background image

 

 

 

 

 

 

 

*** 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

*** 

SYN UMIŁOWANY 

(Świadectwo Krzysztofa – Jak to Bóg przyszedł do mnie) 

 

background image

 

ŚWIADECTWO KRZYSZTOFA – Jak to Bóg przyszedł do mnie. 

Chciałbym podzielić się z wami moim świadectwem. Jak to Bóg przyszedł do 
mnie. 

              

Urodziłem się w rodzinie uważanej za katolicką. 

Otrzymałem wszystkie 

sakramenty. Od dzieciństwa Bóg był mi przedstawiany jako sędzia, który karze 
za nasze złe uczynki, a za dobre wynagradza. Budził we mnie bardziej lęk, aniżeli 
miłość,  bo  nigdy  od  Niego  nic  dobrego  nie  dostałem  (tak  mi  się  wtenczas 
wydawało),  a  życie  moje  nie  było  szczęśliwe.  Raczej  zawsze  próbowałem  się 
przed  Nim  chować,  a  nie  szukać  Go.  Często  bałem  się  Boga  spotkać,  aby 
przypadkiem czegoś mi nie kazał albo czegoś nie zabronił. Bo wiadomo, jak mi 
coś  będzie  kazał  zrobić,  to  będzie  się  to  wiązało  z  jakimś  wyrzeczeniem, 
dyskomfortem, a wtedy raczej pogorszy mi się w życiu, a nie polepszy. 

Odkąd 

pamiętam, mój ojciec nadużywał alkoholu. Często z tego powodu wybuchały w 
domu kłótnie, awantury.

 Będąc w wieku około 5 lat, przyglądałem się rodzinom 

moich  rówieśników  z  tak  zwanych  „normalnych”  rodzin  i  zapragnąłem  mieć 
właśnie  taką  kochającą  się  rodzinę.  Babcia  mówiła  mi,  że  Bóg  może  spełniać 
nasze prośby, więc prosiłem go sercem dziecka, aby ojciec przestał pić, aby nie 
było  kłótni  w  domu,  aby  tata  był  ze  mną,  abym  był  kochanym  dzieckiem. 
Niestety, po paru moich modlitwach zobaczyłem, że nic się nie zmienia: ojciec 
jak pił, tak pije, bieda – jak była, tak i jest itd. Wniosek przyszedł szybko: Bóg 
mnie nie słucha. Bóg nie spełnia próśb, Bóg się mną nie interesuje, Bogu też na 
mnie nie zależy. Bóg jeśli jest, to mało go obchodzę. Muszę sobie radzić w życiu 
sam i nikogo nie potrzebuję. 

              Komunię Świętą i sakrament bierzmowania przyjąłem bez wiary, bez 
wewnętrznej potrzeby oraz wiedzy, o co tak naprawdę chodzi w przyjmowaniu 
sakramentów. Inni je przyjmowali, to ja też, właśnie żeby nie być innym. Lecz 
moje serce wcale do Boga się nie zbliżyło, a przynajmniej tego nie odczułem, i 
zdanie o Nim pozostało podobne jak w dzieciństwie. 

Jeśli chodziłem do kościoła, 

to  pod  przymusem  katechety,  mamy,  nakazu,  bojaźni  przed  karą  Bożą,  a  nie  z 
własnego wyboru.

 W kościele czasem byłem (dla tradycji), ale na Mszy Świętej 

raczej myślami, duchowo nieobecny. Sąsiedzi uważali nas za katolicką rodzinę. 

              Tak mijały lata bez Boga, bez spowiedzi. Ożeniłem się, mamy dwójkę 
dzieci. Pracując zawodowo, układało się nam wspaniale, ale do czasu. Spotkałem 
kiedyś człowieka z innej kultury, który zapytał się mnie, czy wierzę w Jezusa i 
czy  jestem  katolikiem.  Trochę  zaskoczony  pytaniem,  trochę  przestraszony,  na 
dwa  pytania  odpowiedziałem  negatywnie  –  zaparłem  się  Boga.  Po  chwili 
pomyślałem,  ale  „ze  mnie  żenada”,  nawet  nie  przyznałem  się,  że  jestem 
ochrzczony, po Komunii, bierzmowany, mam ślub kościelny. I od tej chwili, od 
tamtego momentu z perspektywy czasu dostrzegam, że Jezus wziął się za mnie. 

background image

 

Wspaniałą  pracę,  którą  miałem  od  kilku  lat  (prestiżową,  dobrze  płatną  i  nie 
męczącą),  straciłem  w  jednej  chwili  (podczas  nieobecności  urlopowej).

  W 

gospodarstwie  domowym  zaczęło  nam  brakować  pieniędzy.  Aby  żyć  na 
dotychczasowym  poziomie,  postanowiłem  rozpocząć  własną  działalność 
gospodarczą,  zaciągnąłem  ogromny  kredyt,  którego  nie  mogliśmy  spłacić  z 
dochodów firmy. Po czasie pieniądze się skończyły, obrót w firmie był marny, 
ogromny dług został. Nie widziałem wyjścia z sytuacji, nawet małego światełka. 

Pewnego  wieczoru  kupiłem  alkohol,  aby  się  upić.  Miałem  nadzieję,  że  smutki 
może  staną  się  lżejsze  do  zniesienia.  W  domu  byłem  wtedy  sam,  drzwi  były 
zamknięte. Po upiciu się, w mojej głowie pojawiały się myśli koszmarnie złe. Zły 
duch zaczął mi przypominać wszystkie tragiczne momenty w moim życiu. Jakby 
patykiem  rozdrapywał  zagojone,  zapomniane  rany.  Przypominał  sytuacje  z 
mojego życia, aby pokazać, jaki jestem: do niczego, nie kochany, wyśmiewany, 
nie potrafiący wyżywić rodziny, niechciany, nic dobrze nie potrafiący zrobić, bez 
talentów,  jedno  wielkie  dno,  nie  zasługujące  na  czyjąkolwiek  miłość  lub 
szacunek. I ja w głębi serca przyznawałem temu rację. Powodowało to ogromny 
ból, ból mojej duszy, taki ból, że jedyną ucieczką od niego wydawała się śmierć, 
a  właściwie  pewność,  że  śmierć  to  najlepsze  rozwiązanie.  Zacząłem  robić 
wyrzuty  Bogu,  bez  nadziei,  że  mi  odpowie.  –  Dlaczego  moje  życie  jest  takie 
popaprane? Nie takie, jak mają inni, nie takie jakbym chciał, zawsze pod górę. 
Nie  było  odpowiedzi.  Po  około  godzinie  takich  rozmyślań  i  płaczu  byłem 
zdecydowany. Wstałem z wersalki i poszedłem do kuchni, aby poszukać sznurka, 
paska, może odkręcić gaz. 

Wiedziałem, że nie chcę żyć. Miałem 38 lat (tyle, ile 

ten człowiek, przy sadzawce Betesda). 

Była sobota około godziny 23:00. W drodze z pokoju do kuchni zrobiłem kilka 
kroków. I nagle – Wszechogarniający pokój… Jest mi tak bezpiecznie, niczego 
się  nie  boję.  Potężny  ocean  Miłości  ogarniał  moją  duszę  i  wlewał  się  do  niej. 
Światłość niepojęta, wszędzie, biała, tak ogromna, że powinna razić, a nie raziła, 
parzyć, a nie było mi wcale gorąco. Było mi tak dobrze. W życiu nie było mi tak 
dobrze. Wiedziałem już, moja dusza wiedziała (mimo, że byłem przed sekundą 
pijany,  dusza  moja  była  trzeźwa):  To  Ty  jesteś,  Jezu,  (stwierdzenie  ze 
zdziwieniem). Istniejesz naprawdę. Pewność, radość. Myślałem, że Ciebie nie ma, 
może żyłeś kiedyś, ale nie dziś. Nie wierzyłem w Twoje istnienie tu i teraz, wiesz 
przecież.  Już  dusza  moja  wie  i  pragnie  poznawać  Ciebie  w  każdej  sekundzie 
więcej i więcej, chcę o Tobie wiedzieć jak najwięcej, być jak najbliżej Ciebie, w 
Tobie, poznawać Ciebie. Tu padły słowa, których nie zapomnę do końca życia i 
jeszcze dłużej. 

Były to słowa Jezusa: KOCHAM CIĘ

  (ciepły,  męski,  spokojny 

głos). Wielka fala miłości spłynęła na mnie. Poznałem ogrom miłości Boga do 
mnie. Miłość zalała całą moją duszę. Rozpłakałem się. Łzy wylewały się ze mnie 
strumieniami (to nie był zwykły płacz, ale rzeki łez). Jezus dał mi zobaczyć swoją 
duszę.  Widzę,  stojąc  przed  Tobą,  Jezu,  jak  nędzna  jest  dusza  moja,  jak  mała, 

background image

 

czarna, skulona, jakby mokra, spleśniała cuchnąca szmata, którą nawet dotknąć 
przez rękawiczkę bym się brzydził
 – powiedziałem. Zapytałem Jezusa. – Mnie? Za 
co mnie możesz kochać? Nędzny, marny jestem, Ty wiesz, jaki jestem. Nie jestem 
godzien Twojej miłości. Nie jestem godzien kochania.
 

Poczułem  uderzenie,  strumień  miłości  bezinteresownej,  pełnej  akceptacji, 
bezwarunkowej,  za  nic,  od  zawsze  i  na  zawsze.
  Zobaczyłem  małe 
nierozerwalne  strumienie  (miłości,  opieki)  wychodzące  ze  światła  Jezusa  do 
każdego człowieka i poczułem, że Bóg sam opiekuje się każdym człowiekiem i 
każdego bezgranicznie zna i kocha. Po odczuciu bezwarunkowej wielkiej miłości 
moje nastawienie do mojej osoby się zmieniło. – 

Skoro jesteś i mnie kochasz tak 

wielką miłością i jest mi tak dobrze z Tobą…, to ja już nie chcę sam sobie odbierać 
życia, nie ma już we mnie takiej woli (jakby nigdy nie było), ale chcę być z Tobą 
na zawsze, zawsze przy Tobie, zabierz mnie z sobą.
 

Już  wiedziałem,  że  On  jest,  jest  Miłością  i  najlepiej  przecież  się  zajmie  moją 
rodziną, nie odczuwałem żadnego lęku, żalu, że zostawię bliskich na ziemi. Wręcz 
przeciwnie  cieszyłem  się,  że  Bóg  się  o  nich  zatroszczy  w  najlepszy  dla  nich 
sposób. Była chęć odejścia,  ale motyw  był już inny, nie chciałem odchodzić z 
tego świata, bo mi tak źle, ale chciałem odejść, bo jest mi tak dobrze z Jezusem. 
A może nie tyle odejść z tego świata, co wrócić do Ojca, do domu. Bo tam jest 
mój dom, moje miejsce. Nie jestem z tego świata. 

Jezus (myśl do mojej duszy. Z Bogiem można rozmawiać bez słów): 

– Znajdziesz mnie w Kościele i w Moim słowie, nie zostawię cię sierotą, jestem 
zawsze  przy  tobie.
  Teraz  wiesz,  że  Ja  jestem  zawsze  przy  tobie  i  zawsze  cię 
kochałem, kocham i będę kochał.
 

– Ale w kościele mam Cię szukać? Zapytałem. Ci księża są tacy… no, wiesz jacy… 
nie lubię ich, denerwują mnie, zawiodłem się na nich.
 

Jezus:  Choćby  wszyscy  kapłani  na  świecie  cię  zawiedli,  wiedz,  że  Ja  Jestem 
najwyższym  kapłanem,  a  Ja  nigdy  nie  zawodzę.  Za  kapłanów  się  módl,  bo  są 
ukochanymi duszami Moimi. Wiedz, że mają dwa razy więcej pokus niż Ty

– Panie, widzę swoją duszę i wiem, jaka jest. Ale stojąc przed Tobą w oceanie 
Twojego pokoju, miłości i światła, ja, nędznik, chcę być z Tobą na wieki. Prowadź 
mnie  do  siebie,  do  wieczności  z  Tobą.  Nie  puszczę  Ciebie,  będę  się  trzymał… 
Twojej  nogi.  Jakbyś  chciał  pójść  gdzieś  beze  mnie,  nie  puszczę  Cię,  choćby 
cierpienia moje na ziemi były ogromne, muszę być zawsze z Tobą na wieki, muszę, 
chcę, pragnę

background image

 

Jezus nie powiedział mi, że mnie nie zabierze, ale dał mi odczuć, jaki będzie 
mój największy smutek zaraz przed wejściem do nieba. Poczułem, że będzie to 
smutek powodowany tym, że tak mało istnień ludzkich doprowadziłem do Boga 
i na tak mało zaistnień ludzi, dzieci, na tym świecie wyraziłem zgodę. Że moja 
radość nie będzie pełna, jeśli w niebie nie znajdzie się więcej dusz, które mógłbym 
przyprowadzić  do  Pana.  Radość  nie  jest  pełna,  jeśli  nie  mamy  się  nią  z  kim 
podzielić.  Chciałem,  aby  jak  najwięcej  dusz  cieszyło  się  ze  mną  pobytem  w 
niebie. 

Spotkanie  się  zakończyło  tak  nagle  jak  się  rozpoczęło.  Nie  wiem,  ile  trwało? 
Może sekundę, może dwie godziny. Podczas przyjścia Jezusa, wiem, to dziwne, 
ale nie było czasu. 

Następnego  dnia  rano,  gdy  wyszedłem  na  ulicę,  patrzyłem  na  twarze  ludzi. 
Próbowałem  w  ich  spojrzeniach  dostrzec  informacje,  że  do  nich  też  przyszedł 
kiedyś Jezus, bo przecież nie jestem wyjątkowy, skoro był i u mnie, to i u nich na 
pewno. Miałem przekonanie, że do nich też przychodzi, tylko nie mówią o tym 
fakcie. 

Chciałem  krzyczeć  na  ulicy  z  radości,  że  Jezus  jest.  Lecz  odwagi  mi 

zabrakło.

 Wahadełko, które miałem z czasów młodzieńczych i niekiedy z niego 

korzystałem,  wyrzuciłem  do  kanału  ściekowego,  czułem,  że  tam  jego  miejsce. 
Zacząłem nosić krzyż na piersi, chodzić do kościoła w niedziele i niekiedy w dni 
powszednie,  szukać  Jezusa,  szukać  rozmowy  z  Nim,  tyle  chciałem,  żeby  mi 
powiedział, wyjaśnił. Z wielkim strachem poszedłem do spowiedzi, ale była ona 
bardzo  krótka  i  płytka.  O  wizycie  Jezusa  w  moim  domu  i  w  duszy  kapłanowi 
nawet nie wspomniałem. Znowu strach, że uzna mnie za wariata. Wysłuchałem 
gdzieś  w  internecie  fragmentów  „Dzienniczka”  Siostry  Faustyny.  Każdą 
niedzielną Mszę (przez 4 lata) ofiarowałem za dusze czyśćcowe i prosiłem świętą 
Faustynę o  obecność przy  mnie na każdej  Mszy  Świętej,  gdyż bluźnierstwa  w 
mojej  głowie  i  rozproszenia  podczas  nabożeństw  były  bardzo  silne.  Prosiłem 
dusze czyśćcowe o modlitwę za mnie. 

Po około 4 latach od opisanych powyżej zdarzeń, podczas Mszy Świętej chciałem 
coś ofiarować Bogu, Jezusowi (czułem, że tak mało daje od siebie Komuś, kogo 
kocham). Zacząłem szukać w myślach, co ja mam takiego najcenniejszego, cóż 
bym  mógł  ofiarować.  Pierwsza  myśl  –  nic  nie  mam.  Za  chwilę  przyszła 
odpowiedź. Życie. Wolną wolę. W głowie pojawiła się myśl ze słowami: życie 
chcesz  oddać,  śmieciu?  Wolną  wolę?  Spójrz  na  świętych,  jak  oni  skończyli,  w 
biedzie, zabici, zagłodzeni w celi, odrzuceni, nie rozumiani przez innych, jeden 
ukrzyżowany  głową  w  dół.  Większości  się  dobrze  nie  powodziło.  Tego  chcesz?
 
Wtedy to właśnie powiedziałem szybko, nie rozmyślając nad złym głosem. 

– Panie, po ludzku to nic nie mam (sławy, bogactwa, urody, wiedzy, umiejętności, 
talentu, pobożności), ale to, co mam, to oddaję Tobie. Życie i wolną wolę. Niech 
się dzieje w moim życiu wola Twoja; co chcesz, to rób. Mam umrzeć dziś 
– dobra. 

background image

 

Mam być kaleką – dobra. Mam zwariować albo być uznany za wariata – dobra. 
Mam  być  żebrakiem  –  dobra.  Zgadzam  się  na  wszystko.  Niech  się  dzieje  wola 
Twoja.  Niech  Twój  plan,  nie  mój,  względem  mojej  osoby  się  realizuje, 
bezwarunkowo. Oczywiście, daj, Panie, siłę, abym Twoim planom podołał, nigdy 
nie zwątpił, z Tobą wszystko mogę. 
 

Uświadomiłem sobie, że właściwie pierwszy raz prawdziwie się pomodliłem: 
 

bądź wola Twoja

Od pojawienia się Jezusa w moim życiu klepałem pacierz 

rano i wieczorem, nie zastanawiając się, co właściwie mówię. Oddanie życia i 
woli było jak skok w przepaść. Lęk odczuwałem, ale wiedziałem, że jak „skoczę” 
bez żadnych zabezpieczeń, czyli moich pomysłów na życie, On mnie złapie. On 
ma dla mnie swój plan, a ja jestem gotów go wypełnić, byle bym tylko był z Nim 
w niebie. 

Kilka dni później prosiłem Ducha Świętego o dobrą spowiedź. Był czas przed 
Wielkanocą.  Czułem,  że  dotychczasowe  spowiedzi  były  nijakie,  z  marszu,  na 
szybko,  pobieżne,  bez  wiary,  że  w  konfesjonale  jest  Jezus.  Chciałem  się 
wyspowiadać  z  całego  życia.  Podczas  spowiedzi  płakałem,  wymieniłem  parę 
grzechów, ale też wyznałem, że zgrzeszyłem łamiąc wszystkie przykazania Boże 
(nie  byłem  w  stanie  przypomnieć  sobie  szczegółowo  moich  wszystkich 
grzechów), nawet zabiłem, tak zabiłem Boga, Jezusa, swoimi grzechami, moje 
grzechy  przybiły  Go  do  krzyża,  chcę  wrócić  do  Boga,  prosić  o  wybaczenie. 
Słysząc  słowa  Jezusa  w  ustach  kapłana,  że  mi  odpuszcza,  po  rozgrzeszeniu, 
rozpłakałem się jeszcze bardziej. 

Zaczęło się na dobre. Wychodząc z kościoła zobaczyłem, że coś się zmieniło na 
świecie.  Kocham  wszystkich  ludzi.  Kocham  siebie,  kocham  trawę,  kocham 
drzewa, każdy liść na drzewie był bardziej zielony, kontury kształtów bardziej 
zarysowane, cały świat był wyraźniejszy, nasycony pełnią barw. W każdym z tych 
liści widziałem dzieło Boga. Chciałem tańczyć, śpiewać, skakać. Biec do ludzi ze 
słowami: Jezus mnie i Ciebie kocha. Nogi stały się lżejsze, jakby unosiłem się 10 
cm nad ziemią. Wiedziałem, Bóg wybaczył mi wszystkie grzechy, jest ze mną. 
Jestem bez grzechu. 

Pomyślałem:  Panie  Boże,  może  już  w  moim  życiu  nie  będzie  drugiej  takiej 
wyjątkowej, bezgrzesznej chwili, pewnie zaraz mnie zabierzesz do siebie, bo jak 
nie  teraz,  to  kiedy?  Z  naprzeciwka  zobaczyłem  nadjeżdżający  samochód. 
Pomyślałem, zaraz auto skręci na chodnik, na mnie, i …Pan mnie zabierze. Ma 
szansę mnie zbawić dla nieba. Niestety, przejechało koło mnie, normalnie, ulicą. 
Uświadomiłem  sobie,  że  skoro  teraz  mnie  nie  zabrał,  a  moment,  aby  trafić  do 
nieba wydawał się idealny, to On wierzy we mnie, ma nadzieje, wie, że do nieba 
pójdę, ale jeszcze nie w tym czasie. Choć myśl – Panie Boże, ale ryzykujesz; a 
jak nie będzie takiej drugiej chwili, hmm
? – w głowie była. Wiedziałem, że 
plan  Boży  względem  mojej  osoby  i  mojego  pobytu  na  ziemi  jeszcze  się  nie 

background image

 

zakończył i że ja sam siebie nie zbawię przez moją bezgrzeszność, ale dzięki Jego 
miłosierdziu. 

Przyszedłem  do  domu  i  powiedziałem,  że  Jezus  będzie  z  nami  mieszkał. 
Domownicy uznali to za jakiś dobry żart. Ale ja naprawdę chciałem, aby z nami 
mieszkał.  W  tym  dniu  przyszło  morze  łask,  o  które  nawet  nie  prosiłem. 
Wierzcie mi, nie prosiłem. Nawet o łaskach, które mógłby mi dać, nie myślałem. 

Zostałem  uwolniony  od  gier  komputerowych.  Do  tej  chwili  potrafiłem 
zaniedbywać rodzinę, siedząc godzinami przed komputerem. Prosiłem dzieci, aby 
chowały mi płyty z grami, abym nie grał od razu jak przyjdę z pracy. Sam nie 
potrafiłem  się  opanować.  Nieraz  grałem  do  2-3  w  nocy.  Otrzymałem  łaskę 
uwolnienia od internetu. Kiedyś przeglądałem godzinami strony, nawet te, które 
mnie  nie  interesowały.  Bóg  zmienił  zniewalający  internet  na  służący  do 
wyszukiwania  Jego  słowa,  nauki  Kościoła,  żywotów  świętych.  Otoczyłem  się 
przedmiotami przypominającymi mi o Bogu, aby w roztargnieniu dnia o Nim nie 
zapominać:  obrazki,  cytaty  z  Pisma  Świętego,  aplikacja  z  Biblią  w  telefonie, 
wyświetlacz z wizerunkiem Jezusa itp. Dar składania rąk do modlitwy na znak: 
Czyń, Panie, ze mną, co chcesz. Twoja wola niech się dzieje. Ze smutkiem patrzę, 
jak mało osób składa ręce podczas Mszy Świętej (także kapłanów), modlę się za 
nie, aby oddały życie Jezusowi całkowicie i bezwarunkowo. Pojawiła się wola 
mówienia prawdy. Chrześcijaństwo przestaje być nudne, nijakie, jeśli zaczniemy 
mówić prawdę, prawdę z miłością do drugiego człowieka Spróbujcie, zobaczycie, 
co wtedy się dzieje: zły się wścieka, ludzie zaczynają cię obrażać, wyzywać od 
nawiedzonych wariatów, katoli, itd. 

Zostałem też uwolniony od pornografii, od chęci posiadania rzeczy, kupowania, 
uwolniony  od  marzeń  o  posiadaniu  czegoś  materialnego.  Pojawił  się 
niesamowity  głód  słowa  Bożego.  
Do  dziś  trudno  mi  przeżyć  jeden  dzień  bez 
Pisma  Świętego  i  rekolekcji,  kazań  wysłuchanych  w  internecie.  Tęsknota  za 
Jezusem. Chęć wykonywania każdej czynności z Jezusem. Nawet małej, typu – 
przekopanie ogródka. Przypominanie odczucia Jego miłości i tęsknota za Nim. 
Dar częstej spowiedzi. Częsta spowiedź zapobiega zatwardziałości serca. Widać 
swoje grzechy. Przed nawróceniem nie byłem u prawdziwej spowiedzi jakieś 30 
lat i uważałem, że ja nie mam grzechów, najwyżej drobne wady, ale inni mają 
gorsze.  Pojawiło  się  wyczulenie  na  złe  utwory  muzyczne,  teledyski,  piosenki 
zawierające  teksty  okultystyczne,  bluźniercze  (mimo,  że  są  śpiewane  w 
niezrozumiałych dla mnie językach, to czuję, że niosą złe treści). Bardzo zaczęły 
mi się podobać piosenki religijne. Otrzymałem dar modlitwy. Modlitwa stała się 
dziękowaniem,  a  nie  proszeniem.  Bóg  wie,  co  mi  potrzeba  i  to  otrzymam. 
Wystarczy  tylko  dziękować  i  Go  kochać,  prosić  o  miłosierdzie.  Jeśli  moja 
modlitwa jest prosząca, to raczej za innych niż za siebie. Kolejna łaska – to brak 
lęku przed śmiercią. A właściwie, to ja już do Ciebie, Panie, chcę, chcę bardzo. 

background image

 

Oczywiście,  proszę  Boga,  że  jak  zejdę  z  tego  świata  to  tylko  dla  nieba. 
Poinformowałem rodzinę, aby w chwili mojej śmierci się cieszyli. Bo to powinna 
być radość, że ktoś po tylu latach na ziemi wreszcie wraca do domu. Domu Ojca. 

Dał mi raz Pan usłyszeć słowa demona, a brzmiały one: Zniszczę cię, świnio. Jak 
tak o mnie myśli, to chwała Panu, gorzej jak by mnie miał za przyjaciela i kolegę. 
Bóg i demon, to nie ta liga. Bóg jest nieporównywalnie większy, a ja jestem Jego 
dzieckiem. Mam najsilniejszego Tatę na świecie i ty też. 

Dał mi Pan też łaskę nie nawracania kogoś na siłę, słowem. Kiedyś starałem się 
na  nawracać  „na  siłę”  innych  (znajomych,  rodzinę),  myślałem,  że  tak  trzeba. 
Kazać im  chodzić do kościoła, kazać nie grzeszyć itd. Lecz  tak w głębi serca, 
chciałem, aby mnie słuchali. Było to raczej: Ja wiem, że tak będzie dla nich lepiej, 
jak zrobią tak, jak ja mówię
. A skąd ja wiem, że właśnie w tym momencie ich 
nawrócenie będzie dla nich dobre? Może mają coś jeszcze przeżyć, może Pan Bóg 
chce ich nawrócić w innym momencie. Nie jestem Bogiem i nie wiem, kiedy dla 
innych przyjdzie moment łaski nawrócenia: może za sekundę, może w godzinę 
śmierci, może już są zbawieni?. Mogę się za innych modlić, za innych ofiarować 
się  Bogu  i  swoim  cichym  przykładem  mojego  życia  opowiadać  moją  historię, 
dawać świadectwo Jezusa i Jego miłości. A ilu się dzięki temu ludzi zbliży do 
Boga, dowiem się w niebie. Kiedyś to moja pycha chciała, abym to ja nawracał i 
abym to ja widział, ile to osób dzięki mnie się nawróciło. No i wtedy mógłbym 
powiedzieć Bogu: Widzisz, Panie, ilu to nawróciłem. Chwała mi, nie Tobie

Kiedyś naliczyłem łask kilkanaście, a pewno było dużo więcej, o których istnieniu 
niedługo się przekonam. Do chwili tej spowiedzi słowo: „łaska” było dla mnie 
niezrozumiałe, martwe, wymyślone przez Kościół. Zresztą, łaska kojarzyła mi się 
negatywnie: dostać coś z łaski, zrobić komuś łaskę… To ja z łaski nic nie chciałem 
dostawać, chciałem na to sobie zasłużyć, zapracować. Teraz już wiem, czym jest 
łaska. Wiem, że jak Jezus daje, to daje to, co człowiekowi potrzeba i zawsze daje 
w  nadmiarze.  Jezus  nie  potrafi  dawać  mało!!!  Dał  za  dużo  wina,  za  dużo 
rozmnożył chleba, za dużo ryb. A przecież mógłby wyliczyć co do kromki, aby 
nie zostało ułomków. Tyle wina w wielkich stągwiach „po brzegi” aż się pewnie 
wylewało, też pewno nie wypili. Ryb  mógł dać trochę mniej, aby się sieci nie 
rwały. Podobnie zrobił ze mną. Mógł dać tylko jedną łaskę, jedno uwolnienie, a 
cud Jego działania też bym zobaczył. 

Przez kilka dni czułem przeogromną obecność, miłość Ducha Świętego, obecność 
Boga we mnie, do takiego stopnia, że po paru dniach pomyślałem. – Panie już 
dość, dość, stonuj miłość do mnie, nie mogę się skupić, pracować, myśleć o niczym 
innym,  jak  tylko  o  Tobie.
  Takie  głupie  słowa  do  Boga  powiedziałem.  Bóg, 
oczywiście, stonował odczucie Jego miłości do mnie w jednej sekundzie. A co 
dziwne, gdy to zrobił, zaraz zacząłem tęsknić do odczuwania tej miłości. 

background image

 

Kilka dni później wyraźny głos w myślach moich powiedział mi: 

– Idź, przeproś księdza, z którego się wyśmiewałeś

– Panie, o tym też wiesz? Zapytałem. Nie, nie pójdę. Jest mi wstyd iść do niego. 
Przecież on nie wie, że się z niego naśmiewałem i drwiłem. Nie było go przy tym.
 

– Idź, przeproś księdza. Kilkakrotnie Pan powiedział. Nie dawał mi spokoju. Głos 
ten słyszałem nawet w łazience. I tam właśnie znowu się zapierałem, że nie pójdę, 
nie chcę, nie umiem, słaby jestem, wstyd mi iść do prawie nieznajomego księdza 
i go przepraszać. Jezus bez słów, w myślach, w mojej głowie powiedział. 

– Jakbyś wiedział, jak mi było wstyd, wisząc na krzyżu. Myślisz, że byłem ubrany? 
Otóż nie, byłem całkiem nagi. Wstydziłem się, ale zrobiłem to dla ciebie

Wtedy powiedziałem: – Dobrze, jutro pójdę. Pomyślałem, tak mnie kochasz, że 
zrobię to dla Ciebie. Pomyślałem: czymże jest mój wstyd wobec Twojego

Następnego  dnia  w  pracy  pojawiała  się  uporczywa  Boża  myśl:  –  Zadzwoń  do 
księdza, sprawdź czy jest na parafii. 
Wzbraniałem się trochę, bo co ja mu powiem, 
jak zacznę rozmowę? 

– Zadzwoń do księdza, sprawdź, czy jest na parafii. Nieustannie brzmiało w mojej 
głowie.  Odszukałem  numer  w  internecie.  Dzwonię,  nikt  nie  odbiera.  Uff…  w 
myślach powiedziałem. 

– Sam widzisz, Jezu, chciałeś, dzwoniłem, nikt nie odbiera; zrobiłem, co chciałeś. 

Jezus: – Wsiądź w auto i jedź do niego

– Co w auto? Przecież księdza nie ma na parafii

– Wsiądź w auto i jedź do niego

            Z niedowierzaniem w taką upartość Jezusa sprawdziłem na mapach w 
internecie, jak tam trafić i ruszyłem z myślą, że szkoda paliwa na takie wycieczki, 
bo paliwo takie drogie. Podczas jazdy samochodem Pan powiedział. 

–  Pamiętasz,  z  jaką  łatwością  kupiłeś  ten  samochód,  bez  żadnych  wyrzeczeń, 
oszczędzania

– Tak, faktycznie jakoś łatwo przyszedł, a tani nie był – przyznałem. 

background image

10 

 

– To Ja to spowodowałem, abyś właśnie w tej chwili miał czym jechać do tego 
księdza, zrobisz to, ten jeden kurs dla mnie, a Ja ci samochód zostawię potem do 
twojej dyspozycji. Teraz jedź.
 

Pomyślałem, że nawet nie podziękowałem Panu za to auto. Myślałem, że to ja 
sam  sobie  je  kupiłem,  bez  Jego  jakiegokolwiek  udziału.  Jadąc  miałem  myśl, 
zrobię, co mi Jezus mówi, ale przecież pewno i tak księdza nie zastanę i zaraz 
wrócę i po kłopocie. Kilkadziesiąt metrów przed domem księdza był kościół. 

Jezus: – Idź do kościoła

–  Ale  jak,  Panie,  kościół  zamknięty,  jest  10  rano.  Podjechałem  pod  kościół.  – 
Widzisz, Jezu, zamknięte, a nie mówiłem. 

– Drzwi są przymknięte, ale naciśnij klamkę – powiedział. 

Nacisnąłem,  drzwi  się  otworzyły.  W  kościele  było  pusto.  Zobaczyłem  w  głębi 
zsuniętego  na  kolana,  modlącego  się  kapłana,  do  którego  miałem  przyjechać. 
Modlił się przed obrazem Jezusa Miłosiernego. Uklęknąłem w ostatniej ławce z 
nadzieją, że ksiądz zaraz skończy się modlić i będę mógł z nim porozmawiać. 
Prosiłem Maryję o odwagę do rozmowy. Czytałem napis na obrazie na okrągło: 
Jezu, ufam Tobie. Jezu, ufam Tobie… Mijały minuty. Spytałem się Jezusa: 

– Jak mam zacząć rozmowę? 

– Powiedz prawdę, że Ja cię przysłałem

Pomyślałem  drwiąco:  tak  powiem  na  wstępie  nieznajomemu  księdzu,  że 
rozmawiam  z  Jezusem,  to  na  pewno  mnie  wysłucha.  Przydałoby  się  jakieś 
zagadanie o pogodzie, o zdrowiu, potem jakieś przejście na właściwy temat itp. 
A  za  chwilę  pomyślałem,  że  skoro  kapłan  modli  się  do  Jezusa  i  jest  z  Nim  w 
„kontakcie”, to na pewno Jezus zaraz mu powie, że tu czekam i czym prędzej 
zakończy modlitwę i do mnie przyjdzie, znając już całą moją historię. 

Mijały kolejne dziesiątki minut. 

–  Panie,  on  tyle  się  modli,  już  prawie  godzinę,  nie  mam  tyle  czasu.  Chciałeś, 
dzwoniłem, potem przyjechałem, a teraz czekam. Pójdę już sobie, przyjadę kiedy 
indziej, jak będzie mniej zajęty, nie będę mu przeszkadzał, muszę wracać do pracy

Jezus: – Czekasz już prawie godzinę? Ile Ja na Ciebie czekałem? 

Zrobiło mi się głupio. – Wiem, Panie, czekałeś 38 lat. Dziękuję i przepraszam
Czekam dalej. 

background image

11 

 

Po  około  godzinie  ksiądz  zakończył  modlitwy.  Podszedłem  z  uśmiechem  i 
drżeniem do księdza. 

– Chciałbym z księdzem porozmawiać. 

– A w jakiej sprawie? 

–  Jezus  mnie  przysłał.  Odpowiedziałem  radośnie.  Nastała  niezręczna  cisza. 
Ksiądz mi się bliżej przypatrzył, na buty, na nogi, ubiór. Popatrzył w oczy. 

– Czy Jezus, to się okaże. – odpowiedział. 

–  Jezus,  ja  wiem,  że  to  On.  Odparłem  z  pewnością  i  trochę  obruszony. 
Oczekiwałem,  że  gdy  tylko  ksiądz  mnie  ujrzy  i  powiem,  że  przychodzę  z 
polecenia  Pana  Jezusa,  rozłoży  ręce  i  będzie  zachwycony  moją  osobą,  prawie 
jakby ujrzał Boga, i że kto to do niego nie przyszedł – gość, do którego mówi sam 
Jezus, i w ogóle chwała mi. Ksiądz powiedział, że skoro Jezus mnie przysłał, to 
on zobaczy w kalendarzu, kiedy ma wolny termin na rozmowę, a że kalendarz ma 
w domu więc poszliśmy razem. Dopadło mnie kolejne rozczarowanie i wyrzuty, 
w myślach sobie powtarzałem: Jak to? To ja przyjeżdżam, dzwonię, czekam na 
niego  godzinę, chcę już  teraz  rozmawiać, pokazać  swoje skrywane  myśli, a  on 
sprawdzi w kalendarzu?
 

Ksiądz ustalił termin spotkania na… za tydzień. Gdy przyszedł termin spotkania 
pojechałem już bez lęku czy niechęci. Z własnej woli. Opowiedziałem mu moją 
historię.  A  gdy  chciałem  go  prosić  o  przebaczenie  za  obmawianie  jego  osoby, 
jeszcze nie skończyłem zdania, a on już kiwnął głową, że wybacza. Poprosił mnie, 
abym wstąpił do jakiejś wspólnoty, bo sam sobie ze swoimi przeżyciami mogę 
nie poradzić, a zły tak łatwo nie ustępuje, muszę być blisko innych katolików, 
księży, Kościoła. Na koniec rozmowy zaproponował, abym zabrał z jego kościoła 
wizytówkę  strony  o  spotkaniach  ewangelizacyjnych.  W  drodze  powrotnej  tak 
uczyniłem.  Wizytówkę  wrzuciłem  do  auta,  choć  chęci  udawania  się  na 
jakiekolwiek rekolekcje wtedy nie miałem. Po kilku dniach Pan kazał zapisać się 
na rekolekcje. Zapisałem się, bo już wiedziałem, że i tak nie da mi spokoju (za co 
dziś dziękuję Bogu). Było cudownie. Adoracja, Eucharystia, spoczynek w Duchu 
Świętym, oczyszczający śmiech, dar języków, dziękczynienie. Kościół katolicki 
stał się dla mnie żywym Kościołem, w którym zawsze obecny jest Bóg z Jego 
darami. 

Jeśli  myślisz,  że  przez  moje  doświadczenia  Boga  przestałem  grzeszyć,  to  się 
mylisz. Ale teraz w oczekiwaniu na spowiedź grzech nie może mnie zamknąć tak, 
abym nie mógł czynić dobra. Może grzechów jest trochę mniej, ale jak się trafią, 
nie odwlekam teraz spowiedzi, nie staram się patrzeć na grzechy i rozpamiętywać, 
pewnie będę grzeszył do końca życia. Z tą różnicą, że teraz, jak mam zgrzeszyć, 

background image

12 

 

widzę Jego ogromną miłość do mnie i właśnie dlatego, że mnie tak kocha, to ja 
nie  chcę  grzeszyć.  Teraz  mam  dla  Kogo  nie  grzeszyć.  Chcę  być  świętym.  A 
świętym się nie jest tylko dlatego, że się nie grzeszy, ale dlatego, że się często 
przystępuje  do  sakramentu  pojednania.  Oczywiście,  nie  jest  to  zachęta  do 
grzeszenia. Ważne jest dla mnie teraz to, że kocham Jezusa. Jestem grzesznikiem, 
ale dla Jezusa chcę zrobić wszystko, chcę być z Nim na wieki, w niebie, On tak 
nas  kocha…  Jeśli  upadnę,  prędko  pójdę  do  konfesjonału  z  prośbą:  Ojcze, 
przepraszam, chcę wrócić, wybacz, chcę się poprawić

Wiem, że jest to dopiero początek drogi. Ale drogi najpiękniejszej na świecie, bo 
wiem,  że  gdziekolwiek  bym  nie  poszedł,  cokolwiek  bym  nie  zrobił,  JEZUS 
zawsze  będzie  mnie  kochał  miłością  bezgraniczną.  Jezus  daje  też  czasem  mi 
poczuć, że jest  ze mną. Są to chwile szczególnie radosne. Ostatnio wieczorem 
słuchałem kazań (aplikacja w telefonie). Rano alarm ustawiony w komórce budzi 
mnie do pracy. Budzę się zaspany, a tu zaskoczenie, gdy przy wyłączaniu alarmu 
w telefonie włączyło się kazanie i padły tylko te słowa: 

–  Tyś  jest  mój  syn  umiłowany.  Szczęście  wlało  się  do  mojego  serca  i  uśmiech 
zagościł na mojej twarzy na kolejne dni. Teraz te słowa są ze mną na co dzień. 
Nawet  jak  robię  sobie  śniadanie  to  mówię:  Dzięki  Ci,  Panie,  teraz  Twój  syn 
umiłowany będzie jadł kanapkę
. Chcę być z moim Ojcem w codzienności. 

Innym razem prosiłem Boga w myślach, aby nadał mi „nowe imię”, zmienił imię, 
które powinien nadać chłopcu jego ziemski tata, gdy chłopiec staje się mężczyzną. 
Mnie, niestety, nie nadał. Minęło 2-3 dni. O modlitwie zapomniałem. Niedzielny 
ranek. Dzwonek do drzwi. W drzwiach dwie kobiety. A jedna się pyta. 

– Czy w tym domu jest ktoś, kto nie ma imienia? Poczujcie smak sytuacji. Nikt 
normalny,  odwiedzając  obcy  dom,  takiego  pytania  nigdy  nie  zadaje.  Żona 
zaskoczona takim pytaniem, odpowiedziała, że nie mamy czasu, bo idziemy do 
kościoła.  A  w  mojej  głowie:  O  Boże,  jesteśmy  tym,  jakie  są  nasze  czynności, 
rozmowy, myśli, czym się zajmujemy. Kościół jest apostolski, ja idę do kościoła, 
ja mam na imię Christos (Chrystus) i phero (nieść). Oznacza: niosący (w sobie), 
wyznający Chrystusa. Ja jednak miałem imię. Boże imię. W moim imieniu jest 
mój  Pan,  a  ja  w  nim.  Tata  lubi  tak  z  zaskoczenia  i  niespodziewanie  nas 
obdarowywać. Fajnie. Będę niósł Chrystusa. 

Pozwolę sobie na parę rad, mój umiłowany bracie/siostro. 

Nie piszę ich, bo jestem mądrzejszy od ciebie, ale po prostu, jeśli bym ja te rady 
wcześniej usłyszał, na pewno moja droga do Boga byłaby krótsza. Wiem, że do 
każdej  osoby  tak  Jezus  mówi:  Tyś  jest  mój  syn  (córka)  umiłowany.  Aby  to 
usłyszeć trzeba tylko i aż oddać swoje życie Jezusowi. Jeśli nie słyszysz Jezusa, 
Jego głosu, zachęcam, pomódl się krótko każdego dnia, ale wytrwale: Panie, chcę 

background image

13 

 

słyszeć Twój głos”. Jeśli nie czułeś nigdy Jego miłości, wydaje Ci się, że Jego nie 
ma. Pomódl się krótko: Panie, daj mi poczuć, jak mnie kochasz. Pokaż mi, proszę
Jezus tylko na to czeka, choć na jedną szczerą krótką modlitwę. Oczywiście, jeśli 
modlitwa nie „zadziała”, to kolejny i kolejny dzień módl się tak samo. Pan Jezus 
nieraz chce sprawdzić, jak bardzo chcesz. 

Jeśli chodzisz do kościoła, bądź w nim naprawdę myślami i duszą, a nie tylko 
ciałem. Myśl tam tylko o Bogu, nie o sobie. Ja też myślałem kiedyś o sobie: czego 
potrzebuję,  co  mi  Bóg  mógłby  dać,  a  jeśli  nie  dał,  ponawiałem  modlitwy  na 
następnej Mszy. Ja byłem najważniejszy, nie Bóg. Nieraz kościół jest pełen ludzi, 
a dla Boga (ze słowami w sercu: bądź wola Twoja) przyszło może tak naprawdę 
5, 6 osób. Dużo osób przychodzi raczej z: bądź wola moja, czyli zrób to, co ja 
chcę, jestem tu po to, abyś spełnił moje prośby. 

Komunia daje życie wieczne w niebie, wszyscy to wiemy. Dlaczego nie chodzisz 
co niedziela do Komunii? Hmm… Może to być twoja ostatnia niedziela. 

Nawet 

nie wiesz, ile dusz czyśćcowych, chciałoby przyjść na tę jedną sekundę na ziemię. 
Jeśli  będziesz  pamiętał  o  tych  duszach,  przyjmij  czasem  za  nie  tę  Komunię. 
Radość ich i pomoc w modlitwach do Boga będzie przeogromna. Nie traktujmy 
Boga w naszych modlitwach jak supermarketu, darmowego sklepu, daj mi 
to, daj mi tamto; nie przekonujmy Boga, że opłaca Mu się coś nam dać. Nie 
traktujmy Boga jako kogoś trochę mądrzejszego od nas, kogoś komu trzeba 
wyklarować
 nasze prośby. Zanim o coś poprosisz, będziesz narzekał na swój 
los, popatrz na krzyż.
 Popatrz, jak cierpiał, jak umierał Bóg. Często wycofasz 
się ze swojego narzekania. Jeśli Bóg jest Twoim Bogiem, zaufaj Mu do końca i 
oddaj Jemu swoje życie. Skocz z góry w nieznaną przepaść bez zabezpieczających 
lin i nie myśl, co będzie, że może Go tam nie ma, a on cię złapie i poprowadzi do 
siebie. Jeśli myślisz, że się dla Boga nie nadajesz, to właśnie się nadajesz bardzo. 
Jeśli masz podjąć jakąś decyzję, a nie wiesz, którą drogę wybrać, nie rozmyślaj, 
nie analizuj, poproś Ducha Świętego o odpowiedź, a On Cię poprowadzi. Często 
nie wiemy, o co i jak się modlić. 

Jeśli nie czujesz łaski modlenia się w Duchu 

Świętym językami (wtedy modlisz się w dziwnym nieznanym Tobie języku, nie 
rozumiesz  słów  i  sensu  modlitwy),  poproś  Maryję,  aby  pomodliła  się  przed 
Bożym tronem za Ciebie. Ona wie, czego Ci potrzeba i o co ma się modlić. 

całego serca Bogu zaufaj, nie polegaj na swoim rozsądku (Księga przysłów 3, 5). 

Pamiętajmy, że Jezus jest nie tylko w niebie, ale i tu i teraz przy Tobie. Poszedł 
do  nieba,  ale  i  jest  tu.  Choć  ta  sytuacja  jest  trudna  dla  mnie  do  rozumnego 
wyjaśnienia,  dlatego  nie  wyjaśniam  jej,  tylko  przyjmuje,  że  tak  jest,  bo  jest. 
Zastanów się czasem, że BÓG też JEST CZŁOWIEKIEM. Zmartwychwstałym, 
uwielbionym Bogiem, ale też Człowiekiem. Stał się człowiekiem i nigdy nim nie 
przestał być. 

background image

14 

 

Dziękujcie  zawsze  za  wszystko  Bogu  Ojcu  w  imię  Pana  naszego  Jezusa 
Chrystusa!”  
(5,  20).  W  każdym  położeniu  dziękujcie  Bogu  (1  Tes  5,  18).  Za 
wszystko zawsze dziękujcie Bogu. Czy dziękujesz też za to, co po ludzku wydaje 
się tobie niechciane w twoim życiu? 

Pamiętaj,  nie  świętość  nas  przyprowadza  do  Kościoła,  ale  grzeszność,  nasza 
bieda. 

Często można usłyszeć: Jesteś taki święty, bo chodzisz do kościoła. Nie, 

nie jesteś święty. To nasze grzechy i świadomość, że jesteśmy słabi, marni, że od 
Boga  wszystko  zależy,  że  pragniemy  nasycić  się  Jego  miłością,  tam  nas 
zaprowadzają. 

Od  jakiegoś  czasu  Jezus  chce,  abym  dawał  świadectwo  (oczywiście,  też  się 
opierałem,  że  nie  potrafię,  nie  chcę,  nie  umiem,  nie  mam  odwagi)  i  że  moje 
doświadczenie Boga nie zostało dane tylko dla mnie, opisałem je dla wszystkich, 
jak  kazał  Pan.  Na  pewno  to  nie  koniec  mojej  drogi  świadczenia  o  Jezusie,  bo 
wiem, że Pan chce, abym wychwalał, głosił Jego miłość więcej i więcej. 

Kiedyś  przepraszałem  Jezusa,  że  rozmawiam  z  Nim  jak  z  kolegą,  tatą, 
przyjacielem.  Myślałem,  że  to  niestosowne,  nie  wypada,  bo  Bóg  jest  przecież 
wielki, potężny (i to prawda), a ja, mały człowiek, zadaję Jemu jeszcze pytania. 
Poczułem Jego uśmiech i że taka właśnie powinna być teraz moja relacja. Nie bój 
się Boga (często zły wciska nam tę myśl). Bóg jest Miłością. Kocha bez względu 
na to, co zrobiłeś lub czego nie zrobiłeś. 

Choćbyś był największym grzesznikiem 

na ziemi. Na miłość Boga nie musisz zasłużyć!!! Wbijmy to sobie do naszych 
głów. Bóg jest wszechmogący, ale pewnych rzeczy nie może, np. nie może nie 
kochać człowieka. 

Kiedyś zapytałem się Pana Jezusa: 

– Dlaczego mój ojciec pił? Przecież się modliłem, by przestał. 

– 

Modlitwy były słyszane, nie były wysłuchane, bo Bóg dał człowiekowi wolną 

wolę i zabrać jej nie może, bo sam Bóg się tego zrzekł. Gdyby tata przestał pić 
dzięki  moim  modlitwom,  byłoby  to  równoznaczne  z  odebraniem  jemu  jego 
wolnej woli, a to stać się nie mogło. 

Przyczyną picia był brak miłości ludzkiej 

względem  jego  osoby,  osób  dorosłych,  otoczenia.  Ludzie  nie  nauczyli  go 
miłości, nie pokazali mu miłości, nie pomogli we właściwy sposób.
 Tak wiec, 
jeśli ktoś pije, my też jesteśmy temu winni, a tak łatwo umywamy ręce (jak Piłat). 
Dzięki  mojemu  tacie  poczułem,  że  każde  zło  Bóg  przemienia  w  dobro.  W  tej 
sytuacji takie doświadczenie potrzebne było także mi w dalszym życiu.
 Dzięki 
niemu, nie potępiam alkoholików, a widzę w nich ludzi, którym inni ludzie nie 
okazali miłości w dostateczny sposób, także ja. Wiem, że są tak samo kochani 
przez Boga jak ja. Wiem, że czasu spędzonego przez rodzica z dzieckiem nie da 
się niczym zastąpić. Wiem, że człowiek bez Boga sam sobie nie poradzi. Wiem, 

background image

15 

 

że ojciec jest bardzo ważny dla dziecka i cokolwiek by się w rodzinie nie działo, 
nie może dziecka zostawić, odejść, zapomnieć. Wiem, że mnie kochał, jak umiał. 
Wiem,  że  bez  niego  i  mnie  na  świecie  by  nie  było.  Nie  byłoby  też  tego 
świadectwa, które czytasz. I dziękuję teraz Bogu za mojego ziemskiego ojca i że 
jestem na świecie razem z wami, i że będziemy razem żyli wiecznie. 

Pytajcie się Pana, a wam też odpowie. On Jest Prawdą. Masz kłopoty z ojcem, 
matką? Zapytaj się np.: Panie, powiedz mi, dlaczego mój ojciec jest taki? Masz 
kłopoty ze zdrowiem? Powiedz: Panie, proszę, wyjaśnij, dlaczego tak jest? I w 
ciszy wysłuchaj odpowiedzi. Bo kogo masz się pytać, jak nie kochającego Boga, 
który  cię  stworzył,  o  ciebie  się  troszczy,  oddał  życie,  abyś  Ty  żył.  Od  Niego 
wszystko zależy i On wszystko wie!!! Przy czekaniu na odpowiedź słuchaj, co 
mówią  ludzie.  Bóg  często  mówi  przez  ludzi.  Mógłby  inaczej,  ale  akurat  taki 
sposób sobie wymyślił i już. 

Bóg często nie robi w naszym życiu spektakularnych cudów, aby nas nie „kupić”, 
właśnie za te cuda. Mógłby przecież dziś spowodować, że o godzinie 14:00 w 
kościele  pieniądze  z  nieba  lecą  i  co?  Kościoły  byłyby  pełne,  jestem  pewien. 
Każdy by dziękował i prosił o jeszcze. Mógłby też sprowadzić kataklizm na twoje 
miasto,  nieuleczalną  chorobę.  I  co?  Kościoły  byłyby  pełne  ludzi  proszących  o 
ratunek. Bóg chce, abyś przyszedł do niego w wolności swojej. Nie dla tego, że 
ci coś dał. Nie ze strachu. Pomyślałby: Przyszliście, bo wam zapłaciłem, a to nie 
jest miłość. 

Pamiętaj.  Jesteś  dla  Boga  ważny!!!  Dla  Boga  nie  ma  dzieci  niechcianych 
(choćby  ziemscy  rodzice nawet  cię  kiedyś nie chcieli,  zostawili).
  Każdy jest 
chciany i kochany. 

Oddał swojego Syna na śmierć, abyś Ty mógł żyć wiecznie w 

niebie. 

Pamiętaj. Bóg nie każe!!! Najwyżej spełni Twoje prośby i modlitwy, ale nie chce 
karać.  Bóg  błaga  ludzi,  aby  nie  szli  do  piekła.  Choć  to  szokujące,  ludzie  sami 
wybierają piekło, nie chcą Boga, Jego miłości, miłosierdzia. Podobnie jak dziecku 
za karę przez 10 minut nie da się zjeść ciastka, bo było niegrzeczne, a po minięciu 
kary mówi się, masz już, zjedz, nie gniewam się na ciebie, kocham cię, a ono 
mówi: „nie chcę”, mimo że chciało bardzo, ale woli cierpieć, bo duma, pycha mu 
nie pozwala się ukorzyć. 

Uważaj, o co prosisz Boga, bo przecież ty jako człowiek nie wiesz czy to, o co 
prosisz, będzie w przyszłości dla ciebie dobre (choć wydaje ci się, że wiesz). A 
jeśli będzie złe? Odbierzesz to jako Boską karę? A przecież sam o to prosiłeś. Bóg 
z  wielkiej  miłości  do  nas  czasem  nie  spełnia  naszych  próśb,  bo  widzi  ich 
konsekwencje  w  przyszłości.  Wyobraź  sobie,  co  by  było  gdyby  Bóg  spełniał 
wszystkie  nasze  prośby,  które  do  Niego  zanosiliśmy.  Gdzie  byśmy  teraz  byli? 
Jeśli w ogóle byśmy jeszcze żyli. Może bylibyśmy na własnej wyspie w ciepłych 

background image

16 

 

krajach, obrzydliwie bogaci, zepsuci, nikogo nie potrzebujący (kościoła także), 
duchowe  karły.  Boga  tylko  potrzebujący,  aby  nam  błogosławił  i  dał  zdrowie  i 
długie życie w dostatku, a do innych spraw niech się nie wtrąca. 

Bóg czasem nie daje czegoś, o co prosimy dla naszego dobra. My się buntujemy, 
bo nie widzimy skutków, jakie mogą nastąpić. Podobnie jak dwuletnie dziecko, 
które matka prowadzi na pobieranie krwi, jest złe na mamę, że przyprowadziła je 
tu, że je kłują, boli, krew ściągają. Ale matka wie, że bez badań krwi nie będzie 
można wyleczyć je z poważnej choroby, na którą dziecko może umrzeć. Dziecko 
o tym nie wie i wydaje się jemu, że mama robi źle. 

Jeśli nie przebaczyłeś komuś: sobie, drugiemu człowiekowi czy też Bogu, uważaj 
na słowa: odpuść nam nasze winy, jak i my odpuszczamy naszym winowajcom, bo 
Bóg może wysłuchać modlitwy… I wtedy masz problem. 

Wszystko, co opisałem, wydarzyło się naprawdę. 

Niech cię Bóg prowadzi. 

Krzysztof, syn umiłowany 

ZAKOŃCZENIE 

Czasem od Boga dostajemy „prezent” z którego nie jesteśmy zadowoleni, chcieli 
byśmy go nie mieć, pytamy się -Dlaczego akurat ja?. 

Inni maja lepiej. 

Nie mają tego 

„prezentu” co ja. Uwaga !!! Tak niekiedy inni mają lepiej, łatwiej, prościej. Co więcej 
mimo modlitw Bóg nie zabiera nam tego niechcianego daru. 
Myślę, że my jako ludzie nie wiemy co jest dla nas dobre, choć wydaje się nam, że 
wiemy, bo jak przecież nasza wada, niedoskonałość czy nie komfortowa sytuacja 
może być dobra? 
Był kiedyś człowiek, nazywał się Jan Vianney. Wszystko co mógł nie mieć, to on 
właśnie nie miał. Ani urody, ani talentu, ani elokwencji 
(a o wszystko się pewnie 
modlił). Po prostu o czym bym nie pomyślał, to on tego nie miał. Studia skończył 
jakimś cudem nawet profesorowie się dziwili, bo nie potrafił się niczego nauczyć.  
Kiedyś profesor na egzaminie chciał sponiewierać go pytaniem – 

Co mam zrobić z 

takim osłem jak ty?

 Vianney odpowiedział -Widzi profesor, skoro Bóg szczęką osła 

zabił tysiąc Filistynów, to co zrobi jak będzie miał do dyspozycji całego osła jak Ja. 
Jeśli oddamy swoja wole i życie Bogu, to chcę napisać o najtrudniejszej pokucie jaką 
możemy przyjąć, czyli Zgodzić się na siebie, zgodzić się na stację w której jestem, 
zgodzić się że inni maja lepiej, są lepsi, ładniejsi, mają mniej wad niż ja i są mądrzejsi 
ode mnie…bo przeważnie są. I o zgrozo, to wszystko może być prawdą. Ale musimy 
mieć bezgraniczna ufność Bogu, że wymyślił nas dobrze. Jak takiego osła ma, niech 
ma. 
Przyjęcie i zgoda na siebie jest największą pokutą
Później Bóg obdarzył Vianneya łaską spowiedzi i to tak, że cała Europa chciała się u 
Vianneya spowiadać. 

Vianney miał tysiąc powodów, aby rozczulać się nad sobą i 

background image

17 

 

robić wyrzuty, że nie ma więcej talentów, wydawałoby się przydatnych w 
duszpasterstwie.

 Jak wiemy, został on bardzo Wielkim Świętym.  

Moja ułomność, braki, nie chciane prezenty, nie przeszkadzają Bogu, abym był 
świętym. Musimy Jemu zaufać i ufać w Jego wszechmoc- pokora. 
Niekiedy mamy jakąś wadę, czy sytuację, która wydaje się złem np. brak słuchu, brak 
nóg, brak męża, żony czy potomstwa. Może jesteśmy grubi czy garbaci. 
Jeśli oddaliśmy swoja wole i życie do dyspozycji Bogu i prosiliśmy o zmianę mnie czy 
mojej sytuacji, a sytuacja się nie zmienia, pora podziękować i wyciągnąć z tego dobro. 

Teraz Wyciąganie dobra. Gdybym nie był garbaty (choć nie jestem)w życiu bym się za 
garbatych i kalekich nie modlił, gdybym nie palił papierosów w życiu bym się nie 
modlił za osoby w nałogach, gdybym miał dzieci o modlitwie za bezdzietnych też bym 
zapominał. 
Gdyby mi się w życiu powodziło z kasą i zdrowiem Bóg pewnie na modlitwie by mnie 
nie zobaczył. A on mnie kocha i chce mnie widzieć i słyszeć często. On widzi 
przyszłość i wie co by było gdyby nam to o co prosimy. W sensie, nic dobrego.  
Choć my myślimy inaczej – jesteśmy od Niego mądrzejsi i często próbujemy Jego 
przebłagać -Jaki mi to spełnisz, to coś dla Ciebie zrobię – a to nie jest miłość, tylko 
handel. 

Nasze wady, sytuacje ”prezenty” (choć wydają się złe) są po to, aby wyciągać z nich 
wielkie dobro, czyli rozmawiać z Ojcem, być przy Nim na modlitwie i prosić o łaski 
dla innych ofiarowując siebie za ludzi posiadających te same wady, czy sytuację co ja. 
Dzięki moim wadom nie zapominam za kogo mam się modlić!. Stają się one 
błogosławieństwem, choć dla „świata”, (osób patrzących na mnie z boku) mogą 
wzbudzać żal. 
Musimy się trzymać słów -Twoja wola, nie moja niech się dzieje. 

To jedyna pewna 

droga do świętości.

 I nie chodzi mi o to, że z wadami i sytuacjami mamy nie walczyć, 

zmagać się Oczywiście że mamy. Mamy zmieniać świat na lepszy ale czasem po 
prostu no.. nie idzie. I warto pójść drogą Vianneya. 

Jak ma takiego osła, to niech ma, 

i nie jest to żadną przeszkodą by być z Nim na wieki

Ważna też jest cierpliwość, umiejętność czekania. Maryja dostała wielka obietnicę od 
Boga, że Jej syn będzie kimś niesamowitym. Jakaż musiała być pokusa, aby temu 
zacząć nie dowierzać. Rok, nic się nie dzieje, dziesięć lat, też nic, dwadzieścia, też nic, 
dwadzieścia dziewięć dalej nic, a przecież Jan Chrzciciel (kuzyn Jezusa) już naucza 
chrzci i zbiera uczniów. A Jezus nic…tylko stołki skrobie. Uczmy się cierpliwości w 
spełnianiu Bożych obietnic. 
Mówisz Czytelniku, że nie dojrzałeś; wybacz, ale chyba nikt z nas nie dojrzał. 
Dziękowanie za siebie, za to jakim się jest, za sytuacje, które nas spotykają często 
smutne, tragiczne, jest wielką pokutą. 

Spróbuj, aktu woli, szczerze; 

-Boże wiesz jak mi z tym trudno lęk, trwoga, smutek, 

płacz. Ale niech się dzieje co chcesz. Jezu Ufam Tobie. Kocham Cię.

 

***