background image

Jessica Matthews 

 

Skarb Boydów 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

 

– Czy jest tu może lekarz albo pielęgniarka? – rozległo się z głośnika w sklepie Batesa.   
Rachel Wyman zamarła. Stała akurat w dziale z farbami i zadała sobie pytanie, dlaczego 

los  nie  zostawi  jej  w  spokoju  i  nie  pozwoli  wylizać  się  z  ran.  A  tak  liczyła  na  to,  że  w 
maleńkiej  mieścinie,  oddalonej  setki  kilometrów  od  jej  starych  kątów,  zapomni,  że  jest 
pielęgniarką.   

A  raczej  że  nią  była,  poprawiła  się,  ale  nie  zmieniło  to  ironicznej  wymowy  obecnej 

sytuacji.  Ledwie  dwadzieścia  cztery  godziny  temu  oddała  swą  plakietkę  identyfikacyjną  i 
symbolicznym  gestem  odwiesiła  stetoskop.  I  oto  jakiś  głos  wzywają  do  powrotu  do  tego, 
czego nie była już w stanie znosić.   

W jej głowie inny, cichy głos prowokował: Nie musisz nigdzie iść. Nikt się nie dowie. No 

tak, ale ona sama wie...   

– Proszę zgłosić się jak najszybciej do działu „Ogród”. Słysząc drugie wezwanie, Rachel, 

sama  nie  wiedząc  kiedy,  ruszyła  ku  wschodniej  części  budynku.  Cóż,  mogła  była  inaczej 
wypełnić sobie czas oczekiwania na spotkanie z babcią.   

Kazała  milczeć  swojemu  wewnętrznemu  głosowi.  Po  co  od  razu  wyobrażać  sobie 

najczarniejszy  scenariusz?  Ale  łatwiej  to  powiedzieć  niż  zrobić.  Otaczała  ją  rozmaitość 
sprzętów  zachęcających  do  wypróbowania  sił  w  domowych  i  przydomowych  pracach.  W 
ciągu swojej zawodowej kariery widziała mnóstwo groźnych obrażeń, których powodem były 
właśnie narzędzia. Książkę mogłaby na ten temat napisać.   

Wciągnęła  powietrze,  jakby  spodziewała  się  poczuć  znajomą  woń  szpitalnych  środków 

do dezynfekcji. Ale wokół unosił się tylko zapach farb i trocin. Przyspieszyła kroku.   

Uderzył  ją  brak  kupujących  w  sklepowych  alejkach.  A  zaraz  potem  usłyszała  krzyk 

dziecka gdzieś w tle. Skuliła ramiona i zatkała sobie uszy. Przebiła się przez grupkę gapiów i 

pracowników sklepu, którzy zakorkowali przejście. Sępy, pomyślała wściekła, co za sępy! 

– Proszę mnie przepuścić.   
Ludzie  odstąpili  bez  słowa,  usłyszeli  chyba  jej  nie  znoszący  sprzeciwu  ton.  Zobaczyła 

teraz  chłopca  w  zielonych  szortach.  Leżał  na  podłodze  między  kosiarkami  do  trawy  i 
stojakiem  z  narzędziami  ogrodowymi.  Na  nim,  pod  kątem  dziewięćdziesięciu  stopni,  leżały 
grabie z drewnianym trzonkiem, tkwiąc zębami w jego gołym udzie.   

Obok  klęczała  brunetka,  zapewne  jego  matka,  sądząc  po  jej  przerażonej  twarzy  i 

podkrążonych oczach. Przez ramię zaglądała jej wystraszona dziewczynka. Dwaj pracownicy 
sklepu – nastoletni chłopak i mężczyzna w średnim wieku – stali równie przerażeni.   

Rachel przykucnęła obok chłopca.   
– Czy ktoś wezwał karetkę? 
Starszy  mężczyzna,  Bob  Myles,  kierownik  działu  ogrodowego,  odetchnął,  słysząc  jej 

opanowany głos.   

– Tak. Zaraz tu będą. Możemy coś dla niego zrobić? 
–  Najlepiej  dać  mu  spokój,  proszę zabrać  tych  ludzi.  –  Zanim  sama  kazała  się  odsunąć 

background image

ciekawskim, gruby męski głos huknął, przekrzykując szepty i spekulacje: 

– Koniec przedstawienia. Proszę wracać do swoich zajęć.   
Tłum  rozstąpił  się  jak  Morze  Czerwone,  ukazując  jej  rudowłosego  mężczyznę,  którego 

nie widziała, odkąd skończyła siedemnaście lat i którego nie spodziewała się już zobaczyć.   

Tak, to jest Nicholas Sheridan, a jakże.   

Na ułamek sekundy zastygła w bezruchu. Na ułamek sekundy ich spojrzenia skrzyżowały 

się, i to ona przerwała jak najszybciej ten kontakt. Rozpoznał ją? Modliła się, by nie zdążył. 
Powrót  do Hooper nie był dla niej  łatwy.  Spaliła za sobą przeszłość, która była niegdyś jej 
świetlaną  przyszłością.  Zderzenie  z  kimś,  za  kim  sukces  podążał  jak  cień,  nie  było  jej 
potrzebne.   

Nie zakończyła jeszcze swojej cichej modlitwy, kiedy kierownik działu odezwał się: 
– Doktor Sheridan! – Ulga na jego twarzy była tak wielka, jak spadek napięcia na twarzy 

matki. – Jak to dobrze! 

Nicholas  Sheridan  został  lekarzem?  Pod  wpływem  tej  informacji  Rachel  zapragnęła 

rozpłynąć się w powietrzu.   

–  Wpadłem  po  gwoździe.  Szczęśliwy  przypadek.  –  Nick  przykucnął  obok  Rachel  i 

przyjrzał się chłopcu. ‘ 

– Co się stało mojemu staremu kumplowi? Co, Kevin? 
– Powinien pan dodać „znowu”, doktorze – odezwała się matka chłopca z rezygnacją w 

głosie.   

–  Brakowałoby  mi  czegoś,  gdybym  raz  w  tygodniu  nie  widział  w  gabinecie  albo  w 

szpitalu kogoś z rodziny Pearsonów.   

Obecność  lekarza  uspokoiła  wszystkich.  Matka  Kevina  nie  odchodziła  już  od  zmysłów, 

personel sklepu poczuł się pewniej.   

– No, zobaczmy, co się znów stało – dodał lekarz. Pacjent w jednej chwili zawył.   
– Nie dotykaj! – krzyknął.   
– Nie będę – uspokoił go Nick. – Chcę tylko popatrzeć. A ty się nie ruszaj, dobra? 
Rachel przesunęła się bliżej młodego sprzedawcy. Jeszcze chwila i Nick mógłby ją o coś 

zapytać.   

– Potrzebna nam apteczka pierwszej pomocy i coś do unieruchomienia nogi – oznajmiła.   
– Deska wystarczy? 
– Świetnie. Jakieś sześćdziesiąt centymetrów.   
Brad,  bo  tak  brzmiało  imię  sprzedawcy,  oddalił  się.  Rachel  przyglądała  się,  jak  Nick 

prowadzi badanie. Miał zdolne ręce, tak mówiło się o nim, kiedy grał w piłkę. Ale jak widać, 
jego  talent  nie  ograniczał  się  do  koszykówki.  Posiadał  jakiś  wewnętrzny  zmysł  dotyku, 
niezależnie  od  tego,  czy  sięgał  po  śrubokręt,  czy  też  przesuwał  ptasie  gniazdo  w 
bezpieczniejsze miejsce na drzewie.   

Matka Kevina użalała się: 
–  Mówiłam  im,  żeby  nie  latali,  ale  czy  oni  mnie  słuchają?  –  Spojrzała  na  swoją  córkę, 

która teraz łaskawie spokorniała.   

Dziewczynce  brakowało  z  przodu  dwu  zębów,  miała  podrapane  kolana.  Posiadała 

background image

wszelkie znaki szczególne chłopczycy. I to szczęśliwej chłopczycy, Rachel poszłaby o zakład.   

–  Mogło  być  dużo  gorzej  –  zauważyła,  zapomniawszy,  że  chciała  być  niewidzialna.  – 

Grabie mogły mu przebić płuca albo brzuch, albo mógł na przykład stracić oko.   

Matka Kevina otworzyła usta na te rewelacje.   
– Musimy czymś usztywnić nogę i ustabilizować grabie – odezwał się Nick.   
– Już niosą – odparła krótko Rachel.   
I  zaraz  znalazł  się  obok  niej  Brad.  Przybiegł  z  deską  i  apteczką,  i  z  triumfalną  miną. 

Rachel natychmiast zajrzała do apteczki i wyjęła z niej zwój bandażu. Czuła, że oczy Nicka 
śledzą każdy jej ruch.   

– Jestem pod wrażeniem – mruknął. – Wyprzedza pani moje myśli.   
W  normalnej  sytuacji  jej  dusza  wypełniłaby  się  radosną  satysfakcją.  Teraz  pragnęła 

jedynie zaszyć się w kącie.   

–  Już  panu  schodzę  z  drogi,  doktorze  –  rzekła  uprzejmie,  wyciągając  do  niego  rękę  z 

bandażem.   

Położył jej dłoń na ramieniu.   
– Proszę zostać. Przyda się dodatkowa para rąk. Przysiadła na piętach, rozczarowana, że 

jej plan ucieczki nie wypalił.   

–  Niedługo  będzie  lepiej  –  obiecał  Nick  Kevinowi.  –  Zaraz  damy  ci  coś 

przeciwbólowego. Wytrzymasz jeszcze chwilę? 

– Ja... spróbuję.   
Nick poklepał chłopca po ramieniu.   
– Zuch z ciebie. Jechałeś już kiedyś karetką? Chłopiec pokręcił głową.   
–  No  widzisz,  to  dzisiaj  wreszcie  się  przejedziesz.  Kumple  będą  ci  zazdrościć.  –  Nick 

stanął  obok  kosiarek  do  trawy  i  narzędzi.  –  Nie  dałoby  się  tego  przesunąć?  Potrzeba  nam 
więcej miejsca.   

Bob  i  Brad  natychmiast  zabrali  się  do  roboty.  Zgrzyt  ciągniętego  po  betonie  sprzętu 

dzwonił w uszach Rachel.   

– Ma pani jakieś medyczne wykształcenie? – spytał Nick.   
– Jakieś tam. – Rachel grzebała w apteczce w poszukiwaniu plastra. Cieszyła się, że nie 

musi patrzeć Nickowi w twarz. Może przesadza, ukrywając swój zawód, ale liczyła się z tym, 
że wyjawienie go pociągnęłoby za sobą lawinę pytań.   

– Wydaje mi się, że skądś panią znam – rzucił mimochodem.   
Zabrakło  jej  powietrza.  Żeby  już  przyjechała  ta  karetka!  Gdy  dołączył  do  nich  Brad, 

Rachel odetchnęła.   

– Nie wyjmiecie mu grabi z nogi? – zdziwił się.   
Kevin głośno jęknął, mając przed oczami tę ponurą wizję.   
– Absolutnie nie – przesądził Nick. – Zrobi to chirurg, w trochę lepszych warunkach. Nie 

chciałbym  mu  bardziej  zaszkodzić.  –  Podniósł  wzrok.  –  Ale  trzeba  coś  zrobić  z  trzonkiem, 
wyjąć go albo skrócić.   

– Po co? – spytał Brad z czystej ciekawości.   
– Żeby łatwiej go było transportować – wyjaśnił Nick.   

background image

– Zaraz przyślę kogoś z piłką – odparł kierownik. – Mamy tu taką, co wchodzi w drewno 

jak nóż w masło.   

Rachel  usłyszała  dumę  w  jego  głosie.  Była  przekonana,  że  właśnie  wyrecytował  im 

fragment  mowy  do  klienta.  Kierownik  udał  się  szybko  do  telefonu,  wykręcił  numer  i 
pośpiesznie przekazał zlecenie.   

– Będzie bolało? – Po twarzy Kevina spływały łzy.   
– Będziemy bardzo delikatni – zapewniła go Rachel. Nick policzył do trzech i podniósł 

nogę  chłopca,  tyle  tylko  by  Rachel  zdołała  podłożyć  pod  nią  deskę.  Potem  unieruchomili 
nogę, obwiązując ją wraz z deską elastycznym bandażem.   

–  Naprawdę  jest  pani  dobra  –  rzekł  Nick,  przytrzymując  deskę,  gdy  Rachel  owijała  ją 

jeszcze gazą.   

– Dziękuję.   
– Od niedawna w naszym mieście? – spytał.   
– Mniej więcej.   
– Szuka pani pracy? 
– Nie – odparła. – Mam pracę.   
Szczęśliwie  dla  niej  w  tym  momencie  przyjechała  karetka.  Rachel  odciągnęła  na  bok 

siostrę Kevina. Czuła, że dziewczynka wymaga ciepłego uścisku. Przyglądały się razem, jak 
pielęgniarze przykrywają Nicka, Kevina i jego mamę płachtami plastikowej folii.   

– Co oni robią? – spytała dziewczynka.   
–  Chronią  ich  przed  odpryskami  drewna  i  pyłem  –  odparła  Rachel.  Jeden  z  mężczyzn 

uruchomił elektryczną piłę, która pracowała bardzo krótko i zaraz umilkła.   

– Jak ci na imię? – zapytała Rachel.   
– Sunny. To zdrobnienie od Sonji. Ja wolę Sunny. Obserwowały teraz, jak pielęgniarze 

przygotowują  Kevina  do  transportu.  Nick  był  skupiony  na  pacjencie.  Rachel  miała  okazję 
przyjrzeć mu się, choć i tak robiła to ukradkiem.   

Nie  zmienił  się  wiele  od  ich  ostatniego  wspólnie  spędzonego  lata.  Jego  ciemne  oczy  w 

dalszym ciągu miały w sobie ten błysk, który zamienia przeciętne w nadzwyczajne. Zawsze 
był wysoki jak na swój wiek, podobnie jak ona. Ale przez minione lata różnica między nimi 
powiększyła  się  znacznie.  Dlaczego  los  skrzyżował  znowu  ich  drogi  w  tym  szczególnym 
momencie jej życia? Po co jej ten mężczyzna, w którego słowniku nie ma miejsca dla wyrazu 
„porażka”? 

Kiedy  byli  młodsi,  bardzo  lubił  się  z  nią  drażnić.  Już  czuła,  jak  łatwo  utarłby  jej  teraz 

nosa. We wszystkim ją wyprzedzał, we wszystkim był lepszy. Do tego też inspirował innych i 
tego po nich oczekiwał.   

Mężczyźni przenieśli tymczasem Kevina na nosze. Rachel zobaczyła, że matka rozgląda 

się za Sunny. Puściła dłoń dziewczynki, która pobiegła do matki, potem odwróciła się jeszcze 
i pomachała. Rachel przesłała jej uśmiech i uniosła kciuk do góry, wdzięczna, że jej udział w 
tym  małym  dramacie  dobiegł  końca.  Nadszedł  czas,  by  się  po  cichu  zmyć.  Może  za  kilka 
tygodni,  gdy  się  psychicznie  zregeneruje,  będzie  gotowa  odnowić  stare  znajomości.  Może 
później. Na pewno nie teraz.   

background image

Znalazła  wzrokiem  swoją  torebkę,  przeniesioną  na  bok  zapewne  przez  Brada.  Nie 

oglądając się za siebie, zarzuciła ją na ramię i ruszyła do wyjścia. Nie zdążyła jeszcze pchnąć 
szklanych drzwi, kiedy z tyłu dobiegło ją wołanie.   

– Rachel! 
Wytrącona  z  równowagi,  zakręciła  się  na  pięcie  i  zobaczyła  Nicka.  Nie  mogła  nic 

wyczytać z jego twarzy, tylko po oczach zgadywała, że ją poznał.   

– Nie odchodź. Chciałbym z tobą porozmawiać. Odwrócił się, by zamienić kilka słów z 

personelem karetki.   

Rachel milczała. Nie zerknęła nawet na zegarek, a powinna sprawdzić, czy nie spóźni się 

na spotkanie z babcią. Kiedy jednak minuty mijały, a Nick nawet na nią nie spojrzał, nie była 
już niespokojna. Była wściekła.   

Tak,  to  do  niego  podobne.  Wydaje  polecenia  i  oczekuje  posłuszeństwa.  Nie  będzie  na 

niego czekać, ma ważniejsze sprawy. Poza tym wcale nie ma ochoty z nim rozmawiać. Mógł 
rozkazywać  jej,  kiedy  byli  dziećmi,  teraz  niech  sobie  rozkazuje  swoim  podwładnym  w 
szpitalu. Ona nie pasuje już do żadnej z tych kategorii.   

Okręciła  się  i  wymaszerowała  przez  drzwi  z  napisem  wyjście  prosto  na  zalany  słońcem 

parking.   

 

Nie czekała. W głowie mu się nie mieściło, że Rachel wykręciła mu taki numer. Przecież 

prosił ją, tym bardziej było to niewiarygodne. Może była z kimś umówiona? No to mogła go 
o tym poinformować, chociaż musiał przyznać, że nie dał jej szansy. Coś mu jednak w tym 
wszystkim nie grało.   

Usiłował  sobie  przypomnieć,  czy  rozstawali  się  przed  laty  w  gniewie,  i  odsunął  taką 

możliwość. Rachel nie należy też do ludzi, którzy chowają urazę. Może więc było jej przykro, 
że  nie  poznał  jej  od  razu?  Ale  nie  powinna  go  za  to  winić.  Ze  skaczącej  po  drzewach 
dziewczyny  stała  się  kobietą.  Jej  twarz  była  bardziej  wyrazista,  okulary  w  plastikowych 
oprawkach zastąpiła zapewne szkłami kontaktowymi. Zmienił się także jej głos, stał się nieco 
zachrypnięty. Za to kolor włosów pozostał ten sam. Poznał ją właśnie po tym szczególnym, 
rzadko spotykanym odcieniu.   

Był  tak  zirytowany,  że  potraktował  niegrzecznie  Hope  Maxwell,  pielęgniarkę  po 

pięćdziesiątce,  która  broniła  interesów  pacjentów  równie  zaciekłe  co  własnej  rodziny,  choć 
robiła wrażenie umęczonej.   

– Dlaczego nie widzę tu temperatury małej Jackson? Prosiłem, żeby notować co godzinę.   
Hope zanurkowała dłonią w kieszeni fartucha.   
–  Bo  nie  miałam  wolnej  sekundy  –  odparowała,  po  czym  odczytała  wynik  z  kartki:  – 

Niech pan się cieszy, że w ogóle zmierzyłam jej gorączkę. Brakuje dzisiaj rąk do pracy.   

– Znowu? – Nick odsunął na bok myśli o Rachel i skupił się na kwestii, która stawała się 

coraz większym problemem.   

– Znowu? – powtórzyła Hope ze zdumieniem. – A co, nie dotarło do pana jeszcze, że to 

już od dawna norma? 

Nick przeklął siarczyście pod nosem.   

background image

– A nasza administracja nie wie, że mogą nas za to pozwać do sądu? 
Hope wzruszyła ramionami.   
– Niech pan nie oczekuje ode mnie, że ja ich zrozumiem. Ja tu tylko sprzątam. Ale niech 

pan  wie,  że  jeśli  nie  przyjmą  kogoś  do  pomocy,  zmieniam  pracę.  Nie  myślałam,  że  to 

powiem,  ale  poziom  mojej  satysfakcji  zawodowej  spada  bardzo  szybko.  Nick  wziął  głęboki 

wdech.   

– Przepraszam. Wiem, że to nie pani wina. Cholerni głupcy – mruknął.   
– Jestem jeszcze potrzebna? – spytała Hope.   
– Jak przywiozą tu chłopca Pearsonów, niech się pani postara, żeby się czymś zajął. To 

żywe srebro.   

– Spróbuję, więcej nie mogę obiecać.   
– Wiem. Proszę spróbować. – Ruszył do wyjścia, ale jeszcze coś go zatrzymało. – I nie 

obiło się pani o uszy, że szpital zatrudnia nowe pielęgniarki? 

– Nie słyszałam. Gdyby pan trafił na jakąś pielęgniarkę, mam nadzieję, że przyśle ją pan 

do nas.   

– Postaram się.   
Czuł się zawiedziony. Sunąc przez cichy o tej porze oddział nagłych wypadków, zobaczył 

Dylana  Gowera,  który  pracował  tam  w  weekendy.  Siedział  rozparty  w  fotelu  w  recepcji,  z 
rękami założonymi za głową. Obraz kompletniej beztroski.   

Dylan  był  kilka  lat  starszy  od  Nicka.  Miał  włosy  w  kolorze  piasku  i  nosił  szkła  bez 

oprawy.   

– Gdzie tak pędzisz? – zawołał.   
Nick zwolnił, zły, że jego pogoń za Rachel tak bardzo rzuca się w oczy.   
– Nigdzie.   
– Doskonale  cię  rozumiem. Tak ładnie na dworze, że grzech siedzieć w tym  sterylnym 

więzieniu. Jakie masz plany? 

Nick zmienił kierunek i ruszył w stronę wysokiego kontuaru. Oparł na nim łokcie.   
– Szukam kogoś.   
Dylan wyszczerzył zęby w uśmiechu.   
– To znaczy kobiety.   
– Skąd wiesz? 
– Naprawdę powinieneś zostawić kilka wolnych dziewczyn dla reszty kawalerów w tym 

szpitalu.   

Nick zaśmiał się.   
–  Stary,  to  by  ci  nic  nie  dało.  W  godzinach  pracy  nie  wyskoczysz  na  randkę,  a  po 

godzinach ulatniasz się z miasta.   

– Zostałbym, jak by mi się tutaj ktoś trafił.   
– Taa, pewnie – zakpił Nick. – Powiedział pan doktor pracoholik. Ale powiem ci, szukam 

dawnej znajomej.   

– Tej laski ze sklepu z narzędziami? Nick zmrużył oczy.   
– Tak. Skąd wiesz? Dylan zarechotał.   

background image

– Pielęgniarze wszystko wyśpiewają za pączki, nie wiedziałeś? Podobno niezła sztuka.   
– Owszem. Dość wysoka, brązowe włosy – zgodził się Nick, celowo bagatelizując. Nie 

wspomniał  o  rudych  pasemkach,  ani  że  jej  oczy  mają  identyczny  odcień  brązu  co  melasa, 
którą jej babka dodaje do pierników. Obawiał się, że Dylan wyśmiałby jego romantyczność i 
prędko by nie przestał mu dogryzać.   

– Połowa kobiet tak wygląda. Jakieś cechy szczególne? Na przykład obrączka? 
– Nie. – Nick nie zauważył nawet pierścionka.   
– Gdzie masz się z nią spotkać? 
– Nigdzie – przyznał niechętnie. – Wyszła, zanim mogliśmy pogadać.   
– Nie bierz tego do siebie – powiedział Dylan. – Może była umówiona. Zadzwoń do niej.   
–  Chciałbym,  tylko  nie  wiem,  gdzie  się  zatrzymała.  –  Był  przekonany,  że  Rachel 

zamieszkała w domu  Hester i  Wilbura Wymanów, swoich dziadków. Tyle że nie mieli tam 
automatycznej sekretarki i nie mógł zostawić wiadomości.   

– Powiedziała, że ma już pracę – ciągnął Nick. – Nie słyszałeś, żeby przyjmowali nowe 

pielęgniarki? 

Dylan pokręcił głową.   
– Zawsze ostatni się o wszystkim dowiaduję. Ale skąd wiesz, że jest pielęgniarką, skoro 

nie widzieliście się kawał czasu? 

–  Obserwowałem,  jak  się  zajęła  chłopakiem  Pearsonów.  Wiem,  że  kiedyś  miała  takie 

plany.   

– Jeśli tu pracuje, łatwo ją wyśledzisz. Zapytaj w poniedziałek w personalnym.   
– Jasne. – Tak, właśnie tak, postanowił, pod warunkiem, że nie odnajdzie jej wcześniej. – 

Nie mogę pojąć, dlaczego zniknęła. – Nie rozumiał też, dlaczego nie dała mu jakiegoś znaku, 
kiedy Bob przywitał go po nazwisku.   

– Kobiety! – Dylan wyrzucił w górę ręce. – Może ta twoja Florence Nightingale nie była 

uszczęśliwiona  spotkaniem,  co?  –  Dylan  wstał  i  minął  Nicka,  poklepując  go  po  drodze  po 
plecach. – Nie martw się. Jeśli ta kobieta jest taka jak moje siostrzyczki, to pewnie chce się 
odpicować na spotkanie ze starym przyjacielem. Nie znasz kobiet? 

No tak, Nick zauważył, że Rachel była w szortach, ale nie mógł jej nic zarzucić. To on w 

swoich  przybrudzonych  dżinsach  wyglądał  podejrzanie.  Nie  mówiąc  o  tym,  że  dawno  nie 
widział się z fryzjerem.   

– Pewnie masz rację – odparł bez przekonania, bo nie znajdował innego zadowalającego 

go wytłumaczenia.   

–  Wiem.  A  teraz  idę  pokimać,  zanim  sobotni  rozbawiony  tłum  zamieni  to  miejsce  w 

najbardziej gorący lokal w mieście.   

Nick ruszył na parking. Postanowił zajechać do domu Wymanów i zapytać o Rachel. Jeśli 

faktycznie jest pielęgniarką, i nie zatrudniła się dotąd w Hooper General, szybko to naprawi. 
To grzech marnować taki talent.   

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

 

–  Szkoda,  że  marnujesz  swoje  zdolności,  Rachel.  Jeszcze  nie  jest  za  późno,  żebyś 

zmieniła zdanie.   

Zdenerwowała  się,  choć  nie  dała  tego  po  sobie  poznać.  Babcia  miała  jak  najlepsze 

intencje, ale ona była tym już zmęczona. Uśmiechnęła się półgębkiem.   

– Szkoda, że nie dostaję dolara za każdym razem, kiedy ktoś mi to mówi – zażartowała, 

chcąc rozładować sytuację. – Byłabym już bardzo bogata.   

–  Wiem,  kochanie.  –  Siedemdziesięciodwuletnia  Hester  pogłaskała  dłoń  Rachel.  – 

Obiecałam sobie i twojemu dziadkowi, że ani słowem nie skomentuję twojej decyzji. No i co? 
Nie bardzo mi się to udało.   

Rachel  uściskała  drobną  kobietę,  która,  poza  dwoma  siostrami,  była  teraz  jej  jedyną 

najbliższą rodziną.   

– Nie przejmuj się. Nie mam ci za złe. Hester wyśliznęła się z uścisku Rachel.   
– Kiedy my się oboje przejmujemy. Zawsze byłaś taka pełna entuzjazmu i tak łatwo się 

zawsze przystosowywałaś.   

Rachel też długo nie mieściło się to w głowie. Dopiero jakiś miesiąc wcześniej cały świat 

zawirował,  a  ona  się  pogubiła.  Nauczyła  się  jednej  rzeczy:  że  niczego  nie  można  sobie 
zaplanować.  Plany  to  marzenia  i  mogą  rozwiać  się  niczym  poranna  mgła,  które  podlegają 
kaprysom pijanych kierowców.   

– Uwierz mi. Wiem, co robię.   
Zabrzmiało to widocznie przekonująco, bo Hester pokiwała głową.   
– Nic już nie powiem. Widziałaś, w jakim stanie jest dom mojej siostry. Jeśli odechce ci 

się remontu, oboje z dziadkiem to zrozumiemy.   

Odnawianie stuletniego domu nie mieściło się dotąd w planach Rachel, do chwili, gdy go 

ujrzała.  Prężył  się  dumnie,  zarośnięty  zielskiem,  i  choć  nosił  na  sobie  oznaki  zapomnienia, 
zachowywał  pozory.  Nie  potrafiła  już  zostawić  go.  Był  umęczony,  zaniedbany,  zniszczony 
przez burze i wandali. Stanowił symbol tego wszystkiego, co nie wyszło w jej własnym życiu. 
Czuła, że łączy ją z nim subtelna więź, jakby ona i ten dom mieli bliźniacze dusze.   

– Babciu, będę miała zajęcie – powiedziała, świadoma wielkości zadania. – Tego mi teraz 

trzeba.   

– Skoro tak uważasz. – Hester odchrząknęła. – Nie mówiłaś, co na to wszystko Charles.   
Charles,  programista komputerowy,  był  szefem  systemu  informatycznego w jej szpitalu. 

W czasie trwającego tydzień szkolenia dowiedział się, że Rachel lubi muzykę bluegrassową i 
zaprosił ją na festiwal muzyki country. Zaczęli się coraz częściej spotykać i w końcu zostali 
parą.  Charles  był  miły  i  wyrozumiały.  Tylko  kiedy  był  zaabsorbowany  pracą,  czyli  prawie 
zawsze, był trochę roztargniony.   

Co  Charles  sądzi  ojej  postanowieniu?  Rachel  wątpiła,  by  do  najbliższego  czwartku,  bo 

zwykle spotykali się w czwartki, Charles w ogóle zorientował się, że nie ma jej w mieście.   

–  Zgodził  się,  że  powinnam  odpocząć  –  oznajmiła.  Prawdę  mówiąc,  nie  wierzył,  że 

background image

Rachel  rzuci  pracę,  nie  usiłował  zatem  wpływać  na  nią,  by  zmieniła  zdanie.  Swoją  drogą, 
chyba nigdy tego nie robił. Dawał Rachel absolutną wolność.   

– To miło. – Hester ożywiła się. – Pokazałabym ci ten garaż, ale wiesz, że dziadek ma 

bzika na punkcie punktualności.   

Rachel prowadziła babcię przez mroczne pokoje do frontowych drzwi.   
– Dam sobie radę.   
–  Skoro  tak...  Hydraulik  ma  zacząć  w  poniedziałek.  Masz  bieżącą  wodę,  a  dopóki  nie 

kupisz wanny, możesz wpadać do nas, we dnie i w nocy. Obawiam się tylko, że nie będzie ci 
wygodnie przebijać się na drugi koniec miasta.   

– Niewygody są nieuniknione przy remoncie. Hester wyszła na ganek i zatrzymała się.   
– Masz nasz numer? 
– Obok telefonu – zapewniła ją Rachel. – Zadzwonię, jak tylko będę czegoś potrzebować. 

Obiecuję.   

– Masz też klucze. – Rachel uniosła pęk kluczy i zadzwoniła nimi. – Dziadek je oznaczył, 

zadzwoń do niego, gdybyś nie mogła go rozczytać. Aha, jeden klucz do niczego nie pasuje.   

– Nie szkodzi – rzekła Rachel i szybko dodała: – Widziałam dzisiaj Nicka Sheridana.   
– Naprawdę? – Babcia była zaskoczona.   
– Taa. Nie wiedziałam, że tu wrócił i że jest lekarzem.   
– Chyba niedawno wrócił. Mówił ci coś? 
– Tylko cześć. – Po co wprowadzać Hester w szczegóły? 
– Na pewno się spotkacie, kochanie. – Hester ruszyła na schody. – Muszę już iść...   
– Gdyby przypadkiem do was dzwonił, nie mówcie mu, gdzie jestem. Nie mam ochoty na 

towarzyskie spotkania.   

Hester znowu zmarszczyła brwi.   
– A może Nick pomógłby ci stanąć na nogi? 
– Nie sądzę, babciu. Żeby się podnieść po Grace i Molly... – Nie mogła wydusić słowa 

„śmierć”, powiedziała tylko: – Muszę być sama. Dobrze? 

Hester opadły ramiona.   
– Dobrze. – Pogroziła Rachel palcem. – Jutro po mszy wpadniemy sprawdzić, jak sobie 

radzisz.   

Kiedy Hester ostrożnie pokonywała zmurszałe stopnie, a potem spieszyła do samochodu, 

Rachel  zamknęła  na  moment  oczy.  Oddychała  głęboko,  wyobrażając  sobie,  że  wokół  unosi 
się zapach świeżo skoszonej trawy, nagietków i opadłych płatków petunii, które miała zamiar 
zasiać. Spokój i cisza. Doskonała recepta na jej dolegliwości.   

Wtem niespodzianie jej myśli nawiedził Nick. Jest tak uparty, że może ją znaleźć, nawet 

jeśli babcia utrzyma jej adres w tajemnicy. Może liczyć najwyżej na kilka dni zwłoki, potem 
nieuchronnie Nick zjawi się pod jej drzwiami.   

Ciekawe,  czy  wciąż  cieszy  się  opinią  kobieciarza?  Babcia  na  bieżąco  informowała  ją  o 

jego studenckich podbojach. Kiedy Rachel zauważyła, że Nick nie nosi obrączki, pomyślała, 
że  do  tej  pory  nie  zdecydował  się  spędzić  życia  zjedna  kobietą.  Pewnie  nigdy  się  na  to 
zdecyduje...   

background image

Wymknęło jej się ciche westchnienie. Nie będzie o nim myśleć. Przede wszystkim trzeba 

doprowadzić dom do takiego stanu, by zrobił dobre wrażenie na przyszłym kupcu. I należy z 
tym zdążyć przed zimą, bo zimą rynek nieruchomości wyraźnie słabnie. Ciotka Matylda była 
dość  przewidująca,  by  zamienić  przestrzeń  nad  garażem  na  mieszkanie.  Dziadkowie  będą 
mieli jakiś dochód z wynajmu, a ona zajmie się w tym czasie domem, który odziedziczyli.   

Otworzyła drzwi garażu. Była tam  betonowa podłoga,  przy jednej  ze ścian ławeczka do 

pracy,  a  nad  wszystkim  unosił  się  zapach  benzyny  i  oleju.  Prowadzące  na  górę  schody 

zrobione  były  z  surowego  drewna  sosnowego.  Ruszyła  od  razu  na  górę.  Kiedy  znalazła 
właściwy klucz, klamka poddała się łatwo i Rachel stanęła na progu.   

Nie  było  tam,  jak  w  starym  domu,  zapachu  stęchlizny.  Wysłużona  kanapa  z  oryginalną 

złotozieloną  tapicerką  i  kwadratowy  stół  z  dwoma  krzesłami,  które  wyglądały  na  bardzo 
niewygodne,  zajmowały  większość  miejsca.  Na  prawo  znajdował  się  kąt  kuchenny  z 
kuchenką mikrofalową, małą lodówką i płytą grzewczą.   

Jedne  z  dwojga  drzwi  prowadziły  do  miniaturowej  łazienki,  za  drugimi  kryła  się 

sypialnia. Meble były tam stare i zużyte, na łóżku leżała miękka kapa.   

Na  widok  posłania  Rachel  poczuła  zmęczenie.  Wstała  tego  dnia  przed  świtem,  by 

dokończyć pakowanie. Potem kilka godzin podróży do Hooper, do tego przygoda w sklepie z 
narzędziami.  Położyła  się  na  łóżku,  przeciągnęła  i  zamknęła  Oczy.  Przysięgła  sobie,  że 
zacznie się rozpakowywać za pół godzinki.   

Jej  myśli  wędrowały,  kołysane  do  snu  ćwierkaniem  ptaków  za  oknem.  Na  pewno  nie 

zatęskni  za  piskiem  samochodów  ani  za  dźwiękiem  klaksonów  rozlegającym  się  o  każdej 
porze  dnia  bez  powodu.  Cieszyła  ją  perspektywa  prostego  życia,  z  dala  od  zarozumiałych 
lekarzy i skąpych administratorów.   

Zastanowiła  się,  jakim  lekarzem  jest  Nick.  Może  pozostał  draniem,  który  pod 

zewnętrznym urokiem skrywa nielichą apodyktyczność? 

Tak, pewnie tak, pomyślała, i zapadła w sen.   
– Kto śpi w moim łóżku? 
Melodyjny tenor poderwał Rachel w samą porę. Zobaczyła, że zbliża się ku niej wysoki 

cień. Przetoczyła się na drugą stronę łóżka, skoczyła na równe nogi i przyciągnęła do siebie 
poduszkę, którą zamierzała się bronić.   

–  Zaraz,  zaraz,  Rachel  –  odezwał  się  znów  mężczyzna,  podnosząc  ręce.  –  Coś  dzisiaj 

nerwowa jesteś.   

Na dźwięk swojego imienia pozbyła się resztek snu.   
–  Mylisz  się  –  rzuciła.  –  Właśnie  chciałam  sprawdzić,  czy  to  mieszkanie  nadaje  się  do 

wynajęcia.   

Nick wyprostował się.   
– Owszem, nadaje się. Ja je wynajmuję.   
– Żartujesz.   
Nick wsadził rękę do kieszeni i zadzwonił kluczami.   
–  Większość  mieszkań  do  wynajęcia  nie  ma  nowoczesnego  sprzętu  grającego  ani 

telewizora – zaznaczył. – Nie zauważyłaś ich? – Podszedł do komody. – W szufladzie są moje 

background image

ciuchy.   

Rozejrzała  się  po  pokoju.  Teraz  widziała  to,  co  umknęło  jej  zaraz  po  wejściu.  Na 

haftowanej serwetce na komodzie stała butelka męskiej wody kolońskiej, leżało kilka gazet i 
cążki  do  paznokci.  Naprzeciw,  na  nocnej  szafce,  leżała  sterta  kryminałów. 
Cytrusowo-korzenna  woń  wypełniająca  pomieszczenie  również  potwierdzała  słowa  Nicka. 
Mimo to Rachel wysunęła szufladę komody. Jej oczom ukazały się skarpetki i męskie gacie. 
Zamknęła szybko szufladę i zwiesiła głowę.   

O  mój  Boże!  Ona  faktycznie  spała  w  jego  łóżku!  A  co  gorsza,  od  tej  pory,  ilekroć  na 

niego spojrzy, będzie się zastanawiała, jakiego koloru jest jego bielizna tego dnia.   

– Nie rozumiem...   
Nick podszedł do łóżka i przysiadł na jego brzegu.   
–  Tu  nie  ma  co  rozumieć  –  oznajmił,  poklepując  materac.  Rachel  zignorowała  jego 

zaproszenie.   

– Trzy miesiące temu Hester odziedziczyła tę nieruchomość po siostrze...   
– Doskonale znam sytuację mojej babki.   
Nick rzucił jej spojrzenie, mówiące „daj mi skończyć”.   
– Przez ostatnie dziesięć lat życia Matylda zapuściła ten dom.   
Rachel zmrużyła oczy. Przecież o tym wie...   
– A jaka jest twoja rola w tym wszystkim? – spytała.   
– Twój dziadek zaproponował mi to mieszkanko miesiąc temu, kiedy wróciłem do miasta. 

Prosił, żebym w zamian pomógł w pracach remontowych.   

– Dlaczego ty? – spytała zdumiona. – Jesteś lekarzem. Nie masz chyba czasu.   
– Jestem na wezwanie co trzeci wieczór i w weekendy. Na nagłych wypadkach jest już 

lekarz, więc rzadko mnie wzywają.   

– No dobrze, ale nie masz kwalifikacji...   
– Kiedy byłem w college’u, zarabiałem na budowie. A twoja wersja? 
– Babcia prosiła mnie, żebym zajęła się tym domem. W głowie mi się nie mieści, że ani 

słówkiem nie wspomniała o tobie.   

Nick wzruszył ramionami.   
– Może nie wydawało jej się to istotne.   
Rachel  nie  mogła  się  z  tym  zgodzić.  Tak,  teraz  uświadomiła  sobie  jasno,  że  Hester 

dziwnie zareagowała na jej prośbę o utrzymanie jej adresu w tajemnicy przed Nickiem.   

– Czy mówiąc o pracy, miałaś na myśli ten remont? 
– Tak.   
– Długo masz zamiar zostać w Hooper? 
– Co najmniej do czasu, kiedy dom będzie gotowy.   
– A potem? – dopytywał się.   
– Po co tyle pytań? 
– Staram się być towarzyski.   
–  Nie  przyjechałam  tu,  żeby  się  udzielać  towarzysko  –  rzekła  cierpko.  Koniec  z 

wymarzoną  samotnością  i  szansą  na  przemyślenie  swojego  życia.  –  I  nie  potrzebuję 

background image

pomocnika.   

– Mówiąc szczerze, wcale nie cieszy mnie to bardziej niż ciebie.   
– Tak? 
–  Nigdy  się  nie  zgadzamy.  Nie  potrafiliśmy  nawet  dojść  do  porozumienia  w  sprawie 

koloru budki dla ptaków.   

– Nigdy nie pytałeś mnie o zdanie. Narzucałeś swoją opinię.   
– Bo zazwyczaj mój pomysł był lepszy. Rachel zaśmiała się drwiąco.   
– To twój pogląd. W każdym razie nasze małe nieporozumienia nigdy nie powstrzymały 

cię przed nachodzeniem mnie.   

Nick wyszczerzył zęby.   
– Chyba nie. No, czemu chcesz się sama męczyć z domem? Nie miała ochoty wyjawiać 

mu powodów, mimo że był po prostu szczerze zdziwiony. Zrobił tę swoją upartą minę, którą 
znała z przeszłości. Ta mina mówiła jej, że Nick nie ustąpi. Jedno było pewne: nie mogła go 
wyrzucić.   

Im  dłużej  rozmyślała  nad  nowym  obrotem  sprawy,  tym  więcej  dopatrywała  się  w  nim 

machinacji babki.   

– A ty? Dlaczego się zgodziłeś? – spytała. – Skoro stać cię na takie elektroniczne gadżety, 

to chyba mogłeś sobie wynająć lepsze mieszkanie albo kupić dom? 

– Przykro mi, muszę rozwiać twoje złudzenia. Jestem po uszy w długach. To z powodu 

studiów.  A  jeśli  chodzi  o  gadżety,  to  kupiłem  je  z  oszczędności.  Niektórzy  oszczędzają  na 

samochód, ja na to.   

Najwyraźniej Nick potrzebował tej roboty tak samo jak ona. Tyle że każde z nich miało 

swoje powody.   

– I co teraz zrobimy? – spytała.   
– Jedyne, co możemy zrobić, to pracować razem. Sądzę, że wtedy migiem doprowadzimy 

ten dom do użytku.   

Miała  wątpliwości.  Z  drugiej  strony  wiedziała,  że  pieniądze,  które  babka  odziedziczyła 

wraz  z  domem,  kiedyś  się  skończą.  Rachel  nauczyła  się  dawno  temu  tak  mocno  rozciągać 

dolara, aż piszczał.   

–  Współpraca  oznacza,  że  żadne  z  nas  nie  podejmuje  decyzji  bez  udziału  drugiego  – 

oświadczyła.   

– O, Rachel ma charakterek – rzucił z błyskiem w oku.   
– Dorosłam – wyjaśniła. – A co do moich warunków...   
–  Nie  wiem,  czy  masz  prawo  je  stawiać.  –  Uniósł  ręce  pojednawczo.  –  Zgadzam  się 

konsultować z tobą ważne decyzje.   

Zmrużyła oczy niezadowolona.   
– Co rozumiesz przez „ważne”? 
– Na przykład wyburzanie ścian, powiększanie kuchni.   
–  Dobrze.  –  Częściowo  usatysfakcjonowana,  ruszyła  do  drzwi.  –  Zostawię  cię  teraz, 

muszę się rozpakować.   

– Nie zostaniesz? Starczy tu miejsca dla nas dwojga. Ja będę spał na kanapie.   

background image

Tak bardzo pragnęła samotności, że chętniej rozbiłaby namiot na podwórku.   
– Nie, dziękuję.   
–  Bieżąca  woda  jest  tylko  na  piętrze  –  uprzedził  ją.  –  Hydraulik  pokaże  się  dopiero  za 

dwa tygodnie.   

– Babcia mówiła, że w poniedziałek.   
– Dzwonił dziś rano i zmienił plany.   
– No to będę jeździć na drugi koniec miasta.   
– Rachel, na Boga – rzekł zirytowany. – Nie zachowuj się jak idiotka. Możesz korzystać z 

mojego prysznica.   

Nie  miała  ochoty  widywać  go  częściej  niż  to  konieczne,  jednak  jego  propozycja 

zdecydowanie miała sens.   

– Dobra. Dziękuję.   
– Nie będę cię krępował – stwierdził. – Wychodzę i wracam o różnych porach – dodał.   
– Sądziłam, że wolny czas poświęcasz domowi. – Coś jej przyszło do głowy. – Aha, czyli 

wciąż jesteś Romeo.   

– Zazdrosna? – spytał.   
Gwałtownie  zaprzeczyła.  Nick  zawsze  gonił  za  ładnymi  dziewczynami,  nie  przejmował 

się, co miały w głowie. Ona akurat nie zaliczała się do ładnych.   

– No wiesz! 
Godzinę  później  ubrania  Rachel  znalazły  się  w  służbówce,  gdzie  mieszkała  kiedyś 

kucharka.  Był  to  średniej  wielkości  pokój  z  dużym  łóżkiem,  komodą  i  dwoma  szafkami 

nocnymi.  Stary  dom  nie  był  wyposażony  w  klimatyzację.  Małe  okienko  w  salonie  nie 

zapewniało  chłodu.  O  szóstej  po  południu  temperatura  w  domu  nie  spadła  ani  o  stopień, 
chociaż przez okno wpadał lekki wiatr. Rachel marzyła o prysznicu.   

Niestety,  Nick  był  w  domu,  a  ona  nie  miała  ochoty  znowu  do  niego  pukać.  Upchnęła 

walizki  do  szafy  i  poszła  do  kuchni  napić  się  czegoś  zimnego.  Na  widok  stojącego  w 
drzwiach mężczyzny serce skoczyło jej do gardła.   

– Nie rób tego więcej! – wrzasnęła, czekając, aż jej tętno powróci do normy.   
Nick uśmiechnął się niewinnie.   
– Czego? Stoję, nic nie robię. Gorąco, co? 
– Wiem. Dlatego wychodzę. Chcesz czegoś? 
– Zapraszam na kolację.   
–  Kolację?  –  Całe  popołudnie  nie  myślała  o  jedzeniu.  Zresztą  ostatnio  apetyt  jej  nie 

dopisywał.   

– Tak, kolację. To taki posiłek między lunchem i śniadaniem.   
– Nie jestem głodna.   
–  To  będziesz  patrzeć,  jak  jem  –  oświadczył.  –  Nie  znoszę  jeść  sam.  Jeśli  nie  chcesz 

pieczonego kurczaka, to może przynajmniej spróbujesz ciasta czekoladowego.   

Uwielbiała to ciasto. Wiedział, jak ją skusić.   
– U mnie jest klimatyzacja – dorzucił mimochodem. Czuła, że będzie tego żałować. Nie 

mogła  jednak  odmówić  sobie  deseru  i  odrobiny  chłodu.  Postanowiła  tylko,  że  wróci  do 

background image

swojego ukropu, gdy rozmowa zejdzie na niebezpieczny temat.   

– Dobra.   
Chwyciła czarne szorty i koszulkę z napisem Wichita State University. Bo skoro już tam 

idzie, pomyślała, to przy okazji weźmie prysznic.   

Kiedy  skubała  kurze  udko  i  sałatkę  z  pomidorów,  Nick  zaznajamiał  ją  z  pracami,  które 

zdołał już ukończyć.   

–  Kiedy  pozrywam  już  wszystkie  tapety,  chciałbym  także  zbić  stary  tynk,  stare  płyty 

gipsowe  wymienić  na  nowe.  Potem  można  się  zabrać  za  malowanie  czy  tapetowanie,  albo 
jedno i drugie.   

– Ależ to trudna robota! Chcesz wszystko zrywać? 
Nick  skinął  głową.  Traktował  swój  plan  poważnie.  Ona  widziała  to  jednak  inaczej  i 

przedstawiła mu swą propozycję.   

– Moim zdaniem prościej będzie robić jedno pomieszczenie po drugim, po kolei. Dzięki 

temu będzie można tam pracować i mieszkać.   

– Przecież nikt tam teraz nie mieszka – zauważył Nick. – Nie rozumiem, o co chodzi? 
O nic, pomyślała, wściekła, że jej pomysł został odrzucony. Chętnie wytoczyłaby przeciw 

Nickowi kilka argumentów,  powstrzymywała ją  tylko  świadomość,  że to  on zaczął  remont i 
nie powinna wchodzić mu w paradę. Co, oczywiście, nie znaczy, że jej się to podoba.   

Nick nawet nie zauważył, że ją zirytował.   
– Potem zabierzemy się za wykańczanie łazienki i przeniesiemy się na parter – ciągną], 

podsuwając jej ciasto. – Weź jeszcze kawałek.   

Odsunęła talerz. Tak, Nick się nie zmienił. W dalszym ciągu forsuje swoje pomysły aż do 

ich realizacji.   

– Jeden kawałek to wszystko, na co mogę sobie pozwolić – oznajmiła, wstając i zbierając 

ze stołu sztućce.   

– Wskakuj pod prysznic – powiedział Nick.   
– Dzięki – odparła dość oschle, zauważając, że Nick nie pozbył się także skłonności do 

organizowania życia innym.   

Stała  się  bardzo  niezależna,  zbyt  niezależna,  by  akceptować  bez  zastrzeżeń  jego  sposób 

bycia.  Tyle  się  między  nimi  pojawiło  napięcia,  że  nawet  była  ciekawa,  czy  kończąc  remont 

domu, będą ze sobą w ogóle rozmawiać.   

Dziwnie  się  czuła,  zrzucając  ubranie  w  pomieszczeniu  przesiąkniętym  wonią  wody 

kolońskiej Nicka, widząc jego przybory toaletowe na umywalce. W końcu pomyślała sobie, 
że  musi  przywyknąć.  Alternatywą  była  łazienka  dziadków,  czyli  też  cudza.  Na  jedno 
wychodzi.   

Akurat,  żachnęła  się.  W  pianie  płynu  pod  prysznic  dziadka  nie  czułaby  się  jak  w  jego 

objęciach.   

Po  kwadransie  wróciła  do  salonu.  Mokre  włosy  lgnęły  do  jej  głowy  w  naturalnych 

skrętach. Nick siedział na kanapie z nogami opartymi na małym stoliku i czytał gazetę. W tle 
sączyła się melodia w wykonaniu Kenny’ego G.   

– I co, lepiej? – spytał.   

background image

– O tak. – Nagle skrępowana ruszyła w stronę drzwi. – Muszę lecieć.   
– Masz jakieś plany na wieczór? 
– Nie...   
– Skoro żadne z nas nie ma żadnych planów, to może ponudzimy się razem? 
Przycupnęła  na  starym  fotelu.  Wcale  nie  było  jej  tak  spieszno  do  opuszczenia 

klimatyzowanego pokoju.   

Nick złożył gazetę i odszukał program telewizyjny.   
– Może coś obejrzymy? 
–  Wolałabym  posłuchać  muzyki.  Jest  cudowny,  prawda?  –  zauważyła,  mając  na  myśli 

saksofon Kenny’ego G.   

– To prawda.   
W milczeniu wsłuchiwała się w melodię i ogarnął ją wielki spokój. Kiedy płyta zamilkła, 

Rachel westchnęła.   

– Zmęczona? – spytał Nick.   
– Trochę. To był długi dzień.   
–  Widziałem,  że  nosisz  uniwersytecką  koszulkę  –  zaczął  znów.  –  Zrobiłaś  dyplom  w 

Wichita? 

To  wystarczyło,  by  zesztywniała.  Spokój,  który  towarzyszył  jej  jeszcze  przed  paroma 

sekundami, należał już do przeszłości.   

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

 

Zrobiłby wszystko, by wydusić z niej odpowiedź.   
– Nie udawaj, przecież widziałem cię w akcji.   
Napięcie z wolna opuszczało ją, pozostało tylko nieufne spojrzenie. Nick zobaczył w jej 

oczach, że to bolesny temat.   

– Skończyłam studia siedem lat temu – odparła wreszcie jakby wbrew sobie.   
– Pracowałaś potem w Wichita czy gdzieś wyruszyłaś? 
– Zostałam.   
Nie doczekawszy się szerszego komentarza, Nick dodał: 
– Gdzie pracowałaś? 
– Via Christi. W kampusie St Joseph.   
A  zatem  wciąż  jest  niezbyt  wylewna,  myślał  Nick.  Wiedział,  że  łatwiej  wyrwać  oporny 

ząb, niż wyciągnąć coś z Rachel, kiedy ona nie ma ochoty się zwierzać. Tak mocno zaciskała 
dłonie, że dziwił się, iż jeszcze nie uciekła. Być może wie, że to niczemu nie służy. Bo już ją 
znalazł.   

–  Najbardziej  chciałbym  być  lekarzem  rodzinnym  –  mówił  dalej,  licząc,  że  uspokoi  ją, 

opowiadając  o  własnych  doświadczeniach.  –  Myślałem  o  internie,  tyle  że  interniści  nie 
zajmują się porodami.   

– Teraz też chyba się tym nie zajmujesz.   
– Tylko dlatego, że to taki mały szpital – stwierdził. – Chociaż udało mi się przyjąć na 

świat parę maluchów, których mamy nie zdążyły pokonać trzydziestu mil do Joplin. A ty, co 
najbardziej lubisz w tej pracy? Nastąpiła chwila ciszy.   

– Chyba nie chcesz tego rzucić, co? 
Wahała się przez moment. Potem poddała się, głęboko wzdychając. Pomimo to Nick był 

przekonany,  że  nawet  jeśli  Rachel  otworzy  się  przed  nim,  nie  powie  mu  wszystkiego.  Co 
prawda wiedział też, że wojny wygrywa się, zwyciężając w kolejnych bitwach.   

– Pracowałam na nagłych wypadkach – wydusiła w końcu. Nick oparł się wygodnie, byle 

tylko jej nie speszyć.   

– A co cię przywiodło w te strony? 
– Już ci mówiłam – odrzekła, unikając jego wzroku. – Chcę pomóc dziadkom. A czemu 

ty wróciłeś? 

–  W  Hooper  brakuje  lekarzy,  mam  jakiś  dług  do  spłacenia.  Ale  to  nie  wszystko. 

Przyjechałem z powodu ojca.   

– Sądziłam, że umarł, kiedy byłeś dzieckiem.   
–  Popełnił  samobójstwo.  To  był  stres  po  traumie,  jaką  przeżył  w  Wietnamie.  Miałem 

wtedy trzy lata.   

– Czemu nic o tym nie wiedziałam? 
–  Stare  czasy.  Kiedy  miałem  sześć  lat,  dzieciaki  wołały  za  mną,  że  skończę  jak  mój 

ojciec,  bezużyteczny  psychol.  Pamiętam,  jak  tamtego  dnia  pognałem  do  domu  zapłakany. 

background image

Matka powiedziała mi wtedy, że kiedy ojciec wrócił z Wietnamu, chciał żyć jak dawniej. Ale 
już nie potrafił.   

Zamilkł.  Miał  to  wszystko  przed  oczami,  jakby  były  to  wydarzenia  sprzed  tygodnia. 

Widział tulącą go matkę, która pokazuje mu fotografie ojca i opowiada o jego marzeniach.   

– Powiedziała mi, żebym się starał, a ojciec będzie ze mnie dumny – zaczął znowu.   
– A zatem przez cale życie bardzo się starałeś.   
– Mniej lub więcej.   
– Udało ci się, bez dwu zdań. Wszyscy cię podziwiali. Twarz Nicka rozświetlił uśmiech.   
– Mów mi tak jeszcze.   
–  Żeby  ci  tylko  nie  uderzyło  do  głowy.  Zamierzasz  tu  zostać,  jak  już  wypełnisz  to 

zobowiązanie, czy ruszysz dalej? 

– Pewnie zostanę – odparł. – Mam duszę prowincjusza.   
– A twoja matka i siostry? Co się z nimi dzieje? 
–  Siostry  zamieszkały  w  różnych  częściach  Missouri,  a  matka  przeprowadziła  się  do 

Springfield.  Jesteśmy  więc dość blisko,  żeby się  widywać,  i  dość daleko od siebie,  żeby nie 
wchodzić sobie w drogę.   

– Czyli w zasadzie wszystko jest tak, jak chciałeś – powiedziała łagodnie. – Nie każdemu 

się udaje.   

– A co z twoją rodziną? – zapytał.   
–  Marta  mieszka  z  Evanem,  swoim  mężem,  w  Dallas.  Obie  z  Amy  są  pielęgniarkami. 

Amy  wychodzi  w  grudniu  za  mąż.  –  Na  myśl  o  bliskich  Rachel  rozpogodziła  się.  –  Ryan, 

narzeczony Amy, jest lekarzem, jak Evan. Możesz sobie wyobrazić, jakie ciekawe rozmowy 

prowadzimy przy stole.   

– Czyli siostry Wyman mają medycynę we krwi. Rachel spoważniała.   
– Chyba tak.   
– Rozumiem, że w tych rodzinnych spotkaniach tylko ty występujesz solo? 
– Jeśli chcesz wiedzieć, czy jest ktoś w moim życiu, odpowiedź brzmi „tak”. Charles jest 

głównym informatykiem w szpitalu.   

– Prędko się wybiera do Hooper? – Nick chętnie zobaczyłby tego gościa, którego wybrała 

sobie Rachel.   

– Nie umawialiśmy się. Ale na pewno was sobie przedstawię.   
– No to świetnie – rzekł jakby od niechcenia i szybko wrócił do spraw zawodowych: – W 

Hooper bardzo przydałaby się pielęgniarka z twoim doświadczeniem.   

– Nie – rzuciła raptownie i wzięła głęboki oddech. – To znaczy, nie mam teraz czasu.   
– Jeśli jesteś na urlopie bezpłatnym, na pewno coś wymyślimy.   
– Odeszłam z pracy. – Rachel skuliła ramiona. – Nie chcę o tym mówić.   
Ale on nie chciał na tym skończyć tematu, zwłaszcza że miał wrażenie, że zbliża się do 

zwycięstwa.   

– Przecież widzę, że coś się stało.   
– Nie wymyślaj, po prostu potrzebowałam zmiany. – Poderwała się i zaczęła chodzić po 

pokoju.  –  Masa  ludzi  zmienia  zawód.  Według  statystyk  każdy  z  nas  robi  to  trzykrotnie  w 

background image

całym życiu. Proszę cię, Nick, zostawmy to.   

Jej ton, bliski rozpaczy, kazał mu przestać drążyć.   
– Skoro tego chcesz...   
–  Proszę.  –  Skierowała  się  do  drzwi.  –  Naprawdę  jestem  zmęczona.  Dzięki  za  kolację. 

Następnym razem ja coś ugotuję.   

– Jutro? – spytał pełen nadziei.   
Jej twarz ozdobił cień uśmiechu.    \ 
– Pod warunkiem, że nie będziesz mnie molestować w sprawie pracy.   
Nick zmarszczył czoło.   
– Ciężki warunek, ale niech będzie. Odprowadzę cię.   
– Nie trzeba – zaprotestowała. – Muszę tylko przejść przez podwórko.   
Szedł za nią po schodach i na podwórko zacienione przez drzewa. W drodze towarzyszył 

im szept poruszanych wiatrem liści. Pod balkonem, przed kuchennymi drzwiami, stał wielki 
pojemnik na śmieci, czekając na odpady z remontu.   

– Czy wciąż zaglądają tu dzieciaki? No wiesz, że niby ciotka Matylda zakopała tu swoje 

skarby? – spytała Rachel.   

W  odpowiedzi  usłyszała  najpierw  dobrotliwy  śmiech,  a  potem  dowiedziała  się,  że  ta 

opowieść kusi nie tylko dzieci.   

– Dojrzali ludzie pytali mnie, czy przypadkiem nie trafiłem w domu Boydów na skrzynkę 

złota. Żartowali sobie, oczywiście. Ale kto by nie chciał znaleźć legendarnego skarbu? 

Rachel potrząsnęła głową.   
– Ciekawe, skąd się wzięła ta plotka.   
– Ktoś to wymyślił, a czas wszystko wyolbrzymił. Wziąwszy pod uwagę, że przez ostatni 

rok dom stał pusty, i tak się dziwię, że nikt się tu nie wśliznął i nie rozebrał go na części.   

– Tak, co za szkoda! – Rachel  omal się nie zakrztusiła ze śmiechu. – No wiesz, gdyby 

ktoś zburzył ściany, bylibyśmy do przodu z naszym planem.   

–  Aha.  –  Nick  otworzył  drzwi  i  zapalił  światło.  Dopiero  potem  pozwolił  jej  wejść  do 

środka. – Nie zapomnij dobrze się pozamykać.   

Rachel przewróciła oczami.   
– Dobra. Hooper nie jest chyba siedliskiem przestępców.   
– Ale raj to też nie jest – stwierdził. – Zdarzają nam się na oddziale naćpane dzieciaki. 

Kradną wszystko, co nie jest zaryglowane, żeby zdobyć forsę.   

– Miałam nadzieję, że narkotyki nie dotarły do Hooper.   
– W tych czasach, w dobie Internetu? To nierealne. Rachel pokręciła głową.   
–  Pamiętasz  nasze  parady  w  zaduszki?  Teraz  to  się  wydaje  takie  naiwne...  Jeszcze  raz 

dziękuję za kolację.   

– Cała przyjemność po mojej stronie.   
Omal nie pochylił się, by ją pocałować. Przez minione lata skradł jej kilka całusów, jeśli 

jego niezdarne próby zasługują w ogóle na to miano. Ale w jego wieku skradziony całus nie 
miał  już  tej  magii.  Wolałby,  by  Rachel  z  nim  współdziałała,  a  w  tym  momencie  nie 
zapowiadało się na to.   

background image

Odchodząc,  usłyszał  ciche  kliknięcie  zamka,  potem  głośniejszy  dźwięk  zamykanej 

zasuwy.  Zastanawiał  się,  co  zrobiłaby  Rachel,  gdyby  zdradził  jej  prawdziwy  powód,  dla 
którego kazał jej się pozamykać.   

Chciał ją uchronić przed sobą.   

 
– W głowie mi się nie mieści, że ani słowem nie zająknęliście się o Nicku – wyrzucała 

Rachel swoim dziadkom.   

–  Pewnie  powinniśmy  byli  cię  uprzedzić  –  odparta  Hester,  rzucając  zaniepokojone 

spojrzenie na mężczyznę, który od pięćdziesięciu pięciu lat był jej mężem. – Ale twój dziadek 
zabrał się za to wszystko bez mojej wiedzy...   

Wilbur kręcił siwą głową.  Był  wysoki,  wyższy od żony o  głowę i  ramiona. Jak na swój 

wiek trzymał się dziarsko, dzieląc czas między hobby i kumpli.   

–  Przypomnę  ci,  Hester,  że  to  ty  prosiłaś  mnie,  żebym  znalazł  kogoś,  kto  zajmie  się 

domem. I zaraz potem oznajmiłaś mi, że zwróciłaś się także o pomoc do Rachel. – Poklepał 
dłoń Rachel, wyciągając rękę przez stół. – Nie zrozum mnie źle. Jesteśmy bardzo szczęśliwi, 
że cię tu mamy. A z Nickiem poradzicie sobie z tą robotą dwa razy szybciej.   

– Dzięki, dziadku, ale...   
–  W  każdym  razie  –  wtrąciła  Hester  –  kiedy  zdaliśmy  sobie  sprawę,  co  się  stało, 

przestraszyliśmy się, że nie przyjedziesz.   

–  No  więc  umówiliśmy  się,  że  zachowamy  to  w  tajemnicy  i  zobaczymy,  co  z  tego 

wyjdzie – skończył Wilbur, wspierając żonę. – Upierałaś się, że nie chcesz mieć do czynienia 

z niczym,  co ma najmniejszy związek z medycyną. Hester uznała, że obecność  Nicka może 
przelać miarkę i uciekniesz na Alaskę.   

– Sama przyznaj, Rachel * – zaczęła znów Hester. – Pojawiłabyś się w Hooper, gdybyś 

wiedziała o Nicku? 

– Nie – odparła szczerze Rachel.   
–  No  widzisz!  –  Hester  obrzuciła  męża  triumfalnym  spojrzeniem  i  przeniosła  pełen 

współczucia  wzrok  na  wnuczkę.  –  Zawsze  żałowałam,  że  nie  widziałam,  jak  dorastacie. 
Żyłam  tylko  od  lata  do  lata,  kiedy  ty,  Marta  i  Amy  przyjeżdżałyście  tu  i  mogłam  was 
rozpieszczać do woli.   

Ja też, kochanie – dodał Wilbur. Na dnie oczu Rachel nabrzmiewały palące łzy. Hester 

zakaszlała i zamrugała powiekami. Rachel uściskała dziadków.   

– Cieszę się, że tu jestem.   
Dziadek przyjął to zadowolonym uśmiechem.   
– Nawet jeśli coś przed tobą ukryliśmy? 
– Tak.   
– Dobrze. Nareszcie Hester będzie mogła zasnąć.   
– Jesteśmy już dorośli, babciu. Już nie walczymy – rzekła Rachel, mając na myśli swoje 

relacje z Nickiem.   

–  A  gdzie  on  się  podziewa?  –  spytała  Hester.  –  Nie  widziałam  jego  samochodu,  kiedy 

przyjechaliśmy.   

background image

– Nie wiem – odparła Rachel. – Wyjechał godzinę temu.   
–  Może  był  zaproszony  na  lunch  –  zauważył  Wilbur.  –  Nie  musi  nawet  zaglądać  do 

kuchni, wciąż ktoś go zaprasza.   

–  Tak?  – W zasadzie  nie  było  w  tym  nic  dziwnego,  a  jednak  Rachel  poczuła  znane  jej 

rozgoryczenie. – Wczoraj zaprosił mnie na kurczaka – dodała niby na marginesie.   

– Jak to miło – ucieszyła się Hester. – To prawdziwy dżentelmen. Powinnaś zastawić na 

niego sidła.   

Rachel wyjęła z zamrażarki kolejną garść kostek lodu i wrzuciła je do swojej szklanki.   
– Babciu, za wysokie progi – oznajmiła na wpół żartobliwie, życząc sobie w myśli, aby 

było inaczej.   

–  Jedno  jest  pewne  –  rzekł  Wilbur.  –  Kiedy  ktoś  go  złapie,  w  naszym  mieście  będzie 

mnóstwo zawiedzionych kobiet. Och, żeby jeszcze mieć tę energię, co, Hester? – mrugnął do 
żony.   

Hester wstała i klepnęła go figlarnie.   
– Ach, ty! No, idź teraz odwiedzić Jacka.   
Wilbur  odsunął  krzesło  od  stołu  i  zaniósł  swoją  filiżankę  do  zlewu.  Rachel  odetchnęła. 

Nareszcie koniec tematu.   

– Długo będziecie plotkować? – spytał dziadek.   
– Co najmniej godzinkę, może dłużej – oznajmiła Hester.   
– No i dobrze. Zdążymy zagrać kilka partyjek.   
– Zostaw mu zapałki, dobrze? I nie zapomnij o pierniczkach.   
Gdy  tylko  Wilbur  zbliżył  się  do  drzwi,  pogwizdując  wesoło,  Hester  zwróciła  się  do 

Rachel: 

– Jack i twój dziadek przyjaźnią się od wieków. Jego żona zmarła kilka lat temu. Choruje, 

biedaczysko,  i  nie  wychodzi  wiele  z  domu.  Zawsze  mu  coś  posyłam.  –  Przysunęła  się  i 
puściła  oko.  –  Nie  mów  dziadkowi,  ale  Nick  też  uwielbia  moje  pierniki.  Dziadek  robi  się 
zazdrosny.   

Rachel roześmiała się w głos.   
– A kto ich nie lubi? Powiesz mi, jak je robisz? 
– Pfi. – Oczy Hester zalśniły z radości. – Po prostu próbuj. Aha, powiedziałam Nickowi, 

że może korzystać z pralki. Mówię ci, żebyś się nie zdziwiła...   

Rachel  od  razu  wyobraziła  sobie  kosz  pełen  po brzegi  niewymownych  Nicka  w  bogatej 

gamie kolorystycznej.   

– Masz dla mnie jeszcze jakieś rewelacje? – spytała.   
– Raczej  nie –  rzuciła Hester. – Aha,  mam nadzieję, że uda wam  się zrobić coś z tymi 

skrzypiącymi  deskami  w  holu.  Matylda  ciągle  uskarżała  się  na  ten  hałas,  ale  nie  ruszyła 
palcem.   

Kolejne dwadzieścia minut Rachel i jej babka spędziły na omawianiu zalet malowanych 

przy pomocy szablonu wzorów nad tapetami. Nie skończyły jeszcze, kiedy zadzwonił telefon.   

– Ciekawe, kto to – powiedziała Rachel z nadzieją, że usłyszy w słuchawce głos Nicka.   
Ale to nie był Nick.   

background image

– Rachel, przyjdź tu zaraz – odezwał się Wilbur bez żadnych wstępów. – Jack nie może 

oddychać.   

– Wezwałeś karetkę? – zapytała Rachel.   
– Ten uparty głupiec mi nie pozwała. To już trwa dziesięć minut, zaczynam się martwić.   
– Co się dzieje? – szepnęła Hester.   
– To dziadek. Mówi, że Jack ma kłopoty z oddychaniem.   
– O mój Boże...   
Rachel  przypuszczałaby,  że  to  jakaś  nowa  zmowa  jej  dziadków,  gdyby  nie  smutek  na 

twarzy babki.   

– Już pędzę – powiedziała do słuchawki.   
– Może mu się pogorszyło z rozedmą – mówiła Hester, człapiąc za Rachel po schodach.   
Dom  Rextonów  stał  po  drugiej  strome  ulicy.  Był  to  piętrowy  budynek  z  elewacją  z 

piaskowca, w odrobinę tylko lepszym stanie niż dom ciotki Matyldy.   

Wilbur  wypatrywał  wnuczki.  Zaprowadził  ją  do  salonu  i  przedstawił  przyjacielowi 

radosnym tonem: 

–  Jack,  to  moja  wnuczka,  Rachel.  Przyjechała  doprowadzić  do  porządku  dom  Matyldy. 

Mówiłem ci, że jest pielęgniarką? Wszystkie wnuczki są pielęgniarkami.   

Jack  Rexton,  mężczyzna  po  siedemdziesiątce,  średniej  budowy  ciała,  z  wianuszkiem 

siwych włosów wokół łysej czaszki, siedział na kanapie. Był podłączony do przenośnej butli 
tlenowej,  którą  trzymał  między  nogami.  Nad  brwiami  i  nad  górną  wargą  mężczyzny  perliły 
się kropelki potu.   

Przywitał Rachel, unosząc dłoń spoczywającą na kolanie.   
– Miło mi... panią... poznać. Rachel przysunęła krzesło do kanapy.   
– Dziadek zmartwił się, że pan źle się poczuł. Pomarszczoną twarz Jacka przeciął słaby 

uśmiech.   

– Martwi się... drań.   
– Widzę, że nie jest najlepiej – rzekła Rachel, słysząc szumy i świsty w płucach starego 

przy każdym płytkim oddechu i widząc, że sinieją mu paznokcie. – Pozwoli pan się zbadać? 
Sąsiadów badam za darmo – dodała z uśmiechem.   

– Proszę... Traci... pani... czas... Lepiej...   
Rachel  chwyciła  go  za  przegub  dłoni  i  badała  puls,  potem  zliczyła  oddechy  w  ciągu 

minuty.  Trzydzieści  pięć  oddechów  na  minutę  mogło  oznaczać,  że  trzeba  będzie  wspomóc 

oddychanie Jacka w bardziej konkretny sposób.   

– Dolegało panu coś w ciągu ostatnich dni? 
– Byłem... przeziębiony.   
Była pewna, że Jack wymaga hospitalizacji.   
–  Obawiam  się,  że  nabawił  się  pan  zapalenia  płuc  –  oznajmiła.  –  Musi  pan  dostać 

antybiotyk i kroplówkę, i wspomaganie oddychania.   

– Żadnej... karetki.   
–  Dlaczego?  –  spytała.  –  Przywiozą  panu  od  razu  leki...  Jack  kręcił  głową,  jego  twarz 

poczerwieniała.   

background image

– Nie... żona... zmarła... w karetce... Nagle Rachel wszystko zrozumiała.   
– Jack – odezwała się Hester. – Eloise miała rozległy zawał serca. To się mogło zdarzyć 

wszędzie.   

Usta Jacka zacisnęły się w wąską linię. Uderzył ręką w udo.   
– Sprawdź, czy wrócił Nick – rzekła do Wilbura.   
– Źle z Jackiem, co? – spytał Wilbur cicho.   
– Boję się, że przestanie oddychać – przyznała Rachel. – Nie może zostać w domu. Może 

Nick go namówi na szpital.   

Wilbur  wyszedł.  Po  chwili  wrócił,  kręcąc  głową.  Rachel  przykucnęła  na  wprost  Jacka z 

kolejną propozycją.   

–  W  porządku,  nie  wezwiemy  karetki.  –  Usłyszała  zdumione  westchnienie  Hester.  – 

Pojedzie pan do szpitala z nami? 

Jack skinął głową. Wilbur nie czekał na dalsze polecenia, natychmiast wyszedł.   
–  Zapakuję  mu  parę  rzeczy  –  powiedziała  Hester  i  poszła  na  górę.  Kiedy  zjawiła  się 

podręcznym bagażem, Rachel zebrała właśnie lekarstwa, które na co dzień brał Jack.   

Wilbur tymczasem wrócił do nich przez drzwi kuchenne.   
– Zaparkowałem tuż pod drzwiami – oznajmił.   
Rachel  i  Wilbur  pomogli  Jackowi  pokonać  niewielką  odległość.  Jack  ledwo  szurał 

nogami w domowych kapciach. Po dziesięciu minutach dotarli do szpitala.   

– Poproszę o wózek – rzuciła w pośpiechu Rachel.   
Zebrała  się  w  sobie  i  pobiegła,  przygotowana  na  niemiłe  dla  niej  niespodzianki.  W  sali 

przyjęć  było  pusto.  W  Hooper  oddział  zaaranżowany  był  na  kształt  koła.  W  jego  środku 
znajdowało się stanowisko pielęgniarek, wokół rozmieszczone były pokoje do badań. Rachel 
spieszyła w stronę kobiety w ciążowej sukience, która z naręczem przewodów do kroplówki 
okrążała właśnie biurko.   

–  Przywiozłam  mężczyznę  z  zespołem  zaburzeń  oddechowych  –  oznajmiła,  po  czym 

przekazała więcej szczegółów.   

Kobieta według identyfikatora miała na imię Merrilee.  Była pielęgniarką  dyplomowaną. 

Mimo  mocno  zaokrąglonej  sylwetki  poruszała  się  dość  żwawo.  Zadzwoniła  po  Darrel,  swą 
koleżankę, która natychmiast wybiegła z jednego z pustych pokoi.   

Po  chwili  wiozły  już  Jacka  na  wózku.  Merrilee  umieściła  oksymetr  na  jego  palcu,  by 

ocenić  poziom  utlenienia  krwi,  i  po  paru  sekundach  Rachel  ujrzała  na  cyfrowym  czytniku 
bardzo kiepski wynik. Do pokoju wszedł doktor Gower.   

–  Długo  to  już  trwa?  –  spytał,  wysłuchawszy  oddechu  Jacka.  Jack  uniósł  jeden  palec. 

Lekarz wydał kilka poleceń Merrilee, po czym zwrócił się do Rachel: 

– Pani jest krewną? Rachel pokręciła głową.   
–  Jack  to  mój  przyjaciel  –  rzekł  Wilbur.  –  No  i  jak  dzisiaj  zobaczyłem,  w  jakim  jest 

stanie, zadzwoniłem po wnuczkę. Bo wnuczka jest pielęgniarką.   

Miała  ochotę  zasłonić  dziadkowi  usta.  Musi  tak  kłapać?  Była  zła,  czuła  na  sobie 

ciekawskie spojrzenie lekarza.   

– Miał dużo szczęścia – przyznał doktor Gower. – Jest w takim stanie, że prędko stąd nie 

background image

wyjdzie. Ma płyn w płucach.   

– Tak podejrzewałam – rzekła Rachel.   
Delikatnie  pchnęła  dziadków  przez  podwójne  drzwi  na  najbliżej  znajdujące  się  krzesła. 

Wzięła do ręki gazetę sprzed trzech miesięcy, najnowszą pośród stosu innych starych pism.   

Najchętniej poprosiłaby dziadka, by ją odwiózł do domu, ale potrzebował w tej chwili jej 

moralnego wsparcia.   

– Myślisz, że z tego wyjdzie? – spytał Wilbur.   
– W takich przypadkach trudno coś przewidzieć. – Nie chciała ferować wyroków. – Ale 

wygląda na to, że Jack jest jeszcze w formie.   

– Jack nie daje sobie rady – stwierdził Wilbur po krótkiej przerwie. – Potrzebuje opieki.   
–  Ale  za  nic  nie  zgodziłby  się  na  dom  starców  –  wyjaśniła  Hester.  –  Chociaż  czasami 

chyba nie mamy wyboru.   

W tym momencie Rachel  poczuła się fatalnie.  Najbardziej pragnęła,  by zjawił się przed 

nimi  lekarz  z  informacją,  że  Jack  cudownie  ozdrowiał  i  mogą  wracać  do  domu.  Wiedziała 
jednak; że to niemożliwe.   

Zatopiona w myślach, zdumiała się, kiedy ktoś zajął miejsce obok niej. Ktoś, kto pachniał 

bardzo znajomo.   

Szeroko uśmiechnięty,  Nick bardziej przypominał  uczniaka niż lekarza, chociaż miał  na 

fartuchu odpowiedni monogram. Nachylił się i szepnął jej do ucha: 

–  Jak  na  kobietę,  która  zerwała  na  dobre  z  medycyną,  coś  za  często  masz  z  nią  do 

czynienia.   

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

 

– Tak, wiem o tym – odparła gwałtownie Rachel. – Co tu robisz? 
– Mam dyżur. – Nick zerknął na Wilbura i Hester. – A wy? 
– Jack Rexton miał problem z oddychaniem – odparł Wilbur. – Nie pozwolił mi wezwać 

karetki. Rachel przekonała go, żeby przyjechał z nami samochodem.   

– Czekamy na wyniki – dodała Rachel.   
– Zobaczę, jak to idzie – rzekł Nick, zawahał się i spytał: – Pójdziesz ze mną? 
Nie  miała  zamiaru  wracać  do  pomieszczenia,  które  przywoływało  przykre  wspomnienia 

jej błędów.   

– Zaczekam tu.   
Jego  twarz  była  nieprzenikniona,  ale  się  nie  spierał.  Po  około  dziesięciu  minutach 

przyszedł do nich doktor Gower.   

– Przenosimy pana Rextona na intensywną terapię. Ma zapalenie płuc i jest odwodniony.   
– Jak pan to widzi? – spytała Rachel.   
– To bardzo schorowany człowiek – wyjaśnił lekarz. – Może odzyskać siły dość szybko, 

ale  biorąc  pod  uwagę  jego  wiek  i  ogólny  stan  zdrowia...  –  Zawiesił  głos  i  wzruszył 
ramionami.   

– Możemy go zobaczyć, doktorze? – spytała Hester.   
– Tak, ale na tym oddziale czas wizyt jest ograniczony. Musimy też skontaktować się z 

kimś z jego krewnych.   

– Jego córka mieszka w Nowym Orleanie – odparła Hester. – Jack ma pewnie jej numer 

w portfelu.   

–  Zapytam.  Wiecie  państwo  może,  czy  pan  Rexton  zrobił  testament  albo  wydał  jakieś 

polecenia z tym związane? 

Rachel  doskonale  znała  te  formularze.  Dawały  one  personelowi  medycznemu  wgląd  w 

życzenia pacjenta na wypadek reanimacji i innych zabiegów podtrzymywania życia.   

Wilbur przytaknął.   
– Tak, postarał się o to. Myślę, że znajdzie to pan w jego dokumentach z poprzedniego 

pobytu w szpitalu.   

Doktor Gower przytrzymał drzwi, robiąc miejsce Hester i Wilburowi.   
– Ja tu zaczekam – oznajmiła Rachel. Widząc zmarszczone brwi Hester, dorzuciła: – Nie 

chcę przeszkadzać.   

Hester zwróciła się do lekarza: 
– Gdyby nie moja wnuczka, Jack w ogóle by się tu nie znalazł. Przyjechała do nas, żeby 

zająć się remontem domu, ale tak naprawdę to ona jest pielęgniarką.   

Rachel słyszała dumę w głosie babki. W oczach doktora Gowera ujrzała ponownie błysk 

zainteresowania. I znowu miała ochotę zniknąć. Kochani dziadkowie! 

– Tak, pani mąż już o tym wspomniał – rzekł doktor Gower i zwrócił się do Rachel: – 

Chętnie pokażę pani nasz oddział. Dopiero zdjęliśmy kartki z napisem świeżo malowane.   

background image

– Nie chciałabym zabierać panu czasu. Na pewno jest pan bardzo zajęty – zaczęła Rachel.   
– Akurat jest spokój – przerwał jej wesoło.   
Teraz wbijały się w nią już trzy pary oczu. Nagle jej uwagę zwrócił głośny śmiech. Nick 

stał zajęty rozmową z urzędniczką przyjmującą pacjentów, która miała najwyżej dwadzieścia 
lat.   

Jego  śmiech  i  jej  chichot  wskazywały  jasno,  że  temat  ich  dyskusji  daleki  jest  od  spraw 

służbowych.   

Nick  zerknął  w  kierunku  Rachel  w  tym  samym  momencie,  a  ona  uniosła  brwi. 

Nieuleczalny  flirciarz,  uznała.  A  on,  jakby  czytał  w  jej  myślach,  wzruszył  bezradnie 

ramionami, po czym podszedł do nich i poprowadził ją do biurka.   

– Dylan, pozwól, że ci przedstawię moją starą przyjaciółkę, Rachel Wyman – odezwał się 

Nick.   

Dylan wyciągnął rękę i uśmiechnął się szeroko.   
– A więc to pani jest tą kobietą ze sklepu żelaznego – powiedział, jakby nagle zdał sobie 

sprawę, z kim ma do czynienia. – Nick mówił mi o pani.   

Rachel zerknęła na Nicka. Nie oszuka jej tą niewinną miną.   
–  Proszę  się  nie  przejmować.  Mówił  same  dobre  rzeczy  –  zapewnił  Dylan.  –  A  skoro 

mowa o dobrych rzeczach, Nick, to jak tam lunch z Andreą? 

–  Nie  pojmuję  –  odparł  Nick  –  jak  szpitalnym  kucharzom  udaje  się  tak  znakomicie 

pozbawiać wszystko smaku.   

Rachel  natychmiast  wpadło  w  ucho  imię  kobiety,  choć  Nick  najwyraźniej  nie 

przywiązywał do niej wielkiej wagi.   

– To specjalny dar. – Dylan mrugnął do Rachel, która się do niego uśmiechnęła. – To co, 

ruszamy? 

– Oczywiście – wtrącił Nick. – Jak mogłaby nie skorzystać z okazji i nie zobaczyć chluby 

naszego szpitala? 

Nie mogła już odmówić.   
– No dobrze...   
Czuła  się  jak  kremowe  nadzienie  ciastka.  Ściśnięta  między  dwoma  przystojnymi 

mężczyznami nie cierpiała specjalnie, zwłaszcza że jednym z nich był Nick. Bała się tylko, że 
za  chwilę  otworzą  się  ze  świstem  drzwi  i  wjedzie  przez  nie  pacjent  z  ciężkim  urazem,  i  to 
psuło jej te miłe skądinąd chwile. Wreszcie obeszli wszystko, co było  do obejrzenia, i  stali 
teraz znowu przy stanowisku pielęgniarskim.   

– Dziękuję za wycieczkę – rzekła uprzejmie Rachel.   
– Proszę bardzo – rzekł Dylan. – Jeśli znudzi się pani malowaniem ścian, proszę wrócić. 

Merrilee idzie niedługo na urlop macierzyński, nie mamy kim jej zastąpić.   

– Na pewno kogoś znajdziecie – odparła Rachel, uważając, by przypadkiem nie zgłosić 

się na ochotnika.   

– Proszę o tym pomyśleć – naciskał Dylan.   
Spojrzała  na  Nicka.  Była  pewna,  że  to  on  poddał  Dy  łanowi  ten  pomysł,  ale  Nick  jak 

zwykle  grał  niewiniątko.  Wiedziała  jednak,  że  czeka  na  jej  odpowiedź.  Nie  musiała 

background image

odpowiadać, bo akurat włączyło się radio na biurku.   

– Hooper General? – Niski, bezcielesny głos przebijał się przez zakłócenia w eterze. – Tu 

załoga dwa jedenaście.   

Poczuła nagle taki niepokój  i  strach, jakiego nie  zaznała od owej  pamiętnej  nocy,  kiedy 

inna karetka przywiozła ofiary innego wypadku. Niczego teraz tak nie pragnęła jak uciec, tyle 
że nie była w stanie zrobić kroku. Próbowała więc odciąć się od napływających wiadomości, 
ale i to okazało się niemożliwe.   

Dylan natychmiast nacisnął guzik.   
– Tu Hooper General. Mów dalej, dwa jedenaście.   
–  Mamy  trzydziestopięcioletnią  kobietę  z  wypadku,  chyba  z  uszkodzeniem  kręgosłupa 

szyjnego. Stabilna, ale skarży się na ból. Będziemy za jakieś dziesięć minut.   

Rachel powoli wypuściła zatrzymane powietrze.   
– Czekamy – powiedział Dylan.   
– Szykuje ci się robota – zauważył Nick. – Pomóc ci? 
–  Z  szyją?  –  prychnął  Dylan.  –  Dam  sobie  z  tym  radę  przez  sen,  i  to  /  jedną  ręką 

zawiązaną z tyłu.   

Rachel  z  trudem  przełknęła  ślinę  i  otarła  kropelki  potu,  które  wystąpiły  jej  na  czoło. 

Zrobiło jej się słabo. Ruszyła do drzwi, nie oglądając się na Nicka. Korytarz przy wejściu do 
szpitala był jednak wciąż zbyt blisko potencjalnej tragedii. Nie znalazła tam ukojenia.   

– Powiedz dziadkom, że czekam w samochodzie – rzuciła do Nicka drżącym głosem. – 

Muszę... – Gardło zacisnęło jej się i pobiegła przed siebie.   

Nick dogonił ją w połowie drogi.   
– Zaczekaj w holu. Na dworze jest goręcej niż w piekle. Jak ma mu wyjaśnić, że zostając 

tam, wkracza właśnie do swojego prywatnego piekła? Wyrwała rękę.   

– Powiedz im tylko, gdzie jestem.   
Pognała  na  parking,  przeciskając  się  przez  drzwi,  zanim  się  szerzej  otworzyły.  Kilka 

minut  później  uświadomiła  sobie,  że  nie  ma  pojęcia,  gdzie  dziadek  zaparkował  swojego 
starego  oldsmobila.  Nieważne.  Znajdzie  go,  będzie  raczej  krążyć  między  rzędami 

samochodów, niż wejdzie na powrót do środka.   

Do  izby  przyjęć  powoli  zbliżała  się  karetka.  Rachel  obróciła  się  do  niej  plecami.  Nie 

mogła  jednak  zatrzymać  napływających  z  wiatrem  odgłosów:  kłapnięcia  kółek  noszy  czy 
rozsuwających się ze świstem drzwi.   

Słońce  paliło  bezlitośnie,  ale  jej  ręce,  mimo  koszmarnego  skwaru,  były  lodowate, 

rozcierała  gęsią  skórkę  na  ramionach.  Zaciskała  zęby  na  myśl  o  tym,  że  dziadkowie 
zaniepokoją się jej nagłym wyjściem. Była pewna, że nie będą się domagać wyjaśnień. Nick 
to całkiem inna historia.   

On z pewnością będzie dociekał, dlaczego pognała przed siebie jak przerażony królik. Nie 

zamierzała  wdawać  się  w  szczegóły  na  temat  swej  przeszłości.  Jeśli  nie  przyniosło  jej  ulgi 
nawet powierzenie swojej winy szpitalnemu kapelanowi, to jaki jest sens przerabiać to znowu 

z Nickiem? 

Udało  jej  się  odnaleźć  wreszcie  samochód  dziadka  i  w  tej  samej  chwili  kątem  oka 

background image

zobaczyła oboje staruszków. Twarz babki była ogromnie zatroskana.   

– Wybacz, że to  tyle trwało, kochanie – rzekła  Hester zmęczonym  głosem. – Mieliśmy 

okropny kłopot z windą.   

Rachel przejęła się kilkoma dodatkowymi zmarszczkami na obliczu babki.   
–  Nic  nie  szkodzi  –  powiedziała,  udając,  że  wszystko  jest  jak  najlepiej  na  tym 

najwspanialszym  ze  światów.  –  Zmarzłam  w  środku.  Chyba  nastawili  tam  klimatyzację 
poniżej zera.   

Wilbur skinął głową, otwierając samochód.   
– Sam zmarzłem. Nie wiem jak wy, ale moje stare serce ma dość emocji na dzisiaj.   
Rachel uspokoiła się. Najwyraźniej Nick nie wspomniał ojej ucieczce, a dziadkowie byli 

przejęci Jackiem.   

Jechali do domu przygaszeni. Rachel starała się podnieść ich na duchu.   
– Jack jest w dobrych rękach. Doktor Gower wie, co robi.   
– Z pewnością – odrzekła Hester. – Ale to bardzo przykre patrzeć, jak kolejny z naszych 

przyjaciół tak cierpi. W naszym wieku nie ma się już przed sobą wiele czasu.   

– Z drugiej strony – zażartowała Rachel, by złagodzić ten smutny ton – przy dzisiejszej 

technologii  oboje  możecie  żyć  jeszcze  ze  trzydzieści  lat.  Pomyślcie  tylko,  jaką  balangę 
urządzimy z Martą i Amy na wasze setne urodziny! 

Hester zaśmiała się pociesznie.   
– Tak, kochanie. Trzeba się cieszyć każdą chwilą, a nie załamywać tym, czego i tak nie 

da się zmienić.   

– Obiecałem Jackowi, że zaopiekuję się jego domem – oznajmił Wilbur, zatrzymując się 

przed domem Matyldy. – Dasz nam znać, jak zauważysz coś podejrzanego? 

–  Będę  mieć  na  niego  oko  –  obiecała  Rachel,  wyśliznęła  się  z  tylnego  siedzenia  i 

zatrzasnęła za sobą drzwi.   

– Wpadniemy po jego pocztę i gazety – dodała Hester. – Nie zawracaj sobie tym głowy.   
Rachel  uniosła rękę w pożegnalnym  geście i  patrzyła na oddalający się samochód.  Była 

szczęśliwa, że nie musi dłużej udawać. Czekała ją jednak przeprawa z Nickiem.   

 

Nick  szedł  od  strony  swego  mieszkania  nad  garażem  ku  domowi.  Przez  ramię  miał 

przewieszony worek z praniem,  w ręce trzymał  dzbanek malinowej  lemoniady.  Nie spieszył 
się, dał sobie czas, by raz jeszcze przemyśleć swój plan. Było jasne, że Rachel nie przywita 
go z entuzjazmem.   

Czuł, że Rachel zrobi, co w jej mocy, by zachować dystans. Znaczyło to również, że Nick 

może  zapomnieć  o  wspólnym,  obiecanym  przez  nią  lunchu.  Stojąc  pod  drzwiami,  Nick 
pociągnął  nosem.  O  ile  węch  go  nie  mylił,  a  rzadko  mylił  go  w  sprawie  jedzenia,  nikt  nie 
korzystał z kuchni. Pogratulował sobie tak trafnej prognozy zachowania Rachel.   

Rachel  miała  swój  sposób  na  kłopoty  –  uciekała  przed  nimi  do  czasu,  gdy  musiała  je 

zaakceptować albo znajdowała jakieś boczne wyjście. Mówiąc wprost, chowała się za lawiną 
znieczulających  działań  i  trwało  to  kilka  godzin  albo  kilka  dni.  Rozmiar  jej  zamierzeń  i 
głośność  muzyki,  która  jej  towarzyszyła  w  takich  razach,  były  proporcjonalne  do  głębi  jej 

background image

wewnętrznych  zmagań.  Nick  nauczył  się,  że  sprzątanie  i  pranie  znamionują  mniej  ważne 
kwestie.  Dla  spraw  poważnych  zarezerwowane  były  ambitniejsze  zadania.  Wciąż  pamiętał, 
jak  Rachel  usiłowała  zbudować  kiosk  z  lemoniadą,  kiedy  jej  najlepsza  przyjaciółka 
przeprowadziła się do innego miasta.   

Na  wspomnienie  tego,  co  zdołała  wówczas  sklecić,  na  jego  twarz  wypłynął  uśmiech. 

Chciał  jej  pomóc.  Nie  dopuszczała  go  do  chwili,  gdy  jej  konstrukcja  runęła  pod  ciężarem 
dzbanka z lemoniadą jak domek z kart.   

W  każdym  razie  teraz  przez  drzwi  balkonowe  dochodziły  do  niego  odgłosy  walenia  i 

ryczącego radia, co oznaczało konflikt wewnętrzny o dużym ciężarze gatunkowym. Sam nie 
wiedział, czy jest taki śmiały, czy może tak głupi, że pcha się pod nogi kobiecie z młotkiem w 
ręku. Co więcej, miał też zamiar pociągnąć ją za język.   

Niestety,  Rachel  nie ulegała już tak łatwo jego  prowokacjom.  Miał  tylko jedno wyjście, 

działać z zaskoczenia. W tych warunkach znaczyło to, że trzeba będzie udawać, że minione 
popołudnie pozbawione było niezwykłych wydarzeń.   

Gimnastykując się ze swym bagażem, nacisnął klamkę. Drzwi były otwarte. Bez wahania 

wrzucił  swoje  brudy  do  pralki,  następnie  wsadził  pokryty  kropelkami  dzbanek  do 
zatrważająco pustej lodówki i ruszył na górę, skąd dobiegał hałas.   

Rachel  zajadle  zrywała  ze  ścian  gipsowe  płyty.  Była  od  stóp  do  głowy  pokryta  białym 

pyłem,  który  unosił  się  w  powietrzu  jak  opary  mgły.  Nick  pochylił  się,  by  wyłączyć  radio. 
Jego uszy przyjęły to z wdzięcznością.   

– Robisz postępy – zauważył.   
Podskoczyła zaskoczona. Ściągnęła maseczkę chroniącą usta i nos, w jej oczach pojawił 

się groźny błysk.   

– Nie słyszałam, jak wszedłeś – powiedziała.   
– Nic dziwnego – stwierdził, zbliżając się do ściany. – Jak będziesz tak pracować, dom 

będzie gotowy w rekordowym tempie.   

Rachel przetarła twarz rękawem.   
– Zrywanie płyt nie zajmuje tyle czasu co zakładanie nowych.   
Zgodził się, rozglądając się po ogołoconym pokoju. Podszedł do niej i zdjął z czubka jej 

głowy grudkę białego tynku.   

– Widziałaś jakieś robaki? Rachel pobladła i odskoczyła.   
– Robaki? – zapiszczała. – W tym domu są robaki? 
– Nie wiem. Pytam tylko. W razie czego wezwałbym jutro z rana kogoś od dezynsekcji.   
Rachel zrobiła krok do przodu.   
– Ty... ty... oszuście! – Uderzyła go solidnie w ramię.   
– Uważaj, to boli – powiedział, zdumiony jej siłą.   
– Wiesz, jak nienawidzę robali.   
– Myślałem, że wyrosłaś z tej fobii.   
– Nie wyrosłam. – Zmrużyła oczy.   
– Jesteś raczej bezpieczna. Co najwyżej możesz się natknąć na jakąś mysz, która zgubiła 

drogę.   

background image

–  Przyszedłeś  w  tych  ciuchach  do  roboty,  czy  tylko  popatrzeć?  –  zapytała,  mierząc  go 

wzrokiem.   

– Widok mam przedni – odparł, wlepiając oczy w jej nogi. – Wpadłem wrzucić pranie do 

pralki i zobaczyć, co szykujesz na obiad. Umieram z głodu.   

– Nic nie przygotowałam – odparła.   
Teraz mówiła już zaczepnie. Nick postarał się więc o wyjątkowo niewinny ton.   
– Pomyliłem dni? 
– Straciłam rachubę czasu – wyjaśniła z cieniem zniecierpliwienia. – Może jutro.   
– Przewidziałem to – oznajmił. – Pozwoliłem sobie zamówić pizzę. Jeśli chcesz pracować 

za całą brygadę, musisz jeść – zauważył. – Kiedy miałaś przerwę, kiedy coś piłaś? 

– Jakąś godzinę temu, jeśli musisz wiedzieć. – Położyła dłonie na biodrach. – Potrafię o 

siebie zadbać.   

– Cieszę się. Nie chciałbym, żebyś padła w tym upale.   
– Słuchaj – zaczęła znów. – Wiem, na co się narażam. Więc idź i zjedz swoją pizzę. Albo 

podziel się nią z Andreą.   

Nick dojrzał w tych zjadliwych słowach promień nadziei.   
–  Czyżbym  miał  przed  sobą  zielonookiego  potwora?  –  spytał,  nie  dając  jej  poznać,  jak 

bardzo go ucieszyła.   

Rachel wywróciła oczami.   
– Nigdy nie miałam ochoty należeć do czyjegoś fanklubu.   
– Aha. Szukasz monogamisty. Jej brązowe oczy pociemniały.   
– Co w tym złego? 
–  Nic.  Charles  spełnia  ten  warunek?  –  Czekał  na  odpowiedź,  z  nadzieją,  że  będzie 

negatywna.   

– Tak.   
– Ciekawe, co on tam robi, kiedy ty jesteś tutaj? 
– Ufam mu.   
– Zaufanie to podstawa. Zgadzasz się? Rachel potarła kark.   
– Nie chcę o tym rozmawiać.   
– Dobra. Podczas lunchu znajdziemy sobie inny temat. Zdawało się, że Rachel zacisnęła 

zęby.   

– Nie chcę jeść i nie chcę rozmawiać! 
– Przerabialiśmy to wczoraj. Masz na wszystko jedną odpowiedź? 
– Nick! – rzuciła ostrzegawczym tonem.   
– Dobra, dobra. Jeśli nie masz ochoty najedzenie, nie będę cię zmuszał. Jeśli nie chcesz 

rozmawiać, możesz po prostu słuchać.   

– Czego? Wzruszył ramionami.   
– Zawsze mam coś do powiedzenia. Coś wymyślę.   
– Nie zostawisz mnie w spokoju? 
– Nie ma takiej możliwości – rzekł radośnie.   
Rachel przygryzła wargi. Nick odniósł wrażenie, że trochę się rozluźniła.   

background image

–  Proszę  cię  tylko,  żebyś  raz  na  jakiś  czas  chrząknęła,  żebym  wiedział,  że  nie  śpisz. 

Miałem ciężki dzień, nie mam ochoty spędzić go do końca samotnie.   

Na twarz Rachel wypłynął cień współczucia.   
– Co się stało? 
– Miałem pacjenta z dysfunkcją nerki.  Miał  dziewięćdziesiąt  dwa lata i  żadnej  rodziny. 

Chciał umrzeć.   

– A ty co? Obserwowałeś i czekałeś? 
– To było najwłaściwsze – odparł po prostu. Rachel ruszyła ku nietkniętemu fragmentowi 

ściany.   

– Zaraz skończę, jeszcze tylko to.   
Nick miał ochotę przerzucić ją przez ramię i znieść na dół. Poszedł jednak na kompromis, 

skoro w końcu mu uległa. Kilka minut wte czy wewte nie miało już znaczenia.   

– Dobra, uparciuchu – powiedział, kierując się ku leżącym na podłodze płytom. – Zrób 

swoje, a ja wyniosę śmieci.   

W chwili, gdy chłopak z pizzą zadzwonił do drzwi, Rachel uporała się akurat z płytami, a 

Nick wyrzucił ostatnią porcję śmieci do pojemnika pod balkonem.   

– Wezmę prysznic, nie czekaj na mnie z jedzeniem – powiedziała Rachel.   
Nick  o  mało  się  nie  uśmiechnął.  Sprytna  sztuka.  Jeśli  nie  będzie  uważał,  Rachel  spędzi 

wieczór w jego łazience, a on tymczasem będzie bez końca czekać w jej gorącej kuchni.   

– Mogę poczekać pięć minut.   
– Pięć? Tyle będę szła przez podwórko.   
–  No  dobra,  daję  ci  kwadrans.  Jeśli  się  nie  wyrobisz,  nie  dostaniesz  mojej  malinowej 

lemoniady.   

Twarz Rachel rozpromieniła się.   
– Zrobiłeś malinową lemoniadę? 
–  Kupiłem  –  poprawił.  –  Pamiętam,  że  lubiłaś  lemoniadę  i  maliny.  Stwierdziłem,  że  to 

dobre połączenie. – Pchnął ją lekko przez drzwi. – Leć. Aha, Rachel? – Zwolniła na moment. 
– Pamiętaj, jeśli nie wrócisz szybko, przyjdę po ciebie.   

– Jak zwykle, ty tu rządzisz? 
Odpowiedział uśmiechem, stukając w blat zegarka. Rachel wybiegła. Po jej wyjściu Nick 

pogratulował sobie w myślach. Nawet jeśli nie zdoła zdziałać nic więcej tego wieczoru, udało 
mu się przywołać na jej twarz uśmiech.   

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

 

Rachel  wyciągnęła  się  wygodnie  w  fotelu.  Piła  już  trzecią  szklankę  lemoniady, 

zapatrzona  w  rozpościerający  się  z  ganku  widok.  Towarzystwo  Nicka,  rozpartego  równie 
leniwie  jak  ona,  okazało  się  mniej  dokuczliwe,  niż  się  spodziewała.  Prawdę  mówiąc,  jego 
obecność  była  niemal  kojąca.  Rachel  mogła  choć  przez  chwilę  udawać,  że  jej  umysł  jest 
wolny  od  przykrych  wspomnień  i  spokojny,  a  jedyną  jej  troską  jest  pytanie,  jak  spędzić  to 
piękne, choć skwarne popołudnie.   

Nick dotrzymał słowa. W czasie lunchu wciąż gadał. Rachel słuchała, póki jej myśli nie 

powędrowały w innym kierunku. Na pozór było to niewinne spotkanie. Przystojny mężczyzna 
pojawił się u jej drzwi i siedzieli teraz razem na ganku, delektując się krajobrazem.   

Rachel wiedziała swoje. Odwiedziny Nicka nie były tak niewinne, jak można by sądzić. 

Wciąż, mimo  upływu lat, wyczuwał  w jakiś  przedziwny sposób  jej nastrój. Była pewna, że 
jeszcze chwila i Nick skieruje rozmowę na sprawy zawodowe.   

Gdyby miała dość rozumu, sama by mu wszystko wyjaśniła. Z niechęcią myślała jednak o 

prezentowaniu  mu  swoich  błędów  w  całej  ich  okazałości,  ponieważ  czekałaby  ją  potem 

krytyka. Z drugiej strony istnieje drobna szansa, że jej opowieść wzbudzi w nim taką odrazę, 
że zostawi ją w spokoju, w jej wymarzonej samotności.   

– Nie zgadzasz się? – spytał.   
Pytanie Nicka ściągnęło ją ze ścieżki, którą właśnie wędrowała.   
– Przepraszam. Co mówiłeś? Nick uśmiechnął się.   
– Bujasz w obłokach? 
– Zastanawiam się, którą ścianę zaatakować.   
– Najpierw trzeba odkleić tapety – przypomniał jej.   
– Czy dajesz mi w ten sposób polecenia na jutro? Znowu się uśmiechną].   
– A więc zostawimy to na pojutrze, kiedy będę mógł ci pomóc.   
– Odklejanie tapet przy pomocy gorącej paary to świetne zajęcie na ten upał – zauważyła 

oschle. – Mogę sobie wybrać pokój, czy sam mi go wskażesz? 

Uśmiechał się od ucha do ucha, jakby rozbawiło go nadąsanie w jej głosie.   
– Możesz zadecydować sama.   
–  Jezu,  wielkie  dzięki.  –  Pomasowała  zesztywniała  szyję.  Ból  przeszył  jej  ramiona  i 

plecy. Skrzywiła się, zmieniła pozycję i  przyrzekła sobie nie szarżować tak przez najbliższe 

dni.   

– Boli? – zapytał.   
– Trochę.   
– Czyli dobrze, że cię powstrzymałem.   
– Może – powiedziała. Była tak głęboko zatopiona w roztrząsaniu przeszłości, że zupełnie 

nie zwracała uwagi na protesty swojego ciała.   

– Tu nie ma może – zaprotestował Nick. – Pracowałem z różnymi facetami. Z tego, co 

widziałem,  rozłożyłabyś  ich  na  łopatki.  Pracujesz  za  całą  brygadę,  kobieto.  Zawsze  tak 

background image

będzie, czy to był jakiś wyjątkowy dzień? 

Rachel  pociągnęła  łyk  lemoniady.  Czy  to  początek  drogi,  która  doprowadzi  Nicka  do 

pytania o jej ucieczkę? 

– Chciałam po prostu zrobić jak najwięcej.   
–  Udało  ci  się.  –  Uśmiechnął  się.  –  Gwoździe  też  tak  dobrze  wbijasz,  czy  jesteś  tylko 

dobra w wybijaniu dziur? Pamiętam, jak walczyłaś z tą budką na lemoniadę...   

–  Wtedy  się  dopiero  uczyłam.  –  To  było  jedno  z  jej  najgorszych  doświadczeń.  – 

Niektórym nie wszystko udaje się od pierwszego podejścia, tak jak tobie.   

Nick wyprostował się czujnie.   
– Skąd wiesz, że mnie się udaje? 
– Nie żartuj. Wszystko szło ci jak po maśle. Nick patrzył na nią z niedowierzaniem.   
– Weźmy choćby bejsbol – ciągnęła. – Byłeś najlepszym graczem na boisku. Mój dziadek 

zachował artykuł w gazecie na ten temat, mogę ci to udowodnić. Potem tenis.   

Nick uniósł ramiona.   
– Tak, w sporcie byłem niezły.   
– A w innych dziedzinach? A wakacyjna praca na basenie? Wszyscy się o nią bili, ja też. 

A kogo zatrudnili? Ciebie. A nawet nie umiałeś wtedy jeszcze pływać.   

Nick roześmiał się w głos.   
– Nie byłem ratownikiem. Prowadziłem kiosk.   
– To po co ci była ta praca? 
–  Rachel,  pomyśl  sama.  Każdy  trzynastolatek  chciałby  się  pogapić  na  koleżanki  w 

kostiumach.   

–  Doprawdy?  Mało  dziewczyn  za  tobą  biegało?  Musiałeś  szukać  sobie  jeszcze 

dodatkowych atrakcji? 

Nick o mały włos się nie zakrztusił.   
– Gapienie się to niepełna przyjemność.   
– Nigdy ci się nie powinęła noga, takie są fakty. Uśmiech znikł z jego twarzy.   
– To nieprawda – rzekł cicho.   
– No to wymień jedną rzecz, której nie zdobyłeś.   
– Była taka dziewczyna... – zaczął spokojnie.   
– Chcesz mi wmówić, że nie wyszło ci z jakąś dziewczyną? Dziewczyny leciały na ciebie 

zawsze jak muchy na lep.   

Nick zdawał się urażony.   
– Chciałem tylko jednej – odparł.   
– I nie zdobyłeś jej? – Głos jej zaskrzeczał, aż przeszły ją ciarki. – Ty? Wielki zdobywca 

niewieścich serc? 

– Moja opinia była mocno przesadzona. Rachel żachnęła się.   
– Ciekawe, kto się oparł twojemu urokowi? Nick rzucił jej zdesperowane spojrzenie.   
– Tajemnica.   
Teraz Rachel wybuchnęła śmiechem. Dodał zaraz: 
– Chcesz się dowiedzieć, czy nie? 

background image

– Przepraszam.   
–  Przyjaźniliśmy  się.  Ona  zachowywała  się  tak,  jakby  nie  chciała  ode  mnie  niczego 

więcej, żadnego, powiedzmy, romantyzmu w tym związku.   

Rachel rozpierała ciekawość. Poczuła się nawet urażona w imieniu Nicka. Miała własną, 

podobną tajemnicę, znała ten ból.   

– Miałeś dużo koleżanek. Która to? – dopytywała się. – Susie Patterson, tak? 
– To nie Susie. Nie pytaj mnie o imię, boi tak ci nie powiem.   
Poznała po jego głosie, że dotknęła czułego miejsca. Spuściła nogi przez oparcie fotela i 

wsparła łokcie na kolanach.   

– Dałeś jej kiedyś’ do zrozumienia, co do niej czujesz? 
– Próbowałem, ale... – Potrząsnął głową. – Bałem się, że mnie wyśmieje. Nie chciałem 

stracić tego, co nas łączyło, kochałem się więc platonicznie.   

– Wiesz, to nie do wiary. Ona wciąż tu jest? 
– Taaa.   
– Co do niej teraz czujesz? 
Odpowiedział dopiero po chwili, z chłopięcym uśmiechem na twarzy.   
– Chciałbym się przekonać, czy możemy zacząć od nowa. Problem w tym, że nie jestem 

pewny, czy ona jest wolna.   

Rachel przewróciła oczami.   
– Albo jest, albo nie. Jest zaręczona? 
– Nie. Chyba nie.   
– Zawsze byłeś człowiekiem czynu – powiedziała. – Jeśli ta kobieta nie ma zobowiązań, 

to radzę ci ruszać do ataku. Nie rozumiem, co cię powstrzymuje.   

– A jeśli nie jest zainteresowana? Rachel poczuła skurcz i wyciągnęła ramię.   
–  Wiesz,  to  niewiarygodne,  że  pytasz  mnie  o  radę.  Znasz  kobietę,  która  nie  byłaby 

zainteresowana  Nickiem  Sheridanem?  Wszystko  przemawia  na  twoją  korzyść.  Obiecująca 
przyszłość, dobra praca, wspaniała osobowość...   

– A do tego jeszcze stary samochód i długi wysokości produktu krajowego.   
– Każdy ma na początku stary wóz i  kredyty. One nie mają nic  wspólnego z tobą jako 

człowiekiem,  tym,  który,  kiedy  miał  czternaście  lat,  zainicjował  zbiórkę  pieniędzy  dla 
chorego  na  raka  chłopca.  Czy  ta  twoja  tajemnicza  pani  nie  zdaje  sobie  sprawy,  jakim  jesteś 
skarbem? Jeśli nie, to lepiej od niej uciekaj. Twarz Nick z wolna rozjaśniał uśmiech.   

– Wiesz co? Bardzo mnie podbudowujesz. – Pochylił się ku niej. – A ty? Przeżyłaś jakąś 

nieodwzajemnioną miłość? 

– Tak, jeśli mam być szczera – rzekła od niechcenia, żeby nie pobudzać jego ciekawości.   
– To jakiś idiota.   
Ciekawe, czy powiedziałby tak samo, gdyby wiedział, że o nim mowa? – pomyślała.   
–  No  to  obojgu  nam  noga  się  powinęła  w  tych  sprawach.  Założę  się,  że  popełniliśmy 

także podobne zawodowe błędy. Chcesz poznać moje? 

– Niekoniecznie.   
Zaczął mówić, zupełnie jakby jej nie słyszał.   

background image

–  Byłem  wtedy  na  pediatrii.  Był  tam  dzieciak,  spryciarz  jakich  mało.  Zdarzały  mu  się 

strasznie  trudne  do  opanowania  ataki.  Żaden  dostępny  lek  antypadaczkowy  nie  działał. 
Patrzyłem, jak radosny chłopak zamienia się w pozbawioną reakcji kukiełkę. W końcu...   

Rachel podniosła się gwałtownie, zbyt przejęta, żeby siedzieć.   
– Nie chcę tego słuchać.   
– Zawsze mi się wydawało, że nie zrobiliśmy wszystkiego. Ale to nieprawda. Medycyna 

nie zna jeszcze odpowiedzi na wszystkie pytania.   

W piersi Rachel pojawił się ucisk, który zawsze utrudniał jej oddychanie.   
– Cały wieczór czekałeś na to, żeby podzielić się swoimi frazesami? 
– Skorzystałem z możliwości – powiedział. – Jestem przekonany, że przeżyłaś podobną 

tragedię.   

– Dlatego nie jestem już pielęgniarką.   
–  Jak  możesz  tak  mówić?  –  oburzył  się.  –  Zdobyłaś  wykształcenie,  zawsze  będziesz 

pielęgniarką.   

– Nic nie wiesz.   
– Nie – przyznał. – Ale chciałbym...   
Rachel przeszła ku balustradzie, ściskając szklankę jak talizman. Patrzyła na spływającą 

po niej kroplę.   

– Ludzie spodziewają się po nas rzeczy niemożliwych. My też tego od siebie oczekujemy. 

Spadanie z piedestału jest przykrym doświadczeniem.   

– Możemy tylko robić, co w naszej mocy. Rachel zerknęła na niego.   
– A jeśli nawet się nie staramy? 
– Nie rozumiem. – Nick zmarszczył czoło – Jeśli ktoś umiera, ponieważ nie staraliśmy się 

dostatecznie? Jak można to zaakceptować? 

– Nie da się wszystkiego przewidzieć, także swojego zachowania. Jestem przekonany, że 

niczego nigdy nie zaniedbałaś.   

Odwróciła głowę, patrząc przed siebie.   
– Ja zamarłam, Nick. To nie to samo co niedostateczne starania.   
– Każdy inaczej reaguje – rzekł z namysłem.   
–  Miałam  do  czynienia  z  tyloma  ofiarami  wypadków,  że  nie  potrafiłabym  ich  zliczyć. 

Widziałam masę tragedii: odcięte kończyny, zgniecione klatki piersiowe. Zawsze, za każdym 
razem trzymałam się i wykonywałam swoją pracę bez mrugnięcia oka.   

– Czym różnił się ten szczególny przypadek? Nabrała powietrza w płuca.   
– To była moja przyjaciółka. Nie pomogłam ani jej, ani jej córce.   
Spodziewała się ujrzeć błysk potępienia w oczach Nicka, a zamiast tego zobaczyła w nich 

współczucie.  Przez  chwilę  nie  mogła  się  zdecydować,  co  jest  gorsze.  W  końcu  Nick 
potrząsnął głową, nie spuszczając z niej wzroku.   

– Pozwolisz, żebym ja to ocenił? 
Rachel opowiedziała mu o tamtej strasznej nocy.   
–  Karetka  przywiozła  kobietę  z  poważnym  uszkodzeniem  klatki  piersiowej  i  dziecko  z 

urazem  głowy.  Zobaczyłam  je  obie  na  noszach, w  drzwiach.  Widziałam  krew  wypływającą 

background image

spod głowy dziewczynki. Po minie lekarza widziałam, że mała nie ma szansy. Odesłał mnie 
do drugiej ofiary.   

Pamiętam, pomyślałam wtedy, że ma na sobie identyczną bluzkę jak ta, którą kupiłam w 

prezencie mojej przyjaciółce. Dopiero kiedy lekarz ją zaintubował, poznałam Grace. Od razu 
wiedziałam, że ta mała to Molly, jej córka. Dziewczynka zmarła po kilku minutach. Miałam 
w głowie tylko jedno. Że to nie powinno się było zdarzyć. Grace i Holling mieli się pobrać w 
następnym  tygodniu.  Wracała  z  Molly  od  rodziców.  Potem  się  dowiedziałam,  że  jacyś 
smarkacze  jechali  pickupem,  pijani,  uderzyli  w  małe  auto  Grace.  Pielęgniarze  mówili,  że 
musieli je wyciągać specjalnymi szczękami, bo wóz był zmiażdżony.   

– A kiedy rozpoznałaś Grace...   
–  Zamarłam  –  powiedziała  martwo.  –  Lekarz  musiał  mnie  odepchnąć  na  bok  i  wezwać 

inną  pielęgniarkę.  Była  niedoświadczona,  denerwowała  się.  Tracili  cenne  minuty.  Gdybym 
nie straciła głowy, natychmiast zawiozłabym Grace na chirurgię. Tam by ją uratowali.   

–  Nie  wiesz  tego  –  odrzekł  Nick  spokojnie.  –  Z  tego,  co  mówisz,  była  bardzo  ciężko 

ranna.   

–  Lekarz  powiedział,  że  gdyby  ją  zaraz  zoperowali,  miała  szansę.  A  ja  tę  szansę  jej 

odebrałam.   

– To by nic nie zmieniło, Rachel.   
Jego spokojne słowa nie polepszyły jej stanu.   
– Pozwoliłam emocjom zdominować moje poczucie obowiązku.   
– Grace była bliską ci osobą. Nikt cię nie wini.   
–  Ja  siebie  winię.  To  nieprofesjonalne.  –  Pomasowała  kark,  przyjmowała  ból  pokornie, 

jako karę.   

– Twoja historia to koszmar, który śni się po nocach nam wszystkim.   
–  Ale  ile  znasz  osób,  które  zachowałyby  się  tak  jak  ja?  To  mnie  potem  zaczęło 

prześladować.  Za  każdym  razem,  kiedy  otwierały  się  drzwi,  widziałam  w  wyobraźni  na 
noszach kogoś, kogo znam.   

– Czy ktoś cię oskarżał? 
– Nie.   
– Jaki był wynik autopsji? Zastanowiła się przez moment.   
– Pęknięta aorta, przebite płuco, uszkodzenia wewnętrzne.   
–  I  wciąż  sądzisz,  że  te  dziesięć  sekund,  kiedy  druga  pielęgniarka  przejmowała  twoje 

obowiązki, zmieniłoby coś? Wybacz, nie kupuję tego.   

Nie  mówił  jej  nic  nowego.  Słyszała  to  już  wcześniej  od  wielu  osób,  w  tym  od  szefa  i 

przełożonej. Niestety, jej serce mówiło co innego.   

–  Twoja  przyjaciółka  zmarłaby,  gdyby  ucierpiała  na  skutek  tylko  jednego  z 

wymienionych przez ciebie urazów – dodał Nick. – Zsumuj je, a zobaczysz, że do przeżycia 
trzeba było cudu.   

–  Ale  potem  mieliśmy  jakąś  epidemię  potworności.  Postrzelonego  sześciolatka, 

zasztyletowanego mężczyznę. Wszyscy zmarli. Poziom stresu był już ponad moje siły.   

– I uciekłaś do Hooper.   

background image

–  Żeby  to  sobie  uporządkować  –  poprawiła  go.  Zamilkła.  Nick  wbijał  jej  do  głowy 

powtarzane bez końca prawdy. Przesłała mu trwożliwy uśmiech.   

– Kiedy spadnie się z konia, najlepiej pozbyć się strachu, dosiadając go znowu.   
Jak łatwo to powiedzieć! 
– A jeśli znów spadnę? 
– A jeśli nie? 
Skrzyżowała ramiona, ogarnął ją nagły chłód.   
– Nie wolno mi ryzykować.   
– Nie możesz bez końca uciekać. Czy mały Pearson i Jack Rexton nie przekonali cię o 

tym?  Dylan  dałby  wszystko,  żeby  cię  mieć  u  siebie.  Nasz  oddział  nagłych  wypadków  jest 
dużo spokojniejszy.   

– Zapomniałeś chyba, jak zareagowałam, kiedy przyjechała karetka.   
– Nie doceniasz się, Rachel. Jeśli nie chcesz pracować na tym oddziale, mamy wakaty na 

wielu innych.   

Rachel oddychała niepewnie.   
– W tej chwili interesuje mnie tylko remont domu. To moja ostateczna decyzja, proszę, 

żebyś ją przyjął do wiadomości.   

Otworzył usta z zamiarem wyrażenia sprzeciwu, lecz zrezygnował.   
– Proszę bardzo, jeśli potrzebujesz czasu.   
– Dzięki. – Nawet sobie nie zdawała sprawy, w jakim napięciu odbyła tę rozmowę.   
–  Wejdźmy  do  środka  –  odezwał  się  Nick.  –  Komary  dają  już  znać  o  sobie.  Poza  tym 

mam pewien plan.   

– Plan? Jaki plan? 
– U sąsiadów są małe dzieci. Chyba nie chcesz, żeby widziały cię bez bluzki.   
– Bez bluzki? – zająknęła się.   
– Nie wymasuję ci porządnie pleców w ubraniu.   
Masaż pleców? Wystarczyło, że wyobraziła sobie, jak dłonie Nicka uciskają jej mięśnie, i 

jej serce rozpędziło się.   

– Dziękuję, nie trzeba.   
– Jak chcesz, ale będziesz jutro sztywniejsza niż deska. – Kiedy chciała coś odparować, 

dodał: – Milcz. Wiesz, że nie wygrasz. Jestem wyższy rangą.   

– Co?! – żachnęła się. – Niby w czym? 
– Jestem wyżej w hierarchii medycznej.   
– Coś podobnego! 
Jego oczy błyszczały z rozbawienia.   
– Wchodź i włącz wentylator, a ja lecę po sprzęt. Aha, mogłabyś przerzucić moje ciuchy 

do suszarki? 

–  Coś  jeszcze?  –  spytała  sarkastycznie.  –  Może  przyszyć  ci  kilka  guzików  albo 

posprzątać, albo...   

Uśmiechnął  się  tym  ujmującym  uśmiechem,  który  wprawiał  jej  nastoletnie  serce  w 

zaskakujące podskoki. Jej dorosłe serce nie zachowywało się wcale lepiej.   

background image

– Wystarczą ciasteczka – odparł.   
– Kuchnia jest zamknięta do odwołania. Strzelił palcami.   
– Cholera! Myślisz, że prędko ją otworzą? 
– Może zlituje się nad tobą Andrea. – Widząc jego uniesione brwi, dodała: – Zapomniałeś 

już? 

Machnął z miejsca ręką.   
– Ona nie odróżnią miksera od tłuczka.   
– Jaka szkoda. Obyś miał więcej szczęścia z następną. Roześmiał się.   
– Kiedy zdobędę tę właściwą, będę tak stały w uczuciach, jak twój Charles.   
Z  tymi  słowy  przeskoczył  przez  barierkę  jak  doświadczony  akrobata,  zanim  Rachel 

zdążyła mu odpowiedzieć.   

Charles  nigdy  nie  zachowałby  się  tak  lekkomyślnie.  Ale  Charles  nie  był  taki 

wysportowany.   

Weszła do środka. Nie mogła dopuścić, by Nick zobaczył ją na ganku i pomyślał, że na 

niego  czeka,  co  gorsza,  rozmarzona.  Poza  jej  łóżkiem,  najwygodniejszym  meblem  w  domu 
była kanapa. Włączyła nieduży wiatraczek i skierowała go w jej stronę. Poczuła pragnienie. 
Napełniła  szklanki  lodem  i  resztką  lemoniady.  Nick  nie  wrócił  jeszcze,  zabrała  się  więc  za 
jego  pranie,  przenosząc  je  do  suszarki.  Strzepywała  właśnie  powolnymi  ruchami  niebieską 
koszulę, kiedy w jej nozdrza uderzył intensywny zapach męskiej wody.   

– Dzięki za pomoc – odezwał się Nick. – Odwzajemnię ci się przy okazji.   
–  Świetnie  –  rzuciła,  opróżniając  pralkę  w  rekordowym  tempie.  Zatrzasnęła  drzwiczki 

suszarki i przekręciła gałkę.   

Zgodziłaby  się  na  wszystko,  byle  tylko  jak  najszybciej  wyjść  stamtąd,  zanim  Nick 

zorientuje się, że uprawiała w wyobraźni seks z jego koszulą.   

– Gotowa? 
–  Tak,  właśnie  się  zastanawiałam  –  zaczęła,  poddając  się  jego  rękom,  które  delikatnie 

wypychały ją do salonu. – Już mi w sumie przeszło...   

Nick uniósł ekspresyjnie jedną brew.   
–  Wiem,  że  nie  lubisz  bólu,  Rachel,  ale  to  tylko  masaż.  Od  razu  poczujesz  się  lepiej. 

Zaufaj mi.   

– I to jest problem – mruknęła pod nosem.   
– Co mówisz? – spytał.   
– Nic. No to zabierajmy się do tego. – Położyła się, wciskając twarz w poduszkę.   
– Rachel? – odezwał się, przysiadając na brzegu i przesuwając ją w głąb kanapy.   
– Co? – spytała stłumionym głosem.   
– Maść lepiej zadziała, jak nie będzie musiała przeciskać się przez materiał twojej bluzki.   
–  Aha.  –  Twarz  jej  poczerwieniała.  Ściągnęła  koszulkę  przez  głowę  i  mocowała  się  z 

kawałkami koronki, które nazywała biustonoszem, by ukryć je przed wzrokiem Nicka. Od lat 
nosiła  sportowe  ubrania,  odpowiednie  dla  obu  płci.  Odbijała  to  sobie,  wygrzebując  w 
sklepach  z  bielizną  najdelikatniejsze  jedwabie  i  koronki  w  najdzikszych  kolorach. 
Dekadencka  bielizna  pod  bezkształtnym  służbowych  fartuchem  czyni  cuda  ze  zdrowiem 

background image

psychicznym kobiety.   

Tyle  że  świadomość  tego  to  zupełnie  co  innego  niż  prezentowanie  czarnych  koronek  w 

paski  przedstawicielowi  przeciwnej  płci.  Zdobyła  się  na  największą  możliwą  nonszalancję, 
uniosła  się  i  rozłożyła  pod  sobą  miękki  podkoszulek,  po  czym  położyła  się  z  powrotem, 
ciesząc się, że Nick nie widział jej zaczerwienionej twarzy.   

– Dużo lepiej – oznajmił z satysfakcją. Rachel leżała nieruchomo.   
– Zaczynasz czy nie? 
– Jasne. Zrelaksuj się.   
Chłodna maść, którą rozsmarował na jej plecach, o mało co nie poderwała jej do góry.   
– Hej – odezwał się, rozbawiony. – Nie skacz jak sprężyna.   
– Przepraszam. Nie jestem przyzwyczajona... do tego.   
– Do czego? Nikt ci nie masuje pleców? No nie, żaden facet nie masował jej pleców.   
– Nie – odparła.   
– Chandler nie dba o twój kręgosłup? 
– Charles – poprawiła go. – Nie – przyznała niechętnie i z żalem. Charles nigdy jej tego 

nie proponował, a ona nie prosiła.   

Nick nachylił się tak mocno, że muskał oddechem jej ucho.   
– Cieszę się, że jestem pierwszy.   
Nie odpowiedziała, bo właśnie dotknął bolącego miejsca. Pisnęła. Przez kilka następnych 

minut zajmował się jej plecami, od karku do pasa, nie pomijając ani centymetra. Co jakiś czas 
wydawała z siebie wdzięczne westchnienie albo pomruk zadowolenia. Nie miała pojęcia, ile 
czasu to trwało. Nie mogła zdobyć się na to, by kazać mu skończyć, chociaż czuła, że pewnie 
się zmęczył.   

Szum  suszarki  i  nagły  trzask  oznaczający,  że  przerwała  pracę,  były  tak  bardzo  nie  na 

miejscu,  że  Rachel  niemal  podskoczyła.  Dłonie  Nicka,  który  masował  akurat  jej  łopatki, 
znalazły się na jej piersiach. Przez długi moment pozostała bez ruchu, on też ani drgnął. Jego 
oczy błyszczały, wolnym ruchem przeniósł wreszcie dłonie ku jej talii.   

–  Suszenie  się  skończyło  –  rzekła  półprzytomnie,  czując  palącą  skórę,  po  której 

przesuwały się jego palce.   

– Słyszę – odparł, nie ruszając się z miejsca.   
–  Twoje  ręce  sprawiają  cuda  –  powiedziała.  –  Jeśli  porzucisz  swoją  profesję,  zrobisz 

fortunę jako masażysta.   

Wbijał w nią wzrok. Odezwał się lekko żartobliwym tonem: 
– Ile byś mi zapłaciła za sesję? 
– To jest warte tyle, na ile się czuję, a czuję się świetnie. Sam wyznacz cenę.   
Zrobił taką minę, jakby kalkulował. Przestraszyła się tego, o co Nick może poprosić, albo 

o co nie poprosi.   

– Byle w granicach rozsądku – wyszeptała gorączkowo.   
– No to – rzekł przeciągle – chcę całusa.   

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

 

Nie  spuszczał  palącego  wzroku  z  twarzy  Rachel.  Gdyby  przeniósł  go  gdziekolwiek, 

zwłaszcza  na  paski  koronki,  które  więcej  odkrywały  niż  zasłaniały,  w  ogóle  nie  zadawałby 
żadnych pytań.   

– Całusa? – zdumiała się.   
– Takiego, żeby włosy stanęły dęba i żebym zapomniał o całym świecie.   
Jej twarz jaśniała uśmiechem, a oczy nabierały blasku.   
– Podoba mi się.   
Była  chyba  zawstydzona.  Postanowił  działać  bez  pośpiechu.  Ale  to  postanowienie 

załamało  się,  gdy  tylko  pochylił  się  i  dotknął  jej  warg.  Smakowała  jak  rozgrzany  miód.  Z 
miejsca zmienił pozycję i znalazł się u jej boku. Te delikatne dźwięki, które wydostawały się 
z  jej  gardła  pod  wpływem  jego  dotyku,  rozpierały  mu  pierś  z  dumy.  Tak,  Rachel  mu 
odpowiada. To powinno dać jej do myślenia, niezależnie od tego, co łączy ją z Charlesem.   

Pachniała kwiatami. Przynosiła jego zmysłom zupełnie nowe odczucia. Zaczął utwierdzać 

się w podejrzeniu, że Rachel może łatwo stać się dla niego kimś więcej niż przyjacielem.   

Kolejne przebudzenie suszarki kazało Rachel oderwać się od jego ust.   
– Jeśli nie rozwiesisz ubrań, pogniotą się na amen.   
– To co? – powiedział tylko, pieszcząc jej szyję. Z tego powodu miałby tracić te cenne 

chwile? 

– Będziesz tego żałował, jak twoi pacjenci spytają, czemu jesteś taki zmięty.   
–  To  nie  będzie  pierwszy  raz  –  oświadczył.  Czar  prysł.  Rachel  wyjęła  rękę  spod  jego 

koszuli.   

– To chyba spłaciłam dług? 
– Na razie.   
Jej chrapliwy szept strasznie go podniecał.   
– Mam nadzieję, że niedługo zamówisz kolejny masaż. Uśmiechnęła się niezbyt radośnie.   
– Jeśli tak całujesz Charltona, dziwię się, że spuścił cię z oka.   
Usiadła  gwałtownie.  Gdyby  nie  usiadł  wraz  a  nią,  wylądowałby  na  podłodze.  Miała 

kamienną twarz. Włożyła koszulkę i przeczesała palcami włosy.   

– On ma na imię Charles. Jeśli chcesz coś udowodnić...   
– Nie chcę. Chciałem cię tylko pocałować. Nie myślałem o Chaunceyu, póki...   
Blask w oczach Rachel wyraźnie przygasł.   
– On i ja... – Zawahała się. – Jest nam ze sobą... – I znowu nie skończyła.   
– Dobrze? – podrzucił.   
–  Tak.  Dobrze  się  rozumiemy.  Mamy  podobne  gusty  i  zainteresowania,  nigdy  się  nie 

kłócimy.   

– O nic? 
– O nic – powtórzyła. – To dobry związek.   
Dla  Nicka  brzmiało  to  jak  wielka  nuda,  ale  zatrzymał  to  dla  siebie.  Nie  udało  mu  się 

background image

dotąd przekonać jej do powrotu do pracy. Może będzie miał więcej szczęścia, namawiając ją, 
by raz jeszcze przemyślała, jak chce spędzić resztę życia.   

Nick  był  zdecydowanie  w  lepszej  sytuacji.  Był  na  miejscu,  podczas  gdy  drogi  stary 

Charles tkwił gdzieś daleko.   

–  Przepraszam,  nie  dam  rady  przyjechać  –  mówił  Charles  do  Rachel  w  piątek  dwa 

tygodnie  później.  –  Instalujemy  interfejs  do  laboratorium.  Zapowiada  się,  że  weekend 
przesiedzę w pracy.   

Nick  stał  niedaleko  znajdującego  się  na  piętrze  telefonu.  Rachel  zasłoniła  słuchawkę  i 

udawała, że nie jest rozczarowana.   

– Rozumiem. Ale miałam wielką nadzieję, że się zjawisz. Zrobiliśmy tu ogromne postępy 

przez te dwa tygodnie.   

– Ten interfejs jest naprawę ważny.   
Rachel odwróciła się plecami do Nicka i powiedziała: 
– Nie jesteś tam sam.   
–  Rachel,  doskonale  wiesz,  że  nie  proszę  mojego  personelu  o  coś,  na  co  sam  nie  mam 

ochoty.   

– Wiem – westchnęła.   
– To nie jest ostatni weekend – rzekł pragmatycznie. Rachel zmusiła się do uśmiechu.   
– Masz rację. – Wiedziała, że Charles jest pracoholikiem, ale czy nigdy  nie postawi jej 

wyżej od komputerowego chipa? 

– Jak ci się układa z tym facetem, który ci pomaga? Z Nate’em, tak? – spytał Charles.   
Ciekawe,  dlaczego  nie  mogą  zapamiętać  nawzajem  swoich  imion?  –  pomyślała.  Co 

prawda Charles ledwo pamiętał imiona swoich współpracowników. Ale Nick dotąd nie miał 
takich problemów. Zdaje się, że po prostu się z nią drażni.   

– Nickiem – poprawiła Charlesa.   
– Niech będzie Nickiem – zniecierpliwił się. Rachel zobaczyła w wyobraźni jego minę. – 

Pomaga ci? 

Nie odpowiedziała od razu. Jak ma opisać, co znaczy dla niej bliska obecność Nicka? Nie 

mogła  zaprzeczyć,  że  ze  swoim  doświadczeniem  i  wiedzą  jest  bezcenny.  Był  to  wszakże 
kontakt słodko-gorzki, bo nie mogła wybić sobie z głowy jego pocałunku. Nie umiała sobie z 
tyra  poradzić.  Miała  Charlesa,  a  pragnęła  Nicka,  i  najchętniej  przyłożyłaby  Nickowi,  że 
wpakował ją w tę niewdzięczną sytuację. Dlatego właśnie błagała teraz Charlesa o przyjazd, 
by stanął niczym bufor między nią i jej niebezpiecznymi uczuciami.   

A może Charles byłby zazdrosny o Nicka i zacząłby poświęcać jej więcej uwagi? 
– Nie wchodzi mi w drogę.   
– To w czym problem? 
Charles jak zwykle widział tylko czarne i białe, bez żadnych odcieni szarości. Jakie to dla 

niego typowe! 

– W niczym – odparła, żałując, że nie potrafi mu wyjaśnić, że problem dotyczy jej samej. 

– Różnimy się w drobnych kwestiach – dodała.   

– To wszystko? – Uważał, że ona robi z igły widły.   

background image

– Raczej tak. Nic poważnego. Nie martw się.   
– Nie martwię się. Zadzwonię, jak opanuję sytuację.   
Wiedziała,  że  może  to  nastąpić  za  dzień  albo  za  dwa  tygodnie.  Charles  nie  składał 

obietnic, których nie mógł dotrzymać. Kiedy się nad tym zastanowiła, doszła do wniosku, że 
Charles rzadko cokolwiek jej obiecywał.   

– Będę czekać. – Wyłączyła się i po chwili wahania wróciła do pokoju, w którym Nick 

siedział na podłodze.   

– I co tam u Chestera? – spytał, nie podnosząc głowy.   
– Charlesa – poprawiła automatycznie. – W porządku.   
– Wybiera się tu na weekend? 
Wsadziła garść gwoździ do kieszeni fartucha.   
– Nie może. Instaluje właśnie interfejs i coś tam mu nie wychodzi.   
Nick zmarszczył czoło.   
– Jest szefem, tak? To nie może zlecić tego swojemu personelowi? 
–  Nigdy  nie  prosi  ich  o  nic,  na  co  sam  nie  ma  ochoty  –  wyjaśniła,  posługując  się 

ulubionym cytatem Charlesa.   

– To niezły gość z tego Cartera.   
Tym razem nie chciało jej się go poprawiać.   
– To może coś sobie zaplanujemy? Podniosła na niego wzrok.   
– Wątpię, żeby Andrea była zwolenniczką trójkątów.   
– Ona ma już kogoś.   
– Zerwaliście? 
– Nie mieliśmy czego zrywać. Przykro mi, że cię rozczaruję. Andrea ma na oku pewnego 

terapeutę.   

– Żartujesz? 
– Nie. To co? Może zrobimy sobie jutro wagary i wypuścimy się do Joplin? 
– Ale tyle jeszcze roboty.   
– Zobacz lepiej, ile już za nami – powiedział, wymachując rękami. – No, Rachel. Jeden 

wieczór niczego nie zmieni. Musisz odpocząć, bo się kompletnie wypalisz.   

Perspektywa  wolnego  wieczoru  bardzo  silnie  przemawiała  jej  do  wyobraźni.  Minione 

dziesięć dni odklejała stare tapety, zaklejała dziury w ścianach i szlifowała je do gładkości. 
Należała jej się nagroda. Nie zdecydowali też jeszcze, czy pomalują ściany, czy może pokryją 
je tapetą, a może jedno i drugie? Była więc odpowiednia pora na krótką przerwę.   

– Co będziemy robić? – spytała i natychmiast przed jej oczami przewinęły się wszystkie 

hoteliki w okolicy.   

– Znam grecką knajpkę, która na pewno przypadnie ci do gustu. Nazywa się Viłla Arde.   
Rachel zamyśliła się.   
– Nie przypominam sobie. Pewnie jest nowa.   
–  Jest  tu  od  paru  lat  –  oznajmił.  –  Arde  przebudował  basen  Reding  Mili.  W  budynku 

mieści się teraz restauracja, a w miejscu dawnego basenu jest ogród.   

–  Pamiętam  basen  –  przyznała  podniecona.  –  Tam  było  tak  inaczej  niż  w  Hooper, 

background image

wszyscy uwielbiali tam pływać.   

–  Ale  teraz  to  modne  miejsce  z  dobrym  żarciem.  –  Spojrzał  na  jej  brązowe  szorty  i 

beżową koszulkę – Będziesz musiała ubrać się elegancko.   

Zabrała tylko  najpotrzebniejsze ciuchy, w ostatniej  chwili wrzuciła do walizki dżinsową 

spódnicę.  Wymarzony  wieczór  wymagał  wszakże  jakiejś  oszałamiającej  kreacji,  czegoś 
jedwabnego, może nawet  obcisłego.  W centrum Hooper znajduje się niewielki,  za to dobrze 
zaopatrzony sklep z odzieżą. Była pewna, że znajdzie tam odpowiednią sukienkę.   

– To randka. –  Gdy tylko wypowiedziała te słowa, uprzytomniła sobie, że wymusza na 

Nicku  romantyczne  podteksty.  Wycofała  się  szybko:  –  Chciałam  powiedzieć,  że  to  nie  jest 
randka w normalnym rozumieniu tego słowa, ale że to...   

–  Randka  –  rzekł  stanowczo.  –  Mamy  się  dobrze  bawić,  przestań  się  zajmować 

semantyką.   

– Dobra. – Wyprostowała ramiona z uśmiechem  i  sięgnęła po szpachlę. – Kończmy to. 

Chcę zdążyć do Batesa przed zamknięciem, zobaczyć jakieś wzorniki z tapetami.   

– Dzisiaj? – stęknął Nick.   
– Dzisiaj – powtórzyła. – Chyba że dasz mi wolną” rękę.   
– Mowy nie ma – rzekł z błyskiem w oku. – Nie chcę, żeby facet, który zechce kupić ten 

dom dla rodziny, widział wokół siebie wyłącznie różowe kwiaty.   

– Nie chcę różowych kwiatów we wszystkich pomieszczeniach – odparowała. – Tylko w 

sypialni.   

Znowu jęknął i melodramatycznym gestem zakrył oczy.   
– Miej litość nad tym człowiekiem.   
– A co z jego drugą połową i jej życzeniami? 
– Chodziłem kiedyś z kobietą, która nienawidziła kwiatów.   
– No to była wyjątkiem. Musimy znaleźć coś, co spodoba się każdemu.   
Nick zmrużył oczy.   
– Niby jak? Nie mamy czasu, żeby przeprowadzić sondę.   
– Owszem – zgodziła się. – Ale u Batesa na pewno wiedzą, co ludzie najczęściej kupują.   
– Jeśli tamtejszy sprzedawca nie jest licealistą, wezmę jego opinie pod uwagę.   
– A co jest nie tak z licealistami? 
– Nic, uważam tylko, że dzieciak z czerwonymi włosami i kolczykiem w nosie nie może 

mi rozsądnie doradzić, jak urządzić dom.   

– Jesteś uprzedzony.   
– Taa. Zobaczymy, kto ma rację, kiedy ci doradzi kanarkowe odblaskowe ściany i czarne 

lampy do efektów specjalnych.   

Wątpiła, by u Batesa mogła usłyszeć coś podobnego.   

W  sklepie  za  ladą  stała  dziewczyna,  której  pomarańczowe  włosy  ozdabiało  kilka 

purpurowych kosmyków. Rachel w jednej chwili straciła grant pod nogami. Nick pochylił się 
i szepnął jej do ucha: 

– Myślisz, że ona ma blade pojęcie o tradycyjnych gustach? Dziewczyna podniosła wzrok 

znad stosu faktur i posłała im promienny uśmiech.   

background image

– Mogę państwu w czymś pomóc? 
– Nie sądzę – mruknął Nick pod nosem.   
Rachel  szturchnęła  go  łokciem  i  odezwała  się  uprzejmie  do  dziewczyny,  przeczytawszy 

jej imię na plakietce; 

–  Caroline,  chcieliśmy  przejrzeć  wzorniki  tapet.  Caroline  ruszyła  ku  długiej  ladzie,  na 

której rozrzucone były bezładnie teczki z próbkami. Przy ladzie stało kilka barowych stołków 
dla przeglądających je klientów.   

–  Jeśli  chcą  państwo  wziąć  któryś  do  domu,  proszę  się  wpisać.  Wypożyczamy 

jednorazowo  cztery  wzorniki  jednemu  klientowi  na  czterdzieści  osiem  godzin.  Szukają 
państwo czegoś szczególnego? 

– Nie, nie – odparł Nick. – Jakie są teraz modne kolory? 
– Zależy – odparła Caroline. – A o jakim pomieszczeniu państwo myślicie? 
– Sypialnia, hol – wymieniała Rachel. – W sumie, cały dom.   
– Zaczynamy od sypialni – dodał Nick.   
Caroline strzeliła palcami, jakby coś jej się przypomniało.   
– Państwo pracują w starym domu Boydów, prawda? Rachel i Nick wymienili spojrzenia.   
– No tak.   
–  To  super  dom  –  zachwycała  się  Caroline.  –  Mówiliśmy  o  nim  na  lekcjach  plastyki. 

Wiecie  państwo,  że  projektował  go  sławny  architekt,  specjalnie  sprowadzony?  –  Uniosła 
brwi.   

– Nie wiedziałam ~ przyznała Rachel.   
– Znaleźliście już państwo skarb? – pytała Caroline.   
– To tylko legenda – wtrącił pobłażliwie Nick.   
Dziewczyna posmutniała.   
– To taka romantyczna historia. Jest pan pewny? 
– Romantyczna? – zdziwiła się Rachel.   
– No tak. Mówiliśmy o tym na historii – zapewniała ich Caroline. – Jedna z dziewcząt, 

które tam mieszkały, miała wyjść za mąż, ale jej chłopak wyjechał walczyć na Południe. No i 
ona  schowała  swój  posag  do  jego  powrotu.  Ale  szczęście  im  nie  dopisało,  bo  on  zginął  w 
jakiejś bitwie w czasie wojny secesyjnej.   

– A jej pękło serce – dokończył Nick.   
– Zna pan tę historię! – zawołała uradowana Caroline.   
–  Nie,  ale  łatwo  zgadnąć  zakończenie  –  odparł.  –  Ta  legenda  wciąż  tu  krąży.  Każde 

miasteczko w Ameryce ma taką legendę.   

– Ale jest piękna – uznała Caroline i poprowadziła ich do półek. – Tam są wzorniki, które 

państwa zainteresują. Trudno powiedzieć, co jest teraz na topie. Zamawiam i pastele, i mocne 
barwy.  Powiem  tak:  wracają  odważne  nasycone  kolory,  zieleń,  granat,  brąz.  Najlepiej 
przejrzeć ofertę i wybrać, co państwu wpadnie w oko.   

– Dziękuję. – Rachel obdarzyła ją uśmiechem.   
Gdy tylko Caroline oddaliła się od nich, Nick trącił Rachel łokciem: 
– Nie mówiłem? Powiedziała, że najmodniejsze są ciemne kolory.   

background image

–  A  także,  że  pastele  są  wciąż  popularne  –  przypomniała  mu.  –  Wybierz  sobie  cztery 

wzorniki, a ja wybiorę swoje cztery.   

Wkrótce jechali do domu ze zwiniętymi w bagażniku próbkami.   
– Teraz każde z nas zaznaczy wybrane próbki i wymienimy się – zaproponowała Rachel.   
– Wolałbym, żebyśmy przejrzeli je razem – powiedział Nick. – Co sądzisz o tej tapecie z 

dżunglą? 

– Z dżunglą? Do sypialni? 
–  No.  To  ma  sens.  –  Wyszczerzył  zęby  w  uśmiechu.  –  Tam  biorą  górę  zwierzęce 

instynkty. Lwa, tygrysa i...   

– Jaskiniowca? – spytała niewinnie. Zaśmiał się.   
–  Nie  chciałabyś,  żeby  cię  taki  dzikus  wciągnął  do  jaskini?  – Przerwał  mu  pager,  Nick 

pochylił się i przeczytał wiadomość. Zmienił ton. – Muszę zadzwonić.   

– Masz dzisiaj dyżur pod telefonem? 
– Tak – odparł. – To weekend Masona, ale obiecałem, że go zastąpię.   
Piętnaście minut później Nick ruszał na oddział.   
– Wpadnę na małą przekąskę, jeśli nie będziesz jeszcze spała. Zostały ci pierniczki? 
– Kilka – powiedziała. – Wydawało mi się, że babcia wczoraj zrobiła ci zapas.   
– Tak, ale to było wczoraj. – Uśmiechnął się z zażenowaniem.   
– Zjadłeś dwa tuziny ciastek w jeden dzień? 
– No, przecież rosnę – oświadczył, znajdując ten sam argument, którym posługiwał się, 

kiedy byli dziećmi.   

– Jasne – zaśmiała się szyderczo, gdy wychodził. – Wszerz, nie w górę.   
Słońce zniżało się ku zachodowi. Kiedy spłynęło za wierzchołki drzew, od razu zapadła 

noc.  Rachel  wykorzystała  nieobecność  Nicka  i  przetestowała  wannę,  którą  hydraulik 
zamontował  poprzedniego  dnia.  Była  szczęśliwa,  że  ma  wreszcie  własną  łazienkę,  chociaż 
brakowało jej widoku szczoteczki do zębów Nicka i zapachu jego wody kolońskiej.   

O dziesiątej włączyła wiadomości. Po prognozie pogody, której wysłuchała kwadrans po 

dziesiątej, rozmarzyła się o sukience, którą zamierzała sobie kupić.   

Nie  pamiętała,  kiedy  ostatnio  była  tak  podniecona  jakimś  wyjściem.  Pierwsza  randka  z 

Charlesem  też  nie  wytrzymywała  porównania.  Zresztą  podobnie  miała  się  sprawa  z  jego 
pocałunkami. Nie były niemiłe, ale nie odbierały jej tchu.   

Powiedziała  sobie  jednak,  że  to  nic  takiego.  Lubiła  i  szanowała  Charlesa.  I  wszystko 

wskazywało  na  to,  że  może  liczyć  na  trwały  związek.  Te  tak  zwane  iskry  są  mocno 
przereklamowane, bo jak każdy ogień, szybko się wypalają.   

Charles nie ma w sobie tego ognia co Nick, jest za to...   

Poczuła pustkę w głowie. Nie mogła znaleźć właściwego określenia dla Charlesa.   

 

Wpół do dwunastej w nocy Nick wlókł się do swojego mieszkania. Nie znosił wracać do 

pustego domu, kiedy był zmęczony i przybity. Wraz z Dylanem przez kilka godzin usiłowali 
bez skutku zdiagnozować i ustabilizować pacjenta. Czuł, że musi opłukać się pod prysznicem. 
Ruszył do łazienki.   

background image

Rachel  zabrała  już  stamtąd  swoje  przybory  toaletowe.  Minął  ledwie  dzień,  a  on  już 

zatęsknił  za  zapachem  jej  szamponu  i  zbiorem  słoiczków.  Gdy  ich  zabrakło,  poczuł  się 
samotny.   

Zapragnął  zobaczyć ją natychmiast, nie zważając na to, że jest środek nocy.  Po siedmiu 

minutach  w  mokrymi  włosami  pędził  przez  podwórko.  Ucieszył  się  na  widok  świateł  w  jej 
oknach.  Zastukał,  a  gdy  nikt mu  nie odpowiedział,  wszedł  do  środka.  Drogę  wskazywał  mu 
przyciszony głos telewizora, dochodzący z sypialni. Rachel leżała pogrążona we śnie.   

Tak  bardzo  chciał  z  nią  porozmawiać,  nie  śmiał  jej  jednak  budzić.  Od  świtu  do  nocy 

walczyła  z  niedostatkami  starego  domu  z  wielką  determinacją.  Może  uda  jej  się  zrobić  to 
samo z jej osobistymi problemami, pomyślał z nadzieją.   

Spod  poduszki  wystawał  pilot.  Nick  wyjął  go  ostrożnie,  nacisnął  guzik  i  zapadła  cisza. 

Powinien  wyjść.  Nie  potrafił  odwrócić  oczu  od  jej  piersi  i  poruszających  się  gałek  ocznych 

pod powiekami, zupełnie jakby oglądała jakiś film. Miał w pamięci jej namiętność, i ni stąd ni 
zowąd poczuł, że musi rozwalić Chuckowi nos. Za to, że ją rozczarował. Ona się do tego nie 
przyzna, ale słyszał to w jej głosie. Facet nie ma pojęcia, jaki klejnot znajduje się w zasięgu 
jego ręki.   

Nick nie znał gościa i nie rozumiał, dlaczego Rachel związała się z kimś, kto przedkłada 

nad  nią  komputer.  Zasługiwała  na  mężczyznę,  który  zobaczy  w  niej  źródło  wszystkich 
nieziemskich  zjawisk  i  który  nie  przeżyje  dnia  bez  jej  uśmiechu.  Charles  nie  jest 
odpowiednim facetem dla Rachel.   

Dopóki jednak ten facio buja się gdzieś na peryferiach jej życia, on nie posunie się dalej 

niż do pocałunku. Ale gdy tylko Charles zniknie z horyzontu, on już nie wypuści jej z rąk.   

Pochylił się, pocałował ją w czoło.   
– Słodkich snów, Rachel.   
Wyłączył  nocną  lampkę  i  opuścił  pokój.  Idąc  do  kuchennych  drzwi,  zobaczył  na  stole 

słoik  z  ciasteczkami.  Otworzył  go  i  chwycił  cztery  ze  znajdujących  się  tam  sześciu 
pierniczków. I tak było to chłodne pocieszenie w porównaniu z gorącymi ramionami Rachel. 
Ale na razie musiało mu to wystarczyć.   

O  siódmej  przyglądała  się  własnemu  odbiciu  w  łazienkowym  lustrze.  Żałowała,  że  jest 

takie małe. Będzie zmuszona oprzeć się na wrażeniu, jakie zrobi na Nicku w nowej, idealnie 
dopasowanej sukience.   

„Dopasowana” nie było najwłaściwszym określeniem. Rachel miała na sobie pozbawiony 

rękawów jedwabisty, czarny futerał, który przylegał do niej jak druga skóra. Babka uznałaby 
zapewne,  że  odkrywający  łopatki  dekolt  i  długość  do  połowy  uda  są  nazbyt  śmiałe.  Rachel 
była tego wieczoru w awanturniczym nastroju, gotowa na silne wrażenia, ryzyko i przygodę. 
Ma randkę z Nickiem. W miejscu publicznym, przy świadkach. Kto powiedział, że marzenia 
się nie spełniają? 

A  skoro  mowa  o  Nicku,  nie  widziała  go  od  rana.  Wiedziała,  że  wrócił  do  domu 

poprzedniego  wieczoru,  bo  któż  jak  nie  on  wyłączył  jej  telewizor  i  zgasił  światło,  no  i  kto 
inny  zjadł  ciasteczka.  Tak  czy  owak,  cały  ranek  wertowała  próbki  tapet.  Po  południu  zaś 
wypuściła się na zakupy. Sądząc po tym, co udało jej się zobaczyć wieczorem w lustrze, nie 

background image

był to czas stracony.   

Kiedy odezwał się dzwonek u drzwi, pomknęła na dół na wysokich obcasach. Pochlebiła 

jej jego grzeczność, mógł przecież wejść do środka bez żadnej zapowiedzi.   

Nick stał na ganku, w garniturze i pod krawatem.   
– Cześć – rzuciła przez ściśnięte gardło.   
–  A  niech  mnie,  Rachel!  –  Aż  gwizdnął.  –  Cały  wieczór  będę  się  musiał  odganiać  od 

napastujących cię facetów.   

Słowa Nicka nieomal ją uskrzydliły. Chwyciła go za rękę i wciągnęła do środka. No i co z 

tym  powiedzeniem,  że  to  nie  strój  zdobi...  i  tak  dalej?  Była  tak  podekscytowana,  jakby 
wygrała milion dolarów, a może nawet bardziej.   

– Mamy rezerwację na ósmą – oznajmił. – Jeśli jesteś gotowa, powóz czeka.   
– Wezmę tylko torebkę – powiedziała.   
Po  chwili,  z  małą  torebką  w  dłoni,  pozwoliła  mu  się  poprowadzić  do  samochodu.  Na 

widok sportowej corvetty zaparkowanej przy krawężniku stanęła jak wryta.   

– To twoje? – spytała.   
– Tylko na ten wieczór. Pożyczyłem od Dylana.   
–  No,  no!  Jestem  pod  wrażeniem!  –  powiedziała,  ostrożnie  wsuwając  się  na  przednie 

siedzenie. – Co chciał w zamian? 

– Mojego pierworodnego – odparł bez namysłu. – Albo obiad, kiedy zakończymy remont. 

Cokolwiek będzie pierwsze.   

Rachel roześmiała się.   
– Mam nadzieję, że nasze prace nie będą trwały tak długo. Ludzi, którzy zarabiają w ten 

sposób na życie, darzę od teraz najwyższym szacunkiem.   

– Mam rozumieć, że nie zamierzasz otworzyć firmy renowacyjnej? 
– Nie sądzę. Ale zapytaj mnie jeszcze, kiedy skończymy. – Od czasu do czasu brakowało 

jej szpitalnej bieganiny, ale za nic by się do tego nie przyznała.   

Pół  godziny jazdy do Joplin minęło  niepostrzeżenie.  Rachel  z niedowierzaniem patrzyła 

na  piękną  willę,  która  stała  na  miejscu  zapuszczonego  basenu.  Nie  próbowała  do  tej  pory 
greckiej  kuchni,  ale  szybko  w  niej  zasmakowała.  Dobre  jedzenie,  atmosfera  tego  miejsca, 
przytulny  stolik  na  dwie  osoby  w  kącie  sali,  wszystko  to  składało  się  na  idealny  wieczór. 
Podzieliła się tą myślą z Nickiem.   

– Rozumiem, że cieszysz się, że tu jesteś? – spytał.   
– Oczywiście.   
Po kolacji wybrali się na spacer do ogrodu,  w którym  obok bogatej roślinności  znalazły 

miejsce  fontanny  i  greckie  urny.  Przystanęli  obok  jednej  z  kolumn,  które  tworzyły  sporej 
wielkości pawilon ogrodowy.   

–  Ktoś  wyłączył  u  mnie  światło  wczoraj  wieczorem  –  zaczęła  Rachel,  biorąc  go  pod 

ramię. – Czy to czasem nie ty? 

– Powinnaś zamykać się na klucz. Mówię poważnie.   
– Nie sądziłam, że nie będzie cię tak długo.   
– Mimo wszystko – skarcił ją. – Mogę zapukać w razie czego albo wziąć swój klucz.   

background image

– Tak jest – zgodziła się. – Nie powiedziałeś jeszcze, jak ci poszło. Wzruszył ramionami.   
– Nie najlepiej.   
Rachel ścisnęła go za ramię.   
– Przykro mi. Co się stało? 
– Zgłosił się mężczyzna z bólem w piersiach. Miał arytmię, poza tym nic niezwykłego. 

Byliśmy bliscy stwierdzenia, że to poważniejsza niestrawność. Zmarł, zanim odesłaliśmy go 
do  domu.  Na  prośbę  rodziny  patolog  robił  dziś  rano  sekcję.  Okazało  się,  że  zastawka 
dosłownie mu eksplodowała.   

– Szkoda, że mnie nie obudziłeś. Mogliśmy pogadać. Uśmiechnął się z wdzięcznością.   
–  Tak  smacznie  spałaś.  No  i  mogłem  nakraść  ciasteczek.  ‘  Ponury  nastrój  odpłynął  w 

jednej chwili.   

– Zauważyłam, że się poczęstowałeś.   
– Gdybym zostawił je dla ciebie, nie wyglądałabyś tak dobrze w tej sukience.   
– Podoba ci się? 
– Kochanie – rzekł przeciągle – bardziej podobałabyś mi się tylko, gdyby się zsunęła na 

podłogę.   

Poczuła wypływający na twarz rumieniec. Liczyła na to, że przed wzrokiem Nicka uratuje 

ją półmrok.   

– Chauncey już cię w niej widział? 
– Nie, Charles mnie w niej nie widział – powiedziała. – Kupiłam ją dziś popołudniu.   
– Tak myślałem. Zerknęła zaciekawiona.   
– A to czemu? 
–  Bo  gdyby  ją  widział,  nie  wyobrażam  sobie,  żeby  pozwolił  ci  ubierać  się  w  nią  na 

spotkania z innymi facetami.   

Rachel  zamilkła,  bawiąc  się  sznurkiem  pereł,  które  dostała  w  prezencie  od  babki  po 

dyplomie.  Charles  niezwykle  rzadko  komentował  jej  stroje.  Mówił  najwyżej  coś  w  rodzaju: 
ładne  czy  fajne.  A  ona  czasami  tak  bardzo  chciała  usłyszeć  „olśniewające”.  Ale  perfidią 
byłoby wymawiać mu to w tej właśnie chwili.   

– On nie zwraca uwagi na takie rzeczy – powiedziała.   
– Nie wie, ile traci. Ale może będziesz jeszcze miała okazję zaprezentować mu się w tym.   
– Może – przyznała, dręczona wątpliwościami. Kupiła tę sukienkę z myślą o Nicku. Dla 

nikogo  innego  nie  miała  ochoty  jej  wkładać.  –  Robi  się  późno  –  zmieniła  temat.  –  Zaraz 
zacznie się nowy dzień.   

– Co robimy jutro? 
– Wybieramy tapety! Czekam na ciebie o pierwszej.   
– Zdaje się, że jesteś mi winna lunch – rzucił niepewnie.   
– Już spłaciłam dług, w zeszłym tygodniu.   
–  Ale  od  tamtej  pory  ja  cię  dwa  razy  zapraszałem.  Spojrzała  na  niego  z  udawanym 

westchnieniem.   

– No dobra. Przyjdź koło południa. Uprzedzam tylko...   
– Zjem wszystko, co przede mną postawisz – przerwał jej i poklepał się po brzuchu.   

background image

Kiedy  dostarczył  ją  bezpiecznie  na  ganek,  usłyszała  znane  jej  już  skrzypnięcie  pod 

nogami.   

– Jeszcze chwila i listonosz wpadnie w dziurę, tylko tego nam trzeba – zauważył Nick.   
– Pamiętaj też o skrzypiących deskach na górze.   
–  Pamiętam  –  powiedział,  otwierając  drzwi.  Zapalił  światło  i  stanął  rta  progu,  blokując 

wejście.   

– Dziękuję za wspaniały wieczór.   
– To ja ci dziękuję – odparła. – Dawno się tak dobrze nie bawiłam. – Chciała, by został, 

ale zapraszając go, zrobiłaby krzywdę obu: Charlesowi i Nickowi.   

– Ja też. – Skłonił głowę i pocałował ją.   
Pocałunek rozbudził w niej tak silne emocje, że ledwo dotarto do niej, że Nick wziął ją w 

objęcia. Tyle że wypuścił ją z nich dużo szybciej niż chciała.   

– Spij dobrze.   
Zatkało ją, nie znajdowała słów. W końcu przez jej gardło przecisnął się szept: 
– Ty też.   
Weszła  do  środka,  mimowolnie  zasuwając  zasuwę.  Takie  pocałunki  powinny  być 

zabronione.   

W  pokoju  przysiadła  na  łóżku.  Zabrakło  jej  energii,  by  się  rozebrać.  Marzyła  o  takim 

właśnie wieczorze z Nickiem, nie pozbyła się jednak moralnych wątpliwości. Bo co w takim 
razie  z  Charlesem?  Odpowiedź  była  oczywista.  Lubi  go,  może  nawet  go  po  przyjacielsku 

kocha,  bo  Charles  jest  dobrym  człowiekiem.  Natomiast  nie  jest  w  nim  zakochana.  Może  to 
ukryte błogosławieństwo, że nie mógł przyjechać do niej na weekend.   

Doszedłszy  do  takiego  wniosku,  usłyszała  czyjeś  kroki.  Pomyślała,  że  Nick  jednak 

wrócił, zajrzała do kuchni. Była pusta. Rachel przysięgłaby, że ktoś jest w jej domu.   

Nad  jej  głową  zaskrzypiała  podłoga.  Po  co  Nick  poszedł  na  górę?  Pospieszyła  ku 

schodom. Mijając drzwi, o mało nie została stratowana.   

Krzyknęła  zdumiona.  W  ułamku  sekundy  zrozumiała,  że  ubrana  od  stóp  do  głów  na 

czarno postać to nie jest Nick. Nabrała powietrza i zaczęła krzyczeć.   

Czas  płynął  w  zwolnionym  tempie.  Widziała,  jak  włamywacz  uniósł  rękę,  w  której 

błysnęło  coś  srebrnego,  zanim  przeszywający  ból  nie  przebił  jej  czaszki.  Widziała  teraz 
wszystko jak przez mgłę. Świat poszarzał. Siła uderzenia rzuciła nią o ścianę.   

Zsunęła  się  na  podłogę,  walcząc  z  mgłą.  Nick.  Musi  zawołać  Nicka.  Czepiając  się  tej 

myśli, omal się nie rozpłakała. Jej próby uniesienia się na nogi kończyły się niepowodzeniem. 
Pokój wirował. Nie była w stanie rozproszyć narastającej ciemności. Poddała się, mamrocząc 
jego imię.   

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

 

Nick  wjechał  corvettą  Dylana  na  podjazd.  Nie  wiedział  wcześniej,  jak  potoczy  się  ten 

wieczór. Umówił się zatem z kolegą, że zamienią się samochodami następnego ranka, kiedy 
Nick uda się do szpitala na obchód.   

Spuszczał  bramę  garażu,  gdy  wewnętrzny  instynkt  go  powstrzymał.  Wytężył  słuch,  nie 

spodziewając  się  usłyszeć  nic  więcej  niż  pohukiwanie  sowy  i  brzęczenie  komarów. 
Tymczasem  noc  wypełniała  złowroga  cisza.  Sekundę  później  przerwał  ją  stłumiony  krzyk. 
Rachel,  pomyślał  natychmiast  i  puścił  się  biegiem  przez  trawnik,  modląc  się,  by  się  mylił. 
Szukał  gorączkowo  logicznego  wytłumaczenia  krzyku  –  może  na  przykład  gra  radio  albo 
telewizor. Ale znów instynkt podpowiadał mu co innego.   

Przeskoczył pięć stopni i nacisnął klamkę. Przeklął, bo nie poddała się naciskowi. Sięgnął 

do  kieszeni,  ale  zamiast  swojego  klucza  zobaczył  klucz  Dylana  i  rzucił  kilka  ostrych  słów. 
Zawrócił ku frontowym drzwiom. Dopiero co je zamknęła, teraz stały otworem. Przeraził się 
jeszcze bardziej. Wbiegł do środka i zobaczył ją leżącą w kącie przy schodach.   

Przyklęknął,  opanowując  lęk,  i  z  wielką  ulgą  wyczuł  tętno  pod  palcami.  Twarz  Rachel 

była  zakrwawiona.  Przy  linii  włosów  ujrzał  głębokie  cięcie,  które  wymagało  szwów. 
Zmartwił go też guz z tyłu głowy.   

– Rachel! – zawołał. – Słyszysz mnie? Zamrugała niemrawo powiekami.   
– Co... ? 
Kolejna ulga. Polecił jej głośno: 
– Rachel, otwórz oczy.   
Starała  się  jak  mogła.  Przesuwał  dłońmi  po  jej  ciele,  nie  znajdując  żadnych 

wyczuwalnych złamań czy innych uszkodzeń. Nie mógł jednak być tego pewny, dopóki nie 
przewiezie jej do szpitala.   

–  No,  kochanie,  dasz  radę.  Odezwij  się,  proszę.  Podniosła  nareszcie  powieki  i  po  raz 

pierwszy, odkąd usłyszał krzyk, był w stanie myśleć pozytywnie.   

– Co... się stało? – zapytała.   
– Ty mi powiedz – odparł.   
Nick chwycił jej rękę, kiedy uniosła ją do czoła.   
–  Nie  dotykaj  –  polecił.  –  Jeszcze  gdzieś  cię  boli?  Zamknęła  oczy,  jakby  musiała  się 

skupić.   

– Ręka...   
Przyjrzał się uważnie jej ramieniu, delikatnie dotykając kości.   
– Nie widzę złamań, ale sprawdzimy na prześwietleniu. Dzwonię po karetkę.   
– Nie żartuj – powiedziała. – To tylko drobne skaleczenie. Pomóż mi wstać.   
–  Trzeba  to  zszyć  –  poprawił  ją,  trzymając  rękę  na  jej  obojczyku,  by  nie  mogła  się 

podnieść. – Masz guza z tyłu głowy, boli cię ramię. Zabieram cię do szpitala.   

Posłuchała go. Był tym nawet zdziwiony. Gdyby miała choćby cień podejrzenia, że Nick 

chce zatrzymać ją w szpitalu na noc, zebrałaby resztki sił i walczyła z nim do ostatka.   

background image

– Masz nudności? Nie widzisz czasem podwójnie? 
– Trochę.   
Nick podniósł się.   
– Dzwonię na pogotowie i...   
– Nie krzycz. Nie chcę karetki.   
Nick przystanął w połowie drogi. Zniżył głos.   
– Nie krzyczę. Mówię tylko...   
– Nie chodzi o szpital – przerwała mu. – Tak mi pulsuje w głowie, że sama chciałabym 

wiedzieć, czy mi mózg gdzieś nie wycieka.   

Ucieszył się, że Rachel próbuje zdobyć się na żart, nie rozumiał jednak jej zastrzeżeń.   
– To o co chodzi? Nie przesadzasz z tym swoim lękiem? 
–  Nie  boję  się  jechać  –  wyjaśniła.  –  Boję  się  o  dziadków.  Zaraz  się  o  wszystkim 

dowiedzą,  to  małe  miasto.  Kiedy  usłyszą,  że  karetka  zawiozła  mnie  do  szpitala,  wyobrażą 
sobie od razu najgorsze. Nie przejmą się tak, jeśli pojedziemy twoim autem.   

– Tak czy tak będą się martwić – powiedział. – Pamiętasz, co się stało? 
–  Niewiele  –  przyznała.  –  Weszłam  do  domu,  zamknęłam  drzwi  i  poszłam  do  pokoju. 

Miałam  się  rozebrać,  kiedy  usłyszałam  jakiś  hałas.  Myślałam,  że  wróciłeś,  i  zeszłam 
sprawdzić. Potem usłyszałam skrzypienie podłogi na górze i zdziwiłam się, co tam robisz.   

– Bzdura. Po co szedłbym na górę, kiedy ty byłaś na dole? 
–  No  właśnie  –  odparła.  –  Ale  jakoś  nie  sądziłam,  żeby  po  domu  mógł  buszować  ktoś 

obcy. W końcu to Hooper, nie Joplin.   

– Nie mówiłem ci... Rachel podniosła ręce.   
–  Oszczędź  mi  tego,  proszę.  Następnym  razem  schowam  się  pod  łóżkiem  i  nie  wyjdę 

stamtąd, póki nie będę sama. Zderzyłam się z kimś. Pamiętam tylko, że uzmysłowiłam sobie, 
że to nie ty, i w następnej sekundzie on mnie uderzył. Poczułam w głowie ból i usłyszałam 
huk. – Ruszyła ręką. – Pewnie walnęłam ręką o ścianę.   

– Mógł cię zabić – stwierdził Nick. Jego lęk znalazł ujście w złości.   
– Ale nie zabił.   
– To bardzo szlachetne, że się martwisz o dziadków, ale czasem trzeba pomyśleć o sobie.   
Rachel zacisnęła zęby.   
–  Jestem  przytomna,  nikt  nie  może  mnie  zmusić.  Uparte  babsko,  pomyślał,  teraz 

naprawdę zirytowany.   

– Świetnie. To ja cię zawiozę, ale karetka też przyjedzie. Chcę, żeby ci założyli kołnierz 

ortopedyczny.   

– Szyja mnie nie boli – odparła. – Tylko głowa.   
– Dzwonię – oznajmił. – Zawiadomię też policję. Rachel ogarnęło zmęczenie.   
– Jak chcesz.   
Nick wyszedł do kuchni. Wykonał dwa telefony i wrócił do niej.   
– Nienawidzę być pacjentem.   
– Czasem  nie ma wyboru – mruknął,  wiedząc, jakie to  dla niej trudne.  Chwile słabości 

były dla niej zawsze nie do zniesienia. – Jak przyjedzie karetka, przyprowadzę samochód.   

background image

W  kącikach  jej  ust  zaznaczył  się  słaby  uśmiech.  Zamilkła,  by  po  chwili  wyszeptać  z 

zamkniętymi oczami; 

– Dziękuję.   
Wkrótce zajechały samochody pogotowia i policji, z wyciem syren, migocząc sygnałami 

świetlnymi. Nick wyjaśnił, co się wydarzyło i pobiegł do garażu. Gdy wrócił, Rachel miała 
już na szyi usztywniający kołnierz, lecz kategorycznie odmówiła jazdy karetką.   

– Nick jest lekarzem – oświadczyła pielęgniarzom.. – Jestem w dobrych rękach.   
Nick o mało nie spuchł z dumy. Po jego zapewnieniach, że dostarczy Rachel do szpitala, 

karetka odjechała.   

Przyszła  kolej  na  funkcjonariuszy  policji.  Hawver  i  Marlow  wysłuchali  historii  Rachel. 

Hawver, starszy i bardziej doświadczony, robił notatki. Potem zwrócił się do Nicka.   

– Zauważył pan kogoś wychodzącego z tego dom? 
Nick zaprzeczył ruchem głowy. Hawver zamknął notes i wsadził go do kieszeni na piersi.   
– Rozejrzymy się tu.   
– To my pojedziemy do szpitala.   
–  W  porządku,  będziemy  w  kontakcie.  –  Hawver  zaczął  omiatać  wzrokiem  otoczenie. 

Marlow wyszedł, prawdopodobnie po sprzęt do pobrania odcisków palców.   

– Myślisz, że coś znajdą? – spytała Rachel.   
Szła  niepewnie,  wsparta  na  ramieniu  Nicka.  Czuł,  że  przy  każdym  stąpnięciu  ból 

przeszywa jej głowę.   

– Pewnie tak – odparł. – Tylko czy znajdą coś istotnego? Tyle ludzi było w tym domu, że 

będzie to raczej kwestia wykluczenia, kto nie dotykał jeszcze tych drzwi.   

– Chyba masz rację. – Zawahała się przy schodach na ganku. Nick jednym ruchem wziął 

ją na ręce.   

– Jestem za ciężka – powiedziała.   
– Jesteś akurat – odparł, niosąc ją do samochodu.   
Po chwili przypiął ją pasem i ruszyli w drogę. Na podjeździe szpitalnym Nick znów wziął 

ją na ręce, nie prosząc o wózek.   

Nikt tego nie skomentował, chociaż ktoś z personelu mógł się zdziwić, widząc lekarza z 

pacjentką na rękach.   

– Które łóżko jest wolne? – spytał pielęgniarkę czekającą na nich przy drzwiach.   
– Dwójka – zabrzmiała odpowiedź.   
Nick ostrożnie położył Rachel na materacu.   
–  Możliwy  uraz  czaszki  –  oznajmił,  kiedy  Dylan  wsadził  głowę  przez  zasłonki.  – 

Tomografia, rentgen ramienia i kręgosłupa szyjnego.   

– Robi się – powiedział Dylan. – Aha, którego z nas wpisać do karty? 
– Ciebie – rzekła Rachel.   
–  Ale  ja  jestem  konsultantem  –  dodał  Nick,  a  Dylan  uniósł  brwi.  Nick  wyprostował 

ramiona, szykując się do komentarza, tymczasem Dylan tylko skinął głową.   

– Co się stało? – Spojrzał na Nicka. – To nie dotyczy mojego wozu, co? 
– Twoja zabawka jest cała – odparł Nick. – Rachel zaskoczyła włamywacza.   

background image

– Nie wolno tego robić, Rachel – rzekł Dylan, badając ranę na jej czole. – Trzeba założyć 

kilka szwów.   

– Nie da się tego jakoś skleić? 
– Może, ale akurat uczę się szyć. – Palce Dylana przesunęły się w stronę guza na tyle jej 

głowy.   

– Au! – krzyknęła.   
– Ładny guz.   
– Nie żartuj.   
Dylan zaświecił jej w oczy, potem uniósł dwa palce.   
– Ile palców widzisz? Rachel zmrużyła oczy.   
– Cztery. Tak mi się wydaje.   
– Na kilka minut straciła przytomność – wyjaśnił Nick.   
– Mdłości? – pytał dalej Dylan.   
–  Trochę  –  odpowiedzieli  razem  Rachel  i  Nick.  Dylan  uśmiechnął  się.  –  Miło  słyszeć, 

jacy jesteście zgodni.   

– Tylko z rzadka – przyznała Rachel. – No i co? Mam wziąć dwie aspiryny i zadzwonić 

do ciebie rano? 

– Najpierw zobaczmy, co pokaże nasz podręczny rentgen – zażartował Dylan, wyciągając 

stetoskop. – Dam ci środek przeciwbólowy na tę głowę. Rozumiem, że cię boli...   

–  Zdaje  mi  się,  jakby  waliło  tam  kopytami  całe  stado  bydła.  Dylan  podszedł  do 

pielęgniarki, która zaraz przyniosła szklankę wody i dwie małe białe pigułki.   

–  To  ci  pomoże  –  orzekł.  –  Jak  wiesz,  to  nie  jest  narkotyk.  Nie  chcemy  cię  jeszcze 

usypiać.   

W drzwiach pojawiła się radiolożka i Dylan powtórzył jej polecenia Nicka. Kiedy Rachel 

odjechała, Nick zwrócił się do Dylana: 

– Chcę, żeby ją przyjęto na oddział.   
– To oczywiste. Jeśli straciła przytomność, trzeba ją obserwować.   
– Ona nie chce zostać.   
–  Kto  by  chciał?  –  zauważył  filozoficznie  Dylan.  –  Jak  przyjedzie  z  radiologii,  zmieni 

zdanie.   

– Na wszelki wypadek bądź gotowy do walki.   
Po  powrocie  z  prześwietlenia,  kiedy  Dylan  zszył  jej  czoło,  Rachel  była  biała  jak 

prześcieradło i wyraźnie osłabiona. Nick trzymał ją za rękę. Obiecał sobie, że nigdy już nie 
zostawi jej samej w domu, nie sprawdziwszy go dokładnie.   

– Jaki werdykt? – spytała Rachel.   
– Dobra wiadomość jest taka, że nie ma śladów wylewu ani złamania czaszki – oznajmił 

Dylan. – Kręgosłup szyjny jest OK, ramię jest tylko poobijane.   

– To jaka jest zła wiadomość? – spytała. Dylan zerknął ukosem na Nicka.   
– To wstrząśnienie mózgu.   
Rachel machnęła wolną ręką, jakby odrzucała diagnozę.   
– To wszystko? 

background image

– Wystarczy, żebyś zasłużyła na łóżko na piętrze.   
Przez moment na twarzy Rachel malowało się przerażenie.   
– Powiedziałeś, że nic mi nie jest – zarzuciła mu, patrząc to na jednego mężczyznę, to na 

drugiego.   

–  Nie  masz  złamanych  kości  –  poprawił  Dylan.  –  Nick  twierdzi,  że  na  chwilę  straciłaś 

przytomność. Nie mogę cię puścić do domu.   

Rachel spojrzała na Nicka, wyrywając mu rękę.   
– To twoja sprawka, co? 
– On tylko wykonuje swoją pracę – uspokajał Nick.   
–  Znam  to.  Co  godzinę  ktoś  będzie  mnie  budził  i  pytał,  kto  jest  prezydentem  Stanów 

Zjednoczonych. Można to robić w domu.   

– A kto cię tam będzie pytał? – spytał Nick, myśląc, że ma wreszcie atut w ręku. – Mam 

wyciągnąć z łóżka twoją babkę? 

Rachel zmarszczyła czoło, ten pomysł jej się nie podobał.   
– Tylko jedna noc – obiecał Dylan. – A nawet krócej, bo już jest druga.   
Nick czuł, że Rachel jest bliska kapitulacji.   
– O której będę mogła wyjść? – spytała.   
– Może pogadamy o tym, jak się obudzisz? 
– Nie mam wyboru, co? 
– Raczej nie – podsumował wesoło.   
Nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo zajrzała do nich pielęgniarka.   
– Jest pan potrzebny w piątce, doktorze.   
–  Zaraz  wracam.  –  Mrugnął  do  Rachel.  –  Wybacz  mi,  muszę  się  zająć  prawdziwymi 

pacjentami.   

Po jego wyjściu Nick został z Rachel sam na sam.   
– Przewiozą cię do pokoju trzysta siedem. Jestem...   
– Ukartowałeś to, co? – stwierdziła ze złością.   
– Dylan to zabawowy gość, ale w sprawach zawodowych trzyma się reguł – odparł Nick 

wymijająco.   

– Świetnie – uznała ponuro.   
– Na wypadek, gdyby miał jakieś wątpliwości, zostałem twoim konsultantem. Gdybyś nie 

posłuchała, miałem zamiar wezwać na pomoc twoich dziadków.   

–  Poddaję  się.  Powinnam  być  na  ciebie  wściekła  –  mruknęła,  ziewając.  –  I  na  pewno 

będę, jak przestanie mnie boleć głowa.   

–  Czekam  niecierpliwie.  A  teraz  muszę  przestawić  samochód,  bo  blokuje  podjazd  dla 

karetek. Pamiętaj, że jeśli cię tu nie będzie, to i tak cię znajdę.   

– Pokój trzysta siedem.   
– No, nieźle z twoją głową.   
– To mogę iść do domu? Pochylił się i pocałował ją w usta.   
– Zachowuj się przyzwoicie.   
– Mów za siebie.   

background image

–  Mnie  to  nie  dotyczy.  –  Udał  obrażonego  i  pomyślał,  że  zachowuje  się  przyzwoicie, 

nawet gdy nie ma na to ochoty.   

– Nie jedziesz do domu? 
– Dopiero jak zobaczę cię w łóżku.   
Ziewnęła po raz wtóry.   
– Miły z ciebie facet, wiesz.   
– Pewnie. Wystarczy mnie tylko poprosić. – Miał nadzieję, że Rachel nie zmieni zdania, 

kiedy dowie się o telefonie, który miał zamiar wykonać z samego rana.   

Gdy  się  przebudziła,  Nick  drzemał  obok  niej  na  krześle.  W  półmroku  nocnego  światła 

widziała na jego twarzy ciemny zarost. Zerknęła na ścienny zegar i głośno westchnęła.   

Nick w jednej chwili zerwał się z krzesła.   
– Co ci jest? 
– Dziesiąta – powiedziała, naciskając guzik, który unosił podgłówek jej łóżka do pozycji 

siedzącej. – W nocy.   

Nick usiadł z powrotem, mrugając jak sowa.   
– Taa. To co? 
– Spałam przez cały dzień? 
– Mniej więcej. Jak się czujesz? 
Zastanowiła się przez chwilę i ze zdumieniem stwierdziła, że lepiej.   
– Cieszę się – powiedział sennie Nick.   
– Cały czas tu siedzisz? Wzruszył ramionami.   
– Mniej więcej.   
– Chyba raczej więcej. Budziłeś mnie, żeby mi zadawać te dumę pytania.   
– Myślałem, że zadawałem mądre pytania.   
–  Dzień  tygodnia  i  nazwisko  gubernatora  jeszcze  ujdą  –  przyznała.  –  Ale  nazwisko 

ulubionego nauczyciela? 

Nick zrobił taką minę, jakby był dotknięty.   
– O piątej zrobiłaś się nieznośnie opryskliwa. O ile mnie pamięć nie myli, zasugerowałaś 

nawet, gdzie mam sobie wsadzić stetoskop.   

Przypominając to sobie, Rachel poczerwieniała.   
– Przepraszam, wolę budzić się sama.   
– Zapamiętam to.   
Była pewna, że powiedział to pieszczotliwie i zastanowiła się, jak by się czuła, budząc się 

obok niego co dzień. Potarłaby jego zarośniętą twarz, pocałowałaby go i... Włączyła hamulec. 
Spuściła nogi z łóżka, poprawiając szpitalną koszulę.   

– No to chyba możemy już iść.   
– Nie.   
–  Dylan  mówił,  że  będę  mogła  wyjść,  jak  się  obudzę.  Mam  otwarte  oczy.  Widzisz?  – 

Zamrugała powiekami.   

– Bądź poważna. Czas spać. Dylan wypuści cię rano.   
– Nie chcę tu być do rana – kłóciła się.   

background image

– Rachel, przestań – zaczął.   
– Dobra. Wypiszę się na własną prośbę.   
– I jak się dostaniesz do domu? Ja cię nie zawiozę.   
– Zamówię taksówkę.   
– W Hooper jest tylko jedna firma taksówkowa, pracują do dziewiątej wieczorem.   
– To pójdę na piechotę. Nick wstał.   
– Dobra. Przejdź się ze mną korytarzem. Zobaczymy.   
Powoli  podnosiła się na nogi,  trzymając Nicka za rękę.  Trochę kręciło jej się w głowie, 

ale przemilczała to. Noga za nogą szła do drzwi, potem przez długi korytarz i z powrotem. Z 
wdzięcznością spojrzała na łóżko, chociaż nie chciała być na nie skazana.   

– Na pewno nie weźmiesz mnie do domu? – spytała.   
–  Jeśli  chcesz  położyć  się  u  dziadków,  to  proszę.  Siedzieli  tu  prawie  cały  dzień,  do 

zakończenia wizyt.   

– Co u nich? 
– Wyjaśniłem im, że śpisz, bo jesteś zmęczona, że to nie śpiączka.   
–  Mogę  ewentualnie  zostać  jeszcze  na  noc  –  powiedziała  zbolałym  głosem.  Nie  miała 

wyboru,  kiedy  wyobraziła  sobie  rozczulającą  się  nad  nią  babkę.  –  Za  szybko  mnie 
prowadziłeś.   

– To ty nadawałaś tempo – odparł. – Gdybyśmy szli wolniej, zapuściłabyś korzenie.   
– Bardzo  śmieszne. – Padła na łóżko i  z podziękowaniem przyjęła pomoc Nicka, który 

nakrył ją kołdrą. – Masz jakieś wieści od policji? 

– Włamywacz czy włamywacze zwiali przez okno.   
– Ale co tam robili? Tam nie ma nic cennego.   
– Policja uważa, że szukali legendarnego skarbu.   
– Na jakiej podstawie? , – Bo ktoś wybił dziury w ścianach.   
– W tych, które przygotowywałam pod tapety?! Nick uśmiechnął się.   
– Nie jest tak źle. Będziemy mieć więcej czasu na wybór tapet. Aha, umówiłem się, że 

zatrzymamy dłużej wzorniki.   

Rachel kiwnęła głową.   
– Mam też zamiar opisać to w gazecie – ciągnął Nick.   
– To coś zmieni? Do takich ludzi nie przemawiają apele.   
–  Nie  chcę  do  nikogo  apelować  –  wyjaśnił.  –  Chcę  obalić  legendę  –  tłumaczył  jej 

cierpliwie.  –  Kiedy  ludzie  dowiedzą  się,  że  nie  znaleźliśmy  kompletnie  nic,  łowcy  skarbów 
zostawią nas w spokoju.   

– Być może to jest jakiś pomysł.   
– To jest rozwiązanie. Nawet policja się z tym zgadza.   
– Każde miasto potrzebuje jakiejś legendy.   
– Ale nie takiej, która zagraża twojemu życiu – powiedział.   
– Na Boga, Rachel. Gdyby lepiej trafił, wąchałabyś kwiatki.   
– Dziękuję za plastyczny opis – rzekła oschle.   
– Mówię serio.   

background image

Wystarczyło jej jedno spojrzenie na Nicka, by przekonać się, że tak jest.   
– Denerwujesz się? 
– Cholernie się denerwuję – rzucił. – Wchodzisz do domu, a tu ktoś, kogo ko... ktoś leży 

na podłodze z twarzą zalaną krwią. Nie pomyślałabyś od razu o najgorszym? 

Przypomniała sobie Grace i jej małą Molly. Tak, rozumiała, co czuł Nick.   
– No to napisz do tej gazety. Zrobisz teraz coś dla mnie? 
– Patrzyła na niego czule. – Idź do domu i wyśpij się we własnym łóżku. To krzesło nie 

wygląda na wygodne.   

– Bo nie jest – przyznał.   
– Ale – dodała, pewna, że Nick jej posłucha – spodziewam się ciebie tutaj o ósmej rano. 

Zabierzesz mnie do domu.   

– Może w południe? 
– O ósmej – rozkazała. – Ani minuty później.   
–  Zgoda,  pod  jednym  warunkiem.  Będziesz  jutro  odpoczywać.  Nie  podniesiesz  nic,  co 

jest cięższe od kartki papieru.   

Wszystko by mu obiecała, ale nie musiał tego wiedzieć.   
– Umowa stoi.   
Nachylił się i pocałował ją w usta, nie spiesząc się.   
– Dobranoc, Rachel.   
– Dobranoc, Nick.   
W  tej  samej  chwili  do  pokoju  wkroczyła  rudowłosa  pielęgniarka  koło  pięćdziesiątki. 

Nazywała się LuAnn. Stanęła przy łóżku Rachel z elektronicznym termometrem.   

– Pan jeszcze tutaj? – rzuciła w stronę Nicka.   
– Już idę. – Pogroził Rachel palcem i wyszedł.   
Pytanie LuAnn umocniło podejrzenia Rachel, chciała jednak usłyszeć ich potwierdzenie.   
–  Czy  doktor  Sheridan  nie  wychodził  stąd  dzisiaj?  LuAnn  wsadziła  termometr  do  ucha 

Rachel.   

–  Pielęgniarka,  po  której  przejęłam  zmianę,  powiedziała,  że  nie  ruszył  się,  odkąd  panią 

przywieźli. Może na pół godzinki. Nikomu nie pozwolił nic przy pani zrobić. – Mrugnęła. – 
Oj,  kłapią  już  językami.  Wszystkie,  co  chciały  zwrócić  na  siebie  jego  uwagę,  będą  musiały 
poczekać z kilka tygodni.   

Rachel nie do końca wierzyła słowom pielęgniarki.   
– Jesteśmy przyjaciółmi, niech pani nie przesadza.   
– Myśl, kochana – poradziła LuAnn. – To ci zaoszczędzi rozczarowania.   
– A co, zostawił po sobie łańcuszek złamanych serc? 
– Raczej zerwanych. Widzisz, on wychodzi zjedna najwyżej parę razy. Nie zrozum mnie 

źle. To świetny gość, ale mi się zdaje, że on tylko się bawi. Kiedy znajdzie tę właściwą, już 
jej nie zostawi. – Spojrzała z namysłem. – Jak tak pomyślę, to może być pani.   

Przez  krótki  moment  Rachel  wyobraziła  sobie,  że  to  prawda.  Była  przy  tym  na  tyle 

rozsądna,  że  nie  mogła  długo  ulegać  urokowi  tej  bajki.  LuAnn  ciągnęła  tymczasem 
niefrasobliwie: 

background image

– Nie znam go długo, ale widziałam w życiu dość samotników i wiem, że wolą polować 

niż  być  zaganiani.  Gdyby  miejscowe  kobiety  wiedziały,  że  doktor  Sheridan  nie  należy  pod 
tym względem do wyjątków, mogłyby mieć szansę.   

LuAnn trafiła w sedno, pomyślała Rachel.   
–  Pamiętaj  o  tym,  jeśli  chcesz,  żeby  doktor  Sheridan  dalej  tu  przychodził  –  mówiła 

LuAnn. Zanotowała jej temperaturę w karcie. – Miłych snów.   

– Dobranoc – odparła Rachel.   
Niestety, nadzieja, że Nick czeka całe życie właśnie na nią, walczyła z logiką. Ona i Nick 

na zawsze? „Na zawsze” nie oznacza przecież nieustannej walki.   

Doszedłszy  do  tego  wniosku,  usłyszała  naglący  dzwonek  któregoś  z  pacjentów.  Minęło 

pięć  minut,  a  on  wciąż  dzwonił,  denerwująco  regularnie.  Gdzież  się  podziała  LuAnn?  – 
zirytowała  się  Rachel.  Gdzie  reszta  personelu?  Zła  wytoczyła  się  z  łóżka  i  stanęła  w  holu. 
Przy stanowisku pielęgniarek nie było nikogo. Dzwonienie nie ustawało.   

Nad  drzwiami  z  numerem  trzysta  dwanaście  paliło  się  światło.  Ruszyła  w  tamtą  stronę. 

Na łóżku siedziała kobieta o białych włosach, z twarzą wykrzywioną bólem.   

Rachel raz jeszcze spojrzała w głąb słabo oświetlonego korytarza. Nie było żywej duszy. 

Nie  miała  ochoty  się  wtrącać,  ałe  nie  zasnęłaby,  gdyby  dzwonek  wciąż  dzwonił.  Nie 
zasnęłaby,  gdyby  nie  dowiedziała  się,  co  się  stało,  czy  może  w  jakiś  sposób  zmniejszyć 
cierpienia chorej.   

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

 

Zbliżyła się do łóżka.   
– Co się dzieje? – spytała delikatnie.   
Starsza kobieta w różowym szlafroku chwyciła ją za nadgarstek i prychnęła: 
–  Powiem  pani,  co  się  dzieje  –  zaczęła  z  cierpką  nutą  w  głosie.  Przerwała  zamierzoną 

tyradę i spojrzała na szpitalną koszulę Rachel. – Pani nie jest pielęgniarką.   

–  Jestem,  ale  jestem  też  w  tej  chwili  pacjentką  –  wyjaśniła  Rachel  tonem,  którym 

uspokajała zwykle krnąbrnych pacjentów. – Proszę mi powiedzieć, co się dzieje.   

Kobieta wyciągnęła rękę.   
–  Chcę,  żeby  mi  wyjęli  kroplówkę.  Strasznie  mnie  boli.  Rachel  przyjrzała  się  jej  ręce. 

Wokół igły wenflonu tworzyła się gorąca opuchlizna i ciemniejący siniak.   

–  Tak,  trzeba  to  wyjąć  –  przyznała,  starając  się,  by  jej  głos  brzmiał  obojętnie.  –  Płyn 

przenika do tkanki zamiast do żyły. Czasami tak się zdarza.   

– Może mi pani pomóc? 
Rachel  sprawdziła  butelkę  zawieszoną  na  stojaku.  W  butelce  był  roztwór  soli 

fizjologicznej z antybiotykiem. Zatem odłączenie pacjentki nie zagraża jej życiu, pomyślała.   

– Mogę – powiedziała – ale mi nie wolno. Nie należę do tutejszego personelu.   
Kobieta znowu parsknęła.   
–  Dzwonię  i  dzwonię,  i  nikt  nie  przychodzi.  Jeśli  taka  jest  tu  opieka,  nie  omieszkam 

powiadomić dyrekcji.   

–  Może  kogoś  znajdę  –  rzekła  Rachel.  –  Na  razie  zamknęłam  dopływ,  nie  będzie 

przynajmniej gorzej.   

– Dzięki, kochanie. Jak pani na imię, bo zapomniałam? Rachel nie przypominała sobie, 

by się przedstawiała.   

– Jesteś wnuczką Hester, prawda? Hester i Wilbur to dobrzy ludzie.   
– Tak, to prawda – przytaknęła, idąc do drzwi. – Poszukam pielęgniarki.   
Niespiesznie  ruszyła  przez  korytarz,  zaglądając  po  drodze  do  każdego  pokoju.  Wszyscy 

spali albo sprawiali takie wrażenie. W połowie korytarza sytuacja się zmieniła. Rachel zdała 
sobie  sprawę,  że  w  ostatnim  pokoju  po  prawej  działo  się  coś  nadzwyczajnego.  Podeszła 
ostrożnie, by nie przeszkadzać, na tyle wszak blisko, by  widzieć, co się dzieje. Mały pokój 
zastawiony był różnorakim sprzętem. Spośród otaczających łóżko ludzi znała tylko LuAnn i 
Dylana. Zrozumiała, że mają do czynienia z zawałem.   

Ujrzała kątem oka nagą klatkę piersiową mężczyzny.   
– Odsunąć się – zawołał nagle Dylan.   
Wszyscy  się  cofnęli.  Ciałem  mężczyzny  wstrząsnęło.  Na  monitorze  w  miejscu  ciągłej 

linii zaczął się pokazywać regularny rytm.   

– Dobra – ogłosił Dylan. – Zawieźcie go na intensywną terapię. Jak zwykle...   
Rachel  obserwowała  zgrane  ruchy  personelu.  Nie  wiedziała,  że  tak  bardzo  brak  jej  tych 

trudnych  chwil,  kiedy  udaje  się  przechytrzyć  Pana  Boga.  Nie  była  tylko  przekonana,  czy 

background image

wciąż  jest  do  tego  zdolna.  Gdy  pielęgniarki  wypchnęły  łóżko  z  chorym,  usunęła  im  się  z 
drogi. Dylan zatrzymał się, kiedy ją zobaczył.   

–  Zaraz  do  was  dołączę  –  powiedział  i  zwrócił  się  do  Rachel.  –  Nie  za  późno  na 

wycieczki po korytarzach? 

– Nie mogłam spać. Pacjentka w pokoju obok ma problem, szukam LuAnn. – Wypatrzyła 

właśnie pielęgniarkę, która przywracała do porządku pozostawiony przez innych chaos.   

– Jaki problem? – spytał.   
–  Płyn  z  kroplówki  przecieka  do  tkanki.  –  Przechyliła  głowę,  patrząc  na  oddalającą  się 

grupę. – Jak pacjent? 

–  Dość  szybko  do  nas  wrócił  –  rzekł  Dylan.  –  Mam  nadzieję,  że  go  jakoś  ustabilizuję, 

żeby w Joplin mogli mu założyć rozrusznik. – Uśmiechnął  się. – No i  co, nie masz ochoty 
zamienić szpachli na stetoskop? 

– Pomyślę o tym – odparła.   
–  Pomyśl.  A  teraz  cię  przeproszę.  –  Zniknął  za rogiem  korytarza,  gdzie  znajdowały  się 

windy. LuAnn wyłoniła się akurat z pokoju.   

– Potrzeba pani czegoś? – spytała czerwona jak burak.   
– Pacjentce z trzysta dwanaście przecieka kroplówka. Zamknęłam dopływ, ale trzeba coś 

z tym zrobić.   

LuAnn stęknęła.   
– Za chwilę. Nie wszystko naraz.   
– To może ja to zrobię – zaoferowała się Rachel. – A pani potem ją podłączy.   
– Proszę bardzo, chociaż nie spieszy mi się, żeby ją znowu kłuć. Wieki szukałam miejsca, 

a ona i tak była niezadowolona.   

– Niech kto inny spróbuje.   
– Nie ma więcej pielęgniarek na tym piętrze.   
– To chyba nie ma pani wyboru.   
–  Wiem.  –  LuAnn  westchnęła.  –  Pani  Parker  dostaje  gentamycynę.  Jeśli  jej  zaraz  nie 

podłączymy, całe leczenie na nic.   

Rachel nie mogła nic więcej zdziałać.   
– Dzięki, żemi pani  powiedziała – odezwała się znów  LuAnn. – Proszę przekazać pani 

Parker, że ktoś zaraz do niej przyjdzie. Może nie ja, jeśli dopisze mi szczęście.   

Rachel przesłała jej uśmiech i wróciła powoli do pokoju pani Parker.   
– Pielęgniarka była zajęta pacjentem na drugim końcu korytarza. Za moment tu przyjdzie. 

Wyjmę pani wenflon, od razu poczuje się pani lepiej – rzekła, zabierając się do dzieła.   

–  Nie  zostanie  pani?  –  spytała  pani  Parker.  –  Byłoby  mi  miło,  jeśli  nie  męczy  panią 

gadanie staruszki.   

Rachel  usiadła  na  krześle.  Kiedy  pochyliła  się  nad  ręką  pani  Parker,  poczuła  lekkie 

pulsowanie w głowie.   

–  To  proszę  mi  wytłumaczyć,  jak  to  jest?  Jest  pani  pielęgniarką  czy  nie  jest?  – 

dopytywała się pacjentka.   

Rachel nie czuła się urażona jej bezpośredniością.   

background image

–  Mieszkam  w  Wichita.  Przyjechałam  do  Hooper  pomóc  dziadkom  przy  domu  ciotki 

Matyldy.   

– Aha. Dom Boydów. To nie zostanie tu pani na stałe? 
– Jeszcze się nie zdecydowałam.   
– Ucieka pani przed czymś, co? – Brązowe oczy pani Parker przyblakły z wiekiem, ale 

widziała wszystko doskonale.   

– Jestem na wakacjach – poprawiła ją Rachel.   
Wygląda na to, że pani Parker lubi wsadzać nos w cudze sprawy. Lepiej nie traktować jej 

zbyt poważnie.   

– Nie widzi już pani w tym sensu – rzekła znów kobieta.   
Rachel zamarła, pani Parker rzeczywiście trafiała zdumiewająco celnie.   
–  Mam  doskonałą  intuicję.  Włosy  już  siwe,  ale  oczy  i  uszy  na  swoim  miejscu.  Nie 

przejmuj się, moja droga. – Kobieta poklepała dłoń Rachel. – Każdemu to się zdarza. I każdy 
znajduje swój cel, prędzej czy później.   

– A jeśli nie? 
–  To  może  jest  pod  nosem,  a  my  go  nie  widzimy?  Nie  wyobrażasz  sobie,  ile  razy 

szukałam okularów, które miałam na nosie. – Odchrząknęła. – Co ci dolega? 

Rachel dotknęła bandaża na czole.   
–  Miałam  w  domu  nieproszonego  gościa.  Zderzył  się  ze  mną,  kiedy  uciekał.  Policja 

uważa, że szukał skarbu.   

Pani Parker zarechotała z uciechy.   
– Każdy, kto ma trochę oleju w głowie, wie, ze to bujda. Rachel uśmiechnęła się.   
– Na pewno, ale przyjemnie jest myśleć inaczej. Każdy chce w coś wierzyć.   
Wyostrzone spojrzenie pani Parker złagodniało.   
– Masz absolutną rację. Ale jeszcze ważniejsze jest, żeby wierzyć w siebie, nie sądzisz? 
Nim Rachel mogła dać odpowiedź, do pokoju wkroczyła LuAnn z drugą pielęgniarką.   
– Podobno ma pani problem z kroplówką, pani Parker – zauważyła niechętnie.   
– Ano tak, i powiem pani, że tutejsza obsługa jest po prostu nędzna. Żeby musieć uciekać 

się do pomocy drugiego pacjenta! – Miła staruszka przeobraziła się na powrót w awanturnicę.   

– Bardzo mi przykro – odezwała się przełożona, Norma Quill. – Zaraz się tym zajmiemy.   
–  No  myślę  –  prychnęła  pani  Parker.  –  Jestem  członkiem  zarządu  i  złożę  raport 

właściwym osobom.   

Na Normie groźba nie zrobiła wrażenia.   
–  Mam  nadzieję.  Może  przyjmą  do  pracy  więcej  ludzi.  Pacjentka  oczekiwała  wyraźnie 

innej  odpowiedzi,  bo  przez  następne  kilka  minut  zabrakło  wiatru  jej  żaglom.  Siedziała  z 
zaciśniętymi ustami i tylko raz otworzyła je, by poprosić Rachel o pozostanie w jej pokoju. 
Norma zaś próbowała wbić się w jej drugą rękę, i dwukrotnie jej się to nie udało, pani Parker 
jednak milczała jak zaklęta. Norma poddała się.   

– Chyba musimy wezwać siostrę z anestezjologii.   
– Hm – odezwała się pacjentka. – Niech Rachel spróbuje.   
– Nie mogę – rzekła Rachel. – Ja tu nie pracuję.   

background image

– Nonsens – rzuciła pani Parker. – Jesteś pielęgniarką. Po co zrywać kogoś z łóżka, kiedy 

ty możesz to zrobić? Obiecuję, że cię nie pozwę w razie czego. Szpitala też nie.   

Rachel spojrzała na Normę, która wzruszyła ramionami.   
– Na Boga, dziewczyno! – zawołała pani Parker. – Gorzej już mi nie zrobisz. Chciałabym 

zasnąć przed świtem.   

– No dobrze – spasowała Rachel.   
Obwiązała  opaską  uciskową  rękę  pacjentki,  nabrała  powietrza  i  wbiła  wenflon. 

Kroplówka zaczęła działać.   

– Jak po maśle – oznajmiła pani Parker.   
– Miałam szczęście. Pójdę już, do jutra.   
Po kilku minutach, leżąc w szpitalnej pościeli, Rachel powtarzała w myśli mądrości pani 

Parker. „Każdy znajduje swój cel, prędzej czy później”.   

Może czasami to się sprawdza. Ale jej to nie dotyczy. Straciła wiarę w siebie i nie miała 

odwagi jej szukać.   

–  Mam  dla  ciebie  niespodziankę  –  oznajmił  Nick,  prowadząc  ją  przez  podwórko  do 

kuchennych drzwi.   

– Znowu? 
– Co znaczy znowu? – Zmieszał się. Uśmiechnęła się do niego szeroko.   
– Nie spóźniłeś się rano – wyjaśniła skwapliwie.   
– Nigdy się nie spóźniam – zaoponował. – Chyba że coś mi stanie na przeszkodzie.   
Zaśmiała się.   
– Jaka to niespodzianka? – Rachel weszła pierwsza do kuchni. – No? 
– Chyba jest na ganku – odparł skonsternowany. Zaciekawiona przemierzała szybko hol, 

zwolniła tylko przy schodach, w miejscu wypadku.   

Nick wyczuł jej lęk. Położył dłoń na jej ramieniu. Pokręciła tylko głową i przeszła przez 

drzwi.   

– Nic nie widzę...   
Nie dokończyła. Charles stał wsparty o balustradę ganku, patrząc na nie znaną jej, młodą 

kobietę jak urzeczony.   

– Charles? – odezwała się, nie wierząc własnym oczom i demonstrowanym przez niego 

uczuciom. Nigdy tak na nią nie patrzył, nawet gdy byli sami.   

Charles uśmiechnął się do niej z poczuciem winy.   
– Rachel! Wyglądasz lepiej, niż myślałem! 
Rachel obróciła się do Nicka z pytaniem w oczach. Był chyba nieco mniej osłupiały niż 

ona. Pozbierała się i przypomniała sobie dobre maniery.   

– Cieszę się, że jesteś, Charles. – Kątem oka widziała drobną blondynkę, która stała w tle, 

i popatrzyła w oczy Charlesa. – Skończyłeś już swój projekt w szpitalu? 

– Nie – powiedział. – Ale Nick zadzwoni! i... Znowu odwróciła się do Nicka.   
– Dzwoniłeś? 
– Powinien chyba wiedzieć – rzekł po prostu Nick.   
O  mało  się  nie  wzruszyła.  To  pewnie  przez  to  uderzenie  w  głowę  zrobiła  się  taka 

background image

sentymentalna. Minęła Charlesa i wyciągnęła rękę do blondynki.   

– Nie znamy się chyba. Rachel.   
– Krissy – przedstawiła się blondynka. – Charlie i ja, my...   
– Pracujemy razem przy interfejsie – podrzucił aż nazbyt gładko Charles. – Połączyliśmy 

nasze siły i wiedzę.   

Rachel podejrzewała, że połączyli coś więcej. I wcale się tym nie zdenerwowała. A to z 

kolei potwierdziło tylko, że nie chciała się przyznać do prawdziwych uczuć do Charlesa.   

– To może usiądziemy? – rzuciła pogodnie.   
– Spieszymy się – zaczął Charles.   
– Ale Charlie – wtrąciła Krissy, siadając na krześle obok niego. – Mamy mnóstwo czasu.   
Rachel i Nick wymienili spojrzenia. Ciekawe, czy Nick zauważył to nowe zdrobnienie? – 

pomyślała. Nick mrugnął do niej i przesłał jej uśmiech. Zauważył.   

Nick  zajął  gości  rozmową.  Rachel  czuła  się,  jakby  trafiła  do  odcinka  opery  mydlanej. 

Porównując dwu mężczyzn, ekstrawertycznego, śniadego Nicka i bladego, cichego Charlesa, 
uświadomiła sobie, jak wielki tworzą kontrast.   

I  w  jednej  chwili  uzmysłowiła  sobie,  że  chociaż  czuła  się  dobrze  u  boku  Charlesa,  to 

Krissy  zamieniła  komputerowy  automat  w  zakochanego  faceta.  Dla  Rachel  nie  było  już 
miejsca.   

Krissy wstała i zapytała, chichocząc: 
– Gdzie tu jest, wiecie co? 
Nick zerwał się z krzesła.   
– Chodźmy, zaprowadzę panią do drugiego budynku, tu mamy mały problem.   
Rachel  o  mało  co  nie  otworzyła  ust  ze  zdumienia.  Wydali  fortunę  na  hydraulika,  który 

kładł  nowe  rury.  Szybko  jednak  zrozumiała  intencje  Nicka.  Dał  jej  czas,  była  mu  za  to 
wdzięczna. Toteż uśmiechnęła się do mężczyzny, który był jej dobrym przyjacielem, i miała 
nadzieję, że nim pozostanie.   

– Krissy jest bardzo sympatyczna – stwierdziła.   
– O tak! – Charles rozpromienił się niemal tak jak wtedy, gdy mówił o komputerach.   
– Wyjechaliście dziś rano? 
–  Nie,  przyjechaliśmy  tu  już  wieczorem.  Gospoda  „Pod  Podkową”  jest  całkiem 

przyzwoita.   

Aha, pomyślała Rachel.   
– Charles, jest coś...   
– Rachel, powinniśmy...   
– Ty pierwszy. Skinął głową.   
– Ogromnie cię cenię, Rachel. Spędziliśmy razem wspaniałe chwile.   
– Ale? – przypierała go.   
– Ale chyba nie jesteśmy sobie przeznaczeni – mówił przepraszająco – Chyba? – Chciała 

poznać jego wątpliwości. Teraz już miał ogromnie skruszoną minę.   

– Dobrze mi było z tobą, ale... – zawiesił głos.   
– Ale z Krissy jest lepiej – dokończyła.   

background image

Spuścił ramiona. Ucieszył się, że go od razu zrozumiała.   
– Tak, przykro mi, Rachel.   
– Mnie też – powiedziała.   
Czuła,  co  prawda,  że  rozstanie  jest  najlepszym  wyjściem  dla  wszystkich 

zainteresowanych, nie uchroniło jej to jednak przed poczuciem odrzucenia i utratą marzeń.   

– Tak będzie najlepiej – stwierdził pewniejszym głosem.   
– Tak – przyznała szczerze. – Długo ją znasz? 
– Kilka tygodni. Nie wiem, do czego nas to doprowadzi, ale jestem pełen nadziei.   
Wstała, on zrobił to samo.   
–  Cieszę  się,  że  ci  się  dobrze  ułożyło,  Charles  –  powiedziała,  obejmując  go  i 

uświadamiając sobie, że to  bardziej braterski  niż miłosny uścisk.  – Będziemy w kontakcie? 
Dasz mi znać, kiedy zabrzmią weselne dzwony? 

Jego twarz zalewał z wolna mocny róż.   
– Jasne. A ty? Wracasz do Wichity? 
– Muszę – rzuciła żartobliwie. – Zostawiłam tam swoje rzeczy.   
– Nie zostaniesz w Hooper? 
– Jeszcze nie wiem. Powiem ci, jak podejmę decyzję. Zbliżające się głosy zapowiedziały 

powrót Nicka i Krissy.   

– Chyba powinniśmy ruszać, Krissy – rzekł Charles. Ich oczy spotkały się, Krissy już nie 

oponowała. Nick i Charles wymienili uścisk dłoni.   

– Dziękuję, że zadzwoniłeś – powiedział Charles.   
– Nie ma za co.   
Goście oddalali  się  w stronę zaparkowanego przy chodniku  samochodu.  Rachel  stała na 

ganku z Nickiem u boku, patrząc, jak Charles  otwiera przed Krissy drzwi.  Zawołała jeszcze 

do nich, pomachała im i opuściła rękę, gdy Charles zapalił silnik.   

– Rzeczywiście zrobiłeś mi niespodziankę...   
– Niezupełnie o tym myślałem – odparł powoli Nick, wsadzając ręce do kieszeni spodni. 

–  Nie  miałem  pojęcia,  że  stary  Charlie  kogoś  z  sobą  przywiezie.  To  chyba  nie  jest  jego 
krewna, co? 

– Nie, nie jest.   
–  Ma  tupet  –  warknął,  marszcząc  czoło.  –  Rozwalę  mu  nos,  jeśli  ci  to  sprawi 

przyjemność.   

Rachel  wyobraziła  sobie  Nicka,  cięższego  od  Charlesa  o  kilkanaście  kilogramów  i  o 

głowę wyższego, który rusza z pięściami na Charlesa. Rozśmieszyło ją to.   

–  Nie  musisz  tego  robić.  Chociaż  nie  wiem,  czy  jestem  zadowolona  czy  wściekła, 

rozczarowana czy szczęśliwa.   

– Może wszystko naraz.   
Zamknęła oczy, spróbowała zważyć jakoś swoje emocje.   
– Może.   
– Znasz na to lekarstwo? – spytał, obejmując ją. .   
– Nie, doktorze. Co to jest? 

background image

– Pocałunek. Czekolada. Drzemka. W tej kolejności. Uśmiech Nicka wyrzucił Charlesa z 

jej głowy na dobre. Po raz pierwszy przytulała się do niego bez poczucia winy.   

– Nie czekają na ciebie pacjenci? 
– Dzisiaj ma przyjść hydraulik, umówiłem się na telefon.   
– Przecież był tydzień temu.   
– Ale moja pielęgniarka nic o tym nie wie. Do lunchu jestem wolny jak ptak.   
Stanęła na czubkach palców, żeby sięgnąć jego warg. Do tej pory wciąż stał między nimi 

Charles.   

Usta  Nicka  pozwoliły  jej  zapomnieć  o  Krissy.  Język  Nicka  pozwolił  jej  zapomnieć  o 

Charlesie. W końcu zapomniała o całym świecie. Na ziemię sprowadził ją dopiero przeciągły 

gwizd.   

Na  miękkich  kolanach  przylgnęła  do  Nicka,  zerkając  w  kierunku,  z  którego  dochodził 

dźwięk.  Dwaj  chłopcy,  około  dwunastu  lat,  na  rowerach,  zatrzymali  się  na  chodniku  z 
rozdziawionymi buziami.   

Nick pomachał do nich.   
– Cześć, chłopaki. Fajny dzień na przejażdżkę! 
– No! – zawołał wyższy z chłopców, szturchając niższego łokciem. – To lecimy.   
– Cześć! – zawołał znów Nick.   
Rachel złożyła głowę na piersi Nicka i poczuła gotujący się w niej śmiech.   
–  Wyobrażasz  sobie,  co  powiedzą  rodzicom?  –  zapytała,  wdychając  jego  zapach  i 

zapisując go w pamięci.   

– Prawdę. A teraz druga część recepty.   
W południe Rachel siedziała przy stole kuchennym z pucharkiem czekoladowych lodów. 

Przebrała  się  w  wygodne  szorty  i  top,  który  odkrywał  barwny  siniak  na  jej  ramieniu.  Nick 
wybierał się do pracy.   

– Fatalnie, że nie masz wolnego popołudnia – poskarżyła się, grzebiąc łyżeczką w czubku 

lodowej piramidy.   

– Nie kuś. – Nick siedział po drugiej stronie stołu. – Musisz odpocząć. – Wskazał na jej 

pucharek. – Jedz.   

– Jak zwykłe mi rozkazujesz – jęknęła.   
– No. Chcę, żebyś dziś po południu...   
– Chwila. Wiem, co mam robić.   
– Tak? 
– Tak. Wybiorę tapetę.   
–  Dobrze.  I  postaraj  się  znaleźć  miejsce  dla  moich  rzeczy.  Wprowadzam  się.  Jakieś 

obiekcje? 

– No nie! – Prawdę mówiąc, była tym podniecona. – Nie za szybko? 
Nick uśmiechnął się, jakby doskonale rozumiał jej wątpliwości.   
–  Chciałbym  z  tobą  spad,  oczywiście,  ale  nie  tylko  o  to  chodzi.  –  Popatrzył  na  nią 

wzrokiem, który mówił: Nie wierzę, że się nie domyślasz. – Nie złapali jeszcze włamywacza. 
Nie chcę, żebyś była sama.   

background image

– Muszę czasami być sama – stwierdziła, mimo wszystko poruszona jego troską. – Poza 

tym  on  nie  wróci.  Twój  artykuł  ma  być  w  dzisiejszej  popołudniówce.  I  co  powiedzą 
dziadkowie? Hooper ma swoją małomiasteczkową moralność.   

– Rachel, nie przesadzaj. Tutaj też oglądają telewizję. – Nie pozwolił jej zaprotestować. – 

Będę spał na kanapie. I zostanę tam tak długo, aż znajdą tego drania.   

Była podniecona i przerażona, i tak skupiona na tym jego „tak długo, aż”, że podskoczyła 

na dźwięk dzwonka.   

– Otworzę – powiedziała.   
Na ganku stała młoda brunetka.   
– Cześć – odezwała się Rachel, myśląc intensywnie, czy to przypadkiem nie córka Jacka, 

który powinien już być w domu.   

Kobieta uśmiechała się do niej.   
– Chciałabym porozmawiać, jeśli znajdzie pani chwilkę czasu. To ważne.   
Rachel wprowadziła ją do salonu.   
– Teresa – ucieszył się Nick. – Co cię sprowadza? 
Przyszła zapytać Rachel, czy nie byłaby zainteresowana pracą w Hooper General. Rachel 

osłupiała, i to do tego stopnia, że zdobyła się jedynie na krótkie: „Co?” 

– Jestem szefową pielęgniarek – wyjaśniła Teresa. – Słyszałam od wielu osób, że jest pani 

pielęgniarką.   

– Zgadza się. Ale...   
– Rozumiem też, że pracowała pani na nagłych wypadkach? 
–  Tak,  ale...  –  Rachel  szukała  wzrokiem  pomocy  u  Nicka,  ale  on  tylko  poruszał 

ramionami.   

– Nie wiem, czy pani o tym wiadomo, ale jedna z naszych pielęgniarek jest w zagrożonej 

ciąży.  Do  porodu  musi  leżeć.  Potrzebuję  czasowego  zastępstwa  –  oświadczyła  Teresa.  – 
Pracowałaby pani na dzienną zmianę, od siódmej do trzeciej.   

Rachel otworzyła usta, lecz Teresa ciągnęła: 
– Wiem, że jest pani zajęta. – Rozejrzała się wokół. – Ale naprawdę pani potrzebujemy. 

Przemyśli to pani i da mi znać? 

– Tak, pewnie – wtrącił Nick nieproszony.   
– Dziękuję. – Teresa odetchnęła z ulgą.   
Gdy tylko zamknęły się za nią drzwi, Rachel rzuciła się na Nicka.   
– Tak, pewnie? Nie będziesz za mnie decydował! 
– Nie decyduję za ciebie – tłumaczył spokojnie. – Możesz odmówić. Powiedziałem tylko, 

że się zastanowisz.   

Rachel wsparła ręce na biodrach.   
– Nie mam się nad czym zastanawiać. Wiem, czego chcę. Nie chcę tu pracować.   
– Dlaczego? 
Popatrzyła mu prosto w oczy.   
– Wiesz, dlaczego.   
Jego uśmiech był czuły i przyjazny.   

background image

– Jesteś silna, Rachel. Wyliżesz się z tego. Daj sobie szansę.   
– Już próbowałam. Nie jestem wystarczająco silna. A jeśli... – Nie dokończyła myśli.   
– Jeśli ktoś umrze, bo nie będzie cię akurat przy nim? – Skrzyżowała ramiona na piersi. – 

Boisz się, wiem – powiedział. – Przecież zawsze byłaś taka dzielna.   

– Już nie jestem.   
– Jesteś – obstawał przy swoim. – Odwaga to nie jest brak strachu, że sparafrazuję Marka 

Twaina. To opór, jaki dajemy łękom. – Przerwał na moment. – Dasz sobie radę.   

Rachel głęboko wciągnęła powietrze.   
– Może trudno ci to sobie wyobrazić, ale się mylisz.   

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

 

– Czemu on to robi? 
Rachel  siedziała  przy  stole  w  domu  babki  i  pstrykała  paznokciem  w  puszkę.  Zamiast 

poświęcić  kilka  minionych  godzin  na  roztrząsanie  propozycji  Teresy,  zadręczała  się 
aroganckim zachowaniem Nicka.   

– Kto i co robi? – Hester postawiła przed wnuczką talerz pierniczków, na które Rachel 

nawet nie zwróciła uwagi.   

– Nick. Ciągle się  wtrąca w moje sprawy – odparła. – Chciałam  odmówić Teresie.  Nie 

miał prawa mówić jej, że wezmę to pod uwagę.   

– Chciał cię uratować przed skutkami pochopnej decyzji.   
–  Nie  życzę  sobie,  żeby  mnie  ratował.  Przed  czymkolwiek  –  odparowała.  –  Dlaczego 

Nick nie potrafi tego zaakceptować? 

–  Bo  jest  tak  uparty  jak  ty.  Bądź  ze  sobą  szczera,  kochanie.  Co  naprawdę  chciałabyś 

odpowiedzieć? 

Rachel  musiała  przyznać,  co  prawda  niechętnie,  że  słowa  Nicka  podkopały  jej  upór  i 

czuła się zagubiona.   

– Nie mam pojęcia.   
– Ależ wiesz. Moim skromnym zdaniem, opierasz się wyłącznie na złość Nickowi. Czas, 

żebyś zrozumiała, że Nick ma na uwadze tylko twoje dobro.   

– Wszystko jest takie niejasne.   
Hester pokiwała głową ze zrozumieniem.   
– Jak spojrzysz na to z innego punktu widzenia, wszystko stanie się jasne.   
–  Zaczynasz  mówić  jak  pani  Parker.  Leżała  w  szpitalu  w  pokoju  obok,  przegadałyśmy 

kiedyś jeden wieczór.   

–  Znam  Eleanor,  nie  owija  w  bawełnę.  Co  ci  mówiła?  Rachel  usiłowała  sobie 

przypomnieć słowa starszej pani.   

–  Że  zwykle  znajdujemy  to,  co  zgubiliśmy,  że  czasem  to  jest  pod  ręką,  a  my  tego  nie 

widzimy.   

– Moje słowa! – zawołała radośnie Hester. – Wszystko zależy od punktu widzenia.   
– Może – odparła Rachel niezdecydowana. – Ale czemu tak się męczę z tą decyzją? 
– Cóz, kochanie, powiem, że udało ci się przekonać samą siebie, że jesteś do niczego. Ale 

to nieprawda.   

– Straciłam wiarę w siebie.   
– To się zdarza – uznała refleksyjnie Hester. – Pytanie, czy ją odzyskasz, malując ściany? 

A co do Nicka, to on zawsze dopina swego.   

– Tak, ale to moje życie.   
– Tak, tak. Tylko pamiętaj o jednym. Może ty straciłaś wiarę w siebie, lecz Nick wciąż w 

ciebie  wierzy.  –  Hester  usiadła  i  kontynuowała:  –  Skoro  już  przyszłaś,  pewnie  spodziewasz 
się jakiejś mądrej rady. Powiem ci, co myślę. Gdzie szukasz zgubionych rzeczy? 

background image

Rachel omal nie zazgrzytała zębami.   
– Ja nie zgubiłam kluczyków od samochodu.   
–  Ale  co  robisz,  jak  coś  zgubisz?  –  powtórzyła  Hester.  Wiedziała,  że  babka  jej  nie 

odpuści. Odparła zatem: 

–  Wracam  do  ostatniego  miejsca,  gdzie  to  miałam.  Hester  wyprostowała  się  z 

triumfalnym błyskiem w oku.   

– Nic ci to nie mówi? 
Tak,  w  końcu  symbol  stał  się  dla  Rachel  czytelny.  Ale  czy  to  możliwe,  że  znajdzie 

odpowiedź na oddziale? Wątpiła w to.   

– Po śmierci Grace i Molly pracowałam jeszcze przez miesiąc. Jeśli twoja hipoteza jest 

prawdziwa, nie powinnam była opuszczać tamtego miejsca.   

Hester miała i na to odpowiedź.   
–  Nie  zawsze  znajdujemy  rozwiązanie  za  pierwszym  podejściem.  Wszystko  ma  swój 

czas.   

Rachel  to  nie przekonało.  Jej babka,  mimo  wszystko,  nie miała zamiaru zakończyć tego 

pojedynku porażką.   

–  Czas  wracać  do  gry.  Jeśli  będziesz  zbyt  długo  zwlekać,  nigdy  nie  wrócisz.  I  zawsze 

będziesz myślała: Co by było...   

Mimo że słowa babki brzmiały prawdziwie, Rachel spytała: 
– Czy będziesz zawiedziona, jeśli nie przyjmę tej oferty? 
–  Jesteś  urodzoną  pielęgniarką  –  rzekła  Hester.  –  Tak  czy  owak  –  mówiła  dalej 

wyrozumiale  –  jeśli  chcesz  zmienić  zawód,  nie  będziemy  się  temu  przeciwstawiać.  Ale 
dobrze się zastanów. Wszyscy chcemy tylko, żebyś była szczęśliwa.   

Rachel wstała i ucałowała babkę w oba policzki.   
– Dzięki, że mnie wysłuchałaś. Pozdrów dziadka, jak wróci do domu.   
Przez resztę popołudnia kartkowała strony z próbkami tapet. Wiedziała, że Nick zapyta ją 

o decyzję, gdy tylko przyjdzie.   

Zapatrzona  w  różnobarwne  próbki,  wpadła  na  pewien  pomysł.  Jeśli  wszystko  dobrze 

zaplanuje, pokaże Nickowi, że nie wolno mu nią bezkarnie manipulować.   

Nick wrócił do domu o szóstej, pełen rezerwy. Znalazł Rachel w kuchni, przygotowywała 

właśnie kanapki.   

– Cześć – rzucił, mając ochotę chwycić ją w pasie. Szybko jednak rozpoznał jej nastrój, a 

do tego trzymała w dłoni nóż. Zrezygnował z żalem. – Jak ci minęło popołudnie? 

Jej szeroki i szczery uśmiech rozwiał jego obawy.   
–  Pracowicie  –  odparła.  –  Odwiedziłam  babcię,  obejrzałam  próbki  i  wyskoczyłam  do 

sklepu.   

–  Miałaś  odpoczywać.  O  ile  pamiętam,  przepisałem  ci  drzemkę.  –  Gdyby  nie  praca, 

dopilnowałby tego. Ale gdyby mógł z nią zostać, słaba nadzieja, że dałby jej pospać.   

–  Odwiedziny  u  bliskich  nie  są  męczące  –  odparła.  –  Ani  oglądanie  próbek.  Chcesz 

zobaczyć, co wybrałam? 

– Pewnie. – Po męczącym jak zwykle poniedziałku był gotów na chwile spokoju u boku 

background image

Rachel.   

– To jak zjemy – powiedziała. – Trzeba też wymierzyć pokoje, żeby wiedzieć, ile rolek 

tapet nam potrzeba i ile farby. – Podała mu talerz pełen kanapek. – A teraz kolacja.   

Zdziwił się, ale nie chciał psuć nastroju. Po pół godzinie usiadł na kanapie z wzornikami 

na kolanach.   

– Tylko nie komentuj, dopóki nie skończę – poprosiła.   
– Zgoda.   
Przysiadła  obok  niego  i  zaczęła  od  małej  sypialni  na  piętrze,  przedstawiając  swoje 

pomysły  jak  prawdziwy  ekspert  w  czasie  prezentacji.  Kiedy  przeszła  do  kolejnego  pokoju, 
Nick ledwo stłumił  okrzyk sprzeciwu wobec jej  predylekcji do czerwieni i  różu. Na koniec 
już tylko gryzł Się w język.   

– I jak ci się podoba? – spytała.   
– Z pewnością się napracowałaś – zaczął.   
– Słyszę „ale”. Skrzywił się.   
– No bo wiesz, takie to wszystko... różowe i takie... przeładowane. – Pokazał jej próbkę z 

taką  ilością  kwiatów  i  liści,  że  sprawiała  wrażenie  trójwymiarowej.  –  Wolałbym  coś  mniej 
męczącego dla oka.   

– Dlatego wybrałam drobny deseń.   
Nick był w kropce. Czuł, że Rachel poświęciła mnóstwo czasu, by zgrać różne wzory, ale 

nie potrafił ich zaakceptować. Nie mógł też uwierzyć, że mają aż tak różne gusty.   

– Zauważ, że każdy pokój będzie inny – mówiła. – Pokój Różany i Pokój Bzowy i...   
Zdecydowanie wolał kwiaty w ogrodzie albo w wazonie.   
– Ta bordiura z motywem bluszczu jest niezła. Tylko czy musi być wszędzie? Nie wydaje 

ci się, że ludzie oglądający ten dom poczują się tym przytłoczeni? 

– Chyba żartujesz – zauważyła spokojnie. – Powtórzenie jednego wzoru w całym domu 

daje efekt harmonii. A jeśli chodzi o poczucie przytłoczenia, to chyba nie ma nic gorszego niż 
obudzić się w środku nocy w dżungli. Chociaż – dodała z namysłem – można by zastosować 
jakiś zwierzęcy wzór w holu. Gdzieś tu widziałam coś z jeleniem i pstrągiem.   

Nick chwycił ją za rękę zdesperowany.   
– Zapomnij o dżungli. Żadnych jeleni ani pstrągów. Rachel podniosła wzrok.   
– Ani kwiatów ani zwierząt. To czego ty chcesz? Wiesz, na czym polega twój problem? 
– Nie, ale zaraz się dowiem – rzucił zdenerwowany.   
– Potrafisz zaakceptować tylko własne pomysły.   
– Nieprawda. Przewróciła oczami.   
– Podaj przykład.   
Otworzył usta i niczego nie znalazł. Spojrzała na niego wyniośle.   
– Bez komentarza.   
– Ty też nie jesteś bardzo spolegliwa, jak pamiętam.   
– Bo zawsze musiałam ulegać. Mam dosyć.   
– No to zacznijmy negocjować.   
– Najpierw powiedz, co ci się podoba.   

background image

Zaczął przypominać sobie wybrane przez siebie wzory.   
– Daj spokój tym czerwieniom we wschodniej sypialni – zaczął – i weźmy tam te prążki, 

które wyglądają jak linie zrobione kredkami.   

– Bluszcz nie pasuje do pasków.   
– No to zrezygnujmy z bluszczu w tym pokoju.   
– To niweczy mój całościowy plan.   
Kto powiedział, że ma być jakiś całościowy plan? Jezu! 
– Ważne, że kolory się nie gryzą.   
– Chodzi nam o ogólne wrażenie – przypomniała mu.   
–  Zgadzam  się  na  trochę  kwiatów  –  rzekł,  czując  ciężar  kompromisu.  –  Te  róże  mogą 

zostać, ale wyrzucamy bez i bluszcz.   

Rachel skrzyżowała nogi i zaczęła kręcić stopą.   
– Kompromis znaczy: pół na pół. Ty akceptujesz róże, ja wyrzucam bez. Co mi dasz za 

bluszcz? 

Zastanowił się.   
– Nie wiem.   
– No to mamy kłopot.   
Nie  wiedział,  czemu  tak  go  to  cieszyło,  i  poczuł  się  speszony.  Rachel  postukała  się 

palcem w czoło.   

–  Jest  inne  rozwiązanie.  Chcesz,  żebym  przyjęła  propozycję  Teresy?  –  Nagła  zmiana 

tematu tak go zaskoczyła, ze nie odpowiedział od razu. – Czekam – nalegała.   

– No pewnie, że chcę – rzucił.   
–  W  porządku.  –  Satysfakcja  w  jej  głosie  uświadomiła  mu,  że  niechybnie  wpada  w 

pułapkę.  –  Będę  pracować  w  szpitalu  do  powrotu  Merrilee,  jeśli  dasz  mi  wolną  rękę  w 
dekorowaniu domu.   

– Jedno z drugim nie ma nic wspólnego – oburzył się.   
– Ja to połączyłam – rzekła z zadowoleniem.   
Nagle  zobaczył  jej  chytry  plan  i  powściągnął  uśmiech.  Rachel  wyszła  z  tymi 

niedorzecznymi propozycjami, wiedząc doskonale, że on nie wyrazi na nie zgody.   

–  To  brzmi  raczej  jak  szantaż,  a  nie  jak  kompromis.  –  Dom  był  dla  niego  istotny  z 

jednego  powodu:  stał  się  czymś  więcej  niż  remontowanym  budynkiem,  stał  się  domem  ich 
dwojga. – Dobrze – oznajmił. – Praca za tapety.   

Wiedział,  że  nie  spodziewała  się  tak  szybkiego  ustępstwa.  Patrzyła  wytrzeszczonymi 

oczami, otworzyła usta.   

– Poważnie? 
– To uczciwe. Myślałaś, że się nie zgodzę? 
– No – przyznała, dodając: – Czemu się zgodziłeś? 
–  Bo  jesteś  ważniejsza  niż  wszystkie  tapety  i  kolory  na  świecie.  Jutro  z  samego  rana 

zadzwonisz do Teresy.   

Rachel nie potrafiła ukryć zdumienia.   
– Zadzwonię – przytaknęła pokornie.   

background image

– A teraz przyznaj się, co naprawdę wybrałaś? Zmrużyła oczy.   
– Zaraz – rzuciła podejrzliwie. – A po co ci to? 
– Tak sobie. Przymierzam się do kupna tego domu.   
– Ty? 
– Nie mogę do końca życia mieszkać nad garażem.   
– Ale dlaczego akurat ten dom? To nie jest dom dla kawalera – Nie zamierzam zawsze 

być sam.   

Postawił na szali ich przyjaźń, mówiąc jej te słowa, dlatego że był pewny, że Rachel nie 

zaryzykuje pierwsza.   

Jej twarz wykrzywił ból, potem uniosła brwi, przybierając sardoniczny grymas.   
– Wybrałeś już kogoś z tego tłumu? 
Natychmiast  pomyślał,  że  tymi  kąśliwymi  uwagami  Rachel  broni  się  przed  własną 

zazdrością. Pokiwał głową: 

– Tak. – Popatrzył na nią czule. – Ciebie. – Wyciągnął ręce i ujął jej dłonie. – Ciebie – 

powtórzył.   

Rachel wlepiała w niego wzrok, w końcu wydukała: 
– A ta dziewczyna, z którą ci nie wyszło? 
– To też ty.   
– Ja? – Jej głos ochrypł na dobre.   
Przytaknął, niepewny, jak odczytać jej reakcje, i postanowił pogrążyć . się jeszcze głębiej.   
– Kocham cię, Rachel.   
– Jak możesz tak mówić? Ciągle się kłócimy. Nick roześmiał się.   
– Moim zdaniem nie potrafiliśmy w żaden inny sposób wyrazić swoich uczuć.   
– Ale ja nie jestem taka jak te dziewczyny...   
– I dzięki Bogu – wtrącił zaraz gorączkowo.   
Rachel poczuła napływające do oczu łzy, a Nick je zobaczył. I zaraz przestał się bać.   
– Nick. Nie wiem, co powiedzieć.   
– Może „ja też cię kocham”. To byłoby miłe.   
Już miał sobie pogratulować udanej akcji, gdy Rachel zakryła twarz dłońmi i zaniosła się 

płaczem.   

– Co się stało? – Kompletnie się pogubił.   
–  Wszystko  –  mruczała  niezrozumiale.  –  I  nic.  Akurat  teraz,  cholera...  –  wyrzucała 

pomiędzy szlochami.   

Przytulił jej głowę do piersi, trochę uspokojony.   
– Zaraz się obudzę i okaże się, że to tylko sen – mruczała dalej.   
– To nie sen – zaprzeczył. Przytuliła się mocniej.   
– No, chyba nie.   
Marzyło  mu  się,  żeby  rzucić  się  wraz  z  nią  na  materac.  Ale  Rachel  jeszcze  nie 

wyzdrowiała całkowicie, byłby bezmyślnym egoistą... Ale jaka szkoda! 

Powolutku, myślał. Trzymał ją w objęciach, dopóki się nie poruszyła. Potem wypuścił ją 

niechętnie.   

background image

– Jestem taka szczęśliwa – odezwała się i zrobiła skruszoną minę. – Ale nie mogę w tej 

chwili składać żadnych obietnic. Nie wiem, gdzie będę za kilka miesięcy i co będę robić.   

– Nie dasz się przekonać do pozostania tutaj? 
–  Wiem,  że  będziesz  próbował  –  oznajmiła.  –  Ale  Grace...  Starał  się  ze  wszystkich  sił 

zrozumieć, w jaki sposób zmarła może stanąć na drodze jego związku z Rachel.   

– Nie mam prawa być szczęśliwa, kiedy ona... – Jej głos załamał się, przygryzła wargi, by 

się zupełnie nie rozkleić.   

– Nie przywrócisz jej do życia, karząc siebie.   
– To chyba świetnie, jak się ma na wszystko odpowiedź – zauważyła kąśliwie.   
–  Nie  znam  wszystkich  odpowiedzi  –  sprostował.  –  Mówię,  jak  ja  to  widzę.  Poza  tym 

zostaw to czasowi, on najlepiej rozwiązuje nasze problemy.   

– To nie pogniewasz się, jak odłożymy na jakiś czas nasz związek? 
– Pogniewam – oświadczył poważnie. – Czas biegnie, my też musimy brnąć naprzód.   
Policzki jej mocno poczerwieniały. A Nick chciał, by wiedziała, że mówi poważnie i że 

tak też ją traktuje.   

– Chyba powinnaś już odpocząć – uznał, odsuwając z wyobraźni obraz śpiącej Rachel.   
– Nie zmierzyliśmy ścian.   
– To może zaczekać.   
– Nie – upierała się. – Jeśli się tak wcześnie położę, będę się tylko miotać z boku na bok.   
Chciał się sprzeciwić, kiedy przypomniał sobie jej słowa o kompromisie.   
– Wygrałaś – powiedział.   
–  Widzisz,  jakie  to  proste?  –  Śmiały  się  już  nawet  jej  oczy.  –  Może  uda  nam  się  nie 

pokłócić dziś wieczorem? 

– No, nie wiem. Lubię się z tobą kłócić.   
– Naprawdę? 
– Jasne, twoje oczy po prostu miotają ogniem. – Dotknął jej policzka. – I cała robisz się 

tak ślicznie różowa.   

– Zdawało mi się, że nie lubisz różowego.   
– W tym przypadku lubię.   
Zgodziła się rozpocząć pracę w szpitalu dwa dni później. We wtorek wieczorem powitała 

Nicka w domu namiętnym całusem, bo obawiała się z jego strony protestu. I nie myliła się.   

– Za wcześnie – oświadczył autorytatywnie. – Jako twój lekarz, nie pozwałam ci.   
– Nie jesteś moim lekarzem – zauważyła z nutką złośliwej uciechy. – A z Dy łanem już to 

uzgodniłam.   

– Zawsze uważałem go za konowała – mruknął Nick.   
Rachel roześmiała się.   
– Nieprawda. Myślałam, że będziesz skakać z radości. Do końca tygodnia będę pracować 

tylko na pół zmiany.   

–  To  lepiej  –  uznał  wciąż  zrzędliwym  tonem.  –  To  co,  naprawiamy  dziś  wieczorem 

schody? 

–  Oczywiście.  Pan  Bates  przywiózł  tarcicę.  –  Spojrzała  na  niego  krytycznie.  –  Tylko 

background image

musisz trochę zmienić wizerunek.   

Natychmiast zrzucił krawat i zaczął rozpinać koszulę.   
– Twoje robocze ciuchy leżą na suszarce.   
– Chcesz mi pomóc? 
– Spotkamy się na ganku – odparła i uśmiechnęła się na widok jego urażonej miny.   
– Psuja! 
Akurat!  Gdyby  została  w  kuchni  chwilę  dłużej,  przesunęłaby  wszystkie  prace  na 

nieokreśloną przyszłość. Coraz trudniej było jej doświadczać jego obecności.   

Następnego dnia Dylan zauważył: 
– Lepiej dziś wyglądasz. Jakoś pogodniej.   
– Bo jestem zadowolona. – Wiedziała, że Dylan robi prywatne aluzje, a zatem trzymała 

się bardziej ogólnych tematów. – Dzisiaj instalują klimatyzację.   

– Chyba już kończycie – zauważył Dylan.   
– Na razie tylko na piętrze. Ale to potrwa jeszcze ze dwa miesiące. – Może to wystarczy, 

by się przekonać, czy wraca jej wiara we własne siły, pomyślała.   

Przez  resztę  przedpołudnia  musiała  się  zorientować  w  nowym  terenie.  Bonnie, 

młodziutka pielęgniarka, wprowadziła ją w system komputerowy. Na szczęście nie różnił się 
specjalnie od tego, do którego Rachel była dotąd przyzwyczajona. Świetnie dawała sobie ze 
wszystkim radę, a jednak nie mogła się doczekać powrotu do domu.   

Pod koniec tygodnia zdarzyło się to, czego się najbardziej bała. W piątek około południa 

przyjechała  karetka.  Rachel  postanowiła  zostać,  choć  serce  jej  waliło  i  miała  mokre  dłonie. 
Pacjentem  okazał  się  być  trzydziestodwuletni  elektryk,  któremu  pękł  pas  bezpieczeństwa, 
kiedy był na szczycie słupa. Upadek kosztował go sporo, ale najgroźniejsze było podejrzenie 
urazu kręgosłupa. Pozbawieni rezonansu magnetycznego, Dylan i radiolog nie byli w stanie 
określić dokładnie rozmiaru uszkodzeń. Rick Jones, oszołomiony lekami  przeciwbólowymi, 
wymamrotał: 

– Bardzo ze mną źle? Bolą mnie nogi, nie mogę ruszyć palcami, doktorze.   
–  To  może  być  skutek  złamania  –  odrzekł  Dylan,  wymieniając  spojrzenie  z  Rachel.  – 

Mam jednak obowiązek uprzedzić pana, że istnieje groźba uszkodzenia kręgosłupa. Niestety, 
bez rezonansu magnetycznego nie potrafię tego ustalić. Jeśli to stłuczenie, to będzie pan jak 
nowy, kiedy zrosną się złamania.   

– A jeśli nie? 
– Wtedy trzeba się będzie zająć pańskim kręgosłupem – mówił Dylan. – Ale proszę się 

nie spieszyć z kupnem wózka. Paraliż to tylko jedna z możliwości.   

Dylan przesunął się ku Rachel. Wyszli razem.   
– Umówię go na przewóz do Joplin. Daj mi znać, jak zjawi się jego żona.   
– Jasne – obiecała Rachel i wróciła do Ricka.   
– Pewnie już nigdy nie wejdę na słup – rzekł mężczyzna.   
–  Tego  jeszcze  nie  wiemy  –  powiedziała.  –  Kręgosłup  czasem  wprowadza  nas  w  błąd. 

Proszę nie tracić nadziei.   

Po kilku minutach przyjechała pani Jones. Rachel zostawiła ją z mężem na kilka chwil, a 

background image

sama poszła w tym czasie po Dylana. Kiedy lekarz wyjaśnił pani Jones sytuację męża, kobieta 
podeszła do stanowiska pielęgniarek.   

– Mogę zamienić z panią słówko? – zwróciła się do Rachel.   
–  Oczywiście  –  odparła  Rachel,  prowadząc  kobietę  do  pokoju  w  północnym  końcu 

oddziału.   

–  Doktor  Gower  powiedział,  że  Rick  może  mieć  uszkodzony  kręgosłup  –  zaczęła  pani 

Jones.   

– To prawdopodobne – rzekła Rachel – ale nie pewne.   
– Nie oszukuje mnie pani? 
–  Ależ  skąd  –  zaprzeczyła  łagodnie  Rachel.  –  Nie  wolno  nam  ukrywać  przed  rodziną 

takich informacji.   

– Rozumiem, że jest jakaś nadzieja.   
– Tak, oczywiście.   
Tymczasem kobieta miała już załzawione oczy.   
–  Kłóciliśmy  się  dzisiaj  rano,  zanim  Rick  wyszedł  do  pracy.  –  Pani  Jones  odwróciła 

wzrok. – Zawsze jest taki ostrożny. To wszystko moja wina.   

– Mąż pani to powiedział? 
– Nie.   
– Sama sobie pani to wmawia? 
– A pani tego nie widzi? – zdenerwowała się pani Jones.   
– A może to błąd zabezpieczenia i pani nie ma z tym nic wspólnego? 
– Nie wydaje mi się. Jeśli będzie sparaliżowany, do końca życia sobie nie wybaczę.   
Rachel wzięła ją za rękę.   
– Proszę posłuchać – zaczęła. – Czy pani mąż ma długie doświadczenie w tej pracy? 
– Prawie dwanaście lat – odparła kobieta z dumą.   
–  No  to  wie,  co  robi.  Proszę  nie  brać  na  siebie  czegoś,  nad  czym  pani  nie  może  mieć 

kontroli.   

– Pewnie ma pani rację. Ale jakoś nie umiem myśleć... – głos kobiety zadrżał na moment 

– myśleć inaczej.   

– Wiem – odparła Rachel, a pani Jones nie miała pojęcia, jak bardzo było to prawdziwe. – 

Nie wolno się pani tym zadręczać. Mąż będzie pani teraz potrzebował bardziej niż zwykle.   

Pani Jones wyprostowała ramiona i pokiwała głową.   
– Dziękuję, że mnie pani wysłuchała. Rachel pożegnała ją ciepłym uściskiem ręki.   
–  Wszystkiego  dobrego  –  powiedziała,  a  kiedy  kobieta  zawróciła  do  męża,  zaczęła  się 

zastanawiać,  czemu  sama  nie  stosuje  się  do  takich  mądrych  rad.  Przecież  mogłaby  sobie 
ogromnie ułatwić życie.   

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

 

Nie mogła przestać myśleć o odbytej rozmowie ani wybić sobie z głowy państwa Jones. 

Myślała o nich i teraz, idąc do kawiarenki, gdzie miała nadzieję zjeść coś i znaleźć do picia 
coś innego niż kawa. Dylan dzwonił w międzyczasie do szpitala w Joplin. Dowiedział się, że 
kręgosłup Ricka Jonesa nie jest uszkodzony i pacjent będzie chodzić. Przyjęła tę wiadomość z 
wielką ulgą.   

Wracając  do  pracy,  usłyszała  sygnał  zbliżającej  się  karetki.  Zostawiła  owocową  herbatę 

na biurku i pobiegła z Bonnie i Dylanem do drzwi. Kiedy pielęgniarze wynieśli na noszach 
dziecko,  Rachel  zakręciło  się  w  głowie.  Dziecko  było  kredowobiałe,  dłonie  i  stopy  miało 

sinozielone.   

–  Trzyletnia  dziewczynka,  wpadła  do  basenu.  Tętno  ma  w  porządku,  ale  są  kłopoty  z 

oddychaniem.   

– Długo była pod wodą? – spytał Dylan.   
– Według rodziców około dwóch minut.   
Rachel  wiedziała,  że  najgorsze  bywają  skutki  przebywania  pod  wodą  przez  dwie  do 

trzech minut. Ale może ta mała będzie miała więcej szczęścia, pomyślała.   

Dziewczynkę przewieziono do pokoju dla ciężkich przypadków. Jej rodzice, mniej więcej 

w wieku Rachel, krążyli w nerwowym oczekiwaniu.   

– Ciśnienie spada – zawołała Bonnie.   
– Słaby, nierówny puls – dodała Rachel. – Serce stanęło! – krzyknęła po chwili.   
Dylan  reanimował  dziecko,  lecz  serce  dziewczynki  nie  reagowało.  Dylan  wyprostował 

się, wypuścił zatrzymywane w płucach powietrze i potrząsnął głową.   

– To wszystko. – Spojrzał na zegarek. – Godzina zgonu: druga trzydzieści.   
Pozostała  trójka,  w  tym  Rachel,  stała  jak  zamurowana.  Ściągnąwszy  drugą  lateksową 

rękawiczkę,  Dylan  wyszedł  z  pokoju  zawiadomić  rodziców.  Kilka  sekund  później  sterylną 
ciszę rozerwał rozpaczliwy krzyk matki. Rachel wpatrywała się w maleństwo i łzy zaczęły jej 
się zbierać pod powiekami. Zdjęła maskę, rwał jej się oddech.   

–  Jak  miała  na  imię?  –  spytała  zdławionym  głosem,  –  Cassie  –  odparła  pielęgniarka  z 

karetki, zbierając wraz z kolegą sprzęt nerwowymi ruchami.   

Rachel  wyciągnęła  wenflon  z  drobnej  rączki,  która  nigdy  już  nie  chwyci  ulubionej 

zabawki ani dłoni matki. Przykryła ciało prześcieradłem, pod którym dziewczynka wyglądała 
jak lalka, którą ktoś ułożył do snu. Nie myśl o tym, powtarzała sobie Rachel, zmagając się z 

emocjami. Rozsunęła zasłony i wyszła, kierując się w stronę pokoju, gdzie członkowie rodzin 
zmarłych znajdowali poradę w ciężkich chwilach. Mijając Dylana, skłoniła tylko głowę.   

Zrozumiał jej niemą wiadomość. Po paru minutach zaprowadził rodziców zmarłej do jej 

łóżka i tam ich zostawił.   

– Zadzwoniłam po kapelana – oznajmiła Rachel.   
– Jak się czujesz? – spytał troskliwie.   
Gdyby nie zadał jej tego pytania, czułaby się znośnie. Pod wpływem jego opiekuńczego 

background image

tonu jej żołądek się skurczył.   

Emocje,  które  dotąd  trzymała  na  wodzy,  dobijały  się  ujścia.  Pobiegła  do  pokoju 

służbowego,  schowała  się  za  szafę  i  płakała  do  bólu  w  piersiach.  Po  długim,  jak  jej  się 
wydawało, czasie, szloch zamienił się w ciche pochlipywanie. Nie miała ochoty wracać, ale 
nie  mogła  też  ukrywać  się  do  końca  zmiany.  Siłą  woli  zebrała  się,  umyła  twarz  i  dłonie, 
osuszyła oczy i wróciła na swoje miejsce; 

Na widok Dylana, który spojrzał na nią badawczo, uniosła lekko kąciki ust i powiedziała: 
– Nic mi nie jest.   
– Naprawdę? 
– Naprawdę. A ty jak się czujesz? 
–  Dobrze.  Poza  tym,  że  miałbym  chęć  wyskoczyć  do  najbliższego  baru  i  upić  się  do 

nieprzytomności.   

– Nie mogę tego robić. Myślałam, że mogę, ale...   
– Mówię tak za każdym razem, kiedy umiera mi pacjent – wyjaśnił Dylan. – Czasami po 

prostu nie działa znieczulenie naszego rozumu.   

– To dlaczego nie rzucisz medycyny? – spytała.   
–  Bo  takie  tragedie...  –  ruszył  ku  pokojowi  dziewczynki  –  nie  zdarzają  się  co  dzień.  – 

Pochylił się i skrzyżował ramiona.   

– Rozumiem, że zadałaś mi to pytanie nie bez powodu? 
– Obawiam się, że jeśli tu zostanę, zwyczajnie zwariuję.   
– Pracujesz jak profesjonalistka. A tragedia i tak nas gdzieś dogoni, tu czy gdzie indziej. 

Wolisz przyglądać się temu z daleka, czy walczyć w środku tego szaleństwa? 

Słowa  Dylana  pobrzmiewały  w  jej  głowie  przez  całe  popołudnie,  dając  pożywkę  jej 

myślom. Na szczęście Nick był na dyżurze i nie widział jej wewnętrznej walki.   

Dzwonił i meldował się kilka razy, donosząc między innymi, że kawał czasu przesiedział 

na erce. Rachel była ciekawa, czy Dylan powiedział mu o małej Cassie. Nick ani słowem do 
tego nie nawiązał.   

Próbowała w myśli ułożyć list do Teresy z rezygnacją z pracy. Równocześnie rzuciła się 

do robót domowych, chwytając za farby i pędzel.   

Nick  wrócił  do  domu  późnym  wieczorem.  Była  niedziela.  Rachel  zdążyła  już  wymyć 

pędzle i wzięła prysznic.   

– Jesteś zmęczony – powiedziała, widząc jego ciężki krok. To nie była najlepsza pora na 

roztrząsanie jej planów.   

– To były bardzo długie dwa dni – odparł.   
Wiatr  poruszył  kuchennymi  zasłonkami,  a  potem  silniejszym  pchnięciem  zepchnął  ze 

stołu gazetę.   

– Wiatr się zbiera – zauważył, zamykając okno.   
–  Mówili,  że  front  się  przesuwa  –  powiedziała,  powtarzając  usłyszane  o  szóstej 

wiadomości. – Ale jest tylko dwadzieścia procent szansy na burzę dziś w nocy i trzydzieści na 
jutro.   

– To znaczy, że nie spadnie ani kropla – uznał Nick. – Fatalnie, deszcz by się przydał. – 

background image

Ziewnął. – Nie mam siły przejść przez podwórko.   

– No to umyj się u mnie – poradziła, mając nadzieję, że nie będzie komentował jej pracy. 

– Mam dla ciebie zupę i sałatkę z kurczaka.   

Oczy mu się zaraz zaświeciły.   
– A co na deser? 
Spędzał u niej więcej czasu niż we własnym mieszkaniu. Znając jego apetyt na słodycze, 

zadbała o to, zęby mieć zawsze coś słodkiego w kredensie albo w lodówce.   

– Czekoladowe ciasteczka z karmelem. Nick poklepał się po brzuchu.   
– Chyba jestem w niebie. To może dostanę jedno na drogę? 
–  Idziesz  tylko  piętro  wyżej  –  zażartowała,  zdając  sobie  sprawę,  że  w  poniedziałek,  po 

rozmowie z Teresą, ich żarciki się skończą. – Będą tu na ciebie czekać.   

– A jak zasnę pod prysznicem i nie wrócę? 
– Nie bój się, już ja cię obudzę.   
–  To  mi  się  podoba  –  oświadczył,  łypiąc  na  nią  pożądliwie.  Rachel  popychała  go  na 

schody.   

– No, pospiesz się, bo znowu zadzwonią po ciebie i nawet nie zdążysz zjeść.   
– Tak, proszę pani – rzekł, znikając.   
Słyszała  nad  głową  lecącą  w  łazience  wodę.  W  końcu  co  jej  szkodzi  przez  kilka 

najbliższych  godzin  udawać,  że  wszystko  jest  w  porządku?  Wkrótce  Nick  dowie  się  o  jej 
rezygnacji, a ona odejdzie, gdy tylko Teresa znajdzie kogoś na jej miejsce.   

Podejrzewała, że Nick będzie na nią zły. To jednak nie mogło jej zmusić do codziennego 

wyczekiwania z lękiem na kolejną śmierć. Uważała też, że jeśli Nick kocha ją, jak utrzymuje, 
to powinien zaakceptować ją ze wszystkimi jej brakami. A jeśli nie...   

Co ona mówiła pani Jones? Że nie wolno nigdy tracić nadziei? A sama zdusiła ją obiema 

rękami. Wstawiła zupę, by nie myśleć choć przez chwilę, nałożyła sałatkę na talerz.   

Woda nad jej głową leciała jeszcze przez kilka minut.  Tak długo,  że ją to  zaniepokoiło. 

Po chwili Nick zszedł na dół w samych szortach. Podniosła szybko wzrok ku jego twarzy.   

– Już miałam tam wysłać posiłki.   
Kiedy stanął obok niej, poczuła zapach jego wody.   
– Cholera. Zaczekałbym, gdyby wiedział. – Pociągnął nosem. – Nie najgorzej tu pachnie.   
– Dziękuję. – Zaprosiła go do stołu. – Smacznego. Nick rzucił się na jedzenie, jakby nie 

jadł nic cały dzień.   

– Zawsze masz takie weekendy? 
– Nie. Ale teraz była pełnia – wyjaśnił. Nagłe wypadki i porody mnożyły się dziwnie w 

tym cyklu księżyca. Ludzie tracili kontrolę nad emocjami, królowała przemoc.   

Nick sięgnął po ciastko.   
– Masz jeszcze? – spytał.   
– Tak. Chcesz? 
– Jak przeczytam gazetę.   
– Położyłam ją na stoliku w pokoju – powiedziała, wstając, żeby pozmywać. – Zaraz do 

ciebie przyjdę.   

background image

Minęło  dziesięć  minut.  Rachel  weszła  do  salonu  i  zobaczyła,  że  Nick  śpi  na  fotelu  z 

gazetą  na  kolanach.  Złożyła  ją  bezszelestnie.  Pochyliła  się  i  odgarnęła  mu  kosmyk  z  czoła. 
Nie ruszył się, nabrała więc śmiałości. Pocałowała go, czując smak czekolady i karmelu.   

– Nie śpię – powiedział sennie.   
– Ale czas do łóżka.   
– Tu mi dobrze.   
– Daj spokój. – Pociągnęła go do góry i poprowadziła do swojego łóżka, ponieważ sofa 

wydała jej się nagle zbyt niewygodna.   

Mruknął  coś  pod  nosem.  Pewnie  nic  ważnego,  bo  kiedy  tylko  przyłożył  głowę  do 

poduszki, zapomniał o całym świecie.   

–  Dobranoc  –  szepnęła,  gasząc  światło.  Na  jego  twarzy  tańczyły  cienie.  Tak  bardzo 

chciała  z  nim  zostać.  Jednak  nie,  pomyślała.  Nie  będzie  przecież  posypywać  otwartej  rany 
solą. Jeszcze przyszłoby jej do głowy coś głupiego, a potem trudniej byłoby zapomnieć.   

Wzięła  pod  pachę  dodatkową  poduszkę  i  świeże  prześcieradło  i  pomaszerowała  na 

kanapę. Może sobie przynajmniej pomarzyć o Nicku. Zdawało jej się, że minęło ledwie kilka 
minut,  kiedy  obudził  ją  nieznośny  hałas.  Na  jej  zegarku  była  piąta.  Dopiero  po  kilku 
sekundach uzmysłowiła sobie, że źródłem hałasu jest pager Nicka. Zapaliła światło, mrugając 
powiekami.  Na  pagerze  rozpoznała  numer  szpitala.  Była  zła,  że  musi  zbudzić  Nicka. 
Podreptała do sypialni.   

– Nick... – Dotknęła jego rozgrzanego snem ramienia. Zerwał się, o mało nie uderzając 

głową w jej brodę.   

– Co jest? 
– Twój pager.   
– Dobra... – Wstał, zmarszczył czoło, jakby dopiero zdał sobie sprawę, gdzie się znajduje. 

– Spałem tutaj, a ty...   

– Zamieniliśmy się – rzuciła.   
Pchnęła go do kuchni, nie czekając, aż się w tym wszystkim połapie, przyrzekając sobie, 

że przeciągnie kabel telefoniczny do łóżka. Po chwili doszły ją urywki rozmowy. Przysiadła 
na  brzegu  łóżka  i  czekała.  Kiedy  Nick  stanął  w  drzwiach  kompletnie  trzeźwy,  widziała,  że 
zaczął się jego dzień pracy.   

– Mamy kogoś na urazówce – oznajmił.   
– Dylan sobie nie poradzi? – spytała.   
– Ma już sześć osób, a spodziewa się jeszcze dwóch.   
– Wypadek? 
– Bójka. Nie widziałaś moich butów? 
– Są w salonie.   
Poszła za nim i patrzyła, jak zawiązuje sznurowadła.   
–  Myślałam,  że  bijatyki  to  sobotnia  specjalność,  a  niedzielne  wieczory  są  ciche  i 

spokojne.   

–  Wystarczy  dobry  zapalnik,  a  ci  akurat  znaleźli  go  w  alkoholu  –  wyjaśniał.  –  Do 

zobaczenia. – Pocałował ją.   

background image

– Mam nadzieję.   
O  szóstej  czterdzieści  pięć  Rachel  stawiła  się  do  pracy.  Nick  wciąż  był  w  szpitalu, 

kończył  zszywać  poszkodowanych  w  bójce  mężczyzn.  Dylan  wyglądał  marnie,  jakby  na 
długo rozstał się z grzebieniem i maszynką do golenia.   

– Mieliście ciężką noc – powitała go.   
– Raczej wariacką – prychnął.   
Rachel  rozejrzała  się.  Pielęgniarka  z  nocnej  zmiany  pomagała  Nickowi,  pokoje 

wyglądały, jakby przeszedł przez nie gwałtowny sztorm.   

– Idę wziąć prysznic i zjeść te gumowe jajka, które podają tu na śniadanie. Wypiję chyba 

pięć litrów kawy – rzekł Dylan.   

– Myślałam, że kończysz dyżur rano.   
– Zwykle tak, ale kolega ma pogrzeb w rodzinie. Obiecałem, że popracuję za niego dwa 

dni.   

–  Tak,  dla  ciebie  to  pestka  –  zażartowała  sobie  z  niego.  Dylan  posłał  jej  .  zmęczony 

uśmiech.   

– Tylko nie mów nikomu.   
– Idź już – pogoniła go. – Ktoś musi posprzątać ten bajzel.   
Przez pół godziny słała łóżka, wyrzucała śmieci, uzupełniała braki. Gdy skończyła, Nick 

wyszedł akurat z pacjentem z jednego z pokoi. Był to mężczyzna po trzydziestce, całą lewą 
rękę  miał  obandażowaną,  a  drugą  na  temblaku.  Miał  podbite  oczy,  rozbity  nos  i  cięcie  na 
jednym z policzków. Zupełnie jakby rozegrał dziesięć rund twardej bokserskiej walki. Rachel 
podejrzewała, że personel szpitala miał z nim częsty kontakt.   

– Proszę umówić się na zdjęcie szwów – usłyszała słowa Nicka – i niech pan się trzyma z 

daleka od tych swoich kolesiów.   

Mężczyzna poskrobał się w głowę.   
– Pan się nie przejmuje, doktorze. Mam dosyć, póki co.   
Z tymi słowy zniknął za podwójnymi drzwiami, a Nick zbliżył się do Rachel.   
– Dzień dobry. Zdążyłaś na końcówkę naszego horroru.   
– Nawet nie chcę myśleć, jak wyglądali pozostali.   
– Ten to królowa piękności w porównaniu z innymi.   
Podszedł  do  nich  Dylan,  wyglądał  jak  nowo  narodzony.  Zgolił  z  twarzy  zarost,  włożył 

świeży, odprasowany fartuch, był wyraźnie odprężony.   

–  Widziałem  się  przed  sekundą  z  Teresą  –  oznajmił.  –  Kazała  ci  przekazać,  że  dostała 

twoją wiadomość i przyjdzie tu, jak tylko będzie mogła.   

Rachel zauważyła, że Nick wysunął antenkę.   
– Wiadomość dla Teresy? – spytał. Rachel nie mogła się już wycofać.   
– Nie mogę tu dłużej pracować, Nick...   
–  Nie  dałaś  sobie  nawet  tygodnia.  Kiedy  miałaś  zamiar  mi  powiedzieć?  Na  samym 

końcu? 

– Nie było cię w domu przez cały weekend. Nie miałam okazji.   
– Miałaś mnóstwo okazji.   

background image

–  Kiedy?  Kiedy  ledwo  się  doczłapałeś  w  nocy  i  zaraz  zasnąłeś?  A  może  tuż  przed 

wyjściem, kiedy cię wezwali? 

– Co z naszą umową? – spytał.   
Zupełnie o tym zapomniała, ten cholerny kompromis.   
–  Nie  powinnam  była  zaciągać  żadnych  zobowiązań.  Twarz  Nicka  stała  się  chłodna  i 

obca.   

–  Zawsze,  ilekroć  ktoś,  włączając  w  to  moją  skromną  osobę,  próbował  zmienić  twoje 

zdanie,  robiłaś  wszystko,  żeby  udowodnić,  że  to  ty  masz  rację.  Powinienem  był  ci 
powiedzieć, że nie nadajesz się na pielęgniarkę. Wtedy ty udowodniłabyś mi, że się mylę.   

– Czego chcesz ode mnie? – zawołała zdesperowana.   
–  Chcę,  żebyś  uwolniła  się  od  Grace,  Molly  i  wszystkich  innych,  którzy  cię  ciągną  do 

tyłu. Zobacz wreszcie, że twoim życiem rządzą duchy! 

Rachel  stała  jak  wryta.  Patrzyła,  jak  Nick  odwraca  się,  robi  kilka  kroków,  i  znów  się 

odwraca.   

– Nie sądziłem, że tak łatwo się poddasz.   
– Nie poddaję się – zaoponowała.   
–  A  jak  to  nazwiesz?  Przy  tym  dziecku  było  jeszcze  kilka  osób.  Jakoś  nie  widzę,  żeby 

stały w kolejce po zwolnienie. – Milczała, dorzucił więc jeszcze: – A ty widzisz? 

Oczy paliły ją od tłumionych łez.   
– Nie.   
– Jeśli  chcesz odejść, odejdź. Nie spodziewaj  się tylko, że dam  ci  błogosławieństwo na 

drogę.   

Wybiegł  przez  drzwi  dla  personelu,  wpuszczając  za  sobą  gwałtowny  podmuch  wiatru. 

Pogoda idealnie odzwierciedlała jego nastrój.   

– Przykro mi, Rachel – przeprosił Dylan. – Nie powinienem był mu nic mówić.   
–  Nie  wiedziałeś  –  szepnęła  otępiała,  zastanawiając  się,  jak  długo  przyjdzie  jej 

odkochiwać się w Nicku.   

– Przejdzie mu.   
Rachel miała wątpliwości. Odchrząknęła, bawiąc się ołówkami w kieszeni fartucha.   
– On nie toleruje porażek, a ja w jego mniemaniu właśnie poniosłam sromotną klęskę.   
– On nie chce tylko...   
Podniosła rękę, by mu przerwać, mówiąc: 
–  Można  robić  inne,  równie  pożyteczne  i  satysfakcjonujące  rzeczy.  On  się  złości,  bo 

podjęłam tę decyzję samodzielnie.   

– Nie znosiła tego gorzkiego tonu w swoim głosie.   
– Denerwuje się, że marnujesz talent – skorygował Dylan.   
– To jest tragedia.   
Rachel wzniosła oczy do nieba.   
– Studiujecie ten sam podręcznik, czy co? 
– Nie, po prostu taka jest widocznie prawda. Twoje odejście nikomu nie przywróci życia. 

Mamy  tylko  jedno  wyjście:  uczyć  się,  żeby  następna  Cassie  nie  umarła.  I  pamiętać,  że  nie 

background image

zmienimy pewnych praw natury.   

Zza rogu wypadła Bonnie z przerażeniem w oczach.   
–  Zbliża  się  do  nas  nawałnica.  Ostrzegają,  że  będzie  wiało  sto  trzydzieści  na  godzinę. 

Właśnie słyszałam w radio! – wołała jak opętana.   

W  tej  samej  chwili  usłyszeli  trzaśniecie  dachu,  a  potem  coś  strzeliło  tak  głośno,  jak 

wystrzał z broni palnej.   

Przez głośniki szpitalne radzono nie opuszczać budynku. Bonnie wygrzebała skądś małe 

tranzystorowe radio i postawiła je na biurku. Nadawano raport o zniszczeniach. Zbite okna, 
pozrywane  szyldy,  walące  się  drzewa  to  tylko  niektóre  ze  szkód.  Jeden  z  dziennikarzy 
donosił, że nawałnica atakuje krótkimi podmuchami wiatru o sile tornada.   

Wkrótce  policja  musiała  wysłać  wozy  strażackie  niecałe  dwa  kilometry  od  szpitala, 

ponieważ  zawalił  się  dach  nad  stacją  benzynową,  rozbijając  dystrybutory.  Rachel 
uświadomiła sobie wówczas, że gabinet Nicka znajduje się przecznicę od stacji benzynowej. 
Miała nadzieję, że Nick zdołał tam dotrzeć.   

–  Przygotujmy  się  –  odezwał  się  Dylan.  –  Przy  takim  wietrze  nie  zabraknie  nam 

pacjentów. A jeszcze gdyby zapaliła się ta rozlana benzyna... – Odpukał.   

Rachel  i  Bonnie  czym  prędzej  sprawdziły  zapasy  leków  i  środków  opatrunkowych. 

Rachel zadzwoniła do Nicka. Nie było go w domu. W jego gabinecie natomiast odezwała się 
recepcjonistka: 

– Przykro mi, doktor Sheridan jeszcze nie przyjechał – oznajmiła.   
– Wie pani, gdzie mogę go znaleźć? 
– Pewnie jest w drodze. Mam go złapać na pager? 
– Tak, proszę – rzuciła Rachel. – Niech skontaktuje się z Rachel. – Miała ochotę sama go 

poszukać, ale nie pozwalało jej na to poczucie obowiązku.   

Nie  minęła  godzina,  kiedy  zaczęli  się  pojawiać  pierwsi  poszkodowani.  Przyjeżdżali 

karetkami  i  prywatnymi  wozami,  z  rozmaitymi  urazami,  od  skaleczenia  rozbitą  szybą  aż  do 
wstrząśnienia mózgu na skutek uderzenia fruwających w powietrzu przedmiotów.   

– Często macie tu taką pogodę? – spytała Rachel Dylana, który zszywał właśnie ranę na 

głowie starszego mężczyzny.   

– Za często – przyznał Dylan. – Niedługo ludzie zaczną wozić w samochodach kaski.   
Pomimo  harmidru  dokoła,  nie  przestawała  myśleć  o  Nicku.  Minęła  biurko,  przy  którym 

recepcjonistka wisiała wciąż na telefonie, i zapytała chyba po raz setny: 

– Dzwonił doktor Sheridan? 
Dziewczyna  pokręciła  głową.  Rachel  starała  się  nie  denerwować.  Tyle  ze  Nick  nie 

zignorowałby pagera, wiedziała o tym, nawet gdyby nie miał ochoty na kontakt z nią.   

–  Martwię  się  o  Nicka  –  wyznała  Dylanowi  w  krótkiej  przerwie  między  jednym 

pacjentem a drugim.   

– Nie odezwał się dotąd? Potrząsnęła głową.   
– Już prawie dwie godziny.   
– Jeśli nie zgłosi się do momentu, kiedy uporamy się z kolejnym pacjentem, zadzwonię 

na policję.   

background image

Teresa ściągnęła trzy dodatkowe pielęgniarki do pomocy. Rachel nie mogła się nadziwić 

liczbie  poszkodowanych,  zupełnie  jakby  się  mnożyli.  Kiedy  jednak  karetka  przywiozła 

kolejnego pacjenta, wszyscy pozostali przesunęli się na dalszy plan.   

– Uraz jamy brzusznej – poinformował pielęgniarz. – Znaleźliśmy go pogrzebanego pod 

szczątkami stacji benzynowej. Ciśnienie dziewięćdziesiąt na sześćdziesiąt. Tętno sto.   

Brzuch mężczyzny, zwłaszcza w lewej górnej części, był purpurowy.   
–  Enzymy  wątroby,  kreatyna,  elektrolity  –  wyliczał  zalecenia  Dylan.  –  I  mocz,  żeby 

wykluczyć uszkodzenia nerek i dróg moczowych.   

Pacjent był półprzytomny. Rachel pochyliła się nad nim, by obejrzeć ranę na jego czole.   

Wtedy rozpoznała zakrywający oko pacjenta kosmyk.   
– To Nick! – krzyknęła.   

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY 

 

Na  miejscu  Nicka  ujrzała  natychmiast  Grace  i  Molly.  Dreszcz  przebiegł  jej  po  plecach. 

Nie!  Krzyczała  w  myślach,  odsuwając  tragiczne  wizje.  Przed  nią  leży  Nick.  Nie  Grace  ani 
Molly.  Nick,  który  nie  ma  uszkodzonej  głowy  ani  dziur  w  płucach.  Nie  wolno  jej  się  teraz 
poddać.   

Zmusiła  się  do  chłodnego,  obiektywnego  spojrzenia.  Nick  miał  poważne  obrażenia 

wewnętrzne,  ale,  w  przeciwieństwie  do  Grace  i  Molly,  ma  szansę.  Wyciągnie  go  z  tego, 
myślała, nawet gdyby miała wałczyć z demonami u bram piekła.   

Wzmocniona swoim postanowieniem, Rachel niemal krzyknęła Nickowi do ucha: 
– Nick, słyszysz mnie? Zamrugał powiekami.   
– Co? 
– Czy mnie słyszysz, Nick? – Szukała na jego głowie pod włosami guzów czy ran.   
– Taaa. – Jęknął. – Nie... nie chcę cię... tutaj.   
Rachel odskoczyła, jakby dostała policzek. Potem górę wzięła złość.   
– To fatalnie, Nick – odparowała – bo mam zamiar zostać. Powiedz nam, gdzie cię boli.   
– Tutaj. – Ledwo ruszył ręką, wskazując na lewy górny kwadrat brzucha.   
– Wyjdziesz z tego – oświadczyła.   
Nick najwyraźniej zaczynał tracić przytomność.   
– Ciśnienie spada – powiedziała Bonnie. Rachel wzięła go za rękę, jego dłonie były białe.   
– To szok. Zostań ze mną, Nick.   
– Dajcie mu krew, jak tylko będą wyniki – zaordynował Dylan. – Potem prześwietlenie. 

Jak go ustabilizujecie, natychmiast tomografia komputerowa.   

Rachel  krzątała  się  gorączkowo,  wykonując  polecenia  Dylana,  obserwując  ciśnienie 

Nicka, które zaczynało rosnąć. Nie pozwoli mu odejść, nie pozwoli.   

Pół  godziny,  które  zabrała  tomografia,  ciągnęło  się  w  nieskończoność.  Co  chwilę 

dzwoniła do laboratorium, pytając o wyniki Nicka, chociaż wiedziała, że przeszkadza tylko 
laborantom w pracy. Wreszcie je otrzymali. Dylan, Tom Myles, radiolog, i Norm Hollander, 

chirurg, konferowali przy łóżku Nicka. Rachel czekała.   

– Trzeba mu usunąć śledzionę – stwierdził Norm, wskazując na serię zdjęć. – Wątroba nie 

wygląda  najgorzej,  powinna  się  zregenerować.  Ostateczną  decyzję  podejmę,  jak  otworzę 
brzuch.   

Rachel złapała Nicka za rękę.   
– Pojedziesz na chirurgię, naprawią ci tam parę usterek. Oblizał wargi i popatrzył na nią.   
– Odejdź – szepnął.   
Po raz drugi ją odepchnął, a zabolało tak samo.   
– Powtarzasz się. Teraz ja decyduję – powiedziała twardo. – Nie wolno ci umrzeć. Nigdy 

bym ci tego nie wybaczyła.   

Uniósł lekko kąciki ust.   
– Nie umrę. A co... z innymi? 

background image

– Wszystko będzie dobrze. Z tobą też. W odpowiedzi ścisnął jej dłoń.   
Wiatr  przycichł.  Dopiero  po  pewnym  czasie  zmniejszył  się  napływ  jego  ofiar.  Rachel  z 

ulgą  przekazała  obowiązki  drugiej  zmianie  i  poszła  do  poczekalni  na  chirurgii.  Przeglądała 
bezmyślnie gazety, spacerowała, wypiła kawę i zadzwoniła do dziadków. Kazała im zostać w 
domu, obiecując, że da im znać, gdy tylko skończy się operacja.   

W końcu musiała się zgodzić z tym, co wszyscy jej mówili. Nie jest winna śmierci Grace 

i  Molly.  Może  pogrzebać  te  duchy  wraz  ze  swoim  poczuciem  winy  raz  na  zawsze.  Czas 
podnieść głowę i ruszać naprzód. Niestety, przyszłość nie malowała się tak jasno jak kiedyś. 
Nick już jej nie chce. Skoro mówił to skręcany bólem, na pewno nie żartował.   

Do poczekalni wszedł Dylan.   
– Wiadomo coś? 
– Nie. – Rzuciła na stolik gazetę. – Mam dość tego czekania.   
Dobrze,  że  przynajmniej  nie  straciła  tym  razem  twarzy,  pomyślała.  Nie  mogła  sobie 

wyobrazić, że stoi za szybą ograniczona do roli widza. To było zbyt przygnębiające.   

Dylan odezwał się nagle: 
– On tak nie myśli.   
Wzruszyła ramionami, unikając jego wzroku.   
– Myśli. Kiedy znajdzie się na oddziale, idę do domu.   
– Zostań z nim – poprosił Dylan. Chciała się zaśmiać, ale wyszedł jej szloch.   
– Nie. Przyjmuję jego decyzję, chociaż jest mi przykro. Dylan zmarszczył czoło, w końcu 

nie wytrzymał: 

– Świetnie sobie poradziłaś.   
Jego pochwała była dla niej cenniejsza niż olimpijskie złoto.   
– Tak, chyba tak – powtórzyła. Zdała jakiś egzamin, zapanowała nad lękiem. Nick byłby 

pewnie  szczęśliwy,  gdyby  wiedział,  że  odzyskała  pewność  siebie.  Ale  ten  sam  Nick  nie 
potrafi zaakceptować jej wyborów.   

– Wciąż chcesz nas opuścić? 
– Tak – powiedziała po  prostu. Widząc zdumienie Dylana, dodała: – Skończę remont  i 

wracam do poprzedniej pracy. – Zerknęła na zegarek. – Czemu to tyle trwa? 

– Chcesz, żebym tam zajrzał? 
– A mógłbyś? 
Dylan natychmiast podniósł się z krzesła.   
– Zaraz wracam.   
Nie  zdążył  jednak  dojść  do  drzwi,  kiedy  pojawił  się  w  nich  doktor  Hollander.  Jego 

koszula i chirurgiczna czapeczka były mokre od potu.   

–  Nick  przetrwał  operację.  Nie  ma  śledziony,  trochę  mu  podreperowałem  wątrobę,  ale 

będzie dobrze.   

Rachel ledwo widziała przez mgłę łez. Rzuciła się w objęcia Dylana.   
–  Przeżył!  –  zawołała,  uwalniając  się  z  objęć  lekarza,  który  nie  miał  nic  przeciwko  jej 

spontanicznej reakcji.   

–  Przez  kilka  godzin  zostanie  na  sali  pooperacyjnej,  na  noc  przeniesiemy  go  na 

background image

intensywną terapię – mówił doktor Hollander. – Skoro to jeden z naszych, potraktujemy go po 

królewsku. Zresztą od początku ma wyjątkową opiekę. Może pani przy nim posiedzieć, jeśli 

pani chce.   

– Dziękuję. – Postanowiła, że będzie to krótka wizyta.   
– Zostanie w szpitalu do czasu, kiedy wątroba zacznie dochodzić do normy. W domu nie 

będzie mu wolno potem niczego ciężkiego podnosić.   

Rachel  wątpiła,  by  Nick  pozwolił  jej  opiekować  się  nim  w  czasie  rekonwalescencji. 

Przemilczała to jednak. Stan ich wzajemnych stosunków nie powinien nikogo obchodzić.   

– Mogę go teraz zobaczyć? 
– Oczywiście.   
Nie  traciła  czasu,  miała  ważniejsze  rzeczy  do  zrobienia  niz  wysłuchiwanie,  jak  doktor 

Hollander wylicza skrupulatnie wszystkie swoje  ruchy. Teraz pragnęła tylko  dotknąć Nicka, 
przekonać się na własne oczy, że przeżył. Potem zniknie z jego życia, jak tego pragnie Nick. 
Nie ma sensu mówić mu, jak bardzo go kocha.   

Wiedziała co prawda, czego może się spodziewać, a mimo to widok Nicka zawiniętego w 

bandaże przyprawił ją o drżenie serca. Nad jego łóżkiem znajdował się monitor, do którego 
chory był podłączony.   

– Cześć.   
– Ty... nie... poszłaś – odezwał się ochryple.   
– Mówiłam ci, ze nie odejdę – rzekła pogodnie. – A teraz śpij. Wszystko będzie dobrze.   
– Tak... przepraszam... za to... co powiedziałem. Nie była pewna, o czym mówi Nick.   
– Nie przepraszaj. Mówiłeś to, co myślisz.   
– Zostań... – Zabrzmiało to jak rozkaz. Rachel sądziła, że się przesłyszała.   
– Chcesz, żebym z tobą została? 
– Tak. Nie chciałem... żebyś się czuła winna.   
O mało jej szkła kontaktowe nie wypłynęły. Pomyśleć, że bardziej martwił się o nią niż o 

siebie! 

– Nick...   
– Kocham cię – szepnął z wysiłkiem.   
– Nick – powtórzyła, unosząc rękę, by otrzeć oczy. – Ja też cię kocham.   
Dwa dni później Nick siedział w swoim szpitalnym łóżku, skubiąc szpitalny posiłek.   
– Nie mogłabyś przemycić czegoś jadalnego? – spytał. Rachel przyglądała się jarzynowej 

zupie i galaretce.   

– Chciałbym skorzystać z moich zębów, zanim zapomnę, do czego służą.   
– Doktor Hollander na pewno zmieni ci wkrótce dietę.   
– Wkrótce. Łatwo mówić. A jak idzie remont? 
– Nie idzie. Jestem zajęta pracą i tobą.   
– Na pewno chcesz pracować dalej w zawodzie? – pytał, wpatrując się w nią.   
Twarz Rachel rozjaśnił uśmiech.   
– Tak.   
– Cieszę się. I nie masz już poczucia winy? 

background image

– Jeśli chodzi o Grace i Molly, nie – oznajmiła. – Z pewnością będzie mi się to zdarzać, 

zwłaszcza w przypadku dzieci.   

– Bardzo mi przykro, że tak cię ostro potraktowałem tamtego ranka – rzekł.   
–  Hej  –  odezwała  się.  –  Przyrzekliśmy  sobie,  że  koniec  z  poczuciem  winy.  Ale  – 

uprzedziła – po powrocie Merrilee wracam na pół etatu. Trzeba skończyć dom.   

– Gdybyśmy wynajęli robotników, skończylibyśmy do października.   
– Nie stać nas na to. I po co się spieszyć? 
Uniósł ramiona, jakby nie miał na myśli nic ważnego.   
– Moglibyśmy tam urządzić wesele. Rachel osłupiała.   
– Nasze wesele? 
–  Byłoby  chyba  przyjemnie.  Jeśli  chcesz,  oczywiście.  –  Jego  wahanie  było  dla  niej 

zaskakującą nowością.   

–  Obawiam  się,  że  wciąż  będziemy  się  o  coś  spierać  –  powiedziała,  choć  najchętniej 

krzyczałaby z radości. – Przemyśl sobie, czy warto się w to pakować.   

– Ja dam radę, jeśli ty jakoś sobie poradzisz. Zarzuciła mu ręce na szyję.   
– To jedno, w czym muszę się z tobą zgodzić.   
Tydzień po powrocie z miesiąca miodowego na Hawajach Rachel wręczyła Nicowi łom i 

młotek.   

– Po co mi to? – spytał.   
– Przewróciliśmy ten dom do góry nogami, a do tej pory nie naprawiliśmy skrzypiących 

desek w podłodze.   

– Aha – mruknął. – Mówiłem ci, że te tapety bardzo mi się podobają? 
– Wiele razy. – Zresztą nigdy nie miała dosyć jego komplementów. Wybrała ostatecznie 

głębokie  nasycone  kolory  do  pokoi,  a  korytarze  ozdobiła  dodatkowo  rozwichrzonymi 
pociągnięciami pędzla.   

Nick przyklęknął w miejscu, gdzie skrzypiały deski, Rachel zaglądała mu przez ramię.   
– Wiesz, co masz robić? 
– Tak, a jeśli nie, na pewno mi powiesz w razie czego.   
–  Bardzo  śmieszne  –  powiedziała,  kładąc  mu  rękę  na  plecach.  Ciągle  dotykała  go  od 

chwili wypadku, jakby musiała wciąż na nowo przekonywać się, że jest prawdziwy.   

Podważył lekko deskę. Z pierwszą poszło mu łatwo, z drugą także. Nagle znieruchomiał z 

dziwnym wyrazem twarzy.   

– Coś tam jest.   
Rachel zaraz pomyślała o myszy i zadrżała.   
– To pudełko.   
– Pudełko? – Wypełniła ją fala podniecenia. – Dawaj.   
– Zaraz. Ciężkie jest.   
Powoli  wyjmował  z  ciemnej  dziury  metalową  szkatułkę.  Była  potwornie  zakurzona  i 

zamknięta na kłódkę.   

– A więc jednak jest tu skarb... Mogę otworzyć? 
– Masz kluczyk? 

background image

Przypomniała  sobie  pęk  kluczy,  który  babka  dała  jej  w  dzień  jej  przyjazdu  do  Hooper. 

Były tam wszystkie – stare i nowe – klucze należące do tego domu.   

– Momencik, sprawdzę.   
Zbiegła na dół, chwyciła pęk kluczy z szuflady w kuchni i pognała z powrotem do Nicka.   
– Dziadek je oznaczył, ale jednego nie potrafił dopasować.   
– Podała go Nickowi. – Spróbuj.   
Kurz i rdza zniszczyły dawny mechanizm, a jednak po kilku próbach zamek zaskoczył.   

Rachel miała ochotę tańczyć z radości.   
– Zaczekaj! – zawołała. – Nie otwieraj jeszcze. – Przytrzymała wieko.   
Nick patrzył na bliską mu osobę, jakby straciła rozum.   
– Czemu? 
– Najpierw zgadnij, co jest w środku.   
– Na Boga, Rachel, skąd mogę wiedzieć, co było ważne dla kogoś, kto żył sto lat temu? – 

Wzruszył ramionami. – Pieniądze. Złote monety.   

– Moim zdaniem biżuteria. – Zerknęła na diament w obrączce na swoim palcu.   
– Mogę już otworzyć? – spytał z pobłażliwym uśmiechem.   
Rachel patrzyła do wnętrza pudełka z otwartymi ustami. Zamiast błyszczących monet czy 

lśniących kamieni, leżał tam woreczek z impregnowanego materiału.   

Nick  wyjął  go  i  rozwiązał.  Zajrzawszy  do  środka,  zaniósł  się  histerycznym  śmiechem. 

Wyciągnął z woreczka garść banknotów konfederackich.   

–  Rozumiem,  ze  twoi  przodkowie  sądzili,  że  w  wojnie  secesyjnej  zwycięży  Południe. 

Niestety, mylili się.   

Rachel przysiadła na piętach i podejrzliwie wlepiała wzrok w legendarny skarb Bóydów.   
– Nie wierzę.   
– Jesteś rozczarowana, że nie znaleźliśmy prawdziwego skarbu? 
Uniosła głowę z urażonym spojrzeniem i uśmiechem.   
– Ja znalazłam.   
– Coś przede mną ukrywasz? Co znalazłaś? Rachel patrzyła mu prosto w oczy.   
– Ciebie...