background image

Suzanne Enoch – W niewoli uczuć 

 

Także   i   tę   książkę   dedykuję   mojej   siostrze   Nancy,   która   zmusza   mnie   do 

zachowania historycznej dokładności, nawet wówczas, gdy nie mam na to ochoty!

 
 
 

Prolog

 
 

- Dach w tej dziurze to istne sito! - sarknął Rafael Michelangelo Bancroft, 

strząsając wodę z rękawa i po raz trzeci przesuwając się z krzesłem. - W Afryce, w 
porze monsunów, bywało suszej!

Porozstawiane   w  dość   obskurnej  sali   gry   wiaderka   były   napełnione   już   do 

połowy. Plusk ściekającej do nich wody przywodził na myśl oryginalną symfonię. 
Nad   dachami   domów   przy   Covent   Garden   rozległ   się   grom,   a   towarzysząca   mu 
błyskawica oświetliła przemoczonych bywalców "Haremu Jezebel".

- No to czemuś wracał do Anglii? - spytał Robert Fields, kładąc na stół swoją 

stawkę.

Rafe wzruszył ramionami.
- Zwiedziłem cały kraj, nie było sensu robić tego po raz drugi. Uzbierałem też 

dostatecznie dużo afrykańskich anegdotek. Powinny wystarczyć na dłuższy czas.

-  Między   innymi   tę   o   krwiożerczych   Zulusach,   którzy   chcieli   zjeść   cię   na 

pierwsze śniadanie, co? Przepadam za tą historyjką - wtrącił się trzeci gracz.

Bancroft wypił potężny łyk porto.
- Dzięki za uznanie, Francis - rzekł sucho.
Francis   Henning   uśmiechnął   się.   Jego   okrągła   twarz   poczerwieniała   od 

wypitego trunku.

- Dobrze cię znam! Wiecznie gonisz za wielką przygodą i ani nie pomyślisz, że 

może się to źle skończyć…

- Albo to w domu brakuje kłopotów? - spytał półżartem Rafe.
- Te domowe łatwiej przewidzieć. - Francis postukał się palcem w pierś. - Bierz 

przykład   ze   mnie!   Opowieści   o   wielkich   przygodach   dobre   są   do   zabawiania 
towarzystwa,   i   tyle.   Ale   w   życiu   można   dojść   do   czegoś   tylko   cierpliwością, 
Bancroft! Zwykłą, prostą cierpliwością, bez żadnego ryzyka.

Rafe z lekkim uśmiechem przyjrzał się nowemu, szaremu surdutowi, który 

leżał na Henningu jak ulał, i szmaragdowej spince w jego krawacie.

background image

- Cierpliwość, powiadasz…? Zauważyłem, że prezentujesz się dziś lepiej niż 

zwykle.

Francis uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Nie uwierzysz, Rafe, ale okazało się w końcu, że to ja byłem ulubieńcem 

babuni! Starszej pani zmarło się w styczniu. Zostawiła mi dwa tysiące funciaków w 
złocie, do diaska!

- Spodziewam się, że podzielisz się nimi z przyjaciółmi, Henning - odezwał się 

siedzący naprzeciw niego Fields. W kącie pokoju sir William Thornton rzygał do 
wiaderka z deszczówką. - Boże wielki! Thornton, nie mógłbyś z tym skończyć?!

Rafę zachichotał.
- Chyba właśnie kończy, Robercie.
- Co…? Rzeczywiście. Henning, do pioruna, stawiasz czy nie stawiasz?
Wesołość   Rafe'a   nagle  się   ulotniła.  Od  powrotu  z  Afryki  szczęście   w  grze 

zupełnie mu nie dopisywało. Prawdę mówiąc, grał nie po to, by się wzbogacić, ale 
żeby   się   czymkolwiek   zająć   i   jak   najrzadziej   spotykać   z   ojcem.   Teraz   jednak 
stwierdził,   że   zostało   mu   zaledwie   kilka   funtów   i   że   znalazł   się   w   paskudnym 
położeniu.

Czwarty   spośród   pięciu   graczy   położył   swą   stawkę   na   stole   i   przygładził 

obficie wypomadowane, ciemne włosy.

- Mnie tam cierpliwość nic nie pomogła - mruknął, zerkając niepewnie na 

Rafe'a.

Nigel Harrington spozierał nań tak przez cały wieczór i Rafe miał już tego 

dość. 

-   Bancroft.   -   jęknął   młodzieniec   z   podziwem,   kiedy   Robert   ich   sobie 

przedstawił. Zupełnie jakby ujrzał Kolosa Rodyjskiego…! Cóż, na wysokiej rudej 
hostessie, która ich zabawiała, także zrobiło to wrażenie. Fakt, że jest młodszym 
synem księcia Highbarrow, Rafe uważał przeważnie za dopust boski… ale byłby 
skończonym durniem, gdyby czasem nie skorzystał z wynikających z tego profitów. 
Wetknął do rączki rudzielca dziesięć funtów w złocie.

- Na siódemkę, aniołku - poprosił.
Lydia zachichotała i dokładnie wykonała polecenie. Potem usadowiła się na 

kolanach Rafe'a, by dalej skubać mu ząbkami ucho. Bancroft od ponad dwóch lat nie 
zaglądał do "Haremu Jezebel". Gdyby nie namowy Henninga i Fieldsa, znalazłby 
sobie ciekawszy teren łowiecki. "Harem" już dawno temu przestał być ulubionym 
miejscem spotkań złotej młodzieży.

Francis pochylił się do Rafe'a.
- Słyszałem, że sprzedałeś swój patent oficerski. Czyżby służba w armii już ci 

się znudziła?

-   Będziesz   sekretarzować   swojemu   papie?  A  może   powierzy   ci   dozór   nad 

background image

bydłem? - zachichotał Robert. - O, już wiem: wybierzesz pewnie stan duchowny, co? 
Wielebny Rafaelu!

Rafe spojrzał nań, mrużąc oczy.
- Baaardzo zabawne.
Lydia nadąsała się.
- Nie słuchaj go, kochasiu! To byłaby zbrodnia: zmarnować takiego chłopa!
Przejechała palcem po długiej, cienkiej bliźnie biegnącej wzdłuż jego lewego 

policzka   od   oka   po   szczękę.   Rafę   wzdrygnął   się,   chwycił   za   przegub   ciekawską 
rączkę i odsunął ją na poprzednie miejsce, gdzie igrała z guzikami jego kamizelki.

-   Nie   ma   obawy,   złotko.   Nigdy   bym   nie   pozwolił   wyrządzić   sobie   takiej 

krzywdy!

- No więc, co będziesz teraz robił? - nie ustępował Robert. - Jego książęca 

mość nie pozwoli ci wiecznie hazardować się po piekiełkach!

Rafe wiedział, że przyjaciel ma rację. Był jednak pewien, że swym powrotem 

do  cywila  po siedmiu  latach  służby   w gwardii  sprawi ojcu  ogromną  satysfakcję. 
Właśnie dlatego nie powiadomił jeszcze o tym fakcie rodziny.

- Grasz czy nie grasz, Whiting?
Chudy fircyk położył stosik monet obok siódemki kier, tuż przy stawce Rafe'a.
- Jasne, że gram, Bancroft!
Rafe   uważnie   go   obserwował.   Potrafił   bezbłędnie   rozpoznać   szulera.   Peter 

Whiting z pewnością oszukiwał. Była to koronkowa robota: nikt prócz Bancrofta nie 
nabrał żadnych podejrzeń.

Jednak   ani   zainteresowanie   machinacjami   oszusta,   ani   pieszczoty   ponętnej 

dzierlatki, którą trzymał na kolanach, w niczym nie zmieniały faktu, że Rafe się 
nudził.   Znowu!   Porzucenie   Oksfordu   i   zaciągnięcie   się   w   szeregi   Niezłomnych 
Gwardzistów   wydawało   mu   się   ekscytującą   przygodą.   Z   początku   było   tak 
rzeczywiście.   Dodatkowo   radował   go   fakt,   że   postępuje   wbrew   życzeniom   ojca. 
Niebawem okazało się jednak, że szykowne mundury i nie kończące się parady nie 
wystarczają mu do szczęścia.

Zgłosił   się   więc   na   ochotnika   do   regimentu   Wellingtona   pod   Waterloo. 

Nareszcie mógł wykorzystać z trudem zdobytą wiedzę wojskową! Dowiedziawszy 
się jednak, że Rafe'a raniono w bitwie, ojciec natychmiast ściągnął go do domu.

Minęły   trzy   dłużące   się   jak   diabli   lata,   zanim   używając   próśb,   gróźb   i 

pochlebstw   wcisnął   się   na   szkuner,   wiozący   batalion   lansjerów   do   Afryki 
Południowej. Ale i stamtąd udało się ojcu przywlec marnotrawnego syna z powrotem 
do Anglii. Jego przeznaczeniem miało stać się biuro albo - co gorsza - kazalnica. 

- Po moim trupie! - powiedział sobie Rafe.
Tę partię faraona wygrali we dwóch z Whitingiem, dokładnie tak, jak się tego 

background image

spodziewał.   Siedząca   u   niego   na   kolanach   Lydia   ciągle   chichotała,   zapuszczając 
dłonie coraz niżej. Dostała cząstkę wygranej. Choć Rafe'owi szumiało w głowie, a 
łapki hostessy wywoływały w nim miłe dreszczyki, nic nie mogło przesłonić faktu, 
że nie ma większych szans na pokaźną wygraną, która umożliwiłaby mu ucieczkę - 
wszystko   jedno   dokąd,   byle   daleko   od   Londynu,   poza   zasięg   szponów 
arystokratycznej rodzinki! Książę, rzecz jasna, zje prędzej diabła, niż da więcej niż 
dziesięć funciaków na taką bezsensowną wyprawę. A jego pierworodny - Quin, jaśnie 
oświecony markiz Warefield, zażądałby pewnie od młodszego braciszka napisania 
traktatu na temat ludów, krajów i kultur, z którymi zetknie się w swych wędrówkach. 
Uwalniając się z uścisku Lydii, Bancroft sięgnął po kieliszek wina i wypił go jednym 
haustem.   Ponieważ   miał   oko   na   Petera   Whitinga,   zauważył   dyskretną   wymianę 
spojrzeń między nim a krupierem. Tego już było za wiele! Czasem i jemu zdarzało 
się   szachrować,   ale   zawsze   robił   to   własnoręcznie.   Przekupywanie   personelu   to 
zwykłe łajdactwo!

Gdy wszyscy już położyli na stole swoje stawki, rozdający odsłonił kartę. Tym 

razem Rafę dostrzegł wyraźny manewr nadgarstkiem. Skinął głową: Peter Whiting 
oczywiście wygrał.

- Brawo! - pogratulował mu. - Może by tak jeszcze jedną rundkę i koniec na 

dzisiaj?

Pochylił się przez stół  i trzasnął  krupiera w szczękę.  Ten wydał zdumiony 

pomruk i zwalił się z krzesła na podłogę.

- Do stu diabłów! Co to ma znaczyć, Bancroft?! - zerwał się na równe nogi 

Nigel Harrington.

- Nie spełniał swoich obowiązków, jak należy - wycedził Rafe. Ręką wskazał 

Lydii miejsce, które się zwolniło. - A teraz niech każdy dołoży do puli… powiedzmy 
sto funtów w złocie, a Lydia odsłoni pierwszą kartę z brzegu.

- To wbrew wszelkim zasadom! - sprzeciwił się Harrington, czerwieniejąc.
Francis roześmiał się.
- Z Rafe'em tak zawsze bywa! Co ci strzeliło do głowy, chłopie?
- Chyba wybiorę się do Indii - odparł Bancroft, opierając brodę na dłoni. - Albo 

do Chin. Jeszcze ich nie zwiedzałem.

-   A   my   mamy   sfinansować   tę   wyprawę?   -   Nigel   zerknął   niepewnie   na 

Whitinga.

- Tylko w razie przegranej. No więc, gracie czy nie? - spytał chłodno Rafe, 

kładąc swoją stawkę.

Oczy młodzieńca pobiegły w stronę puli, rozciągniętej na podłodze postaci, 

małej kupki monet, którymi mógł jeszcze dysponować. Wreszcie spojrzał na Rafe'a. 
Zwilżył wargi językiem.

- Nie mam stu funtów - wymamrotał, wracając na dawne miejsce.
- Wobec tego dobranoc.

background image

Peter Whiting obserwował swego kompana znad kieliszka.
- Pora do łóżeczka, co, Nigel?
-   Uspokój   się,   Whiting,   do   pioruna!   -   Harrington   znów   spojrzał   w 

nieprzeniknione oczy Rafe'a. - Mam jeszcze to - powiedział i wyciągnął z kieszeni na 
piersiach złożony pergamin.

Whiting roześmiał się.
- Boże święty! Ależ ty masz tupet, Nigel!
- To jest warte co najmniej sto funtów - oświadczył Harrington i osunąwszy się 

na krzesło, sięgnął po porto.

Przez   sekundę   Bancroft   czuł   niemal   współczucie   dla   żółtodzioba.   Jednak 

niewolniczo  naśladujący  strój i maniery swego  kompana. Harrington miał już co 
najmniej dwadzieścia dwa lub dwadzieścia trzy lata. Był więc wystarczająco dorosły, 
by poznać się na tym gadzie Whitingu… albo ponosić konsekwencje zażyłości z nim.

Delikatnie przesunął więc pergamin na środek stołu, nalał sobie znowu wina i 

zerknął na Lydię. Dziewczyna uśmiechnęła się, przesuwając językiem po przednich 
zębach.

- Niech będzie.

 
 
 
 
 

1

 
 

-   May!   -   zawołała   Felicity   Harrington   drżącym  ze   strachu   głosem.   -   May, 

pospiesz się, proszę!

Kolejny potężny podmuch wiatru uderzył w dom, aż ten się zachwiał. Felicity 

uczepiła   się   poręczy   schodów   w   obawie,   że   wichura   oderwie   budynek   od 
fundamentów. Miała nadzieję, że stare domostwo wytrzyma, póki obie z siostrą nie 
dotrą bezpiecznie na parter.

- Felicity, deszcz leje mi się przez okno!
-   Wiem,   kochanie,   ale   nic   nie   możemy   na   to   poradzić.   Weź   tylko   koce: 

prześpimy się w małym salonie. Pomyśl, co za przygoda!

- Niech będzie!
- Żeby cię wszyscy diabli, Nigelu! - mruknęła Felicity, zaciskając dzwoniące 

ze strachu zęby. - Powinieneś być teraz z nami!

background image

Prawdę mówiąc, obecność brata nie na wiele by się zdała; nigdy zresztą nie 

miała w nim oparcia. Nieraz (na przykład tej nocy!) doświadczała uczucia, że jest o 
tysiąc   lat   starsza   od   swego   dwudziestodwuletniego   brata-bliźniaka.   Oboje 
odziedziczyli (May  zresztą także) czarne włosy  i ciemne oczy  po matce, na tym 
jednak kończyło się podobieństwo między nimi. Matka zazwyczaj mawiała, że Nigel 
"ma tyle samo rozsądku, co jego papa", ale choć lepiej to brzmiało, znaczyło po 
prostu, że wcale nie ma rozumu.

Przed pięcioma tygodniami odprawił Smythe'a, ostatniego z domowej służby. 

Nie musieli teraz płacić mu trzech funtów miesięcznie; czysta oszczędność! Wkrótce 
potem Nigel wbił sobie do głowy, że pojedzie do Londynu i wygra w karty pieniądze 
niezbędne   na   remont   ich   rodzinnego   domu.   Mimo   protestów   siostry   młodzieniec 
odjechał, zabierając powóz, ostatniego konia i wszystkie pieniądze - prócz tego, co 
Felicity przezornie schowała "na czarną godzinę".

Dzisiejsza noc jednak była jeszcze większą katastrofą.
Wicher i strugi deszczu łomotały w stare ściany, belki poddasza skrzypiały. 

Gipsowy pył otoczył Felicity niczym wilgotna chmura, gdy nad Fonon Hall znowu 
trzasnął piorun.

- Felicity! - wrzasnęła May.
- Już idę! - Mogła sobie wyobrazić, jakie męki przeżywa teraz ośmioletnia 

siostrzyczka, obdarzona wyjątkowo bujną wyobraźnią.

Zaklęła   pod   nosem,   przerzucając   ciężką   pikowaną   kołdrę   przez   poręcz 

schodów.   Zanim   jednak   tobół   upadł   na   posadzkę   parteru,   zawadził   o   jeden   z 
nielicznych kryształowych wazonów, które stały jeszcze na stole w holu. Odłamki 
kruchego szkła posypały się we wszystkie strony. Kiedy Felicity biegła korytarzem 
do pokoju May, wiatr wybił okno. Dziewczyna krzyknęła, gdy uderzył w nią nagły 
podmuch,   zimny   i   mokry.   Osłoniwszy   ramieniem   twarz,   jakimś   cudem   dotarła 
wreszcie do sypialni siostry.

Zasłony   trzepotały   nad   głową   dziewczynki,   a   jej   rozwiane   ciemne   włosy 

układały się wokół twarzy  na kształt  aureoli. May  pospiesznie zgarniała  ubrania, 
książki, zabawki i buciki w stos na środku koca.

- Felicity, gdzie moja Polly?! - dopytywała się niespokojnie, szeroko otwierając 

brązowe oczy.

-   Na   dole   w   małym   salonie.   Popijają   z   panem   Misiem   herbatę.   Poczekaj, 

pomogę ci!

Felicity przyklękła i związała w mocny węzeł rogi koca. Następnie ruszyła 

korytarzem w stronę schodów, ciągnąc za sobą tłumok. May szła tuż za nią, tuląc 
kurczowo do piersi ulubioną poduszkę.

- Wszystko przemoknie! - krzyknęła, kryjąc w niej twarz.
Felicity mocno schwyciła siostrę za ramię i pociągnęła ku schodom.
- Nic nie szkodzi: wyschnie! - Skrzypienie ścian starego zachodniego skrzydła 

background image

niepokojąco   przybrało   na   sile.   Dziewczyna   spojrzała   z   lękiem   na   sufit.   Na   jego 
chropowatej powierzchni było pełno rys; przybywało ich w takim tempie, że było to 
widoczne   gołym   okiem.   -   O   Boże,   nie!   -   szepnęła,   mając   nadzieję,   że   May   nie 
dostrzeże jej trwogi.

Dotarły do podnóża schodów akurat w chwili, gdy wichura wyrwała drzwi 

frontowe. May wrzasnęła. Połówka drzwi zerwała się z zawiasów i runęła na podłogę 
holu. Dziewczęta cudem uniknęły śmierci.

Wiatr zawodził jak wściekły wilk. Felicity schwyciła May za ramię i zawlokła 

ją   do   małego   salonu   w   nowszym,   wschodnim   skrzydle   domu.   Z   jej   włosów 
powypadały   spinki   i   wilgotne   pasma   zakryły   twarz,   niemal   ją   oślepiając.   Z   tyłu 
rozległ się brzęk tłukącego się szkła, a dom ponownie zatrząsł się w posadach.

W  zachodnim   skrzydle   zagrzmiał   echem   potężny   trzask,   silniejszy   niż   huk 

piorunów.   Całe   skrzydło   zatoczyło   się   jak   pijane,   a   potem   zapadło.   Spod   ruin 
wytrysnęła   fontanna   wody,   tynku,   okruchów   szkła,   odłamków   drewna.   Felicity 
krzyknęła, ale nie słyszała nawet własnego głosu.

Odruchowo padła na podłogę. Gdy tylko dom przestał trząść się i dygotać, 

zerwała się na nogi, walcząc z krępującą jej ruchy mokrą spódnicą.

-   Idziemy,   May!   -   krzyknęła   na   całe   gardło.   -   W   saloniku   będziemy 

bezpieczne!

May potrząsnęła główką.
- Nie! On się też zawali!
- Skądże! Wschodnie skrzydło jest o wiele bardziej solidne, May! Nic nam nie 

będzie, słowo daję!

-  Mam  nadzieję   -   popłakiwała   dziewczynka,   mocno   ściskając   rękę   starszej 

siostry.

Ja   też!

 

Felicity   spojrzała   w   ciemne,   przecięte   błyskawicą   niebo.   Niedawno 

znajdował się tam dach jej domu. Niech diabli porwą Nigela za jego ucieczkę! Jeśli 
brat nie pospieszy się z powrotem, i to z pieniędzmi, nie będzie już miał do czego 
wracać; Fonon Hall przestanie istnieć.

 
 
 
 
 
 

Rafaela   Bancrofta   obudziło   łaskotanie:   ktoś   lizał   go   po   klatce   piersiowej. 

Niechętnie   otworzył   jedno   oko   i   ujrzał   rozczochraną,   ogniście   rudą   główkę, 
posuwającą się coraz niżej, w stronę jego brzucha.

-   Cóż   za   uroczy   ranek,   Lydio!   -   mruknął,   przeciągając   się   i   próbując 

background image

zignorować łupanie w czaszce. - Gdzie właściwie jesteśmy?

Dziewczyna uniosła głowę i spojrzała na niego, potem uśmiechnęła się szeroko 

i podjęła przerwaną podróż w dół jego torsu.

- W moim pokoju, na górce nad "Haremem Jezebel". - Zachichotała cichutko. - 

A ranek dawno już minął!

Rafę wyjrzał przez okno.
- Niech to diabli! - Zabiegi hostessy były bardzo milutkie, ale należało zająć się 

innymi   sprawami!   Przeciągnął   się   jeszcze   raz,   zamierzając   usiąść,   ale   wówczas 
przystąpiły do ataku również zwinne paluszki Lydii. Z westchnieniem zadowolenia 
Rafe opadł znów na wznak. W końcu nie ma się po co tak spieszyć!

Zmienił pozycję i przyciągnął dziewczynę tak, że jej gołe nogi znalazły się na 

wysokości   jego   piersi.   W  tym   momencie   dostrzegł   na   nocnym   stoliku   pergamin 
Nigela Harringtona. Sięgnął po dokument i rozłożył go, by sprawdzić, co też podpisał 
ubiegłej nocy. Wyprostował się z takim impetem, że Lydia spadła z wąskiego łóżka.

- Psiakrew! - Oszołomiona rudowłosa dzierlatka przez i chwilę siedziała goła 

na podłodze, potem zerwała się i walnęła Rafe'a po głowie poduszką. 

Mężczyzna odebrał jej broń. Uderzenia prawie nie poczuł.
- Więcej szacunku, moja droga! Masz do czynienia z dziedzicem!
-   Jesteś   cholerna,   śmierdząca   świnia,   nie   żaden   dziedzic!   -   odburknęła 

gniewnie.

Bancroft uśmiechnął się szeroko.
- Może i śmierdzę, ale grubszym groszem!

 
 
 
 
 

- Nie sądzisz chyba, że mówił serio o tych Chinach?
Julia Bancroft, księżna Highbarrow, odwróciła wzrok od mrocznej High Street, 

by   spojrzeć   na   starszego   syna.   -  A  jednak   traktujesz   to   poważnie,   inaczej   nie 
wspomniałbyś mi o tym!

Quin Bancroft, markiz Warefield, z chmurną miną sączył maderę.
- To absurdalny pomysł! Nawet jak na Rafe'a.
Matka przyglądała się markizowi, który znów odwrócił głowę w stronę holu, 

nadsłuchując głosu swej żony. Obaj synowie księżnej mieli płowe włosy i zielone 
oczy. U Rafe'a były one jaśniejsze, niemal barwy morza; często migotały w nich 
szelmowskie błyski. Dobrze wiedział, że jest największą radością matczynego serca.

background image

- Mówisz zupełnie jak ojciec - powiedziała do pierworodnego.
-   Serdeczne   dzięki!   -   obruszył   się   Quin.   -   Myślałem,   że   mama   będzie   mi 

wdzięczna, że powtórzyłem, o czym wspomniał mi Francis Henning.

Matka uśmiechnęła się.
-   Dlaczego   uważasz   za   absurdalny   pomysł   Rafaela,   by   znów   wyruszyć   w 

podróż?

- Jego miejsce jest tutaj! Należy przecież do Bancroftów, na miłość boską!
- Sądzę, mój synu, że Rafe ma już po uszy londyńskiego życia.
Majordomus dyskretnie zastukał do drzwi małego salonu.
- Podano do stołu, wasza książęca mość, panie markizie.
- Dziękuję, Beeks.
Księżna wstała. Quin ruszył za nią przez istny labirynt pokoi, drzwi i korytarzy 

do wielkiej jadalni.

- Czy on naprawdę nie nocował dziś w domu? - spytał.
- Ależ, Quin, mówisz jak zatroskana mamusia! To chyba moja rola!
- Po prostu niepokoję się o brata.
- Wiem, i bardzo to ładnie z twojej strony… Ale czym, według ciebie, Rafe 

mógłby się tu zająć?

Markiz zawahał się.
-   Jestem   pewien,   że   gdyby   przyszedł   z   tym   do   mnie   i   naradzilibyśmy   się 

wspólnie, znalazłoby się dla niego jakieś interesujące zajęcie.

- A może byś tak pozwolił, by sam je sobie znalazł?
-  Mam  zaaprobować   te   przeklęte   Chiny?!  Wrócił   przecież   z  Afryki   ledwie 

przed miesiącem, do diabła! Wierzyć mi się nie chce, że znów gdzieś go niesie! I 
dlaczego nawet mi o tym nie wspomniał?!

- Może nie chciał cię martwić.
Quin przymrużył oczy.
-   Gdyby   troska   o   mnie   mogła   powstrzymać   mego   braciszka   od   robienia 

głupstw, to nie byłbym bliski apopleksji, ilekroć widzę go w drzwiach!

Julia roześmiała się mimo woli.
- Ależ, Quin! Czym byłoby życie bez emocji?
- Już Maddie dba o to, żebym ich miał pod dostatkiem! Więcej mi nie trzeba.
Księżna zatrzymała się przy swym krześle i popatrzyła na pozostałe, nie zajęte 

jeszcze miejsca.

- Beeks, czy pani markiza i jego książęca mość już tu idą? 

background image

Majordomus skinął głową.
- Tak jest, wasza wysokość. Książę pan kazał powtórzyć, cytuję dosłownie: 

"będę za minutkę, do stu diabłów!" 

Quin roześmiał się, pomagając matce zająć miejsce.
- Maddie znów go ogrywa w wista! Ojciec strasznie się wtedy wścieka!
Quin   dalej   mówił   coś   lekkim   tonem,   unikając   kontynuowania   dyskusji   na 

temat zaskakujących zamiarów brata. Julia spojrzała na zegar stojący na gzymsie 
kominka.   Rafael   przebywał   w   ich   miejskiej   rezydencji   tak   rzadko   -   od   swego 
powrotu wyraźnie unikał rodziny. Księżną ogarnął niepokój. Jej młodszy syn miał 
swój udział w klęsce Napoleona, potrafił wkraść się w łaski londyńskich ślicznotek, 
na   przemian   to   wygrywał,   to   przegrywał   pokaźne   sumy   w   karty,   odwiedzając 
zarówno najmodniejsze domy gry, jak i najbardziej zakazane spelunki. Zastanawiała 
się, co jeszcze strzeli mu do głowy.

- Niech mi wasza książęca mość przekaże Highbarrow Castle z przyległymi 

gruntami, a zapomnę o stu trzydziestu ośmiu milionach funtów, które jest mi winien! 
-   Ze   śmiechem   w   szarych   oczach   Madeleine   Bancroft   wpadła   do   jadalni.   Pod 
nieobecność   Rafe'a   tylko   ona   wnosiła   nieco   energii   do   statecznego   życia   familii 
Bancroftów - i za to właśnie Julia ubóstwiała swoją synową.

- Nie ma mowy, dziewczyno! Sama zapowiedziałaś, że gramy na pensy, nie na 

funty!

- Nic podobnego! Wasza książęca mość doskonale o tym wie!
Julia   skryła   uśmiech,   dostrzegając   na   twarzy   męża   niezwykłe   u   niego 

zakłopotanie. Pomyśleć tylko, że wszyscy truchleli przed księciem… z wyjątkiem 
niej, Maddie i Quina! Rafe udawał, że się nie boi ojca, ale w głębi duszy bardziej niż 
inni łaknął jego aprobaty. Trzymał się jednak od księcia jak najdalej, jakby jego 
opinia nic go nie obchodziła. A Lewis Bancroft nie miał o tym wszystkim pojęcia.

Quin wstał, ucałował żonę i podsunął jej krzesło.
-   Lepiej   poddaj   się   od   razu,   ojcze!   Ja   sam   nigdy   jeszcze   nie   wygrałem   z 

Maddie!

- To dlatego, kochanie, że to ja mam zawsze rację!
- No, no, chwileczkę…!
- Dobry wieczór wszystkim.
Do   jadalni   wkroczył   Rafe   i   niepokój   Julii   jeszcze   wzrósł.   Syn   był   czymś 

podniecony   i   przejęty,   choć   usiłował   to   ukryć.   Gdy   zmuszono   go   do   powrotu   z 
Afryki, poczuł się głęboko urażony; matki wcale to nie zdziwiło. Do tej pory unikał 
otwartej konfrontacji z ojcem. Dziś jednak - sądząc z wyrazu jego twarzy - miało do 
niej dojść.

Maddie zmrużyła oczy.
- Wielkie nieba, Rafe! Wyglądasz, jakbyś dopiero co wstał z grobu!

background image

Mężczyzna roześmiał się z przymusem.
- Trochę sobie podchmieliłem ubiegłej nocy.
Książę spochmurniał na widok młodszego syna, przybierając minę określaną 

przez Quina jako "gradowa chmura a la Highbarrow". Doskonale było wiadomo, 
czym to grozi.

-   Mogłeś   się   przynajmniej   ogolić   i   przebrać,   mój   chłopcze,   zanim 

przekroczyłeś   te   progi!   Tam   do   licha,   w   zeszłym   tygodniu   gościliśmy   tu   króla 
Jerzego!

Julia odchrząknęła.
- Rafaelu, może byś…
-  Ach,   to   ty,   ojcze?   Dzień   dobry.   Nie   mogłem   cię   poznać,   pókiś   się   nie 

nasrożył! Teraz wyglądasz jak zawsze: postrach wszystkich.

- Wolę być postrachem niż obibokiem!
- Lewisie! - upomniała go cicho księżna.
Rafael pochylił się nad matką i pocałował ją w policzek.
- Nie martw się o mnie, najmilsza! Zobaczysz, jaką za chwilę sprawię ojcu 

niespodziankę!

- Ba! Wyobrażam sobie! - rzekł drwiąco książę.
Rafe ostentacyjnie wyjął z kieszeni surduta dokument. Rozłożył go i umieścił 

obok nakrycia księcia.

- Widzisz, ojcze? - powiedział, krzyżując ręce na piersi. - Jestem właścicielem 

Forton Hall. W hrabstwie Cheshire. 

Quin wyciągnął rękę po dokument. Zdumienie i radość mieszały się na jego 

twarzy:

- Co takiego?!
Maddie klasnęła w ręce z uciechy.
- Na kim to zdobyłeś, Rafe? - Roześmiała się. - I czy zabiłeś go w pojedynku, 

czy z zasadzki?

Rafę nieco się odprężył.
- Nikogo nie zabiłem. Postawiłem po prostu wszystkie pieniądze ze sprzedaży 

patentu…

-   Sprzedałeś   swój   patent   oficerski?!   -   ryknął   książę,   poczerwieniawszy 

gwałtownie.

- Sądziłem, że cię to ucieszy, ojcze. - Z obojętną miną Rafe przesunął ręką po 

rozwichrzonych włosach barwy miodu.

- Do pioruna, to pierwszy rozsądny krok w twoim życiu!

background image

- Boże święty, nie brak nawet podpisów! - zauważył ze zdumieniem Quin, 

wręczając   pergamin   księciu.   -   Całkiem   formalny   dokument!   Francis   coś   tam 
mamrotał o jakichś "papierach", ale nie mogłem się w tym połapać.

Julia nie odrywała wzroku od młodszego syna. Była taka pewna, że żadna siła 

nie przemieni jej Rafaela w tuzinkowego dziedzica!

- A więc nabyłeś majątek ziemski…? - odezwała się.
Ich spojrzenia spotkały się i syn pospiesznie odwrócił wzrok.
-   Niezupełnie…   Wygrałem   go   w   karty.   Ten   Harrington   wykorzystał   akt 

własności jako stawkę w grze. Kiedy go stracił, powiedział tylko: "Dobrze, że się 
tego pozbyłem!" Podpisał dokument, ja też, Henning i Fields poświadczyli, i majątek 
jest teraz mój.

- I co dalej? - dociekała księżna.
- Bez względu na to, jak zdobył tę posiadłość, Rafael ruszył w końcu głową, 

zamiast wiecznie wystawiać ją na wrogie kule - podsumował sprawę książę. - Ma 
teraz własną ziemię. Do czarta! Byłem pewny, że znów zechcesz się włóczyć Bóg 
wie gdzie, jak ostatni głupiec!

W szczupłej twarzy Rafe'a zadrgał mięsień.
- Prawdę mówiąc, ojcze, nie bardzo się pomyliłeś.
Książę potrząsnął głową.
- Nie możesz dłużej obijać się po jakichś zakazanych miejscach: majątkiem 

trzeba zarządzać!

- Nie mam…
- Hmmm… Pewnie będę musiał ci pomóc przy gospodarce i w rachunkach - 

zupełnie się nie znasz na…

- Ani mi się śni zakopać w jakiejś przeklętej dziurze! Zamierzam…
Jego książęca mość zerwał się gwałtownie, przewracając krzesło.
- Co takiego?
Rafael   spojrzał   na   ojca   z   nienawiścią.   W   zielonych   oczach   płonął 

powstrzymywany od miesiąca gniew.

-   Nie   mam   zamiaru   siedzieć   na   tyłku   i   przyglądać   się,   jak   wschodzi   mi 

pszenica! - warknął. - Takie życie to jedna cholerna nuda! Może wam obu z Quinem 
to odpowiada, ale mnie…

Brat wyprostował się.
- Chwileczkę…!
- Postanowiłem sprzedać ten przeklęty majątek - burknął Rafe, wyrywając ojcu 

dokument z ręki. - Za ile się tylko da!

- A potem co, ty głupcze? Przegrasz te pieniądze albo roztrwonisz na dziwki?

background image

Rafe wetknął pergamin do kieszeni surduta.
- Potem wybiorę się w podróż - oświadczył ostrym tonem. - Może i posiadasz 

połowę Anglii, ojcze, ale nie zagarnąłeś jeszcze kolonii, południowej Ameryki ani 
Dalekiego   i  Wschodu!   I  ja   też,  do   pioruna,   nie   jestem  twoim  niewolnikiem!   Do 
widzenia, mamo. Bywaj, Maddie!

Przez chwilę wpatrywał się w Julię. Potem podbiegł do drzwi i zamknął je za 

sobą tak energicznie, że aż szyby zadrżały.

Księżna siedziała, nie odrywając wzroku od drzwi.
- O Boże…! - szepnęła słabym głosem. 
Drzwi znów otwarły się z impetem.
- Beeks!
Zdumiony majordomus zbliżył się do progu.
- Słucham panicza?
- Zabieram tylko torbę podróżną. Spakuj resztę moich rzeczy. Zawiadomię cię, 

gdybym ich potrzebował.

- Słucham, jaśnie panie.
Drzwi ponownie się zatrzasnęły.
- Powstrzymaj go, Julio, zanim zrobi coś, czego gorzko pożałuje! - huknął 

książę.

Księżna zwróciła się do męża, starając się zachować spokój.
- Sądzisz, że zdołam go teraz powstrzymać, Lewisie? Po tym wszystkim, coś 

mu powiedział?

- A cóż mu takiego powiedziałem?! Ba! Niech zresztą jedzie: niewielka strata!
Maddie   i   Quin   wymienili   niespokojne   spojrzenia;   Julia   opadła   na   krzesło. 

Zastanawiała  się,  czy  mąż  zdaje  sobie  sprawę  z  tego, że  stracił  właśnie  syna na 
zawsze   -  o   ile   nie   zdarzy   się   jakiś   cud!   Najwidoczniej   kolejną   ambicją   życiową 
Rafe'a było całkowite zerwanie z rodziną.

 
 
 

2

 

Rafe przybył do Cheshire trzy dni później. Przemierzając konno błotniste, zryte 

koleinami drogi wiodące do Forton Hall, postanowił, że swą wielką podróż zacznie 
od Indii, choć i Japonia nadal go nęciła. Jeśli wielkość i lokalizacja nowej posiadłości 
spełnią jego nadzieje, już nigdy nie będzie musiał trapić się brakiem pieniędzy i raz 
na zawsze uniezależni się od księcia.

background image

W ostatnim zajeździe, w którym stanął, okoliczni mieszkańcy przyglądali mu 

się z wyraźnym zaciekawieniem, a potem nie szczędzili wskazówek co do dalszej 
drogi. Bancroft miał nadzieję, że nie padł ofiarą lokalnego humoru i że nie wyląduje 
w samym środku bagna lub w innym podobnym miejscu. Przejechawszy cztery mile 
na zachód, dotarł do kamiennego mostu na Crown Creek, o którym mu wspomniano. 
Nawet   jeśli   zboczył   nieco   z   drogi,   warto   było,   bowiem   okolica   była   niezwykle 
malownicza. Przejechał po starym moście i zaraz za nim zatrzymał swego gniadosza 
o imieniu Arystoteles.

Nigdy  dotąd nie bawił w Cheshire. Było jednym z nielicznych hrabstw, w 

którym Bancroftowie nie mieli dóbr ziemskich, wobec czego - zdaniem ojca - nie 
warto było tu przyjeżdżać. Parka czerwonoskrzydłych drozdów (odbiły się o dobre 
sto mil na południe od swoich zwykłych letnich szlaków!) zagwizdała do jeźdźca i 
znikła w pobliskim lesie, gdzie zgodnie rosły buki, jesiony i klony. Krajobraz był 
piękny,   a   widok   świeżej   zieleni   stanowił   pożądaną   odmianę   po   widokach  Afryki 
Południowej,   gdzie   w   dodatku   Rafe   trafił   akurat   na   suszę.  Wzgórza   sąsiedniego 
hrabstwa  Derby  majaczyły  na wschodzie szarawym błękitem.  Wiejący  z zachodu 
lekki, chłodny wiatr niósł woń oceanu.

Bancroft uśmiechnął się, zanucił jakiegoś walca i znów popędził Arystotelesa. 

Malownicza,   spokojna,   tonąca   w   zieleni   wieś   -   wprost   wymarzone   miejsce   dla 
potencjalnych nabywców. Rafę nie wierzył własnemu szczęściu! Nigel Harrington 
był skończonym durniem, skoro rozstał się z czymś takim za sto kawałków!

Zapuszczony żywopłot skręcał na północny zachód i ginął w chaosie żółto 

kwitnących chwastów i wysokich traw. I Rafe powędrował wzrokiem wzdłuż lekko 
wznoszącego się podjazdu, który prowadził do wrót Forton Hall…

I całkiem odechciało mu się śmiać.
- Piekło i szatani! - zaklął. - Niech to wszystko szlag!…
Jak we śnie zsiadł z konia, nie mogąc oderwać oczu od kompletnej ruiny, którą 

miał przed sobą.

Zachodnie  skrzydło domu  całkowicie się  zapadło. Resztki krokwi i murów 

sterczały jak zbielałe żebra ogromnego wieloryba. Pogruchotane okiennice rozpadły 
się na drzazgi, które leżały wśród krzaków u podnóża poszczerbionych białych ścian. 
Z   okien   pod   dziwacznym   kątem   zwisały   strzępy   zasłon.   Odłamki   szkła,   tynku, 
drewna i kamienia oraz resztki dachówek przygniatały do ziemi coś, co zapewne było 
niegdyś ślicznym ogrodem różanym.

- Boże wielki! - mruknął Rafę, ostrożnie wiodąc Arystotelesa przez labirynt 

szczątków pokrywających dawno nie strzyżony trawnik. Kiedyś w Belgii pomagał 
przy burzeniu fortyfikacji; Forton Hall wyglądało kropka w kropkę jak umocnienie, 
które zlikwidowano za pomocą działa i jednej lub dwóch baryłek prochu.

Bancroft   rzucił   cugle   i   skinieniem   nakazał   wałachowi,   by   nie   ruszał   się   z 

miejsca.   Odłamki   szkła   trzeszczały   mu   pod   nogami,   gdy   wchodził   po   zasłanych 
poszarpanymi pnączami płytkich stopniach, wiodących do głównego wejścia. Tylko 

background image

połowa   drzwi   trzymała   się   na   brązowych   zawiasach;   drugą   ktoś   zabezpieczył, 
przybijając niezdarnie dwie krzyżujące się podpórki. Drzwi otarły się o podłogę z 
przeraźliwym skrzypieniem, gdy ostrożnie je popchnął. Wszedł do wnętrza. Stadko 
wróbli   powitało   go   ćwierkaniem   i   uleciało   poszarpaną   dziurą,   która   stanowiła 
niegdyś wejście do zachodniego skrzydła.

Prowadzące do wschodniej części domu kręte schody, wydawały się nietknięte, 

choć Rafe nie miał wielkiej ochoty wypróbowywać ich wytrzymałości. Jednakże od 
wschodu ostały się przynajmniej ściany i większość dachu.

Okazało się, że nie Nigel Harrington był największym głupcem spośród tych, 

którzy pamiętnej nocy grali w faraona! Na tę efektowną ruinę nie nabrałby się nikt 
przy   zdrowych   zmysłach.   Nie   wspominając   już   o   podatkach   od   nieruchomości, 
wybitych oknach i żałosnych zapewne zbiorach, z którymi trzeba się będzie uporać w 
przyszłości…

Przeklinając Harringtona, własną głupotę i wszystkich, którzy rozegrali ową 

ostatnią  partię  faraona,  Rafe  kopnął w  kąt sali pogruchotane  krzesło.  Mógł  teraz 
najwyżej   liczyć   na   to,   że   Harrington   pozostawił   tu   wystarczająco   dużo 
wartościowych drobiazgów,  którymi  będzie można  pospłacać  długi… A wówczas 
wykręci się na pięcie i porzuci to miejsce, raz na zawsze! Pięćset funtów wydawało 
mu   się   pokaźną   sumą,   gdyż   miało   wystarczyć   jedynie   do   chwili   sprzedaży 
posiadłości. Teraz zaś stanowiło cały jego majątek.

-   Ależ   się   ojciec   uśmieje!   -   mruknął,   wchodząc   do   jadalni.   Zbieranina 

wszelkiego śmiecia pokrywała stół i krzesła, zapełniała wszystkie kąty. Mężczyzna 
gniewnie odepchnął stół i zaatakował drzwi wiodące zapewne do bawialni. Nie były 
zamknięte na klucz, ale coś je blokowało. Naparł mocniej ramieniem. Nie poddały 
się.

-   Niech   to   szlag!   Niech   to   jasny   szlag!   Dorobiłem   się   szczurzej   nory!   - 

warknął. Cofnął się o kilka kroków i rzucił z rozpędu na drzwi. - Uff! Jasna cholera! - 
Potarł ramię i przez dłuższą chwilę wpatrywał się z nienawiścią w przeszkodę.

- A tego nie weźmiesz? - odezwał się jakiś stłumiony głos.
Dobiegł on zza półprzymkniętych drzwi wiodących na korytarz. A więc nie 

tylko dorobił się "majątku", którego nikt nie kupi, ale jeszcze złodzieje wynoszą stąd, 
co się da!

- Nie pójdzie wam tak łatwo! - mruknął, wymykając się na korytarz.
Nawet się nie kryli ze swoimi poczynaniami! Byli widać pewni, że dom jest 

opuszczony.   Usta   Rafe'a   wykrzywił   ponury   uśmiech.   Zaraz   się   przekonają,   że   to 
pomyłka! Z przyjemnością wygarbuje komuś skórę za wszystkie swoje krzywdy!

 
 
 
 

background image

Felicity Harrington odłożyła naręcze sukien wydobytych spod ruin sypialni. 

Wczoraj  znów  przez  cały  dzień  padało,  więc wszystko  przemokło.  Na  szczęście, 
ogień   w   kuchennym   piecu,   nad   którym   rozwiesiły   ubrania,   sprawiał,   że   schły   i 
broniły się przed pleśnią. Niebawem jednak pewnie wszystkie ich rzeczy, jej i May, 
zbutwieją na amen!

- A co z ubraniami Nigela? - spytała siostrzyczka, ustawiając buty wokół pieca, 

by wyschły.

- Zajmiemy się nimi na samym końcu - zawyrokowała Felicity, badając palcem 

rozmiary dziury w ulubionej wizytowej sukni. - Albo wcale.

May zachichotała.
- Nie będzie rad, kiedy zobaczy, że wszystko mu zzieleniało.
Felicity uśmiechnęła się.
- Zzieleniało i porosło mchem.
- Zzieleniało, porosło mchem i zaśmierdło!
Drzwi rozwarły się z impetem. Z lekkim okrzykiem Felicity okręciła się na 

pięcie - i w tej samej chwili zaatakował ją jakiś wielki, twardy i ciężki stwór. Runęli 
oboje na ziemię. Dziewczyna wrzasnęła.

- Niech to diabli! - warknął niskim głosem przygniatający ją kolos.
Felicity wymierzyła na oślep kopniaka. Napastnik jęknął.
- Uciekaj, May! - zawołała do siostry i kopnęła go jeszcze raz.
Przeciwnik   stoczył   się   na   podłogę.   Felicity   udało   się   uklęknąć.   Ujrzała 

rozwichrzone jasne włosy i bliznę. Wrzasnęła ponownie i z całej siły rąbnęła intruza 
pięścią w twarz.

Schwycił ją za ramię tak, iż znów straciła równowagę.
- Przestań, do diabła!
Felicity wyrżnęła go łokciem w pierś, aż się cofnął i uniósł rękę w obronnym 

geście.

- Jazda stąd! - Odgarniając włosy, które spadły jej na twarz, dziewczyna znów 

zaatakowała.   Napastnik   przygniótł   kolanami   jej   suknię,   nie   mogła   więc   wstać   z 
podłogi. Gdy zamachnęła się ponownie, złapał ją za ramię i wykręcił je do tyłu, nim 
się spostrzegła.

- To pomyłka! - wysapał jej we włosy. - Bardzo mi przy…
Runął   nagle,   znów   przygniatając   ją   swym   ciężarem.   Felicyty   dostrzegła 

wówczas   stojącą   z   tyłu   May:   dziewczynka   w   obu   rękach   trzymała   kurczowo 
miedziany imbryk, który aż się wygiął od uderzenia.

Felicity   wyczołgała   się   spod   ciała   napastnika.   Wstając   schwyciła   potężne 

polano.

background image

-   Kazałam   ci   uciekać,   May!   -   wykrztusiła   z   trudem.   Serce   waliło   jej   jak 

szalone.

- A ty byś uciekła?  - odparowała siostrzyczka i z zimną krwią jeszcze raz 

walnęła nieznajomego po głowie imbrykiem. Brzęknął głucho. - Jak myślisz, zabiłam 
go?

- Nie sądzę - odparła Felicity, przyjrzawszy się mężczyźnie uważniej. Upadł na 

twarz, z tyłu głowy sączyła się na podłogę krew. - Boże wielki…! Pomóż mi go 
związać. Potem wyślemy kogoś po konstabla.

- Niby kogo?
- Żadne "niby"! - poprawiła ją automatycznie Felicity.
- Kogo wyślemy? - nie ustępowała May.
O, Boże! Nie miała przecież kogo wysłać!…
- Pewnie wyślę samą siebie. To znaczy: pójdziemy tam we dwie. - Obejrzała 

się na siostrzyczkę. - Biegnij do stajni i przynieś jakąś linkę. Nie marudź!

- Jasne! - May  wręczyła jej imbryk. - Masz! Grzmotnij go tym, jakby się 

poruszył!

Felicity zdławiła całkiem niestosowny śmiech. 
- Bardzo ci dziękuję, moja droga.
Po   odejściu   dziewczynki   przyjrzała   się   uważnie   napastnikowi.   Pierwsze 

wrażenie nie omyliło jej: był istotnie wysoki, ale nie tęgi, choć muskularny. Złociste, 
zmierzwione włosy zakrywały mu twarz, nie mogła się więc jej przyjrzeć. Ubiór 
nieznajomego zaskoczył ją. Wyglądał na dżentelmena - co prawda przydałaby mu się 
zmiana bielizny, brzytwa i kąpiel… a jednak był to ktoś z wyższych sfer!

Leżący jęknął. Dziewczyna aż podskoczyła i odruchowo walnęła go znów po 

głowie. Drgnął i znieruchomiał.

Felicity przeszedł dreszcz. Bojąc się, że zabiła nieznajomego, pochyliła się nad 

nim. Po chwili dosłyszała cichy oddech i westchnęła z ulgą. Szkoda tylko imbryka: 
nie wróci już chyba nigdy do dawnej postaci!

-   Masz!   -   wysapała,   wbiegając   May.   Z   jej   chudych   ramion   zwisało   kilka 

zwojów grubego sznura. - Nic innego nie znalazłam.

-   Doskonale   się   nada.   -   Felicity   ujęła   linkę   i   przyklękła   obok   leżącego. 

Wykręciła   mu   do   tyłu   jedno   ramię,   a   May   uporała   się   z   drugim.   Starsza   siostra 
owiązała nadgarstki więźnia sznurem i zacisnęła go z całej siły, po czym na wszelki 
wypadek   zrobiła   jeszcze   jeden   mocny   węzeł.   Nieznajomy   nie   miał   żadnych 
pierścieni, a jego ręce - choć dostrzegła odciski na kilku palcach - nie były rękami 
farmera.

- Skończyłam już z jego nogami - oznajmiła po chwili May, opadając na pięty.
Wyglądało na to, że dziewczynka w wolnych chwilach studiowała marynarskie 

background image

węzły; spętała nieznajomego tak misternie, że Felicity nie mogła się w jej dziele 
połapać.

-   Bardzo   solidna   robota   -   pochwaliła   siostrzyczkę,   przyglądając   się   jej   z 

pewnym niepokojem: niebezpieczna przygoda zbyt się małej spodobała!

- I co teraz?
- Cóż, przewrócimy go chyba na plecy i dokończymy dzieła. Nie chcę, by się 

wyplątał, gdy pójdziemy do Pelford.

Ujęła nieznajomego za ramiona, zmagając się z ciężarem; May chwyciła za 

nogi. Napastnik wydał jeszcze jeden bolesny jęk i osunął się na wznak, uderzając 
znów głową o podłogę.

- O, Boże! - mruknęła Felicity i niemal pożałowała biedaka. Po raz pierwszy 

spojrzała mu w twarz i znowu jej się wyrwało: - O, Boże!

Przerażająca   blizna   biegła   od   kącika   lewego   oka,   przecinała   głęboko   kość 

policzkową   i   ciągnęła   się   aż   po   dolną   szczękę.   Włosy   barwy   miodu   zasłaniały 
częściowo jedno z zamkniętych oczu, lecz szrama, mocno wygięte brwi i głęboka 
opalenizna upodobniały go do pirata. I to wyjątkowo przystojnego.

- Myślisz, że to pirat? - spytała May, która najwidoczniej odniosła podobne 

wrażenie. Dziewczynka przez ramię siostry spoglądała na ich wspólnego jeńca.

- Jak na pirata dziwnie się oddalił od morza - odparła z namysłem Felicity, 

owiązując ciasno potężną pierś i twardy, płaski brzuch nieznajomego resztką linki i 
zabezpieczając całość dodatkowym węzłem.

- Może zabłądził?
Felicity jakoś w to nie wierzyła.
- Cóż, możliwe.
Powieki   nieznajomego   zadrgały.   Otworzył   oczy,   jasnozielone,   pełne 

zdumienia. Dziewczynie zaparło dech; odskoczyła.

- Tylko bez żadnych sztuczek! - ostrzegła groźnym tonem, chwytając znów za 

imbryk.

Nieznajomy usiłował na nią spojrzeć. Zamknął oczy, ponownie je otworzył i 

znowu uraził się w głowę.

- Przeklęta baba! - wybełkotał. Powieki znów mu opadły.
- Pijany! - orzekła May.
-   Nie   czuć   od   niego   alkoholu   -   zaoponowała   siostra.   -   Porządnie   go 

poturbowałyśmy, złotko.

- Myślisz, że za mocno dostał po głowie?
- Możliwe.
- Czaszka mi przez was pękła, cholerne opryszki! - rozległ się znów niski głos.

background image

- Żadnych przekleństw przy dziecku! - skarciła go Felicity.
Zielone oczy znowu się otwarły, przez chwilę zezowały nieprzytomnie, potem 

skierowały się ku dziewczynie.

- Żadne… z ciebie… dziecko! - stwierdził po chwili zastanowienia.
- To ja jestem dzieckiem! - poinformowała May, pochylając się nad nim. - A ty 

piratem, no nie?

- Nie.
- May, nie podchodź! On jest niebezpieczny.
- Wcale nie - wymamrotał. Wydawało się, że chce wstać; potem uniósłszy 

głowę, spojrzał na więzy na piersi i nogach. - Do czarta! - zaklął i opadając do tyłu, 
uraził się znów w głowę. - O, Boże! Zamordowałyście mnie, i tyle!

- Nic podobnego. I zaraz sprowadzimy konstabla - ostrzegła Felicity.
- Świetnie!
Całkiem zbiło ją to z tropu.
- Tak panu pilno do aresztu? - Zdecydowanie przypominał pirata, zwłaszcza z 

tą strużką krwi sączącą się ż ucha. Felicity z trudem przełknęła ślinę; w gardle jej 
zaschło. Boże wielki, wzięła do niewoli olśniewająco pięknego wodza piratów…! 
Pewnie zamierzał ją porwać na koniec świata…!

- To ja każę cię aresztować! - zdołał wykrztusić. - Złodziejko!
- Nie jestem żadną złodziejką! - zaprotestowała z godnością. - To ty jesteś 

bandytą! Napadasz na bezbronne kobiety!

- Bezbronna się znalazła, psiakrew!
Felicity walnęła imbrykiem o podłogę, tuż obok jeńca.
- Żadnych przekleństw, mój panie! - przypomniała mu.
Aż się wzdrygnął.
- Dobrze, dobrze! Będę uważał na słownictwo, bezbronna istoto!
Udała, że nie słyszy sarkastycznego tonu.
- Tym lepiej! A zatem: skąd pan się tu wziął?!
Pirat zamrugał znów półprzytomnie.
- Czy to jest… - zaczął, starając się mówić jak najwyraźniej - …Forton Hall w 

Cheshire?

Przez chwilę dziewczyna wpatrywała się w niego.
- Tak. To właśnie tu.
- Ha! Przeklęta włamyw… Włóczy się pani po cudzym terenie!
- Co takiego?! To pan wtargnął do mego domu i napadł na mnie!

background image

- Wziąłem panią za mężczyznę. A dom jest mój.
- Głupi czy co? - odezwała się May.
- Nic podobnego. Rozwiążcie mnie!
- Mowy nie ma! Kto wie, może jest pan szalonym zbrodniarzem.
-   Słuchaj   no,   bezbronna   panienko!   Nazywam   się   Rafael   Bancroft   i   jestem 

właścicielem Forton Hall. Mogę tego dowieść.

Słysząc te szalone słowa, Felicity przewróciła oczami.
- Forton Hall należy do mnie, mojej siostry i mego brata. 
Jasnozielone oczy spojrzały na nią ostro.
- Jak się nazywa pani brat?
- To nie pański interes, ale niech będzie: Nigel. Nigel Harrington.
Przez chwilę nieznajomy gapił się na nią.
- Dobry Boże! - wybuchnął wreszcie. - Ten przeklęty, wredny, zdradziecki, 

tchórzliwy łgarz! Niech go piekło pochłonie!

- Panie Bancroft! - przerwała ostro Felicity, zaniepokojona wrogością w głosie 

jeńca i jego rozpaloną twarzą. - Nie wiem, co pan sobie wyobraża, ale proszę nie…

- Wiem, wiem: żadnych przekleństw, co?! Niech to czarci!!!
May zachichotała.
Przybysz   zacisnął   wargi   i   przeniósł   wzrok   na   młodszą   z   sióstr.   Po   chwili 

znowu zwrócił oczy na Felicity.

- Jak się pani nazywa? - spytał już spokojniej. Nachmurzyła się.
- Felicity Harrington.
-   Panno   Harrington,   czy   może   pani   zajrzeć   do   mojej   lewej   kieszonki   na 

piersiach? To powinno wyjaśnić całą sprawę.

- Nie słuchaj go, Lis! To jakaś pułapka!
- Cicho, May! - Nic z tego, co mówił, nie miało sensu. Kiedy na niego patrzyła, 

nie mogła wprost uwierzyć, że zdołały z May obezwładnić go. A przecież, gdyby 
chciał, mógłby wyrządzić jej wielką krzywdę. Więc może nie był taki groźny?… A 
jednak… - Proszę się nie ruszać! - ostrzegła go.

- Nie mam zamiaru.
Odetchnęła   głęboko,   poczuła,   że   serce   znów   jej   się   rozszalało;   wyciągnęła 

rękę. Surdut nieznajomego był mocno przykrępowany linką do jego potężnej piersi. 
Felicity szarpnęła za klapy, chcąc rozluźnić nieco więzy. Jeniec wzdrygnął się od 
wstrząsu, ale nie uczynił żadnego ruchu.

Dziewczyna pociągnęła jeszcze raz, po czym wsunęła dłoń pod surdut, starając 

się   wymacać   kieszeń.   Czując   pod   palcami   silne,   szybkie   uderzenia   jego   serca 

background image

zmieszała   się.  To   doprawdy   śmieszne:   tracić   dech   tylko   dlatego,   że   dotknęło   się 
męskiej  piersi! Tak, była  niezamężna  i  miała  prawie  dwadzieścia  trzy  lata, ale  z 
pewnością nie była aż tak stęskniona za męskim towarzystwem, by jak najdłużej 
obmacywać tego typka - przystojnego, z rozwichrzonymi włosami…

Czemu w ogóle o tym myśli?!
- Trochę głębiej, panno Harrington - mruknął.
Ich spojrzenia zwarły się. Na twarzy Felicity musiało odbić się zmieszanie, 

gdyż nieznajomy lekko się uśmiechnął. Opanowała się, przysunęła bliżej i wsunęła 
rękę najdalej, jak na to pozwalały napięte sznury.

- Wyczuła pani? 
Nadąsała się i zaczerwieniła.
- Co mianowicie?
Miał czelność uśmiechnąć się!
- Duży kawałek grubego papieru. 
Poczuła go pod palcami.
- Tak.
-   No,   to   proszę   ciągnąć!   -   powiedział   cicho,   nie   spuszczając   z   niej 

jasnozielonych oczu.

Zdenerwowana   Felicity   szarpnęła   mocno   i   wyrwała   papier.   Głowa   jeńca 

zderzyła się znów z podłogą.

- Mam! A w pańskim położeniu nie radzę bawić się we flirty czy jak tam pan to 

nazwie!

-   Niech   to…   -   zaczął   i   znów   się   skrzywił   z   bólu.   -   Proszę   rozwinąć   i 

przeczytać, panno Harrington.

Z   pewną   obawą   Felicity   zrobiła,   co   kazał.   Przeczytała   pierwszy   akapit 

dokumentu, pełnego terminów prawniczych, i aż pobladła, zdawszy sobie sprawę, że 
wygląda jak formalny akt przeniesienia własności, dotyczący Forton Hall. Szybko 
spojrzała na sam koniec.

- To nie jest podpis mego brata! - oświadczyła głosem, który aż dygotał z ulgi. 

Dobry Boże, przez moment podejrzewała, że Bancroft mówi prawdę!

- Zapewniam panią, że to jego podpis.
Dziewczyna przyjrzała się jeszcze raz.
- Mogłoby to być niezbyt udane fałszerstwo - odparła ugodowo.
- Czy przekonam panią, gdy wspomnę, że byliśmy wtedy wszyscy na dużej 

fali?

- A widzisz! Mówiłam, że to pirat! - wtrąciła się May.
- Źle się wyraziłem - mężczyzna poprawił się szybko. - Byliśmy po prostu 

background image

pijani. Bardzo pijani.

Felicity odłożyła pergamin.
- Cóż, to wyjaśnia sprawę, panie Bancroft. Nabrał pana jakiś łotr bez sumienia, 

który wiedział, że mój brat bawi w Londynie.

- Nikt mnie nie nabrał - oświadczył stanowczo nieznajomy.
W przypływie nagłego współczucia dla łatwowiernego przeciwnika Felicity 

znów spojrzała na dokument.

-   Pewna   jestem,   że   nigdy   przedtem   nie   widział   pan   aktu   przeniesienia 

własności,   nic   więc   dziwnego,   że   nie   dostrzegł   pan   fałszerstwa.   Ten   papier 
rzeczywiście robi imponujące wrażenie!

- Doceniam pani dobre serce, panno Harrington, ale zapewniam, że widywałem 

akty prawne nie raz i nie dwa! Miałem w ręku całe ich tuziny.

Biedaczysko! Widać obie z May zbyt mocno waliły go po głowie. Sądząc z 

wyglądu imbryka, obrażenia czaszki mogły być bardzo poważne!

- Ależ tak, tak…
Rafe   nachmurzył   się   i   już   otwierał   usta,   by   coś   powiedzieć,   ale   znów   je 

zamknął.

- Panno Harrington - rzekł w końcu - zechce pani przyjąć do wiadomości, że 

moim   ojcem   jest   książę   Highbarrow.   I   że   naprawdę   nieraz   widywałem   akty 
własności.

Felicity   znów   spojrzała   na   siostrzyczkę.   Jeśli   zaburzenia   umysłowe   pana 

Bancrofta są autentyczne, to obie z May mają chrześcijański obowiązek udzielić mu 
pomocy,   zwłaszcza   że   to   one   go   okaleczyły!   Trudno   się   nawet   dziwić   tym 
zaburzeniom, po wszystkim, co przeszedł: najpierw snuł wspaniałe sny o tym, że jest 
posiadaczem majątku, potem został pobity do nieprzytomności przez ośmiolatkę, a 
wreszcie   dowiedział   się,   że   padł   ofiarą   jakiegoś   łajdaka   bez   skrupułów!   Nic 
dziwnego,   że   chce   podnieść   się   na   duchu,   wmawiając   sobie,   iż   jest   ważną 
osobistością!

- Mam dla pana propozycję - odezwała się, nie pozwalając dojść do głosu 

zdrowemu rozsądkowi i nie wnikając w to, czy przemawia przez nią miłość bliźniego 
czy zwykły pociąg do tego mężczyzny. Wydawał jej się niezwykle atrakcyjny!

- Od pani przyjmę każdą.
Felicity udała, że nie słyszy.
- Napiszę do mego brata do Londynu. On wszystko wyjaśni. A do tej pory… 

może pan pozostać w Forton Hall… jeśli da mi pan uroczyste słowo honoru, że nie 
wyrządzi pan żadnej krzywdy May, naszemu domowi ani mnie.

Rafael   Bancroft   przymknął   oczy;   na   jego   twarzy   ukazał   się   lekki,   niezbyt 

przytomny uśmiech.

background image

- A jak wygląda alternatywa?
- Sprowadzimy konstabla, który zamknie pana za napaść i za wtargnięcie na 

cudzy   teren.   Może   pan   wtedy   napisać   do   księcia   Highbarrow.   Zobaczymy,   czy 
pospieszy panu na ratunek.

Uśmiech Rafe'a znikł.
- Przyparła mnie pani do muru - powiedział. - W porządku, panno Harrington. 

Zgadzam się na pani propozycję. 

A więc została mu jakaś resztka rozsądku!
- No i…? - przypomniała Felicity.
Otworzył znowu oczy. Był teraz całkiem poważny.
- I przysięgam, że nie wyrządzę żadnej krzywdy May, Forton Hall ani pani.
Wpatrywała się w jego twarz, szukając na niej śladu fałszu lub nieuleczalnego 

obłędu. Widziała jednak tylko oszołomionego i zagubionego człowieka. Tego rodzaju 
sytuacja budziła w niej - zwłaszcza ostatnio - jedynie współczucie.

- Zgoda. May, zaopiekuj się imbrykiem, a ja rozwiążę jeńca.

 
 
 
 

3

 

Zanim zdjęto mu  więzy, czyniące go bezbronnym stworzeniem na równi z 

wypchanym bażantem, Rafael Bancroft zdążył pożałować, że jego przeciwniczki nie 
zamordowały go od razu, zamiast pobić do nieprzytomności.

W głowie mu tętniło, a przy najmniejszym ruchu musiał zaciskać zęby, żeby 

nie zwymiotować. Czuł się wystarczająco upokorzony tym, że stracił przytomność i 
dał   się   związać;   z   całą   pewnością   nie   życzył   sobie   zapoznawać   pogromczyni   z 
zawartością   swego   żołądka.   Takie   rycerskie   odruchy   niekiedy   wiele   człowieka 
kosztują!

Uwolniony   od   pęt   usiadł   na   podłodze   pośrodku   kuchni   i   udawał,   że   nie 

dostrzega obu dziewcząt, obserwujących go nieufnie. Bardzo ostrożnie obmacał sobie 
tył głowy.

- Do stu tysięcy diabłów! - mruknął pod nosem.
- Obiecałeś nie kląć - przypomniała mu drobniutka, ciemnowłosa dziewczynka, 

unosząc groźnie imbryk.

Rafe podniósł na nią oczy. 
- To ty mnie tak urządziłaś?

background image

Zerknęła na siostrę. 
- Częściowo. 
- Częściowo?
- Zaczął pan odzyskiwać przytomność, zanim pana skrępowałyśmy - wyjaśniła 

Felicity, odbierając małej imbryk. - Musiałam jeszcze raz dać panu po głowie.

- Moje gratulacje!
Może było to złudzenie, spowodowane obrażeniami głowy, ale wydało mu się, 

że Felicity Harrington ma najczarniejsze i najbardziej wyraziste oczy ze wszystkich, 
jakie   dotąd   widział.   Co   się   zaś   tyczy   reszty,   to   począwszy   od   rozpuszczonych 
kruczych włosów, przez zmysłowe wargi, do wysokiej i smukłej sylwetki - wszystko 
było w pierwszym gatunku! Mógłby tak bez końca siedzieć pośrodku jej (a może 
swojej?)   kuchni   i   patrzeć   na   nią.   Oglądać   ją   od   stóp   do   głów,   ze   wszystkimi 
szczegółami…! Aż zamrugał oczyma, zaskoczony intensywnością tego pragnienia. 
Dziewczyna odstawiła imbryk na piec.

-   Jak   długo   będzie   pan   dotrzymywał   danego   słowa,   ani   May,   ani   ja   nie 

wyrządzimy panu żadnej krzywdy, panie Bancroft.

- Proszę mówić mi "Rafe". - Palce, którymi obmacywał sobie głowę, były 

zakrwawione. Wcale by się nie zdziwił, gdyby te dziewczyny rzeczywiście rozwaliły 
mu czaszkę! Czuł się otumaniony, mdliło go, ale starał się rozumować logicznie. - 
Mógłbym dostać z powrotem mój akt własności?

Felicity podała mu pergamin.
- Bardzo mi przykro, że przebył pan taki szmat drogi z Londynu po to tylko, by 

się przekonać, że ktoś podle pana oszukał!

Rafael schował dokument do kieszeni.
- Przykro mi, że przekonałem się, jak podle potraktował panią rodzony brat. - 

Gdy   dziewczyna   chciała   zaoponować,   powstrzymał   ją   ruchem   ręki.   -   Będę 
zobowiązany,   jeśli   pani   od   razu   do   niego   napisze,   byśmy   mogli   rozstrzygnąć   tę 
kwestię oko w oko.

- Może pan być pewien, że to zrobię.
Bancroft znów się na nią zapatrzył, a gdy delikatny rumieniec zabarwił jej 

policzki, jego też oblała fala gorąca. Może jednak lepiej, że został przy życiu…?

- Czy zechce pani polecić stajennemu, by zajął się moim koniem? Przy siodle 

przytroczona jest torba podróżna. Gdyby lokaj wskazał mi mój pokój, chętnie bym 
się położył na chwilę. Głowa mnie boli jak licho!

- W tej chwili brakuje nam służby - odparła Felicyty z dumnie podniesioną 

głową. - Sama zajmę się pańskim koniem. Natomiast w żadnym wypadku nie zgodzę 
się, by pan nocował w naszym domu.

Miejsce fascynacji zajęła irytacja.

background image

- A czemuż to?! Nawet jeśli zapomnimy o tym, że to mój dom!
- Nic podob… - Felicity urwała. - Może z nas zacofane prowincjuszki, panie 

Bancroft,   ale   nie   mogę   pozwolić,   by   obcy   mężczyzna   zamieszkał   pod   jednym 
dachem ze mną i z moją siostrą. Zwłaszcza że złożył nam pan pierwszą wizytę w 
dość oryginalny sposób!

- Obiecała pani zapewnić mi schronienie! - przypomniał jej Rafe. - A w moim 

obecnym stanie nie stanowię dla nikogo zagrożenia! - Błysnął uroczym, łobuzerskim 
uśmiechem, który zapewniał mu przeważnie wstęp nie tylko do domu, ale i do łóżka.

Felicity spojrzała na niego chłodno.
- Może pan nocować w stajni. Jest tam całkiem ciepło, a dach przecieka nie 

bardziej niż w domu.

- Nie będę nocował w żadnej cholernej stajni! - warknął. Panna Harrington 

może i była urocza, ale nie miała ani krzty rozumu. Do stu diabłów, to przecież one 
waliły go po głowie!

-   Doskonale.   Zajazd   "Pod   Mocarzem"   znajduje   się   o   cztery   mile   stąd.   Z 

pewnością bardzo chętnie udzielą tam panu gościny. Oberżysta nazywa się Davey 
Ludlow. - Mówiła pewnym głosem, ale jakoś dziwnie się zawahała i zerknęła na 
młodszą siostrę.

Rafe przełknął gniewną odpowiedź, którą miał już na języku. Zdumiewające: 

bała się wpuścić go do domu, a jednak nie chciała, by odjechał! Zmusił skołatany 
mózg do działania i zebrał w myślach wszystko, czego dowiedział się o Forton Hall i 
obu młodych damach. Nie przyszło im nawet do głowy wezwać kogoś na ratunek; 
najwidoczniej na żadną pomoc nie liczyły.

- Kto tu mieszka razem z wami?
- Obie z May potrafimy doskonale zadbać o siebie - oświadczyła Felicity i 

zajęła się stosem mokrych sukien, leżących na kuchennym stole.

Bancroft zastanawiał się, kogo też dziewczyna usiłuje przekonać - jego czy 

siebie?

- Nikogo tu nie ma oprócz was dwóch?
Popatrzyła znów na niego.
- Widocznie mówiłam zbyt szybko i pana poszkodowany mózg nie zdołał za 

mną   nadążyć.  Tak,   May   i   ja   mieszkamy   tu   same.   Oczywiście   tylko   do   powrotu 
naszego brata.

- Boże wielki! - mruknął mężczyzna z odrobiną podziwu. Nigdy nie słyszał o 

czymś podobnym. - A gdybym okazał się maniakalnym mordercą…? Mam nadzieję, 
że macie panie do obrony przed intruzami jakąś inną broń prócz imbryka!

Felicity prychnęła pogardliwie.
- Sam pan się przekonał, że imbryk bywa bardzo skuteczny!

background image

Rafe skrzywił się.
- Rzeczywiście. Dzięki za przypomnienie!
- Wskazać panu drogę "Pod Mocarza"?
Dobrze widział, że to zwykły blef.
- Obejdzie się - burknął i aż sam się zdziwił: czemu jakiś instynkt każe mu 

bronić   kogoś,   kto   omal   go   nie   zabił?!   Jeśli   ktoś   doskonale   mógł   obejść   się   bez 
obrońcy,   to   chyba   właśnie   te   dwie   niebezpieczne   baby!…   Nie   mógł   jednak,   jak 
skończony   łotr,   wyrzucić   ich   z   rodzinnego   domu!   A   z   takim   bólem   głowy   z 
pewnością nie ruszy się stąd przez parę dni. Zaczeka więc na tego podłego tchórza, 
ich brata: niech zabiera rodzinkę! - Forton Hall należy do mnie, panno Harrington. 
Nie mogę pozwolić, by pilnowała go kobieta z małą dziewczynką.

- Nie potrzeba nam żadnej…
-   Póki   wasz   kochany   braciszek   nie   potwierdzi   mego   prawa   własności   ku 

zadowoleniu wszystkich zainteresowanych, będę tkwił w tej przeklętej stajni, pod 
ręką, by przez cały czas mieć oko na swoją posiadłość!

Felicity wpatrywała się w niego przez chwilę; dostrzegł w jej oczach coś jakby 

ulgę.

- Proszę nie zapominać - odparła - że i ja nie spuszczę pana z oka!
Rafę niepewnie stanął na nogach, szukając podpory w stole.
- Świetnie.
Bardzo chętnie odpowiedziałby jakąś perfidną aluzją do tego, czemu panna 

Harrington będzie się przede wszystkim przyglądać, ale zdobył się tylko na zbolały 
pomruk. Rzucił ostatnie wrogie spojrzenie w jej stronę i pokuśtykał do kuchennych 
drzwi.

- Może panu pomóc, panie Bancroft? - spytała dziewczyna, powracając do roli 

uprzejmej gospodyni, prawowitej właścicielki domu.

Niech to diabli! 
- Obejdzie się.
- Pójdę po konia, dobrze? - zaoferowała się May.
Rafe zawahał się, obliczając w myśli dystans, jaki musiałby przebyć: od kuchni 

do   Arystotelesa,   a   potem   do   stajni.   Mógł   oczywiście   wezwać   gniadosza 
gwizdnięciem, ale czuł, że głowa by mu wtedy pękła!

- Znakomity pomysł. Bardzo ci dziękuję.
Tym razem Felicity nawet nie kryła rozbawienia. 
- Przyniosę panu koce.
W odpowiedzi mężczyzna machnął ręką i wytoczył się tylnymi drzwiami. Gdy 

dziewczęta   nie   mogły   go   już   słyszeć,   wyrzucił   z   siebie   stek   przekleństw, 

background image

najbarwniejszych i najbardziej jadowitych, jakie znał. Repertuar miał bogaty: nie na 
darmo siedem lat służył w armii.

W   drzwiach   stajni   przystanął   i   oparł   się   o   wypaczoną,   obłażącą   z   farby 

framugę. Nagle uzmysłowił sobie, że miał okazję wyplątać się z całego tego bałaganu 
- i zaprzepaścił ją! Gdyby nie był taki oszołomiony i zbolały, powiedziałby po prostu 
uroczej   pannie   Harrington,   że   ma   słuszność:   dokument   został   sfałszowany,   więc 
niech sobie zatrzyma ruiny Forton Hall, na zdrowie!

Z drugiej strony jednak, nie miałby wtedy okazji schwycić Nigela Harringtona 

za   chudy   kark   i   wytrząść   duszy   z   tego   podłego   tchórza…!   I   nie   zabawiłby   tu 
wówczas wystarczająco długo, by przekonać się, czy nazajutrz ciemne oczy Felicity 
Harrington będą miały tyle samo uroku… Jakiś wewnętrzny głos mówił mu, że z 
pewnością go nie stracą.

- Jak się powiedziało "A", to trzeba powiedzieć i "B"! - mruknął Rafe i zwalił 

się twarzą w słomę.

 
 
 
 
 

Felicity podniosła głowę znad książki, gdy May weszła do małego salonu.
- Zostawiłam ci w kuchni grzankę. - Wypiła łyk porannej herbaty, wdzięczna 

losowi za kilka chwil spokoju. Czytanie stało się dla niej ostatnio luksusem, na który 
rzadko mogła sobie pozwolić.

May skrzywiła się.
- Była przypalona - powiedziała z niesmakiem. - Zjadłam trochę marmolady.
- Samej marmolady?
- Tak. Bardzo mi smakowała.
Felicity spojrzała podejrzliwie na mocno zarumienioną buzię siostry.
- Co porabiałaś dziś rano, złotko?
May klapnęła na kanapę i zaczęła wygładzać żółtą spódniczkę w kwiaty.
- Bałam się, czy Rafe nie umarł, więc poszłam sprawdzić. Ale chrapał, więc 

chyba nic mu nie jest.  

Zaniepokojona Felicity odłożyła książkę.
- Nie zbliżaj się do tego człowieka! Słyszysz, May?
- Ale dlaczego?! Powiedziałaś przecież, że może tu zostać! 
Felicity wstała i przebiwszy się przez gąszcz ocalonych z katastrofy rupieci, 

usiadła obok siostry.

background image

-   Pan   Bancroft   to   godny   pożałowania   biedak,   którego   jakiś   łotr   oszukał, 

zapewniając go, że stanie się kimś ważnym i bogatym. Sądząc z blizny, w przeszłości 
przynajmniej   raz   oberwał   mocno   po   głowie.   Nasze   działania   z   pewnością   nie 
poprawiły…  stanu   jego  umysłu.   Mamy   chrześcijański   obowiązek   dopilnować,  by 
wrócił do zdrowia. A potem…

- Ale…
- A potem przyjedzie Nigel i sam najlepiej wyjaśni całą sprawę. I wówczas pan 

Bancroft nas opuści.

- Ale…
- Jest tam kto? - doleciał z kuchni głęboki męski głos.
Felicity aż podskoczyła. Choć próbowała sobie wmówić, że serce zaczęło jej 

walić wyłącznie z niepokoju, czuła, że ogarnia ją dziwne podniecenie.

- Jesteśmy w małym salonie, panie Bancroft! - zawołała.
Po chwili Rafe ukazał się na progu. Widząc, że gość pewnie stoi na nogach, a 

nie zatacza się w oszołomieniu, Felicity zdumiała się. Zdawał się wypełniać swą 
postacią odrzwia. Nie uszły jej uwagi jego eleganckie, lecz teraz ubłocone wysokie 
buty,   ciemnoszare   spodnie   i   popielata   wzorzysta   kamizelka;   czarny,   świetnie 
dopasowany surdut; straszliwie zmięty fular; zbyt długie włosy, złote i falujące. Bez 
pośpiechu, z rozkoszą napawała się tym widokiem; przybysz wpatrywał się w nią 
równie   uparcie   swymi   jasnozielonymi   oczyma,   w   których   głębi   skrzyła   się 
wesołość… a może szaleństwo…?

- Dzień dobry! Nie mam przy sobie żadnej broni. Czy mogę wejść?
Niespodziewanie Felicity uśmiechnęła się.
- Oczywiście! Jak pan się czuje?
- Dziękuję bardzo: jak półtora nieszczęścia. - Zwrócił się do młodszej z sióstr. - 

Panno   May,   byłbym   ogromnie   zobowiązany,   gdyby   nie   szturchała   mnie   pani 
grabiami, ilekroć spróbuję się zdrzemnąć.

- Ależ, May! - skarciła ją Felicity.
- Przecież ci mówiłam: bałam się, że nie żyje! - zaprotestowała dziewczynka. - 

Przestałam od razu, jak zaczął chrapać!

- Po raz pierwszy chrapałem w obronie własnej. - Mężczyzna skrzywił się. - 

No, może nie po raz pierwszy, ale dopiero dziś poskutkowało! - Znowu spojrzał na 
Felicity.   -   Mógłbym   dostać   coś   do   jedzenia?   I   proszę   mówić   mi   "Rafe".   "Pan 
Bancroft" to mój stryj!

- Brat księcia? - przerwała May.
- Istotnie.
- Nie ma już nic do jedzenia - mówiła dalej dziewczynka. - Marmoladę ja 

skończyłam!

background image

-   May!   -   Felicity   poczerwieniała   z   zakłopotania.   Czasami   siostrzyczka 

posuwała się w swej szczerości zbyt daleko! - Bardzo przepraszam, panie… Rafe. 
Miałyśmy zamiar udać się wczoraj do miasta, ale…

- Na stole została grzanka - wtrąciła znów May. 
Bancroft odchrząknął.
- Zauważyłem ją przechodząc. To pewnie dzieło panienki? 
Felicity zesztywniała.
- Nie, moje. Trochę się zamyśliłam… - Nie zamierzała bynajmniej wyjawiać, 

że   zatonęła   w   marzeniach   o   wodzu   piratów,   który   podejrzanie   przypominał 
nocującego w stajni gościa.

Rafe znów na nią spojrzał.
- Ach, tak.
Felicity ponownie się zaczerwieniła, zła na siebie, że tak się kompromituje. 

Teraz jeszcze w dodatku trzeba będzie udać się do Pelford i kupić coś na śniadanie… 
a przy okazji na lunch i na obiad. Miała zamiar dziś rano poszperać w zachodnim 
skrzydle: może ocalało coś jeszcze z odzieży…? Spacer do miasteczka zajmie dwie 
godziny… a kilka straciła już wczoraj z racji pojawienia się Rafaela. Spojrzała na 
rosłego przybysza z namysłem.

- Czy czuje się pan na tyle dobrze, by pojechać konno do Pelford, panie Rafe? - 

Obdarzyła   go   najpiękniejszym   uśmiechem.   No   cóż,   sam   sobie   życzył,   by   go 
traktować jak domownika!

Mężczyzna stał przez dłuższą chwilę, wpatrując się w nią.
- Mam jechać po żywność?
- No cóż… owszem.
Ku zdumieniu Felicity uśmiechnął się. Z powodu blizny był to uśmiech nieco 

asymetryczny.

-  Chyba   nie   mam  wyboru,   bo   jeść   mi   się   chce.   Mógłbym  zabrać   May   do 

towarzystwa?

- Pojedzie pan tą ścieżką, zupełnie prosto - odparła, obawiając się powierzyć 

siostrzyczkę opiece tego słabego na umyśle biedaka, choćby był nie wiedzieć jak 
przystojny i czarujący!

- Wiem, gdzie to jest; przejeżdżałem tamtędy wczoraj. Chciałbym po prostu 

mieć jakiegoś obrońcę, gdyby napadli mnie bandyci.

May zachichotała. Felicity nadal się wahała.
- Nie spodziewa się pan chyba, że tak bez namysłu powierzę panu moją siostrę!
- Ojej, Lis…!
- Panno Harrington - powiedział Rafe spokojnie, bez uśmiechu - powierzyła mi 

background image

pani życie siostry i swoje własne już wówczas, gdy mnie pani uwolniła z więzów.

- Ależ ja…
- I dałem pani wczoraj słowo honoru - kontynuował. - Pamięć płata mi ostatnio 

figle, ale tego nie zapomniałem. 

Przez dłuższą chwilę patrzyła mu w oczy. Miał całkowitą słuszność. Zresztą, 

czuła instynktownie, że ten człowiek nigdy by im nie wyrządził krzywdy.

- Dobrze. May, włóż szal i czepek.
Dziewczynka aż krzyknęła z radości.
-   Pojedziemy   galopem,   Rafe?   -   dopytywała   się   podskakując.   -   Jak   twemu 

koniowi na imię? Jest nie z tej ziemi, wiesz? Czy potrafi pędzić jak strzała?

Mężczyzna uśmiechnął się tak, że serce Felicity znów oszalało. Gdyby miał 

wszystkie klepki w porządku, nie byłaby w stanie mu się oprzeć!… Lepiej, że jest 
tak, jak jest.

- Nie. Arystoteles. Serdeczne dzięki! Nie zamierzam dziś tego sprawdzać.
Na buzi May odbiło się komiczne wprost rozczarowanie.
- Czemu nie?!
- Bo pojedziemy stępa. Noga za nogą.
Za piecami Rafe'a Felicity wskazała na jego głowę, robiąc znaczący grymas. 

May znowu zachichotała, potem zakryła usta dłonią.

- Niech będzie!
Rafe dał jej znak, by pierwsza udała się do stajni.
- Krwiożercza smarkula! - burknął, a dziewczynka znów się roześmiała.
Gdy oboje opuścili pokój, Felicity uśmiechnęła się. Pan Bancroft z pewnością 

(bez   względu   na   stan   jego   głowy)   nie   i   zamierzał   zmuszać   do   biegu   swego 
wierzchowca; długa droga z Londynu niewątpliwie wyczerpała biedne zwierzę! Nie 
widziała jeszcze tego "Arystotelesa", ale May co rusz zaprzyjaźniała się z jakąś starą, 
zabiedzoną szkapą… tym lepiej zresztą, bo stanowczo nie mogłyby sobie pozwolić 
na porządnego konia.

Dziewczyna rzuciła okiem na zegar, odłożyła książkę na stos schnących pod 

oknem tomów i zmniejszyła ogień w kominku: trzeba oszczędzać opał! Zgromadzona 
w jadalni sterta obrazów wymagała przeglądu; musiała oddzielić to, co da się jeszcze 
uratować, od tego, co zostało bezpowrotnie zniszczone.

Po kilku minutach May wbiegła do pokoju.
- Już jedziemy, Lis! Rafe kazał spytać, czy przygotowałaś spis zakupów.
- O, tak. Leży w kuchni. - Felicity wyprostowała się i ruszyła przodem. - Może 

lepiej ty mu go przeczytaj, kochanie.

- Myślisz, że on nie potrafi? - szepnęła siostrzyczka.

background image

- Bardzo wielu ludzi nie umie czytać - przypomniała jej Felicity, wręczając 

listę   sprawunków.   -   Poproś   panią   Denwortle,   żeby   zapisała   wszystko   na   nasz 
rachunek. I powiedz, że we środę przyślę jej udziec barani. - Miała nadzieję, że 
sklepikarka na razie tym się zadowoli. Nie było jej teraz stać na nic więcej.

- Dobrze.
May  podskoczyła ku drzwiom,  Felicity ruszyła wolniej za nią, rozmyślając 

znów o piratach i zapierających dech przygodach.

Arystoteles nie przypominał bynajmniej zabiedzonej szkapy! Był to wielki, 

niezwykle kształtny koń myśliwski, gniadosz z białą "skarpetką" na lewej przedniej 
nodze, długą, przepiękną grzywą i wygiętym w łuk ogonem. Bez wątpienia miał 
jakiegoś przodka araba! I na pewno mknął jak wiatr.

Spojrzenie Felicity przeniosło się na jeźdźca i po raz pierwszy zwątpiła: czy 

rzeczywiście   brakowało   mu   rozumu?   Nawet   jeśli  Arystoteles   był   kradziony,   nie 
ulegało kwestii, że Rafael Bancroft doskonale zna się na konnej jeździe. Siedział w 
siodle pewnie i spokojnie, cugle trzymał luźno w prawej ręce, a na jego pociągłej, 
przystojnej twarzy widniał lekki uśmiech. Gdy May do niego podeszła, wychylił się z 
siodła, chwycił ją za rękę, bez wysiłku uniósł w górę i posadził przed sobą.

-   Naprawdę   nie   możemy   pogalopować?   -   spytała   dziewczynka,   klepiąc 

Arystotelesa po szyi.

-   Naprawdę.   -   Jeździec   ukłonił   się   Felicity.   -   Wrócimy   niebawem,   panno 

Harrington!

- Niech pan… - Odchrząknęła. - Dobrze. Bądźcie ostrożni!
- Będziemy.
Choć zniknęli w oddali, Felicity przez kilka minut stała na dziedzińcu, patrząc 

za   nimi.   Nigel   i   May   stanowili   całą   jej   rodzinę.   Oprócz   nich   miała   tylko   paru 
dalekich krewnych. Od śmierci rodziców prawie nie spuszczała siostrzyczki z oka. A 
teraz   powierzyła   ją   obcemu   człowiekowi,   którego   w   dodatku   wczoraj   pobiły   do 
nieprzytomności!

Skrzyżowała ramiona i oparła się o framugę kuchennych drzwi. Gdy Rafael 

Bancroft spojrzał jej w oczy i powiedział, że może mu zaufać, nie wiedzieć czemu 
poczuła, że ufa mu naprawdę. Choć ostatnie dni były wyjątkowo ciężkie, nie straciła 
chyba umiejętności podejmowania trafnych decyzji!

Nadspodziewanie dobra kondycja Rafe'a dziś rano uświadomiła jej, że gdyby 

wczoraj naprawdę chciał wyrządzić krzywdę jej lub May, to z pewnością by mu się to 
udało.   Felicity   odetchnęła   głęboko   i   weszła   do   domu,   by   zakończyć   przegląd 
obrazów i sprawdzić, czy z zachodniego skrzydła nie da się czegoś jeszcze ocalić.

Ciekawe  spojrzenia, które poprzedniego  dnia witały  przejeżdżającego  przez 

Pelford Rafe'a, były niczym w porównaniu z tymi, jakie wodziły za nim teraz, gdy 
zeskoczył z grzbietu Arystotelesa, a następnie zsadził May.

- Masz listę sprawunków? - spytał swą towarzyszkę.

background image

W Londynie ludzie gapili się na niego bardzo często, zwłaszcza wtedy, gdy 

rodzina Bancroftów zjawiała się gdzieś w komplecie. Teraz też zauważył, że stał się 
obiektem zainteresowania, ale się tym nie przejął.

Dziewczynka wydobyła kartkę z kieszeni swej muślinowej sukni w kwiatki.
- Mam. I sama ci przeczytam, żebyś się nie zmęczył. 
Rafe miał wielką ochotę pomacać uszkodzoną czaszkę. Ale i bez dotykania 

doskonale wiedział, że ma na głowie guza wielkości śliwki.

- Serdeczne dzięki, łaskawa pani!
May wzięła go za rękę i razem pomaszerowali po kocich łbach do sklepu pani 

Denwortle. Rafe spojrzał w dół na małe nóżki, starające się za nim nadążyć. Rzadko 
miewał do czynienia z dziećmi i uważał je za całkiem inny gatunek stworzeń niż 
dorośli. Te wrzaskliwe, śliniące się istoty nie budziły w nim specjalnej sympatii.

Jednak dziecko, które mu teraz towarzyszyło, wyglądało na istotę rozumną. 

Poza   tym  była   to   krucha   osóbka   wymagająca   troskliwej   opieki,   choć   umiała   tak 
skutecznie walić po głowie niepożądanych gości.

- Ile masz lat, May?
- Osiem i pół. - W ciemnobrązowych oczach błysnęły iskierki. - A ty?
- A ja dwadzieścia osiem i pół - odparł. 
Roześmiała się.
- Ale stary! 
Bancroft uniósł brew.
- Serdeczne dzięki! A w jakim wieku jest twoje rodzeństwo?
- Oboje mają prawie dwadzieścia trzy lata. Nigel jest o godzinę młodszy od Lis 

i strasznie się wścieka, gdy ona próbuje nim dyrygować!

- Wyobrażam sobie!
Tuż   przed   sklepem   May   zatrzymała   się   i   pociągnęła   swego   towarzysza   za 

rękaw.

- Rafe, muszę ci coś powiedzieć!
Pochylił się ku niej, choć wiedział, że natychmiast zacznie go łupać w czaszce.
- O co chodzi?
- Nie lubię pani Denwortle - szepnęła dziewczynka. - Wygaduje na Nigela 

różne paskudne rzeczy! - Skinęła energicznie głową i weszła do wnętrza sklepiku.

- Ciekawe, czemu? - mruknął mężczyzna i pospieszył za nią.
- Ach, to panna May! - wykrzyknęła otyła paniusia w jaskrawozielonej sukni, 

wyłaniając się z zaplecza. - Gdzie panienki siostra? - Wzrok kupcowej zatrzymał się 
na Rafie. - A to kto?

background image

- Felicity została w domu. A to jest Rafe - odparła zwięźle May, jakby chodziło 

o psa.

Bancroft z trudem powstrzymał śmiech.
- Dzień dobry.
- Mam tu wszystko spisane - mówiła dalej May, pokazując listę sprawunków. 

Odchrząknęła. - Bochenek chleba, dwa funty mąki, dwa funty soli, jeden…

- Mam nadzieję, że wzięłaś ze sobą pieniądze - Pani Denwortle zrobiła bardzo 

sceptyczną minę. - A może nie…? I dlatego właśnie siostrzyczka została w domu?…

Nieświadoma sarkazmu rozmówczyni, May potrząsnęła głową.
- Felicity prosiła, żeby zapisać to na nasz rachunek. I powiedziała, że we środę 

przyśle udziec barani.

Sklepikarka skrzyżowała ramiona na piersi. Był to wyczyn nie lada, biorąc pod 

uwagę rozmiary jej biustu.

-  Ja   też   muszę   jeść,   moja   panno! A  od   waszego   brata   odbiorę   należne   mi 

pieniądze chyba na Sądzie Ostatecznym! Powiedz siostrze, że jeśli przyśle mi całą 
owcę - i to razem z wełną! - to chętnie udzielę Harringtonom dalszego kredytu!

- Nasz dług nie jest taki duży jak cała owca! - zaprotestowała dziewczynka.
Rafe doskonale zrozumiał sarkastyczne uwagi kupcowej. Prawdę mówiąc, w 

obecnej sytuacji Harringtonowie nie byli jej winni ani grosza. Forton Hall należał do 
niego,   a   mieszkające   w   nim   osoby   były   jego   gośćmi   -   wszystko   jedno,   czy 
pożądanymi, czy wręcz odwrotnie!

- Przepraszam, pani… Denwortle, chyba się nie mylę?
-   Tak,   to   ja.   -   Zmierzyła   wzrokiem   jego   doskonale   uszyte,   choć   mocno 

sfatygowane ubranie. - Słucham pana.

Niech to diabli, będzie musiał posłać do Londynu po resztę garderoby!
- Ile dokładnie są pani winni Harringtonowie? 
Naburmuszyła się.
- A cóż to pana obchodzi?! 
Spojrzał na nią chłodno.
- Chce pani odebrać te pieniądze czy nie?
Pani Denwortle nadal przyglądała mu się spode łba. W końcu z pogardliwym 

prychnięciem wydobyła spod lady księgę.

- Siedem funtów osiem szylingów - oświadczyła, zajrzawszy do niej.
Widać Felicity od dłuższego czasu brakowało gotówki. Bancroft westchnął: 

znów przyjdzie mu uszczuplić posiadany kapitał! Sięgnął do kieszeni i wyjął banknot 
dziesięciofuntowy.

-   Proszę   dać   pannie   May   wszystko,   czego   sobie   życzy   -   polecił,   kładąc 

background image

pieniądze na ladzie - a resztą zasilić rachunek Harringtonów.

Sklepikarka schwyciła banknot w swoje chciwe, grube łapy.
-   Jak   pan   sobie   życzy   -   powiedziała   ugodowo   i   ze   znacznie   większym 

szacunkiem.

May ochoczo zajęła się znów odczytywaniem listy sprawunków, a Rafe zaczął 

zwiedzać sklepik. Było tu wszystko: od świec do damskich czepków. Na półkach 
leżały różne tkaniny, jajka, perfumy, a przy drzwiach wisiało kilka wielkich kawałów 
wołowiny. Sądząc z różnorodności towarów, był to jedyny sklep w okolicy. Ceny 
świadczyły o tym, że właścicielka potrafi wykorzystać tę sytuację. Rafe zatrzymał się 
przed słoikiem różnokolorowych, wielkich, twardych cukierków…

- May, lubisz słodycze? - spytał przez ramię.
- O, tak! I Lis też je bardzo lubi.
Ton   jej   głosu   był   bardzo   wymowny.   Mężczyzna   uśmiechnął   się   szeroko, 

podniósł wieczko i wydobył ze słoja tuzin kolorowych cukierków.

- Weźmiemy jeszcze i to, pani Denwonle.
- Bardzo proszę, szanowny panie.
W   końcu   zapakowali   wszystkie   sprawunki   do   dwóch   dużych   worków   i 

przytroczyli   je   do   siodła   Arystotelesa.   Gniadosz   aż   odwrócił   głowę,   wyraźnie 
oburzony, że każą mu odgrywać rolę jucznego zwierzęcia.

- Wybacz, staruszku! - roześmiał się Rafe, klepiąc go po kłębie.
-   Skąd   mas   takiego   fantastycnego   konia,   jak   Totelek?   -   spytała   May 

niewyraźnym głosem: całą buzię miała wypchaną ogromnym cukierkiem.

Rafę podsadził małą na siodło i usiadł za nią.
- Kupiłem go… prawie cudem!… od hrabiego Montrose'a. Monty powiedział, 

że  to  najcholer…  najbardziej uparta  bestia  ze  wszystkich,  które  go kiedykolwiek 
ugryzły.   -   Ruszyli   stępa   ścieżką   wiodącą   do   Fonon   Hall.   -   Mój   brat,   markiz 
Warefield, przez jakiś czas opiekował się gniadym, ale mu i go odebrałem.

- Byczo! Jest bezbłędny!
Bancroft roześmiał się.
- Kto cię nauczył takich wyrażonek: byczo, bezbłędny, nie z tej ziemi?
- Nigel. Felicity uważa, że są niemądre, ale mnie się podobają.
- Posługujesz się nimi bardzo fachowo.
Dziewczynka zachichotała.
- Dziękuję za komplement! Rafe, czy Forton Hall naprawdę należy do ciebie?
Spojrzał w ciemne, niewinne oczy i zawahał się.
-   Wszystko   się   wyjaśni,   jak   przyjedzie   twój   brat   -   odparł   wymijająco.   - 

Powiedz mi, co robicie przez cały dzień, tyi Felicity?

background image

- Ja odrabiam lekcje, a ona reperuje nasze ubrania. Potem jej pomagam w 

sprzątaniu: ścieramy kurze i zamiatamy. I karmimy kurczęta. Dwa razy w tygodniu 
chodzimy na pastwisko zobaczyć, jak się sprawują nasze owce i krowy, i zawsze 
którąś złapiemy i wydoimy. Potem Lis zbiera śmietanę i robi masło. Posadziła też 
kapustę i kartofle, ale po ostatniej ulewie chyba nic z nich nie zostało. 

Mężczyzna przez chwilę milczał.
- Macie strasznie dużo pracy.
- Felicity mówi, że robota nam nie zaszkodzi. A jak ktoś siedzi z założonymi 

rękami, to do niczego nie dojdzie.

- Pewnie i gotuje sama?
- O, tak! Bardzo smacznie, tylko wiecznie mamy kurczaki albo króliki.
Mała May paplała dalej o codziennych zajęciach w Forton Hall, a Rafe coraz 

bardziej podziwiał pannę Harrington. On sam miał zawsze chmarę służby na każde 
skinienie.   Nawet   w   wojsku   nie   brał   się   do   naprawy   ubrania   czy   przyrządzania 
posiłku, chyba że miał akurat taką zachciankę. Do Nigela czuł coraz większy wstręt. 
Wyjazd do Londynu (wszystko jedno, w jakich zamiarach!) i pozostawienie całego 
gospodarstwa   na   głowie   dwu   sióstr,   w   dodatku   bez   grosza,   to   była   wyjątkowa 
podłość. Nawet jeśli tak spokojnie to przyjęły! 

- A kto chwyta króliki w sidła? - spytał, choć z góry znał odpowiedź.
- Lis. Ona wszystko potrafi! 
Rafe uśmiechnął się.
- I mnie się tak wydaje.
- Lis! - wrzasnęła May przez dziurę w ścianie korytarza. - Już jesteśmy!
Felicity zerwała się na nogi, omal się przy tym nie przewracając, i otarła czoło 

brudną ręką.

- Tylko tu nie wchodź! - ostrzegła.
- Wiem, wiem: tam jest niebezpiecznie. Będziemy z Rafe'em w kuchni.
- Doskonale.
Felicity znów się potknęła, tym razem przytrzymała się złamanej belki. Tak 

dziwnie   się   czuła:   Znajdowała   się   w   miejscu,   które   niedawno   było   salonem,   i 
widziała wokół połamane meble z sypialni! Ilekroć spojrzała na gruzy, zbierało jej się 
na płacz, ale łzy nie pomogą wydobyć spod ruin szkatułki z biżuterią ani książek, 
których całe sterty poniewierały się w zdemolowanej bibliotece.

Uwagę Felicity przyciągnął pewien drobiazg. Pochyliła się i wydobyła spod 

śmieci maleńką szklaną figurkę. Była to barwna afrykańska papuga, brakowało jej 
jednak głowy i obu nóżek. Rzuciła więc rozbite cacko w kąt, który już wcześniej 
dokładnie  przeszukała.  Może  zdoła wmówić  Bancroftowi,  akt  własności  dotyczył 
tylko zachodniego skrzydła…?

background image

- Kiedy to się stało?
Felicity aż podskoczyła. Odwróciła się gwałtownie,
- Nie zauważyłam, że pan tu wszedł - powiedziała całkiem niepotrzebnie. Jego 

spokojny, głęboki głos znów ją trącił z równowagi. - Przed czterema dniami, panie 
Bancroft. W nocy.

- Miało być "Rafe" - poprawił ją. - Co tu było? Salon!
- Tak. - Wróciła do poszukiwań wśród śmieci. - A to resztki mojej sypialni.
- Cale szczęście, że pani w niej nie było. - Zielone jak morze oczy pełne były 

współczucia.

- Kiedy wszystko zaczęło się chwiać i dygotać, zdecydowałyśmy razem z May, 

że prześpimy się w małym salonie. Ale i tak byłyśmy o włos od śmierci.

-   Zupełnie   jakby   buszowało   tu   stado   słoni.   -   Mężczyzna   odrzucił   resztki 

krzesła. - Nie: dwa, albo i trzy stada!

Felicity ujęła się pod boki.
- A pan oczywiście nieraz widywał stada słoni?
Bancroft przykucnął i wydobył figurkę drugiej papugi.
- Tylko afrykańskich. Widzi pani? Ocalała!
- I gdzie się pan spotkał z tymi afrykańskimi słoniami?
- W Afryce. - Posadził sobie papugę na ramieniu i przymknął lewe oko. - Hej, 

szefowo!   -  odezwał   się   jak   rodowity   Cockney

[1]

  -  Nie   uświadczy   w   tej   budzie 

jakiegoś pióra i papieru?

Roześmiała się.
- Dla pana wszystko, kapitanie!
Rafe odpowiedział szerokim uśmiechem.
- Wygląda na to, że utknąłem tu na dłużej. Chcę napisać do szefa służby w 

domu rodziców, żeby mi przysłał więcej ubrań. - Wskazał gestem na swój niegdyś 
elegancki, dziś mocno już podniszczony strój. - Wyjechałem z Londynu w ogromnym 
pośpiechu.

Nic dziwnego, jeśli zbiegło się to w czasie z kradzieżą Arystotelesa! Felicity 

przyglądała   się   uważnie   swemu   gościowi,   który   odłożył   na   bok   papugę   i 
kontynuował   poszukiwania   w   gruzach.   Boże   wielki!  Ależ   był   przystojny!   Mimo 
urazu  głowy  poruszał  się  z  lekkością  urodzonego  atlety. Dziewczyna westchnęła. 
Takie już jej szczęście: wyjątkowo atrakcyjny, nieznajomy młodzieniec pojawił się na 
jej progu… i oczywiście okazał się przemiłym, dobrodusznym przygłupkiem!

Gdyby   był   przy   zdrowych   zmysłach,   z   pewnością   nie   włóczyłby   się   po 

Cheshire i nie zależałoby mu na Forton Hall. Syn księcia Highbarrow znalazłby sobie 
tysiąc znacznie  atrakcyjniejszych miejsc do zwiedzania.  Z pewnością oznajmi jej 
niebawem, że walczył u boku Wellingtona pod Waterloo!

background image

-   Przeważnie   prezentuję   się   znacznie   lepiej   niż   obecnie   -   odezwał   się 

niespodzianie.

Felicity zdała sobie sprawę, że gapi się nań od dłuższej chwili, i odwróciła 

wzrok.

- Nic mnie to nie obchodzi - odparła rumieniąc się.
Z   przesadną   troskliwością   wydobyła   spod   gruzu   książkę   i   wytarła 

przemoczoną okładkę.

Rafe roześmiał się. Jego serdeczny, beztroski śmiech sprawił, że dziewczynie 

dreszcz przebiegł po plecach.

- W ciągu ostatnich kilku dni moja duma bardzo ucierpiała. Czuję się taki… 

niechlujny. Nic dziwnego, że wyglądam w pani oczach na skończonego durnia.

Nareszcie mówił z sensem! Felicity uśmiechnęła się.
-   Nie   uważam   pana   za   durnia,   Rafe,   tylko   za   kogoś   ogłuszonego 

niespodziewanym ciosem. - Biedaczek! Jak bardzo musi czuć się upokorzony tym, że 
pokonała go i obezwładniła ośmiolatka!

-  Istotnie  los   nie   szczędził   mi   ostatnio   ciosów.   I  to  poniżej   pasa   -  wyznał 

Bancroft i znów zaczął szperać w stertach gruzu i połamanych mebli. - Zwiedziłem 
już prawie całą Europę, a ze sprzedaży tego żałosnego rumowiska spodziewałem się 
uzyskać dość pieniędzy na wyprawę do Ameryki lub na Daleki Wschód. Teraz będę 
miał szczęście, jeśli starczy mi na podróż do Irlandii!

Z twarzy dziewczyny zniknął współczujący uśmiech.
- To "żałosne rumowisko" jest moim rodzinnym domem! - warknęła. - Może 

zechce pan o tym pamiętać!

Uniósł brew, widząc jej zacietrzewienie.
- To był pani rodzinny dom - poprawił. - Teraz jest zwykłą kupą gruzu. I 

kamieniem młyńskim, który przez własną głupotę uwiązałem sobie do szyi! - Rzucił 
w kąt pęknięty spodek, który rozprysnął się na kawałki. - A liczyłem na to, że Forton 
Hall przyniesie mi szczęście!

- Nikt pana tu nie zatrzymuje.
Mężczyzna wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę. Nie potrafiła zgłębić 

wyrazu jego oczu. 

- Chyba ma pani rację. A co panią tu zatrzymuje?
Felicity zawahała się. Pojęła, że jej rozmówcę nie zadowoli zdawkowa czy 

żartobliwa odpowiedź. 

- To mój dom. Jeśli stąd odejdę, kto się nim zaopiekuje?
- Forton Hall ma więcej szczęścia, niż na to zasługuje. Co z tym papierem 

listowym? Gdzie go szukać?

- Na biurku w małym salonie. W drewnianej szkatułce.

background image

Rafe skinął głową i wykręcił się na pięcie.
Felicity spędziła następną godzinę na przetrząsaniu rumowiska. Była to brudna 

i męcząca praca; na widok każdego zniszczonego drobiazgu czuła ból w sercu. Nigdy 
nie była czułostkowa, ale teraz Fonon Hall rozpadał się na jej oczach. Z każdym 
dniem   będzie   coraz   gorzej,   chyba   że   Nigel   niebawem   wróci,   i   to   z   workiem 
pieniędzy. Rafe widocznie postanowił tu zostać, przynajmniej do chwili gdy przyślą 
mu garderobę. Jeżeli nie będzie się wzbraniał przed zakupami w Pelford, może nawet 
być   przydatny.   Przejmie   przynajmniej   jeden   z   jej   obowiązków!   Nagle   przerwała 
robotę i wyprostowała się. Prawdę mówiąc, obecność krzepkiego młodzieńca o nieco 
przytępionym umyśle mogła okazać się zbawienna dla Forton Hall!

Mając   to   na   uwadze,   wspięła   się   po   schodach   na   dziurawe   poddasze   we 

wschodnim skrzydle domu. Miała nadzieję znaleźć tam jakiś tymczasowy strój dla 
swego gościa. Schodząc na dół, usłyszała śmiech May, dobiegający z małego salonu. 
Rafe Bancroft już się na coś przydał: przez cale rano zabawiał jej skłonną do psich 
figli siostrzyczkę. Nigel nigdy nie miał cierpliwości do May. Wszystkie jej pytania 
zbywał: "idź z tym do Felicity!" i nieustannie karcił małą za jej wybryki. 

Z tłumoczkiem w ręku Lis skierowała się do saloniku; na progu zatrzymała się 

z uśmiechem. Pana Bancrofta najwidoczniej nie raził żywy temperament jej siostry! 
Felicity stokroć bardziej wolała widzieć May śmiejącą się i rozbrykaną niż zamkniętą 
w sobie i nieszczęśliwą.

- Nie ma takiego słowa! - protestowała dziewczynka, zaglądając do listu przez 

ramię piszącego.

Robił niby to groźne miny, ale w jego oczach czaił się śmiech.
- Właśnie że jest: "bezzwłocznie".
- Wygląda na zwykłe gryzmoły!
- Ile ty masz lat? Cztery?
- Właśnie że osiem! - chichotała May. - I umiem czytać! I pisać!
- Ja też to potrafię. - Rafe nabazgrał coś u dołu strony i złożył list. - O wiele 

lepiej od ciebie.

- Ten list to same zygzaki!
Mężczyzna z uśmiechem zabrał się do napisania adresu.
- Wcale nie.
- Wcale tak!
- To…
Felicity głośno odchrząknęła.
-   Bardzo   mi   przykro,   że   przerywam   ożywioną   dyskusję,   ale   znalazłam   na 

poddaszu ubrania po dziadku. Z garderoby Nigela nic nie ocalało, zresztą i tak jest 
pan sporo od niego wyższy. Może coś z tego się nada, zanim przyślą z Londynu 

background image

pańskie rzeczy?

Rafe wstał.
- To bardzo ładnie z pani strony, panno Harrington. - Podszedł do niej i wziął 

tłumoczek. Potem wolną ręką ujął jej dłoń, podniósł do ust i leciutko musnął wargami 
palce, nie odrywając od Felicity swych zielonych oczu.

Tym razem były to wyraźne zaloty. Już nieraz całowano Felicity w rękę, ale 

nigdy nie przebiegały jej wówczas po ramionach takie miłe dreszcze! Nagle zdała 
sobie sprawę, żel jej suknia, ręce i twarz są zakurzone i brudne. Zaczerwieniła się i 
wyrwała dłoń z jego uścisku.

- Nie musi mi pan dziękować - rzuciła szorstko, jak niezręczna pensjonarka. - 

Te ubrania leżąc na stryszku nie zdałyby się na nic. Pomyślałam też, że czekając na 
powrót Nigela, zechciałby pan może zająć się czymś pożytecznym? 

Bancroft odłożył tłumoczek na krzesło.
- Czym mianowicie?
Felicity   zdała   sobie   sprawę,   że   odwołując   się   do  jego   rycerskości   osiągnie 

więcej, niż otwarcie domagając się pomocy.

- Wiem, że to poniżej pańskiej godności, ale jesteśmy tu z May tylko we dwie, 

i wielu problemów nie jesteśmy w stanie rozwiązać.

W oczach Rafe'a błysnęło zainteresowanie. Skrzyżował ręce na piersi i spytał:
- Na przykład czego?
- Przede wszystkim trzeba załatać dach nad jadalnią i sypialniami na piętrze. - 

Wolała nie wspominać od razu, jak wiele prac go czeka. Mogło się zresztą okazać, że 
nie poradzi sobie z najprostszym zadaniem, choć wyglądał zdrowo i krzepko.

- Więc chce pani, bym naprawił dach? - uściślił.
- No cóż - powiedziała, podchodząc do niego i kładąc mu rękę na ramieniu. - 

Przecież to podobno pański dach!

- Hm! Coś w tym jest. - Przymrużył oko i znów wziął do ręki tłumoczek. - 

Macie tu jakąś drabinę?

Felicity skinęła głową, starając się skryć triumfalny uśmiech. Jakby to było 

wspaniale, gdyby z sufitu nie lało się na głowę!

- Stoi za stajnią.
Rafe westchnął.
- Zgoda! - Z groźną miną obejrzał się na May. - A ty, moja panno, nie waż się 

szturchać mnie grabiami, gdy się będę przebierał w mój nowy roboczy strój!

- May i ja zajmiemy się przygotowaniem lunchu - wyjaśniła Felicity.
- Ależ, Lis…
- Doskonale. - Rafe wyminął dziewczynę i ruszył do kuchni. Znajdowało się w 

background image

niej wyjście prowadzące na dziedziniec przy stajni.

- Ależ, Lis! - powtórzyła May, starając się przyciągnąć uwagę siostry. - Myśmy 

już przygotowali lunch. I to taki w sam raz dla księcia Walii!

 
 
 
 

4

 

Rafe uniósł ramiona w górę, przyglądając się szerokim, kremowym rękawom.
- Rany boskie, czuję się jak własny pradziadek!
Dziadzio Harrington najwidoczniej hołdował modzie z początków panowania 

Jerzego III, zanim jeszcze król stracił zmysły. Rafe miał wrażenie, że przebiera się na 
maskaradę, ale ubranie było czyste i nieźle na nim leżało. Ze względu na guz na 
głowie zrezygnował z kapelusza. Pogardził też obuwiem dziadziusia: za żadne skarby 
nie będzie paradował w pantoflach ze sprzączkami! Włożył własne wysokie buty i 
udał się na tyły stajni, gdzie znalazł nie tylko drabinę, ale również beczkę smoły i 
stos nadgryzionych zębem czasu dachówek.

Głowa nadal go bolała i chętnie by odłożył czołganie się po dachu do jutra, ale 

raczej   nie   należało   robić   sobie   nadziei,   że   zbierające   się   na   wschodzie   chmury 
grzecznie   poczekają,   póki   czaszka   mu   się   nie   zagoi.   Poza   tym  Rafę   nie   potrafił 
siedzieć z założonymi rękami. Uświadomił sobie też, że wszelkie naprawy dokonane 
w Forton Hall podniosą nieco mizerną cenę, jaką mógł uzyskać za tę ruderę.

Rozpalił   ognisko   na   miejscu   najwyraźniej   w   tym   celu   wysprzątanym   i 

schwycił wiadro, by podgrzać w nim smołę. Drabina wydawała się solidna, choć dość 
toporna. Harringtonowie z pewnością nieraz jej używali. Szkoda, że nie częściej: 
Forton   Hall   lepiej   by   się   wówczas   prezentował.   Pogwizdując   niecenzuralną 
żołnierską śpiewkę i radując się w duchu, że w dzieciństwie często przyglądał się 
ciekawie wszelkim naprawom na terenie Highbarrow Castle, pociągnął drabinę przez 
chaszcze   porastające   od   wieków   nie   strzyżony   trawnik   i   oparł   ją   o   tylną   ścianę 
dworu. Uporawszy się z tym, wrócił do stajni po jakiś wielki pędzel lub starą miotłę.

- Kto pana prosił o kupowanie dla nas żywności?!
Rafe aż podskoczył. W drzwiach stajni stała Felicity z rękami na biodrach i 

znanym mu już wyrazem twarzy: mieszaniną zakłopotania i bezsilnego gniewu. W 
słońcu jej czarne włosy połyskiwały brązem i Rafael mimo woli zapatrzył się na nią. 
W swoich (dość mglistych) planach, dotyczących sprzedaży posiadłości i podróży 
naokoło świata, nie przewidział, że spotka kogoś takiego jak ona. Przywykł ruszać w 
pogoń za tym, co wzbudzało jego zainteresowanie, i zazwyczaj udawało mu się to 
schwytać. Felicity Harrington ogromnie go pociągała, więc gotów był rzucić się w 
pościg, od pierwszej chwili gdy ją zobaczył.

background image

- Chciało mi się jeść, a wolałem nie ryzykować, że oberwę po głowie i od pani 

Denwortle. Okropna stara wiedźma, prawda?

Usta Felicity wygięły się w półuśmiechu, niemal równie ujmującym, jak ten, 

którym go skłoniła do wspinania się po drabinie i łatania dachu. Obrzuciła wzrokiem 
jego historyczny strój i policzki jej poczerwieniały.

- Pan jest naszym gościem!
A więc i ona coś do niego czuła! Doskonale! To powinno uprościć sprawę.
- Gdyby nie otrzymane od pani szatki, nie miałbym co włożyć na grzbiet. Kilka 

minut temu zaskoczyłaby mnie pani nago. I co by wtedy było?…

- Ja… Tak, ma pan słuszność. Bardzo przepraszam.
Rafe znalazł  miotłę, trzepnął nią kilkakrotnie o ścianę,  by  strząsnąć kurz i 

pajęczyny; potem wyszedł na zewnątrz po wiadro z podgrzaną już smołą i naręcze 
dachówek.

-   Nie   ma   za   co   przepraszać.   Wyjaśniłem   tylko   pani,   jak   przedstawia   się 

sytuacja.

Felicity odchrząknęła.
- No, dobrze… Ale proszę już nigdy więcej nie płacić za nas rachunków.
- Wątpię, by mnie na to było stać - odparł i zamilkł na chwilkę, zastanawiając 

się nad uzyskaną właśnie informacją. - A więc macie i inne długi?…

- Kilka…
Nie   musiał   przyglądać   się   dziewczynie,   by   zauważyć,   ile   ją   to   wyznanie 

kosztowało.

- Panno Harrington, niech się pani nie kłopocze bochenkiem czy dwoma, które 

kupiłem przede wszystkim dla siebie! Bez wątpienia jem więcej niż wy obie razem.

-   Cukierki   też   pan   kupił   dla   siebie?…  A  może   to   mnie   chciał   pan   nimi 

przekupić? - dopytywała się, idąc za nim krok w krok.

Bancroft   zatrzymał   się   i   odwrócił   do   niej.   Omal   na   niego   nie   wpadła   i 

obawiając   się   stracić   równowagę,   oparła   rękę   na   jego   piersi.   Upuścił   dachówki, 
chwycił   dziewczynę   za   łokieć   i   przyciągnął   do   siebie,   niby   to   ratując   przed 
upadkiem.

Już wczoraj, gdy się na nią rzucił, biorąc ją za złodzieja, wydała mu się bardzo 

miła w dotyku. Jak na kogoś starającego się zachować dystans dosyć często zdarzało 
się   jej   choćby   go   musnąć,   a   ponadto   przy   każdej   okazji   wdawała   się   z   nim   w 
pogawędkę. Nie zamierzał wcale jej zniechęcać.

-   Po   cóż   miałbym   panią   przekupywać?   Przecież   już   pozwoliła   mi   pani   tu 

zostać. Czyżbym mógł liczyć na coś więcej?

Felicity   poczerwieniała   gwałtownie,   wyrwała   rękę   z   jego   uścisku   i  zaczęła 

wygładzać spódnicę.

background image

- A lunch po co pan przygotowywał? - dopytywała się, udając, że nie usłyszała 

jego słów.

- Co tam, kilka kanapek! Widzi pani: nie każdy arystokrata ma dwie lewe ręce. 

- Jeśli poranna grzanka stanowiła próbkę jej talentów kulinarnych, wolał nie czekać, 
aż do rozbitej czaszki dołączy się zatrucie pokarmowe. - Ma pani zresztą pełne ręce 
roboty: po co niańczyć jeszcze i mnie?

- Ach, tak? Ale skąd taki arystokrata jak pan umie robić kanapki? Czyżby 

podglądał pan swego kucharza przy pracy?

- Prawdę mówiąc, tak. - Schylił się po dachówki. Felicity była najwyraźniej 

spragniona wiadomości o życiu wielkich właścicieli ziemskich. Rafę zastanawiał się, 
od jak dawna próbowała wiązać koniec z końcem, by utrzymać Forton Hall, i od jak 
dawna   nikt   jej   w   niczym   nie   wyręczył.   Od   tej   pory   nie   będzie   jej   szczędził 
londyńskich ploteczek "z wyższych sfer".

- Nasz kucharz robił pyszne kanapki z ogórkiem. Zawsze je zabieraliśmy - 

oprócz lemoniady - gdy wyruszaliśmy z bratem na ryby.

Felicity skinęła głową.
-  A  prawda,   z   bratem.   May   wspominała   mi   o   nim.   To   markiz   Warefield, 

prawda?

- Istotnie.
Spojrzała na niego jakoś dziwnie.
- Pewnie i króla pan zna osobiście?
Rafe uśmiechnął się szeroko, podchodząc do drabiny.
- Naszego Jureczka? To gruba, bezmózga ropucha, ale ma wyjątkowy talent do 

urządzania spotkań towarzyskich! Mój ojciec i Quin… to znaczy markiz… znają go o 
wiele bliżej, ale i ja mogę opowiedzieć o nim to i owo, jeśli to panią zabawi.

- Czy jest w Londynie ktoś, kogo pan nie zna?
Zatrzymał się na drugim szczeblu i spojrzał na stojącą w dole dziewczynę, 

która koniecznie chciała poznać cudowne życie "wielkiego świata", podczas gdy on 
marzył, by się od niego wyzwolić. Kurz pozostawił smugi na jej nosie i policzku. Na 
ich widok Rafe uczuł dziwne ściskanie w piersi i zaparło mu dech.

- Nie znam pani - odparł i zszedł znów na dół. Nagle poczuł, że chce ją poznać 

- i to całą! Intensywność tego pragnienia zaskoczyła go. Chciał przesuwać palcami po 
jej   miękkiej,   gładkiej   skórze   i   okryć   jej   smukłe   ciało   gorącymi,   niespiesznymi 
pocałunkami.

Dziewczyna spłoszyła się i cofnęła o krok.
- Ja nigdy nie byłam w Londynie!
Bancroft otrząsnął się z marzeń i spróbował skoncentrować się na rozmowie.
-   Czemu?   Przecież   należycie   z   bratem   do   ziemiaństwa.   I   -   proszę   mi 

background image

wybaczyć…   -   skończyła   już   pani   osiemnaście   lat   i   jest   wyjątkowo   pociągającą 
kobietą. Dlaczego wyrzekła się pani londyńskiego debiutu?

Felicity znowu się zawahała, gniotąc w palcach wystrzępiony brzeg rękawa. 

Widać   ta   niebiesko-zielona   muślinowa   sukienka   była   jej   codziennym   "strojem 
roboczym", gdyż i wczoraj miała ją na sobie. Bezwiedny gest podkreślał niepewność 
i bezradność dziewczyny; patrząc na nią, Rafę mimo woli westchnął.

-   Moi   rodzice   zmarli   na   influenzę   pięć   lat   temu,   tuż   prze   osiemnastymi 

urodzinami moimi i Nigela.

- Ogromnie mi przykro.
Felicity wzruszyła ramionami.
-   Nie   mieliśmy   pie…  To   znaczy,   nie   wypadało   mi   tak   od   razu   pędzić   do 

Londynu. Poza tym May miała dopiero trzy latka, a Nigel dostał się do Eton

[2]

. - 

Dziewczyna podeszła do Rafe'a i poklepała go po ramieniu, jakby był zaprzyjaźnioną 
paniusią, z którą wymieniały ploteczki przy herbacie. - Teraz już zna pan historię 
mego życia. Niedługo się ściemni. Czy nie byłoby lepiej, żeby wziął się pan do tego 
dachu? 

Gdyby miał wolne ręce, to by jej zasalutował! Choć wyraźnie garnęła się do 

niego, Forton Hall nadal bardziej zajmował jej umysł niż jakieś tam miłosne zabiegi. 
Ale to się zmieni!

- Wedle rozkazu, panno Harrington. - I znów zaczął wspinać się na drabinę.
- Rafe… 
Spojrzał w dół.
- Słucham?
- Czy pan już kiedyś naprawiał dach?
- Nie, panno Harrington. - Posunął się nieco wyżej. - Nie mam jednak nic 

przeciwko temu, by pani też tu weszła i poinstruowała mnie, co mam robić.

- To zupełnie zbędne - odparła z pośpiechem. - Mam całkowite zaufanie do 

pańskich   umiejętności.   Bardzo   przepraszam,   ale   muszę   jeszcze   zacerować 
pończoszki May!

Pospieszyła do wnętrza domu, a Rafael znów westchnął, po czym zataszczył 

ciężkie wiadro na dach. Jego kompani z Londynu uśmialiby się, widząc go w takim 
położeniu. Nie przejął się tym jednak i zaczął nucić inną piosenkę. Naprawa dachu 
wyjdzie mu tylko na dobre. A pościg już się zaczął!

 
 
 
 
 

background image

Felicity   obudził   wczesnym  rankiem  jakiś   metaliczny   pisk.   Leżała   w  łóżku, 

ociągając się z wyjściem spod ciepłej, miękkiej kołdry, zwłaszcza że nikt nie rozpalił 
ognia w jej pokoju. Mimo że przywykła już do wiecznego gotowania, sprzątania, 
naprawiania   odzieży   i   wszelkich   innych   codziennych   obowiązków,   najboleśniej 
odczuwała brak służby właśnie rano, gdy na jej kominku nie płonął ogień.

Znów   usłyszała   dziwne   skrzypienie   i   siadła   na   łóżku.   Podobnie   jak   May, 

zajmowała teraz jeden z pokoi gościnnych we wschodnim skrzydle; blade światło 
słoneczne przenikało przez zasłony w oknie.

Skrzypnięcie   rozległo   się   jeszcze   raz.   Zaciekawiona   spuściła   nogi   z   łóżka, 

podeszła do okna i rozsunęła story.

- O, Boże!…
Rafael   Bancroft   stał   przed   stajnią   koło   pompy.   Prawdę   mówiąc,   nie   był 

całkiem nagi: miał na sobie krótkie spodnie z białej wełny. Tętno Felicity rozszalało 
się jednak na jego widok, a jej oczy przylgnęły do smukłej, silnej postaci tak, jakby 
ujrzała go w stroju adamowym.

Mokre,   ciemnoblond   włosy   sięgały   niemal   ramion.   Strużki   wody   lśniły   na 

gładkiej, potężnej piersi i płaskim brzuchu; wełniane spodnie oblepiały muskularne 
uda.   Mężczyzna   przykucnął,   wsadził   głowę   pod   pompę   i   znów   poruszył   rączką. 
Skrzypnęła ponownie i potok wody chlusnął na jego włosy i nagie plecy.

Wyprostował się i potrząsnął mokrą czupryną. Krople wody zalśniły w słońcu. 

Wokół rozgrzanego snem ciała, oblanego zimną wodą, unosiła się lekka para. Felicity 
zapragnęła nagle dotknąć go, przesunąć dłońmi po gładkiej, ciepłej skórze.

Nieoczekiwanie Rafe spojrzał prosto w jej okno. Zaklęła pod nosem i cofnęła 

się   w   głąb   pokoju,   potknęła   się   przy   tym   o   kant   łóżka   i   klapnęła   boleśnie   na 
siedzenie.

- Do licha!
Zabolało, ale wstrząs przywrócił ją do przytomności. Była stanowczo za stara i 

zbyt wiele miała na głowie, by zachowywać się jak zadurzona dzierlatka, na litość 
boską!   Unikając   z   rozmysłem   pokusy,   kryjącej   się   za   zasłonami,   umyła   się   w 
miednicy,   ubrała   się,   upięła   włosy   i   zeszła   na   dół,   by   przygotować   śniadanie: 
jajecznicę i grzanki.

- Dzień dobry, panno Harrington! - powitał ją kilka minut później "lokator ze 

stajni", wchodząc przez drzwi kuchenne.

-   Dzień   dobry,   Rafe   -   odrzekła   i   skupiła   się   wyłącznie   na   przygotowaniu 

śniadania. Miała nadzieję, że się nie czerwieni, choć czuła gorąco tuż pod skórą.

- Lubisz jajka? - spytała od stołu May.
- Pewnie!
- Pomagałam je zbierać - pochwaliła się między jednym kęsem a drugim.
- Sprawiłaś się pierwszorzędnie, jak widać.

background image

Kiedy   Felicity   postawiła   na   stole   kopiasty   talerz,   Rafe   usiadł   obok   May. 

Dziewczyna w oszołomieniu przyglądała się, jak oboje droczą się ze sobą i stroją do 
siebie miny. Jakie to dziwne: zachowują się jak rodzeństwo, a przecież prawie się nie 
znają… Jeszcze dziwniejsze było to, że ona sama pragnęła głaskać jego wilgotne 
włosy i podawać mu śniadanie prosto do ust. Jego wargi wydawały się takie miękkie, 
a gdy się uśmiechnął…

Mężczyzna odgryzł kawał grzanki, potem drugi. 
- Wyborna, panno Harrington! - Mrugnął do May. - Muszę przyznać, że mile 

się rozczarowałem: tamta wczorajsza…

- Mówiłam już panu, że to był przypadek - odparowała Felicity. - Wczoraj 

wieczorem jakoś pan nie narzekał na obiad!

May zachichotała.
- Pewnie się bał, że mu znów dasz po głowie!
-   Baranina   była   przepyszna   -   roześmiał   się   Rafe.   -   Przyznałbym   to   nawet 

wówczas, gdybym się nie lękał o własne życie!

Felicity roześmiała się również.
- Dość już tych głupstw!
- Powinna się pani częściej uśmiechać - powiedział cicho, a potem wytarł usta 

serwetką. - A, prawda: mam zamiar udać się dziś do Pelford. Może sobie pani czegoś 
życzy?

Niemal jej się wyrwało: Życzę sobie, by pan wreszcie naprawił dach! - ale w 

ostatniej chwili ugryzła się w język. Bancroft nie był jej niewolnikiem ani parobkiem, 
i   choć   jego   pomoc   bardzo   by   się   przydała,   Felicity   przywykła   już   do   tego,   że 
wszystko musi zrobić sama.

- Nie, nic mi nie przychodzi na myśl.
Rafe skinął głową i zajął się znów śniadaniem.
- A ile mam… to znaczy… pani ma… No, ile mamy kur?
Felicity odgadywała bezbłędnie, kiedy jej brat chciał koniecznie zmienić temat 

rozmowy;   choć   jej   gość   był   sprytniejszy   od   Nigela,   jego   nagle   zainteresowanie 
kurami było właśnie takim wybiegiem.

- Dwadzieścia cztery. W jakim celu wybiera się pan do Pelford?
- Chcę po prostu poznać lepiej okolicę, w której leży moja posiadłość. - Znów 

ogromna porcja powędrowała do ust.

Felicity zmarszczyła brwi.
- Wolałabym nie wywoływać zamieszania wśród sąsiadów, proszę więc, żeby 

się pan wstrzymał ze swymi rewelacjami do powrotu mego brata. Wówczas ustalimy 
ostateczną wersję.

Rafe westchnął.

background image

- Niech się pani nie boi. I wrócę na czas, by zreperować dach. Nadciąga chyba 

kolejna burza.

- Jadę z tobą? - spytała May, zrywając się na nogi.
- Nigdzie nie pojedziesz - oświadczyła Felicity, z pewnym żalem odwracając 

się od Rafe'a. - Czeka nas sprzątanie, powinnaś trochę poczytać, a na lunch jesteśmy 
zaproszone do pana Talforda.

Ręka z widelcem zamarła w pół drogi do ust Rafe'a.
- Któż to taki, ten pan Talford?
-   Nasz   sąsiad.   Na   terenie   jego   posiadłości   znajduje   się   miejscowa   szkoła. 

Należę do komitetu, który się nią opiekuje.

- Wcale mnie to nie dziwi. - Bancroft oparł się o tył krzesła i zwrócił się do 

May. - Ile lat może mieć ten pan Talford?

- Co najmniej sto - odparła z całą powagą dziewczynka.
Felicity   znów   serce   zabiło   żywiej.   Czyżby   był   zazdrosny…?   Niemożliwe! 

Przecież prawie się nie znali, a on nie zamierzał zabawić tu dłużej.

- Czemu pan o to pyta? 
Spojrzał jej prosto w oczy.
- Ponieważ tak ślicznie pani wygląda tego ranka. Chciałem mieć pewność, że 

ktoś - oprócz mnie - potrafi to docenić.

Z uśmiechem wstał od stołu i wyszedł. Wpatrzona w kuchenne drzwi Felicity 

zaczęła   się   zastanawiać,   czy   i   ona   straciła   rozum…?   Jak   mogła   wyczekiwać 
komplementów i przyjmować je z zachwytem od całkiem obcego szaleńca, choćby 
nie wiedzieć jak pociągającego i interesującego?! Nie powinna też wystroić się w 
najładniejszą   z   ocalałych   sukienek   tylko   po   to,   by   go   oczarować!   Popatrzyła   na 
zielono-żółtą muślinową toaletę z idealnie dobraną zieloną narzutką. Dobrze choć, że 
ją zauważył… zwłaszcza że musiała zaraz ponownie się przebrać przed dalszymi 
poszukiwaniami wśród gruzów.

- Podobasz mu się! - szepnęła May i zachichotała.
- Cicho bądź! - ofuknęła ją siostra i sama zasiadła do śniadania.

 
 
 
 
 

- Jest pan w końcu doradcą prawnym, czy nie jest?
Mężczyzna siedzący naprzeciw Rafe'a w niewielkiej kancelarii na piętrze znów 

zaczął nerwowo bawić się suszką do atramentu.

background image

- Oczywiście, że jestem. Tylko…
Rafe pochylił się ku niemu. 
- Tylko co?
- No cóż, to wszystko tak bardzo odbiega od przyjętych norm, panie… panie 

Bancroft. Musi pan zrozumieć, że jestem członkiem tutejszej społeczności. Nigdy 
bym…

- Nigdy by się pan nie posunął do sprzedaży majątku bez wiedzy i zgody jego 

posiadacza, gdyż byłoby to sprzeczne i z prawem, i z dobrymi obyczajami? - Rafe 
postukał dokumentem własności o biurko młodego adwokata. - Podziwiam pańską 
uczciwość i determinację, z jaką broni pan interesów swoich ziomków. Tylko że, do 
stu diabłów, właścicielem Forton Hall jestem ja!

Ciemnowłosy prawnik znów zaczął coś bąkać, na co Rafe zerwał się z krzesła i 

począł krążyć po niewielkim, zagraconym gabinecie. Z trudem zdołał wytłumaczyć 
rozmówcy   cel   swej   wizyty   i   swój   ubiór   z   poprzedniego   stulecia.   Ponieważ 
utrzymywał,   że   Forton   Hall   należy   do   niego,   musiał   znów   opowiedzieć   całą   tę 
cholerną historię. Na szczęście młody pan Gibbs bywał w Londynie i wiedział, że 
książę Highbarrow ma dwóch synów, choć najwidoczniej nie był wcale pewny, czy 
przybyły klient jest jednym z nich.      

-   Niech   pan   posłucha.   Nie   mam   zamiaru   sprzedawać   Forton   Hall   przed 

przyjazdem Nigela Harringtona i rozsądnym załatwieniem z nim całej sprawy. Kiedy 
jednak   powróci,   chciałbym   jak   najprędzej   sprzedać   posiadłość.   Proszę   tylko,   by 
zaczął pan dyskretnie, powtarzam: dyskretnie - szukać reflektanta. - Bynajmniej nie 
pragnął, by Felicyty dowiedziała się o jego poczynaniach, choć miał do nich pełne 
prawo.

Bóg raczy wiedzieć, jak to się stało, ale od dwóch dni starał się oszczędzić jej 

wszelkich zmartwień - i to nie z obawy przed imbrykiem! Gdy dziś rano uśmiechnęła 
się do niego, zbudziło się w nim jakieś dziwne uczucie. Jeśli sprzeda Forton Hall, 
pozbawiając ją i małą May dachu nad głową, nigdy już się nie dowie, co się w nim 
wówczas ocknęło.

Oczy adwokata śledziły każdy ruch krążącego po kancelarii klienta. Ten zaś 

starał się opanować zniecierpliwienie, gdy prawnik bił się z myślami: na jednej szali 
leżało oświadczenie Rafaela i zbożny podziw Gibbsa dla utytułowanych Bancroftów, 
a na drugiej jego finansowe i moralne zobowiązania wobec Harringtonów.

W końcu John Gibbs skinął głową.
-   Zgoda.   Nie   widzę   nic   zdrożnego   w   rozpoczęciu   niezobowiązujących 

poszukiwań… o ile… dopóki nie otrzymam innych instrukcji.

- Dzięki, panie Gibbs. Wstąpię za parę dni sprawdzić, jak się sprawy mają.
Uporawszy się z tym problemem, Rafę opuścił Pelford.
Postanowił zrobić objazd całej swej posiadłości. Był ogromnie ciekaw, co też 

właściwie wygrał w faraona?

background image

Zdziczałe bydło, pasące się na brzegu Crown Creek, rozpierzchło się na jego 

widok. Owce, szczypiące trawę po drugiej stronie rzeki, nawet nie podniosły głów, 
by popatrzeć na konia i jeźdźca. Tereny za rzeką należały do innego właściciela, 
hrabiego Deerhursta. Bancroft z pewną zazdrością spoglądał na dobrze utrzymane 
pola i solidne ogrodzenia.

Na   wschód   od   dworu,   po   obu   stronach   drogi   znajdowało   się   około   tuzina 

obejść   drobnych   dzierżawców,   ale   prócz   trzech   wszystkie   były   opuszczone   i 
pozostawione  na pastwę  żywiołów. Bujne  chwasty   sięgały   mu  do  ud, gdy  jechał 
przez pola. Zwalone płoty, rozsypujące się szopy i stodoły mówiły wyraźnie o braku 
wszelkiego dozoru - i to nie od kilku miesięcy, lecz od wielu lat.

Forton   Hall   było   niczym   w   porównaniu   z   ogromem   i   wspaniałością 

Highbarrow   Castle   czy   Warefield   Park,   okazało   się   jednak   większe,   niż   Rafę 
przypuszczał. Posiadłość ta w kwitnącym stanie mogłaby zapewnić mu dostatek do 
końca życia, bez względu na to, gdzie chciałby je spędzić. Jednak w obecnej sytuacji 
będzie miał wiele szczęścia, jeżeli zwróci mu się postawiona w grze stawka.

- Hej, coś ty za jeden? - dobiegł go ostry głos z krzaków po lewej. Zaraz potem 

rozległ się charakterystyczny odgłos ładowania muszkietu. Rafę zatrzymał konia.

- A ty kto? - odkrzyknął krzakom, trzymając ręce na widoku. Pożałował, że 

jego pistolet został w stajni, wetknięty między belki.

- Czego tu szukasz? - spytał szorstki głos.
Bancroft wcale nie miał ochoty dostać kulą z muszkietu prosto w serce. Mama 

bardzo by się zmartwiła… Całe hordy londyńskich ślicznotek też.

- Niczego. Jestem starym przyjacielem Harringtonów. Znasz ich?
- A jakże. - W chwilę później krzaki rozchyliły się z szelestem. Ukazała się lufa 

muszkietu, a za nią niski, krępy mężczyzna po czterdziestce. - Niezły konik.

- Dzięki. Niezły muszkiet!
Czterdziestolatek zachichotał i zniżył broń.
- Odważny z ciebie gość. - Podszedł do jeźdźca. - Nazywam się Greetham.
Rafę zsiadł z konia i wyciągnął rękę.
- A ja Bancroft.
Uścisk Greethama był tak silny, że Rafe aż się skrzywił i zadał sobie w duchu 

pytanie, ile jeszcze kości mu połamią, zanim skończy interesy w Cheshire…?

- To twoja ziemia? - gestem wskazał zarośnięte chwastami pole, leżące za nimi.
-   A   jakże.   Aż   przykro   patrzeć,   co?   Wiosną   były   takie   deszcze,   że   jare 

przepadło, a pan Harrington nie miał dla swych dzierżawców nowego ziarna na siew. 
Pozwoliłem chwastom rosnąć, bo inaczej spłukałoby mi najlepszą glebę z wierzchu, 
nim by przyszła pora na oziminę.

Rafe skinął głową, rozumiejąc wagę problemu.

background image

- Lubisz Harringtonów, Greetham?
Farmer spojrzał na nieznajomego zmrużonymi oczami.
- Panna Harrington i mała May są w porządku.
Była to bardzo dokładna odpowiedź. Bancroft spojrzał dzierżawcy prosto w 

oczy.

- Wiesz co, chyba zrobimy razem niezły interes! - …I może uda mu się przy 

tym zaimponować ślicznej, ciemnookiej pannie, która chyba nie bardzo wiedziała, co 
myśleć o swym gościu.

- Jaki znów interes?
- Pannie Harrington ogromnie zależy na naprawie dachu. Nie masz teraz nic do 

roboty na swoim polu, a mnie bardzo by się przydała druga para rąk.

Greetham spoglądał na niego przez chwilę.
- Panna Harrington na pewno by nie prosiła nikogo o wsparcie.
- Panna Harrington o nic cię nie prosi! A ja może pomógłbym ci potem uporać 

się z chwastami.

- Więc chciałbyś mieć drugą parę rąk? - Farmer znów wyciągnął do niego 

prawicę. - No, to już ją masz, Bancroft!

 
 
 
 
 
 

-   Twoje   pierwsze   wrażenie   było   całkiem   słuszne.   Ten   człowiek   cierpi 

niewątpliwie na zaburzenia umysłowe. Powinnaś była od razu sprowadzić konstabla. 
Nawet i teraz nie jest na to za późno.

Felicity spojrzała znad filiżanki na Charlesa Talforda. Postanowiła początkowo 

nikomu   nie   wspominać   o   Rafie,   przede   wszystkim   dlatego,   by   nie   słyszeć 
krytycznych uwag o nierozsądnym postępowaniu brata. Nie potrafiłaby też należycie 
wyjaśnić, czemu pozwoliła obcej osobie - w dodatku mężczyźnie! - zamieszkać w 
Forton Hall. Niestety, pani Denwortle zadbała o to, by wszyscy okoliczni mieszkańcy 
dowiedzieli   się,   że   Rafe   Bancroft   zatrzymał   się   w   Forton   i   że   płaci   rachunki 
Harringtonów.

- Prawdę mówiąc, drogi panie - powiedziała do Talforda - czuję dla niego… 

współczucie. Obawiam się, że przyczyniłyśmy się z May do pogorszenia stanu jego 
umysłu.   -   "Współczucie"   nie   było   najwłaściwszym   określeniem,   ale   brzmiało   z 
pewnością lepiej niż "fascynacja".

Pan Talford odchylił się do tyłu, postukując długimi, kościstymi palcami  o 

background image

spód talerzyka. Jego mocno przerzedzone włosy były zupełnie srebrne, ale umysł 
miał równie bystry, jak dawniej. Charles Talford był dla Felicity kimś bliższym niż 
rodzony   ojciec.   Od   śmierci   rodziców   stał   się   jej   najdroższym   przyjacielem   i 
powiernikiem.   Była   więc   zdumiona   własną   niechęcią   do   dyskutowania   z   nim  na 
temat swego gościa, a raczej "lokatora ze stajni".

- Nikt nie mógłby ci niczego zarzucić, Felicity. Działałaś w obronie własnej, a 

intruz mógł okazać się niebezpieczny.

-  Rafe   nie   jest   wcale   niebezpieczny!   -   odezwała   się   May   z   kąta   bawialni. 

Siedziała tam rozradowana, a na jej kolanach wierciła się chmara jamnicząt. - On jest 
nie z tej ziemi!

Felicity spuściła wzrok na filiżankę, pragnąc skryć uśmiech.
- May jest nim zachwycona - powiedziała, zwracając się do swego rozmówcy. - 

Ja   również   nie   dostrzegłam   w   nim   nic   groźnego.   Prawdę   mówiąc,   chętnie   nam 
pomaga.

- Mimo to…
- Mimo to zachowuję pewne środki ostrożności. Rafe nocuje w stajni, a we 

dnie pędzę go do roboty na dachu, żeby nie przyszły mu do głowy jakieś głupstwa. 
Po powrocie Nigela wręczymy mu kilka funtów i pójdzie swoją drogą. - Wypiła 
jeszcze jeden łyk i odstawiła filiżankę i spodek. - I tak się to wszystko skończy. 
Zajmijmy się teraz ważniejszymi sprawami. Czy to prawda, że pan Wenvers domaga 
się nowego atlasu dla szkoły?

Dobre, szare oczy Talforda obserwowały ją przez chwilę.
-   No   dobrze,   postępuj   z   nim,   jak   chcesz.  Ale   pamiętaj:   nie   musisz   brać 

wszystkiego na swoje barki!

- Nie potrzebuję opiekuńczego rycerza w lśniącej zbroi! - odparła stanowczym 

tonem.

Charles Talford zachichotał.
- Jestem troszkę za stary do tej roli, ale dzięki za dowód zaufania!
-   Banialuki!   -   Dopiero   teraz   Felicity   uświadomiła   sobie,   że   trzeci   członek 

szkolnego komitetu nie zjawił się. - Co te zatrzymało hrabiego Deerhursta?

- Zdaje się, że jakieś interesy w Chester. Wspominał, że być może nie zdąży na 

nasze spotkanie.

- Jaka szkoda!
W rzeczywistości Felicity ulżyło, że James Burlough nie zjawił się dziś. Był 

przesadnie   opiekuńczy   w   stosunku   do   niej   i   nigdy   by   nie   zrozumiał,   jak   mogła 
pozwolić, by Rafe został w Forton Hall.

Postanowili z panem Talfordem posłać do Londynu po bardziej nowoczesny 

atlas. Charles Talford oświadczył stanowczo, że sam pokryje wszelkie koszta, zanim 
jeszcze   w   Felicity   obudził   się   niepokój   związany   z   ewentualnym   wydatkiem. 

background image

Regularne pokrywanie jednej trzeciej pensji nauczycielskiej pana Wenversa było i tak 
poważnym   uszczerbkiem   dla   jej   domowego   budżetu,   ale   należyte   wykształcenie 
dziatwy ze wschodniego Cheshire stanowiło szczytny cel, od którego nie mogła i nie 
chciała odstąpić.

Gdy wstała, by się pożegnać, Talford położył jej rękę na ramieniu.
- Mogłybyście zatrzymać się w moim domu do powrotu Nigela. Wiem, że już 

raz ci to proponowałem, ale…

- Drogi panie Charlesie, proszę dać temu spokój! - Choć Felicity bardzo go 

lubiła, to ogólne przekonanie, że potrzebuje koniecznie czyjejś pomocy, zaczynało ją 
już irytować! - Doskonale potrafię sama zadbać o siebie. A gdybym przeniosła się 
tutaj, nie mogłabym doprowadzić Forton Hall do dawnego stanu.

Choć zawsze był niesłychanie rycerski, Talford nie zdołał tym razem ukryć 

sceptycznej miny.

- No dobrze, niech tak będzie. Poddaję się. Pozwólcie przynajmniej, że odeślę 

was swoim powozem.

May spędziła szczeniaki z kolan i wstała.
-   Śliczny   dziś   dzień,   wujku   Charlesie,   a   my   bardzo   lubimy   spacerować!   - 

oznajmiła.

Starszy pan roześmiał się.
- Wyrośniesz na takiego samego uparciucha jak twoja siostra, prawda?
- Pewnie!
Dwumilowy spacer do Forton Hall był niezwykle przyjemny, choć od wschodu 

nad   wzgórzami   gromadziły   się   już   chmury   i   wszystko   wskazywało   na   to,   że 
niebawem lunie ulewny deszcz.

-  Popatrz tylko, Lis!
Dziewczyna spojrzała we wskazanym kierunku. Na dachu domu stał obnażony 

do pasa Rafe i podawał dachówki Dennisowi Greethamowi. Pokryli już nimi cały róg 
dachu. Na ziemi leżało mnóstwo starych, przegniłych dachówek.

- Hej, Rafe! - zawołała May, machając do nich ręką. - Dzień dobry, panie 

Greetham!

Bancroft uśmiechnął się szeroko i złożył ukłon obu pannom, a potem jeszcze 

raz skłonił się Felicity. Pomyślała, że dobrze wychowana londyńska dama pewnie by 
zemdlała, ujrzawszy mężczyznę bez koszuli… Dla niej jednak ten widok miał tyle 
powabu, że nie zamierzała bynajmniej zamykać oczu.

Z   najwyższym   wysiłkiem   oderwała   wzrok   od   Rafe'a   i   spojrzała   na   jego 

towarzysza.

- Panie Greetham, nie sądziłam, że pana tu zastanę! - Prawdę mówiąc, była 

przekonana,   że   Greetham   tkwił   na   swej   dzierżawie   z   czystego   uporu:   nie   mógł 

background image

pozwolić, by takie głupstwo jak przymieranie głodem wypędziło go z niej! Nigdy 
jednak nie podejrzewała go o chęć niesienia pomocy rodzinie dziedzica.

Krzepki farmer uśmiechnął się.
- Bancroft i ja zawarliśmy ze sobą układ. 
Felicity osłoniła dłonią oczy od słońca.
- Cóż to za układ?
- To już nasza tajemnica - odparł wyniośle Rafe. 
Przez chwilę miała ochotę wydusić odpowiedź z jednego albo drugiego, ale 

wszystko wskazywało na to, że sprawa wiązała się z arystokratycznymi mrzonkami 
Rafe'a; czułaby się więc w obowiązku odesłać pana Greethama do domu. A Fonon 
Hall potrzebował wszelkiej pomocy, wszystko jedno, z jakiego źródła!

- Może byście się czegoś napili?
- Byczo! Może lemoniady? - odkrzyknął Bancroft, ocierając pot z czoła.
May rozchichotała się.
- Ja wam zrobię! - zawołała i popędziła do kuchni.
-   Skąd   się   tu   wzięły   nowe   dachówki?   -   gromkim   głosem   spytała   Felicity 

Rafe'a. - Dobrze wiem, że nie mieliśmy…

- Prrrr!
Dziewczyna   aż   podskoczyła.   Zza   węgła   wyjechał   z   wielką   szybkością 

faeton

[3]

  i   zatrzymał   się   obok   niej.   Wysoki,   ciemnowłosy   mężczyzna   w 

nieskazitelnie eleganckim stroju uśmiechnął się do niej, wyskakując z powozu.

- Felicity! Jakże mi przykro, że nie zdążyłem na nasze spotkanie! - powiedział 

nieco zadyszanym głosem i zdjąwszy cylinder, wziął ją za rękę.

Odpowiedziała mu uśmiechem.
- Dyskutowaliśmy tylko na temat atlasu.
Musnął jej dłoń wargami.
- A zatem moja nieobecność nie była śmiertelnym grzechem?
- Pan Talford?
Felicity   znów   podskoczyła,   gdy   tuż   za   nią   zahuczał   niski   głos   Rafe'a. 

Automatycznie odwróciła się do niego. Całkowitym zaskoczeniem był dla niej silny 
dreszcz,   który   niczym  prąd   elektryczny   przebiegł   jej   po   ramionach.   Rafę   włożył 
wprawdzie koszulę, ale nie wetknął jej w spodnie: zwisała mu aż po uda. Wilgotne 
jasne włosy kleiły się do czoła i karku. Był po prostu… piękny. Widywała nieraz 
przystojnych mężczyzn - choćby hrabiego Deerhursta - ale bliskość żadnego z nich 
nie przyprawiała jej o drżenie.

- Nie, nie nazywam się Talford. Jestem James Burlough, hrabia Deerhurst. - Na 

uśmiechniętej   dotąd   twarzy   odbiło   się   niemiłe   zaskoczenie.   -   Z   kim   mam 

background image

przyjemność?

- O, proszę mi wybaczyć! Panie hrabio, to Rafael Bancroft, nasz… - Spojrzała 

znów na Rafe'a i straciła wątek, zastanawiając się, czy jego wargi są teraz słone od 
potu. - …stary przyjaciel naszej rodziny.

Hrabia nachmurzył się, jednak wyciągnął rękę.
- To dziwne: ani Nigel, ani Felicity nigdy o panu nie wspominali.
Bancroft zawahał się na sekundę, potem ściągnął roboczą rękawicę i uścisnął 

podaną dłoń.

- Ja też nigdy o panu nie słyszałem.
Hrabia nie zdjął rękawiczki i Felicity wydało się to (nie wiedzieć czemu?) 

dziwnie znaczące. Zachowanie Rafe'a świadczyło na jego korzyść: jeśli nawet nie był 
arystokratą, to z pewnością człowiekiem dobrze wychowanym.

- No cóż - powiedziała - nie mieliśmy… 
May otwarła drzwi od kuchni.
- Rafe, to dla mnie za ciężkie! - zawołała. 
"Lokator ze stajni" skłonił się lekko.
- Proszę mi  wybaczyć, hrabio… - Zwrócił swe zielone jak morze oczy na 

Felicity. Zdjął drugą rękawicę i odrzucił obie na wóz Greethama. - …Lis. - Potem 
szybko oddalił się i wszedł do kuchni tak pewnie, jakby… Po prostu jakby był panem 
domu!

Felicity zdumiała się, że użył w stosunku do niej pieszczotliwego zdrobnienia; 

policzki jej lekko się zaróżowiły. Gdy znów odwróciła się do Deerhursta, zobaczyła, 
że przygląda się jej z dezaprobatą.

- Kim jest ten… Bancroft? - spytał, ocierając o spodnie dłoń, którą podał jej 

gościowi.

-  Przecież   ci   już   mówiłam   -  odparła.  Tam  do   licha,   tłumaczenie   się   przed 

wszystkimi z obecności Rafe'a w Fonon Hall zaczynało być okropnie denerwujące! 
Wolałaby,   żeby   każdy   pilnował   swoich   interesów…   przynajmniej   do   skończenia 
naprawy dachu. - Stary przyjaciel Nigela.

- Chyba tu nie mieszka, co?
- Miałeś do mnie jakiś interes, Jamesie?
Twarz mu poczerwieniała, przez moment się krztusił, wreszcie odkaszlnął.
- Nigdy bym nie śmiał kwestionować słuszności twoich decyzji, ale wiesz, jak 

mnie to niepokoi, że jesteś tu - taka samotna…

Nie wdając się w wyjaśnienia, że May okazała się bardzo skutecznym obrońcą, 

Felicity położyła mu rękę na ramieniu.

- Wiem i doceniam twoją troskę. Ale nie masz się o co niepokoić, hrabio. 

background image

Naprawdę.

- Mimo wszystko, byłbym o wiele spokojniejszy, gdybyś… gdybyście obie z 

May przeniosły się do Deerhurst do powrotu Nigela.

Wszyscy się chyba zmówili, żeby namawiać ją do opuszczenia Fonon Hall! 

Obecność lub nieobecność Nigela niczego przecież nie zmieniała! 

- To również jest zupełnie niepotrzebne.
- Pozwól przynajmniej, bym pokrył część kosztów remontu kochanego, starego 

Forton Hall! 

Oczy dziewczyny zwęziły się. Już drugi raz proponowano jej dziś… jałmużnę!
-   To   bardzo   ładnie   z   twojej   strony,   ale   naprawdę   nie   ma   takiej   potrzeby, 

Jamesie! Sam widzisz - wskazała siedzącego wysoko na dachu Dennisa Greethama - 
że wszystko idzie według planu.

- No tak, ale…
- Chcesz lemoniady, Lis? - spytała May, podchodząc z dwiema szklankami.
Rafe kroczył za nią z tacą, na której stał dzbanek i jeszcze dwie szklanki. 

Felicity   przeleciało   przez   mózg   pytanie:   kogo   też   wyłączyli   z   tej   lemoniadowej 
uczty…? Gdy jednak spojrzała na Rafe'a i zobaczyła wyraz jego oczu, wszystko stało 
się jasne.

- Panie Bancroft, dobra hrabiego Deerhursta sąsiadują z naszym majątkiem od 

wschodu - wyjaśniła, biorąc z tacy szklankę i podając ją Jamesowi. Czy to upał, czy 
też spojrzenie Rafe'a sprawiło, że puls jej znów przyspieszył? - Znamy się wszyscy 
od dzieciństwa. - Wobec tego trzydniowa znajomość nie upoważniała rzekomego 
"książęcego   syna"   do   niegrzecznego   zachowania,   zwłaszcza   w   stosunku   do 
autentycznego hrabiego z niewątpliwym tytułem i bardzo realnym majątkiem!

- O, tak! - uśmiechnął się Deerhurst, ujmując szklankę. - Wychowywaliśmy się 

razem. Właśnie dlatego się dziwię, że nigdy dotąd o panu nie słyszałem.

- Ja też znam Rafe'a od dzieciństwa! - wtrąciła się May i włożyła łapkę w rękę 

Bancrofta. - Chodź, zaniesiemy panu Greethamowi trochę lemoniady!

O Boże, teraz już wszyscy zachowują się okropnie!
- May, może byś poprosiła pana Greethama, żeby się do nas przyłączył?
- No, dobrze! - Naburmuszona May pobiegła tupiąc w stronę drabiny.
- Tylko na nią nie wchodź!
- Niech to szlag!
- May! - Odwróciła się z impetem do Rafe'a. - Widzisz, coś narobił?!
Uśmiechnął się od ucha do ucha i pociągnął łyk lemoniady. Kropelki pociekły 

mu po brodzie.

- Jak długo zamierza pan tu zabawić, Bancroft? - spytał hrabia.

background image

- Tylko do powrotu Nigela - odparła pospiesznie Felicity, bojąc się, że Rafe 

zaraz zacznie bajdurzyć o sfałszowanym dokumencie, książęcej rodzinie i o Afryce.

- Nigel zamierza sprzedać mi tę posiadłość. - Bancroft znów pociągnął łyk ze 

szklanki, nie odrywając oczu od dziewczyny.

- Co takiego? - Ze zbielałą twarzą Deerhurst spoglądał to na nią, to znów na 

Rafe'a.

- Nigel nigdy czegoś podobnego nie zrobi - oświadczyła Felicity, piorunując 

Rafaela wzrokiem. - Pan Bancroft po prostu żartuje.

Deerhurst znów im się przyjrzał i w końcu roześmiał się z niedowierzaniem.
- No cóż, nie był to najlepszy dowcip!
Felicity wyjęła gościowi z rąk szklankę i odprowadziła go do faetonu.
-   Istotnie.   Możesz   się   jednak   nie   obawiać,   hrabio:   Harringtonowie   nadal 

pozostaną twoimi sąsiadami.

Mężczyzna uśmiechnął się do niej, ale obejrzał się jeszcze raz na Bancrofta.
- Mam nadzieję! Jesteście moimi najdroższymi przyjaciółmi. - Przycisnął jej 

dłoń do piersi. - Najlepszymi z najlepszych.

- Oczywiście, że jesteśmy twoimi przyjaciółmi - uspokoiła go Felicity.
- Chyba nie przeżyłbym takiej straty.
- Możesz się o to nie martwić. - Uwolniła rękę z jego uścisku, zastanawiając 

się,   czemu   James   aż   tak   się   przejął?   Nabrał   ostatnio   denerwującego   zwyczaju: 
natrętnie proponował jej duże pożyczki. Całe szczęście, że zaczęło się to dopiero po 
wyjeździe Nigela! Poza tym jednak wydawał się jej wyjątkowo sympatyczny. No i 
był jej jedynym konkurentem. Hrabia wsiadł do powozu i ujął cugle.

- Chyba nie zrezygnowałaś z czwartkowego obiadu u Wadsworthów? Mam 

nadzieję, że będziemy mogli tam chwilę pogawędzić.

- Na pewno się zjawię. A więc - do zobaczenia!
Deerhurst   trzepnął   lejcami   i   siwy   wałach   skręcił   na   podjazd.   Felicity 

spoglądała   za   powozem,   póki   nie   straciła   go   z   oczu,   a   potem   zawróciła,   pełna 
wściekłości, by porachować się z Rafe'em. Ten jednak zniknął.

- Gdzie on jest? - spytała przez zaciśnięte zęby.
- Poszedł do stajni - wyjaśniła May. - Jesteś na niego zła?
-   Nie   -   odparła   żywo.   -   Muszę   tylko   wyjaśnić   pewne   nieporozumienie.   - 

Podkasała spódnicę i ruszyła ku stajni.

- Ależ zła! - poinformowała jej siostrzyczka pana Greethama.
- A jakże.
- Wcale nie! - zawołała przez ramię Felicity.
Bancroft czyścił zgrzebłem Arystotelesa, gdy wtargnęła do stajni i zatrzymała 

background image

się raptownie.

- Jak śmiałeś! - wrzasnęła, biorąc się pod boki. 
Odwrócił się ku niej.
- O cóż ci chodzi?
- Obiecałeś, że nie będziesz rozpowiadał o swym rzekomym prawie własności 

do naszego majątku!

-   Niczego   nie   rozgłaszałem   -   zaoponował.   -   Powiedziałem   tylko,   że   w 

przyszłości zostanę właścicielem. Uważam, że zachowałem się całkiem przyzwoicie.

- Przyzwoicie?! Dosłownie wygoniłeś hrabiego Deerhursta z naszego domu!
Wrzucił zgrzebło do wiadra.
- Aż się ślinił na twój widok! Powinnaś mi być wdzięczna!
Pozorny spokój Rafe'a bynajmniej nie uspokoił rozszalałego serca Felicity.
- To mój dobry przyjaciel! - zaprotestowała.
- W takim razie powinien zaproponować, że wlezie na dach i pomoże nam.
- Nie bądź śmieszny! To przecież arystokrata!
- Sądząc z zachowania, nie pierwszej wody.
Felicity nie bardzo wiedziała, dlaczego jest aż tak wściekła, ale była pewna, że 

to wina Rafe'a.

- Nic o nim nie wiesz, i w ogóle nie waż się wypłaszać moich znajomych!
Pożałowała, że nie ma pod ręką imbryka. Już chciała pędem wyminąć Rafe'a, 

gdy ten schwycił ją za ramię i odwrócił twarzą ku sobie. Wzięła głęboki oddech, 
zamierzając   mu   jeszcze   raz   nawymyślać.  Wtedy   pochylił   się   i  delikatnie   dotknął 
ustami jej ust.

- Bardzo przepraszam - powiedział prostując się.
Zamrugała oczami i zdała sobie sprawę, że instynktownie wyciąga ku niemu 

szyję i rozchyla wargi.

- Za… za co? - wyjąkała.
- Za wypłaszanie twoich znajomych.
Felicity usiłowała przypomnieć sobie, o co się pokłócili.
- A za pocałunek nie? - spytała z udanym oburzeniem, choć w rzeczywistości 

pragnęła, by znów ją pocałował - i to natychmiast, by tym razem mogła wszystko 
dobrze zapamiętać. 

Rafe potrząsnął głową, muskając palcem wrażliwe kąciki jej ust.
- To wcale nie był pocałunek.
Do diabła, znów się prężyła ku niemu!

background image

- Więc powiedz, proszę, co to takiego było?
-   Mała   wprawka.   Z   pewnością   zorientujesz   się,   kiedy   będę   cię   całował 

naprawdę, Lis.

Wyminął   ją   i   podszedł   do   drzwi.   Gdy   zniknął   jej   z   oczu,   zmierzając   ku 

drabinie, dziewczyna opadła na stertę siana. Zapowiedział, że znowu ją pocałuje. Czy 
to była pogróżka… czy obietnica? Uniosła dłoń i obwiodła palcem kontur ust. Więc 
taki jest pocałunek! 

- O, Boże!… - Dreszcz przebiegł jej po plecach.
I wówczas przypomniała sobie, że to szaleniec. 
- Niech to licho! - szepnęła. Siedziała jeszcze przez chwilę, marząc o tym, że 

Rafe Bancroft jest istotnie tym, za kogo się podaje, a ona może traktować go serio nie 
tylko w chwili pocałunku. Potem wstała, strzepnęła siano ze spódnicy i wróciła do 
domu.   Od   dawna   już   wiedziała,   że   takie   pobożne   życzenia   mają   się   nijak   do 
rzeczywistości.

 
 
 

5

 

Rafe doszedł do wniosku, że zachowuje się jak skończony idiota. 
-   Weszło   mi   w   nawyk!   -   mruknął   pod   nosem,   umocowując   resztę 

przyniesionych   dachówek.   Z   pewnością   zorientujesz   się,   kiedy   będę   cię   całował 
naprawdę. Wydął wargi z niesmakiem. - Skończony dureń!

- O co chodzi, Bancroft? - Greetham, który schodził już na dół, wytknął głowę 

spod okapu i spojrzał na niego ze zdziwieniem.

-   Mówię   do   siebie!   -   wyjaśnił   Rafę,   zrzucając   na   ziemię   młotek   i   starą, 

zardzewiałą piłę.

- Panienka May powiedziałaby, że brak ci piątej klepki - stwierdził farmer i 

zaczął schodzić niżej.

Rafe wychylił się poza krawędź dachu, oburzony i rozbawiony jednocześnie. 

Smarkula rzeczywiście miała niewyparzony język! Jej siostra zresztą też.

- Nie brakuje mi piątej klepki. Oberwałem niedawno po głowie, i tyle.
- Nie musisz się tłumaczyć przed takim kmiotkiem jak ja.
Gdy dzierżawca dotarł wreszcie na ziemię, Rafe zaczaj schodzić po drabinie, 

zaśmiewając się przy tym.

- Kmiotek, a to dobre! Masz na jutro jakieś plany?
- Plany, powiadasz? No, chciałem wpaść na herbatkę do króla i lady Jersey

[4]

, 

background image

ale…

- Też pomysł! - skrzywił się Bancroft. - Oni są nudni jak flaki z olejem!
- Rafe!
Usłyszawszy głos Felicity, mężczyzna aż podskoczył. Był to bowiem głos tak 

uroczy, miękki, tak melodyjny i śpiewny, że aż pozostający w rażącej sprzeczności z 
jej praktycznym podejściem do życia, które tak podkreślała. Rafe rozmyślał właśnie, 
czy   piękna   panna   lubi   śpiewać,   gdy   zorientował   się,   że   Greetham   bacznie   go 
obserwuje.

Otrząsnął się z marzeń i zwrócił do pani domu.
- Słucham, Lis?
Zawahała się; dostrzegł na jej twarzy cień niezadowolenia, gdy zwrócił się do 

niej   tak   poufale.   Skoro   jednak   raz   czy   drugi   uszło   mu   to   płazem,   nie   zamierzał 
wyrzec się tego przywileju. Tam do czarta, przecież się całowali! Tytułowanie jej 
"panną Harrington" byłoby wprost śmieszne.

- Proszę, nie naprzykrzaj się panu Greethamowi - powiedziała w końcu. - Ma 

dość własnych obowiązków. - Mierzyła przez chwilę Rafe'a groźnym wzrokiem, po 
czym zwróciła się do dzierżawcy. - Jak się miewa pani Greetham, Sally i chłopcy? - 
spytała z serdecznym uśmiechem.

-  Byli  bardzo  radzi, że  pozbyli  się  mnie  na  cały   dzień, słowo  daję,  panno 

Harrington. - Uśmiechnął się. - Powiem Rosie, że pani o nią pytała.

-   Proszę   ją   koniecznie   pozdrowić   ode   mnie.   -   Felicity   położyła   rękę   na 

ramieniu dzierżawcy. - I bardzo panu dziękuję za dzisiejszą pomoc, panie Greetham.

Krzepki farmer aż się zarumienił.
- Nie ma za co, panienko. Zrobiłem to z miłą chęcią. - Przytknął palec do 

czapki. - Do zobaczenia, Bancroft!

- Dobrej nocy, Greetham! - Rafe przez chwilę przyglądał się, jak dzierżawca 

wsiada na wóz zaprzężony w muły i odjeżdża. Potem odwrócił się do Felicity, ale już 
jej nie było. Odeszła, zniknęła w głębi domu.

- Do diabła! - mruknął. 
Wcale   się   jej   nie   dziwił,   że   przed   nim   ucieka.   Zazwyczaj   nie   był   taki 

niezgrabny w zalotach. Chciał ją przecież oczarować, na litość boską, a nie zmusić do 
tego, by uciekła razem z May z Forton Hall! 

- Idiota ze mnie!
Na obiad był znakomicie upieczony gołąb. Pani na włościach czy nie, Felicity 

gotowała lepiej niż szef kuchni w londyńskiej rezydencji Quina. Rafe gotów się był 
założyć o równowartość oficerskiego żołdu, że ani osławiona lady Jersey, ani żadna z 
jej pustogłowych, trzpiotowatych, utytułowanych przyjaciółek nie potrafiłaby upiec 
gołębia, nawet gdyby jej sam wskoczył do piekarnika.

background image

Podczas obiadu dziewczyna nadal rzucała mu chmurne spojrzenia. Bancroft nie 

wiedział, czy gniewała się na niego o pocałunek, czy o pieszczotliwe "Lis"? Wolał 
nie pytać.

Kiedyś przy butelce brandy Quin próbował opisać mu, co czuł, gdy po raz 

pierwszy pocałował Maddie. Ciąg bzdur płynący z ust zrównoważonego zazwyczaj 
brata tak zaskoczył Rafe'a, że ze śmiechu omal nie stoczył się pod stół. Teraz z 
największym przerażeniem spostrzegł, że wygłaszane przez Quina brednie nabrały 
nagle sensu! Złapał się na tym, że ciągle obserwuje Felicity i zastanawia się, o czym 
też ona myśli.

Z pewnością nie żałował tego, że ją pocałował! Dzięki niej pobyt w Cheshire 

stał   się   bardzo   interesujący.  Ale   pocałunki   nie   były   dla   niego   żadną   nowością. 
Miewał już przygód; miłosne i romanse, nieraz zaplątał się w niezłą kabałę… Nigdy 
się jednak nie zdarzyło, by jeden jedyny pocałunek, i t bardzo niewinny, tak na niego 
podziałał!…

Znowu   się   na   nią   zagapił;   podziwiał   wdzięczne   przechylenie   głowy,   gdy 

pomagała May w rachunkach. Przekonał się dziś po południu, jak delikatną ma skórę 
- i palce aż go świerzbiły, by znów jej dotknąć.

-   Chyba   pójdę   do   stajni   i   opowiem   Arystotelesowi   bajkę   na   dobranoc   - 

powiedział,   wstając   pospiesznie,   w   obawie,   że   za   chwilę   zacznie   improwizować 
wiersze o jej ślicznych uszkach!… A ona pewnie mu wytknie błędy gramatyczne.

- Pan Greetham mówił, że będzie lało - zauważyła May, spoglądając w niebo. - 

Czy nie lepiej, żebyś przenocował w domu?

Rafe odważył się zerknąć raz jeszcze na Felicity, w nadziei, że ich pocałunek 

zapewni mu choć taki przywilej. Był zmachany jak diabli i miał już dość wyciągania 
źdźbeł słomy z uszu, nosa, oczu i wszelkich zakamarków swego ciała!

- Nie możemy pozbawiać Rafe'a towarzystwa Arystotelesa - odparowała Lis. - 

Skup się na rachunkach, May.

Mężczyzna skrzywił się, ale szybko zmienił wyraz twarzy, gdy Felicity znów 

spojrzała na niego.

- Czy to nie był grzmot? - spytał, starając się skłonić ją do zmiany zdania.
Odwróciła się do okna.
- Niczego nie słyszałam.
Niech to szlag!… Przynajmniej miał sprzymierzeńca w jej siostrze. Należało 

więc kultywować tę przyjaźń. Pochylił się do May i szepnął jej do ucha:

- Powinno być: trzydzieści jeden.
- Trzydzieści jeden, Lis - pisnęła May.
Starsza siostra klasnęła w ręce.
- Brawo! Jeszcze pięć słupków i będzie koniec na dziś. - Spojrzała z naganą na 

Bancrofta, a on zrobił skruszoną minę.

background image

Cóż, nie udało się. 
- Dobranoc, Rafe - powiedziała z naciskiem.
Westchnął.
- Dobrej nocy, Felicity, May!
- Śpij smacznie, Rafe! Jutro też będziesz pracował na dachu?
- O ile nie będzie lało. - Podszedł do sterty książek, schnących przy kominku i 

wyciągnął jedną. "Poradnik zielarza" Culpeppera. Zaczął grzebać w tomach, szukając 
ciekawszej lektury.

Felicity uniosła głowę.
- Wiesz, co mi przyszło na myśl? Jeśli jutro istotnie będzie padało, mógłbyś 

naprawić drzwi frontowe. - Uśmiechnęła się do niego tak, że serce stopniało mu jak 
wosk.

Całkowicie zawojowany, uśmiechał się jak skończony kretyn. Czy ona wie, że 

oczy rozświetlają się jej przy uśmiechu?… I że marzy znów o dotyku jej słodkich 
warg?… Prawdę mówiąc, przez cały wieczór nie robił nic innego.

- Drzwi?… Doskonały pomysł!
- Ja też tak sądzę.
Czując  się  coraz  większym durniem,  Rafe  wziął  latarnię  i skierował się  w 

stronę   stajni.   Widocznie   uraz   głowy   spowodował   u   niego   chwilowe   zakłócenie 
procesów   myślowych.  Nie   potrafił   wytłumaczyć   w  inny   sposób   swego   dziwnego 
zachowania. Na widok Deerhursta zeskoczył niemal z dachu, by odgrodzić go od 
Felicity. Zazwyczaj nie bywał aż tak zaborczy w stosunku do kobiet, z którymi coś 
go łączyło, a co dopiero mówić o takiej, od której powinien uciekać, gdzie pieprz 
rośnie!

Podmuchy   wiatru   ciągle   gasiły   świeczkę.   Lektura   wydawała   się 

niepodobieństwem,   chyba   że   zamierzał   puścić   stajnię   z   dymem.   Kiedy   jednak 
wreszcie skończył ten cholerny "Poradnik zielarza", nakrył się wszystkimi kocami i 
zagrzebał w kłującym sianie.

O świcie rozpadał się deszcz. Towarzyszyły mu straszne grzmoty i błyskawice. 

Znowu zerwał się wiatr i wył upiornie w krokwiach. Rafe usiadł w swym gniazdku z 
koców i spojrzał z niepokojem na strop.

- Niech to szlag! - mruknął, gdy miniaturowe kaskady zaczęły zalewać siano 

wokół niego.

Z   każdym   podmuchem   wiatru   cała   drewniana   konstrukcja   coraz   mocniej 

trzeszczała i skrzypiała. Arystoteles zarżał niespokojnie w swoim boksie. Bancroft 
nie   zapomniał   o   niedawnym   zawaleniu   się   zachodniego   skrzydła,   więc   ubrał   się 
pospiesznie, nałożył koniowi uździenicę i wyprowadził go ze stajni.

Burza widocznie zbudziła także Felicity, gdyż ujrzał ją tuż za progiem, gdy 

pchnął   nie   uszkodzoną   połówkę   drzwi.   Była   w   koszuli   nocnej,  szczelnie   otulona 

background image

szalem,   a   jej   czarne   jak   noc   włosy   spływały   w   luźnych   kędziorach   na   ramiona. 
Wyglądała zupełnie jak we śnie, z którego Rafe niedawno się zbudził. A mówiąc 
ściślej,   wyglądała   jak   z   początku   owego   snu,   bo   pod   koniec   miała   już   na   sobie 
znacznie mniej fatałaszków…

- Dzień dobry! - powiedział z uśmiechem i poczuł, że oblewa go miłe gorąco. 

Ucałowanie Felicity było jedną z najmądrzejszych rzeczy, na jakie zdobył się od 
powrotu do Anglii.

Prawdę mówiąc, mimo lodowatego deszczu nadal myślał o wielu rzeczach, 

którymi chciałby się razem z nią zająć.

- Nie wprowadzisz tego zwierzęcia do domu! 
Rafe przestał się uśmiechać.
- Możesz być pewna, że to zrobię!
- Tu nie stajnia!
- Twoja stajnia z pewnością nie zasługuje na to miano! Nie pozwolę, żeby 

zwaliła się memu koniowi na głowę!

Skrzyżowała ręce na piersiach.
- Nie ma mowy!
Oczy Rafe'a zwęziły się.
- Jeśli chcesz, żebym naprawił te drzwi - powiedział z takim opanowaniem, na 

jakie mu pozwalał siekący go po plecach deszcz - to zgodzisz się, bym wprowadził 
Arystotelesa   do   przedsionka.   -   Skrzyżował   ramiona   na   piersi,   naśladując 
rozmówczynię. - Inaczej radź sobie z nimi sama, jeśli zdołasz! 

Obserwował   burzę   uczuć   na   delikatnej   twarzy.   W   końcu   dziewczyna 

westchnęła i usunęła się z drogi.

- Zgoda. Ale tylko do przedsionka, a gdy deszcz ustanie, masz go natychmiast 

wyprowadzić! Jasne?

Mężczyzna skinął głową.
- Jak słońce.
Trzeba przyznać Arystotelesowi, że zachowywał się w domu jak stary bywalec. 

Co prawda skubnął stokrotki, stojące w wazonie u podnóża schodów, ale gdy dostał 
po nosie, odechciało mu się kwiatków.

-   Widzisz?   -   powiedział   Rafe,   uśmiechając   się   do   stojącej   z   kamiennym 

wyrazem twarzy Felicity. - Dżentelmen w każdym calu!

- Powiedzmy. Ale jak…
Ogłuszający grom uderzył nad ich głowami; reszta zdania zginęła w hałasie. 

Dziewczyna wzdrygnęła się, a z góry dobiegł krzyk May.

- Felicity!

background image

- O, Boże! - jęknęła i popędziła po schodach.
Rafe był jednak szybszy. Gnał po kręconych schodach, przeskakując po dwa 

stopnie. Gdy dotarł na górę, mała figurka w bieli rzuciła mu się w objęcia.

- Dach się wali! - zawodziła May, ściskając go w pasie ze zdumiewającą siłą.
- Wcale nie - powiedział jak mógł najspokojniej, obejmując jej chudziutkie, 

drżące ramiona. Nie bardzo wiedział, jak ma się zachować. Z dorosłymi wietrznicami 
umiał   sobie   doskonale   radzić,   ale   przerażone   małe   dziewczynki   to   zupełnie   co 
innego! - Jesteś całkiem bezpieczna, May!

Nieoczekiwanie   poczuł   ramię   Felicity   na   swych   barkach   i   przemoczonych 

plecach… Potem przyklękła na wytartym dywanie u jego stóp. Zaczęła energicznie 
masować drżące plecki siostry przygładzać jej rozwichrzone, ciemne włosy.

- Cicho, May! To był tylko zły sen. Dach na pewno się nie zawali.
- Skąd wiesz? - wymamrotała May, tuląc buzię do brzucha Rafe'a.
Drżenie   May   udzieliło   się   i   jemu,   więc   odczepił   jej   łapki   od   swego   pasa. 

Przykucnął obok Felicity, a dziewczynka natychmiast zarzuciła mu ręce na szyję, 
oplątując go ciaśniej niż ośmiornica.

- Boże wielki! - sapnął - Mogłabyś udusić hipopotama, May!
- Wcale nie! - szepnęła trzęsącym się głosem, wtulona w jego bark. Gdyby nie 

był już przedtem przemoczony do suchej nitki, z pewnością przemókłby teraz.

-   Jestem   odmiennego   zdania.   -   Objął   ramionami   plecki   małej   i   kołysał   ją 

łagodnie.   -   Jesteś   naprawdę   bezpieczna.   Wiesz?   Wprowadziłem  Arystotelesa   do 
przedsionka, a na pewno bym tego nie zrobił, gdybym przypuszczał, że dom się za…

Podniosła zalaną łzami buzię.
- Arystoteles stoi w przedsionku?
-  A  jakże!   -   przytaknął.   -   I   zdaje   się,   że   pioruny   trochę   go   wystraszyły. 

Przydałoby mu się jakieś towarzystwo.

May rozwarła rączki, kurczowo zaciśnięte wokół szyi Rafe’a, i otarła oczy.
- Mogę mu dać jabłko?
- Byłbym ci bardzo wdzięczny.
May jeszcze raz pociągnęła noskiem i zbiegła po schodach. W chwilę później 

mężczyzna usłyszał, jak dziewczynka pociesza Arystotelesa:

- Nie bój się, Totelku! Przy mnie nic ci się nie stanie.
- Dziękuję ci, Rafe.
Felicity   nadal   klęczała   obok   niego   w   nocnej   koszuli,   ze   spadającymi   na 

ramiona czarnymi włosami. Ogarnęła go gwałtowna chęć zanurzenia palców w jej 
ciemnych lokach i całowania pełnych, miękkich warg. 

- Za co?

background image

-   Za   uspokojenie   May.   Bałam   się,   że   tak   zareaguje.   Tamtej   nocy   była 

nieprzytomna ze strachu.

- Pewnie i ty też?
Uśmiechnęła się słabo i wzruszyła ramionami.
- Jestem od niej starsza. I nie tak łatwo wpadam w panikę.
Wpatrywała się w niego swymi brązowymi oczami, a jego serce szalało.
- Pomogę ci - powiedział wstając.
Gdy wyciągnął ku niej rękę, wsunęła smukłe palce w jego dłoń. Bez pośpiechu 

podniósł ją, zastanawiając się, czym by go walnęła, gdyby znowu rzucił się na nią?…

-   Nie   powiedziałeś   mi   jeszcze…   -   odezwała   się   zarumieniona   i   szybko 

uwolniła   rękę.   -   Co   zamierzasz   zrobić   z   Forton   Hall…   O   ile,   oczywiście,   twój 
dokument własności okaże się prawomocny.

- Wybaczę ci to niedowierzanie - roześmiał się - bo wpuściłaś do domu mego 

starego  Totelka! Biedaczysko! Wszystkie  konie  będą go teraz wyśmiewać  z racji 
nowego przezwiska!

Felicity   nadal   czekała   na   odpowiedź,   więc   Rafael   odchrząknął.   Jakoś   inne 

panie łatwiej było zagadać niż ją!

- Pojadę do Chin - powiedział w końcu. - Zawsze chciałem się tam wybrać, a 

sprzedaż Forton Hall to moja jedyna szansa na zwiedzenie świata.

- Ach, tak! Rozumiem. Ale czemu nie zwrócisz się po prostu o pieniądze do 

twego ojca albo brata? Z pewnością są bardzo bogaci!

Przytaknął, schodząc za nią na dół.
-  Pewnie,   że   tak!  Ale   to   ich   pieniądze!   Nie   chcę   żadnych   zobowiązań   ani 

zależności! Mam już tego po uszy!

Dziewczyna zatrzymała się, odwróciła i spojrzała na niego. Przez sekundę była 

świadoma kryjącej się w nim bezradności i niepewności.

- Niełatwo pewnie być młodszym synem - rzekła po chwili.
Rafe pomyślał o jej ciężkiej sytuacji i użalanie się nad sobą uznał za szczyt 

egoizmu.

- Jakoś sobie radzę.
- Ta podróż do Afryki to był twój pomysł, prawda?
- Byłeś w Afryce? - spytała z dołu May. Podawała jabłko Arystotelesowi, a ten 

parskał z wyraźnym zainteresowaniem.

- I widział tam słonie - dodała Felicity, uśmiechając się do niego, zanim znów 

zaczęła schodzić po schodach.

- Chyba do nich nie strzelałeś, co? - dopytywała się May. - Bardzo lubię słonie!
- Nie zastrzeliłem ani jednego - zapewnił ją Rafe. - Polowałem tylko na gazele 

background image

i gnu, ale musieliśmy przecież coś jeść.

- No, to wszystko w porządku.
Mężczyzna oparł się o poręcz schodów, krzyżując ręce na piersi. Przemoczone 

od deszczu ubranie kleiło się do ciała.

- Serdeczne dzięki!
- A co robiłeś w Afryce? - May dała koniowi jabłko i podeszła do Rafe'a. 

Oparła się o balustradę, przyjmując identyczną pozycję jak on.

-   Robiłem   groźne   miny,   żeby   nasi   osadnicy   i   ich   holenderscy   sąsiedzi   nie 

powystrzelali   się   nawzajem.   -   Dziewczynka   zdziwiła   się,   więc   wyjaśnił   jej   z 
uśmiechem: - Byłem wtedy w wojsku.

Nagle Felicity roześmiała się.
- Ależ oczywiście! - wykrztusiła z trudem, czując niesłychaną ulgę. - Mamy 

przecież kilka regimentów w Afryce, prawda?

Spojrzał na nią kpiąco.
- Owszem, mamy. Mojego tam niestety nie posłali, ale mnie samemu udało się 

jakoś wkręcić!

- A w jakim byłeś regimencie? - spytała dziewczynka.
- Niezłomnych Gwardzistów.
- Oni zawsze wygrywają, co? Z taką nazwą!
Rafe roześmiał się.
-   Cóż,   przeważnie   maszerowałem   na   czele   moich   ludzi   na   paradach, 

koronacjach, pogrzebach i takich tam!…

Felicity przestała się śmiać.
- Maszerowałeś na czele…
Widać i ona oberwała po głowie, kiedy się zderzyli.
-   Pewnie.   Byłem   kapitanem.   Sprzedałem   patent   oficerski   dopiero   przed 

kilkoma tygodniami.

- I nauczyli cię, jak walczyć?
Nagły lodowaty powiew sprawił, że zęby Rafe'a zaszczekały. Ogromna dziura 

w ścianie, przylegającej niegdyś do zachodniego skrzydła, nie podnosiła temperatury 
wewnątrz domu! Zajmie się nią, gdy tylko upora się z drzwiami.

- Nauczyli mnie siedemdziesięciu trzech sposobów zabijania wroga.
May wyprostowała się i chwyciła go za ramię.
- Siedemdziesięciu trzech? - wykrzyknęła podniecona. - Nauczysz mnie kilku?
Rafe uniósł brew.

background image

- Jeden już znasz.
Felicity podeszła i oparła dłonie na ramionach siostry.
- Tak, podstępny manewr z imbrykiem.
- Ojej! To jeden z tych sposobów?! - zawołała dziewczynka, bardzo przejęta.
Rafe przytaknął z całą powagą.
- Numer dwudziesty ósmy.
Felicity uśmiechnęła się do niego ponad główką May. Oczy jej były pełne 

rozbawienia.

-   Dziękuję.   -   wymówiła   bezgłośnie   i   pociągnęła   siostrzyczkę   w   stronę 

korytarza. - No chodź! Owinę cię w kocyk i zaraz się rozgrzejesz.

- Numer dwudziesty ósmy! - szczebiotała May. - Ty też go znasz, Lis!
Bancroft spoglądał za nimi, gdy szły korytarzem, a potem skulił się, opierając 

o ciepły bok Arystotelesa.

- Nie martw się o mnie! - pomrukiwał. - Czuję się świetnie: przemokłem tylko 

do suchej nitki i przeziębiłem na amen!

Koń odwrócił głowę i popatrzył na niego.
- Och, uspokój się, stary Totełku! 
Od drzwi rozległ się śmiech Felicity.
- A "zamrożenie kogoś na amen" to który numer?
- Siódmy - odparł bez namysłu Rafe i zęby znów mu zadzwoniły.
- Musimy więc unikać numeru siódmego. - Dziewczyna zawahała się, a potem 

zarzuciła mu koc na ramiona.

Mężczyzna przymknął oczy, czując dotyk jej rąk, tak niespieszny i czuły, że 

mogła   to   być   tylko   pieszczota.   Od   razu   zrobiło   mu   się   o   wiele   cieplej!…   I 
uprzytomnił sobie, jak kłopotliwym nabytkiem okazał się Forton Hall…

Przestań   go   dotykać!

 

-   strofowała   sama   siebie   Felicity,   popijając   godzinę 

później herbatę w małym salonie. Rafe siedział przy kominku, na którym płonął 
trzaskający ogień, i grał w bierki z May. - I, na miłość boską, nie gap się na niego! - 
Może szwankował mu umysł, ale okazał się wystarczająco sprytny, by schronić się 
przed deszczem… nawet jeśli zwlekał z tym tak długo, że przemókł do szczętu… i 
nawet jeśli uparł się przyprowadzić ze sobą konia!

- Oszukujesz! - zawyrokowała May, zanosząc się od śmiechu.
- Nic podobnego, mała rozbójniczko!
Felicity uśmiechnęła się. May będzie zrozpaczona, gdy Rafe odjedzie. Nigdy 

dotąd jej mała, przemądrzała siostrzyczka nie przywiązała się tak bardzo do obcego 
człowieka. Zresztą, ona sama również nie pozwalała, by nieznajomi wkraczali w jej 
życie.   Odkąd   pojawił   się,   a   raczej   wtargnął   do   ich   świata   Rafe,   Felicity   była 

background image

skonsternowana   i   zdezorientowana.   Po   raz   pierwszy   od   bardzo   dawna   miała 
wrażenie, że posuwa się naprzód, a nie utrzymuje z najwyższym trudem w miejscu 
albo - co gorsza - cofa.

- Skąd masz tę bliznę? - spytała May, wyciągając rękę, by dotknąć twarzy 

Rafe'a.

Z uśmiechem schwycił ją za przegub i skierował łapkę ku bierkom; Felicity 

spostrzegła   jednak,   że   się   żachnął.   Usadowiła   się   wygodniej   między   miękkimi 
poduszkami na kanapie i obserwowała go znad trzymanej w ręku filiżanki.

Mężczyzna wzruszył ramionami.
- Miałem po prostu wypadek. - Rozchylił otulający mu ramiona koc. - Chyba 

trochę już odtajałem.

May zmarszczyła nosek.
- Jaki wypadek?
Felicity powinna była skarcić ją za wścibstwo, ale sama z niecierpliwością 

czekała   na  odpowiedź:   ciekawe,   czy   znowu   będzie   plótł   o  książętach,   słoniach   i 
niesamowitych przygodach? Maniery siostrzyczki były okropne, ale w tym wypadku 
okazały się pożyteczne… a ich gość wcale się jej zachowaniem nie gorszył.

Rafe westchnął.
- No, dobrze! Koń mi się potknął, a potem zwalił się na mnie i złamał mi nogę 

w dwóch miejscach… a francuski żołnierz rozorał mi twarz bagnetem.

- Arystoteles zwalił się na ciebie?!
- Nie, inny koń. To było w Belgii.
Oczy May stały się jeszcze większe, a Felicity zwęziły.
- Byłeś pod Waterloo?!
Starsza siostra pogratulowała w duchu May znajomości geografii. Bancroft był 

wyraźnie zakłopotany.

- Tak, póki ten chol… przeklęty stary John nie napisał do Prinny'ego

[5]

  i do 

mojego   ojca,   że   prawdopodobnie   straciłem   oko   i   nogę   i   że   pierwszym   statkiem 
odsyłają mnie do ojczyzny, zanim wyzionę ducha.

- Co za John? - spytała May.
- Wellington. - Rafe uśmiechnął się i pochyliwszy ku dziewczynce, dał jej 

szczutka w nos. - I wiesz, co ci powiem?

- Co?
- On też nigdy nie wygrał ze mną w bierki!
May nadąsała się.
- Na pewno nie grałeś w bierki z Wellingtonem!
Mężczyzna zrzucił z ramion koc i wstał.

background image

- Skąd wiesz? - Skłonił się im z gracją. - Wybaczcie, piękne damy, ale muszę 

sprawdzić, co porabia Totelek, a potem obejrzę sobie te drzwi!

Kiedy wyszedł, May odwróciła się raptownie do siostry.
- Myślisz, że on naprawdę zna księcia Wellingtona?
Felicity odstawiła filiżankę z herbatą.
- Jestem pewna, że Rafe widział generała na własne oczy - przytaknęła.
-   Rafe   by   mnie   nie   okłamał!   Zna   się   na   słoniach,   hipopotamach   i   na 

siedemdziesięciu trzech sposobach zabijania… I jadł pieczeń z gnu!

Felicity  z  westchnieniem pokiwała  głową  i wskazała  siostrze  miejsce  obok 

siebie.

-   Siądź   tu   na   chwilę,   May.   -   Gdy   mała   wgramoliła   się   na   kanapę,   objęła 

dziecko ramieniem i przytuliła. - Muszę ci coś wyjaśnić.

May spojrzała na nią podejrzliwie.
- Niech będzie.
- Pamiętasz, jak Nigel zawsze się zachwycał swoim cudownym przyjacielem, 

Peterem Whitingiem? A kiedy ten cud w końcu nas odwiedził, wcale nie byłyśmy 
nim oczarowane.

- Cholerny zarozumialec! - przytaknęła dziewczynka.
- Ależ, May!
-   Dobrze   już,   dobrze:   okropny   zarozumialec.   Ale   Rafe   wcale   go   nie 

przypomina! Jest fantastyczny!

- Masz rację. Chciałam ci tylko powiedzieć, że i on może widzieć różne rzeczy 

po swojemu, tak jak Nigel, a nie tak, jak wyglądają naprawdę.

May rozważała to przez dłuższą chwilę.
- Myślisz, że jemu się zdawało, że widzi hipopotama, a to było zwykłe prosię?

… - spytała w końcu.

Felicity uśmiechnęła się z ulgą.
- Właśnie. Dokładnie to miałam na myśli.
- No, to kompletny z niego wariat!
- Niczego nie wiemy na pewno. - Przygarnęła do siebie siostrzyczkę. - Ale 

lepiej pamiętaj, że chociaż Rafe jest taki fantastyczny, nie możemy całkiem na nim 
polegać. Polegać możemy tylko na sobie.

- A na Nigelu? - spytała May, wpatrując się w nią czarnymi oczami.
- Możemy polegać na tym, co wiemy o Nigelu - odparła Felicity.
May   pobiegła   do   Rafe'a,   a   starsza   siostra   została   na   kanapie   wpatrzona   w 

ogień. Mogła rzeczywiście polegać na swej znajomości charakteru brata, ale nie było 

background image

to zbyt wielką pociechą…

Szereg przedmiotów z zachodniego skrzydła dałoby się jeszcze ocalić, ale przy 

takiej strasznej ulewie wszystkie tkaniny i papiery trzeba było odliczyć na straty. Cóż 
robić? Mogła najwyżej zabić deskami dziurę w korytarzu, żeby z nadejściem zimy 
nie wpadał przez nią śnieg!

Felicity wstała, by doprowadzić pokój do porządku. Jeśli Nigel nie dotrzyma 

swoich obietnic, ona i May będą miały wiele szczęścia, jeżeli do zimy zostanie im w 
ogóle jakiś dach nad głową! Mając w pamięci wszystkie ambitne plany brata, które 
spełzły na niczym, czuła, że sytuacja staje się coraz bardziej krytyczna. Nigel - tak 
samo jak ich ojciec - zawsze miał mnóstwo doskonałych pomysłów, ale nigdy nie 
potrafił wprowadzić ich w życie.

A  teraz   jeszcze   ten   Rafe!   Miał   głowę   pełną   dzikich   urojeń   i   nierealnych 

marzeń… ale przynajmniej umiał naprawić dach! Wstyd jej było, że wykorzystuje 
dobroć   i   słabość   umysłu   swego   gościa,   ale   gdyby   go   wyrzuciła,   z   pewnością 
popadłby w znacznie gorsze tarapaty. Tutaj miał przynajmniej dach nad głową… no, 
kawałek   dachu…   i   mógł   się   na   coś   przydać.  Ani   ona,   ani   May   od   dawna   nie 
uśmiechały się i nie śmiały tak często, jak teraz - właśnie dzięki niemu.

Odgrywanie arystokraty w każdym innym otoczeniu mogło się dla Bancrofta 

fatalnie   skończyć,   zwłaszcza   że   czynił   to   tak   nieumiejętnie!   Utyskujący   na 
niewygody   życia   wiejskiego   i   niemożliwość   dotrzymania   kroku   modzie   Nigel 
znacznie bardziej przypominał młodzieńca z "wyższych sfer" niż ten zabawny, łatwy 
w pożyciu Rafe, który bez sprzeciwu nosił ubranie sprzed Bóg wie ilu lat… A gdyby 
to Nigel wziął się do reperacji drzwi, zapewne skończyłoby się to tragicznie.

- Do pioruna!
Coś bardzo ciężkiego runęło z głuchym trzaskiem, aż sfatygowany Forton Hall 

zatrząsł się od huku.

- O, mój Boże! - Felicity skoczyła na równe nogi i pognała do przedsionka. Jak 

mogła, jak mogła pozwolić, by May bawiła się w tym walącym się domu, zwłaszcza 
pod opieką niezrównoważonego człowieka wmawiającego im, że potrafi naprawić 
drzwi albo przyrządzić na obiad gnu…!

- May!
Obraz   siostry,   zmiażdżonej   masywnymi   drzwiami,   prześladował   biegnącą 

Felicity. Wpadła na Rafe'a, który wyszedł jej naprzeciw; na widok jego pochmurnej 
miny niepokój przerodził się w panikę.

- Gdzie May?! - zawołała rozpaczliwie. - Co się stało?!
Twarz mężczyzny złagodniała. Odbiło się na niej zdumienie i troska. Schwycił 

dziewczynę za ramiona, zanim zdążyła go wyminąć.

- Wszystko w porządku, Lis! Słowo daję!
- Ale…
- May nic się nie stało - zapewnił ją stanowczo. - To tylko ja rozbiłem twój 

background image

wazon.   Bardzo   przepraszam!   -   Puścił   Felicity   i   wyciągnął   ku   niej   stokrotkę   ze 
złamaną łodyżką. - Chciałem cię rozśmieszyć, żebyś się na mnie nie gniewała… 
Byłem   głupi.   Mogłem   się   przecież   domyślić,   że   przyjdzie   ci   do   głowy,   żeśmy 
rozgnietli May na placuszek!…

- Nic mi nie jest, Lis! - zawołała w tej chwili dziewczynka.
Felicity stała, wpatrując się w Rafe'a i usiłując zebrać myśli i złapać dech.
- Jacy znów "my"?
Zrobił niemądrą minę. Podejrzewając jakiś podstęp, dziewczyna odepchnęła 

go. Niechętnie odsunął się na bok, jak wielki lew atakowany przez rozzłoszczoną 
mysz. Felicity wbiegła do przedsionka. I stanęła jak wryta.

May rzeczywiście była w doskonałej formie. Siedziała na oklep na grzbiecie 

Arystotelesa,   który   cofał   się,   chcąc   znaleźć   się   jak   najdalej   od   wejścia.   Był   to 
dziwaczny   obrazek,   ale   Felicity   zdumiała   się   jeszcze   bardziej   na   widok   trzech 
mężczyzn, dźwigających z podłogi dębowe podwoje, które upadły z takim hukiem. 
Wszyscy zamarli na jej widok z ciężkimi, rzeźbionymi drzwiami w rękach.

-  Bardzo   przepraszamy   za   ten   hałas,   panno   Harrington!   -   odezwał   się   pan 

Greetham.

- Drzewo nam się wyślizgło, panienko - dodał drugi z nich, Bill Jennings, ze 

skruszoną miną. - To się już nie powtórzy, psze pani.

Trzeci   mężczyzna,   a   raczej   chłopiec   (Felicity   dobrze   wiedziała,   że   Ronald 

Banthe ma najwyżej osiemnaście lat) sięgnął do czapki i omal nie spuścił sobie drzwi 
na nogę.

- Dzień dobry, panno Harrington!
- Dzień dobry panom. - Felicity znowu się odwróciła i po raz wtóry omal nie 

wpadła na Rafe'a. - Panie Bancroft, możemy zamienić słówko? - spytała, ruszając 
przodem do mocno uszkodzonej jadalni.

Nie   oglądała   się   na   Rafe'a,   ale   po   chwili   drzwi   cicho   się   zamknęły   i 

zorientowała się, że poszedł za nią.

-   Naprawdę   bardzo   mi   przykro   -   zaczął   się   znowu   usprawiedliwiać.   -   Nie 

chciałem cię przestraszyć.

- Co oni tu robią?! - spytała, zwracając się ku niemu.
- Oni?… - powtórzył mężczyzna. - Masz na myśli moją załogę? Pomagają mi. 

Przy naprawie drzwi.

- Nie pozwolę na to! - oświadczyła, biorąc się pod boki. Rafe rzucił złamaną 

stokrotkę na stół.

- Jeśli się obawiasz, że skalają twoje dywany, to nie sądzę…
- Ależ skąd! - Dziewczyna aż się zaczerwieniła z upokorzenia: że też mógł coś 

podobnego pomyśleć! - Na litość boską, nie o to chodzi!… Zrozum, oni mają własne 

background image

życie i obowiązki rodzinne. A ja… - Urwała.

Rafe zbliżył się o krok.
- Oni naprawdę chcą ci pomóc, Lis! Widać o tym nie wiesz, ale jesteś bardzo 

lubiana w okolicy. Gdybyś ich tylko poprosiła, pomogliby ci dawno temu!

- Ależ ja im nie mogę zapłacić! - wybuchnęła.
- Chcą ci pomóc - powtórzył. - Ledwie coś napomknąłem, a już się zgłosili na 

ochotnika. - Stanął na wprost niej. - Nie bądź taka uparta! Przecież potrzebna ci 
pomoc!

- Nie jestem uparta! - przekonywała, unikając jego przenikliwego wzroku. - 

Tylko… Tak być nie powinno! Ten majątek należy do mnie… a przynajmniej do 
mego   brata.   To   ja   mam   się   troszczyć   o   dzierżawców,   a   nie   oczekiwać   od   nich 
pomocy! Nie powinni nawet wiedzieć, że jestem w potrzebie! - Spojrzała w końcu w 
jego jasnozielone oczy. - Szkoda, że nie możesz tego zrozumieć.

- Ależ rozumiem! - mruknął. - Tylko nie powinnaś brać wszystkiego na swoje 

barki. Czasem miło jest komuś pomóc… - Wziął ją za rękę i przyciągnął bliżej. - …A 
kiedy indziej trzeba pozwolić ludziom, żeby nam pomogli.

Grzbietem dłoni musnął jej policzek i nagle Felicity odebrało mowę. Ujął jej 

twarz w obie ręce i pochylił się nad nią.

- Mówił ci już ktoś, jaka jesteś piękna? - spytał szeptem.
I pocałował ją.
Felicity zamknęła oczy, gdy pod jego dotknięciem poraził ją grom, a płynny 

ogień wypełnił całe jej ciało. Dłonie same powędrowały ku jego piersi i szerokim, 
silnym barkom.

Usta Rafe'a, gorące, miękkie i o wiele bardziej doświadczone od jej ust, bawiły 

się z nią w ciuciubabkę, to całując, to znów uciekając… aż ruszyła za nimi w pogoń. 
Delikatnie ugryzł ją w dolną wargę, przytrzymując ją lekko zębami. Felicity zabrakło 
tchu, poczuła palące iskry na grzbiecie i u zbiegu ud.

Pieszczotliwe ręce mężczyzny sunęły wzdłuż jej pleców, aż do bioder… i nagle 

dziewczyna uświadomiła sobie, że cichy, tęskny jęk, który słyszała, wydobywał się z 
jej własnego gardła. Otwarła raptownie oczy, wyrwała się Rafe'owi, strącając z siebie 
jego ręce.

- Przestań! - broniła się. Nawet głos jej drżał; miała wrażenie, że w każdej 

chwili nogi mogą się pod nią załamać, a ona sama roztopi się od żaru.

Rafe wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę; w jego oczach było widać 

zaskoczenie.

- Chyba lepiej wrócę do tych drzwi - powiedział.
Chciał wyminąć Felicity, ale jego palce niechcący spotkały się z jej palcami i 

splotły   z   nimi.   To   przelotne   zetknięcie   rąk   było   równie   mocno   porażające,   jak 
pocałunek. Byli ze sobą złączeni, ona i Rafe… a zdecydowanie nie życzyła sobie 

background image

związku   z   szaleńcem!…   Znacznie   trudniej   byłoby   jej   powiedzieć,   czego   sobie 
naprawdę życzyła.

Felicity stała jak wryta, wpatrując się nieprzytomnie w zalane deszczem okno. 

Szalony   czy   zdrowy…   powiedział,   że   jest   piękna.   Słyszała   to   już   przedtem,   od 
Deerhursta i pustogłowych przyjaciół Nigela. Ale Rafe mówił to poważnie.

- Brązowe zawiasy! 
Kroki mężczyzny umilkły.
- Słucham?!
Dopóki się nie odezwał, dziewczyna nie była pewna, czy wymówiła te słowa 

na głos.

-  Chcę,   żebyście   zawiesili   drzwi   na   tych   samych   brązowych   zawiasach   co 

przedtem. Mój pradziadek natrafił na nie w ruinach hiszpańskiego zamku.

Przez   dłuższą   chwilę   nie   było   żadnej   odpowiedzi.   Potem   usłyszała 

westchnienie.

- Niech będą brązowe zawiasy!

 
 
 
 

6

 

Felicity Harrington to wyjątkowa kobieta! - doszedł do wniosku Rafe, gdy po 

raz   trzeci   rąbnął   się   młotkiem   w   kciuk.   -   Do   jasnej,   ciężkiej   cho…   -   Urwał, 
spojrzawszy   na   May,   która   nadal   siedziała   na   grzbiecie   Arystotelesa   i   z 
zainteresowaniem obserwowała przebieg wypadków. - Ależ to boli! - poprawił się, a 
dziewczynka roześmiała się.

- Ronald, trzymaj deskę jak należy, bo się chybocze!
Ronald nerwowo przełknął ślinę, aż grdyka mu podskoczyła.
- A jakże, panie Bancroft! Słowo daję: tym razem ani drgnie!
Rafe znowu uderzył młotkiem w wygięty zawias, próbując go wyprostować. 

Myśli jednak zaprzątnięte miał tym, co zaszło w jadalni. Doszedł do wniosku, że był 
to najbardziej pamiętny pocałunek w jego życiu.

Na Lis - jak widać - nie zrobił on wielkiego wrażenia, bo nie interesowałaby 

się   zaraz   potem   brązowymi   zawiasami   od   drzwi.   Tak   bardzo   różniła   się   od 
ładniutkich,   rozpieszczonych,   pustogłowych   panienek   z   "wyższych   sfer",   że   nie 
umiał z nią postępować. Miała dla niego podwójny urok: jako zagadka i jako piękna, 
inteligentna kobieta. A takiej kombinacji nie potrafił się oprzeć.

background image

- Po mojemu, to robota dla kowala - zawyrokował Greetham.
Dzierżawca miał słuszność. Rafe uznał, że nie będzie mu żal pięciu czy sześciu 

szylingów, jeśli robota zostanie fachowo wykonana. Uzyska za dom lepszą cenę, o ile 
drzwi frontowe będą w porządku.

- Racja! Ronaldzie, możesz zanieść zawiasy do kowala w drodze powrotnej 

"Pod Mocarza"?

- Z miłą chęcią, milordzie. 
Bancroft zmrużył jedno oko.
- Nie jestem…
-  Wiem,   psze   pana   -   odparł   chłopak,   dotykając   znów   czapki.   -  Ale   takem 

wdzięczny, że pan zechciał…

Rafe   odkaszlnął;   w   przedsionku   pojawiła   się   Felicity   z   naręczem   książek. 

Spojrzała na niego przelotnie i pomaszerowała dalej.

- Nie musisz mi dziękować - powiedział szorstko, gdy dziewczyna zniknęła.
- Dobrze panu mówić, mi… To znaczy, psze pana… Ale ja żem zawsze chciał 

jeździć konno i brać przeszkody, jak to robią wielcy panowie… Widziałem to na 
Derby

[6]

 łońskiego roku. Takem rad, że pan mnie tego nauczy! - Uśmiechnął się od 

ucha do ucha i trącił Jenningsa w żebra. - Może za rok ja sam wezmę udział w Derby, 
co?

-   Mnie   tam   na   skokach   nie   zależy   -   stwierdził   wysoki,   chudy   farmer.   - 

Chciałbym tylko mieć naprawiony płot, zanim to cholerne bydło Deerhursta wyżre 
resztę moich kartofli.

- Zaraz się do tego zabierzemy - zapewnił go Rafe, mając nadzieję, że Felicity 

nie znajduje się nigdzie w pobliżu i że nie dowie się, jakimi to metodami skłonił 
okolicznych mieszkańców do "spontanicznej" pomocy.

Wszyscy sąsiedzi Forton Hall, z którymi rozmawiał, wyrażali się życzliwie o 

Felicity i May, ale nie kryli pogardy dla lekkomyślnego Nigela Harringtona. Wiele 
wskazywało zresztą na to, że ojciec Felicity był równie niegospodarny, jak jego syn. 
Dzierżawcy łatwo nie zapominali doznanych krzywd, więc Bancrofta wcale to nie 
dziwiło, że nie rwali się do udzielania pomocy dziedzicowi Forton.

Wiedział   również   dobrze,   że   za   sprawą   jego   pomocników   całe   wschodnie 

Cheshire   dowie   się,   co   się   święci   w   Forton   Hall   i   jak   zmienia   się   nastawienie 
dzierżawców   do   dworu.   Dzięki   tym   wieściom   łatwiej   będzie   zdobyć   kolejnych 
pomocników,   ale   gdyby   nie   dotrzymał   swych   obietnic,   to   zarówno   on,   jak   i 
Harringtonowie zostaną ostatecznie znienawidzeni. A tego sobie nie życzył, nawet 
gdyby miał sprzedać posiadłość i nigdy w życiu nie odwiedzić już Cheshire.

Trzej mężczyźni pożegnali się tuż po zachodzie słońca. Deszcz zmienił się w 

drobniutką, ale uporczywą mżawkę. Rafe poprzysiągł sobie oświadczyć Felicity, że 
za żadne skarby nie będzie nocował w stajni!

background image

Na   obiad   była   zapiekanka   ze   słodkich   kartofli;   sam   zapach   sprawiał,   że 

człowiekowi ślinka ciekła do ust! Nim jednak Rafe zdążył skosztować tej potrawy, 
Lis   zajęła   miejsce   przy   wyszczerbionym   stole   ze   złożonymi   skromnie   rękami   i 
stanowczą miną. Widelec mężczyzny zatrzymał się w pół drogi do ust, a on sam 
przygotował się na nową sprzeczkę; żałował tylko, że nie zdążył nawet spróbować 
przysmaku!

- Słuchaj, Rafe… - zaczęła. 
Z żalem odłożył widelec.
- Słucham.
- Pomyślałam  sobie…  -  mówiła   dalej,  wpatrując  się   w  zapaloną  świeczkę, 

stojącą pośrodku stołu. - …Może byś przeniósł się do jednej z wolnych sypialni na 
górze?   Nocując   w   stajni   przy   takiej   niepewnej   pogodzie,   mógłbyś   się   strasznie 
przeziębić!

Bancroft miał ochotę wiwatować.
-   Rozchorowałbym   się   z   pewnością   -   przytaknął.   -   I   nie   mógłbym   dalej 

remontować domu.

Rumieniec   Felicity   zdradził,   że   Rafael   odgadł   prawdziwą   przyczynę   jej 

troskliwości: nie chodziło bynajmniej o jego zdrowie!

- Ja wcale…
Mężczyzna skinął głową, rozbawiony szytą grubymi nićmi intrygą.
-   Tak,   jestem   pewien,   że   przeniesienie   się   do   domu   będzie   najlepszym 

rozwiązaniem, choć pewnie zatęsknię za szczurami, harcującymi aż do świ…

Prowizoryczna   przegroda,   którą   zatarasowali   główne   wejście,   zatrzęsła   się. 

May zerwała się z miejsca i złapała siostrę za rękę. Rafe przez chwilę obawiał się, że 
to Arystoteles próbuje wydostać się z domu.

- Hej! - ozwał się czyjś głos, a jednocześnie łoskot się powtórzył. - Jak tu 

można wejść?!

- Hrabia Deerhurst! - powiedziała z wyraźną ulgą Felicity. - Zaraz się nim 

zajmę.

Niech to szlag! Miał też kiedy przyjść!

 

Rafe wstał od stołu.

- To ja się nim zajmę - odparł i ruszył długim korytarzem.
Hrabiemu udało się obluzować jedną z desek, więc gdy Rafe zjawił się w 

przedsionku, ujrzał jego twarz w otworze.

-   To   pan,   Bancroft?   Chciałem   się   dowiedzieć,   jak   się   miewa   Felicity   - 

powiedział przybysz.

- Obie panny Harrington czują się świetnie - odparł szorstko Rafe, opierając się 

o przegrodę i krzyżując ramiona na piersi.

-   Wolałbym   przekonać   się   o   tym   na   własne   oczy,   jeśli   nie   ma   pan   nic 

background image

przeciwko temu.

Rafe miał bardzo wiele przeciwko temu! Powiedział jednak:
- Proszę robić, co pan chce.
Twarz hrabiego, widoczna pod dziwnym kątem, wyraźnie poczerwieniała.
- Pan mi to uniemożliwia! Proszę natychmiast usunąć… tę zaporę!
Bancroft potrząsnął głową.
- Zbyt wiele się  przy niej napracowałem.  - Prawdę mówiąc, skonstruowali 

przegrodę - ze względu na Arystotelesa - tak, by można ją było bez trudu odsunąć; 
nie miał jednak zamiaru wtajemniczać w to Deerhursta.

- Proszę mnie natychmiast wpuścić! - Hrabia znów załomotał deskami.
- Może pan obejść dom od tyłu. - To była i tak drobnostka w porównaniu z 

noclegiem w stajni.

- Nie mam zamiaru!
- Nie, to nie, Deerhurst. Nadal leje?
-   Co   tu   się   dzieje?   -   Felicity   wkroczyła   do   przedsionka   i   spojrzała   z 

oburzeniem na Rafe'a.

Zrobił minę niewiniątka.
- Ależ nic!
-   To   ty,   Felicity?   Dzięki   Bogu!   -   ozwał   się   Deerhurst   przez   szczelinę   w 

przegrodzie. - Już się obawiałem, że ten szaleniec wyrządził ci jakąś krzywdę!

Bancroft przewrócił oczami i prychnął pogardliwie:
- Też coś!
- Rafe!
Dziewczyna rzuciła mu jeszcze jedno groźne spojrzenie i odepchnąwszy go, 

pochyliła się, by pomówić oko w oko z hrabią. Ponieważ dzięki temu Rafe mógł 
zapuścić żurawia w jej dekolt, specjalnie sobie nie krzywdował.

-   Panie   hrabio,   może   zechce   pan   wejść   od   tyłu,   przez   kuchenne   drzwi,   i 

skosztować naszej zapiekanki?

Deerhurst uśmiechnął się.
- Z przyjemnością! Wielkie dzięki, Felicity!
Gdy twarz mężczyzny znikła z otworu, dziewczyna wyprostowała się.
- Przestań prowokować Jamesa! To taki miły człowiek!
Rafe spojrzał jej prosto w oczy.
- Chciałabyś zostać hrabiną? - Na samą myśl o tym wzbierał w nim gniew, 

choć sam nie bardzo wiedział czemu. Mógłby sprzedać bez skrupułów Forton Hall, 

background image

gdyby Felicity miała męża i dach nad głową. 

Zarumieniła się.
- Nie twój interes! - odparła i wykręciła się na pięcie.
- Skąd wiesz?! - Bancroft natychmiast pożałował tych słów: wyglądało to na 

scenę   zazdrości,   a   przecież   znali   się   zaledwie   kilka   dni!   Felicity   wzruszyła 
ramionami i pospieszyła do kuchni.

 

* * *

 

Hrabia   Deerhurst   stał   przed   kuchennym   wejściem   do   Forton   Hall, 

zastanawiając się, czy Felicity oszczędzi mu ostatecznego upokorzenia: dobijania się 
do drzwi dla służby. Fakt, że musiał brnąć podczas deszczu, w dodatku przez błoto w 
nowych butach, prosto od Hoby'ego z Londynu, nie poprawił mu wcale humoru.

Nie radowała go też obecność tego łajdaka Bancrofta! Zasługiwał na dobre 

lanie i Deerhurst z przyjemnością przyjrzałby się tej egzekucji. W końcu drzwi się 
otworzyły i na brudne podwórze doleciał zapach pieczonych kurcząt i zapiekanki.

- Witamy, hrabio! - powiedziała serdecznie Felicity, odsuwając się od drzwi, by 

mógł wejść do wnętrza.

- Zapiekanka pachnie bardzo smakowicie! - Hrabia uśmiechnął się, ujął rękę 

dziewczyny i podniósł do ust.

- Bo jest smakowita! - Bancroft rozpierał się przy niewielkim kuchennym stole, 

wpychając wielki kawał zapiekanki do bezczelnej gęby. 

- Skosztuj, bardzo proszę.
Felicity   wskazała   Deerhurstowi   ostatnie   wolne   miejsce   przy   stole.  Czyżby 

jadali w kuchni?!

- Dobry wieczór, May. - Hrabia skinął dziewczynce głową.
- Wie pan, ile jest sposobów zabijania? - spytała, klęcząc na krześle i opierając 

łokcie o stół.

James zmarszczył brwi. Małe dziewczynki były takie… niechlujne! Stanowczo 

wolał   starsze.   Felicity   postawiła   przed   nim   talerz;   podziękował   jej   uśmiechem. 
Zwłaszcza niektóre z tych dorosłych bardzo mu odpowiadały!

- Wie pan czy nie? - nalegała May.
Deerhurst odczekał chwilę, dając Felicity możność skarcenia siostry za fatalne 

maniery. Gdy tego nie zrobiła, udał, że namyśla się nad zadanym mu pytaniem.

- Cóż, moim zdaniem, są dwa sposoby.
- Dwa? - powtórzyła pogardliwym tonem.
- No, tak. Trzeba spowodować, by serce przestało bić albo żeby mózg przestał 

background image

pracować.

Felicity zajęła miejsce naprzeciw hrabiego.
- Może porozmawiamy o pogodzie albo na jakiś inny przyjemniejszy temat?
James uśmiechnął się.
- Oczywiście. Rzeka ostatnio…
- Są siedemdziesiąt trzy sposoby zabijania!
Deerhurst,   poirytowany   ciągłym   wtrącaniem   się   dziewczynki   do   rozmowy, 

patrzył przez chwilę na swój widelec.

- Jestem pewien, że nie może ich być aż tyle - odparł wyrozumiale. - A małe 

dziewczynki   nie   powinny   przerywać   starszym.   Rozmawiamy   właśnie   z   twoją 
siostrą…

- Właśnie że siedemdziesiąt trzy! A Rafe zna wszystkie!
Hrabia skierował wrogie spojrzenie na Bancrofta.
- Powinienem był domyśleć się, że to pan wymyślił te bzdury!
Łotr odsunął talerz.
- Bzdury?
- Kompletne brednie… I zupełnie niewłaściwy temat do rozmowy w damskim 

towarzystwie.

- Może wyjdziemy? Chętnie zademonstruję panu kilka z tych metod.
- Rafe!
- A ja mogę pokazać numer dwudziesty ósmy! - pisnęła May.
- May! Dość tego!
- Chodź, mała! - powiedział Bancroft, wstając od stołu. - Pójdziemy lepiej do 

Arystotelesa. - Raz jeszcze spojrzał na Deerhursta i wyszedł z kuchni, a dziewczynka 
pobiegła za nim.

Wynieśli się w końcu!

 

James spojrzał przez stół na Felicity.

- Nareszcie sami!
Uśmiechnęła się znowu.
- Bardzo przepraszam za wybryki May. Było tu dzisiaj wielkie zamieszanie, a 

ona musiała przez cały dzień siedzieć w domu.

Poklepał ją po ręce.
- Nie ma za co przepraszać. Domyślam się, ile masz z tym kłopotu. Jestem 

przekonany, że pod opieką guwernantki May zachowywałaby się o wiele lepiej.

Felicity odetchnęła głęboko i odparła:
- Robię, co mogę.

background image

- Dobrze wiesz, że z przyjemnością wystarałbym się o guwernantkę dla May. I 

o gospodynię dla ciebie, moja droga. Nie powinnaś się trudzić gotowaniem!

- Bardzo ci dziękuję, Jamesie, ale…
- Prrr! Po domu nie wolno galopować!
Hrabia uniósł brew, gdy do kuchni doleciał śmiech May.
- Czyżby tu był koń? 
Felicity zaczerwieniła się.
- No, tak… Wyjątkowo dziś.
Deerhurst   z   trudem   powstrzymał   grymas   oburzenia.   Pochylił   się   ku 

dziewczynie i ujął jej obie ręce.

 

- Felicity, proszę cię! Tego już doprawdy za wiele! Posłuchaj głosu rozsądku!

- Ależ, Jamesie…
- Nie możesz tak żyć! Nalegam, byście przeniosły się z May do Deerhurst. 

Pragnąłbym, byś przybyła tam jako moja żona, ale nawet jeśli mi znów odmówisz, 
będziesz najmilszym gościem. Obie będziecie!

Felicity   wyrwała   ręce.   Chciał   pochwycić   ją   w   ramiona,   zapewniając,   jak 

bardzo ją kocha, ale wiedział już, że cierpliwością więcej zwojuje niż płomiennymi 
deklaracjami.   Co   prawda,   jego   cierpliwość   była   już   na   wyczerpaniu,   tymczasem 
nieustanne   kręcenie   się   Bancrofta   w   pobliżu   rozpraszało   uwagę   dziewczyny   i 
utrudniało sytuację.

- Wiem, że chcesz dla mnie jak najlepiej, Jamesie, i wdzięczna jestem za twą 

niezmienną życzliwość i sympatię. Ale rozumiesz chyba, że nigdy bym nie wyszła za 
ciebie tylko dlatego, by zapewnić sobie pomoc w odbudowie Forton Hall!

- Więc wyjdź za mnie po prostu dlatego, że cię kocham.
Zamilkła na dłuższą chwilę.
- To dla mnie prawdziwy zaszczyt, hrabio. Jednak obowiązki zatrzymują mnie 

tutaj. Potrzebuje mnie zarówno brat, jak i siostrzyczka… I Forton Hall również mnie 
potrzebuje. To przecież mój dom!

Poczuł, że ogarnia go wściekły gniew.
- Już mi to mówiłaś. I szanuję, oczywiście, twoje motywy. W końcu jednak 

Nigel się ożeni, a May dorośnie… i nie będzie już dla ciebie ani zajęcia, ani miejsca 
w   Forton   Hall.   Czy   nie   lepiej   byłoby   zamieszkać   w   sąsiedztwie,   blisko   brata   i 
rodzinnego domu?

- To okrutne, co, mówisz!
- Nie zamierzałem być okrutny, tylko szczery. I ty również powinnaś być ze 

sobą szczera.

Felicity skinęła głową; oczy miała spuszczone. Deerhurstowi zabiło mocniej 

background image

serce. W końcu pojęła, jak rozsądna jest jego propozycja! Kiedy zostanie jego żoną, 
największy problem będzie miał z głowy.

- Zobacz, Lis, co znalazłem!
W drzwiach stał Bancroft. James zaczerwienił się ze złości: ciekawe, jak długo 

ten łotr tkwił tam, podsłuchując?!

- Pan wybaczy! - warknął. - Prowadzimy właśnie z panną Harrington poufną 

rozmowę.

Jasnowłosy,   naznaczony   blizną   intruz   zupełnie   go   zignorował.   Uniósł   w 

palcach prosty, srebrny naszyjnik, pokazując go Felicity:

- May powiedziała mi, że to twoja własność.
Dziewczyna wstała i podeszła do niego, by odebrać błyskotkę.
-  Och,   Rafe!   Bardzo   ci  dziękuję!   Gdzie   to  znalazłeś?   Szukałam  dosłownie 

wszędzie!

- Zabrałem Arystotelesa na mały spacerek i przewrócił fotel… Połamany, nie 

przejmuj się!… I spod poduszki wypadł ten drobiazg.

Felicity położyła rękę na ramieniu tego błazna i uśmiechnęła się.
- Jeszcze raz ci dziękuję. Myślałam, że go już nigdy nie odzyskam!
Odpowiedział jej szerokim uśmiechem.
- Cała przyjemność po mojej stronie!
Ten obrzydliwy arogant widać od dawna znał Felicity, bo mówił jej po imieniu. 

Hrabia nie mógł dłużej patrzeć na tę żałosną farsę, więc wstał od stołu.

- Chyba już lepiej pójdę, Felicity. 
Odwróciła się w jego stronę.
- Ależ, Jamesie, nie zjadłeś nawet zapiekanki!
- Wpadłem tylko na chwilę zobaczyć, jak się miewasz. - Podszedł do drzwi i 

zatrzymał się przy nich. - Dobrej nocy.

Nieco zbyt późno podeszła do niego i otworzyła drzwi.
- Dobranoc, Jamesie!

 

Korzystając z okazji, pochylił się i pocałował ją w usta.

- Mam nadzieję, że zastanowisz się nad moją propozycją. - Spojrzał raz jeszcze 

na Bancrofta i aż go zamurowało ze zdumienia: ten okropny typ ani drgnął, ale wyraz 
jego twarzy był wprost… złowrogi.

- Na… naturalnie - odparła dziewczyna. 
Hrabia zamrugał oczami i skupił się znów bez reszty na swej wybrance.
- A więc spotkamy się jutro wieczór u Wadsworthów.

background image

- Tak, oczywiście.
Deerhurst wyszedł na mroczny, błotnisty dziedziniec i skierował się do swego 

powozu. W końcu osiągnął jakiś postęp! Niech diabli porwą Bancrofta: przerwał im 
akurat wtedy, gdy jego argumentacja trafiała Felicity do przekonania!…

Hrabia koniecznie musiał się ożenić z Felicity Harrington. Całe szczęście, że 

tak   bardzo   go   pociągała   -   obowiązek   wydałby   się   mu   znacznie   cięższy,   gdyby 
oblubienica była tłusta i starszawa!… Zajął miejsce w swym faetonie i siedział przez 
chwilę bez ruchu, spoglądając z pogardą na ruiny Forton Hall. Harringtonowie nie 
mieli pojęcia o zarządzaniu majątkiem. Już sobie wyobrażał, jak wyglądałoby w ich 
rękach Deerhurst!

Aż wstrząsnął się na samą myśl, po czym ruszył do domu. Jego ojciec był 

kompletnym durniem: nawet w krytycznym położeniu nie powinien był wyzbywać 
się swojej ziemi. A zwłaszcza nie należało jej sprzedawać szaraczkowi bez tytułu, 
który nie miał pojęcia, co to takiego odpowiedzialność czy honor!

Bogu dzięki, że za obopólną zgodą utrzymali tę transakcję w ścisłej tajemnicy! 

Gdyby nie to, następne pokolenia Deerhurstów nigdy nie zmyłyby z siebie tej hańby. 
James tak mocno ścisnął lejce, że mimo grubych rękawiczek wpiły mu się w ciało.

Upłynęło już pięć lat od zgonu obojga Harringtonów i cztery od śmierci jego 

ojca.   Przez   ten   czas   Deerhurst   kwitło,   a   Forton   Hall   niszczał   coraz   bardziej. 
Powiadomienie młodych Harringtonów, że mają do swej dyspozycji majątek wart 
przeszło sto tysięcy funtów, byłoby dla hrabiego równoznaczne z samobójstwem. Jak 
długo   Felicity   mieszkała   pod   rodzinnym  dachem,   nigdy   nie   przepuściłaby   okazji 
podreperowania swej ukochanej, odziedziczonej po przodkach rudery - choćby za 
cenę sprzedaży Deerhurst!

Najprostszym rozwiązaniem byłoby skłonienie panny Harrington do przyjęcia 

od   niego   wysokiej   pożyczki.   Mógłby   wówczas   w   każdej   chwili   zażądać   zwrotu 
Deerhurst  na  poczet   tego  długu.  Felicity   była  jednak  zbyt  uparta…  a  może  zbyt 
sprytna,   Nigel   zaś   zdążył   wyjechać   do   Londynu,   nim  hrabia   zorientował   się,   do 
jakiego stopnia Harringtonowie zubożeli.

Poślubienie Felicity i przekonanie jej, by skłoniła brata do przekazania mężowi 

Deerhurst, będącego jej nowym domem, było stanowczo najlepszym rozwiązaniem. 
Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, powinni być już po ślubie, nim Nigel wróci 
z Londynu. I wówczas odzyskanie Deerhurst będzie prostą formalnością.

Tego wieczoru jedno stało się dla hrabiego jasne: Rafael Bancroft musi stąd 

odejść!

 
 
 
 

- May wspomniała nam, że bawił pan w Afryce - zwróciła się do Rafaela pani 

background image

Wadsworth. - Czy rzeczywiście jest to taki piaszczysty, dziki kraj, jak mówią?

Felicity spojrzała na swego "lokatora", siedzącego naprzeciw niej przy stole 

państwa Wadsworthów, i wróciła do dziczyzny na swoim talerza Miała nadzieję, że 
rozmowa nie zejdzie na temat wątpliwej przeszłości Rafe'a, ale najwyraźniej omyliła 
się.

- Piachu tam było co niemiara - potwierdził dobrodusznie Bancroft. - Gdy 

stamtąd odjeżdżałem, nie padało od osiemdziesięciu trzech dni.

Siedząca po drugiej jego stronie pani Denley dotknęła jego rękawa.
- A tubylcy? Podobno niektórzy z nich to ludożercy!
- Boże święty! - wykrzyknęła pani Wadsworth i aż poczerwieniała.
- Nie bądź niemądra, moja droga - wtrącił się do rozmowy pan Wadsworth. - 

Ludożercy żyją w północno-zachodniej Afryce, w dżungli. Jestem pewien, że nie 
zagrażali bynajmniej naszemu gościowi.

- Widziałem kilka naszyjników ze zmumifikowanymi główkami, ale chwalili 

się nimi wyłącznie Anglicy. - Rafe uśmiechnął się i wypił łyk madery. - Zulusi to 
groźny i dumny lud, i z pewnością nie byli zachwyceni naszym przybyciem… Ale 
spodziewałbym się po nich raczej ciosu włócznią w pierś niż wpakowania mnie do 
garnka.

Spora grupka gości roześmiała się i pogratulowała mu dowcipu, choć Felicity 

jego słowa Rafe'a nie wydały się wcale zabawne. Wszyscy byli oczarowani Rafaelem 
Bancroftem! Lada chwila skłonią go, by zaprezentował im "taniec deszczu", czy coś 
w   tym   rodzaju!   Jeden   tylko   Deerhurst   był   bardziej   zainteresowany   obiadem   niż 
opowieściami Rafe'a.

May   wstała   od   przeznaczonego   dla   dzieci   stołu,   umieszczonego   w   drugim 

końcu pokoju.

- Opowiedz im o lwie!
Mężczyzna zrobił niepewną minę. 
- Nie będą chcieli o tym słuchać, złotko.
- Moja klacz Lucinda Lady oźrebiła się wczoraj - powiedział hrabia Deerhurst, 

nie zwracając się do nikogo w szczególności. - Urodziła źrebaka, który z pewnością 
dorówna swemu ojcu podczas wyścigów w Chester.

Pan Denley skinął głową i powiedział ze śmiechem:
- No, chyba! - Pogratulował hrabiemu, a pan William Pender poszedł w jego 

ślady.

-  Och,   proszę   nam  opowiedzieć   o   lwie!   -  wykrzyknęła   Elizabeth   Denley   i 

zarumieniła się.

-   Tak,   niech   nam   pan   opowie!   -   poparły   ją   matka   i   pani   Wadsworth,   a 

zawtórowały im Betty i Lucy Caster.

background image

Rafe spojrzał przez stół na Felicity oczyma pełnymi śmiechu.
- To wcale nie będzie ciekawe! Mieliśmy w regimencie stado kóz, kupionych 

od naczelników miejscowych plemion. I zwierzęta zaczęły nam ginąć każdej nocy 
przepadała to jedna, to dwie kozy. Myśleliśmy, że podkradają je złodzieje bydła, więc 
kilku z nas postanowiło zaczaić się i schwytać winowajców. Trzeciej nocy przyszła 
kolej   na   mnie.   Nic   się   nie   działo   i   byliśmy   pewni,   że   spłoszyliśmy   opryszków. 
Dopiero tuż po północy usłyszałem jakiś szelest w krzakach za borną, więc…

- A cóż to jest ta borna? - przerwała mu ze śmiechem Lucy Caster.
- O, bardzo przepraszam. To rodzaj ogrodzenia z ciernistych gałęzi.
- Mów dalej, młodzieńcze! - ponaglił pan Denley.
- Kozy zaczęły się niepokoić. Podkradłem się jak najbliżej w stronę napastnika 

i wyskoczyłem nań z okrzykiem: Stój, złodzieju!

- O, Boże! - jęknęła Betty, z ręką na sercu. - I to był lew…?
Felicity   zdała   sobie   sprawę,   że   i   ona   zastygła   w   oczekiwaniu,   z   widelcem 

znajdującym się w pół drogi do ust. Pospiesznie opuściła go na talerz i wypiła łyczek 
madery.

- Tak, lew: ogromny i bardzo zdziwiony - prawił dalej j Rafę. - Zatrzymał się 

jakieś sześć stóp ode mnie i ryknął. A potem skoczył. - Rzucił ukradkiem rozbawione 
spojrzenie   na   Felicity,   jakby   doskonale   wiedział,   że   jest   zafascynowana   jego 
opowieścią tak samo, jak reszta słuchaczy. Wziął do ust następny kęsek.

- Na litość boską, człowieku! - wrzasnął Felix Caster. - Co było dalej?!
Bancroft wzruszył ramionami.
- Musiałem go zastrzelić. Wielka szkoda: to było wspaniałe zwierzę.
-  A  więc   jednak   o   mały   włos   nie   skończył   pan   w   rdzennie   afrykańskim 

żołądku! - odezwał się hrabia Deerhurst, spoglądając Rafaelowi prosto w oczy. - Ma 
pan szczęście!

Coś   w   jego   spojrzeniu   i   w   tonie   głosu   sprawiło,   że   Felicity   poczuła   się 

nieswojo. Wypiła znów łyk wina i roześmiała się.

- Doprawdy, panie Bancroft, co za przerażająca opowieść!
Siedzący obok niej Charles Talford również się roześmiał.
-   W   istocie   niezwykła!   Pewnie   nie   zachował   pan   żadnej   pamiątki   z   tego 

spotkania?

Felicity poczuła, że nareszcie znalazła sprzymierzeńca. Prawie już zapomniała, 

że podzieliła się z nim swoimi wątpliwościami co do stanu umysłu Rafe'a. W dodatku 
Talford - rycerski jak zawsze - poprosił o dowód w tak delikatny sposób, by Rafe nie 
poczuł się upokorzony, nie mogąc przedstawić żadnego.

Ten jednak usiadł wygodniej na krześle i sięgnął do kieszeni.
- Dość trudno byłoby włóczyć się po świecie z martwym lwem - powiedział, 

background image

wyciągając dłoń. - Zachowałem jednak ten drobiazg. - Rozchylił palce, ukazując 
żółtawy kieł wielkości kciuka. - Gdyby on się ze mną rozprawił, pewnie nawet tyle 
by nie zostało - dodał, podając pamiątkę pani Wadsworth.

Felicity zerknęła ukradkiem na Talforda. Z zaciekawieniem obserwował kieł, 

który przechodził z rąk do rąk. Raf mógł oczywiście kupić gdzieś ten drobiazg, ale 
tak czy owak, stawał się coraz bardziej zagadkową postacią. Z łatwością oczarował 
miejscową "śmietankę towarzyską"… A ilekroć spojrzał na Felicity, serce jej ruszało 
galopem, a w oczach miała setki gwiazd. I czuła coraz większą satysfakcję na myśl, 
że   pod   koniec   przyjęcia   wszystkie   przymilające   się   teraz   do   Rafe'a   damy   będą 
musiały się z nim pożegnać - a ona nie!

 
 
 
 
 
 

- Twojego brata nie ma już ponad miesiąc, Felicity - zauważył pięć dni później 

pan Talford, usadowiwszy się wygodnie na kanapie. - Czy na pewno dotarły do niego 
wieści o tym, co się tu wydarzyło pod jego nieobecność?

- Tak, napisałam do Nigela, by wracał niezwłocznie. Zupełnie nie pojmuję, 

czemu go jeszcze nie ma. - Felicity nadal łatała dziurę w sukni, którą Rafe nazywał 
jej   "strojem   roboczym".   Wiedziała   oczywiście,   że   sukienka   wkrótce   znowu   się 
podrze, ale chciała, by służyła jej jak najdłużej.

Charles Talford popijał herbatę. Rycerski jak zawsze, nie poprosił o kieliszek 

porto, choć wiedziała, że to jego ulubiony trunek. W Forton Hall była jednak tylko 
stojąca   w   kuchni   (opróżniona   zresztą   do   polowy)   butelka   madery,   służącej   jako 
przyprawa do potraw. Felicity podejrzewała, że Rafę od czasu do czasu ukradkiem z 
niej pociąga.

-  A  gdzież   się   dziś   po   południu   podziewa   pan   Bancroft?   Zrobił   furorę   na 

przyjęciu   u  Wadsworthów.   Muszę   przyznać,   że   po   tym   wszystkim,   co   od   ciebie 
usłyszałem, spodziewałem się raczej ujrzeć rozkudłanego szaleńca z wyszczerzonymi 
zębami, toczącego pianę z ust!

Dziewczyna roześmiała się.
- Rafe demontuje resztki pierwszego piętra w zachodnim skrzydle, żeby nie 

zawadzały w dalszych poszukiwaniach tego, co jeszcze tam ocalało.

- Jak widać, okazał się ogromnie pomocny - zauważył Talford.
- Mówiłam przecież panu, że tak jest! - Felicity spojrzała na niego, a potem 

znów spuściła oczy na szycie. On wpatrywał się w nią nadal. - Czy to miała być jakaś 
aluzja, drogi panie Charlesie?

Talford wypił jeszcze łyk herbaty.

background image

- Ależ nie! Dziwię się tylko, że nawet nie wspomniałaś, że jest to ktoś… jak to 

ujęła Betty Caster?… "o wyjątkowej urodzie i szlachetnej postawie".

Felicity oblała się gorącym rumieńcem.
- Istotnie, jest bardzo pociągający… ale jakież to ma znaczenie?
- No, no, Felicity! Gdyby był bezzębnym osiemdziesięciolatkiem, nikt by na 

niego nie zważał. A tak… Cóż, wszyscy już wiedzą, że nie nocuje w stajni. Ronald 
wspomniał o tym pani Denwortle, no i rozniosło się po całym hrabstwie. Powinnaś 
więcej dbać o swoją reputację, moja droga.

Dziewczyna nadąsała się. Czuła raczej niesmak niż gniew.
-   Wiem,   ale   nawet   konia   nie   zostawiłabym   w   tej   walącej   się   stajni.   Tym 

bardziej nie mogłam pozwolić, by ta rudera zawaliła się Rafe'owi na głowę! Głęboko 
przemyślałam tę decyzję, proszę mi wierzyć.

We wzroku starego przyjaciela dostrzegała wyraźne zaciekawienie, ale prawdę 

mówiąc, sama nie pojmowała własnego postępowania. Rafe przebywał w Forton Hall 
od dwóch tygodni, a jej się wydawało, że był tu od zawsze. Bez wysiłku dostosował 
się do ich trybu życia i tak im pomagał, iż Felicity żywiła w cichości ducha nadzieję, 
że powrót Nigela odwlecze się jeszcze o kilka tygodni. I nie chodziło tylko o to, że 
Rafe zdołał usunąć resztki zachodniego skrzydła i wysprzątać gruz z ogrodu. Odkąd 
przybył do Forton Hall, nie czuła się już taka samotna.

Rafe   dowodził   teraz   całą   "brygadą",   jak   oboje   z   May   ochrzcili 

dziesięcioosobową   grupę   farmerów,   stajennych   i   chłopców   sklepowych,   którzy 
zaoferowali swe usługi. Zjawiali się, kiedy tylko mieli czas; przyprowadzali też ze 
sobą żony, córki i siostry. Od dawna Felicity nie miała koło siebie tylu ludzi… i nie 
była otoczona taką troskliwością, jaką teraz okazywał jej Rafe Bancroft.

Nie tylko urok osobisty "lokatora" sprawiał, że serce zaczynało dziewczynie 

walić, zaledwie wszedł do pokoju. May po prostu ubóstwiała Rafe'a, ale Felicity 
wolała nie analizować uczuć, jakie w niej budził - bez względu na to, czy był słaby 
na umyśle i rozkojarzony, czy nie.

Gdy pan Talford głośno odchrząknął, Felicity aż podskoczyła.
- Przepraszam, mówił pan coś? 
Uśmiechnął się i potrząsnął głową.
- Nie, nic.
- Felicity! - wołała May, pędząc korytarzem. - Znalazłam go, jak chciałaś! - I 

zasapana wpadła do pokoju.

- Bardzo ci dziękuję, May - odparła ubawiona siostra. - Gdzież on jest?
- Tutaj! - zadudnił niski głos Rafe'a. Wyminął stojącą w progu May i wszedł do 

małego salonu. Ściągnął przy tym grube rękawice.

- Prześcignęłam cię! - stwierdziła z satysfakcją dziewczynka, idąc za nim i 

rzucając się na kanapę.

background image

-  Cóż,   starzeję   się   -  odparł  z   uśmiechem  i   zatrzymał   się   przed   gościem.   - 

Witam, panie Talford. - Skłonił się elegancko. - Żałuję, że w ubiegłym tygodniu nie 
mieliśmy okazji dłużej porozmawiać.

Charles Talford wstał i potrząsnął dłonią Rafe'a.
- Ja także. Wspaniały z pana gawędziarz!
Bancroft usadowił się w głębokiej wnęce okiennej.
-   W   dodatku   moje   opowieści   są   przeważnie   prawdziwe.   -   Uśmiechnął   się 

szeroko. - Zna pan historię o groźnym imbryku?

Charles Talford zachichotał.
-   Owszem,   słyszałem.   Felicity   i   May   to   niebezpieczna   para!   Prawdziwe 

szczęście, że uszedł pan z życiem. 

Rafe spojrzał na Felicity.
- Codziennie składam za to dzięki losowi!
W ostatnim tygodniu wiecznie powtarzało się to samo: mówił coś pozornie 

całkiem   niewinnego,   a   potem   zerkał   na   nią.   Natychmiast   brała   jego   słowa   za 
komplement   i   rumieniła   się.   Potem   była   na   siebie   zła   o   te   rumieńce,   a   jeszcze 
bardziej na niego, że tak ją zbija z tropu. Na szczęście, nieustanna harówka odrywała 
ją od niespokojnych myśli, za co Felicity ją błogosławiła.

- Czego ci się udało dziś dokonać? - spytała.
- No cóż: uśmiechnęłaś się do mnie dwa razy, to chyba niezły sukces!
Dziewczyna znów się zaczerwieniła. Cóż za paskudny nałóg!
- Straszny z niego flirciarz - mruknęła do pana Talforda.
- Właśnie widzę.
- Pytałam, czego pan dokonał w zachodnim skrzydle, panie Bancroft!
- Naprawdę? Czemu nie powiedziałaś tego wyraźnie? - Mężczyzna uśmiechnął 

się   bez   krztyny   skruchy   i   złożył   swe   robocze   rękawice   na   kolanie.   -   Praca   w 
zachodnim skrzydle posuwa się wolniej, niż bym sobie tego życzył, ale jeśli pod 
gruzami zachowało się jeszcze coś wartościowego, nie chciałbym tego uszkodzić.

- Czy to pański koń pasie się przed stajnią? - spytał nieoczekiwanie Charles 

Talford.

- Tak, to Arystoteles! - odparła May, nim Rafe zdążył się odezwać. - Mknie jak 

strzała!

- Wspaniały koń - zgodził się Charles Talford. - Ile pan za niego zapłacił?
- Pięćdziesiąt funtów. Przed sześciu laty.
- Niezła sumka.
Rafe znów zerknął na Felicity; jego spojrzenie nieco ją speszyło: może i on 

wolałby   nie   wspominać   swych   niedorzecznych   marzeń   o   wielkości?…   Wzruszył 

background image

ramionami.

- Jest tego wart.
- Arystoteles był wtedy źrebakiem i ugryzł lorda Montrose'a - wtrąciła się do 

rozmowy   May.   Nalała   sobie   herbaty   i  wrzuciła   do  filiżanki  pięć   kostek   cukru.   - 
Biedny stary Monty!

- Dość już tego, May! - skarciła ją ostro Felicity, choć zła była właściwie na 

Talforda, który sprowadził rozmowę na niewłaściwe tory. Doskonale obeszliby się 
bez poruszania tego tematu!… Nie miała pojęcia, że Rafe liczy jej uśmiechy… Ona 
liczyła tylko jego pocałunki.

- Co ja takiego zrobiłam?!
Felicity   sama   już   dobrze   nie   wiedziała,   ale   z   pewnością   było   to   coś 

niestosownego.

- Nie marnuj tyle cukru! - wymyśliła na poczekaniu.
- Wcale go nie marnuję, tylko piję! - odparowała May.
-   Bardzo   przepraszam,   panno   Harrington…   -   W   drzwiach   stał   Dennis 

Greetham.

- Dzień dobry - powitała go Felicity z pewnym zdziwieniem. - Może napije się 

pan z nami herbaty?

- Serdeczne dzięki, panienko, ale chłopaki wzięły się jak raz do dźwigania 

krokwi.   Chciałem   tylko   powiedzieć,   że   Jarrod   przywiózł   właśnie   pocztę.   - 
Dzierżawca zbliżył się i podał dziewczynie kilka listów.

- Bardzo dziękuję, panie Greetham! - uśmiechnęła się Felicity, a farmer skinął 

jej głową i wyszedł z pokoju. Po jego odejściu spojrzała na koperty. Jedna z nich 
natychmiast przykuła jej uwagę. - Od Nigela… nareszcie!

- Napisał, kiedy wraca? - spytała May. Zerwała się z miejsca i stanęła tuż przy 

siostrze.

- Jeszcze nie wiem. Zaraz się przekonamy. - Złamała pieczęć i rozłożyła list. 

Rafe był dziwnie milczący, nawet zastanawiała się, o czym też myśli?… Może to już 
koniec całej maskarady, chyba że ona… oni… to znaczy on znajdzie jakiś pretekst, 
by tu pozostać.

Położyła gruby papier.
- "Droga Felicity!" - przeczytała na głos. - "Otrzymałem twój list o przyjeździe 

Bancrofta do Forton Hall. Proszę cię, zachowuj się przyzwoicie, Lis: jego rodzina 
mogłaby   mi   bardzo   zaszkodzić   w   Londynie.
"   -   Dziewczyna   przerwała   czytanie, 
spojrzała na Rafe'a i poczuła jakąś lodowatą obręcz zaciskającą się na piersi. 

- Lis?…
- Już, już… Za chwilę, May. - Zamrugała oczami i wróciła do lista Nigel nigdy 

od razu nie przechodził do sedna sprawy… Chyba prawda nie mogła wyglądać tak, 

background image

jak zaczynała się tego obawiać?… - "Whiting zaproponował mi, bym po skończeniu 
sezonu udał się z nim do Madrytu. Zdaje się, że jego kumple wybierają się do Paryża  
i   jestem   pewien,   że   zgodzą   się,   żebym   się   do   nich   przyłączył.   To   fajna   paczka, 
powiadam ci!
"

- Boże wielki! - wyszeptał Bancroft prawie niedosłyszalnie.
Felicity udała, że tego nie słyszy.
-   "Bardzo   mi   przykro"   -   czytała   dalej   drżącym   głosem   -   "że   nie   zdołałem 

wygrać dość pieniędzy, by ocalić Forton Hall, ale Whiting jest zdania, że tak będzie  
najlepiej. W Cheshire nie mogłem rozwinąć skrzydeł. A teraz, kto wie: może zdobędę 
fortunę. Wiem, Lis, że sobie jakoś poradzisz - jak zawsze. Postaraj się tylko nie być 
taką   herod-babą!   Przyślę   May   lalkę   z   Hiszpanii.   Wasz   przywiązany   brat,   Nigel 
Harrington.
"

A więc to zrobił!
Przy pierwszej okazji zostawił je na pastwę losu; nie pofatygował się nawet 

powiadomić o tym osobiście! Felicity miała wrażenie, że ziemia ucieka jej spod nóg. 
Siedziała wpatrzona w list, nie mogąc oderwać od niego oczu. Straciła Forton Hall… 
Właśnie teraz, gdy zbudziła się w niej nadzieja, że zdoła go uratować. Łzy spływały 
jej   po   twarzy,   ale   zauważyła   je   dopiero   wówczas,   gdy   zaczęły   padać   na   list, 
rozmazując słowa napisane przez brata.

- Felicity! - powiedział cicho Rafe. - Ja…
Zerwała się na nogi.
-   Proszę   wybaczyć,   musimy   teraz   z   May…   -   Chwyciła   siostrę   za   rękę   i 

wybiegła z pokoju. Gdy znalazły się w korytarzu, przystanęła. - Niech to wszyscy 
diabli!… - szepnęła, ocierając oczy.

- Nigel naprawdę przegrał Fonon Hall w karty? - spytała May niespokojnie.
- Tak.
- Nic nie szkodzi, Lis, słowo daję! Bardzo lubię Rafe'a, nie płacz tak! - Mała 

ścisnęła siostrę za rękę.

Ta jednak znów zaczęła płakać, i to jeszcze boleśniej.
- O, May! Nic nie rozumiesz. - Przyklękła, by spojrzeć siostrzyczce prosto w 

oczy. - To jest teraz dom Rafe’a, nie nasz! Musimy stąd odejść.

- Ale dokąd pójdziemy? - szepnęła dziewczynka, naprawdę już przestraszona.
- Nie wiem, May. - Felicity z trudem wzięła głębszy oddech, widząc, że po 

policzku siostry stoczyła się łza. Zrozumiała, że musi się opanować. - Nie martw się! 
Zaoszczędziłam prawie czterdzieści funtów i…

- Nie chcę stąd odchodzić! - szlochała May, obejmując siostrę za szyję.
- Cicho, kochanie - uspokajała ją Felicity, oglądając się niespokojnie za siebie. 

Za   żadne   skarby   nie   chciała,   żeby   zjawił   się   Rafe   i   zaczął   wyplatać   jakieś 

background image

wielkoduszne brednie! Były znów zdane na własne siły i będą sobie musiały jakoś 
poradzić. - Chodź, poszukamy starych waliz na poddaszu.

- Musimy odejść tak od razu?
- Im prędzej, tym lepiej. - Charles Talford z pewnością zabrałby je do siebie, 

podobnie jak hrabia Deerhurst… ale wówczas byłaby świadkiem tego, jak Bancroft 
sprzedaje   Forton   Hall   najhojniejszemu   nabywcy.   Przedtem   zaś   znosiłaby   udręki, 
czekając i łudząc się, że a nuż nie sprzeda?… Nie byłaby w stanie wyrwać się stąd, 
póki wszystko nie rozstrzygnęłoby się ostatecznie. Traciłaby tylko daremnie czas, 
zamiast zatroszczyć się o przyszłość - swoją i May.

- Już wiem! - zawołała, ocierając twarz i siląc się na entuzjastyczny ton, choć 

pragnęła   jedynie   zaszyć   się   gdzieś   i   spokojnie   wypłakać.   -   Poszukam   posady 
guwernantki! Uczyłam cię od lat, prawda? Wobec tego będę uczyć inne dzieci, a ty 
będziesz się z nimi bawić.

- Lepiej zapytajmy Rafe'a: może nam pozwoli tu zostać! - odparła May, a dolna 

warga jej drżała.

Przez chwilę Felicity żałowała, że sama nie ma ośmiu lat: wszystko wydawało 

się wówczas takie proste!

- Nie możemy tego zrobić, May. Już i tak pozwolił nam tu mieszkać przez dwa 

tygodnie, a poza tym chce sprzedać Forton Hall. Tak czy owak, musimy stąd odejść.

- A ja myślę, że powinnaś z nim porozmawiać! - upierała się May. - On jest taki 

miły!

- Wiem, że jest bardzo miły - przytaknęła Felicyty… I w dodatku zupełnie 

zdrów na umyśle!… I całował ją, i mówił, że jest piękna… - Ale nie możemy tu 
zostać.

 
 
 
 
 

- Cóż za bydlę! - wybuchnął wreszcie Rafe.
- Przypuszczam, że ma pan na myśli Nigela? - spytał pan Talford.
Rafe drgnął. Zapomniał z kretesem o obecności starszego pana!
- Mógł przynajmniej przyjechać i sam je o tym powiadomić. Zwłaszcza że Lis 

napisała do niego, prosząc, by wrócił. - Nie, to by nie wystarczyło! Nigel powinien 
był przyjechać i zabrać siostry ze sobą; wówczas Rafe byłby pewny, że mają opiekę i 
dach nad głową, do stu diabłów! Nigel Harrington nie tylko porzucił zrujnowany 
majątek; jego list świadczył dobitnie, że zostawił też na pastwę losu swoją rodzinę. 
Cóż za cholerny, nędzny łajdak!

Charles Talford wstał.

background image

-   Proszę   usprawiedliwić   przed   Felicity   moje   wcześniejsze   odejście.   W   tej 

chwili z pewnością na nic jej moje rozsądne i cierpkie rady. Gdybym okazał się 
potrzebny, zawsze mnie znajdzie w Talford.

Bancroft   spojrzał   na   odchodzącego.   Dzisiejszy   ranek   zapowiadał   się   tak 

pomyślnie: prace przy zachodnim skrzydle wyraźnie posuwały się naprzód!… Rafe 
nie zdawał sobie jeszcze sprawy, że przyszło mu grać w tym dramacie rolę czarnego 
charakteru.

- A więc i pan zostawia ją własnemu losowi?
- Poprosiłbym, żeby zamieszkały w moim domu - odparł Talford, zatrzymując 

się w drodze do drzwi. - Ale już wcześniej wystąpiłem z tą propozycją i Felicity nie 
chciała nawet o tym myśleć. Nie należy do tych, co siedzą z założonymi rękami i 
biadają nad swym losem.

- Wiem. Sam się o tym przekonałem.
Gdy Talford wyszedł, Rafe podniósł list młodego Harringtona z podłogi; leżał 

tam,   gdzie   upuściła   go   Felicity.   Przeczytał   jeszcze   raz   epistołę,   usiłując   znaleźć 
najdrobniejszą choćby wzmiankę o tym, że Nigel zamierza wrócić do Forton i zabrać 
stąd siostry. W końcu z rozmachem odrzucił papier.

- Bydlak! - mruknął pod nosem.
A   więc   był   teraz   niekwestionowanym   właścicielem   Forton   Hall…   choć 

niewiele mu z tego przyszło. Jeszcze podreperuje to i owo… i może uda mu się 
sprzedać   posiadłość   za   taką   cenę,   że   zyska   jakieś   trzy-cztery   lata   niezależności, 
zanim przyczołga się do jego książęcej mości, błagając o jakąkolwiek pracę. Ależ się 
ojciec ucieszy!

Teraz jednak Rafe mógł myśleć tylko o tym, że Felicity i May pozbawiono 

jednym   ciosem   zarówno   przeszłości,   jak   i   przyszłości.   Nie   była   to   jego   wina,   z 
pewnością! Przecież uważne rachowanie kart to nie oszustwo!

- Niech to szlag! - zaklął i rąbnął pięścią w ramę okna. Własnego okna!
Spoglądał   na   nie   przez   chwilę,   potem   popatrzył   na   wytartą   kanapę   i 

wystrzępiony dywan oraz kolekcję rozmaitych rupieci, poustawianych gdzie się tylko 
dało. Na polach Forton pasło się nieco bydła i rozproszone stadko owiec. Ogrodzenia 
były   rozwalone,   a   na   plony   nie   miał   co   liczyć.   Co   też   ma   począć   z   całym  tym 
"bogactwem", zanim uda mu się to wszystko sprzedać?… 

Powoli na usta mężczyzny wypłynął uśmiech. 
Ojciec zawsze nazywał go "idiotą", podczas gdy matka i Quin utrzymywali, że 

Rafę po prostu nigdy się jeszcze do niczego nie przyłożył. Udawał co prawda, że te 
opinie  wcale   go  nie  obchodzą,  ale   w  istocie  boleśnie   go  raniły.  I  jedna,  i  druga 
sprowadzała się w końcu do tego samego: był durniem, gdyż albo nie potrafił nic 
zdziałać, albo mu na tym nie zależało. I oto nadeszła wreszcie pora działania!

Rafe udał się na poszukiwanie Felicity. Dotarłszy do jej sypialni, zatrzymał się 

przed   otwartymi   drzwiami.   Na   środku   łóżka   stała   waliza,   napełniona   do   połowy 

background image

ubraniami,   a   Felicity   siedziała   przy   toaletce,   zajęta   pisaniem   listu.   Bancroftowi 
zrzedła mina. Nie łudził się, że dziewczyna poprosi go o azyl w Fonon Hall… ale 
nagła,   pomieszana   z   wściekłością   panika,   która   ogarnęła   go   na   samą   myśl,   że 
mogłaby stąd wyjechać, zdumiała go i zaniepokoiła.

- Lis?… - odezwał się i zastukał w otwarte drzwi.
Zaskoczona podniosła głowę.
- Ja… doprawdy… jestem w tej chwili zajęta - powiedziała, wracając do listu.
- Jak mogłaś przypuszczać, że was stąd wyrzucę? - spytał.
- Wcale się tego nie obawiałam - odparła, nie podnosząc głowy - ale jesteś 

teraz… właścicielem majątku, więc nie mamy z May żadnego prawa do przebywania 
w nim.

Cholernie   niezwykła   kobieta!   Przed   pięcioma   minutami   tonęła   we   łzach,   a 

teraz już szykuje się do wyjazdu i ma bez wątpienia jakieś dalsze plany. Wellington 
mógłby się od niej niejednego nauczyć!

- Jak myślisz, czy Nigel nie zapomni o lalce dla May?
Felicity   podniosła   znowu   głowę   i   popatrzyła   na   odbicie   postaci   Rafe'a   w 

lustrze toaletki.

- Nie zapomni. - Umilkła, potem westchnęła. - Oczywiście, przyśle ją tutaj i 

nawet mu nie przyjdzie do głowy, że May już tu nie będzie i nie otrzyma zabawki.

Choć  nie zaprosiła  Rafe'a  do środka,  nie powiedziała  mu   wyraźnie, by  się 

wynosił.   Wobec   tego   wszedł   do   pokoju.   Nie   ujrzał   w   nim   żadnych   śladów   jej 
indywidualności, ale dawna sypialnia Felicity przestała istnieć, a z nią większość jej 
osobistych   rzeczy.   Jedyną   cenną   dla   niej   własnością   był   sam   Fonon   Hall.   Rafe 
przystanął i oparł się o podpórkę łóżka, a dziewczyna odwróciła się twarzą ku niemu.

-   Nigdy   bym   nie   przyjął   podobnej   stawki   w   grze,   gdybym   wiedział,   że 

Harrington pozostawił w Forton rodzinę bez opieki - powiedział cicho.

Felicity wzruszyła ramionami.
- Gdybyś ty się nie zgodził, znalazłby się ktoś inny. - Znów się zawahała. - I 

może   nie   zareagowałby   tak   spokojnie   na   bicie   po   głowie!   Powinnam   ci   być 
wdzięczna za twoją wyrozumiałość.

Mężczyzna skinął głową.
- Mam chyba najtwardszy łeb ze wszystkich graczy! A jak się miewa May? - 

Nie o to bynajmniej chciał i zamierzał ją spytać, ale nawet w oczach napoleońskich 
wiarusów   ze   Starej   Gwardii   nie   widział   podobnej   determinacji…   więc   stracił 
odwagę.

- Jest jak ogłuszona, ale dojdzie do siebie. Nie musisz się o nas troszczyć, 

Rafe. Nigel nigdy nie czuł się związany z Forton Hall, a ja… przeceniłam widać jego 
poczucie   obowiązku   i   odpowiedzialności.   Nie   powinnam   była   pozwolić   mu   na 
wyjazd do Londynu!

background image

Uśmiechnął się słabo.
- Według relacji May, wcale mu na to nie pozwoliłaś. Podobno gnałaś za nim 

prawie do Pelford!

Felicity znów się rozpłakała.
-   Gdyby   nie   zabrał   nam   ostatniego   konia   i   powozu,   dopędziłabym   go!   - 

Wyprostowała   się   i   otarła   łzy.   - Wszystko   jedno   zresztą!   Minęły   od   tamtej   pory 
prawie dwa miesiące. Rozpamiętywanie, co mogłabym wówczas zrobić, nic teraz nie 
pomoże.   Cóż,   nie   brak   mi   pewnych   umiejętności,   a   matka   zadbała   o   moje 
wykształcenie. Jakoś sobie damy radę! 

Bancroft z trudem przełknął ślinę. Zbliżała się najtrudniejsza część rozmowy! 

Lekkim tonem, jakby odpowiedź dziewczyny nie miała dlań większego znaczenia, 
powiedział:

- Jestem pewien, że ty dasz sobie radę! Martwię się raczej o siebie!
- O siebie?… - powtórzyła z niedowierzaniem.
- Właśnie! Mój ojciec wiecznie powtarza, że potrafię tylko pić, łajdaczyć się, 

strzelać i rozbijać, co się da. O zarządzaniu majątkiem nie mam pojęcia.

Popatrzyła nań przeciągle.
- Wcale nie musisz nim zarządzać. Wystarczy, że go sprzedasz.
- To prawda - przyznał i wyprostował się. - Ale w takim stanie raczej go nie 

sprzedam: niewiele by mi to dało. - Felicity nadal przyglądała mu się chłodno. - 
Pomyślałem więc, że mogłabyś mi pomóc.

- Pomóc ci? - powtórzyła, a jej twarz stawała się coraz bardziej pochmurna. - 

Bardzo przepraszam, ale pomaganie ci nie należy…

- Chciałbym cię po prostu zatrudnić - przerwał jej.
- Co takiego?!
Korzystając z jej zaskoczenia, kontynuował.
- Gdybyś wzięła na siebie gospodarskie rachunki i tak dalej, mógłbym zająć się 

wyłącznie odnowieniem Forton Hall i znalezieniem odpowiedniego nabywcy.

- Nie potrzebuję od ciebie jałmużny! Przywykłam radzić sobie sama!
- Wiem, ale to wcale nie jałmużna. Nie mam pojęcia, co trzeba robić! Kiedy się 

tu zjawiłem, myślałem, że znajdę sobie adwokata, pobędę tu dzień czy dwa i wrócę 
do Londynu, gdzie mi odeślą pieniądze ze sprzedaży majątku. Nie przypuszczałem, 
że sprawa aż tak się skomplikuje!

- Mam wielu dalszych krewnych, rozproszonych po całej Anglii - usłyszał w 

odpowiedzi. - Właśnie piszę do nich, by pomogli mi znaleźć posadę guwernantki.

Rafe nie wiedział, kogo dziewczyna usiłuje przekonać: je¬go czy samą siebie? 

W każdym razie jej projekt bynajmniej go nie zachwycał. Powiedział jednak:

background image

- Doskonale! A tymczasem, oczekując na odpowiedź od krewnych, możesz mi 

pomóc. Zarobisz… pięć funtów miesięcznie. - Nie miał pojęcia, ile wynosi pensja 
rządcy, ale pięć funtów wydało mu się przyzwoitą sumą.

- Siedem - zażądała. - I zatrzymamy  z May obecne pokoje. Nagle zaczęła 

stawiać warunki - i to ostre!

- Zgoda.
- I będziemy mogły odejść, kiedy tylko zechcemy. 
Uśmiechnął się skrycie.
- I na to zgoda!
Felicity wstała i wyciągnęła do niego rękę.
- W porządku. Przyjmuję propozycję.
Zanim zdążyła pożałować swej decyzji łub zażądać jeszcze wyższej pensji, 

przekraczającej jego możliwości, Rafe uchwycił podaną rękę i mocno nią potrząsnął - 
choć   w   gruncie   rzeczy   pragnął   tylko   całować   jej   palce,   wnętrze   dłoni,   ramiona, 
szyję… Gdy spojrzała mu prosto w twarz, zorientował się, że zbyt długo ściska jej 
rękę. Z żalem ją puścił.

- Dziękuję!

 
 
 
 

7

 

- Widzisz: wcale nie musimy opuszczać Forton! - stwierdziła May, biegając 

wokół kuchennego stołu, podczas gdy Felicity obierała ziemniaki.

-   Owszem,   musimy   -   wyjaśniła   jej   starsza   siostra,   sięgając   po   sól   i 

zastanawiając się, czemu jest dziś w tak wybornym humorze? - Tylko nie od razu.

- Więc do kogo należy w końcu nasz dom?
- Do Rafe'a.
May przysiadła i złożyła główkę na stole.
- Wszystko mi się już poplątało!
- Mnie też - oznajmił Rafe, wycierając energicznie buty i wchodząc do kuchni. 

- Co powiemy sąsiadom?

Wypadki potoczyły się tak szybko, że Felicity nie zdążyła się jeszcze nad tym 

zastanowić.

-   Chyba   ty   powinieneś   o   tym   zadecydować.   Jesteś   przecież   właścicielem 

background image

Forton Hall.

Przyglądał się jej przez chwilę.
- No tak… rzeczywiście. Co powiesz na taką wersję: ważne sprawy odwołały 

twego brata na kontynent i nie wiadomo, jak długo tam pozostanie. Ze względu na 
naszą długoletnią zażyłość zgodził się sprzedać mi Forton Hall, wiedząc, że sam nie 
jest obecnie w stanie należycie zarządzać majątkiem.

-  A  ja   myślałam,   że   Nigel   przegrał   nasz   dom   w   karty!   -May   spojrzała   ze 

zdziwieniem na swego idola.

- Lepiej nie paplaj na ten temat, złotko. - On też zrobił rundkę wokół stołu i 

znalazł się obok Felicity.

Dziewczyna poczerwieniała z zakłopotania.
- Proszę, nie zniżaj się do kłamstwa ze względu na nas! Sąsiedzi doskonale 

wiedzą,   do   jakich   głupstw   zdolny   jest   Nigel!   -   Czuła,   że   zabrzmiało   to   gorzko, 
odkaszlnęła więc i skupiła całą uwagę na kartoflach.

Rafe pochylił się tak nisko, że poczuła jego gorący oddech na swoich włosach.
- To jeszcze nie powód, żebyś ty się wstydziła!
- Wcale się nie wstydzę! - odburknęła.
- A ja tak! - wtrąciła się May.
Felicity spojrzała wilkiem na siostrzyczkę.
- Nie pleć głupstw!
- Posłuchaj, Lis - rzekł Rafe i musnął wargami jej policzek, sięgając po leżący 

przed nią ziemniak. - Znają cię tu od urodzenia, a ja zjawiłem się dopiero co. Powiesz 
im, co zechcesz. 

Przez chwilę zastanawiała się, na co mu ten kartofel?! Podniósł go i udawał, że 

uważnie mu się przypatruje, jakby szukał jakichś skaz. Dziewczyna była pewna, że 
nie miał zielonego pojęcia, co to jest oczko w ziemniaku… Po chwili z niewyraźnym 
pomrukiem   aprobaty   odłożył   kartofel   na   dawne   miejsce.   Cofając   rękę,   przesunął 
palcami   po   nadgarstku   i   rękawie   sukni   Felicity.   Po   plecach   przebiegł   jej   miły 
dreszczyk i gniew uleciał. Wzruszyła ramionami, by ukryć nagłe drżenie.

- Twoja wersja jest równie dobra, jak każda inna. Dziękuję!
- Będziesz   już  zawsze  mieszkał  w  Forton  Hall?   - spytała  May,  całkowicie 

nieświadoma flirtu, który rozkwitał po przeciwnej stronie stołu.

- Nie. Mam zamiar go sprzedać.
- Dlaczego?
- Bo chcę zwiedzić świat.
- Chwileczkę! - odparowała May. - Przecież go zwiedziłeś! Sam mi o tym 

opowiadałeś!

background image

Mężczyzna usiadł koło niej.
- Widziałem tylko malutki kawałek świata. Chcę teraz poznać cały.
- May, nie naprzykrzaj się! - skarciła dziewczynkę Felicity. Zebrała wszystkie 

ziemniaki i wrzuciła je do garnka. - Jeśli Rafe ma ochotę bujać po świecie, to jego 
sprawa!

Spojrzał na nią.
- Mówisz tak, jakby to była jakaś głupia zachcianka. 
Omal się nie roześmiała na widok jego oburzonej miny.
- Nie mnie o tym wyrokować! 
- Hm!
- Chcesz sprzedać Forton od razu? - Głos załamał się jej przy tym pytaniu; była 

pewna, że Rafe to dosłyszał. Do licha nie będzie się mazać, choćby strata domu nie 
wiedzieć jak bolała! Teraz to jego dom - i nie ma najmniejszego znaczenia, że znała 
w nim najmniejszy kącik, że kochała otaczające go pola, że pamiętała, jak ślicznie 
wyglądał niegdyś ogród! Rafe nie był niczemu winien: ktoś z pewnością wygrałby 
Fonon   Hall   od   Nigela,   gdyż   jej   brat   chciał   się   go   pozbyć!…   Mimo   wszystko 
pragnęła, by nowy właściciel nie rwał się tak do Chin!… 

Bancroft przeciągnął się.
-  Ponieważ   zostało   jeszcze   tyle   do   zrobienia,   chyba   warto   poświęcić   kilka 

tygodni   na   doprowadzenie   Forton   do   jakiego   takiego   porządku   -   to   mi   się   z 
pewnością opłaci!

Felicity skinęła głową, nie kryjąc ogromnej ulgi. Darowano jej jeszcze kilka 

tygodni!

 
 
 
 
 

Rafe odsunął się i zmierzył wzrokiem miejsce, gdzie znajdowało się niegdyś 

zachodnie   skrzydło.   Od   razu   można   było   dostrzec,   że   coś   tu   przedtem   stało: 
przetrwały fundamenty, a kilka najwytrzymalszych filarów nadal strzelało w niebo, 
niczym kolumny zapomnianej greckiej świątyni.

- Właśnie: Grecja! - zastanawiał się głośno Rafe. - Tam też jeszcze nie byłem.
-   Pełno   w   niej   starych   ruder   w   jeszcze   gorszym   stanie   niż   ta;   tak   mi 

przynajmniej mówiono - odezwał się Dennis Greetham, podchodząc do Bancrofta.

- Jeśli tak stawiasz sprawę, to urok Grecji diabli biorą - odparł sucho Rafe. - A 

w ogóle, to jak ci się to podoba?

- Wcale mi się nie podoba, do diabła! Mogłeś nam powiedzieć wcześniej, że 

background image

jesteś   właścicielem   Forton   Hall,   zanim   jeszcze   Ronald   rozpaplał   o   tym   całemu 
światu! - odparł dzierżawca.

- Miałem na myśli zachodnie skrzydło… ale chyba masz rację. Mam na swoje 

usprawiedliwienie   tylko   to,   że   nie   puszczałem   pary   z   gęby   na   prośbę   panny 
Harrington. Zaczynam podejrzewać, że Felieity brała mnie za obłąkańca, który się 
wyrwał na wolność, i nie chciała, żebym rozsiewał jakieś banialuki albo rzucał się na 
sąsiadów, warcząc i tocząc pianę z ust!

Greetham skrzyżował ramiona na piersi.
- Myślę, że - tak czy owak - czegoś tu brakuje…
Rafe uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Spodziewam się, że masz na myśli budynek, a nie moich pięć klepek!
- Jasne.
Farmer   miał   słuszność,   jak   zwykle.   Zarówno   kompletne   wyburzenie 

zachodniego   skrzydła,   jak   i   wzniesienie   nowego,   byłoby   wlokącą   się   bez   końca, 
niewdzięczną harówką. Poza tym Rafe'owi brakowało już i środków, i pomysłów 
niezbędnych do odwdzięczenia się za udzielaną mu pomoc.

A jednak wyraźnie dawała o sobie znać ta cząstka jego istoty, która lubowała 

się w zawiłych procesach konstruowania i demontażu budowli. Wrodzone zdolności 
inżynierskie,   którymi   tak   się   zachwycali   jego   koledzy-oficerowie,   nie   licowały   z 
pozycją towarzyską Bancrofta i byłyby raczej przeszkodą w nudnej karierze, którą 
szykował dlań ojciec… Ale jemu samemu dawały wiele radości.

Choćby   jednak   odkrył   Bóg   wie   jakie   możliwości   w   krzepkich,   starych 

fundamentach, z całą pewnością nie miał dość gotówki, by urzeczywistnić swe wizje. 
Czas także naglił. O ile nie uda mu się sprzedać Forton do jesieni, ugrzęźnie tu z racji 
zlej pogody przynajmniej do końca marca. A wówczas będzie tak samo bez grosza 
jak Felicity.

- No więc, do czego się teraz weźmiemy, Bancroft? 
Zapytany westchnął.
- Oczyścimy ogród z chwastów.
- Naprawdę chcesz sobie tym zawracać głowę? 
Owszem, chciał: Felicity dwukrotnie wspomniała o tym, ile radości sprawiała 

jej niegdyś poranna lektura w ogrodzie. A Rafe pragnął zrobić jej przyjemność - 
może z poczucia; winy, a może dlatego, że tak lubił patrzeć na jej uśmiech…

- Czemu nie?
Zanim wraz z trzema pomocnikami zdołali oczyścić maleńki skrawek ogrodu, 

który od północy przechodził w łagodny stok, Bancroft był wykończony, podrapany i 
wściekły. Już  od dwóch tygodni, psiakrew, nie widział się  ze swym adwokatem; 
powinien koniecznie pojechać do Pelford na kolejną konferencję z Johnem Gibbsem - 
zwłaszcza teraz, gdy wszyscy już wiedzieli, że został właścicielem Forton Hall.

background image

- Dzień dobry, panno Harrington!
Rafe odwrócił się na dźwięk chóralnych powitań: rozlegały się coraz bliżej; 

Felicity także była już niedaleko. I jak zawsze od dwóch tygodni, gdy tylko rzucił na 
nią okiem, musiał zmagać się z przemożnym pragnieniem chwycenia jej w ramiona i 
wycałowania   od   stóp   do   głów.   Czuł   się   przy   niej   jak   umierający   z   głodu,   który 
znalazł się nagle obok świątecznego stołu.

Stwierdził z zadowoleniem, że dziewczyna włożyła ogrodowe rękawice.
- No i co sądzisz o naszych osiągnięciach, Lis?
Przystanęła   tuż   przy   nim.   Czubkiem   głowy   sięgała   jego   brody.   Pasemka 

czarnych włosów wymykały się ze skromnie upiętego koczka na policzki i szyję. 
Boże wielki, jak strasznie chciał się z nią kochać!

- Szkoda, że nie widziałeś Forton Hall przed dziesięciu laty. Nigdy byś wtedy 

nie pomyślał o sprzedaniu go!

- Gdybym chciał zarządzać jakimś majątkiem, miałbym w czym wybierać - 

odparł,   ujmując   jej   drobne   rączki   pod   pretekstem   obejrzenia   rękawic.   -   Jaśnie 
oświecony   papa   albo   mój   brat   z   przyjemnością   powierzyliby   mi   pieczę   nad 
którąkolwiek z rodzinnych posiadłości. A ja po miesiącu porósłbym mchem!

Spojrzała na niego ciemnymi oczyma, pełnymi zainteresowania i powagi.
- Nudzisz się tutaj? - spytała. 
Uśmiechnął się.
- Nie, bo ty tu jesteś.
Felicity zarumieniła się: jej policzki przybrały delikatną, różaną barwę.
- Z pewnością jestem najmniejszą z atrakcji Forton Hall! 
Wyraźnie go kokietowała: świadczyły o tym leciutko wydęte usta i pochylenie 

główki. Rafe przysunął się jeszcze bliżej.

- Gdybyśmy byli sami, z największą przyjemnością dowiódłbym ci, że jestem 

całkiem odmiennego zdania!

Felicity wytrzymała jego spojrzenie, rumieniąc się jeszcze silniej.
- Obiecanki cacanki! - szepnęła, a potem z uśmiechem wykręciła się na pięcie i 

odbiegła, by pomóc Ronaldowi Banthemu w oczyszczaniu z chwastów kwietnika.

Rafe patrzył za oddalającą się dziewczyną. Zaczęła się między nimi bardzo 

podniecająca   gra…   Czuł,   że   przepełnia   go   radość.   Ze   zdwojonym   zapałem 
zaatakował znów ten przeklęty ogród.

- Bancroft! Chciałbym zamienić z panem słówko!
Hrabia Deerhurst cwałował podjazdem. Zatrzymał wierzchowca o kilka stóp 

od Rafe'a tak gwałtownie, że morze chwastów aż się zakołysało.

- Dzień dobry, Deerhurst! - Rafe zdjął brudną rękawicę. - Znacie się chyba z 

background image

panną Harrington, prawda?

- Oczywiście, co za… - Hrabia urwał, gdyż dziewczyna podeszła do konia. - 

Wybacz mi, Felicity! - zawołał z przesadną serdecznością; grymas wściekłości gdzieś 
się nagle rozpłynął. - Nie dostrzegłem cię w pierwszej chwili.

- Nie ma za co przepraszać, hrabio! Co cię sprowadza do Forton… i to takim 

pędem?

- Niewielki problem, który muszę przedyskutować z Bancroftem.
- Wal pan! - ponaglił Rafe, ciekaw, czy sprowokuje tym hrabiego.
Nie udało mu się, więc tym bardziej znienawidził fałszywego maminsynka. 

Cała   jego   uprzejmość   była   maską,   przywdziewaną   na   użytek   Felicity.   Rafe   miał 
nadzieję, że dziewczyna nie da się na to nabrać.

-   To   dość   pilna   sprawa,   którą   wolałbym   omówić   na   osobności   -   wyjaśnił 

łagodnym tonem Deerhurst.

Bancroft z trudem rozpogodził twarz.
- Muszę poszukać łopaty. Chodźmy.
Deerhurst zostawił konia na dziedzińcu, zdaniem Rafe'a wyłącznie po to, by 

przed   odjazdem   spotkać   się   znów   z   panną   Harrington.   Z   premedytacją   więc 
poprowadził przybysza do stajni przez największe błoto. Hrabia zachowywał się jak 
kot, który boi się zamoczyć sobie łapy: zabawnie przebierał nogami w lśniących 
nowych butach od Hoby'ego!

- Dotarła do mnie dziś rano niepokojąca wieść… Podobno nabył pan Forton 

Hall? - Teraz, gdy nie było już z nimi Felicity, hrabia miał znów oburzoną minę, taką 
samą jak wówczas, gdy usiłował sforsować przegrodę.

Rafe skinął głową, wyraz twarzy miał chłodny i obojętny.
- Nasza rodzina wiecznie kupuje albo sprzedaje jakieś posiadłości. Czemu pana 

ta wiadomość tak wzburzyła?

- Harringtonowie to moi najbliżsi przyjaciele i sąsiedzi - burknął hrabia. - Nie 

uśmiecha   mi   się   perspektywa   oglądania   całych   hord   prawników,   oblegających   tę 
posiadłość w poszukiwaniu wszelkich możliwych źródeł zysku dla pana.

- Niech się pan uspokoi: to była dyskretna, prywatna transakcja pomiędzy mną 

a Nigelem.

Deerhurst znów się naburmuszył.
- Bez względu na to, jak się to odbyło, sprzedaż domu Harringtonów ogromnie 

mnie poruszyła.

-   Znacznie   bardziej   niż   prawdopodobieństwo,   że   zawali   się   on   pańskim 

przyjaciołom na głowy?

-   Chyba   pan   nie   wątpi,   że   proponowałem   im   pomoc!   -   krzyknął   hrabia, 

czerwieniejąc jak burak. - Ale nie chcieli jej przyjąć!

background image

Bancroft nie mógł powstrzymać się od wetknięcia mu jeszcze jednej szpili:
- Cóż, obecnie pańska pomoc nie będzie już potrzebna.
Deerhurst   przystanął;   Rafe   miał   wrażenie,   że   te   spokojne,   niebieskie   oczy 

przewiercają   mu   czaszkę   na   wylot.   Szedł   jednak   dalej   w   kierunku   stajni,   mając 
nadzieję, że gość zrezygnuje z kontynuowania rozmowy i odjedzie.

- I jakie ma pan plany co do tego majątku?
- Jeszcze się nie zdecydowałem.
- Mówiono mi całkiem co innego. 
Rafe uważnie przyjrzał się hrabiemu.
- Wobec tego, czemu pan pyta?
Usiłował dociec, dlaczego właściwie czuje taką niechęć do Deerhursta? Ludzi 

jego   pokroju   było   w   Londynie   pełno   -   i   dotychczas   wcale   mu   nie   wadzili.   Z 
niektórymi nawet się przyjaźnił, na przykład z Robertem Fieldsem. Istniała jednak 
pewna   różnica:   Deerhurst   miał   chrapkę   na   Felicity.   Był   więc   rywalem,   a   zatem 
wrogiem! Mimo wszystko Rafe'a zdumiewało, że tak poważnie traktuje tę sprawę.

- W porządku, Bancroft - rzeki hrabia, stojąc w progu. - Widzę, że szkoda 

czasu na towarzyskie uprzejmości. Wobec tego - ile chcesz za tę posiadłość?

Zaskoczony Rafe zatrzymał się w pół kroku. Szybko przybrał obojętny wyraz 

twarzy i odwrócił się do Deerhursta.

- Zamierzasz, hrabio, odkupić Forton Hall?
- Dlaczego by nie? 
- A dlaczego tak? To przecież ruina.
Hrabia zmiótł ręką pajęczynę, wiszącą w jednym z pustych boksów.
-   Forton   graniczy   z   moją   posiadłością,   ma   również   dla   mnie   wartość 

uczuciową… Nie muszę się zresztą, do pioruna, spowiadać z moich motywów! Daję 
pięćdziesiąt tysięcy funtów.

Z zamętem w głowie Rafe udał się na poszukiwanie łopaty. Pięćdziesiąt tysięcy 

funtów gwarantowało mu dziesięć lat podróżowania po świecie. Może nawet więcej, 
gdyby   liczył   się   z   każdym   groszem.   Poza   tym   była   to   suma   dwukrotnie 
przewyższająca obecną wartość Forton Hall. Nie powinno go to obchodzić… sam 
Deerhurst powiedział, że nie jego interes… A jednak obchodziło go! Poza tym, gdyby 
bezzwłocznie sprzedał Forton, Felicity i May nie miałyby się gdzie podziać, a on nie 
miałby już żadnego pretekstu do pozostania. Znów się odwrócił do hrabiego.

- Bardzo dziękuję, ale nie jestem zainteresowany.
- Co takiego?! Jak może pana nie interesować pięćdziesiąt tysięcy funtów!
Rafael wzruszył ramionami.
- Nie interesuje mnie i już. A moje motywy to nie pański cholerny interes!

background image

- Ty łajdaku! Połowa hrabstwa paple o tym, że wybierasz się do Chin i Bóg wie 

gdzie! Wcale ci nie zależy na Forton Hall!

W kilku krokach Rafe znalazł się obok hrabiego i wskazującym palcem stuknął 

go w pierś.

- A tobie zależy?! Chodzi ci o Felicity! Chcesz ją kupić!
Deerhurst odepchnął go.
- A gdyby nawet tak było? Przecież i ty trzymasz się kurczowo bezużytecznej 

posiadłości, byleby tylko włóczyć się za Felicity! Widziałem, jakeś na nią się gapił!

Bancroft również go odepchnął, i to tak, że hrabia zatrzymał się dopiero przy 

ścianie.

- Nie zaczynaj bójki, bo źle na tym wyjdziesz! - Wziął do ręki łopatę i skinął 

hrabiemu głową. - Do widzenia, Deerhurst. Nie mam czasu na dalszą pogawędkę.

Wyminął hrabiego i wyszedł z mrocznej stajni na słońce.
- Siedemdziesiąt tysięcy! - zawołał za nim Deerhurst.
Tam do czarta! Byłby skończonym durniem, gdyby wyrzekł się takiej sumy po 

to tylko, by uganiać się za jakąś czarnulką!

- Zastanowię się! - huknął przez ramię, nie oglądając się na rozmówcę.
Felicity nie miała pojęcia, o czym Rafe i James dyskutowali, ale żadnemu z 

nich rozmowa widać nie przypadła do smaku. Hrabia Deerhurst ledwo jej się ukłonił 
i od razu ruszył galopem w drogę powrotną. A Rafe wojował z chwastami z taką 
miną, jakby mordował Francuzów. Kiedy May wynurzyła się z kuchni z dzbanem 
lemoniady, nie przerwał nawet roboty, żeby skosztować napoju.

-  Udała   ci  się   chyba  jeszcze   lepiej   niż   zwykle!   -  pochwalił  pan   Greetham 

ciemnowłosego duszka.

- Bardzo panu dziękuję: nabrałam już wprawy! - May obejrzała się na Rafe'a, 

pracującego w połowie łagodnego stoku. - Jest chyba zły!

Felicity   przytaknęła,   choć   nie   miała   pojęcia,   jakim   cudem   siostrzyczka 

zorientowała się w nastroju Rafe'a, mając przed oczami tylko jego smukłe plecy.

- Chyba się posprzeczali z hrabią Deerhurstem.
- Jak myślisz: mam mu zanieść lemoniady? 
Felicity napełniła pustą szklankę.
- Sama mu zaniosę.
Musiała aż dwa razy odchrząknąć, zanim Rafe się wyprostował i spojrzał na 

nią. Zaskoczyło ją to, gdyż zawsze był taki uważający… nawet bardziej, niż by tego 
chciała!… Nie, nieprawda: bardzo jej się podobało, że dosłownie chłonął każde jej 
słowo. Dotychczas nikt, a już z pewnością żaden mężczyzna, nie słuchał jej z taką 
uwagą. Nawet hrabia Deerhurst, taki przecież grzeczny, wolał mówić, niż słuchać.

background image

- Dzięki! - powiedział, ściągając rękawice. Gdy odbierał od niej szklankę, ich 

palce spotkały się i dziewczynie przebiegł po plecach dobrze znany dreszcz.

Nie tylko  przywykła już  do tego  uczucia,  ale  sama   je  nieraz  wywoływała, 

dotykając Rafe'a.

- Coś ci dolega? - spytała, starając się być taktowna, a jednocześnie chcąc za 

wszelką cenę dowiedzieć się, co go, do licha, ugryzło!

- Nic wielkiego, kropnę sobie whisky i przejdzie!
Wypił jednym haustem pół szklanki lemoniady; krople ściekały mu po brodzie, 

mieszając   się   z   warstewką   potu   na   szyi.   Felicity   przypatrywała   się   temu   jak 
urzeczona.   Słodkie   i słone…  ciekawe,   jakie  byłoby   w  smaku,  gdyby  polizała?… 
Mimo gorąca wstrząsnął nią dreszcz.

- James bywa niekiedy nudny, przyznaję… Ale to porządny człowiek!
- Masz zamiar za niego wyjść? - spytał z przymusem, jakby słowa nie chciały 

przejść mu przez gardło.

- Co takiego?! Czyżbyście rozmawiali na ten temat?
- No… niezupełnie.
- A więc o czym rozmawialiście? 
Rafe potrząsnął głową.
- To doprawdy ciebie…
- Nie waż się twierdzić, że to mnie nie dotyczy! - przerwała mu i uniosła 

buntowniczo   podbródek.   -   Pewna   jestem,   że   dotyczy,   bo   nie   zadałbyś   tego 
niemądrego pytania!

Jasnozielone oczy spojrzały prosto w jej źrenice.
- Było rzeczywiście takie niemądre?
Felicity   wytrzymała   jego   spojrzenie.   Przez   głowę   przelatywały   jej   setki 

odpowiedzi   -   zgoła   niewłaściwych   i   nieprzystojnych.   W   końcu   zarumieniona 
wybąkała coś niezrozumiałego i odwróciwszy się na pięcie, skierowała w stronę, 
gdzie stało niegdyś zachodnie skrzydło.

- Co takiego? - zawołał za nią Rafe.
- Powiedziałam: "wszystko, co mówisz, jest niemądre!" - Przyspieszyła kroku, 

mając nadzieję, że Bancroft nie pójdzie za nią.

- Lis?…
Tam do licha! Jednak za nią poszedł!… Nie zdoła mu uciec, zresztą zrobiłaby 

tylko z siebie widowisko! Przystanęła więc i odwróciła się do niego.

- O co chodzi?
- Deerhurst chce odkupić ode mnie Forton Hall.
Na chwilę zaparło jej dech.

background image

- Naprawdę?… - spytała prawie niedosłyszalnie. Jej dłonie i stopy zmieniły się 

w lód.

- Naprawdę.
Wiedziała,   że   na   tym   się   skończy…   Wcześniej   czy   później   Forton   Hall 

zostanie   sprzedany.   Łudziła   się   jednak,   że   nieprędko   do   tego   dojdzie…   Choć 
logicznie   rzecz   biorąc,   nie   miało   już   większego   znaczenia,   czy   właścicielem  jest 
Rafę, czy ktoś inny. Dlaczego więc ciągle się jej wydawało, że to nadal jest jej dom?

- Cóż, bardzo mnie to cieszy… ze względu na ciebie - powiedziała i odwróciła 

się, by uciec.

Rafe chwycił ją za ramię i przyciągnął do siebie.
- Zaoferował mi siedemdziesiąt tysięcy funtów. 
Felicity spojrzała na niego zdumiona.
- Siedemdziesiąt tysięcy funtów?! 
Skinął głową.
- Tak, kiedy nie chciałem sprzedać za pięćdziesiąt tysięcy.
- Ależ Forton Hall nie jest obecnie tyle wart!
- Wiem.
- Przecież  to mnóstwo  pieniędzy, Rafe! Czemu  się nie zgodziłeś, na litość 

boską?!

Mężczyzna zawahał się.
- Bo ciągle mnie dręczyło pytanie: co on właściwie chce kupić za te pieniądze?
Natychmiast pojęła, do czego on pije.
- James oświadcza mi się regularnie, od chwili gdy ukończyłam osiemnaście 

lat. Dobrze wie, jakie żywię do niego uczucia. Nie bądź śmieszny!

Bancroft przysunął się jeszcze bliżej.
- A więc powinienem przyjąć jego ofertę?
-   W   każdym   razie   nie   powinieneś   usprawiedliwiać   swej   odmowy   jakimiś 

niedorzecznymi przypuszczeniami. - .A jednak, w pewnym sensie, Rafe się nie mylił: 
nie   otrzymała   jeszcze   odpowiedzi   na   swoje   listy   w   sprawie   posady.   W   razie 
sprzedaży domu ona i May znalazłyby się w sytuacji bez wyjścia, bez dachu nad 
głową… Chyba że zlitowałby się i zabrali je do siebie pan Talford… albo James.

- A więc powinienem przyjąć tę ofertę? - powtórzył Rafe.
- Przecież Forton Hall jest twój! To ty…
- Powiedziałem mu, że się zastanowię - przerwał jej ze zniecierpliwioną miną: 

miał już dość wymijających odpowiedzi Felicity!

- Ach, tak?… No, to w porządku.

background image

- Ostatecznie, nie muszę się spieszyć. Mogę wyrazić zgodę choćby za miesiąc. 

Chyba do tej pory twoja sytuacja się wyjaśni? Jak myślisz?

Odwlekał   decyzję   ze   względu   na   nią.   Gotów   był   tkwić   w   starym, 

rozsypującym   się   Forton   Hall,   zamiast   ruszać   natychmiast   w   upragnioną, 
niebezpieczną podróż - tylko po to, by miała dość czasu na znalezienie odpowiedniej 
posady!

- Sama nie  wiem,  co powiedzieć - szepnęła. - Przecież  nie jesteś za mnie 

odpowiedzialny…

- Czy ja wiem?… - Uśmiechnął się. - A poza tym doskonale się tu bawię!
Felicity przysunęła się bliżej.
- Dziękuję!
- Cała przyjemność po mojej stronie.
Oparła   się   o   niego   i   śmiało   objęła   go   za   szyję,   tuż   nad   rozpiętą   koszulą. 

Podniosła głowę i dotknęła wargami  jego ust. Ręce Rafe'a otoczyły ją w pasie i 
przyciągnęły   jeszcze   bliżej.   Czuła   na   jego   ustach   smak   lemoniady   i   potu,   były 
zarazem   słodsze   i   bardziej   słone,   niż   przypuszczała.   Oblało   ją   gorąco   i   poczuła 
mrowienie w całym ciele. Jego usta rozchyliły się lekko i zaczęły igrać z jej ustami, 
pod ich dotykiem topniała jak wosk.

Jęknęła   i   objęła   ramionami   jego   szerokie   barki.   Była   wprost   zgłodniała; 

pragnęła czuć przy sobie całe jego silne, gładkie ciało… Lizać słoną od potu pierś… 
A później…

- Lis!
Felicity z lekkim okrzykiem wyrwała się z objęć, gdyż zza węgła wybiegła ku 

nim May.

- O co chodzi? - spytała najspokojniejszym tonem, na jaki mogła się zdobyć. 

Czuła, że jest bardzo zaczerwieniona.

- Pan Greetham wybiera się do Pelford po nową pilę. Mogę pojechać z nim i 

kupić   sobie   ciastko?   -   May   przyglądała   się   im   jakoś   dziwnie   i   Felicity   po   raz 
pierwszy pożałowała, że siostrzyczka jest taka bystra i dociekliwa.

- Oczywiście, kochanie. - Poniewczasie zdała sobie sprawę z tego, że Rafe 

nadał   obejmuje   ją   w   talii,   i   odepchnęła   jego   ramię.   Nie   miała   odwagi   na   niego 
spojrzeć: stojąc obok, czuła bijący od niego żar.

- Kup i dla mnie! - poprosił Rafe małą znacznie bardziej opanowanym głosem i 

rzucił jej szylinga.

May schwyciła monetę i uśmiechnęła się od ucha do ucha.
- Tak jest, panie kapitanie! - Zasalutowała i ruszyła, skąd przyszła.
Felicity pospieszyła za siostrą. Nim zrobiła parę kroków, Rafe chwycił ją za 

rękę i przyciągnął znów do siebie.

background image

- Nie tak szybko, Lis! - mruknął i schyliwszy głowę, dopadł znowu jej ust.
Gdy   minęło   pierwsze   zaskoczenie,   Felicity   zaczęła   oddawać   pocałunki   z 

nowym zapałem. W końcu Rafe uniósł głowę i popatrzył na dziewczynę.

- Jesteś niewiarygodnie fantastyczna - powiedział z szerokim uśmiechem. - Po 

prostu nie z tej ziemi!

Felicity musiała się roześmiać, choć wolałaby, żeby Rafę nie gadał, tylko ją 

całował.

- Dosyć tego! - zakomenderowała jednak, odpychając jego ręce. - Jeszcze nas 

ktoś zobaczy!

Puścił jej talię; lecz przesunąwszy palcami wzdłuż jej ramion, ujął jej obie 

ręce.

-   Kierujesz   całym   gospodarstwem   i   wychowujesz   siostrę   samiuteńka,   bez 

niczyjej pomocy, a boisz się, że ktoś nas przyłapie na całowaniu się?

- Właśnie  dlatego, że zarządzam majątkiem,  jestem na,  oczach wszystkich. 

Całowanie się z tobą mogłoby mnie skompromitować - odparła trochę niepewnie. 
Dawniej postępowała znacznie rozsądniej!… Była o tym przekonana.

- Czyżbyś zapomniała o pani Denwortle? Zdaniem tej damy zaplątaliśmy się w 

grzeszny romans zaraz po moim przybyciu do Cheshire… a może i wcześniej!

Felicity spojrzała z przerażeniem w jego pełne śmiechu oczy.
- Zabiję tę babę!
- Nie sądzę, by ci to poprawiło reputację, moja miła. Ale sam pomysł jest 

niezły.

- To wcale nie jest zabawne! I tym bardziej nie możemy zachowywać się w ten 

sposób. To… nieprzyzwoite.

- Bardzo przepraszam: to ty pocałowałaś mnie pierwsza!
- No tak, ale…
- Ale dwie minuty później uznałaś, że to "nieprzyzwoite"! - Rafe zacisnął usta. 

- Uprzedzam, że jeśli chcesz, bym przestał cię całować, musisz znaleźć mocniejsze 
argumenty! - Przesunął kciukiem po jej dolnej wardze. - O wiele mocniejsze.

Felicity   wcale   nie   miała   ochoty   wynajdywać   argumentów.   Nie   chciała   też 

oddać serca komuś, kogo tak krótko znała, i kto w dodatku wybierał się niebawem do 
Chin, czy jakichś innych zakazanych krajów, na najbliższe dziesięć lat!

- Hm! A co powiesz na to, że niebawem trzeba będzie płacić podatki, a w 

Forton nie ma ani grosza?

Bancroft powoli opuścił rękę.
- A co z czynszem od twoich dzierżawców?
- To są twoi dzierżawcy, nie zapominaj! - poprawiła go łagodnie. - Ulewy 

background image

zniszczyły pierwszy zasiew… A Nigel koniecznie chciał mieć nowy faeton. - Na 
wspomnienie głupoty i egoizmu brata coś ją ścisnęło w gardle; omal się nie zadławiła 
własnymi słowami. - Nie mogliśmy dostarczyć farmerom ziarna na powtórny zasiew 
i, żeby im to jakoś zrekompensować, obniżyliśmy czynsz. Właśnie wtedy połowa 
dzierżawców wyniosła się z Forton.

Przez dłuższą chwilę mężczyzna wpatrywał się w nią.
- Ile w końcu wynoszą nasze - to znaczy moje - należności?
- Sto osiemnaście funtów. 
Zamrugał oczami.
- Co takiego?!
- Mogło być jeszcze gorzej - odparła z pewną rezerwą, po raz pierwszy rada z 

tego, że problemy Forton spadły na kogoś innego.

- Jakim cudem?! - spytał sceptycznie Rafe.
Felicity uśmiechnęła się.
- Mógłbyś pochodzić z biednej rodziny.
Natychmiast   zorientowała   się,   że   jej   uwaga   była   nie   na   miejscu.   Twarz 

mężczyzny stężała; odwrócił się na pięcie i odszedł. Patrzyła za nim, póki nie skrył 
się za odległym skrzydłem dworu. Kilka minut później znów się pojawił, tym razem 
na   grzbiecie  Arystotelesa,   i   zniknął  wśród   drzew.  Felicity   pozbierała  szklanki  po 
lemoniadzie i odniosła je do kuchni. Bez wątpienia Rafe żałował teraz, że nie przyjął 
od   razu   oferty   hrabiego   Deerhursta.   Z   siedemdziesięcioma   tysiącami   w   kieszeni 
mógłby zostawić daleko za sobą walący się Forton Hall… i ją.

- Niech to wszyscy diabli! - mruknęła, siadając przy kuchennym stole.
Wspomniał jej kiedyś o wiecznych konfliktach z ojcem i o swej niechęci do 

korzystania   z  pieniędzy  Bancroftów…  A  ona  niemal   mu   kazała  wołać   tatusia  na 
ratunek! Wyjątkowo kretyński pomysł… Zwłaszcza że sama nie wzywałaby pomocy, 
choćby nawet tonęła!

Dręczyła   ją   jeszcze   jedna   niepokojąca   myśl:   Rafe   pojechał   w   kierunku 

Deerhurst. Czyżby chciał od razu zawiadomić hrabiego, że przyjmuje jego ofertę?…

- O, Boże! - Zerwała się na równe nogi, omal nie wywracając przy tym krzesła. 

Stała już w drzwiach… i nagle się zatrzymała. Forton Hall był własnością Rafe'a. 
Choć kochała ten dom i pragnęła w nim pozostać, nie miała do tego prawa!

Żadnego.

 
 
 
 
 

background image

 

8

 

Rafe rąbnął pięścią w biurko i dostrzegł z satysfakcją, że jego adwokat aż 

podskoczył.

- Nie otrzymał pan żadnych ofert?!
John Gibbs odkaszlnął.
- Nie, proszę pana. Ani jednej. - Zaczął przerzucać papiery na biurku. - Nikt 

nawet nie pytał o szczegóły.

- Sam domagałem się od pana dyskrecji, ale przecież szepnął pan tu i ówdzie, 

że majątek jest na sprzedaż?

-   Oczywiście,   proszę   pana.   Tylko   że   podczas   londyńskiego   sezonu…   I   w 

ogóle… Nikt nie…

- Do diabła! - Rafe usiadł znów na krześle. - A zatem nic?
- Nic, proszę pana.
Propozycja Deerhursta z każdą chwilą stawała się bardziej kusząca.
-   Trzeba   zamieścić   ogłoszenie   w   gazecie   -   zdecydował   Rafe.   -   Tylko   bez 

krzykliwej   reklamy.   Niech   pan   przedstawi   Forton   Hall   jako…   przytulny   dom 
rodzinny. I za żadne skarby nie wolno panu podawać mego nazwiska!

Prawnik popatrzył na niego ze zdziwieniem.
- Nie pojmuję! Pańskie prawa do tego majątku nie budzą żadnej wątpliwości. A 

jeśli   mam  być  szczery,  Forton  jest  obecnie   w  takim  stanie,  że   pańskie   nazwisko 
byłoby dla reflektantów największym magnesem!

Bancroft westchnął.
- Ewentualni nabywcy mają się kontaktować wyłącznie z panem.
- Dostosuję się do pańskich życzeń. A za ogłoszenia, widzi pan… należy płacić 

z góry.

Rafe zmierzył go wzrokiem.
- Ile?
- Za takie dyskretne ogłoszenie - funta tygodniowo.
Klnąc pod nosem, Rafe odliczył właściwą kwotę i rzucił pieniądze na biurko 

adwokata.

- Niech pan nie zapomni, Gibbs; chcę, by z ogłoszenia wynikało, że Forton 

Hall to wygodna i ładna siedziba.

- Tak, proszę pana.
Rafe   wyszedł   na   wybrukowaną   kocimi   łbami   uliczkę   i   gwizdnął   na 

background image

Arystotelesa.   Z   posłusznym   gniadoszem   przy   boku   wyminął   szereg   domków, 
zmierzając do sklepu pani Denwortle. Brzoskwinie - ulubiony przysmak Felicity - już 
się im kończyły.

Gibbs miał świętą rację: nazwisko "Bancroft" przyciągnęłoby reflektantów jak 

magnes;  początkowo  Rafe   zamierzał  wykorzystać   ten  atut  przy  sprzedaży  Forton 
Hall. Teraz jednak zmienił zdanie. Zależało mu na tym, by majątek dostał się komuś, 
kto potrafi go docenić, a nie typkowi, który pogoni do Cheshire, bo mu zaimponuje 
nazwisko właściciela. Czemu nagle zaczęło go obchodzić, co się dalej stanie z Forton 
Hall, nie miał pojęcia! - Akurat! - mruknął pod nosem, Arystoteles zaś odpowiedział 
mu parsknięciem. Widać nawet koń dobrze wiedział, co się święci.

Od   chwili   przybycia   do   Fonon   Rafael   wymyślał   coraz   to   nowe   warunki 

sprzedaży. Przeczesał palcami płową czuprynę. Co tu kryć: czuł się odpowiedzialny 
za   los   panien   Harrington.   Za   idiotyczny   postępek   ich   brata   oczywiście   nie 
odpowiadał… ale dziewczęta nie miały żadnego oparcia - chyba że w nim.

- Dzień dobry, panie Bancroft! - powitała go kupcowa, gdy wszedł do sklepu.
- Dzień dobry pani! Ładną mamy pogodę, prawda? - Baba niesamowicie go 

irytowała, a i on ją chyba też. Starał się jednak poprawić ich wzajemne stosunki, choć 
wcale mu tego nie ułatwiała.

- Rzeczywiście, prześliczną! Ale noce nadal są chłodne. A cóż sprowadza pana 

do Pelford w tak piękny dzionek?

Rafe wzruszył ramionami.
- Przyjechałem w interesach i po zakupy.
- Dobry Boże! Jakież interesy może załatwiać syn księcia Highbarrow w naszej 

mieścinie?

- Sprawy majątkowe. - Rafael nie miał cierpliwości do plotkarzy i gdyby byli 

teraz w Londynie, powiedziałby wyraźnie kupcowej, co myśli o jej wścibstwie. Tutaj 
jednak   musiał   mieć   na   uwadze   pozycję   panien   Harrington.   Starał   się   zatem   być 
uprzejmy… do pewnych granic.

- No, no! Sprawy majątkowe! Jak to poważnie brzmi!
-   Istotnie.   Poproszę   pół   tuzina   brzoskwiń.   -   Spojrzał   na   półkę   za   plecami 

sklepikarki, gdzie jego uwagę przyciągnęły różnobarwne pasemka jedwabiu. - To 
chyba nowe wstążki do włosów?

- O, tak! Dziś rano dostarczono mi je prosto z Paryża. Prześliczne, prawda? - 

Poczłapała po owoce.

Mężczyzna wykrzywił się za jej plecami.
- Tak, rzeczywiście ładne. - Doskonale wiedział, że gdyby kupił jedną z tych 

wstążek   dla   May   albo   Lis,   pani   Denwortle   roztrąbiłaby   po   całym   hrabstwie,   że 
Bancroft kupuje dla panny Harrington różne części garderoby!

[7]

  Z drugiej strony 

jednak, Felicity przydałyby się nowe wstążki; do pioruna, przecież straciła prawie 
wszystkie osobiste rzeczy, gdy runęło zachodnie skrzydło!

background image

Wykorzystując   swe   wojskowe   doświadczenie,   Rafe   znalazł   właściwe 

rozwiązanie: postanowił zmylić przeciwnika, kierując go na fałszywy trop. Dostrzegł 
w kącie stojak z nutami i wpadł na znakomity pomysł.

- Coś sobie przypomniałem! Gdzie można wynająć muzykantów? I poproszę o 

dwie wstążki: niebieską i zieloną.

Kupcowa zamieniła się w słup soli.
- Muzykantów? Jakich muzykantów?!
Ha! Udało się!
- Takich, co potrafią grać na różnych instrumentach. - Rafe oparł się o ladę, z 

policzkiem na dłoni. - Na świeżym powietrzu. O, zmieniłem zdanie: wolę żółtą i 
niebieską.

Sklepikarka pospiesznie zdjęła wstążki z kołka, zawinęła je i położyła obok 

brzoskwiń.

- Oliver Hastings grywa od czasu do czasu na skrzypkach "Pod Mocarzem", 

kiedy nie ma na whisky.

- Wolałbym kogoś bardziej odpowiedzialnego, ale dzięki za sugestię. Ile płacę?
- Dwanaście szylingów.
Bancroft wręczył jej garść monet i wziął torbę z zakupami.
- Pięknie dziękuję.
-   W   zeszłym   roku   Denleyowie   sprowadzili   orkiestrę   na   Boże   Narodzenie. 

Chętnie się dowiem…

- Doskonale, sam ich zapytam - przerwał Rafe, zanim kupcowa wpadła na 

pomysł sprowadzenia orkiestry z Londynu i zrujnowania go do reszty. - Dziękuję raz 
jeszcze, pani Denwortle!

- O, coś mi przyszło do głowy: w Chester jest chór przy kościele!
- Zastanowię się nad tym. Stokrotne dzięki!
Arystoteles   przyzwyczaił   się   już   do   dźwigania   paczek,   więc   w   drodze 

powrotnej nie zgłaszał żadnych protestów. Gdy przebyli mostek na Crown Creek, 
Rafe dostrzegł, że zawaliła się kolejna część płotu na zachodniej granicy Forton. Nie 
była   to   silna   zapora,   dwa   rzędy   zwykłych,   mocno   podniszczonych   desek,   ale 
odgradzała jego ziemię od posiadłości Deerhursta, więc postanowił naprawić szkodę 
już jutro, skoro świt. Im więcej było płotów między nim a hrabią, tym lepiej!

Zwolnił, a potem całkiem zatrzymał gniadosza. Jego ziemia! Jakoś dotąd nie 

uzmysłowił sobie tego. Pola opadające łagodnie od strumienia w dół, kępy drzew od 
północnego wschodu - wszystko to należało do niego! To on był właścicielem krów i 
owiec, pasących się w pobliżu nad rzeczką. Dla kogoś, kto dotąd niemal całkowicie 
zależał   finansowo   od   surowego   ojca,   było   to   zupełnie   nowe   doznanie.   Bardzo 
pokrzepiające!

background image

Rafe otrząsnął się ze swych rozmyślań i popędził Arystotelesa. Jest przecież o 

wiele za młody, by się ustatkować! Przyjdzie na to czas, gdy postarzeje się, posiwieje 
i podagra da mu się we znaki. W dodatku ta ziemia będzie należała do niego najwyżej 
przez kilka tygodni, zanim się znajdzie nabywca. Jest za biedny na to, by się bawić w 
sentymenty!

Widział już przed sobą Forton Hall, gdy uprzytomnił sobie, że musi zapłacić 

Jureczkowi Czwartemu sto osiemnaście kawałków, jeśli chce utrzymać posiadłość w 
swoich rękach do momentu sprzedaży. Z pięciuset funtów, które miał w kieszeni w 
chwili przyjazdu, po zapłaceniu podatków pozostanie mu zaledwie dziewięćdziesiąt 
trzy.

- Niech to szlag! - mruknął, ujrzawszy swą "brygadę", pracującą w ogrodzie od 

północnej strony.

Na   widok   jeźdźca   Feliciry   wyprostowała   się,   a   jemu   przeszedł   dreszcz   po 

plecach - jak zawsze, gdy na nią patrzył. Pragnął tej dziewczyny, od chwili gdy 
ocknął się na kuchennej podłodze i ujrzał wpatrzone w niego ciemne, wyraziste oczy. 
Powinien ją teraz przeprosić, że był taki szorstki wobec niej. Przecież to nie jej wina, 
że jeżył się na samą myśl o swym ojcu!

-   Brzoskwinie!   -   oznajmił,   przechodząc   obok   niej   i   unosząc   torbę   ze 

sprawunkami.

Lis uśmiechnęła się, więc odpowiedział jej szerokim uśmiechem; był głupio 

szczęśliwy, że zakup spotkał się z jej aprobatą. To już zaczynało być groteskowe! 
Niedługo zacznie jej przynosić kwiatki i… 

Zsiadając z konia, mężczyzna nachmurzył się. Właśnie: kwiatki albo wstążki, 

czy coś w tym guście!

Gdy Rafe przyłączył się do pracujących w ogrodzie, Felicity dostrzegła, że był 

w lepszym nastroju. Poza tym pojechał do Pelford, a nie do hrabiego, by od ręki 
pozbyć  się  Forton  Hall.  No  i  przywiózł  jej  świeże  brzoskwinie,   pomyśleć  tylko! 
Przepadała za brzoskwiniami!… A Rafe'a wciąż nie mogła rozgryźć.

- W Afryce - opowiadał, idąc obok niej - kobiety uprawiają pola i wykopują 

bulwy.

- A co robią mężczyźni?
-   Polują   na   gazele   i   popijają   sfermentowane   krowie   mleko,   zmieszane   z 

krwią.        

Felicity miała nadzieję, że Rafe zadowolił się polowaniem na gazele.
- To brzmi okropnie!
- Prawdę mówiąc, trunek jest taki mocny, że gdy człowiek wmusi w siebie 

pierwszy łyk, potem już nie dba o smak!

- Więc próbowałeś tego napoju? 
Roześmiał się.

background image

- I to nie raz!
A ona, głupia, miała nadzieję, że Rafe Bancroft zainteresuje się tak niewinnym 

zajęciem, jak hodowla róż…

- O, Boże! - zawołała, odwracając się, by nie dostrzegł rozczarowania na jej 

twarzy. - Jeśli już mowa o przysmakach, to powinnam wziąć się do obiadu!

Dotknął jej ramienia, chcąc ją zatrzymać.
- Lis, chcę cię przeprosić.
- Nie ma potrzeby - odparła, wyrywając mu się. - Oboje po prostu potraciliśmy 

na chwilę głowy. Jestem pewna, że to się już nie powtórzy.

Uciekła   do   domu.   Tu   jednak   tłukła   się   bezmyślnie   po   kuchni,   żałując,   że 

ogarniały ją niemądre pragnienia i że pierwsza pocałowała Rafe'a. Dawniej mogła 
przynajmniej całą winę zwalić na niego…

Oczywiście,   gdyby   nie   to,   że   on   ją   przedtem   całował   i   że   tak   jej   się   to 

spodobało, nigdy by nie zapragnęła następnych pocałunków… Więc może - mimo 
wszystko   -   to   była   jego   wina?…   Felicity   wzięła   się   pod   boki.   Zakłopotanie 
przemieniło się w urazę. Czemu ją ni stąd, ni zowąd przeprosił?! Dawniej, gdy się 
całowali, wcale nie czuł wyrzutów sumienia!

Kiedy po kilku minutach Rafe stanął w drzwiach kuchni, skoczyła mu do oczu.
- Z jakiej racji przepraszałeś mnie za całowanie? To ja cię pocałowałam, więc 

ja powinnam przeprosić!

- Przeprosiłem za to, że byłem dla ciebie nieuprzejmy - odparł zaskoczony. - A 

ty zupełnie nie masz mnie za co przepraszać: twoje pocałunki były bardzo miłe, 
słowo daję!

Felicity zarumieniła się.
-  Ach,   tak?…   Bardzo   dziękuję.  Ale   mimo   wszystko   to   było   głupie   i   nie 

powinno się powtórzyć.

Bancroft potrząsnął głową i wszedł do środka.
- To wcale nie było głupie i z pewnością nieraz to powtórzymy! Będzie coraz 

przyjemniej, możesz mi wierzyć.

Felicity dołożyła drew do ognia i wyminąwszy Rafe'a, postawiła garnek na 

kuchni.

- Lepiej zrobisz, sprzedając jak najprędzej nasz dom: będziesz wtedy mógł 

znów popijać sfermentowane mleko z Zulusami!

- To byli Masajowie.
- Wszystko jedno! - Dobry Boże, niech on się wreszcie stąd wyniesie! Nie była 

w stanie myśleć logicznie, gdy miała go pod bokiem.

Mężczyzna schwycił ją za ramię i odwrócił twarzą ku sobie.

background image

- Czemu nie chcesz, żebym cię znów pocałował?
- Puszczaj, głupi drągalu!
Puścił jej ramię, ale nadal sterczał przed nią i zmuszał do patrzenia mu w oczy.
- Wyjaśnij mi to, Felicity!
Cofnęła się i sięgnęła spiesznie po rzepy.
- Nie ma tu czego tłumaczyć. Zgodziłam się już pomagać ci, a w tej chwili nie 

miałabym nawet dokąd odejść. Nie musisz się przymuszać do flirtów ze mną!

- Przymuszać się?! - powtórzył, wyrywając jej z ręki rzepy. - Skąd ci przyszło 

do głowy, u diabła, że kiedy cię całuję, kierują mną jakieś ukryte motywy?!

- Sam mi podsunąłeś tę myśl - odparła spokojnie, starając się opanować złość.
- Ja? - Spojrzał jej badawczo w oczy. - Cóż, chyba powinnaś mi wybaczyć: 

otrzymałem niedawno cios w głowę i wygląda na to, że od tej pory nie potrafię 
poznać się na żartach!

- To wcale nie żarty. Nie bądź taki tępy! 
Oczy Rafe'a zwęziły się.
- Bardzo prze…
-   Stale   tylko   włóczyłeś   się   po   Paryżu,   po  Afryce   i   w   ogóle   wszędzie   - 

przerwała mu.

Zrobił krok w jej stronę.
- A cóż to ma do rzeczy?!
Felicity miała ochotę walnąć go po głowie.
- Nie potrafisz dać sobie rady z Forton, więc doszedłeś do wniosku, że ci się 

przydam. I tylko dlatego jesteś dla mnie miły. - Miała jeszcze ochotę wytknąć mu, że 
wcale się nie krył z zamiarem jak najszybszego opuszczenia Cheshire.

Uznała   jednak,   iż   lepiej   mu   o   tym  nie   przypominać:   a   nuż   jakimś   cudem 

zapomniał?…

Rafe wpatrywał się w nią groźnie. I nagle twarz mu się rozjaśniła. Spojrzał na 

trzymane w ręku rzepy i zaczął je podrzucać, jedną po drugiej. Chwytał je bardzo 
zręcznie i przez chwilę manipulował wszystkimi trzema z zadziwiającą perfekcją.

- Jestem dla ciebie miły, bo lubię przebywać w twoim towarzystwie, Lis. Mam 

nadzieję, że i tobie dobrze jest ze mną.

Serce zaczęło walić jej jak młotem. Niech go licho! Potrafił doprowadzić ją do 

szaleństwa,   mówiąc   takie   proste,   takie   naturalne…   choć   całkiem   niestosowne., 
rzeczy!  Ale   odpłaci   mu   wet   za   wet.   Przyłożyła   rękę   do   serca   i   uśmiechnęła   się 
skromnie.

- Czyżbyś prosił mnie o rękę, Rafaelu? 
Rzepy wystrzeliły pod niebo i grzmotnęły o ziemię.

background image

- A teraz mi jeszcze obijasz jarzyny! - zagdakała z wyrzutem. - Będziesz musiał 

przynieść inne, kochasiu!

Przez chwilę gapił się na nią w osłupieniu, a potem ryknął śmiechem. 
- Jesteś zabójcza, Lis!
- Już mi to mówiono. 
Do kuchni wpadła May.
- Po co ich zamawiałeś? - Podbiegła z zarumienioną buzią i schwyciła Rafe'a 

za ręce. - No, po co?

Z zaskoczoną miną mężczyzna spoglądał to na Felicity, to na małą.
- Kogo zamawiałem, kochanie?
-   Muzykantów!   Pani   Denwortle   powiedziała,   że   chcesz   wynająć   tę   samą 

orkiestrę, która grała u Denleyów na Boże Narodzenie! Czy urządzamy przyjęcie?

Felicity dostrzegła, że policzek Rafe'a podejrzanie zadrgał.
- A, o to ci chodzi! - odparł, kiwając głową. - Przez chwilę nie wiedziałem, o 

czym mówisz. To, widzisz, miała być niespodzianka… ale rzeczywiście urządzamy 
przyjęcie… Czy coś w tym rodzaju.

- Jakie znów przyjęcie?! - spytała zaskoczona Felicity. - Przecież my… to 

znaczy ty… nie możesz sobie pozwolić…

-  To   będzie   takie   spotkanie   przy   robocie   -   przerwał   jej   Rafe   z   zabójczym 

uśmiechem.

Znała się na podobnych uśmiechach! Zupełnie taką samą minę miał Nigel, gdy 

wpadł mu do głowy jakiś niesamowity pomysł. Skrzyżowała ramiona.

- Wyjaśnij mi, co masz na myśli.
- No cóż… - odparł, odwracając May tak, że jej podniecona i uradowana buzia 

znalazła się na wprost starszej siostry. - Stajnia… Tak, stajnia jest w okropnym stanie. 
Nie stać mnie na wynajęcie ludzi, żeby ją zburzyli…

- Twoja "brygada" pracuje tu prawie codziennie - zauważyła sucho.
- …Więc pomyślałem sobie, że postaramy się o muzykę i coś do przegryzienia, 

i urządzimy mały wieczorek taneczny… A gwoździem programu będzie zrównanie 
stajni z ziemią. - Spojrzał na nią wyczekująco.

- Brzmi to dość rozsądnie - przyznała, nie wyzbywszy się jednak podejrzeń. - 

Nie podoba mi się tylko, że zagonisz sąsiadów do takiej harówki!

Uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Do niczego ich nie zagonię, sami przyjdą z miłą chęcią! A poza tym… - Wraz 

z May przysunął się jeszcze bliżej do dziewczyny - …jeśli stajni nie będzie, nigdy już 
nie wygonisz mnie do niej na noc!

- Felicity nauczyła mnie walca! - wtrąciła z ożywieniem May. - Będziemy 

background image

tańczyli walca?

- Niejednego, złotko.
Rafe i May odeszli ręka w rękę, rozprawiając o tym, kogo zaproszą na zabawę 

i która z okolicznych gospodyń piecze najlepsze ciastka z owocami. 

Felicity oparła się o stół. Czuła, że Bancroft coś knuje… Choć zburzenie stajni 

wyłącznie po to, by nie mogła go wygonić z domu, było całkiem w jego stylu!

Powiedział jej bez ogródek, że ma ochotę na coś więcej niż pocałunki - i nie 

zgorszyło jej to aż tak, jakby powinno. Jej szanse na małżeństwo i własną rodzinę 
były   coraz   mniejsze…   a   Rafael   Bancroft,   jak   do   znudzenia   powtarzała   jej 
siostrzyczka,   był   rzeczywiście   fantastyczny!   Felicity   od   tak   dawna   czuła   się 
samotna… A jeśliby to zatrzymało Rafe’a w Forton Hall…

Oderwała się od swoich myśli i sięgnęła po torbę z brzoskwiniami. Rafe bez 

wątpienia przeżył już wiele romansów i kolejny związek z pewnością nie skłoni go 
do pozostania w Cheshire… Wszelkie konsekwencje poniesie tylko ona. W dodatku 
gotów złamać jej serce, bo z pewnością zakocha się w nim jak głupia… Wysypała z 
torby owoce. Wraz z nimi wypadły na stół dwie barwne wstążki do włosów.

Wzięła jedną z nich do ręki i przyłożyła błękitny, chłodny jedwab do policzka. 

Żadne środki ostrożności nic jej nie pomogą: zdążyła już zakochać się w Rafie.

 
 
 
 
 
 
 

- Przeklęty bydlak!
Hrabia Deerhurst trzepnął najświeższym egzemplarzem London Times o stół w 

jadalni. Wpatrywał się wściekłym wzrokiem w dyskretne ogłoszenie, zamieszczone 
w rogu, na ostatniej stronie gazety, a potem wyrwał je gwałtownym szarpnięciem. 
Przedarł   na   połowę,   a   potem   poszarpał   na   drobniutkie   kawałeczki,   aż   wreszcie 
ocalało tylko jedno słowo: "malowniczy", na samym brzegu rozdarcia. Widząc to, 
wyrwał całą stronę i również potargał ją na strzępy.

Rafael Bancroft ogromnie utrudniał mu odzyskanie Deerhurst i utrzymanie w 

sekrecie idiotycznego błędu ojca. Gdyby przekazanie Forton Hall w inne ręce odbyło 
się zgodnie z przyjętym zwyczajem, za pośrednictwem wścibskich adwokatów, ci 
mądrale od razu wywęszyliby zmienioną klauzulę, dotyczącą prawa własności do 
Deerhurst.  Jedynie  dzięki  temu,  że  ten  idiota  Nigel  po cichu  sprzedał  posiadłość 
swojemu rzekomemu przyjacielowi, tajemnica nie wyszła na jaw. Pani Denwortle 
rozpowiadała   jednak   na   prawo   i   lewo   o   tym,   jak   to   pan   Bancroft   porządkuje 
wszystkie sprawy związane z posiadłością. Sądząc zaś z ogłoszenia, zatrudnił już co 

background image

najmniej jednego prawnika.

- Fitzroy! - wrzasnął hrabia. Główny lokaj zjawił się po chwili.
- Słucham, jaśnie panie?
- Sprzątnij ten bałagan. I przyślij mi Tafta do sypialni. Muszę się przebrać na 

wieczorek w Forton.

Bancroft nie zaprosił oficjalnie hrabiego na ów wieczorek, ale prawie wszyscy 

mieszkańcy hrabstwa zamierzali wziąć w nim udział. Deerhurst nie miał zamiaru stać 
na uboczu: przecież będzie tam Felicity!

Zawsze   miała   do   niego   pewną   słabość,   gdyby   więc   nie   udało   mu   się   jej 

poślubić,   przekona   ją   przynajmniej,   że   troskliwiej   zadba   o   Forton   Hall   niż   ten 
arogancki fircyk z Londynu. Gdyby zaś i tego nie zdołał dokonać… Cóż, wówczas 
poleje się krew. 

Uśmiechnął się. Taka tragedia z pewnością odwróci ogólną uwagę od starego, 

walącego się Forton Hall i wszelkich aktów własności!

 
 
 
 
 
 

Rafe wgryzł się w jabłko i otarł usta rękawem.
- Ile wobec tego mam sztuk bydła?
Felicity wydobyła jedną z ksiąg ze sterty dokumentów, zajmujących prawie 

cały   stół   w   jadalni.   Rafe   nie   miałpoję¬cia,   dlaczego   akurat   dzisiaj   postanowiła 
zapoznać   go   z   gospodarskimi   rachunkami,   ale   każda   chwila   w   jej   towarzystwie 
sprawiała   mu   przyjemność.   W   dodatku   -   wbrew   jego   oczekiwaniom   -   część 
omawianych przez nią spraw okazała się całkiem zajmująca!

- W zeszłym roku - powiedziała, wskazując jakąś pozycję na jednej ze stron - 

było ich trzydzieści sześć.

-   W   porządku,   niech   będzie   trzydzieści   sześć!   -   Ugryzł   znów   jabłko. 

Muzykanci   powinni   zjawić   się   lada   chwila.   Choć   ranek   całkiem   przyjemnie   im 
upłynął, pora wziąć się do czegoś innego.

- Może byś się skupił? - ofuknęła go Lis. - Krowy mają zwyczaj się cielić!

 

- Dzięki za lekcję biologii! - odparł sucho, zdumiony jej zjadliwym tonem. - 

Pamiętaj, że nie bardzo się wyznaję na tych gospodarskich sprawach: musisz mieć do 
mnie cierpliwość. 

Dziewczyna z westchnieniem opadła na krzesło obok niego.
- Przepraszam - powiedziała już spokojniej. - Mój brat zawsze stawiał opór, 

background image

gdy usiłowałam zainteresować go gospodarstwem, a ty przed chwilą miałeś wyraźnie 
roztargnioną minę.

Uśmiechnął się szeroko.
- Myślałem o tobie!
- Spróbuj skoncentrować się na bydle, dobrze?
Ze   stanowczą   miną   Bancroft   zwrócił   wzrok   na   stos   dokumentów   leżących 

przed nim. Wokół Felicity unosiła się jednak woń lawendy i musiał walczyć z pokusą 
pochylenia się nad nią i wdychania zapachu jej włosów. 

Jak tak dalej pójdzie, nigdy nie pozna tajników zarządzania majątkiem!… Nie 

miało to zresztą większego znaczenia, jeśli sprzeda Forton Hall… Rafe wziął się w 
garść. Kiedy sprzeda Forton Hall! Nie było przecież innej rady. A poza tym sam tego 
chciał!

Aż   podskoczył,   gdy   palce   Felicity   dotknęły   jego   skroni.   Odgarnęła   z   niej 

kosmyk płowych włosów, by spojrzeć na bliznę. Rafe udawał, że studiuje rachunki, 
choć równie dobrze mogła to być chińszczyzna. Palce dziewczyny przesunęły się 
łagodnie po szramie. Ogólnie rzecz biorąc, Bancroft nie znosił, gdy ktoś dotykał 
blizny, ale czując pieszczotliwe palce Lis, przymknął tylko oczy i zadrżał. Jakoś to 
wytrzyma, byle nie gruchała o jego męstwie, jak to robiły londyńskie ślicznotki!

- Jakim cudem trafili cię prosto w twarz?! - spytała, lekko drżącym głosem.
Chyba gruchanie byłoby z dwojga złego lepsze!
- Sam się na niego nadziałem.
Pieszczotliwe palce zamarły.
- Nadziałeś się na bagnet?!
Niechętnie otwarł znów oczy i spojrzał na nią.
- Czy chcesz usłyszeć opowieść o "bohaterskim Rafaelu Bancrofcie", którą zna 

cały Londyn, czy wersję o "durniu, który miał wyjątkowe szczęście", jak to określa 
mój brat? 

Jej wargi rozchyliły się w leniwym uśmiechu.
- Wolę tę prawdziwą.
Był dziwnie uradowany jej wyborem.
-   Pędziłem   galopem   do   ataku   wraz   z   resztą   konnicy.   Ani   ja,   ani   mój 

wierzchowiec nie zauważyliśmy niewielkiego rowu, tuż przed nosem. Koń usiłował 
się w ostatniej chwili zatrzymać, a ja poleciałem głową w dół, prosto na bardzo 
zdziwionego Francuza - i nabiłem się na jego bagnet. Mój koń zwalił się na nas obu: 
mnie złamał nogę, a temu biedakowi trzasnął kark

- Boże święty! - szepnęła Felicity. - Rzeczywiście miałeś szczęście!
Przynajmniej się nie roześmiała!

background image

- Wiem. Powtarzano mi to do znudzenia! 
Dziewczyna z pewnym wahaniem dotknęła znów blizny.
- Mogłeś skręcić kark albo stracić oko… 
Mężczyzna z wysiłkiem przełknął ślinę.
- Początkowo byłem pewny, że już po mnie! Krew lała mi się z oczu, uszu, 

nosa,   ust…   -   Urwał,   dostrzegłszy   jej   bladość.   -   Przepraszam   -   mruknął.   -   To 
obrzydliwe, prawda?

Lis potrząsnęła głową.
- Nie, nie obrzydliwe. Przerażające.
-   Inni   byli   ciężej   ranni   niż   ja,   ale   tylko   mnie   zaniesiono   do   namiotu 

Wellingtona i oddano pod opiekę jego osobistego medyka.

Felicity zmierzyła go wzrokiem.
-   Wolałbyś   umrzeć   w   tym   rowie?   Nie   wyglądasz   mi   na   samobójcę   i 

cierpiętnika, Rafe!

- Ależ nie! Byłem wówczas bardzo rad, że jestem książęcym synem!
- No więc, o co masz pretensję?
Gdyby kiedyś uważał Felicity za głupiutką pannę z "wyższych sfer", to jedno 

pytanie wyprowadziłoby go z błędu!

- …Pretensję?
- Przypuszczam, że wykorzystałeś rodzinne koneksje, by trafić pod Waterloo. I 

że ze względu na pozycję twojego ojca tak się zatroszczono o ciebie, gdy zostałeś 
ranny. Cóż, według mnie, liczba plusów i minusów wyrównała się! 

Bancroft   przez   dłuższą   chwilę   wpatrywał   się   w   Lis.   Był   rozbawiony   jej 

praktycznym podejściem do sprawy i równocześnie urażony jej szorstkością.

- Jesteś bez serca! - powiedział w końcu.
- Daj spokój! - odrzekła z cieniem uśmiechu w głosie. - Nie uwierzę, że ktoś z 

takim poczuciem humoru jak ty nie dostrzegł tej ironii losu!

- Oczywiście, że ją dostrzegłem! Ale gdy usiłuję zaimponować pięknej damie 

heroizmem, nie powinna rąbać mi prawdy prosto w oczy!

- Wobec tego lepiej było nie podawać mi prawdziwej wersji wydarzeń! - Miała 

znów poważną minę, a ciepłe palce ponownie musnęły mu skroń. - Dlaczego mi ją 
opowiedziałeś? - spytała cicho, a jej ciemne oczy spotkały się z jego wzrokiem.

- Bo chciałaś, żebym ci powiedział prawdę - odparł takim samym tonem, nie 

będąc w stanie niczego przed nią zataić.

Pochyliła się nad nim, a Rafe przymknął oczy w oczekiwaniu pocałunku. Lis 

zawahała się; ich wargi niemal się stykały. Odwróciła się jednak do dokumentów 
leżących na stole.

background image

-   Ubiegłego   lata   urodziło   się   osiem   cielaków,   a   na   wiosnę   jeszcze   dwa. 

Musiałam   jednak   sprzedać   w   zeszłym   roku   cztery   sztuki   bydła,   żeby   spłacić 
należności.

- Pocałuj mnie! - domagał się Rafe. Sam już nie wiedział, czy śmiać się ze 

zdrowego chłopskiego rozsądku dziewczyny, czy zaciągnąć ją pod stół i zedrzeć z 
niej wszystkie szmatki?

Felicity uśmiechnęła się i rzuciła mu spojrzenie spod długich, czarnych rzęs.
- Powiedz mi, ile masz sztuk bydła!
- A pocałujesz mnie w nagrodę?
- Tak.
- Czterdzieści dwie. - Objął ją ramieniem w talii.
- No, tak, ale…
Nie pozwoli jej wymigać się od tego pocałunku! Przygarnął ją gwałtownie i 

zamknął   jej   usta   swoimi.   Ramiona   dziewczyny   zacisnęły   się   wokół   jego   szyi. 
Ogarnęła go radość, kiedy pojął, że pociąga ją równie nieodparcie, jak ona jego.

Raz  pocałowawszy  Felicity, nie  miał  zamiaru na  tym poprzestać. Łagodnie 

popchnął ją do tyłu, tak że leżeli teraz w poprzek trzech krzeseł z wysokim oparciem. 
Obrócił   się,   by   szczypnąć   zębami   jej   ucho   i   ucałować   policzek,   upajając   się   jej 
dotykiem i zapachem.

Lis przebiegała dłońmi w górę i w dół jego pleców, on zaś zaczął wyjmować 

spinki z jej włosów, pragnąc, by spłynęły jej znów na ramiona i by mógł zanurzyć 
twarz   w   ich   chłodnej,   ciemnej,   pachnącej   lawendą   fali.   Całując   ją   zapamiętale, 
wyciągnął kolejną zapinkę - długie włosy rozsypały się.

- Rafe! - szepnęła pieszczotliwie z ustami przy jego ustach.
- Tak?… - Ależ była słodka!… Obolały z pożądania przesunął ręką po jej 

biodrze i przygarnął ją jeszcze mocniej.

Felicity zabrakło tchu.
- Rafe… nie zapomnij… że cztery twoje krowy… są cielne… - wykrztusiła z 

trudem.

- Co takiego?! - W oszołomieniu uniósł głowę i popatrzył na dziewczynę. - Ja 

chcę się z tobą kochać, a ty mi tu o krowach?!

- To bardzo ważne - protestowała. Jej dłonie nadal kurczowo czepiały się jego 

koszuli. Uniosła się ku niemu i musnęła go językiem po brodzie.

- O, Jezu! - jęknął z cicha, usiłując zachować gniewną minę i resztki spokoju. - 

Czego w końcu chcesz: kochać się czy rozprawiać o bydle?

Ciemne oczy wpatrywały się przez chwilę w jego wargii potem zamrugały.
- A ty mnie wynająłeś do całowania czy do rachunków.

background image

Bancroft już otwierał usta, by odpowiedzieć, ale powstrzymał się. Jeżeli wyzna 

(zgodnie z prawdą!): I do tego, i do tamtego! - z pewnością oberwie po głowie!…

- Słuchaj, Lis, ja…
- Ciii… - Jedną ręką zakryła mu usta, drugą zaś przerzuciła włosy przez ramię 

na plecy.

W tejże chwili w korytarzu rozległy się pospieszne, dobrze im znane kroki 

May.

- Rafe! - zawołała, zaglądając do jadalni. - Rafe! Muzykanci już są!
Dziewczynka najwidoczniej nie dostrzegła leżącej pary, zasłoniętej wysokim 

oparciem   krzeseł,   gdyż   w   chwilę   później   pobiegła   do   przedsionka,   nadal   głośno 
oznajmiając nowinę.

- Wstawaj, Rafe! - szepnęła Felicity. - Musisz przecież bawić gości na swoim 

głupim wieczorku!

- Głupim?! - Usiadł i pomógł jej się podnieść. Choć zawiedziony w swoich 

nadziejach, w gruncie rzeczy był rad, że Felicity nie okazała się łatwą zdobyczą - 
pociągałaby   go   wtedy   znacznie   mniej.   -   To   pierwsze   spotkanie   towarzyskie,   na 
którym występuję w roli gospodarza, więc proszę o odrobinę szacunku!

-   Pierwsze   spotkanie?   -   powtórzyła   zarumieniona   jeszcze   dziewczyna.   -  A 

zarazem ostatnie, jako że sprzedajesz dom!

Był to złośliwy docinek, ale Rafe doskonale rozumiał jej uczucia w stosunku 

do Forton Hall… Aż za dobrze!…

- To nie moja wina, Lis. Gdybym wiedział…
Twarz jej złagodniała, znów przytknęła palce do jego ust, a potem ucałowała 

go.

- Rozumiem.
W sercu mężczyzny rozszalała się zawierucha pragnień i nierealnych mrzonek. 

Z trudem zaczerpnął tchu i wstał. 

- Chodź, rozwalimy twoją stajnię!
- To twoja stajnia, Rafę!
- Niech ci będzie: moją stajnię!

 
 
 

9

 

Rafe nigdy przedtem nie organizował zebrań towarzyskich, ale najwyraźniej 

miał do tego dryg! Poszło mu tym łatwiej, że przygotował imprezę, o jakiej nikt 

background image

dotąd nie słyszał.

Felicity położyła ogromną porcję cytrynowego tortu - dzieła pani Denley - na 

talerzyku i podała Billowi Jenningsowi. Stojąca obok niej pani Crandel pilnowała 
pieczących się ziemniaków, a jej córka Beth kroiła chleb na kanapki. Cztery stoły 
zastawiono taką obfitością rozmaitych potraw i deserów, że przechodziło to wszelkie 
pojęcie!

Ogromną pomoc, jaką im dotąd okazywano, Felicity przypisywała w duchu nie 

tyle szlachetności sąsiadów, co urokowi osobistemu Rafe'a. Nigel dbał wyłącznie o 
siebie, a jego absolutny brak zainteresowania rodzinnym majątkiem i dzierżawcami 
był   ogólnie   znany   i   krytykowany.   Teraz   jednak,   widząc   wokół   siebie   wesoły, 
hałaśliwy   tłum,   zebrany   na   dziedzińcu   koło   stajni   i   w   zaniedbanym   ogrodzie, 
dziewczyna poczuła serdeczną wdzięczność dla sąsiadów za ich szczerą życzliwość.

-   Lis!   -   zawołała   siostrzyczka,   biegnąc   ku   niej   na   czele   sporej   gromadki 

dziewczynek. - Rafe zapowiedział, że nie będzie żadnych tańców, póki nie rozwalimy 
stajni! Mówi, że "tańce będą tylko dla tych, którzy to jakoś przeżyją"!

- Cóż  za miła perspektywa! A powiedział chociaż,  kiedy  skończą  wreszcie 

przeciągać te wszystkie sznury i przyjdą coś zjeść?

- Stajnia wygląda teraz jak ogromna pajęczyna - wtrąciła z uśmiechem pani 

Crandel. - Nigdy nie widziałam podobnej plątaniny!

May stanęła na palcach.
- Rafe studiował inżynierię w Oksfordzie i w wojsku! - oznajmiła na cały głos. 

- Powiedział, że wypadłoby efektowniej, gdybyśmy mieli słonie albo kilka dział, ale i 
tak będzie huku co niemiara!

- Słonie? Boże święty! - Beth Crandel rzuciła spojrzenie i spłoszonej sarenki w 

stronę Bancrofta, stojącego na szczycie drabiny. - On zna się na wszystkim, prawda?

Felicity   tylko   się   uśmiechnęła,   ale   May   z   radosnym   piskiem   potwierdziła 

nadludzkie zalety Rafe'a. Tak samo jak :na obiedzie u Wadsworthów, wszystkie damy 
rzucały mu i bez przerwy oczarowane spojrzenia, których zdawał się nie dostrzegać. 
Pewnie był przyzwyczajony do takich hołdów! 

Felicity sama nie rozmarzyła się tylko dlatego, że miała roboty po uszy. On zaś 

czuł się w tym otoczeniu tak swobodnie i z taką przyjemnością grał rolę gospodarza, 
że na moment uwierzyła, iż zdoła go zatrzymać w Forton Hall. Gdybyż wiedział, jak 
rosła jego popularność w sąsiedztwie i jaki mógłby… nie, jacy oboje mogliby tu być 
szczęśliwi!

- Twój pan Bancroft zostanie bohaterem dnia… albo wyjdzie na kompletnego 

durnia.

Charles Talford stanął obok dziewczyny z pełnym talerzem w ręku.
- Tak, wiem - odparła. W tej chwili Rafe spojrzał z drugiego końca dziedzińca 

prosto w jej stronę i Lis stanęła w ogniu. Omal nie zwaliła ciasta na buty pana 

background image

Talforda, zanim się opamiętała. - Tak czy owak, będzie to bardzo emocjonujące.

Nie kończąca się plątanina sznurów i desek to wznosiła się, to opadała, sięgała 

do wnętrza stajni i oplatała ją z zewnątrz. Rafe przywiązał do słupa pod samym 
dachem jeszcze jedną linę i rzucił jej koniec panu Greethamowi. Inni pomocnicy 
Rafaela   najwyraźniej   wiedzieli,   o   co   chodzi,   gdyż   wypełniali   jego   polecenia 
dokładnie i bez sprzeciwu.

- Jak długo jeszcze Bancroft zamierza tu pozostać?
Marzenia Felicity nieco przybladły.
- Nie mam pojęcia. Pewnie dopóki nie sprzeda Forton Hall.
- Próbowałaś go namówić, by nie sprzedawał majątku?
Felicity  spojrzała ostro na starego  przyjaciela;  czyżby potrafił czytać  w jej 

myślach?…

- Po cóż miałabym to robić? - odparła żywo. - Majątek należy do niego, a on 

chce za uzyskane ze sprzedaży pieniądze wyruszyć w podróż dookoła świata.

- Komuś, kto tak jak on zaangażował się w odbudowę posiadłości, nie zależy 

chyba na szybkiej sprzedaży za marne grosze. Gdyby przez jakiś czas troskliwie 
zajmował się majątkiem, za rok byłby on wart dwa razy tyle, co teraz.

Felicity obejrzała się na otaczające ją kobiety, ale wszystkie gawędziły między 

sobą.

- Nie sądzę, żeby Rafe'a było stać na dalsze remonty - odpowiedziała cicho.
- Więc czemu nie sprzeda Forton Hall Deerhurstowi? Słyszałem, że wystąpił z 

taką propozycją. Prawdę mówiąc, słyszała o tym cała okolica.

- Nie zamierzam mieszać się do tego, co mnie nie dotyczy - ucięła Felicity, nie 

chcąc się wdawać w dalsze wyjaśnienia.

- No, no! Moim zdaniem, bardziej to ciebie dotyczy, niż chcesz się przyznać - 

powiedział pan Talford, rzucając jej łagodne, mądre spojrzenie.

- Coś się panu przywidziało, drogi panie Charlesie! - Obejrzała się na Rafe'a i 

pana Greethama, którzy szli ku nim przez dziedziniec. - Proszę mi powiedzieć, kiedy 
pan zamierza odwiedzić Charlotte i jej dzidziusia?

- Chciałabyś się mnie pozbyć, co? - zachichotał starszy pan. - Wyjeżdżam za 

dwa tygodnie. Namawiają mnie, bym został u nich do września… więc poproszę 
Deerhursta, by pod moją nieobecność miał oko na Talford.

- Ależ ja bardzo chętnie…
- Ty masz i bez tego dość kłopotów, drogie dziecko - przerwał jej i odwrócił 

się, by przywitać się z Rafaelem i Greethamem.

-   Obluzowaliśmy   resztę   wsporników   -   oznajmił   natychmiast   Bancroft. 

Elizabeth   Denley   przyniosła   mu   szklankę   lemoniady,   za   co   podziękował   jej 
uśmiechem.   -   Mam   wrażenie,   że   silniejszy   powiew   wiatru   mógłby   to   wszystko 

background image

przewalić.

- Zadbał pan nawet o wspaniałą pogodę, Rafe! - kokietowała go panna Denley, 

trzepocząc rzęsami. - Od dawna nie bawiłam się tak cudownie jak dziś!

- Ogromnie się cieszę, Elizabeth!
Felicity już miała zamiar zrzucić tort na suknię panny Denley, ale matka na 

szczęście wezwała ją do pomocy.

- Ależ, Rafe! Czyżbyś znał po imieniu wszystkich mieszkańców wschodniego 

Cheshire?   -   spytała   Felicity,   kiedy   panowie   Talford   i   Greetham   oddalili   się, 
rozprawiając o jęczmieniu.

- Prawie wszystkich. Czemu pytasz? 
Dziewczyna znów zaczęła krajać ciasto.
- Chyba zadajesz sobie zbyt wiele fatygi jak na kogoś, kto nie zamierza dłużej 

tu zabawić.

Mężczyzna spojrzał na nią, a potem na otoczoną rojem rówieśniczek May.
- Twoja siostrzyczka jest królową naszego niezwykłego balu! Byle tylko nie 

nauczyła reszty dziewcząt manewru z imbrykiem!

A więc nie chciał nawet rozmawiać o dłuższym pobycie! Nie miała żadnego 

prawa o to prosić… choć tak bardzo pragnęła znaleźć się w jego gorącym uścisku i 
poczuć się bezpiecznie. Im dłużej Rafe tu pozostanie, tym gorzej obie z May na tym 
wyjdą. Nie miała pojęcia, jak zdoła znieść rozstanie, bez względu na to, czy wyjedzie 
on za sześć tygodni, czy za sześć miesięcy!…

- Chciałam ci powiedzieć - odezwała się z wahaniem - że jeśli odkładasz swój 

wyjazd z powodu troski o mnie, to niepotrzebnie. Poradzę sobie sama. - Uśmiechnęła 
się,   robiąc   dzielną   i   pewną   siebie   minę.   -   Nigel   zawsze   twierdzi,   że   doskonale 
potrafię zadbać o siebie. 

Rafe kopnął jakiś kamyk.
-   Chcesz   powiedzieć,   żebym   wracał   do   Londynu   i   zostawił   was   obie   bez 

pomocy… i bez dachu nad głową?… A potem mam tylko zagarnąć forsę, oddać byle 
komu Forton i zapomnieć o was do reszty?!

Felicity nie była w stanie spojrzeć mu w oczy.
- Nigel tak właśnie zrobił.
-   Nie   jestem   twoim  braciszkiem!   -   Smukłymi   palcami   ujął   ją   pod   brodę   i 

zmusił do podniesienia głowy. - Nie opuszczam ludzi w potrzebie! A już z pewnością 
nie panie, dla których mam tyle sympatii, ile dla ciebie i May.

- Ale miejsca nigdzie dłużej nie zagrzejesz, prawda? - szepnęła, odsuwając się 

od   niego.   Odwróciła   się   i   omal   nie   wpadła   na   Jamesa   Burlougha.   -   Bardzo 
przepraszam, hrabio!

- Nie ma za co, Felicity! - Deerhurst pochylił się ku niej, udając, że przygląda 

background image

się wypiekom. - Widzę, że rozdawanie słodyczy powierzono najsłodszej z dam!

-   Dzięki   za   komplement,   Jamesie   -   odparła,   rada   ze   znalezienia   innego 

rozmówcy, sądząc bowiem z miny Rafe'a, zanosiło się na sprzeczkę. - Miałbyś ochotę 
na coś słodkiego?

Spojrzał na nią gorąco niebieskimi oczami i uśmiechnął się.
- Jeszcze jak!
- Przybywa pan w samą porę na obiad, Deerhurst! - odezwał się uprzejmie 

Rafe.   Felicity   miała   wrażenie,   że   to   kot   zaprasza   myszkę   na   przyjęcie.   -   Lepiej 
pospiesz się, hrabio, bo my też nabraliśmy apetytu po ciężkiej pracy!

Była to prawie obelga i dziewczyna rzuciła Rafe'owi ostrzegawcze spojrzenie. 

Nie życzyła sobie burdy przed stajnią! Bancroft jednak unikał jej wzroku, a hrabia 
udał,   że   nie   dostrzega   zniewagi   i   wyciągnął   rękę   po   szczodrą   porcję 
brzoskwiniowego placka.

- Stajnia doprawdy wygląda… bardzo osobliwie. Jestem pełen podziwu dla 

pańskich wysiłków, bez względu na to, jaki będzie rezultat.

- Dzięki! Być może oceni je pan lepiej, ujrzawszy ów rezultat. - Rafe odstawił 

szklankę, wsadził dwa palce do ust i gwizdnął. Zwracając się do zebranych, oznajmił 
donośnym głosem: - Ponieważ zjawił się już nasz najznamienitszy gość, pora na 
gwóźdź programu: rozwalamy stajnię!

Wiwatujący tłum zebrał się wokół nich. Serce Felicity zaczęło walić.
- Rafe! - syknęła ostrzegawczo. Jacyż ci mężczyźni bywają nierozważni!
Przysunął się bliżej.
- O co chodzi?
- James ośmieszy cię wobec wszystkich, jeśli coś się nie uda.
Spojrzał jej w oczy.
- Musi się udać. Dzięki za zaufanie!
- Ja…
Bancroft klasnął w dłonie.
-   Zaczynamy!   Niech   po   dwóch   mężczyzn   chwyci   za   koniec   każdej   z   lin, 

którymi omotaliśmy stajnię. Gdzie się podziała panna May?

- Tu jestem! - pisnęła radośnie, podbiegając do niego.
Mężczyzna odsunął na bok ciasta i postawił dziewczynkę na stole.
- Kiedy May doliczy do trzech, wszyscy pociągną za linki. I będą ciągnęli z 

całej siły, póki nie każę im przestać.

- Mam już liczyć? - spytała podniecona May.
- Dam ci znak. Tylko głośno i wyraźnie, zrozumiano? 

background image

Zasalutowała.
- Tak jest, panie kapitanie!
Rafe ruszył z Greethamem ku linie zwisającej z najbliższej ściany stajni. Tuzin 

innych zwieszało się ze wszystkich stron, przez co stajnia wyglądała jak gigantyczny 
maik

[8]

.

O, Boże, niech się tylko uda! - modliła się w duchu Felicity, gdy mężczyźni 

ujęli sznury, wśród kobiet rozległy się podniecone chichoty, a dzieci odpędzono jak 
najdalej od budynku.

Upłynęło kilka minut, nim wszystko było dokładnie tak, jak Rafe sobie tego 

życzył. Wreszcie dał ręką znak May. Dziewczynka zwinęła dłonie wokół ust.

- Raz!
Deerhurst skrzyżował ramiona.
- Cudaczne widowisko!
- Dwa!
- O, Boże! - szepnęła Felicity, pragnąc jedynie zasłonić sobie oczy i uciec stąd.
- Trzy!
Wszystkie liny wokół stajni naprężyły się w tym samym momencie.
Nic jednak nie nastąpiło. 
Felicity   próbowała   siłą  woli  zmusić   stajnię,  by  runęła!  Dwudziestu  sześciu 

mężczyzn muskularnymi ramionami ciągnęło trzynaście lin.

Stajnia zadrżała, jakby jęknęła, znów się zatrzęsła. Z jej wnętrza dobiegł trzask 

pękających   desek.   A   potem   w   jednej   chwili,   z   potężnym   hukiem,   budynek 
przekrzywił się i zapadł. Kłęby pyłu, źdźbła siana, odłamki drewna uniosły się w 
powietrze i zaczęły powoli opadać.     

- Hurra! - wrzasnęła May.
Śmiech,   wesołe   okrzyki   i   brawa   zachwyconych   sąsiadów   Forton   Hall 

zagłuszyły   dalsze   słowa   dziewczynki.   Davey   Ludlow,   właściciel   oberży   "Pod 
Mocarzem",   wytoczył   baryłkę   piwa   i   uhonorował   Bancrofta   pierwszym   kuflem, 
ozdobionym pienistą czapą.

Dzierżąc   mocno   w   dłoni   cenny   napitek,   który   łatwo   mógł   się   zmarnować 

podczas żywiołowych gratulacji i przyjaznego walenia po plecach, Rafe wrócił do 
stołu z deserami.

- Nie było to równie imponujące, jak upadek Rzymu, przyznaję! - powiedział z 

bezczelnym uśmieszkiem. - Ale chyba nie najgorsza imitacja?…

May zeskoczyła ze stołu prosto w jego objęcia, a on wolną ręką przygarnął ją 

do piersi.

- To było fantastyczne! - zawołała dziewczynka na cały głos i cmoknęła go 

background image

hałaśliwie w policzek. - Co jeszcze rozwalimy?

Mężczyzna okręcił ją w powietrzu i postawił na ziemi.
- Starczy tego rozwalania, złotko.
- Spisałeś się na medal - uśmiechnęła się Felicity. - Dobra robota!
Oczy zalśniły mu w popołudniowym słońcu.
- Dzięki, łaskawa pani!
Deerhurst skinął głową.
- Moje gratulacje. Nie przypuszczałem, że to się panu uda. - Odgryzł kawałek 

placka. - Szkoda, że w ten sposób wartość majątku spadła o jedną piątą. Nabywcom 
na ogół zależy na stajni, o ile wiem.

Uśmiech Rafe'a znowu zgasł. Z zaciśniętą pięścią ruszył w stronę hrabiego. 

Zanim się zderzyli, Felicity wbiegła pomiędzy nich.

- Mogę skosztować? - spytała, wskazując na kufel piwa.
Rafe   podał   go   jej   bez   słowa.   Niechętnie   odwrócił   wzrok   od   Deerhursta   i 

spojrzał na dziewczynę, która pociągnęła spory łyk.

- O, Boże! - wykrztusiła, oddając kufel. - Moim zdaniem, ta rozklekotana buda 

była najmniej cenną cząstką Forton Hall. Nie będę po niej płakać! - Bez skrępowania 
wzięła   Bancrofta   pod   ramię.   -   Chciałabym  przyjrzeć   się   z   bliska!   -   oznajmiła.   - 
Pójdziesz ze mną?

- Jeśli chcesz…
Prawie   siłą   odciągnęła   go   od   stołu;   gdy   zbliżyli   się   jednak   do   żałosnych 

szczątków, poczuła, że napięcie w muskułach Rafe'a nieco zelżało.

- Nie była to koronkowa robota - stwierdził, patrząc na nią. - Któremu z nas 

skoczyłaś na ratunek?

- Moim ciastom!
- Więc trzeba je było schować przed tym nadętym śmierdzielem!
- Rafe! Jesteś niesprawiedliwy!
Zatrzymał się i odwrócił ku niej. W oświetlającym go od tyłu słońcu, końce 

jego  zwichrzonych,  płowych  włosów  przybrały   barwę  miedzi.   Felicity   marzyła   o 
tym, by wczepić się palcami w tę czuprynę, znaleźć się w jego niedźwiedzim uścisku 
i stracić dech od setki pocałunków…

- Niesprawiedliwy?… A to czemu?
- Hrabia Deerhurst zaoferował ci nieprawdopodobnie wysoką sumę za Forton 

Hall, a ty odrzuciłeś jego ofertę. Trudno się dziwić, że jest rozgoryczony i zły na 
ciebie.

- Do ciebie jakoś nie czuje urazy, choć i ty kilkakrotnie odrzuciłaś jego ofertę!
Dziewczyna zaczerwieniła się.

background image

- To   co   innego!   Mężczyźni   zawsze   traktują   interesy   poważniej   niż   sprawy 

sercowe.

- Nie byłaś widać napastowana przez właściwego mężczyznę. - Uśmiechnął się 

szelmowsko i podał jej znowu ra mię. - Może spróbujemy?…

Felicity   pohamowała  tęskne   westchnienie.   Znalazła   właściwego   mężczyznę, 

ale on nie potrafił zadać właściwego pytania!… Nie zamierzała jednak znowu się z 
nim kłócić… Nie teraz, kiedy nareszcie, po raz pierwszy od wielu godzin, ma go 
przez chwilkę dla siebie!

- Byłeś pewien, że uda ci się ta sztuczka z linami? 
Skinął głową.
- Zawsze pasjonowałem się inżynierią i architekturą. - Urwał. - Słuchaj, Lis: 

czy Nigel próbował kiedyś sprzedać Forton Hall hrabiemu? A może sam Deerhurst 
już dawniej chciał kupić wasz majątek?

Zastanowiła się przez chwilę.
-   Nic   mi   o   tym   nie   wiadomo   -   odparła.   -   Nigel   stale   jęczał,   że   wolałby 

przenieść się do Londynu, ale myślę, że podobał mu się tytuł "dziedzica"… o ile mu 
nie przeszkadzał w rozrywkach.

- Ach, tak?… - mruknął wymijająco Rafe, a ona polubiła go jeszcze bardziej za 

to, że nie potwierdził głośno jej krytycznej opinii o bracie.

- James… hrabia Deerhurst… proponował mi ostatnio pokaźną pożyczkę na 

remont dworu. Ale tylko dlatego, że wiedział, ile Forton Hall dla mnie znaczy! Nawet 
gdyby sam chciał kupić nasz dom, wiedział, że zrobię wszystko, by Nigel mu go nie 
sprzedał. - Podniosła oczy na Rafe'a i zobaczyła, że bacznie się w nią wpatruje. - 
Czemu o to pytasz?

Wzruszył ramionami i spojrzał w stronę hałaśliwych gości.
-  Usiłuję   zrozumieć,   czemu   ni   stąd,   ni  zowąd   chce   mi   zapłacić   aż   tyle   za 

majątek, na którym mu nigdy dotąd nie zależało.

- Nigdy dotąd nie mówił, że mu zależy, ale w skrytości ducha mógł od lat 

marzyć o Forton Hall!

Twarz Bancrofta spochmurniala.
- W każdym razie o czymś tam marzył!
Felicity znowu zapiekły policzki, a po plecach przeleciał jej dreszcz.
-   Jesteś   zazdrosny?   -   spytała,   dziwiąc   się   własnej   śmiałości:   jak   zdołała 

wypowiedzieć to na głos?! 

Po ustach mężczyzny przemknął leciutki, zmysłowy uśmiech. Nachylił się ku 

niej.

- Nieprzytomnie! - szepnął.
- Przestań, Rafe! - odepchnęła go. - Jeszcze ktoś zobaczy!

background image

- Cóż takiego?
- Jak się całujemy, głupi drągalu! 
Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- A więc i tobie marzą się pocałunki? 
Ostatnimi dniami marzyła o nich nieustannie.
- Myślę o wielu różnych rzeczach - wykręciła się.
- Ja też myślę o wielu różnych rzeczach. Powiedzieć ci, o jakich?
- A czy są to rzeczy, o których się mówi w przyzwoitym towarzystwie?
Rafe roześmiał się.
- Skądże!
- Wobec tego wolę wrócić do deserów.
- Zatańcz dziś ze mną walca - poprosił, chwytając ją za narzutkę, bo chciała 

odejść.

- Zgoda  -  odparła  szeptem,  marząc  o  tym,  by  zignorował  jej  ostrzeżenia   i 

ucałował ją tu i teraz, wśród ruin stajni.

- A z nim nie waż się tańczyć! - dokończył Rafe. 
Obejrzała się przez ramię.
- Z hrabią Deerhurstem? Nie mogę mu odmówić, jeśli mnie poprosi do tańca. 

Na litość boską, to przecież mój sąsiad! W dodatku utytułowany.

- Tańcz z nim, co chcesz, byle nie walca! - Rafe jasno postawił sprawę. Nie 

potrafiła odgadnąć wyrazu jego oczu. - Pamiętaj! Bo porozbijam muzykantom ich 
instrumenty!

Lis roześmiała się.
- Boże wielki!… Dobrze już, dobrze.
Gdy godzinę później hrabia Deerhurst zaprosił ją do pierwszego walca, nie 

mogła mu oczywiście odmówić. Rafe pląsał już po dziedzińcu z May, a towarzyszący 
Felicity Charles Talford nie tańczył z powodu podagry. 

Felicity zwróciła się do niego przepraszającym tonem:
- Wybaczy pan?
Talford skinął głową.
- Na litość boską, korzystaj z okazji! Zasłużyłaś na odrobinę rozrywki, moja 

droga!

Prawdę mówiąc, May z pewnością bawiła się lepiej od siostry; dziewczyna 

ujęła   jednak   z   uśmiechem   wyciągniętą   dłoń   hrabiego.   Poprowadził   ją   na   środek 
dziedzińca, wokół którego płonęły trzy wielkie, trzeszczące ogniska, i otoczył ręką 
jej kibić.

background image

- Wyglądasz dziś niezwykle czarująco - powiedział, obracając się z nią w takt 

muzyki.

- Dziękuję!
- Bardzo będzie mi ciebie brakowało, kiedy wyjedziesz.
- Mnie także będzie brakowało twego towarzystwa.
- Naprawdę nie wolałabyś tu pozostać?
- Jamesie…
Słowa Deerhursta wstrząsnęły nią. Zaskoczona, podniosła oczy na jego twarz.
-  Pomyślałem,   że   w   tej   sytuacji   postawię   coś   więcej…   na   ostatnią   kartę   - 

powiedział.   -   Chcę,   byś   dowiedziała   się   o   wszystkim,   nim   podejmiesz   decyzję: 
odjeżdżasz czy zostajesz. Jeśli za mnie wyjdziesz i uda ci się skłonić Bancrofta do 
sprzedania mi Forton Hall, dostaniesz ode mnie swój rodzinny dom w prezencie 
ślubnym.   Będzie   należał   tylko   do   ciebie,   Felicity!   Nie   do   Nigela   ani   do   nikogo 
innego. Wyłącznie do ciebie!

Felicity otworzyła usta i znów je zamknęła. Słowa Jamesa budziły w jej sercu 

tak   gromkie   echa,   że   nie   była   już   pewna,   co   rzeczywiście   powiedział.   Mogła 
odzyskać Forton Hall! Może nie mieszkałaby w nim, ale byłaby jego właścicielką. Z 
czasem zdołałaby doprowadzić posiadłość do dawnego stanu i wynająć komuś, kto 
potrafiłby się na niej poznać. Albo zatrzymałaby ją dla siebie.

- To za wiele… - powiedziała po dłuższej chwili.
- Nic podobnego! - Uśmiechnął się do niej. - Chcę, żebyś wiedziała, jak cię 

ubóstwiam. Zwrot Forton Hall jest tylko niewielkim dowodem mej miłości. Złożę ci 
go z najwyższą radością.

Pomysł   hrabiego   ogromnie   jej   się   spodobał,   ale   czuła   się   w   obowiązku 

odpowiedzieć mu z całą szczerością.

- Jesteś niezwykle wielkoduszny, Jamesie. Ale znasz moje uczucia względem 

ciebie. Nie mogę być tak interesowna! To nie byłoby uczciwe… I nie przyniosłoby 
szczęścia żadnemu z nas.

Przez dłuższą chwilę Burlough wpatrywał się w nią spod ciężkich powiek; z 

jego   twarzy   nie   mogła   niczego   wyczytać.   Zaniepokoiło   to   ją   nieco,   ale   wkrótce 
zajaśniał znów serdeczny, dobrze jej znany uśmiech.

-   Poczułem   się   jak   ostatni   nędznik!   Oczywiście,   że   znam   twoje   uczucia. 

Pragnąłbym jednak, żebyś lepiej poznała moje. Nie żądam, byś mnie pokochała od 
razu. Nie odbieraj mi tylko nadziei, że może… z czasem… zdołasz mnie pokochać.

Nie mogąc się powstrzymać, Fełicity obejrzała się na Rafe'a, który w bardzo 

niewygodnej pozie, zgięty wpół, dzielnie hasał z May. (Dziewczynka kategorycznie 
sprzeciwiła się temu, by trzymał ją w tańcu na rękach, jak małe dziecko!) 

Rafael Bancroft ani razu nie wspomniał o małżeństwie ani o miłości. Nie miała 

też   żadnej   nadziei,   że   kiedykolwiek   to   uczyni.   A   obok   posady   guwernantki 

background image

małżeństwo było jedynym ratunkiem. Spojrzała znów na hrabiego, który bacznie ją 
obserwował.

- To by ci nie dało szczęścia, Jamesie.
- Lepiej od ciebie wiem, co byłoby dla mnie szczęściem. I bądźmy wobec 

siebie szczerzy, Felicity… - mówił dalej hrabia. - Czy jest oprócz mnie ktoś, kto cię 
kocha? Nie czeka cię londyński sezon, bo nie masz ani pieniędzy, ani znajomych dam 
z   towarzystwa,   które   wzięłyby   cię   pod   opiekę.  A  tutaj   jedynymi   mężczyznami 
dorównującymi ci mniej więcej pozycją są tylko Talford, starszy o dobre czterdzieści 
lat, i ten szaleniec, który chce jak najprędzej sprzedać twoje rodzinne gniazdo, by 
pożeglować w siną dal.

Dziewczyna spuściła oczy, by nie wyczytał z nich, jak bardzo ją zraniły te 

słowa. Oczywiście sama nieraz to sobie mówiła, ale usłyszeć, jak kto inny potwierdza 
głośno jej obawy… Życie ją jednak nauczyło, że prawda przeważnie bywa bolesna.

- Nie mogę dać ci od razu odpowiedzi - powiedziała sztywno; bała się, że zaraz 

zacznie rozpaczliwie płakać. - Muszę wszystko rozważyć.

Deerhurst znów uśmiechnął się łagodnie.
- Ależ oczywiście!
Gdy muzyka umilkła, hrabia odprowadził ją do stołów na końcu dziedzińca, 

gdzie zgromadziła się większość młodych dam, paplających ze sobą w oczekiwaniu 
na partnerów do tańca. Felicity pożałowała, że odmówiła oberżyście, kiedy częstował 
ją kuflem piwa. W tej chwili bardzo dobrze by jej zrobiło!

- Widziałaś, jak tańczyłam, Lis? - Podbiegła do niej May, za którą postępował 

jej partner. - Walca! A Rafe powiedział, że doskonale mi szło, jak na taką kruszynę!

- Widziałam, widziałam! - odparła Felicity, unikając wzroku Rafaela; mimo to 

wyczuwała jego urazę. - Byłaś wspaniała!

- Przynieś mi ponczu, mała - polecił Bancroft swojej partnerce. - Wykończyłaś 

mnie na amen!

Gdy May odbiegła, zwrócił się do Felicity. Zanim jednak zdążył powiedzieć 

coś na temat jej tańca z Deerhurstem, zaczęła rozmawiać z panią Wadsworth. Rafe z 
pewnością wszcząłby z nią kłótnię, a wtedy rozpłakałaby się i zaczęła skarżyć, jak 
ciężkie było jej życie przez ostatnich kilka miesięcy i jak bardzo trudno jej dźwigać 
to brzemię bez niczyjej pomocy. W końcu wyznałaby mu, że go kocha… a wtedy on 
odwróciłby się na pięcie i uciekł na Daleki Wschód.

Po chwili zdołała przylepić do twarzy zwykły uśmiech. Zwróciła się do Rafe'a, 

ale już go nie było.

- Hej, Rafe! - May znalazła się znów u boku siostry. W obu rękach trzymała 

wielką szklanicę ponczu. - …A mówił, że jest taki zmęczony!… Rafe!

Lis dostrzegła go: tańczył z Elizabeth Denley. Właśnie w tej chwili pochylał się 

nad śliczną brunetką, o czymś z nią szeptał, po czym roześmiał się.

background image

- Cicho, May! - upomniała siostrę. - Nie wypada nikogo wołać na cały głos, a 

zwłaszcza starszego od siebie!

Dziewczynka była wyraźnie urażona.
- Przecież przyniosłam mu poncz!
- Rafe nie jest twoją własnością. To dorosły człowiek i może robić, co mu się 

podoba.

- To i ja chcę być dorosła!
Felicity przyklękła obok siostry i odebrała od niej szklankę ponczu.
- To wcale nie jest takie przyjemne - powiedziała cicho. - Ciesz się, że masz 

dopiero osiem lat!

May wykrzywiła buzię.
- Chciałabym być na tyle duża, żeby porządnie nadepnąć Elizabeth Denley na 

jej grube łapska!

Felicity powstrzymała się od porozumiewawczego uśmiechu.
- Dama tak się nie zachowuje! Poproś lepiej hrabiego Deerhursta - może z tobą 

zatańczy.

- To już wolę Greethama!
- Ależ, May! - rzuciła ostrzegawczo siostra.
- Pana Greethama! - poprawiła się mała. 
Wywiesiła język w stronę Rafe'a i pobiegła na drugi koniec dziedzińca.
Dopiero   po   północy   ciżba   zaczęła   się   przerzedzać.   May   nawet   nie 

protestowała,   gdy   Felicity   kazała   jej   iść   do   łóżka.   Dziewczynce   oczy   same   się 
zamykały; ledwie zdołała powiedzieć "dobranoc" panu Talfordowi. Muzykanci nadal 
przygrywali   do   tańca   pozostałym   gościom;   było   ich   dwadzieścioro,   może 
trzydzieścioro. Znużona Felicity zaczęła zbierać naczynia, które pochodziły z Forton 
Hall.

Nie   zatańczyła   z   Rafe'em   ani   razu.   Jeśli   zachowywał   się   tak   niemądrze   i 

dziecinnie z powodu jednego walca, to lepiej, że się do niej nie zbliżał! Na brzegu 
stołu z ciastem pozostał opróżniony do połowy kufel Charlesa Talforda. Dziewczyna 
rozejrzała się, czy ktoś nie patrzy, i wypiła do dna. Poczuła gorąco w gardle, potem w 
żołądku. Westchnęła.

- Pozwól, że ci doleję - odezwał się za jej plecami Rafe.
Lis zamarła. Oparł rękę na jej ramieniu i przelał połowę zawartości swojego 

kufla do stojącego przed nią naczynia. 

- Na zdrowie!
Odwróciła się i spojrzała na niego.
- Upiłeś się? - spytała, patrząc, jak dopija resztę, poruszając grdyką.

background image

- Spodziewam się! Harowałem jak koń, to mi się należy. - Uśmiechnął się do 

niej swoim uroczym, łobuzerskim uśmiechem i stuknął kuflem o jej kufel. - No, pij!

Nie odwracając od niego oczu, spełniła rozkaz. Piwo było słodkie i łaskotało ją 

w gardle. Poczuła się nagle lepiej i odsunęła kufel.

- Sprawiłeś przykrość May.
- Wiem. Chodźmy tam!
Ruszył w stronę ostatniego ze stołów. Ciekawość i rozlewające się po całym 

ciele ciepło sprawiły, że poszła za nim. Stalą tam beczułka piwa. Odszpuntował ją i 
znów napełnił swój kufel. Wypił połowę, a drugą podał Lis. 

- Nie dam się spoić! - oświadczyła, odsuwając kufel. 
Wcisnął go jej w ręce.
- Wcale nie zamierzam cię spoić - powiedział lekko zamazanym, ale nadal 

uroczym,   opanowanym   głosem.   -   Zebrało   mi   się   na   rozmyślania,   a   nie   znoszę 
rozmyślać w samotności.

Felicity uśmiechnęła się i oddała mu znowu kufel.
- A ja wolę rozmyślać na trzeźwo. Ale nad czym tak rozmyślasz?
-   …branoc,   Bancroft   -   zawołał   pan   Greetham,   gdy   przy   pomocy   Ronalda 

załadował wreszcie na wóz przywieziony z domu stół.

Rafe pomachał mu ręką.
- …branoc, Greetham. Musimy jutro pogadać. Może o dziesiątej?
- Wolę w południe. Mój Tom ma jutro występ w szkole. Obiecałem, że przyjdę.
- Niech będzie w południe. I przywieź te… - Zerknął na Felicity. - No, te 

rzeczy, o których mówiliśmy.

Dzierżawca spojrzał na niego ze zdziwieniem, ale skinął głową i cmoknął na 

muły.

- Dobra!
- Jakie rzeczy? - spytała Felicity, przyglądając się Bancroftowi.
- Jesteś pewna, że potrafisz rozmyślać na trzeźwo? Ja mam zawsze o wiele 

lepsze pomysły, jak się kompletnie zaleję.

- A mnie się doskonale rozmyśla na trzeźwo. No, więc, o jakie rzeczy chodzi, 

Rafe?

Znów jej wetknął kufel i ruszył w stronę zwalonej stajni.
- Różne takie… matema… tematyczne.
- Może figury geometryczne? - podpowiedziała, idąc za nim i modląc się w 

duchu, by nie wywalił się w ciemnościach; ogniska już prawie całkiem wygasły.

Mężczyzna wykręcił się twarzą do niej i szedł tyłem, pozornie bez wysiłku.

background image

- Niech ci będzie. - Uśmiechnął się leniwie. - Ty masz dopiero ładną!
Felicity zmarszczyła się.
- Co takiego?
- Figurę.
Spłonęła   rumieńcem.  Ten   przeklęty   urzekający   uśmiech   zawsze   tak   na   nią 

działał, nawet jeśli Rafe był kompletnie zalany!

- O! Bardzo dziękuję!
- Dlaczego tańczyłaś walca z hrabią Lalusiem?
Zatrzymała się, on również.
- Poprosił mnie do tańca. I znam go od drugiego roku życia. Nie powinieneś go 

przezywać.

Rafe zacisnął wargi.
- Wiem. To w złym guście. Zatańcz ze mną walca!
- Grają teraz jakiś ludowy taniec.
- A rzeczywiście! - Zbliżył się i wziął ją za rękę. Powoli zaczęli tańczyć w takt 

muzyki. Felicity nadal trzymała w ręku kufel i starała się nie rozlać piwa.

Rafe   doskonale   znał   kroki;   jeśli   nawet   wyglądali   głupio,   pląsając   tak   po 

ciemku,   pozostali   goście   byli   z   pewnością   zanadto   pijani,   by   to   zauważyć. 
Chichocząc beztrosko jak jej siostrzyczka, Lis krążyła wokół partnera, a on zręcznie 
wyjął jej kufel z ręki, wypił haust i oddał naczynie, ani razu nie zmyliwszy kroku.

- Rafe, jestem zmęczona! Trzeba posprzątać i położyć się do łóżka.
Podśpiewując wdzięcznym barytonem, Bancroft zakręcił partnerką. Kufel wraz 

z  piwem  poszybował  w dal,  ale  tancerz chyba tego  nie zauważył.  Przez  dłuższą 
chwilę stał nieruchomo, wpatrzony w jej oczy, a potem otoczył ją ramieniem w pasie. 
Drugą   ręką   ujął   jej   dłoń   i   zanim   Felicity   się   zorientowała,   tańczyli   już   walca. 
Przytulał   ją   stanowczo   zbyt   mocno,   ale   jakoś   jej   to   nie   przeszkadzało.   Prawdę 
mówiąc, nucona przez Rafe'a melodia wywoływała znów dreszcze, które spływały jej 
po plecach aż do stóp. Chyba nie ustałaby na nogach, gdyby nie miała oparcia w 
wysokim, silnym partnerze.

Oparła mu głowę na ramieniu, wdychając płynącą z surduta woń piwa i dymu.
- Dobrze tańczysz - pochwaliła go.
- Jak każdy Bancroft - szepnął jej we włosy. - Wiesz co? - ciągnął sennym 

głosem. - Tańczyłem walca z różnymi kobietami w siedmiu krajach…

Felicity   podniosła   głowę.   Spod   półprzymkniętych   powiek   oczy   mężczyzny 

jarzyły się zielenią w świetle dalekiego ogniska.

- A w jakim kraju jesteś teraz? - spytała szeptem i poczuła się nagle bardzo 

zmęczona. Przebywał gdzieś daleko… Był równie niedostępny, jak będzie wówczas, 

background image

gdy odjedzie po sprzedaniu Forton. Musiała zatroszczyć się o siebie i May.

- Chyba tu nigdy jeszcze nie byłem - odparł.
- Dość tego, Rafe! Chodźmy stąd. Mamy dużo roboty. 
Znów otworzył oczy i spojrzał na nią.
- Lubię z tobą tańczyć.
- Ja z tobą też. Ale już bardzo późno.
-   Naprawdę?   -   Obrócił   ją   trzymając   nadal   w   ramionach   i   nachylił   się,   by 

pocałować w ucho. Felicity zaparło dech. Wygięła szyję, a wówczas wziął do ust 
płatek jej ucha i leciuteńko przygryzł. Nie będąc w stanie oprzeć się, Lis jęknęła, a jej 
ręce z barków Rafe'a powędrowały na jego szyję.

- Dobrze ci? - szepnął.
- O, tak.
Koniuszkiem   języka   obrysował   kształt   jej   ucha.   Było   to   najdziwniejsze 

uczucie, jakiego Felicity dotąd zaznała. Przytuliła się do Rafaela z całej siły. Nadal 
tańcząc jak we śnie walca, zawędrowali na tyły stajni. Grunt opadał tam łagodnie do 
strumyka, który wił się po terenie Forton Hall.

- Rafe - powiedziała sennym głosem Lis - uważaj na…
Wydał zdumiony pomruk, stąpnął jedną nogą w próżnię i stracił równowagę. 

Dziewczyna instynktownie mocniej go objęła, chcąc przytrzymać, i przewróciła się 
również. Stc czyli się po zboczu spleceni w kłębek.

Jakimś cudem wylądowała na Rafie; ich twarze niemal się stykały. Felicity nie 

mogłaby   się   ruszyć,   nawet   gdyby   chciała:   jej   spódnica   zaplątała   się   wokół   nóg 
mężczyzny,   a   jedno   ramię   zaklinowało   się   między   jego   plecami   a   ziemią.   Rafe 
uśmiechnął się, oczy mu rozbłysły - dziewczyna nachyliła się, by go pocałować.

Kiedy   podniosła   głowę,   by   zaczerpnąć   tchu,   on   także   się   uniósł   i   znów 

zagarnął jej usta zachłanną, dziką pieszczotą. Dotknął językiem jej warg i rozchyliły 
się. Serce Lis waliło, oczy miała przymknięte. Wtuliła się w niego jeszcze mocniej.

Czuła na swoich udach napór czegoś gorącego i twardego. Jakby na próbę 

zakołysała biodrami. Rafe jęknął, z ustami na jej ustach, z palcami wplątanymi w jej 
włosy. Zdyszany całował ją delikatnie w szyję.

Ciemne włosy Lis rozsypały się wokół jej twarzy, nakryły ich oboje, gdy sunął 

wargami po jej skórze, składając na niej rozkoszne, dręczące pocałunki.

- Rafe!  -  wykrztusiła,  próbując  odepchnąć   jego  ramiona,  bo  zagradzały   jej 

drogę do jego ust.

Dłonie mężczyzny, sprawne niczym ręce pokojówki, sunęły wzdłuż pleców 

Felicity, rozpinając jej suknię. Czuła, że musi dotykać go nieustannie; targała mu 
niespokojnymi   dłońmi   to   włosy,   to   ubranie,   gładziła   mięśnie   ramion…   Pragnęła 
stopić się z nim całkowicie, by stali się jedną istotą, jednym ciałem.

background image

- Spokojnie, Lis! - szepnął miękko, zsuwając jej suknię najpierw z jednego, 

potem z drugiego ramienia i okrywając pocałunkami obnażone ciało. - Nie spiesz się. 
Nigdzie nie odejdę!

- Przepraszam - wykrztusiła, mocując się z jego kamizelką.
- Nie ma za co. - Uśmiechnął się, chwycił jej palce i wsadziwszy je do ust, 

zaczął leciutko ssać.

- Ja chcę… - szepnęła bez tchu i urwała, nie wiedząc, czego właściwie pragnie.
- Ja też. Unieś się odrobinę.
- Nie, Rafe! Tylko mnie obejmij, nic więcej.
Roześmiał się. Brakowało mu tchu, oczy pociemniały z pożądania.
- Dobrze, dobrze, uparciuchu! Niech będzie po twojemu.
Felicity znów zakołysała biodrami i wyczuła reakcję Rafe'a.
- O, Boże! - jęknęła, prężąc się w łuk. - Ściągnął jej suknię do pasa. Gorącymi 

palcami pieścił jej piersi, aż zapierało jej dech. Wyciągnąwszy niecierpliwie spod 
jego nóg spódnicę, przysiadła na nim, obejmując go udami.

- Do czarta! Lis, zdejmij z siebie resztę fatałaszków! - szepnął bez tchu. - 

Natychmiast!

Usłyszała niecierpliwość w jego głosie i sama zadrżała z pożądania. Z bielizną 

poszło gładko: gdy uniosła spódnicę, ręce Rafe'a pomknęły ku jej talii i zerwały 
cienkie szmatki. Z jego spodniami było nieco trudniej: ani rusz nie mogła rozpiąć 
guzików.

- Siedź spokojnie! - polecił stanowczym tonem, odsuwając jej ręce. Usłuchała, 

a on szybko uporał się z zapięciem. Przesunął pieszczotliwie dłońmi po jej nagich 
udach, przyciągając ją do siebie.

- Rafe! - odezwała się znowu, zdyszana i roześmiana. - Ja… nie wiem, jak…
Pocałował ją z uśmiechem.
- Pomóc ci?
- Chyba tak.
Wolniutko przyciągał ją coraz bliżej, a ona czuła, że tak być powinno, że tego 

właśnie pragnie. Jęknęła znowu, szarpiąc guziki jego kamizelki.

- Rafe, szybciej! - nalegała.
-   Staram   się   być   ostrożny.   -   W   jego   głosie   pożądanie   mieszało   się   z 

rozbawieniem.

- Nie musisz!
- Ale to cię za…
Z pożądliwym pomrukiem Felicity opadła gwałtownie na niego. Poczuwszy 

nagły ból, jęknęła i chciała się zerwać. Wówczas Rafe przytulił ją mocniej.

background image

- Próbowałem cię uprzedzić, kochanie. Wytrzymaj chwilę!
Przytuliła   głowę   do   jego   piersi.   Ból   ustępował,   a   narastało   w   niej   jakieś 

wspaniałe, nie znane dotąd uczucie. - Och!… - szepnęła, zdumiona, jak cudowna jest 
jego obecność w głębi jej ciała.

- Teraz już możesz się poruszyć, Lis! - Rafe obrócił się, pokazując jej, co ma 

robić.

Naśladując jego ruchy, zakołysała biodrami i dostrzegła w twarzy kochanka 

gorączkowe oczekiwanie i pożądanie. Zakolebała się mocniej i koniuszkiem języka 
musnęła bliznę na jego policzku. Jęknął. Coś we wnętrzu Lis zacisnęło się i zwarło 
rozkosznie.   Kołysała   się   coraz   silniej,   coraz   szybciej...   i   nagle   cały   świat 
eksplodował! Przywarła do ukochanego. - Rafe! - zawołała bez tchu.

Z jękiem przygarnął ją i obrócił się tak, że leżała teraz na plecach, spoglądając 

w górę ku niemu. Całował ją rozchylonymi ustami, a Felicity bez tchu powtarzała 
jego imię, gdy zanurzał się w niej raz po raz.

W końcu z westchnieniem podobnym do świstu zjednoczył się z nią całkowicie 

i opadł, wspierając się czołem o jej szyję.

Przegarnęła   palcami   jego   zwichrzone   włosy   i   wsłuchując   się   w   zdyszany 

oddech kochanka, sama z trudem chwytała powietrze. Rafe był ciężki, ale radowała 
się, czując na sobie to brzemię. Bliskość mężczyzny napełniała ją ufnością, dawała 
poczucie bezpieczeństwa, jakiego od dawna nie zaznała.

Po chwili Rafe podniósł głowę i pocałował ją, tym razem delikatnie. Objąwszy 

ramionami jej plecy, znów odwrócił się wraz z nią. Mogła teraz oprzeć głowę na jego 
piersi i słuchać bicia serca, które z wolna się uspokajało.

- Chyba powinienem powiedzieć ci, o czym tak rozmyślałem - odezwał się i 

usłyszała, znowu śmiech w jego głosie.

-  Czy   zrobiłam  coś   nie   tak?   -  spytała   niespokojnie   i  uderzyła   kułakiem  w 

twardą pierś.

- Ufff!… Nic podobnego. Po prostu dawniej zastanawiałem się, czy pragniesz 

mnie równie silnie, jak ja ciebie. Teraz juz wiem!

Felicity chętnie pozostałaby na zawsze w jego objęciach: było jej tak ciepło i 

wygodnie. Mogła zapomnieć o tym, że wkrótce on odjedzie, a ona sama nigdy już nie 
ujrzy Forton Hall… chyba że przyjmie propozycję Jamesa Burlougha. Wolała nie 
wspominać o tym; ignorowane zagrożenie wydawało się mniej realne.

- Nad czym się jeszcze zastanawiałeś?
- Deerhurst miał rację. Stajnia rzeczywiście jest cennym dodatkiem do dworu.
- Nasza z pewnością nie była!
Rafe delikatnie głaskał ją po głowie, zanurzając palce w jej włosy. Przymknęła 

oczy,   a   jej   dłoń   zabłądziła   pod   koszulę   kochanka   i   sunęła   po   twardym,   płaskim 
brzuchu.

background image

- Pewnie, że nie była… - mówił dalej - …ale nowa będzie! Napiszę do brata i 

poproszę go o pożyczkę.

Dziewczyna uniosła głowę i popatrzyła na niego ze zdumieniem.
- Pożyczkę?! Po co? Mówiłeś, że nigdy…
-   To   będzie   niewielka   pożyczka,   tylko   na   doprowadzenie   Forton   do 

przyzwoitego   stanu.   Nakłady   zwrócą   się   z   nadwyżką,   bo   wartość   posiadłości 
wzrośnie. Co o tym myślisz?

Felicity myślała teraz wyłącznie o tym, że Rafe zabawi dłużej w Forton, a ona 

nie będzie musiała natychmiast się z nim rozstać ani podejmować trudnych decyzji. 
Przytuliła się znów do kochanka. Ciekawe, jak by zareagował, gdyby niespodzianie 
wyznała mu swą miłość?… Powiedziała jednak tylko:

- Chyba masz słuszność.
- Cieszę się, że jesteśmy zgodni. Obawiałem się, że uznasz to za zwariowany 

pomysł. - Wybuchnął znowu głośnym, gardłowym śmiechem.

- O co chodzi? - spytała, uśmiechając się do niego.
- Jesteś nadzwyczajna! - odparł, przygarniając ją do siebie.
Ty też!

 

- pomyślała Felicity.

 
 
 
 

10

 

Rafe   trzykrotnie   zaczynał   list   do   Quinlana.   Za   pierwszym   razem   była   to 

beznadziejna, nieskładna bzdura: nie bardzo wiedział, ile ma powiedzieć o Forton 
Hall   swemu   chłodnemu,   zawsze   opanowanemu   bratu.   Z   drugim   listem   szło   mu 
lepiej…   tak   się   przynajmniej   łudził,   póki   nie   spostrzegł,   że   zatopiwszy   się   w 
marzeniach, zabazgrał całą stronę, wypisując na niej imię Felicity.

- Tam do licha! - mruknął przestraszony, szybko zmiął pergamin i wrzucił go 

do kominka.

Za trzecim podejściem starał się być zwięzły i rzeczowy; stwierdził tylko, że 

warto byłoby dokonać w Forton Hall drobnych napraw przed jego sprzedażą. Prosząc 
o pożyczkę, wymienił niewielką kwotę, mając nadzieję, że nie wzbudzi podejrzeń 
Quina.

Na górze rozległy się kroki. Rafe zerwał się i znów usiadł. W ciągu nocy 

dziesiątki razy chciał biec do sypialni Felicity. Był jej pierwszym kochankiem - choć 
nie miał pojęcia, czemu taka rozsądna, zrównoważona dziewczyna wybrała właśnie 
jego. W dodatku pragnęła jego samego, nie czarującego i bogatego książęcego syna, 

background image

nie odznaczonego, medalami kapitana!

Było to dla niego coś zupełnie nowego, podobnie jak fakt, że jakaś kobieta 

nieustannie zaprzątała jego myśli. Co więcej, wkradła się głęboko do jego serca: 
kiedy wymówiła jego imię, z nadzieją i tęsknotą, gotów był zrobić dla niej wszystko!
… Najgorsze było to, że doskonale wiedział, czego pragnęła: Forton Hall.

- Niech to licho! - W jego życiowych planach nie było miejsca na stajnie ani 

walące się domy! A Felicity i podróż na Daleki Wschód wykluczały się nawzajem. 
Problem polegał na tym, że Felicity była w zasięgu ręki: mógł ją widzieć, słyszeć, 
dotykać jej… Od reszty świata zaś dzieliła go ogromna przestrzeń i jeszcze większy 
brak gotówki.

Wydobył następny arkusz pergaminu. Potrzebna mu była jakaś nowa pożywka 

dla myśli. Coś, co oderwie go od marzeń o Lis i jej jedwabistej skórze. Uśmiechnął 
się   do   siebie   i   zaczął   bazgrolić   na   czystej   karcie.   Poczciwy,   stary   Robert   Fields 
pomoże mu wziąć się w garść. Wystarczy szczypta cynizmu, by wrócił mu zdrowy 
rozsądek - a rozpustnym londyńczykom, zwłaszcza Robertowi Fieldsowi, cynizmu z 
pewnością nie brakło! Rafe pomyślał również o napisaniu do Francisa Henninga, ale 
ten głupek gotów jeszcze uznać list od niego za zaproszenie do Forton Hall na całe 
lato!   Nie,   wystarczy   jeden   czy   drugi   list   od   Roberta,   może   i   od   Quina,   by 
przypomnieć sobie o wszystkich urokach kawalerskiej swobody!

Zamknął   na   chwilę   oczy,   ogarnęło   go   nagłe   znużenie.   Był   wytrawnym 

uwodzicielem,   choć   wydarzenia   ostatniej   nocy   wcale   na   to   nie   wskazywały. 
Zazwyczaj, gdy chciał zdobyć jakąś kobietę, nie zapominał o wygodnym łóżku albo 
przynajmniej o romantycznej scenerii. Tym razem nawet nie zdjęli z siebie całego 
ubrania… a on nadal pragnął ją widzieć, dotykać, tulić…

- Jesteś tu, Lis? - W drzwiach pojawiła się główka May. Gdy dziewczynka 

dostrzegła   siedzącego   przy   biurku   Bancrofta,   na   ładnej   buzi   pojawił   się   brzydki 
grymas. - A, to ty!

Zniknęła znów w korytarzu, a Rafe westchnął. Nie mógł pogodzić się z myślą, 

że wypadł z łask tej ośmiolatki!

- May?…
Przez chwilę trwała cisza.
- …Czego chcesz?
- Bardzo cię przepraszam.
Główka znowu się pojawiła.
- Naprawdę? 
Skinął głową.
- Naprawdę. Będziemy znowu przyjaciółmi? 
Przez chwilę rozważała sprawę.
- No, dobrze! Ale powinieneś przeprosić także i Lis!

background image

- Za co?
- Chciała z tobą zatańczyć, a ty jej nie poprosiłeś!
- A,  o  to  chodzi.  - Rafe   skończył  list,   złożył  go  i  zaadresował.   - No  cóż, 

zatańczyłem z nią później, kiedy już poszłaś do łóżka. - Wstał i przeciągnął się. 
Mimo zmęczenia po wczorajszej harówce jakoś nie mógł spać tej nocy. Uświadomił 
sobie, jak droga stała mu się Felicity Harrington, i napawało go to lękiem.

- Do kogo pisałeś?
Zapieczętował oba listy i podał dziewczynce.
- Do mego brata i pewnego przyjaciela z Londynu.
- "Robert F… Folds" - odcyfrowała.
- Fields, maluszku - poprawił ją, zamykając kałamarz. - Chcesz pojechać ze 

mną do Pelford i wysłać te listy?

- May zajmie się dziś rano arytmetyką.
Rafe odwrócił się, a serce zabiło mu z radości, gdy do pokoju weszła Lis. 

Wyglądała pięknie: miała na sobie wzorzystą sukienkę z zielonego muślinu, której 
dotąd nie widział. Wydawała się całkowicie zrównoważona - do chwili gdy ich oczy 
spotkały się. Rafe zapragnął jej… zaraz, natychmiast!

- Chcę pojechać z Rafe'em! - biadoliła May.
- Dzień dobry - powitał wchodzącą.
- Dzień dobry! - Lis zwróciła się do siostry. - Arytmetyka, powiedziałam! A 

teraz poszukaj świeżo zniesionych jajek.

- Niech to diabli! - I May niechętnie skierowała się do kuchennego wyjścia.
Długoletnia   kariera   zarówno   wojskowa,   jak   i   karciana,   zrobiła   z   Rafe'a 

niezłego psychologa. Zazwyczaj z wyrazistych oczu Lis mógł wyczytać wszystkie jej 
myśli i uczucia. Tego ranka jednak nie zdołał się w nich połapać.

- Dobrze ci się spało? - spytał.
Skinęła głową, bawiąc się bibelotami, na chybił trafił ustawionymi obok siebie 

na przenośnym stoliku. Dopiero gdy z dala dobiegł stuk zamykanych z impetem 
kuchennych drzwi, przeszła przez cały pokój do Rafe'a i objęła go rękami w pasie. 
Gdy przytuliła policzek do jego ramienia, przygarnął ją do siebie.

- Dzień dobry! - powiedziała raz jeszcze i uniosła ku niemu głowę z wyraźną 

zachętą.

Ucałował słodkie usta i poczuł, że dziewczyna pragnie go równie silnie, jak on 

jej.

- To dopiero jest prawdziwe powitanie! - powiedział cicho.
- Nie spałeś ani trochę? - musnęła szczecinkę zarostu na jego brodzie.
- Właśnie. Jak już zacznę coś rozważać, to nie mogę przestać. 

background image

Lis zachichotała.
- Wyobrażam sobie!
Poczuł   nagły   przypływ   pożądania   i   zaczął   się   zastanawiać,   jakby   mogli 

zatarasować się w małym salonie przed May?! Ucałował Felicity jeszcze raz i jej 
gorąca, spontaniczna reakcja sprawiła, że spadł mu z serca kamień, którego istnienia 
nawet nie podejrzewał.

- Nie żałujesz niczego, słodka Lis?…
Przez dłuższą chwilę patrzyła mu badawczo w oczy.
- Na razie nie.
Tym razem on zachichotał.
-   Znakomicie!   Bo   mam   ochotę   na   powtórkę   wczorajszej   nocy,   tylko   bez 

takiego pośpiechu… I bez kamyków wpijających się w tyłek! - Przesunął dłońmi po 
jej biodrach i krągłych pośladkach i przyciągnął ją do siebie. - Może by tak od razu?

Dziewczyna jęknęła, wbijając palce w jego plecy. Potem z wyraźnym żalem 

odepchnęła go.

- Nie można: May kręci się w pobliżu.
- Tylko to ci przeszkadza? - nie dawał za wygraną.
-  Ależ   skąd!  Ale   to   najbardziej   oczywista   przeszkoda.   -   Odwróciła   się   i 

wskazała na listy, które May rzuciła znów na biurko. - Napisałeś do brata? - spytała.

Przystał na zmianę tematu… na razie.
- Tak. Byłem dla niego niezbyt miły przed wyjazdem z Londynu, ale teraz 

przypomniałem mu, jaki potrafię być słodki i ujmujący… więc mam nadzieję, że 
przyśle mi to, o co prosiłem.

Z oczu Felicity znikło pożądanie, zmieszane z rozbawieniem. Odwróciła się do 

okna.

- Mogę zapytać, o jaką sumę go prosiłeś?
- Oczywiście! Przecież to ty zajmujesz się naszymi rachunkami! O dwa tysiące 

funtów.  Ta   kwota   nie   wywoła   u   niego   popłochu,   a   wystarczy   na   zbudowanie   w 
Forton niewielkiej, wygodnej stajni i załatanie muru tam, gdzie połowę domu diabli 
wzięli.

- Jak myślisz, ile to zajmie czasu?
Rafe spojrzał na jej smukłe plecy. Poranne słońce otaczało Lis jakby aureolą: 

wyglądała zupełnie jak anioł. Choć stała bez ruchu, wydało mu się nagle, że oddaliła 
się o setki mil… I zapragnął, by do niego wróciła.

- Miesiąc czy coś koło tego, jeżeli się pospieszy z forsą. A przyśle od razu, jeśli 

w   ogóle   zechce   mi   pożyczyć.   -   Podszedł   do   Felicity   i   stanąwszy   za   nią,   objął 
ramionami w pasie i przyciągnął do siebie. - Czym ci się znowu naraziłem?

background image

Nie wyrywała mu się, nawet jakby odprężyła się w jego ramionach.
- Niczym. Jestem tylko trochę… zamroczona.
- To dobrze.
- Dobrze? - Odwróciła głowę i spojrzała na niego.
- Znam wiele znacznie gorszych słów, które mógłbym usłyszeć od ciebie dziś 

rano. Nie mam nic przeciw temu, żebyś była "zamroczona". Sam czuję się podobnie.

Dziewczyna zachichotała.
- To dobrze!
Rafe doskonale pojmował jej rozterkę. On też nie miał pojęcia, co się z nim 

dzieje - tylko że on musiał się troszczyć wyłącznie o siebie!

- Wiesz co? - szepnął jej we włosy. - Jeżeli trafi ci się jakaś naprawdę dobra 

posada, nie musisz z niej rezygnować ze względu na mnie.

- A ty, jeśli znajdziesz dobrego kupca, nie musisz ze względu na mnie zwlekać 

ze sprzedażą.

Mężczyzna przymknął oczy: na myśl o rozstaniu z nią znów rozszalała się w 

nim zawierucha pragnień i niemądrych nadziei.

- Lis…
Wyśliznęła się z jego ramion i odwróciła, by popatrzeć na niego.
- Niczego nie żałuję, Rafe - powiedziała stanowczo. - Dobrze mi z tobą. Ale 

nie jestem kompletną idiotką.

Spoglądał za nią, gdy wyszła na poszukiwanie May.
-   Ona   nie,   z   całą   pewnością   -   powiedział   do   siebie.   -  Ale   zaczynam   się 

zastanawiać, jak sprawa wygląda ze mną?…

 
 
 
 
 
 

-   Jestem   naprawdę   głupia!   -   Felicity   bezmyślnie   mieszała   rzadkie   ciasto   i 

oparta o framugę drzwi kuchennych wyglądała na dziedziniec. 

- Teraz już za późno! - odezwała się z tyłu siedząca przy stole May. - Rafe 

pojechał do Pelford beze mnie!

- Nie przywiąż się do niego za bardzo, May! Nie będzie tu siedział wiecznie, 

dobrze o tym wiesz.

Równie dobrze mogłaby udzielić tych przestróg sobie samej… Nie, dla niej 

background image

było już o wiele za późno. Nie powiedziała Rafe'owi prawdy: nie spała wcale, łudząc 
się, że przyjdzie do niej, albo żałując, że sama nie ma dość odwagi, by pójść do 
niego. Nigdy przedtem nie była zakochana, ale zawsze wyobrażała sobie, że jeśli się 
to kiedyś zdarzy, to pokocha kogoś statecznego i godnego zaufania, w kim będzie 
miała   oparcie.   Choć   Rafael   Bancroft   odznaczał   się   większym  rozsądkiem   niż   jej 
ojciec i brat, a uroku miał więcej niż wszyscy, których znała, określenie "stateczny i 
godny zaufania" wcale do niego nie pasowało.

- Jak dorosnę, to będę podróżowała - oświadczyła May, wypisując jakieś cyfry 

na kawałku papieru - Rafe mówi, że w londyńskim zoo nie ma ani czwartej części 
tych zwierząt, które widział w Afryce… A ja nie oglądałam nawet londyńskiego zoo!

Felicity spojrzała na siostrę.
- Jeśli w londyńskim zoo znajduje się osiemdziesiąt jeden zwierząt i stanowią 

one jedną czwartą tego, co Rafe oglądał w Afryce, to ile dokładnie ich tam widział?

May stuknęła głową o stół.
- Felicity! Jak możesz?! 
Siostra zachichotała:
- No, ile?
- Proszę wybaczyć, panno Harrington… 
Dziewczyna aż podskoczyła. Lokaj w liberii, należący niewątpliwie do służby 

hrabiego Deerhursta, stał na dziedzińcu, tuż za jej plecami - choć wcale nie słyszała 
jego   kroków!   Był   wysoki   i   silny,   miał   poważny   wyraz   twarzy…   Chyba   nigdy 
przedtem go nie widziała. 

- Ttak?… O cco chodzi?… - wyjąkała. Odstawiła miskę na stół i spojrzała na 

wielki bukiet czerwonych i białych róż, który przybysz tulił w objęciach.

-   Hrabia   Deerhurst   polecił   mi,   bym   wręczył   pani   te   kwiaty…   -   odparł 

uprzejmie niskim, gardłowym głosem - …z wyrazami jego najgłębszego szacunku.

Podał jej bukiet, który Felicity z pewnym wahaniem przyjęła.
- Proszę podziękować ode mnie panu hrabiemu - odparła, podnosząc do twarzy 

wielką wiązankę słodko pachnących kwiatów. - Są prześliczne!

Służący ukłonił się.
- Do widzenia, panno Harrington… panienko May.
- Do widzenia.
May wstała i podeszła do siostry, by obejrzeć podarek.
- Hrabia Laluś przysłał ci kwiaty? Co mu strzeliło do głowy?
- Cicho, May! Nieładnie tak przezywać pana hrabiego! 
Mała skrzyżowała ramiona.
- Rafe zawsze tak o nim mówi!

background image

- Rafe, jeśli chce, może zachowywać się bezczelnie. Nam nie wypada.
- No więc, dlaczego przysłał ci to zielsko?
- Zaraz się dowiemy. - Dziewczyna wyjęła ukryty wśród kwiatów liścik. - 

"Najdroższa Felicity, jesteś jak różyczka wśród cierni. Przyjmij maleńki dowód moich  
szczerych i gorących uczuć. Deerhurst.
"

May skrzywiła się.
- Co to ma znaczyć?
Felicity odnalazła jeden z ocalałych wazonów.
- Hrabia chce się ze mną ożenić.
Mimo pogardliwego prychnięcia May, mimo wyjątkowo silnego pociągu do 

Rafe'a,   wiedziała,   że   nie   powinna   dłużej   ignorować   względów,   jakimi   darzył   ją 
Deerhurst.   Mogło   to   zaważyć   na   jej   dalszym   życiu.   Jamesowi   Burloughowi   nie 
brakło inteligencji ani urody, a nawet jeśli bywał czasem nudnawy, stanowił za to 
wzór stateczności i można było na nim polegać. Oprócz Forton Hall mógł zaoferować 
jej… i May… bezpieczne, ustabilizowane życie.

 
 
 
 
 
 

- Co takiego?! - Rafe wyprostował się zbyt raptownie i wyrżnął głową w jedną 

z podpór zwalonej stajni. - Czarcia du… Czarcia łapa! - poprawił się natychmiast.

May zachichotała.
- Wiedziałam, że ci się to wcale nie spodoba!… W dodatku Lis ustawiła te 

kwiatki na stole na samym środku salonu!

- Powiedziała coś więcej? - Zawiązał linę wokół podpory, a potem wziąwszy 

dziewczynkę za rękę, odciągnął ją od rumowiska. Gdy znaleźli się w bezpiecznej 
odległości, zagwizdał, a Dennis Greetham zaciął batem ciężkie konie, które miały 
wyrwać pal z ziemi.

- Powiedziała, że nie powinnam go przezywać, a potem, że kwiaty to taki 

"subtelny hołd".

Rafaelowi wszystko to zupełnie się nie podobało, ale nie mógł wyznać May, że 

najchętniej zadusiłby Deerhursta za bezczelne wysyłanie bukietów jego Felicity!… 
Choć właściwie nie miał prawa tak jej nazywać, mimo że się ze sobą kochali i że nie 
schodziła mu z myśli ani na sekundę. Tak czy owak - nie pozwoli prześcignąć się 
Deerhurstowi pod żadnym względem! A już na pewno nie wtedy, gdy chodziło o 
uczucia Lis!

background image

- Z kwiatami rzeczywiście mu się udało - przytaknął, podchodząc do wozu, by 

pomóc   w   załadunku   szczątków   stajni.   -   Ale   my   wymyślimy   dla   niej   jeszcze 
ładniejszy prezent, co?

- No pewnie! Dużo lepszy niż jakieś tam kwiatki!
- Masz jakiś pomysł?
May biła się z myślami, a Rafe i jego "brygada" ładowali na wóz, ile się tylko 

dało. W ciągu najbliższych dni nie będzie czasu na dalsze roboty przy stajni. Dawno 
już obiecał pomóc Billowi Jenningsowi w stawianiu nowego płotu. Nie można było 
dłużej z tym zwlekać.

- Już wymyśliłam!
- No, to mnie oświeć, kochanie!
- Lis najbardziej lubi niebieski kolor i bardzo jej się przyda nowa jedwabna 

sukienka! Te, które miała, zupełnie się zniszczyły i musiała je wyrzucić!

- May, nie mogę kupić Felicity sukni! Wszyscy by pomyśleli, że jesteśmy… - 

Urwał. Nie miał pojęcia, jak wytłumaczyć dziewczynce niestosowność takiego daru.

- …Kochankami? - dokończyła za niego.
Ładny gips! Rafe przykucnął koło dziewczynki.
- Gdzie usłyszałaś coś podobnego?
- Od pani Denwortle. Mówiła do pani Wadsworth, że ty i Felicity jesteście… 

rozrzutnymi kochankami.

Przez chwilę nie mógł się w tym połapać.
- …Rozpustnymi kochankami?
- No, tak!
Ta   handlarka   pozwala   sobie   na   wredne   insynuacje   w   obecności   dziecka! 

Nieletniej   siostrzyczki   jednej   ze   swych   ofiar!…   Bancroft   poprzysiągł   sobie 
wypowiedzieć babsku otwartą wojnę.

- A czy wiesz, May, co to znaczy? 
Dziewczynka wzruszyła ramionami.
- Że się kochacie i że ją całujesz. Dawno o tym wiedziałam! 
Matka   Rafe'a   pękłaby   chyba   ze   śmiechu,   słysząc   jak   syn   udziela   nauk 

moralnych… i to małym dziewczynkom!…  Postanowił jednak  zrobić, co  w jego 
mocy.

- Rzeczywiście, czasem całujemy się z twoją siostrą i bardzo ją lubię. Mam 

nadzieję, że ona mnie też. Ale jest to bardzo… skomplikowana sprawa, bo wszyscy 
mieszkamy   razem   w   Forton   Hall.   Więc   najgrzeczniej…   najsłuszniej   byłoby   nie 
rozmawiać na ten temat.

May wykrzywiła się.

background image

- Dobrze o tym wiem! Nie jestem aż taka głupia, Rafe!
I tyle warte były jego morały. Z dalszej rozmowy dowiedział się, że urodziny 

Felicity   wypadają   za   trzy   tygodnie.   Oboje   z   May   ustalili,   że   kupią   dla   jubilatki 
suknię. Oficjalną ofiarodawczynią będzie May, a prezent wręczą oboje, jeszcze przed 
urodzinami.

Tak się złożyło, że wszystkie długi wdzięczności za pomoc w uporządkowaniu 

Forton Hall przyszło Rafe'owi spłacać niemal równocześnie. Był więc tak zaganiany i 
taki zmachany, że przez kilka dni z rzędu nie mógł zamienić z Felicity nawet kilku 
słów, a tym bardziej spotykać się z nią potajemnie. Deerhurst przysyłał codziennie 
kwiaty lub słodycze, a Rafe kipiał tylko ze złości i obmyślał w duchu siedemdziesiąt 
trzy sposoby zamordowania przeklętego Lalusia!

 

* * *

 

Felicity czuła, że Rafe'a coś dręczy, ale nie miała pojęcia, co to takiego. Minął 

już   tydzień,   od   chwili   gdy   wysłał   list   do   przebywającego   w   Londynie   markiza 
Warefielda, a dotąd nie otrzymał odpowiedzi. Z pewnością chciał pozbyć się Forton, 
nim nadejdzie jesień - a teraz sezon londyński już się skończył, sierpień był za pasem 
i czas uciekał.

Niekiedy miała nadzieję, że odpowiedź markiza nadejdzie tak późno, iż Rafe 

będzie musiał zostać w Cheshire przez zimę. Może trzy albo cztery kolejne miesiące 
w   Forton   Hall   skłonią   go   do   zamieszkania   tu   na   stałe?…   Ona   sama   otrzymała 
uprzejmą, lecz odmowną odpowiedź od przełożonej pensji dla dziewcząt w Bath, 
której proponowała swe usługi. Poza tym nikt się do niej nie odezwał. Nie zrażając 
się tym, wysłała tuzin następnych ofert, ale zaczął już dręczyć ją niepokój. Gdyby nie 
udało jej się znaleźć wkrótce posady, nie widziała innego wyjścia, jak tylko zgodzić 
się poślubić Deerhursta.

Przez cały ostatni tydzień Rafe uganiał się po okolicy, nie było go od świtu do 

zachodu słońca, a w dodatku nie wiedziała, co też on wyrabia. 2 pewnością nie miało 
to żadnego związku z Forton: od wielu dni nie zajmował się ani stajnią, ani ogrodem. 
Kiedy zaś wracał do domu, był tak wykończo¬ny, że przeważnie zasypiał w fotelu, 
gdy   obie   z   May   bawiły   go   lekturą   w   małym   salonie.   Co   gorsza,   nawet   jej   nie 
pocałował   od   owego   ranka   po   zburzeniu   stajni.  A  ona   -   choć   było   to   okropnie 
nieprzyzwoite! - bardzo chciała  być znów z  nim, sam na sam…  Pragnęła,  by  ją 
obejmował, pieścił i kochał równie mocno, jak ona jego!

Usłyszała, że wrócił do domu i ze zdziwieniem spojrzała na zegar, stojący na 

gzymsie kominka w otoczeniu trzech wazonów pełnych kwiatów i pudła czekoladek. 
Nie   dochodziła   nawet   dwunasta!   Jej   niemądre   serce   zaczęło   walić.   Przygładziła 
włosy i wróciła do ksiąg rachunkowych: może da się odkryć jakiś, choćby drobny 
przychód?…

- Ja zaniosę! - dobiegł z korytarza głośny szept May i cichy pomruk Rafe'a. 

background image

Felicity uśmiechnęła się, nie przerywając pracy.

Rafe stanął w progu i głośno odkaszlnął; Lis obejrzała się, udając zaskoczenie.
- Tak wcześnie wracasz! Czy wszystko w porządku?
- Jak najbardziej. Masz chwilkę czasu?
- Ależ oczywi…
- Wcale nie umiesz się do tego zabrać! - oświadczyła May  i wyminąwszy 

mężczyznę, wtargnęła do saloniku: mała, czarna myszka wepchnęła się bezczelnie 
przed   ogromnego,   płowego   lwa!   Niosła   w   obu   rękach   wielkie   pudło,   owiązane 
śliczną niebieską wstążką. - Wszystkiego najlepszego! Sto lat!

-   O   Boże!…   Dobrze   wiesz,   May,   że   moje   urodziny   będą   dopiero   za   dwa 

tygodnie!

- A widzisz? - odezwał się Rafe z szerokim uśmiechem, opadając na krzesło 

obok Felicity. - To ty wszystko popsułaś! Trzeba było poczekać, aż ja jej wyjaśnię!

Dziewczynka położyła pudło na kolanach siostry.
- To taki przedurodzinowy prezent. Od Rafe'a i ode mnie.
Felicity spojrzała na oboje spiskowców. May była wyraźnie podekscytowana, a 

Rafe, choć zmęczony, uśmiechał się do niej; jego zielone oczy skrzyły się wesołością.

- Wobec tego - bardzo wam dziękuję. Nie liczyłam na żadne prezenty.
- Otwórz! - ponaglił Bancroft, stukając w pudło palcem.
Lis uśmiechnęła się do niego, potem zdjęła z pudła wstążkę i podała ją May. Ta 

natychmiast zawiązała ją Rafe'owi na czole.

- Dokładnie tak wyobrażałam sobie ciebie za sterem pirackiego statku, gdy 

spotkaliśmy   się   po   raz   pierwszy!   -   roześmiała   się   Felicity   i   zasłoniła   mu   oko 
kosmykiem włosów. - Szykowny z niego łotrzyk, co, May?

- Czarrrcia łapa! - prychnęła siostrzyczka. - Otworzysz wreszcie ten prezent 

czy nie?!

- Cicho, okropna smarkulo! - wycedził Rafe. - Wpędzisz mnie tylko w kłopoty!
Felicity nie mogła powstrzymać się od śmiechu.
- Za późno się spostrzegłeś!
Przygotowana   na   wszelkie   dziwolągi,   jakimi   May   i   Rafe   mogli   uczcić   jej 

urodziny, powoli zdjęła wieko. Bibułka nie pozwalała dojrzeć zawartości pudełka, 
więc wyjęła ją także… i osłupiała.

- O, Boże!… - szepnęła wreszcie.
- To suknia - przerwała ciszę May, gdyż jej siostra nie była w stanie powiedzieć 

nic więcej.

-   Tak…   tak,   widzę…   -   Ręce   Felicity   drżały,   a   oczy   były   pełne   łez,   gdy 

wyjmowała z pudła ciemnobłękitną suknię.

background image

- Zanieśliśmy   jedną  z  twoich  muślinowych  sukienek   na  wzór  - powiedział 

cicho Rafe. - Mam nadzieję, że ta będzie pasowała.

Dekolt i małe bufki obrzeżone były kremową koronką, tak samo jak powiewna 

spódnica. Górną część sukni zdobiły drobniutkie, białe kwiatki, podobne do gwiazd 
na wieczornym niebie; dolna część toalety, zebrana w pasie, była ciemniejsza, jak 
głęboka noc.

- Podoba ci się? - spytała siostrzyczka. 
Lis uśmiechnęła się przez łzy.
- Jest przepiękna!
- Godzinami przeglądaliśmy z Rafe'em żurnale i katalogi!… Pani Denwortle 

powiedziała,   że   suknia   będzie   za   ciemna   i   że   ci   się   nie   spodoba.   Wtedy   Rafe 
podszepnął mi i odpowiedziałam jej tak: "Wystarczy na panią spojrzeć i każdy widzi, 
jaki ma pani niezwykły gust, ale wolę to, co sama wybrałam!" - May zachichotała. - 
Pani Denwortle gapiła się na mnie chyba z minutę, a potem poczerwieniała jak burak 
i powiedziała: "Pan Bancroft ma na ciebie jak najgorszy wpływ, młoda damo!"

- No i co, Lis?…
Dziewczyna spojrzała na Rafe'a.
-   To   o   wiele   za   wytworne   dla   mnie   -   wykrztusiła.   -   Nigdy   w   życiu   nie 

widziałam czegoś równie pięknego!

Zrobił zdziwioną minę.
- May mówiła, że miałaś jedwabne suknie.
- Nie takie toalety! - Rafael Bancroft spędził całe życie wśród najbogatszych, 

najbardziej   utytułowanych   rodzin   angielskich.   Dla   niego   określenie   "jedwabna 
suknia" znaczyło coś zupełnie odmiennego od stroju, który by ona wybrała. - Nie 
mogę przyjąć takiego prezentu, Rafe!

- Felicity, jesteś głupia jak gęś! - biadoliła mała. 
Rafe wstał, nie odrywał jednak oczu od Felicity.
- May, przynieś siostrze chusteczkę, dobrze? I to zaraz!
- Dobrze już, dobrze! - Dziewczynka widać doskonale wiedziała, że chcą się 

jej pozbyć, bo wychodząc, zamknęła starannie drzwi.

- Powiedziałaś, że ci się podoba! - przekonywał Rafe; zbliżył się do Lis i 

przykląkł przy niej.

- Bardzo mi się podoba. Ale ty przecież nie masz pieniędzy, a to jest… to jest 

nieopisanie piękne…

- Bardzo bym chciał ujrzeć cię w tej sukni. A zresztą… z moimi pieniędzmi 

mogę robić, co mi się podoba! - Delikatnie wyjął jej sukienkę z rąk i odłożył do 
pudła; potem sięgnął po obie dłonie dziewczyny. - Tak bardzo chciałbym sprawić ci 
przyjemność, Lis.

background image

Łza spłynęła jej po policzku.
- Sama już nie wiem, co powiedzieć...
- Powiedz "dziękuję" i daj mi całusa, zanim wróci sama wiesz kto!
- Dziękuję! - szepnęła i dotknęła wargami jego ust.
Mężczyzna westchnął i przysunął się bliżej, by oddać jej pocałunek. Felicity 

marzyła o tym, by rozpłynąć się w jego objęciu, by skryć się w gorących, silnych 
ramionach.

- Hej, Rafael! Jesteś tam czy cię nie ma?
Rafe oderwał usta od ust Felicity tak raptownie, że omal nie spadła z krzesła. 

Zerwał się na równe nogi i w tej samej chwili drzwi salonu otwarły się.

- Rafael, gdzie…
- Quin?…
Felicity   przyglądała   się   w   osłupieniu,   jak   Rafe   podchodzi   do   wysokiego, 

niezmiernie   eleganckiego   blondyna,   który   stał   we   drzwiach.   Markiz   Warefield 
przybył do Forton Hall!

- Co ty tu robisz, u diabła?! - dopytywał się Rafę, spozierając podejrzliwie na 

brata.

Warefield uniósł brwi.
- Prosiłeś mnie o pomoc.
- Prosiłem cię o pieniądze!
- To jedno i to samo.
- Nic podobnego! Ty…
- Któż to taki? - Bystre zielone oczy markiza zlustrowały nędzny, zagracony 

pokój, stos ksiąg rachunkowych, wysuwającą się z pudła suknię… i zatrzymały się na 
Felicity.

Wstała   pospiesznie,   wygładziła   fałdy   prostej   sukienki   z   żółtego   muślinu   i 

dygnęła.

- Witam pana markiza.
- Quin, to panna Felicity Harrington. Lis, to mój brat.
-   Harrington?   -   powtórzył   markiz.   -   Czy   przypadkiem   nie   od   Nigela 

Harringtona…

- Tak. To bardzo długa historia. Jak się miewa Maddie?
- Sam ją o to zapytaj.
- To i Maddie przyjechała? - Rafe wydawał się jeszcze bardziej oszołomiony, 

ale wprost głupio zadowolony. Felicity poczuła zazdrość: kim jest ta cała Maddie?!

Markiz skinął głową.

background image

- Uznała, że będziemy stanowili idealne tło. Rafe zmrużył oczy.
- Dla kogóż to?
- Dybią tu na moje życie! - rozległ się z przedsionka jeszcze jeden męski głos. - 

Nie zbliżaj się z tym do mnie!

Felicity i Rafe wymienili znaczące spojrzenia.
- May! - zawołali równocześnie i nie zważając na Warefielda, rzucili się ku 

drzwiom.

 
 
 

11

 

Rafe  pędem wpadł  do  przedsionka.  May   uzbrojona  w  szczotkę  do  włosów 

zagnała do kąta Francisa Henninga. Zanim zdążyła go walnąć, Rafe mocno chwycił 
ją   w   ramiona.   Widok   małej   wojowniczki   rozbawił   go   i   przeraził   równocześnie; 
przytrzymał ją mocno i posadził na najniższym stopniu schodów.

- Wszystko w porządku, kochanie! Oni są nieszkodliwi! - Obejrzał się przez 

ramię: Quin właśnie zjawił się w przedsionku, tuż za Felicity. - No, prawie…

-   Wszyscy   pchają   się   do   naszego   domu   bez   pytania!   -   pożaliła   się   mała, 

niechętnie oddając mu szczotkę.

- Do naszego domu?… - Robert Fields najwyraźniej czekał, że ktoś uwolni go 

od płaszcza. W końcu wzruszył ramionami i przerzucił sobie okrycie przez ramię. - 
Jestem coraz bardziej zaintrygowany, Bancroft!

Rzuciwszy May jeszcze jedno ostrzegawcze spojrzenie, Rafe wyprostował się i 

odwrócił, zdejmując poniewczasie opaskę z czoła. Niech to diabli! Chyba połowa 
Londynu zwaliła się do Cheshire!…

- Witajcie w Forton Hall.
-  A  raczej   w   jego   ruinach   -   prychnął   pogardliwie   Robert.   -   Nieźle   widać 

pohulałeś, chłopie! Szkoda, że mnie przy tym nie było!

- Ha, ha! Wszystko już jasne! - zachichotał Francis. - Tak hulał, że aż dom się 

zawalił, co?

Ich uwagi zabolały Rafe'a, choć sam wyrażał się jeszcze mniej pochlebnie, gdy 

po raz pierwszy ujrzał Forton Hall. 

- Szkoda, że nie wiecie, jak to wyglądało przed miesiącem!… I przykro mi, ale 

to nie ja spowodowałem ten kataklizm. Jakich jeszcze śmiałków ściągnęliście w te 
dzikie ostępy Cheshire?

Dobrze   znał   całą   paczkę,   ale   dzięki   przeciągającym   się   powitaniom  zdołał 

background image

jakoś zebrać myśli. Obecność Quina i Maddie zniósłby bez trudu, choć mogliby sobie 
wybrać   stosowniejszą   porę   na   odwiedziny.   Jeśli   chodzi   o   resztę   przybyłych,   to 
tęsknota   za   wesołym  londyńskim  życiem  opuściła   go   doszczętnie   na   widok   lady 
Harriet Mayhew i Jeanette Ockley, uwieszonych po obu stronach Stephena Caldera. 
Znajomość Bancrofta z tymi damami była bardzo intymna i wcale sobie nie życzył, 
by Lis się o tym dowiedziała. Zaklął pod nosem. W dodatku przywlekli ze sobą tę 
plotkarę,   Rosę   Pendleton,   która   zwietrzyłaby   skandal   nawet   w   tym,   że   dwoje 
nieboszczyków leżało grób w grób na tym samym cmentarzu!

Przybyło więc osiem osób razem z Quinem i Maddie, choć ci nie zaliczali się 

do paczki Fieldsa. Dobrze przynajmniej, że ojciec nie zdecydował się na wizytę w 
Cheshire! Na samą myśl o tym Rafe aż się wzdrygnął.

- Jakeście mnie tu wytropili?
- Dostałem przecież list od ciebie! Był tak rozpaczliwy, że postanowiliśmy 

przyjechać i trochę cię rozweselić.

Rafe zdobył się na wymuszony uśmiech i przysunął bliżej do Roberta.
- Gdybym sobie życzył twej wizyty, Fields, to bym cię zaprosił! - mruknął mu 

do ucha.

- Nie pleć głupstw - wycedził przyjaciel. - Jesteśmy w drodze do Lakeford 

Abbey. Rodzice Harriet zaprosili nas na resztę lata. No i wzięła nas pokusa zajrzeć po 
drodze do ciebie.

Rafe dobrze wiedział, że nie stęsknili się za jego widokiem, tylko chcieli się 

przekonać, co w trawie piszczy. Doskonale znał takie sztuczki, choć dotąd nigdy sam 
nie   padł   ich   ofiarą.   Miał   ochotę   sprać   Fieldsa   na   kwaśne   jabłko!   Ze   wszystkich 
jednak   życiowych   mądrości,   jakie   wywrzaskiwał   mu   ojciec,   najlepiej   zapamiętał 
maksymę: "Nie daj się nigdy zbić z tropu, choćby się ziemia pod tobą rozstąpiła!"

- Muszę was tylko uprzedzić, że w chwili obecnej komfortu tu nie zaznacie.
- Jakoś to przeżyjemy - odparł sucho Quin. - Mogę zamienić z tobą słówko?
Rafe   dobrze   wiedział,   że   musi   porozmawiać   z   bratem,   i   to   jak   najprędzej. 

Felicity jednak nadal tkwiła we drzwiach, spoglądając to na niego, to na gości takim 
wzrokiem, jakby przez pomyłkę trafiła nagle do piekła.

- Oczywiście.  Za chwilkę - odpowiedział Quinowi. - May, może  wskażesz 

państwu pokoje gościnne? - Nie czekając na odpowiedź dziewczynki, podszedł do 
Felicity i ujął ją za łokieć.

Ocknęła się i odsunęła od niego.
- May, zrób to, o co cię pan Bancroft prosi. A ja nastawię wodę na herbatę. - W 

końcu spojrzała na Rafe'a. Krew zamarzła mu w żyłach, gdy dostrzegł w jej oczach 
skrywaną wściekłość. - Panie Bancroft, pańscy goście przywieźli zapewne ze sobą 
jakieś bagaże. - Z tymi słowy ruszyła korytarzem, a żółty muślin jej sukni groźnie 
szeleścił.

Z miną wyraźnie świadczącą o tym, że nadal chciałaby komuś przyłożyć, May 

background image

zaprowadziła gości na górę. Naburmuszony Rafe wyszedł na podjazd. Stało tam aż 
pięć   powozów,   psiakrew!…   a   on   nie   miał   nawet   stajni!…   Woźnice,   stajenni, 
kamerdynerzy i pokojówki rozmawiając ze sobą rozglądali się dokoła. Najwidoczniej 
spodziewali się, że zaraz się pojawi zastęp służących z Forton.

- Gdzie twoja służba? - mruknął Quin, znalazłszy się u boku brata.
- Jaka służba?! Sprzedaję ten dom! Zapomniałeś czy co?
- Ach, tak.
Po tych słowach markiz ujął sprawę w swoje ręce. Na jego skinienie woźnice i 

kamerdynerzy bez oporu przekształcili się w tragarzy. Stosy bagażu zaczęły znikać w 
głębi domu. Powozy skierowano na tylny dziedziniec. Rafe i Quin zostali wreszcie 
sami na frontowych schodach.

- Twój list zupełnie mnie zaskoczył - odezwał się lekkim tonem markiz i zszedł 

na podjazd. - Byłem przekonany, że dawno już sprzedałeś Forton Hall i znajdujesz się 
teraz w połowie drogi do Chin.

Bez pośpiechu okrążali dom. Na widok rozwalonej stajni i kilku koni (w tym 

Arystotelesa), uwiązanych na łączce, Quin przystanął.

- Widzę, że zaszły pewne komplikacje. Mógłbyś mi o nich opowiedzieć?
- Dlaczego po prostu nie przysłałeś mi  forsy?  - odpowiedział  pytaniem na 

pytanie Rafe. Podniósł kamyk i cisnął nim w stos belek. - To nie taka znów wielka 
suma!

- Masz rację. Cóż… może chciałem się z tobą spotkać, zanim znów gdzieś 

przepadniesz?

- Słuchaj no, Quin, jeśli chcesz, żebym cię przeprosił za to, co ci nagadałem 

przed wyjazdem z Londynu, to w porządku.

Starszy brat przystanął.
-   Myślisz,   że   przejechałem   taki   szmat   drogi,   żeby   wydusić   z   ciebie 

przeprosiny?

-   Jestem   zupełnie   skołowany!   -   warknął   Rafe.   Quin   orientował   się   już   w 

sytuacji, więc nie było się z czym kryć. - Nie wiem, co począć!

- Któż to taki, ta Felicity Harrington?
Quin miał nieomylny instynkt jamnika, który zwęszył lisa!
- To siostra Nigela Harringtona. - Rafe ruszył znowu, tym razem w stronę 

strumienia. Po chwili markiz dogonił go. - I wbij sobie od razu do głowy: nie miała 
pojęcia, co jej brat zamierza zrobić! Kiedy się tu zjawiłem, dom właśnie się zawalił, a 
Felicity   i   May   wygrzebywały   z   gruzów   jakieś   resztki.   Ten   kretyński, 
nieodpowiedzialny szczeniak przegrał w karty rodzinny dom… jedyne schronienie 
swoich sióstr!

- I te siostry nadal tu mieszkają?

background image

- Przecież nie mogłem ich wyrzucić! Uważasz mnie za potwora czy co?!
-   Skądże   znowu   -   odparł   markiz.   -   Tak   tylko   spytałem,   dla   podtrzymania 

rozmowy. Proszę, mów dalej.

-   Niewiele   już   zostało   do   powiedzenia   -   wykręcał   się   Rafe,   nie   chcąc 

rozmawiać na temat Felicity, zanim sam nie ułoży sobie wszystkiego w głowie. - 
Szukałem reflektanta na dom, ale doszedłem do wniosku, że zapłacą mi więcej, jeśli 
ponaprawiam to i owo. Dlatego właśnie napisałem do ciebie.

- A po co pisałeś do Fieldsa i spółki?
- Nie baw się w przesłuchanie, Warefield! Napisałem tylko do Fieldsa i wcale 

go, do cholery, nie zapraszałem! Sam na to wpadł, psiakrew!

- A dlaczego nasz przyjazd jest ci tak bardzo nie na rękę?
Rafe znów się zatrzymał. Nic dziwnego, że brat zawsze doprowadzał go do 

szału!

- Bo nie życzę sobie towarzystwa "przyjaciół", którzy potrafią tylko przypiekać 

na żywym ogniu i wbijać szpile w najboleśniejsze miejsca!

Quin roześmiał się.
- No, to masz z głowy prawie wszystkich!
- Jakie znów "prawie"?
Markiz bez słowa krążył po dziedzińcu i ogrodzie. Rafe szedł obok niego, cały 

spięty,  pragnąc   jak  najszybciej  wyrwać  się  do  Felicity  i  jakoś   ją  ułagodzić.  Gdy 
jednak Quin niby od niechcenia zadał mu jedno czy drugie pytanie, zaczął wyjaśniać 
mu   szczegółowo,   czego   już   dokonał   i   co   sobie   zaplanował.   Quin   nie   przerywał, 
pozwolił się bratu wygadać. 

-   Więc   pożyczysz   mi   te   dwa   tysiące   czy   nie?   -   spytał   w   końcu   Rafe, 

zatrzymując się przy kuchennym wejściu. 

- Nie widzę przeszkód. Twój plan jest bardzo rozsądny. Masz całkowitą rację: 

wszelkie ulepszenia podniosą wartość domu i wydatki zwrócą się nam z nawiązką.

- Dzięki, Warefield! Bardzo mi przykro, że nazwałem cię nudnym tępakiem.
Quin   uniósł   brew,   nie   zdążył   jednak   odpowiedzieć,   gdyż   z   kuchni   dobiegł 

metaliczny   łoskot   walących   się   garnków.   Zapewne   Felicity   robiła   przegląd 
morderczych narzędzi.

- Przepraszam na chwilę - powiedział do brata Rafe i wszedł do domu.
- Nie przejmuj się mną - rzucił Quin za odchodzącym. - Obejrzę sobie resztę 

sam.

Rafe nie zwrócił uwagi na jego słowa i z impetem otworzył kuchenne drzwi.
- Nic ci się nie stało, Lis? - spytał, wchodząc do środka.
Niecierpliwym ruchem odgarnęła z czoła kosmyk włosów.

background image

- Zaprosiłeś całą tę zgraję i nawet mnie nie uprzedziłeś! - warknęła.
- Wcale ich nie zapraszałem! Sami się wprosili!
- No to ich wyproś! 
Mężczyzna zmarszczył brwi.
- Nie mogę tego zrobić - jak by to wyglądało? Zresztą, to moi przyjaciele.
Felicity rąbnęła garnkiem o stół.
- Niech ci będzie. Jestem tylko ciekawa, kto będzie sprzątał pokoje, palił w 

kominkach i karmił twoich gości? A może spodziewasz się, że ja to wszystko będę 
robić?

Zawsze podziwiał jej zmysł praktyczny… W tej chwili jednak trochę mniej.
- Nie złość się na mnie! To naprawdę nie moja wina!
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie!
- Lis…
- Jeśli jesteś w takim rozpaczliwym nastroju - przerwała mu - to po co tu 

siedzisz? - Samotna łza spłynęła jej po policzku. Otarła ją niecierpliwym ruchem.

- A więc dlatego jesteś taka zła!
- Nic podobnego!
Głos   jej   się   załamał.   Rafael   pojął,   jak   bardzo   musiała   czuć   się   urażona   i 

zraniona.

- Wcale nie jestem w rozpaczliwym nastroju! - powiedział, podchodząc do 

odwracającej się od niego dziewczyny.

- To czemu żalisz się przyjaciołom w listach, jak ci tu źle?
Patrzył na szczupłe ramiona, trzęsące się teraz ze złości… a może od płaczu?

… Pewnie jedno i drugie!

- Wcale się nie żaliłem, Lis. Słowo daję! Robert sobie to wszystko wymyślił, 

żeby mieć pretekst do przyjazdu… Pewnie nie pojmuje, że ludzie mogą się dobrze 
bawić nawet bez jego towarzystwa!

-   Czyżby?   -   Nadal   była   odwrócona   plecami.   Rafe'owi   zabrakło   już 

argumentów,   więc   objął   ją   w   talii   i   przyciągnął   do   siebie.   Felicity   wyrżnęła   go 
łokciem w żebra i odskoczyła.

- O, nie, nic z tego! Nie uda ci się mnie ugłaskać, Rafe! Czy ty w ogóle wiesz, 

jak   się   czuję,   gdy   zjawia   się   tu   śmietanka   londyńskiego   towarzystwa,   a   Forton 
prezentuje się tak okropnie?…

- To nie żadna śmietanka, Lis - zaprotestował.
- Wszystko jedno! Czuję się upokorzona, i już!
Tym zamknęła mu usta.

background image

Z hukiem postawiła jeszcze jeden garnek na piecu.
-   Zrobię   im   herbaty,   a   wieczorem   przygotuję   obiad.   Potem   rób   sobie,   co 

chcesz! Sam powiedziałeś, że wynająłeś mnie do prowadzenia rachunków… nie na 
służącą   do   wszystkiego!   -   Podeszła   do   niego   dumnym   krokiem   i   machnęła   mu 
chochlą   przed   nosem.   -  I  nigdy   już   nie   waż   się   mnie   tknąć!   -   Po   tych   słowach 
zgarnęła na tacę imbryk i pół tuzina filiżanek, każda od innego kompletu, i ruszyła do 
centralnej części domu.

- Niech to szlag! - mruknął Rafe i schylił się, by pozbierać kuchenne utensylia, 

które Felicity  porozrzucała.  Wstał  z  nieco  lepszą  miną:  Quin  obiecał mu   te dwa 
tysiące…   więc   mógł   zrobić   z   pozostałymi   sześćdziesięcioma   funtami,   co   mu   się 
żywnie podoba. A bez względu na to, kto spowodował całe to zamieszanie, jego 
obowiązkiem było uzdrowić sytuację!

 

* * *

 

Felicity łudziła się, że zna już trochę Rafe'a Bancrofta: był dobry, troskliwy, 

czuł   do   niej   sympatię.  A  tu   ni   z   tego,   ni   z   owego   zaprasza   swych   londyńskich 
przyjaciół, żeby mogła się przekonać, jaka jest w porównaniu z nimi pospolita i 
zaniedbana! Nawet gdyby nie wysyłał im zaproszenia, i tak był winien temu, że się tu 
zjawili!

Wszystkie damy były takie piękne, zwłaszcza ta mała ruda, która tak się gapiła 

na Rafe'a, gdy oficjalnie witał gości w Forton Hall!… Felicity wspięła się z tacą na 
piętro i zatrzymała się, słysząc głos May.

- O, Boże! - odpowiedział dziewczynce jakiś kobiecy głos. - Wyobrażam sobie, 

jak się obie przeraziłyście: ty i twoja siostra!

-   Ja   tak,   ale   Felicity   powiedziała,   że   to   będzie   niezwykła   przygoda,   jeśli 

spędzimy resztę nocy w saloniku!

Drzwi pierwszej z brzegu sypialni były uchylone. Felicity podeszła bliżej i 

zajrzała do wnętrza. May siedziała przy toaletce w cylinderku do konnej jazdy, a 
rudowłosa dama, na którą już wcześniej zwróciła uwagę, wraz z pokojówką układała 
rzeczy w komodzie.

- Twoja siostra jest widać bardzo dzielna!
- No pewnie! Kiedy Rafe rzucił się na nią, krzyknęła tylko do mnie, żebym 

uciekała.

Słysząc   to,   dama   zamarła,   a   Felicity   zaczerwieniła   się.   Chciała   wbiec   do 

pokoju   i   siłą   wyciągnąć   stamtąd   siostrzyczkę,   ale   co   by   to   dało?   Z   jej   reputacji 
zostały już tylko strzępy. I to wcale nie z winy May!

- Zostaw nas same, Mary - zwróciła się dama do swej pokojówki. Felicity 

uskoczyła w kąt; służąca opuściła pokój i zeszła na dół.

background image

- May, czemu, na  litość  boską,  Rafe  miałby  się rzucać  na twoją siostrę?  - 

spytała rudowłosa pani, zostawszy sam na sam z dziewczynką.

- Wziął nas za włamywaczy!
- I wtedy uciekłaś?
May zdjęła kapelusz i odłożyła go.
- Ależ skąd! Dałam mu po głowie imbrykiem! Można w ten sposób kogoś 

zabić, wiesz? To metoda numer dwadzieścia osiem!

Dama uśmiechnęła się.
- Bardzo się cieszę, że tym razem zawiodła.
- Ja też! Rafe jest nie z tej ziemi!
- To prawda. A ty jesteś bardzo dzielna.
Felicity zakaszlała i stanęła we drzwiach.
- Bardzo przepraszam… Pomyślałam, że po podróży chętnie napije się pani 

herbaty.

Dama uśmiechnęła się do niej, choć spojrzenie jej było nadal podejrzliwe.
- Co za kusząca propozycja! 
May wstała.
- Maddie, poznałaś już Felicity, prawda? - spytała uroczystym tonem. - Lis, to 

jest Maddie, to znaczy markiza Warefield.

Bratowa Rafe'a! Felicity ukłoniła się, czując ogromną ulgę. Potem ustawiła 

tacę na nocnym stoliku i nalała markizie filiżankę herbaty.

- Z cukrem?… Mam nadzieję, że moja siostrzyczka nie naprzykrza się pani 

markizie. To taka mała wścibska!

- Tak, wolę z cukrem. May wcale mi nie przeszkadza! I proszę mówić mi 

"Maddie". Wszyscy przyjaciele tak mnie nazywają.

- May!
Markiza   aż   podskoczyła,   gdy   na   schodach   zahuczał   głos   Rafe'a.   Felicity 

wzdrygnęła się. W tym wielkim, pustym domu stale pokrzykiwali na siebie, ale teraz 
mieli przecież gości, na litość boską!… To znaczy - Rafe miał gości… ale i ona 
znalazła się na cenzurowanym. Mina Maddie Bancroft wyraźnie o tym świadczyła.

- Tu jestem! - wrzasnęła w odpowiedzi dziewczynka.
- May, zachowuj się przyzwoicie! - skarciła ją ostro Felicity.
- Przecież to on zaczął!
Felicity ze skruszoną miną podała markizie Warefield herbatę.
- Proszę wybaczyć, pani mar… to znaczy Maddie. Chyba byłam dla May zbyt 

pobłażliwa!

background image

- Nie przejmuj się! Sama obecność Rafe'a wpływa w ten sposób na ludzi. 
Markiza uśmiechnęła się szeroko, a Felicity odruchowo odpowiedziała tym 

samym.

- To prawda! - przytaknęła.
Jak na zawołanie Rafe stanął we drzwiach.
-   Na   twój   widok   naprawdę   się   ucieszyłem!   -   powiedział   i   podszedł   do 

bratowej, by ją ucałować. - Brakowało ci mnie w Londynie, co?

- No, często się tam nie widywaliśmy… ale brakowało! - Znów się zaśmiała i 

przyłożyła dłoń do serca. - Szara mgła wisi nad całym miastem, odkąd je opuściłeś!

- Miło mi to słyszeć.
- Twoja matka przesyła ci pozdrowienia. Kazała powtórzyć, że ma dla ciebie 

prezent. I wiesz co? Chyba wyjadą oboje z księciem na resztę lata do Hiszpanii!

Rafe skinął głową i wypuścił Maddie z objęć.
- To dla mnie najlepszy prezent: lepiej, że papa wybiera się do Hiszpanii niż do 

Cheshire! - W tej chwili dostrzegł May, podniósł ją i przerzucił sobie przez ramię. - 
Panie wybaczą. - May zanosiła się od śmiechu, a Rafe zerknął na Felicity z niewinną 
miną i ze swym brzemieniem skierował się na dół.

- Widzę, że bardzo się zaprzyjaźnili - zauważyła po chwili markiza.
- Aż za bardzo! Nie wiem, które z nich więcej broi! - Felicity zaśmiała się 

nerwowo. Miała wrażenie, że znalazła w Maddie Bancroft sojusznika; zabrała imbryk 
i tacę. - Nie będę dłużej przeszkadzać: masz pewnie mnóstwo do rozpakowywania!

Udała się na poszukiwanie reszty gości, ale nie było to łatwe zadanie. Żadne 

nie siedziało w swoim pokoju; kręciły się tam jedynie garderobiane i kamerdynerzy. 
Od trzech lat Lis nie miała własnej pokojówki i z pewną zazdrością spoglądała na 
chmarę służby. Nigel nareszcie czułby się dobrze w Forton Hall! Pewnie z Rafe'em 
było podobnie. Ją jednak ten tłum przytłaczał.

Odnalazła w końcu gości: spacerowali po zapuszczonym ogrodzie w pobliżu 

dawnego zachodniego skrzydła.

- Witam państwa! - odezwała się, marząc o tym, by Rafe nawinął się jej pod 

rękę i mogła walnąć go czymś po głowie. - Może herbaty?

- Witamy, panno… Harrington, nieprawdaż? - Modnie ubrany brunet skłonił 

się elegancko. Rafę wymienił jego nazwisko: Robert Fields. - Wiedziałem, że Rafael 
wypatrzy największą ozdobę hrabstwa Cheshire! - Jego rozbawione spojrzenie padło 
na resztę obecnych dam. - Choć dziś dosłownie roi się tu od piękności!

Lady Harriet Mayhew trzepnęła go po ramieniu wachlarzem.
-   Komplement   i   spóźniony,   i   nieudany!   Pani   pozwoli,   moja   droga,   że   ją 

wyręczę. - Odebrała od dziewczyny tacę i postawiła ją na spękanej kamiennej ławce, 
stojącej   obok   ścieżki.   -   Proszę   nam   opowiedzieć   jak   najwięcej   o   sobie,   panno 

background image

Harrington!… A może moglibyśmy zwracać się do pani po imieniu?

-   Bardzo   proszę.   -   Felicity   starała   się   zamaskować   uśmiechem   swe 

zdenerwowanie. - Niewiele mam do opowiadania. Wychowałam się tu, w Forton 
Hall, a kiedy pan Bancroft…

- Tutaj się pani wychowała?
- Mówiłem ci już, Rose - wtrącił Robert Fields. - Rafe wygrał ten majątek od 

chłopaka   nazwiskiem   Nigel   Harrington.   Co   prawda,   uświadomił   sobie   ten   fakt 
dopiero nazajutrz rano, o ile mi wiadomo. - Sznurując usta, znów zerknął na Felicity.

- Ja  też  nie  bardzo  bym wiedział,   co  się  wokół  mnie  dzieje,   jakby   mi   się 

wierciła na kolanach ta mała z "Haremu"! - Francis Henning, okrąglutki człowieczek 
z szerokim uśmiechem i początkami łysiny, walnął w plecy trzeciego z obecnych 
mężczyzn.

- Nigel grał w karty w haremie? - zdumiała się Felicity i spłonęła rumieńcem. 

Zrobiła z siebie idiotkę! W dodatku wszyscy wiedzieli o głupich postępkach jej brata. 
Jeśli wspomną o tym komuś z sąsiedztwa, jak ona się pokaże ludziom na oczy?…

- To się nazywa, o ile wiem, "Harem Jezebel" - wyjaśniła lady Harriet z nieco 

pogardliwym uśmieszkiem. - Taki klub dla panów czy coś w tym rodzaju.

-   Tak,   zupełnie   jak   White

[9]

  tyle   że   jest   tam   damskie   towarzystwo   i 

podniszczone czerwone dywany.

- Uspokój się, Francis! - skarcił go Robert Fields. - Nie porusza się takich 

tematów w obecności płci pięknej!

-  A  więc,   Felicyty…   -   Jeszcze   inna   z   dam,   efektowna   brunetka   (Jeanette 

Jakaśtam), podeszła i ujęła ją za drugie ramię. - Mieszkałaś tu, kiedy zjawił się Rafę i 
objął Forton Hall we władanie, n'est-ce pas?

- Tak, byłyśmy tu z May. Ale…
- Mon Dieu! W jednym domu z całkiem obcym mężczyzną!… Ale szybko się 

zapoznaliście, co?

Rosę Pendleton zachichotała pod osłoną parasolki.
- Jeanette, jesteś okropna! Co też ty…
-   Prawdę   mówiąc,   pan   Bancroft   zamieszkał   w   stajni   -   przerwała   Felicity, 

usiłując ocalić resztki swej dobrej opinii.

Robert mrugnął do trzeciego z mężczyzn; nazywał się chyba Calder.
- A gdzież jest ta stajnia?
Felicity roześmiała się z przymusem.
- Waliła się i musieliśmy ją rozebrać. Wtedy zgodziłam się, by pan Bancroft 

zamieszkał we dworze.

Jeanette pochyliła się tak blisko, że jej krótkie kędziorki musnęły Felicity w 

ucho.

background image

- A więc nadal odgrywasz tu rolę pani domu? - szepnęła z lekkim francuskim 

akcentem.

- Pan Bancroft zaproponował mi, bym prowadziła gospodarskie rachunki, póki 

nie znajdzie reflektanta na Forton Hall.

- A więc zatrzymał cię w Forton?… To zupełnie nie w jego stylu!
Lis nie wiedziała, czy przemawia przez nie perfidna złośliwość, czy zwykłe 

wścibstwo. Zanim zdobyła się na odpowiedź, całe towarzystwo rozmawiało już o 
jakiejś  Daphne,  której Rafe  nie  odstępował  przez  kilka  tygodni ubiegłego  lata,  a 
potem nagle ochłódł, gdy zjawiła się w Londynie jej hiszpańska kuzynka.

- A czego innego można się było spodziewać? Czarnooka Hiszpanka pojawia 

się na horyzoncie, a nasza Roszpunka spuściła mu już swój warkoczyk, że się tak 
wyrażę.

[10]

-   To   ci   się   udało,   Fields!   -   zachichotał   Henning.   -   Zapamiętam   to   sobie! 

Spuściła mu warkoczyk"!

- Tak, tak, Harriet! Dziękuj losowi, że za swój warkoczyk dostałaś tę śliczną 

bransoletkę! - Rose chytrze się uśmiechnęła.

- Kochany Rafe!… - rozmarzyła się Jeanette. - Mnie dał wierzchowca… Ach, 

co to za ogier, moi drodzy!…

Wszyscy się roześmiali, a Felicity zrobiło się niedobrze. Doskonale wiedziała, 

że   nie   była   pierwszą   kochanką   Rafe'a,   ale   oni   rozmawiali   o   takich   intymnych 
sprawach… i to dotyczących Rafaela!… jakby to była jakaś gra towarzyska.

- Czy można się tu gdzieś zabawić? - spytał ją Stephen Calder.
Zadowolona ze zmiany tematu odparła:
- O kilka mil na wschód leży Pelford.
- A tak, przejeżdżaliśmy przez nie. Malownicza mieścina!
- Tuż za nim znajduje się oberża "Pod Mocarzem".
- Cóż za dziwna nazwa! - zauważyła lady Harriet. - Pewnie wiąże się z nią 

jakaś niezwykła historia?

- To nasz największy powód do chluby - odparła Felicity, mając wielką ochotę 

uciec od tego towarzystwa. - Jakieś dwieście lat temu żył w Cheshire niejaki John 
Middleton.   Miał   podobno   aż   osiem   stóp   wzrostu

[11]

  i   walczył   z   siłaczem   króla 

Jakuba I. To był nasz miejscowy mocarz.

- Pokonał tamtego? - spytał Robert z pewnym zainteresowaniem.
- Owszem.
- I co się z nim później stało? - chciała wiedzieć Rose.
- Nie mam pojęcia; nigdy już nie wrócił do Cheshire. - Fe-licity pozbierała 

filiżanki. Gdy schroniła się w zaciszu kuchni, była wykończona jak po maratońskim 
biegu. Nigdy jeszcze nie słyszała tylu złośliwych aluzji i pomówień! I to mieli być 

background image

przyjaciele Rafe'a! Ciekawe, co by mówili o jakimś wrogu?… Jeżeli tak układają się 
stosunki w Londynie, to dobrze, że nigdy tam nie dotarła.

Dzięki   ostatniej   wyprawie   Rafe'a   do   Pelford   po   prowiant   Lis   mogła 

przygotować   posiłek.   Dziękowała   teraz   Bogu,   że   z   konieczności   nauczyła   się 
gotowania. Nie będzie to z pewnością uczta godna królów, ale da się zjeść!

Wydawało   się   jej   niewiarygodne,   że   Rafe   mógł   prowadzić   tak   bezmyślne 

życie… Tak jednak było, a w dodatku cieszył się dużą popularnością w "wyższych 
sferach". Nic dziwnego, że chciał uciec do Chin od tych nieustannie śledzących go 
oczu i uszu! Zanim zjawiła się May, by pomóc w przygotowaniu jarzyn, Felicity 
sama była gotowa pogonić do Azji!

- Gdzież to wędrowaliście z Rafe'em?
- Nigdzie nie wędrowałam! Pomagałam Maddie rozpakować rzeczy. Bardzo ją 

lubię: jest taka zabawna!

- No więc, gdzie się podział Rafe? - W piecu buzowało; Lis odgarnęła za ucho 

kosmyk włosów ze spoconego czoła.

- Werbuje najemników.
Felicity popatrzyła na siostrzyczkę ze zdumieniem:
- Co takiego?!
May skinęła główką.
-   Rafe   mówi,   że   można   albo   werbować   ochotników   za   darmo,   albo 

najemników   za   pieniądze.   Ponieważ   byłaś   taka   wściekła,   musiał   się   postarać   o 
najemników.

- Nie byłam wściekła, tylko zaskoczona - odparowała siostra. - Mógł mnie 

uprzedzić,   że   zaprosił   do   Forton   Hall   pół   Londynu.   -   Urwała.   -   Tobie   też   nie 
wspominał, że przyjadą?

- Nie. I Rafe wcale ich nie zapraszał. Sami się tu wdarli! 
Ktoś leciutko zastukał do kuchennych drzwi.
- Proszę! - zawołała Lis. Drzwi się otwarły.
- Bardzo przepraszam, panno Harrington… Panienko May… - Sally Greetham, 

córka Dennisa, weszła nieśmiało do kuchni i dygnęła.

- Witaj, Sally. Czy coś się stało?
- Skąd znowu, psze pani! Tylko pan Bancroft powiedział, że mam tu przyjść i 

pomóc w gotowaniu dla tych londyńskich gości.

Felicity ogarnął gniew.
- Słuchaj, Sally! Wasza rodzina okazała nam już i tak wiele serca! Nie musisz 

jeszcze…

- Pan Bancroft kazał pani powtórzyć, że… - Dziewczyna aż przymknęła oczy, 

background image

by czegoś nie przekręcić. - …Że zostanę sowicie wynagrodzona za moje usługi. - 
Uśmiechnęła się i znów dygnęła. - Dał mi całego suwerena!

W duszy Felicity zmagały się rozbawienie z powodu bezczelności Rafe'a i 

bezsilny gniew.

- Cóż, wobec tego… masz! - Wręczyła Sally miskę, w której coś mieszała.
Kilka minut później zjawił się w kuchni Rafe we własnej osobie, prowadząc ze 

sobą Ronalda Banthego.

- Widzę,   że   zawarłaś   już   znajomość   z   naszą   nową   kucharką!   -  powiedział 

pogodnie, rzucając Lis jeden ze swych zabójczych uśmiechów. - A to jest nasz lokaj. 
Majordomus zjawi się, gdy tylko skończy karmić kury.

Felicity znała już Rafe'a na tyle dobrze, że wyczuła kryjący się za beztroskim 

bajdurzeniem niepokój. Spoglądając na nią spod oka, oprowadził Ronalda po całej 
kuchni.

- Znajdę chyba dla ciebie odpowiedni surdut i fular, mój chłopcze. Pamiętaj: 

podajesz z lewej, zbierasz nakrycie z prawej.

- Rafe! - odezwała się Lis, nim zdążył się jej wymknąć.
Wzdrygnął się.
- Czyżby mi się wszystko pomyliło? Nigdy nie mogłem zapa…
- Zapamiętałeś jak trzeba. Mogę zamienić z tobą słówko? Na osobności!
- Oczywiście. Ronaldzie, zaczekaj tu na mnie!
Felicity ruszyła pierwsza przez drzwi kuchenne na dziedziniec. Zachodzące 

słońce skryło się już za drzewami, a w wieczornym powietrzu czuć było wyraźny 
chłód. Czyżby zanosiło się na kolejną burzę? Miała nadzieję, że ich ominie. Choć 
Forton Hall nie należał już do niej, nie chciała, żeby się zawalił tym arystokratom na 
głowy!

W chwilę później Rafe wyszedł z domu i zamknął za sobą drzwi.
- Dobrze wiem, Lis, co mi chcesz powiedzieć, i jest mi naprawdę bardzo, ale to 

bardzo przy…

- Ile cię to będzie kosztowało? - przerwała mu, krzyżując ramiona.
-   Wliczając   w   to   żywność,   obsługę   i   Bóg   wie   co   jeszcze…   chyba   jakieś 

dwadzieścia funtów tygodniowo. - Uśmiechnął się leciutko. - Jeśli zabawią dłużej niż 
trzy tygodnie, przyjdzie im głodować.

Felicity była nadal poważna.
- Nie stać cię na takie wydatki!
- Quin zgodził się pożyczyć mi dwa tysiące, więc mnie stać.
- A Sally, Ronald i ten… majordomus?
- Bill wystąpi w tej roli jedynie dzisiaj, ale Sally i Ronald zostaną w Forton 

background image

równie   długo,   jak   ty.   -   Wyciągnął   rękę,   jakby   chciał   ująć   dłoń   dziewczyny,   ale 
natychmiast   ją   cofnął.   -   Lis,   bardzo   cię   przepraszam!   Nie   chciałem   sprawić   cii 
kłopotu ani bólu! Jakby powiedział mój ojciec, "spisałem się równie idiotycznie, jak 
zawsze"!

Felicity spojrzała na niego. Nigel bardzo często miewał dziwaczne pomysły, 

które   źle   się   kończyły…   ani   razu   jednak   nie   przeprosił   siostry   za   kłopot   czy 
roztrwonienie jej pieniędzy. Najwyżej kupował jakieś słodycze lub zabawkę dla May. 
Nigdy jednak nie starał się naprawić wyrządzonej krzywdy.

- Dobrze już, dobrze - powiedziała w końcu. - Nie gniewam się dłużej na 

ciebie.

-   Wobec   tego…   -   Bancroft   odchrząknął   jak   zdenerwowany   uczniak.   - 

Powiedziałaś, żebym cię nigdy więcej nie dotykał… Czy nadal tego chcesz?

Chcę, żebyś został ze mną na zawsze!

 

- miała ochotę mu odpowiedzieć Felicity, 

ale   nie   starczyło   jej   odwagi.   Pochyliła   się   tylko   i   ucałowała   go,   napawając   się 
rozkosznym dreszczem, który poczuła przy tym przelotnym zetknięciu.

- Możesz spytać mnie o to jeszcze raz, kiedy odnowisz znajomość ze swymi 

wytwornymi przyjaciółkami - mruknęła i wróciła do ciepłej kuchni. Niech sobie Rafe 
gruntownie to przemyśli!

 
 
 
 

12

 

Teraz, gdy Londyn zjechał do hrabstwa Cheshire, Rafe marzył jedynie o tym, 

by się stąd wreszcie wyniósł.

Wizyta dawnych kompanów byłaby pożądaną rozrywką dla tamtego Rafe'a, z 

którym się rozstali w Londynie. Ale - ku własnemu zaskoczeniu - Rafe czuł, że już 
nim nie jest.

Co za cholerna łamigłówka! Przez całe życie gonił za przygodą i rozrywką, a 

teraz   mimo   woli   myślał   o   pracy,   która   na   niego   czekała,   a   którą   pobyt   gości 
uniemożliwiał. Tyle miał jeszcze do zrobienia! I to dużo ważniejszych rzeczy niż 
organizowanie wycieczek, wypraw na ryby i jakichś idiotycznych atrakcji dla ludzi, 
którzy nie potrafili sami zająć się czymś ani przez chwilę, żeby mógł naprawić ten 
przeklęty płot!

- Coś się tak rozmarzył? - zawołał Robert Fields, machając do niego ręką znad 

sadzawki. - Chodź tu, chłopcze: obiecałeś mi towarzyszyć!

Rafe otrząsnął się z zadumy i podszedł do niego.
- Złowiłeś coś?

background image

- Wątpię, czy jest tu coś do złowienia! Chciałeś po prostu pozbyć się nas z 

domu, żeby znowu rozwalić jakąś budę!

-   Nie   biadoliłbyś   tyle,   gdybyś   potrafił   coś   złapać   na   wędkę.   -   Bancroft 

przysiadł   na   porosłym  trawą   brzegu   obok  przyjaciela.   -  Poziom  wody   trochę  się 
obniżył - dodał z roztargnieniem - ale nie tak znów bardzo, choć od dwóch tygodni 
nie padało.

Robert prychnął pogardliwie.
- Mówisz jak kmiotek, Rafe! Lepiej mi opowiedz o pannie Harrington. Założę 

się, że postanowiłeś złowić tę rybkę, co? Może już ci się to udało?

Rafe rzucił mu zimne spojrzenie.
- Panna Harrington pomaga mi w prowadzeniu gospodarstwa.
- Aha! Tak też myślałem, że jeszcze jej nie złowiłeś, inaczej dawno byś stąd 

zwiał!

Nie była to oczywiście prawda. Ale nie zamierzał się, psiakrew, przed nikim 

spowiadać!   O   nim   niech   sobie   plotkują,   ile   wlezie,   ale   na   Felicity   nie   pozwoli 
wylewać tych londyńskich pomyj!

- Jestem tu tylko dlatego, że chcę sprzedać Forton Hall.
- Założyłem się z Francisem, że pierwsze, co zrobisz, to wyruszysz na Daleki 

Wschód - mówił dalej Fields. Machał przy tym wędką w taki sposób, że wypłoszyłby 
wszystkie ryby, gdyby się tu nawet zjawiły. - O pięćdziesiąt kawałków. Zrób mi więc 
tę grzeczność i kiedy wyjedziesz, wszystko jedno dokąd, napisz do mnie niby to z 
Chin.

Rafe skinął głową, obracając w palcach źdźbło trawy. Za pięćdziesiąt funtów 

mógłby   kupić   tyle   dachówek,   że   wystarczyłoby   na   pokrycie   reszty   wschodniego 
skrzydła!

- No i jaka jest wasza opinia na temat Forton?
- Że to kompletna ruina - odparł Robert. - Jeanette twierdzi, że wygląda toto 

jak Bastylia zaraz po zdobyciu, tyle że mniejsza i jeszcze bardziej poszkodowana. - 
Zachichotał. - Ten Harrington nie był taki głupi, jak się wydawało, co?

- On sobie teraz podróżuje, a ja tkwię w Cheshire, więc muszę się z tobą 

zgodzić.

Drogą przejechał niewielki powozik; był nieźle widoczny z miejsca, w którym 

siedzieli; zmierzał do Forton Hall. Drogę jego znaczyły płatki czerwonych róż.

- Jeszcze jacyś goście? - spytał Robert, zauważywszy kwaśną minę przyjaciela, 

zanim ten zdążył przybrać inny wyraz twarzy. - Bracia farmerzy czy co?

- Wiozą kwiaty dla Lis.
- A mówiłeś, że się do niej nie zalecasz, Bancroft!
- Bo nie ode mnie. Przysyła je hrabia Deerhurst, sąsiad zza miedzy.

background image

- No, no, sytuacja z każdą chwilą staje się bardziej intrygująca!
Rafe spojrzał na niego spode łba.
- Jak długo zamierzacie tu zabawić?
- Jeszcześmy sobie nawet nie zapolowali! A naszym paniom marzy się wiejska 

zabawa!

- To się biedulki rozczarują - odparł sucho Rafe. - Stać mnie najwyżej na 

urządzenie pikniku.

- Co cię obchodzi nasze rozczarowanie? Ty masz zapewnioną rozrywkę! A ja, 

gdybym wiedział, że spotkam tu pannę Felicity Harrington - i to zupełnie samiutką - 
pewnie od razu wybrałbym się razem z tobą! Jest nadzwyczajna!

Ale moja!

 

Rafe zerwał się na równe nogi i zaczął otrzepywać spodnie.

- Zostaw ją lepiej w spokoju, Fields - ostrzegł.
- Rzeczywiście, nie jest takim bezbronnym kobieciątkiem jak twoje poprzednie 

kochanki.   Za   to   kobieca   jest   bardzo,   i   w   dodatku   śliczna!   O   zostawianiu   jej   w 
spokoju  nie ma  nawet mowy. Ale  kim jest  ten Deerhurst?  Może  spotkaliśmy  się 
kiedyś w towarzystwie?

Bancroft ruszył w stronę dworu.
-   Najlepiej   złóż   mu   wizytę   i   sam   się   przekonaj.   Z   pewnością   będzie 

zachwycony przybyszem z wielkiego świata!

Fields spojrzał najpierw na wędkę, potem na nieruchomą sadzawkę.
-   Chyba   rzeczywiście   to   zrobię.   -   Odrzucił   wędzisko   i   wstał.   -   Henning! 

Calder! Odkryłem tu kogoś, z kim można będzie poplotkować!

Francis   i   Stephen   wychynęli   zza   ruin   stajni,   gdzie   polowali   na   szczury, 

uzbrojeni w proce.

Rafe   potrząsnął   głową.   Póki   zabijali   szkodniki,   a   nie   bydło,   nie   miał   nic 

przeciwko temu. Przypomniał sobie jednak, że trzy krowy lada dzień się ocielą.

- Niech to diabli!
- Jakieś kłopoty? - Quin opierał się o ścianę obok kuchennych drzwi i zajadał 

brzoskwinię.

- Nic ważnego. Co ty tu robisz?
- Mam oko na Henninga i Caldera. Jeszcze kogoś ustrzelą z procy!
- Miejmy nadzieję, że powystrzelają się nawzajem. - Rafe otworzył drzwi i 

zajrzał do kuchni. - May! - zawołał.

Stojąca przy stole Felicity, która wraz z Sally biedziła się nad obiadowym 

menu, podniosła głowę i rzuciła wchodzącemu niechętne spojrzenie.

- Powiem lokajowi, żeby jej poszukał - wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Bancrofta rozśmieszyła jej nagła dbałość o zachowanie dobrych manier, ale 

background image

szybko się uchylił, gdy Lis cisnęła w niego ziemniakiem.

- Lepiej byś użyła imbryka! - stwierdził i pospiesznie wycofał się za drzwi, nim 

zdążyła posłuchać jego rady.

- Widzę, że udało ci się osiągnąć twój ulubiony stan chaosu - zauważył starszy 

brat, spozierając na kartofel, który potoczył się prosto pod jego nogi, odziane w 
lśniące buty.

-   Sam   spróbuj   zarządzać   majątkiem   bez   służby,   bez   pieniędzy,   z   upartą 

dziewuchą, która cię wygania do stajni, i z kruszynką, która chce koniecznie poznać 
wszystkie sposoby zabijania ludzi!

Markiz strzepnął jakiś pyłek z rękawa.
- A więc zarządzasz tym majątkiem? Myślałem, że chcesz go tylko sprzedać!
Rafe przez dłuższą chwilę wpatrywał się w brata; wreszcie opanował się i 

odwrócił wzrok.

-   Już   i   tak   jest   w   fatalnym   stanie,   prawda?   -   wykrztusił   z   trudem.   -   Nie 

chciałbym, żeby rozpadł się do reszty!

Quin widać uznał słuszność jego racji; skinął tylko głową i odwrócił się w 

stronę stajennych, zaprzęgających konie do powozu dla Roberta i jego towarzyszy. 
Rafe   nie   zwracał   uwagi   na   swych   kompanów,   którzy   zmierzali   teraz   w   stronę 
Deerhurst. Markiz miał słuszność! Rafe'a poraziła świadomość, jak bardzo zboczył z 
dotychczasowej drogi życia.

Wkładał znacznie więcej wysiłku w odbudowę Forton Hall niż w znalezienie 

kupca na ten majątek. Od dziesięciu dni nawet nie zajrzał do swego adwokata.

- Powiedz mi, Quin - odezwał się z pewnymi oporami, czując, że mądrzej by 

zrobił trzymając gębę na kłódkę. - Gdyby Forton Hall był w doskonałym stanie, oba 
skrzydła wyremontowane, dach naprawiony, stajnia odbudowana, a rowy irygacyjne 
oczyszczone… I gdyby wrócili wszyscy dzierżawcy… To ile ten majątek mógłby być 
wart?

Markiz   Warefield   spojrzał   na   brata,   potem   obrócił   się   z   wolna,   oceniając 

doświadczonym okiem pola uprawne i ich otoczenie.

- Mogę określić to jedynie z grubsza - powiedział w zadumie, skończywszy 

oględziny. - Według mnie, jakieś siedemdziesiąt, do osiemdziesięciu tysięcy funtów.

Rafe zamrugał ze zdziwienia.
- Aż tyle?
Quin wzruszył ramionami.
-   Posiadłość   jest   niewielka,   ale   zarówno   ziemia,   jak   i   lokalizacja   - 

pierwszorzędne. Właściciel lepiej by zrobił, koncentrując się na uprawie jęczmienia i 
pszenicy, a nie na hodowli bydła… Ale tak czy owak, osiągnie przyzwoity dochód.

- Co ty powiesz! - A zatem oferta Deerhursta nie była aż tak zawyżona! Rafe 

background image

nie odczuł jednak zdecydowanej ulgi: w chwili obecnej wartość Forton z pewnością 
była nieporównywalnie mniejsza.

-   Ano   tak.   Oczywiście,   doprowadzenie   majątku   do   kwitnącego   stanu 

kosztowałoby co najmniej dwadzieścia tysięcy funtów, a zwróciłoby się to po Bóg 
wie ilu latach. Musiałbyś znaleźć nabywcę, który chciałby osiąść tu na stałe, a nie 
kupi posiadłość tylko po to, by zaraz sprzedać z dużym zyskiem.  Zawiódłby się 
zresztą, gdyby na to liczył.

Na wzmiankę o niezbędnej sumie Rafe poczuł suchość w ustach - nie dlatego, 

że była ogromna i że spłacenie jej wymagałoby morderczej harówki, ale dlatego, że 
w ogóle chciał się nad tym zastanawiać!… Brat przyglądał mu się uważnie, wcale się 
z tym nie kryjąc - i to sprawiło, że pc czuł się jeszcze bardziej nieswojo. Quin chciał 
go ostrzec przed popełnieniem głupstwa!

Wszystko   zapowiadało   się   takie   łatwe…   a   wyszło   całkier   odwrotnie.   Rafe 

doskonale wiedział, co było źródłem tych komplikacji: Felicity Harrington.

Podbiegła do niego May z szerokim uśmiechem na ślicznej buzi. Za parę lat 

będzie   równie   piękna,   jak   jej   siostra…   a   wtedy   niech   się   strzegą   wszyscy 
kawalerowie!

- Gdzieś się podziewała, kochanie? - spytał.
- Pokazywałam  Maddie,   gdzie  była  kiedyś  moja  sypialnia.  Powiedziała,  że 

teraz byłoby tam zbyt przewiewnie! - roześmiała się dziewczynka.

Rafe   odwzajemnił   się   szerokim   uśmiechem.   Przynajmniej   jedna   z   panien 

Harrington rada jest z przybycia gości.

- Jadę popatrzeć, jak się miewa nasze bydło. Masz ochotę?…
-   Pewnie!   Lecę   po   starego  Totelka!   -  W  podskokach   popędziła   na   łączkę, 

pośrodku której szczypał trawę gniadosz, kompletnie ignorując towarzystwo mniej 
arystokratycznych, zaprzęgowych koni.

- Po starego Totelka?… - powtórzył Quin, unosząc brew.
-   Widzisz,   na   co   mu   przyszło?   Dzieciak   go   ciąga   na   sznurku!  A  konisko 

najwyraźniej to lubi. - Rafe wziął głęboki oddech; nadal spoglądał w kierunku May i 
Arystotelesa. - Jak myślisz, czy ktoś zgodziłby się zainwestować dwadzieścia tysięcy 
w doprowadzenie do należytego stanu tej starej ruiny?

- Trzeba by na to aż dwóch głupców: jednego, który wyłożyłby gotówkę, i 

drugiego, który musiałby spłacić pożyczkę. Na szczęście, żadnemu z nas nie brakuje 
rozumu. - Rzuciwszy ostatnie wymowne spojrzenie, Quin bez pośpiechu ruszył w 
stronę domu.

Rafe patrzył w ślad za bratem. 
- Mów za siebie! - mruknął pod nosem.

 

*  *  *

background image

 

Felicity   zamknęła   drzwi   swej   sypialni   i   podparła   klamkę   niezbyt   ciężkim 

krzesłem,   które   zazwyczaj   stało   przy   toaletce.   Nie   była   to   może   zapora   nie   do 
obalenia, ale zawsze uniemożliwi May nagłe wtargnięcie do pokoju, co weszło jej już 
w zwyczaj.

- Och, jakie to niemądre!
Przecież   to   tylko   suknia,   na   miłość   boską   -   a   w   dodatku   jeden   z   głupich 

pomysłów   Rafe'a!   Nie   wiedzieć   czemu   oznajmił   przy   śniadaniu,   że   podczas 
dzisiejszego obiadu obowiązują uroczyste stroje. Podejrzewała, że chciał ją po prostu 
zobaczyć   w   nowej   sukni…   dobrze   wiedział,   że   oprócz   niej   nie   miała   żadnej 
wieczorowej toalety! Szczęściem, sama miała ochotę ją włożyć… Przez cały dzień 
czekała na tę chwilę. Suknia leżała na łóżku i Lis musnęła palcami chłodny, delikatny 
jedwab.

Pospiesznie zrzuciła prostą, codzienną sukienkę i narzutkę. Następnie, ciągle 

nadsłuchując, czy nie rozlegną się w pobliżu kroki May… a może i Rafe'a, podniosła 
suknię i włożyła przez głowę. Gładki, ciemnoniebieski jedwab spłynął jej do kostek z 
cichym szelestem. Bojąc się spojrzeć w stojące na toaletce lustro, zaczęła niezręcznie 
zapinać rząd umieszczonych na plecach guziczków.

Modląc się w duchu, by nie okazało się, że wygląda w tej sukni jak ordynarna 

ladacznica, odwróciła się do lustra - i osłupiała. 

- O, mój Boże!
Suknia   podkreślała   jej   szczupłą   talię   i   pełny,   krągły   biust,   do   bioder   zaś 

przylegała   w   sposób   nieprzyzwoicie   wprost   zalotny!   Przy   każdym   jej   ruchu 
połyskiwała   lekko,   odbijając   światło   świecy.   Zmysłowy   dotyk   jedwabiu   na   ciele 
przypomniał dziewczynie chwile spędzone z Rafe'em.

Wyszczotkowała włosy i upięła je w luźny kok. Wymykające się z upięcia 

czarne kędziorki tworzyły aureolę wokół twarzy i łaskotały w szyję. Rafe wybrał 
suknię w idealnym kolorze: Lis była nieco zbyt opalona jak na prawdziwą damę! 
Przy tych błękitach zaś jej oczy wydawały się zupełnie czarne.

Przyglądała się uważnie swemu odbiciu. Nie przypominała tej zwykłej Lis, 

chłodnej, opanowanej, zapracowanej. Czarne oczy, patrzące na nią z lustra, zdawały 
się   wiedzieć   znacznie   więcej,   niż   wiedziała   ta   dawna   Lis…   Rumieńce   zaś   były 
wynikiem miłego podniecenia, a nie zabiegów kosmetycznych. 

Obejrzała   się   ze   wszystkich   stron   -   ciekawe,   co   też   powie   Rafe,   kiedy   ją 

zobaczy?…

Gdy usunęła barykadę spod drzwi i wyszła z sypialni, gotowa wkroczyć na 

scenę, czuła, że kipi w niej radosne oczekiwanie. Kiedy jednak dotarła do podestu 
schodów, uśmiech jej zgasł.

- Więc zmarnowałaś cały sezon, czekając na mój powrót? - dobiegł do niej głos 

Rafe'a. Stał w holu, tuż pod nią, opierając się o ścianę.

background image

Jeanette przesunęła dłonią po klapie jego wytwornego, ciemnoszarego surduta.
- Jakże mogło być inaczej, gdyś nawet się ze mną nie pożegnał?
- Pożegnaliśmy się znacznie dawniej.
Ładniutkie, pełne wargi nadąsały się.
- Wiem, dostałam od ciebie konia,  mon amour, w ubiegłym sezonie. Cóż za 

marna namiastka!

Mężczyzna uśmiechnął się szeroko.
- W twoich ustach brzmi to wprost perwersyjnie.
Pochyliła się i ucałowała go w brodę.
- Z tobą, Rafe, mam ochotę na wszelkie perwersje! Ubiegłej nocy zostawiłam 

otwarte drzwi do sypialni. Dziś zrobię to samo. Może wpadniesz mnie odwiedzić?

- W każdym razie dzięki za zaproszenie.
Jeanette cofnęła się nieco, nie spuszczając z niego oczu.
- Pewnego pięknego dnia sprzykrzy ci się łamanie kobiecych serc!… A może 

zabraknie ci już serc do łamania?… I za czym wówczas będziesz gonił?

-   Cóż   za   straszliwe   perspektywy!   -   mruknął.   -  Ale   nie   lękaj   się:   zawsze 

znajdzie się jakaś nowa zwierzyna.

- Którą schwytasz, potem obdarzysz jakimś cackiem i wypuścisz z rąk… A 

sam   wyruszysz   do   Afryki   czy   gdzie   tam…   i   ani   pomyślisz   o   nas,   które   tu 
zostaniemy…

- Ach, Jeanette! Prawie miałbym ochotę odświeżyć dawne wspomnienia…
Uśmiechnęła się.
- Wspaniale!
Zaczął bić zegar, fałszywie i nierówno, gdyż ucierpiał po ostatniej ulewie. Rafe 

spojrzał w górę i dostrzegł Felicity, zanim zdążyła umknąć. Jego pogodny uśmiech 
zamarł.

- Lis! - zawołał, odsuwając się od ściany.
Skinęła   mu   uprzejmie   głową   i   zaczęła   schodzić   po   schodach.  Nigdy   nie 

powiedział, że mnie kocha! - powtarzała sobie w duchu, gdy wybiegł jej na spotkanie. 
Nigdy też nie mówił, że zależy mu na tym, by ich związek okazał się czymś trwałym. 
Raczej   odwrotnie!  A  w   dodatku   sama   mu   poradziła,   żeby   odnowił   znajomość   z 
dawnymi przyjaciółkami! Głupia, głupia, głupia!

- Dobry wieczór.
- Dobry wieczór. - Zatrzymał się w niewielkiej odległości od podnóża schodów 

i   zlustrował   ją   od   stóp   do   głów.   -   Wyglądasz…   olśniewająco   -   powiedział, 
spoglądając jej prosto w oczy. - Zadowolona jesteś z sukni?

- Tak, bardzo elegancka. - Zawahała się, potem wyminęła go. -. Przepraszam, 

background image

muszę znaleźć May.

W chwilę później usłyszała za sobą jego kroki. Musiała się opanować, by nie 

rzucić się do ucieczki. Zawsze zachowywała się niemądrze, gdy chodziło o Rafe'a 
Bancrofta!

- Lis?… 
Szła dalej.
- Lis?… Felicity!
Jego dłoń dotknęła jej ramienia, potem ześliznęła się do nadgarstka i zamknęła 

na nim. Łagodnie, ale stanowczo odwrócił ją twarzą do siebie. Mimo iż była wściekła 
na niego i czuła pogardę do samej siebie, dotyk jego palców na wrażliwym wnętrzu 
przegubu sprawił, że przeleciały po niej rozkoszne dreszcze.

- Czy stało się coś złego? - spytał.
Nie mogła zapanować nad reakcją swojego ciała, ale może kontrolować swe 

postępowanie!

- Ależ skąd! - odparła. - Chcę tylko dopilnować May, by się wszystkim nie 

naprzykrzała.

Spojrzał na nią bacznie.
- May jest pod opieką Sally, w kuchni. Próbowałem zawiązać jej kokardę, ale 

chyba nie najlepiej mi to wyszło. Stwierdziła: "nie masz pojęcia, czego potrzeba 
damie"!

- Chyba nawet May nie powinna oczekiwać od ciebie niemożliwości!
Dosłownie odebrało mu mowę. Ujrzała na jego twarzy wyraz niepewności, 

który tak ją zawsze rozbrajał.

- Znowu masz do mnie o coś pretensję?
- Nie.
- Naprawdę jesteś… wyjątkowo piękna - powiedział. 
- I miałbyś ochotę odświeżyć dawne wspomnienia? - spytała z gniewem. Z 

korytarza za nimi dolatywały głosy gości. 

Rafe zamrugał oczami.
- Więc słyszałaś?…
- Trudno było was nie słyszeć. Ale nie przejmuj się: dobrze wiem, że nie mam 

żadnych praw do ciebie ani żadnych pre…

- Sam nie pojmuję, co się ze mną dzieje, kiedy patrzę na ciebie - szepnął. - 

Wiem tylko, że wszystko wtedy we mnie aż tętni… i trochę się tego boję. - Skłonił 
się i odszedł do gości, by wprowadzić ich uroczyście do jadalni.

Słowa Rafe'a rozstroiły Felicity. Siedziała przy stole cicho jak myszka, nie 

mogąc   zebrać   myśli   ani   włączyć   się   do   rozmowy.   Poczuła   niemal   ulgę,   gdy   w 

background image

połowie obiadu do jadalni wszedł hrabia Deerhurst.

- James! - zawołała.
- Witaj, Felicity. - Ignorując pozostałych, jakże eleganckich gości, podszedł do 

niej, ujął jej rękę i podniósł do ust. - Jesteś niewiarygodna: dosłownie olśniewasz.

- Dziękuję! 
Rafe wstał.
- Skąd się pan tu wziął, hrabio?
- O, to moja sprawka, Bancroft! - odezwał się Robert Fields między jednym a 

drugim   kęsem   kurczaka.   -   To   ja   zaprosiłem   hrabiego!   Tak   nam   się   wspaniale 
gawędziło dziś po południu… Wiedziałem, że nie będziesz miał nic przeciwko temu.

Rafe spoglądał to na jednego, to na drugiego. W jego jasnych oczach nie było 

już   ani   krztyny   wesołości.  Wyprostował   się,   jakby   chciał   zrzucić   z   pleców   jakiś 
ciężar, i zwrócił się do brata.

- Quin, poznaj hrabiego Deerhursta. Deerhurst, to mój brat, markiz Warefield.
Quin wskazał przybyłemu wolne krzesło.
- Deerhurst? Pańska posiadłość graniczy z Forton Hall od wschodu, prawda?
- Istotnie, panie markizie. - Hrabia zajął miejsce, skłoniwszy się uprzejmie 

pozostałym gościom. Damy spojrzały jedna na drugą i rozszczebiotały się. Czy stało 
się   tak   dlatego,   że   przybysz   był   przystojny,   czy   dlatego,   że   spostrzegły   bezsilny 
gniew Rafe'a, Felicity nie miała pojęcia. - I bardzo cenię sobie to sąsiedztwo z dwóch 
powodów.

- Jakichże to, jeśli wolno spytać? - Quin rzucił bratu ostrzegawcze spojrzenie i 

zabrał się znów do jedzenia.

Kątem oka Felicity dostrzegła, że Rafe zawahał się, ale usiadł na dawnym 

miejscu.   Był   rozdrażniony   do   ostateczności,   nawet   przylepiona   do   twarzy   maska 
uprzejmości nie był w stanie tego ukryć. Spojrzała na Roberta Fieldsa, który przez 
cały czas pod samym nosem gospodarza flirtował z Jeanette Ockley. Rafe ani spojrzał 
na tę parę. Jeżeli był zazdrosny, to nie o żadną z londyńskich dam! Lis poprawił się 
nagle humor.

- Cóż, przypuszczam, że pierwszy z tych powodów rzuca się od razu w oczy. - 

Z ujmującym uśmiechem Deerhurst spojrzał na Felicity.

Francis Henning roześmiał się.
- Trzeba być ślepym, żeby nie dostrzec tej atrakcji Forton Hall! - Uniósł w jej 

stronę swój kieliszek.

- Dziękuję za komplement, panie Henning.
Felicity bawiła dobroduszna tępota, z jaką nalegał, by mówiła mu po imieniu. 

Rafe wspomniał jej, że Francis dumny jest ze swej "tęgiej głowy", podczas gdy jego 
kompani są zdania, że dysponuje zaledwie jej połówką!

background image

-  A  co   stanowi   drugi   magnes,   który   ciągnie   pana   tutaj,   hrabio?   -   spytała 

markiza Warefield.

- Nie wiem, czy Bancroft o tym wspominał, ale zaproponowałem mu za Forton 

Hall dość atrakcyjną - moim zdaniem - sumkę.

-   Brawo!   -   wykrzyknął   entuzjastycznie   Stephen;   do   wiwatów   dołączyli   się 

Francis i lady Harriet. - Nasz podróżnik może więc ruszać w drogę!

Felicity znów spojrzała na Rafe'a. Nie udawał już uprzejmości i z nie ukrywaną 

furią wpatrywał się w Deerhursta. Zanim jednak zdążył zerwać się z miejsca, markiz 
Warefield wstał i stanowczym gestem położył rękę na ramieniu brata.

-   Wypijmy   zatem   -   powiedział,   unosząc   w   drugiej   ręce   kieliszek   -   za 

otwierające się przed nami interesujące perspektywy!

- Za interesujące perspektywy! - powtórzyła wraz z innymi Felicity. Nie była 

jednak pewna, czy ona i Forton Hall zdołają to wytrzymać, jeśli perspektywy staną 
się jeszcze bardziej interesujące!…

Mimo   denerwującej   obecności   bardzo   zadowolonego   z   siebie   Deerhursta, 

wieczór upłynął dość przyjemnie. 

Kiedy   goście   przeszli   do   małego   salonu,   by   przy   cieście   bawić   się   w 

szarady

[12]

, Rafe pomógł Sally i Ronaldowi sprzątać w jadalni. Jedno ze stojących 

tam krzeseł, stanowiących dziwaczną zbieraninę, załamało się pod ciężarem gościa; 
niestety,   nie   był   nim  hrabia,   lecz   Francis.   Ponieważ   dolatujące   z   salonu   odgłosy 
dowodziły, że towarzystwo doskonale bawi się bez gospodarza, Bancroft usiadł po 
turecku   na   podłodze   w   jadalni   i   zaczął   przybijać   zdezelowaną   nogę,   by   przy 
jutrzejszym śniadaniu nie zabrakło krzeseł.

- Dawniej wynajdywałeś sobie ciekawsze rozrywki.
Rafe zerknął na opartego o framugę drzwi Quina i wrócił do swej roboty.
- Ty też niegdyś bardziej hulałeś.
-   Tak,   ale   teraz   jestem   szczęśliwym   żonkosiem.   A   czym   ty   możesz 

usprawiedliwić tę zmianę?

- Po prostu krzesło się złamało.
- Czemu nie wspomniałeś o ofercie Deerhursta?
Rafe niecierpliwie westchnął i odłożył młotek.
-   Bo   nie   chcę   mu   sprzedać   Forton   Hall.   -   Wstał   i   podniósłszy   krzesło, 

wypróbował, czy dobrze się trzyma.

- Wybacz mi głupie pytanie: dlaczego nie chcesz?
- Bo nie chcę, i już!
- Z powodu panny Harrington, prawda? - Markiz zamknął drzwi i usiadł przy 

stole.

-   Z   powodu   panny…   Felicity?   Przecież   ona   wysłała   setki   listów,   w 

background image

poszukiwaniu   pracy!   Czeka   teraz   na   odpowiedź,  A  z   tamtą   sprawą   nie   ma   nic 
wspólnego!

Quin nie spuszczał oczu z brata.
- I właśnie dlatego wyglądałeś jak wściekły wilk, kiedy Deerhurst się do nas 

przyłączył?

- To kompletny dureń, nie znoszę go!
- A co o nim myśli Felicity?
Dawniej Rafe'owi zawsze udawało się zniechęcić Quina do wtrącania się w 

jego   sprawy:   umiał   wyprowadzić   go   z   równowagi   swą   udaną   beztroską   lub 
ustawicznymi wykrętami Teraz jednak starszy brat ani myślał się od niego odczepić!

- Odkąd to zrobił się z ciebie taki cholerny plotkarz?!
- Interesuję się po prostu losem własnego brata.
- Więc pytaj o to mnie, a nie wszystkich mieszkańców Cheshire, do licha!
- Bardzo chętnie. - Markiz spojrzał mu prosto w oczy. - Dlaczego nadal tu 

tkwisz?

- Odczep się, do cholery! 
Brat nie dał za wygraną.
- Ładnie mi dziękujesz za pożyczkę!
Z wściekłą miną Rafe jeszcze raz sprawdził, czy krzesło się trzyma, i usiadł na 

nim.

- Sam nie wiem, czemu tu jeszcze tkwię. Wystarczy ci? I nie odjadę, póki się 

tego nie dowiem. - Potarł policzek. Blizna zaczęła dawać mu się we znaki, choć od 
lat miał z nią spokój. No, ale dawno nie był taki spięty.

- Quin, pożyczyłbyś mi dwadzieścia tysięcy, gdybym cię o to poprosił?
Brat przez chwilę milczał.
- Nie.
Rafe zerwał się na równe nogi.
- Dlaczego nie, na litość boską?! Powiedziałeś, że mógłbym sprzedać kiedyś tę 

ruinę za siedemdziesiąt tysięcy, gdybym ją doprowadził do kwitnącego stanu!

Markiz pochylił się ku niemu.
- Z dwoma tysiącami funtów posiedzisz w Forton z miesiąc. Przez ten czas 

zdążysz sobie przemyśleć, po co tu w ogóle tkwisz.

-   Z   dwudziestu   tysięcy   mielibyśmy   obaj   znacznie   więcej   korzyści   - 

przekonywał Rafe, ignorując cyniczną mądrość braterskich słów. Chciał być pewien, 
że ma oparcie w Quinie, choćby nawet zrobił nie wiedzieć jakie głupstwo.

- Dwadzieścia tysięcy oznaczałoby generalny remont Forton Hall. Uwiązłbyś 

background image

tu co najmniej na rok, zanim byś w ogóle zaczął szukać nabywcy. Jeśli masz ochotę 
zarządzać majątkiem wiejskim, chętnie powierzę ci któryś z moich… Przynajmniej 
dach ci się tam nie zawali na głowę! 

Rafe przeszedł się do okna i z powrotem.  
- Nie potrzebuję żadnego z twoich przeklętych majątków! Chcę doprowadzić 

do kwitnącego stanu właśnie ten!

- To nie jest dobra inwestycja. Nie zgadzam się.
- Cóż znaczy dla ciebie taka suma? Nie zbiedniejesz, czy zwróci ci się za rok, 

czy za dziesięć lat, albo na święty nigdy!

Quin   złożył   ręce   na   stole.   Był   wyraźnie   zły,   ale   nie   miał   zamiaru 

przekrzykiwać się z bratem.

- Przyszło ci kiedyś do głowy, że panna Harrington bardzo dobrze wychodzi na 

tym, że tu mieszkasz, utrzymujesz ją i naprawiasz jej rodzinny dom?

Rafe'a po prostu zatkało.
- Co takiego?!
- Ma wszelkie powody, by zatrzymywać cię tu jak najdłużej. Nigdy o tym nie 

pomyślałeś?

- Zwariowałeś czy co? Przecież ci mówiłem: stara się o posadę!
- Z jakim rezultatem?
- Sam nie wiem… Chyba nie najlepszym. - Nie pytał jej o to. Wolał nie pytać, 

bo nie chciał, żeby odjechała.

- Zależy ci na niej?
Rafe walnął pięścią w stół.
- Pewnie, że mi zależy! Tyle już w życiu przeszła… podziwiam jej odwagę.
- No i jest bardzo ładna.
- Tak, do cholery! Zauważyłem i to! Odczep się wreszcie!
Quin wstał bez pośpiechu.
- Zanim zwiążesz się z Forton Hall, braciszku… choćby na bardzo krótko… 

lepiej sprawdź, czy tej dziewczynie naprawdę zależy na tobie, czy tylko chce mieć 
dach nad głową. Nie wierzę wprost własnym oczom: zupełnie się zmieniłeś, Rafaelu.

Po wyjściu brata Rafe przez dłuższą chwilę stał bez ruchu. Doskonale pojął 

jego   półsłówka.   Quin   był   pewien,   że   brat   się   zakochał   w   Felicity,   a   ta 
wykorzystywała jego zauroczenie, by nie stracić Forton Hall.

Opadł znów na krzesło. Tak, Lis była piękna, inteligentna, czarująca, wrażliwa 

i bardzo, bardzo praktyczna. A on za żadne skarby nie chciał się w niej zakochać! 
Kiedyś był bliski zakochania się w Maddie, dowiedziawszy się jednak, że kocha jego 
brata,   pogodził   się   z   tym   bez   trudu.  Tym   razem   było   całkiem   inaczej.   Te   ataki 

background image

zazdrości i pożądania, ustawiczne myślenie o Lis, marzenia na jawie… Wcale tego 
nie chciał!

- Niech to szlag! - warknął, waląc pięścią w dębowy stół.
Dostał   chyba   bzika!   To   było   jedyne   logiczne   wytłumaczenie.   Tylko   w 

kompletnym  zamroczeniu   mógł   domagać   się   od   Quina   takiej   pożyczki,   na   litość 
boską!

Skrzypnęły otwierane drzwi. Bancroft wzdrygnął się i spojrzał w tamtą stronę. 

Odczuł jednocześnie ulgę i rozczarowanie, gdy zamiast Felicity do pokoju wszedł 
Robert Fields. Gdy dziewczyna była w pobliżu, wszystko nabierało sensu… A Rafe 
czuł, że jest mu to coraz bardziej potrzebne.

- A, to ty! - powiedział szorstko, wstając. Musi wreszcie przestać chować się 

po kątach, jak zbity pies! - Właśnie miałem się do was przyłączyć.

Fields machnął tylko ręką.
- Możesz się z tym nie spieszyć! Masz cygara?
- Nie. Dlaczego nie miałbym się do was spieszyć?
-  Bo   stałeś   się   cholernym  nudziarzem,   Rafe!   Gadasz   tylko   o  bydle   albo  o 

naprawie dachu. Okropne bzdury! Lepiej jedź z nami do Lakeford Abbey, nim do 
reszty schiopiejesz! Albo co gorsza, zachce ci się startować do Parlamentu!

Rafe zmierzył go wzrokiem.
- Wyjątkowo zabawne.
-   Zabawne?  To   jest   tragiczne,   chłopie!   Całkiem   się   tu   zmarnujesz!   Nawet 

Jeanette twierdzi, że zupełnie brak ci już ikry… A o ile wiem, to przecież ty ją 
nawróciłeś!

Rafe nachmurzył się.
- Co takiego?!
Fields   podszedł   do   sterty   zniszczonych   przez   ulewę   obrazów,   opartych   o 

ścianę.

- No wiesz, nauczyła się przy tobie tej litanii "O, Boże… tak… tak… o mój 

Boże!…" - Odwrócił się do przyjaciela. - Choć w jej przypadku brzmiało to zapewne 
"mon Dieu". - Uśmiechnął się szeroko i wyjął tabakierkę z kieszeni surduta. - A do 
jakich   bóstw   modli   się   panna   Harrington?   Zdaje   się,   że   to   Demeter   jest   boginią 
wieśniaków?

Rafe zmierzył Fieldsa złym wzrokiem.
- Posuwasz się za daleko.
- Daj spokój, Bancroft! Przecież ona jest nadzwyczajna. Nikt nie będzie miał ci 

za złe, jeśli obsiejesz jedną czy drugą grządkę, zwłaszcza na wsi!… Ale czemuś się 
uczepił Cheshire?! Daj temu spokój! Słyszałem, że dziewczęta z Karaibów każdego 
potrafią skłonić do odmawiania litanii! A znowu Amerykanki to podobno "kobiety 

background image

wyzwolone"!

Nikt   nie   będzie   porównywać   jegoFelicity   do   tej   bezmyślnej   hordy   dziwek, 

awanturnic i zabijających nudę rozpustą arystokratek!

- Robercie - powiedział cichym, opanowanym głosem - wynoś się z mojego 

domu.

Fields zażył tabaki i schował tabakierkę do kieszeni.
- No, sam widzisz! Za miesiąc staniesz się takim samym nadętym nudziarzem, 

jak   twój   brat!   I   nie   starczy   ci   już   nawet   energii   na   obsiewanie   grządki   panny 
Harrington. Chociaż w tym chętnie cię zastąpię!      

Bancroft uderzył go w twarz. Fields zatoczył się, potknął o krzesło i zwalił 

ciężko na ziemię. Rafe, wściekły  jak nigdy dotąd, przyglądał się, jak przeciwnik 
wstaje na nogi. Robert rzucił się na niego, ale zrobił unik. Lewą pięścią znów trzasnął 
Fieldsa w gębę, a prawą błyskawicznie dołożył mu w żołądek. Ten aż się zwinął i 
runął na ziemię, trzymając się za brzuch. 

- Wynoś się z mojego domu - powtórzył zimno Rafe i opuścił jadalnię.

 
 
 

13

 

Felicity   chichotała,   gdy   Francis   Henning   i   Rose   Pedleton   odgrywali   scenę 

Oberona i Tytanii ze "Snu nocy letniej". Powątpiewała, czy komizm widowiska był 
przez aktorów zamierzony, ale nawet markiza Warefield śmiała się do łez.

Lis bawiłaby się jeszcze lepiej, gdyby Rafe nie opuścił gości, przerzucając na 

nią cały ciężar zabawiania ich, i w myśli zakarbowała mu jeszcze jedno przewinienie. 
Ostatnio dużo się tego zebrało! Kiedy po chwili markiz Warefield wszedł do salonu i 
usiadł koło żony, dziewczyna nabrała podejrzeń, że Rafe naraził się także bratu.

Markiz rzucił jej poważne, niemal ponure spojrzenie i szepnął coś do żony. Ta 

odpowiedziała   mu   równie   cicho   i   także   zerknęła   na   Felicity.   Żadne   z   nich   nie 
obejrzało   się   powtórnie   na   nią,   ale   ich   rozmowa   trwała   jeszcze   kilka   minut.   Lis 
bębniła niecierpliwie palcami po poręczy fotela, zastanawiając się, jaki - u licha! - 
związek ma ich rozmowa z jej osobą?!

Wszystko wyglądałoby znacznie prościej, gdyby w Forton Hall nie zjawił się 

Rafe: obie z May i tak utraciłyby swój dom, ale ona nie straciłaby w dodatku swego 
serca! A kiedy nadeszłaby pora rozstania, nie czepiałaby się rozpaczliwie nadziei i 
marzeń, gdyż nikt by ich nie obudził.

Nie byłoby to aż tak bolesne, gdyby mogła zaufać Rafe'owi, zawierzyć mu. 

Patrząc jednak na jego głupich przyjaciół i eks-kochanki, widziała jasno, że gdyby 
mu zaufała, okazałaby się skończoną idiotką.

background image

Drzwi salonu otwarły się z impetem. Do pokoju wtoczył się Robert Fields, ze 

spuchniętym, zakrwawionym nosem i rozciętymi wargami.

- Henning! Calder! Gdzie mój pistolet?! - zagrzmiał.
- Fields! - warknął wstając markiz Warefield. - Co ci się stało, u diabła?
- To ten przeklęty wariat, twój brat! To jego sprawka! Rozwalę bydlakowi łeb!
- Nie waż się! - wrzasnęła May, rzucając się ku niemu.
Felicity schwyciła końce szarfy siostrzyczki i przyciągnęła małą z powrotem.
- Siedź spokojnie! - syknęła.
May rzuciła tylko na nią okiem i zamknęła buzię. Zemdlona Rose osunęła się 

prosto w ramiona Francisa Henninga, a Jeanette wypadła z rąk filiżanka. Pech chciał, 
że przepadła w ten sposób jedyna ocalała z katastrofy para: od tej pory każda z 
filiżanek Felicity była "z innej parafii".

Spoglądając   z   pogardliwą   miną   na   powstałe   zamieszanie,   Felicity   wstała   i 

wygładziła suknię. Nie pozwoli na podobne bzdury w swoim domu!… Nawet w 
swoim byłym domu. 

-   Może   zechcą   państwo   zakończyć   tę   sprawę   gdzie   indziej   -   odezwała   się 

lodowatym tonem.         

Fields odwrócił się ku niej.
- To wszystko przez ciebie, ty parszywa kur…
Markiz   stanął   pomiędzy   nimi,   zasłaniając   dziewczynę,   przed   wściekłymi 

spojrzeniami.

- Dość tego, Fields - powiedział stanowczym tonem.
Rose jakimś cudem wróciła do przytomności w samą porę, by zgorszyć się 

słownictwem Roberta.

Nagle   u   boku   Felicity   zjawił   się   hrabia   Deerhust,   o   którego   obecności 

zapomniała ze szczętem.         

- To nie jest miejsce odpowiednie dla damy - stwierdził. - Pozwól, że zabiorę 

cię stąd. Wiedziałem, że Bancroft nie nadaje się na właściciela Forton Hall! Spójrz, 
jaką hańbą on i jego kompani okryli twój dom… i ciebie.

Pozostałe damy, z wyjątkiem Maddie, zerwały się z miejsc i zakryły dłońmi 

usta   w   najwyższym   przerażeniu,   co   im   jednak   nie   przeszkadzało   rzucać   sobie 
nawzajem uradowanych spojrzeń. Felicity już przeczuwała, jakie się zrodzą plotki! 
Bogu dzięki, że jej noga nigdy nie postanie w Londynie! Będzie tam już na zawsze 
wyklęta.

- Uspokój się, Fields! - hamował przyjaciela Henning, zresztą bez większego 

przekonania. - Wszyscy umieramy tu z nudów, ale to jeszcze nie powód, żebyśmy 
strzelali jeden do drugiego.

- Proszę cię, Felicity! Nie powinnaś słuchać czegoś podobnego - nalegał dalej 

background image

hrabia, biorąc ją za łokieć.

Wyrwała mu się.
- Powinieneś zatroszczyć się raczej o May! - warknęła, nie odrywając oczu od 

Fieldsa. Wszyscy narzucali jej się ze swą pomocą akurat wtedy, gdy wcale jej nie 
potrzebowała!…

Nie pozwoli, by ktoś tu strzelał do Rafe'a Bancrofta!
Deerhurst coś wybełkotał i cofnął się.
- Ja… to znaczy ty… tak, oczywiście. Chodźmy, panno May!
- Nigdzie nie idę!
W drzwiach pojawił się Rafe.
- Kazałem ci się wynosić, Fields - powiedział złowrogo. Felicity zaszokował 

wyraz wściekłości na jego twarzy. - Nie będę tego powtarzał!

Obaj mężczyźni patrzyli na siebie wilkiem. W końcu Fields wyszarpnął rękę z 

niezdecydowanego chwytu Stephena Caldera.

- Nie zostanę tu ani chwili dłużej, choćbym miał zdechnąć! - warknął i otarł 

krew z brody. - Idziemy! Przejadło mi się i Cheshire, i Forton Hall! - Ruszył ku 
drzwiom, udając, że nie dostrzega swego eks-gospodarza. Reszta gości w milczeniu 
poszła   za   jego   przykładem.   Ostatni   był   Francis.   Zatrzymał   się   na   moment   poza 
zasięgiem pięści Bancrofta.

- On to roztrąbi po całym Londynie, wiesz?
Ten sztywno skinął głową.
- Wiem.
-  To   nie   było   w   dobrym   tonie   -   pomrukiwał   Henning,   idąc   korytarzem.   - 

Przeklęte koguty! Nigdy mnie nie słuchacie!…

Chmara kamerdynerów i pokojówek pomknęła na górę pakować rzeczy, ale 

Felicity prawie nie zauważała zamieszania i zgiełku. Rafe nadal stał we drzwiach z 
taką miną, jakby chciał jeszcze kogoś sprać - czy to Fieldsa, czy też każdego, kto mu 
się nawinie.

Takim   nigdy   go   jeszcze   nie   widziała!   Przypomniała   sobie   nagle,   że   był 

przecież żołnierzem. Wydawał się zawsze taki dobroduszny, iż zapomniała, że potrafi 
być groźny. I choć gniew Rafe'a zaskoczył ją, pomógł jednak lepiej zrozumieć jego 
charakter.   Obserwowała   go   teraz   bacznie,   usiłując   odgadnąć,   co   go   aż   tak 
rozwścieczyło? Kilkakrotnie zaciskał pięści i rozkurczał je, wreszcie wziął głęboki 
oddech.

-   No   i   co?   Kto   następny?   -   Spojrzał   znacząco   na   hrabiego   Deerhursta, 

zerkającego niepewnie to na Felicity, to na May. 

James wykonał nieznaczny ruch, unikając gniewnego spojrzenia Bancrofta.
- Ja również się pożegnam. - Ukłonił się. - Pani markizo, panie markizie… 

background image

Niezmiernie miło mi było zawrzeć tę znajomość.

- Do widzenia, hrabio.
Wahał się jeszcze przez chwilę, stojąc obok Felicity.
- Powinnaś opuścić Forton, moja droga: ten brutal gotów i ciebie skrzywdzić! - 

szepnął jej do ucha.

- Daj spokój, Jamesie! - ofuknęła go. Nawet w największym gniewie Rafe 

nigdy nie uczyniłby nic złego ani jej, ani May. Mógł bez trudu dokonać tego podczas 
ich pierwszeg spotkania, gdyby miał takie zamiary albo instynkty.

Hrabia zamrugał oczami, zaskoczony jej irytacją.
-   Dobrze   już,   dobrze…   Choć   jestem   zdania,   że   nie   widzisz   sprawy   we 

właściwym   świetle.   Postaraj   się   chociaż   przekonać   Bancrofta,   by   odsprzedał   mi 
posiadłość. Pozbylibyśmy się go wtedy z Cheshire błyskawicznie.

- Idź już, Jamesie! - Felicity pospiesznie skinęła mu głową; bała się, że hrabia 

doprowadzi   Rafe'a   do   nowego   ataku   wściekłości.   Widać   było,   że   wystarczy 
najmniejsza prowokacja. - Dzięki za twoje rady. Zastanowię się.

Po wyjściu Deerhursta Rafe potarł poszkodowane kłykcie i zerknął na brata.
- Nie gap się tak na mnie! - burknął. - Zasłużył sobie na więcej!
- Zasłużył czy nie - odparł ostro markiz - twoje zachowanie rzuca cień na całą 

naszą rodzinę. Robert Fields jest dobrze widziany u dworu. W obliczu tych nowych 
praw, ograniczających przywileje arystokracji, nie możemy sobie pozwolić…

- Skończ z tym, Warefield! - warknął Rafe. - Nikt. Nikt, powiadam, nie będzie 

przy mnie lżył moich przyjaciół ani bliskich!

- Myślałam, że Robert Fields jest twoim przyjacielem - odezwała się cicho 

Maddie.

Rafe spojrzał na nią.
- Właśnie odkryłem, że wcale tak nie jest. - Pochwycił spojrzenie Felicity i 

przez kilka sekund patrzył jej w oczy, zanim wyszedł z pokoju.

Markiz powiedział coś jeszcze do Maddie, ta jednak potrząsnęła głową.
- Nie chcę się mieszać w te bzdury - oświadczyła i wyciągnęła rękę do May. - 

Obiecałaś zapoznać mnie ze swoją lalką Polly i z panem Misiem!

W chwilę później Felicity została w salonie sam na sam z markizem, ten zaś 

podszedł do drzwi i zamknął je. Dziewczyna przełknęła z trudem ślinę, zastanawiając 
się, co teraz nastąpi. Czyżby i on chciał ją ostrzec przed Rafe'em?!

- Mój brat wspomniał, że szuka pani posady guwernantki - zaczął Warefield 

pozornie lekkim tonem, stanąwszy z nią twarzą w twarz. - Czy znalazła już pani 
pracę?

-   Nie.   Otrzymałam   dotychczas   tylko   dwie   odpowiedzi   odmowne,   ale   nie 

odpisała mi jeszcze daleka kuzynka z Yorku. Znała mnie, gdy byłam dzieckiem, i 

background image

lubiła mnie wtedy, więc sądzę, że przyjdzie mi z pomocą.

- Nie chce pani pozostać w Forton Hall?
Felicity  czuła, że rozmówca wyraźnie  do czegoś  zmierza,  i ze względu na 

Rafe'a postanowiła nie utrudniać mu sprawy.

- Moje chęci nie mają żadnego znaczenia, panie markizie. Pański brat był i tak 

niesłychanie   uprzejmy,   pozwalając   mnie   i   mojej   siostrze   pozostać   tu,   dopóki   nie 
znajdziemy innego schronienia.

Markiz przez chwilę milczał, jakby rozważając tę odpowiedź.
- A co pani sądzi o ofercie hrabiego, który chce odkupić Forton Hall?
-   Uważam,   że   cena,   jaką   proponuje   za   Forton,   jest   o   wiele   za   wysoka.   - 

Wzruszyła ramionami. - Rafe nie lubi jednak Jamesa, a pobyt w Forton sprawia mu 
przyjemność. Bez wątpienia sprzeda jednak posiadłość, gdy minie urok nowości.

Znów zapadło milczenie.
- Czy przedstawiła pani kiedyś Rafe'owi tę swoją teorię?
- I to nie raz!
- A on mógłby to - według pani - potwierdzić?
Felicity zmrużyła oczy. Uraza zatriumfowała nad uprzejmością.
- Czyżby pan sądził, markizie, że okłamuję pana?
- Mój brat jest bardzo… impulsywny - odparł z namysłem. - Zapala się do 

wielu rzeczy i…

-   I   potem   pan   albo   pański   ojciec,   pełniąc   z   własnej   woli   obowiązki   jego 

aniołów stróżów, wyciągacie go z każdej opresji, w jakiej się znalazł - przerwała mu. 
- Że też nigdy nie przyszło wam do głowy, że być może nie popadałby tak często w 
tarapaty, gdybyście choć raz potraktowali poważnie jego zamiary!

Warefield uniósł brew, ale nie wydawało się, żeby ta brutalna szczerość go 

uraziła.

- A pani sądzi, że jego najnowszą przygodę należy potraktować poważnie?
Felicity wyminęła go i ruszyła ku drzwiom.
- Sądzę, panie markizie, że to pytanie powinien pan zadać swojemu bratu, nie 

mnie!

- Wie pani co? - odezwał się, gdy już wychodziła. - Przypomina mi pani moją 

żonę!

Zaskoczona Felicity odwróciła się znów ku niemu.
- Uważam to za prawdziwy komplement, panie markizie!
Uśmiechnął się tak rozbrajająco, że przypomniał jej Rafaela.
- Przemyślę sobie tę sprawę.

background image

 
 
 
 
 

- Rafe?… - odezwała się Maddie.
Aż podskoczył, upuścił kartkę papieru i kij z podziałką.
- Nie mam w tej chwili ochoty na wywlekanie moich najbardziej osobistych 

spraw i analizowanie ich pod lupą!

Maddie skrzyżowała ramiona.
- Wobec tego powinieneś znaleźć sobie lepszą kryjówkę.
Rafe podniósł laskę mierniczą i skoncentrował się znów na wyrwie w murze, 

która powstała po zapadnięciu się zachodniego skrzydła. 

- Warefield cię tu przysłał?
- Dobrze wiesz, że nie. Quin przesłuchuje w tej chwili pannę Harrington.
- Co takiego?! - Do pełni szczęścia brakowało tylko tego, by przez Quina Lis 

umknęła i zaszyła się w jakiejś zakazanej angielskiej dziurze!

- Czułam, że to ci się nie spodoba!
- Nie wystarcza mu już, psiakrew, że dręczy mnie?! Lis w niczym nie zawiniła! 

(A jeżeli nawet miała coś na sumieniu, to z jego winy!)

- Troszczy się po prostu o ciebie.
-   Żeby   choć   raz,   do   licha,   nie   wtykał   nosa   w   moje   sprawy!   Niech   lepiej 

pamięta, że i jemu mogę porachować kości!

- Oto braterska miłość! - rzekł Quin, stając przed nimi. - Zdaje się, że tym 

razem mnie grozisz, co?

Rafe nachmurzył się.
- Do czarta! Odczepcie się ode mnie oboje!
Nie   zwrócili   najmniejszej   uwagi   na   te   słowa,   co   Rafe'owi   nie   poprawiło 

humoru. Wszystko było takie proste, póki nie napisał do Londynu! Na przyjaźni 
Roberta Fieldsa specjalnie mu nie zależało, ale z Quinem naprawdę chciał dojść do 
ładu.   Po   dzisiejszych   wydarzeniach   nie   było   na   to   większych   szans.  W  dodatku 
pewnie odstraszył od siebie Lis, zachowując się jak rozjuszony byk!

- No więc? - mruknęła Maddie, wsuwając rękę pod ramię męża i wspierając się 

na nim.

Markiz wzruszył ramionami.
- Przeklęta gmatwanina, jak zawsze!

background image

- No i co z tego? - warknął Rafe; poczuł zazdrość na widok ich niewątpliwej, 

jawnej miłości i stracił do reszty cierpliwość.

- My również wyjeżdżamy - poinformował go Quin.
- Tuż przed nocą?
- Taki już widać obyczaj w Cheshire. - Brat uśmiechnął się, chcąc w ten sposób 

złagodzić ostrość słów. - Obiecaliśmy wujowi Malcolmowi, że odwiedzimy go w 
drodze   do   Warefield   Park.   A   tobie   nasza   obecność   w   Forton   do   reszty 
skomplikowałaby życie.

Rafe wiedział, że niczego innego nie mógł się spodziewać. Mimo że za żadne 

skarby nie przyznałby się do tego, zawsze podziwiał takt i rozwagę Quina. Zabolała 
go świadomość, że brat ostatecznie spisał go na straty.

- Tuż przed wyjazdem z Anglii odezwę się do was.
-   Będziemy   przynajmniej   wiedzieli,   na   jakim   kontynencie   przebywasz   - 

powiedziała cichutko Maddie.

Rafe spoglądał to na jedno, to na drugie, a w sercu znów czuł bezdenną pustkę 

i niepewność. 

-  Napiszę.   -   Odszedł   kilka   kroków.   -   Nie   będę   wam  teraz   przeszkadzał   w 

pakowaniu się.

- Dwadzieścia tysięcy na rozsądny procent - powiedział nieoczekiwanie Quin, 

zatrzymując odchodzącego. - I oczekuję regularnych sprawozdań z postępów prac 
renowacyjnych i wszelkich innych.

Rafe powoli odwrócił się twarzą do brata.
- Sądziłem, że… że… Forton to zła lokata kapitału - odezwał się, targany na 

przemian to radosnym uniesieniem, to przeraźliwym strachem na myśl, że a nuż Quin 
nie mówi poważnie?…

- Bo tak jest istotnie - przytaknął brat. 
- Więc dlaczego?…
- Nie inwestuję w Forton - wyjaśnił markiz - tylko w ciebie. Każę przygotować 

wszystkie dokumenty i zapewnię ci kredyt w określonych granicach. Pamiętaj tylko, 
że im mniej kapitału przeszastasz, tym łatwiej będzie spłacić dług, kiedy ci przejdzie 
ta cholerna zachcianka.

Przez dłuższą chwilę Rafael wpatrywał się w brata.
- Dziękuję ci.
Quin potrząsnął głową.
- Nim tydzień minie, znienawidzisz i mnie, i tę dziurę. Dobrze cię znam, Rafe.
Ten wzruszył ramionami.
- A ja powątpiewam już, czy znam samego siebie, Quin.

background image

- Naprawdę chcesz się tym zająć?
- Tak.

 
 
 
 
 

Godzinę   później   Rafe   siedział   na   wydeptanych   frontowych   schodkach   i 

przyglądał się, jak powóz Warefieldów ginie w mroku. Po ich odjeździe Forton Hall 
wydał mu się opuszczony, milczący i straszliwie zaniedbany. Quin miał rację: sam 
nie wiedział, w co się pakuje!

Wiedział za to, czemu to robi - tak mu się przynajmniej zdawało. Ale zadłużyć 

się   na   dwadzieścia   tysięcy   dla   jednego   uśmiechu   Felicity   -   to   byłby   szczyt 
kretynizmu, nawet jak na niego! Nie, chodziło o coś więcej. Jakaś cząstka jego istoty 
chciała się koniecznie przekonać, czy Rafael Bancroft zdoła odrestaurować Forton 
Hall… czy w ogóle jest w stanie doprowadzić do końca rozpoczęte dzieło. Dotąd nie 
miał w tej materii większych osiągnięć - i sam o tym wiedział. Ani braciszek, ani 
papa nie musieli mu tego pokazywać palcem!

- Nie znam się na londyńskich zwyczajach - odezwała się Lis, wychodząc z 

domu i siadając koło Rafe'a. - …Ale twoi przyjaciele pobili chyba rekord, jeśli idzie 
o krótkotrwałość wizyty!

Były to najbardziej przyjazne słowa, jakie od niej usłyszał od chwili najazdu 

gości na Forton Hall.

- To banda kompletnych durniów. Zupełnie nie pojmuję, jak mogłem z nimi 

wytrzymać.

Dziewczyna zerknęła na niego, potem znów skierowała wzrok na ścieżkę.
- Czemu uderzyłeś pana Fieldsa?
Rafe wolałby nie odpowiadać na to pytanie, póki sam nie zgłębi do końca 

własnych   motywów…   Zbyt   dobrze   jednak   znał   Lis:   wiedział,   że   zmusi   go   do 
odpowiedzi.

- Nie podobały mi się jego wredne insynuacje.
- Były zbyt bliskie prawdy?
Spojrzał na nią z ukosa i nerwowo przesunął dłońmi po udach. Z dwojga złego 

wolał już być przesłuchiwany przez Quina!

- Tak.
- Więc dlaczego…
- Gdyby mnie naprawdę znał, gdyby czuł choć odrobinęj przyjaźni, nigdy by 

czegoś podobnego nie powiedział. Quin tego nie zrobił.

background image

- Ale twój brat także wyjechał!
Rafe uśmiechnął się lekko.
- Tak, ale z całkiem innych powodów. - Felicity czekała z napięciem na dalszy 

ciąg, więc oświadczył z westchnieniem: - Nareszcie postanowił nie przeszkadzać mi, 
kiedy zakładam sobie pętlę na szyję!

Rzuciła   mu   zdumione,   podejrzliwe   spojrzenie.   Po   sekundzie   jej   wargi 

rozchyliły się w takim uśmiechu, że Rafe poczuł się jak zadurzony uczniak.

- I tak będzie lepiej? - spytała.
Wzruszył ramionami. Przynajmniej nie straciła całkiem i sympatii do niego! 

Nie przypuszczał, by okazywała mu ją wyłącznie dlatego, że miał w ręku klucze do 
Forton Hall, ale nie był aż tak głupi, by kompletnie zlekceważyć przestrogi brata. 
Warefield miał wiele zdrowego rozsądku.

- Quin pożycza mi pieniądze - wyjaśnił.
- Wiem, już mi o tym mówiłeś. Dwa tysiące funtów. Bardzo się cieszę.
-   Dwadzieścia   tysięcy   funtów   -   poprawił   Rafe.   -   Na   kompletne 

odrestaurowanie dworu i posiadłości.

- Dwadzieścia… - zaczęła Felicity i urwała. Nagle zarzuciła mu ramiona na 

szyję i ucałowała go. - Dwadzieścia tysięcy funtów!

Rafe pragnął oddać Lis pocałunek, zamknąć ją w objęciach, kochać się z nią… 

Jednak w obliczu jej radosnego uniesienia pragnął też, by wszystko było jasne.

- Nadal zamierzam sprzedać Forton Hall - powiedział.
Był   tak   spięty,   że   słowa   zabrzmiały   ostrzej   niż   zamierzał.   Obejmujące   go 

ramiona opadły. Felicity splotła ręce na kolanach.

- Przynajmniej dom będzie wyglądał tak jak dawniej. - Słowa były pozornie 

obojętne, ale głos jej drżał.

Rafe   pragnął   zapytać   ją,   czy   kocha   go   choć   troszkę,   nawet   jeśli   o   wiele 

bardziej zależy jej na Forton Hall?… Gdyby jednak zapytał, musiałby wyznać, że też 
ją kocha i że nie wie, co począć z tym uczuciem, z nią, z sobą samym?… Spytał więc 
zamiast tego:

- Zostaniesz tu, żeby to zobaczyć?
- Nie wiem - szepnęła z oczyma pełnymi łez. - Mam nadzieję, że tak…
Przesunął z wolna palcem po jej policzku, ścierając łzę.
- I ja mam taką nadzieję.

 

* * *

 

Hrabia Deerhurst przyglądał się, jak wspaniały ekwipaż markiza Warefielda 

background image

odjeżdża; cofnął się na swym wałachu nieco głębiej pod osłonę drzew. Wynieśli się, 
Bogu dzięki! Wizyty osób z wyższych sfer to na ogół miła niespodzianka… Tym 
razem jednak goście zjawili się zdecydowanie nie w porę. Jedynym plusem było to, 
że Bancroft na jego oczach pokazał się Felicity z jak najgorszej strony!

Wprost   trudno   uwierzyć,   że   ten…   barbarzyńca   był   blisko   spokrewniony   z 

księciem   Highbarrow   i   z   Warefieldem.   Pobicie   gościa…   to   przecież   coś 
niesłychanego, nie do pomyślenia! Felicity była oczywiście zaszokowana, a on sam - 
na szczęście! - znalazł się pod ręką i wykorzystał sytuację. Jego szanse u niej rosły z 
każdym dniem. Widział to wyraźnie.

Bancroft siedział teraz na rozsypujących się frontowych schodkach, oświetlony 

tylko nikłym odblaskiem świecy, palącej się w przedsionku. Deerhust czuł niemal 
współczucie dla swego wroga. Biedaczysko, nie ma już teraz wyboru: musi sprzedać 
Forton   Hall   jedynemu   reflektantowi   -   i   to   na   takich   warunkach,   jakich   nabywca 
zażąda. W tej chwili do Bancrofta podeszła Felicity. Deerhurst nachmurzył się, jego 
współczucie gdzieś się ulotniło. Kiedy panna Harrington pocałowała tego bydlaka, 
zagryzł wargi do krwi.

- Dwadzieścia tysięcy funtów! - zawołała Felicity i znów ucałowała Bancrofta, 

a ten brutal dotykał swoimi łapskami jej olśniewającej skóry i oddawał pocałunki.

Hrabia przyglądał się temu jeszcze przez chwilę, potem skierował konia nad 

strumień,   biegnący   za   starą   stajnią.   Wydarzyło   się   coś   ważnego,   coś,   co   miało 
związek z pokaźną sumą pieniędzy. Sądząc zaś z reakcji Felicity, dotyczyło to Forton 
Hall.

Jeśli   Bancroft   zamierzał   poświęcić   jeszcze   więcej   uwagi   swej   nędznej 

posiadłości,   jemu,   Deerhurstowi,   pozostawało   już   tylko   jedno   wyjście.   Prawdę 
mówiąc, bardzo mu to odpowiadało.

 
 
 

14

 

- To numer siedemdziesiąty czwarty! - wykrzyknęła ze śmiechem May.
Felicity   skończyła   układać   ubranka   siostry   w   prowizorycznej   komódce   i 

wyjrzała   przez   okno.   Dwunastu   robotników   ładowało   drewno   na   trzy   wozy, 
ustawione wokół malejącego w szybkim tempie rumowiska starej stajni, zajmującego 
sam środek dziedzińca. Teraz, gdy nie brakowało mu już grosza, nie tracąc czasu 
Rafę przystąpił do realizacji swoich planów.

Felicity   usiadła   w   głębokiej  wnęce   okiennej   i   przyglądała   się   pojedynkowi 

Rafe'a i May, uzbrojonych w olbrzymie drzazgi. Dziewczynka pokrzykiwała tylko i 
wymachiwała "szpadą" na chybił trafił, wyobrażając sobie, że odkrywa nowe metody 
zabijania wrogów; ruchy mężczyzny zaś były oszczędne, precyzyjne i pełne wdzięku. 

background image

Lis znów uświadomiła sobie, że Rafael potrafi być niebezpieczny - kilka dni temu 
Robert Fields przekonał się o tym na własnej skórze.

Przez te pięć dni, które minęły od wyjazdu gości, Bancroft był bez przerwy 

zajęty: ustalał harmonogram robót i zamawiał niezbędne materiały. Kreślił również 
projekty nowej stajni i nawet niewprawne oko Lis dostrzegało ogromne zmiany na 
lepsze w porównaniu ze starym budynkiem. Rafe wtajemniczał ją we wszelkie plany, 
jakby nadal miała decydujący głos w tej sprawie.

Nie mogła jednak oprzeć się wrażeniu, że coś się między nimi zmieniło. Po 

każdym   komplemencie   czy   zalecankach   następowały   nowiny   dotyczące   budowy, 
jakby Rafe chciał sprawdzić, czy Lis uważnie go słucha. Ponieważ i tak chłonęła z 
zachwytem każde jego słowo, takie sprawdzanie wydawało się zgoła bezcelowe.

Felicity próbowała myśleć o Deerhurście tak samo jak o Rafie i wspominać 

jego nieczęste pocałunki, wmawiając sobie, że budziły w niej podobne dreszcze, jak 
każde dotknięcie londyńczyka. Wcale jej się to nie udawało, ale ponieważ nie mogła 
liczyć na przyszłość u boku Rafaela Bancrofta, postanowiła wyrzec się namiętności 
na rzecz stabilizacji: taka zamiana, choć niekorzystna, była jednak zdecydowanie 
rozsądniejsza.

Przyglądała się szermierce przez kilka minut, potem zeszła na dół, by pomóc w 

przygotowaniu lunchu. Jak zwykle, Ronald siedział w kuchni (czuł się tu bardzo 
swobodnie) i gawędził z Sally. Felicity z uśmiechem weszła do środka.

- Ronaldzie - odezwała się, na co chłopak aż podskoczył i poczerwieniał jak 

burak - gdybyś znalazł dziś po południu chwilkę czasu, może byś usunął z holu te 
małe stoliki, zanim zaczną się roboty w zachodnim skrzydle?

Zerwał się na równe nogi.
- Już się do nich biorę, panno Harrington!
Sally   zachichotała,   kiedy   Ronald   wyleciał   jak   z   procy;   potem   z   pewnym 

zmieszaniem spojrzała na Felicity i wróciła do wyrabiania ciasta.

- Pomyślałam, że po obiedzie placek z brzoskwiniami będzie w sam raz… - 

wyjaśniła.

- Doskonały pomysł. - Felicity sięgnęła po bochenek świeżutkiego chleba. - 

Wiesz co, Sally? Zdaje się, że znalazłaś sobie wielbiciela!

Dziewczyna zaczerwieniła się aż po korzonki jasnych włosów.
- Och, proszę panienki! On mi mówi, że jestem śliczna jak różyczka…
Wyglądało na to, że Rafe daje młodemu panu Banthemu lekcje zdobywania 

niewieścich serc!

- No, cóż: naprawdę jesteś śliczna.
- Bardzo panią przepraszam…
Na dźwięk obcego, męskiego głosu Felicity odwróciła się. Wysoki, szczupły, 

bardzo   dystyngowany   mężczyzna   o   czarnych   włosach,   lekko   siwiejących   na 

background image

skroniach, stał na progu kuchni z wielką walizą w każdej ręce.

- Proszę mi wybaczyć - kontynuował tym samym uprzejmym, pełnym rezerwy 

tonem. - Czy zdaje sobie pani sprawę z tego, że jakiś młody, bardzo niezgrabny 
człowiek wlecze stoliki po nie zabezpieczonym drewnianym parkiecie? W dodatku w 
kierunku przeciwnym do rysunku słojów.

Dziewczyna przyglądała mu się przez chwilę, bezskutecznie usiłując odgadnąć, 

któż to może być.

-   Tak,   wiem   o   tym   -   odparła   bez   pośpiechu.   -   Ale   posadzka   ma   być 

wymieniona.

Przybysz energicznie skinął głową i postawił walizy na podłodze.
-   Ach,   tak?   Zatem   wszystko   w   porządku.   Czy   byłaby   pani   łaskawa 

poinformować mnie, gdzie znajdę pana Rafaela Bancrofta?

Zdumiona   i   odrobinkę   ubawiona   nieskazitelnymi   manierami   nieznajomego, 

Felicity wskazała tylne wyjście:

- Jest na dziedzińcu koło stajni.
- Dziękuję łaskawej pani.
Raz jeszcze skinął lekko głową, postawił walizy w kącie i przeszedłszy przez 

całą kuchnię, otworzył wskazane drzwi.

Felicity wymieniła spojrzenie z równie jak ona zdumioną Sally i pospieszyła za 

nieznajomym. Długie poły jego czarnego surduta powiewały na lekkim porannym 
wietrze, gdy szedł przez dziedziniec w stronę Rafe'a, który ćwiczył pchnięcia i uniki, 
demonstrując   May   jakiś   śmiercionośny   manewr.   Kiedy   gość   przebył   już   połowę 
drogi,   Rafe   dostrzegł   go.   Twarz   mu   zbielała,   a   zdziwienie   i   rozbawienie   Lis 
przerodziło się natychmiast w panikę.

- Są tutaj? - warknął Rafę, upuścił swój "oręż" i wielkimi krokami ruszył w 

stronę wytwornego dżentelmena. - Niech to szlag! Nikt mnie nie uprzedził!

Nieznajomy zatrzymał się.
- Ich książęce mości bawią obecnie w Hiszpanii, paniczu Rafaelu. - Sięgnął do 

kieszeni i wydobył złożony papier. - Polecono mi oddać to panu.

Rafe wziął do ręki pergamin i rozłożył go. W chwilę później uniósł głowę, a 

oczy błyszczały mu wesoło.

- Więc to ty jesteś obiecanym prezentem?
- Zostałem panu jedynie wypożyczony.
- A któż wpadł na podobny pomysł? - Rafe uśmiechnął się, twarz jego nabrała 

zwykłych   rumieńców,   a   Felicity   odetchnęła   z   ulgą.   Najwidoczniej   grożące 
nieszczęście zostało zażegnane!

- Jej książęca mość.
Rafe skończył czytanie listu i wybuchnął śmiechem.

background image

- Och, Beeks, jestem pewien, że pożałujesz tej decyzji!
- Już nad nią ubolewam, panie Rafaelu.
Rafe skinął na Lis, by podeszła, i podał jej list.
- Oto prezent, który mi obiecano! - powiedział, wskazując jej przybysza.
Dziewczyna otwarła list.
- "Rafe" - przeczytała - "Beeksowi przyda się zmiana otoczenia. Mam nadzieję, 

że okaże się pomocny, póki się nie urządzisz. Proszę, zwróć go nam w dobrym stanie i  
nie dręcz za bardzo! Twoja matka.
"

Felicity uśmiechnęła się i od razu nabrała sympatii do księżnej Highbarrow. 

Widać było, że dobrze zna swego syna. Poczuła ukłucie zazdrości: ona też miała 
kiedyś taką mamę!

- Lis, May! Oto Beeks, absolutnie niezastąpiony majordomus księcia i księżnej 

Highbarrow. Beeks, to panna Harrington i panienka May.

- U nas też był majordomus - oznajmiła dziewczynka, uroczyście potrząsając 

dłonią mężczyzny. - Nazywał się Smythe i zawsze miał kwaśną minę!

- May! - skarciła ją Felicity, choć nie mogła zaprzeczyć słowom siostry. Gdyby 

sama była szefem służby w rezydencji Nigela, miałaby równie skwaszoną minę! 

Rafe znów się roześmiał.
- Beeks nigdy nie bywa skwaszony. Prawda, Beeks?
- Nawet wówczas, gdy mam wrażenie, że ziściły się moje najgorsze koszmary, 

panie Rafaelu!

- Chcesz nas obrazić? - spytała podejrzliwie May.
- Nigdy w życiu, panno May.
- To byłoby w bardzo złym tonie - przytaknął Rafe.
Majordomus skłonił się.
- Czy mogę już przystąpić do działania? Odnoszę wrażenie, że nie ma czasu do 

stracenia.

Beeks skłonił się, ponownie odwrócił na pięcie i ruszył z powrotem do dworu. 

Felicity patrzyła w ślad za nim.

-   May,   pomóż   Sally   przy   lunchu   -   poleciła   i   dziewczynka   pobiegła   za 

majordomusem.

Rafe obserwował ją bacznie.
- Czym ci się znowu naraziłem?
- Nikt do ciebie…
-   Nie   posyłałem   po   niego   -   przerwał,   odbierając   od   niej   list.   -   Jestem 

kompletnie, absolutnie niewinny!

background image

- Miałam najlepszy dowód, że jest wręcz odwrotnie - odparła sucho.
Bancroft roześmiał się. Lis odpowiedziała mu uśmiechem.
Ciekawe, czy on wie, jak bardzo jest przystojny w tym jasnym świede słońca, z 

powiewającym na wietrze kosmykiem płowych włosów? Gdy ich oczy się spotkały, 
na jego twarzy pojawił się wyraz czułości, a jej serce zabiło mocniej. Przez chwilę 
zdawało jej się, że Rafę zaraz ją pocałuje, na oczach wszysduch!

- Z największą przyjemnością udowodnię ci to po raz drugi - szepnął.
- Rafe, nie odbiegaj od tematu!
- Ty pierwsza o tym wspomniałaś.
- Naprawdę chcesz, żeby majordomus księstwa Highbarrow zajmował się… - 

Urwała, nie chcąc ostrym epitetem znieważyć swego… ich… domu, jednak nędzny 
stan dworu mówił sam za siebie. - Zajmował się tym wszystkim? - wskazała na dom i 
dziedziniec.

-   Chcesz   powiedzieć,   że   ich   stan   nie   odpowiada   warunkom,   do   których 

przywykł?

Mężczyźni naprawdę bywają tępi!
- Oczywiście, że im nie odpowiada.
Rafe uśmiechnął się od ucha do ucha.
- I na tym właśnie polega urok całej sprawy! Majordomus z najwspanialszej 

rezydencji   w   całej  Anglii   wszędzie   poza   nią   trafia   na   warunki,   do   których   nie 
przywykł!

Felicity wzniosła ręce ku niebu.
- Cudownie! Od razu mi ulżyło!
- Rad jestem, że się na coś przydałem. - Zamilkł na dłuższą chwilę; wpatrywał 

się w nią, a jego uśmiech rozwiał się.

- O co chodzi? - spytała w końcu.
- Pomyślałem tylko, jak bardzo pragnę cię pocałować. Natychmiast!
Dziewczyna spłonęła rumieńcem.
- Ani się waż! Jesteśmy na oczach wszystkich!
- No, to znajdźmy jakieś ustronne miejsce.
- Przestań wreszcie żartować!
- Kto mówi, że to żarty? - spytał, podchodząc bliżej.
Położyła rękę na jego piersi, chcąc go powstrzymać, i spojrzała mu w oczy.
- Ja ci to mówię!
- Tylko dlatego, że się boisz, by nie doszło do czegoś więcej.

background image

- Cicho!
Pochylił się jeszcze bliżej.
- Raz już tak było. Czemu nie mielibyśmy tego powtórzyć?
Zadawała   sobie   to   samo   pytanie.   Dobrze   znała   odpowiedź   i   Rafe   również 

powinien ją poznać.

- Z powodu Jeanette Ockley - odparła.
Bancroft uniósł jedną brew.
- Jeanette? Już po raz drugi o niej wspominasz. Nic nas ze sobą nie łączy!
Felicity przełknęła ślinę.
- Wiem. A jak było dawniej?
Chciała się odwrócić i odejść, ale chwycił ją za ramię.
- Z tobą jest zupełnie inaczej! Nie ma w ogóle porównania!
-  Ale   ty   pozostajesz   zawsze   tym   samym   Rafaelem   Bancroftem,   wiecznie 

goniącym za czymś nowym, prawda?

- Jeżeli… - zaczął ze wzburzeniem, ale spojrzawszy na rojących się wokół 

resztek stajni robotników, zniżył głos do szeptu. - Jeżeli sam zrozumiem wreszcie - 
do diabła! - co się ze mną dzieje, to ci powiem! Możesz być pewna. - Puścił jej łokieć 
i spojrzawszy na nią raz jeszcze, wrócił do pozostałości stajni.

Czasami Felicity myślała, że wszystkim byłoby lepiej, gdyby ktoś ponownie 

walnął Rafe'a Bancrofta w głowę. Związany, oszołomiony i bezradny z pewnością 
dałby   się   pokierować…   choć   pewnie   budziłby   w   niej   równie   mocne   pożądanie. 
Prawdę mówiąc, właśnie o tym marzyła, nawet zanim kochali się z Rafe'em; pragnęła 
ujrzeć   go   znów   takim,   jak   przy   pierwszym   spotkaniu:   bezradnym,   leżącym   na 
kuchennej   podłodze   -   i   przykryć   go   własnym   ciałem…  A  poza   tym,   gdyby   był 
związany, nie mógłby nigdzie uciec…

Gdy była w połowie drogi do kuchni, May wybiegła jej na spotkanie.
-  Beeks  powiedział, że  panienka  mojej  pozycji nie  powinna  pomagać  przy 

lunchu - oznajmiła.

-   Czyżby?   Zapewne   poinformowałaś   go,   że   nieoczekiwany   bieg   wydarzeń 

zmusił nas do rezygnacji z niektórych zasad etykiety?

- Nie. Powiedziałam mu tylko, że będziesz na niego wściekła.
Felicity wzięła siostrzyczkę za rękę i razem pomaszerowały w stronę domu.
- Podziwiam twoją intuicję.
- Bardzo ci dziękuję!
Rafe patrzył za Lis i May, póki nie weszły do domu; po¬tem znów zabrał się 

do ładowania drewna na wóz. Dysponując pieniędzmi od Quina, nie musiał już sam 
harować, ale przywykł do przebywania na świeżym powietrzu i przekonał się, że 

background image

praca fizyczna sprawia mu przyjemność. Poza tym, gdyby nie miał nic do roboty, 
pętałby się przez cały dzień  po dworze  i narobiłby jeszcze większych głupstw  z 
powodu Felicity… A i tak myślał o niej bez przerwy.

Dennis   Greetham   zajechał   swoim   wozem   i   Rafe   podszedł,   by   się   z   nim 

przywitać.

- Dowiedziałeś się czegoś w sprawie drewna? - spytał.
- A jakże. Od przyszłego tygodnia, jeśli pogoda się utrzyma. No i zrobiłem, jak 

chciałeś:   zostawiłem   wiadomość   "Pod   Mocarzem",   że   poszukujesz   robotników. 
Pewnie dziś po południu kilku ci przybędzie.

- Zdumiewające, jak parę funtów potrafi zmienić sytuację!
- To ty zmieniłeś sytuację, nie forsa - sprzeciwił się farmer, wkładając robocze 

rękawice. - Ludziska z Cheshire nie przywykli do dziedzica, który im pomoże przy 
naprawie płotu, jeśli przepracują dzień czy dwa na pańskim.

Bancroft spojrzał w kierunku dworu.
- Tylko sobie nie wmawiaj, że jestem jakimś Robin Hoodem! Byłem przyparty 

do muru i bez forsy, a to zmusza do szukania niezwykłych rozwiązań. Z pieniędzmi 
jest o wiele łatwiej… choć pewnie zmienię zdanie, kiedy przyjdzie do oddawania 
długu. - Im prędzej zacznie go zwracać, tym lepiej! Nikt by mu chyba nie powierzył 
dwudziestu tysięcy - i słusznie! Nie miał pojęcia, czemu Quin to zrobił.

- Tak sobie myślałem… - odezwał się dzierżawca. - Nie wiem, czy przy tym 

całym zamieszaniu zechcesz wziąć sobie na kark jeszcze jeden ciężar… ale gdybyś 
chciał w jesieni siać oziminę, to trzeba by przedtem odwalić masę roboty na polach.

Rafe skinął głową.
-   O   tym   samym   myślałem.   Gdybyście   oboje   z   Felicity   dali   mi   niezbędne 

wskazówki, a ty podjąłbyś się nadzorowała nia prac polowych, to bardzo chętnie 
obsiałbym pola.

- Ja miałbym nadzorować?
- Cóż, potrafię rozwalić stajnię, ale na rolnictwie znasz się znacznie lepiej ode 

mnie. - Chociaż Rafe chciał ograniczyć wydatki do niezbędnego minimum, wiedział, 
że   udane   zasiewy   poprawiłyby   ogólny   stan   Forton   Hall,   a   on   zyskałby   po   raz 
pierwszy   w   życiu   konkretne   źródło   dochodu!   Na   samą   myśl   o   tym  poczuł   miły 
zawrót głowy.

- To dla mnie prawdziwy zaszczyt, Bancroft.
Przez   dwadzieścia   minut   dyskutowali   o   zaletach   różnych   gatunków   zbóż   i 

rodzajów gleby. Rafe pożałował, że zniechęcał Quina za każdym razem, gdy brat 
starał się zainteresować go tym tematem. Teraz by mu się naprawdę przydały dobre 
rady jakiegoś właściciela ziemskiego! Nie chciał zdradzać się znów przed Felicity z 
kompletną ignorancją, a Quin i Maddie bawili obecnie w hrabstwie Somerset u wuja 
Malcolma. Gdyby zaś miał ochotę (mało prawdopodobne!) zasięgnąć rady u ojca, to 
księstwo i tak przebywali w Hiszpanii. Poza tym nie bardzo wiedział, jakie pytania 

background image

należałoby zadać.

Wyprostował zmęczone plecy. Znał bliżej tylko dwóch właścicieli ziemskich: 

hrabiego Deerhursta i pana Talforda. Do hrabiego nie zwróciłby się o pomoc, gdyby 
nawet tonął! Pozostawała więc tylko jedna osoba.

 
 
 
 

Pan   Talford   wybierał   się   właśnie   na   południową   przejażdżkę   konną,   gdy 

zjawili się przed nim Rafe i Arystoteles. Uprzejmie zaprosił, by mu towarzyszyli.

- Słyszałem, że przybysze z Londynu już wyjechali - odezwał się starszy pan, 

gdy kłusowali wzdłuż żywopłotu, otaczającego z dwóch stron podjazd. - Ma pan, 
zdaje się, dość oryginalne metody bawienia gości!

Rafe zmierzył go wzrokiem.
- Przypuszczam, że to Deerhurst pana o nich poinformował?
- Jeden z jego lokajów szepnął słówko pani Denwortle.
A zatem wiedziało już całe hrabstwo! Najwyższy czas uciąć sobie rozmówkę z 

tą zacną damą.

- To było tylko nieporozumienie - wyjaśnił.
Pan Talford nie odpowiedział, póki nie skręcili w boczną ścieżkę.
- Mam wrażenie, że pański znajomy pojął bez trudu pana intencje.
Podczas   przejażdżki   Bancroft   zwrócił   uwagę   na   rozplanowanie   ogrodu   w 

Talford; był niebrzydki, ale sprawiał, że centralny budynek - i tak niezbyt duży - 
wydawał się jeszcze mniejszy. Rafael postanowił rozbudować frontową część ogrodu 
w Forton, podobnie jak to uczynił przed kilku laty Quin w Warefield Park. Staw 
należało koniecznie pogłębić; zapewne też od dawna go nie zarybiano. No i warto 
nadać mu jakąś nazwę; wszystkie porządne stawy rybne miały swoje miano. Może by 
tak "Stawek May"? Mała na pewno się ucieszy!

-   Nie   chciałbym   wydać   się   nieuprzejmy…   -   odezwał   się   pan   Talford, 

wyrywając gościa z marzeń - …ale czy ma pan do mnie jakąś sprawę? Bardzo pan 
dziś milczący.

-   Najmocniej   przepraszam.   Chciałem   zasięgnąć   pańskiej   rady   w   sprawie 

zasiewów.

- Zasiewów?
Rafe nachmurzył się.
- Tak jest, zasiewów. Dennis Greetham pomoże mi podczas prac polowych, ale 

czuję się kompletnym idiotą, kiedy ktoś porusza ten temat!

background image

- Chyba to sprawy niezbyt interesujące podróżnika, który wybiera się do Chin!
Rafe uśmiechnął się niezbyt wesoło.
- Istotnie. - Teraz, gdy miał do spłacenia dług wysokości dwudziestu tysięcy 

funtów, Chiny wydawały mu się jeszcze odleglejsze niż przedtem. Za to wyraźnie 
widział czekającą go harówkę. - Czy mógłby pan jednak wprowadzić mnie w te 
sprawy?

- Interesujące. Czy Felicity o tym wie?
- Że jestem kompletnym ignorantem, jeśli chodzi o płody rolne? Chyba do tej 

pory musiała się w tym połapać.

Starszy pan uśmiechnął się i odwrócił od niego wzrok.
- Miałem na myśli zasiewy.
- Jeszcze nie wie, ale się dowie. Chciałem najpierw zasięgnąć opinii eksperta.
Zanim Rafe pożegnał się z Talfordem, zapadł zmrok. Arystotelesowi przyszło 

dźwigać trzy tomy dzieła Storcheya "Uprawa zbóż w zachodniej Anglii", jego pan 
zaś   mógłby   bez   mała   przystąpić   do   pisania   czwartego   tomu,   tak   wiele   mu 
wpakowano do głowy informacji! Prawdę mówiąc, Rafe przekonał się z radością, że 
sam wiedział już niejedno: widać słuchał wywodów Quina i jego książęcej mości z 
większą uwagą, niż mu się zdawało!

Choć   nie   było   mu   to   wcale   po   drodze,   skierował   konia   do   Pelford.   Pani 

Denwortle tkwiła jeszcze na posterunku, choć nie miała klientów, i chyba zamierzała 
właśnie zamknąć sklep. Rafe zeskoczył z gniadosza i wszedł do wnętrza. Dzwonek 
przy drzwiach zabrzęczał; kupcowa podniosła głowę.

- Pan Bancroft! Czym mogę służyć?
Wydawała się bardziej przyjacielska niż zwykle - i nie bez powodu: stanowił 

najobfitsze źródło lokalnych plotek.

- Czy ma pani może cygara z Wirginii?
- Z tych tam kolonii? Raczej nie. Nie ma na nie chętnych w Cheshire.
Mężczyzna postukał palcami o ladę.
- Hm! Doprawdy, wielka szkoda! Pewnie będę musiał zamówić w Londynie 

całą skrzynkę. Powinni przysłać mi je na czas.

Pyzata  sklepikarka gapiła  się  na  niego, wręcz  umierała z  ciekawości;  Rafe 

jednak spojrzał na nią z niewinną miną. Pani Denwortle zaczęła bez zapału wycierać 
ladę.

- Mam na składzie duży wybór krajowych - oznajmiła.
- Słucham?… Nie, dziękuję. Jego książęca mość jest bardzo wybredny.
- Jego książęca mość?...
- Mój ojciec. - Rafe wyprostował się. - Wobec tego, dobrej nocy!

background image

Uśmiechał się szeroko, wskakując znów na siodło. To powinno zatkać babę na 

dłuższy   czas!   Niech   plotka   kwitnie:   pogłoska   o   planowanym   przyjeździe   księcia 
Highbarrow do Cheshire z pewnością okaże się bardziej interesująca niż wszelkie 
poczynania jego, May lub Felicity. A był to zaledwie początek zaplanowanej przez 
niego kampanii: zapowie rychłe wizyty wielu, wielu znakomitości!

Po  powrocie   do  Forton   wyczesał   zgrzebłem Arystotelesa   i  zadbał   o   to,  by 

wałach miał wygodny nocleg. Potem, głównie z ciekawości, obszedł dom, by zjawić 
się w Forton Hall frontowym wejściem. Beeks miał chyba najostrzejszy słuch w całej 
Anglii: nigdy jeszcze żaden gość nie zdążył dotknąć klamki, a on już otwierał.

Rafe   był   pewien,   że   będzie   miał   jeszcze   cztery,   no,   może   trzy   stopnie   do 

przebycia, gdy Beeks ukaże się we drzwiach i odezwie uroczystym tonem: "Dobry 
wieczór,   panie   Rafaelu".  Tego  wieczora   jednak   omal   nie   rąbnął   głową   w  twarde 
dębowe drzwi: Beeks nie otworzył ich na jego powitanie.

- Boże święty! - mruknął mężczyzna, nacisnął klamkę i wszedł do przedsionka. 

Czyżby wypłoszono stąd kogoś, kto mógł okazać się bardzo użyteczny?!

- Lis! - zawołał, zmierzając korytarzem do kuchni. - Coś ty zrobiła Beeksowi?!
- Nic a nic - odparła, spotkawszy się z nim w progu.
Majordomus   stał   przy   stole,   przód   jego   eleganckiej   koszuli   był   osłonięty 

fartuchem, rękawy podwinięte, a ręce umączone po łokcie. Gdy Rafe wszedł, Beeks 
odwrócił się i skłonił lekko, po czym wrócił do wyrabiania ciasta.

- Zjawię się za chwilę, jeśli jestem panu potrzebny do pomocy w przebraniu się 

przed kolacją, panie Rafaelu - oznajmił z absolutnym spokojem.

- Nie, nie. Dziękuję. Dam sobie radę.
- Jak pan sobie życzy, panie Rafaelu. Panna Harrington obstalowała obiad na 

siódmą, o ile to panu odpowiada.

Bancroft skinął głową, zerkając to na Beeksa, to na Felicity, która najwyraźniej 

miała ochotę parsknąć śmiechem. Nie miał pojęcia, czy to on ją tak ubawił, czy też 
majordomus.

- Na siódmą? Doskonale.
Felicity machnęła ręką, chcąc go wypędzić z kuchni, ale i Rafe schwycił jej 

dłoń i pociągnął dziewczynę za sobą do i małego salonu.

- Puszczaj! - szepnęła, usiłując wyswobodzić palce z jego uścisku.
- Coś ty zrobiła Beeksowi?! Nie poz…
- Rafe, ty nic…
- Zmieniłaś go w podkuchenną! Rodzice chyba mnie zamordują! Nie masz 

pojęcia, jak trudno o majordomusa z takimi kwali…

Zasłoniła mu usta ręką i zamknęła drzwi.
- Zamknij się, dobrze? Beeks wykonuje tylko swoje obowiązki!

background image

- Nic podobnego: wyrabia ciasto!
-   Nieoceniony   szef   służby   twoich   rodziców   przez   cały   dzień   uświadamiał 

mnie,   jakie   są   obowiązki   majordomusa   w   arystokratycznych   domach   różnych 
rozmiarów i kategorii - powiedziała Lis z lekkim zniecierpliwieniem w głosie. - Nasz 
należy, zdaje się, do najniższej. W takiej minirezydencji szef służby nie tylko może, 
ale   powinien   wypełniać   obowiązki,   którym   nie   jest   w   stanie   podołać   reszta 
personelu… czyli nasza kucharka i lokaj.

- Ależ…
Ze śmiechem zakryła Rafe'owi usta obiema rękami; omal się przy tym nie 

udusił.

-   Nawiasem   mówiąc,   Beeks   dwukrotnie   nalegał,   by   zwolnić   Ronalda   za 

karygodną niekompetencję. Usiłowałam wytłumaczyć mu, że chłopak jest z zawodu 
stajennym, a nie lokajem… ale nie chciał mnie słuchać.

Rafe ujął Lis za smukłe nadgarstki i odciągnął jej ręce od swojej twarzy.
- Boże wielki! Beeks wyrabia ciasto!… - zdumiewał się.
- No właśnie! A odkąd Sally podszepnęła mu to i owo, całkiem nieźle sobie z 

tym radzi.

Felicity była w doskonałym humorze. Bancroft patrzył z zachwytem na jej 

uśmiech, ale zbudził się w nim także niepokój: nadal głównym źródłem radości był 
dla niej Fonon Hall.

- May wspomniała, że dostałaś jakiś list - powiedział, obserwując ją uważnie.
Dziewczyna skinęła głową i odsunęła się od niego.
- Tak.
Zaniepokojony zbliżył się o krok.
- Jakieś interesujące wieści?      m
- W pewnym sensie. - Znowu spojrzała mu w oczy, nawyraźniej starając się 

odczytać jego myśli, tak jak on próbował odgadnąć jej. - Zaoferowano mi posadę 
guwernantki przy rodzinie z dwojgiem małych dzieci, w Hampstead.

Serce   mu   zamarło,   a   potem   zaczęło   walić   jak   szalone.   Po   dwóch 

bezskutecznych próbach zdołał wreszcie spytać względnie normalnym głosem:

- A więc?…
- Nie  życzą sobie,  by  młodsze rodzeństwo  guwernantki poufaliło się  z ich 

pieszczoszkami. O ile więc przekażę komuś opiekę nad May, mogę objąć u nich 
posadę.

Rafe odetchnął.
-   Pewnie   się   boją,   że   nasz   mały   Leonardo   w   spódnicy

[13]

  zapędzi   ich 

rozpieszczone przygłupki w kozi róg! - Więc Lis zostanie!… Przynajmniej na jakiś 
czas. - Mogę cię pocałować? - spytał. - Nikt nas nie zobaczy.

background image

Delikatny rumieniec zabarwił jej policzki.
- Nie sądzę, żeby to było rozsądne.
Miała całkowitą rację: pragnął od niej czegoś więcej niż ; pocałunku.
- No, no, Lis! - szepnął, biorąc ją za obie ręce i przyciągając znów do siebie. - 

Co rozsądek ma tu do rzeczy?

- I co potem?… 
Uśmiechnął się chytrze.
- Wysil trochę wyobraźnię!
- Pożycz chłopu majordomusa, a zaraz mu się wydaje, że może wszystkim 

rozkazywać!

- Przestań się drażnić ze mną! - Pochylił się i zaczął całować jej szyję, od 

nasady aż do podbródka, czując pod wargami jej bijący gwałtownie puls. Do czarta, 
ależ jej pragnął! I to zaraz, natychmiast! - Pocałuj mnie! - nalegał.

Felicity bez tchu wspięła się na palce i ucałowała go zachłannie.
Oddał jej pocałunek, a jego wargi rozchyliły się pod dotknięciem jej języka. 

Powinni byli znaleźć sobie bardziej ustronne miejsce niż mały salon! Był pobudzony 
jak diabli, jeśli May tu wpadnie, przyjdzie mu chyba wyskoczyć przez okno!

- Może byśmy tak poszli na górę?… - szepnął, obsypując pocałunkami jej 

policzek i szyję. Felicity jęknęła i przylgnęła do niego.

- Jesteś jak moja ulubiona czekolada, Rafe - powiedziała, sunąc dłońmi po jego 

plecach aż do bioder.

Rafael zaśmiał się.
- Chcesz powiedzieć, że nigdy nie masz mnie dosyć?
Ucałowała   go   znów   rozchylonymi   wargami.   U   licha,   byle   tylko   dotarli   do 

kanapy!… Nadal całował jej szyję. Jego ręce zawędrowały na plecy Lis i zaczęły 
rozpinać guziki jej sukni.

- Tak. I równie dobrze smakujesz.
- Ty też… - Pociągnięta mocniej suknia zsunęła się z jej ramion. Mężczyzna 

przesunął się nieco w bok, wolną ręką wymacał oparcie krzesła. Nie przerywając 
namiętnych   pocałunków,   popchnął   mebel   tak,   że   znalazł   się   tuż   pod   klamką   i 
zablokował drzwi.

Drżącymi rękami Lis wyciągnęła mu koszulę ze spodni i przesunęła gorącymi 

dłońmi po jego brzuchu i piersi.

- …I wiem, że nie wyjdziesz mi na zdrowie…
-   Może   i   nie   -   przytaknął   i   ściągnąwszy   jej   koszulę   do   pasa,   przygarnął 

dziewczynę do siebie. - Wobec tego każ mi odejść.

- Nie mogę… - odparła ledwie dosłyszalnie.

background image

- To dobrze! - Wziął ją na ręce i opadł na kanapę, tak że Lis znalazła się na 

jego kolanach. - Jesteś taka piękna w świetle dnia… - Tego właśnie pragnął: patrzeć 
na   nią,   poznawać   bez   pośpiechu   całe   jej   ciało,   dowiadywać   się,   co   sprawia   jej 
największą radość.

Dziewczyna rozpięła i zdjęła z niego kamizelkę, a potem ściągnęła mu przez 

głowę koszulę z takim impetem, że omal nie stracił przy tym uszu!

- Uważaj, kochanie! - roześmiał się. Zaraz potem jednak odebrało mu mowę, 

gdy jej wargi zaczęły wędrować po jego piersi i brzuchu.

W jednej chwili ściągnął z niej resztę ubrania i Felicity - nagusieńka - zaczęła 

mościć się na jego kolanach. Jakoś wytrzymał jej niezręczne manewry przy guzikach 
spodni. Gdy jednak zaczęła go całować, tuląc się doń całym ciałem, powstrzymał ją.

- Tym razem zdejmę buty! - wykrztusił z trudem.
- Rafe - powiedziała, rozglądając się po pokoju, jakby dopiero teraz dostrzegła, 

gdzie się znajdują - co będzie, jeśli May albo Beks…

Zamknął jej usta pocałunkiem.
-   Zablokowałem   drzwi   -   szepnął.   Pochylił   się,   zrzucił   buty   i   uwolnił   się 

ostatecznie od spodni.

- Ty też jesteś piękny w świetle dnia… - szepnęła, chłonąc go wzrokiem.
Z uśmiechem ułożył ją na kanapie na wznak i sam zajął miejsce tuż przy niej. 

Pieścił dłońmi i ustami jej giętkie, smukłe ciało. Felicity mruczała niemal jak kotka. 
Rafe zawsze lubił takie igraszki i był w nich podobno biegły. Teraz jednak wahał się, 
brakowało mu pewności siebie, bał się, że rozczaruje swą partnerkę.

- Proszę cię, Rafe!… - szepnęła, obejmując go ramionami i zbliżając twarz do 

jego twarzy.

- O co tak prosisz? - spytał, opadając na nią i czując, jak jej ciało stapia się z 

jego ciałem.

- Kochaj mnie! - odparła, unosząc ku niemu biodra.
- Jestem cały na twoje rozkazy. - Zanurzył się w niej, zachwycony żarem jej 

ciała. Lis znów jęknęła, odrzucając głowę do tyłu. Rafe okrywał pocałunkami jej 
szyję, starając się panować nad sobą mimo nieodpartego pragnienia, by posiąść ją 
natychmiast. Po chwili zaczął się poruszać, najpierw powoli, potem coraz szybciej i 
szybciej,   obserwując   z   ogromną   radością   podniecające   uniesienie   na   twarzy 
dziewczyny.   Jak   widać,   jego   słodka,   praktyczna   Felicity   nie   potrzebowała 
romantycznych wyznań ani długich, uwodzicielskich wstępów.

- Ach, Rafe! - powiedziała ochrypłym głosem, przyciągając go jeszcze bliżej i 

oplatając nogami jego biodra.

Osiągnął szczyt w tej samej chwili, co ona; przyciskał ją do siebie tak mocno, 

jakby nigdy nie chciał się z nią rozłączyć. - O, Boże!… - jęknął wreszcie i opadł, z 
głową tuż obok jej twarzy.

background image

Felicity przeczesywała palcami jego włosy.
- Gotowam jeszcze wpaść w nałóg… - szepnęła bez tchu. 
Rafe roześmiał się.
- Zapamiętam to sobie!
Wiedząc, jaki jest ciężki, chciał zsunąć się, by jej nie przytłaczać; ona jednak 

opasała go ramionami i wpijając palce w jego plecy, prosiła: - Zostań!

- Jak chcesz. - Znów zaczął ją całować.
- Mogę cię o coś spytać?
- Oczywiście.
Lis zawahała się, a serce Rafe'a zadrżało. Nie wiedział dokładnie, czego się 

lęka. Nie mógł tylko myśleć o rozstaniu z nią. Próbował tłumaczyć sobie, że przecież 
Felicity   i   May   nie   pozostaną   na   zawsze   w   Forton…   ale   nie   potrafił   tego 
zaakceptować.   Kiedy   zaś   starał   się   myśleć   o   egzotycznych   woniach   odległych 
krajów, prześladował go zapach lawendy, unoszący się z włosów Lis.

- Gdybym… gdybym cię o to poprosiła, czy sprzedałbyś Forton Deerhurstowi?
Znowu Forton Hall! Czyżby Quin miał rację?… Ale cóż on mógł jej właściwie 

ofiarować?… Jak mógł mieć pretensję do niej, że rozgląda się za czymś innym?…

- Czemu o to pytasz?
Felicity z trudem przełknęła ślinę.
- Wolałabym o tym nie mówić. Więc sprzedałbyś mu Forton za siedemdziesiąt 

tysięcy, gdybym cię poprosiła?

- Wyszłabyś za niego, byle tylko zatrzymać swój dom, prawda? - spytał bez 

ogródek, zsunął się z niej i raptownie usiadł. - Niech to wszyscy diabli, Lis! Dlaczego 
chcesz to zrobić?!

Usiadła obok niego. Jej ciemne oczy były pełne powagi. Wyciągnęła rękę i 

przesunęła kciukiem po szramie na jego policzku.

-   Nie   mam   innego   wyjścia,   Rafe.   Nigdy   zresztą   nie   miałam   szans   na 

małżeństwo z… z miłości.

- Nie lepiej byłoby znaleźć pracę? - warknął, sięgając po spodnie. Zaskoczyła 

go furia, która nagle nim owładnęła.

- Minął już miesiąc. Nie otrzymałam żadnej propozycji godnej przyjęcia.
- Masz jeszcze czas! Co najmniej miesiąc lub dwa. A najlepiej poczekać do 

wiosny.

Popatrzyła mu prosto w oczy.
- Co by to dało?
Wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę, potem zerwał się na równe nogi.

background image

-   Niech   to   wszyscy   diabli!   -   warknął   groźnie,   chwytając   koszulę   i   buty.   - 

Chcesz wyjść za Deerhursta, to wychodź! Chcesz wyjechać - wolna droga! Ale nigdy, 
nigdy nie sprzedam mu Forton Hall! Jesteś więcej warta niż ta cholerna ruina i nie 
pozwolę, żeby cię kupił tak tanio!

Felicity otwarła usta, zamknęła je i przyklęknąwszy, podniosła swoją koszulę.
- W takim razie muszę wyjechać.
- Czemu, do wszystkich diabłów?!
- No, więc poproś mnie, żebym została! - krzyknęła w odpowiedzi, jednym 

gwałtownym ruchem wciągając koszulę przez głowę. - Zrobisz to? Zdobędziesz się 
choć na to?

Patrząc na nią, pragnął tylko jednego: zatrzymać ją przy sobie na zawsze. Przez 

chwilę zastanawiał się nad taką ewentualnością: pozostać w Forton Hall, hodować 
bydło, obsiewać pola zbożem… Potem przypomniał sobie o dwudziestu tysiącach 
funtów, które musi oddać Quinowi, i o swojej przysiędze, że nigdy, przenigdy nie 
będzie prowadził takiego życia jak ojciec!

- Lis…
Zasłoniła mu usta dłonią.
-   Nie   mów   nic.   Znałam   z   góry   odpowiedź.   Nie   powinnam   była   pytać.   - 

Podniosła suknię i włożyła ją. - Mój Boże! Czyż mogę dla ciebie stanowić atrakcję w 
porównaniu z Chinami?!…

Rafe z trudem przełknął ślinę, starając się uciszyć rozszalałe serce.
- Nie bądź taka pewna, Lis. Bardzo lubię twoje wzgórki i doliny…
- Tak, lubisz je… Ale co to za lubienie?… - odparła cicho i odsunęła krzesło, 

które blokowało drzwi.

- Lis…
- Spotkamy się przy obiedzie. - Z tymi słowy wyszła z pokoju, bezszelestnie 

zamykając za sobą drzwi.

Rafe przysiadł znów na kanapie i wciągnął buty.
- Niech to diabli! - mruczał. - Niech to wszyscy diabli!

 
 
 
 

15

 

Felicity przeleżała bezsennie prawie całą noc.

background image

Pragnęła znaleźć się znów w ramionach Rafe'a i usłyszeć, że ją kocha i że 

zostanie na zawsze w Forton Hall… A przecież sama mu powiedziała, że w to nie 
wierzy! Kiedy zaś usiłował to obrócić w żart, odwróciła się i odeszła.

Z początku była pewna swoich racji i czuła święte oburzenie. Potem jednak 

pojęła, że Rafe chętnie zostałby dłużej: obawiał się tylko dożywotniego więzienia! 
Gdyby zaś postawiła mu ultimatum, wyjechałby z pewnością. Tak więc, jeżeli rano 
okaże się, że uciekł do Chin, będzie to wyłącznie jej wina! Nigel miał rację: była 
herod-babą, chciała koniecznie o wszystkim decydować!

Przy śniadaniu jednak Rafe zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. Nie 

groziło więc im natychmiastowe rozstanie. Z każdym dniem Lis była coraz mniej 
pewna, czy zdoła je przeżyć…

Była rada z tradycyjnego już zaproszenia na lunch do pana Talforda, ale nie 

mogła przestać myśleć o tym, że jest to - być może - ostatnie spotkanie z miłym 
sąsiadem. Felicity czuła, że wszystko, co było jej drogie, wymyka się jej z rąk, a ona 
nie potrafi temu zapobiec.

- Z pewnością napiszę do pana, gdy tylko znajdę stałą posadę - zapewniła go z 

dzielnym uśmiechem.

- Pozostanę u córki tylko parę tygodni, Felicity. Jestem pewien, że po powrocie 

jeszcze cię tu zastanę.

-   Rafe   powiedział,   że   minie   dobry   miesiąc,   nim   staną   zręby   zachodniego 

skrzydła   -   wtrąciła   się   May.   -   Pozwolił   mi   wybrać   kolor   ścian   w   mojej   nowej 
sypialni!

- To wcale nie będzie twoja sypialnia, May! - ofuknęła ją Felicity. Natychmiast 

pożałowała   swego   wybuchu   i   przyciągnęła   do   siebie   zaaferowaną   szczeniętami 
siostrzyczkę. - Przepraszam, kochanie. Bardzo źle spałam tej nocy.

- Pokłóciliście się z Rafe'em? On też jest zły jak osa!
Dziewczyna zaczerwieniła się pod spojrzeniem Charlesa Talforda.
- To było tylko małe nieporozumienie.
- May  - powiedział starszy pan - kucharka znajdzie chyba jakieś resztki… 

Może byś po nie poszła i nakarmiła te bestyjki?

Dziewczynka   wybiegła   w   podskokach.   Felicity   spojrzała   podejrzliwie   na 

sąsiada.

- O co chodzi? - spytała.
Talford odstawił tacę.
- Moja droga, nie mogę zostawić cię sam na sam z Bancroftem, jeżeli nadal 

masz wątpliwości co do stanu jego umysłu.

- Pan Bancroft jest absolutnie zdrów na umyśle - odparła. - I nie zostajemy na 

jakimś   odludziu!   James   mieszka   o   dwie   mile,   a   pan   Greetham   jeszcze   bliżej.   - 
Pochyliła się ku swemu rozmówcy i poklepała go po ręku. - Poza tym mam pod ręką 

background image

kucharkę, lokaja, a teraz jeszcze i majordomusa!

- Wielkie nieba! Wybacz mi zatem, że niepotrzebnie się o ciebie niepokoiłem.
Lis uśmiechnęła się.
- Dzięki za pańską troskę, ale proszę się o nas nie martwić. Damy sobie radę!
Tym razem skorzystała z propozycji pana Talforda, by wróciły do Forton jego 

powozem.   Jednak   skoro   tylko   z   niego   wysiadła,   ogarnęły   ją   wątpliwości,   czy 
naprawdę tak dobrze sobie radzi?…

- O, Boże! - wykrzyknęła.
Przed   tylnym   wejściem   stał   faeton   Deerhursta,   choć   hrabiego   nie   mogła 

nigdzie dostrzec w natłoku wozów, robotników i rosnących stert budulca. W chwilę 
później Rafe zeskoczył z jednego z ładownych wozów i podszedł do niej. Omal nie 
krzyknęła z radości; przynajmniej nie biją się w tej chwili z Jamesem!

-   Deerhurst   czeka   w   małym   salonie   -   oznajmił   zwykłym,   dobrodusznym 

tonem; unikał jednak jej wzroku.

- Dzięki!
Skinął głową i schwycił May za rękę:
- Chodź, maluszku! Pomożesz mi mierzyć deski.
Felicity ze wzruszeniem przysłuchiwała się, jak May uczy Rafe'a jednej ze 

swych niemądrych piosenek. Widziała, że nie jest tej parze potrzebna, więc udała się 
na poszukiwanie Jamesa Burlougha.

Siedział   w   saloniku   przy   oknie,   na   samym   brzeżku   zielonego,   zanadto 

wypchanego włosiem fotela - zupełnie jakby się bał ubrudzić spodnie! Były istotnie 
bardzo   eleganckie,   granatowe   -   idealnie   dobrane   do   surduta   i   szaroniebieskiej 
kamizelki. W porównaniu ze spoconym Bancroftem odzianym w starą koszulę po 
dziadku, którą zawsze wkładał do pracy, hrabia wyglądał olśniewająco - ale jakoś nie 
w jej guście! 

- Witam cię, Jamesie! 
Hrabia wstał. - Dzień dobry, Felicity. Jakże się miewa pan Talford?
- Znakomicie: nie może się doczekać spotkania z córką.
- To doskonale. - James ujął jej dłoń i podniósł ją do ust. - A ty jak się dziś 

czujesz?

Dziewczyna uśmiechnęła się, oswobodziła rękę z jego uścisku i usiadła. Na 

szczęście, James wybaczył jej opryskliwe zachowanie podczas incydentu z Robertem 
Fieldsem.

- Wyśmienicie, dziękuję! Cóż cię sprowadza do Forton Hall?
Hrabia usiadł obok niej.
- Jak zawsze - ty, Felicity! Wybieram się jutro do Chester. Pomyślałem, że 

background image

może przejechałabyś się tam razem ze mną?

Tego właśnie potrzebowała: jakiejś odmiany!
-   Cudowny   pomysł,   Jamesie!   May   przez   całe   lato   zanudzała   mnie,   by 

odwiedzić tamtejszy sklep ze słodyczami.

Uśmiech hrabiego zgasł, ale wkrótce znów się pojawił.
- Oczywiście, May powinna także z nami pojechać. Koniecznie.
Felicity zamrugała oczami, teraz dopiero zdając sobie sprawę z popełnionej 

gafy.

- O, bardzo przepraszam! Ale widzisz… przywykłam do tego, że May zawsze 

mi towarzyszy.

- Jej obecność będzie dla mnie prawdziwą radością. Zapewniam cię!
Przez dłuższą chwilę siedzieli w milczeniu, zanim Felicity uprzytomniła sobie, 

że może zadzwonić, by podano herbatę. W ostatnich latach tak rzadko miewała do 
czynienia ze służbą, że teraz czuła rozbawienie, gdy ktoś zjawiał się na jej wezwanie.

Majordomus dyskretnie zastukał i wszedł do pokoju.
- Słucham, panno Harrington?
- Czy mógłbyś przynieść herbatę dla pana hrabiego i dla mnie, Beeks?
Skinął głową.
- W tej chwili, proszę pani.
- Doskonale wyszkolony - zauważył hrabia, gdy tylko drzwi się zamknęły. - To 

on   wprowadził   mnie   do   salonu.   Ma   znakomite   maniery.   Skąd   zdobyliście   kogoś 
takiego?

- Prawdę mówiąc, Beeks jest szefem służby księstwa Highbarrow. Został nam 

tylko wypożyczony.

- Ach, tak?… No, oczywiście. Bancroft nie traciłby czasu na poszukiwanie 

wyszkolonej   służby:   zamierza   przecież   opuścić   Forton   Hall   przy   pierwszej 
sposobności!

Beeks   bezszelestnie   wniósł   tacę   z   herbatą   i   oddalił   się.   Felicity   słyszała 

dobiegający z dziedzińca głośny śmiech May. Pożałowała, że nie jest tam teraz razem 
z nimi i że to nie ją Rafe próbuje rozbawić, obejmuje i łaskocze.

James odkaszlnął.
- Nie chciałbym zbytnio nalegać… ale może przemyślałaś już sprawę, o której 

mówiliśmy?… Mam na myśli swoją propozycję.

Felicity ocknęła się.
- Zastanawiałam się nad nią - odparła. - Czy mógłbyś jednak dać mi jeszcze 

trochę czasu? Chciałabym wszystko dokładnie rozważyć. - I upewnić się, że nie ma 
już żadnego innego wyjścia…

background image

Deerhurst uśmiechnął się i wziął ją za rękę.
- Oczywiście! Choć muszę wyznać, że twoje słowa uważam za pomyślny znak. 

- Zacisnął palce na jej dłoni, a potem pochylił się ku niej i lekko dotknął ustami jej 
ust.

-   Nie   zapominaj,   proszę,   że   niczego   jeszcze   nie   obiecałam!   -   odparła, 

oswobodziwszy rękę z bolesnego uścisku. - Nie chcę wzbudzać w tobie złudnych 
nadziei!

- Wiem, że nie jesteś do tego zdolna. Już mnie jednak uszczęśliwiłaś.
Felicity   spojrzała   na   niego,   starając   się   o   przyjemny   wyraz   twarzy. 

Zastanawiała się, czy wahałaby się dłużej, gdyby Rafe zgodził się odstąpić hrabiemu 
Forton Hall?… Poczuła się zbrukana - jakby istotnie sprzedawała się, by odzyskać 
dom. Rafe o to ją właśnie oskarżał. A ona musiała przecież zapewnić dach nad głową 
sobie i May - czy w Forton Hall, czy gdzie indziej!

- Pozostaje sprawa mego ślubnego podarku… Czy rozmawiałaś z Bancroftem 

na temat sprzedaży Forton?

Dziewczyna skinęła głową. Przynajmniej w tej sprawie mogła być szczera. 

Potem upora się z resztą i będzie mieć czyste sumienie.

-   Bardzo   mi   przykro.   Pan   Bancroft   nie   chce   ci   sprzedać   Forton   Hall.   Od 

początku nie przypadliście sobie do gustu i obawiam się, że…

- Nie chce mi sprzedać Forton? - przerwał jej Deerhurst, zrywając się na równe 

nogi. - Wyjaśniłaś mu chyba, że posiadłość zostanie w twoich rękach?

Nie musiała cytować Jamesowi dosłownie odpowiedzi Rafe'a!
- Owszem, ale jak ci już mówiłam…
- Własnym uszom nie wierzę! - Hrabia wielkimi krokami podszedł do okna i 

wściekłym wzrokiem spojrzał na frontowy dziedziniec. Przez długą chwilę milczał z 
zaciśniętymi szczękami, pełen gniewu. Potem znów odwrócił się do Felicity.

- Nie mogę uwierzyć, że taki nędzny typ mógł potraktować cię tak okrutnie!
Lis   wzruszyła   ramionami,   usiłując   pohamować   ogarniający   ją   gniew.   Boże 

wielki,   przyrzekła   mu   prawie,   że   za   niego   wyjdzie,   choćby   nawet   nie   odzyskała 
dzięki temu Forton! Czemu aż tak się tym przejmował, jeśli chodziło wyłącznie o 
podarek dla niej?…

- Nie musi się przecież ze mną liczyć.
- W  głowie   się   wprost   nie   mieści!   Zaproponowałem  mu   aż   siedemdziesiąt 

tysięcy za tę Ru… - Opanował się. - Za tę posiadłość. Bancroft jest bez grosza! Jak 
może odtrącić taką propozycję?!

- Hrabio - powiedziała, wyciągając do niego rękę i starając się go uspokoić - 

choć jestem bardzo przywiązana do Forton Hall, moja decyzja nie zależy od tego. 
Zapewniam cię!

background image

Deerhurst popatrzył na nią, jakby nie rozumiejąc jej słów. Po chwili jednak 

otrząsnął się i znów był panem siebie.

-   Wierzę   ci,   oczywiście…   Ale   ci   wszyscy   robotnicy…   Czyżby   Bancroft 

zamierzał odbudować dwór?

-   Tak.   Jego   brat   przyrzekł   sfinansować   renowację.   Obaj   mają,   zdaje   się, 

nadzieję na pokaźny zysk przy sprzedaży.

- Przecież moja propozycja przyniosłaby zysk, i to od ręki!
- Daj temu spokój! Może jeszcze herbaty?
James potrząsnął głową.
-  Dziękuję,   ale   nie   mogę   pozostać   dłużej.   Mam…   mam   pewne   sprawy   do 

załatwienia… jeszcze dziś. Przyjadę jutro o dziewiątej po ciebie i May.

- Będziemy gotowe.
Hrabia wyszedł spiesznie z salonu i po chwili drzwi frontowe zamknęły się z 

trzaskiem. Widać nie czekał na Beeksa. Felicity wolniutko popijała herbatę. Radosne 
uniesienie Deerhursta, spowodowane jej życzliwą odpowiedzią na jego oświadczyny, 
rozwiało się bez śladu. Jacy ci mężczyźni są niemądrzy: walczą ze sobą zażarcie o 
coś, na czym wcale im nie zależy, tylko dlatego, żeby przeciwnik nie zatriumfował! 
Lis miała wrażenie, że odczuje niemal ulgę, gdy cała sprawa wreszcie się zakończy. 
No, nie całkiem… jeżeli zakończenie będzie oznaczało utratę i Forton Hall, i Rafaela 
Bancrofta.

 
 
 
 

A więc sprawy tak się przedstawiały!

 

Hrabia Deerhurst z pogardą obserwował 

zamieszanie wokół Forton Hall.

Przez   pięć   lat   był   cierpliwy:   zalecał   się   do   Felicity,   przyglądał   się,   jak 

posiadłość Harringtonów marnieje i czekał, kiedy wreszcie zwrócą się o pomoc do 
swego najbliższego sąsiada i najlepszego przyjaciela?… Ale się nie zwrócili.

Zamiast   tego   pojawił   się   na   horyzoncie   jaśnie   oświecony   synalek   księcia 

Highbarrow i zagarnął wszystko! Deerhurst bez pośpiechu zajął miejsce w swym 
faetonie.   Ponieważ   Bancroft   nie   zgodził   się   odstąpić   Forton   Hall   po   dobroci, 
pozostawało tylko jedno wyjście. Według pani Denwortle, niebawem miał się zjawić 
książę Highbarrow we własnej osobie. Przed tym starym wyjadaczem nie uda się 
zataić prawdziwego aktu własności! Należało zatem odwrócić czymś jego uwagę. 
Rafael Michelangelo Bancroft musi więc zginąć. Potem zaś wystarczy zwrócić się do 
księcia z życzliwą propozycją, że gotów jest niezwłocznie, bez zbędnych formalności 
uwolnić go od majątku, z którym wiązały się bolesne wspomnienia.

James   uśmiechnął   się   i   popędził   klacz.   Teraz   musiał   już   tylko   obmyślić 

background image

najskuteczniejszą metodę. Może jakiś nieszczęśliwy wypadek?… W Chester znajdzie 
wszelką niezbędną pomoc. Bancroft poniesie potrójną klęskę: straci Felicity, Forton 
Hall… i życie.

 

* * *

 

Kobieta   była   bezsprzecznie   najdoskonalszym   tworem   Pana   Boga,   zazdrość 

natomiast   wynalazkiem   szatana!   Oparty   na   łopacie   Bancroft   przyglądał   się,   jak 
Deerhurst pomaga Felicity i May wsiąść do powoziku. Dziewczynka pomachała na 
odjezdnym do przyjaciela, ale jej siostra nawet się na niego nie obejrzała.

Klnąc   pod   nosem,   Rafael   wrócił   do   przekopywania   murawy   w   miejscu 

wytyczonym  pod   przyszłą   stajnię.   Felicity   nie   powiedziała   mu   wczoraj   wiele   na 
temat wizyty Deerhursta; sam hrabia wydawał się układny jak zawsze - nie było po 
nim   znać   ani   radości,   ani   gniewu;   z   wyrazu   jego   twarzy   Rafe   nie   zdołał 
wywnioskować, o czym dyskutowali z Lis.

Nie było sensu wmawiać sobie, ze nic go to nie obchodzi. Kochał Felicity i 

wiedział, że nie przestanie jej kochać, cokolwiek by się stało. Miłość nie byłaby dla 
niego takim brzemieniem, gdyby ukochana była ciekawa świata i miała w sobie żyłkę 
podróżniczą. Ale gdzie tam! Musiał akurat zakochać się w dziewczynie, która tak 
wrosła   w   rodzinną   ziemię,   że   pragnęła   pozostać   na   niej   wbrew   rozsądkowi,   za 
wszelką cenę.

Pojawił się Beeks ze szklanicą lemoniady, a za nim Ronald, taszcząc wielki 

dzban i szklanki dla pozostałych robotników.

- Dzięki, Beeks.
- Dziękuję panu.
Majordomus czekał cierpliwie, aż jego pan wypije do dna. Lemoniada była 

słodka i doskonale przyrządzona, ale Bancroftowi bardziej odpowiadało dzieło rąk 
May, pełne pestek i grudek miąższu. Picie wiązało się wówczas z lekkim ryzykiem.

- Powiedz mi, Beeks - zagadnął go Rafe, oddając pustą szklankę - co myślisz o 

Forton Hall?

- Sądzę, że nie powinienem się wypowiadać na temat wiejskiej posiadłości, 

panie   Rafaelu.   Jak   pan   zapewne   wie,   przebywałem   w   londyńskiej   rezydencji 
Bancroftów, od chwili gdy jego książęca mość mnie zatrudnił.

- Miałem wtedy dwa latka - dorzucił Rafę, niezbyt przejęty słowami służącego. 

- No więc: co sądzisz o Forton Hall?

Majordomus spojrzał na niego przeciągle.
- Mogę mówić otwarcie? - spytał w końcu.
-   Bardzo   proszę.   -   Rafe   był   przygotowany   na   dłuższy   wywód   na   temat 

opłakanego stanu Forton. To zresztą pragnął usłyszeć: że byłby skończonym idiotą, 

background image

dopuszczając nawet przelotną myśl o zamieszkaniu tu na… na czas dłuższy. Niech to 
szlag! Aż się wzdrygnął, gdy przez mózg przebiegło mu określenie "na stałe".

- Posiadłość jest straszliwie zaniedbana - stwierdził Beeks.
- Masz rację. 
Służący odchrząknął.
-  Zdaję  sobie  sprawę,  że  straci  pan zapewne  wiarę  w  mój  rozsądek,  panie 

Rafaelu, ale… ale podoba mi się tutaj. 

Bancroft zamrugał ze zdumienia oczami.
- Co takiego?!
Beeks   był   wyraźnie   zakłopotany   swoim   wyznaniem,   ale   pod   sceptycznym 

spojrzeniem Rafaela kontynuwał.

-   Panuje   tu   straszliwy   bałagan,   a   na   zielone   kotary   w   jadalni   aż   przykro 

patrzeć, ale - proszę mi wybaczyć - dom odznacza się wyjątkowo ciepłą atmosferą, 
nawet jeśli brak mu dystynkcji.

- Ciepłą atmosferą?… - powtórzył Rafe.
- Tak jest, proszę pana.
- Ale co powiesz o zabudowaniach, o ogrodzie, o…
- Jak już wspomniałem, wszystko znajduje się w opłakanym stanie.
- No więc? - dopytywał się Rafe i aż głos mu się załamał.
- Nie jestem architektem, proszę pana, ale wydaje mi się, że ta część dworu, 

która ocalała, jest całkiem solidna. Z każdego okna mamy piękny widok, pokoje są 
przestronne i wygodne, położone we właściwej odległości od kuchni i pomieszczeń 
dla służby… A powietrze, w porównaniu z Londynem, jest zadziwiająco świeże!

Bancroft gapił się na niego.
- Boże święty, Beeks, zupełnie mnie zaskoczyłeś!
-   Bardzo   mi   przykro,   proszę   pana.   Jeśli   pan   sobie   życzy,   mogę   wszystko 

odwołać.

Rafe machnął niecierpliwie ręką.
- Ależ skąd! Prosiłem cię o szczerą opinię. Nie przewidywałem po prostu, że 

może być pozytywna!

-  Jeszcze   raz   proszę   o  wybaczenie.   -  Majordomus   lekko  się   skłonił,   chcąc 

wrócić do dworu.

- Beeks?… Co byś powiedział, gdyby ci zaproponowano… stałą posadę w 

Forton?

Służący spojrzał na niego.
- U pana, panie Rafaelu? Rafe zakaszlał.

background image

- No, cóż… U mnie.
Przez chwilę w oku majordomusa błysnął jakby uśmiech.
- Powiedziałbym: "Dziękuję, nie".
- Ach, tak?… Możesz odejść.
Patrzył   za   wracającymi   do   kuchni   majordomusem   i   lokajem.   Potrzebował 

trochę czasu na przetrawienie zdumiewającego oświadczenia Beeksa. Wsparł się pod 
boki i rozejrzał po najbliższym otoczenia Dwa tuziny robotników, pół tony cegieł, 
stosy budulca, wozy, konie i muły… Zapełnił tym cały dziedziniec, bo nie mógł 
znieść myśli o rozstaniu z Felicity i May.

- W co ja się wplątałem, u czarta?! - mruknął i zabrał się znów do roboty.
Siedem godzin później plecy miał całkiem obolałe, a ręce - mimo grubych 

rękawic - pokryte pęcherzami. Za to stajnia miała już fundamenty! Rafe obszedł je 
dookoła.   Bardzo   podobała   mu   się   lokalizacja:   znacznie   powyżej   szczytowej   linii 
zagrożenia   powodziowego,   ale   o   wiele   niżej   niż   dolna   kondygnacja   głównego 
budynku, tak iż żadne stajenne nieczystości nie podpłyną pod dwór nawet podczas 
największej   ulewy.   Poza   tym   stajnia   będzie   na   tyle   obszerna,   by   spełniać   swoje 
zadania w okresie największego rozkwitu Forton, ale nie za wielka, by niepotrzebnie 
nie zajmować nadmiernej przestrzeni.

- Brakuje tylko ścian i dachu! 
Bancroft zdumiał się.
- Lis?! Nie miałem pojęcia, że już wróciłaś! 
Odwiązała wstążki niebieskiego czepka i odsłoniła głowę.
- Zjawiłyśmy się przed chwilą.
- No i jak było w Chester?
- Ruchliwie i tłoczno. Pewnie w porównaniu z Londynem to nic wielkiego, ale 

my, prowincjuszki, miałyśmy co oglądać!

Słysząc jakby melancholię w jej głosie, Rafe spojrzał na nią uważnie.
- Dobrze się czujesz?
Ramiona Felicity poruszyły się, gdy brała głęboki oddech.
- Ależ tak! Pomyślałam tylko: "szkoda, że Nigel nie zrobił dla Forton choćby 

połowy tego, co Rafe"!

- Wiesz co, Lis? Chciałbym cię o coś spytać - powiedział, zdając sobie sprawę, 

że pewnie wywoła kolejną sprzeczkę. Wolał jednak kłócić się z nią, niż samotnie 
tonąć w marzeniach.

- O co chodzi?
- O Forton Hall. 
Dziewczyna odwróciła się.

background image

- Daj spokój, Rafe!
- Nie, muszę się tego dowiedzieć! Dałaś mi do zrozumienia, że widać mi na 

tobie  nie  zależy,  bo  inaczej  jakimś   cudem uczyniłbym cię  panią   na  Forton  Hall. 
Przecież  gdyby  majątek  nie  należał  do mnie,  to byłby  własnością  twojego  brata, 
Deerhursta albo twego ojca! Czemu więc masz pretensję do mnie:

- Nic podob… - zaczęła Lis i urwała. - Bo myślałam, że okażesz się inny! 

Miałam nadzieję, że tak się stanie!

Rafe uniósł brew.
- Inny?… Od kogóż to?
Przez   chwilę   patrzyła   nań   wilkiem,   potem   uniosła   ramio¬na   gestem 

zniecierpliwienia i wielkimi krokami ruszyła w stronę domu.

- Inny od wszystkich! - warknęła.
- Niezbyt to jasne! - krzyknął za odchodzącą, zły na nią i na siebie.
- Jaśniej nie potrafię! - odparła Felicity, nie odwracając się.

 
 
 
 
 
 

-   Nie   chcę   się   uczyć   francuskiego!   -   oświadczyła   May.   -  Wolę   mówić   po 

zulusku.

Felicity   podniosła   głowę   znad   przygotowywanych   dla   dziewczynki 

codziennych ćwiczeń.

- Z nikim nie porozumiałabyś się po zulusku w Anglii, kochanie.
- Ale w Afryce tak!
- May, nie zaczynaj od nowa! - Felicity potarła skronie. Na dziedzińcu ani na 

chwilę nie ustawało zaciekłe piłowanie i walenie młotem. Próbowała nie myśleć ani o 
tym, ani w ogóle o Forton, zwłaszcza że i tak nie pozostanie tu dłużej. Nie bardzo jej 
się to jednak udawało. A już zupełnie nie potrafiła zapomnieć o swych uczuciach do 
Rafe'a.

- Nie lepiej odrobić lekcje wieczorem? Chcę pomagać przy budowie stajni! 

Rafe powiedział, że się przydam!

- May, uspokój się!
Młodsza siostra naburmuszyła się.
- Powinniście znowu się pocałować z Rafe'em: nie bylibyście tacy wściekli!
Felicity odłożyła ołówek.

background image

- Nie jesteśmy wściekli, tylko zaharowani. 
May spojrzała na siostrę i ciężko westchnęła.
- A hrabia Deerhurst pewnie znowu przyjedzie na lunch, co?
- Istotnie. Masz coś przeciwko temu? 
Siostrzyczka wzruszyła ramionami.
- Nie przepadam za nim. Nigdy się nie śmieje.
Beeks dyskretnie zastukał do drzwi i wszedł, niosąc pocztę na srebrnej tacce, 

która była wciąż poobijana, ale znacznie lepiej wyczyszczona niż kilka dni temu. 
Rafe otrzymał list od brata i jakąś wiadomość od swego prawnika z Pelford. Ta 
korespondencja wzbudziła ciekawość Felicity; odłożyła jednak oba listy na tackę, 
zatrzymując tylko epistołę zaadresowaną do niej.

- Odniesiesz korespondencję panu Rafaelowi, Beeks?
- Natychmiast, panno Harrington. - Zniknął dyskretnie za drzwiami.
-   May,   hrabia   Deerhurst   potrafi   się   śmiać!   Jest   po   prostu   bardziej… 

powściągliwy niż Rafe; podobnie jak większość ludzi. - Felicity z zainteresowaniem 
oglądała otrzymany list.

-  Przeczytała   nazwisko   nadawcy:   "Lawrence'owa   Dailey"   i  serce   zabiło   jej 

żywiej.

- Kto to taki?
- Nasza daleka kuzynka z Yorku - odpowiedziała z roztargnieniem. Właśnie na 

pomoc pani Dailey najbardziej liczyła, wysyłając listy z prośbą o znalezienie dla niej 
posady.

- May, bądź tak dobra i przypomnij Sally, że hrabia przepada za szarlotką.
Rada z przerwy w lekcji May nie przejęła się tym, że siostra wyraźnie chce się 

jej pozbyć. Pomknęła do kuchni, a Felicity znowu usiadła i otworzyła list.

Znalazła   w   nim   wiele   niemiłych   słów,   które   dobrze   znała   z   otrzymanych 

poprzednio   listów:   "na   łasce   krewnych",   "sprawiać   kłopot",   "ciężar   opieki   nad 
sierotą"… Ten jednak kończył się konkretną propozycją; pięć funtów miesięcznie 
(bez żadnej nadziei na podwyżkę!), oddzielny pokój i utrzymanie - o ile obie z May 
zjawią się w Yorku do dwudziestego piątego bieżącego miesiąca. Trójka małych, 
upartych chłopców "zmogła" widać poprzednią guwernantkę i zachodziła potrzeba 
znalezienia odpowiedniej następczyni.

Przez dłuższy czas dziewczyna wpatrywała się w otrzymany list. Miała zatem 

drogę   ucieczki,   szansę   uniezależnienia   się   od   cudzych   kaprysów   i   pragnień. 
Sześćdziesiąt funtów rocznie na utrzymanie dwóch osób było żałośnie małą sumą, ale 
Lis wiedziała, że służący są w stanie wyżyć wraz z całą rodziną za tyle albo nawet 
mniej.   Poza   tym   w   hrabstwie   York   nie   będą   im   potrzebne   ładne   sukienki   ani 
błyskotki, a May nauczy się obywać bez czekoladek i cukierków.

background image

Złożyła list i wetknęła go do kieszeni. Gdy zaczęła rozglądać się za posadą 

guwernantki,   była   pewna,   że   największym   ciosem   będzie   dla   niej   ostateczne 
rozstanie   z  Forton  Hall.  Teraz   jednak,  przebierając   się  do  lunchu,   oczyma   duszy 
widziała wcale nie rodzinny dom, ale przystojnego łotrzyka, który tak lubił kupować 
jej wstążki i brzoskwinie…

Zmieniała właśnie pantofle, gdy usłyszała straszliwy łoskot i krzyki. Popędziła 

do okna. Na dziedzińcu robotnicy zbiegli się wokół stosu zwalonych desek. Rafe'a 
nigdzie nie było widać.

Z gardłem tak ściśniętym, że nie była w stanie oddychać, Felicity gnała jak 

szalona po schodach, przez korytarz, do kuchni! May, Ronald, Beeks i Sally wybiegli 
już na zewnątrz. Popędziła w ślad za nimi.

- Rafe! - wrzasnęła May i rzuciła się ku stercie zwalonych desek.
Beeks schwycił dziewczynkę i popchnął ją do Sally, nakazując surowo: - Nie 

ruszaj się!

Felicity   i   majordomus   równocześnie   dobiegli   do   grupy   robotników. 

Dziewczyna   jak   szalona   przepychała   się,   póki   nie   dotarła   do   centrum  wydarzeń. 
Zadrżała gwałtownie… i nagle jej serce ożyło!

Rafę siedział wsparty o resztki stosu, zrzucał deski, które przywaliły mu nogi, i 

klął. Miał krwawą krechę na ramieniu i drugą na policzku, ale sądząc z siły jego 
głosu  i  potoku niecenzuralnych  słów,  nie odniósł  poważniejszych  obrażeń.  Nagła 
ulga całkowicie obezwładniła Felicity. Nie docierało do niej nic prócz tego, że Rafe 
jest żywy i cały. W chwilę później podniósł oczy, dostrzegł ją i urwał w pół słowa.

- Psiakr… Ale wpadłem!… Bardzo przepraszam.
Słaba i  rozdygotana  Felicity  przyklękła  obok  niego.  Tak bardzo chciała  go 

dotknąć, upewnić się, że nic mu nie jest!

- Tym razem ci wybaczę. Co się właściwie stało?
- Runęło na mnie pół stajni - odparł, usuwając kopnięciem ostatnią deskę. - Na 

szczęście zdołałem uskoczyć. 

- Utrzymasz się na nogach?
- Z całą pewnością.
Pan Greetham z widoczną ulgą wyciągnął rękę, a Bancroft uczepił się jej i 

wstał. Ostrożnie zgiął najpierw jedno, potem drugie kolano. Lis przypomniała sobie, 
że już raz złamał nogę. 

- No i co, Rafe?… 
Uśmiechnął się do niej szeroko. 
- Wszystko jakoś się trzyma!
Zerknąwszy   na   zgromadzony   tłum,   Rafe   pochylił  się,   by   pomóc   jej   wstać. 

Nagle poczuła się strasznie głupio, klęcząc w kręgu gapiących się na nią mężczyzn i 

background image

chwyciła wyciągniętą ku niej rękę Rafe'a, pozwalając, by podniósł ją z ziemi.

- Bogu dzięki!
- Zlękłaś się o mnie?
Zadał to pytanie z tak zadowoloną miną, że aż się nadąsała.
- No pewnie!
Nagle mała osóbka roztrąciła robotników i rzuciła się na Bancrofta, obejmując 

go w pasie.

- Żyjesz! Sally powiedziała, że cię przywaliło na amen!
Mężczyzna uśmiechnął się tak czule, że Felicity miała ochotę przylgnąć do 

niego równie mocno, jak jej siostrzyczka, i otarł łzy z policzków May.

- Ucierpiała tylko moja duma, złotko. Przestań się mazać!
- No, dobra, chłopaki! - odezwał się pan Greetham i klasnąwszy w dłonie, 

wystąpił naprzód. - Dość tego zamieszania, wracamy do roboty!

Tłum   robotników   oddalił   się.   Felicity   zauważyła,   że   Rafe   bacznie   się   jej 

przygląda.

- O co chodzi? - spytała, czując, że serce zabiło jej znów mocniej - tym razem 

jednak z pożądania, które zawsze w niej budził.

- Masz tylko jeden pantofelek, Kopciuszku - powiedział cicho.
Zaskoczona spojrzała w dół. Zobaczyła rąbek spódnicy, a poniżej lewą stopę, 

odzianą   tylko   w   pończochę   (z   dziurą   na   dużym   palcu,   przez   którą   widać   było 
paznokieć) i zagłębiającą się w miękkiej, wilgotnej trawie.

- O mój Boże! Rzeczywiście!
Rafe odczepił jakoś łapki May od swego pasa.
- Nie będziesz już płakać, kochaniątko?
Potrząsnęła głową.
- Doskonale. No, to leć i powiedz Sally, że nie przywaliło mnie na amen i że 

domagam się placka z brzoskwiniami na kolację. Niech ma karę za to, że zwątpiła w 
moje siły!

May puściła się pędem.
- Sally!
Skoncentrował teraz całą uwagę na Felicity.
- Zanieść cię do domu, żeby twoja toaleta nie ucierpiała jeszcze bardziej?
O, jakby to było dobrze!…
- Nie pleć głupstw - odparła. - Podarłam tylko pończochę. Jeśli to największa 

strata poniesiona w dniu dzisiejszym, to mam doprawdy szczęście!

background image

- Jak sobie życzysz, praktyczna panienko!
Mogliby tak stać nie wiedzieć jak długo, gdyby powóz hrabiego Deerhursta nie 

zaturkotał na wyboistym podjeździe. Oczy Rafe'a pomknęły w stronę faetonu, potem 
ku Lis.

- Twój gość przybywa na lunch - stwierdził krótko i odszedł, by pomóc przy 

ponownym układaniu desek.

Wracając   do   domu,   Lis   przypomniała   sobie   o   liście   od   pani   Dailey, 

pozostawionym   na   toaletce.   Nie   musiała   odpisywać   od   razu,   postanowiła   więc 
zaczekać   z   odpowiedzią   kilka   dni.   Zdecydowała   również,   że   nikomu   o   tym   nie 
wspomni. W tej chwili zresztą nie miała pojęcia, jak mogłaby obwieścić o swym 
wyjeździe Rafe'owi - i rozstać się z nim.

Hrabiego spotkała w połowie drogi do kuchni.
- Dzień dobry, Felicity - powitał ją serdecznie.
Spojrzała na niego z roztargnieniem.
- Dzień dobry, Jamesie. Nie spodziewałam się ciebie: nie przypuszczałam, że 

jest już tak późno.

- To moja wina, droga Felicity! Zjawiam się o wiele za wcześnie, ale tak się za 

tobą stęskniłem…

- Widzieliśmy się przecież wczoraj wieczorem! - Starała się docenić podobne 

dowody   czułości,   ale   takie   flirtowanie   jakoś   nie   pasowało   do   ich   wzajemnych 
stosunków.   Szkoda,   że   hrabia   nie   zdawał   sobie   z   tego   sprawy...   Niekiedy   jego 
zachowanie było dla niej bardzo męczące.

Spojrzał ponad jej ramieniem w stronę dziedzińca.
- Czy stało się coś złego?
- Nie. Mieliśmy niewielki wypadek, nic groźnego. - Podniecenie opuściło ją, 

lewa   stopa   była   mokrzusieńka   i   coraz   zimniejsza.   Poruszyła   palcami   u   nogi   i 
skierowała się znów w stronę kuchni.

- Mam nadzieję, że nikt nie odniósł obrażeń? - spytał hrabia, wpatrzony w 

rozgardiasz na dziedzińcu.

- Kilka zadraśnięć, nic więcej. Proszę, wejdź. Jeśli zechcesz zaczekać na mnie 

kilka minut w małym salonie, poproszę Beeksa, by podał ci tam herbatę.

-   Słucham?…   -   Ocknął   się   z   zamyślenia   i   spojrzał   na   nią.   -   Ach,   tak. 

Doskonale.

Felicity zostawiła gościa pod opieką majordomusa i pospieszyła do sypialni 

włożyć   drugi   pantofel   i   poprawić   fryzurę.   Jej   oczy   ciągle   jednak   wracały   do 
przeklętego listu. W końcu schowała go do mocno poszkodowanej w czasie ulewy 
szkatułki na biżuterię i zatrzasnęła wieczko.

Czuła się winna z powodu tego listu, choć dobrze wiedziała, że to bzdura. 

background image

Biorąc pod uwagę niechęć Rafe'a do Deerhursta, powinien być jej wdzięczny, że 
wyjedzie do Yorku, zamiast wyjść za hrabiego.

Podeszła do okna. Bancroft stał przy skleconym naprędce stole w towarzystwie 

pana   Greethama   i   dwóch   innych   robotników.   Zapoznawał   ich   ze   szczegółowym 
planem przyszłej stajni, wskazując stosy różnych materiałów budowlanych. Jeden z 
mężczyzn zrobił jakąś uwagę, a Rafe roześmiał się. Szrama na policzku sprawiała, że 
jego uśmiech był nieco asymetryczny i łobuzerski.

Lis żałowała, że Rafe nie może spojrzeć na siebie jej oczami: był namiętny i 

zarazem czuły, miał  zadatki na doskonałego  ojca, a nosiło  go po świecie  przede 
wszystkim dlatego, że nie miał możliwości zapuścić nigdzie korzeni. Tak idealnie 
pasował do otoczenia - właśnie tu było jego miejsce: w Cheshire, w Forton Hall, 
razem z nią i z May.

- Niech to wszyscy diabli!… - szepnęła, opierając czoło o zimną szybę. To 

takie egoistyczne: pragnąć, by się zmienił… prosić, by został, gdy tak bardzo chciał 
odejść!… Dlaczego właśnie on musiał wygrać od Nigela Forton Hall!…

I dlaczego ona musiała się zakochać właśnie w nim?…
Jej   oczy   same   pobiegły   ku   niemu,   a   na   jego   widok   oblała   ją   fala   gorąca. 

Naradzał się z jednym z robotników, wymierzył coś na planie i odnotował wynik. 
Dziewczyna z westchnieniem zamknęła oczy.

Nic to nie pomogło. Przez przymknięte powieki widziała wyraźnie Rafe'a przy 

pracy, która sprawiała mu więcej radości, niż sobie uświadamiał… Być może pojmie 
to poniewczasie. Przez chwilę tego ranka myślała, że go utraciła. Jakże zdoła przeżyć 
to po raz drugi?… O, czemu - choćby na minutki - nie stanie się rozsądny, by ona 
mogła postąpić niemądrze?

- Kocham cię, Rafe! - powiedziała głośno, pragnąc usłszeć własne słowa, i 

otwarła znów oczy.

Patrzył   prosto   na   nią,   twarz   mu   zbielała,   uśmiech   zastygł   na   wargach. 

Spojrzenie jego oczu, świecących jak szmaragdy, zwarło się z jej spojrzeniem. A więc 
dostrzegł. Pojęła to natychmiast. Dostrzegł, co mówiła, odczytał jej słowa z ruchu 
warg!

Rozdygotana, blada jak płótno, Felicity odskoczyła od okna i padła na łóżko, 

kryjąc twarz w rękach. - Jestem głupia, głupia, głupia!… - zawodziła. 

Nie powinien się o tym dowiedzieć! To tylko pogorszy sprawę. Będzie teraz 

udawał, że niczego nie zauważył, a ona będzie odczuwać wstyd i upokorzenie za 
każdym razem, gdy ich oczy się spotkają: będzie świadoma tego, że on wie - a mimo 
to chce wyjechać do Chin!

Gwałtownie pchnięte drzwi otwarły się.
-   Co   powiedziałaś?!   -   zawołał   Rafe,   zatrzaskując   je   za   sobą   i   biegnąc   ku 

Felicity.

Wpatrywała się w niego: był bez tchu, draśnięcie na prawym policzku nadal 

background image

krwawiło. Jej wymarzony wódz piratów!

-   Nnnic…   -   wykrztusiła.   -  Absolutnie   nic   nie   mówiłam!   Nie   myśl   o   tym! 

Błagam, zapomnij o wszystkim! 

Chwycił ją za ręce i podniósł z łóżka. 
- Powtórz! - zażądał i potrząsnął nią. 
- Ja… nie… - protestowała - Nie, nie!… 
- Lis! - powtórzył z gniewem i rozpaczą w głosie i znów nią potrząsnął. - 

Powtórz to jeszcze raz! 

Najgorsze było to, że chciała to powiedzieć.
- Ja… powiedziałam… że cię kocham. - Oczy jej napełniły się łzami. - To było 

głupie! Jestem idiotką!… Zapomnij o…

- Ja też cię kocham, Lis - szepnął drżącym głosem.
Nakrył   jej   usta   swoimi   i   przyciągnął   ją   do   siebie   gwałtownie   i   zaborczo. 

Felicity oddała mu pocałunek, pragnąc, by nigdy nie wypuszczał jej z objęć. W końcu 
Rafe westchnął głęboko, zanurzając twarz w jej włosach. Ramionami opasał ją w talii 
i trzymał tuż przy sobie w gorącym uścisku.

- I co teraz? - szepnęła, czepiając się jego koszuli, zachwycając się jego siłą.
- Powiedz to jeszcze raz… - szepnął, podnosząc głowę, by patrzeć na nią.
- Kocham cię. - Tym razem słowa przyszły jej bez trudu. Uśmiechnęła się.
Rafe znów ją całował, były to leniwe, rozkoszne pocałunki. I nagle dziewczyna 

odepchnęła go z taką siłą, że omal się nie przewrócił.

- O rety! Cóż ci się stało?!
- Hrabia Deerhurst czeka na dole na lunch! - wykrzyknęła, biegnąc do lustra. - 

Zupełnie o nim zapomniałam!

Tym   razem   Bancroft   nie   rozzłościł   się,   słysząc   to   nazwisko.   Podszedł   do 

Felicity od tyłu, objął ją w pasie i uszczypnął zębami w ucho.

- Niech czeka! Albo, jeśli wolisz, chętnie pokażę mu drzwi!
Lis oparła się o niego, wyraźnie bijąc się z myślami: ustąpić mu czy zacząć 

kolejną sprzeczkę?… Ostatecznie kłótliwa natura zwyciężyła.

- Nie możemy tak postąpić! Puść mnie, Rafe! 
Niechętnie pozwolił jej wyśliznąć się z objęć.
- Czyżbyś nadal chciała wyjść za niego?
- Jeszcze się nie zdecydowałam.
Podał jej spinkę, która wypadła jej z włosów. Starał się nie okazywać, jak 

bardzo jej słowa go zabolały.

- Przecież kochasz mnie! - Spojrzała na niego, jakby prosząc, by przestał, on 

background image

jednak mówił dalej: - A ja ciebie. Poza tym ten przeklęty Laluś nie jest ciebie wart!

Felicity stała przy toaletce i poprawiała fryzurę, spoglądając w lustro.
- Miłość nie ma nic wspólnego z moim wyjściem za Jamesa - powiedziała z 

namysłem. - Muszę po prostu myśleć o przyszłości swojej i May.

- Nie sądziłem, że jesteś taka wyrachowana!
- Przestań wreszcie! Ty bez skrupułów stawiasz własne dobro na pierwszym 

miejscu, więc nie waż się - dźgnęła go palcem w pierś - pierwszy rzucać we mnie 
kamieniem!

Otwarła drzwi i wymaszerowała z sypialni, zostawiają Rafę'a pośrodku pokoju. 

Miała słuszność, jak zwykle! Nie łudził się, że wyznanie miłości rozwiąże wszystkie 
problemy, ale miał nadzieję, że coś się zmieni na lepsze. Powinien był zmądrzeć do 
tej pory. Niech to szlag!

Ogromnie by mu ulżyło, gdyby mógł wygonić Deerhursta z Forton za pomocą 

kopniaka  w  tyłek. Ale  przebywanie  pod jednym  dachem  z Lis  było i  tak ciężką 
próbą…   nawet   bez   dodatkowych   komplikacji,   które   wiecznie   stwarzał.   Tylko   to 
widać potrafił!

Oczy jego padły na stojącą na toaletce szkatułkę na biżuterię: była poważnie 

uszkodzona, zawiaski miała połamane… Może choć ten drobiazg zdoła naprawić, nie 
popsuć?… Dębowe wieczko nadal było bardzo ładne: zdobił je skomplikowany wzór 
z   liści   bluszczu   i   amorków.   Otworzył   szkatułkę,   rozważając,   czy   nie   dałoby   się 
zachować   wieka   i   dorobić   nowej   skrzyneczki?   Znajdujący   się   w   szkatułce   list 
natychmiast przyciągnął jego uwagę. Obejrzał się niespokojnie przez ramię i wyjął 
złożony papier.

- Z hrabstwa York - mruknął, spoglądając na adres nadawcy. 
Lis starała się o posadę guwernantki w Yorku!
Nie miał prawa czytać jej korespondencji! Wymyślając sobie od łajdaków i 

szpiegów,   otworzył   list.   Przeczytał   raz,   potem   drugi.   -   Cholera!   -   zaklął,   czując 
dławiący strach.

Pospiesznie schował list na dawne miejsce i zamknął wieczko. Felicity mogła 

w każdej chwili odjechać! Nagle jego podejrzenia, że posłużyła się nim tylko po to, 
by zatrzymać Forton Hall, wydały mu się małostkowe i nieistotne. Jeżeli popchnie ją 
do tego kroku, jeżeli znów wszystko popsuje, Felicity go opuści! Albo wyjedzie do 
Yorku, albo wpadnie w łapy Deerhursta. A on nie zniesie ani jednego, ani drugiego!

Wrócił   na   dziedziniec   i   skoncentrował   się   na   szkieletach   ścian   i 

umocowywaniu ich na właściwym miejscu. Miał teraz prawie dwudziestu ludzi do 
pomocy i robota szła znacznie szybciej. Noga bolała go po wypadku, ale rad był, że 
tylko na tym się skończyło, i nie zwracał na tę dolegliwość uwagi.

Beeks   i   Ronald   przynieśli   lunch   dla   całej   załogi:   po   zjedzeniu   posiłku 

pracowali   niemal   do   zachodu   słońca.   Gdy   szkieletowa   konstrukcja   ścian   została 

background image

umocowana ze wszystkich czterech stron tak, by nocna wichura jej nie zwaliła, Rafe 
odesłał robotników do domu.

Przyjrzał się z pewnej odległości wzniesionej już strukturze. Jutro czekało ich 

znacznie trudniejsze zadanie: wolał nie myśleć o montowaniu ciężkich i wysokich 
wsporników dachu! Kiedy jednak i to zostanie wykonane, rozdzieli pracowników na 
dwie grupy. Początkowo wcale tego nie planował, ale teraz sytuacja uległa zmianie. 
Połowa robotników będzie nadal pracować przy stajni, reszta zaś zajmie się ogrodem: 
doprowadzi  go  do  porządku  i  posadzi   nowe  rośliny.  Lis   dotąd  nie  doczekała   się 
porannej herbatki wśród róż, ale on już się o to postara, by ją ta przyjemność nie 
ominęła!

- Kiedy Arystoteles znowu się wprowadzi do stajni? - spytała May, wsuwając 

łapkę w jego rękę.

- Za jakiś tydzień.
- Chciałabym wam pomagać!   
Uśmiechnął się od ucha do ucha.
- A co z lekcjami? - spytał.
-  Mogę  je  odrabiać  wieczorem.  Zresztą,  Felicity  we dnie  nie  ma  dla  mnie 

czasu: ciągle przyjeżdża ten Deerhurst!

- Porozmawiam z twoją siostrą.
- Dziękuję! - May pociągnęła go za rękę i Bancroft posłusznie poszedł z nią do 

domu. - Wiesz co, Rafe? Tak sobie myślałam…

Felicity nie była jedyną mieszkanką Forton, która wkradła się Rafaelowi do 

serca. Pokochał May prawie jak własne dziecko. Po raz pierwszy myślał o tym, że 
ominęły go radości ojcostwa, ze szczerym żalem, a nie - jak dotąd - z cynicznym 
zadowoleniem. Uścisnął teraz lekko paluszki dziewczynki.

- O czym tak myślałaś, kochanie?
- O moich podróżach.
- Prawda, Lis mówiła mi, że zamierzasz wędrować po świecie.
-   No   właśnie!   Chyba   najpierw   pojadę   do  Afryki,   bo   chciałabym   zobaczyć 

wszystkie zwierzęta, o których mi opowiadałeś.

- To brzmi całkiem rozsądnie - zgodził się.
- Ale nie mam pojęcia, dokąd pojechać potem? Wszystkie te obce kraje są 

bardzo daleko od siebie, wiesz? A co ty najbardziej chciałbyś zwiedzić?

-   Prawdę   mówiąc,   jeszcze   się   nie   zdecydowałem.   Świat   jest   naprawdę 

ogromny…

Dziewczynka zatrzymała się i spojrzała na niego marszcząc brwi.
- Ale przecież ja chcę pojechać tam, gdzie ty! Trzeba wszystko zaplanować, 

Rafe! Muszę zabrać służących, odpowiednie stroje, wybrać najlepszą porę roku…

background image

Wpatrywał się w nią przez chwilę.
- Od dawna już rozmyślasz o tym?
- No pewnie! To bardzo ważne.
Mężczyzna obejrzał się na budowę.
- Wiesz co? Kiedy tylko stajnia będzie gotowa, zaczniemy planować nasze 

podróże. Zgoda?

- Zgoda!
Zatrzymali się na progu.
- May, czy Deerhurst składał wam wizyty, kiedy był tu jeszcze Nigel?
- Właściwie to nie. Czasem wpadał na herbatę i jeździli z Nigelem konno. A 

kiedy Nigel sprzedał klacz Felicity i zwolnił Smythe'a, hrabia nas odwiedził… Tylko 
że   Nigel   zdążył   już   wyjechać   do   Londynu.   Potem   Laluś   ciągle   chciał   pożyczać 
Felicity pieniądze!

Ta relacja pokrywała się ze słowami Lis.
- A czy ktoś inny składał jej wizyty?
- Wujek Talford! - odparła mała bez namysłu.
- No, oczywiście. Może jeszcze ktoś?
May zmarszczyła czoło, jakby usiłowała sobie coś przypomnieć.
- Kiedy Nigel wrócił z Eton, przywiózł ze sobą przyjaciół. Felicity nazywała 

ich "bandą pustogłowych fircyków" i w końcu się wynieśli. Nigel powiedział, że to 
ona wypłoszyła ich z Forton, ale byłam wtedy mała i nie bardzo pamiętam.

- Chciałabyś zamieszkać w Deerhurst, May?
- Lis też mnie o to pytała. - Dziewczynka oswobodziła rękę z jego uścisku i 

otworzyła kuchenne drzwi. - Wolę pojechać do Afryki!

Rafe wolno poszedł za nią. Musiał przebrać się do obiadu. Nic dziwnego, że 

dla   Lis,   mającej   za   konkurentów   tylko   koleżków   Nigela   i   hrabiego   Deerhursta, 
pojęcia "miłość" i "małżeństwo" zupełnie się ze sobą nie łączyły!

Ściągnął   brudną,   przepoconą   koszulę   i   spodnie,   i   wszedł   do   wanny,   którą 

Beeks polecił dla niego przygotować. W nielicznych momentach, gdy zastanawiał się 
nad własnym małżeństwem, miłość uważał za niezbędny dodatek: Quin i Maddie byli 
szczerze w sobie zakochani, a jego książęca mość wprost ubóstwiał swoją żonę.

Rafe zanurzył się w kąpieli, pozwalając zmęczonym, niaczonym kończynom 

odpocząć w miłym cieple. Im więcej nawiązywał romansów, tym mocniej utwierdzał 
się w przeko naniu, że ani miłość, ani małżeństwo nie były mu sądzone… No, ale nie 
znał wówczas takiej kobiety, jak Felicity Harrington.

I z pewnością drugiej takiej nie spotka! Nie mógł też wymagać, by miotając się 

bezradnie, czekała, póki on nie postanowi, co zrobić ze swym życiem!… Nagle pojął, 

background image

że najwyższy czas podjąć wreszcie decyzję. Do stu diabłów - ośmioletnia May miała 
bardziej konkretne plany na przszłość niż on!

Beeks dyskretnie zastukał do drzwi.
- Obiad za dwadzieścia minut, panie Rafaelu.
- Dziękuję, Beeks.
Jedno   było   jasne:   Fonon   Hall   przestał   być   dla   niego   beztroską   przystanią. 

Musiał   podjąć   najważniejszą   w   życiu   decyzję,   i   to   jak   najszybciej.   Czy   wybrać 
swobodny, niczym nie skrępowany żywot włóczykija?… Czy związać się na resztę 
życia z jednym kawałkiem ziemi i z jedną kobietą?… W dodatku tym razem nie mógł 
sobie pozwolić na popełnienie omyłki.

Westchnął i wynurzył się z wody, czując na całym ciele chłodne wieczorne 

powietrze.   Niemal   pożałował,   że   nie   został   popychadłem   swojego   ojca:   mógłby 
wtedy jego obwiniać o wszystkie swe klęski życiowe!

 
 
 

16

 

Kilka dni później Rafe zaczął się obawiać, czy jego pragnienie zrzucenia z 

siebie odpowiedzialności za wszelkie nieszczęścia nie zostało podchwycone przez 
jakiegoś złośliwego ducha?…

Najpierw   zbłąkana   lina   zaplątała   się   między   wozem   a   drabiną,   na   której 

balansował Bill Jennings: farmer grzmotnął o ziemię i posiniaczył sobie paskudnie 
ramię. Następnego dnia po południu jedna z belek stropowych w nowej stajni złamała 
się   akurat   wtedy,   gdy   znajdował   się   pod   nią   Greetham.   Gdyby   dzierżawca   nie 
uskoczył w porę, pewnie by go zabiła.

-   Może   mamy   specjalne   skłonności   do   wypadków?   -   podsunęła   May. 

Dziewczynka   przykucnęła   obok   Rafe'a,   pieląc   chwasty   na   obramowanym 
kamieniami klombie, położonym na niewielkim wzniesieniu. Odkąd stajnia zaczęła 
przejawiać mordercze skłonności, Bancroft zapędził May do pracy w ogrodzie. Dziś 
zaś dziewczynka namówiła go, by jej w tym pomagał.

- Nie mamy żadnych specjalnych skłonności do wypadków - odparł, udając, że 

nie słyszy zdławionego chichotu Felicity, którą miał po drugiej stronie.

- Więc, do stu tysięcy diabłów, skąd się to bierze, Rafe?!
Podniósł jedną brew.
- Damy nie wrzeszczą o diabłach, co najwyżej powiedzą "u licha".
May naburmuszyła się.
- Nie bądź takim nadętym osłem! Co ze mnie za dama?! Mam dopiero osiem 

background image

lat!

- No cóż… - Zerknął na Lis, uśmiechając się coraz szerzej. - W gruncie rzeczy 

mała ma rację!

- A ty ją jeszcze rozzuchwalasz! Najwyższy czas, żeby przestała kląć jak pijany 

majtek!

- Czarrrcia łapa! - zaprotestowała niepokonana May.
Szczególnie   upodobała   sobie   to   przekleństwo   i  Rafę   nieustannie   dziękował 

Bogu,   że   w   porę   złagodził   wersję   i   dziecko   nie   zapoznało   się   z   oryginalnym 
okrzykiem.

- Ależ, May! - skarciła siostrę Lis.
Mała wyrwała następny chwast.
- Dobrze już, dobrze! Wiecie co? Czytałam wczoraj wieczór ciekawą książkę i 

wymyśliłam nową trasę podróży!

- Mam nadzieję, że tym razem nie do bieguna! - oświadczył sucho Rafe. - 

Wątpię,   czy   udałoby   się   nam   przeżyć   tę   przygodę,   którą   zaplanowałaś   dla   nas 
wczoraj.

-   Przepraszam   -   odezwała   się   Felicity,   wstając   i   otrzepując   spódnicę.   - 

Wybieramy się z Jamesem na konną przejażdżkę. Muszę się przebrać.

Rafe popatrzył na nią, gdy go mijała. Dobrze wiedział, że odeszła, bo znów 

rozmawiali o podróżach… Ale, do pioruna! Jeśli ona może co chwila wywlekać tego 
Jamesa   Burlougha,   to   on   -   do   cholery!   -   ma   prawo   dyskutować   o   Indiach 
Zachodnich!

- Madagaskar! - oznajmiła uroczyście May. 
Bancroft zamrugał oczami.
- Co takiego?…
- Powinniśmy zwiedzić Madagaskar! Ty tam pojedziesz i napiszesz mi, czy 

warto go obejrzeć, czy nie!

-   Na   co   mi   przyszło:   mam   być   tylko   organizatorem   twoich   wycieczek, 

maluszku?

- No, bo nie chcę jeździć tam, gdzie jest okropnie. Kto by chciał?
- Nikt, oczywiście. A co jest twoim zdaniem okropne?
- Nie lubię, kiedy jest strasznie gorąco. - Przyjrzała się dopiero co wyrwanej 

roślince. - Czy to chwast?

Rafe wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia. Wrzuć to lepiej do wiaderka, zanim wróci twoja siostra.
- W porządku. Ale piramidy chciałabym zobaczyć. I sfinksa.
- Żołnierze Bonapartego odstrzelili mu pół twarzy, wiesz? - poinformował ją 

background image

Rafe.

- Naprawdę? Barbarzyńcy!
- Jestem pewien, że sfinks był tego samego zdania. - Obejrzał się na następny 

wóz, wjeżdżający na podjazd. Jutro przywiozą kolejne wory piasku i sterty kamieni 
Można już będzie wymieszać cement i załatać dziury w fundamentach zachodniego 
skrzydła   oraz   wyrównać   frontowe   schody.   -   W  Afryce,   zwłaszcza   zachodniej   i 
południowej, jest bardzo, bardzo gorąco.

- No, to… Czy w północnej i wschodniej mieszka dużo zwierząt?
Uśmiechnął się od ucha do ucha i przesunął się na środek klombu.
- Całe tabuny!
- Uwaga!
Bancroft   odwrócił   się   błyskawicznie.   Dwa   konie   zaprzęgowe,   ciągnące 

załadowany do połowy wóz, wypadły nierównym pędem zza węgła domu i gnały 
prosto na ogród. May podniosła się, by zobaczyć, co się dzieje. Rafe schwycił ją w 
pasie i uskoczył wraz z nią na drugi koniec klombu. Popchnął ją tak, że leżała na 
ziemi tuż przy kamiennym obramowaniu, a potem zasłonił ją własnym ciałem.

Lewe tylne koło wozu zawadziło o klomb dokładnie w tym miejscu, gdzie May 

przed chwilą pieliła chwasty. Skalne odłamki wystrzeliły w powietrze jak kule z 
muszkietu. Tył wozu podskoczył, a potem cały pojazd przewrócił się na bok, siejąc 
deski   i   ryjąc   darń   o   kilka   jardów   od   klombu.   Jeden   z   ogrodników   podbiegł,   by 
zatrzymać oszalałe konie, które teraz włóczyły w kółko wywrócony wóz.

- Nic ci się nie stało? - wrzeszczał Greetham, nadbiegając pędem od stajni za 

domem.

Bancroft wstał spiesznie i podniósł May.
- Jesteś nadal w jednym kawałku, złotko? - spytał, obmacując jej ręce i nogi, 

by sprawdzić, czy nie połamała sobie kości.

Dziewczynka przytaknęła, źrenice miała rozszerzone. Rafe z westchnieniem 

ulgi   wsparł   się   czołem   o   czoło   dziecka.   Wypadki   powtarzały   się   z   niesamowitą 
regularnością. A teraz o mały włos nie straciła życia mała dziewczynka!

- May?…
Felicity zbiegła pędem z frontowych schodów; Beks następował jej na pięty. 

Gdy oboje z May podnosili się z ziemi w jakimś ułamku sekundy Rafe pożałował 
biednego, starej Beeksa; dawno się tyle nie nabiegał - chyba od czasu, gdy Quin i on 
byli jeszcze dziećmi.

- Nic nam się nie stało! - oznajmiła May, strzepując ziemię i jakieś listki ze 

swej sukienki. - Ale strachu to się najadłam!

Felicity chwyciła siostrę w objęcia.
- A co z tobą, Rafe?

background image

- Ja jestem wściekły! - Zwrócił się do nadbiegających ro¬botników. - Czyj to 

był wóz?

Wielki,   tęgi   mężczyzna,   jeden   z   grupki,   która   przybyła   wczoraj   z   Chester, 

uchylił czapki i wysunął się do przodu.

- Mój, proszę pana. Giez widać uciął moją starą Juliet. Kobyła strasznie się ich 

boi!

Bancroft podbiegł do niego, kipiąc gniewem.
- Pilnuj lepiej swoich zwierząt! I następnym razem sprawdź, czy hamulce nie 

zawodzą…   bo   inaczej   sam   je   wypróbuję:   jak   cię   konie   powloką   za   wozem, 
zobaczysz, czym to pachnie!

- Będę uważał, proszę pana. 
- No, to do roboty!
Gdy Rafe wrócił na dawne miejsce, Lis zaplatała jeden z ciemnych warkoczy 

May. Przez chwilę usiłował zebrać myśli. Jeszcze żaden wypadek nie wstrząsnął nim 
aż tak - i doskonale wiedział, czemu: tym razem niebezpieczeństwo groziło jednej z 
najdroższych mu istot.

- Czy nie byłeś trochę za surowy? - spytała Felicity, gdy dziewczynka wróciła z 

Beeksem do domu.

- Te cholerne wypadki sypią się jak z rękawa! May… albo tobie… mogło stać 

się coś złego!

Dziewczyna podeszła do niego i dotknęła jego ramienia.
- Zraniłeś się.
Spojrzał na swoją rękę: z długiego zadraśnięcia na przedramieniu sączyła się 

krew.

- Samo się zagoi.
- Nic podobnego! Chodź, przemyję ci ranę. - Spojrzała na niego z ukosa. - Nie 

mam pojęcia o amputacjach i wolałabym na tobie się tego nie uczyć!

Rafe trochę się odprężył, choć nadal kipiały w nim trwoga i gniew.
- No dobrze, skoro tak się już o mnie troszczysz.
Zaprowadziła go do kuchni i posadziła przy stole.
- Sally, poproszę o trochę gorącej wody i czyste płótno!
- W tej chwili, proszę pani!
Felicity znów popatrzyła na ranę. 
- Lepiej zdejm koszulę.
Mężczyzna uniósł brew. 
- Z powodu ranki na przedramieniu?!

background image

Lis zarumieniła się.
- Chcę się upewnić, że nie ma jakichś innych obrażeń.
Sally wyszła po czyste płótno, więc Rafe ze śmiechem przyciągnął Fełicity na 

kolana.

- Może łepiej od razu i spodnie, co?…
Dziewczyna pchnęła go w pierś i zdołała się oswobodzić.
- Na pewno nic więcej ci nie dolega? - dopytywała się.
Przygładziwszy włosy, skrzyżowała ramiona na swoim ślicznym biuście. Nie 

była na niego zła. Rafael doskonale już czytał z jej twarzy.

- Skoro o to pytasz, zdaje się, że wyczuwam pewien obrzęk. 
Kucharka wpadła pędem.
- Obrzęk, panie Rafaelu? O mój Boże, gdzie?!
Felicity wstała, krztusząc się ze śmiechu, i rzuciła płótno rannemu na głowę.
- Nasz bohater puchnie z dumy - rzekła z trudem.
- Pani jest bez serca, panno Harrington - stwierdził, rad z jej dobrego humoru.
Lis zabrała płótno z powrotem.
- Pora oczyścić ranę. - Zmoczyła szmatę i ostrożnie przemywała długą rysę.
- Uff! To szczypie, do diabła! - protestował Rafe.
- Z pewnością nieraz gorzej cię bolało - stwierdziła rzeczowo Lis.
- Niech pani dobrze oczyści! - poparła ją Sally. - Gotowa się jeszcze wdać 

gangrena!

- Ratunku!… Nie martw się Sally. Już ona zadba o to, żebym wyzdrowiał i 

zakończył remont domu! - Rana okazałła się głębsza, niż przypuszczał; gdy Felicity 
usuwała z niej brud, krew popłynęła obficie po ręku.

-   Przestaniesz   wreszcie   gadać   o   tym   przeklętym   domu?!   -   warknęła   Lis, 

blednąc. - Chyba trzeba będzie założyć kilka szwów. Sprowadź tu swego ojca, Sally!

- Już lecę, panno Felicity!
Bancroft zacisnął zęby, gdy wydobyła z rany spory odprysk kamienia.
- Czy wiesz, Lis, jak brzydko się wyraziłaś o Forton?
- Bo ciągle się narażasz, Rafę, opiekując się moim domem! - Łza stoczyła się 

po jej policzku.

- To mój dom, Lis! Czyżbyś już zapomniała?
- Chyba tak… Och, nie wystarczy płótna!
Niepokój i lęk w jej ciemnych oczach zrobiły na nim piorunujące wrażenie. A 

więc naprawdę jej na nim zależało! Nakrył dłonią rękę opatrującą jego ranę.

background image

- Daj już temu spokój. Przyciśnij tylko mocniej płótno, to zaraz przestanie 

krwawić.

- Tak?
Roześmiał się z pewnym trudem.
-   Nie   tak   mocno!   Do   diabła,   Lis,   przydałabyś   się   nam   przy   montowaniu 

wsporników!

- Cicho bądź! Nie uda ci się mnie zagadać, tak jak May! - Uklękła obok niego, 

przyciskając mocno zakrwawione płótno do rany.

Mężczyzna odgarnął kosmyk włosów, wpadający jej do oczu.
- Wiem.
Greetham wszedł spiesznie do kuchni, córka za nim.
- Sally powiada, że trzeba ci zaszyć ranę. Ratowałem tak psa i kilka koni, ale 

człowieka nigdy mi się jeszcze nie zdarzyło. Ale frajda!

- Doskonale się składa.
Sally pobiegła po Beeksa i po przybory do szycia, a Felicity nadal zaciskała 

ranę.

-   Słuchaj   no,   Greetham   -   odezwał   się   Rafe,   owijając   sobie   wokół   palca 

pasemko włosów Lis. - Zanim przystąpisz do egzekucji, może mi powiesz, czy - 
twoim zdaniem - nadaję się na dziedzica?

- Co takiego, chłopie?
Z twarzy Felicity odpłynęła reszta krwi.
- Co takiego?… - powtórzyła bezdźwięcznie, wpatrując się w Bancrofta.
- Tak sobie myślałem… - mówił łagodnie, patrząc jej w oczy i gładząc ją po 

policzku - …że chętnie bym spróbował swoich sił w Forton, tyle że nie mam żadnego 
doświadczenia. Nie chciałbym przez głupotę zrujnować majątku do reszty.

-   Potrafisz   się   we   wszystkim   migiem   połapać   -   stwierdził   dzierżawca, 

zakasując rękawy.

- A Chiny i cała reszta?… - spytała Felicity, wpatrując się w Rafaela, jakby się 

bała spuścić go choć na chwilę z oczu.

Wzruszył zdrowym ramieniem.
- Mogą zaczekać.
- Rafe…
- Ciiicho - przerwał. Nie chciał słuchać jej argumentów: i tak brzęczały mu 

natrętnie pod czaszką. W tej chwili zależało mu tylko na tym, by Lis nie wymknęła 
mu   się   i   żeby   nie   musiał   przez   resztę   życia   zadręczać   się   myślami,   gdzie   się 
podziewają obie z May, jak dają sobie radę, jak się czują, czy są bezpieczne… i 
szczęśliwe?

background image

- Lis - powiedział miękko, pochylając się ku niej - czy zostaniesz ze mną w 

Forton? Czy wyjdziesz za mnie, Lis?…

- Nic nie rozumiem! - odparła. - Kiedy… Dlaczego zmieniłeś zdanie?…
Mężczyzna   uśmiechnął   się   lekko.   Kto   też   bardziej   będzie   sobie   z   niego 

pokpiwał - Quin czy ojciec?… Tak się zarzekał - a w końcu zostanie hreczkosiejem!

- Kiedy pojąłem, że nie mogę się z tobą rozstać.
Patrzyła na niego bez słowa tak długo, że zaczął się obawiać, czy nie da mu 

kosza?… W końcu, z oczyma pełnymi łez, skinęła głową.

- Tak, wyjdę za ciebie, Rafe!
Uśmiechnął się z ulgą i przyciągnął ją bliżej, by ucałować jej słodkie, miękkie 

wargi.

- Kocham cię, Lis.
- Ja ciebie też! - odparła żarliwie. - Ale czy jesteś pewny…
- Całkiem pewny. Znaczysz dla mnie o wiele więcej niż Chiny!
- Mój Boże! - zawołał Greetham i walnął Rafe'a z całej siły w plecy. - Forton 

Hall ma nowego dziedzica!

Rafe wzdrygnął się pod ciosem. Tak, to musiała być miłość… bo inaczej byłby 

to czysty obłęd!

Felicity   przyglądała   się,   jak   pan   Greetham   bandażuje   ramię   Rafe'a.   Była 

prawie pewna, że to wszystko jej się śni. Podobne sny często ją nawiedzały w ciągu 
ostatnich paru tygodni - mogło więc z powodzeniem być to jeszcze jedno senne 
marzenie. Rafe chciał się z nią ożenić i osiąść w Forton!

May dobijała się do zamkniętych drzwi kuchni.
- Mogę już wejść?!
Greetham skinął głową i Sally otworzyła. Dziewczynka miała zadrapanie na 

policzku, ale poza tym nic jej chyba nie dolegało. Mieli dziś wyjątkowe szczęście!

- To powinno wystarczyć, Bancroft - orzekł dzierżawca, zawiązując ostatni 

supełek.

- Dzięki! - odparł Rafe, ostrożnie zginając rękę.
May podeszła, by obejrzeć opatrunek.
- Jesteś pewien, że to się zagoi? - spytała, dotykając jego ręki.
Pociągnął ją za warkocz.
- Nic mi nie będzie, maluszku! Nie przejmuj się.
Felicity wzięła się w garść: nie może wiecznie stać z tym głupim uśmiechem! 

Nie  może  pozwolić, żeby  May  dowiedziała  się  o wszystkim  od Sally  czy  kogoś 
innego… a kucharka bliska już była eksplozji.

background image

- Panie Greetham, Sally, czy mogłabym was przeprosić na chwilę?
- Jasne - odparł farmer. - Szkoda marnować dnia. - Sally chętnie by została, by 

obserwować dalszy rozwój wydarzeń, ale Greetham wziął córkę za ramię i wyciągnął 
z kuchni. May podejrzliwie spojrzała na siostrę.

- Należy mi się jakaś bura? 
Rafe potrząsnął głową.
- Nie. Chcę cię tylko spytać, czy wyrazisz na coś zgodę.
- Chcesz mnie prosić o pozwolenie?
- Tak, właśnie ciebie.
Rafe   obejrzał   się   na   Felicity,   a   ona   nie   mogła   powstrzymać   radosnego 

uśmiechu. Prośba o pozwolenie była najpewniejszym sposobem zdobycia aprobaty 
dziewczynki! Zresztą, May i tak zakochała się w Rafie od pierwszego wejrzenia.

- No, to pytaj!
Rafe odchrząknął.
- May, chciałbym ożenić się z twoją siostrą. Czy masz coś przeciw…
May skoczyła Rafaelowi na kolana i zarzuciła mu ramiona na szyję, zanim 

jeszcze skończył.

- Hurrra! - wrzasnęła.
- Dobry Boże! - mruknął, wzdrygnąwszy się. 
Felicity ze śmiechem podbiegła i odciągnęła siostrę.
- Nie zaduś go z miłości, kochanie!
- Wiedziałam, że tak będzie! - Mała zeskoczyła z kolan Rafe'a i objęła mocno 

starszą siostrę. - Nie mogę się doczekać, kiedy powiem pani Denwortle, że wcale nie 
jesteście! rozpustnymi kochankami!

- Co takiego?! - Felicity nie miała pojęcia, że jej zachowanie było przedmiotem 

surowej krytyki i że dyskutowano, o nim tak szeroko, iż nawet May zdołała się o tym 
dowiedzieć.

Bancroft wstał.
-   Potem   ci   wszystko   wytłumaczę.   -   Przyciągnął   Lis   do   siebie   i   znowu   ją 

pocałował.

Choć było to niemądre, Felicity pragnęła mu podziękować - za to, że był jej 

ostoją i opoką, za to, że z miłości niej wyrzekł się swoich awanturniczych planów. 
Odsunęła się nieco, by spojrzeć w jego jasnozielone oczy. Gdy po raz pierwszy go 
ujrzała, wcale nie wydał się jej ostoją! Nawet w tej chwili żywiła pewne wątpliwości, 
czy jej pędzący z wiatrem w zawody wódz piratów dobrze sobie wszystko przemyślał 
i naprawdę zamierza się ustatkować?

- O czym myślisz? - szepnął, spoglądając jej w oczy.

background image

- Jestem po prostu szczęśliwa.
Uśmiechnął się.
- No, to mnie pocałuj!
Opasała rękoma jego potężne, szerokie bary, a jej usta z radością pospieszyły 

na spotkanie jego ust. Jeżeli to był sen, to nigdy już nie chciała się obudzić!

- Panno Harrington, hrabia Deer…
- Puszczaj ją! - James Burlough wtargnął do kuchni, potrącając zaskoczonego 

Beeksa, i odepchnął Rafe'a od Felicity. - Ty łajdaku! Jak śmiesz napastować damę, w 
dodatku w obecności dziecka!

Przestraszona Lis próbowała ich rozdzielić.
- Mylisz się, hrabio, to…
Rafe   okazał   się   jednak   szybszy.   Zanim   Felicity   zdołała   zaczerpnąć   tchu, 

trzymał   już   Deerhursta   za   gardło   i   pchał   go   tyłem   przez   korytarz   ku   drzwiom 
wejściowym.

- Nie waż się atakować mnie w moim własnym domu! - warknął ponurym, 

lodowatym głosem; Felicity nigdy jeszcze nie słyszała u niego podobnego tonu. - 
Panna Harrington i May nie potrzebują już twojej opieki, a ja nie pozwolę wtrącać się 
w nasze sprawy!

Przebyli w ten sposób korytarz i dotarli do przedsionka. Felicity biegła za nimi 

w obawie, że Rafe naprawdę zabije hrabiego. Deerhurst szarpał jego ręce, usiłując 
rozluźnić   ich   żelazny   chwyt,   i   wydawał   jakieś   wściekłe,   zdławione   pomruki   - 
zapewne przekleństwa. Niewiele jednak mógł zdziałać, gdyż Bancroft miał nad nim 
zdecydowaną przewagę.

- Harringtonowie, zdaje się, uważali cię za przyjaciela - mówił dalej Rafael 

tym   samym   obojętnym   tonem.   -   Jeśli   nie   chcesz   zrywać   tej   znajomości,   radzę 
zachowywać się we właściwy sposób i odnosić z szacunkiem do domowników, jak 
przystało na gościa. Beeks!

Majordomus bez słowa wyminął obu mężczyzn i ot rzył drzwi frontowe.
- W przeciwnym wypadku - kontynuował Rafe - twe wizyty nie będą tu mile 

widziane. Panna Harrington zgodziła się zostać moją żoną. - Z tymi słowy rozluźnił 
chwyt na gardle Deerhursta. - Zrozumiano? - spytał jeszcze spokojniejszym tonem.

Hrabia zatoczył się do tyłu i wpadł na przymkniętą połówkę drzwi.
-  Jestem  członkiem Izby  Lordów - burknął z  poczerwieniałą  twarzą.  -  Nie 

pozwolę traktować się w ten sposób! 

- Zrozumiano? - powtórzył zimno Rafe.
Hrabia przesunął się ku otwartej połówce drzwi.
- Felicity, czy to prawda? Rzeczywiście chcesz wyjść za tego… tego…
Z pewnym trudem dziewczyna skinęła głową.

background image

- Tak. - Mimo wszystko, nie życzyła sobie całkowitego zerwania stosunków z 

Jamesem. Znali się od dziecka, chciail się nawet z nią żenić… - Zrozum, proszę…

- Czy… czy on cię zmusza do…
-  Wynoś   się   z   mojego   domu!   -   warknął   groźnie   Bancroft,   robiąc   krok   do 

przodu.

Felicity złapała go za rękę, zanim znów schwycił hrabil go za gardło.
- Lepiej wyjdź, Jamesie - ponagliła go. Później, gdy emocje opadną, spróbuje 

mu wszystko wyjaśnić.

- I to już! - poparł ją Rafe, nie spuszczając wzroku z twa rzy hrabiego.
Z jeszcze jednym zdławionym przekleństwem Deerhurst opuścił Forton Hall. 

Gdy tylko znalazł się za drzwiami, Beeks energicznie je zatrzasnął.

-   Czy   będę   panu   jeszcze   do   czegoś   potrzebny,   panie   Rafaelu?   -   spytał 

spokojnie majordomus.

- Nie. To powinno załatwić sprawę.
-   Rafe?…   -   Felicity   patrzyła   na   niego   z   przestrachem.   Gniew   na   Roberta 

Fieldsa wydawał się niczym w porównaniu z tym atakiem furii.

Mężczyzna otrząsnął się i odwrócił ku niej.
- Ten cholerny manekin krawiecki!
May objęła rączkami własną szyję, oczy jej błyszczały podnieceniem.
- O, Boże!
- Bardzo cię przepraszam, May - mruknął Rafe. - Trochę się zagalopowałem.
- To było fantastyczne! Który to numer?
- Trzynasty - odparł zwięźle.
- May, zostaw nas na chwilę samych, dobrze?
Beeks znów stanął na wysokości zadania.
- Chodźmy, panno May. Przypuszczam, że ci wszyscy panowie na dziedzińcu 

nie mogą się doczekać podwieczorku.

Po ich wyjściu Felicity wzięła głęboki oddech.
-   Będziecie   teraz   z   Deerhurstem   sąsiadami   -   powiedziała   spokojnie.   -   Nie 

zaskarbiłeś sobie jego przyjaźni.

- No chyba! - Wziął ją za rękę i całował palce. - Ale mi ulżyło!
- Miałeś ochotę go pobić od pierwszego dnia znajomości.
- Nie przeczę. Ale nie dlatego wyrzuciłem go dziś z naszego domu.
"Z naszego domu." Jak to pięknie zabrzmiało!
- Więc czemu to zrobiłeś?

background image

Oczy   mu   się   zwęziły   i   zerknął   w   stronę   drzwi,   jakby   miał   nadzieję,   że 

Deerhurst jeszcze tam stoi i czeka na dokładkę. 

- Już po raz drugi oskarżył mnie o to, że chcę zrobić krzywdę tobie albo May. - 

Zwrócił wzrok ku Lis. - A ja bym nigdy, nigdy - do cholery! - nie skrzywdził żadnej z 
was!

- Wiem.
- Lepiej, żeby i on sobie to wbił do głowy!
- Rafe, czy ty się dobrze zastano… 
Zamknął jej usta pocałunkiem.
- Skończ z tym! Powiedz mi lepiej, kiedy chcesz za mnie wyjść… byle prędko!
- Nie muszę nikogo zawiadamiać o naszym ślubie - odparła. - Ale co z tobą? 

Twój ojciec z pewnością powinien się o tym dowiedzieć.

Rafe natychmiast spochmurniał.
- Żenię się z kim chcę, Lis! Ojciec może przybyć do nas z gratulacjami, gdy 

Forton Hall zostanie odnowiony.

- Nie chcesz go zawiadomić, bo przypuszczasz, że będzie się sprzeciwiał?
Mężczyzna wzruszył ramionami.
- Tego rodzaju spory to nic nowego w naszej rodzinie! No więc, jaki dzień ci 

odpowiada?

Lis zarumieniła się. On naprawdę chciał się z nią ożenić!… A kiedy już się 

pobiorą,   ich   wzajemne   pieszczoty   będą   nie   tylko   czymś   dozwolonym,   ale   wręcz 
małżeńskim obowiązkiem!

- Jutro?… - szepnęła. - Nie, to chyba za wcześnie…
Uśmiechnął się czule.
- Przez trzy kolejne niedziele powinny być ogłaszane w kościele zapowiedzi. 

Niestety, nie okazałem się przewidujący i wyjeżdżając do Cheshire, nie zaopatrzyłem 
się w specjalną licencję!

[14]

Dotknęła jego chorej ręki.
- U nas zawsze daje się na zapowiedzi. To taka lokalna tradycja.
- Wobec tego, w trzecią niedzielę po południu? Całe wieki!…
- Zgoda! - szepnęła i znowu go pocałowała.

 
 
 
 
 

background image

 

Hrabia Deerhurst krążył nerwowo po bibliotece. Ten przeklęty brutal omal go 

nie udusił! Trzeba się z nim koniecznie rozprawić. Ten cholerny Bancroft może sobie 
być arystokratą, ale z dala od Londynu i Staffordshire jego nazwisko nie liczy się aż 
tak bardzo.

Pozostawało co najmniej trzy tygodnie. Choć w "wyższych sferach" kręcono 

nosem   na   tradycyjne   zapowiedzi,   w   Cheshire   szanowano   tę   tradycję.   A   ktoś 
zabiegający o popularność, jak Bancroft, z pewnością dostosuje się do miejscowych 
obyczajów.

James   przystanął   przy   oknie   wykuszowym,   wychodzącym   na   ogród.   Jeżeli 

kiedykolwiek   wzdragał   się   przed   zabiciem   Bancrofta,   by   nie   wywęszył,   że   jest 
również   posiadaczem   Deerhurst,   teraz   ostatecznie   pozbył   się   skrupułów.   Miałby 
ochotę   go   zabić,   choćby   nawet   nic   na   tej   śmierci   nie   zyskał!   Lepiej   się   z   tym 
pospieszyć!   Gdyby   Bancroft   zginął   po   ślubie,   Felicity   czekała   półroczna   ciężka 
żałoba. Deerhurst wołał nie zostawiać jej tyle czasu do namysłu: gotowa znów mu się 
wymknąć. Pragnął jej samej, nie tylko tego, co - jego zdaniem - słusznie mu się 
należało. Ciężko sobie na to zapracował, do diabła!

Mała May również była zawadą. James westchnął. Na szczęście, nie brak szkół 

z internatem… A może by tak zginęła w wypadku razem z Bancroftem?… Hrabia 
uśmiechnął   się.  Warto   napomknąć   o   tym  dziś   wieczorem   ludziom,   którym  kazał 
zatrudnić się u swego wroga. To byłoby doskonałe rozwiązanie… ale tak czy owak, 
Rafael Bancroft musiał umrzeć! Im prędzej, tym lepiej!

 

* * *

 

Felicity zbudziła się i raptownie usiadła na łóżku. Pościel była skotłowana, 

serce biło jej na alarm. Wszędzie dokoła było ciemno i cicho; odzywały się tylko 
świerszcze i żaby w stawie. W głowie Lis jednak huczało. Wiedziała, że to było zbyt 
piękne, by mogło okazać się prawdziwe… Zbyt cudowne, by trwać wiecznie!…

Wyskoczyła   spod   kołdry,   narzuciła   na   nocną   koszulę   stary   szlafroczek   i 

wybiegła   z   sypialni   na   korytarz.   Przystanęła   przed   drzwiami   narożnego   pokoju   i 
zastukała gwałtownie, a potem - nie czekając na odpowiedź - weszła do środka.

Rafe siedział na łóżku, okropnie potargany.
- Co się stało? - spytał. Przykrycie ześliznęło mu się do pasa, ukazując nagą 

pierś.

Ten widok nieco zachwiał postanowieniem dziewczyny. Ależ on był piękny!… 

Wzięła głęboki oddech.

- Dlaczego chcesz się ze mną ożenić? - ruszyła do ataku, zamykając drzwi i 

krzyżując ręce na piersi.

- Co takiego? - spytał nieco ostrzejszym tonem, przeczesując palcami włosy. - 

background image

Felicity… jest tak ciemno, że nawet nie widać, która godzina!

Najwyraźniej lubił sobie pospać! Usiłując wyzwolić się od sennego koszmaru, 

który dręczył ją tuż przed obudzeniem, i od pożądania, które wzbudził w niej widok 
tego bardzo przystojnego, półnagiego mężczyzny, Felicity pospieszyła zapalić świecę 
na nocnym stoliku. 

- Już widać! Jest trzecia rano. Poczułeś się lepiej?
Wpatrywał się w jej twarz, widoczną w żółtym, migotliwym świetle.
- Cała drżysz - powiedział. - Chodź tu i siadaj! - Odsunął się, opierając o 

weżgłówek, a przykrycie opadło jeszcze bardziej prowokacyjnie. Wyciągnął rękę do 
dziewczyny i zmusił, by przysiadła obok niego.

- Miałam zły sen - wyznała.
- Opowiedz mi o nim. - Delikatnie gładził jej długie, rozpuszczone włosy.
- Śniło mi się, że Nigel wrócił. 
Milczał przez chwilę.
- I co dalej?
- I obiecał, że wybierze się z tobą do Chin, a ty wskoczyłeś na Arystotelesa i 

tak ci spieszno było odjechać, że zapomniałeś płaszcza. - Na to wspomnienie po 
policzku Lis spłynęła łza. - May stała i machała do ciebie ręką, a ty obiecałeś, że jej 
przyślesz lalkę.

- To tylko sen, Lis! - Silne, ciepłe ramiona objęły ją i przygarnęły. Oparła się o 

bok Rafe'a.

- Wiem. - Następna łza pogoniła za pierwszą. - Ale to wszystko już kiedyś 

było!

- Miałaś już męża?
-   Nie   pleć!   Dobrze   wiesz,   co   mam   na   myśli.   I   Nigel,   i   mój   ojciec   stale 

obiecywali, że dokonają cudów.

Położył jej rękę na ramieniu i powoli odwrócił ją tak, że siedziała twarzą do 

niego.

-   Nie   jestem   Nigelem,   a   już   z   pewnością   nie   twoim   ojcem!   -   powiedział, 

patrząc jej w oczy.

Oparła głowę na jego ramieniu.
-   Wiem,   wiem!…   ale   wiem   także   i   to,   że   kochasz   podróże   i   niezwykłe 

przygody… Takie zamiłowania nie znikają w jednej chwili!

- Ty też jesteś niezwykła - szepnął. - Co chcesz, żebym ci powiedział, Lis?… 

Kocham cię. I jest to dla mnie zupełnie nowe przeżycie. 

- Powiedz mi tylko, że wszystko będzie dobrze, że nie muszę się już o nic 

martwić!

background image

Ku jej zdumieniu Rafe roześmiał się.
- Dobry Boże, nikt dotąd nie szukał we mnie oparcia - jeszcze jedno niezwykłe 

przeżycie!   -   Znowu   otoczył   ją   ramionami   i   mocno   przytulił.   -   Wszystko   będzie 
dobrze, Lis! Nie musisz się już o nic martwić - szepnął jej we włosy.

- Jesteś tego pewien? - spytała, opierając się o niego. Nie wyobrażała sobie, by 

mogła siedzieć tak z Jamesem i opowiadać mu o swoich koszmarach sennych! Z 
Rafe'em tak łatwo było się porozumieć - od pierwszej chwili. Przelotnie pomyślała, 
że chyba już wówczas zakochała się w nim.

Znów zaśmiał się cicho.
- Tak, jestem tego pewien. Będę się martwił za nas oboje. Nadal chcesz wyjść 

za mnie?

Felicity odwróciła się i ucałowała go w policzek. 
- Tak.
- Zostaniesz ze mną do rana? 
Powoli i z żalem odsunęła się od niego.
- Nie. To tylko trzy tygodnie, Rafe.
- Łatwo ci mówić! 
Roześmiała się.
- Wcale nie! 
Ucałowała   go  raz   jeszcze,   wróciła   do  swego   pokoju  i   wpełzła  pod   kołdrę. 

Nadal miała wątpliwości, z pewnością nadal będzie się martwić… Ale jednego była 
pewna: Rafe ją kochał.

 
 
 
 
 
 

- Panie Rafaelu - powiedział Beeks cicho, ale dobitnie - pragnę jeszcze raz 

zwrócić panu uwagę, że należałoby powiadomić księcia i księżnę panią o pańskim 
zamierzonym ożenku z panną Harrington.

Bancroft zerknął na majordomusa i wrócił do piłowania drewna.
- Czyżbyś mi  dawał nie proszone rady, Beeks?  Jego książęca mość będzie 

zaszokowany, jak się o tym dowie!

- Żywię te same obawy co do pańskiego postępowania.
- Boisz się, że mnie wydziedziczą? Daj spokój! Jego książęca mość i tak nic by 

mi nie zostawił w spadku. Potrzymaj lepiej tę deskę!

background image

Beeks ujął za drugi koniec.
- Prawdę mówiąc, obawiam się raczej o moją pozycję w domu księcia.
Rafe zaśmiał się krótko, otarł pot z czoła i dalej przycinał deski, przeznaczone 

na stajenne boksy.

- Już ci mówiłem, że w każdej chwili możesz zająć odpowiedzialne stanowisko 

w tym domu. Założę się też, że Quin nieraz już usiłował cię do siebie zwabić.

Majordomus odkaszlnął.
-   To   ogromnie   pocieszające,   ale   wyznam,   że   niezwykle   mi   odpowiada 

dotychczasowa pozycja w rezydencji Bancroftów.

Piła zgrzytnęła po raz ostatni, deska została przecięta, a Rafe rzucił dłuższy 

kawałek na stale rosnący stos u swego boku.

- Nie przejmuj się, Beeks. Nie omieszkam powiadomić rodziców, jak bardzo 

się starałeś odwieść mnie od tej decyzji.

Służący odrzucił dalej odcięty koniec deski.
-   Proszę   mnie   źle   nie   zrozumieć,   paniczu   Rafaelu:   moje   obiekcje   dotyczą 

wyłącznie pańskiej metody działania, a nie pańskich planów matrymonialnych.

Bancroft wyprostował się.
- Wielkie nieba! Znowu mnie zaskoczyłeś, Beeks! Dzięki za aprobatę. - Poczuł 

się raźniej: widać jego decyzja była całkiem rozsądna! Nieoczekiwane poparcie ze 
strony Beeksa wskazywało, że nie było to kompletne szaleństwo.

-   Dziękuję   panu.   -   Obdarzywszy   Rafaela   jednym   ze   swych   rzadkich 

uśmiechów, majordomus odwrócił się, chcąc odejść.

- Beeks?
- Słucham pana.
- Jak sobie radzisz z młotkiem? 
Służący westchnął i zatrzymał się.
- Mam wrażenie, że posługuję się nim dość sprawnie. Cóż jednak będzie z 

moimi domowymi obowiązkami?

Rafe uśmiechnął się szeroko.
- O, właśnie! Przypomniałem sobie o czymś. Zanim przyłączysz się do naszej 

ekipy budowlanej, chciałbym, żebyś zajął się pewną sprawą. Ponieważ mam zamiar 
osiąść w Forton, byłoby chyba lepiej postarać się o stały personel we dworze.

- Doskonały pomysł, proszę pana.
- Będę ci wdzięczny, jeśli zgodzisz garderobianą dla Felicity i May, stajennego 

i jeszcze jedną pokojówkę. O niezbyt wygórowanych wymaganiach. - Był wściekły, 
że musiał dodać to zastrzeżenie, ale zadłużył się już u Quina na dobrych parę tysięcy. 
A póki Forton Hall nie zacznie przynosić dochodu, dług będzie ciągle rósł.

background image

Na kamiennej zazwyczaj twarzy majordomusa pojawił i się jakby cień nadziei.
-   Zajmę   się   tym   niezwłocznie,   panie   Rafaelu.   Czy   mógłbym   zasugerować 

również zatrudnienie kompetentnego lokaja na miejsce Ronalda?

- Nic z tego! Nie bądź takim snobem, Beeks!
- Tak jest, proszę pana.
Po   odejściu   majordomusa   Bancroft   rozprostował   kości   i   przez   chwilę 

przyglądał się efektom dotychczasowej pracy. Z zewnątrz stajnia była już prawie 
wykończona: należało tylko wstawić drzwi i pomalować ściany. Wewnątrz była już 
gotowa połowa boksów i stryszek. Brakowało tylko siana i koni. 

Rafael oparł się plecami o stos cegieł, służący mu jako stół roboczy. Smutne 

okoliczności   sprawiły,   że   w   Forton   brakowało   nawet   niezbędnego   minimum. 
Doprowadzenie   posiadłości   do   normalnego   stanu   okazało   się   kosztowne, 
wyczerpujące,   stresujące   i   skomplikowane   -   zwłaszcza   że   Rafe   nigdy   dotąd   nie 
zajmował   się   czymś   takim.   Gdyby   nawet   zdołał   szczęśliwie   połączyć   w   całość 
wszystkie niezbędne elementy, i tak miał znacznie większe szanse na bankructwo niż 
na sukces finansowy.

Musiał   jednak   przyznać,   że   nowa   stajnia   prezentowała   się   nieźle:   dobrze 

rozplanowana, funkcjonalna, nawet miła dla oka. I to on ją stworzył: zaprojektował i 
wybudował. Należała do niego jak jeszcze nic dotąd! 

- Jest piękna!
Odwrócił się z uśmiechem.
- Naprawdę tak uważasz? 
Felicity stanęła obok niego.
- W porównaniu z tym, co znajdowało się tu przedtem, jest to istny cud świata!
- Dzięki, o pani! - Złożył jej ukłon.
Zaczął się już oswajać z myślą o małżeństwie, zwłaszcza po tym, gdy Felicity 

dwa dni temu wpadła w nocy do jego sypialni. Lis także będzie należeć do niego, w 
większym jeszcze stopniu niż Forton Hall… Choć, prawdę mówiąc, to raczej on 
zabiegał o prawo stałego pobytu i w Forton, i w sercu dziewczyny. Co zresztą wcale 
nie przynosiło mu ujmy!

-   Jeśli   uda   nam   się   wykończyć   dzisiaj   boksy,   jutro   zabierzemy   się   do 

zachodniego skrzydła twojego domu.

- To twój dom, Rafe. Skończ z tym wreszcie!
- Z czym mam skończyć?
Lis rozejrzała się dokoła, a potem przysunęła do niego bliżej.
- Zarzekałeś się, że nie pozwolisz Deerhurstowi, by mnie kupił za cenę Forton 

Hall! - wyjaśniła, zniżając głos. - Czy wydaje ci się, że i ty zdobyłeś mnie w ten 
sposób?

background image

- Ależ skąd! - oburzył się, choć nie całkiem szczerze. W jego myślach Felicity i 

Forton   Hall   wiązały   się   ze   sobą   nierozłącznie.   Ujął   ją   za   przegub.   -   Zobaczysz, 
jeszcze cię namówię, żebyś towarzyszyła mnie i May w naszej wyprawie do bieguna! 

Felicity nagle spoważniała, ale zaraz uśmiechnęła się.
- Lepiej zaplanujcie to na lato, dobrze?
- Oczywiście. - Przez chwilę wpatrywał się w jej twarz. - Co naprawdę chciałaś 

mi powiedzieć, Lis?

- Ależ nic! Ja wcale…
- Nie bujaj!
Wykrzywiła się do niego.
- Chciałam powiedzieć, że nie stać nas na podbiegunowe wojaże, ale doszłam 

do wniosku, że nie muszę wbijać ci do głowy oczywistych prawd!

A więc i ona niepokoiła się, czy uda mu się utrzymać w Forton! Podniosło go 

to na duchu, nie wiedzieć czemu.

-   Lepiej   wbijać   oczywiste   prawdy,   niż   tłuc   po   głowie   imbrykiem,   moja 

praktyczna panienko! - W rzeczywistości jednak oba zabiegi były równie bolesne. Lis 
nie musiała mu przypominać, czego się wyrzekł ani w co się wpakował! Nigdy dotąd 
nie martwił się z góry, ale teraz zaczynał rozumieć taką postawę.

Niektóre   z   obaw   odbiły   się   widocznie   na   jego   twarzy,   gdyż   dziewczyna 

pochyliła się nagle i ucałowała go w policzek.

- Kocham cię, Rafe! - szepnęła i zarumieniła się.
- Kto by przypuszczał - powiedział z namysłem, ujmując jej rękę i wymachując 

nią - że partyjka kart w "Haremie Jezebel" zaprowadzi mnie do ciebie?…

- Zasiadibyś do gry, gdybyś wiedział, co cię czeka?
Bancroft zastanowił się, czy warto wspomnieć, że owego wieczora dopomógł 

nieco losowi?… Doszedł jednak do wniosku, że nie byłoby to rozsądne posunięcie. 
Powiedział więc tylko:

- Tak - i wyprostował się. - Może obejrzysz w wolnej chwili plan nowego 

parteru? To ostatnia okazja, gdybyś się uparła jeszcze bardziej rozszerzyć bibliotekę!

- Wspomniałam  o jej  powiększeniu  tylko raz! - Rafe  wysunął trzy   palce i 

chrząknął znacząco. Lis trzepnęła go po wyciągniętej ręce. - Kocham książki, i już!

- Będziesz miała teraz mnóstwo miejsca na całą swą kolekcję!
- A ry uparłeś się przy pokoju bilardowym. 
- Lubię grać w bilard. May zresztą też.
Felicity roześmiała się.
- Nigdy w życiu nie grała w bilard!
- A, teraz już rozumiem, dlaczego wspomniała, że będzie się musiała przy tym 

background image

nabiegać!

Beeks znów wynurzył się z kuchennych drzwi z niewielką tacką w dłoni.
- Ma pan gościa, panie Rafaelu - oznajmił.
Rafe wziął z tacki bilet wizytowy.
- "John Gibbs" - przeczytał i spojrzał na Felicity. - To mój adwokat.
- O co może mu chodzić?
Mężczyzna wzruszył ramionami.
- Pewnie chce się dowiedzieć, czy przerwać publikowanie w prasie ogłoszeń na 

temat sprzedaży Forton. Lepiej zajmę się tym od razu. Przepraszam na chwilę.

John   Gibbs   siedział   na   kanapie   w   kącie   małego   salonu   z   ja¬kąś   teką   na 

kolanach. Gdy Bancroft wszedł do pokoju, adwokat wstał, upuścił swe brzemię i 
schylił się, by je podnieść.

- Dzień dobry, Gibbs - powiedział Rafe, potrząsając ręką młodego prawnika.
-   Proszę   mi   wybaczyć,   panie   Bancroft,   że…   że   wtargnąłem   tak   bez 

uprzedzenia… Wiem, że jest pan ogromnie zajęty.

Rafe gestem wskazał mu poprzednie miejsce.
- Rad jestem, że pan się zjawił. Musimy omówić pewną sprawę.
- Ja również mam dla pana dość niezwykłą wiadomość.
Brzmiało to intrygująco, ale Rafę postanowił załatwić wszystko po kolei.
- Zdecydowałem się osiąść na stałe w Forton Hall. 
Adwokat skinął głową.
- Przewidywałem takie zakończenie, proszę pana.
- Doprawdy? Mógłby mi pan to wyjaśnić? 
Gibbs poruszył się niespokojnie.
-   Cóż,   wstąpiłem   do   sklepu   pani   Denwottle   po   księgę   rachunkową,   i… 

przypadkiem usłyszałem, jak owa dama rozprawia na temat pańskiego rychłego ślubu 
z panną Harrington. I wizyty księcia Highbarrow, który przybędzie pobłogosławić 
młodą parę.

Trudno   o   coś   dalszego   od   prawdy!   Trzeba   znów   odwiedzić   tę   babę   i 

zagmatwać sprawę jeszcze bardziej.

- Pani Denwortle z powodzeniem zastępuje pocztę, nieprawdaż?
- Istotnie, proszę pana.
- A zatem, Gibbs, proszę zadbać o to, by nie ukazywały się dalsze ogłoszenia o 

sprzedaży majątku.

Adwokat skinął głową.

background image

- Czy wolno mi już teraz życzyć wiele szczęścia panu i pannie Harrington?
- Dziękuję. - Rafę usiadł z powrotem. - A teraz proszę powiedzieć, cóż to za 

"niezwykła" sprawa pana sprowadza?

-   A,   prawda!   -   Pan   Gibbs   przerzucił   zawartość   teki,   którą   piastował   na 

kolanach, i w końcu wyjął kartkę papieru. - Szukając reflektanta na Forton Hall, 
skontaktowałem   się   z   dawnym   adwokatem   Harringtonów.   Harringtonowie   jakieś 
dwanaście lat temu musieli zrezygnować z jego usług ze względu na nie najlepszą 
sytuację finansową - ale Thomas Metcalf zachował w sercu wiele życzliwości dla 
panny Harrington.

- Ma widać dobry gust! - stwierdził Rafę z lekkim uśmiechem. 
-  Istotnie,   proszę   pana.  W  odpowiedzi   na   mój   list   w   sprawie   bohaterskich 

epizodów z przeszłości Forton Hall…

- Bohaterskich epizodów? - powtórzył Bancroft ze zdziwioną miną.
-   Pragnąłem   znaleźć   coś,   co   zwiększyłoby   atrakcyjność   tej   posiadłości. 

Niestety, choć zachodnie skrzydło Forton Hall pochodzi z odległej epoki, dwór nie 
zapisał się niczym szczególnym w naszych dziejach.

- A to pech!
Adwokat zerknął na niego nie bardzo pewny, czy jego klient żartuje, czy mówi 

poważnie.

-   Tak   czy   inaczej   -   podjął   po   chwili   -   pan   Metcalf   przekazał   mi   pewną 

informację,  dotyczącą jakiejś pożyczki… - Podniósł do oczu  papier i odczytał: - 
"udzielonej   przez   pana   Harringtona   hrabiemu   Deerhurstowi".   -   Prawnik   podniósł 
głowę znad listu.

- Harrington pożyczył forsę Deerhurstowi?!
-   Ojcu   obecnego   hrabiego.   Tak,   wszystko   na   to   wskazuje.   Pan   Metcalf 

utrzymuje, że nie zna bliższych szczegółów. Wspomniał w swym liście o tej sprawie 
tylko dlatego, że był jej niegdyś bardzo przeciwny.

-   Nie   wspomniał,   kiedy   to   miało   miejsce,   ile   wynosił   dług   i   czy   został 

spłacony?

Gibbs znów zajrzał do listu.
- Nie, proszę pana.
Rafe westchnął.
- Cóż, bardzo interesujące, choć niewiele nam z tego przyjdzie!
- Z przyjemnością zbadam sprawę dokładniej, jeśli pan sobie tego życzy.
- W ramach pańskich dotychczasowych obowiązków czy za dodatkową opłatą?
Adwokat tym razem pozwolił sobie na uśmiech.
-   Jeżeli   odkryję   jakieś   rewelacje,   wówczas   porozmawiamy   o   ewentualnej 

background image

gratyfikacji.

- Odpowiada mi pańskie podejście do sprawy!

 
 
 
 
 
 

17

 

- Pożyczka? - powtórzyła Felicity, marszcząc brwi. - Nigdy o czymś takim nie 

słyszałam.

May zawzięcie machała nogami pod stołem.
- Ani ja!
Rafe przełknął wielki kęs szynki i uśmiechnął się szeroko.
- Nie było cię wtedy jeszcze na świecie, maluszku!
- Wydaje  mi  się  to  całkiem nieprawdopodobne,  bez  względu  na termin  tej 

rzekomej pożyczki! - stwierdziła Felicity, spoglądając z rozczuleniem na nich oboje. 
Jak na kogoś, kto i nigdy nie miał do czynienia z dziećmi, Rafe zdumiewająco łatwo 
wcielił się w rolę starszego brata, a zarazem przybranego ojca. Ciekawe, czy zdawał 
sobie sprawę z tego, że wiele osób uważało May za nieznośną smarkulę?…

- Dlaczego nieprawdopodobne?
- Pamiętam z dzieciństwa mnóstwo służby i koni, i przyjęcia wydawane w 

Forton Hall, musieliśmy więc kiedyś być zamożni… ale Deerhurstowie nigdy nie 
mieli trudności finansowych. Gdyby nawet mój ojciec był w stanie udzielić komuś 
pożyczki, bardzo wątpię, by hrabia kiedyś z niej skorzystał.

- Pan Metcalf jest o tym przeświadczony, chociaż nie zna żadnych szczegółów.
- Pan Metcalf jest już bardzo wiekowy. Może pomylił naszego ojca z jakimś 

innym klientem?

Wzruszył ramionami.
- Może i tak. Ale czy nie przyjemnie byłoby odkryć, że Deerhurst jest ci winien 

okrągłą sumkę?

- Okrągła sumka bardzo by się przydała, ale mrzonki o nieoczekiwanej fonunie 

wiele nam nie dadzą. James setki razy chciał mi pożyczyć pieniędzy. Jestem pewna, 
że spłaciłby zaległe długi, gdyby istniały.

Ze sceptycznej miny Rafe'a poznała, że jest całkiem innego zdania, ale nie ma 

nadziei jej przekonać. Wzruszył ramionami i wstał od stołu.

background image

- Wybacz, ale nie podzielam twej niezłomnej wiary w prawość pana hrabiego.
- Ani ja! - zawtórowała May.
Rafe mrugnął do małej.
-  Gibbs   sam  się   ofiarował,   że   pomyszkuje   w   papierach.  Twój   ojciec   mógł 

rzeczywiście pożyczyć komuś pieniądze, niekoniecznie Deerhurstowi. Może to tylko 
pobożne życzenia… ale gotówka bardzo by się nam przydała!

Felicity przyglądała się Rafaelowi, jak zdejmuje surdut wiszący  na oparciu 

krzesła. Uświadomiła sobie nagle, że szykuje się on do wyjścia. Ogarnęła ją nagła 
ciekawość: już miała zapytać, dokąd to wybiera się po nocy w spokojnym, cichym 
Cheshire?… Ugryzła się jednak w język. Rafe od świtu do zmierzchu tkwił w Forton 
Hall. Nie miała prawa żądać, by jej się opowiadał z każdej wolnej chwili!

- Czarrrrcia łapa! Gdzie cię niesie, Rafe?
Dzięki Bogu za wścibskie młodsze rodzeństwo!…
- May, to nie twoja sprawa! - skarciła jednak siostrę dla zasady.
- Greetham wybiera się z kilkoma koleżkami do gospody "Pod Mocarzem". 

Pewnie   tam  mniej   szykownie   niż   u  White'a,   ale   od   dłuższego   czasu   nie   paliłem 
cygara i nie grałem w karty. Nie chciałbym zaśniedzieć do reszty… ani stracić okazji 
do wygrania następnej posiadłości czy innych skarbów!

Krew odpłynęła z twarzy Felicity.
- Będziecie grać w karty? - spytała ostrzej, niż zamierzała.
Rafe był zaskoczony.
- Partyjkę czy dwie. Nie zasiedzę się zbyt długo. - Ponieważ nie odezwała się, 

przyjrzał się jej uważnie.

- Co się stało, Lis?
Odpowiedziała z przymusem, wlepiając oczy w prawie pusty talerz.
- Ależ nic!
- Ona nie lubi, jak ludzie grają w karty - wyjaśniła May rzeczowym tonem.
Mężczyzna usiadł znów przy stole.
- Naprawdę? - spytał, nie odwracając oczu od Felicity. - Przyznaj się!
Czuła na sobie jego spokojny wzrok, mimo że nie podnosiła oczu.
- Nigdy nie mówiłam nic podobnego! 
- Właśnie   że   tak!   Kiedy   Nigeł   przegrał   twoją   klacz,   powiedziałaś,   że   jeśli 

znowu siądzie do kart, to mu rozwalisz głowę!

- No, cóż - powiedział spokojnie Rafe. - Jestem pewien, że Lis dobrze wie, że 

ja to nie Nigeł. Nigdy bym nie zaryzykował większej sumy, niż mnie na to stać.

Walczyło   w   niej   pragnienie   całkowitego   zaufania   Rafe'owi   z   chęcią 

background image

przypomnienia mu, że nie stać go na przegranie ani pensa! Opanowała się jednak i 
skinąwszy głową, powiedziała tylko:

- Oczywiście.
Rafe odetchnął głęboko i wstał.
-   Niedługo   wrócę   -   obiecał   i   wyszedł   z   pokoju.   W   chwilę   później   drzwi 

frontowe otworzyły się i zamknęły za nim.

- Rozzłościłaś go! - biadoliła May.
- Ja nic nie mówiłam. To ty go rozzłościłaś.
- Powtórzyłam mu tylko twoje słowa!
- Wobec tego, May - odparowała Felicity, rzucając serwetkę na stół i podnosząc 

się z krzesła - najwyższy już czas, żebyś nie powtarzała wszystkiego jak papuga, na 
miłość boską!

- Nie powtarzam jak papuga! - wrzasnęła dziewczynka, ale siostra wyszła, 

zostawiając ją w jadalni. - Felicity, jesteś podła!

-   Cudownie!   -   mruknęła   do   siebie   Lis,   spiesząc   korytarzem   do   holu   i   ku 

schodom. - Teraz już wszyscy są na mnie źli!

Pragnęła tylko odrobiny ciszy i spokoju. Po pięciu latach całkowitej izolacji 

miała znowu troje służących… Nie, czworo - licząc ze stajennym, którego zgodził 
dziś Beeks. I Forton Hall wydawał jej się wyjątkowo gwarny. Całkiem odwykła od 
ukłonów   służby,   od   tego,   że   nie   musi   sama   gotować,   od   czekających   na   nią 
wieczorem w sypialni zapalonych świec i płonącego kominka. Było to zbyt piękne i 
w każdej chwili mogło zniknąć. Pewnie sama będzie temu winna, bo nie potrafiła 
odprężyć się i uwierzyć we własne szczęście.

Wyszła do przedsionka i zderzyła się z wracającym do domu Rafe'em.
- Och! Przepraszam!
Schwycił ją w ramiona i tulił do piersi, póki nie odzyskała równowagi. Gdy 

stanęła już pewnie na nogach, wziął ją pod brodę i mocno ucałował w usta. Serce 
gwałtownie jej zabiło. Wczepiła się rękami w klapy jego surduta i oddała pocałunek.

W chwilę później Rafael podniósł głowę i popatrzył na nią.
- Nie jestem Nigelem! - powiedział z naciskiem.
Potrząsnęła głową.
- Nigel nigdy by nie wrócił! - Wsparta o silną postać ukochanego pocałowała 

go znowu. - Przepraszam… - powtórzyła. - Po prostu niepokoję się… czasami.

- Niepokoisz się bez przerwy - poprawił ją i uśmiechnął się ku jej wielkiej 

uldze.   -   Wiesz   co?   Nauczę   ciebie   i   May   grać   w   karty.   Weźmiemy   Beeksa   na 
czwartego!

- A co z panem Greethamem i jego kompanami "Pod Mocarzem"?

background image

- Pachniesz o wiele ładniej niż oni - odparł, pochylając głowę i całując jej 

ramiona i szyję. - I znacznie bardziej mi się podobasz! 

Felicity zadrżała i musnęła palcami bliznę na jego policzku.
- Nie chcę trzymać cię na uwięzi!
Rafe schwycił ją za rękę i zaprowadził do jadalni.
- Ta przeklęta gospoda nigdzie nie ucieknie! Ja także nie!
Dziewczyna   jednak   obserwowała   go   przez   cały   wieczór,   obawiając   się,   że 

dostrzeże oznaki żalu czy zniecierpliwienia. Forton Hall ciągle stanowił dla niego 
nowość, ale co będzie za rok, albo za dwa?… Dla kogoś, kto całe życie spędził w 
rozjazdach, tkwienie w jednym miejscu musiało być nużące. Nawet jeśli nie żałował 
dokonanego wyboru!

 
 
 
 
 

Następnego dnia Rafe wstał wcześnie rano i wybrał się konno na codzienny 

objazd   posiadłości,   jak   to   robił   od   tygodnia.   Siedząca   przy   toaletce   Felicity 
obserwowała go przez okno. Wydawał się cząstką krajobrazu i Lis miała nadzieję, że 
tak jest rzeczywiście. Włożył w Forton wiele serca, podobnie jak ona.

Kiedy obaj z Arystotelesem wrócili kłusem na dziedziniec, dziewczyna mimo 

woli   uśmiechnęła   się.   Bardzo   kochała   May,   ale   tylko   na   widok   Rafe'a   jej   serce 
napełniało się bezmierną radością. Nie miała do niego żalu nawet o to, że zniszczył 
(przynajmniej   na   jakiś   czas!)   jej   przyjaźń   z   Deerhurstem.   James   był   zazwyczaj 
wyrozumiały, więc miała nadzieję, że ich stosunki poprawią się… Gdyby jednak tak 
się   nie   stało,   płakać   nie   będzie!   Nie   mogła   hrabiemu   wybaczyć   niesłusznych 
zarzutów, jakie wysunął przeciw Rafaelowi.

May   wyłoniła   się   z   kuchni   z   jabłkiem   dla   Arystotelesa.   Posłuszny 

niedostrzegalnemu znakowi swego pana, walach skłonił się dziewczynce w tej samej 
chwili, co Rafe. May roześmiała się i dygnęła w odpowiedzi, Felicity zachichotała. 
Stanowili doprawdy dziwną, ale dobraną rodzinkę! Kiedy Rafe zsiadł z Arystotelesa i 
oddał   go   pod   opiekę  Toma   Miltona,   na   wyboistym  podjeździe   rozległ   się   turkot 
wozów. Lis ogarnęło niezwykłe podniecenie: dziś zaczynały się roboty w zachodnim 
skrzydle. Wkrótce jej dom będzie znów wyglądał jak dawniej!

 
 
 
 
 

background image

Rafe zauważył Felicity obserwującą go z okna, ale udał, że jej nie widzi. Już 

pierwszego   dnia   w   Forton,   kiedy   mył   się   pod   pompą,   dostrzegł   zainteresowanie 
dziewczyny;   ponieważ   było   mu   miłe,   nie   zdradził   się:   po   co   psuć   im   obojgu 
przyjemność?

Zjadł spiesznie śniadanie w towarzystwie May, a potem poszedł stawiać zręby 

zachodniego   skrzydła.   Ludzie   z   jego   "brygady"   od   dawna   czuli   się   w   jego 
towarzystwie zupełnie swobodnie. Przekleństwa i rubaszne żarty sypały się jak z 
rękawa. Niekiedy miał wrażenie, że jest znów w wojsku. W późniejszych godzinach 
rannych Beeks i Ronald wynieśli przed dom krzesła i ustawili je w cieniu. Wówczas 
zjawiły się Felicity i May.

Rafe podszedł do nich. , - Dzień dobry, moje panie!
- Dzień dobry - odparła Felicity.
- Dzień pięknie się zapowiada, więc postanowiłyśmy wraz z May odbyć lekcję 

na dworze.

- Ale mogę wam pomóc, gdybyście mnie potrzebowali! - wtrąciła z nadzieją w 

głosie dziewczynka.

- Z pewnością przydałaby się nam twoja pomoc - odpowiedział z całą powagą 

Rafe. - Ale mamy w rezerwie Beeksa.

- Czy skrzydło będzie wyglądało tak samo jak dawniej?
Bancroft spojrzał na rodzącą się dopiero konstrukcję.
-   Z   zewnątrz   tak,   prawie   identycznie.   Dawne   zachodnie   skrzydło   było 

wkomponowane   w   otoczenie   równie   dobrze,   jak   wschodnie.   -   Zauważył   to,   gdy 
zaczął szkicować projekty nowej wersji.

Wygrzebał jakieś stare szkice i potraktował je jako punkt wyjścia. Zdecydował 

się   na   liczne   zmiany   wewnątrz,   włącznie   z   wygospodarowaniem   monstrualnej 
biblioteki dla Felicity. Wystrój zewnętrzny jednak na wszystkich szkicach uparcie 
upodabniał się do pierwotnego wyglądu skrzydła - i po kilku aniach bezowocnych 
wysiłków Rafe dał za wygraną i postanowił go nie zmieniać. Pierwszy budowniczy 
Fonon Hall miał ogromne wyczucie przestrzeni i wybrał doskonałe miejsce na dwór.

Może obie panny rzeczywiście zamierzały odbyć lekcję na świeżym powietrzu, 

a może tylko szukały wymówki, by znaleźć się na zewnątrz i obserwować przebieg 
robót.  Tak   czy   owak,   koło   południa   i   May,   i   Felicity   nosiły   już   deski   i   wbijały 
gwoździe.   Lis   była   zafascynowana   budową,   a   Rafael   z   najwyższą   radością 
odpowiadał   na   jej   rozliczne   pytania,   dotyczące   belek   stropowych,   wsporników   i 
sposobów zapobieżenia ponownemu zawaleniu się skrzydła.

Po południu w wir robót wpadli również Beeks i Ronald. Bancroft uśmiechał 

się   od   ucha   do   ucha,   zabezpieczając   belki   stropu   pierwszej   kondygnacji.   Mimo 
harówki i upału - to było porywające!

- Och!… Do licha!
Rafe odwrócił się błyskawicznie: Felicity cofnęła się, chwytając się za kciuk 

background image

lewej ręki. Natychmiast otoczyła ją połowa robotników. Żaden ani razu nie zaklął, za 
to wszyscy chcieli służyć dobrą radą i pomocą. Rafe przecisnął się przez hałaśliwą 
gromadę i znalazł się u boku dziewczyny.

- Co się stało, Lis?
Zacisnęła mocno powieki, łzy bólu wymykały się spod długich, ciemnych rzęs.
- Nic wielkiego. Przytłukłam sobie tylko kciuk.
May poklepała siostrę po ręce.
- Popłacz sobie, Lis! Ronald też się rozbeczał, jak się huknął młotkiem w 

palec.

- Trza to owinąć na mokro, panienko, to mniej spuchnie - podpowiedział jeden 

z "brygady", a reszta mu zawtórowała jak stadko papug.

- Niech się temu przyjrzę - powiedział Rafe z lekkim uśmiechem; ujął Felicity 

za nadgarstek i odciągnąwszy od grupy, schronił się wraz z nią za węgłem domu.

Przestała tulić poszkodowany kciuk i wysunęła go w kierunku Rafe'a.
- Nie jest złamany. Na pewno!
- Zaraz się przekonamy. - Rafael ostrożnie zbadał palec. Był zaczerwieniony i 

gorący, otarty ze skóry kłykieć aż posiniał. - Czy boli przy zginaniu? - spytał, patrząc 
dziewczynie prosto w twarz.

Wzdrygnęła się. 
- Nie.
Nie odwracając od niej oczu, mężczyzna podniósł jej rękę i wziął zraniony 

palec do ust.

- Rafe!… - próbowała protestować Felicity, lecz wkrótce dała spokój. - Chyba 

nie to mieli na myśli, doradzając mokry okład…

Rafael   nadal   ssał   jej   kciuk.   Choć   widział   wiele   stłuczonych   palców,   nigdy 

dotąd nie udzielał pierwszej pomocy w taki sposób. Co prawda, nigdy nie miał też 
ochoty   położyć   się   z   poszkodowanym   na   świeżej   trawie   -   a   teraz   ręce   aż   go 
świerzbiły, by przytulić cierpiącą!

Felicity zwilżyła językiem wargi.
- Przestań! - szepnęła, ale nie próbowała się wyrwać. - Jak to robisz, mam taką 

ochotę…

Wolniutko wyjął jej palec ze swych ust.
- Na co masz ochotę? - spytał, delikatnie gładząc chory kciuk.
Felicity zaczerwieniła się.
- …Chciałabym rzucić się na ciebie i zacałować na śmierć!…
Dzięki Bogu: więc i ona to czuła!

background image

- Jestem cały do twojej dyspozycji.
- Nie tutaj! - zaprotestowała.
- Ach, tak! Czyżbyś miała chętkę nie tylko na pocałunki?
- Dobrze wiesz, że tak. - Przesunęła palcem po wycięciu jego koszuli. - Przy 

tobie aż chwyta mnie drżączka…

Rafe zaśmiał się.
- To najwspanialszy komplement w całym moim życiu! Mnie przy tobie też 

chwyta drżączka.

Przysunęła się bliżej; oczy błyszczały jej pożądaniem i śmiechem.
- Naprawdę, Rafaelu?
Westchnął. Czasem wystarczyło, że na nią spojrzał!
- Jeszcze jak!
Złożyła na jego ustach leciuteńki pocałunek.
- To dobrze!
Zanim zdążył ją objąć i przyciągnąć do siebie, wymknęła mu się i znikła za 

węgłem. Patrzył za nią przez dłuższą chwilę.

- Boże wielki! - mruknął, starając się uspokoić rozszalałe serce. - Jeśli Lis 

kiedyś   oprzytomnieje   i   dojdzie   do   wniosku,   że   jednak   mnie   nie   chce,   tylko   Ty 
zdołasz nas chyba uratować!

 
 
 
 
 
 

- Myślę, że zbudujemy to w ciągu tygodnia - stwierdziła May. Wpakowała się z 

łokciami na plany, chcąc je obejrzeć! dokładniej.

- Doceniam twoją wiarę we mnie, maluszku, ale potrwa to nieco dłużej. - Rafe 

zapisywał   szczegółowo   na   marginesie   projektu   wszelkie   koszta   związane   z 
dotychczasowymi   pracami   budowlanymi.   Mimo   wypadków   przy   budowie   stajni, 
utrzymywali się dotąd w granicach sporządzonego wraz z Felicity budżetu.

- Popatrz, Lis! - May wskazała coś na rysunku. - Pomagałam im przybić tę 

właśnie deskę!

Siostra roześmiała się, odłożyła cerowanie i wstała.
- Masz rację: to rzeczywiście ta! - Wskazała inny punki na planie. - A tutaj ja 

przygniotłam sobie kciuk!

background image

- Wmurujemy  w ścianę specjalną tablicę dla upamiętniania tej bohaterskiej 

rany. - Rafe przejechał palcem po kciii ku Lis. Kostka była nadal zaczerwieniona i 
potłuczona, all opuchlizna wyraźnie ustępowała. Tylko pożądanie, które budziła w 
nim ta praktyczna osóbka, ani rusz nie chciało ustąpić, niech to licho!

- Ty masz też tablicę pamiątkową?
W pierwszej chwili Rafe nie zrozumiał, o co dziecku chodzi. May musiała 

dotknąć szramy na jego policzku, żeby się połapał. Był pewien, że ogarnie go - jak 
zawsze   pod   czyimś   dotykiem   -   zakłopotanie   i   niepokój,   ale   tak   się   nie   stało. 
Potrząsnął głową.

- Nie, dali mi zamiast tego nowiutki, błyszczący medal.
- Mogę go zobaczyć? 
Bancroft znów potrząsnął głową.
- Podarowałem go mojej matce. Chyba przypięła go do któregoś kapelusza.
May roześmiała się.
- Do kapelusza?
Felicity spojrzała Rafaelowi w oczy z wyraźnym zaciekawieniem.
- A zatem nie tylko ojciec nie pochwalał twoich wyczynów!
-   Nie   mogę   powiedzieć,   żeby   matka   była   nimi   zachwycona,   ale   sama   w 

młodości sporo bujała po świecie, więc rozumiała motywy mojego postępowania. - 
Pewnie znacznie lepiej niż on sam!

- Ja też będę bujać po świecie!
Mina Felicity wyraźnie świadczyła o tym, że  lepiej było nie  wspominać o 

upodobaniach   matki.   Od   czasu   nocnego   koszmaru   Lis   Rafe   za   żadne   skarby   nie 
chciał jej denerwować. Odchrząknął więc i zaczął:

-   Tak…   widzisz,   May,   moja   matka   to   kobieta   wykształcona…   bardzo 

wykształcona…  i dlatego  jeździła  po świecie,  pragnąc  zobaczyć  kraje,  o  których 
wiele wiedziała z książek.

May głośno wypuściła powietrze.
- Nabierasz mnie!
- Nic podobnego.
Pokiwała mu palcem przed samym nosem.
- Ty na pewno nie uczyłeś się o krajach, które chcesz zobaczyć! 
Mężczyzna uniósł brew.
- Przepraszam, skąd ta pewność?
- Bo sam mówiłeś, że chciałbyś pojechać do zupełnie nieznanych miejsc! Aha!
Do licha, ależ te bachory są logiczne! 

background image

- Przed każdą wyprawą czytam sobie o kraju, do którego pojadę - wyjaśnił.
- Wcale…
- May! - wtrąciła się Felicity. - Pora do łóżka!
Do diabła, czemu nie trzymał gęby na kłódkę?! Teraz, choćby mu się wcale nie 

chciało włóczyć po świecie, Felicity zawsze będzie się tym zamartwiała!… Opadł na 
krzesło i nagle zdał sobie sprawę, że w ciągu ostatnich kilku tygodni coś się w nim 
zmieniło.   Nie   myślał   o   podróżach   tak   często   jak   w   Londynie.  A  po   dzisiejszej 
owocnej,   całodziennej   pracy,   o   wiele   ciekawsze   wydawało   mu   się   wzniesienie 
budowli według własnego projektu niż błąkanie się po jakiejś tam pustyni!

- Na pewno przyśnią mi się słonie - oświadczyła May, zmierzając do drzwi. - A 

ty, Rafe, o czym będziesz śnił?

Zerknął znad planów i ujrzał zwrócone na niego oczy Felicity.   
- O twojej siostrze - rzekł powoli i wrócił do roboty. 
- E, to nic ciekawego!
- A to mi dopiero komplement! - zaprotestowała ze śmiechem Lis. Zaróżowiła 

się i cisnęła w siostrę zacerowaną właśnie skarpetką.

W chwili gdy dziewczynka otworzyła drzwi, z zewnątrz dobiegł przerażająco 

głośny huk i trzask.

- Niech to szlag! - zaklął Bancroft, zrywając się na równe nogi: natychmiast 

pojął, co się musiało stać. - Cholera jasna!

-   Co   to   było,   Rafe?   -   May   z   pobladłą   buzią   i   z   oczyma   pełnymi   strachu 

zatrzymała się na progu.

- Nie ruszaj się, kochanie! - polecił jej, chwytając latarnię.
Z korytarza, prowadzącego do kuchni i pomieszczeń dla służby, wyłonił się 

Beeks.

- Panie Rafaelu!
- Nie spuszczaj oka z May!
- Tak jest, proszę pana.
Felicity pobiegła za Rafe'em. Otworzył drzwi frontowe i jednym susem przebył 

schody. Potem z równą szybkością skręcił za róg domu i stanął jak wryty.

Szkielet   nowego   budynku   przypominał   raczej   stary,   rozpadający   się   wrak, 

zgoła nie nadający się już do żeglugi.

-   Niech   to   wszyscy   diabli!   -   mruknął   Bancroft   i   ostrożnie   podszedł   do 

zwaliska.

- Uważaj, Rafe!
- Nie zostało chyba nic, co mogłoby zlecieć mi na głowę. - Nadal klnąc pod 

nosem, uniósł latarnię, by ocenić rozmiary katastrofy.

background image

Przeżył już niejedną klęskę, ale ta zabolała go najbardziej. Znał tu każdą deskę, 

piłował je i zbijał ze sobą… i śmierć całej konstrukcji (uważał ją za żywą istotę!) 
była dla niego bardzo osobistym przeżyciem, ogromnie bolesnym.

- Cóż, wypadki zawsze się zdarzają - powiedziała kojącym głosem stojąca tuż 

za nim Lis.

Obejrzał się na nią.
- Ale ten nie powinien się wydarzyć! Do czarta! Musimy zacząć wszystko od 

nowa!

- Na szczęście, przepadł tylko jeden dzień pracy.
Rafe zniżył latarnię i popatrzył na dziewczynę.
- Tyle tylko, że muszę dokładnie wszystko sprawdzić i zorientować się, co u 

diabła   poknociłem!   Nie   powinno   się   było   zawalić!   Nawet   podczas   wybuchu 
wulkanu! - Walnął pięścią w jeden z ocalałych wsporników. Nawet nie drgnął.

Felicity pociągnęła go za ramię.
- Wracajmy! Z gapienia się po nocy nic nam nie przyjdzie.
Skrzywił się jeszcze raz na widok rumowiska, potem odwrócił się i poszedł za 

Lis do domu. Stracili coś więcej niż efekt całodziennej pracy: przepadło sto funtów 
wydanych na materiały budowlane i dniówki robotników. Niech go diabli wezmą, 
jeśli pozwoli, by to się powtórzyło!

 
 
 
 
 
 

Felicity siedziała na twardej, gładkiej ławce kościelnej z oczyma utkwionymi 

w książkę do nabożeństwa. Siedząca obok niej May machała nogami i wykręcała 
dziwacznie palce, uderzając ręką to w jedno, to w drugie kolano. Rafe odchylił się na 
oparcie ławki i patrzył na proboszcza spod pół-przymkniętych powiek; przypominał 
wielkiego, płowego lwa, czyhającego na gazelę.

Przypowieść   o   Danielu   w   lwiej   jamie   ciągnęła   się   bez   końca.   Felicity 

spostrzegła, że nie tylko ona ma jej serdecznie dosyć: dwie ławki za nimi pan Jarrod 
dyskretnie pochrapywał.

- Kiedy on wreszcie ogłosi zapowiedzi?! - spytała szeptem May.
- Ciiicho! - ofuknęła siostra. - Już niedługo.
- Myślisz, że ktoś sprzeciwi się waszemu małżeństwu?
- May, bądźże cicho! 

background image

Bancroft ocknął się.
- Nie będzie żadnych sprzeciwów - mruknął. Spojrzał na hrabiego Deerhursta, 

siedzącego   po   drugiej   stronie   nawy,   a   potem   znów   znieruchomiał.   James   ledwie 
raczył   dostrzec   ich   obecność   w   kościele:   cóż   za   odmiana   po   dotychczasowych 
przyjacielskich pogawędkach!

W końcu lwy zmiłowały się nad Danielem, a prywatny lew Felicity przybrał 

postawę "na baczność". Wierni odśpiewali hymn, po czym wielebny Laskey wyjął 
spod   biblii  pergamin   i   wygładził  go.   Felicity   wciągnęła   gwałtownie   powietrze,  a 
potem   wstrzymała   dech.   Można   było   kupić   za   kilka   gwinei   specjalną   licencję   i 
uniknąć tych publicznych ogłoszeń, ale wiedziała, że Rafe nadal nie jest pewny, czy 
został   zaakceptowany   przez   lokalną   społeczność.   Zamiast   kluczyć,   wolał   więc 
wystąpić otwarcie.

- Za trzy tygodnie - ogłosił pastor donośnym głosem - dwudziestego trzeciego 

sierpnia, pan Rafael Bancroft zamierza wstąpić w święty związek małżeński z panną 
Felicity   Harrington.   Czy   ktoś   z   obecnych   wie   o   jakichś   przeszkodach, 
uniemożliwiających zawarcie tego małżeństwa?

Zdumione szepty rozległy się wśród tych z parafian, do których nie dotarła 

jeszcze ta nowina. Nikt jednak nie zerwał się z miejsca, nie krzyknął ani nie zemdlał - 
i proboszcz po chwili przeszedł do dalszych ogłoszeń parafialnych.

Felicity z ulgą przymknęła oczy. Jeszcze tylko dwa tygodnie tych męczarni - a 

potem zostanie żona Rafe'a! Spojrzała na niego: znów zapadł w półsen. Zielone oczy 
połyskiwały spod przymkniętych powiek. Ciekawe, czy spodziewał się, że Deerhurst 
głośno wyrazi swój sprzeciw?…

Nabożeństwo   się   skończyło,   parafianie   pomalutku   opuszczali   kościół. 

Ponieważ oficjalnie potwierdzono pogłoski o rychłym ślubie, gwarny tłum obstąpił 
Lis i Rafe'a z gratulacjami. Hrabia Deerhurst minął ich bez słowa, wsiadł do swego 
powozu i odjechał.

- Twój rycerz bez skazy nie ma zbyt dobrych manier! - zauważył Rafe, gdy 

wreszcie wymknęli się tłumowi gratulujących.

- Dziwisz się?  Omal go nie zabiłeś! - odparowała Felicity. Przyglądała się 

parom małżeńskim, przechadzającym się po cmentarzu ręka w rękę. Wkrótce i ona 
nie będzie już musiała kryć się z tym, że pragnie dotknąć dłoni Rafe'a lub przytulić 
się do niego!

Bancroft podsadził przyszłą szwagierkę na Arystotelesa i ujął cugle. Bez słowa 

podał ramię Felicity, a ta z bijącym sercem wsparła się na nim. Ciągnąc za sobą na 
holu Arystotelesa i May, skręcili w dróżkę wiodącą do Forton.

- Będę twoim drużbą, Rafe? - odezwała się May ze swej wysokiej grzędy.
- Dla ciebie wszystko! - odparł i spojrzał z ukosa na Felicity.
- Miałam nadzieję, May, że będziesz moją druhną - powiedziała Lis, opierając 

się na swym wysokim, silnym towarzyszu.

background image

- No… Niech będzie!
Absolutny   brak   entuzjazmu   w   głosie   siostry   wywołał   na   twarzy   Felicity 

uśmiech.

- Bardzo ci dziękuję, kochanie!
- Proszę bardzo. Czy najemnicy dziś się zjawią?
Rafe obejrzał się przez ramię.
-  Niektórzy   pewnie   tak.  Trzeba   odsłonić   fundamenty,   żebyśmy   jutro   mogli 

zacząć od nowa.

Mimo   że   zareagował   od   razu,   wydawał   się   nieco   roztargniony.   Felicity 

zastanawiała się, czy myśli o dalszej budowie, czy też błądzi duchem po jakichś 
egzotycznych krajach, pachnących wonnymi olejkami i pikantnymi przyprawami?

- Od tej pory wszystko pójdzie jak po maśle - stwierdziła z przekonaniem. - 

Jestem tego pewna!

Rafe wzruszył ramionami.
- To już wojna na śmierć i życie: ja kontra zachodnie skrzydło! I nie mam 

zamiaru się poddać.

-   My,   Niezłomni   Gwardziści,   nigdy   się   nie   poddajemy   -   poparła   go   May, 

kładąc się na szyi Arystotelesa. - Czy mamy jakieś bojowe zawołanie?

Mężczyzna roześmiał się i powrócił z krainy niebieskich migdałów.
- Oczywiście że mamy! Nulli secundus!
- "Nikomu nie ustąpię" - przetłumaczyła Felicity. 
May spojrzała na nią sceptycznie.
- Nie bardzo mam ochotę uczyć się tego po łacinie!
- Ciesz się, że nie trafiłaś do Królewskiego Szkockiego Regimentu.
- A jakie oni mają motto?
Rafael odchrząknął.
- Nemo me impune lacessit.
- O Boże! - zawołała Felicity. - To dla mnie za trudne!
- Co to znaczy? - dopytywała się May.
Rafe odwrócił się na pięcie i elegancko zasalutował. "Kto mnie zaczepi, zginie 

marnie!"

- Brrr! Jak tu coś takiego wołać, pędząc do ataku?!
Felicity uśmiechnęła się od ucha do ucha i biorąc pod ramię Rafe'a, ruszyła 

znów statecznym krokiem.

- Miejmy nadzieję, że nigdy nie będziesz musiała tego robić, kochanie!

background image

Niedziela   jest   co   prawda   dniem   odpoczynku,   ale   gdyby   ktoś   wówczas 

przejeżdżał koło Forton Hall, uznałby ją za zwykły roboczy dzień. Harował Rafe, 
klnąc   przy   każdym   kawałku   zmarnowanego   drewna;   zjawił   się   do   pomocy   pan 
Greetham z dwoma synami podrostkami. Przybyli również trzej robotnicy z Chester, 
chętni zarobić kilka dodatkowych pensów.

May uparła się pomagać; Felicity doszła do wniosku, że lepiej pracować razem 

z Rafe'em, niż przesiedzieć cały dzień samotnie w domu, myśląc o nim. Ronald miał 
w niedzielę wychodne, ale po godzinie stawił się i on. Kiedy zaś Beeks, w starej 
koszuli, szerokoskrzydłym kapeluszu i rękawicach ochronnych wyłonił się wkrótce 
potem z domu, Lis pełna była podziwu dla nich wszystkich.

Późnym popołudniem wokół terenu budowy pozostało już tylko rusztowanie. 

Felicity   była  zmęczona,   obolała   i   brudna.   Rafe   spędził   masę   czasu   na  oglądaniu 
każdej   deski,   spojenia,   gwoździa   i   belki;   swoje   uwagi   zapisywał   na   strzępkach 
papieru. Lis wolałaby, żeby uznał zawalenie się konstrukcji za zwykły pech, ale on 
postanowił   widać   sprawdzić   każdy,   najdrobniejszy   nawet   szczegół.   Uparł   się,   że 
nowa wersja zachodniego skrzydła wytrzyma dziesięć tysięcy lat!

W poniedziałek rano wszyscy stawili się do pracy i zaczęli całą robotę od 

początku. Felicity była przekonana, że Rafe nie zmrużył nawet oka: kiedy zmorzył ją 
sen, pracował przy stole w jadalni, a gdy obudziła się, zesztywniała i obolała, ciągle 
jeszcze ślęczał nad swoimi szkicami.

- Musisz przecież od czasu do czasu odpocząć! - zwróciła mu w końcu uwagę, 

stając za nim, gdy pomagał wciągnąć na górę za pomocą grubej liny jedną z ciężkich 
belek stropowych.

- Praca mnie chroni przed pokusami - mruknął i błysnął zębami w uśmiechu.
Słysząc   o   "pokusach",   dziewczyna   poczuła   nagłe,   zgoła   nieprzystojne 

pragnienie, by przesunąć dłońmi po całym jego ciele, śliskim teraz od potu. Przebiegi 
ją rozkoszny dreszcz i chcąc również ustrzec się od pokusy, uciekła na drugi koniec 
placu budowy. Pracowała tam do chwili, gdy tuż przed zachodem słońca Rafe ogłosił 
fajrant. Była niemal pewna, że każe im harować całą noc. Wyprostowała się z ulgą, 
kiedy gwizdkiem dał znak pracującym na rusztowaniu, by zeszli na dół.

- Bancroft, uważaj!
Przerażona Felicity błyskawicznie odwróciła się. W tej samej chwili lawina 

desek runęła z rusztowania, pod którym stał Rafael. Lis krzyknęła, a on uskoczył w 
bok, szukając jakiejś osłony.

- Rafe!
- Nic mi się nie stało - odparł; gdy do niego podbiegła, już się wyprostował. - 

Co się tam znowu zdarzyło, do cholery?!

Jeden z robotników z Chester, niejaki Lawrence Gillingham, przykucnął na 

brzegu pomostu.

- To moja wina, panie Bancroft! Noga mi się poślizgła. Nic panu nie jest?

background image

Mężczyzna nachmurzył się.
- Jeszcze jeden taki wypadek i wylecisz na zbity pysk! Przecież tu się kręcą 

dzieciaki!

- Jasne, panie Bancroft. To sie już nie powtórzy. Mowy ni ma!
Rafe strzepnął kurz z koszuli i zwrócił się do Felicity. 
- Coś mi się zdaje, że ze mnie żaden architekt! Ani cieśla.
- Nie gadaj głupstw! Doskonale sobie radzisz!
- Mówisz tak, bo chcesz mieć choć kawałek dachu nad głową.
Wzięła się pod boki.
- Nic podobnego! - oznajmiła. - Mówię tak, bo to święta prawda! I szkoda, że 

May nie widziała, jak zręcznie uskoczyłeś przed tą lawiną!

Otoczył Lis ramieniem.
- Ciesz się, że tego nie widziała! Zaraz by zaczęła ćwiczyć skoki i nurkować 

pod meblami! Nie dalibyśmy sobie z nią rady!

- Dziś rano omal nie wypatroszyła Ronalda kuchennym pogrzebaczem. I to 

dwa razy!

- Kiedy to drogie maleństwo skończy dziesięć lat, nikt z nią nie wygra!
Felicity roześmiała się, rada, że Rafę nie stracił humoru.
- Ależ z niej będę dumna!

 
 
 
 
 

18

 
 

- Wiesz, całkiem nieźle to wygląda! - Rafe skrzyżował ramiona na piersi i 

przypatrywał   się   nowemu   skrzydłu   z   najlepszego   punktu   obserwacyjnego   nad 
stawem.

-   Powiedziałeś   to   tak,   jakbyś   się   dziwił   -   zauważyła   stojąca   u   jego   boku 

Felicity.

Spojrzał na nią i ten widok spodobał mu się jeszcze bardziej.
- Nie przypuszczałem, że tak dobrze to wypadnie.
Dziewczyna przechyliła głowę, usiłując odgadnąć, co znaczy mina Rafaela.

background image

- Czemu? Tyle się nad tym napracowałeś! 
Mężczyzna wzruszył ramionami.
- Właśnie dlatego, że to moje dzieło!
- Mówisz całkiem jak twój ojciec!
- Czyżbyście się znali? - spytał z ironią. Jak mógł wytłumaczyć Lis, że zawsze 

liczył się dla niego tylko pościg? Osiągnięty cel natychmiast mu powszedniał; zaraz 
gonił za czymś innym.

Tym razem było jednak inaczej. Im dalej posuwała się robota nad zachodnim 

skrzydłem, tym bardziej się w nią angażował i tym więcej sprawiała mu radości. 
Chciał zobaczyć ukończone dzieło, mieć świadomość, że właśnie on tego dokonał; 
zamieszkać wewnątrz swoich ścian, wyglądać przez swoje okna…

-   Nie,   ale   chętnie   bym   zawarła   znajomość   z   jego   książęcą   mością.   Mam 

wrażenie, że dobrze by mu zrobiła metoda; numer dwadzieścia osiem!

- Musiałabyś użyć czegoś twardszego od imbryka! A wizyta ojca przerwałaby 

naszą szczęśliwą passę. Pomyśl tylko: od tygodnia nie było żadnego wypadku! - Ujął 
rękę   Felicity   i   podniósł   do   ust,   delikatnie   całując   jej   palce.   -   I   już   tylko   jedne 
zapowiedzi!

Lis zarumieniła się.
- Jak długo jeszcze Beeks u nas zostanie?
-   Chyba   tylko   parę   tygodni.   Jego   książęca   mość   z   pewnością   wróci   do 

londyńskiej rezydencji uporządkować wszystkie swoje sprawy przed wyjazdem na 
zimę do Highbarrow Castle.

- Będzie mi brakowało Beeksa! - Dziewczyna uśmiechnęła się i wykręciła rękę 

tak, że ich palce się splotły. - Wydal je mi się, że i on polubił Forton Hall.

- Nadal nie chce słyszeć o pozostaniu z nami na stałe; powiada, że jestem zbyt 

nieobliczalny.

Lis odgarnęła mu kosmyk włosów z czoła.
- A mnie to coraz bardziej odpowiada.
Słońce kryło się za drzewami; obłoczki na zachodzie stały się różowe, potem 

szkarłatne… Przyglądali się grze barw na niebie, póki nie poszarzało.

- Czy zachody słońca w Afryce są równie piękne? - spytała Felicity.
Rafe drgnął.
-   Co?…   Są   zupełnie   inne.   ż   nagrzanej   ziemi   unoszą   się   fale   gorącego 

powietrza. - Pokazał gestem. - Im bardziej słońce się zniża, tym silniej horyzont drga 
i faluje, całkiem jak żywy. Urzekający widok.

Dziewczyna wyrwała rękę z jego uścisku i ruszyła w stronę domu.
- Bardzo mi przykro, ale w Cheshire nie zobaczysz o zachodzie nic prócz 

background image

ładnych kolorów!

Rafe patrzył za odchodzącą; miał już dość wiecznych spięć i ustawicznego 

pilnowania się, żeby nie wspomnieć o jakiejś miejscowości położonej nieco dalej niż 
Pelford, bo mogłoby to ją urazić! W dodatku sama wyciągała go na słówka, jakby 
chciała poddać go próbie.

- Przestań wreszcie, Lis!
Odwróciła się i spojrzała na niego.
- To ty przestań wychwalać wszystko inne, jakby Forton Hall nic nie był wart!
Oczy mężczyzny zwęziły się.
- Zgoda… jeśli ty przestaniesz się upierać, że oprócz Forton nic się nie liczy!
Felicity otwarła usta, znów je zamknęła i ruszyła w stronę domu z gniewnym 

szelestem zielonej spódnicy. Przez dłuższą chwilę Rafe spoglądał za nią z irytacją. 
Miał ochotę mocno nią potrząsnąć, żeby nabrała wreszcie rozumu, a równocześnie 
pragnął całować ją tak długo, by zapomniała o wszelkich troskach. Szkoda, że nie 
przysłuchiwał się uważniej, kiedy Quin klarował mu, jak to bywa w miłości… Sam 
ani rusz nie umiał sobie z tym poradzić!

Wiedział, że kocha Felicity. Na samą myśl o rozstaniu z nią wpadał w panikę. 

Pokochał   również   Forton   Hall:   dzięki   temu   życie   w   jego   nieustannym   cieniu 
wydawało się znośne. Miał nawet wrażenie, że zna tu każdy kamień, każdą deskę, 
każdą warstwę farby. Forton Hall należał już do niego - co więcej, on sam z każdą 
chwilą coraz mocniej zrastał się z Forton.

Westchnął i ruszył w stronę zachodniego skrzydła, by przed nocą przyjrzeć mu 

się raz jeszcze. Od czasu gdy konstrukcja się zawaliła, żył w ciągłym niepokoju, 
mimo że nieszczęśliwe i wypadki się skończyły, a pech przestał ich prześladować.

Kątem   oka   dostrzegł   jakiś   ruch.   Zatrzymał   się   w   cieniu   i   głównej   części 

budynku. Po chwili ruch się powtórzył w pobliżu odbudowywanego skrzydła. Mógł 
to być jeleń albo lis… Choć biorąc pod uwagę nieustanne hałasy na budowie, trudno 
przypuścić, by dzikie zwierzę ośmieliło się podejść tak blisko.

Potem dostrzegł pomarańczową łunę. Zaklął w duchu i pobiegł w tamtą stronę. 

Felicity i May przebywały w domu. Gdyby dwór spłonął, zginęłyby i one.

Podpalacz nie zorientował się, dopóki nie został zaatakowany. Gillingham z 

Chester! - uświadomił sobie Rafe, rzucając się na niego. Zadał mu potężny cios; obaj 
zatoczyli   się,   wpadając   na   jeden   z   głównych   wsporników.   Wiadro   pełne   oleju 
przewróciło się, a ciecz ochlapała pobliskie belki.

Gillingham zamierzył się, Rafe uchylił się przed ciosem i rąbnął pięścią w 

żołądek przeciwnika; ten aż zwinął się z bólu i zaparło mu dech. Zdyszany i wściekły 
jak nigdy dotąd Bancroft schwycił intruza za kołnierz i pchnął go do tyłu.

- Dlaczego to zrobiłeś? - warknął.
Podpalacz splunął.          

background image

Rafe uderzył go raz jeszcze i zwalił na ziemię.
- Dlaczego? - spytał znowu.
- Dla forsy - wysapał Gillingham.
- Dla forsy? - Rafe spojrzał na niego ze zdumieniem. - A kto ci ją obiecał?
- Żebyś zdechł!
- To ty zdechniesz na stryczku, już ja się o to postaram! 
Spojrzenie leżącego uciekło w bok i Banckroft sprężył się, przygotowany na 

kolejny atak. Poczuwszy swąd spalenizny, odwrócił się raptownie. Zapaliła się jedna 
z bocznych belek, a ogień szedł ku górze. Gdyby ogarnął cały strop, albo gdyby 
płomienie zetknęły się z rozlanym olejem, całe zachodnie skrzydło - a zapewne i 
reszta domu - byłyby stracone. Rafe zdarł z siebie surdut, zarzucił na płonącą belkę i 
zaczął nim tłumić ogień.

Gdy  wreszcie  mógł odstąpić, bez tchu  i z  oczyma  szczypiącymi od dymu, 

Gillinghama już nie było. Chcąc się upewnić, że pożar został ostatecznie opanowany, 
Rafe przyniósł ze studni kilka wiader wody i zlał nią całą drewnianą konstrukcję.

Płomień   gniewu   nadal   w   nim   jednak   buzował.   Ktoś   zapłacił   łotrowi,   by 

podpalił Forton. Teraz, gdy Rafe zastanowił się nad całą sprawą, uprzytomnił sobie, 
że   większość   wypadków   na   budowie   spowodowali   robotnicy   z   Chester.   Według 
niego był w Cheshire tylko jeden człowiek, który chciał go stąd wypędzić i miał dość 
pieniędzy, by zapewnić sobie pomoc opryszków.

- Deerhurst! - warknął.
Bancroft   wpadł   do   małego   salonu.   Felicity   nie   od   razu   podniosła   głowę, 

zbierając siły do następnej sprzeczki. Gdybyż chciał zrozumieć, że miała Forton we 
krwi, że troszczyła się o swój dom przez całe życie i nie mogła nagle zerwać tych 
więzów… nawet dla niego, choć go tak bardzo, tak rozpaczliwie kochała!

- Co się stało, Rafe? - spytała May, a w jej głosie był strach. Felicity spojrzała 

na ukochanego i dech jej zaparło.

- Rafe!…
Twarz miał uczernioną sadzami i popiołem, cały był brudny i przemoczony. 

Pachniał  dymem i  olejem.  Surdut  gdzieś   się  zapodział,   prawy  rękaw  koszuli  był 
oberwany. Przeraziła ją furia płonąca w jego zielonych oczach.

- Ktoś próbował podłożyć ogień pod nasz dom.
Dziewczyna zerwała się na równe nogi.
- Forton się pali? 
Spojrzał na nią.
- Nie. Ugasiłem pożar.
- Bogu dzięki. - zawołała. - Nic ci się nie stało?

background image

- Nie - odparł krótko.
Gdyby nie był taki wściekły, rzuciłaby mu się na szyję. Tak bardzo pragnęła go 

dotknąć, przekonać się, czy rzeczywiście nic mu się nie stało… W tej chwili jednak 
miał taką minę, jakby gotów był ją odepchnąć.

- Widziałeś, kto to był? - spytała May, robiąc wielkie oczy.
- Tak. Gillingham.
- Jeden z naszych robotników?… Czemu to zrobił?
- Zawsze uważałam, że jest wstrętny! - oświadczyła May. - Nigdy nie pozwolił, 

żebym mu pomogła!

Rafe   nie   odrywał   oczu   od   twarzy   Felicity,   nawet   wówczas,   gdy   krążył   po 

pokoju. - Powiedział, że zrobił to dla pieniędzy.

- Dla pieniędzy? Kto mu je dał?
- Domyśliłem się bez trudu - odparł chłodno mężczyzna, zatrzymując się przed 

Lis. - A ty nie?

Spojrzała na niego w osłupieniu.
- Chyba oszalałeś? Gdzie ten Gillingham? Zaprowadzimy go do konstabla w 

Chester; już on z pewnością dowie się prawdy!

-   Gillingham   zwiał   -   warknął   Rafe.   -   Zastanów   się,   Lis:   ile   wypadków 

spowodowali robotnicy z Chester?… A kto udał się tam i zawiadomił kogo trzeba, że 
poszukujemy pracowników?

-   Niemożliwe!   Byłyśmy   razem   z   nim,   ja   i   May.   Nie   mógł   zrobić   nic 

podobnego!

Rafe zbliżył się jeszcze o krok.
- Nie rozstawaliście się ani na chwilę?
- Hrabia Deerhurst poszedł po cygara, kiedy kupowałyśmy cukierki! - pisnęła 

May.

- No, widzisz!… A potem zaczęły się te wypadki.
- Oskarżasz hrabiego Deerhursta o zorganizowanie sabotażu w Forton Hall? To 

absurd! To były zwykłe wypadki przy pracy!

Bancroft zmrużył oczy.
- A pożar? Gilingham też przypadkiem zakradł się z latarnią i wiadrem oleju i 

podpalił dom?

- Nie wiem, czemu to zrobił! Mnie także się ten człowiek nie podobał. Może 

jest nienormalny?

- Do stu diabłów, Lis, czemu nie chcesz…
- A może go źle zrozumiałeś? - zasugerowała. - Sam przecież mówiłeś, że od 

tygodnia nie było żadnych wypadków!

background image

Rafe wpatrywał się w nią w najwyższym zdumieniu. 
- Sądzisz, że sobie to wszystko wymyśliłem?! Spójrz mi w oczy! 
- Sądzę, że nie wolno oskarżać starego przyjaciela o coś równie strasznego… 

na podstawie bełkotu jakiegoś przybłędy!

- Aż tak jesteś zaślepiona, że ci nawet nie przyjdzie do głowy, że ten gad źle 

nam życzy?!

- To nasz sąsiad! Przestań go przezywać!
- Właśnie że gad! - poparła Rafe'a May.
- Idź do swego pokoju! - poleciła jej gniewnie Felicity. 
- Nie pójdę!
- Czemu nie chcesz mi uwierzyć? - warknął Bancroft. - Czemu nie masz do 

mnie zaufania, psiakrew?!

Poznała po głosie, jak bardzo go to zabolało. 
- Rafe…
- A, niech tam! - Wykręcił się na pięcie i wybiegł z pokoju.
-   Rafe!   -   zawołała   za   nim   May,   ale   nie   odpowiedział.   Dziewczynka 

przyskoczyła do siostry z zaciśniętymi piąstkami. - Wszystko popsułaś! Teraz już nie 
zechce zostać tu z nami!… - Dławiąc się łzami, wybiegła z salonu i zatrzasnęła za 
sobą drzwi.

Felicity opadła na fotel, zakrywając twarz rękami.
- O, nie! - wykrztusiła przez łzy, z zaciśniętym gardłem. - O, nie! Rafe, nie 

odchodź!

Doigrała się. Przeciągnęła strunę. Teraz ją porzuci, a ona umrze bez niego! Łzy 

ciekły jej po twarzy. Powinna była własnymi rękoma spalić ten przeklęty dom!… 
Przez całe żyr cie miała z jego powodu tylko nieszczęścia i kłopoty - a teraz straciła 
Rafe'a.

 

* * *

 

- Panie hrabio - oznajmił Fitzroy, stając na progu biblioteki? - przyszedł pan 

Rafael Bancroft i pragnie się z panem widzieć. 

- Cóż za miła niespodzianka! - James Burlough spojrzał znad książki, nieco 

zdziwiony. Widocznie jego pomocnicy albo odnieśli wielki triumf, albo całkowitą 
porażkę. - Wprowadź go tu, Fitzroy.

- Tak jest, panie hrabio.
Nawet   po   wejściu   gościa   do   biblioteki   hrabia   nie   móg   odgadnąć,   jak   się 

powiodło ostatnie przedsięwzięcie.

background image

-   Sądząc   z   pańskiego…   niechlujnego   wyglądu…   -   odezwał   się   -   nie 

przypuszczam, by przybył pan w celach towarzyskich, toteż nie zaproponuję, by pan 
usiadł.

Bancroft podszedł bez słowa i zatrzymał się tuż przed Deerhurstem.
Hrabia nie poruszył się. Znał ludzi tego typu! Uważał się za dżentelmena, więc 

nie   uderzy   pierwszy,   chyba   że   zostanie   do   tego   sprowokowany.   Postanowił 
wysłuchać pogróżek i podejrzeń.

- Przyłapałem dziś wieczorem jednego z pańskich ludzi na gorącym uczynku - 

odezwał się Bancroft niskim, spokojnym głosem. - I chciałbym dać ci, hrabio, dobrą 
radę. 

- Jak to uprzejmie z pana strony! Cóż to za rada? - Niech diabli porwą tego 

Gillinghama! Jeśli się wygadał, to sprawy mogą przybrać nie najlepszy obrót!

- Jeśli wyrządzisz, hrabio, jakąś krzywdę May, Felicity czy Forton Hall, to cię 

zabiję. Zrozumiano?

Nie ma żadnego konkretnego dowodu! Tylko podejrzenia.
- Ależ, panie Bancroft! Jestem bardzo przywiązany do panien Harrington i pan 

doskonale   o   tym   wie.   Sądzę,   że   powinny   się   wystrzegać   raczej   pańskiego 
towarzystwa.

Gość skinął głową, jego twarz była nadal lodowatą maską.
- Mów sobie, co chcesz. Tylko trzymaj łapy z dala ode mnie i tego, co moje! 

Zrozumiano?

- Ależ oczywiście. Zupełnie niepotrzebna przemowa. Ale jeśli przyniosła panu 

ulgę…

- Ulgę poczułbym dopiero wtedy, gdybym sprał cię na kwaśne jabłko za to, coś 

próbował nam zrobić. Muszę jednak przyznać, że jesteś sprytniejszy, niż sądziłem.

Bezczelny   bydlak   posuwał   się   stanowczo   za   daleko,   ale   Deerhurst   się 

hamował. Bancroft za wszystko zapłaci. I to wkrótce! W tej chwili dobrze by było 
zbić nieco z tropu tego durnia.

- Dzięki za uznanie. Mimo pańskiego nieokrzesania, gdyby potrzeba wam było 

pomocy, finansowej czy innego rodzaju… ze względu na Felicity zrobię, co będę 
mógł.

- Ja też tylko ze względu na Felicity nie skręciłem ci jeszcze karku! - warknął z 

pogardą Bancroft. - Uważaj, żebym tego nie pożałował! - Rzucił hrabiemu ostatnie 
gniewne spojrzenie, wykręcił się na pięcie i wyszedł.

Skoro tylko Fitzroy zamknął drzwi frontowe, hrabia pospieszył do gabinetu na 

piętrze.   Szybko   zdjął   muszkiet,   wiszący   na   ścianie   obok   trofeów   łowieckich, 
podsypał prochu, nabił broń i podszedł do okna.

Bancroft na wielkim gniadoszu zmierzał na przełaj przez łąkę do płytkiego 

brodu na północ od mostu: była to najkrótsza droga do Forton Hall. James oparł się o 

background image

framugę otwartego okna i czekał. Po chwili wałach dotarł do gęstej kępy drzew nad 
strumieniem.

Hrabia   starannie   wycelował,   w   sam   środek   pleców   jeźdźca.   Jakby   z   łaski 

opatrzności   księżyc   wyszedł   właśnie   zza   chmur   i   zalał   łąkę   srebrzystą   poświatą. 
Hrabia z lekkim uśmiechem zaczerpnął powietrza, wstrzymał dech i pociągnął za 
cyngiel.

Wystrzał odbił się echem od drzew i roztopił w nocnej ciszy. Ugodzony kulą 

Bancroft przechylił się na bok, głowa opadła mu do tyłu. Koń zniknął wśród drzew. 
Deerhurst wyprostował się. - Piękny strzał - mruknął i zniżył broń.

Nabrał powietrza w płuca. Bancroft był pierwszym człowiekiem, którego zabił. 

Myślał, że bardziej to nim wstrząśnie. Zabawne! Powinien był to zrobić dawno temu. 
Jednym   strzałem   zabezpieczył   swe   prawo   własności,   zapewnił   sobie   wygodną 
pozycję jedynego konkurenta Felicity i pozbył się nieznośnej zawady! Musiał już 
tylko zaczekać na przyjazd księcia Highbarrow i odkupić od niego Forton.

-   Panie   hrabio   -   odezwał   się   od   drzwi   Fitzroy   -   czy   mogę   być   w   czymś 

pomocny?

Deerhust odłożył muszkiet.
- Nie sądzę, Fitzroy. Przypomnij mi jutro, by wysłać kogoś nad rzekę, żeby się 

rozejrzał. Obawiam się, że zaszedł tam jakiś wypadek.

Majordomus skinął głową.
- Tak jest, panie hrabio.
- Tymczasem poślij Vincenta: niech się przekona, czy jutro będzie tam coś do 

znalezienia. Wolę się upewnić.

- Tak jest, panie hrabio. I jeśli mogę się ośmielić: serdeczne gratulacje.
James uśmiechnął się.
- Dziękuję, Fitzroy. - I wrócił na dół, do przerwanej lektury.

 
 
 
 
 
 

Beeks   dyskretnie   zastukał   w   drzwi   małego   salonu.   Zaskoczona   Felicity 

pospieszne otarła oczy.

- Proszę!
- Obiad na stole, panno Harrington.
- O!… Bardzo dziękuję. - Spojrzała na zegar nad kominkiem. Czyżby upłynęło 

background image

aż tyle czasu od chwili, gdy przekreśliła swoje życie i zaprzepaściła nadzieje na 
przyszłość?… - Poproś także panienkę, dobrze?

- Oczywiście, panno Harrington.
Na stole w jadalni leżały trzy nakrycia. Widać nie zawiadomiono służby, że 

pan domu opuścił rezydencję. Powstrzymując łzy, Felicity zajęła swoje miejsce.

W chwilę później, gdy Ronald podał jej zupę, zjawił się ponownie Beeks.
- Panno Harrington, stukałem wielokrotnie do drzwi panny May, ale się nie 

odezwała. Nie odnalazłem również pana Rafaela. Arystotelesa także nie ma w stajni. 
Milton poinformował mnie, że pan udał się na konną przejażdżkę.

Dziewczyna skinęła głową i wstała od stołu.
- Pan Rafael… nie będzie dziś jadł obiadu w domu. - Pewnie w ogóle nigdy już 

nie siądzie tu do stołu. Zniszczyła wszelkie łączące ich więzy… Może choć z May 
zdoła się porozumieć?…

Siostrzyczka była teraz wszystkim, co jej pozostało w życiu.
Lis weszła na górę i zatrzymała się przed pokojem dziewczynki.
- May!… - zawołała, stukając do zamkniętych drzwi.
Siostra nie odpowiedziała.
- May! - powtórzyła głośniej. - Wiem, że jesteś na mnie zła, ale muszę z tobą 

porozmawiać, kochanie! To bardzo ważne.

Kiedy siostra nadal się nie odzywała, Felicity nacisnęła klamkę i otworzyła 

drzwi. W pokoiku było równie ciemno, jak na dworze: widziała to wyraźnie, gdyż 
okno było otwarte; zasłony powiewały na chłodnym, wieczornym wietrze.

- O, nie! - wykrzyknęła bez tchu, podbiegając do okna.
Stara, przegniła drabinka, po której niegdyś pięły się róże, znajdowała się w 

zasięgu ręki upartej ośmiolatki. Znając dobrze May, Felicity była pewna, że mała 
postanowiła udać się za Rafe'em pieszo - choćby do Londynu, jeśli tam się właśnie 
wybrał.

- Beeks! - wrzasnęła i aż podskoczyła, gdy majordomus zmaterializował się 

nagle obok niej. - May bardzo się dziś zdenerwowała, i… o mój Boże!… Obawiam 
się,   że   uciekła   z   domu.   Proszę,   przeszukaj   najpierw   wszystkie   pokoje,   żeby   się 
upewnić, czy się gdzieś nie schowała.

- Natychmiast, panno Harrington. - Ruszył prosto do drzwi i nagle zatrzymał 

się. - Może zawiadomić w pani imieniu pana Greethama albo hrabiego Deerhursta?

- O tak, pana Greethama. - Felicity skinęła głową, wyłamując nerwowo palce. - 

Do   hrabiego   pójdę   sama.   Znajdzie   choćby   tuzin   ludzi,   którzy   pomogą   nam   w 
poszukiwaniach.

Chwyciła szal i zarzuciła go na ramiona. Zszedłszy na dół, zatrzymała się na 

chwilę w kuchni. Rafe miał dużo zdrowego rozsądku… I ktoś naprawdę próbował 

background image

podpalić zachodnie skrzydło! Złapała jeden z wielkich, kuchennych noży i wetknęła 
do   kieszeni   spódnicy.   Potem   wybiegła   w   mrok,   kierując   się   na   zachód,   ścieżką 
wiodącą do posiadłości Deerhursta.

 
 
 
 
 
 

- I cóż, Vincent? Jakie nowiny? - spytał hrabia Deerhurst, popijając porto.
Grubokościsty lokaj zatrzymał się na progu. Był urodzonym tropicielem, co od 

czasu do czasu bardzo się przydawało. Szkoda, że nie w każdym majątku można 
sobie pozwolić na kogoś takiego!

-  Przeszukałem  około mili  w górę i  w dół  strumienia  - relacjonował  lokaj 

gardłowym głosem. - Znalazłem ślady krwi i miejsce, gdzie wpadł do wody, ale ciała 
nie było.

Hrabia usiadł prosto i odstawił kieliszek.
- Nie znalazłeś ciała?
Vincent wzruszył ramionami.
- Może popłynęło z prądem. Rzeka przybrała. Albo nie dostrzegłem go po 

ciemku, chociaż wątpię.

Deerhurst był tego samego zdania.
- Dokładność jest twoją największą zaletą, Vincent. - Postukał się po brodzie. - 

Trochę mi się to nie podoba. Ale pewnie go w końcu znajdziemy. Co z koniem?

- Konia też nie ma. Musiał się spłoszyć. Za to na moście znalazłem… ot, co! 

-Zrobił   krok   do   przodu,   wywlekając   coś,   co   dotąd   kryło   się   za   jego   plecami.   - 
Pomyślałem, że może się panu hrabiemu przydać.

Trzymana  przez  lokaja  za  kark mała  May  Harrington  znalazła  się  nagle  w 

świetle pokoju. Przez dłuższą chwilę Deerhurst wpatrywał się w dziewczynkę, która 
też wlepiała w niego oczy, pełne gniewu i strachu. Uważał ją zawsze za hałaśliwego, 
nieznośnego bachora, dziś jednak - jak słusznie zauważył lokaj - mogła się na coś 
przydać.

- A, to panna May! Powinna już panienka wiedzieć, że nie należy błąkać się 

samotnie po nocy.

- Szukam Rafe'a! - wybuchnęła. - Niech pan mnie lepiej puści, bo on już panu 

pokaże!

- Hm! Bardzo wątpię, moja mała. - Pochylił się nad nią. - Czy Felicity domyśla 

się, gdzie jesteś?

background image

- Tak. - Łza stoczyła się po policzku May i dziewczynka pociągnęła nosem.
To zaczynało być interesujące!
- Może więc i ona złoży mi wizytę? Vincent, zaprowadź pannę May do jednej z 

wolnych sypialni na górze. Dopilnuj, żeby tam spokojnie siedziała.

Lokaj wywlókł dziecko z pokoju, a James wstał i zadzwonił na Fitzroya. Kiedy 

majordomus zjawił się, hrabia z powrotem zasiadł z kieliszkiem porto.

- Fitzroy, każ do obiadu nakryć na dwie osoby. Będę miał dziś gościa.
- Tak jest, panie hrabio.
James uśmiechnął się. Sprawy układały się lepiej, niż przypuszczał. Niebawem 

zjawi się jego przyszła żona.

 

* * *

 

Rafe położył rękę na pysku Arystotelesa; koń wiedział, że to oznacza: "nie 

hałasuj!"   Zimna   woda   strumienia   sięgała   Bancroftowi   do   ud,   kiedy   tak   stał   i 
nadsłuchiwał. Do jego uszu dolatywało tylko pohukiwanie sów, plusk fal i cykanie 
świerszczy. Po chwili oparł się ciężko o koński bok.

Lewe ramię piekło i pulsowało bólem, nie przypuszczał jednak, by rana była 

groźna. Ludzie, którzy go wyraźnie poszukiwali, skierowali się w dół strumienia: 
pewnie myślą, że już nie żyje albo jest zbyt ciężko ranny, by płynąć pod prąd. Nie 
musiał   już   marnować   czasu   na   ukrywanie   się.   Trzeba   wracać   do   Forton,   zanim 
Deerhurst zajmie się pannami Harrington!

Nie bardzo wiedział, o co hrabiemu chodzi, ale nie ulegało wątpliwości, że 

gotów jest na wszystko. Gdyby kula poszła nieco w prawo, Rafe byłby już trupem. 
Uczepiwszy się strzemienia i zachęciwszy Arystotelesa do wysiłku, Bancroft wdrapał 
się jakoś na stromy, śliski od błota brzeg strumienia. Gdy znalazł się wreszcie na 
trawie, przystanął, z trudem łapiąc dech.

-   Ot,   wyczyn!   -   mruknął   i   z   bolesnym   jękiem   wgramolił   się   na   siodło.   - 

Cholera, ale to boli!

Gniady odwrócił głowę i zarżał. Zbyt późno Rafe zorientował się, że cugle 

nadal wloką się po ziemi. Nie był w stanie znowu zsiąść, by je odzyskać, postanowił 
więc kierować Arystotelesem za pomocą komendy ustnej. I wówczas uświadomił 
sobie, że nigdy nie nauczył wałacha najprostszego polecenia: "do domu". Cóż, nigdy 
nie miał własnego domu - aż do tej pory.

-   Arystoteles,   szukaj   May!   -   polecił,   w   nadziei,   że   zwierzę   zrozumie.   - 

Jedziemy do domu. - Gwizdnął, co oznaczało "kłusem". Gniadosz wahał się przez 
chwilę, potem ruszył. Z bolesnym stęknięciem, ale z całej siły Rafe chwycił zdrową 
ręką za kulę siodła. Jeśli Lis spadnie choćby włos z głowy, zabije Deerhursta!

 

background image

 
 
 
 
 

Felicity otuliła się szczelniej szalem, gdy majordomus hrabiego wprowadzał ją 

do   biblioteki.   Deerhurst   siedział   zapatrzony   w   ogień,   z   zamkniętą   książką   na 
kolanach i z kieliszkiem porto w ręce.

- Przepraszam, Jamesie - wybuchnęła, nie czekając, aż służący ją zaanonsuje - 

że zjawiam się u ciebie tak nieoczekiwanie, ale…

Hrabia wstał.
- To ty, Felicity? Nie ma za co przepraszać! Czym mogę ci służyć?
Lis trzymała się kurczowo resztek zdrowego rozsądku; tylko dzięki temu nie 

wpadła dotąd w histerię.

- Obawiam się, że May uciekła z domu… 
James skinął głową.
- Wiem o tym.
- Chciałam… - Dziewczyna urwała nagle i spojrzała na niego ze zdumieniem. - 

Skąd wiesz?

- No, cóż… Prawdę mówiąc, jest tu na górze, w jednym z pokoi gościnnych.
Serce Felicity znów zaczęło bić normalnie.
- Bogu dzięki! Nic jej się nie stało? - Podbiegła do drzwi, ale zastąpił jej drogę 

ogromny mężczyzna w liberii, ten sam, który niegdyś dostarczył jej pierwszy bukiet 
róż od hrabiego. Powiedziała: - Bardzo przepraszam! - ale nawet się nie ruszył.

- Poświęć mi chwilę czasu, Felicity.
Odwróciła się do hrabiego.
- Później, Jamesie! Posprzeczałyśmy się dziś z May i muszę z nią natychmiast 

pomówić.

- Właśnie   nakrywają  do   stołu   -  mówił   dalej   hrabia,   jakby   jej  w   ogóle  nie 

słyszał. - Dotrzymaj mi towarzystwa.

Dziewczynie przeleciał po skórze dreszcz niepokoju. James zachowywał się 

bardzo   dziwnie…   Niemal   gotowa   była   uwierzyć   w   słowa   Rafe'a,   który   oskarżał 
hrabiego o straszne rzeczy!

- Doprawdy nie mogę zostać na obiedzie, ale dziękuję za zaproszenie. Proszę, 

zaprowadź mnie do May!

- May doskonale się miewa - odparł hrabia z lekkim zniecierpliwieniem. - Nie 

martw się o nią. No, chodźmy: mój kucharz doskonale przyrządza dziczyznę.

background image

Felicity nieznacznie się cofnęła. Niepokój przerodził się w panikę.
-   Muszę   doprawdy   odmówić,   hrabio.   -   Odkaszlnęła.   Potężny   lokaj   nadal 

zagradzał jej drogę; gdyby sam nie ustąpił, w żaden sposób nie zdołałaby zepchnąć 
go   na   bok.   -   Rafe…   Rafe   wyruszył   na   poszukiwanie   May   razem   z   panem 
Greethamem. Pewnie już wrócił do Forton i czeka na mnie.

- Na pewno nie czeka.
Felicity nie umiałaby powiedzieć, co ją tak nagle przeraziło. Skąd wiedział, że 

Rafę odszedł? May z pewnością mu tego nie powiedziała!

- Zapewniam cię, hrabio, że czeka.
Deerhurst westchnął.
- Rafael Bancroft, droga Felicity, nigdzie na ciebie nie czeka. Oszczędź mi tych 

kłamstw, bardzo proszę.

- Jakim…
- Przestańmy o nim mówić - przerwał jej ostro. - Cóż on nas obchodzi?
Dziewczyna wpatrywała się przez chwilę w hrabiego.
- Porozmawiamy o tym kiedy indziej, Jamesie. Wiem, nie przypadliście sobie z 

Rafe'em do gustu, więc nie prosiłam, by mi towarzyszył. Ale May i ja musimy jak 
najszybciej wrócić do Forton, zanim zaniepokoi się i przybędzie po nas. - Było to 
najbardziej   bezczelne   kłamstwo   w   jej   życiu;   zdumiała   się,   że   zabrzmiało   tak 
wiarygodnie! 

Deerhurst trzasnął książką o stolik.
- Przestań!
Felicity aż podskoczyła.
- Ależ, Jamesie…
- Nie próbuj mnie straszyć tym bydlakiem!
- Pojmuję twój gniew, hrabio… - odezwała się pojednawczo, starając się go 

udobruchać; coraz bardziej niepokoiła się o May. - …Ale Rafael to mój narzeczony. 
Chciałabym, żebyście się obaj zaprzy…

- On nie jest twoim narzeczonym!
Felicity cofnęła się o krok. May musiała się jednak z czymś wygadać!
- Proszę mnie natychmiast zaprowadzić do mojej siostry! - Tym razem głos jej 

wyraźnie drżał.

- Dopiero wówczas, kiedy przyrzekniesz za mnie wyjść.
Lis bawiła się rączką ukrytego w kieszeni noża.
- Naprawdę mi  przykro, Jamesie, że zraniłam twoje uczucia, ale nigdy nie 

okłamywałam cię co do moich. Kocham Rafaela, i…

background image

- Rafael Bancroft nie żyje!
- Co… Co takiego?!
- Miał wypadek. Ktoś go postrzelił. Umarł mniej więcej godzinę temu.
Dziewczyna przez chwilę wpatrywała się w hrabiego. Do mózgu nie docierało 

to, co słyszały jej uszy.

-   Rafe…   żyje!   -   zdołała   wykrztusić,   ale   jej   głos   był   ledwie   dosłyszalnym 

skrzekiem.

-   Zapewniam   panią,   panno   Harrington   -   oświadczył   Deerhurst   oficjalnym 

tonem - że nie żyje. Straszna tragedia.

Nogi się pod nią załamały. Upadłaby, gdyby lokaj nie podbiegł i chwyciwszy 

pod pachy, nie podtrzymał w pozycji pionowej.

- Nie… - szepnęła Lis. - Nie!
Nie była w stanie oddychać; zapomniała nagle, jak się to robi. Serce nadal jej 

biło;   czuła,   jak   tłucze   się   w   piersi.   Pogodziłaby   się   z   odejściem   Rafe'a   -   mógł 
przecież do niej wrócić! Przekonałaby go, że była po prostu głupia, ale go kocha tak 
strasznie, że nie potrafi bez niego żyć…

Z gardła wydarł się jej zdławiony jęk. Rafe nie żyje!… Rafe nie żyje, a ona jest 

znów sama - i w dodatku nie wolno jej umrzeć, bo któż by się zaopiekował May?… 
Tylko myśl o siostrze broniła ją przed szaleństwem. A ten łajdak patrzy teraz na nią z 
miłym uśmiechem na przystojnej twarzy!… To on chciał podpalić jej dom! To on 
zamordował jej ukochanego!… Zapłaci za to! Już ona się o to postara!

- Przestań się mazać - zażądał hrabia. - Obiad nam wystygnie.
Felicity wyciągnęła z kieszeni nóż i rzuciła się na niego.
- Nie!
Deerhurst cofnął się i potknął o podnóżek. Zanim zdołała go dopaść, wielki 

lokaj złapał ją od tyłu i odciągnął bez wysiłku.

- Puszczaj! - wrzasnęła.
Bez słowa wykręcił jej rękę. Ból od nadgarstka przemknął po całym ramieniu i 

nóż upadł na podłogę. Hrabia pochwycił go i wrzucił do kominka.

- To było wyjątkowo głupie, Felicity. Nie drażnij mnie! - Ujął ją pod brodę. - 

Pamiętaj, że May jest w moich rękach. A jeśli chcesz zatrzymać Forton Hall, będę ci 
teraz bardzo potrzebny.

Przypływ energii minął. Felicity nic już nie obchodził Forton Hall, ale musiała 

się   dowiedzieć,   o   co   tu   właściwie   chodzi?…   I   Deerhurst   miał   rację:   wszystko 
należało załatwić po kolei. Musi koniecznie wydostać się stąd razem z May i wezwać 
na pomoc konstabla. Dopiero potem będzie czas na żałobę.

- Dlaczego?  -  spytała  nieco   silniejszym  głosem,  wyrywając  się   lokajowi.  - 

Dlaczego tak postępujesz, Jamesie? Tak ci ufałam! Przecież jesteśmy… byliśmy… 

background image

przyjaciółmi. - Omal nie zadławiła się tym słowem; pragnęła teraz tylko zranić go tak 
straszliwie, jak on ją zranił.

- To długa historia, Felicity. Wszystko ci wyjaśnię przy obiedzie. - Wyraz jego 

twarzy zmienił się. - Nie każ się dłużej prosić!

Przełknęła z trudem ślinę, ręce jej się trzęsły. 
- A więc chodźmy coś zjeść.

 
 
 
 
 
 

Beeks   siedział   przy   stole   i   spoglądał   nieżyczliwym   okiem   na   Ronalda 

Banthego.

- Czy pan Rafael albo panna Harrington kazali ci sprzątnąć ze stołu w jadalni?
Młody lokaj poczerwieniał.
- Nie, psze pana.
- "Nie, panie Beeks" - poprawił majordomus.
- Nie, panie Beeks.
- Czy ja poleciłem ci sprzątnąć ze stołu?
- Nie, psze… panie Beeks. Ale myślałem, że…
Majordomus uniósł w górę palec; Ronald przełknął z trudem ślinę i całkiem 

oklapł.

- Służba nie powinna myśleć - wyjaśnił Beeks - tylko antycypować.
Ronald był już nie tylko zakłopotany, ale zupełnie zdezorientowany.
- Anty… cypować?…
Beeks westchnął. Wygnano go na głuchą wieś - trudno; poddano pod rozkazy 

panicza   Rafaela…   jakoś   to   zniesie.  Ale   życie   w   nieustannym   bałaganie   wśród 
ignorantów   -   tego   już   za   wiele!   Zmierzył   wzrokiem   lokaja,   który   poruszył   się 
niespokojnie… Dziś jednak mieli i tak dość kłopotów. Po co dolewać jeszcze oliwy 
do ognia?…

- Tak. Antycypować. Ale wyjaśnię ci to kiedy indziej. 
Lokajowi wyraźnie ulżyło.
- Bogu dzięki!
-   Wrócimy   do   tej   sprawy.   Fakt,   że   pan   Rafael   jest   niepoprawnym 

ekscentrykiem,   nie   oznacza   wcale,   że   służba   nie   może   zakosztować   pewnego 

background image

komfortu.

- Mógłby pan to jeszcze raz powtórzyć, panie Beeks?…
Majordomus wstał.
- Mniejsza z tym. Idź do pana Greethama i spytaj, czy nie przyda mu się twoja 

pomoc w poszukiwaniu panny May.

Lokaj wyleciał jak z procy. Beeks uznał to za dobry znak: młodzik trząsł się 

przed nim ze strachu. A wzbudzenie w przeciwniku trwogi to połowa zwycięstwa!  

Majordomus spacerował po korytarzu w tę i z powrotem. Gotów był nie tylko 

zaaprobować każdą wersję wydarzeń tego nieszczęsnego wieczora, jaką poda panna 
Harrington, ale obstawać przy jej prawdziwości do ostatniego tchu. Słyszał jednak 
wyraźnie sprzeczkę swego chlebodawcy z młodą damą.

Znając dobrze charakter najmłodszego z Bancroftów, Beeks przewidywał, że 

Rafael   wróci   do   domu   znacznie   wcześniej   -   zwłaszcza   że   wypadki   na   budowie 
okazały się dziełem zbrodniczej ręki. Teraz zaś, gdy w dodatku zniknęła przemiła 
panienka May, przedłużająca się nieobecność Rafe'a niepokoiła go jeszcze bardziej.

Rozległo się głośne stukanie do frontowych drzwi - zupełnie jakby ktoś walił 

w nie pałką.

- Na litość boską! - mruknął służący, kierując się do przedsionka. - Żeby się 

tylko dom znów nie zawalił!

Jeszcze jedno potężne uderzenie w drzwi… jakoś dziwnie nisko. Albo wróciła 

panna May, albo wojownicze karły przypuściły szturm do Forton Hall!

Mając się na baczności, Beeks otworzył drzwi.
- Dobry wieczór…
Arystoteles zarżał nerwowo, próbując wejść do przedsionka.
Przez chwilę służący wpatrywał się w zwierzę. Jakim cudem zdołał przeżyć 

dwadzieścia lat wśród ciągłych kawałów i głupich figli panicza Rafe'a?! Potem koń 
wszedł do wnętrza - i majordomus ujrzał skurczonego w siodle Bancrofta.

- Dobry Boże! - Beeks podbiegł do końskiego boku i ściągnął jeźdźca; stęknął 

pod ciężarem. - Panie Rafaelu! - zawołał z niepokojem. - …Rafe?…

Gdy majordomus ściągał go z siodła, Rafe otworzył oczy.
- Beeks?… - wykrztusił przez zaciśnięte zęby, usiłując zmusić oporne nogi do 

posłuszeństwa.

- Ależ ty jesteś ranny, Rafe! - Służący otoczył go ramieniem i podtrzymał.
- Z Felicity i May… wszystko w porządku? - spytał Bancroft, stanąwszy o 

własnych   siłach.   Przedsionek   przestał   wreszcie   wirować   wokół   niego,   a   ściany 
wyprostowały się.

- Nie jestem pewien…

background image

- Co takiego?! - Rafe zdębiał.
-   Przejdźmy   do   kuchni,   trzeba   opatrzyć   ranę.   Wszystko   panu   wyjaśnię.   - 

Majordomus zmarszczył brwi. - Ktoś pana postrzelił, prawda?

- Tak, ten przeklęty Deerhurst!
Zwykły stoicki spokój opuścił Beeksa. Zbladł nagle.
- Hrabia Deerhurst strzelał do pana?! - spytał, nie mogąc w to uwierzyć.
Rafe wyciągnął przed siebie rękę, by łatwiej zachować równowagę, i ruszył w 

kierunku małego salonu.

- Lis! May! - zawołał. Nie otrzymawszy odpowiedzi, spojrzał gniewnie na 

Beeksa.   -   Dlaczego   nikt   mnie   nie   słuchał,   kiedy   mówiłem,   że   to   niebezpieczny 
wariat?!

- Szkoda, że panna Harrington nie zważała na pańskie słowa… Była jednak 

zbyt rozgniewana.

Bancroft   znów   się   zatrzymał.   Słowa   majordomusa   i   jego   posępna   mina 

przejęły go strachem.

- Co się tu stało?
Beeks znowu ujął go pod ramię i pociągnął w stronę kuchni.
- Panna May chciała, zdaje się, pana dogonić i…
- May uciekła z domu? - przerwał mu Rafe. - Psiakrew, ależ ze mnie idiota! 

Powinienem był jej wyjaś…

- A  panna   Felicity   udała   się   na   poszukiwanie   siostry   -   Beeks   przyspieszył 

kroku - do posiadłości Deerhursta.

- Co takiego?!
- Nie wiedzieliśmy, że on do pana strzelał, panie Ra… 
Bancroft zacisnął zęby i próbował mu się wyrwać.
- Puść mnie, Beeks! - warknął. 
Majordomus   potrząsnął   głową,   schwycił   go   jeszcze   mocniej   i   nie   zmienił 

kierunku.

- Nie ma mowy.
Rafaelem wstrząsały gniew i przeraźliwy lęk o życie
- Niech cię szlag, Beeks! Strzelił mi w plecy! Cóż go wstrzyma od…
- Rozumiem powagę sytuacji - odpowiedział służący z niezwykłym u niego 

wzburzeniem. - Ale w niczym pan nie pomoże, mdlejąc na progu Deerhursta.

Rafe   przestał   się   wyrywać;   szli   dalej   korytarzem.   Istotnie,   nie   był   w 

odpowiedniej formie do frontalnego ataku. Należało obmyślić jakiś chytry plan.

- No, dobrze - burknął i znów zaklął. - Tylko się pospiesz!

background image

Po   kuchni   krążyła   niespokojnie   Sally.   Beeks   zaczął   opatrywać   ranę, 

opowiadając równocześnie Bancroftowi o całym zamieszaniu.

- Gdzie jest teraz Greetham? - spytał niecierpliwie Rafael.
-   No,   cóż,   proszę   pana…   Sądziliśmy,   że   hrabia   ze   swoimi   ludźmi   będzie 

poszukiwał   dziewczynki   na   drodze   do   Pelford…   Więc   Greetham   ze   swymi 
towarzyszami wyruszyli przez las na południowy wschód.

- Mam ich zawrócić? - dopytywała się Sally, podczas gdy Beeks owijał ciasno 

bandażem ramię rannego.

- Nie - odparł, krzywiąc się z bólu. - Kto wie, może May udała się właśnie 

tam?… Muszę ją znaleźć, Beeks! - Gdyby dziecku coś się stało, nigdy by sobie tego 
nie wybaczył!

- Oczywiście.
- Luźniej, do licha! Muszę przecież ruszać ręką!
- Ale trzeba zatamować krew. Kula przebiła ramię na wylot…
- Wiem. Ale nie naruszyła kości, więc nie warto się teraz tym przejmować! - 

Wszystko trzeba było odłożyć na później: w tej chwili liczyła się tylko Felicity!

- Nie może pan wybrać się tam samotnie.
Rafe spojrzał w zmartwioną twarz majordomusa.
- Musisz tu zostać: a nuż któraś z nich wróci? Każ Tomowi iść po konstabla, 

jeśli Greetham już go nie zawiadomił. Gdybym się nie zjawił do świtu, poślij do 
Wakefield Park po Quina.

- Ja sprowadzę konstabla - zaofiarowała się Sally.
- Wysłałem już Toma do pańskiego brata - oznajmił majordomus.
- Ach, ty… - Rafe urwał. - Do diabła! Chyba to i lepiej.
Z trudem włożył czystą koszulę, którą przyniosła mu Sally, i stary, ciemny 

surdut po dziadku Felicity. Odetchnął głęboko i wstał. Rósł w nim straszliwy gniew, 
zagłuszając nawet piekący ból. Musiał odzyskać Felicity! Natychmiast! Wetknął do 
kieszeni   pistolet,   który   Sally   przyniosła   mu   również   z   sypialni,   i   wrócił   do 
przedsionka.

- Niech panu szczęście sprzyja, paniczu! - zawołał za nim Beeks.
Bancroft uśmiechnął się posępnie.
- Przydałoby się.
Arystoteles   otarł   się   łbem   o   jego   pierś.   Rafael   poklepał   go   po   kłębach   i 

sprowadził z frontowych schodów. Potem podciągnął się na siodło.

- Jazda, koniku! - mruknął. - Czeka nas dziś jeszcze jedna wizyta!
Galopując przez pola w stronę Deerhurst, rozglądał się, czy nie dojrzy gdzieś 

May. Wiedział, że w zwykłych warunkach Lis doskonale dałaby sobie radę; mógłby 

background image

wtedy   przyłączyć   się   do   poszukiwań   kochanego,   małego   duszka…   Ale   James 
Burlough   był   zdolnym   do   zbrodni   szaleńcem   i   mimo   niewątpliwej   słabości   do 
Felicity mógł się ważyć na wszystko.

Na skraju zagajnika Rafe zatrzymał konia. Choć miał wrażenie, że od jego 

poprzedniej wizyty u hrabiego upłynęło Bóg wie ile godzin, spojrzawszy na księżyc, 
zorientował się, że minęła dopiero dziewiąta. Skręcił na tyły dworu. Nie dostrzegł 
żadnych wartowników. Myśleli pewnie, że zginął.

Ale się rozczarują!
Świeciło się w oknie jednej tylko sypialni na piętrze wschodniego skrzydła. Lis 

wyjaśniła mu kiedyś, że podobnie jak oni, Deerhurst zatrzymał dla siebie zachodnie 
skrzydło, a wschodnie przeznaczył dla gości. Istniała szansa, że dziś ten oświetlony 
pokój   zajmowała   Felicity.   Bancroft   podprowadził   więc   Arystotelesa   pod   ścianę 
domu, stanął z pewnym trudem na siodle i czepiając się rynny, dotarł do sąsiedniego 
okna. Ramię bolało jak diabli, ale wychylił się i pchnął okno z całej siły. Pozostało 
zamknięte.

Klnąc wspiął się nieco wyżej i znów wychyliwszy się w bok, potężnie kopnął 

w szybę. Prawy but przebił ją na wylot, a brzęk zabrzmiał głośno w nocnej ciszy. 
Przez   kilka   wlokących   się   nieprawdopodobnie   minut   Rafe   stał   bez   ruchu   i 
nadsłuchiwał. Kiedy ani z domu, ani z ogrodu nie doleciał żaden dźwięk, ześliznął się 
nieco niżej po rynnie - znów przeklinając, gdyż rozbolało go ramię.

Choć   rynna   znajdowała   się   dość   dałeko   od   rozbitego   okna,   z   wysiłkiem 

dosięgnął   go   i   wsadziwszy   rękę   przez   dziurę,   wymacał   zamek   i   otworzył   je. 
Odepchnął się z całej siły od rynny i ni to wskoczył, ni to wpadł w czarną czeluść.

- Cholera! - syknął, łapiąc się za ramię. Usiadł i oparł się o ścianę, ciężko 

dysząc.

Narobił mnóstwo hałasu… Lepiej się pospieszyć z poszukiwaniem Felicity! 

Skrzywił się z bólu i wstał. Sprawdził, czy pistolet mu nie wypadł, i podszedł do 
drzwi.   Korytarz   był   słabo   oświetlony;   nikt   ze   służby   nie   kręcił   się   w   pobliżu. 
Postanowił na razie potraktować to jako szczęśliwy zbieg okoliczności, nie wnikając 
w przyczynę tego zjawiska.

Sąsiedni   pokój   nie   był   zamknięty   i   Rafe   poczuł   dreszcz   niepokoju.   Jeżeli 

Felicity tu się znajdowała, wolał nie myśleć, czemu Deerhurst nie użył klucza i nie 
postawił kogoś na straży. Ostrożnie uchylił drzwi i zajrzał do wnętrza.

Pośrodku pokoju siedziała na krześle May. Jej ręce i nogi były skrępowane 

niezwykle przemyślnie. Gdy dziewczynka ujrzała Rafe'a, łza spłynęła jej po policzku 
i wsiąkła w szarfę, którą zakneblowano jej usta.

-   Boże   święty!   -   szepnął   Bancroft   i   zamknąwszy   drzwi,   podbiegł   do   niej. 

Szybko rozluźnił szarfę i zsunął ją z buzi May. - Nic ci nie jest, kochanie? - zapytał 
cicho, głaszcząc ją po policzku.

- Nie - odparła drżącym głosem - ale chcę do domu!

background image

Przygarnął dziewczynkę, a potem wziął się do rozplątywania sznurów.
- Niedługo tam wrócimy - szepnął. Z każdym rozwiązanym węzłem rosła w 

nim wściekłość. To była przecież jego rodzina! Nie pozwoli nikomu jej skrzywdzić, 
na Boga!

Kiedy ostatni supeł został rozplatany, May zerwała się i rzuciła Rafe'owi na 

szyję.

- Wiedziałam, że nas nie zostawisz!
Mężczyzna wzdrygnął się, gdyż uraziła go w ramię, ale przytulił ją z całej siły.
-   Na   pewno   bym   was   nie   zostawił!   -   powiedział,   odsuwając   lekko 

dziewczynkę. - Zaczekaj chwilkę w sąsiednim pokoju, a ja poszukam twojej siostry. 
Zgoda?

May zrobiła wielkie oczy.
- To i Lis tu jest?!
Bancroft skinął głową.
- Tak mi się wydaje. Nie widziałaś jej?
- Nie… Rafe, musimy ją uwolnić, i to natychmiast! Hrabia Deerhurst jeszcze ją 

zmusi, żeby za niego wyszła… a wtedy by nie mogła wyjść za ciebie!

Rafe omal się nie roześmiał.
- Nie bój się, maluszku! Lis wyjdzie za mnie: nikomu innemu jej nie dam!
- To dobrze!
- Jak myślisz, czy hrabia ma kogoś do pomocy?
- Widziałam czterech czy pięciu łokai. Jeden to straszna świnia: szarpał mnie 

za włosy!

Zbyt wielu, by pozwolić sobie na śmiały, otwarty atak. Tym lepiej! Potrafi im 

zalać sadła za skórę w inny sposób.

- W porządku! Musisz się teraz schować.
- Mogłabym ci pomóc - nalegała May. - Powtórzyć numer dwudziesty ósmy!
- Zachowamy go w rezerwie. Teraz siedź cicho, a ja pójdę na zwiady.
Bancroft zwinął linkę i schował ją na wszelki wypadek. Zaprowadził May do 

sąsiedniego pokoju i ukrył w kącie za szafą. Wymknął się z pokoju i nagle przystanął. 
Wzmianka o numerze dwudziestym ósmym podsunęła mu pewien pomysł. Dzięki 
niemu i May będzie miała swój udział w ocaleniu siostry. Najwyższa pora znowu 
pohałasować!

 
 
 

background image

 
 

Felicity   udawała   tylko,   że   je.   Deerhurstowi   jednak   wydarzenia   ostatniego 

wieczoru nie odebrały wcale apetytu. Na sam widok siedzącego naprzeciw niej i 
pałaszującego dziczyznę człowieka zbierało się jej na wymioty. Zawsze uważała, że 
James jest nudny i pretensjonalny, ale nigdy nie podejrzewała, że to potwór. I to 
najgorszego   rodzaju:   morduje   ludzi,   porywa   i   Bóg   wie   co   tam  jeszcze,   a   potem 
spokojnie   je   obiad!   Sądząc   z   tego,   czego   dokonał   dziś   wieczór,   zdolny   był   do 
wszystkiego.

- Nic nie jesz - zauważył.
- Nie spodziewałeś się chyba, że będę miała doskonały apetyt!
- No, chyba nie. - Z przyjemnością zjadł następny kawałek. - W gruncie rzeczy 

to wszystko twoja wina. Ale nie martw się: wybaczam ci.

Felicity   próbowała   skoncentrować   się   na   osobie   rozmówcy   i   nie   myśleć   o 

czarnej pustce we własnym sercu. Nie wolno jej pogrążyć się w bólu, póki May nie 
będzie całkiem bezpieczna.

- Jak to moja wina?
- Wielokrotnie prosiłem, byś namówiła Bancrofta do sprzedaży Forton. Nie 

zrobiłaś tego - więc musiałem go zabić.

Na te słowa znów zebrało jej się na torsje.
- Przecież i tak nie dostaniesz Forton! Przejdzie na jego brata albo ojca!
Deerhurst potrząsnął głową.
- To bez znaczenia. Zdobędę od nich ten akt własności. A ty nie puścisz pary z 

ust o tym, co się dziś wydarzyło, jeśli ci miłe Forton Hall i May!

-Oszalałeś! Przecież Deerhurst to… przepiękna posiadłość - powiedziała, choć 

znienawidziła każdą piędź tej ziemi. - Dlaczego tak ci zależy na Forton Hall?

- Wcale mi nie zależy na tej walącej się ruderze - odparł z oburzeniem, patrząc 

na nią jak na idiotkę. - Muszę mieć tylko akt własności!

- Po co ci on, na litość boską?!
Hrabia zmierzył ją wzrokiem.
- Bo opiewa również na Deerhurst! 
Dziewczyna osłupiała.
- Co takiego?!
- O, to długa historia. Zaznajomię cię z nią kiedy indziej. Teraz wystarczy ci 

wiedzieć, że wszystko zmierza nareszcie do szczęśliwego zakończenia. W tej chwili 
wolę   porozmawiać   o   naszym   ślubie.   Nie   ma   mowy   o   tych   przeklętych 
zapowiedziach!   Zdobędę   od   proboszcza   specjalną   licencję   i   pobierzemy   się   we 
czwartek.

background image

- Nigdy za ciebie nie wyjdę! - syknęła.
Wypił łyk porto.
- Ależ wyjdziesz, wyjdziesz! Inaczej twoja siostra zapłaci za twą głupotę. - 

Pochylił się przez stół i wziął ją za rękę nim zdążyła się cofnąć. - Nie życzę sobie, 
byś świadczyła przeciwko mnie w sądzie. No i potrzeba mi dziedzica, Felicity!

To była jeszcze straszliwsza perspektywa niż małżeństwo z szaleńcem!
- Prędzej cię piekło pochłonie! - Chlusnęła mu  w oczy kieliszkiem wina i 

zerwała się na równe nogi.

Błyskawicznie znalazł się przy niej, uderzył z całej siły w twarz i przewrócił ją 

na podłogę.

-   Niegrzeczna   dziewczynka!   -   powiedział   z   lubieżnym   uśmieszkiem, 

przyklękając obok niej.

Nad ich głowami coś ciężkiego runęło z hukiem. Deerhurst aż podskoczył. 

Felicity wykorzystała okazję i uciekła na drugą stronę stołu. Spoglądając podejrzliwie 
na Jamesa, usiadła na dawnym miejscu.

Nie odrywał od niej oczu.
- Fitzroy! - zawołał.
- Słucham, panie hrabio? - odparł majordomus, ukazują się we drzwiach.
- Co to było?
- Nie mam pojęcia, panie hrabio. Wysłałem Petersa na zwiady.
- Niech się upewni, czy ta mała siedzi spokojnie!
- Tak jest, panie hrabio.
Deerhurst również usiadł na poprzednim miejscu.
- Będziesz teraz grzeczna?
- Z rozkoszą bym cię zabiła - odparła bez ogródek. - Ale będę "grzeczna".
- Za to ja nie ręczę za siebie!
Kolejny łoskot, jeszcze głośniejszy, dobiegł z górnego piętra.
- Fitzroy!
Majordomus znów się pojawił.
- Badamy sprawę, panie hrabio.
- Pospieszcie się z tym!
Felicity nadstawiła uszu. Jeden huk mógł być całkiem przypadkowy. Ale drugi, 

z zupełnie innej strony?… To już zastanawiające!

- O czym to mówiliśmy?… - Hrabia wstał i przeszedł na drugą stronę stołu, 

zajmując miejsce obok niej. - Pragnę dziś uczcić swój triumf - mruknął, sunąc dłonią 

background image

po rękawie jej sukni. - A ty będziesz moją nagrodą.

Z trudem zmuszała się do rozmowy z nim, ale dotknięcie przyprawiło ją o 

gęsią skórkę. Tylko Rafe miał prawo jej dotykać! Z całej siły trzasnęła hrabiego 
pięścią w twarz.

Zatoczył się do tyłu, potem chwycił Felicity i przycisnął do piersi, mokrej od 

wina. Nim zdołała krzyknąć, zamknął jej usta brutalnym, mokrym pocałunkiem.

- Ty bydlaku! - syknęła, próbując znów go uderzyć.
Wykręcił jej ręce do tyłu i pocałował jeszcze raz, wpychając język między jej 

wargi.

Cenny stary zegar stoczył się ze schodów i wylądował z wcale nie melodyjnym 

stukiem tuż przed drzwiami jadalni.

- Fitzroy! - wrzasnął hrabia. - Co tam się dzieje, u diabła?!
Nie było odpowiedzi.
- Fitzroy! Peters!
Głos Deerhursta zabrzmiał głucho w absolutnej ciszy. W sercu dziewczyny 

zbudziła się szalona nadzieja. May była za mała, by zrzucić ten ciężki zegar… A ona 
znała tylko jedną osobę, zdolną do podobnych sztuczek…

- Vincent!
Felicity aż podskoczyła, gdy zwalisty lokaj ukazał się we drzwiach.
- Słucham, panie hrabio?
- Zrób z tym porządek!
- Z przyjemnością - służący zniknął.
- Jak tak dalej pójdzie - zauważyła Felicity z ironią - to do północy pozbędziesz 

się całej służby. A zapewne trudno też będzie zorientować się, czy północ już wybiła, 
czy nie! - Wskazała na rozbity zegar.

Z niezrozumiałym pomrukiem Deerhurst pociągnął dziewczynę ku drzwiom.
-   Więc   zbadajmy   sprawę   sami!   -   burknął.   Popchnął   ją   pod   ścianę   i 

otworzywszy szafkę, wyjął z niej pistolet. Chwycił znów Felicity za ramię i powlókł 
w kierunku schodów. - A potem będziemy świętować nasze zaręczyny! Chcę czuć 
twoje ręce na całym ciele!

- Chyba tylko na gardle! - odcięła się, a wyrywając się hrabiemu, omal nie 

wypadła przez poręcz.

- Dość tego! - Potrząsnął nią. - Pora, by cię ktoś nauczył dobrych manier!
- Radzę odłożyć pistolet, hrabio! - powiedziała głośno i dobitnie, nie zważając 

na jego słowa. I pomyśleć, że kiedyś wzięła Rafe'a za szaleńca!

Wszystkie   światła   na  górze   były   zgaszone   i  tylko   blada  poświata   księżyca 

lśniła gdzieniegdzie na korytarzu. Vincent - ciemniejsza sylwetka wśród mroku - 

background image

posuwał się w niewielkiej odległości przed nimi.

- Sprawdź, co z tą małą! - warknął Deerhurst. Jego palce wpiły się w ramię 

Felicity; trzymał ją tuż przy sobie.

Lokaj wśliznął się do jednego z pokojów po prawej i po chwili wynurzył się 

stamtąd.

- Smarkula zniknęła! A Petersa ktoś znokautował.
Lis aż osłabła z ulgi. Nieważne, kto był tym aniołem stróżem: May wydostała 

się na wolność!

- Lepiej mnie puść - odezwała się, usiłując wyrwać z bezlitosnego uścisku 

hrabiego. - Z pewnością zaraz sprowadzą konstabla!

Drzwi   za   ich   plecami   zatrzasnęły   się   z   hukiem.   Dziewczyna   krzyknęła,   a 

Deerhurst odwrócił się raptownie z pistoletem w ręce. Korytarz jednak był nadal 
mroczny i pusty.

- Vincent! - rozkazał Burlough. - Znajdź tego, co buszuje po moim domu, i 

zabij go!

- Tak jest panie hra… - Urwany pomruk - i nagłe milczenie. Felicity odwróciła 

się i zdążyła jeszcze dostrzec znikające za drzwiami nogi. Zasłoniła sobie wolną ręką 
usta. Czuła równocześnie zdumienie, radość i strach.

- Może tu są duchy? - podsunęła mrocznym tonem.
- Milcz! - warknął Deerhurst. - Hej, ty tam, kimkolwiek jesteś! Wycelowałem 

pistolet prosto w głowę panny Harrington, więc lepiej się pokaż!

- Nie, nie! - sprzeciwiła się dziewczyna. - Uciekajcie razem z May!
Hrabia uderzył ją w twarz, aż się zachwiała.
- Jeszcze jedno słowo i wyślę cię w ślad za Bancroftem! - warknął.
- Wyśmienity pomysł!
Felicity   wstrzymała   dech,   gdy   wysoka,   ciemna   sylwetka   pojawiła   się   na 

korytarzu i zbliżając się do nich, weszła w kałużę księżycowego światła.

- Rafe! - krzyknęła, usiłując się wyrwać i podbiec do niego. - Rafe!
- Wszystko w porządku? - spytał.
- Teraz już tak! Co z May?
- W doskonałej formie. Patrz pod nogi!
- Jesteś przecież trupem! - zawołał nieprzytomnie Deerhurst; był bardzo blady.
Lis pojęła, że Rafe chce ją przed czymś przestrzec.
- Dobrze!
- Jesteś trupem! - powtórzył hrabia i wypalił z pistoletu.
Dziewczyna   krzyknęła.   Bancroft   upadł   na   podłogę.   Nie   wiedziała,   czy 

background image

Deerhurst go trafił; zamachnęła się na oślep. Dobrze widać wycelowała, bo Deerhurst 
jęknął, a jego uścisk zelżał. Wyrwała mu się i uciekła.

Hrabia z rykiem rzucił się za nią.
- Ty, przeklęta…
- Lis, skacz! 
W   mroku   zamajaczyła   przed   nią   linka   przeciągnięta   przez   korytarz.   Nie 

namyślając się przeskoczyła nad nią. Ścigający ją hrabia potknął się, zdążył jednak 
uchwycić się stolika, stojącego pod ścianą. Mebel runął na niego, z blatu posypały się 
porcelanowe figurki.

Rafe   wciągnął   Lis   do   jakiegoś   pokoju.   Gdy   zaczepiła   o   coś   w   ciemności, 

popchnął ją na fotel. Opadła ciężko i w tej samej chwili na progu stanął hrabia i 
wtoczył się do środka.

Nikt go nie podtrzymał, potknął się więc i runął ciężko na kolana. W jednej 

sekundzie Bancroft rzucił się na niego. Głowa Deerhursta zderzyła się z podłogą. 
Hrabiemu udało się odtrącić napastnika - obaj wpadli na szafę pełną książek.

- Uciekaj, Lis! - wydyszał chrapliwie Rafę, próbując uskoczyć.
Dziewczyna spostrzegła z przerażeniem, że był ranny. W dodatku zmagał się z 

szaleńcem, żądnym jego krwi. Zamiast uciekać, schwyciła jedną z książek, które 
wypadły z szafy, i cisnęła nią w Deerhursta.

Pocisk   uderzył   go   w   biodro   i   odbił   się   jak   piłka.   James   zdawał   się   nie 

dostrzegać   Lis.   Znowu   zaatakował   Bancrofta.   Korzystając   z   okazji,   dziewczyna 
chwyciła   następny   tom   i   podkradła   się   ku   walczącym.   Rafael   zobaczył   ją   i 
zmarszczył brwi, ale Felicity uniosła księgę ponad głową i opuściła z rozmachem.

Ktoś podciął jej nogi. Cios zamiast trafić hrabiego w głowę, ześliznął się po 

jego ramieniu. Lis zwaliła się ciężko na podłogę.

Czyjaś   ręka   zacisnęła   się   na  jej   kostce;   dziewczyna  została   odciągnięta   od 

Deerhursta. Wyrywała się, a gdy Vincent usiłował złapać ją za ramię, uskoczyła z 
jękiem bólu w bok. Machnęła zaciskanym w ręku tomem i trafiła lokaja w skroń. 
Upadł, przygniatając jej nogi.

- Niech cię!… - stęknął. - Ty cholerna…
Przyłożyła mu jeszcze raz. Schwycił ją za nadgarstek i książka wypadła jej z 

ręki, a on rzucił się na nią z pazurami. Biła go i kopała, próbując mu się wyśliznąć, 
drań   jednak   był   zbyt   silny…  A  kiedy   upora   się   z   nią,   Rafe   będzie   miał   dwóch 
przeciwników. Nie da im rady i James tym razem naprawdę go zabije.

- Puszczaj! - wrzasnęła, kopiąc Vincenta z całych sił obiema nogami. Musiała 

trafić w czułe miejsce, bo jęknął i aż się zwinął z bólu.

Spróbowała odczołgać się, jednak w ostatniej chwili złapał ją za spódnicę i 

znów pociągnął ku sobie. Nagle drgnął i znieruchomiał.

Felicity zerwała się. Nad leżącym lokajem stała May, ściskając w obu rękach 

background image

ciężką księgę. Na widok siostry upuściła swą broń i rzuciła się ku niej.

-   Lis!   Bardzo   przepraszam,   że   tak   na   ciebie   wrzeszczałam!   -   szlochała, 

ściskając ją z całej siły za szyję.

- Już się nie gniewam… - zdołała wykrztusić Felicity. - Uważaj na niego! - 

poleciła małej, wskazując na Vincenta i wręczyła jej książkę. - Jeśli się tylko ruszy, 
walnij go znowu. Ja muszę ratować Rafe'a!

- Rąbnę go z całej siły! - obiecała złowrogo May, kiwając głową.
Lis ujrzała, że hrabia powalił jej ukochanego na podłogę i uderzył go w chore 

ramię. Mężczyzna jęknął i skręcił się z bólu. Deerhurst ugodził go jeszcze raz.

- Nie! - krzyknęła Felicity i rzuciła się ku nim. Wczepiła się we włosy hrabiego 

i szarpnęła ze wszystkich sił. Zaklął i starał się ją uderzyć, ale nie puszczała. - Zostaw 
go!

- Zapłacisz mi za to! - warknął, znów zamierzając się na nią, ale Rafe już się 

zerwał i rąbnął go pięścią prosto w twarz.

Felicity puściła czuprynę Jamesa, a Bancroft prawą ręką schwycił go za gardło.
-   Już   nigdy   nie   skrzywdzisz   mojej   rodziny!   -   warknął,   coraz   bardziej 

zacieśniając chwyt.

Deerhurst miotał się, usiłując wyrwać się z morderczego uścisku. Oczy uciekły 

mu w tył głowy, nie mógł złapać tchu. Nagle Felicity uprzytomniła sobie, że Rafe nie 
ma pojęcia, czemu James Burlough usiłował go zabić!… Powinien dowiedzieć się o 
tym właśnie od niego, bo ona nie zdoła tego inaczej udowodnić!

- Rafe, puść go!
Obejrzał się na nią z morderczą furią w spojrzeniu. 
- Nie!
- Nie warto brudzić sobie rąk - powiedziała tak spokojnie i chłodno, jak tylko 

mogła. - Wiemy o nim dosyć, by wpakować go na resztę życia do więzienia.

- Lis…
- Proszę cię, Rafe!
Wpatrywał   się   w   nią   przez   kilka   sekund,   potem  puścił   Deerhursta.   Hrabia 

osunął się na podłogę, łapiąc z trudem oddech. W obawie, że któryś z nich zaraz 
zemdleje, Felicity znów szarpnęła Jamesa za włosy.

- Puszczaj!… - wysapał.
- Gadaj, do kogo należy Deerhurst? - zażądała. Napotkała znów spojrzenie 

Rafe'a i dostrzegła w nim nagłą ciekawość, która zatriumfowała nad gniewem i nad 
wyczerpaniem. - No do kogo należy? - powtórzyła i szarpnęła jeszcze raz hrabiego za 
włosy.

- Ty podła… dziwko! - wykrztusił. - Zabiję… was oboje!… 

background image

Bancroft groźnie pochylił się nad nim.
- Gadaj, i to już!
- Nie!
- Lis?…
Puściła włosy Jamesa, a jego głowa znów stuknęła o dywan.
- Chyba to twoja własność, Rafe. Przedtem należała do Nigela, teraz do ciebie. 

Właśnie dlatego hrabia chciał cię zabić.

- Panie Rafaelu!
- Tu jesteśmy, Beeks! - wrzasnęła May, nadal trzymając niebezpieczną księgę 

nad powalonym Vincentem.

- Dzięki Bogu! - mruknął Rafe, nie odrywając oczu od swojej dziewczyny. - 

Nigdzie bym nie odjechał, Lis. - Zachwiał się. - Nigdy cię nie opuszczę.

- Kocham cię… - szepnęła, ale nie była pewna, czy ją usłyszał. Oczy mu się 

zamknęły i osunął się prosto w jej ramiona. W tej chwili Beeks i pan Greetham 
wpadli do pokoju i przewrócili się o sznur, który Bancroft uwiązał przy drzwiach. 

 
 
 
 

- …Mój ty awanturniku…
Mężczyzna otworzył oczy. Słońce wpadało do sypialni, bo zasłony nie były 

całkiem zasunięte. Z dziedzińca dobiegały już odgłosy budowy.

Rafe chciał się przeciągnąć, ale poczuł ból w ramieniu i dał spokój. Opadł 

znów na poduszki z lekkim uśmiechem. Od chwili swego przybycia do Forton nigdy 
nie   wsłuchiwał   się   w   odgłosy   tego   domu.   Dziwne,   jak   bardzo   wydały   mu   się 
swojskie!

Obok   niego   w   łóżku   coś   się   poruszyło.   Zaskoczony   odwrócił   głowę. 

Wczepiona jedną ręką w jego nocną koszulę spała przy nim Felicity. Wyglądała na 
równie zmęczoną, jak on… Nie potrafił się jednak oprzeć pokusie i przesunął palcem 
po gładkiej skórze jej policzka.

Rzęsy zatrzepotały, powieki uniosły się. Przez chwilę Lis wpatrywała się w 

niego sennym wzrokiem, potem raptownie siadła na łóżku.

- Obudziłeś się! Jak się czujesz?
Rafe roześmiał się.
- Dzień dobry! - Felicity nadal miała na sobie tę samą niebieską suknię, co 

wczoraj. Brakowało tylko rękawa i trzech guzików. - Byłaś przy mnie całą noc?

Dziewczyna skinęła głową.

background image

- Nie mogłam cię przecież zostawić. Jak tam twoje ramię?
- Boli, ale bywało już gorzej.
- Wiesz co, Rafe? Tak sobie myślałam…
-   To   nie   najlepszy   znak   -   powiedział   z   wahaniem.   Boże   święty,   chciałby 

zawsze tak leżeć przy niej i obejmować ją… Byle mu na to pozwoliła!… - O czym 
tak myślałaś?

- O Forton Hall. 
Trzeba było pozwolić Gillinghamowi spalić ten cholerny dom!

 

Bancroft nigdy 

nie przypuszczał, że można być zazdrosnym o budynek, i nie miał pojęcia, co z tym 
począć?

- No i co wymyśliłaś?
Poczuł jej palce na swej piersi, pod koszulą.
- I… pomyślałam, że powinieneś go sprzedać. Jeśli tego chcesz.
Nie wierzył własnym uszom.
- Co takiego?!
- Wiem, że chciałeś go odremontować ze względu na mnie i na May - wypaliła 

bez ogródek. - Ale… ale wczoraj myślałam, że straciłam cię na zawsze, Rafe…

Przytulił jej dłoń do serca.
- Przecież mnie nie straciłaś! Nie musisz poświęcać domu!
- Nie, nie! To tylko drewno, cegły i szkło, na litość boską! - Uchwyciła się go 

jeszcze mocniej. - James chciał cię zabić, żeby zdobyć ten akt własności… - Łza 
spłynęła jej po policzku. - A tobie wcale nie zależy na tym, żeby tu zostać.

Nie wiedząc, czy to sen, czy jawa, Rafe z trudem usiadł na łóżku.
- Uff! Do diabła!
- Połóż się! - rozkazała mu Lis i popchnęła go na poduszki. Chwycił ją znowu 

za rękę i mocno uścisnął.

- Więc… gdybym chciał pojechać do Chin, wybrałabyś się tam razem ze mną?
Felicity skinęła głową.
- Gdybyś sobie tego życzył. Ale… jeśli ci na mnie nie zależy, to nie musisz się 

o nas martwić. Moja kuzynka z Yorku wystarała się dla mnie o posadę. May i ja 
będziemy mieć dach nad głową, więc możesz spokojnie…

- Nie pojedziesz do żadnego Yorku, psiakrew! - ryknął, ogarnięty paniką na 

samą myśl, że mogłaby go opuścić. - Zrozumiano?!

- Rafe…
- A jeśli już o tym…
Beeks dyskretnie zastukał do drzwi, a potem ostrożnie zajrzał.

background image

- A, już państwo nie śpią? Ma pan gościa, panie Rafaelu. Przyszedł pan John 

Gibbs.

- Czego on chce? - burknął Rafe. - Wprowadź go tutaj!
Felicity   próbowała   opuścić   łóżko,   ale   Bancroft   nie   puszczał   jej   ręki. 

Zaczerwieniła się więc i trzepnęła go w zdrowe ramię.

- Chcesz mnie zhańbić?!
- Przecież to już zrobiłem - odparł szeptem, uśmiechając się od ucha do ucha.
- Cicho bądź!
- I to dwa razy!
- Rafe!…
- Dzień dobry, panie Bancroft! - powiedział adwokat, wchodząc do pokoju. - 

Dzień dobry, panno Harrington! Miło mi państwa widzieć.

- Do rzeczy, Gibbs!
- Ach, tak?… Jak pan sobie życzy. - John Gibbs rozejrzał się po pokoju. - 

Mogę usiąść?

- Pewnie!
- Wywołał pan niemałe poruszenie w Pelford, panie Bancroft.
Rafe uniósł brew.
- No, myślę! Co na to pani Denwortle? 
Prawnik odchrząknął.
- Wolałbym się teraz nad tym nie rozwodzić, proszę pana.
- Nie zdążyłem jej nawet powiadomić o wizycie księcia Wellingtona i Jureczka 

Czwartego!

- Rafe, daj panu dojść do słowa - szepnęła Felicity, ściskając go ukradkiem za 

rękę.

- Jakie ma pan dla nas nowiny, Gibbs? - spytał potulnie Rafael. Miał ochotę 

śpiewać na całe gardło.

- Dzięki wydarzeniom ostatniej nocy udało mi się połączyć w logiczną całość 

zdobyte dotąd informacje. Wszystko wskazuje na to, że mniej więcej piętnaście lat 
temu hrabia Deerhurst zabrnął w straszliwe długi karciane, co go doprowadziło do 
utraty majątku. - Adwokat spojrzał na Felicity. - Krótko mówiąc, pan Harrington 
odkupił od niego Deerhurst za cenę dwukrotnie przewyższającą owe długi; dzięki 
temu hrabia mógł nie tylko je spłacić, ale utrzymywać posiadłość w należytym stanie.

-   A   więc   to   prawda?   -   Dziewczyna   aż   jęknęła.   -   Przez   cały   ten   czas 

właścicielem Deerhurst był Nigel?!

- Istotnie. Obie strony przypuszczały, że majątek zostanie kiedyś odkupiony i 

całą   sprawę   utrzymywano   w   sekrecie,   by   uniknąć   niezdrowej   sensacji.   Niestety 

background image

jednak   pani   ojciec   zmarł,   panno   Harrington…   i   wówczas   sytuacja   się… 
skomplikowała.

Lis potrząsnęła głową.
-  Nie   musi   pan   być   aż   tak   dyskretny,   panie   Gibbs!   Po   śmierci   mego   ojca 

wyszły na jaw także jego długi. Widać stary hrabia i James obawiali się, że zechcemy 
ratować Forton Hall, poświęcając Deerhurst!

Rafe   zamknął   na   chwilę   oczy.   Przez   mózg   przemknęły   mu   tysiączne 

możliwości… 

- A więc Deerhurst należy do mnie? 
- Tak, panie Bancroft. 
- A ile ten majątek jest wart? 
- Mniej więcej sto pięćdziesiąt tysięcy funtów. 
- Wielkie nieba!… A gdzie jest teraz James Burlough? 
-  W  areszcie.   Ze   względu   na   obciążające   go   zbrodnie   miejscowy   konstabl 

wezwał agentów z Bow Street

[15]

, którzy odtransportowali go do Londynu.

- Jego proces odbędzie się zatem w Izbie Lordów

[16]

 - mruknął Rafe. - Mój 

ojciec będzie miał używanie! Przynajmniej raz cieszę się, że taki z niego mściwy 
sukinsyn! 

- Ładnie się wyrażasz o rodzonym ojcu. 
Rafe odwrócił się ku drzwiom. W tej chwili wiele by dał, żeby to był tylko sen! 
- Wasza książęca mość?… - wykrztusił z trudem. - Co tu robisz, ojcze, do 

czarta?!

Książę Highbarrow stał w progu, spoglądając na nędznie umeblowany pokój, 

na młodego prawnika, na obandażowaną rękę syna - i wreszcie na bladziutką Felicity, 
siedzącą na łóżku obok niego.

- To wszystko moja wina! - odezwał się jeszcze jeden głos i wyminąwszy ojca, 

wszedł   do   pokoju   Quin.   -   Może   nam   pan   zechce   wybaczyć?…  -   zwrócił   się   do 
Gibbsa.

-  Ależ…   ależ   oczywiście,   panie   markizie.   -  Adwokat   chwycił   swą   tekę   i 

wymknął się z pokoju.

-   Mam   nadzieję,   że   to   nic   wielkiego,   Rafe?   -   Quin   podszedł,   by   obejrzeć 

zabandażowane ramię brata. - Beeks opowiedział nam, co się wydarzyło.

- Nic mi nie będzie - odparł Rafe, ściskając jeszcze mocniej Felicity za rękę. 

Nie umknie mu teraz! - Co was tu sprowadza?

Książę ruszył się wreszcie od progu i zajął miejsce opuszczone przez Gibbsa.
- Przed samym wyjazdem do Hiszpanii otrzymaliśmy list od Quinlana. Pisał, 

że wplątałeś się znów w paskudną awanturę i że uganiasz się za jakąś dzierlatką. - 

background image

Spojrzał na Lis. - Pewnie chodziło o panią?

-   Tak,   wasza   książęca   mość   -   odparła   spokojnie.   -   Nazywam   się   Felicity 

Harrington. Rafael dużo mi o księciu panu opowiadał.

Rafe zerknął na nią. Była znacznie lepszą dyplomatką niż on.
- Bierzemy ślub w niedzielę - wypalił i czekał, że posypią się gromy.
- Nie ma mowy.
- Właśnie że się pobierzemy, do cho…
- Twoja matka i Maddie nie zdążyłyby dojechać. 
Rafe zamrugał oczami.
- Słucham?
Książę wskazał gestem Quina.
- Twój brat mówi, że to ty zaprojektowałeś stajnię. I nowe skrzydło domu. Czy 

to prawda?

- Tak.
- Dobra robota.
Rafe nie miał pojęcia, jak długo siedziałby bez ruchu, wpatrzony w księcia, 

gdyby Felicity nie trąciła go w ramię.

- Podziękuj ojcu, Rafe.
- Dziękuję.
- Widzę, że dziewczynie nie brak rozsądku. Czysty zysk dla ciebie, Rafaelu.

Chyba to jednak sen… Bancroft spoglądał to na brata, któremu w oczach 

błyskało rozbawienie, to na ojca, który siedział wyprostowany jak struna i spoglądał 
surowo niczym inkwizytor.

- Więc aprobujesz mój wybór, ojcze?
- A cóż cię to obchodzi, do diaska, czy aprobuję, czy nie?!
- Nic a nic. Pytam z prostej ciekawości.
- Ach, tak? - Książę Highbarrow wstał. - Kto wam daje ślub?
- Wielebny Laskey - odparła Felicity z nutką zdziwienia w głosie. - Miejscowy 

proboszcz.

- Pogadam z nim.
Rafe wyprostował się. Na coś takiego był przygotowany!
- O niczym z nim nie po…
-   Weźmiecie   ślub   we   wtorek,   kiedy   twoja   matka   zdąży   tu   przyjechać   i 

wypocząć po podróży. - Z tymi słowy książę odwrócił się na pięcie i wyszedł z 
pokoju.

background image

- Quin, czy jego książęca mość nie miał ataku apopleksji?! - zdumiał się Rafe.
Brat zaśmiał się i rozsunął zasłony w oknie.
-  Gdy   wczoraj   późnym  wieczorem  przybył   twój   stajenny,   matka   przez   pół 

godziny wypytywała go o wszystko, nim ruszyliśmy w drogę. Zapowiedziała też jego 
książęcej   mości,   że   będzie   niepocieszona,   jeśli   wyrwie   mu   się   choć   jedno 
nietaktowne  słowo  na  temat  Forton albo  panny  Harrington. - Markiz  oparł się  o 
parapet. - Choć, prawdę mówiąc, ojciec nie potrzebował chyba takiego ostrzeżenia. 
Przestraszył się nie na żarty, kiedy po raz ostatni wyjechałeś z Londynu. Zdał sobie 
wreszcie sprawę, że może cię już nigdy nie zobaczyć!

- Za dużo od rana niespodzianek, jak na moje siły - mruknął Rafe i opadł znów 

na poduszki.

- Nie wolno cię podobno męczyć, więc zostawiam was samych. Jeszcze tylko 

jedno pytanie: co zamierzasz zrobić z Deerhurst?

- Sprzedać - burknął Rafe i przymknął oczy.
- No, to gratuluję, Rafaelu! Jesteś bogatym człowiekiem. 
Rafe otworzył jedno oko i gdy zobaczył, że brat opuścił pokój, siadł znów na 

łóżku.

Felicity spojrzała na niego poważnym wzrokiem.
- On ma rację: jesteś bogaty!
- Jesteśmy bogaci! - poprawił, obejmując ją w pasie.
- Rafe…
- Dasz mi wreszcie dojść do słowa?! 
Lis spojrzała na niego.
- No, dobrze.
Wziął głęboki oddech.
- Zapamiętaj raz na zawsze: kocham cię. Bardziej niż wszystko w świecie! To, 

czego   szukałem  wC   hinach  czy   Peru,  znalazłem  właśnie   tutaj.   Uświadomiłem  to 
sobie ubiegłej nocy, ale chyba przeczuwałem już od dawna.

- Rafe…
- Pragnę budzić się co rano u twego boku, we własnym łóżku i we własnym 

domu - ciągnął. - Być zawsze z tobą. Właśnie tu, w Forton Hall. Co ty na to?      

Rozpłakała się.
- Kiedy James powiedział mi wczoraj wieczorem, że cię zabił, myślałam, że i 

ja umrę! Wszędzie byłabym z tobą szczęśliwa, Rafe! - Uśmiechnęła się i otarła oczy. 
- Jeśli chcesz, żeby to było właśnie tu, niech tak będzie.

- O, więc wytrzymasz dożywotni pobyt w Forton? 
- Chyba tak. 

background image

Mężczyzna roześmiał się, wziął ją pod brodę i ucałował w usta.
- Doskonale się składa, bo i mnie się tutaj podoba.
Felicity objęła go ramionami i przytuliła się ostrożnie, by nie urazić chorej 

ręki. Tego właśnie Rafe pragnął. Zaoszczędziłby im wiele zmartwień i zamieszania, 
gdyby  to  sobie   wcześniej   uświadomił!  Musnął  wargami  rozwichrzone  włosy   Lis. 
Brakowało już tylko jednego…

Ktoś poruszył klamką i drzwi znów się uchyliły.
- Felicity?… - szepnęła May, zaglądając do pokoju. - O, już nie śpisz! Wiesz, 

książę jest na dole. Ronald oblał go herbatą!

- O, Boże! - westchnęła Felicity. - Biedny Ronald!
Z   szerokim   uśmiechem   May   wmaszerowała   do   sypialni   i   wdrapała   się   na 

łóżko.

- Powiedziałaś już Rafe'owi?…
- O czym miała mi powiedzieć, maluszku? - spytał, robiąc jej miejsce koło 

siebie. Teraz niczego mu już nie brakowało!… No, może jeszcze jednego czy dwóch 
własnych dzieciaków, kropka w kropkę takich, jak ten bystrooki duszek!

- Znowu zastosowałam metodę numer dwadzieścia osiem. Tym razem książką!
- Naprawdę?
Jej siostra roześmiała się i skinęła głową.
- Tak było! Wielki bohater wojenny, Rafael Michelangelo Bancroft, pokonany, 

a potem ocalony przez ośmiolatkę!

Rafe spojrzał w jej czarne oczy i ujrzał w nich zmęczenie, wesołość i miłość 

równie wielką, jak jego własna.

- Czuję się absolutnie poniżony. Wdeptany w ziemię. Nigdy nie ośmielę się 

pokazać na zjeździe koleżeńskim Niezłomnych Gwardzistów!

- Nulli secundus! - zapiała radośnie May. - To będzie teraz nasze motto!
-  No, cóż!  -  uśmiechnął  się  szeroko Rafe.  - Z  dwojga  złego  lepsze  to niż 

"numer dwudziesty ósmy"!

Felicity zaśmiała się i pocałowała go w ucho.
- Kocham cię - szepnęła.
- A ja ciebie, moja praktyczna panienko!

[1]

 Rdzenny londyński cwaniak, mówiący bardzo charakterystyczną gwarą (przyp. tłum.).

[2]

 

Jedna z dwóch najsłynniejszych prywatnych szkół średnich w Anglii. Drugą jest Harrow (przyp. tłum.).

[3]

 

Lekki, przeważnie dwukołowy, otwarty powóz na resorach (przyp. tłum.).

[4]

 

Lady Jersey była jedną z kochanek króla Jerzego IV, osobą bardzo niepopularną (przyp. tłum.).

background image

[5]

 

"Prinny" (lub "Prinney"), czyli "Książątko", to przezwisko Jerzego IV z czasów, gdy był jeszcze księciem 

Walii (Prince of Wales). Koronowano go w 1820 r, pięć lat po bitwie pod Waterloo (przyp. tłum.). 

[6]

 

Słynne wyścigi końskie w Epsom (przyp. tłum.).

[7]

  W  owej   epoce   było   absolutnie   nie   do   przyjęcia,   by  mężczyzna   ofiarował   znajomej 

kobiecie   coś   z   ubrania,   choćby   chusteczki,   rękawiczki   lub   wstążki.  Taki   zakup   potwierdzałby 
najbardziej kompromitujące plotki o tej parze (przyp. tłum.).

[8]

 

Zdobny kwiatami i kolorowymi wstążkami słup, dokoła którego odbywały się w Anglii pierwszego maja 

tradycyjne zabawy ludowe. Odchodzące od maika wstęgi podtrzymywały najładniejsze dziewczęta. 
Wybierano też wówczas "królową maja" (przyp. tłum.).

[9]

 

Ekskluzywny klub londyński, którego regulamin zabraniał kobietom wstępu do pomieszczeń klubowych 

(przyp. tłum.).

[10]

 

Aluzja do znanej baśni braci Grimm. Uwięziona w wieży dziewczyna spuszczała swój bardzo długi 

warkocz, by mógł się po nim - jak po drabinie - wdrapywać jej kochanek (przyp. tłum.).

[11]

 

Ok. 2, 5 metra (przyp. tłum.).

[12]

 

"Charades" - tradycyjna rozrywka Anglików - to połączenie zgadywanki z teatrem amatorskim. Opisy 

podobnych zabaw można znaleźć w wielu angielskich powieściach obyczajowych, np. Charlotte Bronte czy 
Daphne du Maurier (przyp. tłum.).

[13]

 

Leonardo da Vinci jest najlepszym przykładem człowieka wszechstronnie uzdolnionego (przyp. tłum.).

[14]

 

Dokument umożliwiający natychmiastowe zawarcie małżeństw bez wstępnych formalności (przyp. 

tłum.).

[15]

 Czyli przedstawicieli londyńskiej policji, będącej zalążkiem obecnego Scotland Yardu (przyp. 

tłum.).

[16]

 Członkowie Izby Lordów tam właśnie byli sądzeni (przyp. tłum.).