background image

 

Marchant Jessica 

 

Zielone Serce 

 

(The Green Heart) 

 

background image

Rozdział 1 

 
– Monsieur... – Taffy zerknęła na tabliczkę pod dzwonkiem. – Czy pan Seyler? 
–  Paul  Seyler.  –  Drzwi  uchyliły  się  i  ujrzała  wysokiego  mężczyznę,  który 

skłonił  ciemną  głowę  w  uprzejmym  pozdrowieniu.  –  Zdaje  się...  –  niski, 
dźwięczny głos z łatwością przebił się przez gwar przyjęcia w głębi mieszkania – 
... że mam przyjemność z panną Davina Griffin, sąsiadką z dołu? 

– Pan mnie zna? – Taffy aż drgnęła, ale zaraz skarciła się w duchu. Nie ma w 

tym  nic  sensacyjnego,  przecież  sama  trzy  dni  temu  umieściła  nazwisko  na 
domofonie, kiedy tylko się tu wprowadziła. 

–  Tak,  pani  jest  nową  sąsiadką,  do  której  nie  mógł  trafić  mój  siostrzeniec  – 

oznajmił nieznajomy z uśmiechem. – Zaklinał się, że dobijał się do pani przez całe 
przedpołudnie. Ja sam dzwoniłem dwa razy. 

– Zwiedzałam wasze słynne twierdze, a to długa wycieczka – usprawiedliwiła 

się,  choć  wcale  nie  musiała.  –  A  potem  stwierdziłam,  że  zaliczę  jeszcze  Pałac 
Książęcy. 

Urwała, zniesmaczona swoim przepraszającym tonem. 
Po jakiego diabla tłumaczy się obcemu facetowi, że nie było jej w domu? 
–  Rzeczywiście, dużo  pani  zaliczyła,  jak na  jeden  dzień  –  przyznał.  –  Z tego 

wnioskuję, że przebywa pani od niedawna w tym pięknym mieście, panno Griffin? 

–  Dokładnie  od  tygodnia.  A  pan  jest  Luksemburczykiem?  –  zapytała 

niepewnie. 

–  Owszem,  istnieje  w  naszym  kraju  taki  rzadki  gatunek  –  uśmiechnął  się 

szelmowsko. 

Znów się speszyła. 
–  Rzeczywiście,  nigdzie  nie  spotkałam  tylu  różnych  narodowości  i  prawdę 

mówiąc, nie znam bliżej żadnego Luksemburczyka – przyznała. 

Coraz bardziej przeszkadzało jej, że ma na sobie króciutką, powiewną domową 

sukienkę,  którą  trudno  jest  nazwać  strojem  odpowiednim  na  pierwszą  wizytę  u 
sąsiadów.  Lepiej  od  razu  przejść  do  rzeczy  i  szybko  skończyć  tę  rozmowę, 
pomyślała. Pragnęła tylko, by ścichły odgłosy szampańskiej zabawy, dobiegające 
znad sufitu, które od dłuższego czasu nie dały jej spać. 

– Przyszłam z powodu hałasu, który... 
Wyraz  życzliwego  zainteresowania  momentalnie  ulotnił  się  z  wyrazistych 

background image

rysów. 

– Właśnie dlatego prosiłem kuzyna, aby ostrzegł panią. 
–  Ostrzegł  mnie?!  –  złość  znów  zaczęła  w  niej  buzować.  –  Można  hulać  do 

woli, dręcząc sąsiadów, jeśli się ich przedtem ostrzegło, tak? 

– Chciałem zauważyć – stwierdził chłodno mężczyzna – że cisza nocna panuje 

od dziesiątej. 

– Ach... no, tak... – Spuściła wzrok, wpatrując się w czubki swoich klapek na 

wysokim obcasie. 

– Właśnie – z politowaniem pokiwał głową. – Poza tym izolacja sufitowa jest 

tu całkiem porządna. 

–  Ale  ja  naprawdę  nie  mogę  zasnąć!  –  rzuciła  buntowniczo,  po  czym 

natychmiast  ugryzła  się  w  język.  Teraz  dopiero  się  ośmieszyła!  Zrobiła  z  siebie 
starą pannę z pretensjami, dziwadło, które w sobotnią noc, gdy inni się bawią, szło 
spać  z  kurami.  Szkoda  jeszcze,  że  nie  wykrzyczała,  jak  tęskni  za  domem,  za 
Shepton... 

O,  nie, nie  wolno  się  rozklejać!  Na  pewno  znajdzie sobie nowych  przyjaciół, 

choć  jej  współpracownicy  z  Centrum  Europejskiego  sprawiają  wrażenie  tak 
poważnych i statecznych, jakby zapomnieli, że są młodzi. 

– Położyła się pani do łóżka dwadzieścia po dziewiątej? – Mężczyzna z jawną 

dezaprobatą  zerkał  na  zegarek.  Złoty  i  bardzo  drogi,  jak  zdążyła  zauważyć.  – 
Bardzo mi przykro, ale pani pretensje są absolutnie nieuzasadnione. 

– Absolutnie uzasadnione! – Czy to jej głos? Skąd tyle w niej agresji? – Jestem 

zmęczona, chcę spać i mam do tego święte prawo, więc... 

– ... więc chyba pani nerwy nie są w najlepszym stanie – dokończył, patrząc na 

nią uważnie. 

Jeszcze  tego  brakowało,  żeby  wziął  ją  za  histeryczkę.  Nie  mogła  wybrać 

lepszego  sposobu  zaprezentowania  się  sąsiadowi.  A  tak  marzyła,  aby  poznać 
rodowitego  Luksemburczyka!  Co  gorsza,  musiała  po  cichu  przyznać,  że  miał 
absolutną rację. Muzyka wcale nie była aż tak głośna, a cisza nocna obowiązywała 
od dwudziestej drugiej, tak jak i w innych krajach, łącznie z jej własnym. Wcale by 
jej  nie  przeszkadzała  ta  balanga,  gdyby  nie  czuła  się  osamotniona  i  pozbawiona 
oparcia bliskich. 

Ma  rację,  powinnaś  wziąć  coś  na  uspokojenie,  a  nie  czepiać  się  niewinnych 

ludzi, strofowała się w myślach. 

Ale  zaraz,  zaraz,  jakim  prawem  obcy  facet  miałby  decydować,  co  jej 

przeszkadza,  a  co  nie?  Waśnie  rozbrzmiała  nowa  melodia,  kiczowaty  przebój  w 

background image

stylu,  który  ojciec  Tafty  nazywał  „przejrzałymi  bananami".  Na  domiar  złego 
nieskładny chór gości zaczaj śpiewać razem z solistką. Nie, stanowczo miała już 
tego dosyć. 

–  Łatwo  ci  mówić  –  prychnęła,  zapominając  o  formach  towarzyskich.  – 

Gdybyś był w moim łóżku, też miałbyś dosyć! 

Boże,  co  za  idiotka!  Totalna  kompromitacja!  Taffy  spuściła  głowę,  wlepiając 

spojrzenie  w  srebrny  wzorek  na  krawacie  swojego  rozmówcy,  jakby  miała  przed 
sobą dzieło sztuki. Kasztanowe loki opadły jej na twarz. Nie odgarnęła ich. Łudziła 
się, że zakryją piekący rumieniec. 

–  Przepraszam,  nie  usłyszałem,  co  powiedziałaś...  –  Głos  był  niepokojąco 

męski, wibrujący i głęboki. Uniosła wzrok, wdzięczna, że ją oszczędził. 

–  Ta  impreza  wcale by  mi  nie  przeszkadzała,  gdybym  była  w  swoim  kraju  – 

wyznała z niespodziewaną szczerością. – W Shepton bawiłam się w każdą sobotę, 
podobnie jak wy tutaj. 

I znów wpadka! Na pewno pomyśli, że go prowokuję. 
Taksujące  męskie  spojrzenie  zdawało  się  przepalać  cienki  materiał  sukienki. 

Co ją podkusiło, aby wybiec na klatkę schodową tak jak stała, prosto z sypialni, 
zamiast włożyć choćby dżinsy i bawełnianą koszulkę? 

Odruchowo zebrała dłonią cienki  materiał przy głębokim dekolcie. Kupiła ten 

negliż, gdyż uważała, że jego intensywny odcień uczyni jej orzechowe oczy choć 
trochę zielonymi. Ale nie przewidziała, że tutaj, w jasnym świetle, będzie w nim 
taka... odkryta. 

– Zabawa w łóżku – mruknął, nie spuszczając z niej wzroku. – Fajne zajęcie. 
–  Większość  mężczyzn  tak  uważa.  –  Postarała  się  obojętnie  wzruszyć 

ramionami. 

–  A  mało  która  kobieta  potrafi  streścić  całą  sprawę  tak  celnie,  jak  ty  – 

pochwalił z przewrotnym uśmiechem. 

– Te sprawy nie dadzą się streścić w paru słowach – zaoponowała. Na moment 

zapomniała o zmieszaniu, przywołując opinię, którą tak wiele razy przedstawiała 
swoim męskim znajomym. – Zabawa w łóżku nie oznacza nic poza tym, że kobieta 
i mężczyzna... 

– Pasują do siebie jak dłoń do rękawiczki – dokończył. 
– Och, to było zbyt proste – żachnęła się. – Brakuje jeszcze wielu elementów, 

które muszą pasować. 

Znów  umknęła  spojrzeniem  w  bok.  Coraz  bardziej  odsłaniała  się  przed  nim. 

Jeszcze chwila, a domyśli się, że sama piętrzy sobie przeszkody, aby nie powtórzył 

background image

się nieudany krok w kobiecość. 

Kolejną  piosenkę,  jaka  dobiegła  zza  drzwi,  mogłaby  zadedykować  sobie. 

„Kochaj  mnie  całe  życie  albo  nie  kochaj  mnie  wcale"  –  zawodziła  solistka.  Jej 
sąsiad kojarzył szybciej, niż myślała. Odgadła to po drgnięciu jego ciemnych brwi 
i jeszcze uważniejszym spojrzeniu. 

– W porządku. – Mocny głos bez trudu przebił się przez muzykę. – Przyjąłem 

do wiadomości twoje racje, Davino Griffin. Ale pozwól, że dam ci dobrą radę  – 
zmysłowo zniżył głos. – Nie przybiegaj do sąsiadów w tak frywolnym stroju, bo 
cię nie posłuchają. 

– Byłam tak zła, że nie mogę przez was zasnąć, że nie pomyślałam o stroju – 

burknęła.  Temat  stawał  się  coraz  bardziej  śliski,  a  spojrzenie  mężczyzny  coraz 
bardziej gorące. 

– Hej, Paul, co jest grane? 
Taffy  drgnęła,  ale  za  chwilę  odetchnęła  z  ulgą.  Nie  widziała  osoby,  ale  głos 

sprawił, że poczuła się dziwnie swojsko. 

–  Nic  takiego.  –  Paul  Seyler  wyprostował  się  na  całą  swoją  imponującą 

wysokość i wzruszył ramionami. 

– No, to czemu nie wracasz? 
Głos  rozbrzmiewał  coraz  bliżej,  z  holu,  ale  sylwetka  Paula  skutecznie 

zasłaniała widok. 

– Zaraz kończymy – oznajmił niezadowolonym tonem, chcąc zbyć natręta. 
– Wcale nie – zaprotestowała Taffy. – Nadal nie przeproszono mnie za hałas. – 

Umyślnie podniosła głos, aby drugi balangowicz usłyszał.  – Próbowałam właśnie 
wytłumaczyć pańskiemu gościowi, że... 

–  Komu,  komu?  –  zdziwił  się  nieznajomy.  –  Cholera,  Paul,  przepuść  mnie 

wreszcie!  –  Paul  odsunął  się  niechętnie,  a  zza  jego  pleców  wyłoniła  się  nieco 
chwiejna postać. – Jestem gościem, kochana pani... o, ja cię kręcę! 

Z  zachwytem  ogarnął  Taffy  spojrzeniem,  ale  tym  razem  nie  speszyła  się. 

Przeciwnie,  choć  był  już  pod  całkiem  dobrą  datą,  w  jego  obecności  poczuła  się 
swojsko,  jak  w  domu.  Bardzo  przypominał  jej  młodszego  brata.  Nawet  wyglądał 
podobnie,  z  całym  swoim  młodzieńczym  urokiem  i  kanciastością,  która  dopiero 
zwiastowała męską dojrzałość. 

– Ha, stary cwaniaku, teraz się nie dziwię, że chciałeś mnie spławić – cmoknął 

z uznaniem, nie spuszczając oczu z Taffy. – Jestem Nick Eliot, moja piękna. 

– A ja jestem tu nowa – z łatwością wpasowała się w rolę kumpelskiej, starszej 

siostry – i mieszkam piętro niżej. 

background image

– Tak blisko? Ależ mam szczęście – zniżył głos do szeptu, jakby bał się, że ją 

spłoszy. – Kiedy cię zobaczyłem, myślałem, że śnię. 

– Nie śnisz – zapewniła go. – Żyję, choć mam wrażenie, że zaraz się rozsypię 

od tego hałasu. 

–  Chodzi  ci  o  muzykę?  –  Kiwnął  się  ku  niej,  wyciągając  ramiona.  Właśnie 

zabrzmiał powolny, romantyczny kawałek. – Zatańczymy, ślicznotko? 

– Dziękuję, może innym razem, – Cofnęła się krok przed nim. 
– No, chodź... 
– Dziękuję, nie! 
Postarała się, , by w jej głosie zabrzmiała stanowczość. Znała takich młodych 

rozkoszniaczków,  którzy  zamiast  myśleć,  woleli  działać.  Jej  bracia  byli  równie 
narwani,  lecz  wiedziała,  jak  sobie  z  nimi  radzić.  Wyprostowała  się,  obciągając 
sukienkę, i przybrała surową, oficjalną minę. 

– Jeśli to pana przyjęcie, panie Eliot... 
– Dla ciebie Nick, moja piękna! 
– Za mało się znamy, panie Eliot – stwierdziła oschle. – Nazywam się Davina 

Griffin i proszę, aby tak się pan do mnie zwracał. 

Nick drgnął i nieomal wytrzeźwiał, jakby oblała go zimną wodą. 
– W porządku, boska Davino, nie złość się – mruknął. 
–  Punkt  dla  tej  pani.  –  Paul  Seyler  z  aprobatą  skinął  głową,  a  oczy  mu  się 

śmiały. 

Taffy obcięła go spojrzeniem. 
– To nie jest mecz bokserski, panie Seyler. 
– Proszę się nie gniewać, mademoiselle. 
Czuła, że sobie z niej kpi, ale niewiele się tym przejmowała. Przeciwnie, była 

nawet  zadowolona,  że  pokazała  mu,  jak  potrafi  być  chłodna  i  opanowana.  Z 
marsową miną odwróciła się do Nicka. 

–  Wracając  do  pańskiego  przyjęcia,  panie  Eliot,  czy  mógłby  pan  ściszyć 

muzykę? 

–  A  nie  lepiej,  żebyśmy  jednak  zatańczyli?  –  Z  pijackim  uporem  chwycił  jej 

dłoń. 

Taffy zmierzyła go zabójczym spojrzeniem Meduzy. Nie pomogło. Trzeba było 

zadziałać  bardziej  stanowczo.  Odłożyła  na  parapet  klucz  od  mieszkania,  który 
trzymała w ręku. 

– Zabierz ode mnie te łapy – powiedziała dobitnie i ze złością, szykując się, by 

odepchnąć natręta. 

background image

– No, chodź, nie bądź taka... 
– Nie widzisz, że ona nie chce? 
W głosie Paula zadźwięczała twarda nuta i tym razem Nick zamilkł. Chwyt na 

przegubie  Taffy  zelżał.  Pijany  adorator  został  bezceremonialnie  chwycony  za 
kołnierz i gwałtownie odciągnięty. 

–  Zaczniesz  się  wreszcie  przyzwoicie  zachowywać,  czy  mam  cię  nauczyć 

dobrych manier? – warknął Seyler. 

– Paul, nie spinaj się, ja tylko żartowałem! 
– Tylko? – Niepoprawny żartowniś został potrząśnięty jak niesforny szczeniak. 

– Lepiej się uspokój, bo nie ręczę za siebie! 

– Dobrze już, dobrze... 
– W takim razie przeproś damę. 
Nick, nadal trzymany za kołnierz, pokornie łypnął na Taffy. 
 Sorry, moja pięk... – Szarpnięcie natychmiast przywołało go do porządku. – 

Przepraszam za swoje skandaliczne zachowanie, panno Griffin – wyrecytował. 

Taffy  skinęła głową,  tłumiąc  chichot.  Żebyż  ci  dwaj,  skaczący  sobie do  oczu 

jak koguty, wiedzieli, jak bardzo przypominają jej  własnych braciszków! I lepiej 
żeby nie domyślili się, jak dobrze potrafiła sobie z nimi radzić. 

– Nick, kocie... – Nowy, kobiecy i uwodzicielski głos przebił się przez łomot 

muzyki. – Co robisz tak długo w tym przedpokoju? 

–  Już  idę,  Claudio.  –  Nick  znacząco  popatrzył  na  Paula.  Wysoki  mężczyzna 

niechętnie zwolnił chwyt i odsunął się na bok. 

Ta  Claudia  musi  być  ostra,  pomyślała  z  podziwem  Taffy,  patrząc,  jak  Nick 

wycofuje się chyłkiem. Nie byłby jednak sobą, gdyby nie przystanął na chwilę, aby 
tęsknie spojrzeć na boskie zjawisko w zwiewnych szatkach. 

– A może jednak dasz się zaprosić na moje party, pięk... przepraszam, panno 

Griffin  –  zagadnął  z  uwodzicielskim  uśmiechem.  –  Czy  przynajmniej  mogę 
nazywać cię Davina? 

– Dla ciebie mogę być nawet Taffy – zapewniła, zadowolona, że wreszcie się 

go pozbędzie. 

–  Nick!  –  Claudia  zaczynała  się  niecierpliwić.  –  Idziesz,  czy  mam  po  ciebie 

posłać? 

– Idę już, kocie. Taffy, nie odchodź. Przyprowadź ją do nas, Paul – rzucił Nick, 

znikając za rogiem. 

–  No,  nareszcie  –  powitała  go  z  niezadowoleniem  Claudia.  –  Czy  Paul  ma 

jakieś problemy? 

background image

– Eee... jakaś marudna babcia narzeka, że przeszkadza jej hałas. Wiesz, zawsze 

się znajdzie zmora... 

Paul  szybkim  ruchem  dat  krok  ku  Tafty,  przymykając  za  sobą  drzwi 

wejściowe. 

– Czy to była jego żona? – zapytała z babską ciekawością. 
– Nasz mały Nicky i żonka? Ha, to dopiero byłaby rewelacja  – roześmiał się, 

ale  w  następnej  chwili  spoważniał.  –  Teraz  rozumiesz,  o  co  mi  chodziło?  – 
powiedział  tonem  kaznodziei.  –  Sama  widzisz,  co  się  dzieje,  kiedy  paradujesz 
publicznie w takim negliżu. 

– Klatka schodowa to nie ulica  – odparowała.  – Owszem, gdybym tu biegała 

goła jak mnie Pan Bóg stworzył... – Dostrzegła błysk w ciemnych oczach, ale tym 
razem, nie speszona, brnęła dalej: – ... wtedy nie dziwiłabym się, że Nick zachował 
się tak, jak się zachował. 

– Dlatego przywołałem go do porządku. 
– Jestem ci niezmiernie wdzięczna, ale wierz mi, że sama dałabym sobie radę – 

odparła zgryźliwie. 

W odpowiedzi błysnął białymi zębami, jakby jej odpowiedź setnie go ubawiła. 

Teraz  dostrzegła  inne,  interesujące  szczegóły  jego  twarzy  –  zmysłowy  rowek  w 
brodzie, zdecydowany zarys szczęki i usta, każące myśleć o pocałunkach. 

–  Wcale  nie  jestem  tego  taki  pewien.  Uważasz,  że  potrafisz  osadzić  każdego 

mężczyznę, który ma na ciebie ochotę? 

– Hm... no, nie każdego. 
Doskonale  wiedziała,  o  czym  mówi.  Nie  chodziło  tylko  o  barczystą  postać 

Paula,  mierzącą  około  metra  dziewięćdziesięciu,  ale  nawet  o  dużo  drobniejszego 
Nicka.  Każdy  facet,  gdyby  zechciał,  mógłby  przerzucić  ją  przez  kolano  i  dać 
klapsa, jak niesfornemu dziecku. Ten, który stał przed nią, miał taką minę, jakby 
właśnie  o  niczym  innym  nie  marzył.  Sytuacja  zaczęła  się  stawać  coraz  bardziej 
kłopotliwa.  Taffy  odchrząknęła,  z  przymusem  sięgając  po  klucz  od  swojego 
mieszkania. 

– Chyba już sobie pójdę. Tam pewnie na ciebie czekają – powiedziała cicho. 
–  Nick  zaprosił  cię  na  to przyjęcie  –  przypomniał  Paul  –  ale  chyba  nie  masz 

chęci... 

– Tak myślisz? – westchnęła, przypominając sobie żałosne zaloty Nicka. 
–  Nie  tylko  z  jego  powodu  –  stwierdził,  jakby  czytał  w  jej  myślach.  –  Z 

pewnością  znudziłby  cię  tłumek  starych  wyjadaczy  ze  świata  mediów,  którzy  w 
kółko paplają o tym samym. 

background image

–  Z  mediów?  –  Taffy  szeroko  otworzyła  oczy.  –  Z  telewizji  też?  Jest  ktoś 

sławny? 

Paul wzruszył ramionami. 
–  To  głównie  działka  Nicka.  Ostatnio  kręci  filmy  reklamowe  i  szybko  robi 

karierę. 

– Naprawdę? 
Zapytała z takim podziwem, że znów zaczął się śmiać. 
–  Byłby  zachwycony,  gdyby  usłyszał,  że wreszcie  wywarł  na tobie  wrażenie, 

ale on jeszcze studiuje. 

– Nie myśl, że łatwo mi zaimponować – obruszyła się. 
– Jestem po prostu uprzejma. – Nagle poruszyła ją pewna myśl. ~ Skąd student 

ma pieniądze, żeby wyprawić takie przyjęcie? 

– Nick nie narzeka na finanse. A mieszkanie jest moje, nie jego. 
– Użyczyłeś mu własnego mieszkania na balangę, która śmiertelnie cię nudzi? 

– zdumiała się. – Musisz mieć naprawdę dobre serce. 

– Wcale nie muszę się z nimi bawić – wzruszył ramionami. – Zaprosili mnie, 

więc wpadłem, żeby zobaczyć, jak się bawią. 

–  Oni?  –  Taffy,  zaintrygowana,  wzięła  z  parapetu  swój  klucz  i  machinalnie 

podrzucała go w ręku. – Chodzi o Nicka i tę Claudię? 

Paul skinął głową. Błysk rozbawienia nie znikał z jego oczu. 
– Ależ mi pani zadaje dużo pytań, panno Griffin. Tak, o Nicka i Claudię. 
–  Aj!  –  Taffy  wydała  okrzyk  wściekłości,  gdy  połyskujący  kluczyk, 

wyślizgnąwszy się jej z ręki, spadł na parapet, odbił się łukiem i zniknął w mroku 
wieczoru. 

– Och, urwana nać! – Taffy odruchowo posłużyła się żartobliwym, zastępczym 

przekleństwem,  z  serii  tych,  których  używała  w  młodości,  aby  sprytnie  ominąć 
zakazy rodziców. – Muszę tam zejść. 

– Czekaj! – Paul podskoczył ku oknu i przechylił się przez parapet. 
Taffy przyłączyła się do niego, spoglądając na oświetloną kręgiem latarni ulicę 

dwa piętra niżej. 

–  Jakim  cudem  się  do  niego  dostaniesz?  –  dopytywała  się,  czując  z 

przerażeniem, jak sukienka zsuwa się od jego chwytu, odsłaniając coraz więcej. 

– Nie martw się – powiedział ciszej, tuląc ją do siebie. 
– Mogłaś złamać sobie kark. Dzięki Bogu, że zdążyłem cię złapać. 
– Dobrze – nie miała siły się z nim spierać. – Ale skoro sobie nic nie złamałam, 

nie musisz już mnie nieść. Sama pójdę. 

background image

– Wykluczone, odstawię cię pod same drzwi, bo jeszcze coś wykombinujesz po 

drodze – powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu. 

Odetchnęła z ulgą, kiedy wreszcie stanęła na wycieraczce. Przed nosem miała 

litą,  błyszczącą  płaszczyznę  drzwi.  Przez  moment  poczuła  się,  jakby  była 
bezdomna. Szybko odwróciła się od Paula, obciągając nieszczęsny peniuar. 

– Do jasnej ciasnej, nie mogłeś być delikatniejszy? 
– powiedziała z pretensją. 
– Tak mi dziękujesz? – mruknął, szukając czegoś w kieszeni. – Słowo daję, nie 

wiem, po co cię ratowałem przed upadkiem. Tylko po to, żeby słyszeć te wszystkie 
urwane nacie, ciasne bolera i inne jasne ciasne! 

Taffy zaczerwieniła się po uszy. 
– Naprawdę tak mówiłam? 
– Gdyby nie te śmieszne słowa, powiedziałbym, że klniesz jak dorożkarz! 
– Kiedyś wymyślałam sobie różne powiedzonka, żeby denerwować dorosłych, 

i tak się do nich przyzwyczaiłam, że jeszcze teraz ich używam, by sobie ulżyć  – 
wyjaśniła zakłopotana. 

Wzmianka  o  dzieciństwie  podziałała  na  nią  jak  balsam.  Uspokoiła  się  i 

odprężyła.  A  nawet odważyła  się odwrócić  i uśmiechnąć  do  tego  niesamowitego 
człowieka, który miał nad nią coraz większą władzę. 

–  I  działało?  –  głos  Paula  nabrał  jeszcze  bardziej  zmysłowych  tonów,  choć 

przysięgłaby, że to niemożliwe. 

–  Czy  wyprowadziłam  ich  z  równowagi,  chciałeś  spytać?  Nie,  śmiali  się.  A 

mama mówiła, że i tak muszę wymyć buzię mydłem. 

– Mydło źle smakuje – mruknął, łakomie spoglądając na jej usta. 
Tafty miała wrażenie, że powietrze wokół nich zgęstniało z napięcia. Ciśnienie 

krwi  podskoczyło  do  niebezpiecznych  granic,  u  nasady  włosów  czuła  nieznośne 
mrowienie,  a  kolana  osłabły  i  ugięły  się,  jak  u  marionetki  opuszczanej  na 
sznurkach.  Kurczowo  zacisnęła  palce  na  framudze.  Chłodny  dotyk  malowanego 
drewna otrzeźwił ją. 

– A co smakuje dobrze? – podjęła grę, choć język miała jak z drewna. 
– Nie prowokuj mnie, zielona Taffy. – Paul odsunął ją od drzwi. – Nie kuś, bo 

nie ręczę za siebie. 

Rozejrzała się z niepokojem. 
– Zróbmy coś, bo zaraz ktoś nadejdzie. 
–  Gdybym  teraz  zaczął  cię  całować...  –  sapnął,  w  pośpiechu  szperając  w 

kolejnej  kieszeni  –  nie  usłyszałbym  nawet  stada  słoni.  Ale  mam  nadzieję,  że  nie 

background image

masz w domu żadnych słoni – dokończył z triumfem, wyciągając wreszcie mały, 
błyszczący przedmiot na łańcuszku. 

Taffy patrzyła szeroko otwartymi oczami, jak mężczyzna, którego przed chwilą 

dopiero poznała, wkłada klucz do zamka i otwiera drzwi, gestem zapraszając ją do 
wejścia. 

 

background image

Rozdział 2 

 
Kuśtykając  w  jednym  pantofelku,  weszła  do  przedpokoju  i  zaczęła  macać 

ścianę  w  poszukiwaniu  wyłącznika.  Jeszcze  nie  przyzwyczaiła  się  do  tego 
mieszkania. Wreszcie światło rozjaśniło mrok, a Taffy energicznym wierzgnięciem 
zrzuciła  drugi  klapek,  który  poszybował  ku  różowej  sypialni.  Zaczęła  się 
zastanawiać, gdzie wylądował drugi, strącony przez Paula ze schodów. 

W tej samej chwili Paul stanął w progu pokoju. Taffy przełknęła ślinę. 
–  Ty  masz  mój  klucz  –  wyjąkała,  odruchowo  zbierając  w  garści  porwany 

peniuar. 

– Teraz już jest twój. – Kluczyk na złotym łańcuszku, z różowym serduszkiem 

z  korala  jako  wisiorkiem  zadyndał  mu  w  dłoni.  Zanim  wręczył  go,  odczepił 
łańcuszek. 

Taffy wpatrywała się nieufnie w błyszczący przedmiot, jakby miał ją sparzyć. 
– Skąd wiesz, że nie ma więcej kluczy? – zapytała cicho. 
– Właściwie jest jeszcze jeden – odparł beztrosko, bawiąc się łańcuszkiem – ale 

tylko Annette wie, gdzie... 

–  W  takim  razie  będę  musiała  zmienić  zamki  –  oświadczyła  sucho  Taffy.  – 

Zaraz... powiedziałeś: Annette? Annette Warren? 

– Zgadza się. Czyżbyś ją znała? 
– Przejęłam, jej stanowisko sekretarki i tłumaczki. – Taffy westchnęła w duchu, 

przypominając sobie elegancką blondynę, przy której poczuła się jak nowicjuszka 
z  prowincji.  –  A  ponieważ  zrezygnowała  z  posady,  gdyż  wychodzi  za  mąż, 
przejęłam  również  jej  lokum  –  dodała  tonem  wyjaśnienia,  szerokim  gestem 
wskazując  wzorzystą  tapetę,  złocone  haki  na  ubrania  i  wielkie  lustro  w  złotej 
ramie. – Stąd jest tylko krok do Centrum Europejskiego. 

– Wiem. 
– No, właśnie. – Taffy znów zerknęła na klucz. 
– Dlaczego nie oddałeś go jej? 
– Ee... próbowałem – zająknął się, nagle tracąc rezon. – Ale nie chciała mnie 

widzieć. 

– Pokłóciliście się? – indagowała, pełna podejrzeń. 
– Można tak powiedzieć. 
– I pomyśleć, że zachwalała mi to mieszkanie i nie pisnęła ani słówka na temat 

background image

obcych facetów, którzy wchodzą tu, kiedy tylko mają ochotę! – wypaliła Taffy. 

– W sumie nie ma w tym nic nadzwyczajnego – obdarzył ją niespodziewanie 

łagodnym uśmiechem. – Mam prawo wejść do ciebie w każdej chwili. 

Tego już było za wiele. Taffy na moment zaniemówiła. 
– Co to ma znaczyć?! – wykrzyknęła, gdy odzyskała oddech. – Wynajęłam to 

mieszkanie, płacę czynsz, więc jakim... 

– Płacisz mnie – przerwał. 
– Nie, płacę firmie Hansen, Simon et Compagnie – w porę przypomniała sobie 

nazwę. 

– Hansen już dawno temu odszedł na emeryturę, Simon jest moim krewnym, a 

resztę spółki masz właśnie przed sobą – ukłonił się jej uprzejmie. 

– W t-takim razie... – Taffy była w szoku – jesteś gospodarzem tego domu. 
–  Kupiłem  go  dawno  temu,  bo  kiedyś  mieszkałem  tu  i  spodobał  mi  się  – 

wyjaśnił swobodnie, jak gdyby chodziło o zakup lampy czy biurka. – Zatrzymałem 
dla siebie mieszkanie na piętrze, bo uznałem, że może się przydać. 

– Na przykład na przyjęcia? 
–  Na  przykład  do  promocji  mojego  szalonego  kuzyna,  któremu  marzy  się 

artystyczna kariera. 

– K-kuzyna? – Taffy zaczęła się na serio obawiać, że jąkanie się wejdzie jej w 

krew. – Chodzi o Nicka? Ale on nosi angielskie nazwisko, Eliot. 

– A co, nie wolno mu, jak lubi? – Mężczyzna wzruszył ramionami i ponownie 

zaoferował jej kluczyk. 

–  Tak,  tak,  już  biorę  –  powiedziała  roztargnionym  tonem  i  wyciągnęła  rękę, 

zapominając  o  fałdach  rozdartego  peniuaru,  które  jeszcze  przed  chwilą  tak 
kurczowo zaciskała. 

Paul Seyler zesztywniał, a potem odwrócił się gwałtownie. 
– Lepiej się przebierz, Tafty. 
Popatrzyła  po  sobie  i  wydała  okrzyk  grozy.  Pierś  wyglądała  zalotnie  zza 

porwanego jedwabiu. Gdy gwałtownym gestem usiłowała osłonić ją ręką, kluczyk 
wysunął się jej z dłoni i zsunął wzdłuż ciała na podłogę, znacząc brzuch chłodnym 
dotknięciem. 

–  O  Boże!  –  Już  miała  się  schylić,  by  podnieść  go  z  dywanu  i  spowodować 

kolejną katastrofę, lecz jej gospodarz zareagował szybciej. 

– Zostaw to! – krzyknął rozkazującym głosem, jak w wojsku. 
Wyprostowała się momentalnie, ciaśniej zgarniając porwane fałdy materiału. 
–  Słuchaj,  Davino  Griffin  –  oświadczył  dziwnym  tonem.  –  Mam  trzy 

background image

możliwości.  Po  pierwsze:  natychmiast  stąd  wyjść.  Po  drugie  –  omiótł  jej  postać 
błyskawicznym  spojrzeniem  –  poczekać,  aż  raczysz  wreszcie  okryć  swoje 
nieprzyzwoicie  kuszące  ciałko.  Zapowiadam,  że  nie  ręczę  za  siebie,  jeśli  się  nie 
pospieszysz. 

–  A  po  trzecie?  –  Miała  wrażenie,  że  balansuje  na  krawędzi  wulkanu,  ale 

ciekawość była silniejsza od obaw. 

– Po trzecie: natychmiast zanieść cię tam – skinął głową w kierunku sypialni, 

skąpanej  w  łagodnym  blasku  –  uwolnić  cię  od  resztek  tego  łaszka  i...  –  urwał, 
ciężko łapiąc oddech – i po prostu cię wykorzystać. 

–  Lecę  się  przebrać!  –  zawołała  i  jednym  skokiem  znalazła  się  za  drzwiami 

sypialni. 

–  A  powiesz  mi,  dlaczego  zachowałeś  klucz?  –  zawołała,  wychylając  się  zza 

nich ostrożnie. 

Paul schylił się i podniósł błyszczący przedmiot z dywanu. 
–  W  każdym  razie  zaręczam  ci,  że  Annette  nie  rozdawała  ich  na  pęczki  – 

odpowiedział. 

– Ale ten jeden ci dała. 
–  Czekam  w  salonie.  –  Szybko  oddalił  się  korytarzem,  jakby  znał  rozkład 

mieszkania. 

Taffy zamknęła drzwi sypialni z dziwnym uczuciem ulgi i ociągania zarazem. 

Podwójne, iście małżeńskie łoże wydało się jej nagle żałośnie puste. Powędrowała 
spojrzeniem od skotłowanej pościeli ku złoto-różowemu kloszowi nocnej lampki, 
rozsiewającej łagodny blask, który kładł się na białych meblach i rzucał cienie na 
beżową, puszystą wykładzinę. 

Parę godzin temu weszła tu, odkurzyła kąty, wypakowała ciuchy, umyła głowę, 

napisała list do domu i wykonała masę innych czynności, typowych dla kogoś, kto 
nie ma się gdzie podziać w sobotni wieczór. Łącznie z położeniem się do łóżka o 
dziewiątej... 

Ileż  od  tego  czasu  się  wydarzyło!  Zerknęła  na  swoje  odbicie  w  wielkim 

ściennym  lustrze  i  zobaczyła  rozczochranego  obszarpańca.  Zacisnęła  wargi  i 
jednym ruchem zrzuciła nieszczęsny peniuar. 

Kiedy  włożyła  figi  i  stanik,  od  razu  poczuła  się  lepiej.  Teraz  tylko  dżinsy  i 

może  ta  nowa,  koralowo-różowa  bawełniana  bluzeczka?  Szybko  rozdarła 
opakowanie,  ale  zaraz  odłożyła  ciuszek  na  łóżko.  W  świetle lampy  bluzka  miała 
ten sam odcień co serduszko przy nieszczęsnym kluczu... 

Za moment dżinsy podzieliły los bluzki, a Taffy zaczęła gorączkowy przegląd 

background image

swojej  garderoby.  W  końcu  wybrała  sukienkę  –  w  podobnym  zielonym  kolorze, 
lecz z akcentami szarości i niebieskiego. Obciągnęła szerokie, powiewne rękawy, a 
za  to  rozluźniła  wiązania  u  szyi,  aby  poszerzyć  dekolt  i  uwydatnić  opalone 
ramiona. Klapek na obcasach wolała nie wkładać. W zwykłych pantoflach będzie 
się czuła pewniej. 

Czyżby?  Jak  może  się  czuć  pewniej,  kiedy  ten  facet  jest  w  domu,  a  na  samą 

myśl  o  nim  jej  serce  rusza  do  dzikiego  galopu?  Wstał,  gdy  weszła  do  salonu,  i 
podał  jej  coś  z  uprzejmym  ukłonem.  Był  to  zgubiony  pantofelek.  Doprawdy, 
szkoda,  że  nie  leży  na  aksamitnej  poduszeczce,  jak  w  bajce  o  Kopciuszku, 
pomyślała, przeklinając zdradziecki rumieniec. 

– Pomyślałem, że lepiej przyniosę, zanim ktoś się o niego potknie – wyjaśnił z 

uśmiechem. 

– D-dzięki – wykrztusiła, stawiając zgubę na stoliku do kawy. – W takim razie 

jesteśmy kwita. 

–  Niezupełnie,  szanowna  lokatorko.  –  Paul gestem  magika dołożył  do klapka 

zielony guzik, po czym przeegzaminował ją spojrzeniem od stóp do głów. Znów 
zaczęła drżeć, gdyż jego wzrok niemal namacalnie brał ją w swoje posiadanie.  – 
Ładna sukienka – zauważył. – Zdaje się, że lubisz zieleń? 

– Tak, to mój ulubiony kolor – bąknęła, obracając w palcach troczek u dekoltu. 

Z irytacją zauważyła, że mężczyzna gestem daje jej znak, by usiadła. Do licha, kto 
w tym mieszkaniu jest gospodarzem, a kto gościem? 

Posłuchała  zaproszenia  i  usiadła,  odruchowo  rozglądając  się  po  pokoju.  Był 

duży,  ale  potężna  postać  Paula  redukowała  go  do  rozmiarów  niewielkiego 
pokoiku.  Tylko  rozłożysty  klubowy  fotel,  w  którym  rozpierał  się  swobodnie, 
zdawał się stworzony dla niego. W nagłym przebłysku pojęła, dlaczego tak myśli. 
Musiał w nim spędzać wiele czasu, podobnie jak w tamtym wielkim łożu. 

– Dziwi mnie, czemu Annette nie wynajęła większego mieszkania. – Taffy nie 

była zadowolona z brzmienia własnego głosu, aż nadto zdradzającego jej odczucia. 
– Skoro ty i ona... – urwała. Zapadła niezręczna cisza. 

–  Hm  –  odezwał  się  po  chwili.  –  Tak,  to  był  raczej  jej  pomysł.  Aż  wreszcie 

upolowała...  –  odchrząknął  –  ...  poznała  tego  biznesmena  z  Monako.  Wtedy  się 
wyprowadziła. 

– Mówiła mi, że to był płomienny romans. 
– Jasne, że płomienny. – Paul wyciągnął z kieszeni złoty łańcuszek i wpatrzył 

się w koralowe serduszko. – I co mam teraz z tym zrobić? 

– Jak to co? Dołączyć do innych trofeów! 

background image

Cios był celny. Mężczyzna wyprostował się w fotelu i szybkim ruchem wetknął 

złotą pamiątkę do kieszeni. 

– Nie kolekcjonuję trofeów – oświadczył sztywno. – Jeśli już, to raczej Annette 

była kolekcjonerką, a ja miałem być okazem w kolekcji – skrzywił się. 

Tym razem Tafty przytaknęła z autentycznym zrozumieniem. Sama nigdy nie 

zabiegała o mężczyznę, ale zdobyczą taką jak Paul można by się pochwalić. Też 
by o niego walczyła, gdyby tylko wiedziała, jak się to robi. 

I  nie  dlatego,  że  był  zamożny.  Bogactwo  i  kariera  stanowiły  w  jej  pojęciu 

podstępne pułapki, zdolne skazić całe życie jak zaraza. Widziała ślady tego na jego 
ładnej  twarzy  –  w  skrywanym  napięciu  rysów,  skrzywieniu  pełnych  warg, 
maskujących  ich  subtelność.  Ach,  jak  uprzywilejowana  będzie  się  czuć  ta,  którą 
wybierze!  Ta,  która  pod  narzuconą  przez  życie  twardą  zbroją  odkryje  cudowną 
czułość... Nie, dosyć głupich marzeń. 

–  Zapewne...  –  zawahała  się,  lecz  brnęła  dalej  –  Annette  była  tylko  jedną  z 

wielu? 

–  Rozmawiamy  o  niej  –  stwierdził  sucho.  –  Wcale  nie  chciałem  tego 

cholernego klucza, wierz mi. 

– Ale chciałeś jej, prawda? – Ciekawość przemogła skrupuły. – Musieliście się 

tu często spotykać. 

– Przyznaję, dosyć często. Ale te wszystkie kluczyki, łańcuszki, serduszka... To 

idiotyczne. 

– Czy ty naprawdę byłeś w porządku? 
– Och, nie znałaś Annette – żachnął się. – Gdybyś wiedziała, jak. v – Wyraźnie 

chciał  powiedzieć  coś  dosadnego,  ale  dobre  wychowanie  wzięło  górę.  –  Jak  ona 
potrafiła dbać o własne sprawy – dokończył z niechęcią. 

Tafty szybko przypomniała sobie ostatnie wydarzenia.. Annette przekazywała 

jej stanowisko, a potem ustalały zasady odstąpienia lokalu. Paul chyba miał rację, 
była to osóbka kuta na cztery nogi. Na pewno więcej zyskała na tej transakcji niż 
ona. 

– Ustaliła, że płacę za mieszkanie od poniedziałku, a zajmowała je aż do środy 

– przyznała. 

Skinął głową, bynajmniej nie zaskoczony. 
– I wyszła za faceta, który ma kamienice w Monako i w Paryżu, mieszkania w 

Londynie i Nowym Jorku. 

– A do tego jachty, konie wyścigowe i kredyt u Cartiera – dokończyła Taffy. – 

Ma dziewczyna talent do interesów. 

background image

–  Już  raz  słyszałem  tę  litanię.  –  Spojrzenie  ciemnych  oczu  stało  się  nagle 

niezwykle  szczere.  –  W  czasie  naszej  pożegnalnej  kłótni.  Użyła  tego  argumentu, 
kiedy  po  raz  ostatni...  –  zacisnął  dłonie  na  oparciach  fotela  –  usiłowała  mnie 
skłonić, bym ją poślubił. 

– Bo pewnie uchodzisz za tak zwaną dobrą partię – podsunęła ostrożnie Taffy. 
– Absolutna przesada  – uciął.  – I bardzo nie lubię, kiedy ktoś mówi o moich 

pieniądzach. Ale dość na ten temat; najwyższy czas, aby pomówić o tobie. 

– Zapewniam cię, że nie ma wiele do opowiedzenia – bąknęła, speszona. 
A  jednak  mówiła,  i  to  dużo.  O  pubie,  który  rodzice  prowadzą  w  Shepton,  o 

jabłoniowym sadzie, o stajni z kucami, o braciach, z których najstarszy pracuje w 
Strasburgu, a młodszy służy w Marynarce... 

–  Zastanawiam  się,  czy  tak  jak  ja  tęsknią  za  domem  –  powiedziała  w 

zamyśleniu. 

– Czy tęsknią? – Ciemne brwi uniosły się, oczy zabłysły domyślnie. – A więc o 

to chodziło, kiedy szturmowałaś moje drzwi? 

– Nie, nie o to! – zaprzeczyła nazbyt skwapliwie. – Dlaczego miałabym tęsknić 

za mamusią, jeśli dostałam fantastyczną posadę w pięknym mieście... 

– .. . w którym nie masz żadnej bliskiej duszy – dokończył z ubolewaniem. – 

Albo... – nieodgadnione spojrzenie znów spoczęło na niej – zabrakło ci znajomych 
mężczyzn. 

– Myślisz o moich braciach?  – zaśmiała się, udając, że nie rozumie.  – Chyba 

żartujesz? Cieszę się, że nie muszę wysłuchiwać ich wiecznych docinków. 

– Pewnie inni panowie nie pozwolą ci długo tęsknić. 
–  Owszem,  już  się  zaczęłam  umawiać  –  odparła  swobodnie,  przebiegając  w 

myśli  swój  kalendarz.  –  Ale...  –  dodała  szczerze  –  oni  są  raczej  beznadziejni. 
Chyba już wolę być sama. 

Zastanowiło  ją  uważne  spojrzenie  jej  towarzysza.  Czyżby  tak  jak  i  tamci 

zaczynał uważać, że jest rozpieszczona? Ze chroniona i wspomagana na każdym 
kroku przez rodziców nie zaznała prawdziwego życia? „Oczekujesz od wszystkich, 
aby dbali o ciebie tak jak mama i tata – powiedział jej kiedyś jeden z odrzuconych 
adoratorów. – Może przyszedł czas, abyś zaczęła żyć samodzielnie". 

Paul spojrzał na nią z irytacją i uczynił ruch, jakby chciał odejść. 
Tak właśnie odchodzili od niej mężczyźni – z irytacją. 
Nawet  ci,  na  których  jej  zależało.  Potem  miała  pretensję  do  siebie,  że  nie 

potrafiła  pozostać  z  nimi  choćby  tylko  na  stopie  przyjacielskiej.  Innym 
dziewczynom się to udawało. 

background image

– Mój trzeci braciszek jest młodszy ode mnie. Prawie w wieku twojego Nicka – 

dodała, rada, że może zmienić temat. – Wytłumaczysz mi wreszcie, skąd wziął ci 
się angielski siostrzeniec? 

–  Moja  siostra  wyszła  za  Anglika.  Polubiłem  tego  chłopaka  już  dziesięć  lat 

temu, kiedy studiowałem w Anglii. 

–  Wybrałeś  studia  w  Anglii?  –  Taffy  była  zaintrygowana.  –  Słyszałam,  że 

większość Luksemburczyków kształci się za granicą. 

– Owszem, ale pozostajemy sobą – zaznaczył. – Nasze narodowe motto brzmi: 

Mir wolle bleiwe wat mir sin. 

  Chcemy  pozostać  takimi,  jakimi  jesteśmy  –  przetłumaczyła  odruchowo.  – 

Trzymaliście  się  tej  zasady  przez  lata  okupacji,  i  wcześniej,  gdy  rządzili  wami 
różni władcy. 

– Tak, nasza historia jest stara – w glosie Paula zabrzmiała nuta dumy. – Ten 

Scheuberfouer, który Nick chce sfilmować, liczy sobie równo sześćset lat. 

–  Słynny  Jarmark  Pasterski?  Och,  zdaje  się,  że  zaczyna  się  jutro!  – 

wykrzyknęła  w  podnieceniu.  –  Zawiązuje  się  wtedy  wstążki  najpiękniejszym 
owieczkom i z orkiestrą oprowadza je ulicami, tak? 

–  Żebyś  wiedziała!  –  Paul  komicznie  przewrócił  oczami.  –  Nick  o  niczym 

innym  nie  mówi  od  tygodnia.  Czekał  na  przyjazd  Claudii  i  zaraz  tam  z  nią 
pobiegnie. 

– Claudia? To ta, która go wolała? – skojarzyła Taffy z nagłym niepokojem. – 

Czy to kolejna twoja przyjaciółka? – zaryzykowała. 

Zignorował pytanie. 
– Zależy mu, aby wystąpiła w tym wideo, gdyż wtedy o wiele lepiej się sprzeda 

– wyjaśnił sucho. 

– Czy jest aż tak znaną osobą? 
Paul wzruszył ramionami. 
– Nie wiem, ale chyba powinnaś kojarzyć jej twarz. 
Kiedy podał nazwisko, skojarzyła, jak najbardziej – aż musiała mocniej usiąść 

na krześle. Dopiero w tej chwili uświadomiła sobie, ile hitów tej piosenkarki od lat 
nuciła sobie w myślach. 

– Naprawdę na waszym przyjęciu jest Claudia Vaughn? 
– zapytała z przejęciem. – Ona króluje na pierwszych miejscach list przebojów 

od czasu... – urwała, myśląc intensywnie. – Od czasu kiedy miałam czternaście lat 
– powiedziała. 

–  Osiem  lat  na  estradzie,  to  by  się  zgadzało  –  przytaknął.  –  Chociaż,  o  ile 

background image

wiem, nie lubi, kiedy się jej o tym przypomina. 

–  Mój  Boże  –  żachnęła  się  Taffy,  mając  przed  oczami  telewizyjne  migawki 

smukłej figury, grzywy blond włosów i elfich, powiewnych szatek – ona wygląda 
najwyżej na siedemnastkę. 

–  No  widzisz  –  w  jego  głosie  zabrzmiała  nagła  miękkość  –  a  jest  w  moim 

wieku  i  wzdryga  się  na  myśl,  że  ma  urządzić  trzydzieste  urodziny.  –  Urwał, 
wpijając  w  Taffy  uważne  spojrzenie,  które  nagle  zgasło,  jakby  ciężka  pokrywa 
tajemnicy  opadła  na  jego  myśli.  –  Między  innymi  dlatego  wspólnie  z  Nickiem 
zorganizowałem dla niej to przyjęcie. Chcieliśmy, żeby się trochę rozerwała. 

–  I  głównie  namawialiście  ją,  żeby  zgodziła  się  uświetnić  film  Nicka,  tak? 

Dziwna metoda zabawiania kogoś – stwierdziła kąśliwie Taffy. 

–  To  nie  jest  prawdziwe  urodzinowe  przyjęcie  –  stwierdził  wymijająco.  – 

Wielki bal będzie później. 

Nie  pytała,  kiedy  i  gdzie.  Wyobraziła  sobie  wytworne  wnętrze,  świece  na 

stołach, kelnerów ze srebrnymi tacami, a potem Paula w smokingu – i westchnęła. 
Ciepło  w  jego  oczach  i  czułość,  z  jaką  mówił  o  tej  pięknej  i  sławnej  kobiecie, 
sprawiały jej niespodziewany ból. 

– Bardzo ją lubisz, prawda? – wyrzuciła z siebie, zanim zdążyła pomyśleć. 
–  Owszem  –  odparł  chłodnym  tonem,  momentalnie  wytwarzając  dystans. 

Zerknął na zegarek. – Może byśmy tak wrócili na górę? 

– Do Claudii? 
– Była zmęczona długim lotem. Pewnie już dawno ma dosyć. 
– Więc sam nie wierzysz, że przyjęcie wprawi ją w dobry humor? 
– Wiesz, Claudia ostatnio ciągle jest zmęczona – powiedział z troską. 
Taffy uśmiechnęła się, wstając. 
– Dobrze, w takim razie chodźmy. Zdaje się tylko, że wszyscy poszli spać, bo 

na górze zrobiło się cicho. 

– Może tylko Claudia poszła spać, ale wówczas możesz pocieszyć się Nickiem 

– zachichotał. 

Taffy zamknęła drzwi, starannie chowając kluczyk do torebki. 
– Czy on też tu mieszka? 
– Ma jeden pokój dla siebie. Tylko proszę, tym razem uważaj na schodach. 
Kiedy  Paul  otworzył  drzwi  i  weszli  do  cichego  holu  mieszkania  na  górze, 

wydawało się, że nikogo nie ma. Dopiero po chwili zza podwójnych drzwi w głębi 
korytarza wytoczył się Nick. 

– O, cześć, moja piękna! – powitał ją wylewnie. 

background image

– Gdzie jest Claudia? – rzucił niecierpliwie Paul. 
– Bo ja wiem... chyba na balkonie. – Nick wykonał nieokreślony gest. 
– Porozmawiamy rano! – warknął Paul. 
–  Daj  spokój,  wypiłem  tylko  kilka  kieliszków  –  usprawiedliwiał  się 

niepoprawny kuzyn. 

– O kilka za dużo. Chodź, Taffy. – Pociągnął ją w stronę podwójnych drzwi do 

salonu. 

Oniemiała  na  widok  nie  kończącego  się,  lśniącego  parkiem  oraz  przepychu 

mebli, dywanów, marmurowych stolików i ogromnych skórzanych kanap. 

 Ty tu mieszkasz? 
– Nie – odparł niedbale. – Mam lepsze lokum. 
–  Jeszcze  większe?  Ta  wnęka...  –  wskazała  na  boczną  niszę,  gdzie  stał 

fortepian,  a  pod  ścianą,  w  plątaninie  kabli,  piętrzył  się  znakomitej  jakości  sprzęt 
elektroniczny – jest większa od mojej dziupli. 

Paul nie odpowiedział. Rozsunął szklane drzwi w końcu salonu. Taffy weszła 

za  nim  w  półmrok  tarasu,  przesycony  upojną  mieszaniną  letnich  woni.  Gdzieś 
daleko,  w  dole,  miasto  radowało  się  sobotnią  nocą;  z  jednostajnego  szumu 
wybijały się dźwięki klaksonów. Nad horyzontem przesunęły się światła samolotu, 
podchodzącego  do  lądowania.  Taffy  przymknęła  powieki,  chłonąc  tę  niezwykłą 
scenerię. 

Paul sięgnął ręką do ściany i wzdłuż kutej, ozdobnej balustrady rozbłysnął rząd 

stylowych  lamp.  Ich  światło  wyłuskało  z  mroku  biały  ogrodowy  stolik,  krzesła, 
kanapkę i leżak. 

–  Zgaś  to  –  skrzywiła  się  Taffy,  jakby  nagle  wyrwano  ją  z  pięknego  snu.  – 

Proszę! 

– Naprawdę ci przeszkadzają? – zdziwił się, ale posłuchał. 
–  Bez  nich  jest  o  wiele  piękniej  –  szepnęła,  podchodząc  do  balustrady  i 

wystawiając twarz na ciepły powiew nocnego wiatru. – Wiesz? Chyba zaczynam 
się tu dobrze czuć – dodała cicho, w zamyśleniu. 

– Naprawdę? – Głęboki, uwodzicielski głos rozległ się tuż za jej plecami. – W 

takim razie witaj w Luksemburgu, słodka Taffy. 

Ujrzała  wyciągniętą  ku  sobie  dłoń,  gotową  do  gratulacyjnego  uścisku. 

Zaledwie  jej  dotknęła,  już  wiedziała,  że  popełniła  błąd.  Męska  ręka  była  duża, 
silna, ciepła i tak opiekuńczo objęła jej drobną dłoń, że Taffy zapragnęła, by uścisk 
trwał jeszcze. Tymczasem Paul już rozluźniał palce. Nie wytrzymała. Delikatnie, 
niemal pieszczotliwie, pogładziła wnętrze jego dłoni. 

background image

Pierś Paula uniosła się w gwałtownym wdechu. Szybkim ruchem przyciągnął 

Taffy  do  siebie.  Pachniał  czystością  i  elegancją,  a  dyskretna  woń  dobrej  wody 
kolońskiej zawierała w sobie tymiankową nutę. Ramiona, które objęły ją ciasnym 
uściskiem,  gorące  usta,  które  błyskawicznie  znalazły  się  na  jej  ustach,  były  tak 
znajome, tak wyczekiwane... 

Jeszcze  nie  do  końca  rozumiała,  dlaczego  fala  żaru  spływa  jej  wzdłuż 

kręgosłupa. A kiedy  ręka Paula zawędrowała poniżej pleców i kiedy przyciągnął 
Taffy ku sobie, poczuła, że są nieznane krainy, które... 

– Nie! 
Nie wypowiedziała tych słów, bo tak naprawdę nie chciała ich wypowiedzieć, a 

tylko  gwałtownie  cofnęła  głowę,  przerywając  pocałunek.  Lecz  to  wystarczyło. 
Puścił ją natychmiast, aż się zachwiała. Z trudem ukryła rozczarowanie i irytację. 

–  Na  litość  boską,  dziewczyno,  nie  powinnaś  zaczynać,  jeśli  i  tak  nie  miałaś 

zamiaru kończyć – powiedział niskim głosem. Każde słowo zdawało się ciąć jak 
bicz. – Nikt ci tego wcześniej nie mówił? 

–  Nie...  ja  naprawdę  nie  chciałam...  –  wyjąkała  bezradnie.  –  W  końcu 

pozwoliłam tylko ci się pocałować i... 

–  Skusiłaś  mnie  do pocałunku  – sprostował.  Opanował  się  już,  lecz  tłumione 

pożądanie nie znikało z jego głosu. 

– To nie było tak – powiedziała błagalnie. 
– Tylko jak? Jestem pewien, że już wcześniej stosowałaś ten chwyt. 
Ledwo  dostrzegalnie  skinęła  głową,  bojąc  się  spojrzeć  na  niego.  Tamten 

mężczyzna był wtedy niemal równie wściekły jak Paul. Ale jego gniew się dla niej 
nie liczył, podobnie jak pocałunki. Teraz było inaczej. 

Taffy usłyszała lekki, metaliczny szczęk i jedna z lamp na balustradzie zalśniła 

dyskretnym  blaskiem.  Dobrze,  że  nie  włączył  wszystkich,  pomyślała,  niepewnie 
zerkając w stronę ciemnej, wysokiej sylwetki, majaczącej poza kręgiem światła. 

–  Jesteś  rozpieszczona  jak  jedynaczka,  a  do  tego  niedojrzała  –  rzucił, 

odwracając się od niej i patrząc w dół, przez balustradę. – Masz zielono w głowie i 
w sercu. 

–  Pewnie,  lepsze  jest  kiczowate  serduszko  z  korala  –  fuknęła,  zapominając  o 

lęku  i  niepewności.  –  Nie  wątpię,  że  Annette  umiałaby  się  lepiej  zachować  na 
moim miejscu. Ja nie potrafię być konkurencją dla Claudii Vaughn. 

– Ty żmijko! – Obrócił się ku niej z wściekłością. 
Taffy  zamarła,  widząc  jak  usta,  które  jeszcze  przed  chwilą  ją  całowały, 

zacisnęły się gniewnie. Poczuła drżenie – tym razem z prawdziwego lęku. 

background image

– Zostaw Claudię w spokoju, dobrze? – ostrzegł złowieszczym tonem. 
Taffy czuła, że nie ma już nic do stracenia. 
– Skoro tak ci na niej zależy, czemu... 
– Zamknij się! 
Wrzasnął  tak,  że  odruchowo  zakryła  uszy.  Kiedy  ochłonęła,  nie  ośmieliła  się 

spojrzeć mu w twarz. Srebrny, splątany deseń eleganckiego krawata migotał jej w 
oczach jak zdradziecka sieć, paraliżująca ruchy. 

– Nie będę rozmawiał o Claudii z kimś takim jak ty – oświadczył. 
–  Rozumiem  –  przełknęła  i to upokorzenie,  bohatersko  walcząc  z  łzami.  –  A 

można wiedzieć, kim według ciebie jestem? 

– Nieodpowiedzialną sensatką, rozsiewającą plotki na temat romansu, którego 

nie było. 

– Sensatka? Plotkara? Jak śmiesz?! 
Jeszcze przed chwilą nie odważyłaby się nawet podnieść głosu. Sama dziwiła 

się  swojej  odwadze.  Dopiero  po  chwili  dotarł  do  niej  prawdziwy  sens  jego 
zachowania,  które  rażąco  nie  pasowało  do  gładkiego,  dżentelmeńskiego  stylu 
bycia,  jaki  prezentował.  Ten  gniew  nie  mógł  być  udawany.  „Przyjaźnimy  się  z 
Claudią,  i  to  wszystko"  –  powiedział  jeszcze.  Instynktownie  czuła,  że  mówi 
prawdę. Ale dlaczego w takim razie zareagował tak gwałtownie? 

–  W  moim  rodzinnym  Shepton  byłam  znana  z  tego,  że  potrafiłam  dotrzymać 

tajemnicy – powiedziała, unosząc głowę i patrząc mu w twarz. 

–  Och,  doprawdy?  –  Wyraźnie  jej  nie  wierzył,  ale  przynajmniej  nie  miał  już 

takiej  wściekłej  miny.  –  Może  w  takim  razie  powinnaś  tam  zostać,  dopóki  nie 
dorośniesz i dopiero wtedy... 

– Paul! 
Oboje  drgnęli  i  jak  na  komendę  popatrzyli  w  stronę  szklanych  drzwi.  Stał  w 

nich  Nick.  Włosy  miał  zmierzwione,  a  minę  przerażoną.  Jego  rozbiegane 
spojrzenie skupiło się na Paulu, omijając Taffy. Z nadzieją wpatrywał się w niego 
niczym  zbłąkany  w  czasie  sztormu  żeglarz,  który  wreszcie  dostrzegł  zbawcze 
światło latarni morskiej. 

– Szybko! – wydyszał. – Claudia jest chora. Trzeba jej pomóc. 
 

background image

Rozdział 3 

 
– Gdzie ona jest? 
Paul dopadł roztrzęsionego kuzyna i szarpnął go za ramiona. 
– W-w jadalni – wykrztusił Nick. – Miała łyknąć cos' na sen i wtedy... 
Paul puścił go i biegiem ruszył korytarzem. Nick, nagle tracąc oparcie, którego 

najwyraźniej bardzo potrzebował, zatoczył się ku Tafty. 

– Ty jeszcze tutaj, moja piękna? – zapytał, na próżno usiłując przybrać dziarską 

postawę. 

– Waśnie, chyba już pójdę... – powiedziała z wahaniem. – Wpadłam tylko na 

chwilę. 

Tchórz! Jak mogła tak mówić? Niedojrzała panienka, która unika kłopotów, by 

nie  zepsuły  jej  wygodnego  bytowania.  Kobiela,  która  opuszcza  drugą  kobietę  w 
potrzebie, bo myśli, że jest jej rywalką. 

–  Zostań.  –  Nick  popatrzył  na  nią  błagalnie.  –  Będziesz  nam  potrzebna... 

pomoc, każda para rąk... 

–  Racja.  Poza  tym  jestem  trzeźwa  –  stwierdziła,  zerkając  na  niego  z 

politowaniem.  Teraz  zrozumiała,  czemu  Paul  tak  władczo  traktuje  chłopaka, 
którego jak sam mówił, od dawna lubił. 

Trzeba  było  działać.  Szybko  ruszyła  do  jadalni.  To  pomieszczenie  było 

mniejsze niż inne, ale i tak na tyle duże, aby zmieścił się tam potężny dębowy stół 
i obite skórą krzesła. Kątem oka zanotowała baterię na wpół opróżnionych butelek 
na blacie wielkiego kredensu – jedyny ślad po przyjęciu. Firma kateringowa, która 
je  zorganizowała,  spisała  się  doskonale.  W  chwilę  po  wyjściu  ostatniego  gościa 
wszystko  zostało  wyniesione  i  uprzątnięte.  Claudię  Vaughn  stać  na  takie 
udogodnienia, pomyślała z westchnieniem Taffy. 

Ale żadne pieniądze nie były w stanie kupić Paula Seylera. Siła, uroda i czułość 

nie  są  na  sprzedaż.  Zobaczyła  go  po  drugiej  stronie  stołu.  Pochylał  się, 
podtrzymując  ramionami  smukłą  kobietę,  którą  musiał  przed  chwilą  dźwignąć  z 
krzesła.  Obok  leżały  wytworne  szpilki,  a  na  blacie  stała  samotna  butelka 
markowego koniaku. Bursztynowa ciecz z przewróconego kieliszka plamą rozlała 
się na obrusie. 

– Nie stój tak, dzwoń po pogotowie – rzucił, nie odwracając się. 
– Pogotowie? – Głos Claudii był słaby, jak u dziecka. – Boże, co ja narobiłam? 

background image

–  Wszystko  będzie  dobrze,  ma  belle  –  szepnął  Paul,  kładąc  ją  ostrożnie  na 

puszystym dywanie i podkładając pod głowę własną zwiniętą marynarkę. – Wiesz, 
co masz mówić? – zwrócił się rzeczowo do Taffy. 

Niepotrzebnie.  Skinęła  głową,  szybko  wybierając  numer.  Kilku  ważnych 

numerów nauczyła się od razu, kiedy tylko tu przyjechała. Skupiona, nie chciała, 
żeby  jej  przeszkadzał.  Kiedy  odezwała  się  dyżurna,  spokojnie,  w  nienagannym 
francuskim, podała niezbędne informacje. 

–  Dobra  robota  –  przyznał  z  podziwem.  –  Lekarz  już  jedzie,  ma  belle  – 

poinformował  Claudię,  gładząc  ją  po  włosach.  –  A  przez  ten  czas  zajmiemy  się 
tobą. 

Taffy  pokraśniała  z  dumy  i  niecierpliwie  czekała,  kiedy  znów  będzie  mogła 

pomóc. 

– Nie o siebie się martwię... aaach! 
Kobieta  kurczowo  chwyciła  jego  rękę,  zwijając  się  z  bólu.  Czoło  zrosiło  się 

kroplami  potu.  Po  chwili  atak  przeszedł.  Ciężki oddech  unosił  piersi  pod  lśniącą 
wieczorową  sukienką.  Smukłe  nogi  w  czarnych  pończochach  spoczywały 
bezwładnie na dywanie, jak nogi porzuconej lalki. Na twarzy Paula, niemal równie 
bladego jak Claudia, malował się wyraz bólu i bezradności. 

– Niepotrzebnie poszedłeś. – Głos, znany tysiącom fanów, byt drżący i pełen 

żalu. – Nic by się nie stało, gdybyś był przy mnie. 

– Nic by się nie stało, gdybyś dbała o siebie  – powiedział bez złości, gładząc 

bezwładną dłoń. – Od kiedy to trwa? 

– Od czterech miesięcy – mówiła tak cicho, że Taffy ledwie słyszała słowa. – 

Już po koncercie w Vegas miałam iść do lekarza, ale musiałam się przygotować do 
trasy europejskiej. 

– Przynieś jakiś koc, trzeba ją okryć – Paul polecił Taffy. – Tam są sypialnie. 
Uwinęła się szybko, nie zapominając także o poduszce. 
–  Coraz  lepiej  –  pochwalił,  wstając  z  podłogi  zwinnym  ruchem.  –  Mogę 

bezpiecznie przekazać ci opiekę. 

–  Nie  odchodź!  Nie  zostawiaj  mnie,  proszę.  –  Wiotka  postać  na  dywanie 

zadrżała konwulsyjnie, gdy Taffy otulała ją kocem. 

–  Muszę  otworzyć  drzwi  wejściowe,  bo  zaraz  przyjedzie  ambulans  –  rzucił, 

spiesząc do drzwi. – Nie denerwuj się. 

–  Spokojnie,  kochana.  –  Taffy  przyklękła  przy  chorej,  jak  wcześniej  Paul,  i 

przemówiła  tym  samym,  troskliwym  tonem.  –  Zostanę  z  tobą  –  powiedziała, 
ujmując smukłą dłoń o srebrnych paznokciach. 

background image

– Chyba zemdlała. – To był Nick, który zjawił się nagle i ruszył za Paulem. – 

Wiesz, nie wiedziałem, co mam... 

– Z drogi! 
Rozległ  się  odgłos,  jakby  młody  człowiek  został  odepchnięty  pod  ścianę,  ale 

Taffy  nie  odwróciła  się.  Coś  dziwnego  stało  się  z  włosami  piosenkarki.  Nagle 
zrozumiała  i  ostrożnym  ruchem  pociągnęła  za  bujną  srebrzystoblond  grzywę. 
Peruka  zwisała  jej  w  ręku  i  ukazały  się  przepocone  kosmyki  tej  samej  barwy, 
oblepiające kształtną czaszkę. 

–  O,  tak  lepiej  –  szepnęła  Claudia  z  ulgą,  obdarzając  swą  opiekunkę 

spojrzeniem  pięknych  ciemnoniebieskich  oczu.  –  A  mogłabyś  zrobić  coś  z  tymi 
cholernymi rzęsami? 

– Jasne. – Taffy odłożyła perukę i w skupieniu zaczęła odklejać sztuczne rzęsy 

gwiazdy. 

– Dzięki. – Piosenkarka zamrugała z ulgą. – Teraz mam pewnie biały pasek na 

powiekach? – zapytała nagle z niepokojem. 

–  Nie  da  się  ukryć.  I  szminka  ci  się  całkiem  rozmazała.  Ale  nie  martw  się, 

wyglądasz całkiem... 

– Zmyj ją, szybko! – zawołała Claudia, na moment powracając do władczego 

tonu rozkapryszonej gwiazdy. – Moja kosmetyczka jest w sypialni. 

Taffy  zerwała  się  z  miejsca.  Znała  drogę.  Z  tyłu  dobiegł  ją  kolejny 

rozdzierający jęk bólu. 

–  No,  teraz  już  nie  wyglądasz  jak  klaun  –  stwierdziła  w  chwilę  potem  z 

satysfakcją, przyglądając się dziwnie nagiej twarzy kobiety. 

– Dzięki. Cieszę się, że tu ze mną jesteś. 
– Naprawdę? – Taffy z trudem ukrywała radość. – Ja też się cieszę. 
– Na facetów nie można w tych sprawach liczyć  – gwiazda mrugnęła do niej 

porozumiewawczo. – Wyobrażasz sobie Paula w roli wizażystki? 

– Na Boga, nie. – Taffy odpowiedziała uśmiechem, prawdziwie radosnym, tak 

jak radosna była świadomość, że Paul i ta kobieta nie byli parą. Powiedziało jej o 
tym coś ciepłego w głosie Claudii. Tak mówi się o dobrym, starym kumplu, lecz 
nie o kochanku. 

Drobna  twarz  ułożyła  się  wygodniej  na  poduszce,  napięte  rysy  przybrały 

łagodniejszy  wyraz.  Sceniczny  wamp  przypominał  teraz  zmęczoną  małą 
dziewczynkę. 

– Taka bezbronna... – wyszeptała do siebie Taffy i nagle podskoczyła, widząc 

Nicka, stojącego tuż nad nią. Pił kawę z porcelanowej filiżanki. Nie zaproponował, 

background image

że zaparzy również dla niej. 

–  Jak  się  czuje?  –  zagadnął,  przysuwając  sobie  krzesło.  Usiadł,  wyciągając 

przed  siebie  długie  nogi  w  wieczorowych  lakierkach  o  wąskich  czubach.  Nagle 
drgnął, odstawiając z chlupotem kawę na stół. 

– Co to jest? 
Taffy, idąc za jego spojrzeniem, odwróciła się i ujrzała, że wpatruje się w kłąb 

jasnych włosów, leżący na drugim końcu stołu. 

– To tylko peruka Claudii – wyjaśniła. 
–  O  Boże,  a  już  myślałem,  że  widzę duchy!  –  jęknął, chciwie  pociągając  łyk 

ciemnego płynu. 

Popatrzyła  na  niego  z  politowaniem,  a  potem  znów  zajęła  się  swoją 

podopieczną.  Z  niepokojem  wyczuła  na  przegubie  przyspieszony,  słaby  puls. 
Zdążyła opiekuńczo uścisnąć dłoń Claudii, gdy nadszedł nowy paroksyzm bólu. 

– Ze też jej wrzód nie miał kiedy pęknąć – skomentował Nick. 
– Więc o to chodzi? – Taffy pogładziła smukłe palce o srebrnych paznokciach. 
–  Z  objawów  widzę,  że  tak.  Tata  walczy  z  wrzodami,  a  jest  takim  samym 

typem jak ona, pracoholikiem, który wszystko musi wykonywać perfekcyjnie. 

– Też pękł mu wrzód? 
– Nie, ale lekarze stale ostrzegają go, że to się stanie, jeśli nie zwolni tempa. 
– Czemu od razu nie powiedziałeś nam, o co chodzi? 
– burknęła. Stanowczo zaczynała mieć dosyć tego niewydarzonego artysty. 
– Najgorsze, że jutro zaczyna się Jarmark Pasterski – ciągnął, nie zwracając na 

nią uwagi. – Hej, zaraz... – Oko mu zabłysło i nagle dziwnie bystro zaczął się jej 
przyglądać. 

–  Ujecie  będzie  dalekie.  Tu  owieczki,  tam  pasterze,  a  wśród  nich  piękna 

dziewczyna... 

– Co cię napadło? 
Nick  gestem  reżysera  złożył  palce  w  okienko  kadru  i  wycelował  w  nią 

wyimaginowany obiektyw. 

– Kochanie, możesz nałożyć tę perukę? 
– Co takiego? 
– Masz inną sylwetkę, ale z dystansu nikt się nie zorientuje. 
– Na litość boską, Nick, w takim momencie... 
Urwała, nasłuchując.  Winda zatrzymała się na piętrze, w drzwiach zazgrzytał 

klucz. Nareszcie. 

Dalej  wszystko  potoczyło  się  w  przyspieszonym  tempie.  Do  jadalni  wpadli 

background image

mężczyźni z noszami, zagadali półgłosem do Paula w luksemburskim dialekcie, po 
czym  szybko  wynieśli  Claudię,  okrytą  tym  samym  kraciastym  kocem,  który  jej 
przyniosła. 

– I co teraz? – zapytał Nick, kiedy trzasnęły drzwi i w pokoju opadło napięcie. 
– Ty idź spać – powiedział Paul, brzęcząc kluczykami w kieszeni marynarki. – 

A my jedziemy do szpitala. 

–  My?  –  zająknęła  się  na  widok  gestu  zapraszającego  ją  do  wyjścia.  – 

Naprawdę chcesz, żebym jechała z tobą? 

–  Zdaje  się,  że  przejmujesz  się  nią?  –  zagadnął,  jakby  odpowiedź  była 

oczywista. 

–  Jest  bardzo  miła  –  przytaknęła  Taffy,  podbudowana  niespodziewanie 

zyskanym poczuciem własnej ważności. – I życzę jej zdrowia. 

–  Można  się  przywiązać  do  kogoś,  kiedy  pomaga  się  mu  w  potrzebie  – 

powiedział z powagą. – Chodźmy w takim razie. A ty idź do łóżka – zwrócił się do 
Nicka.  –  No  już,  dobranoc  –  dodał  niecierpliwie,  widząc  niezdecydowaną  minę 
siostrzeńca. 

Taffy przez chwilę myślała, że Nick zaprotestuje, ale pozwolił sobie zamknąć 

drzwi przed nosem. 

Później liczyła się już tylko niezwykła jazda elegancką, pachnącą skórą foteli 

limuzyną Paula przez magiczne, szepcące tysiącami odgłosów miasto. Ciemność, 
przecinana  ciepłymi  błyskami  latarni,  delikatny  zapach  tymianku  i  silne,  wąskie 
dłonie,  pewnie  trzymające  kierownicę.  Zapadła  w  trans,  kołysana  miękko,  aż 
głowa opadła jej na dziwną, wąską, sprężystą, żywą poduszkę... 

–  C-co?  Gdzie  jesteśmy?  –  ocknęła  się,  gotowa  do  działania,  lecz  jeszcze 

niezbyt przytomna. Policzek miała gorący od spania na ramieniu Paula. 

Wysiadł z wozu i otworzył przed nią drzwiczki. W oczy boleśnie zakłuł ostry 

blask  lamp  w  izbie  przyjęć.  Czekała,  aż  Paul  załatwi  formalności,  a  potem  szli 
długimi, lśniącymi czystością korytarzami, wzdłuż szeregu drzwi z numerkami, aż 
wreszcie,  za  kolejnym  zakrętem,  trafili  do  niewielkiej  salki,  gdzie  stała  kanapa, 
stolik i dwa fotele. 

Usiadła, rozglądając się po surowym, prostym wnętrzu. Paul usiadł daleko od 

niej, w drugim końcu kanapy. 

– Zdejmij buty i wyciągnij wygodnie nogi – polecił. 
– Możemy tu zostać aż do rana. 
– Ale... nie potrzebuję całej kanapy – zaprotestowała. 
– Tylko trochę odpocznę – dodała tonem usprawiedliwienia. – Tak się dziwnie 

background image

czuję. Tyle się zdarzyło i wszystko wygląda zupełnie inaczej niż w domu... 

Niepostrzeżenie  Paul  znalazł  się  u  jej  boku.  Ciepłe,  opiekuńcze  ramiona 

otoczyły ją. Przygiął głowę Taffy do swego ramienia, nakłaniając, by ułożyła się 
tam wygodnie. 

–  Śpij,  moje  małe  zielone  serduszko.  Obudzę  cię,  kiedy  będzie  już  coś 

wiadomo. 

Jak miło, jak dobrze rozmarzyć się w błogiej bliskości tego człowieka, łowiąc 

w nozdrza delikatną woń tymianku i miodu, nagietka oraz całej reszty dzikiej łąki, 
zaklętej w wytwornej wodzie toaletowej, której używał. 

–  Uhm...  –  mruknęła,  przeciągając  się  rozkosznie,  ale  zaraz  czujnie  uniosła 

powieki i zerknęła na zegarek. Czyżby wskazywał czwartą? Przetarła oczy, sądząc, 
że źle widzi wskazówki, ale nie pomyliła się. 

– Rzeczywiście jest tak późno? 
–  Albo  przeciwnie,  tak  wcześnie  –  uśmiechnął  się  Paul.  Głos  miał  miękki, 

przyjazny, zupełnie inny niż przedtem. – Słyszałaś, co mówił doktor? 

– Jaki doktor? – zamrugała, wodząc wzrokiem po pustym pomieszczeniu. 
– Mówił, że zabieg się udał i Claudia szybko wróci do zdrowia. 
–  Och,  Paul,  jak  się  cieszę!  –  Taffy  aż  zerwała  się  z  miejsca.  –  Możemy  ją 

zobaczyć? 

– Nie, dopiero jutro. A na razie... 
Znienacka porwał ją w objęcia i zakręcił w triumfalnym tańcu. 
– Zaraz będziemy świętować! – wykrzyknął. 
Instynktownie chwyciła go za barki, aby nie upaść, i poczuła twardość mięśni, 

prężących się pod cienką wełną marynarki, i bezgłośny przekaz, płynący od tego 
wspaniałego  ciała.  Cała  reszta  świata  zawirowała  wokół  niej  jak  gwiezdny  pył, 
omiatający  ją  połyskliwą  mgławicą.  Albo  obłok  tymiankowej  woni,  który 
przyprawiał o zawrót głowy. Spadała, dopóki dotyk gorących ust na wargach nagle 
nie  sprowadził  jej  na  ziemię.  To  już  nie  było  nieziemskie  zjawisko,  tylko 
mężczyzna  pożądający  kobiety.  Nie  tylko  usta  jej  pragnęły,  ale  i  głodne  dłonie, 
które objęły ją chciwie w talii, a potem powędrowały wyżej, ku piersiom. 

Taffy spazmatycznie złapała oddech, na poły spragniona, na poły przerażona. 

Jeszcze żadnemu mężczyźnie nie pozwoliła posunąć się tak daleko, ale i żaden nie 
doprowadził jej do takiego szaleństwa. 

– Paul, nie! Nie tu! – krzyknęła, kiedy jego kciuki zaczęły zataczać zmysłowe 

kręgi wokół jej sutków. 

Znieruchomiał  i  przestraszyła  się,  że  znów  się  rozgniewa,  lecz  przygarnął  ją 

background image

tylko  do  siebie.  Jak  przedtem,  poczuła  jego  gotowość,  ale  już  się  nie  bała.  Jak 
mogła ją przerażać słodka obietnica? Cale jej ciało zatęskniło za spełnieniem, jak 
zielona  roślina  za słońcem.  Tylko  nie bardzo  potrafiła sobie  wyobrazić,  za  czym 
tak naprawdę tęskni... 

– Ja... nigdy tak naprawdę... nie kochałam się... – wykrztusiła, czerwieniąc się 

po uszy. 

– Och, ty moje zielone, zieloniutkie serduszko! – Pieszczotliwie musnął ustami 

rozgorączkowany policzek Taffy. – Wcale nie musisz tego robić. 

– Kiedy... właśnie... – Potrząsnęła głową, jakby chciała obudzić się ze snu.  – 

Nikt przedtem nie sprawił, że tego zapragnęłam. 

– Czuję się zaszczycony. 
Wcale nie sprawiał takiego wrażenia. Odsunął ją od siebie, jakby nagle sam się 

zbudził. Wybąkał coś, co miało przypominać przeprosiny, po czym odwrócił się ku 
wyjściu, wpychając ręce w kieszenie. 

– Odwiozę cię do domu. 
–  Nie!  –  zaprotestowała  żarliwie.  –  Nie  mogę...  iść  sama  do  łóżka,  i  tak  nie 

zasnę... sama nie... 

Urwała,  przerażona  własną  śmiałością.  Jednocześnie  poczuła  ulgę,  gdyż 

powiedziała dokładnie to, co czuła. Paul popatrzył na nią przeciągle. W ciemnych 
oczach odbijało się niedowierzanie. 

– Mała, szalona Taffy, czy wiesz, co mówisz? 
– Wiem. – Zebrała się w sobie i dzielnie ciągnęła dalej: – Nie każdy mężczyzna 

chce być tym pierwszym. 

– Ja czułbym się zaszczycony. Ale zważ, kochana, że poznaliśmy się zaledwie 

– rzucił okiem na zegarek – sześć godzin temu. 

– Sześć, ale za to jak znaczących! 
– Chciałem zauważyć, że większość z nich przespałaś. 
–  Nie  szkodzi,  widocznie  tak  musiało  być.  –  Wzruszyła  ramionami.  –  Od 

chwili  kiedy  się  spotkaliśmy...  polubiłam  ciebie,  bardzo.  Jesteś  dobry,  taki 
opiekuńczy... i to najbardziej się dla mnie liczy – dokończyła z zapałem. 

– Jestem, jaki jestem – burknął. Zacisnął powieki, a kiedy je otworzył, w jego 

spojrzeniu  pojawiła  się  determinacja,  jakby  w  ułamku  sekundy  podjął  ważną 
decyzję. 

–  Bardzo  cię  pragnę,  Taffy  Griffin,  ale  zrozum,  nie  możesz  zrobić  kroku, 

którego potem będziesz żałować. 

– Nie będę żałować – powiedziała z absolutnym przekonaniem. 

background image

– Nie bądź taka pewna. – Odwrócił się i otworzył drzwi. – Mam propozycję – 

rzekł, popychając ją do wyjścia. – Pójdziemy sobie do domu. 

– Piechotą? A wóz? 
– I tak tu jeszcze wrócę. Teraz chcę zabrać twoje zielone angielskie serduszko 

na spacer przez zielone serce Europy. 

– O czwartej rano? 
– Kiedy dojdziemy do domu, będzie już jasno. Chodź! Ten spacer miał w sobie 

coś z magicznej wędrówki. 

Zaczęli  od  szerokiej  Avenue  de  la  Liberté,  alei  Wolności,  nawet  o  tej  porze 

rojącej się od aut, i wstąpili na most Adolfa, spinający brzegi stromej doliny rzeki 
Pétrusse,  kipiącej  w  dole  ciemną  masą  zieleni.  Nawet  nie  zauważyła,  kiedy 
znaleźli się przy potężnym bastionie Bock, a potem jak zjawisko przepłynął obok 
nich w porannej mgle Pałac Książęcy, przed którym pełnił wartę samotny żołnierz. 
Zdawali się błądzić bez końca plątaniną wąskich uliczek, piąć się i schodzić wśród 
skał, tonących w zieleni, i potężnych murów, aby znów wyjść na szerokie bulwary, 
pyszniące się wystawami najelegantszych sklepów. 

Wreszcie  na  niebie,  zrazu  nieśmiało,  a  potem  coraz  jaśniej,  rozlał  się  świt. 

Kiedy  szli  alejkami  Parku  Miejskiego,  chór  ptaków  powitał  wstające  słońce.  Za 
placem Glacis weszli w rejon, który już znała, i wkrótce stanęli pod bramą domu. 
Właśnie blade niebo nad ich głowami zaczęło nasycać się błękitem, a nad dachami 
popłynęły różowawe obłoczki. 

–  Wiesz,  twoje  policzki  mają  dokładnie  ten  sam  kolor  –  zauważył  Paul, 

otwierając  furtkę.  –  Zaczerwieniłaś  się,  czy  to  tylko  odblask  nieba?  –  dodał, 
przyglądając się uważnie Taffy. 

– Nie wiem – bąknęła. – Sama nie wiem, kim jestem ani gdzie jestem... 
– Ani nawet co robisz? 
– Wiem, co robię. 
Wiedziała i była zdecydowana wreszcie poznać miłość. Z mężczyzną, którego 

właśnie wybrała, który nagle stał się dla niej całym światem. 

– A ty wiesz? – zapytała, unosząc głowę i patrząc mu w oczy. 
– Zawsze wiem. 
Miała  wrażenie,  że  im  wyżej  unosi  ich  winda,  tym  bardziej  narasta  napięcie. 

Myślała  już tylko  o ustach  Paula  na swoich  ustach,  o  ciele  przylegającym  do  jej 
ciała. 

Przy wyjściu przepuścił ją przodem. Podeszła do własnych drzwi i stanęła bez 

ruchu, z kluczem w ręku. 

background image

– Proszę, jesteś u siebie  – powiedział cicho. Nie drgnęła. Musnął palcami jej 

kark. 

– Nie wiesz, co masz robić? Mam ci powiedzieć? 
– Tak, powiedz i... – Spuściła oczy, nagle onieśmielona. – I pokaż. 
– Z przyjemnością, kochana. Nawet nie wiesz, z jaką. 
Wziął  od  niej  klucz,  otworzył,  włączył  światło  i  poprowadził  w  głąb 

mieszkania.  Pachniało  już  znajomo  i  jednocześnie  obco  –  przyprawami  innej 
gospodyni,  perfumami  innej  kobiety.  Zawahała  się,  przystanęła  w  holu.  Wtedy 
chwycił ją w ramiona i poprowadził we właściwym kierunku. 

– Nie posłałam łóżka – opierała się. – To znaczy łóżka Annette. 
–  Zaręczam  ci,  kochanie  –  przyciągnął  ją  ku  sobie,  ogarniając  gorącym 

oddechem – że nie było tak, jak myślisz. 

Bardzo chciała mu wierzyć. 
– Naprawdę, Paul? Nigdy nie było? 
– Nigdy – powiedział głębokim głosem, który uświadomił jej, jak bardzo jest 

niedojrzała,  skoro  zadaje  takie  pytania.  –  Czy  wiesz,  że  twoje  oczy  mają  odcień 
listków  brzozy,  prześwietlonych  słońcem?  –  Gdy  to  mówił,  jego  dłonie  nową 
pieszczotą  przesunęły  się  po  plecach  Taffy.  –  Ale  nie  teraz,  nie,  teraz  są  jak 
sztormowe morze. Ach, precz z tym! 

Niecierpliwym  ruchem  ściągnął  narzutę  z  łoża.  W  ten  sam  błyskawiczny 

sposób  pozbył  się  marynarki.  Pod  białym  materiałem  koszuli  w  świetle  poranka 
rysowały się silne ramiona. Objął dużymi dłońmi smukłą talię Taffy. 

– Pochyl się ku mnie – poprosił. 
Nie wiedziała, o co mu chodzi, ale posłuchała. W ułamku sekundy sukienka i 

stanik, rozpięte, opadły na wysokość talii. 

– Jak to zrobiłeś? – spytała, oszołomiona. 
–  Po  prostu  zrobiłem  –  mruknął,  zajęty  podziwianiem  jej  piersi.  Gładził  je  i 

ważył  w  dłoniach.  –  Cudowne  –  zachwycił  się,  wciskając  twarz  między  dwie 
krągłe  półkule.  Taffy  poczuła  dotyk  włosów,  lekkie  ukłucia  porannego  zarostu, 
łaskotanie  rzęs  –  i  ekstatycznie  przylgnęła  do  niego.  A  potem  smakowali  się 
nawzajem, z wielkim zapałem. 

– Jeszcze nie – powiedział z wysiłkiem, odrywając się od ust Tafty mimo jej 

jawnych protestów. – Nie jesteśmy gotowi. 

– Nie? – Z trudnością łapała oddech, dręczona niespełnionym  pragnieniem.  – 

Co w takim razie robimy, jeśli nie... ? 

W odpowiedzi silnym szarpnięciem postawił ją przed sobą i obnażył, ściągając 

background image

stanik i sukienkę, które opadły w dół, łącznie z figami. 

–  Nie  wstydź  się  –  pochwycił  ją  za  ręce.  –  Jesteś  piękna,  wiesz?  –  Zaczaj 

całować nagie  ciało, od brzucha, przez nabrzmiałe  sutki,  do napiętego  łuku szyi. 
Dopiero teraz uwolnił jej przeguby. 

Niewprawnie  i  w  pośpiechu  zaczęła  rozpinać  guziki  jego  koszuli.  Gładki 

materiał rozstępował się, odsłaniając pierś pokrytą ciemnymi włosami. 

– Czekaj – znów odsunął jej dłonie. 
Odwrócił się i szybko ściągnął resztę ubrania, lecz ciągle stał tyłem do Taffy, 

lekko pochylony. 

–  Paul,  co  robisz?  –  dopytywała  się,  kuląc  się  na  łóżku  w  niecierpliwym 

oczekiwaniu.  Wpatrywała  się  zachłannie  w  łuk  opalonych  pleców,  w  wąskie 
biodra, jędrne pośladki i długie, umięśnione nogi. 

–  Paul...  –  Musiała  mówić  szybko,  aby  nie  stracić  śmiałości.  –  Wiem,  że  z 

Annette już skończone, i wiem, że z Claudią... nic nie było. Ale powiedz, czy... czy 
nie zdradzasz kogoś? 

–  Ależ  skąd!  –  zaprzeczył  natychmiast,  zdumiony  pytaniem.  –  Myślisz,  że 

gdybym kogoś miał, byłbym tu z tobą? 

– Wiem, że nie jesteś żonaty ani zaręczony. 
– Jasne, że nie. 
– Lecz możesz spotykać się przecież z jakąś kobietą. Jeśli ona czeka na ciebie... 
– Nikt nie czeka – uciął, rozbrajając ochronną gardę rąk Taffy i przechylając ją 

na  łóżko.  Poczuła  ciężar  jego  ciała  i  przeszedł  ją  rozkoszny  dreszcz.  –  A  ty 
powinnaś pytać o takie rzeczy dużo wcześniej, nie uważasz? 

– Lepiej późno niż wcale – żachnęła się. – Hej, co robisz? Och! Nie, teraz już 

dobrze, nie przestawaj... 

Wcale  nie  zamierzał  przestać.  Długo  tłumione  pożądanie  uniosło  go  jak 

potężny  nurt  i poddał  się  jego sile,  ciągnąc  ze  sobą  Taffy.  Wznosiła  się  razem  z 
nim na kolejnych falach, coraz wyżej i wyżej, dziwiąc się, że nie czuje bólu, tylko 
rozpalającą zmysły obietnicę błogości. 

– Paul, teraz, błagam... teraz...  – dyszała. Zdawało się jej, że za chwilę straci 

przytomność. 

Zmusił ją do milczenia pocałunkiem, ale jej ciało, prężące się pod nim, mówiło 

więcej niż słowa. 

Pragnęła go jak roślina wody i słońca; wystarczyło tylko, by wypełnił ją, żeby 

rozkwitła wspaniale, jak nigdy dotąd. 

I tak się stało. 

background image

 

background image

Rozdział 4 

 
– Taffy! – Paul zapukał do drzwi łazienki. – Wszystko w porządku? 
– Tak. 
Taffy mocniej zacisnęła pasek szlafroka i z odrazą spojrzała na zloty promień 

słońca, sączący się przez zasłonkę. Czemu najgorszy dzień w jej życiu zapowiadał 
się tak pięknie? 

–  W  takim  razie  wyjdź,  proszę.  –  Głęboki  głos  zza  drzwi  był  zatroskany  i 

jednocześnie niecierpliwy. – Wszystko będzie inaczej, zobaczysz. 

Taffy, wciśnięta w kąt łazienki, zamrugała oczami, łykając łzy. 
– Idź stąd – chlipnęła. 
– Wyjdź, pogadamy. – Szarpnął klamką. 
– Nie ma sensu. 
– Zachowujesz się tak, jak gdybym popełnił nie wiem jaką zbrodnię. 
– Bo popełniłeś! Idź i więcej nie wracaj! 
–  Taffy,  radzę  ci  zmądrzeć!  Jeśli  nie  otworzysz  tych  drzwi,  wyważę  je  – 

powiedział głosem, który już znała – twardym, nawykłym do posłuchu. 

–  Nie  zrobisz  tego.  Takie  rzeczy  pokazują  tylko  na  filmach  –  stwierdziła, 

dumna  ze  swej  przenikliwości.  –  Co  najwyżej  może  ucierpieć  twoje  ramię,  choć 
oczywiście jest ze stali. 

– Przecież nie będę szarżował na nie jak byk, tępa głowo. Wystarczy, że wybiję 

to  –  pięść  zadudniła  w  ażurowy  panel  u  góry  –  a  potem  zwyczajnie  sięgnę  do 
klamki. 

–  Rób, co chcesz,  w  końcu to  twoja  własność  – stwierdziła  zjadliwie.  – Całe 

szczęście, że ja nią nie jestem. 

Odpowiedziała  jej  cisza.  Taffy  zamieniła  się  w  słuch.  Co  się  stało?  Miała 

wrażenie,  że  słyszy  oddalające  się  kroki,  a  potem  skrzypnięcie  drzwi  sypialni. 
Pewnie poszedł tam, żeby się ubrać! 

Odchodzi, dokładnie tak jak mu kazała. Drań! Nie zależy mu na niej; pogroził 

dla  porządku,  że  włamie  się  do  łazienki,  a  kiedy  przypomniała  mu,  że  zniszczy 
swoją własność, od razu mu przeszło. Podły materialista! 

– Powinnam od razu wiedzieć! – krzyknęła na cały głos. – Więcej dbasz o swój 

majątek niż o miłość. 

Znów  nie  było  odzewu,  ale  za  to  usłyszała  kroki,  wychodzące  z  sypialni. 

background image

Instynktownie  oczekiwała  trzasku  zamykanych  drzwi  wejściowych.  Skończy  się 
piękny  sen  i  zostanie  sama  w  tym  obcym  świecie.  Usiadła  skulona  pod  ścianą, 
obejmując kolana ramionami. 

A jednak Paul nie wyszedł. Wrócił pod drzwi łazienki. 
– Posłuchaj mnie uważnie, Taffy – przemówił dobitnie. – Trzymam właśnie w 

ręku pewną damę z brązu... 

–  Moje  trofeum  sportowe!  –  Taffy  zerwała  się  na  równe  nogi,  uderzając  się 

boleśnie o wieszak na ręczniki. – Jak śmiałeś wejść do mojego pokoju i wziąć to?! 
– wykrzykiwała, oburzona do głębi. 

– To dopiero początek, złotko. Lepiej wyjdź stąd. 
– Natychmiast odstaw tę statuetkę! 
– Użyję jej do wyłamania osłonki. 
– Dobrze, wychodzę. – Wściekle szczęknęła zasuwką, wypadła z łazienki jak 

furia,  wyrwała  Paulowi  figurkę  z  ręki  i  kurczowo  przycisnęła  ją  do  siebie.  –  To 
moje największe osiągnięcie w gimnastyce artystycznej – wysapała. – Później już 
się nie nadawałam... 

Ugryzła się w język. Co też wygaduje, w takim momencie! 
– Dlaczego się nie nadawałaś? – zapytał z zaciekawieniem. 
– Normalnie, wyrosłam – warknęła. 
– Coś podobnego, nie zauważyłem – uśmiechnął się kąśliwie. 
–  Och,  przestań  ze  mnie  kpić.  Nie  dość,  że  zabrałeś  mi  całą...  –  urwała 

dramatycznie. Sama go prowokuje głupim paplaniem. 

Oczywiście Paul nie byłby sobą, gdyby nie wykorzystał okazji. 
– Całą? – zachichotał bezczelnie. – W takim razie niewiele tego było. 
Taffy zacisnęła palce na figurce, jakby zamierzała walnąć go nią w głowę. 
– Czyżbyś był niezadowolony? Rozczarowany? 
– Oczekiwałaś gratulacji? 
– Jak możesz być tak okrutny? – wyszeptała ze ściśniętym gardłem, walcząc ze 

zdradzieckimi łzami. – Dokładasz mi, wiedząc, że i tak cierpię. 

–  Taffy,  chyba  nie  wierzysz,  że  jest  mi  wesoło,  kiedy  patrzę  na  ciebie  – 

powiedział  pojednawczo  i  wyciągnąwszy  ku  niej  rękę,  nawinął  na  palec  jeden  z 
rozwichrzonych kosmyków. 

–  Chciałabym  nie  wierzyć,  ale  niestety  tak  jest.  –  Odtrąciła  dłoń  Paula  i 

odwróciła się od niego. – Wszystko z twojej winy. 

– Przestań! 
–  Nie  przestanę  –  powiedziała  wojowniczo,  choć  bliskość  tego  mężczyzny 

background image

przenikała  ją  dreszczem.  –  Mało  tego,  nie  chcę  cię  już  więcej  widzieć.  Nigdy  – 
dodała z mocą, wymijając go i idąc do salonu. 

– Jednym słowem, odrzucasz mnie jak zabawkę, która ci się znudziła? 
Zignorowała  go.  Podeszła  do  regału  i  starannie  ustawiła  cenną  statuetkę  na 

swoim miejscu. Dopiero teraz odwróciła się i popatrzyła na Paula. Był ubrany, ale 
niekompletnie. Dziwnie wyglądały bose stopy, wystające spod eleganckich spodni. 
Rozchełstana  koszula  odsłaniała  opalone  ciało.  Włosy,  lak  starannie  zaczesane, 
teraz  romantycznie  opadały  mu  na  oczy.  Taffy  przełknęła  ślinę.  Czemu  widok 
eleganckiego faceta w stanie ogólnego nieładu miałby być aż tak ekscytujący? 

Mocno wcisnęła ręce w kieszenie. 
– To była jedna wielka pomyłka – oświadczyła z powagą. 
–  Szkoda  –  powiódł  leniwym  wzrokiem  po  jej  figurze,  opiętej  ciasno 

zawiązanym  szlafrokiem.  –  Może  i  miałaś  zbyt  pełne  kształty,  jak  na 
gimnastyczkę, ale stanowczo takie wolę – powiedział, zbliżając się ku niej. 

Zacisnęła pięści w kieszeniach, aż paznokcie wbiły się w ciało. 
–  Nie  chcę  nawet  już  z  tobą  rozmawiać  –  szepnęła  z  trudem,  bo  gwałtownie 

zaschło jej w gardle. 

Zatrzymał się i złożył jej szyderczy, oficjalny ukłon. 
– Jak sobie życzysz. Ale zanim się rozstaniemy, może jednak wyjaśnisz mi, o 

co ci chodzi. 

– Nic dla ciebie nie znaczę! 
–  Interesujące  –  powiedział  niskim  głosem,  ujmując  jej  twarz  w  dłonie  i 

zmuszając, by popatrzyła mu w oczy. 

– Puść mnie! – Szarpnęła się bezsilnie, chwytając go za przeguby. 
– Najpierw powiesz mi, o co chodzi! 
– Jesteś okropny! – syknęła. – I gruboskórny. 
– Nie na tyle gruboskórny, by nie zauważyć, że tak naprawdę wcale nie jesteś 

na mnie wściekła, choć z pewnością masz mi coś za złe. Żebym tylko wiedział, co. 
–  Długo,  uważnie  popatrzył  jej  w  oczy,  jakby  spodziewał  się  tam  znaleźć 
odpowiedź. 

Niestety,  miał  rację.  Poczuła,  że  się  czerwieni.  Nerwowo  rzuciła  głową, 

pragnąc ukryć twarz, aż fala włosów opadła jej na oczy. W tej samej chwili Paul, 
posługując się metodą zaskoczenia, rozchylił poły turkusowego szlafroczka. 

–  Zostaw  mnie!  –  jęknęła,  mobilizując  resztki  woli.  Wyszarpnęła  mu  się  i 

zaciskając  poły  szlafroka,  wycofała  się  na  drugą  stronę  stolika  do  kawy, 
gorączkowo  rozglądając  się  za  jakąś  bronią.  Na  dywanie  walały  się  klapki  na 

background image

szpilkach. Chwyciła jeden z nich za pompon z puszka i bojowym gestem nastawiła 
ostry, długi obcas w stronę zbliżającego się przeciwnika. 

– Podejdź tylko bliżej, a zaprawię cię... och!  – Klapek wyfrunął jej z ręki i z 

trzaskiem wylądował w drugim końcu pokoju. 

– Jak na kogoś, kto przeżywa dramat, jesteś bardzo bojowa, moja mała myszko 

– zauważył. 

– A co mam robić, jeśli nie chcesz dać mi spokoju? 
–  Nic,  bo  i  tak  ze  mną  nie  wygrasz  –  wzruszył  ramionami,  szykując  się,  by 

znów ją objąć. 

Taffy  odskoczyła  do  tyłu,  potknęła  się  o  nieszczęsny  pantofel  i  mało 

brakowało, a upadłaby na szybę. Na szczęście silne ramiona chwyciły ją w porę i 
przytrzymały. 

–  Hej,  chyba  nie  chcesz  stłuc  mojego,  przepraszam,  twojego  okna?  – 

powiedział, ciasno obejmując ją w pasie. 

– Jeśli będziesz dalej tak się zachowywał, na pewno jeszcze coś zdemolujemy 

– odparowała. 

–  Dosyć  tych  podchodów  –  mruknął,  prowadząc  ją  w  bezpieczniejszy  kąt 

pokoju. – Musisz mi powiedzieć, o co ci chodzi. 

Zawahała się. Nie miała nic przeciwko temu, by dalej ją tak trzymał. 
–  Albo  mi  powiesz,  albo...  wiem,  co  zrobię  –  zaniosę  cię  do  sypialni  i  znów 

będę się z tobą kochał. 

–  I  znów  się  zabezpieczysz?  –  Cała  złość  wróciła  w  jednej  chwili  na  to 

wspomnienie. – A ja, naiwna, nie domyślałam się, po co po drodze wstępowałeś do 
nocnego sklepu. 

– Ach, więc w tym problem! 
– Kiedy się rozbieraliśmy i kazałeś mi czekać...  – Wściekłość i żal kipiały w 

niej  na  samo  wspomnienie  tamtej  chwili.  –  Nie  miałam  pojęcia,  co  się  stało. 
Zorientowałam się dopiero potem. 

Paul wyprostował się i cofnął o krok. 
–  Jeśli  dobrze  rozumiem  –  powiedział  z  wolna  –  cała  twoja  demonstracyjna 

wręcz niechęć bierze się stąd, że ośmieliłem się zatroszczyć o ciebie? 

– Nie! Stąd, że nie raczyłeś dzielić ze mną tej troski! 
– wybuchła. – To była dla ciebie zwykła formalność! 
– Skąd możesz o tym wiedzieć? – Paul chwycił Taffy za ramiona, jakby chciał 

wytrząsnąć z niej odpowiedź. 

– Puść mnie – wycedziła, nie patrząc mu w oczy. 

background image

Nie  spodziewała  się,  że  posłucha  natychmiast,  i  znów poczuła  się niepewnie. 

Czy nie za bardzo go rozgniewała? 

– Coś w tym musi być – powiedział, marszcząc brwi. 
– Na pewno masz inne, ważniejsze powody, żeby obstawać przy tych dziwnych 

pretensjach. 

– Przy niczym nie obstaję, ja naprawdę jestem nieszczęśliwa! – jęknęła. 
– Dziewczyno, pytam cię jeszcze raz: o co naprawdę chodzi? 
–  Powiedziałam  ci,  że...  że  ja  nie...  –  rozpaczliwie  szukała  słów.  –  A  ty 

specjalnie niczego mi nie wyjaśniłeś i zrozumiałam, że po prostu nic dla ciebie nie 
znaczę. 

Długo  wpatrywał  się  w  nią  w  milczeniu,  które  narastało  jak  cisza  przed 

uderzeniem gromu. 

– Wolałabyś ryzykować zajście w ciążę? – wycedził. 
– Och, czy musisz być taki... konkretny? 
– Nie ma chyba nic bardziej konkretnego niż ciąża. 
– Nic nie rozumiesz. – Taffy bezsilnie zamachała rękami. – Nie wiesz, jak się 

czułam.  To,  że  nie  powiedziałeś  mi,  co  robisz,  odebrałam  jako  brak  zaufania 
wobec mnie. 

– Miałem ci zaufać?! – Drgnęła, cofając się o krok, bo niemal wykrzyczał jej te 

słowa  w twarz.  –  Och,  ty  głupia,  zielona...  –  ze  wzburzenia  zabrakło  mu  tchu.  – 
Niesamowite, może w ogóle uważasz, że zaufanie jest rodzajem antykoncepcji, co? 

Milczała. 
– Nie? W takim razie marzysz o dziecku? 
– Nie! 
–  Na  pewno?  Nie  byłabyś  pierwszą  kobietą,  która  usiłuje  złapać  sobie  w  ten 

sposób  bogatego  męża.  Tyle  że  zabierasz  się  do  tego  bardzo nieporadnie,  muszę 
przyznać. 

Jak mógł! Taffy zacisnęła pięści. Oburzenie dławiło ją w gardle. 
–  Jak  możesz  tak  mówić?  W  życiu  nie  przyszłoby  mi  do  głowy  coś  takiego, 

nigdy! 

Postać  Paula  zafalowała  jej  przed  oczami.  Nerwowo  szperała  w  kieszeni  w 

poszukiwaniu  chusteczki.  Uprzejmie  podsunął  jej  swoją,  nieskazitelnie  białą  i 
równiutko  złożoną.  Kiedy  ją  wzięła,  z  fałd  wysunął  się  złoty  łańcuszek  Annette, 
który zaszył się tam jak zdradziecki wąż o koralowej głowie. 

Teraz  dopiero  zrozumiała,  czemu  Paul  Seyler  podejrzewa  ją  o  tak 

wyrachowane  zamiary.  Z  obrzydzeniem  zrzuciła  błyskotkę  na  dywan  i  z  ulgą 

background image

zagłębiła twarz w płócienko, pachnące tymiankiem. 

– Czy ona – trąciła nogą serduszko – zrobiła coś podobnego? 
– Zostaw Annette w spokoju – uciął. 
– Nie mogę, bo to przez nią jesteś tak okrutnie, niesprawiedliwie podejrzliwy, i 

nawet teraz nie chcesz mi uwierzyć. 

– Co za różnica, czy to przez nią, czy przez inną? – burknął. 
Odjęła chusteczkę od twarzy i trzymała ją jak białą flagę, pragnąc, by wreszcie 

zapanował  między  nimi  pokój.  Niestety,  twarz  Paula  miała  rysy  nieruchome, 
ciężkie, jak wykute z kamienia. Nagle zatęskniła za jego natarczywymi dłońmi, za 
pożądaniem, które tak konsekwentnie odrzucała. 

–  Jak  możesz  uważać,  że  mogłabym  zniżyć  się  do  takiego  chwytu?  – 

powiedziała  cicho,  wpatrując  się  w  grę  słonecznych  refleksów  na  dywanie.  – 
Myślałam, że my... że się... – Nie mogła wypowiedzieć tego słowa. 

– Że się kochamy? – dokończył obojętnym tonem. 
– Naprawdę uważasz, że dojrzałaś do miłości? 
– Paul, bardzo cię proszę, nie psuj tego – powiedziała łamiącym się głosem. 
– I ty to mówisz? – wybuchnął. – Ja popsułem wszystko, a twoje występy były 

zupełnie niewinne, tak? 

– Ja tylko... 
–  Jasne,  ty  tylko  wybiegłaś  bez  słowa  i  zamknęłaś  się  przede  mną  w  chwili, 

kiedy  powinniśmy  być  najbardziej  blisko,  razem...  –  Teraz  on  urwał,  jakby 
zabrakło mu słów. 

Taffy była oszołomiona tym wyznaniem. 
– Uznałam, że wcale nie zależy ci na bliskości. 
– Jak mogłaś! Głupia! – Odwrócił się, wzburzony. 
– Myślisz, że byłoby lepiej, gdybym została z tobą?! 
– wykrzyknęła, idąc za nim do sypialni. Tam stanęła i patrzyła, jak szybkimi, 

nerwowymi ruchami zgarnia porozrzucane rzeczy i ubiera się. 

– W-wychodzisz – szepnęła drżącymi wargami. 
– Robię to, o co mnie prosiłaś. 
– Wcale tego nie chcę. 
– Oczywiście, chcesz, żebym został i łagodził twoje humory, bo do tego jesteś 

przyzwyczajona. 

– Skąd wiesz, do czego jestem przyzwyczajona? – najeżyła się. 
Zanim  pochylił  się,  żeby  zawiązać  but,  zaszczycił  ją  szybkim,  uważnym 

spojrzeniem. 

background image

–  To  widać  po  twoim  zachowaniu,  słychać  w  twoich  słowach.  Widać  nawet, 

kiedy  prowokujesz  swoim  wyglądem.  Choć  nie  powiem,  to  ostatnie  jest  bardzo 
pociągające.  Podsumowując  –  podszedł  do  lustra  i  starannie  zaciągnął  krawat  – 
jesteś rozpieszczona do ostatnich granic. Zapewne przez rodziców. 

– Bzdura, rodzice byli zajęci prowadzeniem pubu i wychowywaniem dzieci. 
–  Ale  widocznie  o  ciebie  dbali  przesadnie.  Może  dlatego,  że  byłaś  jedyną 

dziewczynką. 

Nie był pierwszym mężczyzną, który mówił jej podobne rzeczy, ale wcześniej 

puszczała takie uwagi mimo uszu. Teraz dziękowała Bogu, że ma jeszcze w ręku 
chusteczkę, bo mogła ukryć Izy. 

– M-mówiłeś, że jest ci ze mną cudownie, że n-nawet sobie nie wyobrażałeś, że 

tak może być... 

– I tak było, dopóki nie oskarżyłaś mnie o najgorszą podłość. 
–  Nieprawda  –  powiedziała  płaczliwie  i  podjęła  ostatnią,  desperacką  próbę 

wytłumaczenia mu, jak było rzeczywiście. 

–  Po  prostu  to,  co  zrobiłeś,  tak  bardzo...  nie  pasowało,  nie  wyglądało  na...  – 

Nie, nie była w stanie wymówić tego słowa, choć cisnęło się jej na usta. 

–  Miłość?  –  dokończył,  wzruszając  ramionami.  –  Ze  swojej  strony  mogę 

powiedzieć,  że  jesteś  bardzo  pociągająca.  Lubię  takie  krągłe,  gładkie...  –  urwał, 
przybierając na moment wyraz tęsknego rozmarzenia. Czując, że zdradza się przed 
nią,  odwrócił  się  gwałtownie  do  lustra  i  przeciągnął  grzebieniem  po  włosach, 
błyskawicznie  doprowadzając  do  porządku  rozwichrzoną  czuprynę.  W  Tafty 
obudziła się nowa nadzieja. 

– Chyba nie wierzysz, że naprawdę chciałam cię... złapać na męża? 
– Teraz już nie wierzę. 
Kiedy wkładał grzebień z powrotem, natrafił w kieszonce na drobny przedmiot. 

Wyciągnął go i zacisnął w garści, zanim Tafty zdążyła dostrzec, co to takiego. A 
potem po raz pierwszy, odkąd weszli do sypialni, popatrzył na nią długo, uważnie. 
Odpowiedziała mu szczerym spojrzeniem i nie spuściła wzroku. Miała nadzieję, że 
Paul wreszcie odczyta z jej oczu prawdę. 

– W porządku – oznajmił, choć rysy mu nie złagodniały. – Zachowujesz się jak 

pijane dziecko we mgle i nie potrafisz być wyrachowana, nawet gdybyś chciała. 

–  Och,  jak  się  cieszę,  Paul!  –  niemal  podskoczyła  do  góry  z  radości,  jakby 

powiedział jej najpiękniejszy komplement, a potem impulsywnie rzuciła mu się na 
szyję.  Marzyła,  by  przytulić  mokry  od  łez  policzek  do  jego  policzka.  Poszukał 
ustami jej ust. 

background image

Jednak Paul nie pragnął jej, a przynajmniej nie do końca. Kiedy przylgnęła do 

niego, momentalnie wycofał się, a nawet odsunął Taffy od siebie. Ujął ją za rękę, 
lecz tylko po to, by włożyć jej w dłoń jakiś drobiazg i zacisnąć wokół niego palce. 

– Proszę – powiedział lekko drżącym głosem. – Oddaję ci to, co twoje. 
Rozprostowała palce i zobaczyła zielony guzik od swojego negliżu. 
– Mówiłeś, że nie zbierasz pamiątek – skomentowała. Był już w drzwiach. Nie 

widziała jego twarzy. 

– Bo nie zbieram. Dlatego ci go zwracam – wzruszył ramionami. 
– Ale nie oddałeś serduszka Annette. 
– Pal licho serduszko Annette! – warknął, z trzaskiem otwierając drzwi. 
Taffy, niewiele myśląc, cisnęła w niego guzikiem. Niestety, nie trafiła. Jednak 

Paul przystanął i odwrócił się ku niej z ponurym uśmiechem. 

– No, no, ulżyło ci? 
– Ciekawe, jaką pamiątkę zostawisz sobie po następnej lokatorce? 
– Wyprowadzasz się? 
– Tu na pewno nie zostanę. 
–  Jak  chcesz.  W  każdym  razie  od  tej  pory  będę  osobiście  selekcjonował 

lokatorki. 

– Może brunetka, dla odmiany? 
–  Nie  ma  mowy,  chcę  mieć  spokój.  Tylko  panie  powyżej  pięćdziesiątki  – 

stwierdził i wyszedł z mieszkania, zatrzaskując za sobą drzwi. 

Taffy  wybiegła  na  klatkę  i  wykrzyczała  do  pleców  postaci,  wchodzącej  na 

półpiętro: 

– Tylko takie ci odpowiadają, bo jesteś stary safanduła! 
–  A  ty  przerzuć  się  na  szesnastolatków!  –  odkrzyknął,  nie  odwracając  się.  – 

Albo młodszych, bo ci są dla ciebie zbyt dojrzą... 

Z  całych  sił  huknęła  drzwiami,  zanim  zdążył  dokończyć,  i  potykając  się, 

pobiegła  do  salonu.  Chaos,  jaki  tam  panował,  był  taki,  jak  chaos  w  jej  sercu. 
Zielony  pantofelek,  zielony  guzik,  zielone  serce,  złoty  łańcuszek  z  koralowym 
serduszkiem... 

Dosyć,  dosyć!  Podniosła  z  podłogi  zielony  krążek  i  z  odrazą  cisnęła  go  do 

kosza na papiery. 

Dzwonek do drzwi! Serce  Taffy  zamarło,  a  potem  zabiło  dziko.  Wraca,  wiec 

może  jednak  jej  pragnie,  może  chce  ją  przeprosić,  a  potem  będzie  pięknie,  i  już 
zostaną razem... 

Z  rozmachem  otworzyła  drzwi.  W  progu  stał  Nick,  blady  i  zapuchnięty,  w 

background image

pogniecionym ubraniu, patrzący na nią wzrokiem pełnym błagania i nadziei. 

 

background image

Rozdział 5 

 
– Teraz będzie dobrze? – Tafty usiłowała przekrzyczeć zgiełk. 
Tabuny dzieci wszystkich narodowości z radosnym wrzaskiem kłębiły się w tej 

części  jarmarku,  gdzie  znajdowało  się  wesołe  miasteczko.  Ich  okrzyki,  wraz  z 
katarynkową  muzyką  karuzeli  oraz  odgłosami  trąbek,  bębnów  i  piszczałek, 
tworzyły dziką kakofonię, która głuszyła nie tylko głosy, ale i myśli. 

– Rób, o co cię proszę, a ja już się postaram – odkrzyknął Nick. 
Po  raz  czwarty  odbywali  taką  wymianę  okrzyków,  ale  Taffy  nie  miała  siły 

protestować.  Raz  jeszcze  wdrapała  się  na  białego  konika  i  upozowała  się 
wdzięcznie  na  czerwonym,  zdobnym  błyskotkami  siodle.  Wszechobecne  wonie 
grilla, zapiekanek i hot dogów doprowadzały ją niemal do omdlenia. Pusty żołądek 
ściskał się boleśnie, a okrutna wyobraźnia podsuwała smakowite wizje. 

Całe przedpołudnie upłynęło jej jak we śnie. Rano, po wyjściu Nicka, wzięła 

prysznic  i  przebrała  się  w  prostą,  bawełnianą  sukienkę.  Następne  dwie  godziny 
spędziła, krążąc po mieszkaniu i przeklinając milczący telefon. 

Z trudem zmusiła się, by napisać kilka zdawkowych słów do domu i przyjaciół. 

Wreszcie,  kiedy  nadeszła  pora  otwarcia  jarmarku,  niemal  z  wdzięcznością 
pomyślała o filmie Nicka jako o miłym urozmaiceniu. 

Nie  uchroniło  jej  to  jednak  od  myśli  o  Paulu  Seylerze.  Jak  śmiał  nazwać  ją 

pijanym dzieckiem we mgle? Nienawidziła go. Albo raczej nienawidziła siebie za 
to  bezmyślne  paplanie,  za  głód  uczucia,  za  pogoń  za  przyjemnością  i  zbyt  łatwe 
uleganie  zmysłowej  pokusie.  Sama  jest  sobie  winna,  że  wszystko  tak  się 
skończyło. Jest łatwa, zbyt łatwa, i powinna być wdzięczna temu facetowi, że nie 
wykorzystał jej. 

 Je m 'excuse, mademoiselle. 
Dziewczynka w szkolnym mundurku koniecznie chciała usiąść na koniu obok 

Taffy. Dwójka brzdąców z piskiem gramoliła się do sań, w których zainstalował 
się Nick z kamerą. Wynajęty dźwiękowiec usiłował namówić je, by przeniosły się 
do samochodzików. Karuzela zapełniała się przed kolejną jazdą. 

– Uśmiech! – zawołał Nick. – Przynajmniej udawaj, że ci wesoło! 
Taffy odrzuciła włosy do tyłu i po raz czwarty radośnie wyszczerzyła zęby do 

złoconego łabędzia, zdobiącego sanie. Nie mogła już patrzeć na Nicka i bezlitosny 
obiektyw jego wyrafinowanej kamery. Coraz bardziej miała wrażenie, że kolejne 

background image

ujęcia niczemu nie służą, gdyż ten człowiek nie ma twórczego pomysłu ani nawet 
zarysu  scenariusza.  Co  najwyżej  może  nakręcić  zwykły  filmik  wideo,  jaki 
pokazuje się kolegom w klubie. Poważnie zwątpiła, czy ktokolwiek zechce kupić 
to dzieło. 

Byłoby  o  wiele  lepiej,  gdyby  Nick  posługiwał  się  własnym,  dobrze  znanym 

sprzętem, a nie wynajętą, drogą i skomplikowaną kamerą. Po trzecim nieudanym 
ujęciu technik zlitował się nad nim, i, o ile mogła się domyślać, zrobił mu krótki 
wykład  na  temat  filmowania.  Dawało  to  nikłą  nadzieję,  że  czwarte  ujęcie  ma 
szansę być wreszcie udane. 

Rozbrzmiała  mechaniczna  muzyczka,  karuzela  zaczęła  się  obracać.  Taffy 

filmowym  gestem  odgarnęła  włosy  z  czoła,  ukradkiem  ocierając  pot.  Nie  mogła 
uwierzyć, że Claudia nosi perukę nawet w takie upały. W górę i w dół, w górę i w 
dół  na  grzbiecie  drewnianego  konika,  w  jednostajnym  rytmie  muzyczki,  a  z 
każdym obrotem kolorowy jarmarczny świat wiruje coraz gwałtowniej, aż kontury 
rozbawionego  placu  Glacis  rozmywają  się  w  barwną  plamę,  i  trzeba  boleśnie 
zamrugać  piekącymi  powiekami,  aby  wrócić  do  rzeczywistości  i  nakazać 
wygłodniałemu żołądkowi, by jeszcze poczekał... 

– Czy teraz dobrze? – zapytała, z ulgą zsuwając się z siodła. 
–  Musi  być  dobrze  –  zapewnił  Nick  z  niewzruszonym  optymizmem.  –  Teraz 

pójdziemy na diabelski młyn. 

– Nick, nie mogę – jęknęła, z przerażeniem zerkając na wznoszące się w niebo 

gondole. – Nie za dobrze się czuję. 

–  Nie  tylko  ty!  –  sapnął,  ocierając  spocone  czoło.  –  Na  Boga,  czy  wszystkie 

kobiety muszą być delikatne jak mimozy? 

– Daj mi tylko trochę odpocząć. 
–  Kochana,  nie  ma  czasu,  musimy  się  uwinąć  z  tym  kołem,  zanim  nadejdą 

pasterze. Hej, co ci jest? – W beztroski ton wkradła się nuta przerażenia. – O rany, 
tylko mi tu nie zemdlej! 

Taffy  patrzyła  w  niebieskie,  coraz  bardziej  zatroskane  oczy,  widziała 

zaniepokojony  wzrok  małomównego  technika,  i  najwyższym  wysiłkiem  woli 
usiłowała nie osunąć się na ziemię. Kiedy już myślała, że się podda, podtrzymało 
ją silne ramię. 

– Spokojnie, myszko, jestem z tobą. 
Jeszcze  nie  wierzyła,  że  ten  niski,  cudowny  głos,  który  przebił  się  przez 

ogłuszającą wrzawę, nie jest halucynacją. 

–  Ona  chyba  jest  chora  –  powiedział  z  troską  Paul,  mocniej  obejmując  Taffy 

background image

ramionami. 

Momentalnie wyprostowała się. 
– Nie jestem chora! – zaprotestowała, ale głos, który wydobył się z jej gardła, 

był słaby i piskliwy. 

Paul  Seyler  odsunął  ją  od  siebie  na  długość  ramienia  i  przyjrzał  się  jej 

uważniej. 

– Jesteś pewna? 
– Jasne. Jak mam się dobrze czuć, kiedy od wczoraj nie miałam nic w ustach? 
Już nie słuchał. Zaczął bez pardonu rugać Nicka, ale choć mówili po angielsku, 

przestała rozumieć cokolwiek. 

Przymknęła  oczy  i  z  rozkoszą  przylgnęła  do  twardego  ciała,  jakby  chciała 

wchłonąć cząstkę jego siły. 

–  Zabieram  cię  do  mojej  ulubionej  restauracji,  żeby  zamówić  dla  ciebie  judd 

matt  Gaardebounen.  To  nasza  specjalność,  bekon  z  fasolką  jaś  –  wyjaśnił  Paul, 
prowadząc Tafty przez tłum wypełniający alejki. 

– Niczego nie przełknę – szepnęła, stawiając sztywno kroki. 
– Musisz! Ale najpierw zjemy po drodze thuringery. 
Już  miała  zaprotestować  ponownie,  kiedy  spod  biało-czerwonej  markizy 

doleciał  ją  smakowity  zapach.  Ściśnięty  żołądek natychmiast  zaczął  domagać  się 
swoich praw. 

– Co to jest thuringer! – zapytała z nagłym ożywieniem. 
– Zobaczysz. 
Parówka zapieczona w chrupiącej bułce smakowała bosko. Zanim Paul zdążył 

skończyć  swoją  porcję,  Taffy  z  żalem  zmięła  w  palcach  serwetkę.  Natychmiast 
zamówił jej drugiego thuringera. 

 Teraz lepiej? – zapytał z uśmiechem, widząc, jak oblizuje się ze smakiem. 
Skinęła  głową.  Kilka  kęsów  wystarczyło,  by  świat  zaczął  wyglądać  zupełnie 

inaczej. Kolory nie drażniły oczu, a dźwięki przestały przewiercać mózg na wylot. 
Kiedy ruszyli dalej, gładko wtopili się w radosny tłum, stając się jego cząstką. 

– Dzięki, wróciłam do życia – powiedziała, z łatwością przekrzykując gwar. – 

Teraz wiem, co to znaczy głód! 

– Pewnie zaznałaś go pierwszy raz w życiu – rzucił swoim zwykłym, kpiącym 

tonem. 

Przyjrzała mu się spod oka. Zdawał się pochodzić z innej planety niż turyści w 

szortach  i  koszulkach  czy  ubierający  się  z  artystowskim  luzem  Nick.  W  upalne 
niedzielne  popołudnie  sunął  majestatycznie  przez  tłum  w  ciemnym  garniturze, 

background image

nienagannej  śnieżnej  koszuli  i  zawiązanym  ciasno  pod  szyją  krawacie.  Taffy, 
patrząc  na  jego  ciemną  głowę,  mimowolnie  pomyślała  o  Lucyferze,  pięknym 
księciu piekieł. 

Nowe  siły  natchnęły  ją  śmiałością.  Czuła,  że  musi  mówić,  musi  wyrzucić  z 

siebie wszystkie pytania i przemyślenia. 

– Przepraszam cię, Paul. 
Ciemne brwi uniosły się pytająco. 
– Za co przepraszasz? 
W  blasku  słońca  jego  oczy  miały  dwa  zmienne  odcienie  –  bursztynu  i  stali. 

Twardość i miękkość, ciemność i jasność. Jaki naprawdę jest ten człowiek? 

Spuściła wzrok, śledząc własne stopy w sandałach, przesuwające się rytmicznie 

po asfalcie. 

–  Za  co?  Za  przedstawienie,  jakie  dałam.  Przecież  wiesz...  Za  całe  to  głupie, 

niepotrzebne zamieszanie. 

Ośmieliła  się  poszukać  spojrzenia  Paula.  Może  się  jej  zdawało,  ale 

bursztynowe ciepło zaczęło łagodzić stalową twardość. 

– I za upór, z jakim obstawałam, że wszystko jest twoją winą – dodała. 
– Sam nie byłem bez winy – uśmiechnął się. 
Tak dobrze szło się z nim pod ramię; tak  miło było dać się prowadzić wśród 

tłumu, który już nie wydawał się groźny. 

– Właśnie – ożywiła się na widok kolejnej karuzeli. 
– Zapomniałam zadać ci podstawowe pytanie: skąd, u licha, tam się wziąłeś? 
– Każdy ciągnie do Glacis na niedzielne Scheubeifouer – wzruszył ramionami. 
– Nawet bezdzietni młodzi mężczyźni? 
– Jedni mają dzieci, inni mają Nicka. 
– I dlatego się tu zjawiłeś? Żeby dopilnować kuzynka? 
– Jego mama prosiła, żebym miał oko na chłopaka. 
– Dlaczego w takim razie zabrałeś mnie na parówki, zostawiając młodziana na 

pastwę losu? 

– Bo ty byłaś w większej potrzebie niż on. Omdlewałaś z głodu. 
–  Nie  byłam  głodna  –  zaprotestowała.  –  Albo  przynajmniej  tak  mi  się 

wydawało. 

Paul  z  wysokości  swojego  wzrostu  powiódł  spojrzeniem  nad  głowami  tłumu, 

szukając dalszej drogi. 

– Hej, co to jest? – Taffy złapała Paula za łokieć, bo zza rogu wybuchła nagle 

wrzawa  nowej,  marszowej  muzyki.  Tłumek  wokół  zafalował  i  zaszeptał  z 

background image

podniecenia. 

–  To  pasterski  redyk  –  wyjaśnił,  jakby  te  dwa  słowa  były  oczywiste  i 

zrozumiałe. 

Nogi  same  rwały  się  do  tańca  przy  tej  żwawej  muzyce.  Dudy,  flety  i  trąby 

przygrywały tak skocznie, że Taffy zaczęta podrygiwać w miejscu z takim samym 
zapałem, jak wesoła dziewuszka stojąca obok niej. Znieruchomiała pod bacznym 
spojrzeniem Paula. Żałował, że się spłoszyła, bo miał wrażenie, jakby obie były w 
tym samym wieku. 

– Czy w Luksemburgu owce noszą na grzbietach flagi narodowe?  – zapytała, 

siląc się na poważny ton. 

– W każdym razie noszą kolory luksemburskiej flagi – odparł z równą powagą, 

wskazując gestem owieczkę z czerwono-biało-niebieską kokardą na szyi. 

–  Nie  tylko  one  –  zauważyła  Taffy,  zerkając  w  stronę  grajka  w  słomkowym 

kapeluszu, zdobionym identyczną wstążką. 

–  Bo  jest  to  element  narodowego  stroju  –  wyjaśniał  tonem  rasowego 

przewodnika.  –  U  nas  to,  co  narodowe,  jest  nieodłącznie  splecione  z  tym,  co 
dotyczy ziemi. Luksemburczycy są w głębi duszy rolnikami i kochają ziemię. 

–  Dokąd  podąża  ten  pochód?  –  zapytała,  patrząc  jak  ostatnie  wełniste 

stworzenie znika w podskokach za zakrętem. 

– Chcesz się przekonać? 
– O, tak, bardzo! 
–  Ty  chyba  w  poprzednim  wcieleniu  żyłaś  w  Luksemburgu  –  powiedział  z 

uznaniem. – Uwielbiasz parady, tak samo jak my. 

Ramię  w  ramię  szli  za  owcami,  pasterzami  i  muzykantami,  przez  wąskie, 

brukowane  uliczki,  dążące  do  serca  Starego  Miasta  przez  kamienne  mosty, 
wąwozy i zaułki. 

– Jak tu chłodno i rześko – powiedziała Taffy. Odruchowo ściszyła głos, gdyż 

w  tym  miejscu,  z  dala  od  jarmarcznego  zgiełku,  jej  słowa,  odbite  od  starych 
kamiennych murów, zabrzmiały dziwnie głośno. 

– Tak, bo tutaj spotykają się nasze dwie rzeki – Alzette po lewej, Petrusse po 

prawej. 

– Luksemburg, miasto tysiąca mostów – westchnęła, czując pod stopami stary 

bruk.  –  Miejsce  styku  wielu  narodów,  rzeźbiona  w  kamieniu  historia  Europy  – 
cytowała zdania przeczytane w przewodnikach. Lecz jej towarzysz zdawał się nie 
słuchać. – Co się stało? – zaniepokoiła się. 

–  Nic,  po  prostu  dręczy  mnie  pragnienie.  A  ciebie  nie?  –  przystanął, 

background image

przygważdżając  ją  tym  swoim  niesamowitym,  stalowo-bursztynowym 
spojrzeniem. 

– Może wstąpimy do jakiejś kawiarni? – zaproponowała, choć czuła, że nie o 

takie pragnienie mu chodzi. 

–  Może...  –  powiedział,  leniwie  przeciągając  zgłoski  i  uważnym  spojrzeniem 

upewniając się, czy Taffy wie, co ma na myśli. – Ale nie tutaj. 

Czekała,  wiedząc,  że  ważą  się  decyzje  dotyczące  jej  osoby.  Miała  ogromną 

ochotę zapytać, dokąd mają pójść, ale rym razem potrafiła się powstrzymać. Jedno 
słowo mogło zepsuć wszystko. 

Gołębie  trzepotały  nad  głowami.  Matka  zawołała  dziecko  z  balkonu.  Z  dala 

dochodziły stłumione dźwięki muzyki. 

 Moyen, monsieur Seyler. Mademoiselle. 
Taffy  drgnęła.  Było  to  luksemburskie  pozdrowienie,  znaczące  tyle,  co  „dzień 

dobry",  tutaj  stosowane  w  ciągu  całego  dnia.  Starsza  pani,  ubrana  z  niedzielną 
elegancją,  uprzejmie  skinęła  im  głową.  Była  wyraźnie  zmęczona,  lecz  –  pełen 
dobrotliwego  zadowolenia  uśmiech  świadczył,  że  właśnie  musiała  rozstać  się  z 
wnukami. 

 Moyen, madame Thill – odpowiedział Paul z lekkim ukłonem. 
– Widzę, że w Luksemburgu wszyscy się znają – skomentowała Taffy. 
– Owszem – odparł z uśmiechem i ujął ją za rękę. – Idziemy? 
W  perspektywie  ulicy  widać  było  idącą  powoli  starszą  panią.  Ruszyli  w  tym 

samym kierunku. Skręcili za róg, w boczną uliczkę ocienioną drzewami. Madame 
Thill zniknęła w bramie jednego z domów. Paul zatrzymał się przy następnej. 

– Stąd właśnie znam panią Thill – oznajmił. – Jesteśmy sąsiadami. 
Taffy rozejrzała się wokół ze zdumieniem. 
– Tu mieszkasz? 
Stary, trzypiętrowy dom miał delikatny, szary odcień kamienia i białe obwódki 

wokół  okien.  Front  miał  szerokość  tylko  jednego  okna.  Drzwi  wejściowe  zdobił 
kolorowy witraż, obramowany pięknym roślinnym ornamentem z kutego żelaza. 

–  Myślałam,  że...  twój  dom  jest  większy  –  zająknęła  się  Taffy.  –  Mówiłeś 

wczoraj, że zamieniłeś tamto ogromne mieszkanie na coś bardziej odpowiedniego. 

– Odpowiedniego, czyli takiego, które mi się bardziej podoba, ale nie znaczy, 

że jest większe – sprostował, otwierając drzwi. 

–  Może  to  śmieszne,  ale  wyobraziłam  sobie  raczej  apartament  na  ostatnim 

piętrze, z widokiem na miasto i tarasem, no, wiesz... 

– Tu też są ładne widoki. 

background image

Wąski  hol  był  ciemny,  ale  miała  poczucie,  że  jest  cały  czas  obserwowana. 

Każdy jej gest, każda mina i reakcja były starannie analizowane i dopasowywane 
do  tajemnych  wzorców.  W  każdej  chwili  mogła  oblać  ten  egzamin.  I  bardzo  się 
tego bała. 

– Poczekaj, zapalę światło. 
Posłusznie znieruchomiała. Kiedy rozbłysły wokół delikatne strumienie blasku, 

wstrzymała oddech z zachwytu. 

– Czy teraz mój dom wydaje ci się skromny i ciasny? 
– O, nie – szepnęła. – Ale nic już nie mów, pozwól mi patrzeć. 
Spiralne  schody  miały  stopnie  z  drewna  o  głębokim  miodowym  odcieniu. 

Balustradę tworzył rajski ogród, artystycznie wykuty w żelazie, wznoszący się na 
wysokość trzech kondygnacji. Wśród plątaniny liści i gałązek rozbłyskiwała już to 
srebrna  lilia,  już  to  złota  brzoskwinia  albo  jabłko.  Na  dole,  w  holu,  rajska  wizja 
zdobiła  ściany.  Tam,  wśród  plątaniny  roślin,  było  królestwo  rzeźbionych  w 
drewnie  zwierząt  i  ptaków.  Wszystko  oświetlały  dziesiatki  świetlnych  punktów, 
uwydatniając kształty i kontury, tak że cały ten fantastyczny świat zdawał się żyć 
własnym życiem. 

– Prawdziwe stworzenie świata. – Taffy musnęła skrzydła pary gołębi, tulących 

się  do  siebie  miłośnie  wśród  złotych  jabłek,  i  natrafiła  na  osadzony  pod  nimi 
wieszak na ubranie. – Ale wiesz, bałabym się wieszać płaszcz na tym dziele sztuki. 

Paul uśmiechnął się. 
–  Mówisz  jak  Joseph,  mój  zaprzyjaźniony  rzeźbiarz.  Omal  się  na  mnie  nie 

obraził z powodu tego wieszaka. Dlatego odpuściłem sobie stojak na parasole. 

– Wcale się nie dziwię – Taffy pochyliła się, aby zerknąć na łanię z jelonkiem 

przy drzwiach wejściowych. – Nie chciałabym ich spłoszyć swoją parasolką. 

Zaśmiał  się  i  powiesił  beztrosko  płaszcz  na  rogach  rzeźbionego  jelenia.  Za 

płaszczem wylądowała marynarka, a potem krawat. Paul z wyraźną ulgą podwinął 
rękawy. 

– Chodź, pokażę ci resztę domu. 
–  Zaczekaj,  jeszcze  nie  skończyłam  podziwiać  dzieła  Josepha.  –  Pochylona 

oglądała  stado  wróbelków,  sowę  śpiącą  w  dziupli  wielkiego  drzewa  i  wiewiórkę 
skaczącą po jego gałęziach. – Kim on jest? Czy powinnam o nim słyszeć? 

–  Jeszcze nie,  to  jego  pierwsza duża praca.  Ale  myślę,  że  wkrótce  usłyszysz. 

Napijesz się czegoś? 

– Tak, poproszę. 
Przeszli  do  malutkiej  kuchni,  wyłożonej  biało-niebieskimi  holenderskimi 

background image

kafelkami. Od razu było widać, że gospodaruje tu mężczyzna. Kiedy wycisnął jej 
cytrynę do wody z lodem, połówki zostały na blacie, bo nie było nawet kosza na 
śmieci. W szafkach stały tylko butelki i szklanki. Taffy z osłupieniem stwierdziła 
brak kuchenki, czy choćby opiekacza. 

– Czy ty w ogóle nie gotujesz? – zapytała, szukając tacy. 
–  Nie,  bo  przeważnie  jadam  na  mieście  albo  zamawiam  sobie  dostawy  do 

domu.  –  Wprawnie,  jak  kelner,  uniósł  tackę  ze  szklanicami  i  dzbankiem.  – 
Przejdźmy do salonu. 

Taffy doszła za nim tylko do drzwi i zamarła, stając w progu. Chłodne wnętrze 

falowało niezwykłymi, tańczącymi odblaskami światła. 

– Naprawdę tu mieszkasz? 
– Tak, to jest mój dom – powiedział, prostując się z wolna i patrząc jej w oczy. 
Zawahała się. 
– Mogę wejść? 
– Będziesz mile widziana, Taffy. 
Nieśmiało wstąpiła na lśniącą jak w  muzeum podłogę. Nad jej głową pysznił 

się  kryształowy  żyrandol,  stanowiący  ukoronowanie  wspaniałej  kolekcji  cennych 
przedmiotów  wypełniających  pomieszczenie.  Każdy  z  nich  wysyłał  własne, 
ruchome  odbicia,  nadające  temu  miejscu  niezwykłą  atmosferę,  którą  mogła 
stworzyć jedynie bliskość płynącej wody. 

– To Alzette – powiedział Paul, jakby zgadywał jej myśli. – Jesteśmy w jednej 

z najstarszych części miasta. Tutaj, tuż przy rzece, mieli swoje domy rzemieślnicy. 
Rozumiesz, nurt wody poruszał koła, a te... 

–  Nic  nie  mów  –  uciszyła  go  gestem  i  podeszła  do  panoramicznego  okna.  Z 

zachwytem  chłonęła  ten  krajobraz,  zatrzymany  w  czasie  –  stare  domy,  kościoły, 
gmachy i kamienne mosty, rysujące się na tle zieleni i nieba. 

Z  trudem  oderwała  się  od  okna,  bo  wnętrze  również  kusiło  wzrok.  Obok 

pysznił  się  bogato  rzeźbiony,  orzechowy  kredens.  Dalej  czarna  marmurowa 
pantera prężyła się do skoku na swoim piedestale, a na ścianie Wenus malowana 
przez  Cranacha  wpinała  sobie  klejnoty  we  włosy.  Taffy  patrzyła  i  patrzyła, 
odkrywając coraz to nowe bezcenne cuda. 

– To wszystko jest twoje? – szepnęła bez tchu. – Tylko twoje? 
– Moje, i wszystko autentyczne. Nie ma tu ani jednej kopii. 
Jakie  nowe  tony  pojawiły  się  w  jego  głosie?  Triumfu?  Czułości?  A  może 

jednego i drugiego? Myślała o tym, kiedy wiódł ją do sofy przy kominku, aby po 
chwili  podać  jej  szklanicę  chłodnej  lemoniady.  Wypiła  ją  długim,  zachłannym 

background image

łykiem. 

– Jak trafiły tutaj te dzieła sztuki? – zapytała z zaciekawieniem. Sama kochała 

piękne przedmioty, choć mogła o nich tylko pomarzyć. 

Paul  smakował  napój  jak  najlepsze  wino.  Nim  odpowiedział,  pociągnął  mały 

łyk i odstawił szklankę. 

– Odwiedzałem wszystkie możliwe aukcje, wystawy i galerie. A potem, kiedy 

coś  mnie  zainteresowało,  odwiedzałem  takie  miejsce  wiele  razy,  dopóki  nie 
zaprzyjaźniłem się z jakimś pięknym przedmiotem. Dopiero wtedy go kupowałem. 

Taffy skinęła głową ze zrozumieniem. Sama również tak robiła, nawet jeśli nie 

mogła niczego kupić. 

– Z początku trzymałem moje nabytki w biurze – ciągnął. – Jeśli nadal mi się 

podobały, przenosiłem je do winnic. 

– Winnice? – Nagle przypomniała sobie flaszki jednych z lepszych mozelskich 

win z nalepką „Piwnice Seylera". – Więc należysz do tego rodu? 

–  Tak.  I  tam,  w  naszej  siedzibie,  powiększałem  kolekcję  dzieł  sztuki,  ale 

czasami rezerwowałem coś wyłącznie dla siebie.  – Leniwie powiódł spojrzeniem 
po ciele nagiej Wenus. 

Znów  zapanowało  między  nimi  milczenie  i  Taffy  czuła,  że  rodzą  się  nowe 

wahania i nowe decyzje. Siedziała spokojnie, choć wiedziała, że nadeszła jej kolej. 

– Przyznaję, coś w tym jest, ale... – znów nie mogła znaleźć właściwych słów. 
Paul wpatrywał się w nią ciemnymi, nieodgadnionymi oczami. 
– Czy jednak, postępując w ten sposób, nie tracisz cennych rzeczy? – wypaliła 

z przejęciem. – Czy nie żałowałeś, że zbyt długo dojrzewała w tobie decyzja? 

Skinął głową. 
– Jeszcze wczoraj twierdziłbym, że tak jest najlepiej. Ale dzisiaj... – Wyciągnął 

rękę, muskając palcami niesforny kosmyk na policzku Taffy. – Dzisiaj nie jestem 
tak pewny swoich racji. 

Znów poczuła . to – szaleńczy napływ gorącej krwi do miejsc, których wcale 

nie dotknął. Jeden gest sprawił, że zareagował każdy nerw, że całe ciało napięło się 
w  rozkosznej  gotowości,  uzbrojone  w  nową  świadomość,  którą  zyskało,  kiedy 
świtał dzisiejszy dzień. 

–  Nie  jesteś  pewny  –  powtórzyła,  uważnie  kontrolując  słowa.  –  A  zwykle, 

kiedy nie masz pewności, wolisz nic nie robić. 

– Zwykle tak. – Tym razem dłoń dotknęła jej policzka. – Ale bywa inaczej. 
– Na przykład w przypadku twoich pięknych schodów?  – ciągnęła, walcząc z 

wszechogarniającym drżeniem. 

background image

– Uhm... – potwierdził takim tonem, jakby przyjemność obcowania z dziełami 

sztuki  miała  być  tylko  wstępem  do  innych,  bardziej  ulotnych  chwil.  –  Aby  się 
przekonać, jak coś na mnie działa, muszę to mieć u siebie. 

– I działa, prawda? – zaryzykowała, licząc, że nie zawiedzie jej intuicja, która 

podpowiadała, o jaki to piękny przedmiot mu chodzi. 

– Uhm... Chcesz zobaczyć, dokąd prowadzą moje artystyczne schody? 
– Nie! – powiedziała to szybko, w nagłym obronnym odruchu odpychając go 

rękami. 

Ale kiedy uwięził jej ręce w uścisku, już nie opierała się. Pozwoliła, by całował 

po kolei palce, a potem wnętrza dłoni i przeguby, gdzie tętnił przyspieszony puls. 
A gdy pocałował ją w usta, nie było już odwrotu. 

 

background image

Rozdział 6 

 
Paul unosił Taffy w ramionach, wstępując po spiralnych schodach. Czuła siłę i 

ciepło, emanujące z jego ciała; patrzyła, jak bose opalone stopy pewnie stąpają po 
lśniących stopniach. 

Nawet  nie  zauważyła,  kiedy  znaleźli  się  w  sypialni  –  ciemnawej,  chłodnej, 

pełnej  wodnych  refleksów.  Nie  było  tu  nic  poza  wielkim,  podwójnym  łożem  z 
ciemnego  drewna,  królującym  pośrodku  pokoju  jak  skała.  Świeża  pościel  kusiła 
bielą. 

Paul  postawił  Taffy  na  ziemi  i  znów  zaczął  ją  całować.  Pożądliwe  dłonie 

zabłądziły pod sukienkę, ciesząc się linią smukłych kobiecych bioder. 

Stanęli  koło  łoża.  Jeszcze  przed  chwilą  kusiło  ją,  lecz  teraz  zawahała  się  i 

poczuła, że musi koniecznie odwlec ten moment. 

– Jakim cudem ono się tu znalazło? – zapytała z autentyczną ciekawością. 
– Zmontowano je na miejscu – wyjaśnił, całując ją leciutko w kark. 
– Nawet jeśli było w częściach, schody są zbyt wąskie i kręte, aby je wnieść 

bez uszkodzenia balustrady – dociekała. 

– Nie było jej wtedy. Zresztą balustrada też jest rozbierana, gdyż od czasu do 

czasu Joseph zabierają na swoje wystawy. 

– I ty na to pozwalasz? – Czułe palce muskały jej plecy, rozpraszając myśli. 
– Musiałem przystać na jego warunki, gdyż inaczej nie przystąpiłby do pracy. 

A zależało mi na nim. 

– Szczęściarz z tego Josepha! – skomentowała. Oto przykład, jak należy dbać o 

własne interesy! Gdybyż zrobiła to samo, gdyby trzymała go na dystans, zamiast 
oddawać mu się bez namysłu i bez żadnych warunków, zyskałaby o wiele więcej. 

Ale  czy  na  pewno?  Paul  potrzebował  tego  artysty,  gdyż  cenił  jego 

niepowtarzalny  talent.  Ona  zaś  jest  tylko  kobietą,  a  żadna  kobieta  nie  zdoła 
narzucić mu swojej woli. Nawet Annette Warren się to nie udało. 

A jednak nie mogła poddać się bez walki. 
–  Nie  mogę  uwierzyć,  że  Joseph  tak  po  prostu  przychodzi  i  zabiera  część 

twoich schodów. – Poczuła gorący oddech Paula. – Muszą wyglądać wtedy bardzo 
kiepsko. 

– Być może – przyznał, sunąc ustami po jej ramionach, które niepostrzeżenie 

ogołocił  z  sukienki.  –  Ale  tak  naprawdę,  Joseph  zabiera  całość  dzieła,  razem  ze 

background image

schodami. 

– Coo? – Taffy przez moment myślała, że on żartuje, ale minę miał poważną. – 

Jak w takim razie obywasz się bez schodów? 

Znów  wykorzystał  moment  jej  nieuwagi  i  sukienka  z  rozpiętym  z  tyłu 

suwakiem, wraz ze stanikiem, osunęły się na biodra. Teraz zrozumiała, czemu tak 
upodobał  sobie  jej  plecy.  W  chwilę  potem  Paul  dokończył  dzieła  i  stanęła  przed 
nim zupełnie naga. 

– Nie! – Wysunęła ręce, nie pozwalając, by przygarnął ją do siebie. – Dopóki 

nie... 

Znów myśli przyszły szybciej niż słowa. Dopóki nie będzie ci zależało na mnie 

tak  bardzo,  jak  na  twoim  artyście  i  dopóki  nie  zrozumiesz,  że  jestem  jedyną 
kobietą, która może ci dać to, czego szukasz... 

Jak mogła cokolwiek mu wyjaśnić, kiedy wziął ją na ręce i utulił jak dziecko, 

aż złożyła mu głowę na ramieniu, pozwalając się nieść ku chłodnej, białej wyspie 
pościeli. 

– Powiedz, co cię znów gryzie? – zapytał, gdy położył ją na łóżku i przysiadł 

obok. – Wiesz, o czym myślę, kiedy patrzę na ciebie? Nigdy nie widziałem pereł 
pod wodą, ale jestem pewien, że muszą tak właśnie wyglądać. – Ujął z zachwytem 
jedną  pierś  dłonią.  –  Dobrze  już,  dobrze  –  uśmiechnął  się,  wyczuwając 
natychmiastowy meldunek o gotowości. – Wszystko we właściwym czasie. 

Taffy  leżała  nieruchomo,  obserwując,  jak  Paul,  odwróciwszy  się  do  niej 

plecami,  zdejmuje  ubranie.  Kontrast  między  chłodnym  dotykiem  prześcieradeł  a 
ogniem, spalającym ją od środka, był ekscytujący. 

Miał  piękną,  gładką  skórę.  Ruchome  cienie  i  blaski  rzucane  przez  rzekę 

przesuwały się po jego ciele, które mogło pozować greckiemu rzeźbiarzowi. 

Taffy,  zaabsorbowana  tym  widokiem,  dopiero  po  chwili  zdała  sobie  sprawę, 

dlaczego  on  znów  się  od  niej  odwraca.  Poczuła  ukłucie  żalu.  Znów  musiała  coś 
powiedzieć. 

– Teraz jestem doświadczoną kobietą, prawda? 
Sploty mięśni poruszyły się pod skórą, kiedy odwracał się ku niej. W ciemnych 

oczach iskrzyło się czułe rozbawienie. 

– Czyżby? 
– A nie? Na tyle doświadczoną, by wiedzieć, że nie możemy ryzykować. 
Znów nie powiedziała wszystkiego. Rozbudzona intuicja podszeptywała jej, że 

gdzieś głęboko, głębiej niż myśli i słowa, rodzi się pragnienie ryzyka, którego nie 
potrafiła  jeszcze  nazwać.  Bez  względu  na  wszystko  jakaś  kobieca,  pierwotna 

background image

cząstka jej duszy zamarzyła, aby nosić dziecko tego mężczyzny. 

– Masz rację, nie możemy. 
Odpowiedź na ukryte pragnienia Taffy była krótka, choć nie mógł wiedzieć, co 

tak naprawdę lęgnie się w jej myślach. Nie musiał. Był panem swego ciała, a ona 
oddała mu się w impulsywnym odruchu. A nową, kiełkującą w niej świadomość 
musi zachować dla siebie jak tajemny skarb i chronić... 

– Myszko, już dwa razy pytałem cię, co się stało, i nie otrzymałem odpowiedzi 

– mówił z troską, idąc ku niej wśród cieni, ciemny i potężny jak sam bóg rzeki. 

– Co? – zamrugała, wracając do rzeczywistości. – Na co nie odpowiedziałam? 
–  Dobrze,  nieważne  –  w  głosie  Paula  wibrowały  pożądanie  i  niecierpliwość. 

Wtulił  głowę  między  jej  piersi,  a  Taffy  zanurzyła  mu  palce  we  włosy.  Stamtąd 
rozpoczął wędrówkę w dół, lecz kiedy musnął wargami uda, porywczo odepchnęła 
gp od siebie. 

– To nie fair, Paul, ja też muszę cię dotykać. 
– Dotykaj... 
I dotykała, syciła się do woli jego ciałem dłońmi, wargami i językiem. W dół, 

w dół... 

– Uważaj! – Chwycił ją za przegub. 
Odrzuciła niesforne kosmyki z oczu i popatrzyła mu w twarz. 
– Jasne, zawsze trzeba uważać – pokiwała głową z udawaną powagą. 
– O co znów chodzi? 
– Twoje schody do nieba – mruknęła. – Jak się bez nich obejdziesz? 
– Znajdę inną drogę. O, na przykład taką. 
– Ach! 
– Dobrze ci? – zapytał, muskając wargami jej policzek. 
– Cudownie... 
Przestała  szukać  słów,  które  mogłyby  oddać  błogostan  i  pełnię  wzajemnego 

posiadania,  jaką  osiągnęli  we  dwoje.  Paul  stał  się  jej  kochankiem.  Czy 
kiedykolwiek zostanie mężem, ojcem jej dzieci – o tym nie powinna myśleć, aby 
nie psuć cudownych chwil. Ważne, że ma go tu i teraz. Tylko to się liczy. 

Później  leżeli,  spleceni  ze  sobą  w  uścisku,  nasyceni  i  zmęczeni,  w  słodkiej 

harmonii,  którą  znają  wszyscy  kochankowie.  Taffy  wtuliła  głowę  w  zagłębienie 
ramienia Paula i słuchała, jak opowiada o swoich najnowszych interesach, które w 
niezrozumiały sposób łączyły ceramikę z przemysłem stalowym. 

–  Co  to  za  winiarz,  który  zajmuje  się  ceramiką?  –  zapytała  leniwie.  –  A  w 

dodatku jest właścicielem domów pod wynajem. 

background image

–  Nie  domów,  tylko  jednego  domu  –  sprostował.  –  Poza  tym  opłaca  się 

wszystko, co daje zysk. 

– Kto więc zajmuje się winnicami, kiedy robisz interesy? 
– Mam zarządcę. – A jednak, kiedy to mówił, szeroka pierś uniosła się pod jej 

dłonią w mimowolnym westchnieniu. – Będę musiał uporządkować swoje sprawy i 
skupić się na jednej dziedzinie. 

–  Czyli  przejmiesz  rodzinny  biznes,  produkcję  win?  –  zapytała  z  uwagą, 

wyczuwając jego skrywane zatroskanie. 

–  To  również,  ale  chodzi  o  inne  zmiany.  Widzisz,  za  rok  stuknie  mi 

trzydziestka. Najwyższa pora, żeby się ustatkować. Hej, nie rób tego! 

–  Czemu?  –  zachichotała  przekornie,  zadowolona  ze  swej  władzy  nad  jego 

ciałem. – Jeszcze się nie ustatkowałeś, więc możemy poszaleć! 

– Cicho, diablico! – Chwycił psotną dłoń i udał, że kąsa ją białymi zębami. – 

Uwielbiam szaleństwa z tobą, ale nie teraz. Nie mam czasu – powiedział, łagodnie, 
lecz stanowczo odsuwając ją od siebie i wstając z łóżka. 

Przeskok był zbyt gwałtowny. Znów poczuła się odtrącona i samotna. Była dla 

niego  jedynie  chwilą  relaksu,  miłym  urozmaiceniem  w  pracowitym  życiu 
biznesmena.  Leżała  i  myślała  o  potężnym  bogu  rzeki,  który  zażył  rozkoszy  z 
ziemską  istotą,  a  teraz  wraca  znów  do  swego  królestwa.  Była  wybranką;  czegóż 
więcej mogła oczekiwać? 

–  Dokąd  idziesz?  – Własny  głos  zabrzmiał  obco  w  jej  uszach.  –  A  może  nie 

powinnam pytać? 

– No, jak to, dokąd? – rzucił przez ramię. – Musimy coś przekąsić. 
– My? 
– Po takich łóżkowych ćwiczeniach człowiek głodnieje, nie uważasz? 
Wyskoczyła z łóżka jednym susem i stanęła przy nim. 
– Idziemy jeść? 
– Widać, że trenowałaś gimnastykę – przyznał z podziwem. – Wyskakujesz jak 

diabeł z pudełka. 

– I jestem głodna jak diabli. Tylko skoczę pod prysznic, dobrze? 
– Dobrze, ale razem ze mną – roześmiał się. 
– A zmieścimy się? 
– Zobaczysz. 
Białe  drzwi  miały  emaliowaną  plakietkę,  ukazującą  średniowieczną  damę  w 

zielonej sukni z wysokim stanem, z kunsztownie upiętymi włosami. Ta sama dama 
od  wewnętrznej  strony  stawała  się  uwodzicielską  syreną  o  złotych  włosach  i 

background image

szmaragdowozłotej łusce. 

– O, Meluzyna – ucieszyła się Taffy, rozpoznając żonę mitycznego założyciela 

Luksemburga. – Czy to dzieło kolejnego z twoich przyjaciół artystów? 

Paul skinął głową. 
– Zgadłaś. Osobiście wolę Meluzynę niż tę sztywną kasztelankę. 
Jasne, a kogóż innego mógłby wybrać, jak nie wodną istotę, trzymającą się z 

dala  od  śmiertelników  i  ich  spraw,  myślała  Taffy,  idąc  po  marmurowej  podłodze 
ku prysznicowi i jacuzzi. 

–  Hej,  nie  ma  czasu  moczyć  się  w  bąbelkach  –  ostrzegł  Paul,  widząc,  że  ma 

ochotę wejść do baseniku. – Prysznic albo nic. 

–  Popsuj-zabawa!  –  burknęła.  –  A  tak  chciałam  się  kochać  w  jacuzzi  – 

westchnęła zalotnie, zarzucając mu ręce na szyję. 

Jego  ciało  zareagowało  natychmiast.  Może  była  przelotną  miłostką  w  życiu 

Paula  Seylera,  ale  przynajmniej  miała  nad  nim  tę  chwilową  kobiecą  władzę. 
Musiał  wyczuć to  zadowolenie, gdyż  szorstko  wepchnął  ją pod prysznic i  zaczął 
manewrować kranem. 

–  Auu!  –  Strumień  zimnej  wody  oblał  Taffy,  pozbawiając  ją  na  moment 

oddechu.  Skuliła  się  i  odwróciła  plecami,  ale  wodny  bicz  ciął  bez  litości.  Kiedy 
pierwszy  szok  minął,  poczuła,  że  krew  z  nową  energią  zaczyna  krążyć  jej  w 
żyłach, a skóra jędrnieje. 

Po  chwili  wodna  tortura  ustala.  Taffy  otworzyła  oczy  i  zobaczyła,  jak  Paul  z 

własnej  woli  aplikuje  sobie  lodowaty  masaż.  Wreszcie  zakręcił  kran,  sięgnął  po 
tubę z kąpielowym żelem i zaczął nacierać ciało. Delikatny zapach tymianku dotarł 
do nozdrzy Taffy. 

– Chodź – wyciągnął ku niej dłonie. – Namydlę cię. 
Posłuchała.  Zamknęła  oczy,  czując,  jak  delikatne  dłonie  wcierają  jej  żel  we 

włosy. Znów pociekła woda, tym razem przyjemnie ciepła. 

Zamglone  lustro  na  przeciwległej  ścianie  ukazywało  ich  sylwetki  –  jasną, 

drobną  postać  w  rokokowej  peruce  z  piany  w  objęciach  drugiej  postaci  –  rosłej, 
ciemnej. Duże dłonie przesuwały się powolnymi ruchami po delikatnym kobiecym 
ciele, namydlając i pieszcząc wszystkie jego zakątki. 

Mogliby tam tkwić jeszcze długo, pławiąc się w ciepłym strumieniu, lecz Paul 

jak  zwykle  podjął  decyzję.  Bez  zapowiedzi  puścił  między  nich  lodowate  bicze, 
powodując dziki wrzask swojej partnerki. Taffy chciała się wyrwać, lecz nie puścił 
jej, dopóki ostatni ślad piany nie zniknął z gładkiej skóry. 

–  Wycieramy  się  –  zakomenderował.  Posłuchała  i  grzecznie  podreptała  ku 

background image

ręcznikom. – I ubierzmy się szybko, bo mamy mało czasu. 

–  Tylko  nie  bądź  zbyt  elegancki,  Paul  –  upomniała,  widząc,  że  zmierza  ku 

drzwiom  pokoju,  który  musiał  być  garderobą.  –  Moja  sukienka  ledwie  przeżyła 
dzisiejszy jarmark. 

– I nie tylko jarmark – dodał ze śmiechem. 
Taffy z westchnieniem weszła do sypialni i włożyła swą wygniecioną kreację. 

Paul zjawił się za chwilę w jasnych cienkich spodniach i sportowej marynarce. 

– Może jednak skoczę do domu i przebiorę się – zaproponowała z nadzieją. 
– Nie ma czasu – uciął, zapinając bransoletkę złotego zegarka. Odtąd zaczynał 

się liczyć jego czas, biegnący zupełnie innym torem.  – I nie przejmuj się zbytnio 
elegancją, bo to skromny, spokojny lokal. 

Lokal  nie  był  wcale  taki  skromny  i  pękał  w  szwach  od  niedzielnych  gości. 

Mimo  to  młody  właściciel,  który  zjawił  się  natychmiast  przy  nich,  od  razu 
poprowadził  ich  wśród  dyskretnie  oświetlonych  lampkami  stolików,  nakrytych 
białoniebieskimi  obrusami.  Paul  przedstawił  go  Taffy  po  angielsku.  Monsieur 
Faber skłonił się, ale nawet zawodowa uprzejmość nie była w stanie zamaskować 
zaciekawionego spojrzenia, jakim ją obrzucił. Usiedli przy przybranym kwiatami 
stoliku, dyskretnie ustawionym w odległym kącie sali. 

– Nie masz się czego wstydzić, nawet w tej sukience – ocenił Paul z błyskiem 

w oku, kiedy usiadła naprzeciwko niego. 

Taffy  poczuła,  że  się  czerwieni,  więc  wlepiła  wzrok  w  menu.  Mimo  woli 

rozejrzała się ukradkiem wokoło. Paul przypatrywał się jej z rozbawieniem. 

– Nie martw się, nikt na ciebie nie patrzy – powiedział lekko. – Kogo obchodzi, 

co robiliśmy? . 

– W każdym razie cieszę się, że ten dyskretny stolik był wolny – stwierdziła. 
– On zawsze jest wolny dla mnie.  – Przewracał strony, zastanawiając się nad 

wyborem. – Mam u Faberów stałą rezerwację. 

Kolejny  cios.  Jak  mało  wiedziała  o  jego  życiu!  Wyobraźnia  podsunęła  jej 

natychmiast  wizję  Annette  Warren,  siedzącej  na  jej  miejscu,  a  przed  nią  wielu 
innych kobiet. I ona, Davina Griffin, jako najnowsza zdobycz... 

– Wezmę chyba rôti de veau aux cèpes, pieczeń z borowikami. A ty? 
Taffy,  która  jeszcze  pięć  minut  temu  mogłaby  zjeść  konia  z  kopytami,  nagle 

straciła apetyt. Odmownie kręciła głową, kiedy proponował jej kolejne dania. 

– W takim razie co będziesz jadła? 
Gorączkowo  przekartkowała  jadłospis  i  natrafiwszy  na  wybór  serów, 

zdecydowała wreszcie. 

background image

– Zamów mi camemberta. 
– Nie najesz się tym. 
– Nie szkodzi. Lubię camemberta. 
Wzruszył ramionami i skinął na kelnera. Taffy siedziała ze spuszczoną głową, 

aby  nie  widzieć  wzroku  tego  człowieka,  taksującego  najnowszą  zdobycz  Paula 
Seylera. 

– Taffy – Paul rozlał białe wino do kieliszków i odstawił butelkę do koszyka – 

zdaje się, że znów mamy problem, przyznaj? 

–  Nie.  –  Chciwie  sięgnęła  po  kieliszek,  ale  unieruchomił  jej  rękę,  zanim 

zdążyła go podnieść do ust. 

– Poczekaj, najpierw musisz coś zjeść. Nie pije się pinot gris na pusty żołądek; 

to wino nie zasługuje na podobne traktowanie. 

–  Rozumiem,  nie  można  wyrządzić  winu  krzywdy  –  wycedziła  szyderczo.  – 

Natomiast kobiecie – tak. 

–  Rany,  co  cię  znowu  ugryzło?  –  Ciemne  brwi  podjechały  do  góry,  a  czoło 

przecięła pionowa fałda. – Co kobieta ma wspólnego z zasadami dobrego smaku? 

–  Otóż  to,  porozmawiajmy  o  innych  kobietach,  które  tutaj  sprowadzałeś,  aby 

pokosztowały twojego wina. – Taffy szła na całość, niepomna na konsekwencje. – 
Chociaż, jak znam ciebie, nie lubisz rozmawiać z następczynią o poprzedniczkach. 

Nie odpowiedział. Zaryzykowała szybkie spojrzenie na jego twarz i zobaczyła, 

że  rysy  mu  stwardniały,  a  w  ciemnych  oczach  pojawił  się  gniewny  błysk.  Na 
moment  cały  świat  oddalił  się  od  ich  stolika,  aby  po  chwili  powrócić  w  szumie 
restauracyjnych  odgłosów.  Podzwaniały  sztućce,  bulgotało  nalewane  do 
kieliszków wino, ponad gwar wybił się kobiecy śmiech. 

– Już drugi raz po tym, jak się kochaliśmy, zaczynasz być zjadliwa – stwierdził 

z pretensją. 

– Zjadliwa? Jak śmiesz! 
– Tym razem chcesz mi popsuć miłą kolację – dokończył bezlitośnie. 
– Posłuchaj – zaczęła mówić, jakby chciała przekonać bardziej siebie niż jego – 

jesteś absolutnym materialistą i... 

– Domyślam się, że chodzi ci o inne kobiety, które jakoby bywały tu przed tobą 

– bezceremonialnie wszedł jej w słowo. – Otóż przypomnij sobie, jak mówiłem ci, 
że bardzo rzadko jadam w domu. Przeważnie chodzę tutaj... 

– urwał i popatrzył na nią znacząco. – Sam. 
Sam.  Wystarczyło  jej  jedno  spojrzenie  na  te  dumne  rysy,  by  zrozumiała,  że 

mówi prawdę. 

background image

– Więc nie przyprowadzasz tu kobiet – powiedziała spokojniej, po raz kolejny 

wyrzucając sobie zbytnią impulsywność. – Ale miałeś ich wiele, prawda? 

– O, przepraszam, ale to już moja sprawa  – uciął, zerkając na zegarek. Taffy 

zdążyła już znienawidzić to złote cacko. 

–  No,  widzisz  –  westchnęła  bezsilnie.  –  Jednym  ruchem  usuwasz  mnie  ze 

swojego życia. 

– Tylko z tego życia, które wiodłem przed poznaniem ciebie – sprostował. 
– I z tego, które będziesz wiódł, kiedy stąd wyjdziemy – dodała z nową pasją. – 

Zjemy i odeślesz mnie do domu, a potem zajmiesz się swoimi sprawami. 

Paul sięgnął przez stół i nakrył dłoń Tafty swoją. Gniew na jego twarzy zmienił 

się  w  pełne  namysłu  zrozumienie.  Patrzył  jej  w  oczy  tak  uważnie,  że  nie  śmiała 
odwrócić wzroku. 

–  Jeśli  koniecznie  chcesz  wiedzieć,  dokąd  idę,  czemu  po  prostu  mnie  nie 

spytasz? 

– B-bo... mam swój honor. 
– Aha! I ten honor każe ci zatruwać piękne chwile? 
Zastanów  się,  myszko.  –  Nie  chciał  zadrażniać  sytuacji;  szukał  sposobów 

porozumienia. Nie mogła tego zlekceważyć. Troskliwy ton jednak nie przeszkodził 
mu zerknąć po raz kolejny na zegarek. 

–  Dobrze,  więc  chcę  zapytać,  dokąd  się  wybierasz?  –  wydusiła  z  siebie  z 

wysiłkiem. 

– Nie miałem zamiaru ci mówić – przyznał – ale skoro tak ci zależy... – wahał 

się  jeszcze,  rozważając  nie  znane  jej  za  i  przeciw,  aż  wreszcie  podjął  decyzję.  – 
Dobrze, muszę niedługo być w szpitalu. 

–  W  szpitalu?  –  Tego  się  nie  spodziewała.  I  nagle,  z  ogromnym  wstydem 

skojarzyła to, co powinna przecież wiedzieć. – Claudia! 

–  Ciszej!  –  upomniał  ją  ostro,  zerkając  na  sąsiedni  stolik.  –  Ludzie  słyszą 

więcej,  niż  ci się  wydaje,  a  ona  nie  chce,  by  dowiedziano  się o  jej  chorobie.  Na 
szczęście  byłem  na  tyle  ostrożny,  aby  zarejestrować  ją  pod  prawdziwym 
nazwiskiem... 

–  Strasznie  mi  przykro,  ale  zupełnie  o  niej  zapomniałam  –  przyznała  ze 

wstydem Taffy. – Przecież lekarz mówił, żeby odwiedzić ją następnego dnia. 

– W takim razie lepiej będzie, jeśli zapomnisz o niej w ogóle. 
Taffy  przygryzła  wargi.  Zbyt  dobrze  pamiętała,  jak  niespodziewana  więź 

połączyła ją z tą sławną, lecz obcą kobietą i jak bardzo, z całego serca, pragnęła jej 
pomóc. 

background image

– Powiedz mi przynajmniej, jak ona się miewa. 
– Lepiej. – Ciężkie powieki opadły, jakby chciały ukryć głęboką troskę. – Ale 

będzie musiała zwolnić tempo. 

– Słusznie, z wrzodami nie ma żartów. 
– Nie wiem, czy... – Popatrzył na nią spod przymkniętych powiek. – Nie, nie 

ma sensu – uznał. 

– I nie ma szansy – Taffy posunęła się do proszącego tonu – żebym mogła ją 

odwiedzić? 

– Nie ma. – Paul z wyraźną ulgą powitał  monsieur Fabera, który zjawił się z 

zamówieniami. – Ona nie chce nikogo widzieć. 

– Chce widzieć ciebie. 
– Tak, tylko mnie. 
Paul podziękował restauratorowi i energicznie zabrał się do jedzenia swojego 

dania, ucinając dalszą dyskusję. 

 

background image

Rozdział 7 

 
Paul  jadł,  zbywając  kolejne  pytania  Taffy.  Zareagował  dopiero  wtedy,  kiedy 

zaczęła go błagać, by powiedział, jak naprawdę nazywa się Claudia. 

– Nie jestem upoważniony, aby ci to powiedzieć. 
– Ale podałeś personalia w szpitalu. 
– Tam jej nikt nie rozpoznał – powiedział, odkładając sztućce i ocierając usta 

serwetką. – Dla nich była to tylko kobieta potrzebująca pomocy. 

–  Dla  mnie  też  –  podkreśliła  Taffy,  coraz  bardziej  sfrustrowana.  –  Gdybym 

wiedziała, jak się nazywa, posłałabym jej przynajmniej kwiaty i pozdrowienia. 

–  Nie  trzeba  jej  kwiatów  ani  życzeń,  niczego  –  uciął  kategorycznie.  – 

Potrzebuje tylko... 

– Tylko ciebie? – przerwała domyślnie. 
Boże, niech zaprzeczy, niech obśmieje ją za głupie gadanie, niech da dowód, że 

nic nie łączy go z tą fascynującą, piękną, sławną kobietą, myślała gorączkowo. 

Nie  zaprzeczył.  W  milczeniu  mierzył  ją  wzrokiem,  a  spojrzenie  miał 

nieodgadnione.  W  nikłym  kręgu  lampki  nie  sposób  było  stwierdzić,  co  w  nim 
przeważało – ciepły bursztyn czy zimna stal. 

– Tylko ciebie chce, prawda? – powtórzyła Taffy z naciskiem. 
Paul z westchnieniem zmiął serwetkę w dłoni i odłożył na talerz. 
– Gdyby to było takie proste... 
– A... chciałbyś, żeby było? – zapytała z drżeniem. 
–  Chciałbym,  aby  sprawy  osobiste  nie  były  tak  poplątane.  A  teraz,  myszko, 

dokończ szybko swój serek i idziemy – oznajmił, zerkając na zegarek. 

Nienawidziła  tego  gestu,  który  przewijał  się  jako  motyw  w  całej  ich 

znajomości. Miała ochotę cisnąć w Paula talerzem albo zerwać się i wybiec, bez 
oglądania  się  za  siebie.  Miała  wrażenie,  że  jeśli  ugryzie  następny  kawałek  sera, 
stanie jej w gardle. 

– Dobrze, pomogę ci. – Przysunął sobie talerz. 
– Nie powiedziałam, że nie zjem. Zresztą, nic by się nie stało, gdybym tego nie 

dojadła – burknęła. 

–  Nie?  –  Paul  metodycznie  kroił  ser.  –  Mam  nadzieję,  myszko,  że  nie  jesteś 

jedną z tych kobiet, które nie doceniają rozkoszy stołu. 

Od  razu  poczuła  się  lepiej.  Takie  pytanie  musiało  niechybnie  być  wynikiem 

background image

rozważań o ich wspólnej przyszłości. W końcu nie troszczyłby się o takie sprawy 
w przypadku weekendowej kochanki! 

– Jakim ty właściwie jesteś człowiekiem? – powiedziała w zamyśleniu. 
–  Jestem,  jaki  jestem,  myszko,  i  możesz  mnie  przyjąć  albo  odrzucić  – 

stwierdził  sentencjonalnie,  pochłaniając  z  apetytem  ostatni  kawałek  camemberta, 
po czym sięgnął do kieszeni po portfel. 

Momentalnie, jak spod ziemi pojawił się monsieur Faber. 
Niedaleko  od  lokalu  stał  zaparkowany  samochód.  Taffy  ciągle  jeszcze  nie 

mogła  się  nadziwić,  jakim  cudem  w  tym  ruchliwym,  pełnym  starych  uliczek 
mieście istniały jeszcze miejsca do parkowania. 

Po  krótkiej  jeździe  podjechali  pod  dom.  Paul  odprowadził  Taffy  do  drzwi 

mieszkania,  lecz  nie  wszedł  do  środka.  Zanim  znikła  w  drzwiach,  czule  musnął 
wargami jej usta, ale kiedy chciała zarzucić mu ramiona na szyję, delikatnie, lecz 
stanowczo ujął ją za przeguby i ucałował wnętrza dłoni. Potem odszedł bez słowa, 
bez najmniejszej wzmianki, czy i kiedy się jeszcze spotkają. 

Na  szczęście,  pierwszego  dnia  w  nowej  pracy  Taffy  nie  narzekała  na  brak 

zajęć. Wpisywała do komputerowej bazy danych nowe adresy dla Eurodziennika, 
wyszukiwała w angielskojęzycznej prasie informacje na temat bezpieczeństwa na 
drogach i szukała zagubionych materiałów na temat technologii mikrochipów. Nie 
były to zbyt trudne zadania, ale pochłaniały ją w wystarczającym stopniu, by choć 
na chwilę zapomniała o Paulu Seylerze. Do czasu kiedy niespodziewanie, w bistro 
na  ostatnim  piętrze  wieżowca,  dokąd  udała  się  na  lunch,  od  nowa  dopadły  ją 
wszystkie demony. 

– Może zjemy razem? – zaproponowała Kendra Morgan, gdy Taffy mijała ją z 

tacą. – Specjalnie dla ciebie zajęłam miejsce przy oknie. 

– Dzięki. – Taffy usiadła naprzeciwko starszej od siebie, eleganckiej kobiety. 

Poznała  ją  wcześniej,  kiedy  Annette  przekazywała  jej  swoje  stanowisko.  –  Nie 
wiem,  jak  można  przywyknąć  do  tak  odlotowego  widoku  –  stwierdziła, 
podziwiając  oszałamiającą  panoramę  Centrum  Europejskiego  i  tonące  w  zieleni 
budynki Starego Miasta. 

Kendra zbyła kwestię widoków lekceważącym gestem. 
–  Słyszałam,  że  byłaś  wczoraj  u  Fabera  z  Paulem  Seylerem  –  zaczęła  bez 

ogródek.  –  Nie,  nie  jest  tak,  jak  myślisz  –  zastrzegła  natychmiast,  widząc  minę 
Taffy. – On złamał serce Annette, przecież wiesz. 

Taffy  pomyślała  o  koralowym  serduszku,  lecz  powstrzymała  się  od 

komentarza.  Nawet  w  tak  krótkim  czasie  zdążyła  zauważyć,  że  Kendra,  sama 

background image

pozostając  w  udanym  związku,  niezdrowo  pasjonuje  się  sercowymi  sprawami 
młodych kobiet w biurze. Choć, trzeba przyznać, zawsze stawała po ich stronie. 

– Sprawy nie zaszły aż tak daleko – zapewniła Kendrę, siląc się na lekki ton. – 

Nie wiem nawet, czy jeszcze się z nim spotkam. 

– Tak samo było z Annette – starsza koleżanka pokiwała głową. – Ciągle żyła 

w  niepewności.  Doszło  do  tego,  że  prosiła  nawet  swojego  ojca,  aby  z  nim 
porozmawiał, lecz Paul Seyler zbywał go tak samo jak ją. 

– Ale o co jej chodziło? – nie rozumiała Tafty. 
– Jak to o co? O poznanie jego rodziny. 
–  A  jaką  on  ma  rodzinę?  –  zagadnęła  niedbale,  śledząc  przepływające  nad 

dachami obłoki. Pamiętała, jak Paul wspominał o winnicach. 

– Należy do starego klanu winiarzy – poinformowała z ożywieniem Kendra. – 

Jego  matka,  madame  Seyler,  zarządza  rodzinnymi  winnicami.  Ale  Annette  nie 
zdążyła  jej  poznać.  Owszem,  była  na  takiej  wycieczce  dla  turystów,  wiesz,  w 
czasie  winobrania,  ale  to  się  nie  liczy.  Specjalnie  tam  pojechała,  żeby  chociaż 
zobaczyć, jak wyglądają jego włości. 

– Naprawdę? – Taffy była oszołomiona wieściami. 
–  Czemu  nie?  –  Kendra  najwyraźniej  uważała,  że  takie  posunięcia  są 

oczywiste. – Wszystkie sposoby są dobre, jeśli... 

–  Słuchaj, lepiej poradź  mi,  jak  mam  się  jutro ubrać na  rozmowę  z szefem  – 

Taffy szybko zmieniła temat. – Jeszcze go nie znam, ale słyszałam na przykład, że 
nawet spódniczkę do kolan uważa za ekstrawagancką. 

I  tak,  w  typowo  biurowy  sposób  minęła  reszta  dnia.  Kiedy  Taffy  wróciła  do 

domu, mieszkanie wydało się jej przygnębiająco puste. W dodatku zdawało się, że 
z  każdego  kąta  wyziera  sfrustrowany  duch  Annette  Warren.  To  było  nieznośne. 
Postanowiła,  że  od  jutra  zacznie  się  rozglądać  za  innym  mieszkaniem.  Chwyciła 
książkę  telefoniczną,  żeby  wypisać  sobie  numery  agencji  wynajmu.  Dziwnym 
trafem  strony  otworzyły  się  na  literze  „S".  Nazwisko  Seyler  zajmowało  sporo 
miejsca, ale tego, o które jej chodziło, nie znalazła. Nikt nie miał adresu nad rzeką 
Alzette. Pewnie numer został zastrzeżony. 

– Proszę! – Dzwonek do drzwi wprawił ją w natychmiastową euforię. – Oo, to 

ty...  –  Zawód  był  aż  nadto  widoczny  na  jej  twarzy.  –  Cześć,  Nick,  wejdź,  jeśli 
musisz. 

– Nie ma co, miłe powitanie – skrzywił się, wchodząc do holu. – Przyszedłem, 

bo Paul kazał mi przeprosić za wczoraj. No, wiesz, za to, że przeze mnie omal nie 
zemdlałaś na tej karuzeli. 

background image

–  A,  o  to  chodzi.  Okay,  nie  ma  sprawy,  nic  się  nie  stało.  –  Taffy  mówiła 

niedbałym  tonem,  ale  serce  zabiło  jej  mocniej.  –  Kiedy  z  tobą  rozmawiał?  Bo 
chyba nie ma go teraz w domu? 

–  Nie,  rozmawialiśmy  wczoraj.  Myślę,  że  teraz  jest  u  Claudii.  –  Nick  z  ulgą 

rozsiadł się w klubowym fotelu, w którym tak niedawno siedział jego protektor. – 
Dzwoniłem  do  niego  do  biura,  lecz  nie  powiedział  mi,  który  to  szpital.  Ale  ty 
powinnaś wiedzieć, bo przecież byłaś tam z nim. 

–  Teoretycznie  wiem.  –  Taffy  przywołała  w  pamięci  nocną  jazdę,  a  potem 

powrót  przez  plątaninę  nieznanych  ulic  i  zaułków.  –  Mam  słabą  orientację,  ale 
może  z  planem...  –  zawiesiła  głos  i  spojrzała  na  Nicka.  –  I  tak  nie  warto  się 
wysilać, bo Claudia nie życzy sobie odwiedzin. 

Nick wyprostował się z oburzeniem. 
– Mnie to nie dotyczy. Kupiłem jej nawet kwiaty. 
– Kwiatów też sobie nie życzy, podobnie jak listów. Chce mieć spokój. 
Taffy  była  zdumiona  stanowczością,  z  jaką  powtarzała  usłyszane  niedawno 

argumenty  Paula.  Teraz  zrozumiała,  czemu  tak  twardo  odrzucał  jej  propozycję. 
Musiały być setki ludzi takich jak Nick czy ona, którzy znali Claudię lub właśnie 
ją  poznali  i  wyobrażali  sobie,  że  myśli  tylko  o  tym,  kiedy  ich  znów  zobaczy, 
zapominając o chorobie, bólach i zmęczeniu. 

Z goryczą pojęła, że wszyscy oni, nie wyłączając jej samej, mają jedną wspólną 

cechę – naiwną wiarę, iż są ważni dla innych. 

– Nie mogę ci pomóc – powiedziała. – I nawet gdybym mogła, nie zrobiłabym 

tego. Nie jestem upoważniona. 

Złapała  się  na  tym,  że  znów  powtarza  słowa  Paula.  Tak  samo  zareagował, 

kiedy chciała, by zdradził jej prawdziwe nazwisko Claudii. Słusznie; z jakiej racji 
obca osoba miałaby otrzymać zastrzeżone informacje? 

Na  próżno  Nick  argumentował  i  prosił.  Taffy  była  nieprzejednana.  Kiedy 

wreszcie,  zniechęcony,  pożegnał  się  I  wyszedł,  odetchnęła  z  ulgą.  Zaczęła  ją 
drażnić  ta  jego  niedojrzałość,  połączona  z  iście  artystycznym  przekonaniem,  że 
własna osoba jest najważniejsza. 

Własna osoba... Zerknęła na swoje odbicie w lustrze i zmarszczyła brwi. Czy 

nie  jest  taka,  jak  Nick?  Paul,  a  przed  nim  i  inni  nazywali  ją  rozpieszczoną 
jedynaczką. 

Zielona,  niedoświadczona,  niedojrzała...  Miał  rację,  musiała  to  przyznać.  Z 

okrągłej buzi w lustrze patrzyły ufnie orzechowozielone oczy. 

Nic  dziwnego,  że  nie  ma  ochoty  mnie  widywać,  stwierdziła  gorzko.  Co 

background image

ciekawego może zobaczyć we mnie taki mężczyzna? 

Och,  jeśli  Paul  się  odezwie,  jeśli  zdarzy  się  cud,  zmienię  się.  Stanę  się 

świadomą, dojrzałą kobietą, obiecała sobie solennie. 

Telefon  milczał.  Mijały  minuty  i  godziny.  Na  dworze  zaczęło  zmierzchać. 

Taffy z westchnieniem zerknęła na wielki fotel, w którym uparcie nie chciała się 
zmaterializować znajoma sylwetka, i powlokła się do łazienki. 

– I oczywiście zostanę sama – powiedziała głośno do siebie pod prysznicem. – 

Chłopaki znajdą sobie żony, a ja, jak dobra cioteczka, będę niańczyła ich dzieci. 

Trudno,  jakoś  przeżyje  swoje  życie.  Będzie  dobrą  sekretarką, może  awansuje 

wyżej.  Jutro  włoży  szarą  spódnicę  i  białą  bluzkę,  a  żeby  nie  wyglądać  zbyt 
biurowo, zawiąże na szyi zieloną apaszkę, tę ulubioną. 

Kiedy  zadzwonił  budzik,  przeciągnęła  się  leniwie  w  wielkim  łożu. 

Zdumiewające, jak dobrze śpi ten, kto stracił wszelkie nadzieje. Z przyjemnością 
pomyślała o śniadaniu. Kiedy w kilkanaście minut później ekspres zaczął bulgotać 
i woń kawy wypełniła mieszkanie, poczuła się niemal szczęśliwa. W ciągu dwóch 
dni chodzenia do pracy zdążyła polubić ten poranny rytuał. Ruszyła do drzwi, aby 
skoczyć do sklepiku po croissanta. Ślinka nabiegła jej do ust na myśl o chrupiącej 
skórce. Do diabła z kaloriami! 

– Oo! – Taffy aż podskoczyła, gdy po otwarciu drzwi niemal wpadła nosem na 

wysoką postać, blokującą wyjście. – Co ty tu robisz? 

– Nie przyjmujesz rano? – Paul wyglądał bosko w stroju do joggingu. – Nawet 

kiedy  przynoszą  ci  śniadanie?  –  Poczęstował  ją  najbardziej  uwodzicielskim  ze 
swoich uśmiechów. 

Wrażenie  było  tak  piorunujące,  że  nie  mogła  się  z  niego  otrząsnąć.  Prędzej 

spodziewałaby  się  ducha,  a  przecież  był  aż  za  bardzo  realny,  z  węzłami  mięśni 
prężącymi się pod obcisłą koszulką i z łobuzerską miną chłopca, któremu udał się 
świetny kawał. * 

–  Wpuść  mnie,  bo  umieram  z  głodu  –  ponaglił i  kusząco pomachał  jej  przed 

nosem papierową torbą, z której rozchodziła się wspaniała woń świeżych bułeczek. 

– Czy ty kiedykolwiek nie byłeś głodny? – mruknęła, odsuwając się, by mógł 

wejść. 

W kuchni od razu zauważył nowy obrus w tulipany i komplet śniadaniowy ze 

wzorem przedstawiającym wielką czerwoną truskawkę. 

– Ładne – pochwalił. – Od razu zrobiło się tu przyjemniej. – Pociągnął nosem, 

wdychając zapach kawy. 

– Chyba będziesz musiała wstawić jeszcze jedną porcję – stwierdził. – Wypada 

background image

po filiżance na każdego, a ja piję dwie. 

– Kupię większy ekspres – obiecała radośnie. 
– Spokojnie, damy sobie radę. Znajdziesz talerzyk dla mnie? 
Postawił torbę na stole i zaczął wykładać na tackę rogaliki, masło i cieniutkie, 

różowe płaty ardeńskiej szynki. 

– Zwykle jadam na śniadanie bulkę, dżem i kawę – zaznaczyła Taffy. 
Paul z lekceważeniem machnął jej przed nosem kawałkiem sera gruyere. 
– Możesz podać dżem, na pewno się nie zmarnuje. 
Na  koniec  z  torby  wyjrzały  truskawki,  niemal  równie  piękne  jak  na  jej 

zastawie. Taffy z rezygnacją pokręciła głową, myśląc o kaloriach, po czym zajęła 
się przygotowaniem następnej porcji kawy. 

– No, myszko... – Paul zatarł ręce, siadając do stołu. 
–  Czy  mógłbyś  nie  nazywać  mnie  myszką?  –  przerwała  mu  uprzejmie,  lecz 

stanowczo. – Wiesz, wiele myślałam i doszłam do pewnych wniosków. 

– O! – Spojrzał na nią z zainteresowaniem, jakby proces myślenia rezerwował 

wyłącznie dla siebie. – Opowiedz mi o nich koniecznie. 

Taffy  usiadła  naprzeciwko  niego  i  raźno  zabrała  się  do  jedzenia.  Tym  razem 

nie straciła apetytu. 

–  Muszę  skupić  się  na  pracy  i  doskonaleniu  swojej  wiedzy  –  oświadczyła  z 

powagą. 

– Bardzo słusznie. 
– To samo dotyczy  mojego życia.  – Pociągnęła ożywczy łyk  kawy, zbierając 

siły do dalszych wywodów. – Miałam dużo czasu, by wszystko sobie przemyśleć. 

–  Ciekawe,  myszko,  bo  ja  również  wiele  myślałem.  –  Skończył  jedną  kawę, 

więc  nalała  mu  następną.  Kiedy  pochyliła  się  nad  nim  z  dzbankiem,  leciutko 
musnął palcami opadający kosmyk jej włosów. To wystarczyło, by ogarnęła ją fala 
błogiego ciepła, które tak dobrze znała. 

– O, przepraszam. – Czułe palce pogładziły jej szyję. – Zdaje się, że miałem nie 

nazywać cię myszką, tak? 

–  Tak.  –  Taffy  usiadła,  odstawiając  dzbanek  i  walcząc  z  pokusą,  by  nie 

sprowokować  dalszych  pieszczot.  –  Mówiłeś,  że  również  przemyślałeś  wiele 
spraw. 

– Owszem. Na przykład to mieszkanie... Bardzo się zmieniło od czasu, kiedy... 
– Na lepsze? – zapytała niecierpliwe. 
– Jasne, czuje się tu taką miłą, domową atmosferę. 
W  sercu  Taffy  zagrały  radosne  fanfary.  Niemal  w  tym  samym  momencie  jej 

background image

radość unicestwił znienawidzony gest. Paul zerknął na zegarek i nagle stwierdził, 
że musi się śpieszyć. 

– Wracając do twoich przemyśleń na temat solidnej pracy... – rzekł z leciutką 

ironią. – Nie wypada, żebyś na początku zaczęła się spóźniać. Odprowadzę cię do 
mostu. 

Kiedy wstali od stołu, pocałował ją leciutko. 
Ich  drogi  rozdzieliły  się  na  moście  księżnej  Charlotte,  zwanym  potocznie 

Czerwonym  Mostem,  łączącym  centrum  miasta  z  Dzielnicą  Europejską.  Tam,  na 
smukłym przęśle, spinającym na wysokości brzegi stromego wąwozu, Paul stanął 
przed  Taffy  i  chwycił  ją  za  ręce.  Zamrugała  w  jasnym  blasku  porannego słońca, 
oszołomiona  kłębiącym  się  w  dole  morzem  zieleni  i  miękkim  łopotem  gołębich 
skrzydeł nad głową. 

– Mam nadzieję, że jesteś wolna po południu?  – zapytał tonem, który z góry 

przesądzał odpowiedź.  – Chciałbym, żebyś obejrzała pewien obraz i powiedziała 
mi, co o nim sądzisz. 

– Obraz? Chcesz, żebym obejrzała obraz? 
– Tak, i liczę, że mi pomożesz. – Ucałował obie ręce Taffy i puścił je. – Tu się 

pożegnamy. – Gestem głowy wskazał wieżowce Centrum Europejskiego. – Kiedy 
kończysz? O piątej? Dobrze, będę czekał w holu. 

' Popatrzył jej w oczy, po czym oddalił się szybkim truchtem, machając ręką na 

pożegnanie.  Przez  chwilę  odprowadzała  wzrokiem  wysoką  sylwetkę.  Biegł  jak 
maszyna; ruchy wytrenowanego ciała były lekkie i rytmiczne. 

–  Całowanie  po  rękach  na  Czerwonym  Moście,  na  oczach  całego  miasta,  no, 

no.  –  Kendra  nie  byłaby  sobą,  gdyby  nie  skomentowała  najnowszej  sensacji.  – 
Uważaj, kochana, bo to się źle skończy. 

–  Przesadzasz,  znam  go  zaledwie  od  trzech  dni.  –  Taffy  podniosła  się  zza 

biurka,  jakby  miała  zamiar  wyjść  z  pokoju,  lecz  podeszła  tylko  do  okna.  –  Czy 
wszystko  musi  się  źle  skończyć?  –  powiedziała  cicho,  patrząc  na  flagi  różnych 
narodów Europy, łopoczące w dole. – I czy warto w ogóle o tym myśleć? 

Liczyło  się  tylko  to  wyczekiwane,  wspólne  popołudnie  I  nic  więcej.  Kiedy  z 

portierni  zadzwoniono,  że  Paul  czeka  na  nią,  rzuciła  się  do  windy,  nawet  nie 
zerknąwszy  w  lustro.  Wpadła  do  holu  i  z  radością  rzuciła  się  w  jego  ramiona. 
Kiedy wsiedli do pachnącego skórą wnętrza eleganckiego samochodu, zapomniała 
o całym świecie. 

 
Obraz  wisiał  na  wystawie  młodych,  miejscowych  twórców.  Akwarela 

background image

przedstawiała  widok  rzeki  Alzette  w  nostalgicznej  mgle  jesiennego  poranka. 
Złociste  plamy  drzew,  poprzecinane  ciągami  lśniących  wilgocią  dachów, 
pochmurne  niebo  zlewające  się  z  nurtem  rzeki  i  unosząca  się  nad  nimi  śmiała 
kreska wysokiego mostu tworzyły interesującą wizję. 

–  Ja  kupiłabym  to  od  razu  –  powiedziała  z  zachwytem  Tafty.  –  Lepiej  się 

pospiesz, bo ktoś cię uprzedzi. 

–  No,  nie  wiem...  –  Stanął  przed  obrazem  i  przyglądał  mu  się  krytycznie.  – 

Muszę  mieć  poczucie,  że  to  jest  naprawdę  coś,  co  by  jej  pasowało.  A  ma  już 
bardzo dużo... 

– Kto? – nie wytrzymała Taffy. – Claudia? 
Paul pokręcił głową, nadal analizując obraz. 
– Ten styl zupełnie nie pasuje do Claudii. Ale... – Odwrócił się do Taffy, a oczy 

zapłonęły mu z ożywieniem. – Podsunęłaś mi myśl, warto by jej coś podarować na 
pocieszenie. Może pierścionek? 

Pierścionek.  Oczywiście  cenny.  Jednej  kobiecie  daruje  piękny  obraz,  innej 

biżuterię, a jej przynosi bułeczki, ser i szynkę. 

Kochana, nie narzekaj, momentalnie przywołała się do porządku. Ty masz jego 

towarzystwo. Czego można chcieć więcej? 

– Gdzie ma wisieć ten obraz? – zapytała rzeczowo. 
– Oczywiście w salonie – odparł z roztargnieniem. – W domu. 
W domu? W domu jakiejś nieznanej kobiety? A może u mego, tam, nad rzeką? 

Kto jeszcze bywał tam, w sypialni pełnej wodnych refleksów? 

– Nie wiem, czy to dobry pomysł, by wisiał w twoim salonie  – rzuciła tonem 

koneserki dzieł sztuki. – Prawdziwa rzeka jest tam zbyt obecna. 

– Myślisz o Mozeli? – Odwrócił się ku niej, zaskoczony. – Owszem, bulwary 

nadrzeczne są niedaleko, ale... 

– Zaraz, dlaczego Mozela? 
–  Moja  mama  ma  dom  w  Federange-sur-Moselle  –  wyjaśnił.  –  Jej  urodziny 

wypadają w przyszłym tygodniu. Dlatego szukam odpowiedniego prezentu. 

–  A,  rozumiem.  –  Taffy  odetchnęła,  poczuła  ulgę  i  radość.  –  W  takim  razie, 

gdybym była tobą, kupiłabym ten obraz natychmiast! 

– Nie, dam sobie jeszcze dzień, dwa do namysłu  – stwierdził. Ujął Taffy pod 

rękę i poprowadził do wyjścia. – Naprawdę myślałaś, że chcę kupić ten obraz dla 
siebie? 

Skinęła głową, usiłując za nim nadążyć. 
– Przecież masz swój dom, prawda? – zapytała, patrząc na niego znacząco. – 

background image

Albo mi się to wszystko śniło. 

– Chciałabyś prześnić ten sen od nowa?  – Przygarnął ją lekko, z rozmarzoną 

miną. 

– Paul, powinieneś kupić ten obraz. 
To  były  tylko  słowa.  Jej  ciało  pragnęło  już  tylko  jednego.  Wyczuł  to 

pragnienie. Błyskawicznie znaleźli się w samochodzie, a po szybkiej jeździe Paul 
niecierpliwą dłonią otworzył drzwi. 

Potykając się, wbiegli po schodach wśród rajskich dekoracji i zdyszani padli na 

łoże,  królujące  jak  potężna  rafa  w  pokoju  pełnym  płynnych  refleksów, 
tajemniczym  jak  podwodna  grota.  Tam  doznali  nowych,  magicznych  objawień  i 
poznali  nowe  skarby.  I  tam  spoczęli  po  wielkich  szaleństwach,  ogarnięci 
błogosławieństwem rzecznych bogów i boginek. 

 
– Paul, czemu za każdym razem jest zupełnie inaczej? – szepnęła Taffy, tuląc 

się do jego szerokiej piersi. 

–  Myszko,  jesteś  specjalistką  od  pytań.  –  Pogładził  jej  smukłe  udo.  –  Bo  ja 

wiem? Może dlatego, że dziś nie goni nas czas. 

Nie była do końca pewna, czy to właśnie chce usłyszeć, ale miał rację. Ani razu 

od czasu ich spotkania nie spojrzał na zegarek. Ale... 

– Jakoś nie mogę uwierzyć, że czas nas nie goni  – stwierdziła sceptycznie.  – 

Zaraz się na przykład okaże, że jesteś głodny. 

– Jestem głodny! – oznajmił radośnie, siadając na łóżku. – Przypomniałaś mi, 

że specjalnie zrobiłem zakupy na tę okazję. 

–  Ach,  Paul  –  pokiwała  głową,  patrząc,  jak  wstaje  i  zasuwa  żaluzje  –  jak 

zwykle wszystko ukartowałeś. 

–  Owszem  –  przyznał,  odwracając  się  i  patrząc  jej  wyzywająco  w  oczy.  – 

Chyba nie masz ochoty wychodzić na kolację do lokalu? 

Nie miała ochoty. I nie miała ochoty się ubierać, podobnie jak on. Pożyczył jej 

swój szlafrok, jedwabny, długi do ziemi i oczywiście pachnący tymiankiem. Sam 
włożył bawełnianą koszulkę i luźne spodnie. Rozsiedli się wygodnie w salonie na 
fotelach i jedli ze szwedzkich półmisków. 

Taffy  posmakowała  wybornego  wędzonego  łososia,  ale  odmówiła  tuczącej 

gęsiej  wątróbki,  przedkładając  nad  nią  sałatkę  z  krewetek  i  awokado.  Paul  jadł 
wszystko,  co  tylko  znalazło  się  w  ofercie  firmy  dostarczającej  posiłki.  Dopiero 
kiedy zapytała o wino, przybrał nagle oficjalną minę, twierdząc, że najpierw musi 
nauczyć ją, jak pić i cenić dobre trunki. W rezultacie musiała się zadowolić wodą 

background image

evian, która smakowała równie znakomicie. 

–  Uczta  była  wspaniała  –  stwierdziła,  ocierając  usta  serwetką.  –  Posprzątam, 

dobrze? 

– Nie trzeba. – Wziął od niej talerz. – Madame Thill przyjdzie rano i posprząta. 

Wiesz, ta starsza pani, moja sąsiadka, którą spotkaliśmy w niedzielę. – Ruszył do 
kuchni, mówiąc coś jeszcze po drodze. 

Taffy  wstrzymała  oddech.  Czyżby  się  przesłyszała?  Odruchowo  popatrzyła  w 

pełne  kobiecej  mądrości  oczy  Wenus  Cranacha,  ale  i  tak  nie  wierzyła  własnym 
uszom. 

– Powtórz, co mówiłeś! – zawołała za nim. 
– Co mam powtórzyć? – zdziwił się. 
– To, co mówiłeś o madame Thill... Że przychodzi tu codziennie sprzątać. 
– Powiedziałem coś ważnego? 
– Nie, ale powtórz! – nalegała z niecierpliwością. – Proszę! 
– Dobrze, jak sobie życzysz. Mówiłem, że jest jedyną kobietą, jaka ma prawo 

przebywać w moim domu, oczywiście poza tobą. 

– Dzięki. – Tafty przymknęła oczy i westchnęła cicho ze szczęścia. 
 

background image

Rozdział 8 

 
–  Śnieg  pada!  –  Taffy  puściła  jedną  ręką  kierownicę  i  wyciągnęła  dłoń.  Na 

wełnianej  rękawiczce  z  wesołym,  bożonarodzeniowym  wzorem  osiadł  płatek 
śniegu. 

Paul, jadący przed nią, zwolnił i odwrócił głowę. 
–  Zdaje  się,  myszko,  że  niedługo  zamienimy  rowery  na  skutery  śnieżne!  – 

odkrzyknął wesoło. 

Jak  zwykle  czerpała  ogromną  przyjemność  z  widoku  jego  wysokiej  postaci, 

długich,  silnych  nóg  w  obcisłych  getrach,  dłoni  w  skórzanych  rękawiczkach, 
pewnie trzymających kierownicę, i szerokiej piersi w kolorowym, biało-niebieskim 
swetrze  z  prężącym  się  z  przodu  czerwonym,  herbowym  lwem  Luksemburga  w 
złotej koronie. 

– Fajnie – Taffy z uśmiechem popatrzyła na gałęzie brzóz, rysujące się na tle 

nieba. – Te lasy i pagórki są wprost wymarzone na langlauft jak wy to nazywacie. 

– Dobrze, myszko, pobiegamy sobie na nartach. Cierpliwości. 
Cierpliwość. Słowo, które przewijało się często w ich rozmowach. Czy zdawał 

sobie sprawę, jak bardzo była cierpliwa? Lato przeszło w jesień, jesień w zimę, był 
już styczeń, a Paul nie... 

Daj spokój, przestań się dręczyć takimi myślami, upomniała się ostro. Skup się 

na tym, co dobre, co jest wspólną radością. Spływy po górskich rzekach, surfing, 
tenis  i  squash,  w  które  grali  w  klubach,  do  których  należał  Paul.  Jeździli  nawet 
konno, choć Taffy o wiele bardziej upajała się jazdą niż Paul. 

– Prawdziwa przyjemność z jazdy jest wtedy, kiedy ma się własnego konia  – 

powiedział, ale nie raczył wyjaśnić, czy posiada swojego wierzchowca, czy może 
całą  stajnię.  Jeśli  tak,  musiała  znajdować  się  daleko,  w  miejscu,  do  którego  nie 
miała dostępu. 

Zdarzały  się  takie  ponure  weekendy,  kiedy  znikał  już  w  piątek  i pojawiał się 

dopiero  w  poniedziałek  rano,  skazując  Taffy  na  samotność.  Wiedziała,  że  wtedy 
był w Federange-sur-Moselle. 

Zimowy las trwał cichy w czystym powietrzu, upajającym jak wino. W piątki 

zwykle tańczyli do rana, a potem pięli się po rzeźbionych schodach na górę, aby 
zażyć kilka godzin snu, który był tak mocny, że wystarczał im na cały dzień. 

I tak, mierzone rytmem weekendów, upływało jej życie z Paulem. Cudowne i 

background image

zarazem pełne narastającego niedosytu. Nigdy nie powiedział jej, że... 

Nie,  nie  powinna  nawet  w  myśli  wymawiać  tego  słowa!  Były  inne  sposoby 

wyrażania  uczuć,  i  korzystała  z  nich.  Na  początku  grudnia,  przez  cały  jeden, 
samotny  weekend,  dziergała  pracowicie  zimową  czapkę  dla  Paula,  pasującą  do 
„herbowego" swetra. Bardzo ucieszył się z prezentu. 

Sama pod choinką znalazła malutką paczuszkę i wstrzymała oddech, rozwijając 

ją w pośpiechu. 

W pudełeczku na jedwabnej poduszeczce nie leżał pierścionek, ale szpilka do 

apaszek. Odtąd często nosiła tę złotą myszkę o oczkach z zielonych klejnocików. 

Nazwał je spinelami, myślała, mocniej naciskając pedały. Na szczęście, wolała 

kamienie szlachetne od półszlachetnych. 

Wszystko było jednak tylko połowiczne. Paul zabierał ją w różne miejsca, ale 

nie w te, które były mu naprawdę bliskie. 

Zwiedzili większość miejscowości w niewielkim księstwie. Taffy podobały siei 

Clervaux,  i  Larochette,  i  Beaufort,  i  Diekirch  –  ale  nigdy  nie  pojechali  do 
Federange-sur-Moselle.  Zupełnie  jak  gdyby  Paul  chciał  za  wszelką  cenę  trzymać 
Taffy z dala od swojej rodowej siedziby. Kiedy tylko sugerowała trasę wycieczki 
zbliżającą się do tamtych okolic, napotykała na opór. 

– Nie, może innym razem. Teraz powinnaś zobaczyć Vianden. 
Więc  skierowali  się  ku  Echternach,  a  stamtąd  pedałowali  trzydzieści 

kilometrów przez lasy, posuwając się w górę rzeki, aż koła rowerów zadudniły na 
starym  bruku  miasteczka.  Taffy  zachwyciła  się  Vianden,  z  jego  białym 
kościółkiem  o  stromym  dachu,  z  zamkiem,  który  wyglądał  jak  z  bajki,  i  starą 
ludową gospodą nad rzeką. Szef i właściciel w jednej osobie wdał się z Paulem w 
długą dyskusję o winach. 

–  Rozmawialiśmy  o  tegorocznych  zbiorach  –  wyjaśnił  potem  nic  nie 

rozumiejącej Taffy. – Pewnie nie wiesz, biedna myszko, że Elbling to marka wina 
– pokiwał głową z politowaniem. – Kupują je od nas... to znaczy od mojej matki. 
W tym roku wyjątkowo się udało. 

– Powiedziałeś to tak, jakbyś wolał, żeby kupowali od ciebie – zauważyła. 
–  Kto  się  urodził  winiarzem,  na  zawsze  nim  pozostanie  –  powiedział 

sentencjonalnie.  –  Ale  dajmy  temu  spokój.  Jestem  głodny,  jak  się  zapewne 
domyślasz. – Sięgnął po menu. – Co byś powiedziała na pulardę po luksembursku 
w rieslingu? 

Taffy nawet nie otworzyła swojej karty. 
–  Dlaczego  właściwie  nie  możesz  osiąść  w  rodowych  włościach  i  zająć  się 

background image

winnicą, skoro tak to kochasz? – zapytała, patrząc mu w oczy. 

Nie odpowiadał. Uważnie studiował spis potraw. 
– Co ci stoi na przeszkodzie? – indagowała. 
–  Znów  te  pytania,  myszko  –  rzucił,  zniecierpliwiony.  Wiedziała,  że  i  tym 

razem, jak zwykle, niczego się nie dowie. Dlaczego, choć byli razem i wcale tego 
nie  ukrywał,  trzymał  ją  z  dala  od  tej  jednej,  najważniejszej  części  swego  życia? 
Niedługo znów zniknie na cały weekend, który spędzi bez niej, w Federange. Czy 
była  dla  niego  tylko  przyjaciółką,  niegodną  zobaczenia  jego  rodowej  siedziby, 
ziemi  i  rzeki,  nad  którą  wyrósł?  Byli  ze  sobą  już  pięć  miesięcy,  lecz  miała 
poczucie, że jej życiu coraz bardziej brakuje celu i sensu. 

–  Spróbuj  tam  dotrzeć  na  własną  rękę  –  radziła  jej  Kendra  jeszcze  w 

listopadzie. – Tak jak Annette, kiedy pojechała z wycieczką do winnic. 

– Ten numer już nie przejdzie, bo ostatnie zwiedzanie było w październiku  – 

mruknęła Taffy, uderzając zajadle w klawiaturę komputera. 

– A więc myślałaś o tym. W takim razie na pewno znajdziesz inny sposób. 
– Może, ale na razie mam za dużo pracy. 
– Dziecko, przecież widzę, że harujesz, aby tylko nie myśleć. 
Stara, dobra Kendra jak zwykle miała rację. Jako zadeklarowana zwolenniczka 

małżeństwa uważała, że jeśli mężczyźnie naprawdę zależy na kobiecie, powinien 
powieść  ją  jak  najszybciej  do  ołtarza.  Taffy  dochodziła  do  wniosku,  iż  nie  są  to 
wcale przestarzałe poglądy. 

Tylko raz jeden Paul otworzył się niespodziewanie – kiedy jadąc ramię w ramię 

nad malowniczą Our, rozmawiali o innych rzekach Luksemburga. 

– Mozela jest najpiękniejsza – powiedział wtedy z rozmarzeniem. – Choć może 

jestem  stronniczy,  bo  tam  jest  mój  rodzinny  dom.  Wyobraź  sobie,  że  mój  ojciec 
przez całe życie nie ruszał się stamtąd. 

Taffy  z  przejęciem  nadstawiła  uszu.  Paul  bardzo  rzadko  mówił  o  rodzinie. 

Wiedziała  tylko,  że  ma  jedną  siostrę,  matkę  Nicka,  i  żadnych  braci.  Winnica 
należała do jego rodziny od pięciu pokoleń i obecnie zarządzała nią matka. Ojciec 
zmarł dwa lata temu. 

–  Nigdy  nie  opuszczał  Federange?  –  powtórzyła  ze  zdumieniem.  –  Nawet  w 

weekendy? 

– Mawiał: „a po co komu weekendy". – Paul mocniej nacisnął na pedały. – Nie 

mógł przeboleć, że wyprowadziłem się do miasta i zarabiam pieniądze. 

– Nie podobało mu się, że stałeś się bogaty? 
– Szanował to, do czego doszedłem, ale wolałby, abyśmy razem pracowali w 

background image

Federange. 

– A matka? – ośmieliła się zapytać Taffy. 
– Stawia mi twarde warunki, ale to już zupełnie inna historia. – Zerknął na nią 

z ukosa z lekkim uśmiechem, jakby wiedział, że rozpiera ją ciekawość. – Jedźmy, 
bo muszę zadzwonić do domu. 

Ledwie  nadążała  za  nim,  zmarznięta  i  zmęczona.  Znów  wyrósł  między  nimi 

mur. Nie miała wstępu do Federange. Nie miała wstępu do jego prywatnego życia. 

Nie  tylko  Kendra  wieszczyła  kasandrycznie  marny  koniec  ich  związku.  Brat 

Taffy, Allen, który przyjechał po nią, aby zabrać ją do Kent na święta, był również 
pełen wątpliwości. 

Allen  wyruszył  o  świcie  ze  swego  domu  w  Strasburgu  i  miał  dotrzeć  do 

Luksemburga  w  godzinach  porannego  szczytu.  Z  tego  powodu  Paul  postanowił 
skrócić  poranny  jogging  i  przywieźć  Taffy  do  zajazdu  za  miastem,  aby  ułatwić 
rodzeństwu  wyjazd.  Spotkanie  nie  wypadło  dobrze.  Allen  przywitał  się  krótko, 
wypił kawę i szorstko oznajmił, że trzeba jechać. Taffy w pośpiechu żegnała się z 
Paulem, z żalem myśląc o tygodniowym rozstaniu. 

– Mam nadzieje, że wiesz, co robisz, siostrzyczko – powiedział nadopiekuńczy 

brat, kiedy wyjechali na autostradę. 

– Jestem dorosła – prychnęła. – Obędę się bez twojej troski. 
– Oby tak było. Nie podoba mi się ten wytworny menago. 
Taffy obrzuciła spojrzeniem luźne spodnie i wyciągnięty sweter brata. 
–  Nosisz  się  jak  hippis,  więc  nic  dziwnego,  że  nie  lubisz  tych,  którzy  wolą 

garnitury – powiedziała ironicznie.  – A poza tym powinieneś mu być  wdzięczny, 
bo oszczędził ci jazdy w korkach. 

Allen zamilkł, ale widziała, że ma jeszcze coś w zanadrzu. 
–  W  ogóle  nie  można  się  do  ciebie  dodzwonić  –  powiedział  z  pretensją,  gdy 

mieli za sobą kolejne kilometry. 

–  Stale  natykam  się  na  sekretarkę.  Słuchaj,  a  czy  on  nie  jest  przypadkiem 

żonaty? 

– Na pewno nie. Poznałam mnóstwo jego przyjaciół. 
– Przyjaciółek też? 
– Nie jestem utrzymanką Paula! – obruszyła się. 
– Poznałaś jego rodzinę? 
– Ee... tak. – W końcu znała Nicka, prawda? 
– Złożyłaś im wizytę przed Bożym Narodzeniem? Tylko mów prawdę. 
– Wiesz, Gwiazdka to rodzinne święto, tylko dla... 

background image

–  Rozumiem,  nic  z  tego  –  stwierdził,  nie  odrywając  oczu  od  szosy.  –  A  w 

ogóle, wspominałaś coś o nim mamie i tacie? 

– N-nie. 
Rodzice  dzwonili  do  niej  raz  w  tygodniu,  zawsze  o  tej  samej  porze.  W  tym 

czasie starała się być w domu. Nie wspominała jednak o Paulu ani w rozmowach, 
ani w listach. Tak było wygodniej. 

– Dobrze, może i lepiej, że oszczędziłaś im zmartwień – stwierdził obcesowo. – 

Ale pamiętaj, że masz trzech braci, Taff. Nie zamierzam ukrywać przed Chrisem i 
Richiem, co się dzieje z naszą siostrzyczką. 

– Nic się nie dzieje! 
W  drodze  powrotnej  uparł  się,  aby  odprowadzić  ją  do  samego  mieszkania,  i 

podejrzliwie  wypatrywał  śladów  obecności  Paula.  Nie  znalazł  żadnych.  Rzadko 
tam sypiała. 

 
Zadymka mokrego śniegu sypnęła jej w twarz. Zmęczonym gestem otarła oczy. 

Musiała uważać, bo koła ślizgały się w mokrej brei. 

– Mało masz energii, myszko; powinnaś więcej jeść  – dobiegł ją pełen troski 

głos Paula. 

Taffy zlizała z rękawiczki płatek śniegu. 
– Dobrze, ale może tym razem zjemy u mnie? 
– Co, znów omlet z dwóch jajek? 
– Nie, pstrąg z rusztu – oznajmiła z godnością. – Kupiłam tyle, by starczyło i 

dla ciebie. Ale ty pewnie wolisz omijać moją kuchnię z daleka. 

– Sama złowiłaś tego pstrąga? 
–  Tak.  I  zrobię  go  w  sosie  jabłkowo-chrzanowym,  jeśli  chcesz  wiedzieć.  Ale 

jeśli nie masz ochoty iść do mnie, powiedz to po prostu, a nie wykręcaj się kpiną – 
dodała z irytacją. 

– Ja się wykręcam? – w głosie Paula brzmiało autentyczne zdumienie. 
– Tak, usiłujesz zasłonić rzeczywistość kpiną i żartami. 
– Punkt dla ciebie, myszko. – Tym razem powiedział to poważnie. 
–  Chyba  nie  chodzi  o  moje  gotowanie,  przyznaj  –  ciągnęła  dalej,  jak  zwykle 

niepomna  na  konsekwencje.  Czyżby  nastroiła  ją  dziwna,  tajemnicza  atmosfera 
zimowego  zmierzchu  i  padającego  śniegu,  która  nadawała  światu  nierzeczywisty 
wymiar? Miała wrażenie, że cały świat zniknął i zostali sami w białej przestrzeni, 
zdani tylko na siebie. Paulowi musiał się również udzielić ten nastrój, gdyż zwolnił 
tempo i co chwila obrzucał ją długim, poważnym spojrzeniem. 

background image

– Przyznaję, nie chodzi o twoje gotowanie – powiedział wreszcie. 
Milczała,  obserwując  wirujące  płatki  i  dając  mu  czas,  by  zastanowił  się  nad 

odpowiedzią. 

– Ja... po prostu źle się czuję w tym domu – wyznał wreszcie. 
Niezliczone  pytania  cisnęły  się  Taffy  na  usta,  ale  powstrzymała  ciekawość. 

Ciemne, leniwe wody rzeki zdawały się użyczać jej swego spokoju, dawać silę. 

– Kiedy tam jestem, zawsze myślę o... 
Zamilkł.  Znikła  gdzieś  szydercza  swada.  Tym  razem  to  on  z trudem  dobierał 

słowa,  by  uporać  się  z  natłokiem  myśli.  Czyżby  po  prawie  pół  roku  postanowił 
porozmawiać o Claudii? 

Prawdę  mówiąc,  miała  niewiele  wieści  o  piosenkarce.  Kilka  miesięcy  temu 

przeczytała w gazetach, że panna Vaughn miała perforację wrzodu, lecz czuje się 
dobrze.  Mimo  to  ze  względu  na  konieczną  rekonwalescencję  zmuszona  była 
odwołać europejską trasę koncertową i obecnie wypoczywa w swojej posiadłości 
w Arizonie. 

– Twoje mieszkanie przypomina mi Annette – powiedział po chwili Paul. 
Warto  było  czekać,  by  usłyszeć  takie  wyznanie!  Taffy  momentalnie 

zapomniała o zmęczeniu i nacisnęła pedały ze zdwojoną energią. 

– Dlaczego mi tego wcześniej nie powiedziałeś? Przeprowadziłabym się. 
– Nie, Taffy, nie mogłem ci tego zasugerować. Nie chciałem mówić o Annette. 

A poza tym to nie jest ważne. 

–  Nie  jest?  –  Zacisnęła  dłonie  na  kierownicy  roweru,  szykując  się  do 

ostatecznego  rozstrzygnięcia.  –  Czy  dlatego,  że  nasza  znajomość  i  tak  nie  ma 
przyszłości? 

– Co też ci przyszło do głowy, myszko?! 
Był  tak  zdziwiony,  że  natychmiast  zniknęła  cała  jej  zawziętość.  Chwila 

nieuwagi, zerknięcie na Paula wystarczyły, by koło roweru najechało na przykrytą 
śniegiem  przeszkodę.  Taffy  runęła  do  rowu,  wykonując  efektowne  salto  nad 
kierownicą, i legła w białej pierzynce. Było jej dobrze i z pewnością niczego sobie 
nie złamała. 

–  Nic  ci się  nie  stało?  –  Paul  znalazł się przy  niej  w  ułamku  sekundy.  –  Nie 

uderzyłaś w to cholerne drzewo? 

Nie uderzyła, choć rzeczywiście niewiele brakowało. Oparł ją o szorstki pień i 

przykucnął przed nią, obejmując z troską ramionami. Zamrugała, widząc tuż przed 
nosem koronowanego lwa na jego piersi. 

– Nie, wszystko w porządku, naprawdę – zapewniła miękko, upajając się troską 

background image

w  jego  oczach.  –  A  drzewo  wcale  nie  jest  cholerne,  tylko...  rajskie  –  dokończyła 
szybko i ściągnąwszy rękawiczki, chwyciła Paula rękami za szyję, przyciągając do 
siebie. Policzki miał chłodne, drapiące lekkim zarostem i pachnące tymiankiem, a 
język i wargi gorące, tak samo jak dłonie, które pospiesznie wślizgnęły się pod jej 
kurtkę, a potem głębiej, ku nagiej skórze. Nawet nie zauważyła, kiedy tak jak i ona 
ściągnął rękawiczki. 

W chwilę potem gwałtownym szarpnięciem postawił ją na nogi i oparł o pień 

drzewa. Za moment miała obnażone uda, ale nie czuła zimna. W ciszy padającego 
śniegu  ich  oddechy  były  coraz  głośniejsze,  coraz  bardziej  przyspieszone.  Biały 
świat wokół zawirował jak szalony, a potem zapadła cisza. 

–  W  lesie,  przy  drodze,  istny  skandal  –  zachichotała  Taffy,  podciągając 

spodnie. – Co by było, gdyby nas ktoś zobaczył? 

–  Myślałby,  że  nacieramy  sobie  odmrożenia  –  skomentował  Paul,  błyskając 

zębami w gęstniejącym mroku. – W końcu byliśmy ubrani... 

– No, prawie – powiedziała z rozmarzeniem. 
– O rany! 
– Co się stało? 
Paul,  który  właśnie  wkładał  rękawiczki,  wpatrzył  się  intensywnie  we  własną 

dłoń. Nagle pojęła... 

– Och! – Popatrzyła na niego rozszerzonymi oczami. 
– Nie założyłeś... 
– Nie założyłem – potwierdził z niespodziewanym spokojem, choć wyczuła w 

jego głosie... – Co? Gniew, żal? 

– To moja wina, powinnam wreszcie pomyśleć o pigułce. 
– Powinnam, trzeba było, należało... Daj spokój. – Podniósł z ziemi jej rower i 

otrzepał siodełko ze śniegu. 

– Jedźmy, bo za chwilę zrobi się ciemno. 
Jakie to do niego podobne, pomyślała, kiedy w pośpiechu pędzili ku dalekim 

światłom Echternach. Stało się, trudno, a dalej trzeba robić swoje i nie martwić się, 
dopóki nie ma problemu. A jeśli będzie? Czy wtedy Paul zostanie z nią? Czy się z 
nią ożeni? 

O, nie, tylko nie ślub z przymusu! W ten sposób nigdy nie przekona się, czy 

była kochana, czy nie. 

Na miejscu w pośpiechu oddali do wypożyczalni rower Taffy, a Paul przypiął 

swój  do  bagażnika.  Gdy  wsiedli,  chwycił  słuchawkę  zainstalowanego  w 
samochodzie telefonu i niecierpliwie wystukał numer – raz, a potem jeszcze kilka 

background image

razy. 

– Nikt nie odpowiada – stwierdził z niezadowoleniem. 
– Będę dalej próbował. 
Ruszyli.  W  cieple  kabiny,  zagłębiona  w  wygodny  fotel,  Tafty  obserwowała 

profil  mężczyzny,  z  którym  przed  chwilą  popełniła  szaleństwo.  Minę  miał 
niezwykle skupioną. Domyślała się, o czym on myśli. Oczywiście, o jedzeniu ! 

– Słuchaj, ten twój pstrąg... – powiedział z ożywieniem, zerkając ku niej. – Jak 

długo będziesz go przyrządzać? 

– Bardzo szybko – zapewniła. – Mam piecyk, w folii szybko się upiecze, a sos 

przyrządza się raz-dwa. 

– Lubisz gotować, myszko? – zapytał miękko. 
–  A  co  to  ma  za  znaczenie?  I  tak  nie  zadowolę  faceta,  który  jada  jak  król  w 

najlepszych restauracjach – żachnęła się. 

– Może przyszła pora, aby to zmienić. 
– Zmienić? 
–  Dotąd  egoistycznie  myślałem  tylko  o  sobie.  –  W  jego  głosie  pojawiły  się 

dziwne tony. – Nie pozwalałem, abyś przyjmowała mnie u siebie, tak jak wolisz... 

– I ugotowała ci coś sama, we własnej kuchni, tak? 
– odpowiedziała takim samym tonem. Poczuła, jak łączy ich cudowne uczucie 

porozumienia,  bo  przecież  cała  ta  rozmowa  o  jedzeniu  dotyczyła  czegoś  o  wiele 
bardziej ważnego. 

– Są jeszcze inne sprawy – ciągnął. – Widzę, jak często, kiedy jesteś u mnie, 

potrzeba  ci  na  przykład  pantofli  na  zmianę,  suszarki  do  włosów...  no  wiesz, 
różnych rzeczy, które zostały w twoim mieszkaniu. 

– Owszem, tak. – Taffy z namysłem ważyła słowa, świadoma powagi chwili. – 

Ale warto znosić te niedogodności dla... – Słowa znalazły się same, ale nie śmiała 
ich  wypowiedzieć.  –  Dla  chwil  spędzonych  w  twoim  niezwykłym  domu  – 
dokończyła. 

– Może i jest piękny, ale nie nadaje się dla... 
Teraz  i  on  trudził  się  ze  słowami.  Taffy  słuchała  skrzypienia  wycieraczek, 

usiłujących poradzić sobie z nawałą mokrego śniegu. Milczenie przedłużało się. 

– Spróbuję jeszcze raz zadzwonić – mruknął w końcu, sięgając po słuchawkę. 

Numer uparcie nie odpowiadał. 

Wjechali  na  przedmieścia,  ruch  zgęstniał  i  Paul  musiał  się  skupić  na 

prowadzeniu. Biała puszysta powłoka zmieniła się w śliską breję, rozmytą setkami 
opon. Wirujące płatki oślepiały w blasku ulicznych lamp. 

background image

Taffy odchyliła głowę na fotel i biorąc słowa Paula za dobrą monetę, zaczęła 

obmyślać przyszłe wspólne posiłki. Postanowiła, że w poniedziałek kupi wszystko, 
co  będzie  potrzebne  do  jej  popisowego  dania  –  steku  i  puddingu  z  nerek  z 
ostrygami, przyrządzanego według przepisu mamy. 

Drgnęła, kiedy wóz stanął i ucichł szum silnika. 
– Już jesteśmy na miejscu? – zamrugała, poznając znajomą bramę. – Wjedziesz 

na podwórko? 

– Chodzi ci o to, czy zostanę na noc? To zależy. 
Znów sięgną! po słuchawkę, ale nie wystukał numeru. 
Zdawało się jej, że kątem oka zauważył coś na ulicy, bo gwałtownie odwrócił 

głowę. Na jego twarzy pojawił się wyraz napięcia. Zanim zdążyła zapytać, co się 
stało, wyskoczył z samochodu, z trzaskiem zamykając za sobą drzwiczki. 

Dopiero  teraz  zobaczyła,  co  wytrąciło  go  z  równowagi.  W  oświetlonym 

wejściu do domu, w którym wynajmowała mieszkanie, pojawiły się dwie kobiety. 
Ich sylwetki i nerwowe ruchy miały w sobie takie samo napięcie, jakie dostrzegła 
u  Paula,  szybkim  krokiem  idącego  im  na  spotkanie.  Kiedy  się  zbliżył,  starsza  z 
nich, postawna, siwa dama, powiedziała coś szybko do niego. Druga z kobiet... 

Taffy, nie wierząc własnym oczom, wysiadła z samochodu, by lepiej widzieć. 

Ani  jedwabna  barwna  chustka, spod której  wymykały  się  jasne  kosmyki  włosów, 
ani ogromne  ciemne  okulary  nie  były  w  stanie  zamaskować tej  kobiety.  To  była 
Claudia Vaughn we własnej osobie. 

– Paul, co się stało? 
Taffy zbliżyła się do stojącej na stopniach grupki, ale nikt nie zwrócił na nią 

uwagi. Suchość dławiła ją w gardle, gdy patrzyła, jak Paul czule otacza ramieniem 
Claudię, drżącą z chłodu mimo wspaniałego futra z rysia, i ostrożnie prowadzi ją 
do  samochodu.  Starsza  kobieta  szła  u  jej  drugiego  boku,  gotowa  do  pomocy. 
Dopiero kiedy Paul posadził Claudię na przednim fotelu i otworzył tylne drzwi dla 
drugiej pasażerki, odwrócił się ku Taffy. 

– Wrócę, kiedy tylko odwiozę... 
–  Nie  wrócisz.  –  Wypowiedziane  z  głębi  samochodu  słowa  były  aż  nadto 

słyszalne. – Zostaniesz tak długo, ile trzeba, i zajmiesz się kobietą, która nosi twoje 
dziecko. 

 

background image

Rozdział 9 

 
Taffy znieruchomiała niczym rażona gromem. Po chwili otwarła szeroko oczy i 

potrząsnęła głową, jak człowiek budzący się ze snu, ale koszmar trwał. Samochód 
Paula  nadal  stał  przy  krawężniku,  a  rower  przytroczony  na  dachu  wyglądał  jak 
relikt z innego życia, z leśnego świata, gdzie cicho padał śnieg. 

Claudia  kuliła  się  na  przednim  fotelu.  Paul,  pochylony  nad  otwartymi 

drzwiczkami  z  tyłu,  mówił  coś  podniesionym  głosem  do  starszej  kobiety,  która 
odpowiadała mu tym samym tonem. 

To  musi  być  jego  matka,  uświadomiła  sobie  Taffy.  Pewnie  ma  pretensje  o 

mnie. Opiekuje się matką jego dziecka, a więc pewnie Claudia była przez cały ten 
czas w Federange. Czy dlatego Paul trzymał mnie z daleka od tego miejsca? 

Skończył właśnie ostrą wymianę zdań z matką i podszedł do Claudii. Uchyliła 

okienko. Mówił coś do niej czule, troskliwie... 

Nie mogę na to patrzeć, pomyślała z rozpaczą Taffy. 
Zaledwie zrobiła ruch, by odejść, Paul rzucił się w jej stronę jak pantera. 
– Poczekaj! – Złapał ją za ramię. – U Claudii zaczęły się bóle porodowe. Moja 

matka już miała wzywać pogotowie, kiedy zobaczyła, że wróciłem. 

– Dlaczego ona ma rodzić tutaj, a nie w Federange? – chłodno zapytała Taffy. 
– Federange nie ma tu nic do rzeczy! Pięć miesięcy temu lekarze uratowali w 

tym szpitalu jej ciążę i odtąd jest z nimi w stałym kontakcie. 

– Wiedziałeś o wszystkim – stwierdziła gorzko. 
– Wiedziałem, bo tamtej nocy, w szpitalu, Claudia sama mi o tym powiedziała. 

Ach,  wy,  kobiety!  –  Z  rozpaczą  wzniósł  oczy  do  nieba.  –  Najpierw  przez  cztery 
miesiące  udaje,  że  nie  ma  żadnej  ciąży,  a  potem  nagle  dziecko  zasłania  jej  cały 
świat. 

–  Co  za  noc!  –  wykrzyknęła  Taffy  szyderczo.  –  Ja  tracę  dziewictwo,  a  ty 

dowiadujesz się, że zostaniesz ojcem. 

– Co ty wygadujesz? Do głowy mi nawet nie przyszło, iż podejrzewasz, że to 

moje dziecko! – oburzył się. 

– Nie? A dlaczego nie miałabym podejrzewać, skoro wybierasz się razem z nią 

do szpitala? – Taffy była bezlitosna. 

– Odwiozę tylko Claudię na izbę przyjęć i wracam, mówiłem ci. 
–  Swoją  drogą  jestem  ciekawa,  czemu  wydzwaniałeś  do  Federange,  skoro 

background image

wiedziałeś, że ona jest tutaj? 

– Nie wiedziałem! Sam byłem zaskoczony, kiedy zobaczyłem je pod domem. 

Podobno Claudia uparła się dzisiaj, by tu przyjechać. I okazało się, że wie, co robi. 

Jeszcze lepiej. 
– Dlaczego nie byłeś przy niej? Kobieta w takim stanie potrzebuje u swojego 

boku mężczyzny, który... 

– Taffy – Paul nerwowo zerknął w kierunku wozu  – mówię ci jeszcze raz, to 

nie jest moje dziecko! 

– Więc twoja matka kłamie, tak? Widać to wasza cecha rodzinna. 
– Milcz! Ani słowa więcej! – krzyknął z taką wściekłością, że kobiety siedzące 

w samochodzie drgnęły i popatrzyły w ich stronę. 

– Nie kłamię, ani ja, ani moja matka. Ona już taka jest, zawsze upiera się przy 

swoim zdaniu. 

– Bardzo jest go pewna. 
Czerwony lew w koronie zafalował, uniesiony ciężkim westchnieniem. 
– W końcu nie ma się czemu dziwić – powiedział Paul, wzruszając ramionami. 

– Kiedy syn przyprowadza do domu piękną, ciężarną kobietę... 

– Piękną i ciężarną – powtórzyła cicho Taffy. – Do twojego domu, gdzie ja nie 

mam wstępu. 

– Jak mogłem cię tam zawieźć, jeśli matka ciągle suszy mi głowę, abym ożenił 

się z Claudią, bo dziecko jest w drodze?! – wykrzyknął z rozpaczą. 

Ożenić się z Claudią. Nagle zrobiło się jej zimno, bardzo zimno. 
– I co? – zapytała z drżeniem. – Zostaniesz jej mężem? 
–  Taffy,  przestań  wreszcie!  Przecież  znasz  mnie  i  wiesz,  że  żadna  kobieta, 

nawet moja matka, nie będzie mi... 

–  A  więc  nie  zgodziłeś  się  na  ślub,  bo  chciałeś  im  pokazać,  kto  tu  rządzi?  – 

Nowa  fala  złości  i  goryczy  dodała  Taffy  śmiałości.  –  Albo  zwyczajnie  nie 
wierzysz,  że  dziecko  jest  twoje.  I  tak  jak  w  przypadku  nieszczęsnej  Annette, 
przestraszyłeś się, że ktoś chce cię podstępem zwabić do ołtarza?  – zakończyła z 
triumfem. 

Myślała, że złapie ją za ramiona, by wytrząść z niej duszę, ale pohamował się. 
– Jesteś taka sama jak moja matka  – powiedział z hamowaną wściekłością.  – 

Pochopnie wyciągasz wnioski, nie chcesz nic zrozumieć i obstajesz przy swoim. A 
ja nigdy cię nie okłamałem. Nigdy! – powtórzył z mocą. 

–  Nigdy?  W  takim  razie  powiedz  mi,  czy  byliście  kochankami?  –  zapytała  z 

triumfem. 

background image

– Nie! 
– Paul! – zawołała Claudia słabym głosem, wychylając bladą twarz z okienka. 

– Przepraszam, ale czy możemy już jechać? 

– W porządku, nie będę już go  zatrzymywać  – odpowiedziała uspokajającym 

tonem  Taffy.  Życzliwa  nuta  własnego  głosu  zdumiała  ją.  Lecz  Claudia  była  tak 
nieszczęśliwa,  tak  przerażona,  że  w  Taffy  odezwała  się  zwykła  kobieca 
solidarność. 

– Już idę, ma belle – zadudnił głęboki baryton Paula. – Sama widzisz, że muszę 

jej pomóc – rzucił Taffy na odchodnym. 

Ma belle, moja piękna, a do mnie nigdy tak nie mówił, pomyślała mściwie. 
– Jedź już, jedź – pożegnała go zniecierpliwionym gestem. 
Zatrzymał się i, odwrócił ku niej. 
– Idź na górę. Wrócę niedługo. I pamiętaj, że... 
– Paul, proszę! – głos Claudii przeszedł w jęk. 
Tym razem już się nie wahał. Wskoczył za kierownicę i za moment samochód 

poślizgiem wyskoczył na środek ulicy. Czerwone tylne światła mignęły i po chwili 
rozpłynęły się w padającym śniegu. 

Tafty  wsadziła  ręce  w  kieszenie  i  ruszyła  przed  siebie.  Kiedyś  zapomni  o 

wszystkim, ale na razie musi jakoś żyć. Na pewno nie wróci do mieszkania, gdzie 
Paul  był  kiedyś  z  inną  kobietą,  którą  również  skrzywdził.  Kendra  miała  rację, 
mówiąc, że historia Annette powinna być dla niej ostrzeżeniem. Czy Kendra jest 
teraz w domu? Może iść do niej? Wtedy będzie musiała wysłuchać tysięcy „a nie 
mówiłam" i „zapomnij o nim". 

Cóż  z  tego,  że  kochaliśmy  się?  wzdychała,  wlokąc  się  w  zamieci  białych 

płatków  przez  Czerwony  Most.  Chroniłeś  się,  nie  chciałeś  ryzykować.  Chroniłeś 
siebie, nie mnie. 

Serce zabiło jej na wspomnienie białej, śniegowej rozkoszy. Obiecał, że jej nie 

porzuci,  jeśli  zajdzie  w  ciążę,  ale  teraz  nie  była  pewna,  czy  w  ogóle 
powiadomiłaby go, że będzie ojcem. 

Muszę wrócić do domu, do Anglii, postanowiła, klucząc zaułkami. Nic mnie tu 

nie trzyma. Nienawidzę go, nie chcę o nim więcej słyszeć. 

Śnieg mokrymi płatkami osiadał na kołnierzu wełnianej kurtki. Powolny rytm 

kroków uspokajał Taffy, wyciszając rozgorączkowane myśli. W miarę jak wracało 
poczucie  rzeczywistości,  zaczęła  czuć,  jak  bardzo  jest  zmęczona  i  mokra.  Miała 
przemoknięte  buty,  a  podstępna  wilgoć  wkradła  się  nawet  za  kołnierz  i  ziębiła 
plecy.  W  mętnym  świetle  latarni  zamajaczył  rząd  wysokich  kamienic  o  ostrych 

background image

dachach. 

– Więc tu mnie przyniosło – skomentowała głośno. 
Z trudem ściągnęła mokrą rękawiczkę i namacała w kieszeni klucz. Taka była 

dumna, gdy Paul wręczył go jej pięć miesięcy temu – jako jedynej kobiecie, która, 
oprócz sprzątaczki, ma prawo wchodzić do jego domu. 

Powinnam go wrzucić do Alzette, pomyślała, lecz ręka sama trafiła do zamka. 

Włączyła  światło  i  delikatne  strumienie  blasku  wydobyły  z  mroku  rzeźbiony  w 
metalu  raj.  Powierzyła  kurtkę  gołąbkom,  całującym  się  dzióbkami,  zerkając  na 
sąsiadującego z nimi węża. 

Zniszczyłabym  ci  ten  raj,  tak  jak  ty  zniszczyłeś  mnie,  pomyślała,  ciężko 

wstępując po schodach. 

Kiedy znalazła się w garderobie, gdzie zostawiła kilka swoich ubrań, olśniła ją 

nowa  myśl.  Oto,  zdane  na  jej  łaskę,  wisiały  eleganckie  garnitury,  koszule 
najdroższych marek, jedwabne krawaty. Ach, chwycić nożyczki i ciąć, ciąć, ciąć, 
zostawiając na pożegnanie zamęt i zniszczenie! 

Jeszcze  chwila,  a  ulżyłaby  sobie,  lecz  doleciał  ją  nikły,  delikatny  zapach 

tymianku.  Tuż  przed  nią,  na  jednym  wieszaku,  wisiały  jej  sukienka  i  sportowa 
marynarka Paula, którą bardzo lubiła. Tama puściła i Taffy wybuchnęła płaczem – 
rozpaczliwym, niepowstrzymanym łkaniem. 

Zgarnęła naręcze nieskazitelnych chusteczek do nosa, po czym powlokła się do 

sypialni. 

–  Nienawidzę  go  –  chlipała,  zrzucając  z  siebie  przemoczone  ubrania,  aż 

utworzyły splątany kłąb na puszystej wykładzinie. Nawet biustonosz miała mokry. 
Naga, z ulgą wślizgnęła się pod koce. Oczywiście pachnące tymiankiem. 

Zasnęła  dopiero  wtedy,  gdy  zmoczyła  wszystkie  pięć  chusteczek  i  poduszkę. 

Ciało  Tafty  rozgrzewało  się  powoli,  a  nogi  i  ramiona,  zmęczone  jazdą,  zaczęły 
boleć. Na szczęście szybko zapadła w sen. 

Spała  zdumiewająco  dobrze,  tak  jak  wtedy,  kiedy  Paul  był  przy  niej.  Ale  to 

niemożliwe, chyba śniła, albo zaczarowała ją ta rzeka, wlewająca się przez żaluzje 
razem ze słońcem. 

A jednak był. Spał mocno. Czuła ciepło jego ciała, ramion obejmujących ją z 

tyłu, gorący oddech. 

W  takim  razie  tamto  musiało  być  snem  –  koszmar  białej  ulicy  i  tej  kobiety, 

która  za  chwilę  miała  urodzić  jego  dziecko.  Taffy  z  westchnieniem  przytuliła  się 
mocniej do Paula. Tylko czemu miała takie ciężkie, obrzmiałe powieki? I co mają 
znaczyć jej mokre ubrania i stos chusteczek, leżących na podłodze? 

background image

– Ty draniu! – wykrzyknęła, odsuwając się ód niego jak od węża. Nie otworzył 

oczu,  tylko  mruknął  coś  przez  sen  i  wyciągnął  rękę,  jakby  poszukiwał  jej  ciała. 
Taffy usiadła wyprostowana na samym skraju łoża. 

–  Łajdak!  Oszust!  Tchórz!  –  wypluwała  z  siebie  słowa  ze  wściekłym 

obrzydzeniem. – Jak śmiałeś... 

– Uspokój się, myszko. 
Głos miał zaspany i natychmiast naciągnął koc na głowę, wyraźnie pragnąc, by 

dala  mu  święty  spokój.  Niedoczekanie!  Już  sięgnęła  po  nakrycie,  by  zerwać  je 
szarpnięciem,  lecz  powstrzymała  się.  I  tak  zaraz  go  obudzi  i  wygarnie  mu 
wszystko,  ale  najpierw  musi  się  ubrać.  Własne  ciało  jest  zdradzieckie,  och,  jak 
bardzo  zdradzieckie!  Już  zaczynała  to  odczuwać.  W  pośpiechu,  z  obrzydzeniem 
wciągała na siebie zimną, wilgotną bieliznę. 

Kiedy podniosła żaluzje, zobaczyła śnieżną, roziskrzoną słońcem biel. W taki 

dzień  mogliby  pójść  na  łyżwy,  na  sanki,  obrzucać  się  radośnie  śnieżkami.  Taffy 
zacisnęła  pięści,  walcząc  z  ukłuciem  bólu,  a  potem  w  nagłym  odruchu  nabrała 
garść śniegu z parapetu i wtarła go w bose stopy Paula. 

Początkowo  zareagował  tak,  jak  na  to  liczyła.  Nogi  wierzgnęły  dziko  i 

schowały  się  pod  koc,  a  z  drugiej  strony  wyjrzała  rozczochrana  głowa  i 
gwałtownie  mrugające  oczy.  W  ułamku  sekundy  usiadł  prosto  i  zogniskował 
spojrzenie  na  śniegu,  topiącym  się  na  prześcieradle,  a  potem  na  niej.  W  oczach 
narastała mu jawna chęć mordu. Taffy natychmiast pożałowała swojego świetnego 
pomysłu. 

– Tyy-ty!! – Paul z rykiem wyskoczył z łóżka i stanął przed nią w całej swojej 

nagiej wspaniałości. – Nie daruję ci tego! 

Odskoczyła  w  bok,  ale  pochwycił  ją  bez  wysiłku.  Jedną  ręką  unieruchomił 

przeguby  i  z  sadystycznym  uśmiechem  przygiął  do  parapetu,  nacierając  plecy 
śniegiem. 

– Przestań! – krzyknęła. – Nienawidzę cię! 
– Czy to mają być przeprosiny? – upewnił się, przerywając egzekucję. 
– O, nie, nie doczekasz się – buntowniczo potrząsnęła głową. – Obudziłam cię, 

żeby ci powiedzieć, jaki z ciebie... 

– Obudziłaś? – Sięgnął ramieniem za jej plecami, zamykając okno. – Omal nie 

przyprawiłaś mnie o atak serca. 

–  Nie  rozśmieszaj  mnie!  Ty  w  ogóle  masz  serce?  –  szydziła,  czując  bliskość 

tego  wspaniałego,  męskiego  ciała.  –  Śmiałeś  tak  po  prostu  zjawić  się  tutaj  i 
położyć do łóżka jak gdyby nigdy nic! 

background image

– A gdzie, u licha, miałbym spać, jeśli nie we własnym łóżku? O czwartej rano 

marzyłem już tylko, żeby się położyć! 

–  Claudia  urodziła?  –  Głos  Taffy  zmiękł.  Na  moment  nad  koszmarną 

zazdrością  przeważył  odwieczny  kobiecy  zachwyt  nad  cudem  narodzin.  – 
Wszystko dobrze? 

– Tak, czują się świetnie. To dziewczynka, a włoski ma rude jak wiewiórka  – 

uśmiechnął się. – Bogu dzięki, że nikt z Seylerów nie był rudy. 

– Teraz już jest. 
– Och, ty znowu o tym  – zbył ją niecierpliwym gestem.  – Kiedy zobaczyłem 

cię tutaj, ucieszyłem się, że wreszcie doszłaś do rozumu. 

– Tak, doszłam... dlatego zostaw mnie w spokoju! 
Odsunęła się pod ścianę, ale w mgnieniu oka był przy niej, blisko, za blisko. 
–  Puść  mnie!  –  Zadudniła  pięściami  w  twardą  pierś,  aby  za  moment, 

niespodziewanie dla siebie samej rozprostować dłonie i chciwie przylgnąć palcami 
do gładkiej skóry, nasycić się równym, mocnym rytmem serca. 

–  Po  jakie  licho  nałożyłaś  te  wstrętne,  mokre  rzeczy?  –  mruknął,  muskając 

ustami jej czoło. – Przyszłaś wczoraj piechotą? 

– Szłam przed siebie i niechcący trafiłam tutaj. 
–  Taffy,  czy  możesz  sobie  wyobrazić,  jak  to  jest,  kiedy  się  czeka,  aż kobieta 

urodzi  dziecko  innego  mężczyzny,  wiedząc,  że  twoja  dziewczyna  cierpi  przez 
ciebie? – powiedział z desperacją. 

Jego  dziewczyna?  Nie,  chyba  się  przesłyszała.  Dlaczego  w  takim  razie  serce 

biło jej jak oszalałe? 

– Jeśli masz na myśli mnie, to bynajmniej nie cierpiałam – stwierdziła. 
– Jasne – ze zrozumieniem pokiwał głową.  – Poszłaś na spacer, humor ci się 

poprawił po drodze, i w domu zasnęłaś jak aniołek. 

Poprowadził ją do łóżka, ani na chwilę nie wypuszczając z objęć, jakby czuł, że 

będzie uciekać. Mylił się. Nie miała już siły uciekać. I nie potrafiła mu wybaczyć. 
Zacisnęła powieki. Po policzkach pociekły łzy. 

– Tak właśnie się czułem  – powiedział, ocierając jej oczy rąbkiem pościeli  – 

kiedy wszedłem do twojego pustego domu. Ale zostawmy już te smutne sprawy. 
Mam ci tyle do opowiedzenia, wiesz? Jamesina urodziła się o drugiej nad ranem 
i... 

–  Jamesina?  –  Taffy  omal  się  nie  roześmiała.  –  W  życiu  nie  dałabym  córce 

takiego imienia. 

–  Kiedy  było  po  wszystkim  i  weszliśmy  tam,  żeby  pogratulować  świeżo 

background image

upieczonej  mamusi  –  ciągnął, ignorując  jej  uwagę  –  piekielna Claudia uparła  się, 
żebym dzwonił na Alaskę, i to zaraz. 

– Alaska? A nie Arizona? – dopytywała się Taffy, zapominając o złości. – Kto 

puścił w obieg tę wersję? 

–  Ja.  Przez  jej  agenta.  Usiłowałem  się  tam  dodzwonić  przez  godzinę,  ale 

wreszcie się udało. A potem jeszcze musiałem odwieźć matkę do domu, to znaczy 
do mieszkania, które już znasz. Zatrzyma się tu na parę dni. 

– Żeby nacieszyć się wnuczką? – Taffy była znów w swoim żywiole. 
– Na pewno wpadnie jeszcze do Claudii i Jamesiny – wyjaśnił cierpliwie, choć 

w spojrzeniu miał więcej stali niż bursztynu.  – Ale nie ma między nimi żadnego 
pokrewieństwa. Na całe szczęście, Nick się do tego nie przyłożył. – W jego głosie 
zabrzmiała autentyczna ulga. 

– Nick? – Taffy zmarszczyła brwi. – Jesteś pewien, że nie jest ojcem dziecka? 
– Cóż, Claudia jest bardzo tajemnicza. 
–  Ale...  czy  może  być  twoje?  –  zapytała  niepewnie.  –  Czy  byliście 

kochankami? 

– Nie, nigdy. Nawet przed laty, kiedy razem studiowaliśmy. 
– Ale... zabrałeś ją do Federange. 
– Claudia jest taka, że... trzeba o nią dbać, zresztą wiesz sama. 
Patrzył  wyczekująco,  szukając  w  jej  oczach  zrozumienia.  Powoli,  niechętnie 

skinęła  głową.  Dziecięca  bezradność  tej  kobiety  osobliwie  kontrastowała  z 
wizerunkiem kapryśnej, pewnej siebie wielkiej gwiazdy. Ale tak, Paul miał rację, 
przecież  sama  wczoraj,  w  zimnym  ogniu  nienawiści,  odnalazła  w  sobie  litość  i 
współczucie dla Claudii Vaughn. 

–  Podobnie  zareagowała  moja  matka  –  ciągnął.  –  Momentalnie  polubiła 

Claudię, a ja byłem odtąd wszystkiemu winien. 

–  I  nalegała,  żebyś  uznał  to  dziecko  –  powiedziała  w  zamyśleniu  Taffy.  – 

Podjęła się opieki nad Claudią w Federange, pod warunkiem, że się z nią ożenisz? 

– Idiotyzm! – syknął z irytacją. – Jak mógłbym się na coś takiego zgodzić? 
– Więc robisz to wszystko z czystej przyjaźni? 
– Nie tylko miłość jest ważna, przyjaźń także, myszko. Znamy się od dawna i 

zawsze  sobie  pomagaliśmy.  A  Claudia  potrzebowała  pomocy.  Załatwiałem  całą 
sprawę w poniedziałek, po Jarmarku Pasterskim, kiedy wyznała mi wszystko. 

Tafty aż za dobrze pamiętała ten straszny dzień, kiedy telefon milczał, a w niej 

umierała nadzieja. 

– Dlaczego nie powiedziałeś mi tego wcześniej, Paul? 

background image

– Nie zostałem upoważniony. 
Znała  te  słowa.  Tak  samo  odpowiadał,  kiedy  pytała  o  prawdziwe  nazwisko 

Claudii.  I  tak  samo  odpowiedziała  Nickowi,  gdy  chciał  wyciągnąć  od  niej  adres 
szpitala. 

– A Nick? Jak utrzymałeś go z dala od niej? 
– Nie musiałem. Wkrótce potem wrócił do domu. 
– Ale jeśli podejrzewałeś, że jest ojcem dziecka... 
– Wiedziałem, że nie jest. 
–  Więc  powiedz  mi  wreszcie,  kto  nim  jest!  –  sarknęła.  –  A  może  nie  jesteś 

upoważniony? 

–  Powiem,  bo  nawet  moja  mama  wreszcie  przyjęła  do  wiadomości  ten  fakt. 

Ojciec Jamesiny nazywa się Jim Grady. 

– Jim Grady? A kto to taki? 
–  Rudy  jak  marchewka  inżynier  z  Alaski.  Wątpię,  czy  Claudia  będzie  tam 

chciała spędzić życie, ale to już jej wybór. 

– I to do niego dzwoniłeś? 
–  Tak,  już  tutaj  leci,  więc  mogę  być  wreszcie  spokojny.  Czy  możemy  teraz 

porozmawiać o nas, myszko? Pospałbym jeszcze. Ty nie? 

–  Nie  –  powiedziała  twardo,  starając  się  wyślizgnąć  z  jego  objęć.  –  Nie 

wyjaśniłeś mi jeszcze, jakie to twarde warunki stawia twoja mamusia? 

– A, o to ci chodzi? – Ujął palcami krawędź koszulki Taffy, szykując się, by ją 

ściągnąć.  –  Prawdę  mówiąc,  sam  stawiam  sobie  takie  warunki  –  wyznał  z 
dziwnym uśmiechem. 

– Jakie? 
–  Aby  ożenić  się  z ładną,  miłą  dziewczyną i  osiąść  w  Federange,  przejmując 

rodowe winnice. 

– I mama uznała, że ma nią być Claudia, śliczna i słodka? 
– Tak myślisz? A czemu nie córka sąsiada? – zagadnął przekornie, patrząc jej 

głęboko w oczy. Jego spojrzenie nasyciło się ciepłym, bursztynowym blaskiem. 

– W każdym razie wierzę, że dokonasz rozsądnego wyboru, bo jesteś mądrym 

synkiem  mamusi  –  oświadczyła  Taffy,  nie  kryjąc  kpiny,  jedynej  broni,  która  jej 
została. 

–  Czy  twoim  zdaniem  rozsądne  jest  pakowanie  się  w  sytuację,  w  którą 

zabrnąłem pięć miesięcy temu? Kiedy wiedziałem, co czujesz, a nie mogłem ci nic 
powiedzieć? 

–  Może  i  nie  jest,  ale  dla  mnie  te  pięć  miesięcy  to  za  dużo.  Jesteś  wolny, 

background image

możesz sobie dalej szukać miłej dziewczyny. 

– W porządku, dlatego właśnie idziemy dziś o czwartej na herbatkę do mojej 

mamy – oznajmił radośnie. 

– Zaraz! – Przytrzymała mu ręce. – Po co mam składać wizytę twojej matce? 
– Jak to? Powinienem już dawno zawieźć cię do Federange, ale nie mogłem, bo 

mieszkała tam Claudia. 

– A twoja mama miała fałszywą teorię na temat małżeństwa swojego synka  – 

dokończyła. 

  –  Nie  tylko  dlatego.  Claudia  była  straszliwie  przewrażliwiona  na  punkcie 

swojej prywatności. Wiesz, jak to bywa z kobietami w ciąży... 

– Nie wiem, ale wkrótce może się przekonam. 
–  Słucham?  –  Z  początku  nie  pojął  aluzji,  a  kiedy  zrozumiał,  spoważniał  i 

zmarszczył brwi. – Mówisz o wczorajszym? 

– Tylko tyle masz do powiedzenia? 
–  Ależ  skąd!  Tylko  wiesz,  chciałbym  się  jeszcze  tobą  w  spokoju  nacieszyć, 

zanim...  zanim  założymy  rodzinę.  Ech,  do  licha!  Taffy  Griffin,  jeśli  natychmiast 
nie pozwolisz sobie zdjąć tych mokrych rzeczy, to je po prostu z ciebie zedrę! 

Wiedziała, że to zrobi, i wiedziała, co będzie potem, a owa wiedza przejęła ją 

słodkim dreszczem. Lecz jeszcze się opierała. 

–  Spróbuj  tylko,  a  znów  zgarnę  śniegu  i  wetrę  ci...  no,  domyśl  się,  w  co!  – 

zachichotała. 

–  Hola,  moja  panno!  –  Na  wszelki  wypadek  złapał  ją  za  ręce.  –  Dość  tych 

niewybrednych żartów. Mów, co cię jeszcze gryzie? Przecież powiedziałem już, że 
dziecko będzie mile widziane. 

– O ile pamiętam, nie wspomniałeś słowem o małżeństwie. 
– Owszem, wspomniałem, że chcę poślubić miłą dziewczynę. 
– W takim razie ja się nie załapuję, bo miłe dziewczyny nie wskakują do łóżka 

po sześciu godzinach znajomości... 

– Jasne, ale to byłem ja, a nie jakiś tam facet – zaznaczył z komiczną dumą. – 

Założę się, że nie zrobiłabyś tego z żadnym innym. 

–  Nie?  –  Taffy  bezwstydnie  powiodła  wzrokiem  po  jego  nagim  ciele,  nie 

pomijając ani jednego szczegółu. – A jak mnie powstrzymasz? 

– Mam swoje sposoby, myszko – stwierdził, zręcznym ruchem pozbawiając ją 

koszulki. – Sama zdejmiesz figi czy mam ci pomóc? 

– Zdejmę, ale dopiero wtedy, kiedy...  – Taffy głęboko zaczerpnęła powietrza, 

starając się ukryć narastające podniecenie. – Kiedy usłyszę pewne słowa... 

background image

– Słowa? Jakie słowa? 
– Które upewnią mnie raz na zawsze, że... – urwała, gdy poczuła na ciele jego 

ręce. – Ze zawsze będziemy to robić tylko z sobą. 

 
– Dobrze, myszko – szepnął, delikatnie unosząc Taffy w ramionach. Ułożył ją 

na  łóżku  jak  kruchy,  cenny  skarb,  a  potem  położył  się  obok.  Zachłanne  dłonie 
zaczęły wędrówkę po jej ciele. 

– Panno Davino Griffin, czy wyjdziesz za mnie?