background image

Jessica Hart

Serce nie sługa

background image

Rozdział

 1

To było niczym uderzenie o skałę.
Zmagając   się   z   ciężką   walizką,   Phyllida   nie   zauważyła   mężczyzny 

wchodzącego przez te same drzwi dworca lotniczego, dopóki na niego nie wpadła. 
Nigdy nie przypuszczała, że męskie ciało może być takie twarde.

– Och! – Siła zderzenia wyparła jej dech z piersi i odrzuciła wstecz. Fiknęłaby 

pewnie kozła przez własny bagaż, gdyby nieznajomy nie podtrzymał jej.

–   Ostrożniej!   –   Rozluźnił   żelazny   uścisk,   a   dziewczyna   odzyskawszy 

równowagę spojrzała na przyglądającego się jej bacznie mężczyznę.

Był bardzo opalony, miał kasztanowate włosy i chłodne, przenikliwe oczy. W 

pierwszej chwili zdziwiła się, że nie jest wcale taki wysoki i barczysty, jak mogła 
sądzić   po   skutkach   kolizji.   Drobna   budowa   kryła   jednak   niezaprzeczalną   siłę. 
Zauważyła też, że nie był zbyt przyjacielsko nastawiony.

–   Nie   sądzi   pani,   że   lepiej   uważać,   gdy   się   taszczy   coś   takiego?   –   spytał, 

wskazując   na   olbrzymią   walizkę,   która   przewróciła   się   na   bok.   Głęboki   głos 
brzmiał lodowato.

Phyllida chciała go właśnie przeprosić, lecz poczuła się urażona jego słowami. 

Wciąż   oszołomiona   zderzeniem,   rozcierała   ramiona   obolałe   od   chwytu 
nieznajomego.

– Spieszę się – odparła ostrzej, niż zamierzała. W końcu on również jej nie 

przeprosił. – Nie zauważyłam pana.

– Najwyraźniej.
Sarkazm w jego głosie sprawił, że spojrzała mu w oczy – ciemne, uważne, 

zielone z szarym odcieniem. Serce dziwnie jej podskoczyło.

Nagle uświadomiła  sobie, jak sama  wygląda. Podróżowała przez trzydzieści 

siedem godzin i czuła się równie wymięta, jak jej elegancki, londyński, beżowy 
kostium. Złote, dobrane do paska, pantofelki piły niemiłosiernie opuchnięte stopy.

Niezbyt   wysoka   dziewczyna   nadrabiała   zazwyczaj   brakujące   centymetry 

wzrostu   dynamicznym   stylem   bycia.   Niestety,   nawet   badawcze   spojrzenie 
nieznajomego   nie   dostrzegłoby   obecnie   tej   cechy.   Widział   jedynie   drobną, 
zmaltretowaną osóbkę o twarzy zaczerwienionej po biegu przez dworzec lotniczy.

Na pewno zauważył również pokiereszowane obcasy.
– Przed chwilą wylądował mój samolot z Londynu – zaczęła się tłumaczyć. – 

Mieliśmy godzinne opóźnienie, ale ktoś powiedział, że jeśli się pospieszę, zdążę 

background image

jeszcze na ostatni lot do Port Lincoln. Przebiegłam całą międzynarodową część 
lotniska... – urwała. Przecież nie interesują go jej kłopoty.

Zerknęła na zegarek. Ósma czterdzieści. Odlot za pięć minut.
– W takim razie, bardzo nierozważnie postąpiłem wchodząc pani w drogę.
Ukryta drwina rozwścieczyła Phyllidę. Zarozumiały samiec, traktujący kobiety 

z pobłażliwą pogardą. Ostatnimi czasy miała takich typków po dziurki w nosie. Że 
też trafił się jej zaraz po przylocie do Australii!

Zacisnąwszy wargi, schyliła się po walizkę, która teoretycznie powinna była 

posłusznie   dać   się   ciągnąć   na   kółkach.   Zamiast   tego   zataczała   się   na   boki, 
podstępnie atakując łydki i kostki. Zniszczyła jej obcasy, a jutro pewnie pojawią się 
siniaki.

Znienawidziła te okropne kółeczka tuż po wyjściu z domu. Walizka była jednak 

za ciężka, żeby ją nieść.

Nieznajomy obserwował jej wysiłki. Pochylił się, oferując pomoc, lecz Phyllida 

usłyszała jedynie zniecierpliwione cmoknięcie, co utwierdziło ją w podejrzeniach. 
Był   taki   sam   jak   inni   –   przekonany,   że   kobiety   nie   potrafią   sobie   z   niczym 
poradzić.

– Dam sobie radę! – parsknęła, zerkając na niego.
– Nie wydaje mi się, nie najlepiej to pani wychodzi – zauważył zjadliwie. – Czy 

nie byłoby wygodniej podróżować z czymś mniejszym od siebie?

Phyllida wojowniczo wysunęła podbródek.
– To, że jestem nieduża, nie znaczy, że mam kurzy móżdżek – odcięła się. – 

Dlaczego mężczyźni uważają, że kobiety nie umieją zadbać o siebie? Przejechałam 
pół świata bez protekcjonalnych, męskich rad, jak mam się spakować.

Na dowód swoich słów z wysiłkiem podniosła walizkę.
– No i co? – spojrzała na niego triumfalnie.
Mężczyzna wydawał się nieporuszony.
–   Przypomina   to   raczej   walkę   o   życie   –   powiedział   z   ironią.   –   Osobiście 

wolałbym raczej  zdążyć na  samolot,   niż cokolwiek  udowadniać.  Jeśli   zamierza 
pani samodzielnie dotrzeć na czas do stanowiska odpraw i złapać samolot do Port 
Lincoln, radziłbym się pospieszyć.

– Właśnie to robię – odparła chłodno. Ujęła rączkę walizki, która wcale nie 

chciała toczyć się za nią jak posłuszny piesek. – Zechce pan wybaczyć – dodała z 
wyszukaną uprzejmością.

Wytworne maniery  w zestawieniu  z drobną figurką w wymiętym kostiumie 

najwyraźniej go rozbawiły.

background image

– Oczywiście – rzekł równie uprzejmie.
Boleśnie świadoma swej śmieszności, ruszyła w stronę stanowiska odpraw, lecz 

pełen godności odwrót zamienił się w klęskę, bo po paru krokach walizka znów się 
przewróciła.

Nie   licujące   z   damą   słówko   wymknęło   się   jej   z   ust,   gdy   szamotała   się   z 

bagażem. Wiedziała, że nieznajomy ją obserwuje. Policzki płonęły jej ze wstydu. 
Miała niejasne przeczucie, że to jego wina.

Zanim   dotarła   do   odpowiedniego   stanowiska,   powtórzyło   się   to   jeszcze 

dwukrotnie i w związku z tym oczywiście nie zdążyła. Młody urzędnik był pełen 
współczucia,  lecz  nieugięty.  Samolot  odleciał  i aż  do  jutra  nie będzie  żadnego 
połączenia z Port Lincoln.

Phyllida wiedziała, że i tak było za późno. Miała jednak nadzieję, że i ten lot 

będzie opóźniony, podobnie jak wszystkie w drodze z Londynu. Świadomość, że 
zabrakło jej paru minut pogarszała jedynie sytuację.

Zrezygnowana oparła się o stanowisko odpraw. Zaczęła żałować, że w ogóle 

zdecydowała się na podróż do Australii. Pospieszny wyjazd, opóźnienia i stracone 
połączenie, niewygodne fotele, podłe jedzenie i wrzeszczący dwuletni smarkacz w 
samolocie...   Znosiła   to   z   zaciśniętymi   zębami,   wmawiając   sobie,   że   wszystko 
odbije sobie po przybyciu do Port Lincoln.

Tam czekają na nią przecież Chris i Mike, a okropną walizkę wrzuci na trzy 

miesiące do szafy. Tak bardzo liczyła, że znajdzie się u nich jeszcze tego wieczoru, 
że omal nie rozpłakała się z wyczerpania i zdenerwowania, słysząc o kolejnym 
opóźnieniu w podróży.

Kątem oka dostrzegła mężczyznę, z którym zderzyła się w drzwiach. I tak nie 

zdążyłaby na samolot, więc trudno byłoby go o to winić, a jednak spoglądała na 
niego z niechęcią.

Gawędził sobie z przedstawicielem innych linii lotniczych. Wydawał się przy 

tym taki spokojny i pewny siebie, że poczuła zazdrość. Zastanawiała się, dokąd 
leci.   Miał   doskonale   skrojone   spodnie,   koszulę   z   krótkim   rękawem   i   krawat. 
Wyglądał na kogoś zamożnego. Chyba nie wybierał się gdzieś dalej, bo za cały 
bagaż służyła mu skórzana aktówka.

Czyżby wracał do domu, do rodziny? Było w nim coś, co sprawiało, że nie 

potrafiła wyobrazić go sobie w otoczeniu żony i dzieci. Zmieniła jednak zdanie, 
gdy uśmiechnął się rozbawiony uwagą swojego rozmówcy.

Efekt był wręcz niesamowity. Poważny wyraz twarzy rozpłynął się w ciepłym 

uśmiechu, łagodzącym surowe rysy twarzy. Nawet ze znacznej odległości Phyllida 

background image

dostrzegła kontrastujący  z opalenizną błysk białych zębów i poczuła się, jakby 
ponownie wpadła na nieznajomego. Jak mogła przeoczyć, że jest taki przystojny?

Zdumiona tą przemianą dziewczyna zapomniała na chwilę o swych kłopotach. 

Kiedy   mężczyzna   popatrzył   w   jej   stronę   a   ich   spojrzenia   skrzyżowały   się, 
zmieszała się nagle. Wiedziała, jak żałośnie wygląda oparta ciężko o kontuar. Była 
przekonana,   że   widzi   ironię   w   jego   oczach.   Na   pewno   zapamiętał   buńczuczne 
przechwałki, że sama doskonale da sobie radę.

Wyprostowała   się.   Postanowiła   dotrzeć   do   Port   Lincoln   jeszcze   dziś.   Za 

wszelką cenę, byle tylko dowieść nieznajomemu swoich racji. Fakt, że on się o tym 
nie dowie, jakoś wypadł z jej świadomości. Liczyło się tylko wyzwanie.

Uśmiechnęła się wdzięcznie do młodzieńca za kontuarem. Pomimo zmęczenia 

mała   twarzyczka   z   zadartym   noskiem   I   wielkimi,   piwnymi   oczyma   wyglądała 
prześlicznie w chmurze krótko przyciętych, kasztanowatych włosów.

– Czy istnieje jakaś możliwość, żebym dotarła do Port Lincoln jeszcze dzisiaj? 

– spytała ze łzami w oczach.

Niewielu mężczyzn potrafiło oprzeć się spojrzeniu wielkich, piwnych oczu.
– Naprawdę mi przykro... – zaczął. – Chociaż... – Popatrzył gdzieś ponad jej 

ramieniem. – Może się pani jednak poszczęści! – rozpromienił się. – Jest tu Jake 
Tregowan. Ma własny samolot i chyba wybiera się do Port Lincoln. Z pewnością 
panią weźmie, jeśli go pani poprosi. Jake! – Pomachał ręką. – Pozwól tu na chwilę.

Phyllida nie musiała się odwracać, by zgadnąć, kto jest Jakiem Tregowanem.
Oczywiście. To był on. Zbliżył się umyślnie niespiesznym krokiem z błyskiem 

ironii w oku.

Serce jej zamarło. Czemu musiał to być właśnie on, jedyny człowiek, którego o 

nic by nie poprosiła? Z rozpaczą przypomniała sobie, jak drwiąco pomagał jej w 
zmaganiach   z   walizką,   podkreślając,   że  bez   męskiej   pomocy   nigdzie   nie  zdoła 
dotrzeć.

Jake przywitał się wylewnie z młodym człowiekiem. Widocznie mnóstwo czasu 

spędzał na lotnisku, bo ze wszystkimi był na ty. Chociaż stał o kilka kroków od 
niej, wyczuwała siłę w jego ciele.

Zadrżała, gdy spojrzał na nią, pytająco unosząc brew.
– Samolot tej damy z Londynu miał opóźnienie i nie zdążyła na przesiadkę – 

wyjaśnił młodzieniec. – Bardzo pragnie dotrzeć jeszcze dzisiaj do Port Lincoln. 
Czy wracasz tam teraz?

– Tak – odparł Jake, rozmyślnie nie proponując, że ją zabierze.
Phyllida zagryzła wargi. Nie mogła mieć o to pretensji, zwłaszcza po tym, co 

background image

wygadywała. Ogarnęło ją zmęczenie. Wcale się nie rwała, by schować dumę do 
kieszeni   i   prosić   go   o   przysługę.   Nie   chciała   mieć   z   nim   nic   wspólnego.   Tak 
naprawdę,  to   najchętniej   usiadłaby   i  rozpłakała   się.   Nie   mogła   tego   zrobić,   bo 
przyglądał się jej z kpiącym wyrazem twarzy.

Pragnęła jednak dostać się do Port Lincoln. Kiedy już znajdzie się z Chris i 

Mikiem, wszystko się ułoży. Tylko to miało w tej chwili znaczenie.

Zacisnęła   zęby,  żeby   ukryć  zdradzieckie   drżenie   warg,  i   spojrzała   Jake’owi 

prosto w oczy.

– Nazywam się Phyllida Grant – wydusiła z trudem. – Jeśli leci pan do Port 

Lincoln, byłabym bardzo wdzięczna, gdyby pan mnie zabrał.

– Czy na pewno potrzebuje pani pomocy? – zadrwił. – Sądziłem, że zdoła pani 

dotrzeć do Port Lincoln bez protekcjonalnych, męskich rad?

– Zdołałabym, gdybym zdążyła na ostatni samolot – odparła przez zaciśnięte 

zęby.

– I to z pewnością moja wina, bo panią zatrzymałem?
– Nie – przyznała szczerze. – I tak było już za późno.
Odgarnęła   grzywkę   z   czoła.   Kasztanowate   włosy   rozsypały   się   niesfornie, 

niczym u małego dziecka. Zastanawiała się, czy powinna wyjaśnić, że zderzenie w 
drzwiach było ukoronowaniem serii trapiących ją od sześciu tygodni nieszczęść, 
kiedy to straciła pracę i rzuciła Rupertowi w twarz pierścionek zaręczynowy. Od tej 
pory wszystko układało się beznadziejnie, ale Phyllida zawzięła się. Postanowiła, 
że się nie podda.

Patrząc na obojętną, chłodną twarz Jake’a Tregowana, pomyślała, że jej nie 

zrozumie. Przesunęła jedynie dłonią po twarzy w odwiecznym geście znużenia.

– To była długa podróż – dodała.
Jake spoglądał na drobną, spiętą postać stojącą obok wielkiej walizki. Nie była 

piękna, lecz wielkie, piwne oczy, zadarty nosek i kształtne wargi kryły w sobie 
dużo wdzięku, podkreślonego przez upór, z jakim powstrzymywała łzy. Wyglądała 
na zbuntowaną, zajadłą i... bardzo zmęczoną.

– Lepiej proszę pójść ze mną – westchnął z rezygnacją, wzruszając ramionami.
– Dziękuję – odparła nieco zaniepokojona tą nagłą zmianą w jego zachowaniu, 

lecz   zbyt   ucieszyła   ją   perspektywa   dotarcia   do   Port   Lincoln,   by   się   nad   tym 
zastanawiać.

– Wyruszam natychmiast – uprzedził, jakby żałując swej decyzji.
– Świetnie, jestem gotowa. – Sięgnęła po walizkę.
–   No   to   idziemy.   –   Jake   odwrócił   się   na   pięcie.   Phyllida   musiała   jeszcze 

background image

podziękować młodemu urzędnikowi.

Jak zwykle przeszkadzała jej walizka, pomimo starań, tańcząca na wszystkie 

strony. Jake zatrzymał się. Czekał zniecierpliwiony, z niesmakiem obserwując te 
zmagania.   Nie   zamierzał   jej   pomóc,   o   co   zresztą   nie   zamierzała   go   prosić. 
Wystarczy, że się upokorzyła przymawiając się o lot.

– Och! – Nie skoncentrowała się i walizka boleśnie uderzyła ją w nogi, zanim 

upadła z donośnym łoskotem, wzmocnionym akustyką pustego dworca lotniczego.

– Wygląda na to, że masz kłopoty – zauważył złośliwie Jake. – Chyba, że to 

kolejny przykład samodzielności.

Phyllida rozcierała łydki. W dziecinnym geście kopnęła walizkę.
– Miała jeździć na kółkach – poskarżyła się. – Jednak tak się wierci, że wciąż 

obija mi nogi. Proszę – odwróciła się – zniszczyła mi obcasy.

Jake wcale się tym nie przejął.
–   To   nie   wina   walizki   –   zauważył   sucho.   –   Nie   nadaje   się   do   takiego 

obciążenia. Gdyby pani mniej ją załadowała, sprawowałaby się lepiej.

– Musiałabym zostawić połowę rzeczy – mruknęła Phyllida. – Co za sens wozić 

pustą walizkę?

– Po co brać walizkę, której nie można udźwignąć?
– Potrafię... – zaczęła, ale Jake przerwał jej w pół słowa. Odsunął ją na bok i 

podniósł walizkę.

– Nie potrafisz jej podnieść, prawda?
– Nie – burknęła, patrząc w podłogę.
– Słucham?
– Nie potrafię jej podnieść! – krzyknęła. Udało mu sieją sprowokować. – Jest za 

ciężka   i   żałuję,   że   nie   wzięłam   mniejszej.   Zadowolony,   czy   mam   to   napisać 
pięćdziesiąt razy w trzech egzemplarzach?

Jake nie roześmiał się, choć w oczach zamigotały mu wesołe iskierki.
– Nie umiesz poddawać się z wdziękiem?
–   Nie   znoszę   się   poddawać.   –   Wysunęła   wojowniczo   podbródek.   Jake 

przyglądał się jej z rozbawieniem.

– Być może trzeba się będzie tego nauczyć.
Phyllida z niechęcią obserwowała, jak bez wysiłku niesie walizkę. Wydawała 

się pusta. Przypomniała sobie zderzenie z jego twardym, umięśnionym ciałem.

Jake   otworzył   kopnięciem   wahadłowe   drzwi   i   przytrzymał   je   stopą.   Na 

zewnątrz,   na   pokrytej   smołowanym   żużlem   płycie   stał   rząd   awionetek.   Jake 
podszedł do ostatniej maszyny ze śmigłem na dziobie, otworzył drzwiczki, wrzucił 

background image

walizkę i wsiadł do środka.

Phyllida zamarła na widok maleńkiego samolociku.
– Mamy lecieć tym czymś?
– A czego oczekiwałaś, Concorde’a?
– Myślałam, że masz własny odrzutowiec – wyjaśniła zmieszana. Nie słyszała 

dotąd o innych prywatnych samolotach.

– Odrzutowiec byłby zbyt okazały na loty pomiędzy Port Lincoln a Adelajdą. 

Ten jest bardziej odpowiedni.

– Nie jest zbyt... wielki. – Popatrzyła z powątpiewaniem na śmigło.
– Zabiera cztery osoby, więc zmieścimy się nawet z twoją walizką. Oczywiście, 

możesz zostać i czekać do jutra na połączenie. Mnie tam bez różnicy.

–   Nie.   –   Phyllida   nie   zamierzała   rezygnować,   gdy   była   tak   blisko   celu.   – 

Oczywiście, że lecę.

– No to wskakuj. – Jake wyciągnął do niej rękę.
Phyllida spojrzała na niego. Wejście do samolotu znajdowało się na wysokości 

jej ramion.

– Nie ma schodków?
– Nie. W budynku stoją jakieś schodki. Jeśli myślisz, że po nie wrócę, to jesteś 

w błędzie.

– To jak tu wejdę?
– Masz chyba ręce i nogi. Złap mnie za rękę i właź.
– Właź? Musiałabym skakać o tyczce!
– Nie bądź śmieszna – zniecierpliwił się Jake. – To przecież dziecinnie łatwe. 

Złap mnie za rękę.

Phyllida niechętnie ujęła jego dłoń. Wzdłuż kręgosłupa przebiegł jej dziwny, 

miły   dreszcz,   gdy   tylko   dotknęła   jego   palców.   Były   ciepłe,   mocne,   dające 
nieokreślone   poczucie   bezpieczeństwa.   Ze   zdumieniem   spojrzała   na   złączone 
dłonie, dziwiąc się, że prosty uścisk może przekazać tak wiele odczuć.

– Nie znam cię zbyt dobrze – westchnął Jake – ale mam coś innego do roboty, 

niż tkwić tu przez całą noc, trzymając się za ręce. Jeśli wolisz zostać w Adelajdzie, 
to twoja sprawa, ale jeżeli chcesz lecieć do Port Lincoln, to się pospiesz!

Phyllida robiła, co mogła. Przy pomocy Jake’a wciągnęła się do połowy, ale 

nogi, skrępowane wąską spódnicą, dyndały bezradnie w powietrzu. W końcu, ku 
swemu upokorzeniu, upadła na ziemię.

– Mówiłam ci, że nie dam rady – wysapała. – Nie jestem superkobietą.
– Przedtem usiłowałaś sprawiać inne wrażenie – zauważył kwaśno. – Skoro 

background image

jesteś taka samodzielna, jak twierdziłaś, powinnaś podróżować w innym stroju.

–   Gdybym   przypuszczała,   że   spotkają   mnie   takie   trudności,   włożyłabym 

łachmany – parsknęła, zapominając, że jeśli chce się dostać tego wieczoru do Port 
Lincoln, zdana jest na dobrą wolę Jake’a. Otrzepała rękawy  kostiumu,  którymi 
zamiotła pas startowy. – Tego się już nie odpierze!

Jake, mamrocząc coś pod nosem, wyskoczył z maszyny.
–   Szczerze   mówiąc,   twój   kostium   mało   mnie   w   tej   chwili   obchodzi   – 

powiedział. Wodził wzrokiem od dziewczyny do samolotu, oceniając dzielącą ich 
odległość. Potem złapał ją w pasie i podsadził.

Zaskoczona tym Phyllida pisnęła, lecz zdołała złapać za poręcz przy wejściu. 

Mocne dłonie, trzymające ją początkowo w pasie, przesunęły się niewinnie pod uda 
i Jake wrzucił ją wreszcie do środka jak worek mąki.

Przez dłuższą chwilę leżała na podłodze, łapiąc powietrze jak wyciągnięta z 

wody ryba i zastanawiała  się, co u diabła robi w tym maleńkim samolociku  z 
nieznajomym, który obszedł się z nią tak bezceremonialnie.

– Witamy na pokładzie – rzekł z nie ukrywanym rozbawieniem Jake.
Phyllida z trudem podciągnęła się do pozycji siedzącej i spojrzała na umorusane 

dłonie.

– W British Airways zupełnie inaczej traktuje się pasażerów – westchnęła, a 

Jake wykrzywił usta w tym samym zniewalającym uśmiechu, jaki widziała u niego 
na   dworcu   lotniczym.   Kiedy   z   drwiącą   galanterią   pomagał   jej   podnieść   się,   w 
przyćmionym świetle zalśniły białe zęby.

– Grunt to dobra obsługa – powiedział.
Dziewczyna wyrwała rękę, przestraszona dziwnym dreszczem wywoływanym 

przez każde dotknięcie Jake’a. Denerwował ją ten uśmiech. Nie pasował do niego. 
Powinien być raczej chłodny, jak jego twarz, nie zaś ciepły, tak że zasychało jej w 
gardle.

Z   trudem   oderwała   od   niego   wzrok.   Rozejrzała   się   wokół   z   udanym 

zainteresowaniem,   lecz   w   oczach   miała   wciąż   ten   niebezpieczny   uśmiech. 
Potrząsnęła głową, by się od niego wyzwolić.

– Gdzie jest pilot? – spytała, odzyskując jasność wzroku.
– Masz najwyraźniej dziwne pojęcie o mojej zamożności – rzekł sucho Jake, 

sadzając ją na fotelu drugiego pilota. – Nie tylko nie mam własnego odrzutowca, 
ale również czekającego na moje skinienie pilota.

– To znaczy, że sam prowadzisz tę maszynę?
– A czemu nie?

background image

– Nie spodziewałam się...
– Czego się nie spodziewałaś? Że potrafię pilotować samolot?
– Nie! – Jake Tregowan wyglądał na zdolnego do wszystkiego. – Sądząc po 

twoim wyglądzie, myślałam, że stać cię na zatrudnienie pilota.

Patrzył krytycznym wzrokiem, jak dziewczyna zapina pasy, potem usiadł na 

fotelu obok.

– Co cię skłoniło do takiej opinii?
Sposób   poruszania   się,   trzymania   głowy,   nawet   to,   jak   stał,   wyglądając   na 

opanowanego i pewnego siebie. Tego mu jednak nie powie.

– Wywnioskowałam to z twojego ubrania.
– Dość śmiało, opierając się jedynie na parze spodni i koszuli – skomentował ze 

złośliwym błyskiem w oku. – Czy zawsze rozumujesz w ten sposób?

– W końcu nie pomyliłam się aż tak bardzo – odparowała.
– Stać cię przecież na własny samolot.
– Australia to wielki kraj – wzruszył ramionami. Śmigło drgnęło i zaczęło się 

obracać, początkowo powoli, potem coraz szybciej. – Samolot często okazuje się 
najlepszym środkiem transportu.

Jake zaczął sprawdzać wskazówki na tablicy przyrządów, podczas gdy Phyllida 

nerwowo   obserwowała   śmigło.   Nigdy   dotąd   nie   leciała   niczym   mniejszym   od 
jumbo i zaczynała żałować, że poprosiła Jake’a o transport. Naprawdę zrobiłaby 
lepiej, zostając na noc w Adelajdzie. Mogłaby się przynajmniej dobrze wyspać. 
Wzięłaby prysznic, zmieniła ubranie i przybyła do Port Lincoln odświeżona.

W   ten   sposób   stanie   u   drzwi   Chris   niczym  kupka   nieszczęścia.   Czemu   nie 

pomyślała o tym wcześniej?

Spojrzała   na   brudny,   wygnieciony   kostium   i   powstrzymała   westchnienie, 

przypominając   sobie,   co   Jake   powiedział   o   wyciąganiu   pochopnych   wniosków. 
Uważała   się   za   kobietę   interesu,   profesjonalistkę,   a   naprawdę   była   w   gorącej 
wodzie kąpana, ze skłonnościami do podejmowania natychmiastowych decyzji bez 
zastanawiania się, w co się wplątuje.

Zerknęła   na   Jake’a   pochłoniętego   obserwowaniem   tablicy   rozdzielczej.   Nie 

wyobrażała go sobie działającego bez zastanowienia. Był na to zbyt rozważny. 
Patrzyła   na   jego   ręce,   poruszające   się   sprawnie   wśród   przełączników.   Znów 
poczuła niepokojący dreszcz.

Przypomniała   sobie   Ruperta,   który   wywijał   bez   przerwy   rękoma,   usiłując 

zaimponować   jej   swoją   wiedzą.   Nie   siedziałby   tak   spokojnie,   pochłonięty 
rutynowymi czynnościami, nie zwracając przy tym na nią uwagi.

background image

Zdrętwiała,   uświadamiając   sobie,   że   nie   może   przywołać   widoku   twarzy 

Ruperta.   Jeszcze   przed   sześcioma   tygodniami   byli   zaręczeni.   Czyżby   już   go 
zapomniała? Widziała jedynie uśmiech Jake’a.

– Dobrze. – Głos Jake’a wyrwał ją z rozmyślań. – Gotowa? Phyllida spojrzała 

na śmigło i przełknęła ślinę.

–   Chyba   tak.   –   Było   już   za   późno   na   zmianę   decyzji.   Następnym   razem 

porządnie się najpierw zastanowi.

Poczekali,   aż   lądujący   odrzutowiec   przetoczy   się   z   rykiem   przez   lotnisko, 

potem zaczęli się rozpędzać na pasie. Phyllida zamknęła mocno oczy i zacisnęła 
dłonie, gdy przyspieszenie wcisnęło ją w fotel.

Skurcz żołądka poinformował ją, że wystartowali, jednak nie otwierała oczu aż 

do chwili, gdy samolot nabrał wysokości. Jake przyglądał się jej z rozbawieniem 
zabarwionym odrobiną goryczy.

– Może jednak wolałabyś poczekać na poranny lot?
Phyllida wysunęła podbródek, słysząc ironię w jego głosie.
– Nie – skłamała.
Uśmiechnął się kącikami ust.
– Mała uparciuszka, co?
Pomyślała o wytrwałości, dzięki której zrobiła karierę w reklamie i o tym, że 

niewiele to pomogło, ponieważ była kobietą. Jeszcze im pokaże!

– Czasem trzeba być upartym.
– Ale czemu się uparłaś, żeby lecieć do Port Lincoln?
– spytał, pochylając maszynę w głębokim skręcie.
Dziewczyna   niepewnie   zerknęła   na   rozpościerające   się   pod   nimi   światła 

Adelajdy.

– Po prostu chcę tam dotrzeć jeszcze dzisiaj.
– I zawsze osiągasz to, czego chcesz, nie licząc się z innymi.
Zerknęła na Jake’a, zastanawiając się, skąd ta gorycz w jego głosie.
– Nie – odparła powoli, wspominając dzień, w którym zawalił się jej świat, bo 

naraz straciła pracę i narzeczonego.

– Nie zawsze.
– O? – Popatrzył na nią z niedowierzaniem.  – Uważałem cię za odnoszącą 

sukcesy dziewczynę w szykownym kostiumie.

–   Sądziłam,   że   niebezpiecznie   jest   oceniać   ludzi   na   podstawie   ich   stroju   – 

przypomniała mu.

– Oszacowałem cię na podstawie zachowania, nie ubioru – odparł. – Krucha i 

background image

kobieca w razie potrzeby, ale z żelaznymi pazurkami.

– Nie rozumiem – obraziła się Phyllida.
– Daj spokój, widziałem, jak poradziłaś sobie z tym naiwnym młodzieńcem. 

Szeroko   otwarte   wielkie,   piwne   oczy,   tłumione   łzy...   co   za   spektakl.   Niestety, 
widziałem  to  już  przedtem,   a  przedstawienie   się  skończyło, gdy  tylko dopięłaś 
swego.   Możesz   dużo   gadać   o   tym,   że   nie   potrzebujesz   pomocy   mężczyzn,   ale 
wiesz, jak ich w razie potrzeby wykorzystać.

– A mężczyźni to może nie wykorzystują kobiet? – zaperzyła się. – Bez żenady 

wysługują się naszymi zdolnościami i wykształceniem, ale kiedy żądamy uznania, 
to całkiem inna para kaloszy! Praca ma jedynie wypełnić okres, nim zostaniemy 
matkami i żonami. Czy wiesz, jak ciężko musi harować kobieta, żeby osiągnąć 
sukces? – spytała z nie skrywaną wściekłością. – Dwa razy ciężej niż mężczyzna. 
Kobieta,   zamiast   zająć   się   pracą,   musi   udowodnić,   że   potrafi   być   równie 
bezwzględna jak jej męski kolega. Wtedy zarzuca się nam, że jesteśmy za mało 
kobiece. Oczywiście, nie możemy być również kobiece, bo to nie fair w stosunku 
do   mężczyzn.   Pozostaje   tylko   upór   i   wytrwałość.   Kobiety   nie   są   gorsze   od 
mężczyzn. Dlaczego nie daje im się równych szans?

– Bardzo gwałtowna wypowiedź – zakpił Jake. – Nie pomyliłem się w stosunku 

do ciebie. Jesteś dziewczyną sukcesu. Czyżbyś urodziła się w sobotę?

– Nie rozumiem pytania.
– Na pewno nie znasz uroczego wierszyka, którego nauczyła mnie moja mama. 

Posłuchaj:

„Poniedziałkowe   dziecię   urodą   jaśnieje,   wtorkowe   czar   rozsiewa   i   dużo   się 

śmieje. Środowemu dziecku los pecha przyniesie, czwartkowe zaś dziecko długo w 
górę pnie się. Piątkowe – kochające, wrażliwe i czułe, sobotnie zaś ciężko na życie 
pracuje.   Za   to   dziecko   w   niedzielę   urodzone,   do   szczęścia   i   radości   zostało 
stworzone”.

–   Nie   jestem   pewna,   czy   urodziłam   się   w   sobotę,   ale   rzeczywiście   ciężko 

pracuję. I jestem z tego dumna.

– A czym się zajmujesz?
– Reklamą.
– Jak można być dumnym z tego, że się pracuje w reklamie?
– To proste. Nasze ogłoszenia skłaniają ludzi do myślenia, a my traktujemy 

naszą pracę z dużą odpowiedzialnością.

Chciała mówić dalej, ale w tym momencie Jake puścił drążek sterowy i zagłębił 

się w fotelu. Ku jej przerażeniu, założył nogi na deskę rozdzielczą.

background image

– Co robisz? – zapytała piskliwym głosem.
– Lecimy na autopilocie – syknął z irytacją Jake. – Nie ma powodu do paniki.
– Wcale nie wpadłam w panikę – odparła chłodno. Nie znosiła sposobu, w jaki 

Tregowan robił z niej idiotkę. – Byłam tylko... zaniepokojona.

–   Na   twoim   miejscu   niepokoiłbym   się   o   sens   robienia   głupich   reklam   – 

przygadał jej i zanim zdążyła zaprotestować, wyjął termos zza fotela.

Kuszący   zapach   kawy   sprawił,   że   Phyllida   zapomniała   o   godności   i 

przekonujących argumentach w obronie reklamy. Ostatnio jadła coś na wysokości 
dziesięciu tysięcy metrów, pomiędzy Singapurem i Adelajdą, a było to już dawno 
temu.

– Chcesz? – spytał, napełniając nakrętkę służącą za kubek. Aromat był kuszący.
– Z rozkoszą – odparła. Bolały ją stopy i z ulgą zdjęła pantofelki.
Jake wręczył jej kubek. Ich palce spotkały się i pod wpływem elektryzującego 

dotyku uśmiech Phyllidy przybladł.

Zacisnąwszy palce wokół naczynia, usiłowała skupić się na kawie, ale wciąż 

zerkała na niego spod rzęs. W przyćmionym świetle instrumentów pokładowych 
studiowała   jego   profil   i   każdy   detal   twarzy   Jake’a   wydawał   się   jej   niezwykle 
pociągający.

Pomyślała,   że   musi   być   zmęczona   bardziej,   niż   przypuszczała.   Sytuacja,   w 

której się znalazła, pijąc kawę z termosu nieznajomego mężczyzny, w półmroku 
kabiny samolotu wydawała się jej nieprawdopodobna. Realny był jedynie Jake.

Wolała   nie   wspominać   jego   dotknięć.   Silnych   palców,   pomagających   jej 

podnieść  się; dłoni, obejmujących ją w  pasie... ześlizgujących  się niżej, aby  ją 
podsadzić...   Jej   ciało   drżało   przy   każdym   fizycznym   kontakcie   z   Jakiem 
Tregowanem. A jakby zareagowała, gdyby dotykając ją czule w miłosnym uścisku 
badał miękkość jej aksamitnej skóry?

Na tę myśl zaschło jej w gardle, czym prędzej więc dopiła kawę. Nie zdążyła 

jeszcze poznać Tregowana, a już dopatrzyła się w nim niemiłych cech. Czemu więc 
tak dokładnie wyobraża sobie, że się z nim kocha?

To skutek choroby lokomocyjnej – zmęczenia długą podróżą. Jedyne logiczne 

wyjaśnienie nagłego przypływu pożądania. Bo przecież nie chce mieć z nim nic 
wspólnego!

background image

Rozdział 2

Oddała mu kubek, uważając, by tym razem nie dotknąć jego palców.
– Dziękuję.
Jake uniósł brew, zdumiony oficjalnym tonem Phyllidy, lecz na szczęście nic 

nie powiedział. Zamiast tego, nalał sobie kawy.

– Co zamierzasz robić w Port Lincoln? – spytał bez ironii w głosie. – To nie jest 

mekka świata reklamy. A może zamierzasz rozreklamować w świecie tę mieścinę?

– Jestem na trzymiesięcznym urlopie naukowym.
Nie zamierzała się przyznać, że straciła ukochaną pracę.
– Urlop naukowy? Czy tego przypadkiem nie nazywa się wakacjami?
– Dłuższa przerwa w pracy pozwoli mi na podejście z dystansem do mojej 

kariery – oświadczyła wyniośle. Było to poniekąd zgodne z prawdą.

– Port Lincoln jakoś mi  do tego nie pasuje. Czy ambitne kobiety nie robią 

jedynie rzeczy dobrze prezentujących się w życiorysie?

–   Sporo   wiesz   o   ambitnych   dziewczynach.   –   Phyllida   spojrzała   na   niego 

podejrzliwie.

– Gorzkie doświadczenie – odparł niedbale.
– Dosyć zawężone, skoro nie nauczyłeś się, że nie wszystkie jesteśmy takie 

same. Dla twojej wiadomości powiem, że wybieram się z wizytą do kuzynki, a nie 
po poprawienie swego życiorysu.

– Aha... zatem jednak wakacje!
–   Częściowo   –   wycedziła.   –   Oczywiście,   chcę   odwiedzić   Chris,   ale   nie 

przyjechałabym tu, gdyby nie sprawy służbowe.

–   Skoro   dają   ci   wolne   trzy   miesiące,   to   może   wcale   cię   nie   potrzebują   – 

zauważył z bezlitosną logiką Jake. – Jesteś pewna, że po powrocie będziesz jeszcze 
pracować?

– Tak i jeszcze dostanę awans. – Zadarła dumnie głowę.
Bo tak będzie. Liedermann, Marshall i Jones jeszcze pożałują, że oddali jej 

stanowisko komuś mniej doświadczonemu tylko dlatego, że nosił spodnie. Phyllida 
marzyła o dniu, w którym na kolanach będą błagać ją o powrót i zajęcie wyższego 
stanowiska.

–  Tymczasem  spędzisz   trzy  miesiące   w Port  Lincoln  na  rozmyślaniach   – z 

niedowierzaniem zauważył Jake.

– Tak – odparła stanowczo. Miała niemiłe wrażenie, że Jake nie wierzy w jej 

background image

błyskotliwą karierę. – Odwiedzę również inne części Australii, ale większość czasu 
spędzę z Chris. – dodała, mając nadzieję, że w ten sposób zakończy dyskusję o 
sprawach zawodowych.

Ku jej uldze Jake zmienił temat.
– To twoja kuzynka?
Skinęła głową.
– Jej ojciec, brat mojej matki, przed laty wyemigrował do Australii i ożenił się 

tu. Niewiele wiedziałam o Chris, dopóki nie przyjechała z mężem na wakacje do 
Anglii.   Zatrzymali   się   u   mnie   i   od   razu   przypadłyśmy   sobie   do   gustu.   – 
Uśmiechnęła się. – To cudownie, odnaleźć w krewnej przyjaciółkę. Jesteśmy w 
stałym kontakcie, chociaż nie widziałyśmy się od pięciu lat. To tak daleko, że nie 
myślałam, że kiedykolwiek tu przyjadę.

– I co cię skłoniło do zmiany zdania?
–   Chris   przysłała   mi   zdjęcie.   –   Phyllida   zaczęła   przekopywać   torebkę   w 

poszukiwaniu przechowywanej niczym talizman fotografii. Wreszcie wymacała ją 
wetkniętą   w   paszport   i   zerknęła   na   nią   w   przyćmionym   świetle   kabiny. 
Przedstawiała Chris i Mike’a stojących na łodzi w ostrym, australijskim słońcu. 
Wyglądali na szczęśliwych, a wiatr rozwiewał im włosy. W półmroku trudno było 
dostrzec turkusowy kolor morza i czysty błękit nieba.

Wręczyła zdjęcie Jake’owi. Zerknął na nie i zesztywniał. Phyllida niczego nie 

zauważyła.   Pamiętała,   jak   podle   się   czuła,   kiedy   pierwszy   raz   zobaczyła   tę 
fotografię.

– Wiem, że to zwyczajna fotka, ale dostałam ją w paskudny grudniowy dzień. 

Było zimno, a wszystko wydawało się takie ponure i okropne.

– Rozumiem, że gdy patrzyłeś na zdjęcie Australia wydała ci się prawdziwym 

rajem. Zapragnęłaś nagle wygrzewać się na słońcu i kąpać w ciepłym morzu – 
powiedział Jake dziwnym tonem i oddał zdjęcie.

– Może, gdybym dostała ją w jasny, słoneczny dzień, nie zrobiłaby na mnie 

takiego   wrażenia   –   zastanowiła   się   Phyllida.   Zdjęcie   było   tak   sugestywne,   że 
niemal czuła gorące słońce i słoną, morską bryzę. – Zawsze byłam dziewczyną z 
miasta, ale kiedy to zobaczyłam, zapragnęłam być razem z nimi.

Chciała się wyrwać z szarości, zapomnieć o Rupercie, utracie pracy i innych 

nieprzyjemnych rzeczach. Pragnęła cieszyć się słońcem i morzem.

– A tu trzymiesięczny urlop naukowy trafił się jak znalazł. – Jake nawet nie 

próbował ukryć drwiny, a Phyllida zaczerwieniła się, dziękując Bogu za panujący 
w kabinie półmrok.

background image

– Mniej więcej. Jeszcze nie zdecydowałam, co będę robić.
Myślała tylko, jak udowodnić LMJ i Rupertowi, że się mylą, ale serdeczne 

zaproszenie od Chris zmieniło wszystko.

Nie widziała powodu, by nie wybrać się do Australii. Zarabiała dużo pieniędzy, 

a pracowała tak ciężko, że nie miała czasu ich wydać. Odkąd wyprowadziła się od 
Ruperta, nic jej nie trzymało. Zamiast marznąć w styczniu, będzie wylegiwać się na 
słońcu i opalona wróci, by dowieść swych racji.

– Mogłam się wybrać dokądkolwiek, ale to zdjęcie przypomniało mi, że mam 

okazję spotkać się z Chris i Mikiem.

– Wyglądają na zadowolonych z życia – wtrącił Jake. , Phyllida nachmurzyła 

się.

– Wówczas byli. Ciekawe, czy cieszą się życiem po tym, co ich spotkało.
– Tak? – Zerknął na nią. – A cóż to takiego?
– Mike zawsze był niespokojnym duchem, ale w końcu się osiedlili i zajęli się 

tym, o czym zawsze marzyli: wynajmowaniem swoich dwóch jachtów. To mały 
interes, ale należał do nich, dopóki nie pojawiła się konkurencja, która postanowiła 
ich zniszczyć.

Phyllida wyprostowała się, przypominając swoje wzburzenie, kiedy czytała list 

od Chris.

– Chris i Mike nie zagrażali nikomu, ale nie zważał na to człowiek, który ich 

wykupił. On dba tylko o pieniądze. Nie obchodzi go wcale, że w to przedsięwzięcie 
włożyli mnóstwo pracy i wszystkie pieniądze. Ludzie dla niego nic nie znaczą – 
rzekła z goryczą. – Zmiata każdego, kto stanie mu na drodze.

– Nie miałem pojęcia, że w Port Lincoln działa taki bezwzględny człowiek – 

zdumiał się Jake. – Czy kuzynka powiedziała ci, jak się nazywa? Unikałbym go na 
wszelki wypadek w przyszłości.

Miał poważną minę, lecz Phyllida zauważyła lekkie rozbawienie w jego głosie. 

Może   dla   niego  brzmiało   to   jak  żart,   ale   Chris   i   Mike’owi   nie   było   wcale   do 
śmiechu.

–   Powiedziała   tylko,   że   wykupiła   ich   większa   firma.   Nie   podała   żadnych 

szczegółów. Wiem, jak to jest, gdy duża firma przejmuje małą i nie sądzę, żeby tu 
było inaczej.

– Może się zdziwisz – odparł rozdrażniony i ubawiony Jake. – Port Lincoln to 

nie Londyn.

Lotnisko w Port Lincoln było położone z dala od miasta. Phyllida patrzyła na 

background image

znikające za nimi światła, gdy awionetka zniżała się w stronę podejrzanie pustych 
budynków.

– Czy kuzynka będzie czekała na ciebie? – spytał Jake, gdy maszyna przestała 

kołować. – Chyba spodziewała się, że przybędziesz lotem o ósmej  czterdzieści 
pięć.

– Nie wie, że przyjeżdżam. – Phyllida przeraziła się na myśl, że jej podróż 

jeszcze nie dobiegła końca. – To znaczy wie, że przyjadę, choć nie zna dokładnego 
terminu.   Wszystkie   miejsca   na   lot   do   Australii   w   grudniu   i   styczniu   były 
zarezerwowane, więc trafiłam na listę rezerwową. Miejsce zwolniło się w ostatniej 
chwili. Ledwo zdążyłam się zapakować. Usiłowałam dodzwonić się do Chris, ale 
nikogo nie było w domu. Nie chciałam się spóźnić na samolot. No i jestem. ..

Jake uniósł brwi, spoglądając na nią.
–   Zatem   zdecydowałaś   się   na   wyjazd   bez   chwili   namysłu?   Dziwny   sposób 

organizowania urlopu naukowego.

– Zorganizowałam wszystko wcześniej. – Phyllida zastanawiała się, czemu się 

przed nim tłumaczy. – To nie była nieprzemyślana decyzja.

Minęły trzy tygodnie, zanim agent biura podróży, zmęczony jej natręctwem, 

znalazł miejsce na liście rezerwowej. Uprzedził, że czterokrotnie będzie musiała 
zmieniać samoloty w różnych zakątkach Azji, ale Phyllida tak się zawzięła, że 
zgodziła się na wszystko.

Silnik ucichł i śmigło przestało się obracać. Jake odpiął pasy, sięgnął na tylne 

siedzenie po walizkę i spuścił ją na płytę lotniska. Dziewczyna struchlała, słysząc 
głośne   stuknięcie.   Przypomniała   sobie,   ile   szamponów,   toników   i   zmywaczy 
poupychała pomiędzy ubraniami, butami i bielizną. Jeśli bagażowi na całej trasie z 
Londynu obchodzili się z jej walizką tak samo jak Jake, wolała nie myśleć, co ujrzy 
w środku, gdy ją otworzy.

Z westchnieniem sięgnęła po stojące pod siedzeniem pantofle. Kiedy próbowała 

je włożyć, okazało się, że napuchły jej stopy. Do diabła z elegancją, pomyślała, 
pójdę boso.

Wejście do samolotu nie było łatwe, ale wydostanie się z niego wydawało się 

jeszcze trudniejsze. Phyllida, ściskając w jednej ręce torebkę, a w drugiej pantofle, 
spoglądała na stojącego w dole Jake’a, który niecierpliwił się coraz bardziej.

– Możesz przejść na skrzydło i zejść stamtąd na ziemię, jeśli wolisz – rzekł z 

rezygnacją. – Jednak obojętne, co wybierzesz, pospiesz się.

Dziewczyna spojrzała podejrzliwie na skrzydło. Zejście tamtędy wymagałoby 

niebezpiecznych   akrobacji   w   ciasnej   spódniczce.   Nie,   już   raczej   wyskoczy   z 

background image

kabiny.

Ze   stłumionym   westchnieniem   zrzuciła   na   dół   buty   i   torebkę,   potem 

podkasawszy nieco spódniczkę usiadła, wystawiając nogi na zewnątrz. Do ziemi 
nie było daleko, lecz powstrzymywała ją myśl o zeskoku na obolałe stopy.

Jake mruknął coś pod nosem.
– Myślałem, że spieszy ci się do Port Lincoln.
– Owszem.
– W takim razie przestań się wiercić i skacz!
Nie   miała   najmniejszego   zamiaru,   lecz   pod   wpływem   rozkazującego   tonu 

przesunęła się bliżej krawędzi.

Nagle objęły ją mocne dłonie Jake’a i znalazła się na ziemi. Przywarła do niego 

mocno,   usiłując   odzyskać   równowagę.   Przez   bawełnianą   koszulę   czuła   mocne 
mięśnie i twarde ciało mężczyzny. Starała się o tym nie myśleć.

Pragnąc  podziękować,  spojrzała  mu  w  oczy   i gdy  zobaczyła  nieodgadniony 

wyraz   twarzy,   słowa   uwięzły   jej   w   gardle.   Dotyk   dłoni   Jake’a   palił   ją   przez 
kostium, wpiła się palcami w jego ramiona.

Przerażona   własnymi   myślami   odskoczyła   do   tyłu.   Jej   policzki   pokrył 

rumieniec.

– Nie rozumiem, czemu nie zabierasz ze sobą schodków – mruknęła, zamiast 

podziękować mu, jak zamierzała.

– Na ogół mogę polegać na odpowiednim stroju moich pasażerów – odparł nie 

speszony.

W jego wzroku kryło się coś niepokojącego. Phyllida była przekonana, że w 

duchu   się   z   niej   naśmiewa.   A   jeśli   odkrył,   jak   bardzo   pragnie,   by   ją   dotykał, 
przytulał i pieścił? Szybko schyliła się po torebkę i pantofle.

– No cóż – odchrząknęła. – Dziękuję za przysługę. Jestem bardzo wdzięczna.
Postawiła walizkę na kółkach, przewiesiła torbę przez ramię, a w lewej ręce 

trzymała pantofle. Pożegnała się ozięble.

– Dokąd się wybierasz? – spytał z nie ukrywanym rozbawieniem.
–   Nie   chcę   nadużywać   twojej   uprzejmości   –   odparła   wyniośle.   –   Wezmę 

taksówkę.

– Będziesz miała dużo szczęścia, jeśli znajdziesz tu jakąś w środku nocy. To nie 

Heathrow.

– Coś wymyślę – upierała się.
– Wciąż usiłujesz udowodnić, że sama  dasz sobie radę, prawda? – spytał z 

rezygnacją.

background image

– Bo potrafię sobie sama poradzić. Do widzenia – rzekła i oddaliła się, ciągnąc 

za sobą walizkę.

Bose, obolałe stopy nie pozwalały jej poruszać się dostojnie. Jednak, ponieważ 

szła   wolniej,   walizka   była   bardziej   posłuszna.   Przewróciła   się   tylko   raz.   Gdy 
schylała się, by ją podnieść, zerknęła za siebie. Jake Tregowan, nie zwracając na 
nią najmniejszej uwagi, podkładał pod koła samolotu kliny blokujące.

Postanowiwszy nie oglądać się więcej, dotarła wreszcie do budynku dworca 

lotniczego – najmniejszego, jaki w życiu widziała. Hala, niewiele większa od jej 
bawialni, była jednak nowoczesna, czysta i zupełnie pusta. Pchnęła szklane drzwi i 
wbrew samej sobie obejrzała się. Ani śladu Jake’a.

Świetnie!   To   był   najbardziej   denerwujący   i   niemiły   człowiek,   z   jakim   się 

zetknęła. Jest zadowolona, że już go więcej nie spotka. Wręcz szczęśliwa.

Przeszła na drugą stronę budynku. Przed frontem znajdował się podjazd, na 

którym powinny stać taksówki, ale oczywiście o tej porze nie było ani jednej. Jake 
miał rację.

Utknęła.
Gdyby Phyllida była w stanie jasno rozumować, domyśliłaby się, że Jake ma tu 

samochód. Mogła przynajmniej spróbować znaleźć telefon i zadzwonić do Chris 
czy też wezwać taksówkę. Jednak zmęczona długim lotem, nie potrafiła się skupić. 
Wiedziała jedynie, że upiorna podróż trwa nadal i rozglądała się wokół bezradnie, 
nie wierząc, że ten koszmar kiedyś się skończy.

Ogarnęło   ją   przerażające   uczucie,   że   wpadła   w   pułapkę   i   jest   skazana   na 

spędzenie reszty życia na opustoszałym lotnisku.

Ciężko usiadła na walizce. Nie płakała, kiedy straciła pracę ani gdy zerwała z 

Rupertem.   Doznane   krzywdy   rozpaliły   w   niej   jedynie   chęć   udowodnienia 
wszystkim, że się mylili. Nie zamierzała dać im satysfakcji, płacząc ani pogrążając 
się w rozpaczy.

Niedawno nawalił jej samochód, pralka zalała całą kuchnię, zgubiła ulubione 

kolczyki...   Zwykłe   drobiazgi,   bez   większego   znaczenia,   dołączyły   do   pasma 
trapiących ją nieszczęść.

Phyllida jednak nie poddała się. Zacisnęła zęby i myśląc o słońcu i morzu na 

zdjęciu Chris, nie uroniła ani łezki. Zawsze pogardzała dziewczynami płaczącymi z 
byle   powodu,   ale   teraz   problem   przebycia   paru   kilometrów   do   centrum   Port 
Lincoln   urósł   do   rangi   katastrofy.   Zakryła   twarz   dłońmi   i   zalała   się   łzami, 
odreagowując tygodnie zmęczenia i zdenerwowania.

Z tyłu otworzyły się drzwi i usłyszała kroki. Jake.

background image

Phyllida   nie   widziała   go,   lecz   delikatny   dreszcz   przebiegający   wzdłuż   jej 

kręgosłupa   nieomylnie   potwierdził   przypuszczenie.   Zesztywniała,   otarła   łzy   i 
schowała twarz w cieniu.

– Co się stało? – spytał, a ona nie potrafiła się opanować.
– A jak myślisz? – spytała z wściekłością. – Po najgorszym miesiącu w moim 

życiu odbyłam równie okropną podróż i utknęłam w środku głuszy, a chcę tylko 
dotrzeć do Chris. Miałeś rację, nie ma żadnych taksówek i chyba będę musiała 
spędzić   tu   noc.  Jestem   zmęczona,   głodna   i  zziębnięta,   a   w   dodatku  bolą   mnie 
stopy!

Znów się rozpłakała, zakrywając twarz dłońmi.
– Ja nigdy nie płaczę – szlochała. – Jestem tylko nieludzko zmęczona...
– Niełatwo być samodzielną, prawda?
Phyllida usłyszała znienawidzony śmiech w jego głosie. Bawiło go jej żałosne 

położenie!

– Odejdź!
W   odpowiedzi   usłyszała   jedynie   ciężkie   westchnienie   i   gdy   zerknęła   przez 

palce,   z   niedowierzaniem   stwierdziła,   że   dosłownie   potraktował   jej   słowa.   Po 
prostu ją zostawił. Jak mógł być tak bezlitosny?

Płakała   tak   gorzko,   że   nie   usłyszała   uruchamianego   na   parkingu   silnika 

samochodu. Podniosła głowę dopiero w chwili, gdy omiotło ją światło reflektorów. 
Duże auto z napędem na cztery koła skręciło w stronę drobnej figurki skulonej w 
bezlitosnym świetle neonów.

Trzasnęły drzwi i Jake, obchodząc maskę, podszedł do niej.
– Daj mi spokój – mruknęła i pospiesznie wytarła rozmazany makijaż.
Jake zignorował jej wypowiedź i podniósłszy dziewczynę na nogi, schylił się po 

walizkę.

– Co robisz?
– A jak ci się zdaje? Tylko w ten sposób mam okazję powiedzieć ci, że również 

miałem ciężki, wyczerpujący dzień zwieńczony podróżą z dziwną kobietą w moim 
samolocie. Jednak nie zamierzam urządzać histerii z tego powodu. Co to, to nie!

– Nie jestem histeryczką – odparła zdenerwowanym głosem Phyllida. – Jestem 

po prostu zmęczona...

– Wiem. Bolą cię też stopy – odparł niewzruszenie. – Jeśli przestaniesz o nich 

myśleć, będą bolały o wiele mniej.

– Gdybyś wiedział, jak bardzo mi dokuczają, nie doradzałbyś mi takich rzeczy 

– rzekła ponuro, patrząc, jak wrzuca walizkę na tył samochodu. Mimo wszystko na 

background image

jego   widok   przestała   płakać,   uświadamiając   sobie,   że   istotnie   znajduje   się   na 
krawędzi histerii.

Zdając sobie sprawę ze swego niezbyt efektownego wyglądu, otarła resztę łez 

wierzchem dłoni i poprawiła włosy.

–   Nic   nie   odwróci   mojej   uwagi   od   stóp   –   oświadczyła   i   uniosła   jedną,   by 

zobaczyć, czy kiedyś będzie jeszcze w stanie normalnie chodzić.

– Pomyśl o czymś, co pozwoli ci przestać się nad sobą użalać – upierał się z 

lekkim rozbawieniem w głosie.

– To wymyśl coś, jeśli jesteś taki mądry – warknęła, spoglądając na czerwone 

pręgi odciśnięte pantoflami.

– Dobrze – odparł Jake, bezceremonialnie biorąc ją w ramiona. – I co ty na to?
Phyllida, wciąż balansując na jednej nodze, przywarła odruchowo do niego, a 

Jake schylił się i pocałował ją.

Dotknięcie chłodnych, mocnych warg zelektryzowało ją. Dziwna, ogarniająca 

ją rozkosz tak nią wstrząsnęła, że dziewczyna wczepiła się w koszulę Jake’a, bojąc 
się, że nie utrzyma się na nogach. Uwodzicielski pocałunek zastał ją kompletnie nie 
przygotowaną.

Nagle   jakby   straciła   panowanie   nad   własnym   ciałem,   które   nawet   nie 

próbowało   protestować   przeciwko   narastającemu   pożądaniu.   Umysł   nakazywał 
natychmiastowe odepchnięcie natręta, lecz wargi rozchyliły się pod naciskiem ust 
Jake’a, a dłonie Phyllidy zdradziecko przesunęły się z pleców i objęły łapczywie 
biodra mężczyzny.

Zatraciła poczucie rzeczywistości. Zapomniała  o zmęczeniu;  o tym, że Jake 

Tregowan zrobił to z premedytacją, a w dodatku wcale go nie znała.

Nie wiedziała, jak długo trwał pocałunek – sekundy czy godziny. Kiedy Jake 

puścił ją wreszcie, wpatrywała się w niego z oszołomieniem.

– No i jak tam stopy? – uśmiechnął się.
– Stopy?
– Przypuszczałem,  że to pomoże – rzekł z satysfakcją, otwierając przed nią 

drzwi auta. – Potrzebowałaś innego bodźca.

– Innego bodźca? – powtórzyła bezmyślnie. Potrząsnęła głową, by wyrwać się z 

oszołomienia, a rzeczywistość wstrząsnęła nią niczym wymierzony policzek.

Jake   pocałował   ją   najzwyczajniej   w   świecie,   a   ona   zareagowała   na   to   z 

upokarzającą łapczywością. Co sobie o niej pomyśli?

Pod wpływem szoku najpierw zbladła, lecz teraz oblała się gorącym rumieńcem 

wstydu. Na szczęście Jake, zachwycony skutecznością swej metody, niczego nie 

background image

zauważył.

– Musisz sama przyznać, że zadziałało – powiedział. – Zapamiętam to sobie 

jako doskonałe remedium na stany histeryczne.

Phyllida   już   otwierała   usta,   by   zaprotestować   przeciwko   posądzaniu   jej   o 

histerię,   przypomniała   sobie   jednak   w   porę   o   tym,   że   nie   potrafiła   nad   sobą 
zapanować   i   zaniknęła   je   na   powrót.   Wolała,   żeby   Jake   sądził,   że   nie   bardzo 
wiedziała, co robi. Fakt, że nie stawiła oporu dowodził, że najwyraźniej nie była 
sobą.

Powinna być zła... W istocie, im dłużej o tym myślała, tym bardziej robiła się 

wściekła. Zawrzało w niej na myśl, jak łatwo ją wykorzystał, z jaką wprawą wpił 
się w nią ustami. A teraz jeszcze się z niej naśmiewa!

– Jedziesz? – zapytał, wciąż trzymając otwarte drzwi.
– Nie wsiądę do samochodu z człowiekiem, który mnie tak... obłapił!
– Zrobiłem to wyłącznie dla twojego dobra – zauważył z miną skrzywdzonego 

niewiniątka.   –   Namawiałem   cię,   żebyś   pomyślała   o   czymś   innym,   a   ty   sama 
poprosiłaś mnie o pomoc.

– Nie chodziło mi wcale o pocałunek!
– Ale pomogło, prawda? Zamiast biadolić nad obolałymi stopami, narzekasz 

teraz, że cię pocałowałem.

– Czego oczekujesz w związku z tym? Że padnę ci do nóg?
– Cóż, mogłabyś okazać odrobinę wdzięczności.
– Nie czuję się zobowiązana.
–   Za   to   pewnie   czujesz   się   lepiej.   Chyba   tak,   skoro   nie   chcesz   wsiąść   do 

samochodu.   Jeśli   wolisz   iść   pieszo,   to   uprzedzam,   że   autem   jedzie   się   około 
dwudziestu minut, zatem dojdziesz o świcie. O tej porze nie ma wielkiego ruchu. 
Nie licz na okazję. Nie bądź niemądra i wsiadaj!

Phyllida zawahała się, przygryzła wargi i nie patrząc na Jake’a, wspięła się na 

siedzenie pasażera. Z drwiącą galanterią zatrzasnął drzwi.

Prowadził   samochód   z   pewnością   i   wprawą   równą   tej,   z   jaką   pilotował 

awionetkę. Phyllida, nie wiedzieć czemu, czuła się bezpieczna w jego obecności. 
Nie wiedziała, czym się zajmuje Jake Tregowan ani gdzie mieszka, lecz mimo to 
nie wydawał się jej obcy.

To   tak,   jakby   od   zawsze   znała   towarzyszącą   mu   atmosferę   spokoju,   moc 

emanującą   z   jego   twardego   ciała,   ciepłą   siłę   dłoni   i   uśmiech   kryjący   się   w 
leciutkim uniesieniu kącików ust.

Te   usta...   Coś   wrzało   w   niej   na   wspomnienie   zetknięcia   się   ich   warg.   Coś 

background image

mąciło jej wewnętrzny spokój i wywoływało przechodzące po plecach ciarki. Usta 
miał równie wprawne jak dłonie, zdumiewająco ciepłe i niebezpiecznie kuszące. 
Doszła do wniosku, że bezpieczniej byłoby myśleć o obolałych stopach.

Wydawało się, że jadą bez końca ciemną, prostą jak strzelił drogą. Pochłonięta 

własnymi myślami nie zwracała uwagi na mijaną okolicę, lecz wreszcie światła 
Port Lincoln rozbłysły przed nimi. Rozciągały się wzdłuż łuku zatoki, odbijały od 
olbrzymich silosów i ciemnej sylwetki wyspy Boston.

Świadoma, że niezbyt uprzejmie przyjęła propozycję podwiezienia, wykrztusiła 

z zażenowaniem adres Chris. Jake skinął głową, a ją ogarnęło podejrzenie, że było 
to zbędne. W parę minut później zatrzymał się obok schludnego domku.

– Proszę uprzejmie, oto numer czterdzieści trzy – rzekł nie odwracając głowy. 

Phyllida spojrzała na niego z wyrzutem.

– Wiedziałeś, gdzie to jest.
Jake uśmiechnął się, wyciągając walizkę z samochodu.
– Przyznaję, że byłem tu już przedtem.
– Znasz Chris i Mike’a?
– Bardzo dobrze. Rozpoznałem ich na fotografii.
– Nic mi nie powiedziałeś!
– Rzeczywiście. Pomyślałem jednak, że wcześniej czy później dowiesz się o 

wszystkim.

–   To   znaczy,   że   jeszcze   się   spotkamy?   –   spytała   gniewnie.   Pocałował   ją, 

wiedząc, że się znów zobaczą!

– Obawiam się, że tak – roześmiał się. – Mniejsza z tym. Wreszcie udało ci się 

dotrzeć,   w   oknach   pali   się   światło,   zatem   Chris   jest   w   domu.   Nie   zamierzasz 
wejść?

Na twarzy dziewczyny malowała się rozterka. Chciała powiedzieć mu, co sądzi 

o   jego   dwulicowości,   lecz   przeszkadzała   jej   świadomość,   że   jest   przyjacielem 
Chris. W końcu znalazła się tu dzięki niemu. Bardzo trudna sytuacja.

Jake spoglądał z rozbawieniem, bez trudu czytając z jej miny. Phyllida zebrała 

w sobie resztki sponiewieranej godności.

– Tak... pójdę już. – Podała mu rękę. – I, hm... dziękuję za wszystko.
– Wszystko? – zapytał drwiąco.
– Niezupełnie. – Wyrwała dłoń z elektryzującego uścisku. Wiedziała, że miał 

na myśli ten okropny pocałunek.

– Miłego pobytu w Port Lincoln – uśmiechnął się Jake i odjechał.
Phyllida była nieco rozczarowana, że nie próbował pocałować jej po raz drugi. 

background image

Pokręciła   głową,   usiłując   pozbyć   się   dziwnego   uczucia,   jakie   wzbudził   w   niej 
dotyk dłoni Jake’a. Pozbierała rzeczy, pchnęła furtkę i kuśtykając, przeszła ostatnie 
metry dzielące ją od drzwi Chris.

background image

Rozdział 3

Pół godziny później Phyllida siedziała wtulona w fotel z kieliszkiem szampana 

w   dłoni.   Serdeczne   powitanie   zgotowane   jej   przez   Chris   wynagrodziło   trudy 
upiornej podróży.

Chris   była   szczupłą   blondynką   o   klasycznej   urodzie.   Trudno   było   o   dwie 

bardziej różniące się pod względem powierzchowności i temperamentu kobiety.

Całkowicie pozbawiona próżności Chris ubierała się wygodnie i praktycznie, 

podczas   gdy   Phyllida   słynęła   z   ekstrawaganckich   kolczyków   i   niewygodnych 
pantofli. Chris była miłośniczką przyrody, a Phyllida miejską dziewczyną pędzącą 
z sali gimnastycznej do biura, z biura do winiarni, z winiarni na przyjęcie – w 
nieustannym gorączkowym ruchu. Jednak mimo tych przeciwieństw obie kuzynki 
łączyła niekłamana  przyjaźń. Nie widziały się pięć lat, lecz miała  wrażenie, że 
rozstały się zaledwie przed tygodniem.

Phyllida stęskniła się również za Mikiem, który akurat wyjechał do Queensland, 

ponieważ rysowała się tam możliwość założenia nowej firmy czarterującej jachty.

– To musiało być dla was okropne – zauważyła ze współczuciem, gdy Chris 

opowiadała o tym, jak wykupiła ich firma Sailaway.

– Mogło być gorzej – odparła spokojna jak zawsze Chris. – Dostaliśmy niezłą 

cenę za nasze łodzie i nie znaleźliśmy się z dnia na dzień bez pracy. Mike pływa z 
niedoświadczonymi klientami, a kiedy to nie wystarcza, Jake zatrudnia również 
mnie.

Phyllida poczuła gwałtowny skurcz serca i z wrażenia oblała się szampanem.
– Jake?
– Jake Tregowan. Jest właścicielem Sailaway. – Chris spojrzała z niepokojem 

na pobladłą nagle kuzynkę. – Co ci jest?

– Nic – drżącym głosem odpowiedziała Phyllida. Boże, czemu to musiał być 

akurat on?

– Jake  jest  cudowny  – opowiadała z  entuzjazmem  Chris. – Nie  musiał  nas 

wykupywać. Bardziej opłacało mu się poczekać, aż zbankrutujemy, ale złożył nam 
ofertę, zanim straciliśmy wszystko. Nie musiał również angażować Mike’a. Tu jest 
mnóstwo doświadczonych kapitanów, marzących tylko o współpracy z nim. Sam 
jest zresztą wspaniałym żeglarzem. Dwukrotnie wygrał regaty Sydney-Hobart.

– Co takiego? – Phyllida gorączkowo usiłowała przypomnieć sobie, co mówiła 

Jake’owi o firmie, która przejęła interes Chris i Mike’a. Chris nie skarżyła się w 

background image

listach na swój los, ale Phyllida w oparciu o własne smutne doświadczenia pojęła 
wszystko opacznie. Nic dziwnego, że Jake wyglądał na szczerze ubawionego jej 
oskarżeniem. Dlaczego nie trzymała języka za zębami?

Powinien wszystko wyjaśnić, pomyślała ze złością. Zamiast tego, pozwolił jej 

zrobić z siebie idiotkę.

– To jedne z najtrudniejszych regat na świecie – wyjaśniała Chris. – Warunki 

pogodowe na Bass Strait bywają koszmarne. Kocham żeglarstwo, ale za nic bym 
tam nie popłynęła. Jednak Jake to uwielbia. Na jachcie czuje się jak w domu. 
Pochodzi   z   bardzo   bogatej   rodziny.   Tregowanowie   mają   jedno   z   największych 
przedsiębiorstw w Nowej Południowej Walii. Jake prowadził je przez pewien czas, 
ale  teraz  tylko  nadzoruje  wszystko  z  Adelajdy.  Twierdzi,  że  szkoda  marnować 
życie za biurkiem, skoro można żeglować.

Cóż, to wyjaśnia własny samolot oraz otaczającą go atmosferę zamożności i 

pewności siebie, pomyślała Phyllida. W jaki sposób mogła w człowieku uważanym 
za bogatego przedsiębiorcę, którym zresztą był, rozpoznać kogoś, kto zajmuje się 
czarterem jachtów?

– Mówisz, jakby był wzorem wszelkich cnót – powiedziała obojętnym tonem. 

Chciała   zapytać   o   coś   więcej,   ale   nagłe   zainteresowanie   człowiekiem,   którego 
nigdy nie spotkała, mogłoby wydać się dziwne.

–   Bo   tak   jest   –   odparła   wesoło   Chris.   –   Gdybym   nie   kochała   Mike’a,   z 

pewnością   wybrałabym   Jake’a.   A   skoro   mówimy   o   miłości,   to   co   się   stało   z 
Rupertem, o którym mi tyle pisałaś? Myślałam, że jesteście zaręczeni. Czemu z 
tobą nie przyjechał?

– Nie został zaproszony – powiedziała z gorzkim uśmiechem Phyllida.
–   Kochanie!   Co   się   stało?   Napisałaś   tylko,   że   postarasz   się   przylecieć 

najbliższym lotem, na jaki zdobędziesz miejsce.

– Nie wspominałam, że mnie wylali?
–   Nie!   –   Chris   aż   podskoczyła   i   wbiła   wzrok   w   kuzynkę.   –   Niemożliwe! 

Przecież uwielbiałaś tę pracę.

–   Owszem,   ale   Pritchard   Price   była   tylko   małą   agencją   reklamową.   Kiedy 

przejął   ich   Liedermann,   Marshall   i   Jones,   doszli   do   wniosku,   że   głównym 
księgowym   może   być   jedynie   mężczyzna.   Mieli   zresztą   kogoś   swojego   na   to 
stanowisko. Fakt, że radziłam sobie doskonale przez dwa lata, nie miał dla nich 
żadnego   znaczenia   –   dodała   z   goryczą.   –   Powiedzieli   mi,   że   jest   to   część 
reorganizacji związanej z fuzją firm i gdybym była mężczyzną, wszystko zostałoby 
po staremu.

background image

Chris zasępiła się. Wiedziała, ile ta praca znaczyła dla Phyllidy.
– Rupert zdaje się nie pracował w twojej firmie, prawda?
–   Rupert?   Nie,   jest   handlarzem   win.   Bardzo   zdolny,   ale   niesłychanie 

konserwatywny:   stare   szkolne   krawaty   i   takie   tam   rzeczy.   To   powinno   być 
wystarczającym ostrzeżeniem.

– Jak to?
–   Kiedy   usłyszałam  o   mojej   pracy,   wściekłam   się   i   pobiegłam  do   Ruperta. 

Myślałam, że mnie zrozumie, a on miał czelność powiedzieć, że dobrze się stało! – 
Phyllida zatrzęsła się z oburzenia, przypominając sobie reakcję narzeczonego. – 
Byliśmy  zaręczeni dość krótko i nie wyznaczyliśmy  jeszcze daty ślubu ani nie 
planowaliśmy przyszłości. Ja sądziłam, że nic się nie zmieni, ale Rupert uważa, że 
miejsce żony jest w domu. Dlatego utrata pracy i kres „głupich ambicji” były mu 
na rękę.

Pokręciła z niesmakiem głową.
– Widzę, że znaliśmy się za mało i nasze małżeństwo skończyłoby się totalną 

katastrofą. Zerwałam z nim, rzucając mu pierścionek w twarz.

–   Och,   Phyll,   tak   mi   przykro   –   współczująco   powiedziała   Chris.   –   Dwa 

nieszczęścia tego samego dnia.

– Najokropniejsze w tym wszystkim było to, że gdy nieco ochłonęłam, doszłam 

do   wniosku,   że   bardziej   boli   mnie   utrata   pracy   niż   narzeczonego   –   wyznała 
Phyllida.

– Wydawał się wprost stworzony dla ciebie – westchnęła Chris. – Może jednak, 

podobnie jak ja, potrzebujesz kogoś zupełnie innego.

Z   niewytłumaczalnych   przyczyn   Phyllida   ujrzała   w   wyobraźni   Jake’a 

Tregowana. Widziała go niepokojąco wyraźnie: arystokratyczne rysy, stanowcze 
spojrzenie i ten wprawiający ją w zakłopotanie uśmiech, czający się w kącikach 
ust...

– Jedyne, czego naprawdę teraz potrzebuję, to oderwać się od tego wszystkiego.
– W takim razie nie mogłaś lepiej trafić – rozpogodziła się Chris. – Niestety, 

mamy sporo pracy w porcie i jestem zajęta, ale możesz pójść ze mną. To ciężka 
praca, jednak zabawna. No i poznasz Jake’a.

Nadeszła właściwa chwila, by wyjawić Chris, że już zdążyła poznać Jake’a i 

wcale   go   nie   polubiła,   ale   słowa   uwięzły   jej   w   gardle.   Chris   uważa   go   za 
cudownego człowieka i Phyllida wolała nie psuć sprzeczką atmosfery powitalnego 
wieczoru. Zresztą była tak zmęczona, że zasnęła, gdy tylko przyłożyła głowę do 
poduszki. Spała do białego dnia.

background image

Gdzieś dzwonił telefon. Phyllida zorientowała się, że to on ją obudził. Telefon 

umilkł. Najwyraźniej Chris była jeszcze w domu i podniosła słuchawkę.

Phyllida   leżała   w   łóżku,   usiłując   przypomnieć   sobie,   kiedy   po   raz   ostatni 

widziała takie ostre słońce. Jej myśli błądziły jednak wokół wczorajszej nocy. W 
dziennym świetle podróż z Adelajdy jawiła się jako coś nierealnego. Czy naprawdę 
leciała   nocą   w   maleńkiej   awionetce?   Czy   łkała,   siedząc   na   walizce?   Czy   Jake 
Tregowan rzeczywiście ją pocałował, a ona odwzajemniła pocałunek?

Gwałtownie usiadła na łóżku. Wolałaby uznać to wszystko za koszmar senny, 

ale wspomnienie Jake’a było niezwykle żywe, aż nazbyt realne.

Wstała  i leniwie włożyła szlafrok.  Chciała zostać  jeszcze w łóżku, lecz nie 

miała zamiaru leżeć i rozmyślać o nim.

Ziewając   zeszła   do   kuchni.   Chris   rozmawiała   przez   telefon.   Odłożyła 

słuchawkę i odwróciła się w stronę Phyllidy.

Wyraz   jej   twarzy   sprawił,   że   dziewczyna   natychmiast   zapomniała   o 

Tregowanie.

– Chris, na litość boską, co się stało? Wyglądasz okropnie.
–   To   Mike   –   odparła   pobladła   Chris.   –   Jest   w   szpitalu   w   Brisbane.   Miał 

wypadek. Och, Phyl, co ja teraz zrobię?

Phyllida zapłaciła taksówkarzowi i odwróciła się, by spojrzeć na przystań. Na 

wprost niej ciągnął się pomost, oparty na drewnianych pontonach, wzdłuż którego 
cumowały kołyszące się lekko na wodzie jachty. Przy końcu pomostu widać było 
mały, drewniany budynek z napisem „Sailaway”. Przełknęła ślinę i wytarła dłonie 
w spodnie. Podczas rozmowy z Chris sprawa wyglądała bardzo prosto, lecz na 
myśl o spotkaniu z Jakiem Tregowanem serce biło jej niespokojnie.

Chwyciła głęboki oddech. To śmieszne! Radziła sobie w znacznie trudniejszych 

sytuacjach,   ujarzmiała   rozwścieczonych   klientów,   rozwiązując   pozornie 
niemożliwe do rozwiązania problemy, więc powinna dogadać się z Tregowanem. 
Obiecała to Chris.

Poczuła nagły dreszcz. Twarda i pełna życia Chris załamała się, gdy usłyszała o 

wypadku   Mike’a   i   to   właśnie   Phyllida   załatwiła   jej   lot   do   Brisbane,   pomogła 
spakować rzeczy i wezwała taksówkę. A teraz musi spełnić to, co jej obiecała, gdy 
żegnały się na lotnisku.

Ruszyła   w   stronę   budyneczku.   Drzwi   były   otwarte.   Nie   ma   się   czym 

denerwować, myślała. Wczoraj była tak zmęczona, że wyolbrzymiła postać Jake’a. 
Dziś, w blasku dnia, okaże się, że to zwykły, nieszkodliwy człowiek.

background image

Kiedy   jednak   weszła   do   środka   i   ujrzała   Jake’a   przy   szafce   z   aktami, 

zrozumiała, że niczego sobie nie wymyśliła. Jake odwrócił się, gdy padł na niego 
cień Phyllidy i ze zdziwienia uniósł brwi.

Miał  na  sobie  dżinsy  i  podkoszulek  i wyglądał  jeszcze   bardziej męsko,  niż 

zapamiętała z poprzedniego wieczoru. Jego zielone oczy z odrobiną szarości, były 
nieco bardziej zielone, lekko tylko przełamane szarością, bystre i przenikliwe jak 
poprzednio.

Cisnął trzymane w ręku akta na wierzch szafki i zamknął szufladę.
– Proszę, proszę – powiedział. – Co za niespodzianka. Chyba nie chcesz, żebym 

cię gdzieś podwiózł?

– Nie – odparła, tracąc oddech. Miała wyglądać na opanowaną kobietę interesu, 

nie   zaś   na   idiotkę   speszoną   ironicznym   wzrokiem   Jake’a.   Odchrząknęła.   – 
Przyszłam z tobą porozmawiać.

– Jestem wstrząśnięty. – Zrzucił z krzesła stos broszurek i wskazał jej miejsce z 

przesadną galanterią. – Lepiej usiądź.

Phyllida, nie wiedząc od czego zacząć, rozejrzała się wokół. Okna z trzech 

stron zapewniały doskonałą widoczność na cały port. Za drzwiami wiodącymi na 
zaplecze   leżały   stosy   ręczników,   prześcieradeł   i   środków   czystości.   Na   biurku 
morskie radio podawało prognozę pogody. Jake wyłączył je.

–   Pewnie   Chris   powiedziała   ci,   gdzie   można   mnie   znaleźć,   ale   nie 

spodziewałem się ciebie tak szybko. Kiedy rozstawaliśmy się wczorajszej nocy, 
miałem wrażenie, że nie chcesz mnie więcej widzieć.

–   To   było   wczoraj.   –   Phyllida   zarumieniła   się   lekko   na   wspomnienie,   jak 

niewdzięcznie się zachowała. – Jestem tu w sprawie Chris. Musiała polecieć do 
Brisbane. Mike miał wypadek.

– To straszna wiadomość. Czy jest ciężko ranny? – spytał szczerze zmartwiony.
– Nie znamy szczegółów. Powiedzieli, że nie odzyskał jeszcze przytomności.
– Czy wiadomo, jak do tego doszło?
– Mike wracał z Brisbane do domu. Świadkowie powiedzieli policji, że skręcił, 

by   uciec   przed   nieprawidłowo   wyprzedzającą   ciężarówką.   Samochód   Mike’a 
dachował w rowie. Biedna Chris jest w strasznym stanie. Przed godziną wsadziłam 
ją do samolotu do Brisbane. Zadzwoni do mnie wieczorem i wszystko opowie.

– Czy mogę coś zrobić? – Jake ochłonął nieco i zaczął spacerować po pokoju.
– Tak – odparła Phyllida. – Przyjąć mnie na miejsce Chris.
– Co?
– Chris martwi się o swoją pracę – wyjaśniła spokojnie.

background image

– Mike jest nieprzytomny, a to ich jedyne źródło utrzymania. Chris boi się, że 

mógłbyś przyjąć kogoś na jej miejsce. Podobno to środek sezonu.

– Owszem, ale nie ma mowy, żeby Chris straciła pracę – zdenerwował się Jake, 

zerkając groźnie na Phyllidę. – Odpowiadam za to jako pracodawca, a poza tym 
Chris i Mike są moimi przyjaciółmi.

– Nie musisz  wyżywać się na mnie.  To nie był mój  pomysł. Tłumaczyłam 

Chris, że nie jesteś takim potworem, ale nie potrafiła rozsądnie myśleć. Wpadła w 
panikę   w   związku   z   wypadkiem   Mike’a.   W   takiej   sytuacji   traci   się   poczucie 
proporcji. Najprostsze sprawy stają się problemem...

Phyllida urwała, widząc drwiący wzrok Jake’a. Przypomniała sobie, jak łkała, 

siedząc na walizce. Jej własne kłopoty wydały się nagle błahostką w porównaniu z 
nieszczęściem, które dotknęło Chris.

– Chris była zdenerwowana – dodała, starając się zachować rzeczowy ton. – 

Chciała   jechać   do   Mike’a,   a   z   drugiej   strony   obawiała   się   sprawić   ci   zawód. 
Zamierzałam   lecieć   z   nią   do   Brisbane,   jednak   uspokoiła   się   dopiero,   gdy 
przyrzekłam, że zastąpię ją w pracy.

Jake włożył ręce do kieszeni i z ponurą miną wyglądał przez okno. Przepłynął 

jacht motorowy i rozkołysał cumujące łodzie.

– Wystarczy, że powiesz Chris, że nie ma się o co martwić. Na te parę tygodni 

znajdę sobie jakieś zastępstwo, a jej będę płacił normalnie, więc nie ma problemu 
finansowego.   W   każdej   chwili   może   wrócić   do   pracy,   Mike   zresztą   również. 
Ponieważ   jest   prawdopodobnie   ciężko   ranny,   minie   chyba   trochę   czasu,   zanim 
znów będzie mógł żeglować.

Phyllida odwróciła się w jego stronę.
– Zatem nie chcesz, żebym u ciebie pracowała?
– Szczerze mówiąc, wolałbym kogoś odpowiedniejszego.
– Odpowiedniejszego? Co ci się we mnie nie podoba?
– Po pierwsze, jesteś Angielką. Przyjąłem w listopadzie zeszłego roku angielską 

dziewczynę   do   pracy.   Wydawało   się,   że   ma   pewne   doświadczenie,   ale   nie 
przykładała się do roboty i po paru tygodniach zrezygnowała, twierdząc, że jest za 
ciężka.   Wyjechała   do   Adelajdy.   Gdyby   nie   Chris,   miałbym   kłopoty.   Niezbyt 
przepadam za Angielkami.

– No to co? – spytała Phyllida. – Nie proszę przecież, żebyś mnie lubił.
– Mniejsza z tym. Zastanawiam się, czy wiesz, w co się pakujesz?
– Chris nie miała czasu na drobiazgowe wyjaśnienia, wiem jednak, że chodzi o 

gotowanie i sprzątanie.

background image

– O wiele więcej – odparł Jake, w zamyśleniu przeczesując palcami włosy. – 

Dysponuję   piętnastoma  jachtami.  Niektóre  wynajmują  doświadczeni   żeglarze,  z 
innymi musi płynąć ktoś taki jak Mike. Czasami przywożą wszystko ze sobą, ale na 
ogół klienci proszą nas o przygotowanie zaopatrzenia. Bywa różnie. Albo gotują 
sobie   sami,   albo   Chris   przygotowuje   im   posiłki   wymagające   potem   jedynie 
podgrzania. Umiesz gotować?

– Oczywiście – odparła wyniośle. – Moje przyjęcia były słynne. *
– Mówimy o dobrym, zwykłym jedzeniu, nie o wymyślnych frykasach. – Jake 

spojrzał na nią z wyrzutem. – Żeglarze nie przepadają za nowościami na stole.

– Chyba mogę przyrządzić coś nieskomplikowanego, jeśli o to ci chodzi. Nic 

prostszego.

– Może cię zdziwię, ale Chris nie tylko układa menu dla wszystkich łodzi, ale 

również robi zakupy, uzupełnia zapasy w lodówkach i magazynkach. Oprócz tego 
sprząta łodzie po rejsach, żeby były gotowe dla następnych klientów. To oznacza 
zmianę   pościeli   w   kabinach,   sprawdzenie   i   uzupełnienie   wszystkich   braków. 
Wszystko   musi   lśnić.   Pomaga   mi   jeszcze   w   biurze,   odbiera   telefony,   załatwia 
korespondencję i tak dalej.

– To nie jest praca, lecz niewolnicza harówka! – przeraziła się Phyllida.
– Wiedziałem, że ci się nie spodoba. Nie przywykłaś do pracy.
– Wręcz przeciwnie! Pracowałam dużo i bardzo ciężko. – Przypomniała sobie o 

wieczorach spędzonych nad papierami w biurze.

– Wysiadywanie za biurkiem to nie wszystko. Potrzebuję kogoś, kto nie boi się 

zakasać rękawów i pobrudzić sobie rąk.

–   Może   do   tej   pory   nie   brudziłam   sobie   rąk,   ale   musiałam   walczyć   o 

przetrwanie.   Zamiast   narzekać,   zastanów   się,   jak   wykorzystać   moje   wysokie 
kwalifikacje.

– Niezbyt przydadzą ci się przy szorowaniu łodzi. – Jake pochwycił ją za ręce i 

odwrócił dłonie do góry, przeciągając po nich kciukami. – Popatrz, są za delikatne, 
by wytrzymały parę tygodni szorowania, skrobania i polerowania.

Phyllida poczuła  suchość  w ustach.  Pod wpływem dotyku ciało stawało  się 

boleśnie wrażliwe. Czuła każdy milimetr skóry, o który otarły się jego palce.

– Przywykną – wykrztusiła z trudem.
– A ty? – Jake puścił jej dłonie i usiadł. Patrzył na dziewczynę, jakby była 

kłopotliwym przedmiotem, z którym nie wiadomo, co zrobić.

– Jestem twardsza, niż ci się wydaje. – Świadoma komicznego wrażenia, jakie 

musiała sprawiać poprzedniego wieczoru, ubrała się dziś schludnie i praktycznie w 

background image

spodnie w biało-niebieskie paski i białą bluzkę. Wciąż jednak podejrzewała, że 
Jake zapamiętał ją szlochającą na walizce.

– Chyba jednak nie aż tak bardzo twarda, za jaką chcesz uchodzić – westchnął 

Jake, a Phyllida oblała się rumieńcem.

– Przekonaj się!
Cień zdenerwowania przemknął po jego twarzy.
– Ubiegłej nocy chwaliłaś się, jakie ważne zajmujesz stanowisko i jak bardzo 

zależy ci na zrobieniu kariery. Czy naprawdę chcesz, bym uwierzył, że będziesz 
szczęśliwa, krojąc cebulę i szorując pokłady?

– Owszem, jeśli to pomoże uspokoić się Chris – powiedziała, patrząc mu prosto 

w oczy. – Nie zamierzam spędzać czasu w Australii, pracując u ciebie dłużej niż to 
konieczne, ale obiecałam to Chris. Nie rozumiem twoich zastrzeżeń. Powiedziałeś, 
że chcesz jej pomóc, a to najlepsza metoda. Może nie jestem najlepszą kandydatką, 
ale oszczędzisz sobie trudu szukania kogoś innego, mógłbyś więc przynajmniej dać 
mi szansę.

Nastąpiła pełna napięcia cisza. Jake przyglądał się jej przymrużonymi oczyma.
– Mógłbym – rzekł wreszcie, a jej mocniej zabiło serce. Atmosfera robiła się 

wprost nie do zniesienia. – Czemu tak się upierasz? Przecież nie musisz tego robić. 
Znajdę kogoś innego, a ty powiesz Chris, że u mnie pracujesz.

– Nie mogłabym jej okłamać – zaprotestowała.
– No a co z twoimi wakacjami? Przepraszam, z twoim urlopem naukowym. 

Przecież zamierzałaś przez te parę tygodni zastanowić się nad kierunkiem rozwoju 
swojej błyskotliwej kariery.

Phyllida spuściła oczy. Zapomniała o swoim kłamstwie. Gdyby Jake nie był 

taki  sceptyczny   w   stosunku   do   kobiet,   może   nawet   powiedziałaby   mu   prawdę. 
Jednak za nic nie da mu tej satysfakcji.

– Przyjechałam tu, gdyż potrzebuję czasu do zastanowienia, a myśleć mogę 

nawet szorując pokłady, chyba że jest to zabronione.

– Myślenie jest dozwolone – uśmiechnął się Jake. – Kłótnie nie. Swoje zadęcia 

zostaw w domu. Nie chcę wysłuchiwać, jaka jesteś ważna. Większość prac jest 
nudna i męcząca, więc nie narzekaj, że cię nie ostrzegałem.

– To znaczy, że mnie zatrudnisz?
– Tylko przez wzgląd na Chris. Musisz jednak pracować równie ciężko jak ona.
– Będę – przyrzekła gorąco.
– Mam nadzieję, że nie potrwa to zbyt długo – rzekł z rezygnacją Jake. – Kiedy 

wrócą Chris i Mike, na pewno oboje powitamy ich z otwartymi ramionami, ale na 

background image

razie wygląda na to, że jesteśmy skazani na siebie.

background image

Rozdział 4

Po podjęciu decyzji Jake przeszedł do razu do rzeczy.
– Masz prawo jazdy?
– Nie zabrałam – odparła z zażenowaniem Phyllida. – Pakowałam się w takim 

pośpiechu, że zupełnie nie miałam do tego głowy.

–   Sądząc   z   rozmiarów   walizki,   pamiętałaś   o   wszystkim   innym   –   zauważył 

złośliwie. – Myślałem, że jesteś bardziej zorganizowana.

– Niczego nie zapomniałam. Skąd mogłam wiedzieć, że przyda mi się prawo 

jazdy?

– Więc chyba liczyłaś na to, że Mike i Chris będą ci służyli za darmowych 

kierowców.

– Nie wiedziałam, czego się spodziewać – zgrzytnęła zębami Phyllida. – A już 

najmniej przesłuchania z powodu zapomnianego kawałka papieru. Czy to ma jakieś 
znaczenie?

–   Zamierzałem   dać   ci   furgonetkę,   żebyś   mogła   pojechać   po   zakupy. 

Tymczasem wygląda na to, że będę musiał cię wszędzie wozić. To zaczyna się 
stawać regułą!

– Zapewniam, że nie z mojej woli.
– Słusznie, zapomniałem, że jesteś kobietą samodzielną – zakpił Jake. – To 

zabawne, ale zawsze znajdziesz kogoś, kto wykona za ciebie robotę.

– Mówimy tylko o sporadycznych wyjazdach po zakupy – parsknęła. – Skoro 

stanowi to dla ciebie taki wielki problem, znajdę inny sposób, żeby się tu dostać.

– Taki, jak zeszłej nocy?
– To było coś innego. Ubiegłej nocy nie byłam sobą i dobrze o tym wiesz! Taka 

podróż wykończyłaby każdego i niezbyt mi pomogłeś, będąc taki...

– Jaki? – spytał z rozbawieniem w oczach.
– Niemiły! – wypaliła niezbyt dyplomatycznie.
Jake nie zamierzał puścić tego płazem.
– Niemiły? – zdumiał się nieszczerze. – Taszczyłem twoją walizkę, zabrałem 

cię samolotem do Port Lincoln, podwiozłem pod drzwi Chris... Cóż w tym było 
niemiłego?

Phyllida,   czując   się   zapędzona   w   kozi   róg,   gorączkowo   szukała   w   pamięci 

przykładu jego niemiłego zachowania. Rzecz tkwiła nie w tym, co robił, ale w jego 
drwiących   spojrzeniach,   uśmieszkach,   kpiącym   tonie.   Tego   jednak   nie   mogła 

background image

powiedzieć.

– Pocałowałeś mnie. – Był to jedyny zarzut, jaki mogła wysunąć.
– Wtedy nie było to wcale dla ciebie niemiłe – oświadczył zuchwale.
– Wykorzystałeś sytuację – nie ustępowała, lecz Jake spojrzał na nią obojętnie.
– W takim razie jesteśmy kwita.
To   Phyllida   spuściła   oczy.   Po   co   wracała   do   sprawy   pocałunku?   Jego 

wspomnienie   zagęściło   nagle   panującą   w   pokoju   atmosferę,   znów   po   plecach 
przebiegły   jej   ciarki.   Wciąż   czuła   dotyk   mocnych   dłoni   Jake’a   i   ekscytujące 
spotkanie się ich warg.

– Musi być jakiś sposób na poruszanie się po okolicy – powiedziała, usiłując 

sprowadzić rozmowę na bezpieczniejsze tory. – Chyba są tu jakieś autobusy?

– To nie Londyn – odparł Jake. – Może nawet uda ci się dotrzeć do sklepów, ale 

nie zabierzesz się z zakupami.

– Mogę wziąć taksówkę – rzekła niechętnie.
– Możesz – zgodził się. – Pod warunkiem, że za nią zapłacisz, bo ja, mając 

stojącą   bezczynnie   furgonetkę,   nie   dam   ani   grosza.   Czy   również   zamierzasz 
przyjeżdżać tu co rano taksówką?

– Jeszcze tego nie przemyślałam.
– To się lepiej zastanów. Przystań leży daleko od domu Chris i zapewniam cię, 

że nie ma bezpośredniego połączenia autobusowego.

Phyllida zacisnęła wargi.
– Potrafiłam przez parę lat utrzymać się sama w Londynie – odparła chłodno. – 

Z pewnością jakoś przeżyję w Port Lincoln.

– To zależy od punktu widzenia – zauważył Jake, pokazując jakiś punkt za 

oknem.   –   Mieszkam   na   szczycie   tego   wzgórza   obok   przystani.   Wystarczająco 
blisko, by dojść tu na piechotę. Chyba najlepiej zrobisz, mieszkając u mnie – dodał 
z rezygnacją.

– Miałabym mieszkać u ciebie? – przeraziła się Phyllida.
– Wolałabym raczej spać na plaży!
Jake aż cmoknął z wrażenia.
– Nie wiem, jak udało ci się zrobić oszałamiającą karierę, ale na pewno nie z 

powodu nadmiaru taktu.

– A tobie nie dzięki urokowi osobistemu – odgryzła się.
–   Wyjątkowo   serdeczny   sposób   zapraszania   gości!   Nie   ma   mowy,   żebym 

przeprowadziła się do ciebie!

– Nie ma w tym żadnej próby uwiedzenia ciebie, jeśli to cię trapi – westchnął 

background image

Jake. – Nie musisz więc reagować jak przerażona stara panna. Szczerze mówiąc, 
mogę   się   postarać   o   bardziej   odpowiednie   towarzystwo   i   niezbyt   bawi   mnie 
perspektywa spędzenia paru tygodni z osóbką w gorącej wodzie kąpaną, ale nie 
widzę innego wyjścia.

– A ja owszem. Będę mieszkała u Chris i Mike’a.
– Jak się tu dostaniesz codziennie rano?
– Znajdę jakiś sposób!
– Dom jest wystarczająco duży, żebyśmy się pomieścili.
–   Raczej   zostanę   tam,   gdzie   jestem   –   upierała   się.   Sama   myśl   o   dniach 

spędzonych   w   towarzystwie   Jake’a   była   już   dość   irytująca,   ale   żeby   z   nim 
mieszkać...

Jake przyjrzał się z uwagą małej, upartej osóbce.
– Czemu zawsze się upierasz przy najgorszych rozwiązaniach?
– A dlaczego ty nie chcesz uznać, że jestem samodzielna? Jeśli wspomnisz choć 

raz o zeszłej nocy, zacznę krzyczeć. Wiem, że zachowałam się pretensjonalnie, ale 
uwierz mi, to się już nie powtórzy. Jestem dobra w tym, co robię, więc poradzę 
sobie i tutaj. Zobaczysz.

–  Zaraz  będziesz   miała  okazję  się  przekonać  –  zgodził  się  niechętnie  Jake. 

Wstał. – Oprowadzę cię, a potem zabieramy się do roboty. W tym tygodniu mamy 
jej aż nadto.

Pokazał jej składzik i wyjaśnił, jak działa radio.
– Prowadzimy całodobowy nasłuch naszych łodzi. Tak więc, jeśli usłyszysz, że 

ktoś się zgłasza, a mnie nie będzie w pobliżu, musisz odebrać wezwanie. Być może 
trzeba będzie udzielić jakichś rad. Masz jakieś doświadczenie żeglarskie?

– Czy liczy się jednodniowy rejs do Boulogne?
– Niezwykle pomocne! – westchnął Jake. – Przecież chyba musiałaś żeglować.
–   Nie   było   takiej   potrzeby.   W   kraju   żeglarstwo   zawsze   pachniało   zimnem, 

wilgocią i niewygodą. Chris i Mike uwielbiają to, ale dla mnie kontakt z przyrodą, 
to opalanie się na tarasie.

– Niezbyt przypominasz Chris, co? – Spojrzał na ożywioną twarz dziewczyny.
–   Nie.   Trudno   uwierzyć,   że   jesteśmy   spokrewnione.   Może   właśnie   dlatego 

polubiłyśmy   się   tak   bardzo.   Wolałabym   być   bardziej   podobna   do   Chris   – 
przyznała,   zastanawiając   się,   jak   najlepiej   opisać   kuzynkę.   –   Jest   taka... 
niestrudzona.

– Z pewnością to określenie nie pasuje do ciebie – zaczepnie powiedział Jake.
– Tak? A jakie?

background image

– Gadatliwa – uśmiechnął się nieoczekiwanie.
Zbił tym Phyllidę z tropu. W chwili gdy miała już dojść do wniosku, że jest 

bardziej   nieznośny,   niż   jej   się   zdawało,   zrobił   to   ponownie!   Jeśli   w   półmroku 
kabiny  uśmiech  Jake’a budził jej zaniepokojenie,  to w blasku dnia zamarło  jej 
serce.

Widziała, jak wokół oczu pojawiają mu się mimiczne zmarszczki, jak zmienia 

się zarys policzków. Białe zęby na tle opalenizny wyglądały wręcz zabójczo. W 
głowie   dziewczyny   zadźwięczał   alarmowy   dzwonek.   Z   wrażenia   wstrzymała 
oddech i otrząsnęła się z tego dopiero po chwili, wracając do rzeczywistości.

Na   zewnątrz   niebieskie   niebo   rozświetlało   ostre   słońce.   Phyllida,   idąc   za 

Jakiem, mrużyła oczy. Silny wiatr znad morza rozsypywał jej włosy wokół twarzy, 
spoglądając na molo, przytrzymywała je jedną ręką. Uśmiech Jake’a wciąż mącił 
jej spokój.

Lśniąca woda wyglądała niemal bezbarwnie, lecz dziewczyna słyszała plusk fal 

obmywających molo. Jachty tańczyły w górę i w dół. Przypatrywała się temu jak 
zahipnotyzowana, jakby nigdy przedtem nie widziała żaglówek, ujęta krzywizną 
kadłubów,   kontrastującą   ze   strzelistymi   masztami   i   wymyślną   geometrią 
olinowania.

Doszła   do   wniosku,   że   coś   niezwykłego   emanuje   z   tej   pełnej   światła 

przestrzeni,   w   przeciwieństwie   do   delikatnego   angielskiego   słońca.   Wszystko 
wydawało się nieprawdopodobnie różnorodne. Każda łódź była inna. Eleganckie 
żaglówki   sąsiadowały   z   wielkimi   jachtami   motorowymi,   szybkie   ślizgacze   z 
wysłużonymi łodziami rybackimi, a cała ta flotylla kołysała się w hipnotyzującym 
ruchu, jakby przytakując kuszącej obietnicy morskiej swobody i świeżości.

Zamknęła oczy i zwracając twarz ku słońcu, wdychała niesiony wiatrem ostry 

zapach morza. Uśmiechnęła się, słysząc nawoływanie mew, zgrzyt cum i łopot 
fałów o setki masztów.

Wszystko   to   różniło   się   od   dźwięków,   do   których   przywykła   –   dzwonków 

telefonów, pisku drukarek, gorących, głośnych sporów lub śmiechów, dudnienia 
ruchu ulicznego za oknem i odległego zawodzenia syren. Przystań rozbrzmiewała 
obco i dziwnie swojsko zarazem.

Phyllida poczuła nagle olbrzymią radość, że się tu znalazła. Otworzyła oczy i z 

uśmiechem odwróciła się w stronę Jake’a.

Przyglądał się jej z tym swoim dziwnym wyrazem oczu.
– Myślałem, że zasnęłaś – powiedział, siląc się na zwykłą kąśliwość.

background image

Phyllida   pokręciła   głową   i   kolczyki   ze   sztucznymi   diamentami   błysnęły   w 

słońcu.

– Po prostu... zamyśliłam się.
– To wszystko zmienia – rzekł sucho Jake.
Odwrócił się i ruszył wzdłuż mola. Pontony chwiały się im pod stopami, gdy 

pokazując na łodzie, z uczuciem wymieniał ich nazwy.

– Większość jest teraz w morzu.  Oto „Persephone”, obok niej „Dora Dee”, 

piękna,   prawda?   Dalej   „Calypso”.   Wróciła   wczoraj   i   wymaga   czyszczenia, 
podobnie jak „Valli”. – Pokazał na cumujący obok „Calypso” jacht.

Nazwy dwóch ostatnich jachtów zabrzmiały dość swojsko.
– Te dwa należały do Chris i Mike’a?
– Owszem, do chwili, kiedy podstępnie je wykupiłem i przejąłem ich firmę.
Phyllida zalała się rumieńcem.
– Przepraszam – powiedziała nieśmiało, wstydząc się pasji, z jaką opowiadała o 

nieszczęściu,  które spotkało  jej  kuzynkę.  – Chris  opowiedziała  mi,  jak  to było 
naprawdę. Jest ci bardzo zobowiązana. Po prostu wyciągnęłam pochopne wnioski z 
jej listu.

– Czy to znaczy, że teraz wyciągniesz właściwe wnioski odnośnie mojej osoby? 

– spytał Jake.

Stał z wyzywającym spojrzeniem zielonych oczu, w uniesionych kącikach ust 

czaił się skrywany uśmiech. Ręce trzymał niedbale w kieszeniach dżinsów, a wiatr, 
rozwiewający   jego   kasztanowate   włosy,   napiął   podkoszulek,   uwypuklając 
umięśnioną budowę ciała.

Przez ułamek sekundy Phyllida poczuła, że mięknie wewnętrznie na ten widok. 

To   nie   fair   z   jego   strony,   że   stoi   sobie   tak   niedbale   i   spogląda   na   nią   spod 
przymrużonych powiek.

– Mój osąd odłożę do chwili, kiedy cię lepiej poznam. – Przypływ niechęci 

spowodował, że powiedziała to ostrzej, niż zamierzała.

– Taka ostrożność niezbyt do ciebie pasuje.
– Skąd wiesz, jaka naprawdę jestem? – zapytała podejrzliwie, podążając za nim 

wzdłuż mola.

–   Z   obserwacji   –   odparł,   przeskakując   z   pomostu   na   pokład   „Ariadnę”. 

Wyciągnął rękę, by pomóc Phyllidzie. – Sama mi powiedziałaś, że jesteś bardzo 
impulsywna. Wszystko, co dotąd widziałem, wskazuje na to, że masz tendencję do 
działania bez namysłu.

Chwiejąc   się   na   skraju   pomostu,   Phyllida   doszła   do   wniosku,   że   jeśli 

background image

przechodząc   na   łódź   nie   skorzysta   z   pomocy   Jake’a,   zrobi   z   siebie   kompletną 
idiotkę.   Z   ociąganiem   podała   mu   rękę   i   pozwoliła   się   przytrzymać,   kiedy 
niezgrabnie   gramoliła   się   przez   reling.   Nagły   powiew   wiatru   szarpnął   jachtem, 
rzucając ją na twarde ciało Jake’a.

Odskoczyła z palącym rumieńcem i potknęła się o zwój lin sklarowanych w 

pobliżu kokpitu.

–   Jest   dla   mnie   nieustanną   niespodzianką,   jak   ktoś   tak   krucho   i   delikatnie 

wyglądający może być aż tak niezdarny – rzekł złośliwie Jake, stawiając ją na nogi.

– Nie jestem niezdarą! Każdy potknąłby się o te głupie sznurki.
– Wczoraj nie widziałem żadnych sznurków, a jednak potykałaś się, ciągnąc 

walizkę – zauważył podle. – A tak dla porządku, to wcale nie są sznurki tylko 
olinowanie łodzi.

– Dla mnie wyglądają jak sznurki – mruknęła pod nosem Phyllida. Zeszła w 

ślad   za   Jakiem   po   drewnianych   schodkach   do   zdumiewająco   przestronnego   i 
jasnego   pomieszczenia,   wystarczająco   wysokiego,   by   mogli   stać   swobodnie. 
Znajdował się tam stół, a po obu jego stronach wygodne, wyściełane kanapy. W 
kącie  mieściła   się  niewielka   kuchenka  umocowana   na  przegubach  i  pokrywa  z 
metalową rękojeścią. Phyllida podniosła ją i zajrzała w głąb schowka z jakimś 
urządzeniem przytwierdzonym do bocznej ścianki.

– Co to jest?
– Lodówka akumulatorowa. Oprócz tego wkładamy do niej kawał lodu i to 

wystarcza na przechowywanie żywności przez tydzień. Musisz pamiętać o tym, 
zanim zaczniesz ją napełniać.

– Czyli to jest kuchnia? – Dziewczyna rozglądała się z zaciekawieniem.  W 

rozsuwanych szafkach stały czyste nakrycia i szklanki.

– Nie, to jest kambuz – z naciskiem wyjaśnił Jake, wznosząc oczy do nieba.
– No dobrze, kambuz.
Szybko   pogubiła   się   w   żeglarskich   terminach,   którymi   zasypywał   ją   Jake. 

Zwiedziła trzy nieskazitelnie czyste kabiny i maleńkie pomieszczenie, w którym 
był   prysznic,   wanna   i   ubikacja.   Twarz   Jake’a   promieniała,   gdy   pieszczotliwie 
gładził   drewniane   wykończenia,   pokazywał   radia,   mapy   i   kompasy   oraz   rząd 
zawiłych   instrumentów   nawigacyjnych.   Phyllida   obdarzyła   je   nikłym 
zainteresowaniem, aż w końcu Jake stwierdził, że go wcale nie słucha.

–   Słucham   –   zaprotestowała.   –   To   wszystko   jest   jednak   szalenie 

skomplikowane   dla   osoby   będącej   po   raz   pierwszy   na   łodzi.   –   Nie   dodała,   że 
rozpraszała ją konieczność nieustannego odsuwania się od Jake’a. Pod pokładem 

background image

było mało miejsca i co chwila stwierdzała, że się o niego ociera.

Krępowała ją bliskość jego silnego, umięśnionego ciała i mocnych dłoni, żywe 

wspomnienie pocałunku i wiążących się z tym wszystkich szczegółów – to, jak 
przytulił ją do siebie, smak jego męskich, twardych warg i żarliwość, z jaką ten 
pocałunek przyjęła.

Wszystko to bardziej mąciło jej w głowie niż pompy zęzowe, echosondy czy 

instrumenty podające w węzłach prędkość wiatru.

Ulżyło jej, gdy w końcu wyszli na pokład.
–   No   i   jak   ci   się   podoba?   –   zapytał,   z   nie   ukrywaną   czułością   poklepując 

przezroczystą, plastikową zasłonę.

Phyllida popatrzyła na kadłub i zastanowiła się, czy on również drży, gdy Jake 

go dotyka.

– Myślę, że wolisz jachty od kobiet – powiedziała zgryźliwie. – To ciekawe, że 

wszystkie mają żeńskie nazwy.

– Nic w tym niezwykłego – uśmiechnął się Jake. – A skoro o tym wspomniałaś, 

to rzeczywiście wolę jachty od kobiet. Są równie kosztowne w utrzymaniu, ale 
żadna kobieta nie zapewni mi obcowania z żywiołem. Jacht pruje fale, jest tylko 
on, morze i ja. Nie ma ze mną nikogo, kto by marudził i narzekał, że wiatr burzy 
mu fryzurę!

W   jego   wypowiedzi   zabrzmiało   nagle   tyle   goryczy,   że   Phyllida   odniosła 

wrażenie,   iż   miał   na   myśli   konkretną   kobietę.   Zastanawiała   się,   jaka   była 
dziewczyna   Jake’a.   Nie   mogła   wprost   uwierzyć,   że   będąc   z   nim,   mogła   się 
troszczyć o fryzurę.

– Zatem nie ma miejsca na kobiety w twoim życiu? – zapytała, gdy pomagał jej 

wejść na molo.

Jake zerknął na nią nieodgadnionym wzrokiem.
– Tego bym nie powiedział.
– Ale nie spotkałeś jeszcze żadnej, która mogłaby rywalizować z żeglarstwem? 

– Miało  to  zabrzmieć  złośliwie,   ale wypadło  raczej  blado, bo  akurat usiłowała 
wyswobodzić dłoń z jego uścisku.

Jake rozważał jej słowa, wpatrując się w dziecinną buzię Phyllidy, jej wielkie, 

piwne oczy i rozwiane wiatrem włosy. Wyglądała jak małe, żywe i nieco nieufne 
stworzenie.

– Jeszcze nie – odparł powoli.
Phyllida poczuła, jak robi się jej gorąco, gdy Jake prześlizgiwał się wzrokiem 

wzdłuż   linii   jej   odsłoniętej   szyi,   a   potem   po   szczupłej,   zwodniczo   delikatnej 

background image

figurze.

– Czy masz własną łódź, czy wynajmujesz wszystkie?
– Ta przycumowana na końcu jest moja. – Jake wskazał na elegancki jacht o 

lśniącym drewnianym pokładzie. Mosiężne okucia lśniły w słońcu. – To „Ali B”. 
Ładny, prawda?

– Wspaniały – przyznała Phyllida, lecz w jej głosie prócz ironii kryła się nutka 

zazdrości.

– Też tak uważam – roześmiał się, nie zrażony tym Jake. – Chcesz go obejrzeć?
– Myślałam, że mamy pracować – odparła, nie mając zamiaru przyglądać się, 

jak Jake znów będzie się rozczulał nad jakąś głupią łódką. – Od czego zaczynamy?

– Możesz zacząć od czyszczenia „Calypso” – powiedział. Wrócili do biura, 

gdzie   Jake   wręczył   jej   aluminiowe   wiadro   pełne   szmat,   płynów   i   proszków.   – 
Krany z wodą znajdziesz wzdłuż całego mola.

Phyllida wzięła wiadro i podejrzliwie obejrzała zawartość.
– Czy to wszystko? – spytała, kiedy Jake usiadł bez słowa za biurkiem.
– O co ci jeszcze chodzi?
– Nie powiesz mi, co mam robić?
–   Jesteś   kobietą   sukcesu,   Phyllido.   Użyj   swoich   wysokich   kwalifikacji 

umysłowych. Twierdziłaś, że możesz wykonać tę pracę nie gorzej od innych, masz 
okazję   to   udowodnić.   Sprawdzę   wszystko,   kiedy   skończysz   i   powiem   ci,   jak 
wyszło.

Phyllida   dumnie   uniosła   głowę   na   myśl,   że   Jake   Tregowan   będzie   ją 

kontrolował. Czyżby się spodziewał, że narobi bałaganu? Ona mu jeszcze pokaże!

Idąc   po   molo,   zbliżała   się   do   pierwszej   przeszkody.   Musi   sama   wejść   na 

pokład. Nie był to może  wielki skok,  ale łódka tańcząc  na cumie  oddalała się 
złośliwie od pomostu, w chwili gdy Phyllida szykowała się do zrobienia kroku. 
Kiedy wreszcie przełożyła jedną nogę nad relingiem, łódka znów odsunęła się, i 
dziewczyna zrobiła głęboki rozkrok. Z najwyższą trudnością utrzymała równowagę 
i   niezgrabnie   wdrapała   się   na   pokład,   nie   wypuszczając   wiadra   z   ręki.   Miała 
nadzieję, że nikt nie widział tych wygibasów.

– Czy chcesz, żebym ci przyniósł wody w wiadrze? – Głos Jake’a sprawił, że 

odwróciła się gwałtownie. – Wygląda na to, że wejście na łódkę przysparza ci 
nieco kłopotów.

Oczywiście ją obserwował! Phyllida już zamierzała powiedzieć mu, co może 

sobie zrobić z tą swoją wodą, ale w porę doszła do wniosku, że z pełnym wiadrem 
będzie jej jeszcze trudniej.

background image

– Dziękuję – odparła lodowatym tonem i wysypawszy do kokpitu zawartość 

wiadra, podała mu je.

– Jestem pewien, że taka profesjonalistka jak ty wymyśli parę sztuczek, by 

doprowadzić łódź do porządku w jak najkrótszym czasie – zauważył ironicznie, 
stawiając obok niej pełne wiadro.

Trochę wody wylało się i Phyllida z trudem pohamowała się, by nie chlusnąć 

resztą   w   uśmiechniętą   twarz   Jake’a   Tregowana.   Zadowoliła   się   pogardliwym 
spojrzeniem  i twardo postanowiła,  że  wyszoruje łódź  tak, że  Jake   nie znajdzie 
najdrobniejszej plamki.

Wymagało to cięższej pracy, niż się spodziewała. Słońce przygrzewało przez 

plastikową   kopułę,   a   bez   orzeźwiającego   wiaterku   zrobiło   się   duszno.   Ubranie 
przykleiło się do niej, a po plecach spływały strużki potu.

Na „Calypso” mieszkało sześć osób, schodzących bez przerwy na plażę, o czym 

świadczyły ogromne ilości wymiatanego piasku. Równie dużo czasu zajmowało im 
jedzenie  i  picie.  Musiała   odskrobywać  większość   garnków,  a   zainstalowany   na 
rufie grill był tak zaświniony, że odstawiła go na bok, by wyszorować go potem w 
ciepłej wodzie.

Zdjęła   brudną   pościel,   wytarła   zlew   i   muszlę,   wyginając   się   w 

nieprawdopodobny   sposób,   by   dotrzeć   do   każdego   zakamarka,   wyczyściła 
kuchenkę do połysku i umyła podłogę. Kiedy już nie mogła wytrzymać gorąca, 
wyniosła brudną pościel do kokpitu, wystawiając się na ożywczy powiew wiatru.

Twarz miała zaczerwienioną, włosy zmierzwione. Czuła się jak wyżęta ścierka. 

Widok Jake’a rozpartego wygodnie na sąsiedniej łódce nie poprawił jej humoru. 
Siedział   na   wyższej   części   kokpitu,   nogi   oparł   o   schowki   i   polerował   jakieś 
metalowe   przedmioty.   Słońce   igrało   w   wodzie,   jacht   kołysał   się   łagodnie   na 
wietrze. Wyglądał na odprężonego i zadowolonego z życia.

–   Widzę,   że   dajesz   personelowi   przykład   ciężkiej   pracy   –   odezwała   się 

jadowitym tonem, wpychając pościel do schowków.

Jake   przyglądał   się   jej   z   rozbawieniem.   Trudno   byłoby   rozpoznać   w   niej 

elegancką   dziewczynę   z   lotniska   w   Adelajdzie.   Była   spocona   i   całkiem 
wykończona.

– Muszę słyszeć radio i telefon – wyjaśnił, odkładając szmatę. – W ten sposób, 

zamiast siedzieć w biurze, robię coś pożytecznego.

– Tu również usłyszałbyś wszystko – powiedziała, wskazując na duszną kabinę. 

– A ja mogłabym posiedzieć na pokładzie.

– Umiesz poskładać z powrotem kołowrót? – spytał uprzejmie, pokazując na 

background image

porozkładane części.

– Nie.
– To dlatego ja jestem tu, a ty tam. Jeśli pragniesz lżejszej pracy, musisz się 

nauczyć więcej o łodziach. – Znów zabrał się do polerowania.

–   Wystarczająco   nauczyłam   się   o   tym,   co   jest   pod   pokładem   –   mruknęła, 

wracając na dół.

Wreszcie skończyła. Dźwigając ostrożnie wiadro, wylała brudną wodę za burtę 

i   powkładała   do   środka   otrzymane   od   Jake’a   przybory.   Potem  zaprosiła   go   na 
inspekcję.

Z   gracją   kota   przeskoczył   z   łódki   na   łódkę.   Phyllida   pomyślała   o   własnej 

niezdarności. Obserwowała, jak Jake metodycznie sprawdza kabiny.

– Nie wyczyściłaś lodówki, jest pełna wody. W schowkach pod siedzeniami 

bałagan, ale ogólnie nieźle.

Nieźle! Phyllida odsunęła kosmyki z czoła. Nigdy w życiu nie pracowała tak 

ciężko, a pochwałą było jedynie „nieźle”.

– To tylko pod pokładem – dodał, sadowiąc się obok niej w kokpicie. – Do 

wyszorowania pozostał jeszcze pokład i kokpit. Trzeba też przejrzeć wyposażenie.

– Teraz? – Spojrzała na niego przerażonym wzrokiem. Nie miała siły nawet 

wstać, a co dopiero mówić o dalszym sprzątaniu.

– Jutro – nachmurzył się Jake. – Wyglądasz, jakbyś wpadła pod ciężarówkę. 

Dobrze się czujesz?

– Skoro o tym mowa, to dziwnie się czuję – powiedziała. Czuła się dobrze, 

dopóki nie usiadła, a kołysanie nagle przyprawiło ją o nudności.

– Morska choroba – jęknął Jake. – Tylko tego nam brakowało.
–   Nic  mi   nie  jest.   Wystarczy,   że  posiedzę   sobie   pięć   minut   –  upierała   się, 

postanawiając nie dać mu żadnego powodu, by uznał ją za słabą i rozczulającą się 
nad sobą.

Jake zlekceważył jej protesty i postawił ją na nogi.
– Daj spokój, zawiozę cię do domu.
– Do domu Chris – przypomniała, nie chcąc, by korzystając z jej stanu, zabrał 

ją do siebie.

– W porządku – westchnął Jake. – Do Chris, jeśli tak bardzo tego pragniesz. 

Czy zawsze jesteś taka uparta?

– Nie jestem twoją niewolnicą – odparła. – Mam własny rozum.
– Szkoda, że go nie używasz – odciął się. – Zawiozę cię do Chris, ale to po raz 

ostatni.   Jutro   musisz   sama   dotrzeć   na   przystań,   a   jeśli   sądzisz,   że   zapłacę   za 

background image

taksówkę, to się mylisz.

– Nie potrzebuję taksówki – rzekła wyniośle, kiedy zatrzymali się przed domem 

Chris. – Przyjdę pieszo.

background image

Rozdział 5

– Spóźniłaś się!
Phyllida   oparła   się   o   otwarte   drzwi   i   zmierzyła   Jake’a   nienawistnym 

spojrzeniem.   Rano   szybko   pożałowała   swojej   buńczucznej   zapowiedzi,   że 
przyjdzie pieszo. Obudziła się z głębokiego snu nieprzytomna i obolała. Już sięgała 
po telefon, by wezwać taksówkę, gdy uświadomiła sobie, że w pośpiechu, z jakim 
dotarła do Port Lincoln, nie wymieniła pieniędzy.

Chris dała jej, co miała pod ręką, ale wystarczyło to zaledwie na opłacenie 

wczorajszego   kursu   na   przystań.   Wyglądało   więc   na   to,   że   będzie   musiała   iść 
pieszo.

Odsunęła   z   czoła   kosmyk   włosów,   zastanawiając   się,   czy   wygląda   równie 

okropnie, jak się czuje.

– Przepraszam, ale dotarcie tutaj zajęło mi ponad godzinę.
Wydawało się jej, że idzie dwa razy dłużej pustymi, szerokimi ulicami. Buty 

boleśnie obcierały jej pokiereszowane stopy. Dobrze przynajmniej, że pamiętała o 
kapeluszu i teraz wachlowała nim zaczerwienioną twarz.

Jake był wyjątkowo niemiły.
– Skoro zdecydowałaś się przychodzić tu na piechotę, powinnaś wziąć to pod 

uwagę.   Pojutrze   zgłaszają   się   klienci   na   te   łodzie   i   jeśli   będziesz   spóźniać   się 
codziennie, nie zdążymy ich przygotować.

–   Przecież   powiedziałam,   że   przepraszam   –   zgrzytnęła   zębami   Phyllida, 

ściągając niewygodne buty. – Jutro się nie spóźnię.

– Mam nadzieję – odparł chłodno Jake. – Jeśli chcesz utrzymać tę pracę dla 

Chris, musisz się bardziej starać. Teraz dokończ porządki na „Calypso” a potem 
przeniesiesz się na „Valli” i „Dorę Dee”.

Z   wściekłością   złapała   wiadro   i   ruszyła   na   molo.   Miała   ochotę   powiedzieć 

Jake’owi,   gdzie   ma   jego   pracę,   ale   wczoraj   wieczorem   dzwoniła   Chris.   Miała 
zmęczony   głos   i   bardzo   martwiła   się   o   Mike’a,   więc   Phyllida   nie   chciała 
przysparzać jej dodatkowych kłopotów.

Zdenerwowało ją to, że Chris rozmawiała z Jakiem i entuzjastycznie odniosła 

się do pomysłu, by Phyll przeprowadziła się do niego.

– Będę czuła się o wiele lepiej, wiedząc, że mieszkasz u niego, zamiast siedzieć 

sama. To piękny dom, a Jake powiedział, że się tobą zaopiekuje.

Doprawdy? Phyllida odparła Chris, że się zastanowi, ale nie pragnie, być pod 

background image

czyjąkolwiek opieką, zwłaszcza Jake’a.

Wściekłość pozwoliła jej przeskoczyć przez reling bez obawy, że wpadnie do 

wody. Szorowanie pokładu okazało się doskonałą terapią na wzburzone nerwy i 
skończyła pracę w błyskawicznym tempie. Potem nabrała czystej wody do wiadra i 
przeszła na „Valli”. Nie był to może najzręczniejszy manewr, ale przynajmniej 
dokonała tego bez niczyjej pomocy.

Czyściła, szorowała i polerowała zawzięcie, wyobrażając sobie, że trze szczotką 

twarz Jake’a. Marzyła, by móc z równą łatwością wymazać z pamięci ten okropny 
pocałunek, smak jego warg, dotknięcie rąk, dreszcz podniecenia...

Wspomnienia   wracały   natrętnie,   w   najmniej   spodziewanych   chwilach. 

Wówczas   ze   złością   brała   się   ostro   do   roboty.   Czas   minął   jej   przy   tym 
nadspodziewanie szybko.

Kiedy Jake zawołał ją i spojrzała na zegarek, nie mogła wprost uwierzyć, że już 

dochodzi pierwsza.

– Chodź na lunch – powiedział. – Masz teraz przerwę.
Phyllida otarła czoło wierzchem dłoni. Udało się jej stłumić złość i doszła do 

wniosku, że obwinianie Jake’a o wszystko było głupie i dziecinne. W końcu to ona 
spóźniła się prawie o godzinę.

– Nie mam pieniędzy – odparła, prostując zdrętwiałe nogi. – Czy jest tu gdzieś 

bank, gdzie mogłabym wymienić funty?

–   Załatwisz   to   jutro,   kiedy   wybierzemy   się   po   zakupy.   Dziś   ja   stawiam. 

Wyglądasz na kogoś, kto potrzebuje solidnego posiłku. Kiedy jadłaś ostatnio?

–   Na   śniadanie   zjadłam   trochę   owoców,   wczoraj   byłam   niezbyt   głodna   – 

przyznała. – Chyba po raz ostatni miałam coś porządnego w ustach w samolocie.

– Trudno to nazwać przyzwoitym jedzeniem – mruknął Jake. – Pójdziemy do 

restauracji na przystani.

–   Nie   mogę   iść   tak   ubrana!   –   zaprotestowała,   pokazując   na   szorty   i 

podkoszulek. Włożyła je, bo to były jedyne rzeczy nadające się do brudnej pracy. 
Poza tym była spocona i umorusana.

– Bez paniki. To nie żaden pięciogwiazdkowy lokal – parsknął Jake. Urwał, 

patrząc, jak dziewczyna zawiązuje sznurkowe sandałki.

Pomimo ciężkiej pracy, żółty podkoszulek i białe szorty prezentowały się dość 

świeżo   i   nawet   podkreślały   jej   wdzięki.   Phyllida   nie   upięła   włosów   w   kok, 
pozwalając, by swobodnie rozsypały się wokół głowy.

– W rzeczywistości – ciągnął dalej, gdy już się wyprostowała – wyglądasz 

nawet ładnie, o wiele lepiej niż w tym śmiesznym kostiumie. Szykowny miejski 

background image

wygląd absolutnie do ciebie nie pasuje.

– A właśnie, że pasuje! – sprzeciwiła się natychmiast, dotknięta określeniem 

„nawet ładnie”. Też ci komplement! – Może nie zwracasz uwagi na strój, ale w 
mojej pracy wygląd jest niezwykle ważny.

– W takim razie może to nie jest praca dla ciebie.
–   Właśnie   że   jest.   –   Praca   w   Pritchard   Price   była   absorbująca,   wciągająca, 

nawet podniecająca. Taka, jaka powinna być praca. Uwielbiała to. – Praca jest 
najważniejszą częścią mojego życia.

–   Rzekłbym   raczej,   że   najważniejszą   twoją   cechą   jest   to,   że   byłaś   gotowa 

pobrudzić sobie ręce przy ciężkiej pracy, byle pomóc swojej kuzynce – powiedział 
i ruszył wzdłuż mola.

Phyllida patrzyła w ślad za nim w zdumieniu. Stwierdziła, że Jake jest jakiś 

nieswój. Skąd wzięła się, pomimo zwykłej niechęci, ta nagła nuta podziwu w jego 
głosie?

Rupert miał zawsze na podorędziu całą litanię komplementów. Co prawda parę 

razy podejrzewała, że wyrecytował je machinalnie, bo nawet nie spojrzał, w co się 
ubrała, ani nie skosztował przygotowanych przez nią potraw. O wiele trudniej było 
zasłużyć   sobie   na   komplement   od   takiego   mężczyzny   jak   Jake.   Być   może   nie 
doceniła w pierwszej chwili tego „nawet ładnie”.

Zgodnie z tym, co zapowiadał Jake, restauracja była niezbyt elegancka, za to 

jedzenie wyśmienite. Usiedli na tarasie, skąd rozciągał się widok na całą przystań, 
a Phyllida stwierdziła, że jedzenie od dawna jej tak nie smakowało. Kiedy podano 
miejscowe owoce morza z kruchą sałatą, rzuciła się na nie zachłannie.

Jake z rozbawieniem przyglądał się, jak dokłada sobie kolejną porcję.
– Czy do wszystkiego zabierasz się z taką zajadłością?
Phyllida   z   zażenowaniem   spostrzegła,   że   zachowuje   się   w   niezbyt 

dystyngowany sposób.

– Nie miałam pojęcia, że jestem taka głodna – uśmiechnęła się przepraszająco.
–   Och,   nie   chodzi   mi   wyłącznie   o   jedzenie.   Zwróciłem   uwagę,   jak   dziś 

pracowałaś. Natarłaś na jacht z taką furią, że bałem się, że przetrzesz kadłub na 
wylot.

– To dlatego, że... – urwała nagle. Omal nie przyznała się, że myślała o nim 

przez   cały   ranek.   –   Zawsze   wierzyłam   w   zasadę:   ,   Jeśli   coś   robisz,   zrób   to 
porządnie” – wykręciła się w ostatniej chwili. Była to zresztą prawda. Nie cierpiała 
fuszerki   i   raczej   gotowa   była   poniechać   czegoś,   co   nie   byłoby   wykonane 
bezbłędnie.

background image

– Czyli wszystko albo nic.
– Można to i tak określić – odparła, znów zerkając do talerza. – Pracy na ogół 

poświęcam się bez reszty.

– No a co z miłością? Czy również angażujesz się w nią bez reszty, czy jesteś 

zbyt zajęta robieniem kariery?

W   głosie   Jake’a   znów   usłyszała   odrobinę   goryczy   i   spojrzała   na   niego   z 

zainteresowaniem. Ściskał szklankę tak mocno, że aż mu pobielały palce. Zielone 
oczy pociemniały. Gdy zauważył, że mu się przygląda, zmienił wyraz twarzy.

– Czemu o to pytasz?
– Bo zastanawiam się, czy odpowiadasz pewnemu typowi.
– Jakiemu typowi? ^
– Typowi kobiety ogarniętej obsesją na punkcie swej kariery, gotowej zrobić ją 

za wszelką cenę.

–   Co   za   bzdury!  –   oburzyła   się   Phyllida.   –   Co   ty   w   ogóle   wiesz   o   takich 

kobietach?

– Wiem sporo. Byłem z taką żonaty przez pięć lat.
Żonaty? Phyllida odłożyła nóż i widelec wstrząśnięta myślą, że Jake żył z inną 

kobietą, że ją kochał...

– Nie wiedziałam, że byłeś żonaty.
–   To   doświadczenie,   którego   wolałbym   nie   powtarzać.   Moja   żona   kochała 

swoją karierę bardziej niż mnie.

Phyllida przypomniała sobie chwilę, gdy stwierdziła, że utrata pracy boli ją 

bardziej, niż zerwanie z Rupertem i niespokojnie poruszyła się na krześle.

– Może pragnęła osiągnąć sukces równie mocno jak ty?
– powiedziała, starając się wejść w skórę żony Jake’a, chociaż niezbyt mogła 

sobie to wyobrazić. Jego żona musiała być niezwykle stanowcza, a może Jake, 
niczym typowy mężczyzna, zazdrościł jej sukcesów zawodowych? – Mężczyznom 
wolno łączyć małżeństwo z karierą. Czemu odmawia się tego kobietom? Przecież 
też są do tego zdolne.

– Oczywiście, ale tylko do momentu, kiedy praca nie zmienia się w obsesję, a 

wszystko inne przestaje się liczyć.

– Kapitalne! I mówi mi to mężczyzna, wolący łodzie od kobiet!
– Nie przejmuj się – roześmiał się nagle Jake. – Pozostaje mi jeszcze mnóstwo 

wolnego czasu, który poświęcam innym zainteresowaniom, z kobietami włącznie.

–   To,   co   robisz   w   wolnym   czasie,   niezbyt   mnie   interesuje   –   nieszczerze 

odpowiedziała Phyllida.

background image

– No pewnie, że nie. – Rozbawiony wzrok Jake’a dotknął ją do żywego.
Wbiła wzrok w talerz, lecz prześladowało ją dziwne spojrzenie Jake’a. Czuła 

się bardzo niepewnie. Raz była przekonana, że jej nie znosi, to znów, że polubił ją 
na przekór wszystkiemu. Ta rozterka była bardzo męcząca.

Z drugiej strony sama nie wiedziała, co do niego czuje. Nie to, by go nie lubiła, 

ale zawsze złościli ją mężczyźni niechętnie odnoszący się do robiących karierę 
kobiet. Sprawę pogarszał fakt, że Rupert okazał się jednym z nich. Jake jednak nie 
miał   żadnych   zalet   Ruperta.   Nie   marnował   czasu   na   komplementy,   chwilami 
zachowywał   się   nieznośnie   i   wręcz   prowokująco,   a   w   dodatku   nie   krył,   że 
ośmieszyła się na samym początku znajomości. A jednak...

Niechętnie przyznała, że było w nim coś intrygującego. Nie wysilał się, by 

imponować. Zaczynała się zastanawiać, czy rzeczywiście jest taki, jakim wydawał 
się jej na dworcu lotniczym w Adelajdzie. Czuł się dobrze w dżinsach i zwykłej 
koszuli, a spędzanie całego dnia na grzebaniu się w silniku, sprawiało mu wyraźną 
przyjemność.

Nie   tak,   zdaniem   Phyllidy,   powinien   się   zachowywać   właściciel   flotylli 

jachtów, nie wspominając o samolocie i olbrzymim samochodzie terenowym. Od 
Chris  wiedziała,   że  pieniądze   nie   są  dla  niego  problemem.  Musiał  zatem mieć 
zmysł   do   interesów,   skoro   bez   wysiłku   zarządzał   własną   firmą   i   majątkiem 
Tregowanów w Południowej Australii.

Czemu nie wynajmie sobie kogoś do naprawy silników i do prac biurowych? 

Skoro   nie   ma   sekretarki,   to   dlaczego   nie   kupi   sobie   przynajmniej   telefonu 
komórkowego, zamiast pędzić do biura przez całe molo? Prawdę mówiąc, Phyllida 
nigdy nie widziała, żeby biegł do telefonu. Na dźwięk dzwonka spokojnie wycierał 
ręce w szmatę i niespiesznym krokiem szedł, by podnieść słuchawkę. Zdarzyło się 
to trzykrotnie i za każdym razem rozmówca czekał cierpliwie, aż Jake się zgłosi.

Kiedy po południu skończyła pracę, czuła się słaba i zmęczona. Jake siedział w 

biurze, pochłonięty jakimiś rachunkami. Gdy spytała go, czy ma jeszcze coś zrobić, 
pokręcił głową oświadczając, że na dziś wystarczy.

– Idź do domu – dodał machinalnie.
Phyllida zawahała się. Gdyby miała latający dywan! Niestety, wciąż była bez 

grosza, a Jake najwyraźniej nie miał zamiaru jej odwozić, tak więc pozostawała jej 
wędrówka na obolałych stopach. Nieciekawa perspektywa.

Klnąc po cichu własny upór, pożegnała się chłodno, wyprostowała i wyszła.
Ucichł  poranny wiatr. Powietrze było gorące  i nieruchome.  Dokuśtykała  do 

głównej drogi i rozejrzała się. Niewiele samochodów, głównie furgonetek, jechało 

background image

w przeciwnym kierunku. Ulice również wydawały się puste. Czy ci Australijczycy 
kiedykolwiek wysiadają z samochodów? Na podwiezienie do miasta nie było co 
liczyć.

Phyllida westchnęła i ruszyła przed siebie. Nagle przystanęła.
– Co za głupota! – powiedziała głośno i zawróciła w stronę przystani, mola i 

drewnianego domku Jake’a.

Siedział   wyciągnięty   na   krześle,   z   nogami   na   biurku.   Na   widok   Phyllidy 

odłożył trzymaną w ręku kartkę.

– Zapomniałaś czegoś?
– Nie. – Nie wiedziała od czego zacząć.
– W takim razie, czym mogę ci służyć? – Wiedział doskonale, po co wróciła. 

Mimo   poważnego   wyrazu   twarzy   w   zielonych   oczach   czaił   się   uśmiech,   który 
zawsze wprawiał ją w zakłopotanie, złość i pragnienie, by uśmiechnął się do niej 
naprawdę.

Jak zwykle dała upust złości, tak było jej najłatwiej.
– Na początek może przestałbyś być taki złośliwy! – parsknęła. – Doskonale 

wiesz, czemu wróciłam. A teraz... zanim cokolwiek powiesz, wysłuchaj mnie.

Jake już otwierał usta, ale Phyllida uniosła ostrzegawczo dłoń. Nagle minęła jej 

cała złość.

–   Odrzuciłam   twoją   propozycję,   żeby   zamieszkać   u   ciebie   bez   żadnych 

zobowiązań i nie mam prawa prosić, abyś ją ponowił. Byłam uparta, nierozsądna i 
niegrzeczna od naszego pierwszego spotkania i przyznaję, że jeśli nie mam siły iść 
do domu,  to wyłącznie moja  wina. Jeśli  jednak dasz się przekonać, że jest mi 
naprawdę bardzo przykro, że byłam taka niewdzięczna i głupia, czy podtrzymasz 
swoją wielkoduszną ofertę i pozwolisz, żebym się u ciebie zatrzymała?

Jake   zdjął  nogi   z  biurka.   Kpiące   spojrzenie  zamieniło   się   w   nieodgadniony 

wyraz oczu.

– Nogi muszą cię bardzo boleć – zażartował, lecz w jego głosie zabrzmiała 

jakaś cieplejsza nutka. Phyllida przypomniała sobie, co stało się poprzednim razem, 
gdy skarżyła się na obolałe stopy.

– Owszem – odparła niepewnie.
– Ja również jestem ci winien przeprosiny – powiedział nieoczekiwanie Jake. – 

Wręczenie kubła i pozostawienie własnemu losowi nie było zapewne wymarzonym 
powitaniem na australijskiej ziemi.

– Niezupełnie – przyznała. – Nie jestem również szczególnie dumna z mojego 

zachowania tamtej nocy. Na ogól nie płaczę i daję sobie radę. Czy sądzisz, że 

background image

możemy zapomnieć o wszystkim i udawać, że właśnie się poznaliśmy?

–   Nie   jestem   pewien,   czy   zdołam   zapomnieć   o   wszystkim   –   podkreślił   z 

naciskiem, wpatrując się w jej usta. Nie wykonał najmniejszego gestu, ale nagle 
wspomnienie tamtego pocałunku wypełniło dzielącą ich przestrzeń. – A ty?

Phyllida poczuła, że cała się trzęsie i usiadła. To śmieszne, powtarzała sobie 

rozpaczliwie. On tylko na ciebie patrzy, nawet cię nie dotknął. Nie ma żadnego 
powodu,   by   drżały   ci   nogi   a   po   skórze   przebiegały   ciarki.   Jeden   zwyczajny 
pocałunek nie może doprowadzać cię na skraj histerii. Musisz wziąć się w garść.

– Jestem gotowa? jeśli i ty jesteś gotów. – Zdumiało ją gardłowe brzmienie 

własnego głosu. Odchrząknęła. Zachowuję się tak, jakby mnie nikt przedtem nie 
całował!

– Zgoda, zatem zacznijmy od początku – powiedział Jake i wyciągnął rękę.
On to chyba robi naumyślnie! Czyżby nie wiedział, jak krępuje ją dotyk jego 

palców, nie czuł, jak drży? Phyllida zmobilizowała całą wolę, ale i tak dziwne 
uczucie ogarnęło ją od stóp do głów. Przez jedną straszną chwilę pomyślała, że 
znów chce ją pocałować, lecz Jake tylko spojrzał na ich złączone dłonie.

– W jednym miałaś rację.
– Tak? – wydusiła z trudem.
– Jesteś twardsza, niż się wydaje. Z dużym wysiłkiem przyznałaś się do błędu, 

lecz jeśli ci to pomoże, zaczynam myśleć, że też myliłem się w stosunku do ciebie.

Phyllida   siedziała   na   werandzie   z   kieliszkiem   wina   w   dłoni   i   niewidzącym 

wzrokiem spoglądała na odbijające się w wodzie światła przystani.

Cieszyła się, że przeprosiła Jake’a, ale atmosfera zamiast się oczyścić, robiła się 

coraz bardziej napięta.

Obecność   Jake’a   dokuczała   jej   boleśnie.   Jego   palce   trzymające   butelkę   z 

winem, niespieszne gesty czy ruchy głowy, moc emanująca z jego umięśnionego 
ciała...

Kiedy czuła, że zaczyna ją to dusić, odwracała wzrok. Jeśli tak dalej pójdzie, 

nie będzie czym oddychać.

Wszystko powinno być inaczej. Miała nadzieję, iż zdoła udowodnić Jake’owi, 

że jest chłodna i opanowana. Tymczasem zachowywała się niezręcznie, niczym 
uczennica na pierwszej randce.

Jake zawiózł ją do domu Chris, żeby mogła zabrać walizkę, a potem wrócili do 

pięknej, przestronnej willi ulokowanej na szczycie wzgórza nad zatoką. Phyllida 
polubiła   ją,   gdy   tylko   weszła   do   chłodnych   pokoi   o   lśniących,   drewnianych 

background image

podłogach i szerokich, otwartych na werandę oknach.

Jake doskonale radził sobie w kuchni. Przygotował na werandzie rybę z rusztu i 

sałatkę, przypominając Phyllidzie, że jest mężczyzną, który sam musi troszczyć się 
o   siebie.   Przyglądając   się   jego   twarzy,   oświetlonej   kinkietem   na   ścianie   obok 
rusztu, zastanawiała się, czy nadawałby się do szczęśliwego życia rodzinnego.

Kiedyś pewnie był szczęśliwy z żoną, ale teraz, gdy rozczarowany zasmakował 

na powrót wolności, trudno było wyobrazić go sobie w małżeńskim stadle. Phyllida 
mimowolnie westchnęła.

Gorączkowo poszukiwała jakiegoś tematu do rozmowy. Jemu najwyraźniej nie 

przeszkadzała   przedłużająca   się   cisza,   ale   dla   Phyllidy   była   to   istna   męka. 
Wspomniała już coś o rozciągającym się przed nimi widoku, pogodzie, o winie i w 
końcu doszła do wniosku, że pewnie uważa ją za nudną I przemądrzałą.

Dzwonek telefonu przyjęła z ulgą. Jake przeszedł do sąsiedniego pokoju i z 

rozmowy  zorientowała się, że dzwoni Chris. Cóż, przynajmniej  będzie o czym 
porozmawiać.

–   Tak,   przekażę   jej   –   usłyszała   i   Jake   odłożył   słuchawkę.   –   To   Chris   – 

potwierdził   jej   przypuszczenia,   wracając   na   taras.   –   Powiedziałem,   że 
przeprowadziłaś się do mnie, co bardzo ją ucieszyło. Przesyła ci moc serdeczności.

– Jak Mike?
– Wciąż na oddziale intensywnej terapii, ale odzyskał już przytomność, co jest 

dobrym znakiem. Chris miała o wiele weselszy głos.

– Czy wiadomo, jak długo pozostanie w szpitalu?
Jake usiadł obok niej i popatrzył w zamyśleniu na przystań.
– Jeszcze nie. – Spojrzał na Phyllidę. – Wygląda na to, że będziesz musiała 

zostać tu dłużej, niż przypuszczałaś.

– Och!
– Niezbyt udały ci się te wakacje, prawda?
– Nie o to chodzi – powiedziała niechętnie, zaniepokojona jego bliskością.
Wystarczyło, by uniosła spoczywającą na oparciu wiklinowego fotela dłoń i 

przesunęła ją o kilka centymetrów w lewo, by go dotknąć. Na tę myśl poczuła 
mrowienie w koniuszkach palców. Złożyła obie ręce na podołku, w obawie, że 
mogłaby niechcący wykonać taki gest.

– Miałam na myśli ciebie. Pewnie nie spodziewałeś się, że utknę u ciebie na 

dłużej.

Jake odwrócił się w jej stronę.
– Muszę przyznać, że tego się nie spodziewałem...

background image

W   ciszy,   która   teraz   nastąpiła,   Phyllida   odwzajemniła   jego   spojrzenie.   Nie 

chciała na niego patrzeć, nie chciała, by wewnętrzne drżenie narastało w niej aż do 
pulsującego, gorącego rytmu, nie chciała, by zauważył, że pod uporem, dumą i 
niezależnością jest delikatna i bezbronna. Nie mogła oddychać, wykonać żadnego 
ruchu i jedynie wpatrywała się w niego bezradnie.

– Ale nie ma problemu – ciągnął cicho Jake. – Dom jest olbrzymi i możesz 

zostać, jak długo zechcesz.

– Dziękuję – szepnęła Phyllida, wypuszczając resztkę powietrza z płuc.
Nadludzkim   wysiłkiem   dźwignęła   się   na   nogi,   poważnie   zaniepokojona 

własnym   dziwnym   zachowaniem   i   przemożną   chęcią   dotknięcia   Jake’a.   Nie 
wiedziała, co się z nią dzieje, rozumiała jednak, że jeśli nie pójdzie sobie teraz, 
zrobi coś, czego będzie gorzko żałowała.

Ku jej przerażeniu, Jake wstał również.
– Dokąd idziesz?
–   Myślałam,   że...   to   znaczy...   chciałam   napisać   parę   listów   –   plątała   się 

Phyllida.

– Do narzeczonego? – spytał ostro.
– Narzeczonego? – Ze zdumienia stanęła jak wryta.
– Chris wiele mi o tobie opowiadała. Dowiedziałem się mnóstwa rzeczy o jej 

angielskiej kuzynce, o tym, jaką ma odpowiedzialną pracę, elegancko urządzone 
mieszkanie i że zaręczyła się z pewnym elegancikiem.

Gdyby nie znała Jake’a, gotowa byłaby przysiąc, że pod tym kpiącym tonem 

kryje się zazdrość.

– Tyle mówiłaś mi o swojej pracy, a nie powiedziałaś ani słówka o tym, że 

jesteś zaręczona. Dlaczego?

– Nie poruszaliśmy tego tematu – odparła niepewnie. Mogła wyznać, że nie 

zamierza poślubić Ruperta, ale coś podpowiadało jej, że lepiej udawać, że wciąż 
jest zaręczona.

– O problemach uczuciowych rozmawialiśmy nie dalej, jak podczas lunchu. 

Może nie kochasz już swego narzeczonego?

– Oczywiście, że go kocham – powiedziała wyniośle, zadowolona, że powróciła 

atmosfera   wzajemnej   niechęci.   O   wiele   lżej   było   kłócić   się   z   Jakiem   niż 
kontemplować rysy jego twarzy. – Rupert jest kimś szczególnym w moim życiu I 
nie zamierzam rozmawiać na jego temat.

– Rupert? – zadrwił Jake, przedrzeźniając jej angielski akcent. – Naprawdę ma 

tak na imię?

background image

– Nie podoba ci się imię Rupert? – uniosła się.
– Jest takie... angielskie.
–   Być   może   to   umniejsza   jego   wartość   w   twoich   oczach,   ale   ja   jestem 

przeciwnego zdania. Jeśli zapomniałeś, łaskawie przypominam ci, że ja również 
jestem Angielką.

– Trudno tego nie zauważyć. To widać, zanim jeszcze otworzysz usta. Unosisz 

zaczepnie głowę i spoglądasz na mnie z góry!

–   W   takim   razie   zapewne   przyznasz,   że   Rupert   i   ja   doskonale   do   siebie 

pasujemy.

–   Czy   ja   wiem?   Rzekłbym   raczej,   że   potrzebujesz   mężczyzny   silniejszego 

psychicznie od ciebie, a o takich dziś niełatwo.

Wściekłość ogarnęła Phyllidę, choć przed chwilą umierała ze strachu.
– A skąd wiesz, jaki jest Rupert?
– No cóż, gdybyś była moją narzeczoną, nie pozwoliłbym ci samotnie włóczyć 

się po Australii. Wolałbym mieć cię na oku.

– A może Rupert mi ufa? – powiedziała słodziutko Phyllida. – Może podziwia 

moją niezależność, na co ty się nie zdobyłeś w stosunku do swojej żony.

Był to cios poniżej pasa. Jake zmrużył oczy, ale nie zrezygnował z walki.
– A więc ufa ci, co? Ciekawe, czy byłby równie spokojny, gdyby wiedział, że 

mieszkasz teraz ze mną?

Phyllida w głębi duszy podejrzewała, że gdyby nadal byli zaręczeni, Rupert 

szalałby z zazdrości, ale nie zamierzała mówić o tym Jake’owi.

–   Oczywiście.   Zamierzam   napisać   mu,   gdzie   mieszkam   i   jaki   jest   mój 

gospodarz, co w zupełności wystarczy, żeby był zupełnie spokojny i wcale się o 
mnie nie martwił.

Powinna   była   szybciej   się   połapać.   Gdyby   nie   była   taka   przerażona,   że 

zachowuje się jak spłoszona uczennica, nie wpadłaby w gniew. Wówczas być może 
nie ośmieliłaby się drwić z Jake’a, który z niewiadomych przyczyn wściekł się 
niemal tak mocno, jak ona.

– To będzie wyjątkowo nudny list – parsknął, zbliżając się do niej.
Phyllida   próbowała   schować   się   za   stół,   ale   krzesło   zagrodziło   jej   drogę   i 

utknęła przyparta do poręczy werandy.

– Nie chcemy, żeby Rupert sądził, że kiepsko się bawisz w Australii, prawda? – 

Ujął jej twarz w obie dłonie i niczym koneser podziwiający dzieło sztuki, przesunął 
kciuki po policzkach dziewczyny. Uśmiechnął się. – Myślę, że możemy zająć się 
czymś bardziej podniecającym od pisania listów.

background image

Phyllida   nie   zdążyła   nic   odpowiedzieć.   Jake   zamknął   jej   usta   długim, 

namiętnym   pocałunkiem.   Złość   natychmiast   ustąpiła,   zmieniając   się   w 
nieoczekiwany przypływ namiętności, który obojgu zawrócił w głowie.

Jake   uniósł   nieco   głowę   i   popatrzył   na   Phyllidę,   jakby   widział   ją   po   raz 

pierwszy w życiu. Spoglądała na niego w oszołomieniu, równie jak on zdumiona 
eksplozją   uczuć   wywołaną   zetknięciem   się   ich   warg.   Całe   ciało   dziewczyny 
płonęło pod wpływem tego niebezpiecznego  doznania. Z jednej strony bała się 
swej żywiołowej reakcji; z drugiej tego, że Jake przestanie ją całować.

Przez długą chwilę stali w bezruchu, przyglądając się sobie nawzajem, potem 

uścisk Jake’a osłabł. Na myśl, że teraz odejdzie, Phyllida poczuła rozczarowanie i 
przytuliła się do niego, zapominając o całej złości.

Usta dziewczyny miękko poddawały się wargom Jake’a. Oboje rozkoszowali 

się wzajemnym smakiem, wspólnym oddechem, uściskiem.

Phyllida objęła go mocno. Miał takie silne ciało. Przez cienki materiał koszuli 

czuła   twarde   mięśnie.   W   kręgosłup   wpijała   się   jej   balustrada   werandy,   ale   nie 
zwracała na to uwagi. Jakiś głos podpowiadał jej, by przestała, zanim zabrnie za 
daleko, lecz zagubiła się w ogarniającym ją uczuciu rozkoszy.

Jake bardzo powoli podniósł głowę. Oczy błyszczały mu z podniecenia, kiedy 

ostrożnie odsuwał od siebie Phyllidę.

–   Przekaż   Rupertowi   serdeczne   pozdrowienia   ode   mnie   –   rzekł   zduszonym 

głosem. – Jest albo bardzo odważnym człowiekiem, albo wyjątkowym idiotą, skoro 
puścił cię samą!

Odwrócił się i bez słowa wszedł domu.

background image

Rozdział 6

Przez trzy następne tygodnie nie wracali do tego pocałunku. Pierwszej nocy 

Phyllida wstrząśnięta swoim własnym zachowaniem nie mogła długo zasnąć. Jak 
mogła się na to zgodzić? Czemu sama pozwoliła sobie na tak żarliwe przyjęcie 
pocałunku?

Płonęła   ze   wstydu,   rozpamiętując   to   wszystko.   Wciąż   czuła   dreszcz 

podniecenia, gdy Jake brał ją w ramiona, ciepło jego natrętnych warg i czerpaną z 
tego rozkosz.

Gdyby nie to, całą swoją złość skierowałaby przeciwko Jake’owi. O ile łatwiej 

byłoby go oskarżyć... Jednak nie potrafiła zapomnieć, jak jej ciało zachowywało się 
pod   jego   dotknięciem,   jak   wpiła   się   w   jego   usta.   Za   to   Jake   nie   mógł   być 
odpowiedzialny...

Phyllida miała wiele wad, ale nie była hipokrytką. Wiedziała, że sama nie jest 

bez   winy.   To   złościło   ją   najbardziej.   Po   nocnych   przemyśleniach   doszła   do 
wniosku, że zamiast robić mu awanturę, lepiej zlekceważyć całe to wydarzenie. 
Zachowa się chłodno i uprzedzająco grzecznie, a przy odrobinie szczęścia Jake 
pomyśli, że jej namiętność zrodziła się wyłącznie w jego wyobraźni.

W ciągu następnych tygodni mieli mnóstwo pracy. Phyllida wypisywała długie 

listy zakupów, sortowała zaopatrzenie dla łodzi i spędzała wiele godzin w kuchni, 
przygotowując   potrawy   do   odgrzania   przez   załogi.   Jake   rzadko   jej   w   tym 
przeszkadzał, więc przyjęła, że zapomniał o pocałunku.

Nieco   trudniej   było   zachować   spokój   podczas   pracy   na   przystani.   Czyściła 

łodzie, wysyłała foldery, odpowiadała na telefony i segregowała zapasy, ale nawet 
w natłoku zajęć nie potrafiła obojętnie znosić wszechobecnego Jake’a.

Bez przerwy kręcił się obok niej, równie zapracowany jak Phyllida, jednak robił 

wszystko   z   irytująco   powolną   wprawą.   Nie   mogła   się   oprzeć   myśli,   że   w 
przeciwieństwie do niego, miota się w gorączkowym pośpiechu.

Następnego ranka po pocałunku nie wiedziała, jak ma się zachować, ale Jake 

udawał, że nic się nie stało. Nadal traktował ją z lekkim rozbawieniem. Nawet jeśli 
serce   Jake’a   zabiło   mocniej   na   jej   widok   –   jak   to   przytrafiało   się   bezustannie 
Phyllidzie – nie dawał niczego po sobie poznać.

Z goryczą stwierdziła, że przychodzi mu to bez wysiłku. Dla niej było to o 

wiele trudniejsze. Owszem, była nawet dumna ze swego opanowania, ale Jake nie 
zwracał na to uwagi. Zdenerwowana, że nie potrafi wywrzeć na nim wrażenia, 

background image

próbowała rozładować napięcie, czyszcząc łodzie.

Kiedy mijały dni i stawało się coraz bardziej oczywiste, że Jake nie zamierza jej 

całować,   zawstydzenie   powoli   ustępowało,   a   wraz   z   nim   chłodne   zachowanie. 
Czasem   zapominała   o   wszystkim,   a   wtedy   rozmawiali   i   śmiali   się   wesoło   do 
chwili, gdy spojrzała przypadkowo na jego usta lub ręce.

Powoli pokochała codzienne życie przystani, kołyszące się łodzie, śpiew wiatru 

i   ostre   słońce.   Polubiła   swobodę,   z   jaką   zachowywali   się   żeglarze,   którzy 
przybijali, by pogadać z Jakiem. Zazdrościła im lekkości, z jaką wskakiwali na 
jachty I rozwijali żagle, gdy z powrotem wyruszali w morze.

Byli   mili   i   zabawni,   lecz   czuła,   że   nie   należy   do   ich   grona.   Nie   umiała 

rozmawiać   o   stawaniu   na   wiatr,   halsowaniu   czy   dryfowaniu.   Nie   znała   się   na 
spinakerach, genuach i fokach. Bez przerwy podpadała Jake’owi, nazywając koje 
łóżkami, takielunek sznurkami, schowki szafkami, a kiedy skompromitowała się 
kompletnie,  myląc  bukszpryt ze sterem,  doszła  do wniosku, że czas najwyższy 
pogłębić swoją wiedzę na ten temat.

Kiedy następnym razem Jake wziął japo zakupy, wymknęła się i kupiła sobie 

podręcznik żeglarstwa dla początkujących, postanawiając udowodnić, że nie jest 
wcale taka głupia. Próbowała uczyć się po cichu, ale bez praktyki nie miało to 
większego sensu. Całe dnie spędzane na jachtach nauczyły ją jedynie, jak w ciągu 
tygodnia można zapaskudzić łódź.

– O, Phyllida, dziewczyna, której właśnie szukam – powiedział pewnego dnia, 

gdy   weszła   do   biura   z   naręczem   brudnej   bielizny.   –   Mam   łączność   z   „Valli”. 
Odkryli pudło pełne koperku i nie wiedzą, co z tym zrobić.

Phyllida rzuciła tobół na krzesło.
– To dla ozdoby – odparła zdumiona pytaniem.
– Ozdoba? – Jake złapał się za głowę. – Że też na to nie wpadłem!
– Cóż, wydawało mi się to oczywiste – obraziła się Phyllida.
– Ale nie dla czterech mężczyzn, którzy wybrali się na kilka dni na ryby – rzekł 

złośliwie Jake.  – Czy nie mówiłem ci, że wystarczy  im mnóstwo  piwa, trochę 
chleba i ziemniaków?

– Tak też zrobiłam, ale skoro wspomniałeś, że będą jedli ryby, pomyślałam, że 

ładnie byłoby ugarnirować je koperkiem.

–   Phyllido,   ci   faceci   nie   są   zainteresowani   artystycznym   przyozdabianiem 

talerzy. Nie zaopatrujemy pięciogwiazdkowych restauracji. Podczas rejsu potrzeba 
tylko dużo pożywnego jedzenia. Czy tak samo zadbałaś o pozostałe jachty?

– Owszem – broniła się Phyllida. – Koperek pasuje do ryby. Zresztą nie muszą 

background image

nim posypywać ryby. Wystarczy posiekać, zmieszać z majonezem i...

–   Daruj   sobie   przepis.   –   Jake   uniósł   rękę   i   odwrócił   się   w   stronę   radia.   – 

„Valli”,   tu   Sailaway.   Potwierdzono   załadunek   koperku.   Phyllida   twierdzi,   że 
możecie zmieszać go z majonezem albo dodać do ryby. Odbiór.

Po chwili ciszy, w głośniku rozległ się rozbawiony głos:
– Zastosujemy  się. Jeśli ta twoja Phyllida przygotowała wczorajszą kolację, 

powiedz jej, że była wyśmienita. Szkoda, że nie zamówiliśmy jedzenia na cały rejs. 
„Valli” bez odbioru.

Jake odłożył mikrofon i pokręcił głową.
– Garnirowanie potraw. I co jeszcze? Koktajle i tartinki?
– To świetny pomysł – ucieszyła się Phyllida. – Moglibyśmy. ..
– W żadnym wypadku – przerwał jej Jake surowo, choć oczy mu się śmiały. – 

Moja reputacja może wytrzyma plotki o koperku, ale nie ma mowy o kanapkach. 
Czy chcesz, żebym się stał pośmiewiskiem w kręgu żeglarzy?

– Wygląda na to, że do niczego się nie nadaję – westchnęła zasmucona.
– Nie poznaję cię, Phyllido – droczył się Jake. Odsunął krzesło i wstał. – Co się 

stało   z   twoim   uporem?   Przysięgałaś,   że   udowodnisz,   że   jesteś   twardsza,   niż 
przypuszczam i dopięłaś swego. – Uśmiechnął się lekko. – Pracowałaś ciężko przez 
ostatnie trzy tygodnie. Słyszałaś, co mówili ludzie z „Valli” i nie jest to pierwsza 
pochwała twojej kuchni. Myślałem, że nie dasz sobie rady, ale myliłem się.

Phyllida stała spokojnie, ale serce biło jej gwałtownie, a po całym ciele rozlała 

się fala ciepła.

Atmosfera stała się coraz bardziej napięta. Jake postąpił krok w jej stronę i... 

rozległo   się   głośne   pukanie   do   drzwi.   W   progu   stanął   olbrzymi,   brodaty 
mężczyzna.

– Jake, nic nie mówiłeś, że masz nową asystentkę.
–   Rod!   –   Jake   z   trudem   opanował   się   i   podał   rękę   przybyszowi.   –   Nie 

spodziewałem się ciebie tak wcześnie.

–   Dostałem   się   na   wcześniejszy   lot   –   odparł   mężczyzna,   przyglądając   się 

Phyllidzie z nie ukrywanym zainteresowaniem. – Nie przedstawisz nas sobie?

– Phyllido, to jest Rod Franklin. – Jake czynił to z wyraźną niechęcią. – Będzie 

szyprem na „Persephone” dla załogi, która przybywa jutro. Rod, to Phyllida Grant.

Opowiedział Rodowi o wypadku Mike’a i o tym, jak Phyllida musiała zastąpić 

Chris.

– Tym gorzej dla Mike’a – powiedział Rod, podając dziewczynie masywną 

dłoń. Miał wesołe, niebieskie oczy.

background image

– Tym lepiej dla nas. Dużo żeglowałaś?
– Phyllida wciąż uczy się odróżniać dziób od rufy – skłamał złośliwie Jake. 

Spojrzał na nią i dziewczyna szybko wyrwała dłoń z uścisku Roda.

Rozzłoszczona własną reakcją uśmiechnęła się promiennie do przybysza.
– Bardzo chciałabym się nauczyć żeglować.
–   Nie   ma   sprawy.   Moja   załoga   zjawi   się   dopiero   jutro   po   południu.   Mogę 

zabrać cię z samego rana.

– Mamy mnóstwo roboty – wtrącił z ponurą miną Jake.
– Cóż – odparł Rod, spoglądając na nich w zdumieniu.
– To może innym razem.
– Czekam z niecierpliwością. – Tym razem Phyllida ubiegła Jake’a.
– Nigdy nie mówiłaś, że chcesz się uczyć żeglarstwa – zaatakował ją, gdy Rod 

wyszedł z biura.

– Bo nigdy mnie nie spytałeś – odcięła się, wrzucając tobół do worka na brudną 

bieliznę. Ciepła atmosfera, która wytworzyła się pomiędzy nimi przed przybyciem 
Roda, zniknęła zastąpiona starą wrogością. Choć Jake przyznał, że mylił się w 
stosunku do niej, najwyraźniej nie przestał traktować jej jak niewolnicy. – Nie 
martw się. Pamiętam, że jestem tu, by pracować, a nie dla przyjemności.

Rod, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, miał nocować w domu Jake’a. Był 

wręcz zachwycony, kiedy dowiedział się, że Phyllida też tam mieszka. Okazał się 
wspaniałym   kompanem.   Jak   z   rękawa   sypał   ciekawymi   historyjkami   i   chociaż 
większość z nich wiązała się z żeglarstwem, bardzo podobały się Phyllidzie. Tylko 
Jake był w złym humorze.

Uparł   się,   że   zabierze   wszystkich   na   obiad,   twierdząc,   że   Phyllida 

wystarczająco dużo czasu spędzała ostatnio w kuchni, lecz jej radość osłabła, gdy 
dowiedziała się, że zaprosił jeszcze kogoś.

Zmarkotniała   do   reszty,   kiedy   tym   kimś   okazała   się   wysoka,   posągowo 

zbudowana blondynka o imieniu Val. Jake wybrał ją jako kontrast dla Phyllidy. Val 
przypominała   nieco   Chris.   Z   tym,   że   brakowało   jej   ciepła   i   poczucia   humoru 
kuzynki.

Val   była   również   doświadczoną   żeglarką,   brała   udział   w   regatach   Sydney-

Hobart   jako   członkini   żeńskiej   załogi.   Widać   też   było,   że   jest   zainteresowana 
Jakiem, choć ten udawał, że niczego nie zauważa.

Phyllida doszła do smutnego wniosku, że Val byłaby bardziej w typie Jake’a 

niż ona, co wprawiło ją w ponury nastrój.

Wymówiwszy się od rozmowy, obserwowała podejrzliwie Jake’a. Pochylając 

background image

głowę w stronę Val, słuchał uważnie relacji o warunkach pogodowych panujących 
na Bass Strait. Phyllida wodziła wzrokiem po jego twarzy, wpatrując się w kuszącą 
opaleniznę. Palce zadrżały jej na myśl, że mogłaby dotknąć jego policzków.

Jake,   podchwytując   jej   nastrój,   spojrzał   na   nią   swymi   zielonymi   oczami,   a 

Phyllidę coś ścisnęło za serce. Odwrócenie wzroku od Jake’a wymagało od niej 
dużego   wysiłku.   Val,   widząc,   że   Jake   przestał   się   nią   interesować,   zmierzyła 
Phyllidę nienawistnym spojrzeniem. Dziewczyna uśmiechnęła się do swej rywalki i 
odwróciwszy się w stronę Roda, przez resztę wieczoru skupiła się wyłącznie na 
nim.

Rod   był   jedynym,   który   się   dobrze   bawił.   Nie   ukrywał,   że   podoba   mu   się 

Phyllida. Schlebiał jej, co irytowało Jake’a. Val, potrząsając burzą blond włosów, 
usiłowała   nawiązać   do   żeglarstwa,   ale   Jake   zajął   się   tymczasem   Phyllida. 
Dziewczyna doszła do wniosku, że o to jej właśnie chodziło.

Rod   odpłynął   następnego   popołudnia,   a   przez   kilka   następnych   dni   Jake   i 

Phyllida unikali siebie nawzajem. Jake wychodził wieczorami, nie mówiąc dokąd. 
Phyllida wyobrażała sobie, że wspólnie z Val natrząsają się z głupiutkiej Angielki, 
która nie odróżnia dziobu od rufy i nie potrafi zawiązać najprostszego węzła.

Siedziała   wieczorami   w   domu,   czując   się   bardzo   samotna,   i   nawet   nie 

pocieszyły jej wieści od Chris i Mike’a. Chris sądziła, że wróci za dwa tygodnie i 
wtedy   Phyllida   będzie   mogła   zacząć   swoje   wakacje.   Koniec   z   czyszczeniem, 
szorowaniem i gotowaniem.

Phyllida usiłowała wzbudzić w sobie entuzjazm podczas rozmowy z kuzynką, 

ale   kiedy   odłożyła   słuchawkę,   ogarnął   ją   smutek.   Koniec   sprzątania   oznaczał 
koniec życia na przystani.

Koniec obecności Jake’a.
Żeby czymś  wypełnić czas, przesiadywała w kuchni, przygotowując kolejne 

zestawy   potraw   dla   załóg   jachtów.   Dzięki   temu   nie   wychodziła   na   werandę, 
kojarzącą   się   jej   z   pocałunkiem.   Jedzenie   gotowało   się,   a   ona   rozkładała   na 
kuchennym stole podręcznik żeglarstwa i za pomocą sznurka do bielizny ćwiczyła 
wiązanie węzłów marynarskich na oparciu krzesła.

Pewnego   wieczoru   zmagała   się   z   węzłem   przesuwnym,   gdy   Jake   wszedł 

niespodziewanie do kuchni. Wrócił z Adelajdy i miał na sobie dobrze skrojone 
ubranie, co przypomniało Phyllidzie ich pierwsze spotkanie. Całymi tygodniami 
widywała   go   w   wypłowiałych   podkoszulkach   i   dżinsach,   a   teraz   przypomniała 
sobie, że Jake jest bogatym przedsiębiorcą.

Pospiesznie wcisnęła podręcznik pod książkę kucharską i zajęła się garnkami.

background image

– Wcześnie wróciłeś – powiedziała bez tchu, zastanawiając się, czemu w jego 

obecności oddychanie przychodzi jej z takim trudem. Powinna się już do niego 
przyzwyczaić! – Spodziewałam się ciebie o wiele później.

– Nie spotkałem na szczęście żadnej Angielki z olbrzymią walizką – odparł. – 

To usprawniło całą podróż.

– Niezbyt się ubawiłeś. – Phyllida zaczepnie wysunęła podbródek.
– Niezbyt – rzekł niechętnie. – W samolocie było bardzo pusto bez ciebie. – 

Podsunął   sobie   krzesło,   rozluźnił   krawat   i   usiadł.   Nachmurzył   się,   widząc,   że 
Phyllida jest wciąż w fartuszku. – Nie musisz pracować wieczorami, mamy trochę 
luzu.

–   Nieważne   –   odpowiedziała,   zastanawiając   się,   czy   się   nie   przesłyszała. 

Czyżby Jake stęsknił się za nią? – Gotuję na zapas, żeby Chris miała mniej pracy 
po powrocie.

– Rozumiem... – zawahał się. – Czy orientujesz się, kiedy Mike wyjdzie ze 

szpitala?

– Chyba za dwa tygodnie. Chris dzwoniła dziś wieczorem.
–   Dwa   tygodnie   –   powtórzył   obojętnym   tonem   Jake.   –   To   wspaniała 

wiadomość.

– Tak – zgodziła się bez przekonania.
– Pewnie nie możesz się już doczekać wakacji.
– Tak.
Po chwili krępującej ciszy Jake spojrzał na nią, jakby chciał coś dodać, ale 

rozmyślił się. Sięgnął do oparcia krzesła.

– Co to?
– Nic takiego. – Phyllida chciała schować podręcznik żeglarstwa, jednak Jake 

był szybszy. Wyciągnął go spod książki kucharskiej, popatrzył na okładkę i uniósł 
kąciki warg.

– Odrabiasz lekcje?
– Pomyślałam sobie, że warto przećwiczyć kilka węzłów.
– A to niby, co jest? – zapytał, spoglądając na węzeł.
– Przesuwny.
Jake uśmiechnął się, a Phyllidzie serce podeszło do gardła.
– Ta plątanina ma być według ciebie węzłem przesuwnym?
– Pomyliłam się – tłumaczyła Phyllida. – Instrukcje są takie zawiłe, że ciężko 

się w nich połapać.

– Bzdura. Węzeł przesuwny jest niezwykle prosty. Siadaj, pokażę ci. – Zaczął 

background image

rozsupływać sznurek.

Usiadła naprzeciwko, tak stawiając krzesło, by nie stykali się kolanami.
– Zobacz, tu zawijasz, przeciągasz tędy pod spodem i gotowe.
Phyllida nie mogła się skupić na sznurku. Przyglądała się wprawnym palcom, 

przypominając sobie ich dotyk na twarzy.

– Łatwe, prawda?
Skinęła głową.
– Teraz ty, spróbuj. – Wręczył jej sznurek.
Wzięła   go   drżącymi   dłońmi,   niezdolna   myśleć   o   niczym   innym,   prócz 

ogarniającej   ją   nagłej   fali   pożądania.   Zaczęła   coś   splatać,   ale   Jake   cmoknął   z 
niezadowoleniem i zabrał jej sznur.

– Co za bałagan! Zacznij od nowa.
Tym razem prowadził jej palce. Phyllida odczuwała jego dotknięcia jak serię 

drobnych,   elektrycznych   wstrząsów,   co   zatykało   jej   dech   w   piersiach.   Zamiast 
skupić się na sznurze, znów wpatrywała się uważnie w jego palce.

–  Rozumiem   –  wydusiła,  gdy   cierpliwie,  krok  po  kroku  pokazywał  jej,  jak 

zawiązać węzeł. Ku jej uldze, Jake rozparł się w krześle.

– Węzły bez praktyki morskiej nie są zbyt przydatne. Najwyższy czas, żebym 

zabrał cię na żagle. Co powiesz o kilkudniowym rejsie na „Ali B”?

– Nie jesteś zbyt zajęty? – spytała, pamiętając, jak zgasił zapał Roda.
– To było w zeszłym tygodniu – odparł, unikając jej wzroku. – Przez parę dni 

nie będziemy mieli żadnych łodzi do obsługi, a nasłuch radiowy mogę prowadzić 
na pokładzie „Ali B”. Zresztą, obiecałem Chris, że się tobą zajmę. – Zerknął jej w 
oczy z dziwnym uśmieszkiem. – Chociaż radzisz sobie sama...

– Owszem. – Tym razem nie zabrzmiało to równie buńczucznie jak zwykle. – 

Bardzo bym chciała, chociaż nie wiem, czy... sobie poradzę.

–   Musisz   spróbować,   żeby   się   przekonać   –  powiedział   wstając.   –   A  to   nie 

powinno być zbyt trudne, nawet dla ciebie.

Phyllida stała na molo, szczelnie owijając się kamizelką ratunkową. Błękitne 

niebo cieszyło jej oczy, lecz niepokoił ją gwiżdżący w uszach wiatr. Jake ładował 
rzeczy   do   łodzi.   Żeglujące   w   zasięgu   wzroku   jachty   nachylały   się   pod 
zastanawiającym kątem. Nagle cały ten pomysł przestał się jej podobać.

– A może posprzątałabym biuro? – spytała, gdy Jake gestem zapraszał ją na 

pokład.

– Myślałem, że chcesz się nauczyć żeglować.
–   Przypomniałam   sobie   nagle,   że   nie   jestem   sportsmenką   –   powiedziała, 

background image

obserwując pochylone łodzie. – Czy to będzie bezpieczne? Okropnie wieje.

– Wieje?  Skądże. Ledwo dmucha  – zniecierpliwił się Jake,  więc niechętnie 

weszła na pokład. – Idealne warunki do żeglowania.

– A jeśli okaże się, że cierpię na morską chorobę?
– Jeśli zrobi ci się niedobrze, pamiętaj, żebyś wybrała właściwą burtę – odparł 

niezbyt zachwycony taką perspektywą Jake i uruchomił silnik.

Odbił od mola, manewrując „Ali B” z właściwym sobie spokojem. Phyllida 

usiadła, czując się obco w świecie sklarowanych lin, opuszczonych żagli i luźnego 
bomu, co jej zdaniem bardzo przeszkadzało w przepływaniu obok desek z żaglem, 
narciarzy wodnych, rybackich pontonów, o małych żaglówkach, motorówkach i 
innych jachtach nie wspominając. Zamknęła mocno oczy, czekając, aż z kimś się 
zderzą, ale Jake sterował pewnie.

Kiedy   znaleźli   się   na   otwartych   wodach,   wiatr   wzmógł   się   jeszcze.   Jake 

powiedział   Phyllidzie,   jak   podnieść   grota   i   foka,   co   udało   się   jej   z   dużym 
wysiłkiem, choć poddawał jej wolną ręką płótno żagla.

– Jestem za słaba – poskarżyła się, siadając obok niego. Kurczowo złapała się 

relingu, gdy wiatr, wypełniając żagle, pchnął jacht przez spienione fale.

Jake   zerknął   na   Phyllidę.   Włosy   miała   rozwiane,   twarz   zaczerwienioną   od 

wysiłku, lecz oczy błyszczały jej z podniecenia.

– Przyzwyczaisz się – powiedział pocieszająco.
Następna lekcja była o wiele mniej udana. Jake polecił jej poluzować foka.
– Po co? – spytała.
– Ponieważ chcę zrobić zwrot.
Spojrzała na rozciągający się przed nimi bezmiar wód.
– Jaki zwrot? Po co?
– Chcę popłynąć innym kursem – westchnął.
– A ten jest niedobry?
– Posłuchaj, to jest jacht, a nie klub dyskusyjny – parsknął ze złością. – Kapitan 

podejmuje decyzje, a załoga, w tym przypadku ty, wykonuje je bez gadania.

– To niesprawiedliwe! Dlaczego załoga nie ma nic do powiedzenia?
– Ponieważ, zanim by coś uzgodnili, okręt dawno rozbiłby się o skały. W razie 

zagrożenia nie będę miał czasu spytać cię, czy zgadzasz się, by bom wyrzucił cię 
za burtę albo czy nie zakręciło ci się w głowie, bo moglibyśmy wpaść, na przykład 
na   tankowiec.   Jeśli   chcesz   żeglować,   musisz   się   nauczyć   szybko   wypełniać 
rozkazy.

– Gdybym chciała, żeby ktoś mną rządził, mogłam wstąpić do armii – burknęła 

background image

Phyllida, ale posłusznie poluzowała foka.

Żagiel załopotał gwałtownie, kiedy zmieniali kurs, a potem Jake krzyknął, żeby 

wybrała   szoty   z   drugiej   strony.   Phyllida   miotała   się   po   kokpicie,   gubiąc   w 
pośpiechu   uchwyt   kołowrotu.   Po   paru   manewrach   Jake   był   wyraźnie 
zdegustowany.

– Jakbym miał młodego słonia na pokładzie! – zawołał, gdy wpadła na niego po 

raz kolejny, omal nie zbijając go z nóg.

–   Nie   jestem   przyzwyczajona   do   działania   w   takim   przechyle   –   zauważyła 

Phyllida,   gramoląc   się  na  nogi.  Jedną  ręką  trzymała   rękojeść  kołowrotu,  drugą 
ściskała reling. Jake miał dość długie nogi, by zaprzeć się o drugą burtę.

Minęli Boston Island i obrali spokojniejszy kurs. „Ali B” z uniesionym dziobem 

sunął lekko po falach, zostawiając za sobą spieniony odkos. Wiatr wypełnił żagle, a 
jacht wyprostował się i Phyllida mogła usiąść obok Jake’a, podziwiając błękit wód.

Minęło jej zdenerwowanie, zapomniała o lęku przed morską chorobą i cieszyła 

się obecnością Jake’a, który wydawał się odprężony.

Twarz częściowo przesłaniał mu kapelusz, ale dziewczyna spoglądała na jego 

policzki i usta. Widziała już, jak z wprawą prowadzi awionetkę i samochód, ale tu 
wydawał się być w swoim żywiole.

Ze zdumieniem stwierdziła, że Jake jest po prostu szczęśliwy, tak jakby stał się 

częścią nieba, morza, słońca i wiatru.

A   ona?   Wątpliwości   rzuciły   cień   na   jej   dobry   nastrój   niczym   chmury 

przesłaniające słońce. Ona była dziewczyną z miasta. Jej żywiołem były tłoczne 
ulice, winiarnie, zaciszne salony, wszystko doskonale odizolowane od natury.

Czemu zatem czuje się szczęśliwsza niż kiedykolwiek w życiu? Odkąd dostała 

na święta zdjęcie Chris, morze i słońce przyzywały ją. Marzyła, by się tam znaleźć 
i to życzenie wreszcie się spełniło.

Woda,   promienie   słońca   i   wiatr   głaszczący   jej   policzki   rozwiały   wszelkie 

wątpliwości.   Phyllida,   zapominając   o   przyszłości   i   przeszłości,   dała   się   unieść 
chwili, szumowi fal, błękitowi nieba i morza.

Piana   z   odkosu   wyższej   fali   trysnęła   jej   w   twarz   i   dziewczyna   poczuła   na 

policzkach drobinki słonej wody. Mocniej ujęła rękojeść kołowrotu i uśmiechnęła 
się do Jake’a. Odwzajemnił uśmiech. Patrzyła na zapierające dech w piersiach usta 
mężczyzny, na jego białe zęby. W jej sercu radość wezbrała niczym szampan w 
kieliszku. – Spójrz.

Za nimi w kilwaterze jachtu pląsał delfin.
Przejęta odwróciła głowę, obserwując wysmukły, szary grzbiet wynurzający się 

background image

z fal, błysk oka i absurdalny uśmiech stworzenia. Nagle wokół pojawiły się jeszcze 
trzy ciekawskie delfiny, zaintrygowane jachtem.  Wydawało się, że bez wysiłku 
wyrzucają swoje ciała wysoko ponad wodę i śmieją się do nich.

Phyllida poczuła się, jakby dostała niespodziewany prezent. Delfiny niosły w 

sobie   jakąś   magię   wdzięku   i   radości,   a   gdy   w   końcu   zniknęły   równie 
niespodziewanie, jak się pojawiły, pozostawiły po sobie atmosferę zauroczenia.

Wiatr przycichł, kiedy zakotwiczyli w pustej zatoce przy Reevesby Island. Była 

to   jedna   z   największych   wysp   w   grupie   Sir   Joseph   Banks   o   piaszczystym, 
ciągnącym się aż po horyzont brzegu postrzępionym szmaragdowymi zakolami. 
„Ali   B”   stał   na   głębszej   wodzie,   gdzie   błękit   morza   mieszał   się   z   zielenią 
piaszczystego dna.

Jake   opuścił   z   jednej   burty   drabinkę   sznurową,   zdjął   słomkowy   kapelusz   i 

zarzucił wędkę.

Phyllida zazdrościła mu spokoju. Przez ostatni miesiąc pracowała tak ciężko, że 

zapomniała już, jak to jest, gdy siedzi się bez ruchu, rozkoszując się spokojem. 
Usiłowała zabrać się do pisania listu, ale skończyła na słowie „Kochany”.

Nie mogła się zdecydować, do kogo ma napisać. Przyjaciele w Anglii jawili się 

jej jako szereg bezbarwnych, zabieganych i zmarzniętych postaci, podczas gdy ona 
pod koniec stycznia zażywa słonecznych kąpieli, siedząc w ciszy zmąconej jedynie 
przez plusk fal i krzyki mew.

Nagle   zapragnęła   pomalować   paznokcie   u   nóg   na   jaskrawoczerwony   kolor. 

Wysunąwszy język w skupieniu nakładała lakier, lecz coś sprawiło, że podniosła 
głowę.  Jake   obserwował  ją  z   niedowierzaniem,   rozbawieniem,   irytacją   i  czymś 
jeszcze, co zaparło jej dech w piersiach – O co chodzi? – spłoszyła się.

– O nic – odparł, odwracając wzrok. – Zupełnie o nic.
Phyllida speszyła się tak bardzo, że schowała lakier do torby. Gdy paznokcie 

już wyschły, odłożyła podręcznik, papeterię i wyciągnęła się na pokładzie.

Kiedy podniosła głowę, Jake był w kabinie i rozmawiał przez radio z załogami 

pozostałych jachtów. Głęboki tembr jego głosu wibrował pod pokładem, tak że 
mogła wyczuć drżenie desek. Otworzyła oczy i zobaczyła wznoszący się nad głową 
maszt.

– Umiesz już odpoczywać – odezwał się Jake, wychodząc z kabiny. – Ale i to 

robisz z właściwą sobie przesadą.

Phyllida podniosła się niechętnie. Uśmiech  Jake’a łagodził sarkastyczny ton 

wypowiedzi. Wiatr ucichł do reszty, a słońce, chyląc się ku zachodowi, straciło 
ostry blask.

background image

–   Chodźmy   rozprostować   nogi   na   plaży   –   zaproponował   z   rozbrajającym 

uśmiechem.

Phyllida poszła się przebrać w kostium kąpielowy. Spojrzała do lustra. Włosy 

miała zmierzwione, podkoszulek wymięty, lecz twarz i oczy promieniały radością, 
jakby coś przeczuwała.

Przeczuwała? Jake zaprosił ją jedynie na spacer.
– Uważaj – powiedziała głośno. – To człowiek, który pogardza wszystkim, na 

czym   ci   w   życiu   zależy   i   sam   jest   ucieleśnieniem   tego,   czego   nie   cierpisz. 
Arogancki,   zarozumiały   i   złośliwy.   Kiedy   wreszcie   wrócą   Chris   i   Mike,   nie 
będziesz musiała go oglądać. Idziesz tylko na spacer, nie na romantyczną schadzkę, 
więc zgaś lepiej ten uśmiech i przypomnij sobie, że go nie znosisz.

Phyllida zrobiła ponurą minę, lecz głupie, nieposłuszne serce biło jej radośnie, 

gdy wychodziła z kabiny.

background image

Rozdział 7

Jake   czekał   w   pontonie   przywiązanym   za   rufą.   Popatrzył   na   nią   ze   swego 

miejsca przy zaburtowym silniku. Refleksy odbitego od wody światła igrały mu na 
twarzy.

– Ostrożnie – rzekł szorstko, gdy przechodziła nad relingiem. – Schodź powoli 

na dół i pod żadnym pozorem nie skacz, bo oboje znajdziemy się w wodzie.

Szło   całkiem   dobrze   do   chwili,   kiedy   podał   jej   rękę.   Nagły,   spowodowany 

dotknięciem dreszcz sprawił, że się potknęła. Zwaliłaby się do wody, gdyby Jake 
nie przytrzymał jej w pasie.

– Uprzedzałem, niezdaro – powiedział, lecz oczy mu się śmiały i Phyllida nie 

mogła nie odwzajemnić uśmiechu.

Czuła mocne, pewnie trzymające ją dłonie, lecz nie cofnęła się. Byli tak blisko 

siebie, że mogła dostrzec zmarszczki w kącikach oczu Jake’a i wyłaniający się z 
rozpiętej koszuli ciemny zarost na piersi. Fala pożądania zbiegła się z falą, która 
zakołysała pontonem, rzucając ich na siebie.

Śmiejąc   się,   usiedli   i   Jake   szarpnięciem   linki   uruchomił   silnik.   Phyllida 

zastanawiała się, czy to rzeczywiście fala popchnęła ich ku sobie. Paliły ją miejsca, 
w których dotykał jej Jake, drżała z niepokoju i podniecenia.

Nie   powinnaś   go   nawet   lubić,   zganiła   się   w   myślach,   ale   kiedy   ponton 

wylądował   na   plaży   i   boso   ruszyli   po   piasku,   nie   pamiętała   dlaczego.   Światło 
stawało się coraz bardziej łagodne, przechodząc w srebrzysty odcień purpury, fale 
szumiały cicho, pełzając po piasku.

Wspięli  się  po  niskiej  wydmie  porośniętej  kępkami   ostrych  traw,  a gdy  się 

obejrzała,   ujrzała   na   piasku   jedynie   ślady   ich   stóp.   Może   byli   tu   pierwszymi 
ludźmi?   „Ali   B”   kołysał   się   łagodnie   na   turkusowej   głębi.   Ponton   odcinał   się 
jaskrawym   kolorem   od   przybrzeżnego   piasku.   Prócz   nich   nie   było   tu   śladu 
człowieka.

Później Phyllida nie mogła sobie przypomnieć, o czym rozmawiali, spacerując 

po srebrzącej się plaży.

Szli   obok   siebie,   nie   dotykając   się   nawzajem.   Z   magiczną   mocą   odbierała 

wszystkie wrażenia, czując wręcz każde ziarnko piasku pod stopami. Kiedy Jake 
uśmiechał się do niej, robiło się jej ciepło wokół serca.

Wrócili  na,   ,   Ali   B”,   gdy   słońce   kryło   się   już   za  horyzontem.   Siedzieli  na 

pokładzie, wpatrując się w ciemniejące niebo.

background image

–  Chciałabym zachować  tę  chwilę  w pamięci  –  westchnęła,  opierając  się  o 

występ   kabiny.   –  Cudownie   byłoby   zatrzymać   czas   i   zostać   tu  na   zawsze,   nie 
troszcząc się o wizy, rachunki i poszukiwanie pracy.

Powiedziała to bez zastanowienia. Jake smażący na grillu złowioną przez siebie 

rybę, spojrzał na nią ze zdumieniem.

– Myślałem, że masz pracę.
– Nie. – Phyllida utkwiła wzrok w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. 

–   Byłam   główną   księgową   w   firmie   reklamowej.   Lubiłam   tę   pracę.   Może 
brakowało mi doświadczenia, ale dokładałam wszelkich starań, żeby być najlepszą. 
Potem   przejęła   nas   większa   firma   i   moją   pracę   przydzielono   komuś   innemu. 
Powiedziano mi, że występują konflikty pomiędzy ich starymi klientami a mną i 
niezbędna jest reorganizacja. W praktyce oznaczało to, że moje stanowisko objął 
młodszy stażem pracownik, który miał poparcie góry i szczęście, żeby urodzić się 
mężczyzną. Pewnego dnia polecono mi zwolnić biurko i już. Jake nachmurzył się.

– To czemu powiedziałaś mi, że jesteś na urlopie naukowym?
– Właściwie to sama nie wiem. – Potarła w zamyśleniu podbródek. – Chyba nie 

mogłam pogodzić się z prawdą. Całe swoje życie poświęciłam pracy i kiedy ją 
straciłam, było to tak, jakbym przestała istnieć. Przysięgłam sobie, że znajdę lepszą 
posadę, a Liedermann, Marshall i Jones pożałują, że mnie zwolnili, ale... Cóż, Boże 
Narodzenie   nie   jest   najlepszym   okresem   na   szukanie   nowego   zajęcia. 
Postanowiłam więc skorzystać z okazji, odwiedzić Chris i zastanowić się, czego 
naprawdę chcę. W pewnym sensie jest to urlop naukowy.

– A teraz?
– Co teraz?
– Czy zmieniłaś decyzję w sprawie powrotu do agencji reklamowej?
–   Cóż...   –   Pytanie   Jake’a   zaskoczyło   Phyllidę.   Zdała   sobie   sprawę,   że   nie 

bardzo wie, co dalej robić. W ciągu ostatnich tygodni była tak zajęta, że nie miała 
czasu zastanowić się nad tym. Kochała pracę w Pritchard Price, ale czy naprawdę 
zależało jej na powrocie do reklamy?  Nie może  zostać na zawsze  w Australii. 
Kiedy skończy się wiza, będzie musiała wrócić i rozejrzeć się za czymś. Chyba 
jednak w reklamie, bo tylko na tym się znała. – Pewnie wrócę do Anglii.

–   Nie   słyszę   w   twoim   głosie   zwykłego   entuzjazmu.   Myślałem,   że   jesteś 

zdecydowana podjąć wyzwanie.

– Jestem – odparła bez przekonania i zebrawszy się w sobie, dodała twardo: – 

Jestem zdecydowana.

Jake odwrócił rybę na drugą stronę.

background image

–   Jak   długo   zamierzasz   zostać   w   Australii?   –   spytał   z   napięciem.   Phyllida 

spojrzała na niego zdziwiona.

–   Nie   wiem   jeszcze.   –   Odpychała   od   siebie   myśl   o   wyjeździe.   –   Może   z 

miesiąc.

– Rupert musi być bardzo cierpliwym człowiekiem – zauważył oschle Jake.
–  Nie  –  powiedziała   i  Jake   gwałtownie  odwrócił  głowę  w  jej  stronę.  –  Tu 

również nie byłam szczera – dodała, spuszczając wzrok. – Zerwałam zaręczyny, 
kiedy zorientowałam się, że nie będę dla niego odpowiednią żoną. Wydawało mu 
się, że znajdę szczęście, siedząc w domu i cerując mu skarpetki. Dla niego cała 
moja   kariera   to   jedynie   gra,   zabicie   czasu   do   chwili,   kiedy   zostanę   panią 
Rupertową, ozdobą bez własnego zdania.

– Phyllida bez własnego zdania? – roześmiał się rozbawiony Jake. – Tego nie 

potrafię sobie wyobrazić.

– Rupert potrafił – rzekła z goryczą. – Czasem  wydaje mi  się,  że wszyscy 

mężczyźni chcieliby za żony bezmyślne lalki.

Jake odwiesił szczypce obok grilla i przysiadł się bliżej.
– Wiesz, że to nieprawda – odparł, biorąc piwo.
– Naprawdę? Przecież sam nie mogłeś wytrzymać z ambitną żoną.
Jake zamilkł na dłuższą chwilę i Phyllida przestraszyła się, że posunęła się za 

daleko.

–   Nie   przeszkadzało   mi,   że   Jonelle   robi   karierę   –   odezwał   się   w   końcu 

spokojnym   tonem.   –   Denerwowało   mnie   jedynie,   że   przedkłada   sukces   ponad 
wszystko. Nie chciałaś być panią Rupertową, rozumiem, ja też nie chciałem być 
mężem   swojej   żony.   Jonelle   nigdy   nie   widziała   tego   układu   inaczej.   To,   co 
pozwoliło odnieść jej sukces, stało się grobem naszego małżeństwa. Teraz widzę, 
że nie powinniśmy się pobierać. Niestety, poniewczasie.

– Więc czemu się pobraliście?
Jake bawił się butelką piwa, zastanawiając się nad odpowiedzią.
– Jonelle była... jest bardzo piękna. Długie blond włosy, zielone oczy, zgrabne 

nogi... Wiedziałem, jaka jest, znaliśmy się od dziecka, ale uważałem, że skoro się 
kochamy,   to   wystarczy.   Wkrótce   okazało   się,   że   to   złudzenie.   Różnice   w 
charakterach   były   zbyt   wielkie   –   rzekł   z   goryczą.   –   Och,   na   początku   było 
wspaniale. Mieszkaliśmy w Sydney, a Jonelle pracowała w agencji artystycznej. 
Nigdy nie lubiłem miasta, ale ojciec ciężko zachorował i prosił mnie, bym w jego 
zastępstwie prowadził interesy. Nie mogłem mu odmówić, widząc, w jakim jest 
stanie.   Jonelle   wykorzystywała   w   pracy   stosunki   uzyskane   dzięki   wejściu   do 

background image

rodziny Tregowanów. Była dobra w tym, co robiła, nie ma dwóch zdań, ale im 
wyżej sięgały jej ambicje, tym rzadziej ją widywałem. Spędzała mnóstwo godzin w 
agencji, a potem uczestniczyła w przyjęciach „dla poszerzania kontaktów”, jak to 
nazywała. – Pokręcił głową i pociągnął łyk piwa.

– Pewnie również byłeś bardzo zajęty – zauważyła Phyllida. – Może nudziło ją 

czekanie w domu na twój powrót.

– Dlatego też zachęcałem ją do podjęcia pracy – wyznał Jake. – Gdyby nie to, 

pewnie zajęłaby się czymś innym. Początkowo wyciągała mnie na te przyjęcia, ale 
nie   pasowałem   do   towarzystwa,   więc   przestała   mnie   zapraszać.   Usiłowałem 
wszystko   uładzić,   ale   Jonelle   nie   miała   do   tego   serca.   Trzymałem   jacht   koło 
Pittwater, myśląc, że wspólne weekendy wszystko naprawią, tylko że Jonelle nie 
lubiła żeglować. Narzekała na niewygody, a brak telefonu i faksu przyprawiał ją o 
rozpacz. – Wzruszył ramionami. – Pewnie ciągnęlibyśmy tak dalej, ale udało się jej 
zaspokoić ambicje i zdobyć pracę w Kalifornii. W tym czasie umarł mój ojciec, a 
Jonelle nawet nie została na pogrzebie. Nic nie mogło jej powstrzymać.

– Uśmiechnął się gorzko. – Zamierzałem pojechać do niej po uporządkowaniu 

spraw   ojca,   ale   napisała   do   mnie,   żebym   się   nie   fatygował,   bo   znalazła   sobie 
lepszego partnera, Amerykanina.

– Bardzo mi przykro – wybąkała Phyllida. Żałowała, że nie ma  odwagi go 

objąć.   Jake   opowiadał   to   wszystko   beznamiętnym   głosem,   ale   odejście   Jonelle 
musiało bardzo zaboleć tak dumnego człowieka.

– Daj spokój. Ciesz się raczej, że ty i Rupert w porę stwierdziliście, jak wiele 

was dzieli.

Phyllida   milczała,   zastanawiając   się   nad   Jakiem.   Pojęła   niechęć,   z   jaką   ją 

początkowo traktował. Ujrzał w niej kolejną Jonelle, zainteresowaną jedynie swoją 
karierą.   Niechętnie   przyznała,   że   tak   w   istocie   było.   Przedtem   nigdy   nie 
przystanęła, by się rozejrzeć wkoło, poczuć zapach wiatru i popatrzeć, jak słońce 
złoci trawy. Dopiero przyjazd do Australii uświadomił jej, ile straciła.

Spojrzała na Jake’a. Siedział z ponurą miną nad butelką piwa.
– Mało budująca historyjka, prawda? Niech cię to nie odstrasza od małżeństwa. 

Popatrz na Chris. Wie, że nic nie przychodzi łatwo, ale stara się. Jest miła, lojalna i 
uczciwa.

– Kocha Mike’a.
– Owszem i jest szczęśliwa, bo kocha go pomimo jego wad. Nie oczekuje, żeby 

Mike był ideałem.

– Uważałam Ruperta za ideał – uśmiechnęła się nieśmiało.

background image

– Nie wyszło mi to na dobre.
– Wszystko albo nic – podsumował Jake.
– Owszem – przyznała niechętnie. – Obawiam się, że w miłości również nie 

potrafię iść na kompromis. Jeżeli nie kocham do szaleństwa i bez granic, to wolę 
nie kochać wcale.

– To czemu udawałaś, że wciąż jesteś zaręczona z Rupertem, kiedy cię o to 

spytałem?

To pytanie wytrąciło Phyllidę z równowagi. Starała się zapomnieć o tamtym 

wieczorze,   ale   wspomnienia   powróciły   ze   zdwojoną   siłą,   tamta   uwodzicielska 
atmosfera, podmuch gniewu i upojny pocałunek. Czy Jake również to pamięta? Nie 
śmiała spojrzeć na niego, by nie wyczytał prawdy z jej oczu.

Skłamała, ukrywając własną słabość. Myślała, że powstrzyma  w ten sposób 

Jake’a. Bezskutecznie.

Starała się nie dopuścić do siebie myśli, że woli go od Ruperta, chce znów 

znaleźć się w jego ramionach, poczuć jego usta na swoich wargach i silne dłonie na 
swoim ciele.

Phyllida   aż   się   zachłysnęła   przerażona   prawdą,   którą   właśnie   odkryła.   Jake 

spoglądał na nią wyczekująco.

– Ja... uznałam to wtedy za właściwe.
We wzroku Jake’a niedowierzanie mieszało się z rozbawieniem. Czyżby tak 

łatwo potrafił ją rozszyfrować? Gorączkowo zastanawiała się nad zmianą tematu.

– W jaki sposób trafiłeś do Port Lincoln? – spytała tak sztucznym głosem, że 

nie   zdziwiło   jej   zdumione   spojrzenie   Jake’a.   Na   szczęście   zgodził   się   zmienić 
temat.

– Po odejściu Jonelle nic nie trzymało mnie w Sydney. Miałem dość miejskiego 

życia.   Nadal   nadzorowałem   interesy   Tregowanów,   ale   bieżące   sprawy 
powierzyłem młodszemu bratu i kupiłem „Ali B”. – Poklepał kadłub. – Mnóstwo 
czasu   spędziliśmy   razem.   Upłynęliśmy   wyspy   południowego   Pacyfiku   i   całą 
Australię.   Przenosiłem   się   z   miejsca   na   miejsce,   ale   kiedy   dotarłem   do   Port 
Lincoln,  postanowiłem  zatrzymać  się   tu  na  jakiś  czas.  Założyłem firmę,  mając 
kilka   jachtów,   a   tymczasem   interes   rozrósł   się   niepostrzeżenie.   Wciąż   jeżdżę 
regularnie do Sydney i zajmuję się naszymi interesami w Adelajdzie, ale wracam 
tu,   nawet   gdy   nie   jestem   zmęczony.   Na   pokładzie,   pod   gwiazdami,   jest   mój 
prawdziwy dom.

– Nie czujesz się samotny?
Jake popatrzył na skuloną, obejmującą rękoma kolana Phyllidę.

background image

– Nie. Ale nie twierdzę, że tak będzie zawsze.
Nastąpiła długa chwila ciszy, zakłóconej jedynie skrzypieniem liny kotwicznej 

ocierającej się o kadłub. Phyllida wręcz czuła, jak cisza wyostrza jej wszystkie 
zmysły.   Serce   zwolniło   rytm   i   zorientowała   się,   że   zbyt   długo   wstrzymywała 
oddech.

Chciała coś powiedzieć, by rozładować panujące między nimi napięcie, ale nic 

nie przychodziło jej do głowy. Zamiast tego wpatrzyła się w wodę, choć nic nie 
było tam widać oprócz odbicia gwiazd.

Wreszcie Jake uratował sytuację, oświadczając, że ryby się upiekły i kolacja 

gotowa. Phyllida zeszła pod pokład po sałatkę. Czuła się nieco zawiedziona tym, że 
proza życia rozwiała nagle ten miły nastrój.

W nocy, leżąc na dziobowej koi, spoglądała na drzwi kabiny i zastanawiała się, 

co   by   zrobiła,   gdyby   niespodziewanie   wszedł   Jake.   Znów   zmagała   się   z 
ogarniającym ją pożądaniem.

Jednak drzwi nie otworzyły się. Najwyraźniej Jake wolał długonogie blondynki 

od małych kasztanowłosych, zwłaszcza takich, które z charakteru przypominały 
jego poprzednią żonę.

Po   co   oddawać   się   głupim   marzeniom?   Nawet   gdyby   była   pociągająca   dla 

Jake’a,   do   czego   by   to   doprowadziło?   Kilka   wspólnych   nocy   i   niezręczne 
pożegnanie? Wszystko albo nic, przypomniała sobie ze smutkiem słowa Jake’a. 
Miał rację.

W głębi serca wiedziała, że nie zadowoliłaby ją rola tymczasowej kochanki 

Jake’a. Skoro nie może mieć go na zawsze, to lepiej wcale nie zaczynać. Prędzej 
czy później będzie musiała wyjechać, a tak łatwiej o nim zapomni.

Ranek był ładny choć chłodny, a Jake tak opryskliwy, jakby nigdy nie istniała 

ciepła atmosfera wczorajszego spaceru. Jeden z jachtów, zacumowany po drugiej 
stronie Reevesby, zgłosił przez radio usterkę silnika i Jake popłynął tam pontonem.

W pierwszej chwili Phyllidę ucieszyła jego nieobecność, lecz ten stan nie trwał 

długo. Irytujący Jake był lepszy niż jego brak. Nie mogąc znaleźć sobie miejsca, 
zasiadła przy stole i na przekór wszystkiemu napisała szereg pogodnych listów do 
rodziców, brata, przyjaciół ze starej pracy i wreszcie, ociągając się, do Ruperta.

Historia małżeństwa Jake’a skłoniła ją do zmiany poglądów i miała wyrzuty 

sumienia   z   powodu   wypowiedzianych   ostrych   słów.   Oboje   zachowali   się 
niewłaściwie. Phyllida nie żałowała samego zerwania zaręczyn. Wolałaby jednak, 
by nie wypadło to tak nieprzyjemnie.

To   był   trudny   list   i   zmięła   mnóstwo   kartek   papieru,   zanim   go   wreszcie 

background image

skończyła. Napisała w nim, że cieszy się, iż zorientowali się w porę, że do siebie 
nie   pasują,   niemniej   przyznaje,   że   do   tej   pory   myślała   wyłącznie   o   sobie,   nie 
przejmując się wcale uczuciami Ruperta. Dodała, że ma nadzieję, iż nie jest za 
późno, by go przeprosić i że kiedy wróci do Anglii, zostaną przyjaciółmi.

Adresując   kopertę,   poczuła   się   o   wiele   lepiej,   gdy   nagle   usłyszała   warkot 

silnika. Pospiesznie ukryła korespondencję w schowku pod siedzeniem i wybiegła 
na   pokład.   Jake   przycumowywał   ponton   do   rufy.   Wstrząśnięta   radością,   jakiej 
doznała na jego widok, odezwała się wymuszenie wesołym głosem:

– Uporałeś się z tym problemem?
–   Tak   –   odburknął   Jake,   wspinając   się   na   pokład   z   typową   dla   niego 

oszczędnością ruchów.

– Co nawaliło?
– Znasz się na silnikach diesla?
– Nie – przyznała.
– To nie ma sensu, żebym ci tłumaczył.
Phyllida zacisnęła zęby. Zamierzała zachowywać się uprzejmie, ale skoro tak, 

to proszę! Tylko pomógł jej przezwyciężyć nowy przypływ pożądania wywołany 
pewnie chwilową słabością umysłu.

Przygotowując się do odbicia od wyspy, powarkiwali na siebie nawzajem. Jake 

wykrzykiwał rozkazy i złościł się, gdy Phyllida ociągała się z ich wykonaniem.

– Myślałem, że chcesz się czegoś nauczyć! – zirytował się w końcu.
– Byle nie poganiania przez niewyżytego kaprala – drażniła się Phyllida. – 

Następnym razem zostanę na lądzie.

– Jak chcesz, ale teraz jesteś załogą, a to oznacza, że masz robić, co ci każę!
W sumie rejs był denerwujący. Wiatr to się zrywał, to zamierał i Jake wściekał 

się. Nie trzeba było balastować łodzi, Phyllida usiadła więc demonstracyjnie jak 
najdalej   od   niego.   Na   próżno   wypatrywała   dziś   delfinów.   Ich   pojawienie   się 
wynagrodziłoby choć trochę cierpliwość, z jaką słuchała narzekań Jake’a.

Atmosfera   popsuła   się   do   tego   stopnia,   że   spodziewała   się,   iż   wrócą   do 

przystani,   gdy   Jake   oświadczył,   że   popłyną   na   południe,   do   zatoki   Memory, 
przylądka wystającego z półwyspu Eyre.

–   Chris   chciałaby   na   pewno,   żebym   tam   cię   zabrał   –   dodał,   jakby   się 

usprawiedliwiając.

Phyllida wolałaby, żeby była to jego inicjatywa, ale nie przyznałaby się do tego 

nawet sama przed sobą.

– Czemu ta zatoka nazywa się Memory? – zapytała tylko.

background image

–   W   1802   odkrył   je   Matthew   Flinders   –   wyjaśnił   Jake.   –   Był   wielkim 

podróżnikiem i parę wysp z grupy Sir Josepha Banksa nosi nazwy okolic jego 
rodzinnego Lincolnshire. W wywrotce łodzi stracił ośmiu  ludzi. Ciał nigdy nie 
odnaleziono, więc tak upamiętnił zatokę.

– Wyjątkowo ponure miejsce – skrzywiła się Phyllida.
Kiedy jednak zakotwiczyli, wrażenie było wprost przeciwne. Skały ukryte w 

gąszczu eukaliptusów,  dęby i pinie, schodzące  aż na brzeg, otaczały łagodnym 
łukiem biały piasek plaży, odbijając się w krystalicznej wodzie. Jaskrawe kolory i 
ostre światło raziły oczy Phyllidy.

Jake  przewiózł  ją  pontonem przez  linię  dzielącą   głęboką,  błękitną  wodę  od 

jasnozielonej zatoki tak przejrzystej, że widać było najmniejsze ziarnko piasku. 
Oznajmił,   że   musi   popracować   przy   jachcie,   ale   może   wysadzić   ją   na   brzeg. 
Phyllida zrozumiała, że nie chce, by się koło niego kręciła. I bardzo dobrze!

Stojąc po kolana w wodzie, tuliła do piersi sandałki i książkę i z niechęcią 

obserwowała, jak Jake zawraca ponton w stronę, Ali B”. Przypomniała sobie, że 
woli siedzieć sama, niż narażać się na utyskiwania Tregowana. Odwróciła się i 
zaczęła brodzić po wodzie, kierując się do brzegu.

Po   chwili   siedziała   na   gorącym   suchym   piasku   i   usiłowała   skupić   się   na 

kryminale, lecz bez przerwy zerkała w stronę jachtu i kręcącego się po nim Jake’a. 
Ani razu nie spojrzał na nią. Dotknięta tym do żywego Phyllida zamknęła książkę, 
wytarła piasek ze stóp i włożywszy buty, udała się na zwiedzanie okolicy.

Wyboista, zarośnięta i pokryta kurzem ścieżka prowadziła wśród krzewów w 

głąb   lądu.   Phyllida   dostrzegła   też   ślady   starego   pożaru   buszu.   Spalone   drzewa 
wyciągały ku słońcu poczerniałe konary. Wszystko wokół było brązowe, szare lub 
pokryte   jednostajną   zielenią,   nad   którą   widać   było   jedynie   niezmącony   błękit 
nieba.   Pod   stopami   dziewczyny   wzbijały   się   kłęby   pyłu.   Zerwała   parę   liści 
eukaliptusa, roztarta je w dłoni i przez chwilę napawała się ich ciężkim aromatem.

Żałowała, że nie ma z nią Jake’a. Przytłaczała ją pustka i cisza spotęgowana 

jego nieobecnością. Stanęła w bezruchu i popatrzyła na rozkruszone liście.

Kochała Jake’a.
Długo trwało, zanim zdała sobie z tego sprawę. To, co do niego czuła, było 

czymś więcej niż tylko fizycznym pożądaniem. Owszem, pragnęła go, dotyku jego 
ust, mocnego ciała, ale za tym kryło się coś jeszcze.

Z   niechęcią   stwierdziła,   że   sama   obecność   Jake’a   wpływa   na   nią   kojąco. 

Zawsze szczyciła się swoją niezależnością, ale teraz czuła się nieco zagubiona. 
Nieważne, czy uśmiechał się do niej, czy na nią krzyczał, bo dawał jej poczucie 

background image

bezpieczeństwa. Jake stał się jej przystanią, kotwicą...

Życie   przed   poznaniem   go   było   bezładną   bieganiną.   Wyrwał   ją   z   tego 

bezsensownego kręgu i bez niego znów wpadnie w ten wir. Phyllida zadrżała na tę 
myśl.

Szła   przed   siebie,   pochłonięta   rozmyślaniami,   nie   zastanawiając   się,   dokąd 

zmierza.   Przyznanie   się   przed   sobą,   że   pragnie   Jake’a   było   wystarczającym 
nieszczęściem, ale zakochanie się w nim, to po prostu katastrofa! Jak to się mogło 
stać?   W   jaki   sposób   wplątała   się   w   sieć   uczuć   i   pożądania?   Ogarnęło   ją 
przerażenie. Czy zdoła się uwolnić i żyć bez niego?

Phyllida nie wiedziała, jak długo szła, dopóki nie znalazła się na skraju cypla 

nad piękną dziką plażą. W dali ocean załamywał się na podwodnej rafie. Patrzyła, 
jak   fale   gromadzą   się   nad   błękitną   głębią,   wzbierają   i   wreszcie   załamują   się 
łagodnym łukiem, spływając zieloną kaskadą ku plaży.

Życie bez Jake’a. Jak uda się jej przetrwać kolejny wieczór ze świadomością, że 

go kocha, nie mogąc mu o tym powiedzieć? Nie, on nie może się niczego domyślić.

Poniżej,   na   plaży,   skrzył   się   biały   piasek   otoczony   ostrymi,   przybrzeżnymi 

skałami   z   jednej   strony,   a   falą   przyboju   z   drugiej.   Zupełnie   jak   ona, 
unieruchomiona   pomiędzy   świadomością,   że   kocha   Jake’a,   a   świadomością,   że 
nigdy ta jej miłość nie będzie spełniona, pomyślała z goryczą.

W pierwszej chwili wydało się to złudzeniem, lecz gdy wpatrzyła się uważniej, 

zauważyła coś w rodzaju ścieżki prowadzącej z urwiska na plażę. Można zejść i 
wejść.

Phyllidę ogarnęła nagle pokusa skorzystania z nowo odkrytej drogi, choćby po 

to, by udowodnić sobie, że jej sytuacja wcale nie jest beznadziejna. Wszystko może 
się zmienić, nawet Jake. Jeśli uda się jej dotrzeć na plażę, może nie będzie musiała 
żyć w rozpaczy.

Ostrożnie ruszyła przed siebie. Z początku nawet nie było tak źle. Potykała się 

wprawdzie o krzaki, ale grunt, po którym stąpała, wydawał się mocny. Niestety, 
niżej sucha ziemia zaczynała się kruszyć i osypywać spod stóp. Popatrzyła w dół i 
przełknęła ślinę. Nie zdawała sobie sprawy, jak wysoko znajdowała się na początku 
drogi. Może to błąd? Może powinna nauczyć się żyć z tą beznadziejną miłością?

Zacisnęła zęby i spojrzała w górę. Oddaliła się znacznie od szczytu urwiska i 

wspinaczka nie wyglądała zachęcająco. Zaczęła żałować swojego pomysłu. Znów 
się wygłupiła, działając pod wpływem impulsu.

Niezręcznie odwróciła się, ale zanim zdała sobie sprawę z niebezpieczeństwa, 

noga osunęła się jej na sypkim podłożu i straciła równowagę. Potoczyła się po 

background image

krzewach, rozkładając szeroko ramiona. Krzaki były dość rzadkie, lecz zdołała się 
złapać, by złagodzić skutki upadku. Przez dłuższą chwilę leżała, przytulając twarz 
do brudnej ziemi. Serce waliło jej jak młotem. Nie śmiała spojrzeć w górę ani w 
dół. Nagle nastąpił cud i ze szczytu rozległo się wołanie:

– Phyllida!
– Jake! – próbowała odkrzyknąć, lecz wydała z siebie jedynie zduszony pisk.
– Nie ruszaj się! – Schodził ku niej ze zwykłą gracją.
Phyllida nie zamierzała nawet drgnąć. Leżała, czekając na Jake’a.
Zdawało się jej, że trwa to wieczność. Każdy jego krok wywoływał osypywanie 

się ziemi, która spadała grudkami na jej twarz. Wreszcie zjawił się i ogarnęły ją 
mocne ramiona.

– Nic ci się nie stało? – spytał szorstko, poklepując ją, jakby chciał się upewnić, 

że jest cała.

– Nic. – Przywarła do niego. – Jestem tylko trochę podrapana.
– No, to przynajmniej dobra wiadomość. Możesz wstać? Nogi uginały się pod 

nią ze strachu, lecz z pomocą Jake’a zdołała wrócić na szczyt.

Jake   miał   groźny   wyraz   twarzy,   ale   nie   powiedział   ani   słowa,   dopóki   nie 

znaleźli się z powrotem na ścieżce prowadzącej przez gąszcz.

– Na pewno nic ci nie jest?
– Czuję się świetnie – odparła niepewnym głosem.
Wiedziała,   że   miała   wyjątkowe   szczęście,   wychodząc   z   tego   bez   szwanku. 

Podkoszulek   i   szorty   były   brudne,   na   rękach   i   nogach   pojawiły   się   drobne 
zadrapania, ale wszystko skończyło się na strachu.

– W takim razie, czy mogłabyś mi wyjaśnić, co u diabła tam robiłaś? – Nigdy 

przedtem   nie   słyszała,   żeby   Jake   był   taki   wściekły.   Usta   mu   zbielały,   nozdrza 
rozdęły się, oczy miotały błyskawice.

– Chciałam zobaczyć plażę.
– Plażę? – zdumiał się. – A po co?
Spojrzała na niego bezradnie, co tylko podsyciło jego gniew.
– Nie podobało ci się tam, gdzie siedziałaś wcześniej? Większość ludzi byłaby 

zachwycona białym piaskiem i błękitnym niebem, ale nie Phyllida! Nie, musiała 
wybrać najbardziej niedostępne miejsce i spróbować skręcić kark, usiłując się tam 
dostać! Co cię opętało?

Phyllida   nie  mogła   mu   powiedzieć,   że   przerażała   ją  perspektywa  życia  bez 

niego i schodząc na dół, chciała wszystko odmienić.

– Nie pomyślałam – odparła, co jeszcze bardziej rozjuszyło Jake’a.

background image

– Jak zwykle, co? Przychodzi ci coś do głowy i pakujesz się w tarapaty, nie 

zastanawiając się nad konsekwencjami! Co by było, gdybym nie dostrzegł cię na 
szczycie urwiska? Mogłabyś leżeć bardzo długo ze złamanym karkiem, zanim ktoś 
by cię odnalazł!

– Wiem, wiem, przepraszam.
Phyllida   zasłoniła   oczy   dłońmi.   Chciała   rzucić   się   Jake’owi   na   szyję   i 

rozpłakać, usłyszeć, że jest zły dlatego, że bał się o nią, że mu na niej zależy. 
Jednak Jake był wciąż wściekły.

– Wciąż podkreślasz, jaka to jesteś mądra i samodzielna, tymczasem nie można 

spuścić   cię   z   oczu   na   pięć   minut.   Poszedłem   za   tobą,   kiedy   zobaczyłem,   że 
oddalasz się od plaży, ale nie przypuszczałem, że przyjdzie ci do głowy pomysł 
rzucenia się z urwiska!

– Wcale nie chciałam się rzucić!
– A szkoda i gdybym miał trochę oleju w głowie, zostawiłbym cię tam.
Jake przez całą drogę pastwił się nad Phyllida, zarzucając jej lekkomyślność, 

głupotę, samolubność i wołającą o pomstę do nieba nieodpowiedzialność.

Phyllida milczała. Miał rację. Ze wstydu gotowa była zapaść się pod ziemię. 

Szła   za   nim   przygarbiona,   ze   spuszczoną   głową,   wciąż   wstrząśnięta   niedawną 
przygodą,   załamana   gniewem   i   pogardą   Jake’a.   Z   całej   siły   powstrzymywała 
napływające do oczu łzy.

Gdy dotarli do zatoki, Jake wyczerpał wreszcie cały zapas obelg, lecz wroga 

cisza raniła ją jeszcze mocniej. Phyllida podeszła do brzegu i przemyła twarz wodą. 
Chciała umrzeć.

Kiedy opuściła ręce, Jake zobaczył wielkie oczy w śmiertelnie bladej twarzy. 

Minęła mu cała wściekłość. Objął dziewczynę i przytulił do siebie.

– Phyllido – rzekł. – Ja nie...

background image

Rozdział 8

Phyllida nigdy się nie dowiedziała, co Jake chciał jej powiedzieć. Od strony 

morza rozległo się nagle wołanie i oboje odwrócili się gwałtownie. Przez zatokę 
pędził w ich stronę ponton ze znajomą rosłą postacią przy sterze.

– Rod – westchnął Jake i puścił dziewczynę.
Rod  i  jego załoga  byli  tak zachwyceni,  mogąc  gościć   Phyllidę  i Jake’a,  że 

zdawali   się   nie   dostrzegać   ich   wymuszonych   uśmiechów.   Przycumowali,   żeby 
urządzić barbecue na plaży, co nie groziło przypadkowym podpaleniem buszu i 
nalegali, by Jake i Phyllida dotrzymali im towarzystwa.

Pięciu   mężczyzn   cieszyła   obecność   kobiety.   Nasycili   się   tygodniowym 

łowieniem ryb pod czujnym okiem Roda i taka odmiana wydawała im się bardzo 
atrakcyjna.

Phyllidzie ani w głowie było przyjęcie na plaży, lecz perspektywa kolejnego 

wieczoru z Jakiem, nawet bez uprzedniej awantury, sprawiła, że z wdzięcznością 
przyjęła   zaproszenie.   Ku   jej   zdumieniu   Jake   nie   podzielał   tego   entuzjazmu. 
Odnosiła wrażenie, że choć marzyła mu się odmiana towarzystwa, to wolałby przez 
cały wieczór prawić jej morały.

Nie skorzystała z pontonu Jake’a i w ubraniu popłynęła do łodzi, zmywając z 

siebie   brud   i   kurz   w   krystalicznej   wodzie.   Sól   piekła   ją   w   zadrapanych   i 
pokaleczonych   miejscach.   Kiedy   na   „Ali   B”   weszła   wreszcie   pod   prysznic   i 
przebrała się w świeże ubranie, poczuła się znacznie lepiej.

Szczotkując   włosy,   doszła   do   wniosku,   że   Jake   nie   miał   prawa   tak   na   nią 

wrzeszczeć. Zgoda, pomysł zejścia na plażę był wyjątkowo idiotyczny, ale nic by 
się   nie   stało,   gdyby   nie   obsunęła   jej   się   noga.   Z   jego   zachowania   można   by 
wyciągnąć wniosek, że doszło do jakiejś strasznej tragedii!

Zanim dotarli na barbecue, Phyllida znów wmówiła w siebie niechęć do Jake’a. 

Wydarzenia ostatniego popołudnia udowodniły jej niezbicie jak bezsensowna była 
myśl,   że   się   w   niej   kiedyś   zakocha.   Przekonała   się,   że   jedynie   nią   pogardza   i 
postanowiła, że nigdy nie dowie się o jej uczuciach.

Pozostali   uczestnicy   przyjęcia   nie   zauważyli   napiętej   atmosfery   panującej 

pomiędzy   Jakiem   a   Phyllida.   Siedzieli   na   plaży   w   gasnącym   świetle   dnia   i 
spoglądali   na   dwa   jachty   zakotwiczone   na   drugim   końcu   zatoki.   Morze   było 
spokojne, o mlecznej, opalizującej barwie, a piasek delikatny i chłodny. Phyllida 
usiadła jak najdalej od Jake’a, pilnując wszakże,  żeby widział, jak się świetnie 

background image

bawi.

W radosnym nastroju śmiała się i flirtowała, usiłując przekonać samą siebie, że 

nie obchodzi ją jego obojętność. Pozostali mężczyźni jawili się jej jak we mgle, a w 
przyćmionym   świetle   tylko   Jake   był   wyraźnie   widoczny   i   złościło   ją   to,   że 
dostrzega każdy grymas na jego twarzy.

Usiłował być uprzejmy dla załogi drugiego jachtu, lecz dziewczyna widziała, 

jak nerwowo zaciska zęby i aż cały drży z wściekłości. Zamiast się tym ucieszyć, 
poczuła nagły niepokój i na przekór sobie zaczęła śmiać się jeszcze głośniej.

Przyjęcie   skończyło   się   późno.   Phyllida   życzyła   wszystkim   dobrej   nocy   i 

pomachała im na pożegnanie, gdy Jake z ponurą miną wiózł ją pontonem na „Ali 
B”.

–   Uroczy   wieczór,   prawda?   –   spytała   zaczepnie,   by   ukryć   zdenerwowanie, 

kiedy wspinała się po trapie. – Byli bardzo mili.

– Pewnie takie odniosłaś wrażenie – parsknął gniewnie Jake. – Ja jednak nie 

widziałem nic miłego w grupie mężczyzn śliniących się do jednej dziewczyny!

–  Nie  pleć   bzdur  –  zaperzyła  się  Phyllida.  –  Przecież  sam  widziałeś,   tylko 

rozmawialiśmy.

– Trudno nazwać twój występ rozmową – zdenerwował się Jake. – Te chichoty, 

strzelanie   oczyma,   uwodzicielskie   uśmiechy...   Nie   widziałem   nic   równie 
oburzającego.

–   Myślałam,   że   chcesz,   abym   była   miła   dla   twoich   klientów   –   odparła, 

odgarniając włosy z twarzy. – Bo ty nie byłeś. Nie słyszałeś nic o poprawnych 
stosunkach między ludźmi?

– Trudno to tak określić. Pewnie ciągną losy, komu pierwsza przypadniesz w 

udziale.

– Jak śmiesz! – oburzyła się Phyllida.
–   Prawda   nie   poszła   ci   w   smak?   To   pewnie   skutek   długotrwałej   pracy   w 

reklamie. Wolisz udawać sama przed sobą, niż spojrzeć rzeczywistości prosto w 
oczy.

– Lepsze to niż być upartym i podejrzliwym! – wypaliła.
– Ale nie przejmuj się. Chris i Mike szybko wrócą i nie będziesz musiał dłużej 

znosić mojego skandalicznego zachowania!

Policzki Jake’a drgnęły nerwowo.
– Możesz mi wierzyć, nie mogę się już doczekać – rzekł przez zaciśnięte zęby. 

– Zanim się pojawiłaś, wiodłem spokojne, miłe życie. Teraz na przemian chcę cię 
udusić albo...

background image

– urwał.
– Albo co? – spytała prowokująco.
Znalazł się tuż obok niej. Podniosła głowę i na widok tego, co zobaczyła w jego 

oczach,   minęła   jej   cała   złość.   Zadrżała.   Jake   bardzo   powoli   przyciągnął   ją   do 
siebie.

– Z drugiej strony, pragnę tego – dokończył cicho i pocałował ją.
Świat rozpłynął się wokół dziewczyny wraz z jej mocnym postanowieniem, że 

zachowa się godnie, utrzymując dystans. Duma nic nie znaczyła wobec faktu, że 
Jake trzymał ją w ramionach. Przyszłość zniknęła wraz z dotknięciem jego warg. 
Opór zgasł niczym wątła świeczka w huraganie uczuć wywołanych pocałunkiem, 
najpierw nieśmiałym, jakby obie strony obawiały się wzajemnej niechęci, potem 
coraz bardziej namiętnym.

Jake   smakował   jej   usta,   przeciągając   niecierpliwymi   dłońmi   po   jej   ciele,   a 

Phyllida mdlała pod tym dotknięciem, bezwiednie szepcząc jego imię. Zniewoliło 
ich   pożądanie.   Nie   było   czasu   na   rozmowy,   wyjaśnienia,   zwierzenia   bądź 
zdziwienie, że panujące przez cały dzień napięcie znalazło ujście w taki właśnie 
sposób.   Gorączkowo   przywarli   do   siebie,   dotykając   się   i   całując   na   wpół 
uśmiechnięci, a na wpół zażenowani, posłuszni własnym zmysłom, bezradni wobec 
pragnień.

Palce Jake’a zręcznie wyłuskały ją z ubrania, potem sam się rozebrał i bez 

słowa poprowadził do szerokiej koi w kabinie z odsłoniętym na rozgwieżdżone 
niebo dachem. Uśmiechnięci sięgnęli po siebie nawzajem. Jake wsunął się na nią, 
rozkoszując się dotykiem jedwabistej skóry.

Phyllida   zadrżała   z   podniecenia,   zetknięcie   nagich   ciał   wzmogło   pragnienie 

pieszczot. Jak Cudownie było móc gładzić muskularne ciało Jake’a, wodzić dłońmi 
po jego plecach. Wreszcie mogła nacieszyć się nim do woli i to dawało jej dziwne 
ukojenie.

Podmuch wiatru zakołysał lekko „Ali B”, a fala delikatnie plusnęła o burtę, lecz 

ani   Jake,   ani   Phyllida   niczego   nie   zauważyli.   Pochłonięci   sobą,   szeptali   czułe 
słówka   niczym   największy   sekret,   potwierdzając   każde   słowo   rozkosznym 
pocałunkiem.

Phyllida prężyła się w jego ramionach, poddając się uniesieniu, aż wreszcie 

zatopiwszy palce we włosach Jake’a, wykrzyczała długo skrywane pragnienie.

Jake uśmiechnął się, wyszeptując kolejne miłosne zaklęcie, i wszedł w nią, a 

ona,   przyjmując   go,   popatrzyła   mu   w   oczy   przez   tę   jedną   chwilę   doskonałego 
bezruchu, nim w końcu zaczęli się kochać.

background image

W narastającym rytmie doszli wreszcie do momentu, w którym było już tylko 

spełnienie, a księżyc srebrnym blaskiem zdobił ich nagie ciała.

Obudziło   ją   delikatne   kołysanie   łodzi   i   refleksy   odbitego   od   wody   światła, 

tworzące dziwne wzory na ścianach kabiny.

Przeciągnęła się, wciąż pełna cudownego snu i kiedy odwróciła się na drugi 

bok,   zobaczyła,   że   obok   leży   Jake.   Wsparty   na   łokciu   obserwował   ją.   Słońce 
zmieniło mu kolor oczu na bardziej zielony. W źrenicach igrały złote błyski. Przez 
dłuższą chwilę przyglądali się sobie w milczeniu, rozpamiętując tę długą, pełną 
rozkoszy noc.

Phyllida nagle zawstydziła się tego, co między nimi zaszło i policzki pokrył jej 

lekki rumieniec. Chciała odwrócić wzrok, lecz błyszczące oczy Jake’a przyciągały 
jak magnes.

– Cześć – powiedziała.
– Cześć – odparł Jake i jednym uśmiechem rozproszył całe zażenowanie.
Pochylił się, aby ją pocałować, a Phyllida objąwszy go ramionami, przywarła 

do niego, poddając się dłoniom kochanka.

– Nadal chcesz mnie udusić? – spytała, gdy całował jej szyję.
Jake uśmiechnął się, przesuwając usta ku jej piersiom.
– Pewnie doprowadzisz mnie do takiego stanu, ale na razie mam względem 

ciebie całkiem inne plany.

Uradowana   taką   odpowiedzią   Phyllida   wyciągnęła   się   wygodnie   na   koi, 

przeciągając  palcami  po ramionach  Jake’a. Lubiła  czuć prężące  się pod ciepłą, 
gładką skórą mięśnie.

Podziwiała   skumulowaną   w   nich   siłę,   połączoną   z   niespotykaną   płynnością 

ruchów. Nigdy się nie spieszył, nie miotał, robił wszystko ze spokojną pewnością 
siebie. Uwielbiała przytulać twarz do jego piersi, wdychać jego zapach, czuć na 
sobie ciężar jego ciała. Kochała go.

Pozostając pod urokiem wspólnie spędzonej nocy, zapomniała o wczorajszych 

postanowieniach. Odsunęła od siebie myśl o rozstaniu, zlekceważyła fakt, że Jake 
nic nie wspomniał jej o swoich uczuciach. Słońce, rozświetlające spoczywającą na 
jej piersi ciemną głowę Jake’a, odsunęło w cień wszelkie obawy i wątpliwości.

Jednak rzeczywistość nie dała się tak łatwo zlekceważyć. Płomienne pocałunki 

przerwało nagle gwałtowne walenie w burtę.

– Ahoj na pokładzie! Obudziliście się już? – zawołał jakiś głos.
Jake zamarł w objęciach Phyllidy.

background image

– Chyba lepiej wyjrzę – powiedział, całując ją w ramię. – W przeciwnym razie 

wejdą na pokład, żeby to sprawdzić.

Phyllida położyła się na wznak i obserwowała refleksy światła na ścianach. 

Słyszała, jak Jake rozmawia z kimś na pokładzie, ale nie chciało się jej wyjrzeć. 
Przeleżałaby tak najchętniej cały dzień.

– Zapraszają nas na śniadanie – oznajmił Jake, stając ubrany w drzwiach. – Nie 

udało mi się znaleźć odpowiedniej wymówki, a twoi zazdrośni zalotnicy za nic nie 
odpłyną, nie ujrzawszy cię ponownie.

Zarumieniła   się   i   roześmiała,   przypominając   sobie,   jak   uparcie   usiłowała 

przekonać   Jake’a,   że   się   nim   wcale   nie   interesuje.   Zastanawiała   się   nad   tym, 
wkładając szorty i bluzkę. Twarz odświeżyła zimną wodą. Dawniej nie ruszyłaby 
się z domu bez eleganckiego stroju i pełnego makijażu.

Pospiesznie wybiegła z kabiny i zobaczyła, że Jake porządkuje salon.
–  Wszystko  sprzątnięte  na tip-top?  –  zażartowała,  głaszcząc   go po  plecach, 

kiedy schylił się, by podnieść jej rzucony wczoraj w pośpiechu podkoszulek.

– Zmniejszam racje żywnościowe obsłudze mesy – odparł, wręczając go jej.
– Nie wiem, skąd on się tutaj wziął, kapitanie – powiedziała z niewinną minką. 

– Ręczę, że to się już nie powtórzy.

–   Nie   domagam   się   aż   tak   rygorystycznej   schludności   –   uśmiechnął   się 

znacząco. – Zostało coś jeszcze – dodał, rzucając jej szorty i majteczki. – A skoro 
mowa o porządkach, zabierz to stąd.

Wziął z półki notes i stertę napisanych przez Phyllidę listów.
– Walały się wczoraj po całej podłodze.
–   Rozkaz,   kapitanie.   –   Phyllida   zasalutowała,   strącając   przy   tym   leżący   na 

wierzchu list. Jake schylił się po niego i przestał się uśmiechać. Podał go jej z taką 
miną, że dziewczynie przebiegły ciarki po plecach.

Spojrzała na kopertę. Wielkimi literami widniało na niej: Rupert Deverell.
– Napisałam też do Ruperta... – wybąkała niepewnie.
– Widzę.
– Należą ci się pewne wyjaśnienia...
Jake przerwał jej, unosząc dłoń.
–   Niczego   nie   musisz   mi   wyjaśniać,   Phyllido   –   rzekł   przerażająco   zimnym 

tonem.

– Ależ, Jake, nie rozumiesz... – Ku jej rozpaczy tym razem przerwał jej głos zza 

burty:

– Kawa gotowa! Idziecie, czy nie?

background image

Jake   bez   słowa   odwrócił   się   i   wyszedł   na   pokład.   W   milczeniu   wsiedli   do 

pontonu.

Phyllida nie była w stanie pojąć, jak łatwo zniknęła radosna atmosfera poranka. 

Powróciły   wszystkie   dotychczasowe   wątpliwości.   Gdyby   Jake   ją   kochał,   nie 
odwróciłby się od niej z powodu takiej błahostki. Nie mógł jaśniej dowieść, że 
wczorajsza noc niczego pomiędzy nimi nie zmieniła.

–   Wyglądasz   niezbyt   zdrowo   –   powiedział   współczująco   Rod.   –   Czy 

przypadkiem nie żałujesz, że wczoraj wypiłaś za dużo wina?

Przez sekundę spojrzenia Jake’a i Phyllidy skrzyżowały się.
– Żałuję wielu rzeczy z wczorajszego wieczoru – odparła twardo, a rysy twarzy 

Jake’a znów stężały.

Pomimo protestów zeszli jak najprędzej z drugiego jachtu. Jake twierdził, że 

musi wracać na przystań, a Phyllida poparła go, uśmiechając się promiennie.

Nie patrzyli na siebie płynąc do „Ali B”. Jake przygotował jacht do wypłynięcia 

w tempie, które zatrwożyło dziewczynę.

Doszła do wniosku, że oboje zachowują się idiotycznie.
– Posłuchaj, jeśli chodzi o Ruperta... – zaczęła, gdy Jake szykował grota do 

postawienia, ale najwyraźniej nie był w nastroju do rozmowy.

– Nie chcę niczego słuchać o Rupercie – warknął. – Do kogo piszesz, to twoja 

sprawa. Nie interesują mnie twoje zerwane zaręczyny ani co zrobisz z tym fantem 
po powrocie do Anglii.

Zanim   zdołała   coś   powiedzieć,   przeszedł   na   dziób,   by   podnieść   kotwicę. 

Urażona do żywego poczekała, aż wróci na rufę i uruchomi silnik.

– Czy wczorajsza noc nic dla ciebie nie znaczy? – spytała cicho.
– Była fantastyczna – odparł z przerażającą obojętnością. – Nie będę udawał, że 

nie. Niemniej nie zmieni to faktu, że mieszkasz w Anglii, nie tutaj. Jeśli chodzi ci 
tylko o przelotny flirt, to bardzo mi to odpowiada, ale nic więcej. Przerobiłem już 
lekcję małżeństwa z Jonelle. Nie chcę stać się jednym z elementów twojego życia, 
wciśnięty pomiędzy pracę a inne zajęcia. Do tego wystarczy ci Rupert.

–   Jake,   ty   nic   nie   rozumiesz   –   powiedziała   błagalnym   tonem,   lecz   tylko 

rozdrażniła go jeszcze bardziej.

– Dajmy sobie z tym spokój, dobrze?
Phyllida poddała się. „Nie chcę stać się jednym z elementów twojego życia”. A 

czego się spodziewała?  Wczorajsza noc miała wszystko zmienić?  Te wspaniałe 
chwile uniesienia nie wystarczyły do odmiany rzeczywistości. Jake miał rację. Nie 
należała   do   świata   wiatru   i   otwartych   przestrzeni.   Nadawała   się   jedynie   do 

background image

przelotnego flirtu.

To   określenie   zabolało   ją   najbardziej.   Być   może   dla   niego   była   to   jedynie 

przygoda, lecz dla Phyllidy stanowiła istotę miłości. Czyż nie powtarzał jej, że ją 
kocha? Widziała to również w jego wzroku.

Tępo wpatrywała się w fale, czując się biedna, chora i nieszczęśliwa.
Wiatr był łagodny. Wiał od strony rufy, więc Jake skierował grota maksymalnie 

w prawo, tak że bom tworzył niemal idealny kąt prosty z kadłubem. Zasłonięty w 
ten sposób fok trzepotał niespokojnie.

Jake   nachmurzył   się.   Siedział   przy   sterze   w   milczeniu,   z   ponurą   miną, 

odruchowo zerkając na żagle i sprawdzając wiatr. Phyllida nie miała nic do roboty, 
ale chemie słuchałaby komend Jake’a, byle tylko przerwać tę męczącą ciszę. Gdy 
się wreszcie odezwał, omal nie podskoczyła.

– Przejmij ster – rzekł oschle.
Phyllida nerwowo wykonała polecenie.
– Co chcesz zrobić?
– Przejdę na dziób, żeby przygotować fok do żeglowania „na motyla”. Jeśli 

odwrócę go w przeciwną stronę i zamocuję do spinakera, również złapie wiatr i 
będziemy płynęli szybciej.

– A co ja mam robić?
Jake pokazał jej kompas.
– Utrzymuj kurs i nie pozwól, żeby łódź minęła rufą linię wiatru, jasne?
Skinęła głową. Niewiele z tego rozumiała, ale gdyby się dalej dopytywała, Jake 

niechybnie odgryzłby jej głowę.

Jake odwiązał drążek spinakera i wspiął się na kokpit, żeby przejść na dziób. 

Phyllida odruchowo wiodła za nim wzrokiem. Nie patrzyła na niego od chwili 
kłótni, ale teraz, gdy odwrócił się do niej tyłem, wpatrywała się w jego szerokie 
ramiona, wąskie biodra i mocne, ogorzałe nogi. Niestety, spuściła przy tym z oczu 
kompas.

Zatopiona we wspomnieniach nie zauważyła, że słabiej trzyma ster. „Ali B” 

minął linię wiatru i ciężki bom przeleciał na drugą stronę łodzi. Z przerażającym 
trzaskiem uderzył Jake^ w plecy i ten wyleciałby jak nic za burtę, gdyby nie upadł 
na reling. Leżał bez ruchu.

– Jake! – Phyllida złapała kiwający się bom i podeszła do Jakea. – Jake... o mój 

Boże! Jake, nic ci nie jest?

Przez jedną straszną chwilę pomyślała, że go zabiła, lecz poruszył się i jęknął. 

Phyllida zalała się łzami.

background image

– Jake, przepraszam... nie wiedziałam... jesteś ranny?
Jake z dużym wysiłkiem usiadł i odepchnął ją od siebie.
– Co się stało? – jęknął, łapiąc się za głowę.
– To bom... przeleciał na drugą stronę, zanim zdołałam cokolwiek zrobić.
– Mówiłem ci, żebyś nie przechodziła linii wiatru. – Jake zdołał wrócić do 

kokpitu i ciężko opadł na siedzenie.

Łódź kręciła się na wietrze. Oba żagle zwisały w łopocie.
– Co mam robić? – spytała przerażona Phyllida.
Rozglądała się nerwowo, wypatrując innego jachtu. Jeśli Jake jest ciężko ranny, 

nie zdoła sama doprowadzić „Ali B” do portu. Nigdy w życiu nie czuła się taka 
bezradna.

– Niczego nie ruszaj – jęknął, zamykając oczy.
– Ale my dryfujemy!
Jake, krzywiąc się z bólu, wstał i rozejrzał się. Brzeg był oddalony o parę mil.
– Na nic nie wpadniemy – powiedział z trudem i położył się, znów zamykając 

oczy. – Będę czuł się o wiele bezpieczniej, jeśli usiądziesz spokojnie i nie będziesz 
nic robić.

Upłynęło sporo czasu, zanim się podniósł. Nie chciał, by mu w czymkolwiek 

pomagała. Nie pozwolił się nawet dotknąć. Odtrącona, przerażona i pełna poczucia 
winy Phyllida przycupnęła w kącie, patrząc, jak Jake zmusza się, by zasiąść przy 
sterze.

– Może zejdziesz na dół i położysz się – zaproponowała.
–   A   kto   będzie   sterował?   Może   ty?   –   mruknął   w   odpowiedzi.   –   Gdybym 

wyleciał   nieprzytomny   za   burtę,   utonąłbym,   a   ty   nawet   nie   umiałabyś   zrobić 
zwrotu, żeby mnie wyłowić.

– Przepraszam...
Jake zignorował przeprosiny.
– Miałaś tylko trzymać ster i nie schodzić z kursu, ale nie potrafiłaś się skupić 

nawet przez dwie minuty!

–   Nie   wiedziałam,   o   co   ci   chodzi   –   odparła   ze   łzami   w   oczach.   –   Po   raz 

pierwszy weszłam na łódź przed dwoma dniami, więc nie spodziewaj się, że będę 
zaraz kapitanem Cookiem!

– Jeśli nie rozumiałaś, czemu mnie nie spytałaś?
– Ponieważ zachowujesz się wtedy bardzo nieprzyjemnie. Jak mam się czegoś 

nauczyć, skoro ciągle na mnie krzyczysz?

Phyllida nie pamiętała, jak udało im się wrócić na przystań. Wiedziała tylko, że 

background image

nigdy już nie chciałaby przeżyć tego po raz drugi.

Bała się o Jake’a, który uporczywie odmawiał przyjęcia jakiejkolwiek pomocy. 

Był cały obolały, lecz oskarżał Phyllidę o wszystko, od charakteru począwszy, na 
aprowizacji jachtów kończąc. Najwyraźniej sprawiało mu to ulgę. Zanim dobili do 
pomostu, była blada z wściekłości, wstydu i upokorzenia.

Jake nie chciał, żeby towarzyszyła mu w drodze do szpitala, więc zajęła się 

czyszczeniem łodzi. Pomyślała przy tym ze smutkiem, że tylko do tego się nadaje. 
Po skończonej pracy zastała w domu Jake’a.

– Co powiedział lekarz?
– Trzy złamane żebra, głębokie otarcia i lekki wstrząs mózgu. Czuję się jak 

spracowany worek treningowy. Kazał mi odpocząć, więc idę do łóżka.

– Czy mogę coś dla ciebie zrobić? – spytała nieśmiało.
Odwrócił się w progu sypialni.
– Owszem – rzekł z brutalną szczerością. – Choć na chwilę zejdź mi z oczu.
Phyllida osunęła się na krzesło i zakryła twarz dłońmi. Gorące łzy spłynęły jej 

po policzkach. Jeszcze rano całował ją i szeptał czułe słówka, a teraz znów stał się 
obcym człowiekiem. Czuła, jakby w sercu przewalały się ostre muszelki drapiąc i 
raniąc, gdy obmywała je wzbierająca fala rozpaczy. Jakże naiwnie wierzyła, że 
wspólnie  spędzona  noc   rozwiąże   wszystkie  problemy!  Liczyła  się   tylko  miłość 
fizyczna, a teraz wszystko układało się jak najgorzej.

Przesiedziała tak cały wieczór, rozpamiętując wczorajszą noc i myśląc o tych 

następnych   samotnych,   które   przyjdzie   jej   spędzić   bez   Jake’a.   Będzie   musiała 
zadowolić   się   jedynie   wspomnieniem   jego   ust,   rąk,   ciała...   Kiedy   zadzwonił 
telefon, w pierwszej chwili nie chciała podnosić słuchawki, lecz przemogła się w 
końcu.

– Phyllida? – usłyszała głos Chris. – Co się tam, u diabła, dzieje?
– Nic – odparła z wysiłkiem.  – Jestem po prostu zmęczona.  Miałam ciężki 

dzień. Jak się czuje Mike? – spytała szybko, zanim Chris zaczęła wypytywać ją o 
szczegóły.

– Słaby, ale wreszcie wstał z łóżka. Dlatego właśnie dzwonię. Wracamy za 

tydzień.

Pogadały   przez   chwilę.   Chris   była   taka   rozradowana,   że   Phyllida   również 

usiłowała zdobyć się na pogodniejszy ton. Nie zwiodła jednak kuzynki.

– Coś cię jednak trapi – zauważyła podejrzliwie.
Phyllida zawahała się. Nie chciała opowiadać Chris o Jake’u. Zmartwiłaby się, 

wiedząc, jak nieszczęśliwa jest jej kuzynka, a poza tym, sprawy związane z Jakiem 

background image

były zbyt świeże i bolesne. Musiała jednak powiedzieć coś, co zabrzmiałoby w 
miarę wiarygodnie.

– Tęsknię do Ruperta – skłamała na poczekaniu.
– Rupert? Wydawało mi się, że to ty zerwałaś zaręczyny.
–   Owszem,   ale...   –   plątała   się   przez   chwilę.   –   Miałam   dość   czasu,   żeby 

wszystko   przemyśleć.   Nie   sądziłam,   że   będzie   mi   go   brakowało.   –   Mało 
przekonująco, ale mniejsza z tym. Teraz już nic nie miało znaczenia.

Chris zdziwiła się, jednak wyraziła swoje współczucie i Phyllida poczuła się 

głupio, że ją oszukuje.

– Nie chciałabym cię obarczać moimi problemami – rzekła, pragnąc zakończyć 

rozmowę.

– Nic nie szkodzi. To dla mnie miła odmiana pomartwić się o kogoś innego niż 

Mike – odparła radośnie Chris.

Jake był naburmuszony i zgryźliwy przez kilka następnych dni. Powarkiwał na 

wszelkie   sugestie   ponownego   skonsultowania   się   z   lekarzem.   Załamana 
dziewczyna   odgrodziła   się   od   niego   barierą   niechęci   i   w   miarę   możliwości 
schodziła mu z drogi.

Nie   mogła,   rzecz   jasna,   unikać   go   zupełnie.   Spotykali   się   w   biurze,   dokąd 

przychodziła po czystą bieliznę pościelową, ocierali się też o siebie na wąskim 
pomoście. Myślała wtedy, że popłacze się z żalu i chęci, by się do niego przytulić.

Jake prawie sienie odzywał i jakby celowo jątrząc jej rany, mnóstwo  czasu 

spędzał   z   kręcącą   się   po   przystani   Val,   bezlitośnie   dopatrując   się   wszelkich 
uchybień w pracy Phyllidy. Dziewczyna zaciskała zęby i harowała jak koń. Nie 
płakała.

Nocami leżała w łóżku i wpatrując się w sufit, wspominała wpadające przez 

otwarty luk „Ali B” światło księżyca. Nie stać jej było nawet na łzy. Usiłowała 
optymistycznie spoglądać w przyszłość i układać nowe plany, ale runął jej cały 
świat i nie potrafiła wyobrazić sobie życia bez Jake’a i kołyszących się w przystani 
jachtów.

Mike przychodził coraz szybciej do zdrowia i niebawem miał wrócić razem z 

Chris. Phyllida nie wiedziała, czy cieszyć się z tego, że skończy się ta koszmarna 
sytuacja, czy martwić zbliżającym się rozstaniem z Jakiem.

Na   trzy   dni   przed   powrotem   kuzynki   znów   czyściła   „Valli”.   Znała   już 

wszystkie łodzie jak starych przyjaciół i czuła, że będzie jej ich brakowało tak 
samo jak niebieskiego nieba, jaskrawego słońca i szumu fal.

background image

Zwinęła brudną bieliznę w wielki węzeł i zaniosła do biura. Jake siedział nad 

rachunkami. Nie spojrzał na nią, lecz nagłe napięcie mięśni powiedziało jej, że 
zdaje sobie sprawę z jej obecności.

Chciałaby podejść do niego, objąć i powiedzieć, że go kocha. Pragnęła, by w 

zamian uśmiechnął się do niej, pocałował. ..

Na   co   komu   marzenia?   Niczego   nie   naprawią.   Zamiast   objąć   Jake’a, 

przycisnęła mocniej brudną bieliznę. Zaniosła ją do składziku, wrzuciła do kosza i 
zaczęła przygotowywać czystą zmianę.

W   sąsiednim   pokoju   skrzypnęło   krzesło   Jake’a,   który   wstał,   by   powitać 

jakiegoś przybysza.

– W czym mogę pomóc? – spytał zmęczonym, niezbyt zachęcającym głosem.
Wywiązała   się   rozmowa,   w   trakcie   której   padło   imię   Phyllidy.   Zdumiona 

podeszła do drzwi, a stos czystej bielizny wypadł jej z rąk na podłogę.

– Rupert!

background image

Rozdział 9

Rupert   uśmiechał   się.   W   porównaniu   z   Jakiem   wyglądał   na   opanowanego, 

pełnego godności i nieco nierealnego, bladego dżentelmena.

– Phyllido, kochanie.
Jake   popatrzył   najpierw   na   patrycjuszowską   głowę   Ruperta,   potem   na 

dziewczynę. Rysy mu stężały.

– To chyba bardzo poufały zwrot – rzekł lodowatym tonem.
–   Owszem,   wyjątkowo   osobisty   –   odparł   Rupert   i   odwrócił   się   w   stronę 

Phyllidy.   –   Kochanie,   czy   jest   tu   gdzieś   miejsce,   gdzie   będziemy   mogli 
porozmawiać na osobności?

Zerknęła bezradnie na Jake’a. Jego oczy miotały błyskawice. Szurnął głośno 

krzesłem, wstając z miejsca.

– Możecie zostać tutaj, byle nie za długo. Phyllida ma mnóstwo roboty, a ja nie 

płacę jej za plotkowanie przez cały dzień – rzucił z wściekłością.

Rupert spojrzał na niego ze źle skrywaną niechęcią.
– To coś poważniejszego niż plotki – powiedział. – Nie widziałem Phyllidy 

przez dwa miesiące i mamy mnóstwo spraw do omówienia.

– W takim razie proponowałbym, żeby omawiała je w czasie wolnym od pracy. 

Macie pięć minut, ale z resztą spraw będzie pan musiał wstrzymać się, dopóki nie 
skończy roboty. – Popatrzył kamiennym wzrokiem na Phyllidę. – Gdyby ktoś mnie 
potrzebował, będę na „Calypso”.

To ja cię potrzebuję, chciała krzyknąć. Patrzyła w ślad za nim, jak idzie wzdłuż 

pomostu. Zniknęła gdzieś nienaturalna sztywność ruchów i wydawało się jej, że 
Jake bez słowa jakby odpływał z jej życia.

– Wyjątkowo ponury facet – stwierdził Rupert, zamykając drzwi. – Jak doszło 

do tego, że pracujesz dla takiego typka?

– To długa historia.
Pochyliła się i zaczęła zbierać upuszczoną na podłogę bieliznę. Przycisnęła ją 

do   piersi,   nim   znów   spojrzała   na   Ruperta.   Jego   obraz   zatarł   się   w   pamięci 
dziewczyny przez ostatnie kilka tygodni, jednak na pierwszy rzut oka wcale się nie 
zmienił.

Te same ciemnozłote włosy, które niegdyś kochała, takie same niebieskie oczy i 

nieco   arogancki   wyraz   twarzy.   Był   najprzystojniejszym   mężczyzną,   jakiego 
spotkała. Przyznała w duchu, że choć tak jest nadal, w przeciwieństwie do Jake’a, 

background image

jego widok nie wywołuje u niej przyspieszonego bicia serca ani innych sensacji.

–   Co   za   niespodzianka   –   powiedziała   z   wysiłkiem.   Czuła   się   zbita   z   tropu 

zjawieniem się Ruperta. – Jak, u licha, mnie znalazłeś?

Rupert   wyglądał   na   nieco   rozczarowanego,   bo   chyba   spodziewał   się,   że 

Phyllida rzuci mu się na szyję.

– Po prostu przyleciałem z Londynu – wyjaśnił. – Sądziłem, że zastanę cię u 

kuzynki,   ale   sąsiedzi   poinformowali   mnie,   że   najprawdopodobniej   jesteś   na 
przystani. Tak więc – uśmiechnął się i rozłożył ręce – jestem.

– Zawsze wyrażałeś się pogardliwie o Australii – zaśmiała się, kładąc pościel 

na krześle.

Pewnego razu, gdy byli jeszcze zaręczeni, zaproponowała mu, by tu przyjechali 

i   żeby   Rupert   poznał   Mike’a   i   Chris.   Wyśmiał   ten   pomysł,   twierdząc,   że   to 
barbarzyński kraj i ma dużo ciekawszych rzeczy do zrobienia, niż spędzać wakacje 
fotografując kangury, oganiając się przy tym od milionów much.

– Nie przyjechałeś tu chyba w interesach?
– W sprawie prywatnej – powiedział Rupert. Podszedł bliżej i wziął ją za rękę. 

– Przyjechałem, żeby cię odnaleźć, Phyllido. Chcę zabrać cię do domu. Byłem zły 
po   tej   okropnej   kłótni,   ale   po   twoim  odejściu   zrozumiałem,   jak   bardzo   mi   cię 
brakuje. Przemyślałem wszystko i wiem, że powinienem bardziej współczuć ci po 
stracie pracy. Teraz rozumiem, ile to dla ciebie znaczyło i jeśli po ślubie chcesz 
nadal pracować, nie mam nic przeciwko temu.

Phyllida spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– To znaczy, że nadal chcesz się ze mną ożenić? – Nie mogła wprost uwierzyć, 

że jest to dla niego oczywiste.

– No jasne, że tak. – Rupert objął ją, oczekując gorącego powitania. Zrobił 

zbolałą minę, kiedy się wyrwała. – W czym problem, kochanie?

W tym, że nie był Jakiem. Phyllida obronnym gestem skrzyżowała ręce.
Kiedy cisnęła pierścionek Rupertowi w twarz, zapragnęła, by pożałował, że nie 

współczuł   jej.  Owszem,  pożałował.   Jej  życzenie  się   spełniło.  Powiedział,  że   ją 
kocha i docenił jej ambicje zawodowe. Dokładnie tak, jak tego wówczas pragnęła. 
To powinno stać się wspaniałym zakończeniem dzielącego ich nieporozumienia. 
Baśń stała się rzeczywistością, ale Phyllida przestraszyła się, widząc, że to nie o 
tego księcia jej chodzi.

Jak ma to wytłumaczyć Rupertowi? Zawahała się. Pragnęła wyznać mu prawdę, 

nie raniąc przy tym jego uczuć. Przyleciał aż z Anglii, żeby się z nią zobaczyć. 
Nieuprzejmością   byłoby   zakomunikować   mu   na   wstępie,   że   niepotrzebnie   się 

background image

fatygował. Musi mu o tym powiedzieć w bardziej odpowiedniej chwili, zasługiwał 
przynajmniej na to.

Rozejrzała się po biurze.
– To nie jest właściwe miejsce do rozmowy – wykręciła się. – Jesteś zmęczony. 

Może lepiej porozmawiajmy o wszystkim, kiedy się porządnie wyśpisz.

– Oczywiście – uśmiechnął się Rupert, przekonany że Phyllida łatwo się z nim 

zgodzi. – W końcu zjawiłem się bez uprzedzenia. Pewnie dlatego tak dziwacznie 
się zachowujesz.

Miała już na końcu języka, że w jej zachowaniu nie ma niczego dziwacznego, 

ale pohamowała się. Nie chciała wszczynać kłótni.

Jake’a zastała na „Calypso” z furią polerującego słupki relingu. Zobaczył, że 

nadchodzi i wytarł dłonie w szmatę.

– A więc to jest Rupert – parsknął. – Bardzo arystokratyczny! Mam nadzieję, że 

się nie obraził, bo zapomniałem przed nim dygnąć?

Phyllida zacisnęła dłonie w pięści.
– Nie wspominał o tobie.
– A swoją drogą, co on tu robi?
– Wydaje mi się, że to nie twój zakichany interes! – uniosła się.
– Może jednak zgadnę – powiedział ironicznie Jake, zabierając się znów do 

polerowania. – Przyjechał tu, by wyswobodzić cię z niewoli i przywrócić na łono 
rodziny, gdzie będziesz mogła skorzystać ze swoich zdolności organizacyjnych, 
opiekując się starszyzną rodową. Koniec z gotowaniem i sprzątaniem! Niestety, nie 
mogę się oprzeć wrażeniu, że szybko ci się to znudzi, Phyllido. Rupert nie jest 
odpowiednim mężczyzną dla takiej kobiety, jak ty.

– Wystarczyło mu odwagi, żeby przyznać się do błędu, na co ciebie nie stać! – 

wypaliła bez zastanowienia. Chwyciła głęboki oddech i policzyła do dziesięciu. – 
Rupert   jest   zmęczony   –   dodała   spokojniejszym   tonem.   –   Zabiorę   go   do   domu 
Chris,   żeby   mógł   się   wyspać.   Wynajął   samochód,   więc   skorzystam   z   okazji   i 
wezmę od ciebie swoje rzeczy.

– Bardzo sprytnie! – zadrwił Jake. – Jesteś pewna, że poradzi sobie bez lokaja?
Phyllida zignorowała tę zaczepkę.
– Wrócę po południu taksówką.
– Nie trudź się. Nie zamierzam wyrywać cię z ramion kochanka, który przebył 

taki szmat drogi, żeby cię utulić.

– Myślałam, że nawał pracy nie pozwala mi oderwać się na dłużej niż pięć 

minut.

background image

Jake nałożył trochę pasty na szmatę i zabrał się za następny słupek.
– Firma nie zawali się bez ciebie. Przedtem radziłem sobie sam, poradzę więc i 

teraz.

Tylko czy ona poradzi sobie bez niego?
– W takim razie będę tu z samego rana.
Ponieważ   Jake   nie   odpowiadał,   westchnęła   i   poszła.   Kiedy   się   obejrzała, 

zobaczyła jednak, że odłożył szmatę i patrzy w ślad za nią.

Podczas gdy Rupert spał, Phyllida siedziała na ocienionym tarasie i przyglądała 

się różowym i szarym australijskim kaktusom, pieniącym się dziko wzdłuż drogi 
pomiędzy wysokimi kauczukowcami. Poprosiła go o czas do namysłu, a Rupert 
zgodził się nie nalegać.

Wiedziała, że musi wszystko przemyśleć. Przedtem myliła się, skąd pewność, 

że i tym razem nie popełnia błędu? Być może  Jake miał  rację i było to tylko 
chwilowe   zauroczenie,   które   minie,   gdy   wróci   do   dawnego   trybu   życia.   Dla 
przyzwoitości powinna dać Rupertowi szansę ma przypomnienie jej o ważnych 
niegdyś dla niej sprawach.

Przed przeprowadzeniem się do Jake’a opróżniła lodówkę, więc musieli pójść 

coś zjeść. Wiedząc, jakim jest snobem, zaprowadziła go do najlepszego lokalu w 
mieście, lecz drażnił ją jego chłodny ton i wyniosłe spojrzenie.

– Liedermann, Marshall i Jones dopytywali się o ciebie – powiedział, gdy już 

złożyli zamówienie. – Chodzą słuchy, że chcą cię na nowo przyjąć. W istocie Barry 
Shillingworth prosił, żebyś skontaktowała się z nim natychmiast po powrocie. – 
Dotknął jej dłoni. – Jak widzisz, kochanie, wszyscy cię potrzebujemy.

Wszyscy, z wyjątkiem Jake’a, pomyślała  z żalem.  Delikatnie, by nie urazić 

Ruperta, cofnęła dłoń. Odwróciła wzrok i natrafiła na znajome spojrzenie zielonych 
oczu.

Doznała   szoku.   Poczuła   się   tak   wstrząśnięta,   jakby   nagle   stanęła   nad 

przepaścią. Przez chwilę pragnęła, by jej myśli dotarły do Jake’a, lecz spostrzegła, 
że siedzi w towarzystwie Val, a kelner podaje im jedzenie.

To tu właśnie z nią przychodził! Chora z zazdrości popatrzyła niechętnie na 

Jake’a. Jej spojrzenie było wrogie, jego chłodne i oskarżycielskie.

– Jakoś nie wyrażasz nadmiernego entuzjazmu – zauważył Rupert i Phyllida 

zmusiła się, by zwrócić na niego uwagę.

–   Bujasz   gdzieś   w   obłokach!   Zawsze   miałaś   fioła   na   punkcie   tej   cholernej 

pracy.

– Przepraszam, Rupercie. – Bezradnie wzruszyła ramionami. – To wszystko 

background image

dzieje się zbyt szybko. Muszę się z tym oswoić.

– Nie bardzo rozumiem, z czym – zdenerwował się nieco.
– Nie ma nad czym deliberować. Po powrocie wszystko będzie tak jak dawniej. 

Chyba tego właśnie chciałaś.

–   Od   przyjazdu   do   Australii   miałam   mnóstwo   czasu   na   przemyślenia   – 

próbowała wyjaśnić. – Nie rozumiesz? Nie mogę po prostu udawać, że LMJ mnie 
nie wylali ani że się nie posprzeczaliśmy.

Rupert spojrzał na nią z niedowierzaniem.
– Taka okazja już się nie powtórzy. Z tego, co mówił Barry, możesz nawet 

spodziewać się awansu. Nigdy nie ociągałaś się z chwytaniem takich możliwości.

– Nie – przyznała niechętnie. – Wiem, że oparłam całe moje życie na pracy. Ale 

teraz   miałam   okazję   spojrzeć   na   to   wszystko   z   dystansu.   Nie   wiem,   czy   chcę 
jeszcze wrócić do reklamy.

Twarz Ruperta pojaśniała z zadowolenia.
– To znaczy, że nie chcesz już pracować? W takim razie możemy się pobrać 

natychmiast po powrocie.

– Nie w tym sensie – powiedziała szybko, zanim Rupert zabrnął zbyt głęboko w 

niebezpieczny dla niej temat. – Po prostu w tej chwili sama nie wiem, czego chcę.

– Zmieniłaś się. – Rupert spojrzał na nią, jakby widział ją po raz pierwszy w 

życiu.

Phyllida znów napotkała spojrzenie Jake’a.
– Owszem, zmieniłam się.
Rupert był uszczęśliwiony zmianą nastawienia Phyllidy do jej kariery, ale nie 

mógł wprost uwierzyć, że dziewczyna unika jakiejkolwiek wiążącej odpowiedzi.

– Za parę dni możemy być z powrotem w Anglii – powiedział. – W tej sytuacji, 

nic cię tu już nie trzyma.

– To nie żarty – odparła ostrożnie. – Muszę się przespać z tym problemem, 

Rupercie. Nie chcę w pośpiechu podejmować kolejnej decyzji.

Kolacja   dłużyła   się   w   nieskończoność.   Phyllida   z   całych   sił   starała   się   nie 

spuszczać wzroku z Ruperta, lecz odruchowo zerkała wciąż w stronę Jake’a i Val.

Wreszcie, ku jej uldze, Jake i Val wstali. Po chwili zdała sobie jednak sprawę, 

że muszą przejść obok nich i znów się najeżyła.

Val zatrzymała się zdumiona na widok Phyllidy.
– Cześć, nie wiedziałam, że tu bywasz.
– Świat jest mały – uśmiechnęła się niepewnie Phyllida. Spojrzała na Jake’a. – 

Cześć – dodała chłodno, jakby nie rozstali się przed paroma godzinami.

background image

–   To   jest   narzeczony   Phyllidy   –   zaanonsował   ironicznie   Jake.   –   Rupert, 

prawda?

– Rupert Deverell – powiedział z godnością Anglik. Spojrzał na Jake’a, nie 

wiedząc, czy ma się obrazić z powodu kpiącego tonu, jakim został przedstawiony 
uroczej blondynce.

–   Myślałem,   że   chcieliście   zostać   sam   na   sam   –   nacierał   Jake.   –   Czyżby 

zabrakło już wspólnych tematów?

– Oczywiście, że nie – odparł Rupert z godnością. – Jednak człowiek musi jeść.
– Gdybym to ja nie widział narzeczonej przez dwa miesiące, nie zwracałbym 

uwagi na jedzenie  – powiedział Jake.  – W dodatku, gdyby tą narzeczoną  była 
Phyllida, nie puściłbym jej samej nawet na miesiąc.

– Co to ma znaczyć? – spytał wojowniczo Rupert, unosząc się z krzesła.
– Tylko tyle, że sam nie ma narzeczonej, bo żadna dziewczyna nie chciałaby 

wyjść za mąż za takiego podejrzliwego i zaborczego osobnika – wtrąciła Phyllida, 
spoglądając   nienawistnie   na   Jake’a.   Posadziła   Ruperta   z   powrotem   na   krzesło. 
Usiadł, mamrocząc coś gniewnie.

– Nie wiedziałam, że jesteś zaręczona – powiedziała szybko Val, by zdusić w 

zarodku kiełkującą awanturę.

– Naprawdę? – Phyllida spojrzała z irytacją na Jake’a.
Czemu nazwał Ruperta jej narzeczonym? Przecież powiedziała mu prawdę na 

jachcie. Nie śmiała jednak zaprzeczyć w obecności Ruperta. Wolała wyjaśnić mu w 
cztery oczy, że nie zmieniła zdania w sprawie ich małżeństwa.

– Gdybym wiedziała, że tu jesteście, zaprosiłabym cię wraz z narzeczonym do 

naszego   stolika   –   ciągnęła   Val,   poprawiając   dłonią   jasne   włosy.   –   Planujemy 
podróż dookoła świata i przydałyby się nam twoje porady kulinarne. Żadne z nas 
nie zastanawiało się nad tą stroną rejsu, prawda, Jake?

Dla Phyllidy był to kolejny cios. Jake i Val planowali wspólny rejs dookoła 

świata? Co noc będą leżeć na szerokiej koi, a światło księżyca będzie opromieniało 
ich   swym   blaskiem.   Jake   i   Val   błądzący   po   pustych   plażach   w   promieniach 
zachodzącego słońca. Chciała się zerwać i krzyknąć: „Nie”, by zetrzeć ten głupawy 
uśmieszek z twarzy Val i oświadczyć, że Jake należy do niej.

Usta miała zdrętwiałe, gardło ściśnięte i suche.
– Czyżby Jake ci nie wspominał, że jestem niezbyt przydatna na jachcie? – 

Popatrzyła   na   niego,   pragnąc   mu   przypomnieć,   jak   przytuleni   do   siebie 
obserwowali   wyskakujące   z   wody   delfiny,   jak   rozmawiali   o   zmierzchu   i   jak 
namiętnie kochali się owej nocy pod gwiazdami.

background image

Jake odwzajemnił spojrzenie, w pociemniałych z gniewu oczach wyczytała, że 

pamięta wszystko aż za dobrze i jest zły, że mu to przypomina.

Rupert roześmiał się z niedowierzaniem.
– Nie mów mi, że żeglowałaś, kochanie. Wobec tego, najwyższy czas zabrać 

cię do domu, zanim staniesz się prawdziwą sportsmenką. Wolę cię jako domatorkę, 
szczególnie w łóżku!

Jake zrobił straszną minę, a Phyllida przestraszyła się, że rzuci się na Ruperta. 

Jednak tylko ścisnął rękę Val tak mocno, że dziewczyna jęknęła.

– Wobec tego nie będziemy cię fatygować – oznajmił twardo. – Pewnie chcesz 

jak najszybciej wrócić do domu.

–   Coś   takiego   –   powiedział   Rupert,   spoglądając   z   wściekłością   w   ślad   za 

Jakiem. – Za kogo ten śmieć się uważa?

Phyllida odprowadzała wzrokiem wychodzącego z restauracji Jake’a. Bez niego 

sala wydawała się zimna i pusta.

– Nie zawsze jest taki. – Przypomniała sobie uśmiech Jake’a, szeptane przez 

niego miłosne zaklęcia.

– Nie wiem,  co ta jego przyjaciółka w nim widzi – warknął Rupert, wciąż 

poruszony zajściem.

Jego przyjaciółka Val. Szczęściara, będzie mogła co rano budzić się w jego 

ramionach.

– Pewnie wie swoje – powiedziała cicho. Nieważne, jak niemiły potrafił być 

Jake. Ona też wiedziała.

– Zaczynam myśleć, że między wami coś zaszło – wyznał Rupert. – Jak on 

patrzył na ciebie i na mnie! Gdyby spojrzenie mogło zabijać, zostałaby ze mnie 
mokra  plama  na ścianie.  No, ale skoro wybiera się  z tą dziewczyną w podróż 
dookoła świata, to chyba nie jest tobą zainteresowany. Więc jednak doszło między 
wami do czegoś, czy nie?

– Nie – powiedziała ze smutkiem Phyllida. – Do niczego nie doszło.

Rano zamówiła taksówkę.
– Ale przecież ja tu jestem! – zaprotestował Rupert, gdy poinformowała go o 

tym. – Ten osobnik chyba się ciebie nie spodziewa?

–   Łodzie   wymagają   przygotowania   –   odparła,   chociaż   skończył   się   gorący 

okres i na ten weekend nikt nie wyczarterował żadnego jachtu. – Nie ma sensu, 
żebym siedziała tu z założonymi rękoma, kiedy będziesz odsypiał różnicę czasu. 
Wpadniesz po mnie później.

background image

Rupert   marudził,   lecz   Phyllida   uparła   się.   Przystań   była   obecnie   jedynym 

miejscem,  gdzie  czuła się  jak w domu,  poza tym aż do bólu pragnęła spotkać 
Jake’a. Być może nigdy więcej do niczego między nimi nie dojdzie, ale musiała go 
zobaczyć. Nawet nie musiała  na niego patrzeć, wystarczała jej świadomość,  że 
będzie w pobliżu.

Do późna w nocy przekręcała się z boku na bok, katując się myślą o Jake’u i 

Val. Czy zmieniłoby to coś, gdyby wiedziała, że naprawdę są sobie bliscy? Czy 
kiedy   się   z   nią   kochał,   układał   w   myślach   wyprawę   z   Val?   Zmęczony   umysł 
Phyllidy nie potrafił znaleźć żadnej odpowiedzi. Wiedziała tylko, że jej marzenie o 
życiu z Jakiem legło w gruzach, podobnie jak i wiele innych.

Jake miał jeszcze bardziej niemiły wyraz twarzy i unikał Phyllidy, jak tylko 

mógł. Kiedy pod koniec pracy odnosiła kubeł, odezwał się do niej wreszcie:

– Przed chwilą dzwoniła Chris. Wraca z Mikiem do domu, przyjadą jutro rano.
Jutro? Phyllida przeraziła się na myśl, że nadszedł już koniec.
– To wspaniała wiadomość – mruknęła.
–  Odbiorę  ich  z  lotniska   –  dodał  Jake.   –  Powinnaś  być  w  domu,  żeby   ich 

przywitać. Nie musisz tu przychodzić. Nie ma wielkiego ruchu i sam dam sobie 
radę, póki nie wróci Chris.

– Rozumiem. – Nie ma przed nią nawet jutra. Koniec nastąpił dziś. Teraz. Jak w 

transie sięgnęła po torebkę. – Więc rozstajemy się?

Jake zerwał się z krzesła.
– Ja... tak, chyba tak... – Zawahał się, jakby chciał coś powiedzieć, ale kiedy 

odezwał   się   ponownie,   zabrzmiało   to   sztywno   i   formalnie:   –   Dziękuję   za 
współpracę.

– Nie ma za co. – Phyllidzie wydawało się, że przebywa w obcym ciele. Nie 

mogła tak zwyczajnie odejść, nie mówiąc mu, co czuje! Odwróciła się. – Jake...

– Słucham? – Nie wyglądało to zachęcająco.
– Jake, ja... – urwała. Wyznanie, że go kocha, potrzebuje i że serce jej pęka na 

myśl o rozstaniu, powinno pójść gładko, ale słowa uwięzły jej w gardle. Mógłby 
roześmiać   się   jej   prosto   w   twarz,   strzelić   palcami   i  dodać,   że   miłość   powinna 
zarezerwować dla swej bezcennej kariery.

Jej wahanie obudziło czujność Jake’a.
– O co chodzi? – spytał.
A niech się śmieje, postanowiła Phyllida. Przynajmniej ulżę sobie.
– Jake, chciałam ci powiedzieć...
Przerwał   jej   donośny   dźwięk   klaksonu.   Przez   okno   zobaczyła   Ruperta 

background image

siedzącego za kierownicą wynajętego samochodu i bezradnie opuściła ręce. Wzrok 
Jake’a stężał.

– Lepiej już idź. Nie możemy pozwolić, żeby jego lordowska mość czekał.
Phyllida   przygryzła   wargi   i   skinęła   głową.   Nie   potrafiła   zdobyć   się   na 

wyznanie, kiedy obserwował ich Rupert. Może było to bez znaczenia, może za 
jakiś czas będzie się cieszyła, że zdobyła się jedynie na zdawkowe:

– Do widzenia.
Szybkim krokiem ruszyła w stronę samochodu.  Rupert czuł się urażony, że 

zostawiła go samego na cały dzień. Wciąż narzekał w drodze do domu.

– Nadal nie rozumiem, czemu musiałaś pójść do pracy – powiedział, otwierając 

drzwi. – Nawet ci nie zapłacił!

– Nie o to chodzi – rzekła zmęczona.
– Tak? A o co? To nie działalność dobroczynna i nie podoba mi się, że moja 

narzeczona spędza całe dnie, pracując za darmo, zwłaszcza dla takiego typka jak 
Tregowan.

– Nie jestem twoją narzeczoną – powiedziała, rzucając torebkę na krzesło. – 

Przestałam nią być w chwili, kiedy oddałam ci pierścionek.

Rupert nasrożył się.
– Myślałem, że postanowiliśmy puścić to wszystko w niepamięć.
– To ty tak postanowiłeś.
– Czy chcesz przez to powiedzieć, że odbyłem tę całą podróż na próżno? – 

zdumiał się.

Westchnęła.
– Byłam bardzo rozgoryczona po tamtej kłótni. To normalne. Gdybyś przyszedł 

do mnie następnego dnia i powiedział to, co usłyszałam od ciebie wczoraj, pewnie 
rzuciłabym ci się w ramiona. Teraz cieszę się, że tego nie zrobiłeś.

– Cieszysz się?
– Teraz wiem, że pobierając się, popełnilibyśmy straszny błąd. – Starała się 

wytłumaczyć   mu   to   najdelikatniej,   jak   tylko   potrafiła.   –   Nie   znaliśmy   się   tak 
naprawdę. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo różnimy się od siebie.

–   Wcale   nie   –   zaprotestował.   –   Prowadzimy   podobny   tryb   życia,   mamy 

wspólne zainteresowania, wspólnych przyjaciół. .. W czym tkwi ta różnica?

Phyllida spojrzała na niego bezradnie.
– W sposobie myślenia.
– Co za bzdury! – obruszył się Rupert. – Najwyraźniej Australia pomieszała ci 

w głowie. Zmienisz zdanie, gdy tylko wrócimy do domu.

background image

– Nie zamierzam zmienić zdania. – Chwyciła głęboki oddech. – Przykro mi, 

Rupercie,   ale   nie   wyjdę   za   ciebie,   bo   cię   nie   kocham.   Chyba   nigdy   cię   nie 
kochałam.

Rupert wyglądał, jakby miał zaraz wybuchnąć.
– Czy zdajesz sobie sprawę, z czego musiałem zrezygnować, żeby pojechać w 

ślad za tobą? Utknąłem na dwa dni w tym paskudnym miejscu i mój kręgosłup 
pewnie nigdy nie dojdzie do siebie po najbardziej niewygodnym łóżku, w jakim 
miałem nieszczęście spać, a wszystko to dla ciebie!

– Nie prosiłam, żebyś przyjeżdżał – zauważyła Phyllida rozdrażniona próbą 

obwiniania jej za wszystko. – Przepraszam, że trudziłeś się na próżno, ale mogłeś 
napisać, tak jak ja to zrobiłam.

– Nie dostałem od ciebie nawet zakichanej pocztówki!
– Nie – przyznała – ponieważ nie zdążyłam wysłać listu. Wygładziła wyjętą z 

torebki zmiętą kopertę.

Kiedy  spojrzała  na  nią, stanął  jej  przed  oczyma  moment,   gdy  list  upadł  na 

podłogę   kabiny,   wyraz   twarzy   Jake’a,   kiedy   go   podnosił   i   rozsypujące   się   jak 
domek z kart jej szczęście. Nie zmieniła zdania w sprawie tego, co napisała w 
liście, tylko jej serce nie biło już tak radośnie.

Wręczyła kopertę Rupertowi.
– Masz, możesz go przeczytać. Jest zaadresowany do ciebie. Rupert spojrzał 

podejrzliwie na list i otworzył kopertę.

– Wszystko jasne – rzekł głucho, kiedy skończył lekturę. – Mogłem spokojnie 

oszczędzić sobie podróży. Już podjęłaś decyzję?

– Tak. Nie miałam pojęcia, że się zjawisz.
–   Pewnie,   że   nie   –   powiedział   z   goryczą   Rupert.   –   Tylko   czemu   nie 

powiedziałaś mi o tym zaraz po przylocie, zamiast podsycać moje nadzieje i robić 
ze mnie głupka?

Rupert nie robił sobie żadnych nadziei, zreflektowała się Phyllida. Był wręcz 

przekonany, że jak zwykle dostosuję się do jego planów. Westchnęła.

– Przepraszam – powtórzyła.
– Nie rozumiem cię – ciągnął uparcie. – Oferuję ci szansę, o jakiej zawsze 

marzyłaś, a ty ją odrzucasz. Chyba nic cię tu nie trzyma? Trudno zresztą uwierzyć, 
żeby podobało ci się w tej dziurze.

Dziewczyna   pomyślała   o   błękitnym   morzu,   słońcu   igrającym   w   wodzie,   o 

turkusowych falach obmywających śnieżnobiałe plaże. Przypomniało się jej niebo, 
wiatr   i   szum   wody   rozcinanej   kadłubem   jachtu.   Zobaczyła   twarz   Jake’a,   jego 

background image

uśmiech i zielone oczy.

– Podoba mi się tutaj – odparła.
– Nie możesz zostać tu na zawsze. Wiesz o tym, prawda? I co zamierzasz w 

związku z tym?

– Jeszcze nie wiem – odparła ze ściśniętym sercem.
Czułaby się bardziej winna wobec Ruperta, gdyby nie wiedziała, że głównie 

ucierpiała jego miłość własna. Zawsze uwielbiał teatralne gesty, a lot do Australii 
w celu odzyskania narzeczonej był ukoronowaniem tej maniery. Niestety, rachuby 
zawiodły, więc stracił poczucie humoru.

Oświadczył, że dał ostatnią szansę Phyllidzie, i ma nadzieję, że jeszcze tego 

pożałuje.   Tymczasem   nie   może   się   doczekać,   by   strząsnąć   z   butów   kurz   Port 
Lincoln.

W sumie ulżyło jej, kiedy zdołała zamówić mu ostatni lot do Adelajdy. Na 

odchodnym   zakomunikował,   że   skoro   odbył   tak   daleką   podróż,   nie   zawadzi 
załatwić przy okazji paru interesów, w związku z czym zwiedzi winnice w Barossa 
Valley.

Phyllida   z   obrzydzeniem  zastanawiała   się   potem,   czy   ten   romantyczny   gest 

Ruperta nie był jedynie przykrywką dla podróży służbowej, co pozwoli odliczyć 
mu koszty od podatku. Spędziła samotnie noc w domu Chris, zastanawiając się, czy 
Jake siedzi na werandzie, spoglądając na morze. Czy myśli o niej, czy wspomina 
wspólnie spędzoną noc? A może razem z Val ustala szczegóły wyprawy dookoła 
świata?

Obraz Jake’a stale jawił się jej przed oczyma. Jake wznoszący w rozpaczy oczy 

do nieba, Jake  pomagający  jej wsiąść  do łodzi, pochylający  się  nad nią, by ją 
pocałować... Usiłowała odgonić te wspomnienia, lecz przeszkadzał jej w tym mrok 
nocy.   Przypomniała   sobie,   jak   ją   odtrącił,   jakim   zimnym   i   złym   spojrzeniem 
obrzucił ją wczorajszego wieczoru.

„Nie chcę stać się elementem twojego życia” – te słowa gorzko dźwięczały jej 

w uszach. Wybrał Val.

Nawet   nie   zdążyła   mu   powiedzieć,   jak   bardzo   go   kocha.   Była   tak   przejęta 

chwilą rozstania, że zupełnie zapomniała o rywalce. Nie mogła znieść myśli, że 
teraz śmieją się oboje z głupiutkiej Angielki.

Obudziła   się   wcześnie   rano.   Spała   źle,   nękał   ją   koszmar,   w   którym   Jake 

podchodzi   do   niej   i   jest   rozczarowany,   że   to   nie   Val.   Posprzątała   dom   i 
przygotowała wszystko na przyjazd Chris i Mike’a.

background image

Układała lilie w wazonie, kiedy usłyszała zbliżający się samochód. Drżącymi 

dłońmi odstawiła wazon. Był z nimi również Jake. Powinna przywitać się z nim 
obojętnie,   jakby   nic   między   nimi   nie   zaszło.   Nic   nie   może   zakłócić   powitania 
Mike’a i Chris.

Chwyciła   głęboki   oddech   i   otworzyła   drzwi   frontowe.   Najpierw   dostrzegła 

Jake’a. Pomagał Mike’owi wysiąść z auta. Odwrócił głowę na dźwięk otwieranych 
drzwi i napotkał wzrok Phyllidy. Miał obojętny wyraz twarzy. Postąpiła krok w 
jego kierunku.

Z drugiej strony samochodu pojawiła się Chris i ze łzami radości podbiegła do 

Phyllidy, ściskając ją serdecznie.

–   Wyglądasz   zupełnie   inaczej   –   zawołała,   odsuwając   się   od   niej   na 

wyciągnięcie ręki. – Być może przyczyniłam się do tego, a może to słońce? Nie 
zmieniłaś uczesania? Nie, to coś innego...

Phyllida spojrzała zdumiona na kuzynkę. Cała Chris, od razu wykryła prawdę? 

Roześmiała się z wysiłkiem.

– Nie miałam czasu wysuszyć włosów, ale wciąż jestem taka sama. Naprawdę!
Poszła   przywitać   się   z   Mikiem,   unikając   wzroku   Jake’a.   Mike,   wysoki, 

barczysty   mężczyzna,   miał   nieco   kłopotu   z   kulami,   lecz   ucałował   Phyllidę   i 
podziękował jej za zachowanie pracy dla Chris.

– Bardzo jej na tym zależało – dodał.
–   Wejdziesz,   Jake?   –   zaproponowała   Chris.   –   Nawet   nie   zdążyliśmy   ci 

podziękować.

– Chyba nie. – Uśmiechnął się przelotnie. – Musicie się zadomowić, a poza tym 

Phyllida ma dla was niespodziankę związaną z Rupertem.

Wsiadł do samochodu i szybko odjechał.

background image

Rozdział 10

– Co on właściwie miał ma myśli? – spytała zaintrygowana Chris. – I jaki ma to 

związek z Rupertem?

– Nic ważnego. – Phyllida schyliła się, by wziąć walizkę. – Opowiem ci potem, 

na razie wejdźmy do środka.

Minęło   trochę   czasu,   zanim   usiedli   przy   powitalnym   drinku   na   tarasie   za 

domem. Phyllida starannie unikała opowieści o tym, co robiła, słuchając o pobycie 
Mike’a w szpitalu.

– Miałem mnóstwo czasu na przemyślenia – powiedział Mike. – Zdałem sobie 

sprawę, jakim byłem egoistą, ciągnąc za sobą Chris po całym kraju i rzucając w 
połowie wszystko, co zacząłem. – Wziął Chris za rękę. – Ale to się zmieni.

–   Przeprowadziliśmy   długą   rozmowę   –   zaczęła   opowiadać   Chris.   – 

Postanowiliśmy jeszcze raz zacząć od nowa, aby tym razem doprowadzić wszystko 
do końca i w miarę możności najlepiej. Mike znalazł małą firmę czarterującą jachty 
w Whitsundays. Kupimy ją za pieniądze ze sprzedaży domu I zarobione u Jake’a. 
Spróbujemy – wzorem Jake’a – postawić wszystko na najwyższym poziomie. Na 
początku będzie ciężko, ale musi się udać.

– Tak – przyznał Mike. – Ten wypadek pomógł mi zmienić hierarchię wartości. 

Zawsze byłem niespokojnym duchem, pragnącym robić coś zupełnie innego. Teraz 
wiem, co jest najważniejsze, Chris i ja mamy siebie nawzajem.

Mówiąc to, popatrzył z miłością na żonę. Oboje wyglądali na tak szczęśliwych, 

że Phyllidzie łzy stanęły w oczach.

Jake nigdy tak na nią nie patrzył. Nigdy nie będzie tak szczęśliwa jak kuzynka, 

nie będą dzielić wspólnych trosk i radości. Zamrugała  gwałtownie, starając  się 
powstrzymać od płaczu. Nie warto tracić czasu na rozważanie, co by było, gdyby...

– Cieszę się – powiedziała serdecznie.
– Teraz opowiedz nam o Rupercie – zażądała Chris. – Co miał na myśli Jake, 

mówiąc o rewelacjach?

– Rupert pojawił się tu zupełnie niespodziewanie. – Roześmiała się, widząc 

minę kuzynki.

–   Przyleciał   aż   z   Londynu,   żeby   cię   zobaczyć?   –   wykrzyknęła   podniecona 

Chris.

– Mnie i kilka winnic – odparła ironicznie Phyllida.
–   Ależ,   Phyllido,   to   wspaniała   wiadomość!   Czemu   nic   nam   o   tym   nie 

background image

powiedziałaś... – Urwała, widząc dziwną minę kuzynki. – Czy błagał cię, żebyś do 
niego wróciła?

– Powiedział, że wciąż chce, żebym za niego wyszła. – Starannie ważyła każde 

słowo.

–   Czyż   nie   tego   właśnie   pragnęłaś?   Przecież   powiedziałaś   mi,   że   za   nim 

tęsknisz. – Chris była wyraźnie zbulwersowana obojętnością Phyllidy.

Dziewczyna   zaczerwieniła   się.   Wymieniła   imię   Ruperta,   bo   nie   śmiała 

powiedzieć, że chodzi jej o Jake’a.

– Byłam wówczas przygnębiona z zupełnie innego powodu – tłumaczyła się 

niezręcznie. – Rupert był jedynie wymówką. Kiedy się zjawił, utwierdziłam się w 
tym, że nic do niego nie czuję.

– Rozumiem – oświadczyła bez przekonania Chris.
–   Kiedy   zamierzacie   przenieść   się   do   Whitsundays?   –   zapytała,   zmieniając 

temat.

– Jak tylko sprzedamy  dom – rzekł Mike. – Kłopot w tym,  że wystawimy 

Jake’a   do   wiatru.   Głupio   nam   było,   że   trzymał   miejsce   dla   Chris,   ale   kiedy 
opowiedzieliśmy mu o naszych planach, ucieszył się.

–   Szczerze   mówiąc   –   zastanowiła   się   Chris   –   to   Jake   był   bardzo   czymś 

zaaferowany.

– Pewnie ma jakieś inne problemy – podpowiedział Mike.
– Phyllida będzie wiedziała coś więcej na ten temat. W końcu pracowałaś dla 

niego, prawda? Jak mu leci?

– O ile wiem – powiedziała obojętnym tonem – nie był specjalnie zajęty w 

ostatnim tygodniu.

– A jak układało ci się z Jakiem? – zaciekawiła się Chris.
– Dobrze.
– Zabawne, ale Jake powiedział to samo – zauważył Mike.
– Zabrzmiało to równie nieszczerze. Chyba nie układało się wam najlepiej – 

roześmiał się.

– Skądże – próbowała się uśmiechnąć Phyllida.
– Mike – odezwała się nagle Chris. – Powinieneś się położyć i odpocząć.
– Wcale nie jestem zmęczony – zaprotestował.
– Mieliśmy długą podróż, a ty dopiero co wyszedłeś ze szpitala – oświadczyła, 

pomagając mu wstać.

Kiedy   Chris   układała   męża   do   snu,   Phyllida   ochłonęła   nieco   I   spokojnie 

popijając drinka, czekała na powrót kuzynki.

background image

– Mów. – Chris usiadła obok niej.
– O czym mam mówić? – zapytała nonszalancko Phyllida.
– O tym, co zaszło pomiędzy tobą a Jakiem.
– Nic.
– Daj spokój, Phyll! Tylko na ciebie spojrzałam, już wiedziałam, że z tobą jest 

coś nie tak, podobnie jak z Jakiem!

– Nic się nie stało! – upierała się Phyllida.
– To czemu udajesz, że nie masz złamanego serca?
– Bo nie. – Ze zdenerwowania zadzwoniła zębami o szklankę.
– Myślałam, że chodzi o Ruperta, ale skoro twierdzisz, że on się nie liczy, 

pozostaje tylko Jake. Nawiasem mówiąc, miał taką minę, jakby ktoś walnął go w 
brzuch.

– Ale to nie ma nic wspólnego ze mną. – Phyllida nie mogła już dłużej robić 

dobrej miny do złej gry. – On mnie nienawidzi – rozpłakała się.

Chris podała jej chusteczkę.
– Najlepiej będzie, jak mi wszystko opowiesz.
Stopniowo wyciągnęła z kuzynki całą prawdę. Jak się spotkali, jak się pokłócili, 

jak Phyllida nieświadomie zakochała się w nim. Dowiedziała się, jak zmieniła się 
atmosfera między nimi podczas pamiętnego rejsu i jak potem wszystko znów się 
odmieniło.

Phyllida gładko prześlizgnęła się nad kwestią wspólnej nocy, lecz Chris chyba 

wyczuła, co się stało, bo ze zrozumieniem skinęła głową, kiedy dowiedziała się o 
gwałtownej reakcji Jake’a na widok listu do Ruperta.

– Drobna uwaga, był bardziej zmieszany od ciebie?
– Chyba nie, powiedział, że nie chce się ze mną wiązać, a kiedy grzmotnął go 

bom, wpadł w furię!

Chris z trudem powstrzymała się od śmiechu, kiedy kuzynka opowiedziała jej 

szczegóły wypadku.

– Gdyby ciebie trafił bom, też nie byłabyś zachwycona. Z drugiej strony, Jake 

był również wściekły na siebie, że nie wyjaśnił ci wszystkiego dokładnie. Nie ma 
się czym przejmować. Wygląda mi na to, że ten biedak szaleje z zazdrości.

– Wątpię. Planuje z Val rejs dookoła świata.
– Skąd wiesz?
– Val mi powiedziała.
– Nie uwierzę, póki nie usłyszę tego od Jake’a – upierała się Chris. – Val jest 

fajna i nie przeczę, że Jake lubi z nią przebywać, ale żeby porzucać wszystko dla 

background image

niej? Co to, to nie.

– Był przy tym i nie zaprzeczył.
– Pewnie myślał, że pogodziłaś się z Rupertem. To wprost niesamowite, jak 

dwoje inteligentnych ludzi potrafi skomplikować sobie życie! Nie lubię wtrącać się 
w nie swoje sprawy, ale gdybym była na miejscu, nigdy bym do tego nie dopuściła. 
Jeśli chcesz wysłuchać mojej rady – dodała, widząc, że Phyllida otwiera usta, by 
zaprotestować – powinnaś natychmiast pojechać do Jake’a i powtórzyć mu to, co 
mi przed chwilą powiedziałaś.

– Nie mogę!
– Owszem, możesz. – Kuzynka była nieprzejednana. – Kochasz go?
– Tak – szepnęła. – Bardzo.
– To mu to powiedz. – Chris zerwała się z krzesła. – Nie mamy samochodu, ale 

zadzwonię po taksówkę. Tymczasem umyj twarz zimną wodą.

– Chris, ja nie wiem...
Kuzynka pozostała głucha na jej obawy i protesty. Przypilnowała, by Phyllida 

doprowadziła się do porządku i poleciła kierowcy, żeby jechał na przystań, nie 
zatrzymując się po drodze.

Kiedy   Phyllida   płaciła   taksówkarzowi,   entuzjazm   wzbudzony   w   niej   przez 

Chris gdzieś się ulotnił. Nie tak łatwo przyjdzie wyznać Jake’owi, że go kocha. 
Nawet nie wiedziała, od czego ma zacząć.

Stała przez chwilę, spoglądając na przystań. Słońce odbijało się w wodzie, jak 

wtedy, gdy stanęła tu po raz pierwszy. Łodzie kołysała drobna fala, powietrze było 
ostre i przejrzyste. Tylko ona się zmieniła. Powoli ruszyła w stronę biura.

Jake’a nie było w środku. Nagle zadzwonił telefon. Włączyła się automatyczna 

sekretarka i w pustym pomieszczeniu rozległ się jego głos. Phyllida zamarła. Nigdy 
nie uruchamiał sekretarki, chyba że oddalał się na dłużej. Czyżby przyjechała tu na 
próżno?

Z przyzwyczajenia przespacerowała się po pomoście, mijając znajome jachty: 

„Valli”, „Persephone”, „Dorę Dee”, „Calypso”... Wszystkie czysto wyszorowane 
lśniły w słońcu.

I wtedy zobaczyła Jake’a.
Siedział samotnie na „Ali B” z tak posępną miną, że Phyllidzie ścisnęło się 

serce. Widocznie chciał wypolerować mosiądz wokół kompasu, lecz pogrążony w 
niewesołych   myślach   odłożył   szmatę,   wpatrując   się   w   morze.   Nie   zauważył 
zbliżającej się Phyllidy.

– Jake.

background image

Odwrócił się i popatrzył na nią z niedowierzaniem.
– Phyllida – powiedział wstając.
Nastąpiła  chwila kłopotliwego milczenia.  Po raz pierwszy Phyllida widziała 

Jake’a zbitego z tropu. Sama również nie wiedziała, co powiedzieć.

–   Czy   mogę   wejść   na   pokład?   –   przemogła   się   wreszcie.   Ku   jej   rozpaczy 

zabrzmiało to wyjątkowo angielsko.

– Oczywiście – ocknął się Jake i wytarł zabrudzone dłonie. – Nauczyłaś się 

wchodzić na jacht – dodał, patrząc jak zwinnie przechodzi nad relingiem.

–   Tak.   –   Usiadła   w   kokpicie   naprzeciwko   Jake’a.   Przez   dłuższą   chwilę 

przyglądali się sobie w milczeniu.

– Gdzie Rupert? – przerwał milczenie Jake.
– Odszedł.
– Nie pojechałaś razem z nim? – spytał z napięciem, a Phyllida zwilżyła wargi.
– Prosił mnie o to, ale... postanowiłam zostać.
– Dlaczego? Chciałaś robić karierę w Anglii. Pragnęłaś Ruperta... Idealnie do 

siebie pasujecie, jest rzutki, inteligentny i gotów w razie czego cię przeprosić – 
rzekł z goryczą.

– Należycie do siebie.
– Tak myślałam, ale nie. – Spojrzała mu prosto w oczy.
– Moje miejsce jest tutaj.
Jake   znieruchomiał.   Sens   jej   słów   docierał   do   niego   powoli   i   w   oczach 

zamigotał nieśmiały uśmiech.

– Chcesz zostać?
Skinęła głową. Wziął ją za rękę i oboje wstali.
– Naprawdę chcesz tu zostać? – powtórzył, jakby nie dowierzając własnym 

uszom.

– Tak.
– Ze mną?
– Tak, jeśli... mnie zechcesz.
– Czy cię zechcę? – roześmiał się nieoczekiwanie Jake.
– Siedziałem tu, pogrążony w czarnej rozpaczy, bo myślałem, że już cię nigdy 

nie zobaczę, a ty pytasz, czy cię zechcę?

– Uśmiechnął się do niej. – Przeklinałem sam siebie za to, że pozwoliłem ci 

odejść z Rupertem. Zastanawiałem się, czy nie jest za późno, by pojechać do Anglii 
i   błagać,   żebyś   wróciła,   ale   bałem   się   odmowy.   Musiałbym   cię   prosić   o 
zrezygnowanie z kariery i światowego stylu życia.

background image

– Już mi na tym nie zależy – powiedziała z ulgą Phyllida.
– Pragnę tylko ciebie.
Nagle znalazła się w jego ramionach i Jake całował ją a ona jego, jakby się bali, 

że w przeciwnym razie wszystko pryśnie niczym bańka mydlana. W końcu Jake 
oderwał się od niej. Ujął jej twarz delikatnie w obie dłonie i popatrzył na nią tak, 
jak nikt dotąd.

– Kocham cię – powiedział z powagą,  choć uśmiechał  się nadal.  – Czy  ty 

naprawdę mnie kochasz?

– Tak – odparła, łkając ze szczęścia. – Tak, tak, tak!
– Wyjdziesz za mnie i zostaniesz tu na zawsze?
– Tak – odparła, uśmiechając się przez łzy. Przyciągnęła go bliżej i znów się 

pocałowali.

W jakiś czas później siedzieli przytuleni w kokpicie.
– Byłam taka nieszczęśliwa – wyznała. – Myślałam, że mnie nie cierpisz.
–   Próbowałem   –   rzekł   Jake.   –   Po   raz   pierwszy,   kiedy   spotkałem   cię   taką 

wyelegantowaną,   myślałem,   że   jesteś   drugą   Jonelle   –   kobietą   obsesyjnie 
pochłoniętą swoją karierą. Nie chciałem wiązać się z kimś takim. Przestraszyłem 
się, kiedy przyszłaś prosić o pracę, ale mimo uprzedzeń, nie mogłem nie dostrzec, 
że jesteś zupełnie inna. – Pogładził jej włosy bardziej przypominające wzburzone 
fale   niż   wymyślną   fryzurę.   Wciąż   były   miękkie   i   lśniące.   –   Jonelle   nie 
zrezygnowałaby ze swoich planów dla nikogo, a z pewnością nie szorowałaby na 
kolanach pokładu. Wiem, że kazałem ci ciężko pracować. Chyba chciałem, żebyś 
zrezygnowała i w ten sposób przekonała mnie, że jesteś taka sama jak Jonelle. 
Łatwiej byłoby mi zapomnieć, jak lśnią twoje oczy i jak rozjaśnia ci się twarz, gdy 
się śmiejesz.

Owinął sobie kosmyk włosów dziewczyny wokół palca.
–   Ale   ty   jednak   nie   zrezygnowałaś,   prawda?   W   niezwykle   uroczy   sposób 

upierałaś   się   nie   uznawać   własnych   porażek.   Byłem   wobec   ciebie   grubiański, 
złośliwy i niesprawiedliwy, a ty po prostu zadzierałaś hardo głowę. Jonelle działała 
bardziej subtelnie. Potrafiła być urocza, jeśli chciała ukryć swoją nieugiętą wolę. 
Jesteś o wiele uczciwsza od niej. Powiedziałem kiedyś, że podziwiam twój upór, 
wkrótce jednak zrozumiałem, że żywię dla ciebie coś więcej niż podziw.

– Byłam przekonana, że się wciąż ośmieszam.
– Przyznaję, że mnie rozbawiłaś. To połączenie uporu i przerażenia. Do tego 

jeszcze uroda!

Phyllida zadrżała z radości.

background image

– Myślałam, że wolisz długonogie blondynki.
– Już nie – Jake pocałował ją pieszczotliwie za uchem. – W moim typie są 

obecnie   małe,   czupurne   kasztanowłose,   o   dziecięcych   buziach   i   słodkich 
usteczkach...

Przesuwał usta po jej policzku, a Phyllida odwróciła ku niemu uśmiechniętą 

twarz. Ich wargi złączyły się.

–   Po   raz   pierwszy   pocałowałem   cię   pod   wpływem   impulsu   –   mrukną)   po 

chwili. – Nie spodziewałem się, że wywrzesz na mnie takie wrażenie i nie będę 
mógł   o   tobie   zapomnieć.   Z   dnia   na   dzień   kochałem   cię   coraz   bardziej,   choć 
walczyłem z tym uczuciem. Jonelle nauczyła mnie ostrożności w tym względzie.

– Ja również nie chciałam się zakochać – powiedziała Phyllida, przysuwając się 

bliżej do Jake’a. – Po historii z Rupertem postanowiłam być niezależna.

– Tak właśnie sądziłem. Opowiadałaś o karierze, jaka czeka cię po powrocie do 

domu   i   to   właśnie   przekonało   mnie,   że   traktujesz   Australię   jedynie   jako 
przejściowy etap w swoim życiu. Jednak nie mogłem się powstrzymać. Kiedy cię 
całowałem, kiedy błądziliśmy po plaży, kiedy siedzieliśmy razem w ciemnościach, 
wszystko   wydawało   się   takie   proste.   Prawie   złamałem   się   tego   wieczoru   w 
Reevesby, ale zaczęłaś mówić o powrocie do domu i pomyślałem, że nie warto 
angażować się w coś, czego potem będę żałował. To ostatecznie wyprowadziło 
mnie z równowagi.

– Dlatego byłeś dla mnie taki niedobry następnego dnia?
–   Chyba   tak.   Wysadziłem   cię   na   brzeg,   bo   obawiałem   się,   że   nie   zdołam 

utrzymać   rąk   przy   sobie.   No   a   potem,   kiedy   zobaczyłem,   że   cię   tam   nie   ma, 
straciłem   resztki   opanowania.   Gdyby   chodziło   o   kogokolwiek   innego, 
pomyślałbym, że poszedł sobie na spacer, lecz to byłaś ty i pobiegłem sprawdzić, 
czy nic ci się nie stało.

– Cieszę się, że tak postąpiłeś – wyznała. – Wiem, że próba zejścia na tamtą 

plażę   była   głupotą   z   mojej   strony.   Potraktowałam   to   jednak   jako   rodzaj 
sprawdzianu, wróżby, czy będziemy razem i... poślizgnęłam się. Byłeś tak wściekły 
na mnie, że straciłam resztkę nadziei.

– Przyznaję, że powiedziałem wiele niepotrzebnych słów – przepraszającym 

tonem odparł Jake. – Przestraszyłem się, widząc cię leżącą w dole. Wszystko we 
mnie zamarło, dopóki nie wyprowadziłem cię bezpiecznie na ścieżkę, a potem coś 
we mnie wstąpiło. Byłem zły na ciebie, że napędziłaś mi takiego strachu, a jeszcze 
bardziej na siebie, że do tego dopuściłem.

– Gdybym to wiedziała – westchnęła, kładąc mu głowę na ramieniu. – Tego 

background image

wieczoru byłam bardzo nieszczęśliwa.

– Czy z tego powodu kokietowałaś wszystkich poza mną?
–   Nie   chciałam,   żebyś   się   domyślił,   jak   bardzo   cię   kocham   –   wyjaśniła 

szczerze.

Jake pocałował ją.
–   Udało   ci   się.   Byłem   tak   zazdrosny,   że   nie   potrafiłem   jasno   myśleć. 

Wiedziałem tylko, że cię pragnę i kiedy wróciliśmy na jacht, przestałem nad sobą 
panować.

Uśmiechnęła się na to wspomnienie, a Jake przytulił ją mocniej.
– Było cudownie. Czy nie domyśliłeś się wtedy, że cię kocham?
– Miałem taką nadzieję. Wydawało mi się nawet, że wszystko się ułoży, aż tu 

nagle zobaczyłem list do Ruperta i pomyślałem sobie, że wyszedłem na durnia. Nie 
mogłem sobie darować, że zaangażowałem się tak mocno i że zdradziłem się z tym, 
a ty wciąż kochasz Ruperta.

– Nie miałam o tym pojęcia – zdziwiła się szczerze Phyllida. – Wiem tylko, że 

ni stąd, ni zowąd zrobiłeś się bardzo niemiły.

– Myślałem, że w ten sposób łatwiej z tym skończę. Zasłużyłem sobie na to, 

żebyś grzmotnęła mnie bomem.

– Nie zrobiłam tego naumyślnie!
– Wiem – uśmiechnął się. – Bardziej mnie zabolało, kiedy powiedziałaś Chris, 

że tęsknisz do Ruperta. Wstałem, żeby odebrać telefon i stałem w drzwiach, kiedy 
rozmawiałyście.  Wstydzę się  tego, że podsłuchiwałem,  ale miałem nadzieję, że 
dowiem się czegoś o twoich uczuciach w związku z tamtą nocą. Wścibstwo zostało 
ukarane.   Załamałem   się,   słysząc,   że   mówisz   o   nim,   nie   o   mnie.   To   tylko 
potwierdziło moje najgorsze obawy.

– Powiedziałam tak, bo wstydziłam się przyznać, że za tobą szaleję.
– To czemu mi tego nie wyznałaś? – spytał, odwracając ją w swoją stronę.
– A ty, czemu mi tego nie wyznałeś? – droczyła się z uśmiechem.
– Chyba z powodu głupiej dumy. Unikałem cię, sądząc, że chcesz wrócić do 

Ruperta.   Kiedy   się   jednak   zjawił,   oszalałem   z   zazdrości.   Wyglądał   na   wręcz 
stworzonego dla ciebie”.

–   Może   kiedyś   tak   rzeczywiście   było.   –   Pogłaskała   go   po   policzku.   – 

Zmieniłam się, odkąd cię poznałam. Nawet Chris to zauważyła.

Jake   odsunął   ją   od   siebie,   jakby   chciał   porównać   dziewczynę   w   złotych 

pantofelkach,   którą   spotkał   na   lotnisku   w   Adelajdzie,   z   tą,   która   nie   dbając   o 
makijaż uśmiechała się, patrząc na niego oczyma pełnymi miłości.

background image

– Może naprawdę się zmieniłaś!
– Myślę, że zawsze taka byłam, tylko nie zdawałam sobie z tego sprawy. Kiedy 

tylko zobaczyłam Ruperta, zrozumiałam, że nigdy go nie kochałam, przynajmniej 
nie tak, jak ciebie. Uważałam jednak, że nie wypada wygarnąć mu tego prosto w 
oczy w chwilę po tym, jak wysiadł z samolotu.

– Czy dlatego powiedziałaś Val, że jesteście zaręczeni?
– O, przepraszam – sprostowała. – To ty się z tym wyrwałeś.
– Ale nie zaprzeczyłaś. – Jake miał głupią minę.
– Bo nie mogłam. Obiecałam Rupertowi, że się zastanowię, więc nie mogłam 

dać mu publicznie kosza. A swoją drogą, nie sądziłam, że ma to dla ciebie jakieś 
znaczenie. Wyglądało na to, że jesteś zainteresowany Val.

– Val? – zdumiał się Jake.
– No, a ta planowana wspólna podróż dookoła świata? – wypomniała mu.
– Wspólnie tylko planowaliśmy szczegóły. Val chce odbyć samotny rejs, a ja 

tylko doradzałem jej, co powinna zabrać. Kiedy zobaczyłem cię z Rupertem, omal 
nie udławiłem się kolacją. Byłem wprost chory z zazdrości. Nie zdawałem sobie 
sprawy, że jestem zdolny do tak prymitywnych odruchów. Myślałem, że go zabiję, 
a ciebie zawlokę w jakiś kąt, gdzie będę się z tobą kochał jak wariat. – Pokręcił 
głową. – A ty myślałaś, że chodzi mi o Val! Skąd ten pomysł?

– Bo ona ma długie nogi – broniła się Phyllida. – No i zna się na żeglarstwie.
–   To   prawda   –   przyznał   Jake.   –   Jednak   umiejętność   odróżnienia   bomu   od 

pompy zęzowej nie może konkurować z parą gniewnych, piwnych oczu. Val to 
miła dziewczyna i bardzo ją lubię, ale nie chciałbym spędzić z nią roku na jachcie.

– To samo powiedziała Chris.
– A więc wygadałaś wszystko Chris? – droczył się.
– Z początku wszystkiemu uparcie zaprzeczałam, ale tak mnie maglowała, aż 

wydusiła ze mnie wszystko. Przysłała mnie tutaj z poleceniem, żebym nie wracała, 
dopóki   oboje   nie   przestaniemy   się   głupio   zachowywać.   Oświadczyła,   że   jest 
absolutnie przekonana, że mnie kochasz.

– Mądra Chris – powiedział Jake i pocałował Phyllidę. – Czy możemy już do 

niej pojechać i powiedzieć, że miała rację?

Phyllida niechętnie oderwała się od Jake’a. Wstała i przeciągnęła się z lubością.
Niebo przybrało barwę kobaltu, słońce raziło ją w oczy. Wszystko stało się 

jaśniejsze, bardziej wyraźne, jakby rozpromienione radością – kołyszące się łodzie, 
fale i nawet wiatr.

Z uśmiechem pocałowała Jake’a i trzymając się za ręce, poszli pomostem ku 

background image

brzegowi, żeby podzielić się z Chris i Mikiem dobrą nowiną.

Na   przystań   wrócili   w   niespełna   trzy   godziny   później.   Rozradowana   Chris 

usiłowała nakłonić ich, żeby zostali, ale Jake i Phyllida mieli zupełnie inne plany.

Słońce   złociło   późne   popołudnie,   kiedy   „Ali   B”   odbił   od   pomostu   i   pod 

pełnymi żaglami skierował się na południe, w stronę zatoki Memory.


Document Outline