background image

30 lat w niewoli Strażnicy

W.J.S

CHNELL

background image

30 lat w niewoli Strażnicy

S

PIS

 T

REŚCI

P

RZEDMOWA

 

AUTORA

 …………………………..

W

CZESNE

 

PRZEŻYCIA

 …………………………..

P

OCZĄTEK

 

INTRYGI

 …………………………….

P

OBITY

 

W

 

NIEWOLĘ

 „S

TRAŻNICY

” ………….

J

UDGE

 R

UTHEFORD

 

W

 N

IEMCZECH

 …………..

P

RZESIEWANIE

 …………………………………

„O

RGANIZACJA

 B

OŻA

” ………………………...

O

D

 

ZACHWYTU

 

DO

 

ROZCZAROWAŃ

 …………..

P

IONIERZY

PIONIERZY

 ………………………

R

OZWÓJ

 

DOKTRYNALNY

 

RUCHU

 „Ś

WIADKÓW

 J

EHOWY

P

OCZĄTKI

 

NOWEJ

 

STRATEGII

 ………………..

M

OJA

 

SŁUŻBA

 

W

 N

OWYM

 J

ORKU

 ……………

S

IEDMIOSTOPNIOWY

 

PROGRAM

 …………….

M

OJA

 

ROLA

 

W

 N

EW

 J

ERSEY

 ………………….

T

EOKRACJA

 

O

 

ZASIĘGU

 

ŚWIATOWYM

 ………..

T

EOKRACJA

 

ROKU

 1938 ……………………...

K

TO

 

JEST

 

TYM

 

ZŁYM

, Ż

ELAZNYM

 W

ILKIEM

 …

W

YJŚCIE

 

Z

 

LABIRYNTU

 ………………………..

D

O

 

MOICH

 

BYŁYCH

 

BRACI

 …………..………..

2

background image

30 lat w niewoli Strażnicy

O

STRZEŻENIE

 …………………………………. 

Przedmowa autora

Z   łaski   Bożej   znów   stałem   się   chrześcijaninem.   Bóg   znalazł   mnie   w   mojej   wczesnej 

młodości. Niedługo potem zostałem wciągnięty do Organizacji Strażnicy (Watch Tower 
Organisation)   i   stopniowo   stałem   się   jej   niewolnikiem.   Gdy   moje   duchowe   życie 

zamierało, czyniłem rozpaczliwe próby wyzwolenia się, lecz każda taka próba kończyła się 
jeszcze silniejszą niewolą. Dwukrotnie wydawało się, że już jestem wolny, po to tylko, 

aby stoczyć się z powrotem w ten sam dół. Aż nareszcie teraz przyszła wolność!

Z   łaski   Bożej   stałem   się   wolnym,   gdy   On   podniósł   mnie   po   całonocnej   modlitwie 

uczyniłem ślub Bogu. Pisząc te dzieje mojej 30-letniej niewoli, spełniam właśnie ślub, za 
cenę którego uzyskałem wolność. Nie przedkładam wam do czytania rozprawy naukowej, 

lecz odczute sercem wyznanie o niewoli tak głębokiej, że wyrwanie się z niej kosztowało 
mnie   30   lat   zmagań.   W   ujawnieniu   tych   sposobów   zniewalania   przyświeca   mi   cel 

chrześcijański: jeżeli znajdujesz się w tej niewoli jako jeden ze świadków Jehowy, jestem 
pewny, że wyznanie moje pomoże Ci ocenić Twoje położenie, abyś, zamiast dalej brnąć w 

ciemność,   mógł   wydostać   się   na   światło   własną   drogą,   którą   ja   znalazłem   głębokim 
pragnieniem   serca   po   wielu   błędach   i   doświadczeniach;   jeśli   nie   jesteś   jednym   ze 

świadków Jehowy, wówczas przeczytanie wyznania o mojej 30-letniej niewoli będzie dla 
Ciebie   przestrogą.   Słowa   tej   opowieści   stają   się   widoczne   na   papierze   dzięki   farbie 

drukarskiej, ale ich treść duchowa i myśli w nich zawarte, pisane są krwią mojego życia, 
uczuciem   męki   i   tortur   przeżytych   w   piekle   bardziej   dla   mnie   realnym   niż   "piekło" 

Dantego.

Nie żywię nienawiści do moich byłych  braci i nie  pragnę zemsty, pisząc te słowa; po 

prostu wypełniam swój ślub, który uczyniłem Bogu, gdy pomógł mi uwolnić się i stać się 
na powrót chrześcijaninem.

W.J.Schnell

Youngstown, Ohio

Wczesne przeżycia

Moje powołanie

Pewnego niedzielnego poranka, w lipcu 1917 roku, na lekcji szkółki niedzielnej w kościele 

ewangelickim, zostałem głęboko poruszony postacią Jezusa, jako Zbawiciela, w wykładzie 
przypowieści   o   Miłosiernym   Samarytaninie.   Słowa   nauczyciela   wywołały   we   mnie 

pragnienie   poznania   Jezusa,   przeczytania   o   Nim   wszystkiego,   co   tylko   było   możliwe. 
Miałem wówczas 12 lat. Bóg mnie wołał.

Powróciwszy do domu tego dnia w południe  rozpocząłem  czytanie  czterech Ewangelii, 
później całego Nowego Testamentu, następnie całego Pisma Świętego. To, co czytałem, 

przeżywałem bardzo głęboko. Dopiero w późniejszych latach zrozumiałem, że to Ojciec 

3

background image

30 lat w niewoli Strażnicy

przyciągał mnie, zgodnie ze słowami Jezusa:  "Nikt nie przychodzi do mnie, jeśli go nie  
pociągnie Ojciec mój"
  (Jan 6,44). Istotnie, przez czytanie Pisma Świętego wzrosło we 

mnie przekonanie o potrzebie Zbawiciela.

To,   co   czynił   i   czego   uczył   Jezus   o   potrzebie   miłości   i   współczucia,   było   jaskrawym 

przeciwieństwem tego, co działo się wówczas wokół mnie, jeśli weźmiemy pod uwagę, że 
był   to   trzeci   rok   pierwszej   wojny   światowej.   Za   wzrastającym   poznaniem   mojego 

rzeczywistego stanu oraz tego, co Bóg przedsięwziął dla mojego zbawienia w Jezusie, 
przyszła w moim sercu wiara w grzech i zbawienie. Z radością zrozumiałem, że Jezus 

umarł na krzyżu za takich grzeszników jak ja, że Jego krew zmyła moje grzechy i że w 
Jego zmartwychwstaniu śmierć została zwyciężona dla mnie i dla wszystkich tych, którzy 

przyjmują Go z wiarą. Tak nastąpiło moje odrodzenie w 14-tym roku życia.

Krótki życiorys.

Urodziłem się w Stanach Zjednoczonych, w Jersey City w 1905 roku, lecz w dziewiątym 

roku mego życia rodzice przenieśli się wczesną wiosną 1914 roku na powrót do Europy, 
do Niemiec. Zaraz po tym wybuchła pierwsza wojna światowa i ojca wzięto do wojska, a 

nas osiedlono w pobliżu rosyjskiej granicy w okolicach Poznania. Dopiero w 1915 roku 
otrzymaliśmy   pierwszą   wieść   od   ojca,   który   był   rzucany   losami   wojny   po   wszystkich 

frontach od Przemyśla do Węgier.

W grudniu 1918 roku, tuż przed świętami Bożego Narodzenia, powitaliśmy ojca w naszym 

domu.   Co   za   radość!   Lecz   spokój   był   krótki.   W   styczniu   1919   roku   chwycili   za   broń 
powstańcy   polscy,   staczając   walki   ze   stacjonującymi   wojskami   niemieckimi.   Wreszcie 

Niemcy skapitulowały, a ojciec mój, jako niemiecki oficer, został internowany.

Na   początku   1921   roku,   załadowani   w   wagony   towarowe,   zostaliśmy   przewiezieni   do 

Niemiec w nowych granicach i osiedleni w Berlinie w obozie przesiedleńczym. Na ulicach 
toczyły   się   walki   republikanów   z   organizacją   Spartakusa,   wszystko   było   chwiejne   i 

tymczasowe, lecz wreszcie zapanował względny spokój.

Spotkanie z Badaczami Pisma Świętego.

Z wdzięczności Bogu za  Jego cudowną  opiekę, ja  i  mój  ojciec, który był człowiekiem 

religijnym, postanowiliśmy służyć Bogu w taki lub inny sposób. Pewnego dnia odwiedzili 
nas,   zagubionych   w   wielkim   Berlinie,   'Badacze',   pozostawiając   niektóre   książki.   Nie 

mieliśmy żadnych znajomości w mieście i szybko zaprzyjaźniliśmy się z badaczami. Ich 
zbór okazał nam wiele braterskiego współczucia i czuliśmy się wśród nich dobrze. Właśnie 

kończyłem 16 lat i począłem dojrzewać duchowo.

Tu trzeba wyjaśnić, że ówczesne zbory badaczy Pisma Świętego nie mają nic wspólnego z 

dzisiejszymi miejscami zebrań świadków Jehowy, zwanymi "salami królestwa". Zupełnie 
niezależni   od   ośrodków   kierowniczych   wybierali   spośród   siebie   starszych,   zgodnie   z 

poleceniem Pawła w Listach do Tymoteusza i Tytusa. Ludzie, z którymi zetknęliśmy się, 
byli chrześcijanami, prowadzącymi uświęcone życie, przedkładającymi Panu swoje myśli, 

swoje   zachowanie   i   swoją   pracę   codziennego   życia.   Zbieraliśmy   się   w   niedzielę   na 
rozważania Pisma Świętego i we środę wieczór na modlitwę. Praktykowali odwiedzanie 

chorych, pomaganie biednym i z radością witali każdego gościa w swoim gronie. Niech mi 
wolno   będzie   jeszcze   raz   powtórzyć,   że   nie   miało   to   nic   wspólnego   z   dzisiejszymi 

praktykami świadków Jehowy, u których wszystkie wizyty mają charakter propagandowy 
u obcych, a dyscyplinarny u swoich.

Jak stałem się aktywistą.

4

background image

30 lat w niewoli Strażnicy

Wzrastając w środowisku badaczy, często opowiadałem o swoim nawróceniu i o Łasce 
Bożej.   W   latach   1921   do   1924   miałem   okazję   studiowania,   zdobywając   akademickie 

wykształcenie.   Ale   wolny   czas   po   południu   mogłem   zużytkować   na   odwiedzanie   ludzi 
pragnących słuchać Ewangelii. Odczuwałem, że nasze odwiedziny przynosiły radość tym, 

którzy  nas  zapraszali  w  tych   niepewnych,  ciemnych   czasach  i  to   był  pierwszy  powód 
mojego   czynnego   zaangażowania   się.   Nigdy   nie   zapomnę   pewnej   niewiasty,   która 

opowieścią   o  swoich   torturach,   powodowanych  chorobą  psychiczną,   przykuła   mnie   do 
krzesła.   Twierdziła,   że   jest   opanowana   przez   złe   moce.   Jej   twarz   była   blada,   a   oczy 

pałające.   Byłem   tak   przygnębiony,   że   nie   mogąc   wstać,   osunąłem   się   na   kolana   i   w 
serdecznej modlitwie przedłożyłem Panu niedolę tej niewiasty, prosząc o Jego pomoc. 

Gdy podnieśliśmy się z kolan, ze łzami w oczach prosiła, abym ją odwiedzał. O wiele 
później wyznała, że choroba jej poczęła ustępować właśnie wtedy, podczas tej pierwszej 

modlitwy.

Przez te trzy lata, gdy chodziłem na studia i pracowałem w Berlinie, Bóg użył mnie, abym 

pomógł siedemnastu osobom stać się chrześcijanami, w tym trzem ateistom i jednemu 
anarchiście.  Nie chciałbym,  aby ktoś mylnie  zrozumiał ten rozdział jako  pochwałę  lub 

popieranie   nauk   i   zasad   badaczy   Pisma   Świętego.   Chciałem   tylko   wytłumaczyć,   co 
pociągnęło   mnie   do   ich   grona.   Jest   to   konieczne,   aby   zrozumieć,   jak   i   dlaczego 

pozwoliłem   się   wciągnąć,   a   potem   zniewolić   jednemu   z   najbardziej   dyktatorskich   i 
autokratycznych systemów świata.

Początek intrygi

W   tym   samym   czasie,   o   którym   pisałem,   na   naszym   duchowym   horyzoncie   poczęły 

gromadzić   się   ciemne   chmury.   Daleko,   w   Brooklynie   nastało   nowe   kierownictwo 
Towarzystwa   Strażnicy   (The   Watch   Tower   Society).   Przywódcy   gwałtownie 

przeorganizowali   swą   pracę,   pragnąc   równocześnie   odzyskać   dawne   pozycje   w 
środowisku Badaczy Pisma Świętego, założonych przez poprzednika Karola Russella.

Nowy, ambitny przywódca Judge Rutherford, który był więziony w czasie wojny i miał o 
to   pretensję   do   duchowieństwa,   pałał   żądzą   odwetu.   Postanowił   on   wykorzystać 

nieustabilizowane warunki na całym świecie dla zbudowania drugiego piętra "Strażnicy" 
ponad budową Karola Russella.

Kierownictwo   "Strażnicy"   wiedziało,   że   chrześcijaństwo   zawiera   miliony   nominalnych 
wyznawców, nieugruntowanych w prawdzie, które mogą stać się łatwym łupem dla nowej 

Organizacji   Strażnicy,   która   z   łatwością   oderwie   te   masy   od   Kościołów,   jeżeli 
przeprowadzi   mądry   atak,   odpowiednio   upozorowany   i   podtrzymany.   W   ten   sposób 

powstał właśnie plan zaatakowania chrześcijaństwa zorganizowanego w kościoły. Religie 
zostały   przedstawione   jako   przyczyna   wszelkiego   zła,   a   fakt   ich   zorganizowania 

przedstawiono jako dowód ich słabości.

"Płukanie mózgów"

Ten nowy atak został zainicjowany broszurą zatytułowaną 

Upadek Wielkiego Babilonu 

(1919).   Pretendowała   ona   do   wyczerpującego   sformułowania   podstawowych   zarzutów 
przeciwko zorganizowanemu chrześcijaństwu. W broszurze tej nazwano chrześcijaństwo 

Wielkim Babilonem, z Objawienia św. Jana, za stosowanie zasad organizacyjnych. Była to 
chyba pierwsza od czasów inkwizycji hiszpańskiej próba "płukania mózgów", polegająca 

na zburzeniu starych pojęć, dość luźno i płytko  ugruntowanych  w umysłach  milionów 
ludzi asymilowanych przez kościoły. Było to zarówno w tamtych czasach, jak i dzisiaj, 

zadanie dość łatwe, jeśli zważyć, że nominalni chrześcijanie nie potrafią uzasadnić swoich 
przekonań, ani tym bardziej obronić ich.

5

background image

30 lat w niewoli Strażnicy

Ale w miejsce zburzonych pojęć trzeba zaszczepić jakąś nową myśl, gdyż tylko wtedy 
"płukanie   mózgów"   jest   skuteczne.   Broszura   Upadek   wielkiego   Babilonu   taką   myśl 

zawierała. Jezus, jako zwycięzca nad śmiercią, miał prawo powiedzieć: ""Kto wierzy we  
mnie, żyć będzie na wieki"
" oraz ""Kto wierzy w Syna ma żywot wieczny"" (Jan 8,51). Tę 

właśnie prawdę, starą jak samo chrześcijaństwo, wyznawaną przez żywych chrześcijan 
na   całym   świecie,   Towarzystwo   Strażnicy   ogłaszało,   jako   odkryte   przez   siebie   "nowe 

światło". I rzeczywiście, chociaż prawda była stara, to jednak wyłuskano tę perłę z całości 
nauki   chrześcijańskiej   i   dano   jej   sztuczną   oprawę   ludzkich   słów.   "Strażnica"   ogłosiła 

mianowicie w 1920 roku, że "

Miliony, żyjących dziś ludzi, nigdy nie umrą

".

Można   sobie   wyobrazić,   jakie   wrażenie   wywierało   takie   hasło   po   wojnie   światowej, 

podczas   której   zginęły   miliony   ludzi   w   czasach   głodu   i   niepewności.   Obietnica   życia 
wiecznego miała być, według "Strażnicy", zrealizowana po raz pierwszy w tym pokoleniu, 

pod   warunkiem   oczywiście,   że   te   miliony   porzucą   chrześcijaństwo   i   przyłączą   się   do 
Organizacji  Strażnicy.  Porównajmy  teraz, co  mówi  Pismo  Święte, a co "Strażnica".  W 

Ewangelii św. Jana 11,25.26 Pan Jezus mówi: "Ja jestem zmartwychwstanie i życie; kto  
we mnie wierzy, i choćby i umarł, żyć będzie. A kto żyje i wierzy we mnie, nie umrze na  

wieki"." Natomiast "Strażnica" głosiła: ""Każdy kto żyje i uwierzy w Organizację Strażnicy  
i przyłączy się do nas, i będzie roznosił nasze książki, broszury i czasopisma, i będzie  

składał   sprawozdania   z   użytego   na   ten   cel   czasu,   i   będzie   uczęszczał   na   nasze  
zgromadzenia,   nie   umrze   na   wieki"
".   Taką   treść   podano   jako   słowa   Pisma   Świętego, 

słusznie przypuszczając, że tysiące ludzi nie zauważy tej przewrotności.

W   ten   sposób   rozpoczęto   wdrażać   nowych   i   dawnych   wyznawców   do   przyjmowania 

sposobu rozumowania "Strażnicy" zamiast treści Pisma Świętego. Był to pierwszy etap 
"płukania   mózgów",   a   w   ślad   za   tym   szły   następne,   tj.   wzrastająca   nietolerancja   i 

ograniczoność umysłowa wyznawców. Kulminacyjnym punktem tego procesu miało być, i 
rzeczywiście do 1938 roku zostało osiągnięte, zupełne zniweczenie indywidualności, tj. 

samodzielnego   myślenia.   W   to   miejsce   wprowadzono   'teokratyczny'   sposób   myślenia, 
podany ze szczytu Brooklynu. jako podstawa akcji masowych.

Oczywiście,   cel   ten   był   na   razie   dalekim   od   osiągnięcia,   ale   w   miarę   rozwoju 
opowiedzianej   w   tej   książce   historii   sami   będziecie   mogli   podziwiać,   z   jakim   uporem 

dążono do niego, dopóki "teokratyczne" myślenie, ślepe posłuszeństwo i gęsim szeregiem 
przeprowadzane akcje masowe nie stały się powszechne.

My   w   Berlinie,   oczywiście,   nie   zdawaliśmy   sobie   sprawy   z   istotnych   celów   broszur: 

Upadek   wielkiego   Babilonu

  i  

Miliony   żyjących   obecnie   ludzi   nigdy   nie   umrą.

Właściwie powinniśmy być tego świadomi, gdyż sklecony przez Towarzystwo Strażnicy 
slogan w ogóle nie pasował do Pisma Świętego. Pomimo to, rozdliśmy na ślepo miliony 

egzemplarzy   obydwóch   tych   utworów.   Ja   sam   rozpowszechniłem   nie   mniej   niż   tysiąc 
egzemplarzy Miliony żyjących obecnie ludzi nigdy nie umrą. Przez całą sobotę jeździłem 

berlińską kolejką Ring Bahn dookoła miasta, stojąc w zatłoczonych przedziałach trzeciej 
klasy,   świadcząc   o   tym,   że   Miliony...   nigdy   nie   umrą   i   sprzedając   broszury   po   25 

pfenigów. W niektóre soboty udawało mi się spieniężyć do trzystu broszur, co dawało ok. 
75 marek zysku, odprowadzanego przeze mnie dla Towarzystwa Strażnicy. W ten sposób 

sami kuliśmy na siebie kajdany, które później nam narzucono. 

"Przez chciwość, pięknymi słówkami kupią was"

Słowa z 2 Listu Ap. Piotra 2,3 przychodzą na myśl każdemu, kto zetknie się z historią i 

literaturą Towarzystwa Strażnicy. Bez przerwy w koło cytują oni słowa Pisma Świętego, 
wyjęte   z   kontekstu,   przystosowując   je   do   własnych   celów.   Przy   tej   okazji,   sprzedają 

książki, zbierają pieniądze na budowę ogólnoświatowej Organizacji Strażnicy. Ten sposób 
okazał się tak skuteczny, że do dnia dzisiejszego jest stosowany z powodzeniem. Ich 

pisma   zawierają   zawsze   cząstkę   prawdy,   zazwyczaj   na   początku,   jako   przynętę. 

6

background image

30 lat w niewoli Strażnicy

Natomiast   całość   była   przesycona   żargonem   organizacyjnym   i   naciągnięta   tak,   że   w 
głowie   czytelnika   z   reguły   powstawał   zamęt.   Zanim   ofiara   się   spostrzegła,   została 

pozbawiona   zdolności  własnego   myślenia,  podejmowania   własnej  inicjatywy   i  w  ogóle 
całej  samodzielności.  Całe  to postępowanie  miało  na celu  doprowadzenie  tych, którzy 

słuchali do takiego stanu, w którym mogliby czytać jedynie książki, broszury i czasopisma 
Towarzystwa Strażnicy. Osobnik z tak "wypłukanym mózgiem" nie tylko wierzył ślepo w 

każde słowo "Strażnicy", ale też jako ZWIASTUN KRÓLESTWA roznosił je od drzwi do 
drzwi, jako prawdziwą Ewangelię. Czy może być lepszy przykład "człowieka kupionego 

pięknymi słówkami"?

Ogłaszajcie!

Do zbudowania organizacji wszechświatowej, którą właśnie pragnął uczynić Towarzystwo 

Strażnicy   jej   obecny   przywódca   Judge   Rutherford,   potrzeba   było   dużo   pieniędzy. 
Większość badaczy Pisma Świętego była biedna, a obecne nowe nauki bynajmniej nie 

były popularne, aby zdobyć poparcie ludzi zasobnych. W ten sposób pomiędzy rokiem 
1919 a 1922 pośród przywódców powstała myśl, na skalę amerykańskich biznesmenów, 

rozpoczęcia olbrzymiej, o światowym zasięgu, kampanii głosicieli przez sprzedaż książek i 
broszur, wydawanych i drukowanych przez Towarzystwo Strażnicy, a za uzyskane w ten 

sposób pieniądze zbudować wymarzoną wszechświatową organizację.

Ale   co   głosić?   Propagować   samo   Towarzystwo   Strażnicy   byłoby   ryzykowne,   gdyż   w 

Ameryce było ono niepopularne, skompromitowane sprzeciwianiem się przystąpieniu do 
wojny   z   Niemcami   i   swego   czasu   rozwiązane   dekretem   prezydenta   Stanów 

Zjednoczonych, a przywódcy osadzeni w areszcie. Za głoszenie takich nowin, na pewno 
nie uzbieracie w Ameryce pieniędzy! Co więc głosić?  Same książki? Nie, przez piękne 

słówka zaczęli kupczyć Słowem Bożym i ludźmi, którzy dali się nabrać na roznoszenie ich 
sfałszowanego poselstwa.

Mianowicie:   zdecydowali   się   nawiązać   swoją   głosicielską   kampanię   do   starodawnej 
nadziei chrześcijaństwa na przyjście Królestwa Bożego, w połączeniu z poleceniem Pana 

Jezusa: ""Idźcie na cały świat, czyńcie uczniami wszystkie narody..."" (Mat 28,19). Czy w 
słowach tych nie było wszystkiego, co potrzebne do powodzenia takiej kampanii? Było 

tam spojrzenie w przyszłość na czasy ostateczne, była mowa o wybraniu do głoszenia 
Ewangelii na całym świecie.

W 1922 roku uczestnicy wielkiej konwencji "Strażnicy" w Cedar Point ujrzeli olbrzymi 
napis na z wolna opuszczającym się zwoju. Był tam elektryzujący slogan: "Ogłaszajcie, 

ogłaszajcie, ogłaszajcie Króla i Królestwo!"

Chrześcijanie wiedzą, że głoszenie Ewangelii o Królestwie rozpoczęło się już w roku 33 i 

bez przerwy było kontynuowane przez naśladowców Chrystusa po całym świecie przez 
dwa tysiące lat. Co prawda nie zawsze to głoszenie było wierne i nie zawsze chrześcijanie 

wykazywali   entuzjazm   godny   tej   wielkiej   sprawy.   To   właśnie   miała   wykorzystać 
"Strażnica" do stworzenia kontrastu, potrzebnego do uzasadnienia wielkiej kampanii.

Podbity w niewolę "Strażnicy"

Badacze   Pisma   Świętego   zapłacili   wysoką   cenę   za   przyjęcie   programu   kampanii 

głosicielskiej z 1922 roku. Z biegiem czasu ci, którzy rozpowszechniali największą liczbę 
książek   i   broszur,   spędzili   największą   ilość   godzin   miesięcznie   przy   ich   sprzedaży, 

przekazali   największą   ilość   pieniędzy   do   Towarzystwa,   byli   faworytami,   pod   każdym 
względem wywyższani; ci natomiast, którzy wykupywali czas, przynosząc owoce ducha, 

uczynki miłosierdzia, byli coraz bardziej pogardzani, aż wreszcie napiętnowani jako "źli 
słudzy".

7

background image

30 lat w niewoli Strażnicy

W   tym   samym   czasie   i   Towarzystwo   przechodziło   wielkie   przemiany   organizacyjne. 
Zakładano   biura,   drukarnie,   wydawnictwa,   budując   fundamenty   wielkiej   głosicielskiej 

kampanii.   Zamówienia   napływały.   U   nas,   w   Niemczech,   trzeba   było   przenieść   biura 
Towarzystwa   z   zachodniej   części   kraju,   do   Magdeburga,   gdzie   właśnie   zakupiono   za 

uzyskane pieniądze ze sprzedaży książek wielką własność ziemską. Kierownik Oddziału 
Niemieckiego rozpoczął rekrutację pracowników do nowej siedziby. 18 sierpnia 1924 roku 

przekroczyłem   bramę   Betel   -   głównej   kwatery   Niemieckiego   Oddziału   Towarzystwa 
Strażnicy   w   Magdeburgu.   Nie   przypuszczałem   wówczas,   że   oddaję   się   w   niewolę   tak 

głęboką,   że   dopiero   po   trzydziestu   latach   będę   mógł   podnieść   się   na   powrót   jako 
chrześcijanin.

W nowym otoczeniu czułem się skrajnie inaczej niż w Berlinie, gdzie istniały wówczas 
zbory   przepojone   duchem   braterstwa   i   wolności.   W   Magdeburgu   odwrotnie,   od   razu 

wpadłem   w   atmosferę   organizacyjną   centrali   "Strażnicy".   Zamiast   społecznością, 
cieszyliśmy się sprawozdaniami, zajmowaliśmy się organizacją produkcji i zestawianiem 

kosztów. Zamiast poprzednich doświadczeń, w których  "Duch Święty świadczy Duchowi 
naszemu,   że   jesteśmy   dziećmi   Bożym"
,   teraz   słuchaliśmy,   jak   przedstawiciel 

Towarzystwa świadczył świadkom Jehowy, że jesteśmy dobrymi Zwiastunami Królestwa, 
gdyż zebraliśmy przypadającą na nas kwotę.

Jednak  największy   kontrast   istniał  pomiędzy   poziomem  duchowym  członków  dawnych 
zborów berlińskich, a obecną społecznością magdeburską. Mianowicie: przestano w ogóle 

zwracać uwagę na odrodzenie duchowe i utworzono klasy członkowskie, jak w dawnych 
synagogach   izraelskich.   Były   to   klasy   zwane  Mardocheusz-Noemi  (klasa   kierująca), 

Ruth-Ester  (klasa posłusznych) i  Jonadabów  (klasa ludzi dobrej woli), sprzyjających 
Towarzystwu Strażnicy, szukających u niego schronienia przed gniewem Bożym. Ten stan 

jest dziś powszechny wśród świadków Jehowy, lecz wówczas była w całych Niemczech 
tylko jedna taka społeczność i do tej właśnie dobrowolnie wstąpiłem.

Jako 19-letni chłopiec szybko przystosowałem się do nowej sytuacji, której niezwykłość 
imponowała   mi.   Jako   urodzony   i   wychowany   wśród   Niemców,   byłem   posłusznym 

chłopcem, przyzwyczajonym do słuchania zarządzeń i rozkazów przełożonych. Nosiłem w 
sobie niemieckie zamiłowanie do organizacji i porządku z którego słyniemy zarówno w 

dobrym jak i złym. Wkrótce pochłonięty zostałem pracą przy zakładaniu czasopisma 

Das 

Goldene   Zeitalter

  (

Złoty   Wiek

).   Rezultatem   naszej   pracy   był   wzrost   nakładu 

czasopisma z 50 tys. egz. w 1925r. do 325 tys. egz. w roku 1927. W wirze tego zajęcia 
straciłem   rychło   swoją   "pierwszą   miłość".   Coraz   mniej   czasu   znajdowałem   na 

rozmyślania,   czytanie   Pisma   Świętego   i   osobistą   religię.   Wizja   "Wszechświatowego 
Związku" (której wówczas nie rozumiałem jeszcze jako wizji związku niewolników), na 

wzór wielkich Niemiec, zastąpiła mi rzeczywistość życia w Jezusie Chrystusie.

Przepowiednie końca świata

Towarzystwo Strażnicy zawsze było w jakimś stopniu ekscentryczne. Zwłaszcza lubowało 

się w wyznaczaniu dat końca świata. Pierwsza przepowiednia wyznaczała rok 1914. Wielu 
badaczy Pisma Świętego, którzy uwierzyli tej przepowiedni, czuło zawód, gdy obiecane 

Królestwo nie zjawiło się.

Towarzystwo Strażnicy w swoich znanych ulotkach Upadek Wielkiego Babilonu i Miliony 

obecnie   żyjących   nigdy   nie   umrą   przesunęło   po   prostu   datę   na   rok   1925.   Tę   datę 
rozgłaszano   jako   rok   ukazania   się   książąt   Starego   Testamentu   pośród   badaczy   i   rok 

ustanowienia   Królestwa.   Oczekiwanie   podsycane   było   specjalnymi   artykułami   i 
pozostawiło   głęboki   ślad   w   naszych   umysłach.   Pamiętam,   jak   w   1924   roku   ojciec 

namawiał   mnie   do   kupna   nowego   ubrania.   Odpowiedziałem,   że   przecież   tylko   kilka 
miesięcy pozostało do 1925 roku i oczywiście odmówiłem.

8

background image

30 lat w niewoli Strażnicy

Dziś   przekonany   jestem,   że   przywódcy   Towarzystwa   Strażnicy   nie   wierzyli   w   swoje 
przepowiednie. Chcieli tylko wytworzyć nastrój oczekiwania, aby tym bardziej zbudować 

w   tym   czasie   upragnioną   organizację   przez   kampanię   głosicielską.   Już   wtedy   wielu 
badaczy Pisma Świętego wskazywało na niekonsekwencję kierownictwa "Strażnicy", które 

nie   bacząc   na   zbliżający   się   koniec   świata,   coraz   więcej   kupowało   domów,   parcel, 
zakładało nowe wydawnictwa, a wszystko to na wyrost.

Nowy Naród - poczęty w "Strażnicy"!

Na początku 1925 roku ukazał się w czasopiśmie "Strażnica" artykuł "Narodziny Narodu", 
odkrywający tym razem już w formie nie zamaskowanej prawdziwe plany Towarzystwa. 

Ponieważ   koniec   świata   nie   nastąpił,   ani   nie   zjawili   się   oczekiwani   książęta   Starego 
Testamentu, ogłoszono coś zastępczego: teokrację. Jak zwykle użyto do tego celu Pisma 

Świętego,   tym   razem   Listu   Ap.   Piotra,   w   którym   nazywa   on   wierzących   chrześcijan 
narodem   wybranym,   królewskim   kapłaństwem.   "Strażnica"   zarezerwowała   tę 

prawdę dla siebie. To oni są królewskim kapłaństwem!

Wspomniany   artykuł   roztoczył   przed   czytelnikami   następującą   wizję   przyszłego 

Królestwa. Na szczycie znajduje się klasa  Wiernych i Mądrych Sług  jako złota głowa 
posągu z proroctwa Daniela. Ta klasa rządzi teokratycznie  klasą "Jonadabów",  która 

wprawdzie   nie   ma   udziału   w   Królestwie,   ale   jest   niezbędna   do   jego   budowy.   Ta 
koncepcja,   jak   zobaczymy   później,   była   konsekwentnie   realizowana   (ta   niewolnicza 

teokracja miała trwać tysiąc lat).

Drugim   artykułem   w  "Strażnicy"   z   roku   1925,  który   miał   podstawowe   znaczenie   był: 

Przymierze,   czy   ofiara?

  Jego   sens   był   taki,   że   wszyscy   badacze   Pisma   Świętego 

powinni   zrzec   się   samodzielnego   myślenia   i   inspiracji   osobistej   na   korzyść   ślepego 

wykonywania   zarządzeń   Towarzystwa   Strażnicy   i   bezkrytycznego   realizowania   jej 
polityki.   Ci,   którzy   ośmielają   się   dyskutować,   lub   krytykować   instrukcje   z   Brooklynu, 

zostali nazwani złymi sługami. Godziło to w starszych członków zborów, cieszących się 
zaufaniem.

Judge Rutherford w Niemczech

Jak   już   wspomniałem,   ośrodek   Niemieckiego   Oddziału   Towarzystwa   Strażnicy   został 

przeniesiony   do   Magdeburga   w   celu   zapewnienia   lepszej,   bardziej   nowoczesnej 
organizacji. Było to jedno z posunięć na większą skalę nowego kierownictwa "Strażnicy" z 

Judge (czyt. Dżadż) Rutherfordem na czele.

W   attyce   nowo   nabytego   budynku,   który   poprzednio   nazywano   "Kryształowym 

Pałacem",   urządziliśmy   sypialnie,   w   piwnicach   natomiast   założono   nowoczesną 
drukarnię. Schody nie były jeszcze odbudowane, więc do naszych sypialni wchodziliśmy 

po   drabinie   przez   okno.   Niektórzy   nazywali   to   żartobliwie   "zstępowaniem   po   drabinie 
Jakubowej do piekła Strażnicy".

Na początku 1925 roku wydrukowaliśmy tu milion egzemplarzy książki "

Harfa Boża

" w 

języku   niemieckim,   pracując   od   świtu   do   zmierzchu   przez   siedem   dni   w   tygodniu. 

Przecież   prowadziliśmy   walkę,   a   ta   wymaga   ofiar,   rozumowaliśmy   wówczas.   Moim 
pierwszym zajęciem było miejsce przy obrotowym stole ze stosami arkuszy i składanie z 

poszczególnych   arkuszy   drukarskich   całej   książki   oraz   przekazywanie   jej   do   oprawy. 
Pomimo   braku   wprawy   wypuściliśmy   w   świat   olbrzymie   ilości   dobrze   wykonanych 

książek.

Zamiast książąt

9

background image

30 lat w niewoli Strażnicy

Na   wiosnę   1925   roku   oczekiwaliśmy   zapowiadanego   przez   "Strażnicę"   końca   świata   i 
ukazania  się   proroków  i   książąt   Starego   Testamentu.  Zamiast  nich  jednak  ukazał   się 

Judge  Rutherford,  przywódca Towarzystwa Strażnicy   z kieszenią pełną  amerykańskich 
dolarów,   uzyskanych   ze   sprzedaży   drukowanych   przez   nas   książek   i   natychmiast 

rozpoczął zakupywanie nowych terenów, budynków i maszyn drukarskich. Otrzymaliśmy 
maszynę rotacyjną i w ten chytry sposób odwrócono naszą uwagę od zapowiadanego 

końca świata na korzyść rozwoju naszej centrali.

Wizyta Rutherforda miała być połączona z wielkim trzydniowym zjazdem w Magdeburgu. 

Na zgłoszonych 12 tysięcy uczestników przybyło 15 tysięcy. Musieliśmy wynająć olbrzymi 
namiot cyrkowy i zorganizowaliśmy normalnie płatną restaurację, która okazała się tak 

rentowna, że od tego czasu Towarzystwo przyjęło to jako regułę. Osobiście zajęty byłem 
organizowaniem 14 specjalnych pociągów ze wszystkich stron Niemiec i nabijaniem kasy 

Towarzystwa,   sprzedawaniem   kart   kwaterunkowych   przybyłym   gościom.   Na   tej 
konferencji   Judge   Rutherford   usiłował   sprzedać   15   tysiącom   Badaczy   Pisma   Świętego 

zgromadzonym   z   całej   Europy,   swoją   ideę   światowej   kampanii   głosicielskiej,   ideę 
rozbudowy   poszczególnych   central   oraz   ideę   składania   Towarzystwu   pisemnych 

sprawozdań   z   ilości   i   sposobu   zużytego   dla   "Strażnicy"   czasu   przez   wszystkich   jego 
członków. Sam Dżadż zdobył się przy tym na ewangeliczny gest nakarmienia  15 tys. 

zgromadzonych, zakupując dla każdego uczestnika porcję bigosu i sałatki.

W   czasie   moich   późniejszych   podróży   stwierdziłem,   że   delegaci   nie   pamiętali   wielu 

ważnych   rzeczy,   które   zaszły   w   czasie   konferencji   magdeburskiej,   takich   jak   utrata 
osobowości   członków,   utrata   samodzielności   zborów,   wymuszenie   sprawozdawczości 

czasu i książek, natomiast wszyscy doskonale pamiętali bezpłatną porcję bigosu i sałatki. 
Mądry Dżadż!

W czasie pożegnalnej kolacji, którą spożywał w gronie personelu centrali magdeburskiej, 
Judge   wygłosił   do   nas   krótkie   przemówienie.   Uprzedzając   nasze   pytania   na   temat 

zapowiadanego końca świata, upominał nas, że nie powinniśmy być na tyle samolubni, 
aby chcieć koniecznie iść do nieba już teraz, gdy jeszcze tyle jest na świecie do zrobienia. 

Aby   zrównoważyć   nasze   rozczarowanie,   roztoczył   przed   naszą   wyobraźnią   wizję 
wszechświatowej organizacji, przez którą tysiące milionów ludzi ze wszystkich państw i 

królestw   szereg   za   szeregiem,   klasa   za   klasą   przychodzą   do   "Strażnicy"   uczyć   się 
Królestwa. Zapowiedział całe góry książek, które trzeba wydać i wydrukować.

Wszystko to wzbudziło zamęt w mojej głowie i zwątpienie w moim sercu. Wspominałem 
wigilię   nowego   1925   roku   spędzoną   w   modlitewnym   nastroju   spotykania   roku 

zakończenia świata; a już na wiosnę rozesłaliśmy po całych Niemczech zapotrzebowanie 
na cieśli, murarzy i innych rzemieślników dla rozbudowy naszej centrali w Magdeburgu na 

wzór nowoczesnych fabryk.

Często w nocy budziłem się, aby rozmyślać, co się stało z moim ewangelicznym ideałem 

Nowego   Stworzenia?   Dawniej,   w   okresie   mojej   "wiosny   duchowej",   kończyłem   każdy 
dzień   modlitwą,   przedkładając   Panu   wszystkie   wydarzenia   i   postępki   dnia.   Obecnie 

przejmowałem   się   jedynie   wykonaniem   organizacyjnych   zadań   i   złożeniem   z   nich 
sprawozdań.

Czyżbym   stając   się   członkiem   wszechświatowej   organizacji   ""pozyskał   cały   świat,   a  
poniósł   szkodę   na   mojej   duszy"
"?   (Mat   16,26).   W   każdym   razie   ani   duchowych,   ani 

materialnych,   ani   żadnych   innych   korzyści   z   mojej   przynależności   nie   odniosłem. 
Zupełnie   jasno   zdałem   sobie   z   tego   sprawę   dopiero   15   lutego   1951   roku,   pisząc 

sprawozdanie ze swojej 22-letniej nieprzerwanej i cały mój czas pochłaniającej pracy w 
Organizacji Strażnicy.

10

background image

30 lat w niewoli Strażnicy

Przesiewanie

Niedługo po opisanych powyżej wypadkach miałem okazję wrócić do Berlina i odwiedzić 

moich  rodziców i  przyjaciół.  Od  razu spostrzegłem,  że  i  tutaj,  ja i  wszędzie, polityka 
Towarzystwa Strażnicy wyrządziła w zborach wielkie spustoszenia. Wielu czcigodnych i 

starszych braci zostało zmuszonych do ustąpienia, wielu innych odsunięto w ciemny kąt. 
Na   ich   miejsce   kierownictwo   zborów   obejmowała,   przy   pomocy   Towarzystwa,   grupa 

młodych,   niedoświadczonych,   a   za   to   pewnych   siebie   ludzi.   Jako   pretekstu   używano 
odmowy   starszych   składania   Towarzystwu   pisemnych   sprawozdań   ze   sposobu 

wykorzystania   swego   osobistego   czasu   i   ilości   sprzedanych   książek.   Tę   politykę 
pozbawiania zborów Badaczy Pisma Świętego samodzielności i autonomii Towarzystwo 

realizowało   praktycznie   w   ten   sposób,   że   obok   wybranych   przez   zbór   starszych, 
Towarzystwo   mianowało   swojego   "kierownika   zebrań"   (service   director),   jako   siłę 

pomocniczą.   Ten   pomocnik   stawał   się   wkrótce   faktycznym   kierownikiem   zboru   i   jego 
reprezentantem na zewnątrz.

Ten   proces   spychania   do   kąta   starszych   badaczy   i   stopniowego   przechodzenia   od 
samodzielności do centralnego zarządzania wszystkimi zborami badaczy przez zaufanych 

przedstawicieli   Towarzystwa,   trwał   do   roku   1927.   Młodzi,   agresywni   i   posłuszni 
pracownicy,   tacy   jak   ja,   byli   najlepszym   materiałem   na   "kierowników   zebrań", 

przeznaczonych do rozbijania zborów i podporządkowania ich nowej polityce. W ten też 
sposób użyto mnie do podbicia w niewolę Organizacji jednego ze zborów w Niemczech 

Środkowych.   Było   tam   175   członków,   którzy   odmówili   przyjęcia,   mianowanego   przez 
Towarzystwo,   "kierownika   zebrań"   i   składania   sprawozdań,   jak   też   przyjęcia   innych 

instrukcji   organizacyjnych.   Tam   właśnie   wysłano   mnie,   21-letniego   młokosa,   z 
poleceniem podporządkowania lub rozbicia tej grupy.

Jak się okazało, spotkałem starszych, szlachetnych ludzi, którzy lepiej ode mnie rozumieli 
sytuację.   Po   godzinnej   dyskusji,   omijając   starszych,   sam   zwróciłem   się   do   sali   z 

zapytaniem:   "Kto   jest   za   Towarzystwem   Strażnicy?"   Wobec   braku   odpowiedzi 
napiętnowałem ich jako złe sługi i wezwałem wszystkich, którzy sprzyjają Towarzystwu 

do   opuszczenia   sali   i   podążenia   za   mną.   Wyszło   8   osób   i   w   domu   jednego   z   nich 
założyliśmy   nowy   zbór,   którego   zostałem,   oczywiście   "kierownikiem   zebrań".   Na   te 

zebrania   zwoziliśmy   uczestników   samochodami   z   innych   posłusznych   zborów.   W   ten 
sposób, obok zboru cichych i szlachetnych chrześcijan, powstał drugi zbór agitatorów i 

hałaśliwych sprzedawców bibuły propagandowej.

Ten sposób postępowania praktykowany był w całym kraju, aż wszędzie powstał nowy 

typ   zborów.   Również   w   naszej   centrali   "Betel"   w   Magdeburgu   zostało   w   tym   okresie 
wymienionych 75% osób z personelu.

"Organizacja Boża"

W 1926 r. działalność organizacyjna "Strażnicy" nabrała pełnego rozmachu, w ten sposób 

powstała wyraźna sprzeczność pomiędzy zaciekłymi atakami na całe chrześcijaństwo z 
racji   jego   zorganizowania,   a   obecnymi   dążeniami   do   przekształcenia   Towarzystwa   w 

wysoko   wydajną,   nowoczesną   organizację   i   stosowaniem   na   każdym   kroku   metod 
organizacyjnych. Kierownictwo w Brooklynie  zapowiedziało, że sprzeczność ta zostanie 

wyjaśniona na Zjeździe Londyńskim, przygotowywanym na 1926 rok. Miało to być coś 
wielkiego, toteż z niecierpliwością oczekiwaliśmy objawienia tej nowej prawdy.

I rzeczywiście, bogactwo jej zostało przedstawione w całej swej krasie. Oto jak Judge 
Rutherford wybrnął ze stworzonej przez siebie sprzeczności:  "Bóg stworzył od początku  

organizację, ale szatan ukradł tę myśl Bożą i stworzył organizację dla siebie. Wszystkie  

11

background image

30 lat w niewoli Strażnicy

kościoły   i   organizacje   są   organizacjami   szatana.   Natomiast   Towarzystwo   Strażnicy   i  
wszyscy jej zwolennicy stanowią organizację Bożą. Jest ona "małżonką Bożą"
.

W   ten   sposób   "Strażnica"   nadawała   ezoteryczny   akcent   wszystkim   praktykom 
Towarzystwa, nie zawsze zgodnym z zasadami moralnymi, jak to zobaczymy w dalszym 

ciągu.   Poszczególne   organizacje   zostały   odpowiednio   podzielone   i   nazwane.   A   więc 
polityczne   i   przemysłowe   organizacje,   to   był   Egipt,   organizacje   kościelne   to   -   Moab, 

Edom, itd., itd. Ten pomysł Rutherforda zaważył znacząco na całości ruchu świadków 
Jehowy, a w szczególności na ich stosunku do bliźnich. Zamiast szlachetnych wysiłków 

głoszenia   ludziom   Chrystusa   i   udzielania   chrztu   tym,   którzy   uwierzyli,   rozpoczęło   się 
nachalne nagabywanie "Egipcjan".

Celem   samym   w   sobie   stało   się   tylko   wyrwanie   człowieka   z   "organizacji   szatana"   i 
wciągnięcie   go  do  "Organizacji  Bożej".  Wyłudzanie  jak  największej  ilości  pieniędzy  od 

"Egipcjan" za literaturę stało się cnotą. Państwowe władze, sądy, prawa, jako organizacje 
szatana   stały   się   godne   pogardy,   i   przestały   krępować   sumienie   Świadków   Jehowy. 

Sprzedając   książki   wbrew   prawu.   bez   licencji   (pozwolenia),   narażali   się   czasami   na 
grzywny i więzienie. Nazywali to prześladowaniem dla imienia Bożego. Oddawanie honoru 

flagom   państwowym   i   hymnom   narodowym   było   dla   nich   "kłanianiem   się   obrazowi 
bestii".

Noszenie broni świadkowie dopuszczają jedynie w wypadku, gdy do wojska powoła ich 
"Strażnica". Nie są bynajmniej pacyfistami. Wierzą np., że wszyscy źli zostaną pozabijani, 

przy   czym   źli,   to   są   wszyscy,   którzy   nie   należą   do   Organizacji   Strażnicy.   W   czasie 
"Armagedonu"   również   małe   dzieci   tych   złych   zostaną   pozabijane.   Na   pytanie,   jak 

postąpią   oni   z   tymi,   którzy,   będąc   niegdyś   członkami   "Strażnicy",   odeszli   od   niej, 
odpowiadają,  że obecne  prawa nie   pozwalają  takich  "zdrajców" zabijać.  Gdy nastąpią 

jednak prawa Boże, tj. prawa "Strażnicy", zostaną oni pozabijani bezwzględnie. Na razie 
trzeba ich traktować jako nieżyjących (tak właśnie traktuje mnie moja rodzina, odkąd 

odszedłem od Świadków Jehowy).

Jednym   z   ważniejszych   zagadnień   Konferencji   Londyńskiej   był   problem   zwiększenia 

sprzedaży książek "Strażnicy". Każdego roku ukazywała się nowa pozycja, napisana przez 
Rutherforda i potrzebne były nowe metody sprzedawania tej masy książkowej. W tym 

celu Dżadż zaproponował nam, tj. pracownikom centrali "Betel" w Magdeburgu, nowe, 
próbne zasady rozliczania się, mianowicie: za każdą sprzedaną książkę otrzymywaliśmy 

prenumeratę w postaci dwóch bezpłatnych egzemplarzy.

Zawsze byłem dobrym sprzedawcą i wykorzystując tylko niedziele, potrafiłem rozprzedać 

25 książek, otrzymując 50 egzemplarzy dla siebie. Gdy jednak zostaliśmy aresztowani za 
handel książkami bez licencji (pozwolenia), przełożeni polecali nam kłamliwie tłumaczyć 

się, że my nie handlujemy, lecz w ten sposób głosimy Ewangelię. A przecież nasz zysk 
wynosił   200%   (!)   To   było   dla   mnie   zawsze   źródłem   wyrzutów   sumienia,   gdyż   ciągle 

uważałem się za chrześcijanina.

Do dzisiaj jeszcze świadkowie Jehowy otrzymują książki po 5 centów, aby je sprzedawać 

po   25   centów,   uzyskując   400%   prowizji   i   do   dziś   pociągani   do   odpowiedzialności   za 
niepłacenie  podatków  tłumaczą  się,  że uprawiają   kaznodziejstwo,  a nie  handel.  Nowa 

metoda   rozliczania   okazała   się   niespodziewanie   skuteczna.   Sprawozdania   z   ilości 
sprzedanych   książek   skoczyły   w   górę.   Wkrótce   drukarnie   nie   mogły   nadążyć   za 

zamówieniami nadchodzącymi z całego kraju.

12

background image

30 lat w niewoli Strażnicy

Od zachwytu do rozczarowań

Obecnie   nadszedł   czas   wcielenia   w   życie   nowych   pomysłów   "Strażnicy",   pomysłów   w 

rodzaju  "Organizacji  Bożej". Na dany sygnał  ruszyliśmy  do  pracy z typowo teutońską 
zawziętością.   Całe   nasze   postępowanie   nabrało   obecnie   innego   charakteru.   Przecież 

znajdowaliśmy   się  wewnątrz   Organizacji.   Teraz   już   nie  przyświecało  nam  przykazanie 
Jezusa z Ewangelii Mateusza 28, 19-20, aby wszystkie narody czynić uczniami Jego

to jest chrześcijanami. O nie! To było zbyt mdłe i mało interesujące. Teraz my byliśmy 
górą.   Wszyscy   inni,   znajdujący   się   na   zewnątrz   "Organizacji   Bożej"   mieli   do   wyboru 

przyłączyć się do nas lub zginąć w Armagedonie wraz z "Organizacją szatana".

Nie do wiary, czym może stać się takie przekonanie dla człowieka! Jak dawni faryzeusze i 

saduceusze   uważali   się   za   jedynie   wybrany   naród.   Z   pokornych   chrześcijan 
przemieniliśmy   się   w   wojowników   i   zdobywców.   Czuliśmy   się   powołani   do   przejścia 

pośrodku chrześcijaństwa, które zawiodło, położenia pieczęci na tych, którzy wejrzą na 
nas i wprowadzenia ich do zbawiennej organizacji.

Obecnie   przyszedł   też   czas   na   usunięcie   w   cień   imienia   Jezusa,   od   którego   całe 
chrześcijaństwo wywodziło swą nazwę i zastąpienia go imieniem Jehowy. Chcieliśmy za 

wszelką cenę odróżnić się od chrześcijan. Ale odrzucając imię Chrystusa, równocześnie 
odrzucaliśmy zasadę żywej społeczności z Bogiem, jaka jest udziałem chrześcijanina w 

Chrystusie oraz samą myśl zbawienia przez krew Jezusa Chrystusa, a nie przez uczynki 
spełniane   przez   organizację.   Staliśmy   się  Organizacją   Jehowy  i   uczono   nas 

lekceważenia w słowach i uczynkach Jezusa, ""jedyne imię dane ludziom, przez które  
możemy być zbawieni"
" Na wzór teokratycznych Żydów nadużywaliśmy imienia Jehowy 

dla proklamowania naszej organizacji jako "Bożej Organizacji". Przecież małżonka nosi 
nazwisko męża, a nasza organizacja była "Małżonką Bożą".

DO WALKI!

Naszym zadaniem, jako  Organizacji  Bożej, było  zdobycie dla Boga całej  ziemi. Z tym 
przeświadczeniem atakowaliśmy na każdym kroku: w salach, w świadectwach masowych, 

w małych miasteczkach, gdy ludzie szli do kościołów, w pukaniu od domu do domu, w 
rozpowszechnianiu gazet i ulotek, w rozrzucaniu haseł.

Oczywiście,   wywołało   to   kary,   upomnienia,   aresztowania   w   miastach   i   wsiach,   ale 
stawszy się fanatykami, chętnie płaciliśmy każdą cenę. Przecież byliśmy żołnierzami, a 

chrześcijaństwo było naszym wrogiem. Walka kładzie koniec dyskusjom. Tak właśnie, z 
podniesioną głową i poczuciem dumy, stawiliśmy czoło opozycji.

W   tym   czasie,   tu   i   ówdzie,   zaczęły   pojawiać   się   grupy   szturmowe   hitlerowców   (SS). 
Politycznie nie stanowiły jeszcze siły, a program swój opierały na przemocy. Zaczęły one 

nas   wytykać   jako   propagandystów   amerykańskich,   kierowanych   przez   USA.   Nie 
pozostając   dłużni,   atakowaliśmy   ich   na   każdym   kroku   w   naszych   wystąpieniach. 

Pamiętam,   że   jedno   z   moich   zebrań   zostało   przerwane   przez   bojówkę   SS   w   czasie 
mojego przemówienia, a sam zostałem pobity ciężkim dębowym Krzesłem. Wielu z nas 

zostało aresztowanych, a tu i ówdzie staliśmy się ofiarami napaści ze strony tłumu.

Kościół   protestancki   zarzucał   nam   bluźnierstwo   Bogu.   W   sądzie   najwyższym   Saksonii 

odbył   się   siedmiodniowy   proces   z   tego   powodu,   który   jednak   wygraliśmy.   Również 
Kościół Katolicki usiłował nas przepędzić z Bawarii, szczególnie z rejonu Fuldy, jednak 

bezskutecznie.

Przez aresztowania i procesy nasi przeciwnicy oddawali nam niemałą przysługę. W ten 

sposób nasze szeregi zacieśniały się i nabierały rozgłosu. Staliśmy się znani powszechnie 

13

background image

30 lat w niewoli Strażnicy

i ludzie niezadowoleni z ogólnego stanu rzeczy w Niemczech widzieli w nas męczenników. 
Nade wszystko jednak wzrósł ogromnie popyt na nasze książki. Produkowana przez nas 

bibuła szła od ręki jak świeże bułeczki, osiągając milionowe nakłady, a liczebność nasza 
wzrastała tysiącami. "Organizacja Boża" była w pełnym marszu.

Łowienie ryb w mętnych wodach. W Niemczech Republiki Weimarskiej wszystko szło 
ku   gorszemu.   Bezrobocie   osiągało   niespotykane   rozmiary.   Masy   ludzkie   były 

zdezorientowane   jak   błędne   owce.   W   skrajnej   lewicy   komuniści   liczyli   miliony 
zwolenników,  po  przeciwnej stronie  szybko  zdobywali  pole hitlerowcy, a umiarkowane 

centrum   było   bezwładne.   Po   środku   znajdowała   się   reszta   narodu,   której 
przedstawialiśmy się jako "Organizacja Boża", stworzona dla nich właśnie, nieustraszona, 

silna, obiecująca zaprowadzić nowy porządek. Łatwo staliśmy się ich pionierami.

Gdyby   nie   dojście   Hitlera   do   władzy,   kto   wie,   czy   Niemcy   nie   stałyby   się   pierwszym 

państwem Świadków Jehowy. Zrozumieli to i hitlerowcy i rozpoczęli zwalczać nas jako 
trzecią   siłę   polityczną.   Gwałtowny   koniec   naszej   pracy   w   Niemczech   położył   Hitler 

natychmiast  po   uchwyceniu   władzy.  Doświadczenia  nasze   tego  okresu  zostały  później 
wykorzystane w Ameryce przez centralę w Brooklynie.

Produkcja masowa

W tym czasie została ukończona rozbudowa naszej centrali w Magdeburgu i Towarzystwo 
Strażnicy   przysłało   do   nas   eksperta   ze   Stanów   Zjednoczonych,   który   miał   nas 

wprowadzić w zasady nowoczesnej organizacji produkcji taśmowej (system Taylora) w 
drukarni i wydawnictwie. Polegało to na odpowiednim rozmieszczeniu ludzi i ograniczania 

ich ruchów do najbardziej niezbędnych i celowych. Doszliśmy do takiej perfekcji, że koszt 
własny   produkcji   książki   za   jedną   markę   wynosił   tylko   12   fenigów.   Odpadał   koszt 

sprzedaży,   gdyż   kolporterzy   utrzymywali   się   z   własnych   zarobków.   Te   wysokie   zyski 
Towarzystwa były otoczone ścisłą tajemnicą, aby zachować pozory biednej organizacji 

religijnej.

W nagrodę za osiągnięte przez nas wyniki centrala w Brooklynie obdarzyła nas zadaniem 

objęcia   swą   działalnością   również   Polski,   Czechosłowacji,   Rumunii,   Austrii.   Byliśmy 
również nominalnie  wydawnictwem dla krajów skandynawskich.  Do Polski wysyłaliśmy 

nieoprawione książki (

Harfa Boża

). Były one zszywane na miejscu. Pamiętam, że do 

Polski właśnie wysyłaliśmy bardzo dużą ilość książek. Moim zdaniem, religia Towarzystwa 

Strażnicy   byłaby   dziś   w   Europie   najgłośniejszą   religią,   gdyby   nie   wybuch   II   wojny 
światowej w 1939 roku. Jeszcze dzisiaj, gdyby nie drastyczne środki stosowane przez 

władze   świeckie,   świadkowie   mieliby   szansę   stać   się   główną   religią   Stanów 
Zjednoczonych,   a   następnie   Afryki,   Południowej   Ameryki,   a   na   końcu   Europy   i   Azji. 

Procentowy   ich   wzrost   jest   dziś   (1954)   ponad   dziesięciokrotnie   wyższy,   aniżeli   w 
Niemczech w okresie przed wybuchem drugiej wojny światowej. Tam byliśmy już bliscy 

zdobycia całego narodu dla świadków Jehowy. Innym razem, w jakimś innym kraju może 
się stać to rzeczywistością.

Kłopoty i niepokoje w Betel

Byłem   zawsze   przyzwyczajony   wypowiadać   na   głos   swoje   zdanie,   jednak   rychło 
zauważyłem, że w naszej centrali lepiej jest milczeć przy stole. Tym bardziej, że coraz 

częściej   przyłapywałem   się   na   używaniu   wytartych   sloganów   "Strażnicy"   i   żargonu 
organizacyjnego,   za   co   sam   siebie   nienawidziłem.   Zapanowała   u   nas   atmosfera 

powszechnej podejrzliwości. Pewnego razu zostałem wezwany do dyrektora. Okazało się, 
że jeden z jego szpiegów doniósł o mojej nielojalności, którą okazałem przed rokiem. 

miałem   wówczas   za   zadanie   zebrać   podpisy   pod   deklaracją   pozostania   w   "Betel"   od 
wszystkich pracowników centrali.

14

background image

30 lat w niewoli Strażnicy

Niektórzy jednak odmówili podpisania deklaracji, a ja nie ujawniłem ich nazwisk wobec 
dyrektora. ""Ja wiem o wszystkim, cokolwiek robicie zarówno w biurze, jak i w terenie"" - 

grzmiał dyrektor. Jestem pewny, że dyrektorowi zdawało się, że zna on również nasze 
myśli.   Personel   centrali   naszpikowany   był   szpiegami,   a   donosicielstwo   było   cnotą.   A 

chociaż   rządy   świeckie   pozwalały   zwalniać   obywateli   od   niektórych   obowiązków   ze 
względu   na   sumienia,   to   pracownicy   Towarzystwa   Strażnicy   nie   cieszyli   się   takim 

przywilejem.  Do  dziś jeszcze,  jeśli  członek  "Organizacji  Bożej"  wyrazi zastrzeżenie  do 
jakiegokolwiek posunięcia Towarzystwa w Brooklynie, zostanie z miejsca napiętnowany 

jako zły sługa.

Żadnego miłosierdzia, żadnego szacunku dla cudzych przekonań. Gdybym skądinąd nie 

był przodującym, wydajnym pracownikiem, z pewnością zostałbym zwolniony z miejsca i 
potępiony   za   ukrywanie   braci.   Wszystkie   donosy   pod   adresem   pracowników   były 

skrzętnie   notowane   i   każdy   z   nas   miał   swoją   rubrykę.   Zapisane   w   niej   "grzechy" 
wykorzystywane były w chwili, gdy ktoś z nas wychylał się z szeregu. Wówczas, wezwany 

do   dyrektora,   był   ogłuszony   esencją   swoich   "przestępstw"   i   zazwyczaj   przestraszony 
wracał czym prędzej do zaprzęgu.

Wprawdzie   udało   się   naszemu   dyrektorowi   uczynić   z   nas   dobre   sługi,   sam   jednak 
bynajmniej nie należał do takich. W czasach powszechnej biedy ubierał się kosztownie i 

żył wystawnie, przedsiębiorąc kosztowne i niepotrzebne podróże najdroższym środkiem 
lokomocji.

Cała   organizacja   nasza,   chociaż   groźna   na   zewnątrz,   od   wnętrza   była   chora,   jak 
żydowska teokracja czasów Nowego Testamentu, o której Pan Jezus mówił: ""Biada wam 

faryzeusze i uczeni w piśmie, obłudnicy! Jesteście jak groby bielone, piękne na zewnątrz,  
lecz pełne nieczystości i kości umarłych wewnątrz"
".

W   1927   r.   stan   rzeczy   w   Betel   stał   się   tego   rodzaju,   że   miałem   do   wyboru   cierpieć 
wieczne wyrzuty sumienia lub usunąć się. Wybrałem  to  drugie. Korzystając ze swego 

obywatelstwa, wyjechałem do Stanów Zjednoczonych.

Pionierzy, pionierzy

Po przybyciu do Nowego Jorku w lipcu 1927 r. nastąpiła przerwa w mojej aktywności na 
rzecz   Towarzystwa   Strażnicy.   Skończył   się   bezpowrotnie   okres   mojego   podziwu   i 

bezkrytycznego oddania każdemu skinieniu "Strażnicy". Stałem z boku i przyglądałem się 
sceptycznie.   A   jeżeli   dałem   się   powtórnie   zaangażować   do   pracy,   to   zawdzięczam   to 

mojej   rodzinie,   którą   udało   mi   się   sprowadzić   z   Berlina   do   Nowego   Jorku. 
Przewidywałem,  że  w  Niemczech  sprawy  będą  układały  się   coraz   gorzej,   że   wszyscy, 

którzy chcą zachować swoją indywidualność niezależnie od "Das deutsche Wesen", którzy 
wyznają odrębny światopogląd, ściągną na siebie nienawiść nacjonalistów niemieckich. 

Dotyczyło to także Towarzystwa Strażnicy.

Rodzina moja przyłączyła się do niemieckiego zgromadzenia w Brooklynie i rozpoczęła 

wywierać   na   mnie   nacisk   w   kierunku   ponownego   wciągnięcia   mnie   w   wir   pracy 
organizacyjnej.   Moje   zniechęcenie,   wywołane   przeżyciami   w   Niemczech,   starano   się 

przezwyciężyć   twierdzeniem,   że   tutaj   w   Ameryce   stosunki   w  "Strażnicy"   nie   były   tak 
dyktatorskie jak w magdeburskiej centrali. Nie wiedzieli oni, że wkrótce, w 1929 roku, 

wszystkie   metody   wypróbowane   w   Niemczech   zostaną   przeniesione   na   teren 
amerykański.

Amerykańskie wydawnictwo "Strażnicy" w 1927 roku stało daleko w tyle za naszym, w 
Magdeburgu,   pod   względem   sprawności   i   wydajności.   Ich   organizacja   również   nie 

nadążała za niemiecką. Zbory ich znajdowały się w tym stadium, z którego my wyszliśmy 

15

background image

30 lat w niewoli Strażnicy

w roku 1924. Domyśliłem się, że działo się tak ze względu na odmienny charakter ludzi 
amerykańskich.   Odrzucali   oni   wszelki   przymus   i   komenderowanie,   przyzwyczajeni   do 

demokratycznych   stosunków   społecznych,   nie   poddawali   się   tak   łatwo   teokratycznym 
koncepcjom "Strażnicy". Nie przeżywali też okropności pierwszej wojny światowej tak, 

jak   my   w   Europie.   "Strażnica"   musiała   więc   oczekiwać   sposobności   zdobycia   i 
wykształcenia odpowiednich kadr. Wkrótce sposobność taka nadeszła w postaci wielkiego 

kryzysu 1929 roku. Ludzie stracili pewność pracy i jutra, stracili oparcie ekonomiczne i 
nigdy już nie odzyskali zupełnego spokoju. Widmo kryzysu prześladowało odtąd miliony 

ludzi przez długie, długie lata. To właśnie była woda na młyn "Strażnicy": potężna klasa 
ludzi niezadowolonych z istniejącego stanu rzeczy.

W   celu   zdobycia   kadr   wyćwiczonych   pracowników   "Strażnica"   zapoczątkowała   służbę 
"pionierów", którzy byli następcami russellowskich kolporterów. Ci ludzie, oddani całym 

sercem i duszą sprawie "Strażnicy", byli oczkiem w głowie Judge Rutherforda. Z chwilą 
nastania   wielkiego   kryzysu   szeregi   "Strażnicy"   gwałtownie   wzrosły.   Oczywiście,   wielu 

nowicjuszy garnęło się do służby pionierskiej. Mój ojciec, siostra i jej mąż sprzedawali 
swoje majętności, kupili samochód, zbudowali przyczepę mieszkalną do samochodu i w 

lecie 1931 roku rozpoczęli wędrowną pracę pionierską w powiatach wokół Nowego Jorku. 
Ja sam opierałem się długo namowom rodziny, aż w końcu po dwu latach uległem. W 

1933 roku kupiłem "Forda" i wyruszyłem również na pionierską pracę w powiecie Clark, 
aby towarzyszyć mojej rodzinie.

Zawsze   byłem   dobrym   sprzedawcą   i   w   niedługim   czasie   osiągnąłem   trzydzieści   do 
trzydzieści   pięć   książek   dziennie.   Jednak   zorientowałem   się   łatwo,   że   w   terenie   było 

raczej   mało   pieniędzy.   Wówczas   stosowaliśmy   czysto   handlowe   metody,   sprzedając 
książki za towary. Pamiętam pewną okolicę w stanie Georgia, w której "nawet lisy mówiły 

dobranoc",   gdzie  nie   było  najmniejszych  widoków  sprzedania   nawet  jednej   książki   za 
pieniądze. Prawie wszyscy otrzymywali zapomogi od państwa i żyli z nich. Przejeżdżając 

przez   miasteczko,   zauważyłem   jednak   na   każdym   podwórzu   wrak   samochodu. 
Nawiązałem  kontakty  z warsztatem samochodowym i zacząłem  sprzedawać książki  za 

stare akumulatory i chłodnice, które odstawialiśmy za pieniądze do warsztatu.

W rezultacie zbywaliśmy do dwudziestu pięciu egzemplarzy dziennie. Takich jak ja było 

wielu. Pionierzy ci, byli prawdziwymi, oddanymi i ofiarnymi pionierami, wprawdzie nie 
chrześcijaństwa, ale teokracji "Strażnicy", ogłoszonej w 1938 r. Oni kładli podwaliny pod 

najbardziej   totalitarną   organizację,   jaka   kiedykolwiek   powstała   w   miłującej   wolność 
Ameryce.

W 1935 roku nastąpił kryzys w sprzedaży literatury "Strażnicy" w Ameryce. Po prostu 
zamówienia   przestały   napływać,   a  ludzie   przestali  kupować   nasze   książki.   Odkryliśmy 

prawdę   wyrażoną   kiedyś   przez   Abrahama   Lincolna:   ""Można   ogłupiać   pewnych   ludzi 
przez   cały   czas,   lub   wszystkich   ludzi   przez   pewien   czas,   ale   nie   da   się   ogłupiać  

wszystkich   ludzi   przez   cały   czas"."  Nawet   ludzie   we   wioskach   i   małych   miasteczkach 
odkrywali powoli prawdziwe motywy naszej akcji sprzedawania książek, zwłaszcza gdy 

znajdywali w nich niewybredne ataki na religię; wówczas po prostu odmawiali dalszego 
kupna. Coraz mniej liczni, przyjmujący nadal naszą literaturę, byli skrupulatnie notowani 

w wykazach wykorzystanych później w tworzeniu grup świadków Jehowy.

W 1938 roku nastąpił również zmierzch pionierów, spowodowany spadkiem popularności 

literatury   "Strażnicy".   Wielu  z  nich   zostało  mianowanych  sługami   okręgowymi,   innych 
skierowano do seminarium Gilead, inni zostali specjalnymi pionierami Świadków Jehowy 

w czasie drugiej wojny światowej.

Gdy   finanse   z   kampanii   sprzedaży   literatury   zmalały,   Towarzystwo   musiało   wynaleźć 

jakieś nadzwyczajne środki zainteresowania opinii  publicznej swoimi ludźmi i zdobycia 
popularności. Obrano drogę niezwykłą: wzbudzono falę prześladowań przeciw sobie, aby 

16

background image

30 lat w niewoli Strażnicy

na tej fali wypływać na wierzch życia w Ameryce. Później zobaczymy, jak ten cel został 
osiągnięty.

Rozwój doktrynalny Towarzystwa Strażnicy w Ameryce w okresie od 1927 do 1931 roku 
był w dużym stopniu powtórzeniem tego procesu w Niemczech w okresie wcześniejszym. 

Doskonale oddają to słowa Pisma Świętego z Listu Ap. Piotra:  ""A wielu pójdzie za ich  
zgubą,   z   powodu   których   droga   prawdy   za   bluźnierstwo   wystawiona   będzie,   i   przez  

chciwość pięknymi słówkami kupią was sobie..."(2 Piotra 2,2-3)."  Poznawanie czystego 
Słowa   Bożego   zastąpione   zostało   komentarzami   ogłaszanymi   jako   "Nowe   Prawdy". 

Istotny, bezpośredni sens Pisma był systematycznie odwracany, określany jako przeszły i 
zastąpiony   nowym   tłumaczeniem   w   żargonie   stworzonym   przez   "Strażnicę".   Ten   nie 

zrozumiały dla normalnego człowieka żargon nazwany został później "czystym językiem" 
lub "czystymi wargami". Z chwilą gdy ta paplanina i przewrotne tłumaczenia wyparły z 

serca i umysłu człowieka bezpośrednie słowo prawdy Bożej, ukończona została pożądana 
przemiana   chrześcijanina   na   Świadka   Jehowy.   Zasada   odrodzenia   duchowego   przez 

pośrednictwo Pisma Świętego zastąpiona została zasadą przyjęcia nowej wiary, opartej 
na   prawdach   "Strażnicy".   Ciągły   napór   świeżej   literatury   "Strażnicy"   powodował 

nieuchronnie przemianę umysłu, objawiającą się w wygłaszaniu mętnych zdań, zwanych 
"Zwiastowaniem Królestwa".

Wszyscy   przerobieni   w   ten   sposób   powtarzali   jednakowe   slogany,   myśleli   jednakowo, 
mówili   jednakowo   i   świadczyli   jednakowo.   Było   to   głównie   dziełem   czasopisma 

"Strażnica".   Bez   jego   regularnego   ukazywania   się   ruch   świadków   Jehowy   wkrótce 
umarłby   śmiercią   naturalną.   Słusznie   więc   przywódcy   Towarzystwa,   wydający 

czasopismo, uważali się za "...wierne sługi, dostarczające czeladzi pokarm słuszny czasu 
swego".

Program  Towarzystwa   i  jego  cele   na  następny  okres zawierała   wydana  w  tym  czasie 
(1928) książka  

Rząd

  (ukazała się też w polskim języku, drukowana prawdopodobnie w 

Niemczech. - Przyp. tłum.) Jej język i argumenty były tak samo mętne jak w innych 
książkach. Jednak trafnie opisano tam powstanie "doktryny teokracji" i przyszły rozwój 

sytuacji w szeregach świadków Jehowy.

Rozwój doktrynalny ruchu "Świadków Jehowy"

W tym odcinku moich wspomnień chciałbym dać wam przegląd teologicznego systemu 
"Strażnicy".   To   oszczędzi   wam   błądzenia   po   labiryntach   wywodów   w   literaturze 

"Strażnicy"   oraz   ukaże,   co   uczyniono   w   celu   przełamania   prawdy   chrześcijańskiej   i 
zbudowania na to miejsce systemu nauk "Strażnicy".

Obraz bestii

Jeżeli   czytaliście   13   rozdział   księgi   Objawienia   Jana,   pamiętacie   z   pewnością 
przedstawioną   tam   bestię,   która   wygłasza   bluźnierstwa,   walczy   ze   świętymi   i   wydaje 

dekret, mocą którego nikt nie może sprzedawać ani kupować, kto nie przyjmie znamienia 
bestii na swoje czoło i prawą rękę. Istnieje wiele tłumaczeń tego rozdziału, a "Strażnica" 

również posiada swoje tłumaczenie.

Świadkowie   Jehowy   utrzymują   i   głoszą,   że   tą   bestią   jest   chrześcijaństwo,   a   w 

szczególności katolicy, protestanci oraz Żydzi, sprzymierzeni z władzą świecką. Cały ten 
kompleks ma być zniszczony w strasznej, oczyszczającej bitwie pod Armagedonem. Jest 

to bardzo ciekawe tłumaczenie i sam byłem kiedyś jego zwolennikiem. Jednak obecnie 
oczy moje otworzyły się i doszedłem do wniosku wręcz odwrotnego: czyż obraz bestii nie 

pasuje o wiele lepiej do Towarzystwa Strażnicy? Organizacja ta była zraniona na śmierć 

17

background image

30 lat w niewoli Strażnicy

po   zgonie  Karola  Russella,   w czasie   pierwszej  wojny   światowej,  kiedy  to  oficjalnie  ją 
rozwiązano, a przywódców osadzono w więzieniu.

Jednak  jej   śmiertelna   rana   została   uleczona  wraz   z   objęciem   kierownictwa   przez 
Judge Rutherforda w 1919 roku. Natomiast z chwilą ogłoszenia teokracji w 1938 roku 

Organizacja była tak potężna, że mogła ""ogień sprowadzić z nieba na ziemię"", ferując 
wyroki plag na "religionistów" na łamach czasopisma "Strażnica". Nikt nie może pozostać 

w szeregach świadków, kto nie myśli tak, jak każe "Strażnica" (piętno na czole) i nie 
postępuje   według   szablonu   podanego   przez   "Strażnicę"   (piętno   na   ręce).   To 

podobieństwo jest tak zadziwiające dla mnie, który przez trzydzieści lat żyłem w łączności 
z   Organizacją   Strażnicy,   że   do   dzisiaj   nie   mogę   się   od   niego   uwolnić.   Oto,   dlaczego 

często powtarzają się w moich wspomnieniach aluzje do Organizacji, gdy wspominam o 
bestii z Objawienia i jej obrazie.

Książka "Życie"

Pamiętacie   zapewne   oczekiwanie   Badaczy   Pisma   Świętego   na   zjawienie   się   książąt 
Starego   Testamentu   w   1925   roku.   Począwszy   od   1922   roku   artykuły   czasopisma 

"Strażnica"   rozpalały   do   białości   ten   nastrój   oczekiwania.   Jego   celem   było   oczywiście 
skupienie sił do przyszłej ekspansji. Aby częściowo podtrzymać tamte nastroje, zwrócono 

zaraz po 1925 roku uwagę na fakt powrotu Żydów do Palestyny. Jeden z przedstawicieli, 
po   swoim   powrocie,   opowiadał   cudowne   rzeczy   o   powrocie   narodu   do   swojej   Ziemi 

Obiecanej. Są one właśnie zawarte w książce Życie (1929), z której wynikało, że koniec 
jest naprawdę bliski, jeżeli Żydzi powracają do Palestyny. Jak można było się domyślać 

po   czerwonych   okładkach   książki,   była   to   przysłowiowa   "gruszka   na   wierzbie".   Jego 
prawdziwe zadanie polegało na nagięciu dotychczasowych nauk "Strażnicy" do obecnych 

praktyk,   na   przypieczętowaniu   śmierci   badaczy   Pisma   Świętego   i   narodzin   świadków 
Jehowy.   Już   po   roku   zaszła   konieczność   odwrócenia   uwagi   od   powrotu   Izraela   do 

Palestyny i odrzucenia faktów, które były podstawą napisania książki "

Życie

". Ogłoszono, 

że prawdziwym Izraelem są świadkowie Jehowy. Począwszy od tego czasu Organizacja 

Strażnicy przywłaszczała sobie wszystkie duchowe zalety Izraela i skierowała do siebie 
wszystkie  proroctwa dotyczące  Żydów. Poszczególne  wydania "Strażnicy" przepełnione 

były odtąd ustępami Starego Testamentu w żargonie "Strażnicy" i dowodami wypełnienia 
proroctw Starego Testamentu właśnie w ruchu Świadków Jehowy.

Przez przejęcie tych proroctw, przez adaptowanie ustroju teokracji żydowskiej, a nawet w 
przyjęciu nazwy świadków Jehowy (którą to nazwę Izajasz w 43:10 podaje jako nazwę 

Izraela)   "Strażnica"   odwróciła   cały   rozwój   prawdy   biblijnej,   powracając   do   spraw 
przeżytych i przebrzmiałych.  Od tej chwili  Świadkowie  Jehowy uważali się za "Izraela 

Bożego", za naród wybrany, znajdujący się "wewnątrz" organizacji Bożej, tak, jak kiedyś 
naród   żydowski.   Ich   stosunek   do   ludzi   z   "zewnątrz"   był   początkowo   współczujący,   a 

następnie   pogardliwy   i   potępiający.   Znalazło   to   swój   wyraz   w   niekulturalnym   i 
nieobywatelskim   postępowaniu   świadków   Jehowy   na   całym   świecie.   Przypisując   sobie 

wszystkie zalety i przywileje Izraela czasów starożytnych, rzeczywiście zdobyli wszystkie 
wady tamtych czasów, jak krótkowzroczność, bigoteria, upór "twardego karku" i wiele 

innych cech ujemnych.

Usprawiedliwienie istnienia klas

W   1932   roku   ukazała   się   następna   książka   rozwijająca   nauki   świadków   Jehowy,   pt. 

Zabezpieczenie

. W książce tej "Strażnica" usiłuje uzasadnić podział na klasy wiernych 

wbrew nauce Pisma Świętego o konieczności osobistego przynoszenia owoców ducha.

Uzasadnienie   to   miało   następujący   przebieg:   tylko   niewielu   byłych   Badaczy   Pisma 
Świętego sprzed 1919 roku pozostało wiernymi Towarzystwu Strażnicy w czasie budowy 

jej drugiego  piętra. Reszta ta miała obecnie stanowić 144.000 wiernych z Objawienia 

18

background image

30 lat w niewoli Strażnicy

Jana,   stanowiących,   według   "Strażnicy",   ciało   Chrystusa.   Oni   to   mieli   być   tymi 
wprowadzającymi   zastępy   nowych,   młodych   członków,   nową   klasę   wiernych,   tak   jak 

kiedyś biblijna Noemi wprowadziła Rut, a Mardochaj wprowadził Esterę do koła wiernych 
Izraela.   W   związku   z   tym   porównaniem   klasę   starszych   członków   byłych   badaczy 

nazwano klasą "Mardochaj-Noemi", a klasę świeżych członków ochrzczono mianem klasy 
"Ruth-Ester".

Wkrótce jednak okazało się, że większość nowych zwolenników nie odpowiada warunkom 
przynależności   ani   do   jednej,   ani   do   drugiej   klasy,   gdyż   nie   wykazywała   żadnego 

zainteresowania dla spraw duchowych, zadawalając się organizacyjną przynależnością. 
Było   to   naturalne   żniwo   polityki   Towarzystwa   od   1925   roku,   od   którego   to   czasu   za 

najważniejsze   uznano   sprzedawanie   książek   i   składanie   sprawozdań,   a   szykanowano 
owoce ducha, rozwój charakteru, odrodzenie duchowe, wiarę w Chrystusa. Dzisiaj każdy 

mógł   być   głosicielem   "Strażnicy".   Wystarczyło   spełnienie   warunków   zupełnie 
powierzchownych, jak wypełnienie sprawozdań, sprzedawanie książek i uczęszczanie na 

zebrania. Dawni badacze wierzyli, że ci, którzy nie pozostali wierni swojemu powołaniu 
pomimo odrodzenia duchowego, otrzymują jeszcze jedną szansę nawrócenia się w czasie 

wielkiego ucisku. Jednak nie będą królować z Chrystusem, a miejsce ich będzie przed 
tronem.   Obecnie   "Strażnica"   zmieniła   to   tłumaczenie.   Czyż   Psalmista   nie   głosi,   że 

"ziemia" jest podnóżkiem nóg Twoich"? Ci przed tronem muszą być ziemscy i to 
właśnie będzie ta klasa zwolenników Organizacji Strażnicy, którzy nie wykazują żadnych 

duchowo - moralnych kwalifikacji. Nazwano ich klasą "Jonadabów". Każdy, kto zechce 
uważnie   przeczytać   VII   rozdział   Apokalipsy,   przekona   się,   że   tłumaczenie   takie   jest 

zwyczajnym   bluźnierstwem   i   przekręcaniem   słów.   Czy   jednak   jest   choćby   jedno   ich 
tłumaczenie Pisma Świętego, które nie było by przekręcone i naciągnięte wbrew istotnej 

treści?

Zadaniem   książek  

Przygotowanie

  (1934)   i  

Bogactwa

  (1933)   było   nie   tylko 

wytłumaczyć i usprawiedliwić spadek poziomu całego ruchu, ale uczynić z tego jeszcze 
przedmiot   dumy   przyszłych   świadków   Jehowy.  GIBEONICI.   Pozostało   jeszcze 

sklasyfikować rzeszę ludzi, którzy nie należąc oficjalnie do ruchu "Strażnicy", sprzyjali 
mu, nabywali książki "Strażnicy" i przyjmowali wizyty ich głosicieli. Wyznaczono im rolę 

biblijnych Gibeonitów, którzy, chcąc uniknąć zagłady, zawarli przymierze z Izraelitami i 
chociaż poganie, mieszkali pośród Izraela jako słudzy i niewolnicy. Taki też "błogi" los 

spotka biernych sympatyków "Strażnicy", czyli obecnie ruchu świadków Jehowy. Zdołają 
oni ujść gniewu Bożego, ale pozostaną niewolnikami świadków Jehowy w czasie teokracji. 

Zaiste piękna ilustracja panów i niewolników.

Odrzucenie chrześcijaństwa

Towarzystwo Strażnicy doszło teraz do punktu, w którym nie mogło się już zatrzymać. 

Przyszedł   czas   na   zrzucenie   płaszczyka   chrześcijaństwa,   pod   którym   tak   długo   się 
maskowało.   Było   to   nawet   konieczne   dla   uzyskania   dalszego   powodzenia   w 

niezadowolonych masach chrześcijan obecnie i nienawidzących chrześcijaństwa pogan w 
przyszłości. Towarzystwo Strażnicy uznało, że "jedyne Imię dane ludziom, przez które 

możemy być zbawieni", stało  się obecnie  przeszkodą na drodze postępu Towarzystwa 
Nowego Świata. Cele takie, jak narzucanie swych nauk wszystkim  ludziom i zdobycie 

władzy   nad   światem,   wymagały   nazwy   bardziej   uniwersalnej.   Użyto   do   tego   Imienia 
Bożego: Jehowy - stąd świadkowie Jehowy.

W   1932   roku   upłynęło   12   lat   od   chwili   wznowienia   pracy   Towarzystwa   pod   nowym 
kierownictwem   Judge   Rutherforda.   Towarzystwo   postanowiło   upamiętnić   ten   fakt 

wydaniem książki Wywyższenie, w której, jak zwykle, nadużywa się Pisma Świętego do 
swych   celów.   W   tym   wypadku   ofiarą   padła   przypowieść   ewangeliczna   o   gospodarzu, 

zwołującym   robotników   do   pracy   w   winnicy.   Dwanaście   godzin   pracy,   to   właśnie 
dwanaście lat pracy Towarzystwa na nowych zasadach. A wszystkim starym i młodym, 

19

background image

30 lat w niewoli Strażnicy

zasłużonym   i   nowicjuszom   przypadnie   jedna   zapłata.   Jaka?   Cudowne   imię   Świadków 
Jehowy.   W   ten   sposób   podciągnięto,   czyli   wywyższono   klasy   "Jonadabów"   do   reszty 

doświadczonych   członków,   odrzucając   ostatecznie   wszelkie   kwalifikacje   duchowe 
właściwe   Kościołowi   Chrystusowemu.   Świadkowie   Jehowy   przestali   być   chrześcijanami 

zarówno w nazwie, jak i w treści.

Początki nowej strategii

Konieczność zmiany dotychczasowej strategii kierownictwa "Strażnicy" wynikła z dwóch 
przyczyn. Po pierwsze ludzie przestali kupować naszą literaturę. Chodząc od domu do 

domu, spotykaliśmy się z odmową prawie zawsze. Potrzebny był jakiś nowy bodziec. Po 
drugie należało w jakiś nowy sposób rozgłosić i spopularyzować nową nazwę świadków 

Jehowy.   Wybrano   do   tego   celu   niezwykłą   drogę   wzbudzenia   przeciw   sobie   fali 
prześladowań, pozorując prześladowanie za religię. W Ameryce, gdzie ludzie byli czuli na 

wolność wyznania, nie było to rzeczą łatwą, pomimo to, ta wieloletnia akcja uwieńczona 
została pełnym sukcesem. Jak się to zaczęło, posłuchajcie.

Na początek obrano teren możliwie blisko centrali w Brooklynie, a więc stan New Jersey. 
Ten naszpikowany małymi, półmiejskimi osiedlami kraj najlepiej nadawał się do zaczepki. 

Jego mieszkańcy lubili spędzać niedzielę w błogim spokoju, próżniactwie i bezruchu. Na 
nich to postanowiono nasłać "niedzielne grupy świadków", nagabujące ludzi na ulicach, 

przed kościołami i w domach, narzucające się ze swoją literaturą i naukami.

Przedtem   wpojono   "świadkom"   ich   zadanie.  Mieli   oni   atakować   każdą   religię, 

wszelkie   świętości,   zwyczaje   i   obyczaje,   posługując   się   rzekomo   Pismem 
Świętym.   Np.   płacenie   podatków,   zdejmowanie   kapelusza   wobec   starszych   i 

kobiet,   flagi   i   hymny   państwowe,   wszystko   to   było   przedmiotem   napaści. 
Zwłaszcza   skuteczna   była   metoda   nachodzenia   ludzi   właśnie   wtedy,   gdy   najbardziej 

potrzebują oni odpoczynku.

W   rezultacie   setki   i   tysiące   skarg   napłynęły   do   policji   i   sądów,   zmuszając   władze   do 

reakcji. Policja zażądała pozwolenia na sprzedaż książek i zatrzymała sporo osób, które, 
oczywiście, nie mogły  się wykazać opłaceniem  odpowiedniego  podatku. W ten sposób 

władze wstąpiły w sidła zręcznie zastawione - rzucono tam oddziały rezerwowe świadków, 
sprowokowano   wielkie   widowisko   z   maszerującymi   oddziałami,   okrzykami   i 

transparentami, dopóki wszystkie więzienia danego miasteczka nie zostały zapełnione i 
policja bezradna musiała ustąpić.

Na   drugą   niedzielę   obrano   inne   miasteczko.   Oczywiście,   przez   cały   następny   tydzień 
ludzie   mówili   tylko   o   niedzielnych   rozruchach   i   stawaliśmy   się   głośni.   Tu   i   ówdzie 

żałowano   nas,   jako   prześladowanych   za   wyznanie.   Ale   prawdziwego   rozgłosu 
przysparzały   nam   dopiero   procesy,   wynikłe   wskutek   tych   akcji.   Pisała   o   nich   prasa, 

śledziła   publiczność.   Obrona   na   procesach   była   z   góry   zaplanowana   -   z   reguły 
odwoływaliśmy się do wolności wyznania. Oskarżeni o handel książkami bez opłacenia 

podatków obstawaliśmy, że jest to nasza forma nabożeństwa, względnie kaznodziejstwa, 
które było dozwolone. Powoli udało nam się stworzyć nastrój prześladowania mniejszości 

wyznaniowej i pozyskać rozgłos, a nawet sympatię  pewnych kół ludności. Znów wielu 
ludzi zainteresowało się naszymi przekonaniami i zaczęło czytać nasze książki. I chociaż 

kpili z nas, to jednak sympatia dla prześladowanej mniejszości brała górę i zaczęli brać 
nas w obronę.

Ale   znaleźli   się   i   tacy,   których   nasz   rozgłos   skłonił   do   zainteresowania   się   istotnymi 
celami   Towarzystwa   jako   całości,   a   szczególnie   kierownictwa   w   Brooklynie.   Władze 

zaczęły podejrzewać, że pod pokrywką nowej religii kryje się po prostu jakiś olbrzymi 
interes   handlu   literaturą   bez   pozwolenia.   Raz   po   raz   artykuły   w  prasie   podnosiły   ten 

20

background image

30 lat w niewoli Strażnicy

problem, np. w "Saturday Evening Post" w 1940 roku zatytułowany "Armagedon, Spółka 
Akcyjna" itp.

Ta   akcja   zmusiła   naczelne   dowództwo   "Strażnicy"   do   przeciwdziałania.   Oskarżeni   o 
używanie   religii   jako   zasłony,   nie   mogąc   zaprzeczyć   faktom   nadzwyczajnych   korzyści 

finansowych, ciągniętych ze sprzedaży literatury bez podatków, "Strażnica" rozpoczęła 
oskarżać   religie   innych   ludzi   o   czerpanie   korzyści   materialnych   z   praktyk   religijnych. 

"Wasza religia jest tylko zasłoną do bogacenia się księży" wołali na ulicach do ludzi. Akcja 
ta przynosiła częściowo skutek, odwracając uwagę ludzi od sedna sprawy.

Coraz liczniej powtarzające się sprawy sądowe przeciwko Świadkom Jehowy domagały się 
jakiegoś oficjalnego  rozwiązania ze strony władz. Zasądzeni na więzienia i grzywny w 

jednej instancji z reguły odwoływaliśmy się do wyższej, wygrywając sprawę. Jednak w 
przypadku miasta Griffin w stanie Georgia "Strażnica" przegrała sprawę również w sądzie 

stanowym   i   odwołała   się   do   Sądu   Najwyższego   Stanów   Zjednoczonych.   Tutaj 
przedstawiono sprawę w ten sposób, że świadkowie Jehowy są biednymi ludźmi, których 

nie stać na kosztowne środki propagandy, jak prasa i radio, więc szerzą swoje poglądy 
przy pomocy traktatów i ulotek.

Powołano na przykłady znanych w Ameryce działaczy, jak Tomasz Paine, którzy również 
przy pomocy ulotek dobrze zasłużyli się krajowi. Sąd  Najwyższy przyjął to tłumaczenie, 

uznał, że literatura świadków jest wolna od opłat, więc jej rozpowszechnianie podlega 
pod ochronę konstytucji USA. Począwszy od 1936 r. czasopismo "Strażnica" roi się od 

opisów zwycięstw w poszczególnych miastach czy okręgach. Najdziwniejsze dla mnie w 
tym wszystkim jest to, że naczelnicy policji, ojcowie miasta, sędziowie pokoju a nawet 

Sąd   Najwyższy   dali   się   chytrze   użyć   dla   celów   postawionych   przez   kierownictwo 
Towarzystwa Strażnicy.

Te zwycięstwa polityczne  uzyskane przez warstwę rządzącą (tzw. Mądrych i Wiernych 
Sług) na zewnątrz, umocniły niepomiernie jej pozycję wewnątrz organizacji i postawiły 

ponad wszelką krytykę. Była to okoliczność wprost opatrznościowa dla teokratycznych 
koncepcji   "Strażnicy".   Odtąd   świadek   Jehowy,   który   nie   współpracował   w   100%   w 

przyjmowaniu "prawd" "Strażnicy", nie liczył się w ogóle. Po prostu nie zajmowano się 
nim.

Moja służba w Nowym Jorku

W roku 1936 byłem w domu moich rodziców, w New York City, w trakcie przygotowań do 

wyjazdu   na   Południe,   gdzie   miałem   objąć   nowy   pionierski   teren.   Wówczas   zostałem 
wezwany   do   "Service   Departament"(Wydział   Służby,   zajmujący   się   organizacją 

zgromadzeń.   Przyp.   tłum.),   gdzie   zaproponowano   mi   stanowisko   sługi   jednostki 
Manhattan. Z przyjęciem tej funkcji ociągałem się, będąc świadomy daleko idących zmian 

w   moim   stosunku   do   Towarzystwa   Strażnicy.   Opuszczenie   Betelu   w   Magdeburgu   nie 
pomogło   mi,   niestety,   odzyskać   utraconą   pozycję   chrześcijanina,   jako   nowego 

stworzenia,   którą   straciłem   po   zaangażowaniu   się   w   pracy   Towarzystwa   w   dniu 
18.08.1924 r.

Obecnie jest dla mnie jasne, dlaczego tak było. Po prostu nie czytałem, nie studiowałem 
Pisma   Świętego,   jako   podstawę   prawdy,   a   zastąpiłem   je   czasopismem   "Strażnica"   i 

książkami   wydawanymi  przez  towarzystwo  o  tej  samej nazwie.  Stopniowo  mój  umysł 
zapełnił się podawanymi tam wymysłami ludzkimi, a potem nie mogłem wyzwolić się od 

organizacyjnego   sposobu   myślenia.   Jednak   jakaś   odporniejsza   warstwa   osobowości 
pozostała we mnie niezniszczalna i ta dawała znać o sobie od czasu do czasu.

21

background image

30 lat w niewoli Strażnicy

Propozycja pozostania w Nowym Jorku odpowiadała mi wówczas. Poza tym ciekaw byłem 
wejrzeć   do   wnętrza   organizacji   w   Brooklynie   i   dlatego   wyraziłem   zgodę,   z   góry 

postanawiając   zachować   wewnętrzną   niezależność.   Dla   czytelników   z   grona   świadków 
Jehowy musi to brzmieć jak straszna herezja. Ale wierzcie mi, jest to pierwszy krok w 

kierunku uwolnienia się z teokratycznych sideł "Strażnicy". Potrzebny jest stan umysłu, w 
którym przyjmuje się tylko rzeczy słuszne, naszym zdaniem, i pożyteczne.

Tak więc zdobyłem arcywygodne stanowisko obserwatora sceny   centrali w Brooklynie. 
Po   nabraniu   rutyny   w   moich   nowych   zajęciach,   zdolny   byłem   naprzód   przewidzieć 

pociągnięcia organizacji. Przysporzyło mi to wiele kłopotu, ale też przez to dostąpiłem 
zaszczytu   osobistej   wizyty   u   "wodza",   Judge   Rutherforda,   mianowicie:   w   pewnym 

przemówieniu   w   jednostce   Manhattan   podałem   propozycje   usprawnienia,   które 
pamiętałem jeszcze z okresu pracy w Niemczech. Skutki nie dały na siebie długo czekać.

W czerwcu 1937 r. zostałem wezwany do prezesa. Wizyta ta była dla mnie prawdziwą 
torturą.   Czułem   się   jak   żywa   ofiara   w   objęciach   ognistego   Molocha   organizacji. 

"Chcielibyśmy widzieć Was tutaj, pośród nas. Jesteście nam potrzebni, gdyż posiadacie  
doświadczenie"
 - powiedział po kilku słowach wstępu. W mojej duszy krzyczało "nie!", ale 

nie   miałem   siły   przeciwstawić   się.   Na   mojej   twarzy   odbiła   się   widocznie   wewnętrzna 
rozterka, a Judge źle ją zrozumiał. Sądząc prawdopodobnie, że żal mi porzucić pracę w 

terenie, powiedział:  "Oczywiście, gdy nadejdzie odpowiedni czas, mianujemy was sługą  
zgrupowania   Nowego   Jorku.   A   gdybyście   nie   czuli   się   w   tym   położeniu   dobrze   -  

pozwolimy Wam odejść" Tej właśnie nadziei chwyciłem się z całej siły. Wyraziłem zgodę. 
Nie przypuszczałem, że w ten sposób niewola moja przedłuży się o dalszych 18 lat, aż do 

roku 1954.

Życie w Betel.

W   cztery   dni   po   tej   rozmowie   z   Rutherfordem   przybyłem   do   Betelu,   czyli   centrali 

"Strażnicy". Otrzymałem do pracy pokój na pierwszym piętrze, który dzieliłem z jeszcze 
jednym pracownikiem. Porządek panował tu podobny jak w centrali magdeburskiej. W 

okresie  posiłków cała  "rodzina" zbierała  się  przy stole. Rano, przy śniadaniu,  czytano 
"codzienną   mannę",   zadawano   pytania   i   żądano   odpowiedzi.   Ponieważ   całe   śniadanie 

trwało 30 minut, należało porządnie się śpieszyć, aby oprócz tego programu mówionego, 
jeszcze coś zjeść. Posiłki w porze obiadu przeplatane były opowiadaniem doświadczeń, po 

których znów następowały pytania i odpowiedzi. Tylko wieczór był wolny, gdyż większość 
"rodziny" rozchodziła się na liczne wieczorne zebrania.

Zauważyłem,   że   zgromadzenia   przy   stole   nie   były   tak   często   wykorzystywane   do 
wytykania   błędów   poszczególnych   pracowników,   jak   miało   to   miejsce   w   Magdeburgu. 

Załatwiano to w bardziej finezyjny sposób. Tylko od czasu do czasu zjawiał się przy stole 
Dżadż. Wówczas drżeli wszyscy kierownicy wydziałów, gdyż znany był jego sarkazm i 

ironia.   Byłem   świadkiem,   jak   pewnego   razu   wziął   na   tapetę   jednego   z   agentów 
sprzedaży. Biedny chłopak czerwienił się jak burak, gdyż prezes nie tylko zrobił z niego 

pachołka, ale wprost wychłostał go ze wszystkich stron słowami.

Od samego początku mojej pracy w Nowym Jorku, byłem ciekawy, czy stosuje się tu 

szpiegowania i donosicielstwa, jak to miało miejsce w Niemczech. Przez kilka dni bacznie 
obserwowałem swoje otoczenie, aby odszukać ludzi o szczerych, otwartych charakterach. 

Jakżeż byli zdziwieni, gdy zacząłem z nimi rozmawiać na temat, kto spośród naszego 
personelu może być szpiegiem i donosicielem. W ich oczach malował się strach, gdyż 

początkowo   byli   pewni,   że   ja   sam   jestem   szpiegiem,   a   moje   pytania,   to   zwykła 
prowokacja.   Wytłumaczyłem   im,   że   znam   te   sprawy   z   poprzedniej   mojej   pracy   i   po 

prostu nie chciałbym wypowiadać wobec donosicieli niczego, co później sprawiłoby mi 
kłopot.

22

background image

30 lat w niewoli Strażnicy

Ku memu zdziwieniu obdarzono mnie bardzo odpowiednią pracą w Wydziale Służby w 
Referacie   Pionierów.   Do   moich   obowiązków   należały   przydziały   terenów,   skierowania, 

zebrania, odpowiedzi na pytania z terenu, rozwiązywanie problemów. "Sługa biura" zaraz 
na   początku   przedstawił   mnie   "słudze   wydziału",   który   był   najwyższą   instancją.   Ten 

świdrował mnie dłuższy czas oczami, badając, jakie to robi na mnie wrażenie. Ja również 
patrzyłem   się   na   niego   ciekawie,   gdyż   wprowadzający   mnie   oświadczył,   że   "sługa 

wydziału" jest człowiekiem, który "wszystko wie", a dotychczas nie spotkałem człowieka, 
który by wiedział wszystko. Ku jego zadowoleniu pierwszy odwróciłem ciekawy wzrok i 

dalsza rozmowa potoczyła się gładko.

Zadanie swoje opanowałem łatwo i wkrótce dawałem sobie doskonale radę ze wszystkimi 

problemami.  Mój najbliższy sąsiad musiał  być donosicielem.  Czułem  to instynktownie. 
Aby   sprawdzić   swoje   podejrzenia,   powiedziałem   do   niego,   że   uważam   organizację 

naszego   biura   za   przestarzałą.   Praca   nasza   byłaby   wydajniejsza,   gdybyśmy   mieli 
wspólnego sekretarza piszącego dyktowane listy, zamiast samemu pisać wszystkie listy 

oddzielnie. Zaraz na drugi dzień zostałem wezwany do sanktuarium "sługi biura", który 
wyjaśnił mi, że organizacja naszego biura została opracowana na podstawie doświadczeń 

i jest najlepiej przystosowana do naszych zadań.

W przyszłości powinienem, jako nowy pracownik, zgłaszać swoje uwagi jemu osobiście, a 

nie  wobec personelu. W ten sposób przekonałem się, że mój sąsiad rzeczywiście  jest 
donosicielem. W podobny sposób wypróbowałem wszystkich swoich współpracowników. 

Po dwóch miesiącach doszedłem do wniosku, że stosunki w Nowym Jorku są tak samo nie 
do zniesienia jak w Magdeburgu. Napisałem więc do Rutherforda prośbę o zwolnienie, 

powołując się na naszą wstępną rozmowę. Zwolnienie nie było jednak łatwe. Staliśmy 
właśnie   wobec   zbliżającej   się   Konwencji   roku   1937   i   polecono   mi   zostać   aż   do   jej 

ukończenia,   mianowicie;   miałem   zająć   się   organizacją   specjalnych   pociągów   na   tę 
konwencję i innych środków lokomocji.

W   międzyczasie   przekonałem   się   niezbicie,   że   jestem   pod   stałą   obserwacją.   Często 
śledzono trasy moich przejazdów, aby przekonać się, czy rzeczywiście  udaję  się tam, 

gdzie oficjalnie wybierałem się. Z poprzednich doświadczeń wiedziałem już, że centrala 
zbiera materiał do mojej "czarnej księgi", który zostanie wykorzystany przy najbliższej 

próbie   wyłamania   się   z   szeregu,   jako   środek   utrzymania   w   cuglach   niesfornego 
pracownika. Z całą premedytacją starałem się dostarczać szpiegom takiego materiału, 

który   by   pomógł   w  zwolnieniu   mnie.   Ku   mojemu   wielkiemu   zdziwieniu   pozwolono   mi 
odejść niedługo po zakończeniu konwencji 1937.

Pozostawiono   mnie  na poprzednim  stanowisku  sługi  jednostki  Manhattan.  Pracowałem 
tam do sierpnia 1938, tj. do czasu ogłoszenia teokracji. Potem dostałem nominację na 

rzecznika,   czyli   sługę   okręgu   północno-wschodniego   Ohio   i   północno-zachodniej 
Pensylwanii.   Po   otrzymaniu   przydziału   udzielono   mi   szczegółowych   instrukcji, 

dotyczących braków i błędów istniejących tam ugrupowań. Liczono na mnie, że potrafię 
doprowadzić do całkowitego podporządkowania tych grup centrali.

Siedmiostopniowy program

Mniej   więcej   w   tym   czasie,   który   teraz   opisuję   rozpoczęło   się   w   Ameryce   używanie 

fonografu.   Świadkowie   od   razu   wpadli   na   pomysł   wykorzystania   tego   wynalazku   dla 
swojej   propagandy.   Krótkie,   sześciominutowe   przemówienia   Judge   Rutherforda   już 

poprzednio były utrwalone na płytach i wykorzystywane przez radiostację Ameryki każdej 
niedzieli.   Jednak   na   skutek   ataków   na   chrześcijaństwo   oraz   nachalnych   metod 

propagandy   świadków,   sytuacja   zmieniła   się.   Wpływowe   osobistości   Stanów 
Zjednoczonych   skłoniły   wszystkie   większe   i   poważniejsze   radiostacje   do   odmawiania 

przyjmowania do swego programu audycji dostarczanych przez "Strażnicę". Tylko małe, 

23

background image

30 lat w niewoli Strażnicy

prowincjonalne   radiostacje,   które   ciągle   miały   kłopot   z   zapełnieniem   programu, 
sprzedawały swój czas Świadkom Jehowy. W ten sposób radio, jako środek propagandy, 

przestało   być   skuteczne   w   wielkomiejskich   środowiskach,   gdzie   "Strażnica"   pragnęła 
ugruntować swoje wpływy. Jej celem była przecież organizacja masowa, musiała  więc 

szukać drogi do wielkich skupisk ludności.

Stojąc wobec faktu niemożności wykorzystywania masowych środków propagandy oraz 

wobec zarzutów uprawiania handlu książkami, Towarzystwo Strażnicy zdecydowało się na 
ogłoszenie   manifestu   stwierdzającego,   że   zbojkotowanie   "Poselstwa   Królestwa"   przez 

radiostacje amerykańskie zmusza Towarzystwo Strażnicy do wysłania posłów wprost do 
ludności. Pieniądze, płacone niegdyś radiostacjom zostaną obecnie obrócone na użycie 

fonografów.

Oczywiście, stwierdzenie, że towarzystwo "zakupywało" audycje było o tyle nieścisłe, że 

bardzo rzadko płaciło przysłane rachunki, zrzucając ten ciężar na barki poszczególnych 
ugrupowań Świadków Jehowy. Towarzystwo bowiem było założone po to aby brać, a nie 

dawać.

Wspomniana  deklaracja  dawała  świetny  pretekst  do  odwiedzania  ludzi  w ich  domach. 

Mówiliśmy gospodarzom, że przychodzimy odegrać im "za darmo" z fonografu program, 
który radio nie chciało nadać dla słuchaczy. To otwierało nam wiele drzwi dla przemówień 

Rutherforda. Kilka minut posłuchano przemówienia, następnie podyskutowano trochę na 
poruszony   temat,   potem   ofiarowano   zakup   książek   kontynuujących   przemówienie. 

Pierwsze   wrażenie   ofiarowania   słuchowiska   "za   darmo"   było   zwyczajnym   podstępem, 
który momentalnie podwyższał sprzedaż książek "Strażnicy" i drukowanych egzemplarzy 

słuchanych przemówień. Cenzura, indeks, były zawsze najlepszą reklamą dla książki. Ale 
akcja ta przyniosła nam jeszcze inną korzyść: zdjęła z nas piętno handlarzy książek i 

pozwoliła   skutecznie   maskować   się   pod   postacią   kaznodziejstwa.   Zaraz   po   tym 
opracowano   i   wprowadzono   w   życie   tzw.   siedmiostopniowy   program   wtajemniczenia, 

który   był   programem   płukania   mózgów,   nieodzownego   procesu   przekształcania 
normalnego człowieka w tzw. "głosiciela królestwa".

Pierwszy   stopień  polegał   na   włożeniu   człowiekowi   do   ręki   książki.   Każdy   sposób 
osiągnięcia tego celu był dobry. Nie był trudny do osiągnięcia. Mieliśmy przeważnie do 

czynienia   z   ludźmi,   którzy   wyznawali   chrześcijaństwo,   ale   bardzo   niedokładnie   znali 
podstawowe prawdy zawarte w Piśmie Świętym. Tym bardziej uspakajali swe sumienia 

kupowaniem książek religijnych traktujące ten fakt jako pewnego rodzaju wsparcie dla 
religii, gdyż w wielu kościołach dochód ze sprzedaży Biblii i literatury obracany był na 

wynagrodzenia dla kaznodziejów duchownych. Fakt prześladowania nas zwiększał jeszcze 
sympatię ludności.

Drugim  stopniem  było   uzyskanie   zgody   na  powtórzenie   odwiedzin.   Jego  celem  było 
zachęcenie nabywcy książki do jej przeczytania. W czasie powtórnej wizyty kładziono już 

większy   nacisk   na   kupowanie   książek.   Specjalne   sprawozdanie   pozwalało   budować 
systematycznie   na tym,  co  już  osiągnięto,  z  ostatecznym  celem,  którym  był  stopień 

trzeci. 

Polegał on na uzyskaniu zgody na regularne, cotygodniowe studiowanie książek razem z 

wyznaczonym do tego celu głosicielem. Nazywało się to "domowe studium biblijne", ale 
nazwa ta była zwyczajnym oszustwem, gdyż kurs ten miał do czynienia z Biblią tylko w 

minimalnym stopniu. Podstawę stanowiła książka wydana przez "Strażnicę". Zgodnie z 
ustaloną   już   praktyką,   książka   taka   zawierała   niewielką   ilość   tekstów   biblijnych, 

poprzekręcanych zresztą zgodnie z celami "Strażnicy" przez tłumaczenia zwane "Nowym 
światłem ze świątyni".

24

background image

30 lat w niewoli Strażnicy

To był dopiero właściwy początek nauczania, wtajemniczenia. Jego celem było usunięcie 
rozluźnionych poprzednio dotychczasowych pojęć i praktyk religijnych. Następna książka 

będzie już służyła zaszczepianiu nowych idei. Człowiek, który nabył ten "bilet", stawał się, 
w nomenklaturze "Strażnicy", "człowiekiem dobrej woli". Był stopniowo zaopatrywany we 

wszystkie   książki   wydawane   przez   "Strażnicę",   w   miarę   ich   ukazywania   się,   a   także 
nakłaniano   go   do   zaprenumerowania   czasopism   "Strażnica"   i   "Przebudźcie   się!".   To 

właśnie   było   owo   "Studium   biblijne".   Jeżeli   taki   "Zwiastun   Królestwa"   miał   do 
przeprowadzenia   dwie   lekcje   w   tygodniu   (lub   więcej),   wówczas   przez   dwu-trzykrotne 

powtarzanie tych samych sloganów, uczył się ich na pamięć jak automat. W ten sposób 
wytwarzał   się   klasyczny   typ   świadka   Jehowy   z   umysłem   przepełnionym   "prawdami 

Strażnicy". Tym skuteczniejsza była praca nad nowym zwolennikiem, czyli uczniem. W 
ten   sposób   tworzyło   się   to,   co   "Strażnica"   nazwała   pierwotnie   "myśleniem 

organizacyjnym", a następnie "myśleniem teokratycznym".

Po   kilku   wizytach   z   programu   trzeciego   stopnia,   obiekt   był   nakłaniany   do   uczynienia 

czwartego kroku. Tym czwartym stopniem był udział w grupowym studiowaniu książek. 
Takie  zebrania miały  zazwyczaj miejsce  w piątek.  Były  urządzane  bezpośrednio  przez 

miejscową jednostkę organizacji.

Do   stosowanego   dotychczas   nauczania   książkowego   dochodzi   teraz   nowy   czynnik: 

nauczanie przez pytania i odpowiedzi, czyli dyskusje. To źródło "nowego światła" było 
dostosowane   do   poziomu   nowych   uczestników,   którym   poświęcono   dużo   uwagi   na 

zebraniach.   Przewodnik   zebrań   był   mianowany   bezpośrednio   przez   Towarzystwo   i 
współpracował   z   miejscową   jednostką.   W   czasie   tych   studiów   osiągano   stopniowo 

teokratyczne   myślenie   i   przedstawiano   teokratyczne   postępowanie.   Przede   wszystkim 
posługiwano   się   znanymi   powszechnie   wydarzeniami   w   celu   zastąpienia   normalnego 

obrazu człowieka fatalistycznymi ideami końca świata. Wszystko było przedstawiane w 
czarnych barwach pod kątem widzenia rychłej zagłady świata. Ten rys uczynił Świadków 

Jehowy   największymi   w   świecie   ponurakami.   Specjalizują   się   oni   w   stawianiu 
przepowiedni, w dopatrywaniu się we wszystkim znaków, zapowiedzi i innych przesądach. 

Stali się podobni faryzeuszom wyglądającym znaku z nieba. Ale znak nie będzie im dany, 
chyba że "znamię Syna Człowieczego, przychodzącego na obłokach" w które zresztą nie 

wierzą.

Na każdą okazję mieliśmy specjalne zarzuty oczerniające normalnych ludzi. W okresie 

Bożego Narodzenia ogłaszaliśmy i demonstrowaliśmy ostentacyjnie, że Jezus urodził się 
w   październiku.   W   okresie   Wielkiej   Nocy   dowodziliśmy,   że   było   to   pogańskie   święto 

wiosny,   a   jajko,   zajączek   itp.-   to   pogańskie   symbole.   I   tak   przez   cały   okrągły   rok 
obrzydzaliśmy ludziom życie.

Każdego   tygodnia   w   czasie   studium   obwodowego   zatrzymywaliśmy   się,   aby   zwrócić 
uwagę   na   zachowanie   się   nowych   kandydatów.   Ich   wzdychania   tłumaczyliśmy   jako 

tęsknotę za Królestwem. Kiedy płukanie mózgu osiągnie już wystarczający stopień, dana 
osoba czuje, że nie należy już więcej do dawnej społeczności, że z ludźmi, z którymi 

poprzednio   współżyła,   może   obecnie   tylko   walczyć   i   sprzeczać   się.   To   właśnie   jest 
moment,   w   którym   kandydat   nadaje   się   do   nowej   społeczności,   do   przyjęcia   linii 

organizacyjnej i do zamiany starych pojęć na nowe działanie.

Przy końcu każdego zebrania studium obwodowego, przewodnik studium rezerwował pięć 

minut na ogłoszenia o terminach studiowania "Strażnicy", o zebraniach w tzw. "salach 
królestwa" oraz wyznaczał grupy świadczących.

W czasie  studium  obwodowego, prowadzonego metodą pytań i odpowiedzi,  zadawano 
pytania   dotyczące   poszczególnych   rozdziałów   przerabianej   książki,   uczono   sprawnego 

wynajdywania odpowiednich cytatów w Piśmie  Świętym,  polecano odczytywać na głos 
ważniejsze   urywki   z   książek.   Wszystko   to   było   nowością   dla   świeżego   przybysza   i 

25

background image

30 lat w niewoli Strażnicy

stanowiło   silny   kontrast   z   dotychczasową   postawą   członka   kościoła   chrześcijańskiego. 
Ambicja nakazywała im przygotować się do najbliższej lekcji i czytać ją w domu.

Dopiero bliższe zapoznanie się ze świadkami pozwoli uważnemu obserwatorowi odkryć, 
jakim   złudzeniem   jest   ich   znajomość   Pisma   Świętego,   polegająca   w   praktyce   na 

umiejętności   sprawnego   wyszukiwania   niektórych   tekstów!   To   wertowanie   książek   w 
czasie studium skutecznie przesłania fakt,  że tylko sześć i pół procent treści Pisma 

Świętego zawierały książki "Strażnicy" i to w formie zupełnie oderwanej od całości. 
Nawet te sześć i pół procent były skutecznie zniekształcone i unicestwione przez resztę 

dziewięćdziesiąt trzy i pół procent żargonu "Strażnicy". W ten sposób zniszczone zostało 
dane od Boga przeznaczenie Pisma Świętego dla indywidualnego zbudowania duchowego 

i zastąpione systemem organizacyjnym.

Piątym   stopniem  było   wprowadzenie   człowieka   dobrej   woli   w   szerszy   zakres   nauk 

"Strażnicy".   Polegało   to   na   udziale   w   niedzielnych   zgromadzeniach,   studiowania 
czasopisma   "Strażnica",   zazwyczaj   w   tzw.   "salach   królestwa".   Jako   podstawę   służyły 

pytania   drukowane   na   okładce   "Strażnicy".   Nowicjuszom,   ludziom   dobrej   woli, 
poświęcano na tych zebraniach najwyższy stopień uwagi. Czyniono wszystko, aby mogli 

czuć   się   jak   u   siebie   w   domu.   Wskazywano   na   prawa   przechodniów   w   starożytnym 
Izraelu, którzy według zakonu byli traktowani na równi z domownikami. Obiecano, że już 

wkrótce   mogą   stać   się   pełnowartościowymi   świadkami   Jehowy,   głoszącymi   innym   to, 
czego sami nauczyli się.

Oczywiście   nic   nie   uczono   o   Jezusie,   ani   o   zbawieniu.   Raczej   przekonywano,   że 
Armagedon stoi już u drzwi i tylko ci, wewnątrz miasta ucieczki, którym była Organizacja 

Boża, mieli szansę uratowania się. Zauważcie, że zanim ci ludzie zaczęli kupować książki 
"Strażnicy",   zanim   wyrazili   zgodę   na   powtórne   odwiedziny,   zanim   przeszli   domowe 

studium   i   zaczęli   uczestniczyć   w   studium   obwodu,   mieli,   wprawdzie   bardzo   słabe, 
wyobrażenie o zbawieniu od grzechu przez Jezusa Chrystusa. Obecnie wszelka myśl o 

Jezusie jako Odkupicielu została wymazana z ich pamięci, a duszą, umysłem i ciałem 
przeszczepieni zostali do sal królestwa świadków Jehowy. Kościoły i inne ugrupowania, z 

których ich oderwano, stały się obecnie w ich przekonaniu "organizacjami szatana", które 
wkrótce zostaną zniszczone. Armagedon zgotuje jednakowy los dla "religionistów" i dla 

osób świeckich. Dzięki temu, ludzie ci stanowili zwartą grupę. Spoiwem, które ich łączyło 
w   poczuciu   bezpieczeństwa,   był   sposób   myślenia   i   instrukcje   dostarczane   przez 

"Strażnicę".

Ostatecznym wynikiem piątego stopnia wtajemniczenia były więc

1) myślenie i postępowanie według masowych wzorców,

2) atmosfera zamkniętego klanu i nietolerancja wobec wszystkich innych ludzi,

3) poczucie bezpieczeństwa, zbawienia nie przez Jezusa Chrystusa, a przez Organizację, 
przez pozostawanie wewnątrz niej.

Tak przygotowany człowiek gotowy był do szóstego stopnia, do głoszenia. Jeżeli bowiem 
był zbawiony przez pozostanie wewnątrz Organizacji, to wszyscy inni w jego przekonaniu 

byli potępieni i trzeba było ich ratować. "Idź, czyń i ty podobnie" mówiono im, jak zwykle  
nadużywając Pisma Świętego.

Szóstym stopniem było więc specjalne szkolenie do głoszenia innym "prawd Strażnicy". 
Służyły   temu   celowi   specjalne   zebrania,   na   których   uczono   używania   odpowiednich 

książek  i   literatury,   metod  świadczenia,  grupowego  zdobywania   słuchaczy   w  domach, 
skłaniania   ich   do   powtórnych   zaproszeń,   a   nade   wszystko   zbierania   pieniędzy   dla 

Towarzystwa Strażnicy. Natomiast niczego nie uczono o życiu duchowym, o modlitwie. 

26

background image

30 lat w niewoli Strażnicy

Wystarczyła   umiejętność   sporządzania   sprawozdań   z   czasu   użytego   dla   "Strażnicy"   i 
uzbieranych pieniędzy.

Siódmy stopień  był przypieczętowaniem całej "pracy" wtajemniczenia przez przyjęcie 
chrztu.   Następowało   to   po   stwierdzeniu,   że   kandydat,   czyli   "człowiek   dobrej   woli" 

uczęszcza regularnie na odpowiednie zebrania i jest sprawnym "głosicielem królestwa".

Aktu   tego   dokonują   zazwyczaj   w   czasie   zebrania   okręgu.   Jest   to   rodzaj   publicznego 

świadectwa,   ostatni   stopień   wtajemniczenia.   Chrzest   ten   nie   ma   nic   wspólnego   z 
analogicznym   obrządkiem   chrześcijańskim,   jako   że   Świadkowie   Jehowy   nie   wierzą   w 

odrodzenie duchowe. Takim, jakim praktykują go świadkowie, był już stosowany przed 
chrześcijaństwem w misteriach babilońskich. Był on pożegnaniem z własną osobowością, 

z   niezależnością   myśli,   z   religią   Jezusa   i   przyrzeczeniem   zostania   dobrym   głosicielem 
Królestwa. Według instrukcji Towarzystwa, miana tego nie wolno nadawać nikomu, kto 

nie przyjął chrztu. Śmiało można powiedzieć, że człowiek taki stracił swoją duszę, aby 
pozyskać cały Świat przez miano członka Towarzystwa Nowego Świata, jak nazywało się 

Towarzystwo Strażnicy w tym okresie.

Jeżeli  w  przyszłości   będzie  wiernym,  otwierają   się   przed  nim  rożne  możliwości.  Może 

otrzymać urząd sługi miejscowej grupy, może dostąpić zaszczytu pracy w Betel. Może 
stać się "pionierem" lub dostać się do szkoły Biblijnej Strażnicy i stać się misjonarzem, 

albo specjalnym pracownikiem. Za szczególne zasługi może stać się księciem "Strażnicy", 
a nawet dyrektorem Towarzystwa. Czy wszystkie te godności nadawane przez ludzi mogą 

równać   się   z   zaszczytem,   jaki   przez   Słowo   Boże   otrzymuje   wierzący   w   Jezusa 
chrześcijanin>?  "Ale wy jesteście królami i kapłanami Bożymi"  - pisze Apostoł Piotr w 

swoim liście.

W 1938 roku Towarzystwo ogłosiło teokrację. Wszystkie grupy świadków Jehowy składały 

przyrzeczenia, że odtąd będą bez zastrzeżeń i dyskusji przyjmowały wszelkie zalecenia i 
instrukcje   wysyłane   przez   Towarzystwo   Strażnicy.   Wszelka,   teoretyczna   choćby 

możliwość   niezależności   znikła   ostatecznie.   Powstała   ostatecznie   nowa   światowa 
organizacja oparta na bezmyślnym posłuszeństwie  robotów i odtąd będzie rozszerzała 

się, aż stanie się Towarzystwem Nowego Świata. Świadkowie Jehowy nazywają to Bożą 
Organizacją lub Królestwem. W rzeczywistości jest to tylko dyktatura "Klasy Mądrych i 

Wiernych Sług" z Brooklynu.

Ze wstydem przyznaję, że brałem czynny udział w przygotowaniu i utrwaleniu tego stanu 

rzeczy przez moją pracę w Magdeburgu, a następnie w Ameryce. W szczególności, jako 
sługa ugrupowań Nowego Jorku, pomogłem Betelitom w opracowaniu systemu studium 

książek, powtórnych zaproszeń, używania fonografów, całego programu siedmiu stopni 
rozwoju organizacji ludzkich robotów.

Moja rola w New Jersey

W dalszym ciągu pozostawałem w służbie "Strażnicy", służąc rękami, sercem i umysłem. 

Stałem się niewolnikiem w najprawdziwszym tego słowa znaczeniu. Czyniłem to, czego 
nie chciałem, o czym wiedziałem, że jest złe i przewrotne. Byłem świadomy, że gromadzę 

ciężar, który kiedyś spadnie na mnie i zniszczy mnie. Jednak okoliczności i bieg spraw 
zmuszały   mnie   do   prowadzenia   takiej   działalności   nadal.   Obecnie   rozumiem,   że 

pozwoliłem   się   zniewolić,   ponieważ   nie   studiowałem   Słowa   Bożego   bez   pomocy 
niszczącego wpływu "Strażnicy". Gdy w 1943 roku zdałem sobie sprawę z tego stanu, 

zacząłem stopniowo wzrastać w siłę duchową, aby ostatecznie wyzwolić się w 1954 roku.

Jak   już   wspomniałem,   w   lecie   1938   roku   dostałem   skierowanie   do   Atlantic   City   z 

polecenia   wywołania   tam   rozruchów,   które   by   zwróciły   uwagę   publiczności.   Była   to 

27

background image

30 lat w niewoli Strażnicy

wówczas   jedna   z   normalnych   metod   naszej   "pracy".   W   tym   wypadku   taktyka   nasza 
polegała na wykorzystaniu dla propagandy słynnego Nadbrzeża, uczęszczanego w letnim 

sezonie przez miliony ludzi. Zdarzyło się, że w tym właśnie czasie burmistrz miasta wydał 
pozwolenie   Armii   Zbawienia   na   urządzanie   zbiórki   pieniężnej   właśnie   na   Nadbrzeżu. 

Wykorzystując to, świadkowie zaczęli tam głosić swoje kazania bez żadnego pytania o 
pozwolenie. Ostrzegano nas, aby zaprzestać, a gdy to nie skutkowało, zatrzymano kilku 

świadków   w   areszcie.   Wtedy   dopiero   zwróciliśmy   się   o   pozwolenie,   lecz   burmistrz 
odmówił,  tłumacząc,  że Armia  Zbawienia  jest  znana  na  całym  świecie  jako  instytucja 

charytatywna   i   żaden   z   gości   Atlantic   City   nie   poczuje   się   urażony   ani   dotknięty 
wystąpieniami ich członków na Nadbrzeżu. Niestety, nie można było tego powiedzieć o 

Świadkach Jehowy, którzy już od pięciu lat powodują liczne zamieszki w całym okręgu 
New   Jersey.   Ich   obecne   pojawienie   się   na   Nadbrzeżu   mogło   powodować   tarcia   i 

niezadowolenie gości miasta.

Przystąpiliśmy  do  akcji.  Zmobilizowano  oddziały  świadków  z Filadelfii  i  Trenton,  które 

miały   być   użyte   do   akcji   masowej.   Akcja   ta   miała   polegać   na   całodziennych 
demonstracjach w Atlantic City ze specjalnym zebraniem końcowym na placu Nadbrzeża, 

jako   punktem   kulminacyjnym   akcji,   wbrew   wyraźnemu   zakazowi   burmistrza. 
Wydrukowano ulotki z podaniem dokładnego czasu i miejsca zebrania oraz co jest jego 

przyczyną.   Mnie   właśnie   wyznaczono   na   kozła   ofiarnego,   tj.   miałem   wygłosić 
przemówienie   na   tym   zebraniu   końcowym.   Po   otrzymaniu   zadania   popadłem   w 

przygnębiający  nastrój. Nie dlatego, abym miał się bać aresztowania. Nie była  to dla 
mnie   nowość.   W   ciągu   działalności   w   Niemczech   i   w   Ameryce   szesnaście   razy 

aresztowano   mnie   dla   sprawy   "Strażnicy".   Wielekroć   zwracał   się   przeciwko   mnie 
wzburzony tłum, dwa razy obrzucono mnie kamieniami, raz rozbito mi głowę. Ale tym 

razem ogarnęły mnie liczne wątpliwości, o których opowiem później.

Dokładnie   o   siódmej   wieczorem,   w   wyznaczoną   niedzielę,   wstąpiłem   na   mównicę 

ustawioną   na   Nadbrzeżu   zgodnie   z   ogłoszeniem   i   zacząłem   przemawiać.   Zebrał   się 
olbrzymi tłum około 25 tys. ludzi, z których tylko nieliczni byli w stanie mnie słyszeć. 

Zaledwie wypowiedziałem jakieś dziesięć słów, gdy dwóch gentelmenów wezwało mnie 
abym zszedł, gdyż jestem aresztowany. Wezwałem do działania przygotowanych na to 

głosicieli.   Ich   zadaniem   było   przejść   przez   cały   tłum   i   rozdać   przygotowane   ulotki   o 
przyczynie mego aresztowania. Zadanie swoje wypełnili doskonale. Około siedemnastu z 

nich zostało za to aresztowanych, w tym kobiety i młodociani.

Zanim   przybyła   więźniarka,   staliśmy   się   publicznym   widowiskiem,   a   na   tym   właśnie 

najbardziej nam zależało. Była to bowiem najlepsza reklama. Jako chrześcijanin byłem 
przepełniony uczuciem wstydu w ten niedzielny wieczór. Aresztowano mnie przecież za 

pogwałcenie praw miasta, w którym byłem gościem. Przez cały czas byłem świadomy 
tego, że nie cierpię, bynajmniej, za głoszenie Ewangelii jak utrzymywaliśmy w ulotkach.

Przywieziono mnie do więzienia, pobrano odciski palców. Zjawiło się dwóch reporterów 
miejscowych   dzienników,   z   którymi   pozwolono   mi   rozmawiać.   Powiedziałem   im,   że 

jestem przedstawicielem Towarzystwa Strażnicy w Nowym Jorku, skąd przybyłem , aby 
przeciwstawić się zarządzeniom tutejszego burmistrza White'a. Ponieważ właśnie w tym 

czasie   burmistrz   żył   w   kiepskich   stosunkach   z   prasą,   cała   sprawa   ukazała   się   w 
dziennikach na pierwszej stronie pod olbrzymimi nagłówkami, zwracając na nas uwagę 

opinii.

Pozostawiony   własnym   myślom   w   celi   więziennej,   nie   mogłem   w   ogóle   zasnąć.   Po 

pierwsze, cela była wypełniona szumowinami. Ale o wiele gorsza (niż zawartość celi) była 
treść moich myśli. Oto jestem ja "chrześcijanin" we własnym przekonaniu, ukarany jak 

najgorszego   typu   agitator   za   wystąpienia   przeciwko   ludziom,   którzy   mi   niczym   nie 
zaszkodzili,   przeciwko   którym   nie   miałem   żadnych   zarzutów.   Było   to   postępowanie 

zupełnie niepodobne do mojego Mistrza, o którym prorocy powiedzieli, że ""On nigdy nie  

28

background image

30 lat w niewoli Strażnicy

podniósł   głosu   na   ulicach"".   Formalnie   przybyłem   tutaj   aby   wygłosić   kazanie   na 
Nadbrzeżu. Ale dobrze wiedziałem, że nie kazanie było celem lecz to właśnie, co nastąpiło 

po tym. Spowodowałem aresztowanie siedemnastu osób, w tym kobiety i dzieci. Obecnie 
wcale   nie   czułem   się   dumny   ze   swoich   osiągnięć.   Po   prostu   wstydziłem   się   i   byłem 

najnędzniejszym stworzeniem na świecie.

Rano   pozwolono   nam   opuścić   celę   aby   umyć   się   i   przygotować   do   śniadania.   Inni 

"współlokatorzy" zaczęli rozmawiać ze mną. Jakiś opryszek, którego przyprowadzono w 
nocy   kompletnie   pijanego,   zapytał:   "Za   cóż   to   siedzisz,   kolego?".   "Za   głoszenie 

Ewangelii"   -   odpowiedziałem.   Ten   obejrzał   mnie   od   stóp   do   głów   i   pokiwał   z 
niedowierzaniem głową. "Tego oni nie mogli zrobić" - powiedział i wyszedł. Uważali mnie 

za   kłamcę   i   mieli   rację.   Nie   przyjechałem   głosić   Ewangelię,   lecz   doprowadzić   do 
zamieszek na polecenie moich teokratycznych panów.

W   Brooklynie   przyjęto   mnie   jak   bohatera.   Właśnie   rozdzielano   przydziały   dla   sług 
okręgowych między najbardziej wartościowych pracowników. Wydarzenia w Atlantic City 

musiały podnieść moją pozycję w Betel, gdyż i mnie spotkało to wyróżnienie. Dostałem 
przydział na okręgowego sługę północno-zachodniej Pensylwani i północno-wschodniego 

Ohio. Równocześnie z przydziałem otrzymałem szczegółowe zadania, a zwłaszcza dwa, od 
których miałem zacząć: po pierwsze miałem usunąć kliki, które niepokoiły największe z 

tamtejszych ugrupowań świadków Jehowy; po drugie, zorientować się, dlaczego grupy 
tamtejsze nie wywołały dotychczas żadnych rozruchów publicznych, chociaż kilkakrotnie 

już nadarzały się ku temu okazje. Miałem więc, jak najszybciej doprowadzić do takich 
publicznych  wystąpień,  których finał  rozegrałby  się  przed Sądem Najwyższym Stanów 

Zjednoczonych. Teraz zrozumiałem, dlaczego wysłano mnie do Atlantic City. Była to po 
prostu próba mojej przydatności dla nowego terenu pracy.

Teokracja o zasięgu światowym

Swoją   pracę   na   powierzonym   mi   terenie   rozpocząłem   od   likwidowania   wewnętrznych 

konfliktów w istniejących tam ugrupowaniach. Ludzie tracili zbyt wiele czasu na spory, 
zamiast   pracować   wśród   tamtejszych   obywateli.   Postarałem   się   izolować   od   siebie 

zwaśnione   grupy   przez   usamodzielnienie   ich   i   zachęcić   do   pracy   według 
siedmiostopniowego   programu,   którego   byłem   entuzjastą.   Udało   mi   się   to   w   końcu, 

chociaż nie mogę powiedzieć, abym zyskał przez to sympatię tamtejszych grup. Posypały 
się pod moim adresem skargi i donosy do centrali w Brooklynie. Gdy wreszcie uporałem 

się z pierwszą częścią mego zadania, mogłem przystąpić do drugiej, do spowodowania 
nas rozruchów.

W   miejscowości   Hubbard   poleciłem   tamtejszej   grupie   świadków,   zbierającej   się 
dotychczas w prywatnym mieszkaniu, wynająć salę miejską, na tzw. "salę królestwa". 

Około   setki   świadków   z   pobliskiego   Youngstown   rozpoczęło   kampanię   ogłoszeniową, 
podając   adres   sali   i   nosząc   prowokacyjne   transparenty   przeciw   religii:  "Religia   jest 

sidłem i dymną świecą"  powtarzały napisy utarty slogan Świadków Jehowy. Ludność 
została   wzburzona,   zatrzymano   kilku   świadków   ale   burmistrz   chciał   załatwić   sprawę 

polubownie   i   wezwał   mnie   na   pertraktacje.   Chciał   nam   dać   wszelkie   uprawnienia   w 
zamian za zaprzestanie noszenia obraźliwych napisów.

Zgodnie  z instrukcjami  odmówiłem  i w następną  sobotę  znów pojawiły  się  na ulicach 
nasze szturmówki. Aresztowano około 22 osób, co było dla mnie hasłem do działania. Na 

drugi   dzień,   w   niedzielę   po   południu   ogłosiłem   zebranie   protestacyjne.   Prywatna 
drukarnia przez całą noc drukowała ulotki, w których informowałem mieszkańców miasta, 

że   "W   Hubbard   aresztowano   chrześcijan".   Niedziela   rano   zeszła   na   roznoszeniu   tych 
ulotek,   w   których   zapraszaliśmy   na   protestacyjny   wiec   do   naszej   "sali   królestwa",   w 

której   zainstalowaliśmy   głośniki.   Zszedł   się   olbrzymi   tłum,   ale   gdy   tylko   zacząłem 

29

background image

30 lat w niewoli Strażnicy

przemawiać, zjawił się szef policji i odciął nam głośniki. W odpowiedzi wyszedłem na ulicę 
i stojąc na dachu  przygotowanego samochodu,  kontynuowałem  przemówienie.  Ludzie, 

rozdrażnieni naszymi poprzednimi wystąpieniami, zaczęli się złościć. Posypały się zgniłe 
pomidory   i   inne   jarzyny.   Jednak   i   na   to   byliśmy   przygotowani   przez   zmobilizowanie 

specjalnych   grup   szturmowych,   utrzymujących   porządek.   Dłuższy   czas   trwało 
zamieszanie i kotłowanina, aż w końcu nie było innej rady, jak wycofać się do sali i tam 

oczekiwać pomocy policji. Doszło do procesu, w czasie którego dwóch z nas otrzymało 
wyroki skazujące, oprócz 25 dolarów, które mieliśmy zapłacić jako koszty. Oczywiście 

wnieśliśmy apelację.

Najbardziej zachwycony całym przebiegiem sprawy był Judge Rutherford. Zapewnił mnie 

o   swoim   całkowitym   poparciu,   co   nie   podobało   się   innym   zazdrosnym   pracownikom 
centrali,  szczególnie  klice  w Adams  Street, która szykowała  się  do objęcia władzy po 

Rutherfordzie. Kiedy przy innej okazji zorganizowałem skuteczną akcję likwidację groźby 
przerwania   przemówienia   Judge   Rutherforda   w   olbrzymim   Madison   Squar   Garden   w 

Nowym Jorku w 1939 r., Dżadż zaprosił mnie na przyjacielską pogawędkę, spodziewając 
się, że poproszę go o pracę w centrali. Kiedy to nie nastąpiło, pożartował trochę na temat 

mojej rubryki w jego czarnej księdze, gdzie figurowały wszystkie donosy na mnie i na 
tym się skończyło.

Po zwycięskim zakończeniu akcji w mieście Hubbard, w którym doszło do zaskarżenia 
przez nas do sądu władz  miejskich  i policji za pobicie  naszych członków,  przeniosłem 

swoją działalność na drugi koniec mojego okręgu, do miasta Struthers. Pomimo naszych 
uporczywych   demonstracji,   władze   miasta   wciąż   odmawiały   nam   pozwolenia   na 

chodzenie po domach w niedzielę tłumacząc, że w mieście obowiązuje prawo niedzielnego 
spokoju,   czyli   zakaz   budzenia   mieszkańców   w   niedzielę   rano.   Wysyłając   pikiety   z 

obraźliwymi   dla   miasta   hasłami,   napastując   w   niewybredny   sposób   obywateli, 
doprowadziliśmy   ich   wreszcie   do   białej   gorączki,   gdy   ogłosiliśmy   najazd   na   miasto 

świadków Jehowy aż z dwóch okręgów.

Doszło do olbrzymich rozruchów, zapełniono po brzegi miejskie więzienia, sprawa oparła 

się o Sąd Najwyższy, gdzie byliśmy pewni wygranej, mając przygotowany jeden tylko 
atut:  każdej niedzieli dzwony kościołów miasta Struthers naruszają bezkarnie 

ciszę   poranną   i   nikt   temu   nie   sprzeciwia   się,   dlaczego   tylko   nam   nie   wolno 
dzwonić... do drzwi?
 Sprawę oczywiście wygraliśmy.

Po   wybuchu   wojny   Towarzystwo   Strażnicy   postanowiło   zabezpieczyć   się   przed 
konsekwencjami   antywojennej   polityki,   która   w   czasie   pierwszej   wojny   światowej 

doprowadziła   do   rozwiązania   Towarzystwa   przez   delegację.   Chodziło   o   to,   by   etatowi 
pracownicy   Towarzystwa,   przez   swoje   wystąpienia   antywojenne   nie   narazili   władzom 

całego Towarzystwa. Z tego względu wszyscy słudzy okręgowi otrzymali wypowiedzenia z 
terminem 30 listopada 1941 roku.

Tak więc z dniem 1 grudnia 1941 roku byłem zwolniony z obowiązków. Pozostawało tylko 
wrócić   do   pracy   pionierskiej   i   żyć   ze   sprzedaży   książek.   Poprosiłem   o   przydział   na 

Florydę,   ale   odmówiono   mi,   polecając   przyłączyć   się   do   grupy   w   Youngstown.   Tam 
jednak,   jak   już   wspomniałem,   byłem   nie   lubiany   przez   kliki,   które   pozbawiłem   ongiś 

władzy i dziś zaczęły działać przeciwko mnie rozsiewając oszczerstwa. Moja uporczywa 
praca nie dawała rezultatu. W tym czasie Ameryka przystąpiła do wojny i moją osobą 

zainteresowało się FBI (tajna policja USA), a to z racji mojego pobytu w Niemczech i 
opinii miejscowych władz, które nie zapomniały rozruchów, jakie urządzałem w imieniu 

Towarzystwa.   Ten   podwójny   nadzór,   tj.   ze   strony   kliki   z   Youngstown   i   przez   FBI 
doprowadził mnie do wyczerpania nerwowego. Jak już wcześniej wspomniałem, w samej 

organizacji  ruchu  nastąpiły  daleko  idące   zmiany.  Towarzystwo  zostało  ograniczone  do 
niewielkiej   liczby   członków   i   zarejestrowane   jako   "Biblijne   i   Traktatowe   Towarzystwo 

Strażnicy"   w   stanie   Nowy   Jork,   oparte   na   dobrowolnych   składkach.   Grupy   świadków 

30

background image

30 lat w niewoli Strażnicy

Jehowy   zostały   pozostawione   samym   sobie.   Ilość   członków   Towarzystwa   wynosiła   od 
sześciu do ośmiu z każdego stanu. Członkowie nie byli wybierani, lecz mianowani przez 

zarząd. Fakt, że Towarzystwo miało odtąd składać się wyłącznie z Amerykanów, nabrał 
pełnego znaczenia dopiero po wojnie, gdy potęga Stanów Zjednoczonych otworzyła drogę 

ich   obywatelom   do   wszystkich   krajów   zachodnich   i   neutralistycznych.   Tym   częściowo 
tłumaczy się również nagły wzrost świadków Jehowy bezpośrednio po wojnie, zwłaszcza 

w Azji i Afryce. Dla mnie, to sprzęgnięcie losów ruchu z potęgą gospodarczą i polityczną, 
przypomina żywo obraz niewiasty siedzącej na bestii z Objawienia św. Jana.

Wszystko to działo się w czasie wojny. Poprzednie metody pracy przy pomocy gwałtów i 
przemocy,   były   teraz   nie   do   pomyślenia.   Towarzystwo   ogłosiło,   że   skończył   się 

wojowniczy okres Dawida, a teraz rozpocznie się pokojowy okres budowy Salomona. Ale 
do tego trzeba było szkoły misyjnej. Konieczność ta narzucała się już wcześniej. Metody 

propagandy   skuteczne   wobec   ludzi   ograniczonych   umysłowo   zupełnie   zawodziły   przy 
zetknięciu   z   ludźmi   wykształconymi   lub   tymi,   którzy   znali   Pismo   Święte.   Ciemnota 

świadków Jehowy była zastraszająca. Podczas wojny w Stanach Zjednoczonych istniały 
specjalne   komisje   badające   tych   obywateli,   którzy   odmawiali   służby   wojskowej   na 

podstawie przekonań religijnych. Te egzaminy zawsze napawały mnie wstydem, jak np. 
wówczas, gdy przewodniczący pytał: "Twierdzi pan, że jest kaznodzieją, a nie umie pan 

znaleźć   w   Biblii   Piątej   Księgi   Mojżeszowej?".   Młody   człowiek   rzeczywiście   nie   umiał 
odszukać   tej   księgi.   Tak   więc   powstał   "Teokratyczny   Kurs   Kaznodziejski".   W   naszych 

umysłach kurs kaznodziejski zawsze łączy się z nauką Pisma Świętego. W tym wypadku 
nic   takiego   nie   miało   miejsca.   Ten   kurs,   który   obowiązkowo   przechodzą   pracownicy 

misyjni Świadków Jehowy, dotyczy metod propagandy i argumentacji.

Seminarium w Gilead. W latach trzydziestych Towarzystwo nabyło sporą farmę w celu 

zaopatrzenia w żywność pracowników centrali w Brooklynie. Był to znakomity pomysł. 
Gospodarka   pokrywała   zapotrzebowanie   z   nadwyżką,   a   nadwyżka   była   sprzedawana 

świadkom  z   Nowego   Jorku  po   podwyższonych   cenach,   oczywiście   jako   tzw.  "żywność 
królestwa". W czasie wojny Towarzystwo postanowiło na terenie farmy wybudować wielki 

dom, którego przeznaczeniem początkowo było przeniesienie centrali z Nowego Jorku w 
wypadku zbombardowania. Tymczasowo jednak miał być wykorzystany jako seminarium 

kształcące misjonarzy do pracy zagranicznej. Ten kompleks budynków został następnie 
powiększony  i   nazwany   "Seminarium   Biblijne   w  Gileadzie".   Naukę   tam   mieli   pobierać 

misjonarze,   a   także   wszyscy   pracownicy   całkowicie   poświęceni   pracy   religijno-
propagandowej.   Po   ukończeniu   kursu   otrzymywało   się   świadectwa.  Praca   misyjna. 

Misjonarze   w   czasie   wojny,   która   obejmowała   całą   Azję,   wysyłani   byli   głównie   do 
Południowej   Ameryki   i   krajów   sąsiadujących   z   USA.   Już   pierwsze   doświadczenia 

wykazały, że poziom życia w Porto Rico, na Kubie i innych  krajach, był tak niski,  że 
normalny misjonarz nie potrafił nigdy przystosować się do niego, aby nie utracić zdrowia. 

Zaczęto  więc budować  domy  misyjne  w tych  krajach,  zorganizowane  na  wzór  central 
"Betel".   Oczywiście,   zgodnie   ze   zwyczajami   Towarzystwa,   misjonarze   nie   otrzymywali 

pieniędzy, tylko książki i traktaty, ze sprzedaży których musieli żyć. Motywy misyjne. 
Jezus   pozostawił   uczniom   polecenie,   aby   szli   na   cały   świat   i   pozyskiwali   uczniów   ze 

wszystkich   narodów.   Celem   pracy   misyjnej   "Strażnicy"   nie   było   bynajmniej 
przyprowadzanie   ludzi   do   Chrystusa.   Według   ich   programu   rozmnażali   oni   klasę 

Jonadabów,   czyli   sług,   gruntując   prestiż   organizacji   i   realizując   Organizację   Nowego 
Świata, czyli Teokrację - panowanie nad sumieniami poddanych.

Teokracja roku 1938

Wspomniałem   już   poprzednio,   że   Judge   Rutherford   użył   historii   Izraela   Starego 

Testamentu   do   zilustrowania   dotychczasowego   i   koncepcji   dalszego   rozwoju   ruchu 
świadków Jehowy. Okres 1919 do 1931 roku porównywany był do okresu wędrówki po 

pustyni,  otrzymania zakonu od Mojżesza i  wprowadzenia  Izraela do  Kanaanu.  Rozwój 
klasy Ruth-Ester, to okres Sędziów. Rok 1931, to rok przełomowy. W tym roku ruch 

31

background image

30 lat w niewoli Strażnicy

"Strażnicy", dawniej badacze Pisma Świętego, przyjął nazwę świadków Jehowy. Okres 
1931-1938 utożsamiano  z ustanowieniem Królestwa Izraelskiego  od Saula do Dawida. 

Rok   1938   był   drugim   rokiem   przełomowym,   rokiem   ustanowienia   teokracji.   Modelem 
budowy teokracji miała być budowa świątyni Salomona.

W miarę jak Judge Rutherford starzał się i choroba odsuwała go coraz częściej od pracy, 
do głosu dochodziła grupa młodszych współpracowników, którzy pamiętając, co stało się 

z królestwem izraelskim po śmierci Salomona, postanowili uniknąć tego smutnego losu 
przez   poprawienie   historii,   mianowicie:   następcą   Rutherforda   po   jego   śmierci   (która 

nastąpiła w 1942 roku) miała być nie jakaś jedna osoba, a komitet siedmiu wybranych z 
listy członków, obecnie tworzących Towarzystwo Strażnicy.

Każdy   ze   stanów   Ameryki   Płn.   wysłał   sześciu   do   ośmiu   delegatów,   spośród   których 
mianowano   zarząd   z   prezesem,   zastępcą,   sekretarzem   i   skarbnikiem.   Tak   więc 

kierownictwo   całego   ruchu   na   przyszłość   zapewniono   wyłącznie   Amerykanom   USA. 
Budowa teokracji była trzecim piętrem "Strażnicy".

Również   i   ja   brałem   udział   w  jego   budowie.   Zaraz   po   otrzymaniu   nowego   przydziału 
pracy,   zostałem   wyznaczony   do   komitetu   organizacyjnego   obchodów   związanych   z 

Konwencją Londyńską 1938 r. Przygotowaliśmy miejsca dla 17 tys. ludzi, w największej 
hali miasta Cleveland i tam zorganizowaliśmy transmisję konwencji z Londynu. Punktami 

kulminacyjnymi były dwa przemówienia Judge Rutherforda, które teraz omówimy, jako 
program dalszej działalności Towarzystwa.

Spójrzmy faktom w oczy - oto tytuł przemówienia pierwszego, dotyczącego zagadnień 
najbardziej aktualnych politycznie, tj. faszyzmu i wolności. Licząc się z tym, że odrębność 

doktrynalna   świadków   Jehowy   zmusza   ich   do   odmawiania   przyjmowania   broni, 
Rutherford   głosił,   że   teokracja   opowiada   się   za   wolnością,   a   przeciw   dyktaturze.   My 

jednak wiedzieliśmy doskonale, że żadna wolność nie miała miejsca wewnątrz naszych 
szeregów. Totalitarna polityka organizacyjna świadków Jehowy w istocie nie różniła się od 

faszyzmu i nazizmu. Przemówienie 

Spójrzmy faktom w oczy

 zostało wydrukowane jako 

broszura   w   milionach   egzemplarzy   i   była   częścią   składową   całej   serii,   zakończonej 

książeczką 

Neutralność

 w 1941 r. Wydawnictwa te stanowiły prawną podstawę odmowy 

służby wojskowej przez świadków, a w najgorszych wypadkach powołały wyroki najwyżej 

pięciu   lat.   Antywojenne   deklaracje   były   jednym   z   najważniejszych   czynników 
gwałtownego wzrostu liczby świadków Jehowy po wojnie.

Napełniajcie ziemię - to temat drugiego przemówienia, w którym Dżadż zwracał się do 
wszystkich młodych świadków Jehowy, żyjących w wolnym stanie, aby wstrzymywali się 

od   związków   małżeńskich   i   płodzenia   dzieci.   To   dziwne   polecenie   miało   swoje 
uzasadnienie pozornie w zbliżającym się końcu świata (atmosfera rychłej wojny sprzyjała 

tym   nastrojom),   a   rzeczywiście   w   chęci   zdobycia   jak   największej   ilości   swobodnych, 
nieskrępowanych więzami rodzinnymi misjonarzy. "Wstrzymajcie się aż do Armagedonu" 

-   wołał   Rutherford   w   swoim   przemówieniu.  "Lepiej   będzie   jeżeli   założycie   rodziny   w  
Tysiącletnim   Królestwie"
.   W   1940   r.   ukazała   się   na   ten   temat   książeczka  

Dzieci

opowiadająca dzieje dwojga młodych świadków Jehowy, którzy kochając się postanawiają 
być sobie wierni aż do Armagedonu i wówczas dopiero pobrać się.

Realizacja   tego   hasła   przyniosła   świadkom   wiele   korzyści   w   postaci   wzmożonej 
działalności   młodych   misjonarzy   i   kolporterów.   Po   kilku   latach,   gdy   cel   ten   został 

osiągnięty,   przywódcy   ruchu,   sami   chcąc   wstąpić   w   związki   małżeńskie,   otworzyli 
prawdziwy pochód do arki Noego, przystępując para za parą do ślubu w tzw. "salach 

królestwa". Książeczka  

Dzieci

  poszła w zapomnienie i dzisiaj jest już nie do zdobycia, 

skrzętnie  ukryta wraz  z innymi  dowodami  głupoty,  żeby wspomnieć  tylko  owe  słynne 

przepowiednie końca świata, zjawienia się książąt itd., itp.

32

background image

30 lat w niewoli Strażnicy

Towarzystwo   specjalizuje   się   w   takich   sensacjach   przeznaczonych   dla   wywołania 
okresowych  nastrojów  w szeregach.   Przykładem   dalszych  takich  publikacji   mogą  być: 

Baczność na ONZ

  lub  

Patrzcie na Rosję.

 Sensacje te po spełnieniu swojego zadania 

idą w zapomnienie, ustępując miejsca następnym.

Kto jest tym złym, Żelaznym Wilkiem?

Poczucie sprawiedliwości, miłości braterskiej i miłości nawet do nieprzyjaciół, wpojone w 

moje serce jako skutek nauk Jezusa Chrystusa, zawsze sprzeciwiało się nienawistnym, 
gwałtownym i kłamliwym atakom na religie, duchowieństwo, zarówno protestantów jak i 

katolików, zawartym w literaturze rozpowszechnianej przez świadków. Nawet zakładając, 
że   wymienione   osoby   i   instytucje   rzeczywiście   są   naszymi   nieprzyjaciółmi,   Ewangelia 

uczy   nas   postępowania   innego   niż   praktyka   świadków.   W   liście   do   Rzymian   12,18   i 
dalszych   czytamy:  "Jeśli   można,   o   ile   to   od   was   zależy,   ze   wszystkimi   ludźmi   pokój  

miejcie. Nie mścijcie się sami, najmilsi... nie dajcie się zwyciężać złemu, ale złe dobrem  
zwyciężaj."
 W młodości uczono mnie, że człowiek ma tylko jednego wroga: szatana. Ale 

"Strażnica" uczyła mnie wciąż o nowych wrogach. Oto kilka przykładów wybranych z ich 
literatury.

Religia jest narzędziem szatana!

Aby z chrześcijanina uczynić Świadka Jehowy, należy wpierw obrzydzić mu jego własną 
religię.  W tym  kierunku  "Strażnica"  uczyniła  bardzo  wiele i osiągnęła  swój cel: 

wpoiła świadkom nienawiść i pogardę dla religii w takim stopniu, że nie mogą 
już stać się znów chrześcijanami.
  Ideologia pretendująca do opanowania mas musi 

umieścić w swym programie walkę z religią. W jaki sposób "Strażnica" potrafiła zohydzić 
religię  w umysłach  czytelników jej literatury?   Wystarczy przejrzeć książki  

Wrogowie, 

Religia, Wywyższenie

 I,II,III i wiele innych, aby poznać subtelne konstrukcje logiczne 

służące   temu   celowi.   Najczęstszym   trikiem   "Strażnicy"   jest   przyklejanie   wrogom 

odpowiedniej etykiety. W wypadku religii taką etykietą jest słowo "Babilon". Brzmi 
wystarczająco tajemniczo, aby wywołać podziw prostaków. Jeżeli się powie, bez żadnych 

dowodów   zresztą,   że   Babilon   symbolizuje   wszystkie   religie   świata,   to   reszta   jest   już 
prosta. Babilon jest na usługach szatana, więc i religie są religiami szatana. A ponieważ 

szatan jest najgorszym wrogiem Boga i człowieka, więc i religia jest najgorszym wrogiem 
Boga i człowieka.

W ten sposób wywraca się kota do góry nogami, gdyż słowo religia zawsze i wszędzie 
oznacza stosunek do Boga i to stosunek czci. Lista zarzutów i oszczerstw rzucanych na 

religię jest wprost fantastyczna: wielka nierządnica, diabelska religia, narzędzie szatana, 
nieprzyjaciel   rodzaju   ludzkiego,   sidło,   grzech   opętania,   diabelskie   nabożeństwo, 

zapoczątkowana przez diabła, używana przez diabła itd., itd. - wszystko znajdziecie w 
publikacjach Towarzystwa Strażnicy.

Kościół Rzymskokatolicki jest narzędziem szatana.

Zarzuty   przeciwko   kościołowi   czy   religii   rzymsko-katolickiej   dadzą   się   sprowadzić   do 
następujących: pogański Rzym przekształcił się w Rzym papieski. Używano strachu dla 

nawracania   pogan   na   katolicyzm.   Powstała   hierarchia,   która   rządziła   ludem. 
Praktykowano   i   rozpowszechniano   fałszywe   nauki.   Użyto   metod   organizacyjnych   dla 

wzrostu liczebnego i bogactw. Wymyślono czyściec dla zdobywania pieniędzy. Ceremonie 
sprowadziły   nabożeństwa   do   formalności.   Wprowadzono   cześć   obrazów,   jako   środek 

zorganizowania nabożeństw. Zbudowano kościoły dla zwodzenia ludzi. Nie mam zamiaru 
kwestionować w tej chwili słuszności tych zarzutów, natomiast uderzające dla mnie jest 

to, że wszystkie te błędy popełniają Świadkowie Jehowy, nie widząc tego.

33

background image

30 lat w niewoli Strażnicy

Od samego początku świadkowie używali i nadal używają strachu przed końcem świata 
dla pozyskiwania członków. Wytworzyli system hierarchiczny, hierarchią najwyższą jest 

u   nich   "klasa   Wiernych   i   Mądrych   Sług"   w   Nowym   Jorku.   Zastosowali  system 
organizacyjny
  i   to   właśnie   po   to,   aby   zdobyć  liczebność   i   bogactwa.  Ustalili 

nabożeństwa  sprzedawania książek, będące czystą formalnością, z takimi praktykami, 
jak wypełnianie sprawozdań i formalną księgowością przedsiębiorstw. Tak samo zaczęli 

budować kościoły, zwane przez nich "salami królestwa" na całym świecie, aby uprawiać 
swą religię sprzedawania i kupowania. Duchowieństwo - to synowie szatana. Już na 

początku   książki   wspomniałem,   że   Judge   Rutherford   oskarżał   duchowieństwo   o   swoje 
aresztowanie   w   czasie   pierwszej   wojny   światowej   i   tchnął   niespotykaną   nienawiścią 

przeciwko niemu.

Oto   epitety,   którymi   obdarzył   wszelkich   duchownych   wszystkich   wyznań   w   książkach 

Rząd

 i 

Proroctwo

:"gonią za korzyścią, okazali się dziećmi złego, winni krwi, czynią Boga  

kłamcą, są ustami szatana, są przestępcami wobec Boga." Już na początku mojej pracy w 

Ameryce   doszedłem   do   wniosku,   że   duchowieństwo,   zwłaszcza   protestanckie,   odpłaca 
świadkom dobrem za złe, postępując właśnie w duchu chrześcijańskiej miłości wobec nas. 

Kontrast do nienawistnych napaści kierownictwa "Strażnicy" był tak uderzający, że wtedy 
już wzmógł ciężar moich wątpliwości.

Szczególnie   ciężkie   oskarżenia   spadły  na   duchowieństwo   za  wpływ   na   radiostacje,   by 
odmawiały   sprzedaży   czasu   programów   dla   Świadków   Jehowy.   Przyklejono   wówczas 

duchowieństwu   etykietę   biblijnego   Hamana.   Haman   nienawidził   Żydów   i   pragnął   ich 
zniszczyć.   Zachodzi   tylko   pytanie,   dlaczego   duchowieństwo,   jeżeli   rzeczywiście 

dysponowało taką władzą i pałało nienawiścią, nie zniszczyło Towarzystwa Strażnicy w 
Ameryce? Okazji było bardzo dużo. W praktyce okazało się, że Towarzystwo Strażnicy 

było najgorszego typu duchowieństwem panującym nad sumieniami świadków, bez litości 
pchając ich do zaczepnych akcji wobec spokojnych obywateli, narażając na więzienia i 

kary pieniężne.      Właśnie zrozumienie tych sprzeczności pomogło mi przejrzeć na oczy. 
Dopiero   teraz   zaczynałem   widzieć   dużo   rzeczy,   ale   widzenie   to   jeszcze   nie   wolność. 

Widziałem głębię niewolnictwa, w które wpadłem, a w następnym rozdziale opiszę, jak się 
z niego wydostałem.

Wyjście z labiryntu

Fakt, że wyszedłem na wolność z niewoli "Strażnicy" i mogę dziś opowiadać o tym, jest 

cudem. Jest to niezbity dowód łaski Bożej. To, że przez trzydzieści lat byłem w niewoli, a 
potem wyrwałem się z niej, świadczy, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Jest to 

również dowód, że tysiące innych niewolników "Strażnicy" mogą znaleźć drogę do Boga. 
Myślę, że wyznanie to wskazuje im nawet drogę wyjścia.

Od dawna wiedziałem, że Bóg oczekuje ode mnie raczej poświęcenia dla Niego, aniżeli 
zniewolenia dla ludzkiej organizacji. Ale jestem tylko słabym człowiekiem i Towarzystwo 

wiedziało o tym dobrze. Oni znali moją przeszłość, moje motywy, moje słabości i obawy. 
Posiadało szczegółowy wykaz wszystkich popełnionych przeze mnie błędów. Wiedzieli jak 

mnie   dotknąć,   urazić   i   jak   zagrać   na   urazach,   jakie   sami   we   mnie   wytworzyli.   A   ja 
wiedziałem, że oni to wszystko wiedzą.

Jeżeli mam odwagę napisać tę książkę i dać ją do druku, zdając sobie sprawę, co to 
oznacza dla mojej przyszłości, osobistego bezpieczeństwa, osobistego zarobkowania, to 

tylko dlatego, że ciąży na mnie uczyniony ślub w modlitwie wobec Boga.

Kiedy skończył się mój przydział sługi okręgu w 1941 r. i rozpocząłem pracę pioniera w 

Campbell, musiałem rozglądnąć się za jakimś dodatkowym źródłem zarobkowania, aby 
uzupełnić   dochody   uzyskane   ze   sprzedaży   książek   i   "Strażnicy".   Mając   wielkie 

34

background image

30 lat w niewoli Strażnicy

doświadczenie w operowaniu książkami, postanowiłem założyć własną księgarnię, przez 
którą chciałem rozszerzyć nieco horyzont myślowy Świadków Jehowy, zaopatrując ich w 

odpowiednie książki, a także w teksty biblijne i inne pomoce. Prowadząc sprzedaż przez 
dwa lata, nie zdołałem zrobić na tym większego interesu.

W 1943 r. otrzymałem pismo  z Towarzystwa Strażnicy, abym zaniechał sprzedawania 
książek, gdyż mogą one stać w sprzeczności z wiedzą teokratyczną. W istocie chodziło im 

o   to,   by   nikt   inny   nie   wchodził   w   paradę   w   możliwościach   zbierania   pieniędzy   i   w 
kontrolowaniu   tego,   co   świadkowie   czytają   i   sprzedają.   Oczywiście   odmówiłem, 

powołując   się   na   konieczność   uzupełnienia   moich   dochodów   dla   pokrycia   wydatków 
związanych z pracą pioniera.

Jednakże użyto wszelkich starań, aby mnie złamać. Świadkowie ciągle nachodzili moją 
księgarnię, nie w celu zakupu książek, lecz by mnie szpiegować. Roztoczono wokół mnie 

atmosferę   najpodlejszych   insynuacji,   pomawiając   o   chęć   wzbogacenia   się   kosztem 
"Strażnicy". Ostatecznie w roku 1949 byłem już tak zmęczony ciągłym szpiegowaniem, 

przejawami   złej   woli   i   podkopywaniem   gruntu   pod   moimi   stopami,   że   postanowiłem 
zrezygnować z funkcji pioniera specjalnego, na jakiego byłem wyznaczony. Oznaczało to 

przeniesienie   na   inny   teren   lub   pozostanie   na   miejscu   jako   pionier   zwyczajny. 
Towarzystwo oczywiście wybrało to pierwsze wyjście, ale teraz ja nie mogłem się na to 

zgodzić.

Od 1946 roku zainicjowałem interesujące wydawnictwo, informujące o ukazujących się 

książkach religijnych, pt. "Nowości książkowe". Liczba stałych klientów mojej księgarni 
wzrosła na skutek tego do trzech tysięcy nazwisk, przeważnie Świadków Jehowy. Stan 

moich interesów poprawił się. Byłem w stanie wysyłać po dwie książki rocznie wszystkim 
moim czytelnikom. Z końcem 1949 roku skończyła się moja specjalna służba pionierska i 

powoli budziłem się z hipnozy "Strażnicy". Przyczyniło się do tego czytanie bez pomocy 
"Strażnicy"   Biblii   i   wielkiej   ilości   innych   książek.   Musiało   to   znaleźć   odbicie   w   moich 

"Nowościach książkowych", gdyż około 1951 roku rozpoczęły się perturbacje.

15   lutego   1951   r.   otrzymałem   od   Towarzystwa   pismo,   że   zostałem   zdjęty   z   listy 

pionierów za to, że nie poświęcam odpowiednio dużo czasu na przeznaczoną mi pracę, że 
publikuję "Nowości książkowe" i że wysyłam książki do Świadków Jehowy. Towarzystwo 

sądziło, że tylko ono jedno ma prawo wysyłać książki i zarabiać na tym. Napisano też, że 
mogę wrócić na stanowisko pioniera, jeżeli zaprzestanę swojej niezależnej działalności i 

zacznę   sprzedawać   ich   książki   w   sposób   ustalony   przez   Towarzystwo,   odsyłając 
odpowiednie sumy.

Tak  więc przyszedł   koniec  mojej  nieprzerwanej,   pochłaniającej   cały   czas,  dwadzieścia 
jeden lat trwającej służby, z której byłem tak dumny. Przez te wszystkie lata wiernie 

wypełniałem i wysyłałem wymagane przez Towarzystwo sprawozdania. Przez cały czas 
mojej duchowej ślepoty wyrzekłem się dla Towarzystwa wszystkich osobistych planów, 

wszelkich życzeń. Obecnie wszystko to leżało w gruzach. Zrozumiałem, że przez cały ten 
czas   budowałem   na   piasku.   Przyszła   burza   i   wszystko   runęło.   Czułem   wewnętrzną 

pustkę. Nie pozostało we mnie nic, czemu mógłbym oddać cześć. Kiedyś, dawno temu 
zacząłem budować na prawdziwej opoce, którą jest Jezus Chrystus, ale czy potrafię teraz 

wrócić do tych szczęśliwych dni?

Od   razu   po   tym   poznałem,   czym   jest   bojkot.   Zakupiłem   właśnie   wiele   książek   u 

wydawców,   gdy   wszyscy   świadkowie   wypowiedzieli   mi   prenumeratę.   Moje   zadłużenie 
było olbrzymie i gdyby wydawcy byli Świadkami Jehowy, nastąpiłoby bankructwo. Nie 

mieliby dla mnie litości. Na szczęście byli to ludzie z sercem i zrozumieli moje położenie.

Byłem   na   tyle   nierozsądny,   że   poszedłem   na   częściowe   ustępstwo,   zaprzestając 

wydawania   "Nowości   książkowych".   To   w   niczym   nie   poprawiło   mego   położenia, 

35

background image

30 lat w niewoli Strażnicy

odwrotnie,  bojkot  trwał  i przybierał  formy pogróżek, anonimowych  telefonów i listów. 
Ciągle   zjawiali   się   szpiedzy,   badający   stan   moich   interesów   pod   przykrywką   wizyt 

braterskich. W rezultacie mój kredyt był systematycznie podkopywany. Ten stan rzeczy 
zrujnował moje zdrowie, dostałem ataku serca.

Posłuszeństwo Bogu.

W miarę czytania Słowa Bożego bez "Strażnicy" odzyskiwałem równowagę duchową. Im 
bardziej odczuwałem miłość Bożą objawioną w Jezusie Chrystusie, tym mocniejsze było 

przekonanie, że dla ratowania niewolników "Strażnicy" powinienem opublikować jakieś 
ostrzeżenie, opis rzeczywistej drogi Świadków Jehowy, którą teraz zaczynałem rozumieć. 

Ale nie było to łatwe. Byłem po prostu tchórzem. Właśnie doświadczyłem, czego potrafią 
dopuścić się moi dawni bracia. Przeżywałem okropne tortury duchowe. Popadłem w nałóg 

pijaństwa, aby zagłuszyć głos Boży w moim sercu. Niektórzy "przyjaciele" zauważyli to i 
zatroszczyli się o to, aby na ten cel nie zabrakło mi pieniędzy. Popadłem w nałóg ciągłego 

strachu przed Towarzystwem. Stało się to rodzajem urazu. Na każdym kroku węszyłem 
jakiś podstęp z ich strony. Przestałem sobie radzić w interesach. Nie potrafiłem w żaden 

inny   sposób   zarobić   pieniądze,   gdyż   całe   życie   kupowałem   i   sprzedawałem   książki. 
Wypełniony strachem, opanowany skłonnością do alkoholu, chory fizycznie i psychicznie, 

byłem już na drodze do śmierci.

Aż pewnej nocy, gdy żona odjechała do rodziców i zostałem w domu sam, upadłem na 

kolana   z   mocnym   postanowieniem   szukania   ratunku.   Przez   całą   noc  spowiadałem   się 
Bogu z całego mojego dotychczasowego życia, ze wszystkiego zła, które czyniłem jako 

niewolnik "Strażnicy". Gdy przeglądam to, co napisałem w tej książce widzę, że jest to 
dokładne   powtórzenie   mojego   wyznania   Bogu   w   tamtą   noc.   Wczesnym   rankiem 

ślubowałem   Bogu,   że   jeśli   uwolni   mnie   od   pijaństwa   i   strachu   przed   Towarzystwem, 
napiszę i opublikuję to wyznanie, opisując cała moją drogę.

Wraz   z   pierwszym   brzaskiem   na   wschodzie   powstałem   z   kolan.   Bóg   wysłuchał   moje 
modlitwy. Oto stałem jako wolny człowiek. Wiedziałem, że już nigdy nie będę się bał 

świadków,   ani   Towarzystwa.   Wiedziałem,   że   jestem   wolny   od   nałogu   pijaństwa.   Bóg 
odpuścił  moje  grzechy i pierwszy raz  od trzydziestu lat  odczułem  w sercu prawdziwy 

pokój, przekraczający ludzkie pojęcie.

Wszystko to zdarzyło się w kwietniu 1952 roku, a tę książkę kończę w kwietniu 1956 

roku. Cudowną rzeczą jest, że przez cały ten czas nigdy nie odczułem najmniejszego 
pociągu do alkoholu, ani też cienia strachu przed świadkami czy Towarzystwem. Jak to 

wytłumaczyć? To Pan odpowiedział na moją modlitwę. To jest cudowne!

Od tego czasu nie przerwałem pracy, nie odstąpiłem ani na krok od wytyczonego planu. 

Szpiedzy "Strażnicy" nadal mnie nachodzili, ale nie wiedzieli nic o tym, co stało się w 
moim sercu i w moim życiu. Pewnej niedzieli 1954 roku wyszedłem zdecydowanie z "sali 

królestwa",   aby   więcej   tam   nie   wrócić.   Początkowo   świadkowie   odwiedzali   mnie. 
Przyjmowałem ich przyjaźnie i nie czyniłem żadnych wymówek. Ale też nie wspominałem 

ani słowem o stanie moich interesów, co wkrótce skłoniło  ich do zaprzestania swoich 
wizyt.

Bardzo   lubiłem   zebrania.   Nigdy   nie   opuszczałem   okazji   uczestniczenia   w   nich.   Ale   z 
chwilą, gdy Pan uwolnił mnie z hipnozy, uwolnił mnie również od wszelkiego pragnienia 

chodzenia do "sal królestwa", od ciężkiego, mętnego wina "Strażnicy". W sierpniu 1954 
roku,   dokładnie   trzydzieści   lat   od   czasu,   gdy   wpadłem   w   sieci   "Strażnicy",   wysłałem 

pierwsze   zawiadomienia   o   zamiarze   publikowania   "Zeszytów   Społeczności 
Chrześcijańskiej", które będą przeciwstawiały się Organizacji Strażnicy. Otrzymałem po 

tym   wiele   pogróżek,   wrogich   wystąpień,   ale   to   nie   przestraszyło   mnie.   Wyszedłem   z 

36

background image

30 lat w niewoli Strażnicy

labiryntu   "Strażnicy"   w   "cudowną   wolność   dzieci   Bożych"   (Rz   8,21).   Po   raz   pierwszy 
oparłem się na poznaniu prawdy Słowa Bożego i prawda ta wyzwoliła mnie.

Do moich byłych braci.

A teraz kilka słów do was, z którymi kiedyś byłem związany. Wiem, że tysiące z was 

tęskni za wolnością, tak jak ja tęskniłem swego czasu. Moje serce współczuje wam w 
pełni. Jak możecie uzyskać wolność?

1) Po pierwsze zwróćcie wasze serca do Pana i pozwólcie, by zajął miejsce "Strażnicy".

2)   Nastawcie   się   na   czytanie   Słowa   Bożego,   aby   ono   zastąpiło   książki,   broszury   i 

czasopisma "Strażnicy". Dla uniknięcia pokusy wyrzućcie je nawet z mieszkania. Jest to 
bowiem owo ciężkie wino Babilonu Towarzystwa Strażnicy. Działają one na świadka jak 

widok butelki na pijaka.

3) Zaprzestańcie waszej bieganiny związanej ze sprzedażą książek i zbierania pieniędzy 

dla   Towarzystwa.   W   rzeczywistości   jest   to   bowiem   czas   ukradziony   waszemu   życiu   i 
Bogu. A wy jeszcze chwalicie się tym w sprawozdaniach.

4) Więcej czasu poświęcajcie modlitwie do Pana. Nawiążcie społeczność z ludźmi, którzy 
kochają Pana Jezusa. Miejsce nie gra roli, ale unikajcie bliskości "sal królestwa". Tam 

bowiem   nie   ma   społeczności,   tam   będą   was   nakłaniali   do   religii   "kupowania   i 
sprzedawania książek".

5)   Starajcie   się   nie   myśleć   teokratycznie,   uwolnijcie   się   od   organizacyjnego   sposobu 
myślenia.

Z chwilą, gdy podejmiecie te kroki, będziecie stopniowo wzrastać i dojrzewać. Wkrótce, 
drogi Świadku Jehowy, zaczniesz żyć duchem, dążąc do celu wskazanego przez Jezusa 

Chrystusa, zamiast niemądrze chodzić drogami "Strażnicy", która nie wie, dokąd ciebie 
prowadzi. 

Co   za   wolność   wówczas   nastanie!   Nie   będziesz   więcej   zmuszony   do   wykazywania   i 
chwalenia   się   tym,   co   uczyniłeś,   do   składania   sprawozdań   słudze   jednostki,   słudze 

okręgu, ani Wiernemu i Mądremu Słudze w Brooklynie! Nie będziesz za to krytykowany i 
sądzony przez niego. Będąc sługą twego Pana i Zbawiciela, będziesz stał lub upadał dla 

Niego.

Nie będziesz śledzony i szpiegowany, ale będziesz chodził w nowości życia. Nie będziesz 

więcej ofiarą składaną w rozpalone objęcia Molocha "Strażnicy". Ale będziesz, jak mówi 
apostoł   Paweł   w   Liście   do   Rzymian  "stawiał   ciało   swoje   jako   ofiarę   żywą,   świętą, 

przyjemną   Bogu".   Bądź   pewny,   że   twój   Pan   wie   dobrze,   co   uczyniłeś,   a   czego   nie 
uczyniłeś. Nie musisz wypełniać w tym celu raportu dziennego, aby później przeczytać o 

tym w "Strażnicy".

Będziesz rozwijał umysł Chrystusowy zamiast umysłu teokratycznego religii "Strażnicy", 

polegającej na kupowaniu i sprzedawaniu książek. Chrześcijaństwo stanie się w tobie siłą 
ku dobremu i będziesz chodził wolny, nie będąc nikomu nic dłużny, oprócz miłości, jak 

pisze apostoł: "Tym, którzy miłują Pana, wszystkie rzeczy służą do dobrego" i to bez 
wypełniania sprawozdań.

Co   za   cudowny   dzień   nastanie   dla   ciebie,   gdy   z   twoich   ramion   opadną   łańcuchy 
"Strażnicy" i staniesz na powrót w szeregach wolnych ludzi!

37

background image

30 lat w niewoli Strażnicy

Ostrzeżenie

Chrześcijanie!   Wśród   was   w   ciągu   ostatnich   trzech   pokoleń   wyrosła   "teokracja"   - 

totalitarna   forma   nabożeństwa.   Ten   nowotwór   nie   tylko   opanował   Amerykę,   ale   też 
wyciągnął swoje macki do niemal wszystkich krajów świata. Wypłukał całkowicie wszelkie 

ślady osobistej religii Jezusa z serc swoich niewolników. Klasa "Wiernych Sług", zwana 
Towarzystwem   Strażnicy,   rezerwuje   dla   siebie   wyłączne   prawo   tłumaczenia   Pisma 

Świętego,   nazywając   je   "nowym   światłem",   twierdząc,   że   Pan   powierzył   im   wszelkie 
dobra w całym Domu Swoim. W ten sposób przypisują sobie znaczenie Ducha Świętego i 

odsuwają   na   bok   samego   Pana   Jezusa   Chrystusa.   Chrześcijan   zastąpili   głosicielami 
Królestwa,   a   łaskę,   którą   Bóg   daje   darmo   wszystkim   wierzącym   w   Jezusa   Chrystusa 

zamienili  na system  praktyk,   które  mają  zastąpić  zbawienie   w  Jezusie  Chrystusie.  Te 
praktyki to sprzedawanie książek, składanie sprawozdań itp.

W stosunku  do ludzi "zewnętrznych",  tj.  spoza ich organizacji,  uprawiają  prozelityzm, 
czyli   pozyskiwanie.   W   tym   mają   wielką   wprawę   i   używają   wypróbowanych   metod 

przekształcania chrześcijanina na głosiciela Królestwa. System ten polega na:

1) sprzedawaniu książek,

2) powtórnych odwiedzin tych, którzy nabywają ich książki,

3) organizowaniu domowego studiowania książek,

4) prowadzeniu swych ofiar na zespołowe studiowanie,

5) przyprowadzeniu ich na niedzielne studiowanie "Strażnicy" zamiast Pisma Świętego,

6) nakłanianie do przyjęcia obowiązków głosiciela,

7) zamknięcie całego procesu w chrzcie.

Ci, którzy zostali poddani takiej obróbce, rzeczywiście umarli dla siebie, ale równocześnie 
umarła   ich   nadzieja   w   Jezusie   Chrystusie   i   Jego   odkupieniu.   Chrześcijanie,   którzy 

wyznajecie i czcicie Boga według waszego własnego sumienia! Gdy kupujecie książkę od 
Świadka   Jehowy   i   dajecie   mu   pieniądze   za   nią,   przez   to   samo   uruchamiacie   reakcję 

łańcuchową.  Spójrzcie   na  błysk   w oczach  waszego  gościa,  błysk   nadziei  na  powtórne 
odwiedziny, na domowe studium, na pozyskanie całej waszej rodziny.

Może kupując ich książki, wydaje się wam, że wspieracie w ten sposób jakąś religijną 
sprawę.   Nie   mylcie   się!   Świadkowie   Jehowy   wcale   nie   rozumieją   tego   w   ten   sposób. 

Według   ich   teorii   jesteście   tylko   obrzydliwymi,   nieobrzezanymi   Egipcjanami,   których 
wyzyskiwanie i oszukiwanie jest cnotą! Kupując książkę, wchodzisz do grupy "ludzi dobrej 

woli", do kandydatów, w razie powodzenia misji, na Jonadabów. Bowiem według teorii 
świadków   Jehowy   teraz   jest   już   za   późno   na   wejście   do   klas   uduchowionych.   Wasze 

przeznaczenie w Królestwie - to funkcje Jonadabów - nosicieli drew i wody dla narodu 
panów.

Ludzie modlili się do kamieni, do bożków, do ognia, uprawiali swoją religię przez obrzędy, 
przez jedzenie i picie, ale Towarzystwo Strażnicy wynalazło nową formę religii -  przez 

kupowanie i sprzedawanie książek. Jest to ich bałwan, którego jeszcze w dziejach 
ludzkości tak nie czczono. Bądźcie więc mądrzy. Piętą Achillesową teokracji "Strażnicy", 

jest   zamieszczana   w   niej   nauka.   Strażnica.   Głosiciele   Królestwa,   podobni   są   do 
mieszaniny  żelaza z gliną  z postaci w proroctwie  Daniela. Uderzcie  w te nogi, a cały 

posąg   runie.   Argumentujcie   Słowem   Bożym,   gdy   głosiciele   wejdą   do   waszego   domu. 

38

background image

30 lat w niewoli Strażnicy

Jeżeli nie potraficie tego zrobić, to uwolnijcie się przez odmowę nabycia (lub pożyczenia) 
zaraz pierwszej książki. Strzeżcie się wywołania reakcji łańcuchowej programu siedmiu 

stopni, bo zupełnie nieświadomie możecie wpaść w niewolę.

Niech ta historia mego życia będzie ostrzeżeniem dla was! Trzydzieści lat trwało, zanim 

uwolniłem   się   z   niej.   Ze   smutkiem   stwierdzam,   że   w   służbie   "Strażnicy"   straciłem 
najlepsze lata życia, moją młodość, otrzymując w zamian złość i pogardę. Powierzając 

swoje życie Jezusowi Chrystusowi, ochronisz siebie przed tym, co ja przeżyłem.

NIE DAJ SIĘ ZNIEWOLIĆ PRZEZ STRAŻNICĘ!

39