem. 

Zavier się roześmiał. 

- Niewykluczone - przyznał. - Nie wyczułem 

jednak specjalnego oporu. 

- Sprawdzałeś mnie... - powtórzyła. Czuła, jak 

background image

ogarnia ją wściekłość i oburzenie. - Chciałeś zba­

dać, jak daleko się posunę. 

Zavier Chambers zachował się odrażająco. Był 

niebezpieczny, nie wiedział, co to skrupuły. Mogła 

jednak tylko siebie winić za to, że sama wpakowała 

mu się w objęcia. 

Zacisnęła dłonie na kołdrze i wyskoczyła z łóż­

ka. Pośpiesznie chwyciła porzuconą na podłodze 

zwiewną sukienkę oraz bieliznę, i rzuciła się do 

łazienki. Gwałtownie zatrzasnęła za sobą drzwi 

i sięgnęła do zamka, lecz Zavier był od niej szyb­

szy. Siłą otworzył drzwi i wparował do środka. 

Jego nagość tym razem wprawiła ją w zakłopota­

nie. Wstrząśnięta przypomniała sobie, co przed 

chwilą robiła z tym mężczyzną. Odwróciła wzrok 

i mocniej przycisnęła do siebie kołdrę. Oczy zapie­

kły ją od łez, więc mocno zacisnęła powieki. 

Na szczęście dostrzegł jej zażenowanie, chwy­

cił ręcznik i owinął się nim w pasie. Dopiero potem 

złapał ją za rękę i obrócił twarzą ku sobie. 

- Trzymaj się z daleka od Aidena - syknął jej 

prosto do ucha. 

- Zabieraj łapy. - Jej głos zabrzmiał zadziwia­

jąco spokojnie, wręcz władczo. Jej szok przekształ­

cił się w złość. - Nie znasz wszystkich faktów. Tak 

naprawdę, robię twojej cholernej rodzinie przy­

sługę. 

- Usiłując zataić przed nami fakt, że Aiden 

jest gejem? - Jego szydercza odpowiedź ją za­

szokowała. 

background image

- Wiedziałeś? 

- Oczywiście! A jeśli nawet miałbym jakieś 

wątpliwości, dzisiejszy wieczór całkiem je roz­

wiał. 

—. Jak to? - Usiłowała zebrać myśli. Nie miała 

pojęcia, jaka będzie reakcja Aidena. 

Zavier ją puścił, ale się nie ruszyła. Popatrzyła 

mu w twarz, domagając się odpowiedzi. 

- Każdy inny mężczyzna byłby dumny, mogąc 

bawić się w twoim towarzystwie - wyznał tak 

cicho, że ledwie go usłyszała. 

- Nie przypominam Amy Dellier - zauważyła, 

zapominając o złości. 

- Jesteś warta więcej niż dziesięć Amy Dellier 

- wyjaśnił Zavier stanowczo. - Gdyby Aiden miał 

choć odrobinę testosteronu, z pewnością garnąłby 

się do ciebie, nie do whisky. 

- Skoro wiesz, że jest gejem, to dlaczego się 

wściekasz? Chyba teraz jasne, że nie uganiam się 

za nim i nie poluję na jego pieniądze. 

- Och, daruj sobie przemowy - burknął. - Są­

dzisz, że byłabyś pierwszą osobą, która wzięła ślub 

z rozsądku? Wcale nie mam na myśli przeciętnych 

ludzi. W rodzinie Chambersów roi się od zgnił-

ków. To, co zdrowe i słodkie, znajduje się poza nią. 

Wierz mi, wśród moich bliskich jest mnóstwo 

chciwych, paskudnych łowców posagów i za­

chłannych kobiet, polujących na mężów. 

- Nie mam pojęcia, o czym gadasz. - Mówiła 

coraz głośniej, zirytowana sposobem, w jaki ją 

background image

traktował. Poza tym cały czas była zła na siebie 

i nie rozumiała, jak mogła pozwolić na to, aby ją 

uwiódł. 

- Weźmy choćby ten ślub i kuzynkę Simone... 

- Uniósł ręce i potrząsnął nimi w teatralnym geście 

rozpaczy i oburzenia. - Marzenie o miłości, akurat. 

Co za bzdura. - Popatrzył na jej zdezorientowaną 

twarz. - Chcesz lepszego przykładu? Proszę bar­

dzo. Moi rodzice. 

- Ale przecież... oni wydają się tacy szczęśliwi 

-wydukała. 

- Są szczęśliwi, bez wątpienia. Z całą pewnoś­

cią są też małżeństwem. Ale w żadnym wypadku 

nie można ich nazwać szczęśliwym małżeństwem. 

Jeśli uważasz, że pozwolę ci położyć łapę na 

majątku Aidena, to się grubo mylisz. 

- On tylko żartował - zaoponowała Tabitha, 

ale Zavier wiedział swoje. 

- Nie, bynajmniej, Tabitho - oświadczył 

chmurnie. - Przy całym tym artystycznym stylu 

życia, jaki uwielbiacie ty i Aiden, oboje jesteście 

wyjątkowo przyziemni. Możecie sobie złorzeczyć 

na system, ale i tak chcecie mieć popłacone ra­

chunki i korzystać z drobnych luksusów. Niewąt­

pliwie nie miałabyś nic przeciwko temu, prawda? 

- spytał szyderczo. - Pani Tabitha Chambers z pe­

wnością odzyskałaby ogólne poważanie po spłacie 

swoich długów w kasynie. Oczyma duszy już cię 

widzę na zawodach brydżowych albo w Melbour­

ne Cup. Tam byś się poczuła jak ryba w wodzie, 

background image

co? Nie wzięłaś pod uwagę tylko jednego prob­

lemu, związanego z tym genialnym scenariuszem. 

Jesteś małą, napaloną dziewczynką, przyznasz? 

- Przysunął się tak blisko, że jego gorący oddech 

niemal parzył jej policzki. - Kręcą cię nie tylko 

stoły w kasynie, co? 

- Sam nie wiesz, co mówisz. - Głos uwiązł jej 

w gardle. Nie miała siły się poruszyć, stała niczym 

królik, oszołomiony światłem reflektorów. 

- Och, przeciwnie. Wiem doskonale. Musiała­

byś zafundować sobie kochanka. Dyskretnie, rzecz 

jasna. Właśnie o to chodziło, co? Chciałaś spraw­

dzić, czy masz w sobie dość mocy, aby przetrwać 

samotne, pozbawione uczuć małżeństwo. 

- Bzdura. 

Z dezaprobatą pokręcił głową. 

- Zakładam, że zaliczyłem sprawdzian? - spy­

tał szyderczo. 

- Zawstydziłbyś się, gdybyś siebie posłuchał 

- zawrzała oburzeniem. - Wiesz co? Żal mi ciebie. 

Jesteś przekonany, że wszyscy dybią na twoje 

pieniądze. Traktujesz innych według własnej mia­

ry. Czy tak trudno ci uwierzyć w szczęśliwe zakoń­

czenie? 

- Zakończenie czego? 

Przez sekundę sądziła, że to żart. 

- Zakończenie czego? - spytał ponownie. 

Nadal uważała, że Zavier sobie dowcipkuje, 

lecz popatrzywszy na niego uważniej, zorientowa­

ła się, że jest szczerze zdezorientowany. 

background image

- Szczęśliwe zakończenie - powtórzyła, ale 

nadal nic nie wskazywało na to, że ją rozumie. 

- Takie jak w bajkach. Mama nie czytała ci bajek 

do poduszki? 

Zavier się zaśmiał, ale nie wyglądał na roz­

bawionego. 

- Poznałaś moją mamę. Naprawdę wyobrażasz 

sobie, że raczyła nas jakimiś bajeczkami dla grzecz­

nych dzieci? 

Tabitha nigdy nie podejrzewała, że mogłaby 

ulitować się nad Zavierem. Ostatecznie, miał 

wszystko, czego jej brakowało: pieniądze, wpły­

wy, rodziców. Mimo to... Nagle ogarnęło ją współ­

czucie. Rzeczywiście, tylko przez siedem lat mog­

ła się cieszyć towarzystwem rodziców, ale za 

żadne skarby nie zamieniłaby swoich wspomnień 

na życie z Marjory i Jeremym. Nadal ze wzru­

szeniem lubiła wspominać, jak leżała w łóżku, 

a mama zabierała ją w dalekie podróże do zam­

ków, w których poznawała książąt i śledziła ich 

dzieje. W ten sposób odwiedzała świat, gdzie 

dobro zawsze zwyciężało. 

- Nic nie rozumiesz - westchnęła, tym razem 

nieco łagodniej. 

- Jestem innego zdania. 

Podniósł jej sukienkę i jeszcze raz zerknął na 

metkę. Dopiero potem rzucił Tabicie ubranie. 

- Trzymaj się z daleka od mojej rodziny - wark­

nął. - Niedobrze mi, gdy na ciebie patrzę. 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

Zawsze traktowała taniec jak ucieczkę od rze­

czywistości. Z całą pewnością nie był dla niej 

wyłącznie sposobem na zarabianie pieniędzy. Po­

ruszająca muzyka, przyciemnione światło, publicz­

ność, zmysłowy zapach roztańczonych ciał. Po­

trafiła zatracić się w rytmie, zupełnie jakby nagle 

odgradzała się od świata ciężką zasłoną. 

Tego wieczora nie mogła jednak liczyć na uciecz­

kę. Ta sytuacja trwała już piąty dzień. 

Od pięciu dni biegała od banku do banku i wy­

czekiwała telefonu, który uratowałby jej babcię. 

Nocami zaś przewracała się z boku na bok i czeka­

ła na zupełnie inny telefon. 

Przeżyła jednorazową przygodę. Brzmiało to 

tandetnie, paskudnie. Zaspokoiła żądzę i pozornie 

na tym cała sprawa się zakończyła. 

W jej wypadku było inaczej. Nie potrafiła 

przejść do porządku dziennego nad tym, co zrobi­

ła. Co on zrobił. Cały czas tkwiła przy nim myś­

lami, bezustannie wspominała tamte cudowne 

chwile. Pamiętała jednak także ból, który jej spra­

wił. Upokorzył ją, a mimo to... 

W jego ramionach odnalazła spokój i pociechę, 

background image

których od dawna poszukiwała. Nadal czuła na 

ciele delikatny dotyk kochanka i snuła śmiałe 

marzenia o jego miłości. 

Miłość. 

To słowo kołatało w jej umyśle niczym drwina. 

Tego wieczoru tańczyła, bo musiała, na tym 

polegała jej praca. Tańczyła dobrze, ale z całą 

pewnością nie tak dobrze, jak dla Zaviera. Tym 

razem, kiedy opadła kurtyna, nie zbiegła ze sce­

ny wraz z innymi tancerkami, bo nie spieszyło 

się jej do domu. Nie miała ochoty wracać do 

dużego, pustego łóżka i snów o tym, co nieosią­

galne. 

Powolnym krokiem ruszyła do garderoby. 

- Pan Chambers przyszedł cię odwiedzić 

- oznajmił Marcus, pracownik techniczny, tak 

samo przygnębiony, jak zawsze. 

Tabitha uśmiechnęła się do niego przepraszają­

co i odwróciła do przyjaciela. Aiden stawał się 

regularnym gościem za kulisami. 

- Z jakim kryzysem musimy się dzisiaj uporać? 

- spytała lekko. - Twoja złota rybka ostatecznie 

odeszła na łono Abrahama i teraz... 

Słowa uwięzły jej w gardle, gdy nagle się od­

wróciła i ujrzała twarz Zaviera, tę samą, która 

nocami nawiedzała jej myśli i rozbudzała wyob­

raźnię. 

- Nie jest aż tak źle - oznajmił i ruszył ku niej 

pomiędzy innymi tancerkami, które bezwstydnie 

patrzyły raz na niego, raz na Tabithę. Nawet nie 

background image

starały się ukryć zachwytu przybyszem. - Rano 

muszę lecieć do Ameryki i pomyślałem, że powin­

niśmy przedyskutować kilka drobiazgów. 

- Drobiazgów? - wykrztusiła osłupiała. 

Dopiero kiedy przesunął wzrok po jej różo­

wym, lśniącym ciele, uświadomiła sobie, że nie 

ma na sobie nic poza stringami w kolorze cielis­

tego beżu. Dotąd nie zwracała na to uwagi - po 

garderobie bezustannie kręciły się nagie kobiety 

- lecz spojrzenie Zaviera było zbyt wymowne, 

aby je zlekceważyć. Marzyła o tej chwili i wy­

obrażała sobie, że zachowa chłód i obojętną 

wyniosłość. Posunęła się nawet do tego, że 

przed lustrem przygotowywała się na spotkanie 

z Zavierem. Lekko marszczyła brwi, cicho strze­

lała palcami, usiłując przypomnieć sobie jego 

imię... 

Cały wysiłek na marne. Była rozebrana i nawet 

nie mogła marzyć o wyniosłym spojrzeniu. 

- Ślub odbędzie się już za miesiąc. Naprawdę 

powinniśmy zapiąć kilka spraw na ostatni guzik. 

- Zamiast normalnego harmidru, w pomieszczeniu 

panowała cisza jak makiem zasiał. Wszyscy nad­

stawili uszu, wszyscy patrzyli na nią i na jej gościa. 

- Marcus? 

Ledwie do niej dotarło, że Zavier zwrócił się do 

technika. Zdziwiło ją, że znał jego imię i że Marcus 

ochoczo podszedł do tak ważnej osobistości, jaką 

był Zavier Chambers. 

- Czy znasz jakieś ustronne miejsce, do które-

background image

go moglibyśmy przejść? - Zavier uśmiechnął się 

przebiegle do milczącej Tabithy. -Moja narzeczo­

na wygląda tak, jakby chciała usiąść. 

Błyskawicznie się ubrała, wyczuwając na sobie 

ciekawski wzrok wszystkich obecnych w garde­

robie. 

Rzecz jasna, Marcus stanął na wysokości zada­

nia i zaprosił zamożnego gościa do garderoby dla 

gości specjalnych, z lustrami i minibarkiem. Za-

vier natychmiast się rozgościł, zdjął marynarkę 

i z lodówki wyciągnął butelkę szampana. 

- O co chodzi? - spytała. Jej głos nie brzmiał 

tak zdecydowanie, jakby sobie życzyła, ale musia­

ła się z tym pogodzić. - Jak śmiesz wdzierać się 

tutaj? To moja praca, nie musisz robić bezsensow­

nego zamieszania. 

- Żony Chambersów nie pracują - oznajmił 

bez namysłu. 

Poluzował korek szampana, a gdy rozległ się 

donośny wystrzał, napełnił dwa kieliszki. Jeden 

wręczył Tabicie. 

- Mówię poważnie. Chcę wiedzieć, po co przy­

szedłeś. 

- Przecież to oczywiste. - Uśmiechnął się łobu­

zersko. - Chodzi o nas. 

O nas? Wystarczyło to jedno, krótkie słowo, aby 

momentalnie się zdekoncentrowała. O nas. O nie­

go i o nią. O nich oboje. 

- Słucham? - wymamrotała. 

- Bierzemy ślub. 

background image

Powiedział to z taką lekkością i beztroską, że 

z początku nie zrozumiała sensu jego słów. 

- Ślub? - wykrztusiła po chwili. 

- Tak jest — potwierdził. 

- Mój i twój? 

- Jak najbardziej. 

- Dlaczego, u licha, miałbyś się ze mną żenić? 

- Nagle przestała się złościć i zaczęła dziwić. 

- Ponieważ tym razem, zupełnie wyjątkowo, 

jeden z kretyńskich planów Aidena ma odrobinę 

sensu. 

- Ale przecież zgodziłam się tylko na to, żeby 

towarzyszyć mu na weselu. Jego oświadczyny 

zaskoczyły w równym stopniu ciebie i mnie. Cze­

mu mi nie wierzysz, kiedy powtarzam, że nie 

poluję na twojego brata? Nigdy nie interesowałam 

się nim matrymonialnie. Chodziło wyłącznie o to, 

żeby udzielić mu pomocy, nawet nie przeszło mi 

przez myśl, że mogłabym go ograbić z pieniędzy. 

Poza tym powinieneś wiedzieć, że następnego 

ranka rozmawiałam z Aidenem. Powtórzył, że jest 

gotów związać się ze mną, a ja ponownie od­

rzuciłam jego oświadczyny. 

- Wiem o tym - oznajmił Zavier krótko, nie 

odrywając wzroku od swoich zadbanych paznokci. 

- Przyznam, że trochę mnie to zaskoczyło. Czy 

liczysz na lepszą ofertę? 

W milczeniu pokręciła głową. 

- Nie winię cię - ciągnął. - Ostatecznie Aiden 

to marny kandydat na męża. - Uśmiechnął się 

background image

ironicznie. - Oboje wiemy, że nie stronisz od 

hazardu, ale po co miałabyś stawiać na ubogiego 

artystę, który w dodatku może zostać wydziedzi­

czony? Wystarczy, że jego rodzina pozna prawdę 

o twojej kiepskiej sytuacji finansowej i skończysz 

na dnie. 

- Bzdury. 

- Jestem innego zdania. Zresztą to bez znacze­

nia, ponieważ, moja droga, wygrywasz. Po raz 

pierwszy w życiu jesteś górą. Rozbiłaś bank. 

- Jaki znowu bank? - skrzywiła się, słysząc 

jego szyderstwa. 

- Podbijam stawkę. - Zmrużył oczy, tym ra­

zem koncentrując spojrzenie na twarzy Tabithy. 

- Lubisz te chwile, prawda? - syknął. 

Nie miała zamiaru bawić się w jego gierki. 

Rzeczywiście, budził w ludziach lęk. Z całą pew­

nością nigdy dotąd nie spotkała równie potężnego 

człowieka. Ale widziała też inną stronę Zaviera, 

kiedy ją obejmował, tulił, pieścił. 

- Przyznam, że mnie zaskoczyłeś - odparła 

i lekko westchnęła. - Nie wiem, co o tym wszyst­

kim myśleć. 

- Może to ci rozjaśni w głowie? - spytał szorst­

ko i sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki. 

Wyciągnął z niej czek, który położył na stole. 

- To żart, zgadza się? 

- Nigdy w życiu nie byłem bardziej poważny. 

Spojrzała do lustra i niecierpliwie wyciągnęła 

kilka spinek z włosów. Nie miała zamiaru spoglądać 

background image

na czek, nie interesowała jej żadna suma, jaką 

mógł na nim wypisać. 

- Lepiej rzuć okiem na to, co ci proponuję 

- oświadczył, wbijając wzrok w jej ramię. - Rzadko 

się zdarza, by ludziom proponowano takie sumy. 

- Rzadko się zdarza, by ktoś mnie traktował jak 

dziwkę. 

Zavier mimowolnie drgnął, zaskoczony dosad-

nością jej słów. 

- Nie miałem takiego zamiaru - wymamrotał 

szczerze. - To tylko sposób na rozwiązanie prob­

lemu. 

- Jakiego problemu? 

- Ty masz kłopoty finansowe, a ja mam ojca, 

który pragnie zobaczyć swoje dziecko na ślubnym 

kobiercu. Czas działa na moją niekorzyść, a z tego, 

co mi powiedział Aiden, wywnioskowałem, że tobie 

zależy na pieniądzach. Tkwisz po uszy w długach. 

- Nie - zaprotestowała gwałtownie. - Nie­

prawda. 

Na jego twarzy nie drgnął nawet jeden mięsień. 

- Dlaczego zatem potrzebujesz pieniędzy? 

Była bliska wyjawienia mu prawdy. Nawet ot­

worzyła usta, żeby to uczynić, ale uświadomiła 

sobie, że w ten sposób momentalnie zakończyłaby 

znajomość z nim, a wcale nie miała na to ochoty. 

- Nie chcę o tym rozmawiać. 

- Nic dziwnego - parsknął i odetchnął głęboko. 

- Proponuję ci korzystną transakcję, dzięki której 

wykaraskasz się z tarapatów, a ja załatwię ważną dla 

background image

mnie sprawę. - Ponownie podsunął jej czek. Tym 

razem sprawdziła, na jaką kwotę opiewa, i zamruga­

ła powiekami. Nie spodziewała się, że ujrzy tak 

zawrotną sumę. - Oczywiście, to tylko pierwsza 

płatność. 

- Pierwsza? 

- Za wyrażenie zgody - uzupełnił rzeczowo. 

- Tyle samo dostaniesz po ślubie, a po pół roku 

małżeństwa jeszcze dwa razy tyle. Pod warunkiem 

że będziesz dobrą żoną, rzecz jasna. 

- Dobrą żoną? - Nawet sama usłyszała zdu­

mienie we własnym głosie. 

Skarciła się w myślach, za ciągłe powtarzanie 

słów Zaviera. Zachowywała się jak papuga. 

- Żadnych skandali, żadnych wywiadów, żad­

nych problemów przy szybkim rozwodzie. 

- R-rozwodzie? - Tabitha pomyślała, że tym 

razem zrobiła z siebie papugę-jąkałę. 

- Nie oczekuję, że poświęcisz dla mnie całe 

życie. Wystarczy pół roku. - Wzruszył ramionami, 

ale Tabitha wiedziała, że za tym nonszalanckim 

gestem kryje się prawdziwy ból. - Mój ojciec nie 

pożyje dłużej niż trzy miesiące. Za pół roku moja 

rodzina ponownie trafi na czołówki gazet, ale to 

już nie powinno nikogo szokować. Nie chcę, żebyś 

szargała sobie reputację. Dziennikarze mogą zro­

bić z ciebie nieczułego babsztyla, który opuszcza 

mnie zaraz po śmierci taty. 

- Wystarczy, że sama stracę do siebie szacu­

nek, tak? 

background image

- To się już stało, prawda? - zauważył zgryź­

liwie. - Poza tym nie ma mowy o hazardzie. 

Naturalnie, mam świadomość tej twojej słabości 

i zapewniam cię, że bez trudu otrzymasz wysokie 

alimenty. Aiden zdradził mi, że narobiłaś sobie 

długów w kasynie, więc proszę cię, byś powstrzy­

mała się od chodzenia do tego przybytku, chyba że 

będę przy tobie. Po rozwodzie nadrobisz zaległo­

ści, jeśli będziesz miała ochotę, ale osobiście suge­

ruję, byś poszukała pomocy specjalisty. Chętnie 

opłacę twoje leczenie. 

- To nie będzie konieczne. 

- Dobrze - westchnął Zavier. - Nałogowcy 

zawsze na końcu dostrzegają, że mają problem. 

Jeśli jednak zmienisz zdanie, moja propozycja 

pozostaje aktualna. Wszystko jest wyszczególnio­

ne w kontrakcie. 

Tabitha miała ochotę powtórzyć jego ostatnie 

słowo, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język. 

Zavier wyciągnął z teczki dwa dokumenty. 

- Teraz usiądź i zapoznaj się z treścią tych 

papierów. To może potrwać, ale chcę, żebyś do­

kładnie wiedziała, w co się angażujesz. 

Mówił tak, jakby już się zgodziła. Tabitha ponow­

nie się rozgniewała. 

- Naprawdę sądzisz, że przystanę na tę absur­

dalną propozycję? 

- Jak najbardziej - potwierdził. - Te pieniądze 

całkowicie odmienią twoje życie. 

- Jestem zadowolona ze swojego życia, dziękuję. 

background image

- Jak długo zamierzasz tak żyć? - spytał 

wprost. - Ile lat można być tancerką? 

- Mam zaledwie dwadzieścia parę lat - oświad­

czyła wymijająco. - Mówisz tak, jakbym musiała 

o kulach wychodzić na scenę. 

- Dobiegasz trzydziestki - wytknął jej bezlitoś­

nie, nie zwracając uwagi na to, że policzki Tabithy 

gwałtownie poczerwieniały. - Poza tym kazano ci 

wystąpić w eliminacjach do roli, którą dotąd przy­

znawano ci automatycznie. 

- To czysta formalność - burknęła niezadowo­

lona. - Aiden nie miał prawa rozmawiać z tobą na 

ten temat. 

- Jesteśmy braćmi. - Wzruszył ramionami. 

- Poza tym nie wdawał się w szczegóły. Przypad­

kiem przeczytałem w gazecie artykuł o wysypie 

uzdolnionych artystów w Melbourne i trudnoś­

ciach, których doświadczają tancerze poszukujący 

pracy... 

- Nie przypominam sobie takiego artykułu. 

- Zmrużyła oczy. - Dla twojej informacji: czytam 

gazety, nie jestem kompletnym tumanem. 

- Och, w przeciwieństwie do mojego brata. 

Masz rację: taki artykuł nie istnieje. Ale Aiden 

poskarżył mi się, jak okrutny jest świat dla takiej 

kruchej istoty jak ty. 

- Dlaczego interesuje cię moja kariera? Albo 

jej brak, jak wolisz? 

- Wcale mnie nie interesuje. - Potarł palcem 

skroń. - Podobno wiedza to potęga. Wiem, że nie 

background image

tak dawno temu agenci sami podsuwali ci kontrak­

ty do podpisania. Teraz potrzebujesz pieniędzy, 

a z pracą krucho. 

- Zatrudnię się w biurze. 

- W takim stroju? - Popatrzył na jej absurdal­

nie skromny strój i nagie, piegowate udo. - Wątp­

liwa sprawa. 

- Dlaczego wybrałeś mnie? - Poruszyła się 

niespokojnie. - Czemu miałbyś narażać na szwank 

reputację... 

- O moją reputację nie musisz się martwić. 

Jedna tancerka hazardzistka z pewnością jej nie 

zaszkodzi - zapewnił ją stanowczo. 

- Może Amy byłaby lepszą kandydatką? W su­

mie właśnie tego chciała. 

- Amy jest wykluczona, bo chciała udawać, że 

w grę wchodzi miłość - prychnął zirytowany. 

- Była zbyt chciwa. W twoim wypadku sprawa jest 

prosta: zawrzemy zwykłą umowę. W odpowied­

nim czasie odejdziesz bogata, a mój ojciec umrze 

ze świadomością, że jego syn ma żonę i perspek­

tywę potomków. 

- Czy mam ofiarować ci dziecko? - spytała 

z ironią, wręcz z pogardą. Ani przez moment się 

nie spodziewała, że potraktuje ją serio, ale okazało 

się, że i o tym pomyślał. 

- Wykluczone. Żadne dzieci nie wchodzą 

w grę. Możesz sobie zmarnować życie w kasynie, 

ale nie wolno ci igrać z życiem dziecka. Musisz 

podjąć stosowne środki zaradcze. Jesteśmy za-

background image

uroczeni sobą nawzajem i w pewnych sytuacjach 

nie myślimy o zabezpieczeniach. Muszę wiedzieć, 

czy zaistniały jakieś konsekwencje naszej wspól­

nie spędzonej nocy. 

- Konsekwencje? 

- Zaszłaś w ciążę? Gdybyś spodziewała się 

dziecka, sytuacja radykalnie by się zmieniła. 

- Odstąpiłbyś od umowy? 

-

 Powiedzmy, że nastąpiłyby komplikacje. Je­

śli zaszłaś w ciążę, jestem gotowy wziąć na siebie 

wszelkiego typu konsekwencje takiego stanu rze­

czy. Zaszłaś? 

Tabitha poczerwieniała. Nie miała ochoty dys­

kutować z Zavierem o szczegółach swojego cyklu 

miesięcznego. 

- Nie - burknęła krótko. 

- Na pewno? 

- Mam skoczyć do apteki po test? 

- Dobra myśl, ale tym razem uwierzę ci na 

słowo. - Ponownie zignorował ironię w jej głosie. 

- Chyba rozumiesz, że będziemy dzielili łoże 

przez pół roku, zatem powtórki sytuacji sprzed 

paru dni są nieuniknione? 

- Taki jesteś pewny siebie? 

- Bezwzględnie. - Popatrzył jej w oczy. Zro­

zumiała, że nie przemawia przez niego arogancja, 

tylko szczerość. Nie mogła z nim sypiać przez pół 

roku, nie uprawiając seksu. Równie dobrze ktoś 

mógłby zabronić jej oddychać. - Chcę się z tobą 

związać na pół roku. Proszę. 

background image

Wręczył jej wieczne pióro. 

- Mam to podpisać? Ot, tak? - spytała nie­

pewnie. 

- Oczywiście, że nie - odparł zirytowany. 

- Wspólnie przejrzymy i przedyskutujemy całość 

dokumentu. Z pewnością zażądasz wprowadzenia 

pewnych poprawek, ale ostrzegam, że nie dam się 

wykołować. 

Tabitha westchnęła i spróbowała skupić uwagę 

na tekście. Nie było to łatwe, bo Zavier podniósł 

krzesło, postawił je obok niej i usiadł niebezpiecz­

nie blisko. 

- Za miesiąc weźmiemy ślub. Moja rodzina ma 

dom wakacyjny w Lorne, bezpośrednio na plaży. 

Ojciec lubi to miejsce, więc zorganizujemy uro­

czystość właśnie tam, chyba że się stanowczo 

przeciwstawisz temu pomysłowi. Jesteś religijna? 

Może wolisz ślub w kościele? 

Popatrzyła na niego spod rzęs. 

- Nawet gdybym była, ceremonia kościelna nie 

wchodziłaby w grę ze względu na okoliczności. 

- Zatem zgadzamy się przynajmniej pod jed­

nym względem. 

- Kontrakt ma dwadzieścia stron - zauważyła 

z niechęcią. - Zamierzasz omówić wszystkie de­

tale? 

- Tak będzie najlepiej dla nas obojga - mruk­

nął, obojętny na jej nieskrywany sprzeciw. 

- Może przynajmniej najpierw coś zjemy? 

Umieram z głodu. 

background image

- Zanim cokolwiek ustalimy, Tabitho, musisz 

sobie uświadomić pewien fakt: od tej pory nie 

jesteś już anonimową osobą. 

Patrzyła na niego spokojnie. Milczała, a on 

również nie dodał ani słowa, choć widział, jak 

Tabitha bezmyślnie gryzie koniec drogiego, wiecz­

nego pióra. 

- Kiedy się zaręczymy, praktycznie staniesz 

się członkiem rodziny Chambersów. Wyróżniać 

cię będzie wyłącznie nazwisko, ale już za miesiąc 

uporamy się i z tym problemem. 

- Co chcesz przez to powiedzieć? 

- Cokolwiek zrobisz, zawsze znajdą się dzien­

nikarze, gotowi wykorzystać to przeciwko tobie. 

Jeśli pójdziesz do restauracji, aby zapoznać się tam 

z intercyzą, już za parę godzin będzie o tym mowa 

w gazetach. Taka jest nasza codzienność. 

- Aiden żyje inaczej - sprzeciwiła się. 

Zavier pokręcił głową. 

- Dobry Boże, udajesz, czy naprawdę jesteś 

naiwna? Aiden boi się odchrząknąć, bo tata mógł­

by się o tym dowiedzieć. Jak myślisz, czemu 

ciągnął cię na ten ślub? W gazetach już zwracano 

uwagę, że wszędzie bywa sam. Uważasz, że zapro­

sił cię dlatego, byś mogła zaistnieć towarzysko? 

- Szczerze mówiąc, owszem. 

- Litości. 

- Wiem, że nie potrafisz tego ogarnąć wyob­

raźnią, ale Aiden mnie lubi. Nie umniejszaj zna­

czenia naszej przyjaźni. 

background image

Skupiła się na treści dokumentu. 

- Moim zdaniem umowa uwzględnia każdą 

ewentualność. Czy masz jakieś pytania? - Głos 

Zaviera brzmiał oficjalnie i poważnie, zupełnie 

jakby chodziło o konferencję prasową, a nie przy­

gotowania do ślubu. 

- Tylko jedno - oświadczyła, usiłując zama­

skować zdenerwowanie. - Spod jakiego jesteś 

znaku? 

- Słucham? - Pospiesznie zaczął wertować 

umowę. 

Roześmiała się. 

- Nie znajdziesz tam odpowiedzi. Musimy 

znać swoje znaki Zodiaku. 

- Po co? 

- Budząc się obok siebie, powinniśmy zaglą­

dać do gazety, aby sprawdzić w horoskopie, co 

o sobie myślimy, jaki będziemy mieli dzień, czy 

jesteśmy w romantycznym nastroju. Nie masz po­

jęcia, o czym mówię, przyznaj się. 

Zavier musiał przyznać, że to prawda. 

- Marjory przede wszystkim spyta mnie, spod 

jakiego jestem znaku. 

- Absurd, z pewnością tego nie zrobi. Jej zda­

niem to bzdury - prychnął zirytowany. - Znam 

swoją matkę. 

- Nie wątpię. Ale to także kobieta, nie tylko 

twoja mama. Więc znasz swój znak, czy nie? 

- Znam. Waga. 

- Och. - Nawet nie starała się ukryć zdumienia 

background image

w głosie. Wagi powinny być ciepłe, kochające, 

czułe. - Byłeś wcześniakiem? 

- Nie, urodziłem się na czas. A ty? Spod jakie­

go jesteś znaku? 

- Panny. 

Zachichotał szyderczo. 

- Nie trzeba mi lepszego dowodu na to, że 

horoskop to same bzdury. 

Uświadomiła sobie, że w tak długim, pieczołowi­

cie przygotowanym dokumencie zabrakło tylko 

jednego szczegółu. Nie było w nim słowa o miłości. 

- Nie potrzebujemy świadka? - spytała, na siłę 

wynajdując przeszkodę. 

- Nie - odparł powoli. - Potrzebujemy czasu. 

Prześpij się z tym. Nie chcę, żebyś się czuła 

zmuszona do czegokolwiek. 

Tabitha sięgnęła po czek i drżącą ręką zwróciła 

go Zavierowi. 

- Lepiej to zabierz - mruknęła i zaśmiała się 

z goryczą. - Przecież mogłabym uciec z twoimi 

pieniędzmi. 

Zavier tylko pokręcił głową, odmawiając przy­

jęcia czeku. 

- Nie ma potrzeby - odparł. - Nie postąpiłabyś 

tak głupio, prawda? A teraz ubieraj się, pójdziemy 

coś przegryźć. Umieram z głodu. 

- Ależ ja jestem ubrana. - Tabitha wzruszyła 

ramionami i popatrzyła na długie, gołe nogi i wiel­

ki dekolt. - Nie podobam ci się? Nie wyglądam na 

narzeczoną? 

background image

Zavier się roześmiał, szczerze rozbawiony. 

- Przeciwnie, wyglądasz na pierwszorzędną 

narzeczoną. Zastanawiam się tylko, jak wytrzy­

mam w restauracji, nie rzucając się na tak apetycz­

ną istotę. 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

- Co powiemy Aidenowi? 

Siedzieli w wykwintnym lokalu, w którym kel­

nerzy uwijali się jak w ukropie, napełniając kieli­

szek Tabithy, kładąc śnieżnobiałe serwety na jej 

kolanach. 

- Nic mu nie powiesz - oświadczył. 

Tabitha od razu pomyślała, że natychmiast 

musi zadzwonić do przyjaciela. Aiden powinien 

od niej się dowiedzieć o tym, w co się wpako­

wała. 

- Albo wyjaśnij mu, że pojawiła się oferta nie 

do odrzucenia. 

- Nie mogę przynajmniej wyjawić mu prawdy? 

Ma prawo wiedzieć, że zawarliśmy transakcję. 

Zavier zmrużył oczy. 

- I tak się domyśli - upierała się Tabitha. 

- Ostatecznie, sam wpadł na ten pomysł. 

- Zgoda - ustąpił. - Ale nikt inny nie może 

o tym wiedzieć. Ani twoja najlepsza przyjaciół­

ka, ani twój fryzjer, ani nawet twoi rodzice. 

- Moi rodzice nie żyją - powiedziała cicho. 

Jeśli oczekiwała współczucia, to się przeliczyła. 

- Wobec tego przynajmniej nie będziesz mu-

Skan i ebook pona

background image

siała im kłamać. Nic dziwnego, że zaprzyjaźniłaś 

się z Aidenem. Jesteś taka sama jak on. 

Otworzyła usta, zdumiona jego napastliwością. 

- Nonsens - wymamrotała. 

- Przeciwnie. Żadne z was nie musiało się 

przejmować spłatą kredytu mieszkaniowego. Jes­

tem pewien, że odziedziczyłaś dom. Zgadza się? 

- Jakie to ma znaczenie? 

- To wyjaśnia twój beztroski stosunek do pie­

niędzy. Łatwo przetańczyć życie, nie zawracając 

sobie głowy spłatą hipoteki. 

- Skąd w tobie ta wrogość? - spytała zdumio­

na, lecz Zavier tylko wzruszył ramionami. 

- To nie wrogość, tylko realizm. 

- Wrogi realizm. 

- Możliwe. - Pochylił się ku mej i ściszył głos. 

- Poznaliśmy się na ślubie, zakochaliśmy się w so­

bie po uszy i nie możemy bez siebie żyć. To 

oficjalna wersja. Nie wolno nam jej zmieniać bez 

wcześniejszego uzgodnienia. 

- Czy twoi rodzice nie uznają tej historii za 

mało wiarygodną? - Tabitha przygryzła wargę, nie 

wierząc, że wszystko pójdzie tak łatwo. 

- Wątpię. - Zavier wzruszył ramionami. - Ai-

den przedstawił cię jako bliską przyjaciółkę, więc 

niemal weszłaś już do rodziny. 

- A co z miłością? 

- Jaką miłością? Moi rodzice zadowolą się 

faktem, że bierzemy ślub. 

Nagle przy stoliku pojawił się rozpromienio-

background image

ny, uśmiechnięty mężczyzna - właściciel restau­

racji. 

- Czy jest pan usatysfakcjonowany poziomem 

naszych usług, monsieur Chambers? - spytał po­

godnie. 

- Skoro o tym mowa, Pierre, to przyznam, że 

nie! - krzyknął Zavier na całą restaurację. 

Tabitha wcisnęła się w krzesło, zdeprymowana 

świadomością, że wszyscy obecni skierowali 

wzrok ku ich stolikowi. Nie wiedzieli jeszcze, że 

Zavier celowo odgrywa scenę niezadowolenia. 

Pierre strzelił palcami i natychmiast zjawiła się 

gromada kelnerów. 

- W czym rzecz, monsieur? Proszę powie­

dzieć, a natychmiast się tym zajmę. 

Zavier uśmiechnął się szeroko. 

- Rzecz w tym, że... - Wziął Tabithę za rękę 

i pocałował jej dłoń. - Że nie ma szampana! 

Powiedz sam, Pierre, ile warte są oświadczyny bez 

szampana? 

Wkrótce wystrzeliły korki i posypały się gratu­

lacje. Zavier wyciągnął z kieszeni małe, pokryte 

aksamitem pudełeczko, 

- Jeszcze nie powiedziałam „tak" - szepnęła 

z wściekłością Tabitha. 

Niezrażony włożył pudełko w jej dłoń. 

- Najwyżej dasz mi kosza jutro - odszepnął. 

Tabitha z niekłamanym zdumieniem otworzyła 

puzderko i ujrzała w środku pierścionek z wielkim, 

ciemnym rubinem, przepiękny w swojej prostocie. 

background image

- Wyglądasz na zaskoczoną. 

Przełknęła ślinę. 

- Przecież właśnie tego ode mnie oczekujesz 

- zauważyła. 

- Jest jeszcze naszyjnik do kompletu. - Za­

śmiał się ironicznie. - Mam ci go ofiarować na 

czterdziestą rocznicę ślubu. - Pochylił się do jej 

ucha. - Wypożyczam ci ten pierścionek. Po speł­

nieniu warunków umowy dostaniesz inny, o zbli­

żonej wartości. Nie przywiązuj się do niego zbyt­

nio, to własność rodziny. 

Nie mówił z przekąsem ani złośliwie -po prostu 

informował Tabithę o warunkach kontraktu. Po­

czuła, że do oczu napływają jej łzy. Zavier niemal 

gwizdnął z podziwu. 

- Wiesz co, marnujesz się jako tancerka - za­

uważył z zachwytem. - Powinnaś spróbować 

swych sił w aktorstwie. 

Gdy kelnerzy podali posiłek, Zavier ich od­

prawił, oświadczając, że sam będzie nalewał wino 

narzeczonej. W ten sposób mogli wznowić prze­

rwaną rozmowę. 

- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Jak 

powiadomisz wszystkich? 

- O to już zadbałem - mruknął. 

- Ogłosiłeś, że się żenisz, chociaż jeszcze nie 

wyraziłam zgody? Taki jesteś pewny siebie? 

- Na pierwsze pytanie odpowiedź brzmi: nie. 

Na drugie: tak. 

Patrzyła na niego zdezorientowana. 

background image

- Sama się przekonasz - dodał. 

Gdy zakończyli posiłek, przy stole zjawił się 

Pierre. 

- Tak się cieszę, monsieur Chambers, że na tę 

wyjątkową okazję wybrał pan moją restaurację. 

Ma pan przepiękną narzeczoną. Czy mogę spytać, 

jak państwo się poznali? 

Zavier wziął Tabithę za rękę. 

- Podczas ślubu w rodzinie. Zobaczyliśmy się 

pierwszy raz zaledwie kilka dni temu, ale od razu 

zrobiła na mnie wrażenie. To była miłość od pierw­

szego wejrzenia. 

Zachwycony Pierre klasnął w dłonie. 

- A to dopiero romantyczna historia! - wy­

krzyknął. - Jeszcze raz gratuluję! 

Uśmiechnęli się uprzejmie i wstali od stołu, by 

pożegnać gospodarza. 

- Myślisz, że nam uwierzył? - spytała Tabitha 

na dworze. 

- Czemu nie? Moim zdaniem wypadliśmy bar­

dzo przekonująco. Popatrz - powiedział nagle. 

Na chodniku widniał narysowany kredą autopor­

tret młodego artysty, który bezczynnie siedział 

obok. Tabitha spodziewała się, że Zavier wygłosi 

drwiący komentarz i pociągnie ją dalej, lecz ku 

jej zdumieniu świeżo upieczony narzeczony skinął 

głową w kierunku chudego młodzieńca. - Piękna 

kreska - pochwalił. - Możesz narysować moją 

narzeczoną? 

Artysta bez słowa dał Tabicie znak, by usiadła. 

background image

Zakłopotana, chciała odmówić i odejść, lecz 

było za późno. Rysownik ostrzył już węgiel, nie 

odrywając od niej zbolałego wzroku. Tabitha wie­

działa, że odchodząc, pozbawi go posiłku, zapew­

ne zresztą niejednego. 

Po dłuższej chwili Zavier wziął do ręki rulon 

z portretem i wręczył artyście spory plik bank­

notów. 

- Mogę przynajmniej rzucić okiem? - spytała. 

Bez słowa rozwinął rulon. - Piękne - szepnęła. 

- Aiden też jest utalentowany - dodała pospiesz­

nie. - Sam sprzedał obraz. 

- Bzdury. Jakiś frajer przypadkowo kupił pierw­

szy lepszy bohomaz. 

- Dlaczego tak deprecjonujesz własnego brata? 

- spytała zdumiona. 

- Bo nie cierpię marnotrawstwa - warknął. 

- Aiden marnuje sobie życie. Jest nieodpowiedzial­

ny i lekkomyślny. Czy myślisz, że ja nie mam 

marzeń? Że chcę codziennie siedzieć w biurze 

i obserwować notowania giełdowe? 

- Przecież lubisz swoją pracę - przerwała mu. 

- Kto tak powiedział? Aiden? Moja matka? 

- Zacisnął pięści. - Oni się mylą. 

- Więc dlaczego to robisz? 

Zaśmiał się z goryczą. 

- Mój ojciec rozkręcił ten interes, ale kiedy 

przeszedł na emeryturę, moja rodzina musiałaby 

zrezygnować z luksusów, gdybym sam nie wziął 

się do pracy. Nie postąpiłem jak Aiden, nie wypią-

background image

łem się na wszystkich, ale ponoszę tego konsek­

wencje. 

- Przecież wiesz, że pieniądze to nie wszystko 

- zauważyła cicho. - Uważasz mnie za naciągacz-

kę, wiem, ale przecież nikt cię nie zmuszał do 

podjęcia pracy, którą wykonujesz. 

- Twoim zdaniem powinienem rzucić wszyst­

ko i patrzeć, jak legnie w gruzach wzniesiony 

przez mojego ojca gmach, a wraz z nim małżeń­

stwo rodziców? 

- Nie wierzę, by ich związek opierał się wyłącz­

nie na pieniądzach. 

- Może i nie, ale wierz mi, moja matka po 

ślubie ani razu nie spojrzała na metkę z ceną 

przy sukience, nigdy nie zastanawiała się, czy 

warto odnowić dom, czy potrzebny jej basen albo 

kort tenisowy. Gdyby Aiden wysilił się i poświęcił 

choć dwa dni tygodniowo na pracę, mógłby mnie 

odciążyć i w ten sposób obaj znaleźlibyśmy czas 

na życie poza biurem. 

Tabitha uświadomiła sobie, że każdy kij ma 

dwa końce. Artystyczne życie Aidena nagle straci­

ło romantyczny urok. W pogoni za własnym szczę­

ściem Aiden zapomniał o bracie. 

- To utalentowany artysta - przypomniała Za-

vierowi. 

- Oto opinia tancerki - zadrwił, lecz Tabitha 

nie pozwoliła się zbyć. 

- Jestem dobrą tancerką. Może nie wybitną, ale 

dobrą - powiedziała powoli. - Aiden ma więcej 

background image

talentu w małym palcu niż ja w całym ciele. 

Powinieneś obejrzeć jego obrazy w galerii. Są 

poruszające, głębokie. Zabierz tam ojca - dodała. 

- Może Aiden postąpił samolubnie, ale ktoś tak 

utalentowany musi robić to, co potrafi najlepiej. 

Przez pewien czas szli w milczeniu, zatopieni 

w myślach. Tabitha popatrzyła na rozświetlony 

budynek kasyna, które właśnie mijali. Rzecz jasna, 

Zavier błędnie zinterpretował jej spojrzenie. 

- Czy tam przepadają twoje pieniądze? - spy­

tał. 

- Sądzisz, że pognam do kasyna, gdy tylko 

odprowadzisz mnie do domu? 

Dopiero po chwili zrozumiała, że Zavier nie 

żartował. Popatrzył na nią z miną pełną smutku 

i wzgardy. 

- Chodź, wejdziemy do środka - zaproponował 

nieoczekiwanie. 

- Sądziłam, że umowa tego nie przewiduje 

- zaprotestowała. 

Nagle uświadomiła sobie, że Zavier może błys­

kawicznie się zorientować, że jego narzeczona nie 

ma pojęcia o hazardzie. Tak bardzo jednak prag­

nęła przebywać w towarzystwie tego człowieka, że 

postanowiła zaryzykować. 

- Jeszcze nie złożyliśmy podpisów - zauważył. 

- Poza tym nie zwróciłaś uwagi, że zgodnie z kon­

traktem możesz wchodzić do kasyna wyłącznie 

ze mną. 

- Znowu chcesz mnie wystawić na próbę? 

background image

- Niestety, tak! - Uśmiechnął się półgęb­

kiem. - Wielu moich klientów lubi spędzać tutaj 

wolne chwile przy okazji przyjazdów do Au­

stralii i czasami będziesz musiała im towarzy­

szyć. 

- I chcesz, żebym nauczyła się odpowiedniego 

zachowania? Boisz się, że wpadnę w katatoniczne 

osłupienie przed jednorękim bandytą i narobię ci 

wstydu? 

- Moi klienci raczej trzymają się z dala od 

jednorękich bandytów. Grasz na automatach, kie­

dy tutaj przychodzisz? 

Ostrożnie skinęła głową, przypomniawszy so­

bie, że wieczór panieński jej przyjaciółki Jessiki 

zakończył się w kasynie, gdzie Tabitha utopiła 

w jednorękim bandycie okrągłe dwadzieścia dola­

rów. Teraz doszła do wniosku, że nawet Zavier nie 

uznałby tego za przejaw uzależnienia. 

Uśmiechnęła się lekko. 

- Co cię tak rozbawiło? - spytał czujnie. 

- Pomyślałam, że przyjemnie jest tak space­

rować. 

- No pewnie. Przecież kasyno i drogie sklepy 

cię podniecają, no nie? 

Puściła jego dłoń i się zatrzymała. Przeszedł 

jeszcze kilka kroków, jakby nie zauważył jej nie­

obecności. Dopiero potem przystanął i odwrócił 

głowę w kierunku Tabithy. 

- Co znowu? - zirytował się. - Zagapiłaś się na 

pierścionek od Tiffany'ego? 

background image

- Przyszło mi do głowy, że wolę, gdy jesteś dla 

mnie uprzejmy. 

- Och. - Zrobił skruszoną minę. 

Tabitha wzięła jego zachowanie za dobrą mo­

netę. 

- Jeśli twój plan ma się powieść, musimy być 

dla siebie grzeczni - ciągnęła. - Także bez świad­

ków. Nie uśmiecha mi się pół roku wysłuchiwania 

kąśliwych uwag. 

- Nie ma sprawy - burknął. 

- To też nie jest grzeczne - powiedziała i za­

mierzała jeszcze coś dodać, ale nagle zamknął jej 

usta gorącym pocałunkiem. 

- Czy to jest dostatecznie grzeczne? - spytał, 

gdy oderwał się od niej po dłuższej chwili. Nie 

czekając na odpowiedź, pociągnął ją za sobą 

w głąb kasyna. 

Gdy dotarli do alejki z jednorękimi bandytami, 

Zavier przeprosił towarzyszkę i poszedł do baru. 

Tabitha zajęła się rozmienianiem pieniędzy w spe­

cjalnym automacie. Po chwili dysponowała wiader­

kiem bilonu. Zasiadła przed jednorękim bandytą 

i przez chwilę usiłowała się zorientować, gdzie 

powinna wrzucić monetę. 

- Nie zaryzykujesz? - spytał Zavier, który nie­

spodziewanie stanął za jej plecami. 

Zesztywniała, przekonana, że będzie się z niej 

nabijał. Była pewna, że w parę sekund wykryje jej 

oszustwo. Wzięła do ręki drinka, którego jej przy­

niósł, i udała, że się koncentruje. Wyczuwała znu-

background image

dzenie emanujące z Zaviera. Kilka razy nacisnęła 

jakieś migające przyciski i po dwóch minutach 

wyczerpała kredyt. 

- Co teraz? - spytała i z uśmiechem odwróciła 

się do rzekomego narzeczonego. 

- Jak to, już skończyłaś? - zdumiał się. - By­

łem pewien, że utkwimy tu na parę godzin. Pewnie 

chcesz mi zademonstrować, jaka jesteś opano­

wana. 

Wzruszyła ramionami. 

- W pewnym sensie - mruknęła, w skrytości 

ducha zastanawiając się, jak ludzie mogą godzina­

mi siedzieć przed tymi urządzeniami i patrzeć na 

błyskające lampki. - Wracamy do domu? 

- Byłem pewien, że będę musiał siłą cię stąd 

wyciągać - wyznał. 

Tabitha uświadomiła sobie z opóźnieniem, że 

nie zachowuje się jak kobieta dotknięta proble­

mem uzależnienia od hazardu. 

- Wybacz, że cię rozczarowałam - oświadczy­

ła beztrosko i zeskoczyła ze stołka, zbierając się do 

wyjścia. 

Zavier jednak ani drgnął. Patrzył na nią spod 

zmrużonych powiek. 

- Chodź - powiedział nagłe i wziął ją za rękę. 

Przeszli przez labirynt ruchomych pochylni, 

przebrnęli przez wielobarwny tłum i w końcu 

dotarli do odosobnionego miejsca, w którym przy 

stłumionym świetle elegancko ubrani ludzie sie­

dzieli w gustownie urządzonych pomieszczeniach. 

background image

W tle sączyła się dyskretna muzyka. Znowu prze­

bywali w świecie Zaviera, całkiem obcym Tabicie. 

- Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś? - spyta­

ła, krztusząc się od wszechobecnego dymu z cygar. 

Bała się, że posadzi ją przy jednym ze stolików 

i każe grać. 

- Chcę ci coś pokazać - oznajmił. - W tym 

miejscu najniższa stawka wynosi tysiąc dolarów. 

Zobaczysz, jak łatwo traci się pieniądze. 

- Daj spokój, to nie jest konieczne. Przegrałam 

tylko dwadzieścia dolarów, a tutaj siedzą grube 

ryby. 

- Hazard to hazard, bez względu na wysokość 

stawki. Zresztą, to nie ja mam długi. 

- To się może zmienić, jeśli stąd nie wyjdzie­

my. - Musiała wyznać mu prawdę, sytuacja wy­

mykała się spod kontroli. - Posłuchaj, nie jestem 

nałogową hazardzistką. Nie mam pojęcia, dlacze­

go przyszło ci to do głowy... 

- Tak nagle się wyleczyłaś? 

- Nigdy nie byłam chora. 

- Daruj sobie - prychnął. - Widzisz tamtego 

gościa? - Przyciszył głos. - Tego z zaciśniętymi 

pięściami, zlanego potem? 

Tabitha skierowała wzrok na człowieka, wska­

zanego przez Zaviera. Właśnie wyciągał chustkę 

z kieszeni niewątpliwie bardzo drogiego garnituru. 

- Gdybyś go spytała, też by powiedział, że nie 

jest hazardzistą. A jednak zapewne właśnie prze­

grał dom, samochód, może firmę. Z pewnością już 

background image

dawno temu stracił żonę. A tamta kobieta? Ta 

w zielonej sukience? Przygryza wargę i co kilka 

sekund popija drinka. Gdyby miała odrobinę zdro­

wego rozsądku, uciekłaby stąd, gdzie pieprz roś­

nie. Hazard jest zawsze taki sam, bez względu na 

to, czy tracisz dwadzieścia dolarów, czy dwadzieś­

cia tysięcy. Jeśli cię nie stać na przegraną, powin­

naś stąd wyjść. 

Tabitha z uwagą słuchała Zaviera, zdumiona 

trafnością jego spostrzeżeń. 

- Rozumiem, że zamierzasz stać tutaj spokoj­

nie i patrzeć? - spytała. 

- Tak jest. -Zaprowadził ją na miękką, niską 

kanapę. Gdy usiedli, kelner natychmiast podał im 

drinki. - Ustalę budżet i z całą pewnością go nie 

przekroczę. 

- Och, pełna kontrola - zadrwiła. - To pewnie 

bardzo męczące, przez cały czas trzymać rękę na 

pulsie. 

- Mieliśmy być dla siebie uprzejmi - przypo­

mniał. 

- I jesteśmy. Tylko nie lubię, kiedy ktoś prawi 

mi kazania. 

- Nie prawię żadnych kazań. Może odrobinę 

- ustąpił po namyśle. - Różnica między nami 

polega na tym, że ja wiem, kiedy przestać. 

- Zgoda - burknęła. Wcale nie chciała, aby 

wyrzucał pieniądze w błoto, by udowodnić coś, w co 

nie wątpiła. - Rób, co chcesz, ale nie licz na mnie. 

- Wolisz jednorękich bandytów, co? Nie oszu-

background image

kasz mnie, Tabitho. Nie chcesz się przyłączyć 

tylko dlatego, że nie znasz zasad gry. 

- Naprawdę nie jestem nałogową hazardzistką 

- syknęła ze złością. - Dług, o którym rozmawia­

łam z Aidenem, zaciągnęła moja babcia. Ja prawie 

nigdy nie bywam w kasynie! 

Westchnął znudzony i wypił łyk drinka. 

- Zatem skąd u ciebie euforia, której nie po­

trafiłaś ukryć, gdy tutaj wchodziliśmy? 

- Nie rozumiesz? - zdumiała się. - Wierz mi, 

oświadczyny są ważnym wydarzeniem w życiu 

każdej dziewczyny. 

- Masz problem, i tyle - parsknął. - Sama 

siebie oszukujesz. 

Wstał i odszedł do stolika. 

Zacisnęła rękę na kieliszku i również wstała 

z miejsca. Zbliżyła się do Zaviera i łagodnie po­

łożyła mu dłoń na ramieniu, zapatrzona w roz­

grywkę. 

- Sądziłem, że to nie jest miejsce dla ciebie 

- zauważył. 

Krupier przesunął ku niemu pokaźną stertę że­

tonów. 

- Chyba jednak miałeś rację — przyznała cicho. 

Czuła w nozdrzach rozkoszną woń jego skóry 

i drogich perfum; prawie nagim udem dotknęła 

jego muskularnej, ciepłej nogi. - Zdaje się, że nie 

wiem, kiedy przestać. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

- Dziękuję za lekcję - powiedziała Tabitha ze 

śmiechem, kiedy Zavier zatrzymał samochód przed 

jej domem. - Wyleczyłeś mnie raz na zawsze. 

- Niegrzeczna z ciebie dziewczyna. - Żartob­

liwie pogroził jej palcem. 

- Może i tak, ale zaparzam pierwszorzędną 

kawę. - Nerwowo przesunęła językiem po dolnej 

wardze. - Wejdziesz skosztować? 

- Lepiej nie - oświadczył krótko. Tabitha po­

czuła, jak znika jej dobry nastrój. Napięcie stało się 

niemal wyczuwalne. - Niemniej naprawdę dobrze 

się bawiłem. To był przyjemny wieczór. 

- Nie musisz udawać - mruknęła. - Wiem, że 

chcesz być miły, ale nie trzeba. 

- Lepiej już idź, - zaproponował. - Zasłony 

w oknach sąsiadów zaczynają się poruszać. 

- Skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam? - Nagle 

uświadomiła sobie, że nie spytał jej, dokąd ma ją 

odwieźć. - Kazałeś mnie śledzić? Wynająłeś pry­

watnego detektywa? 

- Niestety, to nie było tak ekscytujące - wes­

tchnął z udawanym żalem. - Sprawdziłem twój 

adres w książce telefonicznej. 

background image

- Och. - Zachichotała nerwowo, a Zavier się 

uśmiechnął. Zauważyła, że stuka palcami w kiero­

wnicę, jakby chciał w ten sposób dać do zro­

zumienia, że wyczerpał się czas, który przeznaczył 

na spotkanie z Tabithą. 

- Kiedy się znowu spotkamy? - spytała. Mo­

mentalnie przestał stukać. - Chcę wiedzieć, co dalej. 

- To zależy od ciebie. 

- Zatem zdałam egzamin w kasynie? 

- Celująco - zapewnił ją szczerze. Sięgnął po 

teczkę i wydobył z niej dokumenty. Z zapartym 

tchem patrzyła, jak stawia skomplikowany podpis 

pod każdą kartką. Po chwili wręczył jej intercyzę. 

- Jeśli zdecydujesz się podpisać te papiery, zostaw 

je w biurze mojego prawnika. 

- I już? - zdumiała się. - Nie muszę robić nic 

więcej? 

- Zupełnie nic - potwierdził. - Naprawdę lecę 

jutro do Ameryki, żeby sfinalizować kilka transak­

cji. Zadzwonię do ciebie, żeby ustalić szczegóły, 

potem przyślę szofera, żeby cię zawiózł na zakupy 

przed ślubem. Tymczasem zachowuj się przyzwoi­

cie. Będziemy w kontakcie. 

- Nie powinnam czegoś zrobić? Przygotować 

zaproszenia, zająć się suknią ślubną? 

- Wszystko będzie gotowe, nie kłopocz się. 

Gdy wychodziła z samochodu, miała nadzieję, 

że ją zawoła, ale nic podobnego nie zrobił. Po 

chwili wyjrzała przez okno swojego pokoju i zoba­

czyła, jak jego samochód znika w ciemnościach. 

background image

Po raz pierwszy od pamiętnego ślubu spała 

mocno i głęboko. Obudziło ją stukanie do drzwi. 

- Przesyłka dla pani Tabithy Reece. - Posła­

niec wręczył jej wielkie, białe pudło. 

Gdy podpisywała potwierdzenie odbioru, na 

ścieżce w ogródku pojawił się Aiden. Tabitha nie 

przypominała sobie, by kiedykolwiek widziała go 

z tak ponurą i zaciętą miną. 

- Coś ty narobiła? - Nie zwracając uwagi na 

kuriera, wparował do środka. - Czwarta strona. 

Nagłówek: „Małżeństwo w finansowym raju"! Co 

to za pomysł? 

Tabitha pomyślała, że Pierre musiał zadzwonić 

do prasy zaraz po tym, jak wystrzeliły pierwsze 

korki z butelek szampana. 

- Na nic nie wyraziłam zgody - oświadczyła 

pospiesznie, grając na zwłokę. 

- W gazecie napisali co innego. Mam prze­

czytać artykuł? 

- Chciałam cię powiadomić z samego rana 

-jęknęła. 

- Zatem naprawdę bierzecie ślub? 

- Nie wiem... 

- Weselną noc spędziłaś z Zavierem, przyznaj 

się. 

- Skąd wiesz, że spędziłam ją z kimkolwiek? 

- Musiałem wstać, żeby napić się wody, bo 

czułem się tak, jakby ktoś mi wepchnął kapeć do 

ust. Nie było cię, więc uznałem, że na pewno jesteś 

z Zavierem. 

background image

Pokiwała głową, nie mogąc spojrzeć przyjacie­

lowi w oczy. 

- Tabitho, ten człowiek to mój brat, ale także 

zwykły drań! - wykrzyknął zrozpaczony. 

- Mylisz się - zaprotestowała. - Spędziłam 

z nim wczorajszy wieczór i zachowywał się bardzo 

miło. 

- Był miły, bo robiłaś to, czego żądał. 

- Możliwe - przyznała ze skruchą. 

- Więcej niż pewne. Tabitho, on cię skrzywdzi. 

- Skąd ta pewność? 

- Znam go. Dlaczego to zrobiłaś? Tylko nie 

powtarzaj tego, co piszą w gazetach. 

- Zaproponował mi pieniądze. 

- To ja zaproponowałem ci pieniądze. 

- Przebił twoją ofertę. 

Aiden ani przez moment jej nie wierzył. 

- Tabitho - westchnął. - Znam cię tak dobrze, 

jak Zaviera, może lepiej. Zaproponowałem ci 

dość, byś wyciągnęła babcię z długów, a jednak 

odmówiłaś. 

- Jego propozycja jest znacznie atrakcyjniejsza 

- wyznała ze wstydem. 

- Mógłby ci zaproponować skarby króla Salo­

mona, a ty i tak byś odmówiła. - Usiadł na kanapie 

i przygnębiony wyjrzał przez okno. - Kochasz go, 

prawda? 

- Skąd, ledwie go znam. - Nawet ona usłyszała 

wahanie w swoim głosie. 

- A jednak poszłaś z nim do łóżka. 

background image

- Naprawdę chodzi o duże pieniądze - wyjaś­

niła bez przekonania. - One zmienią moje życie. 

Otworzę szkołę tańca. 

Nagle Aiden spojrzał na jej dłoń i zrobił wielkie 

oczy. 

- Podarował ci pierścionek z rubinem? - wy­

krztusił. 

- Pożyczył - wytłumaczyła bliska załamania. 

- Wyraźnie podkreślił, że chce go z powrotem. 

- Powiedział, że już nigdy nie wypuści go 

z ręki. - W głosie Aidena pobrzmiewało niedowie­

rzanie. - Przysiągł na własne życie, że następna 

kobieta, która go włoży, będzie jego prawdziwą 

wybranką. 

- Następna kobieta? 

Podniósł wzrok. 

- Parę lat temu był zaręczony z pewną młodą, 

uroczą dziewczyną. Wszyscy uważaliśmy, że jest 

słodka. Dwa tygodnie przed ślubem Louise znalaz­

ła sobie wyjątkowo cwanego prawnika, który napi­

sał dla niej nieprawdopodobnie skomplikowaną 

intercyzę, zakładając, że Zavier nie wycofa się tuż 

przed uroczystością. 

- A jednak się wycofał? 

- Owszem. - Aiden się uśmiechnął ironicznie. 

- Nie wzięła pod uwagę rygorystycznych zasad 

Zaviera. Rzucił ją w dniu, w którym zrozumiał, że 

chodzi o pieniądze, nie o miłość. Wierz mi, w ode­

jściu Louise nie było nic dystyngowanego. Założy­

ła sprawę w sądzie i do tej pory domaga się 

background image

odszkodowania za straty moralne. Ale w twoim 

wypadku nie chodzi o pieniądze. Wiesz o tym 

dobrze. 

- Zavier myśli, że to ja narobiłam sobie długów 

w kasynie. - Odetchnęła głęboko. - Chciałam 

wyjaśnić mu sytuację, ale nie słuchał. Proszę cię, 

nie zdradź mu prawdy. 

- I tak ją pozna. Cholera, pewnie już ją zna! 

Tabitho, on cię chce wykorzystać! - krzyczał. 

- Nie wygrasz z nim! - Uspokoił się nieco, gdy 

dostrzegł łzy na jej policzkach. - Jeszcze możesz 

się wycofać. Nie podpisałaś dokumentów. 

- Nie znienawidź mnie, błagam - wyszeptała. 

- Nie mogłabym tego znieść. 

- Nie znienawidzę cię, po prostu się o ciebie 

boję. Nie chcę wybierać pomiędzy tobą a Za-

vierem. 

- Nie dojdzie do tego - mruknęła cicho. 

- Mam nadzieję. 

- Wsypiesz mnie? 

- Zatem się nie wycofasz? 

- Wsypiesz mnie, jeśli się nie wycofam? 

- sprecyzowała. - Wierz mi, to tylko kwestia 

umowy handlowej. 

Westchnął ciężko. 

- Zgoda - przystał niechętnie. - Ale nie kupię 

wam prezentu ślubnego. Wolę zaoszczędzić pie­

niądze na stertę chusteczek jednorazowych oraz 

górę czekolady, które będą mi potrzebne po uro­

czystości. 

background image

- Dam sobie radę. Wiem, co robię - zapewniła 

go. 

- Mam nadzieję. - Aiden lekko pocałował ją 

w policzek i pospiesznie wyszedł. 

Dopiero wtedy przypomniała sobie o paczce. 

Drżącymi rękoma rozpakowała przesyłkę, a gdy 

otworzyła pudełko, westchnęła z zachwytu. 

W środku znajdowała się sukienka i buty, takie 

same, jak te, które poprzedniego wieczoru po­

dziwiała w jednym z butików przy kasynie, tylko 

nie czarne, a jasnoliliowe. W jednej sekundzie 

zrzuciła z siebie szlafrok i przełożyła sukienkę 

przez głowę. Na stopy wsunęła nowe buty. Po­

spiesznie zajrzała pod szeleszczący papier i wy­

ciągnęła z pudełka liścik, który sprawił jej więk­

szą przyjemność niż ubrania za kilka tysięcy 

dolarów. 

- Pół roku - wyszeptała do siebie. 

Miała pół roku na to, by przekonać Zaviera, jak 

dobra i słodka może być miłość, jeśli tylko się jej 

skosztuje. 

Musiała rozbudzić w nim uczucie. Zamierzała 

podjąć się najtrudniejszego wyzwania w życiu. 

Jak zwykle nie mogła znaleźć długopisu, kiedy 

go najbardziej potrzebowała. Na szczęście wie­

działa, gdzie szukać: doświadczenie nauczyło ją, 

że długopisy najchętniej ukrywają się z boku kana­

py. Tak było i tym razem. Po chwili drżącą ręką 

podpisała intercyzę. 

Istniały miliony powodów, dla których nie 

background image

powinna była tego robić, lecz prawda była tylko 

jedna: Tabitha kochała Zaviera i dlatego zgodziła 

się zostać jego żoną. 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

- Zatrzymacie się tutaj. - Marjory Chambers 

rozchyliła żaluzje. - Wiem, że dla ciebie i Zaviera 

to tylko archaiczny przesąd, ale macie oddzielne 

sypialnie. Rzecz jasna, pokoje do siebie przylega­

ją, więc i tak możecie robić wszystko, na co wam 

przyjdzie ochota. 

Tabitha spodziewała się luksusów dopiero po 

ślubie, a tymczasem nawet letni dom Chambersów 

okazał się elegancko urządzoną posiadłością. Za 

oknem pokoju Tabithy rozpościerał się ocean. 

- Jeremy uciął sobie drzemkę, ale o siódmej 

będziemy na patio, żeby wypić drinka przed kola­

cją. Jeremy koniecznie chce cię powitać. Rzecz 

jasna, możesz zejść wcześniej, czuj się jak u siebie 

w domu. Wiem, że ostatni miesiąc był dla ciebie 

trudny, bo Zavier wyjechał, ale za godzinę będzie 

z powrotem, więc uszy do góry. Czy mam wy­

szukać dla ciebie suknię ślubną? Zavier nie może 

jej widzieć przed ceremonią. Wierz mi, będziesz 

wyglądała olśniewająco! 

Nagle przed domem zachrzęścił żwir pod koła­

mi samochodu. 

- Aiden przyjechał! - wykrzyknęła starsza 

background image

z kobiet, lecz Tabitha wyraźnie wyczuła, że Mar-

jory z pewnością bardziej entuzjastycznie powi­

tałaby Zaviera. - Idę do niego. Wybierzesz się 

ze mną? 

Tabitha uprzejmie odmówiła. Nie miała ochoty 

wysłuchiwać następnego wykładu Aidena. 

- Wolę się rozpakować, jeśli pozwolisz - po-

wiedziała grzecznie. 

- Och, personel się tym zajmie. - Nagle głos 

Marjory złagodniał. - Ale ze mnie głuptas. Prze­

cież chcesz się przygotować na przyjazd Zaviera. 

Ledwie Tabitha zdążyła poprawić makijaż i nie­

co się ogarnąć po podróży, na podjeździe rozległ 

się warkot następnego samochodu. 

- Tabitho! - zawołała Marjory entuzjastycznie. 

- Przyjechał! 

Cała w nerwach wyszła z sypialni i zatrzymała 

się na szczycie schodów akurat w chwili, gdy 

Marjory otwierała drzwi wejściowe. 

Na progu stanął Zavier. Tabitha zamarła, nie 

mając pojęcia, jak się zachować. 

- Nie mam co liczyć na powitalnego buziaka? 

- spytał spokojnym tonem. 

Zaczęła powoli schodzić po schodach, lecz kil­

ka ostatnich stopni pokonała biegiem, nie mogąc 

się oprzeć magnetyzmowi Zaviera. W rezultacie 

dosłownie rzuciła się mu w ramiona. 

- Ho, ho, muszę częściej wyjeżdżać, skoro 

spotykam się z tak sympatycznym powitaniem 

- oświadczył wyraźnie zadowolony. 

background image

Tabitha natychmiast się zawstydziła emocjonal­

nej reakcji i wbiła wzrok w podłogę. 

- Ani mi się waż, chłopcze - upomniała go 

Marjory. - Pora na zmianę kawalerskich obycza­

jów! Wkrótce będzie na ciebie czekała cudowna 

żona. Teraz nie wolno ci już wyjeżdżać bez zapo­

wiedzi. 

- Ktoś tutaj musi pracować - zażartował Zavier. 

Tabitha nigdy nie przepadała za alkoholem, ale 

tym razem z ochotą przyjęła od Marjory dżin 

z tonikiem. Natychmiast upiła potężny łyk trunku. 

- Tab, wyglądasz zabójczo - pochwalił przyja­

ciółkę Aiden, który dopiero teraz miał okazję się 

z nią przywitać. On również wypił już większość 

swojego drinka. - Panna młoda w każdym calu. 

Tabitha prawie tak się czuła. Ostatni tydzień 

spędziła na gorączkowych przygotowaniach do 

ślubu. Wydepilowała nogi woskiem, wyregulowała 

brwi, ufarbowała rzęsy, chodziła po sklepach w po­

szukiwaniu odpowiednich kostiumów kąpielowych 

i sukienek. Kierowca Zaviera woził ją na zakupy, 

a gdy przyjechał po nią po raz pierwszy, dyskretnie 

wręczył jej kartę kredytową i powtórzył instrukcje, 

które większość kobiet uznałaby za niezbity dowód 

na to, że umarły i trafiły do nieba. Kierowca czekał 

przed ekskluzywnymi sklepami, z których dziew­

czyna wychodziła objuczona eleganckimi torebka­

mi. Choć z pozoru czuła się świetnie, oszustwo 

stawało się dla niej coraz większym ciężarem. 

- Gdzie tata? 

background image

- Śpi. 

- Jak się czuje? 

Marjory uśmiechnęła się szeroko, a wszyscy 

w pokoju od razu dostrzegli, jak nieszczera jest jej 

pogoda ducha. 

- Świetnie - oznajmiła. - Po prostu trochę się 

zmęczył. Dołączy do nas na kolacji. A teraz chodź­

my się napić. 

- Wolę iść za przykładem taty i uciąć sobie 

drzemkę - wyznał Zavier i przytulił do siebie 

Tabithę. - Może przyniesiesz mi drinka do pokoju, 

co? 

Pocałował ją czule, choć i tak nikt nie wątpił 

w ich zadowolenie ze spotkania po dłuższej prze­

rwie. 

Tabitha wiedziała, że zrobił to wyłącznie na jej 

użytek. Ta myśl jednocześnie ją podniecała i bu­

dziła w niej lęk. Mimo to dziewczyna nalała whis­

ky do szklanki, cicho zapukała do drzwi pokoju 

Zaviera i je otworzyła. Zasłony były zasunięte, 

więc musiała przystanąć, aby oswoić się z pół­

mrokiem. Po chwili podeszła do narzeczonego 

i podała mu ciężką, kryształową szklankę. Gdy 

poczuła jego dotyk, drgnęła, wylewając sporą 

część płynu. 

- Spokojnie. Nie denerwuj się - poradził jej 

Zavier. 

- Łatwiej powiedzieć niż zrobić - zauważyła. 

- Przecież wszyscy nam wierzą. Nawet Aiden 

najwyraźniej pogodził się z tym, co nieuniknione. 

background image

- To dobrze - mruknęła, bynajmniej nie od­

prężona. - Jak było w Ameryce? 

- Nie najgorzej. Nie dostałaś pocztówki ode 

mnie? - Te słowa odebrała jako zakończenie roz­

mowy o Ameryce. Zavier prędzej poleciałby na 

Księżyc, niż napisał pocztówkę. Po chwili odsta­

wił szklankę i poluzował krawat. 

- Pewnie jesteś wyczerpany po podróży? 

- W samolocie spałem przez szesnaście godzin. 

- Ach, rzeczywiście. - Roześmiała się z prze­

kąsem. - Niepotrzebnie ci współczuję, na pewno 

wykupiłeś sobie miejsce w pierwszej klasie. A mo­

że pofrunąłeś prywatnym odrzutowcem? 

- Nie mamy samolotu i nie mów o tym głośno, 

na litość boską, bo mama nabierze ochoty na nową 

zabawkę. 

Uśmiechnęła się lekko, lecz zesztywniała,, gdy 

położył palec na jej ustach. 

- Zapomniałem, jaka jesteś piękna, kiedy się 

uśmiechasz. 

Był miły, łagodny i dowcipny, a ona nie wie­

działa, jak na to zareagować. Zastanawiała się, czy 

jego zachowanie jest szczere. 

- Połóż się obok mnie - poprosił. 

- Po co? 

- Na próbę. Musimy się przyzwyczaić do dzie­

lenia łoża. Poza tym nie lubię sam sypiać. 

- Nie powinnam - zaprotestowała. 

- Dlaczego? 

Tabitha przełknęła ślinę. 

background image

- Twoja mama ulokowała nas w osobnych po­

kojach. Trzeba to uszanować - powiedziała. 

Rozpaczliwie szukała innych, bardziej przeko­

nujących powodów. Pamiętała doskonale, że Mar-

jory otworzyła drzwi pomiędzy ich pokojami 

i w ten sposób wyraziła ciche przyzwolenie na to, 

by nocą robili wszystko, na co im przyjdzie ochota. 

Tabitha po prostu się bała, że może przyznać się 

przed Zavierem do swoich prawdziwych uczuć. 

- Chodź do mnie. 

Wbrew sobie zdjęła sandały i wyciągnęła się na 

kanapie obok niego. 

- Nie powinniśmy... - zaprotestowała bez prze­

konania. 

- Wiem. - Przytulił ją, wsłuchując się w jej 

przyspieszony oddech. - Jak ci minęły ostatnie 

tygodnie? - spytał po chwili. - Co powiedzieli twoi 

bliscy? 

- Mam tylko babcię. 

- I jak ona zareagowała na nowiny? - Mówił 

tak cicho, tak aksamitnym głosem, jakby chciał ją 

ukołysać do snu. 

- Była zaskoczona, szczęśliwa i oszołomiona. 

Podobnie jak moi przyjaciele. 

- Co ich zaskoczyło? 

Poruszyła się i obróciła na bok, aby go lepiej 

widzieć. 

- Pośpiech - wyjaśniła. - Z początku wszyscy 

mi wmawiali, że oszalałam. Chyba już nikt nie 

wierzy w miłość od pierwszego wejrzenia. A ty? 

background image

- Co ja? - spytał sennie. 

- Wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia? 

- W ogóle nie wierzę w miłość. 

Pragnęła, by powiedział coś więcej, ale po 

chwili zrozumiała, że Zavier nic już nie doda. 

- Uważasz, że miłość nie istnieje? - zapytała 

z niedowierzaniem. 

- Istnieje żądza, przyjaźń, ale miłość jest tylko 

w filmach. - Westchnął ciężko. -Niewiele brako­

wało, a zmieniłbym zdanie. Uznałem, że trafił mi 

się zwycięski los na loterii. Przez pewien czas było 

świetnie, jak w bajce. Ale Louise nigdy mnie nie 

kochała. Pewnie nawet mnie lubiła, ale nie była to 

miłość. 

- Z Louise ci nie wyszło, ale może natrafisz na 

kogoś lepszego od niej? Nie powinieneś spisywać 

na straty całej ludzkości tylko dlatego, że zawiod­

łeś się na jednym człowieku. 

- Wierz mi, nie przesadzam. W mojej rodzinie 

wszystkie małżeństwa zawierano dla pieniędzy. 

- Ziewnął, przeciągnął się i ponownie przytulił do 

Tabithy. - Wiesz, tęskniłem za tobą. 

Miała wrażenie, że się przesłyszała. 

- Tęskniłeś? - szepnęła, ale nie doczekała się 

odpowiedzi. 

Odwróciła ku niemu głowę i ujrzała, że Zavier 

śpi. Wszystko wydawało się takie naturalne, była 

przy nim odprężona i zadowolona. Dlaczego więc 

oboje zakładali, że ich związek jest skazany na 

niepowodzenie? 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

Gdy po pewnym czasie zeszli na dół, ujrzeli 

Jeremy'ego Chambersa na wózku inwalidzkim. 

W niczym nie przypominał krzepkiego mężczyz­

ny, jakim był jeszcze parę tygodni temu. Miał 

zmęczoną twarz, zapadnięte oczy, ale jego garnitur 

wyglądał nienagannie. Od starszego pana biło do­

stojeństwo i moc, których nie mogło mu odebrać 

nawet ogólne osłabienie. 

- Witaj, Tabitho - powiedział. Chwycił jej dłoń 

i złożył na niej pocałunek. - Z radością witamy cię 

w naszej rodzinie. — Odetchnął ciężko, jakby zmę­

czony tym krótkim powitaniem, i zwrócił się do syna: 

- Jak się masz, Zavier? Co słychać w Ameryce? 

Zavier przystąpił do składania szczegółowej 

relacji, pełnej skomplikowanych terminów i liczb. 

Jeremy uważnie mu się przysłuchiwał. 

- Ale nudy-mruknęła zdegustowana Marjory. 

- Popatrz, Jeremy jest w swoim żywiole. 

- Jak się czujesz, tato? - spytał Aiden niezręcz­

nie. Jego ojciec tylko zmarszczył brwi, po czym 

burknął coś nieuprzejmie. Aiden zrezygnował 

z dalszych prób nawiązania kontaktu z Jeremym 

i podszedł do Tabithy. 

background image

- Przygotowania do ślubu toczą się pełną parą, 

co? - zagadnął przyjaciółkę. 

- Nie mam pojęcia. Najwyraźniej oczekuje się 

ode mnie tylko tego, że przyjdę na uroczystość 

- odparła szczerze. 

- Denerwujesz się? 

Pokiwała głową. Zamierzała uczciwie poroz­

mawiać z Aidenem, lecz w ten samej chwili rozległ 

się dzwonek, wzywający wszystkich na kolację. 

Po posiłku, który przebiegł w raczej oficjalnej 

atmosferze, Tabitha odchrząknęła i popatrzyła na 

Marjory. 

- Wieczór jest taki uroczy - zagadnęła gos­

podynię. - Zastanawiałam się, czy nie mogłabym 

wyjść z winem na balkon? - Tabitha czuła, że 

musi odetchnąć świeżym powietrzem i się roz­

luźnić po długotrwałym pobycie wśród Chamber-

sów. 

- Oczywiście, moja droga, czuj się jak u siebie 

w domu. Rzeczywiście, tu się robi nieco duszno. 

Tabitha natychmiast zabrała kieliszek i spacero­

wym krokiem przeszła na balkon. 

Noc była piękna. Postawiła trunek na kamiennej 

balustradzie, a następnie oparła na niej łokcie 

i zapatrzyła się w przestrzeń. Przed oczyma dziew­

czyny roztaczał się widok na błyszczącą zatokę 

w kolorze ciemnogranatowym, równie nieprzenik­

nionym, jak tęczówki Zaviera. 

- Gdzie błądzisz myślami? - usłyszała nagle za 

plecami. 

background image

Podświadomie oczekiwała, że przyjdzie. W su­

mie trochę go do tego zachęciła. 

- Podziwiam widoki - odparła. 

- Dobrze się bawiłaś podczas kolacji? 

Zaśmiała się. 

- Szczerze mówiąc, nie. Jedzenie było paskud­

ne - wyjaśniła żartem. 

- Przepraszam cię za to, co zaszło wcześniej. 

Popatrzyła na niego szybko, nie ukrywając zdu­

mienia. Absolutnie nie oczekiwała od niego żad­

nych przeprosin. Jeżeli w ogóle ktokolwiek powi­

nien kogoś przepraszać, to ona jego. 

- Co masz na myśli? - zapytała. 

- Przed kolacją wprawiłem cię w zakłopotanie. 

Nie chciałem cię urazić, kiedy wygłaszałem swoje 

opinie na temat miłości. 

- Daj spokój. - Machnęła ręką. - Pamiętaj 

tylko, że każdy ma prawo do zmiany zdania. 

Nagle zorientowała się, że jego oczy dyskretnie 

wędrują po jej ciele. Bez wątpienia przypominał 

sobie to, co między nimi zaszło, i to w najdrobniej­

szych szczegółach. Gdy jego wzrok spoczął na jej 

piersiach, miała świadomość, że w myślach po­

nownie je całuje. Kiedy patrzył na jej stopy w san­

dałkach, przypominał sobie, jak się rozbierała, jak 

otaczała udami jego biodra... 

Wypiła łyk wina i z trudem zapanowała nad 

chęcią przytulenia się do Zaviera. Tak bardzo 

pragnęła, by ją objął... 

Tamta noc, jedna jedyna, wykradziona, deka-

background image

dencka noc. Tabitha nie uważała się za dobrą 

kochankę - miała świadomość, że brak doświad­

czenia jest w tym wypadku kluczową sprawą - nie­

mniej oboje całym sercem zaangażowali się wów­

czas w uprawianie miłości. Czuli się cudownie, 

a wspomnienie jego dotyku dało jej odwagę, by 

zadać pytanie, które od dawna ją nurtowało. 

- Denerwujesz się? 

- Czym? - spytał zdziwiony. 

Wzruszyła ramionami, nie wierząc, że Zavier 

nie wie, o co jej chodzi. 

- Tą mistyfikacją - wyjaśniła. 

- Nie widzę powodu do zdenerwowania. 

- A jeśli się dowiedzą? 

- Wykluczone. Wystarczy odrobina dyskrecji 

z naszej strony. 

- Ale jeśli jednak poznają prawdę? - upierała 

się. 

- Wówczas coś wymyślę. Cokolwiek się sta­

nie, potęga Chambersów nie legnie w gruzach 

z powodu jeszcze jednego małżeństwa z rozsądku. 

Ojciec chce tylko, żebym znalazł żonę. Nigdy nie 

wspominał o miłości. 

Zavier był tak arogancki i pewny siebie, że 

nabrała ogromnej ochoty, by go skarcić, dać mu 

nauczkę. 

- A jeśli nie przyjdę na ślub? Przecież mogę po 

prostu zniknąć z pieniędzmi. 

Zmrużył oczy. 

- Wytropiłbym cię w krótkim czasie - zapo-

Skan i ebook pona

background image

wiedział. - Pierwsza rata była spora, ale nie wystar­

czy do tego, by zniknąć bez śladu. Poza tym jestem 

pewien, że już ją wydałaś. Nie musisz mi grozić, to 

niepotrzebne. Jeśli przyjdziesz na ślub, wszystko 

będzie dobrze. Jeśli uciekniesz - trudno, dam sobie 

radę. - Jego twarz znajdowała się niebezpiecznie 

blisko. W głosie pobrzmiewała zawoalowana groź­

ba. Adrenalina, która nagle zaczęła buzować w ży­

łach Tabithy, nie miała nic wspólnego ze strachem. 

Wyczuwała żar jego ciała, wzrokiem przygważ-

dżał ją do ściany. Nie miała dokąd uciec, a zresztą 

wcale tego nie pragnęła. Atmosfera stała się bar­

dzo napięta. 

- Za dwa dni bierzemy ślub - przypomniała mu 

i nerwowo zwilżyła usta językiem. Wiedziała, że ta 

niewinna czynność go podnieci. - Może powinniś­

my zaczekać. 

- Czy tego właśnie chcesz? 

Skąd. Chciała czegoś wręcz przeciwnego. Prag­

nęła znaleźć się w jego ramionach. Miała ochotę 

pójść z nim na górę i skorzystać z jego maestrii. 

Zavier podniósł jej dłoń i przesunął nią po swojej 

twarzy, by po chwili przywrzeć do niej ustami. 

Poczuła jego wargi na spodzie dłoni, potem na 

nadgarstku. Zadrżały jej kolana, była pewna, że 

lada moment zemdleje z pożądania. Nagle przy­

warł do niej całym ciałem; dopiero wtedy wyczuła, 

jak bardzo jest podniecony. 

- Ktoś nas może zauważyć - wyszeptała, usiłu­

jąc się wyrwać z jego objęć. 

background image

W odpowiedzi przytulił ją jeszcze mocniej. 

- Jest zbyt ciemno, aby nas dostrzegli - mruk­

nął. - Wiem, że mnie pragniesz tak samo, jak ja 

pragnę ciebie. To dostateczny powód, abyś zjawiła 

się na ślubie. 

Popatrzył jej w oczy; dostrzegła w jego wzroku 

lekką kpinę. 

- Kto wie, Tabitho, może będziesz pierwszą 

na świecie panną młodą, która przyjdzie przed 

czasem. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

Przez większą część nocy Tabitha przewra­

cała się z boku na bok, bezskutecznie próbując 

zasnąć. Nie mogła przestać myśleć o tym, że 

Zavier znajduje się zaledwie kilka metrów od 

niej. Pragnęła go i jednocześnie bała się, że wej­

dzie do jej pokoju. W końcu zapadła w niespo­

kojny i stanowczo zbyt krótki sen, z którego 

wyrwały ją promienie wschodzącego słońca. 

Przez pewien czas leżała nieruchomo, docho­

dząc do siebie, wsłuchana w szum oceanu. Po­

trzebowała ukojenia w tej trudnej sytuacji ży­

ciowej. 

Tymczasem Zavier najwyraźniej pozostawał 

niewzruszony. Czyżby zupełnie się nie bał konsek­

wencji obopólnej decyzji? 

Włożyła szorty i koszulkę, a na bose stopy 

wsunęła tenisówki. Powoli wymknęła się z po­

grążonego w półmroku domu i ruszyła na plażę. 

Gdy dotarła do piasku, ściągnęła buty i przez 

pewien czas spacerowała, pogrążona w myślach. 

Wreszcie ciężko westchnęła i usiadła na piasku, by 

rozkoszować się jego chłodem i wilgocią na na­

gich, rozpalonych udach. Przybrzeżne fale pieściły 

background image

jej palce u stóp, głaskały łydki i docierały do kolan, 

a potem uciekały z powrotem do oceanu. 

On pierwszy ją dostrzegł. Siedziała samotnie na 

pustej plaży, a wschodzące słońce bawiło się jej 

rudymi lokami, które wyglądały trochę tak, jakby 

stanęły w płomieniach. Długie nogi dziewczyny 

były mokre od słonej wody. Wyglądała jak eg­

zotyczna istota ze świata fantazji, jak syrena wy­

rzucona na plażę. 

Wbrew temu, co utrzymywał, Zavier wcale nie 

spał w samolocie, i to był błąd. Połączenie whisky 

i zmiany strefy czasowej okazało się dla niego 

fatalne w skutkach. Uroda Tabithy wywarła na nim 

niesamowite wrażenie. Wbił wzrok w samotną 

dziewczynę. Po chwili ruszył ku niej ostrożnie, 

jakby się bał, że ją spłoszy i czar pryśnie. Nie mógł 

jednak wytrzymać powolnego tempa, więc zaczął 

biec, prosto ku niej. 

Zauważył, że odwróciła twarz. Znieruchomiała 

zaskoczona i przestraszona, gdy tylko zorientowa­

ła się, że to on. Po chwili zatrzymał się przy niej 

zadyszany. 

- Nie możesz spać, co? 

Pokręciła głową, oswajając się z jego obec­

nością. Miał na sobie wyłącznie wyblakłe, dżin­

sowe szorty. Jego włosy były potargane, twarz 

porośnięta całodobowym zarostem. Wyglądał cu­

downie. 

- Nerwy nie dają ci spokoju przed ślubem? 

Uśmiechnęła się z wysiłkiem. 

background image

- Można tak to ująć - przyznała. 

Usiadł obok; Tabitha przesunęła się odrobinę, 

jakby na plaży brakowało miejsca dla nich obojga. 

Zapadło milczenie, ale komfortowe, odprężają­

ce. Chłonęli urok krajobrazu, zachwyceni słonecz­

nymi refleksami na wodzie, które przypominały 

płynne złoto. Na molo zgromadziła się już grupka 

wędkarzy, surferzy w zapamiętaniu pokonywali 

fale. Gdy milczenie się przedłużało, Tabitha po­

stanowiła jednak coś powiedzieć i podzieliła się 

z Zavierem pierwszą myślą, która jej przyszła do 

głowy. 

- Ciekawe, jak to jest pracować w fabryce 

czekolady. 

- Hm? 

- Jeśli się pracuje w fabryce czekolady, to 

zapewne można jeść tyle słodyczy, ile się chce. Po 

paru tygodniach opychania się człowiek dostaje 

mdłości na samą wzmiankę o czekoladzie. 

- Nie nadążam. 

- Patrz. - Ruchem ręki wskazała ocean. - Cie­

kawi mnie, czy ludzie, którzy tu mieszkają i co­

dziennie wyglądają przez okno, pewnego dnia 

przestają dostrzegać urodę tego miejsca. Jak myś­

lisz, mógłbyś zobojętnieć na te widoki? 

Pokiwał głową ze zrozumieniem. 

- Boża kraina, prawda? - mruknął. 

Słońce już całkiem wzeszło i na plaży zaczynało 

być tłoczno. Pojawili się biegacze, od czasu do 

czasu przetruchtał pies. 

background image

- Dzień dobry, Zavierze. Miło cię znowu wi­

dzieć. 

Podeszła do nich para starszych osób, które 

trzymały się za ręce. Zavier powitał ich ciepło 

i przedstawił Tabithę jako swoją narzeczoną. Du­

ma w jego głosie była tak przekonująca, że nawet 

Tabitha na jedną krótką chwilę uwierzyła w szcze­

rość rzekomego narzeczonego. 

Staruszek uśmiechnął się do niej z zaciekawie­

niem. 

- Czytaliśmy o was w gazetach - przyznał. 

- Zavierze, masz doskonały gust. Twoja narzeczo­

na wygląda w naturze jeszcze lepiej niż na zdję­

ciach. 

- Co prawda ślub jest planowany głównie dla 

członków rodziny, ale będzie nam bardzo miło 

ugościć także państwa - zaprosił ich Zavier. 

- Na pewno przyjdziemy. Do soboty! 

Starszy pan podniósł kijek i rzucił psu, który 

pognał aportować. Staruszkowie ponownie wzięli 

się za ręce i ruszyli przed siebie. 

- Oto odpowiedź na twoje pytanie - oznajmił 

Zavier. - Ci staruszkowie przechadzają się po 

plaży każdego ranka, od kiedy tutaj bywam, czyli 

od mniej więcej trzydziestu lat. - Uśmiechnął się, 

a jego białe zęby zalśniły w słońcu. 

- Kochają się - powiedziała Tabitha powoli. 

Nagle spojrzała na dłoń i zrozumiała, że nie 

pragnie pierścionka z rubinem, który nosiła na 

palcu. Chciała mieć naszyjnik i wspomnienia 

background image

z czterdziestu lat, spędzonych wspólnie z Zavie-

rem. Pragnęła przechadzać się z nim po plaży, 

w towarzystwie rozbieganych dzieci. 

- Skąd ten smutek na twarzy? - zainteresował 

się. 

Z trudem przełknęła ślinę. Nie wiedziała, jak 

mu powiedzieć, że go kocha. Pokochała go 

w chwili, gdy wszedł do kościoła. Jak ktoś tak 

rzeczowy jak on mógł zrozumieć coś tak prostego, 

a jednak niewytłumaczalnego, jak miłość? 

- Muszę ci coś powiedzieć. 

- Masz taką minę, jakby chodziło o coś poważ­

nego. 

- Tak, to poważna sprawa - potwierdziła. 

Choć poranek był ciepły, Tabithę przeszył 

dreszcz chłodu. Wyjawienie Zavierowi prawdy 

z pewnością wszystko by zmieniło. Potrzebował 

kobiety, którą w stosownym czasie mógł usunąć 

z pola widzenia. Miłość nie wchodziła w grę, 

a gdyby dowiedział się, co czuje jego kontrak­

towa narzeczona, być może zakończyłby całą 

sprawę. Teraz jednak Tabitha musiała coś powie­

dzieć. 

- Nie jestem uzależniona od hazardu - oznaj­

miła bez sensu. Po prostu nic innego nie przyszło 

jej do głowy. 

Zavier tylko westchnął i opadł na plecy. 

- Nie chcę wracać do tego tematu - burknął. 

- Już o tym rozmawialiśmy. 

- Ale ja nie... 

background image

- Bezustannie to powtarzasz. Nie potrafię cię 

przekonać do tego, byś się przyznała: masz prob­

lem i kropka. Musisz sama dojść do tego wniosku. 

Zamknął oczy, Tabitha jednak nie zamierzała 

przestać mówić. 

- To nie ja mam problem, tylko moja babcia 

- podkreśliła stanowczo. - Już próbowałam ci to 

wyjaśnić. 

- Wobec tego dzięki Bogu, że w umowie 

uwzględniłem kwestię dzieci. Twoje uzależnienie 

najwyraźniej jest dziedziczne - zakpił. 

- Nie rozumiesz. - Westchnęła przygnębiona. 

Zavier nie ułatwiał jej zadania. Nie chciał przyjąć 

do wiadomości prawdy. Postanowiła sięgnąć po 

ostateczny argument. - Nigdy w życiu nie byłam 

uzależniona od hazardu, a jeśli mi nie uwierzysz 

i nadal będziesz odmawiał wysłuchania moich 

słów, to zamierzam zrezygnować z udziału w ju­

trzejszej uroczystości. 

Zamrugał i przetoczył się na bok. 

- Czy Aiden o tym wie? 

Ostrożnie skinęła głową. 

- Zatem czemu mi nie powiedział? 

- Poprosiłam go o dyskrecję. Zresztą z począt­

ku nie miało znaczenia, kto zaciągnął dług. 

- Nie miało znaczenia, kto wpadł w długi? 

Po raz pierwszy się przestraszyła. Widziała już, 

jak Zavier się wścieka, gniewa, ale dotąd nie tracił 

panowania nad sobą. 

Teraz wszystko się zmieniło. 

background image

Wbił w nią ostre spojrzenie, drżały mu mięśnie 

twarzy. Szyja i ramiona zesztywniały z emocji. 

- Nie miało znaczenia... - powtórzył. - Po­

wiem ci, dlaczego to nie miało znaczenia. Bo to 

tylko jedno z twoich kłamstw... 

-. Mówię prawdę, Zavierze... 

Jej cichy głos nie powstrzymał potoku jego 

słów. 

- W kasynie... - ciągnął - tak nagle się ożywi­

łaś. Tryskałaś radością, byłaś pełna entuzjazmu! 

Zamknęła oczy i pomyślała, że Zavier nie po­

trafi odróżnić uzależnienia od miłości. 

- Moje samopoczucie nie miało nic wspólnego 

z kasynem. Jeśli nagle poczułam się szczęśliwa, to 

tylko dlatego, że wypiłam odrobinę za dużo szam­

pana, a w torebce trzymałam równowartość kilku­

letnich zarobków, przede mną zaś roztaczała się 

perspektywa jeszcze większych pieniędzy. Czy to 

dziwne, że było mi dobrze? 

Jeszcze nigdy nie kłamała tak dramatycznie, 

i gdyby nie fakt, że skupiła się na sobie, z pewnoś­

cią dostrzegłaby ból w oczach Zaviera. 

- Przepraszam - wyjąkała, nie doczekawszy 

się odpowiedzi. - Sądziłam, że będziesz zadowo­

lony z tego, że nie jestem hazardzistką. 

- Spodziewałaś się oklasków i przemówień? 

- Nie - warknęła. - Uważałam, że lepiej jest 

znać prawdę. 

- Prawda jest taka, że dobiliśmy targu - syknął. 

- Nie obchodzi mnie twoja babcia, i ty też nie, więc 

background image

daruj sobie mowy. Co do długu, to miałaś słusz­

ność. Nie ma znaczenia, kto go zaciągnął. 

- Jak to? - zdziwiła się i popatrzyła na niego 

przez rzęsy. 

- Spieniężyłaś czek natychmiast, jeszcze tego 

samego dnia. Wszystko jedno, na co przeznaczyłaś 

gotówkę, pod warunkiem że to się mieściło w gra­

nicach, wyznaczonych w... 

- Wyznaczonych w umowie - dokończyła za 

niego. - Wszystko odbyło się tak, jak należy. 

- Doskonale. Zatem umowa obowiązuje, a jeśli 

jutro nie przyjdziesz na ślub, będziesz mi winna 

pokaźną sumę. - Oparł się na łokciu. - Chcesz mi 

jeszcze coś wyznać? - spytał sarkastycznie. 

Tabitha tylko pokręciła przecząco głową. 

- Zatem nic się nie zmieniło? 

- Chyba nie. - Długimi palcami kreśliła 

esy-floresy na piasku. 

Obserwował ją uważnie, wodząc wzrokiem po 

jej ciele. Palce u stóp miała polakierowane na ten 

sam koralowy odcień co w dniu wesela. Jej nogi 

były szczupłe i długie, na białej skórze widniały 

drobne, jasne piegi. Od razu zauważył, jak jędrne 

są jej uda. Zavier nagle poczuł, że rozpala go 

pożądanie. Przypomniał sobie dotyk ciepłej skóry 

na swoim ciele i mimowolnie przesunął dłonią po 

aksamitnym udzie dziewczyny. Musiał ją poczuć 

ponownie, pragnął jej dotykać. 

Tabitha odwróciła się gwałtownie. Pogrążona 

w rozmyślaniach, nie miała pojęcia, że Zavier 

background image

rozbiera ją w myślach, kocha się z nią. Gdy po­

czuła na skórze dotyk jego palców, drgnęła nie­

spokojnie. Pomimo intensywnego słońca miała 

szeroko otwarte oczy i rozszerzone źrenice. 

- Co ty wyprawiasz? - Jej pytanie było po­

zbawione sensu, bo doskonale wiedziała, jakie są 

jego zamiary. 

Przetoczył się ku niej i przygwoździł ją do 

miękkiego piasku, żarliwie obsypując pocałun­

kami. 

Nie mogła tego wytrzymać. 

Ze złością wyrwała się z jego objęć. Pod powie­

kami poczuła palące łzy. 

- Jak możesz? Powtarzasz, że zawarliśmy 

transakcję, a teraz masz czelność mnie całować 

i dotykać? To nie jest tylko transakcja, wiesz o tym 

dobrze... 

Roześmiał się cicho. 

- To przyjemność, masz rację -przyznał. -Ale 

nigdy nie mówiłem, że nie można łączyć przyjem­

nego z pożytecznym. Chyba przyznasz mi słusz­

ność... 

W jednej chwili zerwała się z miejsca, ale był od 

niej szybszy. Momentalnie złapał ją za kostkę 

i przytrzymał. Gdy miał pewność, że mu się nie 

wyrwie, kiedy jej napięte mięśnie nieco się od­

prężyły, rozluźnił chwyt i powolnym ruchem prze­

sunął dłonią po całej długości jej nogi, docierając 

do nogawki szortów. Poczuła ucisk w brzuchu. 

- To jest element umowy... - podkreślił. 

background image

Patrzyła na niego długo. Nie ulegało wątpliwo­

ści, że go pragnie, ale tu i teraz go nienawidziła. 

Powiedziała mu o swojej babci, zdradziła skrzętnie 

skrywany sekret, a on nawet nie odpowiedział jej, 

co o tym sądzi. 

- Myślisz, że to przyjemne? - spytała wyraź­

nym głosem, z pobladłymi ustami. - Twoim zda­

niem dobrze się bawię? 

Po raz pierwszy dostrzegła w jego oczach cień 

wątpliwości. Rozluźnił chwyt, uwalniając jej smu­

kłą kostkę. Tabitha z dezaprobatą pokręciła głową. 

- Wydaje ci się, że jesteś taki wspaniały? - spy­

tała ironicznie. — Wobec tego powinieneś mieć 

świadomość, że dla mnie to również jest tylko 

transakcja. Jedyną rozkosz czuję wtedy, gdy spie­

niężam twoje czeki. 

- Pragniesz mnie tak samo, jak ja ciebie 

- oświadczył z niezachwianą pewnością siebie, ale 

wiedziała, że jej strzał był celny. W oczach Zaviera 

nadal skrywało się powątpiewanie. 

- Całkiem niedawno zauważyłeś, że byłabym 

dobrą aktorką. Być może choć raz trafnie mnie 

oceniłeś. 

Odwróciła się na pięcie i pobiegła przez plażę. 

Nie odwróciła się ani razu, aby nie dostrzegł łez, 

które spływały jej po policzkach, i nie usłyszał 

szlochu, który wstrząsał jej ciałem. 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

- Tu jesteście! - wykrzyknęła Marjory, gdy 

wyszli na patio. - Już mieliśmy wyruszyć na 

poszukiwania. Nie miałam pojęcia, że przebranie 

się na lunch może tyle trwać. 

- Przepraszamy. - Tabitha pocałowała Zaviera 

w policzek, zdecydowana udawać szczęśliwą na­

rzeczoną mimo niechęci partnera. - To wszystko 

moja wina. Prawda, kochanie? 

Zavier w milczeniu popatrzył ciężkim wzro­

kiem na przyszłą żonę. 

- Gdzie Jeremy? 

- Urządził sobie sjestę, zapewne po to, by pod-

ładować baterie przed kolacją. Nie przepada za 

słońcem. 

Lunch przebiegł w fatalnej atmosferze dla na­

rzeczonych. Zavier praktycznie kipiał złością, ale 

swobodne zachowanie Marjory i Aidena dowodzi­

ło, że jego wściekłość pozostała niezauważona. 

- Jutro o tej porze będziecie mężem i żoną 

-promieniała Marjory, odsuwając nietknięty deser 

i ruchem dłoni prosząc o napełnienie szklaneczki 

whisky. - Idę o zakład, że jesteś niesamowicie 

podekscytowana, Tabitho. 

background image

- Nie byłbym tego taki pewien - mruknął Za-

vier. - Na pierwszy rzut oka wszystko czasem 

wygląda inaczej niż w rzeczywistości. Prawda, 

kochanie? 

Jego rodzina na szczęście nie zwróciła uwagi na 

jego ponure samopoczucie. 

- Niewiele o tobie wiem - ciągnęła Marjory. 

- Ale chętnie się dowiem jak najwięcej, na przy­

kład w basenie. Tabitho, pójdziemy popływać? 

- Z przyjemnością przejdę się z tobą, Marjory 

- odparła Tabitha fałszywie pogodnym tonem. 

- Ale, jeśli pozwolisz, pozostanę na brzegu. Tak 

się najadłam, że niewątpliwie poszłabym na dno 

jak kamień. 

Na szczęście Marjory opadła z sił po alkoholu 

i zrezygnowała z kąpieli. Rozsiadła się na leżaku 

i pstryknęła palcami, żeby personel przyniósł nową 

porcję drinków. 

- Nie, dziękuję. - Tabitha pokręciła głową, gdy 

służący podsunął jej tacę. - Poproszę szklankę 

wody mineralnej. 

Marjory uśmiechnęła się z aprobatą, a Tabitha 

zdjęła sukienkę i została tylko w skąpym bikini, 

złożonym praktycznie z czterech trójkącików i sznur­

ków. Zavier poszedł w jej ślady i również ściągnął 

ubranie: szorty i koszulkę. Wyglądał pięknie, miał 

doskonale ukształtowane mięśnie i lśniącą skórę. 

- Popływamy? - zagadnął Tabithę. 

Oszołomiona, pokręciła głową. Czuła, że Za-

vier pożera ją wzrokiem. 

background image

Obie kobiety zgodnie milczały, patrząc, jak 

Zavier nurkuje w dużym basenie. Jego muskularne 

ciało płynnie rozcinało taflę wody. Widać było, że 

uwielbia pływać. 

Po chwili samotnej kąpieli uznał jednak, że na 

brzegu czekają go ciekawsze rozrywki, więc wy­

nurzył się z basenu i stanął obok Tabithy, ociekając 

wodą. 

- Doskonale wyglądacie obok siebie - oceniła 

Marjory zadowolona. - Kochany, natrzyj narze­

czoną kremem z filtrem przeciwsłonecznym. Ma 

taką jasną skórę, już zaczęła różowieć. Powinna 

o siebie dbać. Jutro nie może iść do ślubu po­

parzona. 

- Sama sobie poradzę. - Tabitha pospiesznie 

sięgnęła po butelkę, lecz Zavier okazał się szybszy. 

- Nie bądź niemądra. Jesteś czerwona jak bu­

rak. Połóż się. 

Tabitha nie chciała robić sceny, więc posłusznie 

wykonała polecenie. Popatrzyła Zavierowi w oczy 

i nerwowo przełknęła ślinę. Najwyraźniej wyczu­

wał jej lęk, bo z jego oczu znikł złośliwy błysk, 

a w jego miejsce pojawiło się pożądanie. Tabitha 

zerknęła nerwowo na Marjory, przekonana, że 

seksualne napięcie jest dla niej doskonale wy­

czuwalne. Matka Zaviera zasnęła jednak i cicho 

pochrapywała. Dziewczyna wstrzymała oddech, 

kiedy jej narzeczony manipulował przy złotej za­

pince stanika. 

Krem przeciwsłoneczny był ciepły i wilgotny, 

background image

lecz Tabitha drgnęła, gdy Zavier dotknął ją chłod­

nymi po kąpieli dłońmi. Na jej obnażone plecy od 

czasu do czasu kapały pojedyncze krople wody 

z jego włosów, wywołując u niej dreszcze. 

- Co się stało? 

- Trochę jestem obolała - skłamała. Me mogła 

przecież przyznać, że to jego dotyk ma na nią 

zniewalający wpływ. 

- Niemądra dziewczynka - skarcił ją miękkim 

głosem. - Z taką skórą nie powinnaś przebywać na 

słońcu bez ochrony. 

Nie wiedział, że w tej chwili szkodliwe działa­

nie promieni słonecznych jest dla niej najmniej­

szym problemem. Gdy jego zwinne palce wmaso-

wywały w nią krem, musiała sobie przypominać, 

żeby oddychać. Poczuła, jak krew pulsuje jej coraz 

mocniej, zwłaszcza że posmarowawszy plecy, Za-

vier skupił uwagę na jej nogach i udach. Przesuwał 

dłońmi pomiędzy jej kolanami, sięgając niebez­

piecznie wysoko. Była pewna, że jeszcze chwila, 

a jej skóra stanie w płomieniach. 

- To cię powinno uchronić przed słońcem 

- oświadczył po chwili. 

Wstał. Wyczuwała na sobie jego wzrok, lecz 

postanowiła udawać, że śpi. Zavier nie dał się 

jednak nabrać i nie odszedł, więc po kilku minu­

tach dała za wygraną. 

- Za bardzo się rozgrzałam - powiedziała 

w końcu. Wstała i okryła się ręcznikiem. - Wra­

cam do domu. 

background image

- Nie tak prędko - powstrzymał ją. - Dopiero 

za chwilę zrobi się naprawdę gorąco. 

- Beze mnie - mruknęła i ruszyła do swojego 

pokoju. Natychmiast skierowała kroki do łazienki 

i odkręciła prysznic z chłodną wodą. Już po chwili 

rozkoszowała się orzeźwiającymi strumieniami 

wody, która spływała jej po ciele. Nie potrafiła 

przestać myśleć o Zavierze, o jego sprawnych 

dłoniach na jej skórze, o pożądaniu, widocznym 

w jego oczach. Jak to możliwe, żeby miał na nią 

taki wpływ? 

Natychmiast sama sobie odpowiedziała na to 

pytanie: bo go kochała. 

Tymczasem on nią gardził. Uważał ją za wyjąt­

kowo cyniczną, złą kobietę. Gdy o tym pomyślała, 

od razu zaczęła się uspokajać i temperować dzikie 

myśli, które przetaczały się jej przez umysł. 

Ściągnęła stanik od bikini i przez chwilę mani­

pulowała przy kurkach, zanim spojrzała do lustra. 

- Sama jesteś sobie winna - powiedziała do 

własnego odbicia. - Nie możesz zrzucić winy na 

nikogo innego. 

- Nic dodać, nic ująć. 

Podskoczyła przestraszona i ujrzała odbicie Za-

viera, który stanął w drzwiach do łazienki. 

- Jak długo mnie obserwujesz? - warknęła 

rozzłoszczona i zakłopotana. 

Zaśmiał się nieżyczliwie. 

- Bez obaw - odparł. - Nie kręci mnie pod­

glądanie przez dziurkę od klucza. Zresztą, po co 

background image

miałbym to robić, skoro oboje wiemy, że mogę cię 

mieć w każdej chwili? 

- Jak śmiesz? 

- Trochę za późno na fałszywą skromność, 

prawda? - Przyłożył dłoń do rozpalonego policz­

ka dziewczyny, przesunął palcem w górę i w dół 

jej szyi, docierając do miękkich, kształtnych ko­

puł piersi. - Słońce cię chwyciło, widzisz? A mo­

głem posmarować ci przód, wystarczyło się zgo­

dzić. 

Ze złością go wyminęła i poszła ukryć się 

w swoim pokoju. Nie spodziewała się, że Zavier 

podąży za nią. 

- Tylko transakcja, co? - Podszedł do niej 

i położył dłoń na jej piersi. Tabitha wbrew sobie 

odetchnęła głęboko, gdyż jego bezczelny gest 

sprawił jej nieoczekiwaną przyjemność. Drugą rę­

ką Zavier sprawnie rozwiązywał kokardkę na 

sznurkach przy jej dolnej części bikini. - A ty tylko 

udajesz, tak? 

Powinna była uciec. Uderzyć go w twarz, kop­

nąć, lecz zamiast tego stała, drżąc z pożądania. 

- Mogę cię mieć w każdej chwili - powtórzył 

arogancko, i musiała mu przyznać rację. - Prag­

niesz mnie, Tabitho. 

- Nie - zaskrzeczała. Zavier uporał się z jed­

ną kokardką i teraz przystąpił do rozplątywania 

drugiej. Na ciepłym, błyszczącym od kremu cie­

le wyraźnie czuła jego gorący oddech. Ręcznik, 

który osłaniał biodra Zaviera, nagle się zsunął 

background image

na ziemię. Tabitha drgnęła. - Nie - powtórzyła 

słabo. 

Stała przed nim naga, niepewna. Odrzucił majt­

ki dziewczyny i dłonią rozchylił jej nogi. 

- Nie przypominam sobie, bym posmarował 

cię między udami - wydyszał. 

Teraz oddychała tak samo szybko jak on. 

- Powiedz mi, żebym przestał, a to zrobię 

- szepnął, głaszcząc ją coraz wyżej i wyżej. Mil­

czała. Pchnął ją na łóżko i potężnym udem stanow­

czo, szeroko rozwarł jej uda. - Mam przestać? 

- spytał natarczywie. 

Jego twarda męskość była bardzo blisko, tuż 

obok. Tabitha poruszyła się niespokojnie, chcąc go 

przyjąć, ale on nadal się wstrzymywał, najwyraź­

niej czekając na oficjalne zaproszenie. 

- Mam przestać? 

Gwałtownie potrząsnęła głową. 

- Nie... Nie przestawaj. 

Nadal się nie poruszał. 

- Powiedz, że mnie pragniesz - rozkazał 

Jego żądanie powinno ją oburzyć, bo zmuszał ją 

do błagania o coś, czego sam pragnął, ale nie 

mogła już dłużej wytrzymać. 

- Pragnę cię! - krzyknęła i zacisnęła nogi wo­

kół jego bioder. 

Wziął ją jednym, stanowczym ruchem, a wkrót­

ce oboje zadrżeli, przeszyci dreszczem najwięk­

szej istniejącej rozkoszy. 

Przez chwilę leżeli bez słowa. Ciszę nieoczeki-

background image

wanie przerwał dzwonek telefonu Tabithy. Ode­

brała połączenie i przez chwilę rozmawiała tak 

cicho, że nic nie zrozumiał. 

- Co się stało? - spytał, gdy się rozłączyła. 

- Moja babcia sprzedała dom. 

- Żeby spłacić dług? 

Tabitha wzruszyła ramionami i prześcieradłem 

zasłoniła piersi. 

- Ojej dług już się zatroszczyłam. - Popatrzyła 

mu w oczy. - A raczej ty to zrobiłeś. Przeprowa­

dziła się do domu seniora wraz z mężczyzną, 

w którym najwyraźniej zakochała się po uszy. 

Teraz zamierza mnie spłacić, dlatego zadzwoniła. 

Chciała mi o tym powiedzieć, zanim weźmiemy 

ślub. 

- Żebyś nie musiała przez to wszystko prze­

chodzić? - spytał z napięciem. - Powiedziałaś jej, 

że nasze małżeństwo to mistyfikacja? 

- Nie. - Po jej policzkach spływały łzy. -Do­

szła do wniosku, że w ten sposób ułatwi nam start. 

Powiedziałam jej, że nie jesteśmy nastolatkami 

i żeby się nie spieszyła, bo raczej nie umieramy 

z głodu. Tak czy owak, teraz mogę zwrócić pienią­

dze, które ci jestem winna. Przyjaciel babci ma na 

imię Bruce... 

- Nie obchodzi mnie jego imię - przerwał jej 

gwałtownie. - Umowa nadal obowiązuje. 

- Niezupełnie - sprostowała. - Mogę się wyco­

fać, jeśli chcę, bo nie trzymasz mnie już w szachu. 

Ale nadal chcę cię poślubić. 

background image

- Dlaczego? 

- Ponieważ... - Miała właściwe słowa na końcu 

języka, ale nie potrafiła ich wymówić. - Czy to nie 

oczywiste? Nie rozumiesz? 

Popatrzył na nią z pogardą i niesmakiem. 

- Z powodu pieniędzy? - Skrzywił się z obrzy­

dzeniem. -Rety, jesteś bardziej zdesperowana, niż 

przypuszczałem. 

Mogła wyjawić mu prawdę o swoich uczuciach 

do niego, ale po co? Miał chorą duszę, skoro do tej 

pory nie przyszło mu do głowy, że Tabitha jest 

z nim, bo go kocha. 

- Pod tym uśmiechem, pod tą urną twarzyczką 

i niewymuszonym śmiechem jesteś twarda jak 

kamień - syknął. - Jutro o tej porze będziesz panią 

Tabithą Chambers, jeśli wcześniej nie trafi cię 

grom z jasnego nieba. - Wyszedł do swojego 

pokoju, trzaskając drzwiami. 

Żałowała go. Życie go skrzywdziło do tego 

stopnia, że nie potrafił uwierzyć w istnienie szcze­

rej, bezinteresownej miłości. 

Pół roku. Miała pół roku na to, aby mu udowod­

nić, że życie jest piękniejsze i łatwiejsze, jeśli 

zmierza się przez nie z ukochaną osobą u boku. 

Jutro o tej porze będzie miała na palcu obrączkę. 

Wtedy mu powie, że go kocha. 

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY 

- Wyglądasz fenomenalnie. 

Tabitha uśmiechnęła się do lustrzanego odbicia 

Aidena, który wkradł się cicho do pokoju. 

- Wyglądałaby jeszcze lepiej, gdyby choć 

przez pięć minut siedziała nieruchomo - oświad­

czyła fryzjerka Carla gderliwie i wbiła we włosy 

dziewczyny następną szpilkę, aby unieruchomić 

diadem. - To prawda, wygląda pani fenomenalnie. 

Nawet Tabitha musiała przyznać jej rację. Ko­

sztownie ubrana i wymuskana kobieta, która pa­

trzyła na nią z lustra, zupełnie nie przypominała 

tak dobrze jej znanego, lekkomyślnego rudzielca. 

Dotąd nieujarzmione, tycjanowskie włosy były 

wyprostowane i spięte z tyłu głowy w elegancki 

kok. Grzywka została wygładzona i teraz uwodzi­

cielsko opadała na jedno oko. Chociaż Tabitha 

czuła się tak, jakby na jej twarzy zalegała tona 

makijażu, jej cera była czysta i promienna, z odro­

biną różu na policzkach i jasnobrązowym cieniem 

na powiekach, który doskonale podkreślał barwę 

oczu. Tylko usta wydawały się pełniejsze, gdyż 

ciemnoczerwony ton pomadki optycznie powięk­

szył wargi i dodał im zmysłowości. 

background image

- Pomyślałem, że zechcesz poprawić sobie sa­

mopoczucie - powiedział Aiden, gdy Carla wy­

szła, i wyciągnął spod marynarki butelkę szam­

pana oraz dwa kieliszki. - Zwinąłem ją z jednego 

ze stołów - dodał i odkorkował trunek. Po chwili 

oboje stuknęli się kieliszkami. 

- Za moją wspaniałą przyjaciółkę Tabithę, któ­

ra od dzisiaj będzie także moją bratową. Czy nadal 

chodzi wyłącznie o transakcję? - spytał wprost. 

Zawahała się, ale tylko na sekundę. 

- Bezwzględnie - odparła stanowczo i włożyła 

suknię. Aiden pomógł jej zapiąć zamek błyskawicz­

ny i westchnął z zachwytu. 

- Wiesz co, Tab, gdybym nie wiedział lepiej, 

powiedziałbym, że jesteś najbardziej niewinną 

panną młodą na świecie - wyznał. - A gdybym nie 

był gejem, uznałbym cię za kobietę moich marzeń. 

Zaśmiała się cicho. Prosta, liliowa sukienka 

opinała się na jej zgrabnych biodrach i płaskim 

brzuchu. Łagodnie zebrany na biuście materiał 

podkreślał urodę pełnych piersi i dekoltu, ozdobio­

nego jedynym przedmiotem, który wnosiła w po­

sagu: naszyjnikiem z brylantami, niegdyś ofiaro­

wanym jej matce przez ojca. 

Tabitha wiedziała, że gdy zagra muzyka, wspar­

ta na ramieniu Aidena podejdzie do przyszłego 

męża, gotowa szczerze wygłosić słowa przysięgi 

małżeńskiej. 

Kochała Zaviera i była pewna swojego uczucia. 

- Mam coś dla ciebie - oznajmił Aiden i wy-

background image

ciągnął z kieszeni bransoletkę z brylantami. Gdy 

ją zapinał, musiał przytrzymać drżącą dłoń przy­

jaciółki. 

.- Jest piękna -. westchnęła oczarowana. - Ale 

przecież powiedziałeś, że nie kupisz żadnego pre­

zentu ślubnego. 

Przecząco pokręcił głową. 

- To nie prezent ślubny, tylko upominek od 

przyjaciela - wyjaśnił. - Nawet kiedy będziesz 

starą, gderliwą rozwódką, pozostaniemy najlep­

szymi przyjaciółmi. Ejże! - wykrzyknął szczerze 

przerażony, gdy w jej oczach zabłysły łzy. - Nie 

rób tego! Makijaż ci spłynie! 

- Przepraszam. - Tabitha z trudem wzięła się 

w garść. Aiden nie miał pojęcia, jaki ból poczuła, 

gdy zażartował o jej rozwodzie. - Cieszę się, że 

jesteś dzisiaj przy mnie. 

- Nie przeszłoby mi przez myśl, aby być gdzie 

indziej. - Zerknął na zegarek i nadstawił ramię. 

- Ruszajmy i miejmy to z głowy. Dużo bym dal za 

szklaneczkę szkockiej. - Porozumiewawczo mrug­

nął okiem. - Wiem, że mam problem alkoholowy, 

i obiecuję, że coś z nim zrobię. Muszę tylko oswoić 

się z perspektywą ograniczeń. 

Wzięła go pod rękę i bez słowa ruszyła na 

spotkanie przeznaczenia. 

Gdy szli przez trawnik, jej obcasy zagłębiały się 

w trawie, a w brzuchu czuła nerwowe skurcze. 

Zatrzymała się na dywanie przed wejściem do 

pawilonu, w którym zaplanowano uroczystość. 

background image

- Jesteś zdecydowana doprowadzić do końca 

to, co zaczęłaś? - spytał Aiden po raz ostatni. 

- Tak - potwierdziła cicho. 

- Zatem w drogę. 

Gdy weszła do środka, zwróciły się ku niej oczy 

wszystkich zebranych: znajomych, babci z przyja­

cielem, uśmiechniętej szeroko Marjory, bladego 

jak kreda, lecz dumnego Jeremy'ego, a także Za-

viera. 

Wiedziała, że i on się denerwuje, bo zacisnął 

pięści i uniósł brodę. 

Szła powoli, podtrzymywana przez Aidena, 

i patrzyła na promienne twarze gości. Zmierzała 

prosto do mężczyzny, którego kochała. 

Nagle podniosły nastrój prysł, gdy rozległ się 

przeraźliwy krzyk Marjory i głośny, ciężki łomot. 

Ludzie momentalnie spojrzeli w kierunku pierw­

szego rzędu i leżącego na ziemi Jeremy'ego- Miał 

poszarzałą twarz i sine usta. Tabitha pierwsza 

ruszyła biegiem ku przyszłemu teściowi. 

- Jeremy! - krzyknęła, zatrzymując się przy 

starszym panu. 

Drżącą ręką zbadała mu tętno na szyi, popa­

trzyła, czy klatka piersiowa się unosi. Czuła na 

sobie wzrok ludzi. Zapadła tak przenikliwa cisza, 

że nie musiała prosić o nią zebranych, by po­

słuchać bicia serca. Desperacko usiłowała sobie 

przypomnieć, czego przed laty uczono ją na kursie 

udzielania pierwszej pomocy. 

background image

- Nie oddycha. Nie słyszę bicia serca. - Pod­

niosła zrozpaczony wzrok. Nikt się nie ruszył. 

Nikt, z wyjątkiem Zaviera. Ukląkł przy ojcu 

i natychmiast przejął dowodzenie. 

- Niech ktoś wezwie pogotowie - zarządził. 

- Gzy na sali jest lekarz? - Pochylił się i przystąpił 

do reanimacji. 

Widząc, że Zavier przeprowadza sztuczne od­

dychanie metodą usta-usta, Tabitha uklękła i zajęła 

się intensywnym masażem serca. 

- Czy mogę pomóc? 

Tabitha ujrzała bardzo starego mężczyznę, któ­

rego prowadziła zapłakana Marjory. Człowiek ten 

powoli szedł o lasce, spoglądając przez grube szkła 

okularów. 

- Gilbert jest naszym rodzinnym lekarzem 

- załkała Marjory. 

Było jasne, że od kogoś w tak podeszłym wieku 

nie można oczekiwać aktywnej pomocy. 

- Wszystko jest pod kontrolą - wysapał Zavier 

między jednym oddechem a drugim. - Niech Gil­

bert dzwoni do Melbourne, do kardiologa ojca. 

Tabitha czuła, jak po jej twarzy spływa pot. 

Wiedziała, że zmęczone mięśnie rąk wkrótce od­

mówią posłuszeństwa. Makijaż spływał jej po twa­

rzy, a tusz zalewał oczy. Najwyraźniej nie był 

wodoodporny, co producent gwarantował na pu­

dełku. 

W oddali rozległo się wycie syren i po chwili 

do chorego dobiegli sanitariusze. Wyczerpana 

background image

Tabitha mogła wreszcie się odsunąć. Do spoczy­

wającego bez ruchu ciała natychmiast podpięto 

monitory, do ust Jeremy'ego przystawiono maskę 

z tlenem, wtłaczanym za pomocą pompki. 

- Elektrowstrząsy! - zarządził lekarz. - Proszę 

się cofnąć. 

Przyłożył elektrody do ciała Jeremy'ego i prze­

puścił przez niego potężny ładunek prądu. 

- Jeszcze raz. Proszę się cofnąć. 

Pod zmęczoną Tabithą ugięły się nogi i gdyby 

nie czujność Zaviera, który w porę ją podtrzymał, 

z pewnością osunęłaby się na ziemię. 

Z monitora wydobył się głośny pisk i wszyscy 

ujrzeli, jak prosta, zielona linia nagle zaczyna 

podrygiwać. Po chwili piski stały się regularne, 

a wszyscy odetchnęli z ulgą. 

- Dzięki Bogu - mruknęła Tabitha, bardziej do 

siebie niż do Zaviera, który nieoczekiwanie się 

zjeżył. 

Puścił ją tak gwałtownie, jakby trzymał w dło­

niach nie kobietę, lecz rozżarzony węgiel. 

- Skąd ta ulga? - warknął z nienawiścią i po­

gardą. - Bałaś się, że druga rata przejdzie ci koło 

nosa? 

Wstrząśnięta Tabitha popatrzyła na niego i po­

czuła, jak gwałtownie wyparowuje jej optymizm. 

Nie miała jednak czasu na kłótnie, Jeremy Cham-

bers był najważniejszy. 

- Czy mogę panom jakoś pomóc? - spytała 

przejęta, zwracając się do sanitariuszy. 

background image

- Niech pani strzeli sobie kieliszek czegoś moc­

niejszego - poradził jeden z nich. - Z pewnością do 

końca życia nie zapomni pani, co się zdarzyło 

podczas pani ślubu. Teraz czekamy na helikopter, 

którym chory poleci prosto do Melbourne. 

Podszedł Aiden, krzycząc coś do telefonu. 

- Lekarze są gotowi na przyjęcie ojca - wyjaś­

nił pospiesznie. 

- Lecę z nim - zapowiedziała roztrzęsiona Ma-

rjory. - Jeśli ma umrzeć, chcę być przy nim. 

- Ja się nią zajmę - zapewnił zaniepokojonych 

sanitariuszy Aiden. - Mama powinna być razem 

z ojcem. 

Śmigłowiec wkrótce wylądował i Jeremy zna­

lazł się na jego pokładzie. 

- Zobaczymy się w szpitalu - powiedział Ai­

den i uścisnął dłoń Tabithy. 

Zavier miał jednak inne plany. 

- Wykluczone - oświadczył. - Zabieram ją do 

domu, a potem sam jadę do szpitala. Bez niej 

- dodał. 

- Powinna tam być - zaprotestował Aiden. 

- Po co? Obaj wiemy, że marna z niej synowa. 

Teraz liczą się tylko rodzice. 

Śmigłowiec był gotów do lotu, nie mieli czasu 

na dalsze dyskusje. 

- Uszy do góry, Aiden - pocieszyła przyjaciela 

Tabitha. - Wszystko będzie dobrze. 

Sama nie wierzyła we własne słowa. 

background image

W milczeniu stał i patrzył, jak Tabitha się 

pakuje. 

- Mógłbyś zostawić mnie samą choć na pięć 

minut? - spytała w końcu, zirytowana jego obec­

nością. 

Chciała jak najszybciej iść do łazienki, ściągnąć 

suknię i rozpuścić włosy. 

- Nigdzie nie pójdę - zapowiedział nieżycz­

liwie. - Pośpiesz się. 

- Boisz się, że ucieknę z naręczem twoich 

precjozów? 

- Po tobie można się spodziewać wszystkiego. 

Jego brutalne słowa podziałały na nią jak płach­

ta na byka. Nie mogła dłużej wytrzymać obecności 

wrogo nastawionego Zaviera. Wyjęła górną szuf­

ladę komódki i przesypała jej zawartość do waliz­

ki. W odpowiedzi Zavier podszedł do garderoby, 

zagarnął naręcze sukienek i również cisnął je 

wszystkie do walizki, nawet nie wyciągając wie­

szaków. Następnie starannie zamknął wieko. 

- Jeśli czegoś zapomniałaś, nie martw się. 

Wszystkie zguby otrzymasz za pośrednictwem ku­

riera. 

- Posłuchaj, chciałabym przynajmniej zajrzeć 

do szpitala. Twoja mama z pewnością mnie ocze­

kuje... 

- Czy ty nigdy nie dajesz za wygraną? - wy­

krzyknął wściekły. - Posłuchaj, to już koniec. Ślub 

odwołany, nie musisz dłużej udawać. 

- Po prostu chciałam odwiedzić Jeremy'ego... 

background image

- Była pewna, że mogłaby pomóc Zavierowi prze­

trwać bez wątpienia najgorszą noc w jego życiu. 

- Daruj sobie te krokodyle łzy - burknął zdegu­

stowany. - Zabieram cię do domu. 

Gdy odjeżdżali, nawet nie zaczekał, aż Tabitha 

zapnie pas bezpieczeństwa. Jechali szybko, lecz 

nieoczekiwanie Zavier zjechał z drogi i zapar­

kował przy punkcie widokowym nad oceanem. 

Zdumiona Tabitha nawet nie drgnęła, gdy jej nie­

doszły mąż wysiadł, obszedł samochód i otworzył 

drzwi po jej stronie. 

- Chodź - zachęcił ją spokojnie. - Nie zamie­

rzam ciskać cię do wody. 

Zaśmiała się bez entuzjazmu, lecz wyszła i po­

woli ruszyła ku Zavierowi. Buty na wysokich 

obcasach utrudniały jej chodzenie po piasku. 

- Dzięki Bogu - westchnęła. - Napchałam do 

stanika tyle srebrnych sztućców, że z pewnością 

poszłabym na dno jak kamień. 

Wroga atmosfera nieco się rozproszyła. 

- Nie powinieneś jechać teraz do szpitala? - za­

ryzykowała Tabitha, zdumiona jego osobliwym 

zachowaniem. 

- Nie chcę tam być - usłyszała krótką, szczerą 

odpowiedź. 

Nie wiedziała, jak zareagować. 

- Muszę pozbierać myśli - wyznał. - W szpita­

lu na pewno panuje chaos. 

Uświadomiła sobie, jak trudno musi mu być 

w takich chwilach. Zawsze musi być silny, aby inni 

background image

mogli się na nim wesprzeć. Głowa rodziny, or­

ganizator, czasami sędzia. 

- Twój ojciec ma spore szanse się z tego wyka-

raskać - pocieszyła go. 

Bezradnie wzruszył ramionami. 

- To nie wygląda dobrze, prawda? Wiesz, prze­

praszam, że cię uraziłem. Naprawdę żałuję swoich 

słów. Uratowałaś życie mojemu ojcu, zachowałaś 

się rewelacyjnie. 

Tabitha zrozumiała, że jeśli teraz nie wyjawi mu 

prawdy, być może już nigdy nie nadarzy się podob­

na okazja. 

- Nie zrobiłam tego dla pieniędzy - podkreśliła 

i popatrzyła mu w twarz, niepewna jego reakcji. 

- Wiem, nie miałem prawa cię o to posądzać. 

Po prostu nagle ujrzałem przed oczyma czerwone 

plamy i przestałem trzeźwo myśleć. Myślałem, że 

ojciec nie żyje... 

- Nie mówię o zawale twojego ojca - oświad­

czyła nerwowo. - Kocham cię, Zavierze. Zawsze 

cię kochałam. Nie dla pieniędzy zgodziłam się 

zostać twoją żoną. 

Odetchnął głęboko i głośno, cofnął się, a jego 

twarz pociemniała. 

- Zastanawiałem się, kiedy postanowisz roze­

grać ostatnią kartę - syknął jadowicie. 

Nie oczekiwała, że chwyci ją w ramiona i bez 

zastrzeżeń uwierzy w jej słowa, lecz nie spodzie­

wała się też tak brutalnego ataku. 

- Co ty wygadujesz? - spytała zdezorientowa-

background image

na i wyciągnęła ku niemu ręce. - Kocham cię, 

Zavierze. Kocham cię całym sercem. 

- Daj spokój, błagam. - Okrutnie odtrącił jej 

dłoń. - Czy masz pojęcie, od ilu kobiet to słysza­

łem? - Skrzywił się. - Jak zwykle chodzi o pienią­

dze, nie ukrywaj tego. A wiesz, co jest w tym 

wszystkim najsmutniejsze?! - krzyczał, a ona krę­

ciła głową z niedowierzaniem, wstrząśnięta i osłu­

piała jego napastliwością. - Możesz mi wierzyć 

lub nie, ale naprawdę cię kochałem. 

Urwał, zdumiony własnym wyznaniem. 

Tabitha pierwsza przerwała milczenie. 

- Kochasz mnie? - spytała cicho. 

- Kochałem - poprawił ją stanowczo. - Czas 

przeszły, Tabitho. Całe życie się zastanawiałem, 

jak mój ojciec mógł być tak słaby, dlaczego pozo­

stał z moją matką, wiedząc, że jest z nim tylko dla 

lepszego życia. A potem zjawiłaś się ty... Zakocha­

łem się w tobie już pierwszej nocy i przez pięć 

następnych dni rozmyślałem o tym, jak mógłbym 

z tobą być, co powinienem zrobić, aby skłonić cię 

do odrzucenia oświadczyn Aidena. 

- Nigdy nie zamierzałam ich przyjmować 

-oznajmiła stanowczo, lecz Zavier jej nie słuchał. 

- Mogłem cię wziąć za żonę, gdybyśmy za­

warli umowę handlową. W sprzyjających okoli­

cznościach nasze małżeństwo mogłoby przetrwać 

nawet czterdzieści lat - tyle, ile spędzili ze sobą 

moi rodzice. Gdy wczoraj oświadczyłaś, że to 

nie był twój dług, przeraziła mnie perspektywa 

background image

utraty ciebie. Nie mogłem jednak znieść świado­

mości, że jestem z kobietą, która udaje miłość do 

mnie. Nie znoszę kłamstwa. 

- Nie oszukuję cię, wierz mi... 

- Jesteś mistrzynią obłudy, Tabitho. - W jego 

głosie ponownie usłyszała jadowity ton. - Na­

brałaś nas wszystkich. Najpierw udawałaś narze­

czoną Aidena, potem hazardzistkę, następnie za­

częłaś twierdzić, że twoja babcia jest uzależniona, 

a na koniec, gdy zamierzam cię zostawić, wymyś­

lasz, że mnie kochasz. 

- Naprawdę cię kocham. 

- Miałem do ciebie słabość, ale nie jestem 

idiotą. Nie wierzę w ani jedno twoje słowo. 

Czuła, że jest winna i nie miała nic na swoje 

usprawiedliwienie. Bez słowa wsiedli do samo­

chodu i ruszyli w dalszą drogę. 

Wkrótce dotarli do domu Tabithy. Zavier ot­

worzył bagażnik, ale nie wysiadł, aby pomóc jej 

przy przenoszeniu walizek. Pomimo złości zacze­

kał, aż Tabitha podejdzie do drzwi. Było już ciem­

no, a nie chciał, żeby po drodze stało się jej coś 

złego. Gdy zaczęła grzebać w torbie w poszukiwa­

niu kluczy, uświadomiła sobie, że ich nie ma. 

Obejrzała się niespokojnie. Zirytowany Zavier bę­

bnił palcami o kierownicę. 

- Co znowu? - spytał przez okno. 

- Nieważne - burknęła i dumnie potrząsnęła 

głową. - Jedź do szpitala. 

- Czekam, aż wejdziesz do domu. 

background image

- Zgubiłam klucze - wyznała cicho. - Gdybyś 

mnie nie poganiał... 

- Wybacz - prychnął bez cienia skruchy, - Na­

stępnym razem będę cierpliwszy. 

Postanowiła za wszelką cenę wziąć się w garść. 

- Z drugiej strony domu jest małe okienko 

- powiedziała. - Wybiję je i wejdę tylnymi 

drzwiami. 

Westchnął ciężko, wysiadł z samochodu i ob­

szedł dom. Następnie owinął łokieć kurtką i jed­

nym, szybkim ruchem wybił okienko. Potem wsu­

nął rękę do środka i otworzył zamek. 

- Niezbyt tu bezpiecznie - zauważył zgryź­

liwie, gdy dreptała za nim do domu. - Powinnaś 

zainstalować sobie alarm. 

- Już mi dałeś do zrozumienia, że moje bez­

pieczeństwo cię nie obchodzi. 

Zapaliła światło i spojrzała Zavierowi w oczy. 

- Weź. - Wyciągnęła w jego stronę pierścionek 

z rubinem. 

- Zatrzymaj go, jest twój. 

- Nie chcę go. Powiedziałeś, że musi zostać 

w rodzinie... 

Przyjął pierścionek i natychmiast wyrzucił go 

przez wybitą szybę. 

- Po co mi on?! - wykrzyknął wzburzony i wy­

biegł z domu. 

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY 

Pół roku. Tylko tyle chciała. 

Potrzebowała sześciu miesięcy na to, aby mu 

pokazać, jak dobra i cudowna może być miłość. 

W drodze do domu z pracy czuła ogromny 

ciężar na duszy. Postanowiła wpaść do sklepu po 

zakupy, lecz nawet i tam wszystko przypominało 

jej o Zavierze, począwszy od wody mineralnej, 

którą najchętniej pijał, a skończywszy na nagłów­

kach gazet, donoszących o zdumiewającej popra­

wie stanu zdrowia Jeremy'ego Chambersa. Milio­

ner trafił na OIOM nieprzytomny i wszystko wska­

zywało na to, że to jego ostatnie chwile. Lekarze 

zgodzili się operować tylko dlatego, że i tak mógł 

umrzeć w każdej chwili. 

Po przybyciu do domu sięgnęła po pocztę i na­

gle ujrzała pochyłe pismo Zaviera. Jej serce moc­

niej zabiło. Drżącymi rękoma rozdarła kopertę. 

Zignorowała czek, który się z niej wysunął, i po­

spiesznie rozprostowała list. Jego przeczytanie za­

jęło jej tylko chwilę, bo składał się z czterech słów. 

Zgodnie z umową. 

Zavier 

background image

Nie tego się spodziewała. 

Poszła do banku, a gdy bez słowa wręczała czek 

do zrealizowania oraz prawo jazdy, aby potwier­

dzić tożsamość, urzędniczka lekko zmarszczyła 

brwi. 

- Przy tak dużych sumach prosimy o wcześ­

niejsze zawiadomienie o zamiarze podjęcia pienię­

dzy - odezwała się z przyganą w głosie..- Nie 

zawsze dysponujemy taką gotówką. 

Tabitha nie była w nastroju na wysłuchiwanie 

wykładów i upomnień. 

- Czy mogę dostać moje pieniądze od ręki? 

- burknęła. - Tu i teraz? 

- To chwilę potrwa. Zechce pani spocząć? 

- Zechcę - westchnęła ciężko. 

Po wizycie w banku udała się do wieżowca, 

rodzinnej siedziby firmy Chambersów. Tabitha 

najwyraźniej wyglądała na zdeterminowaną, bo 

nawet recepcjonistka Zaviera wpuściła ją bez wię­

kszego sprzeciwu. 

I co z tego, że nie była umówiona? 

Zavier nie wstał na jej widok, nie wydawał się 

nawet specjalnie zaskoczony. Po prostu wskazał 

ręką krzesło przy swoim biurku i patrzył uważnie, 

jak Tabitha, ubrana w zbyt krótką spódnicę i zbyt 

obszerny żakiet, siada. 

Jego gabinet był gigantyczny. Dziewczyna po­

myślała, że pośrodku tego pomieszczenia mogłaby 

ustawić swój dom i zostałoby jeszcze sporo miej­

sca na ogród. 

background image

- Czym mogę służyć? - usłyszała i poczuła się 

jak jedna z jego klientek. Nawet Zavier zorien­

tował się jednak, że przesadził. - Przepraszam 

- mruknął. - Co u ciebie? 

- Dobrze - skłamała. - Miałam dużo pracy. 

- Przy odstawianiu baletów? - zażartował. 

Przecząco pokręciła głową. 

- Zatrudniłam się w kasie. Teraz w rubryce 

„zawód wykonywany" mogę dumnie wpisywać 

„kasjerka". 

Nie spuszczał z niej uważnego spojrzenia. 

- Co się stało? - spytała niespokojnie i zaczer­

wieniła się pod wpływem jego wzroku. 

- Nic takiego. Po prostu... wyglądasz inaczej 

niż zwykle. 

Zaczesała włosy do tyłu, ponętne kształty ukry­

ła pod granatowym ubraniem, nawet zieleń jej 

oczu wydawała się przytłumiona. 

- Dlaczego już nie tańczysz? - ciągnął. - Je­

śli z powodu urlopu masz jakieś kłopoty z do­

staniem roli, chętnie pociągnę za sznurki... Nie 

chcę, żeby nasze prywatne sprawy zrujnowały ci 

karierę. 

Tabitha zaśmiała się bez przekonania. 

- Też mi kariera. - Wzruszyła ramionami. 

- Nieraz dawałeś mi do zrozumienia, co sądzisz 

o mojej pracy. To zresztą bez znaczenia. W przy­

szłym roku zamierzam otworzyć własną szkołę 

tańca. Przyda mi się praktyka w pracy papier­

kowej. 

background image

- Niby jak? - zachichotał. - Pracujesz w kasie, 

nie w dziale inżynierii rakietowej. 

- A ty nadal jesteś pewnym siebie bufonem. 

- Otworzyła torebkę i wyciągnęła z niej kopertę. 

- To przyszło razem z pocztą. - Pchnęła ku niemu 

czek, lecz nawet na niego nie spojrzał. 

- To są twoje pieniądze - odparł. - Nie ty 

zerwałaś umowę, tylko ja, zatem powinnaś otrzy­

mać wynagrodzenie. 

- Nie chcę. 

- Jak wolisz. - Machnął ręką i skupił uwagę na 

komputerze. 

Drżącą ręką wyciągnęła z torebki plik bank­

notów. 

- A to co? - zdumiał się. 

- A jak myślisz? - spytała uszczypliwie. - Mógł­

byś przynajmniej rozpoznać własne pieniądze. 

To pierwsza część wynagrodzenia od ciebie. -

Odwróciła się i ruszyła ku wyjściu, lecz ją po­

wstrzymał. 

- Tabitho! - krzyknął. -Nie musisz tego robić. 

Skąd masz pieniądze? 

- Babcia mnie spłaciła, nie pamiętasz? 

- A co z twoją szkołą tańca? 

- Nic jej nie grozi - zapewniła go. - Otworzę 

ją, mały poślizg nie odgrywa większej roli. 

- Mogłaś po prostu wypisać czek. 

Zesztywniała i spojrzała na niego wyniośle. 

- Żebyś mnie dodatkowo upokorzył i go nie 

zrealizował? - spytała z godnością. - Wystarczająco 

background image

długo byłam naiwna, najwyższa pora to zmienić. 

- W takiej sytuacji nie pozostało jej nic innego, 

tylko wstać i wyjść, aby na dobre zapomnieć 

o kontraktowym narzeczonym. 

Na korytarzu nagle zadźwięczał dzwonek win­

dy i z kabiny wyłonił się Aiden. 

- Tabitha? - spytał, cały mokry. Najwyraźniej 

na dworze się rozpadało. - Co ty tutaj robisz? 

- Kończę to, co zaczęłam - wyjaśniła wymija­

jąco. - Czytałam, że z twoim tatą jest coraz lepiej. 

To dobrze. 

- Nawet bardzo dobrze. - Skinął głową. - Dzi­

siaj przenieśli go z OIOM-u na normalny oddział. 

Kardiolodzy nadal nie potrafią przyjąć do wiado­

mości, że przeżył operację. - Wziął przyjaciółkę za 

łokieć i odciągnął na bok, z dała od przypad­

kowych osób. - Tata wiedział o mnie od samego 

początku. To znaczy, miał świadomość, że jestem 

gejem. 

- Naprawdę? - Pomimo emocjonalnego wy­

czerpania Tabitha szczerze się zainteresowała no­

winami. 

- Tak. Sądził, że umiera, więc postanowił od­

być ze mną ostatnią, poważną rozmowę, która 

sprowadzała się do tego, że powinienem dorosnąć 

i przestać żyć w zakłamaniu. 

- Twoja mama też wiedziała? 

- Tak- przyznał. - Wiedziała od dawna, ale nie 

chciała denerwować taty. Nie ma nic przeciwko 

temu; przeciwnie, cieszy się z nowego tematu do 

background image

rozmów w klubie tenisowym. Oficjalnie przesta­

łem się ukrywać. Z tej okazji powinniśmy urządzić 

imprezę. 

Nie odpowiedziała, więc spojrzał na nią ze 

smutkiem. 

- Biedna Tab, tak mi przykro... - wyznał. 

- Wszyscy inni powyjaśniali swoje sprawy raz na 

zawsze, a ty... Kochasz Zaviera, prawda? Zapom­

nisz o nim - pocieszył ją. - Zawsze ci się udawało 

zapomnieć. 

- Tym razem jest inaczej. - Pociągnęła nosem. 

- Nie był zainteresowany, gdy mu tłumaczy­

łem, jaka jesteś cudowna. Jest przekonany, że 

chodziło o pieniądze. 

- To dla niego typowe - prychnęła. - Ma złe 

doświadczenia, właściwie trudno go winić. Tak 

czy owak, sprawa jest już skończona. 

- Czy nadal jesteśmy przyjaciółmi? 

Roześmiała się i sama była zdumiona, kiedy 

nagle jej śmiech przerodził się w szloch. 

- Oczywiście, że tak - potwierdziła płaczliwie. 

- Ale przez pewien czas nie będziemy mogli się 

widywać; gdy na ciebie patrzę, widzę jego. 

Pokiwał głową. 

- Będę za tobą tęsknił - wyznał. 

- Wiem. Na mnie pora. Zadzwonię do ciebie za 

parę tygodni albo miesięcy, zobaczę, ile czasu 

zajmie mi odzyskiwanie sił. 

- Tab, zaczekaj. Powiem kierowcy, żeby cię 

odwiózł do domu. 

background image

- Nie, dziękuję - sprzeciwiła się. - Wolę iść na 

spacer. 

- Ale pada deszcz. 

- To dobrze, nikt nie zauważy, że płaczę. 

Wsiadła do windy, a Aiden skierował się do 

gabinetu brata. 

- Właśnie spotkałem Tabithę - oznajmił na 

powitanie. - Płakała. 

- Oddała mi dużo pieniędzy, to ją musiało 

zaboleć - mruknął Zavier cynicznie. 

- Czasem się dziwię, jak można być takim 

głupcem jak ty. 

Zavier zmrużył oczy. Aiden nigdy się nie dener­

wował, zawsze był uśmiechnięty, a teraz wyglądał 

tak, jakby ktoś go pobił. 

- O co ci chodzi? - spytał Zavier. 

- Jestem gejem! - wykrzyknął Aiden. 

- I co z tego? 

- Jestem gejem i widzę, co jest grane. Ona cię 

kocha i dlatego postanowiła oddać ci pieniądze. 

Nie zauważyłeś? Była rozczochrana i nieumalo-

wana. To jej się nigdy nie zdarza. 

- Chcesz powiedzieć, że ona naprawdę mnie 

kocha? 

- Wreszcie zrozumiałeś. -. Aiden westchnął 

ciężko i opadł na jeden z wielkich, skórzanych 

foteli. 

- Co powinienem zrobić? 

- Sam coś wymyśl. Przede wszystkim jednak 

wybierz się do niej z wizytą. A teraz daj mi spokój, 

background image

bo za pięć minut rozpoczyna się moja ulubiona 

telenowela i muszę się skupić. 

Przemoczona szła ścieżką w swoim ogródku, 

gdy nagle dostrzegła w trawie metaliczny błysk. 

Pochyliła się i podniosła pierścionek, wyrzucony 

przez Zaviera. 

- Tabitho - usłyszała męski głos. 

Wyprostowała się niespokojnie. 

- Zavier. - Odetchnęła głęboko, aby się uspo­

koić. - Po co przyszedłeś? 

- Wiem, że mnie kochasz. 

Nie zareagowała. 

- Wiem, że cię kocham. 

Nadal milczała, pogrążona w bezruchu. 

- Nic nie powiesz? - zdenerwował się. 

- A co mam powiedzieć? Już ci wyznałam 

miłość, a ty wyjaśniłeś, że kiedyś też mnie kocha­

łeś, ale potem odszedłeś. 

- Bałem się - wyznał. 

Powoli skierowała na niego wzrok. 

- Nie żartuj. Jak ktoś tak potężny i wpływowy 

mógłby się mnie bać? 

Dotknął jej ust, aby ją uciszyć, lecz po chwili 

wahania przesunął po nich palcem, delikatnie, nie 

spuszczając z niej wzroku. 

- Tabitho, nie boję się pracy i dlatego życie 

zawodowe nieźle mi się układa. A wiesz, czemu 

nie czuję strachu przed pracą? Bo umiem nabrać do 

background image

niej dystansu. Nie ma znaczenia, czy zyskam mi­

lion, czy go stracę. Z miłością jest inaczej...Można 

trafnie odczytać wszystkie znaki, podjąć decyzję, 

że to właśnie to, a potem okazuje się, że jest 

inaczej. Serce podpowiada mi co innego niż głowa. 

Dlatego wolałem się chronić przed miłością. Nie­

mal wmówiłem sobie, że usiłuję bronić Aidena 

i rodziny, choć w gruncie rzeczy broniłem tylko 

siebie. 

- Przed czym się broniłeś? - Musiała to usły­

szeć, aby mieć absolutną pewność, że nie ulega 

złudzeniu. 

- Broniłem się przed miłością do ciebie. - Po­

całował ją w usta, a ona odwzajemniła jego po­

całunek. 

Oderwali się od siebie dopiero po dłuższej 

chwili. 

- Nie zrobiłam tego dla pieniędzy - wyznała 

Tabitha, gdy trochę ochłonęła. - Choć wmówiłam 

sobie, że właśnie o nie chodzi. Kochałam cię od 

samego początku, ale przecież miłość nie była 

uwzględniona w kontrakcie, w intercyzie... Usiło­

wałam ci wyjaśnić, że nie jestem hazardzistką, ale 

nie chciałeś mnie słuchać... 

- To prawda - przyznał. - Ale jak na na­

łogowca masz zadziwiająco wysoką wiarygodność 

kredytową. 

- Sprawdziłeś mnie? 

Skinął głową. 

Było już za późno na kłamstwa. 

background image

- Go ty wyprawiasz?! - wykrzyknęła nagle 

i zachichotała przez łzy, gdy Zavier ukląkł na 

bagnistej ziemi jej ogródka. - Sąsiedzi zobaczą. 

- To dobrze - odparł roześmiany. - Nie ty 

jedna lubisz występować przed publicznością. 

-Nagle jego głos stał się poważny. Zavier drżący­

mi rękoma chwycił jej dłoń, wyciągnął z niej 

pierścionek z rubinem i podsunął go jej. - Tabitho 

Reece, czy wyjdziesz za mnie? 

Wzięła pierścionek i wsunęła go na palec 

- Powiedz coś - pospieszył ją. 

- Po co? - zdziwiła się. - Już powiedziałam 

„tak": sześć tygodni, dwa dni i piętnaście godzin 

temu. 

- Ale wówczas mówiłaś z chwilowej potrzeby 

- powątpiewał. 

- Nie, Zavierze. Zgodziłam się z największą 

powagą, na zawsze. 

background image

EPILOG 

- To krępujące - upierał się Aiden, kołysząc 

niemowlę na kolanie. - Prawda, Darcy, kochanie? 

- zwrócił się do dziecka. - Podczas chrztu twoi 

dziadkowie zachowywali się jak para nastolatków. 

- Popatrzył uważniej na twarz maleństwa. - Tab, 

on czerwienieje! Co to za ohydny smród? 

Tabitha z uśmiechem uwolniła go od kłopot­

liwego ciężaru. 

- Idę mu zmienić pieluszkę - zapowiedziała. 

- I dziękuję za cudowny prezent dla niego. Nie 

powinieneś był tak go wyróżniać. 

- Wręcz przeciwnie. Za kilka lat ten obraz 

będzie wart krocie, najlepiej od razu zawiesić go 

na ścianie. 

Tabitha się roześmiała i wyszła, by doprowa­

dzić malucha do porządku. Potem delikatnie od­

łożyła go do łóżeczka i z miłością popatrzyła, jak 

się przewraca na brzuszek. 

- Śpi? - zainteresował się Zavier i stanął za 

plecami Tabithy. 

- Od razu przewrócił się na brzuch. Może po­

winnam go odwrócić. 

- Wówczas znowu się przetoczy. - Zaczekał 

background image

chwilę, a gdy dziecko zasnęło, obrócił je na plecki. 

-I już, gotowe. 

- Świetnie - przyznała Tabitha. - Moja babcia 

i twój tata byli zachwyceni, prawda? 

- Zwłaszcza babcia wygląda na szczęśliwą. 

Bruce musi być dla niej dobry. W każdym razie 

skończyła z hazardem. Tak czy owak, na dole 

czeka coś dla ciebie. 

- Jak to, przecież otworzyliśmy wszystkie pre­

zenty - zdumiała się, ale posłusznie poszła za 

Zavierem. - Co to? 

- Coś dla ciebie. Otwórz. 

Powolnym ruchem uchyliła wieczko dużego, 

aksamitnego pudełka, które jej wręczył. 

- Och, Zavierze... Są piękne! - zawołała z po­

dziwem, patrząc na naszyjnik z rubinami. 

- Jest ich tam czterdzieści. Dziadek zamówił ten 

drobiazg dla babci, na czterdziestą rocznicę ślubu. 

- Nie za wcześnie mi go przekazujesz? - zażar­

towała. 

W odpowiedzi zaprowadził ją przed lustro. 

- Trudno mi uwierzyć, że niemal pozwoliłem 

ci odejść. 

- Ciii - uciszyła go. - Mogę cię o coś spytać? 

- Śmiało - zachęcił ją, zajęty zabawą jej rudy­

mi włosami. 

- Czemu nie sprzedasz firmy? Twoi rodzice 

miewają się nieźle, ja mam szkołę tańca, Aiden 

otworzył galerię... Chyba nadszedł czas, abyś zajął 

się spełnianiem własnych marzeń. 

background image

- Jakich marzeń? - Przesunął dłonią po jej 

obojczyku i ściągnął z jej kształtnego ramienia 

wąskie ramiączko stanika. 

- Własnych - powtórzyła. 

- Ty jesteś moim marzeniem - mruknął, a jego 

dłoń powędrowała na jej łagodnie zaokrąglone 

pośladki. - Czy ta odpowiedź jest zadowalająca? 

- Mówisz poważnie? 

Położył ją na łóżku i ściągnął z niej ostatni 

element garderoby. Dopiero wtedy odparł cicho: 

- Najpoważniej na świecie. Kocham cię całym 

sercem.