background image

Sheri WhiteFeather 

 

Przybysz zniką

Gorący Romans Duo 703 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

 

Nieznajomy męŜczyzna słuchał w skupieniu muzyki, pochylony nad szafą grającą.  

Emily  Chapman  przesunęła  się  na  sam  skraj  ławki.  W  tym  nieznajomym  wszystko  ją 

fascynowało, nawet to, jaką muzykę lubił. Wybierał piosenki o miłości, chwytające za serce 

ballady i tak nie pasujące do jego postaci liryczne kawałki.  

Odwrócił się od szafy grającej, a ona spojrzała na niego, nie tając ciekawości.  

Czy  to  był  chłopak  ze  wsi,  czy  teŜ  szlifujący  miejski  bruk  podrywacz?  Trudno 

powiedzieć. Tak czy owak sprawiał wraŜenie nietypowego faceta.  

Miał  na  sobie  spodnie  dŜinsowe,  podkoszulek  i  bluzę.  Ciemne  włosy  średniej  długości 

opadały mu na czoło, zakrywając nieomal oczy.  

W mroku, jaki tu panował, dostrzegła jego twarz o wyrazistych, nieco kanciastych rysach, 

ś

wiadczących niechybnie o sile charakteru.  

Po  chwili  podszedł  do  swego  stolika,  na  którym  stała  butelka  piwa.  Usiadł  na  krześle  i 

łyknął potęŜny haust trunku.  

– JuŜ idę – powiedziała kelnerka, przynosząc wino Emily i zasłaniając nieznajomego.  

Emily spojrzała na kelnerkę, rudą kobietę w średnim wieku.  

– Dzięki.  

– Ale twoja przekąska,  dziewczyno – mówiła kelnerka – będzie gotowa  dopiero za parę 

minut.  

– W porządku.  

Nie  była  specjalnie  głodna,  ale  Ŝeby  czymś  się  zająć,  zamówiła  faszerowane  pieczarki. 

Nie  zwykła  chodzić  sama  do  baru,  lecz  to  juŜ  było  lepsze  niŜ  tkwienie  w  ponurym  pokoju 

motelowym.  

Emily  znów  spojrzała  na  nieznajomego,  a  gdy  ten  obrócił  wzrok  w  jej  kierunku,  świat 

zawirował  jej  przed  oczyma  Ich  spojrzenia  się  spotkały,  zwarły  ze  sobą  niczym  dwie. 

namagnesowane płytki metalu.  

Oczarowanie.  śadne  z  nich  nie  mrugnęło  nawet  powieką,  nie  przerwało  tej  łączącej  ich 

smugi. Wpatrywali się w siebie jak urzeczeni.  

Emily  zaschło  w  ustach.  Ten  męŜczyzna  był  przyczyną,  Ŝe  w  ułamku  sekundy  zabrakło 

jej tchu w piersi.  

To  nie  Ŝadne  podrywanie,  myślała.  Coś  znacznie,  znacznie  więcej.  Mierzył  ją 

ś

widrującym spojrzeniem, jak gdyby tym spojrzeniem pieścił kaŜdy skrawek jej ciała.  

Wielki BoŜe! 

Z mocnym postanowieniem zapanowania nad sobą, przecięcia tej szarpiącej nerwy więzi, 

sięgnęła po kieliszek i wypiła trochę wina, lecz nie mogła powstrzymać drŜenia obejmujących 

kieliszek palców.  

Co  on  by  sobie  pomyślał,  gdyby  dowiedział  się,  Ŝe  ona  ma  raka?  Czy  patrzyłby  na  nią 

takim wiele mówiącym wzrokiem? 

Nie  zawracaj  sobie  tym  głowy,  ostrzegła  się  w  myślach.  śadnego  rozczulania  się  nad 

background image

sobą. Ani lęku. Nie umiera przecieŜ. Prędzej czy później pokona tego raka.  

Skończyła  się  jedna  piosenka,  zaczęła  druga.  Wczesny  Elvis  wyparł  jej  z  głowy  złe 

skojarzenia. Kolejna ulubiona piosenka. I znowu myśli o tajemniczym nieznajomym.  

Ciekawe,  czy  on  mieszka  w  tej  okolicy.  A  moŜe  przyjechał  do  Lewiston  odwiedzić 

rodzinę? Spotkać się ze starym przyjacielem? 

Emily  miała  wyznaczoną  wizytę  w  centrum  medycznym,  oddalonym  od  jej  domu  o 

półtorej godziny jazdy. Mogłaby obrócić w ciągu dnia, postanowiła jednak przenocować tu i 

pobyć parę godzin w samotności.  

Za  dwa  tygodnie  mają  wyciąć  jej  tego  raka.  Te  dwa  tygodnie  będą  jej  się  ciągnęły  w 

nieskończoność, ale specjaliści orzekli, Ŝe ten termin jest najbardziej odpowiedni.  

Westchnęła. Obiecała sobie, Ŝe nie wpadnie w panikę, Ŝe nie zlęknie się noŜa i nie będzie 

się martwić ewentualnymi przerzutami.  

Meg przyniosła niebawem danie, a gdy skłoniła głowę, jej bujna fryzura zachybotała nad 

talerzem.  

– Przystojniak, prawda? – zapytała.  

– Prawda.  

– Niech mu pani postawi drinka.  

– Słucham? – zapytała Emily spoglądając ze zdziwieniem na tę bezczelną rudą kelnerkę.  

– Jedno piwo, skarbie. On marzy o tym.  

–  Ja  raczej  nie...  –  Emily  urwała,  nie  wiedząc,  co  powiedzieć.  Czuła  się  głupio, 

niezręcznie.  

– W porządku. Tak sobie tylko pomyślałam...  

Odeszła, obdarzając Emily miłym uśmiechem.  

Ma  mu  stawiać  drinka?  Ona,  Emily?  Dziewczyna  z  małego  miasteczka,  u  której 

stwierdzono czerniaka? 

Kończył  pić  to  swoje  piwo,  podczas  gdy  Emily  przeŜuwała  faszerowaną  pieczarkę. 

Odgarnął włosy z czoła, ukazując dwie linie gęstych czarnych brwi.  

Emily  poczuła  przyjemne  ciepło  w  całym  ciele.  Do  diabła  z  rakiem.  Postanowiła 

zagadnąć tego faceta.  

Zebrała  się  na  odwagę  i  wstała,  zamierzając  podejść  do  jego  stolika.  Idąc  przez  salę, 

rzuciła okiem na stojącą przy barze Meg. Jak gdyby szukając zachęty w jej oczach.  

Kelnerka skinęła głową.  

Serce Emily waliło, gdy stanęła obok stolika tego męŜczyzny. On uniósł się z miejsca w 

jednej chwili – był wysoki, znacznie od niej wyŜszy.  

Wyciągnęła ku niemu wilgotną z emocji dłoń.  

– Mam na imię Emily.  

– Ja jestem James – odrzekł, trochę za szybko chwytając jej rękę.  

Zmierzył ją spojrzeniem od stóp do głów, poczynając od jedwabnej bluzki, jaką zamówiła 

z katalogu, po spodnie dŜinsowe z przeceny.  

– Dalton – dodał z jakimś dziwnym akcentem. – James Dalton.  

Starając  się  za  wszelką  cenę  spokojnie,  miarowo  oddychać,  wskazała  gestem  dłoni  na 

background image

swój stolik.  

– Miałby pan ochotę przysiąść się do mnie? – zapytała. Milczał.  Zamiast odpowiedzieć, 

sięgnął za jej plecy i pociągnął złotą tasiemkę, którą związała koński ogon.  

Zatkało  ją  z  wraŜenia.  Długie,  gęste  włosy  opadły  jej  na  ramiona.  Czuła,  Ŝe  Meg 

obserwuje śmiałe poczynania Jamesa.  

Złotą  tasiemkę  wetknął  do  kieszeni,  nie  zamierzając  najwyraźniej  zwrócić  jej  owej 

ozdoby.  

– Podoba mi się kolor twoich włosów – powiedział. – Przypominają mi...  

– Co? – zapytała ze ściśniętym gardłem.  

–  Nie  co,  tylko  kogoś.  Kogoś,  kogo  znałem.  Spochmurniał,  uśmiech  znikł  z  jego  ust,  w 

oczach  pojawił  się  smutek;  jego  złotobrązowa  twarz  nosiła  na  brodzie  ślady  zarostu.  Przy 

bliŜszym  kontakcie  wydał  się  Emily  jeszcze  przystojniejszy.  Jego  prawą  brew  przecinała 

szrama,  a  brodę  znaczył  dołek.  Wystające  kości  policzkowe  świadczyły  o  indiańskim 

pochodzeniu. Czy mieszkał w rezerwacie Nez Perce? Czy to był właśnie powód jego wizyty 

w Lewiston? 

Warto by go uwiecznić, pomyślała. Przenieść na płótno jego wizerunek.  

Emily  pracowała  w  restauracji,  podawała  do  stołu,  dolewała  kawy  gościom,  którzy 

zresztą znali ją od małego, ale równieŜ parała się sztuką, malowała obrazy, sprzedawała je w 

czasie  weekendów  na  stoisku  z  rękodziełem.  Szczególnie  lubiła  malować  twarze,  które  ją 

czymś zafascynowały.  

– Zatańczmy – powiedział, dotykając dłonią jej włosów.  

– PrzecieŜ tu nie ma parkietu – rzekła zdziwiona jego propozycją.  

– Ale jest muzyka.  

Fakt, pomyślała. I to akurat do niego pasująca.  

–  Meg  twierdzi,  Ŝe  powinnam  postawić  ci  drinka.  Przeczesał  dłonią  tę  swoją  gęstą 

czuprynę.  

– Meg? – zapytał.  

– Kelnerka – wyjaśniła Emily.  

Najbezczelniej w świecie mnie uwodzi, myślała. Ten cholerny czarownik.  

– Zatańczmy – powtórzył.  

Powinna mu odmówić. Powinna stąd wyjść. Bo czuła w głębi duszy, jakie mogą być tego 

skutki.  Po  tańcu  James  Dalton  poprosi  o  coś  więcej.  Nie  ulega  kwestii,  Ŝe  chciałby  mieć  w 

łóŜku taką jak ona blondynkę. Przygoda na jedną noc, zaspokojenie podstawowych potrzeb.  

Mimo to pozwoliła mu, by wziął ją za rękę i zaprowadził w pobliŜe szafy grającej.  

Ona,  Emily,  teŜ  miała  swoje  potrzeby.  Drzemiące  w  niej  od  tak  dawna.  Zasługiwała  na 

miłość, na pełny poŜądania męski wzrok, pragnęła czuć, Ŝe ktoś o niej marzy.  

Szczególnie teraz.  

Nie  chciała  myśleć,  Ŝe  zostawiła  pod  opieką  obcej  dziewczyny  swego  sześcioletniego 

brata Coreya.  

Zadzwoniła do niego i gawędzili chwilkę przez telefon. Tylko Ŝe on nie wiedział, Ŝe jego 

siostra...  

background image

– Emily – powiedział James.  

Uniosła  wzrok  i  spojrzała  na  niego,  odrzucając  wszystkie  złe  myśli  i  całą  swą  uwagę 

skupiając na nim.  

Objął  ją  w  tańcu,  a  ona  przywarła  do  niego.  Me  silne  ramiona,  pomyślała.  Dające 

poczucie bezpieczeństwa.  

Tańczyli w rytm powolnej, sentymentalnej melodii. Czuła bicie jego serca, będące jakby 

częścią tegoŜ rytmu.  

– Patrzą na nas – powiedziała. – Meg, barman i kelnerzy. James pochylił głowę, dotknął 

policzkiem jej policzka.  

Ukłuła ją szczecina jego zarostu.  

– Masz im to za złe? – zapytał.  

– Nie.  

Ani im nie miała tego za złe, ani sobie. BoŜe, ratuj, myślała, ale temu facetowi nie sposób 

się oprzeć.  

Obiema dłońmi ujął jej twarz i musnął ustami jej wargi. Wtuliła się w niego. Pocałunek 

ten zapowiadał dopiero to, co się niechybnie stanie.  

Owionęło ją ciepło, zapach piwa, zapach nocy, której pewno nigdy nie zapomni.  

Cofnęli się o krok jedno od drugiego, by móc na siebie spojrzeć. James wciąŜ oczy miał 

jakieś dziwne, jakby nawiedzone, i Emily pomyślała, jak to moŜliwe, by męŜczyzna był taki 

piękny.  

Dotknął jej włosów władczym gestem i ten właśnie gest wprawił ją w zakłopotanie.  

Zaliczała siebie z dumą do tak zwanych porządnych dziewczyn. OdróŜniała dobro od zła, 

ale oto znalazła się tutaj, gotowa przespać się z tym obcym męŜczyzną.  Mało tego, marzyła 

wręcz o tym, by ją uwiódł.  

O ile ona przypominała mu kogoś z dawnych lat, o tyle on z nikim jej się nie kojarzył.  

Był kimś zupełnie obcym.  

 

Przesunął  kciukiem  po  policzku  Emily.  Jest  taka  ładna,  pomyślał.  Krucha.  Delikatna. 

Niebezpieczna.  

ZwilŜyła usta, a on znowu ją pocałował, ale tym razem był to prawdziwy pocałunek.  

PoŜądał  jej  coraz  bardziej,  pragnął  coraz  więcej.  Przytulił  ją  mocno  do  siebie.  Ich 

oddechy się splątały, jakby splątał je letni, ciepły wiatr. James zamknął oczy, upajając się jej 

zapachem, ciałem, miękkością włosów.  

A obiecał sobie, poprzysiągł...  

ś

e nie będzie włóczył się po barach w poszukiwaniu seksu.  

I nie dotrzymał słowa.  

JuŜ  pierwszego  wieczoru  w  Idaho  spotkał  uroczą,  słodką  blondynkę.  Pierwszego 

wieczoru  na  wolności.  Po  opuszczeniu  więzienia.  Uświadomił  sobie,  Ŝe  nie  zna  nawet  jej 

nazwiska. NiewaŜne, stwierdził w duchu. MoŜe nazywać się na przykład Beverly.  

Jak jego kochanka. Przyjaciółka. śona.  

Odchylił głowę, spojrzał na Emily. Wyczytał z jej twarzy olśnienie. Chciała więcej.  

background image

– Nie uwodzę cię – rzekł. Przygładziła dłonią rozwichrzone włosy.  

– CzyŜby? – zapytała.  

– To ty mnie uwodzisz. I jesteś w tym dobra. Cholernie dobra, myślał. Gotów by się z nią 

kochać teraz, tu, w jakimś kącie tego baru.  

– Kpisz sobie ze mnie – oświadczyła Emily.  

Nie,  nie  kpił  sobie,  w  Ŝadnym  razie.  Od  samego  początku,  gdy  tylko  na  nią  spojrzał, 

pomyślał o swojej Ŝonie. Jak bardzo ją kochał i jak bardzo tęskni.  

– WciąŜ chcesz mi postawić drinka? – zapytał, dając jej jak gdyby moŜność wycofania się 

z tej gry.  

Ani  ona  nie  jest  Beverly,  ani  on  nie  jest  Jamesem  Daltonem,  nawet  jeśli  nadano  mu 

urzędowo  takie  personalia.  Naprawdę  nazywa  się  Reed  Blackwood  i  odsiedział  właśnie 

wyrok za członkostwo w mafii oraz współudział w morderstwie.  

Ale to były jego tajemnice. CięŜar grzechów.  

– Tak – odparła.  

– Tak? – powtórzył jak echo.  

– WciąŜ chcę ci postawić drinka – odpowiedziała całym zdaniem.  

Usiedli  przy  jej  stoliku.  Emily  zamówiła  piwo.  Kelnerka  obrzuciła  ją  pełnym  oburzenia 

spojrzeniem.  Co  jej  odbiło?  pomyślała  Emily.  Przed  paroma  minutami  sama  ją  do  tego 

namawiała.  

– Gniewa się na ciebie – powiedział James.  

– Kto? 

– Kelnerka.  

Emily podniosła kieliszek i upiła trochę wina.  

– Głupia baba. PrzecieŜ zachęcała mnie, Ŝebym podeszła do ciebie.  

– Wiem. Widocznie zmieniła zdanie – rzekł. – Nie przypuszczała chyba, Ŝe będę cię tak 

mocno przytulał.  

Emily  spojrzała  na  niego  tymi  swoimi  szmaragdowymi  oczami.  Beverly  miała  oczy 

zielone. Lśniły jak klejnoty, które zdarzało mu się kraść.  

James  poruszył  się  niespokojnie  na  krześle.  Czy  ta  dziewczyna  wie,  jak  bardzo  jest 

atrakcyjna? 

Przygryzła wargi, zmazując tym samym róŜową szminkę. Twarz miała w kształcie serca, 

piękną cerę, a długie rzęsy sprawiały, Ŝe wyglądała jak subtelne dziewczę, które z kimś takim 

jak on nie powinno się zadawać.  

– Nie chciałbym cię skrzywdzić – powiedział.  

– Ja teŜ nie – odparła.  

– Naprawdę? – rzekł wzruszony jej słowami i prawie Ŝe się uśmiechnął. – Nie jesteś więc 

stuknięta?  –  zapytał,  Ŝartem  pokonując  owo  wzruszenie.  –  Nie  jesteś  seryjną  morderczynią, 

która czyha w barze na takich jak ja naiwniaków? 

Roześmiała  się  i  brzmienie  tego  śmiechu  znów  wyzwoliło  w  nim  tęsknotę  do  Ŝony.  Nie 

mógł się powstrzymać i dotknął ustami jej policzka, marząc o prawdziwym pocałunku.  

Ruda, tym razem z uśmiechem, przyniosła piwo, a on pozwolił Emily za nie zapłacić.  

background image

– Następną kolejkę stawiam ja – rzekł.  

Ta  następna  przypadła  godzinę  później,  kiedy  juŜ  w  barze  nie  było  Ŝywej  duszy.  Tylko 

oni.  

Rozmowa  o  muzyce  czy  filmach  nie  kleiła  się.  James  miał  ochotę  znów  zatańczyć  z 

Emily,  doszedł  jednak  do  wniosku,  Ŝe  pozostanie  przy  stoliku  będzie  bardziej  właściwe  i 

ułatwi mu nawiązanie bliŜszego z nią kontaktu.  

– Zatrzymałeś się w tym motelu? – zapytała Emily.  

– Tak. A ty? Skinęła głową.  

– TeŜ. Mam pokój na górze.  

Ciekawe,  w  czyim  łóŜku  będą  się  kochać,  zastanawiał  się.  Miał  nadzieję,  Ŝe  w  jej. 

Wolałby,  aby  facet  z  pokoju  obok  nie  dowiedział  się,  Ŝe  on  poderwał  w  barze  dziewczynę. 

Inspektor  z  Biura  Ochrony  Świadków  Koronnych  ostrzegł  go,  niby  to  Ŝartem,  Ŝeby  choć 

pierwszej nocy nie narozrabiał.  

Z  drugiej  jednak  strony  nie  miałoby  to  przecieŜ  nic  wspólnego  z  łamaniem  prawa.  W 

klauzuli nie było mowy o zakazie uprawiania seksu.  

James, pijąc piwo, myślał o Emily – czy pójdzie z nim do łóŜka.  

Oczywiście, Ŝe pójdzie. Nie jest pewnie tak niewinna, na jaką wyglądała.  

– Kiedy wyjeŜdŜasz? – zapytała go. Postawił butelkę na stole.  

– Jutro.  

– Ja teŜ.  

Wypiła do dna drugi kieliszek wina.  

– Do domu? 

Usiłował  zachować  pogodny  wyraz  twarzy.  Dom?  Od  wieków  nie  miał  domu.  Półtora 

roku  spędził  na  ucieczce,  następny  rok  w  więzieniu  federalnym,  gdzie  poddawano  go 

specjalnej musztrze, ćwiczono do walki z bandytami. Stamtąd wysłano go na dwa tygodnie do 

Ośrodka  Asymilacji,  tam  nadano  mu  nowe  personalia,  a  na  miejsce  stałego  pobytu 

wyznaczono stan Idaho.  

– Nie odpowiedziałeś mi, na pytanie – naciskała Emily.  

– Jakie? Aha. Tak, do domu.  

Jechał tam, gdzie nigdy jeszcze nie był.  

– Ja teŜ.  

Nie zapytał jej, gdzie mieszka. Nie chciał wiedzieć. Nie lubił zresztą gadać po próŜnicy. 

Tak jak Reed Blackwood. Obaj mieli sporo do ukrycia.  

–  Skąd  jesteś?  –  zapytała,  zanim  zdąŜył  zmienić  temat.  Skłamał.  Podrzucił  jej  legendę, 

jaką stworzono dla niego: 

– Urodziłem się w Oklahomie, ale potem często się przeprowadzałem.  

Chcąc  oderwać  się  od  tego  wątku,  wskazał  na  rudą,  która  kartkowała  bloczek  z 

paragonami, potem na uprzątającego bufet barmana.  

– Wygląda na to – rzekł – Ŝe zaraz zamkną interes. I na nas chyba pora.  

Zostawił napiwek i oboje skierowali się ku drzwiom. Chciał powiedzieć tej radej, Ŝe nie 

skrzywdzi Emily, Ŝe ta dziewczyna jest dla niego ratunkiem, kimś, kto tej jednej jedynej nocy 

background image

ocali go przed samotnością, ale nie mógł wypowiedzieć tych słów. Spojrzał tylko na kelnerkę 

przez ramię, napotkał jej wzrok i uśmiechnął się.  

Na  dworze  było  zimno,  wiał  przenikliwy  wiatr.  James  otoczył  Emily  ramieniem.  Szli  w 

stronę motelu. Przed wejściem zatrzymali się.  

– No? – zapytał.  

– No? – powtórzyła unosząc na niego wzrok. Pocałował ją w ucho, a tak bardzo pragnął 

przytulić ją do siebie.  

– Zaprosisz mnie? – zapytał.  

Skinęła głową i obróciła się, czekając najwyraźniej na pocałunek.  

James był juŜ gotów. W jednej chwili.  

Emily  z  cichym  westchnieniem  poddała  się  jego  pieszczotom.  Była  jak  spełnienie 

marzeń, jego i jej.  

Cofnął się raptem, rzucił przekleństwo. Nie miał kondomów.  

– Idiota ze mnie – powiedział.  

– Dlaczego? 

–  Nie  mam  prezerwatywy  –  stwierdził  i  juŜ  chciał  ruszyć  do  sklepu  po  drugiej  stronie 

ulicy.  

– Zaczekam na ciebie w moim pokoju – rzekła nieco speszona.  

– Odprowadzę cię.  

Jej pokój mieścił się na samej górze. Oparł ją o drzwi i pocałował, jak gdyby nie mógł się 

z nią rozstać.  

Przeklinał  w  duchu  te  kondomy,  pal  sześć,  myślał,  tym  razem  będzie  seks  bez 

zabezpieczeń.  

Nie, nie wolno! Miał juŜ dziecko, syna, którego  nie mógł utrzymać, na którego nie było 

go stać. Pięknego chłopaka – tęsknił do niego aŜ do bólu. Teraz nie zrobi przecieŜ dziecka tej 

obcej dziewczynie, nie zostawi w jej łonie swego nasienia.  

Odgarnął włosy z jej policzka.  

– Zaraz wrócę – rzekł.  

– Będę czekać – powiedziała z uśmiechem i otworzyła kartą drzwi.  

Patrzył na nią chwilkę, a gdy weszła do środka, ruszył ulicą, myśląc sobie po drodze, Ŝe 

najwyŜszy  czas  zapomnieć  o  Reedzie  Blackwoodzie  i  rozpocząć  Ŝycie  jako  James  Mathew 

Dalton.  

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

 

Emily  czekała w swoim  pokoju, starając się zachować spokój, choć była  w najwyŜszym 

stopniu zdenerwowana, przeraŜona wręcz sytuacją, do jakiej dopuściła.  

Czy powinna mu powiedzieć? 

Ale co? To, Ŝe za dwa tygodnie czeka ją operacja? 

Usiadła  na  brzegu  łóŜka,  splotła  dłonie.  Czerniak  spłoszy  Jamesa,  co  do  tego  nie  miała 

wątpliwości. Czy zdrowy, przystojny Amerykanin, z temperamentem zechce pójść do łóŜka z 

dziewczyną, która mu powie, Ŝe jest chora na raka? Bzdura! 

Na pewno nie zauwaŜy plamki na jej łydce, czegoś w rodzaju pieprzyka. Oczywiście, Ŝe 

nie. Drobne, prawie niewidoczne znamię. śaden problem.  

No  dobrze.  A  co  z  jej  dziewictwem?  Czy  ona  ma  poruszyć  ten  temat?  Czy  ma  się 

przyznać, Ŝe nie miała dotąd męŜczyzny? 

Rozmawiała  z  koleŜankami,  opowiadały  jej,  jak  wygląda  ten  pierwszy  raz.  Chrupały 

chipsy,  popijały  wodę  sodową  i  omawiały  róŜne  pieprzne  szczegóły,  taka  babska  paplanina. 

Na nic jej się to teraz nie przyda.  

Sądziła zawsze, Ŝe ten pierwszy kochanek będzie jej jedynym, Ŝe poślubi go, urodzi mu 

dzieci. Gdy czekała teraz na tego swojego pierwszego, wydało jej się to wszystko idiotyczne.  

Rak  odmienił  jej  stosunek  do  Ŝycia.  Nic  juŜ  nie  da  się  zaplanować,  a  James  Dalton  był 

taki przystojny, pełen seksu – nie potrafi mu się oprzeć.  

Z  mocnym  postanowieniem  rozluźnienia  się  zdjęła  buty,  skarpetki  i  rozejrzała  się  po 

pokoju.  Panował  w  nim  nieskazitelny  ład,  wszystko  było  na  swoim  miejscu,  nie  licząc  jej 

kosmetyczki i niebieskiego podkoszulka leŜącego na walizce.  

Czy James zostanie na noc? Czy będzie brał prysznic w jej łazience? Czy...  

Rozległo  się  pukanie  do  drzwi  i  Emily  zerwała  się  na  równe  nogi.  Stała,  poprawiając 

bluzkę, po czym pospieszyła mu otworzyć.  

James  uśmiechnął  się  i  cała  twarz  mu  pojaśniała,  a  ciemne,  głęboko  osadzone  oczy 

nabrały ciepłego wyrazu.  

– Jestem – powiedział. – Cofnęła się, aby mógł wejść do środka, a serce jej biło niczym 

nastolatce.  

– Kupiłem – rzekł, pokazując małą paczuszkę.  

No tak, pomyślała, zabezpieczenie. Jest człowiekiem odpowiedzialnym i zwykł uprawiać 

bezpieczny  seks.  Był  na  tyle  przezorny,  Ŝe  pomyślał  o  tym  w  odpowiednim  czasie.  Fakt,  Ŝe 

nie miał kondomów przy  sobie, „na wszelki wypadek”, przyjęła z uczuciem ulgi. Nie zwykł 

widocznie podrywać kobiet w barze na jedną noc, stwierdziła w duchu.  

– Nie rozebrałaś się jeszcze? – zapytał z lekkim uśmiechem.  

–  Myślałeś,  Ŝe  zastaniesz  mnie  gołą?  Jej  serce  waliło  jak  szalone.  PołoŜył  kondomy  na 

szafce nocnej.  

– Taką miałem nadzieję.  

– Zdjęłam buty – powiedziała, mając sobie za złe własną naiwność, jak równieŜ to, Ŝe nie 

background image

stać jej było na Ŝadną dowcipną ripostę.  

Popatrzył na jej stopy.  

– Jednak ty jesteś górą – stwierdził.  

Bez chwili namysłu usiadł na łóŜku i zdjął te swoje przechodzone buty i skarpetki, które 

potem do tych butów wsunął.  

– Teraz mamy równy start – oświadczył.  

– A kurtka? – zapytała. Zrzucił ją błyskawicznie.  

–  Czekam  –  powiedział.  Zdenerwowana,  stała  przy  toaletce.  Odgarnął  z  czoła  pukiel 

ciemnych włosów.  

– Teraz twoja kolej, piękna pani.  

Nie przypuszczała, Ŝe od razu będzie ją zachęcał do striptizu. I wcale nie czuła się piękna, 

w  Ŝadnym  razie  nie  przy  tym  jasnym  świetle,  nie  pod  jego  bacznym  spojrzeniem.  Pewno 

uzna, myślała, Ŝe mam za małe piersi. I tłusty brzuch.  

– Twoja – rzekła.  

– Nie oszukuj.  

Podeszła do niego z determinacją; niech to się juŜ stanie, myślała, ale na jej warunkach.  

– Mój pokój, ja tu rządzę – oświadczyła.  

– Zaprosiłaś mnie.  

Ś

ciągnął  przez  głowę  koszulę,  obnaŜając  pierś  oraz  srebrne  kółko  otaczające  jego  lewą 

brodawkę.  

Przyglądała  się  w  zdumieniu  tej  błyszczącej  obrączce,  w  której  tkwił,  jak  zauwaŜyła  po 

chwili, czarny kamień.  

– To sprzed paru lat – powiedział.  

– Sam to przytwierdziłeś do ciała? 

– Ta rzecz ma wymiar duchowy.  

Zdaniem Emily bardziej fizyczny, nawet seksualny, ale przemilczała tę kwestię. Spojrzała 

nań z zaciekawieniem.  

– Chcesz dotknąć? – zapytał.  

Tak, chcę, pomyślała. I dotknęła. Wprost nie do wiary, jaki on jest uroczy. Niebezpieczny 

facet. Nagi od pasa, kuszący ją tym swoim uwodzicielskim uśmiechem.  

Dał jej ręką znak, by zbliŜyła się do niego. Co teŜ uczyniła, a on przewrócił ją na łóŜko i 

zaczął całować, namiętnie, szaleńczo.  

I  nagle  wszędzie  były  jego  ręce,  jakby  miał  ich  mnóstwo.  Chciała  zgasić  lampę,  bo 

poczułaby się pewniej, ale on był zbyt szybki, zbyt spragniony, zbyt silny.  

–  Powiedz  mi,  co  lubisz”  –  szepnął  całując  ją  w  ucho,  rozpinając  jej  bluzkę.  –  Powiedz 

mi, co chcesz, Ŝebym zrobił.  

BoŜe święty, pomóŜ! Bo nie wiedziała, co ma mu powiedzieć. Ona przecieŜ...  

– Zrobię, co zechcesz, Emily...  

Powinna go ostrzec, prosić, Ŝeby się nie spieszył, dał jej czas... PrzecieŜ, na Boga, ona nie 

ma pojęcia, zielonego pojęcia! 

Przesunęła dłoń po jego piersi i zamarła niemal, dotykając tej czarownej obrączki.  

background image

– Ja jestem lewa w tych sprawach – rzekła. Uniósł głowę.  

– Lewa? W czym? 

– W sprawach seksu. To będzie mój pierwszy raz.  

Twarz  jakby  mu  skamieniała.  Między  brwiami  pojawiła  się  rysa.  Emily  wstrzymała 

oddech. Palce jej dotykały owego magicznego kamienia, pocierały go delikatnie.  

Odchylił się, odsunął jej rękę.  

– Nie musimy z niczego rezygnować, James. – Spojrzała w dół, na jego dŜinsy.  

– Ile masz lat? – zapytał, wyraźnie zaniepokojony. W co ja się dałem wplątać, myślał.  

A ona wciąŜ czuła na ustach jego pocałunek, język, który rozdzielał jej wargi.  

– Dwadzieścia dwa.  

Popatrzył jej prosto w oczy, z wyrzutem, nawet lękiem.  

– Dlaczego ja? Dlaczego teraz? 

Nie  wiedziała,  co  powiedzieć,  jak,  nie  wspominając  o  raku,  wyłuszczyć  mu  swoją 

decyzję. Nie chciała budzić litości i, co nie daj BoŜe, wstrętu w męŜczyźnie, który miał się z 

nią kochać.  

– Zmęczyło mnie czekanie – wyznała.  

– I dlatego poderwałaś faceta w barze. Jasne jak słońce. Chciała coś powiedzieć, walczyć 

o swoje prawo do utraty dziewictwa z tym wysokim, tajemniczym nieznajomym.  

–  Czy  ty  spoglądasz  czasem  w  lustro,  James?  Czy  zdajesz  sobie  sprawę,  jaki  jesteś 

atrakcyjny? 

– Dlatego chcesz się ze mną przespać? – Przymknął oczy, udając oburzenie. – To bardzo 

zły objaw.  

– Chodzi mi tylko o seks. Wybałuszył na nią oczy.  

– Tak być nie powinno, Emily. Tym bardziej Ŝe, jak mówisz, byłby to twój pierwszy raz. 

Musisz poczekać na właściwego męŜczyznę.  

UraŜona do głębi, szybko zapięła bluzkę. Ten wyśniony kochanek odrzucił ją, upokorzył.  

Pogładził ją po policzku. Chciała poprosić go, by nie odchodził, by był przy niej, ale nie 

czuła się na siłach wyznać, Ŝe go pragnie.  

– Nie mogę – powiedział, opuszczając rękę.  

– Trudno – rzekła. – Nie ma sprawy.  

–  Muszę  iść.  –  WłoŜył  koszulę  i  sięgnął  po  buty.  –  Jeśli  teraz  nie  wyjdę,  to...  –  Słowa 

zawisły w powietrzu.  

Obserwowała  go w milczeniu. Stał zgarbiony niczym pokonany wojownik. Podkoszulek 

zahaczył o sprzączkę pasa.  

Chwycił kurtkę i juŜ go nie było. Zostawił ją. Samą.  

 

O szóstej rano James spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Gdy zgodził się na propozycję 

swojego opiekuna, sądził, Ŝe ci z Ochrony będą chcieli zmienić mu twarz.  Lecz okazało się, 

Ŝ

e operacja plastyczna nie wchodziła w grę. Twarz miał tę samą, łącznie z blizną przecinającą 

brew – pozostałość po pierwszym pobycie w więzieniu.  

Emily on się podobał. Chciała z nim pójść do łóŜka, stracić dziewictwo, bo, jak mówiła, 

background image

on był atrakcyjny.  

Myśląc o tej jej opinii o jego urodzie, przyglądał się uwaŜnie swojej twarzy. Czy Emily 

nie  zmieniłaby  zdania,  gdyby  się  dowiedziała,  Ŝe  siedział  w  więzieniu?  Za  współudział  w 

morderstwie? 

Błuznął przekleństwem i odwrócił się od lustra. Dlaczego ona przypominała mu Beverly? 

Był  pierwszym  kochankiem  swej  Ŝony,  facetem,  z  którym  straciła  cnotę,  ale  tamta  sytuacja 

zasadniczo się od tej róŜniła.  

Beverly Halloway była w nim zakochana. Emily, dziewczyna bez nazwiska, widziała go 

po raz pierwszy, był dla niej kompletnie obcym człowiekiem.  

Obrzucił spojrzeniem pokój, zgarnął swój mizerny  dobytek i wyszedł z motelu prosto w 

promienie słońca, które pojawiło się nad horyzontem.  

ZmruŜywszy  oczy,  dostrzegł  Zacka  Rydera,  jednego  z  inspektorów  Ochrony, 

wyznaczonego  do  jego  sprawy;  stał  opierając  się  o  swój  wóz.  James  nie  miał  Ŝadnego 

pojazdu,  ale  jego  opiekun  zaopatrzył  go  w  gotówkę,  która  starczy  na  zakup  uŜywanego 

pickupa. Gdy się juŜ osiedli, oczywiście.  

Ryder chuchnął dymem z ogryzka papierosa i rzekł: 

– Cześć.  

James ledwo skinął mu głową. Ryder był półIndianinem, podobnie jak on. Był teŜ jak i on 

wysoki  i  dobrze  zbudowany.  Ale  na  tym  ich  podobieństwo  się  kończyło.  Z  wyglądu  miał 

około  czterdziestki,  siwiejące  skronie  i  sardoniczne  poczucie  humoru.  NaleŜał  do  policyjnej 

elity i zajmował się nie tylko ochroną świadków  koronnych. RównieŜ dyplomatów z innych 

państw oraz miejscowych dygnitarzy.  

James  liczył  sobie  zaledwie  dwadzieścia  sześć  lat,  z  czego  sporo  czasu  spędził  w 

kryminale.  A  poniewaŜ  miał  iloraz  inteligencji  równy  ilorazowi  geniusza,  stał  się,  jako 

samouk, ekspertem od elektroniki i potrafił rozbroić kaŜdy, nawet najbardziej skomplikowany 

system alarmowy. Poza tym miał jeszcze talent do zjednywania sobie ludzi.  

Ryder zmierzał w kierunku restauracji motelowej.  

– Pora coś przekąsić, nie uwaŜasz? – zapytał.  

– To ostanie miejsce, w którym miałbym ochotę coś przekąsić – odparł James, zarzucając 

torbę na ramię.  

– Dlaczego? Karaluchy dodają do Ŝarcia czy co? 

– Zjem coś w jakiejś budzie przy szosie.  

Chciał  uniknąć  spotkania  z  Emily.  No  bo  moŜe  zechce  tu  zjeść  śniadanie.  Rzucił  okiem 

na rząd samochodów. Ten mały wozik chyba naleŜy do niej, pomyślał.  

– To moŜe u MacDonalda? – zaproponował Ryder.  

– Byle nie tu – odparł James.  

Chciał  jak  najszybciej  ulotnić  się  z  Lewiston.  Zapomnieć  o  tym  mieście,  o  spotkaniu  z 

Emily.  Pół  nocy  przewracał  się  z  boku  na  bok  i  myślał  o  niej.  Zastanawiał  się,  co  ona  za 

jedna, gdzie mieszka.  

Właściwie  nie  powinno  go  to  obchodzić,  ale  bał  się,  Ŝe  Emily  pozna  w  barze  jakiegoś 

innego faceta, który chętnie zrobi to, o co ona go poprosi.  

background image

Ryder  otworzył  swego  sedana,  usiadł  za  kierownicą  i  zgasił  papierosa  w  popielniczce. 

James wrzucił torbę do bagaŜnika i teŜ wsiadł do auta.  

Przekąsili  coś  w  samochodzie.  James  odchylił  się  na  oparcie  fotela  i  rozmyślał  o 

zaleceniach  swego  opiekuna.  Kazał  mu  się  osiedlić  w  Silver  Wolf,  małym  miasteczku  w 

północno-środkowym Idaho, półtorej godziny jazdy od Lewiston.  

Ryder prowadził jedną ręką, w drugiej trzymając kanapkę.  

– MoŜesz dowiedzieć się w Stajniach Tandy.  

– O co? 

– O pracę. Starsza niewiasta, która prowadzi interes, szuka pomocnika. Wikt i opierunek, 

i mieszkanie.  

– Skąd wiesz to wszystko? 

–  Postarałem  się  –  rzekł  Ryder,  pochylając  ku  niemu  głowę.  –  Myślisz,  Ŝe  umieściłbym 

cię w jakiejś dziurze bez perspektyw na robotę? Poza tym lubisz podobno konie i znasz się na 

nich.  

James  wzruszył  ramionami.  Urodził  się  na  teksańskiej  wsi,  jako  dziecko  rzucał  lassem, 

bawił się w kowboja. A moŜe i kradł.  

– Tyle czasu spędziłem na wsi, ile w mieście – oznajmił.  

– No to świetnie, wrócisz do korzeni. – Ryder spojrzał na niego badawczo. – Wyglądasz 

okropnie, Dalton.  

– Kiepsko spałem.  

– Dlaczego? Bzykałeś tę fajną blondynkę z baru? Cholera! Nic się przed nim nie ukryje, 

stwierdził w duchu James.  

– Nie złamałem prawa.  

– No, uwaŜaj, bo wylecisz na pysk z naszego programu. A ja jestem od tego, by mieć cię 

na oku. Strzec cię równieŜ przed blondynkami.  

– Odczep się od niej! – warknął James.  

Nie chciał rozmawiać o Emily, a tym bardziej przyznać się, Ŝe tak zaszła mu za skórę.  

Inspektor wrzucił do torby papier od kanapki.  

–  Tylko  nie  spieprz  całej  sprawy  –  powiedział  z  Ŝyczliwym  uśmiechem,  który  miał 

przekonać  Jamesa,  Ŝe  on,  Ryder,  bardziej  jest  jego  kumplem  niŜ  wrogiem.  –  Bo  jak  się 

wkurzę...  

–  Nie  planuję  Ŝadnej  rozróby  –  odparł  James,  wiedząc,  Ŝe  byli  więźniowie  nigdy  nie 

planują  Ŝadnej  rozróby.  Rozumiał  nieufność  Rydera.  Ale  nikt,  nawet  ten  inspektor,  nie  znał 

całej jego historii. Nikt, ani z Biura Ochrony Świadków, ani z FBI nie wiedział, Ŝe on, James, 

ma  syna,  ciemnowłosego  i  ciemnookiego  chłopca,  który  mówi  „tata”  do  innego  męŜczyzny. 

James w głębi duszy nie był juŜ dawnym zabijaką. Ojcostwo odmieniło go.  

Po półtorej godziny Ryder zjechał z autostrady na wąską wiejską szosę.  

– To tu – oświadczył.  

James  patrzył  przez  okno  na  dziwne  drewniane  budynki.  Inspektor  z  Biura  Ochrony 

Ś

wiadków pokazywał mu na wideo Silver Wolf, zaznajamiając go z okolicą. Funkcjonariusze 

biura  zastanawiali  się,  czy  nie  umieścić  go  wśród  irokeskiej  społeczności,  ale  orzekli  w 

background image

końcu, Ŝe lepiej będzie, jak zamieszka z dala od swego plemienia. Wybrali więc miejscowość 

w pobliŜu rezerwatu Nez Perce.  

Ryder zaparkował wóz przed motelem w Silver Wolf. James ogarnął wzrokiem budynek 

pokryty  strzechą  z  krzewów  i  domyślił  się,  Ŝe  pewno  tu  na  razie  zamieszka.  Skoro  Ryder 

wspomniał o pracy w „Stajniach Tandy, to znaczy; Ŝe są szanse na ustabilizowane Ŝycie.  

Zdaniem inspektorów z Programu Ochrony Świadków James wtopi się w tę społeczność, 

zapuści  tu  korzenie.  Chyba  Ŝe  zagrozi  mu  tu  jakieś  niebezpieczeństwo  i  będą  musieli 

przenieść go w jakieś inne miejsce.  

Trzy dni minęły od tej nocy, kiedy to opuścił Emily jej niedoszły  kochanek. NajwyŜszy 

czas zapomnieć o tym, ale ona nie mogła jakoś dojść ze sobą do ładu.  

–  Przepraszam  za  spóźnienie  –  powiedziała  szefowej  kelnerek  szykującej  się  juŜ  do 

odejścia. – Zebranie w szkole Coreya trwało dłuŜej, niŜ sądziłam.  

– śaden problem, wszyscy mamy dzieci – odparła ta uprzejmie.  

Emily  westchnęła.  Ona  nie  miała  dzieci.  Miała  za  to  młodszego  brata,  o  którego 

troszczyła się jak matka.  

Pozdrowiła kucharkę i zabrała się do wydawania obiadów. Panował tu na ogół względny 

spokój i na nadmiar roboty Emily nie mogła narzekać.  

Regularnie  jak  w  zegarku  zaczęli  się  schodzić  miejscowi  mieszkańcy.  Lorna, 

kosmetyczka,  zamawiała  zawsze  to  samo  danie.  Harvey  Osborn,  emerytowany  pracownik 

poczty, zajmował zawsze to samo miejsce.  

U samego końca jednego ze stołów Emily ujrzała tył głowy jakiegoś kowboja w czarnym 

kapeluszu. Właściciel owej głowy pochylał się nad gazetą.  

Gdy  Emily  kolejny  raz  dolewała  Harveyowi  kawy,  ten  podniósł  na  nią  wzrok  i 

uśmiechnął  się.  Był  to  niskiego  wzrostu  chuderlawy  męŜczyzna  w  workowatych  spodniach, 

które, jak podejrzewała Emily, trzymały się na nim tylko dzięki szelkom.  

– Co u ciebie, dziewczyno? – zagadnął ją.  

–  W  porządku  –  odparła,  Harvey,  rzecz  jasna,  wiedział  o  jej  raku.  Zaliczał  się  do  tych 

ludzi, którzy wiedzą wszystko o wszystkich.  

Ś

ciszając głos, zapytał, wskazując na męŜczyznę w czarnym kapeluszu: 

– Głowę daję, Ŝe to nowy pracownik Lily Mae.  

– Tak sadzisz? – zapytała Emily.  

Harvey  bardzo  lubił  rozmawiać  o  Lily  Mae  Prescott,  zawsze  roztargnionej  właścicielce 

Stajen Tandy.  

– To sama się przekonaj – rzekł, szturchając w bok Emily. Faktycznie, powinna do niego 

podejść. Niech wie, Ŝe tutaj będzie zawsze dobrze obsłuŜony.  

Emily, z dzbankiem kawy w ręku, zbliŜyła się do właściciela czarnego kapelusza.  

Nieznajomy  zaszeleścił  gazetą  i  podniósł  na  nią  oczy.  Omal  nie  upuściła  dzbanka  na 

ziemię.  

– James? 

On  we  własnej  osobie,  wysoki,  śniady  męŜczyzna,  nieosiągalny  jak  jej  nieziszczone 

marzenie. I ta bolesna myśl, Ŝe ją odrzucił.  

background image

Bała się, Ŝe zemdleje.  

– Emily? – zapytał równie jak ona zdumiony. Poprawiła coś na stole, Ŝe jest zajęta.  

– Chcesz jeszcze kawy? – zapytała.  

– Nie, dziękuję... a właściwie tak.  

Mówi od rzeczy, myślała, ale to zrozumiałe. Oboje nie sądzili, Ŝe jeszcze kiedyś w Ŝyciu 

się spotkają.  

Dolała mu kawy, gromiąc się w duchu za to wariackie bicie serca, Ŝe tak zareagowała na 

ten dziwny przypadek.  

Był,  co  od  razu  rzuciło  jej  się  w  oczy,  dokładnie  ogolony.  Mimo  to  wyglądał  jak  jakiś 

nieszczęsny indiański renegat.  

– Myślałam, Ŝe byłeś w drodze do domu. Głos jej drŜał, serce biło nierównym rytmem.  

– Bo właśnie jestem teraz w domu. Przeprowadziłem się tu.  

O BoŜe! Święty BoŜe! 

–  Stąd  moja  obecność  w  Lewiston.  –  Odchrząknął  i  mówił  dalej:  –  Przyleciałem  tego 

wieczora.  Motel  jest  blisko  lotniska.  Zamówiłem  pokój  i  wpadłem  do  baru.  A  jak  ty  tam 

trafiłaś? 

–  Ja...  –  Postawiła  dzbanek  z  kawą  na  stoliku.  –  Byłam  umówiona  na  to  popołudnie  i 

postanowiłam zanocować.  

Wydał jej się nagle kimś nierzeczywistym, wytworem jej chorej wyobraźni. BoŜe, zlituj 

się nad nią! On był naprawdę, siedział tu.  

– Nie przypuszczałem, Ŝe się jeszcze kiedyś spotkamy – powiedział.  

– Nic się nie stało – rzekła, jakby chciała go za to spotkanie przeprosić. – Wytarła dłonie 

o róŜowy fartuch. – Spodoba ci się tutaj.  

– To wy się znacie? – zapytał Harvey, zbliŜywszy się do nich.  

James  popatrzył  nań  w  milczeniu,  lecz  Harvey  nie  zamierzał  najwyraźniej  wracać  do 

swego stolika.  

Emily stała, jakby ją zamurowało. Przez te dni usiłowała zapomnieć o Jamesie Daltonie. 

Wymazać go z pamięci, wyrzucić z serca.  

Nie czekając na zaproszenie, Harvey usiadł naprzeciwko Jamesa.  

– Czy to ty jesteś tym nowym pracownikiem Lily Mae? 

– Tak, od dwóch dni.  

– CięŜka robota. Wiem coś o tym. – I dodał, zwracając się do Emily: – A nie mówiłem? – 

Znów do Jamesa: – Gdzie poznałeś naszą małą Emily? 

James złoŜył gazetę. Emily czuła, Ŝe głowi się nad odpowiedzią.  

– Wpadła mi w oko. Jest ładna – rzekł wreszcie.  

I chciała się ze mną przespać, dodał w myślach. Ale nic z tego nie wyszło, bo okazało się, 

Ŝ

e byłbym jej pierwszym męŜczyzną.  

Harvey klapnął sztuczną szczęką.  

–  TeŜ  tak  uwaŜam  –  przyznał.  –  Dlatego  tu  przyłaŜę,  stołuję  się,  rzecz  jasna.  Tylko  nie 

mów o tym innym kelnerkom. Bo kaŜda wyobraŜa sobie, Ŝe przychodzę dla niej.  

Kształtne  usta  Jamesa  rozjaśnił  uśmiech  i  Emily  przypomniała  sobie  jego  ostatni 

background image

pocałunek. Potem chwycił kurtkę. I odszedł.  

Kiedy  juŜ  Harvey  zaprezentował  swoją  osobę  nowemu  mieszkańcowi  Silver  Wolf: 

przeliterował  niemal  swoje  nazwisko,  poinformował  go,  jak  długo  i  od  kiedy  tu  mieszka, 

rzekł: 

– Pracujesz zatem u Lily Mae. To szalona baba.  

– Na pewno, skoro mnie zatrudniła.  

Wzrok Jamesa  powędrował  ku  Emily,  a  ona  pomyślała  o  czekającej  ją  operacji.  Czy  on 

się o tym dowie? Pewno Harvey przekaŜe mu tę wiadomość.  

– Dowiem się, co z twoim zamówieniem – powiedziała, licząc na to, Ŝe Harvey wróci do 

swego stolika.  

Lecz ten stary plotkarz ani drgnął, mieląc językiem o Lily Mae.  

W  końcu,  gdy  Emily  przyniosła  jedzenie  dla  Jamesa,  Harvey,  wielce  rad,  Ŝe  miał  przed 

kim  się  wygadać,  przeprosił  nowo  poznanego  współmieszkańca,  uregulował  rachunek  i 

opuścił restaurację.  

James uchylił rondo kapelusza, ukazując tym samym oczy.  

Niesamowite, dziwne.  

– Na pewno był jej kochankiem – powiedział.  

– Słucham? 

Zdała sobie sprawę, Ŝe dzbanek z kawą stoi cały czas na stoliku Jamesa.  

– Był kochankiem Lily Mae.  

– Skąd wiesz? 

– Wiem. Dawno temu. Za młodych lat. Emily spojrzała na niego ze zdziwieniem.  

– NiemoŜliwe. Lily Mae działa Harveyowi na nerwy.  

– Bo tak zaszła mu za skórę, Ŝe nie moŜe o niej zapomnieć. – Uderzył się w pierś. – Bywa 

tak  czasem  –  ciągnął.  –  Kobieta  opęta  człowieka  i  nic  na  to  nie  moŜna  poradzić.  Ty...  – 

Urwał, jak gdyby nagle uświadomił sobie, Ŝe mówi o własnych doznaniach.  

Emily nie wiedziała, co powiedzieć. Zdawała sobie sprawę, Ŝe on pewno ma na myśli tę 

inną blondynkę, z którą ona, Emily, mu się kojarzyła.  

– Pójdę juŜ – rzekła. – Przeszkadzam ci tylko w jedzeniu.  

– Chwileczkę, Emily, zaczekaj. Znów to walenie serca.  

– Na co? 

– Czy ty do tej pory... – zaczął. – Czy nie poznałaś kogoś, kto by... ? 

Zmieszała się, potrząsnęła głową przecząco.  

– To nie ma znaczenia – rzekła.  

– CzyŜby? 

– A w tym motelu w Lewiston taką miałam zachciankę. Po prostu...  

– Chciałbym jednak wiedzieć – przerwał jej – czy naprawdę Ŝaden inny męŜczyzna do tej 

pory... ? 

Co „inny męŜczyzna”? Czy ten inny nie odebrał jej dziewictwa? O to mu chodzi? Czy nie 

dał jej rozkoszy? Przygryzła usta.  

– Muszę iść, robota czeka – powiedziała.  

background image

Chwyciła dzbanek z kawą i odeszła.  

Po chwili wróciła i zapytała Jamesa, czy chce jeszcze coś zamówić.  

Nie patrząc jej w oczy, potrząsnął głową i połoŜył pieniądze na stole.  

Stał  jakiś  czas  za  progiem  –  samotny,  zamyślony,  a  oświetlone  okna  naprzeciwko 

wyławiały z cienia jego twarz.  

Tymczasem przybywało coraz więcej gości i Emily uwijała się, przyjmując zamówienia, 

z tymi zaś, których znała, zamieniała parę słów.  

Przy  którymś  wyjściu  z  zaplecza  omiotła  wzrokiem  stolik,  przy  którym  siedział  James. 

Nie było go juŜ. Pieniądze leŜały na stole obok prawie nietkniętego dania.  

Sprzątając stolik, sięgnęła pod wazonik, gdzie klienci zostawiali zazwyczaj napiwek.  

Pod wazonikiem była tylko jej spinka do włosów, którą tamtej nocy, wychodząc, przypiął 

sobie do kurtki.  

Tamtej nocy, kiedy oczekiwała od niego znacznie więcej.  

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

 

Emily  mieszkała  siedem  mil  od  miasteczka,  przy  wiejskiej  brukowanej  drodze.  Jej 

Ŝ

ółtobiały dom wyglądał jak czarodziejska chatka z piernika, myślał James, który zaparkował 

opodal swoją dopiero co otrzymaną furgonetkę. Siedział za kierownicą i zastanawiał się, jak 

Emily go przyjmie. Nie widział jej od tamtej pory, gdy bez poŜegnania wyszedł z restauracji. 

W  sklepie  ogrodniczym  spotkał  wczoraj  Harveya  Osborna,  który,  swoim  zwyczajem, 

wszystko mu o Emily opowiedział.  

ToteŜ  przyjechał  tu,  zaparkował  wóz  na  ulicy  i  przygotowywał  się  psychicznie  do 

spotkania z nią.  

Z dziewczyną, której prawie nie znał.  

Z dziewczyną chorą na raka.  

Patrzył  na  ozdobną  latarnię  przed  jej  domem,  rozmyślając  o  tym,  Ŝe  moŜe  spotkanie  na 

swej  drodze  Emily  było  z  góry  zaplanowane  przez  Stwórcę,  stanowiło  część  jakiegoś 

boskiego planu.  

No właśnie.  

Czy  on  naprawdę  wierzył,  Ŝe  Stwórca  się  nim  przejmuje?  śe  moŜe  mieć  wobec  niego, 

Jamesa, jakieś swoje, plany? 

James  nie  zaliczał  się  w  Ŝadnym  razie  do  grona  ludzi  poboŜnych.  Były  więzień, 

oskarŜony o współudział w morderstwie, nie miał moralnego prawa zadawać się z kimś takim 

jak Emily.  

Zaklął pod nosem i wysiadł z samochodu; nie ulegało dlań kwestii, Ŝe powinien zawrócić 

i odjechać. Wybić sobie z głowy tę dziewczynę, trzymać się od niej jak najdalej. Ale nie mógł 

tego zrobić. Po prostu nie mógł. Musiał z nią porozmawiać.  

Podszedł do jej ganku i wyhamowując emocje, nasunął kapelusz na oczy. Patrzył w szyby 

drzwi, ale były przyciemnione i nic przez nie nie widział. A co gorsza, nie miał pojęcia, jak 

ona go przywita.  

I co on właściwie ma jej powiedzieć? Jak ma zacząć tę rozmowę? 

Zapukał.  Emily  otworzyła  mu  drzwi  prawie  natychmiast.  Serce  rozrywało  jej  niemal 

klatkę piersiową. On miał podobne doznania.  

Włosy Emily, koloru miodu, opadały jej na ramiona, tworząc aureolę wokół twarzy. Oczy 

jej, zielone jak trawa na łące, napotkały po chwili jego oczy, przysłonięte rondem kapelusza.  

Jest podobna do Beverly, pomyślał. Do kobiety, którą kochał.  

– James? 

Zamrugała długimi rzęsami, a on stwierdził w duchu, Ŝe jej podobieństwo do Beverly nie 

było aŜ tak uderzające.  

Co z jej chorobą? Wieść o tym przeraziła go.  

To  był  główny  powód  jego  przyjazdu.  I  stał  oto  teraz  u  jej  drzwi  i  z  wraŜenia  nie  mógł 

słowa wymówić.  

– James? – powtórzyła. Wydobył wreszcie głos z gardła: 

background image

– Harvey dał mi twój adres.  

–  Nie  spodziewam  się  Ŝadnych  gości  –  rzekła  z  rezerwą.  –  Mam  trochę  zaległej  roboty. 

Harvey i o tym pewno cię poinformował.  

–  Dlaczego  nie  powiedziałaś  mi,  Ŝe  jesteś  chora  na  raka.  Oddychała  cięŜko  i  James  bał 

się, Ŝe zasłabnie. Zbladła, chwyciła się za klamkę.  

– Kiedy miałam ci o tym powiedzieć? 

– Tego wieczoru, kiedyśmy się poznali.  

Tej nocy szaleńczej, gdy prawie zostali kochankami.  

– Nie mogłam.  

– Dlaczego? 

– Było mi głupio.  

Głupio  to  powinno  ci  być  teraz,  pomyślał.  Puściła  klamkę  i  nie  wiedziała,  co  robić  z 

rękami. Zaczęła miętosić dół swojego podkoszulka.  

– Zresztą to nie ma znaczenia.  

Nie ma znaczenia? Chciał zbliŜyć się do niej, potrząsnąć nią. Przytulić ją do siebie i nie 

pozwolić jej odejść.  

Jego  Ŝona  umarła  na  raka  płuc.  Była  tak  jak  Emily  młoda  i  piękna.  Tak  samo  krucha  i 

subtelna.  I  tak  samo  uparta.  Wiedział,  Ŝe  ta  choroba  jest  groźna.  Ludzie  nią  dotknięci 

nierzadko kończą na cmentarzu, pod marmurową płytą, na której wyryto smutne epitafium.  

James nie mógł chodzić na cmentarz, zbyt drogo by go to kosztowało.  

– Czekam, aŜ zaczniesz mówić, Emily. Chcę wiedzieć wszystko o twojej chorobie.  

– To Harvey ci nie powiedział? 

– Ja chcę znać szczegóły.  

– A co wiesz od niego? 

– śe masz raka skóry. śe czeka cię operacja. Spojrzała na niego wzrokiem upartej małej 

dziewczynki.  

– To obszerny temat. Nie musisz o wszystkim wiedzieć.  

– Muszę.  

– Nie mam obowiązku ci się zwierzać ani wyjawiać ci moich spraw.  

Stał teraz tuŜ przy niej.  

– Przed pięcioma dniami chciałaś, Ŝebym odebrał ci cnotę. I wcale nie dlatego, Ŝe miałaś 

jej  dość.  –  Zły  był  na  własne  słowa.  A  zresztą  pal  sześć,  mało  go  to  obchodzi.  Mało  go 

obchodzi,  co  czuła  wtedy  ta  dziewczyna,  której  prawie  nie  znał.  –  Masz  bzika  na  punkcie 

swojej choroby. Dlatego poderwałaś w barze obcego faceta.  

– Co chcesz mi przez to powiedzieć? 

Chcę ci powiedzieć o mojej zmarłej Ŝonie, pomyślał. O matce syna, którego straciłem.  

– Faceci nie muszą się z niczego tłumaczyć. Faceci...  

– Urwał, bo zdał sobie sprawę, jak fatalnie to zabrzmiało. Nie wolno tak kobiet traktować.  

O  BoŜe,  przecieŜ  on  szanował  kobiety.  Mimo  luk  w  wychowaniu,  mimo  zbrodni,  jakie 

popełnił, wiedział, jak się zachować wobec kobiet, jak okazać im szacunek.  

–  Słucham?...  – zapytała,  chwytając  go  za  ramię.  Chciała  go  wypchnąć  za  próg,  pozbyć 

background image

się tego drania.  

–  Nie,  nie  to  miałem  na  myśli  –  rzekł,  cofając  się  o  krok,  wściekły  na  siebie  za  to,  co 

powiedział, za ten ból, jaki wyraŜały jej oczy. Jak mógł dać się tak ponieść nerwom? 

– Przepraszam, Emily.  

– Szczerze? 

– Tak. Bardzo cię przepraszam. – Podniósł ręce do góry, jakby broniąc się przed ciosem, 

na jaki zasłuŜył. – Martwię się o ciebie.  

Przygryzła  dolną  wargę  –  zauwaŜył  juŜ  poprzednio  ten  jej  odruch.  Czy  uwierzyła  w 

szczerość jego intencji? zadał sobie w duchu pytanie.  

Czekał  na  jej  następny  ruch.  I  uczyniła  ten  ruch,  zapraszając  go  na  wąski  taras  przed 

domem.  

Co on ma teraz zrobić? Po tym, co jej powiedział? Czego on chce? śeby Emily zaprosiła 

go  do  swego  czarownego  domu  jak  z  bajki?  Domu  z  koronkowymi  zasłonkami  na  oknach, 

których framugi pomalowane były w piękne wzory? Ktoś taki jak on nigdy takiego domu nie 

będzie miał.  

Emily  usiadła  obok  Jamesa  i  nie  wiedziała,  od  czego  zacząć.  Jej  ramię  dotykało  jego 

ramienia, co sprawiło, Ŝe poczuła się dziwnie słabo. Nigdy nie zapomni, jak on tamtej nocy ją 

całował, gorąco, namiętnie.  

A teraz chce, Ŝeby mu opowiedziała o swoim raku.  

Obróciła się, by na niego spojrzeć. Siedzieli blisko siebie.  Za blisko jak  na tę  rozmowę, 

pomyślała.  

Rondo kapelusza zasłaniało prawie całkowicie jego oczy. Nie mogła więc zajrzeć do jego 

duszy, wytropić jego tajemnic. A jemu udało się wytropić jej sekret.  

– Czy w ogóle coś ci wiadomo o raku skóry? – zapytała.  

– Co nieco. Ale nie na tyle, Ŝeby zrozumieć, co tobie się przydarzyło.  

– Mam czerniaka – rzekła. – Jest to najzłośliwsza odmiana raka skóry.  

– Wiem – powiedział.  

–  No  właśnie,  –  Popatrzyła  na  niego,  na  ciemną,  piękną  karnację  jego  ciała.  –  Ludzie  o 

jasnej  skórze  i  radych  albo  jasnoblond  włosach  są  szczególnie  naraŜeni  na  tę  chorobę.  Ich 

ciało jest mniej odporne na promienie słoneczne.  

– Tak jak twoje.  

Zgadza  się.  Tak  jak  jej  ciało.  Mimo  tej  swojej  jasnej  cery,  skłonności  do  oparzeń  całe 

godziny spędzała na opalaniu się, Ŝeby ładnie wyglądać w bikini. Pluskała się teŜ w pobliskiej 

rzece i spacerowała alejkami, gdzie słońce najmocniej operuje. AŜ do tej pory.  

– Jak odkryłaś, Ŝe masz czerniaka? 

–  Poszłam  do  swego  lekarza  rodzinnego  w  całkiem  innej  sprawie.  Skręciłam  nogę  w 

kostce i trzeba było ją prześwietlić.  

Unikając jego wzroku spoglądała na podwórze. Jakiś pojedynczy liść, opadając, trzepotał 

na  wietrze.  Był  ciepły  majowy  wieczór,  lecz  Emily  nie  lubiła  początku  lata,  przełomu  w 

pogodzie, zmiany pór wschodu i zachodu słońca.  

–  Okazało  się,  Ŝe  kostka  jest  w  porządku  –  ciągnęła  –  ale  doktor  zauwaŜył  podejrzane 

background image

znamię na mojej łydce.  

– Podejrzane? 

–  Nieregularny  kształt  i  nietypowy  kolor.  Nie  zwracałam  na  to  nigdy  uwagi.  Po  prostu 

pieprzyk. Od dawna tam był.  

Mówiła  to  głosem  rzeczowym,  wyzbytym  jakiejś  osobistej  emocji.  Chciała  widocznie 

zagłuszyć w sobie ów nękający ją niepokój.  

– Mój lekarz skierował mnie do kliniki dermatologicznej w Lewiston. Pobrali wycinek i 

wydali orzeczenie.  

James  czekał  na  dalszy  ciąg,  ale  ona  milczała.  Wolałaby  nie  rozmawiać  na  ten  temat  z 

obcym męŜczyzną, z którym omal się nie przespała.  

Poruszył się, jakby chciał dać jej więcej miejsca na tej ławce. Emily nabrała powietrza w 

płuca i mówiła dalej: 

– Są róŜne rodzaje czerniaka, róŜne jego stadia. Wszystko zaleŜy od tego, jak głęboko jest 

umiejscowiony. Mój oznaczono numerem pierwszym.  

– Na kiedy wyznaczyli ci termin operacji? 

– Na przyszły piątek Nie odrywał od niej wzroku.  

– A co z okresem rekonwalescencji? – zapytał.  

–  To  zaleŜy  od  tego,  jak  powaŜna  będzie  ingerencja  chirurga,  i  od  rodzaju  pracy,  jaką 

wykonuję. Wezmę miesiąc wolnego.  

Zastanawiała się, po co on ją o to wszystko pyta, po co mu te szczegóły.  

– Szef obiecał mi parotygodniowy płatny urlop, Ŝebym w lecie mogła wziąć normalny.  

Spędzić parę dni nad rzeką, myślała. Wygrzać się w słońcu! Ale to ostatnie nie wchodzi 

raczej w grę.  

– Będę miała aŜ nadto czasu na wypoczynek – dodała.  

– Czy rodzina zajmie się tobą? 

– Moi rodzice nie Ŝyją.  

– Przepraszam – powiedział. Ich spojrzenia się spotkały.  

Pomyślała, Ŝe na pewno odczuje brak rodziców w takiej sytuacji, i pomyślała teŜ, Ŝe oto 

James, obcy człowiek okazuje jej tyle troski.  

Odchrząknął i zadał jej następne pytanie: 

– Kto zawiezie cię do szpitala? 

– Moja przyjaciółka. A po operacji będzie nade mną czuwać.  

– Ja teŜ słuŜę ci pomocą.  

– Wszystko będzie dobrze – stwierdziła stanowczym tonem.  

– Czy aby na pewno? 

–  Na  pewno  –  odparła.  Nie  chciała  się  przyznać  do  obaw,  jakie  nękały  ją  po  usłyszeniu 

diagnozy. – Nie będę przykuta do łóŜka – dodała.  

Pogładził ją po policzku.  

– Jeśli będę ci potrzebny, zadzwoń do mnie, dobrze? Westchnęła głęboko.  

– Dam ci mój numer telefonu – oznajmił.  

Sięgnął do kieszeni i wyjął wizytówkę z nadrukiem: Stajnie Tandy.  

background image

Zapadła cisza między nimi. W chwilę potem Ŝółty autobus zatrzymał się na przystanku za 

domem.  Wysiadł  z  niego  chłopiec  około  sześcioletni,  uginający  się  pod  cięŜarem  sporego 

plecaka.  

– Wrócił mój brat – rzekła.  

Rozmawiając z Jamesem, straciła poczucie czasu i umknęło jej myślom, Ŝe codziennie o 

tej porze po zajęciach polekcyjnych Corey wraca do domu.  

Dumny  pierwszoklasista  raźnym  krokiem  zmierzał  ku  domowi,  podczas  gdy  kobieta-

kierowca patrzyła za nim, nie ruszając z miejsca, póki chłopak nie wszedł na chodnik.  

James uniósł jednym palcem rondo kapelusza.  

– Ten maluch to twój brat? – zapytał.  

– Tak. Jestem jego prawną opiekunką.  

Podeszła  do  chłopca,  by  go  uściskać  na  powitanie,  ale  mały  był  stanowczo  bardziej 

zainteresowany tym wysokim, śniadym nieznajomym u boku siostry.  

– Kim pan jest? – zapytał chłopiec, patrząc na niego badawczo.  

MęŜczyzną, z którym twoja siostra omal się nie przespała, odpowiedział mu w myślach i 

kucnął przy nim.  

– Jestem przyjacielem twojej siostry – rzekł. Sześciolatek obrócił ku siostrze wzrok.  

– To twój chłopak, Emmy? 

W ustach jej zaschło z wraŜenia.  

– Nie... Ja nie... – wydukała.  

– Nie jestem jej chłopakiem – wyjaśnił James.  

Mały zrzucił plecak na podłogę i podjął temat jeszcze bardziej draŜliwy: 

– Czy wiesz, Ŝe Emmy pójdzie na operację? – zapytał, świszcząc przez luki w uzębieniu.  

– Tak, mówiła mi – przyznał James. – A ty pomoŜesz jej wyzdrowieć po tej operacji? 

– Jasne. Przenocuję u Stevena, Ŝeby Emmy nie męczyła się ze mną. Mogę zostać u niego 

całe cztery dni.  

– Steven to twój przyjaciel? 

– On ma w pokoju piętrowe łóŜko i w ogóle... – Chłopiec zaczerpnął oddechu i zaczął z 

innej beczki: – Mam na imię Corey. Jak Emmy się wścieka, to woła na mnie Corbin. A ty jak 

się nazywasz? 

– James.  

– Zagrasz ze mną w wideo? – zapytał chłopiec.  

– Chętnie, ale teraz robota na mnie czeka. – Wskazał na furgonetkę załadowaną drewnem. 

– Muszę coś zreperować w stodole.  

– Jesteś kowbojem? – zapytał Corey.  

– Chyba tak – odparł James z uśmiechem. – A ty lubisz konie? 

– Tak, bardzo. Przyjdź do nas dzisiaj na kolację.  – Spojrzał pytająco na siostrę. – MoŜe 

przyjść, Emmy? 

Zanim  zdąŜyła  odpowiedzieć,  James  wstał.  Jego  pałający  wzrok  napotkał  jej  spojrzenie. 

Czy naprawdę chciałby zjeść kolację razem z nimi? zastanowiła się w duchu.  

To  nie  jest  istotne,  uznała.  Istotne  jest  to,  Ŝe  pominięcie  milczeniem  słów  brata  byłoby 

background image

nieuprzejme. Dobrze wychowana osoba musiała go w tej sytuacji zaprosić.  

–  Nic  specjalnego  nie  szykuję  –  powiedziała,  nie  przestając  patrzeć  mu  w  oczy.  –  Ale 

będziemy radzi, jak dołączysz do nas.  

– Dzięki. Z przyjemnością – rzekł i popatrzył na Coreya, który aŜ podskoczył z radości.  

Emily,  sięgając  po  plecak  brata,  myślała  z  lękiem  o  tym,  czy  ta  zacieśniająca  się 

znajomość z Jamesem Daltonem nie skomplikuje jej i tak juŜ skomplikowanego Ŝycia.  

 

James  otworzył  szafę.  Jego  nowy  dom  był  całkiem  ładnie  umeblowany,  jednoosobowa 

kanapa wyglądała na wygodną. Prawdziwy raj dla człowieka, który cały rok spędził w celi.  

Zemocjonowany  perspektywą  wieczoru  z  Emily,  przejrzał  zawartość  swojej  szafy.  Poza 

niedawno nabytymi podkoszulkami jego garderoba przedstawiała raczej Ŝałosny widok.  

Rozzłościł  się  na  siebie.  PrzecieŜ  to  nie  Ŝadna  randka,  nie  musi  się  stroić,  spryskiwać 

dobrą wodą kolońską, lakierować włosów. Nie musi takŜe kupować kwiatów ani markowego 

wina.  

Nie, to nie Ŝadna randka. Po prostu kolacja ze znajomą i jej braciszkiem.  

A ta znajoma i jej brat przypominają mu stratę, jaką poniósł...  

WłoŜył dŜinsy i podkoszulek. Mocował się chwilę z zamkiem błyskawicznym, jak gdyby 

palce  miał  niesprawne.  Nie  powinien  był  przyjąć  jej  zaproszenia.  Ale  stało  się.  Nic  juŜ  nie 

poradzi. Ta kolacja to był pomysł Coreya, a on nie moŜe przecieŜ sprawić chłopcu zawodu.  

W łazience wyszczotkował włosy. Na ogół dzieci miały się przed nim na baczności, bały 

się go, Ŝe jest taki duŜy i ma taką ciemną skórę. Ale nie brat Emily. Uśmiechał się do niego 

tak szczerze, z taką ufnością.  

Trzeba iść. NajwyŜsza pora, Ŝeby się nie spóźnić.  

Zamknął juŜ drzwi i wtedy przyszło mu na myśl, Ŝe nie wypada pokazać się z pustą ręką.  

Wstąpił  zatem  do  supermarketu  i  kupił  kwiaty  i  samochodzik  dla  chłopca.  Przed 

drzwiami Emily powtórzył sobie w myślach, Ŝe to nie Ŝadna randka. Lecz gdy otworzyła mu 

drzwi  i  zobaczył  ją,  w  pięknej,  jasnej  bluzce,  i  owionął  go  zapach  jej  perfum,  zapragnął 

pocałować ją w usta, jak wtedy.  

– Cześć – powiedziała.  

–  Cześć.  Wręczył  jej  bukiet  –  Dzięki.  –  Powąchała  kwiaty  i  zaprosiła  go  do  środka.  – 

Corey zasnął. Ale przed kolacją go obudzę.  

– Mam nadzieję.  

Mieszkanie Emily było jasne i wesołe, pełne polnych kwiatów w wazonach i kolorowych 

makatek.  Cieszyły  oko  wiklinowe  meble.  I  znów  przypomniała  mu  się  bajka  o  domku  z 

piernika  Podszedł  do  leŜącego  na  kanapie  chłopca.  Nie  był  podobny  do  jego  syna.  Nie  byli 

nawet  w  tym  samym  wieku.  Lecz  jego  widok  wciąŜ  mu  syna  przypominał,  syna,  którego 

utracił.  

Po  raz  ostatni  James  widział  go,  gdy  Justin  miał  zaledwie  dziesięć  miesięcy.  Teraz  juŜ 

chłopiec chodzi, mówi i do kogo innego woła „tata”.  

–  Dzieci  we  śnie  tak  słodko  wyglądają  –  powiedział,  wspominając  noce  w  czasie 

ucieczki,  gdy  kołysał  synka,  nucił  mu  piosenki  w  samochodzie,  w  motelach.  Bo  właśnie  w 

background image

czasie tej półtorarocznej ucieczki Ŝona urodziła mu syna.  

Obejrzał się na Emiły i napotkał jej wzrok. Stała tuŜ za nim. Stanowczo za blisko. .  

Postawił na stoliku mały czerwony samochodzik.  

– Chyba mu się spodoba – powiedział. Emily wciąŜ trzymała w rękach bukiet róŜowych, 

Ŝ

ółtych i bladozielonych kwiatów.  

– Corey naprawdę cię lubi – rzekła. Z trudem się powstrzymał, by nie odgarnąć chłopcu 

włosów, które opadły mu na oczy.  

– Ja teŜ go polubiłem – oświadczył. Rozmowa się urwała. James włoŜył ręce do kieszeni, 

Emily przytuliła bukiet do piersi.  

– MoŜe pomóc ci przy kolacji? – zapytał po chwili.  

– A umiesz gotować? 

– Trochę. Ale wystarczy na moje potrzeby.  

– No to chodź ze mną.  

Weszli  do  małej,  ale  funkcjonalnej  kuchni  –  z  wentylatorem  w  oknie,  ozdobnymi 

dzbankami na blacie – którą wypełniał smakowity zapach. – Co masz w piekarniku? 

– Pieczeń.  

Odwinęła celofan z bukietu i umieściła kwiaty we flakonie o barwach tęczy.  

Spojrzał na stół, juŜ nakryty, na zielone i Ŝółte talerze, po czym uniósł wzrok i zobaczył 

wiszący na ścianie portret starej Cyganki.  

Przyglądał  się  dłuŜszą  chwilę  tej  przystrojonej  w  biŜuterię  kobiecie.  W  jej  brązowo-

rudych  włosach  błyszczały  srebrne  spinki,  a  okrywający  jej  ramiona  szal  lśnił  niczym 

wysadzana  błyskotkami  chusta  tancerki.  W  swoich  starczych,  znaczonych  plamami  rękach 

trzymała  rozłoŜone  karty  tarota.  Lecz  oczy  miała  młode,  pełne  wyrazu.  Przenikające  na 

wskroś, pomyślał James.  

Emily stanęła przy nim.  

– To Madame Myra – oznajmiła. – PrzejeŜdŜa przez miasto z taborem.  

– Jest fascynująca.  

– TeŜ tak sądzę. Dlatego poprosiłam, Ŝeby mi pozowała. Spojrzał na nią zdumiony.  

– To ty ją namalowałaś? – zapytał.  

– Mam takie hobby.  

–  To  coś  więcej  niŜ  hobby.  –  Potrząsnął  z  podziwem  głową.  –  To  jakby  cząstka  twego 

ś

wiata.  

Przez dłuŜszą chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Tak jak za pierwszym razem, tamtej 

nocy.  I stało się tak, Ŝe  James widział tylko ją, czuł tylko jej obecność, jakąś magiczną siłę, 

której się poddał.  

– Madame Myra wróŜyła mi – rzekła Emily. – Ale to wszystko bajki.  

– Co ci wywróŜyła? Powiedz.  

–  śe...  –  urwała,  by  nabrać  oddechu.  –  śe  poznam  wysokiego  męŜczyznę  o  ciemnej 

karnacji. Takie bzdury.  

Znów utkwili w sobie wzrok, a słowa Cyganki zawisły w powietrzu, dzwoniły Jamesowi 

w uszach niczym starodawna mowa irokeska.  

background image

Mowa czarowna, tajemna, wieszcząca drogę Ŝycia.  

A  moŜe  to  Stwórca  przywiódł  go  tutaj,  do  Silver  Wolf.  Do  Emily,  kobiety  walczącej  z 

rakiem, chorobą, która zabiła mu Ŝonę.  

Emily  wciąŜ  patrzyła  na  niego,  budząc  tęsknotę  w  jego  sercu  i  marzenia  w  jego  duszy, 

które niczym rymy poematu dźwięczały mu w uszach.  

– Ja cię zawiozę do szpitala – oświadczył. – Chcę być blisko, gdy będziesz operowana.  

– Nie! W Ŝadnym razie.  

Odwróciła wzrok, cofnęła się parę kroków.  

–  Więc  chcę  być  przy  tobie  po  operacji.  Musisz  mi  obiecać,  Ŝe  zadzwonisz  zaraz  po 

powrocie do domu.  

– Dlaczego, James? O co ci chodzi? Chodzi o mowę tajemną. O magię, pomyślał.  

– Dlatego, Ŝe chcę wiedzieć, jak to zniosłaś, jak się czujesz. Poza tym... jestem ci...  

Przerwała mu: 

– Nie rozumiem...  

– Jestem ci potrzebny – dokończył rzeczowym tonem.  

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

 

Serce Emily mocno biło.  

– Nie – powiedziała. – Byłeś mi potrzebny w ubiegłym tygodniu.  

Potrzebny  był  jej  wtedy,  w  motelu.  A  teraz  nie.  Nie  w  taki  sposób.  Nie  do  dyskusji  o 

raku.  

Przysunął się do niej, a ona zlękła się, Ŝe jej dotknie. Gdy dotykał jej policzka, gładził po 

włosach, traciła zdolność logicznego myślenia.  

– Wtedy to nie była odpowiednia pora, Emily. Nie byłaś gotowa do kochania się.  

– Nie chcę o tym mówić.  

Jeszcze bardziej do niej się przybliŜył, przyparł ją prawie do blatu.  

– Dlaczego? Bo to cię przeraŜa? Bo wiesz, Ŝe mam rację? 

Jaką rację? myślała. Tę, Ŝe jest jej potrzebny? Czy tę, Ŝe nie jest gotowa, by kochać się z 

nim? A ona potrzebowała go na kochanka, nie na niańkę.  

Popatrzyła na niego – był taki wysoki, taki silny. I niech Bóg jej to wybaczy, ale pragnęła 

poczuć na swoim ciele dotyk jego szorstkich, mocnych dłoni.  

– Zadzwoń do mnie – powiedział. – Zadzwoń, kiedy po operacji wrócisz ze szpitala.  

Nie, pomyślała. Nie będzie go angaŜować w swoją rekonwalescencję. Bo zniknie to coś, 

co  zaiskrzyło  między  nimi.  Bo  ona  przestanie  być  dla  niego  atrakcyjna.  I  tym  samym 

wygasną jej emocje.  

– Muszę zajrzeć do pieczeni – powiedziała, zmieniając temat.  

Cofnął  się,  a  gdy  spojrzała  nań,  zauwaŜyła  smutek  w  jego  oczach.  Chciałaby  dać  mu 

jakoś do zrozumienia, dlaczego nie Ŝyczy sobie jego opieki po operacji.  

– Co mam zrobić? – zapytał.  

Spojrzała na niego, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.  

–  W  czym  mam  ci  pomóc  przy  szykowaniu  kolacji?  Odetchnęła  z  ulgą  i  podeszła  do 

lodówki.  

– MoŜesz zrobić sałatkę. Pomidory są w misce na prawo.  

– A gdzie masz durszlak, Ŝebym mógł umyć zieleninę? 

Podała  mu  go.  W  trakcie  tych  czynności  dotykali  wzajemnie  swoich  dłoni.  Niby 

zwyczajna rzecz, lecz dla niej nie była zwyczajna.  

Co on za jeden, zastanawiała się. Kim jest ten nieznajomy, który tak na nią działa? 

Corey,  przecierając  zaspane  oczy,  wszedł  do  kuchni  z  samochodzikiem  w  ręku.  Emily 

ucieszyła się, Ŝe juŜ nie są sami.  

– Cześć, kolego – powiedział James z uśmiechem.  

– Cześć. Czy ty mi to dałeś? 

– Tak, to ferrari. Mój ulubiony wóz.  

–  Mój  teŜ  –  stwierdził  chłopiec,  a  Emily  głowę  by  dała,  Ŝe  mały  nie  ma  pojęcia  o 

włoskich sportowych autach.  

James musiał to samo pomyśleć, bo spojrzał na nią z wymownym uśmiechem. Cieszył się 

background image

w duchu i był dumny z tego, Ŝe sześciolatek darzy go tak niekłamaną sympatią.  

Corey stanął obok Jamesa i przesuwał samochodzik po blacie, imitując dźwięki silnika na 

pełnych obrotach. Emily w tym czasie robiła pastę z groszku i dodawała ulubione przyprawy 

do  pieczeni,  marchewki  i  ziemniaków.  Nie  pamiętała,  kiedy  ostatnio  męŜczyzna  był  w  jej 

kuchni. Dla Coreya była to absolutna nowość.  

–  Emily  mówiła,  Ŝe  ty  jesteś  półIndianinem  –  powiedział  chłopiec,  zadzierając  do  góry 

głowę.  

– I miała rację – odparł James.  

– Jesteś z plemienia „Ostry Nos”? 

–  Masz  chyba  na  myśli  plemię  Nez  Perce.  –  Wytarł  ręce  i  dodał:  –  Nie,  ja  jestem 

Irokezem.  

Emily chciała najpierw coś wtrącić, ale zrezygnowała i przysłuchiwała się ich rozmowie, 

rozmowie dwóch męŜczyzn.  

– Jacy są ci Irokezi? – zapytał mały.  

– To specyficzny odłam Indian.  

Corey  uczył  się  w  szkole  o  plemieniu  Nez  Perce,  ale  widocznie  ta  francuska  nazwa 

wyszła  mu  z  pamięci.  Gdy  kiedyś  Emily  zabrała  brata  na  zakupy  do  Lewiston,  chłopiec 

wydawał  okrzyki  zachwytu  na  widok  ciemnoskórych  jeźdźców  na  placu  przed  urzędem 

hrabstwa.  

– Czy Irokezi noszą na głowie te wielkie białe pióra? – dopytywał się chłopiec.  

–  Nie.  Czasem  tylko  wkładają  białe  turbany.  A  chłopcy  z  tego  plemienia  juŜ  we 

wczesnym wieku są tatuowani – gwiazdy, zwierzęta i temu podobne wzory.  

–  Naprawdę?  –  Mały  był  wyraźnie  zaintrygowany.  –  Emmy,  ja  teŜ  chcę  mieć  tatuaŜe. 

Mogę je sobie zrobić? 

Ś

więty BoŜe, pomyślała. Spojrzała na Jamesa, licząc na jego wsparcie, lecz on wzruszył 

tylko ramionami, pozostawiając ten problem jej.  

– Ty chyba teŜ jesteś wytatuowany? – zapytała.  

– Owszem, ale gdzie, to musisz sama zgadnąć. Corey zaszurał nogami z uciechy – marzył 

zapewne o ujrzeniu tego tajemniczego tatuaŜu.  

– No, zgadnij, Emmy, zgadnij – prosił siostrę. Do diabła, zaklęła w duchu.  

– Pewno na pupie – rzekła, na co Corey wybuchnął głośnym śmiechem.  

James  teŜ  się  roześmiał.  I  uniósł  brew  w  oczekiwaniu  na  dalszą  zgadywankę.  Ale  ona 

wolała  przemilczeć  tę  uwagę.  Nawiasem  mówiąc,  myślenie  o  częściach  jego  ciała  było  dla 

niej zabawą dość ryzykowną. Corey nie zamierzał jednak zmieniać tematu.  

–  Gdzie  masz  ten  tatuaŜ,  James?  –  zapytał.  James  podniósł  nogawkę,  ukazując  kawałek 

łydki.  

– Tu – odparł.  

Mały wpatrzył się w łydkę Jamesa.  

– Co to jest? – zapytał.  

– Kruk.  

– Dlaczego wybrałeś kruka? 

background image

–  Bo  jeśli  popatrzysz  w  jego  oczy,  to  dojrzysz  w  nich  wielką  tajemnicę  –  odparł.  –  Tak 

jak w oczach tej Cyganki, którą namalowała twoja siostra.  

O ile wypowiedź Jamesa wprawiła  chłopca  w lekkie zakłopotanie, to na  Emily wywarta 

całkiem inne wraŜenie: przeszył ją dreszcz.  

Spojrzała najpierw na Madame Myrę, potem na łydkę Jamesa. Jego tatuaŜ znajdował się 

dokładnie w tym samym miejscu, w jakim na jej łydce zagnieździł się rak.  

Odwróciła  się,  skupiła  uwagę  na  szykowaniu  posiłku,  ale  juŜ  do  końca  wieczoru  nie 

mogła o niczym innym myśleć. Prawie się nie odzywała, unikała wzroku Jamesa.  

Na  szczęście  Corey,  nie  czując  kontroli  siostry,  gadał  za  ich  oboje.  Usta  mu  się  nie 

zamykały.  

A  kiedy  James  poŜegnał  się  i  wyszedł,  Emily  pomyślała,  Ŝe  ich  spotkanie  było  dziełem 

przypadku  i  Ŝe  on  nie  jest  tym  męŜczyzną,  którego  Madame  Myra  jej  przepowiedziała. 

Ponadto wszelkie wróŜby to bzdura.  

 

Nazajutrz rano James wszedł do biura Stajen Tandy i zobaczył siedzącą przy biurku nad 

księgą finansową Mae Prescott.  

Jego  szefowa  była  drobną  kobietą  o  włosach  przyprószonych  siwizną,  opalonej  cerze  i 

ostrym, donośnym glosie. Równie rozkojarzonej osoby w Ŝyciu nie widział.  

Spojrzała na niego sponad okularów, które opadły jej na koniec nosa.  

– Zrobiłeś sobie przerwę? – zapytała.  

– Jeśli nie masz nic przeciwko temu.  

– Oczywiście, Ŝe nie mam – odrzekła. – Narobiłeś się juŜ, tylko tyłek ci śmigał.  

Uśmiechnął  się.  JuŜ  raz nawiązywała  do  jego  tyłka,  powiedziała  mianowicie,  Ŝe  dlatego 

go  zatrudniła,  Ŝe  spodobał  jej  się  jego  tyłek  w  obcisłych  dŜinsach.  A  prawda  była  taka,  Ŝe 

brakowało  jej  po  prostu  rąk  do  pracy,  a  sezon  niebawem  się  zacznie.  Pomocnik  był  jej 

niezbędny, by doprowadził do ładu bałagan, jaki ona tworzyła wokół siebie.  

– Mogę skorzystać z komputera? – zapytał.  

– Oczywiście. Ja nie cierpię tego cholernego pudła. Skutek tego niecierpienia był taki, Ŝe 

James musiał przebrnąć i uporządkować całe gromady dokumentów.  

Usiadł  teraz  przy  drugim  biurku.  Ona  zaś,  poprawiwszy  okulary,  chrząknęła  basem  i 

rzekła: 

–  Kupiłam  tę  maszynę,  bo  Harvey  Osborn  oświadczył,  Ŝe  nie  nadąŜam  za  postępem. 

Kazał mi się nauczyć obchodzić z tym diabelstwem. Ogłaszać się w Internecie.  

James powstrzymał uśmiech, nie dał po sobie poznać, jak go to rozbawiło. Przynajmniej 

raz dziennie musiała wspomnieć o Harveyu.  

Znów wydała z siebie to basowe chrząknięcie.  

– Nie powinnam była słuchać tego starego byka. Tym razem James się uśmiechnął. A ona 

zgromiła go spojrzeniem.  

Przez dziesięć minut studiował wszystkie dane dotyczące raka skóry.  

Lily  May  wstała,  nalała  sobie  kawy,  a  wracając  na  swoje  miejsce,  spojrzała  na  ekran 

komputera.  

background image

– Czego ty szukasz, James? – zapytała.  

– Pewnych wiadomości.  

– Tak to właśnie jest, kiedy chłop traci głowę dla dziewczyny.  

– Mnie to nie dotyczy – burknął.  

– Dobra, dobra, nie musisz przestać myśleć o tej małej kelnereczce.  

To  prawda,  pół  nocy  myślał  o  Emily,  o  swojej  przeszłości,  o  śmierci  Ŝony  i  strasznej 

chorobie, jaka ją dopadła.  

– Chciałbym pomóc Emily – rzekł – ale ona nie chce mojej pomocy.  

– A moŜe nie chce takiej, jaką jej ofiarujesz? MoŜe ona ma dość myślenia o tej operacji? 

MoŜe chciałaby spędzić noc na jakiejś zabawie w mieście? 

– Mam zaproponować jej randkę? – zapytał.  

– Obawiam się, Ŝe da ci kosza.  

On  teŜ  Ŝywił  podobne  obawy.  Emily  wczoraj  wieczór  zachowywała  się  dość  dziwnie. 

Tylko Ŝe wszystko między nimi było dziwne.  

– MoŜliwe – rzekł. – Ale sądzę, Ŝe walory mojej osobowości przewaŜą.  

W  miarę  upływu  dnia  jego  osobowość  miała  się  coraz  gorzej.  Czuł  się  jak  nastolatek, 

który  zbiera  się  w  sobie,  by  zaprosić  dziewczynę  na  tańce.  W  końcu  zebrał  się  w  sobie  i  w 

czasie przerwy obiadowej zadzwonił do Emily i poprosił, by w drodze powrotnej wstąpiła do 

Stajen, bo ma jej coś waŜnego do powiedzenia.  

Choć z oporami, ale zgodziła się.  

Zjawiła się po czwartej w tym swoim kelnerskim mundurku, zaciekawiona i trochę spięta. 

Zaproponował  jej  gościnę  w  swoim  mieszkaniu,  a  część  mieszkalna  rancza  znajdowała  się 

paręset metrów od stodoły.  

Weszła do środka i stanęła ze skrzyŜowanymi na piersi ramionami.  

Wytarł  ręce  o  spodnie.  Zdawał  sobie  sprawę,  Ŝe  wygląda  jak  zbój  w  tych  swoich 

postrzępionych  dŜinsach  i  starej  wypłowiałej  koszuli.  Za  dawnych  dobrych  czasów  nosił  się 

inaczej. Ale w trakcie półtorarocznej ucieczki jego garderoba kompletnie się zuŜyła.  

– Napijesz się wody sodowej? – zapytał.  

– Nie, dzięki.  

– A ja mogę? 

W ustach mu zaschło, chciał je zwilŜyć.  

– Oczywiście, nie Ŝałuj sobie.  

Zaprosił  ją  do  saloniku,  a  sam  poszedł  do  kuchni  po  piwo  i  wypił  od  razu  prawie  pół 

butelki.  

Gdy wrócił, Emily siedziała na skraju kanapy.  

– O co chodzi? – zapytała.  

Wypił  znowu  haust  piwa.  Nie  znosił  narzucać  się  kobietom,  stawiać  się  w  pozycji 

proszącego.  

– Lily Mae uwaŜa, Ŝe powinienem się z tobą umówić.  

–  Po  co?  –  zapytała,  podnosząc  na  niego  wzrok  –  Ona  uwaŜa,  Ŝe  chętnie  spędziłabyś 

wieczór w mieście.  

background image

– Niepotrzebne mi są randki z litości, James.  

–  Myślisz,  Ŝe  z  litości?  –  Ze  wszystkich  sił  zapragnął  przytulić  ją  do  siebie,  ochronić 

przed światem. – Ani Mae nie lituje się nad tobą, ani tym bardziej ja.  

– Naprawdę? 

– Słowo.  

Tak, to nie była litość, to było pragnienie, które doprowadzało go do szaleństwa.  

Spojrzała mu w oczy, podniosła głowę.  

– Widzisz we mnie tylko kobietę, która ma raka. Zaklął w duchu, a ostatnio coraz częściej 

zdarzało mu się kląć tylko w duchu.  

– Widzę piękną dziewczynę, którą jestem oczarowany.  

Dziewczynę,  dodał  równieŜ  w  duchu,  przez  którą  nie  mógł  spać  i  przez  którą  cierpiał 

straszliwe męki.  

–  No  więc  tak  –  zaczęła  z  nutą  sarkazmu  w  głosie.  –  Najpierw  przeszkadzało  ci  moje 

dziewictwo,  a  teraz  choroba.  Za  duŜo  wykrętów.  Za  duŜo  powodów,  Ŝeby  się  do  mnie  nie 

zbliŜyć.  

– Staram się być dŜentelmenem. śebyś nie pomyślała, Ŝe chcę wykorzystać sytuację.  

– Ale nie waŜ się mówić, Ŝe nie jestem gotowa do tych rzeczy. Mam swoje lata i wiem, 

czego chcę.  

Jamesa kompletnie zamurowało, nie wiedział, co jej odpowiedzieć. Wypił więc piwo do 

dna.  Zrobiło  mu  się  gorąco,  krew  zaczęła  mu  szybciej  krąŜyć  w  Ŝyłach.  Pragnął  jej.  BoŜe, 

wybacz  mu,  ale  fakt  pozostawał  faktem.  Usiłował  zapanować  nad  swoim  poŜądaniem, 

poskromić instynkty.  

– Co ja mam robić? – zapytał. – Jak postępować wobec ciebie? 

Westchnęła, spuściła oczy i rzekła: 

– Pragnę, Ŝeby ten mój pierwszy męŜczyzna przejawił odrobinę delikatności. Chciałabym 

zamknąć oczy, gdy mój kochanek weźmie mnie w ramiona, będzie pieścił...  

Zamrugała  powiekami,  a  on  juŜ  był  gotów  do  miłości.  Przysunął  się  do  niej,  spojrzeli 

sobie w oczy. PrzeŜywali moment najwyŜszego uniesienia.  

Usiadł  obok  niej,  a  ona  zaczęła  raptem  coś  majstrować  przy  swojej  torebce,  jak  gdyby 

poczuła  się  speszona,  jakby  nagle  dotarło  do  niej,  do  jakiego  stanu  wrzenia  doprowadziła 

Jamesa.  

– Muszę za dwadzieścia minut wyjść po brata na przystanek autobusowy – powiedziała.  

–  A  mogłabyś  załatwić  dla  niego  opiekunkę?  –  zapytał.  Odetchnęła  głęboko,  chwytając 

haust powietrza.  

– Na kiedy? 

– Na dziś wieczór. Chcę cię zabrać i pomyślałem sobie... – Urwał. Tak bardzo pragnął jej 

bliskości, by spełniły się wreszcie jego i jej marzenia. Wyobraził sobie, Ŝe niesie ją do swego 

wąskiego,  samotnego  łoŜa.  –  I  marzyłbym  –  ciągnął  –  Ŝebyś  została  potem  u  mnie.  Na  całą 

noc – dokończył.  

PrzyłoŜyła  dłoń  do  serca,  a  on  pomyślał,  Ŝe  chyba  serca  ich  obojga  biją  w  podobnym 

rytmie.  

background image

– Musiałabym zapytać rodziców Stevena, czy Corey mógłby u nich przenocować. – I po 

chwili wahania dodała: – Mówisz serio, James? 

–  Jak  najbardziej.  –  Odgarnął  z  jej  policzka  pasmo  włosów.  Pragnął  jej  od  pierwszego 

wejrzenia, od chwili, kiedy ją ujrzał w tej restauracji. – Jak najbardziej – powtórzył.  

Ś

ciszyła głos prawie do szeptu: 

– Nie masz juŜ zastrzeŜeń, Ŝe mnie wykorzystasz? 

– Nie, nie mam.  

Nie powiedział tego pod wpływem impulsu. Miał świadomość jej  choroby, lecz dopiero 

teraz zrozumiał, Ŝe potrzebna jest jej czułość, i to taki rodzaj czułości, jaki on mógł jej dać.  

– Obiecuję, Ŝe będę bardzo delikatny.  

PołoŜyła  rękę  na  jego  ramieniu.  A  on  przytrzymał  ją  swoją.  Wkrótce  zostanie  jej 

kochankiem, pierwszym męŜczyzną, na którego czekała tak długo.  

Emily  stała  przed  lustrem  w  swojej  sypialni.  Trzy  razy  juŜ  się  przebierała,  rzucając  na 

krzesło rzeczy, które nie przypadły jej do gustu.  

– Wyglądasz naprawdę pięknie.  

Słowa  te  padły  z  ust  czarnowłosej  Dianę  Kerr,  jej  przyjaciółki  z  lat  szkolnych.  Rzecz 

jasna, Emily opowiedziała jej o Jamesie, zwierzyła się jej nawet z tego, Ŝe zamierza przespać 

się z nim dziś w nocy.  

Obejrzała  się  na  swoją  przyjaciółkę.  Dianę  siedziała  na  łóŜku  i  z  tym  swoim  wielkim 

sterczącym  brzuchem  wyglądała  jak  czubata  kobiałka.  Była  w  siódmym  miesiącu  ciąŜy  i 

szczęście aŜ biło od niej niczym światło od trzystuwatowej Ŝarówki. Wyszła za mąŜ za swego 

kolegę i mieszkała w pięknym domu nad rzeką.  

–  Myślisz,  Ŝe  ta  nie  jest  za  ciasna?  –  zapytała  Emily,  wciągnąwszy  obcisłą  bluzkę  o 

złotawym odcieniu.  

– MęŜczyźni lubią takie. Nie mogę się doczekać, gdy wcisnę się w takie coś.  

– A co powiesz o spodniach? 

–  Dobrze  ci  w  tych  klasycznych,  beŜowych.  Poza  tym  masz  do  nich  Ŝakiet.  Wyglądasz 

seksownie w tym kostiumie.  

Emily upięła włosy i spryskała je lakierem.  

– Denerwuję się – przyznała.  

Dianę podała jej buty na trzycalowych obcasach.  

–  OdpręŜ  się  i  bądź  zadowolona.  Zaprosił  cię  na  kolację.  A  ty  przecieŜ  lubisz  dobrze 

zjeść.  

– Nie w głowie mi teraz jedzenie – mówiła Emily. – Cały czas myślę o tym, co będziemy 

robić po kolacji, u niego w domu. Musisz go poznać. Nigdy nie przypuszczałam, Ŝe spodoba 

mi się facet z tatuaŜem i kolczykiem na brodawce. Mnie. Malej Emmy Chapman.  

– To istne szaleństwo – orzekła Dianę z zafrasowaną miną. Czy aby znasz go na tyle, by 

się na to zdecydować? 

Czy go zna? Nie, stwierdziła. W Ŝadnym razie. James nigdy o sobie nie mówił, nigdy do 

niczego ze swej przeszłości nie nawiązywał.  

– Właśnie zamierzam go poznać – odparła.  

background image

–  Zaryzykuję  twierdzenie  –  mówiła  Dianę,  spoglądając  na  torbę,  do  której  Emily 

wkładała  przybory  toaletowe  i  zmianę  bielizny.  –  Ze  to  będzie  twój  największy  wyczyn  w 

Ŝ

yciu.  

– Potrzebuję go, Di.  

– Wiem. Chętnie poczekam tu na jego przyjście.  

–  Innym  razem,  dobrze?  Nie  chciałabym,  Ŝeby  pomyślał,  iŜ  specjalnie  zaprosiłam 

przyjaciółkę, by go oceniła.  

– Według mnie uznałby. to za całkiem rozsądny postępek. – Dianę wstała, oznajmiając: – 

W takim razie juŜ mnie nie ma. – Pogłaskała się po brzuchu. – O której jutro odwiezie cię do 

domu? 

– Około wpół do siódmej.  

– Czy matka Stevena zawiezie Coreya do szkoły? 

– Tak. Obiecała.  

Rodzina Stevena poszła jej na rękę. Corey przenocuje u nich, a nazajutrz rano odwiozą go 

do szkoły.  

Emily odprowadziła przyjaciółkę do drzwi i wyszła z nią za próg.  

– Zadzwoń do mnie jutro – poprosiła Dianę.  

– Oczywiście.  

– I obiecaj, Ŝe opowiesz mi wszystko dokładnie. Z pikantnymi szczegółami.  

Emily roześmiała się.  

– Zwierzenia seksualne małej Emmy? 

– OtóŜ to. – Dianę usiadła za kierownicą swego Ŝółtego combi i uścisnąwszy dłoń Emily, 

rzekła: – Baw się dobrze.  

– Postaram się – obiecała przyjaciółce.  

Wróciła do domu, przeniosła do salonu torbę z rzeczami i wtedy puściły jej nerwy. Czuła 

ucisk w Ŝołądku, drŜała, choć starała się zapanować nad sobą. Gotowa juŜ była zrezygnować 

z tej kolacji, tylko nie wiedziała, jak to Jamesowi wytłumaczyć.  

Po dziesięciu minutach James pojawił się we własnej osobie. Wysoki, o ciemnej karnacji, 

poraŜająco  niebezpieczny.  W  czarnym  garniturze,  włosy  zaczesane  do  tyłu,  co  podkreślało 

jeszcze brązowy odcień jego twarzy.  

Wręczył jej róŜę na długiej łodyŜce, o płatkach białych i czerwonych.  

–  Kwiaciarka  powiedziała  mi,  Ŝe  ten  gatunek  nosi  nazwę  „Ogień  i  lód”.  Zaintrygowało 

mnie to – ciągnął, stojąc w progu. – Zarówno barwa, jak i nazwa.  

Emily powąchała róŜę. Pachniała słodko, delikatnie.  

– Dzięki, James – rzekła.  

JuŜ  po  raz  drugi  przyniósł  jej  kwiaty.  Lecz  tym  razem  ów  gest  wydał  jej  się  bardziej 

romantyczny.  

Chciałaby go pocałować, zarzucić mu ręce na szyję, dotknąć ustami jego warg, ale uznała 

w duchu, Ŝe nie powinna tak śmiało sobie poczynać.  

Nie teraz, kiedy jest tak spięta.  

– Jesteś gotowa? – zapytał. – Wzięłaś wszystkie potrzebne rzeczy? 

background image

Skinęła głowa i wskazała na wypełnioną po brzegi torbę.  

Sięgając po nią, mówił: 

– Cieszę się, Emily, Ŝe zostaniesz u mnie na noc.  

– Ja teŜ – wyznała, a serce waliło jej jak szalone. Po chwili milczenia zapytał: 

– Jesteś głodna? 

– Tak – skłamała, marząc o tym, Ŝeby minął jej ten ucisk w Ŝołądku.  

– Świetnie się składa, bo ja teŜ.  

Otoczył ją ramieniem, wyszli i ruszyli w stronę furgonetki.  

Westchnęła głęboko. Zaczęło się, pomyślała. Najpierw kolacja, a po kolacji seks.  

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

 

James  uznał,  Ŝe  nie  za  dobrze  to  wszystko  się  układa.  Zamówił  stolik  w  najlepszej 

restauracji  w  mieście,  ale  mimo  nastrojowych  świec,  przytulnej  loŜy,  w  jakiej  ten  stolik  się 

mieścił, nie mogli jakoś nawiązać ze sobą kontaktu.  

Emily  grzebała  widelcem  w  talerzu  –  skubała  mięso  po  kawałeczku,  mieszała  sos  z 

kartoflami.  

– Nie smakuje ci? – zapytał – Smakuje, wszystko jest dobre – odrzekła unosząc oczy znad 

talerza. – A twój befsztyk? 

– Znakomity.  

Zjadł  juŜ  połowę  i sporo  jarzyn,  czyli  dwa  razy  tyle  co  ona.  Sięgnął  po  piwo.  Domyślał 

się, Ŝe stan nerwów Emily wynika z układu, jaki zawarli. Jego teŜ to nurtowało. Denerwował 

się, jak to wypadnie, bo przecieŜ to będzie jej pierwszy raz.  

–  Czy  mówiłem  ci  juŜ,  Ŝe  ładnie  wyglądasz?  –  zapytał.  Uśmiechnęła  się  i  obciągnęła 

bluzkę. Materiał przylegał do jej ciała, uwydatniając kształt piersi.  

– Nie wiedziałam, co na siebie włoŜyć. Trzy razy się przebierałam.  

Chciał  wstać  od  stolika  i  podejść  do  niej,  wyciszyć  jej  i  swoje  obawy,  ale  zamiast  tego 

rzekł: 

– Ja kupiłem to i owo z ubrania. Jak widzisz, teŜ miałem tremę przed naszą randką.  

Oczy jej rozbłysły.  

– Kupiłeś? Z myślą o mnie? 

– Nie chciałem wyglądać przy tobie jak oferma.  

– Wyglądasz wspaniale, James. Zresztą tak jak zawsze.  

– Naprawdę? 

Dając folgę swym pragnieniom dotknięcia jej, wstał od stolika.  

– Co ty wyprawiasz? – zapytała, gdy wcisnął się na ławkę obok niej.  

– Siadam przy tobie.  

– Tu nie ma miejsca dla dwóch osób.  

– Spróbujemy. – Przycisnął się do niej, a ona roześmiała się, co rozładowało atmosferę. – 

Ja zjem trochę z twojego talerza, ty z mojego, dobrze? 

Oparła się o ścianę, by móc lepiej go widzieć. Nogi im się pod stolikiem splątały.  

– Mój befsztyk nie będzie ci smakował – rzekła.  

– Niby dlaczego? 

– Bo mój jest wysmaŜony, a twój półsurowy.  

– Zobaczymy.  

A  ona  wciąŜ  wpatrywała  się  w  niego.  Rozjarzonymi  oczyma.  Z  dziewczęcym  niemal 

zachwytem. James wziął sztućce i zabrał się za jej befsztyk. śuł potem mięso dłuŜszy czas i 

popijał je piwem.  

– MoŜna wytrzymać – powiedział. – Tylko trochę twardy. Teraz ty spróbuj mego.  

– Ani mi się śni. Nie jadam surowizny, a twoja krowa jeszcze ryczy.  

background image

Zachichotał.  

– Dziewczyno, nie bądź taka zasadnicza. Zdobądź się na szaleństwo! 

–  Szaleństwo?  –  Przymknęła  powieki  niczym  primabalerina  czekająca  na  oklaski.  – 

PrzecieŜ wiesz, Ŝe ja wciąŜ jestem trochę niedosmaŜoną dziewicą.  

Roześmiał się i pochylił ku niej nad stolikiem.  

– Czy aby masz pewność, Ŝe chcesz, abym cię tego dziewictwa pozbawił? 

– O BoŜe! – mruknęła pod nosem.  

Wachlowała się serwetką, udając, Ŝe to jego pytanie wstrząsnęło nią do  głębi. Po chwili 

spojrzeli  na  siebie  i  oboje  wybuchnęli  śmiechem,  szczerze  ubawieni  własną  grą,  tym  niby 

flirtem, co świadczyło niezbicie, Ŝe cechowało ich podobne poczucie humoru.  

I raptem Emily zaskoczyła go całkiem powaŜnym pytaniem: 

– Dlaczego tu się sprowadziłeś? 

– Słucham? 

–  Dlaczego  osiedliłeś  się  w  Silver  Wolf?  Czemu  wybrałeś  to  małe  miasteczko  w  stanie 

Idaho? 

Wziął  kartofel  do  ust,  co  dało  mu  czas  na  zastanowienie  się  nad  odpowiedzią, 

spreparowanie  takiego  kłamstwa,  które  pokrywałoby  się  w  pewnej  mierze  z  tą  prawdą,  jaką 

inspektor dla niego wymyślił.  

–  Mam  Ŝyłkę  włóczęgi  –  powiedział.  –  Niespokojny  ze  mnie  duch.  Lubię  zmieniać 

miejsce pobytu. A mój przyjaciel doradził mi tę właśnie okolicę.  

– Mówisz o tym męŜczyźnie, który przyjechał tu z tobą? 

Pełen poczucia winy wziął drugi kartofel z talerza Emily, oferując jej w zamian krewetkę.  

– Tak – odparł. Ktoś jej musiał powiedzieć, myślał, Ŝe nie przyjechał tu sam. – Nazywa 

się Zack. – Zack Ryder, dodał w myślach, przywołując w pamięci obraz przydzielonego mu 

przez sąd funkcjonariusza policji. – To jedyny człowiek, którego znałem w tych stronach. Ale 

on mieszka w mieście.  

– Od dawna go znasz? 

James napił się piwa, nakazując sobie ostroŜność.  

– Sporo czasu.  

– A gdzie się poznaliście? 

– Na zgromadzeniu Indian.  

To juŜ było wierutne kłamstwo.  

Oficer  z  Programu  Ochrony  Świadków  wybrał  Zacka  Rydera  na  jego  inspektora  z  tej 

przyczyny,  Ŝe  obaj  byli  mieszańcami.  Z  tego  względu  ich  przebywanie  razem  było  czymś 

całkiem  naturalnym  i  nie  budziło  niczyich  podejrzeń.  Gliniarz  i  kryminalista.  Dwaj 

męŜczyźni, których poza tubylczym pochodzeniem nic kompletnie nie łączyło.  

– Dianę Kerr to moja najlepsza przyjaciółka – rzekła Emily popijając wodę. – Nigdy nie 

rozstawałyśmy się na dłuŜej.  

James, rad, Ŝe zmieniła temat, odetchnął z ulgą.  

– Ma dziewczyna szczęście – powiedział.  

– Tak samo jak ja. Nie wiem, co bym bez niej robiła.  

background image

– Dobrze jest mieć przyjaciół – stwierdził czując dojmujący ból samotności.  

– To prawda. – Spróbowała ryŜu z jego talerza. – Dlatego cieszę się, James, Ŝe myśmy się 

spotkali.  

Spojrzał jej w oczy, i Ŝal ścisnął mu serce.  Nie cierpiał siebie za to, Ŝe kłamie, Ŝe udaje 

uczciwego człowieka, kogoś godnego jej uczuć, jej zaufania. Nie powinien był o nią zabiegać, 

ale juŜ jest za późno. Za bardzo jej potrzebował, zbyt jej pragnął, by pozwolić jej odejść.  

Ona czuła podobnie. Przynajmniej na razie.  

– Będzie deser? – zapytała.  

Drgnął. Dostrzegł błysk w jej oczach, refleks światła świecy.  

– A masz ochotę? 

– Owszem.  

Skinęła  na  kelnerkę  pchającą  do  innego  stolika  wózek  pełen  ciastek  i  kremów 

róŜnorakich.  

– Czego oni tu nie mają – rzekła Emily.  

James obserwował wyraz jej twarzy. Jak na kogoś, kto tak grymasił przy jedzeniu mięsa, 

przejawiała niesamowite łakomstwo.  

– Co wybierasz? – zapytał. – Jaki deser najbardziej lubisz? 

– Wszystkie. – Przechyliła się, by zajrzeć do wózka. – Nigdy nie mogę się zdecydować.  

Jaka ona jest dziecinna, myślał. I on ma tę jej naiwną dziecięcość odebrać? 

On nie jest jej godzien – co do tego nie miał wątpliwości. Ale dziś wieczór nic nie było 

waŜne. Nie będzie się czuł winny. Nie moŜe tak być, by jego przeszłość zburzyła tę chwilę, tę 

wielką chwilę.  

Nawet jeśli to będzie tylko chwila.  

James  otworzył  drzwi.  Emily,  niosąc  pudło  ze  słodyczami,  weszła  do  środka.  W 

restauracji zjedli deser,  dzieląc się porcjami, lecz on postanowił kupić jeszcze coś słodkiego 

do  domu,  aby  wyjść  naprzeciw  wszelkim  czekolado-kremowo-karmelowym  zachciankom 

swego gościa.  

Zapalił światło, spojrzał na nią: na jej twarzy malował się ów poprzedni niepokój.  

–  Mogę  włoŜyć  słodycze  do  lodówki?  –  zapytała  –  Jasne,  a  ja  tymczasem  wezmę  twoją 

torbę do pokoju – rzekł.  

WłoŜyła słodycze do lodówki, stała chwilę, po czym nabrała powietrza w płuca i ruszyła 

w stronę sypialni.  

Jego sypialni. Jamesa Daltona. Jej przyszłego kochanka.  

James siedział na łóŜku i zdejmował buty. Jej torba leŜała obok, jeszcze nie rozpakowana.  

Spojrzał na Emily z uśmiechem.  

– Chcę czuć się po domowemu – powiedział. Czy ona teŜ ma zdjąć . buty? 

James wstał, odpiął pas, rozpiął koszulę, a jej serce waliło jak szalone.  

– W komodzie jest wolna szuflada – oznajmił.  

Emily czuła się trochę jak młoda męŜatka w czasie podróŜy poślubnej. Grzesznej podróŜy 

poślubnej,  bo  wciąŜ  mało  zna  swego  partnera.  W  końcu  zapanowała  jakoś  nad  nerwami  i 

ułoŜyła  swoje  rzeczy  w  szufladzie.  Za  plecami  czuła  obecność  Jamesa,  jego  niecierpliwość, 

background image

jego oczekiwanie.  

– Ładna – powiedział.  

Spojrzała na jedwabną koszulę nocną, którą właśnie trzymała w ręku, i obejrzała się.  

– Koszula? – zapytała.  

– Tak.  

Kolana  się  pod  nią  ugięły,  gdy  spojrzała  na  jego  tors  w  pełnej  krasie,  pępek  i  kępkę 

włosów przykrytych częściowo spodenkami.  

–  Chciałabym  skorzystać  z  łazienki  –  powiedziała.  Nie  mogła  przebrać  się  na  jego 

oczach, jeszcze nie teraz, nie w takiej sytuacji.  

Wskazał drzwi za swoimi plecami. Sięgnęła po kosmetyczkę.  

– Na jedną noc – mruknęła, przechodząc obok niego.  

– Obawiam się, Ŝe na więcej nocy – rzucił od niechcenia.  

– Jak to? 

– Chciałbym, Ŝebyś trochę tu ze mną pobyła.  

– Ja teŜ bym chciała – rzekła, z trudem dobywając głos.  

– No to nie ma sprawy – powiedział.  

– Zaraz będę gotowa – oznajmiła.  

– Czekam cierpliwie – odparł.  

Przywołała się do porządku, robiąc parę wdechów i wydechów. Po czym wzięła prysznic 

i  wśliznęła  się  w  tę  swoją  jedwabną  szmaragdową  koszulę  nocną,  spryskała  się  sprayem  o 

zapachu kwiatów polnych.  

Ostatnie  spojrzenie  do  lustra,  spojrzenie  typu:  „co  ja  wyprawiam”  i  zebrawszy  się  na 

odwagę, wyszła z łazienki. James wciąŜ miał na sobie spodenki i tę rozpiętą koszulę.  

–  Łazienka  wolna  –  rzekła,  mając  nadzieję,  Ŝe  to  jej  skrępowanie  nie  odbija  się  na  jej 

twarzy.  

–  Ja  chcę  tylko  ciebie.  –  Podszedł  do  niej  i  stanął  tuŜ,  tuŜ.  –  Jesteś  taka  piękna, 

niewiarygodnie piękna – powiedział.  

– Dziękuję. – ZwilŜyła wargi, bo nagle zaschło jej w ustach.  

Dotknął jej ramienia, sięgnął pod falbanę nocnej koszuli.  

– Nie denerwuj się, Emily – powiedział.  

– Ja się nie denerwuję. No, moŜe trochę.  

Wziął ją w ramiona, a ona przywarła do niego z całych sił. Tak objęci stali dłuŜszy czas.  

Pocałował ją, a ona poddała się temu uczuciu szczęścia, gdy jego język rozwierał jej usta, 

gdy  zmagał  się  z  jej  językiem.  James  był  silny  i  miał  pręŜne,  twarde  muskuły;  czuła  tę 

twardość  i  coś  dziwnego  zaczęło  się  z  nią  dziać.  Jakiś  potęŜny  Ŝywioł  niczym  fala  morska 

ogarnął ją, odebrał jej oddech. Wyobraziła sobie, Ŝe zdziera z niego ubranie, szarpie palcami 

jego gorące ciało.  

– Chcę cię rozebrać... – szepnęła.  

–  Rozbierzemy  się  wzajemnie.  –  Pociągnął  ją  na  łóŜko.  –  Najpierw  ja  ciebie,  potem  ty 

mnie.  

Ona chciała być pierwszą. Ale działała powoli, z namysłem. Układała na podłodze części 

background image

jego garderoby, w kostkę, porządnie, na końcu spodenki i koszulę.  

Pocałowała go, namiętnie, aŜ z jego ust wydobył się jęk.  

Na piersi miał liczne blizny po dawnych ranach; pomyślała, Ŝe to efekt chłopięcych bójek 

młodzieńczych  walk  do  upadłego,  dowód  jego  nieposkromionej  dzikości.  Przypominał  jej 

panterę, wielkiego czarnego kota, który nie zdaje sobie sprawy z własnej siły.  

Wodziła palcami po jego brodawce, gdy on nagle zesztywniał, jakby prąd go poraził.  

Odchyliła głowę i spojrzała nań.  

– Czy to takie bolesne miejsce? – zapytała.  

– Nie tyle bolesne... bardzo lubię, gdy mnie tam dotykasz.  

– Jesteś stuknięty, Jamesie Dalton.  

Uśmiechnął  się  i  podskoczył  jak  prawdziwy  kot.  W  mgnieniu  oka  miała  go  nad  sobą. 

Pieścił ustami jej ucho.  

– Obserwowałem cię w  restauracji – mówił – jak zlizywałaś z łyŜeczki resztki kremu. – 

Przesunął  rękami  wzdłuŜ  jej  bioder,  pośladków.  –  Ja  chciałbym  cię  tak  wylizać,  całe  twoje 

ciało.  

Poczuła przypływ dziewiczego lęku. Policzki jej pałały.  

– Czy ktoś juŜ cię tak całował? 

– Nie. – Zamilkła, chciała na sobą zapanować, przemówić sobie do rozsądku, Ŝe przecieŜ 

nie  powinna  się  wstydzić,  a  tym  bardziej  wpadać  w  panikę.  –  Ale  ja...  Tak.  Całowałam 

mojego chłopaka, kolegę ze szkoły średniej. – Było to w samochodzie, myślała, przywołując 

w pamięci tę scenę, po meczu piłki noŜnej. – Zaparkowaliśmy nad rzeką – ciągnęła – no i jak 

to smarkacze, udawaliśmy parę zakochanych.  

Przez chwilę przyglądał się bacznie jej ustom.  

–  Słodka,  niewinna  Emily  –  rzekł.  Nie  wiedzieć  czemu  to  jej  wyznanie  jeszcze  bardziej 

go podnieciło. – Na kaŜdym kroku mnie zadziwiasz.  

–  Raz  się  zdarzyło  i  koniec.  –  Zaspokojenie  młodzieńczej  ciekawości,  stwierdziła  w 

myślach. – I koniec – powtórzyła.  

– Nie dasz się więcej nabrać, to masz na myśli. Roześmieli się oboje.  

– AŜ nie do wiary, Ŝe ci o tym opowiadam.  

– Bardzo dobrze – stwierdził, przytulając ją mocno. Nie wyobraŜała sobie, Ŝe moŜe być 

aŜ  tak  wspaniale,  nie  marzyła  nawet  o  aŜ  takim  cudzie,  Ŝe  jej  ciało  tak  idealnie  będzie 

pasować do ciała Jamesa.  

Zamknęła oczy, a on szepnął jej do ucha: 

– Pozwól mi dać ci szczęście.  

Uchyliła powieki. Włosy opadły mu na czoło, a światło lampy stojącej nieopodal rzucało 

złote cienie na jego twarz. JakŜeby mogła mu odmówić? 

Torował sobie ustami drogę po jej ciele, całując i pieszcząc kaŜdy jego cal. Ona czuła się 

cudownie, ale chciała więcej, tyle, na ile było go stać, tyle, ile ona mogłaby wytrzymać.  

DrŜała  poraŜona  jego  mocą,  wielkością  jego  poŜądania,  drŜała  ze  wzbierającej  w  niej 

radości Ŝycia. Uniosła biodra, aby być jeszcze bliŜej niego. Blisko. NajbliŜej. Jak najbliŜej.  

Gdy dopadł ją orgazm, gdy przewaliły się przez nią fale rozkoszy, opadła bezwładnie na 

background image

łóŜko, bezbronna, osłabła nagle.  

A  on  wsparł  się  na  łokciu  i  obserwował  ją.  Oczy  miała  zamknięte,  zarumienioną  twarz, 

włosy w nieładzie.  

Poruszył się i czekał na jej odzew.  

Otworzyła  w  końcu  oczy  i  spojrzała  na  niego  zamglonym  wzrokiem,  jakby  niczego  nie 

widząc.  

Seksualne delirium, pomyślał. I bardzo jej z tym do twarzy.  

Skłonił głowę, by ją pocałować, by jeszcze bardziej poczuć jej bliskość. Wygięła się, jak 

gdyby podając mu siebie. Jęknął i zerwał z siebie spodenki, po czym rzucił je na podłogę.  

– Jesteś gotowa? – zapytał.  

Wtuliła się w niego, gorąca, pełna ufności.  

– Tak – odparła.  

– Nie chciałbym sprawić ci bólu. – Wiedział, Ŝe sprawi.  

Niech to szlag! – Za pierwszym razem zawsze trochę boli – skonstatował.  

– Wiem, ale to nie ma znaczenia.  

– Owszem, ma.  

Pragnął  obdarzyć  ją  bajkowym  przeŜyciem,  na  jakie  zasługiwała.  Ale  nie  wiedział  jak. 

Nie znał jej jeszcze. Wędrował więc dłonią po jej ciele, szukał. Była tak krucha, tak delikatna.  

– Pragniesz mnie, James? 

– Nigdy nikogo tak nie pragnąłem.  

– No to weź mnie. – Całowała go w usta, w szyję. – Weź to, czego pragniesz.  

Zatracił  się.  Kompletnie  się  zatracił.  Jakiś  potęŜny  ładunek  wybuchł  w  nim.  Czuł  jej 

pasję,  widział  błysk  poŜądania  w  jej  oczach.  Upajał  się  świadomością,  Ŝe  oto  trzyma  w 

ramionach kobietę, którą niebawem posiądzie.  

Stał się raptem całkiem innym, porządnym, statecznym człowiekiem. I wolał uwierzyć w 

te kłamstwa, jakimi raczył Emily. Bo dzięki temu wydarzy się cud i zostanie jej kochankiem.  

Obserwował  jej  oczekiwanie,  widział  je  w  jej  oczach,  słyszał  w  urywanym  oddechu. 

Starał się działać jak najdelikatniej, ale wiedział, Ŝe sprawił jej ból.  

– Wybacz – szepnął.  

– Nie przerywaj...  

– Nie...  

Nie mógłby, pomyślał. Za dobrze mu było. Cudownie.  

WypręŜyła się, przygryzła dolną wargę. A on kochał się z nią czule i zapewniał szeptem, 

Ŝ

e następnym razem nie będzie bolało.  

Chwycił jej spojrzenie i wyczytał z jej oczu, Ŝe ból ustąpił miejsca zachwytowi, wielkiej 

radości. Przywarła do jego piersi, a całe jej ciało przeniknął dreszcz rozkoszy.  

Uśmiechając się, z błyskiem w tych swoich zielonych oczach, rzekła: 

– Wiesz, zaczyna mi się to podobać – Naprawdę? – zapytał Ŝartobliwie.  

Był  wzruszony,  szczęśliwy,  pełen  zachwytu  dla  jej  pręŜnego  ciała,  ciepła,  jakie  płynęło 

od niej. Jemu teŜ zaczęło się to cholernie podobać.  

Poruszyła się pod nim, on zaś chwycił rytm. I tańczyli oboje, w takt melodii, którą tylko 

background image

oni słyszeli.  

Ta dziewczyna dała mu szczęście, do którego tak bardzo tęsknił.  

I nie zamierzał nikomu go oddawać.  

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

 

Emily obudziła się o świcie. Gdy niebo szykuje się na przyjęcie słońca. Kiedy zamglone 

ś

wiatło brzasku przenika przez firanki, rzucając na pokój dziwne pastelowe cienie.  

Całą  noc  przespała  wtulona  w  Jamesa.  Czuła  jego  oddech  na  swoich  włosach.  Szorstki, 

trochę chrapliwy.  

Pomyślała,  Ŝe  pewno  pali  papierosy.  WciąŜ  poznawała  go.  Poznawała  równieŜ  siebie. 

Fakt,  Ŝe  rano  obudziła  się  naga,  obok  męŜczyzny,  nie  ulegał  kwestii  i  był  doprawdy 

szokujący.  

James  mamrotał  coś  w  półśnie,  zanurzał  twarz  w  jej  włosach.  Wiedziała,  Ŝe  lubi  ich 

miodowy kolor. Powiedział jej to juŜ pierwszego dnia.  

– Śpisz jeszcze? – zapytała.  

– Uhm.  

– Chyba jednak się obudziłeś – rzekła kryjąc twarz w poduszce.  

– Pół na pół. A ty jak spałaś? 

– Jak kamień.  

Obróciła się w jego ramionach. Chciała go widzieć, spojrzeć na męŜczyznę, z którym się 

kochała.  Dziwne,  ale  zmruŜył  oczy  w  tym  mglistym  świetle  poranka.  Brodę  znaczyła  mu 

szczecina,  włosy  z  jednej  strony  przylegały  mu  do  głowy,  z  drugiej  sterczały  śmiesznie. 

Fantastyczny facet, orzekła w duchu Emily.  

– Muszę wstać – powiedział.  

Na  golasa  poszedł  do  toalety.  Czy  on  nigdy  z  nikim  nie  mieszkał,  zastanowiła  się.  Nie, 

mieszkał. Z tą tajemniczą blondynką, do której ona, Emily, była rzekomo podobna, łączyły go 

zapewne nie tylko igraszki w łóŜku. Kochał tamtą dziewczynę. Nie krył się z tym.  

Usiadła,  zmarszczyła  czoło,  na  jej  twarzy  malował  się  niepokój.  Czy  byłby  to  wielki 

nietakt  z  jej  strony,  gdyby  zapytała  go  o  jego  poprzednią  kochankę?  Czy  wygłupiłaby  się, 

pytając go o to? 

– Coś nie tak? 

Pytanie  padło  jakby  znikąd.  Otrząsnęła  się  z  zadumy  i  stwierdziła  z  niejakim 

zdziwieniem, Ŝe tuli do twarzy jego poduszkę.  

– Nie, wszystko w porządku.  

– Masz smutną minę. Starała się uśmiechnąć.  

– Zdaje ci się. Wstajemy czy śpimy dalej? Spojrzał na zegarek i ruszył ku niej. Wysoki, 

brązowy, nagi.  

– To drugie – odparł.  

PołoŜył się za nią, w poprzedniej pozycji, otulając ją swoim ciałem. A ona poczuła się jak 

w  niebie.  Nic  się  nie  liczyło.  Była  szczęśliwa,  bezpieczna  w  jego  ramionach.  Chciała  się 

odwrócić i spojrzeć na niego, ale powstrzymał ją.  

– Nie ruszaj się, maleńka.  

Pieścił  jej  uda,  sięgał  wyŜej,  delikatnie,  wzmagając  jej  poŜądanie,  oczekiwanie  cudu. 

background image

Szeptał jej do ucha jakieś słowa, pełne namiętności, pełne erotyzmu.  

Była  juŜ  prawie  u  szczytu.  Oczy  jej  zaszły  mgłą,  myśli  się  rozpierzchały.  Chwycił  ją  za 

biodra, przegięła się, a wtedy on w nią wszedł, wdarł się w nią. Uniosła głowę i usta ich się 

spotkały, splątały języki.  

Orgazm  wybuchł  w  niej  całą  barwą  kolorów.  Złoto,  srebro,  czerwień.  Jego  ramiona 

oplatały  ją  niczym  wąŜ  swoją  ofiarę,  a  ona  poddawała  się  temu  męŜczyźnie,  który  otworzył 

przed nią bramy raju.  

Gdy z jego  gardła wyrwał się jęk, wiedziała, Ŝe zasiał w niej ziarno, Ŝe uwolnił lędźwie 

od nadmiaru Ŝyciodajnego eliksiru.  

Gdy juŜ oboje mogli chwycić

 – 

powietrze, on szepnął: 

– Wybacz.  

–  Nie  mam  czego  wybaczać  –  powiedziała,  odgarniając  zmiętoszone  prześcieradło.  – 

Powtarzamy? 

– Teraz zaraz? – zapytał nieco spłoszony.  

–  Teraz  zaraz  –  odparła  i  oboje  wybuchli  śmiechem.  Ledwo  mogli  unieść  głowy  z 

poduszki.  

Wtedy właśnie zadzwonił budzik. James zaklął i wyłączył go.  

–  AŜ  nie  do  wiary,  Ŝe  juŜ  pora  wstawać  –  rzekł.  Popatrzyła  na  leŜącego  obok  nagiego 

męŜczyznę. Opuściła nieco wzrok i stwierdziła niedwuznacznie: 

– Ty juŜ wstałeś.  

– Dowcipna z ciebie dziewczynka.  

A z ciebie niegrzeczny chłopak, pomyślała na wspomnienie tego, co w chwili uniesienia 

szeptał jej na ucho.  

– Zjesz śniadanie? – zapytał.  

– A zrobisz? 

– Masz na myśli gotowanie? O tej porze? Teraz to wystarczy kawa ze śmietanką, jakieś 

herbatniki  albo  coś  z  tych  cholernych  rzeczy,  jak  je  tam  zwą,  które  wczoraj  wieczór 

kupiliśmy.  

Uśmiechnęła się.  

– Całkiem nieźle to brzmi – orzekła.  

Zaparzył  cały  dzbanek  kawy,  usiedli  na  łóŜku,  pili  tę  kawę,  jedli  batoniki,  śmieli  się, 

wygłupiali. Emily nie pamięta, kiedy ostatnio tak się śmiała. I czuła się tak wyśmienicie.  

Dziś nie była chora na raka. Była po prostu dziewczyną Jamesa Daltona.  

– Kiedy się zobaczymy? – zapytał.  

Zlizywała czekoladę z palców i myślała o jego pocałunkach.  

– Kiedy tylko zechcesz – odparła.  

– Trzymam cię za słowo.  

 

W niedzielę rano Emily toczyła walkę z bratem. Mały popatrywał na Jamesa, ale on stał z 

boku,  wolał  się  nie  wtrącać.  Zaprosił  Coreya  do  Stajen  Tandy,  obiecując  mu,  Ŝe  na  jeden 

dzień  zamieni  się  w  kowboja.  Nim  jednak  wyszli  z  domu,  zaczęła  się  awantura.  Emily  była 

background image

ledwo Ŝywa. Kuchnia zamieniła się w pole bitwy.  

– ' Nie chcę tego! – wykrzykiwał Corey – To śmierdzi! 

– Nie śmierdzi! – Usiłowała posmarować mu twarz kremem ochronnym, a on bronił się 

rękami i nogami. – Bo inaczej nie ruszysz się z domu! 

– PrzecieŜ nie będę się kąpał! 

– NiewaŜne. Cały dzień spędzisz na słońcu.  

– Głupoty opowiadasz! – krzyknął chłopak, chwytając się stołu oboma rękami.  

Emily nie była jego matką i Corey wykorzystywał to. Matki musiałby słuchać, a siostra to 

całkiem co innego.  

– śadne głupoty – powiedział James porzucając dotychczasową neutralność. – Promienie 

słońca są szkodliwe. Ludzie od nich chorują.  

– Ja nie! – odparował mały.  

– Emily zachorowała i idzie na operację – argumentował. – Słońce jej zaszkodziło. A ty 

jesteś jej bratem. Macie te same geny.  

– Ja nie noszę jej dŜinsów.  

–  Mówię  o  genach,  nie  o  dŜinsach.  –  mówił  James  z  uśmiechem.  –  Oboje  macie  jasną 

skórę,  wraŜliwą  na  promienie  słoneczne.  Emily  chce  posmarować  cię  kremem  chroniącym 

przed tymi szkodliwymi promieniami.  

Emily  pilnie  obserwowała  swego  kochanka,  wsłuchiwała  się  w  jego  głos,  w  którym  nie 

wyczuwała  Ŝadnej  fałszywej  nutki.  Od  owej  spędzonej  z  nim  nocy  minęło  dwa  dni.  Była  to 

pora ukradkowych pocałunków, uciekania przed pytającymi spojrzeniami Coreya.  

W  końcu  mogłaby  powiedzieć  bratu,  Ŝe  spotyka  się  z  Jamesem,  ale  nie  była  jeszcze 

gotowa do takiego wyznania. Tak jak nie była gotowa do związku z męŜczyzną, który nie był 

jej męŜem.  

–  Tylko  dziewczyny  się  smarują  –  upierał  się  chłopiec.  Nie  chciał  posłuchać  nawet 

Jamesa, który od razu zyskał jego względy.  

–  Nawet  pachnie  to  po  dziewczyńskiemu  –  dodał.  James  wziął  pojemnik  z  kremem  i 

powąchał  go.  A  Emily  nie  spuszczała  zeń  wzroku  i  aŜ  serce  w  niej  tajało.  Od  tej  miłosnej 

nocy  James  ani  słowem  nie  wspomniał  o  raku,  ale  on  wciąŜ  był,  tkwił  między  nimi.  I  dziś 

właśnie dał o sobie znać.  

– Moim zdaniem pachnie całkiem ładnie – powiedział James.  

– To ty się nim posmaruj – odparował Corey.  

– Czemu nie.  

James zawinął rękawy i najpierw nałoŜył krem na twarz, potem na ręce aŜ po łokcie.  

Corey wyprostował ramiona, usiłując jak gdyby podkreślić tę swoją chłopięcą godność.  

– Daj mi to świństwo. – Zmierzył siostrę ponurym spojrzeniem. – Sam się posmaruję.  

NałoŜył  grubą  warstwę  kremu  na  twarz  i  ramiona.  Chłopak  potrzebuje  silnej  ręki 

męŜczyzny, pomyślała Emily. Ojcowskiego autorytetu.  

– WłóŜ buty – powiedziała. – Nie pójdziesz w sandałach do stajen.  

– Mam ręce całe w kremie.  

– To umyj ręce.  

background image

– Zawracanie głowy! – prychnął chłopiec.  

Emily  podeszła  do  brata.  Uklękła  teraz  przy  nim  i  unosząc  dłonią  jego  podbródek, 

spojrzała mu w oczy. – Ja muszę uwaŜać na słońce i ty teŜ – powiedziała.  

– A James? – zapytał.  

– James równieŜ – potwierdziła, choć wiedziała dobrze, Ŝe jemu słońce nie zaszkodzi.  

Kryzys  został  na  razie  zaŜegnany,  Corey  umył  ręce,  pozostawała  jeszcze  sprawa  butów. 

Tymczasem mały jednym susem wybiegł z holu.  

Po chwili milczenia James, zakręcając słoik z kremem, powiedział: 

– Głupio mu teraz.  

– Wiem.  

Emily zajrzała do kuchni, która nie była kuchnią z jej dzieciństwa. To nie był jej rodzinny 

dom. Tamten sprzedała, bo za bardzo przypominał jej rodziców i to, co tam przeŜyła.  

– Wyglądasz kiepsko – powiedział James.  

– Czuję się dobrze. Tylko niepotrzebnie się zdenerwowałam.  

– Za pięć dni masz operację.  

Obracała  w  palcach  pasmo  włosów.  Była  wyraźnie  skrępowana  tym  tematem.  Mimo  to 

zapytała Jamesa: 

– Chcesz tam być? 

– A ty chcesz, Ŝebym tam był? 

Tak, myślała przeklinając własną słabość. Chciała, Ŝeby zawiózł ją do szpitala, aby był w 

pobliŜu – czułaby się znacznie bezpieczniej.  

– NiewaŜne. Nie będziesz mi potrzebny.  

– My potrzebujemy się nawzajem, Emily.  

–  CzyŜby?  –  Czuła,  Ŝe  puls  jej  się  rozszalał.  Zacisnęła  dłoń,  bo  bała  się,  Ŝe  James 

zauwaŜy drŜenie jej palców. – Nie tylko w łóŜku? 

Miał czelność uśmiechnąć się, pomyślała.  

– Nie wiem – odparł. – Kochaliśmy się zaledwie raz.  

– Dwa razy – poprawiła go, a on się roześmiał. O BoŜe, myślała, albo prześladuje ją tym 

swoim wzrokiem, albo kpi sobie z niej. – Sądziłam – ciągnęła – Ŝe dziś wieczór pozwolę ci 

zakraść się do mojego pokoju, ale...  

– Co „ale”? 

– Zmieniłam zdanie.  

– CzyŜby? 

Chwycił ją, przytulił mocno, a jej serce podeszło do gardła.  

Pozwoliła mu zakraść się do swego pokoju.  

 

Sierp  księŜyca  świecił  na  niebie,  szumiały  liście  poruszane  lekkim  wiatrem. James,  idąc 

przez  podwórko  Emily,  nabrał  w  płuca  haust  świeŜego  powietrza.  Nie  był  ubrany  po 

kowbojsku. Miał na sobie ciemny sweter, czarne spodnie i miękkie półbuty. Tak jak dawnymi 

czasy, za młodzieńczych lat.  

Podszedł  do  jej  okna  i  stanął  obok.  Świerszcze  cykały,  ale  on  nie  zwracał  uwagi  na  te 

background image

dźwięki. Przywykł do odgłosów nocnych stworzeń; był jednym z nich.  

Zamknął oczy, wypręŜył się, poczuł się trochę jak włamywacz.  

Dreszcz emocji? Otworzył oczy i zaklął pod nosem. Co on wyprawia, do cholery?! 

Zachowuje  się  jak  złodziej.  Przeczesał  dłonią  włosy  i  znów  rzucił  przekleństwo,  tym 

razem mocniejsze.  

W sypialni Emily nie miał co szukać łupów.  

Chyba Ŝe za łup uznałby serce.  

Czy on oszalał? Stracił resztki zdrowego rozsądku? Po co mu jej serce? James Dalton nie 

istniał. Był iluzją, wytworem czyjegoś umysłu. Jeśli Emily zakochała się w nim, to zakochała 

się w kimś stworzonym przez urząd, nie w realnym człowieku z krwi i kości.  

Po co więc on tu tkwi? Niech sobie stąd idzie, zamiast zakradać się do jej sypialni, włazić 

jej do łóŜka! 

Ale  to  była  jej  inicjatywa,  uświadomił  sobie.  śadne  zatem  zakradanie  się,  włamywanie! 

Powiedziała nawet, Ŝe okno zostawi uchylone.  

Dlaczego więc czuł się tak, jakby miał popełnić  przestępstwo? PoniewaŜ mógłby dostać 

się  do  jej  domu  bez  zaproszenia.  Miał  za  sobą  lata  doświadczeń  z  włamywaniem  się  do 

ludzkich domów i zabieraniem tego, na co miał ochotę.  

BiŜuteria, gotówka, dzieła sztuki.  

Ta sprawa przedstawiała się całkiem inaczej. Nie musiał rozbrajać systemu alarmowego, 

niszczyć monitorów, pozbywać się psów – Ŝadnych przeszkód na drodze do celu.  

Wystarczyło otworzyć szerzej okno. Dziecinnie proste.  

Lecz  on  nie  był  dzieckiem.  Dorosły  męŜczyzna  pragnący  bliskości  kobiety,  pragnący 

dotknąć jej, dotknąć jej nagiego ciała.  

Ręce  przestępcy,  myślał.  Znane  policji  odciski  palców.  Tak,  wiedział,  kim  jest.  Umiał 

rozkwaszać  innym  gęby  i  nieobcy  był  mu  smak  własnej  krwi.  Iloraz  inteligencji  wysoki, 

chlubił się tym – i szybko zdobył w mafii kwalifikacje mordercy.  

A teraz tutaj usiłował być kimś innym? 

Co  on  miał  do  wyboru?  Gdyby  nie  funkcjonariusz  z  Programu  Ochrony  Świadków, 

musiałby kryć się przed mafią na własną rękę. Albo leŜeć gdzieś w rowie z kulką w sercu.  

Czy to zresztą waŜne? Nie miał dla kogo Ŝyć. Jego Ŝona zmarła i nigdy juŜ nie zobaczy 

ani swojej siostry, ani swego syna. Syn nawet go juŜ nie pamięta. Pustka. Nie ma nikogo na 

ssiecie. Nikogo.  

Oprócz Emily.  

Serce mu waliło, gdy otwierał okno, wchodził do środka niczym przestępca, jakim ongiś 

był.  

W pokoju unosił się zapach dwóch dopalających się świeczek. Zapowiedź miłosnej nocy. 

W głowie mu się zakręciło.  

Stanął  w  progu  –  na  podłogę  padał  cień  jego  zwalistej  sylwetki.  Emily  nie  słyszała,  jak 

wchodził. A on widział ją skuloną na łóŜku, czekającą na niego.  

Przyszedł  wcześniej.  Nie  mógł  się  doczekać.  Bo  pragnął  jej  coraz  bardziej  i  musiał  ją 

zobaczyć.  

background image

Jak wojownik ze swojego, plemienia przebiegł przez pokój, chwycił ją w objęcia i zaczął 

całować,  zanim  zdołała  wydobyć  z  siebie  głos.  Puścił  ją.  Patrzyła  na  niego  szeroko 

rozwartymi oczami, z trudem chwytając oddech.  

–  James,  o  BoŜe,  James!  Jak  ty  tu  wszedłeś?  Poczuł,  jak  krew  uderza  mu  do  głowy.  Jej 

koszulka nocna była wielkości znaczka pocztowego.  

– Zostawiłaś uchylone okno.  

– Nic nie słyszałam. I nagle... Ty...  

– Pocałowałem cię. Całowałem cię juŜ przecieŜ.  

–  Nie  tak  jak  teraz.  –  Westchnęła  z  głębi  serca.  –  To  twoje  pojawienie  się  graniczyło  z 

cudem.  

Nie, pomyślał. To była profesjonalna robota złodzieja. Chciał rozwiązać tasiemkę przy jej 

koszuli. Węzeł stawiał opór. Szarpnął. Puściło.  

Obserwowała  go,  światło  świeczek  odbijało  się  w  jej  oczach.  Uniósł  połę  jej  koszulki. 

Gołe ciało.  

– A majteczki? – zapytał.  

– Widocznie zapomniałam – rzekła.  

Oboje oszaleli. To, co siedziało, przekraczało nawet jego  wyobraźnię. On podarł na niej 

tę  jej  pajęczynową  koszulkę,  ona  szarpnęła  za  zamek  błyskawiczny  jego  spodni.  On  zrzucił 

huty,  ona  ściągnęła  mu  koszulę  przez  głowę  i  przywarła  ustami  do  kółka  otaczającego  jego 

brodawkę.  

Nie mogli wydawać okrzyków rozkoszy, dusili je w sobie; w pokoju obok spał Corey.  

Emily przesunęła się, pochyliła  głowę.  A jemu się wydawało, Ŝe umiera,  Ŝe lada chwila 

umrze.  

Jest niebezpieczna, majaczyło mu w myślach. Wspaniała, słodka, niewinnie groźna.  

– To, co wyrabiasz ze mną, powinno być zakazane – powiedział.  

– Mam pewne doświadczenie w tej dziedzinie, mówiłam ci.  

–  Powinienem  podziękować  temu  twojemu  szkolnemu  koledze.  –  Uniósł  do  góry 

ramiona. – Zanim skręcę mu kark.  

– Jesteś zazdrosny? – zapytała z uśmiechem.  

– Cholernie.  

Cisza. I kolejne pytanie zadane z tymŜe uśmiechem: 

– Pamiętałeś o prezerwatywie? 

– Oczywiście.  

A  chwilę  później  nastąpił  dalszy  ciąg  szaleństwa,  które  było  tak  cudownie  nierealne  jak 

marzenie senne. Wielkie przeŜycie. Niebezpieczne.  

Spletli  palce  dłoni.  Właśnie  za  taką  intymnością  on  tęsknił,  o  takiej  marzyło  mu  się  w 

głębi duszy, duszy kryminalisty.  

Pocałował Emily lekko, delikatnie – tak bardzo chciał ją przekonać, Ŝe jest mu naprawdę 

potrzebna.  

Lecz ta potrzeba była zbyt wielka, głód nie do opanowania. I znów zatracili się w sobie, 

w miłosnym uniesieniu.  

background image

Serce  waliło  obojgu,  brakowało  im  tchu.  Obróciła  się,  by  na  niego  spojrzeć.  Słodka, 

niewinna Emily.  

Dotknęła dłonią jego policzka.  

– Czy jak byłeś mały, to mówili do ciebie Jimmy? Jimmy? Zacisnął powieki aŜ do bólu. 

On miał na imię Reed. Reed Blackwood...  

– Nie, zawsze James.  

– Pasuje do ciebie to imię. Jak James Dean. Seksowny był z niego chłopak. – Wygięła się 

niczym kocica. Jimmy teŜ by mu pasowało. Jimmy Dean. – Zachichotała. Stłumiła chichot i 

uśmiechnęła się. – Jimmy – powtórzyła. – W tych stronach mówią tak o facecie z jajami.  

– TeŜ wybrałaś moment do rozmowy o jajach! 

– Czemu nie? – zapytała wspierając się na łokciu. Pochylił się nad nią, dotknął ustami jej 

szyi, a ona trochę za głośno powiedziała: „Jimmy. „ 

Usłyszeli  odgłos  kroków  w  holu  i  zamarli.  Emily  połoŜyła  palec  na  ustach  Jamesa  I  tak 

słowem  by  się  nie  odezwał.  Przypuszczał,  Ŝe  małemu  zachciało  się  siusiu  i  poszedł  do 

łazienki.  

Milczeli chwilę, która wydała im się wiecznością. Usłyszeli w końcu odgłos zamykanych 

drzwi i kroki chłopca wracającego do siebie.  

– Przytul mnie – powiedziała Emily.  

Błądził dłonią po jej ciele, lecz nie była to pieszczota, i Emily to wyczuła, zanim zapytał: 

– Gdzie to jest? 

– Rak? – Głos miała całkiem spokojny. – Dokładnie tam, gdzie ty masz tatuaŜ.  

Wstrzymał oddech – tylko na sekundę.  

– Powinienem być zdziwiony, ale nie jestem.  

Nie wierzył w przypadki. Odebrał to jako zrządzenie losu, a moŜe palec BoŜy? 

– Jak długo zostaniesz w szpitalu? 

– Dwadzieścia trzy godziny. Tyle czasu przysługuje ubezpieczonej pacjentce.  

– Wiesz, Ŝe będę tam przy tobie, prawda? 

– Podejrzewałam, ale nie byłam pewna.  

– Będę w szpitalu od początku do końca.  

– Cieszę się.  

– Bo potrzebujesz mnie, mam rację? 

–  Tak.  –  Przytuliła  się  do  niego,  pocałowała  w  policzek,  a  w  nim  serce  tajało  ze 

wzruszenia. – Bo bardzo mi jesteś potrzebny.  

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

 

James siedział w poczekalni szpitalnej, patrzył na przeciwległą ścianę i liczył minuty.  

Emily  nie  powiedziała  mu,  Ŝe  rak  moŜe  mieć  przerzuty  na  jej  gruczoły  limfatyczne. 

Wierzył, Ŝe miejscowi chirurdzy dobrze przeprowadzą operację, ale to jeszcze nie oznacza, Ŝe 

wszystko na pewno dobrze się skończy.  

Westchnął, podszedł do automatu, wziął wodę gazowaną i trochę orzechów. Powinien coś 

zjeść, ale nic konkretnego nie przeszłoby mu przez gardło.  

– James? – Rozległ się za jego plecami czyjś kobiecy głos.  

Obejrzał  się  sądząc,  Ŝe  to  pielęgniarka.  Za  nim  stał  brunetka  w  zaawansowanej  ciąŜy. 

Cofnął się o krok.  

– Masz na imię James, prawda? 

– Zgadza się.  

– Jestem Dianę Kerr, przyjaciółka Emily.  

Uścisnął jej dłoń, za mocno, zdradzając tym własne emocje.  

– Emily mówiła mi o tobie.  

Nie wspomniała tylko, Ŝe Dianę jest w ciąŜy. James obrzucił ją wzrokiem zastanawiając 

się,  jak  będzie  wyglądała  po  rozwiązaniu.  Jego  Ŝona  i  siostra  były  w  ciąŜy  podczas  tej 

ucieczki  przed  mafią.  Przyjął  poród  obojga  dzieci  i  miał  nadzieję,  Ŝe  owo  doświadczenie 

nigdy  juŜ  mu  się  nie  przyda.  Jego  syn  był  zdrowy,  silny.  Lecz  jego  siostra  powiła  martwe 

dziecko.  

– Pierwsze? – zapytał.  

Dianę skinęła głową i jej twarz rozjaśnił typowy dla kobiet cięŜarnych uśmiech.  

– Ma być chłopiec.  

– Moje gratulacje.  

– Dzięki.  

Podszedł znów do automatu.  

– Masz na coś ochotę? – zapytał.  

–  Dziękuję,  nie.  Zjadłam  dziś mnóstwo  róŜnych  frykasów.  –  Spojrzała  na  niego.  –  Co  z 

Emily? 

Serce mu waliło, gdy odpowiadał: 

– Właśnie ją operują. Trochę to jeszcze potrwa.  

– W jakim była nastroju? 

– Chyba niezłym – odparł.  

– Bo ty z nią byłeś.  

Poczekał, aŜ Dianę usiadła, i wtedy dopiero zajął miejsce. Nie wiedział, jak skwitować jej 

komentarz. Wolał nie rozwijać tematu swego stosunku do Emily. Czasami czuł się jak intruz. 

Jak menel. Były więzień, który okradał i oszukiwał uczciwych, cięŜko pracujących ludzi.  

Popijał  wodę  sodową  i  obserwował  tę  przyjaciółkę  Emily.  Miała  krótko  obcięte  włosy, 

brązowe  oczy  o  ciepłym  spojrzeniu  i  dołeczki  na  policzkach.  Co  ona  by  sobie  pomyślała, 

background image

gdyby dowiedziała się prawdy o nim? Byłaby wobec niego tak uprzejma? Tak miła? 

– Ty miałaś odwieźć Emily do szpitala, a ja cię uprzedziłem – powiedział.  

– To nie ma znaczenia. WaŜne, iŜ Emily wie, Ŝe jesteś przy niej. Ja teŜ bym chciała, Ŝeby 

mój mąŜ w takich chwilach był przy mnie.  

Oderwał od niej wzrok, rozejrzał się, odetchnął głęboko.  

– Ja nie jestem jej męŜem, Dianę.  

– Jasne. – Machnęła ręką, jakby chciała nadać lŜejszy ton rozmowie, która stała się zbyt 

powaŜna.  

Milczeli  dłuŜszą  chwilę.  Sytuacja,  zdaniem  Jamesa,  stawała  się  niezręczna.  W  końcu 

rzekł: 

– Chciałem być z Emily. Chciałem tu być.  

Bo  więź  między  nimi  ogromnie  się  zacieśniła,  bo  nie  sposób  było  wyrzec  się  tej 

czarownej magii, jakiej oboje ulegli.  

– Nie mogę tylko pojąć – ciągnął – dlaczego zataiła przede mną moŜliwość przerzutów na 

gruczoły chłonne.  

–  Nawet  jeśli  lekarze  potwierdzą  taką  ewentualność,  to  jest  to  uleczalne.  Z  całą 

pewnością.  

Pomyślał o Beverly, o jej późno wykrytym raku i rychłej śmierci.  

– Wszystko będzie dobrze, przekonasz się – rzekła Dianę.  

James spojrzał na zegarek.  

– Nie znoszę czekania – jęknął. Wiedział jednak, Ŝe póki Emily nie znajdzie się w swoim 

domu i łóŜku, on będzie czuwał.  

– Czuję się świetnie – oznajmiła Emily, choć twarz miała zmęczoną i sińce pod oczami.  

– Dopiero wróciłaś do domu.  

Ani myślał pozwolić jej wstać. Przynajmniej dzisiaj.  

– Nie musisz mnie przecieŜ niańczyć.  

–  Muszę,  niech  to  szlag!  –  Zmarszczył  brwi.  Cały  był  spięty.  Wyniki  badań  znane  będą 

dopiero za tydzień, dwa. – Powinnaś mi była powiedzieć o tej biopsji.  

– Nie przywiązywałam do tego wagi.  

– Nie zgrywaj się, – A ty nie bądź taki nudny.  

– Tak czy owak, zostanę tu, póki nie wyzdrowiejesz. To prostsze niŜ co wieczór po pracy 

lecieć do ciebie.  

– Nie moŜesz spać w moim pokoju, bo Corey...  

–  Będę  spał  na  kanapie.  Jak  Corey  wróci  od  Stephena,  pogadamy  sobie.  Lubi  ze  mną 

pogadać, nie uwaŜasz? 

– Bardzo.  

– A ty? 

– Chyba będę musiała znosić twoją obecność. Taki juŜ mój los.  

– Mój takŜe, jak widzisz..  

Zabrakło  mu  powietrza  z  nadmiaru  wraŜeń.  Wziął  głęboki  wdech  i  zapanował  nad 

wzruszeniem.  Nie  zniósłby,  gdyby  go  odrzuciła,  nie  teraz.  MoŜe  nigdy?  Ale  nie  chciał 

background image

zastanawiać się nad przyszłością.  

Dlaczego?  Bo  lękał  się  jej?  Bo  James  Dalton  moŜe  w  kaŜdej  chwili  przemienić  się  w 

Reeda Blackwooda? A czy Reed Blackwood zawsze będzie musiał się kryć przed bandytami 

z mafii? 

– Muszę zadzwonić do Coreya – powiedziała Emily.  

– JuŜ to zrobiłem. Ojciec Stephena zabrał chłopców na pizzę. Wrócą za jakąś godzinę.  

Emily wzięła z szafki nocnej pluszowego misia.  

– Cieszę się. Corey lubi pizzę. – Podsunęła mu misia pod nos. – Nazywa się DeeDee.  

Miś był trochę wytarty, ale na urodzie mu nie zbywało.  

– Od kiedy go masz? – zapytał.  

–  Od  pierwszego  dnia  w  przedszkolu.  Marudziłam,  nie  chciałam  rozstawać  się  z 

rodzicami. – Objęła misia i posmutniała. – BoŜe, jak ja do nich tęsknię! 

Spojrzał jej w oczy i dostrzegł cały ogrom Ŝalu. śeby nie wiem jak się starał, nie mógłby 

zastąpić jej rodziców.  

– Opowiedz mi o nich, Emily.  

Od  razu  zaczęła  mówić,  jakby  pragnęła  zwierzyć  mu  się  z  tego,  co  tkwiło  w  niej  tak 

mocno, zrzucić z siebie ten cięŜar.  

– Pochodzili z Oregonu, ale po ślubie zamieszkali w Idaho. Tata był elektrykiem, a mama 

prowadziła dom.  

–  Elektryk?  –  zapytał.  On  interesował  się  elektroniką,  był  specjalistą  od  systemów 

alarmowych. – Miał własne przedsiębiorstwo? 

– Nie, pracował na zlecenie.  

On, James, w wolnych chwilach zajmował się swego czasu takŜe sprzętem słuŜącym do 

inwigilacji. Zawdzięczał tę umiejętność mafii. Chyba nie przepracował uczciwie ani jednego 

dnia w swoim Ŝyciu.  

– Dlaczego między tobą a Coreyęm jest taka róŜnica wieku? – zapytał.  

– Wiem jedno, Ŝe Corey był dla nich jak cud. Nie mieli juŜ nadziei na dziecko. – Zamilkła 

i po chwili: – Gdy zginęli, mój brat miał zaledwie trzy lata.  

– A ty dziewiętnaście.  

–  Prawie  dwadzieścia.  Rodzice  pojechali  w  góry,  by  tam  uczcić  swoją  rocznicę  ślubu. 

Mieli  tam  mały  domek.  Ich  ulubione  miejsce.  –  Rysy  jej  twarzy  stęŜały,  mówiła  wolno,  jak 

gdyby z trudem. – Ja zostałam, by opiekować się Coreyem. Wyjechali tylko na parę dni.  

Nie  zapytał  jej,  co  się  stało,  wiedział,  Ŝe  sama  mu  powie.  I  powiedziała,  innym  juŜ 

głosem, pełnym bólu: 

– Zatruli się czadem w tym domku. PołoŜyli się spać i juŜ nigdy się nie obudzili.  

– Współczuję ci.  

– Czasem jest mi cięŜko. Nie mam Ŝadnej rodziny. Dziadkowie ze strony ojca juŜ dawno 

nie Ŝyją, a matka wychowywała się w domu dziecka.  

James  nie  wiedział,  jak  ma  ją  pocieszyć.  Zapewnić,  Ŝe  on  potrafi  ochronić  ją  przed 

cierpieniem.  Zamknęła  oczy,  a  on  dotknął  delikatnie  jej  włosów.  Znał  to  uczucie,  kiedy 

człowiek wyje z rozpaczy, z bezgranicznej samotności.  

background image

Pocałował ją w skronie, w powieki. Wtedy otworzyła oczy i ich spojrzenia się spotkały.  

– Ludzie tutaj okazali duŜo serca mnie i Coreyowi. Po tym, co się stało, robili, co mogli, 

by nam pomóc. Bez ich wsparcia nie dałabym rady. – Nie odrywała od niego spojrzenia. – Ty 

jesteś taki jak oni, James. NaleŜysz do SiWer Wolf.  

Nie, myślał. Chciałby, Ŝeby tak było, ale świadomość sieci kłamstw, w jaką był wplątany, 

wykluczała  tę  przynaleŜność.  Inspektor  z  Programu  Ochrony  Świadków  powinien  był 

ulokować  go  w  duŜym  mieście.  W  takiej  osadzie  jak  ta  trudno  się  kryminaliście 

zaaklimatyzować.  

Równie trudno mu było uporać się z własnym uczuciem do Emily.  

Przykrył ją kocem. WciąŜ widać było zmęczenie na jej twarzy. AŜ serce mu się ściskało, 

gdy na nią patrzył.  

– Potrzebny ci jest odpoczynek – rzekł.  

– MoŜe krótka drzemka.  

Podniósł się, by odejść, ale zatrzymała go – Zostań. Bądź przy mnie, póki nie zasnę.  

– Nie będę ci przeszkadzał? 

– Nie.  

Przytuliła się do niego, a on objął ją mocno.  

 

Nazajutrz rano Emily obudziła się i stwierdziła, Ŝe przespała całą noc. Ładna mi drzemka, 

pomyślała mrugając oczami.  

Usiadła, rozejrzała się dokoła, zastanawiając się, gdzie teŜ podział się James. Wiedziała, 

Ŝ

e wziął sobie wolne zamiast weekendu, więc musi być gdzieś w pobliŜu.  

Poszła do łazienki, zerknęła do lustra, umyła twarz, zęby, a jeśli idzie o fryzurę, to uznała, 

Ŝ

e nie jest najgorsza. Przede wszystkim chciała zobaczyć Jamesa.  

Zastała  go w kuchni. Parzył kawę. Stał tyłem do drzwi, nie widział jej. Był w dŜinsach, 

bez koszuli. Uśmiechnęła się. Wtedy chyba wyczuł jej obecność. Obrócił się.  

– Emily? Co ty wyprawiasz? Jak mogłaś wstać z łóŜka?! 

– Spałam prawie czternaście godzin – powiedziała.  

– Zmieniłaś opatrunek? 

– Jeszcze nie.  

– Mam ci w tym pomóc? Cofnęła się o parę kroków.  

– Nie.  

Nie chciała, Ŝeby oglądał tę jej ranę.  

– Poradzę sobie – rzekła.  

– Boli cię? – spytał.  

– Bardziej uciska, niŜ boli.  

– Usiądź – powiedział. – Zaraz podam ci herbatę.  

– Myślałam, Ŝe zaparzyłeś kawę. Obserwowała, jak się krząta.  

–  Specjalnie  dla  ciebie  kupiłem  zieloną  herbatę  –  oznajmił.  –  Podobno  dobrze  słuŜy 

pacjentom po zabiegu.  

Emily westchnęła. Martwił się, jakie będą wyniki biopsji, , wiedziała o tym. Ona teŜ się 

background image

martwiła. Ale nie chciała, by traktował ją jako obłoŜnie chorą.  

– Wolałabym kawę.  

– Trudno. Dostaniesz herbatę.  

– Jesteś jak siostra przełoŜona. Zgromił ją spojrzeniem. Bez słowa.  

– No, dobrze, niech juŜ będzie ta twoja herbata – rzekła z uśmiechem.  

W jednej chwili przemierzył dzielącą ich przestrzeń i wziął ją w ramiona.  

Tak go rozczuliła jej uległość.  

– Oszaleję przez ciebie, Jamesie Daltonie.  

Odchylił  głowę  i  spojrzał  na  nią  bacznie.  PołoŜył  dłoń  na  jej  policzku.  Zrobił  to 

delikatnie, choć palce miał szorstkie.  

Czy  on  jest  jej  Aniołem  StróŜem?  zastanawiała  się  Emily.  A  moŜe  jakimś  dzikim 

stworzeniem o złocistej skórze i czarnych skrzydłach? Półczłowiek, półkruk.  

– Jesteś czarodziejem – rzekła.  

Pocałował  ją.  Był  to  taki  pocałunek,  który  zapada  w  serce  kobiecie,  o  którym  myśli  w 

samotności, gdy jest jej smutno i źle. Pocałunek, który rzuca czar.  

Podał  jej  herbatę,  podczas  gdy  ona  usiłowała  zapanować  nad  przyspieszonym  biciem 

serca.  

Siedzieli  naprzeciwko  siebie  przy  stole,  pili  –  ona  herbatę,  on  kawę  i  jedli  grzanki  z 

dŜemem.  

– Całkiem dobrze jest być dzieckiem – powiedziała.  

– WciąŜ wyglądasz na zmęczoną.  

– Bo za długo spałam.  

– Bo jesteś wyczerpana, wykończona tym wszystkim. To prawda, pomyślała. Operacja to 

nie byle co.  

– Mam sporo czasu na dojście do siebie.  

Poszedł po kolejne grzanki. DŜem był słodki, truskawkowy.  

– Wszystko dobrze się skończy, zobaczysz – dodała, gdy znów usiadł przy stole.  

Uśmiechnął  się,  ale  po  chwili  smutek  zagościł  na  jego  twarzy,  a  ona  czuła,  Ŝe 

powędrował myślami gdzieś daleko. MoŜe do kogoś.  

– Czy ona cię skrzywdziła, James? 

– Słucham? – uniósł na nią wzrok.  

– Ta kobieta, którą ja ci przypominam? Wyrządziła ci krzywdę? 

– Nie.  

– To dlaczego z nią nie jesteś? 

– Bo nie.  

–  Ale  dlaczego?  –  Dojrzała  ból  w  jego  oczach,  którego  ukryć  widocznie  nie  potrafił.  – 

PrzecieŜ kochałeś ją.  

Wypił łyk kawy i drŜącymi rękami postawił kubek na stole.  

– Nie chcę o tym mówić – rzeki.  

–  To  nie  w  porządku  z  twojej  strony...  –  Urwała  nagle  i  domyśliła  się  wszystkiego. 

Wyczula prawdę. – Ona umarła, tak? Dlatego nie jesteś z nią.  

background image

Milczał. Z kamienną twarzą.  

– Odpowiedz mi – poprosiła, oddychając z widomym wysiłkiem.  

Cisza. Kompletna cisza.  

– James, na litość boską, odpowiedz mi.  

– Tak, umarła.  

– Na co? Na raka? 

Drgnął, a Emily oboma rękami chwyciła się stołu.  

– Mam rację, tak? 

To dlatego, myślała, tak chciał się nią opiekować, być przy niej.  

– Powinieneś był mi powiedzieć.  

– Wybacz, ale nie mogłem.  

Przełknęła cisnące się do oczu łzy. Nie chciała przy nim płakać. A więc to nie o nią tak 

się  troszczył.  Myślami  był  przy  innej  kobiecie,  przy  podobnej  do  niej  blondynce.  Tamta  się 

dla niego liczyła, nie ona.  

– Nie Ŝyw do mnie nienawiści – powiedział.  

Nienawiści?  Owioną!  ją  chłód  i,  drŜąc,  skrzyŜowała  na  piersi  ramiona.  Jak  mogłaby  go 

nienawidzić? Jamesa, jej wspaniałego kochanka? Lecz jego zdrada, bo tak to odebrała, zraniła 

ją głęboko. Wszystko ją bolało – serce, dusza, rana na nodze.  

BoŜe, co się z nią dzieje? 

– Tak mi przykro – powiedział. Zakręciło jej się w głowie. Wstała.  

– Muszę się połoŜyć – oznajmiła.  

I wtedy straciła grunt pod nogami i omal nie upadła. Podtrzymał ją ten Anioł StróŜ, wziął 

ją na ręce.  

Gdy leŜała juŜ w łóŜku, załamała się i rozpłakała. James obejmował ją, tulił, i pomyślała 

sobie, Ŝe pewno jest mu równie przykro jak jej. Słyszała głośne bicie jego serca.  

Trzymał ją w ramionach, szeptał słowa przeprosin, ton jego głosu, pełen Ŝalu i czułości, 

koił  jej  ból.  Wytarła  w  końcu  oczy.  Nie,  nie  zdradził  jej.  Przynajmniej  nie  miał  takiego 

zamiaru.  

– Czy patrząc na mnie, widzisz ją? – zapytała. – Czy mylisz nas w myślach? 

– MoŜe na początku tak było – odparł. – Ale teraz wiem, Ŝe ty to jesteś ty, i zrozumiałem, 

jak  bardzo  cię  potrzebuję.  JednakŜe  to,  co  wydarzyło  się  między  nami,  przejmuje  mnie 

lękiem.  

Ona teŜ się bała. James, stał się jej tak bliski. Nie wyobraŜała juŜ sobie Ŝycia bez niego.  

– Nie zraŜaj się do mnie, Emily.  

Chwyciła go za rękę, swego najtroskliwszego opiekuna, Anioła StróŜa.  

– Nie ma obawy. I nie będę cię pytała o tę kobietę, którą kochałeś. Któregoś dnia sam mi 

o niej opowiesz. Obiecaj, Ŝe opowiesz.  

– Słowo – rzekł i odwrócił oczy, by nie dojrzała w nich znanego jej błysku.  

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

 

Trzy dni później Emily weszła do swojej pracowni. Trudno właściwie nazwać pracownią 

owo  pomieszczenie.  Niewielki  pokój  zawalony  był  dziełami  sztuki,  jeśli  moŜna  tak  to 

określić. Tak czy owak to studio sprawiało jej radość. ' 

Prawdę  mówiąc,  poza  rutynowymi  lekcjami  w  szkole  średniej  nigdy  tak  naprawdę  nie 

uczyła się rysunku. Choć udało jej się nawet sprzedać parę prac.  

MoŜe James pójdzie z nią na następną wystawę prac amatorskich. MoŜe... Przyglądała się 

szkicowi,  jata  miała  przed  sobą.  A  przedstawiał  on  półnagiego  męŜczyznę  o  czarnych 

skrzydłach. Tym, który tak bez reszty zawładnął jej wyobraźnią, był James.  

Gdy drzwi nagle się otworzyły, zamknęła szkicownik i obróciła się na krześle.  

Do studia wpadł w podskokach Corey. Wczoraj właśnie wrócił od Stevena.  

– Rysujesz, Emmy? – zapytał.  

– Tak, trochę.  

Uśmiechnęła się, widząc tyle radości w oczach chłopca.  

– Zgadnij, co robiliśmy z Jamesem? 

– Nie mam pojęcia.  

– Gotowaliśmy kolację.  

– Naprawdę. Zjemy kolację na patio. James kupił świece.  

On chce, Ŝeby ci się wszystko podobało. Powiedział, Ŝe dziewczyny lubią świece i ładne 

nakrycie. – Chwycił się za nos. – Zapach tych świec przepędza podobno komary.  

– To świetnie – rzekła z uśmiechem. – Nie chcemy owadów przy kolacji.  

– Dziewczyny nie lubią owadów.  

– Masz rację.  

– A jedzenie będzie bardzo dobre, Emmy. Przyjdź za dziesięć minut. A ja muszę jeszcze 

narwać trochę kwiatów.  

Wybiegł, zanim zdąŜyła mu podziękować za to, Ŝe jest takim dŜentelmenem. Roześmiała 

się.  Operacja  to  całkiem  fajna  rzecz,  myślała,  skoro  dwaj  męŜczyźni  tak  troskliwie  się  nią 

opiekują.  

Obróciła  się  na  ruchomym  krześle  i  zabrała  się  do  pracy,  pochłonięta  całkowicie  wizją, 

jakiej nadawała kształt. Nie wiedziała, czy kiedyś zbierze się na odwagę i poprosi Jamesa, by 

jej pozował, ale na razie cieszyła się swoją pracą niczym zakazaną zabawką.  

Gdy drzwi ponownie się otworzyły, zdała sobie nagle sprawę, Ŝe minął czas, kiedy miała 

stawić się na kolację.  

– JuŜ idę, Corey.  

– To nie Corey – rozległ się za jej plecami niski męski głos.  

Zareagowała  jak  ktoś  przyłapany  na  gorącym  uczynku,  szybko  zaniknęła  szkicownik  i 

obejrzała się na gościa.  

Stał przed nią w poprzecieranych dŜinsach i podkoszulku. Przez jedno z tych przetartych 

miejsc widać było jego kolano.  

background image

– Kolacja gotowa – oznajmił.  

– Miałam juŜ właśnie iść.  

Wstała, szkicownik zostawiła na pulpicie. James nie zapytał jej, co robi, a gdyby zapytał, 

i tak nie powiedziałaby mu prawdy. Ich wzajemne stosunki nacechowane były emocjami, jak 

gdyby  wciąŜ  wystawiali  się  na  próbę,  a  przejawiało  się  to  w  kaŜdym  geście,  w  kaŜdym 

spojrzeniu.  

Podszedł do niej.  

– Przykro mi, Emily, Ŝe płakałaś przeze mnie. Pragnęła go dotknąć, odgarnąć z jego czoła 

pasmo włosów, lecz czuła, Ŝe ręka jej drŜy, co ją speszyło.  

– JuŜ zapomniałam o tym – rzekła. – Nie ma sprawy.  

–  Czy  aby  na  pewno?  Tyle  czasu  siedzisz  tutaj  sama...  CzyŜby  sądził,  Ŝe  go  unika? 

Zamknęła szkicownik. Gdyby James wiedział...  

– Dobrze się czuję, naprawdę.  

– Czy odpoczywasz zgodnie z zaleceniem? 

– Tak.  

Szybko  się  jeszcze  męczyła,  sporo  więc  czasu  spędzała  w  łóŜku.  RóŜnie  to  bywa.  Jedni 

szybciej dochodzą do siebie, inni wolniej.  

– Jestem jak rozleniwiona dama – dodała.  

–  Więc  niech  ta  rozleniwiona  dama  zechce  towarzyszyć  mi  do  stołu  –  powiedział  z 

uśmiechem.  

– Czuję się zaszczycona, szanowny panie.  

Ujęła go pod ramię i ruszyli na patio, gdzie przy zastawionym stole czekał na nich Corey.  

Z galanterią odstawił krzesło, na którym Emily miała usiąść. James na pewno przećwiczył 

to z nim przed kolacją, pomyślała.  

–  Dziękuję  paniczowi  –  rzekła  obrzucając  wzrokiem  stół.  –  Wygląda  to  wspaniale.  – 

Polne  kwiaty,  białe  świece,  myślała.  Pieczone  kurczaki  w  śmietanie,  zielony  groszek  z 

migdałami,  sałata,  warzywa  egzotyczne.  Uśmiechnęła  się,  sięgnęła  po  serwetkę.  Na  talerzu 

Coreya królował natomiast hotdog z makaronem i serem. – Jestem pod  wraŜeniem – dodała 

na zakończenie.  

James siedział naprzeciwko niej.  

– Bez przesady – rzekł. – Na kurczaka mieliśmy przepis, a zielony groszek to mroŜonka.  

– Mimo to jestem pod wraŜeniem – oświadczyła.  

Była szczerze wzruszona ich zapałem, tym, ile serca włoŜyli w przygotowanie tej kolacji, 

wzruszona pięknem tego ciepłego, prawie juŜ letniego wieczoru.  

– Na deser są lody – oznajmił Corey z rozpromienioną miną. – Krem czekoladowy z bitą 

ś

mietaną, wiśniami i w ogóle...  

Pochyliła się i pocałowała brata w czubek głowy, po czym podziękowała w duchu Bogu 

za dary, jakimi ją obdarzył, za Coreya, za Jamesa oraz za to, Ŝe przeŜyła operację.  

Podczas  kolacji  rozmawiali  o  róŜnych  sprawach,  takich,  w  których  równieŜ  Corey 

mógłby uczestniczyć. Nie minęło wiele czasu, a chłopiec pochłonął swoją porcję i pobiegł do 

kuchni, by przygotować ów wspaniały, ukoronowany wiśniami deser. Wróciwszy, wiercił się 

background image

niespokojnie i wreszcie zapytał siostry, czy moŜe obejrzeć swój ulubiony sitcom.  

Emily wyraziła zgodę, Corey wyszedł, a oni, Emily i James, spojrzeli na siebie przez stół.  

– Masz ochotę na lody? – zapytał.  

– Na razie nie.  

– A co powiesz na herbatę? 

– To juŜ lepiej brzmi.  

Podał jej filiŜankę zielonej herbaty, której łagodny smak przypadł jej do gustu.  

– Opuszczę cię na minutę – powiedział.  

Wrócił po trzech, z tacą, na której stał dzbanek  mleka i spodeczek z miodem. Sobie zaś 

przyniósł butelkę piwa. Emily posłodziła herbatę i wypiła parę łyków.  

– Czy nie jest to dla ciebie kłopotliwe? – zapytała.  

– Co mianowicie? 

– śe jesteś tutaj.  

– Skąd taki wniosek? 

– Kowboje lubią być blisko swego miejsca pracy. Z kolei on wypił haust piwa.  

–  Widocznie  aŜ  takim  kowbojem  nie  jestem.  Pomyślała  o  jego  czarnych  spodniach  i 

butach kowbojskich, jakie zazwyczaj nosił.  

– Wyglądasz na prawdziwego koniarza.  

Prawdę  mówiąc,  myślała,  wyglądał  równieŜ  na  miejskiego  chłopaka,  z  tatuaŜem  i 

bliznami  na  ciele.  Jedno  nie  ulegało  kwestii  –  był  jedyny  w  swoim  rodzaju,  absolutnie 

niebanalny.  

Spojrzała na niego.  

– Piękny wieczór – rzekł.  

–  Faktycznie  –  zgodziła  się,  lecz  nie  spojrzała  w  górę,  wzrok  miała  w  nim  utkwiony.  – 

Ale to ty nadałeś mu specjalny urok.  

Pochwycił jej spojrzenie.  

– Cieszę się, Ŝe jestem z tobą – powiedział. – Z tobą i z Coreyem.  

– Masz na niego dobry wpływ.  

– Lubię dzieci. Ja... – Urwał, podniósł do ust butelkę z piwem.  

Co , ja”? Miał syna? Małego chłopca, o którym codziennie myślał? 

– Nie miałem prawdziwego domu – ciągnął. – Nie miałem teŜ oparcia w rodzinie...  

Tyle mógł jej powiedzieć, tyle chciał, Ŝeby o nim wiedziała.  

OkrąŜyła stół i usiadła obok niego.  

– Po raz pierwszy powiedziałeś coś o swojej rodzinie – stwierdziła.  

– Niewiele mam do powiedzenia. Moja matka była biała, a prawdziwy ojciec pochodził z 

plemienia  Irokezów,  ale  nie  mieszkał  długo  z  nami.  Matka  rozwiodła  się  z  nim  i  wyszła  za 

pewnego okropnego białego typa, który mnie bił.  

– Biedny James! 

Wzruszył ramionami na ten jej odruch współczucia.  

–  Jak  trochę  podrosłem,  zacząłem  mu  oddawać.  Spojrzał  na  swoje  ręce  i  przypomniało 

mu się, na co go było stać.  

background image

– Nienawidziłem go. Kiedy nazwał mnie barbarzyńcą, chciałem go zabić.  

– To wtedy się okaleczyłeś? Skinął głową.  

–  Nic  nie  wiedziałem  o  Indianach,  słyszałem  tylko,  Ŝe  niektóre  plemiona,  wykonując 

szybki  taniec,  przekłuwają  swe  ciało,  składając  w  ten  sposób  ofiarę  Stwórcy.  Chciałem  do 

czegoś  przynaleŜeć,  być  częścią  jakiejś  społeczności.  Dlatego  przebijałem  sobie  ciało  w 

róŜnych  miejscach.  Miałem  zaledwie  czternaście  lat  i  chciałem  zademonstrować  jakieś  racje 

wyŜszego rzędu. Coś, czego mój ojczym nie mógłby mi odebrać.  

– Kto powiedział ci o twoim pochodzeniu? 

–  Wujek  mojego  przyjaciela.  Bawiłem  się  z  pewnym  irokeskim  chłopakiem,  który  był 

równie jak ja zbuntowany przeciwko światu. Obaj z początku nic nie wiedzieliśmy o naszych 

korzeniach.  Wiedzieliśmy  tyle,  ze  jesteśmy  inni.  W  końcu  postanowiliśmy  dojść  prawdy, 

szczególnie po tym, jak ja dokonałem przekłucia. Jego wujek powiedział, Ŝe szanuje mnie za 

to.  Rozumiał  nas.  I  powiedział  nam  o  naszych  przodkach.  ~  James  uśmiechnął  się  do 

własnych  wspomnień.  –  Nauczył  mnie,  jak  obchodzić  się  z  ranami;  Ŝeby  nie  doszło  do 

infekcji.  

Emily  obwiodła  palcem,  przez  podkoszulek,  metalowe  kółko  na  jego  piersi.  Ich 

spojrzenia się spotkały. I była to jedna z najpiękniejszych chwil w ich Ŝyciu.  

– Czy to cię boli? – zapytała.  

– Teraz juŜ nie. Ale bolało jak wszyscy diabli.  

– Byłeś chyba nieznośnym dzieckiem, James? 

Omal się nie roześmiał. W noc po maturze obrabował dom dyrektora swojej szkoły.  

– Matka twierdziła, Ŝe mam po ojcu złe geny.  

– Okropne słyszeć coś takiego z ust matki.  

– Nawet jeśli to prawda? 

– Nie masz Ŝadnych złych genów. – Pogłaskała go po włosach. – Jesteś moim rycerzem.  

Poczuł się dumny jak paw. I zrobiło mu się smutno.  

1 głupio. JuŜ dawno przestał być nieznośnym chłopakiem. Stał się kryminalistą. Niech to 

szlag  trafi,  pomyślał.  Pochylił  się  i  pocałował  Emily.  Tylko  dzięki  niej,  jej  bliskości,  nie 

zwariował. Tylko ona pomogła mu zapomnieć.  

Całował  ją  długo,  upajał  się  słodyczą  jej  ust,  a  gdy  odchylił  głowę,  by  na  nią  spojrzeć, 

uśmiechnęła się do niego kusząco.  

Tak, winien jest jej prawdę, przynajmniej tę część, która nadaje się do opowiedzenia.  

– Ona była moją Ŝoną, Emily.  

– Słucham? – Zmierzyła go niezbyt przytomnym spojrzeniem.  

– Kobieta, która umarła na raka, była moją Ŝoną. Zapadła martwa cisza. James czekał na 

jej słowa.  

– Byłeś Ŝonaty? – zapytała w końcu.  

–  Tak,  ale  nieoficjalnie.  Odbyliśmy  prywatną  ceremonię  zaślubin.  ZłoŜyliśmy  sobie 

nawzajem uroczystą przysięgę.  

– Jak ona się nazywała? 

Nie  mógł  odpowiedzieć  na  to  pytanie,  nie  mógł  wymienić  nazwiska  swojej.  Złamałby 

background image

obowiązujące go prawa. Oficer z Programu Ochrony Świadków nie przewidział małŜonki dla 

Jamesa Daltona.  

–  Co  to  ma  za  znaczenie  –  rzekł  po  chwili.  –  Ona  umarła.  Emily,  zgodnie  z  jego 

przypuszczeniem, nie wywierała nań nacisku. Zbyt szanowała pamięć zmarłych.  

– Byliśmy razem zaledwie parę lat – powiedział. – Wkrótce zachorowała, a objawy miała 

takie jak przy innych chorobach, grypie, zapaleniu oskrzeli. Nikt nie podejrzewał raka płuc. – 

James czuł na sobie pełne Ŝalu spojrzenie Emily. – Miała dwadzieścia kilka lat i nie paliła.  

– Jak to się stało, Ŝe zachorowała? 

–  Trudno  powiedzieć.  MoŜe  od  przebywania  w  towarzystwie  palaczy?  Nie  mogę  sobie 

darować, Ŝe naraŜałem ją, paląc papierosy. Czuję się w jakiś sposób winny jej choroby. Ja, jej 

ojciec, jej bracia.  

A takŜe ci z mafii, myślał, którzy chcieli go zabić. Ich przywódcy z Los Angeles.  

– Wszyscyśmy palili – ciągnął. – I naraŜali ją na śmiertelne niebezpieczeństwo.  

– Jak dawno temu umarła? – zapytała Emily.  

– Przeszło rok temu.  

Długi, samotny rok, pomyślał.  

–  Przykro  mi,  Ŝe  spotkało  cię  takie  nieszczęście.  Teraz  rozumiem,  dlaczego  tak  się  mną 

przejmujesz. – Uśmiechnęła się ledwie widocznie. – Dlaczego z takim zapałem troszczysz się 

o mnie.  

– Nie zniósłbym tego, gdybym i ciebie stracił. Odstawił pustą butelkę. Były czasy, kiedy 

rozgniatał w dłoniach szkło, kalecząc się odpryskami. Teraz juŜ by tego nie uczynił. Pod tym 

względem  Emily  odmieniła  go,  ucywilizowała.  Ale  to  jeszcze  o  niczym  nie  świadczy.  W 

dalszym ciągu jest współwinny morderstwa. I tak juŜ będzie do końca Ŝycia.  

Emily  i  Dianę  siedziały  na  kanapie.  Przez  firanki  padały  na  pokój  promienie  słońca.  Na 

stoliku obok leŜały plastry szynki, ser, pomidory, stał teŜ dzbanek z mroŜoną herbatą.  

– Jesteś genialna, Di.  

Zamiast czekać na lekarza, który miał przyjść z wynikami badań Emily, Dianę orzekła, Ŝe 

lepiej będzie zadzwonić do szpitala i zapytać o te wyniki.  

A wyniki okazały się fantastyczne. Los na loterii Ŝycia! Nie było w Emily nawet śladu po 

komórkach nowotworowych.  

– Nie mogę się doczekać, Ŝeby powiedzieć o tym Jamesowi! – wykrzyknęła niemal.  

– Właśnie, jak wygląda sytuacja? – zapytała Diane.  

– Z Jamesem? 

– Mieszka tutaj. Czy sprawy nie posunęły się zbyt daleko? 

– Zostanie, póki nie wrócę do zdrowia.  

– A potem? 

– Powiedział kiedyś, Ŝe to, co wydarzyło się między nami, przeraŜa go.  

– A co się wydarzyło? – dociekała Diane, przysuwając się do przyjaciółki.  

Czy  ona,  Emily,  ma  jej  powiedzieć? Wyznać  to,  o  czym  myśli  po  nocach?  Spojrzała  na 

Diane. Nigdy nie miała przed nią tajemnic i niech tak zostanie, postanowiła.  

– Chyba jestem w nim zakochana – rzekła.  

background image

Bo cóŜ innego mogła znaczyć ta nieustanna tęsknota do Jamesa? Pragnienie, by był przy 

niej? By jej dotykał? 

– A on? – zapytała Diane.  

– Nie wiem. – Emily zgniotła trzymaną w ręku serwetkę. – Niełatwo go rozszyfrować.  

Nie chciała rozbudzać w sobie zbytniej nadziei. I nie chciała takŜe zakładać z góry tego, 

co najgorsze.  

– Na pewno cię kocha. Dlatego go to przeraŜa.  

– PrzeraŜa go moja choroba. – Wspomniała juŜ Diane o Ŝonie Jamesa. – Tyle przeŜył...  

– Ale teraz juŜ nie ma się czego bać – mówiła Diane.  

– Dowie się o twoich wynikach i koniec ze zmartwieniem.  

–  Uśmiechnęła  się  radośnie.  –  Pasujecie  do  siebie.  Pobierzecie  się,  urodzisz  mu  kupę 

dzieciaków. – Poklepała się po swoim duŜym juŜ brzuchu. – Tak jak ja.  

Emily spojrzała na przyjaciółkę i zastanowiła się, jak by się czuła na jej miejscu. Jakby to 

było, gdyby wyszła za mąŜ za Jamesa? Jak czułaby się, nosząc pod sercem jego dziecko? 

– Przestań, Di. Nie ciągnij mnie za język – Sama przecieŜ powiedziałaś, Ŝe zakochałaś się 

w tym facecie.  

– Tak. Ale James to człowiek tak skomplikowany...  

– Pewno jest cholernie seksowny. Powiedz, jaki jest w tych sprawach? 

– Nie męcz mnie! 

Rzuciła w Dianę skórką od chleba. Domyślała się, Ŝe przyjaciółka próbuje w ten sposób 

rozładować jej napięcie. Uzmysłowić jej, Ŝe zakochanie się w kimś to nie taka znów tragedia.  

– Przestań się dręczyć, Em. PrzecieŜ marzyłaś o wielkiej miłości. I ksiąŜę z bajki w końcu 

się pojawił. – Uśmiechnęła się. – W całej, jak się domyślam, okazałości.  

Co prawda, to prawda, myślała Emily. Gorąco jej się zrobiło na myśl o tym księciu.  

– Nie mogę się doczekać, kiedy nabiorę sił – rzekła. – Chcę juŜ go mieć przy sobie, czuć 

jego bliskość.  

–  Przed  tobą  cudowne  noce.  Miłość  wzbogaca  seks,  lepiej  smakuje,  gdy  jest  się 

zakochanym.  

Emily nie mogła sobie wprost wyobrazić, Ŝeby mogło jej być jeszcze lepiej.  

– Myślisz, Ŝe to dotyczy równieŜ męŜczyzn? 

Dianę spuściła głowę. Zastanawiała się nad odpowiedzią.  

– Chyba nie – odparła. – MęŜczyźni są jak zwierzęta. Tylko jedno im w głowie.  

Spojrzały na siebie, roześmiały się, a kiedy Dianę poszła, Emily popadła w coś w rodzaju 

emocjonalnej  rozterki.  Lecz  złe  myśli  przepędziła  wizja  szczęścia,  cudownych  wieczorów 

przy świecach i gorących nocy.  

James  przyszedł  około  szóstej,  po  pracy.  Miał  na  sobie  spłowiała  koszulę,  dŜinsy, 

zakurzone buty, a na twarzy – uroczy uśmiech.  

– Cześć – powiedział.  

– Cześć – odparła.  

Po  powrocie  do  domu  od  razu  brał  prysznic  i  przebierał  się.  Przywykła  juŜ  do  jego 

obyczajów, nawet gdy ucinał sobie drzemkę na kanapie.  

background image

– Gdzie jest Corey? – zapytał.  

– Matka Stevena zabrała obu chłopców na rozgrywki baseballa.  

– To duŜa rodzina, prawda? 

– Tak, spora – rzekła.  

My teŜ moglibyśmy stworzyć duŜą rodzinę, pomyślała.  

– Przynieść coś z restauracji do jedzenia? – zapytał, szukając butów.  

– Jasne – odparła.  

– JuŜ się zwijam – powiedział, całując ją w czoło, po czym udał się do łazienki, a w jej 

sercu wezbrała ogromna czułość dla niego.  

Usiadła  na  łóŜku  i  słuchała  szumu  wody.  On  zaraz  się  pojawi,  pomyślała,  z  głową 

owiniętą ręcznikiem, w dŜinsach ciasno przylegających do bioder.  

Sięgnęła po misia i szarpnęła go za jego pluszowe uszy. Czy moŜe zaufać Jamesowi? Czy 

moŜe wyznać mu, Ŝe go kocha? 

Powinnam to uczynić, pomyślała. Ale jeszcze nie teraz.  

Nie tak od razu. Powie mu przede wszystkim o wynikach biopsji.  

Po  pięciu  minutach  James  wyszedł  z  łazienki;  czysty,  wilgotny  jeszcze  i 

nieprawdopodobnie męski.  

Wstała i spoglądając na niego, uniosła głowę.  

– Mam wieści – rzekła.  

– Jakie, kochanie? 

– Są juŜ wyniki. – Uśmiechnęła się radośnie, z dumą. – Jestem zdrowa. Nie ma we mnie 

nawet śladu raka.  

– A gruczoły chłonne? 

– W porządku.  

– O, BoŜe! 

Przytulił ją do siebie tak mocno, Ŝe czuła bicie jego serca. Kiedy odchylił się, by na nią 

spojrzeć, jego oczy błyszczały jak dwie gwiazdy.  

– Musimy to uczcić, Emily – powiedział. – Pójdziemy do restauracji, będziemy pić, jeść i 

tańczyć.  

– A potem kochać się – dodała. – Kochać się na zabój.  

– Oto cała moja dziewczyna. – Roześmiał się i znów zniknęła w jego ramionach .  

Wdychała  jego  zapach.  Pachniał  jak  las  podczas  zawieruchy,  jak  dym  palącego  się 

drewna, jak pnie starych drzew, jak gałązka mięty.  

Przymknęła oczy, westchnęła, modląc się w duchu, Ŝeby James ją kochał. Teraz i tutaj.  

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

 

Ktoś  go  dotknął  –  ciepła  delikatna  dłoń  głaskała  go  po  czole,  odgarniała  włosy  z  jego 

twarzy. Uniósł się na kanapie. Czy to sen? 

W  salonie  panował  mrok,  tylko  przez  szparę  między  zasłonami  przenikało  światło 

księŜyca, rzucając jasne pasmo na przeciwległą ścianę.  

PrzecieŜ oglądał telewizję! Z głową opartą o uda Emily! 

– Zasnąłem – powiedział.  

– Tylko na chwilę. – Głos miała spokojny, kojący, jak dotyk jej ręki.  

Chciał  na  nią  spojrzeć,  ale  dostrzegł  tylko  sylwetkę  w  mroku.  Musiała  wyłączyć 

telewizor, bo w pokoju panowała niczym niezakłócona cisza.  

– Powinnaś iść do łóŜka – rzekł.  

– Zostanę tu.  

On teŜ chciał tu zostać.  

– To zamienimy się miejscami ~ zaproponował. – Bo to niewygodna dla ciebie pozycja.  

– Wygodna. Lubię tak cię trzymać.  

Moja  Emily,  pomyślał.  Moja  cudowna,  wspaniała  dziewczyna.  Minął  tydzień  od  chwili, 

gdy powiedziała mu o wynikach biopsji, a on codziennie dziękował Bogu za to, Ŝe oddalił od 

niej chorobę.  

–  Chcę  powiedzieć  Coreyowi,  Ŝe  jesteśmy  razem  –  oznajmiła.  –  śe  ty  jesteś  moim 

chłopakiem, a ja twoją dziewczyną.  

Uśmiechnął  się,  słysząc  taki  opis  ich  związku.  Jakby  byli  nastolatkami  z  lat 

pięćdziesiątych.  Tymczasem  stanowili  parę  dojrzałych.  kochanków  w  świecie  pędzącym 

donikąd, w świecie gwałtu i przemocy.  

– Tęsknię, marzę o tobie, Emily.  

Pocałowała  go.  Jej  włosy  opadły  mu  na  twarz  niczym  welon.  Usta  miała  gorące  i 

spragnione. Podniosła  głowę, bo zabrakło jej oddechu – Niedługo znów będziemy mogli się 

kochać – powiedziała.  

–  Ja  nie  miałem  na  myśli  seksu  –  oświadczył.  –  Pragnę  tylko  być  przy  tobie,  spać  w 

twoim pokoju. Po prostu czuć twoją obecność.  

– Ja teŜ tego pragnę – rzekła ze wzruszeniem. – Powiem o nas Coreyowi i będziesz mógł 

u  mnie  spać.  ZaleŜy  mi  na  tym,  aby  Corey  wiedział  o  nas.  Byłoby  fatalnie,  gdyby  któregoś 

ranka wszedł do mnie i zastał cię w moim łóŜku. Muszę z nim pogadać.  

– Dobrze go wychowujesz – stwierdził James. – Wyrośnie na porządnego człowieka.  

– Mam nadzieję.  

W ciszy, jaka zapadła po jej słowach, James obserwował cienie na ścianie, jakie księŜyc 

malował, wędrując za drzewami po bezgwiezdnym niebie. Zamknął oczy i myślał, jak bardzo 

by chciał ofiarować Emily znacznie więcej, niŜ mógł. śeby był godny jej i Coreya.  

Przeczesał palcami włosy. Oto leŜał na kanapie, wspierając głowę o uda Emily. Z Beverly 

raczej mu się to nie zdarzało. Zasypiać przy telewizorze? To luksus, na jaki uciekający przed 

background image

mafią człowiek nie mógł sobie pozwolić.  

– WciąŜ jestem przeraŜony – rzekł.  

– Tym, co wydarzyło się między nami? 

– Tak.  

Otworzył oczy i znów zapatrzył się na cienie na ścianie. Przybierały coraz to inny kształt. 

Coś w rodzaju wielkiego ptaka, który szybko przemienił się w – bezkształtną masę.  

– Ja teŜ – odparła. – Ale to jest dobry rodzaj lęku. Dobry? pomyślał ze zgrozą. Związek z 

kryminalistą moŜna określić mianem „dobry”? 

Usiadł i zapalił światło. Blask lampy zalał pokój złotawą, mglistą poświatą. Postać Emily 

wyłoniła się z niej niczym jakieś nieziemskie zjawisko.  

–  Czekałam  na  ciebie,  Ŝeby...  –  Urwała  i  rzuciła  w  niego  jaśkiem.  –  Przez  cały  tydzień. 

Miałam nadzieję, modliłam się, Ŝebyś ty coś powiedział.  

Patrzył na nią wyczekująco, w milczeniu.  

– Bo ja cię kocham.  

Ogarnęły  go  zarazem  czułość  i  wielki  niepokój.  Od  samego  początku  dąŜył  do  tego,  by 

ukraść jej serce. Złodziej, jaki w nim tkwił, robił wszystko, by ją sobie przywłaszczyć.  

– To moja wina – powiedział.  

– To niczyja wina, James. Po prostu stało się. Dianę jest zdania, Ŝe i ty mnie kochasz. Ale 

ja nie jestem niczego pewna, szczególnie jeśli chodzi o ciebie.  

Chciał ją uspokoić, wyciszyć jej lęki. Tymczasem stał jak słup, trzymając ręce w kieszeni.  

– Ja sam nigdy nie jestem siebie pewny – wyznał.  

– Miałeś cięŜkie przeŜycia – mówiła. – Straciłeś Ŝonę. Niełatwo potem darzyć uczuciem 

inną kobietę.  

Ale ja darzę, myślał.  

– Jeśli powiem, Ŝe teŜ cię kocham, co to zmieni? Lęk i tak mnie nie opuści.  

SkrzyŜowali spojrzenia. Jej oczy błyszczały jak diamenty.  

– Naprawdę? 

Jeszcze  głębiej  wsunął  ręce  do  kieszeni.  Nie  moŜe  jej  okłamywać.  JuŜ  dość  kłamstw  jej 

naopowiadał. A okłamywanie samego siebie teŜ nic nie da.  Znał symptomy, które nigdy nie 

mylą, – Tak – powiedział.  

– A czy kochasz mnie? 

– Tak.  

CzyŜby wymagała od niego złoŜenia przysięgi? Przysięgi krwi? 

Nie odrywała od niego wzroku.  

– Kochasz mnie szczerze i uczciwie? – zapytała. – – Tak, niech to szlag, kocham cię! Ale 

czuję się jak byk przed wybiegiem na arenę. Nie ruszaj się więc, stój spokojnie.  

Roześmiała się i zerwała z miejsca, omal nie przewracając stolika.  

–  UwaŜaj  –  ostrzegł  ją.  –  Bo  jak  pęknie  ci  szew...  Nie  zwaŜając  na  jego  przestrogi, 

zarzuciła  mu  ręce  na  szyję.  Dał  więc  spokój  protestom  i  chłonął  zapach  jej  włosów,  zapach 

łąki porosłej polnymi kwiatami.  

– Czy to coś zmienia między nami? – zapytał.  

background image

– Wszystko. – Wsparta głowę na jego ramieniu. – To jest jak nowy początek! 

CzyŜby?  pomyślał.  Objął  ją  czule  i  błagał  los,  Ŝeby  miała  rację.  Co  to  będzie  za  nowy 

początek, jeśli zagroŜone zostanie jego bezpieczeństwo? Jeśli mafia go dopadnie? 

Jeśli pewnego dnia James Dalton zniknie na zawsze z jej oczu? 

 

James  zatrzymał  się  na  parkingu  w  pobliŜu  kiosku  z  hamburgerami,  pomiędzy  Silver 

Wolf a Lewistonem. Dostrzegł czarnego sedana Zacka Rydera i ogarnął go niepokój. Niemal 

zrobiło mu się słabo. W ciągu ostatnich dwóch dni nie mógł ani jeść, ani spać. Nie miał teŜ 

komu się zwierzyć, bo tylko Ryder wchodziłby w grę.  

Inspektor z Programu Ochrony Świadków czekał w swoim samochodzie. James otworzył 

drzwiczki  i  usiadł  obok.  Przez  chwilę  obaj  milczeli.  Ryder  pił  kawę  z  plastikowego  kubka. 

Miał na sobie brązową koszulę i dŜinsy. Nie wyglądał na policjanta. Ale jest gliną, pomyślał 

James. Legalistą do szpiku kości.  

– Chcesz kawy, Dalton? A moŜe kanapkę czy coś w tym rodzaju? 

– Nie, dzięki.  

Ryder obrócił się ku niemu.  

–  No,  co  się  dzieje?  –  zapytał.  –  Masz  sercowe  kłopoty?  Czujesz  się  winny  wobec  tej 

małej blondyneczki? 

James wybałuszył na niego oczy.  

JuŜ  sam  fakt,  Ŝe  gliniarz  znał  jego  drogę  Ŝyciową,  bardzo  mu  nie  odpowiadał,  ale  to,  iŜ 

tenŜe znał tajniki jego obecnego Ŝycia, było stokroć gorsze.  

–  Skąd  wiesz  o  Emily?  Nic  ci  o  niej  nie  mówiłem!  Nie  wspominałem,  Ŝe  mieszka  w 

Silver Wolf.  

– Dziwny zbieg okoliczności, prawda? iy i ona mieszkacie w tym samym mieście.  

– Widocznie Wielki Brat nie spuszcza ze mnie oka! Zna kaŜdy mój ruch.  

–  Nie  zajmuj  takiej  obronnej  postawy.  –  Ryder  wypił  łyk  kawy  z  kubka.  –  Moim 

zadaniem  jest  utrzymać  cię  przy  Ŝyciu,  chronić  cię.  A  nie  mógłbym  tego  robić,  gdybym  od 

czasu do czasu nie wtykał nosa w twoje sprawy.  

James przyglądał się chwilę twarzy Rydera, jego rysom jak wyrzeźbionym w drewnie.  

– Jesteś przestrzegającym tradycji Indianinem? – zapytał.  

– Nie – odrzekł inspektor.  

– Ja teŜ nie.  

– Wiem.  

Oczywiście, Ŝe wiedział. Ten cholernik wie wszystko.  

– Czy to jedyna rzecz, jaka nas łączy? – spytał James.  

– Chyba tak. Ale między funkcjonariuszem policji a byłym gangsterem rodzi się swoista 

więź.  

Zmierzył Jamesa figlarnym spojrzeniem i obaj roześmiali się.  

Faktycznie,  ich  wzajemny  stosunek  graniczył  z  absurdem.  Znaczył  jednak  więcej,  niŜ 

James sobie wyobraŜał.  

Zapadła cisza. James patrzył przez okno na szosę wiodącą do Sliver Wolf.  

background image

– Ona mnie kocha. – Milczał chwilę, po czym dodał: – Ja ją teŜ, – No i? 

–  Nie  wiem,  do  cholery,  co  mam  robić!  Jak  mogę  wiązać  się  z  kobietą,  która  nawet  nie 

wie, kim jestem.  

– Wie, kim ty jesteś. Wie, Ŝe jesteś Jamesem Daltonem.  

– Czuję się jak krętacz. – James odwrócił głowę, nie patrzył juŜ na szosę. – Powiedziałem 

Emily  o  Ŝonie.  Nie  zdradziłem,  jak  się  nazywała  i  skąd  pochodziła.  Powiedziałem  jej,  Ŝe 

miałem Ŝonę, która zmarła na raka.  

Ryder aŜ gwizdnął z emocji.  

– I teraz chcesz jej powiedzieć resztę. Chcesz jej powiedzieć o facecie, który się nazywał 

Reed.  

Serce łomotało Jamesowi w piersi. Na myśl, Ŝe powiedziałby ukochanej, iŜ był członkiem 

mafii,  robiło,  mu  się  niedobrze,  ale  przemilczenie  tego  faktu  jeszcze  bardziej  by  go  we 

własnych oczach pogrąŜyło.  

– Ma prawo wiedzieć, jakim jestem człowiekiem. Inspektor nie podzielał jego opinii.  

–  Jesteś  zakochany?  –  zapytał.  –  Związałeś  się  uczuciowo  z  piękną  kobietą?  Musisz 

zatem  zastanowić  się  nad  przyszłością.  A  co  będzie,  jeśli  stanie  się  coś  nieprzewidzianego? 

Jeśli  poślubisz  ją,  a  ona  pewnego  dnia  zaŜąda  rozwodu?  Jeśli  zrobisz  coś,  co  ją  wkurzy? 

Rozczarowana małŜonka pobiegnie do mafii szukać zemsty.  

– Ona nigdy by tak nie postąpiła.  

– Skąd, do diabła, wiesz? Jak długo jesteście razem? Miesiąc? 

James panował nad nerwami. Emily nigdy nie zrobiłaby mu takiego świństwa. Nigdy nie 

wydałaby go mafii.  

– Nie mogę wciąŜ jej okłamywać. To ponad moje siły.  

– Znasz zasady naszego programu.  

– Więc jak jej powiem, stracę ochronę? 

Inspektor spojrzał na niego z uwagą.  

– Nie – odrzekł.  

James, choć z trudem, ale zdobył się na uśmiech.  

– Nie? 

Ryder uśmiechu mu nie odwzajemnił.  

–  Nie  byłbyś  pierwszym  świadkiem,  który  wyznaje  prawdę  ukochanej  kobiecie.  I,  jak 

sądzę, nie ostatnim. Tylko nie rozumiem, dlaczego chcesz koniecznie ją w to wciągnąć...  

– Uświadomię jej ryzyko, jakie podejmuje.  

– Twoja sprawa. Jesteś cholernie pewny, Ŝe to ty masz rację. 

– Bo mam – odrzekł James. – Poinformuję cię o wszystkim. Zadzwonię.  

Ryder  sięgnął  po  papierosa,  przypalił  go  i  obserwował  Jamesa  przez  chmurę  dymu,  jaki 

wydychał.  

– Kiedy zamierzasz jej powiedzieć? 

– Kiedy? – powtórzył James. – JuŜ wkrótce. Im szybciej, tym lepiej.  

–  MoŜe  dzisiaj?  –  Ryder  zaciągnął  się  papierosem.  –  Ciekawe,  jak  zareaguje  na  twoje 

słowa. To będzie dla niej szok.  

background image

James  poruszył  się  niespokojnie  na  siedzeniu.  Czy  Ryder  chce  wywrzeć  na  nim 

psychiczną presję? Zmusić go do zmiany decyzji? Miał uczucie, Ŝe się dusi. Wysiadł z auta.  

Po minucie Ryder równieŜ wysiadł. James stał oparty o wóz, bo nie czuł się pewnie. Był 

ś

wiadom, Ŝe jest poddawany wnikliwej analizie inspektora, który nie ma pewności, czy jego 

podopieczny upora się jakoś z tym problemem.  

– Muszę to zrobić – powiedział James.  

– No to mam nadzieję, Ŝe ci się uda. Ze znajdziesz to, czego szukasz. Spokój. I ukojenie. 

ś

yczę ci tego.  

Oby, pomyślał James, przeklinając w duchu Reeda Blackwooda.  

 

James  wszedł  do  domu Emily  tylnym  wejściem.  Po  rozstaniu  się  z  Ryderem  poszedł  do 

Stajen Tandy, by nadrobić zaległości w robocie papierkowej. Ale wreszcie i jego dzień pracy 

dobiegł końca.  

– James! – zawołał Corey, wybiegając mu na spotkanie.  

– Cześć, kolego.  

Uniósł chłopca do góry. Kosmyki włosów opadały małemu na oczy, buzię miał brudną.  

– Bawiłeś się na podwórzu? – zapytał.  

– Aha. – Corey pociągnął nosem. – Musiałem znów zadawać się z tą okropną dziewuchą.  

– Z Corbin Taylor – wyjaśniła Emily, stojąc w progu, a w Jamesie serce zamarło. – Nie 

wolno ci się tak o niej wyraŜać.  

James  spojrzał  na  Emily,  która  przesłała  mu  promienny  uśmiech.  Czy  pokochała  go  na 

tyle,  by  zaakceptować  mnie  jako  Reeda  Blackwooda?  pomyślał.  Czy  zgodzi  się  iść  przez 

Ŝ

ycie z człowiekiem takim jak Reed? Czy zechce, aby taki człowiek pomógł jej wychowywać 

brata? 

Emily  zbliŜyła  się  do  niego  i  pocałowała  go  w  usta.  Corey,  cmokając,  nagłośnił  ów 

pocałunek. Cofnęła się, choć James usiłował jej w tym przeszkodzić, i skarciła brata za owo 

cmoknięcie.  

James  postawił  chłopca  na  ziemi  i  włoŜył  mu  na  głowę  swój  kapelusz.  Chłopiec,  spod 

ronda, podniósł na niego oczy.  

– Wiesz co? – zapytał.  

– Nie wiem. A co? 

– Dianę powiedziała, Ŝe urządzi dla Emmy przyjęcie urodzinowe. Będą balony, ciastka i 

w ogóle.  

– Przyjęcie? – Poszukał wzrokiem Emily. – Kiedy są twoje urodziny? 

– Dwudziestego czerwca.  

–  Nie  pójdę  wtedy  do  szkoły  –  wtrącił  Corey.  –  Bo  muszę  pomagać  robić  dekoracje, 

prawda, Emily? 

– Prawda – odrzekła kierując wzrok w stronę Jamesa.  

– W tym roku mam na to ochotę. Tyle zebrało się powodów do uczczenia. Nie tylko dzień 

urodzin.  

– Oczywiście... To całkiem zrozumiałe. – Chciał za wszelką cenę ukryć niepokój. Jak w 

background image

takiej sytuacji ma jej mówić o Reedzie? Nie moŜe przecieŜ zepsuć jej takiego Święta.  

Musi to odłoŜyć. Powiedzieć jej o tym po urodzinach. Zadzwoni do Rydera i powiadomi 

go, Ŝe plan uległ pewnej korekcie w czasie.  

– Co chciałabyś ode mnie na urodziny? – zapytał.  

– Ciebie – odparta, a on poczuł, Ŝe ogarnia go fala gorąca.  

–  To  bez  sensu  –  orzekł  Corey.  Wiedział  juŜ  o  ich  związku,  ale  nie  bardzo  się  w  tym 

wszystkim orientował.  

– Nie moŜesz dostać na urodziny człowieka. To musi być coś, co moŜna zapakować.  

James roześmiał się.  

– Fajnie bym wyglądał z kokardą na czubku głowy – rzekł.  

Tym razem roześmieli się i siostra, i brat.  

– Mogę wyjść na dwór? – zapytał Corey.  

– MoŜesz – odparła. – Tylko unikaj słońca.  

–  Dobrze.  A  mogę  wziąć  twój  kapelusz?  –  zwrócił  się  do  Jamesa.  –  Będę  się  bawił  w 

kowboja.  

– MoŜesz, kolego. Musisz. Bo kowboj bez kapelusza się nie liczy.  

– Dzięki – odparł mały i wybiegł z domu. Zostali sami.  

– W piątek zawiozę cię do lekarza – powiedział. – Wprawdzie nie mam wolnego, ale Lily 

pójdzie mi na rękę i odpracuję ten dzień.  

–  Cieszę  się.  –  Emily  wpatrywała  się  w  jego  twarz,  obserwując  linię  ust,  zmarszczki 

mimiczne wokół oczu. – Ty stale czegoś się lękasz, prawda? 

Wsunął  ręce  do  kieszeni,  co,  jak  zdąŜyła  zaobserwować,  świadczyło  o  jego 

zdenerwowaniu. 

v

 – Wszystko gra – powiedział.  

– Kiepsko spałeś.  

– Zawsze mam kłopoty ze snem.  

– Nie zauwaŜyłam.  

Tak mało wiedziała o nim, stwierdziła w duchu. Stale i wciąŜ poznawali się wzajemnie.  

– A kiedy ty masz urodziny? – zapytała.  

Nie od razu odpowiedział. Spojrzał w dół, uniósł wzrok.  

– Piątego listopada – odparł. ZbliŜyła się do niego.  

–  Przykro  mi,  Ŝe  wciąŜ  czujesz  się  nieswojo.  Sądziła,  Ŝe  „czuje  się  nieswojo”,  bo  jest 

zakochany.  

– A ja Ŝyję jak w bajce – ciągnęła. – Dziś rano obudziłam się i uświadomiłam sobie, Ŝe to 

najszczęśliwszy okres w moim Ŝyciu.  

–  Naprawdę?  –  Wyjął  ręce  z  kieszeni  i  chwycił  ją  w  ramiona,  tuląc  ją  w  najczulszym 

uścisku.  

Czy  jego  uczucie  jest  równie  głębokie  jak  moje?  zastanawiała  się.  Gdy  był  blisko  niej, 

gdy  jej  dotykał,  wierzyła,  Ŝe  tak.  Lecz  gdy  spojrzała  w  jego  oczy  o  dziwnym  wyrazie, 

ogarniał ją lęk, Ŝe go straci.  

– No powiedz, co byś chciała dostać ode mnie na urodziny.  

Wdychała zapachy ziemi, koni, siana, jakimi przesycone było jego ubranie.  

background image

– JuŜ ci mówiłam. Pogłaskał ją po włosach.  

– Śmieszna dziewczynka – stwierdził. – Powiedz mi o czymś, co moŜna kupić.  

– NiewaŜne jest to, co moŜna kupić – rzekła. Wystarczała jej świadomość, Ŝe on będzie 

częścią jej Ŝycia.  

– Uroczystość odbędzie się tutaj czy u Dianę? 

–  U  Dianę.  –  Wtuliła  głowę  w  jego  pierś.  –  MoŜesz  zaprosić  Lily  Mae,  a  ja  zaproszę 

Harveya. Będzie fajnie, jak się spotkają.  

– Fajnie? Patrzeć, jak się kłócą cały wieczór? 

–  WaŜne  jest,  Ŝeby  się  spotkali  na  takiej  właśnie  uroczystości.  Mówiłeś,  Ŝe,  twoim 

zdaniem, łączyła ich miłość.  

– Z pół wieku temu.  

– To okropne tak długo do siebie tęsknić. – Ujęła Jamesa za obie dłonie. – Na szczęście 

nas to chyba nie dotyczy.  

–  Mam  taką  nadzieję  –  powiedział.  –  No  dobrze,  zaproszę  Lily  Mae.  Ale  w  swata  nie 

będę się bawić.  

– Czemu nie? 

– Bo nie.  

– To będą moje urodziny – mówiła ciepłym głosem. – Nie powinieneś mi się sprzeciwiać.  

Westchnął, a Emily uznała, Ŝe jej ustąpił. Lecz wydawało jej się tak tylko przez chwilę. Z 

Jamesem  nigdy  nic  nie  wiadomo,  myślała.  Trudny  człowiek.  Kochała  go,  ale  nie  rozumiała. 

WciąŜ stanowił dla niej tajemnicę.  

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

 

– Powtórz mi jeszcze raz, bo nie bardzo rozumiem, dlaczego mnie tu przyprowadziłaś – 

zapytał James, otwierając drzwi pokoju motelowego.  

– Dlatego Ŝe chcę zobaczyć pokój, w którym spałeś tamtej nocy.  

Tego wieczoru, kiedy się poznali, dodała w myślach.  

–  Oto  są  kobiety!  –  Potrząsnął  głową  i  rzucił  na  komodę  kartę  otwierającą  drzwi. 

Przywiozłem cię do lekarza w Lewiston, a ty po wizycie proponujesz mi wycieczkę śladami 

wspomnień.  –  Obrócił  się  ku  niej  z  uśmiechem;  w  wiszącym  za  nim  lustrze  ujrzała  tył  jego 

głowy. – Chcesz mnie tu uwieść? 

Rzuciła okiem na łóŜko przykryte niebieską narzutą.  

– Być moŜe.  

– Być moŜe? Płacimy sześćdziesiąt dziewięć dolców za parę godzin, a Emily mówi: „być 

moŜe”! 

Wiedziała, Ŝe on się z nią droczy, Ŝe teŜ chciałby się z nią kochać, całować ją, pieścić, dać 

wyraz  swoim  emocjom.  WciąŜ  jednak  był  jakiś  zatroskany.  Choć  uśmiechał  się,  wyraz 

cierpienia nie znikał z jego oczu.  

– Powiedz mi, co robiłeś, kiedy tamtej nocy wyszedłeś ode mnie? 

–  CóŜ  ja  mogłem  robić?  Wróciłem  tu...  –  Zmarszczył  czoło,  a  głos  jego  nabrał  ostrego 

brzmienia. – Przeszedłem się trochę i...  

– I co? 

– Myślałem o tobie. Serce mocno jej biło.  

– Naprawdę? 

–  Oczywiście,  Ŝe  tak.  –  Oparł  się  o  komodę,  napręŜył  ramiona.  –  Czułem  się 

osamotniony. Chciałem być z tobą...  

Emily obserwowała go uwaŜnie, mierzyła jego sylwetkę od stóp do głów – Ja teŜ o tobie 

myślałam. Nie mogłam przestać myśleć...  

– Dwoje obcych sobie ludzi – mówił. – Nie powinno wydarzyć się między nami to, co się 

wydarzyło. Nie od razu tej nocy.  

W pewnym sensie, myślała, w dalszym ciągu byli sobie obcy.  

–  Chcę,  Ŝebyśmy  odświeŜyli  nasz  wspomnienia  –  rzekła.  James  wciąŜ  stał  oparty  o 

komodę.  Podeszła  do  niego,  a  on  ją  objął.  Tak  delikatnie,  z  taką  czułością...  Jego  bliskość 

wyzwoliła  w  niej  tęsknotę  do  czegoś  więcej.  Od  operacji  nie  byli  ze  sobą  –  i  ona  bardzo 

tęskniła do jego pieszczot.  

Rozpięła  mu  koszulę  i  dotknęła  ustami  jego  nagiej  piersi.  Biły  od  niego  Ŝar  i  ogromna 

siła.  Emily  czuła  niemal,  jak  krew  krąŜy  mu  w  Ŝyłach.  Mój  kochanek,  myślała.  Mój  anioł. 

Pomógł mi przejść przez najcięŜszy okres w Ŝyciu.  

–  Przy  tobie  zawsze  czuję  się  bezpieczna  –  powiedziała.  Przeczesał  włosy  ręką,  która 

zaczęła mu drŜeć.  

– Bezpieczna? – powtórzył.  

background image

Z  byłym  więźniem?  OskarŜonym  o  współudział  w  morderstwie?  Świadkiem  koronnym 

uciekającym przed mafią? 

– Jesteś moim opiekunem – mówiła – i obrońcą. Całując ją, słuchał tych słów, które były 

ułudą.  Ale  nie  chciał  myśleć  o  swojej  przeszłości,  o  przestępstwach,  jakie  popełniał. 

Przynajmniej nie wtedy, gdy Emily go dotykała, gdy pragnął jej całym sercem.  

Rozpiął jej bluzkę, upajając się ciepłem i gładkością jej ciała.  

–  Kocham  cię  –  powiedział.  Cokolwiek  się  stanie,  myślał,  niech  ona  wie  o  jego 

uczuciach.  

–  Ja  teŜ  cię  kocham  –  rzekła,  a  on  czuł,  jak  bardzo  waŜne  były  dla  niej  te  słowa,  jak 

pragnęła je usłyszeć.  

Zaniósł ją do łóŜka. Jest męŜczyzną, któremu ona ufa, }e) rycerzem, jej obrońcą.  

– Jest cudownie, prawda? – zapytała. – Ten pokój, my, nasze wspomnienia.  

–  Tak,  cudownie.  –  Ukląkł  przy  jej  łóŜku,  zdjął  jej  buty,  spodnie,  a  potem  sam  się 

rozebrał.  

JuŜ nadzy wciąŜ jeszcze poznawali wzajemnie swoje ciała. Ona dotknęła jego tatuaŜu, on 

połoŜył dłoń na jej świeŜej bliźnie.  

DrŜenie,  urywany  oddech,  krzyk  zachwytu  sygnalizowały  jej  orgazm.  A  on  był 

szczęśliwy, Ŝe jego pieszczoty dały jej tyle szczęścia.  

– Pięknie wyglądasz – rzekł.  

Jej  włosy  tworzyły  aureolę  na  poduszce.  Twarz  miała  zarumienioną.  Świat  przestał  dla 

nich istnieć, oboje oszaleli. I wciąŜ im było mało. Czar nocy w tym pokoju. Czar wspomnień.  

Moja ukochana, myślał James. Moja miłość. Ukojenie mojej duszy.  

– To świetnie działa na psychikę.  

– Słucham? 

James obrócił się zaskoczony. Nie słyszał kroków męŜa Dianę, co oznaczało, Ŝe myślami 

jest gdzie indziej. Ned Kerr nie naleŜał do ułomków, krok miał cięŜki, głos tubalny.  

– Przyroda dobrze działa na psychikę człowieka. – Wskazał na wijącą się w dole rzekę.  

– To prawda.  

Ś

wiatło księŜyca srebrzyło fale rzeki, gwiazdy oświetlały nieboskłon.  

– Dobrze się bawisz? – zapytał Ned.  

James  odpowiedział  mu  skinieniem  głowy.  Cały  dom  tętnił  radosnym  gwarem  rozmów 

gości urodzinowych.  

– Piękna uroczystość. Ładnie z waszej strony, Ŝe pomyśleliście o Emmy.  

– Emily będzie matką chrzestną naszego syna – oznajmił z dumą Ned. – Dianę mówiła ci, 

Ŝ

e to będzie syn? 

– Tak, mówiła. – I tu James pomyślał o swoim synu, małym chłopcu, którego zostawił. – 

Gdy  Irokezi  pytają  o  płeć  nowo  narodzonego  –  ciągnął  –  uŜywają  takiego  zwrotu:  „Czy  to 

łuk, czy sito?” Bo chłopcy robią łuki, a dziewczyny przesiewają mąkę.  

– Tak, łuk. Ale nie mów Dianę o tym powiedzeniu. Kobiety o byle co się obraŜają.  

– Czy mnie słuch nie myli, bo chyba słyszałam swoje imię – rzekła Dianę, podchodząc do 

nich.  

background image

– Kobiety mają uszy jak radary – zauwaŜył jej małŜonek.  

– Słyszałam, o czym mówiliście – powiedziała Dianę, obejmując Neda.  

– Ja teŜ słyszałam.  

Te słowa wyrzekła Emily i uśmiechnęła się do nich wszystkich.  

– Wyszedłem, Ŝeby zaczerpnąć świeŜego powietrza – rzeki James.  

– I pogadać z Nedem o róŜnicach płci. – Dianę roześmiała się głośno. – Czy to znaczy, Ŝe 

ja jestem sitem? 

– Mówiłem ci – zaczął Ned, gładząc brzuszek Ŝony. – Kobiety są obraŜalskie.  

James  obserwował  tę  parę,  zazdroszcząc  im  spokojnego  Ŝycia,  szczęścia,  jakim  potrafią 

się cieszyć – Ja teŜ jestem sitem? – spytała Emily.  

–  A  nie  chcesz  nim  być?  –  James  chwycił  ją  za  rękę,  aŜ  pisnęła.  –  A  moŜe  chcesz  być 

chlebem? Wśród irokeskich dzieci istnieje takie  powiedzonko-pytanie: „Wolisz dostać chleb 

czy kijem”.  

Uniosła na niego pytające spojrzenie.  

– Taka gra, o ile dobrze pamiętam.  

– Pamiętasz? 

Pocałowała go szybko w usta, co przyspieszyło mu znacznie bicie serca.  

– Nic z tych  rzeczy – zaprotestowała Dianę. – Przyjęcie w pełnym toku!  Nie waŜcie się 

urywać! 

–  O  czym  ona  mówi?  –  Emily  pociągnęła  Jamesa  w  stronę  domu.  –  NajwyŜszy  czas 

zabrać się do swatania – dodała po cichu.  

James przypomniał sobie o planach Emily dotyczących Harveya i Lily.  

– Gdzie oni są? – zapytał.  

– Na dole. Jedno w jednym końcu pokoju, drugie w drugim. Przyglądają się tańcom.  

Zaprowadziła  go  przez  zatłoczoną  kuchnię,  schodkami  w  dół,  skąd  dobiegały  dźwięki 

muzyki country.  

–  Widzisz  –  mówiła,  prowadząc  go  w  stronę  bufetu.  –  Tam  stor  Harvey.  A  Lily  Mae 

przegląda płyty. Głowę daję, Ŝe marzy o tańcu. Idź i powiedz Harveyowi, Ŝeby ją poprosił.  

– Ja? – James sięgnął po kawałek zapieczonego w serze selera. – Dlaczego nie ty? 

– Bo ty jesteś męŜczyzną i łatwiej ci będzie wtrącić mu coś o jej urodzie.  

– To moja szefowa. – Popatrzył na Lily Mae opaloną na brąz. – I ma sześćdziesiąt osiem 

lat.  

– WciąŜ jest ładna – orzekła Emily, biorąc od Jamesa selera, zanim zdąŜył go spróbować.  

–  Ładna,  niech  ci  będzie  –  zgodził  się  i  pomyślał,  Ŝe  nie  moŜe  odmówić  niczego 

dziewczynie w dniu jej urodzin. – Ale nie miej do mnie pretensji, jeśli program nie wypali.  

– Słowo. – Uroczo się do niego uśmiechnęła.  

James  szedł  omijając  tańczących.  Myślał  sobie,  Ŝe  te  romantyczne  melodie  pasują  do 

klimatu  kojarzenia  par,  ale  reakcji  Harveya  Osboraa  nie  mógł  przewidzieć.  Emerytowany 

pracownik poczty stał ze skrzyŜowanymi na piersi ramionami.  

– Cześć, Harvey – powiedział James. – Lubisz muzykę? 

– Głównie country, a ty? 

background image

– Ja lubię wszystkie gatunki. – Spojrzał na Emily, która stalą przy bufecie, jadła selera w 

serze i wpatrywała się w niego znacząco. – Lily Mae – ciągnął James – naprawdę ładnie dziś 

wygląda.  

– Zawsze była za chuda jak na mój gust – rzeki na to Harvey.  

– Głupstwa opowiadasz! Widziałem jej fotografię z młodości. Ładna babka.  

Stary zmruŜył oczy i spojrzał czujnie na Jamesa.  

– Cholernie ładna – dodał ten.  

– Ma bzika – mruknął Harvey. – Kompletnego bzika. James postanowił iść na całego.  

– Zmieniłaby się pod twoim wpływem. Ona właśnie potrzebuje takiego męŜczyzny jak ty.  

Emerytowany pocztowiec wyprostował się nagle.  

– MoŜe bym i potrafił – oznajmił. – Gdybym chciał.  

– Ona ciągle o tobie mówi.  

– CzyŜby? A co? 

ś

e z ciebie stary piernik, pomyślał James. A powiedział: 

– Takie róŜne rzeczy. Znasz Lily. Lubi gadać.  

– To prawda – potwierdził Harvey.  

– Powinieneś poprosić ją do tańca.  

– Teraz? Na oczach tylu ludzi? 

– Głowę daję, Ŝe jesteś świetnym tancerzem.  

– Byłem w swoim czasie.  

– No to na co czekasz? Ona wzroku od ciebie nie odrywa. AŜ nie do wiary.  

– Powiadasz? 

Harvey  ruszył  ku  Lily  Mae.  James  dał  Emily  znak  ręką.  Ona  pomachała  mu  dłonią,  w 

której trzymała banana.  

Usiedli niebawem na kanapie i zaczęli obserwować tę tańczącą parę.  

– Całe szczęście, Ŝe go nie spławiła – rzekł James.  

– Nie po tej mowie, jaką jej wygłosiłam.  

– Co jej powiedziałaś? – zapytał, biorąc z talerzyka Emily kiść winogron.  

–  śe  Harvey  jest  cały  w  nerwach,  bo  chciałby  zdobyć  się  na  odwagę  i  poprosić  ją,  by 

przez cały wieczór tańczyła tylko z nim. A ty postanowiłeś podtrzymać go na duchu.  

– Ale z ciebie numer! Okłamałaś ją.  

– Jak moŜesz tak mówić? Ja nie kłamię.  

Zamrugała powiekami z niewinną minką, a on się roześmiał. Po czym wrócił spojrzeniem 

do skojarzonej przez nich pary.  

– Przed końcem przyjęcia na pewno się pokłócą – powiedział.  

–  MoŜliwe.  –  Emily  połoŜyła  mu  głowę  na  ramieniu.  –  Ale  daliśmy  im  szansę,  a  to  się 

liczy.  

A czy my mamy szansę? zastanowił się James. A jeśli Reed zburzy mu plany? 

– Chwileczkę – powiedział.  

Sięgnął do kieszeni i wręczył jej małe pudełeczko z kokardą na wierzchu.  

Z  niecierpliwością  dziecka  zerwała  papier,  otworzyła  puzderko  i  oczom  jej  ukazał  się 

background image

złoty medalion.  

– Otwórz go – powiedział.  

Co  teŜ  uczyniła.  Na  małym  skrawku  papieru  odczytała  napis:  „Nie  oderwiesz  ode  mnie 

wzroku... Ani myśli... Przybyłem po twoją duszę.” 

–  To  fragment  irokeskiego  zaklęcia.  –  Dotknął  ustami  jej  policzka.  –  Swoisty  amulet. 

Wyczuwam  jego  moc,  gdy  patrzysz  na  mnie.  Gdy  patrzymy  na  siebie  wzajemnie.  Oczy  jej 

napełniły się łzami.  

–  Kocham  cię,  Jamesie  Daltonie.  –  –  Ja  teŜ  cię  kocham  –  rzekł,  mając  świadomość,  Ŝe 

jutro powie jej całą prawdę. śe nie nazywa się James Dalton.  

Obudziła się nazajutrz, czując na sobie jego wzrok. Oszołomiona po śnie przeciągnęła się 

i wtedy zauwaŜyła coś niezwykłego w jego spojrzeniu.  

Ale jego spojrzenie zawsze było niezwykłe, orzekła w duchu.  

– Hej, śpiochu – powiedział, gładząc ją czule po włosach.  

Spojrzała na zegarek i uśmiechnęła się.  

– Jeszcze wcześnie – stwierdziła.  

MoŜemy  jeszcze  sporo  czasu  spędzić  w  łóŜku,  myślała,  tym  bardziej  Ŝe  Corey  po 

wczorajszej zabawie ze Stevenem na pewno śpi twardym snem.  

– Co powiesz na kawę – zapytała. – I moŜe grzankę z dŜemem? 

– Czemu nie, jeśli jesteś głodna, moŜemy coś zjeść.  

– Masz ochotę na śniadanie w łóŜku? 

– Dostosuję się – zapewnił.  

Emily zarzuciła szlafrok na koszulę nocną.  

– Świetnie – rzekła. – Zademonstruję ci swój kelnerski kunszt.  

Pocałowała  go  i  pobiegła  do  kuchni.  Postawiła  na  tacy  kawę  i  grzanki.  Wiedziała,  Ŝe 

James lubi mocną kawę i przyrumienione na złoto kromki chleba.  

DŜem,  ser,  parę  plastrów  szynki.  Ozdobiła  talerze  nacią  pietruszki  i  kawałkami 

pomarańczy.  

Zaniosła tacę do sypialni i postawiła na komodzie.  

– Pięknie to wygląda – oznajmił James. – Przeszło moje najśmielsze oczekiwania.  

– Miałam taką fantazję – rzekła.  

Uwielbiała  to  prawdziwie  rodzinne  ciepło,  ten  wspólny  z  nim  dom.  Podała  mu  kawę, 

wypił trochę i postawił  kubek na nocnej szafce.  Wziął talerz, sięgnął po  serwetkę i widełec. 

Emily  zaczęła  juŜ  jeść.  Niebawem  stwierdziła,  Ŝe  jej  apetyt  lepiej  dopisuje.  Zamyślona, 

obracała  w  palcach  medalion.  Zawierał  irokeskie  zaklęcie.  Będzie  go  zawsze  nosiła.  Blisko 

serca.  i  Uniosła  wzrok  i  napotkała  spojrzenie  Jamesa.  Wpatrywał  się  w  nią  intensywnie,  z 

jakimś dziwnym, nietypowym dla niego wyrazem twarzy.  

– Musimy porozmawiać – rzekł.  

– O czym? Odstawił talerz.  

– O nas. O mnie. O naszej przyszłości.  

Spojrzała mu prosto w oczy, a kiedy odwrócił wzrok, wiedziała, Ŝe coś złego się dzieje.  

– Przepraszam, Emily.  

background image

– Za co? PrzeraŜona, ścisnęła w ręku medalion. Coś w Jamesie uległo zmianie? Uznał, Ŝe 

nie radzi sobie z tą miłością? śe za bardzo się zaangaŜował? 

– Przepraszam cię za wszystko.  

– Nie mów tak, James! 

Z jego piersi wyrwało się cięŜkie westchnienie.  

–  Przede  wszystkim  nie  nazywam  się  James  Dalton  i  nie  urodziłem  się  piątego  grudnia. 

Nazywam  się  Reed  Blackwood  i  urodziłem  się  drugiego  września.  –  Sięgnął  po  kawę  i 

obydwiema dłońmi objął kubek. – Jestem byłym więźniem. Wykwalifikowanym złodziejem i 

ekspertem od elektroniki. Byłem członkiem mafii działającej w Los Angeles.  

Siedziała z opuszczoną głową.  

– Czy to ma być Ŝart? Jakiś psikus pourodzinowy? 

– Chciałbym, Ŝeby tak było.  

Nie  wierząc  mu,  sięgnęła  po  leŜący  na  szafce  nocnej  jego  portfel.  Nigdy  dotąd  nie 

zainteresowała  się  ani  jego  prawem  jazdy,  ani  innymi  dokumentami  poświadczającymi 

toŜsamość.  

– James Dalton – przeczytała raz, drugi, trzeci. – Czy to wszystko jest fałsz? 

–  Zmieniono  mi  toŜsamość.  Jestem..  ,  –  Kim?  Jakimś  szpiegiem?  Najpierw  byłeś 

krukiem, a teraz...  

– Jestem objęty Programem Ochrony Świadków Koronnych. Nawet tobie nie powinienem 

o tym mówić.  

– Zeznawałeś juŜ przeciwko komuś? – zapytała zduszonym głosem, ogarnięta paniką.  

Skinął głową.  

– Przeciwko komu? Mafii z Los Angeles? W Los Angeles nie ma Ŝadnej mafii.  

– Jest. Gdyby mnie dopadli, zabiliby.  

– A ty jesteś tutaj? W moim domu? Gdzie mieszka mój brat? 

Oczy miała pełne łez. Nie mogła zebrać myśli, zabrakło jej tchu, jej serce się rozszalało.  

– Czy Coreyowi coś zagraŜa? Czy mogą go porwać? 

I nie czekając na odpowiedź, pobiegła do pokoju brata. Zastała go śpiącego spokojnie, z 

rączką zgiętą w łokciu. Wyczuła, Ŝe James stoi za jej plecami.  

– Nie zrobię Ŝadnej krzywdy Coreyowi – powiedział. – Ani tobie.  

Tym razem spojrzała mu prosto w oczy.  

– Oni cię szukają? – zapytała.  

– Tak.  

– śeby cię zabić? 

– Tak.  

Emily czuła, Ŝe nogi odmawiają jej posłuszeństwa.  

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY 

 

– Muszę usiąść – rzekła, zamknąwszy drzwi do pokoju brata.  

A  James  zastanawiał  się,  co  on  ma,  na  litość  boską,  powiedzieć  jej  po  tym  wszystkim. 

Widział jej przeraŜenie.  

Całkiem zrozumiałe. Kto by się nie przeraził na jej miejscu? 

Usiadła  na  brzegu  łóŜka  i  obracała  w  dłoni  pasek  od  szlafroka.  Spojrzał  na  tacę  z 

niedojedzonym śniadaniem. Omal nie zrzuciła jej na podłogę, gdy zerwała się, by pobiec do 

brata.  

– Poszukujący mnie bandyci nie polują na niewinnych ludzi – oznajmił. – Nie naraŜałbym 

na niebezpieczeństwo ciebie i Coreya.  

– A ty? Nie chcę, Ŝeby cię zabili.  

– Komitet Ochrony Świadków Koronnych sprawuje nade mną pieczę.  

– Komitet Ochrony Świadków? 

– Tak, ale nie mów o tym nikomu. Nawet swojej przyjaciółce.  

– Nie powiem. Przysięgam! Nie naraŜałabym twojego Ŝycia.  

Cisza  zaległa  między  nimi,  James  nie  wiedział,  jak  js  przerwać.  Stał,  a  w  głowie  miał 

kompletny mętlik.  

– Nie pochodzę z Oklahomy. Urodziłem się w Austin, a kiedy miałem dwanaście lat, moi 

rodzice przeprowadzili się do małego miasteczka w Teksasie.  

– Czy z tego, co opowiadałeś mi o swojej rodzinie, nic nie jest prawdą? 

WłoŜył ręce głęboko do kieszeni.  

– To, Ŝe ojczym mnie bił, to prawda.  

– A to, eo mówiłeś o matce? 

– TeŜ prawda. Ale nie wspomniałem ci o mojej siostrze przyrodniej. Ma na imię Heather. 

Jest biała i jesteśmy do siebie podobni. – Odchrząknął i mówił dalej: – To jedyna osoba, która 

mnie kochała. Poza moją Ŝoną... – Urwał, i milczał przez chwilę. – Poza moją Ŝoną i tobą.  

– Twoja Ŝona istniała naprawdę? 

– Tak.  

– I naprawdę miała raka? 

– Tak. Ten rak ją zabił, pomyślał. Ona leŜy w grobie, a ja nigdy nie mogłem iść do niej na 

cmentarz.  

–  Nazywała  się  Beverly  Halloway.  Była  córką  ojca  chrzestnego  mafii  Zachodniego 

WybrzeŜa. Ścigał mnie, póki nie trafił do więzienia. Jego synowie zastąpili go. I teŜ dybią na 

moje Ŝycie, Emily zbladła jeszcze bardziej.  

– Rodzina twojej Ŝony to członkowie mafii, która na ciebie poluje, tak? 

– Najpierw nie pozwalali jej być ze mną.  

– Mimo Ŝe naleŜałeś do mafii? 

– Spartaczyłem parę zadań i przestali mi ufać.  

Co Emily powiedziałaby na to, Ŝe był nie tylko złodziejem? śe zaplanowano morderstwo 

background image

z jego udziałem? 

–  Nie  było  mowy  o  tym,  bym  poślubił  córkę  szefa.  Kazano  mi  trzymać  się  od  niej  z 

daleka. GroŜono mi.  

Wziął kubek z szafki nocnej i wypił łyk kawy.  

–  Planowaliśmy  z  Beverly  ucieczkę,  ale  jej  rodzina  wcześniej  mnie  dopadła.  Nasłała  na 

mnie drabów, którzy niemal flaki ze mnie wypruli. Ledwo uszedłem z Ŝyciem.  

Emily sięgnęła po swojego misia i przytuliła go, jakby chciała obronić go przed światem.  

– Co dalej? – zapytała.  

–  Te  typy  paskudnie  mnie  urządziły.  Straciłem  przytomność  i  Beverly  mnie  odnalazła. 

Ona wraz z moją siostrą wywiozły mnie z miasta. Leczyły moje rany i juŜ razem uciekliśmy 

przed mafią.  

– Jak długo to trwało? – zapytała, przytulając misia z jeszcze większą troską.  

– Półtora roku. Mafia kazała jednemu z nich zabić mnie i przywieźć moją Ŝonę do ojca.  

– A co z twoją siostrą? 

–  Heather  nie  mogła  wrócić  do  domu,  bo  bandyci  wydobyliby  z  niej,  gdzie  jestem. 

Została z nami. – Uciekała z nami, pomyślał. Z jednego stanu do drugiego. W ciągłym lęku. – 

Beverly zachorowała wtedy – ciągnął. – Kiedy okazało się, Ŝe to rak, świat się nam zawalił. 

Wiedzieliśmy, Ŝe to koniec.  

Oparł się o komodę. Miał jej jeszcze wiele do powiedzenia. Bardzo wiele.  

– Mam dziecko, Emily. Syna, Patrzyła na niego. Tylko patrzyła, a jemu serce waliło jak 

młotem.  

– Jak ma na imię? – zapytała wreszcie.  

– Justin.  

– A gdzie on jest teraz? 

– Gdy okazało się, Ŝe Beverly ma raka, oddaliśmy Justina mojej siostrze. Prosiliśmy, by 

go  wychowała,  była  mu  matką,  i  aby  nikt  się  nie  dowiedział,  kim  są  jego  rodzice.  Nie 

chcieliśmy, aby Hallowayowie wzięli go pod swoją opiekę.  

–  Nie  rozumiem.  –  PołoŜyła  misia  na  łóŜku.  –  Mówiłeś,  Ŝe  twoja  siostra  jest  biała.  Jak 

mogła uchodzić za matkę waszego syna? 

– Heather miała kochanka Indianina, była z nim w ciąŜy. – Zachmurzył się. Wspomnienia 

przeniosły go w tamte cięŜkie czasy. – A więc uciekałem z dwiema cięŜarnymi kobietami.  

– O, BoŜe, James...  

–  Stale  uciekaliśmy  przed  mafią.  Znaleźliśmy  schronienie  w  małej  chatce  w  stanie 

Oklahoma.  I  tam  właśnie  obaj  chłopcy  przyszli  na  świat.  Synek  siostry  urodził  się  martwy. 

Był taki malutki. Siny. Nie oddychał. Nie udało mi się go reanimować. A baliśmy się szukać 

pomocy w szpitalu.  

– I co dalej? – zapytała Emily.  

–  Wiedziałem,  Ŝe  mafia  nigdy  nie  da  mi  spokoju,  Ŝe  resztę  Ŝycia  spędzę  na  ucieczce. 

Beverly słabła z kaŜdym dniem, więc Heather zabrała ją do ojca. Halloway był bardzo bogaty, 

stać  go  było  na  lekarzy,  leki,  pielęgniarki,  mógł  zapewnić  córce  lŜejszą  śmierć...  –  James 

spojrzał przez okno, na oświetlające pokój letnie słońce. – Justin miał dziesięć miesięcy, gdy 

background image

Heather zgodziła się być mu matką. Po odwiezieniu Beveriy do jej ojca pojechała do swego 

kochanka do Teksasu i poprosiła go, by zgodził się wychować mego syna. By udawał przed 

wszystkimi, Ŝe Justin jest jego.  

– I zgodził się? 

– Tak, kochanek Heather był moim przyjacielem.  

– To ten irokeski chłopak, o którym mi opowiadałeś? James skinął głową.  

– Byliśmy wtedy jak bracia. Będzie dobry dla mojego syna.  

– I Justin nigdy się nie dowie, kim jest jego ojciec? 

–  Nie.  Ale  to  był  mój  wybór,  moja  decyzja.  Chciałem  zapewnić  mu  normalne  Ŝycie,  z 

dala od Hallowayów.  

– A jak to się stało, Ŝe ten Komitet Ochrony Świadków Koronnych wziął cię pod swoją 

opiekę? 

–  FBI  nawiązało  kontakt  z  moją  siostrą,  a  ona  –  ze  mną.  Powiedzieli,  Ŝe  obejmą  mnie 

programem,  jeŜeli  oczywiście  będę  zeznawać  przeciwko  mafii.  Beverly  juŜ  nie  Ŝyła,  nie 

miałem więc skrupułów.  

– Dobrze zrobiłeś, Ŝe odciąłeś się od tych strasznych typów.  

– Ja teŜ byłem takim strasznym typem. Potrząsnęła głową.  

– Nie takim jak oni.  

– Skąd wiesz? 

–  Bo  oni  albo  zlecają  komuś  morderstwa,  albo  sami  zabijają.  Ty  byłeś  złodziejem,  nie 

mordercą. Nie potrafiłbyś odebrać komuś Ŝycia.  

Podeszła  do  niego,  a  on  stał,  jakby  go  zamurowało.  Nie,  nie  moŜe  jej  powiedzieć,  nie 

moŜe  się  przyznać,  Ŝe  bral  udział  w  morderstwie.  Nie  powiedział  nawet  o  tym  Beveriy. 

Umarła i nie poznała prawdy.  

– Wszystko będzie dobrze – rzekła Emily. – Jakoś przez to wszystko przebrniemy Jakim 

cudem?  pomyślał.  Jak  będą  mogli  ułoŜyć  sobie  Ŝycie  w  cieniu  jego  kłamstwa?  Grzechu,  do 

którego nie był w stanie się przyznać? 

PołoŜyła głowę na jego ramieniu.  

– Mimo wszystko kocham cię, James. Zawsze cię kochałam.  

Nie  powinna,  myślał.  Zasługuje  na  kogoś  lepszego  niŜ  Reed  Blackwood.  Lepszego  niŜ 

James Dalton. Wziął ją w ramiona czując, jak jest jej niegodny.  

Dziś jej nie opuści. A jutro poprosi Zacka Rydera, by wywiózł go jak najdalej stąd.  

Stajnie  Tandy  były  juŜ  zamknięte.  Amatorów  konnej  jazdy  juŜ  nie  było  i  konie 

odpoczywały spokojnie w swoich boksach.  

Inspektor ochrony i James stali oparci o poręcz ganku i patrzyli na rozciągający się przed 

nimi krajobraz.  

Swoim zwyczajem Ryder trzymał w ustach palącego się papierosa.  

– A nie mówiłem, Ŝebyś siedział cicho – rzekł.  

–  Przestań  z  tym  „a  nie  mówiłem”,  wydostań  mnie  stąd!  Funkcjonariusz  obserwował 

chylące się ku zachodowi słońce, które oświetlało jego siwe skronie i zmarszczki w kącikach 

oczu.  

background image

– Nie mogę, Dalton.  

– Nie moŜesz czy nie chcesz? 

Obrócił twarz ku Jamesowi.  

– Nie chcę.  

James poczuł się tak, jakby sznur zaciskał mu się wokół szyi.  

– Ale ja nie mogę tu mieszkać! Nie potrafię dłuŜej patrzeć w oczy Emily, nosząc w sobie 

to straszne kłamstwo. – Chwycił puszkę piwa i opróŜnił ją. – Musisz mnie gdzieś przenieść.  

– Nic nie muszę – odparł Ryder. – Czy zagroŜone jest twoje bezpieczeństwo? Czy groziła 

ci, Ŝe powie komuś o tobie? Wygadała się przed sąsiadami? – Dmuchnął dymem w powietrze. 

– Nie, nie wygadała się ani ci nie groziła. Patrząc ci w oczy powiedziała, Ŝe wciąŜ cię kocha. 

A ty chcesz dać nogę? 

– Patrząc mi w oczy powiedziała – rzekł James z wściekłością – Ŝe na całe szczęście nie 

jestem mordercą.  

– Bo nie jesteś.  

– Naprawdę? To myślisz, Ŝe za nic wsadzili mnie do pudła? 

Inspektor opadł na krzesło i zaczął mówić, przybierając typowy dla gliniarza ton.  

– Wsadzili cię do pudła, bo sędzia orzekł, Ŝe musisz odsiedzieć karę.  

– Za uczestnictwo w morderstwie.  

– Nie wygłupiaj się.  

James spojrzał uwaŜnie na Rydera.  

– Byłem zamieszany...  

– Dobrze wiem, w co byłeś zamieszany.  

– Jasne, taki as jak ty zawsze wie wszystko.  

– A taki tchórz jak ty nie chce być z kobietą, która g< 

kocha. Biedaczek, przeleciał dziewczynę i czym prędzej chce się zmyć. Mam rację? 

– Niech cię szlag trafi, Ryder! 

– Faktycznie, niech mnie trafi, bo jestem facetem, który pozwolił ci złamać zasady.  

A ja jestem facetem, którego dusza umiera, pomyślał James.  

– Powiedz jej o sobie wszystko. Przyznaj się.  

– Nie mogę.  

– Oczywiście, Ŝe moŜesz. – Ryder zapalił kolejnego papierosa, choć tamtego wypalił do 

połowy. – Usiądźcie razem i opowiedz jej, co masz na sumieniu. Jeśli ona zacznie wydziwiać, 

to, do cholery, przeniosę cię.  

– W przeciwnym razie przeniosę się na własną rękę.  

– Ja dotrzymuję słowa, ale ty teŜ dotrzymaj. Musisz jej powiedzieć.  

 

Po  wyjściu  Rydera  James  chodził  po  pokoju  w  tę  i  z  powrotem,  od  jednego  kąta  do 

drugiego. W końcu podszedł do telefonu i wybrał numer Emily.  

Od razu podniosła słuchawkę.  

– To ja – rzekł.  

– Dzięki Bogu, juŜ się martwiłam.  

background image

– Mówiłem ci, Ŝe dziś pracuję do późna.  

– Wiem, ale...  

Urwała,  złoszcząc  się  na  siebie,  na  swój  egoizm.  Źle  spała  tej  nocy.  Przewracała  się  z 

boku  na  bok,  mamrocząc  coś  przez  sen.  W  końcu  obudziła  się  wcześniej  niŜ  James.  Oczy 

miała podkrąŜone.  

– Czy Corey jest wciąŜ u Stevena? – zapytał.  

Chłopiec duŜo czasu w lecie spędzał u swego kolegi, którego matka czuwała nad nimi.  

– Tak, ale niedługo pojadę po niego, ~ A mogłabyś przywieźć go trochę później? 

– Dlaczego? Stało się coś? – zapytała. – Głos masz jakiś dziwny.  

Uregulował rytm oddechu i wyjrzał przez okno.  

– Nie, nic się nie stało. Chcę po prostu z tobą porozmawiać. Tutaj.  

– W Stajniach Tandy? Nie moŜesz przyjść do domu? 

– Tu jest mój dom. Ja tu mieszkam, zapomniałaś? Chciał dać Emily szansę odejścia, jeśli 

uzna, Ŝe nie jest jej godny.  

Przyszła  wkrótce  potem.  W  białej  bluzce  i  długiej  spódnicy  wyglądała  uroczo  i  bardzo 

dziewczęco.  James  wiedział,  Ŝe  lubi  lekkie  tkaniny  i  dba  o  to,  by  chronić  skórę  przed 

słońcem.  

Chciałby  ją  uściskać,  chłonąć  zapach  jej  perfum,  ale  nie  uczynił  tego,  tylko  wskazał  jej 

miejsce na kanapie. Usiadła na jej skraju. Miała w oczach niepokój. Podejrzewała, Ŝe stało się 

coś złego, skoro nie chciał powiedzieć jej tego przez telefon.  

–  Czy  nigdy  nie  przyszło  ci  na  myśl,  dlaczego  moje  zeznania  przeciwko  mafii  są  takie 

waŜne? 

–  Dlatego,  sądziłam,  Ŝe  znasz  szczegóły  ich  przestępczej  działalności.  Zbrodni,  jakie 

popełniali.  

– Znam szczegóły morderstwa. Napadu, w jaki byłem zamieszany.  

Emily zbladła, ale James mówił dalej, zdecydowany wy znać jej wszystko.  

–  Za  współudział  w  zbrodni  rok  przesiedziałem  w  więzieniu.  Zostałem  skazany  właśnie 

za to.  

Emily oddychała cięŜko, miotana sprzecznymi uczuciami. Oto człowiek, który tak czule i 

z  taką  troską  opiekował  się  nią,  który  pomógł  jej  w  walce  z  chorobą,  który  nauczył  jej 

niesfornego brata dobrych manier...  

– Powiedziałeś, Ŝe siedziałeś w więzieniu, ale myślałam...  

– Ze za włamanie? Za to teŜ.  

Emily chwyciła się brzegu kanapy, bojąc się, Ŝe upadnie. Jak on mógł przyczynić się do 

odebrania komuś Ŝycia? Jak mógł uczestniczyć w morderstwie? 

– Jak mogłeś, James? Jak mogłeś dać się w to wrobić? 

– Wykonywałem rozkaz mafii Zachodniego WybrzeŜa.  

–  Po  prostu  wykonywałeś  rozkaz?  –  powtórzyła,  broniąc  się  przed  napływającymi  do 

oczu łzami.  

James  odgarnął  włosy  z  czoła,  co  podkreślało  mocny  zarys  jego  kości  policzkowych. 

Wyraz  twarzy  miał  surowy,  nieprzyjemny,  wyraz  twarzy  byłego  więźnia.  Lecz  przecieŜ  ten 

background image

człowiek stanowił jej opokę, był męŜczyzną, w którym zakochała się bez pamięci.  

– Opowiedz mi, jak do tego doszło – poprosiła.  

–  Doszło  do  tego,  bo  nie  mogło  nie  dojść.  –  Chodził  po  pokoju  krokiem  posuwistym,  z 

załoŜonymi do tyłu rękami. – Rodzina z Zachodniego WybrzeŜa nie jest odgałęzieniem mafii 

włoskiej, choć swoje akcje przeprowadza w ich tradycyjnym stylu. Z początku sprawdzałem 

się, dostarczając wiadomości jednemu z ich oficerów, potem sam zostałem Ŝołnierzem.  

– śołnierzem? 

Zatrzymał się.  

– To jest najniŜszy stopień w ich hierarchii. Ale wciąŜ jeszcze byłem „na dorobku”.  

– To zupełnie jak w filmie.  

Czuła  się  tak,  jakby  oglądała  jakiś  nadawany  w  telewizji  późną  nocą  film.  Który  nie 

docierał w pełni do świadomości dziewczyny z małego miasteczka.  

– MoŜe mi nie uwierzysz – ciągnął – ale miałem iloraz inteligencji geniusza. – Roześmiał 

się z goryczą. – Mimo to byłem kompletnym idiotą. Nigdy nie przypuszczałem, Ŝe zaŜądają 

ode mnie uczestnictwa w morderstwie.  

Emily jęknęła, a on spojrzał na nią uwaŜnie.  

– Rodzina z Zachodniego WybrzeŜa – ciągnął – to cała instytucja. Nie banda pospolitych 

opryszków.  Jej  członkowie  są  powiązani  z  przemysłem  filmowym.  Ci  u  szczytu  sławy  mają 

własne  rezydencje  i  są  za  pan  brat  z  tymi  najbardziej  znanymi  i  najbogatszymi  w  naszym 

kraju. – Znów roześmiał się tym nieprzyjemnym śmiechem. – Takie jest Ŝycie.  

Emily  widziała  go  oczyma  wyobraźni:  wysoki,  śniady,  przystojny,  elegancki  James 

zaprzyjaźniony z kryminalistami najwyŜszego szczebla.  

– Musiałeś przecieŜ zdawać sobie sprawę, z jakimi groźnymi ludźmi się zadajesz.  

–  Jasne.  Ale  zawsze  lubiłem  igrać  z  ogniem.  Lubiłem  ten  dreszczyk  emocji.  Tę 

adrenalinę,  jaką  czułem,  gdy  byłem  wśród  nich...  –  Przerwał,  ale  po  chwili  mówił  dalej, 

innym juŜ głosem: – Lecz bajka się skończyła, gdy postanowili sprawdzić moją lojalność.  

Obserwowała, jak drgają mu mięśnie szczęk. Napięcie wywołane koszmarem wspomnień, 

myślała.  

– I co dalej? 

–  Kazali  mi  stawić  się  w  biurze  szefa  i  Denny  Halloway  oznajmił  mi,  Ŝe  ma  dla  mnie 

robotę.  

– Ojciec Beverly? 

– Tak. Ale wtedy jeszcze jej nie znałem. Nie wiedziałem nawet, Ŝe Halloway ma córkę. 

Znałem  tylko  jego  synów.  Sądziłem,  Ŝe  ta  „robota”  to  będzie  jakieś  włamanie.  Byłem 

specjalistą od systemów alarmowych. Kiedy jednak Halloway powiedział, Ŝe to kwestia paru 

godzin, pomyślałem sobie, Ŝe coś jest nieklawo. Włamania nie organizuje się tak od ręki.  

Zamilkł, a ona czekała z lękiem na dalszy ciąg tej koszmarnej relacji.  

–  Celem  był  niejaki  Caesar  Gibbons,  potentat  w  sferze  narkotyków,  który  oszukał 

Hallowaya.  PoniewaŜ  Gibbonsa  otaczała  zawsze  grupa  ochroniarzy,  mafia  zaplanowała 

wypadek drogowy ze skutkiem śmiertelnym. Ja brałem w tym czynny udział.  

–  Czemu  nie  zgłosiłeś  tego  policji?  –  zapytała.  –  Dlaczego  nie  powiadomiłeś  policji  o 

background image

planie zabójstwa? 

– Nie było na to czasu. Resztę dnia spędziłem z Hallowayem i drugim facetem, tym, który 

nacisnął  spust.  Lepsza  cześć  mego  ja  buntowała  się  przeciwko  temu  i  w  gruncie  rzeczy  nie 

wierzyłem, Ŝe ów plan się powiedzie.  

– Ale się powiódł – rzekła Emily.  

– Niestety.  

– Schwytano mordercę? 

–  Nie.  Za  to  zatrzymano  mnie  jako  świadka  wypadku  drogowego.  Mnie,  niby 

przypadkowego  przechodnia.  Gliniarze  nie  mieli  pojęcia,  Ŝe  ja  teŜ  byłem  zamieszany  w  tę 

zbrodnię. A ja oczywiście do niczego się nie przyznałem. Nie powiedziałem prawdy.  

Wstała. Serce juŜ jej tak nie waliło.  

– Przyznałeś się później. Kiedy? 

–  Gdy  FBI  zaproponowało  mi  współpracę  w  zamian  za  skrócenie  wyroku.  –  Podniósł 

głowę. – Co ze mnie za facet, powiedz mi? Kawał wrednego skurwysyna! 

Zrobiła  krok  ku  niemu,  ale  on  cofnął  się,  nie  pozwolił  się  dotknąć,  nie  oczekiwał 

przebaczenia za swoje czyny.  

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY 

 

Mimo wszystko Emiły nie przestała go kochać. Ta stałość jej uczuć sprawiała, Ŝe James 

jeszcze bardziej czuł się winny.  

– Nie odpychaj mnie od siebie – rzekła. – Nie teraz.  

– CzyŜby w dalszym ciągu zaleŜało ci na mnie? – zapytał.  

– A jakie ja mam prawo cię karać? Być twoim sędzią, ławą przysięgłych? Zapłaciłeś za 

swoje czyny. Odsiedziałeś wyrok. Zeznawałeś przeciwko mafii.  

– Czy ty, Emily, wyobraŜasz sobie spędzenie reszty Ŝycia z takim typem jak ja? 

Ich spojrzenia się spotkały.  

– Próbuję sobie to wyobrazić – odrzekła.  

–  Nie  powinnaś  próbować.  Powinnaś  natomiast  głęboko  się  nad  tym  zastanowić.  Spójrz 

na mnie z dystansu i uświadom sobie, co ze mnie za człowiek.  

PoniewaŜ  czuł  się  równie  niepewnie  na  nogach,  jak  i  *  duszy,  przysiadł  na  stołku 

barowym i sięgnął po butelkę piwa. Było ciepłe, ale wypił je prawie do dna.  

– Moje Ŝycie pełne było kłamstw. Gdy widziałem się ostatnio z siostrą, nie powiedziałem 

jej, Ŝe mam odsiedzieć wyrok. Sądziła, Ŝe Komitet Ochrony Świadków Koronnych zajmie się 

mną od razu.  

– No i dobrze. Oszczędziłeś jej zmartwień. Nic złego w tym nie widzę.  

– Wszystko w moim Ŝyciu opierało się na kłamstwie. Nigdy nie przyznałem się Ŝonie, Ŝe 

brałem  udział  w  tej  zbrodni.  Wiedziała,  Ŝe  chciałem  odejść  z  mafii  jej  ojca,  ale  nie  miałem 

odwagi się przyznać, co wydarzyło się potem.  

– Chciałeś oszczędzić jej zmartwień.  

– Nie jej, ale sobie! Bałem się, Ŝe jak pozna prawdę, odejdzie ode mnie.  

– Wobec mnie postąpiłeś uczciwie.  

– Mało brakowało, a odszedłbym. Gdyby mój inspektor pozwolił, juŜ by mnie tu nie było. 

Przeniósłby mnie gdzie indziej.  

Cofnęła się o krok.  

– Jak mogło coś podobnego przyjść ci do głowy?! Jak mogłeś brać to pod uwagę? 

– Bałem się, Ŝe przestaniesz mnie kochać. Nie mogłem cię stracić.  

– Ale nie straciłeś. – Zatoczyła ręką szeroki łuk. – Jestem tu. Z tobą.  

I jeszcze bardziej godna podziwu, pomyślał. Pasma włosów wysunęły się z jej końskiego 

ogona, przesłaniały twarz, falując w rytm jej oddechu.  

– Przemyśl to sobie, Emily. Wyobraź sobie, Ŝe jesteś moją Ŝoną i mój opiekun postanawia 

mnie gdzieś przenieść, bo, jego zdaniem, zasady  bezpieczeństwa zostały tu naruszone. Więc 

ty teŜ musisz zmienić miejsce pobytu, nazwisko, stać się kimś innym.  

SkrzyŜowała  ramiona,  by  ukryć  drŜenie  rąk,  a  James  zrozumiał,  Ŝe  ona  nie  sięga 

wyobraźnią aŜ tak daleko.  

–  MoŜesz  nigdy  nie  zobaczyć  juŜ  Dianę  –  ciągnął.  –  Corey  straci  swego  przyjaciela 

Stevena.  Ba,  nie  będziesz  mogła  nawet  odwiedzić  grobu  swych  rodziców.  Zachować  ich 

background image

zdjęć!  Będziesz  musiała  wyrzec  się  wszystkiego,  co  wiąŜe  się  z  twoją  przeszłością, 

dzieciństwem.  

Nabrała w płuca haust powietrza.  

–  Ale  jeŜeli  zasady  bezpieczeństwa  nie  zostaną  naruszone,  to  nie  będziemy  musieli 

nigdzie się przenosić, prawda? Moglibyśmy...  

– Nie jestem godny, byś podejmowała dla mnie takie ryzyko – przerwał jej. – Sama wiesz 

o tym najlepiej.  

– To nie w porządku z twojej strony. Nie moŜesz kazać mi przestać cię kochać. Pozwolić 

ci odejść.  

– Faktycznie. Ale ty z kolei nie moŜesz bujać w obłokach. Przemyśl sobie ten problem. I 

weź pod uwagę dobro Coreya.  

– Po co mi to wszystko mówisz? 

–  Bo  moŜesz  nie  wytrzymać  mojego  trybu  Ŝycia.  –  Marzenia  marzeniami,  pomyślał,  a 

rzeczywistość bywa bolesna.  

– Do tej pory – mówił dalej – chciałem jedynie, Ŝebyś mnie kochała, akceptowała mnie, 

wybaczyła  mi  moją  przeszłość.  Lecz  teraz  gra  idzie  o  większą  stawkę.  Chodzi  o  twoją 

przyszłość. I Coreya.  

– Powiedziałeś mi, Ŝe Corey jest bezpieczny. Mafia mu nie zagraŜa.  

– To prawda. Ale jak on będzie się czuł, jeśli ja zginę? Jeśli jakiś bandzior wbije mi nóŜ 

w plecy? 

– Nie opowiadaj takich okropności! 

– Muszę. Dobrze wiesz, Ŝe coś takiego moŜe się zdarzyć.  

– Wpatrywał się w nią pilnie. – Dlaczego dziś w nocy źle spałaś? Dlaczego przewracałaś 

się z boku na bok? 

Wyjrzała przez okno, a on podąŜył za jej wzrokiem i popatrzył na zachodzące purpurowo 

słońce.  

– Martwiłam się – odparła.  

– O kogo? 

– O ciebie.  

– śe ktoś moŜe chcieć mnie zabić? 

–  Tak.  –  Wytarła  spocone  dłonie  o  spódnicę.  –  Bo  przecieŜ  dopiero  wczoraj 

dowiedziałam się o wszystkim. Miałam spać słodko jak niemowlę? 

– To prawda.  

Chciałby  wziąć  ją  w  ramiona  i  sprawić,  by  oboje  zapomnieli  o  boŜym  świecie.  Ale  nie 

mógłby. Świat jest taki, jaki jest, i trzeba stawiać czoło problemom, liczyć się z opinią innych, 

słuchać ich zdania.  

– Musimy przez jakiś czas przestać się widywać – oznajmił.  

– Dlaczego? – Nie usiłowała nawet ukryć gniewu. – Zamierzasz wyjechać? Zniknąć bez 

słowa? 

– Nie, nie zamierzam.  

Nie  będzie  tchórzem,  tak  jak  powiedział  Ryder,  i  nie  ucieknie  od  kobiety,  którą  kocha. 

background image

Ale i nie chce jej naraŜać.  

–  Jeśli  będziemy  razem  –  zaczął  –  to  wiem,  ile  ty  wniesiesz  szczęścia  do  mojego  Ŝycia, 

nie wiem natomiast, czy tego szczęścia zaznasz ode mnie.  

– James...  

Nie pozwolił jej dokończyć: 

–  Wracaj  do  domu,  Emily.  Odwiedź  przyjaciół,  poplotkuj  z  koleŜankami  z  pracy, 

przejrzyj  albumy  rodzinne,  zanieś  kwiaty  na  grób  rodziców.  –  Zamilkł  na  chwilę  i 

podsumował: – I wyobraź sobie, czy będziesz mogła bez tego Ŝyć.  

Drgnęła, a on przekonał się, Ŝe trafił w jej czułe miejsce.  

– Mam sobie równieŜ wyobrazić, Ŝe zanoszę kwiaty takŜe na twoją mogiłę? – zapytała. – 

Mam to teŜ wziąć pod uwagę? Mam się z tym liczyć? 

– JuŜ się z tym liczysz – powiedział. – Stało się.  

Corey  szedł  obok  Emily  z  bukietem  kwiatów  w  kaŜdej  ręce.  Nie  mógł  pojąć,  dlaczego 

jego siostra jest ostatnio taka smutna. Często przeglądali razem stare fotografie, a on śmiał się 

z tego, Ŝe kiedyś był taki mały. A teraz szli na cmentarz, gdzie pochowani byli ich rodzice.  

Od  tygodnia  Emily  nie  widziała  Jamesa,  ale  myślała  o  nim  kaŜdej  bezsennej  nocy

Ł

 

wstrząśnięta  słowami,  jakie  padły  z  jego  ust.  Wmawiała  sobie,  Ŝe  nie  ma  Ŝadnych 

wątpliwości, Ŝe wyjazd z Siiver Wolf wcale jej nie przeraŜa, Ŝe wszystko zniesie, byleby być 

z  nim.  Nie  była  to  jednak  pełna  prawda.  Myśl,  Ŝe  mafia  czyha  na  jego  Ŝycie,  nękała  ją 

bezustannie.  

Doszli  juŜ  na  miejsce.  Corey  zadarł  główkę  i  spojrzał  na  siostrę,  a  ona  opiekuńczym 

gestem  połoŜyła  dłoń  na  jego  ramieniu.  Popatrzyła  na  marmurową  płytę  z  nazwiskiem 

rodziców  i  pomyślała,  co  teŜ  oni  powiedzieliby  o  Jamesie.  Jej  ukochanym.  Byłym  więźniu. 

Byłym członku mafii.  

– Czy oni nas widzą, Emmy? 

–  Chyba  tak  –  odparła.  Uklękła  na  murawie,  przeniknął  ją  cmentarny  chłód.  A  jeśli 

bandyci poddadzą Jamesa torturom? Jeśli jej ukochany wykrwawi się na śmierć? – Patrzą na 

nas z nieba – dodała. Obserwują, pomyślała, jak ich córka zmaga się ze swoją miłością.  

Corey połoŜył bukiety z obu stron mogiły i spojrzał w niebo.  

– Czy patrzą na nas tylko wtedy, gdy tu jesteśmy? – zapytał.  

– Nie. Widzą nas w kaŜdym miejscu, gdzie się znajdujemy.  

– Nawet gdy jestem niegrzeczny? Uśmiechnęła się.  

– Ale ty zawsze jesteś grzeczny, prawda? 

– Nie zawsze. Niedawno powiedziałem Suzy, Ŝe jest głupia.  

Emily popatrzyła na złote loki, które wiatr nawiewał chłopcu na twarz, i zapytała: 

– Dlaczego tak sądzisz? 

– Bo ona mnie lubi – rzekł.  

– Tak lubi, jak dziewczynki lubią chłopców? 

– Aha. I to jest głupota.  

– Kiedy podrośniesz, zrozumiesz, Ŝe to Ŝadna głupota, tylko radość.  

Radość? Wyciągnęła z bukietu stokrotkę i pomyślała o Jamesie, o tym, jak bardzo boi się 

background image

przyszłości.  

– Przy pierwszej okazji musisz przeprosić Suzy. Corey skrzywił się tylko w odpowiedzi.  

DłuŜszą chwilę szli w milczeniu i kaŜde z nich na swój sposób rozmawiało z rodzicami.  

Kiedy wracali przez trawnik, Corey spojrzał na stokrotkę w ręku siostry.  

– Dlaczego wzięłaś ten kwiatek? – zapytał.  

– Dam go Lily Mae.  

– Tej pani, u której James pracuje? 

– Tak.  

– I odwiedzisz Jamesa? 

– Nie, nie dzisiaj. Wybieramy się z Lily Mae na piknik.  

– UwaŜaj na słońce, Emily.  

Wzruszona troskliwością brata pogładziła go po głowie.  

– Posmaruję się kremem ochronnym, a w samochodzie mam kapelusz. Będziemy zresztą 

szukały cienia.  

–  My  ze  Stevenem  pomoŜemy  jego  mamie  piec  ciastka.  Jego  mama  powiedziała 

niedawno, Ŝe ty i James  powinniście się pobrać.  Ja teŜ tak uwaŜam.  I Steven tak uwaŜa. Na 

twoim weselu będziemy mieli muszki, jak dorośli, i będziemy jeść róŜne dobre rzeczy.  

Serce jej się ścisnęło.  

– Czy to jedyny powód, dla którego chcesz mego ślubu? 

– Nie. – Schylił się i podniósł z ziemi liść. – Chciałbym, Ŝeby  on był moim tatą... Albo 

bratem. Albo... – Zastanowił się chwilę. – Kim on byłby dla mnie, gdyby się z tobą oŜenił? 

Dla mnie byłby moim męŜem, pomyślała siadając za kierownicą. Moim partnerem na całe 

Ŝ

ycie.  Człowiekiem,  którego  mafia  Zachodniego  WybrzeŜa  chce  zabić.  BoŜe  Święty,  jak  ja 

bym to zniosła? A jak zniosłabym tę ciągłą niepewność? 

Nie  odpowiedziała  na  pytanie  Coreya,  który  wysiadł  wkrótce  przed  domem  Stevena.  A 

ona skręciła w uliczkę, przy której mieszkała Lily Mae.  

Lily  powitała  ją  na  progu,  trzymając  pojemnik  z  lemoniadą.  Emily  wręczyła  jej  kwiat. 

Lily ułamała łodyŜkę i wsunęła sobie stokrotkę za ucho.  

– Jesteś gotowa? – zapytała Emily.  

– Jak widzisz.  

Nie musiały jechać daleko, znalazły niebawem piękne miejsce na terenie posiadłości Lily 

Mae. Emily rozpakowała kosz z jedzeniem, a Lily rozłoŜyła koc na trawie.  

– Czuję się jak za dawnych lat, kiedy byłam młoda – powiedziała.  

–  Jaki  tu  spokój  –  rzekła  Emily  patrząc  na  drzewa,  które  tu  rosły.  –  Stęskniłam  się  za 

przyrodą.  

– Jak ci ładnie w tym kapeluszu – stwierdziła Lily Mae, nalewając lemoniadę do kubków. 

– Słoma dodaje ci urody.  

Emily  roześmiała  się.  Lily  Mae  miała  dość  dziwaczny  sposób  bycia,  ale  była  Ŝyczliwa 

ludziom  i  serdeczna.  Emily  nałoŜyła  na  talerze  kawałki  pieczonego  kurczaka,  warzywa  i 

kartofle.  

– Nie chcesz o niego zapytać? – odezwała się Lily.  

background image

– O kogo? – spytała Emily.  

– O Jamesa, rzecz jasna.  

Emily  przez  ten  tydzień  bez  przerwy  o  nim  myślała.  WyobraŜała  sobie,  jak,  spocony, 

pracuje  pod  palącymi  promieniami  słońca.  Jej  James.  Jej  męŜczyzna.  Człowiek,  nad  którym 

wisi groźba śmierci.  

– Co u niego? – Spojrzała na Lily.  

– Pracuje cięŜko. Jakby coś chciał w sobie zagłuszyć. Chyba się między wami nie układa, 

prawda? 

Emily nie mogła nic powiedzieć ani Lily, ani Dianę. James uprzedzał ją, Ŝe Ŝycie z nim to 

będą ciągłe i przed wszystkimi tajemnice.  

– Myślałam, Ŝe pogadamy o Harveyu – powiedziała.  

– O Harveyu? A co moŜna powiedzieć o tym starym pryku? 

– Tańczyłaś z nim na moich urodzinach.  

– Jeden taniec. I co z tego? 

– Co z tego? – powtórzyła Emily. – Podobno poszliście potem na długi spacer.  

– Krótki.  

– James mówił, Ŝe kochaliście się kiedyś.  

– A skąd on wie? – May  zamrugała powiekami, wyraźnie poruszona. –  Co ktoś moŜe o 

tym wiedzieć.  

– TeŜ tak sądzę. James pewno to sobie wymyślił. Lily patrzyła na las porastający górę.  

– Ja wywodziłam się z bogatej rodziny – mówiła. – A Harvey z biednej. Jak mnie spotkał, 

uśmiechał się, a mnie serce pikało. Jak krople deszczu walące w dach.  

Emily skinęła głową. Dobrze znała to uczucie. Lily Mae mówiła dalej: 

– Moi rodzice patrzyli z góry na wiejskich chłopaków i upatrzyli sobie dla mnie godnego 

ich zdaniem kawalera.  

– I zgodziłaś się wyjść za niego? 

–  Tak.  Nie  byłam  na  tyle  silna,  by  sprzeciwiać  się  rodzicom,  zwłaszcza  matce.  Sroga  z 

niej była kobieta. – Oderwała wzrok od lasu. – Miesiąc przed ślubem pojechałam nad rzekę. 

Późno juŜ było, po północy. Chciałam być sama. A tymczasem spotkałam tam Haryeya.  

Emily starała się wyobrazić ich sobie jako młodych, lecz wciąŜ miała przed oczami tylko 

siebie i Jamesa.  

– Kochaliście się tamtej nocy? 

–  Tak.  I  potem  zaczęliśmy  się  spotykać.  Zawsze  nad  rzeką.  W  tajemnicy  przed 

wszystkimi.  

– I co dalej? 

– Nie mogłam wyjawić prawdy rodzicom, więc wyszłam za mąŜ za męŜczyznę, którego 

oni  mi  wybrali.  Harvey  był  zrozpaczony.  Zaciągnął  się  do  wojska,  a  po  wojsku  wrócił  do 

Silver  Wolf  i  zaczął  pracować  na  poczcie.  Ja  rozwiodłam  się,  wyszłam  za  mąŜ  ponownie  i 

znowu się rozwiodłam. Trzy razy brałam ślub.  

– Ale nie z Harveyem – wtrąciła Emily.  

– Nie. Po trzecim rozwodzie męŜczyźni przestali dla mnie istnieć.  

background image

– A teraz? 

Lily Mae zaczerwieniła się jak nastolatka.  

–  A  teraz  straciłam  głowę  dla  Harveya.  WyobraŜasz  sobie?  WyobraŜasz  sobie  dwoje 

staruchów całujących się w świetle księŜyca? 

– Co za romantyczna scena! 

–  Tak  uwaŜasz?  –  Siwowłosa  kobieta  potrząsnęła  głową.  –  Spaliłabym  się  ze  wstydu, 

gdyby ludzie dowiedzieli się, Ŝe umawiamy się na randki.  

– Dlaczego? PrzecieŜ masz prawo do szczęścia. Harvey równieŜ. śałujesz tych lat, które 

spędziłaś z dala od niego? 

– Bardzo Ŝałuję. Nawet sobie nie wyobraŜasz. Nie ma nic gorszego niŜ utrata człowieka, 

którego kochasz. Nic gorszego na świecie – dodała.  

Emily wyglądała z daleka jak zjawisko, jak wyłaniająca się z przestworzy czarodziejka.  

James stał w drzwiach stodoły oniemiały z zachwytu, z trudem chwytając powietrze.  

ZbliŜając się, Emily zdjęła kapelusz, poprawiła fryzurę. Miodowo-złote włosy opadały jej 

na ramiona.  

JakŜe  James  pragnął  dotknąć  tych  włosów!  Ale  stał  bez  ruchu,  z  ramionami 

opuszczonymi wzdłuŜ ciała.  

Koń”  zarŜał,  lecz  on  nie  zareagował  na  dobrze  znany  mu  dźwięk.  Serce  waliło  mu  jak 

młotem, a puls zdawał się rozrywać ciało.  

Pragnął upaść przed nią na kolana, całować ją.  

JakŜe on za nią tęsknił! 

Stanęła  tuŜ  przed  nim  i  spojrzeli  sobie  w  oczy.  James  juŜ  wiedział,  Ŝe  podda  się  woli 

Stwórcy, wyjdzie naprzeciw szczęściu, skoro taka jest Jego wola.  

– Podejmę ryzyko – powiedziała. – Jesteś tego wart.  

Zaległa cisza między nimi. Nie słyszeli nawet rŜenia koni. Cisza i bezruch. Ucichł wiatr, 

drzewa przestały szumieć, znikł nawet zapach unoszący się zazwyczaj w stodole.  

– Jesteś tego pewna? 

– Jestem. Robiłam wszystko to, co mi kazałeś. I rozwaŜyłam kaŜdy aspekt mego Ŝycia.  

– A Corey? 

– Mój brat cię kocha.  

Chciał mieć absolutną pewność. Musiał mieć pewność, Ŝe głęboko to sobie przemyślała.  

– A jeŜeli będę musiał stąd wyjechać? Tb jest twój dom. Wychowałaś się tutaj. Jesteście 

oboje związani z Silver Wolf.  

Emily podeszła do niego bliŜej, trochę bliŜej.  

–  Dom  jest  wszędzie  tam,  James,  gdzie  jest  twoje  serce.  Mimo  wszystko  przykra  dlań 

była myśl, Ŝe Emily tyle rzeczy będzie musiała się wyrzec.  

– A wspomnienia? Groby twoich bliskich? Spojrzała w niebo, jakby szukając tam swoich 

rodziców.  

– Wspomnienia zawsze będą przy mnie, bez względu na to, gdzie mieszkam.  

– A jeŜeli ktoś mnie zabije? Co zrobisz, jeśli mafia...  

– Nie opowiadaj takich rzeczy – przerwała mu.  

background image

–  Nie  moŜemy  nie  brać  tego  pod  uwagę  –  ciągnął.  –  Nie  moŜemy  udawać,  Ŝe  takie 

zagroŜenie nie istnieje.  

– Ale teŜ nie moŜna Ŝyć w ciągłym lęku przed śmiercią – powiedziała, bawiąc się rondem 

kapelusza.  

– Boisz się. – Widział lęk w jej oczach, łzy tuŜ pod powiekami.  

–  Oczywiście,  Ŝe  się  boję.  I  w  gruncie  rzeczy  zawsze  się  bałam.  Ale  muszę  wierzyć,  Ŝe 

inspektor z Programu Ochrony Świadków będzie strzegł twojego bezpieczeństwa. Zapewni ci 

je. Lily Mae powiedziała mi niedawno, Ŝe nie ma gorszej rzeczy niŜ utrata człowieka, którego 

się  kocha.  I  ma  rację.  Przez  ten  tydzień  tak  bardzo  do  ciebie  tęskniłam.  Cierpienie  nie  do 

zniesienia. – Głos jej zadrŜał. – Chcę, Ŝebyś dzielił ze mną Ŝycie. Bez względu na wszystko.  

Objęli się. James wdychał zapach jej perfum, jej ciała.  

– Wstydzę się swojej przeszłości – rzekł.  

– JuŜ jej nie ma. A ja ufam ci i zawsze ci ufałam – mówiła wpatrując się w jego twarz.  

Co ja bym bez niego poczęła? zastanawiała się w duchu. Jak bez niego wyglądałoby moje 

Ŝ

ycie? 

– Zasługujesz na kogoś lepszego ode mnie – powiedział.  

– Lepszego niŜ były więzień.  

– Nie mów tak.  

Pomyślała  o  niedawnej  przeszłości,  o  oparciu,  jakie  jej  dał  w  chorobie.  Chyba  sam  Pan 

Bóg go jej zesłał, pomyślała.  

– Czy ty mnie jeszcze kochasz, James? Odetchnął głęboko.  

– Wiesz przecieŜ, Ŝe tak.  

– To okaŜ mi tę miłość.  

Wziął ją za rękę i zaprowadził do swego domu. Ale nie do sypialni. Do łazienki, gdzie ją 

rozebrał. Gdy on się  rozbierał, ona obserwowała go,  czekała, co będzie dalej. Nigdy jeszcze 

razem nie stali pod prysznicem, nigdy pod strumieniami wody nie uprawiali gry miłosnej.  

Całował jej usta, długo, namiętnie, aŜ jęknęła głucho z rozkoszy.  

Patrzyła na niego przez mgłę pary w kabinie.  

A potem wszelkie myśli odbiegły od niej. Słyszała tylko bicie ich serc, czuła zapach jego 

ciała, rytm, do którego dostosowała rytm własnego oddechu.  

A prysznic wciąŜ w nich uderzał niczym wodospad.  

– Wyjdź za mnie – powiedział z ustami przy jej wargach. Zamiast odpowiedzi pocałowała 

go.  A  pocałunek  ten  trwał  i  trwał.  Ciała  ich  przylegały  szczelnie  do  siebie,  co  wzmagało 

skutecznie erotyzm owych oświadczyn.  

– Kiedy? – zapytała.  

– Teraz.  

– Jak to? 

–  No,  moŜe  nie  dosłownie  teraz.  Ale  wkrótce.  Najszybciej,  jak  tylko  się  da  załatwić 

wszelkie formalności.  

Przytulił ją, a ona wiedziała, Ŝe jej ukochany nie rzuca słów na wiatr.  

background image

EPILOG 

 

James  owego  najwaŜniejszego  dnia  w  swoim  Ŝyciu  stał  obok  Zacka  Rydera.  Ubrani  na 

czarno,  czekali  przed  małą  kapliczką,  słynącą  z  piękności  budowlą  w  całym  Silver  Wolf. 

Rosnące wokół niej kwiaty błyszczały w promieniach zachodzącego słońca barwiącego niebo 

czerwienią i złotem.  

Ryder cofnął się o krok i obrzucił Jamesa badawczym spojrzeniem.  

–  Wyglądasz  całkiem  dobrze,  Dalton  –  powiedział.  James  poprosił  swego  opiekuna, 

przedstawiciela policji federalnej, aby był świadkiem na jego ślubie.  

– Tobie teŜ nic nie brakuje – odrzekł James.  

– Brakuje? – Ryder poprawił krawat. – Ja wyglądam po prostu wspaniale! 

Funkcjonariusz  Komisji  Ochrony  Świadków  Koronnych  zrobił  obraŜoną  minę,  ale  w 

oczach lśniły mu radosne ogniki.  

– Oj, nieraz wygrałbym z tobą, smarkaczu! 

– Ale nie dziś – odrzekł James z całą powagą. – Dziś nie chcę toczyć Ŝadnej walki.  

Przez chwilę panowało milczenie. Obaj obserwowali wspinającą się na pobliskie drzewo 

wiewiórkę. Tym, który pierwszy zabrał głos, był inspektor: 

– Mam trochę wieści o twojej rodzinie.  

– O siostrze? – zapytał James, z trudem opanowując drŜenie głosu.  

–  To  dobre  wieści.  Rok  temu  wyszła  za  swojego  chłopaka  i  oczekuje  właśnie  drugiego 

dziecka.  

Ogarnęło  go  ogromne  wzruszenie.  Wyobraził  sobie  Heather,  juŜ  w  Teksasie,  w  ciąŜy,  z 

jego synem u jej boku.  

– A co z ich pierwszym dzieckiem, Justinem? – zapytał.  

– Podobno mały rośnie jak na droŜdŜach. – Ryder sięgnął po papierosa, ale rozmyślił się i 

schował paczkę z powrotem do kieszeni. – Stanowią szczęśliwą rodzinę – dodał.  

James zamrugał powiekami, chcąc pozbyć się tej mgły, która przesłaniała mu oczy.  

– Czy mógłbyś przekazać im wiadomość, Ŝe ja równieŜ jestem szczęśliwy? 

– Da się załatwić – odparł inspektor.  

– Dziękuję ci.  

James  spojrzał  na  leŜące  w  dole  miasteczko,  na  dachy  domów,  na  wiejskie,  wąskie 

uliczki.  

– Chcę Ŝyć w spokoju, Ryder. Jestem juŜ innym człowiekiem.  

–  Nie  wątpię.  A  Program  Ochrony  Świadków  Koronnych  zagwarantuje  ci 

bezpieczeństwo. – Spojrzał na zegarek. – Wejdźmy juŜ do środka. NajwyŜszy czas.  

W kaplicy pełno było ludzi, przyjaciół Jamesa i Emily. Przybyli tu w uroczystym dla pary 

młodych dniu, by uczestniczyć w ceremonii zaślubin, by wysłuchać słów przysięgi składanej 

przez  narzeczonych.  James  dostrzegł  Liiy  Mae  i  Harveya,  siedzieli  w  pierwszym  rzędzie, 

ubrani  odświętnie.  Corey,  w  smokingu,  stał  u  wejścia  trzymając  tackę  z  obrączkami,  obok 

małej dziewczynki z bukietem kwiatów.  

background image

Dianę  pełniła  rolę  pani  domu,  a  jej  małŜonek  –  gospodarza.  Steven  nie  pełnił  Ŝadnej 

funkcji, ale równieŜ miał na sobie smoking, dumny z butonierki w jedwabnej klapie surduta.  

Goście,  czekając  na  pannę  młodą,  utworzyli  szpaler.  Gdy  się  pojawiła,  James  nie  mógł 

oderwać od niej oczu. Była w białej ślubnej sukni, a zwiewna woalka przesłaniała jej twarz.  

Poruszała się z gracją, elegancją, a pan młody wpatrywał się w nią z zachwytem. Uniosła 

woalkę  i  oczy  ich  się  spotkały.  Rozległy  się  słowa  indiańskiego  przesłania  i  James  juŜ 

wiedział, Ŝe od tej chwili ona włada jego duszą.  

Pochylił się ku niej, ona musnęła mu usta pocałunkiem, od którego przeszył  go dreszcz. 

Był  szczęśliwy.  Dziękował  Stwórcy  za  ową  kobietę,  która  natchnęła  go  nadzieją  na 

przyszłość, która pokochała go i obdarzyła zaufaniem.  

Stanęli  przed  kapłanem,  by  wypowiedzieć  słowa  przysięgi,  a  słowa  te,  czyniące  ich 

męŜem  i  Ŝoną,  będą  początkiem  czegoś  dla  nich  całkiem  nowego,  Ŝycia  w  szczęściu,  bez 

lęków i obaw. śycia spełnionych marzeń.