background image

PROLOG 

Kilkudziesięciu mężczyzn tłoczyło się w barze „Ślepy Za­

ułek", oficjalnym miejscu spotkań męskiej połowy miesz­
kańców Temptation w Teksasie. Jedni rozsiedli się wygodnie 
przy stołach, inni na barowych stołkach, stawiając zakurzone 
buty na poprzeczkach. Nieszczęśnicy, którzy przybyli za 
późno, by zdobyć jakiekolwiek miejsce, opierali się o ścianę 
lub pochylali nad pokiereszowanym barem, wspierając się na 
łokciach. 

Większość przyszła tu prosto z pracy. Byli ubrani w dżinsy, 

kombinezony brudne od smarów i bawełniane podkoszulki. Po­
nieważ nigdzie w zasięgu wzroku nie było żadnej kobiety, która 
mogłaby narzekać na brak manier z ich strony, wszyscy jak 

jeden mąż mieli na głowach najrozmaitszego rodzaju kapelusze 

i czapki reklamujące, maszyny rolnicze czy też pasze. 

Harley Kerr przyszedł chyba ostatni. Wszedł do środka 

i rozejrzał się dokoła. Cody Fipes, jego przyjaciel, a jedno­
cześnie szeryf miasteczka Temptation, siedział przy stole 
w drugim końcu sali. Harley opadł na krzesło, które zajął dla 
niego Cody. Barman od razu podał mu piwo. Podziękował 
skinieniem głowy, jednym palcem zsunął z czoła przepocony 
kapelusz i objął dłonią chłodną butelkę. 

- Zaczynałem się już niepokoić, że nie uda ci się tu do­

trzeć - powiedział cicho Cody. 

M O R E L A N D     P E G G Y

O Z E N   S I E   Z E   M N A,   P R O S Z E !

-

,

,

,

,

background image

- Miałem trochę kłopotów na pastwisku. 
Był zgrzany i zmęczony. Przechylił głowę do tyłu, wypił 

duży łyk piwa i odstawił butelkę. Potem spojrzał na Roya 
Acresa, burmistrza Temptation. 

Siedzący na wysokim stołku, dokładnie w połowie lady 

barowej, burmistrz Acres przypominał tłustą żabę. Jego twarz 
poczerwieniała od wysiłku, gdy usiłował przekrzyczeć skrzy­
pienie krzeseł i gwar rozmów, nawołując do zachowania spo­
koju. Tematem dzisiejszego spotkania miała być zmniejsza­

jąca się liczba mieszkańców Temptation oraz zamykanie 

miejscowych przedsiębiorstw. 

Głowy mężczyzn pochyliły się nisko, gdy burmistrz czytał 

listę firm, które zaprzestały swej działalności w ostatnim ro­
ku. Usta wykrzywiły się w gorzkim grymasie, kiedy Acres 
przedstawił wyniki ankiety przeprowadzonej w szkole śred­
niej: jedynie siedemnaście procent absolwentów było zdecy­
dowanych zostać po ukończeniu nauki w mieście. 

Bar zazwyczaj pełen był gwaru i muzyki country, ale w to 

sobotnie popołudnie było tam cicho jak w kościele, gdy ze­

brani słuchali przygnębiających wiadomości o miasteczku, 
w którym spędzili całe swoje życie. Jeśli czegoś nie zrobią 
i to bardzo szybko, Temptation, jak wiele innych rolniczych 
ośrodków, stanie się miastem wymarłym. 

Harley Kerr i Cody Fipes doskonale to rozumieli. Od paru 

lat nie rozmawiali o niczym innym niż o powolnym umiera­
niu miasta. Ale, w przeciwieństwie do Harleya, Cody miał 

pewien plan. Wprawdzie przyjaciel nie był nim zachwycony, 

stwierdził jednak, że pomysł nie jest najgorszy. 

Cody rzucił poważne spojrzenie w stronę Harleya, a po­

tem wstał i ściągnął kapelusz z głowy. 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

- Roy - zaczął, nerwowo uderzając nim o kolano. - Wy­

daje mi się, że znalazłem rozwiązanie naszych problemów. 

- No to mów - odparł z niecierpliwością burmistrz. -

Przecież po to się tu zebraliśmy. 

Cody westchnął głęboko. Zupełnie nie wiedział, jak jego 

pomysł zostanie przyjęty. 

- Powinniśmy... - powiedział powoli - ...powinniśmy 

dać ogłoszenie, że potrzebujemy kobiet. 

Gdzieś w głębi lokalu stuknęły głośno o podłogę nogi 

krzesła, a jeden z gości, pijący właśnie piwo, Zakrztusił się 
z wrażenia. 

- Do diabła, Cody! Jeśli cię przyparło, jedź do Austin 

i znajdź sobie kogoś na noc - zawołał któryś z mężczyzn, 
śmiejąc się, a jego słowa zyskały ogromny aplauz. 

Cody zdenerwował się. Nie miał złudzeń, że jego po­

mysł od razu się spodoba, ale nie przypuszczał, że go wy­
śmieją. 

- Nie o to mi chodzi - rzekł sucho. - Nie trzeba mieć 

wyższych studiów, by zrozumieć, że jeśli się chce, by miasto 
zaczęło się rozrastać, potrzeba do tego kobiet. O ile się orien­
tuję - dodał, spoglądając ironicznie na kolegę, który przed 
chwilą udzielił mu rady - mężczyźni na razie nie są w stanie 

rozmnażać się bez nich. 

Wyprostował się i ujął kapelusz w obie ręce. 
- Sprawdźmy, jakich fachowców nam brakuje, jacy oka­

żą się niezbędni w przyszłości, i dajmy ogłoszenia zachęca­

jące kobiety, których potrzebujemy, by się tu osiedliły. 

Na słowo „potrzebujemy" ktoś parsknął śmiechem i Cody 

rzucił mu mordercze spojrzenie. Żałował teraz, że się w ogóle 
odezwał. Wcisnął kapelusz na głowę. 

background image

OŻEN SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

- To wszystko, co chciałem powiedzieć - wymamrotał 

i usiadł. 

Śmiech nie ustawał i twarz Cody'ego stawała się coraz 

bardziej czerwona, aż wreszcie Harley poczuł się zmuszony 
do obrony przyjaciela. Westchnął i podniósł się z krzesła. 

- Możecie się śmiać, ale nikt z was, jak dotąd, niczego nie 

wymyślił. Mnie osobiście nie obchodzi, czy jakieś kobiety spro­
wadzą się tutaj, czy nie, ale Cody ma rację, że na pewno przy­
czynią się do rozwoju miasta. - Położył rękę na ramieniu przy­

jaciela. - Ja, w każdym razie, popieram jego pomysł, by dać 

ogłoszenie, i mam nadzieję, że wy zrobicie to samo. 

Nikt w barze nie zorientował się, że na sali siedzi reporter 

z okręgowej gazety, który pilnie zanotował pomysł Cody'ego 
i oświadczenie Harleya. Kiedy w środę ukaże się kolejny nu­

mer gazety, cały okręg dowie się o zebraniu, które odbyło się 
w maleńkim Temptation w stanie Teksas, gdzie liczba ludno­
ści spadła do dziewięciuset siedemdziesięciu ośmiu osób. 
W czwartek agencja informacyjna rozpowszechni tę wiado­
mość na cały kraj. 

W piątek pojawią się w miasteczku dziennikarze i fotore­

porterzy. Ich samochody będą blokować wąskie uliczki, ka­
mery pracować jak szalone, a każdy z nich będzie miał na­
dzieję, że to właśnie jego opowieść o mężczyznach z miaste­
czka poszukujących kobiet okaże się najlepsza. 

Po czterdziestu ośmiu godzinach samotne kobiety we 

wszystkich pięćdziesięciu stanach będą plotkować, a może 
nawet marzyć o Temptation, gdzie na ośmiu mężczyzn przy­
pada tylko jedna istota płci żeńskiej. 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

Houston, Teksas. 

Telewizor stał na blacie kuchennym, a wystrojony w gar­

nitur prezenter przekazywał z jego ekranu wiadomości. 
W drugim końcu wąskiej jadalni, przy kuchennym stole sie­
działa Mary Claire Reynolds, tuląc do siebie śpiącego, 
ośmioletniego synka Jimmy'ego. Oparła podbródek na małej 
główce, a z oczu płynęły jej łzy, wsiąkając w rude włosy 
chłopca, mające identyczną barwę jak włosy matki. 

Choć Jimmy był w nią wtulony, jego skaleczony policzek 

i przecięta warga były dobrze widoczne. Po drugiej stronie 
stołu siedziały dwie kobiety, które na wieść o pobiciu malca 
przybiegły natychmiast, by, jak robiły to już wiele razy przed­
tem, pocieszyć matkę i okazać jej współczucie. 

Leighanna popatrzyła najpierw na Reggie, a potem po­

chyliła się ponad stołem i uspokajającym gestem położyła 
dłoń na ramieniu Mary Claire. 

- To nie twoja wina - szepnęła cicho. - Nie możesz tak 

myśleć. 

Mary Claire przygryzła wargę, próbując zdławić szloch, 

który narastał jej w gardle, i mocniej przytuliła dziecko. 

- Ale to prawda - rzekła i znowu łzy popłynęły po jej 

twarzy. - Gdybym była w domu, nic by się nie stało. 

background image

10 

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

Położyła dłoń na potarganych włosach synka, jakby tym 

gestem mogła go ochronić przed atakiem bandy chłopaków, 
którzy na niego napadli. Niechcący dotknęła rany na policzku 

Jimmy'ego. Chłopiec drgnął i spróbował uwolnić się z objęć 

matki. Przytuliła go mocniej i zaczęła lekko kołysać, mru­
cząc cicho uspokajające słowa, aż znowu zapadł w sen. 

Wtedy pocałowała go w główkę. 
- Nie powinnam była rozwodzić się z Pete'em - szepnęła 

z żalem. - Trzeba było słuchać mamy i udawać, że o niczym 
nie wiem, kiedy mnie zdradzał. 

Reggie wyprostowała się gwałtownie, a na jej twarzy po­

jawił się wyraz zaskoczenia. 

- Chyba nie mówisz poważnie! 
- Owszem! - odpowiedziała ostro Mary Claire. - Gdy­

bym z nim została, nie musiałabym pracować. Byłabym 
w domu z dziećmi, gdzie moje miejsce. 

- Przecież byłaś nieszczęśliwa jako żona Pete'a Reynold­

sa - przypomniała jej Reggie. - To był obrzydliwy facet. 

Mary Claire uniosła twarz mokrą od łez. 
- Ale przynajmniej byliśmy bezpieczni. Chętnie poświę­

ciłabym swoją dumę, byle tylko nic nie groziło dzieciom. 

- A co z ich szczęściem? - zapytała Reggie. - Też byś je 

poświęciła? 

Mary Claire przymknęła oczy na to bolesne wspomnienie. 
- Przecież mam rację - upierała się przy swoim Reggie. 

- Dzieci są teraz dużo szczęśliwsze niż wtedy, gdy byliście 
małżeństwem. Pete i tak nie poświęcał im zbyt wiele czasu. 
Ciągle był zajęty pracą i gonitwą za spódniczkami. A gdy był 
w domu, stale się kłóciliście. 

- Ale dzieci były bezpieczne - upierała się Mary Claire. 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 11 

- A ja byłam w domu, by ich dopilnować. - Znowu po­
całowała Jimmy'ego w główkę, a potem popatrzyła na 
ekran telewizora. Nagle wyprostowała się i szeroko otwo­
rzyła oczy. - Leighanna! Szybko! - krzyknęła. - Zrób głoś­
niej! 

Zaskoczona Leighanna odwróciła się i wyciągnęła dłoń 

w stronę telewizora. Na ekranie reporter stał na tle tablicy, 
na której widniał napis: Temptation, 978 mieszkańców. 

- Temptation? To tam chyba mieszkała twoja ciotka Har­

riet? - spytała zaciekawiona. 

Mary Claire kiwnęła głową, a jednocześnie gestem dłoni 

uciszyła przyjaciółkę, nie spuszczając wzroku z ekranu. 

- ...podczas gdy inne rolnicze miasteczka w okręgu po­

woli tracą mieszkańców na rzecz dużych miast, Temptation 
w Teksasie postanowiło ocalić swoje istnienie. - Kamera po­
kazywała teraz senne uliczki. 

Mary Claire poczuła ucisk w gardle na widok znanego jej 

miejsca. Pamiętała spokojne lata, jakie spędziła u ciotki Har­
riet. Niewiele się tam zmieniło. Temptation nadal wyglądało 

jak miasteczka z obrazów Normana Rockwella. 

Flaga amerykańska powiewała, jak dawniej, nad sklepem 

Cartera, pełniącym jednocześnie rolę poczty. Nad zakładem 
fryzjerskim kręcił się biało-czerwony walec, a przed otwar­
tymi drzwiami leżał pies. Jedynym ruchomym punktem była 
zakurzona furgonetka, przesuwająca się wzdłuż ulicy. 

- To jest właśnie to - szepnęła Mary Claire. Łzy jej obe­

schły, a w oczach pojawił się błysk nadziei. - Temptation! 
Przeprowadzimy się do Temptation! 

Leighanna popatrzyła badawczo na przyjaciółkę. 
- Do Temptation? - powtórzyła z niedowierzaniem. 

background image

12 

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

- Tak. Do Temptation - z naciskiem potwierdziła Mary 

Claire. 

- Znasz tam kogoś? 

Mary Claire pokręciła przecząco głową. 
- Mieszkali tam wujek Bert i ciotka Harriet. Niestety, 

zdążyli już umrzeć. 

- Och, Mary Claire! - krzyknęła Leighanna. - Nie mo­

żesz przeprowadzić się tam, gdzie nie znasz nikogo! Temp­
tation to małe miasteczko. W jednym bloku w Houston mie­
szka więcej ludzi niż w tej dziurze. 

- No właśnie. 
- Gdzie będziesz mieszkać? - zapytała Leighanna, pró­

bując zdławić ogarniające ją uczucie paniki. - Gdzie praco­
wać? Ten dziennikarz mówił, że miasteczko wymiera. 

Mary Claire nie spuszczała wzroku z telewizora. 
- Odziedziczyłam dom po ciotce. Ktoś go wynajmuje, ale 

dam mu znać, żeby się wyprowadził. A jeśli chodzi o pracę, 
to na pewno coś znajdę. 

Wiedząc dobrze, że sama nie potrafi przekonać Mary Clai­

re, jeśli ta się przy czymś uprze, Leighanna zwróciła się 
o pomoc do Reggie. Z nich obu Reggie była bardziej rozsąd­
na, a uporem dorównywała Mary Claire. 

- Reggie, proszę cię - zaczęła - może ty przemówisz jej 

do rozsądku. - Reggie z uporem wpatrywała się w ekran te­
lewizora, więc Leighanna klepnęła ją mocno w ramię. - Reg­
gie! Pomóż mi! 

Koleżanka popatrzyła na nią nieprzytomnym wzrokiem. 

- Słucham? 
Leighanna westchnęła. 
- Na litość boską, Reggie! Mary Claire deklaruje, że prze-

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

13 

prowadzi się do Temptation. Przemów jej do rozsądku. Mnie 
nie chce słuchać. Słyszałaś, co ten dziennikarz mówił. Tam 
nie ma nic! Miasteczko zupełnie wymiera. 

Reggie powoli odwróciła się do Mary Claire. 
- Chcesz wyjechać do Temptation? - zapytała, a jej twarz 

i głos były zupełnie pozbawione jakiegokolwiek uczucia. 

- Tak. Nawet gdybym musiała zostać praczką, by zarobić 

na utrzymanie dla siebie i dzieci. Zrobię to. Zrobię wszystko, 
by znaleźć się w bezpiecznym miejscu. 

Chociaż Reggie wolałaby, żeby przyjaciółka wybrała so­

bie inną miejscowość, rozumiała dobrze, że Mary Claire chce 
oderwać się wreszcie od złych wspomnień. Pochyliła się ku 
niej i położyła dłoń na jej ręce. 

- Wobec tego, jedź - rzekła i ścisnęła jej dłoń. - A jeśli 

będziesz potrzebować czegokolwiek: pieniędzy czy też ra­
mienia, na którym mogłabyś się wypłakać, wystarczy, jeśli 
zadzwonisz. 

Leighanna ze zdziwienia omal nie spadła z krzesła. Mary 

Claire chwyciła dłoń Reggie, a w jej oczach pojawiły się łzy. 

- Dziękuję ci, Reggie. - Podniosła oczy na Leighannę, 

oczekując jej reakcji. 

Leighanna wahała się tylko przez moment, zanim położyła 

rękę na dłoniach przyjaciółek. 

- Wprawdzie uważam to za szaleństwo - wymruczała 

- ale możesz na mnie liczyć tak jak na Reggie. 

Temptation, Teksas. 
Harley wrzucił ostatni worek paszy na ciężarówkę, ściągnął 

rękawice i wcisnął je do kieszeni dżinsów. Przesunął dłonią 
po czole i zmrużył powieki, chroniąc oczy przed ostrym, 

background image

14 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

czerwcowym słońcem. Było chyba czterdzieści stopni w cie­
niu, a do południa brakowało jeszcze trochę czasu. Westchnął 
i podciągnął nieco koszulę, by ochłodzić plecy. Zapowiadał 
się ciężki dzień, a choć Harley wstał przed szóstą, nie zdążył 

jeszcze uporać się z całą robotą. Po powrocie do domu będzie 

musiał rozładować ciężarówkę i przepędzić cielaki na drugie 
pastwisko. 

Westchnął ponownie i zaczął podnosić klapę ciężarówki, 

ale zatrzymał się, gdy usłyszał cieniutki głosik gdzieś za 
swoimi plecami. Odwrócił się. Klapa ciężarówki spadła z hu­

kiem. I wtedy zobaczył małą, może pięcioletnią dziewczyn­
kę, kuśtykającą w jego stronę i pociągającą przy tym no­

skiem. Nie znał jej, ale nie było w tym nic dziwnego, bo 
odkąd Cody Fipes zaproponował, by zaprosić kobiety do 

Temptation, miasto pełne było obcych ludzi. Rozejrzał się, 

ale w pobliżu nie było nikogo poza nim, kto mógłby pomóc 
dziecku. 

- Hej, malutka - rzekł, przyklękając przed nią. - Co się 

stało? 

Dziewczynka zaszlochała krótko, potem uniosła ku niemu 

buzię, a łzy zaczęły płynąć po jej policzkach. 

- Mam drzazgę w nóżce - zapłakała głośniej. 
- Nie płacz, popatrzymy, co się da zrobić - powiedział 

łagodnie. 

Dziewczynka leciutko oparła się o niego, by zachować 

równowagę, a potem uniosła nogę. Chociaż pochylony jak 
najniżej, Harley był zbyt wysoki, by dostrzec spód małej 

stópki. Chwycił więc dziecko na ręce i ruszył w stronę fur­

gonetki. 

- Posadzimy cię tutaj, kotku, żebym lepiej widział - wy-

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 15 

jaśnił i uniósł jej nóżkę. W podbiciu stopy rzeczywiście 

tkwiła duża, zielono-żółta drzazga. 

Harley zmarszczył brwi, bo wiedział, że usunięcie jej bę­

dzie dość bolesne. 

- Umiesz liczyć do trzech? - zapytał. 
Dziewczynka pociągnęła noskiem i wytarła go rączką. 
- Umiem liczyć do dziesięciu - rzekła z dumą przez łzy. 
- Zacznij więc liczyć, a gdy dojdziesz do trzech, wyciąg­

nę drzazgę z twojej nóżki. 

- Dobrze - odpowiedziała. - Jeden, dwa.... 
Harley pociągnął i drzazga wyszła wraz z okrzykiem bó­

lu, który wyrwał się małej. 

W tej samej chwili Harley poczuł, że ktoś z furią okłada 

go po plecach. Zaskoczony tym natarciem odwrócił się, by 
pochwycić napastnika. Ręka grubości cienkiej gałązki chwy­
ciła go za szyję, a mała piąstka wybijała mocny rytm na jego 
głowie. Harley wyciągnął ręce do tyłu i po kilku chwilach 
trzymał za ramiona małego, rudego chłopca, który z twarzą 
zaczerwienioną od gniewu usiłował wyrwać się z jego uści­
sku. Mały nie zwracał najmniejszej uwagi na fakt, że prze­
ciwnik był dużo od niego większy. Wymachiwał pięściami 
i usiłował kopać Harleya. 

- Puść moją siostrę! - krzyczał. 
- Uspokój się - mruknął skonsternowany Harley, usiłując 

odsunąć chłopca jak najdalej od siebie. - Przecież nie robię 

jej krzywdy. Ja tylko... 

Zanim udało mu się cokolwiek wyjaśnić, ktoś znowu 

uderzył go od tyłu, ale tym razem napastnik był nieco sil­
niejszy. 

- Co u licha...? - Zachwiał się nieco, a w tej samej chwi-

background image

16 

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

li nieznany osobnik wskoczył mu na plecy i oplótł rękami 
szyję tak mocno, że Harley prawie nie mógł oddychać. 

- Zabieraj siostrę, Jimmy, i uciekaj! - krzyknął mu pro­

sto w ucho kobiecy głos. 

Harley próbował złapać powietrze. Po chwili udało mu się 

wsunąć palce między duszące go ręce i własną szyję. Zoba­
czył, że jego niedawny prześladowca zamiast uciekać, stoi 
tuż przy nim i wpatruje się w niego, a właściwie w coś na 

jego plecach, szeroko otwartymi oczyma. Harley miał już 

naprawdę dość tej zabawy, więc chwycił dławiące go ręce, 
odwrócił się gwałtownie i przerzucił napastnika ponad swo­
im ramieniem prosto na chodnik. Wtedy zorientował się, że 
ma przed sobą kobietę. Spod rudych włosów patrzyły na 
niego z zaskoczeniem zielone oczy, a usta gwałtownie chwy­
tały powietrze. 

Dał jej chwilę czasu, by doszła do siebie, ale od razu tego 

pożałował, bo zaczęła się wiercić, próbując się uwolnić z jego 
uchwytu. Był pewien, że za chwilę zacznie krzyczeć, ściąga­

jąc tu połowę miasta. 

- Nawet o tym nie myśl - ostrzegł ją stanowczym tonem. 
Nieznajoma zamknęła usta, ale nadal wpatrywała się 

w niego ze złością przymrużonymi oczami. 

- Niech mi pan pomoże, szeryfie! Ten mężczyzna chce mnie 

zabić! - krzyknęła na widok nadchodzącego stróża prawa. 

Harley odwrócił się i zaklął cicho, bo zobaczył Cody'ego 

stojącego tuż za nim. Wiedział, że będzie mu trudno wyjaśnić 
całe zajście. 

Cody przykucnął przy nich. 
- Co tu się dzieje? - zapytał jak zwykle ze stoickim spo­

kojem. 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 17 

- Wcale nie chcę jej zabić - wyjaśnił zrozpaczony Har­

ley. - Ja się tylko broniłem. 

Cody omal nie parsknął śmiechem. 
- Broniłeś się? - zapytał z niedowierzaniem, patrząc na 

wątłą kobietę, którą Harley przyciskał do chodnika. - Może 
w końcu panią puścisz - zaproponował spokojnie. - Chyba 

jesteś już bezpieczny. 

Harley zwolnił uścisk, podniósł się powoli, ale przez cały 

czas miał napiętą uwagę. Cody podał kobiecie rękę i pomógł 

jej wstać. 

Otarła zakurzone dłonie o wytarte dżinsy i wskazała na 

Harleya, wyciągając rękę. 

- Szeryfie, proszę zaaresztować tego mężczyznę. 
- Chwileczkę - zawołał Harley, czując, że znowu narasta 

w nim gniew. - Przecież nie popełniłem, do licha, żadnej 
zbrodni! 

Kobieta odwróciła się do szeryfa, a jej oczy płonęły. 
- Próbował uprowadzić moje dzieci. On... 
Harley nie panował już nad sobą. 
- To wariatka! Nie próbowałem nikogo porywać. Ja... 
Nieznajoma tym razem odwróciła się do niego, oparła ręce 

na biodrach i zaczepnym gestem uniosła podbródek. 

- To dlaczego moja córka siedzi na masce twojego samo­

chodu, a syn stoi tuż przy niej? 

Harley zagryzł wargi. Zrozumiał, że to wszystko musiało 

dość dziwnie wyglądać. A przecież chciał tylko zrobić dobry 
uczynek. Popatrzył błagalnie na Cody'ego. 

- Może wyjaśnisz nam, co się tu dzieje, Harley? ' 
- Ładowałem worki na furgonetkę, gdy ta dziewczynka 

- wskazał na dziecko siedzące na masce jego samochodu 

background image

18 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

- podeszła do mnie, kulejąc i płacząc. Nie było w pobliżu 
nikogo, kto mógłby jej pomóc... - Zamilkł na chwilę, by 
rzucić oskarżycielskie spojrzenie na kobietę, która nawet 
przez chwilę nie spuściła z niego wzroku. - Posadziłem ją tu, 
żeby wyciągnąć z jej nóżki drzazgę. Zanim się zorientowa­
łem, ten chłopczyk skoczył mi na plecy. Ledwo udało mi się 
go zrzucić, gdy ta wariatka napadła na mnie, krzycząc jed­
nocześnie do chłopaka, by zabierał siostrę i uciekał. 

Cody słuchał uważnie. Harley z ulgą stwierdził, że kobieta 

pobladła i rzuciła się w stronę furgonetki. Mamrocząc jakieś 
uspokajające słowa, pogłaskała małą po policzku, otarła 
z niego łzę i obejrzała nóżkę. 

- Już jest dobrze, mamusiu - rzekło radośnie dziecko. 

- Ten miły pan wyciągnął taką wielką drzazgę. 

Na słowa „ten miły pan" kobieta z zakłopotaniem spo­

jrzała na Harleya, który poczuł satysfakcję, gdy zobaczył, że 

napastniczka rumieni się ze wstydu. Opuściła powoli nóż­
kę dziewczynki. Wzięła ją na ręce i przyciągnęła do siebie 
chłopca. 

- Przepraszam, szeryfie - powiedziała, próbując zacho­

wać resztki godności. - Wygląda na to, że się pomyliłam. 

Cody popatrzył na nią pytająco. 

- Więc nie chce już pani, bym go aresztował? - zapytał 

niewinnym tonem. 

- Nie. Nie trzeba. - Kobieta zmarszczyła gniewnie brwi, 

widząc rozbawienie w oczach stróża prawa. 

- Dziękuję, że pomógł pan Stephie. I... przepraszam za 

to nieporozumienie. - Widać było, że jest wściekła z powodu 
takiego obrotu sprawy. Odwróciła się na pięcie i odeszła, 
obejmując mocno dzieci. 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 19 

Stojąc koło Cody'ego, Harley wpatrywał się w całą trójkę, 

gdy przechodzili przez jezdnię, kierując się w stronę zapar­
kowanego przed sklepem samochodu. 

- No cóż - powiedział - zachciało mi się zabawy 

w samarytanina. 

Cody roześmiał się i poklepał przyjaciela po ramieniu. 
- Wspaniale powitałeś nowych sąsiadów - zauważył. 
- Sąsiadów? Jakich sąsiadów? 
Cody wskazał głową kobietę, wsadzającą właśnie dzieci 

do samochodu. 

- To, przyjacielu, są nowi mieszkańcy starej posiadłości 

Beachama. 

Harley był pewien, że Cody żartuje. 
- Przecież J.C. Vickers wynajmuje ten dom od śmierci 

Harriet. - Dobrze o tym wiedział, bp od paru lat próbował 
podnająć grunty należące do tej posiadłości, ale J.C. był 
uparty jak osioł i nie chciał się na to zgodzić, choć sam nie 
uprawiał tej ziemi. Twierdził, że lubi samotność i nie życzy 
sobie, by stada krów zakłócały jego spokój. 

Cody skinął potakująco głową, próbując zachować powagę. 

- Tak było, ale parę tygodni temu Mary Claire Reynolds, 

siostrzenica Harriet, kazała mu spakować rzeczy i wyprowa­
dzić się. 

Zachichotał, widząc zaskoczenie na twarzy Harleya. Znał 

doskonale wszystkie problemy mieszkańców Temptation 
i wiedział, jak bardzo Harley potrzebuje tej ziemi. 

- Możesz ją później odwiedzić - zaproponował, pociera­

jąc w zamyśleniu policzek. - To rozwódka z Houston. Może 

okaże się rozsądniejsza niż J.C. i podnajmie ci ziemię. 
Z pewnością bardziej potrzebne są jej pieniądze niż łąki. - Ze 

background image

20 

OŻEN SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

śmiechem poklepał przyjaciela po plecach. - Ale dzieciaki 
zostaw w spokoju, słyszysz? Nie chciałbym oskarżać cię 
o porwanie. 

Odszedł, śmiejąc się głośno, a biedny Harley stał koło 

swojej furgonetki z miną zbitego psa. 

- Dobrze postąpiłeś, Jimmy - powiedziała Mary Claire 

i pochyliła się w stronę syna, by poklepać go po kolanie. 
- Stanąłeś w obronie swojej siostrzyczki. I doskonale ci się 
to udało, muszę to przyznać. 

Słysząc słowa pochwały, Jimmy wyprężył dumnie pierś. 

Jednocześnie uśmiechnął się porozumiewawczo do matki. 

- Ty też nie byłaś najgorsza. 
Mary Claire zadrżała na wspomnienie siły, z jaką niezna­

jomy mężczyzna przygniótł ją do ziemi. 

- Był bardzo duży, prawda? - rzekła niepewnym tonem. 
- Większy niż niedźwiedź grizli i dwa razy bardziej 

niebezpieczny - potwierdził Jimmy, nie domyślając się na­
wet, że swoimi słowami wywołał u matki dreszcz przera­
żenia. 

- A ja uważam, że on był miły - odezwała się Stephie, 

siedząca na tylnym siedzeniu samochodu. 

Mary Claire zerknęła w lusterko i spojrzała na córkę. Miły? 

Wcale tego nie zauważyła. Była pewna, że całe plecy będzie 
mieć w siniakach na skutek upadku. Ale nie chciała straszyć 
małej. Pragnęła, by dziewczynka czuła się w nowym miejscu 
bezpiecznie. Uśmiechnęła się słabo do Stephie, próbując wy­
myślić coś miłego na temat obcego mężczyzny. 

- To bardzo ładnie z jego strony, że wyjął ci drzazgę 

z nogi - rzekła wreszcie. 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

21 

- Nie trzeba by było tego robić, gdyby mnie posłuchała 

i nie zdjęła butów - wymruczał pod nosem Jimmy. 

Stephie wyprostowała się. 

- Mama opowiadała, że zawsze biegała boso, gdy przy­

jeżdżała tutaj na wakacje. Mówiła, że miło było czuć trawę 

pod stopami. Ja też tak chciałam. 

- Sama powiedziałaś „trawa" - rzekł z wyrzutem Jimmy. 

- A tam były tylko chwasty i patyki. 

Stephie już chciała mu coś odpowiedzieć, ale Mary Claire 

przerwała tę wymianę zdań. 

- Już wystarczy! - Pochyliła się, usiłując coś dojrzeć. 

- Pomóżcie mi znaleźć dom cioci Harriet. 

- A jaki on jest? - zapytał Jimmy, patrząc przez okno 

samochodu. 

- Duży, dwupiętrowy dom, nieco odsunięty od drogi, 

otoczony białym płotkiem z krótkich, zaostrzonych palików. 

- Czy to ten? - zawołał nagle chłopiec. 
Mary Claire zwolniła i zatrzymała się na poboczu. Dom, 

który pokazywał jej Jimmy, był ledwo widoczny w gęstwinie 
dębów i cedrów rosnących wokół niego. Gdyby nie syn, 
przejechałaby obok, nie zauważywszy go. 

A to właśnie był dom ciotki Harriet, schowany za ogro­

mnym dębem o tak grubym pniu, że nie mogła go objąć 

rękami. Całe lato spędzała, łażąc po drzewach, bawiąc się 

w chowanego z kuzynami, a nocą usiłując łapać robaczki 
świętojańskie latające wokół domu, ocienionego potężnymi 
konarami dębu. 

- Chyba tak - rzekła niemal szeptem, a jej umysł cały 

czas odnotowywał zmiany. Póki ciotka i wujek żyli, drzewa 
były odpowiednio przycinane, a trawnik pokryty gęstą trawą. 

background image

22 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

Klomby otaczające werandę były pełne kwiatów i krzewów 
i stanowiły dumę ciotki. Wszystko wyglądało zupełnie ina­
czej niż teraz. 

Mary Claire skręciła na podjazd. Wzruszenie ściskało jej 

gardło. Zastanawiała się, co powiedziałaby ciotka Harriet, 
gdyby ujrzała swój dom w takim stanie, i ogarnęło ją poczu­
cie winy, że wcześniej nie zainteresowała się swoim spad­
kiem, który teraz umożliwił jej wyjazd z Houston. 

- Chyba żartujesz - odezwał się Jimmy. Przytknął zmarsz­

czony nosek do szyby i przyglądał się wszystkiemu z uwagą. 

Mary Claire zmusiła się do uśmiechu. Zaparkowała samo­

chód tuż przy przekrzywionej furtce. 

- Tak! To właśnie jest to miejsce! Nasz nowy dom. Czyż 

nie jest wspaniały? 

Jimmy odwrócił się w jej stronę. Jego wykrzywione wargi 

wyrażały niechęć. 

- Jeśli tak uważasz... - wymruczał i otworzył drzwi sa­

mochodu. 

Mały paluszek postukał Mary Claire w ramię. 
- Ja uważam, że jest śliczny, mamusiu. - Stephie doda­

wała jej odwagi. 

Mary Claire poczuła, jak łzy napływają jej do oczu. Po­

klepała małą rączkę leżącą na jej ramieniu i popatrzyła na 
odpadającą farbę, powybijane okna i olbrzymie chwasty. 

- Dziękuję ci, Stephie. - Pociągnęła nosem i zmusiła się 

do zachowania spokoju. - Będzie jeszcze ładniejszy, kiedy 
zrobimy tu porządek. Zobaczysz. - Westchnęła głęboko. No, 
zobaczmy, co też jest w środku. 

Klucz, który miała w torebce, okazał się niepotrzebny, bo 

drzwi były uchylone. Mary Claire niepewnie przestąpiła 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 23 

próg. Dzieci przywarły do niej mocno. Chociaż trudno było 
w to uwierzyć, wnętrze domu było w jeszcze gorszym stanie 
niż fasada budynku i podwórko. Podłoga była pokryta śmie­
ciami, tapeta pasmami odchodziła od ścian, a smród niemal 
porażał. W myślach przeklęła J.C. Vickersa, byłego lokatora, 
za to, że nie zadbał o dom, i powoli ruszyła w stronę kuchni. 

Z każdym krokiem coraz bardziej traciła pewność siebie, 

a radość z powodu opuszczenia Houston i powrotu do domu 
z czasów dzieciństwa zniknęła. 

Wystarczy tylko posprzątać, powiedziała do siebie i zaka­

sała rękawy. 

- Słuchajcie - zwróciła się do posmutniałych dzieci. -

Idźcie do samochodu i przynieście wszystkie proszki i płyny 
do sprzątania, które kupiliśmy. 

Gdy pobiegli, zaczęła otwierać okna. Kiedy poczuła świe­

że powietrze, odkręciła kran przy zlewie i wyszeptała krótką, 
dziękczynną modlitwę, gdy strumień czystej wody uderzył 
o porysowaną porcelanową miskę. Przynajmniej studnia nie 
wyschła. 

Harley stał oparty o ogrodzenie z tyłu domu i patrzył na 

pole, które oddzielało go od posiadłości Beachama. W my­

ślach oceniał koszty napraw, jakich będzie musiał dokonać, 
zanim wpuści bydło na łąki sąsiadów. Ogrodzenie było 
w wielu miejscach uszkodzone, drut kolczasty obrósł pną­
czami i wysokimi chwastami. Potrzebna będzie również bra­
ma między obiema posiadłościami, aby łatwiej było przepę­

dzać stado, a także trzeba będzie wykarczować dzikie drze­
wka, które powyrastały w zupełnie nieoczekiwanych miej­
scach. Można by zrobić jeszcze jedno ogrodzenie dzielące 

background image

24 

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

pastwisko na dwie części. Przyda się, jeśli ceny bydła w tym 
roku nadal nie pójdą w górę. W każdym razie, jedno było 
pewne: potrzebował tej ziemi. 

I wtedy przypomniał sobie jej nową właścicielkę. 
Popatrzył na wysoki dom; słońce pobłyskiwało na me­

talowym dachu. Na podjeździe stał samochód z pootwiera­
nymi drzwiami. Dzieciaki, które przysporzyły mu tyle kło­
potów, biegały tam i z powrotem jak mróweczki, nosząc ba­
gaże. 

Nagle otworzyły się drzwi kuchenne i kobieta nazwiskiem 

Reynolds pojawiła się na wąskim ganku, pochylona pod cię­
żarem wielkiego wiadra. Uniosła je i przechyliła. Strumień 
mętnej wody chlusnął na chwasty otaczające ganek. Cofnęła 
się, zawiesiła wiadro na ręce i uniosła drugą, by otrzeć pot 
z czoła. W tym momencie biała bluzka zawiązana pod biu­
stem uniosła się trochę wyżej, a stare dżinsy nieco opadły, 
odsłaniając brzuch kobiety aż do pępka. 

Harley zamarł w bezruchu. Nie mógł złapać tchu. Był zbyt 

daleko, żeby widzieć szczegóły, ale dobrze pamiętał kształt 

jej ciała, gdy parę godzin temu leżała pod nim na chodniku. 

Miała szczupłe biodra, pełne piersi i długie nogi. Wtedy był 
zbyt wściekły na nią, aby to docenić, ale wspomnienie tam­
tego widoku prześladowało go do tej pory. 

Z trudem wciągnął powietrze. Rozwódka, oświadczył mu 

Cody. Przecież to nie ma żadnego znaczenia, pomyślał, chcę 
tylko jej ziemi. Wskoczył na konia i jeszcze raz spojrzał na 
dom Beachamów. 

Da jej dzień lub dwa, by mogła się urządzić, a potem złoży 

jej wizytę. Pewnie z radością zgodzi się na jego propozycję. 

Uśmiechnął się do siebie. Poza tym, jako typowa mieszkanka 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 25 

miasta, nie ma pewnie pojęcia, ile warta jest ta ziemia, i może 
uda mu się wydzierżawić ją za grosze. 

Z uśmiechem skierował konia w stronę stajni. 

Dopiero po dwóch tygodniach Harley znalazł czas, by 

złożyć wizytę Mary Claire. Szukał wymówek, tłumaczył so­
bie, że jest zbyt zajęty, by zawracać sobie głowę takimi 
sprawami, ale dobrze wiedział, że po prostu boi się tego 
spotkania. Tłumaczenie, że w niczym wtedy nie zawinił, też 
nie pomagało, bo ciągle pamiętał, jak pani Reynolds leżała 
pod nim, usiłując się wyrwać, a w jej oczach czaił się strach. 
Był bardzo łagodnym człowiekiem i wstyd mu było, że tak 
potraktował kobietę. 

Bardzo potrzebuję tej ziemi, tłumaczył sobie, jadąc wre­

szcie do domu Beachamów. I muszę ją mieć, mimo że wiąże 
się to ze spotkaniem z tą kobietą. Ciągle jeszcze odczuwał 
wstyd na myśl o swoim zachowaniu. 

Zaparkował samochód przy ogrodzeniu i zmarszczył czo­

ło na widok krzywej furtki. Od strony domu płynęły głośne 
dźwięki rocka. Nie otwierając furtki, oparł się o jeden z pa­
lików i przeskoczył przez nią. Szedł teraz krętą, wyłożoną 
kamieniami ścieżką. Chciał już mieć za sobą to spotkanie. 

Jednym susem pokonał trzy schodki prowadzące na ganek 

i omal nie spadł z nich, gdy ujrzał przed sobą Mary Claire 
Reynolds. Stała na drabinie i pochylając się, myła okno. Mia­
ła na sobie krótkie spodenki, które raz odsłaniały, raz zakry­
wały jej pośladki, gdy biodra poruszały się w takt muzyki. 
Nogi, które wydawały się nie mieć końca, opierały się mocno 
o szczeble drabiny... Znowu powróciło wspomnienie ich 
pierwszego spotkania. 

background image

26 

OŻEN SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

Spróbował się opanować, przełknął ślinę i odchrząknął. 

- Pani Reynolds?! 
Nie odpowiedziała, więc zawołał jeszcze raz, usiłując 

przekrzyczeć muzykę. 

- Proszę pani! 
Drgnęła gwałtownie na dźwięk jego głosu i przytrzymała 

się drabiny, która przechyliła się do tyłu. Harley chwycił 

panią Reynolds w talii, by nie straciła równowagi. 

Była tak zaskoczona, że przez moment wpatrywała się 

w jego twarz. Po chwili poznała go. Odepchnęła go od siebie, 
obrzucając zimnym spojrzeniem. 

- Proszę mnie natychmiast puścić! 
Harley z zawstydzeniem stwierdził, że ciągle ją trzyma, 

więc opuścił ręce i cofnął się o krok. 

- Przepraszam, ale bałem się, że pani spadnie. 
- To dlatego, że mnie pan przestraszył. - Poprawiła bluz­

kę i wyłączyła radio stojące u stóp drabiny. 

Harley odetchnął z ulgą, gdy zapanowała cisza. 
- Czego pan chce? - zapytała poirytowana Mary Claire. 
Harley zdjął kapelusz i przesunął dłonią po włosach. Po­

czątek rozmowy nie przebiegał zachęcająco. 

- Przyszedłem porozmawiać o dzierżawie ziemi, która do 

pani należy. 

- A do czego ona jest panu potrzebna? - zapytała ostro. 
- Chciałbym wypasać na niej swoje stado, jeśli pani się 

zgodzi. 

Mary Claire wytarła ręce o szorty, próbując jakoś zebrać myśli. 
- Nie zastanawiałam się jeszcze nad tym, co z nią zrobić 

- oświadczyła w zamyśleniu. 

- A pani jej potrzebuje? 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 27 

- Nie - odpowiedziała ostrożnie. 
- Wobec tego, może zgodzi się pani oddać mi ją w dzier­

żawę. - Odczekał chwilę i dodał: - To wstyd, żeby leżała 
odłogiem, gdy może przynosić pani zyski. 

Zauważył błysk zainteresowania w jej oczach, który szyb­

ko zniknął. 

- Kto panu powiedział, że potrzebuję pieniędzy? 
Harley popatrzył na nią zaskoczony. 
- Nikt - odrzekł. - To po prostu głupota nie wykorzystać 

takiej ziemi. 

Mary Claire wpatrywała się w niego bez słowa. Jej zielone 

oczy zmieniły się w wąskie szparki. 

Harley westchnął. 
- Widzę, że moja propozycja nie została przyjęta. Prze­

praszam, że panią niepokoiłem. 

Już miał odejść, ale powstrzymał go głos Mary Claire. 
- Nie powiedziałam, że mnie pana propozycja nie intere­

suje. Po prostu muszę się nad nią zastanowić. 

- Więc jak? Wydzierżawi mi pani ziemię? 
Mary Claire zmarszczyła brwi. Nie była pewna, czy po­

winna robić jakieś interesy z tym człowiekiem. Zawsze kie­
rowała się pierwszym wrażeniem przy ocenie ludzi, a w jego 
przypadku nie było ono przyjemne. Przypominał jej o tym 
siniak - pamiątka ich poznania. Ale pieniądze były dla niej 
bardzo ważne. Nie mogła odrzucić szansy ich zdobycia, więc 
nieważne było, skąd będą pochodzić. 

- To zależy. Właśnie miałam zrobić sobie przerwę w pra­

cy, wobec tego proszę wejść do domu. Możemy porozmawiać 
przy mrożonej herbacie - powiedziała i zaprosiła Harleya do 
kuchni. 

background image

28 

OŻEN SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

Harley starał się panować nad emocjami. Nie powinien 

okazywać, jak bardzo pragnie tej ziemi. Rozejrzał się zanie­
pokojony ciszą. 

- A gdzie są dzieci? 
- Na górze. Jest tak gorąco, że kazałam im odpocząć. To 

nie znaczy, oczywiście, że to robią - dodała. - Jimmy na 
pewno gra w jakąś grę, a Stephie bawi się lalkami. 

Harley skinął głową i usiadł przy stole. Patrzył, jak Mary 

Claire wyjmuje z kredensu dwie szklanki i wrzuca do nich 
kostki lodu. Postawiła je na stole i podeszła do lodówki po 
dzbanek z herbatą. 

Usiadła naprzeciwko gościa, napełniła szklanki, uniosła 

swoją w niemym toaście i zaczęła pić. Harley jak zaczaro­
wany wpatrywał się w jej długą szyję i smukłe palce trzyma­

jące szklankę. Gdy skończyła pić, westchnęła głęboko i prze­

szła do sedna sprawy. 

- Ile? 
Harley po chwili zastanowienia podał jej sumę o nieco 

zaniżonej wartości. 

Uniosła w górę brwi. 
- Chyba pan żartuje! 
Pochylił się, gotów się targować. 

- No cóż, ziemia jest w nie najlepszym stanie. Trzeba 

włożyć w nią wiele pracy, zanim wejdą tam krowy. Ogrodze­
nie też wymaga naprawy - dodał, kiwając ze smutkiem gło­
wą. Po chwili uśmiechnął się do niej uspokajająco. - Ale 
proszę się tym nie martwić. Ja się wszystkim zajmę - rzekł 
takim tonem, jakby wyświadczał jej przysługę. 

- Na czyj koszt? - zapytała dociekliwie. 
- Mogę wziąć to na siebie - odpowiedział. 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

29 

Mary Claire milczała przez chwilę, a potem wymieniła 

swoją cenę. 

Tym razem brwi Harleya powędrowały w górę. 
- To rozbój w biały dzień! - krzyknął. 
Mary Claire oparła się o krzesło ze złośliwym uśmiechem. 

Nie znała się zupełnie na cenie ziemi, ale widząc reakcję 

Harleya, zrozumiała, że trafiła w dziesiątkę, chociaż sumę 
wzięła po prostu z sufitu. 

- Przecież potrzebuje pan tej ziemi - stwierdziła. 
- No... no, tak - zaczął się jąkać. 
- Taka jest moja oferta. Jeśli to pana nie interesuje, jestem 

pewna, że ktoś inny się na nią zgodzi. 

Harley poruszył się z niepokojem. Dobrze wiedział, że jest 

przynajmniej jeszcze jeden chętny na tę ziemię. Jack Barlow. 
I już widział jego zadowoloną minę, jeśli uda mu się sprząt­

nąć mu interes sprzed nosa. 

Westchnął, wstał i włożył kapelusz. 
- Zgadzam się na pani cenę - warknął. 

- Oczywiście zrobi pan wszystkie naprawy - upewniła 

się ze słodyczą w głosie. 

- Dobra. Zgadzam się. Ale chcę dzierżawę na pięć lat albo 

nici z interesu - zastrzegł, idąc w stronę drzwi. 

- Jakie nazwisko mam umieścić w umowie? - zapytała, 

nie chcąc, by ostatnie słowo należało do niego. 

- Harley Kerr - mruknął i zatrzasnął za sobą drzwi. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

- Co robisz? 
Harley podniósł wzrok i ujrzał małą dziewczynkę z sąsie­

dztwa, która przyglądała mu się poprzez ogrodzenie. Uniósł 
rękę, by otrzeć pot z czoła, a na jego wargach pojawił się 
uśmiech. Mała była słodka. Miała guziczkowaty nosek i nie­
winne niebieskie oczy, w których błyszczała ciekawość. 

- Naprawiam płot. A co ty robisz? - zrewanżował się 

pytaniem. 

Zaczęła wiercić w piasku dziurę stopą obutą w tenisówkę. 
- Nic. Patrzę na ciebie. - Podeszła bliżej, ostrożnie prze­

łożyła rączkę między kolcami drutu i spojrzała na Harleya. 
- Mama powiedziała, że mogę ci się przyglądać, pod warun­
kiem, że nie będę ci przeszkadzać. A przeszkadzam ci? 

Roześmiał się i przykląkł na jedno kolano, by móc patrzeć 

dziewczynce prosto w oczy. 

- Nie możesz mi przeszkadzać, bo ja pracuję po jednej 

stronie płotu, a ty stoisz po drugiej. 

Przygryzła lekko wargi, pomyślała chwilkę, a potem 

uśmiechnęła się. 

- To znaczy, że mogę popatrzeć? 
- Możesz mi nawet pomagać. 
- Naprawdę? - Oczy jej rozbłysły. 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 31 

- Oczywiście. - Wstał i wyciągnął do niej ręce ponad 

ogrodzeniem. - Chodź, przeniosę cię na moją stronę. 

Mała uniosła rączki i po chwili Harley stawiał ją już na 

ziemi. Skinął głową w stronę worka pełnego gwoździ, który 
stał obok ogrodzenia. 

- Możesz podawać mi gwoździe. 
Pochylił się i podniósł młotek. Potem zbliżył się do ogro­

dzenia i wyciągnął rękę do dziewczynki. 

- Poproszę o gwóźdź. 
Mała uśmiechnęła się z dumą, sięgnęła do worka i podała 

gwóźdź, a potem patrzyła, jak Harley przykłada go do ogro­
dzenia i wprawnym ruchem przybija drut. 

- Ojejku! - zawołała. - Ty chyba jesteś bardzo silny. 
Harley mrugnął do niej. 
- Siła jest na pewno potrzebna, ale najważniejsze jest 

dobre oko. 

- Mama nie ma dobrego oka - zaczęła mu się zwierzać. 

- Przed chwilą zmiażdżyła sobie palec i powiedziała brzyd­
kie słowo. - Mała zaśmiała się radośnie. 

Harley również nie mógł powstrzymać śmiechu na myśl 

o przeklinającej Mary Claire. 

- Mnie też się to zdarzyło, zanim nabrałem wprawy. To 

boli jak dia... To bardzo boli. 

Stephie nawet nie zauważyła, że Harley omal nie zaklął, 

bo zajęta była przesypywaniem gwoździ. Po chwili wes­
tchnęła głęboko. 

- Mama i Jimmy naprawiają płotek wokół domu. Ja też 

chciałam pomagać, ale powiedzieli, że jestem za mała i tylko 
będę im przeszkadzać. 

Harley usłyszał żal w jej głosie i przypomniał sobie, jak 

background image

32 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

jego córeczka cierpiała, nie mogąc robić tego, czym zajmo-

wał się jej starszy brat. To wspomnienie zasmuciło go. 

- Przecież pomagasz, tyle że mnie - przypomniał jej. 
- No tak. - Usiadła po turecku na ziemi i przysunęła do 

siebie worek. Wyciągnęła następny gwóźdź i podała go Har­

leyowi. 

- A ty masz córeczki? - spytała, zabawnie marszcząc 

nosek. 

Harley zamarł. Palce, w których trzymał gwóźdź, za­

drżały. 

- Jedną, ale ona już nie jest mała. Ma szesnaście lat 

- szepnął. 

- A może opiekuje się dziećmi? Mama mówiła, że będzie 

potrzebowała kogoś do pilnowania nas, gdy zacznie praco­
wać. 

Harley przymknął oczy. Ból był zbyt silny. Mimo że mi­

nęło już dziesięć lat, to żal, że nie uczestniczył w życiu 
swoich dzieci, był bardzo wyraźny. 

- To niemożliwe, maleńka. Ona stąd wyjechała. Mieszka 

ze swoją mamą w San Antonio. 

- Rozwiedliście się? - zapytała rzeczowo Stephie. 
- Tak. Dziesięć lat temu. 
- Moja mamusia i tatuś też się rozwiedli. Tatuś mieszka 

w Houston, ale mama nie chciała tam dłużej zostać, bo tam 

jest niebezpiecznie. - Dziewczynka oparła się na łokciach 

i wyprostowała nóżki. - Jimmy kiedyś wracał ze szkoły 
i ktoś go pobił. Mama bardzo płakała. Powiedziała, że dłużej 
tego nie wytrzyma, i przeprowadziliśmy się tutaj. 

Harley chciał zapytać, czego nie mogła dłużej znieść. 

Houston? Tego, że pobito Jimmy'ego? Czy mieszkania 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 33 

w tym samym mieście, w którym żyje jej były mąż? Ale 
doszedł do wniosku, że nie powinien domagać się takich 
odpowiedzi od dziecka. 

- Było jej ciężko - zaczął niepewnym tonem. 

Stephie westchnęła. 

- Tak. Słyszałam, jak koleżanki mojej mamy mówiły, że 

czuje się winna i dlatego chce się wyprowadzić. 

- Winna? - Harley nie mógł się powstrzymać, żeby nie 

zadać tego pytania. 

- No. Kiedy mamusia i tatuś byli razem, mamusia nie 

pracowała. Mogła być z nami w domu. Powiedziała koleżan­
kom, że gdyby nie rozwiodła się z tatusiem i była w domu, 
Jimmy nie zostałby pobity. 

Chociaż Harley miał swoje zdanie na temat rozwodu i je­

go skutków, jednak teraz potrząsnął głową. 

- Pewnych rzeczy nie da się przewidzieć. 
- Tak właśnie mówiły mamusi koleżanki. Ale mama nie 

chciała ich słuchać. Więc przyjechaliśmy tu, do domu ciotki 
Harriet, bo tu jest bezpiecznie. - Popatrzyła na wysoki dom, 
który stał się teraz jej domem rodzinnym. - Jimmy mówi, że 
ten dom nie nadaje się na mieszkanie, ale mamusia twierdzi, 
że będzie ładny, jak wszystko naprawimy. 

Harley powędrował za jej wzrokiem i popatrzył na od­

padającą farbę, uszkodzone deski i porastające podwórze 
chwasty. 

- To prawda - wymruczał, ale w tej chwili nie myślał 

o domu Beachamów, lecz o tym, co zdarzyło się przed skle­
pem w miasteczku, gdy musiał się bronić przed Mary Claire. 
Zaczynał rozumieć, dlaczego go zaatakowała. 

background image

34 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

- Cześć, mamusiu! Pomagałam Harleyowi naprawiać 

płot. 

Mary Claire spojrzała na Stephie biegnącą przez zarośnię­

ty trawnik. Z trudem wstrzymała okrzyk, gdy za nią ujrzała 
Harleya. 

- Naprawdę? - zapytała, zmuszając się do uśmiechu. 
Stephie wskoczyła na schodek. 

- Tak! I powiedział, że jestem najlepszym pomocnikiem, 

jakiego kiedykolwiek miał. - Posłała swemu mistrzowi sze­

roki uśmiech. - Prawda, Harley? 

Stanął za dziewczynką, położył jej dłoń na ramieniu 

i uśmiechnął się. 

- To prawda - potwierdził poważnie. 

Spojrzał na Mary Claire i omal się nie przewrócił. Po­

winno być jakieś prawo zabraniające kobietom pokazy­
wania się w takich strojach. Znowu miała na sobie szor­
ty ukazujące jej opalone nogi w całej okazałości. Ale za­
miast bawełnianej koszulki włożyła skąpą bluzeczkę, któ­
ra odsłaniała jej opalony brzuch. Szopę rudych włosów 
ukryła pod czapeczką baseballową, której daszek osłaniał 

jej oczy. Mimo to Harley zauważył w nich iskry gnie­

wu, gdy spojrzała na jego dłoń spoczywającą na ramieniu 
Stephie. Dzięki opowieści dziewczynki rozumiał jej reakcję, 
ale nie zamierzał wycofać ręki. Nie stanowił żadnego zagro­
żenia dla małej i Mary Claire powinna zdawać sobie z tego 
sprawę. 

Odwrócił od niej wzrok; o wiele łatwiej było mu patrzeć 

na płotek niż na jej skąpo osłonięte ciało. 

- Widzę, że ty też naprawiasz ogrodzenie. 
Mary Claire popatrzyła na wykonaną robotę i westchnęła 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

35 

ze smutkiem. Trzy godziny pracy i tylko parę metrów. W tym 
tempie skończą za rok. 

Widząc jej minę, Harley roześmiał się. 
- Gdy się wpadnie w rytm, praca idzie szybciej. - Popa­

trzył na Jimmy'ego. Chłopak pracowicie odrywał przegniłe 
deski. 

- Masz przecież świetnego pomocnika. 
Mary Claire uśmiechnęła się z dumą, patrząc na syna; bez 

niego nie wykonałaby nawet połowy. 

- Tak, jest wspaniały. 
- Może przydałby się ktoś jeszcze? - zapytał Harley, sam 

nie wiedząc, dlaczego. Miał przecież dość roboty u siebie. 

Popatrzyła na niego zaskoczona. 
- Nie mogę cię przecież prosić, żebyś rzucił swoje zajęcia 

i pomagał mnie. 

- Nie prosiłaś. Ja sam to zaproponowałem. - Ścisnął lek­

ko ramię Stephie i wyjął zza pasa młotek. - Ja i mój pomoc­
nik tanio oferujemy nasze usługi. 

Nie czekając na odpowiedź, ujął rączkę dziewczynki, 

w zamian otrzymując uśmiech, i ruszył w stronę płotu. Za­
nim Mary Claire zdołała wyrazić swój sprzeciw, Jimmy po­
dawał mu paliki, a Stephie gwoździe. 

Mary Claire wiedziała, że zaproszenie Harleya na lunch 

było najskromniejszym podziękowaniem, biorąc pod uwagę, 
że cały ranek zabawiał Stephie, a potem przez dwie godziny 
naprawiał ich płot. Ale wiedzieć i chcieć to dwie różne rze­
czy. Nie wiadomo dlaczego, nie czuła się przy nim zbyt 
pewnie. 

Podczas gdy Stephie i Jimmy myli ręce na górze, Mary 

background image

36 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

Claire wykładała wędlinę i sery na półmisek, jednocześnie 
przyglądając się Harleyowi, który mył ręce nad zlewem 
w kuchni. 

Był bardzo męski. Patrzyła jak zafascynowana, gdy pod­

suwał ręce pod kran, spłukując mydło. Potem opryskał wodą 
twarz i kark i zaczął szukać po omacku ręcznika. 

Podeszła i podała mu go. Gruba tkanina stłumiła jego 

podziękowanie, gdy wycierał twarz i szyję. Odwrócił się i za­
marł, trzymając ręcznik w dłoniach, gdy zobaczył, że Mary 
Claire patrzy na niego. 

Gdy ich oczy się spotkały, jakaś iskra przeskoczyła między 

nimi. Miała tak wielką moc, że poraziła Harleya na chwilę. 

Zanim zdążył pomyśleć, czy zostać, czy też uciec, Mary 

Claire chwyciła róg ręcznika i starła krople wody, które 

osiadły mu na wąsach. Jej ruchy były tak nerwowe, że przy­
pominała ćmę krążącą nad płomieniem. Dotyk jej palców 

sprawił, że serce Harleya przestało bić na chwilę, a krew 
w jego żyłach zawrzała. Tak dawno już żadna kobieta nie 
dotykała go w taki sposób. Nie pamiętał, ile czułości i pocie­
chy niosą w sobie takie zwyczajne gesty. 

Zamknął oczy i chwycił Mary Claire za rękę. Przytrzymał 

jej dłoń i napawał się dotykiem miękkiej skóry. Czuł rytm jej 

pulsu. Otworzył oczy i ujrzał rozchylone wargi i oczy peł­
ne. .. Czyżby to była tęsknota? Ujął palce Mary Claire i przy­
cisnął je do ust. Zobaczył, że jej oczy otwierają się jeszcze 
szerzej, a ich zieleń staje się coraz ciemniejsza. I wtedy po­
czuł nieprzepartą chęć, by pochwycić ją w ramiona. 

- Hej! Co jest na lunch? - zawołała Stephie, wpadając do 

kuchni. 

Na dźwięk głosu dziewczynki Harley natychmiast puścił 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 37 

rękę Mary Claire. Odwrócił się od niej i zaczął wpatrywać 
się w zlew. Mary Claire, chcąc ukryć swoje uczucia, chwyciła 
półmisek z wędliną, ale Harley zauważył, że jej palce drżały, 
i wiedział, że i ona jest pod wrażeniem tego, co zaszło mię­
dzy nimi. 

Wydawało mu się, że trwało to wieki, ale w rzeczywisto­

ści minęło tylko kilka sekund, zanim Mary Claire z uśmie­
chem na twarzy zwróciła się do córki. 

- Kanapki. I proszę nie marudzić - ostrzegła. - Jest zbyt 

gorąco, by coś ugotować. 

Stephie przysunęła sobie krzesło i rozsiadła się wygodnie. 

- Nie szkodzi. Lubię kanapki. - Poklepała rączką krzesło 

obok siebie. - Możesz usiąść obok mnie, Harley - rzekła 
nieśmiało. 

Harley nie wiedział, jak to zrobił, ale jakoś udało mu się 

dotrzeć do krzesła, mimo że kolana się pod nim uginały. 

- Jak tam twoja nowa sąsiadka? 
Harley aż się zgarbił i natychmiast pożałował, że wstąpił 

do baru na piwo. Nie chciał rozmawiać o Mary Claire. Pra­
wdę mówiąc, przyszedł tu, by w piwie utopić jej obraz, który 
go ciągle prześladował. 

- Skąd mam wiedzieć? - zapytał z goryczą. 
Cody powstrzymał uśmiech. 
- Przecież wydzierżawiłeś od niej ziemię. Chyba widu­

jesz ją od czasu do czasu. 

Harley zmarszczył brwi. W miasteczku wielkości Temp-

tation wszyscy wiedzieli wszystko, mimo to nie mógł zrozu­
mieć, w jaki sposób ta wiadomość rozniosła się tak szybko. 

- Skąd wiesz, że to zrobiłem? 

background image

38 

OŻEN SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

- Od June z banku. Powiedziała mi, że pani Reynolds 

wpłaciła pieniądze. Czek opiewał na zgrabną sumkę i to 
z twojego konta. Po prostu połączyłem te fakty i domyśliłem 
się, że zgodziła się spełnić twoją prośbę. 

Harley odwrócił się, by popatrzeć na przyjaciela. 
- Jesteś geniuszem. Nic dziwnego, że zostałeś szeryfem. 
Cody roześmiał się głośno i poklepał Harleya po plecach. 

- Słyszałeś, Hank? - zawołał do mężczyzny stojącego za 

barem. - Harley uważa, że jestem geniuszem. To chyba po­
wód do napicia się piwa. 

- Doskonały powód. - Hank z uśmiechem podstawił ku­

fel pod kurek i pociągnął za dźwignię, a potem, po namyśle, 
podsunął następny. 

Wczesnym popołudniem nie było tu zbyt wielu klientów 

i miał wtedy okazję napić się piwa z przyjaciółmi. Napełnił 
kufle i wyszedł zza baru. Postawił jeden przed Codym 
i usiadł na najbliższym stołku. Uniósł kufel, stuknął się nim 
z Codym i wypił duży łyk. 

Westchnął z rozkoszą i pochylił się w stronę Harleya. 
Zaczął mu się bacznie przyglądać. 
- Popatrz na tę twarz - zwrócił się do Cody'ego, potrzą­

sając ze smutkiem głową. - Gdybym go nie znał, pomyślał­

bym, że ten facet ma jakieś problemy sercowe. - Harley 
spochmurniał jeszcze bardziej i podniósł kufel. Hank trącił 
łokciem Cody'ego. - Teraz jestem już pewien. Facet napra­
wdę ma takie problemy. - Cieszył się, że może trochę pożar­
tować sobie z przyjaciela. Dotknął ręką czoła, a potem potarł 
podbródek. - Zastanówmy się, kto to może być? Pewnie 
wdowa Brown. - Z trudem utrzymywał powagę. - Już daw­
no ma na ciebie oko. 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 39 

Wdowa Brown dobiegała osiemdziesiątki, ale Cody'emu 

sprawiało przyjemność przyglądanie się męczarniom Har­
leya, więc przyłączył się do zabawy. 

- Nie. Wdowa Brown już z niego zrezygnowała. Słysza­

łem, że w zeszłą sobotę flirtowała przy bingo z Duffym Smi­
them. Ale jest jeszcze ta jego nowa sąsiadka - mówił, jakby 
Harleya z nimi nie było. - Rozwódka. Nazywa się Mary 
Claire Reynolds. 

Hank zagwizdał cicho. 
- Rety! Co za kobieta! Widziałem ją któregoś dnia 

w sklepie. Wygląda jak modelka i... 

Harley uderzył kuflem o stół, rozlewając piwo, i zerwał 

się na równe nogi. 

- Może wy dwaj nie macie nic lepszego do roboty, niż 

siedzieć tutaj i plotkować jak stare baby - warknął - ale ja 
mam ważniejsze zajęcie. - Wcisnął na głowę kapelusz, wyjął 
z kieszeni parę dolarów i położył je obok kufla. Wyszedł, 
zatrzaskując za sobą drzwi. 

Cody zachichotał, słysząc warkot silnika. 

- Wiesz, uważam, że coś zaczyna się wykluwać między 

naszym przyjacielem a Mary Claire Reynolds. 

Hank, który żartował z Harleya, nie mając najmniejszych 

podejrzeń, spojrzał ze zdziwieniem na Cody'ego. 

- Harley? Obawiam się, że jest to tylko jednostronne. Nie 

ma na świecie drugiego mężczyzny, który mniej interesował­
by się kobietami niż on. No, oczywiście poza mną - dodał 
gwoli wyjaśnienia 

- Ty nie interesujesz się kobietami?! - wykrzyknął Cody. 

- Ty? 

Hank uśmiechnął się chytrze. 

background image

40 

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

- No, może czasami. 
Cody potrząsnął głową, włożył rękę do kieszeni i wyciąg­

nął banknot. 

- Założę się o tę dwudziestkę, że zanim skończy się lato, 

Harley będzie załatwiony. 

Sama myśl o tym była tak nieprawdopodobna, że Hank 

z przyjemnością podjął wyzwanie, będąc pewny wygranej. 

Przez chwilę siedzieli w milczeniu, popijając piwo. 

- Wiesz co, Cody - odezwał się po chwili Hank - jeśli 

Harley ma teraz kłopoty, to jest to twoja wina. Gdybyś nie 
rzucił tej propozycji na zebraniu, pani Reynolds nigdy by się 
tu nie pojawiła i Harley nie byłby zagrożony. 

Cody położył uspokajająco rękę na ramieniu Hanka. 

- Tak, ale pomyśl o tym, ile pieniędzy zarobiłeś dzięki 

mojemu pomysłowi. 

Hank zastanowił się i uśmiechnął się szeroko. 

- Masz rację. I wiesz, że to jest bardzo pocieszające. 

Mary Claire otaczała ciemność. Na niebie złocił się księ­

życ w pełni, a spadające gwiazdy obiecywały spełnienie ma­
rzeń. Dzieci leżały już w łóżkach, gdy wyszła na kuchenny 
ganek. To był czas dla niej. 

Głęboko odetchnęła nocnym powietrzem. Zeszła ze 

schodków. Wiatr rozwiewał poły jej szlafroka i chłodził gołe 
nogi. Szła w kierunku swojego ulubionego miejsca - starej 
drewnianej huśtawki. Usiadła na poczerniałej desce i chwy­
ciła rękami sznury przymocowane do grubej gałęzi. Ode­

pchnęła się bosą stopą od ziemi i wprawiła huśtawkę w ruch. 

Pochyliła się do tyłu i poddała pieszczocie wiatru, który 

delikatnie poruszał gałęziami drzew. Kołysała się lekko. Czar 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

41 

tej nocy sprawił, że jej zmartwienia uleciały, a zmęczenie 
ustąpiło. 

Dobrze zrobiłam, przyjeżdżając do Temptation, pomyślała 

z zadowoleniem. Dzieci są szczęśliwe. Jestem z nimi przez 
cały dzień. Nie muszę martwić się o opiekunki, nie ma tu 
gangów ulicznych i innych niebezpieczeństw, czających się 
w zaułkach Houston. 

Dom zaczął nabierać porządnego wyglądu i coraz bardziej 

przypominał miejsce, do którego chce się wracać. Wyszoro­
wała go od góry do dołu. Wstawiła wybite szyby, wytapeto-
wała hol i łazienki. Wyczyściła wszystkie drewniane wykoń­
czenia i pomalowała kuchnię. Nawet płot był już niemal 

skończony. Harley miał rację. Gdy wpadło się w określony 

rytm, praca szła o wiele szybciej. 

Harley! Natychmiast przypomniała sobie, co zaszło mię­

dzy nimi tamtego popołudnia w kuchni. Co w nią wtedy 
wstąpiło? Co spowodowało, że wyciągnęła rękę i dotknęła 
go? I dlaczego, gdy poczuła pod palcami jego wargi, zapra­
gnęła, by znalazły się na jej ustach. Gdyby Stephie nie we­
szła. .. 

Mary Claire potrząsnęła głową, odsuwając od siebie 

wspomnienia. Boże, nawet nie powinna o tym myśleć. Ma 
przecież tylko jeden cel - dzieci. Tyle jest jeszcze przed nią 
do zrobienia. Żaden mężczyzna nie może jej powstrzymać. 
Chociaż dokonała już tak wiele, dostosowując dom ciotki 
Harriet do swoich potrzeb, trzeba jeszcze pomyśleć o tym, z 
czego mają żyć - ona i dzieci. Nigdy nie mogła pojąć, jak jej 
byłemu mężowi udało się przekonać sędziego, że jest prawie 
nędzarzem, w związku z czym zasądzone alimenty absolut­
nie nie pokrywały kosztów utrzymania dzieci. Mary Claire 

background image

42 

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

miała trochę oszczędności, ale wiedziała, że nie starczy ich 
na długo. Przydał jej się bardzo czek od Harleya... 

Znowu Harley, westchnęła. A przecież to powinien być 

dla niej temat tabu. Całą swoją energię, wszystkie siły musi 
skupić, by zapewnić byt i bezpieczeństwo swojej rodzime. 

Chcąc pozbyć się myśli o nim, wstała z huśtawki i zaczęła 

spacerować po podwórzu, z przyjemnością czując mokrą ro­
sę na stopach. Zatrzymała się przy miejscu, gdzie kiedyś był 
ogród warzywny ciotki Harriet. Wysokie do kolan, poplątane 

chwasty rosły tam, gdzie kiedyś były warzywa. Pamiętała ten 
ogród z dzieciństwa i radość, z jaką zrywała soczyste pomi­
dory i łuskała groszek, siedząc razem z kuzynami na we­
randzie. 

Przechyliła się przez niski płotek, chwyciła garść chwa­

stów i zaczęła je ciągnąć, aż uparte korzenie ustąpiły. Za­
chwiała się. Po chwili odzyskała równowagę i uśmiechnęła 
się. Założę na nowo ogród, pomyślała. Było już zbyt późno, 
aby w tym roku posiać wszystkie warzywa, ale niektóre zdą­
żą jeszcze urosnąć. 

Usłyszała jakiś hałas na podjeździe i zobaczyła furgonet­

kę, która przejechała obok domu i zakręciła przy garażu. 
Reflektory jak noże przecinały ciemność. Harley? pomyślała 
zaskoczona. Co on tu robi o tej porze? Nie zdążyła ukryć się 
przed nim w domu. Przysłoniła oczy ręką, bo oślepiło ją 
światło, a jednocześnie uświadomiła sobie, że jest w koszuli 
nocnej i szlafroku. 

Samochód zatrzymał się, silnik umilkł, reflektory zgasły. 

Drzwi kabiny otworzyły się z metalicznym zgrzytem, a po 
chwili zatrzasnęły z hukiem. Mary Claire stała nieruchomo, 
czekając, aż gość podejdzie bliżej. Nie zauważyła, że cały jej 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

43 

szlafrok z przodu jest brudny od ziemi, która osypała się 
z korzeni chwastów. 

Harley szedł wolnym, niemal leniwym krokiem. Kapelusz, 

z którym nie rozstawał się ani na chwilę, przysłaniał mu twarz. 

- Przepraszam - odezwał się nieco ochrypłym głosem. 

- Nie chciałem cię przestraszyć. Czy nie jest przypadkiem 

zbyt późno na pielenie? 

Mary Claire popatrzyła na siebie i dopiero teraz zauważy­

ła, że w ręku ściska chwasty. Odrzuciła je i ze złością zaczęła 
otrzepywać ziemię ze szlafroka. 

- Nie robiłam tego - stwierdziła. Harley uniósł pytająco 

brwi, więc westchnęła z rezygnacją. - To prawda. Chciałam 
tylko sprawdzić, w jakim stanie jest ogród, i zastanawiałam 

się, czy mogę coś jeszcze posadzić w tym roku. 

Uniósł lekko ramiona. 
- Z pomidorami mogłabyś mieć kłopoty, bo jest już za 

ciepło, ale zdążysz posiać groszek i fasolkę. I może kilka 
gatunków sałaty, jeślibyś chciała. 

Podszedł do płotka, oparł na nim dłonie i zaczął się z uwa­

gą przyglądać gąszczowi chwastów. 

- Nie dasz rady powyrywać ich ręcznie. Przydałby się 

pług. - Harley odwrócił głowę i popatrzył na nią. - Masz coś 
takiego? 

Mary Claire poczuła rumieniec na policzkach; zrobiło jej 

się głupio, że sama na to nie wpadła. 

- Nie, nie mam. 
Pokiwał w zamyśleniu głową i znowu skierował uwagę 

na chwasty. 

- Mogłabyś wypożyczyć pług w sklepie rolniczym. Zwy­

kle mają kilka na składzie. 

background image

44 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

- Dzięki. Zapamiętam to. - Harley jakoś nie przejawiał 

ochoty, by się pożegnać. Mary Claire wreszcie nie wytrzy­
mała. - A co ty tu właściwie robisz? To jest teren prywatny, 
chyba wiesz o tym. 

Harley oderwał się od ogrodzenia. 
- Tak, wiem. Ale gdy dzisiaj odjeżdżałem, trochę mi się 

śpieszyło... - Zamilkł, bo gdy popatrzył na Mary Claire, 
przypomniał sobie, dlaczego zniknął w takim pośpiechu 
i dlaczego zwlekał z powrotem, aż zapadnie noc. 

Szlafroczek, który Mary Claire miała na sobie, był wpraw­

dzie długi, ale cieniutki i ukazywał wszystko, co było pod 
nim. Światło księżyca podkreślało kobiecą figurę. To ciało 
zostało stworzone do miłości, pomyślał. 

- Zostawiłem u ciebie skrzynię z narzędziami dziś rano. 

Wolałbym ją zabrać, zanim ktoś inny przyzna się do niej. 

Mary Claire uniosła dumnie głowę. 
- Zapewniam cię - powiedziała oburzona - że gdybym 

znalazła tę skrzynię, z pewnością bym ci ją zwróciła. Nie 
zabieram cudzych rzeczy. 

- Do licha - zamruczał Harley, bo z tonu jej głosu 

zorientował się, że zrobił jej przykrość. - Nie chciałem wca­
le powiedzieć, że ty czy dzieci moglibyście cokolwiek 
zabrać. 

- To co miałeś na myśli? 
- Ja... - Nie spuszczał wzroku z ogrodzenia. Bał się spo­

jrzeć na Mary Claire. Był wystarczająco podniecony tym, co 
już zdążył ujrzeć. - Och, nie wiem, co miałem na myśli. 

Chciałem tylko zabrać moją skrzynkę z narzędziami. 

- I nie mogłeś poczekać z tym do jutra? 
Nie zastanawiając się nad tym, co robi, popatrzył na nią. 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 45 

- Pewnie, że powinienem poczekać. Ale wtedy mógłbym 

się natknąć na ciebie. 

Wciągnęła gwałtownie powietrze... i Harley już wiedział, 

że popełnił błąd. Nie powinien był na nią patrzeć. Przypo­
mniał sobie to wszystko, o czym chciał zapomnieć. 

- Na litość boską, Mary Claire! - warknął, próbując się 

jakoś opanować. - Nie czułaś, co zaszło między nami dziś rano? 

- Nie czekał na odpowiedź. Był pewien, że czuła to samo co 
on. Skinął ręką w jej stronę. - Popatrz tylko na siebie. Włóczysz 

się jedynie w szlafroczku. Wyglądasz jak wcielenie grzechu. 

Jestem tylko mężczyzną. Ile można wytrzymać? 

Mary Claire zatrzęsła się z wściekłości. Jak on śmiał tak 

mówić? Postąpiła w jego stronę, zaciskając mocno pięści, by 
powstrzymać chęć uderzenia go. 

- Zapominasz o jednej rzeczy. Nie zapraszałam cię tutaj. 

Ani teraz, ani rano. I mam prawo chodzić po swoim podwó­
rzu, skoro mi się to podoba. To moje podwórze. 

Stali teraz tuż przy sobie. Byli tak blisko, że Harley wi­

dział w jej zielonych oczach błysk gniewu, widział też, jak 
drży pod przezroczystym okryciem. Jej bliskość niosła z sobą 
coś jeszcze. Zapach czegoś słodkiego, ulotnego i bardzo ko­
biecego. 

Uniosła dłoń i palcem wskazującym dotknęła jego piersi. 
- I jeszcze jedno... 
Ale nie miała już możliwości dokończenia tej groźby. 

Harley chwycił za palec i przyciągnął ją do siebie. Zanim 
zdołała go powstrzymać, zmiażdżył jej usta swoimi wargami. 

Poczuł, jak zesztywniała, a jej dłonie z pasją próbowały 

go odepchnąć. Wiedział, że powinien ją puścić, ale nie mógł 
tego zrobić. 

background image

46 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

Ta kobieta prześladowała go od chwili, gdy się spotkali. 

Gdy zachowywała spokój, była piękna. Ogarnięta wściekło­
ścią, z rozrzuconymi włosami, prawie naga pod cienkim szla­
frokiem, była nieodparcie pociągająca. Myśl, że mógł jej 
znowu dotknąć, doprowadziła go do szaleństwa. Zupełnie 
stracił panowanie nad sobą. 

Zacisnął palce na jej włosach, odchylił jej głowę do tyłu 

i pogłębił pocałunek. Jej wargi rozchyliły się w niemym za­
proszeniu. Po chwili znowu zesztywniała, a potem jej ciało 
zaczęło powoli odprężać się, w miarę jak jego dłonie przesu­
wały się po jej plecach. 

Całowali się długo, aż wreszcie Mary Claire oplotła dłoń­

mi kark Harleya i przyciągnęła go do siebie tak mocno, że 
słyszała bicie jego serca. 

Harley jeszcze nigdy nie pragnął kobiety z taką siłą. Ma­

rzył, by przewrócić ją na ziemię i kochać, czując zapach 
gniecionej trawy. 

Z własnego doświadczenia wiedział jednak, jak okrutne 

potrafią być kobiety. Dlatego też oderwał usta od jej warg 
i wysunął się z jej objęć. 

- Przepraszam - szepnął. - Nie powinienem tego robić. 

Ja... to już nigdy się nie powtórzy. 

Mary Claire przygryzła nabrzmiałe wargi, obronnym ru­

chem skrzyżowała ręce na piersiach i spojrzała na niego. 

- Nie powinieneś, to prawda - powiedziała drżącym gło­

sem. Nie wiedziała, czy gniew, który czuła, był skutkiem 
tego, że Harley ją całował, czy też tego, że przestał. - Co się 
stało, to się stało. - Westchnęła głęboko, chcąc opanować się 
i odzyskać choć trochę godności. - Chciałam ci jednak po­
wiedzieć, że nie tylko mężczyźni mają swoje potrzeby i pra-

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

47 

gnienia. Kobiety również. - Zamilkła na chwilę, a potem 
dodała: - Ale ja nad tym panuję. I mam nadzieję, że ty też 
nauczysz się tego. 

Odwróciła się i pobiegła do domu, a Harley stał w świetle 

księżyca i patrzył za nią. 

Mary Claire stała w kuchni oparta o drzwi. Wstrzymy­

wała oddech. Przez otwarte okno nasłuchiwała, co robi Har­
ley. Najpierw usłyszała metaliczny stuk, gdy wrzucił pudło 
z narzędziami na tył furgonetki, potem trzask zamykanych 
drzwi i dźwięk silnika. Patrzyła, jak światła reflektorów prze­
suwają się po ścianie kuchni. Potem samochód skręcił na 
drogę. 

Dopiero teraz zaczęła oddychać normalnie. Nie mogła 

jednak opanować drżenia nóg, więc osunęła się na krzesło 

i ukryła twarz w dłoniach. Co w nią wstąpiło? zadała sobie 
w duchu pytanie. Dlaczego odpowiedziała na jego po­
całunek? 

Wciągnęła głęboko powietrze i z trudem powstrzymywała 

łzy, które pojawiły się wraz z odpowiedzią. Bo jest kobietą. 
Też ma swoje potrzeby, pragnienia i już tak dawno żaden 
mężczyzna nie dotykał jej z takim pożądaniem. 

Próbowała stłumić szloch, a gdy to się nie udało, starała 

się go uciszyć, żeby nie obudzić dzieci. Wyczuła, że Harleya 
dręczy podobna samotność, która prześladowała ją, gdy wie­
czorem kładła się do łóżka. Próbowała znaleźć jakieś racjo­
nalne wyjaśnienie swoich poczynań i stwierdziła, że nie 
mogła zareagować inaczej. Od tak dawna była sama. Tak 

bardzo tęskniła za czyjąś bliskością, za uczuciem. 

Postanowiła wziąć się w garść. Nie, nie będzie myślała 

background image

48 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

o tym, co się może zdarzyć. Tak nie wolno. Jest matką. Musi 
przede wszystkim dbać o dzieci. Już kiedyś próbowała pole­
gać na mężczyźnie. Potem długo i ciężko walczyła, by odzy­
skać wolność i niezależność. I na pewno nie zamierzała po­
święcić tego dla seksu. 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

Mary Claire posłała ostrzegawcze spojrzenie Jimmy'emu, 

który aż po łokieć zanurzył rękę w słoju z ciastkami w skle­
pie Cartera. 

- Tylko jedno - przypomniała mu stanowczym głosem. 
Ruth Martin, właścicielka sklepu i naczelniczka poczty 

w Temptation, popatrzyła na Mary Claire, która chowała za­

kupy do torby. 

- Proszę pozwolić mu wziąć więcej. - Pochyliła się przez 

ladę i przesunęła dłonią po włosach Jimmy'ego. - Chłopcy 
w tym wieku zazwyczaj mają chude nogi i żołądki bez dna. 

Mimo zachęty ze strony pani Martin, Jimmy popatrzył 

jednak na matkę, czekając na jej zgodę. 

- No, dobrze - rzekła w końcu Mary Claire. - Ale tylko 

dwa. Bo nie będziesz w stanie zjeść lunchu. 

Jimmy uśmiechnął się, wziął dwa ciastka dla siebie i dwa 

dla siostry. 

- Co się mówi? - przypomniała dzieciom Mary Claire. 
- Dziękujemy - wymamrotały z pełnymi buziami. 
- Psuje je pani - stwierdziła Mary Claire, uśmiechając się 

do właścicielki. 

- Och, jedno ciasteczko od czasu do czasu nikomu nie 

zaszkodziło. - Ruth pomogła Mary Claire schować ostatnie 

background image

50 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

paczki i przesunęła torby w jej stronę. - Słyszałam, że Har­
ley Kerr wydzierżawił od pani ziemię. 

Mary Claire nie była przyzwyczajona, by publicznie roz­

trząsać swoje sprawy, więc zupełnie nie wiedziała, jak zare­
agować. Podała torbę Jimmy'emu. Spojrzała na kobietę za 
ladą i uznała, że trzeba jednak coś odpowiedzieć. 

- Tak. To prawda. 
- To dobrze. Odetchniemy, wiedząc, że jest blisko was 

i może się wami opiekować. 

Mary Claire nie była pewna, czy i ona odetchnie z ulgą. 

Po tym, co stało się poprzedniego wieczoru, zaczęła się za­
stanawiać, czy dobrze zrobiła, oddając Harleyowi ziemię. 

- Tak. Chyba tak - odpowiedziała niepewnym tonem. 
Pani Martin rozejrzała się, by sprawdzić, czy dzieci sły­

szą, a potem jeszcze bardziej przechyliła się przez ladę w jej 
stronę. 

- Samotna kobieta zawsze musi być ostrożna. Ktoś wła­

mał się do Virgie Scarborough, kiedy spała, i ukradł całe 
srebro jej matki. 

Oczy Mary Claire rozszerzyły się ze strachu. 

- O mój Boże! Kiedy? 
Pani Martin była uszczęśliwiona, że znalazła wdzięczną 

słuchaczkę. 

- W tym miesiącu miną trzy lata. 
Mary Claire z trudem powstrzymała śmiech. W Houston 

takie kradzieże zdarzały się co trzy sekundy. Pomyślała, że 
w miasteczku wielkości Temptation, gdzie niemal nie by­
ło przestępstw, taka błahostka urastała do rangi poważnej 

sprawy. 

- Będę o tym pamiętać - obiecała. 

background image

51 

Przypomniała sobie o kartce, którą miała w torebce. 
- Mogłabym wywiesić to ogłoszenie w oknie? 
Pani Martin wyciągnęła ku niej rękę. 

- Chciałabym poznać jego treść. - Zsunęła z czubka gło­

wy okulary i umieściła je na nosie. - „M.C. Reynolds. Księ­
gowość, rachunkowość" - przeczytała i popatrzyła na Mary 
Claire. Na jej pomarszczonej twarzy pojawił się uśmiech. 

- Chciałaby pani założyć własny interes? 

- Tak. Mam nadzieję, że mi się uda. Czy mogłabym to 

wywiesić w oknie wystawowym? 

- Sama to zrobię - zapewniła ją pani Martin. Jeszcze 

przez chwilę patrzyła na kartkę, a potem zdjęła okulary i zno­
wu umocowała je na czubku głowy. - Dobrze by było zamie­
ścić ogłoszenie w naszej gazecie. Co prawda wychodzi raz 
w tygodniu, ale dużo ludzi ją czyta. 

- Bardzo pani dziękuję. Zrobię tak, jak mi pani radzi. 

- Uszczęśliwiona Mary Claire uścisnęła rękę pani Martin. 

- To świetnie. I koniecznie proszę wkrótce mnie odwie­

dzić wraz z dziećmi, dobrze? - zawołała za nimi. 

Mary Claire zatrzymała samochód przed garażem, wrę­

czyła każdemu z dzieci torbę z zakupami, sama też wzięła 

jedną i nogą zatrzasnęła drzwi samochodu. Była już w poło­

wie drogi do domu, gdy nagle zorientowała się, że coś się 
zmieniło. Stanęła, by się rozejrzeć, i oczy jej rozszerzyły się 
ze zdumienia, gdy popatrzyła na ogród. Nie myśląc o tym, 
co robi, rzuciła torbę na ziemię i podbiegła do ogrodzenia. 
Uchwyciła się sztachetki płotu i patrzyła zdumiona. Wszy­
stkie chwasty zniknęły, a ziemia była porządnie zaorana 
w sześć równoległych skib. 

background image

52 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

Cofnęła się i położyła dłoń na sercu, by powstrzymać jego 

przyspieszone bicie. To sprawka Harleya, pomyślała. Bo któż 
inny mógłby to zrobić? Ale dlaczego? 

Cofnęła się jeszcze o krok, potem o następny. Ciągle nie 

mogła uwierzyć, że ten mężczyzna pomógł jej w tak miły 
sposób, szczególnie po słowach, jakie usłyszał od niej po­
przedniego wieczoru. 

Mary Claire ułożyła ostatni talerz na suszarce, oparła się 

o blat i popatrzyła w okno. Gdy postanowiła przeprowadzić 
się do Temptation, zrezygnowała z wielu wygód: zmywarki, 
młynka do niszczenia śmieci czy klimatyzacji. Ale widok 
z okna i śpiew ptaków na podwórzu wynagradzał jej te braki. 

Napawała się przez chwilę tym, co widziała. Zdążyła już 

wiele zmienić. Uporządkowała wraz z dziećmi podwórko, 

wyrzucając wszystkie śmieci, jakie udało się tu zgromadzić 
J.C. Vickersowi. Zraszacz zwilżał trawę na klombie przed 
domem. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, to pod koniec lata 
trawnik będzie wyglądał jak za czasów cioci i wujka. 

Westchnęła i jej wzrok powędrował na tył posiadłości. 

Harley zostawił tam otwór w ogrodzeniu, więc widziała łąki 
i pastwiska, które rozciągały się w nieskończoność. Była tak 
pogrążona w myślach, że drgnęła gwałtownie, gdy na hory­
zoncie ukazał się traktor. 

Chciało jej się śmiać z własnego przerażenia. Faktem jest, 

że było to potężne urządzenie, które ciągnęło za sobą coś 
w rodzaju kosiarki, niszcząc olbrzymie chwasty i małe samo­
siejki drzew rosnących na pastwisku. 

Zmrużyła oczy, usiłując dostrzec, kto siedzi w kabinie. Po 

chwili rozpoznała kierowcę. To był Harley. Z niechęcią po-

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

53 

myślała, że musi znowu z nim rozmawiać, ale przecież wy­
pada podziękować mu za zaoranie ogrodu. Odkładanie tego 
na później uczyni całą sprawę jeszcze trudniejszą. 

Chwyciła czapeczkę baseballową i otworzyła drzwi. Za­

trzymała się na chwilę, by schować pod nią włosy. Wypro­

stowała ramiona i zdecydowanym krokiem wyszła z domu. 

Harley ujrzał Mary Claire, idącą przez podwórze, i wy­

mamrotał przekleństwo, gdy okazało się, że kieruje się w je­
go stronę. Zatrzymała się przed ogrodzeniem, gestem dając 
mu znak, by się zbliżył. Skrzyżowała ręce na piersiach i cze­
kała. Wyraz jej twarzy świadczył o tym, że nie była zadowo­
lona, iż się pojawił, ale jego też nie uszczęśliwił jej widok. 
Trudno jest żyć z wyrzutami sumienia, a jeszcze trudniej, 
gdy widzisz powód tych wyrzutów. 

Podjechał bliżej. Był przekonany, że Mary Claire powie 

mu, iż zmieniła plany co do wynajęcia ziemi. Po tym, jak ją 
potraktował poprzedniego wieczoru, potrafiłby to zrozumieć. 
Cóż, trudno. Przecież nic nie poradzi na to, jeśli kobieta uprze 
się działać wbrew zdrowemu rozsądkowi. Przeprosił ją i za­
mierzał dotrzymać obietnicy, że nigdy więcej nie zachowa 
się w podobny sposób. 

Podjechał do ogrodzenia, otworzył drzwi kabiny i zesko­

czył na ziemię. 

- Dzień dobry, Mary Claire - powiedział, mając nadzieję, 

że jego głos pozbawiony jest emocji. 

- Dzień dobry, Harley. - Poczekała, aż znalazł się po 

drugiej stronie ogrodzenia. Skinęła głową w stronę pola. -
Widzę, że zabrałeś się już do porządkowania terenu. 

- Tak. Przecież mówiłem ci, że to zrobię- odpowiedział, 

siląc się na spokój. 

background image

54 

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

- Nie przypuszczałam, że uporządkujesz mój ogród. 

Jednak... bardzo ci za to dziękuję - dokończyła pośpie­
sznie. 

W sumie nie było to najpiękniejsze podziękowanie, ale 

przecież Harley nie po to pomógł jej, by usłyszeć miłe słowa. 
Wyrwał te wszystkie chwasty, by przeprosić ją za wczorajszy 
wieczór. Przez cały czas z niepokojem czekał, że wymówi 
mu dzierżawę swojej ziemi. 

Mary Claire w milczeniu wierciła czubkiem buta dziurę 

w świeżo przystrzyżonym trawniku. 

- To wszystko? - zapytał w końcu Harley. 
Uniosła głowę. Ich oczy spotkały się i Harley znowu po­

czuł, że przenika go dreszcz, jak zwykle, gdy na nią patrzył. 
Zmarszczyła czoło i odwróciła wzrok. Nie mogła albo nie 
chciała patrzeć mu w oczy. 

- Cześć, Harley! - Dziecięcy głos przerwał tę męczącą 

dla dorosłych ciszę. 

Stephie pędziła przez trawnik w kierunku Harleya. Nie 

mógł powstrzymać uśmiechu, który rozjaśnił mu twarz. Ta 
mała była po prostu urocza. 

- Cześć, malutka. Co robisz? 
- Powinna teraz odpoczywać - odezwała się Mary Claire, 

patrząc surowo na córkę. 

Stephie przekrzywiła głowę i próbowała oczarować mamę 

uśmiechem. 

- Ale ja już odpoczęłam. Wyjrzałam przez okno i zoba­

czyłam Harleya. To twój traktor? - zapytała. 

- Tak. 
- Zabierzesz mnie na przejażdżkę? 
Mary Claire otworzyła ze zdumienia usta. 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 55 

- Stephie Reynolds! Przywołuję cię do porządku! Harley 

ma ważniejsze rzeczy do zrobienia niż wożenie cię traktorem. 

Harley, czując, że Mary Claire jeszcze mu nie wybaczyła, 

ale nie chcąc też zrobić przykrości Stephie, próbował znaleźć 

jakieś wyjście z sytuacji. 

- Mnie to nie przeszkadza, Mary Claire. Chyba że ty 

masz coś przeciwko temu. Mogę ją ze sobą zabrać na prze­

jażdżkę po polu. 

- Jesteś pewien, że to jest bezpieczne? - zapytała z wa­

haniem, przygryzając wargę. 

- Oczywiście. 
- I mała naprawdę nie będzie ci przeszkadzać? 
- Nie. - Pochylił się. Stephie wyciągnęła do niego rączki 

i roześmiała się głośno, gdy uniósł ją w górę i przeniósł 
ponad ogrodzeniem. Objęła go mocno i wycisnęła na jego 
policzku gorący pocałunek. Harley poczuł, że jego serce 
topnieje ze wzruszenia. 

- Czy mogę prowadzić? - zapytała grzecznie. 
- Stephie! - krzyknęła Mary Claire, chwytając się ogro­

dzenia. Chciała ratować córkę przed niebezpieczeństwem. 

Harley mrugnął porozumiewawczo do Mary Claire. 

- Prowadziłaś już kiedyś taką wielką maszynę? - zapytał, 

patrząc na dziewczynkę. 

- Nie - przyznała się niechętnie. 
Wsadził małą do kabiny. Sam wspiął się tam po wysokich 

schodkach. 

- Wobec tego będziesz siedzieć u mnie na kolanach, by 

najpierw poznać wszystkie przyciski - oznajmił, zamykając 
drzwi kabiny. 

Mary Claire patrzyła na córkę. Wydawała się jej taka 

background image

56 

malutka na tle potężnej sylwetki Harleya. Poczuła ściskanie 
w żołądku. Nagle opanowała ją przemożna chęć, aby odebrać 
mu dziecko, zanim będzie za późno. Ale wtedy silnik zaczął 
hałasować. Na twarzyczce Stephie pojawił się szeroki 
uśmiech. Pochyliła się do przodu i jak szalona zaczęła ma­
chać rączkami do matki. Potem wyprostowała się i położyła 
obie dłonie na kierownicy. Mary Claire zauważyła, że Harley 
coś mówi, ale ryk silnika zagłuszył jego słowa. Traktor ruszył 
w stronę jeszcze nie oczyszczonego pasa ziemi. Szerokie ra­
miona mężczyzny zasłoniły drobną figurkę dziewczynki. 

Tego popołudnia zamierzała zająć się kominkiem w salo­

nie i porządnie go oczyścić, ale przez cały czas myślała 
o Stephie jadącej na traktorze. W żaden sposób nie potrafiła 
się zmusić do wejścia do domu. Musiała jednak czymś się 
zająć, więc wzięła torebkę nasion, które, wiedziona jakimś 
impulsem, kupiła rano w miasteczku. Poszukała w szopie 
motyki, uklękła na ziemi i spojrzała na wskazówki wydruko­
wane z tyłu torebki. Odczytała na głos instrukcję. Doszła do 
wniosku, że to nic trudnego. Odłożyła torebkę i chwyciła 
motykę. Wbijała ją w świeżo zaoraną ziemię, ciągle zerkając 
na pole i wypatrując traktora. Znowu poczuła ściskanie w żo­
łądku. Musisz się uspokoić, powiedziała do siebie. Przecież 
Harley zapewnił ją, że jazda jest bezpieczna. 

Wolałaby podbiec do ogrodzenia i czekać na powrót córki 

i Harleya. Wiedziała, że nie powinna niepotrzebnie się mar­
twić, więc zmusiła się do pracy, choć ręce jej drżały ze 
zdenerwowania. Wrzucała nasionka do wykopanych przez 
siebie rowków i zakrywała je ziemią. Dobrze, że choć mogła 
słyszeć warkot traktora. 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 57 

Pracowała tak już kilka godzin, obserwując przez cały 

czas, jak traktor porusza się po sąsiednim polu. Za każdym 
razem, gdy znikał za wzgórzem, wstrzymywała oddech, do­
póki znowu się nie pojawił. Przesuwała się od bruzdy do 
bruzdy, sadząc groszek, fasolkę, paprykę i inne warzywa, 
które zamierzała zebrać późnym latem. W duchu modliła się, 
by dzieci zechciały chociaż ich spróbować, bo, jak większość 
maluchów, nie lubiły tak wielu rzeczy. Oczami wyobraźni 
widziała uginający się pod rozmaitymi warzywami stół i o-
szczędności, jakie będzie mogła poczynić w codziennym bu­
dżecie. 

Gdy skończyła siać, a Harley nadal nie wracał, odczepiła 

z haczyka wąż ogrodowy i zaciągnęła go do ogrodu, by pod­
lać świeżo posiane warzywa. I wtedy usłyszała nadjeżdżający 

traktor. Upuściła wąż i zakręciła kran. Zanim zdążyła dobiec 
do ogrodzenia, Harley wysiadł już z kabiny i wyciągnął ręce 
po Stephie. 

Mała wpadła w jego objęcia i chwyciła go rączkami za 

szyję. Jej twarz rozjaśniona była uśmiechem, gdy odwróciła 
się do mamy. 

- Widziałaś? Prowadziłam traktor. 
- Widziałam, kochanie. Dobrze się bawiłaś? 
- Tak! Czy wiesz, że przez nasze łąki płynie strumyk? 

Harley mi pokazał. Mówi, że to jest najlepsze na świecie 
miejsce na piknik. Możemy zrobić piknik? Powiedz, że mo­
żemy! No, powiedz! 

- Zobaczymy - odpowiedziała Mary Claire niepewnym 

głosem. 

- I wiesz co? - mówiła dalej Stephie. - Harley ma kucy­

ka i powiedział, że będę mogła na nim jeździć. 

background image

58 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

Harley rzucił Mary Claire niepewne spojrzenie. 
- Wspomniałem tylko, że będzie mogła się przejechać, 

jeśli ty się na to zgodzisz. 

Mary Claire nie była teraz w stanie dyskutować na ten 

temat. Powoli uspokajała się, widząc Stephie całą i zdrową. 

- Zobaczymy, kochanie - odpowiedziała z rezerwą. 
- Ten kucyk jest jego córki, ale ona już na nim nie jeździ, 

bo mieszka daleko stąd. 

Córka?! Mary Claire popatrzyła zaskoczona na Harleya. 

Nie wiedziała, że ma córkę. 

- Czy Harley może zjeść z nami kolację? - zapytała 

Stephie. 

- No... no, nie wiem... - Mary Claire zaczęła się jąkać 

w odpowiedzi. 

Harley usłyszał niechęć w jej głosie. 

- Dzięki, maleńka - zwrócił się do Stephie. - Ale nie 

dzisiaj. Mam jeszcze sporo pracy. 

- Mógłbyś przyjść, jak skończysz. My jemy późno, pra­

wda, mamusiu? - Stephie popatrzyła na Mary Claire, szuka­

jąc potwierdzenia. 

Mary Claire zupełnie nie wiedziała, co robić. Nie bardzo jej 

odpowiadał pomysł wspólnego posiłku z Harleyem, ale odmó­
wić po tym, jak Stephie go zaprosiła, byłoby niegrzecznie. 

- To prawda - rzekła z westchnieniem. - Jadamy dopiero 

koło siódmej. 

- Nie chciałbym się narzucać. 
Mary Claire zmusiła się do uśmiechu, choć nie miała na 

to chęci. 

- Skądże znowu. Jemy dziś pieczeń. Starczy dla wszy­

stkich. 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

59 

- No, jeśli jesteś pewna... - rzekł Harley z wahaniem, bo 

dobrze wiedział, że Mary Claire wcale go nie chce zaprosić, 
ale obawia się zrobić przykrość córce. 

- Jestem pewna. 

Stephie wydała okrzyk radości i zaczęła się wiercić, więc 

Harley przeniósł ją nad ogrodzeniem i postawił na ziemi. 

- Gdzie jest Jimmy? Chcę mu opowiedzieć o jeździe tra­

ktorem! 

Mary Claire popatrzyła na córkę z miłością i przygładziła 

jej potargane włoski. 

- A jak myślisz? Jak zwykle tkwi przy komputerze 

w swoim pokoju. 

Stephie pobiegła szybko w stronę domu, chcąc od razu 

podzielić się swoimi wrażeniami z bratem. Zostawiona sam 
na sam z Harleyem, Mary Claire zaczęła niepewnie przestę­
pować z nogi na nogę, nie wiedząc, co powiedzieć. 

Harley czuł się równie onieśmielony. 
- To ja już chyba pójdę. Do zobaczenia o siódmej. - Od­

wrócił się i wskoczył do kabiny traktora. Mary Claire patrzy­
ła, jak bez najmniejszej trudności manewruje olbrzymią ma­
szyną i rusza w stronę swojego obejścia. 

Potem zaczęła iść w kierunku domu, w myślach przekli­

nając Stephie za zaproszenie tego mężczyzny na kolację. 

- Proszę, wejdź! - zawołała Mary Claire, wychylając się 

zza drzwi. . 

Harley zdjął kapelusz. Powitał go tak smakowity zapach 

pieczonego mięsa i ziemniaków, aż ślina napłynęła mu do 
ust. Ale na widok Mary Claire pochylonej nad piekarnikiem 
poczuł znowu suchość w ustach. 

background image

60 

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

- Ależ tu pięknie pachnie - powiedział z zachwytem. 
Mary Claire odwróciła się. W dłoniach okrytych rękawi­

cami mocno trzymała brytfankę. 

- Dziękuję. Ja... - Słowa zamarły jej na ustach, gdy spo­

jrzała na Harleya. Nigdy przedtem nie widziała go tak ele­

gancko ubranego. Miał na sobie nowe dżinsy i wykrochma­
loną niebieską koszulę, która sprawiała, że jego oczy wyda­
wały się jeszcze bardziej błękitne. Widać było, że przygoto­
wywał się do tej wizyty i rezultat był oszałamiający. 

- No, no - powiedziała tylko. - Wyglądasz wspaniale. 
Harley zaczerwienił się, słysząc komplement. 
- Kiedy wróciłem do domu, musiałem zająć się chorą kro­

wą. Pomyślałem sobie, że nie bylibyście zachwyceni, gdybym 
zasiadł do kolacji przesiąknięty jej zapachem - wyjaśnił. 

Mary Claire nie mogła powstrzymać śmiechu. 
- Powinniśmy ci wobec tego być wdzięczni.. - Przeszła 

szybko przez kuchnię i postawiła brytfankę na blacie. - Prze­
praszam. Trochę się spóźniłam. Kolacja będzie gotowa za 

parę minut. 

- Mogę ci pomóc? 
Mary Claire odwróciła się do niego, zaskoczona tą propo­

zycją. Nie pamiętała, żeby Pete kiedykolwiek jej pomagał. 
Zawsze uważał, że kuchnia to miejsce dla kobiet. A teraz stał 
przed nią Harley, ucieleśnienie prawdziwego mężczyzny, 
i proponował pomoc. 

- Nie, dziękuję. Panuję nad wszystkim. Dzieci oglądają 

w salonie telewizję. Jeśli chcesz... 

W tej samej chwili w kuchni pojawiła się Stephie. 
- Cześć, Harley! - Chwyciła go za rękę. - Chcesz zoba­

czyć mój pokój? 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

61 

Harley popatrzył na Mary Claire, czekając na jej zgodę. 

Skinęła głową, a potem zwróciła się do dziecka. 

- Możecie iść. Ale nie siedźcie na górze zbyt długo. Ko­

lacja będzie za parę minut. 

Stephie ciągnęła Harleya przez hol, potem schodami, cały 

czas paplając jak nakręcona. Harley słuchał jednym uchem, 
bo całą uwagę skupił na zmianach, które pojawiły się w do­
mu, odkąd Mary Claire w nim zamieszkała. Wiele razy gościł 
tutaj, gdy jeszcze żyli Beachamowie, i zawsze był pełen po­
dziwu dla tego domu. Ale najlepiej zapamiętał wygląd wnę­
trza, gdy odwiedzał J.C. Vickersa, usiłując namówić starego 
nicponia, by wydzierżawił mu ziemię. Nie był to typ, który 
interesowałby się sprzątaniem czy gotowaniem. Vickers za­
puścił dom tak, że śmierdział gorzej niż jego gospodarz. 
Harley zawsze usiłował skracać wizyty u sąsiada do mini­

mum. 

Teraz pachniało tu bardzo przyjemnie - aromat piecze­

ni mieszał się z zapachem farb i politury. Wchodząc po scho­
dach zauważył, że tapeta została zmieniona. Jasnoczerwo-
ne pączki róż podkreślały ciemną barwę mahoniowej po­
ręczy. 

- To jest pokój mamy - rzekła Stephie, zatrzymując się 

przed pierwszymi drzwiami na górze. - Wybrała ten najbliżej 

schodów, żeby w razie czego pomóc nam zejść na dół w no­
cy. Moglibyśmy przecież spaść ze schodów i skręcić sobie 

kark. 

Harley roześmiał się. Wiedział, że Stephie nie przesadza. 

Zauważył spojrzenie Mary Claire, gdy wsadzał małą na tra­
ktor i czuł, że zamartwiała się, kiedy razem na nim jeździli. 
Po prostu taka już była. Ale nie uważał jej nadwrażliwości 

background image

62 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

za wadę, wprost przeciwnie, bardzo Mary Claire za to sza­
nował. 

Z poczuciem winy zajrzał do środka. W odległym kącie 

stało mosiężne łóżko przykryte narzutą. U wezgłowia leżały 
różnokolorowe poduszki. Tuż obok łóżka stała toaletka, a na 
niej zdjęcia dzieci. Wiatr poruszał koronkowymi firankami, 
przynosząc ten sam zapach kwiatów, który wydawał się sta­
nowić nieodłączną część Mary Claire. 

Był to typowy kobiecy pokój i Harley poczuł nie znane 

dotąd ściskanie w klatce piersiowej. 

- Chodź, pokażę ci mój pokój. - Stephie szarpnęła go 

mocno za rękę. 

Z lekkim ociąganiem poszedł za dziewczynką. 

- To tutaj - rzekła z dumą. - Prawda, że ładny? 
Pokój był piękny i tak podobny do pokoju jego córki 

Jenny, że łzy napłynęły mu do oczu. 

- Naprawdę jest śliczny. 

Mała znowu chwyciła go za rękę i wciągnęła do środka. 
- To są moje dzieci - powiedziała, podchodząc do łó­

żeczka. 

Cała grupka lalek opierała się o śnieżnobiałe poduszki. 

Pamiętał, że Jenny tak samo usadzała zabawki u siebie. A te­
raz, gdy odważył się zajrzeć do jej pokoju, widział tylko kurz 
pokrywający meble. 

Stephie wzięła jedną z lalek i mocno przytuliła do siebie. 

- To jest Michelle. Ją lubię najbardziej - szepnęła. - Tyl­

ko nie mów tego pozostałym lalkom. Nie chcę, żeby było im 
przykro. 

- Obiecuję, że nie pisnę na ten temat ani słowa. - Harley 

położył rękę na sercu w geście przysięgi. 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 63 

- Kolacja gotowa - usłyszeli z dołu głos Mary Claire. 

Stephie szybko odłożyła lalkę i uśmiechnęła się do Har­

leya. 

- Ścigamy się? - spytała z błyskiem w oczach. Zanim 

zdążył odpowiedzieć, wybiegła z pokoju i po chwili była już 
na dole. Harley jeszcze przez chwilę patrzył na lalki leżące 
na łóżku. Jakże żałował, że nie poświęcał Jenny więcej czasu, 
gdy była w wieku Stephie; że nie słuchał, jak opowiadała 
o swoich lalkach. Dopiero gdy została zabrana z jego domu, 
zrozumiał, jak cenne były lata, które spędzili razem. Zawsze 
wydawało mu się, że mają przed sobą całe życie, a okazało 
się, że tylko sześć lat. 

Harley i Mary Claire siedzieli na bujanych fotelach usta­

wionych na frontowej werandzie i kołysali się powoli, obser­
wując Stephie i Jimmy'ego goniących świetliki w mrocznym 
cieniu gałęzi masywnego dębu. Panowała między nimi nie­
wymuszona cisza, a jednostajne skrzypienie płóz o podłogę 
działało uspokajająco. 

- Nie wiedziałam, że masz córkę - rzekła cicho Mary 

Claire. 

Słowa padły niespodziewanie. 

- I syna - dodał. 
- Ile mają lat? 
- Jenny ma szesnaście, a Tommy w przyszłym miesiącu 

skończy dziewiętnaście. 

- Gdzie mieszkają? 
- W San Antonio, z matką. 
- Często ich widujesz? 
- Nie tak często, jak bym chciał. 

background image

64 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

Mary Claire usłyszała żal w jego głosie. 
- Trudno powiedzieć, dla kogo rozwód jest trudniejszy. 

Dla dzieci czy rodziców? 

Harley zmarszczył czoło, wpatrując się w ciemność. 
- Chyba najtrudniej jest temu, kto zostaje sam - powie­

dział po chwili. 

Mary Claire wyczuła gorycz w jego słowach i choć nie 

zgadzała się z nim, powstrzymała się od komentarza. 

Gdzieś w oddali odezwała się sowa, ale to krzyk Stephie 

sprawił, że oboje zerwali się z foteli. Patrzyli, jak biegnie ku 
nim, trzymając przed sobą złożone ręce. 

- Złapałam jednego! Złapałam! - krzyczała podniecona. 
Harley odetchnął z ulgą, gdy zorientował się, że małej nic 

się nie stało. Podał jej słój, który stał przy jego fotelu. 

- Włóż go tutaj. 
Świetlik opadł na źdźbła trawy pokrywające dno słoika. 

Jego odwłok to błyskał, to gasł jak światło latarni morskiej. 
Harley szybko zakręcił pokrywę. Stephie wzięła od niego słój 
i podniosła go wysoko. 

- Jak on to robi? - szepnęła. 
- To utlenianie - wyjaśnił Harley. Za wszelką cenę starał 

się przystępnie wytłumaczyć małej całe zjawisko, ale było to 
zbyt trudne. - To czarodziejski pył - powiedział w końcu, 

nie zwracając uwagi na zaskoczoną minę Mary Claire. -
Wróżka posypała nim świetlikowi ogonek, żeby mógł oświet­
lać sobie drogę. 

Buzia małej rozjaśniła się uśmiechem. Oddała słój Har­

leyowi. 

- Złapię jeszcze jednego. 
Była już w połowie schodów, gdy zatrzymał ją głos matki. 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

65 

- Nie biegnij tak szybko, Stephie - powiedziała łagodnie. 

- Pora spać. 

- Och, mamo, proszę. Jeszcze troszkę. 
Ale Mary Claire była stanowcza. 
- Już dawno powinnaś być w łóżku. - Wstała z fotela 

i zaczęła wołać do Jimmy'ego: - Synku, pora spać. 

Harley usłyszał jęk chłopca i wiedział, że również on nie 

jest zachwycony rozkazem matki. 

- Chyba już pójdę - powiedział. 
- Poczytaj mi, zanim pójdziesz do domu - poprosiła 

Stephie, patrząc mu w oczy. 

- Chyba pozwolisz mi tu pobyć jeszcze trochę - zwrócił 

się do Mary Claire. Nie był w stanie odmówić małej. 

Stephie pędziła już do domu, żeby jak najszybciej znaleźć się 

w łóżku. Jimmy wyszedł z ciemności i ruszył w stronę werandy, 

powłócząc nogami. Nagle zatrzymał się i spojrzał na Harleya. 

- Jeśli będzie ci jutro potrzebny ktoś do prowadzenia 

traktora, to chętnie ci pomogę - zaproponował. 

Harley słyszał w jego głosie nadzieję i choć właściwie 

skończył już pracę na pastwisku, pomyślał, że zawsze można 

jeszcze wyrównać ziemię. 

- Czekaj przy ogrodzeniu z tyłu domu o dziewiątej. Przy­

jadę po ciebie - powiedział do chłopca. 

Jimmy uśmiechnął się od ucha do ucha i wbiegł na schody, 

wydając z siebie okrzyki radości. 

- Przecież już skończyłeś porządkować to pastwisko, pra­

wda? - usłyszał głos Mary Claire. 

Wzruszył ramionami. 
- Dodatkowe uprzątnięcie terenu na pewno nie za­

szkodzi. 

background image

66 

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

Mary Claire położyła mu rękę na ramieniu, a jemu serce 

zabiło mocniej ze szczęścia. 

- Nie musisz tego robić dla nich - rzekła miękko. 
- Wiem. Ale chcę - odpowiedział cicho. 
Mary Claire westchnęła i cofnęła rękę. 
- Dziękuję - szepnęła. 
- Za co? - zapytał Harley, podnosząc głowę. 
- Za to, że dzięki tobie moje dzieci przeżyją przygody, 

których nigdy nie zapomną. 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

Harley stał w drzwiach pokoju Jenny. Łzy, powstrzymy­

wane przez tak wiele lat, płynęły wolno po policzkach, a on 

patrzył na pusty pokój i usiłował sobie przypomnieć, jak to 
było, gdy Jenny tu mieszkała. 

Wtedy stało tu łóżko z białą kapą, taką jak u Stephie, a 

u wezgłowia siedział cały rząd lalek. Na ścianach wisiały 
plakaty ze zwierzętami, które tak uwielbiała. W rogu, przy 
oknie, stał mały stolik. Spędzała przy nim deszczowe dni, 
rysując obrazki dla ojca. 

Gdy tylko zamykał oczy, słyszał jej dziecięce paplanie, 

kiedy układał ją do snu. Łaskotał ją, aż, śmiejąc się, prosiła, 
by przestał. Potem czytał jej bajki. Był to rytuał, o którym 
niemal zapomniał. 

To chyba czytanie bajki i sceny z normalnego rodzinnego 

życia, z którym się zetknął dzięki zaproszeniu na kolację, 
sprawiły, że przyszedł do tego pokoju. Mary Claire obserwo­
wała go uważnie, gdy usiadł na łóżku Stephie, a mała przy­
tuliła się do niego. Trzymała w ręku lalkę i oglądała rysunki 
na każdej stronie, podczas gdy on czytał bajkę na głos. Od 
czasu do czasu podnosiła na niego wzrok i uśmiechała się 
radośnie. 

Po powrocie do domu pobiegł natychmiast do pokoju 

Jenny, choć od dawna już nie miał odwagi, by to zrobić. Gdy 

background image

68 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

Susan wyprowadziła się, zabierając ze sobą dzieci, trudność 
sprawiało mu nawet przejście obok zamkniętych drzwi do 
ich pokojów. Przez wiele miesięcy sypiał więc na kanapie 
w salonie. Unikał wszystkiego, co sprawiało mu ból. 

Przesunął ręką po twarzy, wytarł łzy i ruszył korytarzem. 

Po drodze zatrzymał się przy pokoju Tommy'ego i zajrzał do 
środka. Podobnie jak pokój Jenny, to pomieszczenie było 
niemal puste. Zostało tylko łóżko, krzesło i etażerka. Przed­
tem ściany były pokryte plakatami przedstawiającymi naj­
słynniejszych sportowców, a na specjalnej tablicy, którą Har­
ley sam zrobił, wisiał kij i rękawica baseballowa. Susan, 
odchodząc, zabrała niemal wszystko, zostawiając mu tylko 
wspomnienia. 

Harley z westchnieniem zamknął drzwi. Wszedł do swo­

jego pokoju i zaczął się rozbierać. Ten pokój nie wywoływał 

w nim żadnych wspomnień. Był opróżniony z wszystkiego, 
co razem latami zbierali. Nie sprzeciwiał się temu, bo chciał, 
żeby w San Antonio dzieci były otoczone znajomymi przed­
miotami. Chociaż bardzo kochał żonę, potrafił się pogodzić 
z jej odejściem, ale nie umiał sobie poradzić z nieobecnością 
dzieci. To właśnie ich tak bardzo mu brakowało. 

Punktualnie o dziewiątej Jimmy czekał przy ogrodzeniu, 

tak jak kazał mu Harley. Mary Claire i Stephie pracowały 
w ogrodzie. Na odgłos traktora obie jednocześnie podniosły 
głowy i spojrzały w stronę Harleya. On z kolei patrzył na 
całą trójkę z wysokości kabiny, na uniesione ku niemu, 
oświetlone słońcem twarze i zastanawiał się, czy może Bóg 
zesłał mu ich jako zadośćuczynienie za rodzinę, którą 
stracił... 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

69 

Gdy podjechał bliżej, Mary Claire wyprostowała się, 

chwyciła Stephie za rączkę i podbiegły razem do ogrodzenia, 
by czekać tam na niego wspólnie z Jimmym. Mary Claire 
uśmiechała się wprawdzie trochę sztucznie, ale i to wystar­
czyło, by Harley poczuł, że krew zaczyna mu szybciej krążyć 

w żyłach. 

- Dzień dobry, Harley - zawołała, gdy wyszedł z ka­

biny. 

Odpowiedział jej, a potem przeniósł wzrok na Stephie, 

która, Przestępując z nogi na nogę, z niecierpliwością ocze­
kiwała, aż ją zauważy. Uśmiechnął się i wyciągnął do niej 
ręce ponad płotem. Uniósł małą w górę, a ona wycisnęła na 

jego policzku całusa. 

- Zabierzesz mnie na przejażdżkę? - zapytała z nadzieją 

w głosie. 

Harley roześmiał się i połaskotał ją po nosku. 
- Jeśli ty też z nami pojedziesz, to kto dotrzyma mamie 

towarzystwa? 

Stephie pochyliła głowę z takim smutkiem, że czuł, jak 

mu serce pęka. 

- Tak. Rozumiem - szepnęła. 
Harley uścisnął ją. 
- Pomóż mamie, a jak wrócę, to może pozwoli ci przyjść 

do mnie i zobaczyć kucyka. 

- Naprawdę? - zapytała, otwierając szeroko oczy. 
- Naprawdę. - Uścisnął małą jeszcze raz i postawił przy 

Mary Claire. 

- Jesteś gotowy? - zapytał Jimmy'ego. 
- Tak jest - odpowiedział chłopiec. 
Domyślając się, że na pewno nie chciałby zostać prze-

background image

70 

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

niesiony przez ogrodzenie jak jego młodsza siostra, Har­
ley rozsunął druty i pomógł chłopcu prześliznąć się między 
nimi. 

- Jeśli nie masz nic przeciwko temu - zwrócił się teraz 

do Mary Claire - to pomyślałem sobie, że moglibyśmy upo­
rządkować odcinek między szosą a domem. 

Choć z początku oburzyła się na taką zmianę planów, to 

po chwili skinęła głową na znak zgody. Przynajmniej będzie 
ich przez cały czas widziała. 

Harley ruszył w stronę traktora. Jimmy już zaczął się wspinać 

po wysokich stopniach. Głos matki ścigał go aż do kabiny. 

- Jimmy, tylko słuchaj Harleya i nie naciskaj bez jego 

zgody żadnych guzików. 

Ruda głowa Jimmy'ego wychyliła się zza drzwi kabiny, 

a jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. 

- Dobrze, obiecuję. - Potem schował się we wnętrzu 

i drzwi zamknęły się za nimi, a Mary Claire znowu została 
przy ogrodzeniu, z rękami zaciśniętymi na sztachetkach. 

Nagle zdała sobie sprawę z tego, co robi, i pośpiesznie 

opuściła dłonie. 

- Przecież nie będę tak stać przez cały dzień i patrzeć, jak 

ten głupi traktor jeździ tam i z powrotem - powiedziała, 
wściekła na siebie za swoje obawy. 

Stephie uniosła główkę i popatrzyła na matkę. 

- To co chcesz robić? - zapytała z miną niewiniątka. 

Mary Claire poczekała, aż traktor wyjedzie z bramy. 
- Przygotujemy lunch na świeżym powietrzu - wpadła na 

pomysł. Chwyciła małą za rękę i ruszyły w stronę domu. -
A gdy chłopcy wrócą, zrobimy sobie piknik tam, gdzie pro­
ponował Harley. 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 71 

- Hura! - krzyknęła Stephie i co sił w nóżkach pobiegła 

do kuchni. 

Harley zatrzymał traktor na podjeździe, by Jimmy mógł 

wysiąść, i ze zdziwieniem zauważył, że Mary Claire i Ste­
phie idą w jego stronę, dźwigając kosz. 

Czekały niecierpliwie, aż wyłączy silnik, a gdy wysiadł, 

podeszły bliżej. 

- Co takiego wymyśliłyście? Wyglądacie na bardzo z sie­

bie zadowolone. 

- Gotowałyśmy - rzekła z dumą w głosie Stephie. - Ma­

my pieczone kurczęta, wspaniałą sałatkę z ziemniaków 
i smażone jajka. Urządzamy piknik przy strumieniu w tym 
miejscu, które mi pokazałeś. 

Harley uniósł brwi. 
- Naprawdę? To bardzo dobry pomysł. - Odwrócił się 

i podał rękę Jimmy'emu, by chłopiec mógł zeskoczyć na 
ziemię, a potem nałożył kapelusz. Dotknął palcem ronda 
i skłonił się Mary. Claire. - To ja już pójdę. Bawcie się do­
brze. 

- Harley! Poczekaj! 
Zatrzymał się i odwrócił. 
Westchnęła, a rumieniec zabarwił jej policzki. Czuła się 

bardzo niepewnie, zapraszając go. 

- Chcielibyśmy, żebyś poszedł z nami... jeśli masz czas 

- rzekła z wahaniem. 

W kącikach warg Harleya pojawił się uśmiech. Cieszył 

się, że Mary Claire uwzględniła go w swoich planach. 

- Postaram się. Wiecie co? - dodał. - Odprowadzę tra­

ktor, wezmę konia i kucyka, a potem spotkamy się przy stru-

Skan Anula, przerobienie pona.

background image

72 

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

mieniu. W ten sposób dotrzymam obietnicy i Stephie będzie 
mogła wybrać się na przejażdżkę. 

Chociaż Mary Claire nie była pewna, czy Stephie powinna 

jeździć konno, skinęła głową na znak zgody. 

- Do zobaczenia. 

Stephie biegła przodem, a za nią szli Mary Claire i Jimmy. 

Przeszli przez łąkę, potem minęli wzgórze i dotarli do miej­
sca, którego Harley nie mógł uporządkować. Piętrzyły się 
tam ogromne głazy, które w blasku słońca wyglądały jak 
zrujnowane zamczysko. Mary Claire wybrała miejsce ocie­
nione konarami dębu i rozłożyła tam koc. Dzieci brodziły po 
płytkim strumyku, rzucając do wody kamienie, a Mary Claire 
usiadła na kocu i zaczęła rozkładać jedzenie. 

Stephie szybko się znudził strumień, więc zaczęła się 

wdrapywać na skały. Potem dla zabawy zaczęła skakać z ka­
mienia na kamień, szeroko rozkładając ręce dla złapania rów­
nowagi. 

Harley patrzył, jak wspina się na kolejną skałę, i uśmie­

chał się na widok jej wysiłków. Zatrzymał konia i pomachał 
do niej, gdy wreszcie go dostrzegła. Pomyślał, że może ją 
podwieźć na miejsce pikniku, i skierował konia w jej stronę. 
Śmiał się, patrząc na skoki dziewczynki, i omal nie spadł 
z siodła, gdy koń się nagle zatrzymał. 

- Spokojnie, mały - powiedział i ściągnął mocniej lejce. 

I wtedy usłyszał ten dźwięk. Grzechotanie. Ogarnął spojrze­
niem skały i w odległości około trzech metrów od Stephie 
dojrzał niebezpiecznego węża, rozciągniętego na płaskim ka­
mieniu. Natychmiast puścił lejce kucyka i ponaglił konia do 
biegu. 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

73 

Mary Claire poczuła pod kolanami drżenie ziemi, uniosła 

głowę i zobaczyła Harleya pędzącego na koniu. 

- Co się dzieje? - zapytała i osłoniła ręką oczy, by lepiej 

widzieć. Ujrzała Stephie stojącą na występie skały i zerwała 
się na równe nogi, bo była pewna, że Harley na nią wpadnie. 
- Zabijesz ją! - krzyknęła. 

On chyba oszalał. Musi ostrzec Stephie, zanim stratują ją 

końskie kopyta. 

- Stephie! Uciekaj! - zawołała, biegnąc w stronę dziecka. 
Nagle potknęła się i upadła. Wstając pospiesznie, wołała 

przez cały czas do córki. 

Ale było już za późno. Koń Harleya był tak blisko, że 

wszystko zasłonił. Nie mogąc znieść widoku dziecka miaż­
dżonego ciężarem potężnego zwierzęcia, Mary Claire zakryła 
oczy i opadła z płaczem na kolana. 

Rozległ się odgłos wystrzału. Na ten dźwięk Mary Claire 

uniosła głowę i zobaczyła Harleya ze strzelbą w ręku... 
i Stephie siedzącą przed nim na siodle. 

Z płaczem rzuciła się w ich stronę. Chwyciła dziewczynkę 

w objęcia i mocno przytuliła do siebie. 

- Czyś ty oszalał?! - krzyknęła. - Mogłeś ją zabić! 
Stephie objęła matkę za szyję. Po policzkach płynęły jej 

łzy. Mary Claire przytuliła ją mocniej. 

- Już dobrze, kochanie. Jesteś już ze mną. 
- Och, mamusiu - łkała Stephie. - To był wąż. I chciał 

mnie zaatakować. 

Mary Claire uniosła wzrok i napotkała spojrzenie Har­

leya. 

- Wąż? - powtórzyła. 
- Harley chwycił mnie i posadził na siodle, a potem za-

background image

74 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

strzelił węża. Zupełnie jak w kinie. - Zwróciła pełne podzi­
wu, choć mokre od łez oczy na swojego wybawiciela. - Pra­
wda, że tak było? 

Harley nie mógł wydobyć z siebie ani słowa. Strach ciągle 

ściskał go za gardło. Wsunął strzelbę, którą zawsze ze sobą 
nosił, do specjalnego pokrowca przy siodle, przerzucił nogę 

przez grzbiet konia i zsunął się na ziemię. Musiał przytrzy­
mać się siodła, bo kolana ugięły się pod nim. Przycisnął czoło 
do końskiego boku. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek przed­
tem się tak bał. 

Ktoś dotknął jego ramienia. Odwrócił się i ujrzał Mary 

Claire. 

- Przepraszam - szepnęła. - Myślałam... - Zamilkła, bo 

wstydziła się wyznać, że podejrzewała go o chęć wyrządze­
nia Stephie krzywdy. Ale w jego oczach dostrzegła ból i wie­
działa, że domyślił się, co chciała powiedzieć. - Dziękuję. 

- Wspięła się na palce, by pocałować go w policzek. - Ura­

towałeś Stephie życie. 

Zawstydzony jej wdzięcznością, Harley wyciągnął ręce do 

Stephie, która natychmiast objęła go za szyję, przytuliła się 
do niego i również pocałowała go w policzek. 

- Jesteś bohaterem, Harley - rzekła uroczystym tonem. 

- Zawsze będę pamiętać, że ocaliłeś mi życie. 

Harley nie mógł uskarżać się na brak wrażeń. Właściwie 

odkąd przyjechała Mary Claire, ciągle coś się działo. A on, 
nie wiadomo dlaczego, zazwyczaj był w centrum wydarzeń. 

Czasami układało się nie najgorzej, jak na wczorajszym pik­

niku. Chociaż przygoda z wężem nieco przytłumiła radość jego 

uczestników, to dzięki niej zelżało trochę napięcie istniejące 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 75 

między Harleyem a Mary Claire. Z przyjemnością obserwo­
wał ją w otoczeniu dzieci. W każdym jej ruchu widział mat­
czyną miłość i troskę, gdy we trójkę bawili się na łące. Był 
szczęśliwy, gdy od czasu do czasu i jego obdarzała uśmie­
chem. Ale za każdym razem, gdy przypomniał sobie o wężu, 
który był już zwinięty i gotowy do ataku na nie spodziewa­

jącą się niczego Stephie, oblewał się zimnym potem. 

Następnego dnia Harley wybrał się do fryzjera. Koniecz­

nie musiał już przystrzyc włosy. 

- Cześć, Will - zawołał, wchodząc do zakładu, wziął ja­

kieś czasopismo z półki i usiadł, czekając na swoją kolejkę. 

Will, trzymając w ręku nożyczki, odwrócił się do niego 

i skinął głową. 

- Witaj, Harley. Zaraz się tobą zajmę. 
Harley rozłożył gazetę i leniwym ruchem przewracał kartki. 

Czasami coś przyciągnęło jego wzrok. Nagle wrócił do poprze­
dniej strony, gdzie widniało zdjęcie sklepu Cartera, zajmujące 
prawie pół szpalty. Przed sklepem stał Cody Fipes z rękami 
opartymi na biodrach, patrzył spod przymrużonych powiek pro­
sto w obiektyw, a gwiazda szeryfa na jego piersi błyszczała 
w słońcu. Pod zdjęciem był napis: „Temptation w Teksasie za­
prasza kobiety", a niżej widniał podtytuł: „Szeryf za wszelką 
cenę pragnie ocalić umierające miasto". Harley roześmiał się, 
złożył gazetę na pół i zaczął ją czytać. 

Nie zdążył jeszcze skończyć lektury pierwszego akapitu, 

gdy na stronę padł cień. Harley podniósł głowę. Przed nim 
stał Cody, z rękami na biodrach i tym samym wyrazem twa­
rzy co na zdjęciu. 

- Wiesz co, Cody, jeśli chciałeś zachęcić kobiety, żeby tu 

background image

76 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

przyjeżdżały, to może trzeba było opublikować zdjęcie Han­
ka zamiast wizerunku twojej paskudnej gęby. 

Cody opadł ciężko na krzesło obok Harleya i tylko westchnął. 

- Próbowałem go namówić. Nie chciał. 
Harley znowu parsknął śmiechem. 
- Prawdę mówiąc, trudno mu się dziwić. 
- Przyszedłeś się ostrzyc? - zmienił temat Cody. 
- Nie. Wyrwać ząb. 
- Śmieszne. Bardzo śmieszne. - Cody rzucił mu ponure 

spojrzenie. 

Harley popatrzył na niego ze zdziwieniem. 
- Czemu jesteś taki podminowany? Czy coś się stało? 
- Przede wszystkim to. - Cody wskazał na gazetę w ręku 

Harleya. - Jak tylko wychodzę na ulicę, pojawia się zaraz 

jakiś reporter z mikrofonem, który podsuwa mi pod nos, lub 

z aparatem, który mnie oślepia. 

Harley pokręcił głową. Starał się zachować powagę. 
- To bardzo kłopotliwe być sławnym. 
- Nie jestem wcale sławny - ze złością powiedział Cody. 

- Ja tylko próbuję ocalić nasze miasto. Chociaż mam z tym 
cholernie dużo kłopotów, mój pomysł zaczyna się sprawdzać. 

- Jak to? - Harley uniósł brwi ze zdziwienia. 
- Dwie nowe rodziny przeprowadzają się do nas. Facet 

z północy, z zawodu hydraulik, z żoną i dzieckiem, a drugi 
przyjedzie w przyszłym tygodniu. Jego żona chce tu otwo­
rzyć sklep z ubraniami. 

- Myślałem, że chcesz tu ściągnąć tylko samotne kobiety 

- zażartował Harley. 

Cody popatrzył na niego ze złością. Gdyby spojrzenie 

mogło zabijać, Harley leżałby już martwy. 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 77 

- Przyjechała przecież Mary Claire Reynolds - odrzekł 

ze zjadliwym uśmiechem. Teraz on chciał się zrewanżować 
Harleyowi za żarty. - Ona nie ma męża. 

Harley natychmiast pożałował, że wdał się w rozmowę na 

ten temat. 

- Masz rację - skwitował wypowiedź Cody'ego. 
- I zamierza tu pracować, a o to mi właśnie chodziło. 
- Naprawdę? - Harley spojrzał na niego ze zdziwieniem. 
Cody rozparł się wygodnie na krześle i założył ręce za 

pasek od spodni. Był bardzo zadowolony, że wie o Mary 
Claire coś, o czym nie ma pojęcia jej najbliższy sąsiad. 

- Tak. Widziałem jej ogłoszenie na wystawie u Cartera. 

Zamierza zająć się księgowością. - Spojrzał na fryzjera. -
Hej, Will! Jak długo to jeszcze potrwa? 

- Spokojnie, Cody. Chyba nie chcesz, żebym skaleczył Lou? 
Lou drgnął gwałtownie, a Will przytrzymał go za białą 

pelerynę, którą był okryty. 

Cody wstał. 
- Chyba pójdę do biura i przejrzę pocztę. Zajrzę później, 

gdy będzie mniej ludzi. 

- Po co mi to mówisz? - zamruczał niechętnym tonem 

Will. - Nie jestem twoją sekretarką. 

- A właśnie, Harley, przecież ty tak nie lubisz papierko­

wej roboty. Może wpadniesz do Mary Claire i zlecisz jej 

prowadzenie swoich ksiąg rachunkowych? - Na widok miny 
Harleya Cody uśmiechnął się z radością i wyszedł zadowo­
lony, że ostatnie słowo należało do niego. 

Harley usiłował wmówić sobie, że to nie słowa Cody'ego 

sprawiły, iż tydzień później zebrał wszystkie rachunki oraz 

background image

78 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

dokumenty i ruszył z nimi do domu Mary Claire. Nie musiał 
przecież szukać pretekstu, żeby się z nią zobaczyć. Wystar­
czyło, że był na łąkach, które od niej wydzierżawił, a już 
natykał się na nią lub dzieciaki. 

Ale naprawdę potrzebował księgowej. Był farmerem i nie 

miał zupełnie czasu na tę całą biurokrację. Bilanse, dochody, 
wydatki i to, co najgorsze: podatki. Poza tym jej na pewno 
przyda się parę groszy. Nie sądził, żeby w Temptation było 
dużo ludzi potrzebujących pomocy księgowego. W sumie 
wolał płacić Mary Claire niż temu bufonowatemu doradcy 
podatkowemu w San Antonio. 

Przycisnął mocniej pudło z papierami i ruszył pewnym 

krokiem w stronę jej domu. 

Zapukał do drzwi i czekał, pogwizdując melodię, którą 

usłyszał rano w radiu. 

Drzwi otworzyła mu Mary Claire. Na jej twarzy pojawił 

się uśmiech. 

- Cieszę się, że cię widzę - powiedziała. - Co tu ro­

bisz w samym środku dnia? Czyżby zabrakło ci pracy na 
farmie? 

Harley uśmiechnął się do niej. Wcześniej nie zachowywa­

ła się w ten sposób, ale odkąd ocalił Stephie, stała się dla 
niego milsza i serdeczniej sza. 

- Jestem tutaj oficjalnie - rzekł, wskazując pudło. - Wi­

działem twoje ogłoszenie u Cartera i pomyślałem, że podrzu­
cę ci trochę pracy. 

Mary Claire wyraźnie się ucieszyła. 
- W takim razie wchodź. - Wprowadziła go do gabinetu, 

który urządziła sobie w małym saloniku ciotki Harriet. Przez 
koronkowe firanki wpadało słońce, oświetlając kremowe 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

79 

ściany. Mary Claire stanęła za biurkiem, a Harley postawił 
swoje pudło na jego wypolerowanej powierzchni. 

- Co to jest? - zapytała. 
- Moje księgi. 
Wzięła paczkę rachunków pobrudzonych kawą i spojrzała 

na Harleya z niedowierzaniem. 

- To są księgi? - zapytała ponownie, marszcząc z nie­

zadowoleniem nos. 

- Tak - rzekł z dumą. - Wszystkie rachunki, zamówie­

nia, sprawozdania bankowe za ten rok. 

Mary Claire wciąż grzebała w pudle. Tym razem wyciągnęła 

list z banku. Miał stempel z dwudziestego trzeciego marca, 
a koperta nawet nie była otwarta. Popatrzyła surowo na Harleya. 

- Kiedy ostatnio zaglądałeś do tych swoich ksiąg? 
- Nie wiem. Może miesiąc temu - odpowiedział, starając 

się uniknąć jej spojrzenia. 

- Mija już czerwiec, list jest z marca, a ty go nawet nie 

otworzyłeś. Więc chyba jednak dłużej niż miesiąc. 

Harley nachmurzył się. Nie było mu miło usłyszeć, że nie 

prowadzi prawidłowo swojej księgowości. Przecież przy­

szedł tutaj, by zaproponować jej pracę, a nie wysłuchiwać 

uwag na swój temat. 

- Może, ale nie jestem pewien - stwierdził niechętnym tonem. 
- Przyznaj się, Harley. Jakie masz zaległości? 
Nie mógł patrzeć jej w oczy, więc opuścił wzrok na pod­

łogę i zaczął czubkiem buta unosić skraj dywanu. 

- Prawdę mówiąc, nie najlepiej mi to idzie. Całą korespon­

dencję wrzucam do tego pudła i gdy przychodzi nowy rok, 
wiozę to wszystko do księgowego, a on oblicza moje podatki. 

Mary Claire popatrzyła na pudło i zaczęła się zastanawiać, 

background image

80 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

jakiej to ogromnej sumy zażądałaby jej firma w Houston za 

taką pracę. 

- Mogę sobie wyobrazić, jakie kwoty bierze on od ciebie 

za taką pracę i swój stracony czas. 

Harley westchnął głęboko na wspomnienie rachunku od 

księgowego za ubiegły rok. 

- Fakt. Ale zasługuje na te pieniądze. 
Mary Claire w pierwszym odruchu chciała oddać mu to 

pudło, myśląc o koszmarnym wysiłku, jaki trzeba będzie 
włożyć w uporządkowanie tego bałaganu. Ale potrzebowała 
pracy i wiedziała, że jeśli jej się powiedzie, będzie mogła 
poprosić Harleya o referencje. 

- To cię będzie kosztować - ostrzegła go. 
- Jakoś nigdy nie dostawałem nic za darmo - odparł. 
Jeszcze przez chwilę się wahała. 
- No, dobrze - powiedziała w końcu. - Masz już księgo­

wą. Ale raz w tygodniu musisz przynosić mi wszystko, co 
dostaniesz: rachunki, zamówienia, korespondencję z banku. 
Policzę sobie za godziny pracy i pod koniec każdego miesią­
ca prześlę ci rachunek. - Popatrzyła na pudło i pokręciła 
głową, myśląc, ile czasu zajmie jej uporządkowanie tego 
wszystkiego. - Uważaj, bo pierwszy rachunek może cię prze­
razić - ostrzegła Harleya. 

- Dobrze, że mi o tym mówisz. Zacznę już dziś oszczę­

dzać, żeby go zapłacić. - Harley uśmiechnął się i wyciągnął 
do niej rękę. - To przyjemność robić z tobą interesy. 

Ku swemu zaskoczeniu Mary Claire roześmiała się i po­

trząsnęła jego dłonią. 

- Obawiam się, że po otrzymaniu pierwszego rachunku 

jednak zmienisz zdanie. 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

Dwa dni później Harley znowu znalazł się przed domem 

Mary Claire, ale tym razem zamiast pudła z papierami przy­
wiózł przyczepę pełną ryczących krów. Poprzedniego dnia 
oddzielił je od cieląt i krowie mamy były bardzo nieszczęśli­
we z tego powodu. Ryczały przez całą noc, nie pozwalając 
Harleyowi zasnąć, i chodziły wzdłuż ogrodzenia, szukając 
cieląt. Harley nie miał nawet do nich pretensji, że pozbawiły 
go snu, bo wiedział, co czują. Sam też nie potrafił poradzić 
sobie z bólem, gdy Susan zabrała mu dzieci. 

Zatrzymał się przed bramą, spodziewając się, że Mary 

Claire lub dzieci wybiegną z domu, by zapytać, po co przy­

jechał. Jednakże nikt się nie pojawił, więc sam otworzył 

bramę i zaczął się zastanawiać, czy nie słyszeli warkotu sil­
nika. Popatrzył na dom, mrużąc oczy pod wpływem silnych 
promieni słońca, ale nikogo tam chyba nie było. 

Pewnie Mary Claire zajmuje się czymś z dziećmi w domu, 

wytłumaczył sobie i wrócił do ciężarówki. Ale teraz już po­
winni tu być. Nawet jeśli nie słyszeli samochodu, to krowy 
tak hałasowały, że nie sposób było ich nie zauważyć. 

Wjechał na podwórze i ustawił samochód tak, żeby tył 

przyczepy był skierowany w stronę pastwiska, zatrzymał 

wóz i wyłączył silnik. 

Zamknął za sobą bramę i skierował się w stronę domu. 

background image

82 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

Wiedział, że dzieci chciałyby zobaczyć wyładunek krów 
i byłyby rozczarowane, gdyby zrobił to bez nich. 

Zapukał dwukrotnie do drzwi i odwrócił się, by popatrzeć 

na samochód i krowy. Po chwili usłyszał kroki, więc odwró­
cił się ponownie i zobaczył Mary Claire. Miała czerwone 
oczy i mokre od łez policzki. Harley, nie zastanawiając się 
ani chwili, chwycił ją za ramiona. 

- Co się stało? - zapytał przerażony. 
Mary Claire pochyliła głowę i zacisnęła powieki. Po po­

liczkach popłynął dalszy strumień łez. 

- Dzieci - załkała i dodała łamiącym się głosem: - On 

zabrał Stephie i Jimmy'ego. 

Harley czuł, jak ogarnia go przerażenie, i jeszcze mocniej 

ścisnął jej ramiona. 

- Kto je zabrał? 

Uniosła ku niemu twarz i w jej oczach pojawił się ból. 

Musiał powstrzymać chęć, by porwać ją w ramiona i utulić. 
Musiał wiedzieć, kto porwał dzieci. Potrząsnął nią mocno. 

- Kto? - powtórzył. - Kto je zabrał? 
- Pete - powiedziała cicho. - Ich ojciec. Przyjechał dziś 

rano i zabrał je do Houston. 

Harley nie mógł wymówić ani słowa. Słyszał, że ojcowie 

czasami tak postępują. Wpadają niespodziewanie i zabierają 
dzieci matkom, a potem znikają z nimi. Sam nawet kilkakrot­
nie zastanawiał się, czy tak nie postąpić. 

Niemal widział przerażoną buzię Stephie, jej rączki wy­

ciągnięte do Mary Claire i słyszał jej płacz. Jimmy pewnie 
usiłował walczyć. Ale to przecież dziecko i nie pokona do­
rosłego mężczyzny. Był wściekły na siebie, że nie przyjechał 
wcześniej. Gdyby tu był, powstrzymałby tego Pete'a. 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 83 

Nie mogąc dłużej znieść bólu Mary Claire, objął ją i przy­

tulił do siebie. 

- Nie martw się - uspokajał zrozpaczoną kobietę. - Za­

bierzemy je od niego. Zatelefonuję zaraz do Cody'ego. On 
będzie wiedział, co robić. 

Pokręciła głową i uwolniła się z jego objęć. 

- Nie - szepnęła i otarła łzy. - On ma do tego prawo. Jest 

ich ojcem. 

Harley nie wierzył własnym uszom. 
- I pozwolisz mu je zabrać bez żadnego sprzeciwu? 
Mary Claire pociągnęła nosem, otarła łzy i popatrzyła na 

niego niepewnie. 

- Ale on ma prawo wziąć je na weekend. 
- Na weekend? - Harley stłumił przekleństwo i odsunął 

się od Mary Claire. Na litość boską! Ta kobieta śmiertelnie 
go wystraszyła. Myślał, że ojciec porwał dzieci, a on tylko 
zabrał je na weekend, zgodnie z prawem. Te przywileje Har­
ley znał bardzo dobrze. Sędzia w jego przypadku też wydał 
podobne orzeczenie. 

- On rzadko to robi - rzekła, znowu pociągając nosem. 

- W ciągu roku, który minął od rozwodu, zabrał je tylko raz. 

- Kiedy przywiezie je z powrotem? - zapytał z narasta­

jącym gniewem. 

- W niedzielę - odpowiedziała, nie rozumiejąc, dlaczego 

Harley jest zdenerwowany. 

- W niedzielę - powtórzył. - No cóż, jakoś wytrzymamy 

te dwa dni bez nich. - Z wyrazu twarzy Mary Claire wyczy­
tał, że ona nie jest tego taka pewna. Trzeba ją czymś zająć, 
pomyślał. Z doświadczenia wiedział, że gdy się zabierze do 
pracy, nie ma czasu na smutek czy rozmyślania. 

background image

84 

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

Postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Chwycił Mary 

Claire za łokieć i lekko popchnął w stronę drzwi. 

- Chodź - rzekł, przepuszczając ją przed sobą. - Musimy 

wyładować krowy. 

Mary Claire nie pamiętała, żeby kiedykolwiek przedtem 

była tak brudna. Kurz pokrywał jej twarz i każdy centymetr 
ubrania. Małe drobinki piachu zgrzytały w zębach, gdy prze­
suwała językiem po wyschniętych wargach z nadzieją, że uda 
się jej je zwilżyć. 

Westchnęła i usiadła na stopniu ciężarówki. 
- Już skończone? - westchnęła. 

- Prawie. 
- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytała podejrzli­

wie, z przerażeniem myśląc o dalszej pracy. 

- Jedna z krów jest chora. Trzeba się nią zająć. 
Mary Claire drgnęła. Na samą myśl o chorym zwierzęciu 

robiło jej się niedobrze. Wstała i otrzepała się z kurzu. 

- Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to ja się wycofuję. 
- Nie denerwuj się. Ja się zajmę krową. Ty tylko nakar­

misz jej małe. 

Mary Claire, która już szła w stronę domu, zatrzymała 

się. 

- Jej małe? - powtórzyła zaciekawiona. 
- Tak. Cielaczek nie może ssać chorej matki. Jeśli nie 

nakarmimy smarkacza, umrze z głodu. 

Mary Claire przygryzła wargę. Jej serce już się rwało do 

biednego zwierzęcia. 

- A w jaki sposób karmi się cielaka? - zapytała, nie chcąc 

się podejmować zadania ponad swoje siły. 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 85 

Harley roześmiał się, podszedł do niej i poklepał ją po 

ramieniu. 

- Nie martw się. Nie będziesz musiała pełnić roli zastę­

pczej matki. - Roześmiał się głośniej, gdy Mary Claire udała, 
że chce go uderzyć po głowie. 

- Bardzo śmieszne - powiedziała, ale ruszyła w stronę 

ciężarówki. 

- Nie złość się. Chciałem cię tylko uspokoić - rzekł nie­

winnym tonem. 

- No to powiedz mi teraz prawdę. W jaki sposób karmi 

się cielęta? 

- Mam wiadro ze specjalnym smoczkiem z boku. - Po­

mógł jej wejść do szoferki. - Musisz je tylko przytrzymywać. 

A trzymanie wiadra, jak wkrótce zorientowała się Mary 

Claire, nie było wcale takie proste. Cielak uderzał w nie 
głową, rozchlapując lepką substancję na wszystkie strony 
i oblewając nią dokładnie swoją karmicielkę. 

- Fuj! Co to za świństwo? - krzyknęła, usiłując mocniej 

uchwycić wiadro. 

- Pokarm dla cieląt. Coś w rodzaju mieszanki dla nie­

mowląt - wyjaśnił Harley, klęczący w boksie nad chorą kro­
wą. - Weź trochę papki na rękę i zmocz smoczek, żeby cielak 
poczuł zapach. Szybciej go chwyci. 

Krzywiąc się, Mary Claire zanurzyła palce w żółtawej 

cieczy i posmarowała nią smoczek. 

- No, chodź tu, malutki - zachęcała, pocierając smocz­

kiem nos cielaczka. - Wypij kolacyjkę. 

Cielak chwycił smoczek i przyssał się do niego, ciągnąc 

wiadro do siebie. Mary Claire przytrzymała je mocniej i za­
parła się nogami. Na jej twarzy pojawił się uśmiech. 

background image

86 

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

- Chyba już ssie - szepnęła, nie chcąc przestraszyć zwie­

rzęcia. 

Harley skończył już swoją pracę przy chorej krowie, stanął 

obok ściany boksu i obserwował Mary Claire. Uśmiechnął 
się dyskretnie. Miał rację, że ją czymś zajął. Już przez ponad 
godzinę nie wspominała o dzieciach. 

- Myślę, że tak - odpowiedział jej równie cicho. 
Była zaskoczona, słysząc jego głos tak blisko. Obejrzała się 

i zobaczyła, że stoi tuż obok desek boksu, przyglądając się jej 
uważnie. Zaczerwieniła się i szybko odwróciła do cielaka. 

Harley nagle znalazł się przy niej i chwycił razem z nią 

krawędź wiadra. 

- Trzeba je trochę przechylić, by malec nie nałykał się 

zbyt dużo powietrza. 

Zrobiła, jak jej kazał. Cielak ssał, aż wreszcie opróżnił 

całe wiadro. Harley ciągle stał przy niej. Czuła ciepło jego 
ramienia, uda i rąk. 

- Już skończył - powiedział. - Pójdę umyć wiadro. 

Odszedł, a Mary Claire poczuła się nagle bardzo samotna. 

Pochyliła się nad cielaczkiem. Wyciągnęła rękę, by pogłaskać 
go po wilgotnym nosie. Odsunął dłoń, dotknął pyszczkiem 

jej twarzy i lekko popchnął. Mary Claire straciła równowagę 

i z głośnym okrzykiem wylądowała na rozrzuconym sianie. 
Gdy usłyszała za sobą śmiech, zmarszczyła groźnie brwi. 

- Silny maluch, prawda? 
Zerwała się na równe nogi, otrzepując resztki siana z i tak 

już brudnych dżinsów. 

- Powinieneś mnie ostrzec - mruknęła. 
Harley otworzył drzwi obory i poczekał, aż Mary Claire 

przez nie przejdzie. 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 87 

- I zniszczyć waszą zażyłość? - Znowu zachichotał, wi­

dząc jej ponure spojrzenie. Objął Mary Claire za ramiona 
i poprowadził przez podwórze. 

- Może chcesz piwa? - zapytał przyjacielskim tonem. 

Chociaż nie przepadała za alkoholem, z przyjemnością 

pomyślała o zimnym napoju. Było jej gorąco i chciało jej się 
pić, a świadomość powrotu do pustego domu była równie 
pociągająca jak wyładowanie z ciężarówki kolejnej partii 
krów. 

- Chętnie - westchnęła. 
Harley zaprowadził ją do domu, stojącego w odległości 

kilkunastu metrów od stodoły. Był to duży budynek wznie­
siony z kamieni, z metalowym dachem podobnym do tego, 

jaki wieńczył jej dom, choć ten był nieco nowszy. 

Wchodząc na pierwszy stopień, Harley zatrzymał się i wytarł 

dokładnie błoto i kurz z butów, a potem ściągnął je z nóg. 

Mary Claire popatrzyła na swoje tenisówki, które kiedyś 

były białe, i zrozumiała, że żadne czyszczenie nic im nie 
pomoże. Pochyliła się i po prostu je zdjęła. 

Harley przytrzymał drzwi i przepuścił ją przed sobą. We­

szła do kuchni i rozejrzała się dookoła. Pomieszczenie było 
czyste i niemal pozbawione mebli, a jednak panował tu nie­

ład. Na blacie kuchennym leżały rozsypane listy, a stół sto­

jący pośrodku pokrywały sterty papierów i gazety. Na suszar­

ce stał samotny kubek i talerz, a ciemniejsze plamy na ścia­
nach świadczyły o tym, że kiedyś musiały tam wisieć obrazy. 
Zatrzymała się i rozglądała dokoła. Atmosfera samotności, 

jaka tu panowała, zaciążyła jej na sercu. 

- Nic ciekawego, ale to jednak dom - powiedział Harley 

i wskazał na zlew. - Może chcesz się umyć? 

background image

88 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

Odkręcił kran i podał jej mydło. Mary Claire zamoczyła 

ręce po łokcie i zaczęła przesuwać mydło między palcami, 
rozmyślając o mężczyźnie, który stał obok, i o pustym domu, 
który był jego schronieniem. Harley spłukał ręce i sięgnął po 
ręcznik. Mary Claire jeszcze raz popatrzyła na samotny ku­
bek oraz talerz i poczuła, jak serce kurczy się jej z żalu. 
Potem odwróciła się od zlewu. Woda z umytych rąk zaczęła 
kapać na podłogę. 

Harley rzucił jej ręcznik i ruszył w stronę stołu. Odsunął 

krzesło. 

- Siadaj. Zaraz podam piwo. 
Podszedł do lodówki, wyjął dwie butelki, zdjął kapsle i wró­

cił do stołu. Odsunął papiery, robiąc miejsce, żeby móc postawić 
piwo dla Mary Claire, potem odwrócił sąsiednie krzesło i usiadł 
na nim okrakiem. Niechcący dotknął kolanem Mary Claire, 
która drgnęła gwałtownie. 

- Przepraszam - powiedział, ale nie odsunął się. Uniósł 

piwo w jej kierunku. - Dziękuję za pomoc. Dzięki tobie roz­
ładunek poszedł szybciej i sprawniej. 

Zacisnęła palce wokół szyjki butelki, by powstrzymać ich 

drżenie, wywołane niespodziewaną bliskością Harleya. 

- Nie ma za co. Czy zawsze się tak brudzisz przy pracy? 

- zapytała, patrząc na swoje ubranie. 

- Czasami jest jeszcze gorzej - roześmiał się Harley. 
- Nienawidzę prania - jęknęła. 
Znowu się roześmiał i wypił duży łyk piwa. 
- Trzeba to sobie zorganizować jak najprościej - wyjaś­

nił. - Gdy wracam do domu po pracy wieczorem, rozbieram 
się tam, w pralni - skinął głową w stronę drzwi - i wkładam 
wszystko do pralki, łącznie z bielizną. Gdy ubrania się piorą, 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

89 

przygotowuję sobie kolację. W tym czasie pranie się kończy, 
więc wrzucam wszystko do suszarki, zjadam kolację, biorę 
prysznic i idę spać. Następnego dnia wyjmuję rzeczy z su­

szarki, wkładam na siebie i wieczorem znowu zaczynam 

wszystko od początku. 

Mary Claire wyobraziła sobie, jak Harley nagi kręci się 

po kuchni, przygotowując posiłek. Obraz ten spowodował, 
że zakrztusiła się kolejnym łykiem piwa. Harley poklepał ją 
po plecach, gdy zaczęła kaszleć. 

- Co się stało? 
- Wpadło nie tam, gdzie trzeba. - Wypiła kolejny łyk. 
- Teraz lepiej? - zapytał, przyglądając się jej z uwagą. 
- Tak - odpowiedziała - ale powinieneś mnie przeprosić. 
- Za co? 
- Za to, że krzyczałeś na mnie, że chodzę po podwórzu w szla­

froku, a ty biegasz sobie po domu nagi jak cię Pan Bóg stworzył. 

Harley roześmiał się. 
- Ale tu mnie nikt nie zobaczy. 

- A jeśli ktoś wpadnie niespodziewanie? 
- Nikt tu nie przychodzi oprócz Cody'ego, a mogę cię 

zapewnić - dodał z szerokim uśmiechem - że nie mam nic, 
czego on by już wcześniej nie widział. 

Policzki Mary Claire pokryły się rumieńcem, więc odwró­

ciła wzrok. Ale jej oczy znowu spoczęły na tej przeklętej 
suszarce z jednym kubkiem i talerzykiem, ewidentnym do­
wodem na to, jak samotne życie pędził Harley. Zaczęła mieć 
do siebie pretensje, że czasami tak niechętnie widziała go 
u siebie. Poczuła wyrzuty sumienia. W dodatku przyłapał ją, 
gdy płakała jak bóbr, bo jej dzieci wyjechały tylko na jeden 
weekend, podczas gdy on od lat był sam jak palec. 

background image

90 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

- Bardzo się cieszę, że zaopiekowałeś się mną dzisiaj 

- szepnęła. - Gdybyś tego nie zrobił, pewnie przez cały dzień 
kręciłabym się bezczynnie po domu, myśląc o Stephie i Jim-
mym. 

Harley skinął głową ze zrozumieniem. 
- Ciężka praca bardzo pomaga w takich sytuacjach. 
Mary Claire wiedziała, że przemawia przez niego jego 

własne doświadczenie. 

- Jak często widujesz swoje dzieci? - zapytała. 
- Tak jak twój mąż mogę spędzać z nimi jeden weekend 

w miesiącu. Ale ja, w przeciwieństwie do niego, korzystałem 
z tego prawa. Niestety, nie trwało to długo. Gdy moje dzieci 

przyzwyczaiły się do nowego miejsca, poznały nowych przy­

jaciół, nie chciały już do mnie przyjeżdżać. Wobec tego ja 

zacząłem jeździć do San Antonio. Wynajmuję pokój w hotelu 
i cieszę się każdą chwilą, którą chcą mi poświęcić. 

- Tak mi przykro. - Mary Claire położyła rękę na jego 

dłoni. 

Harley poczuł ogarniający go spokój. Ale gdy podniósł 

wzrok i zatonął spojrzeniem w jej zielonych oczach, zrozu­
miał, że chciałby od niej czegoś więcej niż współczucie. 
Czuły na jej reakcję, powoli odwrócił dłoń i splótł jej palce 
ze swoimi. 

- Mary Claire - odezwał się lekko ochrypłym głosem. 

- Wiem, że obiecałem, iż nigdy już tego nie zrobię, ale bar­
dzo chciałbym cię teraz pocałować. 

Czuła, jak ogarnia ją ciepło, i chociaż żołądek kurczył się 

w niej ze strachu na myśl o pocałunku, wiedziała, że i ona 
tego pragnie. 

- Ja też, Harley - szepnęła. 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 91 

Chwycił rękami oparcie krzesła, uniósł się lekko i pochylił 

nad nią. Zamknęła oczy i wtedy poczuła na wargach jego 
usta. Dotknęła dłońmi jego twarzy, chcąc, by zrozumiał, że 
nie jest sam. Przynajmniej nie dzisiaj. I że ona jest z nim. 

Czuła drżenie jego warg, gdy jęknął. Potem odepchnął 

krzesło i chwycił ją w ramiona. Przylgnęła do niego, a on 
przesuwał dłońmi po jej plecach, by przytulić ją jeszcze 
mocniej. W jego pieszczotach wyczuwała narastające pożą­
danie i zareagowała na nie z podobną mocą i pragnieniem. 

Harley wiedział, że za chwilę straci panowanie nad sobą. 

Wsunął palce we włosy Mary Claire i uniósł jej twarz, by 
popatrzeć jej w oczy. 

- Tak bardzo chcę się z tobą kochać - szepnął. 
Chwyciła go za ręce, uśmiechając się nieśmiało. 
- Czy to nie jest zaskakujące, że ja też tego chcę? 

Wyraz zaskoczenia, który pojawił się w jego oczach, zgasł 

tak szybko, że Mary Claire nie była nawet pewna, czy go 
rzeczywiście widziała. Nagle Harley pochylił się i chwycił ją 
na ręce. Pisnęła zaskoczona i objęła go za szyję, by nie spaść, 
gdy niósł ją przez ciemny hol. 

- Harley - odezwała się cichutko. - Jesteśmy strasznie 

brudni. 

Uśmiechnął się, jednak szedł dalej. 
- Wiem. - Popchnął drzwi tak gwałtownie, że uderzyły 

o ścianę, ale nawet nie zwolnił kroku. Nacisnął łokciem kon­
takt i światło zalało pomieszczenie, do którego wpadli z ta­
kim impetem. Mary Claire uniosła głowę i rozejrzała się po 
wyłożonej kafelkami łazience. 

- Czy ty myślisz to, o co cię podejrzewam? - spytała 

nerwowym szeptem. 

background image

92 

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

- To zależy, o czym myślisz - odpowiedział. Pocałował 

ją w policzek i postawił na ziemi. Otworzył drzwi do kabiny 

prysznicowej. Jedną ręką odkręcił kurek z wodą, podczas 
gdy dragą rozpinał guziki koszuli. 

- Za minutę albo dwie woda się nagrzeje - wyjaśnił 

i znowu porwał Mary Claire w ramiona. 

Serce waliło jej w piersi jak młotem. Przylgnęła do Har­

leya, chcąc się uspokoić, bo ogarnął ją nagły strach. Co 

innego kochać się w ciemnej sypialni, ale wspólna kąpiel 
w jasno oświetlonej łazience wydawała się jej czymś zbyt... 
onieśmielającym. Harley poczuł, że zaczęła drżeć. 

- Zimno ci? - zapytał i odsunął ją nieco, by przyjrzeć się 

jej dokładniej. 

- Nie. Po prostu trochę się boję- odpowiedziała szczerze. 
Na jego twarzy pojawił się pełen wyrozumiałości 

uśmiech. 

- Obiecuję, że nie będę ci pryskał mydłem w oczy. 
Jego żarty troszeczkę ją uspokoiły, ale męczyło ją jasne 

światło. 

- Masz jakieś świece? - zapytała niepewnym tonem. 
- Świece? - powtórzył Harley, ale po chwili w myślach 

przeklął swój brak wrażliwości. Taka kobieta jak Mary Claire 
z pewnością wolałaby bardziej romantyczne otoczenie ani­
żeli wykafelkowana łazienka oświetlona jarzeniówką i za­

pach mydła „Irlandzka wiosna". - Zostań tu. Zaraz wracam. 

Kiedy Mary Claire została sama w łazience, złożyła ręce 

na piersiach i patrzyła na strumień wody uderzający o drzwi 

kabiny. Zaczęła się zastanawiać, czy nie pospieszyła się zbyt­
nio, zgadzając się na zbliżenie. Harley podobał jej się i trudno 
to było ukryć, ale tak naprawdę wcale go nie znała. 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

93 

Nagle zgasło światło. Zaskoczyło ją to, więc niepewnie 

oparła się o drzwi kabiny. Usłyszała trzask zapałki, odwróciła 
się i ujrzała Harleya, który zapalał knot lampy. 

Uśmiechnął się do niej nieśmiało i lekko wzruszył ramionami. 
- Nie mam świec, więc pomyślałem, że to może je zastąpić. 
W tej właśnie chwili Mary Claire zrozumiała, że rzeczy­

wiście prawie nic o nim nie wie. Był taki łagodny, miły, 
troskliwy i taki przystojny. Wyciągnęła do niego ręce. 

Harley postawił lampę na podłodze i wsunął się w jej 

ramiona, przyciągając ją do siebie. Dotyk jego ciała rozwiał 
resztę obaw Mary Claire. Odważnie wysunęła się z jego objęć 
i zaczęła rozpinać bluzkę. 

Harley patrzył. Jego niebieskie oczy pociemniały, gdy 

zsunęła bluzkę ze szczupłych ramion i pozwoliła opaść jej na 
podłogę. Uniósł dłoń i dotknął piersi Mary Claire, okrytych 
koronką staniczka. 

- Jesteś taka piękna - westchnął cicho. - Tak sobie ciebie 

wyobrażałem. 

Jego dłoń przesunęła się niżej, do zapięcia dżinsów. Guzik 

odskoczył pod jego palcami i zaraz potem rozległ się meta­
liczny odgłos odsuwanego zamka błyskawicznego. Harley 
dotknął palcami nagiej skóry Mary Claire. Zadrżała. Pod­
szedł jeszcze bliżej i pomógł jej zdjąć spodnie. Wpatrywał 
się w jej oczy. Poczuła jego wargi na swoich ustach, podczas 
gdy ręce walczyły z zapięciem jej stanika. Gdy udało mu się 
go odpiąć, odrzucił skrawek materiału na bok i pospiesznie 
zdjął dżinsy. Stał przed Mary Claire nagi, ciągle wpatrzony 
w jej oczy, i czekał. Był taki spokojny i odprężony mimo 
nagości. Mary Claire westchnęła głęboko i podała mu rękę. 
Razem weszli pod strumień wody i przytulili się do siebie. 

background image

94 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

Wokół nich unosiła się para, która, pokrywając ściany 

kabiny, tworzyła mały, prywatny raj dla kochanków. Harley, 
nie odrywając ust od warg Mary Claire, zaczął pieścić jej 
ciało. Chciała odpłacić mu taką samą pieszczotą, więc zaczę­
ła naśladować jego ruchy. Słyszała szybkie bicie jego serca. 
Uniosła wzrok. To, co zobaczyła w głębi pociemniałych oczu 
Harleya, dodało jej odwagi. 

Jęknął i chwycił jej dłoń. 
- Już dłużej nie mogę - wyszeptał. 
Mary Claire zlekceważyła jego ostrzeżenie i mocniej 

przytuliła się do niego. 

- Nie chcę, żebyś się powstrzymywał. 
Harley oparł się o ścianę kabiny i uniósł Mary Claire. 

Chciała go czuć w sobie. Oplotła go nogami i dotykiem warg 
mówiła bez słów, czego pragnie. 

- O Boże! Mary Claire - zawołał, gdy poczuł, jak jej 

gorące, aksamitne ciało zamyka się wokół niego. Oddychał 
coraz szybciej, a jego ramiona coraz mocniej zaciskały się 
wokół niej. Woda oblewała im twarze i ramiona, ale oni nie 
czuli niczego poza rozkoszą. 

Potem przyszła eksplozja, ogłuszająca swoją intensywno­

ścią. Harley, trzymając Mary Claire w objęciach, osunął się 

po ścianie kabiny. Dotknął czołem jej czoła i trzymał ją tak 
długo, aż oboje przestali drżeć. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

- Harley? 
- Słucham? 
- Woda robi się zimna. 

Otworzył jedno oko i pozwolił powiece znów opaść, jak­

by ten mały wysiłek wyczerpał całą jego energię. 

- Rzeczywiście - szepnął i znalazł nieco siły, by potrzeć 

policzkiem szyję Mary Claire. 

- Zamarzniemy, jeśli się nie wyniesiemy stąd jak najszyb­

ciej - powiedziała, śmiejąc się radośnie. 

Westchnął i przysunął ją bliżej do siebie. 
- Chyba masz rację - rzekł z żalem. Oparł się ręką o ścia­

nę i wstał. Wsunął głowę pod zimny strumień i zakręcił wo­
dę, a potem otrząsnął się, rozpryskując naokoło kropelki 
wody. 

Mary Claire stała, drżąc z zimna. Harley ściągnął ręczniki 

przewieszone przez drzwi, jeden podał Mary, a drugim zaczął 

się szybko wycierać, uśmiechając się do niej przez cały czas. 

- Jesteś czysta? - zapytał. 

Roześmiała się, patrząc na swoją pomarszczoną skórę. 

- Wyglądam jak suszona śliwka. 

Harley parsknął śmiechem, chwycił Mary Claire za rękę, 

otworzył drzwi i poprowadził ją dalej, zatrzymując się jedy­
nie na chwilę, by podnieść z podłogi lampę. 

background image

96 

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

Zatrzymał się przy łóżku, umieścił lampę na nocnym sto­

liku. Odrzucił kołdrę, odwrócił się i przyciągnął Mary Claire 
do siebie. 

- Teraz, gdy już oboje jesteśmy czyści - wyszeptał 

ochrypłym głosem - mogę się zacząć wreszcie z tobą kochać. 

Mary Claire popatrzyła zaskoczona najpierw na drzwi do 

łazienki, potem na Harleya. 

- Przecież przed chwilą to robiliśmy. 
W kącikach jego warg pojawił się uśmiech. Przytulił ją do 

siebie mocno. 

- To, moja droga - powiedział rozmarzonym głosem -

była tylko gra wstępna. 

W sobotnie popołudnie Mary Claire siedziała na podłodze 

w swoim salonie z pudłem pełnym dokumentów, które przy­
niósł jej Harley. Wokół niej leżały maleńkie stosiki, a ona 
metodycznie opróżniała pudło, sortując przy tym całą jego 
zawartość. 

Choć noc spędzili w domu Harleya. Mary Claire chciała 

wrócić do siebie rano, bo spodziewała się telefonu od dzieci. 

- Harleyu Kerr, powinieneś się wstydzić - powiedziała 

z powagą. 

- Czego? - zapytał, spoglądając na nią z zaciekawie­

niem. Leżał wyciągnięty leniwie na kanapie i oglądał w te­
lewizji walkę dwóch drużyn: New York Yankees i Texas Ran­
gers. 

Odwróciła się do niego z groźną miną. 
- Że w sposób tak beznadziejny prowadzisz swoje inte­

resy. 

- Słucham? 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

97 

Harley popatrzył na nią z oburzeniem. 
Mary Claire wskazała leżące przed nią papiery. 
- A jak inaczej można to nazwać? 
Harley podłożył sobie rękę pod policzek i spojrzał na 

ekran. 

- Panuje tu niewielki bałagan - wyjaśnił. - Ale to nie 

oznacza, że nie potrafię prowadzić interesów. 

Mary Claire westchnęła z rezygnacją, pokręciła głową, 

sięgnęła do pudła i wyciągnęła grubą księgę. Otworzyła ją 
i zaczęła uważnie przeglądać. Widniała na niej data trzydzie­
stego pierwszego grudnia ubiegłego roku i z pewnością to 
nie Harley ją wypełniał. Była prowadzona bardzo starannie. 
Aktywa. Pasywa. Wydatki. Dochody. Wszystko wydrukowa­
ne komputerowo i wypełnione długimi rzędami cyfr. 

Chcąc poznać metody prowadzenia ksiąg przez poprze­

dniego księgowego Harleya, Mary Claire zaczęła uważniej 
przyglądać się poszczególnym stronom. W rubryce „aktywa" 
widniał jego dom, ziemia, budynki rozsiane po całej posiad­
łości. Potem wymienione były traktory i sprzęt rolniczy, 
liczba sztuk bydła, jaką wtedy posiadał, i sumy złożone na 
kilku kontach bankowych. Liczby były imponujące, a ich 
podsumowanie zaskakujące. Majątek tego człowieka, przy­
najmniej na papierze, był wart około miliona! A zachowywał 
się tak normalnie, że nawet przez chwilę nie przypuszczała, 
że posiada aż tyle. Rzuciła mu ukradkowe spojrzenie. Leżał 
z zamkniętymi oczami. 

Kręcąc głową ze zdumienia, przeszła do następnej rubry­

ki. Spodziewała się znaleźć jeszcze dłuższą kolumnę cyfr, ale 
były tu odnotowane tylko dwie pożyczki. Jedna z banku 
w Temptation na dziesięć tysięcy dolarów. Szybko przeszu-

background image

98 

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

kała papiery piętrzące się na podłodze i znalazła całą kore­

spondencję z banku. Porównała ją z zapisem w księdze 
i okazało się, że podpis Harleya wystarczył jako gwarancja. 

Ponownie zajrzała do księgi i stwierdziła, że druga poży­

czka była brana na nazwisko Susan Kerr Hendrix. Suma, jaką 
ujrzała, sprawiła, że zabrakło jej tchu. Zaczęła się zastana­

wiać, dlaczego Harley jest winien swojej byłej żonie tak 
niewiarygodnie dużo pieniędzy. 

Przejrzała potem zestawienie dochodów i wydatków. Su­

my dochodów pochodziły na ogół ze sprzedaży bydła i siana. 

Natomiast wydatki to była zupełnie inna historia. Oczy­

wiście były wśród nich normalne, przyziemne rachunki za 
paszę i ziarno, pieniądze za wizyty weterynarza, sprzęt spro­
wadzany z miasta i inne. Ale nagle uwagę Mary Claire zwró­
ciła suma wypłacana co miesiąc na ręce pani Susan Kerr 
Hendrix. 

Alimenty? Zastanowiła się i znowu popatrzyła na Har­

leya, Spał z ręką podłożoną pod policzek, jego pierś podno­
siła się i opadała w równym rytmie. Starała się sama przed 
sobą wytłumaczyć, że jej ciekawość to nic złego, że przecież 
Harley sam dał jej wszystkie dokumenty. Znowu zagłębiła 
się w papierach. To nie są pieniądze na dzieci, pomyślała, 

patrząc na sumy i dostrzegając regularność, z jaką były wy­

syłane. Alimenty dla żony? Nie, odrzuciła tę myśl. Skoro 
nazwisko Hendrix następowało po Kerr, jego była żona 
z pewnością po raz drugi wyszła za mąż i alimenty już jej 
nie przysługiwały. Dlaczego więc jej płacił? 

Odłożyła księgę i znowu sięgnęła do pudła. To nie moja 

sprawa, pomyślała. Mam prowadzić mu księgi i kropka. Nie 
powinnam interesować się pieniędzmi, które wysyła żonie. 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 99 

Ale choć starała się bardzo, ciekawość nie dawała jej 

spokoju. 

Zabrała księgę i tyle papierów, ile tylko zdołała unieść, 

wyszła na palcach z salonu i weszła do swojego gabinetu. 
Włączyła komputer, a potem wróciła do salonu po resztę 
papierów. Poukładała je na biurku w równe stosiki i zaczęła 
porządkować finanse Harleya zgodnie z doświadczeniem, ja­
kie zdobyła, pracując na komputerze w pewnej firmie finan­
sowej w Houston. 

Była tak pogrążona w pracy, że nie słyszała kroków Har­

leya, który kilka godzin później wsunął się do gabinetu i sta­
nął za jej krzesłem. 

Przytulił policzek do jej twarzy. 
- Złodziej mógłby wynieść z domu wszystko, a ty i tak 

nie zwróciłabyś na niego uwagi. 

Mary Claire oderwała wzrok od ekranu komputera, wy­

prostowała się i westchnęła. Przyłożyła dłoń do jego drugie­
go policzka. 

- Wcale nie. 
Podobał mu się dotyk jej delikatnej ręki. Odwrócił głowę, 

przytrzymał jej dłoń i pocałował. 

- Chcesz trochę pofiglować? - zapytał. 
- Harleyu Kerr! Jesteś szalony! - stwierdziła ze zdumie­

niem. 

Uśmiechnął się i rumieniec pokrył mu policzki. 
- Nie. Ja po prostu nie mogę się tobą nasycić. 
Odwróciła się i chwytając go za pasek u spodni, zmusiła, 

by usiadł jej na kolanach. 

Starał się zrobić to jak najdelikatniej, by nie zmiażdżyć jej 

ud swoim ciężarem. 

background image

1 0 0 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

- Czy nie powinno być odwrotnie? - zapytał. - To sekre­

tarka powinna siedzieć na kolanach szefa. 

- Ja nie jestem sekretarką, tylko księgową - spokojnie 

wyjaśniła mu Mary Claire, całując go w policzek. 

- Nie robi mi to żadnej różnicy - stwierdził, przesuwając 

wargami po jej ustach. 

Zadrżała. Czuła rosnące w niej pragnienie. 
- Czy zdajesz sobie sprawę, że przeszkadzasz mi w pra­

cy? - zapytała, choć jej słowa nie były zupełnie szczere. 

- Nie szkodzi. Zapłacę ci za nadgodziny. 
Mary Claire roześmiała się. 
- Czy ty przypadkiem nie powinieneś zajrzeć do krów? 
Westchnął. 
- Chyba tak. Pojedziesz ze mną? - zapytał z nadzieją 

w głosie. 

Mary Claire zerknęła na ekran komputera, na którym le­

niwie mrugał kursor, i pomyślała, że woli jechać z Harleyem, 
niż siedzieć samotnie w domu. 

- Czy trzeba nakarmić cielaczka? 
- Chyba ci pozwolę to zrobić. 
Wyłączyła komputer i po chwili oboje szli w stronę fur­

gonetki zaparkowanej koło ogrodzenia. Harley otworzył 
drzwi od strony kierowcy i przytrzymał je, by Mary Claire 
mogła wsiąść do środka, ale sam został na zewnątrz. 

- Najpierw sprawdzimy, co się dzieje na pastwisku, a potem 

pojedziemy do mnie. Otworzę bramę, a ty prowadź samochód. 

Mary Claire nigdy dotąd nie siedziała za kierownicą fur­

gonetki, ale udało jej się bez kłopotów zapalić silnik i wrzu­
cić pierwszy bieg. Zadowolona z siebie, uśmiechnęła się do 
Harleya, przejeżdżając obok niego przez otwartą bramę. 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!  1 0 1 

Gdy otworzył drzwi furgonetki, by wsiąść, zaczęła prze­

suwać się na miejsce pasażera, ale przytrzymał ją za ramię. 

Była szczęśliwa, że chce ją mieć tak blisko siebie. Oparła 

mu rękę na ramieniu i jechali w milczeniu, a Harley liczył 
napotkane krowy. Gdy okazało się, że żadnej nie brakuje, 
skierował samochód ku swojej farmie. 

W czasie drogi Mary Claire myślała o tych ogromnych 

sumach pieniędzy, które płacił byłej żonie. Wiedziała, że nie 
da to jej spokoju, więc postanowiła po prostu zapytać Har­
leya, dlaczego to robi. I uczyniła to natychmiast, jak tylko 
znaleźli się w oborze. 

- Harley? - zapytała, wysiadając z samochodu. - Gdy prze­

glądałam twoje księgi, zauważyłam, że co miesiąc wysyłasz 
swojej żonie pieniądze. Jak powinnam je zaksięgować? 

Harley drgnął i odwrócił się, by ściągnąć z furgonetki 

kłąb drutu kolczastego. 

- Jako spłatę zadłużenia - rzucił krótko. 
- To wiem. Ale za co? 
Gdy popatrzył na nią, jego spojrzenie było surowe i ponure. 
- Czy to ważne? 
- N-nie - wyjąkała, ale zaraz zganiła się w myślach za 

tchórzostwo. - Oczywiście, że tak. Jeśli mam prowadzić two­

je finanse, to muszę wiedzieć, na co i dlaczego wydajesz 

pieniądze. 

Harley wpatrywał się w nią przez moment. 
- To część naszej umowy rozwodowej - stwierdził krót­

ko. Odwrócił się i poszedł do stodoły. 

- Umowy rozwodowej? - powtórzyła Mary Claire, doga­

niając go. - Przecież rozwiedliście się wiele lat temu. 

- Dokładnie dziesięć lat temu - odparł szorstko. Rzucił 

background image

102 

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

drut kolczasty w kąt, wziął wiadro i zaczął przygotowywać 
mieszankę dla cielaka. - Gdy się rozwodziliśmy, Susan zażą­
dała połowy wszystkiego, co miałem. Nieważne było, że 
farma od początku należała do mojej rodziny. Sąd stwierdził, 
że moja była żona ma prawo do połowy jej wartości. Nie 

miałem pieniędzy, a nie chciałem sprzedawać ziemi, by spła­
cić Susan, więc na naleganie sądu zgodziłem się wyrównać 
dług w miesięcznych ratach. - Z obrzydzeniem odrzucił kij, 
którym mieszał mleko. - Tak, jak mówiłem - wzruszył ra­
mionami - jest to zadłużenie. 

Podał Mary Claire wiadro z mieszanką i odszedł do bo­

ksu, w którym leżała chora krowa. 

Mary Claire miała wrażenie, że jego gniew skierowany 

jest i na nią. Ruszyła więc w stronę cielaka. Słyszała, jak 

Harley łagodnie przemawia do jego matki. 

- Masz, malutki - szepnęła. - Pij. 
Cielak natychmiast chwycił smoczek i zaczął ssać. Mary 

Claire patrzyła na Harleya przez szparę w deskach. Przykuc­
nął przy krowie. Wyczuwała, że jest spięty, i wiedziała, że to 
skutek jej pytań. Ale do zwierzęcia przemawiał cichym, ła­
godnym głosem, by je uspokoić. Poczuła, że łzy napływają 

jej do oczu. Wiedziała, jaki jest łagodny i delikatny. Teraz 

dowiedziała się, że jest sprawiedliwy i uczciwy, o czym 

świadczyły wysyłane regularnie kwoty. A ona zrobiła mu 

przykrość swoją nadmierną dociekliwością. 

- Harley? - odezwała się cicho. 
- Słucham? - padło szorstkie pytanie. 
- Przepraszam. 
Patrzyła, jak jego ramiona uniosły się i opadły w bezrad­

nym geście. 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!  1 0 3 

- Nie musisz przepraszać. 
Cielę potrąciło ją z niecierpliwością, dając jej znak, że 

wiadro jest puste. Odstawiła je na bok i przeszła do boksu, 
gdzie przebywał Harley. 

- Muszę - stwierdziła i położyła mu rękę na ramieniu. 

Czuła, jak pod jej dotykiem napinają mu się mięśnie. Nie 
zdejmując ręki, mówiła dalej: - Poruszyłam temat, który jest 
dla ciebie bardzo bolesny, i przepraszam cię za to. 

Powoli odprężał się. Odwrócił się i popatrzył na nią. 
- To, co wydarzyło się między Susan a mną, nie ma nic 

wspólnego z tobą. Tylko mnie potwornie denerwuje, że płacę 

jej z dochodów przynoszonych przez farmę, której nienawi­

dziła i z której za wszelką cenę chciała się wydostać. - Po­
trząsnął ze smutkiem głową. - Nigdy mi nie pomagała. Przez 
cały dzień siedziała w domu i w sekrecie planowała uciecz­

kę, podczas gdy ja harowałem jak głupi, żeby zapewnić jej 
i dzieciom utrzymanie. 

Mary Claire nie wiedziała, jakich słów użyć, by go pocie­

szyć, więc uklękła przy nim i oparła głowę na jego ramieniu. 

- Mamo! Wróciliśmy! 
Mary Claire zerwała się od stołu, nieomal przewracając 

Harleya, i pobiegła witać dzieci. Przebiegła przez hol i chwy­
ciła Stephie na ręce. 

- Ależ się za tobą stęskniłam! - mówiła, przytulając ją 

mocno. 

Harley stał za nimi, uśmiechając się i cierpliwie czekając 

na swoją kolej. Drzwi frontowe trzasnęły po raz drugi i zo­
baczył Jimmy'ego biegnącego do matki. Tuż za nim szedł 

jakiś mężczyzna. Harley zaczął żałować, że nie został w ku-

background image

104 

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

chni. Mężczyzna miał wygląd ugrzecznionego sprzedawcy 
używanych samochodów, a ubrany był jak żigolak- Włosy 

posmarowane brylantyną sczesał do tyłu jak włoski aktor 
filmowy, jedwabna rozpięta koszula odsłaniała pozbawioną 
włosów pierś, na której wisiał gruby złoty łańcuch. Harley 
miał chęć splunąć z obrzydzenia na ten widok. 

Stephie wyciągnęła rączki do Harleya. 

- Harley! W Houston było najprzepiękniej. 
Harley spojrzał na skrzywioną twarz mężczyzny, który teraz 

mierzył go wzrokiem, i wyciągnął ręce do malej. Stephie pobiegła 
ku niemu, a Mary Claire tuliła Jimmy'ego. Grymas na twarzy 
przybysza pogłębił się, gdy Stephie objęła Harleya za szyję. 

- Naprawdę? - Popatrzył na nią z uśmiechem. - Po­

wiedz, co tam robiłaś? 

- Poszliśmy na łyżwy, potem do muzeum, jedliśmy me­

ksykańskie potrawy w fajnej restauracji i byliśmy w kinie 
- wyliczała jednym tchem. 

- A miałaś czas na spanie? - zażartował. 

Stephie roześmiała się i klepnęła Harleya w ramię. 

- No pewnie. 
- Kim jest twój przyjaciel, Mary Claire? - zapytał grze­

cznie gość. 

Mary Claire podniosła wzrok znad głowy Jimmy'ego. 

Miała oczy szeroko otwarte ze zdumienia. Nigdy dotąd nie 
słyszała nuty zazdrości w głosie byłego męża. Zresztą nie 
dawała mu ku temu powodów. 

- To jest nasz sąsiad, Harley Kerr. - Spojrzała w jego 

stronę. - A to ojciec moich dzieci, Pete Reynolds. 

Chociaż Harley wolałby zignorować przybysza, posadził 

sobie Stephie na biodrze i wyciągnął rękę. 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!  1 0 5 

- Miło mi pana poznać - powiedział grzecznie, choć wie­

dział, że kłamie. 

Mężczyzna ścisnął jego dłoń mocniej, niż potrzeba, więc 

Harley odpłacił mu się jeszcze mocniejszym uściskiem i 
z przyjemnością zauważył, że były mąż Mary Claire skrzywił 
się z bólu. 

Pete cofnął się, rozcierając palce. 
- Rzeczy dzieci są w bagażniku - odezwał się kwaśnym 

tonem. 

Mary Claire rzuciła się w stronę drzwi. 
- Pomogę ci - zawołała. 
- Ja to zrobię - zaproponował Harley, stawiając Stephie 

na podłodze. 

- Nie, dziękuję. - Mary Claire zatrzymała go gestem ręki. 

- Lepiej ja pójdę. 

Harley patrzył, jak wychodzi z Pete'em, i poczuł ukłucie 

zazdrości. 

- Na stole są ciasteczka, prosto z pieca, świeżutkie -

zwrócił się do dzieci, a gdy pobiegły do kuchni, podszedł do 
drzwi. 

Oparł się o framugę i przyglądał się, jak Pete Reynolds 

podnosi klapę bagażnika lśniącego lexusa i wyciąga torby. 
Widział, że porusza ustami, rzucając bagaże na ziemię, ale 
nie słyszał słów. 

Widać było, że jest wściekły, bo jego ruchy były dość 

gwałtowne. Z trzaskiem zamknął bagażnik i odwrócił się do 
Mary Claire z twarzą wykrzywioną złością. Ona buntowni­
czym gestem oparła ręce na biodrach. 

Gdy Harley usłyszał słowo „dziwka", gwałtownie otwo­

rzył drzwi. Nie czekał dłużej. Ten człowiek ośmielił się ob-

background image

106 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

razić Mary Claire. Patrzył na tych dwoje i ciężkim krokiem 
szedł w ich stronę. 

Pete uniósł dłoń zwiniętą w pięść i Harley zaczął biec. 

Przeskoczył płotek i chwycił rękę mężczyzny, zanim dosięg­
nęła celu - twarzy Mary Claire. 

- Na twoim miejscu nie robiłbym tego - ostrzegł. 
- To nie twój cholerny interes - odpowiedział Pete, pró­

bując się uwolnić. 

- A właśnie, że mój. - Głos Harleya był spokojny, ale 

czaiła się w nim groźba. - Wsiadaj do swojego ślicznego 
autka i zjeżdżaj, zanim uszkodzę ci tę piękną buźkę. 

Pete wreszcie uwolnił się i masował obolałą rękę, a jego 

oczy rzucały błyskawice. Widać było, że ma ochotę się bić, 
ale widocznie musiał dostrzec w oczach Harleya coś takiego, 
co kazało mu zmienić zamiar. Odwrócił się, podszedł do 
samochodu, otworzył drzwi i wsiadł do środka. Włączył sil­
nik który zaryczał głośno, wrzucił wsteczny bieg i ruszył 
z impetem, aż żwir uleciał spod kół. 

Harley usłyszał, jak Mary Claire odetchnęła z ulgą. Od­

wrócił się do niej. 

- Dobrze się czujesz? - zapytał troskliwie. 
Popatrzyła na niego z podziwem. 
- Tak. - Westchnęła i spojrzała na oddalający się samo­

chód. - Nigdy wcześniej tego nie robił - rzekła tak cicho, 
jakby mówiła tylko do siebie. - Czasami się wściekał, ale 
nigdy nie podniósł na mnie ręki. 

Harley również patrzył na znikający samochód i ze wstrę­

tem myślał o jego kierowcy. 

- Nazwał cię dziwką - zauważył. 
- Nazywał mnie kiedyś jeszcze gorzej. 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!  1 0 7 

- Ale nie przy mnie - rzekł Harley z gniewem. Delikat­

nie dotknął jej policzka. - Był wściekły, że tu jestem? 

Mary Claire skinęła głową. 
Teraz dopiero nastąpiła u niej reakcja. W oczach pojawiły 

się łzy, broda drżała. 

- Jakie to dziwne - powiedziała łamiącym się głosem. 

- Nigdy go nie zdradzałam, podczas gdy on to robił przy 
każdej nadarzającej się sposobności. A mimo to śmie nazy­
wać mnie dziwką. 

Harley przytulił ją do siebie. Nie mógł znieść jej bólu. 
- Nie jesteś dziwką, Mary Claire. Nie wierz w to, co on 

mówi. Jesteś damą w pełnym tego słowa znaczeniu. 

Dziwka! Dziwka! 
Harley nie mógł wyrzucić z pamięci brzmienia głosu Pe­

te'a. Słowo to cały czas dźwięczało mu w głowie i gryzł się 
tym, bo wiedział, że to jego obecność była przyczyną całej 
tej sceny. 

Nie mógł spać, więc osiodłał konia i pognał przez pastwi­

ska do Mary Claire, znajdując drogę w świetle księżyca. Wie­
dział, że z pewnością już zasnęła, ale chciał choć chwilę 
pobyć blisko niej. Nie musiał jej widzieć ani z nią rozma­
wiać, chciał tylko popatrzeć w okno jej pokoju. 

Gdzieś w okolicy ryknęła jakaś krowa. Na pobliskim drze­

wie pohukiwała sowa. Ale Harley nie zwracał uwagi na te 
odgłosy, tylko zachęcał konia do szybszej jazdy. 

Tak jak przypuszczał, okna w budynku były ciemne. Ze­

skoczył z konia i przywiązał go do bramy. Przeskoczył przez 
płot i zbliżył się do domu. Okno w pokoju Mary Claire było 
otwarte. Lekki wiaterek poruszał koronkową firanką. Wie-

background image

108 

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

dział, że jej łóżko stoi tuż obok okna. Złożył ręce na piersiach, 
zamknął oczy i wyobraził sobie ją śpiącą, przytuloną do nie­
go, tak jak to było przez dwie ostatnie noce. 

Westchnął i otworzył oczy. 
I nagle zobaczył ją stojącą w oknie za firanką. 
- Harley? - szepnęła. 
- Tak, to ja - odpowiedział zawstydzony. 
- Co ty tu robisz? 
- Nie mogłem spać. 
- Ja również - rzekła cicho. - Poczekaj. Zaraz do ciebie 

zejdę. 

Czuł przyspieszone bicie swego serca. Powoli wszedł na 

werandę. Zatrzymał się na dźwięk otwieranych drzwi. Mary 
Claire jak duch płynęła do niego w świetle księżyca. Uniosła 
ręce i ujęła jego twarz, a srebrzysty blask księżyca padł na 

jej policzki. 

- Przytul mnie - szepnęła. - Proszę, przytul mnie. 
Harley oplótł ją ramionami i przytulił do siebie, kołysząc 

delikatnie jak małe dziecko. 

Westchnęła i oparła rękę o jego pierś. 
- Tęskniłam za tobą - powiedziała. 
- Ja też za tobą tęskniłem - szepnął w odpowiedzi. 
Roześmiała się. 
- Jak długo cię nie było? Trzy godziny? Cztery? 
- Całą wieczność. 
Cofnęła się, ale nie odsunęła ręki. 
- Tobie też wydawało się to wiecznością? - zapytała z za­

chwytem w oczach. 

- Co najmniej wiecznością. Nie mogłem spać. Pra­

gnąłem, żebyś była ze mną. 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

109 

- Ja też. 
I znowu przytuliła się do niego. 
- Mary Claire? 
Uniosła twarz i zobaczyła jego pełne pożądania spoj­

rzenie. 

- Nie możemy - rzekła z żalem w głosie. - Dzieci. Nie 

wiedziałabym, jak im wytłumaczyć rano twoją obecność 
w moim pokoju. 

Opuścił głowę. Wiedział, że ma rację. 
Ujęła go palcem pod brodę i uniosła jego głowę. 
- Ale są jeszcze inne możliwości - powiedziała i pociąg­

nęła go za sobą na tył domu, gdzie wcześniej została zainsta­
lowana huśtawka. Usadziła go na niej. Uniosła koszulę nocną 
i usiadła mu na kolanach. 

Od razu wyczuł, że nie ma niczego pod spodem. 
- Mary Claire! Co ty robisz? - Nie mógł złapać tchu. 
Przyłożyła palec do jego ust, a po chwili zastąpiła go 

swoimi wargami. Powoli zaczęła rozpinać guziczki koszulki. 
Harley jęknął, gdy zrozumiał jej zamiary. Delikatnie dotknął 

jej piersi. Opuszkami palców zaczął je wolno pieścić. Mary 

Claire wygięła się do tyłu pod jego dotykiem. Mruczała z roz­
koszy, czując delikatny dreszcz, który przenikał jej ciało. 

- O Boże, Harley! - Mary Claire oddychała głęboko. -

Jak cudownie. 

Jej słowa tylko wzmogły jego pragnienie. Zaczął przesu­

wać wargami po jej delikatnym ciele. Czuł, jak drży pod 
dotykiem jego ust. Chwyciła rękami jego ramiona, wbiła 
paznokcie w jego ciało. 

- Harley! - przynagliła go. 
Ale on nie chciał jej jeszcze dać tego, czego pragnęła. 

background image

1 1 0 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

Pragnął doprowadzić ją do szaleństwa. Huśtawka, na której 
siedzieli, poruszała się w rytmie kołysania się ich ciał, które 
ogarnął płomień. 

- Teraz, Mary Claire! - wyszeptał ochryple. - Teraz! -

I zanurzył się w niej cały. 

Wygięła się w łuk i jeszcze głębiej wbiła palce w jego 

ramiona. Nie istniało dla nich już nic oprócz żaru dwojga 
ciał. Potem powoli uspokajali się. Napięcie ich opuszczało. 

- Chyba teraz będę już potrafiła zasnąć - stwierdziła ci­

cho. - A ty? 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

Stephie podskakiwała, klaszcząc w ręce. 

- Mogę się przejechać? - wołała, patrząc to na kucyka, 

to na Harleya. W jej oczach było i podniecenie, i nadzieja. 

Harley z uśmiechem zsiadł z konia. Kiedy ostatnim razem 

obiecał Stephie przejażdżkę, grzechotnik tak wystraszył ku­
cyka, że obawiał się posadzić dziewczynkę na jego grzbiecie. 
Ale zawsze dotrzymywał danego słowa. 

- Po to go przyprowadziłem. 

Stephie podeszła bliżej i wyciągnęła rączkę do kucyka, 

który stał cierpliwie obok konia Harleya. Mała roześmiała się 
ze szczęścia, gdy aksamitny nos konika wtulił się w jej dłoń. 

- On mnie lubi! - krzyknęła i popatrzyła na Harleya 

oczami pełnymi zachwytu. 

Harley parsknął śmiechem i odwinął linę przytroczoną do 

siodła. 

- Oczywiście, że cię lubi. Tak jak wszyscy. - Przywiązał 

swojego konia do bramy i podniósł Stephie. - Gotowa? 

- Oczywiście! 
Posadził ją w siodle. 
- Trzymaj się tego uchwytu, a ja poprowadzę konika. 

Kiedy złapiesz rytm, sama będziesz mogła nim kierować. 

Jej twarz rozjaśniła się uśmiechem. Skinęła ze zrozumie­

niem główką. 

background image

1 1 2 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

- Ale pierwszy postój będzie przy drzwiach kuchennych 

- zapowiedział. - Musimy zapytać, czy mama nam na to 
wszystko pozwoli. 

Stephie jeszcze raz skinęła głową i mocniej chwyciła róg 

siodła. Harley poprowadził kucyka przez podwórze. 

Mary Claire widocznie zmywała naczynia, bo zanim Har­

ley zdążył zapukać, wyszła na ganek, wycierając ręce. 
Uśmiechnęła się do Stephie, a potem przeniosła wzrok na 
Harleya i jej oczy pociemniały, jak wtedy, gdy się kochali. 

- Dzień dobry - powiedziała lekko ochrypłym głosem, a 

Harley poczuł, że krew zaczyna mu szybciej krążyć w żyłach. 

Jej głos i jej widok, gdy stała tak w porannym słońcu, 

doprowadzały go do szaleństwa. 

- Dzień dobry, Mary Claire - odpowiedział, zdejmując 

kapelusz. Napawał się jej widokiem i marzył o tym, by 

znaleźć się z nią sam na sam. Ale przynajmniej w tej chwili 
było to niemożliwe. Skinął na kucyka. 

- Pozwolisz, żebym przewiózł Stephie na kucyku? 
Mary Claire złożyła ręce na piersiach i roześmiała się. 
- Przecież już to robisz. 

- Mogę ją zdjąć z grzbietu konika, jeśli każesz - odparł, 

czerwieniąc się. 

Mary Claire pokręciła przecząco głową. 
- I złamać jej serce? Nie. Może się przejechać. 
- Dobrze. Pojeździmy po podwórku, a potem trochę na 

podjeździe, by sprawdzić, czy potrafi sama kierować koniem. 
Będziesz tu, gdy wrócimy? 

- Będę - obiecała cicho. 

Skinął głową, zszedł ze stopni, a potem zaczął prowadzić 

kucyka przez podwórze. 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!  1 1 3 

Mary Claire patrzyła za nimi, przyciskając ściereczkę do piersi. 

Westchnęła. Nie przypuszczała, że jeszcze kiedyś się zakocha. Nie 
po tym, co przeszła z Pete'em. Ale jej uczucie do Harleya rosło 
z każdym dniem. Jeśli nie była to jeszcze miłość, to wszystko 
wskazywało na to, że już wkrótce w nią się przerodzi. 

Przerażało ją to. Nie była pewna, czy potrafi znowu zaufać 

mężczyźnie. 

Usiadła na stopniu i patrzyła, jak Harley tłumaczy coś 

Stephie. Spostrzegła, z jaką uwagą mała go słucha. Harley 

potrafił obchodzić się z dziećmi. Lubił je, a one go szanowały 
i także lubiły, co dla Mary Claire było bardzo ważne. Nie 
miała wątpliwości, że byłby wspaniałym ojcem. 

Przypomniała sobie jego przerażenie, gdy myślał, że Pete 

uprowadził Stephie i Jimmy'ego. Pamiętała też, co powie­
dział, gdy mu wyjaśniła, że dzieci wrócą w niedzielę. Rzekł 
wtedy, że jakoś wytrzymają do tego czasu. Liczba mnoga, 
której użył, mówiąc o tęsknocie, najlepiej świadczyła o tym, 

jak bardzo kochał jej pociechy. 

Oparła głowę na dłoni i obserwowała dziecko i mężczy­

znę krążących po podwórzu. Z przyjemnością patrzyła, jak 
Harley się poruszał. Był wysoki, dobrze zbudowany, chodził 
powoli, a jego wysokie buty wzniecały za każdym krokiem 
obłok kurzu. Patrzył na Stephie, jedną rękę położył na jej 
nodze i przez cały czas to udzielał jej wskazówek, jak ma 
trzymać wodze, to chwalił. Od czasu do czasu jego wzrok 
biegł ku werandzie, a Mary Claire czuła wtedy ogarniające 

ją ciepło. Od tygodnia byli kochankami i wystarczyło tylko 
jedno jego spojrzenie, by rozbudzić w niej żar. 

Harley oprowadził kucyka wokół podwórza i podszedł do 

schodów. 

background image

1 1 4 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

- Jak myślisz, możesz już nim sama kierować? - zapytał 

Stephie, przytrzymując kucyka za uzdę, 

Dziewczynka zaczerwieniła się z wrażenia i skinęła 

głową. 

- Pamiętaj - ostrzegł ją. - Ty tu jesteś szefem. Ciągnij 

rzemień w prawo, jeśli chcesz skręcić w tę stronę, a jeśli 
chcesz zatrzymać konika, pociągnij delikatnie lejce i po­
wiedz: prr. 

- Wszystko pamiętam - powiedziała zaabsorbowana. 

Niecierpliwiła się, bo chciała już spróbować samodzielnej 

jazdy. 

Harley odpiął linę. 
- No, dobrze. Teraz kucyk należy do ciebie. 
Chociaż Mary Claire zmartwiała na myśl, że jej córka 

będzie sama jeździć konno, nie odezwała się ani słowem. 
Harley wiedział, co robi, i z pewnością nie chciałby, aby 
Stephie coś się stało. 

Wolny od obowiązków, usiadł obok niej na schodach. 

Położył rękę na jej kolanie. Razem patrzyli, jak Stephie za­
wraca kucyka i znowu rusza w drogę, którą dopiero co prze­

jechała. 

- Ma to we krwi - stwierdził Harley, patrząc na nią 

z dumą. 

- Nie jestem tego pewna, ale z pewnością dobrze się bawi 

- odpowiedziała Mary Claire i położyła rękę na dłoni Har­
leya. - Pamiętam, że kiedy byłam mała, też marzyłam o ku­
cyku. Na każde Boże Narodzenie prosiłam Świętego Miko­
łaja o konika i w Wigilię biegłam rano do okna z nadzieją, 
że mnie wysłuchał. Płakałam rozpaczliwie, gdy okazywało 
się, że podwórko jest puste. 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 115 

Harley odwrócił głowę, by na nią popatrzeć. W jego 

oczach ujrzała współczucie dla małej dziewczynki i jej nie 
spełnionych marzeń. 

- Tak mi przykro. 
Mary Claire roześmiała się, potargała mu włosy i pocało­

wała w policzek. 

- Nie żałuj mnie. Mikołaj wiedział, co robi. Miasto takie 

jak Houston nie jest najlepszym miejscem dla koni. 

Harley skinął, a potem wskazał na Stephie. 
- Niech zatrzyma kucyka tak długo, jak chce. Możecie 

go trzymać u siebie albo u mnie, ale to już zależy od was. 
Jeśli będzie chciała się przejechać, to niech da mi znać. 

- A jej mama? - zapytała cicho Mary Claire, przysuwając 

się do niego. - A jeśli ona czegoś będzie chciała? 

Harley spojrzał na nią i poczuł ukłucie w sercu. Uśmiech­

nął się i przytulił ją do siebie. 

- To zależy tylko od życzenia. 

Harley siedział przy barze w „Ślepym Zaułku" i chłodził 

ręce o wysoki kufel piwa. To nie upał sprawił, że szukał 
u Hanka ochłody. Winna była Mary Claire. Wystarczyło, by 
o niej pomyślał, a już jego ciało płonęło żywym ogniem, 
którego nie mógł ugasić ze względu na obecność dzieci. 

Kochał jej dzieciaki, ale nawet kradzież małej chwilki na 

pocałunek stawała się przy nich niemożliwa. Westchnął z go­
ryczą. Podniósł kufel i napił się piwa. 

Hank, który obok wycierał szklanki, usłyszał to wes­

tchnienie i badawczo popatrzył na Harleya. 

- Nie było cię w piątek - stwierdził. 
Harley drgnął. Tak bardzo był zajęty Mary Claire, że 

background image

1 1 6 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

zapomniał o partii pokera, którą rozgrywali w barze zawsze 
w pierwszy piątek miesiąca. 

- Krowa mi zachorowała - wymruczał. 
Hank uniósł brwi i stłumił uśmiech. Znał Harleya na tyle, 

że wiedział, kiedy ten człowiek kłamie. 

- Tak myślałem. - Wycierał powoli kieliszek, oglądając 

go pod światło. - Chcieliśmy nawet z Codym wpaść do 
ciebie... 

Serce Harleya na chwilę przestało bić, a potem zaczęło 

walić jak szalone. 

Dobrze wiedział, że gdyby przyjechali do niego, zastaliby 

go w łóżku z Mary Claire. Dlaczego ta myśl tak go przera­
ziła, nie wiedział. Przecież teraz też chciałby tam być. 

- ... ale pomyśleliśmy, że chyba nie potrzebujesz pomocy 

- dokończył Hank. 

Trudno było nie dostrzec rozbawienia w jego oczach, 

więc Harley poczuł się obrażony. 

- Zawsze sobie daję radę sam - stwierdził krótko. 
Hank skinął głową, odstawił kieliszek i sięgnął po na­

stępny. 

- Widziałem cię wczoraj w mieście z tą Reynolds i jej 

dziećmi. 

Harley poczuł, że się czerwieni. Związek z Mary Claire 

był czymś nowym i zbyt cennym dla niego, by o nim wszy­
stkim opowiadać. 

- Musiała przywieźć z miasta trochę rzeczy, które nie 

zmieściłyby się w jej samochodzie. 

Hank przerwał wycieranie i otworzył szeroko oczy. 
- Ależ z ciebie dobry sąsiad, Harley. Pomagasz biednej, 

samotnej kobiecie. - Zaśmiał się i wrócił do przerwanej pra-

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

117 

cy. - Gdyby jednak pani Reynolds potrzebowałaby czegoś 
innego niż ciężarówka, to daj mi znać - zażartował. - Będę 
bardzo szczęśliwy, mogąc spełnić jej życzenia. 

Harley przechylił się przez bar i chwycił Hanka za koszu­

lę, zanim zdążył pomyśleć, co robi. 

- Nawet nie śmiej się do niej zbliżyć, słyszysz? - cedził 

słowa przez zaciśnięte zęby. - Jeśli to zrobisz, rozkwaszę ci 
gębę. 

Hank podniósł ręce w geście poddania. 
- Uspokój się, stary. Nie wiedziałem. Powinieneś mi po­

wiedzieć, jakie masz wobec niej zamiary. 

Harley odepchnął Hanka, aż ten wpadł na półki z alkoho­

lem. Potem odwrócił się i ruszył do wyjścia. W drzwiach 
zderzył się z Codym. 

- Cześć, Harley! Co u ciebie? 
Harley zignorował go zupełnie. Przeszedł obok, mrucząc 

cicho jakieś przekleństwa. 

Cody patrzył za nim, jak ruszył furgonetką tak gwałtow­

nie, że żwir posypał się spod kół. Wzruszył ramionami 
i wszedł do baru. 

- Co mu się stało? - zapytał Hanka, wskazując palcem za 

siebie. 

Hank pokręcił ze smutkiem głową, sięgnął po kufel, na­

pełnił go i podał Cody'emu. 

- Wygląda na to, że miałeś rację, jeśli chodzi o Harleya 

i tę Reynolds. - Postawił piwo przed szeryfem, a potem oparł 
się o bar. Miał taką minę, jakby stracił najlepszego przyja­
ciela. 

- Coś z nim nie w porządku - rzekł ze smutkiem. 

background image

118 

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

Harley wcisnął mocniej pedał gazu, jadąc polną drogą 

w stronę domu. Kilkakrotnie uderzył zaciśniętą pięścią 
w kierownicę, przeklinając. Dlaczego tak postąpił z Han-

kiem? Przecież to jego przyjaciel! Wiele razy już słuchał 
podobnych komentarzy. Hank był urodzonym kobieciarzem. 
Ciągle na kogoś polował i zawsze wychodził z tego zwycię­

sko. Nie było to trudne z jego urodą gwiazdora filmowego 
i czarującym uśmiechem. Problem polegał na tym, że gdy 
Hank powiedział, że chętnie pomoże Mary Claire, Harley na 
myśl o nich dwojgu razem zawył w duchu. Obraz Mary Clai­

re w objęciach innego mężczyzny doprowadzał go do szaleń­

stwa. 

Ale przecież Hank nie wiedział, że coś go łączy z Mary 

Claire. Nie zwierzał mu się przecież. A teraz czuł się winny, 

że nie powiedział prawdy. Poza tym nie miał przecież żad­
nego

 prawa do Mary Claire. Wprawdzie byli kochankami, 

ale nie stała się jego własnością. Żadne z nich nie złożyło 

jakichkolwiek obietnic. Byli po prostu parą samotnych ludzi, 

którzy cieszyli się nawzajem swoją obecnością. 

Harley niczego nie planował. Nie chciał mieć drugiej żo­

ny. Miał już jedną i to mu w zupełności wystarczało. Po jej 
odejściu zamknął się w sobie i postanowił, że nigdy więcej 
nie otworzy swego serca dla nikogo. 

- Nie możemy tak się spotykać. Ukradkiem i tylko na 

chwilę - jęknęła Mary Claire. 

Harley uśmiechnął się i przytulił ją mocno do siebie. 

- A co w tym złego? 
- To jest takie... denerwujące - powiedziała i położyła 

rękę na jego piersi. 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

119 

Harley udawał, że nie rozumie, o co jej chodzi. Chwycił 

ją za ręce i przyciągnął do siebie. 

- Jeśli nadal jesteś zdenerwowana, to może spróbujemy 

jeszcze raz - zaproponował. 

W świetle księżyca Mary Claire dostrzegła iskierki prze­

kory i rozbawienia w jego oczach. Roześmiała się. 

- Jesteś szalony. Naprawdę. 
- Masz rację - przyznał i zaczął ją całować. 
Mary Claire westchnęła i objęła dłońmi jego twarz. 
- Chodzi mi o to - powtórzyła, a jej oddech stawał się 

coraz szybszy - że nie wystarczają mi takie kradzione chwile. 

Harley wypuścił ją z objęć. Przypomniał sobie słowa Han­

ka i zaczął się zastanawiać, dokąd prowadzi ta rozmowa. 

- Ale... już na ten temat rozmawialiśmy - rzekł z waha­

niem. - Nie powinienem tu sypiać, kiedy dzieci są w domu. 

Mary Claire oparła głowę o jego ramię. 
- Wiem, ale to jest męczące - szepnęła. - Chciałabym 

kłaść się z tobą spać i budzić się z tobą rano, a nie wykradać 

się po ciemku z domu. 

Harley milczał. 
Mary Claire westchnęła i objęła go w pasie. 

- Przytul mnie, Harley - poprosiła. - Po prostu przytul 

mnie. 

Wydawało się, że nie zauważyła, iż jego uścisk był niezbyt 

mocny, a ciało nieco sztywne. Jeszcze raz westchnęła, przy­
mknęła oczy i przytuliła się do niego, chłonąc jego ciepło 
i siłę. 

Harley był tak wyczerpany, że nie miał siły posłać sobie 

łóżka. Postanowił, że tej nocy nie odwiedzi Mary Claire. Był 

background image

120 

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

zbyt stary, by gonić każdej nocy za kobietą jak jakiś nastola­
tek. Przecież miał już ponad czterdzieści lat, wstawał o świcie 
i pracował na farmie aż do zmierzchu. Potrzebował odpo­
czynku, jeśli miał sprostać zadaniom, jakie stawiała przed 
nim hodowla bydła. 

Jęknął. Zdawał sobie sprawę z tego, że wiek i praca były 

jedynie usprawiedliwieniem i to nieprzekonywującym. Pra­

wda była taka, że po prostu się bał. Bał się jak nigdy dotąd. 
Słowa Mary Claire utwierdzały go w przekonaniu, że chcia­
łaby czegoś bardziej stałego niż krótkie chwile kradzionej 

rozkoszy. 

Mówiła coś o wspólnym kładzeniu się spać i budzeniu się 

rano u jego boku. Przycisnął dłoń do serca. Żona, dzieci, 
dom. Zawsze tego pragnął. Ale już raz zaufał kobiecie, a ona 
złamała mu serce, gdy odeszła i zabrała dzieci. Starał się 
uspokoić, przytulając do siebie poduszkę. Tak, jak to robił 
w przeszłości. Teraz nie znalazł ukojenia. Ogarnęła go tęsk­
nota za Mary Claire i jej ciałem przytulonym do niego. 

Nie zaskoczyło go to, że pragnął jej tak bardzo. Przecież 

jest normalnym człowiekiem. Ale dlaczego przez cały dzień 

myślał tylko o niej? Gdy Susan odeszła, obiecał sobie, że już 
nigdy się nie zakocha. Czyżby pokochał Mary Claire? 

Za oknem zaczynała się burza tak silna jak ta, która wrzała 

w nim. Słuchał wycia wiatru i huku gałęzi uderzających 
o miedziany dach. Miłość! To krótkie, proste słowo przera­
żało go ogromnie. 

Choć się bał, to czuł, że chce być z Mary Claire, nawet 

gdyby pozwoliła mu tylko się kręcić w pobliżu. 

Westchnął i sięgnął po spodnie. 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!  1 2 1 

Niebo było czarne; ani księżyc, ani gwiazdy nie oświetlały 

mu drogi i Harley mógł dostrzec, co się dzieje, zaledwie 
kilkadziesiąt centymetrów przed łbem konia. Gdzieś w odda­
li odezwał się grzmot. Czuć było zapach zbliżającego się 
deszczu. Za chwilę zacznie lać. 

Błyskawica rozdarła ciemne niebo. Harley ścisnął kolana­

mi konia, zachęcając go do biegu. 

Chyba zwariowałem, mówił do siebie. Gonię po polu 

w środku nocy jak jakiś młodzik oszalały z miłości. Chyba 
naprawdę jestem nienormalny. A przyczyna jego szaleństwa, 

jeśli tylko zachowała rozsądek, śpi sobie spokojnie w swoim 

łóżku. 

W świetle kolejnej błyskawicy dostrzegł jakąś postać 

w bieli przy bramie pastwiska. Na jego twarzy pojawił się 
uśmiech, gdy poznał Mary Claire. Wiatr okręcał jej nocną 
koszulę wokół nóg. Harley ponaglił konia do galopu. 

Zatrzymał się przy bramie. 
- Co ty tu robisz? - zapytał. 
- Przecież widzisz. Czekam na ciebie - wyjaśniła, uśmie­

chając się radośnie. Szybko otworzyła bramę, by Harley mógł 
wprowadzić konia. - Bałam się, że nie przyjedziesz z powo­
du burzy. 

- Nie przeszkodziłaby mi. 
Mary Claire pocałowała go w policzek, a Harley przytulił 

ją do siebie. 

- Czy mogę wprowadzić konia do tej starej szopy przy 

garażu? Nie chcę, żeby zmókł. 

- Oczywiście. Zrób to. 
Razem poszli do szopy, Harley szybko rozsiodłał konia, 

zamknął go w środku, po czym wraz z Mary Claire skierował 

background image

1 2 2 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

się ku frontowej werandzie. Zdążyli wejść na schody, gdy 
zaczęło lać. Ze śmiechem schronili się pod daszek, a potem 

rzucili się sobie w ramiona. Deszcz spływał po ich twarzach. 

- Och, Harley! Tak się bałam, że nie przyjedziesz - sze­

pnęła Mary Claire. 

- Nie mogłem nie przyjechać - powiedział ochrypłym 

głosem. Dotknął jej mokrych od deszczu włosów i odsunął 

je z jej twarzy. Uroda Mary Claire oślepiła go i nie wiadomo 

który raz zaczął się zastanawiać, co ona widzi w takim starym 
wieśniaku jak on. 

Zadrżała, więc przytulił ją do siebie mocniej. 
- Przemokłaś - rzekł, czując, że ogarniają ją dreszcze. 

- Musisz włożyć na siebie coś suchego i położyć się do łóżka. 

- Ale ty musisz pójść ze mną - szepnęła. 
- Jesteś tego pewna? 
W odpowiedzi ujęła go za rękę i pociągnęła za sobą. 
Na palcach poszli na górę, starając się stąpać jak najciszej. 

Weszli do pokoju Mary Claire. 

Znowu niebo przecięła błyskawica i rozległ się ogłuszają­

cy grzmot. Usłyszeli cichy jęk. Harley zamarł. 

- To nic - szepnęła Mary Claire. - To tylko Stephie. Za­

jrzę do niej, a ty zdejmij to mokre ubranie. 

Harley został sam w pokoju pełnym zapachu Mary Claire. 

Wciągnął go głęboko, chcąc wypełnić swoje płuca wonią, 
która była nieodłączną częścią Mary Claire. 

Podszedł do toaletki i wziął jedno ze zdjęć. Mrużąc oczy, 

zaledwie rozpoznał Mary Claire, Stephie i Jimmy'ego uśmie­
chających się do niego z fotografii. Za nimi stała choinka. 

Poczuł ściskanie serca, gdy pomyślał, że mógłby spędzać 

z nimi święta. Obudzić się w pierwszy dzień Bożego Naro-

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!  1 2 3 

dzenia przy boku Mary Claire. Widzieć dzieci buszujące 
wśród prezentów. Jeść późne śniadanie, a potem siedzieć na 
kanapie z Mary Claire i patrzeć na dzieci, bawiące się nowy­
mi zabawkami. Westchnął i odstawił zdjęcie. Nagle zdał so­
bie sprawę z głębi swoich uczuć do nich wszystkich. Kiedy 
to się stało? zadał sobie to pytanie. Kiedy otworzył swoje 
serce przed nimi? 

Powoli podszedł do łóżka i zaczął rozpinać guziki koszuli. 

Gdy był już nagi, a mokre rzeczy leżały w niedbałym stosie 
na podłodze, podniósł kołdrę i wsunął się do łóżka. Ułożył 
poduszki i czekał. 

Usłyszał w holu ciche kroki Mary Claire, a potem zoba­

czył, jak wchodzi do pokoju, zatrzymuje się na moment przy 
drzwiach, żeby je zamknąć. Podeszła do łóżka z przeciwnej 
strony, zrzuciła z siebie mokrą koszulę i położyła się obok 
Harleya. Drżąc, wtuliła się w zagłębienie jego ramienia i po­
łożyła mu rękę na sercu. Przykrył ją swoją dłonią. 

- Wszystko w porządku? 

Kiwnęła głową. 

- W porządku. Stephie się nie obudziła. Jęczała przez sen. 

Odetchnął i przyciągnął ją bliżej. 
Uniosła ku niemu twarz, szukając w ciemności jego ust. 

- Och, Harley - szepnęła, wzdychając. 
Zaczął ją pieścić. Najpierw delikatnie, a potem coraz 

gwałtowniej. Całował ją, aż straciła oddech i osłabła. Po 
chwili unosiła się nad nim. Jej wilgotne włosy opadły mu na 
twarz, przynosząc zapach deszczu. Za każdym razem, kiedy 

jej dotykał, jej ciało tuliło się do niego w niemym błaganiu, 

by uwolnił ją od tego ciągle nie gasnącego pragnienia jego 
bliskości. 

background image

1 2 4 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

Usłyszał, jak głośno wciąga powietrze, i szybko zakrył jej 

usta swoimi wargami, by stłumić krzyk. Harley nie mógł już 
dłużej czekać. Zapamiętali się w sobie, nie widząc i nie sły­
sząc niczego dookoła. Po chwili Mary Claire opadła na niego, 
a on tulił ją do siebie, podczas gdy burza nadal szalała na 
zewnątrz. 

Harley obudził się jak zwykle o świcie, przytulił Mary 

Claire i uśmiechnął się, gdy westchnęła i umościła się wy­
godniej w jego objęciach. Deszcz już osłabł, ale jego krople 
ciągle wystukiwały swój rytm na dachu. 

Wiedział, że powinien odejść, zanim obudzą się dzieci. 

Nie chciał, przynajmniej na razie, brać na siebie obowiązku 
wyjaśniania im, co robi w łóżku ich mamy. 

Uniósł się na łokciu i odsunąwszy pasmo włosów z poli­

czka Mary Claire, pocałował ją. Zamruczała coś przez sen 
i przytuliła się mocniej do niego. Harley z uśmiechem wysu­
nął się delikatnie z łóżka i otulił Mary Claire kołdrą, by nie 
zmarzła. Wolałby zostać przy niej, ale wiedział, że mimo 
deszczu ma dużo roboty. 

Wziął buty, w samych skarpetkach podszedł na pal­

cach do drzwi i wymknął się z pokoju. Zatrzymał się jed­
nak, by jeszcze raz zerknąć na łóżko, w którym spała 
Mary Claire. Wiedział, że właśnie tam chciałby być, teraz 
i zawsze. 

Mary Claire siedziała za biurkiem, a deszcz spływał po 

szybach. Patrzyła na księgi Harleya rozłożone przed nią na 

blacie. Zmarszczyła czoło, bo dopiero dziś zauważyła w nich 
wpłaty na konto bankowe na nazwisko R.M. Kerr. Zaskoczo-

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!  1 2 5 

na, zaczęła przeszukiwać zawiadomienia bankowe i znalazła 
wśród nich jedno z tym samym nazwiskiem. 

I nazwisko, i numer konta zgadzały się z zapisem w księ­

gach. 

Zmarszczki na jej czole pogłębiły się, gdy studiowała 

sprawozdanie kwartalne. Cztery wpłaty, żadnych wypłat i su­
ma, która ją zaszokowała. Zupełnie nie rozumiała, o co tu 
chodzi. 

Przeglądała teraz notatki bankowe z ubiegłego roku, wy­

ciągała te, które dotyczyły tego dziwnego konta. Wszystkie 
były takie same. Cztery wpłaty, żadnych wypłat, a suma na 
koncie rosła. 

Może założył konto dla dzieci, zastanawiała się, ale po 

chwili odrzuciła tę myśl. Już odszukała ich konta, na które 
odkładał pieniądze na ich wykształcenie. 

Kimże jest R.M. Kerr? znowu zadała sobie to pytanie. 
Zadzwonił telefon, machinalnie więc sięgnęła po słucha­

wkę, ale myślami ciągle była przy tajemniczym koncie. 

- Halo? - powiedziała z roztargnieniem. 
- Cześć, Mary Claire! 

Słysząc głos swej przyjaciółki Leighanny, Mary Claire 

odrzuciła papiery i z uśmiechem rozsiadła się wygodniej 
w fotelu. 

- Leighanna! Jak miło cię słyszeć! 
- Ja też się cieszę. Tak się o ciebie martwimy, a ponieważ 

nie dałaś znaku życia, postanowiłyśmy z Reggie zatelefono­
wać do Temptation. 

- Reggie jest z tobą? ' 
- Nie, pokazuje jakimś ludziom mieszkanie. Znasz ją. 

Tylko praca, praca, praca. 

background image

1 2 6 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

Mary Claire roześmiała się na myśl o przyjaciółce, która 

była właścicielką kilku mieszkań. W jednym z nich miesz­
kała wcześniej ona sama. 

- Tak. To cała Reggie. 
- Przesyła ci ucałowania - dodała Leighanna. 
- Ucałuj ją ode mnie. 
- Jak ci się wiedzie? 
- Dobrze. A nawet lepiej niż dobrze - poprawiła się po­

spiesznie. - Wspaniale! Budynek, w którym mieszkamy, co­

raz bardziej przypomina prawdziwy dom, a dzieci doskonale 
się tu czują. 

- Wydajesz się szczęśliwa. 
Mary Claire uśmiechnęła się, słysząc ulgę w głosie przy­

jaciółki. 

- Jestem szczęśliwa. - Przygryzła wargę. Większą część 

tego szczęścia zawdzięczała Harleyowi, ale nie wiedziała, 
czy powinna o nim wspominać. 

- Poznałam kogoś - rzekła z wahaniem i niemal roze­

śmiała się głośno, gdy Leighanna ze zdziwienia oniemiała. 

- Co takiego? - wydusiła z siebie po chwili. 
- Jest cudowny. 
- Och, Mary Claire. Nie mogę uwierzyć własnym uszom. 

Kto to jest? 

- Sąsiad. Farmer i najdelikatniejszy, najwspanialszy 

mężczyzna na świecie. 

- I? - nalegała Leighanna. 
- I jest również wspaniałym kochankiem. 
- Do licha, Mary Claire, to do ciebie zupełnie niepodob­

ne. Muszę ci powiedzieć, że nie tracisz czasu. Czy to coś 
poważnego? 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!  1 2 7 

Mary Claire zastanowiła się, marszcząc czoło. 
- Chyba tak - odparła. 
- Kiedy go poznamy? 
- Kiedy chcecie. 
- Może wpadnę do ciebie, ale nie na ten weekend. Na 

przyszły, jeśli pozwolisz? 

- Oczywiście. Czy Reggie przyjedzie z tobą? 
- Nie. Znasz ją. Uważa, że jej biuro natychmiast splajtuje, 

jeśli jej tam nie będzie. 

Mary Claire westchnęła. To była jedyna wada Reggie. 

Pracowała jak szalona. Dzieliła czas między biuro a swoje 
mieszkania do wynajęcia i rzadko pozwalała sobie na chwilę 
odpoczynku. Z nich trzech najlepiej prosperowała pod 
względem finansowym, choć Mary Claire zawsze się dziwiła, 
że przyjaciółka mieszka w niewielkim mieszkaniu, zamiast 
sprawić sobie coś lepszego. 

- Tak, wiem - rzekła ze smutkiem. - Ale może namówisz 

ją, żeby choć na trochę oderwała się od pracy. Powiedz jej, że 

zapraszam ją serdecznie, bo chciałabym zobaczyć was obie. 

- Skoro mówimy o pracy... Znalazłaś coś? 
- Tak. Pomagam ludziom prowadzić księgowość. Pracuję 

w domu i mogę być z dziećmi. 

- Mary Claire! To wspaniale! 
- Mam dopiero jednego klienta, ale wierzę, że dzięki 

ogłoszeniu, które dałam do gazety, będzie ich więcej, 

- Czemu o tym nie pomyślałaś w Houston? Nie musiała­

byś się wyprowadzać. 

Mary Claire zastanowiła się przez chwilę. 
- Właściwie to nie wiem - powiedziała powoli. - Chyba 

na to nie wpadłam. 

Skan Anula, przerobienie pona.

background image

1 2 8 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

- Jeszcze nie jest za późno. Zawsze możesz wrócić do 

domu. 

- Wrócić do Houston? - spytała Mary Claire zaskoczona, 

bo wcale nie miałaby na to ochoty. 

- Tak. Pomyśl, ilu tu możesz mieć klientów. Houston to 

kopalnia złota! 

Jakiś ruch przy drzwiach zwrócił uwagę Mary Claire. Zo­

baczyła Harleya, który stał w nich ze zmarszczonym czołem. 
Pod pachą trzymał jakąś teczkę. 

- Zastanowię się nad tym, ale teraz muszę już kończyć. 

Właśnie przyszedł mój klient. 

- Trudno. Do zobaczenia. Opowiesz mi wtedy o swoim 

romansie. Kocham cię, Mary Claire. 

- Ja też cię kocham. 
Odłożyła słuchawkę. 
- Koleżanka z Houston - wyjaśniła Harleyowi i odchyli­

ła się na krześle. - Co tam masz? - zapytała, wskazując na 
teczkę. 

- Rachunki, które przyszły w tym tygodniu. Pomyślałem, 

że mogą ci być potrzebne. 

Mary Claire sięgnęła po teczkę i otworzyła ją. 
- Bardzo dobrze, że je przyniosłeś. Ułatwi mi to pracę 

- rzekła, przeglądając papiery, a potem popatrzyła na Har­
leya. Dopiero teraz zauważyła jego minę. - Co się stało? 

- zapytała z troską w głosie. 

- Nic. Dlaczego pytasz? 
Zaśmiała się i wskazała jego czoło. 
- W tych bruzdach można by sadzić kartofle. 
Pokręcił głową i roztargnionym gestem odsunął włosy 

z czoła. 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

129 

- Mam dużo spraw na głowie. 
Pomyślała, że deszcz musiał mu przysporzyć wiele dodat­

kowej pracy. 

- Dobrze, że wpadłeś. Chciałabym cię o coś zapytać. -

Zamknęła teczkę i wyciągnęła spod niej zawiadomienie 
z banku. - Co to jest? 

Harley pochylił się nad biurkiem i znowu zmarszczył 

brwi. 

- Konto oszczędnościowe - odpowiedział. 
- To widzę - odparła. - Ale kto to jest R.M. Kerr? 
- Moja siostra. - Widząc jej zdziwione spojrzenie, dodał: 

- Moja przyrodnia siostra. 

- Nigdy mi o niej nie mówiłeś. 
- Jakoś się nie składało. 
- Gdzie ona jest? Dlaczego założyłeś dla niej konto? 
- Nie wiem, gdzie jest. Uciekła z domu dziesięć lat temu. 

Od tego czasu nie miałem od niej żadnych wiadomości. 

Mary Claire wyczuła w jego głosie ból i wiedziała, że 

odejście tej dziewczyny pozostawiło nie zaleczoną ranę 
w sercu Harleya. 

- A to konto? - pokazała na papier. 
- To jest jej udział w dochodach z farmy. 
Oczy Mary Claire rozszerzyły się ze zdumienia. 
- Przez te wszystkie lata, nie wiedząc, co się z nią dzieje, 

odkładałeś dla niej pieniądze? 

Harley wzruszył ramionami. 
- Przecież to są jej pieniądze. Może wróci i wtedy je 

sobie odbierze. 

Mary Claire pokręciła głową. Podziwiała uczciwość 

i szczodrość mężczyzny, którego kochała. A była pewna, że 

background image

1 3 0 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

on nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jaki wspaniały ma 
charakter. Zerwała się z fotela i oparła ręce na biurku. 

- Podejdź do mnie - nakazała łagodnie Harleyowi. 
Zawahał się lekko, ale podszedł. 
- Tak? 
- Bliżej - nalegała. 
Kiedy się pochylił, chwyciła go za szyję i przyciągnęła do 

siebie. 

- Jesteś najlepszym, najuczciwszym i najwspanial­

szym człowiekiem na świecie. - Przycisnęła wargi do jego 

ust. 

Nie potrafił się jej oprzeć, więc natychmiast odpowiedział 

na pieszczotę gorącym pocałunkiem. A potem nagle ją puścił 
i odwrócił się od niej. Mary Claire była zaskoczona gniewem, 

jaki w nim wyczuwała. 

- Harley? Co się stało? 
- Nic - stwierdził krótko. 
Ale Mary Claire wiedziała, że coś jest nie tak. Jednak nie 

domyślała się, o co mu może chodzić. Wyszła zza biurka 
i stanęła za Harleyem, położywszy lekko rękę na jego ra­
mieniu. 

- Harley? 

Odsunął się od niej gwałtownie. 

- Wyjeżdżam na weekend - powiedział cicho. - Jadę do 

San Antonio zobaczyć się z dziećmi. 

- Dobrze - odpowiedziała, zastanawiając się, dlaczego 

dopiero teraz jej o tym mówi. - Kiedy wrócisz? 

- W niedzielę. Późnym wieczorem. - Odwrócił się i po­

patrzył na nią badawczo. Mary Claire aż zadrżała. Jego spo­

jrzenie było zimne jak lód. - Poproszę Cody'ego, żeby pil-

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!  1 3 1 

nował gospodarstwa. - Odwrócił od niej wzrok. - Jeśli bę­
dziesz czegoś potrzebowała, telefonuj do niego. 

I poszedł. Mary Claire usłyszała trzask zamykanych 

drzwi. Ogarnął ją strach. 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

- Och, tato. Szkoda, że nie zatelefonowałeś przed przy­

jazdem. 

Harley opadł na hotelowe łóżko. Serce mu się ścisnęło. 
- Wiem, Jenny. Ale decyzję o przyjeździe podjąłem 

w ostatniej chwili. 

- Tommy wyjechał dziś rano, by spędzić weekend z ko­

legami z uniwersytetu, a ja za kilka minut jadę z koleżanka­
mi na mecz, a potem nocujemy u Rachel. 

Harley przesunął ręką po twarzy. 
- Nic nie szkodzi, malutka - rzekł, próbując ukryć roz­

czarowanie. - Rozumiem. - Popatrzył w sufit, by powstrzy­
mać łzy. - A jutro? Masz trochę czasu? 

- No cóż... - zaczęła niepewnie Jenny. - Pewnie pośpi-

my dłużej. Wiesz, jak to jest, gdy się nocuje u koleżanki. 

Nie, nie wiedział, co pogłębiło jeszcze bardziej jego fru­

strację. 

Usłyszał, jak westchnęła. 
- A jutro po południu chcemy iść do centrum na zakupy. 

Potem moglibyśmy zjeść razem kolację, jeśli zostaniesz tak 
długo. 

Wizja spędzenia samotnie całego dnia w hotelu nie była 

pociągająca, ale Harley miał do wyboru tylko powrót, a na 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!  1 3 3 

to nie był jeszcze gotowy. Ból, jaki wywoływała myśl o do­
mu, był silniejszy niż obecne rozczarowanie. 

- To dobry pomysł - powiedział. 

Głos prowadzącego licytację wybijał się ponad gwar roz­

mów zgromadzonej publiczności. Konie, od królewskich ara­
bów począwszy po zwykłe muły, rozbijały kopytami kurz. 
Harley znalazł wolne miejsce i usiadł. 

Licytator prowadził aukcję, stojąc na podium na środku are­

ny. Harley nie przyszedł tutaj, aby coś kupić, ale spędził już 
ponad godzinę, obserwując licytację i patrząc na konie różnych 

ras wyprowadzane na wybieg. Choć przyglądał się aukcji, jego 
myśli były o prawie dwieście kilometrów stąd, w Temptation, 
a właściwie skupione na Mary Claire. Odtwarzał w kółko w pa­
mięci rozmowę telefoniczną, którą usłyszał przez przypadek 
w piątkowy ranek. Historia znowu się powtarzała. Tracił uko­
chaną osobę, którą ciągnęło wielkie miasto. 

Westchnął, poprawił się na metalowym siedzeniu i przy­

cisnął rękę do serca, jakby chciał w ten sposób złagodzić ból. 
Ale obrazy nie znikały i w końcu całkowicie opanowały jego 
pamięć. Mary Claire, Jimmy i słodka, malutka Stephie. 

Potrząsnął głową, pragnąc się od nich uwolnić. Nie chciał 

przeżywać tego wszystkiego jeszcze raz. Gdy Susan odeszła, 
myślał, że oszaleje. By jakoś przeżyć, przyrzekł sobie, że już 

nigdy się nie zakocha. Ale, nie wiadomo jak, Mary Claire 
i jej dzieci wślizgnęły się do jego serca i postanowiły zostać 
tam na zawsze. 

Jeszcze nie jest za późno, powiedział sobie. Zakończy tę 

sprawę i będzie żył jak przedtem. Potrafi to zrobić. Na pew­
no. Nie ma zresztą innego wyboru. 

background image

1 3 4 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

- Popatrzcie teraz na tę klacz - zawołał licytator. 
Harley zmusił się, by spojrzeć na gniadego konia, którego 

wprowadzono na wybieg. Klacz poruszała się nerwowo, trzy­
mała wysoko głowę, a grzywa i ogon powiewały jak poru­
szane wiatrem. Oprowadzający zatrzymał ją na środku areny. 
Była bardzo niespokojna, a w oczach miała lęk. 

Co za piękne zwierzę, pomyślał Harley. Wspaniale zbu­

dowana, z charakterem. Miała gładką, połyskującą sierść 
o barwie tak podobnej do koloru włosów Mary Claire, że 
zacisnął mocno pięści. 

„Pamiętam, jak byłam małą dziewczynką", opowiadała 

mu jednego wieczoru, „i marzyłam, żeby mieć konia. Co 
roku prosiłam o niego Mikołaja i w dzień Bożego Narodze­
nia biegłam do okna swojego pokoju, patrzyłam na podwó­
rze, i płakałam, że jest puste". 

Jej głos, w którym brzmiał smutek nie spełnionego marzenia 

małej dziewczynki, rozbrzmiewał teraz w głowie Harleya. 

- Kto da więcej? - krzyczał śpiewnie licytator. 

Klacz odwróciła głowę i popatrzyła prosto na Harleya. 

Nie zastanawiając się, wyciągnął z kieszeni kartę z numerem 
i podniósł ją do góry. 

- Mamy tysiąc. Kto da dwa? 
Licytacja toczyła się dalej, aż wreszcie na placu boju 

został Harley i jakiś mężczyzna z pierwszego rzędu. Gdy 
tylko podnosił kartę, Harley pokazywał swoją. W końcu 
mężczyzna odwrócił się i popatrzył na konkurenta. Mierzyli 
się wzrokiem przez długą chwilę i wreszcie przeciwnik Har­
leya pokręcił z rezygnacją głową i schował kartę do kieszeni. 

W ten sposób Harley kupił konia. 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

135 

Deszcz padał przez cały weekend i Mary Claire wraz 

z dziećmi musiała siedzieć w domu. Była pewna, że Harley 
zadzwoni, że pomyliła się, oceniając jego nastrój i rezerwę, 
z jaką ją pożegnał, więc milczący telefon był dla niej wielkim 
rozczarowaniem. 

Dzieci również tęskniły za Harleyem i ciągle pytały o nie­

go. Powiedziała im tylko, że pojechał zobaczyć się ze swoją 
rodziną, a wszystkie obawy zachowała dla siebie. 

Przyjechał Cody, by sprawdzić, czy wszystko w porządku 

z krowami na pastwisku przy domu Mary Claire. Patrzyła 
przez kuchenne okno, jak mężczyzna brodzi w głębokim bło­
cie. Była już tak zdenerwowana, rozmyślając o Harleyu, że 
postanowiła porozmawiać z jego przyjacielem. Może Harley 

coś mu powiedział przed wyjazdem. Chwyciła pelerynę i cze­
kała na werandzie na powrót Cody'ego z pastwiska. 

Gdy zobaczyła, że Cody idzie do swojej furgonetki, po­

biegła przez podwórze, wołając go. 

Zatrzymał się i obejrzał za siebie. Krople deszczu spływa­

ły mu po twarzy. 

- Mary Claire, co ty tu robisz w taką pogodę? 
Zatrzymała się przed nim i nagle jej ciało zmieniło się 

w kłębek nerwów, a głos zamarł w gardle. Czy może pytać 
tego mężczyznę, którego właściwie prawie nie zna, czy Har­
ley mu coś mówił? Jej obawy minęły, gdy spojrzała w jego 
łagodne oczy. 

- Gdy Harley wyjeżdżał, wydawał się czymś zdenerwo­

wany. Zastanawiam się tylko... czy przypadkiem nie mówił 
ci czegoś o mnie albo o tym, co go niepokoiło. 

Cody zmarszczył brwi. 
- Nie. Nic takiego nie mówił. Poprosił mnie tylko, bym 

background image

136 

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

zajrzał do krów, kiedy go nie będzie. Wyjaśnił, że jedzie do 
San Antonio odwiedzić dzieci. 

Mary Claire nie umiała ukryć rozczarowania. 
- Tak. Mnie też to powiedział. Ale gdy wyjeżdżał, był 

taki... nieswój. Martwię się o niego. 

Cody położył rękę na jej ramieniu. 
- Nie zawracałbym sobie takiej pięknej główki podobny­

mi głupstwami. Harley nigdy nie opowiada o swoich proble­
mach. Może po prostu tęsknił za dziećmi. 

- Chyba masz rację. - Mary Claire zmusiła się do uśmie­

chu. - Dziękuję, Cody. 

- Nie musisz dziękować. A teraz wracaj, zanim się 

utopisz. 

Mary Claire pobiegła przez podwórze, machając mu ręką 

na pożegnanie. Ale nie przestała się martwić. 

W niedzielę wieczorem siedziała w nocnej koszuli przy 

oknie, patrząc na deszcz spływający po szybach, i czekała na 
Harleya, pewna, że przyjdzie pod osłoną ciemności tak, jak 
dotąd to robił. Gdy zegar na kominku wybił drugą, wstała 
z westchnieniem i położyła się do łóżka. 

Nie przyjechał. Nie przyjedzie dziś ani jutro. Coś jej mó­

wiło, że już nigdy do niej nie wróci. 

Cały następny tydzień Mary Claire usiłowała zachować 

spokój przy dzieciach. Gdy pytały o Harleya, mówiła im, że 
pewnie ma dużo pracy i nie może ich odwiedzić. Musi odro­

bić zaległości, bo nie było go przez cały weekend. Ale pod 
koniec tygodnia czuła, że przestały jej wierzyć. Jimmy już 
nie zadawał pytań, ale Mary Claire przyłapała go, jak patrzył 
na nią ze współczuciem. 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!  1 3 7 

Stephie zachowywała się zupełnie inaczej. Błagała matkę, 

by zatelefonowała do Harleya, i rozpłakała się, gdy jej od­

mówiła. Snuła się po domu, wyglądając jak obraz nędzy 
i rozpaczy. Mary Claire chciało się płakać na jej widok. 

Zresztą płakała. Ale tylko w nocy, w zaciszu swego poko­

ju. Leżała skulona na łóżku, moczyła łzami poduszki, tęsk­

niąc za mężczyzną, któremu tak głupio oddała serce, i zasta­
nawiała się, co złego zrobiła. 

Mary Claire usłyszała warkot starego samochodu na 

podjeździe, szybko rzuciła ścierkę i wybiegła przed dom. Na 

jej twarzy ukazał się uśmiech, gdy zobaczyła Leighannę wy­

siadającą z odrapanego chevroleta. Podbiegła do niej 
z otwartymi ramionami. 

- Tak się cieszę, że przyjechałaś. Bałam się, że ten stary 

grat nie wytrzyma tak dalekiej drogi. 

Leighanna jęknęła. 
- Ja też. W połowie podróży wysiadła klimatyzacja. 
- Biedactwo, pewnie umierasz z pragnienia. Przygotowa­

łam właśnie mrożoną herbatę. 

- To brzmi cudownie! - wykrzyknął trochę spocony 

gość. 

W kuchni czekał na nie Jimmy. 
- Cześć, Leighanno! - powiedział z uśmiechem, ale od­

sunął się, gdy chciała go uściskać. 

Leighanna roześmiała się i potargała mu włosy. 
- Och, już niedługo będziesz tęsknił za uściskiem ko­

biety. 

- Oj, bo ci uwierzę. - Jimmy wzniósł oczy w górę. 
Mary Claire roześmiała się i dała mu lekkiego klapsa. 

background image

1 3 8 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

- Powiedz Stephie, że przyjechała Leighanna. - Zaprosi­

ła przyjaciółkę gestem, żeby usiadła, i nalała jej herbaty. -
Z cytryną czy z cukrem? 

- Z jednym i drugim. Muszę odzyskać siły. 
Mary Claire znowu zaśmiała się i wrzuciła do szklanki 

plasterek cytryny. Podała Leighannie łyżeczkę i usiadła na­
przeciw niej, podsuwając cukiernicę. 

- No i co? Gdzie on jest? 

Serce Mary Claire na moment przestało bić, bo z bólem 

zdała sobie sprawę, o kim Leighanna mówi. 

- No cóż - odpowiedziała niepewnym tonem - odszedł. 

To znaczy nie dosłownie - zaczęła tłumaczyć, widząc zdu­
mione spojrzenie przyjaciółki. - Po prostu przestał przycho­
dzić. 

- A ja myślałam... 
Oczy Mary Claire wypełniły się łzami. 
- Ja też... 
- Mamo? 
Otarła łzy i odwróciła się. Jimmy stał w drzwiach. 
- Co, synku? 
- Nie mogę znaleźć Stephie. 
Mary Claire zmarszczyła brwi. 

- Zaglądałeś do jej pokoju? 
- Tak. I byłem na podwórzu. Nigdzie jej nie ma. 
Mary Claire zerwała się na równe nogi, przewracając 

krzesło. Serce podeszło jej do gardła. 

- Gdzieś przecież musi być! - krzyknęła. 
- Szukałem wszędzie. - Jimmy bezradnie rozłożył ręce. 
Mary Claire zaczęła się zastanawiać, dokąd mogła pójść 

Stephie. 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!  1 3 9 

- Harley - zawołała, bo to imię jako pierwsze przyszło 

jej do głowy. 

- Słucham? - zapytała Leighanna. 
Mary Claire podniosła oczy na przyjaciółkę. 
- Harley. Nasz sąsiad. Stephie była bardzo nieszczęśliwa, 

bo przestał przychodzić. Założę się, że poszła do niego. -
Podbiegła do blatu i chwyciła kluczyki. - Zostaniesz z Jim-
mym? - zapytała. - Postaram się wrócić jak najszybciej. 

- Oczywiście. Myśl tylko o Stephie. 

Harley cofnął traktor i włączył hydrauliczny podnośnik, 

który zsunął belę siana na ziemię. Deszcz zmienił pastwisko 
w wielkie pole błota. Trzeba było też zabrać stado z łąki, 
przez którą płynął wezbrany strumień. Harley rzucał tu siano, 
bo postanowił dokarmiać krowy, by nie wyjadały resztek 

trawy. Wiele dni upłynie, nim wszystko wróci do normy. 

Chociaż siedział w zamkniętej kabinie, usłyszał dźwięk 

klaksonu. Spojrzał przez przednią szybę i zobaczył samo­
chód Mary Claire, pędzący z ogromną szybkością. 

- Co, do diabła... ? - wymruczał. 
Mary Claire zatrzymała samochód po drugiej stronie ogro­

dzenia. Wysiadła z niego, machając rękami. Harley włączył 

silnik i ruszył w stronę płotu. 

Gdy podjechał bliżej, ujrzał łzy na twarzy Mary Claire 

i zauważył, że z rozpaczą ściska ręce. Zahamował i wysko­
czył z kabiny. 

- Co się stało? - krzyknął, przeskakując ogrodzenie. 
- Stephie - płakała Mary Claire. - Nie ma jej. 
- Jak to: nie ma? - Harley chwycił ją za ramiona i mocno 

potrząsnął. - A gdzie jest? 

background image

140 

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

- Nie wiem! - Mary Claire ze złością uwolniła się z jego 

uścisku. - Myślałam, że jest u ciebie. 

Harley nic nie rozumiał. 
- U mnie? Nie widziałem jej. 
Mary Claire zacisnęła dłonie w pięści. W jej oczach po­

jawił się gniew. 

- To twoja wina! - krzyknęła i uderzyła go w pierś. 
- Moja? - Harley cofnął się ze zdziwieniem. 
- Tak, twoja! Przez cały tydzień była nieszczęśliwa, bo 

nie przychodziłeś. - Drżała, patrząc na niego oskarżyciel­
skim wzrokiem. - Sprawiłeś, że cię pokochaliśmy, a gdy tyl­
ko dostałeś ode mnie to, co chciałeś, rzuciłeś nas. 

Uderzyła go pięściami w pierś raz jeszcze. 
- To twoja wina! To przez ciebie moja córka uciekła! 
Harley chwycił ją za ręce. 

- Mary Claire, przestań! - rozkazał jej. - To nie pomoże 

odnaleźć Stephie. 

Złość opuściła Mary Claire i łzy zaczęły płynąć jej po 

policzkach. Wyrwała ręce z uścisku Harleya i zakryła twarz. 

Harley z trudem powstrzymał się, by nie porwać jej w ra­

miona. 

- Dzwoniłaś do Cody'ego? - zapytał. 
Potrząsnęła głową. 
- Byłam pewna, że znajdę ją tutaj. 
Harley pomyślał o olbrzymim obszarze ziemi rozciągają­

cej się między ich domami i o niebezpieczeństwach, jakie na 
niej czyhały. Były tam odkryte studnie, do których dziew­
czynka mogła wpaść, grzechotniki, wezbrany strumień. Jego 
serce skurczyło się ze strachu. Chwycił Mary Claire pod rękę 
i zaprowadził do samochodu. 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 141 

- Wracaj do domu i zatelefonuj do Cody'ego. Niech zor­

ganizuje grapę poszukiwawczą. Zostało jeszcze kilka godzin 
do zmierzchu. A ja osiodłam konia i zacznę szukać po tej 
stronie. Powiedz Cody'emu, że spotkamy się tam, gdzie prze­
biega granica między naszymi polami. 

Harley jechał konno, badając okolicę i szukając jakiego­

kolwiek śladu Stephie. Od czasu do czasu wykrzykiwał jej 
imię. Za każdym razem nasłuchiwał uważnie, modląc się, by 
usłyszeć jej głos i odnaleźć ją całą i zdrową. Gdy odpowia­
dała mu cisza, ruszał w dalsze poszukiwania. Minęła prawie 
godzina, gdy znalazł się przy płocie, gdzie czekał Cody i trzej 
inni mężczyźni, gotowi ruszyć na poszukiwanie. Konie były 
osiodłane, ekwipunek spakowany. Mieli strzelby, latarki, ko­
ce. Przyjechali dobrze przygotowani. 

Harley przywitał się z przyjacielem. 
- Sprawdziłem środkowe pastwisko. To, które sięga aż 

do zabudowań. Musimy podzielić się na dwie grupy i prze­
szukać resztę. Hank i Charlie pojadą na północ. Cody i Mar-
vin na południe, aż do ziemi Jacka Barlowa. Ja ruszę wzdłuż 
strumienia, aż do domu Mary Claire. Jeśli ktokolwiek z was 
odnajdzie Stephie, niech wystrzeli raz w powietrze. 

Nie czekając na odpowiedź, ściągnął lejce, zawrócił konia 

i zmusił go do galopu w stronę rzędu drzew rosnących 
wzdłuż strumienia. Już z daleka słyszał ryk wezbranej wody. 
Deszcz, padający przez tydzień, podniósł poziom wody do 
stanu krytycznego. Trzy krowy utonęły, próbując się prze­
dostać na drugi brzeg. Poczuł, że ogarnia go panika na samą 
myśl, że Stephie mogłaby się poślizgnąć i wpaść do wezbra­
nej wody, której silny prąd porwałby jej wątłe ciałko. 

background image

1 4 2 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

- Stephie! - krzyknął i czekał, nasłuchując. Modlił się 

w myślach, by usłyszeć jej głos, ale słyszał tylko szum wody. 

Podjechał bliżej brzegu i skierował się na wschód, w stronę 
domu Mary Claire. Bez przerwy obserwował oba brzegi. 
Jechał już jakiś czas, który wydał mu się wiekiem, choć 
z pozycji słońca wynikało, że minęła godzina. 

Zatrzymał się znowu i krzyknął głosem ochrypłym z wy­

siłku: 

- Stephie! 

Stanął w strzemionach, oparł dłonie na siodle, czekając na 

jakiś odzew. Z rozpaczą znowu przynaglił konia. Wiedział, 

że gdy słońce zajdzie, szansa, by znaleźć dziewczynkę żywą, 
zmaleje. 

Nagle jakaś niebieska plama na drugim brzegu przyciąg­

nęła jego wzrok. Zatrzymał konia i zsunął się z siodła. 
Wszedł do strumienia. Woda sięgała mu do pasa. Potknął się 
dwukrotnie i omal nie przewrócił, zanim dotarł do gałęzi 
drzewa, z której zwisał kawałek materiału. Zdjął go i rozpo­
znał natychmiast - był to oderwany fragment ulubionej ba­
wełnianej koszulki Stephie. 

Mocno chwycił materiał i wrócił na brzeg do swego ko­

nia. Wsiadł na niego i ruszyli dalej. Harley przez cały czas, 
aż do bólu gardła, wykrzykiwał imię dziewczynki. 

- Harley! Pomóż mi! Tu jestem! - usłyszał w pewnej 

chwili słaby głosik. 

Zatrzymał się i zaczął uważnie przyglądać się drugiemu 

brzegowi strumienia. 

I wtedy ją zobaczył, w odległości trzydziestu metrów, za­

słoniętą zwalonym drzewem, do którego przywarła. 

- Już idę, Stephie! Trzymaj się! 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!  1 4 3 

Przedarł się przez gęstwinę krzewów, zeskoczył z konia 

i szybko rozwinął grubą linę przytroczoną do siodła. Wszedł 
w pętlę i zacisnął ją mocno wokół pasa, a drugi koniec przy­
mocował do siodła. Zebrał resztę liny i chwycił ją w rękę. 
Pospiesznie wymruczał polecenie dla konia, a gdy pociągnął 
za linę, koń się cofnął, naprężając ją. 

Harley zdjął buty i wszedł do wody. Z przerażeniem 

stwierdził, że sięga mu ponad głowę. Płynął, wykonując ru­
chy jedną ręką, drugą unosząc zwój, aż poczuł, że ramię 

odmawia mu posłuszeństwa. Gdy podpłynął wystarczająco 
blisko, wyciągnął rękę, by chwycić gałąź drzewa, którego 
trzymała się Stephie, ale konar wyśliznął mu się z dłoni. 
Spróbował jeszcze raz i udało mu się złapać garść cienkich 
gałązek. Zacisnął zęby i zaczął ciągnąć ze wszystkich sił. 
Powoli, centymetr za centymetrem przedzierał się przez gę­

stwinę splątanych gałęzi, aż znalazł się kilka metrów od Ste­

phie. Wtedy stwierdził, że na dalszą drogę zabrakło mu liny. 

- Stephie? Dobrze się czujesz? - spytał, z trudem łapiąc 

powietrze. 

- Tak - zaszlochała. - Ale boli mnie ręka. Już dłużej nie 

wytrzymam... 

- Wytrzymasz - rzekł stanowczym tonem. - Teraz spró­

buj dostać się do mnie. 

- Nie! - krzyknęła. - Nie mogę. 

Zobaczył w jej oczach przerażenie i próbował ją uspokoić. 
- Możesz. Chwyć się tej gałęzi. Przecież tu jestem i złapię 

cię, dobrze? 

Wystraszone oczy Stephie mierzyły odległość, jaka dzie­

liła ją od Harleya, i wydawało jej się, że jest ona prze­
ogromna. 

background image

1 4 4 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

- Uda ci się, kochanie - powiedział. - Wiem, że potrafisz 

to zrobić. 

Dziewczynka przełknęła ślinę i poluzowała uchwyt jednej 

ręki, podczas gdy drugą chwyciła mocno gałąź. Wolniutko 
odwróciła się, bijąc stopami w wodę. Wyciągnęła rączkę do 
swego wybawcy, lecz choć Harley bardzo się starał, nie mógł 

jej dosięgnąć. 

Stłumił przekleństwo. 

- Potrafisz pływać, prawda, Stephie? - zapytał spokoj­

nym głosem. 

- Troszeczkę - usłyszał odpowiedź. Głos dziewczynki 

drżał z przerażenia. 

- To dobrze. Puść gałąź i płyń z całej siły do mnie, a ja 

cię złapię. Liczę do trzech. Jesteś gotowa? 

Pociągnęła noskiem, ale odważnie skinęła główką. 
- Raz... dwa... trzy... 

Stephie rozluźniła pobielałe z wysiłku palce i zaczęła po­

spiesznie machać rękami. Ale nie mogła pokonać silnego 

prądu, który zaczął ją znosić daleko od Harleya. Mężczyzna 
rzucił się do przodu, czując, jak lina, którą jest obwiązany, 
wpija mu się w brzuch, i chwycił dziewczynkę za rękę. Wal­
cząc z prądem, ciągnął ją do siebie, aż wreszcie przytulił do 
piersi. 

Szlochając histerycznie, Stephie chwyciła go za szyję 

i przylgnęła do niego. 

- Już dobrze - zaczął ją uspokajać. - Nie płacz. Już jesteś 

bezpieczna. Trzymam cię. 

Jeszcze mocniej objęła go za szyję i wtuliła twarz w jego 

ramię. Harley chwycił linę i szarpnął jeden raz. 

- Cofaj się! - krzyknął do konia. - Cofaj! 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!  1 4 5 

Olbrzymie zwierzę ruszyło do tyłu i po chwili Harley 

i Stephie znaleźli się na brzegu. 

Otoczony grupą poszukiwaczy, Harley przejechał przez 

bramę, ze Stephie owiniętą starannie kocem i siedzącą przed 
nim na siodle. Usłyszał huk gwałtownie otwieranych drzwi, 

gdy uderzyły w ścianę domu, i w zapadającym zmierzchu 
ujrzał Mary Claire biegnącą ku nim przez podwórze. 

- Stephie, córeczko! - krzyknęła i wydarła małą z rąk 

Harleya. - Nic ci się nie stało? 

Na widok matki Stephie znowu zaczęła płakać. 
- Chciałam odwiedzić Harleya, mamusiu, ale wpadłam 

do strumienia. Tak mi zimno - mówiła żałośnie. 

Mary Claire tuliła córeczkę i płakała razem z nią. 
- Już dobrze, dziecinko. Cicho. Już dobrze. Jesteś już 

bezpieczna. Zrobię ci gorącą kąpiel i zaraz poczujesz się le­
piej. - Odwróciła się i pobiegła w stronę domu, nie wypo­
wiadając ani słowa podziękowania i zostawiając Harleya 
i resztę mężczyzn na podwórzu. 

Cody zauważył smutek w oczach przyjaciela i okropne 

poczucie winy, które malowało się na jego twarzy. Pochylił 
się ku niemu i poklepał go po plecach. 

- Nic jej nie będzie - rzekł pocieszająco. - Wystarczy 

gorąca kąpiel i matczyna miłość, a jutro będzie zdrowa jak 
rybka. 

Harley nie spuszczał wzroku z dwóch sylwetek niknących 

w ciemności. 

- To moja wina - szeptał. - To wszystko moja wina. 

Mary Claire otuliła dokładnie Stephie, potem cofnęła się 

od łóżka i przesunęła dłonią po twarzy, by otrzeć łzy. 

background image

1 4 6 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

- Nic jej nie będzie - szepnęła Leighanna. 
- Wiem - odparła Mary Claire. - Nigdy dotąd tak się nie 

bałam. 

Leighanna popatrzyła na śpiącą spokojnie dziewczyn­

kę. 

- Ja też - powiedziała cicho. 
- Pomyśl tylko, co mogło się stać. Gdyby nie Harley... 

- Mary Claire pochyliła się, by jeszcze raz spojrzeć na śpiącą 
córkę. - Nawet mu nie podziękowałam. Chwyciłam Stephie 
i uciekłam. 

- Jestem pewna, że on to zrozumie - szepnęła Leighanna. 
Mary Claire machnęła ręką. 
- Nie. Nagadałam mu takich niemiłych rzeczy dziś po 

południu. Stwierdziłam między innymi, że to jego wina. -
Chwyciła Leighannę za ręce i ścisnęła je mocno. - Chcę po­

jechać do niego. Muszę go przeprosić za to, co powiedziałam. 

Popilnujesz dzieci? 

- Oczywiście. Chętnie. 

Mary Claire znalazła Harleya w oborze. Klęczał przy cie-

laczku, trzymając wiadro z mieszanką. To tu wszystko się 
zaczęło, pomyślała. Tu pokochała Harleya pewnego dnia, 
który teraz wydawał jej się bardzo odległy. Od napływają­
cych łez zapiekły ją oczy. Tęskniła za tym mężczyzną. Boże, 

jak bardzo tęskniła! 

- Harley? - zawołała cicho, podchodząc do boksu. 
Na dźwięk jej głosu zerwał się na równe nogi, wyciągając 

smoczek z pyska cielaka. Odrzucił wiadro. 

- Coś się stało? - zapytał głosem pełnym przerażenia. 

- Czy coś się stało Stephie? 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!  1 4 7 

Na jego widok Mary Claire poczuła ściskanie w gardle 

i mogła jedynie pokręcić przecząco głową. 

- Nie, z nią wszystko w porządku - udało się jej wreszcie 

wydobyć z siebie głos. Gdy zobaczyła, że Harley się odprę­
żył, zrozumiała, jak bardzo zależy mu na Stephie. Ogarnęło 

ją tym większe poczucie winy z powodu przykrych słów, 

którymi go obrzuciła. 

- Przyszłam cię przeprosić za to, co powiedziałam dziś 

po południu, i podziękować za uratowanie życia mojej córce. 

Harley zarumienił się i pochylił głowę. 

- Nie musisz przepraszać. Miałaś rację. To moja wina, że 

Stephie uciekła. 

Mary Claire wyciągnęła do niego rękę, chcąc go uspokoić, 

ale Harley nie zbliżył się do niej. Stał, jakby wrósł w ziemię. 
Powoli opuściła rękę. 

- Nie, nie miałam racji - rzekła ze smutkiem. - I to było 

bardzo okrutne z mojej strony, by winić cię za to. 

- To była moja wina - powtórzył Harley ze złością i spo­

jrzał na Mary Claire. Ból i poczucie winy, jakie ujrzała w je­

go oczach, raniły jej serce. - Obudziłem w niej fałszywe 
nadzieje, w was wszystkich, i bardzo za to przepraszam. 

Mary Claire myślała, że zemdleje. 
- Fałszywe nadzieje? - powtórzyła. - Tak nazywasz to, 

co nas łączyło? 

- Tak - odpowiedział krótko. 
Mary Claire czuła, że Harley kłamie. To, co ich łączyło, 

nie zawierało fałszu. Tak uczciwy i szczery człowiek jak on 
nie potrafiłby udawać uczucia i czułości tylko po to, by za­
ciągnąć kobietę do łóżka. Jego słowa obudziły w niej gniew. 

- Jesteś po prostu tchórzem. 

background image

148 

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

Harley podniósł głowę i spojrzał na nią, mrużąc oczy. Po 

chwili jednak potwierdził jej słowa skinieniem głowy. 

- Chyba masz rację. Jestem tchórzem. Ale nie chcia­

łem ciebie skrzywdzić, Mary Claire. Ani ciebie, ani twoich 
dzieci. 

Nie przypuszczała, że słowa mogą tak głęboko ranić. 
- Wydaje mi się, że chcesz mi powiedzieć, że to ty nie 

chcesz zostać skrzywdzony. O to ci chodzi? 

Jej słowa trafiły w sedno i Harley zacisnął usta w wąską 

linię. 

- Już raz utraciłem rodzinę. Nie przeżyję, jeśli coś takiego 

miałoby mi się przydarzyć po raz drugi. 

- Skąd ten pomysł, że miałbyś nas utracić? 
- Słyszałem, jak rozmawiałaś przez telefon z kimś z two­

ich przyjaciół z Houston - odpowiedział, kładąc tak silny 
nacisk na te słowa, że Mary Claire zrozumiała, iż był pewien, 
że rozmawiała z mężczyzną. - Usłyszałem, że zastanawiasz 

się nad powrotem do Houston, i dotarły do mnie również 
słowa „kocham cię". 

Mary Claire zatrzęsła się ze złości, słysząc te niesprawied­

liwe oskarżenia. Jak mógł pozwolić, by zwykła rozmowa 
telefoniczna zniszczyła wszystko! Jak mógł bez żądania wy­

jaśnień zarzucać jej czyny, których nie popełniła! 

- Ten ktoś z moich przyjaciół to Leighanna Farrow, która 

teraz jest u mnie i pilnuje dzieci. A o powrocie do Houston 
powiedziałam przez grzeczność, bo coś trzeba było powie­
dzieć. Nie zamierzam tam wracać. Tutaj jest nasz dom. 

Choć jej wyjaśnienia zaskoczyły Harleya i zawstydziły go 

trochę, nie zmienił postanowienia. Nie pozwoli swojemu ser­
cu jeszcze raz ulec miłości. To zbyt mocno boli. 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!  1 4 9 

- Lepiej dajmy sobie spokój, Mary Claire - rzekł, potrzą­

sając głową. - Nie mogę się jeszcze raz zaangażować. 

- Nie możesz czy nie chcesz? 
- Przestań! - krzyknął. - Czy ty nie rozumiesz, co ja 

straciłem i jak bardzo mnie zraniło, gdy żona i dzieci ode­
szły? Nie masz pojęcia, jak to boli. 

Mary Claire spojrzała na niego. 
- Nie mam? - zapytała z furią. - Tylko ty masz monopol 

na cierpienie? Zapominasz, Harley, o jednym. Ja też mam za 
sobą rozwód. Fakt, że to ja o niego wystąpiłam, nie oznacza, 
iż nie cierpiałam z tego powodu. Kochałam Pete'a. Kocha­
łam nasze wspólne życie i kocham nasze dzieci. Ale Pete nie 

umie zadowolić się jedną kobietą. On pragnie każdej. My­
ślisz, że to nie boli, kiedy wiesz, iż twój mąż jest z inną i nic 
nie możesz na to poradzić? Nie chciałam się w tobie zako­

chać. Podobnie jak ty bałam się tego uczucia. Ale muszę ci 
to powiedzieć. Ponieważ chodziło o ciebie, postanowiłam 
zaryzykować. 

Zanim zdążył odpowiedzieć, odwróciła się, wyszła z o-

bory i wsiadła do samochodu. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

Tej nocy, gdy Mary Claire odeszła, Harley leżał w łóżku 

i przypominał sobie to, co powiedziała. 

Nie chciałam się w tobie zakochać. Tak jak ty, bałam się 

nowego uczucia. Ale ponieważ chodziło o ciebie, postanowi­
łam zaryzykować. 

Harley jęknął i usiadł. Próbował zapomnieć o jej słowach, 

ale nie było to takie proste. 

Jesteś tchórzem, Harleyu Kerr. 
Aż skulił się na wspomnienie tego oskarżenia. Wiele razy 

słyszał słowa krytyki, ale nigdy nie został nazwany tchórzem. 

Wprost przeciwnie, był uważany za bardzo odważnego czło­
wieka. Mając siedemnaście lat, po śmierci ojca, sam popro­
wadził farmę, która zaczęła przynosić dochody, o jakich się 

jego ojcu nawet nie śniło. Przejął również opiekę nad przy­

rodnią siostrą i choć uciekła z domu, nikt go za to nie winił. 
Wszyscy uważali, że stało się tak za sprawą jego żony, i nie 
mylili się. Susan nie lubiła jej do tego stopnia, że nawet nie 
chciała razem z nią mieszkać. To ona właściwie wyrzuciła 
dziewczynę z domu. 

A potem stracił rodzinę. Niektórzy byli pewni, że się za­

łamie. Ale stało się inaczej. Poświęcił się całkowicie swojej 
pracy, odwiedzał dzieci w uzgodnionych sądownie termi-

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!  1 5 1 

nach i powoli leczył złamane serce, zamykając je jednocześ­
nie na jakiekolwiek uczucie. 

I gdy był już pewien, że panuje nad własnym życiem, 

pojawiła się Mary Claire i jej dzieci. I stało się - pokochał 
ich, a potem schował się jak wystraszone zwierzę, gdy do­

szedł do wniosku, że może ich utracić. 

Miała rację. Jest tchórzem. Śmierdzącym tchórzem. 
Natomiast Mary Claire Reynolds jest najbardziej odważną 

kobietą na świecie. Inaczej nie spakowałaby się i nie przyje­
chała z dwojgiem dzieci do miasteczka, gdzie nie znała ni­
kogo, nie wprowadziłaby się do zdewastowanego domu, nie 
mając środków do życia, po to tylko, by jej dzieci były 
bezpieczne. 

Jeśli ona zaryzykowała, to może zrobić to i on. 
Te myśli pojawiły się znikąd i zupełnie wytrąciły go 

z równowagi. Czy znów ma postawić wszystko na jedną 
kartę, zapytywał sam siebie, a w końcu przeklął swoją głu­
potę. Przecież już stracił serce dla Mary Claire. Cóż jeszcze 
ma do stracenia? 

Wyskoczył z łóżka i szybko się ubrał. Nie tylko Mary 

Claire chciała podjąć ryzyko, on też zamierzał to zrobić. 

Osiodławszy swojego konia, Harley wszedł do boksu, 

gdzie stała klacz. Uniosła głowę i cofnęła się. 

- Spokojnie, malutka - rzekł łagodnie i wyciągnął rękę, 

by mogła ją powąchać. - Musimy komuś coś wyjaśnić - do­
dał, zakładając jej uprząż. - Pomożesz mi? 

Noc była przepojona zapachem lata. Harley skierował 

konia ku domowi Mary Claire, prowadząc obok klacz. W cie­
mnościach słychać było tylko stukot końskich kopyt. Lekki 

background image

1 5 2 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

wiatr poruszał gałęziami kapryfolium rosnącego przy domu. 
Przystanął na chwilę i pomyślał o kobiecie, która tu mieszka, 
o jej odwadze i determinacji, z jaką stworzyła dom dla siebie 
i swoich dzieci. Pomyślał też o swoim braku odwagi. Wes­
tchnął i ruszył dalej. 

Zatrzymał się przy płocie i zsiadł z konia. Przywiązał go 

do sztachetek, a potem wziął klacz i przeprowadził ją przez 
wąską furtkę. Zatrzymał się pod oknem pokoju Mary Claire 
i spojrzał w górę. Serce tłukło mu się w piersi jak oszalałe. 
Koronkowe firanki poruszały się na wietrze. Pewnie jest już 
za późno, pomyślał. Czy Mary Claire zechce raz jeszcze 
zaryzykować? 

Nie chciał, by opanował go strach, więc pochylił się 

i wziął garść kamyków. Rzucił nimi w okno. Czekał, wstrzy­
mując oddech. Po kilku chwilach, które wydały mu się wie­

cznością, zobaczył cień wśród firanek. 

- Mary Claire? - zawołał. 
Cień przysunął się bliżej okna. 
- Harley? To ty? 
- Tak - odpowiedział głosem ochrypłym ze zdenerwo­

wania. - Czy możesz zejść na chwilę na dół? 

Wahała się tak długo, że był pewien, iż odmówi. 
- Dobrze. Poczekaj - odezwała się w końcu. 
Harley poprowadził klacz bliżej werandy. Mary Claire 

wysunęła się zza drzwi, a rąbek koszuli nocnej tańczył wokół 

jej bosych stóp. Doszła do krawędzi werandy i stanęła, zło­

żywszy ręce na piersiach w obronnym geście. 

Popatrzyła podejrzliwie na klacz, potem na Harleya. 
- Czego chcesz? - zapytała niezbyt grzecznie. 
- Wiem, że to nie Boże Narodzenie, ale gdy byłem w San 

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

153 

Antonio, zauważyłem tę klacz na aukcji. Jej sierść jest tego 
samego koloru co twoje włosy i gdy ją zobaczyłem, pomy­
ślałem o tobie. Gdy prezentowano ją kupującym, była taka 
dumna, a jednocześnie bardzo samotna. Nie zamierzałem ni­
czego kupować, ale widok tego zwierzęcia przypomniał mi 
twoją opowieść o tym, jak prosiłaś Świętego Mikołaja o ko­
nia i jak bardzo byłaś rozczarowana, nie znajdując go na 
podwórzu. - Ośmielił się spojrzeć na Mary Claire i zobaczył 
łzy w jej oczach. - Wiem, że nie jesteś już małym dzieckiem 
i pewnie już dawno przestałaś wierzyć, że Mikołaj przyniesie 
ci wymarzony prezent, ale ja chciałbym dać ci tę klacz. 
Pragnę być tym, który spełnia twoje marzenia. 

Wyciągnął ku niej rękę z lejcami. 
Mary Claire ruszyła ku niemu. Widział, że toczy wewnętrzną 

walkę. Gdy zatrzymała się, podszedł bliżej i nieśmiało stanął 
u stóp schodów. 

- Jest bardzo łagodna, chociaż ostatnio nikt na niej nie 

jeździł. Podobnie jak ja, może nie być łatwa w prowadzeniu. 

- Dlaczego, Harley? - zapytała Mary Claire, a jej głos 

zabrzmiał szorstko. - Dlaczego to robisz? 

- Bo cię kocham, Mary Claire - odpowiedział cicho. 

Gwałtownie westchnęła i wtedy Harley spojrzał na nią. W jej 
oczach było zdziwienie i ból, który ranił mu serce. - Wiem, 
że pewnie jesteś zaskoczona moim wyznaniem po tym wszy­

stkim, co przeze mnie przeszłaś. Ale to jest prawda. Przy­
sięgam. 

Gdy ciągle jeszcze wahała się, postanowił, że musi wszy­

stko postawić na jedną kartę. 

- Chcę, żebyś za mnie wyszła, Mary Claire - rzekł gło­

sem ochrypłym od emocji. - Jeśli się zgodzisz, obiecuję, że 

background image

154 

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 

będę zawsze kochał ciebie i twoje dzieci. Zapewnię wam 
bezpieczeństwo. 

Powoli wyciągnęła do niego dłoń i wsunęła ją drżącą 

w jego rękę. Harley westchnął z ulgą i uścisnął ją. 

- Och, Boże! Mary Claire, myślałem, że będzie już za późno. 
Zbiegła ze schodów, a on puścił lejce i chwycił ją w ra­

miona. Trzymając ją mocno przy sobie, pokrywał jej twarz 
pocałunkami, scałowując łzy płynące z jej oczu. 

- Przepraszam, kochanie, że byłem takim tchórzem. 
- Nie przepraszaj - szepnęła, patrząc z miłością w jego 

oczy. - Jesteś tutaj i tylko to się liczy. 

Chwycił jej ręce i ucałował je z czcią i miłością. Nagle 

aksamitny nos uderzył go w plecy i pchnął na Mary Claire. 
Śmiejąc się, odsunął się na bok, pozwalając klaczy podejść 
do Mary Claire. Na twarzy kobiety pojawił się wyraz szczę­
ścia. Uniosła rękę i pogłaskała białą plamkę na łbie klaczy. 

- Nie musiałeś mi kupować konia, by móc się mi oświad­

czyć. Wiesz o tym, prawda? 

Harley roześmiał się. 

- Ale pomyślałem, że to nie zaszkodzi. 
Mary Claire, śmiejąc się, ujęła go pod rękę i przytuliła do 

siebie. Potem spojrzała na klacz. 

- Jak ma na imię? 
Harley zastanawiał się przez moment, patrząc na ukochaną 

kobietę i konia, który tak dobrze sprawił się tej nocy. 

- Kupido - rzekł miękko. - Możemy nazwać ją Kupido.