background image

Jessica Hart

Serce nie sługa

background image

Rozdział

1

To było niczym uderzenie o skałę.
Zmagając  się  z  ciężką  walizką,  Phyllida  nie  zauważyła  mężczyzny 

wchodzącego przez te same drzwi dworca lotniczego, dopóki na niego nie wpadła. 
Nigdy nie przypuszczała, że męskie ciało może być takie twarde.

– Och! – Siła zderzenia wyparła jej dech z piersi i odrzuciła wstecz. Fiknęłaby 

pewnie kozła przez własny bagaż, gdyby nieznajomy nie podtrzymał jej.

–  Ostrożniej!  –  Rozluźnił  żelazny  uścisk,  a  dziewczyna  odzyskawszy 

równowagę spojrzała na przyglądającego się jej bacznie mężczyznę.

Był bardzo opalony, miał kasztanowate włosy i chłodne, przenikliwe oczy. W 

pierwszej chwili zdziwiła się, że nie jest wcale taki wysoki i barczysty, jak mogła 
sądzić  po  skutkach  kolizji.  Drobna  budowa  kryła  jednak  niezaprzeczalną  siłę. 
Zauważyła też, że nie był zbyt przyjacielsko nastawiony.

–  Nie  sądzi  pani,  że  lepiej  uważać,  gdy  się  taszczy  coś  takiego?  –  spytał, 

wskazując  na  olbrzymią  walizkę,  która  przewróciła  się  na  bok.  Głęboki  głos 
brzmiał lodowato.

Phyllida chciała go właśnie przeprosić, lecz poczuła się urażona jego słowami. 

Wciąż  oszołomiona  zderzeniem,  rozcierała  ramiona  obolałe  od  chwytu 
nieznajomego.

–  Spieszę  się  –  odparła  ostrzej,  niż  zamierzała.  W  końcu  on  również  jej  nie 

przeprosił. – Nie zauważyłam pana.

– Najwyraźniej.
Sarkazm  w  jego  głosie  sprawił,  że  spojrzała  mu  w  oczy  –  ciemne,  uważne, 

zielone z szarym odcieniem. Serce dziwnie jej podskoczyło.

Nagle  uświadomiła  sobie,  jak  sama  wygląda.  Podróżowała  przez  trzydzieści 

siedem  godzin  i  czuła  się  równie  wymięta,  jak  jej  elegancki,  londyński,  beżowy 
kostium. Złote, dobrane do paska, pantofelki piły niemiłosiernie opuchnięte stopy.

Niezbyt  wysoka  dziewczyna  nadrabiała  zazwyczaj  brakujące  centymetry 

wzrostu  dynamicznym  stylem  bycia.  Niestety,  nawet  badawcze  spojrzenie 
nieznajomego  nie  dostrzegłoby  obecnie  tej  cechy.  Widział  jedynie  drobną, 
zmaltretowaną osóbkę o twarzy zaczerwienionej po biegu przez dworzec lotniczy.

Na pewno zauważył również pokiereszowane obcasy.
– Przed chwilą wylądował mój samolot z Londynu – zaczęła się tłumaczyć. –

Mieliśmy  godzinne  opóźnienie,  ale  ktoś  powiedział,  że  jeśli  się  pospieszę,  zdążę 

background image

jeszcze  na  ostatni  lot  do  Port  Lincoln.  Przebiegłam  całą  międzynarodową  część 
lotniska... – urwała. Przecież nie interesują go jej kłopoty.

Zerknęła na zegarek. Ósma czterdzieści. Odlot za pięć minut.
– W takim razie, bardzo nierozważnie postąpiłem wchodząc pani w drogę.
Ukryta drwina rozwścieczyła Phyllidę. Zarozumiały samiec, traktujący kobiety 

z pobłażliwą pogardą. Ostatnimi czasy miała takich typków po dziurki w nosie. Że 
też trafił się jej zaraz po przylocie do Australii!

Zacisnąwszy  wargi,  schyliła  się  po  walizkę,  która  teoretycznie  powinna  była 

posłusznie  dać  się  ciągnąć  na  kółkach.  Zamiast  tego  zataczała  się  na  boki, 
podstępnie atakując łydki i kostki. Zniszczyła jej obcasy, a jutro pewnie pojawią się 
siniaki.

Znienawidziła te okropne kółeczka tuż po wyjściu z domu. Walizka była jednak 

za ciężka, żeby ją nieść.

Nieznajomy obserwował jej wysiłki. Pochylił się, oferując pomoc, lecz Phyllida 

usłyszała jedynie zniecierpliwione cmoknięcie, co utwierdziło ją w podejrzeniach. 
Był  taki  sam  jak  inni  –  przekonany,  że  kobiety  nie  potrafią  sobie  z  niczym 
poradzić.

– Dam sobie radę! – parsknęła, zerkając na niego.
– Nie wydaje mi się, nie najlepiej to pani wychodzi – zauważył zjadliwie. – Czy 

nie byłoby wygodniej podróżować z czymś mniejszym od siebie?

Phyllida wojowniczo wysunęła podbródek.
–  To,  że  jestem nieduża,  nie  znaczy, że  mam kurzy  móżdżek  –  odcięła  się. –

Dlaczego mężczyźni uważają, że kobiety nie umieją zadbać o siebie? Przejechałam 
pół świata bez protekcjonalnych, męskich rad, jak mam się spakować.

Na dowód swoich słów z wysiłkiem podniosła walizkę.
– No i co? – spojrzała na niego triumfalnie.
Mężczyzna wydawał się nieporuszony.
–  Przypomina  to  raczej  walkę  o  życie  –  powiedział  z  ironią.  –  Osobiście 

wolałbym  raczej  zdążyć  na  samolot,  niż  cokolwiek  udowadniać.  Jeśli  zamierza 
pani samodzielnie dotrzeć na czas do stanowiska odpraw i złapać samolot do Port 
Lincoln, radziłbym się pospieszyć.

–  Właśnie  to  robię  –  odparła  chłodno.  Ujęła  rączkę  walizki,  która  wcale  nie 

chciała toczyć się za nią jak posłuszny piesek. – Zechce pan wybaczyć – dodała z 
wyszukaną uprzejmością.

Wytworne  maniery  w  zestawieniu  z  drobną  figurką  w  wymiętym  kostiumie

najwyraźniej go rozbawiły.

background image

– Oczywiście – rzekł równie uprzejmie.
Boleśnie świadoma swej śmieszności, ruszyła w stronę stanowiska odpraw, lecz 

pełen godności odwrót zamienił się w klęskę, bo po paru krokach walizka znów się 
przewróciła.

Nie  licujące  z  damą  słówko  wymknęło  się  jej  z  ust,  gdy  szamotała  się  z 

bagażem. Wiedziała, że nieznajomy ją obserwuje. Policzki płonęły jej ze wstydu. 
Miała niejasne przeczucie, że to jego wina.

Zanim  dotarła  do  odpowiedniego  stanowiska,  powtórzyło  się  to  jeszcze 

dwukrotnie i w związku z tym oczywiście nie zdążyła. Młody urzędnik był pełen 
współczucia,  lecz  nieugięty.  Samolot  odleciał  i  aż  do  jutra  nie  będzie  żadnego 
połączenia z Port Lincoln.

Phyllida wiedziała, że i tak było za późno.  Miała jednak nadzieję, że i ten lot 

będzie opóźniony, podobnie jak wszystkie  w drodze  z Londynu. Świadomość,  że 
zabrakło jej paru minut pogarszała jedynie sytuację.

Zrezygnowana  oparła  się  o  stanowisko  odpraw.  Zaczęła  żałować,  że  w  ogóle 

zdecydowała się na podróż do Australii. Pospieszny wyjazd, opóźnienia i stracone 
połączenie, niewygodne fotele, podłe jedzenie i wrzeszczący dwuletni smarkacz w 
samolocie...  Znosiła  to  z  zaciśniętymi  zębami,  wmawiając  sobie,  że  wszystko 
odbije sobie po przybyciu do Port Lincoln.

Tam  czekają  na  nią  przecież  Chris  i  Mike,  a  okropną  walizkę wrzuci  na  trzy 

miesiące do szafy. Tak bardzo liczyła, że znajdzie się u nich jeszcze tego wieczoru, 
że  omal  nie  rozpłakała  się  z  wyczerpania  i  zdenerwowania,  słysząc  o  kolejnym 
opóźnieniu w podróży.

Kątem oka dostrzegła mężczyznę, z którym zderzyła się w drzwiach. I tak nie 

zdążyłaby  na  samolot,  więc trudno byłoby  go  o  to  winić,  a  jednak  spoglądała na 
niego z niechęcią.

Gawędził  sobie z  przedstawicielem innych  linii  lotniczych.  Wydawał się przy 

tym  taki  spokojny  i  pewny  siebie,  że  poczuła  zazdrość.  Zastanawiała  się,  dokąd 
leci.  Miał  doskonale  skrojone  spodnie,  koszulę  z  krótkim  rękawem  i  krawat. 
Wyglądał  na  kogoś  zamożnego.  Chyba  nie  wybierał  się  gdzieś  dalej,  bo  za  cały 
bagaż służyła mu skórzana aktówka.

Czyżby  wracał  do  domu,  do  rodziny?  Było  w  nim  coś,  co  sprawiało,  że  nie 

potrafiła  wyobrazić  go  sobie  w  otoczeniu  żony  i  dzieci.  Zmieniła  jednak  zdanie, 
gdy uśmiechnął się rozbawiony uwagą swojego rozmówcy.

Efekt był wręcz niesamowity. Poważny wyraz twarzy rozpłynął się w ciepłym 

uśmiechu, łagodzącym surowe rysy twarzy. Nawet ze znacznej odległości Phyllida 

background image

dostrzegła  kontrastujący  z  opalenizną  błysk  białych  zębów  i  poczuła  się,  jakby 
ponownie wpadła na nieznajomego. Jak mogła przeoczyć, że jest taki przystojny?

Zdumiona tą przemianą dziewczyna zapomniała na chwilę o swych kłopotach. 

Kiedy  mężczyzna  popatrzył  w  jej  stronę  a  ich  spojrzenia  skrzyżowały  się, 
zmieszała się nagle. Wiedziała, jak żałośnie wygląda oparta ciężko o kontuar. Była 
przekonana,  że  widzi  ironię  w  jego  oczach.  Na  pewno  zapamiętał  buńczuczne 
przechwałki, że sama doskonale da sobie radę.

Wyprostowała  się.  Postanowiła  dotrzeć  do  Port  Lincoln  jeszcze  dziś.  Za 

wszelką cenę, byle tylko dowieść nieznajomemu swoich racji. Fakt, że on się o tym 
nie dowie, jakoś wypadł z jej świadomości. Liczyło się tylko wyzwanie.

Uśmiechnęła się wdzięcznie do młodzieńca za kontuarem. Pomimo zmęczenia 

mała  twarzyczka  z  zadartym  noskiem  I  wielkimi,  piwnymi  oczyma  wyglądała 
prześlicznie w chmurze krótko przyciętych, kasztanowatych włosów.

– Czy istnieje jakaś możliwość, żebym dotarła do Port Lincoln jeszcze dzisiaj? 

– spytała ze łzami w oczach.

Niewielu mężczyzn potrafiło oprzeć się spojrzeniu wielkich, piwnych oczu.
–  Naprawdę  mi  przykro...  –  zaczął.  –  Chociaż...  –  Popatrzył  gdzieś  ponad  jej 

ramieniem. – Może się pani jednak poszczęści! – rozpromienił się. – Jest tu Jake 
Tregowan. Ma własny samolot i chyba wybiera się do Port Lincoln. Z pewnością 
panią weźmie, jeśli go pani poprosi. Jake! – Pomachał ręką. – Pozwól tu na chwilę.

Phyllida nie musiała się odwracać, by zgadnąć, kto jest Jakiem Tregowanem.
Oczywiście. To był on. Zbliżył się umyślnie niespiesznym krokiem z błyskiem 

ironii w oku.

Serce jej zamarło. Czemu musiał to być właśnie on, jedyny człowiek, którego o 

nic by  nie poprosiła? Z  rozpaczą przypomniała  sobie, jak drwiąco pomagał jej  w 
zmaganiach  z  walizką,  podkreślając,  że  bez  męskiej  pomocy  nigdzie  nie  zdoła 
dotrzeć.

Jake przywitał się wylewnie z młodym człowiekiem. Widocznie mnóstwo czasu 

spędzał  na  lotnisku,  bo  ze  wszystkimi  był  na  ty.  Chociaż  stał  o  kilka  kroków  od 
niej, wyczuwała siłę w jego ciele.

Zadrżała, gdy spojrzał na nią, pytająco unosząc brew.
– Samolot tej damy z Londynu miał  opóźnienie i nie zdążyła na przesiadkę –

wyjaśnił  młodzieniec.  –  Bardzo  pragnie  dotrzeć  jeszcze  dzisiaj  do  Port  Lincoln. 
Czy wracasz tam teraz?

– Tak – odparł Jake, rozmyślnie nie proponując, że ją zabierze.
Phyllida zagryzła wargi. Nie mogła mieć o to pretensji, zwłaszcza po tym,  co 

background image

wygadywała.  Ogarnęło  ją  zmęczenie.  Wcale  się  nie  rwała,  by  schować  dumę  do 
kieszeni  i  prosić  go  o  przysługę.  Nie  chciała  mieć  z  nim  nic  wspólnego.  Tak 
naprawdę,  to  najchętniej  usiadłaby  i  rozpłakała  się.  Nie  mogła  tego  zrobić,  bo 
przyglądał się jej z kpiącym wyrazem twarzy.

Pragnęła  jednak  dostać  się  do  Port  Lincoln.  Kiedy  już  znajdzie  się  z  Chris  i 

Mikiem, wszystko się ułoży. Tylko to miało w tej chwili znaczenie.

Zacisnęła  zęby,  żeby  ukryć  zdradzieckie  drżenie  warg,  i  spojrzała  Jake’owi 

prosto w oczy.

–  Nazywam  się  Phyllida  Grant  –  wydusiła  z  trudem.  –  Jeśli  leci  pan  do  Port 

Lincoln, byłabym bardzo wdzięczna, gdyby pan mnie zabrał.

– Czy na pewno potrzebuje pani pomocy? – zadrwił. – Sądziłem, że zdoła pani 

dotrzeć do Port Lincoln bez protekcjonalnych, męskich rad?

–  Zdołałabym,  gdybym  zdążyła  na  ostatni  samolot  –  odparła  przez  zaciśnięte 

zęby.

– I to z pewnością moja wina, bo panią zatrzymałem?
– Nie – przyznała szczerze. – I tak było już za późno.
Odgarnęła  grzywkę  z  czoła.  Kasztanowate  włosy  rozsypały  się  niesfornie, 

niczym u małego dziecka. Zastanawiała się, czy powinna wyjaśnić, że zderzenie w 
drzwiach  było  ukoronowaniem  serii  trapiących  ją  od  sześciu  tygodni  nieszczęść, 
kiedy to straciła pracę i rzuciła Rupertowi w twarz pierścionek zaręczynowy. Od tej 
pory  wszystko układało  się beznadziejnie, ale  Phyllida zawzięła się. Postanowiła, 
że się nie podda.

Patrząc  na  obojętną,  chłodną  twarz  Jake’a  Tregowana,  pomyślała,  że  jej  nie 

zrozumie. Przesunęła jedynie dłonią po twarzy w odwiecznym geście znużenia.

– To była długa podróż – dodała.
Jake spoglądał na drobną, spiętą postać stojącą obok wielkiej walizki. Nie była 

piękna,  lecz  wielkie,  piwne  oczy,  zadarty  nosek  i  kształtne  wargi  kryły  w  sobie 
dużo wdzięku, podkreślonego przez upór, z jakim powstrzymywała łzy. Wyglądała 
na zbuntowaną, zajadłą i... bardzo zmęczoną.

– Lepiej proszę pójść ze mną – westchnął z rezygnacją, wzruszając ramionami.
– Dziękuję – odparła nieco zaniepokojona tą nagłą zmianą w jego zachowaniu, 

lecz  zbyt  ucieszyła  ją  perspektywa  dotarcia  do  Port  Lincoln,  by  się  nad  tym 
zastanawiać.

– Wyruszam natychmiast – uprzedził, jakby żałując swej decyzji.
– Świetnie, jestem gotowa. – Sięgnęła po walizkę.
–  No  to  idziemy.  –  Jake  odwrócił  się  na  pięcie.  Phyllida  musiała  jeszcze 

background image

podziękować młodemu urzędnikowi.

Jak  zwykle  przeszkadzała  jej  walizka,  pomimo  starań,  tańcząca  na  wszystkie 

strony.  Jake  zatrzymał  się.  Czekał  zniecierpliwiony,  z  niesmakiem  obserwując  te 
zmagania.  Nie  zamierzał  jej  pomóc,  o  co  zresztą  nie  zamierzała  go  prosić. 
Wystarczy, że się upokorzyła przymawiając się o lot.

– Och! – Nie skoncentrowała się i walizka boleśnie uderzyła ją w nogi, zanim 

upadła z donośnym łoskotem, wzmocnionym akustyką pustego dworca lotniczego.

–  Wygląda na  to, że  masz kłopoty  – zauważył złośliwie Jake. –  Chyba,  że to 

kolejny przykład samodzielności.

Phyllida rozcierała łydki. W dziecinnym geście kopnęła walizkę.
– Miała jeździć na kółkach – poskarżyła się. – Jednak tak się wierci, że wciąż 

obija mi nogi. Proszę – odwróciła się – zniszczyła mi obcasy.

Jake wcale się tym nie przejął.
–  To  nie  wina  walizki  –  zauważył  sucho.  –  Nie  nadaje  się  do  takiego 

obciążenia. Gdyby pani mniej ją załadowała, sprawowałaby się lepiej.

– Musiałabym zostawić połowę rzeczy – mruknęła Phyllida. – Co za sens wozić 

pustą walizkę?

– Po co brać walizkę, której nie można udźwignąć?
– Potrafię... – zaczęła, ale Jake przerwał jej  w pół słowa. Odsunął ją na bok i 

podniósł walizkę.

– Nie potrafisz jej podnieść, prawda?
– Nie – burknęła, patrząc w podłogę.
– Słucham?
– Nie potrafię jej podnieść! – krzyknęła. Udało mu sieją sprowokować. – Jest za 

ciężka  i  żałuję,  że  nie  wzięłam  mniejszej.  Zadowolony,  czy  mam  to  napisać 
pięćdziesiąt razy w trzech egzemplarzach?

Jake nie roześmiał się, choć w oczach zamigotały mu wesołe iskierki.
– Nie umiesz poddawać się z wdziękiem?
–  Nie  znoszę  się  poddawać.  –  Wysunęła  wojowniczo  podbródek.  Jake 

przyglądał się jej z rozbawieniem.

– Być może trzeba się będzie tego nauczyć.
Phyllida  z  niechęcią obserwowała,  jak  bez wysiłku  niesie  walizkę. Wydawała 

się pusta. Przypomniała sobie zderzenie z jego twardym, umięśnionym ciałem.

Jake  otworzył  kopnięciem  wahadłowe  drzwi  i  przytrzymał  je  stopą.  Na 

zewnątrz,  na  pokrytej  smołowanym  żużlem  płycie  stał  rząd  awionetek.  Jake 
podszedł do ostatniej maszyny ze śmigłem na dziobie, otworzył drzwiczki, wrzucił 

background image

walizkę i wsiadł do środka.

Phyllida zamarła na widok maleńkiego samolociku.
– Mamy lecieć tym czymś?
– A czego oczekiwałaś, Concorde’a?
– Myślałam, że masz własny odrzutowiec – wyjaśniła zmieszana. Nie słyszała 

dotąd o innych prywatnych samolotach.

– Odrzutowiec byłby zbyt okazały na loty pomiędzy Port Lincoln a Adelajdą. 

Ten jest bardziej odpowiedni.

– Nie jest zbyt... wielki. – Popatrzyła z powątpiewaniem na śmigło.
– Zabiera cztery osoby, więc zmieścimy się nawet z twoją walizką. Oczywiście, 

możesz zostać i czekać do jutra na połączenie. Mnie tam bez różnicy.

–  Nie.  –  Phyllida  nie  zamierzała  rezygnować,  gdy  była  tak  blisko  celu.  –

Oczywiście, że lecę.

– No to wskakuj. – Jake wyciągnął do niej rękę.
Phyllida spojrzała na niego. Wejście do samolotu znajdowało się na wysokości 

jej ramion.

– Nie ma schodków?
– Nie. W budynku stoją jakieś schodki. Jeśli myślisz, że po nie wrócę, to jesteś 

w błędzie.

– To jak tu wejdę?
– Masz chyba ręce i nogi. Złap mnie za rękę i właź.
– Właź? Musiałabym skakać o tyczce!
– Nie bądź śmieszna – zniecierpliwił się Jake. – To przecież dziecinnie łatwe. 

Złap mnie za rękę.

Phyllida  niechętnie  ujęła  jego  dłoń.  Wzdłuż  kręgosłupa  przebiegł  jej  dziwny, 

miły  dreszcz,  gdy  tylko  dotknęła  jego  palców.  Były  ciepłe,  mocne,  dające 
nieokreślone  poczucie  bezpieczeństwa.  Ze  zdumieniem  spojrzała  na  złączone 
dłonie, dziwiąc się, że prosty uścisk może przekazać tak wiele odczuć.

– Nie znam cię zbyt dobrze – westchnął Jake – ale mam coś innego do roboty, 

niż tkwić tu przez całą noc, trzymając się za ręce. Jeśli wolisz zostać w Adelajdzie, 
to twoja sprawa, ale jeżeli chcesz lecieć do Port Lincoln, to się pospiesz!

Phyllida  robiła,  co  mogła.  Przy  pomocy  Jake’a  wciągnęła  się  do  połowy,  ale 

nogi,  skrępowane  wąską  spódnicą,  dyndały  bezradnie  w  powietrzu.  W  końcu,  ku 
swemu upokorzeniu, upadła na ziemię.

– Mówiłam ci, że nie dam rady – wysapała. – Nie jestem superkobietą.
–  Przedtem  usiłowałaś  sprawiać  inne  wrażenie  –  zauważył  kwaśno.  –  Skoro 

background image

jesteś taka samodzielna, jak twierdziłaś, powinnaś podróżować w innym stroju.

–  Gdybym  przypuszczała,  że  spotkają  mnie  takie  trudności,  włożyłabym 

łachmany – parsknęła, zapominając, że jeśli chce się dostać tego wieczoru do Port 
Lincoln,  zdana  jest  na  dobrą  wolę  Jake’a.  Otrzepała  rękawy  kostiumu,  którymi 
zamiotła pas startowy. – Tego się już nie odpierze!

Jake, mamrocząc coś pod nosem, wyskoczył z maszyny.
–  Szczerze  mówiąc,  twój  kostium  mało  mnie  w  tej  chwili  obchodzi  –

powiedział. Wodził wzrokiem od dziewczyny do samolotu, oceniając dzielącą ich 
odległość. Potem złapał ją w pasie i podsadził.

Zaskoczona  tym  Phyllida  pisnęła,  lecz  zdołała  złapać  za  poręcz  przy  wejściu. 

Mocne dłonie, trzymające ją początkowo w pasie, przesunęły się niewinnie pod uda 
i Jake wrzucił ją wreszcie do środka jak worek mąki.

Przez  dłuższą  chwilę  leżała  na  podłodze,  łapiąc  powietrze  jak  wyciągnięta  z 

wody  ryba  i  zastanawiała  się,  co  u  diabła  robi  w  tym  maleńkim  samolociku  z 
nieznajomym, który obszedł się z nią tak bezceremonialnie.

– Witamy na pokładzie – rzekł z nie ukrywanym rozbawieniem Jake.
Phyllida z trudem podciągnęła się do pozycji siedzącej i spojrzała na umorusane 

dłonie.

–  W  British  Airways  zupełnie  inaczej  traktuje  się  pasażerów  –  westchnęła,  a 

Jake wykrzywił usta w tym samym zniewalającym uśmiechu, jaki widziała u niego 
na  dworcu  lotniczym.  Kiedy  z  drwiącą  galanterią  pomagał  jej  podnieść  się,  w 
przyćmionym świetle zalśniły białe zęby.

– Grunt to dobra obsługa – powiedział.
Dziewczyna  wyrwała rękę,  przestraszona dziwnym dreszczem  wywoływanym 

przez każde dotknięcie Jake’a. Denerwował ją ten uśmiech. Nie pasował do niego. 
Powinien być raczej chłodny, jak jego twarz, nie zaś ciepły, tak że zasychało jej w 
gardle.

Z  trudem  oderwała  od  niego  wzrok.  Rozejrzała  się  wokół  z  udanym 

zainteresowaniem,  lecz  w  oczach  miała  wciąż  ten  niebezpieczny  uśmiech. 
Potrząsnęła głową, by się od niego wyzwolić.

– Gdzie jest pilot? – spytała, odzyskując jasność wzroku.
–  Masz  najwyraźniej  dziwne  pojęcie  o  mojej  zamożności  –  rzekł  sucho  Jake, 

sadzając ją na fotelu drugiego pilota. – Nie tylko nie mam własnego odrzutowca, 
ale również czekającego na moje skinienie pilota.

– To znaczy, że sam prowadzisz tę maszynę?
– A czemu nie?

background image

– Nie spodziewałam się...
– Czego się nie spodziewałaś? Że potrafię pilotować samolot?
–  Nie!  –  Jake  Tregowan  wyglądał  na  zdolnego  do  wszystkiego.  –  Sądząc  po 

twoim wyglądzie, myślałam, że stać cię na zatrudnienie pilota.

Patrzył  krytycznym  wzrokiem,  jak  dziewczyna  zapina  pasy,  potem  usiadł  na 

fotelu obok.

– Co cię skłoniło do takiej opinii?
Sposób  poruszania  się,  trzymania  głowy,  nawet  to,  jak  stał,  wyglądając  na 

opanowanego i pewnego siebie. Tego mu jednak nie powie.

– Wywnioskowałam to z twojego ubrania.
– Dość śmiało, opierając się jedynie na parze spodni i koszuli – skomentował ze 

złośliwym błyskiem w oku. – Czy zawsze rozumujesz w ten sposób?

– W końcu nie pomyliłam się aż tak bardzo – odparowała.
– Stać cię przecież na własny samolot.
– Australia to wielki kraj – wzruszył ramionami. Śmigło drgnęło i zaczęło się 

obracać,  początkowo powoli, potem coraz  szybciej. – Samolot często okazuje się 
najlepszym środkiem transportu.

Jake zaczął sprawdzać wskazówki na tablicy przyrządów, podczas gdy Phyllida 

nerwowo  obserwowała  śmigło.  Nigdy  dotąd  nie  leciała  niczym  mniejszym  od 
jumbo  i  zaczynała  żałować,  że  poprosiła  Jake’a  o  transport.  Naprawdę  zrobiłaby 
lepiej,  zostając  na  noc  w  Adelajdzie.  Mogłaby  się  przynajmniej  dobrze  wyspać. 
Wzięłaby prysznic, zmieniła ubranie i przybyła do Port Lincoln odświeżona.

W  ten  sposób  stanie  u  drzwi  Chris  niczym  kupka  nieszczęścia.  Czemu  nie 

pomyślała o tym wcześniej?

Spojrzała  na  brudny,  wygnieciony  kostium  i  powstrzymała  westchnienie, 

przypominając  sobie,  co  Jake  powiedział  o  wyciąganiu  pochopnych  wniosków. 
Uważała  się  za  kobietę  interesu,  profesjonalistkę,  a  naprawdę  była  w  gorącej 
wodzie kąpana, ze skłonnościami do podejmowania natychmiastowych decyzji bez 
zastanawiania się, w co się wplątuje.

Zerknęła  na  Jake’a  pochłoniętego  obserwowaniem  tablicy  rozdzielczej.  Nie 

wyobrażała  go  sobie  działającego  bez  zastanowienia.  Był  na  to  zbyt  rozważny. 
Patrzyła  na  jego  ręce,  poruszające  się  sprawnie  wśród  przełączników.  Znów 
poczuła niepokojący dreszcz.

Przypomniała  sobie  Ruperta,  który  wywijał  bez  przerwy  rękoma,  usiłując 

zaimponować  jej  swoją  wiedzą.  Nie  siedziałby  tak  spokojnie,  pochłonięty 
rutynowymi czynnościami, nie zwracając przy tym na nią uwagi.

background image

Zdrętwiała,  uświadamiając  sobie,  że  nie  może  przywołać  widoku  twarzy 

Ruperta.  Jeszcze  przed  sześcioma  tygodniami  byli  zaręczeni.  Czyżby  już  go 
zapomniała? Widziała jedynie uśmiech Jake’a.

– Dobrze. – Głos Jake’a wyrwał ją z rozmyślań. – Gotowa? Phyllida spojrzała 

na śmigło i przełknęła ślinę.

–  Chyba  tak.  –  Było  już  za  późno  na  zmianę  decyzji.  Następnym  razem 

porządnie się najpierw zastanowi.

Poczekali,  aż  lądujący  odrzutowiec  przetoczy  się  z  rykiem  przez  lotnisko, 

potem  zaczęli  się  rozpędzać  na  pasie.  Phyllida  zamknęła  mocno oczy  i  zacisnęła 
dłonie, gdy przyspieszenie wcisnęło ją w fotel.

Skurcz żołądka poinformował ją, że wystartowali, jednak nie otwierała oczu aż 

do  chwili, gdy  samolot  nabrał  wysokości. Jake przyglądał się jej  z rozbawieniem 
zabarwionym odrobiną goryczy.

– Może jednak wolałabyś poczekać na poranny lot?
Phyllida wysunęła podbródek, słysząc ironię w jego głosie.
– Nie – skłamała.
Uśmiechnął się kącikami ust.
– Mała uparciuszka, co?
Pomyślała o wytrwałości,  dzięki której  zrobiła karierę w reklamie  i  o tym,  że 

niewiele to pomogło, ponieważ była kobietą. Jeszcze im pokaże!

– Czasem trzeba być upartym.
– Ale czemu się uparłaś, żeby lecieć do Port Lincoln?
– spytał, pochylając maszynę w głębokim skręcie.
Dziewczyna  niepewnie  zerknęła  na  rozpościerające  się  pod  nimi  światła 

Adelajdy.

– Po prostu chcę tam dotrzeć jeszcze dzisiaj.
– I zawsze osiągasz to, czego chcesz, nie licząc się z innymi.
Zerknęła na Jake’a, zastanawiając się, skąd ta gorycz w jego głosie.
– Nie – odparła powoli, wspominając dzień, w którym zawalił się jej świat, bo 

naraz straciła pracę i narzeczonego.

– Nie zawsze.
–  O?  –  Popatrzył  na  nią  z  niedowierzaniem.  –  Uważałem  cię  za  odnoszącą 

sukcesy dziewczynę w szykownym kostiumie.

–  Sądziłam,  że  niebezpiecznie  jest  oceniać  ludzi  na  podstawie  ich  stroju  –

przypomniała mu.

– Oszacowałem cię na podstawie zachowania, nie ubioru – odparł. – Krucha i 

background image

kobieca w razie potrzeby, ale z żelaznymi pazurkami.

– Nie rozumiem – obraziła się Phyllida.
–  Daj  spokój,  widziałem,  jak  poradziłaś  sobie  z  tym  naiwnym  młodzieńcem. 

Szeroko  otwarte  wielkie,  piwne  oczy,  tłumione  łzy...  co  za  spektakl.  Niestety, 
widziałem  to  już  przedtem,  a  przedstawienie  się  skończyło,  gdy  tylko  dopięłaś 
swego.  Możesz  dużo  gadać  o  tym,  że  nie  potrzebujesz  pomocy  mężczyzn,  ale 
wiesz, jak ich w razie potrzeby wykorzystać.

– A mężczyźni to może nie wykorzystują kobiet? – zaperzyła się. – Bez żenady 

wysługują się naszymi zdolnościami i wykształceniem, ale kiedy żądamy uznania, 
to  całkiem  inna  para  kaloszy!  Praca  ma  jedynie  wypełnić  okres,  nim  zostaniemy 
matkami  i  żonami.  Czy  wiesz,  jak  ciężko  musi  harować  kobieta,  żeby  osiągnąć 
sukces? – spytała z nie skrywaną wściekłością. – Dwa razy ciężej niż mężczyzna. 
Kobieta,  zamiast  zająć  się  pracą,  musi  udowodnić,  że  potrafi  być  równie 
bezwzględna  jak  jej  męski  kolega.  Wtedy  zarzuca  się  nam,  że  jesteśmy  za  mało 
kobiece. Oczywiście, nie możemy być również kobiece, bo to nie fair w stosunku 
do  mężczyzn.  Pozostaje  tylko  upór  i  wytrwałość.  Kobiety  nie  są  gorsze  od 
mężczyzn. Dlaczego nie daje im się równych szans?

– Bardzo gwałtowna wypowiedź – zakpił Jake. – Nie pomyliłem się w stosunku 

do ciebie. Jesteś dziewczyną sukcesu. Czyżbyś urodziła się w sobotę?

– Nie rozumiem pytania.
– Na pewno nie znasz uroczego wierszyka, którego nauczyła mnie moja mama. 

Posłuchaj:

„Poniedziałkowe  dziecię  urodą  jaśnieje,  wtorkowe  czar  rozsiewa  i  dużo  się 

śmieje. Środowemu dziecku los pecha przyniesie, czwartkowe zaś dziecko długo w 
górę pnie się. Piątkowe – kochające, wrażliwe i czułe, sobotnie zaś ciężko na życie 
pracuje.  Za  to  dziecko  w  niedzielę  urodzone,  do  szczęścia  i  radości  zostało 
stworzone”.

–  Nie  jestem  pewna,  czy  urodziłam  się  w  sobotę,  ale  rzeczywiście  ciężko 

pracuję. I jestem z tego dumna.

– A czym się zajmujesz?
– Reklamą.
– Jak można być dumnym z tego, że się pracuje w reklamie?
–  To  proste.  Nasze  ogłoszenia  skłaniają  ludzi  do  myślenia,  a  my  traktujemy 

naszą pracę z dużą odpowiedzialnością.

Chciała mówić dalej, ale w tym momencie Jake puścił drążek sterowy i zagłębił 

się w fotelu. Ku jej przerażeniu, założył nogi na deskę rozdzielczą.

background image

– Co robisz? – zapytała piskliwym głosem.
– Lecimy na autopilocie – syknął z irytacją Jake. – Nie ma powodu do paniki.
– Wcale nie wpadłam w panikę – odparła chłodno. Nie znosiła sposobu, w jaki 

Tregowan robił z niej idiotkę. – Byłam tylko... zaniepokojona.

–  Na  twoim  miejscu  niepokoiłbym  się  o  sens  robienia  głupich  reklam  –

przygadał jej i zanim zdążyła zaprotestować, wyjął termos zza fotela.

Kuszący  zapach  kawy  sprawił,  że  Phyllida  zapomniała  o  godności  i 

przekonujących argumentach w obronie reklamy. Ostatnio jadła coś na wysokości 
dziesięciu tysięcy metrów, pomiędzy Singapurem i Adelajdą, a było to już dawno 
temu.

– Chcesz? – spytał, napełniając nakrętkę służącą za kubek. Aromat był kuszący.
– Z rozkoszą – odparła. Bolały ją stopy i z ulgą zdjęła pantofelki.
Jake wręczył jej kubek. Ich palce spotkały się i pod wpływem elektryzującego 

dotyku uśmiech Phyllidy przybladł.

Zacisnąwszy  palce  wokół  naczynia,  usiłowała  skupić  się  na  kawie,  ale  wciąż 

zerkała  na  niego  spod  rzęs.  W  przyćmionym  świetle  instrumentów  pokładowych 
studiowała  jego  profil  i  każdy  detal  twarzy  Jake’a  wydawał  się  jej  niezwykle 
pociągający.

Pomyślała,  że  musi  być  zmęczona  bardziej,  niż  przypuszczała.  Sytuacja,  w 

której  się  znalazła,  pijąc  kawę  z  termosu  nieznajomego  mężczyzny,  w  półmroku 
kabiny samolotu wydawała się jej nieprawdopodobna. Realny był jedynie Jake.

Wolała  nie  wspominać  jego  dotknięć.  Silnych  palców,  pomagających  jej 

podnieść  się;  dłoni,  obejmujących  ją  w  pasie...  ześlizgujących  się  niżej,  aby  ją 
podsadzić...  Jej  ciało  drżało  przy  każdym  fizycznym  kontakcie  z  Jakiem 
Tregowanem. A jakby zareagowała, gdyby dotykając ją czule w miłosnym uścisku 
badał miękkość jej aksamitnej skóry?

Na tę myśl  zaschło jej w gardle, czym prędzej więc dopiła kawę. Nie zdążyła 

jeszcze poznać Tregowana, a już dopatrzyła się w nim niemiłych cech. Czemu więc 
tak dokładnie wyobraża sobie, że się z nim kocha?

To skutek choroby lokomocyjnej – zmęczenia długą podróżą. Jedyne logiczne 

wyjaśnienie  nagłego  przypływu  pożądania.  Bo  przecież  nie  chce  mieć  z  nim  nic 
wspólnego!

background image

Rozdział 2

Oddała mu kubek, uważając, by tym razem nie dotknąć jego palców.
– Dziękuję.
Jake  uniósł  brew,  zdumiony  oficjalnym tonem  Phyllidy,  lecz na  szczęście  nic 

nie powiedział. Zamiast tego, nalał sobie kawy.

– Co zamierzasz robić w Port Lincoln? – spytał bez ironii w głosie. – To nie jest 

mekka świata reklamy. A może zamierzasz rozreklamować w świecie tę mieścinę?

– Jestem na trzymiesięcznym urlopie naukowym.
Nie zamierzała się przyznać, że straciła ukochaną pracę.
– Urlop naukowy? Czy tego przypadkiem nie nazywa się wakacjami?
–  Dłuższa  przerwa  w  pracy  pozwoli  mi  na  podejście  z  dystansem  do  mojej 

kariery – oświadczyła wyniośle. Było to poniekąd zgodne z prawdą.

–  Port  Lincoln  jakoś  mi  do  tego  nie  pasuje.  Czy  ambitne  kobiety  nie  robią 

jedynie rzeczy dobrze prezentujących się w życiorysie?

–  Sporo  wiesz  o  ambitnych  dziewczynach.  –  Phyllida  spojrzała  na  niego 

podejrzliwie.

– Gorzkie doświadczenie – odparł niedbale.
–  Dosyć  zawężone,  skoro  nie  nauczyłeś  się,  że  nie  wszystkie  jesteśmy  takie 

same. Dla twojej wiadomości powiem, że wybieram się z wizytą do kuzynki, a nie 
po poprawienie swego życiorysu.

– Aha... zatem jednak wakacje!
–  Częściowo  –  wycedziła.  –  Oczywiście,  chcę  odwiedzić  Chris,  ale  nie 

przyjechałabym tu, gdyby nie sprawy służbowe.

–  Skoro  dają  ci  wolne  trzy  miesiące,  to  może  wcale  cię  nie  potrzebują  –

zauważył z bezlitosną logiką Jake. – Jesteś pewna, że po powrocie będziesz jeszcze 
pracować?

– Tak i jeszcze dostanę awans. – Zadarła dumnie głowę.
Bo  tak  będzie.  Liedermann,  Marshall  i  Jones  jeszcze  pożałują,  że  oddali  jej 

stanowisko komuś mniej doświadczonemu tylko dlatego, że nosił spodnie. Phyllida 
marzyła o dniu, w którym na kolanach będą błagać ją o powrót i zajęcie wyższego 
stanowiska.

–  Tymczasem  spędzisz  trzy  miesiące  w  Port  Lincoln  na  rozmyślaniach  –  z 

niedowierzaniem zauważył Jake.

– Tak – odparła stanowczo. Miała niemiłe wrażenie, że Jake nie wierzy w jej 

background image

błyskotliwą karierę. – Odwiedzę również inne części Australii, ale większość czasu 
spędzę  z  Chris.  –  dodała,  mając  nadzieję,  że  w  ten  sposób  zakończy  dyskusję  o 
sprawach zawodowych.

Ku jej uldze Jake zmienił temat.
– To twoja kuzynka?
Skinęła głową.
– Jej ojciec, brat mojej matki, przed laty wyemigrował do Australii i ożenił się 

tu. Niewiele wiedziałam o  Chris, dopóki nie przyjechała z mężem  na  wakacje do 
Anglii.  Zatrzymali  się  u  mnie  i  od  razu  przypadłyśmy  sobie  do  gustu.  –
Uśmiechnęła  się.  –  To  cudownie,  odnaleźć  w  krewnej  przyjaciółkę.  Jesteśmy  w 
stałym kontakcie, chociaż nie widziałyśmy się od pięciu lat. To tak daleko, że nie 
myślałam, że kiedykolwiek tu przyjadę.

– I co cię skłoniło do zmiany zdania?
–  Chris  przysłała  mi  zdjęcie.  –  Phyllida  zaczęła  przekopywać  torebkę  w 

poszukiwaniu przechowywanej niczym talizman fotografii. Wreszcie wymacała ją 
wetkniętą  w  paszport  i  zerknęła  na  nią  w  przyćmionym  świetle  kabiny. 
Przedstawiała  Chris  i  Mike’a  stojących  na  łodzi  w  ostrym,  australijskim  słońcu. 
Wyglądali na szczęśliwych, a wiatr rozwiewał im włosy. W półmroku trudno było 
dostrzec turkusowy kolor morza i czysty błękit nieba.

Wręczyła zdjęcie Jake’owi. Zerknął na nie i zesztywniał. Phyllida niczego nie 

zauważyła.  Pamiętała,  jak  podle  się  czuła,  kiedy  pierwszy  raz  zobaczyła  tę 
fotografię.

– Wiem, że to zwyczajna fotka, ale dostałam ją w paskudny grudniowy dzień. 

Było zimno, a wszystko wydawało się takie ponure i okropne.

– Rozumiem, że gdy patrzyłeś na zdjęcie Australia wydała ci się prawdziwym 

rajem.  Zapragnęłaś  nagle  wygrzewać  się  na  słońcu  i  kąpać  w  ciepłym  morzu  –
powiedział Jake dziwnym tonem i oddał zdjęcie.

–  Może,  gdybym  dostała  ją  w  jasny,  słoneczny  dzień,  nie  zrobiłaby  na  mnie 

takiego  wrażenia  –  zastanowiła  się  Phyllida.  Zdjęcie  było  tak  sugestywne,  że 
niemal czuła gorące słońce i  słoną, morską  bryzę. – Zawsze byłam dziewczyną z 
miasta, ale kiedy to zobaczyłam, zapragnęłam być razem z nimi.

Chciała  się  wyrwać  z  szarości,  zapomnieć  o  Rupercie,  utracie  pracy  i  innych 

nieprzyjemnych rzeczach. Pragnęła cieszyć się słońcem i morzem.

–  A  tu  trzymiesięczny  urlop  naukowy  trafił  się  jak  znalazł.  –  Jake  nawet  nie 

próbował ukryć drwiny, a Phyllida zaczerwieniła się, dziękując Bogu za panujący 
w kabinie półmrok.

background image

– Mniej więcej. Jeszcze nie zdecydowałam, co będę robić.
Myślała  tylko,  jak  udowodnić  LMJ  i  Rupertowi,  że  się  mylą,  ale  serdeczne 

zaproszenie od Chris zmieniło wszystko.

Nie widziała powodu, by nie wybrać się do Australii. Zarabiała dużo pieniędzy, 

a pracowała tak ciężko, że nie miała czasu ich wydać. Odkąd wyprowadziła się od 
Ruperta, nic jej nie trzymało. Zamiast marznąć w styczniu, będzie wylegiwać się na 
słońcu i opalona wróci, by dowieść swych racji.

– Mogłam się wybrać dokądkolwiek, ale to zdjęcie przypomniało mi, że mam 

okazję spotkać się z Chris i Mikiem.

– Wyglądają na  zadowolonych  z  życia – wtrącił  Jake. ,  Phyllida nachmurzyła 

się.

– Wówczas byli. Ciekawe, czy cieszą się życiem po tym, co ich spotkało.
– Tak? – Zerknął na nią. – A cóż to takiego?
– Mike zawsze był niespokojnym duchem, ale w końcu się osiedlili i zajęli się 

tym,  o  czym  zawsze  marzyli:  wynajmowaniem  swoich  dwóch  jachtów.  To  mały 
interes, ale należał do nich, dopóki nie pojawiła się konkurencja, która postanowiła 
ich zniszczyć.

Phyllida wyprostowała się, przypominając swoje wzburzenie, kiedy czytała list 

od Chris.

– Chris i Mike nie zagrażali nikomu, ale nie zważał na to człowiek, który ich 

wykupił. On dba tylko o pieniądze. Nie obchodzi go wcale, że w to przedsięwzięcie 
włożyli  mnóstwo  pracy  i  wszystkie  pieniądze.  Ludzie  dla  niego  nic  nie  znaczą  –
rzekła z goryczą. – Zmiata każdego, kto stanie mu na drodze.

–  Nie  miałem pojęcia,  że  w  Port  Lincoln działa taki  bezwzględny  człowiek –

zdumiał się Jake. – Czy kuzynka powiedziała ci, jak się nazywa? Unikałbym go na 
wszelki wypadek w przyszłości.

Miał poważną minę, lecz Phyllida zauważyła lekkie rozbawienie w jego głosie. 

Może  dla  niego  brzmiało  to  jak  żart,  ale  Chris  i  Mike’owi  nie  było  wcale  do 
śmiechu.

–  Powiedziała  tylko,  że  wykupiła  ich  większa  firma.  Nie  podała  żadnych 

szczegółów. Wiem, jak to jest, gdy duża firma przejmuje małą i nie sądzę, żeby tu 
było inaczej.

– Może się zdziwisz – odparł rozdrażniony i ubawiony Jake. – Port Lincoln to 

nie Londyn.

Lotnisko w Port Lincoln było położone z dala od miasta. Phyllida patrzyła na 

background image

znikające za nimi światła, gdy awionetka zniżała się w stronę podejrzanie pustych 
budynków.

– Czy kuzynka będzie czekała na ciebie? – spytał Jake, gdy maszyna przestała 

kołować.  –  Chyba  spodziewała  się,  że  przybędziesz  lotem  o  ósmej  czterdzieści 
pięć.

–  Nie  wie,  że  przyjeżdżam.  –  Phyllida  przeraziła  się  na  myśl,  że  jej  podróż 

jeszcze nie dobiegła końca. – To znaczy wie, że przyjadę, choć nie zna dokładnego 
terminu.  Wszystkie  miejsca  na  lot  do  Australii  w  grudniu  i  styczniu  były 
zarezerwowane, więc trafiłam na listę rezerwową. Miejsce zwolniło się w ostatniej 
chwili. Ledwo zdążyłam się zapakować. Usiłowałam dodzwonić się do Chris, ale 
nikogo nie było w domu. Nie chciałam się spóźnić na samolot. No i jestem. ..

Jake uniósł brwi, spoglądając na nią.
–  Zatem  zdecydowałaś  się  na  wyjazd  bez  chwili  namysłu?  Dziwny  sposób 

organizowania urlopu naukowego.

– Zorganizowałam wszystko wcześniej. – Phyllida zastanawiała się, czemu się 

przed nim tłumaczy. – To nie była nieprzemyślana decyzja.

Minęły  trzy  tygodnie,  zanim  agent  biura  podróży,  zmęczony  jej  natręctwem, 

znalazł  miejsce  na  liście  rezerwowej.  Uprzedził,  że  czterokrotnie  będzie  musiała 
zmieniać  samoloty  w  różnych  zakątkach  Azji,  ale  Phyllida  tak  się  zawzięła,  że 
zgodziła się na wszystko.

Silnik ucichł i śmigło przestało się obracać. Jake odpiął pasy, sięgnął na tylne 

siedzenie po walizkę i spuścił ją na płytę lotniska. Dziewczyna struchlała, słysząc 
głośne  stuknięcie.  Przypomniała  sobie,  ile  szamponów,  toników  i  zmywaczy 
poupychała pomiędzy ubraniami, butami i bielizną. Jeśli bagażowi na całej trasie z 
Londynu obchodzili się z jej walizką tak samo jak Jake, wolała nie myśleć, co ujrzy 
w środku, gdy ją otworzy.

Z westchnieniem sięgnęła po stojące pod siedzeniem pantofle. Kiedy próbowała 

je  włożyć,  okazało  się,  że  napuchły  jej  stopy.  Do  diabła  z  elegancją,  pomyślała, 
pójdę boso.

Wejście do samolotu nie było łatwe, ale wydostanie się z niego wydawało się 

jeszcze trudniejsze. Phyllida, ściskając w jednej ręce torebkę, a w drugiej pantofle, 
spoglądała na stojącego w dole Jake’a, który niecierpliwił się coraz bardziej.

– Możesz przejść na skrzydło i zejść stamtąd na ziemię, jeśli wolisz – rzekł z 

rezygnacją. – Jednak obojętne, co wybierzesz, pospiesz się.

Dziewczyna  spojrzała  podejrzliwie  na  skrzydło.  Zejście  tamtędy  wymagałoby 

niebezpiecznych  akrobacji  w  ciasnej  spódniczce.  Nie,  już  raczej  wyskoczy  z 

background image

kabiny.

Ze  stłumionym  westchnieniem  zrzuciła  na  dół  buty  i  torebkę,  potem 

podkasawszy  nieco  spódniczkę  usiadła,  wystawiając  nogi  na  zewnątrz.  Do  ziemi 
nie było daleko, lecz powstrzymywała ją myśl o zeskoku na obolałe stopy.

Jake mruknął coś pod nosem.
– Myślałem, że spieszy ci się do Port Lincoln.
– Owszem.
– W takim razie przestań się wiercić i skacz!
Nie  miała  najmniejszego  zamiaru,  lecz  pod  wpływem  rozkazującego  tonu 

przesunęła się bliżej krawędzi.

Nagle objęły ją mocne dłonie Jake’a i znalazła się na ziemi. Przywarła do niego 

mocno,  usiłując  odzyskać  równowagę.  Przez  bawełnianą  koszulę  czuła  mocne 
mięśnie i twarde ciało mężczyzny. Starała się o tym nie myśleć.

Pragnąc  podziękować,  spojrzała  mu  w  oczy  i  gdy  zobaczyła  nieodgadniony 

wyraz  twarzy,  słowa  uwięzły  jej  w  gardle.  Dotyk  dłoni  Jake’a  palił  ją  przez 
kostium, wpiła się palcami w jego ramiona.

Przerażona  własnymi  myślami  odskoczyła  do  tyłu.  Jej  policzki  pokrył 

rumieniec.

–  Nie  rozumiem,  czemu nie  zabierasz ze sobą  schodków –  mruknęła, zamiast 

podziękować mu, jak zamierzała.

– Na ogół mogę polegać na odpowiednim stroju moich pasażerów – odparł nie 

speszony.

W  jego  wzroku  kryło  się  coś  niepokojącego.  Phyllida  była  przekonana,  że  w 

duchu  się  z  niej  naśmiewa.  A  jeśli  odkrył,  jak  bardzo  pragnie,  by  ją  dotykał, 
przytulał i pieścił? Szybko schyliła się po torebkę i pantofle.

– No cóż – odchrząknęła. – Dziękuję za przysługę. Jestem bardzo wdzięczna.
Postawiła  walizkę  na  kółkach,  przewiesiła  torbę  przez  ramię,  a  w  lewej  ręce 

trzymała pantofle. Pożegnała się ozięble.

– Dokąd się wybierasz? – spytał z nie ukrywanym rozbawieniem.
–  Nie  chcę  nadużywać  twojej  uprzejmości  –  odparła  wyniośle.  –  Wezmę 

taksówkę.

– Będziesz miała dużo szczęścia, jeśli znajdziesz tu jakąś w środku nocy. To nie 

Heathrow.

– Coś wymyślę – upierała się.
–  Wciąż  usiłujesz  udowodnić,  że  sama  dasz  sobie  radę,  prawda?  –  spytał  z 

rezygnacją.

background image

– Bo potrafię sobie sama poradzić. Do widzenia – rzekła i oddaliła się, ciągnąc 

za sobą walizkę.

Bose, obolałe stopy nie pozwalały jej poruszać się dostojnie. Jednak, ponieważ 

szła  wolniej,  walizka  była  bardziej  posłuszna.  Przewróciła  się  tylko  raz.  Gdy 
schylała się, by ją  podnieść, zerknęła za siebie. Jake Tregowan, nie zwracając na 
nią najmniejszej uwagi, podkładał pod koła samolotu kliny blokujące.

Postanowiwszy  nie  oglądać  się  więcej,  dotarła  wreszcie  do  budynku  dworca 

lotniczego  –  najmniejszego,  jaki  w  życiu widziała.  Hala,  niewiele  większa  od  jej 
bawialni, była jednak nowoczesna, czysta i zupełnie pusta. Pchnęła szklane drzwi i 
wbrew samej sobie obejrzała się. Ani śladu Jake’a.

Świetnie!  To  był  najbardziej  denerwujący  i  niemiły  człowiek,  z  jakim  się 

zetknęła. Jest zadowolona, że już go więcej nie spotka. Wręcz szczęśliwa.

Przeszła  na  drugą  stronę  budynku.  Przed  frontem  znajdował  się  podjazd,  na 

którym powinny stać taksówki, ale oczywiście o tej porze nie było ani jednej. Jake 
miał rację.

Utknęła.
Gdyby Phyllida była w stanie jasno rozumować, domyśliłaby się, że Jake ma tu 

samochód.  Mogła  przynajmniej  spróbować  znaleźć  telefon  i  zadzwonić  do  Chris 
czy też wezwać taksówkę. Jednak zmęczona długim lotem, nie potrafiła się skupić. 
Wiedziała jedynie, że upiorna podróż trwa nadal i rozglądała się wokół bezradnie, 
nie wierząc, że ten koszmar kiedyś się skończy.

Ogarnęło  ją  przerażające  uczucie,  że  wpadła  w  pułapkę  i  jest  skazana  na 

spędzenie reszty życia na opustoszałym lotnisku.

Ciężko usiadła na walizce. Nie płakała, kiedy straciła pracę ani gdy zerwała z 

Rupertem.  Doznane  krzywdy  rozpaliły  w  niej  jedynie  chęć  udowodnienia 
wszystkim, że się mylili. Nie zamierzała dać im satysfakcji, płacząc ani pogrążając 
się w rozpaczy.

Niedawno  nawalił  jej  samochód,  pralka  zalała  całą  kuchnię,  zgubiła  ulubione 

kolczyki...  Zwykłe  drobiazgi,  bez  większego  znaczenia,  dołączyły  do  pasma 
trapiących ją nieszczęść.

Phyllida jednak nie poddała się. Zacisnęła zęby i  myśląc  o słońcu  i  morzu  na 

zdjęciu Chris, nie uroniła ani łezki. Zawsze pogardzała dziewczynami płaczącymi z 
byle  powodu,  ale  teraz  problem  przebycia  paru  kilometrów  do  centrum  Port 
Lincoln  urósł  do  rangi  katastrofy.  Zakryła  twarz  dłońmi  i  zalała  się  łzami, 
odreagowując tygodnie zmęczenia i zdenerwowania.

Z tyłu otworzyły się drzwi i usłyszała kroki. Jake.

background image

Phyllida  nie  widziała  go,  lecz  delikatny  dreszcz  przebiegający  wzdłuż  jej 

kręgosłupa  nieomylnie  potwierdził  przypuszczenie.  Zesztywniała,  otarła  łzy  i 
schowała twarz w cieniu.

– Co się stało? – spytał, a ona nie potrafiła się opanować.
– A jak myślisz? – spytała z wściekłością. – Po najgorszym miesiącu w moim 

życiu  odbyłam równie  okropną podróż  i  utknęłam w  środku  głuszy,  a  chcę  tylko 
dotrzeć  do  Chris.  Miałeś  rację,  nie  ma  żadnych  taksówek  i  chyba  będę  musiała 
spędzić  tu  noc.  Jestem  zmęczona,  głodna  i  zziębnięta,  a  w  dodatku  bolą  mnie 
stopy!

Znów się rozpłakała, zakrywając twarz dłońmi.
– Ja nigdy nie płaczę – szlochała. – Jestem tylko nieludzko zmęczona...
– Niełatwo być samodzielną, prawda?
Phyllida usłyszała znienawidzony śmiech w jego głosie. Bawiło go jej żałosne 

położenie!

– Odejdź!
W  odpowiedzi  usłyszała  jedynie  ciężkie  westchnienie  i  gdy  zerknęła  przez 

palce,  z  niedowierzaniem  stwierdziła,  że  dosłownie  potraktował  jej  słowa.  Po 
prostu ją zostawił. Jak mógł być tak bezlitosny?

Płakała  tak  gorzko,  że  nie  usłyszała  uruchamianego  na  parkingu  silnika 

samochodu. Podniosła głowę dopiero w chwili, gdy omiotło ją światło reflektorów. 
Duże auto z napędem na cztery koła skręciło w stronę drobnej figurki skulonej w 
bezlitosnym świetle neonów.

Trzasnęły drzwi i Jake, obchodząc maskę, podszedł do niej.
– Daj mi spokój – mruknęła i pospiesznie wytarła rozmazany makijaż.
Jake zignorował jej wypowiedź i podniósłszy dziewczynę na nogi, schylił się po 

walizkę.

– Co robisz?
– A jak ci się zdaje? Tylko w ten sposób mam okazję powiedzieć ci, że również 

miałem ciężki, wyczerpujący dzień zwieńczony podróżą z dziwną kobietą w moim 
samolocie. Jednak nie zamierzam urządzać histerii z tego powodu. Co to, to nie!

– Nie jestem histeryczką – odparła zdenerwowanym głosem Phyllida. – Jestem 

po prostu zmęczona...

– Wiem. Bolą cię też stopy – odparł niewzruszenie. – Jeśli przestaniesz o nich 

myśleć, będą bolały o wiele mniej.

– Gdybyś wiedział, jak bardzo mi dokuczają, nie doradzałbyś mi takich rzeczy 

– rzekła ponuro, patrząc, jak wrzuca walizkę na tył samochodu. Mimo wszystko na 

background image

jego  widok  przestała  płakać,  uświadamiając  sobie,  że  istotnie  znajduje  się  na 
krawędzi histerii.

Zdając sobie sprawę ze swego niezbyt efektownego wyglądu, otarła resztę łez 

wierzchem dłoni i poprawiła włosy.

–  Nic  nie  odwróci  mojej  uwagi  od  stóp  –  oświadczyła  i  uniosła  jedną,  by 

zobaczyć, czy kiedyś będzie jeszcze w stanie normalnie chodzić.

– Pomyśl o czymś, co  pozwoli  ci przestać się  nad sobą użalać – upierał  się z 

lekkim rozbawieniem w głosie.

– To wymyśl coś, jeśli jesteś taki mądry – warknęła, spoglądając na czerwone 

pręgi odciśnięte pantoflami.

– Dobrze – odparł Jake, bezceremonialnie biorąc ją w ramiona. – I co ty na to?
Phyllida, wciąż balansując na  jednej nodze, przywarła odruchowo do  niego, a 

Jake schylił się i pocałował ją.

Dotknięcie  chłodnych,  mocnych  warg  zelektryzowało ją.  Dziwna,  ogarniająca 

ją rozkosz tak nią wstrząsnęła, że dziewczyna wczepiła się w koszulę Jake’a, bojąc 
się, że nie utrzyma się na nogach. Uwodzicielski pocałunek zastał ją kompletnie nie 
przygotowaną.

Nagle  jakby  straciła  panowanie  nad  własnym  ciałem,  które  nawet  nie 

próbowało  protestować  przeciwko  narastającemu  pożądaniu.  Umysł  nakazywał 
natychmiastowe odepchnięcie natręta, lecz wargi rozchyliły się pod naciskiem ust 
Jake’a,  a  dłonie Phyllidy zdradziecko przesunęły się z pleców  i  objęły łapczywie 
biodra mężczyzny.

Zatraciła  poczucie  rzeczywistości.  Zapomniała  o  zmęczeniu;  o  tym,  że  Jake 

Tregowan zrobił to z premedytacją, a w dodatku wcale go nie znała.

Nie  wiedziała, jak  długo  trwał pocałunek  –  sekundy  czy godziny.  Kiedy  Jake 

puścił ją wreszcie, wpatrywała się w niego z oszołomieniem.

– No i jak tam stopy? – uśmiechnął się.
– Stopy?
–  Przypuszczałem,  że  to  pomoże  –  rzekł  z  satysfakcją,  otwierając  przed  nią 

drzwi auta. – Potrzebowałaś innego bodźca.

– Innego bodźca? – powtórzyła bezmyślnie. Potrząsnęła głową, by wyrwać się z 

oszołomienia, a rzeczywistość wstrząsnęła nią niczym wymierzony policzek.

Jake  pocałował  ją  najzwyczajniej  w  świecie,  a  ona  zareagowała  na  to  z 

upokarzającą łapczywością. Co sobie o niej pomyśli?

Pod wpływem szoku najpierw zbladła, lecz teraz oblała się gorącym rumieńcem 

wstydu.  Na  szczęście  Jake,  zachwycony  skutecznością  swej  metody,  niczego  nie 

background image

zauważył.

–  Musisz  sama  przyznać,  że  zadziałało  –  powiedział.  –  Zapamiętam  to  sobie 

jako doskonałe remedium na stany histeryczne.

Phyllida  już  otwierała  usta,  by  zaprotestować  przeciwko  posądzaniu  jej  o 

histerię,  przypomniała  sobie  jednak  w  porę  o  tym,  że  nie  potrafiła  nad  sobą 
zapanować  i  zaniknęła  je  na  powrót.  Wolała,  żeby  Jake  sądził,  że  nie  bardzo 
wiedziała,  co  robi.  Fakt,  że nie  stawiła oporu  dowodził, że  najwyraźniej  nie  była 
sobą.

Powinna być zła... W istocie, im dłużej o tym myślała, tym bardziej robiła się 

wściekła. Zawrzało w niej na myśl, jak łatwo ją wykorzystał, z jaką wprawą wpił 
się w nią ustami. A teraz jeszcze się z niej naśmiewa!

– Jedziesz? – zapytał, wciąż trzymając otwarte drzwi.
– Nie wsiądę do samochodu z człowiekiem, który mnie tak... obłapił!
– Zrobiłem to wyłącznie dla twojego dobra – zauważył z miną skrzywdzonego 

niewiniątka.  –  Namawiałem  cię,  żebyś  pomyślała  o  czymś  innym,  a  ty  sama 
poprosiłaś mnie o pomoc.

– Nie chodziło mi wcale o pocałunek!
–  Ale  pomogło,  prawda?  Zamiast  biadolić  nad  obolałymi  stopami,  narzekasz 

teraz, że cię pocałowałem.

– Czego oczekujesz w związku z tym? Że padnę ci do nóg?
– Cóż, mogłabyś okazać odrobinę wdzięczności.
– Nie czuję się zobowiązana.
–  Za  to  pewnie  czujesz  się  lepiej.  Chyba  tak,  skoro  nie  chcesz  wsiąść  do 

samochodu.  Jeśli  wolisz  iść  pieszo,  to  uprzedzam,  że  autem  jedzie  się  około 
dwudziestu minut, zatem dojdziesz o świcie. O tej porze nie ma wielkiego ruchu. 
Nie licz na okazję. Nie bądź niemądra i wsiadaj!

Phyllida zawahała się, przygryzła wargi i nie patrząc na Jake’a, wspięła się na 

siedzenie pasażera. Z drwiącą galanterią zatrzasnął drzwi.

Prowadził  samochód  z  pewnością  i  wprawą  równą  tej,  z  jaką  pilotował 

awionetkę.  Phyllida,  nie  wiedzieć czemu, czuła  się  bezpieczna w jego  obecności. 
Nie wiedziała, czym się zajmuje Jake Tregowan ani gdzie mieszka, lecz mimo to 
nie wydawał się jej obcy.

To  tak,  jakby  od  zawsze  znała  towarzyszącą  mu  atmosferę  spokoju,  moc 

emanującą  z  jego  twardego  ciała,  ciepłą  siłę  dłoni  i  uśmiech  kryjący  się  w 
leciutkim uniesieniu kącików ust.

Te  usta...  Coś  wrzało  w  niej  na  wspomnienie  zetknięcia  się  ich  warg.  Coś 

background image

mąciło jej wewnętrzny spokój i wywoływało przechodzące po plecach ciarki. Usta 
miał  równie  wprawne  jak  dłonie,  zdumiewająco  ciepłe  i  niebezpiecznie  kuszące. 
Doszła do wniosku, że bezpieczniej byłoby myśleć o obolałych stopach.

Wydawało się, że jadą bez końca ciemną, prostą jak strzelił drogą. Pochłonięta 

własnymi  myślami  nie  zwracała  uwagi  na  mijaną  okolicę,  lecz  wreszcie  światła 
Port Lincoln rozbłysły przed nimi. Rozciągały się wzdłuż łuku zatoki, odbijały od 
olbrzymich silosów i ciemnej sylwetki wyspy Boston.

Świadoma, że niezbyt uprzejmie przyjęła propozycję podwiezienia, wykrztusiła 

z zażenowaniem adres Chris. Jake skinął głową, a ją ogarnęło podejrzenie, że było 
to zbędne. W parę minut później zatrzymał się obok schludnego domku.

– Proszę uprzejmie, oto numer czterdzieści trzy – rzekł nie odwracając głowy. 

Phyllida spojrzała na niego z wyrzutem.

– Wiedziałeś, gdzie to jest.
Jake uśmiechnął się, wyciągając walizkę z samochodu.
– Przyznaję, że byłem tu już przedtem.
– Znasz Chris i Mike’a?
– Bardzo dobrze. Rozpoznałem ich na fotografii.
– Nic mi nie powiedziałeś!
–  Rzeczywiście.  Pomyślałem  jednak,  że  wcześniej  czy  później  dowiesz  się  o 

wszystkim.

–  To  znaczy,  że  jeszcze  się  spotkamy?  –  spytała  gniewnie.  Pocałował  ją, 

wiedząc, że się znów zobaczą!

– Obawiam się, że tak – roześmiał się. – Mniejsza z tym. Wreszcie udało ci się 

dotrzeć,  w  oknach  pali  się  światło,  zatem  Chris  jest  w  domu.  Nie  zamierzasz 
wejść?

Na twarzy dziewczyny malowała się rozterka. Chciała powiedzieć mu, co sądzi 

o  jego  dwulicowości,  lecz  przeszkadzała  jej  świadomość,  że  jest  przyjacielem 
Chris. W końcu znalazła się tu dzięki niemu. Bardzo trudna sytuacja.

Jake spoglądał z rozbawieniem, bez trudu czytając z jej miny. Phyllida zebrała 

w sobie resztki sponiewieranej godności.

– Tak... pójdę już. – Podała mu rękę. – I, hm... dziękuję za wszystko.
– Wszystko? – zapytał drwiąco.
–  Niezupełnie. –  Wyrwała dłoń  z  elektryzującego  uścisku. Wiedziała, że  miał 

na myśli ten okropny pocałunek.

– Miłego pobytu w Port Lincoln – uśmiechnął się Jake i odjechał.
Phyllida była nieco rozczarowana, że nie próbował pocałować jej po raz drugi. 

background image

Pokręciła  głową,  usiłując  pozbyć  się  dziwnego  uczucia,  jakie  wzbudził  w  niej 
dotyk dłoni Jake’a. Pozbierała rzeczy, pchnęła furtkę i kuśtykając, przeszła ostatnie 
metry dzielące ją od drzwi Chris.

background image

Rozdział 3

Pół godziny później Phyllida siedziała wtulona w fotel z kieliszkiem szampana 

w  dłoni.  Serdeczne  powitanie  zgotowane  jej  przez  Chris  wynagrodziło  trudy 
upiornej podróży.

Chris  była  szczupłą  blondynką  o  klasycznej  urodzie.  Trudno  było  o  dwie 

bardziej różniące się pod względem powierzchowności i temperamentu kobiety.

Całkowicie  pozbawiona  próżności  Chris  ubierała  się  wygodnie  i  praktycznie, 

podczas  gdy  Phyllida  słynęła  z  ekstrawaganckich  kolczyków  i  niewygodnych 
pantofli. Chris była miłośniczką przyrody, a Phyllida miejską dziewczyną pędzącą 
z  sali  gimnastycznej  do  biura,  z  biura  do  winiarni,  z  winiarni  na  przyjęcie  –  w 
nieustannym gorączkowym ruchu. Jednak mimo tych przeciwieństw obie kuzynki 
łączyła  niekłamana  przyjaźń.  Nie  widziały  się  pięć  lat,  lecz  miała  wrażenie,  że 
rozstały się zaledwie przed tygodniem.

Phyllida stęskniła się również za Mikiem, który akurat wyjechał do Queensland, 

ponieważ rysowała się tam możliwość założenia nowej firmy czarterującej jachty.

–  To  musiało  być  dla  was  okropne  –  zauważyła  ze  współczuciem,  gdy  Chris 

opowiadała o tym, jak wykupiła ich firma Sailaway.

– Mogło być gorzej – odparła spokojna jak zawsze Chris. – Dostaliśmy niezłą 

cenę za nasze łodzie i nie znaleźliśmy się z dnia na dzień bez pracy. Mike pływa z 
niedoświadczonymi  klientami,  a  kiedy  to  nie  wystarcza,  Jake  zatrudnia  również 
mnie.

Phyllida poczuła gwałtowny skurcz serca i z wrażenia oblała się szampanem.
– Jake?
– Jake Tregowan. Jest właścicielem Sailaway. – Chris spojrzała z niepokojem 

na pobladłą nagle kuzynkę. – Co ci jest?

–  Nic  –  drżącym  głosem  odpowiedziała  Phyllida.  Boże,  czemu to  musiał  być 

akurat on?

–  Jake  jest  cudowny  –  opowiadała  z  entuzjazmem  Chris.  –  Nie  musiał  nas 

wykupywać. Bardziej opłacało mu się poczekać, aż zbankrutujemy, ale złożył nam 
ofertę, zanim straciliśmy wszystko. Nie musiał również angażować Mike’a. Tu jest 
mnóstwo  doświadczonych kapitanów,  marzących tylko  o  współpracy z  nim. Sam 
jest zresztą wspaniałym żeglarzem. Dwukrotnie wygrał regaty Sydney-Hobart.

– Co takiego? – Phyllida gorączkowo usiłowała przypomnieć sobie, co mówiła 

Jake’owi o  firmie,  która przejęła interes  Chris  i  Mike’a. Chris  nie  skarżyła się w 

background image

listach na swój los, ale Phyllida w oparciu o własne smutne doświadczenia pojęła 
wszystko  opacznie.  Nic  dziwnego,  że  Jake  wyglądał  na  szczerze  ubawionego  jej 
oskarżeniem. Dlaczego nie trzymała języka za zębami?

Powinien wszystko wyjaśnić, pomyślała ze złością. Zamiast tego, pozwolił jej 

zrobić z siebie idiotkę.

– To jedne z najtrudniejszych regat na świecie – wyjaśniała Chris. – Warunki 

pogodowe na  Bass Strait bywają koszmarne. Kocham żeglarstwo, ale za nic bym 
tam  nie  popłynęła.  Jednak  Jake  to  uwielbia.  Na  jachcie  czuje  się  jak  w  domu. 
Pochodzi  z  bardzo  bogatej  rodziny.  Tregowanowie  mają  jedno  z  największych 
przedsiębiorstw w Nowej Południowej Walii. Jake prowadził je przez pewien czas, 
ale  teraz  tylko  nadzoruje  wszystko  z  Adelajdy.  Twierdzi,  że  szkoda  marnować 
życie za biurkiem, skoro można żeglować.

Cóż,  to  wyjaśnia  własny  samolot  oraz  otaczającą  go  atmosferę  zamożności  i 

pewności siebie, pomyślała Phyllida. W jaki sposób mogła w człowieku uważanym 
za bogatego przedsiębiorcę, którym zresztą był, rozpoznać kogoś, kto zajmuje się 
czarterem jachtów?

– Mówisz, jakby był wzorem wszelkich cnót – powiedziała obojętnym tonem. 

Chciała  zapytać  o  coś  więcej,  ale  nagłe  zainteresowanie  człowiekiem,  którego 
nigdy nie spotkała, mogłoby wydać się dziwne.

–  Bo  tak  jest  –  odparła  wesoło  Chris.  –  Gdybym  nie  kochała  Mike’a,  z 

pewnością  wybrałabym  Jake’a.  A  skoro  mówimy  o  miłości,  to  co  się  stało  z 
Rupertem,  o  którym  mi  tyle  pisałaś?  Myślałam,  że  jesteście  zaręczeni.  Czemu  z 
tobą nie przyjechał?

– Nie został zaproszony – powiedziała z gorzkim uśmiechem Phyllida.
– Kochanie!  Co  się  stało?  Napisałaś  tylko,  że  postarasz  się  przylecieć 

najbliższym lotem, na jaki zdobędziesz miejsce.

– Nie wspominałam, że mnie wylali?
–  Nie!  –  Chris  aż  podskoczyła  i  wbiła  wzrok  w  kuzynkę.  –  Niemożliwe! 

Przecież uwielbiałaś tę pracę.

–  Owszem,  ale  Pritchard  Price  była  tylko  małą  agencją  reklamową.  Kiedy 

przejął  ich  Liedermann,  Marshall  i  Jones,  doszli  do  wniosku,  że  głównym 
księgowym  może  być  jedynie  mężczyzna.  Mieli  zresztą  kogoś  swojego  na  to 
stanowisko.  Fakt,  że  radziłam  sobie  doskonale  przez  dwa  lata,  nie  miał  dla  nich 
żadnego  znaczenia  –  dodała  z  goryczą.  –  Powiedzieli  mi,  że  jest  to  część 
reorganizacji związanej z fuzją firm i gdybym była mężczyzną, wszystko zostałoby 
po staremu.

background image

Chris zasępiła się. Wiedziała, ile ta praca znaczyła dla Phyllidy.
– Rupert zdaje się nie pracował w twojej firmie, prawda?
–  Rupert?  Nie,  jest  handlarzem  win.  Bardzo  zdolny,  ale  niesłychanie 

konserwatywny:  stare  szkolne  krawaty  i  takie  tam  rzeczy.  To  powinno  być 
wystarczającym ostrzeżeniem.

– Jak to?
–  Kiedy  usłyszałam  o  mojej  pracy,  wściekłam  się  i  pobiegłam  do  Ruperta. 

Myślałam, że mnie zrozumie, a on miał czelność powiedzieć, że dobrze się stało! –
Phyllida  zatrzęsła  się  z  oburzenia,  przypominając  sobie  reakcję  narzeczonego.  –
Byliśmy  zaręczeni  dość  krótko  i  nie  wyznaczyliśmy  jeszcze  daty  ślubu  ani  nie 
planowaliśmy przyszłości. Ja sądziłam, że nic się nie zmieni, ale Rupert uważa, że 
miejsce żony jest w domu. Dlatego utrata pracy i kres „głupich ambicji” były mu 
na rękę.

Pokręciła z niesmakiem głową.
– Widzę, że znaliśmy się za mało i nasze małżeństwo skończyłoby się totalną 

katastrofą. Zerwałam z nim, rzucając mu pierścionek w twarz.

–  Och,  Phyll,  tak  mi  przykro  –  współczująco  powiedziała  Chris.  –  Dwa 

nieszczęścia tego samego dnia.

– Najokropniejsze w tym wszystkim było to, że gdy nieco ochłonęłam, doszłam 

do  wniosku,  że  bardziej  boli  mnie  utrata  pracy  niż  narzeczonego  –  wyznała 
Phyllida.

– Wydawał się wprost stworzony dla ciebie – westchnęła Chris. – Może jednak, 

podobnie jak ja, potrzebujesz kogoś zupełnie innego.

Z  niewytłumaczalnych  przyczyn  Phyllida  ujrzała  w  wyobraźni  Jake’a 

Tregowana.  Widziała  go  niepokojąco  wyraźnie:  arystokratyczne  rysy,  stanowcze 
spojrzenie  i  ten  wprawiający  ją  w  zakłopotanie  uśmiech,  czający  się  w  kącikach 
ust...

– Jedyne, czego naprawdę teraz potrzebuję, to oderwać się od tego wszystkiego.
–  W takim razie nie mogłaś  lepiej trafić –  rozpogodziła  się Chris. –  Niestety, 

mamy sporo  pracy  w porcie  i  jestem zajęta,  ale  możesz  pójść  ze  mną.  To  ciężka 
praca, jednak zabawna. No i poznasz Jake’a.

Nadeszła  właściwa  chwila,  by  wyjawić  Chris,  że  już  zdążyła  poznać  Jake’a  i 

wcale  go  nie  polubiła,  ale  słowa  uwięzły  jej  w  gardle.  Chris  uważa  go  za 
cudownego człowieka i Phyllida wolała nie psuć sprzeczką atmosfery powitalnego 
wieczoru.  Zresztą  była  tak  zmęczona,  że  zasnęła,  gdy  tylko  przyłożyła  głowę  do 
poduszki. Spała do białego dnia.

background image

Gdzieś dzwonił telefon. Phyllida zorientowała się, że to on ją obudził. Telefon 

umilkł. Najwyraźniej Chris była jeszcze w domu i podniosła słuchawkę.

Phyllida  leżała  w  łóżku,  usiłując  przypomnieć  sobie,  kiedy  po  raz  ostatni 

widziała takie ostre słońce. Jej myśli błądziły jednak wokół wczorajszej nocy.  W 
dziennym świetle podróż z Adelajdy jawiła się jako coś nierealnego. Czy naprawdę 
leciała  nocą  w  maleńkiej  awionetce?  Czy  łkała,  siedząc  na  walizce?  Czy  Jake 
Tregowan rzeczywiście ją pocałował, a ona odwzajemniła pocałunek?

Gwałtownie usiadła na łóżku. Wolałaby uznać to wszystko za koszmar senny, 

ale wspomnienie Jake’a było niezwykle żywe, aż nazbyt realne.

Wstała  i  leniwie  włożyła  szlafrok.  Chciała  zostać  jeszcze  w  łóżku,  lecz  nie 

miała zamiaru leżeć i rozmyślać o nim.

Ziewając  zeszła  do  kuchni.  Chris  rozmawiała  przez  telefon.  Odłożyła 

słuchawkę i odwróciła się w stronę Phyllidy.

Wyraz  jej  twarzy  sprawił,  że  dziewczyna  natychmiast  zapomniała  o 

Tregowanie.

– Chris, na litość boską, co się stało? Wyglądasz okropnie.
–  To  Mike  –  odparła  pobladła  Chris.  –  Jest  w  szpitalu  w  Brisbane.  Miał 

wypadek. Och, Phyl, co ja teraz zrobię?

Phyllida zapłaciła taksówkarzowi i odwróciła się, by spojrzeć na przystań. Na 

wprost niej ciągnął się pomost, oparty na drewnianych pontonach, wzdłuż którego 
cumowały kołyszące się lekko na wodzie jachty. Przy końcu pomostu widać było 
mały, drewniany budynek z napisem „Sailaway”. Przełknęła ślinę i wytarła dłonie 
w  spodnie.  Podczas  rozmowy  z  Chris  sprawa  wyglądała  bardzo  prosto,  lecz  na 
myśl o spotkaniu z Jakiem Tregowanem serce biło jej niespokojnie.

Chwyciła głęboki oddech. To śmieszne! Radziła sobie w znacznie trudniejszych 

sytuacjach,  ujarzmiała  rozwścieczonych  klientów,  rozwiązując  pozornie 
niemożliwe do rozwiązania problemy,  więc powinna  dogadać się z  Tregowanem. 
Obiecała to Chris.

Poczuła nagły dreszcz. Twarda i pełna życia Chris załamała się, gdy usłyszała o 

wypadku  Mike’a  i  to  właśnie  Phyllida  załatwiła  jej  lot  do  Brisbane,  pomogła 
spakować rzeczy i wezwała taksówkę. A teraz musi spełnić to, co jej obiecała, gdy 
żegnały się na lotnisku.

Ruszyła  w  stronę  budyneczku.  Drzwi  były  otwarte.  Nie  ma  się  czym 

denerwować, myślała. Wczoraj była tak zmęczona, że wyolbrzymiła postać Jake’a. 
Dziś, w blasku dnia, okaże się, że to zwykły, nieszkodliwy człowiek.

background image

Kiedy  jednak  weszła  do  środka  i  ujrzała  Jake’a  przy  szafce  z  aktami, 

zrozumiała, że niczego sobie nie wymyśliła. Jake odwrócił się, gdy padł na niego 
cień Phyllidy i ze zdziwienia uniósł brwi.

Miał  na  sobie  dżinsy  i  podkoszulek  i  wyglądał  jeszcze  bardziej  męsko,  niż 

zapamiętała z poprzedniego wieczoru. Jego zielone oczy z odrobiną szarości, były 
nieco bardziej zielone, lekko tylko przełamane szarością, bystre i przenikliwe jak 
poprzednio.

Cisnął trzymane w ręku akta na wierzch szafki i zamknął szufladę.
– Proszę, proszę – powiedział. – Co za niespodzianka. Chyba nie chcesz, żebym 

cię gdzieś podwiózł?

– Nie – odparła, tracąc oddech. Miała wyglądać na opanowaną kobietę interesu, 

nie  zaś  na  idiotkę  speszoną  ironicznym  wzrokiem  Jake’a.  Odchrząknęła.  –
Przyszłam z tobą porozmawiać.

– Jestem wstrząśnięty. – Zrzucił z krzesła stos broszurek i wskazał jej miejsce z 

przesadną galanterią. – Lepiej usiądź.

Phyllida,  nie  wiedząc  od  czego  zacząć,  rozejrzała  się  wokół.  Okna  z  trzech 

stron  zapewniały doskonałą widoczność  na cały port. Za drzwiami wiodącymi na 
zaplecze  leżały  stosy  ręczników,  prześcieradeł  i  środków  czystości.  Na  biurku 
morskie radio podawało prognozę pogody. Jake wyłączył je.

–  Pewnie  Chris  powiedziała  ci,  gdzie  można  mnie  znaleźć,  ale  nie 

spodziewałem  się  ciebie  tak  szybko.  Kiedy  rozstawaliśmy  się  wczorajszej  nocy, 
miałem wrażenie, że nie chcesz mnie więcej widzieć.

–  To  było  wczoraj.  –  Phyllida  zarumieniła  się  lekko  na  wspomnienie,  jak 

niewdzięcznie  się  zachowała.  –  Jestem  tu  w  sprawie  Chris.  Musiała  polecieć  do 
Brisbane. Mike miał wypadek.

– To straszna wiadomość. Czy jest ciężko ranny? – spytał szczerze zmartwiony.
– Nie znamy szczegółów. Powiedzieli, że nie odzyskał jeszcze przytomności.
– Czy wiadomo, jak do tego doszło?
– Mike wracał z Brisbane do domu. Świadkowie powiedzieli policji, że skręcił, 

by  uciec  przed  nieprawidłowo  wyprzedzającą  ciężarówką.  Samochód  Mike’a 
dachował w rowie. Biedna Chris jest w strasznym stanie. Przed godziną wsadziłam 
ją do samolotu do Brisbane. Zadzwoni do mnie wieczorem i wszystko opowie.

– Czy mogę coś zrobić? – Jake ochłonął nieco i zaczął spacerować po pokoju.
– Tak – odparła Phyllida. – Przyjąć mnie na miejsce Chris.
– Co?
– Chris martwi się o swoją pracę – wyjaśniła spokojnie.

background image

– Mike jest nieprzytomny, a to ich jedyne źródło utrzymania. Chris boi się, że 

mógłbyś przyjąć kogoś na jej miejsce. Podobno to środek sezonu.

– Owszem, ale nie ma mowy, żeby Chris straciła pracę – zdenerwował się Jake, 

zerkając  groźnie  na  Phyllidę.  –  Odpowiadam  za  to  jako  pracodawca,  a  poza  tym 
Chris i Mike są moimi przyjaciółmi.

–  Nie  musisz  wyżywać  się  na  mnie.  To  nie  był  mój  pomysł.  Tłumaczyłam 

Chris, że nie jesteś takim potworem, ale nie potrafiła rozsądnie myśleć. Wpadła w 
panikę  w  związku  z  wypadkiem  Mike’a.  W  takiej  sytuacji  traci  się  poczucie 
proporcji. Najprostsze sprawy stają się problemem...

Phyllida urwała, widząc drwiący wzrok Jake’a. Przypomniała sobie, jak łkała, 

siedząc na walizce. Jej własne kłopoty wydały się nagle błahostką w porównaniu z 
nieszczęściem, które dotknęło Chris.

–  Chris  była  zdenerwowana  –  dodała,  starając  się  zachować  rzeczowy  ton.  –

Chciała  jechać  do  Mike’a,  a  z  drugiej  strony  obawiała  się  sprawić  ci  zawód. 
Zamierzałam  lecieć  z  nią  do  Brisbane,  jednak  uspokoiła  się  dopiero,  gdy 
przyrzekłam, że zastąpię ją w pracy.

Jake włożył ręce do kieszeni i z ponurą miną wyglądał przez okno. Przepłynął 

jacht motorowy i rozkołysał cumujące łodzie.

– Wystarczy, że powiesz Chris, że nie ma się o co martwić. Na te parę tygodni 

znajdę sobie jakieś zastępstwo, a jej będę płacił normalnie, więc nie ma problemu 
finansowego.  W  każdej  chwili  może  wrócić  do  pracy,  Mike  zresztą  również. 
Ponieważ  jest  prawdopodobnie  ciężko  ranny,  minie  chyba  trochę  czasu,  zanim 
znów będzie mógł żeglować.

Phyllida odwróciła się w jego stronę.
– Zatem nie chcesz, żebym u ciebie pracowała?
– Szczerze mówiąc, wolałbym kogoś odpowiedniejszego.
– Odpowiedniejszego? Co ci się we mnie nie podoba?
– Po pierwsze, jesteś Angielką. Przyjąłem w listopadzie zeszłego roku angielską 

dziewczynę  do  pracy.  Wydawało  się,  że  ma  pewne  doświadczenie,  ale  nie 
przykładała się do roboty i po paru tygodniach zrezygnowała, twierdząc, że jest za 
ciężka.  Wyjechała  do  Adelajdy.  Gdyby  nie  Chris,  miałbym  kłopoty.  Niezbyt 
przepadam za Angielkami.

– No to co? – spytała Phyllida. – Nie proszę przecież, żebyś mnie lubił.
– Mniejsza z tym. Zastanawiam się, czy wiesz, w co się pakujesz?
– Chris nie miała czasu na drobiazgowe wyjaśnienia, wiem jednak, że chodzi o 

gotowanie i sprzątanie.

background image

–  O  wiele  więcej – odparł  Jake, w  zamyśleniu przeczesując palcami włosy. –

Dysponuję  piętnastoma  jachtami.  Niektóre  wynajmują  doświadczeni  żeglarze,  z 
innymi musi płynąć ktoś taki jak Mike. Czasami przywożą wszystko ze sobą, ale na 
ogół  klienci  proszą  nas  o  przygotowanie  zaopatrzenia.  Bywa  różnie.  Albo  gotują 
sobie  sami,  albo  Chris  przygotowuje  im  posiłki  wymagające  potem  jedynie 
podgrzania. Umiesz gotować?

– Oczywiście – odparła wyniośle. – Moje przyjęcia były słynne. *
– Mówimy o dobrym, zwykłym jedzeniu, nie o wymyślnych frykasach. – Jake 

spojrzał na nią z wyrzutem. – Żeglarze nie przepadają za nowościami na stole.

–  Chyba mogę przyrządzić coś  nieskomplikowanego,  jeśli  o to  ci chodzi. Nic 

prostszego.

– Może cię zdziwię, ale Chris nie tylko układa menu dla wszystkich łodzi, ale 

również robi zakupy, uzupełnia zapasy w lodówkach i magazynkach. Oprócz tego 
sprząta łodzie po rejsach, żeby były gotowe dla następnych klientów. To oznacza 
zmianę  pościeli  w  kabinach,  sprawdzenie  i  uzupełnienie  wszystkich  braków. 
Wszystko  musi  lśnić.  Pomaga  mi  jeszcze  w  biurze,  odbiera  telefony,  załatwia 
korespondencję i tak dalej.

– To nie jest praca, lecz niewolnicza harówka! – przeraziła się Phyllida.
– Wiedziałem, że ci się nie spodoba. Nie przywykłaś do pracy.
– Wręcz przeciwnie! Pracowałam dużo i bardzo ciężko. – Przypomniała sobie o 

wieczorach spędzonych nad papierami w biurze.

– Wysiadywanie za biurkiem to nie wszystko. Potrzebuję kogoś, kto nie boi się 

zakasać rękawów i pobrudzić sobie rąk.

–  Może  do  tej  pory  nie  brudziłam  sobie  rąk,  ale  musiałam  walczyć  o 

przetrwanie.  Zamiast  narzekać,  zastanów  się,  jak  wykorzystać  moje  wysokie 
kwalifikacje.

– Niezbyt przydadzą ci się przy szorowaniu łodzi. – Jake pochwycił ją za ręce i 

odwrócił dłonie do góry, przeciągając po nich kciukami. – Popatrz, są za delikatne, 
by wytrzymały parę tygodni szorowania, skrobania i polerowania.

Phyllida  poczuła  suchość  w  ustach.  Pod  wpływem  dotyku  ciało  stawało  się 

boleśnie wrażliwe. Czuła każdy milimetr skóry, o który otarły się jego palce.

– Przywykną – wykrztusiła z trudem.
–  A  ty?  –  Jake  puścił  jej  dłonie  i  usiadł.  Patrzył  na  dziewczynę,  jakby  była 

kłopotliwym przedmiotem, z którym nie wiadomo, co zrobić.

– Jestem twardsza, niż ci się wydaje. – Świadoma komicznego wrażenia, jakie 

musiała sprawiać poprzedniego wieczoru, ubrała się dziś schludnie i praktycznie w 

background image

spodnie  w  biało-niebieskie  paski  i  białą  bluzkę.  Wciąż  jednak  podejrzewała,  że 
Jake zapamiętał ją szlochającą na walizce.

– Chyba jednak nie aż tak bardzo twarda, za jaką chcesz uchodzić – westchnął 

Jake, a Phyllida oblała się rumieńcem.

– Przekonaj się!
Cień zdenerwowania przemknął po jego twarzy.
– Ubiegłej nocy chwaliłaś się, jakie ważne zajmujesz stanowisko  i jak bardzo 

zależy  ci  na  zrobieniu  kariery.  Czy  naprawdę  chcesz,  bym  uwierzył,  że  będziesz 
szczęśliwa, krojąc cebulę i szorując pokłady?

– Owszem, jeśli to pomoże uspokoić się Chris – powiedziała, patrząc mu prosto 

w oczy. – Nie zamierzam spędzać czasu w Australii, pracując u ciebie dłużej niż to 
konieczne, ale obiecałam to Chris. Nie rozumiem twoich zastrzeżeń. Powiedziałeś, 
że chcesz jej pomóc, a to najlepsza metoda. Może nie jestem najlepszą kandydatką, 
ale oszczędzisz sobie trudu szukania kogoś innego, mógłbyś więc przynajmniej dać 
mi szansę.

Nastąpiła pełna napięcia cisza. Jake przyglądał się jej przymrużonymi oczyma.
–  Mógłbym –  rzekł  wreszcie,  a jej  mocniej zabiło serce.  Atmosfera robiła  się 

wprost nie do zniesienia. – Czemu tak się upierasz? Przecież nie musisz tego robić. 
Znajdę kogoś innego, a ty powiesz Chris, że u mnie pracujesz.

– Nie mogłabym jej okłamać – zaprotestowała.
–  No  a  co  z  twoimi  wakacjami?  Przepraszam,  z  twoim  urlopem  naukowym. 

Przecież zamierzałaś przez te parę tygodni zastanowić się nad kierunkiem rozwoju 
swojej błyskotliwej kariery.

Phyllida  spuściła  oczy.  Zapomniała  o  swoim  kłamstwie.  Gdyby  Jake  nie  był 

taki  sceptyczny  w  stosunku  do  kobiet,  może  nawet  powiedziałaby  mu  prawdę. 
Jednak za nic nie da mu tej satysfakcji.

–  Przyjechałam  tu,  gdyż  potrzebuję  czasu  do  zastanowienia,  a  myśleć  mogę 

nawet szorując pokłady, chyba że jest to zabronione.

– Myślenie jest dozwolone – uśmiechnął się Jake. – Kłótnie nie. Swoje zadęcia 

zostaw  w  domu.  Nie  chcę  wysłuchiwać,  jaka  jesteś  ważna.  Większość  prac  jest 
nudna i męcząca, więc nie narzekaj, że cię nie ostrzegałem.

– To znaczy, że mnie zatrudnisz?
– Tylko przez wzgląd na Chris. Musisz jednak pracować równie ciężko jak ona.
– Będę – przyrzekła gorąco.
– Mam nadzieję, że nie potrwa to zbyt długo – rzekł z rezygnacją Jake. – Kiedy 

wrócą Chris i Mike, na pewno oboje powitamy ich z otwartymi ramionami, ale na 

background image

razie wygląda na to, że jesteśmy skazani na siebie.

background image

Rozdział 4

Po podjęciu decyzji Jake przeszedł do razu do rzeczy.
– Masz prawo jazdy?
– Nie zabrałam – odparła z zażenowaniem Phyllida. – Pakowałam się w takim 

pośpiechu, że zupełnie nie miałam do tego głowy.

–  Sądząc  z  rozmiarów  walizki,  pamiętałaś  o  wszystkim  innym  –  zauważył 

złośliwie. – Myślałem, że jesteś bardziej zorganizowana.

–  Niczego  nie  zapomniałam.  Skąd  mogłam  wiedzieć,  że  przyda  mi  się  prawo 

jazdy?

–  Więc  chyba  liczyłaś  na  to,  że  Mike  i  Chris  będą  ci  służyli  za  darmowych 

kierowców.

– Nie wiedziałam, czego się spodziewać – zgrzytnęła zębami Phyllida. – A już 

najmniej przesłuchania z powodu zapomnianego kawałka papieru. Czy to ma jakieś 
znaczenie?

–  Zamierzałem  dać  ci  furgonetkę,  żebyś  mogła  pojechać  po  zakupy. 

Tymczasem  wygląda  na  to,  że  będę  musiał  cię  wszędzie  wozić.  To  zaczyna  się 
stawać regułą!

– Zapewniam, że nie z mojej woli.
–  Słusznie,  zapomniałem,  że  jesteś  kobietą  samodzielną  –  zakpił  Jake.  –  To 

zabawne, ale zawsze znajdziesz kogoś, kto wykona za ciebie robotę.

– Mówimy tylko o sporadycznych wyjazdach po zakupy – parsknęła. – Skoro 

stanowi to dla ciebie taki wielki problem, znajdę inny sposób, żeby się tu dostać.

– Taki, jak zeszłej nocy?
– To było coś innego. Ubiegłej nocy nie byłam sobą i dobrze o tym wiesz! Taka 

podróż wykończyłaby każdego i niezbyt mi pomogłeś, będąc taki...

– Jaki? – spytał z rozbawieniem w oczach.
– Niemiły! – wypaliła niezbyt dyplomatycznie.
Jake nie zamierzał puścić tego płazem.
–  Niemiły?  –  zdumiał  się  nieszczerze. –  Taszczyłem  twoją  walizkę,  zabrałem 

cię  samolotem  do  Port  Lincoln,  podwiozłem  pod  drzwi  Chris...  Cóż  w  tym  było 
niemiłego?

Phyllida,  czując  się  zapędzona  w  kozi  róg,  gorączkowo  szukała  w  pamięci 

przykładu jego niemiłego zachowania. Rzecz tkwiła nie w tym, co robił, ale w jego 
drwiących  spojrzeniach,  uśmieszkach,  kpiącym  tonie.  Tego  jednak  nie  mogła 

background image

powiedzieć.

– Pocałowałeś mnie. – Był to jedyny zarzut, jaki mogła wysunąć.
– Wtedy nie było to wcale dla ciebie niemiłe – oświadczył zuchwale.
– Wykorzystałeś sytuację – nie ustępowała, lecz Jake spojrzał na nią obojętnie.
– W takim razie jesteśmy kwita.
To  Phyllida  spuściła  oczy.  Po  co  wracała  do  sprawy  pocałunku?  Jego 

wspomnienie  zagęściło  nagle  panującą  w  pokoju  atmosferę,  znów  po  plecach 
przebiegły  jej  ciarki.  Wciąż  czuła  dotyk  mocnych  dłoni  Jake’a  i  ekscytujące 
spotkanie się ich warg.

–  Musi  być jakiś  sposób  na  poruszanie się  po  okolicy – powiedziała, usiłując 

sprowadzić rozmowę na bezpieczniejsze tory. – Chyba są tu jakieś autobusy?

– To nie Londyn – odparł Jake. – Może nawet uda ci się dotrzeć do sklepów, ale 

nie zabierzesz się z zakupami.

– Mogę wziąć taksówkę – rzekła niechętnie.
–  Możesz  –  zgodził  się.  –  Pod  warunkiem,  że  za  nią  zapłacisz,  bo  ja,  mając 

stojącą  bezczynnie  furgonetkę,  nie  dam  ani  grosza.  Czy  również  zamierzasz 
przyjeżdżać tu co rano taksówką?

– Jeszcze tego nie przemyślałam.
– To się lepiej zastanów. Przystań leży daleko od domu Chris i zapewniam cię, 

że nie ma bezpośredniego połączenia autobusowego.

Phyllida zacisnęła wargi.
– Potrafiłam przez parę lat utrzymać się sama w Londynie – odparła chłodno. –

Z pewnością jakoś przeżyję w Port Lincoln.

–  To  zależy  od  punktu  widzenia  –  zauważył  Jake,  pokazując  jakiś  punkt  za 

oknem.  –  Mieszkam  na  szczycie  tego  wzgórza  obok  przystani.  Wystarczająco 
blisko, by dojść tu na piechotę. Chyba najlepiej zrobisz, mieszkając u mnie – dodał 
z rezygnacją.

– Miałabym mieszkać u ciebie? – przeraziła się Phyllida.
– Wolałabym raczej spać na plaży!
Jake aż cmoknął z wrażenia.
– Nie wiem, jak udało ci się zrobić oszałamiającą  karierę, ale na pewno nie z 

powodu nadmiaru taktu.

– A tobie nie dzięki urokowi osobistemu – odgryzła się.
–  Wyjątkowo  serdeczny  sposób  zapraszania  gości!  Nie  ma  mowy,  żebym 

przeprowadziła się do ciebie!

– Nie ma w tym żadnej próby uwiedzenia ciebie, jeśli to cię trapi – westchnął 

background image

Jake.  –  Nie  musisz  więc  reagować jak przerażona stara panna.  Szczerze  mówiąc, 
mogę  się  postarać  o  bardziej  odpowiednie  towarzystwo  i  niezbyt  bawi  mnie 
perspektywa  spędzenia  paru  tygodni  z  osóbką  w  gorącej  wodzie  kąpaną,  ale  nie 
widzę innego wyjścia.

– A ja owszem. Będę mieszkała u Chris i Mike’a.
– Jak się tu dostaniesz codziennie rano?
– Znajdę jakiś sposób!
– Dom jest wystarczająco duży, żebyśmy się pomieścili.
–  Raczej  zostanę  tam,  gdzie  jestem  –  upierała  się.  Sama  myśl  o  dniach 

spędzonych  w  towarzystwie  Jake’a  była  już  dość  irytująca,  ale  żeby  z  nim 
mieszkać...

Jake przyjrzał się z uwagą małej, upartej osóbce.
– Czemu zawsze się upierasz przy najgorszych rozwiązaniach?
– A dlaczego ty nie chcesz uznać, że jestem samodzielna? Jeśli wspomnisz choć 

raz o zeszłej nocy, zacznę krzyczeć. Wiem, że zachowałam się pretensjonalnie, ale 
uwierz  mi,  to  się  już  nie  powtórzy.  Jestem  dobra  w  tym,  co  robię,  więc  poradzę 
sobie i tutaj. Zobaczysz.

–  Zaraz  będziesz  miała  okazję  się  przekonać  –  zgodził  się  niechętnie  Jake. 

Wstał. – Oprowadzę cię, a potem zabieramy się do roboty. W tym tygodniu mamy 
jej aż nadto.

Pokazał jej składzik i wyjaśnił, jak działa radio.
– Prowadzimy całodobowy nasłuch naszych łodzi. Tak więc, jeśli usłyszysz, że 

ktoś się zgłasza, a mnie nie będzie w pobliżu, musisz odebrać wezwanie. Być może 
trzeba będzie udzielić jakichś rad. Masz jakieś doświadczenie żeglarskie?

– Czy liczy się jednodniowy rejs do Boulogne?
– Niezwykle pomocne! – westchnął Jake. – Przecież chyba musiałaś żeglować.
–  Nie  było  takiej  potrzeby.  W  kraju  żeglarstwo  zawsze  pachniało  zimnem, 

wilgocią i niewygodą. Chris i Mike uwielbiają to, ale dla mnie kontakt z przyrodą, 
to opalanie się na tarasie.

– Niezbyt przypominasz Chris, co? – Spojrzał na ożywioną twarz dziewczyny.
–  Nie.  Trudno  uwierzyć,  że  jesteśmy  spokrewnione.  Może  właśnie  dlatego 

polubiłyśmy  się  tak  bardzo.  Wolałabym  być  bardziej  podobna  do  Chris  –
przyznała,  zastanawiając  się,  jak  najlepiej  opisać  kuzynkę.  –  Jest  taka... 
niestrudzona.

– Z pewnością to określenie nie pasuje do ciebie – zaczepnie powiedział Jake.
– Tak? A jakie?

background image

– Gadatliwa – uśmiechnął się nieoczekiwanie.
Zbił  tym  Phyllidę  z  tropu.  W  chwili  gdy  miała  już  dojść  do  wniosku,  że  jest 

bardziej  nieznośny,  niż  jej  się  zdawało,  zrobił  to  ponownie!  Jeśli  w  półmroku 
kabiny  uśmiech  Jake’a  budził  jej  zaniepokojenie,  to  w  blasku  dnia  zamarło  jej 
serce.

Widziała, jak wokół oczu pojawiają mu się mimiczne zmarszczki, jak zmienia 

się  zarys  policzków.  Białe  zęby  na  tle  opalenizny  wyglądały  wręcz  zabójczo.  W 
głowie  dziewczyny  zadźwięczał  alarmowy  dzwonek.  Z  wrażenia  wstrzymała 
oddech i otrząsnęła się z tego dopiero po chwili, wracając do rzeczywistości.

Na  zewnątrz  niebieskie  niebo  rozświetlało  ostre  słońce.  Phyllida,  idąc  za 

Jakiem, mrużyła oczy. Silny wiatr znad morza rozsypywał jej włosy wokół twarzy, 
spoglądając na  molo, przytrzymywała je jedną  ręką. Uśmiech Jake’a  wciąż mącił 
jej spokój.

Lśniąca woda wyglądała niemal bezbarwnie, lecz dziewczyna słyszała plusk fal 

obmywających molo. Jachty tańczyły w górę i w dół. Przypatrywała się temu jak 
zahipnotyzowana,  jakby  nigdy  przedtem  nie  widziała  żaglówek,  ujęta  krzywizną 
kadłubów,  kontrastującą  ze  strzelistymi  masztami  i  wymyślną  geometrią 
olinowania.

Doszła  do  wniosku,  że  coś  niezwykłego  emanuje  z  tej  pełnej  światła 

przestrzeni,  w  przeciwieństwie  do  delikatnego  angielskiego  słońca.  Wszystko 
wydawało  się  nieprawdopodobnie  różnorodne.  Każda  łódź  była  inna.  Eleganckie 
żaglówki  sąsiadowały  z  wielkimi  jachtami  motorowymi,  szybkie  ślizgacze  z 
wysłużonymi łodziami rybackimi, a cała ta flotylla kołysała się w hipnotyzującym 
ruchu, jakby przytakując kuszącej obietnicy morskiej swobody i świeżości.

Zamknęła oczy i zwracając twarz ku słońcu, wdychała niesiony wiatrem ostry 

zapach  morza.  Uśmiechnęła  się,  słysząc  nawoływanie  mew,  zgrzyt  cum  i  łopot 
fałów o setki masztów.

Wszystko  to  różniło  się  od  dźwięków,  do  których  przywykła  –  dzwonków 

telefonów,  pisku  drukarek,  gorących,  głośnych  sporów  lub  śmiechów,  dudnienia 
ruchu ulicznego za oknem i odległego zawodzenia syren. Przystań rozbrzmiewała 
obco i dziwnie swojsko zarazem.

Phyllida poczuła nagle olbrzymią radość, że się tu znalazła. Otworzyła oczy i z 

uśmiechem odwróciła się w stronę Jake’a.

Przyglądał się jej z tym swoim dziwnym wyrazem oczu.
– Myślałem, że zasnęłaś – powiedział, siląc się na zwykłą kąśliwość.

background image

Phyllida  pokręciła  głową  i  kolczyki  ze  sztucznymi  diamentami  błysnęły  w 

słońcu.

– Po prostu... zamyśliłam się.
– To wszystko zmienia – rzekł sucho Jake.
Odwrócił  się i  ruszył wzdłuż  mola.  Pontony chwiały się im pod  stopami,  gdy 

pokazując na łodzie, z uczuciem wymieniał ich nazwy.

–  Większość  jest  teraz  w  morzu.  Oto  „Persephone”,  obok  niej  „Dora  Dee”, 

piękna,  prawda?  Dalej  „Calypso”.  Wróciła  wczoraj  i  wymaga  czyszczenia, 
podobnie jak „Valli”. – Pokazał na cumujący obok „Calypso” jacht.

Nazwy dwóch ostatnich jachtów zabrzmiały dość swojsko.
– Te dwa należały do Chris i Mike’a?
– Owszem, do chwili, kiedy podstępnie je wykupiłem i przejąłem ich firmę.
Phyllida zalała się rumieńcem.
– Przepraszam – powiedziała nieśmiało, wstydząc się pasji, z jaką opowiadała o 

nieszczęściu,  które  spotkało  jej  kuzynkę.  –  Chris  opowiedziała  mi,  jak  to  było 
naprawdę. Jest ci bardzo zobowiązana. Po prostu wyciągnęłam pochopne wnioski z 
jej listu.

– Czy to znaczy, że teraz wyciągniesz właściwe wnioski odnośnie mojej osoby? 

– spytał Jake.

Stał z wyzywającym spojrzeniem zielonych oczu, w uniesionych kącikach ust 

czaił się skrywany uśmiech. Ręce trzymał niedbale w kieszeniach dżinsów, a wiatr, 
rozwiewający  jego  kasztanowate  włosy,  napiął  podkoszulek,  uwypuklając 
umięśnioną budowę ciała.

Przez ułamek sekundy Phyllida poczuła, że mięknie wewnętrznie na ten widok. 

To  nie  fair  z  jego  strony,  że  stoi  sobie  tak  niedbale  i  spogląda  na  nią  spod 
przymrużonych powiek.

–  Mój  osąd  odłożę  do  chwili,  kiedy  cię  lepiej  poznam.  –  Przypływ  niechęci 

spowodował, że powiedziała to ostrzej, niż zamierzała.

– Taka ostrożność niezbyt do ciebie pasuje.
– Skąd wiesz, jaka naprawdę jestem? – zapytała podejrzliwie, podążając za nim 

wzdłuż mola.

–  Z  obserwacji  –  odparł,  przeskakując  z  pomostu  na  pokład  „Ariadnę”. 

Wyciągnął  rękę,  by  pomóc  Phyllidzie.  –  Sama  mi  powiedziałaś,  że  jesteś  bardzo 
impulsywna. Wszystko, co dotąd widziałem, wskazuje na to, że masz tendencję do 
działania bez namysłu.

Chwiejąc  się  na  skraju  pomostu,  Phyllida  doszła  do  wniosku,  że  jeśli 

background image

przechodząc  na  łódź  nie  skorzysta  z  pomocy  Jake’a,  zrobi  z  siebie  kompletną 
idiotkę.  Z  ociąganiem  podała  mu  rękę  i  pozwoliła  się  przytrzymać,  kiedy 
niezgrabnie  gramoliła  się  przez  reling.  Nagły  powiew  wiatru  szarpnął  jachtem, 
rzucając ją na twarde ciało Jake’a.

Odskoczyła  z  palącym  rumieńcem  i  potknęła  się  o  zwój  lin  sklarowanych  w 

pobliżu kokpitu.

–  Jest  dla  mnie  nieustanną  niespodzianką,  jak  ktoś  tak  krucho  i  delikatnie 

wyglądający może być aż tak niezdarny – rzekł złośliwie Jake, stawiając ją na nogi.

– Nie jestem niezdarą! Każdy potknąłby się o te głupie sznurki.
–  Wczoraj  nie  widziałem  żadnych  sznurków,  a  jednak  potykałaś  się,  ciągnąc 

walizkę  –  zauważył  podle.  –  A  tak  dla  porządku,  to  wcale  nie  są  sznurki  tylko 
olinowanie łodzi.

–  Dla  mnie  wyglądają  jak  sznurki  –  mruknęła  pod  nosem  Phyllida.  Zeszła  w 

ślad  za  Jakiem  po  drewnianych  schodkach  do  zdumiewająco  przestronnego  i 
jasnego  pomieszczenia,  wystarczająco  wysokiego,  by  mogli  stać  swobodnie. 
Znajdował  się  tam  stół,  a  po  obu  jego  stronach  wygodne,  wyściełane kanapy.  W 
kącie  mieściła  się  niewielka  kuchenka  umocowana  na  przegubach  i  pokrywa  z 
metalową  rękojeścią.  Phyllida  podniosła  ją  i  zajrzała  w  głąb  schowka  z  jakimś 
urządzeniem przytwierdzonym do bocznej ścianki.

– Co to jest?
–  Lodówka  akumulatorowa.  Oprócz  tego  wkładamy  do  niej  kawał  lodu  i  to 

wystarcza  na  przechowywanie  żywności  przez  tydzień.  Musisz  pamiętać  o  tym, 
zanim zaczniesz ją napełniać.

–  Czyli  to  jest  kuchnia?  –  Dziewczyna  rozglądała  się  z  zaciekawieniem.  W 

rozsuwanych szafkach stały czyste nakrycia i szklanki.

– Nie, to jest kambuz – z naciskiem wyjaśnił Jake, wznosząc oczy do nieba.
– No dobrze, kambuz.
Szybko  pogubiła  się  w  żeglarskich  terminach,  którymi  zasypywał  ją  Jake. 

Zwiedziła  trzy  nieskazitelnie  czyste  kabiny  i  maleńkie  pomieszczenie,  w  którym 
był  prysznic,  wanna  i  ubikacja.  Twarz  Jake’a  promieniała,  gdy  pieszczotliwie 
gładził  drewniane  wykończenia,  pokazywał  radia,  mapy  i  kompasy  oraz  rząd 
zawiłych  instrumentów  nawigacyjnych.  Phyllida  obdarzyła  je  nikłym 
zainteresowaniem, aż w końcu Jake stwierdził, że go wcale nie słucha.

–  Słucham  –  zaprotestowała.  –  To  wszystko  jest  jednak  szalenie 

skomplikowane  dla  osoby  będącej  po  raz  pierwszy  na  łodzi.  –  Nie  dodała,  że 
rozpraszała  ją  konieczność  nieustannego  odsuwania  się  od  Jake’a.  Pod  pokładem 

background image

było mało miejsca i co chwila stwierdzała, że się o niego ociera.

Krępowała ją bliskość jego silnego, umięśnionego ciała i mocnych dłoni, żywe 

wspomnienie  pocałunku  i  wiążących  się  z  tym  wszystkich  szczegółów  –  to,  jak 
przytulił  ją  do  siebie,  smak  jego  męskich,  twardych  warg  i  żarliwość,  z  jaką  ten 
pocałunek przyjęła.

Wszystko  to  bardziej  mąciło  jej  w  głowie  niż  pompy  zęzowe,  echosondy  czy 

instrumenty podające w węzłach prędkość wiatru.

Ulżyło jej, gdy w końcu wyszli na pokład.
–  No  i  jak  ci  się  podoba?  –  zapytał,  z  nie  ukrywaną  czułością  poklepując 

przezroczystą, plastikową zasłonę.

Phyllida popatrzyła na kadłub i zastanowiła się, czy on również drży, gdy Jake 

go dotyka.

– Myślę, że wolisz jachty od kobiet – powiedziała zgryźliwie. – To ciekawe, że 

wszystkie mają żeńskie nazwy.

– Nic w tym niezwykłego – uśmiechnął się Jake. – A skoro o tym wspomniałaś, 

to  rzeczywiście  wolę  jachty  od  kobiet.  Są  równie  kosztowne  w  utrzymaniu,  ale 
żadna  kobieta nie  zapewni mi obcowania z  żywiołem.  Jacht  pruje fale,  jest tylko 
on, morze i ja. Nie ma ze mną nikogo, kto by marudził i narzekał, że wiatr burzy 
mu fryzurę!

W  jego  wypowiedzi  zabrzmiało  nagle  tyle  goryczy,  że  Phyllida  odniosła 

wrażenie,  iż  miał  na  myśli  konkretną  kobietę.  Zastanawiała  się,  jaka  była 
dziewczyna  Jake’a.  Nie  mogła  wprost  uwierzyć,  że  będąc  z  nim,  mogła  się 
troszczyć o fryzurę.

– Zatem nie ma miejsca na kobiety w twoim życiu? – zapytała, gdy pomagał jej 

wejść na molo.

Jake zerknął na nią nieodgadnionym wzrokiem.
– Tego bym nie powiedział.
– Ale nie spotkałeś jeszcze żadnej, która mogłaby rywalizować z żeglarstwem? 

–  Miało  to  zabrzmieć  złośliwie,  ale  wypadło  raczej  blado,  bo  akurat  usiłowała 
wyswobodzić dłoń z jego uścisku.

Jake rozważał jej słowa, wpatrując się w dziecinną buzię Phyllidy, jej wielkie, 

piwne oczy i rozwiane wiatrem włosy. Wyglądała jak małe, żywe i nieco nieufne 
stworzenie.

– Jeszcze nie – odparł powoli.
Phyllida poczuła, jak robi się jej gorąco, gdy Jake prześlizgiwał się wzrokiem 

wzdłuż  linii  jej  odsłoniętej  szyi,  a  potem  po  szczupłej,  zwodniczo  delikatnej 

background image

figurze.

– Czy masz własną łódź, czy wynajmujesz wszystkie?
– Ta  przycumowana  na  końcu jest  moja. – Jake  wskazał na  elegancki  jacht o 

lśniącym drewnianym pokładzie. Mosiężne okucia lśniły w słońcu. – To „Ali B”. 
Ładny, prawda?

– Wspaniały – przyznała Phyllida, lecz w jej głosie prócz ironii kryła się nutka 

zazdrości.

– Też tak uważam – roześmiał się, nie zrażony tym Jake. – Chcesz go obejrzeć?
– Myślałam, że mamy pracować – odparła, nie mając zamiaru przyglądać się, 

jak Jake znów będzie się rozczulał nad jakąś głupią łódką. – Od czego zaczynamy?

–  Możesz  zacząć  od  czyszczenia  „Calypso”  –  powiedział.  Wrócili  do  biura, 

gdzie  Jake  wręczył  jej  aluminiowe  wiadro  pełne  szmat,  płynów  i  proszków.  –
Krany z wodą znajdziesz wzdłuż całego mola.

Phyllida wzięła wiadro i podejrzliwie obejrzała zawartość.
– Czy to wszystko? – spytała, kiedy Jake usiadł bez słowa za biurkiem.
– O co ci jeszcze chodzi?
– Nie powiesz mi, co mam robić?
–  Jesteś  kobietą  sukcesu,  Phyllido.  Użyj  swoich  wysokich  kwalifikacji 

umysłowych. Twierdziłaś, że możesz wykonać tę pracę nie gorzej od innych, masz 
okazję  to  udowodnić.  Sprawdzę  wszystko,  kiedy  skończysz  i  powiem  ci,  jak 
wyszło.

Phyllida  dumnie  uniosła  głowę  na  myśl,  że  Jake  Tregowan  będzie  ją 

kontrolował. Czyżby się spodziewał, że narobi bałaganu? Ona mu jeszcze pokaże!

Idąc  po  molo,  zbliżała  się  do  pierwszej  przeszkody.  Musi  sama  wejść  na 

pokład.  Nie  był  to  może  wielki  skok,  ale  łódka  tańcząc  na  cumie  oddalała  się 
złośliwie  od  pomostu,  w  chwili  gdy  Phyllida  szykowała  się  do  zrobienia  kroku. 
Kiedy  wreszcie  przełożyła  jedną  nogę  nad  relingiem,  łódka  znów  odsunęła  się,  i 
dziewczyna zrobiła głęboki rozkrok. Z najwyższą trudnością utrzymała równowagę
i  niezgrabnie  wdrapała  się  na  pokład,  nie  wypuszczając  wiadra  z  ręki.  Miała 
nadzieję, że nikt nie widział tych wygibasów.

– Czy chcesz, żebym ci przyniósł wody w wiadrze? – Głos Jake’a sprawił, że 

odwróciła  się  gwałtownie.  –  Wygląda  na  to,  że  wejście  na  łódkę  przysparza  ci 
nieco kłopotów.

Oczywiście  ją  obserwował!  Phyllida  już  zamierzała  powiedzieć  mu,  co  może 

sobie zrobić z tą swoją wodą, ale w porę doszła do wniosku, że z pełnym wiadrem 
będzie jej jeszcze trudniej.

background image

–  Dziękuję  –  odparła  lodowatym  tonem  i  wysypawszy  do  kokpitu  zawartość 

wiadra, podała mu je.

–  Jestem  pewien,  że  taka  profesjonalistka  jak  ty  wymyśli  parę  sztuczek,  by 

doprowadzić  łódź  do  porządku  w  jak  najkrótszym  czasie  –  zauważył  ironicznie, 
stawiając obok niej pełne wiadro.

Trochę wody wylało się i Phyllida z trudem pohamowała się, by nie chlusnąć 

resztą  w  uśmiechniętą  twarz  Jake’a  Tregowana.  Zadowoliła  się  pogardliwym 
spojrzeniem  i  twardo  postanowiła,  że  wyszoruje  łódź  tak,  że  Jake  nie  znajdzie 
najdrobniejszej plamki.

Wymagało  to  cięższej  pracy,  niż  się  spodziewała.  Słońce  przygrzewało  przez 

plastikową  kopułę,  a  bez  orzeźwiającego  wiaterku  zrobiło  się  duszno.  Ubranie 
przykleiło się do niej, a po plecach spływały strużki potu.

Na „Calypso” mieszkało sześć osób, schodzących bez przerwy na plażę, o czym 

świadczyły ogromne ilości wymiatanego piasku. Równie dużo czasu zajmowało im 
jedzenie  i  picie.  Musiała  odskrobywać  większość  garnków,  a  zainstalowany  na 
rufie grill był tak zaświniony, że odstawiła go na bok, by wyszorować go potem w 
ciepłej wodzie.

Zdjęła  brudną  pościel,  wytarła  zlew  i  muszlę,  wyginając  się  w 

nieprawdopodobny  sposób,  by  dotrzeć  do  każdego  zakamarka,  wyczyściła 
kuchenkę  do  połysku  i  umyła  podłogę.  Kiedy  już  nie  mogła  wytrzymać  gorąca, 
wyniosła brudną pościel do kokpitu, wystawiając się na ożywczy powiew wiatru.

Twarz miała zaczerwienioną, włosy zmierzwione. Czuła się jak wyżęta ścierka. 

Widok  Jake’a  rozpartego  wygodnie  na  sąsiedniej  łódce  nie  poprawił  jej  humoru. 
Siedział  na  wyższej  części  kokpitu,  nogi  oparł  o  schowki  i  polerował  jakieś 
metalowe  przedmioty.  Słońce  igrało  w  wodzie,  jacht  kołysał  się  łagodnie  na 
wietrze. Wyglądał na odprężonego i zadowolonego z życia.

–  Widzę,  że  dajesz  personelowi  przykład  ciężkiej  pracy  –  odezwała  się 

jadowitym tonem, wpychając pościel do schowków.

Jake  przyglądał  się  jej  z  rozbawieniem.  Trudno  byłoby  rozpoznać  w  niej 

elegancką  dziewczynę  z  lotniska  w  Adelajdzie.  Była  spocona  i  całkiem 
wykończona.

– Muszę słyszeć radio i telefon – wyjaśnił, odkładając szmatę. – W ten sposób, 

zamiast siedzieć w biurze, robię coś pożytecznego.

– Tu również usłyszałbyś wszystko – powiedziała, wskazując na duszną kabinę. 

– A ja mogłabym posiedzieć na pokładzie.

–  Umiesz  poskładać  z  powrotem  kołowrót?  –  spytał  uprzejmie,  pokazując  na 

background image

porozkładane części.

– Nie.
–  To  dlatego  ja  jestem tu,  a  ty  tam.  Jeśli  pragniesz  lżejszej  pracy,  musisz się 

nauczyć więcej o łodziach. – Znów zabrał się do polerowania.

–  Wystarczająco  nauczyłam  się  o  tym,  co  jest  pod  pokładem  –  mruknęła, 

wracając na dół.

Wreszcie skończyła. Dźwigając ostrożnie wiadro, wylała brudną wodę za burtę 

i  powkładała  do  środka  otrzymane  od  Jake’a  przybory.  Potem  zaprosiła  go  na 
inspekcję.

Z  gracją  kota  przeskoczył  z  łódki  na  łódkę.  Phyllida  pomyślała  o  własnej 

niezdarności. Obserwowała, jak Jake metodycznie sprawdza kabiny.

–  Nie  wyczyściłaś  lodówki,  jest  pełna  wody.  W  schowkach  pod  siedzeniami 

bałagan, ale ogólnie nieźle.

Nieźle!  Phyllida  odsunęła  kosmyki  z  czoła.  Nigdy  w  życiu  nie  pracowała  tak 

ciężko, a pochwałą było jedynie „nieźle”.

–  To  tylko  pod  pokładem  –  dodał,  sadowiąc  się  obok  niej  w  kokpicie.  –  Do 

wyszorowania pozostał jeszcze pokład i kokpit. Trzeba też przejrzeć wyposażenie.

–  Teraz?  –  Spojrzała  na  niego  przerażonym  wzrokiem.  Nie  miała  siły  nawet 

wstać, a co dopiero mówić o dalszym sprzątaniu.

–  Jutro  –  nachmurzył  się  Jake.  –  Wyglądasz,  jakbyś  wpadła  pod  ciężarówkę. 

Dobrze się czujesz?

–  Skoro  o  tym  mowa,  to  dziwnie  się  czuję  –  powiedziała.  Czuła  się  dobrze, 

dopóki nie usiadła, a kołysanie nagle przyprawiło ją o nudności.

– Morska choroba – jęknął Jake. – Tylko tego nam brakowało.
–  Nic  mi  nie  jest.  Wystarczy,  że  posiedzę  sobie  pięć  minut  –  upierała  się, 

postanawiając nie dać mu żadnego powodu, by uznał ją za słabą i rozczulającą się 
nad sobą.

Jake zlekceważył jej protesty i postawił ją na nogi.
– Daj spokój, zawiozę cię do domu.
– Do domu Chris – przypomniała, nie chcąc, by korzystając z jej stanu, zabrał 

ją do siebie.

–  W  porządku  –  westchnął  Jake.  –  Do  Chris,  jeśli  tak  bardzo  tego  pragniesz. 

Czy zawsze jesteś taka uparta?

– Nie jestem twoją niewolnicą – odparła. – Mam własny rozum.
– Szkoda, że go nie używasz – odciął się. – Zawiozę cię do Chris, ale to po raz 

ostatni.  Jutro  musisz  sama  dotrzeć  na  przystań,  a  jeśli  sądzisz,  że  zapłacę  za 

background image

taksówkę, to się mylisz.

– Nie potrzebuję taksówki – rzekła wyniośle, kiedy zatrzymali się przed domem 

Chris. – Przyjdę pieszo.

background image

Rozdział 5

– Spóźniłaś się!
Phyllida  oparła  się  o  otwarte  drzwi  i  zmierzyła  Jake’a  nienawistnym 

spojrzeniem.  Rano  szybko  pożałowała  swojej  buńczucznej  zapowiedzi,  że 
przyjdzie pieszo. Obudziła się z głębokiego snu nieprzytomna i obolała. Już sięgała 
po telefon, by wezwać taksówkę, gdy uświadomiła sobie, że w pośpiechu, z jakim 
dotarła do Port Lincoln, nie wymieniła pieniędzy.

Chris  dała  jej,  co  miała  pod  ręką,  ale  wystarczyło  to  zaledwie  na  opłacenie 

wczorajszego  kursu  na  przystań.  Wyglądało  więc  na  to,  że  będzie  musiała  iść 
pieszo.

Odsunęła  z  czoła  kosmyk  włosów,  zastanawiając  się,  czy  wygląda  równie 

okropnie, jak się czuje.

– Przepraszam, ale dotarcie tutaj zajęło mi ponad godzinę.
Wydawało  się  jej,  że  idzie  dwa  razy  dłużej  pustymi,  szerokimi  ulicami.  Buty 

boleśnie obcierały jej pokiereszowane stopy. Dobrze przynajmniej, że pamiętała o 
kapeluszu i teraz wachlowała nim zaczerwienioną twarz.

Jake był wyjątkowo niemiły.
– Skoro zdecydowałaś się przychodzić tu na piechotę, powinnaś wziąć to pod 

uwagę.  Pojutrze  zgłaszają  się  klienci  na  te  łodzie  i  jeśli  będziesz  spóźniać  się 
codziennie, nie zdążymy ich przygotować.

–  Przecież  powiedziałam,  że  przepraszam  –  zgrzytnęła  zębami  Phyllida, 

ściągając niewygodne buty. – Jutro się nie spóźnię.

–  Mam  nadzieję  –  odparł  chłodno  Jake.  –  Jeśli  chcesz  utrzymać  tę  pracę  dla 

Chris,  musisz  się  bardziej  starać.  Teraz  dokończ  porządki  na  „Calypso”  a  potem 
przeniesiesz się na „Valli” i „Dorę Dee”.

Z  wściekłością  złapała  wiadro  i  ruszyła  na  molo.  Miała  ochotę  powiedzieć 

Jake’owi,  gdzie  ma  jego  pracę,  ale  wczoraj  wieczorem  dzwoniła  Chris.  Miała 
zmęczony  głos  i  bardzo  martwiła  się  o  Mike’a,  więc  Phyllida  nie  chciała 
przysparzać jej dodatkowych kłopotów.

Zdenerwowało ją to, że  Chris rozmawiała  z  Jakiem i  entuzjastycznie odniosła 

się do pomysłu, by Phyll przeprowadziła się do niego.

– Będę czuła się o wiele lepiej, wiedząc, że mieszkasz u niego, zamiast siedzieć 

sama. To piękny dom, a Jake powiedział, że się tobą zaopiekuje.

Doprawdy? Phyllida odparła Chris, że się zastanowi, ale nie pragnie, być pod 

background image

czyjąkolwiek opieką, zwłaszcza Jake’a.

Wściekłość pozwoliła jej  przeskoczyć przez reling bez obawy, że  wpadnie do 

wody.  Szorowanie  pokładu  okazało  się  doskonałą  terapią  na  wzburzone  nerwy  i 
skończyła pracę w błyskawicznym tempie. Potem nabrała czystej wody do wiadra i 
przeszła  na  „Valli”.  Nie  był  to  może  najzręczniejszy  manewr,  ale  przynajmniej 
dokonała tego bez niczyjej pomocy.

Czyściła, szorowała i polerowała zawzięcie, wyobrażając sobie, że trze szczotką 

twarz Jake’a. Marzyła, by móc z równą łatwością wymazać z pamięci ten okropny 
pocałunek, smak jego warg, dotknięcie rąk, dreszcz podniecenia...

Wspomnienia  wracały  natrętnie,  w  najmniej  spodziewanych  chwilach. 

Wówczas  ze  złością  brała  się  ostro  do  roboty.  Czas  minął  jej  przy  tym 
nadspodziewanie szybko.

Kiedy Jake zawołał ją i spojrzała na zegarek, nie mogła wprost uwierzyć, że już 

dochodzi pierwsza.

– Chodź na lunch – powiedział. – Masz teraz przerwę.
Phyllida otarła czoło wierzchem dłoni.  Udało się jej  stłumić złość i  doszła do 

wniosku, że obwinianie Jake’a o wszystko było głupie i dziecinne. W końcu to ona 
spóźniła się prawie o godzinę.

– Nie mam pieniędzy – odparła, prostując zdrętwiałe nogi. – Czy jest tu gdzieś 

bank, gdzie mogłabym wymienić funty?

–  Załatwisz  to  jutro,  kiedy  wybierzemy  się  po  zakupy.  Dziś  ja  stawiam. 

Wyglądasz na kogoś, kto potrzebuje solidnego posiłku. Kiedy jadłaś ostatnio?

–  Na  śniadanie  zjadłam  trochę  owoców,  wczoraj  byłam  niezbyt  głodna  –

przyznała. – Chyba po raz ostatni miałam coś porządnego w ustach w samolocie.

– Trudno to nazwać przyzwoitym jedzeniem – mruknął  Jake. – Pójdziemy do 

restauracji na przystani.

–  Nie  mogę  iść  tak  ubrana!  –  zaprotestowała,  pokazując  na  szorty  i 

podkoszulek. Włożyła je, bo to były jedyne rzeczy nadające się do brudnej pracy. 
Poza tym była spocona i umorusana.

–  Bez  paniki.  To  nie  żaden  pięciogwiazdkowy  lokal  –  parsknął  Jake.  Urwał, 

patrząc, jak dziewczyna zawiązuje sznurkowe sandałki.

Pomimo ciężkiej pracy, żółty podkoszulek i białe szorty prezentowały się dość 

świeżo  i  nawet  podkreślały  jej  wdzięki.  Phyllida  nie  upięła  włosów  w  kok, 
pozwalając, by swobodnie rozsypały się wokół głowy.

–  W  rzeczywistości  –  ciągnął  dalej,  gdy  już  się  wyprostowała  –  wyglądasz 

nawet  ładnie,  o  wiele  lepiej  niż  w  tym  śmiesznym  kostiumie.  Szykowny  miejski 

background image

wygląd absolutnie do ciebie nie pasuje.

–  A  właśnie,  że  pasuje!  –  sprzeciwiła  się  natychmiast,  dotknięta  określeniem 

„nawet  ładnie”.  Też  ci  komplement!  –  Może  nie  zwracasz  uwagi  na  strój,  ale  w 
mojej pracy wygląd jest niezwykle ważny.

– W takim razie może to nie jest praca dla ciebie.
–  Właśnie  że  jest.  –  Praca  w  Pritchard  Price  była  absorbująca,  wciągająca, 

nawet  podniecająca.  Taka,  jaka  powinna  być  praca.  Uwielbiała  to.  –  Praca  jest 
najważniejszą częścią mojego życia.

–  Rzekłbym  raczej,  że  najważniejszą  twoją  cechą  jest  to,  że  byłaś  gotowa 

pobrudzić sobie ręce przy ciężkiej pracy, byle pomóc swojej kuzynce – powiedział 
i ruszył wzdłuż mola.

Phyllida  patrzyła  w  ślad  za  nim  w  zdumieniu.  Stwierdziła,  że  Jake  jest  jakiś 

nieswój. Skąd wzięła się, pomimo zwykłej niechęci, ta nagła nuta podziwu w jego 
głosie?

Rupert miał zawsze na podorędziu całą litanię komplementów. Co prawda parę 

razy podejrzewała, że wyrecytował je machinalnie, bo nawet nie spojrzał, w co się 
ubrała, ani nie skosztował przygotowanych przez nią potraw. O wiele trudniej było 
zasłużyć  sobie  na  komplement  od  takiego  mężczyzny  jak  Jake.  Być  może  nie 
doceniła w pierwszej chwili tego „nawet ładnie”.

Zgodnie  z  tym,  co  zapowiadał  Jake,  restauracja była  niezbyt  elegancka,  za  to 

jedzenie wyśmienite. Usiedli na tarasie, skąd rozciągał się widok na całą przystań, 
a Phyllida stwierdziła, że jedzenie od dawna jej tak nie smakowało. Kiedy podano 
miejscowe owoce morza z kruchą sałatą, rzuciła się na nie zachłannie.

Jake z rozbawieniem przyglądał się, jak dokłada sobie kolejną porcję.
– Czy do wszystkiego zabierasz się z taką zajadłością?
Phyllida  z  zażenowaniem  spostrzegła,  że  zachowuje  się  w  niezbyt 

dystyngowany sposób.

– Nie miałam pojęcia, że jestem taka głodna – uśmiechnęła się przepraszająco.
–  Och,  nie  chodzi  mi  wyłącznie  o  jedzenie.  Zwróciłem  uwagę,  jak  dziś 

pracowałaś.  Natarłaś  na  jacht  z  taką  furią,  że  bałem  się,  że  przetrzesz  kadłub  na 
wylot.

–  To  dlatego,  że...  –  urwała  nagle.  Omal  nie  przyznała  się,  że  myślała  o  nim 

przez  cały  ranek.  –  Zawsze  wierzyłam  w  zasadę:  ,  Jeśli  coś  robisz,  zrób  to 
porządnie” – wykręciła się w ostatniej chwili. Była to zresztą prawda. Nie cierpiała 
fuszerki  i  raczej  gotowa  była  poniechać  czegoś,  co  nie  byłoby  wykonane 
bezbłędnie.

background image

– Czyli wszystko albo nic.
– Można to i tak określić – odparła, znów zerkając do talerza. – Pracy na ogół 

poświęcam się bez reszty.

– No a co z miłością? Czy również angażujesz się w nią bez reszty, czy jesteś 

zbyt zajęta robieniem kariery?

W  głosie  Jake’a  znów  usłyszała  odrobinę  goryczy  i  spojrzała  na  niego  z 

zainteresowaniem. Ściskał szklankę tak mocno, że aż mu pobielały palce. Zielone 
oczy pociemniały. Gdy zauważył, że mu się przygląda, zmienił wyraz twarzy.

– Czemu o to pytasz?
– Bo zastanawiam się, czy odpowiadasz pewnemu typowi.
– Jakiemu typowi? ^
– Typowi kobiety ogarniętej obsesją na punkcie swej kariery, gotowej zrobić ją 

za wszelką cenę.

–  Co  za  bzdury!  –  oburzyła  się  Phyllida.  –  Co  ty  w  ogóle  wiesz  o  takich 

kobietach?

– Wiem sporo. Byłem z taką żonaty przez pięć lat.
Żonaty? Phyllida odłożyła nóż i widelec wstrząśnięta myślą, że Jake żył z inną 

kobietą, że ją kochał...

– Nie wiedziałam, że byłeś żonaty.
–  To  doświadczenie,  którego  wolałbym  nie  powtarzać.  Moja  żona  kochała 

swoją karierę bardziej niż mnie.

Phyllida  przypomniała  sobie  chwilę,  gdy  stwierdziła,  że  utrata  pracy  boli  ją 

bardziej, niż zerwanie z Rupertem i niespokojnie poruszyła się na krześle.

– Może pragnęła osiągnąć sukces równie mocno jak ty?
– powiedziała, starając  się wejść  w skórę żony Jake’a, chociaż niezbyt  mogła 

sobie  to  wyobrazić.  Jego  żona  musiała  być  niezwykle  stanowcza,  a  może  Jake, 
niczym typowy mężczyzna, zazdrościł jej sukcesów zawodowych? – Mężczyznom 
wolno łączyć małżeństwo z karierą. Czemu odmawia się tego kobietom? Przecież 
też są do tego zdolne.

– Oczywiście, ale tylko do momentu, kiedy praca nie zmienia się w obsesję, a 

wszystko inne przestaje się liczyć.

– Kapitalne! I mówi mi to mężczyzna, wolący łodzie od kobiet!
– Nie przejmuj się – roześmiał się nagle Jake. – Pozostaje mi jeszcze mnóstwo 

wolnego czasu, który poświęcam innym zainteresowaniom, z kobietami włącznie.

–  To,  co  robisz  w  wolnym  czasie,  niezbyt  mnie  interesuje  –  nieszczerze 

odpowiedziała Phyllida.

background image

– No pewnie, że nie. – Rozbawiony wzrok Jake’a dotknął ją do żywego.
Wbiła  wzrok  w  talerz,  lecz  prześladowało  ją  dziwne  spojrzenie  Jake’a.  Czuła 

się bardzo niepewnie. Raz była przekonana, że jej nie znosi, to znów, że polubił ją 
na przekór wszystkiemu. Ta rozterka była bardzo męcząca.

Z drugiej strony sama nie wiedziała, co do niego czuje. Nie to, by go nie lubiła, 

ale  zawsze  złościli  ją  mężczyźni  niechętnie  odnoszący  się  do  robiących  karierę 
kobiet. Sprawę pogarszał fakt, że Rupert okazał się jednym z nich. Jake jednak nie 
miał  żadnych  zalet  Ruperta.  Nie  marnował  czasu  na  komplementy,  chwilami 
zachowywał  się  nieznośnie  i  wręcz  prowokująco,  a  w  dodatku  nie  krył,  że 
ośmieszyła się na samym początku znajomości. A jednak...

Niechętnie  przyznała,  że  było  w  nim  coś  intrygującego.  Nie  wysilał  się,  by 

imponować. Zaczynała się zastanawiać, czy rzeczywiście jest taki, jakim wydawał 
się  jej  na  dworcu  lotniczym  w  Adelajdzie.  Czuł  się  dobrze  w  dżinsach  i  zwykłej 
koszuli, a spędzanie całego dnia na grzebaniu się w silniku, sprawiało mu wyraźną 
przyjemność.

Nie  tak,  zdaniem  Phyllidy,  powinien  się  zachowywać  właściciel  flotylli 

jachtów, nie wspominając o samolocie  i olbrzymim  samochodzie terenowym. Od 
Chris  wiedziała,  że  pieniądze  nie  są  dla  niego  problemem.  Musiał  zatem  mieć 
zmysł  do  interesów,  skoro  bez  wysiłku  zarządzał  własną  firmą  i  majątkiem 
Tregowanów w Południowej Australii.

Czemu nie  wynajmie sobie  kogoś do  naprawy silników i  do  prac biurowych? 

Skoro  nie  ma  sekretarki,  to  dlaczego  nie  kupi  sobie  przynajmniej  telefonu 
komórkowego, zamiast pędzić do biura przez całe molo? Prawdę mówiąc, Phyllida 
nigdy nie widziała, żeby biegł do telefonu. Na dźwięk dzwonka spokojnie wycierał 
ręce w szmatę i niespiesznym krokiem szedł, by podnieść słuchawkę. Zdarzyło się 
to trzykrotnie i za każdym razem rozmówca czekał cierpliwie, aż Jake się zgłosi.

Kiedy po południu skończyła pracę, czuła się słaba i zmęczona. Jake siedział w 

biurze, pochłonięty jakimiś rachunkami. Gdy spytała go, czy ma jeszcze coś zrobić, 
pokręcił głową oświadczając, że na dziś wystarczy.

– Idź do domu – dodał machinalnie.
Phyllida  zawahała  się. Gdyby  miała  latający dywan!  Niestety, wciąż  była bez 

grosza, a Jake najwyraźniej nie miał zamiaru jej odwozić, tak więc pozostawała jej 
wędrówka na obolałych stopach. Nieciekawa perspektywa.

Klnąc po cichu własny upór, pożegnała się chłodno, wyprostowała i wyszła.
Ucichł  poranny  wiatr.  Powietrze  było  gorące  i  nieruchome.  Dokuśtykała  do 

głównej drogi i rozejrzała się. Niewiele samochodów, głównie furgonetek, jechało 

background image

w przeciwnym kierunku. Ulice również wydawały się puste. Czy ci Australijczycy 
kiedykolwiek  wysiadają  z  samochodów?  Na  podwiezienie  do  miasta  nie  było  co 
liczyć.

Phyllida westchnęła i ruszyła przed siebie. Nagle przystanęła.
–  Co  za  głupota! – powiedziała głośno  i  zawróciła w  stronę przystani, mola  i 

drewnianego domku Jake’a.

Siedział  wyciągnięty  na  krześle,  z  nogami  na  biurku.  Na  widok  Phyllidy 

odłożył trzymaną w ręku kartkę.

– Zapomniałaś czegoś?
– Nie. – Nie wiedziała od czego zacząć.
– W takim razie, czym mogę ci służyć? – Wiedział doskonale, po co wróciła. 

Mimo  poważnego  wyrazu  twarzy  w  zielonych  oczach  czaił  się  uśmiech,  który 
zawsze wprawiał ją w zakłopotanie, złość i pragnienie, by uśmiechnął  się do niej 
naprawdę.

Jak zwykle dała upust złości, tak było jej najłatwiej.
–  Na  początek  może  przestałbyś  być  taki  złośliwy!  – parsknęła.  –  Doskonale 

wiesz, czemu wróciłam. A teraz... zanim cokolwiek powiesz, wysłuchaj mnie.

Jake już otwierał usta, ale Phyllida uniosła ostrzegawczo dłoń. Nagle minęła jej 

cała złość.

–  Odrzuciłam  twoją  propozycję,  żeby  zamieszkać  u  ciebie  bez  żadnych 

zobowiązań i nie mam prawa prosić, abyś ją ponowił. Byłam uparta, nierozsądna i 
niegrzeczna od naszego pierwszego spotkania i przyznaję, że jeśli nie mam siły iść 
do  domu,  to  wyłącznie  moja  wina.  Jeśli  jednak  dasz  się  przekonać,  że  jest  mi 
naprawdę bardzo przykro, że byłam taka  niewdzięczna i  głupia, czy podtrzymasz 
swoją wielkoduszną ofertę i pozwolisz, żebym się u ciebie zatrzymała?

Jake  zdjął  nogi  z  biurka.  Kpiące  spojrzenie  zamieniło  się  w  nieodgadniony 

wyraz oczu.

–  Nogi  muszą  cię  bardzo  boleć  –  zażartował,  lecz  w  jego  głosie  zabrzmiała 

jakaś cieplejsza nutka. Phyllida przypomniała sobie, co stało się poprzednim razem, 
gdy skarżyła się na obolałe stopy.

– Owszem – odparła niepewnie.
– Ja również jestem ci winien przeprosiny – powiedział nieoczekiwanie Jake. –

Wręczenie kubła i pozostawienie własnemu losowi nie było zapewne wymarzonym 
powitaniem na australijskiej ziemi.

– Niezupełnie – przyznała. – Nie jestem również szczególnie dumna z mojego 

zachowania  tamtej  nocy.  Na  ogól  nie  płaczę  i  daję  sobie  radę.  Czy  sądzisz,  że 

background image

możemy zapomnieć o wszystkim i udawać, że właśnie się poznaliśmy?

–  Nie  jestem  pewien,  czy  zdołam  zapomnieć  o  wszystkim  –  podkreślił  z 

naciskiem,  wpatrując  się  w  jej  usta.  Nie  wykonał  najmniejszego  gestu,  ale  nagle 
wspomnienie tamtego pocałunku wypełniło dzielącą ich przestrzeń. – A ty?

Phyllida  poczuła,  że  cała  się  trzęsie  i  usiadła.  To  śmieszne,  powtarzała  sobie 

rozpaczliwie.  On  tylko  na  ciebie  patrzy,  nawet  cię  nie  dotknął.  Nie  ma  żadnego 
powodu,  by  drżały  ci  nogi  a  po  skórze  przebiegały  ciarki.  Jeden  zwyczajny 
pocałunek nie może doprowadzać cię na skraj histerii. Musisz wziąć się w garść.

–  Jestem  gotowa?  jeśli  i  ty  jesteś  gotów.  –  Zdumiało  ją  gardłowe  brzmienie 

własnego  głosu.  Odchrząknęła.  Zachowuję  się  tak,  jakby  mnie  nikt  przedtem  nie 
całował!

– Zgoda, zatem zacznijmy od początku – powiedział Jake i wyciągnął rękę.
On  to chyba robi naumyślnie! Czyżby  nie wiedział, jak krępuje ją dotyk jego 

palców,  nie  czuł,  jak  drży?  Phyllida  zmobilizowała  całą  wolę,  ale  i  tak  dziwne 
uczucie  ogarnęło  ją  od  stóp  do  głów.  Przez  jedną  straszną  chwilę  pomyślała,  że 
znów chce ją pocałować, lecz Jake tylko spojrzał na ich złączone dłonie.

– W jednym miałaś rację.
– Tak? – wydusiła z trudem.
– Jesteś twardsza, niż się wydaje. Z dużym wysiłkiem przyznałaś się do błędu, 

lecz jeśli ci to pomoże, zaczynam myśleć, że też myliłem się w stosunku do ciebie.

Phyllida  siedziała  na  werandzie  z  kieliszkiem  wina  w  dłoni  i  niewidzącym 

wzrokiem spoglądała na odbijające się w wodzie światła przystani.

Cieszyła się, że przeprosiła Jake’a, ale atmosfera zamiast się oczyścić, robiła się 

coraz bardziej napięta.

Obecność  Jake’a  dokuczała  jej  boleśnie.  Jego  palce  trzymające  butelkę  z 

winem,  niespieszne gesty  czy  ruchy głowy,  moc emanująca z  jego  umięśnionego 
ciała...

Kiedy  czuła,  że zaczyna  ją to  dusić,  odwracała wzrok.  Jeśli tak dalej pójdzie, 

nie będzie czym oddychać.

Wszystko powinno być inaczej. Miała nadzieję, iż zdoła udowodnić Jake’owi, 

że  jest  chłodna  i  opanowana.  Tymczasem  zachowywała  się  niezręcznie,  niczym 
uczennica na pierwszej randce.

Jake zawiózł ją do domu Chris, żeby mogła zabrać walizkę, a potem wrócili do 

pięknej,  przestronnej  willi  ulokowanej  na  szczycie  wzgórza  nad  zatoką.  Phyllida 
polubiła  ją,  gdy  tylko  weszła  do  chłodnych  pokoi  o  lśniących,  drewnianych 

background image

podłogach i szerokich, otwartych na werandę oknach.

Jake doskonale radził sobie w kuchni. Przygotował na werandzie rybę z rusztu i 

sałatkę, przypominając Phyllidzie, że jest mężczyzną, który sam musi troszczyć się 
o  siebie.  Przyglądając  się  jego  twarzy,  oświetlonej  kinkietem  na  ścianie  obok 
rusztu, zastanawiała się, czy nadawałby się do szczęśliwego życia rodzinnego.

Kiedyś pewnie był szczęśliwy z żoną, ale teraz, gdy rozczarowany zasmakował 

na powrót wolności, trudno było wyobrazić go sobie w małżeńskim stadle. Phyllida 
mimowolnie westchnęła.

Gorączkowo poszukiwała jakiegoś tematu do rozmowy. Jemu najwyraźniej nie 

przeszkadzała  przedłużająca  się  cisza,  ale  dla  Phyllidy  była  to  istna  męka. 
Wspomniała już coś o rozciągającym się przed nimi widoku, pogodzie, o winie i w 
końcu doszła do wniosku, że pewnie uważa ją za nudną I przemądrzałą.

Dzwonek  telefonu  przyjęła  z  ulgą.  Jake  przeszedł  do  sąsiedniego  pokoju  i  z 

rozmowy  zorientowała  się,  że  dzwoni  Chris.  Cóż,  przynajmniej  będzie  o  czym 
porozmawiać.

–  Tak,  przekażę  jej  –  usłyszała  i  Jake  odłożył  słuchawkę.  –  To  Chris  –

potwierdził  jej  przypuszczenia,  wracając  na  taras.  –  Powiedziałem,  że 
przeprowadziłaś się do mnie, co bardzo ją ucieszyło. Przesyła ci moc serdeczności.

– Jak Mike?
– Wciąż na oddziale intensywnej terapii, ale odzyskał już przytomność, co jest 

dobrym znakiem. Chris miała o wiele weselszy głos.

– Czy wiadomo, jak długo pozostanie w szpitalu?
Jake usiadł obok niej i popatrzył w zamyśleniu na przystań.
–  Jeszcze  nie.  –  Spojrzał  na  Phyllidę.  –  Wygląda  na  to,  że  będziesz  musiała 

zostać tu dłużej, niż przypuszczałaś.

– Och!
– Niezbyt udały ci się te wakacje, prawda?
– Nie o to chodzi – powiedziała niechętnie, zaniepokojona jego bliskością.
Wystarczyło,  by  uniosła  spoczywającą  na  oparciu  wiklinowego  fotela  dłoń  i 

przesunęła  ją  o  kilka  centymetrów  w  lewo,  by  go  dotknąć.  Na  tę  myśl  poczuła 
mrowienie  w  koniuszkach  palców.  Złożyła  obie  ręce  na  podołku,  w  obawie,  że 
mogłaby niechcący wykonać taki gest.

–  Miałam na  myśli  ciebie.  Pewnie  nie  spodziewałeś  się,  że  utknę  u  ciebie  na 

dłużej.

Jake odwrócił się w jej stronę.
– Muszę przyznać, że tego się nie spodziewałem...

background image

W  ciszy,  która  teraz  nastąpiła,  Phyllida  odwzajemniła  jego  spojrzenie.  Nie 

chciała na niego patrzeć, nie chciała, by wewnętrzne drżenie narastało w niej aż do 
pulsującego,  gorącego  rytmu,  nie  chciała,  by  zauważył,  że  pod  uporem,  dumą  i 
niezależnością jest delikatna i bezbronna. Nie mogła oddychać, wykonać żadnego 
ruchu i jedynie wpatrywała się w niego bezradnie.

–  Ale  nie  ma  problemu  –  ciągnął  cicho  Jake.  –  Dom  jest  olbrzymi  i  możesz 

zostać, jak długo zechcesz.

– Dziękuję – szepnęła Phyllida, wypuszczając resztkę powietrza z płuc.
Nadludzkim  wysiłkiem  dźwignęła  się  na  nogi,  poważnie  zaniepokojona 

własnym  dziwnym  zachowaniem  i  przemożną  chęcią  dotknięcia  Jake’a.  Nie 
wiedziała,  co  się  z  nią  dzieje,  rozumiała  jednak,  że  jeśli  nie  pójdzie  sobie  teraz, 
zrobi coś, czego będzie gorzko żałowała.

Ku jej przerażeniu, Jake wstał również.
– Dokąd idziesz?
–  Myślałam,  że...  to  znaczy...  chciałam  napisać  parę  listów  –  plątała  się 

Phyllida.

– Do narzeczonego? – spytał ostro.
– Narzeczonego? – Ze zdumienia stanęła jak wryta.
– Chris wiele  mi o tobie opowiadała. Dowiedziałem się mnóstwa rzeczy o jej 

angielskiej  kuzynce,  o  tym,  jaką  ma  odpowiedzialną  pracę,  elegancko  urządzone 
mieszkanie i że zaręczyła się z pewnym elegancikiem.

Gdyby  nie  znała  Jake’a,  gotowa  byłaby  przysiąc,  że  pod  tym  kpiącym  tonem 

kryje się zazdrość.

–  Tyle  mówiłaś  mi  o  swojej  pracy,  a  nie  powiedziałaś  ani  słówka  o  tym,  że 

jesteś zaręczona. Dlaczego?

–  Nie  poruszaliśmy  tego  tematu  –  odparła  niepewnie.  Mogła  wyznać,  że  nie 

zamierza  poślubić  Ruperta, ale  coś  podpowiadało jej,  że  lepiej  udawać,  że  wciąż 
jest zaręczona.

–  O  problemach  uczuciowych  rozmawialiśmy  nie  dalej,  jak  podczas  lunchu. 

Może nie kochasz już swego narzeczonego?

– Oczywiście, że go kocham – powiedziała wyniośle, zadowolona, że powróciła 

atmosfera  wzajemnej  niechęci.  O  wiele  lżej  było  kłócić  się  z  Jakiem  niż 
kontemplować rysy jego twarzy. – Rupert jest kimś szczególnym w moim życiu I 
nie zamierzam rozmawiać na jego temat.

– Rupert? – zadrwił Jake, przedrzeźniając jej angielski akcent. – Naprawdę ma 

tak na imię?

background image

– Nie podoba ci się imię Rupert? – uniosła się.
– Jest takie... angielskie.
–  Być  może  to  umniejsza  jego  wartość  w  twoich  oczach,  ale  ja  jestem 

przeciwnego  zdania.  Jeśli  zapomniałeś,  łaskawie  przypominam  ci,  że  ja  również 
jestem Angielką.

– Trudno tego nie zauważyć. To widać, zanim jeszcze otworzysz usta. Unosisz 

zaczepnie głowę i spoglądasz na mnie z góry!

–  W  takim  razie  zapewne  przyznasz,  że  Rupert  i  ja  doskonale  do  siebie 

pasujemy.

–  Czy  ja  wiem?  Rzekłbym  raczej,  że  potrzebujesz  mężczyzny  silniejszego 

psychicznie od ciebie, a o takich dziś niełatwo.

Wściekłość ogarnęła Phyllidę, choć przed chwilą umierała ze strachu.
– A skąd wiesz, jaki jest Rupert?
– No cóż, gdybyś była moją narzeczoną, nie pozwoliłbym ci samotnie włóczyć 

się po Australii. Wolałbym mieć cię na oku.

– A może Rupert mi ufa? – powiedziała słodziutko Phyllida. – Może podziwia 

moją niezależność, na co ty się nie zdobyłeś w stosunku do swojej żony.

Był to cios poniżej pasa. Jake zmrużył oczy, ale nie zrezygnował z walki.
– A więc ufa ci, co? Ciekawe, czy byłby równie spokojny, gdyby wiedział, że 

mieszkasz teraz ze mną?

Phyllida  w  głębi  duszy  podejrzewała,  że  gdyby  nadal  byli  zaręczeni,  Rupert 

szalałby z zazdrości, ale nie zamierzała mówić o tym Jake’owi.

–  Oczywiście.  Zamierzam  napisać  mu,  gdzie  mieszkam  i  jaki  jest  mój 

gospodarz,  co  w  zupełności  wystarczy,  żeby  był  zupełnie  spokojny i  wcale  się  o 
mnie nie martwił.

Powinna  była  szybciej  się  połapać.  Gdyby  nie  była  taka  przerażona,  że 

zachowuje się jak spłoszona uczennica, nie wpadłaby w gniew. Wówczas być może 
nie  ośmieliłaby  się  drwić  z  Jake’a,  który  z  niewiadomych  przyczyn  wściekł  się 
niemal tak mocno, jak ona.

– To będzie wyjątkowo nudny list – parsknął, zbliżając się do niej.
Phyllida  próbowała  schować  się  za  stół,  ale  krzesło  zagrodziło  jej  drogę  i 

utknęła przyparta do poręczy werandy.

– Nie chcemy, żeby Rupert sądził, że kiepsko się bawisz w Australii, prawda? –

Ujął jej twarz w obie dłonie i niczym koneser podziwiający dzieło sztuki, przesunął 
kciuki po policzkach dziewczyny. Uśmiechnął się. – Myślę, że możemy zająć się 
czymś bardziej podniecającym od pisania listów.

background image

Phyllida  nie  zdążyła  nic  odpowiedzieć.  Jake  zamknął  jej  usta  długim, 

namiętnym  pocałunkiem.  Złość  natychmiast  ustąpiła,  zmieniając  się  w 
nieoczekiwany przypływ namiętności, który obojgu zawrócił w głowie.

Jake  uniósł  nieco  głowę  i  popatrzył  na  Phyllidę,  jakby  widział  ją  po  raz 

pierwszy w życiu. Spoglądała na niego w oszołomieniu, równie jak on  zdumiona 
eksplozją  uczuć  wywołaną  zetknięciem  się  ich  warg.  Całe  ciało  dziewczyny 
płonęło  pod  wpływem  tego  niebezpiecznego  doznania.  Z  jednej  strony  bała  się 
swej żywiołowej reakcji; z drugiej tego, że Jake przestanie ją całować.

Przez długą chwilę stali  w bezruchu, przyglądając się  sobie nawzajem, potem 

uścisk Jake’a osłabł. Na myśl, że teraz odejdzie, Phyllida poczuła rozczarowanie i 
przytuliła się do niego, zapominając o całej złości.

Usta  dziewczyny  miękko  poddawały  się  wargom  Jake’a.  Oboje  rozkoszowali 

się wzajemnym smakiem, wspólnym oddechem, uściskiem.

Phyllida objęła go mocno. Miał takie silne ciało. Przez cienki materiał koszuli 

czuła  twarde  mięśnie.  W  kręgosłup  wpijała  się  jej  balustrada  werandy,  ale  nie 
zwracała  na  to  uwagi.  Jakiś głos  podpowiadał  jej,  by  przestała, zanim zabrnie  za 
daleko, lecz zagubiła się w ogarniającym ją uczuciu rozkoszy.

Jake bardzo powoli podniósł głowę. Oczy błyszczały mu z podniecenia, kiedy 

ostrożnie odsuwał od siebie Phyllidę.

–  Przekaż  Rupertowi  serdeczne  pozdrowienia  ode  mnie  –  rzekł  zduszonym 

głosem. – Jest albo bardzo odważnym człowiekiem, albo wyjątkowym idiotą, skoro 
puścił cię samą!

Odwrócił się i bez słowa wszedł domu.

background image

Rozdział 6

Przez  trzy  następne  tygodnie  nie  wracali  do  tego  pocałunku.  Pierwszej  nocy 

Phyllida  wstrząśnięta swoim własnym zachowaniem nie  mogła długo  zasnąć. Jak 
mogła  się  na  to  zgodzić?  Czemu  sama  pozwoliła  sobie  na  tak  żarliwe  przyjęcie 
pocałunku?

Płonęła  ze  wstydu,  rozpamiętując  to  wszystko.  Wciąż  czuła  dreszcz 

podniecenia, gdy Jake brał ją w ramiona, ciepło jego natrętnych warg i czerpaną z 
tego rozkosz.

Gdyby nie to, całą swoją złość skierowałaby przeciwko Jake’owi. O ile łatwiej 

byłoby go oskarżyć... Jednak nie potrafiła zapomnieć, jak jej ciało zachowywało się 
pod  jego  dotknięciem,  jak  wpiła  się  w  jego  usta.  Za  to  Jake  nie  mógł  być 
odpowiedzialny...

Phyllida miała wiele wad, ale nie była hipokrytką. Wiedziała, że sama nie jest 

bez  winy.  To  złościło  ją  najbardziej.  Po  nocnych  przemyśleniach  doszła  do 
wniosku,  że  zamiast  robić  mu  awanturę,  lepiej  zlekceważyć  całe  to  wydarzenie. 
Zachowa  się  chłodno  i  uprzedzająco  grzecznie,  a  przy  odrobinie  szczęścia  Jake 
pomyśli, że jej namiętność zrodziła się wyłącznie w jego wyobraźni.

W ciągu następnych tygodni mieli mnóstwo pracy. Phyllida wypisywała długie 

listy zakupów, sortowała zaopatrzenie dla łodzi i spędzała wiele godzin w kuchni, 
przygotowując  potrawy  do  odgrzania  przez  załogi.  Jake  rzadko  jej  w  tym 
przeszkadzał, więc przyjęła, że zapomniał o pocałunku.

Nieco  trudniej  było  zachować  spokój  podczas  pracy  na  przystani.  Czyściła 

łodzie, wysyłała foldery, odpowiadała na telefony i segregowała zapasy, ale nawet 
w natłoku zajęć nie potrafiła obojętnie znosić wszechobecnego Jake’a.

Bez przerwy kręcił się obok niej, równie zapracowany jak Phyllida, jednak robił 

wszystko  z  irytująco  powolną  wprawą.  Nie  mogła  się  oprzeć  myśli,  że  w 
przeciwieństwie do niego, miota się w gorączkowym pośpiechu.

Następnego  ranka po  pocałunku  nie  wiedziała, jak  ma  się  zachować,  ale  Jake 

udawał, że nic się nie stało. Nadal traktował ją z lekkim rozbawieniem. Nawet jeśli 
serce  Jake’a  zabiło  mocniej  na  jej  widok  –  jak  to  przytrafiało  się  bezustannie 
Phyllidzie – nie dawał niczego po sobie poznać.

Z  goryczą  stwierdziła,  że  przychodzi  mu  to  bez  wysiłku.  Dla  niej  było  to  o 

wiele trudniejsze. Owszem, była nawet dumna ze swego opanowania, ale Jake nie 
zwracał  na  to  uwagi.  Zdenerwowana,  że  nie  potrafi  wywrzeć  na  nim  wrażenia, 

background image

próbowała rozładować napięcie, czyszcząc łodzie.

Kiedy mijały dni i stawało się coraz bardziej oczywiste, że Jake nie zamierza jej 

całować,  zawstydzenie  powoli  ustępowało,  a  wraz  z  nim  chłodne  zachowanie. 
Czasem  zapominała  o  wszystkim,  a  wtedy  rozmawiali  i  śmiali  się  wesoło  do 
chwili, gdy spojrzała przypadkowo na jego usta lub ręce.

Powoli pokochała codzienne życie przystani, kołyszące się łodzie, śpiew wiatru 

i  ostre  słońce.  Polubiła  swobodę,  z  jaką  zachowywali  się  żeglarze,  którzy 
przybijali,  by  pogadać  z  Jakiem.  Zazdrościła  im  lekkości,  z  jaką  wskakiwali  na 
jachty I rozwijali żagle, gdy z powrotem wyruszali w morze.

Byli  mili  i  zabawni,  lecz  czuła,  że  nie  należy  do  ich  grona.  Nie  umiała 

rozmawiać  o  stawaniu  na  wiatr,  halsowaniu  czy  dryfowaniu.  Nie  znała  się  na 
spinakerach, genuach i  fokach. Bez przerwy podpadała Jake’owi, nazywając koje 
łóżkami,  takielunek  sznurkami,  schowki  szafkami,  a  kiedy  skompromitowała  się 
kompletnie,  myląc  bukszpryt  ze  sterem,  doszła  do  wniosku,  że  czas  najwyższy 
pogłębić swoją wiedzę na ten temat.

Kiedy następnym razem Jake wziął  japo zakupy, wymknęła się i  kupiła sobie 

podręcznik  żeglarstwa  dla  początkujących,  postanawiając  udowodnić,  że  nie  jest 
wcale  taka  głupia.  Próbowała  uczyć  się  po  cichu,  ale  bez  praktyki  nie  miało  to 
większego sensu. Całe dnie spędzane na jachtach nauczyły ją jedynie, jak w ciągu 
tygodnia można zapaskudzić łódź.

– O, Phyllida, dziewczyna, której właśnie szukam – powiedział pewnego dnia, 

gdy  weszła  do  biura  z  naręczem  brudnej  bielizny.  –  Mam  łączność  z  „Valli”. 
Odkryli pudło pełne koperku i nie wiedzą, co z tym zrobić.

Phyllida rzuciła tobół na krzesło.
– To dla ozdoby – odparła zdumiona pytaniem.
– Ozdoba? – Jake złapał się za głowę. – Że też na to nie wpadłem!
– Cóż, wydawało mi się to oczywiste – obraziła się Phyllida.
– Ale nie dla czterech mężczyzn, którzy wybrali się na kilka dni na ryby – rzekł 

złośliwie  Jake.  –  Czy  nie  mówiłem  ci,  że  wystarczy  im  mnóstwo  piwa,  trochę 
chleba i ziemniaków?

– Tak też zrobiłam, ale skoro wspomniałeś, że będą jedli ryby, pomyślałam, że 

ładnie byłoby ugarnirować je koperkiem.

–  Phyllido,  ci  faceci  nie  są  zainteresowani  artystycznym  przyozdabianiem 

talerzy. Nie zaopatrujemy pięciogwiazdkowych restauracji. Podczas rejsu potrzeba 
tylko dużo pożywnego jedzenia. Czy tak samo zadbałaś o pozostałe jachty?

– Owszem – broniła się Phyllida. – Koperek pasuje do ryby. Zresztą nie muszą 

background image

nim posypywać ryby. Wystarczy posiekać, zmieszać z majonezem i...

–  Daruj  sobie  przepis.  –  Jake  uniósł  rękę  i  odwrócił  się  w  stronę  radia.  –

„Valli”,  tu  Sailaway.  Potwierdzono  załadunek  koperku.  Phyllida  twierdzi,  że 
możecie zmieszać go z majonezem albo dodać do ryby. Odbiór.

Po chwili ciszy, w głośniku rozległ się rozbawiony głos:
–  Zastosujemy  się.  Jeśli  ta  twoja  Phyllida  przygotowała  wczorajszą  kolację, 

powiedz jej, że była wyśmienita. Szkoda, że nie zamówiliśmy jedzenia na cały rejs. 
„Valli” bez odbioru.

Jake odłożył mikrofon i pokręcił głową.
– Garnirowanie potraw. I co jeszcze? Koktajle i tartinki?
– To świetny pomysł – ucieszyła się Phyllida. – Moglibyśmy. ..
– W żadnym wypadku – przerwał jej Jake surowo, choć oczy mu się śmiały. –

Moja reputacja może wytrzyma plotki o koperku, ale nie ma mowy o kanapkach. 
Czy chcesz, żebym się stał pośmiewiskiem w kręgu żeglarzy?

– Wygląda na to, że do niczego się nie nadaję – westchnęła zasmucona.
– Nie poznaję cię, Phyllido – droczył się Jake. Odsunął krzesło i wstał. – Co się 

stało  z  twoim  uporem?  Przysięgałaś,  że  udowodnisz,  że  jesteś  twardsza,  niż 
przypuszczam i dopięłaś swego. – Uśmiechnął się lekko. – Pracowałaś ciężko przez 
ostatnie trzy tygodnie. Słyszałaś, co mówili ludzie z „Valli” i nie jest to pierwsza 
pochwała twojej kuchni. Myślałem, że nie dasz sobie rady, ale myliłem się.

Phyllida stała spokojnie, ale serce biło jej gwałtownie, a po całym ciele rozlała 

się fala ciepła.

Atmosfera  stała  się  coraz  bardziej  napięta.  Jake  postąpił  krok  w  jej  stronę i... 

rozległo  się  głośne  pukanie  do  drzwi.  W  progu  stanął  olbrzymi,  brodaty 
mężczyzna.

– Jake, nic nie mówiłeś, że masz nową asystentkę.
–  Rod!  –  Jake  z  trudem  opanował  się  i  podał  rękę  przybyszowi.  –  Nie 

spodziewałem się ciebie tak wcześnie.

–  Dostałem  się  na  wcześniejszy  lot  –  odparł  mężczyzna,  przyglądając  się 

Phyllidzie z nie ukrywanym zainteresowaniem. – Nie przedstawisz nas sobie?

– Phyllido, to jest Rod Franklin. – Jake czynił to z wyraźną niechęcią. – Będzie 

szyprem na „Persephone” dla załogi, która przybywa jutro. Rod, to Phyllida Grant.

Opowiedział Rodowi o wypadku Mike’a i o tym, jak Phyllida musiała zastąpić 

Chris.

–  Tym  gorzej  dla  Mike’a  –  powiedział  Rod,  podając  dziewczynie  masywną 

dłoń. Miał wesołe, niebieskie oczy.

background image

– Tym lepiej dla nas. Dużo żeglowałaś?
–  Phyllida  wciąż  uczy  się  odróżniać  dziób  od  rufy  –  skłamał  złośliwie  Jake. 

Spojrzał na nią i dziewczyna szybko wyrwała dłoń z uścisku Roda.

Rozzłoszczona własną reakcją uśmiechnęła się promiennie do przybysza.
– Bardzo chciałabym się nauczyć żeglować.
–  Nie  ma  sprawy.  Moja  załoga  zjawi  się  dopiero  jutro  po  południu.  Mogę 

zabrać cię z samego rana.

– Mamy mnóstwo roboty – wtrącił z ponurą miną Jake.
– Cóż – odparł Rod, spoglądając na nich w zdumieniu.
– To może innym razem.
– Czekam z niecierpliwością. – Tym razem Phyllida ubiegła Jake’a.
– Nigdy nie mówiłaś, że chcesz się uczyć żeglarstwa – zaatakował ją, gdy Rod 

wyszedł z biura.

– Bo nigdy mnie nie spytałeś – odcięła się, wrzucając tobół do worka na brudną 

bieliznę. Ciepła atmosfera, która wytworzyła się pomiędzy nimi przed przybyciem 
Roda,  zniknęła  zastąpiona  starą  wrogością.  Choć  Jake  przyznał,  że  mylił  się  w 
stosunku  do  niej,  najwyraźniej  nie  przestał  traktować  jej  jak  niewolnicy.  –  Nie 
martw się. Pamiętam, że jestem tu, by pracować, a nie dla przyjemności.

Rod, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, miał nocować w domu Jake’a. Był 

wręcz zachwycony, kiedy dowiedział się, że Phyllida też tam mieszka. Okazał się 
wspaniałym  kompanem.  Jak  z  rękawa  sypał  ciekawymi  historyjkami  i  chociaż 
większość z nich wiązała się z żeglarstwem, bardzo podobały się Phyllidzie. Tylko 
Jake był w złym humorze.

Uparł  się,  że  zabierze  wszystkich  na  obiad,  twierdząc,  że  Phyllida 

wystarczająco dużo czasu spędzała ostatnio w kuchni, lecz jej radość osłabła, gdy 
dowiedziała się, że zaprosił jeszcze kogoś.

Zmarkotniała  do  reszty,  kiedy  tym  kimś  okazała  się  wysoka,  posągowo 

zbudowana blondynka o imieniu Val. Jake wybrał ją jako kontrast dla Phyllidy. Val 
przypominała  nieco  Chris.  Z  tym,  że  brakowało  jej  ciepła  i  poczucia  humoru 
kuzynki.

Val  była  również  doświadczoną  żeglarką,  brała  udział  w  regatach  Sydney-

Hobart  jako  członkini  żeńskiej  załogi.  Widać  też  było,  że  jest  zainteresowana 
Jakiem, choć ten udawał, że niczego nie zauważa.

Phyllida  doszła  do  smutnego  wniosku,  że  Val  byłaby  bardziej  w  typie  Jake’a 

niż ona, co wprawiło ją w ponury nastrój.

Wymówiwszy  się  od  rozmowy,  obserwowała  podejrzliwie  Jake’a.  Pochylając 

background image

głowę w stronę Val, słuchał uważnie relacji o warunkach pogodowych panujących 
na Bass Strait. Phyllida wodziła wzrokiem po jego twarzy, wpatrując się w kuszącą 
opaleniznę. Palce zadrżały jej na myśl, że mogłaby dotknąć jego policzków.

Jake,  podchwytując  jej  nastrój,  spojrzał  na  nią  swymi  zielonymi  oczami,  a 

Phyllidę  coś  ścisnęło  za  serce.  Odwrócenie  wzroku  od  Jake’a  wymagało  od  niej 
dużego  wysiłku.  Val,  widząc,  że  Jake  przestał  się  nią  interesować,  zmierzyła 
Phyllidę nienawistnym spojrzeniem. Dziewczyna uśmiechnęła się do swej rywalki i 
odwróciwszy  się  w  stronę  Roda,  przez  resztę  wieczoru  skupiła  się  wyłącznie  na 
nim.

Rod  był  jedynym,  który  się  dobrze  bawił.  Nie  ukrywał,  że  podoba  mu  się 

Phyllida. Schlebiał jej, co irytowało Jake’a. Val, potrząsając burzą blond włosów, 
usiłowała  nawiązać  do  żeglarstwa,  ale  Jake  zajął  się  tymczasem  Phyllida. 
Dziewczyna doszła do wniosku, że o to jej właśnie chodziło.

Rod  odpłynął  następnego  popołudnia,  a  przez  kilka  następnych  dni  Jake  i 

Phyllida unikali siebie nawzajem. Jake wychodził wieczorami, nie mówiąc dokąd. 
Phyllida wyobrażała sobie, że wspólnie z Val natrząsają się z głupiutkiej Angielki, 
która nie odróżnia dziobu od rufy i nie potrafi zawiązać najprostszego węzła.

Siedziała  wieczorami  w  domu,  czując  się  bardzo  samotna,  i  nawet  nie 

pocieszyły jej wieści od Chris i Mike’a. Chris sądziła, że wróci za dwa tygodnie i 
wtedy  Phyllida  będzie  mogła  zacząć  swoje  wakacje.  Koniec  z  czyszczeniem, 
szorowaniem i gotowaniem.

Phyllida usiłowała wzbudzić w sobie entuzjazm podczas rozmowy z kuzynką, 

ale  kiedy  odłożyła  słuchawkę,  ogarnął  ją  smutek.  Koniec  sprzątania  oznaczał 
koniec życia na przystani.

Koniec obecności Jake’a.
Żeby  czymś  wypełnić  czas,  przesiadywała  w  kuchni,  przygotowując  kolejne 

zestawy  potraw  dla  załóg  jachtów.  Dzięki  temu  nie  wychodziła  na  werandę, 
kojarzącą  się  jej  z  pocałunkiem.  Jedzenie  gotowało  się,  a  ona  rozkładała  na 
kuchennym stole podręcznik żeglarstwa i za pomocą sznurka do bielizny ćwiczyła 
wiązanie węzłów marynarskich na oparciu krzesła.

Pewnego  wieczoru  zmagała  się  z  węzłem  przesuwnym,  gdy  Jake  wszedł 

niespodziewanie  do  kuchni.  Wrócił  z  Adelajdy  i  miał  na  sobie  dobrze  skrojone 
ubranie,  co  przypomniało  Phyllidzie  ich  pierwsze  spotkanie.  Całymi  tygodniami 
widywała  go  w  wypłowiałych  podkoszulkach  i  dżinsach,  a  teraz  przypomniała 
sobie, że Jake jest bogatym przedsiębiorcą.

Pospiesznie wcisnęła podręcznik pod książkę kucharską i zajęła się garnkami.

background image

– Wcześnie wróciłeś – powiedziała bez tchu, zastanawiając się, czemu w jego 

obecności  oddychanie  przychodzi  jej  z  takim  trudem.  Powinna  się  już  do  niego 
przyzwyczaić! – Spodziewałam się ciebie o wiele później.

– Nie spotkałem na szczęście żadnej Angielki z olbrzymią walizką – odparł. –

To usprawniło całą podróż.

– Niezbyt się ubawiłeś. – Phyllida zaczepnie wysunęła podbródek.
–  Niezbyt  –  rzekł  niechętnie.  –  W  samolocie  było  bardzo  pusto  bez  ciebie.  –

Podsunął  sobie  krzesło,  rozluźnił  krawat  i  usiadł.  Nachmurzył  się,  widząc,  że 
Phyllida jest wciąż w fartuszku. – Nie musisz pracować wieczorami, mamy trochę 
luzu.

–  Nieważne  –  odpowiedziała,  zastanawiając  się,  czy  się  nie  przesłyszała. 

Czyżby Jake stęsknił się za nią? – Gotuję na zapas, żeby Chris miała mniej pracy 
po powrocie.

–  Rozumiem...  –  zawahał  się.  –  Czy  orientujesz  się,  kiedy  Mike  wyjdzie  ze 

szpitala?

– Chyba za dwa tygodnie. Chris dzwoniła dziś wieczorem.
–  Dwa  tygodnie  –  powtórzył  obojętnym  tonem  Jake.  –  To  wspaniała 

wiadomość.

– Tak – zgodziła się bez przekonania.
– Pewnie nie możesz się już doczekać wakacji.
– Tak.
Po  chwili  krępującej  ciszy  Jake  spojrzał  na  nią,  jakby  chciał  coś  dodać,  ale 

rozmyślił się. Sięgnął do oparcia krzesła.

– Co to?
– Nic takiego. – Phyllida chciała schować podręcznik żeglarstwa, jednak Jake 

był szybszy. Wyciągnął go spod książki kucharskiej, popatrzył na okładkę i uniósł 
kąciki warg.

– Odrabiasz lekcje?
– Pomyślałam sobie, że warto przećwiczyć kilka węzłów.
– A to niby, co jest? – zapytał, spoglądając na węzeł.
– Przesuwny.
Jake uśmiechnął się, a Phyllidzie serce podeszło do gardła.
– Ta plątanina ma być według ciebie węzłem przesuwnym?
– Pomyliłam się – tłumaczyła Phyllida. – Instrukcje są takie zawiłe, że ciężko

się w nich połapać.

– Bzdura. Węzeł przesuwny jest niezwykle prosty. Siadaj, pokażę ci. – Zaczął 

background image

rozsupływać sznurek.

Usiadła naprzeciwko, tak stawiając krzesło, by nie stykali się kolanami.
– Zobacz, tu zawijasz, przeciągasz tędy pod spodem i gotowe.
Phyllida nie mogła  się skupić na sznurku. Przyglądała się wprawnym palcom, 

przypominając sobie ich dotyk na twarzy.

– Łatwe, prawda?
Skinęła głową.
– Teraz ty, spróbuj. – Wręczył jej sznurek.
Wzięła  go  drżącymi  dłońmi,  niezdolna  myśleć  o  niczym  innym,  prócz 

ogarniającej  ją  nagłej  fali  pożądania.  Zaczęła  coś  splatać,  ale  Jake  cmoknął  z 
niezadowoleniem i zabrał jej sznur.

– Co za bałagan! Zacznij od nowa.
Tym  razem  prowadził  jej  palce.  Phyllida  odczuwała  jego  dotknięcia  jak  serię 

drobnych,  elektrycznych  wstrząsów,  co  zatykało  jej  dech  w  piersiach.  Zamiast 
skupić się na sznurze, znów wpatrywała się uważnie w jego palce.

–  Rozumiem  –  wydusiła,  gdy  cierpliwie,  krok  po  kroku  pokazywał  jej,  jak 

zawiązać węzeł. Ku jej uldze, Jake rozparł się w krześle.

– Węzły bez praktyki morskiej nie są zbyt przydatne. Najwyższy czas, żebym 

zabrał cię na żagle. Co powiesz o kilkudniowym rejsie na „Ali B”?

– Nie jesteś zbyt zajęty? – spytała, pamiętając, jak zgasił zapał Roda.
– To było w zeszłym tygodniu – odparł, unikając jej wzroku. – Przez parę dni 

nie będziemy mieli żadnych łodzi do obsługi, a nasłuch radiowy mogę prowadzić 
na pokładzie „Ali B”. Zresztą, obiecałem Chris, że się tobą zajmę. – Zerknął jej w 
oczy z dziwnym uśmieszkiem. – Chociaż radzisz sobie sama...

– Owszem. – Tym razem nie zabrzmiało to równie buńczucznie jak zwykle. –

Bardzo bym chciała, chociaż nie wiem, czy... sobie poradzę.

–  Musisz  spróbować,  żeby  się  przekonać  –  powiedział  wstając.  –  A  to  nie 

powinno być zbyt trudne, nawet dla ciebie.

Phyllida  stała  na  molo,  szczelnie  owijając  się  kamizelką  ratunkową.  Błękitne 

niebo cieszyło jej oczy, lecz niepokoił ją gwiżdżący w uszach wiatr. Jake ładował 
rzeczy  do  łodzi.  Żeglujące  w  zasięgu  wzroku  jachty  nachylały  się  pod 
zastanawiającym kątem. Nagle cały ten pomysł przestał się jej podobać.

–  A  może  posprzątałabym  biuro?  –  spytała,  gdy  Jake  gestem  zapraszał  ją  na 

pokład.

– Myślałem, że chcesz się nauczyć żeglować.
–  Przypomniałam  sobie  nagle,  że  nie  jestem  sportsmenką  –  powiedziała, 

background image

obserwując pochylone łodzie. – Czy to będzie bezpieczne? Okropnie wieje.

–  Wieje?  Skądże.  Ledwo  dmucha  –  zniecierpliwił  się  Jake,  więc  niechętnie 

weszła na pokład. – Idealne warunki do żeglowania.

– A jeśli okaże się, że cierpię na morską chorobę?
– Jeśli zrobi ci się niedobrze, pamiętaj, żebyś wybrała właściwą burtę – odparł 

niezbyt zachwycony taką perspektywą Jake i uruchomił silnik.

Odbił  od  mola,  manewrując  „Ali  B”  z  właściwym  sobie  spokojem.  Phyllida 

usiadła, czując się obco w świecie sklarowanych lin, opuszczonych żagli i luźnego 
bomu, co jej zdaniem bardzo przeszkadzało w przepływaniu obok desek z żaglem, 
narciarzy  wodnych,  rybackich  pontonów,  o  małych  żaglówkach,  motorówkach  i 
innych jachtach nie wspominając. Zamknęła mocno oczy, czekając, aż z kimś się 
zderzą, ale Jake sterował pewnie.

Kiedy  znaleźli  się  na  otwartych  wodach,  wiatr  wzmógł  się  jeszcze.  Jake 

powiedział  Phyllidzie,  jak  podnieść  grota  i  foka,  co  udało  się  jej  z  dużym 
wysiłkiem, choć poddawał jej wolną ręką płótno żagla.

– Jestem za słaba – poskarżyła się, siadając obok niego. Kurczowo złapała się 

relingu, gdy wiatr, wypełniając żagle, pchnął jacht przez spienione fale.

Jake  zerknął  na  Phyllidę.  Włosy  miała  rozwiane,  twarz  zaczerwienioną  od 

wysiłku, lecz oczy błyszczały jej z podniecenia.

– Przyzwyczaisz się – powiedział pocieszająco.
Następna lekcja była o wiele mniej udana. Jake polecił jej poluzować foka.
– Po co? – spytała.
– Ponieważ chcę zrobić zwrot.
Spojrzała na rozciągający się przed nimi bezmiar wód.
– Jaki zwrot? Po co?
– Chcę popłynąć innym kursem – westchnął.
– A ten jest niedobry?
– Posłuchaj, to jest jacht, a nie klub dyskusyjny – parsknął ze złością. – Kapitan 

podejmuje decyzje, a załoga, w tym przypadku ty, wykonuje je bez gadania.

– To niesprawiedliwe! Dlaczego załoga nie ma nic do powiedzenia?
– Ponieważ, zanim by coś uzgodnili, okręt dawno rozbiłby się o skały. W razie 

zagrożenia nie będę miał czasu spytać cię, czy zgadzasz się, by bom wyrzucił cię 
za burtę albo czy nie zakręciło ci się w głowie, bo moglibyśmy wpaść, na przykład 
na  tankowiec.  Jeśli  chcesz  żeglować,  musisz  się  nauczyć  szybko  wypełniać 
rozkazy.

– Gdybym chciała, żeby ktoś mną rządził, mogłam wstąpić do armii – burknęła 

background image

Phyllida, ale posłusznie poluzowała foka.

Żagiel załopotał gwałtownie, kiedy zmieniali kurs, a potem Jake krzyknął, żeby 

wybrała  szoty  z  drugiej  strony.  Phyllida  miotała  się  po  kokpicie,  gubiąc  w 
pośpiechu  uchwyt  kołowrotu.  Po  paru  manewrach  Jake  był  wyraźnie 
zdegustowany.

– Jakbym miał młodego słonia na pokładzie! – zawołał, gdy wpadła na niego po 

raz kolejny, omal nie zbijając go z nóg.

–  Nie  jestem  przyzwyczajona  do  działania  w  takim  przechyle  –  zauważyła 

Phyllida,  gramoląc  się  na  nogi.  Jedną  ręką  trzymała  rękojeść  kołowrotu,  drugą 
ściskała reling. Jake miał dość długie nogi, by zaprzeć się o drugą burtę.

Minęli Boston Island i obrali spokojniejszy kurs. „Ali B” z uniesionym dziobem 

sunął lekko po falach, zostawiając za sobą spieniony odkos. Wiatr wypełnił żagle, a 
jacht wyprostował się i Phyllida mogła usiąść obok Jake’a, podziwiając błękit wód.

Minęło jej zdenerwowanie, zapomniała o lęku przed morską chorobą i cieszyła 

się obecnością Jake’a, który wydawał się odprężony.

Twarz  częściowo przesłaniał mu kapelusz, ale dziewczyna  spoglądała na jego 

policzki i usta. Widziała już, jak z wprawą prowadzi awionetkę i samochód, ale tu 
wydawał się być w swoim żywiole.

Ze zdumieniem stwierdziła, że Jake jest po prostu szczęśliwy, tak jakby stał się 

częścią nieba, morza, słońca i wiatru.

A  ona?  Wątpliwości  rzuciły  cień  na  jej  dobry  nastrój  niczym  chmury 

przesłaniające  słońce.  Ona  była  dziewczyną  z  miasta.  Jej  żywiołem  były  tłoczne 
ulice, winiarnie, zaciszne salony, wszystko doskonale odizolowane od natury.

Czemu zatem czuje się szczęśliwsza niż kiedykolwiek w życiu? Odkąd dostała 

na święta zdjęcie Chris, morze i słońce przyzywały ją. Marzyła, by się tam znaleźć 
i to życzenie wreszcie się spełniło.

Woda,  promienie  słońca  i  wiatr  głaszczący  jej  policzki  rozwiały  wszelkie 

wątpliwości.  Phyllida,  zapominając  o  przyszłości  i  przeszłości,  dała  się  unieść 
chwili, szumowi fal, błękitowi nieba i morza.

Piana  z  odkosu  wyższej  fali  trysnęła  jej  w  twarz  i  dziewczyna  poczuła  na 

policzkach drobinki słonej wody. Mocniej ujęła rękojeść kołowrotu i uśmiechnęła 
się do Jake’a. Odwzajemnił uśmiech. Patrzyła na zapierające dech w piersiach usta 
mężczyzny,  na  jego  białe  zęby.  W  jej  sercu  radość  wezbrała  niczym  szampan  w 
kieliszku. – Spójrz.

Za nimi w kilwaterze jachtu pląsał delfin.
Przejęta odwróciła głowę, obserwując wysmukły, szary grzbiet wynurzający się 

background image

z fal, błysk oka i absurdalny uśmiech stworzenia. Nagle wokół pojawiły się jeszcze 
trzy  ciekawskie  delfiny,  zaintrygowane  jachtem.  Wydawało  się,  że  bez  wysiłku 
wyrzucają swoje ciała wysoko ponad wodę i śmieją się do nich.

Phyllida  poczuła  się,  jakby  dostała  niespodziewany  prezent.  Delfiny  niosły  w 

sobie  jakąś  magię  wdzięku  i  radości,  a  gdy  w  końcu  zniknęły  równie 
niespodziewanie, jak się pojawiły, pozostawiły po sobie atmosferę zauroczenia.

Wiatr przycichł, kiedy zakotwiczyli w pustej zatoce przy Reevesby Island. Była 

to  jedna  z  największych  wysp  w  grupie  Sir  Joseph  Banks  o  piaszczystym, 
ciągnącym  się  aż  po  horyzont  brzegu  postrzępionym  szmaragdowymi  zakolami. 
„Ali  B”  stał  na  głębszej  wodzie,  gdzie  błękit  morza  mieszał  się  z  zielenią 
piaszczystego dna.

Jake  opuścił  z  jednej  burty  drabinkę  sznurową,  zdjął  słomkowy  kapelusz  i 

zarzucił wędkę.

Phyllida zazdrościła mu spokoju. Przez ostatni miesiąc pracowała tak ciężko, że 

zapomniała  już,  jak  to  jest,  gdy  siedzi  się  bez  ruchu,  rozkoszując  się  spokojem. 
Usiłowała zabrać się do pisania listu, ale skończyła na słowie „Kochany”.

Nie mogła się zdecydować, do kogo ma napisać. Przyjaciele w Anglii jawili się 

jej jako szereg bezbarwnych, zabieganych i zmarzniętych postaci, podczas gdy ona 
pod koniec stycznia zażywa słonecznych kąpieli, siedząc w ciszy zmąconej jedynie 
przez plusk fal i krzyki mew.

Nagle  zapragnęła  pomalować  paznokcie  u  nóg  na  jaskrawoczerwony  kolor. 

Wysunąwszy  język w skupieniu  nakładała lakier,  lecz  coś sprawiło,  że  podniosła 
głowę.  Jake  obserwował  ją  z  niedowierzaniem,  rozbawieniem,  irytacją  i  czymś 
jeszcze, co zaparło jej dech w piersiach – O co chodzi? – spłoszyła się.

– O nic – odparł, odwracając wzrok. – Zupełnie o nic.
Phyllida  speszyła  się  tak  bardzo,  że  schowała  lakier  do  torby.  Gdy  paznokcie 

już wyschły, odłożyła podręcznik, papeterię i wyciągnęła się na pokładzie.

Kiedy podniosła głowę, Jake był w kabinie i rozmawiał przez radio z załogami 

pozostałych  jachtów.  Głęboki  tembr  jego  głosu  wibrował  pod  pokładem,  tak  że 
mogła wyczuć drżenie desek. Otworzyła oczy i zobaczyła wznoszący się nad głową 
maszt.

– Umiesz już odpoczywać – odezwał się Jake, wychodząc z kabiny. – Ale i to 

robisz z właściwą sobie przesadą.

Phyllida  podniosła  się  niechętnie.  Uśmiech  Jake’a  łagodził  sarkastyczny  ton 

wypowiedzi.  Wiatr  ucichł  do  reszty,  a  słońce,  chyląc  się  ku  zachodowi,  straciło 
ostry blask.

background image

–  Chodźmy  rozprostować  nogi  na  plaży  –  zaproponował  z  rozbrajającym 

uśmiechem.

Phyllida poszła się przebrać w kostium kąpielowy. Spojrzała do lustra. Włosy 

miała zmierzwione, podkoszulek wymięty, lecz twarz i oczy promieniały radością, 
jakby coś przeczuwała.

Przeczuwała? Jake zaprosił ją jedynie na spacer.
– Uważaj – powiedziała głośno. – To człowiek, który pogardza wszystkim, na 

czym  ci  w  życiu  zależy  i  sam  jest  ucieleśnieniem  tego,  czego  nie  cierpisz. 
Arogancki,  zarozumiały  i  złośliwy.  Kiedy  wreszcie  wrócą  Chris  i  Mike,  nie 
będziesz musiała go oglądać. Idziesz tylko na spacer, nie na romantyczną schadzkę, 
więc zgaś lepiej ten uśmiech i przypomnij sobie, że go nie znosisz.

Phyllida zrobiła ponurą minę, lecz głupie, nieposłuszne serce biło jej radośnie,

gdy wychodziła z kabiny.

background image

Rozdział 7

Jake  czekał  w  pontonie  przywiązanym  za  rufą.  Popatrzył  na  nią  ze  swego 

miejsca przy zaburtowym silniku. Refleksy odbitego od wody światła igrały mu na 
twarzy.

– Ostrożnie – rzekł szorstko, gdy przechodziła nad relingiem. – Schodź powoli 

na dół i pod żadnym pozorem nie skacz, bo oboje znajdziemy się w wodzie.

Szło  całkiem  dobrze  do  chwili,  kiedy  podał  jej  rękę.  Nagły,  spowodowany 

dotknięciem dreszcz sprawił, że się potknęła. Zwaliłaby się do wody, gdyby Jake 
nie przytrzymał jej w pasie.

– Uprzedzałem, niezdaro – powiedział, lecz oczy mu się śmiały i Phyllida nie 

mogła nie odwzajemnić uśmiechu.

Czuła mocne, pewnie trzymające ją dłonie, lecz nie cofnęła się. Byli tak blisko 

siebie,  że  mogła dostrzec  zmarszczki  w kącikach oczu  Jake’a i  wyłaniający się z 
rozpiętej  koszuli ciemny  zarost  na  piersi. Fala  pożądania  zbiegła  się z  falą, która 
zakołysała pontonem, rzucając ich na siebie.

Śmiejąc  się,  usiedli  i  Jake  szarpnięciem  linki  uruchomił  silnik.  Phyllida 

zastanawiała się, czy to rzeczywiście fala popchnęła ich ku sobie. Paliły ją miejsca, 
w których dotykał jej Jake, drżała z niepokoju i podniecenia.

Nie  powinnaś  go  nawet  lubić,  zganiła  się  w  myślach,  ale  kiedy  ponton 

wylądował  na  plaży  i  boso  ruszyli  po  piasku,  nie  pamiętała  dlaczego.  Światło 
stawało się coraz bardziej łagodne, przechodząc w srebrzysty odcień purpury, fale 
szumiały cicho, pełzając po piasku.

Wspięli  się  po  niskiej  wydmie  porośniętej  kępkami  ostrych  traw,  a  gdy  się 

obejrzała,  ujrzała  na  piasku  jedynie  ślady  ich  stóp.  Może  byli  tu  pierwszymi 
ludźmi?  „Ali  B”  kołysał  się  łagodnie  na  turkusowej  głębi.  Ponton  odcinał  się 
jaskrawym  kolorem  od  przybrzeżnego  piasku.  Prócz  nich  nie  było  tu  śladu 
człowieka.

Później Phyllida nie mogła sobie przypomnieć, o czym rozmawiali, spacerując 

po srebrzącej się plaży.

Szli  obok  siebie,  nie  dotykając  się  nawzajem.  Z  magiczną  mocą  odbierała 

wszystkie  wrażenia, czując  wręcz  każde  ziarnko  piasku  pod  stopami.  Kiedy  Jake 
uśmiechał się do niej, robiło się jej ciepło wokół serca.

Wrócili  na,  ,  Ali  B”,  gdy  słońce  kryło  się  już  za  horyzontem.  Siedzieli  na 

pokładzie, wpatrując się w ciemniejące niebo.

background image

–  Chciałabym  zachować  tę  chwilę  w  pamięci  –  westchnęła,  opierając  się  o 

występ  kabiny.  –  Cudownie  byłoby  zatrzymać  czas  i  zostać  tu  na  zawsze,  nie 
troszcząc się o wizy, rachunki i poszukiwanie pracy.

Powiedziała to bez zastanowienia. Jake smażący na grillu złowioną przez siebie 

rybę, spojrzał na nią ze zdumieniem.

– Myślałem, że masz pracę.
– Nie. – Phyllida utkwiła wzrok w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. 

–  Byłam  główną  księgową  w  firmie  reklamowej.  Lubiłam  tę  pracę.  Może 
brakowało mi doświadczenia, ale dokładałam wszelkich starań, żeby być najlepszą. 
Potem  przejęła  nas  większa  firma  i  moją  pracę  przydzielono  komuś  innemu. 
Powiedziano  mi,  że  występują  konflikty  pomiędzy ich  starymi  klientami  a  mną  i 
niezbędna  jest  reorganizacja. W  praktyce oznaczało  to,  że  moje  stanowisko  objął 
młodszy stażem pracownik, który miał poparcie góry i szczęście, żeby urodzić się 
mężczyzną. Pewnego dnia polecono mi zwolnić biurko i już. Jake nachmurzył się.

– To czemu powiedziałaś mi, że jesteś na urlopie naukowym?
– Właściwie to sama nie wiem. – Potarła w zamyśleniu podbródek. – Chyba nie 

mogłam  pogodzić  się  z  prawdą.  Całe  swoje  życie  poświęciłam  pracy  i  kiedy  ją 
straciłam, było to tak, jakbym przestała istnieć. Przysięgłam sobie, że znajdę lepszą 
posadę, a Liedermann, Marshall i Jones pożałują, że mnie zwolnili, ale... Cóż, Boże 
Narodzenie  nie  jest  najlepszym  okresem  na  szukanie  nowego  zajęcia. 
Postanowiłam  więc  skorzystać  z  okazji,  odwiedzić  Chris  i  zastanowić  się,  czego 
naprawdę chcę. W pewnym sensie jest to urlop naukowy.

– A teraz?
– Co teraz?
– Czy zmieniłaś decyzję w sprawie powrotu do agencji reklamowej?
–  Cóż...  –  Pytanie  Jake’a  zaskoczyło  Phyllidę.  Zdała  sobie  sprawę,  że  nie 

bardzo wie, co dalej robić. W ciągu ostatnich tygodni była tak zajęta, że nie miała 
czasu zastanowić się nad tym. Kochała pracę w Pritchard Price, ale czy naprawdę 
zależało  jej  na  powrocie  do  reklamy?  Nie  może  zostać  na  zawsze  w  Australii. 
Kiedy  skończy  się  wiza,  będzie  musiała  wrócić  i  rozejrzeć  się  za  czymś.  Chyba 
jednak w reklamie, bo tylko na tym się znała. – Pewnie wrócę do Anglii.

–  Nie  słyszę  w  twoim  głosie  zwykłego  entuzjazmu.  Myślałem,  że  jesteś 

zdecydowana podjąć wyzwanie.

– Jestem – odparła bez przekonania i zebrawszy się w sobie, dodała twardo: –

Jestem zdecydowana.

Jake odwrócił rybę na drugą stronę.

background image

–  Jak  długo  zamierzasz  zostać  w  Australii?  –  spytał  z  napięciem.  Phyllida 

spojrzała na niego zdziwiona.

–  Nie  wiem  jeszcze.  –  Odpychała  od  siebie  myśl  o  wyjeździe.  –  Może  z 

miesiąc.

– Rupert musi być bardzo cierpliwym człowiekiem – zauważył oschle Jake.
–  Nie  –  powiedziała  i  Jake  gwałtownie  odwrócił  głowę  w  jej  stronę.  –  Tu 

również  nie  byłam  szczera  –  dodała,  spuszczając  wzrok.  –  Zerwałam  zaręczyny, 
kiedy zorientowałam się, że nie będę dla niego odpowiednią żoną. Wydawało mu 
się,  że  znajdę  szczęście,  siedząc  w  domu  i  cerując  mu  skarpetki.  Dla  niego  cała 
moja  kariera  to  jedynie  gra,  zabicie  czasu  do  chwili,  kiedy  zostanę  panią 
Rupertową, ozdobą bez własnego zdania.

– Phyllida bez własnego zdania? – roześmiał się rozbawiony Jake. – Tego nie 

potrafię sobie wyobrazić.

–  Rupert  potrafił  –  rzekła  z  goryczą.  –  Czasem  wydaje  mi  się,  że  wszyscy 

mężczyźni chcieliby za żony bezmyślne lalki.

Jake odwiesił szczypce obok grilla i przysiadł się bliżej.
– Wiesz, że to nieprawda – odparł, biorąc piwo.
– Naprawdę? Przecież sam nie mogłeś wytrzymać z ambitną żoną.
Jake zamilkł na dłuższą chwilę i Phyllida przestraszyła się, że posunęła się za 

daleko.

– Nie  przeszkadzało  mi,  że  Jonelle  robi  karierę  –  odezwał  się  w  końcu 

spokojnym  tonem.  –  Denerwowało  mnie  jedynie,  że  przedkłada  sukces  ponad 
wszystko.  Nie  chciałaś  być  panią  Rupertową,  rozumiem,  ja  też  nie  chciałem  być 
mężem  swojej  żony.  Jonelle  nigdy  nie  widziała  tego  układu  inaczej.  To,  co 
pozwoliło odnieść jej sukces, stało się grobem naszego małżeństwa. Teraz widzę, 
że nie powinniśmy się pobierać. Niestety, poniewczasie.

– Więc czemu się pobraliście?
Jake bawił się butelką piwa, zastanawiając się nad odpowiedzią.
– Jonelle była... jest bardzo piękna. Długie blond włosy, zielone oczy, zgrabne 

nogi... Wiedziałem, jaka jest, znaliśmy się od dziecka, ale uważałem, że skoro się 
kochamy,  to  wystarczy.  Wkrótce  okazało  się,  że  to  złudzenie.  Różnice  w 
charakterach  były  zbyt  wielkie  –  rzekł  z  goryczą.  –  Och,  na  początku  było 
wspaniale.  Mieszkaliśmy  w  Sydney,  a  Jonelle  pracowała  w  agencji  artystycznej. 
Nigdy nie lubiłem miasta, ale ojciec ciężko zachorował i prosił mnie, bym w jego 
zastępstwie  prowadził  interesy.  Nie  mogłem  mu  odmówić,  widząc,  w  jakim  jest 
stanie.  Jonelle  wykorzystywała  w  pracy  stosunki  uzyskane  dzięki  wejściu  do 

background image

rodziny  Tregowanów.  Była  dobra  w  tym,  co  robiła,  nie  ma  dwóch  zdań,  ale  im 
wyżej sięgały jej ambicje, tym rzadziej ją widywałem. Spędzała mnóstwo godzin w 
agencji, a potem uczestniczyła w przyjęciach „dla poszerzania kontaktów”, jak to 
nazywała. – Pokręcił głową i pociągnął łyk piwa.

– Pewnie również byłeś bardzo zajęty – zauważyła Phyllida. – Może nudziło ją 

czekanie w domu na twój powrót.

– Dlatego też zachęcałem ją do podjęcia pracy – wyznał Jake. – Gdyby nie to, 

pewnie zajęłaby się czymś innym. Początkowo wyciągała mnie na te przyjęcia, ale 
nie  pasowałem  do  towarzystwa,  więc  przestała  mnie  zapraszać.  Usiłowałem 
wszystko  uładzić,  ale  Jonelle  nie  miała  do  tego  serca.  Trzymałem  jacht  koło 
Pittwater,  myśląc, że  wspólne  weekendy wszystko  naprawią,  tylko  że  Jonelle  nie 
lubiła żeglować. Narzekała na niewygody, a brak telefonu i faksu przyprawiał ją o 
rozpacz. – Wzruszył ramionami. – Pewnie ciągnęlibyśmy tak dalej, ale udało się jej 
zaspokoić ambicje i zdobyć pracę w Kalifornii. W tym czasie umarł mój ojciec, a 
Jonelle nawet nie została na pogrzebie. Nic nie mogło jej powstrzymać.

– Uśmiechnął się gorzko. – Zamierzałem pojechać do niej po uporządkowaniu 

spraw  ojca,  ale  napisała  do  mnie,  żebym  się  nie  fatygował,  bo  znalazła  sobie 
lepszego partnera, Amerykanina.

–  Bardzo  mi  przykro  –  wybąkała  Phyllida.  Żałowała,  że  nie  ma  odwagi  go 

objąć.  Jake  opowiadał  to  wszystko  beznamiętnym  głosem,  ale  odejście  Jonelle 
musiało bardzo zaboleć tak dumnego człowieka.

– Daj spokój. Ciesz się raczej, że ty i Rupert w porę stwierdziliście, jak wiele 

was dzieli.

Phyllida  milczała,  zastanawiając  się  nad  Jakiem.  Pojęła  niechęć,  z  jaką  ją 

początkowo traktował. Ujrzał w niej kolejną Jonelle, zainteresowaną jedynie swoją 
karierą.  Niechętnie  przyznała,  że  tak  w  istocie  było.  Przedtem  nigdy  nie 
przystanęła, by  się rozejrzeć wkoło, poczuć zapach wiatru i popatrzeć,  jak słońce 
złoci trawy. Dopiero przyjazd do Australii uświadomił jej, ile straciła.

Spojrzała na Jake’a. Siedział z ponurą miną nad butelką piwa.
– Mało budująca historyjka, prawda? Niech cię to nie odstrasza od małżeństwa. 

Popatrz na Chris. Wie, że nic nie przychodzi łatwo, ale stara się. Jest miła, lojalna i 
uczciwa.

– Kocha Mike’a.
– Owszem i jest szczęśliwa, bo kocha go pomimo jego wad. Nie oczekuje, żeby 

Mike był ideałem.

– Uważałam Ruperta za ideał – uśmiechnęła się nieśmiało.

background image

– Nie wyszło mi to na dobre.
– Wszystko albo nic – podsumował Jake.
–  Owszem  –  przyznała  niechętnie.  –  Obawiam  się,  że  w  miłości  również  nie 

potrafię iść na kompromis. Jeżeli nie kocham do szaleństwa i bez granic, to wolę 
nie kochać wcale.

–  To  czemu  udawałaś,  że  wciąż  jesteś  zaręczona  z  Rupertem,  kiedy  cię  o  to 

spytałem?

To  pytanie  wytrąciło  Phyllidę  z  równowagi.  Starała  się  zapomnieć  o  tamtym 

wieczorze,  ale  wspomnienia  powróciły  ze  zdwojoną  siłą,  tamta  uwodzicielska 
atmosfera, podmuch gniewu i upojny pocałunek. Czy Jake również to pamięta? Nie 
śmiała spojrzeć na niego, by nie wyczytał prawdy z jej oczu.

Skłamała,  ukrywając  własną  słabość.  Myślała,  że  powstrzyma  w  ten  sposób 

Jake’a. Bezskutecznie.

Starała  się  nie  dopuścić  do  siebie  myśli,  że  woli  go  od  Ruperta,  chce  znów 

znaleźć się w jego ramionach, poczuć jego usta na swoich wargach i silne dłonie na 
swoim ciele.

Phyllida  aż  się  zachłysnęła  przerażona  prawdą,  którą  właśnie  odkryła.  Jake 

spoglądał na nią wyczekująco.

– Ja... uznałam to wtedy za właściwe.
We  wzroku  Jake’a  niedowierzanie  mieszało  się  z  rozbawieniem.  Czyżby  tak 

łatwo potrafił ją rozszyfrować? Gorączkowo zastanawiała się nad zmianą tematu.

– W jaki sposób trafiłeś do Port Lincoln? – spytała tak sztucznym głosem, że 

nie  zdziwiło  jej  zdumione  spojrzenie  Jake’a.  Na  szczęście  zgodził  się  zmienić 
temat.

– Po odejściu Jonelle nic nie trzymało mnie w Sydney. Miałem dość miejskiego 

życia.  Nadal  nadzorowałem  interesy  Tregowanów,  ale  bieżące  sprawy 
powierzyłem młodszemu bratu i kupiłem „Ali B”. – Poklepał kadłub. – Mnóstwo 
czasu  spędziliśmy  razem.  Upłynęliśmy  wyspy  południowego  Pacyfiku  i  całą 
Australię.  Przenosiłem  się  z  miejsca  na  miejsce,  ale  kiedy  dotarłem  do  Port 
Lincoln,  postanowiłem  zatrzymać  się  tu  na  jakiś  czas.  Założyłem  firmę,  mając 
kilka  jachtów,  a  tymczasem  interes  rozrósł  się  niepostrzeżenie.  Wciąż  jeżdżę 
regularnie do Sydney i zajmuję się naszymi interesami w Adelajdzie, ale wracam 
tu,  nawet  gdy  nie  jestem  zmęczony.  Na  pokładzie,  pod  gwiazdami,  jest  mój 
prawdziwy dom.

– Nie czujesz się samotny?
Jake popatrzył na skuloną, obejmującą rękoma kolana Phyllidę.

background image

– Nie. Ale nie twierdzę, że tak będzie zawsze.
Nastąpiła długa chwila ciszy, zakłóconej jedynie skrzypieniem liny kotwicznej 

ocierającej  się  o  kadłub.  Phyllida  wręcz  czuła,  jak  cisza  wyostrza  jej  wszystkie 
zmysły.  Serce  zwolniło  rytm  i  zorientowała  się,  że  zbyt  długo  wstrzymywała 
oddech.

Chciała coś powiedzieć, by rozładować panujące między nimi napięcie, ale nic 

nie  przychodziło  jej  do  głowy.  Zamiast  tego  wpatrzyła  się  w  wodę,  choć  nic  nie 
było tam widać oprócz odbicia gwiazd.

Wreszcie  Jake  uratował  sytuację,  oświadczając,  że  ryby  się  upiekły  i  kolacja 

gotowa. Phyllida zeszła pod pokład po sałatkę. Czuła się nieco zawiedziona tym, że 
proza życia rozwiała nagle ten miły nastrój.

W nocy, leżąc na dziobowej koi, spoglądała na drzwi kabiny i zastanawiała się, 

co  by  zrobiła,  gdyby  niespodziewanie  wszedł  Jake.  Znów  zmagała  się  z 
ogarniającym ją pożądaniem.

Jednak drzwi nie otworzyły się. Najwyraźniej Jake wolał długonogie blondynki 

od  małych  kasztanowłosych,  zwłaszcza  takich,  które  z  charakteru  przypominały 
jego poprzednią żonę.

Po  co  oddawać  się  głupim  marzeniom?  Nawet  gdyby  była  pociągająca  dla 

Jake’a,  do  czego  by  to  doprowadziło?  Kilka  wspólnych  nocy  i  niezręczne 
pożegnanie?  Wszystko  albo  nic,  przypomniała  sobie  ze  smutkiem  słowa  Jake’a. 
Miał rację.

W  głębi  serca  wiedziała,  że  nie  zadowoliłaby  ją  rola  tymczasowej  kochanki 

Jake’a. Skoro nie może mieć go na zawsze, to lepiej wcale nie zaczynać. Prędzej 
czy później będzie musiała wyjechać, a tak łatwiej o nim zapomni.

Ranek był ładny choć chłodny, a Jake tak opryskliwy, jakby nigdy nie istniała 

ciepła  atmosfera wczorajszego spaceru. Jeden z jachtów, zacumowany  po  drugiej 
stronie Reevesby, zgłosił przez radio usterkę silnika i Jake popłynął tam pontonem.

W pierwszej chwili Phyllidę ucieszyła jego nieobecność, lecz ten stan nie trwał 

długo.  Irytujący Jake był  lepszy niż jego brak. Nie  mogąc  znaleźć  sobie miejsca, 
zasiadła przy stole i na przekór wszystkiemu napisała szereg pogodnych listów do 
rodziców, brata, przyjaciół ze starej pracy i wreszcie, ociągając się, do Ruperta.

Historia  małżeństwa  Jake’a  skłoniła  ją  do  zmiany  poglądów  i  miała  wyrzuty 

sumienia  z  powodu  wypowiedzianych  ostrych  słów.  Oboje  zachowali  się 
niewłaściwie. Phyllida nie żałowała samego zerwania zaręczyn. Wolałaby jednak, 
by nie wypadło to tak nieprzyjemnie.

To  był  trudny  list  i  zmięła  mnóstwo  kartek  papieru,  zanim  go  wreszcie 

background image

skończyła. Napisała w nim, że cieszy się, iż zorientowali się w porę, że do siebie 
nie  pasują,  niemniej  przyznaje,  że  do  tej  pory  myślała  wyłącznie  o  sobie,  nie 
przejmując  się  wcale  uczuciami  Ruperta.  Dodała,  że  ma  nadzieję,  iż  nie  jest  za 
późno, by go przeprosić i że kiedy wróci do Anglii, zostaną przyjaciółmi.

Adresując  kopertę,  poczuła  się  o  wiele  lepiej,  gdy  nagle  usłyszała  warkot 

silnika. Pospiesznie ukryła korespondencję w schowku pod siedzeniem i wybiegła 
na  pokład.  Jake  przycumowywał  ponton  do  rufy.  Wstrząśnięta  radością,  jakiej 
doznała na jego widok, odezwała się wymuszenie wesołym głosem:

– Uporałeś się z tym problemem?
–  Tak  –  odburknął  Jake,  wspinając  się  na  pokład  z  typową  dla  niego 

oszczędnością ruchów.

– Co nawaliło?
– Znasz się na silnikach diesla?
– Nie – przyznała.
– To nie ma sensu, żebym ci tłumaczył.
Phyllida zacisnęła zęby. Zamierzała zachowywać się uprzejmie, ale skoro tak, 

to  proszę! Tylko pomógł  jej  przezwyciężyć nowy przypływ pożądania  wywołany 
pewnie chwilową słabością umysłu.

Przygotowując się do odbicia od wyspy, powarkiwali na siebie nawzajem. Jake 

wykrzykiwał rozkazy i złościł się, gdy Phyllida ociągała się z ich wykonaniem.

– Myślałem, że chcesz się czegoś nauczyć! – zirytował się w końcu.
–  Byle  nie  poganiania  przez  niewyżytego  kaprala  –  drażniła  się  Phyllida.  –

Następnym razem zostanę na lądzie.

– Jak chcesz, ale teraz jesteś załogą, a to oznacza, że masz robić, co ci każę!
W sumie rejs był denerwujący. Wiatr to się zrywał, to zamierał i Jake wściekał 

się.  Nie  trzeba  było  balastować  łodzi,  Phyllida  usiadła  więc  demonstracyjnie  jak 
najdalej  od  niego.  Na  próżno  wypatrywała  dziś  delfinów.  Ich  pojawienie  się 
wynagrodziłoby choć trochę cierpliwość, z jaką słuchała narzekań Jake’a.

Atmosfera  popsuła  się  do  tego  stopnia,  że  spodziewała  się,  iż  wrócą  do 

przystani,  gdy  Jake  oświadczył,  że  popłyną  na  południe,  do  zatoki  Memory, 
przylądka wystającego z półwyspu Eyre.

–  Chris  chciałaby  na  pewno,  żebym  tam  cię  zabrał  –  dodał,  jakby  się 

usprawiedliwiając.

Phyllida wolałaby, żeby była to jego inicjatywa, ale nie przyznałaby się do tego 

nawet sama przed sobą.

– Czemu ta zatoka nazywa się Memory? – zapytała tylko.

background image

–  W  1802  odkrył  je  Matthew  Flinders  –  wyjaśnił  Jake.  –  Był  wielkim 

podróżnikiem  i  parę  wysp  z  grupy  Sir  Josepha  Banksa  nosi  nazwy  okolic  jego 
rodzinnego  Lincolnshire.  W  wywrotce  łodzi  stracił  ośmiu  ludzi.  Ciał  nigdy  nie 
odnaleziono, więc tak upamiętnił zatokę.

– Wyjątkowo ponure miejsce – skrzywiła się Phyllida.
Kiedy  jednak  zakotwiczyli,  wrażenie  było  wprost  przeciwne.  Skały  ukryte  w 

gąszczu  eukaliptusów,  dęby  i  pinie,  schodzące  aż  na  brzeg,  otaczały  łagodnym 
łukiem biały piasek plaży, odbijając się w krystalicznej wodzie. Jaskrawe kolory i 
ostre światło raziły oczy Phyllidy.

Jake  przewiózł  ją  pontonem  przez  linię  dzielącą  głęboką,  błękitną  wodę  od 

jasnozielonej  zatoki  tak  przejrzystej,  że  widać  było  najmniejsze  ziarnko  piasku. 
Oznajmił,  że  musi  popracować  przy  jachcie,  ale  może  wysadzić  ją  na  brzeg. 
Phyllida zrozumiała, że nie chce, by się koło niego kręciła. I bardzo dobrze!

Stojąc  po  kolana  w  wodzie,  tuliła  do  piersi  sandałki  i  książkę  i  z  niechęcią 

obserwowała,  jak  Jake  zawraca  ponton  w  stronę,  Ali  B”.  Przypomniała  sobie,  że 
woli  siedzieć  sama,  niż  narażać  się  na  utyskiwania  Tregowana.  Odwróciła  się  i 
zaczęła brodzić po wodzie, kierując się do brzegu.

Po  chwili  siedziała  na  gorącym  suchym  piasku  i  usiłowała  skupić  się  na 

kryminale, lecz bez przerwy zerkała w stronę jachtu i kręcącego się po nim Jake’a. 
Ani razu nie spojrzał na nią. Dotknięta tym do żywego Phyllida zamknęła książkę, 
wytarła piasek ze stóp i włożywszy buty, udała się na zwiedzanie okolicy.

Wyboista,  zarośnięta  i  pokryta  kurzem  ścieżka  prowadziła  wśród  krzewów  w 

głąb  lądu.  Phyllida  dostrzegła  też  ślady  starego  pożaru  buszu.  Spalone  drzewa 
wyciągały ku słońcu poczerniałe konary. Wszystko wokół było brązowe, szare lub 
pokryte  jednostajną  zielenią,  nad  którą  widać  było  jedynie  niezmącony  błękit 
nieba.  Pod  stopami  dziewczyny  wzbijały  się  kłęby  pyłu.  Zerwała  parę  liści 
eukaliptusa, roztarta je w dłoni i przez chwilę napawała się ich ciężkim aromatem.

Żałowała,  że  nie  ma  z  nią  Jake’a.  Przytłaczała  ją  pustka  i  cisza  spotęgowana 

jego nieobecnością. Stanęła w bezruchu i popatrzyła na rozkruszone liście.

Kochała Jake’a.
Długo  trwało,  zanim  zdała  sobie  z  tego  sprawę.  To,  co  do  niego  czuła,  było 

czymś więcej niż tylko fizycznym pożądaniem. Owszem, pragnęła go, dotyku jego 
ust, mocnego ciała, ale za tym kryło się coś jeszcze.

Z  niechęcią  stwierdziła,  że  sama  obecność  Jake’a  wpływa  na  nią  kojąco. 

Zawsze  szczyciła  się  swoją  niezależnością,  ale  teraz  czuła  się  nieco  zagubiona. 
Nieważne,  czy  uśmiechał  się  do  niej,  czy  na  nią  krzyczał,  bo  dawał  jej  poczucie 

background image

bezpieczeństwa. Jake stał się jej przystanią, kotwicą...

Życie  przed  poznaniem  go  było  bezładną  bieganiną.  Wyrwał  ją  z  tego 

bezsensownego kręgu i bez niego znów wpadnie w ten wir. Phyllida zadrżała na tę 
myśl.

Szła  przed  siebie,  pochłonięta  rozmyślaniami,  nie  zastanawiając  się,  dokąd 

zmierza.  Przyznanie  się  przed  sobą,  że  pragnie  Jake’a  było  wystarczającym 
nieszczęściem, ale zakochanie się w nim, to po prostu katastrofa! Jak to się mogło 
stać?  W  jaki  sposób  wplątała  się  w  sieć  uczuć  i  pożądania?  Ogarnęło  ją 
przerażenie. Czy zdoła się uwolnić i żyć bez niego?

Phyllida nie wiedziała, jak długo  szła, dopóki nie znalazła się na  skraju cypla 

nad piękną dziką plażą. W dali ocean załamywał się na podwodnej rafie. Patrzyła, 
jak  fale  gromadzą  się  nad  błękitną  głębią,  wzbierają  i  wreszcie  załamują  się 
łagodnym łukiem, spływając zieloną kaskadą ku plaży.

Życie bez Jake’a. Jak uda się jej przetrwać kolejny wieczór ze świadomością, że 

go kocha, nie mogąc mu o tym powiedzieć? Nie, on nie może się niczego domyślić.

Poniżej,  na  plaży,  skrzył  się  biały  piasek  otoczony  ostrymi,  przybrzeżnymi 

skałami  z  jednej  strony,  a  falą  przyboju  z  drugiej.  Zupełnie  jak  ona, 
unieruchomiona  pomiędzy  świadomością,  że  kocha  Jake’a,  a  świadomością,  że 
nigdy ta jej miłość nie będzie spełniona, pomyślała z goryczą.

W pierwszej chwili wydało się to złudzeniem, lecz gdy wpatrzyła się uważniej, 

zauważyła  coś  w  rodzaju  ścieżki  prowadzącej  z  urwiska  na  plażę.  Można  zejść  i 
wejść.

Phyllidę ogarnęła nagle pokusa skorzystania z nowo odkrytej drogi, choćby po 

to, by udowodnić sobie, że jej sytuacja wcale nie jest beznadziejna. Wszystko może 
się zmienić, nawet Jake. Jeśli uda się jej dotrzeć na plażę, może nie będzie musiała 
żyć w rozpaczy.

Ostrożnie ruszyła przed siebie. Z początku nawet nie było tak źle. Potykała się 

wprawdzie  o  krzaki,  ale  grunt,  po  którym  stąpała,  wydawał  się  mocny.  Niestety, 
niżej sucha ziemia zaczynała się kruszyć i osypywać spod stóp. Popatrzyła w dół i 
przełknęła ślinę. Nie zdawała sobie sprawy, jak wysoko znajdowała się na początku 
drogi. Może to błąd? Może powinna nauczyć się żyć z tą beznadziejną miłością?

Zacisnęła zęby i  spojrzała w górę.  Oddaliła  się znacznie od  szczytu urwiska i 

wspinaczka nie wyglądała zachęcająco. Zaczęła żałować swojego pomysłu. Znów 
się wygłupiła, działając pod wpływem impulsu.

Niezręcznie odwróciła się, ale zanim zdała sobie sprawę z niebezpieczeństwa, 

noga  osunęła  się  jej  na  sypkim  podłożu  i  straciła  równowagę.  Potoczyła  się  po 

background image

krzewach, rozkładając szeroko ramiona. Krzaki były dość rzadkie, lecz zdołała się 
złapać, by złagodzić skutki upadku. Przez dłuższą chwilę leżała, przytulając twarz 
do  brudnej ziemi. Serce waliło jej jak młotem.  Nie śmiała  spojrzeć w górę ani w 
dół. Nagle nastąpił cud i ze szczytu rozległo się wołanie:

– Phyllida!
– Jake! – próbowała odkrzyknąć, lecz wydała z siebie jedynie zduszony pisk.
– Nie ruszaj się! – Schodził ku niej ze zwykłą gracją.
Phyllida nie zamierzała nawet drgnąć. Leżała, czekając na Jake’a.
Zdawało się jej, że trwa to wieczność. Każdy jego krok wywoływał osypywanie 

się  ziemi,  która  spadała  grudkami  na  jej  twarz.  Wreszcie  zjawił  się  i  ogarnęły  ją 
mocne ramiona.

– Nic ci się nie stało? – spytał szorstko, poklepując ją, jakby chciał się upewnić, 

że jest cała.

– Nic. – Przywarła do niego. – Jestem tylko trochę podrapana.
– No, to przynajmniej dobra wiadomość. Możesz wstać? Nogi uginały się pod 

nią ze strachu, lecz z pomocą Jake’a zdołała wrócić na szczyt.

Jake  miał  groźny  wyraz  twarzy,  ale  nie  powiedział  ani  słowa,  dopóki  nie 

znaleźli się z powrotem na ścieżce prowadzącej przez gąszcz.

– Na pewno nic ci nie jest?
– Czuję się świetnie – odparła niepewnym głosem.
Wiedziała,  że  miała  wyjątkowe  szczęście,  wychodząc  z  tego  bez  szwanku. 

Podkoszulek  i  szorty  były  brudne,  na  rękach  i  nogach  pojawiły  się  drobne 
zadrapania, ale wszystko skończyło się na strachu.

– W takim razie, czy mogłabyś mi wyjaśnić, co u diabła tam robiłaś? – Nigdy 

przedtem  nie  słyszała,  żeby  Jake  był  taki  wściekły.  Usta  mu  zbielały,  nozdrza 
rozdęły się, oczy miotały błyskawice.

– Chciałam zobaczyć plażę.
– Plażę? – zdumiał się. – A po co?
Spojrzała na niego bezradnie, co tylko podsyciło jego gniew.
– Nie podobało ci się tam, gdzie siedziałaś wcześniej? Większość ludzi byłaby 

zachwycona  białym  piaskiem  i  błękitnym  niebem,  ale  nie  Phyllida!  Nie,  musiała 
wybrać najbardziej niedostępne miejsce i spróbować skręcić kark, usiłując się tam 
dostać! Co cię opętało?

Phyllida  nie  mogła  mu  powiedzieć,  że  przerażała  ją  perspektywa  życia  bez 

niego i schodząc na dół, chciała wszystko odmienić.

– Nie pomyślałam – odparła, co jeszcze bardziej rozjuszyło Jake’a.

background image

–  Jak  zwykle,  co?  Przychodzi  ci  coś  do  głowy  i  pakujesz  się  w  tarapaty,  nie 

zastanawiając się nad  konsekwencjami! Co  by było, gdybym nie dostrzegł cię  na 
szczycie urwiska? Mogłabyś leżeć bardzo długo ze złamanym karkiem, zanim ktoś 
by cię odnalazł!

– Wiem, wiem, przepraszam.
Phyllida  zasłoniła  oczy  dłońmi.  Chciała  rzucić  się  Jake’owi  na  szyję  i 

rozpłakać,  usłyszeć,  że  jest  zły  dlatego,  że  bał  się  o  nią,  że  mu  na  niej  zależy. 
Jednak Jake był wciąż wściekły.

– Wciąż podkreślasz, jaka to jesteś mądra i samodzielna, tymczasem nie można 

spuścić  cię  z  oczu  na  pięć  minut.  Poszedłem  za  tobą,  kiedy  zobaczyłem,  że 
oddalasz  się  od  plaży,  ale  nie  przypuszczałem,  że  przyjdzie  ci  do  głowy  pomysł 
rzucenia się z urwiska!

– Wcale nie chciałam się rzucić!
– A szkoda i gdybym miał trochę oleju w głowie, zostawiłbym cię tam.
Jake  przez  całą  drogę  pastwił  się  nad  Phyllida,  zarzucając  jej  lekkomyślność, 

głupotę, samolubność i wołającą o pomstę do nieba nieodpowiedzialność.

Phyllida  milczała.  Miał  rację.  Ze  wstydu  gotowa  była  zapaść  się  pod  ziemię. 

Szła  za  nim  przygarbiona,  ze  spuszczoną  głową,  wciąż  wstrząśnięta  niedawną 
przygodą,  załamana  gniewem  i  pogardą  Jake’a.  Z  całej  siły  powstrzymywała 
napływające do oczu łzy.

Gdy  dotarli  do  zatoki,  Jake  wyczerpał  wreszcie  cały  zapas  obelg,  lecz  wroga 

cisza raniła ją jeszcze mocniej. Phyllida podeszła do brzegu i przemyła twarz wodą. 
Chciała umrzeć.

Kiedy  opuściła  ręce, Jake  zobaczył  wielkie oczy  w  śmiertelnie  bladej  twarzy. 

Minęła mu cała wściekłość. Objął dziewczynę i przytulił do siebie.

– Phyllido – rzekł. – Ja nie...

background image

Rozdział 8

Phyllida  nigdy  się  nie  dowiedziała,  co  Jake  chciał  jej  powiedzieć.  Od  strony 

morza  rozległo  się  nagle  wołanie  i  oboje  odwrócili  się  gwałtownie.  Przez  zatokę 
pędził w ich stronę ponton ze znajomą rosłą postacią przy sterze.

– Rod – westchnął Jake i puścił dziewczynę.
Rod  i  jego  załoga  byli  tak  zachwyceni,  mogąc  gościć  Phyllidę  i  Jake’a,  że 

zdawali  się  nie  dostrzegać  ich  wymuszonych  uśmiechów.  Przycumowali,  żeby 
urządzić  barbecue  na  plaży,  co  nie  groziło  przypadkowym  podpaleniem  buszu  i 
nalegali, by Jake i Phyllida dotrzymali im towarzystwa.

Pięciu  mężczyzn  cieszyła  obecność  kobiety.  Nasycili  się  tygodniowym 

łowieniem ryb pod czujnym okiem Roda i taka odmiana wydawała im się bardzo 
atrakcyjna.

Phyllidzie  ani  w  głowie  było  przyjęcie  na  plaży,  lecz  perspektywa  kolejnego 

wieczoru  z Jakiem,  nawet bez uprzedniej awantury,  sprawiła, że z  wdzięcznością 
przyjęła  zaproszenie.  Ku  jej  zdumieniu  Jake  nie  podzielał  tego  entuzjazmu. 
Odnosiła wrażenie, że choć marzyła mu się odmiana towarzystwa, to wolałby przez 
cały wieczór prawić jej morały.

Nie skorzystała z pontonu Jake’a i w ubraniu popłynęła do łodzi, zmywając z 

siebie  brud  i  kurz  w  krystalicznej  wodzie.  Sól  piekła  ją  w  zadrapanych  i 
pokaleczonych  miejscach.  Kiedy  na  „Ali  B”  weszła  wreszcie  pod  prysznic  i 
przebrała się w świeże ubranie, poczuła się znacznie lepiej.

Szczotkując  włosy,  doszła  do  wniosku,  że  Jake  nie  miał  prawa  tak  na  nią 

wrzeszczeć. Zgoda, pomysł zejścia na plażę był wyjątkowo idiotyczny, ale nic by 
się  nie  stało,  gdyby  nie  obsunęła  jej  się  noga.  Z  jego  zachowania  można  by 
wyciągnąć wniosek, że doszło do jakiejś strasznej tragedii!

Zanim dotarli na barbecue, Phyllida znów wmówiła w siebie niechęć do Jake’a. 

Wydarzenia ostatniego popołudnia udowodniły jej niezbicie jak bezsensowna była 
myśl,  że  się  w  niej  kiedyś  zakocha.  Przekonała  się,  że  jedynie  nią  pogardza  i 
postanowiła, że nigdy nie dowie się o jej uczuciach.

Pozostali  uczestnicy  przyjęcia  nie  zauważyli  napiętej  atmosfery  panującej 

pomiędzy  Jakiem  a  Phyllida.  Siedzieli  na  plaży  w  gasnącym  świetle  dnia  i 
spoglądali  na  dwa  jachty  zakotwiczone  na  drugim  końcu  zatoki.  Morze  było 
spokojne,  o  mlecznej, opalizującej  barwie,  a  piasek  delikatny  i  chłodny.  Phyllida 
usiadła  jak  najdalej  od  Jake’a,  pilnując  wszakże,  żeby  widział,  jak  się  świetnie 

background image

bawi.

W radosnym nastroju śmiała się i flirtowała, usiłując przekonać samą siebie, że 

nie obchodzi ją jego obojętność. Pozostali mężczyźni jawili się jej jak we mgle, a w 
przyćmionym  świetle  tylko  Jake  był  wyraźnie  widoczny  i  złościło  ją  to,  że 
dostrzega każdy grymas na jego twarzy.

Usiłował  być  uprzejmy  dla  załogi  drugiego  jachtu,  lecz  dziewczyna  widziała, 

jak nerwowo zaciska zęby i aż cały drży z wściekłości. Zamiast się tym ucieszyć, 
poczuła nagły niepokój i na przekór sobie zaczęła śmiać się jeszcze głośniej.

Przyjęcie  skończyło  się  późno.  Phyllida  życzyła  wszystkim  dobrej  nocy  i 

pomachała im na pożegnanie, gdy Jake z ponurą miną wiózł ją pontonem na „Ali 
B”.

–  Uroczy  wieczór,  prawda?  –  spytała  zaczepnie,  by  ukryć  zdenerwowanie, 

kiedy wspinała się po trapie. – Byli bardzo mili.

–  Pewnie  takie  odniosłaś  wrażenie –  parsknął  gniewnie  Jake.  –  Ja  jednak  nie 

widziałem nic miłego w grupie mężczyzn śliniących się do jednej dziewczyny!

–  Nie  pleć  bzdur  –  zaperzyła  się  Phyllida.  –  Przecież  sam  widziałeś,  tylko 

rozmawialiśmy.

– Trudno nazwać twój występ rozmową – zdenerwował się Jake. – Te chichoty, 

strzelanie  oczyma,  uwodzicielskie  uśmiechy...  Nie  widziałem  nic  równie 
oburzającego.

–  Myślałam,  że  chcesz,  abym  była  miła  dla  twoich  klientów  –  odparła, 

odgarniając  włosy  z  twarzy.  –  Bo  ty  nie  byłeś.  Nie  słyszałeś  nic  o  poprawnych 
stosunkach między ludźmi?

– Trudno to  tak określić.  Pewnie ciągną losy, komu  pierwsza przypadniesz w 

udziale.

– Jak śmiesz! – oburzyła się Phyllida.
–  Prawda  nie  poszła  ci  w  smak?  To  pewnie  skutek  długotrwałej  pracy  w 

reklamie.  Wolisz  udawać  sama  przed  sobą,  niż  spojrzeć  rzeczywistości  prosto  w 
oczy.

– Lepsze to niż być upartym i podejrzliwym! – wypaliła.
– Ale nie przejmuj się. Chris i Mike szybko wrócą i nie będziesz musiał dłużej 

znosić mojego skandalicznego zachowania!

Policzki Jake’a drgnęły nerwowo.
– Możesz mi wierzyć, nie mogę się już doczekać – rzekł przez zaciśnięte zęby. 

– Zanim się pojawiłaś, wiodłem spokojne, miłe życie. Teraz na przemian chcę cię 
udusić albo...

background image

– urwał.
– Albo co? – spytała prowokująco.
Znalazł się tuż obok niej. Podniosła głowę i na widok tego, co zobaczyła w jego 

oczach,  minęła  jej  cała  złość.  Zadrżała.  Jake  bardzo  powoli  przyciągnął  ją  do 
siebie.

– Z drugiej strony, pragnę tego – dokończył cicho i pocałował ją.
Świat rozpłynął się wokół dziewczyny wraz z jej mocnym postanowieniem, że 

zachowa  się  godnie, utrzymując dystans.  Duma nic  nie  znaczyła wobec faktu,  że 
Jake trzymał ją w ramionach. Przyszłość zniknęła wraz z dotknięciem jego warg. 
Opór zgasł niczym wątła świeczka w huraganie uczuć wywołanych pocałunkiem, 
najpierw  nieśmiałym,  jakby  obie  strony  obawiały  się  wzajemnej  niechęci,  potem 
coraz bardziej namiętnym.

Jake  smakował  jej  usta,  przeciągając  niecierpliwymi  dłońmi  po  jej  ciele,  a 

Phyllida mdlała pod tym dotknięciem, bezwiednie szepcząc jego imię. Zniewoliło 
ich  pożądanie.  Nie  było  czasu  na  rozmowy,  wyjaśnienia,  zwierzenia  bądź 
zdziwienie,  że  panujące  przez  cały  dzień  napięcie  znalazło  ujście  w  taki  właśnie 
sposób.  Gorączkowo  przywarli  do  siebie,  dotykając  się  i  całując  na  wpół 
uśmiechnięci, a na wpół zażenowani, posłuszni własnym zmysłom, bezradni wobec 
pragnień.

Palce  Jake’a  zręcznie  wyłuskały  ją  z  ubrania,  potem  sam  się  rozebrał  i  bez 

słowa  poprowadził  do  szerokiej  koi  w  kabinie  z  odsłoniętym  na  rozgwieżdżone 
niebo dachem. Uśmiechnięci sięgnęli po siebie nawzajem. Jake wsunął się na nią, 
rozkoszując się dotykiem jedwabistej skóry.

Phyllida  zadrżała  z  podniecenia,  zetknięcie  nagich  ciał  wzmogło  pragnienie 

pieszczot. Jak Cudownie było móc gładzić muskularne ciało Jake’a, wodzić dłońmi 
po jego plecach. Wreszcie mogła nacieszyć się nim do woli i to dawało jej dziwne 
ukojenie.

Podmuch wiatru zakołysał lekko „Ali B”, a fala delikatnie plusnęła o burtę, lecz 

ani  Jake,  ani  Phyllida  niczego  nie  zauważyli.  Pochłonięci  sobą,  szeptali  czułe 
słówka  niczym  największy  sekret,  potwierdzając  każde  słowo  rozkosznym 
pocałunkiem.

Phyllida  prężyła  się  w  jego  ramionach,  poddając  się  uniesieniu,  aż  wreszcie 

zatopiwszy palce we włosach Jake’a, wykrzyczała długo skrywane pragnienie.

Jake  uśmiechnął  się,  wyszeptując  kolejne  miłosne  zaklęcie,  i  wszedł  w  nią,  a 

ona,  przyjmując  go,  popatrzyła  mu  w  oczy  przez  tę  jedną  chwilę  doskonałego 
bezruchu, nim w końcu zaczęli się kochać.

background image

W narastającym rytmie doszli wreszcie do momentu, w którym było już tylko 

spełnienie, a księżyc srebrnym blaskiem zdobił ich nagie ciała.

Obudziło  ją  delikatne  kołysanie  łodzi  i  refleksy  odbitego  od  wody  światła, 

tworzące dziwne wzory na ścianach kabiny.

Przeciągnęła  się,  wciąż  pełna  cudownego  snu  i  kiedy  odwróciła  się  na  drugi 

bok,  zobaczyła,  że  obok  leży  Jake.  Wsparty  na  łokciu  obserwował  ją.  Słońce 
zmieniło mu kolor oczu na bardziej zielony. W źrenicach igrały złote błyski. Przez 
dłuższą  chwilę  przyglądali  się  sobie  w  milczeniu,  rozpamiętując  tę  długą,  pełną 
rozkoszy noc.

Phyllida nagle zawstydziła się tego, co między nimi zaszło i policzki pokrył jej 

lekki rumieniec. Chciała odwrócić wzrok, lecz błyszczące oczy Jake’a przyciągały 
jak magnes.

– Cześć – powiedziała.
– Cześć – odparł Jake i jednym uśmiechem rozproszył całe zażenowanie.
Pochylił  się, aby ją pocałować, a  Phyllida objąwszy go  ramionami, przywarła 

do niego, poddając się dłoniom kochanka.

– Nadal chcesz mnie udusić? – spytała, gdy całował jej szyję.
Jake uśmiechnął się, przesuwając usta ku jej piersiom.
–  Pewnie  doprowadzisz  mnie  do  takiego  stanu,  ale  na  razie  mam  względem 

ciebie całkiem inne plany.

Uradowana  taką  odpowiedzią  Phyllida  wyciągnęła  się  wygodnie  na  koi, 

przeciągając  palcami  po  ramionach  Jake’a.  Lubiła  czuć  prężące  się  pod  ciepłą, 
gładką skórą mięśnie.

Podziwiała  skumulowaną  w  nich  siłę,  połączoną  z  niespotykaną  płynnością 

ruchów. Nigdy się nie spieszył, nie miotał, robił wszystko ze spokojną pewnością 
siebie.  Uwielbiała  przytulać  twarz  do  jego  piersi,  wdychać  jego  zapach,  czuć  na 
sobie ciężar jego ciała. Kochała go.

Pozostając pod urokiem wspólnie spędzonej nocy, zapomniała o wczorajszych 

postanowieniach. Odsunęła od siebie myśl o rozstaniu, zlekceważyła fakt, że Jake 
nic nie wspomniał jej o swoich uczuciach. Słońce, rozświetlające spoczywającą na 
jej piersi ciemną głowę Jake’a, odsunęło w cień wszelkie obawy i wątpliwości.

Jednak rzeczywistość nie dała się tak łatwo zlekceważyć. Płomienne pocałunki 

przerwało nagle gwałtowne walenie w burtę.

– Ahoj na pokładzie! Obudziliście się już? – zawołał jakiś głos.
Jake zamarł w objęciach Phyllidy.

background image

– Chyba lepiej wyjrzę – powiedział, całując ją w ramię. – W przeciwnym razie 

wejdą na pokład, żeby to sprawdzić.

Phyllida  położyła  się  na  wznak  i  obserwowała  refleksy  światła  na  ścianach. 

Słyszała, jak  Jake rozmawia  z  kimś na  pokładzie, ale  nie  chciało  się  jej  wyjrzeć. 
Przeleżałaby tak najchętniej cały dzień.

– Zapraszają nas na śniadanie – oznajmił Jake, stając ubrany w drzwiach. – Nie 

udało mi się znaleźć odpowiedniej wymówki, a twoi zazdrośni zalotnicy za nic nie 
odpłyną, nie ujrzawszy cię ponownie.

Zarumieniła  się  i  roześmiała,  przypominając  sobie,  jak  uparcie  usiłowała 

przekonać  Jake’a,  że  się  nim  wcale  nie  interesuje.  Zastanawiała  się  nad  tym, 
wkładając szorty i bluzkę. Twarz odświeżyła zimną wodą. Dawniej nie ruszyłaby 
się z domu bez eleganckiego stroju i pełnego makijażu.

Pospiesznie wybiegła z kabiny i zobaczyła, że Jake porządkuje salon.
–  Wszystko  sprzątnięte  na  tip-top?  –  zażartowała,  głaszcząc  go  po  plecach, 

kiedy schylił się, by podnieść jej rzucony wczoraj w pośpiechu podkoszulek.

– Zmniejszam racje żywnościowe obsłudze mesy – odparł, wręczając go jej.
– Nie wiem, skąd on się tutaj wziął, kapitanie – powiedziała z niewinną minką. 

– Ręczę, że to się już nie powtórzy.

–  Nie  domagam  się  aż  tak  rygorystycznej  schludności  –  uśmiechnął  się 

znacząco. – Zostało coś jeszcze – dodał, rzucając jej szorty i majteczki. – A skoro 
mowa o porządkach, zabierz to stąd.

Wziął z półki notes i stertę napisanych przez Phyllidę listów.
– Walały się wczoraj po całej podłodze.
–  Rozkaz,  kapitanie.  –  Phyllida  zasalutowała,  strącając  przy  tym  leżący  na 

wierzchu list. Jake schylił się po niego i przestał się uśmiechać. Podał go jej z taką 
miną, że dziewczynie przebiegły ciarki po plecach.

Spojrzała na kopertę. Wielkimi literami widniało na niej: Rupert Deverell.
– Napisałam też do Ruperta... – wybąkała niepewnie.
– Widzę.
– Należą ci się pewne wyjaśnienia...
Jake przerwał jej, unosząc dłoń.
–  Niczego  nie  musisz  mi  wyjaśniać,  Phyllido  –  rzekł  przerażająco  zimnym 

tonem.

– Ależ, Jake, nie rozumiesz... – Ku jej rozpaczy tym razem przerwał jej głos zza 

burty:

– Kawa gotowa! Idziecie, czy nie?

background image

Jake  bez  słowa  odwrócił  się  i  wyszedł  na  pokład.  W  milczeniu  wsiedli  do 

pontonu.

Phyllida nie była w stanie pojąć, jak łatwo zniknęła radosna atmosfera poranka. 

Powróciły  wszystkie  dotychczasowe  wątpliwości.  Gdyby  Jake  ją  kochał,  nie 
odwróciłby  się  od  niej  z  powodu  takiej  błahostki.  Nie  mógł  jaśniej  dowieść,  że 
wczorajsza noc niczego pomiędzy nimi nie zmieniła.

–  Wyglądasz  niezbyt  zdrowo  –  powiedział  współczująco  Rod.  –  Czy 

przypadkiem nie żałujesz, że wczoraj wypiłaś za dużo wina?

Przez sekundę spojrzenia Jake’a i Phyllidy skrzyżowały się.
– Żałuję wielu rzeczy z wczorajszego wieczoru – odparła twardo, a rysy twarzy 

Jake’a znów stężały.

Pomimo  protestów  zeszli  jak  najprędzej  z  drugiego  jachtu.  Jake  twierdził,  że 

musi wracać na przystań, a Phyllida poparła go, uśmiechając się promiennie.

Nie patrzyli na siebie płynąc do „Ali B”. Jake przygotował jacht do wypłynięcia 

w tempie, które zatrwożyło dziewczynę.

Doszła do wniosku, że oboje zachowują się idiotycznie.
–  Posłuchaj,  jeśli  chodzi  o  Ruperta...  –  zaczęła,  gdy  Jake  szykował  grota  do 

postawienia, ale najwyraźniej nie był w nastroju do rozmowy.

– Nie chcę niczego słuchać o Rupercie – warknął. – Do kogo piszesz, to twoja 

sprawa. Nie interesują mnie twoje zerwane zaręczyny ani co zrobisz z tym fantem 
po powrocie do Anglii.

Zanim  zdołała  coś  powiedzieć,  przeszedł  na  dziób,  by  podnieść  kotwicę. 

Urażona do żywego poczekała, aż wróci na rufę i uruchomi silnik.

– Czy wczorajsza noc nic dla ciebie nie znaczy? – spytała cicho.
– Była fantastyczna – odparł z przerażającą obojętnością. – Nie będę udawał, że 

nie. Niemniej nie zmieni to faktu, że mieszkasz w Anglii, nie tutaj. Jeśli chodzi ci 
tylko o przelotny flirt, to bardzo mi to odpowiada, ale nic więcej. Przerobiłem już 
lekcję małżeństwa z Jonelle. Nie chcę stać się jednym z elementów twojego życia, 
wciśnięty pomiędzy pracę a inne zajęcia. Do tego wystarczy ci Rupert.

–  Jake,  ty  nic  nie  rozumiesz  –  powiedziała  błagalnym  tonem,  lecz  tylko 

rozdrażniła go jeszcze bardziej.

– Dajmy sobie z tym spokój, dobrze?
Phyllida poddała się. „Nie chcę stać się jednym z elementów twojego życia”. A 

czego  się  spodziewała?  Wczorajsza  noc  miała  wszystko  zmienić?  Te  wspaniałe 
chwile uniesienia nie wystarczyły do odmiany rzeczywistości. Jake miał rację. Nie 
należała  do  świata  wiatru  i  otwartych  przestrzeni.  Nadawała  się  jedynie  do 

background image

przelotnego flirtu.

To  określenie  zabolało  ją  najbardziej.  Być  może  dla  niego  była  to  jedynie 

przygoda, lecz dla Phyllidy stanowiła istotę miłości. Czyż nie powtarzał jej, że ją 
kocha? Widziała to również w jego wzroku.

Tępo wpatrywała się w fale, czując się biedna, chora i nieszczęśliwa.
Wiatr był łagodny. Wiał od strony rufy, więc Jake skierował grota maksymalnie 

w prawo, tak że bom tworzył niemal idealny kąt prosty z kadłubem. Zasłonięty w 
ten sposób fok trzepotał niespokojnie.

Jake  nachmurzył  się.  Siedział  przy  sterze  w  milczeniu,  z  ponurą  miną, 

odruchowo zerkając na żagle i sprawdzając wiatr. Phyllida nie miała nic do roboty, 
ale chemie słuchałaby komend Jake’a, byle tylko przerwać tę męczącą ciszę. Gdy 
się wreszcie odezwał, omal nie podskoczyła.

– Przejmij ster – rzekł oschle.
Phyllida nerwowo wykonała polecenie.
– Co chcesz zrobić?
–  Przejdę  na  dziób,  żeby  przygotować  fok  do  żeglowania  „na  motyla”.  Jeśli

odwrócę  go  w  przeciwną  stronę  i  zamocuję  do  spinakera,  również  złapie  wiatr  i 
będziemy płynęli szybciej.

– A co ja mam robić?
Jake pokazał jej kompas.
– Utrzymuj kurs i nie pozwól, żeby łódź minęła rufą linię wiatru, jasne?
Skinęła głową. Niewiele z tego rozumiała, ale gdyby się dalej dopytywała, Jake 

niechybnie odgryzłby jej głowę.

Jake  odwiązał drążek spinakera i  wspiął się  na  kokpit,  żeby przejść na dziób. 

Phyllida  odruchowo  wiodła  za  nim  wzrokiem.  Nie  patrzyła  na  niego  od  chwili 
kłótni,  ale  teraz,  gdy  odwrócił  się  do  niej  tyłem,  wpatrywała  się  w  jego  szerokie 
ramiona, wąskie biodra i mocne, ogorzałe nogi. Niestety, spuściła przy tym z oczu 
kompas.

Zatopiona  we  wspomnieniach  nie  zauważyła,  że  słabiej  trzyma  ster.  „Ali  B” 

minął linię wiatru i  ciężki bom przeleciał na drugą stronę łodzi. Z przerażającym 
trzaskiem uderzył Jake^ w plecy i ten wyleciałby jak nic za burtę, gdyby nie upadł 
na reling. Leżał bez ruchu.

– Jake! – Phyllida złapała kiwający się bom i podeszła do Jakea. – Jake... o mój 

Boże! Jake, nic ci nie jest?

Przez jedną straszną chwilę pomyślała, że go zabiła, lecz poruszył się i jęknął. 

Phyllida zalała się łzami.

background image

– Jake, przepraszam... nie wiedziałam... jesteś ranny?
Jake z dużym wysiłkiem usiadł i odepchnął ją od siebie.
– Co się stało? – jęknął, łapiąc się za głowę.
– To bom... przeleciał na drugą stronę, zanim zdołałam cokolwiek zrobić.
–  Mówiłem  ci,  żebyś  nie  przechodziła  linii  wiatru.  –  Jake  zdołał  wrócić  do 

kokpitu i ciężko opadł na siedzenie.

Łódź kręciła się na wietrze. Oba żagle zwisały w łopocie.
– Co mam robić? – spytała przerażona Phyllida.
Rozglądała się nerwowo, wypatrując innego jachtu. Jeśli Jake jest ciężko ranny, 

nie  zdoła  sama  doprowadzić  „Ali  B”  do  portu.  Nigdy  w  życiu  nie  czuła  się  taka 
bezradna.

– Niczego nie ruszaj – jęknął, zamykając oczy.
– Ale my dryfujemy!
Jake, krzywiąc się z bólu, wstał i rozejrzał się. Brzeg był oddalony o parę mil.
– Na nic nie wpadniemy – powiedział z trudem i położył się, znów zamykając 

oczy. – Będę czuł się o wiele bezpieczniej, jeśli usiądziesz spokojnie i nie będziesz 
nic robić.

Upłynęło  sporo czasu, zanim się  podniósł. Nie  chciał, by  mu w  czymkolwiek 

pomagała. Nie pozwolił się nawet dotknąć. Odtrącona, przerażona i pełna poczucia 
winy Phyllida przycupnęła w kącie, patrząc, jak Jake zmusza się, by zasiąść przy 
sterze.

– Może zejdziesz na dół i położysz się – zaproponowała.
–  A  kto  będzie  sterował?  Może  ty?  –  mruknął  w  odpowiedzi.  –  Gdybym 

wyleciał  nieprzytomny  za  burtę,  utonąłbym,  a  ty  nawet  nie  umiałabyś  zrobić 
zwrotu, żeby mnie wyłowić.

– Przepraszam...
Jake zignorował przeprosiny.
– Miałaś tylko trzymać ster i nie schodzić z kursu, ale nie potrafiłaś się skupić 

nawet przez dwie minuty!

–  Nie  wiedziałam,  o  co  ci  chodzi  –  odparła  ze  łzami  w  oczach.  –  Po  raz 

pierwszy weszłam na łódź przed dwoma dniami, więc nie spodziewaj się, że będę 
zaraz kapitanem Cookiem!

– Jeśli nie rozumiałaś, czemu mnie nie spytałaś?
– Ponieważ zachowujesz się wtedy bardzo nieprzyjemnie. Jak mam się czegoś 

nauczyć, skoro ciągle na mnie krzyczysz?

Phyllida nie pamiętała, jak udało im się wrócić na przystań. Wiedziała tylko, że 

background image

nigdy już nie chciałaby przeżyć tego po raz drugi.

Bała się o Jake’a, który uporczywie odmawiał przyjęcia jakiejkolwiek pomocy. 

Był cały obolały, lecz oskarżał Phyllidę o wszystko, od charakteru począwszy, na 
aprowizacji jachtów kończąc. Najwyraźniej sprawiało mu to ulgę. Zanim dobili do 
pomostu, była blada z wściekłości, wstydu i upokorzenia.

Jake  nie  chciał,  żeby  towarzyszyła  mu  w  drodze  do  szpitala,  więc  zajęła  się 

czyszczeniem łodzi. Pomyślała przy tym ze smutkiem, że tylko do tego się nadaje. 
Po skończonej pracy zastała w domu Jake’a.

– Co powiedział lekarz?
–  Trzy  złamane  żebra,  głębokie  otarcia  i  lekki  wstrząs  mózgu.  Czuję  się  jak 

spracowany worek treningowy. Kazał mi odpocząć, więc idę do łóżka.

– Czy mogę coś dla ciebie zrobić? – spytała nieśmiało.
Odwrócił się w progu sypialni.
– Owszem – rzekł z brutalną szczerością. – Choć na chwilę zejdź mi z oczu.
Phyllida osunęła się na krzesło i zakryła twarz dłońmi. Gorące łzy spłynęły jej 

po policzkach. Jeszcze rano całował ją i szeptał czułe słówka, a teraz znów stał się 
obcym człowiekiem. Czuła, jakby w sercu przewalały się ostre muszelki drapiąc i 
raniąc,  gdy  obmywała  je  wzbierająca  fala  rozpaczy.  Jakże  naiwnie  wierzyła,  że 
wspólnie  spędzona  noc  rozwiąże  wszystkie  problemy!  Liczyła  się  tylko  miłość 
fizyczna, a teraz wszystko układało się jak najgorzej.

Przesiedziała tak  cały  wieczór,  rozpamiętując wczorajszą  noc  i  myśląc  o  tych 

następnych  samotnych,  które  przyjdzie  jej  spędzić  bez  Jake’a.  Będzie  musiała 
zadowolić  się  jedynie  wspomnieniem  jego  ust,  rąk,  ciała...  Kiedy  zadzwonił 
telefon, w pierwszej chwili nie chciała podnosić słuchawki, lecz przemogła się w 
końcu.

– Phyllida? – usłyszała głos Chris. – Co się tam, u diabła, dzieje?
–  Nic  –  odparła  z  wysiłkiem. –  Jestem  po  prostu  zmęczona.  Miałam  ciężki 

dzień. Jak się czuje Mike? – spytała szybko, zanim Chris zaczęła wypytywać ją o 
szczegóły.

–  Słaby,  ale  wreszcie  wstał  z  łóżka.  Dlatego  właśnie  dzwonię.  Wracamy  za 

tydzień.

Pogadały  przez  chwilę.  Chris  była  taka  rozradowana,  że  Phyllida  również 

usiłowała zdobyć się na pogodniejszy ton. Nie zwiodła jednak kuzynki.

– Coś cię jednak trapi – zauważyła podejrzliwie.
Phyllida zawahała się. Nie chciała opowiadać Chris o Jake’u. Zmartwiłaby się, 

wiedząc, jak nieszczęśliwa jest jej kuzynka, a poza tym, sprawy związane z Jakiem 

background image

były  zbyt  świeże  i  bolesne.  Musiała  jednak  powiedzieć  coś,  co  zabrzmiałoby  w 
miarę wiarygodnie.

– Tęsknię do Ruperta – skłamała na poczekaniu.
– Rupert? Wydawało mi się, że to ty zerwałaś zaręczyny.
–  Owszem,  ale...  –  plątała  się  przez  chwilę.  –  Miałam  dość  czasu,  żeby 

wszystko  przemyśleć.  Nie  sądziłam,  że  będzie  mi  go  brakowało.  –  Mało 
przekonująco, ale mniejsza z tym. Teraz już nic nie miało znaczenia.

Chris  zdziwiła  się,  jednak  wyraziła  swoje  współczucie  i  Phyllida  poczuła  się 

głupio, że ją oszukuje.

– Nie chciałabym cię obarczać moimi problemami – rzekła, pragnąc zakończyć 

rozmowę.

– Nic nie szkodzi. To dla mnie miła odmiana pomartwić się o kogoś innego niż 

Mike – odparła radośnie Chris.

Jake był naburmuszony i zgryźliwy przez kilka następnych dni. Powarkiwał na 

wszelkie  sugestie  ponownego  skonsultowania  się  z  lekarzem.  Załamana 
dziewczyna  odgrodziła  się  od  niego  barierą  niechęci  i  w  miarę  możliwości 
schodziła mu z drogi.

Nie  mogła,  rzecz  jasna,  unikać  go  zupełnie.  Spotykali  się  w  biurze,  dokąd 

przychodziła  po  czystą  bieliznę  pościelową,  ocierali  się  też  o  siebie  na  wąskim 
pomoście. Myślała wtedy, że popłacze się z żalu i chęci, by się do niego przytulić.

Jake  prawie  sienie  odzywał  i  jakby  celowo  jątrząc  jej  rany,  mnóstwo  czasu 

spędzał  z  kręcącą  się  po  przystani  Val,  bezlitośnie  dopatrując  się  wszelkich 
uchybień  w  pracy  Phyllidy.  Dziewczyna  zaciskała  zęby  i  harowała  jak  koń.  Nie 
płakała.

Nocami  leżała  w  łóżku  i  wpatrując  się  w  sufit,  wspominała  wpadające  przez 

otwarty  luk  „Ali  B”  światło  księżyca.  Nie  stać  jej  było  nawet  na  łzy.  Usiłowała 
optymistycznie  spoglądać  w  przyszłość  i  układać  nowe  plany,  ale  runął  jej  cały 
świat i nie potrafiła wyobrazić sobie życia bez Jake’a i kołyszących się w przystani 
jachtów.

Mike przychodził coraz szybciej do zdrowia i niebawem miał wrócić  razem z 

Chris. Phyllida nie wiedziała, czy cieszyć się z tego, że skończy się ta koszmarna 
sytuacja, czy martwić zbliżającym się rozstaniem z Jakiem.

Na  trzy  dni  przed  powrotem  kuzynki  znów  czyściła  „Valli”.  Znała  już 

wszystkie  łodzie  jak  starych  przyjaciół  i  czuła,  że  będzie  jej  ich  brakowało  tak 
samo jak niebieskiego nieba, jaskrawego słońca i szumu fal.

background image

Zwinęła brudną bieliznę w wielki węzeł i zaniosła do biura. Jake siedział nad 

rachunkami.  Nie  spojrzał  na  nią,  lecz  nagłe  napięcie  mięśni  powiedziało  jej,  że 
zdaje sobie sprawę z jej obecności.

Chciałaby podejść do niego, objąć  i powiedzieć,  że go kocha. Pragnęła, by  w 

zamian uśmiechnął się do niej, pocałował. ..

Na  co  komu  marzenia?  Niczego  nie  naprawią.  Zamiast  objąć  Jake’a, 

przycisnęła mocniej brudną bieliznę. Zaniosła ją do składziku, wrzuciła do kosza i 
zaczęła przygotowywać czystą zmianę.

W  sąsiednim  pokoju  skrzypnęło  krzesło  Jake’a,  który  wstał,  by  powitać 

jakiegoś przybysza.

– W czym mogę pomóc? – spytał zmęczonym, niezbyt zachęcającym głosem.
Wywiązała  się  rozmowa,  w  trakcie  której  padło  imię  Phyllidy.  Zdumiona 

podeszła do drzwi, a stos czystej bielizny wypadł jej z rąk na podłogę.

– Rupert!

background image

Rozdział 9

Rupert  uśmiechał  się.  W  porównaniu  z  Jakiem  wyglądał  na  opanowanego, 

pełnego godności i nieco nierealnego, bladego dżentelmena.

– Phyllido, kochanie.
Jake  popatrzył  najpierw  na  patrycjuszowską  głowę  Ruperta,  potem  na 

dziewczynę. Rysy mu stężały.

– To chyba bardzo poufały zwrot – rzekł lodowatym tonem.
–  Owszem,  wyjątkowo  osobisty  –  odparł  Rupert  i  odwrócił  się  w  stronę 

Phyllidy.  –  Kochanie,  czy  jest  tu  gdzieś  miejsce,  gdzie  będziemy  mogli 
porozmawiać na osobności?

Zerknęła  bezradnie  na  Jake’a.  Jego  oczy  miotały  błyskawice.  Szurnął  głośno 

krzesłem, wstając z miejsca.

– Możecie zostać tutaj, byle nie za długo. Phyllida ma mnóstwo roboty, a ja nie 

płacę jej za plotkowanie przez cały dzień – rzucił z wściekłością.

Rupert spojrzał na niego ze źle skrywaną niechęcią.
–  To  coś  poważniejszego  niż  plotki  –  powiedział.  –  Nie  widziałem  Phyllidy 

przez dwa miesiące i mamy mnóstwo spraw do omówienia.

– W takim razie proponowałbym, żeby omawiała je w czasie wolnym od pracy. 

Macie pięć minut, ale z resztą spraw będzie pan musiał wstrzymać się, dopóki nie 
skończy roboty. – Popatrzył kamiennym wzrokiem na Phyllidę. – Gdyby ktoś mnie 
potrzebował, będę na „Calypso”.

To ja cię potrzebuję, chciała krzyknąć. Patrzyła w ślad za nim, jak idzie wzdłuż 

pomostu.  Zniknęła  gdzieś  nienaturalna  sztywność  ruchów  i  wydawało  się  jej,  że 
Jake bez słowa jakby odpływał z jej życia.

– Wyjątkowo ponury facet – stwierdził Rupert, zamykając drzwi. – Jak doszło 

do tego, że pracujesz dla takiego typka?

– To długa historia.
Pochyliła się i  zaczęła zbierać upuszczoną na  podłogę bieliznę. Przycisnęła ją 

do  piersi,  nim  znów  spojrzała  na  Ruperta.  Jego  obraz  zatarł  się  w  pamięci 
dziewczyny przez ostatnie kilka tygodni, jednak na pierwszy rzut oka wcale się nie 
zmienił.

Te same ciemnozłote włosy, które niegdyś kochała, takie same niebieskie oczy i 

nieco  arogancki  wyraz  twarzy.  Był  najprzystojniejszym  mężczyzną,  jakiego 
spotkała. Przyznała w duchu, że choć tak jest nadal, w przeciwieństwie do Jake’a, 

background image

jego widok nie wywołuje u niej przyspieszonego bicia serca ani innych sensacji.

–  Co  za  niespodzianka  –  powiedziała  z  wysiłkiem.  Czuła  się  zbita  z  tropu 

zjawieniem się Ruperta. – Jak, u licha, mnie znalazłeś?

Rupert  wyglądał  na  nieco  rozczarowanego,  bo  chyba  spodziewał  się,  że 

Phyllida rzuci mu się na szyję.

–  Po  prostu  przyleciałem  z  Londynu  –  wyjaśnił.  –  Sądziłem,  że  zastanę  cię u 

kuzynki,  ale  sąsiedzi  poinformowali  mnie,  że  najprawdopodobniej  jesteś  na 
przystani. Tak więc – uśmiechnął się i rozłożył ręce – jestem.

– Zawsze  wyrażałeś się  pogardliwie o Australii – zaśmiała się, kładąc pościel 

na krześle.

Pewnego razu, gdy byli jeszcze zaręczeni, zaproponowała mu, by tu przyjechali 

i  żeby  Rupert  poznał  Mike’a  i  Chris.  Wyśmiał  ten  pomysł,  twierdząc,  że  to 
barbarzyński kraj i ma dużo ciekawszych rzeczy do zrobienia, niż spędzać wakacje 
fotografując kangury, oganiając się przy tym od milionów much.

– Nie przyjechałeś tu chyba w interesach?
– W sprawie prywatnej – powiedział Rupert. Podszedł bliżej i wziął ją za rękę. 

– Przyjechałem, żeby cię odnaleźć, Phyllido. Chcę zabrać cię do domu. Byłem zły 
po  tej  okropnej  kłótni,  ale  po  twoim  odejściu  zrozumiałem,  jak  bardzo  mi  cię 
brakuje. Przemyślałem wszystko i wiem, że powinienem bardziej współczuć ci po 
stracie  pracy.  Teraz  rozumiem,  ile  to  dla  ciebie  znaczyło  i  jeśli  po  ślubie  chcesz 
nadal pracować, nie mam nic przeciwko temu.

Phyllida spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– To znaczy, że nadal chcesz się ze mną ożenić? – Nie mogła wprost uwierzyć, 

że jest to dla niego oczywiste.

–  No  jasne,  że  tak.  –  Rupert  objął  ją,  oczekując  gorącego  powitania.  Zrobił 

zbolałą minę, kiedy się wyrwała. – W czym problem, kochanie?

W tym, że nie był Jakiem. Phyllida obronnym gestem skrzyżowała ręce.
Kiedy cisnęła pierścionek Rupertowi w twarz, zapragnęła, by pożałował, że nie 

współczuł  jej.  Owszem,  pożałował.  Jej  życzenie  się  spełniło.  Powiedział,  że  ją 
kocha i docenił jej ambicje zawodowe. Dokładnie tak, jak tego wówczas pragnęła. 
To  powinno  stać  się  wspaniałym  zakończeniem  dzielącego  ich  nieporozumienia. 
Baśń  stała  się  rzeczywistością,  ale  Phyllida przestraszyła  się,  widząc,  że  to  nie  o 
tego księcia jej chodzi.

Jak ma to wytłumaczyć Rupertowi? Zawahała się. Pragnęła wyznać mu prawdę, 

nie  raniąc  przy  tym  jego  uczuć.  Przyleciał  aż  z  Anglii,  żeby  się  z  nią  zobaczyć. 
Nieuprzejmością  byłoby  zakomunikować  mu  na  wstępie,  że  niepotrzebnie  się 

background image

fatygował. Musi mu o tym powiedzieć w bardziej odpowiedniej chwili, zasługiwał 
przynajmniej na to.

Rozejrzała się po biurze.
– To nie jest właściwe miejsce do rozmowy – wykręciła się. – Jesteś zmęczony. 

Może lepiej porozmawiajmy o wszystkim, kiedy się porządnie wyśpisz.

– Oczywiście – uśmiechnął się Rupert, przekonany że Phyllida łatwo się z nim 

zgodzi. – W końcu  zjawiłem się  bez uprzedzenia. Pewnie dlatego tak dziwacznie 
się zachowujesz.

Miała już na końcu języka, że w jej zachowaniu nie ma niczego dziwacznego, 

ale pohamowała się. Nie chciała wszczynać kłótni.

Jake’a  zastała  na  „Calypso”  z  furią  polerującego  słupki  relingu.  Zobaczył,  że 

nadchodzi i wytarł dłonie w szmatę.

– A więc to jest Rupert – parsknął. – Bardzo arystokratyczny! Mam nadzieję, że 

się nie obraził, bo zapomniałem przed nim dygnąć?

Phyllida zacisnęła dłonie w pięści.
– Nie wspominał o tobie.
– A swoją drogą, co on tu robi?
– Wydaje mi się, że to nie twój zakichany interes! – uniosła się.
–  Może  jednak  zgadnę  –  powiedział  ironicznie  Jake,  zabierając  się  znów  do 

polerowania. – Przyjechał tu, by wyswobodzić cię z niewoli i przywrócić na łono 
rodziny,  gdzie  będziesz  mogła  skorzystać  ze  swoich  zdolności  organizacyjnych, 
opiekując się starszyzną rodową. Koniec z gotowaniem i sprzątaniem! Niestety, nie 
mogę  się  oprzeć  wrażeniu,  że  szybko  ci  się  to  znudzi,  Phyllido.  Rupert  nie  jest 
odpowiednim mężczyzną dla takiej kobiety, jak ty.

– Wystarczyło mu odwagi, żeby przyznać się do błędu, na co ciebie nie stać! –

wypaliła bez zastanowienia. Chwyciła głęboki oddech i policzyła do dziesięciu. –
Rupert  jest  zmęczony  –  dodała  spokojniejszym  tonem.  –  Zabiorę  go  do  domu 
Chris,  żeby  mógł  się  wyspać.  Wynajął  samochód,  więc  skorzystam  z  okazji  i 
wezmę od ciebie swoje rzeczy.

– Bardzo sprytnie! – zadrwił Jake. – Jesteś pewna, że poradzi sobie bez lokaja?
Phyllida zignorowała tę zaczepkę.
– Wrócę po południu taksówką.
– Nie trudź się. Nie zamierzam wyrywać cię z ramion kochanka, który przebył 

taki szmat drogi, żeby cię utulić.

–  Myślałam,  że  nawał  pracy  nie  pozwala  mi  oderwać  się  na  dłużej  niż  pięć 

minut.

background image

Jake nałożył trochę pasty na szmatę i zabrał się za następny słupek.
– Firma nie zawali się bez ciebie. Przedtem radziłem sobie sam, poradzę więc i 

teraz.

Tylko czy ona poradzi sobie bez niego?
– W takim razie będę tu z samego rana.
Ponieważ  Jake  nie  odpowiadał,  westchnęła  i  poszła.  Kiedy  się  obejrzała, 

zobaczyła jednak, że odłożył szmatę i patrzy w ślad za nią.

Podczas gdy Rupert spał, Phyllida siedziała na ocienionym tarasie i przyglądała 

się  różowym  i  szarym  australijskim kaktusom,  pieniącym się  dziko wzdłuż  drogi 
pomiędzy  wysokimi  kauczukowcami.  Poprosiła  go  o  czas  do  namysłu,  a  Rupert 
zgodził się nie nalegać.

Wiedziała, że musi wszystko  przemyśleć.  Przedtem  myliła się, skąd pewność, 

że  i  tym  razem  nie  popełnia  błędu?  Być  może  Jake  miał  rację  i  było  to  tylko 
chwilowe  zauroczenie,  które  minie,  gdy  wróci  do  dawnego  trybu  życia.  Dla 
przyzwoitości  powinna  dać  Rupertowi  szansę  ma  przypomnienie  jej  o  ważnych 
niegdyś dla niej sprawach.

Przed przeprowadzeniem się do  Jake’a opróżniła lodówkę, więc musieli  pójść 

coś  zjeść. Wiedząc, jakim jest snobem, zaprowadziła go do  najlepszego lokalu w 
mieście, lecz drażnił ją jego chłodny ton i wyniosłe spojrzenie.

– Liedermann, Marshall i Jones dopytywali się o ciebie – powiedział, gdy już 

złożyli zamówienie. – Chodzą słuchy, że chcą cię na nowo przyjąć. W istocie Barry 
Shillingworth  prosił,  żebyś  skontaktowała  się  z  nim  natychmiast  po  powrocie.  –
Dotknął jej dłoni. – Jak widzisz, kochanie, wszyscy cię potrzebujemy.

Wszyscy,  z  wyjątkiem  Jake’a,  pomyślała  z  żalem.  Delikatnie,  by  nie  urazić 

Ruperta, cofnęła dłoń. Odwróciła wzrok i natrafiła na znajome spojrzenie zielonych 
oczu.

Doznała  szoku.  Poczuła  się  tak  wstrząśnięta,  jakby  nagle  stanęła  nad 

przepaścią. Przez chwilę pragnęła, by jej myśli dotarły do Jake’a, lecz spostrzegła, 
że siedzi w towarzystwie Val, a kelner podaje im jedzenie.

To  tu  właśnie  z  nią  przychodził!  Chora  z  zazdrości  popatrzyła  niechętnie  na 

Jake’a. Jej spojrzenie było wrogie, jego chłodne i oskarżycielskie.

–  Jakoś  nie  wyrażasz  nadmiernego  entuzjazmu  –  zauważył  Rupert  i  Phyllida 

zmusiła się, by zwrócić na niego uwagę.

–  Bujasz  gdzieś  w  obłokach!  Zawsze  miałaś  fioła  na  punkcie  tej  cholernej 

pracy.

–  Przepraszam,  Rupercie.  –  Bezradnie  wzruszyła  ramionami.  –  To  wszystko 

background image

dzieje się zbyt szybko. Muszę się z tym oswoić.

– Nie bardzo rozumiem, z czym – zdenerwował się nieco.
– Nie ma nad czym deliberować. Po powrocie wszystko będzie tak jak dawniej. 

Chyba tego właśnie chciałaś.

–  Od  przyjazdu  do  Australii  miałam  mnóstwo  czasu  na  przemyślenia  –

próbowała wyjaśnić. – Nie rozumiesz? Nie mogę po prostu udawać, że LMJ mnie 
nie wylali ani że się nie posprzeczaliśmy.

Rupert spojrzał na nią z niedowierzaniem.
–  Taka  okazja  już  się  nie  powtórzy.  Z  tego,  co  mówił  Barry,  możesz  nawet 

spodziewać się awansu. Nigdy nie ociągałaś się z chwytaniem takich możliwości.

– Nie – przyznała niechętnie. – Wiem, że oparłam całe moje życie na pracy. Ale 

teraz  miałam  okazję  spojrzeć  na  to  wszystko  z  dystansu.  Nie  wiem,  czy  chcę 
jeszcze wrócić do reklamy.

Twarz Ruperta pojaśniała z zadowolenia.
–  To  znaczy,  że nie  chcesz  już pracować?  W  takim razie  możemy  się  pobrać 

natychmiast po powrocie.

– Nie w tym sensie – powiedziała szybko, zanim Rupert zabrnął zbyt głęboko w 

niebezpieczny dla niej temat. – Po prostu w tej chwili sama nie wiem, czego chcę.

– Zmieniłaś się. – Rupert spojrzał na nią, jakby widział ją po raz pierwszy w 

życiu.

Phyllida znów napotkała spojrzenie Jake’a.
– Owszem, zmieniłam się.
Rupert był uszczęśliwiony zmianą nastawienia Phyllidy do jej  kariery, ale nie 

mógł wprost uwierzyć, że dziewczyna unika jakiejkolwiek wiążącej odpowiedzi.

– Za parę dni możemy być z powrotem w Anglii – powiedział. – W tej sytuacji, 

nic cię tu już nie trzyma.

–  To  nie  żarty  –  odparła  ostrożnie.  –  Muszę  się  przespać  z  tym  problemem, 

Rupercie. Nie chcę w pośpiechu podejmować kolejnej decyzji.

Kolacja  dłużyła  się  w  nieskończoność.  Phyllida  z  całych  sił  starała  się  nie 

spuszczać wzroku z Ruperta, lecz odruchowo zerkała wciąż w stronę Jake’a i Val.

Wreszcie, ku jej uldze, Jake i Val wstali. Po chwili zdała sobie jednak sprawę, 

że muszą przejść obok nich i znów się najeżyła.

Val zatrzymała się zdumiona na widok Phyllidy.
– Cześć, nie wiedziałam, że tu bywasz.
– Świat jest mały – uśmiechnęła się niepewnie Phyllida. Spojrzała na Jake’a. –

Cześć – dodała chłodno, jakby nie rozstali się przed paroma godzinami.

background image

–  To  jest  narzeczony  Phyllidy  –  zaanonsował  ironicznie  Jake.  –  Rupert, 

prawda?

–  Rupert  Deverell  –  powiedział  z  godnością  Anglik.  Spojrzał  na  Jake’a,  nie 

wiedząc, czy ma się obrazić z powodu kpiącego tonu, jakim został przedstawiony 
uroczej blondynce.

–  Myślałem,  że  chcieliście  zostać  sam  na  sam  –  nacierał  Jake.  –  Czyżby 

zabrakło już wspólnych tematów?

– Oczywiście, że nie – odparł Rupert z godnością. – Jednak człowiek musi jeść.
–  Gdybym  to  ja nie widział  narzeczonej przez  dwa  miesiące,  nie  zwracałbym 

uwagi  na  jedzenie  –  powiedział  Jake.  –  W  dodatku,  gdyby  tą  narzeczoną  była 
Phyllida, nie puściłbym jej samej nawet na miesiąc.

– Co to ma znaczyć? – spytał wojowniczo Rupert, unosząc się z krzesła.
–  Tylko  tyle,  że  sam nie  ma narzeczonej,  bo  żadna  dziewczyna nie  chciałaby 

wyjść za mąż za takiego podejrzliwego i zaborczego osobnika – wtrąciła Phyllida, 
spoglądając  nienawistnie  na  Jake’a.  Posadziła  Ruperta  z  powrotem  na  krzesło. 
Usiadł, mamrocząc coś gniewnie.

– Nie wiedziałam, że jesteś zaręczona – powiedziała szybko Val, by zdusić w 

zarodku kiełkującą awanturę.

– Naprawdę? – Phyllida spojrzała z irytacją na Jake’a.
Czemu nazwał Ruperta jej narzeczonym? Przecież powiedziała mu prawdę na 

jachcie. Nie śmiała jednak zaprzeczyć w obecności Ruperta. Wolała wyjaśnić mu w 
cztery oczy, że nie zmieniła zdania w sprawie ich małżeństwa.

– Gdybym wiedziała, że tu jesteście, zaprosiłabym cię wraz z narzeczonym do 

naszego  stolika  –  ciągnęła  Val,  poprawiając  dłonią  jasne  włosy.  –  Planujemy 
podróż dookoła świata i przydałyby się nam twoje porady kulinarne. Żadne z nas 
nie zastanawiało się nad tą stroną rejsu, prawda, Jake?

Dla  Phyllidy  był  to  kolejny  cios.  Jake  i  Val  planowali  wspólny  rejs  dookoła 

świata? Co noc będą leżeć na szerokiej koi, a światło księżyca będzie opromieniało 
ich  swym  blaskiem.  Jake  i  Val  błądzący  po  pustych  plażach  w  promieniach 
zachodzącego słońca. Chciała się zerwać i krzyknąć: „Nie”, by zetrzeć ten głupawy 
uśmieszek z twarzy Val i oświadczyć, że Jake należy do niej.

Usta miała zdrętwiałe, gardło ściśnięte i suche.
–  Czyżby  Jake  ci  nie  wspominał,  że  jestem  niezbyt  przydatna  na  jachcie?  –

Popatrzyła  na  niego,  pragnąc  mu  przypomnieć,  jak  przytuleni  do  siebie 
obserwowali  wyskakujące  z  wody  delfiny,  jak  rozmawiali  o  zmierzchu  i  jak 
namiętnie kochali się owej nocy pod gwiazdami.

background image

Jake odwzajemnił spojrzenie, w pociemniałych z gniewu oczach wyczytała, że 

pamięta wszystko aż za dobrze i jest zły, że mu to przypomina.

Rupert roześmiał się z niedowierzaniem.
–  Nie  mów  mi,  że  żeglowałaś, kochanie.  Wobec  tego,  najwyższy  czas  zabrać 

cię do domu, zanim staniesz się prawdziwą sportsmenką. Wolę cię jako domatorkę, 
szczególnie w łóżku!

Jake zrobił straszną minę, a Phyllida przestraszyła się, że rzuci się na Ruperta. 

Jednak tylko ścisnął rękę Val tak mocno, że dziewczyna jęknęła.

– Wobec tego nie będziemy cię fatygować – oznajmił twardo. – Pewnie chcesz 

jak najszybciej wrócić do domu.

–  Coś  takiego  –  powiedział  Rupert,  spoglądając  z  wściekłością  w  ślad  za 

Jakiem. – Za kogo ten śmieć się uważa?

Phyllida odprowadzała wzrokiem wychodzącego z restauracji Jake’a. Bez niego 

sala wydawała się zimna i pusta.

–  Nie  zawsze  jest  taki.  –  Przypomniała  sobie  uśmiech  Jake’a,  szeptane  przez 

niego miłosne zaklęcia.

–  Nie  wiem,  co  ta  jego  przyjaciółka  w  nim  widzi  –  warknął  Rupert,  wciąż 

poruszony zajściem.

Jego  przyjaciółka  Val.  Szczęściara,  będzie  mogła  co  rano  budzić  się  w  jego 

ramionach.

–  Pewnie  wie  swoje  –  powiedziała  cicho.  Nieważne,  jak  niemiły  potrafił  być 

Jake. Ona też wiedziała.

–  Zaczynam  myśleć,  że  między  wami  coś  zaszło  –  wyznał  Rupert.  –  Jak  on 

patrzył  na  ciebie  i  na  mnie!  Gdyby  spojrzenie  mogło  zabijać,  zostałaby  ze  mnie 
mokra  plama  na  ścianie.  No,  ale  skoro  wybiera  się  z  tą  dziewczyną  w  podróż 
dookoła świata, to chyba nie jest tobą zainteresowany. Więc jednak doszło między 
wami do czegoś, czy nie?

– Nie – powiedziała ze smutkiem Phyllida. – Do niczego nie doszło.

Rano zamówiła taksówkę.
– Ale przecież ja tu jestem! – zaprotestował Rupert, gdy  poinformowała  go o 

tym. – Ten osobnik chyba się ciebie nie spodziewa?

–  Łodzie  wymagają  przygotowania  –  odparła,  chociaż  skończył  się  gorący 

okres  i  na  ten  weekend  nikt  nie  wyczarterował  żadnego  jachtu.  –  Nie  ma  sensu, 
żebym  siedziała  tu  z  założonymi  rękoma,  kiedy  będziesz  odsypiał  różnicę  czasu. 
Wpadniesz po mnie później.

background image

Rupert  marudził,  lecz  Phyllida  uparła  się.  Przystań  była  obecnie  jedynym 

miejscem,  gdzie  czuła  się  jak  w  domu,  poza  tym  aż  do  bólu  pragnęła  spotkać 
Jake’a. Być może nigdy więcej do niczego między nimi nie dojdzie, ale musiała go 
zobaczyć.  Nawet  nie  musiała  na  niego  patrzeć,  wystarczała  jej  świadomość,  że 
będzie w pobliżu.

Do późna w nocy przekręcała się z boku na bok, katując się myślą o Jake’u i 

Val.  Czy  zmieniłoby  to  coś,  gdyby  wiedziała,  że  naprawdę  są  sobie  bliscy?  Czy 
kiedy  się  z  nią  kochał,  układał  w  myślach  wyprawę  z  Val?  Zmęczony  umysł 
Phyllidy nie potrafił znaleźć żadnej odpowiedzi. Wiedziała tylko, że jej marzenie o 
życiu z Jakiem legło w gruzach, podobnie jak i wiele innych.

Jake  miał  jeszcze  bardziej  niemiły  wyraz  twarzy  i  unikał  Phyllidy,  jak  tylko 

mógł. Kiedy pod koniec pracy odnosiła kubeł, odezwał się do niej wreszcie:

– Przed chwilą dzwoniła Chris. Wraca z Mikiem do domu, przyjadą jutro rano.
Jutro? Phyllida przeraziła się na myśl, że nadszedł już koniec.
– To wspaniała wiadomość – mruknęła.
–  Odbiorę  ich  z  lotniska  –  dodał  Jake.  –  Powinnaś  być  w  domu,  żeby  ich 

przywitać.  Nie  musisz  tu  przychodzić.  Nie  ma  wielkiego  ruchu  i  sam  dam  sobie 
radę, póki nie wróci Chris.

– Rozumiem. – Nie ma przed nią nawet jutra. Koniec nastąpił dziś. Teraz. Jak w 

transie sięgnęła po torebkę. – Więc rozstajemy się?

Jake zerwał się z krzesła.
–  Ja...  tak,  chyba  tak... –  Zawahał się,  jakby chciał  coś  powiedzieć,  ale  kiedy 

odezwał  się  ponownie,  zabrzmiało  to  sztywno  i  formalnie:  –  Dziękuję  za 
współpracę.

–  Nie  ma  za  co. –  Phyllidzie wydawało się,  że przebywa  w obcym  ciele.  Nie 

mogła tak zwyczajnie odejść, nie mówiąc mu, co czuje! Odwróciła się. – Jake...

– Słucham? – Nie wyglądało to zachęcająco.
– Jake, ja... – urwała. Wyznanie, że go kocha, potrzebuje i że serce jej pęka na 

myśl o rozstaniu, powinno pójść gładko, ale  słowa uwięzły jej w gardle.  Mógłby 
roześmiać  się  jej  prosto  w  twarz,  strzelić  palcami  i  dodać,  że  miłość  powinna 
zarezerwować dla swej bezcennej kariery.

Jej wahanie obudziło czujność Jake’a.
– O co chodzi? – spytał.
A niech się śmieje, postanowiła Phyllida. Przynajmniej ulżę sobie.
– Jake, chciałam ci powiedzieć...
Przerwał  jej  donośny  dźwięk  klaksonu.  Przez  okno  zobaczyła  Ruperta 

background image

siedzącego za kierownicą wynajętego samochodu i bezradnie opuściła ręce. Wzrok 
Jake’a stężał.

– Lepiej już idź. Nie możemy pozwolić, żeby jego lordowska mość czekał.
Phyllida  przygryzła  wargi  i  skinęła  głową.  Nie  potrafiła  zdobyć  się  na 

wyznanie,  kiedy  obserwował  ich  Rupert.  Może  było  to  bez  znaczenia,  może  za 
jakiś czas będzie się cieszyła, że zdobyła się jedynie na zdawkowe:

– Do widzenia.
Szybkim  krokiem  ruszyła  w  stronę  samochodu.  Rupert  czuł  się  urażony,  że 

zostawiła go samego na cały dzień. Wciąż narzekał w drodze do domu.

– Nadal nie rozumiem, czemu musiałaś pójść do pracy – powiedział, otwierając 

drzwi. – Nawet ci nie zapłacił!

– Nie o to chodzi – rzekła zmęczona.
– Tak? A o co? To nie działalność dobroczynna i nie podoba mi  się, że moja 

narzeczona  spędza  całe dnie,  pracując  za  darmo,  zwłaszcza dla  takiego  typka jak 
Tregowan.

–  Nie  jestem  twoją  narzeczoną  –  powiedziała,  rzucając  torebkę  na  krzesło.  –

Przestałam nią być w chwili, kiedy oddałam ci pierścionek.

Rupert nasrożył się.
– Myślałem, że postanowiliśmy puścić to wszystko w niepamięć.
– To ty tak postanowiłeś.
–  Czy  chcesz  przez  to  powiedzieć,  że  odbyłem  tę  całą  podróż  na  próżno?  –

zdumiał się.

Westchnęła.
– Byłam bardzo rozgoryczona po tamtej kłótni. To normalne. Gdybyś przyszedł 

do mnie następnego dnia i powiedział to, co usłyszałam od ciebie wczoraj, pewnie 
rzuciłabym ci się w ramiona. Teraz cieszę się, że tego nie zrobiłeś.

– Cieszysz się?
–  Teraz  wiem,  że  pobierając  się,  popełnilibyśmy  straszny  błąd.  –  Starała  się 

wytłumaczyć  mu  to  najdelikatniej,  jak  tylko  potrafiła.  –  Nie  znaliśmy  się  tak 
naprawdę. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo różnimy się od siebie.

–  Wcale  nie  –  zaprotestował.  –  Prowadzimy  podobny  tryb  życia,  mamy 

wspólne zainteresowania, wspólnych przyjaciół. .. W czym tkwi ta różnica?

Phyllida spojrzała na niego bezradnie.
– W sposobie myślenia.
– Co za bzdury! – obruszył się Rupert. – Najwyraźniej Australia pomieszała ci 

w głowie. Zmienisz zdanie, gdy tylko wrócimy do domu.

background image

–  Nie  zamierzam  zmienić  zdania.  –  Chwyciła  głęboki  oddech.  –  Przykro  mi,

Rupercie,  ale  nie  wyjdę  za  ciebie,  bo  cię  nie  kocham.  Chyba  nigdy  cię  nie 
kochałam.

Rupert wyglądał, jakby miał zaraz wybuchnąć.
– Czy zdajesz sobie sprawę, z czego musiałem zrezygnować, żeby pojechać w 

ślad  za  tobą?  Utknąłem  na  dwa  dni  w  tym  paskudnym  miejscu  i  mój  kręgosłup 
pewnie  nigdy  nie  dojdzie  do  siebie  po  najbardziej  niewygodnym  łóżku,  w  jakim 
miałem nieszczęście spać, a wszystko to dla ciebie!

–  Nie  prosiłam,  żebyś  przyjeżdżał  –  zauważyła  Phyllida  rozdrażniona  próbą 

obwiniania jej za wszystko. – Przepraszam, że trudziłeś się na próżno, ale mogłeś 
napisać, tak jak ja to zrobiłam.

– Nie dostałem od ciebie nawet zakichanej pocztówki!
– Nie – przyznała – ponieważ nie zdążyłam wysłać listu. Wygładziła wyjętą z 

torebki zmiętą kopertę.

Kiedy  spojrzała  na  nią,  stanął  jej  przed  oczyma  moment,  gdy  list  upadł  na 

podłogę  kabiny,  wyraz  twarzy  Jake’a,  kiedy  go  podnosił  i  rozsypujące  się  jak 
domek  z  kart  jej  szczęście.  Nie  zmieniła  zdania  w  sprawie  tego,  co  napisała  w 
liście, tylko jej serce nie biło już tak radośnie.

Wręczyła kopertę Rupertowi.
–  Masz,  możesz  go  przeczytać.  Jest  zaadresowany  do  ciebie.  Rupert  spojrzał 

podejrzliwie na list i otworzył kopertę.

– Wszystko jasne – rzekł głucho, kiedy skończył lekturę. – Mogłem spokojnie 

oszczędzić sobie podróży. Już podjęłaś decyzję?

– Tak. Nie miałam pojęcia, że się zjawisz.
–  Pewnie,  że  nie  –  powiedział  z  goryczą  Rupert.  –  Tylko  czemu  nie 

powiedziałaś mi o tym zaraz po przylocie, zamiast podsycać moje nadzieje i robić 
ze mnie głupka?

Rupert  nie  robił  sobie  żadnych  nadziei,  zreflektowała  się  Phyllida.  Był  wręcz 

przekonany, że jak zwykle dostosuję się do jego planów. Westchnęła.

– Przepraszam – powtórzyła.
–  Nie  rozumiem  cię  –  ciągnął  uparcie.  –  Oferuję  ci  szansę,  o  jakiej  zawsze 

marzyłaś, a ty ją odrzucasz. Chyba nic cię tu nie trzyma? Trudno zresztą uwierzyć, 
żeby podobało ci się w tej dziurze.

Dziewczyna  pomyślała  o  błękitnym  morzu,  słońcu  igrającym  w  wodzie,  o 

turkusowych falach obmywających śnieżnobiałe plaże. Przypomniało się jej niebo, 
wiatr  i  szum  wody  rozcinanej  kadłubem  jachtu.  Zobaczyła  twarz  Jake’a,  jego 

background image

uśmiech i zielone oczy.

– Podoba mi się tutaj – odparła.
–  Nie  możesz  zostać  tu  na  zawsze.  Wiesz  o  tym,  prawda?  I co  zamierzasz  w 

związku z tym?

– Jeszcze nie wiem – odparła ze ściśniętym sercem.
Czułaby  się  bardziej  winna  wobec  Ruperta,  gdyby  nie  wiedziała,  że  głównie 

ucierpiała jego miłość własna. Zawsze uwielbiał teatralne gesty, a lot do Australii 
w celu odzyskania narzeczonej był ukoronowaniem tej maniery. Niestety, rachuby 
zawiodły, więc stracił poczucie humoru.

Oświadczył,  że  dał  ostatnią  szansę  Phyllidzie,  i  ma  nadzieję,  że  jeszcze  tego 

pożałuje.  Tymczasem  nie  może  się  doczekać,  by  strząsnąć  z  butów  kurz  Port 
Lincoln.

W  sumie  ulżyło  jej,  kiedy  zdołała  zamówić  mu  ostatni  lot  do  Adelajdy.  Na 

odchodnym  zakomunikował,  że  skoro  odbył  tak  daleką  podróż,  nie  zawadzi 
załatwić przy okazji paru interesów, w związku z czym zwiedzi winnice w Barossa 
Valley.

Phyllida  z  obrzydzeniem  zastanawiała  się  potem,  czy  ten  romantyczny  gest 

Ruperta  nie  był  jedynie  przykrywką  dla  podróży  służbowej,  co  pozwoli  odliczyć 
mu koszty od podatku. Spędziła samotnie noc w domu Chris, zastanawiając się, czy 
Jake siedzi na werandzie, spoglądając na morze.  Czy myśli o niej, czy wspomina 
wspólnie spędzoną noc? A może  razem z  Val ustala  szczegóły wyprawy dookoła 
świata?

Obraz Jake’a stale jawił się jej przed oczyma. Jake wznoszący w rozpaczy oczy 

do  nieba,  Jake  pomagający  jej  wsiąść  do  łodzi,  pochylający  się  nad  nią,  by  ją 
pocałować... Usiłowała odgonić te wspomnienia, lecz przeszkadzał jej w tym mrok 
nocy.  Przypomniała  sobie,  jak  ją  odtrącił,  jakim  zimnym  i  złym  spojrzeniem 
obrzucił ją wczorajszego wieczoru.

„Nie chcę stać się elementem twojego życia” – te słowa gorzko dźwięczały jej 

w uszach. Wybrał Val.

Nawet  nie  zdążyła  mu  powiedzieć,  jak  bardzo  go  kocha.  Była  tak  przejęta 

chwilą  rozstania,  że  zupełnie  zapomniała  o  rywalce.  Nie  mogła  znieść  myśli,  że 
teraz śmieją się oboje z głupiutkiej Angielki.

Obudziła  się  wcześnie  rano.  Spała  źle,  nękał  ją  koszmar,  w  którym  Jake 

podchodzi  do  niej  i  jest  rozczarowany,  że  to  nie  Val.  Posprzątała  dom  i 
przygotowała wszystko na przyjazd Chris i Mike’a.

background image

Układała  lilie  w  wazonie,  kiedy  usłyszała  zbliżający  się  samochód.  Drżącymi 

dłońmi  odstawiła  wazon.  Był  z  nimi  również  Jake.  Powinna  przywitać  się  z  nim 
obojętnie,  jakby  nic  między  nimi  nie  zaszło.  Nic  nie  może  zakłócić  powitania 
Mike’a i Chris.

Chwyciła  głęboki  oddech  i  otworzyła  drzwi  frontowe.  Najpierw  dostrzegła 

Jake’a. Pomagał Mike’owi wysiąść z auta. Odwrócił głowę na dźwięk otwieranych 
drzwi  i  napotkał  wzrok  Phyllidy.  Miał  obojętny  wyraz  twarzy.  Postąpiła  krok  w 
jego kierunku.

Z drugiej strony samochodu pojawiła się Chris i ze łzami radości podbiegła do 

Phyllidy, ściskając ją serdecznie.

–  Wyglądasz  zupełnie  inaczej  –  zawołała,  odsuwając  się  od  niej  na 

wyciągnięcie  ręki.  –  Być  może  przyczyniłam  się  do  tego,  a  może  to  słońce?  Nie 
zmieniłaś uczesania? Nie, to coś innego...

Phyllida spojrzała zdumiona na kuzynkę. Cała Chris, od razu wykryła prawdę? 

Roześmiała się z wysiłkiem.

– Nie miałam czasu wysuszyć włosów, ale wciąż jestem taka sama. Naprawdę!
Poszła  przywitać  się  z  Mikiem,  unikając  wzroku  Jake’a.  Mike,  wysoki, 

barczysty  mężczyzna,  miał  nieco  kłopotu  z  kulami,  lecz  ucałował  Phyllidę  i 
podziękował jej za zachowanie pracy dla Chris.

– Bardzo jej na tym zależało – dodał.
–  Wejdziesz,  Jake?  –  zaproponowała  Chris.  –  Nawet  nie  zdążyliśmy  ci 

podziękować.

– Chyba nie. – Uśmiechnął się przelotnie. – Musicie się zadomowić, a poza tym 

Phyllida ma dla was niespodziankę związaną z Rupertem.

Wsiadł do samochodu i szybko odjechał.

background image

Rozdział 10

– Co on właściwie miał ma myśli? – spytała zaintrygowana Chris. – I jaki ma to 

związek z Rupertem?

– Nic ważnego. – Phyllida schyliła się, by wziąć walizkę. – Opowiem ci potem, 

na razie wejdźmy do środka.

Minęło  trochę  czasu,  zanim  usiedli  przy  powitalnym  drinku  na  tarasie  za 

domem. Phyllida starannie unikała opowieści o tym, co robiła, słuchając o pobycie 
Mike’a w szpitalu.

– Miałem mnóstwo czasu na przemyślenia – powiedział Mike. – Zdałem sobie 

sprawę,  jakim  byłem  egoistą,  ciągnąc  za  sobą  Chris  po  całym kraju  i  rzucając  w 
połowie wszystko, co zacząłem. – Wziął Chris za rękę. – Ale to się zmieni.

–  Przeprowadziliśmy  długą  rozmowę  –  zaczęła  opowiadać  Chris.  –

Postanowiliśmy jeszcze raz zacząć od nowa, aby tym razem doprowadzić wszystko 
do końca i w miarę możności najlepiej. Mike znalazł małą firmę czarterującą jachty 
w Whitsundays. Kupimy ją za pieniądze ze sprzedaży domu I zarobione u Jake’a. 
Spróbujemy – wzorem  Jake’a – postawić wszystko na najwyższym poziomie. Na 
początku będzie ciężko, ale musi się udać.

– Tak – przyznał Mike. – Ten wypadek pomógł mi zmienić hierarchię wartości. 

Zawsze byłem niespokojnym duchem, pragnącym robić coś zupełnie innego. Teraz 
wiem, co jest najważniejsze, Chris i ja mamy siebie nawzajem.

Mówiąc to, popatrzył z miłością na żonę. Oboje wyglądali na tak szczęśliwych, 

że Phyllidzie łzy stanęły w oczach.

Jake nigdy tak na nią nie patrzył. Nigdy nie będzie tak szczęśliwa jak kuzynka, 

nie  będą  dzielić  wspólnych  trosk  i  radości.  Zamrugała  gwałtownie,  starając  się 
powstrzymać od płaczu. Nie warto tracić czasu na rozważanie, co by było, gdyby...

– Cieszę się – powiedziała serdecznie.
– Teraz opowiedz nam o Rupercie – zażądała Chris. – Co miał na myśli Jake, 

mówiąc o rewelacjach?

–  Rupert  pojawił  się  tu  zupełnie  niespodziewanie.  –  Roześmiała  się,  widząc 

minę kuzynki.

–  Przyleciał  aż  z  Londynu,  żeby  cię  zobaczyć?  –  wykrzyknęła  podniecona 

Chris.

– Mnie i kilka winnic – odparła ironicznie Phyllida.
–  Ależ,  Phyllido,  to  wspaniała  wiadomość!  Czemu  nic  nam  o  tym  nie 

background image

powiedziałaś... – Urwała, widząc dziwną minę kuzynki. – Czy błagał cię, żebyś do 
niego wróciła?

– Powiedział, że wciąż chce, żebym za niego wyszła. – Starannie ważyła każde 

słowo.

–  Czyż  nie  tego  właśnie  pragnęłaś?  Przecież  powiedziałaś  mi,  że  za  nim 

tęsknisz. – Chris była wyraźnie zbulwersowana obojętnością Phyllidy.

Dziewczyna  zaczerwieniła  się.  Wymieniła  imię  Ruperta,  bo  nie  śmiała 

powiedzieć, że chodzi jej o Jake’a.

–  Byłam  wówczas  przygnębiona  z  zupełnie  innego  powodu  –  tłumaczyła  się 

niezręcznie. – Rupert był jedynie wymówką. Kiedy się zjawił, utwierdziłam się w 
tym, że nic do niego nie czuję.

– Rozumiem – oświadczyła bez przekonania Chris.
–  Kiedy  zamierzacie  przenieść  się  do  Whitsundays?  –  zapytała,  zmieniając 

temat.

–  Jak  tylko  sprzedamy  dom  –  rzekł  Mike.  –  Kłopot  w  tym,  że  wystawimy 

Jake’a  do  wiatru.  Głupio  nam  było,  że  trzymał  miejsce  dla  Chris,  ale  kiedy 
opowiedzieliśmy mu o naszych planach, ucieszył się.

–  Szczerze  mówiąc  –  zastanowiła  się  Chris  –  to  Jake  był  bardzo  czymś 

zaaferowany.

– Pewnie ma jakieś inne problemy – podpowiedział Mike.
– Phyllida będzie wiedziała coś więcej na ten temat. W końcu pracowałaś dla 

niego, prawda? Jak mu leci?

–  O  ile  wiem  –  powiedziała  obojętnym  tonem  –  nie  był  specjalnie  zajęty  w 

ostatnim tygodniu.

– A jak układało ci się z Jakiem? – zaciekawiła się Chris.
– Dobrze.
– Zabawne, ale Jake powiedział to samo – zauważył Mike.
–  Zabrzmiało  to  równie  nieszczerze.  Chyba  nie  układało  się  wam  najlepiej  –

roześmiał się.

– Skądże – próbowała się uśmiechnąć Phyllida.
– Mike – odezwała się nagle Chris. – Powinieneś się położyć i odpocząć.
– Wcale nie jestem zmęczony – zaprotestował.
– Mieliśmy długą podróż, a ty dopiero co wyszedłeś ze szpitala – oświadczyła, 

pomagając mu wstać.

Kiedy  Chris  układała  męża  do  snu,  Phyllida  ochłonęła  nieco  I  spokojnie 

popijając drinka, czekała na powrót kuzynki.

background image

– Mów. – Chris usiadła obok niej.
– O czym mam mówić? – zapytała nonszalancko Phyllida.
– O tym, co zaszło pomiędzy tobą a Jakiem.
– Nic.
– Daj spokój, Phyll! Tylko na ciebie spojrzałam, już wiedziałam, że z tobą jest 

coś nie tak, podobnie jak z Jakiem!

– Nic się nie stało! – upierała się Phyllida.
– To czemu udajesz, że nie masz złamanego serca?
– Bo nie. – Ze zdenerwowania zadzwoniła zębami o szklankę.
–  Myślałam,  że  chodzi  o  Ruperta,  ale  skoro  twierdzisz,  że  on  się  nie  liczy, 

pozostaje tylko Jake. Nawiasem mówiąc, miał taką minę, jakby ktoś walnął go w 
brzuch.

– Ale to nie ma nic wspólnego ze mną. – Phyllida nie mogła  już dłużej robić 

dobrej miny do złej gry. – On mnie nienawidzi – rozpłakała się.

Chris podała jej chusteczkę.
– Najlepiej będzie, jak mi wszystko opowiesz.
Stopniowo wyciągnęła z kuzynki całą prawdę. Jak się spotkali, jak się pokłócili, 

jak Phyllida nieświadomie zakochała się w nim. Dowiedziała się, jak zmieniła się 
atmosfera  między  nimi  podczas  pamiętnego  rejsu  i  jak potem  wszystko  znów  się 
odmieniło.

Phyllida gładko prześlizgnęła się nad kwestią wspólnej nocy, lecz Chris chyba 

wyczuła, co się stało, bo ze zrozumieniem skinęła głową, kiedy dowiedziała się o 
gwałtownej reakcji Jake’a na widok listu do Ruperta.

– Drobna uwaga, był bardziej zmieszany od ciebie?
– Chyba nie, powiedział, że nie chce się ze mną wiązać, a kiedy grzmotnął go 

bom, wpadł w furię!

Chris z trudem powstrzymała się od śmiechu, kiedy kuzynka opowiedziała jej 

szczegóły wypadku.

– Gdyby ciebie trafił bom, też nie byłabyś zachwycona. Z drugiej strony, Jake 

był również wściekły na siebie, że nie wyjaśnił ci wszystkiego dokładnie. Nie ma 
się czym przejmować. Wygląda mi na to, że ten biedak szaleje z zazdrości.

– Wątpię. Planuje z Val rejs dookoła świata.
– Skąd wiesz?
– Val mi powiedziała.
– Nie uwierzę, póki nie usłyszę tego od Jake’a – upierała się Chris. – Val jest 

fajna i nie przeczę, że Jake lubi z nią przebywać, ale żeby porzucać wszystko dla 

background image

niej? Co to, to nie.

– Był przy tym i nie zaprzeczył.
–  Pewnie  myślał,  że  pogodziłaś  się  z  Rupertem.  To  wprost  niesamowite,  jak 

dwoje inteligentnych ludzi potrafi skomplikować sobie życie! Nie lubię wtrącać się 
w nie swoje sprawy, ale gdybym była na miejscu, nigdy bym do tego nie dopuściła. 
Jeśli  chcesz wysłuchać mojej rady – dodała, widząc, że Phyllida otwiera usta, by 
zaprotestować – powinnaś natychmiast pojechać do Jake’a i powtórzyć mu to, co 
mi przed chwilą powiedziałaś.

– Nie mogę!
– Owszem, możesz. – Kuzynka była nieprzejednana. – Kochasz go?
– Tak – szepnęła. – Bardzo.
– To mu to powiedz. – Chris zerwała się z krzesła. – Nie mamy samochodu, ale 

zadzwonię po taksówkę. Tymczasem umyj twarz zimną wodą.

– Chris, ja nie wiem...
Kuzynka pozostała głucha na jej obawy i protesty. Przypilnowała, by Phyllida 

doprowadziła  się  do  porządku  i  poleciła  kierowcy,  żeby  jechał  na  przystań,  nie 
zatrzymując się po drodze.

Kiedy  Phyllida  płaciła  taksówkarzowi,  entuzjazm  wzbudzony  w  niej  przez 

Chris  gdzieś  się  ulotnił.  Nie  tak  łatwo  przyjdzie  wyznać  Jake’owi,  że  go  kocha. 
Nawet nie wiedziała, od czego ma zacząć.

Stała przez chwilę, spoglądając na przystań. Słońce odbijało się w wodzie, jak 

wtedy, gdy stanęła tu po raz pierwszy. Łodzie kołysała drobna fala, powietrze było 
ostre i przejrzyste. Tylko ona się zmieniła. Powoli ruszyła w stronę biura.

Jake’a nie było w środku. Nagle zadzwonił telefon. Włączyła się automatyczna 

sekretarka i w pustym pomieszczeniu rozległ się jego głos. Phyllida zamarła. Nigdy 
nie uruchamiał sekretarki, chyba że oddalał się na dłużej. Czyżby przyjechała tu na 
próżno?

Z  przyzwyczajenia przespacerowała  się po  pomoście, mijając znajome jachty: 

„Valli”,  „Persephone”,  „Dorę  Dee”,  „Calypso”...  Wszystkie  czysto  wyszorowane 
lśniły w słońcu.

I wtedy zobaczyła Jake’a.
Siedział  samotnie  na  „Ali  B”  z  tak  posępną  miną,  że  Phyllidzie  ścisnęło  się 

serce. Widocznie chciał wypolerować mosiądz wokół kompasu, lecz pogrążony w 
niewesołych  myślach  odłożył  szmatę,  wpatrując  się  w  morze.  Nie  zauważył 
zbliżającej się Phyllidy.

– Jake.

background image

Odwrócił się i popatrzył na nią z niedowierzaniem.
– Phyllida – powiedział wstając.
Nastąpiła  chwila  kłopotliwego  milczenia.  Po  raz  pierwszy  Phyllida  widziała 

Jake’a zbitego z tropu. Sama również nie wiedziała, co powiedzieć.

–  Czy  mogę  wejść  na  pokład?  –  przemogła  się  wreszcie.  Ku  jej  rozpaczy 

zabrzmiało to wyjątkowo angielsko.

–  Oczywiście  –  ocknął  się  Jake  i  wytarł  zabrudzone  dłonie.  –  Nauczyłaś  się 

wchodzić na jacht – dodał, patrząc jak zwinnie przechodzi nad relingiem.

–  Tak.  –  Usiadła  w  kokpicie  naprzeciwko  Jake’a.  Przez  dłuższą  chwilę 

przyglądali się sobie w milczeniu.

– Gdzie Rupert? – przerwał milczenie Jake.
– Odszedł.
– Nie pojechałaś razem z nim? – spytał z napięciem, a Phyllida zwilżyła wargi.
– Prosił mnie o to, ale... postanowiłam zostać.
– Dlaczego? Chciałaś robić  karierę w Anglii.  Pragnęłaś Ruperta... Idealnie do 

siebie  pasujecie,  jest  rzutki,  inteligentny  i  gotów  w  razie  czego  cię  przeprosić  –
rzekł z goryczą.

– Należycie do siebie.
– Tak myślałam, ale nie. – Spojrzała mu prosto w oczy.
– Moje miejsce jest tutaj.
Jake  znieruchomiał.  Sens  jej  słów  docierał  do  niego  powoli  i  w  oczach 

zamigotał nieśmiały uśmiech.

– Chcesz zostać?
Skinęła głową. Wziął ją za rękę i oboje wstali.
–  Naprawdę  chcesz  tu  zostać?  –  powtórzył,  jakby  nie  dowierzając  własnym 

uszom.

– Tak.
– Ze mną?
– Tak, jeśli... mnie zechcesz.
– Czy cię zechcę? – roześmiał się nieoczekiwanie Jake.
– Siedziałem tu, pogrążony w czarnej rozpaczy, bo myślałem, że już cię nigdy 

nie zobaczę, a ty pytasz, czy cię zechcę?

–  Uśmiechnął  się  do  niej.  –  Przeklinałem  sam  siebie  za  to,  że  pozwoliłem  ci 

odejść z Rupertem. Zastanawiałem się, czy nie jest za późno, by pojechać do Anglii 
i  błagać,  żebyś  wróciła,  ale  bałem  się  odmowy.  Musiałbym  cię  prosić  o 
zrezygnowanie z kariery i światowego stylu życia.

background image

– Już mi na tym nie zależy – powiedziała z ulgą Phyllida.
– Pragnę tylko ciebie.
Nagle znalazła się w jego ramionach i Jake całował ją a ona jego, jakby się bali, 

że  w  przeciwnym  razie  wszystko  pryśnie  niczym  bańka  mydlana.  W  końcu  Jake 
oderwał się od niej. Ujął jej twarz delikatnie w obie dłonie i popatrzył na nią tak, 
jak nikt dotąd.

–  Kocham  cię  –  powiedział  z  powagą,  choć  uśmiechał  się  nadal.  –  Czy  ty 

naprawdę mnie kochasz?

– Tak – odparła, łkając ze szczęścia. – Tak, tak, tak!
– Wyjdziesz za mnie i zostaniesz tu na zawsze?
– Tak – odparła, uśmiechając  się przez łzy.  Przyciągnęła go  bliżej i  znów  się 

pocałowali.

W jakiś czas później siedzieli przytuleni w kokpicie.
– Byłam taka nieszczęśliwa – wyznała. – Myślałam, że mnie nie cierpisz.
–  Próbowałem  –  rzekł  Jake.  –  Po  raz  pierwszy,  kiedy  spotkałem  cię  taką 

wyelegantowaną,  myślałem,  że  jesteś  drugą  Jonelle  –  kobietą  obsesyjnie 
pochłoniętą  swoją karierą.  Nie chciałem  wiązać  się z  kimś  takim.  Przestraszyłem 
się, kiedy przyszłaś prosić o pracę, ale mimo uprzedzeń, nie mogłem nie dostrzec, 
że jesteś zupełnie inna. – Pogładził jej włosy bardziej przypominające wzburzone 
fale  niż  wymyślną  fryzurę.  Wciąż  były  miękkie  i  lśniące.  –  Jonelle  nie 
zrezygnowałaby ze swoich planów dla nikogo, a z pewnością nie szorowałaby na 
kolanach pokładu. Wiem, że kazałem ci ciężko pracować. Chyba chciałem, żebyś 
zrezygnowała  i  w  ten  sposób  przekonała  mnie,  że  jesteś  taka  sama  jak  Jonelle. 
Łatwiej byłoby mi zapomnieć, jak lśnią twoje oczy i jak rozjaśnia ci się twarz, gdy 
się śmiejesz.

Owinął sobie kosmyk włosów dziewczyny wokół palca.
–  Ale  ty  jednak  nie  zrezygnowałaś,  prawda?  W  niezwykle  uroczy  sposób 

upierałaś  się  nie  uznawać  własnych  porażek.  Byłem  wobec  ciebie  grubiański, 
złośliwy i niesprawiedliwy, a ty po prostu zadzierałaś hardo głowę. Jonelle działała 
bardziej  subtelnie.  Potrafiła być  urocza,  jeśli  chciała  ukryć  swoją  nieugiętą  wolę. 
Jesteś  o  wiele uczciwsza od  niej.  Powiedziałem  kiedyś,  że podziwiam  twój  upór, 
wkrótce jednak zrozumiałem, że żywię dla ciebie coś więcej niż podziw.

– Byłam przekonana, że się wciąż ośmieszam.
–  Przyznaję,  że  mnie  rozbawiłaś.  To  połączenie  uporu  i  przerażenia.  Do  tego 

jeszcze uroda!

Phyllida zadrżała z radości.

background image

– Myślałam, że wolisz długonogie blondynki.
–  Już  nie  –  Jake  pocałował  ją  pieszczotliwie  za  uchem.  –  W  moim  typie  są 

obecnie  małe,  czupurne  kasztanowłose,  o  dziecięcych  buziach  i  słodkich 
usteczkach...

Przesuwał  usta  po  jej  policzku,  a  Phyllida  odwróciła  ku  niemu  uśmiechniętą 

twarz. Ich wargi złączyły się.

–  Po  raz  pierwszy  pocałowałem  cię  pod  wpływem  impulsu  – mrukną)  po 

chwili.  –  Nie  spodziewałem  się,  że  wywrzesz  na  mnie  takie  wrażenie  i  nie  będę 
mógł  o  tobie  zapomnieć.  Z  dnia  na  dzień  kochałem  cię  coraz  bardziej,  choć 
walczyłem z tym uczuciem. Jonelle nauczyła mnie ostrożności w tym względzie.

– Ja również nie chciałam się zakochać – powiedziała Phyllida, przysuwając się 

bliżej do Jake’a. – Po historii z Rupertem postanowiłam być niezależna.

– Tak właśnie sądziłem. Opowiadałaś o karierze, jaka czeka cię po powrocie do 

domu  i  to  właśnie  przekonało  mnie,  że  traktujesz  Australię  jedynie  jako 
przejściowy etap w swoim życiu. Jednak nie mogłem się powstrzymać. Kiedy cię 
całowałem, kiedy błądziliśmy po plaży, kiedy siedzieliśmy razem w ciemnościach, 
wszystko  wydawało  się  takie  proste.  Prawie  złamałem  się  tego  wieczoru  w 
Reevesby,  ale  zaczęłaś  mówić  o  powrocie  do  domu  i  pomyślałem,  że  nie  warto 
angażować  się  w  coś,  czego  potem  będę  żałował.  To  ostatecznie  wyprowadziło 
mnie z równowagi.

– Dlatego byłeś dla mnie taki niedobry następnego dnia?
–  Chyba  tak.  Wysadziłem  cię  na  brzeg,  bo  obawiałem  się,  że  nie  zdołam 

utrzymać  rąk  przy  sobie.  No  a  potem,  kiedy  zobaczyłem,  że  cię  tam  nie  ma, 
straciłem  resztki  opanowania.  Gdyby  chodziło  o  kogokolwiek  innego, 
pomyślałbym, że poszedł sobie na spacer, lecz to byłaś ty i pobiegłem sprawdzić, 
czy nic ci się nie stało.

–  Cieszę  się, że  tak  postąpiłeś  –  wyznała.  –  Wiem,  że  próba zejścia  na  tamtą 

plażę  była  głupotą  z  mojej  strony.  Potraktowałam  to  jednak  jako  rodzaj 
sprawdzianu, wróżby, czy będziemy razem i... poślizgnęłam się. Byłeś tak wściekły 
na mnie, że straciłam resztkę nadziei.

–  Przyznaję,  że  powiedziałem  wiele  niepotrzebnych  słów  –  przepraszającym 

tonem odparł Jake. – Przestraszyłem się, widząc cię leżącą w dole.  Wszystko  we 
mnie zamarło, dopóki nie wyprowadziłem cię bezpiecznie na ścieżkę, a potem coś 
we mnie wstąpiło. Byłem zły na ciebie, że napędziłaś mi takiego strachu, a jeszcze 
bardziej na siebie, że do tego dopuściłem.

–  Gdybym  to  wiedziała  –  westchnęła,  kładąc  mu  głowę  na  ramieniu.  –  Tego 

background image

wieczoru byłam bardzo nieszczęśliwa.

– Czy z tego powodu kokietowałaś wszystkich poza mną?
–  Nie  chciałam,  żebyś  się  domyślił,  jak  bardzo  cię  kocham  –  wyjaśniła 

szczerze.

Jake pocałował ją.
–  Udało  ci  się.  Byłem  tak  zazdrosny,  że  nie  potrafiłem  jasno  myśleć. 

Wiedziałem tylko, że cię pragnę i kiedy wróciliśmy na jacht, przestałem nad sobą 
panować.

Uśmiechnęła się na to wspomnienie, a Jake przytulił ją mocniej.
– Było cudownie. Czy nie domyśliłeś się wtedy, że cię kocham?
– Miałem taką nadzieję. Wydawało mi się nawet, że wszystko się ułoży, aż tu

nagle zobaczyłem list do Ruperta i pomyślałem sobie, że wyszedłem na durnia. Nie 
mogłem sobie darować, że zaangażowałem się tak mocno i że zdradziłem się z tym, 
a ty wciąż kochasz Ruperta.

– Nie miałam o tym pojęcia – zdziwiła się szczerze Phyllida. – Wiem tylko, że 

ni stąd, ni zowąd zrobiłeś się bardzo niemiły.

–  Myślałem,  że  w ten  sposób  łatwiej  z  tym  skończę.  Zasłużyłem  sobie  na  to, 

żebyś grzmotnęła mnie bomem.

– Nie zrobiłam tego naumyślnie!
– Wiem – uśmiechnął się. – Bardziej mnie zabolało, kiedy powiedziałaś Chris, 

że tęsknisz do Ruperta. Wstałem, żeby odebrać telefon i stałem w drzwiach, kiedy 
rozmawiałyście.  Wstydzę  się  tego,  że  podsłuchiwałem,  ale  miałem  nadzieję,  że 
dowiem się czegoś o twoich uczuciach w związku z tamtą nocą. Wścibstwo zostało 
ukarane.  Załamałem  się,  słysząc,  że  mówisz  o  nim,  nie  o  mnie.  To  tylko 
potwierdziło moje najgorsze obawy.

– Powiedziałam tak, bo wstydziłam się przyznać, że za tobą szaleję.
– To czemu mi tego nie wyznałaś? – spytał, odwracając ją w swoją stronę.
– A ty, czemu mi tego nie wyznałeś? – droczyła się z uśmiechem.
–  Chyba  z  powodu  głupiej  dumy.  Unikałem cię,  sądząc,  że  chcesz  wrócić  do 

Ruperta.  Kiedy  się  jednak  zjawił,  oszalałem  z  zazdrości.  Wyglądał  na  wręcz 
stworzonego dla ciebie”.

–  Może  kiedyś  tak  rzeczywiście  było.  –  Pogłaskała  go  po  policzku.  –

Zmieniłam się, odkąd cię poznałam. Nawet Chris to zauważyła.

Jake  odsunął  ją  od  siebie,  jakby  chciał  porównać  dziewczynę  w  złotych 

pantofelkach,  którą  spotkał  na  lotnisku  w  Adelajdzie,  z  tą,  która  nie  dbając  o 
makijaż uśmiechała się, patrząc na niego oczyma pełnymi miłości.

background image

– Może naprawdę się zmieniłaś!
– Myślę, że zawsze taka byłam, tylko nie zdawałam sobie z tego sprawy. Kiedy 

tylko zobaczyłam Ruperta, zrozumiałam, że nigdy go nie kochałam, przynajmniej 
nie tak, jak ciebie. Uważałam jednak, że nie wypada wygarnąć mu tego prosto w 
oczy w chwilę po tym, jak wysiadł z samolotu.

– Czy dlatego powiedziałaś Val, że jesteście zaręczeni?
– O, przepraszam – sprostowała. – To ty się z tym wyrwałeś.
– Ale nie zaprzeczyłaś. – Jake miał głupią minę.
– Bo nie mogłam. Obiecałam Rupertowi, że się zastanowię, więc nie mogłam 

dać mu publicznie kosza. A swoją drogą, nie sądziłam, że ma to dla ciebie jakieś 
znaczenie. Wyglądało na to, że jesteś zainteresowany Val.

– Val? – zdumiał się Jake.
– No, a ta planowana wspólna podróż dookoła świata? – wypomniała mu.
–  Wspólnie tylko  planowaliśmy  szczegóły.  Val chce odbyć  samotny  rejs,  a ja 

tylko doradzałem jej, co powinna zabrać. Kiedy zobaczyłem cię z Rupertem, omal 
nie  udławiłem  się  kolacją.  Byłem  wprost  chory  z  zazdrości.  Nie  zdawałem  sobie 
sprawy, że jestem zdolny do tak prymitywnych odruchów. Myślałem, że go zabiję, 
a  ciebie zawlokę  w jakiś kąt,  gdzie  będę się  z  tobą  kochał  jak wariat.  –  Pokręcił 
głową. – A ty myślałaś, że chodzi mi o Val! Skąd ten pomysł?

– Bo ona ma długie nogi – broniła się Phyllida. – No i zna się na żeglarstwie.
–  To  prawda  –  przyznał  Jake.  –  Jednak  umiejętność  odróżnienia  bomu  od 

pompy  zęzowej  nie  może  konkurować  z  parą  gniewnych,  piwnych  oczu.  Val  to 
miła dziewczyna i bardzo ją lubię, ale nie chciałbym spędzić z nią roku na jachcie.

– To samo powiedziała Chris.
– A więc wygadałaś wszystko Chris? – droczył się.
–  Z  początku  wszystkiemu  uparcie  zaprzeczałam,  ale  tak  mnie  maglowała, aż 

wydusiła ze mnie wszystko. Przysłała mnie tutaj z poleceniem, żebym nie wracała, 
dopóki  oboje  nie  przestaniemy  się  głupio  zachowywać.  Oświadczyła,  że  jest 
absolutnie przekonana, że mnie kochasz.

– Mądra Chris – powiedział Jake i pocałował Phyllidę. – Czy możemy już do 

niej pojechać i powiedzieć, że miała rację?

Phyllida niechętnie oderwała się od Jake’a. Wstała i przeciągnęła się z lubością.
Niebo  przybrało  barwę  kobaltu,  słońce  raziło  ją  w  oczy.  Wszystko  stało  się 

jaśniejsze, bardziej wyraźne, jakby rozpromienione radością – kołyszące się łodzie, 
fale i nawet wiatr.

Z  uśmiechem  pocałowała  Jake’a  i  trzymając  się  za  ręce,  poszli  pomostem  ku 

background image

brzegowi, żeby podzielić się z Chris i Mikiem dobrą nowiną.

Na  przystań  wrócili  w  niespełna  trzy  godziny  później.  Rozradowana  Chris 

usiłowała nakłonić ich, żeby zostali, ale Jake i Phyllida mieli zupełnie inne plany.

Słońce  złociło  późne  popołudnie,  kiedy  „Ali  B”  odbił  od  pomostu  i  pod 

pełnymi żaglami skierował się na południe, w stronę zatoki Memory.