background image

MEG CABOT

WALENTYNKI

PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 7 i ¾

Tytuł oryginału

VALENTINE PRINCESS

background image

Pani nie wie, że przemawia do księżniczki

i że dość byłoby mego skinienia ręki,

by panią oddać w ręce sprawiedliwości.

Lituję się jednak nad panią,

bo jestem prawdziwą księżniczką.

Frances Hodgson Burnett Mała Księżniczka

Przekład Józef Birkenmajer

background image

5 czerwca, 19.00,

prywatny samolot w drodze do Genowii

JA KSIĘŻNICZKĄ? JASNE!

Sztuka

Mii Thermopolis

(pierwsza wersja)

S

CENA

 44

DZIEŃ.   Zabałaganiony   pokój   nastolatki,   z   oknami   do   podłogi,   wychodzącymi   na 

schody   pożarowe   i   podwórko   studnię.   Wielki   żółty   KOT   siedzi   na   kaloryferze   i   macha 

ogonem.   Dziewczyna   u   progu   kobiecości   (szesnastoletnia   MIA   THERMOPOLIS)   szuka 

czegoś gorączkowo.  Jej  matka  (HELEN THERMOPOLIS),  uderzająco atrakcyjna  kobieta 

przed czterdziestką, staje w drzwiach.

HELEN

Mia! Limuzyna czeka!

MIA

Nie ma mojego pamiętnika! Nie mogę przecież pojechać na całe lato do Genowii bez 

pamiętnika!

HELEN

pochyla się i wyciąga czarno-biały pamiętnik, który wpadł między łóżko Mii a ścianę.

HELEN

background image

Tego szukasz?

MIA

(bierze pamiętnik i go przegląda)

Nie,   mamo.   To   mój   stary   pamiętnik.   To   pamiętnik   z...   O   rany!   To   pamiętnik   z 

pierwszej klasy, sprzed półtora roku! Wszędzie go szukałam! Jejku, wydaje mi się, że to 

wszystko działo się z dziesięć lat temu! Bo od tego czasu tyle się wydarzyło. Jak wrócę z 

Genowii,   pójdę   do   trzeciej   klasy.   Boże,   czuję   się,   jakbym   była   kimś   zupełnie   innym, 

rozumiesz? No bo przecież teraz piszę SZTUKI, a nie powieści! Jestem o tyle starsza i o 

wiele   dojrzalsza,   i...   O   BOŻE,   TO   PAMIĘTNIK,   W   KTÓRYM   OPISAŁAM   MOJE 

PIERWSZE WALENTYNKI Z MICHAELEM! O BOŻE! JAK MOGŁAM GO ZGUBIĆ! 

NIE MOGĘ SIĘ DOCZEKAĆ, KIEDY GO PRZECZYTAM!

background image

Wtorek, 11 lutego, 18.00,

limuzyna w drodze do domu,

po lekcjach etykiety

Kiedy   dzisiaj   weszłam   do   Grandmère   na   lekcje   etykiety,   na   różowej   brokatowej 

kanapie, na której zazwyczaj siedzę (bo to najbliżej miseczki z migdałami w cukrze, które 

podkradam, kiedy Grandmère nie patrzy, chociaż właściwie wcale nie są takie dobre, bo nie 

są w czekoladzie ani nic, ale darowanemu koniowi się w zęby nie zagląda, zresztą dlaczego 

starsi   ludzie   zawsze   mają   beznadziejne   słodycze?),   więc   na   różowej   kanapie   siedział 

dziwaczny facet. Byłam ciekawa, kto to, bo miał na sobie monochromatyczną koszulę i taki 

sam krawat, jak facet z telewizyjnego talk show albo mafioso, a kogoś takiego raczej się nie 

spodziewasz w apartamencie prawdziwej księżnej w hotelu Plaza. Nie żebym się uprzedzała 

do ludzi, ale tak jest.

Grandmère  zjawiła się w niebieskim kapeluszu z piórami,  jakby była  co najmniej 

Królową Matką, a nie babką księżniczki, i powiedziała:

- Amelio, jak dobrze, że jesteś. Chciałabym, żebyś poznała doktora Steve'a.

A ja:

- Kogo, przepraszam? 

A ona:

- JAK ŚMIESZ W TAKI SPOSÓB ODZYWAĆ SIĘ DO MOJEGO ASTROLOGA?

Aha! Grandmère ma astrologa.

Przyznaję, że się zaniepokoiłam, bo oczywiście od razu pomyślałam o Rasputinie - no 

wiecie, tym gościu, który był, jakby to powiedzieć, „duchowym doradcą” (tudzież mistyczną 

wyrocznią)   rosyjskiej   rodziny   carskiej,   jeszcze   zanim   wszyscy   zginęli   rozstrzelani   przez 

rozjuszony lud. Niekoniecznie z powodu Rasputina, ale poddani cara trochę stracili do niego 

szacunek, bo razem z żoną słuchał rad kolesia, którego hobby było zbieranie włosów dziewic.

Oczywiście to nie dotyczy Nancy Reagan, która radziła się astrolożki Jeanne Dixon, 

background image

ale tylko dlatego, że Jeanne Dixon miała inne hobby - golfa.

W każdym razie sądzę, że doktor Steve nie jest jak Rasputin, to znaczy, nie ma brody. 

Właściwie nie ma żadnego owłosienia, jest całkiem łysy.  No i był w garniturze, a nie w 

mnisim habicie.

Mimo wszystko nie spodobało mi się, kiedy wskazał na mnie i powiedział:

- Nic nie mów! Niech zgadnę! To jest Jej Książęca Wysokość, księżniczka Amelia!

Na co Grandmère klasnęła w dłonie i mało brakowało, a podskoczyłaby z radości.

- Tak jest! - zawołała. - To prawda! On jest zadziwiający! Czyż nie jest zadziwiający, 

Amelio?

Nie wiem, co w tym takiego zadziwiającego, skoro słyszał, jak Grandmère zwracała 

się do mnie po imieniu, kiedy weszłam.

A poza tym moja twarz mniej więcej co tydzień jest na okładce „Teen People”. Ale co 

tam.

- Doktorze, proszę nam powiedzieć, czego się pan dowiedział o Amelii? - Grandmère 

opadła na fotel obity różowym brokatem i pstryknęła palcami w moją stronę, co, jak już 

wiem, oznacza: Przyrządź mi sidecara. I to już. - Podałam mu twoją datę i godzinę urodzenia, 

Amelio, i doktor Steve obiecał, że zaprezentuje twój profil dzisiaj, tu i teraz, żebyś także 

mogła tego wysłuchać.

- Nie, wielkie dzięki - mruknęłam, idąc do barku. - Nie chcę, żeby mi przepowiadano 

przyszłość. - Zwłaszcza koleś, który się nazywa doktor Steve.

- Ależ Amelio, doktor Steve nie przepowiada przyszłości - oburzyła się Grandmère. - 

Bada pozycje  ciał niebieskich w chwili narodzin danej  osoby i interpretuje  znaczenie  tej 

konfiguracji,   prezentując   potencjalny   przebieg   życia   jednostki.   Na   przykład   doktor   Steve 

twierdzi, że obecnie grożą mi poważne obrażenia fizyczne...

- Próba zamachu? - podsunęłam z nadzieją mieszając brandy z Cointreau. Może ten 

facet ma więcej wspólnego z Rasputinem, niż mi się zdawało.

Ale Grandmère mnie zignorowała.

- ...i wkrótce spotkam się z romantyczną propozycją. Czyż nie, doktorze Steve?

-   Tak   jest,   Wasza   Wysokość,   wyraźnie   widzę   niebezpieczeństwo.   -   Doktor   Steve 

spojrzał z powagą na Grandmère. -A także oświadczyny.

- To na pewno ten przebrzydły lord Crenshaw -stwierdziła Grandmère, gdy podałam 

jej drinka. - Bardzo nalegał, żeby mi towarzyszyć na bal dobroczynny, który hrabina wydaje 

na rzecz Amerykańskiego Towarzystwa Kardiologicznego w walentynki. Dobrze, doktorze 

Steve, co do Amelii...

background image

- Nie chcę tego wiedzieć! - krzyknęłam. No bo poważnie, kto chciałby poznać swoją 

przyszłość? Nie żebym wierzyła w astrologię, ale wiecie, niektóre rzeczy się sprawdzają. Na 

przykład to, że Koziorożce i Byki dobrze się rozumieją. No bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, 

że Michael Moscovitz, najinteligentniejszy i najprzystojniejszy uczeń ostatniej klasy w naszej 

szkole   (chyba   że   jest   się   ślepym,   jak   te,   które   uważają,   że   najinteligentniejszy   i 

najprzystojniejszy jest Josh Richter), chodziłby z żałosną, płaską pierwszoklasistką jak ja? To 

tak, jakby Josh Hartnett zaczął się nagle umawiać z Little Debbie, słynną z batoników.

Mniam, batoniki Little Debbie.

Ale doktor Steve już wyjął mój wykres i czytał:

-   Księżniczka   Amelia,   Jej   Książęca   Wysokość,   jest   obdarzona   niespotykaną 

przenikliwością, natura i wszelkie stworzenia żyjące dostarczają jej wielu radości...

- Auć! - krzyknęłam. Chciałam uciec, ale potknęłam się o Rommla, który kulił się w 

wykładanym futrem koszyku koło stojaka z gazetami. - Nie! Nie chcę tego słuchać!

- Jest bardzo stała, zwłaszcza w uczuciach...

- Ani słowa więcej! - Usiłowałam się wyplątać z Rommla, ale to nie było proste, bo 

miotał się na wszystkie strony w koszyku.

- ...A najdłuższy, najtrwalszy związek połączy ją z troskliwym, hojnym Lwem...

Zamarłam w bezruchu.

- LWEM?! - wrzasnęłam z podłogi. - To niemożliwe! Michael jest Koziorożcem!

- Cóż, Amelio. - Grandmère z niewinną miną upiła drinka. - Najwyraźniej  to nie 

Michael jest ci pisany. Co jeszcze, doktorze Steve?

Ale ja już nie słuchałam. Bo wiedziałam na pewno, że doktor Steve to szarlatan. 

Dobra, może nie nosi habitu, nie ma brody i nie zbiera włosów dziewic, ale taka z niego 

wyrocznia, jak i z Rasputina.

Bo każdy astrolog, który nie wyczytał z mojej daty urodzenia, że Michael Moscovitz 

jest mi pisany, do niczego się nie nadaje.

Albo pozostaje na usługach mojej babki, która nie znosi Michaela, bo on nie pochodzi 

z rodziny królewskiej ani, co gorsza, nie jest obrzydliwie bogaty, a więc jej zdaniem nie ma 

prawa wiązać się z jej wnuczką.

Grzecznie   podziękowałam   doktorowi   Steve'owi,   że   mnie   poinformował,   iż   moim 

przeznaczeniem jest dokonać wielkich rzeczy, gdy zasiądę na tronie Genowii, tak z czystej 

uprzejmości. Ale szczerze mówiąc, mógłby mi to powiedzieć pierwszy lepszy jasnowidz z 

ulicy. Bo przecież planuję przekształcić pałac w wielkie schronisko dla zwierząt, i w ogóle.

Rany!

background image

Ciekawe, ile kasy Grandmère dała temu oszustowi. Może powinnam zadzwonić do 

taty. W końcu ostatnie, czego nam trzeba, to próba zamachu stanu, wywołana rozrzutnością 

Grandmère. Tata i bez tego ma dość kłopotów; stara się uspokoić parlament w związku ze 

sprawą parkometrów, którą niechcący rozpętałam podczas ferii zimowych.

Kto by się spodziewał, że członkowie gabinetu są tacy drażliwi? Można by pomyśleć, 

że   okażą   mi   więcej   wdzięczności.   To   tylko   kwestia   czasu,   zanim   tabuny   turystów   z 

amerykańskich statków wycieczkowych zupełnie zdemolują delikatną infrastrukturę Genowii. 

Musimy   szukać   innego   źródła   finansowania   budżetu   i   wykluczyć   statki   wycieczkowe;   w 

innym wypadu Genowia zacznie tonąć jak Wenecja.

Boże, tak ciężko jest być księżniczką.

background image

Wtorek, 11 lutego, 22.00,

strych

No dobra, popełniłam błąd, że wysłałam Tinie Hakim Baba wiadomość i powtórzyłam 

wszystko, co powiedział doktor Steve. To znaczy, powtórzyłam jej, bo wydawało mi się to 

zabawne, a Tinie dobrze zrobi trochę rozrywki, bo walentynki już za trzy dni, a ona nadal nie 

ma komu dać walentynkowej kartki i czekoladki, że już nie wspomnę o kimś, kto dałby jej 

wisiorek   od   Kay   Jewelers   (każde   kocham   zaczyna   się   na   „k”)   inkrustowany   sztucznymi 

rubinami, odkąd jej chłopak, David Farouq El-Abar, rzucił ją dla Jasmine z turkusowymi 

klamrami na zębach. (Tylko że to nie przetrwało. Tina mówiła, że widziała go w Serendipity 

III w zeszły weekend, pił mrożoną czekoladę z dziewczyną bez aparatu ortodontycznego, za 

to z napuszoną fryzurą).

W każdym razie spodziewałam się, że powie: „Nie słuchaj doktora Steve'a, on się 

myli”. Ale nie. Zareagowała zupełnie inaczej.

I

LUVROMANCE

: Mia, poważnie musisz coś zrobić. Doktor Steve to jeden z najbardziej 

znanych astrologów w Ameryce! Przewidział, że N'Sync się rozpadnie!

G

R

L

OUIE

: Skoro jest taki dobry, nic na to nie poradzę, prawda? Mogę tylko bezczynnie 

leżeć i czekać, aż los się wypełni.

Żartowałam. Zapomniałam, że Tina na ogół nie chwyta sarkazmu.

I

LUVROMANCE

:  Nie! To NAJGORSZE, co możesz zrobić! Co się z tobą dzieje, Mia? 

Musisz WALCZYĆ! WALCZYĆ O MĘŻCZYZNĘ, KTÓREGO KOCHASZ!

G

R

L

OUIE

:  Tino,   jak   mogę   walczyć   o   mężczyznę,   którego   kocham,   jeśli   nawet   nie 

wiem, z kim mam walczyć? To znaczy, ja przecież nawet nie wierzę w to, co mówił 

doktor   Steve.   Słuchaj,   przypominam   ci,   że   powiedział   też,   iż   ktoś   się   oświadczy 

background image

Grandmère. Kto mógłby być na tyle głupi, żeby zrobić COŚ TAKIEGO?

I

LUVROMANCE

:  Na   przykład   twój   dziadek?   Posłuchaj,   chodzi   o   to,   że   musisz   być 

BARDZO ostrożna. Nie DAWAJ Michaelowi żadnego powodu, żeby cię rzucił -jak 

Dave mnie.

G

R

L

OUIE

: Tina! Nie dałaś Davidowi żadnego powodu, żeby cię rzucił! Rzucił cię, bo 

jest niedojrzałym gnojkiem.

I

LUVROMANCE

:  Nie, Mia. Odkąd się rozstaliśmy,  minęło już tyle czasu, że zdążyłam 

zrozumieć, gdzie popełniłam błąd. Pozwoliłam, by David wymknął mi się z rąk, bo 

nie chciałam się za nim uganiać, a on obawiał się poważnego związku. Ale teraz 

wiem, co należało zrobić - powinnam była dać mu POWÓD, żeby zechciał się ze mną 

ZWIĄZAĆ. 

G

R

L

OUIE

:  Chcesz   powiedzieć:   przespać   się   z   nim?   No   nie,   obiecałyśmy   sobie,   że 

będziemy ostatnimi dziewicami w Liceum imienia Alberta Einstaina! O ile pamiętam, 

mamy się oszczędzać do balu maturalnego! 

I

LUVROMANCE

: Oczywiście, że nie to chciałam powiedzieć. Jest wiele innych sposobów, 

by chłopak się zaangażował, nie trzeba od razu posuwać się do TEGO. Można mu na 

INNE   sposoby   pokazać,   że   ci   zależy.   Na   przykład...   Na   przykład,   co   robicie   z 

Michaelem na walentynki?

G

R

L

OUIE

: Och. Nie wiem. Nie rozmawialiśmy o tym.

I

LUVROMANCE

: NIE ROZMAWIALIŚCIE O TYM? O NAJBARDZIEJ ROMANTYCZ-

NYM   ŚWIĘCIE   W   ROKU???   TO   TWOJE   PIERWSZE   WALENTYNKI   Z 

PRAWDZIWYM   CHŁOPAKIEM,   A   WY   JESZCZE   O   TYM   NIE 

ROZMAWIALIŚCIE, JAK JE SPĘDZICIE???

G

R

L

OUIE

: T

O

 chyba źle, co? Może wyślę mu kartkę...

I

LUVROMANCE

:  Nie   tylko   kartkę,   Mia.   Nie   rozumiesz?   Te   walentynki   mają   dla   was 

szczególne   znaczenie,   bo   to   wasze   pierwsze   wspólne   święto   zakochanych.   Jeśli 

wszystkiego   odpowiednio   nie   zaplanujesz   -   romantyczna   kolacja,   walentynkowe 

upominki,   pocałunek   -   przepowiednia   doktora   Steve'a   spełni   się   NA   PEWNO   i 

skończysz z jakimś Lwem. 

G

R

L

OUIE

: WALENTYNKOWY UPOMINEK?? Dopiero co skończył mi się szlaban za 

kradzież kamieni księżycowych na urodziny Michaela. Jaki prezent mam wymyślić na 

walentynki? Co dziewczyny DAJĄ chłopakom na walentynki? Czy to nie FACECI 

mają nam dawać prezenty?

I

LUVROMANCE

:  Na   wasze   pierwsze   wspólne   walentynki   powinnaś   mu   coś   dać.   Na 

background image

przykład książkę. Albo sweter.

G

R

L

OUIE

: SWETER??? MUSI BYĆ KASZMIROWY??? Bo jestem totalnie spłukana, 

wydałam całą tygodniówkę na nowe wegańskie ciasteczka z Pangea.

I

LUVROMANCE

: SWETER TO TYLKO PRZYKŁAD. Może płytę?

G

R

L

OUIE

: Tino, Michael jest MUZYKIEM. Kiedy chce mieć płytę, to sobie ją kupuje. 

Michael ma wszystko, czego zapragnie. Poza kamieniami księżycowymi. Ale już mu 

je dałam.

I

LUVROMANCE

: Musi być coś, co mu się spodoba. Słuchaj, zastanowię się i dam ci znać. 

Ale   Mia,   powtarzam,   to   bardzo   ważne.   Zwłaszcza   w   świetle   tego,   co   powiedział 

doktor Steve. Twoje pierwsze walentynki  z Michaelem  muszą być  wyjątkowe, bo 

inaczej   wylądujesz   w   końcu   z   Lwem,   nieważne,   kto   to   jest.   Albo,   co   gorsza, 

zostaniesz sama. Jak ja. 

G

R

L

OUIE

:  Tina, nie martw się! I na ciebie czeka walentynka!  Musimy ci go tylko 

znaleźć! 

I

LUVROMANCE

:  Nie, Mia, nie. Wszyscy najlepsi faceci są już zajęci. Nic mi nie jest, 

naprawdę. W te walentynki będę świętowała mój romans ze MNĄ. Zanim pokocha się 

kogoś innego, trzeba się nauczyć kochać siebie. 

G

R

L

OUIE

: Masz rację!

Biedna Tina. NIENAWIDZĘ tego głupiego Dave'a. Jego szczęście, że mnie jeszcze 

nie spotkał. Lars dostał na gwiazdkę nowy paralizator i aż go ręce swędzą, żeby go na kimś 

wypróbować.

Boże! Dlaczego wszystko jest takie SKOMPLIKOWANE? Akurat kiedy myślałam, że 

wreszcie, dla odmiany, wszystko się układa, zjawia się jakiś jasnowidz i wszystko psuje.

Takie już moje szczęście.

I jak zwykle to wina Grandmère. Po co zatrudniała tego całego astrologa? Dlaczego 

nie ma kręgarza jak normalna babcia?

background image

Środa, 12 lutego,

algebra

No dobra, w samochodzie, w drodze do szkoły starałam się być bardzo subtelna i 

dyskretna.   Wiecie,   na   temat   tych   całych   walentynek.   Kiedy   Michael   i   Lilly   wsiedli   do 

limuzyny, a ja doszłam do siebie po tym, jak zobaczyłam, że Michael tak słodko wygląda, 

kiedy jest ogolony, odświeżony i boski. Boże, to totalnie NIE FAIR, że ktoś wygląda tak 

bosko bladym świtem. Powiedziałam:

-   Słuchaj,   Lilly,   co   robicie   z   Borisem   na   walentynki?   -   Wiecie,   tak   totalnie   od 

niechcenia, i w ogóle.

A Lilly na to:

- W walentynki? Naćpałaś się czy co?

- Hm. - Wolałabym, żeby Lilly przestała w obecności swojego brata pytać, czy się 

naćpałam. Zdaję sobie sprawę, że Michael wie, iż nie zażywam narkotyków, ale to totalnie 

niegrzeczne.

- Nie. Ale walentynki są tuż-tuż, no wiesz, w piątek.

Wydawało mi się, że to bardzo sprytnie rozegrałam, bo rzuciłam mimochodem, że 

walentynki są w piątek, żeby przypomnieć o tym Michaelowi, tylko że nie powiedziałam tego 

DO NIEGO, tylko do Lilly. Super, nie?

- Mia, wiem, kiedy wypada czternasty lutego - syknęła Lilly złośliwie. - Chodzi mi o 

co innego: niby od kiedy obchodzisz święto, które powstało tylko po to, żeby nabijać kabzę 

firmom produkującym kartki z życzeniami i kwiaciarniom? Przecież to przemysłowcy z tych 

branży pewnego dnia postanowili, że wymyślą kolejne święto, żeby single poczuli się jeszcze 

gorzej.

- Hm - powtórzyłam. - Właściwie święty Walenty to postać autentyczna, ksiądz, który 

udzielał ślubu żołnierzom, mimo zakazu rzymskiego cezara, bo cezar uważał, że kawalerowie 

lepiej walczą. Wtrącił więc Walentego do więzienia, tylko że tam Walenty zakochał się w 

background image

córce   strażnika   i   pisał   do   niej   listy   miłosne   podpisane   „twój   Walenty”,   i   stąd   dzisiejszy 

zwyczaj posyłania walentynek bliskim.

- Hm. - Lilly przedrzeźniała mnie, co nie było zbyt miłe. - Właściwie święty Walenty 

po prostu pomagał chrześcijanom ukrywać się przed Rzymianami. Potem go schwytano i 

zatłuczono na śmierć czternastego lutego.

- Żadna z was nie ma racji - odezwał się Michael, rozbawiony. - Czternastego lutego 

starożytni   Rzymianie   oddawali   cześć   bogini   Junonie,   a   następnego   dnia   odbywały   się 

luperkalia, święto pochodzące z III wieku, poświęcone bogu Lupercusowi, który chronił owce 

przed wilkami. W wigilię tego święta losowano imiona dziewcząt i chłopców i zgodnie z 

wierzeniem mieli oni w przyszłym roku zostać parą.

Mój chłopak jest taki mądry! A do tego jego szyja tak ładnie pachnie. Co prawda 

powąchałam   ją   dopiero   później,   kiedy   wysiedliśmy   z   samochodu.   Ale   kiedy   wreszcie   to 

zrobiłam,   przekonałam   się,   że   pachnie   NAPRAWDĘ   superowo.   Oczywiście   zdaję   sobie 

sprawę, że to tylko feromony, które Michael wydziela, a które podnoszą w moim mózgu 

poziom serotoniny i tym samym sprawiają, że w jego obecności jestem odprężona i mam 

dobry humor. Nauczyłam się tego wszystkiego na biologii.

Ale naprawdę podobają mi się feromony Michaela. O wiele bardziej niż feromony 

jakiegoś tam Lwa, tego jestem pewna.

-   Później   -   ciągnął   Michael   -   księża   chrześcijańscy   usiłowali   wyplenić   praktyki 

pogańskie i zmienili nazwę święta z luperkaliów na Dzień Świętego Walentego. Nadawali 

dzieciom imiona świętych, żeby dzieci wzorowały się na życiu świętego, którego imię noszą. 

Ale o wiele popularniejsze okazało się łączenie z przedstawicielem płci przeciwnej.

-   Nic   dziwnego   -   mruknęła   Lilly.   -   Chciałabyś   powielać   życie   gościa,   którego 

zatłuczono na śmierć?

- NIEWAŻNE. - Nie pojmowałam, w jaki sposób rozmowa zboczyła z tematu. - Lilly, 

co planujecie z Borisem na walentynki?

- Już ci mówiłam - żachnęła się Lilly. - NIC. Nie biorę udziału w barbarzyńskich 

pogańskich   rytuałach.   Nigdy   nie   obchodziłam   walentynek,   i   ty   o   tym   wiesz,   Mia.   Czy 

kiedykolwiek   dałam   ci   walentynkę?   Oczywiście   nie   licząc   sytuacji,   gdy   jakaś   durna 

nauczycielka ZMUSZAŁA nas do robienia walentynkowych kartek, a sama wymykała się do 

pokoju nauczycielskiego i paliła przez pół lekcji, podczas gdy my harowaliśmy w pocie czoła. 

Kolejny  przykład   niedoskonałości   naszego   systemu   edukacyjnego   w   porównaniu   z   resztą 

świata.

Naprawdę mnie tym zaskoczyła.

background image

- No nie. Ale przecież to pierwsze walentynki w twoim życiu, gdy naprawdę masz 

chłopaka. Nie dasz mu nawet kartki?

- I tym samym dołożę moje ciężko zarobione pieniądze do wypchanej kabzy firmy 

Hallmark, która, tak przy okazji, płaci głodowe pensje zatrudnianym plastykom? O nie.

A wtedy limuzyna się zatrzymała i musieliśmy wysiąść.

Nie pozwoliłam,  by to mnie  zbiło  z tropu. W drodze do szkoły powiedziałam  do 

Michaela:

- A co ty sądzisz o walentynkach? Uważasz, że to barbarzyński, pogański rytuał?

Uśmiechnął się.

- Nie. Ale zgadzam  się, że to ohydny produkt uboczny producentów słodyczy, kart 

świątecznych i kwiatów i że najlepszym sposobem walki z takim materializmem jest nie brać 

w tym udziału. Baw się dobrze na algebrze.

A potem mnie pocałował - przez co skoczył mi poziom oksytocyny - i pobiegł na 

swoje zajęcia.

Jestem przekonana, że gdy Tina się o tym dowie, uzna, że to zły znak.

To znaczy ta sprawa z walentynkami, nie mój poziom oksytocyny.

background image

Środa, 12 lutego,

rozwój zainteresowań

Miałam rację! Dzisiaj podczas lunchu - a dopiero wtedy miałam okazję porozmawiać 

z Tiną- powtórzyłam jej, co mówili Lilly i Michael, a ona na to:

- Fatalnie.

Stałyśmy w kolejce po czekoladki na deser, a Lilly i reszta już siedzieli przy stoliku, 

więc nie musiałam się obawiać, że ktoś nas podsłucha. To znaczy, oprócz innych ludzi w 

kolejce, ale za nami nikogo nie było, a przed nami stał tylko ten Facet, Który Nie Cierpi, 

kiedy Dodają Kukurydzy do Chili, więc się nie liczył.

- Wiem - przyznałam. - Ale co mam zrobić? Michael nienawidzi walentynek.

- Musisz to zmienić - orzekła Tina. - Może nienawidzi walentynek tylko dlatego, że 

nigdy nie przeżył fajnych.

- Ja też nie - zauważyłam.

- Tym ważniejsze, by wasze pierwsze wspólne walentynki były wyjątkowe.

- Już ci mówiłam, nie mam pieniędzy.

- Nie potrzeba pieniędzy, żeby dać w prezencie coś wyjątkowego - tłumaczyła Tina. - 

Pod tym względem Michael i Lilly mają rację, nie daj się zwariować firmom cukierniczym, 

papierniczym, jubilerskim i kwiaciarskim i nie myśl, że tylko kupując wyjątkowy prezent, 

okazujesz ukochanemu, że go kochasz. Prezenty własnej roboty są o wiele ważniejsze, bo 

pochodzą od serca. Po prostu zrób Michaelowi walentynkę.

- Jasne - żachnęłam się. - Bo niby jestem taka utalentowana, co? Pamiętasz, jak się 

nabawiłam   oparzenia   drugiego   stopnia,   kiedy   wypalaliśmy   ceramikę   w   szkole?   Zresztą 

pomyśl, jak beznadziejnie to wyjdzie, kiedy ja mu coś dam, a on mnie nie. Pomyśli, że jego 

dziewczyna jest miękka i uległa presji komercyjnego święta.

- Ależ skąd! - Tina się oburzyła. - Uzna, że to urocze.

Akurat wtedy Lana Weinberger stanęła w kolejce za nami i bardzo głośno mówiła do 

background image

komórki (chociaż oficjalnie nie wolno nam ich używać w szkole):

- Tak, Trish, właśnie tak, okazało się, że jednak nie mogę iść w piątek na ten koncert. 

Wyobraź sobie, Jose w końcu zebrał się na odwagę i zaprosił mnie do One If By Land, Two If 

By   Sea,   wiesz,   byłej   wozowni,   w   której   urządzono   jedną   z   najbardziej   romantycznych 

restauracji   w   Nowym   Jorku.   Tak,   zarezerwował   stolik   przy   kominku,   żeby   nam   nie 

przeszkadzano.   A   jego   tata   dopilnuje,   żeby   podano   nam   szampana   Cristal.   To   będą 

najbardziej romantyczne walentynki na świecie.

Naprawdę   trudno   było   nie   zwymiotować,   słuchając   tego   wszystkiego,   ale   jakimś 

cudem   nam   się   z   Tiną   udało.   Przynajmniej   póki   Facet,   Który   Nie   Cierpi,   kiedy   Dodają 

Kukurydzy do Chili, nie zapytał:

- Czy w tym jest kukurydza? Sprzedawczyni powiedziała, że nie, a Lana, tuż za nami, 

opuściła telefon i wrzasnęła:

- O BOŻE, CZY TA KOLEJKA NIE MOŻE SIĘ POSUWAĆ JESZCZE WOLNIEJ?!

- Boże, Lana, wyluzuj - mruknęłam, bo naprawdę zrobiło mi się żal Faceta, Który Nie 

Cierpi, kiedy Dodają Kukurydzy do Chili; przecież tylko zadał pytanie. - Nie martw się, twój 

batonik się nie zepsuje. - Bo ona kupuje tylko zbożowe batony.

Lana   nawet   nie   raczyła   odpowiedzieć,   ponownie   podniosła   komórkę   do   ucha   i 

mówiła:

- Boże, nie mogę się doczekać, kiedy skończę szkołę i nie będę musiała spędzać tyle 

czasu z DZIECIAKAMI. - Biedula, jeszcze trochę poczeka, całe trzy i pół roku.

Ale nie to jest najgorsze, najgorsze, że kiedy poszłam na zajęcia RZ, Boris zaciągnął 

mnie do kąta, kiedy Lilly była zajęta pokazywaniem pani Hill sztucznej stopy, którą ulepiła z 

chałki,   a   która   przyda   się   jej   do   najnowszego   odcinka  Lilly   mówi   prosto   z   mostu  (po-

święconego   samookaleczeniu   dla   urody   w   różnych   kulturach   na   przestrzeni   wieków, 

poczynając od bandażowania stóp w dynastii T'Dang po korektę biustu w show-biznesie we 

współczesnych Stanach Zjednoczonych).

Poszłam   za   Borisem   do   schowka,   w   którym   każemy   mu   ćwiczyć,   bo   inaczej 

wszystkich nas boli głowa. Nigdy przedtem tam nie byłam. Ale nie pojmuję, czemu narzeka, 

skoro jest tam całkiem przytulnie, tylko nie ma światła słonecznego. A mnie akurat zapach 

środków czystości nie przeszkadza.

- Kupiłem to Lilly na walentynki - oznajmił Boris i wyjął coś z futerału na skrzypce. - 

Jak myślisz, spodoba się jej?

Na jego dłoni spoczywało mało puzderko, a w nim...

Wisiorek   w   kształcie   serduszka   firmy   Kay   Jewelers,   wysadzany   autentycznymi 

background image

sztucznymi rubinami, dokładnie taki, o jakim zawsze marzyła Tina!

Muszę przyznać, że zaparło mi dech w piersiach, gdy patrzyłam,  jak się mieni w 

świetle żarówki.

- Boris. - Serce mi się ściskało. Bo przecież wiem, co Lilly da mu na walentynki: nic. - 

To cudowny naszyjnik. Będzie ZACHWYCONA.

- Mam nadzieję. - Speszył się. - To znaczy, ja wiem, że na co dzień nie nosi takich 

rzeczy. Ale może dlatego, że jeszcze nigdy nikt jej tego nie dał.

Przysięgam, mało brakowało, a rozpłakałabym się na głos.

KTO   BY   SIĘ   SPODZIEWAŁ,   ŻE   Z   BORISA   PELKOWSKIEGO   TAKI 

ROMANTYK???

background image

Środa, 12 lutego, 16.00,

limuzyna w drodze do domu z hotelu Plaza

Kiedy dzisiaj weszłam do hotelu Płaza, Grandmère szykowała się do wyjścia i na mój 

widok zawołała:

- Och, Amelia! Dzisiaj nie mam czasu. Wracaj do domu!

Niezłe przywitanie, prawda?

- A co z lekcjami etykiety?  - zdziwiłam  się. Akurat uczymy  się wkładać  sari, na 

wypadek gdyby kiedyś mi je podarowano i musiałabym w nim wystąpić na oficjalnej kolacji.

- Nie mam czasu. - Grandmère rysowała sobie brwi. - Dzisiaj wieczorem doktor Steve 

występuje  w   programie  Larry'ego   Kinga  i  obiecałam,  że   z  nim   pójdę,  żeby  go  wspierać 

duchowo. Biedaczek bardzo się denerwuje.

- Idziesz z NIM?! - wrzasnęłam.

- Ależ oczywiście - odparła Grandmère. - Amelio, nie dla wszystkich błysk fleszy i 

światła kamer stanowią chleb powszedni tak jak dla nas.

Spodobało mi się, że powiedziała „dla nas” - bo dla mnie błyski fleszy i światła kamer 

NIGDY nie staną się chlebem powszednim i nienawidzę udzielania wywiadów. Ale mimo 

wszystko...

- Grandmère - zaczęłam. Wiedziałam, że to trudna sprawa, ale uznałam, że moim 

moralnym obowiązkiem jest spróbować. - Nie uważasz, że ten cały Steve...

- DOKTOR Steve.

- Nie uważasz, że ten cały DOKTOR Steve posuwa się trochę za szybko? Przecież 

dopiero co go poznałaś.

WŁOSY DZIEWIC  to jedyne,  co chodziło mi po głowie. W 1977 roku w końcu 

zburzyli   dom   Rasputina   i   znaleźli   mnóstwo   pudełek   z   WŁOSAMI,   które   poukrywał   w 

ścianach.

- Amelio. - Grandmère na chwilę przestała się krzątać i łypnęła na mnie groźnie. - 

background image

Doktor Steve to geniusz. A kiedy geniusz prosi cię o pomoc, nie możesz mu odmówić. Często 

ci   powtarzam,   że   samo   przebywanie   w   towarzystwie   osób   utalentowanych   sprawia,   że 

rozwijamy się i my.

Co   świetnie   tłumaczy,   dlaczego   spotykam   się   z   Michaelem   (oczywiście   oprócz 

feromonów). Ale doktor Steve geniuszem? Sama nie wiem. Zaczynam się martwić. A jeśli to 

rzeczywiście drugi Rasputin? Szkoda, że taty tu nie ma, zapytałabym go o radę. No bo co zro-

bimy,   jeśli   ten   cały   doktor   Steve   to   svengali   -   wiecie,   taki   charyzmatyczny   świr,   który 

hipnotyzuje kobiety urokiem osobistym i zmusza je, by były mu posłuszne, jak David Koresh 

z Waco czy mormońscy fundamentaliści, którzy nakłaniają trzynastoletnie pasierbice, żeby za 

nich wychodziły?

A co, jeśli Grandmère uzna doktora Steve'a za swojego guru i będzie w ślad za nim 

podróżowała po całym świecie?

O rany! Nigdy więcej lekcji etykiety. 

HURRA!

Nie, moment, to wcale nie takie dobre. Nie, nie chodzi mi o lekcje etykiety, tylko że 

moją babkę omami jakiś lewy astrolog naciągacz. Co robić? Dzwonić do taty?

Tak, chyba tak.

No, może w przyszłym tygodniu. Dobrze będzie mieć kilka dni spokoju bez lekcji 

etykiety. Muszę zaplanować, co zrobić z Michaelem i walentynkami.

I pomyśleć, że kiedyś sądziłam, że gdy Michael się we mnie zakocha, wszystkie moje 

problemy same się rozwiążą. HA!

background image

Środa, 12 lutego, 22.00,

strych

Zapytałam mamę, co ona i pan G. robią w walentynki, a ona tylko roześmiała się 

złośliwie i stwierdziła, że nic.

Pan Gianini był z nami w pokoju, sortował bieliznę. Nagle posmutniał i się sprzeciwił:

- Jak to: nic? Zabieram cię na kolację!

Na co mama uniosła nogi z mniej więcej dwudziestu poduszek, na których je opierała, 

i odparła:

- Nie na tych opuchniętych kostkach, kolego.

- No dobra - zgodził się pan Gianini. - Zamówimy coś do domu. Ale robimy coś w 

walentynki, Helen.

A mama wtedy zapomniała o ciążowej burzy hormonów, spojrzała na niego ckliwym 

wzrokiem i szepnęła:

- Kochany.

A pan G. odpowiedział takim samym spojrzeniem. 

Musiałam wyjść, żeby nie zwymiotować.

To takie niesprawiedliwie. Nawet moja MAMA ma walentynkę. A pan G., choć może 

nie należy do geniuszy, jest naprawdę mądry. Jakim cudem ON uznaje walentynki, a Michael 

nie? CO Z NIM NIE TAK? To znaczy z Michaelem? Może przeżył koszmarne walentynki, co 

spowodowało, że obrzydził sobie to święto na całe życie? Może skaleczył się o kant kartki, 

otwierając walentynkowy liścik? I nie mógł zatamować krwawienia? I trafił do szpitala? I 

założono mu szwy? CZY TO DLATEGO TAK BARDZO NIENAWIDZI WALENTYNEK?

Superowo, jego siostra przesyła mi wiadomość. Może ona pomoże mi rozwiązać tę 

zagadkę.

W

OMYN

R

ULE

: Cześć. Musisz mi pomóc przy rekonstrukcji scen z hidżry. Pożyczysz mi 

background image

swoich Kenów?

G

R

L

OUIE

: Chodzi o samookaleczenie? 

W

OMYN

R

ULE

: Tak...

G

R

L

OUIE

: Nie, nie pożyczę ci moich Kenów! Potniesz ich na kawałki! 

W

OMYN

R

ULE

:  Nie, hidżra to indyjscy eunuchowie. Obcina się im penisy i jądra. Na 

ślubach błogosławią młodej parze. A wiesz, że Ken nic tam nie ma, więc nadaje się 

doskonale. 

G

R

L

OUIE

:  Ale   ohydne.   Dobrze,   pożyczę   ci   ich.   Słuchaj,   mogę   cię   o   coś   zapytać? 

Chodzi o Michaela.

W

OMYN

R

ULE

: A mam inne wyjście? 

G

R

L

OUIE

: Dlaczego on tak bardzo nienawidzi walentynek?

W

OMYN

R

ULE

: O Boże, znowu! 

G

R

L

OUIE

: Proszę, Lilly, to nasze pierwsze wspólne walentynki! MOJE pierwsze walen-

tynki z chłopakiem. A Michael nie chce brać w tym udziału. DLACZEGO? 

W

OMYN

R

ULE

: Tłumaczył ci dlaczego. Uważa, że to idiotyczne święto wymyślone przez 

firmy   papiernicze,   które   chcą   wykorzystać   takich   durnych   naiwniaków   jak   ty. 

G

R

L

OUIE

: Pan G. i moja mama obchodzą walentynki, a nie są durnymi naiwniakami. 

W

OMYN

R

ULE

:  Nie   traktuj  durnych  naiwniaków   dosłownie.   Słuchaj,   Mia,  wiem,   jak 

bardzo ci się marzy wisiorek z serduszkiem wysadzanym autentycznymi sztucznymi 

rubinami firmy Kay Jewelers (LOL), ale nie licz na Michaela w tym względzie.

Nie do wiary, że wspomniała o rubinowym serduszku! Takim, jakie kupił jej Boris! 

Czyżby  już   wiedziała?  A  może   to  tylko   złośliwość?   Dlaczego   dopisała   LOL?  Naprawdę 

uważa, że są kiczowate? Co zrobi, kiedy Boris jej to da? Powie LOL na głos? Przecież to mu 

złamie serce!

G

R

L

OUIE

: Nie wiem, co masz przeciwko wisiorkom z serduszkiem. Moim zdaniem są 

bardzo ładne! Byłabym wzruszona, gdybym taki dostała.

W

OMYN

R

ULE

: Ty tak. Ale nie licz na coś takiego od Michaela. Mówię ci, to nie ten typ. 

W ogóle to nie jest typ walentynkowy. Nie mieści mi się w głowie, że jeszcze tego nie 

zauważyłaś.

Niewalentynkowy? Co to w ogóle znaczy? Jak można być typem niewalentynkowym? 

Walentynki to święto kwiatów, czekoladek i zabawnych kart. Kto tego nie lubi, no KTO???

background image

A co będzie, jeśli przepowiednia doktora Steve'a, że wyląduję z jakimś Lwem, się 

sprawdzi? Bo nie wyobrażam sobie, jak to możliwe, by dwie osoby tak diametralnie różniące 

się   podejściem   do   walentynek   mogły   razem   być   i   pracować.   Bo   przecież   jeśli   dam 

Michaelowi coś na walentynki, uzna mnie za prostego naiwniaka. A jeśli nic od niego nie 

dostanę, uznam go za gruboskórnego drania. Naprawdę.

I wtedy na scenę wkroczy LEW i zwali mnie z nóg!

Czy Michael nie rozumie, że nie zgadzając się na obchodzenie walentynek, ryzykuje 

nasze przyszłe szczęście???

background image

Czwartek, 13 lutego, algebra

Dzisiaj   przed   zajęciami   podeszłam   do   pana   G.   i   zapytałam,   czy   możemy 

porozmawiać, a on na to:

- Mia, jeśli chcesz powiedzieć, że nie rozwiązałaś wszystkich zadań z końca rozdziału, 

to tak się składa, że wiem, że do jedenastej gadałaś z Lilly na czacie...

- Nie, nie, skończyłam zadania - zapewniłam pospiesznie. Boże, fatalnie jest mieszkać 

z własnym nauczycielem algebry. - Ale chciałam zapytać, czy pan, no, czy pan uznaje Dzień 

Świętego Walentego? Czy może zaczął pan uznawać dopiero teraz, z powodu mamy?

Pan G. spojrzał na mnie jakoś tak dziwnie, ale chyba dałam mu do myślenia.

- Cóż,  nie mogę  powiedzieć,  że  od zawsze  byłem  zwolennikiem  walentynek.  Ale 

teraz, kiedy jestem z twoją mamą, uważam, że to miła okazja, by dać jej do zrozumienia, ile 

dla mnie znaczy.

-   No   właśnie!   -   zawołałam.   -   Też   tak   uważam!   Ale   Michael   jest   totalnie 

antywalentynkowy! Jak mam go przekonać, że to cudowne święto?

- Nie posunąłbym się do stwierdzenia, że to cudowne święto - mruknął pan G. - Ale 

wiesz,  Mia,   tak   naprawdę   nieważne,   czy   się  uznaje   walentynki,   czy   nie.   Ważne,   jak   się 

odnosisz do bliskich, a oni do ciebie.

Wiem, że tu ma rację. Nieważne, czy Michael uznaje walentynki, czy nie. Liczy się 

tylko to, że się kochamy.

No dobra. ALE CO Z LWEM???

background image

Czwartek, 13 lutego,

rozwój zainteresowań

Chociaż dzisiaj czwartek, Michael usiadł podczas lunchu z nami, a nie z Klubem 

Komputerowym, bo trzech jego członków zwaliła grypa. Ale chyba tego żałował, bo Lilly 

opowiadała nam o najnowszym hicie chirurgii plastycznej, czyli usuwaniu żeber. Kobiety, 

którym marzy się figura klepsydry, zapisują się na listy oczekujących, a przy tym trwają w 

fałszywym przekonaniu, że już w czasach wiktoriańskich odbywały się takie operacje.

Tylko   że   to   nieprawda,   bo   niemal   wszystkie   ingerencje   chirurgiczne   w   czasach 

wiktoriańskich kończyły się śmiercią i gdyby jakaś kobieta NAPRAWDĘ zdecydowała się na 

usunięcie dwóch żeber, bo marzyła się jej trzydziestocentymetrowa talia, umarłaby na stole 

operacyjnym.

Muszę przyznać, że po tych rewelacjach wegetariański burger z trudem przechodził mi 

przez gardło. Nie mogę się doczekać, kiedy już skończy z tymi samookaleczeniami.

Ale jeszcze musi dopracować sekwencję o Michaelu Jacksonie.

W każdym razie siedzieliśmy tak sobie, aż podszedł nie kto inny jak Judith Gershner, 

w której, jak mi się dawniej wydawało, Michael się kochał. Chociaż już wiem, że tylko się 

przyjaźnili, nadal jestem o nią zazdrosna. No, bo jest SUPERMĄDRA.

I ma WIELKIE cycki.

- Michael, pamiętasz, że dzisiaj upływa termin zgłoszeń z fizyki? - zapytała.

A Michael omal się nie udławił spaghetti z klopsami i przyznał, że zapomniał, a Judith 

poradziła, żeby się zgłosił przed końcem piątej przerwy, bo inaczej nie zakwalifikuje się do 

etapu regionalnego. Michael zerwał się od stołu i porwał plecak.

- Muszę lecieć - powiedział do mnie. - Możesz zjeść moje yodels, jeśli chcesz.

To bardzo miłe z jego strony, bo mógł je przecież zabrać ze sobą. Ale wie, że je 

uwielbiam.

No dobra, może to nie walentynka, ale blisko.

background image

- Straciłby głowę, gdyby nie nosił jej na karku - mruknęła Judith i sięgnęła po jego 

niedokończone pieczywo czosnkowe. Co moim zdaniem jest trochę niegrzeczne. Nie to, że 

zjada jego pieczywo czosnkowe, tylko sugestia, że jest niezorganizowany. Bo jest, totalnie. W 

każdym razie bardziej niż ja.

-   Oczywiście   wszystko   się   zaczęło   do   Hipokratesa.   -   Dotarł   do   nas   głos   Lilly.   - 

Okazało się, że można uspokoić kaprysy ciała za pomocą upuszczania krwi, wymiotów albo 

środków na przeczyszczenie.

- Fuj! - Boris i Tina wzdrygnęli się jednocześnie.

Wow! - Judith była pod wrażeniem. - Powinnam częściej wpadać do was na lunch.

- To do programu Lilly - wyjaśniłam.

- Bomba - mruknęła Judith.

Trochę mnie zdziwiło, że tak po prostu usiadła z nami i kończyła lunch Michaela. 

Przecież   on   UGRYZŁ   tę   grzankę   czosnkową.   Mnie   nie   przeszkadzają   jego   bakterie,   ale 

jestem zdziwiona, że Judith, która nawet nie jest jego dziewczyną też nie ma nic przeciwko 

temu.

I nagle zastanowiło mnie, czy nie ma jakiegoś POWODU, dla którego się ich nie 

obawia. Może na przykład kocha się w Michaelu, czy coś takiego. Chociaż podobno chodzi z 

jakimś chłopakiem z Dalton.

No ale różne rzeczy chodzą ci po głowie, kiedy widzisz, jak inna dziewczyna wcina 

chleb czosnkowy twojego chłopaka.

Zaczęłam więc od niechcenia:

- Co robisz w walentynki, Judith? 

A ona na to:

- Walentynki? Żartujesz chyba! Ktoś to jeszcze obchodzi?

Znacząco rozejrzałam się po kafeterii, bo na wszystkich ścianach widniały czerwone 

serca i kwiatki, dzieło Klubu Plastycznego.

Judith podążyła w ślad za moim wzrokiem.

- No tak. Cóż, sama nie wiem. Chyba gdzieś wyskoczę na kolację z moim chłopakiem.

- Czy niechęć do walentynek to część programu nauki w klasie maturalnej, czy co? - 

zapytałam. - Bo Michael też ma takie podejście.

- Szczerze mówiąc - odparła Judith - to jest trochę drętwe. To święto powstało po to, 

żeby każdy poczuł się źle we własnej skórze. Jeśli masz kogoś i nie dostaniesz walentynki, 

czujesz się okropnie. A jeśli jesteś singlem, to już w ogóle klęska. Więc właściwie daje się 

kartki wszystkim znajomym, ale wtedy to traci sens, a najbardziej korzysta firma Hallmark. 

background image

Osobiście uważam, że trzeba to święto zbojkotować.

Zbojkotować? Zbojkotować amorki z serduszkami przebitymi strzałą i bombonierki w 

kształcie serca, z czekoladkami z niezidentyfikowanym  nadzieniem? Zbojkotować słodkie 

serduszka, które co prawda smakują jak kreda, ale zdobią je napisy w stylu: „Jesteś urocza?”

Oszalała? Czy WSZYSCY oszaleli?

background image

Czwartek, 13 lutego,

francuski

Mia, rozmawiałaś już z Michaelem o walentynkach? - Tina.

Nie.   Po   co?   Naprawdę   nie   uznaje   tego   święta.   A   Lilly   mówi,   że   jego   zdaniem 

walentynki obchodzą naiwne prostaki.

Pewnie dlatego, że nigdy nie przeżył szczęśliwych walentynek! Musisz go przekonać, 

że to cudowne święto, zabawne i romantyczne.

Sama nie wiem, Tina. Może w tym roku po prostu damy sobie spokój.

Jeśli chcesz wpaść do mnie na maraton filmów walentynkowych, zapraszam. Będą też 

Lilly i Ling Su. Namawiam Shameekę, ale wiesz. Ma randkę.

Jakie filmy będziecie oglądać?

Najlepsze na świecie filmy walentynkową

Pięć najlepszych filmów walentynkowych według Tiny Hakim Baby (zdecydowanie 

poprawią ci humor, nieważne, czy masz się do kogo przytulić, czy nie).

Śniadanie u Tiffany 'ego - Holly Golightly to śliczna imprezowiczka, która nie wierzy, 

że ludzie - i koty - mogą do kogoś należeć. Czy przystojny sąsiad wpłynie na zmianę 

jej opinii? Ulubiona scena: gdy Audrey Hepburn i George Peppard szukają Kota w 

ulewnym deszczu.

background image

Zabawna buzia - Jo Stockton, mól książkowy w niemodnych ciuchach, nie nadaje się 

na super-modelkę... ale fotograf Fred Astaire dostrzega łabędzia w brzydkim kaczątku 

i   wkrótce   Jo   jest   w   Paryżu,   na   pokazie   mody,   na   którym   ktoś   skrada   jej   serce. 

Ulubiona scena: gdy Audrey Hepburn dostaje te wszystkie nowe ciuchy!

Sabrina -  chłopczyca  Sabrina obawia się, że w oczach bogacza Davida Larrabhee 

będzie tylko córką szofera... dopóki nie stanie się modna i elegancka. Ulubiona scena: 

gdy Audrey Hepburn mówi Wiliamowi Holdenowi, że nazwała swojego pudla David!

Charade - Śliczna świeżo upieczona wdowa Reggie przekonuje się, że jej mąż ukradł 

ogromny majątek i każdy łotr w mieście, w tym także Cary Grant - uważa, że ona wie, 

gdzie go ukrył. Ulubiona scena - gdy Audrey Hepburn wskazuje dołek w brodzie 

Cary'ego Granta i pyta, jak się tam goli.

My fair Lady -  śliczna kwiaciarka Eliza Doolittle znajduje się w środku miłosnego 

trójkąta -z jednej strony jest profesor Higgins, który nauczył ją zachowywać się jak 

dama, z drugiej - młody dżentelmen, który się w niej zakochał. Ulubiona scena - gdy 

Audrey Hepburn idzie na bal.

Hm. Super, Tino.  Zapowiada się niezły maraton. Ale zdajesz sobie sprawę, że we 

wszystkich tych filmach występuje Audrey Hepburn?

Oczywiście! Dlaczego nie? To najlepsza aktorka wszech czasów!

Och, dobrze wiedzieć! Nie zjadajcie całego popcornu. Może wpadnę.

SUPER! To znaczy, nie CHCĘ, żebyś zrywała z Michaelem, nie chcę, żebyś chodziła 

z jakimś Lwem, którego nawet nie znamy. Jesteście sobie z Michaelem pisani jak 

Justin i Britney. Ale fajnie, jeśli wpadniesz.

Dzięki, Tino. Wiem, o co ci chodzi. Britney i Justin są cudowni. I bardzo do siebie 

pasują. Och.

O

DA

 

DO

 M

ICHAELA

background image

Mój Michaelu, czy uwierzysz,

Żeśmy sobie przeznaczeni? 

Tak jak Britney jest z Justinem, 

Tak i ty masz swą dziewczyną.

Jestem temu bardzo rada...

I cię kocham... Jak Jennifer Brada!

background image

Czwartek, 13 lutego,

limuzyna w drodze do domu z hotelu Plaza

Grandmère ZAGINĘŁA!!!!!!!

Dzisiaj nie ma lekcji etykiety, bo NIKT NIE WIE, GDZIE JEST Grandmère!!!

CZYŻBY JĄ PORWANO?

No dobra, na poważnie to chyba nie. To znaczy wątpię, żeby ktoś ją przetrzymywał 

dla okupu. Gdyby tak było, już by się do nas odezwał i błagał, żebyśmy ją zabrali. Szczerze 

współczuję  każdemu,  kto odważyłby się  porwać  Grandmère.  Po pierwsze,  taki  porywacz 

zapewne udusiłby się, wdychając dym z jej papierosów.

A gdyby nawet to przeżył, MARZYŁBY o śmierci, gdyby zaczęła krytykować jego 

technikę porywania.

- W życiu nie widziałam równie żałosnego traktowania broni palnej! Co się z panem 

dzieje? Zero etyki zawodowej! Z małpy byłby lepszy porywacz niż z pana!

Dlatego   jestem   pewna,   że   nikt   jej   nie   porwał.   Z   tego,   co   mówiła   jej   pokojówka, 

wynika, że po śniadaniu przyszedł po nią doktor Steve i wyszli razem.

Widywano   ich   w   różnych   miejscach:   w   programie  Today,  gdzie   Katie   Couric 

rozmawiała z doktorem Steve'em na temat jego przepowiedni, że książę Karol zrezygnuje z 

korony brytyjskiej, byle móc się ożenić z Camillą Parker-Bowles. Później pojawili się w pro-

gramie  Maury,  gdzie   doktor   Steve   słusznie   odgadł,   że   biologicznym   ojcem   dziecka 

dziewczyny   imieniem   Tiffany   nie   był   jej   mąż,   Roy,   tylko   syn   jej   męża   z   pierwszego 

małżeństwa, Jimmy. Następnie doktor Steve przepowiedział, że Roy uderzy Jimmy'ego, i tak 

też się stało.

Zastanawiam się, czy zadzwonić do taty. No bo to jednak nie  jest normalne. Nie 

kazirodcze związki Tiffany, ale cała ta afera z Grandmère. Grandmère NIGDY nie opuszcza 

lekcji etykiety, jeśli tylko to możliwe. Jakież inne ma w życiu przyjemności, poza dręczeniem 

mnie przez kilka godzin? To znaczy, oprócz palenia i sączenia sidecarów? No i zakupów?

background image

Z   drugiej   strony,   jeśli   teraz   zadzwonię   do   taty,   wymyśli   coś,   żeby   rozdzielić 

Grandmère i doktora Steve'a i znowu będę miała lekcje etykiety. Co ja, oszalałam? Nie chcę z 

własnej woli marnować popołudnia na naukę protokołu dyplomatycznego.

Ale też nie chcę siedzieć z założonymi rękami i patrzeć bezczynnie, jak Grandmère 

robi z siebie idiotkę z powodu faceta. Zwłaszcza z powodu faceta, który może się okazać 

kolejnym svengali-Davidem Koreshem-mormońskim fundamentalistą i Rasputinem w jednej 

osobie. Bo nie zapominajmy, co spotkało córki Romanowów! A Grandmère nie nosi gorsetów 

wyszywanych  brylantami  jak   one,  więc  pociski   nie  odbiją  się   od  jej   sukni,   by  w  końcu 

rykoszetem trafić ją w czoło jak Anastazję.

O rany, to poważny problem. Muszę się nad tym zastanowić. Okazać się wielkoduszną 

i sypnąć Grandmère dla jej własnego dobra? Czy być egoistką, a z Grandmère niech się 

dzieje, co chce?

Hm...

background image

Czwartek, 13 lutego,

strych

Zapytałam mamę, co by zrobiła, gdyby jej przyjaciółka wpakowała się w tarapaty - 

pilnowałaby własnego nosa czy powiedziała szczerze, co o tym myśli?

A mama na to:

- Mia, czy Lilly zażywa narkotyki? Jakie? Powiedz mi natychmiast. Wiesz, że w tym 

tygodniu dwie studentki zmarły od przedawkowania ecstasy...

- Spokojnie, mamo. Nie chodzi o narkotyki.

- Och. - Mama zamrugała szybko. - Więc o co? Ale wtedy tak się zdenerwowałam, że 

nie chciałam już o tym rozmawiać, więc powiedziałam tylko, że Lilly chce sobie przekłuć 

nos, a mama stwierdziła:

- O Boże, przecież to w stylu 1998. -I dodała, że dziwi ją, iż Lilly robi coś tak bardzo 

komercyjnego, ale zauważyła też, że do twarzy jej będzie z brylancikiem w nozdrzu.

Rodzice!

Ale potem, zanim zdążyłam do siebie uciec, zapytała:

- Skarbie, a co planujecie na jutro z Michaelem? Na walentynki?

A ja zalałam się łzami.

Nie wiem, co mnie ugryzło. Można by pomyśleć, że to ja jestem w ciąży.

W każdym razie chyba usłyszała, jak głos mi się łamie, kiedy odpowiadałam:

- Nic. Michael nie uznaje walentynek. 

A mama powiedziała ze współczuciem:

- To, że on nie uznaje walentynek, nie znaczy, że ty też masz przestać je uznawać.

A ja na to:

- No tak, ale jeśli dam mu walentynkę, uzna, że jestem totalną ofiarą.

Mama:

- Skarbie, Michael nigdy w życiu nie uzna, że jesteś ofiarą. Przecież on cię uwielbia.

background image

- No tak, ale to beznadziejne dawać walentynkę komuś, o kim WIADOMO, że się nie 

zrewanżuje podobnym gestem.

-   Moim   zdaniem   wcale   nie   -   zapewniła   mama.   -   Wiesz,   co   jest   w   tym   dniu 

najważniejsze,  że dajesz i nie liczysz  na rewanż. Właśnie na tym  moim  zdaniem polega 

prawdziwa miłość.

!!!!!!!!!!!

Wiecie co? Wyjątkowo uważam, że mama ma rację. Nie obchodzi mnie, co Michael 

sobie pomyśli - dam mu walentynkę. A jeśli będzie się ze mnie śmiał, proszę bardzo, niech się 

śmieje.

Ale przynajmniej zrobię to, na co JA mam ochotę, a nie to, czego wszyscy dokoła ode 

mnie OCZEKUJĄ.

background image

Piątek, 14 lutego,

algebra

Jeszcze mu nie dałam. Chciałam to zrobić z samego rana, w limuzynie, ale ta głupia 

Lilly ciągle gadała, jak to dziewięćdziesiąt procent implantów piersi z czasem pęka i że jeśli 

decydujesz   się   na   implanty,   musisz   być   świadoma   konieczności   regularnego   powtarzania 

zabiegu albo ich usunięcia jak Pam Anderson.

Nie było to najbardziej romantyczne tło, żeby wręczyć ukochanemu walentynkowy 

prezent, który się robiło przez pół nocy.

Najlepsze, że już dziś dostałam jedną walentynkę! Naleśniki w kształcie serca! Mama 

wstała rano i je usmażyła! Nie do wiary!

No dobra, to żałosne, że jak dotąd dostałam walentynkę tylko od mamy.

Ale przynajmniej coś dostałam!

I już jedną dałam... Larsowi. To kartka, którą kupiłam w sklepie Ho, kiedy nie patrzył. 

Nie mogłam się oprzeć, jest na niej serduszko z karabinem maszynowym i napis: „Zwalasz 

mnie z nóg”.

Chyba nie przesadzam, twierdząc, że Lars się trochę rozkleił, kiedy ją dostał. Może to 

i dwumetrowa góra mięśni wyszkolonych w Izraelu, ale w środku - straszny mięczak.

Nie wiem jeszcze, kiedy dam walentynkę  Michaelowi. Dzisiaj podczas lunchu ma 

pospiesznie   zwołane   posiedzenie   Klubu   Komputerowego,   a   później   już   go   nie   zobaczę. 

Chyba  że pójdę do nich po południu, o ile znowu nie będzie lekcji etykiety (tym  razem 

najpierw zadzwonię do hotelu i się dowiem).

Błagam, błagam, niech kryzys wieku średniego Grandmère, czy jak to się tam nazywa, 

trwa dalej! (Oczywiście o ile przy tym nie dzieje się jej krzywda. W sensie dosłownym i 

przenośnym).

background image

Piątek, 14 lutego,

higiena

- O BOŻE, CO ON CI DAŁ?

- CICHO.

- Poważnie! Pokaż!

- CICHO!!!!!!!!

- No, daj. Co to? Chciałabym zobaczyć!

- Lilly. Nie. Słuchaj teraz. Uczymy się bardzo ciekawych rzeczy o brodawkach na 

narządach intymnych. Kto jak kto, ale ty powinnaś być zafascynowana tematem.

- POKAŻ MI.

- Zobacz. Zadowolona????

- CZEKOLADKI OD WHITMANA???? KENNY SHOWALTER PODSZEDŁ DO 

TWOJEJ   SZAFKI,   ŻEBY   CI   WRĘCZYĆ   CZEKOLADKI   OD   WHITMANA   W 

WALENTYNKI???? CHACHACHACHA!!!!!!

- To wcale nie jest śmieszne! Zrobił to na oczach Michaela!

- To bardzo dobrze Michaelowi zrobi, jak się przekona, że ma rywala.

- Michael nie ma żadnego rywala do moich uczuć! Wie, że Kenny'ego lubię jedynie 

jako przyjaciela.

- No tak, ale czy KENNY o tym wie?

- Powiedziałam mu z dziewięć miliardów razy. Boże, dlaczego on TO zrobił????

- Bo cię kooocha. Co było napisane na kartce?

- „Jesteś moją walentynką”.

- Chachachacha! Daj czekoladkę!

- Nie! To moje!

- Oj, DAJ SPOKÓJ. Nawet nie lubisz tych z kremowym nadzieniem.

- Właśnie, że lubię.

background image

- Nieprawda. Lubisz chrupiące i z toffi. No daj.

- Znajdź sobie własnego prześladowcę, żeby ci dawał czekoladki. Kenny jest mój.

- Egoistka.

- Ha! I kto to mówi!

- Co to ma znaczyć?

- Nic.

- Nie, poważnie. Niby dlaczego jestem egoistką?

- Co zrobisz, jeśli Boris da ci walentynkę? Naprawdę fajną?

- Nie odważy się. Już o tym rozmawialiśmy. I powiedziałam mu, że bojkotuję Dzień 

Świętego Walentego z powodów ideologicznych.

- No jasne, wszystkim Moscovitzom się wydaje, że mogą innym dyktować, co mają 

myśleć. Ale niektórzy mają własny rozum.

- Co TO miało znaczyć?

- Nic.

- Jesteś walnięta, prawie tak walnięta jak twoja babka, którą wczoraj widziałam w 

programie Davida Lettermana w towarzystwie podejrzanego astrologa, który się rozwodził, 

jak to Tom Cruise zejdzie się z Katie Holmes. Akurat!!!!!!!!! Przecież Tom jest o wiele za 

stary dla Joey!

No   dobra.   Naprawdę   muszę   coś   zrobić   z   Grandmère.   Sytuacja   wymyka   się   spod 

kontroli.

Chociaż może poczekam jeszcze jeden dzień...

background image

Piątek, 14 lutego,

lunch

Tina właśnie przypomniała mi coś, o czym zapomniałam: KENNY SHOWALTER 

TO LEW!!!! 

AAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

background image

Piątek, 14 lutego,

rozwój zainteresowań

Dzisiejszy lunch był totalnie magiczny!

Dobra, najpierw Tina i ja znowu stałyśmy w kolejce przed Laną i nagle zadzwoniła jej 

komórka. Zaraz ją odebrała i zaczęła tym słodkim do obrzydzenia głosem:

- Och, cześć, Josh.

Spojrzałam  na Tinę  i udałam, że  wsadzam sobie  palec  do gardła, jakbym chciała 

puścić pawia. Tina skręcała się ze śmiechu.

Ale nagle głos Lany stał się piskliwy i głośny.

- Jak to, naciągnąłeś sobie mięsień w udzie? - syknęła.

Okazało się, że Josh dzwonił z izby przyjęć, dokąd go zabrali po trzeciej lekcji, bo nie 

mógł już dłużej wytrzymać straszliwego bólu w udzie. Podobno naciągnął coś sobie wczoraj, 

podczas treningu koszykówki, ale dopiero dzisiaj, na trygonometrii, ból naprawdę dał mu się 

we znaki.

Co tylko dowodzi, że nic dobrego nie wynika z odwoływania spotkania z przyjaciółką 

tylko dlatego, żeby pójść na randkę, a właśnie tak Lana postąpiła z Trish. Taka karma.

- Dlaczego od razu nie posmarowałeś tego maścią rozgrzewającą? -jęczała Lana.

Ale nie było nam dane poznać odpowiedzi na to pytanie, bo chyba wtedy Josh zdobył 

się na odwagę i poinformował ją, że będzie musiał zostać w domu z zimnym okładem na 

udzie i nie zabierze jej do One If By Land, Two If By Sea na romantyczną walentynkową 

kolację.

Przysięgam, że krzyk Lany było słychać na drugim końcu miasta.

Ale to nie koniec. Akurat kiedy Lana obrzucała Josha najgorszymi przezwiskami za 

to, że śmiał naciągnąć sobie mięsień akurat teraz i zepsuł ich pierwsze wspólne walentynki, 

Facet, Który Nie Cierpi, kiedy Dodają Kukurydzy do Chili, przeszedł obok ze swoją tacą... 

Lana nieco zbyt dramatycznie machnęła ręką, walnęła w tacę Faceta, Który Nie Cierpi, kiedy 

background image

Dodają Kukurydzy do Chili, i jego sałatka taco wyleciała w powietrze... i spadła na Lanę.

Poważnie. Miała salsę we włosach.

Cóż mogłyśmy z Tiną zrobić, jak nie przybić piątkę?

Ale najdziwniejsze, że później było jeszcze LEPIEJ. Bo Michael opuścił posiedzenie 

Klubu Komputerowego, żeby usiąść koło mnie!

Nie mogłam w to uwierzyć, ale nagle zjawił się koło mnie i stwierdził, że nie może 

ryzykować,   że   męska   część   uczniów   Liceum   imienia   Alberta   Einsteina   poderwie   mu 

dziewczynę za plecami, więc będzie mnie strzegł jak oka w głowie! A to wszystko przez 

Kenny'ego i czekoladki Whitmana!

Co moim  zdaniem  było  strasznie  słodkie - chociaż  jako feministka  powinnam się 

oczywiście   oburzyć,   bo   przecież   nikt   nie   musi   mnie   strzec   przed   niechcianymi   zalotami 

innych  chłopców, sama świetnie trafiam butem w okolice jąder. Lars mnie tego nauczył, 

kiedy ćwiczyliśmy kravmage - izraelską sztukę walki - żebym umiała się bronić, na wypadek, 

gdyby ktoś chciał mnie porwać. W każdym razie nagle zapomniałam, że wstydzę się dać mu 

walentynkę,   którą   dla   niego   zrobiłam,   i   że   się   obawiam,   iż   wyjdę   na   idiotkę   w   oczach 

Michaela   i   wszystkich   innych   przy   moim   stoliku.   Zamiast   tego   po   prostu   wyjęłam   ją   z 

plecaka i mu wręczyłam.

Mama miała rację! MICHAEL BYŁ ZACHWYCONY!!!! TOTALNIE!!!!!

Oczywiście   to   nie   była   taka   ZWYCZAJNA   walentynka,   lecz   malutka   książeczka, 

którą sama zrobiłam, z kuponami do wyrywania, na których jest napisane, co mogę zrobić dla 

Michaela, na przykład zabrać Pawłowa na spacer, pomasować mu plecy (Michaelowi, nie 

Pawłowowi)   czy   go   pocałować   (takich   kuponów   jest   ze   cztery!!!)   Michael   musi   tylko 

odpowiedni wyrwać i mi wręczyć. I oczywiście od razu to zrobił (kupon na pocałunek).

Więc właściwie całowaliśmy się przy stoliku, aż Lars i Wahim, ochroniarze Tiny, 

zaczęli chrząkać, a Lilly burknęła:

- O BOŻE! IDŹCIE DO HOTELU!

Mama miała rację: w walentynki najważniejsze jest nie to, co dostajesz, ale co dajesz. 

TOTALNIE.

O Boże, było tak cudownie.

Przynajmniej   dopóki   Boris   -   zainspirowany   chyba   reakcją   Michaela   na   moją 

walentynkę - nie wyjął nagle skrzypców z futerału i nie zaczął grać, PRZY WSZYSTKICH, 

Magic of the Night  z  Upiora w operze.  Pochylał się przy tym coraz bardziej do Lilly, aż 

muszką niemal dotykał jej twarzy. Wszyscy spojrzeliśmy na tę jego muchę, a tam dyndał 

wisiorek w kształcie serduszka wysadzanego autentycznymi sztucznymi rubinami firmy Kay 

background image

Rewelers.

A Lilly, zamiast:

- Boris, dzięki, jakie to słodkie! 

Powiedziała:

- Co TO jest? I jakim cudem trafiło na twoją muchę? 

Więc Boris musiał przestać grać i powiedzieć:

- Wszystkiego najlepszego w walentynki, Lilly. To dla ciebie. Mam nadzieję, że ci się 

spodoba.

A Lilly na to:

-   O   Boże,   kupiłeś   mi   ten   beznadziejny   wisiorek   firmy   Kay?   -I   uśmiechnęła   się 

ironicznie.

Nie wierzyłam własnym uszom. Nawet teraz serce mi się ściska na myśl, że moja 

najlepsza przyjaciółka powiedziała coś tak okrutnego. Tina pobladła nagle, Michael był zły, a 

biedny Boris wyglądał, jakby dostał w twarz!

Więc się włączyłam:

- O Boże, Boris, jaki śliczny! - I jeszcze: - Jakie to miłe z jego strony, prawda, Lilly? - 

I bez przerwy Z CAŁEJ SIŁY kopałam ją pod stołem.

Lilly łypała na mnie groźnie i pytała, o co chodzi, ale w końcu bąknęła:

- Och. Tak. Dzięki, Boris. To miłe. Ale wiesz, że nie popieram noszenia kamieni 

szlachetnych ze względu na warunki, w jakich mieszkają w Afryce pracownicy kopalń, gdzie 

się je wydobywa.

- Przecież te są sztuczne - wyjaśniała Tina zduszonym głosem.

A Lilly tylko powiedziała:

- Och!

Ale do tego czasu Boris zdążył schować skrzypce i odejść.

- Świetna robota - mruknął Michael złośliwie. 

Ale Lilly się oburzyła.

- Jasne! A ty co dałeś swojej dziewczynie? 

Ale Michael się jej odgryzł:

- Codziennie jej mówię, że ją kocham. Żadna firma papiernicza nie musi mi o tym 

przypominać raz do roku. A jak często ty mówisz Borisowi, że ci na nim zależy?

A Lilly poczerwieniała i odeszła.

Chyba go przeprosiła i już się pogodzili, bo weszła do schowka, gdzie ćwiczył, i już 

od jakiegoś czasu tam siedzi, a Boris nie gra.

background image

Mimo wszystko trudno mi było spojrzeć Tinie w oczy, bo wiem, jak bardzo pragnie 

dostać takie serduszko. I to do dawna.

Więc żeby poprawić jej humor, powiedziałam, kiedy szłyśmy na lekcję:

- Tina, jeśli zaproszenie nadal jest aktualne, chętnie wpadnę na twój maraton filmów z 

Audrey Hepburn.

Tina zaraz się rozpromieniła. Zwłaszcza kiedy podarowałam jej moje czekoladki od 

Whitmana. Bo Lilly miała rację - naprawdę nie lubię tych z kremowym nadzieniem.

background image

Piątek, 14 lutego,

francuski

Michael przed chwilą dogonił mnie na korytarzu i usiłował mi wcisnąć w rękę jeden z 

kuponów na Kolację z Mią.

- Spotkajmy się dzisiaj - poprosił. - Chodźmy na romantyczną walentynkową kolację. 

Pewnie w to nie uwierzysz, ale udało mi się zdobyć rezerwację w One If By Land, Two If By 

Sea. Chyba ktoś odwołał rezerwację.

Miał rację. Nie mogłam w to uwierzyć.

A najgorsze, że był taki słodki, taki przystojny i pełen nadziei, gdy stał tam z moim 

kuponem w ręku, a na jego szyi pojawiał się cień zarostu.

Ale musiałam mu odmówić.

- Przykro mi, Michael, ale umówiłam się z Tiną. Urządza walentynkowy maraton 

filmowy, a nic nie mówiłeś, że mamy się spotkać, więc obiecałam, że przyjdę.

Bo nie zrobię Tinie tego, co Lana Trish. Nie chcę, by los się na mnie zemścił!

Mina mu zrzedła.

- Chyba żartujesz.

-   Przecież   w   kółko   powtarzałeś,   że   nie   uznajesz   Dnia   Świętego   Walentego,   więc 

myślałam...

- Już wiem! - Roześmiał się. - Wiem, wiem! Ależ ze mnie idiota, co? Tylko że... nie 

przyzwyczaiłem się do tego, że mam dziewczynę.

WIĘC   TINA   MIAŁA   RACJĘ!!!!   Nie  chodzi   o  to,  że  Michael   ma  coś  przeciwko 

walentynkom. Po prostu wcześniej nie miał powodu, by je obchodzić!

- Posłuchaj, a jutro się spotkamy? - zapytał.

- Bardzo chętnie - odparłam.

- Świetnie. - Uroczyście wcisnął mi kupon w dłoń. - To będzie wyjątkowa kolacja z 

okazji luperkaliów. Nigdy jej nie zapomnisz!

background image

Przypomniało mi się, co opowiadał o rzymskim święcie piętnastego lutego.

-   Może   od   dzisiaj   luperkalia   będą   naszymi   prywatnymi   walentynkami   - 

zaproponowałam.

- Umowa stoi!

I   mnie   pocałował.   Tam,   na   korytarzu.   Gdzie   mógłby   nas   zobaczyć   pan   G.   albo 

dyrektor Gupta.

Ale nic mnie to nie obchodziło, bo byłam bardzo szczęśliwa.

Jednak nie skończę z jakimś tam Lwem - czy Kennym!!!!!!!!!!

Ha! I co pan na to, doktorze Steve?

background image

Piątek, 14 lutego,

hotel Plaza

Grandmère wróciła. Wiedziałam, że co dobre, to się szybko kończy.

Kiedy   weszłam   do   apartamentu,   w   pierwszej   chwili   jej   nie   zauważyłam,   choć 

wiedziałam,   że   jest,   bo   wcześniej   dzwoniłam,   żeby   się   upewnić.   Okazało   się,   że   jej   nie 

spostrzegłam, bo leżała na kanapie w beżowym peniuarze, z sidecarem i popielniczką pod 

ręką i nogą w gipsie.

- O Boże, Grandmère! - krzyknęłam. - Co ci się stało? Też naciągnęłaś sobie udo?

- Rany boskie, Amelio, nie wrzeszcz! - Spojrzała na mnie z irytacją. - Co ty pleciesz, 

jakie udo? Nie mówiłam ci, że księżniczki nigdy nie rozprawiają o udach?

- Och, przepraszam. - Rozejrzałam się dokoła, ale nigdzie nie było widać doktora 

Steve'a. Czy to możliwe? Czyżbym była sama z Grandmère? To znaczy oczywiście, nie licząc 

Rommla, który skulił się przy jej zdrowej nodze. -Ale co się stało?

- Nie chcę o tym rozmawiać - ucięła Grandmère. - Przysuń sobie krzesło i siadaj. 

Dzisiaj omówimy, co robić, gdy łowca autografów usiłuje wciągnąć cię w rozmowę. Z jednej 

strony, nie chcesz go urazić, bo koronowane głowy nie powinny mieć wrogów, nawet jeśli to 

tylko   ludzie,   którzy   sprzedają   twój   autograf   na   e-Bay.   Z   drugiej   strony,   niektórzy   fani, 

zafascynowani   twoją   pozycją,   bywają   męczący.   Przekonałam   się,   że   najlepiej   działa 

następująca wymówka: Bardzo przepraszam, ale wydaje mi się, że dostrzegłam hrabiego de 

Rosti. Muszę się z nim przywitać, nie widzieliśmy się od ostatniego sezonu w Biarritz...

- Grandmère - przerwałam jej. Chociaż księżniczki nie przerywają. - Powiesz mi w 

końcu, co ci się stało w nogę czy nie? - I wtedy nagle sobie coś przypomniałam. I krew 

zastygła   mi   w   żyłach.   -   O   Boże,   Grandmère!   Doktor   Steve   miał   rację!   Przewidział,   że 

odniesiesz poważne obrażenia fizyczne!

Co oznacza, że może nie mylił się także w innych swoich przepowiedniach - może 

jednak skończę z LWEM!!! O nie!

background image

Ale Grandmère rzuciła pogardliwie:

- Doktor Steve! Nigdy więcej nie wymawiaj przy mnie tego imienia!

-   Grandmère!   -   Zrobiło   mi   się   słabo.   Bo   przecież   Grandmère   NAPRAWDĘ   była 

ranna,   więc   szanse,   że   jego   przepowiednia   co   do   mnie   się   sprawdzi,   rosną,   prawda?   - 

Powiedział...

-   Zraniłam   się   w   nogę,   uciekając   przed   jego   żałosnymi   zalotami!   -   krzyknęła 

Grandmère.   -  Wyobraź   sobie   moje   przerażenie,   kiedy,  po  programie  tego   uroczego  pana 

Lettermana, ten rzekomy doktor zaprosił mnie do siebie na herbatę i zaczął się zaklinać, 

jakoby żywił do mnie płomienne uczucie! Romantyczne! Tłumaczyłam mu, że się myli, że 

błędnie   bierze   wdzięczność   za   wszystko,   co   dla   niego   zrobiłam,   za   miłość.   Ale   mi   nie 

uwierzył! Co chwila łapał mnie za rękę i plótł bzdury, jacy to będziemy szczęśliwi, gdy się 

pobierzemy i zamieszkamy w Genowii!

Z trudem zachowałam powagę.

- Grandmère - stwierdziłam - w tym  tygodniu spędzaliście razem mnóstwo czasu. 

Chyba rozumiesz, że mógł to uznać za coś więcej niż przyjaźń...

- Amelio! - Grandmère była przerażona. - Żartujesz? Ja jestem księżną, a on... on... 

nikim! Co za impertynencja! Oczywiście powiedziałam mu to od razu, ale ten bezczelny 

prostak myślał, że tylko udaję niedostępną! Usiłował mnie pocałować, Amelio! - Grandmère 

musiała łyknąć sidecara, zanim mogła mówić dalej.

Ja tymczasem robiłam,  co mogłam,  żeby się nie roześmiać,  aż łzy płynęły  mi po 

twarzy.

- Oczywiście spoliczkowałam go za bezczelność - ciągnęła Grandmère. - I jak myślisz, 

co   on   na   to?   Złapał   mnie   za   ramiona   i   powiedział,   że   jeszcze   nigdy   żadna   kobieta   nie 

wznieciła   w   nim   takiego   ognia.   Jakbym   tego   wcześniej   nie   słyszała!   Tego   okropnego 

człowieka nie było stać na oryginalny tekst, choćby nie wiem co! Oczywiście zawołałam 

Raoula - to ochroniarz Grandmère - i zaraz przybiegł, ale tymczasem zdążyłam sama się 

uwolnić. Niestety, niechcący potknęłam się o biednego Rommla, który bohatersko spieszył mi 

na   ratunek.   I   złamałam   sobie   palec   u   nogi.   Muszę   porozmawiać   z   Guccim   o   obcasach 

pantofelków na ten sezon; są zdecydowanie za wysokie...

- Mimo wszystko - za wszelką cenę starałam się nie roześmiać - miał rację w co 

najmniej dwóch sprawach: naprawdę zostałaś ranna i ktoś ci się oświadczył...

Grandmère łypnęła na mnie groźnie.

- Według ciebie to pewnie zabawne? Podaj mi tylenol, niech chociaż mam z ciebie 

jakiś pożytek. I zrób sidecara, ten już jest za ciepły...

background image

Wstałam, żeby spełnić jej żądania. Uznałam, że chociaż tyle mogę dla niej zrobić po 

tym wszystkim, co przeszła. Co prawda sama się w to wpakowała, ale jest wiele różnych 

rodzajów walentynek, a mój walentynkowy prezent dla Grandmère to obietnica, że już nigdy 

nie wymienię przy niej - ani przy kimkolwiek innym - imienia doktora Steve'a.

I szczerze mówiąc, uważam, że taki prezent bardziej do niej pasuje niż serduszko 

wysadzane sztucznymi rubinami czy bombonierka w kształcie serca.

background image

Piątek, 14 lutego, 20.00,

limuzyna w drodze do Tiny

!!!!!!!!!!!

Dzisiaj, kiedy wybierałam się do Tiny, usłyszałam coś dziwnego, jakby pukanie. W 

MOJE OKNO.

Początkowo   myślałam,   że   to   gołąb,   ale   potem   spojrzałam   i   zobaczyłam... 

najcudowniejszy widok w życiu.

MICHAEL STAŁ NA MOICH SCHODACH PRZECIWPOŻAROWYCH!

Nie wierzyłam własnym oczom! Podbiegam do okna, otworzyłam je i zawołałam:

-   CO   TY   TU   ROBISZ?   DLACZEGO   JESTEŚ   NA   SCHODACH 

PRZECIWPOŻAROWYCH????   DLACZEGO   NIE   ZADZWONIŁEŚ   DO   DRZWI   JAK 

NORMALNY CZŁOWIEK?

A on się uśmiechnął i powiedział:

- Bo tak jest bardziej romantycznie.

- Ale jak się tu w ogóle dostałeś? - zdziwiłam się. Bo Lars bardzo się starał, żeby 

zabezpieczyć wejście na nasze podwórko, na które wychodzi mój pokój. Chodziło o to, żeby 

nikt nie mógł zrobić tego, co Michael, czyli zakraść się po schodach przeciwpożarowych pod 

moje okno.

Michael uśmiechnął się jeszcze szerzej i odparł:

- Wpuścił mnie twój sąsiad, Ronnie. A teraz bądź już cicho. Wiem, że zaraz idziesz do 

Tiny, ale najpierw chciałem ci dać prezent z okazji luperkaliów, choć to o dzień za wcześnie. 

Nie mogłem się doczekać.

Sięgnął  po gitarę i  tam,  w świetle  latarni,  zaśpiewał  dla mnie  serenadę  - „naszą” 

piosenkę, tę, którą napisał o mnie - Wysoka szklanka wody.

Brzmi mniej więcej tak:

background image

Wysoka szklanka wody 

Pragniesz jej dla ochłody 

Starasz się zachować spokój 

Lecz ciągle masz ją na oku

Gdy czekasz na nią od rana 

Z wrażenia drżą ci kolana 

Przychodzi w sukience różowej 

Przerasta wszystkich o głowę 

Pocą ci się już dłonie 

Bo zaraz podejdziesz do niej 

I liczysz, że ci uwierzy 

Jak bardzo ci na niej zależy

I co powiesz teraz 

Czy uwierzy ci teraz 

Patrzy na ciebie teraz 

Już nie zwlekaj, idź zaraz

Już jesteś przygotowany 

Lecz to nie lalka z porcelany 

To sprawa niewątpliwa 

Ona jest bardzo prawdziwa

Chyba się nie odważysz 

Zepsujesz to, o czym marzysz 

Chcesz śpiewać tylko dla niej 

Nieważne, co się stanie

Wysoka szklanka wody 

Pragniesz jej dla ochłody 

Starasz się zachować spokój

 Lecz ciągle masz ją na oku

background image

W życiu nie dostałam wspanialszego prezentu na walentynki.

background image

5 czerwca, 21.00, 

prywatny samolot w drodze do Genowii

JA KSIĘŻNICZKĄ? JASNE!

Sztuka

Mii Thermopolis

S

CENA

 45

NOC. Dziewczyna u progu kobiecości (szesnastoletnia MIA THERMOPOLIS) siedzi 

w   wygodnym   skórzanym   fotelu   na   pokładzie   luksusowego   prywatnego   samolotu.   Przed 

chwilą skończyła czytać czarno-biały pamiętnik. Zamyka go, podnosi wzrok i wzdycha.

MIA

Od tego czasu obchodzimy z Michaelem cudowne walentynki...

E tam, to nieprawda. Michael NADAL bojkotuje walentynki, upiera się, że to spisek 

firmy Hallmark, kwiaciarzy i producentów czekoladek.

Ale nie ma nic przeciwko luperkaliom piętnastego lutego.

Tylko że nie ma kart z napisem: „Wszystkiego najlepszego z okazji luperkaliów”. I 

pewnie dlatego je lubi.

I, szczerze mówiąc, ja też!

background image

PODZIĘKOWANIA

Serdeczne podziękowania dla Beth Ader, Jennifer Brown, Barbary Cabot, Michele  

Jąffe, Laury Langlie, Abigail McAden i mojej Walentynki, Benjamina Egnatza.