266 Jordan Penny Ożeń się ze mną

background image

Penny Jordan

Ożeń się ze mną

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Guard, czy ożenisz się ze mną?

Rosy przemierzała z kąta w kąt niewielką przestrzeń

swojej sypialni. Patrzyła nieobecnym wzrokiem gdzieś

przed siebie i miała napięty wyraz twarzy. W jej dużych
oczach, rozświetlonych zazwyczaj szczerością i ufnością,
zalegały posępne cienie. Zwieszone po bokach ręce zaciś­
nięte były w pięści. Wyrzucała z siebie szeptem kołowrót
kilku słów:

- Ożenisz się ze mną? Ożenisz się ze mną? Ożenisz się

ze mną?

Przypominało to uczenie się kwestii przez aktorkę. Wre­

szcie za piątym czy szóstym razem pytanie wynurzyło się

z niewyraźnego szeptu i zabrzmiało głośno i dobitnie.

Przynajmniej to jedno miała już za sobą. Poczuła się śmiel­

sza i pewniejsza. Zaczęła wierzyć, że da sobie radę z całą

resztą.

Spojrzała na aparat telefoniczny przy łóżku. Podjęła już

decyzję i dalsza zwłoka nie miała najmniejszego sensu.
Musiała doprowadzić sprawę do samego końca.

Ale nie tutaj, w sypialni, w tej atmosferze...
Oderwała wzrok od białej, usianej różyczkami kapy,

pokrywającej łóżko. Wybrała ją przed ośmioma laty jako
czternastoletnia dziewczynka. Lecz cóż z tego, że od tam­
tego dnia minęło tyle czasu? Nadal pozostawała naiwną

background image

6 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

i nieśmiałą licealistką. Przynajmniej tak twierdził pewien
dobrze jej znany mężczyzna. Poczuła nerwowe dławienie

w gardle. Mężczyzna ów wciąż zresztą obrzucał ją tego

rodzaju wątpliwymi komplementami.

Otworzyła drzwi sypialni i zbiegła po schodach na

dół. Postanowiła, że zadzwoni z aparatu stojącego w ga­
binecie, który niegdyś należał do jej ojca, a jeszcze przed­
tem do dziadka. Gabinet był pełen książek, a słowa, któ­

re miała wypowiedzieć, wymagały przestrzennej oprawy.
Ich doniosłość musiała być podkreślona rangą i znacze­

niem miejsca.

Podniosła słuchawkę i nerwowymi ruchami wykręciła

z pamięci siedmiocyfrowy numer.

- Mówi Rosy Wyndham - rzuciła, gdy rozległ się

uprzejmy głos sekretarki. - Proszę z Guardem Jamie-

sonem.

Czekając na połączenie, skubała palcami dolną wargę

- przyzwyczajenie nabyte w dziecięcych jeszcze latach,

z którego dotąd nie udało się jej wyzwolić.

- Tylko małe dziewczynki obgryzają paznokcie czy

wyczyniają takie rzeczy z wargami - zbeształ ją Guard,
gdy miała osiemnaście lat. - Natomiast kobiety...

Przerwał, a w jego oczach pojawiło się rozbawienie.

- Co robią kobiety? - zapytała, nie mając zielonego

pojęcia, na co się tym pytaniem naraża.

- Naprawdę nie wiesz? - Spoglądał na nią wzrokiem

egzaminatora-prześmiewcy. - Kobiety, moja kochana, nie­
winna Rosy, jeżeli już czują potrzebę dotknięcia swych

ust... - Przeciągnął opuszkiem palca po jej dolnej wardze,

co miało ten skutek, iż natychmiast stanęła w ogniu dziw­

nie przyjemnego doznania. - Zatem kobiety dotykają

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

7

swych ust wyłącznie po to, ażeby sprawdzić, jak bardzo są
one obrzmiałe po ostatnim spotkaniu z kochankiem, dodaj­
my, gorącym kochankiem.

I oczywiście na widok ceglastych rumieńców, które za­

lały jej twarz, hałaśliwie roześmiał się. Bo Guard był właś­
nie taki. W tamtych dniach przypominał korsarza, pirata,
bajronowskiego buntownika, kogoś, kto ustanawia swoje

własne prawa i nie liczy się z nikim i z niczym. Przynaj­

mniej tak twierdził jej dziadek. Ale chociaż jej dziadek
nigdy się do tego nie przyznał, Rosy podejrzewała, że miał
do Guarda słabość.

- Rosy, jesteś tam? Co się stało?

Ścisnęła kurczowo wiśniowy bakelit słuchawki.

W szorstkim głosie Guarda pobrzmiewał niepokój zmie­

szany z irytacją. Za chwilę, być może, ustąpią one miejsca

gryzącej ironii. Tak, Guard wykorzystywał każdą okazję,
aby podroczyć się z nią i osmagać żartem i kpiną. W obe­
cności innych kobiet przeobrażał się nie do poznania. Był

wówczas uprzejmy, czuły, delikatny i zmysłowo ciepły. Bo

oczywiście w niej, Rosy, nie dostrzegł jeszcze dojrzałej
kobiety.

Chwyciła głęboki oddech.

- Tak, jestem tu, Guard. I dzwonię do ciebie z pewną

sprawą. Otóż...

- Wybacz, Rosy, ale nie mogę w tej chwili z tobą roz­

mawiać. Czekam na bardzo ważny telefon. Wpadnę do
ciebie wieczorem i wówczas przedstawisz mi swoją spra­

wę, a ja ci udzielę pożytecznych rad.

- Nie - wykrztusiła w panice, woląc zadać mu swoje

pytanie z bezpiecznej odległości kilku kilometrów.

Ale było już za późno. Guard rozłączył się.

background image

8 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

Boże, i jak ona teraz stanie z nim twarzą w twarz?!
Odłożyła słuchawkę gestem lunatyczki i prawie z roz­

paczą w oczach rozejrzała się po pokoju.

Zgromadzone tu były, jak też w całym domu, cztery

wieki historii. Budynek wzniesiony został pod koniec szes­
nastego stulecia na terenach podarowanych przodkowi Ro­
sy przez królową Elżbietę. Oficjalna wersja głosiła, że
w ten sposób królowa wynagrodziła dyplomatyczne zasłu­
gi Piersa Wyndhama. Natomiast szeptany i pokątny wa­
riant tej historii wspominał coś o zasługach poniesionych
w królewskiej sypialni.

Piers Wyndham nazwał swoją posiadłość Łąką Królo­

wej, pragnąc w ten sposób upamiętnić hojność ofiarodaw­
czyni. Sam dom nie miał w sobie nic z pałacu czy zamku
i był jedynie dość obszernym dworkiem. Dostatecznie ob­
szernym, by zamieszkująca w nim samotna osoba lub na­
wet cała rodzina mogła czuć się w pozycji wyraźnie uprzy­

wilejowanej w stosunku do większości innych ludzi, nie

mówiąc już o bezdomnych, z którymi Rosy niemal co­
dziennie spotykała się w schronisku. I właśnie ich widok,
ludzi bez dachu nad głową, wywoływał w niej coś w ro­

dzaju poczucia winy.

- Więc cóż zrobiłabyś, mając wolny wybór? - pewnego

razu zapytał ją Guard. - Sprowadziłabyś tutaj tę całą hała­

strę i patrzyłabyś, jak odzierają ściany ze starych boazerii
i palą szlachetnym drewnem w kominku?

- Jak możesz w ogóle tak mówić? - Rzadko ogarniał

ją gniew, ale tym razem nie posiadała się z oburzenia.

Ale nawet Ralph, dyrektor schroniska, niejednokrotnie

wytykał jej idealizm oraz zbyt miękkie serce. Poza tym
podejrzewała, że okazywana jej przez Ralpha sympatia

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

9

podszyta jest lekką pogardą, czemu dawał wyraz, wyśmie­

wając się z jej pochodzenia i arystokratycznego akcentu.
Dostało się jej też kilka prztyczków z racji względnego
bogactwa i stylu życia opiekunki bezdomnych.

- Kontakt z tą biedotą, skrzywdzonymi i poniżonymi,

sprawia zapewne, że urastasz w swoich własnych oczach?

- kpił sobie z niej niemiłosiernie.

- Chyba wyssałeś to sobie z palca - sprzeciwiła się.

- Nie odczuwam potrzeby dowartościowywania siebie. Co

się zaś tyczy moich mitycznych bogactw, to całe pieniądze

mam zdeponowane w banku i nawet gdybym chciała, nie

mogę ruszyć podstawowego kapitału.

W sumie jednak ona i Ralph współpracowali ze sobą

bez większych zgrzytów. Bez wątpienia gorzej układały się
stosunki pomiędzy Ralphem i Guardem. Dominowała
w nich wyraźna niechęć. Chociaż to raczej Ralph nie cier­

piał Guarda, jako że Guard nigdy by nie dopuścił, by

owładnęła nim jakaś silniejsza namiętność. Nawiasem
mówiąc, Rosy wątpiła, czy Guard jest w ogóle zdolny do
odczuwania, tak jak większość ludzi.

Wiedziała, jak ciężko było Ralphowi zwracać się do

Guarda z prośbą o pieniądze na prowadzenie schroniska.

Bądź co bądź, Guard był najbogatszym człowiekiem

w okręgu i jego interes rozwijał się wspaniale.

- Jest dość rzadką kombinacją całkowicie sprzecznych

pierwiastków - pewnego razu powiedział jej ojciec.

- Przebojowym przedsiębiorcą, który potrafi walczyć

o zysk, oraz uczciwym człowiekiem, który nie wyrzekł się
swych zasad.

Natomiast Ralph określił Guarda krótko i węzłowato:

„Arogancki bubek". Jeszcze bardziej lapidarna ocena padła

background image

10

OZEN SIĘ ZE MNĄ

z ust jednej ze szkolnych przyjaciółek Rosy: „Ależ se­
ksowny!." Zamężna i już znudzona swym mężem, wodziła

za Guardem łakomym spojrzeniem kobiety spragnionej
zmysłowych rozkoszy. Rosy czuła się wręcz upokorzona.
Jak gdyby Sara specjalnie w jej obecności nie mogła po­
wstrzymać się od niezbyt subtelnych seksualnych aluzji

i tym samym próbowała podkreślić jej płciową niedojrza­

łość, potwierdzając prawdziwość tych wszystkich urągli­

wych docinków, których Guard od lat nie szczędził pod jej
adresem.

W sposób oczywisty traktował ją jak zasklepioną

w dziewictwie pannicę, której zmysłowości nie rozbudził

jeszcze żaden mężczyzna. Ale cóż na to mogła poradzić?

Jasne, że jego uwagi i żarciki działały jej na nerwy, a nie­
kiedy nawet bolały. Przed wielu laty przysięgła sobie jed­
nak, że zdecyduje się na seksualną inicjację dopiero wów­

czas, gdy będzie na to gotowa pod względem uczuciowym.
Seks dla samego seksu nie interesował jej. W jej głębokim

przekonaniu koniecznym uzupełnieniem miłości fizycznej

była miłość duchowa. I dlatego czekała na mężczyznę,
który pokochałby ją całym sercem i z którym mogłaby
odkrywać czułą, wrażliwą i romantyczną stronę swej oso­

bowości.

Niestety, jak dotąd nie pojawił się przed nią taki męż­

czyzna, bo gdyby go spotkała, na pewno rozpoznałaby go
od jednego rzutu oka. Nie musiała zresztą się śpieszyć. Jej
ostatni pociąg jeszcze nie odchodził. Miała dopiero skoń­
czone dwadzieścia jeden lat. Dwadzieścia jeden lat niena­
gannego dziewictwa! Dwadzieścia jeden lat i mocne po­

stanowienie oświadczenia się Guardowi, który, o ironio,

był przeciwieństwem...

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 11

Zerknęła na zegarek. Dochodziła czwarta. Wiedziała, że

Guard opuszcza biuro długo po swoich pracownikach. Od­
wiedzi ją więc nie wcześniej niż o siódmej, a może nawet
o ósmej. Tak czy inaczej, pozostawało kilka godzin nerwo­
wego oczekiwania na moment, gdy zdobędzie się na od­

wagę i przedstawi mu swoją propozycję.

Jak Guard zareaguje? Co powie? Mogła iść o zakład, iż

wybuchnie drwiącym śmiechem. I z taką plastycznością
wyobraziła sobie tę scenę, że aż pobladła w poczuciu upo­

korzenia.

A wszystkiemu był winien jej adwokat. Gdyby Peter nie

zasugerował jej...

Podeszła do okna, usiłując przypomnieć sobie ze szcze­

gółami ostatnie ich spotkanie.

- Obiecaj mi, że przynajmniej go zapytasz, Rosy - po­

wiedział Peter.

- Mam się poświęcić dla tego domu? Niby z jakiej ra­

cji? - zapytała tonem pełnym gniewnego oburzenia.

- Przecież nawet nie chcę zachować go dla siebie. Dobrze
znasz mój stosunek...

- A ty dobrze wiesz - przerwał jej Peter - co się stanie,

gdy wszystko to odziedziczy Edward. Zniszczy to miejsce
dla samej przyjemności burzenia.

- I z czystej zemsty - dodała. - Tak, wiem.

Edward był dość bliskim kuzynem jej ojca. Kiedyś,

bardzo dawno temu, jeszcze przed jej urodzeniem, on i jej
dziadek straszliwie się pokłócili. Poszło o pieniądze i za­

sady moralne. W rezultacie dziadek zabronił Edwardowi

przekraczać próg swojego domu. Było to równoznaczne
z banicją.

W każdej rodzinie znajdzie się jakaś czarna owca.

background image

12 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

Wyndhamowie nie byli pod tym względem wyjątkiem.
I nawet teraz, gdy Edward dobiegał już czterdziestki, oże­

nił się, spłodził dwóch synów i na pozór cieszył się społe­

cznym szacunkiem, otaczała jego osobę pewna nieprzy­

jemna aura. Obecnie mógł prowadzić swoje interesy zgod­

nie z prawem, lecz jego przeszłość, jak to często ujmował

jej ojciec, rzucała ponury cień na teraźniejszość.

Jej ojciec.

Rosy przeniosła wzrok na ciężkie dębowe biurko. Foto­

grafia ojca wciąż tam stała. Prezentował się na niej jeszcze
w wojskowym mundurze, który schował do szary tuż po

śmierci starszego brata. Wrócił do domu, by opiekować się
swoim ojcem.

Dla tych dwóch mężczyzn Łąka Królowej znaczyła nie­

mal wszystko. Ona, Rosy, również kochała ten dom - któż
zresztą mógłby go nie kochać? - lecz jego szacowna bryła
nigdy nie budziła w niej instynktu posiadania.

Przemierzając liczne pokoje, nie odczuwała dumy, a tyl­

ko coś w rodzaju pełnego winy zażenowania.

Gdybyż tylko nie znalazła się w tej pułapce. Gdyby

Edward był innym człowiekiem, wówczas ona mogłaby

przenieść się do miasta, kupić lub wynająć tam jakieś mie­
szkanko i całkowicie oddać się pracy w schronisku dla bez­
domnych nędzarzy.

Ale teraz miała związane ręce.

- Edward dokona tu dzieła zniszczenia - ostrzegł ją

Peter. - Stopniowo wyprzeda wszystko, mebel po meblu,
cegłę po cegle, a na koniec opchnie za bezcen ziemię, kto
wie, może jednemu ze swoich kumpli.

- Nie może tego zrobić - zaprotestowała. - Posiadłość

jest wciągnięta na listę zabytków i...

background image

OZEN SIĘ ZE MNĄ

13

- Znając Edwarda, możemy obawiać się, iż znajdzie

jakąś lukę w prawie i chytrze prześlizgnie się przez nią.

Nienawidził twojego dziadka, a nienawiść to bardzo silne

uczucie. On gotów jest mścić się nawet na umarłych. Wie

dobrze, ile Łąka Królowej znaczyła dla człowieka, który
go przeklął i przepędził.

- Znaczyła stanowczo zbyt dużo - westchnęła Rosy.

- Nie, to miejsce to anachronizm, podobnie jak surdut

i cylinder lub szpada u boku. I to bez względu na jego

wartość estetyczną i historyczną. Och, dlaczego dziadek
nie posłuchał mnie i nie przekazał tego domu na cele do­
broczynne...

- Czy mam stąd wnioskować, iż w ogóle nie obchodzi

cię, co z tym miejscem może uczynić Edward? Że wcale
nie dbasz o trwałość tych czterech wieków historii?

- Ależ dbam, dbam - odparła rozdrażnionym tonem.

- Tylko co mogę zrobić? Znasz przecież warunki testamen­

tu dziadka. W przypadku gdyby jego dwaj synowie umarli
przed nim, Łąka Królowej przypada w spadku najbliższej
mu więzami krwi osobie, z zastrzeżeniem wszakże, że jest
to osoba zamężna lub żonata i zdolna pod względem fizy­
cznym kontynuować linię rodu, czyli po prostu zdolna
płodzić dzieci. Na dzień dzisiejszy warunek ten spełnia
tylko Edward.

Pomyślała o ojcu i jego nagłej i niespodziewanej śmier­

ci wskutek zawału serca. Ukradkowo otarła łzę.

- Tylko że to ty jesteś najbliżej spokrewniona z testa-

torem - przypomniał jej Peter nieco ściszonym głosem.

- Ale ja jestem panną. I choćbym stanęła na głowie, po­

zostanę nią w przeciągu tych trzech miesięcy, jakie dzielą nas

jeszcze do momentu uprawomocnienia się testamentu.

background image

14 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

- Mogłabyś pójść na czysto formalne małżeństwo

- rzekł Peter z oczami wbitymi w podłogę - takie, które
można szybko zawrzeć i rozwiązać.

Minęła dobra minuta, zanim dotarł do Rosy rzeczywisty

sens słów adwokata.

- Nie - odparła, potrząsając głową tak gwałtownie, że

jej czarne, długie, kręcące się włosy aż przesłoniły jej twarz

żałobną woalką.

Te włosy były prawdziwą zmorą jej życia. Rosły niczym

chwast w opuszczonym ogrodzie: niepowstrzymane, buj­
ne, gęste i niesforne. Na drugi dzień po wizycie u fryzje­

ra wszelki ślad nożyczek, lakieru i wałków ulatniał się
z nich w jakiś niewytłumaczalny sposób. Przez pewien

czas próbowała poskramiać ich dzikość, by w końcu pod­

jąć niesławną decyzję o kapitulacji. „Moja mała Cygane­

czka", nazywał ją pieszczotliwie dziadek.

- Nie wydaje mi się to szczęśliwym pomysłem, a poza

tym do małżeństwa potrzeba dwóch osób, ja zaś nie znam

nikogo, kto mógłby...

- Ja znam. - Głos Petera zniżył się już prawie do

szeptu.

Spojrzała podejrzliwie.

- G kim mówisz?

- O Guardzie Jamiesonie.

Z wrażenia aż zabrakło jej tchu.

- Och, nie, nie, nigdy!

- Byłby idealnym kandydatem. - Widać było, że Peter

zaczyna zapalać się do swojego pomysłu, jak gdyby w ogó­

le nie słyszał jej zaprzeczeń. - Poza wszystkim innym,
Guard nigdy nie krył, jak bardzo chciałby mieć ten dom

na własność.

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 15

- Wykluczone. - Jasne, że pamiętała wszystkie te pod­

chody i oblężenia, jakich nie szczędził Guard jej dziadko­

wi, gdy jeszcze miał nadzieję, że ten sprzeda mu Łąkę

Królowej. - Jeżeli Guard tak bardzo choruje na ten dom,

to zawsze może kupić go od Edwarda.

Na twarzy Petera odmalowało się zdziwienie.

- Daj spokój, Rosy. Dobrze wiesz, że Edward nienawi­

dzi Guarda prawie w tym samym stopniu, co twojego
dziadka.

Rosy westchnęła. Niestety, Peter nie mylił się. Guard

i Edward od lat konkurowali ze sobą w interesach i nie

było między nimi takiej potyczki, z której Guard nie wy­
chodziłby zwycięsko.

- Skoro tak, to teraz myślę sobie, że znając sentyment

Guarda do tego domu, Edward z tym większą ochotą zrów­
na go z ziemią.

- Przypominam, Rosy, że rozmawiamy wyłącznie

o czysto prawnym układzie. Po pewnym czasie będzie

można załatwić rozwód. Sprzedasz dom Guardowi i...

- Po pewnym czasie? To znaczy, jakim? - Znów

owładnęła nią podejrzliwość.

- Musi upłynąć rok, może najwyżej dwa lata. - Peter

wzruszył ramionami, ignorując jej pełen trwogi cichy
okrzyk. - Oczywiście przez cały czas zakładamy, że

w twoim życiu nie ma kogoś innego, mężczyzny, którego
chciałabyś poślubić z potrzeby serca. Bo wówczas nie by­
łoby najmniejszego sensu wplątywać w to Guarda.

- Mimo wszystko cały ten pomysł wydaje mi się śmie­

szny, by nie powiedzieć odrażający.

- W takim razie pozostaje ci tylko pogodzić się z fa­

ktem dziedziczenia przez Edwarda.

background image

16

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

- Nie mogę tego zrobić - powiedziała z rozpaczą

w głosie. - Nigdy nie zdobędę się na oświadczenie się
mężczyźnie, a szczególnie jeżeli tym mężczyzną ma być

Guard.

Peter roześmiał się.

- To tylko zwykły biznes. Spróbuj spojrzeć na całą tę

sprawę właśnie z tego punktu widzenia. Wiele zyskujesz,
niczego nie tracąc.

- Tracę moją wolność.

Ponownie rozległ się śmiech Petera.

- Wątpię, ażeby Guard stanowił pod tym względem

jakieś zagrożenie. Jest zbyt zajęty interesami, by wtrą­

cać się do twojego prywatnego życia. Przynajmniej obie­
caj mi, że gruntownie to wszystko przemyslisz. Kieruje
mną troska o ciebie, Rosy. Jeśli pozwolisz buldożerom Ed­
warda przemienić to miejsce w pustynię, zadręczą cię wy­
rzuty sumienia.

- Peter, a czy zdajesz sobie sprawę, że twoje słowa

niczym się nie różnią od moralnego szantażu?

Zmieszał się i z trudem przełknął ślinę, ale nic nie od­

powiedział.

- W porządku. Przemyślę wszystkie za i przeciw.

W rezultacie zrobiła coś więcej, niż tylko dokonała inte­

lektualnej analizy sytuacji, w jakiej postawiła ją śmierć
najbliższych.

„Kłopot z tobą polega na tym, że masz zbyt miękkie

serce". - Jakże często słyszała z ust innych ludzi taką oce­

nę własnej osoby. Bodaj nawet zbyt często.

Ale Peter miał rację. Nie mogła pozwolić bez kiwnięcia

palcem na barbarzyński najazd Edwarda na Łąkę Królowej.

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

17

Musiała przynajmniej spróbować jakiejś obrony. Cóż, jej
przodkowie poświęcali się, to i ona może.

Mimo przytłaczającego ją brzemienia, uśmiechnęła się.

Uśmiech ten nie był pozbawiony pewnej dozy złośliwości.
Jakiegoż upokorzenia doświadczyłby Guard, gdyby znał jej

myśli. Ostatecznie ileż kobiet myślało w ten sposób o mał­

żeństwie z nim? Tylko jedna. Rosy Wyndham. Z tego, co

słyszała, wszystkie inne poczytałyby sobie jego małżeńskie

„tak" za prawdziwy dar niebios.

W porządku, była inna. Była odmieńcem. Była ślepa na

fizyczne walory Guarda, na których widok pozostałe ko­

biety przemieniały się w marcowe kotki. Była całkiem uod­

porniona na działanie jego sławetnych fluidów, od których
niewieście nóżki zginały się w kolanach, jakby były z gu­
my. Zaledwie zauważała jego szerokie ramiona, płonące
oczy, strzelistą sylwetkę, pełne usta i charyzmatyczną aurę,
która otaczała go na podobieństwo przesyconego światłem
oparu. Dla niej, dla tego odmieńca, Guard był tylko aro­
ganckim, sarkastycznym potworem, który czerpał jakąś sa­
dystyczną przyjemność ze strojenia sobie z niej żartów.

Miała świeżo w pamięci ostatnie przyjęcie, na którym

w pewnym momencie gospodyni domu zwierzyła się jej

w zaufaniu, że w przeddzień jej kuzyn błagał ją, by posa­
dziła go przy stole obok Rosy. Pech chciał, że Guard usły­

szał te słowa i od razu sięgnął do swego arsenału sarkazmu
i złośliwej ironii.

- Cóż, jeżeli on ma nadzieję, że odnajdzie kobietę pod

tą stertą włosów i szarą skorupą fatałaszków, to będzie,
biedaczysko, mocno rozczarowany.

Zimny drań! „Szarą skorupą fatałaszków" nazwał jej

utrzymaną w gołębio-popielatych tonacjach kreację, którą

background image

18 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

skompletowała w różnych sklepach z tanią używaną
odzieżą, każdą część odnawiając, piorąc i prasując z samo­

zaparciem godnym lepszej sprawy.

Gdyby można było zabijać spojrzeniem, Guard już by

padł trupem.

- Nie wszyscy mężczyźni osądzają kobietę na podsta­

wie tego, jak zachowuje się w łóżku, Guard - powiedziała
przez zaciśnięte zęby.

- Na twoje szczęście - odparował cios z niewzruszoną

miną. - Bo jak głosi wieść gminna, nie masz najmniejszego
pojęcia, jak trzeba się zachować na tej szczególnej scenie,
która z reguły nie posiada widowni.

Rzecz jasna, zaczerwieniła się jak piwonia, choć wcale

nie było jej wstyd z powodu faktu, że nie tarzała się dotąd

w łóżku ze wszystkimi mężczyznami w okolicy. Jej zmie­
szanie spowodowało coś innego. Nagle bowiem wyobrazi­

ła sobie Guarda z jakąś bezimienną kobietą, splecionych
w zwierzęcym uścisku, nagich, spoconych, jęczących...

Wizja ta była tak sugestywna i plastyczna, iż przypominała

scenę z filmu pornograficznego. Minęło sporo czasu, nim
zdołała się od niej uwolnić.

Ich sprzeczka przeciągnęła się do późnego wieczoru.

Rosy wyszła z niej właściwie pokonana. Nie nadążała z ar­
gumentami. Nie została nawet przy ostatnim słowie, gdyż

ugodziwszy ją celnym sztychem, Guard nagle odszedł i do­

łączył do olśniewająco pięknej blondynki, z którą zresztą

niebawem opuścił przyjęcie.

I taki człowiek miał teraz zostać jej mężem! Oczywiście

tylko na papierze, ale wobec prawa! Chyba kompletnie
oszalała, pozwalając Peterowi zapędzić się w sytuację bez

wyjścia. Ale stało się i obecnie najważniejsza była kwestia,

background image

OZEN SIĘ ZE MNĄ

19

czy Guard na tyle jest spragniony Łąki Królowej, by pójść
na ten oszukańczy układ.

- W porządku, Rosy, o co chodzi? Bo jeśli o nowy

datek na twoich biedaków, to uprzedzam, że nie jestem
dzisiaj w nastroju do otwierania kiesy.

W milczeniu pobiegła za nim wzrokiem, gdy przemierzał

hol i wchodził do salonu. Przyszedł trochę wcześniej, niż to

sobie obliczyła, i jak zwykle ubrany był z nienaganną elegan­
cją. Poza tym biła z niego siła, siła woli i siła mięśni, która

nawet na tak uprzedzonej do niego osobie, jak ona, robiła
pewne wrażenie. W sumie jednak nie był mężczyzną w jej
typie. Lubiła mężczyzn opiekuńczych, miłych, o ciepłym,
życzliwym uśmiechu, mniej może bezbłędnych w doborze

koloru skarpetek i krawata, ale za to szlachetnych i wielko­

dusznych. I zdecydowanie mniej seksownych.

Dołączyła do Guarda, a kiedy usiedli, nerwowo od­

chrząknęła.

- Czy coś nie tak? - zapytał chłodnym tonem. - Wpa­

trujesz się we mnie jak królik w psa myśliwskiego.

- Nie budzisz we mnie strachu, Guard.

- No to mnie uspokoiłaś. Posłuchaj, lecę jutro z samego

rana do Brukseli, a przedtem jeszcze muszę przestudiować
całą teczkę ważnych dokumentów. Więc bądź miłą dziew­

czynką, nie kołuj, nie wycofuj się, nie rób długich wstępów,
tylko mów, co masz do powiedzenia. Oboje wiemy, że nie
zadzwoniłabyś do mnie, gdybyś nie miała ważnej sprawy,
przynajmniej w swoim własnym mniemaniu.

Mówiąc to, patrzył na nią ze zwykłą ironią w oczach,

ale chyba naprawdę się śpieszył, gdyż niecierpliwymi ru­
chami to odpinał, to znów zapinał guziki marynarki.

background image

20 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

Spoglądała na jego dłonie i czuła pogłębiający się

skurcz żołądka.

- Dalej, Rosy! Nie baw się ze mną w podchody czy

zgaduj-zgadulę. Dzisiaj nie jestem w odpowiednim nastro­

ju do gierek.

Zmierzył ją spojrzeniem surowego sędziego, który pa­

trzy na jawnogrzesznicę.

Przełknęła ślinę. Za późno było na odwrót.

Utkwiła wzrok w dołku na jego brodzie.

- Guard, czy... czy ożenisz się ze mną?

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Rosy wyrzuciła to z siebie z zamkniętymi oczami, jed­

nak cisza, jaka zapadła po jej pytaniu, zająkliwym i bardzo
nieśmiałym, zmusiła ją do ich otwarcia.

- Co... powiedziałaś?

Te dwa słowa, oddzielone krótkim interwałem milcze­

nia, nie miały właściwie charakteru dźwięków, lecz raczej
fizycznych razów, które odczuła całym ciałem i które łą­
czyły się z doznaniem prawdziwego bólu.

Opanowało ją pragnienie ucieczki. Chciała wstać i wy­

biec z tego pokoju, z tego domu, byle najdalej od tego

człowieka.

- Zapytałam cię, czy ożenisz się ze mną - powtórzyła

najszybciej, jak mogła.

- Czy to jakiś żart?

Na jego twarzy pojawił się gniew, co raczej zdumiało ją.

W przeciągu ostatnich kilku godzin niejednokrotnie próbo­

wała wyobrazić sobie, jak Guard zareaguje, jednak gniewne
żachnięcie się z jego strony ani razu nie przyszło jej do głowy.

Rozbawienie, drwina, ironiczna pogarda, stanowcza odmo­

wa, owszem, to wchodziło w rachubę, ale gniew nie.

- Nie żartuję, Guard, choć przyznaję, że chciałabym,

żeby tak było.

Milczał. Najwidoczniej czekał na dalsze wyjaśnienia.

- To pomysł Petera, i już sama nie wiem, czy szalony,

background image

22

OZEN SIĘ ZE MNĄ

czy też nie pozbawiony rozsądku. Chodzi o to, by nie
dopuścić do dziedziczenia przez Edwarda Łąki Królowej,
gdyż istnieje obawa, że Edward dokona tu dzieła zniszcze­
nia. Znasz zresztą warunki testamentu dziadka.

- Owszem, jednak nie spodziewałem się, że to miejsce

obchodzi cię tak bardzo, iż jesteś gotowa na coś takiego.

Zawsze przecież twierdziłaś, że nie wyobrażasz sobie mał­
żeństwa bez miłości. Skąd więc ta zmiana? Czyżby realna

możliwość utraty tego domu obróciła w proch i pył dziew­
częcy idealizm?

- Nic z tych rzeczy, Guard - zaprzeczyła z gniewem.

- P o prostu...

Guard zrzucił marynarkę i podszedł do dużego kamien­

nego kominka, zionącego paszczą wygasłego paleniska.

Ten mężczyzna pasował do tego miejsca, musiała mu to

przyznać. O wiele bardziej niż ona sama. Miał postawę

dawnego feudała, na poły wyniosłą i dumną, na poły dziką

i barbarzyńską. Rosy odniosła wrażenie, że jej przodkowie

z portretów spoglądają nań z aprobatą i życzliwością.

Czuła się zresztą bardziej spadkobierczynią rodziny mat­

ki niż rodziny ojca. To po matce odziedziczyła typ urody,

kolorystykę, a nawet figurę. W niczym nie przypominała
Wyndhamów, krępych, krzepkich, mocno trzymających

się ziemi. Była drobna i szczupła. „Skóra i kości", jak to

powiedział Guard przy jakiejś okazji, a miał przy tym minę,

jakby patrzył na suchotnicę w ostatnim stadium choroby.

Ale to był ciągle jej dom, cząstka jej osoby. Czy miała

do niego sentyment, czy nie, tego faktu przynależności nie

miała zamiaru podważać. Była też na tyle szczera wobec

siebie, żeby wiedzieć, iż w rękach Guarda dom Wyndha­

mów będzie bezpieczny.

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

23

- Po prostu co? - zapytał. - Po prostu kochasz to miej­

sce i nie chcesz stąd wyjeżdżać? I kochasz mnie tak bar­
dzo, że...

Oczywiście znał prawdę i tylko drażnił się z nią. Wolała

jednak, by co do tej ostatniej kwestii nie było żadnych

wątpliwości.

- Miłość nie wchodzi tu w rachubę. Wyłącznie interes.

Popatrzył na nią przenikliwym wzrokiem.

- Czyli ślub ze mną ma ci zapewnić zatrzymanie domu?
- Chcę go raczej uratować, zabezpieczyć, nazwij to zre­

sztą jak chcesz, bo i tak w końcu ty się staniesz jego właści­
cielem. Ten formalny układ między nami odsunie Edwarda,
a wraz z nim niebezpieczeństwo uczynienia z tego miejsca

żałosnej ruiny. Powtarzam, for-mal-ny - wyakcentowała sy­

laby tak dobitnie, jakby Guard miał kłopoty ze słuchem.

Patrzyła na widoczne za oknem drzewo. Nie czuła się

na siłach patrzeć Guardowi w twarz.

- Nasz związek nie musi trwać długo - ciągnęła, wie­

dząc, że im szybciej wyjaśni wszystkie rzeczy, tym szybciej
otrzyma jakąś wiążącą odpowiedź. - Peter zapewnił mnie,

że już po roku możemy złożyć wniosek o rozwód i że samo

małżeństwo do niczego nas nie zobowiązuje.

- Wypełniając te ogólniki konkretną treścią, rozumiem,

że nie zobowiązuje nas do współżycia cielesnego, czy tak?
Więc nie będziemy spali w jednym łóżku, jak na małżeńską

parę przystało?

Jak ona nienawidziła tych jego ciągłych aluzji do seksu!

- Oczywiście, że nie. A fakt, że małżeństwo nie zostało

skonsumowane, posłuży nam jako pretekst do starania się

o rozwód.

- To mylisz się, moje złotko. Ty chyba w ogóle nie

background image

24

OZEN SIĘ ZE MNĄ

znasz mężczyzn. Jakiż mężczyzna stanąłby w sądzie i
z własnej woli się przyznał, że przez rok nie udało mu się
oddziewiczyć zaślubionej kobiety. Zresztą mówimy
o mnie, a ja nie pójdę na taki warunek nawet w przypadku

znalezienia innego pretekstu do rozwodu. Przecież
w oczach świata bylibyśmy prawdziwym małżeństwem

i gdyby później pojął cię ktoś jako dziewicę, straciłbym

honor i musiałbym chyba strzelić sobie w łeb. Jak widzisz,

sprawy cokolwiek się komplikują.

Czy ta uwaga równoznaczna była z odmową? Chyba

nie, choć może i tak. Rosy niepewnie spojrzała na człowie­
ka, z którym ona i Peter wiązali tyle nadziei. Czuła, że
płoną jej policzki. Wdepnęli w temat, którego najchętniej
w ogóle by nie poruszała.

Jak zwykle, niczego nie mogła wyczytać z jego ironi­

cznie uśmiechniętej twarzy.

- Dlaczego mamy oszukiwać świat? Przecież mogliby­

śmy nie robić tajemnicy z faktu, że nie jesteśmy...

- Kochankami. - Widocznie już przyzwyczaił się wy­

ręczać ją przy trudniejszych słowach. - Tak, trudno jest

sobie wyobrazić ciebie i mnie jako kochanków. Raz tylko

trzymałem cię w ramionach i wówczas o mało nie wydra-
pałaś mi oczu.

- Przestraszyłeś mnie. I było tak ciemno, że nie widzia­

ło się własnej ręki.

- Clem Angers kłusował w strumieniu twojego dziad­

ka, a ty mu pomagałaś napełniać worek łososiami.

- Bzdura. Clem wyciągnął mnie tamtego wieczoru, że­

by pokazać mi borsuczą norę. I nagle ty się przyplątałeś
i zepsułeś wszystko. Ta borsuczą nora miała być czymś

w rodzaju prezentu od Clema na moje szesnaste urodziny.

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 25

- Doprawdy? Cudowne szesnaście lat i ani jednego po­

całunku. Nieskazitelne dziewczątko. Zielone jabłuszko bez

śladu linii papilarnych. A teraz ile masz lat?

- Prawie dwadzieścia dwa - rzuciła niecierpliwie.
- Hmm, sześć lat to dostatecznie długi okres, by opa­

nować do perfekcji sztukę całowania. Jak również wiele

innych sztuk. W każdym razie ufam, że spodobała ci się

tamta wprawka w ostatnią noc sylwestrową u Lewisha-
mów na balu. Byłem i widziałem.

Rosy spłonęła rumieńcem. Dobrze pamiętała ów przykry

epizod. Jeden z podchmielonych młodych mężczyzn, spo­
krewniony zresztą dość blisko z gospodarzami balu, który

bardzo długo adorował ją wzrokiem z drugiego końca sali,
w pewnym momencie przeszedł do działania i zastąpiwszy

jej drogę w ciemnym korytarzu, zaczął całować wbrew jej

woli, siłą przełamując opór. Bardziej tu zresztą był winny
alkohol niż sam napastnik. Na drugi dzień bowiem zjawił się
u niej ze skruszoną miną i błagał o wybaczenie. Zapropono­

wał wspólny spacer, lecz zręcznie wymówiła się. Nie miała

jednak pojęcia, że Guard był świadkiem tamtej sceny. Ponie­

waż rozegrała się w półmroku, mogła faktycznie wyglądać

na scenę namiętnego pocałunku.

Wstała, podeszła do komody i zaczęła nakręcać stojący

na niej majolikowy zegar.

- Dlaczego, do diaska, nie kupujesz sobie jakichś przy­

zwoitych sukienek? - dobiegło ją z tyłu pytanie Guarda.
- Ostatecznie chyba możesz sobie na nie pozwolić. Twój
ojciec nie zostawił cię przecież bez grosza przy duszy.
A może obawiasz się, że zmieniając się z dziecka w kobie­
tę zgorszysz świętoszkowatego Ralpha?

background image

26 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

wem. - A co do moich ubrań... - Spojrzała na swoje dżin­

sy i robiony na drutach gruby sweter, który należał niegdyś

do jej ojca. - Ubieram się wyłącznie dla własnej przyje­
mności i jedynie w rzeczy, w których czuję się swobodnie.
Obcisłe sukienki, wysokie obcasy i w ogóle wszystkie te
głupstwa zostawiam twoim przyjaciółkom. Zresztą

mężczyźni w twoim wieku stają się bardzo konserwatywni

i zaczynają tolerować tylko jeden styl.

- Mam trzydzieści pięć lat, Rosy - przypomniał jej

z przekąsem - a to nie jest jeszcze dostateczna podstawa
dla bycia konserwatywnym. Co się zaś tyczy moich gustów,

to przyznaję, że lubię, kiedy kobieta ubiorem cokolwiek
podkreśla swoją płeć, ażeby przynajmniej było jasne, z kim

mamy do czynienia. Ale ty jeszcze nie jesteś kobietą, pra­

wda, Rosy?

Tym razem pytanie to, które zresztą należało do rzędu

pytań kardynalnych, rytualnych wręcz, dotknęło ją szcze­
gólnie boleśnie.

- Jestem kobietą, tylko ty do tej pory nie raczyłeś jesz­

cze tego zauważyć - odparła wzburzonym głosem. - Zwy­
kłeś bowiem myśleć o kobietach wyłącznie w kategoriach
seksualnych. Im więcej kobieta jest seksy, tym bardziej jest

kobietą. I dlatego ostrzegam cię...

Nagle przerwała, uderzona jakimś absurdalnym fatali­

zmem, ciążącym na ich wzajemnym stosunku. Dlaczego
wciąż musieli się kłócić, sprzeczać, walczyć ze sobą na
noże?

- Więc przed czym mnie ostrzegasz? - zapytał wyzy­

wającym tonem.

- Ach, nieważne.
Ależ była durna, idąc za radą Petera! Owszem, zgadzała

background image

OZEN SIĘ ZE MNĄ

27

się z nim w kwestii, że formalne małżeństwo było tu jedy­
ną gwarancją uratowania Łąki Królowej. Lecz wybór kan­
dydata należał do najgorszych z możliwych. Każdy inny

mężczyzna byłby lepszy od tego aroganckiego, wzgardli­

wego, sadystycznego, strasznego człowieka, który w tej
chwili stał przed nią i mierzył ją przenikliwym wzrokiem
tych swoich bursztynowych oczu hipnotyzera.

- W porządku, wycofuję się - powiedziała z goryczą.

- To był fatalny pomysł. Okazałam się kompletną idiotką,

licząc na twoją zgodę. W tej sytuacji dam chyba matrymo­
nialne ogłoszenie do prasy.

W jego oczach pojawiły się dwa złociste ogniki. Na­

tychmiast jednak zgasły.

- Jeszcze nie dałem ci mojej odpowiedzi.

Machnęła ręką, jakby formalna odpowiedź nie była tu

niezbędna.

- Planujesz akcję tyleż delikatną, co niebezpieczną -

ciągnął, nie zrażony tym gestem. - Edward to piekielnie

podejrzliwy facet.

- Jeśli nawet taki jest, to co z tego? W sensie prawnym

niczego nie będzie mógł podważyć.

- Nie byłoby rozsądne nie doceniać jego sprytu i prze­

biegłości. W twoim planie jest wszakże element oszustwa.

- Oszustwa? - spytała z niepokojem.
- Wracam z Brukseli pojutrze i wówczas dam ci osta­

teczną odpowiedź. Do tego czasu wstrzymaj się z dawa­
niem ogłoszeń do prasy.

Włożył marynarkę i bez pożegnania opuścił salon. Po

chwili usłyszała trzask frontowych drzwi, a potem stłumio­
ny pomruk silnika jego samochodu.

Czuła do siebie niesmak. Guard traktował ją jak nasto-

background image

28

OŻEN SIĘ ZE MNĄ

latkę, ona zaś w jego obecności faktycznie dawała się spy­

chać do granic infantylizmu.

- I znów zapomniałaś osłodzić mi kawę - powiedział

Ralph tonem nagany, marszcząc po belfersku swoje płowe

brwi. - Nawiasem mówiąc, w ostatnich dniach wydajesz

się jakby czymś zaabsorbowana. Czy coś się stało?

- Nie, nic szczególnego - odparła, mijając się

z prawdą.

- Wiesz, wielka szkoda, że nie przycisnęłaś mocniej

swojego dziadka, żeby zapisał Łąkę Królowej na nasze

charytatywne cele. Powoli zaczyna brakować nam łóżek

i pomieszczeń. Kiedy pomyślę o twojej rezydencji i jej li­

cznych pokojach...

- Tak, wiem - przyznała Rosy w poczuciu winy.
Nie zapoznała dotąd Ralpha z wszystkimi klauzulami te­

stamentu dziadka, a ponieważ Edward, nie czekając na osta­

teczny wyrok sądowy, już zaczął zachowywać się jak właści­
ciel domu, Ralph był przeświadczony, że utraciła Łąkę Kró­

lowej na zawsze i bezpowrotnie. Dziwne, ale teraz właśnie

przypomniała sobie, iż Guard ostrzegał ją kiedyś przed Ral­
phem, że ten, jak na fanatyka dobroczynności przystało, bę­
dzie się starał przejąć cały jej majątek dla swoich nędzarzy.
Wówczas zaprotestowała, nie wierząc, by stosunkowo bliski

jej człowiek mógł planować zamach na jej prywatną włas­

ność, lecz dzisiaj, słysząc wyrzuty Ralpha, że nie wpłynęła
w dostatecznym stopniu na dziadka, gotowa była nawet go
zrozumieć. Gdy bowiem codziennie rano wchodziła do zni­
szczonego, ponurego, obdrapanego budynku na skraju mia­
sta, w którym mieściło się schronisko dla bezdomnych, nie­
zmiennie towarzyszyły jej wyrzuty sumienia.

background image

OZEN SIĘ ZE MNĄ

29

Ona i Ralph zrobili wszystko, by wnętrza wyglądały

w miarę przyzwoicie, jednak nie udało im się oczyścić sal

z atmosfery szkolnego internatu czy też wręcz przytułku.

Tamtej wiosny, zaraz na początku swej pracy w schro­

nisku, przyjechała tu pewnego dnia z całym naręczem nar­
cyzów, zaś bagażnik jej małego samochodu wypełniały po
brzegi najróżniejsze wazony i flakoniki, które „wypoży­
czyła" z domu.

Ralph pojawił się w drzwiach, gdy ustawiała ostatni

wazon.

- Marnujesz pieniądze na kwiaty - zauważył głosem peł­

nym tłumionego gniewu - podczas gdy zaledwie stać nas na
wyżywienie naszych pensjonariuszy, a i to nie zawsze.

Już więcej nie powtórzyła tego błędu, ale czasami kla­

sztorna surowość tego miejsca ciążyła jej nieznośnie, co

jeszcze pogłębiało jej bolesne współczucie dla młodych

ludzi, którzy coraz częściej pojawiali się na liście lokato­

rów schroniska.

Dzisiaj natomiast miała dodatkowy powód, by winić

samą siebie i dręczyć się wyrzutami. Otóż jej własne pro­

blemy jak gdyby przyćmiły troskę o bezdomnych. Guard
miał wrócić z Brukseli późnym popołudniem. Z jaką poja­

wi się decyzją? A z jakiej jego decyzji ona byłaby najbar­

dziej zadowolona?

Wiedziała bardzo dobrze, co Ralph powiedziałby jej,

gdyby zwróciła się do niego po radę. Że na tym świecie są
ważniejsze sprawy od jakiegoś budynku z kamienia, cegły

i drewna. Że potrzeby innych ludzi, jej bliźnich, sprowa­

dzają się, bywa, do czegoś tak podstawowego, jak kawałek

chleba i szklanka gorącej herbaty. Niegodną jest więc rze­

czą zaprzątać sobie głowę portretami przodków czy jakimiś

background image

30 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

porcelanowymi bibelotami z osiemnastego wieku. I mó­
wiąc tak, nie musiałby jej przekonywać. Właściwie już była

przekonana.

A jednak nie mogła pogodzić się z myślą o możliwości

zburzenia ścian, wśród których wyrosła. Nie chodziło

o materialną wartość budynku i zgromadzonych w nim
rzeczy. Szkoda jej było artyzmu dawnych rzemieślników,
malarzy i rzeźbiarzy, jaki przesycał każdy detal rodzinnego
domu. Niektóre z ich dzieł zniewalały wręcz swoim uro­
kiem i nieprzemijającą artystyczną wartością. Musieli być
niegdyś z nich dumni i nigdy nie wybaczyliby jej, że po­

zwoliła zmarnieć świadectwom ich talentu, natchnienia

i wyobraźni. Ralph nie dostrzegał tej drugiej strony zagad­

nienia. Dla niego liczyły się tylko rzeczy wymierne.

Na korytarzu spotkała dwóch młodych mężczyzn, wła­

ściwie jeszcze chłopców.

- I co, Rosy? Przyjaciel dał ci się we znaki? - zapytał

jeden z nich, chudy i opryszczony jak nieboskie stworzenie.

Zmusiła się do uśmiechu, lecz zanim zdążyła odpowie­

dzieć, jego towarzysz pośpieszył z chichotliwym komen­
tarzem:

- Idę o zakład, że gdyby faktycznie dał się jej we znaki,

byłaby wesoła jak sikoreczka.

I rzecz dziwna, wysłuchała tych słów bez śladu rumień­

ców na policzkach, podczas gdy najmniejsza tego typu
aluzja w ustach Guarda niechybnie powodowała, że czer­

wieniła się niczym licealistka.

- Czy już wiesz coś konkretnego o tej pracy, Alan, którą

interesowałeś się w zeszłym tygodniu? - zapytała prysz­
czatego.

- Słaba nadzieja.

background image

OZEN SIĘ ZE MNĄ

31

- A nie spróbowałbyś podnieść swoich kwalifikacji,

zapisać się na jakieś wieczorowe kursy? - zasugerowała.

Chłopak potrząsnął głową. Na jego twarzy malowało się

znużenie. Tak, oni wszyscy dawno już przestali wierzyć;
że nauka, samozaparcie, wyrzeczenie i wewnętrzna dyscy­

plina doprowadzą ich do czegoś, otworzą przed nimi jakieś

drzwi. Zbyt dużo było rozczarowań w ich życiu.

Chłopcy kiwnęli na pożegnanie głowami i zniknęli

w drzwiach salki telewizyjnej.

Kiedy godzinę później jechała do domu, myślała o Gu-

ardzie i jego ewentualnej decyzji. Ze zdenerwowania aż
bolał ją żołądek. Droga dłużyła się jej, a na domiar złego
u jej końca czekała ją niespodzianka. Skręciwszy bowiem
z ulicy na wiodącą na podjazd aleję, ujrzała przed swoim
domem lśniącego czerwonego rolls-royce'a. Nie kojarzyła
samochodu tej marki z żadną ze znanych sobie osób. Któż

więc mógł to być? Na wszelki wypadek weszła do środka
tylnymi drzwiami. Jakież było jej zdumienie, gdy w głów­

nym holu ujrzała Edwarda. Był odwrócony do niej plecami
i z jakimś obcym jegomościem wpatrywał się w wiszący
nad nimi żyrandol. W świetle żarówek łysina Edwarda sa­

ma wydawała się być źródłem światła.

- Przypuszczam, że można otrzymać za niego całkiem

okrągłą sumkę - powiedział nieznajomy mężczyzna - ale

radziłbym wywieźć go za granicę i tam szukać nabywcy.

W naszym kraju ostatnio trudno sprzedać tak kosztowną
rzecz. Recesja dała się we znaki nawet elitom finanso­

wym... - przerwał i dotknął ramienia Edwarda. Oczami
pokazał na stojącą w drzwiach Rosy.

- Ach, Rosy, kochanie... - Podszedł i uprzejmie się

przywitał.

background image

32

OŻEN SIĘ ZE MNĄ

Nienaganne maniery Edwarda nie mogły zwieść Rosy.

Właściwie w pełni dzieliła nieprzyjazną nieufność, z jaką jej

ojciec i dziadek od iluś tam lat traktowali tego człowieka.

- Co tu robisz, Edwardzie? - zapytała głosem pełnym

podejrzliwego dystansu.

Nieznajomy taktownie odszedł w drugi kąt holu, by za­

pewnić im pełną swobodę rozmowy, i zaczął studiować
płaskorzeźby.

Czując nieufność Rosy, Edward zmierzył ją stalowym

spojrzeniem.

- Robię przegląd mojej spuścizny.

- Ten dom jeszcze nie jest twój! - przypomniała mu,

tłumiąc wściekłość.

Wzruszył ramionami. W odróżnieniu od jej ojca i dziadka,

zaczął tyć po czterdziestce i teraz jego tłusta twarz jeszcze
bardziej nabrzmiała od tłoczonej do policzków krwi.

- Masz rację, tyle że wkrótce stanie się moim - wysa­

pał. - I ani ty, ani nikt inny niech nie wtyka nosa w moje

sprawy. Raz jeden w swoim długim życiu ten staruch wy­
kazał pewną klasę. Jak sądzisz, Charlie, za ile pójdą te
schody? - spytał podniesionym, a nawet nieco afektowa­
nym głosem swego towarzysza.

Rosy wiedziała już. Miała czarne na białym, że gdy

tylko dom dostanie się w ręce Edwarda, na tym skończą

się jego wielowiekowe dzieje. Nadzieja, że w gruncie rze­

czy Edward jest inny, wcale nie taki zły, jak go malowano,
prysła w jednej chwili jak bańka mydlana.

Usłyszała, że ktoś otwiera frontowe drzwi. Odwróciła

się, niemal pewna, iż ujrzy kolejnego „finansowego dorad­

cę" Edwarda. Jednak po drugiej stronie holu stał Guard.

Jednym rzutem oka ogarnął sytuację. Zmarszczył brwi.

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 33

Na twarzy Edwarda odmalowała się obawa. Pojawił się

oto przeciwnik, który już wielokrotnie z nim wygrywał.
Czy i teraz pomiesza mu szyki?

Ale Guard nawet na niego nie patrzył. Rosy uświadomiła

sobie, że kieruje wzrok prosto na nią. I w tym jego spo­

jrzeniu było coś, co ją równocześnie zawstydziło i bezgra­

nicznie zdumiało.

W oczach Guarda ujrzała ni mniej, ni więcej tylko

zmysłowe pożądanie. Przebiegł ją dreszcz. Były to w ogóle
dziwne oczy, które w jednej chwili potrafiły utracić
swój przejmujący chłód i zabłysnąć ciepłem bursztynu.

Tyle że Guard nie mógł jej pożądać, a tym bardziej
nie mógł jej pożądać tak publicznie. Coś tu więc nie pa­

sowało.

- Guard! - wykrzyknęła. - Nie sądziłam, że wrócisz

tak wcześnie.

- I ja nie sądziłem. Aż do chwili, gdy uświadomiłem

sobie, że już dłużej nie zniosę naszego rozstania.

Wlepiła w niego oczy. Rozdziawiła usta. I już chcia­

ła uszczypnąć się, by sprawdzić, czy czasami nie śni,
gdy Guard odrzucił teczkę, którą trzymał do tej pory w rę­
ku, i szybkim krokiem przemierzywszy hol, chwycił ją
w ramiona.

Poczuła jego ciało tuż przy swoim ciele, a jego oddech

na swoim policzku.

Zaczęła się dusić. Świat zawirował.

- Boże, jak ja tęskniłem za tobą.

Chwytała otwartymi ustami powietrze. Ogień palił jej

skórę.

- Czy już podzieliłaś się z Edwardem naszą dobrą no­

winą, najukochańsza?

background image

34

OZEN SIĘ ZE MNĄ

Jaką dobrą nowiną? Chyba jednak śniła albo ktoś tu

dostał pomieszania zmysłów. Szarpnęła się, by uwol­

nić się z uścisku. Bo tylko wolna i oddzielona od Guar-
da bezpiecznym dystansem mogła uspokoić rozszalałe

serce, zebrać rozbiegane myśli i zażądać od niego wy­

jaśnień.

Nie dał jej na to żadnych szans. Przeciwnie, pocałował

ją. Jego usta dotknęły jej zdrętwiałych warg i roztopiły je

swoim żarem. Fala gorąca wniknęła w jej ciało i rozlała się
w nim obezwładniającą rozkoszą odprężenia.

O zgrozo! Poczuła, że nabrzmiewają jej sutki, a w nogi

wsącza się jakaś chorobliwa słabość.

Zaprotestowała jękiem.
- Masz rację - powiedział, odrywając usta. - To nie jest

czas i miejsce. - Jego głos był ciepły, miły, przyjemnie
kojący. Pociągnął kciukiem po jej dolnej wardze.

- Co tu, do diabła, się dzieje?

Oszołomiona, oderwała wzrok od bursztynowych oczu

Guarda i spojrzała na Edwarda, który zadał to pytanie
z wściekłością w głosie.

- To nie wiesz? Rosy nie powiedziała ci? - zapytał

Guard miodopłynnym głosem. - Pobieramy się, a ty, Ed­

wardzie, patrzysz na zakochaną parę.

Edward, owszem, patrzył, ale czy widział cokolwiek,

było to co najmniej wątpliwe. Jego oczy nabiegły krwią,
a twarz upodobniła się do purpurowej maski.

Guard zignorował wściekłość Edwarda i zwrócił się do

Rosy:

- Nasz ślub będzie dokładnie taki, jak to sobie wyma­

rzyłaś. Cichy, skromny, kameralny. I oczywiście staniemy

na ślubnym kobiercu w kościele.

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

35

W kościele! Poczuła, że jeśli natychmiast nie weźmie

się w garść, to na pewno zemdleje.

- Nie zrobicie tego! Nie możecie tego zrobić! - wybu­

chnął Edward niczym granat z opóźnionym zapłonem.

- Znam takich gagatków jak wy i potrafię przeciwstawić

się waszym intryganckim zamysłom...

- Edwardzie... - Guard nawet nie podniósł głosu i nie

odwrócił głowy, ale zawarł w tym jednym słowie taki ładunek
groźby, iż tamten zamilkł, jakby odjęło mu mowę. - Myślę,

że już czas na ciebie. Drzwi są dokładnie za twoimi plecami.

To było jak policzek. Wyraz upokorzenia na twarzy

Edwarda nie pozostawiał co do tego żadnych wątpliwości.

Lecz Rosy nie jego zrobiło się żal, tylko jego towarzy­

sza, który, zmieszany i zdezorientowany, wodził wzrokiem

po ścianach, podłodze i suficie i już zupełnie nie wiedział,

co ze sobą począć.

- Jeszcze mi to odszczekasz, Guard! - wykrzyknął Ed­

ward, zabierając się do wyjścia. - Pamiętaj, że ty i ona nie

jesteście jeszcze małżeństwem!

- Do widzenia, Edwardzie - powiedział Guard, zamy­

kając za dwoma mężczyznami drzwi.

Zapadła głucha cisza. Rosy dłużej nie mogła milczeć.

- Co to wszystko ma znaczyć? Całe to twoje zachowa­

nie i to, co powiedziałeś o naszym ślubie?

Guard uśmiechnął się i znów zobaczyła przed sobą do­

brze znany jej sardoniczny wyraz twarzy Guarda.

- A niby co takiego powiedziałem? Czyżbyś się rozmy­

śliła?

Spojrzała na żyrandol, a potem na schody. W milczeniu

potrząsnęła głową. Była zbyt wzburzona, by zaufać swo­

jemu głosowi.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

- Czy to koniecznie musi być kościelna ceremonia?

- zapytała Rosy znękanym głosem, po czym wstała

z krzesła i podeszła do okna.

Był pogodny sobotni ranek. Dopiero co zdążyła zjeść

śniadanie i ta wczesna wizyta Guarda, pomijając inne spra­

wy, cokolwiek wyprowadziła ją z równowagi.

Jakże od śmierci dziadka wszystko się zmieniło. Gdy

jeszcze ten dom wypełniały głosy, kroki i inne oznaki co­

dziennej krzątaniny, sobotnie śniadania spożywali w jadal­
ni i to zawsze w atmosferze trochę uroczystej i oficjalnej.
Później Rosy przeniosła się do kuchni, a i pani Frinton

uznała, że nie ma już dla kogo sprzątać i gotować i ogra­
niczyła swoje wizyty do jednej w tygodniu. To całkiem

wystarczało, a nawet, zdaniem Rosy, i tak graniczyło z lek­

ką przesadą. Ostatecznie nie uważała się za księżniczkę,
była młoda, zdrowa i miała obie ręce, więc nikt nie musiał

za nią pichcić kurczaka czy odkurzać dywanów i mebli.

Kiedy więc rozległ się dzwonek u drzwi, szybko prze­

łknęła ostatni kęs grzanki z dżemem i pobiegła otworzyć.

- To ty? Tak wcześnie?! - wykrzyknęła na widok Gu­

arda stojącego na progu, zaraz też uświadamiając sobie, że
ten człowiek będzie odtąd przez jakiś czas niepodzielnie
rządził jej życiem.

- Wcześnie? Moja mała Rosy, ty i ja mamy się pobrać,

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 37

jesteśmy więc w oczach świata rozpaczliwie zakochaną

w sobie parą. Co tutaj wydaje się dziwne, to nie moja

wczesna wizyta, tylko fakt, że nie zostałem wczoraj na noc.

Oczywiście zarumieniła się, co nie poprawiło jej hu­

moru.

- Dlaczego inni mają interesować się tym, co robimy?

- zapytała opryskliwie, prowadząc Guarda do biblioteki.
- A może jest tak, że mówiąc „oczy świata", masz na myśli

oczy swoich przyjaciółek?

Guard nic nie odpowiedział, tylko obrzucił ją takim

spojrzeniem, iż szczerze pożałowała ostatniego pytania.

Ale poruszyć kwestię ślubu kościelnego po prostu mu­

siała. Była to sprawa zbyt istotna, kto wie, czy nie decy­
dująca nawet, aby mogła przejść nad nią do porządku. Stała

więc teraz przy oknie i czekała na odpowiedź Guarda.

- Tak, koniecznie - odparł po chwili milczenia. - Czy

masz coś przeciwko takim zaślubinom?

Jasne, że miała. Nie była wprawdzie gorliwym człon­

kiem Kościoła, zjawiała się na mszy świętej od przypadku

do przypadku i raczej z okazji większych świąt, wiedziała

wszakże bardzo dobrze, że nie godzi się urządzać fałszy­
wych ceremonii przed ołtarzem, bo nie wolno obrażać

świętego sakramentu małżeństwa. A przecież, tak czy ina­

czej, miał to być ślub na niby i Guard nie mógł mieć co do

tego żadnych wątpliwości.

- Po prostu... No, wiesz... Ślub kościelny łączy się z...

To zbyt poważna ceremonia... Tyle z tym kłopotów...
A w ogóle...

Dlaczego te róże tak marnie rosną? - zapytała się w du­

chu, patrząc na kwietną rabatę za oknem. Och, jakże nie­
nawidziła siebie za tę podszytą tchórzostwem jąkaninę.

background image

38 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

- Przestań kołować, Rosy - upomniał ją Guard ostrym

głosem. - Nie chcesz wziąć ślubu w kościele, bo wiesz, że
nasze małżeństwo nie będzie prawdziwe. I taka postawa
wydaje się całkiem normalna u osoby, która ogląda i oce­

nia rzeczywistość przez pryzmat swojej wiary czy ideologii

i moralności. Lecz spójrz na sprawę z punktu widzenia
zwykłej ludzkiej logiki. Czy chcesz tego, czy nie, stanowi­
my cząstkę lokalnej społeczności. Edward, usłyszawszy to,
co usłyszał, nie może czuć się dzisiaj szczęśliwym facetem.
Oczywiście, nie wierzy nam, podejrzewa fortel, my zaś nie
możemy podsycać jego podejrzeń. Skromny, kameralny

ślub w kościele pasuje tu jak najbardziej, chociażby z uwa­

gi na twoją żałobę po ojcu i dziadku. Jednak wyłącznie
cywilny ślub już by nas stawiał w bardzo dwuznacznym

świetle. Byłby przerwaniem rodzinnej tradycji i stąd pro­

wokowałby innych do stawiania pytań. Co zaś się tyczy
kłopotów, o których wspomniałaś, to biorę je na siebie.

Przy okazji mam prośbę. Skontaktuj się z panią Frinton
i poproś ją, by znów zaczęła przychodzić codziennie.

- Po co? Korzystam tylko z kilku pomieszczeń.

- Być może, lecz po naszym ślubie będziemy musieli

liczyć się z przyjmowaniem gości. Zajmując się interesami,

mam sporo znajomych, którzy zapewne zechcą poznać

moją młodą małżonkę. I jeśli nie zamierzasz porzucić swo­

jej pracy w schronisku, to chyba sama rozumiesz...

- Oczywiście, że nie zamierzam - przerwała mu gwał­

townie.

- W takim razie wszystko się zgadza. Zadzwonisz do

pani Frinton i powiesz jej, że wychodzisz za mąż. Dorzu­

cisz też prośbę, żeby zechciała gotować dla dwóch osób.

- Czy to oznacza, że masz zamiar sprowadzić się tutaj?

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 39

- Jak najbardziej, kochanie. Przecież normalne małżeń­

stwa żyją pod jednym dachem i śpią w jednym łóżku.

Boże! Co ten człowiek wygadywał? Był jak ten urwa­

ny z postronka dziki mustang, który gna przed siebie, podczas
gdy ona chciała widzieć tylko to, co pod stopami i w najbliż­

szym otoczeniu. Guard odsłaniał przed nią perspektywę,

o której istnieniu nawet jeszcze dotąd nie pomyślała.

Chwycił ją za gardło spazm lęku.

- Ale my przecież nie możemy spać w jednym...

w jednej sypialni. - Słowo „łóżko" w żadnym wypadku
nie chciało przejść jej przez usta.

- Przestań, Rosy. Nie bądź naiwna. Ile masz lat? Powinnaś

przecież wiedzieć, że oddzielne przemieszkiwanie świeżo po­
ślubionych małżonków natychmiast wywołałoby masę podej­
rzeń i komentarzy. Nie trać więc zdrowego rozsądku.

- Nie wybiegałam dotąd myślami tak daleko. Chciałam

tylko...

- Chciałaś zabezpieczyć dom przed Edwardem. Wiem

o tym. Masz dwadzieścia dwa lata, Rosy. Najwyższy czas
dorosnąć - dodał zjadliwie.

Syknęła. Ten człowiek równie łatwo wywoływał jej

gniew, jak pianista dźwięk przez naciśnięcie klawisza.

- Jestem dorosła. Jestem już...

- Kobietą? To chyba chciałaś powiedzieć.
- Tak - potwierdziła z dzikim błyskiem w oku.
- W takim razie spójrz w lustro i powiedz mi, kogo

widzisz.

To wszystko nie miało najmniejszego sensu, lecz prze­

ważyła przekora i ciekawość. Lustro wisiało obok, dlacze­
go więc nie miałaby spojrzeć. Ostatecznie nie było aż tak

źle, żeby wstydziła się swojego wyglądu.

background image

40

OŻEN SIĘ ZE MNĄ

Spojrzała.

Przede wszystkim zauważyła ogromny kontrast. Kon­

trast pomiędzy swoją drobną sylwetką a mocną i wyniosłą
posturą Guarda, który stanął obok. Wręcz nikła przy tym

olbrzymie. A jednak kształt jej piersi, linia talii i bioder,

wszystko to zaprzeczało tezie tego aroganta, że mała Rosy

ma jeszcze mleko pod nosem.

- Też mi kobieta! Chyba sama widzisz, że wyglądasz

jak dziecko. - Kpił sobie z niej niemiłosiernie. - Być może

za ileś tam lat staniesz się kobietą, ale obecnie wciąż koja­
rzysz się bardziej z małolatą, gumą do żucia i szkolnym
tornistrem. - Dotknął palcem jej ust. Gniewnie odtrąciła

jego rękę. - I żadnej szminki. Ani śladu makijażu.

- Jest sobota rano.

Mogła jeszcze dodać, że zaspała, gdyż minionej nocy

bardzo długo nie mogła zasnąć. Po cóż jednak mówić

zbędne rzeczy.

- Ani śladu makijażu - powtórzył bezlitośnie. - I czy

ktoś widział, żeby się tak ubierać? Żeby maskować nawet
tę krztynę kobiecego powabu, którą uważne oko mogłoby

w tobie odnaleźć? Czy jakiś mężczyzna widział twoje cia­

ło, Rosy? Dotykał go? Dotykał cię tutaj?

I Guard dotknął dłonią jej piersi. Natychmiast jednak

został przykładnie ukarany. Walnęła go w rękę z taką
wściekłością i mocą, że o mało co nie złamała swojej.

- Nie muszę przepraszać ciebie ani kogokolwiek inne­

go, że nie taplam się w seksie! - wybuchnęła. - I bynaj­
mniej nie czyni mnie to mniej kobietą, że nie wskakuję do
łóżka z każdym, kto mnie o to poprosi.

- Trudno mi się z tobą nie zgodzić, Rosy - rzekł, bła-

zeńsko dmuchając na swoją dłoń - ale sposób, w jaki się

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 41

rumienisz, na każdą wzmiankę o tych sprawach, sposób,
w jaki wyślizgujesz się z moich ramion, sposób, w jaki
odsłaniasz brak doświadczenia seksualnego, wszystko to
niebawem stanie się dla innych dowodem, że pomiędzy
tobą a twoim mężem nie ma normalnego współżycia.

- Ale cóż ja mogę na to poradzić? - zapytała na poły

smutnym, na poły poirytowanym głosem. - Bo chyba nie
sugerujesz mi, że powinnam iść i poszukać sobie jakiegoś

partnera do łóżka, by otrzaskawszy się z tymi sprawami

i nabywszy wprawy, nie przynosić ci wstydu przez swój

brak doświadczenia seksualnego.

Chwycił ją za ramiona i potrząsnął jak szmacianą lalką.

Był teraz śmiertelnie blady i poważny.

- Nie kpij sobie, proszę! Zaczęliśmy bardzo niebezpie­

czną grę. Czy pomyślałaś, co by się stało, gdyby Edward
zdemaskował nasze małżeństwo i wpadł na trop oszustwa?

- To niemożliwe - powiedziała z głębokim przeko­

naniem.

- A widziałaś jego minę, kiedy dowiedział się, że może

się pożegnać z nadzieją na odziedziczenie Łąki Królowej?

Najmniejszy dowód na to, że nasze małżeństwo jest zwykłą

inscenizacją, a dostaniemy się za jego sprawą w tryby ma­

chiny sądowej, która nas zmiele na proszek.

- Ale przecież niczego nie będzie mógł nam udo­

wodnić.

- O ile będziemy ostrożni, to znaczy, o ile będziesz

pamiętała, że w oczach ludzi jestem twoim prawdziwym
mężem. I że łączy nas tak silne uczucie, że biegiem udali­
śmy się do kościoła.

Rosy nerwowo przełknęła ślinę. Nigdy nie narzekała na

swoją wyobraźnię, jednak wyobrażenie sobie siebie usy-

background image

42 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

chającej z miłości do Guarda i Guarda odwzajemniającego
tę miłość stanowczo przekraczało jej zdolności.

- Czy już skończyłeś krytykę mojej osoby? - spytała

wyzywająco.

- Na dzisiaj tak.

Nagle Rosy zaczęła mieć wszystkiego dość.

- Wiesz dobrze, że nikt do niczego cię nie zmusza. Nikt

nie przykłada ci pistoletu do głowy i nie mówi: „Ożeń się
z nią!". Ja naprawdę nie palę się do zostania twoją teatralną
żoną. Więc może odłożylibyśmy całą tę sprawę na półkę

i zapomnieli o niej? Co ty na to, Guard?

- Dlaczego, zanim coś powiesz, najpierw nie pomy­

ślisz? - zapytał z gniewną irytacją. - Czy już zapomniałaś
0 Edwardzie? Przecież kilkanaście godzin temu wmówili­
śmy w niego, że znajdujemy się w trakcie przygotowań do
ślubu.

Wzruszyła ramionami.

- Zainscenizowaliśmy tamto, zainscenizujemy coś inne­

go. Udamy kłótnię narzeczonych. Repertuar prosto z życia.

Pokręcił głową.

- Kochankowie kłócą się i godzą. Nie, Rosy, zaczęli­

śmy coś i musimy konsekwentnie przeprowadzić to do

końca. Za późno na wycofywanie się.

- Przynajmniej co do jednego Peter miał rację - powie­

działa ze sztuczną wesołością. - Ty musisz autentycznie

chorować na ten dom, skoro nie zawahałeś się wziąć udzia­
łu w tej farsie.

Poczuła przypływ smutku i goryczy. Och, jakże to

wszystko było żałosne.

- Tak - zgodził się z ponurą miną. - Chcę tego domu.

1 a propos. Rozmawiałem już z księdzem. Zgodził się ze

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 43

mną, że cicha ceremonia w jakiś powszedni dzień będzie
najlepszym rozwiązaniem.

Otworzyła szeroko oczy.

- Co? Rozmawiałeś już z księdzem?

- A dlaczego by nie? Ostatecznie to ty byłaś tą stroną,

która pierwsza wystąpiła z oświadczynami - przypomniał.

Zacisnęła zęby. Miała ochotę krzyczeć, tupać nogami,

rzucić się na tego drania. Jednak bez względu na to, co by
uczyniła, Guard i tak przechytrzyłby ją. Ale nadejdzie

dzień, choćby miała czekać całymi latami, kiedy to ona

uzyska przewagę nad Guardem. W tej chwili przysięgła to
sobie.

- A może oblubieniec ustalił już z wielebnym datę ślu­

bu? - zapytała z jadowitą słodyczą.

- Ślub się odbędzie w następną środę.
- Co? Tak szybko? - Znów stała się igraszką lęków.
- Nie ma sensu tego odwlekać. Zresztą zostało niewiele

czasu do uprawomocnienia się testamentu. Poza tym w naj­

bliższym czasie czeka mnie kilka ważnych wyjazdów w in­
teresach. Już nazajutrz po ślubnej ceremonii wylatuję do
Brukseli. Praktycznie oznacza to, że ominie nas przypisany
tradycją miesiąc miodowy. - Uśmiechnął się na widok jej

zmieszanej miny. - Szybki termin pozwoli nam również
ograniczyć liczbę zaproszonych gości do niezbędnego mi­

nimum. Przyjęcie weselne wydamy później, w jakimś do­
godnym czasie, by udobruchać naszych krewnych i przy­

jaciół. Jak widzisz, wszystkie przygotowania biorę na sie­

bie. Z wyjątkiem jednej rzeczy. Twojej sukni...

- Naprawdę sądzisz, że zechcę marnować pieniądze na

jakieś koronki, tiule i welony? - zapytała, domyślając się,

do czego Guard zdąża.

background image

44 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

- Więc w czym masz zamiar wystąpić? Wierzę, że nie

w tych łaszkach, które masz na sobie.

Odruchowo spojrzała na swoją podomkę.
- Nie bądź śmieszny.
- Zrozum, Rosy, że już jestem zmęczony serwowaniem

ci coraz to innych argumentów. Zrozum też, że twoja ro­

dzina osiągnęła w naszym hrabstwie wysoką i całkiem za­
służoną pozycję społeczną. Cieszyła się i cieszy szacun­

kiem otoczenia. Wiem, iż jesteś młodą osóbką o dość no­

woczesnych poglądach, ale niekiedy musimy iść na kom­

promis z konwenansami społecznymi, szczególnie

w przypadku gry o tak wysoką stawkę.

- Czy z tej twojej patetycznej przemowy mam wyciąg­

nąć wniosek, że w obawie przed kompromitacją chcesz,

ażeby twoja narzeczona zjawiła się w kościele w tradycyj­
nej, białej, długiej sukni?

- A jednak źle mnie zrozumiałaś! - krzyknął i zama­

chał rękami. Najwidoczniej tracił panowanie nad sobą.

- Dla mnie możesz stanąć u mego boku nawet w worze
pokutnym i z popiołem we włosach! Naprawdę chodzi

o to, że im bardziej wszystko będzie zgodne z obowiązu­

jącą tradycją, tym mniej będzie podejrzane. Nikt, ale to

nikt, włącznie z Ralphem Southernem, nie może domyślić
się prawdziwych powodów tego małżeństwa.

Dlaczego wymienił właśnie Ralpha? Co on miał do

rzeczy? Już widziała wzgardliwą i potępiającą minę Ral­
pha, gdyby pozwoliła mu zajrzeć za kulisy całej tej sprawy.

- W porządku, Guard - powiedziała wyczerpana tą

przepychanką. - Zobaczysz mnie całą w zwiewnej bieli.

Poczuła, że zbiera się jej na płacz. Łzy zakręciły się jej

w oczach i Guard je zauważył.

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 45

Zbladł i jakby uczynił ruch ku niej, zaraz jednak powie­

dział szorstko:

- Przykro mi, jeśli cię zraniłem, ale pewnych spraw

musisz być świadoma.

- Rzecz w czymś, o czym w ogóle nie pomyślałeś

- odparła, wycierając łzy wierzchem dłoni. - Po prostu

zawsze wyobrażałam sobie, że kiedy będę wybierała moją

suknię ślubną, obojętnie, skromną czy jakąś bajkową, będę

robiła to z myślą o mężczyźnie, który będzie mnie kochał

i w którym ja będę... zakochana.

Uniosła głowę i spojrzała na Guarda. Zauważyła pulso­

wanie mięśni jego szczęk. Kto wie? Może jednak trochę

różnił się od tego wizerunku, który wymalowała sobie na

własny użytek podczas tych długich lat ich znajomości.

Być może on również wyobrażał sobie swój ślub w atmo­
sferze miłości, wierności i wzajemnego oddania. Zrobiło
się jej jeszcze bardziej przykro i szybko dodała ze sztucz­

nym ożywieniem:

- Jednak wciąż nie tracę nadziei, że tak właśnie będzie...
- Następnym razem - dokończył za nią głosem, który

bynajmniej nie należał do miło brzmiących w uchu.

Zastanowiła się, co w jej słowach mogło go tak roz-

wścieklić, lecz żadna sensowna odpowiedź nie chciała jej
przyjść do głowy.

- Pewnie uważasz mnie za głupią idealistką, naiwną

romantyczkę i uważając tak, masz w gruncie rzeczy rację.
Jestem idealistką, Guard, i jestem romantyczką. Prawdo­
podobnie mając twoje lata, zgromadzę pewien zapas pra­
ktycznego sceptycyzmu i przestanę głosić pogląd, że mi­

łość jest najważniejsza. Ba, niewykluczone, iż nawet po­

sunę się do kpin i szyderstw z miłości. Ale dzisiaj jest, jak

background image

46 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

jest. Nie możemy dojść do porozumienia, bo po prostu

inaczej czujemy.

- A cóż ty możesz wiedzieć o moich uczuciach

- zaoponował z jakąś bolesną ironią, która ją zaskoczyła.
- Jakie ty masz pojęcie o moim wnętrzu, moim życiu

intymnym...

Guard był doświadczonym, wybitnie atrakcyjnym i nad­

zwyczaj zmysłowym mężczyzną. Jakkolwiek by go jednak

oceniać, musiała być w jego życiu kobieta, przynajmniej

jedna kobieta, z którą związany był również uczuciowo.

Tak, Guard na pewno doświadczył już miłości. Dziwne
tylko, że uświadomiła to sobie dopiero w tej chwili.

Wynikało stąd, że straciła mnóstwo okazji, aby móc mu

dokuczyć. Bo zamiast dawać się miażdżyć jego autorytar­

nym stwierdzeniom, mogła po prostu niewinnie zapytać,

dlaczego, skoro ma tak bogate doświadczenie, skoro mieni
się znawcą spraw męsko-damskich, w wieku trzydziestu

pięciu lat nadal jest kawalerem. Teraz zresztą również nie

skorzystała z szansy, by rzucić mu tego rodzaju wyzwanie.

Zwyczajnie zabrakło jej odwagi.

- Zmuszony jestem ostrzec cię, Rosy. Twoje poszuki­

wanie romantycznej miłości może zakończyć się bolesnym
rozczarowaniem, a już na pewno nie powinno odnosić się

do naszego związku. Na gorące, nieskalane uczucia musisz

poczekać, aż doprowadzimy naszą sprawę do szczęśliwego
końca.

Rosy obrzuciła go niepewnym spojrzeniem. Zazwyczaj

tego rodzaju słowom towarzyszyło u niego sarkastyczne roz­
bawienie, teraz jednak nie zauważyła ani śladu drwiny, wprost

przeciwnie, twarz Guarda pozostawała surowa i poważna.

- I przypominam - kontynuował. - W okresie trwania

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 47

naszego małżeństwa będziemy jakby na scenie. Publicz­

ność ma widzieć zakochaną w sobie parę, i to w każdym

tego słowa znaczeniu.

Rosy, niejako wbrew sobie, poczuła dreszcz podniece­

nia. Wyobraziła sobie tę grę, to aktorstwo, dostatecznie

sugestywne, by inni mogli pozostać w przeświadczeniu, że

widzą autentycznych kochanków. Zastanowiło ją tylko,

gdzie będzie przebiegać granica pomiędzy udawaniem
a prawdą, bo że jakaś wyrazista granica będzie musiała

przebiegać, to rozumiało się samo przez się.

- Nie musisz się obawiać. Nie zepsuję twojego publi­

cznego wizerunku świetnego kochanka. Choć swoją drogą
prawda jest nieco zabawna. Playboy żeni się z kobietą,

która go nie chce.

- Powiedziałbym, że chodzi raczej o moją reputację

jako biznesmena - odparował jej ironię. - Bądź co bądź,

dopuszczamy się oszustwa. A oszust nie jest mile widzia­
nym partnerem w świecie interesów. A co do małżeńskiego
związku z kobietą, która mnie nie chce, to przypominam,
że nie jesteś kobietą. Jesteś dziewczynką, Rosy, i chyba nie
będę miał trudności ze znalezieniem kobiet, które mnie
pocieszą.

W butnej arogancji, musiała mu to przyznać, nie miał

sobie równych.

Sięgnął do kieszeni marynarki.

- Chyba przyda ci się to - powiedział rzeczowo, wrę­

czając jej maleńkie aksamitne pudełeczko.

Rosy drżącymi dłońmi otworzyła je. Z jej ust wydobył

się okrzyk zachwytu. Patrzyła na prześliczny złoty pier­
ścionek z szafirem okolonym brylancikami.

- Jest piękny - powiedziała. Szafir miał barwę przed-

background image

48 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

wieczornego nieba, podobnie jak jej oczy. - Nie mogę go
przyjąć. Z pewnością kosztował majątek.

- Rzecz w rym, że nie tylko musisz go przyjąć, ale

również nosić - oświadczył z naciskiem. - Ludzie ocze­

kują po narzeczonych właśnie takich widomych symboli
miłości.

Czy wybór szafiru był z jego strony świadomy, czy też

stanowił rezultat przypadkowo podjętej decyzji? Raczej

chyba to drugie, gdyż nie podejrzewała go o to, że w ogóle
zauważył kolor jej oczu.

- No, daj mi rękę.

Z widocznym wahaniem wyciągnęła dłoń. Po chwili na

jej palcu mieniła się intensywna niebieskość okolona mie­

niącymi się gwiazdeczkami.

- Jest po prostu cudowny - powtórzyła z ciepłym

uśmiechem. - Dziękuję.

- Czy tym jednym słówkiem chciałabyś załatwić wszy­

stko? Zachowujesz się jak dziecko, które dziękuje rodzico­

wi za kieszonkowe. Utarło się na mocy prawa zwyczajo­
wego, że za taki podarek wyraża się wdzięczność przyszłe­

mu mężowi w bardziej intymny sposób.

Przeniósł wzrok na jej usta. Oczywiście drażnił się z nią,

znowu chciał ją zawstydzić, była tego pewna. Ale tym

razem postanowiła przyjąć wyzwanie. Pokaże mu, że nie

jest dziewczynką, którą można bezkarnie prowokować,

a potem wyśmiewać się z jej niewinności.

Zamknęła oczy i z zaciśniętymi ustami uniosła ku nie­

mu twarz. Czekała... Minęła cała wieczność, a ona, o dzi­
wo, wciąż czekała.

Cisza. Żadnego ruchu z jego strony. Uniosła powieki

i spojrzała na Guarda ze złością. Nie wydawał się zbyt

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 49

przejęty morderczymi zamiarami, które w tej chwili wy­

zierały jej z oczu.

- Na szczęście jesteśmy w domu i nikt nas nie widzi

- powiedział. - Bo z taką sceną pocałunku nie radziłbym
wychodzić na widok publiczny. Ostatecznie pocałunek na­
rzeczonych, ludzi zakochanych w sobie nawzajem, nie po­
winien kojarzyć się z łykaniem rycyny albo czegoś jeszcze
bardziej ohydnego. A ty masz taką minę, jakby właśnie

groziło ci coś w tym rodzaju...

- Ale my nie jesteśmy w sobie zakochani - przypomniała.
- Tyle że nikt prócz nas nie może o tym wiedzieć, moja

mała Rosy. Edward nie jest głupcem. Jeśli zobaczy jaką­
kolwiek szansę podania w wątpliwość twojego prawa do
tego domu, z pewnością uczyni to.

- Więc co mam zrobić? Zapisać się do szkoły teatralnej

na lekcje całowania? Ani mi się śni. Nie mam zdolności
aktorskich. Nie potrafię na rozkaz udać wniebowziętej.

- Ten pomysł z lekcjami wcale nie jest zły. Wszystkie­

go można się nauczyć. I chyba najwyższy czas zacząć pier­
wszą lekcję.

Wciąż trzymał ją za rękę i stał tak blisko, że czuła sub­

telny zapach wody kolońskiej, jakiej używał po goleniu.
Za chwilę obejmie ją i przytuli, pomyślała, by zaraz stwier­

dzić z pewną dozą gorzkiego samokrytycyzmu, źe jest zbyt
słaba, aby się oprzeć temu silnemu mężczyźnie. Ale on
zrobił całkiem co innego. Uniósł wolną rękę i delikatnym

gestem odgarnął pasemko włosów, które zabłąkało się
gdzieś w okolicach jej policzka.

- Oto, jak mężczyzna dotyka ukochanej kobiety, Rosy

- powiedział tak łagodnie, jakby tłumaczył coś dziecku. -
Ona wydaje mu się tak droga, tak upragniona, tak krucha i tak

background image

50 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

bezcenna w swojej urodzie, że wręcz obawia się naruszyć swo­

im dotykiem jej wspaniałą duchowo-cielesną harmonię. Lęka
się również samego siebie, gdyż jego pragnienia mają wymiar

zmysłowego pożądania, a nie chciałby utracić kontroli nad so­
bą. Wypełniają go dwa sprzeczne, a zarazem jakże bliskie sobie
uczucia: fizyczna żądza i duchowe uwielbienie. Pragnąłby ją
pochłonąć, rzucić na łóżko, z drugiej zaś strony osnuć wonią
kadzideł i wynieść na ołtarze. W jego dotyku więc niecierpli­

wość miesza się z delikatnością. Spogląda w jej oczy, te zwier­

ciadła duszy, aby przekonać się, że jego namiętność, jego miłość

jest odwzajemniana. Chciałby też wiedzieć, czy ukochana istota

świadoma jest jego samodyscypliny i docenia ją. Sygnałem

tego może być równie delikatny i namiętny dotyk z jej strony.

Zahipnotyzowana tonem jego głosu, Rosy nawet nie

drgnęła, gdy ujął jej dłoń i zbliżył ją do swojego policzka.

Poczuła pod opuszkami palców lekką szorstkość jego cie­

mnego zarostu. Przeszył ją dreszcz, ale nie cofnęła ręki.

Pochylił głowę i przywarł ustami do zagłębienia jej dło­

ni. Po chwili całował już nadgarstek, w miejscu, gdzie bije
puls. A jej puls zdradzał czterdziestostopniową gorączkę,
mogła co do tego założyć się z każdym.

- Zakochany mężczyzna konsekwentnie zdąża do za­

garnięcia i zdobycia przedmiotu swych pragnień. - Głos

Guarda wciąż się rozpływał w łagodnych tonach półszeptu.

- Trzymając w ramionach ukochaną, całuje jej szyję, poli­

czki, uszy...

Ciało Rosy pokryło się gęsią skórką. Doznawało na

przemian gorąca i zimna, dreszczu i omdlałości.

Nagle ich usta znalazły się tak blisko siebie, iż oddycha­

jąc, zdawali się dzielić pomiędzy siebie poszczególne czą­

steczki powietrza.

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 51

- Ale ostatecznym celem są usta. Jej usta przyciągają

go jak magnes. Wabią i obiecują rozkosze. Wydają się być

kiścią winogron, zdolną zaspokoić głód i pragnienie.
W istocie zaspokajają tylko pierwszy głód. Bo zarazem
czynią bardziej głodnym. Są obietnicą posiadania całego
ciała...

Drżała. Nie chciała tego słuchać, ale zarazem słowa

Guarda sprawiały jej jakąś szczególną przyjemność. Złapał

ją w pułapkę nieumiejętności zdecydowania. Wahała się

między ucieczką a zostaniem, walką a poddaniem się i nie
mogła tego rozstrzygnąć. Po jej plecach wzdłuż kręgosłupa

spływały fale ciepła.

- A więc całuje ją z delikatnością, z jaką motyl muska

pąk róży. Mniej więcej tak...

Pocałował ją jeszcze delikatniej. Poczuła raczej tchnie­

nie wiosennego powiewu niż skrzydło motyla. I w tej sa­

mej sekundzie zapragnęła więcej. Zapragnęła czegoś kon­
kretnego, co by nie tyle drażniło, ale zaspokajało jej zmy­

sły. Chciała wręcz sczepić się z nim ustami.

- I jedna iskra może przemienić się w płomień...

Uczynił właśnie to, co było jej skrytym pragnieniem.

Westchnęła. Zalała ją najczystsza rozkosz. Doznała czegoś,
czego jeszcze nigdy dotąd nie przeżyła. Po raz pierwszy

tak namacalnie doświadczyła druzgocącej przewagi Guar­
da w sferze erotycznego doświadczenia.

- Otwórz usta, Rosy. Tylko dziecko całuje z zamknię­

tymi ustami. Czyżbyś nie wiedziała tego?

- Oczywiście, że wiem - szepnęła, świadoma, że dalej

w zaprzeczaniu nie może się posunąć, jeżeli nie chce po­
paść w żenujące kłamstwo.

Całe jej doświadczenie erotyczne sprowadzało się do

background image

OZEN SIĘ ZE MNĄ

wymiany pocałunków ze szkolnymi kolegami. Za każdym

razem koniec był taki sam - rozczarowanie i zdziwienie.

Nie odnajdywała bowiem w tych intymnych młodzień-
czych zbliżeniach uniesień i zawrotów głowy, jakie, my-

ślała powinny być jej udziałem.

Z Guardem było całkiem inaczej. Guard przesunął jej

horyzonty doświadczenia. Wlał w nią pasję, podniecenie,

tęsknotę, niecierpliwość...

Cofnęła się z cichym okrzykiem, przerażona sobą.
-

A teraz odwróć się, Rosy - rozkazał.

Wykonała jego polecenie z automatyzmem mechanicz-

nej lalki.

-

Spójrz w lustro.

Stał za nią, trzymając dłonie na jej ramionach. Jego
nieprzenikniona twarz przypominała maskę.

- I co widzisz, Rosy? Na to pytanie już sama musisz

sobie odpowiedzieć.

- Ujrzała swoje odbicie. Pozornie niczym nie różniło się

od poprzedniego. Nastąpiła jednak zasadnicza zmiana

w wyrazie, w emanacji. Spowijała ją jakaś nieuchwytna

aura. Miała lekko rozszerzone oczy, zamglony wzrok, roz-

paloną twarz i... Sutków nie widziała, ale czuła ich gru­

­­­­­watą twardość.

Chciała coś powiedzieć, unieważnić choćby słowem ten

dziwny, na poły zasnuty oparem snu obraz swojej osoby,

ale jej umysł opanowało rozkoszne rozleniwienie.

Guard odwrócił się, szybkim krokiem przemierzył bib-

liotekę i zatrzymał się przy drzwiach.
- Za późno już - powiedział z ręką na klamce - żeby
odwrócić to, co zaczęliśmy. Pamiętaj o tym, Rosy.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

- Dziewczyno, co ty wyprawiasz najlepszego?
Patrząc na Ralpha, nikt nie mógł mieć najmniejszych

wątpliwości, że złość miesza się w nim z irytacją.

Minął cały tydzień, nim Rosy zdecydowała się powie­

dzieć Ralphowi o swoich planach małżeńskich. I nie dla­
tego, żeby obawiała się takiej właśnie reakcji, lecz z lęku

przed demaskacjąz jego strony. Ralph bowiem był w grun­

cie rzeczy bardzo spostrzegawczym facetem.

Peter, podobnie jak Guard, ostrzegał ją, że jeśli ludzie

zaczną domyślać się prawdziwych powodów tego związku,
Rosy znajdzie się w sytuacji nie do pozazdroszczenia.

- My dwoje możemy znać altruistyczne motywy, jaki­

mi się kierujesz - zauważył Peter - ale inni wytłumaczą to
sobie po swojemu.

- Guard twierdzi, że Edward może wytoczyć nam spra­

wę o oszustwo. A jakie jest twoje zdanie?

- Dopuszczałbym taką możliwość - odparł prawnik

z nutą wahania w głosie. - Z tym, że musi mieć mocny,
niepodważalny dowód, że wasze małżeństwo jest blagą,
fikcją, zwykłym pozorem. Na przykład zaatakuje was od
najbardziej w tym wszystkim wątpliwej strony... progeni-
tury. Wiesz, co to znaczy? Chodzi o wasze potomstwo.

- Ale przecież wiesz... - zaczęła Rosy.

background image

54 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

- Ja wiem, ty wiesz i Guard wie - przerwał jej Peter

- ale nikt inny nie wie i nie może wiedzieć.

W sumie więc Rosy odkładała z dnia na dzień zasa­

dniczą rozmowę z Ralphem, pełna wątpliwości, czy potra­
fi zagrać przekonująco rolę zakochanej do szleństwa ob­
lubienicy.

Lecz podejrzenia Ralpha akurat ominęły tę kwestię.

Przyczepił się do zupełnie czegoś innego. Opatrzył ogro­

mnym znakiem zapytania miłość Guarda do niej.

- Przetrzyj oczy, Rosy. Czy nie widzisz, o co mu chodzi

naprawdę? Chce jednej jedynej rzeczy, której nie kupi za

swoje pieniądze, za żadne pieniądze.

- Czy moją osobę masz na myśli? - zapytała, zgrywa­

jąc się na pierwszą naiwną.

- Ależ skąd. Mówię o Łące Królowej - oświadczył, po­

nuro cedząc sylaby. - Od dawna dla nikogo nie jest taje­
mnicą, że ma hopla na punkcie tej posiadłości. W swoim
czasie zwrócił się z ofertą kupna do twojego dziadka, ale
ten mu stanowczo odmówił.

- Ja i on kochamy się, Ralph. - Ledwie wydusiła z sie­

bie to kłamstwo.

- Och, Rosy, niepoprawna romantyczko. Tacy

mężczyźni jak Guard nie zakochują się w... - Urwał, lekko
zmieszany. - Nie chciałbym cię zranić, Rosy. Jesteś bardzo
atrakcyjną dziewczyną, lecz jeśli chodzi o erotyczne do­

świadczenie, ty i Guard zamieszkujecie jakby dwie od­

dzielne planety.

- Kochamy się - powtórzyła słabym głosem.
- Mam wrażenie, że używasz tego słowa niczym wy­

trychu do każdych drzwi. Między innymi masz nadzieję,
że Guard nauczy cię wszystkiego. Mówię tu o sprawach

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 55

łóżkowych i poza łóżkowych. Wierutna bzdura. I jeśli na­
prawdę w to wierzysz, to w takim razie ja myliłem się

dotąd w ocenie twojej osoby. Guard pobawi się tobą przez

kilka tygodni, no, powiedzmy, miesięcy, po czym... Wy­
znaję, że wolę nie kończyć. Po prostu nie wchodź w to,
Rosy. Wycofaj się, dopóki nie jest za późno. Przecież nie

musisz go poślubiać.

- Muszę...

Jej szept prawdopodobnie nie dotarł do uszu Ralpha,

gdyż w tym samym momencie drzwi gabinetu otworzyły

się i weszła do środka energicznym krokiem szczupła ko­

bieta w towarzystwie dwójki małych dzieci.

Liz Phillips była osobą bardzo dobrze znaną w schroni­

sku, gdzie przenosiła się co jakiś czas po zatargach z po-

pędliwym i cholerycznym małżonkiem. Po każdej takiej

scysji przysięgała na wszystkie świętości, że już nigdy do

niego nie wróci, ale mijał czas, który goi rany, również te
na duszy, i Liz wyruszała do domu z misją chrześcijańskie­

go przebaczenia.

- Musi go bardzo kochać - powiedziała Rosy zaraz na

początku swej pracy w schronisku, gdy zapoznała się z hi­

storią tej kobiety.

- Tak jak alkoholik kocha swoją wódę, a narkoman

pełną strzykawkę - odpowiedział Ralph. - Przywykła już

do niego i w jakimś sensie akceptuje przemoc na sobie. Ale

na jedną taką Liz mamy sto innych kobiet, które pragną
zerwać nieudane związki i zacząć wszystko od początku.
Oczekują też od nas, że im w tym pomożemy.

- Jak rozpoznajesz te wszystkie subtelne psychologicz­

ne różnice? - zapytała.

- Pomaga mi w tym doświadczenie - odpowiedział.

background image

56

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

Pomyślała wówczas, że Ralph jest może trochę zbyt

apodyktyczny w swoich sądach. Teraz jednak, gdy już cał­
kiem dobrze orientowała się w tej gmatwaninie spraw in­
nych ludzi, pech chciał, że nie potrafiła się nimi należycie
przejąć, gdyż zaabsorbowana była samą sobą i Guardem.

A Guard nie wydawał się zachwycony, gdy powiedziała

mu, że chce zaprosić Ralpha na ślub. Obstawała jednak
twardo przy swojej decyzji i musiał ustąpić.

Poza tym byli zgodni co do pierwotnej idei ślubu kame­

ralnego, tak iż w rezultacie niewiele osób miało pojawić

się w kościele. Natomiast powiadomiono wszystkich, za­

mieszczając ogłoszenie w prasie.

Tak więc za dwa dni będą małżeństwem. Mężem i żo­

ną. Sytuacja, z którą jej wyobraźnia nie mogła jeszcze
sobie poradzić. Ona i Guard... mąż i żona... pan i pani...
Dwójka hochsztaplerów, którzy, jeżeli prawda zostanie
odkryta...

Siedziała w limuzynie u boku Petera, który w zastę­

pstwie nieżyjącego ojca miał ją oddać panu młodemu,
a kiedy samochód zatrzymał się przed kościołem, zadała
sobie pytanie, czy wszystkie narzeczone przeżywają w ten

sposób tę chwilę. Miała bowiem lodowate dłonie, sparali­

żowany, jakby uśpiony umysł i odrętwiałe ciało. Ale bo też
ten ślub miał być ślubem szczególnym.

Dziś rano, wkładając ślubną suknię swej zmarłej matki

i stojąc przed lustrem, podczas gdy pani Frinton krzątała

się wokół niej, zajęta już to ostatnimi retuszami fastryg, już
to zapinaniem stu i więcej guziczków w linii biegnącej od

szyi wzdłuż kręgosłupa poprzez turniurę, Rosy czuła się

tak udręczona i zbolała, tak przepełniona poczuciem winy,

background image

OZEN SIĘ ZE MNĄ

57

że aż kusiło ją, żeby porwać na sobie te wszystkie atłasy
i uciec, zniknąć, zapaść się pod ziemię... Lecz kiedy zjawił

się Peter z kwiatami od Guarda i sprawy potoczyły się

własnym biegiem, zdusiła w sobie strach i opór i, chcąc
nie chcąc, poddała się konieczności.

W konsekwencji znalazła się tutaj, w półmroku i chło­

dzie kłującego niebo szpikulcami swych wieź parafialnego
kościoła. Uniosła wzrok ku witrażowi, ufundowanemu

przez jednego z jej przodków, i pomyślała o swojej matce,

której ślubną suknię miała właśnie na sobie. Zaledwie zdo­

łała się wcisnąć w ten firmowany przez Diora kremowy

atłas, tak szczupłą kobietą była jej matka. I teraz ta zmarła

ukochana istota na powrót ożyła w swojej pysznej kreacji
i w zapachu perfum, który przesycał wszystkie zakładki,

marszczenia i falbanki. Rosy poczuła się nagle niejako

w dwóch osobach i o mało co nie oblała się gorącymi

łzami.

Welon, niegdyś nieskazitelnie biały, a teraz pożółkły ze

starości, należał jeszcze do prababki. I te wszystkie zew­
nętrzne oznaki miłości, materialne symbole serc przepeł­
nionych uczuciem do wybranych mężczyzn, podziałały na
Rosy trochę jak rekompensata za kupiecką niejako prakty-
czność jej własnego małżeństwa.

Małżeństwo. Ależ to nie było wcale małżeństwo, tylko

najprawdziwsza handlowa umowa, formalny układ, który
obu stronom ma przynieść pewne wymierne korzyści.

Kościół przejmował swym chłodem, a kamienne płyty

posadzki i wyniosłe nawy zwielokrotniały echo stuku jej

pantofelków o cienkich podeszwach i wysokich obcasach.

Czcigodne wnętrze świeciło pustkami, jedynie dwa pier­

wsze rzędy ławek były zajęte. Ktoś, prawdopodobnie Gu-

background image

58

OŻEN SIĘ ZE MNĄ

ard, zadbał o kwietną dekorację, tak iż herbaciane róże
i białe gerbery rozświetlały panujący tu półmrok ciepłem

pąków i rozet.

Rosy ujrzała Guarda i w tym samym momencie w rytm

jej kroków wdarła się jakaś chwiejność i nieregularność.

Cicho westchnęła. Guard odwrócił się ku niej.

Wydawał się odległy i przerażająco obcy. Nie mogła

wręcz uwierzyć, że już niebawem zostanie jego żoną. Za­
drżała, lecz na szczęście welon częściowo przesłaniał nie­
szczęśliwy wyraz jej twarzy.

- Edward obserwuje cię - szepnął Peter. - Uśmiech­

nij się.

Edward. Zupełnie o nim zapomniała, lecz teraz chciwie

poszukała go wzrokiem. Przyszedł w towarzystwie żony

i synów, dwóch bladych wyrostków w szkolnych mundur­

kach, uderzająco podobnych do matki.

Jednego z nich, starszego i wyższego, pozbawiała swo-

im ślubem z Guardem praw do dziedziczenia Łąki Królo­
wej. Był w tym, bo ostatecznie chodziło o dziecko, jakiś
niezawiniony rys nikczemności. Jedyną pociechę stanowił

fakt, że Edward jako spadkobierca i tak nie pozostawiłby

niczego synowi, burząc i roztrwaniając wszystko w odwe­

cie za własne upokorzenie.

Pokrzepiona tą myślą, Rosy dotarła do stóp ołtarza i sta­

nęła u boku pana młodego.

Gdzieś z wysoka, niemal spod nieba, spadło na nich

wraz ze światłem słonecznym ogłuszające i radosne bicie

dzwonów. Rosy zamrugała powiekami, kiedy Guard uniósł

jej welon i spojrzał w oczy z taką miłością, że gdyby nie

znała kulis tej osobliwej pantomimy, mogłaby poczuć się

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 59

naprawdę kochaną aż do samej śmierci, a nawet poza

śmierć.

Nagle otoczył ich tłum ludzi. Kto ich tu wyczarował?

Bo cała ta scena miała w sobie coś z sympatycznej bajki.
A już najmilszym zaskoczeniem były twarze mieszkańców
i bywalców schroniska, dla których, okazało się, była nie

tylko pracownicą filantropijnej instytucji. Rozpoznała też
znajomych ojca i dziadka i wszyscy oni uśmiechali się,

licytowali w najlepszych życzeniach, nie szczędząc żartob­
liwych aluzji do nagłości tego ślubu. Wszyscy, z wyjątkiem

Edwarda.

Nie lubił jej, zawsze o tym wiedziała, ale bynajmniej

nie spędzało jej to snu z powiek. Odpłacała mu bowiem

takim samym brakiem życzliwości. Ale teraz ujrzała w je­
go oczach zupełnie co innego. To już nie było nielubienie.
To była...

Zadrżała.
- Co się stało? Czy źle się czujesz?

Guard autentycznie zaskoczył ją swoją spostrzegawczo­

ścią i troską. Zajęty rozmową z Peterem, właściwie nie

miał prawa zauważyć cienia lęku, który przemknął po jej
twarzy.

- Wręcz przeciwnie - odparła z uśmiechem, świadoma,

że Edward wwierca w nią oczy w złudnej nadziei dotarcia

do jej myśli.

- Co za piękna suknia - usłyszała z prawej strony miły

komplement, powiedziany równie miłym głosem.

- Dziękuję. Miała ją na sobie moja matka w dzień

swojego ślubu - odpowiedziała z nieobecnym wyrazem
twarzy.

- Właśnie zdawało mi się, że ją rozpoznaję.

background image

60 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

Słowa te wyszły z ust Guarda i na dźwięk jego głosu

otrzeźwiała cokolwiek. Spojrzała nań pytająco.

- Na biurku twego ojca stała przez długi czas fotografia

twojej matki w tej sukni - wyjaśnił Guard. - Ale i tobie
bardzo w niej do twarzy. Ten delikatny krem atłasu wspa­

niale harmonizuje z karnacją twojej skóry. Ten sam cie­
pły odcień... - Wyciągnął rękę i dotknął opuszkami pal­
ców jej szyi.

- Edward obserwuje nas - ostrzegła go półgłosem.
- Dobrze wiem o tym.
- Czy sądzisz, że coś podejrzewa? - Pytanie to pody­

ktowało jej ogromne napięcie nerwowe.

- Jeżeli nawet, to pewna rzecz powinna go pohamo­

wać w jego detektywistycznych zapędach - odparł
z uśmiechem.

- Jaka rzecz?

Dopytywała się niepotrzebnie. Bo oto Guard wziął ją

w ramiona i złączył się z nią na oczach publiczności, ludzi
życzliwych im i nieżyczliwych, w tak namiętnym pocałun­

ku, że nawet najbardziej zatwardziali sceptycy powinni z tą
chwilą stracić grunt pod nogami.

Nieoczekiwanie dla samej siebie poczuła gorące łzy pod

powiekami.

Lecz nie był to właściwy moment na głupie sentymenty,

na porównywanie ślubu jej matki z jej własnym ślubem.

- Och, to była bardzo romantyczna scena - zauważyła,

zbliżając się, żona Edwarda. Miała bladą, jakby udręczoną
twarz i duży kościsty nos. - Szkoda tylko, że twój ojciec...

- John znał moje uczucia do Rosy - wtrącił Guard ze

zgrabnie udanym podnieceniem człowieka patrzącego na

świat przez różowe okulary.

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 61

W sensie formalnym Guard nie mijał się z prawdą, przy­

znała mu w duchu Rosy. Faktycznie jej ojciec orientował
się cokolwiek w sercowych sprawach Guarda, o czym cho­
ciażby świadczyła pewna jego uwaga, rzucona w jej obe­
cności. Ojciec wówczas powiedział, nie bez nutki zazdro­
ści, że Guard może mieć każdą kobietę, której zapragnie.

Miała wtedy siedemnaście lat i zareagowała stosownie

do swojego wieku.

- Ze mną by mu się nie udało - rzuciła tonem wyz­

wania.

Ojciec roześmiał się.

- Nie jesteś jeszcze kobietą, mądralo, tylko dojrzewa­

jącym podlotkiem. Poza tym wątpię, by Guard kiedykol­

wiek powziął wobec ciebie tego rodzaju zamiary. Zna cię
zbyt dobrze i wie, jakim czasami potrafisz być ziółkiem.

- Gdzie planujecie spędzić miesiąc miodowy? Oczywi­

ście, jeżeli nie jest to tajemnicą nowożeńców. - W głosie
Edwarda wyczuwało się gwałt zadawany samemu sobie.

- Staramy się mieć jak najmniej tajemnic - odparł Gu­

ard. - Z klasycznym miesiącem miodowym musimy jed­
nak trochę poczekać. Za dwa dni mam ważne spotkanie
w Brukseli. Ja i Rosy wylatujemy jutro rano.

Jakimś cudem udało się jej ukryć zaskoczenie. Nic nie

słyszała dotąd o wspólnej podróży do Brukseli. Guard roz­

mawiał właśnie z żoną pastora, więc poczekała ze swoim
pytaniem do momentu, gdy znaleźli się w limuzynie.

- Co to za pomysł z tą Brukselą? Gdy Edward odkryje,

że zostałam w domu, zacznie zastanawiać się, skąd ta roz­

bieżność pomiędzy naszymi planami a ich realizacją. - Po­

wiedziała to szeptem, nie bardzo dowierzając dźwięko-
szczelności szyby, oddzielającej ich od szofera.

background image

62 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

Oto, do czego mogą doprowadzić kłamstwa, pomyślała.

Jeśli tak dalej pójdzie, to niebawem zacznie obawiać się
podsłuchów i jeszcze gotowa zachorować na manię prze­

śladowczą.

- Edward niczego nie odkryje - odparł Guard. - Wie­

działem, co mówię.

- Czyli, rozumiem, z góry założyłeś, że zgodzę się z to­

bą wyjechać, mimo że nawet nie zapytałeś mnie o zdanie?

- Była wręcz oburzona. - Tylko że ja po prostu jestem tu
uwiązana. Moja praca w schronisku nakłada na mnie okre­
ślone obowiązki.

- Nie bądź śmieszna, Rosy. Ralph jest, jaki jest, lecz

w tym wypadku bynajmniej nie oczekuje, że już od jutra
zakaszesz rękawy,

- Aleja chcę je zakasać. - W głosie Rosy pobrzmiewa­

ła nutka dziecinnej agresywności.

- Łączyłoby się to z dużym ryzykiem wpadki. Małżeń­

stwo to coś więcej niż tylko ślub kościelny.

Z gniewem odwróciła od niego głowę. Wiedziała bardzo

dobrze, jakie powinności obu stron łączą się z małżeń­
stwem, ale wyjątkowy charakter ich związku zwalniał ją
z tych najważniejszych. I Guard dobrze o tym wiedział.

- Na pewno zaobserwowałaś już kiedyś u nowożeńców

intymną aurę, jaka ich spowija. Ów gorący klimat jest

skutkiem godzin spędzonych w łóżku, godzin rozkoszy
i absolutnych zbliżeń. My musimy dopracować się czegoś

podobnego z pominięciem małżeńskiej sypialni. Słowem,

musimy wejść w rolę, a nie ją tylko markować.

Milczała. Miała wrażenie, jakby pokazał jej dojrzałą,

soczystą brzoskwinię i zaraz powiedział, że będzie musiała

zadowolić się jej plastikową atrapą.

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 63

- Ostatecznie to ty wyskoczyłaś z pomysłem tego mał

żeństwa...

- Żeby uratować dom, a nie uczyć się aktorstwa z my­

ślą o zdobyciu Oscara.

W głębi serca przyznawała Guardowi rację. Wiedziała,

że musi ćwiczyć tę rolę, by nie zdradzić się w pewnym
momencie i nie popełnić jakiejś fatalnej gafy. Ale nie czuła

się na siłach i nawet wręcz nie chciała dzielić odtąd życia

ze swoim fałszywym małżonkiem na podobieństwo auten­
tycznej żony. W jej przekonaniu skomplikowałoby to tylko

problem, zamiast go rozwiązać.

- Nie chcę z tobą wyjeżdżać, Guard - zdobyła się na

szczerość. - Nie chcę bowiem, żeby inni ludzie, kiedy
wrócimy, patrzyli na nas, wyobrażając sobie... różne nie­

stworzone rzeczy.

- To znaczy, jakie? - spytał prowokacyjnym tonem,

unosząc brwi.

- Wiesz dobrze, o czym mówię - wybąkała, unikając

jego spojrzenia.

- Że na przykład spaliśmy w jednym łóżku, czy tak?

Większość z nich już jest przekonana, że dostąpiliśmy tego

obopólnego wtajemniczenia. A pozostali niech właśnie so­

bie myślą, że moje brukselskie interesy są zwykłym myd­

leniem oczu i że o niczym innym w tej chwili nie marzę,

tylko o poznawaniu centymetr po centymetrze twojego cia­
ła, pieszczeniu go i całowaniu, penetrowaniu najintymniej-

szych jego zakątków, których nawet ty nie znasz.

Rosy stanęła w ogniu zażenowania.

- Ależ okropne rzeczy wygaduje ten twój świeżo upie­

czony mąż, nieprawdaż? - ciągnął Guard z kpiącym
uśmieszkiem na twarzy. - Spiekłaś takiego raka, że tylko

background image

64 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

podać cię z sałatką na podłużnym talerzu. Jednak chyba

zamieniłabyś się w popiół z palącego wstydu, gdybym po­
wiedział, czego oczekuję od kochanki w łóżku. Ale czy ty
w ogóle widziałaś nagiego mężczyznę, Rosy?

- Oczywiście, że widziałam - skłamała. - I wiem, jak

lubisz się ze mnie natrząsać. To jasne, że krępuje mnie

rozmowa o tych sprawach. Rzecz, uważam, całkiem natu­
ralna, gdyż wstyd przyrodzony jest człowiekowi. Zresztą
nie mam zamiaru dorównywać twojemu doświadczeniu.

Wolę własną odrębność, może wyjątkowość. Nietrudno jest

zdobyć seksualną praktykę. Mnie jednak interesuje tylko
pewien jej rodzaj.

- Wdzięczny byłbym za jakąś bardziej konkretną in­

formację.

- To zbędne. Jesteś domyślnym i inteligentnym fa­

cetem.

- A więc moja inteligencja podpowiada mi, że zacho­

wujesz siebie dla mężczyzny, o którym marzysz codzien­

nie wieczorem przed snem. A co będzie, jeżeli kogoś ta­

kiego w ogóle nie spotkasz w swym życiu?

Co było najdziwniejsze w tym wszystkim, to prawie

dziki gniew, z jakim zadał jej to pytanie.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

- Ależ to nie jest hotel - powiedziała Rosy, gdy Guard

zahamował na wyżwirowanym podjeździe przed nastrojo­

wym, wzniesionym z kamienia zameczkiem.

Odkąd oświadczył, że wybierają się razem do Brukseli,

Rosy mnożyła argumenty przeciwko tej wspólnej podróży,

lecz na nic to się zdało.

- I co niby mam tam robić, gdy będziesz załatwiał te

swoje interesy?

- Nigdy nie wyglądałaś mi na osobę, która potrafi się

nudzić. Wprost przeciwnie. Twoje życie duchowe jest na

ryle bogate, że wyklucza nudę.

Spojrzała nań podejrzliwie. Nie do wiary! Guard i kom­

plementy! Musiał kierować się jakimiś ukrytymi moty­

wami i bodaj nawet domyślała się ich. Nie była zupełną
idiotką.

- Tak czy inaczej, nie jadę. Choćbym miała się przykuć

łańcuchem do tej poręczy.

Jednak była to groźba rzucona na wiatr, a i inne protesty

też okazały się niewiele warte. I oto była tutaj, po konty­
nentalnej stronie kanału La Manche, rozwścieczona i
z kompletnym chaosem w głowie.

A przede wszystkim miała dość tej jego ustawicznej

pretensji do odgrywania kierowniczej roli w ich śmiesz-

background image

66 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

nym, teatralnym małżeństwie. Najwyraźniej zamierzał
podporządkować ją sobie i przejąć wszystkie decyzje ty­

czące się ich dwojga.

- Nie, to nie jest hotel - przyznał jej rację. - Patrzysz

na prywatną rezydencję. Właścicielką tego stylowego za­

meczku jest Francuzka. Po śmierci męża postanowiła pod­

reperować swoją sytuację materialną i część apartamentów
przeznaczyła dla gości, którzy płacą. Jak większość Fran­

cuzek, nie jest najlepszą kucharką, określiłbym ją jednak

jako cudowną gospodynię, która opanowała do perfekcji

sztukę uprzyjemniania gościom czasu.

Rosy wodziła ponurym spojrzeniem po wykuszach

i gzymsach fasady. Rozdrażniło ją to, co Guard powiedział
o tej Francuzce. Wyobraziła sobie elegancką, kulturalną
i błyskotliwą kobietę, wobec której ona, Rosy, okaże się

już w pierwszej minucie prowincjuszką i prostaczką.

- Ale celem naszej podróży miała być Bruksela, tym­

czasem dzieli nas od tego miasta jeszcze szmat drogi.

- Nie przesadzaj. Można dojechać tam w przeciągu

dwóch godzin. I jest to dystans, który od dawna traktuję

jak pretekst do wykręcania się od wszelkich prób wciąg­

nięcia mnie w wir tamtejszej sceny politycznej. Mam na­

dzieję, że spodoba ci się tutaj. Zawsze twierdziłaś, iż wolisz

wieś od miasta.

Wszystko się zgadzało. Faktycznie wolała życie na pro­

wincji od życia w mieście. Z pewnością też w normalnych

okolicznościach tego rodzaju wycieczka sprawiłaby jej du­

żą przyjemność. Ale w normalnych okolicznościach nie

byłoby z nią Guarda, ona zaś nie byłaby jego żoną.

Guard wysiadł już z ich wypożyczonego samochodu

i obszedł go od przodu, by z kolei pomóc jej wysiąść.

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 67

W ogóle najdziwniejsze w nim było to, że łączył w sobie
okrucieństwo sadysty z manierami dżentelmena.

Gdy postawiła obie stopy na chrzęszczącym żwirze,

otworzyły się ciężkie rzeźbione drzwi i ukazała się w nich

ta Francuzka Guarda.

Ubrana była w wełnianą spódnicę, atłasową bluzkę i ka­

szmirowy sweterek, wszystko utrzymane w głębokiej czer­

ni. Jej dekolt olśniewał potrójnym sznurem pereł, i Rosy
nie miała wątpliwości, iż są prawdziwe. Podobnie zresztą

jak brylantowe kolczyki, skrzące się w jej uszach, czy pier­

ścionek na palcu lewej dłoni.

Lecz nie wytworność i elegancja Francuzki oddziałały

na nią najsilniej, tylko jej wiek. Oczekiwała kobiety dobie­
gającej sześćdziesiątki, a w każdym razie co najmniej pięć­
dziesięcioletniej. Tymczasem już pierwszy rzut oka wystar­
czył, żeby ocenić właścicielkę zameczku na najwyżej czter­
dzieści, czterdzieści dwa lata. Czyli że Guard i ona byli
bardzo zbliżeni wiekiem.

Dlaczego spostrzeżenie to wzbudziło w niej wrogość do

Francuzki, tego Rosy w żaden sposób nie umiała sobie
wytłumaczyć. Okazało się jednak, że w tamtej widok jej
osoby również nie wzbudził zachwytu i entuzjazmu. Popa­
trzyła na nią zimnym wzrokiem, po czym zwróciła się do

Guarda.

- Zaskoczyłeś mnie, Guard - powiedziała z manierą

osoby wysoko urodzonej. - Nie miałam pojęcia, że zjawisz
się z przyjaciółką.

- Madame, Rosy jest moją żoną - objaśnił ją Guard

takim tonem, jakby stawiał sprawę pokoju lub wojny, po

czym dokonał prezentacji.

Przyjaciółka czy żona, to najwidoczniej nie robiło Fran-

background image

68

OZEN SIĘ ZE MNĄ

cuzce żadnej różnicy. Nadal traktowała Rosy, jak gdyby ta

była przezroczystą szybą.

- Dostaniesz swój zwykły apartament - powiedziała do

Guarda, ustawiając się do Rosy niemal plecami.

W rezultacie Rosy odczuła pokusę, żeby uszczypnąć się

i sprawdzić, czy jest naprawdę cielesna i widoczna.

Rozmowa od początku toczyła się po francusku, Rosy

zaś miała ten język opanowany aż do perfekcji, przynaj­
mniej w zakresie codziennego, zwykłego słownictwa.

W ogóle nauka obcych języków przychodziła jej z dużą
łatwością. Być może sprzyjało temu dzieciństwo spędzone

za granicą, a konkretnie w Niemczech, gdzie jej ojciec sta­

cjonował jako oficer wojsk brytyjskich.

Zauważyła, że we francuskim bije Guarda na głowę, co

sprawiło jej nawet pewnego rodzaju przyjemność.

- Jeślibyś jednak wolał inny pokój...

Inny pokój. Serce Rosy przyspieszyło swój rytm.

Zakładała dotąd, że zatrzymają się w jakimś dużym,

standardowym, anonimowym hotelu, gdzie wynajmą, co
rozumiało się samo przez się, dwa oddzielne pokoje. Osta­
tecznie żadne z nich nie paliło się do przeżywania koszma­
ru wspólnej sypialni.

- Nie, dziękuję. Mój dawny apartament całkiem nam

wystarczy - zapewnił Guard gospodynię.

Weszli do przestronnego holu, od którego kamiennych

ścian i posadzki ciągnęło przeraźliwym chłodem. Rosy po­

myślała, że musi być nie lada problemem ogrzewanie tej
budowli. W porównaniu z nią Łąka Królowej wydawała

się przytulnym buduarem.

A potem zaczęli wchodzić po schodach, przy czym go­

spodyni i Guard poszli przodem, zostawiając Rosy o kilka

background image

OZEN SIĘ ZE MNĄ

69

stopni za sobą. Madame, zwracając się do Guarda, wyraziła
żal, że obecność jego żony uniemożliwi im tym razem
spożywanie posiłków w atmosferze kameralnego, intym­

nego tete-a-tete.

- Sądzę, że masz rację. - Guard przeszedł na angielski.

- Mam jednak nadzieję, że moją żonę w pełni usatysfa­

kcjonują twoje kulinarne talenty.

Doprawdy, pomyślała Rosy, nie było najmniejszego po­

wodu, by Guard odgrywał również tutaj rolę kochającego
i troskliwego małżonka.

Miała już na końcu języka, że daje im pełne prawo do

wspólnych śniadań, obiadów i kolacyjek w jakimś zacisz­

nym, cieplutkim kąciku, w ostatniej jednak chwili poha­
mowała się i w płynnej francuszczyźnie wyraziła tylko

nadzieję, a zaraz potem pewność, że będzie zadowolona ze
swojego tutaj pobytu.

Madame powolnym ruchem odwróciła głowę, zmierzy­

ła ją spod opuszczonych powiek badawczym spojrzeniem

i... zasznurowała usta. Widocznie trudno jej było rozma­
wiać z przedstawicielkami tej samej płci i wolała mieć
mężczyzn za interlokutorów. Tak czy inaczej, odkąd oka­
zało się, że język francuski nie jest dla Rosy zlepkiem
niezrozumiałych dźwięków, zachowywała się już do sa­
mych drzwi apartamentu mniej impertynencko.

Zatrzymawszy się przy którychś z rzędu dębowych,

masywnych drzwiach, zdobyła się wreszcie na grzecz­

nościową formułkę, wyrażoną jednak bez większego prze­

konania.

- Mam nadzieję, że spodoba się pani w moim skro­

mnym pensjonacie.

Tym razem to Rosy była tą, która skwitowała czyjeś

background image

70 OŻEŃ SIE. ZE MNĄ

słowa milczeniem. Gdy zaś gospodyni zostawiła ich sa­

mych, pomyślała, że sądząc po pewnych oznakach, zwią­
zek pomiędzy Guardem a Francuzką musiał przekraczać
ramy zakreślone zwyczajowo dla gościa i właścicielki ho­
telu. Z jakichś niejasnych dla siebie przyczyn powstrzyma­
ła się jednak przed wyrażeniem tego podejrzenia.

Jej porywczość była zawsze przedmiotem żartów w ro­

dzinie. Dobrze zresztą wiedziała, że ma szybszy język od

pomyślunku. Jednak w przypadku prywatnego życia Guar-

da i jego seksualnych doświadczeń, zachowywała się po­
wściągliwie bynajmniej nie z powodu nabytej przez lata
samodyscypliny.

Po prostu reagowała na tę ciemną i w zasadzie tajemni­

czą stronę jego osobowości jak najdosłowniej fizycznie
- nerwowym skurczem żołądka, gorącym dreszczem, su­

chością w gardle. Tam, za zasłoną, czaiło się jakieś okropne

niebezpieczeństwo i Rosy wołała nie drażnić bestii. Wolała

też nie narażać się na złośliwe i sarkastyczne docinki ze
strony Guarda, którymi niezmiennie piętnował jej naiw­

ność i ignorancję w tej sferze ludzkiego doświadczenia.

A przecież, i to stanowiło prawdziwą zagadkę, w kon­

takcie z innymi mężczyznami nie doświadczała ani cienia
tego dyskomfortu, który zdominował jej stosunki z Guar­
dem. Wręcz przeciwnie.

Weszli do środka. Pierwszy pokój miał charakter ba­

wialni i unosił się w nim intensywny zapach perfum. Rosy

rozpoznała perfumy Madame, ale nie poświęciła temu naj­
mniejszej uwagi. Zainteresowały ją złocone meble, ogrom­

ne lustro nad kominkiem w rokokowej ramie, wazony peł­
ne aromatycznych lilii, a wreszcie wyblakły, lecz wciąż
pyszny dywan na podłodze.

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 71

- Zazwyczaj korzystam z tej sypialni - rzekł Guard,

otwierając drzwi po prawej stronie kominka. - Sąsiaduje
z nią łazienka, co wydaje się rzeczą nie do pogardzenia.

Natomiast ta sypialnia - przeszedł do następnych drzwi

-już nie posiada takich udogodnień. Lecz jeśli wolisz...

- Wszystko mi jedno - odparła, wzruszając ramionami,

po czym nie omieszkała dodać: - Chociaż uważam, że to
raczej ty powinieneś wziąć tę z łazienką. Ostatecznie na

intymne spotkanko z Madame wypadałoby się stawić do­

kumentnie wyszorowanym.

- Zazdrosna?
Czy ten człowiek kompletnie zbzikował? Z osłupienia

aż zabrakło jej słów. Zazdrosna... Niby z jakiego powodu?
Guard nic dla niej nie znaczył. Wszystko, co do siebie
czuli, to zaprawione pogardą lekceważenie z jego strony
oraz bezsilna niechęć, jeśli chodzi o nią.

Zazdrosna... Bardziej fantastyczną rzecz trudno było

sobie wyobrazić. Zazdrość w ogóle tu nie wchodziła w ra­
chubę, podobnie jak fakt, że za chwilę znajdą się w Austra­
lii. Więc dlaczego Guard zadał jej to pytanie?

Potrząsnęła głową. To powinno starczyć za wszystkie

słowne zaprzeczenia. Równocześnie uznała, że warto mu
o czymś przypomnieć.

- Pamiętaj, że nie chciałam tu przyjeżdżać, Guard.

- Jednak jesteś tutaj. Jesteśmy tutaj, a kiedy tutaj jeste­

śmy... - Nie zamierzała go słuchać. Ruszyła ku najbliż­
szym drzwiom, ale zabiegł jej drogę. - Spójrz na mnie,

Rosy. Wprawdzie daleko ci jeszcze do bycia kobietą, ale
nie zachowuj się jak niemądre dziecko, które widząc swoją
przegraną, ucieka od argumentów w zwykły upór, by za­
chować twarz.

background image

72 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

- Argumentów? - popatrzyła nań z goryczą. - A kie-

dy to dopuściłeś kogoś do dyskusji ze sobą? Uważasz sie­

bie za wszechmocnego i wszechwiedzącego. A więc dalej,

dokończ. Kiedy jesteśmy tutaj, to co? Mam siedzieć jak
trusia i firmować ekscesy pani tego zamku z biznesmenem

z Anglii?

- Pomiędzy mną a księżną nic absolutnie nie ma - od­

parł ponuro.

- Być może taki jest stan na dzień dzisiejszy, ale ona

bardzo, bardzo chciałaby, żeby się zmienił - powiedziała,
ufając własnej intuicji.

- Powtarzam, między nami nic nie ma - powiedział,

przechodząc do porządku nad jej sugestią. - A nawet gdy-

by istniała jakaś bardziej intymna zażyłość, to...

- To nie moja sprawa, czy tak? - rzuciła z sarkastycz­

nym uśmiechem.

- Nie to chciałem powiedzieć. Cieszyłbym się, gdybyś

zrezygnowała na jakiś czas z pielęgnowania uczucia wro­
gości do mnie i poskromiła związane z tym wybryki
wyobraźni, a zaczęła kierować się logiką i rozumem. Ob­
stawałem przy naszym wspólnym wyjeździe, gdyż ujrza­
łem w nim szansę bliższego poznania się i psychologicz­
nego dopasowania do ról, jakie sobie narzuciliśmy. Czy
w takiej sytuacji zjeżdżałbym z tobą pod dach swojej ko­

chanki? Czysty absurd. Dorzucę jeszcze, że mogłabyś za­
chować swoje zmartwienia i gniewy raczej na moment,
kiedy to przestanę proponować ci wspólne wyjazdy.

Uśmiechnął się i z jakiegoś powodu ten jego uśmiech

wprawił ją w stan prawdziwej furii. Jej twarz pałała gnie­
wem, a dłonie konwulsyjnie zaciskały się w pięści.

- Jak ta mała dziewczynka potrafi się wściekać - za-

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 73

uważył żartobliwie, dotykając palcem jej gorącego po­

liczka.

- Wypraszam sobie takie protekcjonalne traktowanie!

- wybuchnęła niczym wulkan. - Nie jestem małą dziew­

czynką!

- Nie? - Uśmiech znikł z jego twarzy, ustępując miej­

sca skupionej uwadze. - Gdyby tylko było to prawdą.

- Nie, dziękuję. Dwa kieliszki wina, które wypiłam, to

aż nadto. - Rosy próbowała stłumić ziewanie.

Guard nie wyolbrzymiał wprawdzie kulinarnych ta­

lentów Madame, okazały się jednak mniej niż przeciętne.
Rosy jadła jedynie przez grzeczność. Poza tym konsekwen­
cja, z jaką Francuzka wykluczała ją z rozmowy, zwracając
się tylko do Guarda, z początku przez jakiś czas nawet

bawiła, by następnie stać się źródłem nudy i napierającej

senności.

Wypadało jednak oddać sprawiedliwość Guardowi,

który robił wszystko, by Rosy wyszła z ciemnego kącika,
gdzie zepchnęła ją niegrzeczna i uprzedzona do niej go­
spodyni. Jednak jego wysiłki spełzły na niczym chociażby
z tej prostej przyczyny, że Rosy poczuła się znużona tą grą
i marzyła jedynie o łóżku.

- Przepraszam, lecz jeśli nie macie nic przeciwko temu,

pójdę się położyć - zdobyła się wreszcie na stanowczą
decyzję.

Guard wydawał się kompletnie zaskoczony.

- Idę z tobą - rzekł po chwili milczenia, odkładając

serwetkę.

- Nie, zostań tutaj.
Ale on już wsunął dłoń pod jej ramię i podziękowa-

background image

74

OŻEN SIĘ ZE MNĄ

wszy księżnej za „cudowny" wieczór, wyszedł z Rosy na

korytarz.

- Trafię sama. Wcale nie musisz mnie odprowadzać

- burknęła, odsuwając się na odległość dwóch kroków.

- Co? Mam puszczać cię samą w dzień po ślubie?

Wszystko wskazywało na to, że z roli męża czerpie

masę przyjemności, szkoda tylko, że ona miała ponosić
koszty tego ubawu. Zacisnęła usta.

- Całkiem zbędny sarkazm. Nie jestem idiotką. Wiem

dobrze, że ty...

Przerwała, lecz on natychmiast podjął wątek.

- Że ja?
Nie miała zamiaru pozwolić mu ciągnąć się za język.

Potrząsnęła głową. Nie było sensu rozprawiać o sprawach

oczywistych. Że w gruncie rzeczy zlepiono to małżeńskie
stadło, dokonując wyboru najgorszego z możliwych. Gu-
ard w takim samym stopniu pasował do niej, jak ona do
niego. Czyli wcale.

- Zupełnie nie mam pojęcia, po co mnie tu przywlokłeś

- podjęła ograny temat, ale tym razem tonem gniewnej
pretensji. - Co niby mam robić ze sobą, kiedy ty będziesz

w Brukseli? Poprosić Madame o jakiś przepis na kisiel czy

budyń?

- Nie zamierzam cię tu zostawiać - oświadczył Guard.

- Wszędzie będziemy wypuszczali się razem.

- Co? - Wlepiła w niego oczy.

- Mam nadzieję, że pan Dubois wyda ci się interesują­

cym człowiekiem, a ponieważ mój francuski znacznie

ustępuje twojej biegłości w posługiwaniu się tym języ­

kiem, przydasz mi się jako asystentka.

Co to wszystko, do diaska, miało znaczyć? Ten pan

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

75

Dubois i jej nowa rola asystentki? Przecież Guard dobrze
wiedział, że o tym, czym się zajmował, to znaczy o całej
masie zagadnień związanych z oprogramowywaniem sy­

stemów komputerowych, ona nie miała zielonego pojęcia.

Guard zdawał się czytać w jej myślach.

- Pasją pana Dubois jest ochrona środowiska natural­

nego. Występuje publicznie jako rzecznik szeregu wpły­
wowych towarzystw ekologicznych. Skądinąd wiem, że
sprawa degradacji wód, ziemi i powietrza leży ci bardzo
na sercu. Znajdziesz więc z panem Dubois wspólny język.

Tak rzadko Guard zwracał się do niej na serio, że teraz

jego słowa, oczyszczone z nalotu ironii, wydały się jej miłą

niespodzianką.

- I oczywiście - dodał - nie bez znaczenia jest tu rów­

nież fakt, że korzystając z twojej pomocy, oszczędzę na
tłumaczu.

Zalała ją fala goryczy. Bo już myślała, że Guard zaczął

traktować ją jak partnerkę, osobę dorosłą. Mogła wpraw­
dzie w odwecie odmówić mu wyświadczenia przysługi, na
którą zdawał się liczyć, ale to wiązało się z perspektywą

nudzenia się jak mops w tym nieprzytulnym, wyziębionym

zamku.

- Muszę dziś jeszcze trochę popracować - powiedział

Guard, kiedy znaleźli się w apartamencie - skorzystaj więc

pierwsza z łazienki.

Jeżeli była to uprzejmość, to powinna była mu za nią

podziękować. Poczuła się jednak raczej jak dziecko, które

dorośli wysyłają do łóżka, by pozbyć się kłopotliwego

świadka. Gest Guarda mógł być kamuflażem, za którym

kryła się jego chęć powrotu na dół, gdzie już czekała stę­

skniona Madame.

background image

76 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

Po co jednak miał kłamać, skoro nie wiązały go żadne

wobec niej zobowiązania? A z drugiej strony, dlaczego

prześladował ją i dręczył obraz tej Francuzki, pochylonej

ku Guardowi i szepczącej mu coś na ucho swymi karmi­

nowymi, gorącymi wargami? Na pytania te, jak zresztą na
wiele innych, nie umiała w tej chwili sobie odpowiedzieć.

Gdy wyrażała zgodę na plan Petera, nie przeczuwała

nawet, na jakie stresy i psychiczne powikłania się naraża.
Te dwa tygodnie, które upłynęły od tamtego dnia, wyda­

wały się teraz prawdziwym koszmarem. I nie było nadziei,
żeby ów koszmar szybko się skończył.

Weszła do łazienki i zamknęła za sobą drzwi, zabez­

pieczając je zasuwką. Odkręciła czerwony kurek nad

wanną. Szum wody sprawił, że tym głębiej pogrążyła się
w myślach.

Pomyślała o wczorajszym weselnym przyjęciu, ujrzała

zgromadzone przy stole twarze, powiodła po nich wzro­
kiem i ponownie zatęskniła za ojcem i dziadkiem. Kiedy

żyli, świat wydawał się jej bezpieczną, spokojną przystanią.

Dziś nie widziała żadnych drogowskazów i nie doświad­

czała opiekuńczego wsparcia. Była skazana na siebie. Łzy
napłynęły jej do oczu i potoczyły się nieprzerwanymi

strużkami po policzkach.

Madame mogła serwować na stół obfite posiłki, ale na

pewno oszczędzała na gorącej wodzie. Toteż Rosy wyką­
pała się w tempie prawdziwie błyskawicznym, po czym
wytarła ciało grubym białym ręcznikiem.

Włożywszy majteczki i biustonosz, a na to bawełnianą

koszulkę typu T-shirt, sięgającąjej do połowy ud, obrzuciła
siebie w lustrze spojrzeniem tak samokrytycznym, że pra­
wie bezlitosnym.

background image

OZEN SIĘ ZE MNĄ

77

Jedno było pewne - nikt, patrząc na nią w tej chwili,

nie zobaczyłby w niej szczęśliwej oblubienicy, która do­
piero co wyszła za mąż.

Kiedy Guard naprawdę się ożeni, o ile w ogóle w przy­

szłości zdecyduje się na ten krok, z pewnoscią jego świeżo

poślubiona małżonka nie będzie przedstawiała sobą obrazu

kobiety kompletnie załamanej.

Zebrała swoje rzeczy, po czym, przykładając usta pra­

wie do samych drzwi, zawołała:

- Guard, skończyłam i wychodzę. Nie odwracaj się.

Cisza. Chyba nie usłyszał. Mogła wprawdzie uchylić

drzwi i krzyknąć raz jeszcze na całe gardło, ale wygląda­
łoby to już na prawdziwą farsę.

Zobaczyła go w salonie, gdzie zajrzała tak na wszelki

wypadek - a nuż czeka na zwolnienie łazienki i niecierpli­
wi się?

Siedział przy biurku, pochylony nad jakimiś papierami.

Musiał być bardzo zaprzątnięty lekturą, gdyż nie zareago­

wał na jej wejście. Uznała więc, że ma niepowtarzalną

okazję przypatrzyć mu się z ukrycia.

Był niewątpliwie bardzo przystojnym mężczyzną, a

w dodatku naznaczonym typowo męską charyzmą. Wię­
kszość kobiet byłaby w siódmym niebie, mając go za męża.
Ale nie ona. Ona wplątała się w sytuację...

- Co się stało, Rosy? - spytał cichym, spokojnym głosem,

nie unosząc głowy znad czytanego właśnie dokumentu.

A więc od początku wiedział o jej obecności! Zaiste,

w naiwności ustępowała co najwyżej sześciolatkom.

- Jeśli przyszłaś powiedzieć mi, że nie możesz zasnąć

bez swojego ukochanego pluszowego misia, to obawiam
się, że nic na to dzisiaj nie poradzimy.

background image

78

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

Aż zadygotała z gniewu. Na chwilę ciemność przesło­

niła jej wzrok.

- Przyszłam poinformować cię, że łazienka jest wolna

- powiedziała drżącym głosem, lecz ze śladami godności
w akcencie i intonacji.

- A może, zanim pójdziesz spać, napijemy się jeszcze

po kieliszku?

To była prawdziwa niespodzianka. Faktycznie miała

ochotę na drinka.

Wstał od biurka i odwrócił się. Przypomniała sobie

o swojej kusej koszulce i zalała się rumieńcem.

- Pójdę lepiej po szlafrok - wybąkała.

Uniósł brwi w charakterystycznym dla siebie wyrazie

ironicznego zdziwienia.

- To bardzo rozważne z twojej strony, ale zgoła niepo­

trzebne. Myślę, że widząc cię w tym lekkim negliżu, po­
trafię mimo wszystko zapanować nad swoimi żądzami.

Ostatecznie ta siermiężna koszulina nie należy do najbar­
dziej ponętnych kobiecych fatałaszków.

- Ja mam swoją „siermiężną koszulinę", a ty masz swo­

je jedwabne piżamy - odparowała z wyrazem dzikości

w oczach i na twarzy.

Guard wybuchnął niepowstrzymanym śmiechem. Wła­

ściwie nigdy jeszcze nie widziała go tak rozbawionego.

- Z czego się śmiejesz? - spytała podejrzliwie.

Minęła długa chwila, zanim opanował śmiech. Lecz

jego oczy nadal jarzyły się złocistymi iskierkami humoru.

- Och, Rosy, skąd ci przyszły do głowy te jedwabne

piżamy? Nie noszę żadnych. Śpię, wyobraź sobie, zupeł­
nie nago.

Miała już tego dość. Chciał ją po prostu zamęczyć.

background image

OZEN SIĘ ZE MNĄ

79

Zapalał ją i gasił niczym lampę z abażurem. Abażur ten
miał kolor intensywnej czerwieni. Rumieniła się na jego
rozkaz. Bladła na jego rozkaz. Wściekała się na jego roz­
kaz. Igrał z nią wedle własnego widzimisię. A teraz wywo­

łał w jej wyobraźni obraz swojego ciała, brutalnie obnażo­
nego, spęczniałego od pożądania. I z pewnością, znając

przenikliwość jego spojrzenia, domyślił się z wyrazu jej

twarzy powodu tej erotycznej iluminacji.

- Idź do łóżka, Rosy - powiedział, nagle zmieniając

front. - Doświadczyłaś ostatnio mocnych wrażeń i należy
ci się wypoczynek.

Uniosła rękę w jakimś patetycznym, karzącym geście.

- O, nie, Guard! Jestem już dojrzałą kobietą i najwyż­

szy czas, żebyś to zauważył. -I tą samą ręką, którą zdawała
się mu grozić, otarła cisnące się do oczu łzy.

- Nie kuś mnie, Rosy, nie kuś mnie - usłyszała jak

przez mgłę.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

- A więc nareszcie Guard się ożenił. Kiedy widzi się

panią, trudno mu się dziwić. - Pan Dubois promieniował

serdecznością, potrząsając wylewnie ręką Rosy. - Od jak
dawna jesteście małżeństwem? - zapytał, kierując to pyta­

nie do Guarda.

- Od przedwczoraj, przyjacielu, i nie ma w tym żadnej

przesady.

- W takim razie czuję się okropnym intruzem. Pocie­

szam się tylko myślą, że jest pani z pewnością zbyt wiel­
koduszna, aby się na mnie gniewać. Guard bowiem jest

jedyną osobą, której mogę powierzyć to ważne i odpowie­

dzialne zadanie. Bo nasze czasy wymagają tyleż kompe­

tencji, co elokwencji. Jeśli chce się przeforsować jakąś

sprawę, trzeba mieć w sobie coś z poety i komputera zara­

zem. Precyzja i jeszcze raz precyzja, droga pani, precyzję
zaś obiecuje nam elektronika. Czy Guard zapoznał panią
wstępnie z charakterem naszej pracy? - zapytał, wprowa­

dzając ich do ogromnego gabinetu na jednym z ostatnich

pięter wieżowca w centrum Brukseli.

- Bardzo powierzchownie - odparła zgodnie z prawdą.

Obcowanie z panem Dubois sprawiało jej wielką przy­

jemność. Cieszyła się, że ktoś apelował do jej umysłu,

zdolności językowych i w ogóle psychicznej dojrzałości.

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 81

Usiadłszy wraz z nimi przy bocznym niskim stoliku, na

którym po chwili pojawiła się przyniesiona przez sekretar­
kę kawa, pan Dubois przystąpił do prezentacji zasadnicze­
go problemu. Używał dość skomplikowanych terminów
technicznych, Rosy musiała więc dość często odwoływać
się do swojej intuicji bądź kontekstu zdaniowego. Rzecz

jasna, nie wszystko trzeba było tłumaczyć Guardowi. Ale

w chwilach, gdy spostrzegała, jak marszczy brwi, a w jego
oczach pojawia się niepokój, świadczący o niezrozumieniu
lub zgubieniu wątku, włączała się błyskawicznie, prawie

zawsze znajdując prostszy odpowiednik dla trudnego ter­

minu i od czasu do czasu podsumowując dla jasności spra­
wy już poruszone.

W końcu pan Dubois przerwał, spojrzał na zegarek,

okazał zdziwienie i jął gorąco przepraszać, że zabrał im
tyle czasu. Rosy również była zdziwiona, jak szybko
upłynęły jej te godziny i jaką radość sprawiły. Przy okazji
zrewidowała też swój pogląd na komputery, które trakto­
wała dotąd z daleko posuniętą rezerwą i nieufnością.

Kiedy powstali z miękkich skórzanych foteli, pan Du­

bois wystąpił z propozycją.

- Ja i moja żona wydajemy dziś wieczór skromne ro­

dzinne przyjęcie. Żaden tam ważny powód, po prostu chce­
my oblać i uczcić dyplom naszej starszej córki. Więc jeśli
państwo nie macie innych planów, będę naprawdę rad go­

ścić was u siebie.

- Dziękujemy za zaproszenie - odpowiedział Guard.

- Żadnych planów nie mamy, więc proszę tylko powie­
dzieć, o której trzeba się zjawić.

Kiedy zostali sami, Rosy gwałtownym tonem wyraziła

swój sprzeciw.

background image

82 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

- Nie mogę pójść z tobą na to przyjęcie. Nie wzięłam

ze sobą niczego, co by nadawało się na taką okazję.

- Doprawdy? Spieszę więc z wyjaśnieniem, że w tym

mieście, prócz gmachów użyteczności publicznej, są rów­

nież sklepy. Niektóre z nich zasługują nawet na nazwę
ekskluzywnych. Chociaż muszę cię ostrzec, Rosy. Pan Du­

bois to gość konserwatywny i raczej staroświecki. Jego

wysoka o tobie opinia mogłaby ulec pewnym zasadniczym
korektom, gdybyś pojawiła się w jego domu w jakimś ciu­

szku z działu przecen i wyprzedaży. Niewykluczone, że

potraktowałby to jako osobistą zniewagę.

Rosy miała powyżej uszu jego pouczeń.
- Daruj sobie, Guard, te wykłady na temat mody i sa-

voir-vivre'u. Poradzę sobie bez nich.

Wprawdzie nie spakowała niczego eleganckiego na tę

podróż, lecz przecież nie była hippisówą, za jaką uważał

ją Guard, i w domu w szafie miała dwie „małe czarne",

różniące się w zasadzie tylko materiałem i długością ręka­

wów, które wkładała przy różnych okazjach towarzyskich

wypadów z ojcem lub dziadkiem. Jasne, że swobodniej
czuła się w sztruksach, dżinsach czy legginsach, lecz go­
towa była na to małe poświęcenie, by dogodzić gustom
i nie skompromitować kochanych przez siebie mężczyzn.

Jednak Guard to była całkiem inna sprawa. O niego nie

musiała się troszczyć.

Zgadzała się z nim przynajmniej w jednej kwestii. Pan

Dubois, którego szczerze polubiła, faktycznie wydawał się

trochę staroświecki.

- Niestety, czeka mnie niebawem jeszcze jedno spotka­

nie - rzekł Guard, zerkając na zegarek. - Inaczej poszedł­

bym z tobą i być może doradził coś sensownego.

background image

OZEN SIĘ ZE MNĄ

83

- Stokrotne dzięki. - Ostatnią rzeczą, o jakiej marzyła,

było włóczenie się z Guardem po sklepach i wysłuchiwa­
nie jego rad.

- A co z naszym lunchem? - zapytał.
- Nie jestem głodna.

Euforia i optymizm, które odczuwała w gabinecie pana

Dubois, gdzieś się ulotniły. Znowu uświadomiła sobie swo­

ją fałszywą sytuację, absurdalność tego pobytu w Brukseli

i w ogóle beznadziejność życia, które obiecywało tak mało.

- Jeśli potrzebujesz pieniędzy...

Potrząsnęła głową.

- Stać mnie na własne ciuszki, Guard.
- Wspaniale. Wiesz co, Rosy? Kiedy już spotkasz tego

doskonałego i wymarzonego faceta, to uosobienie cnót

i zalet, nie zapominaj, że na większość męskiej populacji
składają się typy o cechach zdecydowanie barbarzyńskich
i tradycyjnych.

- Co masz na myśli? - spytała podejrzliwie.
- To po prostu, że wciąż i od nowa odkrywamy w sobie

potrzebę psucia kobiety i dogadzania jej we wszystkim.

- Nagradzając jej posłuszeństwo jakimś łaszkiem czy

świecidełkiem mniej więcej w ten sam sposób, w jaki na­
gradza się klacz wyścigową kostką cukru. - Oczy Rosy

płonęły wzgardą i gniewem. - Mężczyzna, którego poko­

cham, będzie traktował mnie jak partnerkę, i to na wszy­
stkich płaszczyznach. W naszych wzajemnych stosunkach
nie będzie miejsca na wdzięczność. Obopólne dawanie
i branie będzie na zasadzie całkowitej dobrowolności.

Spojrzał na nią z tak dziwnym wyrazem twarzy, że aż

to ją zaniepokoiło.

- Patrzysz, jakby w jednej sekundzie wyskoczyła mi

background image

84 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

krosta na czubku nosa - powiedziała z niepewnością

w głosie.

- Masz nadal piękny nosek - odpowiedział chrapliwie.

- Ale pewnego dnia, Rosy, będziesz musiała dorosnąć
i przywyknąć do bólu, który towarzyszy niezmiennie
wszelkim formom idealizmu. Choć może poszczęści ci się
i natrafisz na kogoś, kto cię ochroni przed cierpieniem.

- I na pewno tym kimś nie będziesz ty - odburknęła

niewyraźnie.

Minęła godzina, odkąd Guard wysadził ją w handlowej

dzielnicy miasta, a nie znalazła do tej pory niczego, co by
na dłużej przykuło jej wzrok. Wreszcie, przechodząc obok
niewielkiego butiku, dostrzegła na wystawie sukienkę. By­
ła uszyta z czarnego aksamitu oraz tafty w tym samym
kolorze. Aksamit nadawał jej głębię, tafta zaś delikatny
połysk. Patrząc na nią, wręcz słyszało się miły szelest je­
dwabnej spódnicy przy obcisłym staniku o długich, wą­
skich rękawach i śmiało wykrojonym dekolcie. Poza tym
sukienka miała w sobie dużo młodzieńczego wdzięku, co
też nie było bez znaczenia.

Nie chcąc na razie domyślać się ceny, weszła do środka.

Po chwili stała już przed lustrem i patrzyła na siebie

szeroko otwartymi oczami. Sukienka leżała jak ulał, jak­

by czekała tu specjalnie na nią. Czarny aksamit podkre­

ślał kremowy odcień jej skóry, zaś połysk czarnych wło­
sów w jakiś tajemniczy sposób upodobnił się do poły­
sku tafty.

Spytała o cenę, a usłyszawszy ją, jęknęła w duchu.

- Bardzo droga.
- Ale kupując ją, dokona pani dobrej inwestycji - po-

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

85

wiedziała sprzedawczyni. - Sukienki tego typu, zarazem
klasyczne i nowoczesne, nigdy nie wychodzą z mody.

Cóż miała robić? Sięgnęła po portmonetkę. A potem

sięgnęła po nią jeszcze kilka razy przy zakupie butów,
torebki, kaszmirowego szala oraz pięknego siedemnasto­
wiecznego emaliowanego puzdereczka, które znalazła

w jednym z antykwariatów i które wydało się jej idealnym
prezentem dla córki pana Dubois, mimo że przecież nie
znała tej osoby.

Mało brakowało, by spóźniła się na spotkanie z Guar-

dem w umówionym miejscu przy jakimś pomniku, ale on

również zjawił się po czasie, podobno z powodu korków

ulicznych.

- Widzę, że coś jednak udało ci się kupić - zauważył,

gdy kładła pakunki na tylnym siedzeniu.

Nic nie odpowiedziała i przez chwilę jechali w zupeł­

nym milczeniu.

Nagle Guard otwartą dłonią uderzył się w czoło.

- Cholera! Całkiem zapomniałem. Miałem zamiar po­

prosić cię, żebyś wyszukała coś na prezent dla córki Ge­
rarda. - Spojrzał na zegar na tablicy rozdzielczej. - Teraz

jest

już za późno. Zbliża się godzina zamykania sklepów.

- Mam coś, co może sprawić jej przyjemność. - Poka­

zała mu puzderko.

Nie skomentował jej zakupu ani jednym słowem. Rosy

poczuła, że wewnętrznie gaśnie. Widocznie jej wybór nie

zyskał jego akceptacji.

- Wiesz co, Rosy, zadziwiasz mnie - powiedział po

dłuższej chwili milczenia. - Z jednej strony odrzucasz tra­
dycję, a wszystko, co dawne i czcigodne, chciałabyś prze­
robić na pożyteczne i służące ludziom, szczególnie tym

background image

86

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

biednym i nieszczęśliwym, jak chociażby Łąkę Królowej,
z drugiej zaś strony kupujesz coś takiego...

- Jeżeli nie podoba ci się... - zaczęła, gotując się do

kłótni.

- Ależ podoba, bardzo podoba. To puzderko jest po

prostu cudowne.

Kompletnie zaskoczona, uniosła głowę i spojrzała

w oczy Guardowi. Patrzył na nią, jak gdyby... jak gdyby...

Dziwne, obce, bolesne doznanie przeszyło na wskroś jej

serce, które zaczęło łomotać.

- Rosy...

Tyle razy słyszała swoje imię w jego ustach, więc dla­

czego właśnie teraz tak zareagowała - dreszczem, który
spłynął po krzyżu? A może stało się tak dlatego, że po raz

pierwszy zabrzmiało równocześnie jak pomruk tygrysa,

szelest jedwabiu i szept mężczyzny trzymającego w ramio­

nach kochankę?

Pragnęła jak najszybciej odepchnąć od siebie te ry­

zykowne, niebezpieczne skojarzenia. Zaczęła paplać

jak najęta:

- Pamiętałam nawet o papierze i kartce. Znasz jej imię?

Powinnam była spytać o nie pana Dubois. Mam nadzieję,
że nie powita nas jak intruzów. Ostatecznie jest to jej wie­
czór i może nie życzyć sobie na nim jakichś obcych An­

glików.

- O ile pamiętam, ma na imię Heloise - odparł Guard

dziwnie zgaszonym głosem. - I nie obawiaj się, że na nasz
widok uczyni piekielną awanturę ojcu, iż nas zaprosił. Jest
to tak samo mało prawdopodobne jak to, że jutro wody

oceanów zaleją Himalaje.

Zamilkł i już do samego zamku nie odezwał się ani

background image

OZEN SIĘ ZE MNĄ

87

jednym słowem. Dopiero kiedy znaleźli się w chłód

wnętrzu kamiennej budowli, powiedział, że ponieważ nie

jedli lunchu, poprosi Madame, by podano im jakiś lekki

posiłek do apartamentu.

- Nareszcie. Nie mamy zbyt wiele...
Przerwał i utkwił w niej wzrok. Rosy poczuła, że pod

tym jego przenikliwym spojrzeniem traci wszelką pewność

siebie. Wsparła się ręką o framugę drzwi sypialni.

Wychodząc z butiku była przeświadczona, że dokonała

właściwego zakupu. Teraz zalały ją najróżniejsze wątpli­
wości. Milczenie Guarda, sposób, w jaki na nią patrzył...

Przełknęła ślinę.

- Czy coś nie tak? Czy twoim zdaniem ta sukienka nie

pasuje na taką okazję?

- Wręcz przeciwnie. - Sięgnął po wiszącą na poręczy

krzesła marynarkę i włożył ją. - Jest idealna.

Zanim jednak ciemny granat marynarki zlał się z gra­

natem spodni, ujrzała pod błękitną popeliną koszuli grę

mięśni na jego barkach i ramionach. Zareagowała pod­
nieceniem.

Odchrząknęła.

- W takim razie idziemy. Jest to pierwsza nasza wizyta

i nie wolno nam się spóźnić.

- Ale też nie wolno nam zjawić się przed czasem - po­

wiedział, podchodząc do niej tak blisko, że spodniami do­
tknął tafty jej spódnicy, która wydała delikatny szelest.
- Bądź co bądź, jesteśmy nowożeńcami.

Nie bardzo pojęła, o co mu chodzi i dała temu wyraz

przechyleniem głowy.

- Odwołaj się do swojej inteligencji, Rosy. Czy nowo-

background image

88

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

żeńcy tak znowu chętnie opuszczają swoje gniazdko? Czy
tak bardzo spragnieni są kontaktów ze światem i ciągnie
ich do innych ludzi? Otóż, gdybyśmy byli tymi, za których

nas uważają, to najprawdopodobniej w tej chwili ta twoja
elegancka, wręcz prześliczna sukienka leżałaby na podło­

dze w sypialni, ty sama zaś wiłabyś się na łóżku w moich

ramionach.

- Przestań, Guard, przestań. Nie kochamy się i po co

wciąż rozszczepiać włos na czworo.

Mówiła tak, ale jej ciało mówiło całkiem co innego.

Drżało, zaś lekkie wybrzuszenia w miejscu, gdzie pod at­

łasem stanika znajdowały się nabrzmiałe i stwardniałe pier­

si, zdradzały ten erotyczny niepokój, który od początku

wiązał się ściśle z dwuznacznością ich sytuacji.

- Czy jest ci zimno? - zapytał Guard, wskazując oczami

na szal, którym przykryła zdradliwe piersi. - Bo równocześ­

nie wyglądasz, jakby diabeł rozpalił w tobie ognisko.

- To ty jesteś tym diabłem! - rzuciła z wściekłością,

omijając go i wybiegając na korytarz.

Straszne, ale chyba naprawdę przestała panować nad

swoją wyobraźnią. Kiedy Guard wspomniał o tej sukience
leżącej na podłodze, ujrzała siebie i jego całkowicie obna­

żonych, splecionych w uścisku, oszalałych z pożądania...

A najgorsze było to, że wizja ta wciąż trwała i nie dawała

się unicestwić, mimo iż Rosy, zbiegając po schodach, po­
trząsała głową jak marionetka.

Wszystkie obawy związane z ewentualną nieprzychylną

reakcją córki pana Dubois na ich pojawienie się okazały
się płonne. Serdeczność, z jaką ich powitano, promienio­
wała wręcz szczerością i Rosy od razu poczuła się jak

background image

OZEN SIĘ ZE MNĄ

89

u siebie w domu. Heloise natychmiast porwała ją i otoczy­
ła gronem swoich młodych przyjaciół, podczas gdy Guard

kontynuował rozmowę z gospodarzem i jego małżonką.

Co przede wszystkim stało się jasne, to fakt, że tutaj

wszystkie umysły pochłaniała idea zjednoczonej Europy,

Europy bez granic, państw i oddzielnych walut. Przyjaciele
Heloise, bez wyjątku mili, inteligentni i bezpretensjonalni
ludzie, mieli trochę za złe Anglikom, że zamiast wspoma­

gać i przyśpieszać, opóźniają zjednoczenie, ale wyrażali
swoje zastrzeżenia w formie tak nienagannej, że Rosy nie
miała powodu czuć się urażoną.

Okazało się jednak, że zjednoczona Europa odziedziczy

po Europie państw trapiące ją przeklęte problemy. Jednym

z nich była bez wątpienia bieda i bezdomność. I Rosy na­
wet nie spostrzegła się, jak w kącie salonu zaczęła żywo
dyskutować na ten temat z jednym z młodych ludzi.

Renauld, mimo iż pod względem fizycznym stanowił

przeciwieństwo Ralpha, dzielił z nim te same ideały. Tyle

że przedstawiał je tonem na pewno mniej apodyktycznym.

- Wydaje mi się - mówił Renauld, patrząc na nią śmie­

jącymi się orzechowymi oczami - że z tym problemem,

choć w różnej skali, borykają się wszystkie państwa i na­
rody. W związku z tym bezcenną rzeczą byłoby stworzenie

warunków dla wymiany doświadczeń i opinii.

- Czy masz na myśli organizowanie corocznych

międzynarodowych konferencji? - zapytała nie bez nutki

ironii.

- No, może coś mniej oficjalnego. Na początek wystar­

czą dwustronne kontakty. Regularnie odwiedzam Anglię
w interesach, więc jeśli to możliwe, chętnie zwiedziłbym
to wasze schronisko.

background image

90

OŻEN SIĘ ZE MNĄ

- Nie ma sprawy. Ralph, mój szef, będzie zachwycony

twoją wizytą,

- Zdaje się, że wspomniałaś, iż mieszkasz na prowincji.

Czy jest tam jakiś hotel?

- Po co hotel? Zamieszkasz u nas, mamy duży dom

- wypaliła bez namysłu.

- W takim razie już od tej chwili zaczynam z niecierpli­

wością oczekiwać dnia naszego spotkania - zapewnił ją Re-
nauld, młody mężczyzna o brązowych kręcących się włosach,
migdałowych oczach i ujmującym wyrazie twarzy.

- Nie traktuj go zbyt serio - ostrzegła ją Heloise żar­

tobliwym tonem, dołączając do nich dziesięć minut
później. - To niepoprawny flirciarz.

- A ty jesteś niepoprawną paplą - odciął się Renauld,

bynajmniej nie stropiony słowami przyjaciółki. - Jestem,

jaki jestem, a w tym, czym jestem, jestem dobry.

Wybuchnęli zgodnym śmiechem i wciąż jeszcze się

śmiali, gdy pojawił się Guard.

- Na nas już czas, kochanie - powiedział do Rosy, po

czym zwracając się do Renaulda i Heloise wyjaśnił: - Wy­

latujemy jutro wczesnym rankiem.

Rosy nie udało się ukryć rozczarowania. Ten wieczór

naprawdę okazał się przemiły.

W samochodzie Guard zauważył:
- Ty i ten młody Renauld Bresee wydawaliście się tak

zajęci rozmową, że gdyby wam tylko na to pozwolono,

dotrwalibyście w tym kąciku do bladego świtu.

„Młody" Renauld? Rosy zmarszczyła brwi. Renauld, wie­

działa to od niego samego, ukończył dopiero dwadzieścia pięć
lat i faktycznie w porównaniu z Guardem wydawał się dość

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 91

młody, nie usprawiedliwiało to jednak w niczym wzgardy,
którą usłyszała w głosie swojego „małżonka".

- Zajmuje się mniej więcej tym samym, co ja i Ralph,

choć może trochę mniej zawodowo. W sposób naturalny
więc zainteresował się naszą pracą, osiągnięciami i poraż­
kami. Dość często wpada do Londynu, więc zaprosiłam go
do nas, on zaś przyjął zaproszenie. - Mówiąc to, unikała

przez cały czas wzroku Guarda.

- I to ma być jedyny cel jego wizyty? - spytał scepty­

cznie. - Spotkanie z Ralphem?

Tym razem nie mógł dostrzec jej rumieńca. Wewnątrz

wozu panowała ciemność.

- Oczywiście. A czym innym mógłby się kierować?
- Och, proszę, przestań, Rosy. Nawet ty nie jesteś aż

tak naiwna - zauważył zjadliwie. - Jasne jak słońce, że
Bressee bardziej jest zainteresowany inspekcją twojej sy­

pialni niż inspekcją sal i łóżek w schronisku.

- Wierutna bzdura! - wybuchnęła. - A nawet gdyby

faktycznie tak było, to... - Przerwała, gdyż nagle uświa­

domiła sobie, iż oświadczenie, że to nie jego sprawa, od
pewnego czasu przestało być prawdziwe. W ich wzaje­
mnym stosunku pojawiła się bowiem ostatnio jakaś nowa

jakość, którą trudno jej było sprecyzować. Nie mówiąc już

o tym, że byli związani ze sobą formalnymi więzami mał­

żeństwa i każda zdrada jednej strony godziła bezpośrednio
w stronę drugą. Przynajmniej tak to powinno wyglądać,
gdyby przyjąć perspektywę otoczenia, obserwującego
z zewnątrz.

- To i tak Renauld ci się nie podoba, z pewnością to

chciałaś powiedzieć. Ja jednak nie odniosłem podobnego
wrażenia, patrząc na was u Gerarda.

background image

92

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

- Rozmawialiśmy, to wszystko.

Co się z nim działo? Zachowywał się, jakby zżerała go

zazdrość. Niemożliwe. Zazdrość jest rewersem, sprofano­
waną formą miłości, a przecież Guard nie kochał jej.

Wzdrygnęła się, przypominając sobie odpowiedź Pete­

ra, gdy zapytała go, kiedy ona i Guard mogą wystąpić o
unieważnianie tego fikcyjnego związku.

- W każdym razie nie przed upływem roku, jeśli nie

chcecie wzbudzić podejrzeń - odpowiedział jej wówczas
adwokat. - Na początek podejmiecie starania o separację,
by później przejść do etapu rozwodu.

Nie przed upływem roku. Czyli co najmniej rok. Jaki

ogromny kawał czasu.

- Nie ma co od razu wpadać w zły humor, Rosy - po­

wiedział Guard rzeczowym tonem. - Znasz naszą sytuację.

Sama ją wybrałaś. Od naszego ślubu minęło zaledwie kil­

kadziesiąt godzin. Taka świeżutka żonka nie ignoruje swo­

jego męża, by flirtować z innym mężczyzną.

- Nie flirtowałam z Renauldem, po prostu rozmawiali­

śmy. Ileż razy mam ci to powtarzać?! - zawołała na poły

z gniewem, na poły w poczuciu rozpaczliwej bezsilności.
- Rozumiem, że ty możesz nie wyobrażać sobie rozmowy

z kobietą bez uwodzenia jej, ale na szczęście nie wszyscy
mężczyźni są tacy.

- Zgoda, nie wszyscy mężczyźni są podobni do mnie

- rzekł, nie odrywając oczu od oświetlonego reflektorami

pasma asfaltowej drogi. - Wątpię na przykład, by twój
wspaniały Ralph lub Renauld Bressee gotowi byli narazić

swoje dobre imię, pakując się w oszukańcze małżeństwo,
ponieważ...

- Ponieważ co? - wpadła mu w słowo, gotując się do

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

93

ataku. - Ponieważ poprosiłam cię o to? Nie jesteś fair,
Guard. Oboje wiemy, dlaczego zgodziłeś się na ten układ.
Poślubiłeś mnie, ponieważ dostrzegłeś szansę przejęcia Łą­

ki Królowej na własność.

Opanowała ją nagle wielka żałość. Nie chciała tego

wszystkiego. Nie chciała fikcyjnego małżeństwa i męża,
który jej nie lubił, nie mówiąc już o kochaniu. Nie chciała

tych wszystkich kłamstw i stwarzania złudnych pozorów,
tej atmosfery wzajemnej krytyki i podejrzliwości. Idąc za
radą Petera, postąpiła wbrew swym najgłębiej wpojonym

zasadom moralnym i teraz miała za swoje.

- Nie oszukuj samej siebie, Rosy. Światem rządzą

w tym samym stopniu uczucia, co interesy. Twój Ralph nie
tyle poszedłby, co pobiegłby z tobą do ołtarza, gdybyś
w zamian zaproponowała mu Łąkę Królowej. I przykład
z innego podwórka. Renauld i Heloise są sobie przezna­
czeni, tak orzekły ich skoligacone i zaprzyjaźnione ze sobą

rodziny. Po obu bowiem stronach znajdują się majątki

i konta bankowe, które rozsądek nakazuje połączyć. Mając

w ten sposób zaklepaną żonę, Renauld na razie używa
życia. Dziś w jego planach łóżkowych ty się pojawiłaś.

- Przestań! Przestań! - wykrzyknęła, zakrywając dłoń­

mi uszy. - Dlaczego musisz być zawsze taki cyniczny?
Dlaczego wszystko musisz zbrukać, popsuć, odrzeć z war­

tości? Nie jestem głupia, Guard, cokolwiek byś o mnie

sądził. Nie jest bowiem głupotą widzieć w innych ludziach

to, co jest w nich najlepsze. W porządku, być może Ralph
zgodziłby się poślubić mnie w zamian za Łąkę Królowej,
ale przynajmniej nie chciałby tego domu dla siebie.

- Wiem, przeznaczyłby go dla tych swoich biedaków.

I w rezultacie zniszczyłby go równie dokumentnie jak Ed-

background image

94

OŻEN SIĘ ZE MNĄ

ward. Wydoroślej, Rosy. Czy naprawdę wierzysz, że Ralph

odniósłby się z całą pieczołowitością do historycznych

i artystycznych pamiątek, tak licznych w Łące Królowej?

Bo ja idę o zakład, że rozebrałby na przykład te bezcenne
drewniane schody z myślą o schodach bardziej funkcjonal­
nych. Ze wszystkim innym postąpiłby podobnie. W rezul­

tacie z domu pozostałyby tylko ściany i dach, natomiast

jego niepowtarzalne wnętrze zmieniłoby się w jasną, anty-

septyczną przestrzeń charytatywnej instytucji. Oto, jak wi­
dzę Ralpha jako właściciela.

- Nigdy go nie lubiłeś. Zawsze podśmiewałeś się z nie­

go. Sądzisz, że nie wiem, dlaczego?

Spojrzała na Guarda, chcąc zbadać jego reakcję. Ujrzała

twarz pozbawioną jakiegokolwiek wyrazu. Tylko muskuły

jego szczęk pulsowały pod gładko ogoloną skórą.

- Mów dalej, Rosy...

Musiała. Zagalopowała się już zbyt daleko.

- Nie możesz znieść, że jest ktoś, kto nie ceni i nie

lubi takich ludzi jak ty, ktoś całkiem bezinteresowny, kto

nie przykłada żadnej wagi do pieniędzy i materialnych

korzyści.

Usłyszała jego głośny śmiech i zdrętwiała. Spodziewała

się każdej reakcji, prócz właśnie wybuchu śmiechu.

- Ralph nie dba o pieniądze? Więc dlaczego od lat bom­

barduje mnie petycjami o datki na to swoje schronisko?

- Istnieje zasadnicza różnica pomiędzy interesow­

nością egoistyczną a interesownością z myślą o dobru
publicznym.

- Mów to dzieciom w przedszkolu. Jasne, że Ralph nie

zamierza chować tych pieniędzy do własnego portfela, ale
na pewno spragniony jest sukcesów i sławy na polu swej

background image

OZEN SIĘ ZE MNĄ

95

działalności charytatywnej. Otóż tak się składa, że warun­

kiem tych sukcesów są właśnie pieniądze, które pozwoli­

łyby mu skończyć z amatorszczyzną i przejść do etapu

profesjonalnych działań.

Rosy zagryzła dolną wargę. Jakkolwiek słowa Guarda

brzmiały okrutnie, nie były pozbawione ziarna prawdy.

Szczerość wobec samej siebie nakazywała jej przyznać mu

rację.

- I cóż ma znaczyć to twoje milczenie? - zapytał Gu­

ard, gasząc silnik, gdyż dojechali właśnie na miejsce. -
Czyżbyś zobaczyła tego swojego wspaniałego Ralpha od

trochę innej strony?

Nie odpowiedziała. Wysiadła z samochodu. Kilka słów

więcej czy mniej nie miało tu już żadnego znaczenia.

Kiedy znaleźli się w salonie, Guard oświadczył, że ma

jeszcze trochę pracy, po czym usiadł przy biurku, odwra­

cając się do niej plecami. Czyli akurat tak się zachował, jak

powinna była tego pragnąć. Dlaczego więc poczuła się
rozdrażniona tą manifestacją obojętności? Być może zawa­
żył na tym fakt, że Guard miał swoją pracę, autonomiczną

sferę przeżyć, w którą zagłębiał się, zapominając o ich

małżeńskiej teatralnej rzeczywistości, podczas gdy ona by­
ła po prostu na nią skazana.

Tak czy inaczej, chcąc znaleźć się w łóżku, przede

wszystkim musiała się rozebrać. I tu okazało się, że prze­

śladuje ją pech. Błyskawiczny zamek sukienki rozpiął się

tylko w jednej czwartej i na wysokości łopatek zablokował
na amen.

Rosy znalazła się w pułapce. Miała do wyboru: albo

spędzić tę noc w sukience, albo poprosić Guarda o pomoc.

Namyślała się pełny kwadrans, szarpiąc zamkiem to

background image

96

OZEN SIĘ ZE MNĄ

w górę, to w dół, by niezmiennie stwierdzać bezowocność

tych prób. Gdy opadła już z sił, udała się do salonu.

Guard nadal siedział przy biurku i wiecznym piórem

o złotej skuwce wprowadzał do leżących przed nim doku­
mentów jakieś poprawki.

Zawahała się, czy w ogóle ma prawo mu przeszkadzać,

lecz on usłyszał ją.

- Tak, Rosy, o co chodzi? - Odłożył pióro i odwrócił

się ku niej.

- Zaciął się zamek błyskawiczny w mojej sukience.

W żaden sposób nie mogę sobie z nim poradzić.

- Więc nie stercz tak w drzwiach, tylko stań pod lampą.

Muszę dokładnie widzieć pole bitwy.

Wstąpiła w krąg pełnego światła, on zaś zbliżył się ku

niej i biorąc za ramiona odwrócił do siebie plecami.

Utkwiła wzrok w podłodze. Czuła dotyk jego palców,

lecz jeszcze bardziej intensywnie, a nawet namacalnie, bli­
skość jego całego ciała. Gdyby w tej chwili wszedł ktoś do

pokoju, nie mógłby nie odnieść wrażenia, że oto kochanek

przygotowuje kochankę do aktu miłości.

- Więc kiedy to się stało, Rosy? - zapytał Guard. -

Kiedy dorosłaś? Innymi słowy, odkąd to trosce o swoją
nową sukienkę dajesz pierwszeństwo przed wrogością
ku mnie?

- Nie rozumiem - skłamała.

Bo właściwie częściowo rozumiała. O dojrzałości, we­

dług Guarda, świadczył tu fakt, że zamiast drzeć i niszczyć

sukienkę, wolała zwrócić się do niego o pomoc.

On zaś tymczasem poczyniał sobie „na polu bitwy"

z całkowitą swobodą. Odgarnął jej włosy, by nie przesła­
niały mu widoku, tak iż w rezultacie poczuła na karku jego

background image

\

OZEN SIĘ ZE MNĄ

97

gorący oddech. Przeszedł ją rozkoszny, obezwładniający
dreszcz. Poruszyła się niespokojnie.

- Nie wierć się, Rosy - upomniał ją. - Zdaje się, że już

wiem, w czym tkwi problem. Suwak zablokował się na
kawałku materiału i trzeba...

Ale jej już zabrakło cierpliwości. Stanowczo trwało to

zbyt długo. Stanowczo zbyt wiele miłych, a więc niebez­

piecznych wrażeń wiązało się z tą sytuacją.

Szarpnęła się do przodu i w tym samym momencie za­

mek puścił. Rozpięty z tyłu stanik zsunął się z jej ramion,
odsłaniając piersi. Szok był tak duży, że wprawdzie odru­
chowo chwyciła dłońmi za materiał, lecz już nie mogła,
nie miała siły zasłonić nim obnażonego biustu.

Stała jak sparaliżowana. Ogień wystąpił na jej policzki,

lecz ciało przepełniał jakiś przejmujący chłód. Po raz pier­
wszy, półnaga, znalazła się pod obstrzałem męskiego wzro­
ku i bynajmniej nie było to spojrzenie kochanka.

- Przestań, Guard... przestań tak na mnie patrzeć - wy­

szeptała zdrętwiałymi, zbielałymi wargami.

Chciała stąd uciec, oddzielić się od Guarda jakąś nie­

przeniknioną ścianą, ale nogi odmawiały jej posłuszeń­

stwa. Znajdowała się w stanie podobnym do hipnozy.

- To znaczy, niby jak patrzeć? - zapytał Guard nieco

chrapliwym głosem. - Ostatecznie jestem twoim mężem

i czy w ogóle masz choćby jakieś ogólne pojęcie o tym, co

na moim miejscu w takiej sytuacji uczyniłby prawdziwy
mąż? Nawet gdybyś to sobie obmyśliła w każdym szcze­
góle, nie mogłabyś przyjąć bardziej nęcącej i prowokacyj­

nej pozy. Wstyd i niewinność każą ci się zasłonić, gdy
równocześnie twoja zmysłowość, od której przecież nie ma

ucieczki, sprawia, że stać cię tylko na połowiczny, nie

background image

98 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

dokończony gest. Tak więc stoisz przede mną zasłonięta

i odsłonięta zarazem, dziewica-kusicielka, dziewczynka

i wamp. - Skoncentrował swój wzrok na białych pagór­

kach jej piersi, inkrustowanych różowymi kamykami bro­
dawek. - Więc gdybym naprawdę był twoim mężem, nie
stałbym tak bezczynnie i nie gadałbym po próżnicy, tylko
miażdżył ustami twoje wargi, ssał i pieścił twoje piersi, aż
wydobyłbym z ciebie ów jęk rozkoszy, który prędzej czy
później, w takich czy innych okolicznościach, i tak prze­
cież kiedyś zabrzmi.

- Nie! - wykrzyknęła i, otrzeźwiona własnym krzy­

kiem, uwolniwszy się z odrętwienia, wybiegła z salonu.

Zatrzasnęła za sobą drzwi swojej sypialni i oparła się

o nie. Dyszała, a serce jej waliło, jakby miała za sobą nie
kilka kroków, a wiele kilometrów biegu.

Z jej oczu zaczęły płynąć łzy, a do uczuć gniewu, wsty­

du, oszołomienia i strachu dołączyło się podniecenie wy­

wołane psikusami wyobraźni, która jęła podsuwać jej ob­
razy najróżniejszych erotycznych scen.

I cóż z tym miała począć? Co miała począć z samą

sobą? Jak miała wymazać z tych obrazów twarz Guarda?

Poczuła, że wszystko staje się coraz mniej przejrzyste

i zaczyna zmierzać ku jakiejś katastrofie.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

- Coś taka naburmuszona? Czy nadal dąsasz się na

mnie, bo przerwałem ci ten flircik z Renauldem Bressee?

- zapytał Guard oschłym tonem.

Rosy spojrzała nań z ukosa, ale w tym samym momen­

cie stewardesa, zapowiedziawszy lądowanie, poprosiła pa­
sażerów o zapięcie pasów. Ta prosta czynność nie wyma­
gała na szczęście żadnego skupienia, gdyż w przeciwnym
wypadku Rosy mogłaby jej nie sprostać. Czuła się całkiem
rozkojarzona i rozbita. Przeżycia minionego wieczoru

wciąż tkwiły w jej pamięci niczym uparty wyrzut sumie­
nia. Zasnęła dopiero nad ranem, napastowana przez wybit­
nie plastyczne i sugestywne wizje fizycznego stosunku
z Guardem. To on zresztą rozbudził jej wyobraźnię i pono­

sił przez to część winy. Co najdziwniejsze jednak, zacho­
wywał się dzisiaj jakby nigdy nic. Jakby nie powiedział jej

wczoraj tego wszystkiego i nie wlepiał w jej piersi tych
swoich bursztynowych oczu. Wręcz przeciwnie, traktował

ją od śniadania niczym ojciec niegrzeczną córkę. Strofował
ją na każdym kroku.

- Rozchmurz się, Rosy - powiedział, gdy samolot do­

tknął kołami płyty lotniska. - Pokaż naszemu angielskiemu
grajdołkowi twarz pogodną i wesołą.

- Jestem trochę zmęczona...
- Zmęczona? Czyżbyś wracała z podróży dookoła

background image

1 0 0 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

świata? Zresztą mniejsza z tym. Podrzucę cię do domu,
a potem muszę jeszcze wpaść do biura. Czy przed naszym

wyjazdem zleciłaś pani Frinton, które pokoje ma dla nas
przygotować?

Potrząsnęła głową. Wiedziała, że powinna była to zro­

bić, lecz nagięcie się do roli zapobiegliwej, praktycznej

gospodyni przechodziło na razie jej możliwości.

W tę noc, oddzielającą ich ślub od wyjazdu do Brukseli,

spała w swoim pokoju, który zajmowała od dziecka, Guard

zaś zainstalował się w jednym z pokoi gościnnych. Było

jasne, że nie stworzą pozorów małżeństwa z miłości, jeśli

nocami będzie ich dzielił korytarz długości niemal pół

kilometra.

- Myślałam, że pani Frinton...

- Że pani Frinton długo nie domyśli się, co my tam

wyprawiamy na górze. Otóż mylisz się, Rosy. Takie rzeczy
osoba zżyta do tego stopnia z tym domem jak pani Frinton

zauważy prawie natychmiast. O konsekwencjach tym ra­
zem nie będę się rozwodził. Edward, adwokaci, skandal.

Rosy zadrżała. Guard konsekwentnie szantażował ją Ed­

wardem i był to szantaż nader skuteczny.

- Głowa do góry - powiedział kilka godzin później,

gdy dojeżdżali już prawie na miejsce. - Pamiętaj, to potrwa
tylko rok i, kto wie, może ci się jeszcze spodoba.

- Nigdy - odparła impulsywnie, lecz zaraz zarumieniła

się, przypominając sobie wczorajsze erotyczne wizje.

- Uważaj, Rosy, na to, co mówisz. Słysząc taką

odpowiedź, niejeden mężczyzna przyjąłby ją jako wyzwa­
nie, zachętę do bardziej skutecznych działań.

Skręcili z szosy na drogę dojazdową.

background image

OZEN SIĘ ZE MNĄ

101

- Czy to czasami nie samochód Edwarda? - zapytał

Guard.

W milczeniu skinęła głową.
- Ciekawe, co go tu sprowadziło? A może zamierza

odegrać wzruszającą scenę powitania? Byłoby to bardzo

uprzejmie z jego strony.

- Edward niczego nie robi przez zwykłą uprzejmość

- zauważyła z ponurą miną. - Kieruje się zawsze egoisty­

cznymi pobudkami.

- Cóż, wydaje się, że w tym konkretnym wypadku można

te jego pobudki określić nawet nieco bliżej - powiedział
Guard, a widząc jej pytające spojrzenie, natychmiast dorzucił:

- Dom, Rosy, wciąż chodzi mu po głowie ten dom.

- Ale przecież jest już po herbacie. Mam męża, co

automatycznie przekreśla Edwarda jako spadkobiercę.

W takim razie pytanie, co robił tutaj Edward, wydawało

się tym bardziej niepokojące. Wychodząc z samochodu
i idąc w kierunku drzwi frontowych, Rosy stawiała je sobie
na różne sposoby. Przecież Edward wiedział, że nie mógł
liczyć na sympatię z jej strony, a mimo to ośmielił się przy­

jechać. Wobec tego sprowadzić go tutaj musiał jakiś ważny

powód, sęk w tym, iż nie wiedziała, jaki.

- Uśmiechnij się, Rosy - przypomniał jej Guard, kładąc

dłoń na klamce. - Musisz pokazać mu szczęśliwą, pogodną

twarz. - Kiedy zaś zmusiła się do sztucznego uśmiechu, do­
dał: - Tak już lepiej. A teraz przytul się do mnie i spójrz mi
w oczy, jakbyś prosiła mnie o jeszcze jeden pocałunek.

Dobre sobie! Jeszcze jeden pocałunek! Ta sztuka napra­

wdę graniczyła z farsą.

Do holu wbiegła pani Frinton. Wydawała się czymś

wzburzona i jakby przestraszona.

background image

102

OZEN SIĘ ZE MNĄ

- Och, Rosy... przepraszam... pani Jamieson...

- Proszę nadal zwracać się do mnie po imieniu, pani

Frinton - powiedziała Rosy do starszej kobiety. - Wygląda

pani na zdenerwowaną. Czy coś się stało?

Zanim jednak pani Frinton zdążyła opanować zadyszkę

i cokolwiek powiedzieć, skrzypnęły na górze stopnie scho­
dów. Wszyscy troje spojrzeli w tamtym kierunku i zoba­
czyli Edwarda, który schodząc ku nim, witał nowożeńców
obłudnym uśmiechem intryganta.

Gdy grubas znalazł się na dole, starł swój uśmiech

i przywdział na twarz maskę boleści.

- Złe wiadomości, moi drodzy. Mój dom, okazało się,

obsunął się na skutek jakichś ukrytych wad fundamentów.

Z początku zbagatelizowałem ten fakt, lecz rzeczoznawcy

uświadomili mi, że moja rodzina, pozostając w nim, ryzy­
kuje życiem. Na czas remontu zmuszeni więc zostaliśmy
do opuszczenia domu. Margaret, ma się rozumieć, podnio­
sła wielki krzyk, gdy powiedziałem jej, że musimy schro­
nić się pod waszym dachem, lecz w końcu dała się prze­
konać. Bo ostatecznie do kogo mamy zwracać się o pomoc
w nagłej potrzebie, jak nie do członków rodziny? Pobyt

w hotelu z góry musiałem wykluczyć z uwagi na charakter
mojej pracy oraz migreny Margaret. Zresztą, czyż w hotelu
możliwe jest normalne rodzinne życie lub chociażby zbli­

żone do normalności? Słowem, licząc na waszą życzliwość

i zrozumienie, postawiliśmy was wobec faktu niejako już

dokonanego. Margaret dogląda jeszcze pakowania rzeczy,
ale niebawem tu się zjawi. Wydałem pani Frinton polece­
nie, żeby przygotowała nam apartament dziadka. Oczywi­

ście zdajemy sobie sprawę, że jesteście świeżo upieczonym

małżeństwem, i będziemy zachowywać się jak myszki pod

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 1 0 3

miotłą, byleby wam tylko nie zakłócać najszczęśliwszych
chwil. Poza tym Margaret, jako rasowa i doświadczona
gospodyni, zna się na wielu domowych rzeczach i na pew­
no jej pomoc nie ograniczy się tylko do słownych rad.

W Rosy jakby uderzył grom. Stała oniemiała, zdrętwiała,

półprzytomna. Nie wierzyła własnym uszom. Chciała uszczy­
pnąć się, żeby sprawdzić, czy czasami nie śni. W końcu nie­
pewnie spojrzała na Guarda. Dzięki Bogu był przy niej i sły­

szał całą tę ociekającą blagierstwem mowę. Guard mógł ją
uratować, chociażby tylko pokazując Edwardowi drzwi.

Ale on, ku jej bezmiernemu zdumieniu, uczynił coś

wręcz przeciwnego.

- Apartament, o którym wspomniałeś, Edwardzie,

przysługuje na mocy tradycji właścicielowi tego domu,

czyż nie tak? - zapytał niemal koleżeńskim tonem.

- Chyba masz rację - skwapliwie zgodził się Edward.

- Po prostu pani Frinton zauważyła, że nie korzystaliście

jeszcze z tych pokoi. W ogóle trudno jej było określić,

którą, by tak rzec, przestrzeń mieszkalną zarezerwowali­
ście dla siebie.

- Jak dobrze wiesz, na podjęcie konkretnych decyzji

w tej kwestii nie mieliśmy jeszcze czasu. Do tej pory,
z oczywistych względów, byliśmy zajęci wyłącznie sobą,
no, pomijając pewne moje handlowe zobowiązania zwią­

zane z Brukselą. Wiem jednak przynajmniej tyle, że bę­
dziesz musiał dla siebie i swoich najbliższych poszukać

jakichś innych pomieszczeń w tym domu.

Rosy szeroko otworzyła oczy. Co ten Guard wygady­

wał? Zamiast najzwyczajniej przepędzić intruza, namawiał
go do pozostania. I jakby jeszcze tego było mało, objął ją
w pasie i przyciągnął ku sobie.

background image

1 0 4 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

- Ja ze swej strony - kontynuował - sugerowałbym ci

pokoje na górnym piętrze. Są bez wątpienia najmniej krę­
pujące i chociaż niewielkie rozmiarami, tak iż na pewno
nie można jeździć po nich na rowerze, to jednak widne,
suche i ciepłe.

- Czy mówiąc o górnym piętrze masz na myśli pod­

dasze i dawne służbówki? - zapytał Edward, mierząc Gu-
arda takim spojrzeniem, jakby chciał go uśmiercić samą
siłą woli.

- Mniejsza o nazwy. Dawna służbówka może wydawać

się prawdziwym salonem w porównaniu z klitką w jakimś

nowoczesnym hotelu, za którą w dodatku trzeba słono pła­

cić - powiedział Guard z miną niewiniątka. - I skoro już

mamy mieszkać przez pewien czas pod wspólnym dachem,
dobrze byłoby, Edwardzie, gdybyśmy umówili się co do
kilku spraw. Przede wszystkim ty i twoja rodzina będziecie
mieli status raczej domowników niż gości, więc nie ocze­

kujcie względów należnych tym ostatnim. Przeciwnie,

spadną na was wszystkie obowiązki związane z zamieszki­
waniem w tak starym i dużym domu. Z kolei zajmijmy się
gabinetem i biblioteką. Na pewno liczyłeś, że będziesz
mógł z nich korzystać, muszę jednak rozczarować cię w tej

kwestii. Oba te pomieszczenia będą poza twoim zasięgiem.
Jako świeżo upieczony żonkoś, pragnę spędzać u boku mo­

jej małżonki nie tylko noce, ale i dnie, co po prostu ozna­

cza, że zamierzam sprowadzić się ze swoją pracą do gabi­

netu, gdziejuz niebawem zainstalowany zostanie komputer

i faks. Mam nadzieję, iż jako człowiek rozumny nie bę­

dziesz miał mi za złe tych wszystkich ograniczeń ani też
tego, że idąc teraz z Rosy coś przekąsić, nie zapraszam cię,

byś nam towarzyszył, wiem bowiem, jaki musisz być za-

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

105

jęty. Cóż, współczuję wam w związku z waszym domem

i że jesteście chwilowo bezdomni - dokończył Guard swo­

ją perorę, która formalnie bez zarzutu, była aż przeładowa­

na upokarzającymi aluzjami i stwierdzeniami.

Kiedy drzwi przytulnego saloniku, dokąd pani Frinton

miała im przynieść lunch, zamknęły się za nimi, Rosy
wybuchnęła:

- Dlaczego pozwoliłeś Edwardowi tu zostać? Dlaczego

zrobiłeś tak wiele, by usprawiedliwić jego zamach na moje
życie prywatne? Mieszkanie z nim pod jednym dachem

będzie dla mnie prawdziwą katuszą. Nie wierzę ani jedne­

mu jego słowu. Zwalił się nam na głowę wyłącznie z za­
miarem śledzenia nas.

- A zamierza nas śledzić, ponieważ już powziął pewne

podejrzenia - postawił Guard kropkę nad i.

Rosy pobladła. Teraz dopiero w pełni uświadomiła sobie

całą niegodziwość intencji Edwarda oraz niebezpieczeń­

stwo, jakie czaiło się z jego strony.

- Niczego nie może wiedzieć. Co najwyżej zgaduje.

- Zaczęła nerwowo krążyć po pokoju.

- Oczywiście, że tylko zgaduje. Kieruje się intuicją.

I na tym właśnie polega istota wszelkiego typu podejrzeń.

Niczego nie wiemy z absolutną pewnością, lecz jakiś we­

wnętrzny głos podszeptuje nam, iż rzeczy przedstawiają się

tak a tak. Dlatego też nie lekceważyłbym Edwarda. To

bardzo niebezpieczny przeciwnik.

- Więc pytam raz jeszcze, dlaczego pozwoliłeś mu tu

zostać? Niebezpiecznych ludzi trzymamy wszak jak najda­

lej od siebie.

- Nie sposób odmówić twemu rozumowaniu pewnej

background image

1 0 6 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

logiki, ale wypędzając go stąd, narazilibyśmy się na różne

podchody z jego strony, nad którymi nie mielibyśmy żad­

nej kontroli. Natomiast dając mu schronienie, właściwie

już w pewnej mierze zachwialiśmy go w jego nieufności.

Zresztą uprzedzałem cię, Rosy, że coś podobnego może się

wydarzyć.

Zatrzymała się jak wryta.

- Nie przypominam sobie żadnych tego typu ostrzeżeń

- zaprzeczyła w uniesieniu. - Nigdy nie mówiłeś, że Ed­

ward może z całą rodziną zwalić się nam na głowę.

- Przyznasz chyba jednak, iż niejednokrotnie wskazy­

wałem ci na ryzyko, jakie łączy się z naszym małżeństwem
na niby. Mówiłem ci też niejednokrotnie, że nie chcę na­

rażać na szwank mojego dobrego imienia, co by niewątpli­
wie się stało w przypadku demaskacji czystej formalności

naszego związku. Nie łudź się, Rosy. Najlepiej znać kon­
sekwencje własnych czynów. Możemy przegrać nie tylko

Łąkę Królowej. Możemy stracić wolność. Gdyby doszło

do rozprawy sądowej i Edwardowi udałoby się przedstawić
niezbite dowody, kto wie, czy nie musielibyśmy stawić

czoło więzieniu.

- Więzieniu? - Z twarzy Rosy odpłynęła wszystka

krew, a siły opuściły ją do tego stopnia, że musiała usiąść.
- Nie, ty po prostu próbujesz mnie przestraszyć.

Nagle zmartwiała i przycisnęła dłoń do serca. Ktoś za­

pukał do drzwi.

Ale była to tylko pani Frinton, która przyniosła im po­

siłek. Ta zazwyczaj pogodna osoba była dzisiaj wyraźnie
nie w sosie. Jej twarz wyrażała lęk, wstyd, gniew, dezorien­
tację i ogólne podenerwowanie. Dała temu wyraz, gdy roz­
stawiwszy wszystko na stole, mogła odłożyć tacę.

background image

OZEN SIĘ ZE MNĄ

107

- Oczywiście, nic mi do prywatnego życia innych ludzi

i nie zwykłam też obmawiac bliźnich, ale zanim państwo
przyjechaliście, pan Edward zadał mi mnóstwo pytań. - Jej
dłonie bawiły się nerwowo rąbkiem białego fartuszka.

- Jakiego rodzaju były to pytania? - zapytał Guard.

Skąd ten człowiek brał spokój, którym zdawał się dys­

ponować w nadmiarze, gdy równocześnie ona, Rosy, cała
aż dygotała z niepokoju i niepewności? A miarą tego spo­
koju mogło być to chociażby, że najzwyczajniej w świecie
zaczął opychać się kanapkami.

- Na przykład chciał wiedzieć, który pokój przeznaczy­

liście państwo na sypialnię małżeńską lub przynajmniej
zamierzacie przeznaczyć. Powiedział, iż interesuje się tym

pod kątem wyboru pomieszczeń dla siebie i swojej rodziny.
Zauważył też, że pani wszystkie rzeczy są jeszcze w jej
dawnym pokoju.

Rosy aż fuknęła w przypływie wściekłości. Jak ten gru­

bas śmiał wdzierać się w święty krąg jej intymności? Gdy­

by żył jej dziadek, dałby mu do wiwatu.

Z tym, że gdyby żył jej dziadek, cały ten łańcuch przy­

czyn i skutków nie mógłby zaistnieć. Nie musiałaby wy­

chodzić za Guarda. Nie musiałaby kłamać i oszukiwać.

- A kiedy odpowiedziałam mu - ciągnęła pani Frinton

- że nic nie wiem o państwa planach, posunął się do zapy­

tania mnie, gdzie spędziliście noc poślubną...

Było jasne, że pani Frinton mówi to przez zwykłą lojal­

ność. Jej zaczerwieniona twarz wskazywała jednoznacznie,

jak bardzo czuje się upokorzona faktem, że ktoś w ogóle

śmiał zwracać się do niej z podobnymi pytaniami.

- Dziękuję, pani Frinton - powiedział Guard z ciepłym

uśmiechem w oczach. - Co zaś się tyczy wyboru sypialni,

background image

108

OŻEN SIĘ ZE MNĄ

to właśnie chcielibyśmy zasięgnąć pani rady. Są tu pokoje,
których ze względów emocjonalnych Rosy wolałaby nie
zajmować. Na przykład sypialnie ojca i dziadka. Mnie
z kolei udało się wytłumaczyć mojej małżonce, że łóżko
w jej dawnym pokoju w żaden sposób nie nadaje się na

łoże małżeńskie.

Kompletny idiota, pomyślała Rosy. Akurat tej rzeczy nie

trzeba było tłumaczyć ani jej, ani też nikomu innemu.
Wystarczył bowiem jeden rzut oka, aby zdyskwalifikować

jej koję jako ewentualne łoże małżeńskie.

Guard jeszcze długo rozwodził się na temat sypialni,

łazienek i wanien, jak również swoich planów związanych

z modernizacją domu. Gdy jednak skończył i pani Frinton
odeszła, Rosy wybuchnęła:

- Zdaje się, że ustaliliśmy raz na zawsze, które sypial­

nie zajmujemy.

- Sytuacja uległa zmianie, i to w sposób diametralny.

Bystre i podejrzliwe oczka Edwarda muszą widzieć każde­
go wieczoru, że znikamy oboje za tymi samymi drzwiami.

Gwałtownie pokręciła głową, również w reakcji na pod­

sunięty jej przez Guarda talerz z kanapkami, na które spo­

jrzała ze szczerą odrazą.

- Co to, to nie! Żadnej wspólnej sypialni! Ty chyba

postradałeś zmysły, Guard.

- Bynajmniej, Rosy. Prawdę mówiąc, nie mamy innego

wyboru. Warunki dyktuje nam sytuacja. Więc albo bę­
dziesz spać ze mną w jednym łóżku, albo będziesz spać
sama na pryczy w jednym z tych ponurych budynków

zwanych więzieniami.

- Straszysz, Guard. Chcesz, żebym ze strachu zgodziła

się na każde warunki, każdy układ.

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 1 09

- Czy naprawdę sądzisz, że muszę uciekać się do tak

skomplikowanych intryg, by pójść z kobietą do łóżka? Wy­
doroślej, Rosy. Nie seks w tej chwili mi w głowie, tylko
oszustwo, nasze wspólne oszustwo.

Zagryzła dolną wargę. Strach, przed którym się dotąd

broniła, spłynął cieniutkim strumyczkiem do jej serca.

- Ale chyba nie myślisz na serio o tym więzieniu? Prze­

cież nie dopuściliśmy się żadnego ciężkiego przestępstwa.

- Nazywaj to, jak chcesz, lecz podstępne wyzucie ja­

kiejś osoby z jej słusznych praw do dziedziczenia było, jest

i będzie poważnym przestępstwem, przynajmniej
w oczach prawa. Kiedy zaś staniesz przed trybunałem, nie

licz, że zmiękczysz serca sędziów swoją niewinną twarzy­
czką. - Zlustrował ją zimnym spojrzeniem. - Lecz, oczy­

wiście, jeżeli wolisz przejść do porządku nad moją radą

i podjąć ryzyko...

- Nie - zaprzeczyła najszybciej, jak mogła.
- Sytuacja, w jakiej się znaleźliśmy, ciąży mi w rów­

nym stopniu, jak tobie - powiedział Guard. - Zgodziłem
się ożenić z tobą, Rosy, lecz w naszej umowie nie było ani

słowa o dzieleniu łóżka. To Edward wymusza na nas zmia­

nę układu. Wyproszenie go stąd, moim zdaniem, nie wcho­
dziło w ogóle w rachubę. Musimy go w jakiś sposób zneu­
tralizować i strzec się podsycania jego podejrzeń.

Zapewnienie Guarda, że ani myślał włączać do ich oszu­

kańczego związku spraw łóżkowych, powinno było wła­

ściwie ją ucieszyć. Rzecz dziwna jednak, podziałało ni­

czym dowód wzgardy i odrzucenia. Nie byłaby jednakże

sobą, gdyby w takiej sytuacji dała dostęp rozdrażnieniu
i upokorzeniu.

background image

110

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

Godzinę później wyruszyli na obchód domu, by wy­

brać dla siebie sypialnię. Otwierali coraz to inne drzwi,

zaglądali do środka, dzielili się uwagami, a Rosy czuła

się jak we śnie. Trudno jej było uwierzyć w realność te­
go wszystkiego. Realność gróźb Guarda, realność niebez­

pieczeństwa ze strony Edwarda, realność perspektywy spa­
nia w jednym łóżku z mężczyzną, który kroczył obok

i z którym ją nic nie wiązało, prócz sekretnej umowy. Cała

ta ponura rzeczywistość musi prędzej czy później oka­

zać się senną fantasmagorią, nocnym koszmarem. Wystar­
czy obudzić się, otworzyć oczy i rozejrzeć się wokół sie­

bie, aby zobaczyć świat, do którego przywykła i który
akceptowała.

- Powiedz, Guard, czy naprawdę groziłoby nam wię­

zienie? - zapytała, ogarniając spojrzeniem duże wygodne
łóżko z kolumienkami, kominek, jasne tapety i gruby dy­
wan. Było jasne, że sypialnia, do której właśnie weszli, jest
tą, której szukali.

- Czego ty właściwie oczekujesz ode mnie? Żebym

pocieszył cię jakimś cukierkowym kłamstewkiem? Tego
właśnie dzieci oczekują od dorosłych, ty zaś, zdaje się,

utrzymujesz, że podobno nie jesteś już dzieckiem.

- Ale gdy Edward wreszcie przekona się, iż jesteśmy

prawdziwym małżeństwem, to czy wówczas przestanie być

groźny?

- Trudno tu cokolwiek z góry rozstrzygnąć. Niewątpli­

wie bezpieczniej dla nas byłoby raczej przeceniać Edwar­

da, niż go nie doceniać. To łgarz i oszust i, podobnie jak

wszyscy łgarze i oszuści, dość szybko rozpoznaje kłam­

stwa i oszustwa popełnione przez innych.

- Nie sądzę, aby spał tutaj ktoś przez ostatnie dwadzie-

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

111

ścia lat - powiedziała Rosy, podchodząc do okna i rozsu­

wając zasłonę z seledynowego aksamitu.

Słoneczne światło dnia wdarło się do środka i ukazało

świetność materiałów, sprzętów i zwykłych detali.

- Słyszałam, że ten aksamit moi dziadkowie przywieźli

z Wenecji, gdzie spędzili miesiąc miodowy.

- Tak, wiem - potwierdził Guard stłumionym głosem.

Mogła się mylić, lecz wydało się jej, że usłyszała w jego

głosie nutę współczucia. Tak jakby żałował jej, iż znalazła
się w tak trudnym położeniu i musi robić rzeczy, przeciw­
ko którym wewnętrznie się buntuje.

- Rosy, wiem, że to nie jest łatwe dla ciebie...

Postąpił krok w jej stronę, ona zaś tak się zlękła, że za

chwilę ją dotknie, pogładzi, obejmie, czy też wręcz przy­

tuli, iż wyciągnęła przed siebie ręce w obronnym geście.

- Trzeba pomyśleć o obleczeniu świeżej pościeli. Mam

nadzieję, że znajdzie się prześcieradło, które zakryje ten
ogromny materac.

- Tak, łóżko naprawdę jest gigantyczne. Nie tylko wy­

starczy tu miejsca na jedną małżeńską parę, lecz jeszcze

na kilka pluszowych wałków.

- Wałków? O jakich wałkach mówisz? - zapytała

w bezmiernym zdumieniu.

- Chyba widziałaś w życiu taki wałek? Bardzo pożyte­

czna rzecz. Zazwyczaj służy za coś w rodzaju walcowatej
tapicerskiej poduszki, ale można też nim rozdzielić łóżko,
by uzyskać w ten sposób dwie oddzielne kwatery. Wałek

poza tym to wypróbowany rekwizyt w romantycznych po­
wieściach.

Obdarzyła go bladym uśmiechem.
- Nawet gdyby w tym domu były jakieś wałki, nie mo-

background image

112

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

glibyśmy ich użyć. Czy zapomniałeś o Edwardzie? Już

przecież zajrzał do mojego pokoju, może też wścibić nos

i tutaj. - Nagle jej głos załamał się, a w oczach zabłysły

łzy. - Szczerze wyznaję, iż nie przewidziałam, że dojdzie
do czegoś takiego. Chciałam tylko uratować ten dom. - Sa­
ma była zdumiona przejmującą żałością, jaka zabrzmiała
w jej głosie.

- Rosy, widzę twój ból i twoje z nim zmagania. Ale

pozwól popłynąć łzom. Wypłacz się, a na pewno przynie­

sie ci to ulgę.

Podszedł do niej, objął i przytulił z delikatnością, której

w ogóle u niego nie podejrzewała. Ona zaś, na przekór

tamtemu wyciągnięciu rąk w obronnym geście, przyjęła

jego bliskość niczym dobroczynny dar losu. Złożyła głowę

na jego ramieniu i faktycznie pozwoliła popłynąć łzom.

Szlochała, czując równocześnie, że jest w tej chwili jakby
mniej samotna i opuszczona, bo ktoś wreszcie zaofiarował

się chronić ją i wspierać, tak jak chronili ją i wspierali
ojciec i dziadek, dopóki nie zabrała ich bezlitosna śmierć.

- To miało być zupełnie inaczej - powiedziała pochli­

pując. - Guard, tak się boję. I co my teraz zrobimy?

- Jest tylko jeden sposób, który pozwoli nam raz na

zawsze pozbyć się Edwarda.

Rosy uniosła głowę i spojrzała na Guarda z niedowie­

rzaniem w oczach.

- Chyba nie chcesz powiedzieć mu prawdy? Nie zamie­

rzasz przyznać się przed nim do oszustwa?

Guard skrzywił się, wypuścił ją z ramion i odwrócił się

do niej plecami. I znów wszystko było po staremu. Ona

była samotna, a Guard był tylko wspólnikiem w pewnym

przedsięwzięciu.

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 1 1 3

- Oczywiście, że nie. Nie po to przyjąłem rolę

w tej sztuce, aby w środku drugiego aktu zejść ze sce­

ny i pójść sobie do pobliskiego pubu na piwo. Tak czy

inaczej, na jakiś czas rozstajemy się, gdyż muszę jeszcze

wpaść do biura. Przy odrobinie szczęścia będziesz miała
z głowy również Edwarda, gdyż zajęty przeprowadzką,
pewnie odłoży sobie dręczenie cię na nieco późniejsze
godziny.

Powiedziawszy to, skinął jej głową i wyszedł.
Co się stało z tą atmosferą ciepła i bliskości, która jesz­

cze minutę temu wydawała się czymś tak realnym? Dlacze­
go musiała tak szybko się ulotnić? Bo jednego Rosy była
pewna: Guard w pewnym momencie szczerze chciał ją

pocieszyć, podtrzymać na duchu, nawiązać z nią bardziej

intymny, bardziej ludzki kontakt. Ale była też pewna rze­
czy wręcz przeciwnej: Guard przeklinał chwilę, w której
wyraził zgodę na to małżeństwo. Gra okazała się zbyt ry­

zykowna i zaczęła przypominać chodzenie po linie nad
przepaścią.

- Mam nadzieję, że doceniasz, co dla ciebie robimy

- szepnęła, zwracając się do ścian starego domostwa

i wsłuchując się w zalegającą po kątach ciszę stuleci.

Pani Frinton przyklepała poduszki, raz jeszcze naciąg­

nęła prześcieradło, wygładziła kołdrę i cofnąwszy się o kil­

ka kroków dla uzyskania krytycznego dystansu, spojrzała

na swoje dzieło z wyrazem satysfakcji w oczach.

Zresztą nie tylko łoże lśniło czystością. Błyszczały rów­

nież okna, podłoga, okucia, blaty i wszystkie uchwyty.
Nietrudno było się domyślić, że przez ostatnie godziny

działał tu odkurzacz, a zapobiegliwe ręce myły, szorowały,

background image

1 1 4 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

pastowały, polerowały. Były to zresztą dwie pary rąk. Rosy

i pani Frinton.

- Łoże królewskie, łoże dla całej rodziny - skomento­

wała zadowolona z siebie gospodyni.

W oczach Rosy pojawił się cień smutku. Nie miała

rodziny i czuła się rozpaczliwie samotna. Nikt nie dzielił
z nią życia, nikt nie planował z nią wspólnej przyszłości,
nikt nie poślubił jej na dobre i na złe. Przysięga małżeńska
była od początku do końca skłamana. Była grzechem, za

który przyjdzie jej jeszcze odpokutować.

Kiedy dziadek spisywał swoją wolę, kierował się pra­

gnieniem, ażeby dom pozostał w rodzinie, która miała
w nim żyć, a zarazem kochać go i troszczyć się o niego.

I niewątpliwie kimś takim, takim idealnym spadkobiercą

będzie Guard Jamieson. Guard na pewno nie będzie skąpił
pieniędzy na niezbędne remonty i jego dzieci będą tu

szczęśliwie dorastały.

Dzieci Guarda... co bynajmniej nie oznaczało, że to

będą i jej dzieci. Jeśli w ogóle kiedykolwiek będzie miała
dzieci, poznają ten dom wyłącznie z jej opowiadań, zdjęć

i wspominek rodzinnych.

I nagle Rosy poczuła się wewnętrznie rozdarta. Nigdy

wprawdzie przedtem nie doświadczała w stosunku do tego

domu czegoś takiego jak instynkt posiadania, ale teraz

zrobiło się jej żal swoich dzieci, oderwanych od historycz­

nych źródeł i rodzinnych korzeni.

A w ogóle to wszystkiemu był winien ten okropny Ed­

ward. Odkąd zjawił się pod tym dachem, straciła już resztki

pewności siebie i żyła samymi nerwami. A przecież tortura

dopiero się zaczęła.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

- Podejrzewam, że chcielibyście już umknąć do swoje­

go kącika.

Uśmiech, jaki towarzyszył tym niby żartobliwym sło­

wom Edwarda, spowodował, że Rosy poczuła nieprzyjem­
ny ucisk w żołądku.

- Ale ty, Margaret - zwrócił się Edward do żony już

z poważną twarzą - nie licz na podobną gotowość z mojej

strony. Zostało jeszcze mnóstwo rzeczy do przeniesienia
i rozpakowania. A w ogóle to po raz kolejny uświadomiłaś

mi, jak niezaradną i fajtłapowatą mam żonę.

Chude, pożółkłe policzki Margaret powlekły się bladym

rumieńcem, zaś ona sama poderwała się zza stołu. Wido­
cznie reprymendy męża miały dla niej wagę rozkazów i oto
śpieszyła je wypełnić.

Również Rosy odsunęła swoje krzesło.

- Dlaczego nie zostawisz tego do jutra, Margaret? - za­

pytała w nagłym przypływie współczucia dla tej kobiety.
- Wybieram się do schroniska dopiero po południu, więc
będziemy miały dość czasu, by wspólnie temu podo­
łać. A i pani Frinton z pewnością nie odmówi nam swojej
pomocy.

- Czy dobrze słyszę? Do schroniska?! - wykrzyknął

Edward, wykrzywiając twarz w wyrazie bezmiernego zdu­
mienia. - Moja droga, to twój małżonek nie zakazał ci

background image

116

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

jeszcze kontaktów z tą hołotą, mętami i szumowinami spo­

łecznymi?

- Nie nazywaj ich tak, Edwardzie, bo krzywdzisz nie­

winnych ludzi - zaoponowała z gniewem. - Bezdomność

dotknęła ich w formie nieszczęścia, a nie kary za jakieś tam
przewiny.

Nie spodziewała się wsparcia ze strony Guarda, którego

opinię w tej kwestii dobrze znała, ale właśnie takie wspar­

cie, ku jej miłemu zaskoczeniu, z jego strony nadeszło.

- Rosy ma rację, Edwardzie. Ci ludzie nie potrzebują

naszej sympatii ani litości, oni potrzebują konkretnej, wy­

miernej pomocy. Ale nawet gdybym nie akceptował ucze­
stnictwa Rosy w tej charytatywnej inicjatywie, to i tak nie
mam prawa wtrącać się i czegokolwiek jej zabraniać. Rosy

jest moją żoną, co oznacza partnerstwo, nie zaś podległość.

Mam szacunek dla jej ideałów i pasji. Bo ostatecznie tam,

gdzie nie ma szacunku i zaufania pomiędzy kobietą a męż­
czyzną, czyż może istnieć miłość?

Rosy spojrzała na Guarda ze zdumieniem w oczach. Nie

spodziewała się po nim takich poglądów. Kompletnie nie

pasowały do tego wizerunku Guarda, który naszkicowała

sobie przed laty dla własnego użytku. I teraz ten arogancki,
dominujący Guard, który traktował swoje kobiety niczym
niewolnice, mówi coś o partnerstwie, szacunku i zaufa­

niu... Nie do wiary!

A potem uchwyciła kątem oka zgaszoną i przygnębioną

twarz Margaret.

Biedna Margaret. Jakim koszmarem musiało być dla

niej życie z takim potworem jak Edward. A może nawet
tragedią, jeśli kochała tego potwora.

W ogóle cały ten incydent wstrząsnął Rosy tak dogłęb-

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 1 1 7

nie, że kiedy we dwójkę opuścili jadalnię, postanowiła
powrócić do tematu i wyjaśnić do końca pewne sprawy.

- Czy mówiłeś to całkiem serio? Że miłość albo wspie­

ra się na fundamencie szacunku i zaufania, albo wcale jej
nie ma?

Obrzucił ją chmurnym spojrzeniem.

- Tak. Wierzę głęboko, że bez szacunku i zaufania nie

ma miłości, prawdziwej miłości, a nie jakiegoś tam pocią­

gu fizycznego, który tak wielu ludzi myli z miłością. Al­

bowiem kochać kogoś, to akceptować go takim, jakim jest,
z jego wadami i zaletami, a nie próbować przykroić go do

idealnego wzorca, którego wyobrażenie w sobie nosimy.
Kocha się zawsze konkretną, cielesno-duchową osobę,

a nie jej wyimaginowany wizerunek. Ta druga postawa,
z gruntu niesłuszna i błędna, bywa najczęściej źródłem
bólu, rozczarowań i zgryzot.

Rosy przebiegł dreszcz. Bała się spojrzeć Guardowi

w oczy, żeby nie odgadł wewnętrznego pomieszania, w ja­

kie wtrąciły ją jego słowa. Przede wszystkim narzucało się

tu pytanie, czy ktoś już ją tak kochał, całym sercem, z od­

daniem, widząc w niej nie księżniczkę z bajki, ale Rosy
Wyndham z szopą czarnych włosów? Zaś najdziwniejsze

było to, że Guard był tym pierwszym, który opisał prawdzi­

wą miłość słowami, których i ona by użyła. Tenże sam

Guard, którego ona do tej pory uważała za niezdolnego do
zrozumienia tej sfery uczuć.

- Wyglądasz na zmęczoną - zauważył, lustrując jej

twarz. - Dlaczego nie pójdziesz do łóżka, zanim Edward

zdecyduje się narzucić nam swoje towarzystwo? Prawdo­

podobnie znużył się już zadręczaniem Margaret.

- Czy myślisz, że go kiedyś kochała? - Pytanie było

background image

1 1 8 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

bardzo naiwne, ale Rosy z jakichś względów musiała je
postawić.

- Jego? Nie - odparł pewnym siebie tonem. - Być mo­

że kochała kogoś, kogo, zwiedziona i zaślepiona, widziała
w tym człowieku. Biedna kobieta...

- To dlaczego żyje z nim i pozwala, żeby się nad nią

pastwił?

- Prawdopodobnie zniszczył w niej instynkt samoza­

chowawczy i poczucie własnej wartości. A poza tym są

jeszcze synowie.

- Co za straszny człowiek. Czerpie jakąś sadystyczną

przyjemność z dręczenia jej.

- Tak - zgodził się Guard i dodał w formie ostrzeżenia:

-I jest to nic w porównaniu z akcją, jaką rozwinąłby prze­

ciwko nam, gdyby odkrył prawdę o naszym małżeństwie.

- Przestań, Guard. - Patrzyła nań z lękliwym błaga­

niem w oczach.

- W porządku. Uspokój się. Jeśli będziemy ostrożni

i rozsądni, nie ma obawy, aby cokolwiek wywąchał.
A w ogóle to masz się zachowywać jak szczęśliwa, upojo­

na zmysłami żonka, a nie pełna bólu i zgryzoty wdowa.

Rosy zdobyła się na słaby uśmiech.
- Myślę, że mogłoby być jeszcze gorzej - powiedziała.

- Bo gdybyśmy byli w sobie naprawdę zakochani, to już
w ogóle nie moglibyśmy znieść Edwarda ani zresztą kogo­
kolwiek innego.

- Pewnie tak - zgodził się Guard i coś w jego spojrze­

niu, jak również w tonie jego głosu, kazało jej się za­

czerwienić.

- A jednak czuję się zmęczona i chyba najrozsądniej

będzie, jak pójdę do łóżka.

background image

OZEN SIĘ ZE MNĄ

119

- Dołączę za dwie godziny. Mam jeszcze kilka rzeczy

do zrobienia.

- Zatem dobranoc - powiedziała, unikając jego wzroku

i odchodząc szybkim krokiem.

Idąc korytarzem pierwszego piętra, usłyszała swoje

imię. Rozpoznała głos Edwarda. W pierwszej chwili zmar­

twiała, lecz zaraz wzięła się w garść i postanowiła stawić
czoło niebezpieczeństwu.

- Idziemy spać z kurami? - zapytał z właściwym so­

bie specyficznym poczuciem humoru, podchodząc do

niej kołyszącym się krokiem, charakterystycznym dla ludzi
otyłych.

Ona również w takich razach reagowała we właściwym

dla siebie stylu, lecz tym razem w ostatniej chwili ode­
pchnęła cisnące się na usta słowa buńczucznej odpowiedzi.

Postanowiła obrać inną taktykę.

- Przy obiedzie odniosłam wrażenie, że Margaret jest

bardzo zmęczona. Ta cała przeprowadzka musiała być dla
niej ciężką próbą.

- To u niej normalka robić wiele hałasu o nic. Posiada

wrodzoną skłonność do przerysowywania spraw i proble­
mów - odparł wymijająco. - Gdzie Guard? - zapytał z na­
ciskiem.

- Został na dole, by skończyć jakąś papierkową robotę.

Edward zmierzył ją spojrzeniem, które wzbudziło

w niej tyle samo niepokoju, co gniewu.

- A jeśli jest już tobą zmęczony? Nie możesz spuszczać

go z oka, Rosy. Mężczyzna z jego reputacją uwodziciela...

- Guard wziął mnie za żonę świadomie i dobrowolnie

- odparła, nie kryjąc swego oburzenia. - Wszystkie jego

background image

1 2 0 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

dawne erotyczne podboje należą do raz na zawsze za­

mkniętej przeszłości.

Poczuła się dumna ze swojej odpowiedzi, którą w do­

datku zbiła Edwarda z tropu.

Widząc swoją przewagę i jego zakłopotaną minę, za­

pytała:

- Co tu właściwie robisz na tym piętrze?
- Część paczek zostawiliśmy w garażu i teraz kursuję,

by wnieść je wszystkie na górę. Zajmie mi to jeszcze co
najmniej dwie godziny. Wiesz, Rosy, powinnaś była dobrze
się zastanowić, zanim zdecydowałaś się wyjść za Guarda.
Wzięłaś na siebie poważne ryzyko.

Poczuła, że serce zaczyna walić jej w piersi niczym młot

kowalski.

- Co masz na myśli? - zapytała, wiedząc, że podejmuje

temat co najmniej tak samo ryzykowny, jak jej decyzja
o zamąż pójściu.

- Chyba nie muszę tłumaczyć ci abecadła. Guard

opanował sztukę uwodzenia kobiet do perfekcji i dla nie­
go to żaden problem wybrać sobie kandydatkę na żo­

nę, a potem zaciągnąć ją do ołtarza. Czy jednak postawi­
łaś sobie pytanie, dlaczego właśnie na ciebie padł jego

wybór?

- To proste. Ponieważ zakochał się we mnie - odparła

bez chwili namysłu.

Było jasne, że Edward coś podejrzewał. Ale wiedziała

teraz przynajmniej tyle, iż błądził po omacku i że nie wszy­

stkie jego podejrzenia były tramę. Tak czy inaczej, nie było
sensu kontynuować tej rozmowy. Więc odwróciła się i bez
słowa odeszła.

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

121

Wykąpawszy się, wyszła z wanny i sięgnęła po ręcznik.

Czuła się odświeżona, lekka, a zarazem półsenna, zaś nie­
zbitym dowodem nastroju odprężenia i chwilowej ulgi był

uśmiech na jej twarzy.

Znikł jednak dokładnie w chwili, gdy uświadomiła sobie

po otwarciu szafy, że wszystkie jej nocne koszule, a także

komplety bielizny, zostały w jej dawnym pokoju. W gorą­

czce sprzątania tej sypialni zapomniała całkiem o przenie­

sieniu swych osobistych rzeczy.

Zastanawiała się właśnie, czy przed wyprawą po nocną

koszulę naciągnąć z powrotem na siebie dopiero co zrzu­
cone ubranie, czy też zadowolić się samym ręcznikiem,

kiedy drzwi otworzyły się i do sypialni wszedł Guard.

Sprawdziła szybkim spojrzeniem, czy ręcznik szczelnie

zasłania jej nagość.

- Miałeś zjawić się tu dopiero po dwóch godzinach.
- Tak, lecz przykleił się do mnie Edward i zaczął raczyć

niesmacznymi komentarzami na temat pracujących męż­
czyzn i nagich kobiet, niecierpliwie oczekujących na nich
w łóżku.

- Czy nadal się tam kręci? - zapytała z niepokojem.
- Tak, wnosi jakieś paczki na górę. Dlaczego pytasz?

Przełknęła ślinę.

- Zapomniałam wziąć moją osobistą bieliznę.

Wzruszył ramionami.

- Więc weźmiesz ją jutro rano. Jeśli natkniesz się na

Edwarda i on zahaczy cię jakimś pytaniem, powiesz mu po

prostu, że nie miałaś czasu zająć się tym przed ślubem.

Rosy niespokojnie poruszyła się.

- Nie rozumiesz, Guard. Ja tutaj nie mam niczego, do­

słownie niczego. Nie mam nawet w czym spać. W tym

background image

122

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

zamęcie, jaki wywołał Edward swoim pojawieniem się,

całkiem zapomniałam o nocnej koszuli. Nie mam wyboru.
Po prostu muszę iść po nią.

- Nie.
- Nie możesz mi tego zabronić. Przecież nie będę spała

nago - powiedziała z rozpaczą w głosie.

- A dlaczego by nie? Trzecia czy czwarta noc to ciągle

noc poślubna i nie zdarza się, by nowożeńcy włóczyli się
wówczas po korytarzach w poszukiwaniu nocnych koszul

czy piżam. Nie. Spędzisz tę noc w tym, w czym jesteś, to

znaczy we własnej skórze.

Rosy patrzyła nań jak zahipnotyzowana.

- Nie mogę...
- Oczywiście, że możesz. Ja robię to co noc.
Jęknęła.
- I mamy spać nago pod jedną kołdrą? Przecież to się

nie godzi...

Guard uniósł brwi.

- W takim razie masz bardzo dziwny pogląd na mał­

żeństwo. Właśnie w przypadku współmałżonków godzi się

to jak najbardziej. - Zlustrował ją uważnym spojrzeniem

od palców stóp po czubek głowy. - I zapewniam cię, że

nie ma nic przyjemniejszego od zetknięcia ciał dwojga

kochających się ludzi.

Ciało obok ciała, ciało przy ciele, ciało spojone z cia­

łem. .. Ta sugestywna wizja...

- Co się z tobą dzieje, Rosy? - zapytał Guard sarkasty­

cznym tonem. - Czyżby twoje spuszczone ze smyczy żą­
dze chciały rzucić się na moje nagie, bezbronne ciało i roz­

szarpać je na kawałki?

Rosy wiedziała, że Guard po prostu nabija się z niej, a jed-

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 1 2 3

nak w jego żarcie był bez wątpienia okruch prawdy, a nic
tak nas nie wyprowadza z równowagi, jak wytknięcie nam
czegoś, do czego żadną miarą nie chcemy się przyznać;

Chwyciła więc poduszkę i cisnęła nią w żartownisia.

Złapał ją w locie z kuglarską zręcznością, wybuchając

szczerym, niepowstrzymanym śmiechem.

- Dziecino, bardzo ci do twarzy z tym buntowniczym

błyskiem w oczach.

Podbiegł, objął ją wpół i zakręcił się z nią wokół włas­

nej osi.

Przypominał teraz jej ojca, który zawsze dawał się na­

mówić swojej córce na zabawę w karuzelę.

Ale Rosy nie była w nastroju do zabawy. Wyrywała się,

zapierała nogami, syczała z bezsilnego gniewu.

Wciąż śmiejąc się, w końcu zlitował się nad nią i posta­

wił na podłodze. W tym samym momencie obluzowany

w trakcie szarpaniny węzeł ręcznika rozwiązał się i już

miało dojść do powtórki sytuacji z wieczorową sukienką,
gdy Rosy w ostatniej sekundzie szybkim ruchem ocaliła
własną skromność. Miała jednakże pewne wątpliwości, czy
naprawdę tego chciała, czy też zadziałał tu zwykły odruch.

Guard przestał się śmiać i spoważniał.

- Być może masz rację, Rosy. Być może spanie w jed­

nym łóżku nie jest najlepszym pomysłem, ale obawiam się,
że nie mamy innego wyjścia. Cóż, pozostaje nam potulnie
dostosować się do sytuacji i we względnej zgodzie zasnąć.
Przynajmniej mamy na tyle szerokie łóżko, by każde z nas
mogło wydzielić dla siebie skrawek prywatności.

Poklepał ją po ramieniu, po czym odwrócił się i zniknął

w drzwiach łazienki, ona zaś czym prędzej wślizgnęła się

pod kołdrę.

background image

124

OŻEN SIĘ ZE MNĄ

Wiedziała przynajmniej jedno - jej półnagie ciało nie

wywarło na Guardzie żadnego wrażenia. To oczywiście

mieściło się jak najbardziej w klauzulach ich szczególnego
ślubnego kontraktu i z formalnego punktu widzenia nie

mogła mieć o to do niego najmniejszej pretensji, a jednak
wypełniał ją smutek i żal. Guard nie pożądał jej, nie była

obiektem pożądania ani dla niego, ani dla żadnego innego

mężczyzny. A przecież sama pożądała. Pomimo rozpaczli­
wych prób, by zepchnąć ten fakt do podświadomości,
w końcu musiała się do niego przyznać. Gdyby zresztą
było inaczej, nie nadsłuchiwałaby w takim napięciu szumu

prysznica dochodzącego z łazienki i nie pozwoliłaby

wyobraźni nakładać na te dźwięki plastycznych obrazów

męskiego, operlonego wodą ciała.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Ktoś natarczywie dobijał się do drzwi. Otworzyła oczy

i zobaczyła ciemność. Głos wołającego w ciemności wy­

dał się jej znany. Tak, to był głos Edwarda. Usłyszała swoje

imię, a potem imię mężczyzny, który leżał obok.

Guard. Przerażona, sięgnęła w jego kierunku ręką. Ale

on już też się obudził i zapaliwszy nocną lampkę, wysko­
czył nagi z łóżka. Spojrzała gdzieś w kąt sypialni, ale nie
zrobiła tego na tyle szybko, by nie dostrzec w przelocie
wspaniałych proporcji jego obnażonego ciała. Po chwili

przesłoniły go zresztą poły bordowego szlafroka.

- Zostań tutaj, a ja pójdę i zapytam go, co tak się tłucze

po nocy. - Podszedł do drzwi i zwolnił zasuwę. - Tak,

Edwardzie? O co chodzi?

- Margaret! Czy Rosy... - Z tymi słowami na ustach

Edward wdarł się do pokoju.

Drapieżnym wzrokiem spojrzał na łóżko, a ujrzawszy

w nim Rosy, niewątpliwie nagą pod wysoko pod brodę

naciągniętą kołdrą, zrobił minę człowieka, którego właśnie

spotkał dotkliwy zawód.

- No, wyduś wreszcie z siebie, co się stało? - powie­

dział doń Guard, a w jego oczach nie było ani śladu ży­

czliwości.

- Margaret rozbolała głowa i właśnie przyszedłem za­

pytać, czy Rosy ma tu pod ręką jakieś środki przeciwbólo-

background image

1 2 6 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

we. W tym rozgardiaszu, okazało się, zapomnieliśmy o na­
szej apteczce.

- - Rozbolała ją głowa? - Guard gniewnie ściągnął brwi.

- Budzisz nas o drugiej w nocy, bo twoją żonę rozbolała

głowa?

- Może źle się wyraziłem. Jest to bardziej atak migreny

niż ból głowy.

- Jeśli Margaret cierpi na migrenę, to zwykłe środki

przeciwbólowe nic tu nie pomogą.

Upewniwszy się, że kołdra szczelnie zasłania jej nagość,

Rosy uniosła się na łokciach.

- Przykro mi, Edwardzie, lecz tutaj na górze nie mam

nawet aspiryny. Wszystkie lekarstwa trzymam w kreden­
sie kuchennym. Znajdziesz je bez mojej pomocy. Biedna
Margaret. Słyszałam, jakie straszne bóle głowy wywołuje

migrena.

- W takim razie już biegnę na dół i może uda mi się

znaleźć coś, co przyniesie jej ulgę. Przepraszam, że zerwa­
łem was ze snu w środku nocy.

Sądząc po jego minie, nie wydawało się, żeby drę­

czyły go z tego powodu jakieś wyrzuty sumienia. Prze­

klinał raczej w duchu kompletne fiasko swojej nocnej

akcji.

Gdy za Edwardem zamknęły się drzwi, Rosy i Guard

spojrzeli na siebie.

- Biedna Margaret - szepnęła Rosy, bojąc się wypowie­

dzieć na głos swych prawdziwych myśli.

- Owszem, biedna, o ile faktycznie cierpi na migrenę,

w co jednak ośmielam się wątpić.

- Dlaczego? Czyżbyś chciał powiedzieć, że Edward

obudził nas, żeby sprawdzić...

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 1 2 7

- Żeby przekonać się na własne oczy, że śpimy ze sobą.

Tak, myślę, iż jest to bardzo prawdopodobne.

Rosy zaczęła skubać nerwowo dolną wargę, a kiedy

Guard zgasił światło, zapytała w ciemnościach:

- Guard, powiedz mi, do jakich granic może posunąć

się Edward w swojej podejrzliwości? Przecież na pewno
coś przeczuwa, a intuicja, oboje to wiemy, bynajmniej nie
zwodzi go.

- Lecz nam z kolei sprzyja szczęście. W rezultacie to,

co przed chwilą zobaczył, musiało podkopać jego zaufanie
do tego głosu wewnętrznego, którym się dotąd kierował.
Myślę więc, że z jego strony nie grozi nam teraz żadne
bezpośrednie niebezpieczeństwo. Poszedł sobie i już na

pewno nie powtórzy tego kabaretowego triku. Postaraj się

więc zasnąć.

- Wątpię, by mi się to udało. Boję się, że za którymś

razem szczęście odwróci się od nas.

Usłyszała szelest wykrochmalonej pościeli, po czym

znowu zabłysła nocna lampka.

- Nie ma powodu do obaw - rzekł, siadając na łóżku.

Jego obnażony tors odcinał się złocistym brązem od białej

poszwy poduszki, którą wcisnął pomiędzy swoje plecy

a ścianę. - Litości, Rosy, chyba nie masz zamiaru płakać?

Potrząsnęła głową, lecz wiedziała, że zdradzają ją jej

błyszczące łzami oczy.

- Powiedziałeś, że pójdziemy do więzienia.
- Powiedziałem, że możemy pójść do więzienia - po­

prawił ją z łagodnym uśmiechem.

To było silniejsze od niej. Jej wzrok, gdziekolwiek by

spojrzała, i tak w końcu musiał spocząć na jego umięśnio­

nym torsie.

background image

128

OZEN SIĘ ZE MNĄ

- Nigdy nie myślałam, iż kiedykolwiek będę się bała

kogoś takiego jak Edward.

- Ja zaś nigdy nie myślałem, iż doczekam dnia, kiedy

wyznasz mi, że czegoś lub kogoś się boisz. Lecz chcę cię

uspokoić. Wszystko jest na jak najlepszej drodze.

Pochylił się i wziął ją w ramiona. Poddała się temu jak

dziecko.

- Wciąż nie mogę uwierzyć, że Edward zdobył się na

coś

takiego. Żeby odważyć się wtargnąć w środku nocy do

małżeńskiej sypialni, trzeba naprawdę wielkiej bezczelno­
ści i... determinacji.

- Przestań myśleć o nim. Nie ma go, poszedł sobie,

potraktuj go jako marę senną.

- Gdybym tylko mogła. - Spojrzała mu w oczy. - Ale

gdybym przeforsowała swoje pomysły i ty spałbyś na przy­

kład w fotelu...

- Powiedziałem, daj spokój temu wszystkiemu.

- Nie mogę. - Ukryła twarz w zgięciu jego ramienia.

- Rosy.

Wypowiedział jej imię jak nigdy dotąd. Nuta, jaka za­

brzmiała w jego głosie, normalnie wywołałaby u niej od­
ruch ucieczki, tym razem jednak Rosy poczuła, że nie chce
wracać do chłodu i samotności swojej połowy łóżka.

- Rosy.
Jego gorący oddech owionął jej ucho i kark. Przeszedł

ją dreszcz rozkoszy.

- Rosy.
Jego głos zmieniał się z sekundy na sekundę. Teraz był

głęboki, chropawy i nieco zdławiony, a równocześnie nie­
pewny i czuły.

Guard musnął ustami jej szyję.

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 129

Usłyszała bicie swego serca, które poczęło wyrywać się

z piersi.

- Rosy, na pewno wiesz, co się stanie, jeżeli natych­

miast nie każesz mi się odwrócić do siebie plecami...

Kazać mu się odwrócić? Wyrzec się jego ust, dotyku

jego dłoni, ciepła jego ciała? Przenigdy! Z miejsca, gdzie

się znalazła, mogła iść tylko prosto przed siebie. Zaraz też
uczyniła pierwszy krok. Oplotła go ramionami i przylgnęła

piersią do jego owłosionego torsu.

- Guard.

Jego oczy ściemniały, a w źrenicach pojawiły się nie­

bezpieczne błyski. Dostrzegła w tym rozkoszną groźbę,
która tyleż wabiła, co napełniała lękiem.

Zagryzła dolną wargę.
- Nie rób tego - szepnął, zlewając dźwięki.

A potem jego usta same ustanowiły podział i rozłącz-

ność jej warg, stając się autonomicznym źródłem nieziem­

skiej przyjemności.

Nikt jeszcze jej tak nie całował. Tak namiętnie, żarliwie,

z taką niecierpliwością. Ale zdumiała ją przede wszystkim

gwałtowność własnej namiętności. Jak gdyby jej uwolnio­

ne spod kontroli zmysły chciały wziąć odwet za lata uwię­

zienia w karbach dyscypliny czy też raczej uśpienia w hi­

pnotycznym transie.

Wpiła się wargami w jego usta, wczepiła palcami w je­

go ciało i wciąż było jej mało. Chciałaby wręcz przenik­

nąć go językiem na wskroś i opleść mackami niczym

ośmiornica.

Kiedy na chwilę ich usta rozłączyły się, Guard zanurzył

twarz w pierzastej puszystości jej włosów i wyszeptał:

- Mój Boże, Rosy, ty czarodziejko...

background image

1 3 0 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

Nie dokończył. Nie pozwoliła mu na to. Odrzuciła do

tyłu głowę, wygięła się w łuk i podała mu swoje piersi.

Na chwilę zamarł. A potem jął ssać, drażnić i gryźć

różowe zwieńczenia sutek.

Poczuła, że krążące w niej soki spływają ku tym dwóm

punktom jej ciała. I stała się rzecz dziwna, a przecież w ja­

kimś sensie zrozumiała. Im szczodrzej dzieliła się swymi

sokami, tym coraz większy ogień ją trawił, tym silniejsze

przepełniało ją pragnienie. Wbiła się paznokciami w ciało
mężczyzny.

Wyczuł jej wzrastającą gotowość i ruchem dłoni prze­

sunął centrum dręczącego pożądania z piersi na wzgórek

łonowy. Jęknęła, zdumiewając się, że posiada struny, o ist­
nieniu których nawet nie śniła. Po chwili cała już roz­
brzmiewała rytmiczną melodią. Wibrowała. Wiła się. Ko­

łysała się jak wodorost poruszany głębinowymi prądami.

Zalała ją fala rozkosznego gorąca. Zwilgotniała i zaczę­

ła parować. Konwulsyjnie ścisnęła udami jego pośladki,

a potem kilka razy w rytmicznych odstępach ponowiła
uścisk. Całe jej ciało roztapiało się w drżącej ekstazie.

Poczuła, że całym swoim jestestwem rozchyla się i roz­

wiera. Jej serce waliło w pościgu za rozkoszą, a wzrok

omdlewał w przyzwoleniu. Wszystko w niej drżało, płonę­

ło, przeobrażało się. Jego oddech owiewał jej skórę, lecz

nie przynosił ukojenia, tylko jeszcze wzmagał pragnienie.

- Guard, teraz, teraz... proszę... już dłużej nie wy­

trzymam.

Wykrzykiwała te słowa, lecz chyba nawet nie była tego

świadoma. Coś działo się poza nią, niezależnie od jej woli,
czucia i chcenia, coś, co uzyskało pełną autonomię i do­
magało się, żądało należnej sobie daniny. Guard drażnił się

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 1 3 1

z tym czymś, gdyż uklęknąwszy pomiędzy jej nogami
i prezentując swoją gotowość, powiedział:

- Powtórz, Rosy, powtórz, że mnie pragniesz.

Od podbrzusza po jej ciele rozchodziły się fale upojnego

gorąca. Sutki napęczniały, jakby za chwilę miały trysnąć
sokiem. Krzyż zdawał się być rozpalonym prętem. Czuła

mrowienie, palenie w wielu różnych miejscach. Jeśli za
chwilę to nie ustanie, zacznie chyba wyć i rzucać się jak
opętana.

- Tak, tak, tak, chcę ciebie.

Spoglądał na nią z wyżyn swej triumfującej męskości.

- Jesteś taka mała, Rosy, taka maleńka...
Wyciągnęła ku niemu ręce, a on opadł na jej brzuch

i piersi. Oplotła go ramionami i nogami. Przywarła do nie­

go, niczym bluszcz do ściany. Wstrzymała oddech.

Czekała całą wieczność. Przynajmniej tak się jej wyda­

wało. A potem nagle rozdarł ją piorun. I cisza. Bezruch.

Uspokojenie. Guard był w niej i oczekiwał, aż ona go za­
akceptuje.

Uderzyły na nią poty. Wyrzuciła biodra do przodu.

Wówczas i on drgnął, a z tego drgnienia narodził się rytm,
cała gama cielesnego ruchu.

Kiedy udało się jej dostroić do ruchów kochanka, po­

dziękował jej najdzikszym z pocałunków.

- Guard-jęknęła.
- Rosy...
Wbiła paznokcie w skórę na jego plecach. Gryzła jego

ucho. Opanowała ją wizja, iż Guard chowa się w niej cały.

Ich ruchy stawały się coraz szybsze i szybsze. Zaczę­

ła wydawać dziwne, ochrypłe dźwięki. Wiedziała, że umie­
ra, lecz było to rozkoszne umieranie. Miało w sobie

background image

132

OZEN SIĘ ZE MNĄ

słodycz omdlenia, jasność fajerwerków i uniesienie zwy­
cięstwa.

Nagle pchnął raz i drugi tak silnie, że niemal przebił ją

na wylot. Krzyknął. Palące soki wypełniły jej wnętrze
i wylały się na pośladki i uda.

Znieruchomieli, dysząc. Dopiero teraz poczuła ciężar

jego ciała. Jednak on jakby to odgadł i nieznacznie uniósł

się na łokciach. Patrzył z góry na jej wpółomdlałą twarz.

Ale ona właśnie wydobywała się z omdlenia. Zalała ją

jasna świadomość tego, co się stało przed chwilą. Boże, jak

w ogóle mogło do tego dojść! Oddała się mężczyźnie,

który jej nie kochał, który jej nawet nie lubił.

- Rosy...

Odwróciła głowę i zawiesiła wzrok na krawędzi nocne­

go stolika.

- Cóż, teraz już Edward nie będzie mógł utrzymywać,

że nasze małżeństwo jest czystą fikcją.

Poczuła, że Guard sztywnieje.

- Czy to wszystko, co masz mi do powiedzenia? - spy­

tał zdławionym głosem.

Milczała. Miała do powiedzenia dużo, dużo więcej, lecz

okazało się, że wbrew pozorom nic nie jest tak trudne jak
mowa.

Guard przesunął się na własną połowę i zgasił światło.

- Śpij, Rosy. Najwyższy czas zasnąć.

Zwinęła się w kłębuszek. Po kilku minutach usłyszała

jego regularny oddech. Guard spał. Czy przed zaśnięciem

coś pojął, coś zrozumiał? Czy zrozumiał, że nigdy, ale to
przenigdy nie oddałaby się tak zupełnie mężczyźnie, które­
go by nie kochała?

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

133

Rosy powoli uniosła powieki. Odetchnęła z ulgą. Była

sama. Sama w łóżku i sama w pokoju.

Usiadła, na wszelki wypadek zasłaniając swą nagość.

W jednym błysku przypomnienia odtworzyła wypadki mi­
nionej, szalonej nocy. Zarumieniła się. Była oto kimś in­
nym, a niewielka strefa ćmiącego bólu, którą odnajdowała

w swym wnętrzu, stanowiła niezbity dowód, iż żadnej
z przypomnianych rzeczy nie wyśniła sobie.

- Jesteś taka ciasna - wyszeptał Guard, zanim szybki­

mi, zdecydowanymi, a jednak w jakimś sensie delikatnymi

pchnięciami zaczął przebijać się w głąb niej.

Spojrzała na puste, wystygłe miejsce po jego stronie. Kie­

dy wstał? Gdzie się znajdował w tej chwili? Co porabiał?

Odrzuciła kołdrę i w tym samym momencie uświadomi­

ła sobie, że nie ma czystych rzeczy na zmianę. Żeby więc
w ogóle wyjść z sypialni, będzie musiała włożyć wczoraj­
sze ubranie, a potem dopiero przebrać się w swoim daw­
nym pokoju.

Ale nie! Już ktoś pomyślał o tym i zaradził wszystkie­

mu. Utkwiła wzrok w pedantycznie uformowanej kupce

czystej bielizny, która bieliła się na jednym z krzeseł. Nie
musiała zgadywać, czyje ręce to zrobiły. Uśmiech sam
wypłynął na jej wargi.

Kiedy zaś pół godziny później opuściła łazienkę, gdzie

osmagawszy ciało prysznicem, ubrała się i uczesała, przy­
znała się śmiało i bez żenady przed samą sobą, że koszula
tej nocy faktycznie była jej niepotrzebna. Byłaby tylko
zbyteczną zawadą. I tak by ją zdjęła lub pozwoliła Guar-
dowi ściągnąć ją z siebie. Wybrała bowiem coś, co nie
tolerowało żadnych przeszkód, pancerzy i osłon. Wybrała
fizyczne zespolenie.

background image

1 3 4 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

Zerknęła w lustro wiszące nad toaletką. Jeżeli wczoraj

była pąkiem, to dzisiaj kwiatem w fazie rozkwitu. Świad­

czyła o tym jej zaróżowiona twarz i błyszczące oczy, lekko
rozchylone usta i wysunięty do przodu biust. Całe jej ciało

emanowało zmysłową gorączką. I był to stan, który łączył
się z uniesieniem i szczęściem, a także dumą z powodu
spełnionej kobiecości.

W holu na dole spotkała panią Frinton.
- Gdzie jest Guard? - zapytała ją głosem osoby, którą

obudził śpiew ptaków i która spodziewa się przeżyć kolej­

ny szczęśliwy dzień.

Gospodyni lekko się zmieszała.

- Wyjechał do Londynu. Ma tam dzisiaj ważne spotka­

nie z jakimś klientem. Powiedział, że wróci dopiero wie­

czorem. I na odchodnym poprosił mnie, żebym cię nie

budziła i pozwoliła ci spać choćby do południa.

Mówią, że od radości do smutku jeden krok, i właśnie

Rosy doświadczyła na sobie prawdziwości tego powiedze­

nia. Dotkliwie odczuła kontrast pomiędzy miłosną nocą

a dniem, który obiecywał jedynie pustkę samotności i tor­

turę oczekiwania.

Dlaczego Guard nie obudził jej? Dlaczego opuścił ją tak

bez słowa? Dlaczego skazał na długie godziny chodzenia
z kąta w kąt?

- Czy zrobić ci śniadanie?

Nie czuła głodu. Nie byłaby zresztą w stanie niczego

przełknąć. Podziękowała ruchem głowy.

Dziesięć minut później stała oparta o parapet okna bib­

lioteki i posępnym wzrokiem patrzyła na ogród. Nagle

usłyszała, że ktoś otwiera drzwi. W pierwszej chwili po­

myślała, że to może Guard zmienił swoje plany, i odwróci-

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

135

ła się z uśmiechem. Uśmiech jednak szybko znikł z jej

twarzy. Zobaczyła Edwarda, swojego dręczyciela.

- Przepraszam, że mój widok rozczarował cię - powie­

dział Edward. - Niestety, nie jestem Guardem. Tylko mi

nie mów, że nie ostrzegałem cię. Chyba zdajesz sobie spra­

wę, dlaczego się z tobą ożenił?

„Wynoś się stąd w tej chwili", chciała rzucić mu

w twarz, ale słowa utknęły jej w gardle. Więc tylko

spojrzała nań jak na krzesło bądź konsolę i zaraz z pogardą

zwróciła wzrok gdzie indziej.

Usłyszała jego nieprzyjemny śmiech.

-

Widzę, że nie chcemy znać prawdy, brakuje nam od­

wagi zmierzenia się z twardą rzeczywistością? Moja droga
Rosy, obawiam się, że od czasu do czasu wszyscy musimy

przeżyć jakiś niepomyślny dla nas obrót koła fortuny,

mniejszą lub większą osobistą klęskę. Na przykład fakt, że
nie odziedziczę tego domu był dla mnie nader bolesnym
ciosem.

- Przecież znałeś warunki testamentu dziadka.
- Oczywiście, lecz nie tylko ja je znałem. Czy kiedy

Guard ci się oświadczał, nie nasunęły ci się żadne wątpli­

wości, żadne podejrzenia? Bądź co bądź, znacie się od
bardzo dawna. Aż trudno uwierzyć, żeby po tylu latach
znajomości zakochał się w tobie dopiero teraz, nagle i nie­

oczekiwanie.

- Nie mam zamiaru roztrząsać z tobą tych problemów.

Nasze małżeństwo, łączące nas uczucia, to absolutnie nasza

prywatna sprawa. Nic ci do niej.

- Nic mi do niej? Dobre sobie! - wykrzyknął Edward

z jakąś zawziętością. - Spójrz na fakty, Rosy. Ożenił się
z tobą wyłącznie z jednego powodu, a nazywa się on Łąka

background image

1 3 6 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

Królowej. Ale sam ożenek to nie wszystko. Bo żeby spełnić

warunki testamentu, musisz jeszcze zajść w ciążę. Dopiero

uzasadniona nadzieja na potomstwo daje mu na własność
Łąkę Królowej. A zatem śpi z tobą, pieści cię i bierze w ra­

miona wyłącznie dla tego jednego celu. Wybij sobie z gło­

wy, żeby cię pragnął dla samej ciebie. Gdyby naprawdę
odczuwał coś do ciebie, nie kryłby się z tym do śmierci

twojego dziadka i ogłoszenia testamentu. Dlaczego zresztą

człowiek pokroju Guarda miałby akurat na ciebie zwrócić

swoją uwagę? Nie należysz do kobiet, które podobają się

akurat takim mężczyznom. Wiem, że mówiąc to wszystko,
ranie cię, ale powoduje mną troska o ciebie, Rosy. Pragnę
służyć ci pomocą, ochronić cię przed niechybnym rozcza­
rowaniem. Możesz porzucić go, zanim jeszcze nie jest za

późno. Pokaż mu, że rozszyfrowałaś jego niecne zamiary.
Jak zresztą możesz ryzykować z nim wspólne życie, wie­

dząc, że traktuje cię niejako cel sam w sobie, tylko środek
do celu. Przecież widzisz, że w ogóle się z tobą nie liczy.
Gdyby cię kochał, byłby teraz tu z tobą. A ty nawet nie
wiesz, gdzie i z kim przebywa.

Rosy znów patrzyła na ogród, odwrócona do Edwarda

plecami. Nie widziała jednak ani drzew, ani krzewów. Po­

chłaniały ją bez reszty poruszone przez Edwarda sprawy.

Guard faktycznie ożenił się z nią dla Łąki Królowej. Taki
po prostu był ten kontrakt i nikt tu nie owijał rzeczy w ba­
wełnę. Tyle że po ostatniej nocy odmieniły się wszy­
stkie proporcje i perspektywy. Nagle coś, co było akcepto­
wanym fundamentem ich umowy, zaczęło dokuczać ni­
czym cierń.

- Edwardzie, czy mogę cię prosić na chwilę? Nie mogę

znaleźć kluczyków do samochodu.

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

137

Rosy z ulgą rozpoznała bojaźliwy i nieśmiały głos Mar-

garet, zagłuszony sarkaniami odchodzącego Edwarda. To
uczucie ulgi natychmiast jednak wyparł lęk. Przerażająca

bowiem wydała się jej nagle zbieżność sytuacji, w jakiej

obydwie się znajdują. Otóż obie były kobietami nie kocha­
nymi, które kochały. Bo ona, Rosy, jednak kochała. Ko­

chała od niedawna, od kilku godzin, ale z całą pewnością
kochała. Beznadziejną, żałosną, nie chcianą miłością.

Pobiłaby rekord głupoty, gdyby łudziła się, że Guard ją

kocha lub mógłby pokochać. Z faktu, że jej uczucia do

niego zmieniły się, nie wynikało bynajmniej, że jego uczu­
cia do niej przeszły podobną metamorfozę.

Nocne pieszczoty Guarda, czułość, z jaką ją wiódł na

szczyt ekstazy, umiejętność dzielenia się rozkoszą, wszy­
stko to o niczym jeszcze nie świadczyło. Uszczęśliwił
w ten sposób w swoim życiu zapewne wiele kobiet.

Zaszlochała.
Jak mogła być taką głupią gęsią? Na szczęście Edward

uświadomił jej prawdziwy stan rzeczy, zanim wyznała
Guardowi swoją miłość. Wiedząc teraz to, co wiedziała,

przynajmniej miała szansę uratować swoją dumę. Serca nie

mogła już ocalić.

Jeżeli Guard nawiąże w rozmowie do ostatniej nocy,

powie mu, że jej zachowanie było rezultatem strachu przed

Edwardem. Człowiek zastraszony zdolny jest do różnych
nieobliczalnych zachowań.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Zaczęły

płynąć dni i powoli życie Rosy nabrało swoi­

stego rytmu. Guard wracał z pracy wieczorami, ona zaś tak
ustawiła swoje dyżury w schronisku, by wracać do domu

jeszcze później i tym samym sprowadzić swoje kontakty

z Guardem do niezbędnego minimum.

Z uwagi na Edwarda i Margaret nadal dzielili, rzecz

jasna, sypialnię i łóżko, ale Guard zawsze czekał w gabi­

necie na dole, aż ona rozbierze się, położy i zaśnie. Rzadko

zasypiała przed jego przyjściem. Gdy rozlegały się na ko­
rytarzu kroki Guarda, zamykała oczy, udając, że pogrążona

jest we śnie. A kiedy kładł się obok, czyniła rozpaczliwe

wysiłki, by uprawdopodobnić tę komedię regularnym od­
dechem. Było to tym trudniejsze, iż musiała równocześnie
walczyć z rozpaczą, gniewem i pożądaniem.

Lecz bez wątpienia najgorsza była noc, która nastąpiła

bezpośrednio po tej pierwszej nocy miłosnej.

Rosy, załamana i smutna, poszła wtedy do łóżka bardzo

wcześnie i kiedy pojawił się Guard, po raz pierwszy zasto­

sowała swój trik z zamkniętymi oczami. Jednak bynaj­

mniej nie zwiodła nim Guarda. Stanął bowiem nad nią

i powiedział:

- Wiem, że nie śpisz, Rosy. Musimy porozmawiać.

- Nie! - wykrzyknęła na granicy histerii, dobrze wie­

dząc, co Guard chce jej powiedzieć.

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 1 3 9

Znała go i mogła iść o zakład, iż ma zamiar rozbić

w proch i pył jej złudzenie, że w ich wczorajszym stosun­

ku miłosnym było jednak coś więcej niż tylko seks, żądza

i zmysły. Nie zniosłaby tego. Mogłaby nie podnieść się po

takim ciosie. Zbyt świeża była jej miłość.

Długo patrzył na nią, a mięśnie jego szczęk pulsowały.
- Jak sobie życzysz, Rosy - powiedział wreszcie, twar­

do akcentując sylaby.

Nie odpowiedziała. Zwinęła się tylko w kłębuszek, jak

gdyby w takiej pozycji łatwiej jej było znosić ból odrzu­
cenia. Pragnęła tylko jednego - miłości Guarda, jednak to

właśnie zostało jej odmówione z całą bezwzględnością.

- Rosy.

Zatrzymała się jak wryta na środku holu, przyciskając

dłoń do serca. Rozpoznała głos Guarda. Wrócił dziś z pracy

trzy godziny wcześniej, ona zaś nie była psychicznie przy­
gotowana na spotkanie z nim. Najchętniej uciekłaby ok­
nem lub kuchennymi drzwiami, lecz było już za późno.
Oto szedł ku niej od drzwi frontowych.

- O co chodzi, Guard? Właśnie wychodzę. Dziś wieczór

pracuję w schronisku. Muszę już iść, bo inaczej się spóźnię.

- Na dziś wieczór weźmiesz sobie urlop. Musimy po­

rozmawiać.

- Nie mogę wystawić Ralpha do wiatru - powiedzia­

ła, czując, że zanosi się na coś niedobrego. - Liczy na

mnie, a poza tym znaleźliśmy się w tarapatach finanso­
wych i Ralph musiał ograniczyć personel do niezbędnego

minimum.

Właściciel budynku, w którym mieściło się schronisko,

ostatnio uprzedził ich, że z chwilą wygaśnięcia dzierżawy

background image

140

OZEN SIĘ ZE MNĄ

zamierza sprzedać dom. Ralph stawał na głowie, by zdobyć
potrzebne pieniądze, lecz rezultat jego działań okazał się

nader mizerny. Zaproponował nawet Rosy, by namówiła

Guarda do kupienia budynku. Z przykrością musiała mu

odmówić tej przysługi.

- Nie, Guard, dzisiaj stanowczo nie mogę wybrać roz­

mowy z tobą kosztem pracy. Możemy porozmawiać jutro.

- Doprawdy? - zapytał z sarkastycznym uśmieszkiem

na twarzy. - Jesteś pewna, że kiedy to jutro nadejdzie, nie
wymyślisz jeszcze ważniejszych zobowiązań? Nie, Rosy.
Tego rodzaju uniki do niczego nas nie doprowadzą. Nasze
małżeństwo, które wedle umowy miało być postrzegane

jako związek dwojga kochających się osób, stało się paro­

dią małżeństwa. Bo, zaiste, nie jest rzeczą normalną, aby
w parę tygodni po ślubie małżonkowie prawie się nie wi­

dywali i nie rozmawiali ze sobą.

- A kogo nigdy nie ma w domu? - spytała napastliwym

tonem. - Kto wyjeżdża rano, a wraca wieczorami?

- Ja? Skąd możesz wiedzieć, kiedy wracam, gdy za­

wsze zastaję dom pusty? Rzecz jasna, jeżeli nie liczyć
Edwarda i jego zastraszonej żony.

To właśnie Edward nie omieszkał jej poinformować, że

Guard ściąga zazwyczaj do domu między ósmą a dziewiątą
wieczór. Kiedy zaś Rosy wracała ze schroniska około je­

denastej, siedział zamknięty w bibliotece i zagrzebany
w swoich papierach.

- Zawarliśmy układ, ty zaś nie kiwnęłaś dotąd palcem,

ażeby go uprawdopodobnić. Przedkładasz schronisko
ponad dom.

- Bo tam przynajmniej robię coś pożytecznego - od­

parła z wyzwaniem w głosie.

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 1 4 1

- Owszem, tyle że przydałoby się zrobić coś pożytecz­

nego również dla tego domu. Ludzie już zaczynają plotko­

wać. Dziwią się naszemu niekonwencjonalnemu współży­

ciu. Zadają sobie pytanie, co nas właściwie wiąże. I nawet

tknięty litością nasz szczerozłoty Edward narzuca mi się

z przyjacielskimi ostrzeżeniami, że za dużo czasu spędzasz
z Ralphem, sugerując mi między zdaniami, iż twój szef
upatrzył sobie ciebie, w nadziei, że wspomożesz finansowo

jego przedsięwzięcie.

- Czy właśnie o tym chciałeś ze mną porozmawiać?
- O tym i o czymś innym jeszcze.

O czym? Co to były za inne rzeczy? Zaledwie wczoraj

Edward powiedział jej, swoim zwyczajem udając współ­
czucie, że wygląda, jak gdyby usychała z tęsknoty za uko­
chanym, który właśnie ją porzucił. A potem dodał, iż Gu-

ard, bez wątpienia typ bardziej myśliwego i uwodziciela

niż strażnika domowego ogniska, poczuł się już zapewne
znudzony jej wierną miłością.

- Czy Ralph prosił cię o pieniądze? - zapytał Guard

z naciskiem.

- Ralph od pewnego czasu szamoce się jak w klatce.

Nie ma funduszów, a sprawa dzierżawy i sprzedaży budyn­
ku ma się już niebawem rozstrzygnąć. Nasze rozliczne

potrzeby...

- Potrzeby! - przerwał jej urągliwym tonem. - Poza

tym swoim schroniskiem niczego już nie dostrzegasz.
A może jesteś tak ślepa, dlatego że... - Zamilkł, gdyż

w holu pojawił się Edward.

- Czy nie przeszkadzam? - zapytał z uśmiechem, prze­

nosząc swój badawczy wzrok sędziego śledczego z po­

bladłej twarzy Rosy na zagniewaną twarz Guarda.

background image

142 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

- Czego chcesz, Edwardzie? - zapytał Guard, nie za­

dając sobie nawet trudu spojrzenia nań.

- Chciałbym zamienić z tobą słówko, o ile nie miałbyś

nic przeciwko temu. Niedługo zaczynają się wakacje, moi

chłopcy wracają ze szkoły, a poddasze nie ma dostatecz­
nych zabezpieczeń przeciwpożarowych. Margaret histery­

zuje z tego powodu, ja zaś tym razem w całej rozciągłości
podzielam jej obawy. Gdybyśmy więc za waszą zgodą
mogli przenieść się niżej, bylibyśmy wam bardzo zobowią­
zani...

Rosy już dłużej nie słuchała. Odwróciła się i szybkim

krokiem opuściła dom. Po chwili siedziała już w samocho­

dzie i drżącą ręką wkładała kluczyk do stacyjki.

Guard powiedział, że chce z nią porozmawiać. Do roz­

mowy jednak nie doszło. I chwała Bogu. Panicznie lękała

się tego, co mogłaby usłyszeć z jego ust. Jaką na przykład
miała gwarancję, że Guard przed chwilą nie chciał jej

powiedzieć, że ma już wszystkiego dość i zrywa umowę?

Lecz czy to nie byłoby w gruncie rzeczy najlepszym

rozwiązaniem? Bo ona, Rosy, już nie wytrzymywała tej
presji udawania. Nie dość, że musiała udawać przed Ed­
wardem, iż kocha męża, to jeszcze musiała udawać przed
Guardem, że w jej stosunku do niego nie ma ani cienia

miłości. Tamto udawanie miało zapobiec demaskacji ich

oszukańczego układu, to nowe udawanie brało się z prze­

świadczenia, iż nie ma u Guarda żadnych szans, że nie

może liczyć na jego wzajemność. Żyła więc w ustawicz­
nym napięciu, niepewności i rozterce.

To, rzecz jasna, musiało odbijać się niekorzystnie na jej

pracy, którą wykonywała mechanicznie i bez należytego

skupienia. Tak również było i dzisiaj. Kiedy więc wybiła

background image

OZEN SIĘ ZE MNĄ

143

jedenasta i mogła już opuścić schronisko, odczuła wielką

ulgę.

Gdy zajechała przed dom, zauważyła, że na podjeździe

nie ma samochodu Guarda. Przyjęła to jako bardzo przykrą
niespodziankę. Ból głowy, który dręczył ją już od paru

godzin, gwałtownie przybrał na sile. Toteż natychmiast

udała się do kuchni, by poratować się aspiryną.

Właśnie popijała tabletki wodą kiedy wszedł Edward.

- Źle się czujesz? - zapytał.
- Rozbolała mnie głowa - odparła.

Nienawidziła tych jego nagłych pojawień się, które mia­

ły w sobie coś niesamowitego. Nie mówiąc już o tym, że
budziły strach.

- Guard wyjechał - oświadczył Edward, uważnie ob­

serwując jej twarz.

- Tak, wiem - przyznała beznamiętnym głosem.
Uczyniła ruch w kierunku drzwi, ale zagrodził jej drogę

swym zwalistym ciałem.

- Wyniósł się zaraz po odebraniu telefonu od jakiejś ko­

biety. Prosił, ażeby ci przekazać, że nie będzie go całą noc.

Widzę, iż mienisz się na twarzy, moje ty biedactwo, lecz

zrozum w końcu, że nie możesz wygrać. Prędzej czy później
Guard porzuci cię. Znudził się tobą i gdy tylko potwierdzi

swoje prawa do tego domu, wystąpi o rozwód. Niech tylko

przekona się, że zaszłaś w ciążę... Właśnie, czy jesteś w cią­

ży, Rosy? Wyglądasz ostatnio tak mizernie...

Zakipiał w niej gniew.

- Żaden twój interes - wybuchnęła z wściekłością.

- Ależ mylisz się, moja droga. Nie kryję, iż żywo ob­

chodzi mnie ten dom, a więc tym samym i twoja ciąża.

Mimo wszystko mam nadzieję, że nie spodziewasz się

background image

144 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

dziecka. Jesteś krucha, delikatna, nerwowa, mieszkasz
w domu, w którym czyhają na ciężarną kobietę różne nie­
bezpieczeństwa, w sumie twoja ciąża mogłaby skończyć
się jakimiś tragicznymi powikłaniami. Guard, rzecz prosta,

nie byłby zachwycony, gdybyś straciła dziecko. Bo to ozna­
czałoby, że musi zacząć wszystko od początku, i to teraz,

kiedy ma już kogoś innego. Minął zaledwie miesiąc od

waszego ślubu, a ten niesyty erotycznych przygód uwodzi­
ciel zdążył się już tobą znudzić. Więc póki jeszcze nie jest

za późno, machnij na niego ręką. On pragnie tylko tego
domu. Nie chce ciebie. Nigdy nie myślał o tobie na serio.

Rosy już dłużej nie mogła tego słuchać. Szloch rozpiera}

jej piersi. Ominęła swojego dręczyciela i wybiegła z kuch­

ni. Po chwili była już na górze i rzuciła się na łóżko. Teraz

dopiero pozwoliła popłynąć łzom.

Co by było, gdyby faktycznie nosiła w łonie dziecko

Guarda? Paniczny strach chwycił ją za gardło. Co miał na
myśli Edward, kiedy wspomniał o niebezpieczeństwach
czyhających w tym domu? Czyżby w istocie groził jej,
chciał jej zrobić krzywdę? Jeżeli tak, to musiał być szalony,

chory umysłowo. Zresztą minęło jeszcze zbyt mało czasu,
aby wiedziała z absolutną pewnością, czy jest, czy też nie

jest w ciąży...

Gdzie jednak miała się podziać, schronić przed tymi

wszystkimi zagrożeniami? W schronisku? Niczym jakaś
porzucona, wygnana i bezdomna istota?

Bolesny uśmiech rozjaśnił jej twarz.

- Nie zjadłaś śniadania.

- Nie jestem głodna.

Był sobotni poranek i po raz pierwszy Guard wyjeżdżał

background image

OZENSIĘKEMNĄ

z domu trochę później. Z tamtej nocy sprzed kilku dni nie
wytłumaczył się, ona zaś była zbyt dumna, by żądać od
niego wyjaśnień.

- Nie wiem, kiedy dziś wrócę, więc nie licz się ze mną

w swoich planach. A w ogóle, to co masz zamiar porabiać?

- Cóż, prawdopodobnie wybiorę się po zakupy - od­

parła, unikając jego wzroku.

Doprawdy, ostatnio niewiele mieli sobie do powiedze­

nia i nawet tak konwencjonalna rozmowa szła im jak po

grudzie.

Godzinę później Guarda nie było już w domu, lecz Ed­

ward nie zasypiał gruszek w popiele. Zastąpił jej drogę na
schodach.

- Wyrwij się wreszcie z tej mami, Rosy - powiedział

głosem spowiednika i zaufanego doradcy. - Porzuć go. On

nawet nie kryje się z tym, jak niewiele dla niego znaczysz
i jak bardzo zaabsorbowany jest tamtą...

- Tamtą? - powtórzyła zbielałymi wargami.
- Och, przestań udawać naiwną. Jeżeli mąż nie wraca

na noc do domu, to może być tego tylko jedna przyczyna.
Musi mieć kochankę. Pół biedy, jeśli tylko jedną.

I znów powtórzyło się to, co ostatnio dość często się

zdarzało. Tłumiąc szloch, Rosy uciekła do swojej sypialni.

Ich sypialni. Tutaj doświadczyła pełni szczęścia, ale też

tutaj zwykła w ostatnim okresie rozpaczać w samotności

i prosić Boga o odmianę losu na lepszy.

Tak i teraz chwyciła poduszkę Guarda i zanurzywszy

w niej twarz, rozpłakała się jak mała dziewczynka. Podu­

szka nie została wybrana przypadkowo. Przesycał ją za­
pach ukochanego mężczyzny, który dla Rosy stanowił jak
gdyby namiastkę jego obecności. Gdy ktoś umiera z pra-

background image

146 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

gnienia, odwraca naczynie i spija chciwie nawet tę ostatnią
kroplę.

- Rosy, co się stało? Dlaczego leżysz w łóżku?

Guard. Przecież odjechał. Więc skąd się tutaj wziął?

Pewnie musiał czegoś zapomnieć.

- Rosy, czy źle się czujesz? Odpowiedz mi, proszę.

Stanął przy łóżku. Teraz patrzył na nią z góry. Czuła jego

wzrok niczym coś materialnego. Oderwała twarz od poduszki.

- Płaczesz?

Usiadł na materacu. Bardzo blisko niej, nie na

ryle jed­

nak blisko, by poczuła go swoim ciałem.

- Co się stało?
- Nic, o czym warto mówić.

- Czy to w związku z Ralphem? Schroniskiem?

Ralphem? Dlaczego miałaby płakać z powodu Ralpha?

- Oczywiście, że nie.

Serce jej biło jak oszalałe.

- Więc jeśli nie Ralph, to co? A raczej kto? - dopyty­

wał się nieubłaganie.

Pomimo iż dzielił ich pewien dystans, odsunęła się na

bardziej bezpieczną odległość.

- Myślałam, że wyjechałeś.

- Nie zmieniaj, proszę, tematu. I nie chcę słyszeć po

raz drugi słówka „nic". Dlaczego płaczesz, Rosy?

Nagle nachylił się i z czułością dotknął jej policzka. Czy

jednak aby na pewno była to czułość? Tyle już razy pomy­

liła się, próbując odgadnąć jego uczucia.

Nie mogła powiedzieć mu całej prawdy.
Nagle zdrętwiała. Z korytarza dobiegły jej uszu czyjeś

szybkie kroki.

background image

OZEN SIĘ ZE MNĄ

147

- To Edward! - wykrzyknęła z lękiem, który wykrzy­

wił jej twarz. -Nie pozwól mu tu wejść!

- Czy to Edward doprowadził cię do takiego stanu, że

zastaję cię w łóżku tonącą we łzach? - zapytał, delikatnie
gładząc ją po policzku.

Wybuchnęła płaczem, lecz jemu nie wystarczała tego

typu odpowiedź. Chciał słownego potwierdzenia.

- Chcę wiedzieć, co tu, do diabła, się dzieje? Co on

takiego ci zrobił?

- Chcę tylko, by sobie stąd poszedł, żeby przestał mnie

szpiegować. Nienawidzę jego głosu, jego uśmiechów, spoj­

rzeń, którymi mnie przewierca. Ciągle mnie przed czymś
ostrzega, wciąż mi grozi...

- Grozi ci? - Twarz Guarda wyrażała gniew

pomieszany z niepokojem. - Rosy, zrozum, ten czło­
wiek nic nie może. Praktycznie jest bezsilny. Ma zwią­
zane ręce. Bez względu na powody, jakimi kierowali­

śmy się, zawierając nasz związek małżeński, Edward

nie ma już możliwości zrobienia nam jakiejkolwiek
krzywdy. Rozbroiliśmy go tamtej nocy, która fikcję
przemieniła w rzeczywistość i która niejako uwolniła
nas od ciężaru kłamstwa. Dziś żaden sąd nie wysłucha
Edwarda...

- Tak, żaden sąd - powtórzyła cichym, zgnębionym

głosem.

Guard ściągnął brwi.

- Rosy, co to wszystko ma znaczyć? Mam wrażenie, że

w ogóle mnie nie słuchasz.

Drżała. Czuła lodowaty chłód w stopach i dłoniach.

Ogarnęła ją taka słabość, jakby naprawdę zapadła na jakąś
ciężką chorobę.

background image

148

OŻEN.SIĘ ZE MNĄ

- Rosy!

Pokręciła głową.

- Namawia mnie, żebym zerwała nasze małżeństwo.

Mówi, iż zadajesz się z jakąś kobietą. Nie kryje się z oba­

wami, że moglibyśmy mieć dziecko, które umocniłoby

twoje prawa do tego domu. Domyśla się intencji, jakimi

się kierowałeś, biorąc mnie za żonę. A wreszcie ostatnio

powiedział mi, że w takim domu jak ten bardzo łatwo jest
kobiecie stracić dziecko.

- Co?! - huknął Guard z niepowstrzymaną furią, po

czym dodał nieco spokojniejszym głosem: - Nie ruszaj się
stąd. Zaraz wracam.

Jednak wrócił dopiero po półgodzinie. Jego ściągnięta,

pobladła twarz nie mówiła nic ponadto, że nie były to ani
łatwe, ani przyjemne dwa kwadranse.

- Edward wyjechał - oświadczył znużonym głosem. -

I już nigdy nie wróci.

Rosy utkwiła w nim zdumione spojrzenie. Jak w ogóle

udało mu się osiągnąć to tak szybko? Edward wydawał się
niczym polip, rakowata narośl, którą usunąć można wyłącznie
za pomocą skomplikowanych zabiegów chirurgicznych.

- Wyjechał? Tak po prostu?

Łzy spłynęły jej po policzkach, ale tym razem były to

łzy ulgi.

- Na miłość boską, Rosy, nie płacz...

Ruszył ku niej od drzwi, lecz ona zareagowała, jak

gdyby spodziewała się jakiegoś brutalnego ataku z jego

strony. Gwałtownym ruchem przesunęła się na środek łóż­

ka, skąd, skulona i drżąca, wysłała ku niemu zastraszone

spojrzenie szeroko otwartych oczu.

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 1 4 9

- Nie patrz na mnie jak na upiora, Rosy. Nie zamierzam

cię dotknąć.

- Tak, wiem - odparła niemal szeptem.
- Skoro wiesz, to dlaczego uciekasz ode mnie?

Przełknęła ślinę. Musiała wreszcie zdobyć się na odwa­

gę powiedzenia mu prawdy.

- Ponieważ chcę, żebyś mnie dotknął, i boję się włas­

nych pragnień. Ponieważ cię kocham. Ponieważ już dłużej
nie mogę tego znieść... Och, Guard... Guard...

Ostatnie słowa wyszeptała, czując jego wargi na swoich

ustach, a w sercu takie uniesienie, jakby z głębokiej cie­

mności rzucona została w jasność majowego poranka.

Nie, to nie mógł być ten sam Guard. Bo czyż praw­

dziwy Guard całowałby w ten sposób jej twarz, szyję
i ramiona? Czy gładziłby ją tak czule po włosach?
Czy mówiłby jej, jak bardzo ją kocha i że pół życia cze­
kał na tę chwilę, na słowa miłości, które właśnie padły
z jej ust...

- Rosy... Rosy...

- Ale przecież nie mogłeś mnie kochać - powiedziała,

odsuwając się od niego na odległość wyciągniętych ra­
mion, ażeby móc spojrzeć mu w oczy. - Nawet nie darzyłeś
mnie sympatią. Zawsze wyczuwałam w tobie zasadniczą

niechęć do mnie.

- Och, Rosy, jedynie ty mogłaś tak myśleć. Jak sądzisz,

po jaką cholerę ożeniłem się z tobą?

Ściągnęła brwi.

- Ponieważ przedstawiłam ci pewną propozycję, którą

uznałeś za korzystną dla siebie.

- Mylisz się. Nie chciałem domu, chciałem ciebie. Za­

wsze, przez wszystkie minione dni. I przyszłość nie zmieni

background image

150

OŻEN SIĘ ZE MNĄ

niczego w moich pragnieniach - skandował swoje wyzna­

nie miłosne, całując koniuszki jej palców.

- Ale przecież nie chciałeś ożenić się ze mną. Musiałam

cię o to prosić. Zażądałeś czasu do namysłu.

- Czasu, żeby wziąć się w garść i przygotować ogólny

plan postępowania. Miałaś wówczas piekielne szczęście,
że nie chwyciłem cię na ręce i nie zaniosłem do łóżka.

Byłby to z mojej strony najbardziej spontaniczny i szczery
wyraz tego, co myślałem o twoim pomyśle zawarcia for­

malnego związku małżeńskiego. Zresztą teraz żałuję, że
nie poszedłem za tym pierwszym odruchem. .

Rosy nie mogła ukryć wzruszenia. Pogładziła z czuło­

ścią jego dłoń.

- Och, Guard, jak to było możliwe, że kochałeś mnie,

a ja nic o tym nie wiedziałam, ba, nawet nie domyślałam

się niczego?

- Kochałem cię, ale nie była to miłość szczęśliwa, gdyż

połączona z gehenną zazdrości.

- Zazdrości? O kogo?
- Na przykład o Ralpha, a nawet o Renaulda Bressee,

choć był to tylko krótki epizod. Mój Boże, gdy zobaczyłem,

jak flirtujesz z nim, pomyślałem, że chyba oszaleję. Zawsze

uważałem siebie za stworzenie rozumne i logiczne, lecz tam­

tego wieczoru w Brukseli wstąpiła we mnie bestia. Pamiętam,

iż nawet nawiedziła mnie całkiem już obłąkańcza myśl, żeby

wycisnąć ci na czole pieczęć, coś w rodzaju piętna, że jesteś
tylko i wyłącznie własnością Guarda Jamiesona.

Roześmieli się i pocałowali.

- Edward wbijał mi wciąż do głowy - powiedziała Rosy

- iż nie kochasz mnie i że zależy ci tylko na domu. Dowodem

tego miałaby być tamta noc, którą, jak utrzymywał, spędziłeś

background image

OZEN SIĘ ZE MNĄ

151

z kobietą, swoją najnowszą kochanką. Przyznaję, iż ugo­

dził mnie tym w samo serce. Ta sugestia Edwarda wydała

mi się tym bardziej prawdopodobna, że nawet nie próbo­

wałeś się wytłumaczyć, dlaczego nie wróciłeś na noc.

- Och, Rosy, jak ty mało wiesz. Byłem wściekły na

siebie, że tak wszystko wymyka mi się z rąk i zaczynam
tracić kontrolę nad sobą. Przecież tamtej pierwszej naszej
nocy w tej sypialni zwróciłaś się do mnie o pociechę

i wsparcie, ja zaś wykorzystałem twój stan zalęknienia i sa­

motności i dałem upust swoim długo tłumionym pragnie­
niom. W rezultacie wbiłem sobie do głowy, iż z pewnością
zorientowałaś się w moich uczuciach do ciebie, a nie po­
dzielając ich, tym bardziej stałaś się dla mnie nieosiągalna
i niedostępna. Słowem, spędziłem tamtą noc nad butelką
whisky, w czterech ścianach swojego mieszkania, bijąc się
z myślami.

Spojrzała nań z wyrazem niepewności w oczach.

- Więc kiedy kochaliśmy się, niczego nie wyczułeś?

Nie domyśliłeś się, jak bardzo jesteś mi drogi i bliski?

- Rosy, przyznaję, że na moje pieszczoty odpowiadałaś

z namiętnością i pasją, tyle że wszystko, co do tej pory
robiłaś, robiłaś właśnie w ten sposób... wkładając w to ca­
łe swoje serce. Twoją gotowość kochania się ze mną od­
czytałem więc jako impuls chwili, próbę osłabienia lęku.

Poza tym dręczyły mnie wyrzuty sumienia...

- Wyrzuty sumienia? Z jakiego powodu?

- Och, powodów było bez liku. Przede wszystkim wy­

rzucałem sobie, że tak skwapliwie zgodziłem się na two­

ją propozycję zawarcia oszukańczego związku, zamiast

podsunąć ci jakiś mniej ryzykowny sposób rozwiązania

problemu. Poza tym winiłem siebie, iż dojrzałem w obecno-

background image

1 5 2 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

ści tutaj Edwarda szansę na osiągnięcie całkiem realnych

korzyści...

- Czegoś tu nie rozumiem. Edward zawsze mi się ko­

jarzył tylko i wyłącznie ze stratą, i to zarówno w sferze

materialnej, jak i psychicznej.

- Masz rację, tyle źe właśnie dlatego, iż Edward objawił

się nam jako niewątpliwe niebezpieczeństwo, miał nas po­

pchnąć ku sobie i zbliżyć. I tak się właśnie stało. Bo to

Edward poniekąd rzucił cię w moje ramiona, rozebrał i po­
zostawił nagą. Potraktowałem to jako wspaniałą okazję do
uczynienia zasadniczego przełomu w naszym wzajemnym

stosunku. W innym wypadku pozbyłbym się intruza w jed­

nej chwili i pod byle pretekstem. Ale ja chciałem jednego

i każdy sposób, który zbliżał mnie do tego upragnionego
celu, wydawał mi się dobry. Chciałem całować cię, doty­
kać, kochać się z tobą. Zbulwersowana? Zaskoczona?

Kiwnęła głową.

- Tak, wszystko to dla mnie jest prawdziwym zaskocze­

niem i całkowitą nowością. Nie miałam o niczym pojęcia.

- Myślę, że zakochałem sie w tobie tamtej nocy, gdy

nakryłem ciebie i tego chłopaka na kłusowaniu nad rzeką.

Znajdowałaś się wówczas dokładnie na granicy pomiędzy

dziewczęcością a kobiecością. Już nie dziewczyna, a jesz­
cze nie kobieta. Umorusana smarkula, którą wystarczyłoby
umyć, uczesać i ubrać w elegancką sukienkę, żeby stała się
królową balu. Wybrałaś się z myślą o borsukach czy łoso­
siach, a twoim łupem stał się Guard Jamieson. Oczywiście,

byłaś jeszcze zbyt młoda, ażebym mógł przedsięwziąć ja­
kieś konkretne kroki w celu zdobycia cię. No i nie znosiłaś

mnie. A potem coraz bardziej mnie nie znosiłaś...

- Aż w końcu zakochałam się w tobie.

background image

OZEN SIĘ ZE MNĄ

153

- Naprawdę, Rosy? - zapytał z nutką ironii, ażeby pod­

rażnić ją i sprowokować.

-Nie, nie zakochałam się w tobie. Zakochanie się pa­

suje bardziej do nastolatek, a ja jestem kobietą. Ja ciebie,
Gnard, pokochałam. I kocham cię, jak tylko kobieta potrafi

kochać mężczyznę... całkowicie, z oddaniem, na zawsze.

I jakby dla potwierdzenia swych słów, przylgnęła do

niego całym ciałem i pocałowała namiętnie w usta.

Po półgodzinie, już naga i tym razem bynajmniej nie

zawstydzona własną nagością, zapytała go z jakimś dzie­

cięcym zdumieniem na twarzy:

- Naprawdę byłeś zazdrosny o Ralpha?
- Jak ten wariat. Zresztą Edward miał tyle w sobie

z szekspirowskiego Jagona, że jeszcze tydzień lub dwa,
a stałbym się Otellem.

- Manipulował nami, jak chciał. A jak się go pozbyłeś?
- Bardzo prosto. Powiedziałem, że jeśli kiedykolwiek

zrobi lub powie coś, co w jakiś sposób cię poruszy, to
będzie żałował tego do końca życia. Powiedziałem mu też,
że jeśli nie wyniesie się z tego domu w przeciągu pół go­
dziny, to sprawię, iż jego finanse znajdą się pod tak dro­
biazgową kontrolą urzędników Izby Skarbowej, że jeszcze

pod koniec tego roku pójdzie z torbami i trafi z pewnością

do schroniska Ralpha...

Pochylił głowę i pocałował jej pierś.
Mruknęła i przeciągnęła się.
Dotknął dłonią jej wzgórka łonowego.
Rozchyliła nogi, głęboko wzdychając.

- A jak byś to przyjął - spytała z pomrukiem kotki

- gdybym to ja zaczęła ci robić takie rzeczy?

- Spróbuj - zaprosił ją do działania.

background image

154

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ

Z początku myślała, że Guard żartuje, lecz wystarczył

jeden rzut oka na jego twarz, by mogła się przekonać

o szczerości tego zaproszenia.

Jej pierwsze ruchy były bardzo niezręczne i sparaliżowane

wstydem. Prędko jednak ośmieliła się, licząc na pobłażliwość

Guarda wobec tych jej inicjacyjnych prób. To instynkt pod­

powiadał jej, co zrobić, by sprawić przyjemność mężczyźnie.

I podpowiadał bezbłędnie. Schodziła w pieszczotach coraz

niżej i niżej. Gdy dotarła do ud, Guard wyprężył się z jawno­

ścią pożądania. Ten widok na chwilę przykuł jej spojrzenie.
Miał w sobie coś zagadkowego, tajemnicę nagłej przemiany,
cudowność natychmiastowego pęcznienia i wzrostu. Opano­

wała ją prawdziwie dziecięca ciekawość. Penetrowała teraz

sferę dotąd zupełnie jej obcą. Dziwiła się miękkości runi, twar­

dości obelisku, niebieskości żyłkowania. Szybko jednak cieka­
wość ustąpiła miejsca podnieceniu. Moszna w dotyku przypo­
minała brzoskwinię, a połyskliwa gładkość żołędzi zdawała się
mienić różowością wina w kryształowym kielichu. Panował

tropikalny upał, w którym zapachy i intensywne wonie nabie­
rały konsystencji gęstej zawiesiny. Powierzchnie lśniły, zwilżo­

ne śliną i potem. Jej dłoń omdlała i zsunęła się na udo. Zresztą
zmęczenie nadeszło w momencie, który dla Guarda był mo­

mentem przełomowym. Chrapliwie dysząc, chwycił ją za ra­

miona i odwrócił na plecy. Wszedł w nią błyskawicznie, ona

zaś oplotła go nogami. Tak zespoleni, szybko zharmonizowali
swe ruchy, natarczywe tym razem i ponaglające.

- Czy nadal mnie kochasz?

Rosy uniosła ociężałe powieki. Ześlizgnęła się kilka

minut temu po gładkiej krawędzi snu i teraz odnalazła

background image

OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 1 5 5

siebie w tej samej pozycji, w jakiej zapadła w tę płytką

drzemkę - z nogą przerzuconą przez brzuch Guarda.

- Mmm... bardziej niż kiedykolwiek. A ty mnie

kochasz?

- Ponad wszystko w życiu, ponad samo życie. Bo jesteś

moim życiem, Rosy. Moim życiem i moją miłością. Dziś,

jutro, zawsze. I nic już nas nie rozłączy.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Ożeń się ze mną Penny Jordan
1 Miasteczko Szczęścia Moreland Peggy Ożeń się ze mną, proszę! [359 Harlequin Desire]
Dojrzewanie, co się ze mną dzieje doc
PODZIEL SIĘ ZE MNĄ SWOJĄ ZABAWKĄ, Wychowanie przedszkolne
UMÓW SIĘ ZE MNĄ DZIEWCZYNO Z ŁOMŻY, teksty piosenek
dojrzewanie co się ze mną dzieje, konspekty, KONSPEKT, wych.do.życia, klasa II
pobaw się ze mną
mamo, tato pobaw sie ze mna Z5VZ27CF7RPODWQJ433XJBBT6AY5MSSGOKW5L7Y
Pobaw się ze mną w Pana Boga czyli trochę o prawie do życia
scenariusz4 i 5 latki- pobaw się ze mną..-Sherborne, ruch i gimnastyka
Halina Poświatowska Podziel się ze mną
Davis Suzannah Ozenisz sie ze mna
Davis Suzannah Ozenisz sie ze mna(1)
fraszka do zosie sluchaj gdy nie chcesz baczyc co sie ze mna dzieje
39 Anioł modlący się ze mną luty 2013

więcej podobnych podstron