background image

ANDRE NORTON 
P. M. GRIFFIN 
 
 
MORSKA TWIERDZA 
 
TYTUŁ ORYGINAŁU STORMS OF VICTORY 
PRZEŁOŻYŁA EWA WITECKA 
  
ROZDZIAŁ PIERWSZY 
 
Była późna wiosna i już nie trzeba było rozpalać ognia w kominku, przynajmniej za 

dnia.  W  nocy,  to  co  innego.  Wilgoć  i  ziąb  od  morza  dawały  się  we  znaki  po  zachodzie 
słońca i do walki z nimi ułożono polana w sypialni pani zamku. 

Una  przeniosła  spojrzenie  ze  stosu  drew  na  okopconą  kamienną  ścianę  za  nimi. 

Widok  wygaszonego  i  ostygłego  paleniska  nie  wpłynął  na  nią  kojąco,  z  niechęcią  więc 
odwróciła wzrok. 

Westchnęła  w  duchu.  Miała  dostatecznie  dużo  powodów  do  przygnębienia,  lecz  nie 

można było przepędzić smutnych myśli równie łatwo jak odwrócić się od kominka. Musi 
znaleźć  jakieś  wyjście  z  trudnej  sytuacji,  w  jakiej  się  znalazła,  a  decyzjami,  które 
podejmie,  postanowi  nie  tylko  o  własnej  przyszłości,  ale  i  o  losie  zależnych  od  siebie 
ludzi. 

Nie  zamierzała  się  buntować  przeciw  ciążącej  na  niej  odpowiedzialności.  Od  dawna 

przyzwyczaiła się do tego brzemienia, dźwigała je przecież z różnym powodzeniem dzień 
po  dniu,  rok  po  roku,  aż  wreszcie  z  trudem  mogła  sobie  przypomnieć  dawno  miniony 
czas pokoju. 

Wojna  rozgorzała  nagle  i  nieoczekiwanie  dla  odosobnionych  i  izolowanych  od  siebie 

Dolin  z  tego  rejonu,  chociaż  niektórzy  co  potężniejsi  od  Uny  wielmoże  z  południa 
przewidzieli ją i usiłowali się przygotować do niej. Nawet taki przebiegły wojownik jak 
ojciec  Uny,  Harvard  w  ostatnim  roku  pokoju  przejmował  się  tylko  szczęśliwym 
wydarzeniem: jego ukochana małżonka po wielu latach wreszcie nosiła w łonie dziecko. 
Dobrze ukrył zawód, gdy urodziła dziewczynkę, i cieszył się,  że przeżyła trudny poród. 
Ledwie minęły dwa miesiące od uznania córki i nadania jej imienia, kiedy Alizon zwrócił 
swoje Psy i dziwne bronie przeciwko Krainie Dolin. 

I taki był początek strasznych lat, lat klęsk i strat. Po raz pierwszy w długiej historii 

High  Hallacku  uparcie  broniący  swojej  niezależności  wielmoże  zjednoczyli  się  we 
wspólnej sprawie, gdy przekonali się w końcu, że w przeciwnym razie wróg kolejno ich 
pokona  i  podbije  wszystkie  Doliny.  Lecz  nawet  po  zawarciu  tego  porozumienia  losy 
wojny jeszcze długo się ważyły, nadzieja zaś zwycięstwa była tylko wątłym płomykiem, 
który uparcie nie chciał zgasnąć, i nie wynikała z logicznej oceny sytuacji. W końcu bieg 
wydarzeń  się  zmienił.  Żołnierze  High  Hallacku  przy  pomocy  swoich  tajemniczych 
sprzymierzeńców,  Jeźdźców–Zwierzołaków  z  Wielkiego  Pustkowia,  powstrzymali,  a 
później  wypędzili  najeźdźców,  zadając  im  druzgocącą  klęskę  i  bez  litości  ścigając 
niedobitków. 

Po zwycięstwie armię Krainy Dolin rozpuszczono do domów. Wielu żołnierzy ich już 

nie  odnalazło  albo  zastali  ruiny,  gdyż  Alizończycy  spustoszyli  High  Hallack  na  długo, 
nim  zostali  rozbici,  a  nie  oszczędzali  ani  ludzi,  ani  wytworów  ludzkich  rąk.  Odbudowa 
życia własnego i życia posiadłości okazała się równie trudna jak wojna, która właśnie się 
skończyła, wymagała zaś takiej samej odwagi i siły. 

background image

Dolinie Morskiej Twierdzy i jej sąsiadom zostało to oszczędzone. Żaden wrogi oddział 

nie zapuścił się do tego odległego zakątka i go nie spustoszył. Mieszkańcy nie znali więc 
głodu, a brak dostaw wykwintnych towarów nie dotknął wieśniaków zbyt biednych, by 
mogli sobie na nie pozwolić nawet w najlepszych czasach. Co zaś do innych potrzeb, to 
wszystkie  Doliny  były  prawie  samowystarczalne.  Okoliczni  mieszkańcy  handlowali 
między sobą, rzadko zapuszczając się nawet do Linny, żeby nabyć albo sprzedać towary. 
Wprawdzie  ponieśli  duże  straty,  jak  wszyscy  w  High  Hallacku,  ale  dawali  sobie  jakoś 
radę. 

Una  podniosła wyżej  głowę.  Morska  Twierdza  radziła  sobie  lepiej  od  innych.  Mając 

do dyspozycji garść starych lub niezdolnych do walki mężczyzn, którzy w miarę swoich 
możliwości  pomagali  kobietom  i  młodym  chłopcom,  delikatna  i  łagodna  matka  Uny 
sprawiła,  że  włość  nie  podupadła  i  pozostała  wydajna.  Pod  jej  kierunkiem  wieśniacy 
konserwowali  zamkowe  mury  i  zabudowania,  siali,  zbierali  plony,  dbali  o  sprzęt  i  o 
zwierzęta.  Powodziło  im  się  tak  dobrze,  że  nie  tylko  zaspokajali  własne  potrzeby,  ale 
mogli  też  przekazać  niewielką  nadwyżkę  żywności  dla  armii  High  Hallacku  i  jeszcze 
zrobić zapasy na czarną godzinę. 

Una  opuściła  głowę,  gdy  dumę  z  osiągnięć  matki  wyparły  inne  wspomnienia.  Kiedy 

nieliczni ocaleli żołnierze wrócili do Doliny, był wśród nich i pan Harvard, ale jechał w 
naprędce sporządzonej lektyce, a nie na koniu. Po latach utarczek, układania bitewnych 
planów i forteli — przywódcy High Hallacku docenili zarówno jego odwagę, jak i rady, 
choć nie należał do ich wewnętrznego kręgu — otrzymał cios włócznią w plecy podczas 
jednej z ostatnich bitew tej długiej wojny. 

Przez wiele miesięcy małżonka i poddani pielęgnowali go z oddaniem, obawiając się o 

jego  życie.  Miał  silną  wolę  i  serce,  więc  przeżył,  lecz  już  nigdy  nie  odzyskał  władzy  w 
nogach i w prawym ramieniu. 

Harvard nie załamał się, jak stałoby się to z innymi na jego miejscu, ale poświęcił się 

całkowicie  zarządzaniu  swoją  Doliną.  Okaleczone  ciało  przestało  go  słuchać,  więc  z 
pokorą człowieka o wielkim sercu nadal polegał na wypróbowanych już umiejętnościach 
swojej  małżonki  i  —  w  coraz  większym  stopniu  —  na  dorastającej,  chętnej  do  nauki 
córce, która stała się ich wysłanniczką. 

Ojciec  wciągnął  Unę  w  sprawy,  którymi  zazwyczaj  nie  zajmowały  się  kobiety. 

Wiedział, że już nie będzie miał syna, a zarówno on sam, jak i jego pani pragnęli, żeby 
rządy  nad  Doliną  choć  w  części  pozostały  w  rękach  ich  rodu,  który  władał  nią  od 
zasiedlenia High Hallacku. 

Una  z  Morskiej  Twierdzy  okazała  się  pojętną  uczennicą.  Odziedziczone  po  matce 

zdolności łączyła z energią ojca i swoją własną miłością do Doliny i jej mieszkańców. 

Jednak w miarę upływu lat Harvardowi robiło się coraz ciężej na sercu. Zdawał sobie 

bowiem  sprawę  z  możliwości  konfliktów  i  wyniszczających  waśni,  gdyby  ukochana 
córka  pozostawała  niezamężna  w  chwili  jego  własnej  śmierci.  Strata  żony  po  krótkiej 
chorobie  jeszcze  boleśniej  uświadomiła  mu  własną  śmiertelność.  Postanowił  zatem 
zabezpieczyć przyszłość córki wydając ją za pana Ferricka, swojego starego, zaufanego 
towarzysza  broni,  męża  o  silnym  ramieniu  i  bystrym  umyśle.  Ten  wojownik  miał 
wszystkie dane, by rządzić posiadłością, którą miał otrzymać pewnego dnia wraz z ręką 
jej dziedziczki. 

Kojarzenie  małżeństw  przez  rodziców  było  normą  wśród  możnych  rodów  Krainy 

Dolin i Una z Morskiej Twierdzy zaakceptowała decyzję ojca, uznając, że jest konieczna, 
i doceniając jego trafny wybór. Małżeństwo zostało zawarte i Una wraz ze swoim ludem 
odetchnęła z ulgą, że zniknęła jeszcze jedna groźba. 

Ale zaledwie kilka tygodni później los zadał Krainie Dolin następny bolesny cios. Tym 

razem  nie  była  to  ludzka  chciwość,  lecz  okrutniejszy  od  niej  wróg  —  choroba,  która 

background image

błyskawicznie przemknęła przez kontynent z różnym wszakże skutkiem. Dla niektórych 
Dolin  i  ludzi  okazała  się  kilkudniową  mniej  lub  bardziej  łagodną  niemocą,  dla  innych 
jednak była zabójcza. 

Zaraza dotknęła prawie cały ten rejon High Hallacku, a najbardziej Dolinę Morskiej 

Twierdzy. Jak to się zwykle dzieje w takich przypadkach, zachorowali starcy, maleńkie 
dzieci  i  co  słabsi  z  dorosłych,  lecz  tym  razem  jednak  zapadli  na  nią  również  młodzi  i 
silni.  Trawiła  ich  gorączka,  kaszel  i  wielu  zaniemogło  na  zapalenie  płuc,  a  z  choroby 
wstali tylko nieliczni. Z jakby złośliwą dokładnością choroba wybierała głównie młodych 
mężczyzn,  którzy  dopiero  zaczynali  zastępować  poległych  w  wojnie  dojrzałych  mężów. 
Ocalała tylko nieliczna garstka. 

Una  sama  była  bliska  śmierci.  Wyzdrowiała  wprawdzie,  ale  kiedy  odzyskała 

przytomność i nieco sił, dowiedziała się, że utraciła zarówno ojca, jak i męża. 

Głęboki  żal  po  stracie  Harvarda  rozdzierał  jej  serce,  lecz  opłakiwała  też  śmierć 

Ferricka.  Jakkolwiek  znacznie  od  niej  starszy,  tak  że  mógłby  być  raczej  jej  ojcem  niż 
małżonkiem, i nie rozumiejący potrzeb młodej dziewczyny tak samo jak inni mężczyźni 
w  jego  wieku,  jednak  obchodził  się  z  nią  łagodnie,  a  nawet  czule.  Jako  przyjaciel 
Harvarda, znał ją od urodzenia i darzył prawdziwym uczuciem. Było to znacznie więcej, 
niż mogło się spodziewać wiele szlachetnie urodzonych panien. 

Oczy  Uny  zabłysły  zielonym  płomieniem.  Umarł  dobry  człowiek.  To  samo  w  sobie 

było  dostatecznie  złe.  Ale  jeszcze  większym  nieszczęściem  był  fakt,  że  jego  śmierć 
naraziła na niebezpieczeństwo tych, których starał się chronić. 

Una z  Morskiej Twierdzy nie buntowała się przeciw wyrokom losu, który  zmusił ją, 

żeby oficjalnie przejęła rządy nad Doliną. Umiała rządzić i w istocie cieszyła się, iż może 
spożytkować  wrodzone  zdolności,  gdyż  niejeden  raz  udowodniła,  że  je  posiada.  Przez 
kilka  lat  wszystko  szło  dobrze.  Władała  Doliną  i  pracowała  wraz  ze  swoim  ludem.  Ich 
wspólne  wysiłki  przynosiły  owoce.  Nadmorski  zamek  kwitł,  a  nadzieja  i  radość  życia 
znowu  zagościły  w  sercach  wszystkich  mieszkańców.  Obecnie  jednak  jej  wdowieństwo 
wystawiało na niebezpieczeństwo wszystko, co kochała, i wszystkich, którzy jej słuchali i 
uznawali jej władzę. Będzie musiała okazać stanowczość, w pełni świadoma, że może nie 
zdołać zapobiec złu. To, co uważała za lekarstwo, może łatwo stać się trucizną gorszą od 
choroby, którą miało wyleczyć. 

Nic  się  na  to  nie  poradzi.  Una  wyprostowała  się  i  wyszła  z  sypialni  do  przyległej 

większej  komnaty,  w  której  miała  zwyczaj  zajmować  się  sprawami  swojej  Doliny  i 
spotykać ze swymi pomocnikami. 

Przy  dużym  biurku  siedział  mały  chłopiec,  chmurnym  wzrokiem  wpatrywał  się  w 

grubą księgę, nad którą go posadziła, by nie przeszkadzał jej w podejmowaniu decyzji. 
Uśmiechnęła  się  lekko.  Tak  jak  przedtem  jej  rodzice,  uważała,  że  Dolina  była  tym 
silniejsza, im więcej jej mieszkańców umiało czytać i pisać, a ten chłopiec, mimo że wolał 
inne rozrywki, uczył się szybko i chętnie. 

— Tomer, przyprowadź do mnie Rufona. 
—  Tak  jest,  pani.  On  chętnie  posłucha,  bo  tak  jak  wszyscy  ma  powyżej  uszu  tych… 

ludzi z Kruczego Pola. 

Skinęła głową. Łatwo jej przychodziło podzielać sympatię pazia do Rufona i niechęć 

tegoż  Rufona  do  aroganckich  sąsiadów  —  no  i  ten  ukryty  strach,  który  jak  całun 
okrywał cały Morska Twierdza. 

W żaden sposób nie okazała swoich uczuć. 
—  Biegnij  więc  po  niego  —  powiedziała  łagodnym  głosem  i  przygotowała  się 

wewnętrznie do spotkania. 

Nie  czekała  długo.  Ruf  on  niecierpliwie  oczekiwał  na  to  wezwanie  i  nie  omieszkał 

stanąć  przed  swą  panią.  Był  to  dość  niski,  krępy  mężczyzna  o  nieregularnych  acz 

background image

przyjemnych  rysach  twarzy,  którą  szpeciła  stara  blizna  na  podbródku.  Nie  miał 
prawego ramienia. 

Wyprostował się przed Uną i — jak przystało — czekał, aż się do niego odezwie. 
Powitała go, po czym od razu przystąpiła do sprawy, która ich wszystkich niepokoiła. 
— Czy nasi goście jeszcze są w łóżkach? 
— Tak, ale już niedługo będą domagać się odpowiedzi, pani — dodał łagodnie, choć 

szorstko.  Bał  się  bardzo,  że  córka  Harvarda  nie  ma  tak  naprawdę  wyboru  i  będzie 
musiała skapitulować, a to okaże się fatalne dla wszystkich. 

Una wyczuła jego myśli i tracąc na chwilę opanowanie, powiedziała gniewnie: 
—  Nie  oddam  Doliny  Morskiej  Twierdzy  Oginowi  z  Kruczego  Pola.  Na  Jantarową 

Panią,  nawet  nie  wyobrażaj  sobie,  że  mogłabym  podważyć  wasze  zaufanie  do  mnie, 
dając temu tyranowi władzę. 

— W takim razie będziesz musiała wybrać sobie innego małżonka, pani, i to szybko, 

gdyż inaczej Ogin zagarnie wszystko wbrew twojej woli. 

— Kogo mam wybrać? — zapytała zmęczonym głosem. — Dolina Kruczego Pola jest 

najsilniejsza  w  okolicy.  Ojciec  Ogina  zachował  swoją  drużynę  w  nietkniętym  stanie  w 
najprostszy  ze  sposobów  —  został  w  domu,  kiedy  jego  sąsiedzi  wyruszyli  na  wojnę. 
Zaraza  zabrała  mu  mniej  ludzi  niż  nam  i  nieszczęścia  ledwie  ich  musnęły.  Ma  pełny 
garnizon,  podczas  gdy  w  innych  Dolinach  pozostało  zaledwie  tylu  wojowników,  że  z 
trudnością  utrzymują  się  same  i  próbują  nie dopuścić,  by  rozbójnicy zagnieździli  się  w 
tych stronach. Czy w tej sytuacji któryś  z naszych sąsiadów zaryzykowałby, nie, nawet 
mógłby  zaryzykować  wystąpienie  przeciw  Oginowi  biorąc  mnie  za  żonę  lub  żeniąc  ze 
mną  swojego  syna?  Czy  tak  trudno  się  domyślić,  że  pan  Kruczego  Pola  ucieszy  się  z 
każdego  pretekstu,  żeby  przyłączyć  do  swojej  majętności  każdą  bogatszą  od  naszej 
Dolinę?  —  Przeniosła  na  chwilę  spojrzenie  na  ścianę,  jakby  chciała  zobaczyć  świat 
rozciągający się za nim. — Dolina Morskiej Twierdzy jest duża, ale nikt się nie wzbogaci 
na  tym,  co  wytwarza.  Tylko  głupiec  ryzykowałby  utratę  swojej  w  zamian  za  naszą, 
przynajmniej do czasu, aż wszystko powróci do normy. 

Ale  przecież  jest  jeszcze  sama  pani  Morskiej  Twierdzy,  pomyślał  Rufon.  Nigdy  nie 

widział  piękniejszej  od  niej  kobiety,  panny  czy  mężatki,  przewyższała  urodą  nawet 
swoją matkę, a to było niemałe osiągnięcie. 

Una  była  wysoka  jak  na  kobietę  ze  swojej  rasy,  smukła,  o  tak  delikatnej  budowie 

ciała, że wydawała się krucha jak szkło. Miała dziecinnie małe ręce. Gdyby oparła rękę 
w  poprzek  dłoni  Ruf  ona,  nie  zmierzyłaby  jej  szerokości.  Jej  delikatnie  rzeźbione  rysy 
twarzy  —  odpowiednio  do  reszty  postaci  —  były  niezwykle  subtelne  i  nie  odpowiadały 
nieco bardziej krzepkiemu ideałowi wielbionemu przez jej ziomków. Ciemnokasztanowe 
włosy Uny, nawet zaplecione w gruby warkocz, sięgały bioder. Lecz najpiękniejsze były 
jej  oczy.  Duże,  szeroko  rozstawione,  ocienione  długimi  ciemnymi  rzęsami,  zielone  jak 
nefryt, kontrastowały z jasną cerą ożywioną lekkim rumieńcem. 

Spojrzenie  Rufona  zamigotało.  Pani  Una  oczywiście  miała  rację.  Wielmoże  z  High 

Hallacku  żenili  się  dla  ziemi  i  władzy,  którą  zapewniało  posiadanie  gruntów,  albo  dla 
dużego  posagu.  Uroda  żony  osładzała  transakcję,  ale  po  zawarciu  umowy  małżeńskiej 
nie liczyła się bardziej niż wartość tego, co kobieta wniosła do związku. A wielka szkoda, 
bo  w  całej  Krainie  Dolin  znalazłbyś  niewiele  kobiet  piękniejszych  od  Uny  z  Morskiej 
Twierdzy czy lepiej od niej zarządzających włością. Nie bardzo chciał to przyznać, gdyż, 
jego zdaniem, w jakimś stopniu kolidowało to z nakazami przyzwoitości. 

— W High Hallacku pozostało wielu panów, którzy nie  mają ani ziemi, ani zamków 

—  zauważył.  —  Jeszcze  więcej  jest  doświadczonych  żołnierzy  i  dowódców,  którzy  nie 
wzgardziliby taką posiadłością jak nasza. 

Potrząsnęła przecząco głową. 

background image

—  Obcego?  Mogłabym  tylko  sprowadzić  nam  na  kark  nowego  Ogina.  Poza  tym 

potrzebuję drużyny, nie zaś pojedynczego człowieka, tylko to zabezpieczy Dolinę. 

—  Co  więc  zamierzasz,  pani?  Prędzej  czy  później  będziesz  musiała  dać  im  jakąś 

odpowiedź. 

— Nie, stary przyjacielu — odrzekła Una z uśmiechem: — To będzie twoje zadanie. 

Ogin  wysłał  posłów,  żeby  zalecali  się  w  jego  imieniu.  Dlatego  odpowie  im  wysłannik 
Morskiej Twierdzy, a nie jego pani. 

Spojrzała mu w oczy. Spoważniała, ale na jej twarzy nie odbijało się wahanie, i Rufon 

zrozumiał, że ma jakiś plan, który zamierza wprowadzić w życie. 

Zawsze cechował ją spokój. Teraz zaś, kiedy podjęła decyzję, zdawała się ją otaczać, 

osłaniać  niby płaszczem  aura  spokoju.  Nawet  jej  głos  brzmiał  miękko,  choć  słowa  były 
stanowcze: 

—  Poinformujesz  wysłanników  Ogina,  iż  jestem  bardzo  niezadowolona  z  ich 

przybycia.  W  ostatnie  Gody  wyjaśniłam  przecież  ich  panu,  że  obowiązki  wobec  mojej 
Doliny i mojego zmarłego małżonka jeszcze długo będą skupiać całą moją uwagę. Poza 
tym  ten,  kto  stara  się  o  rękę  pani  Morskiej  Twierdzy,  powinien  zjawić  się  u  niej 
osobiście. 

Rufon  drgnął  słysząc  to  ostatnie  stwierdzenie,  lecz  niemal  w  tej  samej  chwili 

uśmiechnął  się  szeroko.  Taki  mężczyzna  jak  Ogin  oczekiwał  od  kobiety  właśnie 
zrzędliwości i złego humoru. Szorstkie odrzucenie jego propozycji zadowoli go, wyjaśni 
mu  choć  w  części,  dlaczego  Una  ociąga  się  z  przyjęciem  jego  ponownych  zalotów,  i 
sprawi, że Ogin nie zaniepokoi się o ostateczny rezultat. 

— W każdym razie zyskalibyśmy przez to więcej czasu, pani. 
—  Dostatecznie  dużo,  by  się  zabezpieczyć,  jeżeli  los  będzie  sprzyjał  moim  planom. 

Teraz muszę się pośpieszyć. Wydałam już rozkazy, aby przygotowano „Kormorana” do 
podróży, i chciałabym odpłynąć, zanim nasi nieproszeni goście się obudzą. 

— Odpłyniesz? Dokąd? — Wojownik spochmurniał. 
—  Oficjalnie  do  Linny,  żeby  złożyć  uszanowanie  mojej  szwagierce,  chociaż 

wolałabym,  aby  nasi  ludzie  jak  najdłużej  zachowali  ten  fakt  w  tajemnicy.  Jeżeli  zbyt 
długo nie będę wracać, powiesz im, że postanowiłam zostać przez jakiś czas w Opactwie. 
Na  pewno  się  z  tym  pogodzą,  zwłaszcza  kiedy  dodasz,  że  chcę  się  rozeznać  w  sprawie 
sprzedaży kilku naszych koni. 

Rufon  skinął  głową.  Nikt,  kto  ją  znał,  nie  mógłby  sobie  wyobrazić,  że  ucieknie 

chyłkiem,  by  ukryć  się  w  Opactwie  przed  groźbą,  której  prędzej  czy  później  będzie 
musiała stawić czoło. Przed najazdem Psów z Alizonu konie z Doliny Morskiej Twierdzy 
były  wysoko  cenione  w  tych  okolicach  High  Hallacku.  W  minionych  latach  z 
konieczności  nie  powiększano  stada,  którego  rdzeń  pozostał  nietknięty,  podczas  gdy 
resztę  wysłano  na  wojnę  wraz  z  żołnierzami  z  Doliny.  Wszystkim  wyda  się  więc 
zrozumiałe,  że  pani  Una  spróbuje  teraz  odnowić  hodowlę  i  przewidująco  szuka  zbytu 
dla przychówku. 

Zrozumiałe czy nie, na pewno nie to było powodem jej oddalenia się teraz z Zamku. 
— A gdzie będziesz naprawdę? — zapytał Rufon. 
— Ja rzeczywiście zobaczę się z ksienią Adicią. Kochamy się i grzeczność nakazuje mi 

ją odwiedzić. Później — wzruszyła ramionami, jakby godząc się w losem — wyruszę do 
Linny i dalej, albo powędruję na południe. Nie wrócę, dopóki z pomocą Rogatego Pana 
nie  znajdę  tego,  czego  szukam.  —  Unie  nie  wydało  się  dziwne  czy  niestosowne,  że 
wymieniła imię, którego najczęściej wzywali żołnierze i myśliwi, sama też potrzebowała 
pomocy. 

— A czego lub kogo szukasz? — zapytał z ciekawością i troską w głosie. 

background image

—  Najemników,  dużego  oddziału.  Odważnych  ludzi,  którzy  broniliby  naszej  sprawy 

do czasu, aż w jakiś sposób odtworzymy naszą własną drużynę. 

—  Pani!  Nie  wszystko,  co…  Czy  zdajesz  sobie  sprawę,  jakie  ryzyko  podejmujesz?  I 

jak  im  zapłacisz,  nawet  jeśli  znajdziesz  żołnierzy  gotowych  zaciągnąć  się  pod  twoje 
sztandary? 

— Tak, to niebezpieczne, ale wiem, czego szukam — odpowiedziała z westchnieniem. 

—  Oddziału  czystych  tarcz,  najemników,  z  których  zachowania  poznam,  iż  nie  utracili 
dumy,  przestrzegają  dyscypliny  i  gotowi  są  dotrzymać  przysięgi.  Co  do  zapłaty,  może 
nie  będzie  to  takie  trudne  jak  przed  kilku  laty.  Wprawdzie  życie  nadal  jest  ciężkie,  a 
czasy  niepewne,  lecz  w  High  Hallacku  już  nie  gorzeje  wojna  na  pełną  skalę.  Jeżeli 
weźmiemy  pod  uwagę,  jak  drogie  są  kwatery  i  podróż  przez  morze,  obowiązek 
eskortowania czy pilnowania twierdzy nie powinien się wydać za trudny zwolnionym ze 
służby najemnikom, których dowódcy dopiero się zastanawiają, co robić dalej. Musimy 
się przygotować na przyjęcie czystych tarcz bez względu na to, czy zdołam pozyskać dla 
siebie  jakichś,  czy  też  nie.  Przyszykujcie  dla  nich  dolne  izby  w  wieży  z  wyłączeniem 
wielkiej  sali,  mieszkań  służby  i  pomieszczeń,  w  których  się  pracuje.  W  ten  sposób  nasi 
ludzie  nie  będą  musieli  znosić  towarzystwa  zakwaterowanych  wśród  siebie  obcych. 
Mamy przecież wiele rodzin pozbawionych mężczyzn i miejsca starczy dla wszystkich. 

Westchnęła  w  duchu.  Tak,  na  Jantarową  Panią,  mieli  dużo  miejsca.  Morska 

Twierdza  zawsze  miała  za  mało  ludzi,  a  wojna  i  zaraza  jeszcze  bardziej  przetrzebiły 
mieszkańców. 

— Jak sobie życzysz, pani — odparł ukrywając z trudem zaskoczenie. 
Una  uśmiechnęła  się  nieznacznie.  Wyświadczy  przysługę  nie  tylko  swoim  ludziom. 

Powinna  była  dokładniej  wyjaśnić,  jakich  to  wojowników  zamierza  przyjąć  na  służbę, 
ale nie zrobiła tego w obawie, że Ruf on pomyśli, iż straciła rozum. Sama uznała, że ta 
część jej planu jest czystym szaleństwem, a  mimo  to zdecydowała się spróbować. Jeżeli 
jej się powiedzie, potroi szansę zapewnienia bezpieczeństwa swojej Dolinie. 

Na  zdrowy  rozum  plan  wydawał  się  niemożliwy  do  zrealizowania,  istniała  wszakże 

niewielka  szansa,  że  zdoła  wprowadzić  go  w  życie.  Druga  Una,  tak  bliska  jej  sercu  jak 
rodzona  siostra  i  jej  jedyna  powierniczka  w  tej  materii,  zgodziła  się  z  nią,  że  tylko 
sprowadzenie  najemników  do  Morskiej  Twierdzy  umożliwi  jej  zachowanie 
niezależności,  chociaż  obu  nie  podobał  się  zamiar  sprowadzenia  obcych  do  starożytnej 
Doliny. 

Podniosła głowę. Nadszedł czas. 
—  Zaopiekuj  się  wszystkim,  stary  przyjacielu.  Wrócę  tak  szybko,  jak  to  będzie 

możliwe i, mam nadzieję, w towarzystwie mieczy tak ostrych, że zniechęcą Ogina. 

  
ROZDZIAŁ DRUGI 
 
Wszystkich Sokolników uczono od dzieciństwa, jak żyć na wodzie i nad wodą. Widu z 

nich  pokochało  ten  dziki,  obcy  żywioł  i  dobrowolnie  nie  szukało  innej  służby  poza 
statkami. Lecz góry oraz piękno i tajemniczość wyżyn wywarły tak wielkie wrażenie na 
Tarlachu,  że  przewyższyły  nawet  zew  oceanu.  W  przeszłości  jednak  służąc  zarówno  na 
okrętach  wojennych,  jak  i  statkach  handlowych,  obecnie  też  nie  wyrzekłby  się 
podobnego zajęcia, gdyby takie się nadarzyło. 

W  owej  chwili  nie  mógł  się  zdecydować,  co  on  i  jego  towarzysze  powinni  zrobić,  ale 

wkrótce  albo  sam  będzie  musiał  zdecydować,  albo  pozwolić,  żeby  los  dokonał  za  niego 
wyboru,  oczywiście,  jeżeli  nie  chcieli  oddać  tutejszym  kupcom  i  karczmarzom  ciężko 
zarobionych pieniędzy. 

background image

Los źle im się przysłużył, gdyż zostali zwolnieni ze służby z dala od głównych centrów 

handlowych  High  Hallacku.  Linna  nie  była  złym  miastem,  lecz  ten  mały  i  odizolowany 
od reszty kraju obszar nie mógł zapewnić pracy dla tak dużego oddziału. 

Przed  najazdem  Alizończyków  była  to  mała  osada  zaspokajająca  potrzeby 

okolicznych  ubogich  Dolin,  która  nie  została  spustoszona  podczas  wojny  jak  większość 
High  Hallacku.  Była  wówczas  jednym  z  nielicznych  portów,  które  jeszcze  pozostały  w 
rękach  mieszkańców  Krainy  Dolin,  w  dodatku  dogodnym  i  łatwo  dostępnym,  tak  że 
mogły  do  niej  zawijać  sulkarskie  statki.  Jedne  blokowały  wybrzeże,  żeby  uniemożliwić 
Alizończykom  otrzymanie  posiłków,  inne  zaś  dowoziły  napadniętym  tak  poszukiwaną 
broń  lub  równie  potrzebne  oddziały  czystych  tarcz,  często  złożone  z  Sokolników 
pragnących dobrze sprzedać swoje miecze i żołnierskie umiejętności. 

Po wojnie Linna zachowała część uzyskanych wtedy korzyści. Sam port był głęboki i 

osłonięty  przed  zimowymi  wichurami  i  sztormami  nawet  wówczas,  gdy  Lodowy  Smok 
kąsał  najostrzej  i  ryczał  najgłośniej.  Poza  tym  sulkarscy kapitanowie  przekonali  się,  że 
przepływający  wzdłuż  brzegu  prąd  morski  prawie  podwajał  szybkość,  z  jaką  wiatry 
niosły  ich  statki  do  bogatszych  portów  na  południu  Krainy  Dolin.  Dlatego  nadal  tędy 
chętnie  przepływali,  a  wraz  z  nimi  przybyli  do  Linny  kupcy  i  drobni  handlarze 
przyciągnięci  obecnością  obcych  statków.  Wielu  z  nich  osiadło  na  stałe,  pozakładało 
sklepy  i  kramy.  Zasiedlili  oni  głównie  otwartą  przestrzeń  przylegającą  do  murów 
maleńkiego  Opactwa,  gdzie  garstka  pobożnych  Dam  oddawała  cześć  Wiecznemu 
Płomieniowi.  Wraz  z  nowymi  członkami  lokalnej  społeczności  dwie  karczmy  dołączyły 
do pierwszej, znacznie powiększonej, która stała nad morzem. Wszystkie tętniły życiem 
podczas  bardziej  umiarkowanych  pór  roku.  Pomimo  tych  przemian  Linna  odzyskała 
wiele dawnych cech i stała się spokojnym miasteczkiem, w którym od czasów zasiedlenia 
High Hallacku odbywały się jarmarki. Tarlach westchnął i pogłaskał Syna Burzy. Sokół 
nie ruszył się ze swego miejsca na przedramieniu kapitana, podniósł tylko głowę i utkwił 
przenikliwe  spojrzenie  w  człowieku,  którego  wybrał  na  towarzysza  i  brata.  Wyczuł 
dręczący go niepokój, lecz nie odezwał się do niego w myśli wiedząc, iż tego nie pragnie. 

Sokolnik  znów westchnął.  Tak,  dobrze  się  stało,  że  pokój  powrócił  do  Krainy  Dolin, 

podobnie  powoli  wracał  do  Estcarpu  po  drugiej  stronie  morza.  Wszędzie  ludzie  mieli 
dość wojen, chcieli odbudować zburzone domy i spokojnie przeżyć pozostałą część życia, 
każdy na swój sposób. Większości z nich w końcu to się uda i zapomną o bólu, ruinach i 
śmierci. 

Ale  z  Sokolnikami  rzecz  się  miała  zupełnie  inaczej.  Kiedy  po  trzykroć  przeklęte 

Czarownice  ruszyły  z  posad  góry,  niszcząc  nie  tylko  armię  najeźdźców,  ale  zarazem  i 
Gniazdo, przypieczętowały tym los jego rasy. Tarlach był o tym przekonany. 

Sokolnicy  prowadzili  sobie  właściwy  tryb  życia,  który  inne  ludy  uważały  za 

wyjątkowo  surowy  i  uciążliwy.  W  odległej  przeszłości  przypłynęli  na  północ  na 
sulkarskich  statkach  uciekając  przed  grożącą  im  klątwą.  Przywieźli  ze  sobą  kobiety  i 
dzieci, lecz podróżowali razem tylko w tym sensie, że każda grupa trzymała się z dala od 
drugiej,  jakby  nie  łączyły  ich  więzy  pokrewieństwa.  Rządzące  Estcarpem  czarownice 
zabroniły  im  wstępu  do  tego  kraju  ze  względu  na  sposób,  w  jaki  traktowali  swoje 
kobiety.  Znaleźli  jednak  schronienie  i  nową  ojczyznę  w  górach  na  granicy  między 
Estcarpem  a  Karstenem.  Zbudowali  tam  Gniazdo  —  siedzibę  wojowników 
zarabiających  na  życie  jako  najemnicy  —  i  ulokowali  wciąż  niebezpieczne  kobiety  w 
kilku  wioskach,  gdzie  żyły  w  odosobnieniu.  Tylko  od  czasu  do  czasu,  o  wyznaczonych 
porach  roku,  odwiedzali  je  wybrani  mężczyźni,  żeby  z  nimi  spółkować  i  w  ten  sposób 
zapewnić  przetrwanie  swej  rasie.  Z  czasem  ta  zrodzona  z  konieczności  segregacja 
pogłębiła  w  nich  nienawiść  i  pogardę  do  wszystkich  ludzkich  i  prawie  ludzkich  kobiet. 

background image

Sokolnicy  nie  wiązali  się  z  żadnymi  niewiastami  na  stałe  ani  czasowo,  wyjąwszy  te 
krótkie spotkania potrzebne do spłodzenia następnego pokolenia wojowników. 

System  ten  działał  sprawnie  i  zarówno  kobiece  wioski,  jak  i  samo  Gniazdo 

znajdowały  się  z  daleka  od  sąsiednich  ludów.  A  przecież  nawet  wtedy  niektóre  kobiety 
odeszły z gór, wymknęły się gdzie indziej szukać lepszego życia. Jak długo pozostaną w 
swoich  obecnych  siedzibach  na  terenie  Estcarpu?  Przez  jedno  pokolenie?  Dwa?  Na 
pewno nie dłużej, nie miał co do tego wątpliwości. Wiedział, iż mężczyźni z jego rasy nie 
wytrzymaliby takiego życia mając do wyboru inne możliwości i wzory. Nie wierzył więc, 
że i ich tymczasowe towarzyszki będą kontynuować odwieczny tryb życia. 

Znów  musnął  pióra  wielkiego  sokoła.  Czy  nadejdzie  w  końcu  taki  dzień,  gdy  żaden 

ptak  i  żaden  Sokolnik  nie  będą  mogli  się  dzielić  myślami?  Wtedy  ich  przeciwniczka 
weźmie  na  nich  pomstę,  choć  nigdy  nie  uwolniła  się  do  tego  stopnia,  aby  uczynić  to 
osobiście. 

Wziął  się  w  garść,  próbując  zrzucić  całun  z  duszy,  Rogaty  Pan  wie,  jak  bardzo 

Tarlach jest zmęczony! Może te myśli zrodziło tylko zmęczenie… 

Cichy  powitalny  skwir  Syna  Burzy  przywrócił  mu  poczucie  rzeczywistości.  Podniósł 

oczy. Zbliżał się do niego mężczyzna w zbroi i skrzydlatym hełmie. Czarny sokół o białej 
piersi siedział wygodnie na jego nadgarstku. To był porucznik Brennan. 

— Jakie przynosisz nowiny, towarzyszu? — zapytał zmuszając się do lekkiego tonu, 

aby i jego zastępca nie wpadł w ponury nastrój. 

—  Żadnych.  Wyszedłem  się  przejść  i  nacieszyć  porankiem  i  zobaczyłem  ciebie.  — 

Zawahał się. — Co cię gnębi, Tarlachu. 

— Po prostu się zamyśliłem. — Kapitan potrząsnął przecząco głową. 
— Zamyśliłeś się widać głęboko, bo nie usłyszałeś, że się zbliżamy. Ostatnio często ci 

się to zdarza. 

Tarlach  nie  odpowiedział  od  razu,  lecz  skupił  uwagę  na  tym,  co  się  działo  w  porcie. 

Były tam  trzy statki. Dwa sulkarskie korabie wyładowały beczki wina czy piwa. Trzeci 
statek, niewiadomego pochodzenia, zdawał się szykować do odpłynięcia. 

—  Żaden  z  nich  nie  jest  dostatecznie  duży,  żeby  mógł  wziąć  nas  na  pokład  — 

zauważył zmęczonym głosem. 

— Z powrotem do Estcarpu czy tylko na południe? 
— Jeszcze nie podjąłem decyzji, ale tak czy inaczej na pewno znaleźlibyśmy się tam w 

lepszej sytuacji niż obecna. Jesteśmy tutaj już cztery tygodnie i nie otrzymaliśmy żadnej 
oferty i, jak sądzę, wcale jej nie otrzymamy. Może nie znajdziemy już odpowiedniego dla 
nas zajęcia w Krainie Dolin. 

Brennan przyjrzał się swemu dowódcy. 
—  Nie  wydajesz  się  zmartwiony  taką  możliwością.  Czy  chcesz,  abyśmy  wrócili  do 

Estcarpu? 

Kapitan wzruszył ramionami. 
—  Moglibyśmy  odpocząć  w  jednym  z  naszych  obozów.  Walczyliśmy  prawie  bez 

przerwy od przybycia do High Hallacku. — Wyprostował się. — Bez względu na to, czy 
opuścimy  ten  kraj,  czy  w  nim  zostaniemy,  zrobimy  to  całym  oddziałem.  Wyruszyliśmy 
jako kompania i wypada, żebyśmy tak powrócili do naszego komendanta. 

Porucznik  zgadzał  się  z  nim,  lecz  nim  zdążył  to  głośno  wypowiedzieć,  oba  ptaki 

syknęły gniewnie i wzleciały do góry. W tej samej chwili dotarły do nich głośne krzyki i 
wrzawa pobliskiej walki. 

Obaj  Sokolnicy  instynktownie  pobiegli  w  stronę  źródła  hałasu,  ciemnej  alejki 

oddzielającej dwa magazyny portowe. 

Złożona  z  siedmiu  mężczyzn  banda  łapaczy  rekrutów  (sądząc  po  tym,  że  nie  chcieli 

zranić ofiary mimo stawianego oporu), zagnała jakiegoś samotnego wędrowca w wąską i 

background image

ślepą  pułapkę.  Próbowali  go  obezwładnić,  zanim  ktokolwiek  zwróci  na  nich  uwagę  i 
pokrzyżuje im plany. 

Napadnięty był chłopcem albo bardzo młodym mężczyzna. Jego podróżna opończa z 

kapturem  wskazywała,  iż  pochodził  z  tej  okolicy,  Więcej  nie  mogli  dostrzec,  ponieważ 
stał  odwrócony  do  nich  bokiem,  a  fałdy  opończy  i  kaptur  zasłaniały  twarz  i  ciało. 
Widzieli tylko miecz połyskujący w jego ręku. 

Jeden z bandytów zaatakował chłopca od tyłu, chcąc go powalić mocnym kijem, który 

trzymał  w  ręku.  Ku  zdumieniu  wszystkich  młodzik  odwrócił  się  błyskawicznie.  Jego 
brzeszczot  trafił  we  właściwe  miejsce,  zanim  większy  i  silniejszy  od  niego  mężczyzna 
zdążył podnieść broń. 

Sokolnicy  zobaczyli  teraz  jego  twarz.  Była  blada  jak  płótno  i  zasmucona,  co 

świadczyło,  iż  nigdy  jeszcze  nikogo  nie  zabił.  Przerażenie  nie  zdążyło  zabłysnąć  w  jego 
ogromnych oczach o barwie nefrytu, kiedy Tarlach wyciągnął miecz i przedarł się przez 
pierścień bandytów, po drodze powalając dwóch na ziemię. 

Stanął między napastnikami a ich ofiarą. 
— Zostawcie go. 
—  Nie  róbcie  głupstw,  ścierwojady  —  doradził  im  zimno  Brennan.  Zatrzymał  się  u 

wejścia do alejki i obnażył swój miecz, by wesprzeć argumentację dowódcy. 

Bandyci  wahali  się  tylko  chwilę  i  uciekli  wąskim  przejściem,  mijając  po  drodze 

porucznika, który nawet usunął im się z drogi. Ich ofiara, którą spodziewali się pojmać 
bez  trudu,  okazała  się  trudniejszym  orzechem  do  zgryzienia  niż  sądzili,  a  nagłe 
pojawienie  się  Sokolników  całkowicie  zmieniło  sytuację.  Nie  mogli  dorównać  tym 
groźnym,  zaprawionym  w  bojach  żołnierzom  ani  sokołom  krążącym  tuż  nad  ich 
głowami.  Wszyscy  wiedzieli,  że  ptaki  te  uczono  rozszarpywać  w  walce  twarze  i  oczy 
przeciwników. 

Tarlach  nie  czekał,  aż  bandyci  znikną  im  z  oczu,  ale  chwycił  za  ramię  ich  niedoszłą 

ofiarę, którą wciąż uważał za chłopca. 

— Czy nie jesteś ranny? 
Una z Morskiej Twierdzy potrząsnęła przecząco głową, zbyt zszokowana tym,  co się 

wydarzyło i co właśnie zrobiła, by odpowiedzieć słowami. 

— Więc chodź szybko. Jeżeli wrócą z posiłkami, możemy znaleźć się w pułapce. 
Wzdrygnęła  się  przechodząc  obok  ciała  mężczyzny,  którego  zabiła.  Całą  siłą  woli 

zmusiła się, żeby w żaden inny sposób nie dać po sobie poznać, jak nią to wstrząsnęło, i 
nie  odezwać  się,  nawet  podziękowaniem.  Mieli  rację.  Tak,  to  miejsce  mogłoby  stać  się 
pułapką.  Zresztą  najpewniej  porzucą  ją  bardzo  szybko,  gdy  tylko  odkryją,  iż  jest 
kobietą.  Nie  może  do  tego  dopuścić.  Musi  też  mieć  pewność,  że  całkowicie  odzyskała 
panowanie nad sobą, kiedy już się do nich odezwie. 

Kapitan Sokolników zwolnił kroku, gdy tylko pozostawili za sobą baseny portowe. 
— Tutaj powinniśmy być w miarę bezpieczni. 
Una odsunęła się od niego. Nie spodoba mu się fizyczny z nią kontakt, kiedy wyjawi 

im, kim jest, a przecież musi to zrobić. 

—  Tak.  Podobni  im  włóczędzy  nie  chcieliby  stawić  czoła  takim  jak  wy  na  otwartej 

przestrzeni. 

Sokolnicy  zesztywnieli.  Nie  był  to  ani  głos  chłopca,  ani  głos  mężczyzny.  Una  zsunęła 

kaptur. 

— Dziękuję wam, Ptasi Wojownicy, i waszym skrzydlatym towarzyszom. 
—  Niewielka  to  była  przysługa  —  odparł  szorstko  Tarlach  odwracając  się,  żeby 

odejść. 

— Dla mnie była bardzo ważna. Z trudem powstrzymał uśmiech. 
— Przypuszczam, że tak było — przyznał. 

background image

—  Stój,  kapitanie!  —powiedziała  szybko,  gdy  Sokolnicy  znów  poczęli  się  od  niej 

oddalać. 

Oczywiście  nie  znała  ich  stopni  służbowych.  Nie  mogła  też  odróżnić  jednego  od 

drugiego  z  powodu  hełmów  zasłaniających  im  twarze.  Tylko  nieliczni  z  jej  ludu  umieli 
odczytać  ledwie  widoczne  znaki  na  ubraniach  i  zbrojach  określające  stopień 
wojowników  Bractwa.  Jednak  już  dawno  temu  przekonała  się,  że  kiedy  ma  się  do 
czynienia  z  obcym  żołnierzem  nieznanego  stopnia,  dobrze  jest  przyznać  mu  wysoką 
rangę. Nikt bowiem nie jest wolny od odrobiny próżności. 

Nie  miała  zresztą  wątpliwości,  że  mężczyzna,  który  ją  uratował,  był  ważniejszy  od 

swojego  towarzysza.  Tylko  najwyższy  rangą  oficer  albo  żołnierz  o  najdłuższym  stażu 
służby  mógł  kontaktować  się  z  ludźmi,  wśród  których  przebywali  Sokolnicy  (działo  się 
tak  nawet w  ciasnych pomieszczeniach  na  statku)  albo  z  tymi,  którzy  wynajmowali  ich 
miecze. 

Drżąc w głębi duszy, że straci dogodną sposobność, zesłaną przez los, Una zmusiła się, 

żeby zapytać spokojnie i pewnym głosem: 

— Czy jesteście czystymi tarczami? 
Sokolnik  skinął  głową.  Utkwił  szare  oczy  w  jej  oczach.  Zarówno  jej  wygląd, 

zachowanie,  jak  i  sposób  mówienia  wskazywały,  iż  pochodziła  z  wysokiego  rodu.  Jej 
strój, choć nie przesadnie bogaty, uszyty był z dobrego materiału i prawie nie znoszony. 
Niewykluczone,  że  mogła  sobie  pozwolić  na  wynajęcie  eskorty,  jeżeli  jej  potrzebowała. 
Inna  sprawa,  że  tylko  głupota  pozwoliła  jej  wyobrazić  sobie,  iż  Sokolnicy  przysięgną 
kobiecie posłuszeństwo. 

— Należymy do większego oddziału, który nie może się podzielić. 
— Właśnie takiego potrzebuję. Dlatego przybyłam do Linny. — Odetchnęła głęboko i 

mówiła  dalej:  —  Dużo  słyszałam  o  waszych  żołnierskich  umiejętnościach,  odwadze  i 
szybkim  refleksie  od  pana  Harvarda.  Mimo  wszystko  miałam  nadzieję  zwerbować  was 
do Doliny Morskiej Twierdzy. To, co zobaczyłam, tylko spotęgowało to pragnienie. Obaj 
najemnicy drgnęli lekko. 

— Pana Harvarda? 
Una  poczuła  wielką  ulgę.  To  był  jej  największy  atut.  Znali  imię  jej  zmarłego  ojca. 

Uznała,  że  przynajmniej  jej  wysłuchają.  A  potem,  no  cóż,  mogła  tylko  opowiedzieć  im 
swoją historię i mieć nadzieję. 

—  Jestem  Una  z  Doliny  Morskiej  Twierdzy,  jego  córka,  i  wdowa  po panu  Ferricku, 

towarzyszu  broni  i  dowódcy  drużyny  mego  ojca  podczas  wojny.  Naprawdę  jestem  w 
potrzebie, Ptasi Wojownicy. Wiem, że nie chcecie mieć nic do czynienia z kobietami, ale 
proszę  was,  nie  opuszczajcie  mnie,  zanim  nie  wysłuchacie  mojej  opowieści.  Nie  zabiorę 
wam dużo czasu. 

Dowódca Sokolników zacisnął wargi. Nagle odwrócił się na pięcie. 
— Chodź z nami. 
Kapitan nie zatrzymał się, dopóki nie dotarł do największej karczmy w Linnie. Nawet 

wtedy przystanął tylko na moment, aby otworzyć drzwi. Wszedł do środka, Una za nim, 
a na końcu Brennan, który cicho zamknął drzwi. 

Wypełniające  wielką  izbę  postacie  w  hełmach–maskach  podniosły  na  nich  wzrok. 

Zapadła  grobowa  cisza,  gdy  dostrzegli  kobietę.  Una  czuła  zwrócone  na  siebie  ze 
wszystkich  stron  zimne  spojrzenia,  jakby  ona  była  ohydnym  potworem,  sługą  Cienia, 
który  właśnie  wypełzł  z  jamy.  Tylko  sokoły  wydawały  się  przyjaźnie  nastawione,  a 
raczej względnie przyjaźnie. W każdym razie w ich myślach wyczuła ciekawość, nie zaś 
bezsensowną złość, jaką okazywali ich panowie. Zadrżała w duchu i ucieszyła się, że nie 
ma mocy czytania w tamtych wrogich, pełnych nienawiści umysłach. 

Tarlach nie zaproponował jej, żeby usiadła na krześle czy na ławce, ale stał obok niej. 

background image

— To jest Una z Morskiej Twierdzy, córka pana Harvarda. Twierdzi, iż przybyła do 

Linny w poszukiwaniu żołnierzy o czystych tarczach. 

W  jego  słowach  brzmiała  dezaprobata  tak  wielka,  że  prawie  namacalna.  To  zły 

początek,  pomyślała.  Czekało  ją  przesłuchanie.  W  jaki  sposób  zdoła  przekonać  tych 
mężczyzn i uzyskać od nich pomoc, nawet jeśli uwierzą, że mówi prawdę i że istotnie jest 
w potrzebie? 

Kapitan Sokolników wbił w nią twarde jak miecz spojrzenie. 
— Jesteś sama? Czy dlatego nosisz ubiór chłopca? 
—  Tak,  jestem  sama.  A  co  do  mojego  stroju,  zapewnia  mi  on  swobodę  ruchów,  na 

jaką  nie  pozwalają  kobiece  szaty.  Urodziłam  się  w  Dolinie  Morskiej  Twierdzy  i dobrze 
znają  mnie  w  Linnie.  Gdybym  się  nie  przebrała,  równie  dobrze  mogłabym  rozgłosić 
wszem wobec moje zamiary. 

—  Dlaczego  zamierzasz  powiększyć  garnizon  Morskiej  Twierdzy  teraz,  gdy  w  High 

Hallacku nie ma już alizońskich oddziałów? W tym rejonie nie toczą się walki. 

— Morska Twierdza nie ma garnizonu — odpowiedziała stanowczo. — Zaraza ciężko 

nas  dotknęła  i  zabrała  nie  tylko  mojego  ojca  i  małżonka,  ale  i  prawie  wszystkich 
mężczyzn.  W  zasadzie  pozostali  tylko  młodzi  chłopcy,  którzy  tylko  z  trudem  mogą 
uchodzić  za  wojowników,  i  żaden  z  nich  nie  jest  doświadczonym  żołnierzem,  bo  dotąd 
walczyli  tylko  z  bandami  rozbójników.  Pozostała  nam  jedynie  garstka  zdrowych 
mężczyzn  i  byłoby  szczytem  głupoty  sądzić,  że  w  prawdziwym  starciu  odwaga  kobiet  i 
dzieci sprosta doświadczeniu i sile wojowników. 

Sokolnik milczał chwilę. 
— Jakie niebezpieczeństwo wam zagraża? — zapytał nieco mniej szorstkim tonem. 
—  Jak  na  razie  jest  to  tylko  możliwe  niebezpieczeństwo  —  odrzekła  —  lecz  tylko 

głupiec by je zignorował. 

—  Na  tym  świecie  jest  więcej  głupców  niż  mogłabyś  sobie  wyobrazić  —  mruknął 

Rorick, zastępca Brennana. Często bowiem wynajmowano żołnierzy o czystych tarczach 
na  wiele  tygodni  czy  miesięcy  po  czasie,  kiedy  mogli  działać  najbardziej  skutecznie. 
Niekiedy szukano ich usług dopiero wtedy, gdy już nie miało to sensu. 

Tarlach uciszył go spojrzeniem, po czym skupił znów uwagę na Unie. 
— Kogo się obawiasz? 
— Ogina, pana Kruczego Pola, Doliny przylegającej do naszej. Pragnie on zawładnąć 

Morską  Twierdzą.  Jak  dotąd,  próbował  go  uzyskać  poprzez  małżeństwo  ze  mną,  ale 
kiedy w końcu zrozumie, iż jego zaloty nie mają żadnych szans, obawiam się, że ucieknie 
się  do  ostrzejszych  środków.  Jego  drużyna,  a  raczej  podówczas  drużyna  jego  ojca,  nie 
brała udziału w wojnie i dlatego praktycznie nie poniosła żadnych strat. W dodatku jego 
Dolina, jako jedyna w naszym rejonie, niewiele ucierpiała od zarazy. 

— Dlaczego nie zrobił tego od razu, nie tracąc czasu na zaloty? 
Una zarumieniła się lekko, lecz podniosła wyżej głowę. 
—  Uważa  się,  iż  nie  jestem  pozbawiona  urody,  Sokolniku.  Ogin  poczeka, 

przynajmniej  jeszcze  trochę,  chociażby  tylko  dlatego,  że  moja  dobrowolna  kapitulacja 
pochlebiłaby  jego  próżności.  Na  pewno  jest  on  silnym  i  atrakcyjnym  mężczyzną.  Ze 
swego  punktu  widzenia  może  liczyć  na  powodzenie  i  byłoby  to  dla  niego  opłacalne. 
Wprawdzie  sąsiednie  Doliny  są  osłabione,  ale  wolałby  ich  nie  niepokoić,  by  nie 
zjednoczyły się przeciw niemu. Alizończycy nauczyli nas, że taka strategia wiele znaczy, i 
Ogin na pewno nie zapomniał tej lekcji. 

—  A  przecież  mówisz,  że  jego  wysiłki  pozyskania  ciebie  skazane  są  na 

niepowodzenie? — pytał dalej Tarlach. 

Skinęła głową. 

background image

—  Ogin  to  prawdziwy  tyran  i  nie  moglibyśmy  znieść,  gdyby  zawładnął  Morską 

Twierdzą. Nie mogę wydać moich ludzi w ręce kogoś takiego jak on, nawet gdyby tylko 
to było tego przyczyną. 

— Czy jest jeszcze coś? 
— Mamy pewne podejrzenia, a są one wystarczająco poważne, żeby utwierdzić nas w 

przekonaniu,  iż  powinniśmy  walczyć  długo  i  zaciekle,  zanim  zada  nam  klęskę.  — 
Zacisnęła  usta.  —  Całe  północne  wybrzeże  High  Hallacku  jest  urwiste,  zaledwie  z 
kilkoma portami, mnóstwem niebezpiecznych skał, a sztormy zrywają się nagle, prawie 
bez ostrzeżenia. Wszystkie statki, zarówno duże, jak i małe, zawsze ryzykowały zbliżając 
się do brzegu. Nie obywało się bez katastrof, a zważmy, że handel nigdy tu nie kwitł, a 
nawet teraz nie jest duży. To wszystko w jeszcze większym stopniu odnosi się do naszych 
wód. 

Jej  spojrzenie  nagle  stwardniało,  zaskakując  Sokolnika.  Dostrzegł  w  jej  oczach  taki 

sam  gniew  i  gotowość  do  bezpardonowej  walki,  jakie  dotąd  widział  tylko  u  wodzów 
toczących boje w słusznej sprawie, której losy długo się ważyły. 

Una  nie  zdawała  sobie  sprawy  ani  z  reakcji  Tarlacha,  ani  ze  zmiany  wyrazu  swych 

oczu. 

— Ostatnio w naszych okolicach zdarzyło się wiele katastrof i dużo statków dosłownie 

zniknęło  bez  śladu.  Nie  ocalał  nikt,  kto  mógłby  opowiedzieć,  co  się  stało.  W  prawie 
każdym wypadku były to statki handlowe o pełnych ładowniach. 

— Czy to morskie wilki? — zapytał lodowatym tonem. 
— Gorzej. 
— Zbój zwabiający statki na skały! 
Sokolnik  prawie  wypluł  te  słowa.  Każdy,  kto  chociaż  przez  krótki  czas  służył  na 

morzu,  żywił  nienawiść  do  łotrów,  którzy  wywoływali  katastrofy.  Poza  tym  zabijali 
rozbitków  oszczędzonych  przez  morze,  żeby  ograbić  ich  z  towarów  i  cennych 
przedmiotów.  Tacy  ludzie  byli  gorsi  nawet  od  piratów,  byli  robactwem,  które  należało 
rozdeptać… 

—  Nie  jesteśmy  tego  całkiem  pewni  —  przestrzegła  Una.  —  Nie  mamy  bowiem 

żadnych dowodów poza faktem, że statki zaczęły znikać wkrótce po tym, jak Ogin objął 
we  władanie  swoją  Dolinę.  Ale  jednocześnie  katastrof  tych  było  zbyt  mało,  żebyśmy 
mogli ustalić jakąś prawidłowość. Łączy się to również z jego zainteresowaniem Morską 
Twierdzą.  Moja  Dolina  nikomu  nie  przysporzy  wielkiego  bogactwa  i  nie  pomogłaby 
panu Kruczego Pola w realizacji jego ambitnych planów. Mamy jednak długie, skaliste 
wybrzeże, na które Ogin mógłby zwabiać statki. 

— Myślę, że lepiej by było, gdyby pan Ogin trzymał się z daleka od twojej posiadłości 

— zgodził się z nią Sokolnik. — Czy Krucze Pole graniczy bezpośrednio z morzem? 

— Tak, lecz na znacznie mniejszej przestrzeni. To bardzo dzikie wybrzeże, nawet jak 

na  nasze  strony,  i  jest  tam  dogodne  miejsce,  w  którym  Ogin  mógłby  ukryć  swój 
rozbójniczy  statek.  Ta  zatoczka  dotychczas  mu  wystarczała.  Ale  jeśli  pragnie  on  w  ten 
sam  sposób  zdobyć  więcej  bogactw,  a  później  władzę,  będzie  potrzebował  lepszego 
miejsca. 

— I Morska Twierdza mogłaby się nią stać? Skinęła głową. 
—  Mamy  zatokę,  małą,  lecz  bardzo  głęboką,  która  zapewnia  dobre  schronienie  w 

każdej porze z wyjątkiem najgwałtowniejszych sztormów. 

— Ktoś taki jest wrogiem wszystkich. Miałabyś prawo zwrócić się o pomoc do swoich 

sąsiadów. 

—  Oni  nie  podejrzewają  go  o  to,  chociaż  wiedzą,  że  statki  giną  w  naszych  stronach. 

Ale już powiedziałam, że nasze wybrzeża zawsze cieszyły się złą sławą. My, mieszkańcy 

background image

Morskiej  Twierdzy,  żyjemy  najbliżej  Kruczego  Pola,  jesteśmy  najbardziej  związani  z 
morzem i dlatego wywnioskowaliśmy więcej od innych. 

—  Dobrze  zrobiłabyś  dzieląc  się  z  nimi  tymi  wnioskami  —  powiedział  sarkastycznie 

Tarlach. 

—  Podejrzenia  i  to  wysuwane  przez  kobietę?  —  odpowiedziała  gorzko,  ale  zaraz 

pohamowała  irytację.  —  Zresztą,  czyż  zgodnie  z  nakazami  honoru  moglibyśmy  rzucić 
na kogoś tak ciężkie podejrzenie nie poparte żadnymi dowodami? Przecież mogłoby na 
nim  ciążyć  latami,  a  nawet  do  końca  jego  życia?  Co  się  zaś  tyczy  pomocy,  to  okoliczni 
panowie  wiedzą,  iż  Ogin  jest  tyranem,  który  dysponuje  liczną  drużyną,  i  wolą  go  nie 
zaczepiać, przynajmniej do czasu, aż odzyskają choć część dawnej siły. 

Sokolnik milczał przez kilka minut, które wydały się Unie wiecznością. 
— Czego właściwie oczekujesz od swoich czystych tarcz? — zapytał potem powoli. 
—  Przede  wszystkim  tego,  że  odstraszą  napastnika  albo  zapobiegną  agresji  — 

odparła.  Zmarszczyła  brwi,  skupiając  myśli,  by  je  przedstawić  w  jak  najkrótszy  i  w 
najbardziej  logiczny  sposób.  —  Z  każdym  miesiącem  nasze  zdolności  obronne  rosną, 
gdyż  nasi  młodzieńcy  zdobywają  coraz  nowe  umiejętności,  a  starsi  chłopcy  dorastają. 
Możesz  mi  wierzyć,  że  od  dzieciństwa  bez  przerwy  zaprawiali  się  w  żołnierskim 
rzemiośle. 

Zmierzyła go wzrokiem. 
— Tak samo jest z naszymi dziewczętami. Wiem, że ci się to nie spodoba, lecz podczas 

wojny  musieliśmy  wykorzystywać  każdą  parę  rąk,  albo  narazić  się  na  niepewną 
przyszłość.  Zresztą  był  to  tylko  jeszcze  jeden  niekobiecy  obowiązek,  który  musiałyśmy 
wziąć na siebie, gdy nasi mężczyźni opuścili Dolinę. I kobiety nieźle sobie z tym radziły, 
przynajmniej  te  dość  młode,  które  jeszcze  nie  uwierzyły,  że  się  do  tego  nie  nadają.  — 
Zacisnęła  na  chwilę  usta.  —  Na  szczęście  nasze  kobiety  od  razu  zajęły  się  uprawą  roli, 
hodowlą i rybołówstwem. W przeciwnym razie musielibyśmy głodować i żyłoby się nam 
znacznie gorzej. 

—  Mimo  to  nie  chcecie  wojny?  —  zapytał  ostro  Tarlach.  Nie  dość,  że  teraz  musiał 

wysłuchiwać  takich  słów,  to  jeszcze  w  jej  zamku  jego  ludzie  sąsiadowaliby  z  kobiecym 
garnizonem. 

—  Nie  chcemy.  Jesteśmy  jednak  zdecydowani  bronić  się,  gdy  zajdzie  taka  potrzeba. 

—  Twarz  Uny  stężała  jak  maska.  —  Nasze  Doliny  zawsze  walczyły  z  piratami 
napadającymi od morza i z rozbójnikami chcącymi zagnieździć się na naszym wybrzeżu 
i  w  naszych  górach,  skąd  zagrażaliby  wszystkim.  Jeśli  da  się  uzyskać  niezbite  dowody, 
wtedy  wszyscy  staną  do  walki.  Zawsze  tak  było  i  tak  być  musi  nadal,  inaczej  bowiem 
podbiliby nas renegaci niegodni miana człowieka. 

— Dlaczego  chcesz wynająć właśnie Sokolników? — zapytał otwarcie. — Jasne jest, 

że nie liczysz na znalezienie dowodów przeciw Oginowi. A jeśli nawet, to są przecież inni 
najemnicy, wielu ich przybyło tu podczas wojny i tuż po niej. Z tych, którzy nie umieli 
walczyć, przeżyli tylko nieliczni. 

Pani  Morskiej  Twierdzy  westchnęła.  Miała  cichą  nadzieję,  że  to  pytanie  nie  padnie. 

Jej  odpowiedź  na  pewno  nie  spodoba  się  kapitanowi  Sokolników,  ale  wiedziała,  iż 
bardziej powinna się obawiać kłamstw i półprawd. 

Spojrzała mu prosto w oczy. 
— Nie umiem walczyć, Ptasi Wojowniku, ani nie jestem przyzwyczajona podróżować 

z  wojownikami.  Każdy  żołnierz  o  czystej  tarczy  to  wielka  niewiadoma.  Jeżeli  dokonam 
złego wyboru i wpuszczę do mojej prawie bezbronnej Doliny zdradziecki oddział… 

Opuściła zielone oczy, po czym znów je podniosła. 
—  Wśród  twoich  ziomków  zdarzają  się  renegaci,  ale  ogólnie  wiadomo,  że  słowo 

Sokolnika jest jak przysięga. Gdy raz je da, nie zostanie pogwałcone ani z ducha, ani z 

background image

litery. To samo mówią o waszej dyscyplinie. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żebyście 
nie  musieli  się  stykać  z  moimi  ludźmi  częściej  niż  to  absolutnie  konieczne.  Jesteście 
zawodowymi  żołnierzami,  my  zaś  nie  i  będziemy  naprawdę  szczęśliwi  porzucając 
żołnierskie obowiązki, szczególnie latem, kiedy powinniśmy się poświęcić naszym polom, 
zwierzętom i flocie rybackiej. Nie chcemy jednak mieć więcej kłopotów z ludźmi, którzy 
mają  nas  bronić,  niż  z  tymi,  przed  którymi  mają  nas  bronić.  Nie  będę  musiała  się 
obawiać, że ty i twoi ludzie staniecie się tyranami, traktującymi ludzi z mojej Doliny jak 
sługi i niewolników, odbierającymi im owoce ich pracy i patrzącymi na moje dziewki jak 
na pozbawione ogierów klacze mające zaspokajać wasze zachcianki. Udowodniły one, że 
zasłużyły na coś więcej. 

Płomienny  rumieniec  zalał  twarz  Uny.  Nie  nawykła  otwarcie  rozprawiać  o  takich 

sprawach i nie umiała ukryć zażenowania i wstydu. 

Tarlach  dostrzegł  jej  zakłopotanie,  ale  zauważył  też  jeszcze  coś  —  spokój  i 

opanowanie,  które  zachowała  mimo  skrępowania  i  gorączkowej  chęci  jak  najszybszej 
realizacji celu. Nie był to bezruch czy brak uczucia, ale raczej cecha charakteru zdająca 
się  osłaniać  całą  jej  istotę.  Czy  inni  także  to  zauważyli?  —  zastanowił  się.  Jakże 
ktokolwiek mógłby nie dojrzeć osobistej godności i siły tej dziewczyny? 

Szybko przywołał się do porządku. 
— Jest jeszcze sprawa zapłaty — powiedział krótko. Rozłożyła ręce, które wydawały 

się za małe, żeby mogła utrzymać w nich miecz, a przecież widział to na własne oczy. 

—  Nie  mogę  zaproponować  wam  tyle,  ile  należałoby  się  pełnej  kompanii  podczas 

wojny.  Oczywiście  Morska  Twierdza  mogłaby  zaoferować  taką  zapłatę  wraz  z 
utrzymaniem  dla  żołnierzy,  dla  waszych  skrzydlatych  towarzyszy  i  wierzchowców,  ale 
mniejszemu niż wasz oddziałowi. Nie są to niesprawiedliwe warunki, gdyż nie angażuję 
was do walki, tylko do pilnowania. Możliwe też, że będziecie walczyć rzadko albo wcale. 
Przyznaję, że moglibyście żądać dużo od wielmoży, który musi stoczyć bój i potrzebuje 
tak dużej kompanii jak wasza. 

Kilku  żołnierzy  poruszyło  się  za  plecami  kapitana,  który  spojrzał  spod 

półprzymkniętych powiek. Nie zmieniła tonu, więc zdaje sobie sprawę, jak bystre są jej 
uwagi,  no  i  dobrze  wie,  co  mówi.  To  Una  z  Morskiej  Twierdzy  od  długiego  już  czasu 
zarządzała  swoją  posiadłością,  jednocześnie  kontaktując  się  z  innymi  Dolinami. 
Obojętne, kobieta czy nie, ona dobrze wie, co w trawie piszczy. 

— Jak długo trwałaby nasza służba? 
—  Co  najmniej  dwanaście  miesięcy.  Dłużej,  jeżeli  będzie  to  nam  wszystkim 

odpowiadało, ale byłoby dla nas korzystniej wynająć was na czas dłuższy. 

Czekała  teraz,  starając  się  sprawić  wrażenie  spokojnej  i  pewnej  siebie,  lecz  w  głębi 

ducha  daleko  jej  było  do  tego.  Już  nie  powinno  być  więcej  pytań,  tylko  odpowiedź 
Sokolników na jej propozycję. 

Ich  dowódca  również  zorientował  się,  że  nadeszła  chwila  podjęcia  decyzji.  Rozejrzał 

się po sali i przemówił: 

—  Otrzymasz  naszą  odpowiedź  —  ale  nie  natychmiast.  Nie  mam  w  zwyczaju 

wynajmować naszych mieczy na dłuższy czas bez naradzenia się z moimi oficerami. 

— Oczywiście, kapitanie, odejdę teraz i wrócę, kiedy sobie zażyczysz. — Wiedziała, że 

chcą się naradzić we własnym gronie i była gotowa uwzględnić to zrozumiałe życzenie. 

— To nie potrwa długo. 
— Dobrze. Zaczekam na zewnątrz. 
Tarlach  zawahał  się.  Poza  karczmą  może  zwrócić  na  siebie  uwagę,  a  tego  właśnie 

chciała  uniknąć  przebierając  się  za  chłopca.  Powinien  przynajmniej  uchronić  ją  przed 
zdradą, bez względu na to, czy przyjmą u niej służbę, czy też nie. Istniała też możliwość, 

background image

że  tamta  banda  porywaczy  rekrutów  może  znów  się  na  nią  natknąć  i  próbować  się 
zemścić za swą haniebną rejteradę. 

Wskazał  drzwi  na  lewo  od  siebie.  Prowadziły  do  mniejszej  izby  przeznaczonej  dla 

uprzywilejowanych gości, służącej też do spotkań wymagających więcej prywatności niż 
wspólna  izba.  Stała  teraz  pusta  i  zapewne  nikomu  nie  będzie  potrzebna  przed 
południowym posiłkiem. 

— Możesz tam zaczekać, pani, jeśli chcesz. Una skinęła głową i opuściła najemników. 
Przez kilka sekund nikt nic nie mówił, dopóki bystrouche sokoły nie zameldowały, że 

Kobieta  z  Dolin  oddaliła  się  od  drzwi.  Dopiero  wtedy  wszystkie  oczy  skierowały  się  na 
Tarlacha. 

—  Gdzie  się  z  nią  spotkałeś?  —  zapytał  Rorick.  Tarlach  zwięźle  opisał  atak,  który 

udaremnił wraz z Brennanem. 

— Kobyła machająca mieczem! — prychnął Rorick. 
— Swoim umiejętnościom zawdzięcza, że nie rozbito jej głowy — zauważył obojętnie 

Brennan  i  zwrócił  się  do  Tarlacha:  —  Chyba  nie  zastanawiasz  się  poważnie  nad 
złożeniem jej przysięgi? 

—  Właśnie  tak,  na  Rogatego  Pana.  Powiedziała  prawdę  tak,  jak  ją  widzi.  Nasi 

skrzydlaci towarzysze też są co do tego zgodni i nie znaleźli w niej nic złego. 

Sokoły  nie  podzielały  nieufności  swoich  ludzkich  partnerów  do  kobiet,  ale  znacznie 

lepiej  od  Sokolników  wyczuwały  wszelki  fałsz  lub  złe  zamiary  dotyczące  kompanii. 
Oczywiście natychmiast dostrzegały zakusy Cienia czy prawdziwej Ciemności, lecz nie o 
to teraz chodziło. 

—  Ach  tak?  —  warknął  jakiś  żołnierz.  —  Niech  wynajmie  czyste  tarcze  ze  swojego 

ludu i niech licho porwie jej kłopoty. Dlaczego mamy się przejmować jej sprawami i to 
za mniejszą zapłatę niż można by zażądać, sama zresztą to zauważyła? 

—  Przeszło  połowa  naszej  kompanii  służyła  jako  młodzi  wojownicy  w  wojnie  z 

Alizończykami. Ilu z nas siedziałoby tu teraz, gdyby Harvard nie zaproponował zmiany 
planu  bitwy,  oszczędzając  nam  tym  samym  ataku,  który  mógłby  okazać  się  dla  nas 
fatalny?  Końcowy  rezultat  byłby  taki  sam,  ale  tylko  on  jeden  zatroszczył  się  o  nas, 
zwykłych najemników, i uchronił nas przed pewną masakrą. Co więcej, wyznaczył nam 
takie  miejsce,  że  mogliśmy  przeprowadzić  natarcie,  które  ostatecznie  rozbiło  Psy  z 
Alizonu.  Wydaje  mi  się,  że  wiele  mu  zawdzięczamy  i  choć  jest  to  tylko  dług  honorowy, 
nie  możemy  spłacić  go  inaczej  jak  pomagając  jego  Dolinie,  dlatego  musimy  przyjąć  te 
służbę. 

Tarlach przebiegł spojrzeniem po twarzach towarzyszy broni. 
—  Jeżeli  zaakceptujemy  tę  propozycję,  wyjdzie  to  nam  na  korzyść.  Jak  to  pani  Una 

subtelnie  nam  przypomniała,  niewielu  jest  teraz  wielmoży  potrzebujących  naszych 
mieczy.  Może  to  i  dobrze?  Jesteśmy  zmęczeni.  Nasi  chorzy  zdrowieją  wolniej  niż 
powinni, nasi ranni jeszcze wolniej. Nasze wierzchowce są osłabione, a nasz rynsztunek 
wymaga  napraw  i  wymiany.  Czas  spędzony  na  pilnowaniu  Morskiej  Twierdzy  pozwoli 
nam  zmienić  ten  stan  rzeczy  nie  płacąc  nic  karczmarzom,  co  więcej,  zyskamy  nawet 
trochę  grosza,  dość,  by  opłacić  powrót  do  Estcarpu  bez  naruszania  naszych 
oszczędności. 

Przez  tłum  żołnierzy  przebiegł  pomruk,  nie  była  to  jednak  dezaprobata.  Kapitan 

wyczuł przychylność i mówił dalej: 

—  Odrzucę  tę  propozycję,  jeżeli  służba  w  Morskiej  Twierdzy  wydaje  się  wam 

naprawdę wstrętna, ale jeśli o mnie chodzi, uważam, iż postąpilibyśmy głupio. 

— Pojedziemy tam — odpowiedział burkliwie Brennan. — I dobrze o tym wiesz. To 

ty  wyjdziesz  na  tym  najgorzej,  gdyż  będziesz  musiał  mieć  do  czynienia  z  tą  dziewką,  a 
nie my. 

background image

—  Wytrzymam  to,  co  będę  musiał  wytrzymać,  towarzyszu  —  odparł  z  rezygnacją 

Tarlach, nie kryjąc niechęci do tego aspektu ich służby. 

  
ROZDZIAŁ TRZECI 
 
Zaledwie w dwie godziny później kompania Sokolników opuściła Linnę. Uregulowali 

sami swoje rachunki z karczmarzem nie zwracając się do Uny o poręczenie długów, ale 
za  to  —  zgodnie  z  prawem  —  za  jej  pieniądze  wyekwipowali  się  i  przygotowali  do 
podróży. 

Una  przyłączyła  się  do  kompanii  za  miastem,  z  dala  od  oczu  ciekawskich,  którzy 

mogliby przekazać wieść do nieprzyjaznych uszu. Pamiętała wciąż, że nowiny rozchodzą 
się  morzem  względnie  szybko  i  wyprzedziłyby  ich,  gdyż  musieli  podróżować  lądem  z 
braku dużego statku, który mógłby zabrać na pokład jej nową armię. 

Sama  jechała  na  koniu  lepszym  od  wierzchowców  Sokolników,  na  wałachu 

wyhodowanym w Dolinie Morskiej Twierdzy. Należał przedtem do Opactwa, ale siostra 
jej  zmarłego  małżonka  podarowała  go  bratowej,  gdy  Una  poprosiła  o  odstąpienie  lub 
wypożyczenie konia na dłuższy czas. 

Zrobiło się jej cieplej koło serca. Adicia nie wypytywała jej o cel przybycia do Linny, 

o  dziwny  strój  ani  przyczynę  szybkiego  odjazdu,  tylko  pocałowała  na  pożegnanie, 
pobłogosławiła w imieniu Wiecznego Płomienia i swoim własnym, a następnie wypuściła 
rzadko  używaną  tylną  bramą  w  porze,  kiedy  reszta  Dam  była  pogrążona  w 
medytacjach. 

Una podniosła głowę. Była dumna, że zdołała opuścić miasto tak szybko i tak łatwo, 

że  nie  zmuszała  do  czekania  swojej  eskorty,  że  tak  dobrze  umiała,  jeździć  konno.  To 
dobry początek, jednakże w przyszłości będzie musiała podtrzymywać swoją reputację. 
Czekała ją długa podróż i nie wolno jej ani osłabnąć, ani wlec się z tyłu. Ci nienawidzący 
kobiet mężczyźni spodziewają się tego; jeśli spełni ich oczekiwania, równie dobrze mogą 
porzucić sprawę Morskiej Twierdzy razem z jej panią. 

Podróż  nie  była  przyjemna  dla  Uny.  Miała  potrwać  przynajmniej  trzy  tygodnie  i 

mogła jeszcze bardziej się przeciągnąć, gdyby napotkali jakieś trudności. Na pierwszym 
etapie  Sokolnicy  parli  naprzód.  Rzekomo  po  to,  żeby  zyskać  na  czasie,  zanim  dotrą  w 
niedostępne  okolice,  przed  którymi  sama  ich  ostrzegała.  W  rzeczywistości 
wypróbowywali ją, a może nawet usiłowali złamać, zmusić, żeby poprosiła o postój albo 
o  zwolnienie  tempa.  Postanowiła  twardo,  że  tego  nie  zrobi,  że  nie  sprawi  im  tej 
przyjemności.  Powodowała  nią  duma  i  konieczność  zachowania  twarzy.  Zdawała  sobie 
zresztą  sprawę,  jak  niebezpieczna  może  być  każda  zwłoka.  I  tak  już  długo  przebywała 
poza Doliną. Może za długo… 

W  miarę  jak  mijały  dni,  Tarlach  uważnie  obserwował  panią  Morskiej  Twierdzy 

próbując  odgadnąć,  z  kim  naprawdę  ma  do  czynienia.  Przyznał  niechętnie,  że  nieźle 
daje  sobie  radę,  ale  widać  było,  że  trudy  podróży  dają  się  jej  we  znaki.  Czasami  pod 
koniec dnia wydawało się, że tylko duma utrzymuje ją w siodle. 

Głupia! Czy rzeczywiście da się im zamęczyć na śmierć? 
Ogarnął  go  wstyd.  To  było  niegodziwe.  Osobiście  raczej  pochwaliłby  a  nie  zganił 

wojownika  za  podobny  upór,  a  ona  musiała  pokonać  nie  tylko  ich  niechęć.  Nietrudno 
było sobie wyobrazić, że Unę z Morskiej Twierdzy dręczy strach i niepokój o opuszczoną 
posiadłość. Na przyśpieszeniu podróży zależało jej jeszcze bardziej niż im. 

Tarlach  domyślając  się  tego  zwolnił  tempo  jazdy.  Chlebodawczyni  miała  dość 

własnych  kłopotów  i  nie  musieli  ich  jej  przysparzać  powodowani  zwykłym  gniewem  i 
niechęcią. 

background image

Kompania  Sokolników  nie  pozostała  długo  na  równym,  tylko  z  nazwy  zasiedlonym 

terenie,  i  przez  większą  część  podróży  musiała  przedzierać  się  przez  dzikie  pustkowia, 
na których może nie stanęła ludzka stopa. 

Nawet  dla  tych  doświadczonych  żołnierzy  jak  oni  droga  chwilami  stawała  się  tak 

trudna,  że  zsiadali  z  koni  i  prowadzili  je  za  uzdy.  Podróżowali  więc  powoli  i  z  wielkim 
trudem. 

Wprawdzie  wysyłali  zwiadowców  jak  każda  piesza  lub  konna  kolumna,  ale  głównie 

polegali  na  bystrych  oczach  sokołów,  które  przynosiły  im  wieści.  Zawsze  meldowały  to 
samo:  ani  śladu  jakichkolwiek  oddziałów  i  żadnych  zmian  w  terenie  poza  jedną  —  z 
każdą milą stawał się on coraz trudniejszy do przebycia. 

I  przez  cały  ten  czas  Una  z  Morskiej  Twierdzy  jechała  z  Sokolnikami  ani  nie 

opóźniając ich jazdy, ani nie prosząc i pomoc w drodze, nie domagając się dodatkowych 
wygód  czy  lepszego  pożywienia  wieczorami.  Miała  pobladłą,  ściągniętą  ze  zmęczenia 
twarz, obolałe ciało i dokuczały jej wilgoć i chłód. Lecz jej oczy nigdy nie traciły blasku i 
zawsze uśmiechała się przyjaźnie do każdego ze swych milczących towarzyszy podróży, 
który przypadkiem się do niej zbliżył. 

Nie  zdarzało  się  to  często.  Sokolnicy  przestrzegali  zasad  grzeczności  wymaganej  od 

czystych  tarcz  w  stosunku  do  tego,  kto  wynajmował  ich  miecze,  ale  według  ich 
obyczajów  to  dowódca  pośredniczył  pomiędzy  kompanią  a  chlebodawcą.  Una  wkrótce 
dobrze  go  poznała,  chociaż  nigdy  nie  wyjawił  jej  swojego  imienia  ani  nie  pojawił  się 
przed nią bez hełmu. Człowieka można rozpoznać i częściowo osądzić jego charakter nie 
tylko  po  rysach  twarzy.  Sposób  chodzenia,  postawa,  mowa,  układ  ust,  bystre,  wciąż 
ocienione hełmem oczy mówiły bardzo wiele. A przede wszystkim jego sokół. Syn Burzy 
był  prawdziwym  władcą  nawet  między  swoimi  szlachetnymi  pobratymcami  i  dobrze  to 
świadczyło o człowieku, którego wybrał na swojego towarzysza i partnera. 

Kapitan  Sokolników  często  jechał  obok  Uny,  pragnął  bowiem  dowiedzieć  się  jak 

najwięcej  o  terytorium,  którego  jego  ludzie  mieli  strzec  przez  najbliższe  dwanaście 
miesięcy i o które może będą musieli walczyć. 

Kiedy  zaczął  ją  wypytywać,  nie  liczył,  że  dowie  się  od  niej  wiele,  szybko  się  jednak 

przekonał,  iż  trudno  byłoby  lepiej  trafić.  Wiedza  Uny  o  Dolinie  i  jej  otoczeniu  okazała 
się  zdumiewająco  dokładna  i  szczegółowa,  prawie  drobiazgowa.  Takie  informacje 
znalazłby  tylko  w  meldunkach  doświadczonego  zwiadowcy  lub  usłyszał  z  ust 
obieżyświata, a nie pozyskał od dziedziczki jednej z Dolin High Hallacku. 

W  każdym  opisie  wyczuwał  jej  miłość  do  Morskiej  Twierdzy,  miłość  tak  głęboką  i 

silną, że prawie namacalną. Una znała i akceptowała mankamenty i słabości swej Doliny 
na  równi  z  jej  zaletami  i  pięknem.  Zdawała  sobie  również  sprawę  z  jej  możliwości 
gospodarczych i zadowalała się odpowiednim do tego poziomem życia. 

Gdyby  wielmoże  z  Krainy  Dolin byli do  niej  podobni,  pomyślał  ponuro  Tarlach,  nie 

istniałoby  wcale  zapotrzebowanie  na  ludzi  jego  profesji,  niszczycielska  wojna  nie 
szalałaby całymi latami na tej spokojnej przecież z natury ziemi, choć ani panowie, ani 
ich poddani nie byli jej sprawcami. 

Przypuszczał,  że  Unę  cieszyło  życie  w  tej  odciętej  od  reszty  kraju  posiadłości, 

ponieważ  tam  się  urodziła.  Słyszał  jednakże  coś  niecoś  o  zmarłym  małżonku  Uny, 
rozumiał  jego  zamiłowanie  do  samotności  i  prawdziwie  ciężkiej  pracy,  jaką  było 
zarządzanie niebogatą włością. 

Rządy  nad  najuboższą  nawet  Doliną  były  wielce  łakomym  kąskiem.  Małżeństwo  z 

dziedziczką,  tak  jak  w  przypadku  Ferricka,  było  marzeniem,  marzeniem  prawie 
nieosiągalnym  każdego  żołnierza  o  czystej  tarczy  i  każdego  dobrze  urodzonego,  lecz 
pozbawionego  ziemi  młodszego  syna.  W  High  Hallacku  władza  łączyła  się  z  dobrami 
ziemskimi  skupionymi  w  rękach  dziedzicznych  panów,  którzy  zazdrośnie  strzegli 

background image

ojcowizny i dopiero w chwili śmierci przekazywali ją jednemu spadkobiercy. Człowiek z 
zewnątrz  tylko  poprzez  udane  małżeństwo  mógł  dostać  się  do  ich  kręgu  i  nawet  teraz, 
gdy w wielu Dolinach nadal panował chaos, a ich prawowici panowie nie  żyli, niełatwo 
było wysunąć do którejś pretensje — i utrzymać ją w swych rękach. 

Możliwe,  że  Ferrick  pochodził  z  tych  stron.  Spokój  tego  miejsca  wydawałby  mu  się 

naturalny i nie byłby wadą. Zresztą, kiedy objął swoją włość, był już w średnim wieku. 
Znajomość  z  nim  samym  albo  z  jego  krewnymi  mogła  skłonić  starego  Pana  na  Zamku 
do wysłuchania i przyjęcia prośby Ferricka o rękę jedynej córki i dziedziczki. 

A sama dziedziczka? Tarlach spojrzał na jadącą obok niego kobietę. Una z Morskiej 

Twierdzy musiała być bardzo młodą dziewczyną, gdy wydano ją za mąż. 

Nie  wspomniała  dotąd  o  krewnych  swego  małżonka,  ale  jeśli  istniała  możliwość 

zawarcia  z  nimi  przymierza  albo  uzyskania  mniej  oficjalnej  pomocy,  chciał  o  tym 
wiedzieć. 

Na pewno bardzo by im to pomogło w konfrontacji z chciwym sąsiadem. 
— Czy pan Ferrick pochodził z twoich stron, a może był twoim dalekim krewnym? — 

zapytał nagle. 

Una  spojrzała  na  niego  z  zaskoczeniem.  Sokolnik  dotychczas  nie  pytał  jej  o  sprawy 

osobiste. Zrozumiała jednak, o co mu chodzi, i potrząsnęła przecząco głową. 

—  Był  przyjacielem  mojego  ojca,  prawie  bratem.  Jednakże  mógłby  być  synem  jego 

młodości,  tak  jak  ja  byłam  córką  jego  podeszłego  wieku.  Przez  wiele  lat  służyli  jako 
żołnierze o czystych tarczach, zanim mój ojciec przybył do Morskiej Twierdzy. 

— Czy pan Harvard wynajął także jego miecz? — Spojrzał na nią ostro. 
Una zmarszczyła brwi, zirytowana jego zaskoczeniem. 
— Wy, Sokolnicy, możecie słusznie być uważani za najlepszych żołnierzy najemnych, 

lecz  nie  jesteście  jedynymi  w  tym  zawodzie  —  odparła  gniewnie  —  i  nie  tylko  wy 
celujecie  w  żołnierskim  rzemiośle.  Mój  ojciec  walczył  tak  dobrze,  iż  zdobył  wielkie 
bogactwa  i  rozporządził  nimi  tak  mądrze,  że  mógł  zdobyć  rękę  mojej  matki,  chociaż 
była panią zamku. 

Wpatrzył się w nią, zdumiony jej gwałtowną reakcją. 
— Nie chciałem powiedzieć nic złego o twoim ojcu, pani. Uspokoiła się równie szybko, 

jak przedtem wpadła w gniew. 

— Wiem. Mogę tylko powiedzieć na swoje usprawiedliwienie, że jestem zmęczona. 
Wyciągnęła  ku  niemu  rękę,  potem  zarumieniła  się  i  pośpiesznie  ją  cofnęła,  gdy 

zesztywniał pod tym dotknięciem. 

—  Przepraszam,  kapitanie!  —  Zagryzła  wargi.  —  Nie  chciałam  okazać  się 

nieuprzejma. 

Widząc,  jak  bardzo  jest  zrozpaczona,  Tarlach  przeklął  siebie  w  duchu  za  brak 

opanowania. 

—  To  ja  okazałem  brak  ogłady,  pani.  Udowodniłaś  nam  już,  że  chcesz  nas 

wykorzystać w honorowej sprawie. 

—  Mam  taki  zamiar,  a  w  ślad  za  mną  postąpią  tak  wszyscy  moi  ludzie  — 

odpowiedziała  z  przygnębieniem  —  lecz  niewielu  z  nas  oswoiło  się  z  obcymi  i  trudno 
nam się przyzwyczaić do obyczajów odmiennych od naszych. Możliwe, że w jakiś sposób 
naruszymy wasze obyczaje, nieumyślnie, ale możemy obrazić twoich wojowników. 

Uśmiechnął się teraz, a zdarzyło się to kilka razy w jej obecności. 
—  Przyznaj  nam  choć  odrobinę  rozsądku,  pani.  Najemnicy  nie  mogą  być  zbyt 

wrażliwi. Damy sobie radę, chyba że źle oceniam wartość twojego słowa. 

 
Czas  płynął.  Kompania  Sokolników  wędrowała  powoli nierównym,  ale  najwyraźniej 

dość dobrze utrzymanym szlakiem wijącym się w górę najbardziej stromego ze zboczy, 

background image

na  jakie  dotąd  natrafili.  Gdyby  było  tylko  trochę  bardziej  spadziste,  mieliby  do 
czynienia z taką stromizną czy zaporą, której nie mogłyby przebyć ich wierzchowce. Ale 
szczyt był zaskakująco płaski i tam Sokolnicy ściągnęli wodze. 

Tarlach  ogarnął  wzrokiem  leżącą  u  jego  stóp  krainę  i  na  chwilę  zaparło  mu  dech  z 

podziwu nad jej pięknem. 

Spoglądał  na  podłużną,  dość  szeroką  dolinę  opadającą  łagodnie  do  maleńkiej 

zatoczki.  Dalej  po  obu  stronach  strzelały  w  niebo  góry,  niby  odziani  w  zieleń  olbrzymi 
po wsze czasy zwróceni ku morzu. 

Upstrzona pianą jaskrawoniebieska powierzchnia oceanu kołysała się i połyskiwała w 

promieniach słońca. Uspokajała się dopiero po dotarciu do zatoczki, gdzie rozigrane fale 
tańczyły  nad  białym  piaskiem.  Lecz  wszędzie  poza  tym  jednym  swoim  ulubionym 
miejscem zaciekle atakowały ląd, rycząc i rozbijając się o urwiste pionowe skały. 

Najsilniej wyładowywały swój szalony, niepohamowany gniew i, o dziwo, najmocniej 

działała  tam  magia  oceanu,  gdzie  góry  wpełzały  do  wody  długimi,  niskimi  i  wąskimi 
odnogami,  które  od  północy  i  południa  otaczały  i  chroniły  zatoczkę.  Tam  nawet  w  ten 
pogodny dzień morze pieniło się bielą, gdyż niezliczone mnóstwo skał i niewiele od nich 
większych wysepek stawało mu na drodze. 

Nad  tym  wszystkim  wznosiła  się  kopuła  nieba,  a  strzępiaste  białe  chmury  i  sylwetki 

morskich ptaków podkreślały jej doskonałe piękno. 

Dla  zmęczonych  oczu  Tarlacha  mogłaby  to  być  wizja  z  Pałacu  Dzielnych,  gdyby  nie 

ślady  ludzkiej  działalności  stanowiące  nieodłączną  część  tego  sielskiego  krajobrazu. 
Zatoczka  była  usiana  statkami,  chaty  tuliły  się  do  zielonych  zboczy,  gdzie  nie  sięgały 
rozwścieczone fale. Wokół rozciągały się pola uprawne i pastwiska, wypełniające resztę 
doliny,  a  ponad  wszystkim  wznosiła  się  okrągła  wieża,  smukła  i  okazała,  na  wysokim, 
lecz osłoniętym przed wiatrami, pojedynczym skalnym filarze. 

Una wcześniej dokładnie opisała mu twierdzę, a mimo to Sokolnik nie mógł oderwać 

od niej wzroku. Nigdy w życiu nie widział nic podobnego, choć zobaczył wiele od dnia, w 
którym po raz pierwszy przypasał miecz. 

— Co to za czary? — szepnął. 
— Żadne! Twierdza jest stara, jak ci to już mówiłam. Była stara, gdy moi przodkowie 

tu  przybyli,  ale  to  nie  czary  sprawiają,  że  nadal  stoi,  tylko  odporne  na  działanie  czasu 
kamienie  i  mistrzostwo  zaginionych  budowniczych.  —  Oczy  Uny  miłośnie  pieściły 
okrągłą wieżę. — Poza tą smukłą skałą, wszystko jest naszym dziełem. Całe wyposażenie 
z  drewna,  metalu  i  innych  mniej  trwałych  materiałów  rozpadło  się  w  proch  przed 
naszym przybyciem do High Hallacku. Musieliśmy  je odtworzyć i dbamy o nie od tego 
czasu. 

— Wspomniałaś o innej starożytnej budowli. 
—  O  Kwadratowym  Zamku.  Mieszkali  tam  moi  przodkowie,  zanim  postanowili 

przenieść się tutaj, by czerpać z większych zasobów morza i ziemi. Naprawili go, lecz od 
tego czasu znów zamienił się w ruinę i pozostała zeń tylko pierwotna skorupa. Znajduje 
się w głębi lądu i nie widać go stąd, ale na pewno go odwiedzisz podczas oględzin naszej 
Doliny. 

Zamilkła  na  chwilę.  Podniosła  na  Sokolnika  oczy,  w  których  malowały  się 

jednocześnie smutek i nadzieja. 

— No cóż, Ptasi Wojowniku, teraz, gdy widzisz Morską Twierdzę, co o niej sądzisz? 
Tarlach milczał przez  chwilę. Czyż  mógł jej powiedzieć, że piękno i  urok jej Doliny, 

widoczne  nawet  na  pierwszy  rzut  oka,  zapierało  mu  dech  w  piersiach,  że  spokój  i 
harmonia  panujące  w  tym  miejscu  jak  balsam  koiły  jego  duszę  po  okrucieństwach 
wojny i zniszczeniach, których był świadkiem w ostatnich latach? 

— Wygląda, że to wszystko jest warte troski jej pana — odparł. 

background image

Zmrużył 

oczy 

przyglądając 

się 

górom 

otaczającym 

dolinę, 

oceniając 

niebezpieczeństwa,  które  mogły  się  w  nich  kryć,  i  ich  przydatność  do  obrony.  Dolina 
Morskiej Twierdzy składała się z obszaru, który właśnie oglądaj i dwukrotnie większych 
nieużytków,  ale  tylko  ten  skrawek  nadawał  się  do  uprawy  i  był  na  stałe  zasiedlony. 
Najpierw trzeba zabezpieczyć to miejsce, serce Doliny. Później zrobi się, co można, żeby 
strzec reszty. 

Możliwe,  że  zdoła  wykonać  to  zadanie  pomimo  rozmiarów  Doliny  i  względnie 

szczupłych sił, którymi dysponował. Góry stanowiły prawdziwą zaporę dla każdego, kto 
chciałby  tu  się  wedrzeć,  zwłaszcza  gdyby  próbował  wprowadzić  większy  oddział.  Oni 
sami  z  trudem  tutaj  dotarli,  a  przecież  podróżowali  szlakiem,  który  łączył  Dolinę  ze 
światem zewnętrznym. 

—  Czy  wiele  jest  takich  wejść  jak  to?  —  zapytał  nie  odrywając  oczu  od  dalekich 

szczytów. 

— Tylko od strony morza. Między innymi dlatego moi przodkowie postanowili tutaj 

się osiedlić, żeby strzec jedynej drogi, którą wróg mógłby wtargnąć do Doliny. Widzisz, 
wtedy  nie  wiedzieliśmy,  co  się  kryje  w  tej  krainie,  a  liczne  ślady  dowodziły,  że  kiedyś 
była zamieszkana. 

— A co z tym Kwadratowym Zamkiem? Wiem z doświadczenia, że ludzie nie budują 

twierdz,  a  szczególnie  twierdz  z  wielkich  kamiennych  bloków,  jeżeli  nie  muszą  czegoś 
pilnować  lub  przed  czymś  się  strzec.  Twierdzisz,  że  twoja  Dolina  w  znacznej  części 
nadaje się do uprawy i na pastwiska i że w tym rejonie High Hallacku nie ma większych 
złóż metali. Nie wydaje mi się więc, że to właściwości tej ziemi przyciągnęły tutaj Dawny 
Lud. 

—  Dobrze  to  powiedziałeś,  Ptasi  Wojowniku.  —  Una  powoli  skinęła  głową.  — 

Zupełnie o tym zapomniałam. Jest jeszcze jedno wejście, ale można się nim dostać tylko 
do  właściwej  Doliny,  nie  zaś  do  tego  wąwozu  dostępnego  jedynie  stąd  albo  od  strony 
morza. I bardzo łatwo można go bronić. 

—  Na  nic  nam  się  zda,  jeżeli  nie  będzie  tam  żołnierzy,  którzy  mogliby  go  strzec. 

Każde  wejście  do  twojej  posiadłości  trzeba  zbadać  i  odpowiednio  traktować,  pani. 
Zdecydowany na wszystko napastnik może zdziałać cuda z pozornie niewiele znaczącym 
wyłomem. 

—  Masz  rację.  Moja  beztroska  mogła  drogo  kosztować  Morską  Twierdzę.  — 

Zaciśnięte na wodzach palce Uny zbielały. 

Poczuła na sobie spojrzenie szarych oczu. Po raz pierwszy nie patrzyły zimno, lecz z 

tak  wielką  sympatią,  że  omal  nie  straciła  panowania  nad  sobą  i  musiała  stoczyć 
wewnętrzną walkę, by tego nie okazać. 

— Musisz tak bardzo mną pogardzać — szepnęła. 
—  Nie!  Los  obarczył  cię  brzemieniem,  którego  nie  nauczono  cię  dźwigać.  Byłaś  tak 

mądra,  że  zdałaś  sobie  sprawę,  iż  potrzebujesz  pomocy  kogoś  takiego  jak  my  i  jej 
poszukałaś.  —  Uśmiechnął  się.  —  Zakładam,  że  interesuje  cię  zarówno  nasze 
doświadczenie, jak i nasze fizyczne możliwości. 

— Bardzo interesuje, Ptasi Wojowniku. 
Była  mu  ogromnie  wdzięczna.  Ten  twardy  żołnierz  ani  jej  nie  potępił,  ani  nie 

potraktował z góry. Trafnie osądził jej położenie i swoją rolę. 

Twarz Sokolnika sposępniała, kiedy skupił znów uwagę na rozciągającej się w oddali 

dolinie i dziwnie zbudowanym zamku. 

To  była  zupełnie  inna  sprawa.  Nie  mógł  winić  Uny  za  niedociągnięcia  w  systemie 

obronnym Doliny, ale czyż nie  miała doradców? Musiało być tam choć kilku mężczyzn 
obeznanych ze sztuką wojenną. 

background image

—  Co  się  zaś  tyczy  Kwadratowego  Zamku,  trzeba  natychmiast  wystawić  tam  straż. 

Gdybyśmy byli najeźdźcami, nasze miecze ociekałyby teraz krwią twoich ludzi. 

Pani Morskiej Twierdzy uśmiechnęła się. 
—  Możliwe,  że  gdybym  nie  była  z  tobą  i  nie  czuła  się  swobodnie  —  i  gdyby  nie 

oczekiwano, iż wrócę w takim towarzystwie — nie ujrzałbyś tak spokojnego i pięknego 
widoku.  Gdybyście  nie  wypadli  zadowalająco  w  oczach  wartowników,  w  znacznie 
mniejszej liczbie cokolwiek byście zobaczyli, pięknego czy brzydkiego. 

— Obserwatorzy? — Sokolnik zesztywniał. 
— Oczywiście. Czy uważałeś nas za kompletnych głupców? Myślałam, że zauważyłeś, 

iż  byliśmy  bacznie  obserwowani  przez  ostatnie  kilka  mil.  —  Zobaczyła,  że  spojrzał  na 
Syna  Burzy  siedzącego  na  specjalnej  grzędzie  przymocowanej  do  wysokiego  siodła,  i 
dodała: — Nie obwiniaj waszych ptaków. Dysponując tak nielicznymi siłami musieliśmy 
nauczyć  się  ostrożności.  Nasi  młodzieńcy  potrafią  się  dobrze  ukryć,  a  przecież  nikt  nie 
będzie siedział na czubku drzewa w górskim terenie, gdzie stojący na położonym wyżej 
miejscu  nieprzyjaciel  mógłby  go  wykryć.  W  takich  warunkach  nawet  wasi  bystroocy 
towarzysze nie są w stanie dostrzec pojedynczych, rozstawionych w dużej odległości od 
siebie  wartowników.  Zwłaszcza  kiedy  nie  emanuje  od  nich  nienawiść  czy  inne  silne 
uczucie,  które  zaalarmowałoby  ich  zmysły,  które,  jak  sądzę,  są  bardziej  wyostrzone  od 
naszych. Tarlach zacisnął zęby. To niedopatrzenie mogło źle się dla nich skończyć. Czuł 
się upokorzony, że stało się tak niemal w chwili przybycia do Doliny, której mieli bronić. 
Pohamował instynktowną chęć odegrania się na tej kobiecie. To przecież nic nie zmieni, 
a tylko uwypukli ślepotę jego oddziału. 

— Należałoby pogratulować twoim ludziom — przyznał zgryźliwie. 
Una spokojnie skinęła głową przyjmując pochwałę, ale nie ciągnęła tego tematu. Ten 

incydent  mógłby  już  na  samym  początku  poważnie  zakłócić  współpracę,  a  nie  stało  się 
tak  tylko  dzięki  opanowaniu  Sokolnika.  Nie  zamierzała  wiec  dalej  wystawiać  go  na 
próbę. 

—  Zejdźmy  teraz  na  dół.  Moi  ludzie  powinni  byli  już  przygotować  koszary,  lecz 

nawet w takim wypadku ulokowanie was zajmie sporo czasu, a jest już dość późno. 

Una  ruszyła  pierwsza  wąską,  stromą  drogą,  która  prowadziła  do  jedynej  bramy 

okrągłej wieży. 

Powitał  ją  stojący  na  baczność  oddział  młodocianych  wartowników,  ale  po  chwili  w 

bramie  pojawił  się  Rufon.  Otworzył  usta,  a  potem  zamknął  je  kłapnięciem.  Una  z 
trudem  powstrzymała  się  od  śmiechu.  Najwidoczniej  ci,  którzy  poinformowali  go,  że 
nadjeżdża, zapomnieli dodać, w jakim towarzystwie. 

Zatroskała  się  na  chwilę.  Wiedziała,  że  Rufon  się  spóźnił,  ponieważ  kazał 

przygotować  posiłek,  rozpalić  ogień  i  przygotować  komnaty  i  kwatery  najemników  na 
ich  przybycie.  Nie  wątpiła,  że  zajął  się  wszystkim  bez  względu  na  swą  wiarę  w 
powodzenie  jej  działań,  tylko  czy  zrobił  to  właściwie?  Czy  cokolwiek  w  Dolinie,  którą 
praktycznie zarządzały kobiety, zdoła na długo zadowolić Sokolników? 

Nie okazała zmartwienia, ale uśmiechnęła się witając swojego wasala i wsparła się na 

jego ramieniu zsiadając z konia. 

—  Dziękuję  —  powiedziała  dotknąwszy  stopami  ziemi,  lecz  tak  cicho,  że  tylko  on 

mógł ją usłyszeć. — Sprowadziłam pomoc, ale na pewno i nowe problemy. 

—  Bez  wątpienia  —  odrzekł  wzruszonym  głosem,  a  potem  pokiwał  głową  ze 

zdumienia. — Za pomocą jakich czarów to ci się udało? 

—  Dzięki  uśmiechowi  losu  i  niemal  przesądzonej  mojej  osobistej  katastrofie.  Tylko 

proszę  cię,  przyjacielu,  nie  używaj  słowa  „czary”  w  zasięgu  ich  słuchu!  Podskakują 
wtedy jak kocięta. 

Zachichotał. 

background image

— Nie obawiaj się, pani Uno! Będziemy troszczyć się zarówno o ich osoby, jak i o ich 

uczucia. — Jego twarz złagodniała. — Cieszę się, że znów jesteś w domu, pani. 

— I ja się cieszę. Spojrzała na zamek. 
—  Chciałabym  rozkwaterować  nasze  czyste  tarcze  zaraz  po  oficjalnym  powitaniu. 

Czy przygotowałeś dla nich miejsce w wieży? — Na pewno nie można było ich ulokować 
w żadnej z chat zamieszkanych przez jej ludzi. 

— Zrobiłem, pani, tak jak rozkazałaś. 
—  Dobrze  się  spisałeś.  Pośpiesz  się  więc  teraz  i  przygotuj  również  komnatę  pana 

Harvarda. Chciałabym, żeby zamieszkał tam ich dowódca. 

Rufon  spochmurniał,  ale  zaraz  się  opanował.  Kochał  pana  Harvarda  i  nie  podobało 

mu się, że obcy najemnik będzie korzystał z jego komnaty, lecz rozsądek podpowiedział, 
iż było to rozważne posunięcie ze strony jego pani. Bez względu na to, czy pani Una była 
chlebodawczynią Sokolników czy nie, nie będzie mile przez nich widziana, sama zaś też 
nie  zechce  szukać  ich  towarzystwa,  ale  jako  suzerenka  Morskiej  Twierdzy  musi  i 
powinna  możliwie  często  spotykać  się  z  ich  przywódcą.  Pozwoli  to  obu  stronom  na 
zachowanie  prywatności  bardziej  niż  to  byłoby  możliwe  w  każdym  innym  przypadku 
oraz z powodu przynależności rasowej tego  mężczyzny. W ten sposób zabezpieczała się 
przed skazą na honorze. 

Una spodziewała się sprzeciwu, a przynajmniej niechęci ze strony Rufona, zaskoczyło 

ją zatem i sprawiło ulgę, że nie napotkała żadnego oporu. Może właśnie dlatego, że tak 
łatwo zdołała przekonać Rufona, zupełnie oniemiała, kiedy Sokolnik odrzucił z pogardą 
jej plan. 

Oczy Tarlacha zabłysły gniewem, zanim jeszcze skończyła mówić. 
—  Oficerowie  i  żołnierze  kompanii  Sokolników  pozostają  razem  —przypomniał  jej 

lodowatym tonem. Zabolało ją to jak cios bata. 

—  Dobrze  —  odburknęła  gniewnie  —  ale  muszę  kontaktować  się  z  tobą.  Uprzedź 

więc swoich towarzyszy, że chociaż jestem kobietą, często będą mnie spotykać w swoich 
kwaterach. Bądź pewien, Ptasi Wojowniku, że nie dogodzę ci aż tak, by zaprowadzić cię 
do swojej sypialni na naradę. Mój lud także ma własne obyczaje! 

Opanowała  się.  Tak,  mieszkańcy  High  Hallacku  mieli  własne  obyczaje,  lecz  nie 

kierowali  się  w  takim  stopniu  niedorzecznościami,  nawykami  i  ukrytymi  lub  nie 
ukrywanymi lękami jak Sokolnicy. 

— Komnata Pana na Zamku jest duża. We dwóch lub trzech moglibyście używać jej 

bez przeszkód, a nawet, w większej liczbie, jeżeli tłok wam nie przeszkadza. 

Tarlach  milczał  chwilę,  najpierw  zdumiony  tym  nagłym  wybuchem  zwykle 

opanowanej  kobiety,  a  potem  upokorzony,  kiedy  domyślił  się,  co  ją  skłoniło  do 
wysunięcia  tej  drugiej  propozycji.  Normalnie  nie  przyjmowano  najemników  między 
rodzinę  ich  wysoko  urodzonego  chlebodawcy.  Una  zrobiła  dla  niego  wyjątek  przez 
wzgląd  na  obyczaje  jego  ludu.  Opanowała  też  irytację,  gdy  odrzucił  jej  propozycję  i 
otworzyła  swoje  komnaty  dla  większej  liczby  cudzoziemców…  ponieważ  była 
przekonana, że bał się, by go nie rozdzielono z jego ziomkami. 

Nie  wybuchnął  gniewem.  Gdyby  się  nie  opanował,  utwierdziłby  ją  tylko  w  błędnym 

mniemaniu. 

Mając nadzieję, że hełm zasłaniający twarz pozwoli mu ukryć palący wstyd, podniósł 

mitygujące rękę. 

—  To  nie  jest  potrzebne.  Okazałaś  się  bardziej  przewidująca  ode  mnie,  pani  Uno. 

Muszę ci za to podziękować. 

Skinęła głową, ale wciąż czuł jej napięcie. Zmusił się do uśmiechu. 
— Bardzo rzadko tak dobrze traktuje się żołnierzy o czystych tarczach. Zaskoczyłaś 

mnie całkowicie. 

background image

Teraz  jej  twarz  rozjaśniła  się  i  jak  za  dotknięciem  czarodziejskiej  różdżki  stała  się 

otwarta i pogodna jak zawsze. 

— My z Morskiej Twierdzy mamy powody, żeby witać ich serdecznie, czyż nie tak? 
 
Tarlach  postawił  na  posadzce  swoje  rzeczy  i  rozejrzał  się  dookoła.  Wielka  komnata 

sprawiała wrażenie wygodnej. Była dobrze wyposażona w duże, masywne meble, dobrze 
wykonane,  choć  z  miejscowych  materiałów  i  przez  tutejszych  rzemieślników.  Nie 
zobaczył  egzotycznego  drewna  czy  kosztownych  inkrustacji,  w  których  lubowali  się 
bogatsi  wielmoże  z  południa  w  dniach,  kiedy w  High  Hallacku  jeszcze  panował  pokój  i 
mogli sobie pozwolić na taki zbytek. 

Komnata  była  gotowa  na  jego  przyjęcie,  mimo  iż  nie  uprzedzono  rządcy,  że  będzie 

potrzebna:  dobrze  to  świadczyło  o  czeladzi  Uny  z  Morskiej  Twierdzy.  Łóżko  było 
posłane, a zasłony odsunięte. Ogień trzaskał wesoło na kominku i jego ciepło poczynało 
już nagrzewać pomieszczenie. Świece tkwiły w lichtarzach czekając, aż zostaną zapalone 
po zachodzie słońca. 

Podszedł  do  środkowego  z  trzech  okien,  przerywających  monotonię  przeciwległej 

ściany, i stanął przy nim przyglądając się dolinie i zatoczce poza nią. Zbliżał się wieczór i 
słońce zachodziło wśród wspaniałych płomiennych blasków. 

Piękne,  pomyślał.  Okno  było  bardzo  duże  i  mógł  się  do  woli  nacieszyć  widokami. 

Ponieważ komnata znajdowała się wysoko, budowniczowie mogli zapewnić lepszy dostęp 
dla światła i świeżego powietrza niż to było możliwe na niższych kondygnacjach albo w 
innych, bardziej tradycyjnych warowniach. Właśnie tak było w Gnieździe… 

Każde  okno  zaopatrzono  w  ciężkie  żelazne  okiennice,  by  dobrze  chroniły  wnętrze  w 

razie  niebezpieczeństwa,  ale  wyczuł,  że  dotąd  musiały  stawić  czoło  tylko  gwałtownym 
sztormom, które od czasu do czasu atakowały od strony morza. 

Ogarnął go smutek. Wszystko to mogło zmienić się tak niedługo. 
Nie,  nie  zmieni  się!  To  on  ma  dopilnować,  żeby  ta  spokojna  Dolina  nie  zaznała  losu 

tak wielu posiadłości w High Hallacku. 

Usłyszał stukanie i na jego wezwanie wielkie dębowe drzwi otworzyły się cicho. 
Podniósł rękę witając Brennana. 
— Witaj. Wejdź i zobacz, jak mieszka pan Doliny Morskiej Twierdzy. 
—  Dość  wygodnie  —  skomentował  Brennan.  omiatając  spojrzeniem  ciemne,  ciężkie 

meble  i  piękne  gobeliny.  Jemu  także  spodobało  się,  że  docierało  tutaj  tak  dużo  światła. 
— Będziesz dobrze mieszkał, towarzyszu. 

— Zupełnie dobrze. Czy wszyscy już się ulokowali? 
—  Bardzo  wygodnie.  W  każdym  razie  mieszkańcy  tej  Doliny  nie  mają  węża  w 

kieszeni.  Raczej  nie  będziemy  głodować  na  służbie.  —  Brennan  podszedł  do  okna.  — 
Musiałbyś daleko wędrować, żeby napotkać piękniejszy widok — zauważył z podziwem. 
— Zastanawiam się, co jeszcze można zobaczyć z tej wysokości. 

—  Z  drugiej  strony?  Przypuszczam,  że  spory  kawałek  zatoki,  no  i  oczywiście  góry. 

Kontrast powinien być jeszcze ostrzejszy niż tutaj. 

— Kto jeszcze mieszka tu na górze? 
—  Tylko  pani  Una.  —  Tarlach  mimo  woli  powiedział  to  szorstko,  ale  zaraz  potem 

wzruszył  ramionami.  —  Nie  powinna  za  często  mnie  niepokoić.  Sama  także  będzie 
chciała mieć trochę spokoju. 

Jego towarzysz wybuchnął śmiechem. 
— To prawda, na dole znajdziesz go niewiele. — Spoważniał. — Jaki mamy przyjąć 

tryb postępowania, Tarlachu? 

—  Na  początku  będziemy  mieli  łatwe  życie,  przynajmniej  wy.  Ja  będę  musiał 

poświęcić wiele uwagi pani Unie i jeździć z nią albo z jej zwiadowcami, muszę poznać tę 

background image

Dolinę i jej okolice. Nie dotyczy to tylko mnie. Chcę, żebyście wszyscy zaznajomili się z 
Morską  Twierdzą  najlepiej  i  najszybciej,  jak  to  tylko  możliwe.  Przyprowadzajcie  do 
mnie  miejscowych  młodzików,  żebym  miał  dokładniejsze  meldunki.  Na  pewno  będą 
chcieli nam pomóc. 

Porucznik  skinął  głową.  Najemnicy  zawsze  układali  takie  piany  po  wejściu  na 

terytorium,  na  którym  być  może  czekała  walka.  Znajomość  własnej  ziemi  i  terytorium 
wroga zawsze pozwalała zmniejszyć straty, czasem bardzo znacznie, i często zapewniała 
im zwycięstwo. 

 
Po odejściu Brennana dowódca Sokolników wrócił do okna. Odprężył się teraz, kiedy 

na  jakiś  czas  uwolnił  się  od  obowiązków  względem  swojego  oddziału.  Czuł  się  tak 
zadowolony i swobodny, że bez lęku wypuścił Syna Burzy, zgodnie zresztą z jego wolą. 

Wszystkie  sokoły  radował  i  podniecał  widok  tej  górskiej  krainy,  pod  wieloma 

względami  tak  podobnej  do  ich  utraconej  ojczyzny.  Tarlach  cieszył  się,  że  mógł 
zapewnić ptakom swobodę lotu w niebieskim przestworze. 

Sam po części też przecież może korzystać z tej swobody. 
  
ROZDZIAŁ CZWARTY 
 
Wiosna  ustąpiła  miejsca  wspaniałemu  latu  nie  zmieniając  nic  w  spokojnym  życiu 

Doliny Morskiej Twierdzy. 

Tarlach  częściej  niż  przypuszczał  musiał  dotrzymywać  towarzystwa  pani  zamku  i 

wahał się, czy powinien zastanawiać się nad ich wzajemnym stosunkiem. 

Nie zdarzało mu się to często. Uległ czarowi tej pięknej, dzikiej okolicy i szybko zdał 

sobie sprawę, że pani Una była najlepszym przewodnikiem, jakiego mógłby zapragnąć. 

Wykazywała niemal nadnaturalną znajomość  swojej wielkiej doliny, znała każdą jej 

piędź, każdą trawkę. Z każdą wspólną wycieczką rosły jego zdumienie i podziw. 

Zafascynował  go  ten  świat  gór  i  morza,  ale  mimo  to  uznał,  tak  jak  pani  Morskiej 

Twierdzy, że nie każdy człowiek dopatrzyłby się w tej krainie ziemskiego raju. Nie była 
bogata.  Tak,  była  rozległa,  lecz  tylko  niewielka  jej  część  nadawała  się  do  uprawy  i 
najlepsze  ziemie  znajdowały  się  w  wąwozie,  którego  strzegła  wysoka  wieża.  Tutaj 
mieszkańcy  uprawiali  bawełnę  i  pospolitsze  rośliny  zapewniające  utrzymanie  im  i  ich 
zwierzętom, takim samym, jakie spotykało się w większości górskich terenów; hodowano 
małe  bydło  o  ciemnej  sierści,  drobne  owce  o  czarnych  głowach,  których  mięso  było 
znacznie  smaczniejsze  od  nizinnych,  a  wełna  rzadsza,  lecz  dłuższa  i  mocniejsza,  oraz 
trochę półdzikich kóz, świń, mułów, osłów i drobiu. 

Tylko  tutejsze  konie  były  nadzwyczajne,  tak  wytrzymałe  i  piękne,  że  bardziej 

przypominały  bajeczne  istoty  z  pieśni  minstrela  niż  istoty  pochodzące  z  tego 
starożytnego, pełnego cierpień świata. Mimo to doskonale nadawały się do pracy na roli, 
łowów  albo  do  wypraw  na  najdziksze  pustkowia  i  nawet  najgorszy  z  nich,  gdyby  go 
odpowiednio  ujeżdżono,  stałby  się  rumakiem  bojowym,  za  którego  każdy  Sokolnik 
wynająłby swój miecz na cały rok. 

Tarlach westchnął. Ani on sam, ani nikt z jego towarzyszy zapewnię nigdy nie stanie 

się  właścicielem  takiego  wierzchowca.  Tabun  był  niewielki,  hodowano  konie  tylko  na 
zaspokojenie  własnych  potrzeb.  Jarmarki,  na  których  można  by  je  sprzedawać  po 
rozsądnej  cenie,  po  prostu  odbywały  się  za  daleko  i  droga  była  zbyt  uciążliwa,  żeby 
opłacało się rozszerzyć hodowlę. Nawet przed napaścią Psów z Alizonu sprzedawano je 
tylko na odbywających się co pół roku jarmarkach w Linnie. 

Może to i dobrze. Morska Twierdza nigdy nie miała dość mężczyzn, by wysyłać ich na 

długie  wyprawy  handlowe.  Dolina  pani  Uny  nie  wojowała  ze  swoimi  sąsiadami,  ale 

background image

przyciągała rozbójników, a jej skalisty brzeg — piratów. Byli oni wrogami wszystkich i 
wszyscy  musieli  z  nimi  walczyć,  a  przybywali  tak  często,  że  każda  Dolina  utrzymywała 
do walki z nimi garnizon doświadczonych w bojach żołnierzy. 

Większość  morskich  bitew  zawsze  przypadała  na  Morską  Twierdzę,  ponieważ  jej 

port,  chociaż  za  mały,  żeby  sprostać  zwiększonym  połowom  czy  przyciągnąć  kupców  z 
portów na południu High Hallacku, był jedynym schronieniem dla floty w tym rejonie. 

To wszystko się nie liczyło, pomyślał, ani trudności gospodarcze, zagrożenie z morza 

czy z lądu, ani bestie w ludzkiej skórze. Tutaj można być szczęśliwym. Było to miejsce, w 
którym  chciało  się  zapuścić  korzenie,  budować  i  pracować,  i  pracować,  stopić  się  ze 
światem,  który  witał  ludzi  gotowych  żyć  w  zgodzie  z  naturą.  W  tej  krainie  jego  bracia 
mogliby znaleźć nową ojczyznę i odzyskać dawną potęgę… 

Wątek  jego  myśli  przerwał  się,  a  raczej  jął  się  plątać.  Szept  wiatru,  przytłumiony 

szum fal i miłe ciepło podziałały kojąco i Tarlach pozwolił sobie na chwilę odprężenia. 

Daleki,  przenikliwy  skwir  wyrwał  go  z  marzeń  na  jawie.  Spojrzał  na  niebo, 

odruchowo  szukając  jego  źródła.  Syn  Burzy.  Napełniła  go  żywiołowa  radość,  gdy 
patrzył,  jak  jego  skrzydlaty  brat  szybuje  w  towarzystwie  Słonecznego  Promienia, 
partnera  Brennana.  Jego  mięśnie  napięły  się mimo  woli,  jakby  chciał  przyłączyć  się  do 
nich ciałem, tak jak łączył się z nimi w duchu. 

Był to pełen radości lot i sokoły wyrażały w ten sposób zadowolenie z pięknego dnia. 

Wcześniej jednak niejeden raz wzleciały w powietrze w innym, bardziej poważnym celu, 
tak  jak  wszyscy  ich  bracia.  Te  ptaki  były  mieszkańcami  niebieskich  przestworzy,  a 
Morska  Twierdza  umożliwiła  im  wypełnienie  ich  instynktownych  obowiązków.  Ich 
tegoroczne  gniazdowanie  okazało  się  tak  pomyślne  jak  nigdy  dotąd  od  opuszczenia 
Gniazda,  zanim  zniszczenie  domu  zmusiło  ich  do  wędrówki  po  świecie.  Jeszcze  jeden 
taki  wylęg,  jeszcze  jeden  rok  w  tej  Dolinie  i  przyszłość  tych  czarno–białych  ptaków 
będzie zapewniona. Byłoby to wielkie osiągnięcie i wielka pociecha, nawet jeśli oni sami, 
ich ludzcy bracia odejdą przedwcześnie. 

Nagle  zaparło  mu  dech.  Una  także  była  na  brzegu.  Zaczęła  iść  w  jego  stronę,  ale 

usłyszała skwir sokołów i zatrzymała się, by na nie popatrzeć. Ku przerażeniu Tarlacha 
podniosła ramię w pozdrowieniu używanym przez jego lud, one zaś… one odpowiedziały 
przyjaźnie, a nie tylko po prostu dając do zrozumienia, że ją zauważyły! 

Zrozumiała je! Ta przeklęta kobieta zrozumiała, co one powiedziały i zrobiły! 
Dotarł do niej w ciągu kilku chwil. Chwyciwszy ją mocno za ramię, obrócił twarzą do 

siebie. 

— Ty czarownico! Jak śmiesz wypróbowywać na nich swoje czary? 
Una  szamotała  się  przez  moment,  usiłując  się  uwolnić,  ale  kiedy  to  jej  się  nie  udało, 

znieruchomiała i tylko jej oczy płonęły gniewem jak zielone latarnie. 

—  Używasz  dziwnych  miar,  Sokolniku!  To,  co  dla  ciebie  jest  tylko  naturalną 

rozmową  z  przedstawicielem  innego  gatunku,  dla  mnie  ma  być  zboczeniem,  czymś 
ohydnym, czego się obawiasz i co potępiasz. 

Odebrał jej pogardliwe słowa jak policzek, ale nie ustąpił. 
— Dla takich jak ty to jest nienaturalne. 
—  W  takim  razie  trudno  jest  mi  zrozumieć,  dlaczego  każde  zwierzę  odpowiada  na 

moje pozdrowienie i dobre życzenia we właściwy jego gatunkowi sposób. 

Rozluźnił uścisk na tyle, że zdołała wyszarpnąć ramię. 
—  To  prawda,  że  te  zdolności  nie  są  spotykane  wśród  moich  ziomków  i  przez  całe 

życie  starałam  się  je  ukrywać,  aby  nie  uznano  mnie  za  dziwadło  albo  jeszcze  coś 
gorszego, z uszczerbkiem dla honoru mojego domu. Nie zamierzałam również ujawniać 
się  przed  tobą,  ale  pomyślałam,  że  nie  ma  w  tym  nic  złego,  skoro  sokoły  same  mi 

background image

odpowiedziały. — Odwróciła się od niego. — Przypuszczam, że się myliłam oczekując od 
ciebie lepszego zachowania. 

Gdy  wypowiadała  te  ostatnie  słowa,  jej  głos  stał  się  ochrypły  i  zadrżał  lekko. 

Odwróciła się i szybko odeszła drogą, którą tu przybyła. 

Tarlachowi serce się ścisnęło, gdyż wyczuł w jej głosie ból i gniew. Słuszny gniew. Nie 

musiał wysłuchiwać wyrzutów obu sokołów, by o tym wiedzieć. 

— Pani Uno! Pani Uno, zaczekaj! 
Kobieta zatrzymała się i odwróciła do niego, lecz nie odezwała się. Podszedł do niej i 

stanął w postawie lennika. 

— Przekroczyłem swoje uprawnienia… 
—  Tak.  Zrobiłeś  to  —  powiedziała  Una  mierząc  go  zimnym  spojrzeniem. 

Wyprostowała  się.  —  Przygotuj  swojego  wierzchowca,  kapitanie,  i  każ  przygotować 
mojego.  Sprawa  czarów  nie  daje  ci  spokoju,  wciąż  tkwi  w  twoim  umyśle  i  dlatego 
rzucasz lekkomyślnie oskarżenia. Cały ten rejon jest prawie od nich wolny, mam jednak 
przyjaciółkę,  która  wydałaby  ci  się  podejrzana.  Nie  jest  służką  Cienia,  ale  sam  to 
osądzisz. Jeżeli wydasz inny osąd, lub jeśli zbyt będziesz się jej obawiał, opuść Dolinę i 
nie marnuj moich zasobów i czasu. 

Sokolnik oparł dłoń na rękojeści miecza i siłą woli zmusił się, żeby go nie wyciągnąć. 
— Uważaj, kobieto. Przysięgliśmy służyć… 
— Do licha z twoją przysięgą! Na co mi się przydasz, jeżeli będziesz nienawidził mnie 

bardziej niż mój wróg? Przecież Ogin mimo wszystko jest mężczyzną — dodała gorzko. 
—  Co  cię  obchodzi,  że  może  zwabia  statki  na  pewną  zgubę,  aby  powiększyć  swoje 
bogactwa? 

— Niesłusznie mnie oskarżasz! To oszczerstwo! 
—  Nie  przeszkadza  ci  to  źle  mnie  traktować.  Przygotuj  się,  Sokolniku.  Musisz  teraz 

podjąć decyzję, czy ty i twoi żołnierze pozostaniecie u mnie na służbie, czy nie. 

  
ROZDZIAŁ PIĄTY 
 
Wyjechali  z  okrągłej  wieży  w  ponurym  milczeniu.  Tarlach  zastanawiał  się  przez 

chwilę, czy nie postępuje jak głupiec, nie mówiąc nikomu, o co chodzi, i podróżując z tą 
kobietą, ale później przegnał tę myśl. Tak, powodowała nim duma i gniew, lecz do jego 
obowiązków  należało  zapoznanie  się  z  miejscowymi  warunkami,  które  mogły 
zadecydować  o  losie  jego  kompanii  i,  na  nieszczęście,  dotyczyło  to  również  miejsc  i 
źródeł  mocy.  Towarzyszył  im  Syn  Burzy  i  dowódca  Sokolników  wiedział,  że  cokolwiek 
Una zamierza, rozmyślnie nie uczyni nic złego żadnemu z partnerów. Zdrada nie leżała 
w jej naturze. Musiał to przyznać, chociaż miotała nim wściekłość. 

Żadne nie przerwało grobowego milczenia i w miarę upływu czasu najemnik czuł się 

coraz  bardziej  nieswojo.  Nie  zdawał  sobie  dotychczas  sprawy,  że  Pani  Morskiej 
Twierdzy  wciągała  go  do  rozmowy,  ale  teraz  uświadomił  sobie,  jak  cieszyła  go  jej 
reakcja na piękno Doliny, jej uwagi o tej ziemi i zdumiewającym bogactwie życia, które 
tu kwitło, często zaskakujące odpowiedzi na jego komentarze. Teraz, kiedy ta wymiana 
myśli  ustała,  poczuł  się  tak,  jakby  poniósł  niepowtarzalną  stratę,  tym  bardziej  bolesną, 
że poniósł ją z własnej winy. 

W końcu pchnął konia do przodu, aż jego ogier zrównał się z jej wierzchowcem. 
— Czy popełniłem tak ciężką zbrodnię? — zapytał posępnie. 
—  Nie.  Nie  mogę  cię  potępiać  za  to,  kim  jesteś.  Najbardziej  gniewa  mnie  to,  że  sam 

mnie do tego zmusiłeś. 

Spojrzała na niego ponuro. 

background image

— Kobiety  także  mają  przyjaciółki. Cenimy ich bliskość i zaufanie tak samo  jak wy 

waszych przyjaciół. Cenię tę moją przyjaciółkę bardziej niż inni, może dlatego, że los dał 
mi  tylko  jedną  taką  towarzyszkę,  jedyną  siostrę  mojej  duszy.  Nie  miałam  rodzeństwa  i 
nawet  jeśli  w  sąsiednich  Dolinach  były  dziewczęta  w  moim  wieku,  odległości 
uniemożliwiły  nam  w  dzieciństwie  bliższe  kontakty.  Co  do  potomstwa  naszych 
poddanych, mój ojciec uważał, iż nie powinnam się z nimi zbytnio spoufalać, zwłaszcza 
wtedy, gdy pogodził się z faktem, że nie będzie miał syna następcy. Miałam wiele zajęć, 
ale w miarę dorastania tęskniłam za prawdziwą przyjaciółką, za kimś, z kim mogłabym 
się  dzielić  moimi  doświadczeniami  i  przeżyciami.  Kiedy  natrafiłam  na  miejsce,  do 
którego  jedziemy,  i  odkryłam  tam  dziewczynę  w  moim  wieku,  kochającą  Morską 
Twierdzę tak jak ja, wydało mi się, że skierowała mnie tam sama Jantarowa Pani. Moja 
rówieśniczka nie tylko miała takie same zainteresowania jak ja, lecz także nosiła to samo 
imię. 

Uśmiechnęła  się  wspominając  tamto  spotkanie,  ale  niemal  natychmiast  znowu 

spoważniała. 

—  Ona  nie  jest  człowiekiem,  albo  niezupełnie  jest  człowiekiem  tak  jak  my  to 

rozumiemy, i nawet jeszcze jako dziecko zdawała sobie sprawę, że powinna się trzymać 
od nas z daleka, i dotąd nie zmieniła swego postępowania. 

Usłyszawszy głośne sapnięcie Sokolnika skinęła głową. 
— Mogło mi wtedy grozić wielkie niebezpieczeństwo, ale miałam szczęście. Poza tym 

nie  byłam  głupiutkim  dzieckiem.  Chociaż  bardzo  pragnęłam  tej  przyjaźni,  poszłam 
zarówno do mojej matki, jak i do niańki, która była bardzo uzdolnioną Mądrą Kobietą. 
Obie  spotkały  się  z  tą  drugą  Uną  i  pozwoliły  mi  nadal  się  z  nią  widywać,  lecz  nikogo 
innego do niej nie przyprowadziłam. Oczy Tarlacha pociemniały z niepokoju. 

— Jeżeli ta… Una nie jest zła, dlaczego uznałaś za stosowne ukrywać jej istnienie? 
—  Trochę  dlatego,  że  ona  tego  pragnęła,  a  trochę  wynikło  to  z  mojego  położenia. 

Córka  pana  zamku  zawsze  musi  myśleć  i  działać  mając  na  względzie  dobro  swojej 
Doliny,  ja  zaś  w  dodatku  byłam  dziedziczką.  Nie  mogłam  sobie  pozwolić,  żeby  uznano 
mnie  za  dziwaczkę,  albo  żeby  szeptano,  iż  kontaktuję  się  z  siłami,  od  których  lepiej 
trzymać  się  z  daleka.  Zaakceptowano  bez  oporu  mój  dar  uzdrawiania,  znacznie 
przekraczający  wiedzę,  którą  nabywa  każda  szlachetnie  urodzona  panna,  ponieważ 
służy  wszystkim  i  jest  nieodłącznie  związany  z  moją  płcią  i  pozycją  społeczną.  Nie  tak 
rzeczy by się miały z innymi talentami czy kontaktami mającymi jakikolwiek związek z 
Mocą. 

—  Nie  patrzono  by  przychylnym  okiem  na  porozumiewanie  się  ze  zwierzętami  i  na 

przyjaźnie z Dawnym Ludem? 

—  Jednego  by  już  wystarczyło,  żeby  sprzeciwiono  się  odziedziczeniu  przeze  mnie 

Doliny. 

—  Zdolności  władania  mocą  w  tej  lub  innej  postaci  występują  wśród  mieszkańców 

wielu Dolin — przypomniał jej. — Rzadko budzi to oburzenie i niechęć. 

— Tak, ale zwykle bywa to dar — albo przekleństwo — odziedziczone po przodkach. 

W naszym rodzie nie ma takich tradycji, gdyż nigdy nie łączyliśmy się z istotami z innej 
rasy czy gatunku. 

—  Czyli  to,  co  gdzie  indziej  jest  uświęcone  przez  czas,  mogłoby  wywołać  tutaj 

zupełnie inną reakcję jako nowinka nie do przyjęcia? 

—  Tak,  biorąc  pod  uwagę  naturę  mojego  ludu,  zwłaszcza  teraz.  To,  że  ja,  kobieta, 

rządzę tak długo, wielu wydaje się nienaturalne i w głębi serca im się nie podoba. 

Bacznie spojrzał na nią. 
— A mimo to chcesz mnie zaprowadzić do swojej przyjaciółki? 

background image

—  Muszę.  Nie  mogę  pozwolić,  żebyś  miał  co  do  mnie  różne  wątpliwości,  jeżeli 

przyjdzie  do  tego,  że  będziesz  musiał  dla  mnie  walczyć.  Musisz  być  przekonany, 
przynajmniej w głębi duszy, iż stoję po stronie Światła, a nie Ciemności. 

Pochylił głowę. 
— Chciałbym móc ci powiedzieć, że nie mam w stosunku do ciebie takich podejrzeń. 
— Będąc tym, kim jesteś, musisz je mieć. 
— My mamy do tego powody, pani — powiedział cicho. 
—  Teraz,  kiedy  trochę  cię  poznałam,  nie  mogłabym  sobie  nawet  wyobrazić,  że  jest 

inaczej — odparła ze smutkiem. 

— Nie pytasz o te powody? 
— Nie mam prawa pytać — odrzekła na to Una. — To wyłącznie sprawa Sokolników 

i to ich dzieje. 

Tarlach milczał przez kilka minut. 
—  Zanim  przybyliśmy  do  kraju,  w  którym  zbudowaliśmy  nasze  Gniazdo,  my, 

mężczyźni  z  mojej  rasy,  byliśmy  w  niewoli.  —  Aż  przymknął  oczy  wspominając  tę 
straszliwą  historię.  —  Nie  możesz  sobie  nawet  wyobrazić  głębi  i  ciężaru  tej  niewoli 
narzuconej nam przez Adeptkę Ciemnej Drogi. Nie była człowiekiem, choć miała ludzki 
wygląd,  pochodziła  z  Dawnego  Ludu.  Ale  pomimo  całej  swojej  mocy  nie  mogła 
oddziaływać  na  nas  bezpośrednio.  Potrzebowała  do  tego  naszych  kobiet.  Każda  z  nich 
mogła  stać  się  jej  narzędziem  i  te,  którymi  się  posługiwała,  upodabniały  się  do  niej, 
stawały  się  złe  i  okrutne,  żyły  tylko  dla  własnego  wyniesienia  i  dla  pognębienia  i 
upodlenia innych… Wreszcie wyzwoliliśmy się spod jej władzy, jakkolwiek drogo za to 
zapłaciliśmy. Uciekliśmy na sulkarskich statkach na północ, zabierając ze sobą te nasze 
kobiety,  które  pozostały  przy  życiu,  ale  traktowaliśmy  je  tak,  jak  to  robimy  dzisiaj. 
Tak…  lecz  nasze  zwycięstwo  nie  było  całkowite.  Pokrzyżowaliśmy  plany  Ciemnej 
Adeptki.  Uwięziliśmy  ją,  ale  nie  zabiliśmy.  Jej  wola  przetrwała  i  nie  przestała  szukać 
kobiety,  która  zdołałaby  przelać  krew  mającą  ją  wyzwolić.  Potem  znów  by  nas 
zniewoliła.  Najwidoczniej  żadna  inna  rasa  nie  mogła  służyć  jej  szczególnym  celom. 
Żaden z nas nie mógł sobie pozwolić na to, by związać się trwale z kobietą, ponieważ za 
pośrednictwem  takiego  związku  Adeptka  znowu  by  nas  dopadła.  W  miarę  upływu  lat, 
stuleci — wzruszył ramionami — przypuszczam, że konieczność stała się cnotą. Miejsce 
cieplejszych  uczuć,  które  musieli  żywić  nasi  przodkowie,  zajęła  pogarda  i  nienawiść.  I 
zostały  one  niebawem  przeniesione  na  wszystkie  niewiasty,  co  było  chyba  nie  do 
uniknięcia,  biorąc  pod  uwagę  liczbę  kobiet  władających  mocą  w  Estcarpie,  które  tym 
samym są dla nas śmiertelnie niebezpieczne. 

Urwał  nagle,  gdy  nowa  myśl  przeszyła  jego  umysł  z  siłą  pikującego  w  powietrzu 

sokoła. 

— Nasze kobiety też  muszą się obawiać jej powrotu. Może dlatego nigdy w większej 

liczbie  nie  próbowały  szukać  innego  życia,  chociaż  Estcarp  znajdował  się  tak  blisko,  że 
mogłyby  szukać  tam  schronienia.  —  Wpatrzył  się  w  dal.  —  One  muszą  lękać  się 
znacznie gorszego losu niż my. Tak, byliśmy zniewoleni, ale nie przestaliśmy być ludźmi, 
pozostaliśmy  sobą.  Te,  które  jej  służyły,  utraciły  ludzkie  cechy.  Tak,  wyglądały  jak 
prawdziwe  kobiety,  lecz  ich  dusze  i  umysły  zmieniły  się  tak  jak  u  tych,  którzy  przyjęli 
kolderskie klejnoty. 

— Czy wszystkie wasze kobiety były tak uwięzione? — zapytała cicho Una. 
—  Nie.  Nasze  dzieje  mówią  to  wyraźnie.  Próbowała  zniewolić  tylko  te,  których 

potrzebowała,  i  większość  z  nich  odmawiała  i  ginęła  z  tego  powodu,  lecz  zawsze  kilka 
chętnie  odpowiadało  na  jej  wezwanie,  albo  je  do  tego  zmuszała.  Taka  była  jej  moc  i 
nasze  nieszczęście,  że  żadna  Sokolniczka  nie  potrafiła  jej  odmówić  ani  przeżyć  takiej 

background image

odmowy, a każda, którą sobie podporządkowała, mogła bez trudu zniewolić związanych 
z nią mężczyzn. 

— Wiec po ucieczce z tej pułapki postanowiliście nigdy nie wiązać się z kobietami? 
—  Czy  podjęłabyś  takie  ryzyko,  wiedząc,  że  możesz  znowu  ściągnąć  na  siebie 

niewolę? — odparował. 

—  Nie.  Nie  mogłabym.  Nawet  za  tak  wysoką  cenę.  —  Una  zamilkła  na  chwilę.  — 

Może  ratunkiem  dla  was,  zarówno  dla  mężczyzn,  jak  i  dla  kobiet,  byliby  partnerzy  z 
innych  ludów.  Powiedziałeś,  że  wasza  przeciwniczka  zdawała  się  potrzebować  tylko 
ludzi  waszej  krwi.  —  Przyjrzała  mu  się  w  zamyśleniu.  —  Gatunek,  który  nie  umie  się 
zmienić  choćby  trochę,  skazany  jest  na  zagładę,  gdyż  musi  nadejść  czas,  kiedy  jakiejś 
zmiany nie można uniknąć. Myślę, że jest to prawdziwe zarówno dla zwierząt, jak i dla 
ludzi. 

—  Możliwe.  Niewykluczone,  że  niektórych  z  nas  można  by  przekonać  do  wzięcia  na 

siebie  takiego  ryzyka,  by  reszta  uniknęła  zagłady,  ale  czy  sądzisz,  pani,  że  kobiety  z 
jakiejś innej rasy przyszłyby do nas? Kobiety serdecznie nie cierpią naszych obyczajów. 
Któraż byłaby tak nierozsądna i wyobraziłaby sobie, że nasze poddanie się konieczności 
gwarantuje jej jednocześnie zmianę naszego nastawienia? Postawy ukształtowane przez 
wiele  pokoleń  nie  mogą  się  zmienić  w  jednej  chwili  tylko  dlatego,  że  kilku  z  nas 
dostrzegło  tę  potrzebę  i  zerwało  ze  swoimi  ziomkami,  by  tego  dokonać.  Zostaliby 
wygnani… Nigdy do tego nie dojdzie. 

— Nie? W takim razie boję się o wasz los. Wasze kobiece wioski są teraz w Estcarpie. 

Dawne  dzieje  zostaną  zapomniane,  gdy  istnieje  możliwość  zmiany  trybu  życia  na  inny, 
bogatszy, zapewniający większą swobodę — a takie życie toczy się przecież we względnie 
niewielkiej  stąd  odległości.  Dodaj  do  tego  straty,  jakie  na  pewno  ponieśliście  od 
przybycia  Kolderczyków.  Twojemu  ludowi  zagraża  wielkie,  może  śmiertelne 
niebezpieczeństwo, obojętne, czy zechcecie to uznać i stawić temu czoło, czy też nie. 

Przyglądała  się  przez  chwilę  Synowi  Burzy  siedzącemu  w  królewskiej  postawie  na 

łęku siodła. 

—  Nie  żałowałabym,  gdybyście  się  wyrzekli  niektórych  waszych  obyczajów, 

Sokolniku, ale to, czego dokonaliście z tymi odważnymi ptakami, nie może zaginąć. Cały 
świat wiele by na tym stracił. 

Tarlach nie wiedział, czy patrzeć na tę kobietę ze zdumieniem i lękiem, czy przeklinać 

ją  za  to,  że  ujęła  w  słowa  nurtujące  go  obawy,  jakby  wyczytała  to  w  jego  umyśle. 
Przebiegł go zimny dreszcz na tę myśl. 

Wybrał  milczenie  i  szybką  zmianę  tematu  rozmowy,  zanim  rozmówczyni  odgadnie, 

jak cierpiał od chwili zagłady Gniazda przeczuwając zagładę swojej rasy. 

—  Wytrzymamy,  co  będziemy  musieli  wytrzymać  —  powiedział  tonem 

wykluczającym  dalszą  dyskusję.  —  Ale  co  z  tobą,  pani?  Bardzo…  ciekawi  mnie  twój 
dar.  Najwyraźniej  możesz  porozumiewać  się  z  sokołami  tak  jak  my.  Czy  potrafisz  to 
robić również z innymi zwierzętami? 

—  I  tak,  i  nie.  Każdy  gatunek  jest  inny  i  mogę  czytać  myśli  jednych  łatwiej  niż 

drugich. Wasze sokoły są wspaniałe. Nigdy nie wyobrażałam sobie, że jakakolwiek istota 
poza  kotem  może  mieć  tak  głęboki  i  bystry  umysł.  Zazwyczaj  nie  nawiązuję  bliższych 
kontaktów z ptakami. 

Zawahała się. 
—  Zwracając  się  do  nich  nie  miałam  nic  złego  na  myśli  i  nie  chciałam  cię  obrazić. 

Ponieważ bez zastrzeżeń odpowiedziały na moje powitanie, uznałam, że nie zrobiłam nic 
niewłaściwego. 

— Ukryłaś swój dar komunikowania się z nimi — powiedział z wyrzutem. 

background image

— Zawsze tak robię, z przyzwyczajenia. Nie miałam złych zamiarów ani nie chciałam 

popełnić złego uczynku. 

—  Uznaję  twoje  racje  —  odpowiedział  po  chwili.  —  A  więc  możesz  do  pewnego 

stopnia porozumiewać się z ciepłokrwistymi zwierzętami. A co ze stworzeniami o zimnej 
krwi? 

—  Z  niektórymi  jaszczurkami,  wężami  oraz  z  ziemnowodnymi  zwierzętami  tak,  nie 

mogę  jednak  wcale,  albo  prawie  wcale,  skontaktować  się  za  pomocą  myśli  z  owadami, 
rybami lub podobnymi do nich istotami. — Odgadła jego nieme pytanie. — Nie umiem 
też robić tego z ludźmi. 

Sokolnik dobrze panował nad sobą i miał dość przyzwoitości, żeby nie okazać ulgi. 
—  Nie  zawarłaś  więc  takich  indywidualnych  przyjaźni  jak  my  z  naszymi 

skrzydlatymi braćmi i siostrami? — zapytał. 

—  Nie  miałam  takiego  szczęścia.  —  Potrząsnęła  przecząco  głową.  —  Chociaż 

wszystkie  zwierzęta  chcą  ze  mną  rozmawiać,  żadne  nie  pozwoliło  mi  na  taką  bliskość. 
Czy wasze sokoły naprawdę wybierają wojownika, z którym spędzą resztę życia? 

—  Tak,  ale  są  od  pisklęcia  nakłaniane  do  szukania  wśród  nas  takiego  towarzysza. 

Inne stworzenia nie oczekują równie bliskich stosunków z ludźmi. Spróbuj sama z tym 
wystąpić.  Wybierz  istotę,  którą  szanujesz,  możesz  pokochać,  i  zrób  pierwszy  krok.  — 
Zamilkł na chwilę, po czym podjął: —  Powinnaś wybrać kota. Lubisz koty, a nie  tylko 
uważa się je za odpowiednich towarzyszy dla ludzi, lecz także można okazać im wielkie 
przywiązanie.  Dokonawszy  takiego  wyboru  nie  będziesz  już  musiała  ujawniać 
prawdziwej  natury  waszego  związku.  —  Tarlach  uśmiechnął  się.  —  Poza  tym  są  małe. 
To bardzo korzystne, jeżeli możesz mieć swojego przyjaciela ze sobą zarówno w wielkiej 
sali, jak i w swojej komnacie. 

Roześmiała się. 
—  Trafiłeś  w  sedno,  Ptasi  Wojowniku!  Zapamiętam  to.  —  Spoważniała.  —  A  co  do 

reszty,  jeżeli  naprawdę  można  znaleźć  taką  przyjaźń,  to  jej  poszukam  i  będę  szanować 
mojego przyjaciela. 

 
Milczenie, które zapadło miedzy nimi, było teraz przyjazne i często je przerywali pod 

wrażeniem piękna okolicy, przez którą przejeżdżali. 

Dotarli  do  górzystego  serca  posiadłości.  Una,  znając  już  upodobania  Sokolnika, 

pojechała  stromym  zboczem  na  szczyt,  z  którego  roztaczał  się  wspaniały  widok. 
Wprawdzie  wyższe  szczyty  zasłaniały  ocean,  ale  skały,  lasy,  rozległe  przestrzenie 
porośnięte  wrzosem,  janowcem  i  paprociami,  bystre  potoki  wpadające  do 
nieprawdopodobnie  przejrzystych  jezior,  hale  zieleniące  się  od  słodkiej  trawy  lub 
ciemniejsze  od  nich  podmokłe  torfowiska  zachwycały  umysł  i  serce  Tarlacha  tak  jak 
morski, lepiej mu znajomy bezkres. Uczucie to było tak silne, że Tarlach poczuł wyrzuty 
sumienia, jakby zdradził Gniazdo i wszystko, czego symbolem była zburzona twierdza. 

—  Są  inne,  znacznie  wyższe  góry  —  powiedział  ostro,  jakby  chcąc  wyrwać  się  spod 

uroku okolicy. 

—  Na  pewno  i  na  pewno  wspanialsze  —  zgodziła  się  z  nim  —  ale  myślę,  że  nie 

kochałabym ich tak jak te. Te góry są moimi przyjaciółkami od najwcześniejszych lat i 
stały się dla mnie wzorem piękna. 

Sokolnik  odprężył  się  wysiłkiem  woli.  Una  nie  zrobiła  mu  nic  złego.  Nie  była 

odpowiedzialna za jego słabości i nie powinna cierpieć za jego nastroje zmieniające się, 
gdy tylko jakiś wewnętrzny problem na chwilę wytrąca go z równowagi. 

— Ze mną jest tak samo — odrzekł. — Urodziłem się w górach i po dziś dzień mnie 

przyciągają. — Uśmiechnął się łagodnie. — Lecz odkąd tu przybyłem, uległem również 

background image

urokowi  oceanu,  co  nigdy  dotąd  mi  się  nie  przytrafiło.  —  Spojrzał  na  nią.  —  Twoja 
Dolina rzuca czary, pani Uno. Muszę to przyznać. 

Pani Morskiej Twierdzy rozejrzała się po swoim królestwie. 
— Tak — mruknęła — i te czary wnoszą spokój do duszy. 
Skupiła uwagę na swojej Dolinie, ale kapitan Sokolników patrzył na nią. Wyczuwszy 

jego spojrzenie, zapytała z zaskoczeniem: 

— Czy coś jest nie tak? 
Zaczerwienił  się  lekko,  gdyż  nie  zdawał  sobie  sprawy,  że  przyglądał  się  jej  tak 

uważnie. 

—  Nie,  pani.  Myślałem  o  twoim  stosunku  do  twojej  ziemi  —  dodał  pospiesznie.  — 

Rzadko spotyka się coś takiego. 

—  Chyba  moje  uczucia  nie  wydają  ci  się  tak  dziwne?  Przypuszczam,  że  podziela  je 

wielu Panów na Zamku. 

Tarlach pokręcił głową. 
— Nie, nie jest tak — odpowiedział powoli — przynajmniej wśród tych, z którymi się 

zetknąłem. Widzą oni swoje włości oczami władców, rolników lub pasterzy i, oczywiście, 
żołnierzy.  Wszyscy  też  uważają  je  za  siedziby  swoje  i  swoich  przodków  i  dlatego  są  do 
nich przywiązani, ale ty patrzysz na swoją Dolinę oczami kochanki. 

Nieoczekiwany  zimny  podmuch  sprawił,  że  spojrzał  w  górę.  Na  jasnym  dotąd 

nieboskłonie pojawiły się ciemne chmury. 

Sokolnik  westchnął.  W  tych  górach  burza  nadciągała  bardzo  szybko  i  wyglądało  na 

to,  że  nie  zdążą  wrócić  przed  nią  do  zamku.  Będą  musieli  znaleźć  kryjówkę  albo 
przemokną do nitki. Odwrócił się do swojej towarzyszki. 

— Uciekamy czy się chowamy? 
— I jedno, i drugie. Jesteśmy już blisko celu, tam znajdziemy schronienie. 
Powiedziawszy  to  pchnęła  konia  i  poczęła  zjeżdżać  ze  zbocza  z  szybkością,  która  by 

przeraziła najodważniejszego nawet mężczyznę. 

Najemnik  obserwował  ją  przez  chwilę,  zanim  ruszył  jej  śladem.  Bez  względu  na  nie 

wiedzieć  jakie  jeszcze  inne  talenty  Uny  z  Morskiej  Twierdzy,  w  życiu  spotkał  niewielu 
ludzi, którzy jeździli konno tak dobrze jak ona. 

Nie  ujechali  daleko  w  tym  szalonym  tempie,  kiedy  klacz  Uny  przeskoczyła,  a  raczej 

przeleciała przez wysoki żywopłot i zniknęła Tarlachowi z oczu. Przyłączył się do niej po 
chwili wahania. 

Otworzył  szeroko  oczy  ze  zdziwienia.  Znaleźli  się  na  małym  polu  otoczonym  ze 

wszystkich stron ogrodzeniem z najprzeróżniejszych krzewów, najniższym właśnie tam, 
gdzie przeszły wierzchowce. 

Pole  porastała  wysoka  trawa  i  najwyraźniej  nie  pasły  się  na  nim  zwierzęta,  nie  ono 

wszakże  skupiło  całą  uwagę  Sokolnika.  Wpatrzył  się  w  otaczający  je  roślinny  wał  — 
ostrokrzew, fuksja, górski jesion i rododendrony rosły tworząc pozornie jednolitą masę, 
podczas  gdy  wrzosy,  janowce  i  oszałamiająca  różnorodność  barwnie  kwitnących  roślin 
wypełniała każdą najmniejszą nawet przestrzeń. 

Dostrzegł  róże,  dzikie  róże,  i  naprzeciwko  nich  cieniutkie  ciemnoróżowe  pnącze 

oplatające aż po wierzchołki drzewa, które służyły jako podpora, i spadające kaskadami 
spomiędzy gałęzi. W innych miejscach burzyły się połacie pachnącego kapryfolium. 

— To niewiarygodne — powiedział po chwili milczenia. — Ale jak to powstało? Sama 

nigdy  nie  mogłabyś  tego  dokonać.  Nawet  róże  nie  mogły  tak  się  rozrosnąć  przez  całe 
twoje życie, a te drzewa… 

Una roześmiała się. 
— Skądże, to nie ja je posadziłam. Tak, oczyściłam je trochę i poprzycinałam, lecz na 

tym skończyło się moje uczestnictwo w tym dziele przyrody. 

background image

—  Więc  ktoś  musiał  jej  dopomóc.  Wiele  z  tych  roślin  zdziczało,  ale  kiedyś  dotykała 

ich ludzka ręka. To ludzie posadzili je w tym miejscu. 

Spadło na nich kilka wielkich kropli deszczu i Una złapała go za rękę. 
— Chodź, bo się utopimy i na nic pójdzie wysiłek naszych koni! 
— A co z nimi? — zapytał pozwalając się prowadzić. 
— Nic im się nie stanie. Patrz, już znalazły dla siebie schronienie. 
Zaprowadziła  swojego  towarzysza  pod  wielki  ostrokrzew.  Liście  i  gałęzie 

rozpościerały  się  nad  nimi  i  wokół  nich  tworząc  naturalny  tunel  prowadzący  w  głąb 
żywopłotu. 

Poszli  nim  aż  do  podstawy  starego  drzewa.  Tutaj  gałęzie  utworzyły  dość  wysokie 

sklepienie  i  Sokolnik  mógł  się  wyprostować.  Pod  drzewem  leżał  niski  i  podłużny  szary 
głaz. Z wierzchu był lekko zaokrąglony i gładki. 

Una usiadła na kamieniu i uśmiechnęła się do Tarlacha. 
— Witaj w Zielonej Alkowie. 
Usadowił  się  obok  pełen  z  trudem  ukrywanego  niepokoju.  Nie  zauważył  jednak 

niczego  podejrzanego  w  tym  miejscu.  Ale  to,  co  Una  opowiedziała  mu  o  swojej 
imienniczce, wystarczyło, żeby czuł się nieswojo. 

— Kiedy odkryłaś to uroczysko? 
— W dzieciństwie. W tamtych czasach uwielbiałam myszkować. Posłuchaj! Słyszysz? 

Deszcz pada, a tutaj nie dociera ani jedna kropla! Musi zerwać się rzęsista ulewa, żeby 
woda przeniknęła przez te liście i gałęzie. Sokolnik zadrżał i ciaśniej otulił się płaszczem. 

— Wydaje się, że wystarczy dostatecznie silny wiatr. Uśmiechnęła się. 
— Tylko słabe jego tchnienie. Spójrz w górę, jak gałęzie tam tańczą. Zresztą gdybyś 

nawet zmarzł jeszcze bardziej i przemókł do suchej nitki, to nic w porównaniu z tym, co 
musielibyśmy tutaj wycierpieć od kąsających chmur, gdyby nie wiało. 

— Kąsających chmur? 
—  Musiałeś  o  nich  słyszeć.  To  maleńkie  owady.  Roją  się  tysiącami  i  dziesiątkami 

tysięcy  w  zacienionych  miejscach,  kiedy  nie  ma  wiatru  albo  jest  za  słaby,  żeby  je 
przepędzić. 

—  Tak,  słyszałem!  Myje  nazywamy  wściekłymi  drobinami.  —  Pokiwał  głową  i 

powiedział  ponuro:  —  Pamiętam  pewną  noc  —  służyłem  wtedy  po  raz  pierwszy  jako 
żołnierz  o  czystej  tarczy  —  moja  kompania  czekała  w  zasadzce  na  nieprzyjaciela. 
Podobno zamierzał napaść na włość, która wynajęła nasze miecze. Był to gorący, duszny 
wieczór końca lata, gdy nawet najlżejszy podmuch nie poruszał powietrza… 

— I kąsające chmury były na zewnątrz? 
— Szalały, a nam kazano zachować absolutną ciszę. Nie ośmieliliśmy się nawet ruszyć 

ręką, żeby je odpędzić, zresztą i tak na nic by się to nie zdało. 

— Biedacy! Czy najeźdźcy w końcu się zjawili? 
— Właśnie że nie. Przybyli dopiero miesiąc później i zupełnie inną drogą. 
Bez powodzenia próbowała ukryć kpiący uśmiech. 
— Choćby tylko to jedno powinno było cię skłonić do zmiany trybu życia. 
— I tak zrobiłem — przyznał. 
Dosięgnął  ich  jeszcze  jeden  podmuch.  Una  zadrżała  i  szczelniej  otuliła  się  opończą. 

Później  nagle  wyprostowała  się  i  Tarlach  poczuł  ściskanie  w  dołku.  Przyjechali  tu  nie 
tylko w poszukiwaniu schronienia przed burzą. 

— Gdzie jest twoja przyjaciółka? 
—  Oczywiście  w  swej  własnej  siedzibie.  Chyba  nie  sądzisz,  że  mieszka  tutaj? 

Spotykamy się w tym miejscu dlatego, że obie bardzo je kochamy. 

— W jaki sposób ją wzywasz? 

background image

—  Tak  naprawdę  to  jej  nie  wzywam.  Przecież  Una  jest  moją  przyjaciółką,  a  nie 

służką.  Po  prostu  przywołuję  ją  w  myśli,  ona  też  mnie  tak  woła,  kiedy  proponuje  mi 
spotkanie. Zazwyczaj to ja ją przyzywam, gdyż zjawia się prawie natychmiast, podczas 
gdy  ja  muszę  długo  jechać,  żeby  dotrzeć  do  Zielonej  Alkowy.  —  Una  wstała.  — 
Powinnam już zacząć. 

— Tak. 
— Czy jesteś pewny, że zachowasz spokój? — Przyjrzała mu się uważnie. 
— Tak! 
Przestraszyła  się.  Popełniła  błąd  zadając  mu  to  pytanie.  Sama  widziała,  że  to 

wszystko bardzo mu się nie podoba. Nic na to nie poradzi. Nic by się nie zmieniło, gdyby 
wrócili  do  zamku  poniechawszy  celu.  Zamknęła  oczy  i  zaczęła  przyzywać  myślą  swoją 
przyjaciółkę. 

 
Tarlach obserwował ją z niepokojem przez kilka minut. Kiedy nic się nie zmieniło w 

ich  najbliższym  otoczeniu,  poczuł  chwilową  ulgę,  ale  ostrzegawczy  syk  Syna  Burzy 
uzmysłowił mu, że zwiodły go słabe ludzkie zmysły. 

Jeszcze prawie przez minutę nie dostrzegł żadnej zmiany w Zielonej Alkowie, potem 

jednak powietrze przed nim zamigotało i poczęło się jakby rozciągać… Wydało mu się, 
że spogląda na niesamowity korytarz. 

Na jego przeciwległym końcu pojawiła się jakaś postać. Najpierw ledwie widoczna, w 

miarę zbliżania się coraz wyraźniejsza, zdawała się raczej płynąć w powietrzu niż iść. — 
W końcu, za wcześnie dla Tarlacha, stanęła przed nimi, z pozoru równie materialna jak 
oni sami. 

Wstrząśnięty Sokolnik zerwał się na nogi. Poszukał myślą i odnalazł Syna Burzy, ale 

wyczuł w jego umyśle takie samo zaskoczenie i niepewność, zrozumiałe w tej niezwykłej 
sytuacji. Sokół nie czuł strachu ani gniewu, jaki ogarniał instynktownie wszystkich jego 
pobratymców w zetknięciu ze skazą lub dziełem Cienia. 

Nowo  przybyła  wydała  mu  się  bardzo  obca,  pomimo  jej  urody  i  Kadzącego 

naśladownictwa  człowieka.  Najbardziej  przeraziło  go  jej  podobieństwo  do  Uny  z 
Morskiej  Twierdzy.  Z  twarzy  i  postaci  sprawiały  wrażenie  jednej  kobiety  rozdzielonej 
na dwie za pomocą jakichś ohydnych czarów, ale przy bliższej obserwacji okazało się, że 
istnieje między nimi przepastna jak ocean różnica. 

Ta  istota  również  wydawała  się  niezwykle  spokojna,  lecz  nie  był  to  spokój  osoby, 

która  pogodziła  się  z  dodatnimi  i  ujemnymi  stronami  życia,  z  jego  radościami  i 
smutkami  i  wszechobecną  groźbą  śmierci.  Nie,  ten  sobowtór  Uny  nigdy  nie  został 
poddany  żadnej  próbie,  niczego  się  nie  obawiał  i  nie  miał  stanąć  na  wprost  żadnego 
niebezpieczeństwa w przyszłości, może nawet nieskończenie odległej przyszłości. 

Twarz  tej  kobiety  była  nawet  piękniejsza  niż  oblicze  jej  imienniczki,  ale  rysy 

wydawały się dziwnie wycyzelowane, jakby w jej żyłach obok ludzkiej płynęła też krew 
innej rasy. 

Tylko zielone oczy żyły w tej nienaturalnie spokojnej twarzy. Jeżeli Tarlach nie zdołał 

odczytać  wszystkiego,  co  się  w  nich  kryło,  to  dostrzegł  jednak  cień  jakiegoś  uczucia, 
smutku, a może pragnienia, którego przyczyny nie odgadłby żaden człowiek. 

Wszystko  to  zniknęło  po  chwili,  gdyż  na  widok  Uny  radość  rozjaśniła  oczy  i  całą 

twarz zjawy. Choćby tylko to jedno musiało mu uświadomić, że łączy je silna więź. 

I  to  także  się  zmieniło.  Druga  Una  nagle  go  dostrzegła,  a  wtedy  jakby  niewidzialna 

zasłona ukryła przed nim jej osobowość. 

Spojrzała pytająco na swoją człowieczą przyjaciółkę. 
— Siostro? — Głos miała miękki jak Una, ale dziwnie wysoki, choć nie nieprzyjemny 

dla ucha. 

background image

— To jest dowódca oddziału, który przybył nam na pomoc. Pomyślałam, że powinien 

się z tobą spotkać, by się upewnić, iż my z Doliny Morskiej Twierdzy nie przestajemy z 
Ciemnością. 

Sobowtór Uny utkwił w Tarlachu piękne zielone oczy. 
— Mam nadzieję, że nie masz już żadnych wątpliwości, kapitanie, a przynajmniej, że 

wkrótce  pozbędziesz  się  ich  do  reszty.  Ta  Dolina  i  jej  mieszkańcy  zawsze  byli  wolni  od 
tej  skazy,  od  najdawniejszych  lat  aż  po  dzień  dzisiejszy.  —  Uśmiechnęła  się.  —  Jeśli  o 
mnie  chodzi,  ja  także  ją  miłuję  i  cieszę  się,  że  mam  okazję  podziękować  ci  za  twoją 
pomoc.  —  Nie  wspomniała  o  tym,  że  przecież  był  najemnikiem,  któremu  dobrze 
zapłacono za jego usługi; Una też tego nie zrobiła, przedstawiając go swojej imienniczce. 

Tarlach  pozdrowił  ją  unosząc  rękę.  Z  ulgą  odwołał  się  do  zwyczajów  swojego  ludu  i 

nie odpowiedział słowami. Nie był pewny, czy druga Una stoi po stronie Światła, chociaż 
podpowiadał  mu  to  jego  własny  instynkt  i  Syn  Burzy.  Nie  wiedział  też,  co  mogłaby 
wyczytać z jego odpowiedzi i jak by na to zareagowała. 

Cofnął się o kilka kroków, pozwalając obu niewiastom porozmawiać sam na sam, jak 

powinien  był  uczynić.  Przecież  mimo  wszystko  tylko  eskortował  Unę  z  Morskiej 
Twierdzy. 

Obserwował je walcząc z instynktem, który nakazywał mu własnym ciałem rozdzielić 

swoją panią od jej sobowtóra. 

To  nie  był  tylko  sobowtór!  Serce  uderzyło  mu  jak  młotem.  Na  Rogatego  Pana!  Ona 

jest czymś więcej! 

Musiał stoczyć sam ze sobą prawdziwą walkę w ciągu kilku następnych minut, które 

wydały  mu  się  wiecznością.  Zrozumiał  jednak,  że  jeśli  teraz  się  wtrąci,  zapewne  nie 
zdoła  już  przekonać  swojej  chlebodawczyni.  Musi  zachować  spokój,  chyba  że  zjawa 
wykona  jakieś  wrogie  posunięcie,  na  które  będzie  mógł  zgodnie  z  prawem  zareagować, 
jakkolwiek nawet nie odważyłby się przewidywać wyniku swego działania. 

Wreszcie,  a  w  istocie  minęło  zaledwie  kilka  chwil,  spotkanie  się  skończyło  i  obca 

kobieta odeszła tym samym korytarzem, którym tu przybyła. 

 
Sokolnik  znalazł  się  u  boku  Uny,  skoro  tylko  znów  została  sama,  a  jego  skrzydlaty 

brat potwierdził, że Brama miedzy światami naprawdę się zamknęła. Chwycił ją za ręce. 

— Czego tamta od ciebie chce? — zapytał szorstko. Pani Morskiej Twierdzy chciała 

udzielić  mu  suchej  odpowiedzi,  ale  dostrzegła  zaciśnięte  usta  i  wyczytała  strach  w  jego 
oczach. 

— Nic. Jest moją przyjaciółką. 
— Ona jest tobą! Uno, ona to druga ty, tak, nieco inna, ale jednak jest tobą! 
Spojrzała na niego tak, jakby oszalał. 
—  Nie  jesteśmy  tym  samym,  nie  myślimy  identycznie,  nie  mamy  też  takich  samych 

upodobań i chociaż zachodzi między nami uderzające podobieństwo, nie dorównuję jej 
urodą. Wiem, że niewiele to dla was znaczy, ale na pewno to zauważyłeś. Co do reszty, 
dowiesz się wszystkiego tylko wtedy, gdy uwierzysz mi na słowo. 

— Przyznaję, że nie jesteście tym samym, i dzięki niech będą za to Rogatemu Panu, a 

przecież… Tak, tworzycie jedną istotę. Nie umiem wyjaśnić, dlaczego i jak to się dzieje, 
lecz  tak  właśnie  jest.  A  co  do  twojego  wyglądu,  Uno  z  Morskiej  Twierdzy,  źle  się 
oceniasz.  W  oczach  każdego  mężczyzny  byłabyś  o  wiele  piękniejsza  niż  ta  dziwna… 
stwora kiedykolwiek mogłaby być. Ty dzieliłaś życie innych ludzi. Jesteś zarazem silna i 
słaba, i dobra właśnie z tego powodu… 

Urwał. Nie wiedział, jak ująć w słowa pewne pojęcia, jak w zrozumiały sposób opisać 

sytuację  całkowicie  przekraczającą  wszystko,  z  czym  się  kiedykolwiek  zetknął  albo  o 
czym  słyszał.  Był  głęboko  przekonany,  że  nawet  Czarownice  z  Estcarpu  z  całą  ich  tak 

background image

wychwalaną mocą i wiedzą, zupełnie nie umiałyby się w tym rozeznać. I po raz pierwszy 
w życiu zapragnął, by choć jedna tu się zjawiła i pomogła im wyjaśnić tę tajemnicę. 

—  Uno,  ona  nie  służy  Ciemności.  Przyznaję,  pomyliłem  się,  ale  mimo  to,  ja… 

obawiam się, że jest niebezpieczna, śmiertelnie dla ciebie niebezpieczna. Nie rób nic, nie 
obiecuj  nic,  nie  przyrzekaj  bez  głębokiego  i  długiego  namysłu,  gdyż  możesz  zrobić  coś, 
czego już nie będziesz mogła zmienić. 

  
ROZDZIAŁ SZÓSTY 
 
Następnego ranka Tarlach stał jak zwykle na plaży w cieniu wielkiego głazu. Morze 

nosiło ślady wczorajszej burzy i Tarlach nie zazdrościł żołnierzom w widocznej w głębi 
zatoki niewielkiej łódce, której wybryki bezwiednie obserwował zajęty rozmyślaniami o 
drugiej Unie. 

Był  całkowicie  zaskoczony  i  zdziwiony  odpowiedzią  chlebodawczyni  na  swe 

oświadczenie. Spodziewał się wybuchu wściekłości i prawie sprzeczki — a wydawały mu 
się  nie  do  uniknięcia  —  tymczasem  nic  się  nie  stało.  Wprawdzie  Una  dzielnie  broniła 
swojej  przyjaciółki,  czego  przecież  należało  oczekiwać,  ale  skoro  tylko  opuściło  ją 
zdziwienie,  nie  obraziła  się  na  niego.  Nie  potępiła  go  ani  nie  odrzuciła  otwarcie  jego 
obaw.  Przyznała  z  pewną  pokorą,  że  naprawdę  nie  wie,  jak  mogłaby  zbić  jego 
argumenty,  i  że  nie  zna  zwyczajów  Dawnego  Ludu.  Z  tego  powodu  postanowiła 
zachować ostrożność, którą jej doradził. 

Złożyła  też  podziękowanie  za  szybkie  wykrycie  niebezpieczeństwa,  którego  ani  ona, 

ani dwie najbliższe jej osoby nie mogłyby sobie nawet wyobrazić. 

Tarlach pochylił głowę. Okazał się tak bardzo wyczulony na zagrożenie tylko dlatego, 

że tamta  Una była kobietą i  że sama  miała albo kontrolowała dostatecznie wielką moc, 
że na każde zawołanie mogła otworzyć Bramę do ich świata. Zastanowił się, jak sam by 
zareagował,  gdyby  to  Una  uznała  za  stosowne  przestrzec  go  przed  podejrzanymi 
przyjaciółmi.  Ze  wstydem  musiał  przyznać,  że  nie  wysłuchałby  jej  z  takim  samym 
szacunkiem  i  prawdopodobnie  nie  potraktowałby  jej  z  grzecznością  należną 
chlebodawczyni, która wynajęła jego miecz. 

Nie  był  wszakże  tak  głęboko  zamyślony,  żeby  nie  usłyszeć  powitania  Syna  Burzy, 

które sokół specjalnie zastrzegł dla swoich ludzkich braci. Gdy ptak opuścił jego ramię, 
by  przyłączyć  się  do  Słonecznego  Promienia,  spojrzał  w  górę  i  podniósł  rękę  witając 
Brennana. 

Porucznik odpowiedział tym samym gestem. 
— Wiedziałem, że tu cię znajdę, kapitanie. 
—  Bywam  tu  dość  często.  Lubię  patrzeć,  jak  zatoczka  zmienia  się  z  każdą  godziną i 

kątem padania promieni słonecznych. 

Brennan spojrzał na niego. 
—  Bardzo  pociąga  cię  ta  Dolina  —  stwierdził  Brennan  i  uważnie  przyjrzał  się 

dowódcy. 

Tarlach skinął głową. 
—  Morska  Twierdza  ma  wiele  do  ofiarowania  człowiekowi.  —  Westchnął, 

poważniejąc. — Mam nadzieję, że nie dotrze tu wojna. Zasłużyła na lepszy los. 

— Wątpię w to. Od naszego przybycia panuje pokój. 
—  Tak,  ale  tamten  rozbójnik  zacznie  swoją  robotę  dopiero  podczas  jesiennych  i 

zimowych sztormów. 

— Zakładając, że w ogóle działa w tym rejonie. Nie zauważyliśmy niczego, co by na to 

wskazywało, nie było też żadnych kłopotów z tym panem Oginem. Nie zobaczyliśmy go 
nawet przelotnie. 

background image

— Uprzedzono nas, że tak będzie, przynajmniej w lecie — odpowiedział z wyrzutem 

jego  dowódca.  —  Co  się  zaś  tyczy  pana  Kruczego  Pola,  rozum  mu  nakazuje  zachować 
przez jakich czas spokój, a potem znów uderzyć w konkury stosując już inną taktykę. 

— Tak, właśnie, pani Una… Wczoraj długo nie wracaliście. 
— Coś ty powiedział? — Tarlach zesztywniał. 
— Nic. 
— Burza nas zaskoczyła i znaleźliśmy schronienie, a potem długo czekaliśmy, zanim 

ucichła  —  powiedział  ostrym  tonem,  jakiego  bardzo  rzadko  używał  w  stosunku  do 
swoich  żołnierzy.  —  Czy  wyobrażasz  sobie,  że  zbezcześciłem  tę,  której  złożyłem 
przysięgę, gwałcąc ją lub uwodząc? 

— Uwodzenie to broń klaczy. 
— Każdego innego zabiłbym za takie słowa! — warknął kapitan zacisnąwszy dłoń na 

rękojeści miecza. 

Brennan  cofnął  się  o  krok.  Nie  potrzebował  łopotu  skrzydeł  zaniepokojonych 

sokołów, które krążyły tuż nad ich głowami, by zrozumieć, jak straszny gniew rozgorzał 
w  sercu  jego  przyjaciela.  Sprawiedliwy  gniew.  Skrzywdził  go  swymi  słowami  tylko 
dlatego, że zirytował się długą nieobecnością dowódcy poprzedniego dnia. 

—  Proszę  o  wybaczenie,  towarzyszu.  Po  prostu  nie  tylko  ja  się  niepokoiłem,  że  nie 

wracasz  tak  długo.  Nikomu  nic  nie  powiedziałeś  o  swoich  planach  i  nawet  nie 
wiedzieliśmy, gdzie zacząć cię szukać. 

Tarlach uspokoił się. 
— Głupio postąpiłem — przyznał. — Tak naprawdę, to pozwoliłem sobie wyładować 

złość  na  naszej  chlebodawczyni  i  działałem  pod  wpływem  gniewu.  —  Wzruszył 
ramionami.  —  Co  się  stało,  to  się  nie  odstanie.  Mieliśmy  dobre  zamiary.  Opowiedziała 
mi  o  pewnym  miejscu  Mocy  i  udałem  się  tam,  żeby  je  zbadać.  Ona  mnie  tak 
zaprowadziła. 

— Co takiego?! Myślałem, że Dolina Morskiej Twierdzy wolna jest od tej zarazy. 
— Moc tam działa tylko od czasu do czasu. 
— Czy nosi skazę? 
— Ani ja, ani Syn Burzy nie zauważyliśmy żadnych oznak. 
Dowódca Sokolników uświadomił sobie, że po prostu nie chce wyjawić towarzyszowi 

nic z wydarzeń w Zielonej Alkowie. Były zbyt dziwne i trudno byłoby jakoś je wyjaśniać 
czy  za  coś  ręczyć,  chociaż  w  głębi  duszy  był  przekonany,  że  kobieta  spoza  Bramy  nie 
zagraża  nikomu  poza  Uną  z  Doliny  Morskiej  Twierdzy.  Z  drugiej  zaś  strony,  gdyby 
opowiedział tę historię, skompromitowałby Unę w oczach swoich żołnierzy. 

Nie  może  do  tego  dopuścić.  I  tak  już  musiała  wydawać  im  się  podejrzana,  gdyż 

Brennan  nie  okazałby  swojego  gniewu  tak,  jak  to  właśnie  zrobił.  Poza  tym  jego 
podwładni  coraz  bardziej  się  niecierpliwili  nie  mając  nic  do  roboty  i  nie  dostrzegając 
nawet  śladu  zagrożenia,  przed  którym  mieli  bronić  Doliny.  W  zasadzie  to  nie  miało 
znaczenia.  Przysięgli  służyć  tutaj  przez  dwanaście  miesięcy,  ale  złożenie  przysięgi 
kobiecie  mogło  spowodować  wzrost  niezadowolenia,  on  zaś  nie  chciał  siłą  narzucać 
posłuchu  i  dyscypliny  żadnemu  ze  swoich  wojowników.  Nie  powinien  w  ten  sposób 
osłabiać tej tak dobrej jednostki. 

Na szczęście porucznik chyba przyjął jego wyjaśnienie i Tarlach, by nie dopuścić do 

dalszych  pytań,  zwrócił  głowę  ku  morzu,  ponownie  koncentrując  uwagę  na  małym 
statku kołyszącym się na wzburzonych falach. 

Statek był teraz znacznie bliżej i kapitan spochmurniał przyglądając mu się uważnie. 
—  Brennanie,  ty  dłużej  służyłeś  na  morzu  ode  mnie.  Co  sądzisz  o  tym  statku? 

Obserwuję  go  od  mniej  więcej  pół  godziny.  Czasami  płynie  szybko,  czasami  zaś  wolno, 

background image

jakby  z  wiatrem,  niekiedy  zaś  zwraca  się  burtą  do  fal,  tak  jak  teraz,  chociaż  w  końcu 
zawsze ustawia się do nich dziobem. 

—  Prawdopodobnie  jest  w  dość  dobrym  stanie,  ale  nie  podoba  mi  się  to,  jak  płynie. 

Nie porusza się jak trzeba. Wydaje się, że czasami  załoga z trudem nad nim panuje — 
odparł  porucznik  po  dłuższej  chwili  i  nagle  dodał:  —  Ten  statek  jest  w 
niebezpieczeństwie! Spójrz, ktoś tam wymachuje czymś białym, może koszulą. 

—  Wezwij  mieszkańców  Doliny.  Może  też  go  dostrzegli,  a  może  nie.  Zostanę  tu  na 

straży. 

Porucznik  skinął  głową  i  podbiegł  w  stronę  najbliższych  chat,  ale  nie  przebył  nawet 

dziesięciu  metrów,  kiedy  zobaczył  grupę  dziewcząt  i  młodzieńców  co  sił  w  nogach 
pędzących plażą do przycumowanych łodzi. Wiedząc, że sprawa jest w dobrych rękach, 
wrócił do swojego dowódcy, gestem wyrażając  młodym uznanie za gotowość i szybkość 
działania. 

Statek został wkrótce wzięty na hol i wyciągnięty na brzeg. 
Jego  trzyosobowa  załoga,  dobrze  znana  mieszkańcom  Doliny  Morskiej  Twierdzy, 

była  zmęczona,  ale  cała  i  zdrowa.  Mężczyźni  łowili  ryby  z  dala  od  wybrzeża  swojej 
Doliny,  kiedy  ster  uderzył  w  podwodną  skałę.  Mogli  uniknąć  zderzenia,  lecz  zbytnie 
zaufanie  we  własne  siły  uczyniło  ich  nieostrożnymi,  gdyż  mieli  do  czynienia  z  dobrze 
sobie  znanym  niebezpieczeństwem.  Z  zapasowego  wiosła  zrobili  drugi  ster,  ale  wtedy 
fale zniosły ich z wód własnej Doliny. Skierowali się więc tutaj z zamiarem naprawienia 
swojej łodzi w zatoce Morskiej Twierdzy. Kiedy jednak wzburzone morze zagroziło ich 
nowemu sterowi, przestraszyli się i zaczęli wzywać pomocy. W okolicy było jeszcze kilka 
miejsc,  do  których  mogli  przybić,  woleli  jednak  ominąć  zatoczkę  Kruczego  Pola. 
Wyznali,  że  nie  chcieli  się  tam  zapuszczać,  gdyż  zawsze  uważano  tamto  wybrzeże  za 
niebezpieczne,  a  w  ostatnich  latach  zyskało  ponadto  złą  sławę  z  powodu  katastrof  i 
zaginięć statków. 

Tarlach  i  jego  porucznik  wymienili  spojrzenia,  gdy  najstarszy  z  rybaków,  kończąc 

opowieść o przygodach swojego statku, wypowiadał to ostatnie zdanie. 

Brennan  skinął  głową.  Sokolnicy  potrzebowali  takiego  właśnie  uzasadnienia.  Rybak 

naprawdę  się  bał, wiedział  o  grożącym  tam  niebezpieczeństwie  i  wolał  nie  podejmować 
ryzyka.  Nie  będzie  już  mowy  o  opuszczeniu  Morskiej  Twierdzy  przed  końcem  ich 
służby. 

  
ROZDZIAŁ SIÓDMY 
 
Przy  pomocy  miejscowych  rybaków  obcy  żeglarze  migiem  naprawili  swoją  łódź  i 

odpłynęli jeszcze przed wieczorem. 

Od  tej  pory  Sokolnicy  odzyskali  wiarę  w  celowość  swojej  służby  i  uznali  rutynowe 

pełnienie straży za rzecz ważną i potrzebną. Może to nie pan Kruczego Pola powodował 
katastrofy statków, o których tak pobieżnie wspomniała trójka obcych rybaków, ale na 
pewno  ktoś  to  robił.  Najemnicy  zrozumieli,  że  trzeba  strzec  portu  Morskiej  Twierdzy 
przed tym tajemniczym renegatem. 

Wprawdzie  zrządzeniem  losu  ta  zagadka  wyjaśniła  się  przynajmniej  w  części,  lecz 

Tarlacha  tego  dnia  i  nawet  następnego  trapił  ponury  nastrój.  Wolał  zatem  pozostać  w 
swojej  kwaterze,  z  dala  od  żołnierzy  i  mieszkańców  Doliny;  zajął  się  rejestrami, 
przekleństwem każdego dowódcy odpowiedzialnego za więcej niż garstkę wojowników. 

Kiedy  przed  południem  usłyszał  ciche  pukanie  do  drzwi,  niechętnie  pozwolił  wejść 

intruzowi. 

background image

Spojrzał spode łba na Panią Morskiej Twierdzy, ale zaraz głośne miauczenie zwróciło 

jego uwagę na maleńką kotkę, którą tuliła do siebie, i zajrzał w oczy zwierzątka świecące 
tak jasno, że wydawały się płonąć. 

Wstał i wyszedł na spotkanie suzerenki. 
— Widzę, że już się zaprzyjaźniłaś ze swoją towarzyszką! 
—  Właśnie!  —  Zawahała  się.  —  Przepraszam,  że  przeszkadzam  ci  w  pracy,  lecz 

wprost musiałam ci ją  przedstawić. Tylko tobie. — Owładnęło nią uniesienie. — Nigdy 
sobie nie wyobrażałam, że to tak wygląda! 

— Ze mną było zupełnie tak samo, kiedy po raz pierwszy zostałem wybrany, pani! — 

Roześmiał się. 

Tarlach  pogłaskał  wskazującym  palcem  maleńkie  stworzonko  o  szylkretowej  maści. 

Robiło wrażenie zabawki złożonej z futerka i wielkich, okrągłych, nieulękłych oczu. 

—  Jest  rozkoszna  i  będzie  śliczna,  kiedy  urośnie.  —  Spojrzał  na  Unę.  —  Ale  jest 

jeszcze młodziutka. Dlaczego wybrałaś tak niedojrzałe zwierzę? 

—  Nie  zrobiłam  tego  celowo.  Natknęłam  się  na  nią  dziś  rano.  Broniła  się  zębami  i 

pazurkami  przed  psem,  który  zapędził  ją  do  kąta.  Psisko  nie  żartowało  i  pewnie 
wszystko by się skończyło w kilka sekund, gdybym się nie wtrąciła. A ona nie zamierzała 
ani uciekać, ani się poddać, choć groziła jej śmierć. 

— Chyba nie odrywałaś sama tego bydlaka? — zapytał szybko. 
— Skądże! Moja skóra wciąż jest cała. Zrobiłabym to, gdybym musiała, ale po prostu 

powiedziałam  mu  w  myśli,  żeby  zajął  się  tym,  co  do  niego  należy,  i  nie  niepokoił 
słabszych, którymi powinien się opiekować. Odszedł przykładnie ukarany. 

—  Czy  twoja  maleńka  przyjaciółka  okazała  ci  wdzięczność?  —  zapytał,  maskując 

ulgę. 

—  O,  dużo  więcej!  Zapytałam  ją,  gdzie  mogę  znaleźć  jej  matkę,  żeby  ją  do  niej 

zaprowadzić, a ona nie chciała mi powiedzieć ani mnie opuścić. — Una uśmiechnęła się 
pobłażliwie. — Jest bardzo uparta. 

—  Pasujecie  do  siebie  —  odrzekł  sucho.  —  Jak  ją  nazwałaś?  A  może  jej  krewni  już 

nadali jej imię? 

— Nazwałam ją Odważna. Zasłużyła na to po tym nierównym pojedynku. 
— Rzeczywiście. 
Tarlach wziął od Uny kotkę i obejrzał uważnie. 
—  To  piękne  zwierzę.  Powinna  pomyślnie  się  rozwijać.  Pamiętaj  jednak  —  dodał 

przypominając  sobie  podniecenie,  które  go  ogarnęło  przy  pierwszym  sokolim  pisklęciu 
—  że  upłynie  jeszcze  trochę  czasu,  zanim  będziesz  mogła  zabierać  ją  ze  sobą  na 
wyprawy. 

— Myślę,  że  moje  macierzyńskie instynkty są  w porządku, kapitanie — powiedziała 

cierpko, odbierając mu Odważną. 

Ich ręce zetknęły się przy tym i Sokolnik zesztywniał. Z rozdrażnieniem popatrzył na 

Unę. 

—  Zleciłaś  mi  najdziwaczniejsze  z  zadań,  jakie  kiedykolwiek  miałem  nieszczęście 

otrzymać  —  powiedział  z  wściekłością.  Zaraz  jednak  opanował  się  i  dodał:  —  Jestem 
głupcem, w dodatku skończonym gburem. To musi być dla ciebie po dwakroć trudne do 
zniesienia. 

— Twoje towarzystwo nie wydaje mi się nieprzyjemne — odpowiedziała odwracając 

twarz. — Przywykłam patrzeć na ciebie jak na prawdziwego przyjaciela, a nie tylko jak 
na sojusznika. 

Spod hełmu wypełzł na policzki lekki rumieniec. 
— Jeżeli mówiąc to sprawiłam ci przykrość, proszę o wybaczenie. Wiesz, że ja… nie 

chciałabym cię obrazić ani znieważyć. 

background image

— Obrazić? Twoje spojrzenie mówi co innego. Zrobił krok w jej stronę. 
— Uno z Morskiej Twierdzy, byłabyś oczkiem w głowie i podporą każdego szlachcica, 

który zdołałby cię zdobyć na czas, jaki mu pozostał do wieczności. Za często słyszałem, 
jak  wygłaszałaś  przeciwne  poglądy.  Jesteś  niesprawiedliwa  wobec  siebie  i  Morskiej 
Twierdzy.  Mogłoby  cię  to  skłonić  do  wybrania  na  małżonka  mężczyzny  nie 
zasługującego  w  pełni  ani  na  ciebie,  ani  na  twoją  Dolinę.  —  Odwrócił  się  od  niej  i 
mruknął: — Nie mam prawa tak do ciebie mówić. 

— Masz do tego pełne prawo. Czyż nie nazwałam cię moim przyjacielem? — W głosie 

Uny  brzmiał  uśmiech.  Przyjrzała  mu  się  w  zamyśleniu.  —  Czy  twoi  towarzysze 
sprawiają ci kłopoty? 

Dostrzegła jego zaskoczenie, choć szybko się opanował. Trafiła w sedno, ale Sokolnik 

nie chciał jej tego przyznać. 

— Dlaczego o to pytasz? — zapytał wymijająco. 
—  Ponieważ  właśnie  tak  być  powinno.  Twoi  żołnierze  nie  znoszą  bezczynności.  Od 

waszego  przybycia  tutaj,  ty  masz  więcej  do  roboty  niż  reszta  twojej  kompanii.  Teraz, 
gdy  twoi  podwładni  odpoczęli  i  poznali  już  trochę  Dolinę,  nie  wystarcza  im  pilnowanie 
jedynego do niej wejścia. Nie muszą nawet strzec wąwozu przy Kwadratowym Zamku, 
ponieważ  zleciłeś  to  waszym  sokołom.  Chcieliby  zająć  się  czymś  naprawdę  ważnym. 
Ponadto irytuje ich moja obecność. — Opuściła na moment oczy. — Bezczynność  musi 
jeszcze pogarszać sytuację. 

— Masz bystry umysł, pani. Niewiele się pomyliłaś, ale nie obawiaj się, nie złamiemy 

danej  ci  przysięgi  i  nie  porzucimy  Morskiej  Twierdzy.  —  W  jego  oczach  pojawił  się 
zimny błysk. — Rybacy z sąsiedniej Doliny przekonali moich żołnierzy, że ich obecność 
jest  tu  niezbędna.  Wszyscy  nienawidzimy  zarówno  piratów,  jak  i  rozbójników 
zwabiających statki na skały, i uważamy jednych i drugich za należną nam zdobycz. 

—  Dziękuję  ci,  Ptasi  Wojowniku  —  powiedziała  zachrypniętym  nieco  głosem  i 

wyczuł, że bardzo ją martwiła ta sprawa. 

— Zatrzymałaby nas tutaj przysięga, którą złożyliśmy — dodał sztywno. 
—  Wiem  o  tym,  ale  dobrze  się  stało,  nieskończenie  lepiej,  że  dotrzymujecie  jej 

dobrowolnie. 

Żadne  z  nich  nie  odezwało  się  przez  kilka  następnych  minut.  Tarlachowi  ciążyło  to 

milczenie, lecz oboje ogarnęło jakieś skrępowanie, a on nie wiedział, jak je przerwać. 

Wtedy  Odważna  miauknęła  zdumiewająco  głośno  jak  na  takie  małe  kociątko,  jakby 

chcąc wyrazić niezadowolenie, że przestała być ośrodkiem zainteresowania. 

Tarlach uśmiechnął się i znów ją pogłaskał. 
—  Jeżeli  możesz  rozstać  się  na  jakiś  czas  z  tym  maleństwem,  chciałbym,  żebyś 

pojechała  ze  mną.  Wprawdzie  kilkakrotnie  obejrzałem  wąwóz  przy  Kwadratowym 
Zamku, ale jeszcze nie byłem w samej twierdzy. Zdaje się, że popełniłem błąd. Na pewno 
może ona jeszcze służyć jako wysunięta placówka. W naszej sprawie lub przeciw nam. 

— Włożę podróżny strój, ty zaś tymczasem każ osiodłać konie. 
Idąc  do  stajni  Sokolnik  spochmurniał.  Do  jego  obowiązków  należało  sprawdzenie 

starego  zamku  pod  względem  możliwości  obronnych,  tak  jak  to  powiedział  Unie. 
Powinien też był zbadać, czy jakieś ślady nie wskazują, iż posługują się nim siły Światła 
albo Ciemności. Nie potrzebował także przewodnika, bo drogę znał wyśmienicie. 

Potrząsnął gniewnie głową. Czy kpił sam z siebie? Czy mu to się podoba, czy nie, musi 

trzymać  się  jak  najbliżej  pani  Morskiej  Twierdzy.  Jego  przysięga  nie  określała 
dokładnie,  jak  ma  jej  bronić,  ale  uważał,  że  powinien  osłaniać  ją  najlepiej,  jak  potrafi, 
zarówno przed czarami, jak i przed zwykłym orężem. Dlatego musiał się upewnić, że nie 
zostanie wezwana na następne spotkanie ze zjawą, podczas gdy on będzie gdzieś daleko i 
nie zdoła wrócić na czas. 

background image

To powinno się udać. Czuł to. Siła tego wrażenia zaskoczyła go i nieco zaniepokoiła, 

choć zdawał sobie sprawę, że przywiązał się do Morskiej Twierdzy. Nie chciał, by spadło 
na nią nieszczęście. Nie dopuści, żeby uderzyło w panią Unę. Z tego właśnie powodu jego 
zachowanie  i  słowa  stały  w  całkowitej  sprzeczności  z  wychowaniem,  które  otrzymał,  i 
obecną  pozycją.  Jeżeli  Una  poślubi  nieodpowiedniego  mężczyznę,  czyniąc  go  w  ten 
sposób  panem  Doliny  Morskiej  Twierdzy,  rezultat  może  być  równie  zły  jak  wroga 
napaść, a może jeszcze gorszy. 

W  pewnym  sensie  szkoda,  że  sam  jest  Sokolnikiem.  Dwaj  ostatni  panowie  Morskiej 

Twierdzy byli przecież żołnierzami o czystych tarczach… 

Tarlach zatrzymał się  w pół kroku, a potem zaczął śmiać się  cicho.  Mężczyzn  z  jego 

rasy często oskarżano, że mają zbyt wygórowane mniemanie o sobie. Czyż on sam teraz 
tego nie doświadcza? Czyżby był drugim Oginem, tak pełnym buty, że wyobraża sobie, 
iż  jego  starania  o  rękę  Uny  by  się  powiodły?  I  nie  przewiduje  odmowy?  Sama  myśl  o 
tym,  iż  mógłby  zostać  Panem  na  Zamku,  była  tak  nieprawdopodobna,  że  po  prostu 
śmieszna.  Rozbawił  go  ten  pomysł  i  nawet  przez  myśl  mu  nie  przeszło  robić  sobie 
wyrzuty z tego powodu. 

 
Jechali  wyboistym  i  nierównym  szlakiem.  Przez  większą  część  drogi  musieli  iść 

pieszo,  prowadząc  swoje  wierzchowce,  Una  jednak  kroczyła  lekko,  jakby  szła  po 
zarośniętej trawą alejce. 

Idąc  trochę  na  skróty  zaoszczędzili  sporo  czasu,  a  ponieważ  nie  musieli  się  śpieszyć, 

zatrzymali  się  na  nieprzewidziany  odpoczynek  po  przebyciu  szczególnie  trudnego 
odcinka drogi. 

Una  usiadła  w  gęstych  wrzosach  i  głęboko  odetchnęła  pachnącym  powietrzem, 

upajającym jak wino. 

Tarlach ulokował się obok, też się ciesząc tą przerwą w podróży. 
— Nic dziwnego, że wytrzymywałaś tempo naszego marszu, skoro ćwiczyłaś w takim 

terenie. 

— Czy idę za szybko? — zapytała ze skruchą. — Znam te strony tak dobrze, że mi to 

nie przeszkadza, ale ty… 

Sokolnik roześmiał się tylko w odpowiedzi. 
—  Zapominasz,  że  każdy  teren  jest  dla  mnie  nowy.  Takie  tempo  zbytnio  mnie  nie 

męczy.  —  Spojrzał  na  nią  z  ciekawością.  —  Jak  nauczyłaś  się  tak  dobrze  wędrować 
przez  dzikie  pustkowia?  Nigdy  nie  spotkałem  kobiety  w  High  Hallacku,  która  by 
potrafiła  tak  chodzić,  i  tylko  kilku  mężczyzn,  ale  to  byli  doświadczeni  zwiadowcy  albo 
myśliwi. 

Uśmiechnęła się, zadowolona z pochwały, choć i lekko zakłopotana. 
—  Zawsze  lubiłam  wędrować,  a  ojciec  zaszczepił  we  mnie  przekonanie,  że  ten,  kto 

chce władać jakąś Doliną, powinien poznać ją gruntownie. 

— Czy to pan Harvard nauczył cię walki na miecze? 
— Tak. Początkowo go to bawiło, ale myślę, że stracił zapał później, kiedy się okazało, 

że  dobrze  nim  władam.  —  Westchnęła.  —  Muszę  mu  oddać  tę  sprawiedliwość,  że 
pozwolił  mi  dalej  się  uczyć.  Był  głęboko  przeświadczony,  że  wszyscy  powinni  dbać  o 
sprawność  fizyczną,  i  nie  uważał  szycia  czy  gry  na  lutni  za  zajęcia  tożsame  z 
ćwiczeniami. 

— To dlatego tak dobrze jeździsz konno? 
—  Tak,  w  pewnej  mierze,  chociaż  muszę  przyznać,  że  wszyscy  mieszkańcy  naszej 

Doliny  to  umieją.  Nasze  konie  są  tak  wspaniałe,  że  wymagają  od  nas  doskonałości. 
Wszystko  inne  byłoby  profanacją.  —  Jej  oczy  zabłysły.  —  Ojciec  nalegał  nawet,  bym 
nauczyła się pływać i żeglować, ponieważ są to umiejętności niezbędne dla mieszkańców 

background image

wybrzeża. — Una zmarszczyła brwi. — Nigdy jednak nie sądził, że będzie mi potrzebna 
znajomość taktyki, że będę musiała rządzić i dowodzić zagrożoną Doliną. 

— Tego można się nauczyć — powiedział Sokolnik. — Sądząc po twoim zachowaniu 

w dniu, w którym się spotkaliśmy, opanowałaś już podstawy strategii… 

Szybko  odwróciła  głowę,  zagryzając  drżące  wargi.  To  wspomnienie  nie  było 

przyjemne. 

Ręka kapitana Sokolników tylko musnęła jej rękę. 
— Wybacz mi, pani — rzekł łagodnie. — Pierwsze zabójstwo silnie przeżywa każdy, 

nawet ci, którzy są na nie przygotowani. 

Uśmiechnęła się z wdzięcznością. 
— Czy przy następnym jest łatwiej? — zapytała. 
— Owszem, ale większości z nas nigdy nie sprawia przyjemności. Wszyscy wiemy, że 

należy się wystrzegać człowieka, który lubi zadawać innym śmierć. 

Tarlach  zauważył  jej  wzrastającą  niecierpliwość:  chciała  jechać  dalej.  Podniósł  się 

więc i pomógł jej wstać. Wyruszyli w dalszą drogę. 

Jechali  tak  jeszcze  przez  jakieś  dwie  godziny,  gdy  Una  nagle  zatrzymała  się  i  w 

milczeniu wyciągnęła przed siebie rękę. 

Gęsty  dotąd  las  urywał  się  nagle  w  miejscu,  w  którym  stanęli.  Wysoki  klif  strzelał 

przed nimi w niebo, a na jego szczycie znajdowała się dziwaczna ruina o murach wciąż 
krzepkich, mimo brzemienia ciążących na nich wieków. 

Był  to  zamek  w  kształcie  kwadratu.  Jego  gładką  fasadę  przerywało  tylko  kilka 

szczelin wystarczająco szerokich, by łucznik mógł z nich wycelować i strzelić. 

Una z dumą powiodła spojrzeniem po wysokich, masywnych murach twierdzy. 
—  Kiedy  moi  przodkowie  przybyli  do  High  Hallacku,  u  zarania  naszych  dziejów,  i 

dotarli  do  Morskiej  Twierdzy,  ta  foteca  wyglądała  prawie  tak  samo  jak  teraz.  Według 
słów  ówczesnego  pana  Doliny,  duch  tej  krainy  przybył  do  niego  we  śnie  pod  postacią 
młodej  szlachcianki,  a  niektórzy  powiadają,  że  we  własnym  kształcie.  Powiedział,  że  to 
miejsce będzie należało do niego i do jego rodu, ale za to będą mu się rodzić tylko córki. 
Wielmoża  przyjął  warunki  i  jego  następcy,  a  raczej  następczynie,  ponieważ  w  naszej 
rodzinie  nigdy  nie  przyszedł  na  świat  chłopiec,  oraz  potomkowie  tych,  którzy  z  nim 
przybyli — po dziś dzień zamieszkują Morską Twierdzę. 

— A Krucze Pole i inne Doliny? 
—  Zostały  zasiedlone  w  tym  samym  czasie,  równie  spokojnie  jak  nasza,  lecz  nie 

nawiązały  żadnych  kontaktów  z  tymi,  którzy  w  odległej  przeszłości  rządzili  High 
Hallackiem.  Mieliśmy  wiele  szczęścia  pod  tym  względem.  Gdzie  indziej  ludzie  ulegli 
porażeniom,  a  ich  rody  wyklęto,  gdy  zetknęli  się  z  Dawnym  Ludem  i  tym,  co  po  nim 
pozostało. 

— Prawdę powiedziałaś, słyszałem o takich przypadkach — rzekł Tarlach po chwili 

milczenia, badając wzrokiem starożytną budowlę. — Czy możemy wejść do tego zamku 
bez obawy, a może to jest niebezpieczne? Powiedziałaś, że już dawno legł w ruinie. 

—  Tak,  odkąd  sięgam  pamięcią,  ale  możemy  go  obejrzeć,  tylko  zachowajmy 

ostrożność. 

Chociaż pradawna twierdza okazała się bardzo interesująca, jej oględziny nie zabrały 

im wiele czasu. 

Na samym dole znajdowała się jedna wielka komnata. Trzy następne poziomy były ze 

sobą  połączone  wąskimi,  krętymi  schodami  biegnącymi  wewnątrz  niewiarygodnie 
grubego  muru.  Komnaty,  do  których  tylko  zaglądali  ze  schodów,  nie  wchodząc  na  nie 
wzbudzające  zaufania  zmurszałe  podłogi,  były  wilgotne  i  ciemne,  gdyż  przez  nieliczne 
wąskie okna do środka wpadało niewiele światła. Schody kończyły się wąskim otworem 
drzwiowym, który wychodził na otoczony parapetem dach. 

background image

Z tego miejsca rozciągał się wspaniały widok, ale nie dość na tym. Mogli też dojrzeć w 

całej  okazałości  jedyne  przejście,  wąski  wąwóz  przecinający  wysoki  i  stromy  górski 
masyw  stanowiący  w  tej  stronie  granice  Doliny  Morskiej  Twierdzy.  Za  wąwozem  i 
pasmem gór leżało Krucze Pole. 

— Chcę je zbadać jeszcze raz, skoro już jesteśmy tak blisko — powiedział Sokolnik. 

—  Meldunki  naszych  sokołów  są  uspokajające  i  wyczerpujące,  ale  nie  zawadzi,  jeżeli 
dowódca od czasu do czasu na własne oczy obejrzy jakiś posterunek. 

—  Dobrze,  kapitanie.  Jedźmy  więc.  Droga  w  dół  jest  łatwiejsza  od  tej,  którą 

przybyliśmy do Kwadratowego Zamku. 

  
ROZDZIAŁ ÓSMY 
 
Dolina Kruczego Pola niewiele różniła się od Morskiej Twierdzy. Po obu jej stronach 

rozciągały się dzikie, groźne i piękne góry. We włości Ogina było więcej uprawnej ziemi 
i  znacznie  węższe  wybrzeże,  ale  nie  mogli  tego  dostrzec  stojąc  w  miejscu,  w  którym 
spotykały się obie Doliny. 

— Tędy mogliby wtargnąć najeźdźcy — powiedział Tarlach. — Nie chciałbym jednak 

służyć  pod  rozkazami  dowódcy  desperata,  który  by  się  na  to  odważył.  Tuzin  żołnierzy 
mógłby  zniszczyć  całą  armię  usiłującą  tędy  dotrzeć  do  Morskiej  Twierdzy.  No,  może 
przesadzam.  W  każdym  razie  zostalibyśmy  ostrzeżeni  i  bez  trudu  urządziłoby  się  na 
nich zasadzkę. 

—  Nawet  gdyby  się  przedarli,  najpierw  musieliby  przebyć  przestrzeń,  której  można 

łatwo bronić, potem zaś pójść droga prowadzącą do samej Doliny — dodała Una. 

Sokolnik skinął głową. 
— Trudne to zadanie, ale niszczący statki rozbójnik zdolny jest do wszystkiego i nie 

należy go lekceważyć. 

Una nagle jęknęła. 
—  O  wilku  mowa,  a  wilk  tuż!  Czy  widzisz  tę  kotlinę  na  prawo,  po  naszej  stronie 

wąwozu? Strumień płynie jej środkiem. 

— Widzę. Na tamtym brzegu jest jakiś jeździec. Czy to ktoś z ludzi Ogina? 
— To sam Ogin, o ile mnie oczy nie  mylą. Używa dziwacznego siodła, ale to świetny 

jeździec. 

Przez kilka sekund obserwowała pana Kruczego Pola. 
— On nas nie zauważył. Umykamy cichaczem, czy spotykamy się z nim? 
— Chyba nie powinien tutaj przebywać? Przecież to twoja ziemia. 
W  High  Hallacku  nie  panowała  jednolita  zasada  nietykalności  granic;  zależała  od 

rejonu, tradycji przyjętej w danych Dolinach. 

—  Nie,  nie  zrobił  nic  złego  —  odparła.  —  Spory  graniczne  są  u  nas  rzadkością. 

Niewiele  można  wyśledzić  czy  zniszczyć  —jedynie  w  pobliżu  samych  zamków.  Mógłby 
zgodnie  z  prawem  szukać  swoich  zbłąkanych  zwierząt,  polować,  a  nawet  tylko 
rozkoszować się jazdą. 

— Albo rozpoznawać teren, tak jak my to robimy — odrzekł ponuro Tarlach. — Na 

pewno  dowiedział  się  już  o  obecności  mojej  kompanii  w  Morskiej  Twierdzy  i  odgadł, 
dlaczego  nas  wynajęłaś.  Może  teraz  planuje  właśnie  zadanie  pierwszego  ciosu,  żeby 
osłabić nas przez zaskoczenie. 

— Tak, jedno albo drugie. Sokolnik zmrużył na chwilę oczy. 
—  Chciałbym  spotkać  się  z  twoim  sąsiadem.  Ale  niech  sam  na  nas  się  natknie. 

Zobaczymy, czy nas powita, czy spróbuje się wycofać niepostrzeżenie. 

Ostrożnie  zjechali  na  dół  w  taki  sposób,  by  ich  nie  zauważono,  zanim  sami  nie  będą 

na to przygotowani. 

background image

Oboje  z  napiętymi  silnie  nerwami  wynurzyli  się  w  końcu  na  otwartą  przestrzeń, 

zastanawiając się, jak intruz zareaguje na ich obecność. 

Ogin  od  razu  ich  dostrzegł.  Albo  rzeczywiście  nie  miał  nic  do  ukrycia,  albo  dobrze 

nad  sobą  panował,  bo  zawołał  do  nich  prawie  w  tej  samej  chwili.  A  raczej  zawołał  do 
Uny, którą najwyraźniej natychmiast rozpoznał. 

Kiedy się do niego zbliżyli, Tarlach spostrzegł, że intruz jest niezwykłym mężczyzną. 

Pan Kruczego Pola, choć średniego wzrostu i krępej budowy, składał się chyba z samych 
muskułów  bez  odrobiny  tłuszczu.  Jego  twarz  wydawała  się  prawie  kwadratowa, 
podobnie  jak  cała  postać.  Spod  ciemnej  opalenizny  przebijała  czerwonawa  cera. 
Krzaczaste  czarne  brwi  ocieniały  ciemne  oczy.  Miał  faliste  krucze  włosy,  przerzedzone 
nieco  na  czubku  głowy,  i  regularne  rysy.  Tylko  wargi,  nienaturalnie  wąskie,  sprawiały 
nieprzyjemne wrażenie szczeliny. 

Pochylił dwornie głowę, witając panią sąsiedniej Doliny. 
— Jesteś daleko od domu, pani Uno — zauważył grzecznie po wymianie powitań. 
— Tak jak ty, panie. 
— Rzeczywiście i w dodatku naruszyłem twoje prawa. Ujeżdżałem tego źrebca, kiedy 

zauważyłem pięknego jelenia i począłem go ścigać. 

— Przykro mi więc, że przeszkodziłam ci w polowaniu. Roześmiał się. 
—  Tylko  pozwoliłaś  mi  zachować  twarz,  pani.  Mój  koń,  jeszcze  całkiem 

niedoświadczony, nie nadaje się do polowania w takim terenie i straciłem zwierzę z oczu. 

Spojrzał z ukosa na milczącego Sokolnika, który przez cały czas rozmowy trzymał się 

nieco z tyłu za swoją towarzyszką. 

—  Obawiasz  się  czegoś,  pani  Uno,  że  objeżdżasz  swoje  ziemie  eskortowana  przez 

wojownika? Nie miałaś tego w zwyczaju. 

—  Sprawiły  to  obecne  niespokojne  czasy,  panie.  Zbyt  wielu  wędruje  po  okolicy 

obcych, z którymi spotkanie mogłoby źle się skończyć dla samotnej kobiety, jak zresztą i 
dla mężczyzny. 

Ogin  zmierzył  zimnym  spojrzeniem  skrzydlaty  hełm  Tarlacha.  Wprawdzie  spotkali 

się przypadkiem, ale postanowił obrócić ten traf na swój pożytek. 

— Z jednym wojownikiem, pani? Ten na nic ci się nie przyda. Tylko marnujesz czas z 

takim jak on… 

Nie powiedział nic więcej. Nie zdążył nawet przełknąć śliny i znieruchomiał w obawie, 

że cienki jak igła czubek miecza Sokolnika przebije mu tchawicę. 

—  Do  moich  obowiązków  należy  zarówno  obrona  dobrego  imienia  mojej  suzerenki, 

jak  i  jej  osoby,  panie  Kundlu  —  wycedził  z  zimną  furią  Tarlach.  Ogin  usłyszał  w  tym 
głosie własną śmierć. — Naruszyłeś jej cześć i ona postanowi o twoim losie. 

— Puść go wolno — rozkazała Una. 
Pogarda malowała się na jej twarzy i dźwięczała w słowach. 
—  To,  co  się  stało,  zamyka  kwestię  między  nami,  Oginie  z  Kruczego  Pola.  Nie 

wybaczę  ci  obelgi,  którą  mnie  obrzuciłeś,  a  tym  bardziej  tego,  że  oczerniłeś  żołnierza, 
który  objął  przy  mnie  honorową  służbę.  Pozwalam  ci  odejść  bez  szwanku,  ale  jeżeli  on 
lub  któryś  z  jego  towarzyszy  jeszcze  raz  pojmie  cię  na  moich  ziemiach,  będzie  mógł 
ukarać cię w sposób, jakiego wymaga skaza na honorze. A teraz odjedź, zanim zmienię 
rozkaz i pozwolę, żeby pchnął cię mieczem! 

Pan Kruczego Pola przyjrzał się opuszczonemu, lecz wciąż czujnemu brzeszczotowi w 

dłoni  najemnika,  i  nie  przeciągał  struny.  Jego  podstęp  spalił  na  panewce  w  sposób 
bardziej  gwałtowny  niż  mógłby  przypuszczać.  Teraz  pozostało  mu  tylko  obliczyć 
poniesione  straty  i  układać  nowe  plany  realizacji  celu,  z  którego  bynajmniej  nie 
zamierzał rezygnować. 

Bez słowa zawrócił konia i ruszył w stronę swojej włości. 

background image

Sokolnik odprowadził go gniewnym spojrzeniem. 
—  A  to  łajdak  —  mruknął  wściekle.  —  Powinienem  był  rozprawić  się  z  nim  na 

miejscu! 

— Był na mnie rozgniewany, ponieważ go przechytrzyłam do minimum zmniejszając 

zagrożenie z jego strony. Możliwe też, że chciał wbić klin pomiędzy twoich ludzi i mnie, 
której złożyliście przysięgę. 

— W takim razie jest również głupcem. Sam nie wie, co to honor, a wyobraża sobie, iż 

wszyscy  jesteśmy  do  niego  podobni?  Wydaje  się,  że  surowo  osądzacie  naszą  rasę,  jeżeli 
tak nas widzicie. 

— Mimo to źle postąpiłbyś, zabijając go z powodu jakiegoś słowa. 
Tarlach  przyjrzał  się  Unie  i  wyczuł  w  niej  wielkie  napięcie.  Rzucona  przez  Ogina 

obelga  głęboko  ją  dotknęła.  Ona  też  stłumiła  w  sobie  gniew  i  urażoną  dumę.  Tak,  ta 
kobieta godna jest rozkazywać mężom tak jak każdy z suzerenów, pod którymi sługiwał 
podczas wojny z Alizończykami i później. 

— Nastąpił między wami otwarty rozbrat — zauważył. 
—  To  było  nieuniknione,  skoro  powiedział  to,  co  powiedział.  —  Westchnęła.  — 

Przypuszczam,  że  z  góry  znał  moją  odpowiedź.  Zorientował  się,  że  zdecydowałam  się 
stawić  mu  opór,  odkąd  sprowadziłam  żołnierzy  o  czystych  tarczach  do  Morskiej 
Twierdzy. Nasi ludzie dopilnowali, żeby wieść o tym dotarła tam, gdzie powinna, zaraz 
po waszym przybyciu. — Znowu westchnęła. — Może to i dobrze się stało? Teraz albo 
będzie  musiał  wystąpić  otwarcie  przeciw  nam,  czego  raczej  nie  zrobi,  dopóki  wasza 
kompania będzie nas bronić, albo poprzestać na tym, co ma. 

Kapitan Sokolników wyprostował się. 
— Mam nadzieję, iż wkrótce będziemy mogli położyć kres temu jego poprzestawaniu 

— oświadczył spokojnie. Jeżeli przedtem jeszcze żywił pewne wątpliwości, teraz nabrał 
głębokiego  przekonania,  że  pan  Kruczego  Pola  istotnie  robił  to  wszystko,  o  co 
podejrzewali  go  mieszkańcy  Morskiej  Twierdzy.  —  Ruszajmy  w  drogę,  pani.  Robi  się 
późno, a nie chciałbym rozbijać obozu w pobliżu jego włości. U na kiwnęła potakująco 
głową.  Straciwszy  wszelką  nadzieję  na  zdobycie  Doliny  Morskiej  Twierdzy  przez 
małżeństwo,  Ogin  z  Kruczego  Poła  mógł  z  powodzeniem  zamyślać  przeciw  nim  czarną 
zdradę. 

 
Jechali przez resztę dnia i cały wieczór tak szybko, jak pozwalał na to trudny teren. 

Tarlach  zacierał  umiejętnie  ślady,  gdyż  niejednokrotnie  przekonał  się.  że  jego  życie 
zależało od tego w takim samym stopniu, jak od zręczności we władaniu mieczem. Ale i 
on  mógł  zrobić  tylko  tyle,  gdyż  Ogin  przecież  wiedział,  w  jakim  kierunku  pojechali  i 
dokąd.  Kapitan  spochmurniał,  kiedy  zatrzymała  ich  noc.  Nie  sposób  było  ukryć  obozu 
tak, żeby nikt go nie odnalazł. 

—  Chodź!  —  powiedział  nagle,  kiedy  skończyli  jeść  wieczorny  posiłek.  — 

Przenocujemy na drzewie. Una drgnęła, ale poszła za nim bez słowa protestu. Zatrzymał 
się  pod  jednym  z  leśnych  olbrzymów  wznoszących  się  nad  nimi  jak  wieże.  Za  pomocą 
pasów wspięli  się  po  gładkim  pniu  i  dotarli  do  najniższej  gałęzi,  a  potem  do  następnej, 
konara tak szerokiego, że mogliby swobodnie stanąć na nim i dojść aż do połowy, gdyby 
starczyło im na to odwagi. 

Tarlach  nie  miał  takich  zamiarów  i  Una  poczuła  ulgę,  gdy  oświadczył,  iż  nie  będą 

musieli  piąć  się  wyżej.  Poruszając  się  bardzo  ostrożnie  oparła  się  o  pień  i  z  tego 
względnie  bezpiecznego  siedziska  z  nieszczęśliwą  miną  rozejrzała  się  po  miejscu,  w 
którym  mieli  spędzić  noc.  Nie  bała  się  wysokości,  ale  nie  chciała  myśleć  o  skutkach 
upadku, jaki groził w razie utraty równowagi. Jeżeli Tarlach wyczuł jej niepokój, nie dał 
nic  po  sobie  poznać.  Zachowując  takie  same  środki  ostrożności,  usiadł  obok  niej.  Pani 

background image

Morskiej  Twierdzy  zebrała  się  w  sobie  i  przesunęła  nieco  na  prawo,  żeby  zrobić  mu 
więcej miejsca. Sokolnik objął ja ramieniem. 

— Nie ruszaj się. Miejsca starczy dla nas obojga. Jeżeli będziemy czuwać na zmianę, 

powinniśmy spędzić tę noc niewygodnie, lecz bezpiecznie. 

— Jeżeli Ogin nam na to pozwoli… — Uśmiechnęła się mimo woli. 
—  Jeżeli  pozwoli  —  zgodził  się  z  nią  Tarlach.  —  Myślę,  że  jednak  zostawi  nas  w 

spokoju. 

— Więc dlaczego siedzimy tutaj jak para pozbawionych gniazda ptaków? 
Sokolnik roześmiał się. 
—  Żyję  tylko  dlatego,  że  wcześnie  nauczyłem  się  wystrzegać  nawet  najmniej 

prawdopodobnego niebezpieczeństwa. Ale gdybym uważał, iż rzeczywiście nam zagraża, 
nie pozwoliłbym, byśmy w ogóle się zatrzymali. 

Una westchnęła w duchu wiedząc, że ma rację. 
— W każdym razie — powiedziała po chwili milczenia — ja pierwsza będę czuwać. 
—  Czy  myślałaś,  że  pozwoliłbym  ci  spać  przez  całą  noc?  —  zapytał  ostrzejszym 

tonem. 

— Może tak, a może nie. Wiem jednak, że masz bardziej wyostrzone zmysły niż ja i 

lepiej  ich  użyjesz  nad  ranem.  Nie  powinniśmy  się  niczego  obawiać  na  początku  nocy. 
Ogin nie miał ze sobą wojowników i nie próbowałby ścigać nas samotnie. Nawet gdyby 
w  pobliżu  pozostawił  kompanię  żołnierzy,  i  tak  musiałby  do  nich  wrócić,  a  potem,  już 
razem  z  nimi  odnaleźć  nasze  ślady.  Wprawdzie  zatrzymaliśmy  się  na  noc.  ale  nie 
zdołałby  szybko  nas dogonić.  W  istocie  rzeczy  bardziej  obawiam  się  jakiejś  zasadzki w 
pobliżu mojej wieży niż pościgu. 

Sokolnik spojrzał na nią z rosnącym szacunkiem. 
— Oceniłaś sytuację tak samo jak ja. Nie obawiaj się. Będziemy wypatrywać każdej 

możliwej  zasadzki,  chociaż  tak  naprawdę  nie  sądzę,  że  nam  grozi.  Pan  Kruczego  Pola 
nie może wiedzieć, że tutaj jesteśmy, i jestem przekonany, iż podróżował samotnie. Sama 
mi  powiedziałaś,  że  zawsze  tak  postępujecie,  chyba  że  rozbójnicy  grasują  w  okolicy  i 
brak eskorty mógłby ich skusić do zrobienia zasadzki. — Ziewnął podkreślając następne 
słowa: — A teraz, pani, wydaje mi się, że powinniśmy spróbować wypocząć najlepiej jak 
się da. 

 
Tarlach jednakże nie zasnął natychmiast, choć dzień miniony był męczący i nadwątlił 

jego siły. 

Opierał się trochę o drzewo i trochę o swoja towarzyszkę. Nie obawiał się, że spadnie. 

Obejmujące go smukłe ramię Uny jest silne i zatrzyma go przynajmniej do chwili, aż się 
ocknie i zapobiegnie niebezpieczeństwu. 

Podniósł  wzrok.  Nawyet  jego  bystre  oczy  rozróżniały  w  gęstym  mroku  tylko  profil 

pani  Morskiej  Twierdzy.  Ale  i  tego  było  aż  nadto,  Zamknął  znów  oczy  i  pozwolił,  żeby 
przepoiło go na skroś poczucie jej bliskości. 

Trawiło  go  jak  płomień,  pobudzało  każdy  nerw,  rozpalało  zmysły.  Pragnął  wziąć  w 

ramiona tę śliczną istotę, spocząć obok niej i z nią… 

Wstrząsnął  nim  dreszcz  wstrętu  do  samego  siebie  i  stłumił  niepożądaną  namiętność. 

Czy  tego  miała  po  nim  oczekiwać?  Czyżby  miał  skapitulować  tak  łatwo  przed  siłą 
wywierającą  przemożny  wpływ  na  wszystkich  mężczyzn  i  w  tak  niehonorowy  sposób? 
Pomijając  już  rażące  złamanie  dyscypliny,  myśl,  że  mógłby  nadużyć  zaufania  kobiety, 
którą  miał  się  opiekować,  budziła  w  nim  obrzydzenie.  Una  z  Morskiej  Twierdzy 
potrzebowała  go  teraz.  Ufała  mu  i  nigdy  nie  powinna  się  domyślić,  że  omal  nie  uległ 
pokusie. 

  

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 
 
Środki  ostrożności,  jakie  przedsięwziął,  okazały  się  widać  co  najmniej  dostateczne, 

gdyż  nie  napastowani  przez  nikogo  wrócili  do  Morskiej  Twierdzy  następnego  ranka. 
Tam  się  rozstali,  Una —  by  powiadomić  Rufona  o  tym,  co  im  się  przydarzyło,  Tarlach 
zaś. by poinformować swoich towarzyszy o pierwszym spotkaniu z przyszłym wrogiem. 

Skończywszy  opowiadać,  kapitan  z  ponura  miną  rzucił  się  na  ciężkie  rzeźbione 

krzesło, które mu przysunął Brennan. 

— Ten człowiek w pełni zasługuje na nienawiść — mruknął. 
Podczas  zdawania  relacji  wściekłość  na  Ogina  z  Kruczego  Pola  owładnęła  nim  z 

poprzednią siłą. Nie musiał jej ukrywać wśród swoich towarzyszy. 

—  Czy  ten  człowiek  jest  umysłowo  niedorozwinięty?  —  zapytał  Rorick.  —  Co 

zamierzał osiągnąć prowokując was oboje w taki sposób? 

— Może właśnie to, co podsunęła pani Una: oczerniając ją wbiłby klin pomiędzy nas. 

Na pewno byłoby dla niego z korzyścią pozbawić ją ochrony naszych mieczy. 

Brennan roześmiał się niewesoło. 
— A więc pobłądził. Rzadko widywałem cię tak wzburzonego. 
—  Nie  lubię,  kiedy  ktoś  próbuje  mną  manipulować,  jak  głupiutkim  dzieckiem  — 

odrzekł pośpiesznie dowódca. — A co wy o tym sądzicie? 

—  Nie  obchodzi  nas  rzucona  przez  niego  obelga.  Myślę,  iż  Ogin  z  Kruczego  Pola 

przekona się. że teraz bardziej będziemy skłonni do walki niż przedtem. 

— Tak i chyba zdaje sobie sprawę, że popełnił błąd. Bądź tego pewny. Nie wygląda mi 

też  na  człowieka,  który  sam  sobie  krzyżuje  własne  plany.  —  Pokręcił  głową.  —  Żal  mi 
człowieka, który daje mu teraz powód do wyładowania złości. 

—  Co  o  nim  sądzisz?  —  przerwał  mu  Brennan.  —  Pomijając  to,  że  go  nie  znosisz, 

jakim byłby przeciwnikiem? 

Tarlach począł starannie dobierać słowa. 
—  Jest  inteligentny,  zdolny,  uparty  i  porywczy,  ale  poza  tym,  jak  sądzę,  zazwyczaj 

lepiej panuje nad sobą niż podczas spotkania z nami. Krótko mówiąc, to niebezpieczny 
człowiek.  Nie  wątpię,  że  potrafi  nakłonić  podobnych  sobie,  by  dobrze  walczyli  w  jego 
sprawie. Nie odważyłbym się lekceważyć takiego wroga. 

— Jesteś więc przekonany, że Morska Twierdza słusznie żyje pod strachem? 
Skinął głową. 
— Tak, a po naszym wczorajszym spotkaniu obawiam się, że ten strach może znaleźć 

potwierdzenie w rzeczywistości. 

Porucznik zmarszczył brwi. 
—  Jednego  tylko  nie  rozumiem.  Wyjaśniono  nam,  jak  to  się  stało,  iż  dysponuje  on 

silnym i zdolnym do walki garnizonem, podczas gdy drużyny jego sąsiadów są znacznie 
słabsze,  ale  ludzie  umiejący  zwabiać  statki  na  pewną  zagładę  to  zupełnie  inna  sprawa. 
Mieszkańcy  tej  Doliny  i  nieliczni  obcy  korzystający  z  przybrzeżnych  wód  sprawiają 
wrażenie uczciwych i porządnych. Na pewno nie zgodziliby się tego robić nawet, gdyby 
ich do tego zmuszano. 

— Takich bandytów można wynająć. Odkąd Ogin objął * we władanie Krucze Pole, 

niejeden  raz  opuszczał  swoją  f  włość  nie  mówiąc  sąsiadom,  dokąd  się  udaje.  Równie  „ 
dobrze  mógł  rekrutować  renegatów  i  gromadzić  ich  w  jakiejś  ukrytej  norze.  W  takim 
wypadku  mieszkańcy  jego  Doliny  nie  wiedzieliby  o  niczym,  a  gdyby  któryś  się 
dowiedział, pewnie by już nie żył, albo milczy ze strachu. 

Tarlach podszedł do długiego stołu służącego mu za biurko i rozłożył na nim mapę. W 

Sokolnikach przypuszczalny haniebny rozbój Ogina budził wstręt i nienawiść, ale w tej 

background image

chwili  zeszło  to  na  dalszy  plan,  gdyż  należało  skupić  uwagę  na  czymś  znacznie 
ważniejszym: na odparciu ewentualnej napaści na Dolinę Morskiej Twierdzy. 

 
Kompania  Sokolników  wciąż  jeszcze  była  zgromadzona  wokół  swoich  oficerów  i 

pogrążona w dyskusji, kiedy Rufon wszedł do koszar. 

Tarlach  skinął  mu  głową  na  powitanie  i  spojrzał  pytająco.  Stary  żołnierz  przyjął  na 

siebie rolę pośrednika między najemnikami a mieszkańcami Doliny, którzy utrzymywali 
z  nimi  kontakty.  Sokolnik  pomyślał,  że  Rufon  przybył  jako  posłaniec  Uny.  Pani 
Morskiej Twierdzy nigdy dotychczas nie pojawiła się w ich kwaterach, chociaż miała do 
tego pełne prawo. 

Przypuszczenie  okazało  się  słuszne  i  wkrótce  potem  Tarlach  wszedł  do  wielkiej  sali. 

Una  stała  na  środku,  sama  w  owej  chwili,  jak  oaza  spokoju  w  morzu  niezwykłej 
aktywności. 

Kapitan Sokolników zmrużył oczy. Wprawdzie nie wyglądało to na panikę, lecz nigdy 

dotąd nie widział tu takiej krzątaniny. Czyżby coś było nie w porządku? 

Kiedy  zbliżył  się  do  Uny  i  zobaczył  powagę  malującą  się  na  jej  twarzy,  uznał,  że 

sytuacja musi być naprawdę groźna. 

— Co się stało, pani? 
Jej oczy ściemniały, gdy utkwiła je w jego twarzy. 
— Czy Sokolnicy mogę wykonywać prace nie związane z walką? 
— Jakie prace? — zapytał z zaskoczeniem. 
—  Nadciąga  burza,  jedna  z  najgwałtowniejszych,  chociaż  jeszcze  nie  pora  na  takie 

sztormy,  a  większa  część  naszego  zboża  nadal  stoi  w  snopkach  na  polach.  Jeżeli  nie 
zwieziemy ich przed burzą, nasze zwierzęta będą głodowały tej zimy. 

— Czy chcesz, żebyśmy pomogli je zwieźć? 
—  Tak,  jeśli  nie  uznacie,  że  to  was  mogłoby  poniżyć.  Bez  waszej  pomocy  stracimy 

znaczną część zbiorów. 

—  Nie  jesteśmy  jak  ci  panowie,  którzy  uważają,  że  prace  wspierające  ich  włości  są 

poniżej  ich  godności,  pani.  My  także  kochamy  nasze  zwierzęta,  chociaż  nie  są  takie 
piękne  jak  wasze,  i  nie  chcemy,  żeby  głodowały.  Oczywiście,  że  ci  pomożemy,  ale  tylko 
połowa kompanii będzie mogła wziąć udział w zwózce, ponieważ reszta musi czuwać nad 
naszym bezpieczeństwem. 

—  Ogin  umie  czytać  oznaki  zbliżającego  się  sztormu  równie  dobrze  jak  my.  Nie 

przeprowadzi teraz ataku. 

— Możliwe, jeśli nadal jest w swoim zamku lub w jego pobliżu. Ale na jego miejscu, 

gdybym był już w drodze, napadłbym na wrogów mając nadzieję, że będą pracowali w 
polu,  nie  przygotowani  do  obrony,  a  potem  ulokowałbym  moją  armię  w  zdobytym 
zamku  albo  w  chatach  czy  innych  zabudowaniach,  jeśli  jeszcze  będą  stały,  kiedy 
rozszaleje się sztorm. 

—  Jak  zawsze  masz  rację  w  tych  sprawach  —  przyznała  Una  z  podziwem  i 

wzdrygnęła się. — Jak straszne musi wydawać ci się życie, jeżeli ciągle myślisz o wojnie i 
o zadawaniu śmierci. 

—  Jestem  żołnierzem  o  czystej  tarczy  i  właśnie  z  powodu  moich  poglądów  na  życie 

wynajmuje się mój miecz. 

— Tak, a mimo to jest mi przykro, że nie zaznałeś życia j w pokoju. 
—  My  również  od  czasu  do  czasu  prowadzimy  spokojne  i  życie.  —  Uśmiechnął  się 

Tarlach. — Gdyby tak nie było, J nie umiałbym docenić, a tym bardziej cieszyć się tym 
wszystkim,  co  tutaj  zastaliśmy.  Po  prostu  inne  ludy  rzadko  nas  widują  w  takich 
chwilach. Na pewno nie zdarza się to często podczas naszej służby w waszym kraju. — 

background image

Szare  oczy  Sokolnika  pociemniały.  —  To  zadanie  byłoby  wyjątkiem  od  reguły,  ale 
wkrótce nawet na Morską Twierdzę może runąć fala gwałtu i nienawiści… 

—  Może  Jantarowa  Pani  zaoszczędzi  nam  tego  —  powiedziała  szybko  Una  —  albo 

Rogaty Pan, gdyż jemu podlega wojna. 

Tarlach odegnał ponure myśli. 
—  Może  to  uczynią,  choć  i  tak  zamierzają  poddać  nas  innej  próbie,  jeżeli  właściwie 

przewidziałaś pogodę. Oddalamy się stąd, pani, i dopilnujemy zbiorów. 

 
Sokolnicy  trudzili  się  przez  całe  popołudnie  i  wieczór.  Stanęli  obok  mieszkańców 

Doliny,  ścigając  się  z  ciemniejącym  złowrogo  niebem  i  potężniejącym  wiatrem,  żeby 
zwieźć niezwykle bogaty urodzaj pod dach, zanim zmiecie ; go nawałnica. 

Zmobilizowano do tego wszystkie wozy i zwierzęta pociągowe — konie, muły, woły i 

osły.  Ciągnęły  wyładowane  sianem  i  owsem  fury,  a  gdy  zbrakło  wozów  wlokły  z  pól 
przewiązane linami wielkie snopy. 

Przydzieleni  do  stodół  i  szop  robotnicy  od  razu  przenosili  cały  ładunek  do  środka, 

starając się umieścić go na stosownym miejscu, zanim nadjechał następny. 

I chociaż niebo wyglądało groźnie, deszcz nie spadł ani po południu, ani wieczorem. A 

kiedy Tarlach w końcu stanął w oknie swojej komnaty, skąd roztaczał się widok na pole 
i  łąki  Morskiej  Twierdzy,  spojrzał  z  zadowoleniem  na  nagie  pola,  które  nie  zostałyby 
uprzątnięte, gdyby nie pomoc jego żołnierzy. 

Zapadał wcześniejszy zmierzch, gdyż czarne chmury zasłaniały niebo i prawie zdusiły 

gasnące  słońce,  dawało  ono  jednak  jeszcze  dość  światła,  żeby  Sokolnik  mógł  dojrzeć 
szachownicę pól. 

Najmniejsze i najliczniejsze były ogrody dostarczające Dolinie owoców i warzyw. Nie 

uprzątnięto z nich plonów, ponieważ zbiory jeszcze nie dojrzały. 

Takie  maleńkie  pola,  pomyślał  i  teraz  jeszcze  bardziej  niż  kiedykolwiek  docenił 

mądrość  tych,  którzy  otoczyli  każde  wysokimi  kamiennymi  murami.  Mury  te  nie  tylko 
osłaniały rośliny przed nawałnicami, ale pomimo rzęsistych deszczów i stromizny zbocza 
zatrzymywały też na miejscu starannie uprawianą ziemię. Było tak od zasiedlenia Doliny 
Morskiej Twierdzy i, taką miał nadzieję, nic się nie zmieni tego wieczoru. 

Zadrżał.  W  wielkiej  komnacie  było  zimno,  mimo  że  na  kominku  płonął  huczący 

ogień.  Zamknąwszy  starannie  okiennice  i  zaryglowawszy  je,  przygotował  się  do  snu. 
Dalsze pozostawanie na nogach nie miało sensu tej nocy. 

  
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 
 
Ledwie  Sokolnik  położył  się  do  łoża.  lunął  deszcz,  lecz  przez  jakiś  czas  była  to  tylko 

rzęsista ulewa. Potem, jakieś dwie godziny po północy, silny podmuch wichury zatrząsł 
wieżą.  Wojownik  obudził  się  i  ścisnął  miecz,  który  zawsze  spoczywał  w  zasięgu  ręki. 
Odłożył go zaraz, gdy tylko zorientował się w sytuacji. 

Wstał  szybko  i  podszedł  do  zasłoniętego  okiennicami  najbliższego  okna.  Uchylił 

niewielki lufcik, lecz nie zobaczył nic poza nieprzeniknioną ciemnością. 

Odruchowo przymknął oczy, kiedy jaskrawe światło napełniło otaczający go świat, i 

pośpiesznie zamknął lufcik, by woda nie wtargnęła do środka. 

Wrócił  do  łoża.  Ryk  wiatru  chłoszczącego  kamienne  ściany,  huk  piorunów  i 

błyskawice rozdzierające niemal bez przerwy niebo uniemożliwiały dalszy sen. Leżąc tak 
i  wsłuchując  się  w  odgłosy  nawałnicy,  dowódca  najemników  był  przekonany,  iż  nie  on 
jeden tej nocy się cieszy, że otaczają go grube kamienne mury. 

background image

Musiał  jednak  zdrzemnąć  się  w  pewnym  momencie,  ponieważ  kiedy  wróciła  mu 

przytomność,  stwierdził,  że  Syn  Burzy  bynajmniej  nie  delikatnie  szturcha  go  w  rękę 
swoim ostrym dziobem. 

Wśród huku wichury rozległo się ledwie dosłyszalne pukanie. 
Zeskoczył  z  łoża.  Wystarczyło  mu  światło  ognia  wciąż  tlącego  się  na  kominku  i  nie 

chciało  mu  się  sięgnąć  po  świecę.  Skoro  jednak  sokół  nie  uprzedził  go  o  grożącym  mu 
niebezpieczeństwie, ale raczej nakłaniał do działania, nawet nie wyjaśniając, o co chodzi, 
pośpieszył do drzwi. 

Una.  Była  ubrana  w  te  same  szaty,  jakie  miała  na  sobie,  zanim  odeszła  do  swojej 

komnaty. Trzymała świecę, której płomień tańczył, mimo że starała się go osłonić dłonią. 
Pora nocy i słabe światło bijące od jej szeroko otwartych oczu i bladej jak płótno twarzy 
niczego  nie  wyjaśniały.  Odważna  tuliła  się  do jej  rękawa.  Sokolnik wprowadził  Unę  do 
środka, po czym ostrożnie zamknął drzwi. 

—  Pani,  co  się  stało?  —  Nawet  nie  przyszło  mu  do  głowy  obrazić  pytaniem,  czy 

przyczyną niepokoju jest sztorm. 

— Ona przyszła do mnie. Moja siostra. Ta druga Una. Zdał sobie sprawę, że pobladł. 

Zapomniał osłonić się płaszczem, chociaż w pokoju panował chłód, a on był obnażony do 
pasa. 

— Tutaj? — szepnął. 
—  Tak.  —  Skinęła  głową.  —  Powiedziała,  że  może  poruszać  się  swobodnie  po 

wszystkich  miejscach  Dawnego Ludu.  Zaprowadził  Unę  do  jednego  z  dwóch  krzeseł, w 
które wyposażona była jego komnata. 

— Czego chciała? 
Una odetchnęła głęboko, by się uspokoić. 
— Pozostałam dłużej na nogach, żeby wpisać do rejestru nasze zbiory i kilka innych 

spraw, które zaniedbałam. Miałam przygotować się do snu,.. 

— Byłaś sama? 
— Tylko z Odważną. Często pracuję do późna i kiedy to robię, zawsze odsyłam moją 

dworkę. 

— I ona wtedy przyszła? 
—  Tak  i  to  w  wielkim  pośpiechu.  Prawie  już  wyszła  ze  swojego  korytarza,  zanim 

zauważyłam,  że  w  ogóle  się  otworzył.  Szybko  przedstawiła  mi  cel  swojej  wizyty. 
Najpierw opisała mi swoją naturę i potwierdziła to, co wielu sądziło o naszym świecie, że 
kiedyś  siły  Światła  i  Ciemności  walczyły  tu  ze  sobą  długo  i  zaciekle,  aż  wreszcie  po 
strasznych  zniszczeniach  Światło  odniosło  częściowe  zwycięstwo.  W  ten  sposób  zdołało 
jeszcze raz przywrócić tutaj życie i trzymać w szachu licznych sługusów i dzieła Cienia i 
Ciemności, których nie mogło pokonać. 

— Jaką rolę odegrała ta druga Una w owej wojnie? 
—  Żadnej,  Była  tylko  jej  ofiarą.  —  Zadrżała,  ale  nie  z  zimna.  —  W  pewnym  sensie 

miałeś rację co do jej natury. Jest mną, a raczej jest tym, kim byłabym, gdyby Cień nie 
zdołał wtargnąć do naszego świata, ale nie jest kompletna. Nie ma materialnego ciała ani 
swojego miejsca w żadnej epoce. 

Una  zagryzła  wargi,  starając  się  opanować  w  obecności  mężczyzny,  który  nie 

tolerowałby ani słabości, ani histerii, chociaż w tej sprawie kierowały nią litość i smutek, 
a nie strach. 

—  Długo  zadowalała  się  swoją  dotychczasową  rolą  i  zmusiła  się.  żeby  się  z  nią 

pogodzić. Miała tylko nadzieję, że nadejdą i dla niej lepsze czasy. Ale warunki zmieniły 
się  tak  bardzo,  że  poczuła,  iż  dłużej  tego  nie  wytrzyma.  Odwieczna  równowaga  została 
naruszona. Nie tylko w samym High Hallacku, lecz i w całym świecie zaczęto posługiwać 
się  mocą,  budząc  dawno  uśpione  siły  w  takim  stopniu,  że  uznała,  iż  nam  wszystkim 

background image

pozostało niewiele czasu. Tak niewiele, że jeśli kiedykolwiek miała przeżyć ludzkie życie, 
prawdziwe życie, postanowiła zrobić to od razu. 

Tarlach  zesztywniał,  jakby  wiedział,  co  usłyszy  za  chwilę,  i  jakby  nie  potrafił  tego 

zaakceptować. 

— Una chciała złączyć swoją duszę z moją, stać się częścią mnie tak jak ja jej… 
— Nie! 
Pani Morskiej Twierdzy potrząsnęła niecierpliwie głową, uciszając go. 
— W ten sposób zyskałaby życie, którego tak pragnie, ja zaś wiedzę i klucz do ukrytej 

we mnie mocy. Twierdzi bowiem, że mam taki dar. 

— Nie, Uno, ty nie… 
Tak  mocno  wpił  jej  palce  w  ramiona,  że  się  skrzywiła,  lecz  nie  pozwoliła  sobie  na 

okrzyk bólu. Zdawało się, iż prawie tego nie zauważył, rozluźnił jednak ucisk. 

— Uno, jaką dałaś jej odpowiedź? Kobieta z Dolin pochyliła głowę. 
—  Chciałam  spełnić  jej  pragnienie.  Błagała  i  argumentowała  tak  gorąco…  ale  się 

przestraszyłam. Jakaś ukryta cząstka mojej istoty buntuje się na samą myśl o tym, czego 
ode  mnie  żąda.  Walczyłam  sama  ze  sobą  i  z  moim  egoizmem,  lecz  nie  mogłam  się 
zgodzić. Wtedy wtrąciła się Odważna. Wszystkimi siłami umysłu i ciała próbowała mnie 
zmusić, bym opuściła swą komnatę i przyszła do ciebie. Właśnie wtedy przypomniałam 
sobie  obietnicę,  którą  ci  złożyłam,  i  powiedziałam  Unie,  że  nie  mogę  podjąć  decyzji 
natychmiast,  pod  wpływem  emocji  i  podniecenia,  ale  muszę  rozważyć  wszystkie  jej 
aspekty  na  spokojnie.  Wybuchnęła  gniewem,  nazywając  mnie  tchórzem  i  najbardziej 
fałszywą  z  przyjaciółek.  A  później  oświadczyła,  że  mogę  pozostać  taką,  jaką  jestem,  i 
stawić  czoło  życiu  pozbawiona  oręża,  który  na  zawsze  pozostanie  w  ukryciu.  Potem… 
potem wpadła do swojego korytarza i zniknęła. 

—  Chwała  niech  będzie  Rogatemu  Panu  —  szepnął.  Tarlach  zdał  sobie  sprawę,  że 

ręce  mu  się  trzęsą,  i  odsunął  się  pośpiesznie.  Tak  długo  był  ślepy,  pomyślał  ponuro, 
świadomie  zamykał  przed  prawdą  oczy  i  dopiero  to  śmiertelne  niebezpieczeństwo 
sprawiło, że przewidział. Wiedział już, kim była dla niego Una z Morskiej Twierdzy. Ni 
tylko pragnął zaspokoić wielkie pożądanie, jakie budziła w nim jej piękne ciało. Chciał, 
by  była  jego  towarzyszką,!  pragnął  ją  kochać,  strzec  jej  i  z  każdym  dniem  być  jej| 
bliższy przez resztę życia, chciał, by stała się punktem ciężkości jego życia. 

— Uno, ta propozycja wywodzi się z Ciemności. Gdybyś uległa, byłabyś zgubiona, tak 

samo jak twoja… siostra. 

— Nie! Ona nie jest… 
— Ona sama nie, lecz siły Cienia są podstępne, wystawiają ludzi na pokusy. Pomyśl o 

tym,  co  zaproponowała.  Czyż  nie  taki  właśnie  los  spotkał  nasze  kobiety  w  dawnych 
czasach?  One  także  utraciły  indywidualność  i  stały  się  jakby  przedłużeniem  Ciemnej 
Adeptki.  —  Urwał,  bojąc  się,  że  głos  mu  zadrży  i  że  w  ten  sposób  się  zdradzi.  — 
Nieważne,  dlaczego  tego  od  ciebie  zażądała.  Każda  istota  jest  bowiem  jedyna  w  swoim 
rodzaju.  Wszystko,  co  niszczy  tę  wyjątkowość,  wszystko,  co  eliminuje  lub  zniekształca 
umysł, wolę czy duszę, uderza w same podstawy życia, w jego największą chwałę i siłę, w 
sam  jego  rdzeń.  Twoja  lojalność  i  wielkoduszność  o  mało  nie  zapędziły  was  obu  w 
pułapkę, a przecież żadna sobie na to nie zasłużyła ani tego nie przewidziała. 

— Żadna z nas? Czy naprawdę w to wierzysz? Po tym, co dopiero powiedziałeś? 
—  Jeżeli  w  jakiś  sposób  jesteście  jedną  istotą,  to  nie  mogę  uznać,  że  rozmyślnie 

chciała wyrządzić ci tak dotkliwą krzywdę. 

—  Dzięki  ci  za  to  —  odrzekła  Una  cicho.  Spojrzała  na  niego.  —  Zawdzięczam  coś 

więcej niż życie twojemu zdrowemu rozsądkowi i pomocy Odważnej. 

—  Nie  zapominaj  o  sobie.  To,  co  w  tobie  protestowało  przeciwko  wysłuchaniu  jej 

prośby, nie było strachem, pani. 

background image

—  Może  nie,  chociaż  nie  był  to  również  rozsądek.  Myślisz,  że  miała  rację?  A  jeśli 

odwieczna  równowaga  rzeczywiście  została  zakłócona  i  może  pozostało  nam  tylko 
niewiele czasu? Macie więcej doświadczenia w kontaktach z Mocą niż ja, gdyż nie tylko 
tak  wiele  przez  nią  straciliście,  lecz  także  walczyliście  u  boku  Jeźdźców  Zwierzołaków, 
jeżeli Rufon nie kłamie. 

—  Mówi  prawdę  —  odrzekł  sztywno.  —  A  co  do  reszty,  naprawdę  nie  wiem,  pani. 

Tak,  rzeczywiście  wyzwolono  ogromne  ilości  Mocy  i  obudzono  uśpione  siły,  to  mogę 
zaświadczyć,  ale  czy  mógłbym  powiedzieć  coś  więcej…  —  Wzruszył  ramionami.  — 
Żaden człowiek nie potrafi przewidzieć przyszłości. 

—  Może  to  dla  naszego  dobra?  Dostatecznie  długo  zawracałam  ci  głowę,  Ptasi 

Wojowniku, uznałam jednak, że masz prawo dowiedzieć się o wszystkim. — Una wstała. 

—  Nazywam  się  Tarlach  —  powiedział  zmęczonym  głosem,  jakby  przyznając  się  do 

klęski. Spojrzał ponuro na drzwi. — Gdybym był Panem na Zamku, dzisiejszej nocy nie 
pozwoliłbym ci odejść z tej komnaty po tym, co cię spotkało w twej własnej. 

— Nie mogę pozostać — powiedziała cicho Una. 
I  tak  rzeczywiście  było.  Łatwo  mogła  dostać  się  na  języki,  a  niektórzy  ludzie  zawsze 

mają  brudne  myśli.  Mężczyzna  mógł  zrobić  wiele  rzeczy  niedozwolonych  kobiecie  nie 
tracąc  szacunku  swoich  poddanych  i  jeśli  nawet  postępował  wbrew  przyjętym 
obyczajom,  zwykle  nadal  zachowywał  władzę.  Z  Una  było  inaczej.  Musiała  zachować 
nieposzlakowane  imię,  żeby  nie  naruszać  swojej  pozycji  w  czasie,  kiedy  potrzebowała 
poparcia wszystkich mieszkańców Doliny Morskiej Twierdzy. 

On  również  nie  mógł  narażać  się  na  skandal.  Jego  Sokolnicy  nie  przyjęliby  tego  z 

uśmiechem,  jak  to  zrobiłaby każda  inna kompania,  a wyjaśnienia  jeszcze  pogorszyłyby 
wszystko.  Musiałby  się  przyznać,  że  zataił  ich  pierwsze  spotkanie  z  drugą  Uną,  i  na 
pewno zostałby za to surowo osądzony. 

—  Pozostaw  uchylone  drzwi.  Myślę,  że  Syn  Burzy  i  Odważna  zdołają  mnie 

zaalarmować, jeśli znowu będzie próbowała do ciebie dotrzeć. 

— Czy sądzisz, że Una próbowałaby zmusić mnie siłą? 
—  Mam  nadzieję,  że  nie,  ale  gorzki  zawód  i  rozpacz  niejednego  pchnęły  do  czynów 

przeciwnych jego naturze — dobrych i złych. Czy masz amulet Gunnory? 

— Tak, otrzymałam go w darze od mojej matki. 
—  Więc  noś  go  zawsze  przy  sobie.  Nie  wiem,  czy  Jantarowa  Pani  zechciałaby  lub 

mogła  ci  pomóc,  twoja  „siostra”  bowiem  nie  służy  Ciemności,  lecz  nie  powinniśmy 
pominąć żadnego zabezpieczenia. 

— Mam go na szyi, 
— Dobrze. 
Spojrzał  na  nią.  W  migotliwym  świetle  wydawała  się  taka  drobna  i  bezbronna,  że  z 

trudem  pohamował  się,  by  nie  wziąć  jej  w  ramiona,  osłonić  przed  nieszczęściem  i 
pocieszyć. Wyciągnął tylko rękę i delikatnie musnął palcami jej policzek, po czym znów 
ją opuścił. 

—  Dziękuję  ci  za  zaufanie,  jakim  mnie  darzysz,  Uno  z  Morskiej  Twierdzy. 

Udowodnię, że jestem tego wart, nawet gdybym miał narazić moją duszę, by zapewnić ci 
bezpieczeństwo. 

  
ROZDZIAŁ JEDENASTY 
 
Sztorm szalał przez następny dzień — jeżeli można nazwać dniem posępny półmrok, 

w którym ołowiane chmury szczelnie przesłaniały niebo — i jeszcze przez noc. Kapitan 
Sokolników  niemal  przez  cały  ten  czas  obserwował  nawałnicę.  Rozhukany,  wściekły 
żywioł  zafascynował  go,  zdumiał,  a  także  nieco  przeraził,  choć  w  zamku  nic  mu  nie 

background image

groziło.  W  tej  burzy  było  coś,  co  dosięgło  jądra  jego  istoty,  zapaliło  w  nim  jakąś 
pierwotną  iskrę,  pozostałość  czasów,  kiedy  ludzie  chowali  głowy  pod  skórami,  kryli  się 
po krzakach, wykrotach — a w najlepszym wypadku, w jaskiniach. 

To  rozszalały  ocean  przyciągał  go  i  trzymał  przy  oknie.  Nie  mógł  oderwać  od  niego 

wzroku.  Już  nieraz  widział  wielkie  sztormowe  fale,  ale  nigdy  nie  przypuszczał,  że 
zobaczy coś podobnego w zatoce Morskiej Twierdzy. 

Spokojna  zwykle  zatoczka  zmieniła  się  nie  do  poznania.  Stała  się  szersza,  ponieważ 

woda  zalała  aż  po  same  szczyty  dwa  wysunięte  w  morze  ramiona  lądu,  choć  były  tak 
wysokie,  że  wystawały  ponad  falami  podczas  największych  przypływów,  nawet 
dodatkowo wzmocnionych przez gwałtowne sztormy. Rozszalałe wody wtargnęły daleko 
w  głąb  lądu,  zalewając  większość  położonych  niżej  pastwisk.  W  pewnej  chwili  Tarlach 
zaczął  się  obawiać  o  chaty  stojące  najbliżej  zatoki.  Światła  w  oknach  świadczyły,  że 
ludzie  ich  nie  opuścili  w  porę,  a  teraz  nie  mogli  nawet  myśleć  o  ucieczce.  Huraganowy 
wiatr na pewno zmiótłby ich do wody. 

Lecz  chaty  i  otaczające  je  pola  pozostały  nietknięte,  dowodziło  to  wiedzy  i 

zapobiegliwości  tych,  którzy  niegdyś  wybrali  te  miejsca.  Ocean  groził,  zalewał  tereny 
nad zatoką, ale oszczędził domy i ogrody Doliny Morskiej Twierdzy. 

 
Tarlach  dobrze  spał  tej  nocy  i  prawdopodobnie  przespałby  również  poranek,  gdyby 

coś go nie obudziło. 

Leżał  nieruchomo,  starając  się  odgadnąć,  co  wyrwało  go  ze  snu.  Nie  wyczuwał 

niebezpieczeństwa i Syn Burzy go nie ostrzegł, że coś jest nie w porządku… 

Nagle uświadomił sobie, że coś się zmieniło — to przycichł ryk nawałnicy. Wiatr już 

nie  chłostał  tak  gwałtownie  ścian  zamku.  W  minionych  godzinach  zdążył  się  już 
przyzwyczaić do głośnego huku i ta zmiana wystarczyła, by ocknęły się jego wyostrzone 
zmysły wojownika. 

Ubierał się spokojnie, po czym ostrożnie uchylił okiennicy. 
Burza rzeczywiście uciszyła się nieco, chociaż zachowała dość mocy, by żaden zdrowy 

na umyśle człowiek nie ważył się z nią mierzyć. Wiatr i deszcz smagały ziemię, a morze 
kolejny raz wycofało się prawie aż do zatoki. Kamienne ostrogi po obu jej stronach były 
niemal odsłonięte i woda zalewała tylko ich podnóża i pobliskie skały. 

Ale  ocean  się  nie  uspokoił  i  jeśli  nawet  atakujące  brzeg  fale  nie  były  już  takie 

ogromne,  pozostały  niebezpieczne  dla  każdego  człowieka,  który  musiałby  z  nimi 
walczyć. 

Tarlach  nagle  zesztywniał  i  szerzej  otworzywszy  okiennice  wychylił  się  z  wąskiego 

okna, nie zważając na deszcz i wiatr. 

Na wodach zatoki dostrzegł jakiś statek, sądząc z wyglądu kupiecki korab, i Sokolnik 

od razu zorientował się, że statkowi grozi poważne niebezpieczeństwo. Jeden  maszt był 
złamany,  mniej  więcej  w połowie.  Korab  miał  ostry  przechył  i  fale  niemal  bez  przerwy 
zalewały pokład. Nawet z tej odległości dostrzegł, że statek płynął ociężale, jakby woda 
wdarła się do ładowni, i nie reagował na wysiłki załogi próbującej go podnieść. 

Wszystko  to  przemknęło  Tarlach  owi  przez  myśl  w  jednej  chwili,  podobnie  jak 

pewność,  że  w  tych  warunkach  nikt  inny  statku  nie  zauważył.  Wybiegł  ze  swojej 
komnaty i wzywając wszechobecne straże wszczął alarm. 

Mieszkańcy  tej  nadmorskiej  Doliny  doskonale  znali  niebezpieczeństwa  i  wymagania 

oceanu i mimo sztormu wieść o zagrożonym statku rozeszła się wśród nich w przeciągu 
kilku minut, odkąd zobaczył go kapitan najemników. 

Niewiele  jednak  mogli  zrobić.  Łodzie  były  gotowe,  załogi  czekały  obok,  nie  można 

było  jednak  spuścić  ich  na  wodę.  Odważyliby  się  wypłynąć  na  morze  poza  zatokę,  lecz 
nie  zdołaliby  pokonać  spienionych,  śmiertelnie  niebezpiecznych  fal  przybrzeżnych.  Nie 

background image

mogli nawet zapalić sygnalnego ogniska, gdyż ulewny deszcz gasił płomień, zanim drwa 
na dobre się zajęły. 

Oficerowie Sokolników przyłączyli się do Uny i Rufona w wielkiej sali i obserwowali 

rozpaczliwą walkę uszkodzonego statku, dręcząc się własną bezsilnością. 

—  On  próbuje  wpłynąć  do  zatoki  —  powiedział  w  końcu  z  lodowatym  spokojem 

Rufon — ale jej kapitan nie zna naszych wybrzeży. Są niebezpiecznie blisko klifów i jeśli 
popłyną  dalej  tym  samym  kursem,  na  pewno  nadzieją  się  na  północną  ostrogę  albo  na 
którąś  z  okalających  ją  skał.  Jeśli  do  tego  dojdzie,  czeka  ich  zguba,  ponieważ  nie 
zdołamy popłynąć łodzią, żeby zabrać rozbitków. 

Ta ponura przepowiednia okazałą się aż nadto trafna. Kupiecki statek powlókł się w 

stronę zatoki, nie podejrzewając obecności groźnych podwodnych skał. 

Lecz jego kapitan znał niejedno wybrzeże, a może wyczuł, że coś nie jest w porządku, 

gdyż  spróbował  skierować  się  na  zewnątrz  i  zdołał  opłynąć  sarn  cypel.  Jednak 
uszkodzony  korab  znalazł  się  potem  w  gąszczu  miniaturowych  wysepek  i  skał 
przybrzeżnych i po kilku minutach stało się to, co musiało się stać, Statek nadział się na 
skałę  z  trzaskiem,  który  zagłuszył  ryk  morza  i  wiatru.  Obserwatorzy  dostrzegli  tylko 
gwałtowny wstrząs kadłuba i poruszyło ich to do głębi. 

Korab został rozdarty na dwoje. Jego dziób uniósł się w powietrze, rufa zaś pogrążyła 

w rozwścieczonym oceanie. 

Skała,  która  skazała  na  zagładę  siatek,  przedłużyła  życie  tym  spośród  marynarzy, 

którzy w chwili katastrofy znajdowali się na przednim pokładzie, Zadziałała jak korek, 
zatykając dziurę i utrzymując dziob statku nieco nad powierzchnią morza, 

Nie  było  to  ani  wygodne,  ani  bezpieczne  schronienie.  Co  kilka  minut  wielkie  fale 

zalewały  dziób.  Tylko  fakt,  że  nie  były  to  śmiertelnie  niebezpieczne  uderzenia 
przybrzeżnych fal, na jakiś czas ocalił rozbitków. Ale w najlepszym wypadku będzie to 
tylko  odroczenie  wyroku  śmierci.  Posiniaczone,  odrętwiałe  z  zimna  i  wysiłku  ręce 
stopniowo  osłabną  i  w  końcu  puszczą  śliskie  deski  nachylonego  pod  ostrym  kątem 
wraku,  Trwało  to  długo,  dłużej  niż  można  się  było  spodziewać,  ale  marynarze  zdążyli 
tymczasem  zdać  sobie  sprawę,  że  są  bardzo  blisko  brzegu,  dostrzegli  zamek  i  chaty,  i 
obudziła się w nich nadzieja, iż pomimo burzy jakoś dotrą do sądu. Przez godzinę nic się 
nie zmieniło. Później wielka fala zalała dziób, a gdy znów go odsłoniła, trzech rozbitków 
zniknęło. Po kwadransie woda uniosła jeszcze pięciu. 

Tarlach odwrócił się od okna. 
— W zasadzie nie są tak daleko od lądu. Gdyby dostarczyć im linę, powinni przejść w 

bezpieczne miejsce. 

—  Tak  —  odpowiedział  Rorick  —  ale  jak  do  nich  dotrzeć?  Są  za  daleko,  żebyśmy 

mogli im ją rzucić, nawet gdyby nie wiał przeciwny wiatr. 

—  Odpowiednio  nakierowany  skok  do  wody  z  klifu  umożliwiłby  nurkowi 

przedostanie się poza przybrzeżne fale. Musiałby być dobrym pływakiem, bo tylko taki 
zdołałby dotrzeć do wraku. 

Usłyszawszy tę propozycję Una zbladła, 
—  Ta  część  morza  roi  się  od  skał.  Nikt  nie  ośmieliłby  się  skoczyć  w  fale  nawet  w 

pogodny  dzień,  kiedy  sam  ocean  nie  jest  niebezpieczny.  Niedoszły  ratownik  mógłby 
roztrzaskać się o jakąś podwodną skałę… 

— Narażając jedno życie ocalilibyśmy wiele, pani — odrzekł spokojnie Tarlach. 
Una skinęła głową, chociaż domyśliła się, kto miałby być tym pływakiem. 
— Przedstaw nam swój plan, kapitanie. 
— Jest dość prosty. Miałaś rację mówiąc, że tylko przy odrobinie szczęścia można by 

przeżyć  skok  ze  szczytu  klifu.  Nie  mogę  sobie  natomiast  wyobrazić,  żeby  wyczerpany 

background image

pływak  wspiął  się  po  linie  do  góry.  To  praktycznie  niemożliwe,  a  przecież  tylko  w  ten 
sposób rozbitkowie zdołaliby dotrzeć na ląd. 

— Czy widzisz tę szeroką półkę skalną na jednej trzeciej wysokości klifu? Łatwo się 

na nią dostać z pól rozciągających się ponad zatoką i można tam ulokować ludzi, którzy 
udzieliliby pomocy rozbitkom. 

Towarzysze Tarlacha skinęli głowami. 
—  Ja  skoczę  z  mniejszej  półki  znajdującej  się  tuż  nad  nią.  Można  tam  umocować 

jakoś  linę  tak,  żeby  ocaleli  marynarze  wpadli  tylko  w  ramiona  twoich  ludzi,  skoro 
znajdą  się  ponad  wodą.  W  ten  sposób  nie  będą  musieli  próbować  wspinaczki  w  górę 
skalnej ściany. 

— Jest to najlepszy plan, jaki można sobie wyobrazić — przyznał niechętnie Brennan 

— ale nie chciałbym, żebyś to ty próbował wprowadzić go w życie. 

—  Ja  go  ułożyłem  i  najlepiej  pływam  z  całej  naszej  kampanii  —  stwierdził  Tarlach. 

Spojrzał  na  Unę.  —  Nie  możemy  brać  pod  uwagę  nikogo  z  twoich  poddanych,  pani. 
Większość jest za młoda i za słaba. 

Musiała  przyznać  mu  rację,  chociaż  zrobiła  to  z  bólem  serca.  Nie  miała  dość  sił,  by 

podjąć  się  tego  sama,  i  wiedziała,  iż  kapitan  trafnie  ocenił  jej  ludzi.  Tak,  niewielu 
mogłoby  się  tego  podjąć,  nawet  w  sprzyjających  warunkach.  W  zgodzie  z  przesądem, 
któremu  hołdowali  prawie  wszyscy  rybacy,  większość  mieszkańców  Doliny  Morskiej 
Twierdzy  nie  umiała  pływać.  Nie  mogła  też  niczego  zabronić  Tarlachowi,  skoro  jego 
towarzysze zaakceptowali ten ryzykowny plan. 

  
ROZDZIAŁ DWUNASTY 
 
Tarlach  nie  zwlekał,  gdyż  w  każdej  chwili  śmierć  mogła  dosięgnąć  marynarzy 

desperacko uczepionych dzioba wraku. Pozostawiwszy swojego wierzchowca u podnóża 
klifu,  zszedł  stromą,  ale  dostępną  ścieżką  na  półkę  w  dole,  z  której  miał  niebawem 
skoczyć  do  morza,  i  dopiero  stamtąd  wdrapał  się  na  położony  dziesięć  stóp  wyżej 
mniejszy występ. 

Nie była to łatwa wspinaczka i dyszał ciężko, kiedy wreszcie dotarł do celu. Zrzucił z 

siebie płaszcz, lecz zatrzymał obcisły strój, noszony pod spodem. Okrywający całe ciało, 
uszyty  z  jednego  kawałka  skóry,  uchroni  go  przed  zimnem  i  zapewni  choć  mizerną 
osłonę przed skałami, na które nieuchronnie miał się natknąć. 

Sokolnik  przywiązał  lekką,  mocną  linę,  którą  zabrał  ze  sobą,  do  wysokiego 

kamiennego pinakla o tak doskonale pasującym od tego celu kształcie i szerokości, jakby 
specjalnie  go  po  to  stworzono.  Na  chropowatej  powierzchni  okręcił  bardzo  ostrożnie 
linę,  by  nie  przetarła  się  o  ostrą  krawędź  biegnącą  prawie  wzdłuż  całej  długości 
sterczyny. 

Przewiązał się wolnym końcem liny w pasie, zawiązując ją w węzeł, który miał oprzeć 

się naciskom, ale rozwiązałby się łatwo, gdyby tego zechciał. 

Dostrzegł w dole jakiś ruch i pochylił się, żeby pomóc Unie wejść na półkę skalną. 
Wstała przy jego pomocy i naciągnęła na włosy kaptur swojej krótkiej opończy, choć 

i tak już była cała mokra. Przypomniał sobie z roztargnieniem, iż nie lubiła, kiedy woda 
spływa jej po plecach. 

Z pewnym zakłopotaniem dostrzegł, że wzięła ze sobą Syna Burzy. Sokół kulił się pod 

opończą, ściskając mocno szponami jej lewe ramię, żeby wiatr go nie zmiótł. Wprawdzie 
większość  kompanii  zgromadziła  się,  żeby  obserwować  działania  swojego  dowódcy,  ale 
ich  sokoły  pozostały  w  zamku,  z  dala  od  lodowatego  deszczu  i  gwałtownej  wichury, 
której silniejszy powiew mógł cisnąć ptakiem o klif albo strącić do oceanu. 

background image

Uspokoił się nieco zrozumiawszy, że Kobieta z Dolin dostrzegła to niebezpieczeństwo i 

zatroszczyła  się  o  jego  skrzydlatego  partnera.  Mógł  zaufać  Unie  z  Morskiej  Twierdzy. 
Nie dopuści, żeby Synowi Burzy stało się coś złego. 

— Nie powinnaś była tutaj przychodzić — powiedział z wyrzutem. — Lepiej by było, 

gdybyście poszukali schronienia na dole. 

—  Chciałam  życzyć  ci  szczęścia  —  odrzekła  po  prostu.  Pragnęła  być  razem  z  nim, 

kiedy  skoczy  niemal  na  pewną  śmierć,  nie  mogła  jednak  mu  tego  wyznać,  nie  komuś 
takiemu jak on. Tarlach mimo to ucieszył się z jej obecności. Zdała sobie z tego sprawę i 
zrozumiała, że dobrze zrobiła przychodząc tutaj. 

Ścisnął  jej  małą  rączkę  w  swojej  dłoni  i  trzymał  tak  chwilę,  badając  wzrokiem 

oszalałe morze w dole. 

Spokojniejszy  obszar  znajdował  się  tak  daleko,  tak  bardzo  daleko,  pomyślał.  Jego 

zuchwały  plan  nie  wydawał  mu  się  tak  łatwy  do  zrealizowania  teraz,  gdy  spojrzał  na 
drogę, którą miał przebyć z tego wysoko położonego miejsca. 

Łatwy  czy  nie,  dłużej  nie  można  zwlekać,  bo  żaden  z  tamtych  nieszczęśników  nie 

doczeka następnego wschodu słońca. Wschodu? Nie zobaczą nawet zachodu. 

Tak, bał się. lecz ten strach nie był ani nienaturalny, ani zbyt potężny i nie próbował 

stłumić  go  w  sobie.  Każdy  rozsądny  człowiek  niepokoi  się  narażając  swoje  życie,  a  on 
miał stawić czoło nie istocie tego samego gatunku, lecz rozhukanemu oceanowi. 

Tarlach wyprostował się. Tak, to godny przeciwnik i piękną będzie miał śmierć, jeśli 

tak zechce los. 

Rzucił szybkie spojrzenie na stojącą obok niego kobietę i żal ścisnął mu serce mocniej 

niż strach. 

Puścił jej rękę, odwrócił się i skoczył do rozszalałego morza w dole. 
 
Mimo że skoczył bez namysłu, skok się udał i Tarlach zanurzył się w wodzie właśnie 

tam, gdzie zamierzał. 

Popłynął  przed  siebie.  Nawet  tutaj,  poza  białą  linią  przyboju,  morze  było  bardzo 

wzburzone,  a  fale  ogromne,  pomyślał  więc,  że  najlepiej  zrobi  pozostając  pod  nimi  jak 
najdłużej.  Miał  też  inny  powód,  żeby  trzymać  się  głęboko  pod  powierzchnią  oceanu. 
Odgadł bowiem, że fale atakując zaciekle klify zachowują część swojej mocy powracając 
na pełne morze. Wykorzystując ten odwrót, wykorzysta siły, które z natury będą starały 
się znieść go z powrotem na brzeg. 

Tak właśnie było i płynął z prądem wynurzając się na powierzchnię tylko po to, żeby 

zaczerpnąć powietrza. 

Baczył  jednak,  by  nie  zanurzyć  się  zbyt  głęboko.  W  niektórych  miejscach  ukryte 

prądy były tak silne, że pływak nie zdołałby się wyrwać z podwodnej pułapki, nie chciał 
zatem narazić się na takie niebezpieczeństwo. 

Dobrze pływał i nurkował, ale zadanie nie było łatwe i posuwał się do przodu powoli i 

z trudem. Wprawdzie ulewa zamieniła się w deszcz, ale burzowe chmury przepuszczały 
niewiele  światła,  a  jeszcze  mniej  przesączało  się  go  przez  wzburzone  fale,  i  widoczność 
była  ograniczona.  Sokolnik  dostrzegał  przeszkody  tylko  wtedy,  kiedy  wynurzał  się  na 
powierzchnię,  żeby  zaczerpnąć  tchu.  Widział  wówczas  przelotnie  wciąż  odległy  cel;  w 
połączeniu z wyostrzonym wyczuciem kierunku pozwalało mu to nie zboczyć z drogi. 

Lina ciążyła mu coraz bardziej, zwiększając opór wody, i ciągle dręczyła go myśl, że 

się  o  coś  zaczepi.  Wprawdzie  przewidział  to  niebezpieczeństwo  i  przywiązał  z  przodu 
rozwijający  się  wciąż  sznur,  ale  praktycznie  nie  wiedział,  co  dzieje  się  z  liną  poza  nim. 
Próbował  regulować  szybkość  jej  rozwijania,  lecz  ostatecznie  mógł  tylko  modlić  się,  by 
go nie omotała, zanim wychynie z morza. 

background image

Wszystko  to  wymagało  tak  wielkiego  wysiłku,  że  prawie  nie  czuł  zimna.  Męczył  się 

jednak  szybko,  odniesione  zaś  zranienia  spowodowały,  że  płynął  ostrożnie,  a  zatem 
jeszcze wolniej. 

Uniknął  poważnych  ran,  lecz  mimo  osłony,  jaką  dawał  mu  skórzany  strój, 

ograniczona widoczność pod wodą i działanie prądów morskich sprawiły, iż uderzył się 
mocno kilka razy, i niebawem jego ciało, a zwłaszcza barki i ramiona, zaczęło krwawić. 

Nie zwracał na to uwagi. Sińce i draśnięcia nie liczyły się w ostatecznym rozrachunku. 

Obawiał się natomiast, że przedwcześnie straci siły. 

Wrak  wciąż  był  daleko,  a  on  już  gonił  resztkami  sił.  Istniało  poważne 

niebezpieczeństwo, że tak zmęczy go walka z morzem, iż ciało przestanie być posłuszne 
jego woli. 

Czas  płynął.  Wrak  był  już  blisko,  znacznie  bliżej  niż  wtedy,  gdy  Tarlach  po  raz 

ostatni  wynurzył  się  na  powierzchnię.  Dodało  mu  to  odwagi,  ale  właśnie  ta  nowa 
pewność siebie, a może zmęczenie — nigdy nie dowiedział się co — sprawiły, że stał się 
nieostrożny.  Podczas  następnego  nurkowania,  sam  o  tym  nie  wiedząc,  zmylił  drogę  i 
znalazł się w spienionych wodach okalających brzeg maleńkiej wysepki. 

Wiatr  smagnął  go  z  całej  siły  i  jednocześnie  zwalił  się  na  niego  ogromny  bałwan, 

który  jednak  nie  był  prawdziwą  falą  przyboju.  Zanim  zdążył  usunąć  mu  się  z  drogi, 
woda porwała go, uniosła wysoko do góry i uderzyła o kamienną ścianę tak mocno, że na 
moment zaparło mu dech w piersi. 

Musiał  na  chwilę  stracić  przytomność,  bo  ocknął  się  pod  powierzchnią  morza. 

Zakrztusił się, gdyż bezwiednie wciągnął wodę do płuc. 

Walcząc  z  mrokiem,  który  próbował  zawładnąć  jego  umysłem,  najemnik  zdołał  się 

wynurzyć i w końcu uczepił się frontowej ściany skały. 

Jakkolwiek  oszołomiony  i  czując  w  płucach  palący  ból,  w  końcu  wyczołgał  się  na 

wysepkę, by znaleźć się po jej zawietrznej stronie. Nie było to schronienie bezpieczne, ale 
zawsze  schronienie  i  mógł  przytrzymać  się  poszarpanego  głazu,  zanim  odzyska  siły,  by 
dalej płynąć, albo przygotuje się na śmierć. 

Przytulił się do mokrej powierzchni nie zważając, że ostre pąkle rozdzierały jego i tak 

już podarty skórzany strój i wpijały się w pokaleczone ciało, które to opadało, to unosiło 
się na falach. 

Trzymał  się  skały  lewą  ręką.  Prawa  zwisała  bezwładnie.  Nie  wiedział,  czy  jest 

złamana,  czy  tylko  zdrętwiała  od  uderzenia.  Jak  dotychczas  nie  czuł  bólu,  chociaż 
widział krew płynącą z głębokiego rozcięcia na ramieniu. 

Jeżeli złamał bark lub ramię, to koniec, pomyślał. W takim stanie nie tylko nie zdoła 

dotrzeć  do  wraku,  lecz  nawet  wrócić  do  brzegu.  Wątpił,  czy  mu  się  to  uda  nawet  przy 
mniej groźnych obrażeniach, które teraz zauważył. 

W  owej  chwili  nie  miało  to  żadnego  znaczenia.  Był  tak  oszołomiony,  że  mógł  tylko 

trzymać się poszarpanego głazu i mieć nadzieje, że jego zmysły znów się wyostrzą. 

Potrząsnął  gwałtownie  głową,  strząsając  krople  sączącej  się  krwi  z  rany  tuż  nad 

skronią, i zamknął oczy. Zyskał tylko tyle, że krew popłynęła obficiej, a poza tym zrobiło 
mu  się  niedobrze.  Stopniowo  odzyskał  jasność  umysłu  i  opuściły  go  mdłości.  Dotknął 
ostrożnie  prawego  ramienia  i  przekonał  się,  że  może  znów  nim  poruszać.  Tarlach 
niecierpliwie otarł krew z twarzy i oczu. Rana na głowie nie przestała krwawić, ale teraz 
krew  tylko  się  sączyła  i  uznał,  że  nie  powinien  się  nią  przejmować.  Takie  obrażenia 
zawsze krwawiły obficie. 

Sokolnik rozejrzał się i odnalazł spojrzeniem wrak. Był bardzo blisko. Zrozumiał, że 

będzie musiał zanurkować jeszcze tylko dwa lub trzy razy, zanim do niego dotrze. 

background image

Najbardziej niepokoiła go lina. Ocaliła go zaczepiwszy się o skałę w taki sposób, że po 

utracie  przytomności  nie  utopił  się  ani  fale  nie  uniosły  go  z  powrotem,  lecz  jeśli  się 
zaplątała albo przetarła, był zgubiony, a wraz z nim ci, których pragnął uratować. 

Na  myśl  o  rozbitkach  do  reszty  rozjaśniło  mu  się  w  głowie.  Puścił  skałę  i  nurkując 

zaczął się cofać wzdłuż liny. 

Los  okazał  się  łaskawy.  Lina  okręciła  się  wokół  skały  tylko  jeden  raz.  Zsunął  ją  bez 

trudu. 

Później skierował się w stronę wraku. Krótka przerwa dobrze mu zrobiła. Oczywiście 

nie odzyskał pełni sił, ale do przebycia została mu niewielka odległość. Na pewno mu się 
uda.  Zanurkował  dwukrotnie  i  wynurzając  się  po  raz  drugi  znalazł  się  na  odległość 
ramienia od burty. 

Podpłynął  do  dziobu,  spróbował  się  na  niego  wdrapać,  ale  uniemożliwiły  mu  to 

wilgotne, śliskie deski i ostry przechył rozbitego statku. Nie dałby sobie rady bez pomocy 
uczepionych tam rozbitków. 

Tarlach  ledwie  się  do  nich  zbliżył,  kiedy  niemal  w  tej  samej  chwili  ogromna  fala 

zalała wrak. Poczuł, jak nim szarpnęła, i wzdrygnął się, zrozumiawszy, co musieli przez 
cały dzień wytrzymywać czepiający się statku wyczerpani żeglarze. 

O  dziwo,  od  czasu,  gdy  na  jego  oczach  fale  porwały  ostatnich nieszczęśników,  żaden 

więcej  nie  zginął.  Droga  zabrała  kapitanowi  najemników  niewiele  czasu,  a  nadzieja 
dodała  sił  pozostałym.  Z  zaskoczeniem  spostrzegł  wśród  nich  dwie  kobiety.  Obie  zdały 
sobie  sprawę,  że  nikt  nie  podjąłby  się  takiego  czynu  nie  widząc  sposobu  na  ich 
uratowanie. 

Zresztą nie mieli czasu do stracenia i Sokolnik, przywiązując linę do wraku, krzykiem 

— by wszyscy usłyszeli — przedstawił im swój plan. 

Twarze  marynarzy  pojaśniały,  kiedy  skończył  mówić,  gdyż  droga,  jaką 

zaproponował,  wprawdzie  zniechęciłaby  wypoczętych  i  silnych  mężczyzn,  ale  nie  ich. 
Rozbitkowie  byli  Sulkarczykami,  zahartowanymi  w  walce  z  żywiołem.  Była  to  jedyna 
droga ratunku i dlatego postanowili nią pójść. Kiedy Sokolnik odrzucił ich propozycję, 
nie zgadzając się ruszyć jako pierwszy, jedna z kobiet chwyciła linę, która nagle wydała 
się wszystkim bardzo wątła, i zaczęła przesuwać po niej ręce. 

  
ROZDZIAŁ TRZYNASTY 
 
Una  w  napięciu  obserwowała  płynącego  Tarlacha,  nie  odrywając  od  niego  wzroku, 

gdy znajdował się nad falami, i śledząc jego drogę po rozwijającej się wciąż linie, kiedy 
nurkował. 

Ponieważ wypadki, jakim uległ, zdarzyły się, gdy był pod wodą, los oszczędził jej ich 

widoku, ale z największym przerażeniem zobaczyła ostatni, najgroźniejszy. 

Tarlach, uderzywszy o skałę, stracił przytomność i w owej chwili nie bardzo wiedział, 

co z nim się dzieje. Una widząc to pomyślała, iż się roztrzaskał. A gdy zniknął pod wodą, 
była przekonana, że już nigdy nie wypłynie. 

Nie  chciała  wierzyć  własnym  oczom,  kiedy  wynurzył  się  na  powierzchnię.  Radość 

zalała  jej  serce,  wiedziała  jednak,  że  jest  ranny,  może  poważnie.  Trzymał  się  skalnej 
wysepki w taki sposób, że domyśliła się, iż nie może zrobić nic więcej. 

Miał  jednak  niewyczerpane  zapasy  sił,  a  raczej,  poprawiła  się,  odwagi  i  po  kilku 

minutach  zanurkował  jeszcze  raz.  Nie  spotkało  go  już  nic  złego.  Szybko  dopłynął  i 
wdrapał się na wrak — lecz zaraz musiał stawić czoło kolejnemu niebezpieczeństwu. 

Ogarniał  ją  coraz  większy  strach,  gdy  widziała,  jak  fale  kolejno  uderzają  w  dziób 

rozbitego  statku.  Z  tak  dużej  odległości  nie  mogła  dostrzec,  jakie  odniósł  obrażenia. 

background image

Zauważyła  jednak,  że  nie  mógł  wspiąć  się  bez  pomocy  i  że  jeden  z  rozbitków 
podtrzymywał go, jakby Tarlach ledwie zdoławszy przywiązać linę zupełnie opadł z sił. 

Zadrżała. Czy Tarlach będzie w stanie przejść po linie, kiedy przyjdzie na to czas, czy 

też pozostanie tam, gdzie był, jako ofiara złożona burzy dla uratowania innych? 

Pierwszy żeglarz wędrował teraz po linie, powoli, z trudem. Było to ciężkie, męczące 

zadanie, lecz mozolna praca marynarzy wyrabia im mięśnie. Ta kobieta dotarła w końcu 
na półkę poniżej Uny i wpadła w ramiona ratowników. 

Ludzie  z  Doliny  wznieśli  okrzyk  radości.  Una  przypuszczała,  że  zawtórowali  im 

rozbitkowie czekający swojej kolejki na wraku w zatoce, ale oczywiście nic nie usłyszała. 

Drugi  żeglarz  rozpoczął  ryzykowną  przeprawę,  lecz  pani  Morskiej  Twierdzy  nie 

lękała się już o jego bezpieczeństwo i skupiła uwagę na Tarlachu. Czy oczy ją myliły, czy 
też kapitan Sokolników sam próbował trzymać się wraku? 

Kiedy  trzeci  mężczyzna  przeszedł  po  linie  na  półkę  skalną,  jej  przypuszczenie  się 

potwierdziło i odprężyła się nieco po raz pierwszy, odkąd Sokolnik ją opuścił. 

Nagle znów zesztywniała. Czwarty żeglarz przebył ćwierć drogi. Wydawało się, iż nie 

będzie miał z tym większych trudności niż inni, a przecież miała wrażenie, że coś jest nie 
tak. Gorzej. Działo się coś strasznego. 

Zmarszczyła  brwi  i  wysiłkiem  woli  skoncentrowała  się  usiłując  dostrzec  przyczynę 

alarmu. 

Lina!  Poruszała  się  dziwnie,  zbyt  gwałtownie,  za  każdym  razem,  kiedy  Sulkarczyk 

przesuwał dalej ręce. 

Z rozpaczą przebiegła ją spojrzeniem od rozbitego kupieckiego statku aż po miejsce, 

gdzie była przywiązana do sterczyny na szerokim występie. 

Zbladła  jak  płótno.  Lina  obluzowała  się  i  zsunęła,  wprawdzie  niewiele,  ale  teraz 

stykała  się  z  ostrym  jak  nóż  kamiennym  występem.  Z  każdym  ruchem  niczego  nie 
podejrzewającego  marynarza  przecierało  się  kilka  kolejnych  włókien.  Jeszcze  trochę  i 
pęknie. 

Zdała sobie sprawę, że nikt nie usłyszy jej ostrzeżenia. 
Co zrobić? Nie zdoła dotrzeć na niższą półkę, zanim lina się zerwie. 
Lina pęka! 
Una skoczyła desperacko i złapała ją. Pękł jeden ze zwojów. Lina była jeszcze na tyle 

długa,  że  dałaby  się  przywiązać,  a  przynajmniej  przyciągnąć  do  skały,  by  ta  przejęła 
większą część brzemienia. 

Nie  miała  na  to  dość  sił.  Okręciła  więc  sznur  wokół  rąk,  po  czym  objęła  skałę 

ramionami, zamykając pętlę własnym ciałem w tejże samej chwili, w której się zerwał. 

Krzyknęła,  gdy  lina  zacisnęła  się  wokół  jej  dłoni.  Ból  był  straszliwy,  nieznośny,  a 

przecież  musiała  wytrzymać!  Inaczej  zginie  reszta  rozbitków,  i  Tarlach,  a  jego  śmierć 
będzie tylko niepotrzebnym gestem. 

Podziękowała gorąco Najwyższym Mocom za dobry pomysł ze skałą i podszept co do 

właściwego momentu. Bez tego nie utrzymałaby marynarza i sama spadłaby z klifu. 

Przecisnęła  czoło  do  skały,  płacząc  z  bólu,  lecz  jeszcze  ciaśniej  owinęła  linę  wokół 

pokaleczonych rąk. 

Nie  dane  jej  było  zaznać  wytchnienia.  Miała  nadzieję,  że  będzie  mogła  z  powrotem 

przywiązać  linę  do  głazu,  kiedy  idący  po  niej  mężczyzna  dotrze  na  półkę  skalną,  ale 
zanim to się stało, następny rozpoczął przeprawę. Musiała więc wytrwać do końca. 

Nie  wolno  jej  było  stracić  przytomności.  Walczyła  więc  zaciekle  z  falą  mroku,  która 

przyniosłaby jej w bólu ulgę nieświadomości. 

Męczarnie zdawały się trwać całą wieczność, miała wrażenie, że nigdy się nie skończą, 

aż  nagle  miażdżący  nacisk  ustąpił.  Półprzytomna  z  bólu  podniosła  oczy  i  zobaczyła 

background image

wysoką postać jednego z Sokolników trzymającego mocno linę. Drugi gorączkowo starał 
się ponownie przywiązać ją do głazu. 

Chociaż  Unę  uwolniono  od  liny,  ból  nie  zelżał.  Gwałtowny  napływ  krwi  sprawił,  że 

cierpienie  stało  się  jeszcze  straszniejsze.  Wybuchnęła  łkaniem,  choć  bardzo  się  tego 
wstydziła. Płonąc ze wstydu, starała się opanować i w końcu jej się to udało. 

Najemnicy  skończyli  przywiązywać  linę  i  podeszli  do  niej.  W  pierwszym  rozpoznała 

porucznika, w drugim zaś jego zastępcę. 

Brennan ukląkł i ujął w dłonie jej posiniaczone, zakrwawione ręce tak delikatnie, że 

nigdy by się tego nie spodziewała po mężczyźnie z jego rasy. 

— Odpocznij, pani — powiedział. — Odpocznij i bądź dobrej myśli. Nie szczędząc sił 

uratowałaś im życie przy pomocy Rogatego Pana. 

— Skąd wiedziałeś? — wyjąkała poprzez czerwonawą mgiełkę bólu. 
— Od sokoła kapitana. Musiał czekać, aż wiatr się uspokoi. Dopiero wtedy przyleciał 

do  nas.  Ale  na  szczęście  nie  spóźnił  się  zbytnio.  Czeka  w  dole  na  powrót  naszego 
dowódcy  —  dodał  uprzedzając  jej  następne  pytanie.  —  Nic  mu  się  nie  stało,  zdążył 
przed następnym porywem wichury. 

Jakby dla podkreślenia tych słów, silny podmuch smagnął ich tak, że zaparło im dech 

w piersiach i zadrżeli z zimna. 

Drugi Sokolnik okrył ją opończą. Rozpoznała opończę Tarlacha i zaprotestowała, ale 

oficer tylko się roześmiał. 

— Dostanie inną, pani. Nie obawiaj się. 
Pomógł jej wstać i — nie mogła zejść mając okaleczone dłonie — zniósł ją niżej. 
Tam dopiero pozwoliła przewiązać sobie rany, ale nie chciała odejść. Oprzytomniała i 

była  świadoma  wszystkiego,  co  działo  się  wokół  niej.  Nie  będzie  szukać  wygód  i 
schronienia, zanim kapitan Sokolników nie wróci bezpiecznie na brzeg. 

  
ROZDZIAŁ CZTERNASTY 
 
Przywiązawszy  linę,  Tarlach  wykonał  swoje  zadanie  i  w  tejże  chwili  opuściły  go 

wszystkie siły. Wyczerpany, osunął się na dziób wraku czując, że zmyje go następna lub 
kolejna fala. 

Ktoś  objął  go  ramieniem  w  stalowym  uścisku.  Podniósłszy  oczy  przekonał  się,  iż 

pośpieszył  mu  z  pomocą  uczepiony  najbliżej  niego  marynarz,  wysoki,  potężnie 
zbudowany mężczyzna. 

Sokolnik  zaczerwienił  się,  ponieważ  ten  żeglarz,  który  już  tak  wiele  zniósł,  musiał 

jeszcze przezeń tracić resztkę sił. Jednak nie zaprotestował, tylko skinął głową na znak 
podziękowania.  Alternatywą  była  śmierć,  a  on  nie  chciał  utonąć,  dopóki  krzepiła  go 
nadzieja na przeżycie. 

Sulkarczyk bez trudu odgadł jego myśli i uśmiechnął się szeroko. 
—  Traktuj  to  jako  częściową  odpłatę  za  dostarczenie  nam  liny,  szczurze  lądowy  — 

powiedział, po czym zebrał się w sobie, żeby przetrzymać atak następnej fali. 

Pierwsza  kobieta  cal  za  calem  wędrowała  wzdłuż  kołyszącej  się  liny.  Sokolnik 

obserwował  ją  z  zapartym  tchem  tak  jak  reszta  rozbitków.  Był  wszakże  zbyt 
wyczerpany,  żeby  krzyknąć  z  radości,  kiedy  dotarła  do  półki  skalnej,  chociaż  radość  i 
triumf wypełniały jego serce. 

Przeprawa udała się i rozbitkowie poruszali się szybciej, niż przypuszczał Sokolnik. 
Przyglądał  się  im  uważnie,  zwracając  uwagę  na  ich  ruchy,  starając  się  dostrzec 

podstawowe trudności i jak najlepiej im zaradzić. Jego kolej nadejdzie bardzo szybko i 
musi  dokładnie  wiedzieć,  co  ma  zrobić  i  jak  przebyć  drogę  najszybciej  jak  to  możliwe. 
Nie wiedział, czy starczy mu sił — i czy w ogóle zdoła wrócić na klif. 

background image

Powoli wracały mu siły. Barczysty Sulkarczyk zapewnił mu odpoczynek, którego jego 

ciało potrzebowało po nadmiernym wysiłku, i mógł już utrzymać się sam, zanim czwarty 
rozbitek dotarł na brzeg. 

Zdawał sobie jednak sprawę, że ta poprawa mogła być złudna albo krótkotrwała, jak 

się to już raz zdarzyło. Odniósł obrażenia, niektóre z nich pewnie poważne, i na pewno 
mu to nie ułatwi wędrówki po linie. Najbardziej niepokoiło go zranione ramię, obawiał 
się, że mogłoby uniemożliwić powrót. 

Tarlach  zamknął  oczy.  Dokuczały  mu  teraz  wszystkie  rany.  Nie  bolały  tak  jak 

przedtem,  ale  bardzo  piekły  pod  działaniem  słonej  wody.  Było  mu  zimno  i  trzęsły  nim 
dreszcze  tak  jak  wszystkimi  pozostałymi  na  wraku.  Wystawienie  na  zimno  osłabia 
człowieka, pomyślał kuląc się pod biczem nawałnicy, a jeśli trwa to dostatecznie długo, 
może nawet zabić. 

Skulony  obok  niego  marynarz  zesztywniał  i  podniósł  oczy.  Przedostatni  rozbitek 

prawie przedostał się na brzeg. Sulkarczyk w zamyśleniu przeniósł spojrzenie z liny na 
Sokolnika. 

— Chodźmy razem — zaproponował. 
—  Nie.  —  Tarlach  potrząsnął  przecząco  głową.  Ta  lina  jest  cienka.  Mogłaby  nie 

wytrzymać  naszego  podwójnego  ciężaru.  Idź.  Ja  wykorzystam  ostatnie  minuty,  żeby 
odpocząć, a potem pójdę za tobą. 

Marynarz skinął głową i wziął linę w ręce. 
Sokolnik  obserwował  go  uważnie.  Obcy  poruszał  się  dość  szybko  i  nie  miał  takich 

trudności  jak  jego  towarzysze,  a  przecież  nie  tylko  najdłużej  pozostał  na  wraku,  ale 
jeszcze przez pewien czas podtrzymywał najemnika. Jego siła i wytrzymałość wydawały 
się niewiarygodne. 

Kapitan westchnął. Żeby tak za kilka minut mieć choćby ich część… 
Nadeszła jego kolej. 
Przesuwał  się  ostrożnie  wzdłuż  śliskiej  burty,  zanim  wziął  linę  w  ręce.  Zaczekał,  aż 

przetoczyła się nad nim wielka fala, największa od jakiegoś czasu, po czym uchwycił się 
liny. 

Przez krótki czas od pasa w dół był zanurzony w wodzie, stopniowo jednak znalazł się 

poza zasięgiem nawet najbardziej spiętrzonych fal. 

Nie  mylił  się  przewidując,  że  przeprawa  będzie  trudna.  Zastanawiał  się,  jak 

pozostałym udało się dotrzeć do brzegu. 

Nie mogliby tego dokonać, gdyby nie byli względnie zdrowi, no i żaden ciężko ranny 

nie  trzymałby  się  tak  długo  zalewanego  przez  fale  wraku.  Ci,  którzy  odnieśli  jakieś 
poważniejsze  obrażenia  podczas  katastrofy  statku  albo  utonęli  razem  z  nim,  albo 
wcześniej porwały ich fale. 

Jak  ci  żeglarze,  nawet  jeśli  nie  byli  ranni,  mogli  to  wszystko  znieść?  Uważał  się  za 

zahartowanego,  długo  ćwiczył  ciało  w  walce  z  bólem  i  trudnościami,  a  przecież  nie 
wiedział,  czy  jego  ramiona  wytrzymają.  Brzeg  był  daleko,  nieskończenie  daleko.  Nie 
będzie  mógł  odpocząć  nawet  na  chwilę  i  musiał  zdzierżyć  przeszywający  ból,  który 
zaostrzał się, kiedy lina podskakiwała przy każdym jego ruchu. 

Gdyby  mógł  poruszać  się  bardziej  rytmicznie,  zaoszczędziłby  sobie  wielu  wstrząsów 

co  kilka  sekund  rozdzierających  mięśnie,  ale  uniemożliwiało  mu  to  zranione  ramię. 
Wytrzymywało  cały  ciężar  jego  ciała  tylko  przez  ułamek  sekundy.  Polegał  na  lewym 
ramieniu z wyjątkiem chwil, gdy je odrywał, żeby uchwycić się liny nieco dalej, i płacił 
za to bólem. 

Niebawem mógł myśleć tylko o jednym: skoncentrował się na tej strasznej, powolnej 

wspinaczce  i  całą  siłą  woli  zmuszał  nerwy  i  mięśnie  do  wysiłku,  który  w  normalnej 
sytuacji uznałby za nieprawdopodobny. 

background image

Dlatego zaskoczyło go trochę, kiedy nagle spostrzegł, że znajduje się już blisko klifu. 

Było to tak, jakby ocknął się z zaczarowanego snu i spojrzał w oczy rzeczywistości. 

Widok tej pofałdowanej, prawie pionowej ściany skalnej ucieszył go i napełnił otuchą. 

Nadzieja  dodała  mu  sił  i  przebył  pozostałą  przestrzeń  znacznie  szybciej,  chociaż  ten 
ostatni odcinek był bardziej nachylony pod ostrym kątem i trudniejszy do pokonania. 

Wreszcie  znalazł  się  ponad  półką,  na  której  czekali  mieszkańcy  Doliny  i  jego 

Sokolnicy.  Tak  dobrze  nad  sobą  panował,  że  dopiero  w  następnej  chwili  zdołał 
rozewrzeć palce i stanął na twardej skale. 

Przez  kilka  sekund  wiedział  tylko,  że  mu  się  udało,  i  czuł,  że  Brennan  go 

podtrzymuje. 

Tarlach  oparł  się  na  ramieniu  porucznika.  Kiedy  niebezpieczeństwo  minęło,  poczuł 

się słaby jak mucha i zarówno jego umysł, jak i ciało zaczęły domagać się wypoczynku. 
Nagle rozjaśniło mu się w głowie. Nie było tej, której oczekiwał, którą pragnął zobaczyć. 

— Una? 
Wtedy  podeszła  do  niego,  przepychając  się  przez  otaczający  go  krąg  postaci  o 

zamazanych twarzach. 

— Jestem tutaj, kapitanie. 
Powiedziała  to  energicznie,  tonem  podwładnej.  Na  pewno  nie  przez  przypadek 

zwróciła się od niego jako do dowódcy, a nie po imieniu, które powierzył jej w sekrecie. 
Ona o wszystkim myślała… 

Usłyszał  niewyraźnie,  jak  poleciła  zanieść  go do  pobliskiej  chaty,  by nie  tracić  czasu 

na  transportowanie  do  bardziej  oddalonego  od  brzegu  zamku.  Ucieszył  się,  że  może 
wszystko  powierzyć  innym.  Zasłona  ciemności  otuliła  go  swymi  miękkimi, 
nieprzeniknionymi fałdami, zanim jeszcze Una skończyła mówić. 

  
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY 
 
Dowódca Sokolników budził się powoli. Znajdował się w nieznanym pomieszczeniu o 

wybielonych  wapnem  ścianach,  wypełnionym  masywnymi,  prostymi  sprzętami.  Światło 
wpadające pod ostrym kątem przez maleńkie okienko na wprost łoża świadczyło, że był 
późny poranek. 

Zaskoczony  usiadł  bez  zastanowienia.  Lecz  ten  gwałtowny  ruch  wywołał  taką  falę 

bólu w całym ciele, że opadł na posłanie z jękiem, którego nie zdążył stłumić. 

Syn Burzy zleciał ze swojej grzędy na krokwi i usiadł na łożu, na przemian zawodząc 

jękliwie na znak troski i wyrzucając swojemu towarzyszowi jego nieostrożność. 

Una znalazła się przy nim w tej samej chwili. 
— Spokojnie — powiedziała. — Nawet Sokolnik musi zapłacić za to, że tak nie dba o 

siebie. 

Tarlach  nie  odpowiedział.  Utkwił  wzrok  w  grubej  warstwie  bandaży  spowijających 

jej ręce od nadgarstków po kłykcie. 

— Co ci się stało? — zapytał. 
Wzruszyła ramionami, krzywiąc się lekko, jakby i ją bolały mięśnie. 
—  Kilka  skaleczeń.  Poprawię  opatrunki,  kiedy  już  zostawię  tu  ciebie.  Wczoraj  nie 

miałam na to czasu. 

— Kłamiesz! Masz zaczerwienione oczy. Czy płakałaś z bólu? 
— Nie. Po prostu jestem zmęczona. — Pochyliła głowę. — Wyrządziłam ci krzywdę. 

Proszę więc o przebaczenie. 

— Czy kiedykolwiek zrobiłaś mi coś złego? — Usiadł znów, tym razem nie zwracając 

uwagi na ból mięśni. 

background image

— Skusiłam cię za pomocą Morskiej Twierdzy. — Una zmusiła się, żeby odwrócić się 

do niego twarzą. —Wiedziałam, że twój lud kocha góry, i wykorzystałam to uczucie dla 
scementowania umowy z wami. 

—  Twoja  Dolina  jest  piękna,  pani,  i  moim  obowiązkiem  było  obejrzeć  ją  dokładnie, 

tak jak twoim pokazać mi ją. 

—  Tak,  pokazać,  ale  ja  pokazałam  ci  Morską  Twierdzę,  jaką  kocham,  zrobiłam 

wszystko, żebyś i ty ją pokochał. Udało mi się to aż za dobrze. 

— Nie ma w tym nic hańbiącego dla mnie. Dolina Morskiej Twierdzy to włość, która 

powinna zyskać szacunek i przywiązanie każdego człowieka honoru. 

Nagle zaparło mu dech z przerażenia. Co jeszcze jej powiedział? A innym? 
—  Czy  byłem  taki  chory  ostatniej  nocy?  —  zapytał  ostrożnie  w  obawie,  że  głos  mu 

zadrży. 

—  Chory?  Nie,  lecz  byłeś  niespokojny  i  pomyślałam,  że  najlepiej  będzie,  jeśli  to  ja 

pozostanę  z  tobą.  —  Jako  uzdrowicielka  miała  do  tego  prawo  i  nawet  towarzysze 
Tarlacha musieli się z tym pogodzić. 

— Żebym nie zdradził istnienia twojej siostry–zjawy? 
— W pewnej mierze. 
Tutaj  wchodziły  w  grę  także  i  jej  potrzeby.  Obdarzyła  tego  najemnika  uczuciem, 

którego nie obudził w niej żaden inny mężczyzna, a na pewno nie wybrany przez jej ojca 
małżonek. Kiedy Tarlach ułożył ów śmiertelnie niebezpieczny plan i oświadczył, że sam 
zamierza  wprowadzić  go  w  życie,  zrozumiała  coś,  co  od  dawna  tylko  czuła.  Tarlach, 
kapitan  Sokolników,  ten  dziwny,  obcy  wojownik,  którego  twarz  zobaczyła  dopiero 
wtedy, gdy oboje stanęli na półce skalnej, był mężem, którego wybrały jej umysł i serce. 
Nie ośmieliła się o tym mówić i prawdopodobnie nigdy się nie odważy, 

—  Nie  musiałam  się  tym  niepokoić.—  Zmusiła  się  do  uśmiechu.  —Powiedziałeś 

bardzo niewiele, mówiłeś jedynie o uczuciu, jakim darzysz Morską Twierdzę, a przecież 
twierdzisz, że to nie przyniesie ci ujmy wśród twoich towarzyszy. 

—  Nie  przyniesie  —  zapewnił  ją  ponownie.  Poruszył  się  niespokojnie.  Jej  troska 

ucieszyła go, lecz zarazem wprawiła w zakłopotanie. Una miała dość własnych kłopotów, 
żeby zawracać sobie głowę jego sprawami. Tarlach spochmurniał lekko, bo przyszło mu 
do głowy następne pytanie. 

—  Moje  rany  są  lekkie,  gdyż  nie  czułbym  się  tak  dobrze  —powiedział  powoli.  — 

Dlaczego  uznałaś,  że  ktoś  powinien  ze  mną  zostać?  —  Nagle  uświadomił  sobie,  że 
obserwowała go bardzo uważnie, jakby obawiała się, że coś jest z nim nie w porządku. 

—  Mieliśmy  powody,  żeby  obawiać  się  niewielkiego  pęknięcia  czaszki.  —  Una 

dotknęła bandaża na jego skroni. — Dlatego nie odważyłam się zostawić ciebie samego. 
—  Jej  zachowanie nagle  się  zmieniło.  —  Czy  nie  odczuwasz  teraz  zawrotów  głowy,  czy 
obraz nie zamazuje ci się przed oczami? 

— Nie. 
— Nic cię nie boli? 
—  Nie  bardziej,  niż  należałoby  oczekiwać.  Chłodne  palce  Kobiety  z  Dolin  musnęły 

jego czoło. 

— Nie masz też gorączki. — Uśmiechnęła się. — Myślę, że możesz bezpiecznie wrócić 

do zamku i oddać właścicielom tę chatę. 

Sokolnik zobaczył, że przygotowano dla niego nowy mundur. 
— Jak tylko się ubiorę. 
— Każę osiodłać twojego wierzchowca. 
Spojrzał  na  ramię,  przypomniawszy  sobie,  ile  sprawiło  mu  kłopotu.  Ono  także  było 

zabandażowane. 

— A to? — spytał. 

background image

—  Brzydka,  ale  nie  niebezpieczna  rana.  Nic  poza  tym.  Nie  ma  ani  śladu  zakażenia 

groźnego  dla  życia.  —  Jej  zielone  oczy  pociemniały.  —  Mogłaby  cię  zabić,  chociaż  jest 
mała… 

— To już minęło — powiedział cicho. 
Poruszył ramionami, uważając na zranione prawe ramię i z ulgą poczuł, że sztywność 

mięśni zaczyna ustępować. 

— Jak się czują rozbitkowie? — pytał dalej. 
—  Wszyscy  czują  się  dobrze.  Chcą  ci  podziękować.  —  Pokręciła  głową  i  dodała 

ponuro:  —  Przeżyli  tylko  szok  po  katastrofie  i  za  długo  przebywali  w  zimnej  wodzie, 
żaden z nich nie ucierpiał tak jak ty. 

Tarlach  po  prostu  skinął  głową.  Jej  odpowiedź  tylko  potwierdziła  jego 

przypuszczenia. 

—  Twój  porucznik  bardzo  niepokoił  się  o  ciebie.  Czy  mam  go  przysłać?  —  Una 

ruszyła w stronę drzwi. 

— Tak, oczywiście, bo inaczej uwierzy, że naprawdę jestem ciężko ranny. Pośpiesz się 

z  moim  koniem  —  dorzucił.—  Nie  chciałbym,  żeby  mieszkańców  tego  domu  zbytnio 
zmęczyli Sokolnicy i ci, którzy ich wynajmują. 

 
Tarlach był już prawie ubrany, kiedy Brennan wszedł do izby. 
Kapitan  naciągnął  mundur  i  skrzywił  się,  gdy  zabolało  go  obandażowane  ramię, 

którym zbyt energicznie poruszył. 

— Przypuszczam, że muszę się z tym pogodzić przez dzień czy coś koło tego. 
Porucznik roześmiał się bez cienia współczucia. 
— Ciesz się, że ci dane to wytrzymać, przyjacielu. Jak się czujesz? 
— Cały obolały — przyznał — ale zdrowy. 
— Rogaty Pan był z tobą — odrzekł poważnie Brennan. 
— Jak to się stało, że pani Una została ranna? 
—  Nie  powiedziała  ci?  Nie,  ona  nie  zrobiłaby  tego…  Porucznik  opowiedział  o 

wszystkim, co wydarzyło się na półce skalnej. 

—  Zanim  do  niej  dotarliśmy,  lina  rozcięła  jej  ręce  do  kości  —  zakończył.  — 

Prawdziwy  cud,  że  nie  przecięła  sobie  jakiegoś  nerwu  czy  ścięgna,  mogłaby  zostać 
kaleką.  Pozostaną  jej  tylko  ledwie  dostrzegalne  blizny.  —  Pokręcił  głową  i  dodał  z 
podziwem, chociaż niechętnie: — Niewielu z nas miałoby dość siły woli, żeby znieść tyle 
co ona. 

Jego dowódca usiadł na posłaniu. Zbladł jak płótno. 
—  Co  ze  mnie  za  człowiek,  że  pozwoliłem,  aby  czuwała  przy  mnie  przez  całą  noc, 

kiedy sama była ranna! — szepnął. 

—  Bardziej  potrzebowałeś  pomocy,  a  ona  sama  tego  chciała.  —  Brennan  wzruszył 

ramionami. 

— Nawet nie zauważyłem, że była ranna. 
— Nie byłeś w stanie niczego zauważyć. 
Rozległo się stukanie i otrzymawszy pozwolenie Tarlacha Rorick podszedł do swoich 

towarzyszy. 

— Pani Una kazała osiodłać twojego ogiera i przyprowadzić go tutaj. — Przyjrzał się 

krytycznie swojemu dowódcy. — Muszę z przyjemnością stwierdzić, że wyglądasz lepiej 
niż wczoraj wieczorem. 

— Wyobrażam sobie, że oznacza to, iż mogę wyglądać jeszcze lepiej — odrzekł sucho 

Tarlach  i  zarzucił  opończę  na  ramiona.  —  Chodźmy.  Dostatecznie  długo  sprawiałem 
kłopot mieszkańcom tego domu. 

Stanął na chwilę w drzwiach, przyglądając się nadmorskiemu krajobrazowi. 

background image

Morze nadal było wzburzone, fale zaś wysokie, ale pozostałe ślady sztormu zniknęły. 

Słońce  jasno  świeciło,  powietrze  było  zdumiewająco  przejrzyste  i  mile  ciepłe  pomimo 
chłodnego wietrzyku. 

Barwy wydawały się bardziej żywe, zarówno bogate odcienie ocalałych kwiatów, jak i 

błękit nieba i niezwykły szmaragdowy kolor pól. 

Wszystko  przetrzymało  burzę  w  dobrym  stanie,  zarówno  ogrody  jak  i  pastwiska,  z 

wyjątkiem tych, które zalała woda. Kamienne murki z powodzeniem obroniły niewielkie 
skrawki ziemi, które im powierzono. Mieszkańcy Doliny nie będą głodowali tej zimy. 

Tarlacha  łatwo  było  odróżnić  od  innych  Sokolników  z  powodu  zabandażowanego 

ramienia  i  kiedy  razem  z  pozostałymi  oficerami  wyszedł  na  zewnątrz,  wszystkie  oczy 
skierowały się na niego. 

Jego  żołnierze  uśmiechnęli  się,  zastygając  w  postawie  na  baczność,  ale  pamiętając 

wciąż, że przebywają wśród ludzi innej rasy, nie odezwali się ani nie zbliżyli do niego. 

Mieszkańcy Doliny również pozostali tam, gdzie byli, lecz wydawało się, że nie mogą 

od kapitana oderwać wzroku, w którym malowało się prawie uwielbienie. 

Pomyślał, że gdyby był przybyłym z zewnątrz ich panem i objął władzę nad Morską 

Twierdzą  dzięki  małżeństwu  z  dziedziczką,  nie  musiałby  się  teraz  obawiać  o  brak 
akceptacji.  Gniewnie  przegnał  tę  myśl  i  przeklął  się  w  duchu  za  to,  że  snuje  marzenia, 
które  nigdy  się  nie  spełnią.  Bardziej  pragnąc  o  tym  zapomnieć,  niż  powodując  się 
niecierpliwością, wsiadł na konia i puścił go kłusem, kierując się do zamku. 

  
ROZDZIAŁ SZESNASTY 
 
Niedługo  potem  przedstawiono  Tarlacha  marynarzom,  którym  uratował  życie, 

wszystkim z wyjątkiem ich kapitana. Odgadł, że tamten przebywał z samą panią zamku 
w jednej z jej komnat, a zważywszy na porę dnia prawdopodobnie tej, w której jadała. 
Una  rzadko  spożywała  posiłki  w  wielkiej  sali,  chyba  że  jakaś  ceremonia  czy 
zgromadzenie wymagało jej obecności. 

Przypuszczenie  to  zyskało  potwierdzenie,  kiedy  Rufon  przyniósł  zaproszenie  do 

zasiąścia przy biesiadnym stole wraz z panią Uną i jej gościem. 

Sokolnik poszedł tam od razu. Wiele zawdzięcza człowiekowi, który podtrzymywał go 

przy  dziobie  rozbitego  statku.  Chciał  mu  podziękować  za  pomoc  i  złożyć  wyrazy 
współczucia z powodu strat, które poniósł on i jego ludzie. Jeszcze zanim Tarlach wszedł 
do komnaty, Sulkarczyk podniósł się z miejsca i pośpieszył ku niemu. 

Był to mężczyzna o imponującym wyglądzie, regularnych rysach twarzy i kształtnym 

ciele,  które  pomimo  niezwykłych  rozmiarów  miało  zręczność  i  wdzięk  ruchów 
szybującego  w  niebie  sokoła.  Słońce  i  wiatry  wybieliły  mu  włosy  sprawiające  wrażenie 
białych przy jego opalonej twarzy. 

Sulkarczyk uścisnął mocno rękę Tarlacha. 
—  Cieszy  mnie,  że  dobrze  się  czujesz,  kapitanie.  Jestem  Elfthorn,  kapitan  „Pięknej 

Syreny”. 

Sokolnik odwzajemnił uścisk. 
— A ja jestem rad, że ty i twoja załoga również dobrze się czujecie. 
—  To  tylko  dzięki  tobie.  Dziękuję  ci  w  moim  własnym  imieniu  i  w  imieniu  moich 

towarzyszy. 

— Przykro mi, że nie mogłem zaoferować wam przyjemniejszej podróży. — Skrzywił 

się Tarlach. 

—  Wszystko,  co  umożliwiło  nam  opuszczenie  tego  przeklętego  wraku,  było  łaską 

niebios.  —  Jasnoniebieskie  oczy  Sulkarczyk  a  pociemniały  z  bólu,  który  nieprędko  z 

background image

nich  zniknie.  —  Nie  powinienem  tak  mówić  o  „Syrenie”  —  powiedział  cicho.  —  Nawet 
ginąc starała się nam pomóc. 

— To był piękny statek. Boleję wraz z tobą nad jej utratą. 
—  Przeżyłem  katastrofę  razem  z  resztą  mojej  załogi.  To  znacznie  więcej,  niż 

mogliśmy oczekiwać. — Zmusił się do uśmiechu. 

Te słowa wymagają dużej odwagi, pomyślał Sokolnik. Sulkarczycy pływali po morzu 

całymi  klanami,  kobiety  pracowały na ich  statkach  obok  mężczyzn,  a  dzieci  zdobywały 
niezbędne umiejętności prawie od chwili, gdy nauczyły się chodzić. Tak było zapewne i 
na pokładzie „Pięknej Syreny”. 

Żadne  z  dzieci  nie  przeżyło  katastrofy.  Sulkarczycy  żyli  z  morza  i  nie  opłakiwali 

utraty  tego,  co  im  zabrało,  ale  cierpieli  w  milczeniu  i  samotności,  tak  jak  Sokolnicy  w 
sercach,  a  nie  na  ustach  nosząc  żałobę  po  swoich  poległych.  Rozumiał  ich  siłę  i  ból,  i 
współczuł  Elfthornowi  tak,  jakby  ta  straszna  burza  jego  samego  pozbawiła  całej 
kompanii.  Zachował  jednak  milczenie.  Nie  chciał  rozdrapywać  tych  ran  rozmawiając 
dłużej na ten temat. 

Podczas  posiłku,  a  czekano  z  nim  na  Tarlacha,  Sulkarczyk  opowiedział,  jak 

nadciągnął  silny  sztorm  i  jak  jego  statek  skutecznie  się  przed  nim  bronił,  aż  podmuch 
wiatru  złamał  główny  maszt,  a  olbrzymia  fala  wyłamała  luki.  Zalała  wtedy  ładownie 
statku i porwała tak wielu członków załogi, że zabrakło ludzi do pompowania wody. 

Od  tej  chwili  los  „Pięknej  Syreny”  był  przesądzony  i  Elfthorn  szukał  miejsca,  w 

którym mógłby się schronić uszkodzony korab. Chciał w ten sposób ocalić resztę załogi i 
może część ładunku. 

— Gunwold zbił pewnie teraz fortunę. — Westchnął ciężko. 
— Gunwold? — powtórzyła obojętnie Una. 
— Człowiek ze Starej Rasy, ale jeden z najlepszych kapitanów statków, jakich znam. 

Jest właścicielem i dowódcą „Gwiazdy Dionu” i moim głównym rywalem. Ścigaliśmy się. 
Mieliśmy dostarczyć ładunek jedwabiu na rynki południa, gdyż tutaj ludziom nadal tak 
źle się powodzi, że nie kupiliby większej ilości. Obaj dobrze wiemy, że ten statek, który 
pierwszy dobije do portu, sprzeda z większym zyskiem towar. Ich pilot już dawno temu 
musiał przeprowadzić go przez te niebezpieczne wody i pewnie jest już daleko, chyba że 
spotkał go taki sam los jak mnie. 

Nie zrozumiał milczenia, jakie zapadło po jego słowach. 
— „Gwiazda” dotarła do Linny na kilka godzin przed „Syreną”. W porcie był tylko 

jeden  statek,  który  mógł  nas  przeprowadzić,  i  Gunwold  szybko  zapewnił  sobie  jego 
usługi. Muszę mu oddać sprawiedliwość, że zaproponował, iż podzieli się ze mną opłatą, 
gdyż  znał  złą  sławę,  jaką  cieszą  się  okoliczne  wody,  i  wiedział,  że  popłynę  za  nim  na 
oślep. Albowiem choć jesteśmy rywalami, nie ma między nami nienawiści. Jednak pilot 
nie zgodził się przeprowadzić dwóch statków, twierdząc, iż nie mógłby dobrze obsłużyć 
żadnego w razie zmiany pogody. 

Zamyślił się i przeniósł spojrzenie z Uny na Tarlacha. 
— Co się stało? — zapytał nagle. 
— Żaden pilot nie obsługuje tego wybrzeża — powiedziała spokojnie Kobieta z Dolin. 
Elfthorn zacisnął usta, gdy zrozumiał, co miała na myśli. 
— Pirat? 
—  Podejrzewaliśmy  zbója  wabiącego  statki  na  skały  —  odpowiedziała  —  chociaż  w 

tym  przypadku  to  prawie  to  samo.  Czy  widziałeś  kapitana  tamtego  korabia, 
rozmawiałeś z nim? 

Skinął głową i opisał go najdokładniej jak zdołał. 
— To nie Ogin. 

background image

—  Na  pewno  by  się  tam  nie  pokazał  —  wtrącił  Tarlach.  —  Zbyt  dobrze  go  znają. 

Ktoś inny, jakiś cudzoziemiec, musi się kontaktować z ewentualnymi ofiarami. 

—  Zapomnijmy  o  nim  na  chwilę  —  oświadczyła  z  determinacją  pani  Morskiej 

Twierdzy.  —  Powinniśmy  teraz  skoncentrować  się  na  „Gwieździe  Dionu”,  chociaż 
obawiam się, że niewiele  możemy dla niej zrobić. Zbyt wiele statków, dużych i małych, 
zniknęło w tych stronach, odkąd Ogin został panem Kruczego Pola, i nawet gdyby korab 
twojego rywala nie stał się jego ofiarą, taki sztorm, jaki niedawno przeżyliśmy, mógłby 
roztrzaskać  całą  flotę.  Trudno  nam  nawet  przypuścić,  dokąd  i  jak  daleko  mógł  go 
zapędzić. 

— A więc możemy tylko czekać na jakieś wieści o losie Gunwolda? 
— Nie — odparł Tarlach. — Dziś morze jeszcze jest wzburzone, ale jutro powinno się 

uspokoić.  Nasze  łodzie  będą  mogły  wypłynąć,  jak  zawsze  po  wielkiej  burzy.  Una  i  ja 
popłyniemy  jedną  z  nich  i  obejrzymy  wybrzeże  Doliny  Kruczego  Pola.  I  tak 
musielibyśmy  to  zrobić  ze  względu  na  złą  sławę  i  niemal  całkowitą  izolację  tego  rejonu 
High  Hallacku.  O  ile  wiem,  Krucze  Pole  ma  niewiele  łodzi  przeznaczonych  do  takich 
poszukiwań. 

—  Bardzo  mało  —  potwierdziła  Pani  Morskiej  Twierdzy  —  i  żadna  z  nich  się  nie 

nadaje do ratowania, rozbitków na głębszych wodach. Ten obowiązek od dawna wzięła 
na siebie moja Dolina. 

— Nasz plan jest jasny. Odpłyniemy stąd, jak tylko morze na to pozwoli. 
 
Sokolnik podszedł do Uny, kiedy opuścili salę biesiadną. 
— Jeżeli ocean będzie się uspokajał tak szybko jak dotychczas, może będziemy mogli 

podnieść żagiel o świcie. 

— Rozkażę, żeby łodzie były gotowe do podróży o świcie. 
— Tymczasem, jak przypuszczam, musimy zrobić przegląd Doliny? 
Una spojrzała na niego ostro. Głos kapitana brzmiał głucho, a to jej się nie spodobało. 
— Ja muszę zrobić przegląd. Ty masz odpoczywać po wczorajszych przejściach. 
Tarlach  zaczął  protestować,  ale  potem  wzruszył  ramionami,  gdy  zrozumiał,  że 

zauważyła jego nagłe zmęczenie. 

— Dlaczego jestem taki zmęczony? — zapytał. — Przecież tylko przejechałem konno 

z tamtej chaty do zamku, zjadłem suty posiłek i spałem do późna… 

—  Twoje  ciało  się  naprawiało.  To  męcząca  praca.  Sądząc  po  twoich  bliznach,  w 

przeszłości niejeden raz byłeś poważnie ranny. Musiałeś wówczas czuć się tak samo jak 
teraz. 

— Tak — westchnął. — Mam nadzieję, że tym razem nie będzie trwało to tak długo, 

jak już się zdarzało. 

— Odpocznij parę godzin, a wszystko będzie jak dawniej. — Uśmiechnęła się. Zajrzę 

do ciebie później — dodała i odeszła. 

Kapitan  Sokolników  podniósł  rękę  na  pożegnanie,  po  czyni  udał  się  na  piętro,  na 

którym  mieściła  się  jego  kwatera.  Wszedł  do  swojej  komnaty  i  starannie  zamknął  za 
sobą drzwi, żeby nikt mu nie przeszkadzał. Z ulgą wyciągnął się na łożu i zamknął oczy, 
lecz myśli nie dawały mu spokoju. Był tak wyczerpany, jakby wcale nie odpoczywał od 
chwili  powrotu  z  „Syreny”.  Jeżeli  nie  przyjdzie  do  siebie  choć  trochę  do  następnego 
ranka, sam nie będzie mógł nic zrobić i nie na wiele się przyda swoim towarzyszom. 

Pomimo tych zmartwień zdrzemnął się. a potem zasnął głęboko i obudził się dopiero 

po trzech godzinach. Odzyskał siły i znów czuł się sobą. Pośpieszył więc na poszukiwania 
pani Uny. 

Tak  jak  się  spodziewał,  znalazł  ją  na  jednym  z  pastwisk,  niedawno  zalanych  przez 

morze. 

background image

— Czy jest bardzo źle? — zapytał. 
— Nada się dla owiec — odparła. — To dobrze, ponieważ będziemy musieli zamknąć 

im  dostęp  do  niektórych  wyżej  położonych  pastwisk.  Poza  tym  chyba  sprzyjało  nam 
szczęście. Nikt nie został ranny, żadnemu zwierzęciu nie stało się nic złego, a woda tylko 
lekko uszkodziła zabudowania. Łodzie i ich wyposażenie są w porządku. 

— A zbiory? 
—  Jeszcze  nie  obejrzałam  ogrodów,  ale  zgodnie  z  tym,  co  mówią  moi  ludzie, 

większość przetrwała sztorm bez szwanku. Straciliśmy trochę owoców, lecz nie tak dużo, 
jak się obawialiśmy. Co do innych płodów, winorośl i reszta upraw przetrzymały lepiej 
lub gorzej. 

Gdy nieco później obeszli ogrody, mieli powody do zadowolenia. Una dobrze określiła 

stan włości. 

Rozstanie miało być krótkie. Tarlach chciał naradzić się z resztą kompanii w sprawie 

przyszłych  zadań,  a  potem  wrócić  do  pani  zamku,  najszybciej  jak  to  możliwe,  by 
wysłuchać szczegółowej opowieści o okolicznym wybrzeżu, 

Nie  spędził  dużo  czasu  ze  swoimi  Sokolnikami.  Nie  mieli  następnego  dnia  żadnych 

zadań  do  wykonania,  po  prostu  więc  przekazał  im  wszystko,  czego  dowiedział  się  od 
Elfthorna,  i  co  w  związku  z  tym  postanowiono.  Potwierdziło  to  realność 
niebezpieczeństwa  zagrażającego  nie  tylko  Morskiej  Twierdzy,  lecz  całemu  temu 
rejonowi High Hallacku i wybrzeżu. Ich pobyt zyskał przez to cel większy niż zdobycie 
zapłaty. 

Był  lekko  zaskoczony,  gdy  Rorick  wyszedł  za  nim  na  zewnątrz,  ale  zwolnił  kroku  i 

zrównał się z nim. 

—  Dlaczego  pozwalasz,  żeby  pani  zamku  towarzyszyła  ci  jutro?  —  zapytał  tamten 

bez wstępu. 

Kapitan  spojrzał  na  niego  ostro,  lecz  gniew  w  jego  sercu  zgasł  równie  szybko,  jak 

rozgorzał. 

Zdumiała go własna głupota. Nawet nie zamierzał rozpoczynać poszukiwań bez Uny z 

Morskiej  Twierdzy,  ale  skoro  już  postawiono  przed  nim  tę  kwestię,  nie  powinno  go 
dziwić  zaskoczenie  porucznika.  Byłoby  to  niezwykłe  posunięcie  nawet  dla  wojownika  z 
jakiejś innej rasy. Poza tym mógł narazić się na niebezpieczeństwo, chociaż miał szukać 
informacji,  a  nie  kłopotów.  Czy  się  odważy,  czy  ma  prawo  ściągnąć  je  na  Unę? 
Potrząsnął głową, kończąc tym wewnętrzną dyskusję. 

— Ona musi wziąć w tym udział. Pan Harvard albo pan Ferrick zrobiliby to, gdyby 

jeszcze żyli, a ona nie może postąpić inaczej. 

— Przypuszczam, że masz rację — przyznał Rorik. — Nie wziąłem tego pod uwagę. 

Komuś takiemu jak ona trudniej jest rządzić. Czy nie weźmiesz nikogo z nas? 

—  Nie.  W  Dolinie  Kruczego  Pola  spodziewają  się,  że  łodzie  z  Morskiej  Twierdzy 

pojawią  się  na  ich  wodach  w  poszukiwaniu  ofiar  sztormu.  Na  wieść,  że  są  na  nich 
Sokolnicy, Ogin mógłby się domyślić, iż chodzi nam o coś zupełnie innego. 

—  Nigdy  nie  dopuści,  żebyście  znaleźli  jego  ofiary,  nawet  jeżeli  statek  nadal  jest  na 

powierzchni oceanu — wskazał porucznik. 

—  Dlaczego  nie,  jeżeli  obecność  żaglowca  da  się  wyjaśnić  sztormem?  Zresztą  nie 

będzie  oczekiwał,  że  przybędziemy  tak  szybko.  Zmieniamy  bowiem  marszrutę 
poszukiwań  w  taki  sposób,  żeby  przybyć  do  jedynego  portu  Kruczego  Pola  na  dzień 
wcześniej niż normalnie  moglibyśmy przypłynąć. Będzie przekonany, że  ma dość  czasu 
na zniszczenie wszystkich śladów napaści, zanim wrak zostanie znaleziony. Może zabrać 
ładunek, kiedy tylko zechce, twierdząc, że jego ludzie wyszli na plażę po burzy i odkryli 
tam to, co pozostało z „Gwiazdy Dionu”. 

— Przypuszczam, że jego piracki statek będzie przebywał na pełnym morzu. 

background image

— Oczywiście. Ogin nie zechce, żebyśmy go zobaczyli. 
— Możecie natknąć się na tych renegatów w trakcie rabunku. 
—  Oznaczałoby  to  walkę  —  przyznał  ponuro  kapitan.  —  To  chyba  jednak  mało 

prawdopodobne,  zważywszy,  jak  Ogin  ostrożnie  to  robi,  ale…  tak,  jest  taka  szansa. 
Dlatego musimy mieć się na baczności, zanim nie zyskamy pewności, że ich przyłapiemy 
na  gorącym  uczynku.  Gdybyśmy  zniknęli  tak  jak  inne  jego  ofiary,  na  pewno  nie 
pomogłoby to naszej sprawie. 

  
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY 
 
Ranek wstał pogodny i jasny. Świat pławił się w spokoju. 
Powietrze  było  ciepłe,  wiatr  ożywczy,  lecz  nie  zimny,  a  zatoka  przypominała  z 

wyglądu  raczej  śródlądowe  jezioro  niż  odnogę  oceanu.  Fale  były  drobne  i  niewysokie, 
wydawało się, jakby powierzchnia morza nigdy bardziej się nie marszczyła. 

Flotylla Doliny Morskiej Twierdzy podniosła kotwice o świcie. Każda łódź wyruszyła 

ustalonym  wcześniej  kursem,  zaplanowanym  tak,  żeby  ich  drogi  przecięły  się  w  kilku 
miejscach,  tworząc  w  ten  sposób  względnie  gęstą  siatkę  pokrywającą  obszar,  który 
należało przeszukać. 

Zamkowe łodzie przyłączyły się do pozostałych. Były wśród nich dwa smukłe, szybkie 

statki,  bardzo  różniące  się  budową  od  ciężkich  rybackich  łodzi  używanych  przez 
mieszkańców  High  Hallacku.  Mimo  że  wyglądały  na  lekkie,  były  wytrzymałe  i  większe 
od  zwykłych  łodzi  i  właśnie  im  wyznaczono  najdłuższą  i  najtrudniejszą  marszrutę  — 
przez wody Kruczego Pola. 

Tarlach  wolałby  popłynąć  na  „Mewie”,  gdyż  uznał,  że  jest  szybsza  i  łatwiej  nią 

manewrować,  ale  jako  większa  od  siostrzanego  statku  miała  prowadzić  poszukiwania 
pełnym morzu, z dala od lądu. 

Lecz  dla  ich  celu  ta  sprawność  nie  miała  większego  znaczenia  i  ze  spokojnym 

sumieniem  wszedł  na  pokład  „Kormorana”,  podając  rękę  Unie,  która  przeszła  po 
wąskim trapie tuż za nim. 

Ukradkiem  przyjrzał  się  pani  Morskiej  Twierdzy,  szukając  oznak  zmęczenia,  ale 

wyglądała na wypoczętą jak on sam. Tylko bandaże na jej rękach świadczyły o tym, co 
przeżyła, i nawet one ustąpiły miejsca wąskim, prawie niezauważalnym paskom tkaniny. 

Czekali  na  rufie,  dopóki  statek  nie  pozostawił  za  sobą  kamiennych  ostróg,  które 

okazały się śmiertelnie niebezpieczne dla „Pięknej Syreny”, i dopiero wtedy przeszli na 
dziób, by stamtąd wypatrywać zaginionego kupieckiego korabia. 

Mieli  to  robić  w  wyjątkowych  warunkach.  „Kormoran”  był  statkiem  spacerowym 

Panów  na  Zamku,  dlatego  przymocowano  do  pokładu  wygodne  siedzenia  z 
baldachimem.  W  ten  sposób właściciel  mógł  cieszyć  się  pięknem  oceanu  i wybrzeża  nie 
wystawiając się na silne działanie słońca. 

Una  i  Tarlach  nie  musieli  się  też  zajmować  obsługą  statku:  jej  kapitan  i  czterech 

członków załogi zatroszczą się o to. Wszyscy byli dorosłymi, doświadczonymi żeglarzami 
i  w  dodatku  mężczyznami,  co  Tarlach  przyjął  z  ulgą,  choć  miał  dość  taktu,  żeby  nie 
powiedzieć tego swojej towarzyszce. 

Początkowo  uznał,  że  pięciu  marynarzy  to  za  dużo  jak  na  tak  mały  statek,  ale 

„Kormoran”  często  odbywał długie  podróże  wymagające  podwójnej  wachty,  i  niekiedy 
część  załogi  musiała  brać  udział  w  walce.  Lecz  to  bardziej  agresywna  „Mewa”  szukała 
piratów i walczyła z nimi, kiedy próbowali się zagnieździć w tej odludnej, odizolowanej 
od reszty High Hallacku okolicy. 

background image

Kapitan  Sokolników  nie  odrywał  wzroku  od  wybrzeża,  które  mijali,  wielkich, 

strzelających ku niebu skalistych i niedostępnych urwisk zwieńczonych zielenią, a poza 
ni szaropurpurowych gór. 

Ból ostrzejszy niż pchniecie miecza przeszył mu serce; Kiedyś będzie musiał utracić to 

wszystko, odejść stąd… 

Nie  zdawał  sobie  sprawy,  jak wielki  żal  maluje  się  na  jego  twarzy,  zanim  nie  poczuł 

lekkiego  dotknięcia  palców  Uny  na  grzbiecie  dłoni,  którą  podświadomie  zacisnął  na 
balustradzie.  Odwróciwszy  się  spostrzegł,  że  patrzy  na  niego  nie  z  litością,  ale  ze 
współczuciem głębokim jak wieczność. 

— Na pewno nie musisz odchodzić stąd na zawsze — powiedziała miękko. — Morska 

Twierdza zawsze będzie stała przed tobą otworem. 

Lecz Sokolnik tylko potrząsnął głową. 
—  Nie  wrócę  tu,  skoro  raz  odejdę,  pani.  Gdybym  to  zrobił,  cierpiałbym  jeszcze 

bardziej.  —  Spojrzał  znów  na  ląd.  —  Pragnę  tej  ziemi  —  szepnął  głucho  —  a  to 
niemożliwe dla kogoś takiego jak ja. 

Kobieta  z  Dolin  nie  wypytywała  go  dłużej  i  na  jakiś  czas  zapadło  miedzy  nimi 

milczenie. 

Oboje  rozglądali  się  po  okolicy  wypatrując  „Gwiazdy  Dionu”.  Nie  spodziewali  się 

jednak niczego znaleźć, zanim nie dotrą do wód Kruczego Pola. 

Możliwe,  że  Rorick  miał  rację  i  mogą  znaleźć  za  wiele,  pomyślał  Tarlach.  Jeżeli 

„Gwiazda”  rozbiła  się  podczas  sztormu,  albo  za  sprawą  ludzi  Ogina,  jej  ładunek 
powinien  pozostać  nietknięty,  zakładając  oczywiście,  że  nie  zatonęła.  Piracki  statek  na 
pewno  był  niewielki,  nie  większy  od  „Mewy”  i  chyba  nie  zdążyłby  opróżnić  ładowni 
„Gwiazdy”  przy  tak  wysokiej  fali.  Równie  dobrze  mogli  się  z  nim  spotkać,  gdy 
przybędzie po łupy. 

Zmrużył oczy. Jak mają zareagować w takim przypadku? W normalnych warunkach 

powinni  pokonać  piratów,  gdyż  załogę  „Kormorana”  stanowili  doświadczeni  żeglarze  i 
zarazem żołnierze. Ale czy nie lepiej uniknąć otwartego i58 

konfliktu jeszcze przez jakiś czas, udając, że o niczym nie wiedzą? Ogin i jego ludzie 

mieli  przecież  prawo  żeglować  po  wodach  oceanu  sąsiadujących  z  Kruczym  Polem, 
badać odkryty tam wrak i zagarnąć jego ładunek pod pretekstem, że cała załoga zginęła. 
Nie  mogliby  wszakże  udawać,  że  piraci  przybyli  z  Doliny  Różanego  Wzgórza, 
sąsiadującej  z  Kruczym  Polem,  gdyż  tamta  wielka  włość  wcale  nie  miała  portu  ani 
żyznych, sięgających morza wąwozów i dolin, a więc i statków. 

—  Jaki  jest  pan  Różanego  Wzgórza?  —  zapytał  nagle,  nie  mogąc  ukryć  lekkiego 

zakłopotania, gdyż powinien był zainteresować się tym znacznie wcześniej. 

— To porządny człowiek, zdolny rządca i dobry pan. Markheim jest młody, lecz jego 

wiek nie zaszkodził Dolinie. Zarządza nią sprawnie, a zaczął dwa lata temu, po śmierci 
swojego ojca. 

— Żonaty? 
—  Od  półtora  roku.  Jego  małżonka  oczekuje  teraz  dziecka  i  czas  rozwiązania  jest 

bliski.  —  Uśmiechnęła  się.  —  Wydaje  się  to  nieco  dziwne,  ponieważ  sama  wygląda  jak 
śliczne dziecko. 

— Markheim ma więc powody, by sobie nie życzyć, aby w tym rejonie Krainy Dolin 

zagnieździli  się  zbóje  wabiący  statki  na  skały.  Szkoda,  że  jego  posiadłość  jest  tak 
oddalona od Morskiej Twierdzy. Bardzo by nam się przydał taki sprzymierzeniec. 

— Zgadza się — przytaknęła w zamyśleniu. — Potrzebowałby trzech dni forsownego 

marszu, żeby dojść do twierdzy Ogina — o ile można tego dokonać w takim terminie — 
a  jeszcze  więcej  by  mu  zajęło  dojście  do  Morskiej  Twierdzy.  I  to  tylko  wtedy,  gdyby 
wcześniej dotarł do niego nasz posłaniec z prośbą o pomoc. 

background image

— Ale przybyłby, prawda? 
— Na pewno. Jego dom i nasz zawsze trzymały się razem. 
Sokolnik milczał chwilę. 
—  Myślę,  że  powinniśmy  się  z  nim  porozumieć  —  powiedział  powoli  —  i  z 

pozostałymi panami okolicznych Dolin. Nawet jeśli teraz niczego nie odkryjemy, nawet; 
jeżeli Ogin jest całkowicie niewinny, opowieść Elfthornt i ten wzrost liczby zaginionych 
statków  świadczą,  że  dzieje  się  tu  coś  niedobrego.  Morska  Twierdza  nie  zdoła  sama 
wykorzenić tego zła. 

Una skinęła głową. Na jej ślicznej twarzy malowała się powaga. 
—  To  dobra  propozycja.  Jesteśmy  tutaj  tak  odizolowani  od  innych  i  tak 

przyzwyczajeni  polegać  tylko  na  sobie,  że  nie  dostrzegamy  oczywistego  rozwiązania 
problemu wtedy, kiedy wymaga on aktywnej współpracy z naszymi sąsiadami. Koalicja, 
jaką  zaproponowałeś,  miałaby  jeszcze  jedną  dobrą  stronę  —  dodatkowo  zniechęciłaby 
potencjalnego agresora przeciwko każdemu z  jej  członków. Ogin nie najechałby jednej 
Doliny wiedząc, że ściągnie na siebie połączone siły reszty. 

—  Chyba  że  napadnie  tylko  po  to,  by  urządzić  rzeź,  i  potem  znów  się  wycofa, 

zacierając wszelkie ślady. 

— Czy myślisz, że mógłby tak postąpić? — Una spojrzała na niego ostro. 
—  Rozbójnik  i  pirat?  Czemu  nie,  jeżeli  jest  w  to  zamieszany,  a  uważam,  że  tak. 

Sądząc  po  tym,  co  zauważyłem  podczas  naszego  krótkiego  z  nim  spotkania,  mógłby 
szukać  na nas  zemsty,  zwłaszcza  gdyby  zdołał  zachować  nieskalaną  opinię.  Gdyby  jego 
ludzie  wymordowali  was  wszystkich,  mógłby  zagarnąć  przynajmniej  część  ziem 
Morskiej Twierdzy. 

 
Rozmawiali  jeszcze  przez  długi  czas,  gdyż  zawarcie  skutecznego  przymierza 

pomiędzy  oddalonymi  od  siebie,  samowystarczalnymi  Dolinami  było  skomplikowanym 
zadaniem.  Przerwali  dyskusję  dopiero  wtedy,  gdy  słońce  stanęło  w  zenicie  i 
przygotowania  do  południowego  posiłku  zostały  prawie  zakończone.  Nie  chcieli 
zdradzać swoich zamiarów marynarzom, którzy mieli z nimi jeść, zgodnie ze zwyczajem 
od dawna przyjętym na pokładzie obu zamkowych statków. 

Po  skończonym  posiłku  wszyscy  powrócili  do  swoich  obowiązków.  Nie  były  one 

ciężkie dla marynarzy, a przynajmniej jeszcze nie, gdyż wiał lekki wiatr i morze kołysało 
się  łagodnie.  Nikt  też  nie  spodziewał  się  „Gwiazdy  Dionu”  ani  niebezpieczeństwa,  gdyż 
wciąż  znajdowali  się  na  wodach  Morskiej  Twierdzy  i  potrwać  to  miało  do  końca  tego 
dnia. Nie należało też zapominać o niesieniu pomocy statkom sąsiadów tylko dlatego, że 
szukano  jednego  konkretnego  korabia.  „Kormoran”  będzie  musiał  przeszukać  te  same 
rejony  co  zawsze  po  każdej  większej  burzy.  Oczywiście  wypatrywali  głównego  celu  tej 
wyprawy,  bo  sztorm  nie  respektuje  wyznaczonych  przez  ludzi  granic  i  mógł  zagnać 
„Gwiazdę” wszędzie. 

Ponieważ nie  mogli kontynuować poszukiwać w ciemnościach, „Kormoran” zarzucił 

kotwicę po zapadnięciu nocy i ci, którzy nie stali na wachcie, udali się na spoczynek. 

Kajuty były niewiarygodnie małe, wyposażone jedynie w koję i skrzynię służącą jako 

siedzisko. 

Tarlach  zszedł  pod  pokład  razem  z  innymi,  jakkolwiek  wolałby  dłużej  pozostać  na 

powietrzu.  Następnej  nocy  jednak  może  wcale  lub  prawie  wcale  nie  będą  mieli 
odpoczynku,  nie  należało  więc  marnować  okazji.  Pozostawił  szeroko  uchylone  drzwi, 
choć  na  zewnątrz  były  chłód  i  wilgoć.  Niewielkie  pomieszczenie  zbytnio  mu 
przypominało grób. 

  
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY 

background image

 
Był  wczesny  ranek,  kiedy  statek  należący  do  Morskiej  Twierdzy  znów  wyruszył  w 

drogę. Cała załoga i pasażerowie pozostali na pokładzie, chociaż nie było ani tak ciepło, 
ani  spokojnie  jak  poprzedniego  dnia.  Wszyscy  czekali  w  napięciu.  Późnym  rankiem 
wpłyną na wody Kruczego Pola, a wtedy… 

Przez  cały  czas  obserwowali  morze  i  wybrzeże  wypatrując  zaginionego  statku. 

Wygląd  wybrzeża  zmieniał  się  szybko,  klify  stawały  się  coraz  bardziej  strome  i 
niebezpieczne  i  wciąż  mniej  było  miejsc,  w  których  rozbójnicy  mogliby  wyładować 
bezprawnie zdobyte łupy. 

Nie natrafili jednak na nic, nie znaleźli żadnych śladów, które by potwierdziły, że ich 

zadanie  to  coś  więcej  niż  gest  dobrej  woli  ze  strony  mieszkańców  Morskiej  Twierdzy. 
Mimo  to  serce  jak  młotem  uderzyło  w  piersi  Sokolnika,  kiedy  opłynęli  wąską,  bardzo 
stromą górę o charakterystycznym wyglądzie. Minęli Przylądek Panów, granicę między 
posiadłościami Uny i Ogina. Płynęli teraz wzdłuż wybrzeża Kruczego Pola. 

Una  stojąca  przy  burcie  podświadomie  wstrzymała  oddech.  Nic  nie  dostrzegając 

odwróciła się plecami do lądu, 

— Posilmy się teraz — poradziła — chociaż jeszcze jest wcześnie. Na całym wybrzeżu 

Kruczego  Pola  znam  tylko  jedno  miejsce  nadające  się  na  kryjówkę  dla  rozbójników  i 
znajduje się ono niedaleko stąd. 

Opisała już Tarlachowi zatoczkę, o której mówiła, bardzo wąską, dobrze chronioną i 

z  łatwym  dostępem  z  plaży  na  szczyty  klifów.  Mogłaby  się  stać  dogodnym  portem  dla 
uczciwego kupca, chociaż jej rozmiary wykluczały wszelkie większe operacje, ale kanał 
wejściowy  blokował  na  samym  środku  wielki  podwodny  głaz  zwany  Kolebką  od  jego 
kształtu.  Wyłaniał  się  podczas  najniższych  odpływów.  Przez  resztę  czasu  leżał  w 
ukryciu,  niewidzialny, śmiertelnie  niebezpieczny  dla  każdego  statku, który  próbowałby 
wpłynąć do zatoczki. Żaden korab i żadna łódź nie mogła nad nim przepłynąć. Jego dwa 
wysokie  zakończenia,  Wezgłowie  i  Nogi,  znajdowały  się  zaledwie  parę  stóp  pod 
powierzchnią  morza,  to  pierwsze  ledwie  widoczne  podczas  odpływu.  A  ponieważ  skała 
spoczywała w poprzek kanału, tylko bardzo smukły korab — nawet „Mewa” byłaby za 
szeroka — mógłby go wyminąć. 

Dla statku o odpowiednich rozmiarach, zdolności manewrowania i odważnej załodze 

znającej  wejście  do  zatoki,  trudno  byłoby  o  lepiej  chroniony  czy  bezpieczny  port.  Taki 
statek byłby niewidoczny dla każdego z wyjątkiem obserwatora wpatrującego się prosto 
w  wejście,  wysokie  klify  zaś  osłaniałyby  go  przed  prawie  każdą  nawałnicą  czy 
sztormowymi  falami,  nawet  takimi,  jakie  rozszalały  się  podczas  ostatniej  strasznej 
burzy. 

Tarlach  wiedział,  że  zatoczka  jest  dobrze  ukryta.  Mimo  to  z  trudem  powstrzymał 

okrzyk  zaskoczenia,  kiedy  „Kormoran”  opłynął  jeszcze  jedną  z  nie  kończącej  się  serii 
skalnych  ostróg.  Zorientował  się  bowiem,  że  spogląda  na  to  doskonałe  naturalne 
schronienie, a raczej na coś, co blokuje do niego dojście, przechylony na bok wrak, który 
nadział się na śmiercionośne Wezgłowie Kolebki. 

Statek  był  duży,  znacznie  większy  niż  „Piękna  Syrena”,  ale  Sokolnik  nie  dostrzegł 

żadnych śladów życia ani na widocznej części pokładu, ani na plaży w głębi. 

Una przerwała milczenie, jakie zapadło między nimi na kilka długich sekund. 
— Czy ich wszystkich zmyły fale? — szepnęła. 
—  —  Być  może  —  odparł.  —  Wstrząs  musiał  być  potężny  i  „Gwiazdy”  nic  nie 

ochroniłoby przed falami. Zresztą do tego czasu każdy rozbitek przeniósłby się na brzeg. 
Woda w zatoce jest niezwykle spokojna i łatwo można wspiąć się po klifie. 

—  Mylisz  się,  Ptasi  Wojowniku  —  wtrącił  się  kapitan  „Kormorana”.  —  Tak,  łatwo 

można dotrzeć na brzegi i wspiąć się po skalnej ścianie, ale skąd nie znający tych stron 

background image

ludzie  wiedzieliby,  dokąd  pójść?  Nawet  gdyby  odnaleźli  najbliższą  ludzką  siedzibę, 
dzieliłoby  ich  od  niej  wielkie  pustkowie.  Nie  mieliby  ani  ekwipunku,  ani  prowiantu  na 
taką  podróż,  zwłaszcza  jeśli  byli  wśród  nich  ranni.  Na  ich  miejscu  nie  opuszczałbym 
wraku i liczył, że odnajdzie nas ktoś, kto po każdym większym sztormie przeprowadza 
takie poszukiwania jak my. 

—  Dobrze  rozumujesz  —  zgodził  się  z  nim  Tarlach.  —  Albo  załoga  zginęła  do 

ostatniego, albo rozbitkowie nadal są na „Gwieździe Dionu”. Pani Una i ja zaraz się tam 
udamy.  Ty,  kapitanie,  pozostaniesz  na  „Kormoranie”  z  dwójką  swoich  ludzi.  Pozostali 
pójdą z nami. 

Należący  do  Morskiej  Twierdzy  statek  zbliżył  się  do  wraku  i  pozostał  przy  nim 

dopóty, dopóki cała czwórka nie przeszła na pokład „Gwiazdy”, po czym wycofał się na 
bezpieczną odległość od groźnej skały. 

Wrak  był  przechylony  pod  tak  ostrym  kątem,  że  czwórka  ratowników  z  trudem 

zdołała utrzymać się na miejscu. Wkrótce odzyskali równowagę, ale nawet wtedy woleli 
mieć w zasięgu ręki coś, czego mogli się uchwycić. 

Tarlach był w najgorszej sytuacji. Tylko siłą woli pokonał lęk, puścił się podparcia i 

wyprostował. Zaschło  mu w ustach i nogi drżały tak silnie, że  miał  wątpliwości, czy się 
na nich utrzyma. Zaśmiał się wtedy z siebie w duchu i wszystko znów wróciło na swoje 
miejsce. Wprawdzie wrak nie był całkowicie bezpiecznym schronieniem, lecz nie był też 
szczątkiem statku, którego trzymał się przed kilkoma dniami. 

Una nie dostrzegła jego chwilowego przerażenie i Tarlach w dobrym nastroju skupił 

się na działaniu. 

„Gwiazda Dionu” była przechylona w stronę plaży, w przeciwną stroną niż wejście do 

zatoki  i  otwarte  morze.  Ratownicy  jeszcze  nie  oddalili  się  zbytnio  od  nadburcia,  kiedy 
stracili z oczu „Kormorana”. 

Nie spodobało się to Tarlachowi, chociaż wiedział, że dzięki temu podczas poszukiwań 

będą  zasłonięci  przed  oczami  niepowołanych.  Nie  dostrzegą  jednak  także  zbliżającego 
się  niebezpieczeństwa,  a  on  obawiał  się,  że  piracki  statek  może  pojawić  się  w  każdej 
chwili. 

Mimo tego zagrożenia nie chciał wysłać Syna Burzy. Bystre oczy sokoła dostrzegłyby 

zbliżający się korab, ale marynarze również mieli dobry wzrok i większość z nich znała 
morskie ptaki. Jeżeli zobaczą Syna Burzy, bez trudu odgadną jego naturę. Nawet gdyby 
znajdował się tak wysoko i daleko, że nie mogliby rozróżnić jego wyrazistego, czarno—
białego upierzenia, obecność drapieżnego ptaka w pobliżu ich kryjówki na pewno wyda 
im  się  podejrzana.  Wszyscy  w  okolicy  wiedzieli,  iż  pani  Morskiej  Twierdzy  wynajęła 
kompanię  Sokolników,  i  morskim  rozbójnikom  nie  spodoba  się  myśl,  że  najemnicy 
wzięli  udział  w  zwykłej  wyprawie  ratunkowej.  Będą  próbowali  się  dowiedzieć,  czy  ich 
brudne sprawki nie wyszły na jaw. 

Ratownicy zaś na pewno zauważą rabusiów w porę i z łatwością unikną konfrontacji, 

ale nie cofną już szkody. 

Ogin  zorientuje  się  bowiem,  że  pani  Morskiej  Twierdzy  podejrzewa  go  o  morski 

rozbój.  Byłby  skończonym  głupcem,  gdyby  nie  zaprzestał  tej  zbrodniczej  działalności 
dopóty,  dopóki  nie  odprawi  ona  Sokolników.  Wtedy  prawdopodobnie  zaatakuje  i 
zniszczy  jej  Dolinę.  A  jeśli  nawet  nie  posunie  się  tak  daleko,  znów  zacznie  ściągać  na 
skały  kupieckie  statki.  Jeżeli  zachowa  ostrożność,  jego  sąsiadka,  nie  mając  dowodów, 
niewiele będzie mogła zrobić. I nadejdzie czas, kiedy Ogin stanie się tak potężny, że nie 
będzie się musiał nikogo obawiać. 

Nie  można  do  tego  dopuścić.  Pan  Kruczego  Pola  musi  nadal  czuć  się  bezpieczny. 

Muszą  go  obserwować,  dopóki  jego  wina  nie  zostanie  potwierdzona,  a  on  sam  i  jego 
mordercy pojmani. Gdyby mogli dokonać tego teraz, choć w części, tym lepiej. 

background image

Chociaż  Sokolnik  uznał,  że  powinien  zatrzymać  przy  sobie  Syna  Burzy,  dręczył  go 

niepokój. Zbyt łatwo bowiem mogli znaleźć się w pułapce. 

Obawiał się o „Kormorana” tak jak o nich samych. Na pełnym morzu statek panów 

Morskiej Twierdzy bez trudu prześcignie albo pokona każdego przeciwnika, ale w tym 
wąskim kanale brakło miejsca do  manewrów. Będą musieli działać szybko i oddalić się 
jak najprędzej, żeby zanieść wieść o katastrofie „Gwiazdy Dionu” i ułożyć plany zgodnie 
z dowodami, które tutaj znajdą. 

Pokręcił głową czując zniechęcenie i rozczarowanie. 
Może  wcale  nie  było  rozbójników?  Może  statek  po  prostu  odłączył  się  od  pilota 

podczas  burzy  i  załoga,  widząc  zatokę,  poszukała  w  niej  schronienia  nie  wiedząc  o 
niebezpieczeństwie czającym się tuż pod powierzchnią morza? 

Jeżeli  tak  się  rzeczy  miały,  „Gwiazdę  Dionu”  spotkał  zły  los,  gdyż  wielkie  fale 

prawdopodobnie  przeniosłyby  ją  ponad  środkową  częścią  kamiennej  zapory  lub  w 
Nogach. 

Wezgłowie Kolebki okazało się jednak za wysokie i to na nie natrafiła. 
Twarz  Tarlacha  stężała  jak  maska.  Równie  dobrze  ktoś  mógł  ją  tam  posłać.  Morski 

rozbójnik  nie  odważyłby  się  zaatakować  statku  podczas  sztormu,  lecz  Ogin  albo  jego 
człowiek mogli bez trudu zwabić ofiarę w to miejsce i pozwolić, żeby Kolebka zrobiła za 
nich brudną robotę. 

Powstrzymał  się  od  dalszych  rozważań.  To  na  nic  się  nie  zda.  Kupiec  sam  musiałby 

opowiedzieć im o tym, co się wydarzyło. 

Niczego więcej nie dowiedzieli się na pokładzie wraku. Wielka sztormowa fala zmyła 

z  niego  wszystkie  małe  i  leżące  luzem  przedmioty.  Pozostała  tylko  jedna  szalupa,  w 
istocie  łódka  o  płaskim  dnie,  przypuszczalnie  dlatego,  że  przechył  statku  zapewnił  jej 
dobrą  osłonę,  ale nic  poza  tym.  Jeżeli  zginęli  tu  ludzie,  ocean,  których  zabił,  zabrał ich 
ciała. 

—  Obejrzyjmy  kajuty  —  zaproponował  Sokolnik,  chociaż  nie  łudził  się  nadzieją. 

Zniżył głos, mimo że nie musieli zachowywać milczenia. 

Dawszy  znak  Unie  i  dwóm  marynarzom,  żeby  za  nim  nie  szli,  skierował  się  do 

najbliższej z dwóch kajut. Rozbitkowie powinni byli schronić się w nich przez wzgląd na 
ich rozmiary i umiejscowienie. 

Kiedy  zbliżył  się  drzwi,  siedzący  mu  na  ramieniu  Syn  Burzy  nagle  zesztywniał, 

rozłożył skrzydła i wyciągnął szyję sycząc gniewnie. 

Tarlach  zatrzymał  się.  Więc  to  tak.  Jego  towarzysz  nie  bał  się,  lecz  w  kubryku  coś 

było nie w porządku. 

Przyśpieszył  kroku  i  podszedł  do  drzwi.  Pchnął  je  lekko  i  otworzyły  się  szeroko. 

Zajrzawszy do środka, stał nieruchomo przez chwilę i jego spojrzenie stwardniało. 

A zatem burza oszczędziła część załogi, ponieważ w kajucie byli ludzie, martwi ludzie, 

których zabili ich pobratymcy, nie zaś szaleństwo natury. 

Jeden  z  marynarzy  leżał  w  pobliżu  drzwi.  Silne  uderzenie  jakiegoś  ciężkiego 

przedmiotu zmiażdżyło mu czaszkę i jego mózg mieszał się z krwią rozlaną na podłodze. 
Przy  stole  siedziały  cztery  trupy.  Tych  zabito mieczem  w  chwili,  gdy próbowali wstać i 
się  bronić.  Ostatni  mężczyzna  leżał  na  zaimprowizowanej  koi  na  prawo  od  wejścia  z 
unieruchomioną w łupkach lewą nogą. Poderżnięto mu gardło, jakby po drodze. 

Na  widok  tego  nieszczęśnika  Una  zachwiała  się  i  odwróciła  twarz;  wbrew  poleceniu 

Tarlacha  po  kilku  chwilach  przyłączyła  się  do  Sokolnika  wraz  z  dwójką  marynarzy  z 
„Kormorana”. Była jednak silna i szybko się opanowała. 

—  Nie  spodziewali  się  tego,  co  ich  spotkało  z  rąk  ludzi,  którzy  tu  weszli  —  szepnęła 

przez zaciśnięte zęby. 

background image

—  Tak,  oczekiwali  pomocy  i  przyjaźni.  Widać  to  po  ich  postawie  —  zgodził  się 

Sokolnik. 

Objął 

Unę 

ramieniem, 

jakby 

podświadomie 

chciał 

ją 

osłonić 

przed 

niebezpieczeństwem.  Szybko  zdał  sobie  jednak  sprawę,  że  ten  gest  był  niepotrzebny  i 
pośpiesznie ją uwolnił. Spojrzał w stronę drzwi. 

— Chodźmy stąd — powiedział. — To miejsce mi się nie podoba. 
— Czy nie powinniśmy wszystkiego obejrzeć, kapitanie? — zapytał stojący bliżej nich 

marynarz imieniem Santor. — Możemy wiele się dowiedzieć. Dziennik okrętowy… 

Sokolnik potrząsnął przecząco głową. 
—  Zabierzemy  go,  później  się  z  nim  zapoznamy.  Chcę  obejrzeć  ładownię,  a  potem 

opuścić ten wrak, zanim zbójecki statek wróci. Nie możemy stawić mu czoła podzieleni, 
w wąskim kanale, gdzie nie sposób walczyć. 

— Może oni już ograbili „Gwiazdę” — podsunął drugi marynarz. — Mieli na to cały 

wczorajszy dzień. 

— Wątpię, w każdym razie na pewno niecałkowicie. 
Myślę,  że  statek  Ogina  jest  niewielki  i  nie  mogę  sobie  wyobrazić,  żeby  był  w  stanie 

obrócić  więcej  niż  parę  razy,  chyba  że  bardzo  by  im  się  śpieszyło.  Jego  załoga  nie 
mogłaby  też  wnieść  większej  ilości  zrabowanego  jedwabiu  na  szczyt  klifu,  bo  chociaż 
łatwo  się  tam  wspiąć  z  gołymi  rękami,  sprawa  wygląda  inaczej,  gdy  się  coś  niesie. 
Zresztą  nie  pozostawiliby  go  na  plaży  zbyt  długo,  gdyż  groziłoby  mu  zniszczenie  przez 
przypływ. Spojrzał na Unę. 

— Czy są tu jakieś jaskinie, których morze nie zalewa podczas przypływu? 
— Nie, inaczej wspomniałabym o nich. 
W  to  nie  wątpił.  Mieszkańcy  Doliny  Morskiej  Twierdzy  bardzo  dobrze  znali  to 

wybrzeże,  nie  tylko  morską  granicę  swojej  posiadłości,  lecz  także  Kruczego  Pola  i 
Różanego  Wzgórza,  i  dzięki  temu  w  minionych  latach  ocalili  życie  wielu  rybakom  i 
żeglarzom.  W  zakres  tej  wiedzy  wchodziło  ukształtowanie  terenu,  dna  oceanicznego  i 
znajomość prądów morskich. 

Wyszli z zalanej krwią kajuty. Tarlach starannie zamknął drzwi. 
Pani  Morskiej  Twierdzy  pośpieszyła  do  nadburcia,  żeby  przekazać  załodze 

„Kormorana” wieści o tym, co znaleźli. Mężczyźni poszli za nią, gdyż woleli mieć jakieś 
oparcie z boku niż przejść bez trzymania przez nachylony pod ostrym kątem pokład. 

Nagle  sokół  zaskwirzył  cicho.  Tarlach  rzucił  się  przed  siebie,  chwycił  w  powietrzu 

Unę i pociągnął ze sobą na deski pokładu. 

— Kładźcie się! — syknął do idących za nim marynarzy. 
Posłuchali, zbyt zaskoczeni, żeby protestować lub zadawać pytania. 
Po chwili Sokolnik zaczął pełznąć po pokładzie w stronę nadburcia. Reszta poszła w 

jego ślady. 

Burta wraku była wysoka i solidnie zbudowana, ale pękła w kilku miejscach podczas 

sztormu  i  od  uderzenia  o  skałę.  Przez  jedną  z  takich  szczelin  zobaczyli  to,  co 
zaalarmowało Syna Burzy, smukły czarny korab zmierzający w ich stronę. 

Dziób  obcego  statku  wydawał  się  dziwnie  ciężki  w  stosunku  do  swej  wielkości. 

Wzmocniony. A więc taranował swoje ofiary. 

Załoga  „Kormorana”  również  zauważyła  grożące  jej  niebezpieczeństwo  i  próbowała 

uciec,  lecz  napastnik  znajdował się  pomiędzy  nimi  a  pełnym  morzem,  wrak  zaś  prawie 
zamykał  drogę  do  zatoki,  nie  mogli  więc  wpłynąć  do  niej  dostatecznie  szybko.  Mieli 
bardzo ograniczone pole manewru. 

To  wystarczyło.  Mając  na  pokładzie  zaledwie  połowę  załogi,  zaskoczoną  atakiem 

zwrotnego  statku,  który  najwidoczniej  niejeden  raz  tak  walczył,  „Kormoran”  był 
skazany na zagładę. Napastnik uderzył w jego  środek, wpychając go  na wbity na skałę 

background image

wrak  „Gwiazdy  Dionu”.  Korab  Morskiej  Twierdzy  trwał  tak  przez  chwilę,  po  czym 
roztrzaskał się na kawałki. 

Kapitan  zginął  od  razu,  zmiażdżony  przez  szczątki  własnego  statku.  Pozostali 

wskoczyli do wody, ale ledwie zdołali znów się wynurzyć, kiedy zasypano ich strzałami. 
Łucznicy strzelali tak celnie, że widać było, iż często się ćwiczyli w tym zajęciu. 

Tarlach  spiorunował  spojrzeniem  ukrytego  obok  siebie  marynarza,  gdy  ten  zaczął 

kląć. Jeżeli się teraz zdradzą, oni także zostaną zabici. 

Położenie było niewesołe. Rozbójnicy na pewno przeszukają wrak. Cała czwórka nie 

zdoła  dobrze  się  na  nim  ukryć,  a  próba  stawienia  oporu  byłaby  samobójstwem.  — 
Cofnijcie  się  i  ześliźnijcie  do  wody  —  rozkazał  nagle.  Una  ruszyła  od  razu,  lecz 
marynarze zamarli, utkwiwszy w nim spojrzenia. 

— Co was zatrzymuje? — zapytał niecierpliwie. 
— Ja umiem trochę pływać — odrzekł Santor — ale Nordis nie ma o tym pojęcia. 
— Nie umiesz pływać? — Tarlach zwrócił się do drugiego marynarza. 
— Nie. 
—  Potrzymam  cię,  jeśli  będzie  to  konieczne,  oprzemy  się  o  nakładkę  żagla. 

Pośpieszcie się, bo nas zauważą! Marynarze mieli nieszczęśliwe miny, nie mieli jednak 

wyboru,  przeczołgali  się  więc  przez  pokład  i  dołączyli  do  Uny,  która  trzymała  się 

balustrady po przeciwnej stronie. Sokolnik zrobił to chwilę później. 

Tarlach  i  Una  jako  pierwsi  szybko  i  bezszelestnie  przecisnęli  się  przez  balustradę,  a 

potem zawiśli na rękach. 

Ta  część  wraku  znajdowała  się  znacznie  bliżej  wody  i  wpadli  do  niej  z  niewielkiej 

wysokości. 

Pani Morskiej Twierdzy natychmiast popłynęła w stronę cienia rzucanego przez wrak 

i  zatrzymała  się  dopiero  przy  jego  burcie.  Uczepiła  się  kamiennego  kła,  na  który  wbiła 
się  „Gwiazda  Dionu”.  Po  kilku  chwilach  marynarze  również  znaleźli  się  w  wodzie  i 
trzech mężczyzn skuliło się obok Uny w cieniu rozbitego statku. 

Nie  była  to  wygodna  pozycja,  gdyż  stali  na  podwodnej  skale,  opierając  się  o  wielki 

kadłub, który mógł ich zmiażdżyć, gdyby choć trochę się przesunął w ich stronę. 

Śmierć  groziła  im  również  z  góry.  Tak  jak  przewidział  kapitan  Sokolników,  załoga 

pirackiego korabia szukała na wraku rozbitków z „Kormorana”. 

Od  razu  rozpoznali  mężczyznę,  który  przewodził  tej  bandzie  i  nią  kierował.  Ponad 

cichym  pluskiem  fal  usłyszeli  wyraźnie  jego  głos.  Poznali  go  i  w  ich  sercach  rozgorzało 
pragnienie zemsty. 

Tarlach  bezgłośnie  poruszył  wargami,  dziękując  Rogatemu  Panu  za  to,  że  zamknął 

drzwi  kubryku  i  że  nic  tam  nie  ruszyli.  Mordercy  szukali  dokładnie  i  widocznie 
wiedzieli,  czego  szukają,  ale  nic  nie  znaleźli,  gdyż  czwórka  ratowników  nie  zostawiła 
żadnych śladów. 

Wreszcie załoga pirackiego statku zgromadziła się na pokładzie. 
—  Więc  nie  wysadzili  swoich.  To dobrze.  Nie  pozbylibyśmy  się  tak  łatwo  ludzi  Uny, 

gdyby byli ostrzeżeni i uzbrojeni. — Znów dotarł do uciekinierów głos Ogina. 

—  Co  oni  robili  tak  daleko,  na  twoim  terytorium?  —  zapytał  ktoś  z  akcentem 

południowca. — Czy cię podejrzewają? 

Pan Kruczego Pola roześmiał się pogardliwie. 
—  Skądże.  To  sztorm  ich  tu  przyciągnął.  Mieszkańcy  Doliny  Morskiej  Twierdzy  to 

litościwi  ludzie  —  wyjaśnił  kpiącym  tonem.  —  Po  burzy  zawsze  wysyłają  swoje  łodzie 
najszybciej  jak  to  tylko  możliwe,  żeby  udzielić  pomocy  statkowi,  który  wpadł  w 
tarapaty.  Dlatego  właśnie  nalegałem,  byśmy  trzymali  się  z  dala  od  tego  miejsca,  na 
pełnym morzu. Gdyby nas o coś podejrzewali, mielibyśmy spore kłopoty z pokonaniem 
ich, zwłaszcza zaś tego statku. Był szybki i zwrotny. 

background image

— Będziemy musieli skończyć, zanim ktoś tu przypłynie szukając „Kormorana”… — 

Ogin skupił uwagę na ładunku „Gwiazdy Dionu”. 

— Przecież możemy zatopić jeszcze jeden statek — wtrącił ochrypły głos. 
— Nie bądź głupcem! Ile statków może tutaj zniknąć w ciągu tygodnia nie ściągając 

na  nas  podejrzeń?  Jak  ci  się  zdaje,  dlaczego  w  przeszłości  pozwalałem  przepływać 
korabiom wyładowanym cennymi towarami, jeśli nie z obawy, że nasi sąsiedzi się o tym 
dowiedzą? Krucze Pole nie może walczyć z każdym panem Doliny i z każdym kapitanem 
statku  w  High  Hallacku.  Zapamiętajcie  sobie,  że  jeśli  ja  zginę,  nie  pożyjecie  długo  bez 
mojej opieki i pomocy. 

Wtedy wtrącił się południowiec. Był chyba zastępcą Ogina i pragnął w takim samym 

stopniu uniknąć humorów swego pana, jak ten zapędzić wszystkich do roboty. 

—  Tak  czy  inaczej,  musimy  się  pośpieszyć.  Nie  wiem  nic  o  chmurach,  jeśli  to  nie  są 

sztormowe psy. 

Kilku rabusiów zgodziło się z nim, przeklinając niepogodę, która opóźni ich pracę, i 

niebezpieczeństwo,  że  wrak  się  rozpadnie,  zabierając  na  dno  lepszą  część  cennego, 
delikatnego ładunku. Przytrafiło się im to już z innym kupieckim statkiem, który zwabili 
na tę podwodną skałę. 

Zanim  zaczęli  wyładunek,  pan  Kruczego  Pola  rozkazał  im  wynieść  trupy  z  kabiny  i 

obciążywszy  je  wrzucić  do  wody,  usuwając  tym  samym  wszelkie  niezbite  dowody 
gwałtu.  Nawet  gdyby  przybył  tu  jakiś  statek  z  Morskiej  Twierdzy  —  jeszcze  zanim 
rozbójnicy  zatopią  „Gwiazdę  Dionu”  —  jego  załoga  niczego  nie  będzie  podejrzewała  i 
nie znajdzie krwawych plam na pokładzie i w kubryku. 

  
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY 
 
Una  wzdragała  się  za  każdym  razem,  kiedy  trupy  wpadały  do  morza.  Wystarczyłby 

kaprys losu i ratownicy również dołączyliby do nich. Zdradziłby ich nawet cichy dźwięk. 
Nie wątpili w to, gdyż tak wyraźnie słyszeli głosy rozbójników i ich ruchy. 

Tarlach  wziął  ją  w  ramiona  niemal  w  tej  samej  chwili,  gdy  dotarli  do  burty  wraku. 

Na skale, na której stali, było mało miejsca, a Una w dodatku była o kilka cali niższa od 
swoich  towarzyszy.  Przytulił  ją  mocniej  do  siebie.  Wiedział,  co  przeszła,  dobrze  znał 
obezwładniający  strach,  jaki  budzi  bezsilność  i  wstyd,  że  jest  się  świadkiem  zbrodni, 
której nie można zapobiec. 

Czuł  przenikliwy  chłód  morskiej  wody,  który  dawał  się  im  we  znaki,  a  stanie  się 

jeszcze dokuczliwszy, kiedy woda, w której teraz byli zanurzeni, będzie wysysała coraz 
więcej  ciepła  z  ich  ciał.  Nawet  Syn  Burzy,  który  się  nie  zamoczył,  gdyż  wczepił  się  w 
burtę „Gwiazdy Dionu”, dygotał w wilgotnym powietrzu, smagany zimnym wiatrem. 

Mogli  to  wytrzymać  i  muszą.  Ani  wody  oceanu,  ani  powietrze  nie  było  tak  zimne, 

żeby  ich  zabiły  w  dającym  się  przewidzieć  czasie,  chociaż  gwałtowne  skurcze  mięśni 
wywołane przez chłód mogły przyczynić się do ich śmierci — nie byliby w stanie pływać. 

Obawiali  się  tego  tak  samo,  jak  wykrycia  przez  ludzi  Ogina,  ale  musieli  to  uznać  za 

jedną  z  możliwości.  Zagrażało  im  inne,  znacznie  większe  niebezpieczeństwo.  Ich 
wrogowie  długo  będą  pracować  tego  dnia  i  nawet  kiedy  zejdą  z  pokładu  „Gwiazdy 
Dionu”,  uciekinierzy  nie  będą  mogli  przed  nocą  opuścić  niepewnego  schronienia.  A 
tymczasem zacznie się przypływ. Właściwie już się zaczął, chociaż ta zmiana była jeszcze 
niedostrzegalna.  Ale  wkrótce,  o  wiele  dla  nich  za  wcześnie,  poziom  wody  pocznie  się 
podnosić, aż w końcu nie będą mieli na czym stać. 

Ta obawa zbyt szybko okazała się uzasadniona. Morze dosięgło szyi Sokolnika, potem 

podbródka.  Pochylił  głowę,  żeby  wylać  wodę  z  hełmu,  a  w  końcu  zdjął  go  i  wrzucił  do 
oceanu. 

background image

Una  spojrzała  na  Tarlacha,  po  czym  przylgnęła  do  niego  jeszcze  mocniej.  Bez 

hełmu—maski  wydawał  się  bezbronny,  jakby  stał  nagi  przed  światem  i  podświadomie 
osłoniła go swoim ciałem jak tarczą. 

Stali  tak  tylko  krótki  czas,  Sokolnik  musiał  ją  bowiem  puścić,  żeby  zająć  się 

Nordisem,  który  nie  umiał  pływać.  Una  niebawem  zmuszona  była  pomagać  Santorowi, 
gdyż ten potrafił tylko krótko utrzymać się na wodzie; długo w niej by nie wytrzymał i 
od niej będzie zależało jego życie przez następne godziny oczekiwania. 

Los sprzyjał im w tym, że piraci dość późno przeszli na pokład wraku. Piracka załoga 

podjęła  pośpiesznie  przeprawę  z  „Gwiazdy  Dionu”  na  plażę,  ale  potem  zbliżający  się 
zachód  słońca  zmusił  ich  do  zajęcia  się  ładunkiem  na  lądzie,  by  nie  porwały  go  fale 
przypływu. 

Uciekinierzy  nie  musieli  więc  obawiać  się,  że  zostaną  odkryci  —  jeżeli  nie  opuszcza 

swojego  schronienia.  Nie  wolno  im  było  tego  robić  dopóty,  dopóki  mogli  ich  dostrzec 
nikczemnicy pracujący na plaży i powyżej na szczycie klifu. 

Dopiero  kiedy  przyjazny  mrok  rozpostarł  płaszcz  nad  światem,  Tarlach  ostrożnie 

wysunął się z cienia wraku, ciągnąc za sobą Nordisa. 

Ciemności zapadły na czas, Przypływ przysporzył im trosk i niewygód, ale był jednak 

ich  sojusznikiem.  Balustrada  „Gwiazdy  Dionu”  znajdowała  się  teraz  znacznie  bliżej, 
prawie  w  zasięgu  ręki.  Gdyby  poziom  wody  był  niższy,  nie  wiadomo,  czy  zdołaliby 
wspiąć się na pokład wraka, zwłaszcza że byli osłabieni i zmarznięci. 

Było  to  trudne  zadanie.  Tarlach  próbował  wdrapać  się  na  pochyloną  burtę  statku  i 

nie udało mu się to, nie zdołał też doskoczyć tam z dołu. 

Nordis, którego teraz podtrzymywała pani Morskiej Twierdzy, patrzył, jak Sokolnik 

z  powrotem  wpada  do  morza.  Tarlach  potrzebował  jakiejś  mocnej  podpory,  o  którą 
mógłby się oprzeć, jeśli w ogóle miał w ten sposób dostać się na pokład. 

—  Dobrze  pływasz,  Ptasi  Wojowniku  —  powiedział  marynarz.  —  Gdybyś  mnie 

podtrzymał i pomógł mi skoczyć, może zdołałbym tam się dostać i wciągnąć pozostałych. 

— Tak, to mogłoby się udać — odparł szybko najemnik. Ledwie to powiedział, Una i 

drugi  żeglarz  podpłynęli  do  niego  z  obu  stron.  Wsparty  z  obu  stron,  chwycił  Nordisa  i 
zebrał się w sobie. Marynarz skinął głową. 

— Teraz! 
— Skoczył, a kapitan podrzucił go w górę resztkami sił. Przez krótką chwilę Tarlach 

myślał,  że  i  ta  próba  się  nie  uda,  ale  Nordis  uczepił  się  balustrady.  Wisiał  tam  przez 
moment,  po  czym  zaczął  piąć  się  w  górę.  Miał  silne  ramiona,  dobrze  znał  statki  i 
niebawem  zniknął  za  burtą.  ginęło  wszakże  kilka  długich  jak  wieczność  sekund,  nim 
spuścił linę pozostałym uciekinierom. 

Potem  wspiął  się  drugi  żeglarz.  Teraz  obaj  musieli  dosłownie  wciągnąć  Unę  i 

Tarlacha.  Oboje  opadli  z  sił  walcząc  z  wodą  i  chłodem  i  podtrzymując  nie  umiejących 
pływać  towarzyszy.  Gdy  znaleźli  się  ponad  powierzchnią  morza,  przekonali  się,  że  są 
bezsilni jak dzieci. 

Wiał  ostry,  lodowaty  wiatr.  Wbijał  się  w  ich  ciała  przez  przemoczoną  odzież  jak 

tysiąc sztyletów. Tak, sprawiał ból równie silny jak ciosy noża i wkrótce może okazać się 
równie  niebezpieczny,  pomyślał  Sokolnik.  Mógł  się  przed  nim  bronić  tylko  w  jeden 
sposób:  skulić  się  przy  wysokiej  burcie  „Gwiazdy”  i  mieć  nadzieję,  że  go  choć  trochę 
osłoni. 

Ale  Nordis  i  Santor  na  to  nie  pozwolili.  Przeżyli  to  samo  co  ich  pani  i  Sokolnik. 

zachowali jednak siły i teraz oni ich podtrzymywali. 

—  Poczujesz  się  lepiej,  jak  tylko  schowamy  się  przed  wiatrem,  kapitanie  — 

powiedział cicho Nordis, pamiętając, jak daleko rozchodziły się w tym miejscu dźwięki. 
— Odpoczniesz w kajucie. 

background image

Znaleźli  się  tam  w  ciągu  kilku  minut  i  zamknęli  drzwi.  Sokolnik  szedł  już  wówczas 

pewniejszym krokiem, ale z ulgą osunął się na krzesło, które podsunął mu Nordis. 

W kajucie nie było tak zimno jak na zewnątrz. Tarlach niemal natychmiast poczuł się 

lepiej  i  zawstydził  się,  że  siedzi,  kiedy  im  wszystkim  nadal  zagraża  niebezpieczeństwo. 
Zaczął wstawać, lecz Santor uśmiechnął się szeroko i położył mu rękę na ramieniu, by go 
powstrzymać. 

— Pozostań tutaj z panią Uną przez jakiś czas, Ptasi Wojowniku. Teraz nasza kolej. 

Poza  tym  sądzę,  że  lepiej  znamy  statki,  nawet  tak  duże  jak  ten.  Za  tą  kajutą  jest 
następna.  Ktoś  w  niej  mieszkał  i  będziemy  mogli  użyć  jego  rzeczy.  Wydaje  mi  się.  że 
tamte łajdaki jeszcze wszystkiego iii e złupiły. 

— Nie mieli na to czasu. Idźcie tam, ale uważajcie ze światłem, 
— W zatoce nikt nie mieszka, i zresztą księżyc nam wystarczy zamiast świecy. 
Nie było ich przez jakiś czas i powrócili z pełnymi rękami. 
—  Los  się  do  nas  uśmiechnął  —  oświadczył  triumfalnie  Santor.  —  Znaleźliśmy 

dostatecznie  dużo  odzieży  dla  nas wszystkich, dobrej  jakości,  ale  to  nic  dziwnego,  gdyż 
była to kajuta kapitana. 

—  Nie  sądzę,  żeby  miał  nam  za  złe  to.  że  ich  użyjemy  —  odpowiedział  Tarlach, 

ściągając z siebie mokre odzienie. 

Una  przebrała  się  równie  szybko.  Odwróciwszy  się  plecami  do  swoich  towarzyszy, 

zdjęła podróżny strój i włożyła ubranie martwego marynarza. 

Zwróciła się do mężczyzn twarzą i uśmiechnęła szeroko. 
—  To  wielka  poprawa  naszej  sytuacji,  towarzysze.  Gdybyśmy  jeszcze  tylko  znaleźli 

coś do jedzenia i picia, będziemy mieli dość sił do ucieczki. 

Niestety, ta nadzieja okazała się płonna. Wprawdzie odkryli w kajucie kapitana nieco 

wina,  ale  nic  do  jedzenia.  Przeszukawszy  pośpiesznie  statek,  przekonali  się,  że  woda 
zalała zarówno kuchnię jak i spiżarnię. 

Tarlach  wzruszył  ramionami.  Zawiedli  się  w  swoich  nadziejach,  lecz  to  nie  było  ani 

ważne, ani niebezpieczne. Dotrą do Morskiej Twierdzy albo zginą na długo, zanim głód 
zagrozi ich życiu albo zdrowiu. 

Pragnienie  to  zupełnie  co  innego,  ale  nie  chciał  o  tym  myśleć.  Muszą  przystąpić  do 

działania bez względu na to, czy ugaszą pragnienie, czy też nie. 

Mogli  uciec  tylko  płaskodenną  łódką  nadal  uwiązaną  do  pokładu.  Nikomu  nie 

podobała się myśl o podróży nią, a najmniej Tarlachowi, nie mieli jednak wyboru, jeśli 
chcieli przeżyć. Gdyby towarzysze Tarlacha byli zahartowanymi w bojach, umiejącymi 
doskonale  pływać  Sokolnikami,  mogliby  zaatakować  i  zdobyć  statek  rozbójników, 
pomimo ich przewagi liczebnej, lecz ta trójka nie była zdolna do takiego wyczynu. 

Nie,  będą  musieli  popłynąć  tą  małą  łódką,  która  wydawała  się  niezmiernie  krucha 

nawet  doświadczonym  marynarzom.  Wiedzieli  wszakże,  że  szczęście  jej  sprzyja,  gdyż 
przetrwała  zarówno  straszny  sztorm,  jak  i  katastrofę  statku.  Może  i  im  się  powiedzie, 
kiedy do niej wsiądą. 

Dobrze się stało, że mogli tak o niej myśleć, gdyż następna burza morska była coraz 

bliżej. Fale stawały się wciąż wyższe i wyższe, a ciemne chmury przesłoniły prawie całe 
niebo  i  księżyc,  który  bardzo  jasno  świecił  tej  nocy.  Wypłynięcie  na  morze  w  taką 
pogodę  niemal  równało  się  samobójstwu.  Jeżeli  jednak  tu  pozostaną,  na  pewno  zginą. 
Wszyscy woleliby umrzeć podczas próby ocalenia życia, niż zginąć jak załoga „Gwiazdy 
Dionu”. 

Wspomnienie  o  zabitych  marynarzach  umocniło  ich  w  tym  postanowieniu.  Jeśli 

podejmą tę próbę, może ocaleją, a przynajmniej któreś z nich, i zaświadczą o wszystkim, 
co zobaczyli i usłyszeli. Jeżeli zginą, nie potwierdzą podejrzeń o zbrodniczej działalności 
Ogina, 

background image

Santor  i  Nordis  w  milczeniu  obejrzeli  łódkę  i  stwierdzili  że  jest  cała.  Nawet  wiosła 

pozostały.  Fale  zmyły  resztę  wyposażenia,  ale  ze  względu  na  rozmiary  łodzi  nigdy  nie 
było go wiele. Marynarze zabrali też kilka wiader, żeby w razie potrzeby wyczerpywać 
nimi  wodę,  gdyż  uznali  to  za  niezbędne,  po  czym  oświadczyli,  że  łódź  jest  gotowa  do 
drogi. 

Tarlach rozkazał wszystkim napić się wina. Nie warto było pozostawiać go na później 

— na każde z nich wypadło zaledwie po pół czary — powinni zaś wypić cokolwiek, jeśli 
nie mają nic do jedzenia. 

Jeszcze  raz  żeglarze  objęli  kierownictwo,  cicho  i  zręcznie  spuścili  łódkę  na  lekko 

wzburzone morze. Po raz ostatni spojrzeli na niebezpieczny brzeg, i skulili się, najdalej 
od  siebie,  jak  tylko  to  było  możliwe,  i  zaczęli  wiosłować,  kierując  łódź  w  stronę 
otwartego morza. 

  
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY 
 
Nie obawiali się już, że zostaną dostrzeżeni, jakkolwiek trzymali się jak najbliżej dna 

łódki, dopóki nie pozostawili wraku daleko za sobą. Noc była ciemna i mglista i jeszcze 
lepiej ukryła ich przed wzrokiem nieprzyjaciół, nawet gdyby ci zwrócili go na „Gwiazdę 
Dionu”. Wiatr wiał tak silnie, że zagłuszył cichy plusk wioseł. 

Odetchnęli  z  ulgą,  kiedy  wypłynęli  z  wąskiego  wejścia  do  zatoki,  okrążyli  skalną 

ostrogę i wreszcie stracili z oczu wrak i tych, którzy zwabili go na skały. 

Ku  zaskoczeniu  wszystkich  Tarlach  polecił  płynąć  w  stronę  otwartego  morza,  a  nie 

równolegle do brzegu. 

— Ta łódka nie nadaje się na głęboką wodę, kapitanie — zaryzykował Nordis — a co 

dopiero podczas złej pogody… 

—  Jeżeli  pozostaniemy  blisko  brzegu,  fale  zepchną  nas  na  klif  albo  na  rafy.  Una 

wyprostowała się nagle, odgadłszy to, czego Tarlach nie odważył się powiedzieć głośno. 

— Może nieco dalej spotkamy „Mewę”. 
—  „Mewa”!  Tak,  ona  pozostanie  na  morzu,  ponieważ  w  pobliżu  nie  ma  żadnego 

portu, do którego mogłaby szybko zawinąć! — zawołał Nordis. 

— Ta nawałnica nie powinna powstrzymać statku od dalszych poszukiwań — dodał 

żywo  Santor.  —  Burza  będzie  niewiele  silniejsza  od  tych,  które  „Mewa”  tyle  już  razy 
przetrzymała. Nic nigdy nie dorówna ostatniemu sztormowi. 

W jego glosie brzmiała posępna nuta mimo nadziei na ocalenie, którą podsunęła mu 

Una.  Wszyscy  zdawali  sobie  sprawę,  że  chociaż  ta  burza  nie  będzie  zbyt  gwałtowna, 
okaże się niebezpieczna dla ludzi próbujących płynąć w taką pogodę w kruchej łupinie. 

— Zapomnij o „Mewie” — ostrzegł go ostrym tonem Sokolnik. — Jeśli ją spotkamy, 

będziemy  mieli  powód  do  radości,  ale  takie  spotkanie  wymagałoby  raczej  cudu  niż 
uśmiechu losu. Nasze życie będzie zależało od tej łódki, naszej siły i od niczego więcej. 

Słowa  Tarlacha  ostudziły  zapał  reszty.  Miał  rację  i  jeżeli  Una  żywiła  w  duchu  słabą 

nadzieję  na  spotkanie  z  drugim  statkiem  należącym  do  Morskiej  Twierdzy,  nie 
próbowała z nim dyskutować. Powinni raczej zapomnieć o nadziei, żeby później gorzko 
się nie zawieść, gdyż nieunikniona w takim przypadku zmiana nastroju w połączeniu z 
wyczerpaniem i furią żywiołów mogłaby odebrać im chęć do walki o życie. 

Dowódca  Sokolników  i  pani  Una  chwycili  za  wiosła.  Marynarze  nie  zaprotestowali 

wiedząc,  że  tych  dwoje  umie  się  nimi  posługiwać wystarczająco  sprawnie, by wypłynąć 
na  pełne  morze  i  skierować  łódkę  ku  Dolinie  Morskiej  Twierdzy.  Ich  własne,  większe 
doświadczenie będzie potrzebne dopiero później i do tego czasu powinni wypocząć, żeby 
we właściwej chwili móc przejąć odpowiedzialność za życie całej czwórki. 

background image

Sztorm  nie  rozszalał  się  od  razu,  a  raczej  podpełzł  do  nich,  jakby  bał  się  pokazać. 

Deszcz zaczął padać, ledwie opuścili zatoczkę Kruczego Pola, ale przez długi czas była to 
tylko  zacinająca  mżawka.  Wiatr,  chociaż  lodowaty,  dopiero  stopniowo  przekształcił  się 
w  zawieruchę.  Ocean  najlepiej  przygotował  się  do  tego,  co  miaio  nadejść,  lecz  i  on 
zwlekał jakiś czas. zanim wybuchnął gniewem. 

Ale  i  tak  burza  dała  im  się  we  znaki.  Mięśnie  Tarlacńa  bolały  od walki  z  falami  tak 

niskimi i ostrymi, że wydawało mu się, iż łódka w ogóle nie posuwa się do przodu, mimo 
to nie zgodził się, by ktoś zastąpił go przy wiosłach. 

Powodowała  nim  duma  i  poczucie  obowiązku.  Pani  Una,  choć  tak  szczupła  i 

delikatna, nie przerywała takiej samej pracy. Dopóki ona się nie podda, on również tego 
nie zrobi, chyba że zupełnie straci siły. 

Ta para ustąpiła miejsca dwójce marynarzy dopiero wtedy, gdy deszcz zamienił się w 

ulewę i wiatr wprawił w szał fale. 

Kapitan  skulił  się  na  rufie  łodzi,  trzymając  sokoła  na  kolanach,  ogrzewając  go  i 

osłaniając  swoim  ciałem.  Jego  towarzysz  umierał.  Zdawał  sobie  z  tego  sprawę,  chociaż 
ostateczny  moment  jeszcze  nie  nadszedł.  Targała  nim  rozpacz,  gdyż  był  bezsilny.  Nie 
mógł  nic  dla  niego  zrobić,  nawet  lepiej  zasłonić  przed  deszczem.  Świadomy,  że  nikomu 
tym  nie  pomoże,  Tarlach  rozmyślał  gorączkowo.  W  owej  chwili  myśli  tak  mu  się 
poplątały, iż z trudem obserwował wioślarzy. 

Una  przycupnęła  obok  niego.  Nie  widział  jej  twarzy,  gdyż  siedziała  z  pochyloną 

głową, lecz jej zgarbione ramiona wskazywały, że była jeszcze bardziej wyczerpana niż 
on sam. 

Nic  dziwnego.  Ta  kobieta  walczyła  nie  tylko  z  bólem,  lecz  także  ze  zmęczeniem, 

głodem,  pragnieniem  i  zimnem.  Morska  sól  i  wilgoć  dotarły  do  obrażeń  na  jego  ciele  i 
chociaż  żadne  z  nich,  poza  raną  na  ramieniu,  która  bardzo  go  teraz  bolała,  nie  było 
groźne,  wszystkie  dawały  mu  się  we  znaki.  Mógł  wyobrazić  sobie  ból  targający  jej 
pokaleczonymi  rękami,  prawie  czuł,  ile  ją  kosztowało  każde  uniesienie  i  opuszczenie 
wiosła… 

Jęknął, gdy zwaliła się na niego lodowata fala. Bałwan przetoczył się ponad nimi, ale 

oto już zbliżał się następny, zalewając łódkę. 

— Czerpcie wodę! — ryknął Nordis. — Czerpcie albo utoniemy! 
Tarlach  skoczył  wykonać  ten  rozkaz,  Una  również.  Pracowali  gorączkowo,  aż  łódź 

zrobiła się lekka i wioślarze znów mogli nią kierować. 

Nie mogli wszakże odpocząć, ani teraz, ani w następnych; godzinach. Deszcz lał jak z 

cebra,  był  to  prawdziwy  potop  wystarczająco  obfity,  by  wypełnić  łódkę,  a  w  dodatku 
wydawało się, że co trzecia fala wlewa się przez burty. 

Owej straszliwej nocy Nordis i Santor dali dowody swoich żeglarskich umiejętności i 

wielkiej  odwagi.  To  oni  walczyli  z  rozkołysanym  stateczkiem,  sterowali  nim,  starali  się 
zwrócić go dziobem do fal, żeby nie nabierał wody. Tarlach i pani Una, skuleni na rufie, 
niejeden  raz  widzieli  w  dziwnym,  przerażającym  blasku  rozdzieranego  błyskawicami 
nieba, jak obaj żeglarze to unosili się nad nimi prawie pionowo, gdy łódź wspinała się na 
kolejną wielką falę, to pod sobą, kiedy spadała później w gigantyczną wodną dolinę. 

Tarlach  oparł  czerpak  na  kolanie  opróżniwszy  łódź  z  wody  po  raz  tysięczny, 

przynajmniej tak  mu się zdawało. Wiedział, że nie zdąży odpocząć, zanim znów będzie 
musiał unieść rękę. 

Wtedy właśnie wyczuł pustkę. Drugi umysł już nie kontaktował się z jego umysłem. 
— Nie! — jęknął. Ciało znikło. Nie miał nawet tego, nawet tego nie zdołał uratować. 
— Tak nie jest! — Una zacisnęła lodowate pałce na jego dłoniach. — Nie wierz w to, 

jeszcze  nie.  Na  pewno  któreś  z  nas  wyczułoby  jego  śmierć,  Tarlachu.  On…  Czy 
rzeczywiście było z nim tak źle, kiedy ostatni raz się nim zajmowałeś? 

background image

— Nie. 
Spojrzał  na  nią.  Z  całej  duszy  chciał  mieć  nadzieję  i  obawiał  się  cierpienia,  jeżeli 

wszystko okaże się tylko pobożnym życzeniem. 

— Więc gdzie… 
— Może poleciał po pomoc. 
— W taką zawieruchę? — zapytał pogardliwie. 
— Przyznaj przynajmniej, że będzie się starał ze wszystkich sił, tak jak my. Nie mógł 

pomóc nam tutaj, ale jeśli był w stanie polecieć mimo przemoczonych skrzydeł… Chyba 
uwierzysz, że będzie próbował? 

—  Tak,  wciąż  mógł  latać  —  przyznał  po  chwili  —  i  ten  sztorm  nie  jest  taki 

niebezpieczny  jak  tamten.  —  Zamknął  oczy.  —  Niech  Rogaty  Pan  strzeże  go  i  mu 
pomaga. 

— I Gunnora. 
Uciszyła ją kolejna fala i oboje rzucili się w wir nie kończącej się walki z morzem. 
Wstał świt i przeminął, nim sztorm przycichł, i słońce dawno już wzeszło, nim deszcz 

przestał padać. 

Cała  czwórka  siedziała  zgarbiona  na  swoich  miejscach,  zbyt  zmęczona,  by  radować 

się odpoczynkiem. 

Tarlach  zacisnął  usta.  Nie,  to  nie  było  właściwe  sformułowanie.  Nadal  doświadczali 

niewygód, choć zmieniła się ich natura. Wciąż musieli walczyć ze wzburzonym morzem i 
ostrym wiatrem, a jeśli deszcz przestał ich nawet dręczyć, to wkrótce jego miejsce zajmie 
pragnienie. 

Una zobaczyła, jak zlizuje sól z warg, i dotknęła jego ramienia. 
— Zdołałam złapać trochę deszczówki. Wyciągnęła do niego jeden z czerpaków. 
—  Przykro  mi,  ze  wystarczy  jej  tylko  na  parę  łyków,  ale nie  mogłam  jej  łapać,  póki 

łódź ciągle nabierała wody, a deszcz przestał padać zaraz potem. 

— Przykro? Pani, wróciłaś nam nadzieję! Może ta woda uratuje nam życie. 
Wziął  od  niej  czerpak.  Rzeczywiście  było  tam  tylko  niewiele  życiodajnego  płynu. 

Wypił jeden łyczek. Lecz zanim go przełknął, najpierw opłukał nim usta i dopiero potem 
pozwoli!  mu  się  sączyć  do  spragnionego  gardła.  Woda  miała  słonawy  smak,  ale  nigdy 
tak  się  nie  rozkoszował  wybornym  winem  w  dobrych  czasach  jak  teraz  tą  odrobiną 
deszczówki. 

Zaraz  potem  oddał  czerpak  Unie.  Ona  również  wypiła  tyle  sarno  co  on,  po  czym 

wyciągnęła naczynie do pozostałych towarzyszy. 

Ci spostrzegli, jak niewiele pozostało w nim wody i potrząsnęli przecząco głowami. 
— Już niedługo będziemy w domu, pani — powiedział Nordis. — Wypij za nas. 
— Napijcie się obaj — rozkazał ostro dowódca Sokolników. 
Obaj żeglarze zesztywnieli, 
— Nie mamy w zwyczaju odbierać słabszym od nas… Sokolnik podniósł ręce do góry, 

żeby ich uspokoić. 

—  Pani  na  Zamku  potrzebuje  teraz  naszej  siły.  Źle  jej  się  przysłużymy  sami  się 

osłabiając dla jej chwilowej wygody. 

Marynarze  opuścili  oczy  i  wypili  resztę  wody,  po  raz  ostatni,  zanim  dotrą  w 

bezpieczne miejsce, po raz ostatni, jeżeli nie zrobią tego bardzo szybko. 

Godziny  mijały  powoli.  Początkowo  uciekinierzy  niepokoili  się  spodziewanym 

pościgiem,  gdyż  sztorm,  chociaż  gwałtowny,  nie  powstrzymałby  statku  Ogina,  gdyby 
tylko  jego  kapitan  tego  zapragnął,  ale  później  się  odprężyli.  Uważali,  żeby  nie 
pozostawić  żadnych  śladów  na  pokładzie  „Gwiazdy  Dionu”.  a  brak  łódki,  jeśli 
rozbójnicy  w  ogóle  to  zauważą,  złożą  na  karb  złej  pogody.  Nie  zoczą  też  brakujących 
ubrań,  bo  najwyraźniej  nie  przeszukali  kajuty,  z  której  je  zabrano,  rozbitkowie  zaś 

background image

wzięli  ze  sobą  swoje  rzeczy.  Nie,  nie  musieli  bać  się  Kruczego  Pola,  chyba  że  los  znów 
zacznie ich prześladować i wrogowie ich odnajdą. 

Sokolnik  i  Kobieta  z  Dolin  ponownie  chwycili  za  wiosła,  aby  dać  odpocząć 

zmęczonym  marynarzom,  lecz  byli  tacy  słabi,  że  mogli  to  robić  zaledwie  parę  godzin, 
zanim znów musieli je oddać. 

Wiosłowanie  przychodziło  im  z  wielkim  trudem,  a  przecież  nie  odważyli  się  robić 

przerw  dłuższych  niż  kilka  sekund  podczas  zmiany  zespołu.  Morze  wciąż  było 
wzburzone — sztorm prawdopodobnie wcale nie ustał, tylko przycichł na jakiś czas — i 
fale atakowały łódkę, jakby rozgniewane, że walka trwa tak długo. Uciekinierzy musieli 
użyć  resztek  sił  i  wszystkich  żeglarskich  umiejętności,  żeby  tylko  utrzymać  na  wodzie 
swój maleńki stateczek; nie mogli popłynąć w stronę Doliny Morskiej Twierdzy. 

W miarę jak mijał czas, cenny czas, którego nie mieli za wiele, z wolna tracili ducha. 

Ciemne chmury przesłaniały niebo, nie dokuczały więc im palące promienie słońca, ale 
tylko to niosło ulgę. Pragnienie stało się prawdziwą torturą odbierającą siły mięśniom i 
umysłom.  Pamiętali  też,  że  powrót  sztormu,  a  wszystkie  znaki  wskazywały,  iż  cisza  nie 
potrwa długo, oznaczał, że czeka ich jeszcze jeden taki dzień. Jeżeli przeżyją… 

Wioślarze  musieli  się  już  zmieniać  co  pół  godziny  z  powodu  wyczerpującej  pracy  i 

postępującej utraty sił. Inaczej nie byliby w stanie unieść wiosła. 

Po  trzeciej  takiej  zmianie  Tarlach  wziął  w  dłonie  ręce  Uny.  Bandaże  przesiąknięte 

były  krwią.  Nic  nie  powiedział  ściskając  długie  białe  palce,  gdy  starał  się  je  rozgrzać, 
przekazać im cząstkę swojego ciepła. 

Jak długo jeszcze wytrzyma? Miała silną wolę i silne ciało, chociaż wydawało się takie 

delikatne,  lecz  to,  co  musieli  znieść,  powaliłoby  z  nóg  najsilniejszego  mężczyznę,  a  co 
dopiero  tę  szczupłą  niewiastę.  Już  samo  to,  że  nie  miała  dużych  rezerw  tłuszczu  ani 
silnych muskułów, skazywało ją na śmierć… 

— Żagiel! 
Usłyszawszy  krzyk  Nordisa  Tarlach  podniósł  oczy.  Na  horyzoncie  ukazał  się  sam 

wierzchołek masztu. 

Oblizał spieczone wargi. Czy powinni próbować go przywołać? Potrzebowali pomocy, 

bardzo jej potrzebowali, ale nawet obcy statek, bez jakichkolwiek powiązań z Oginem z 
Kruczego Pola, może okazać się niebezpiecznym środkiem transportu dla siedzącej obok 
niego urodziwą kobiety. 

Obaj  żeglarze  i  sama  Pani  Morskiej  Twierdzy  również  zdawali  sobie  sprawę  z  tego 

niebezpieczeństwa. Santor wypowiedział na głos dręczące wszystkich obawy. 

— Od czasu do czasu na tych wodach żeglują piraci, tak samo jak ci, którzy mogą źle 

potraktować  ludzi  potrzebujących  pomocy.  Ale  to  rzadko  się  zdarza,  i  nie  możemy 
odrzucić szansy na pomoc tylko dlatego, że się boimy spotkania z nimi. Kiedy będziemy 
zbliżali  się  do  tego  statku,  pani  Una  i  ty,  Ptasi  Wojowniku,  ukryje  się  w  wodzie.  Jeżeli 
stwierdzimy, że to wróg, przynajmniej wy będziecie żywi i wolni. 

Zgodzili  się,  gdyż  nie  mieli  innego  wyboru,  chociaż  wszyscy  wiedzieli,  że  w  razie 

takiego nieszczęścia niedługo przeżyją swoich towarzyszy. 

Uciekinierzy  czekali  w  napięciu,  obserwując  oddalony  statek.  W  tej  samej  chwili 

Tarlach  wyprostował  się,  czując  niewysłowioną  ulgę  i  radość,  gdyż  dostrzegł  na  tle 
zachodzącego słońca sylwetkę Syna Burzy szybującego wysoko na niebie. 

— Możemy oszczędzić sobie nurkowania. To „Mewa”! 
  
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY 
 
Kapitan  próbował  opanować  podniecenie.  Statek  Morskiej  Twierdzy  nadal  był 

bardzo daleko, a ich łódka wyglądała jak maleńka kropka na wzburzonym morzu. Może 

background image

dostrzegł  ich  tylko  jego  skrzydlaty  towarzysz?  Na  pokładzie  „Mewy”  nie  było 
Sokolników i może ptak nie zdołał powiadomić załogi o swoim odkryciu, chociaż w jakiś 
sposób skierować ich w tę stronę. Santor powiedział, że „Mewa” znacznie oddaliła się od 
wyznaczonego kursu… 

Inni  również  zdawali  sobie  z  tego  sprawę.  Nordis  zabrał  był  z  kajuty  „Gwiazdy 

Dionu” białą tunikę. Zdjął ją teraz i zaczął nią wymachiwać w stronę „Mewy”, podczas 
gdy pozostali mężczyźni wiosłowali tak szybko, jak mogli. 

Pomimo ich wysiłków i wysiłków sokoła i odmawianych w duchu modlitw, przez długi 

czas  wydawało  im  się,  że  nie  zostali  zauważeni,  i  że  będą  musieli  samotnie  stawić  czoło 
morzu i wichurze tak jak przedtem. 

I kiedy tracili resztki nadziei, większy statek wykonał zwrot. Nie minęło wiele minut, 

gdy  stanęli  na  pokładzie  „Mewy”  otoczeni  tłumem  zaciekawionych,  stroskanych 
marynarzy.  Sokolnik niemal  z  gniewem  uciszył  ciekawskich.  Una  stała  tuż  obok,  mimo 
woli opierając się o niego, i czuł, iż wytęża wszystkie siły, żeby nie upaść. 

— Najpierw zajmijcie  się waszą panią i tymi dwoma — warknął. — Będziemy  mieli 

dość czasu na rozmowy. 

Sucha  odzież,  pożywienie  i  ciepły  napój  zdziałały  cuda  i  niebawem  Tarlach,  jako 

dowódca rozbitków z „Kormorana”, opowiedział szczegółowo ich przygody. 

Słuchacze  milczeli,  gdy  skończył  mówić.  Kiedy  opisał,  jak  znaleźli  zamordowanych 

marynarzy na pokładzie wraku, a potem zagładę „Kormorana” i zabójstwo jego załogi, 
marynarze  z  Doliny  Morskiej  Twierdzy  nie  mogli  powstrzymać  okrzyków  gniewu  i 
oburzenia.  Uciszyła  ich  dopiero  opowieść  o  ucieczce  i  przeżyciach  ocalałej  czwórki. 
Minęło kilka sekund, zanim ktokolwiek zabrał głos. 

—  Czeka,  nas  krwawa  praca  i  mamy  prawo  żądać  zemsty  za  tę  zbrodnię  — 

powiedział w końcu kapitan „Mewy” — ale to musi teraz poczekać. Sztorm  jeszcze nie 
ustąpił.  Proponuję,  żebyśmy  przed  nim  uciekli  i  układali  plany  wojny  w  Morskiej 
Twierdzy, gdy pani Una i kapitan odpoczną. Zgadzacie się? 

Una skinęła głową. 
—  Tak,  chyba  że  kapitan  uzna,  iż  lepiej  od  razu  zaatakować  Krucze  Pole  i  piracki 

statek. 

— Nie, nie mamy teraz na to sił. Chociaż gorąco tego pragnę. — Westchnął. — Tak 

jest lepiej. Chcę mieć pewność, że kiedy uderzymy, skończymy z nimi szybko. — I dodał 
zimno,  głosem  tak  pełnym  nienawiści,  że  wszyscy,  którzy  go  słyszeli,  wzdrygnęli  się  w 
duchu: — Ogin z Kruczego Pola umrze. Nieważne, czy zginie z mojej ręki, czy na moich 
oczach z ręki kogo innego, lecz od tej chwili jest już tylko trupem. Przysięgam na moją 
duszę. 

 
Tarlach  nie  mógł  zasnąć,  mimo  wielkiego  zmęczenia.  Głowę  miał  nabitą  ponurymi 

myślami,  oskarżał  sam  siebie  i  nie  obroniła  go  przed  sobą  nawet  nienawiść  do  pana 
Kruczego  Pola.  Tak  niewiele  zdziałał  od  przybycia  do  górskiej  Twierdzy…  Nie,  to 
zmniejszało jego winę. Tak wielu zawiódł, doznał tylu niepowodzeń, on, który przysiągł 
strzec… 

Syn  Burzy  sfrunął  z  wybranego  przez  siebie  miejsca  na  podnóżku  koi  i  usiadł  w 

zasięgu ręki swojego partnera. 

Sokolnik  pogłaskał  ptaka.  Marynarze  dobrze  go  traktowali  i  zajęli  się  nim  w 

odpowiedni sposób, kiedy dotarł na statek przemoczony i wyczerpany lotem. Owinęli go 
ręcznikiem,  wysuszyli  i  ogrzali,  a  potem  dobrze  nakarmili.  Co  więcej,  okazali  mu 
należny szacunek, rozumiejąc, że przyniósł ważne nowiny, i starając się go zrozumieć, aż 
w końcu zdołał doprowadzić ich do rozbitków. 

background image

Jego dłoń znieruchomiała w połowie pieszczoty. Syn Burzy miałby prawo go opuścić, 

gdyż  jego  towarzysz  popełnił  wielki  błąd,  a  jednak  jako  prawdziwy  przyjaciel  o  nic  go 
nie oskarżał. Człowiek mógłby długo szukać kogoś takiego wśród ludzi. 

Sokół  zwrócił  głowę  w  stronę  drzwi  i  zaskwirzył  cicho.  Tarlach  usiadł.  Una  również 

nie spała. Skontaktowała się z Synem Burzy, upewniła się, że Tarlach nie śpi, i poprosiła, 
by do niej przyszedł. 

Najemnik  narzucił  opończę  na  tunikę,  którą  dał  mu  kapitan  „Mewy”,  i  pośpieszył 

wąskim korytarzem do kajuty pani Morskiej Twierdzy. Trzymał się blisko ściany, by nie 
upaść, gdyż statek kołysał się i trząsł pod naporem sztormu, który znów rozszalał się na 
zewnątrz. 

Przerażenie chwyciło go za serce. Wiedział, na jakie przyjęcie sobie zasłużył u Uny, i 

przewidywał, że ujawni swoje słuszne oburzenie, może nawet go odeśle, chociaż to było 
mniej  prawdopodobne,  gdyż  potrzebowała  żołnierzy  o  czystej  tarczy.  Rozsądek  mówił 
mu, iż powinien się pogodzić z konsekwencjami błędnej oceny sytuacji. Wiedział jednak, 
że on sam może się załamać, jeśli Una potraktuje go pogardliwie, a co gorsza, powie, iż 
się  na  nim  zawiodła,  Nie  mógłby  nawet  żywić  do  niej  urazy.  Wbrew  jego  woli  jej 
szacunek nabrał dla niego wielkiego znaczenia. 

Stanął przed jej drzwiami. Zawahał się tylko na chwilę, zanim zapukał. Nie zhańbi się 

tchórzostwem. To spotkanie musi się odbyć, teraz albo za kilka godzin. Raczej niech się 
skończy  jak  najszybciej,  potwierdzając  jego  obawy,  bądź  je  usuwając.  Nawet  rozpacz 
była lepsza niż ta przeklęta niepewność… 

Una  leżała  w  ubraniu  na  koi.  Odprężyła  się  i  odpoczęła  i  nawet  w  męskim  stroju 

wyglądała  pięknie.  Nagle  zdał  sobie  sprawę,  że  nigdy  dotąd  nie  zaprosiła  go  do  swoich 
prywatnych komnat. 

Wskazała  na  skrzynię,  która  najwidoczniej  była  typową  częścią  wyposażenia  takiej 

kajuty, a sama przeniosła się w nogi koi, żeby móc usiąść obok niego. 

Spojrzał na jej świeżo obandażowane ręce. 
— Jak z nimi jest? 
—  W  porządku.  Nie  stało  się  nic  złego,  chociaż  przypuszczam,  że  blizny  mogą  być 

nieco głębsze, niż się spodziewałam. A co z twoimi ranami? 

— Są nieznaczne. — Wzruszył ramionami. 
Głos  miał  przytłumiony,  gdyż  ze  wszystkich  sił  starał  się  ukryć  miotające  nim 

uczucia. Una schwyciła go za rękę, tak jak wtedy, gdy sądził, że stracił Syna Burzy. 

— Tarlachu, co cię dręczy? Widzę to od jakiegoś czasu. Dźwigasz jakieś zwiększające 

się brzemię. 

Opuścił oczy, ale nie próbował ukryć udręki. Nie potrafił tego zrobić w jej obecności. 
— Nawet teraz obarczam cię dodatkowymi kłopotami — szepnął z goryczą. — Moim 

obowiązkiem  było  chronić  cię,  pani,  dopilnować,  żeby  nie  zagroziło  ci  żadne 
niebezpieczeństwo  czy  niewygody,  a  ty  tyle  przeze  mnie  wycierpiałaś.  —  Dotknął 
bandaży na jej dłoniach. — Ocaliłaś mi życie na tamtej półce skalnej i przy tym sama o 
mało się nie okaleczyłaś. Od tamtej nocy… 

—  Jestem  prawowitą  władczynią  Doliny  Morskiej  Twierdzy.  Nie  wyrzeknę  się 

odpowiedzialności,  która  na  mnie  spoczywa,  a  także  wszystkich  moich  obowiązków, 
zwłaszcza tych, które łączą wszystkie ludzkie istoty. 

— Ja również miałem swoje obowiązki i nie wypełniłem ich należycie. 
— W jakim sensie? — zapytała ostro. 
— Gdybym posłał w górę Syna Burzy, kiedy weszliśmy na pokład „Gwiazdy Dionu”, 

nie  znaleźlibyśmy  się  tam  jak  w  pułapce.  Obawiałem  się,  że  ludzie  Ogina  mogą  go 
dostrzec i rozpoznać, dowiadując się w ten sposób o naszych podejrzeniach. Uznałem to 
za  większe  niebezpieczeństwo  niż  ich  atak  przez  zaskoczenie.  Ta  błędna  ocena  sytuacji 

background image

przyczyniła  się  do  śmierci  trojga  ludzi  i  ściągnęła  na  nas  to  wszystko,  co  potem 
przeżyliśmy. 

Spojrzała na niego. Jej zielone oczy zabłysły gniewem. 
— Albo udajesz głupca, albo jesteś tak dumny, że nie pozwala ci to myśleć rozsądnie 

—  powiedziała  dając  wyraz  irytacji.  —  Możliwe,  że  zbłądziłeś,  ale  my  przynajmniej 
żyjemy i wiemy o winie Ogina. 

— Przeżyliśmy tylko dzięki przypadkowi. 
—  Dzięki  przypadkowi  i  twojemu  postępowaniu.  Życiem  rządzi  przypadek.  Czy  nie 

możesz się pomylić, Tarlachu z ludu Sokolników? 

Odwrócił twarz. 
— Nie wtedy, kiedy ciąży na mnie taka odpowiedzialność. 
Una rozchyliła usta. Powinna była się domyślić… omal tego nie wyznał i to niejeden 

raz… ale żeby uczucie to było tak głębokie… 

Pochyliła  głowę,  by  nie  wyczytał  z  jej  twarzy,  że  wszystko  odgadła.  Jakakolwiek 

reakcja  z  jej  strony,  wywołana  porywem  serca  czy  chłodną  kalkulacją,  tylko  zwiększy 
ból  i  uczyni  jego  położenie  jeszcze  trudniejszym.  Musi  i  będzie  ciągnąć  tę  rozmowę, 
jakby  byli  tylko  towarzyszami  broni,  których  łączy  przyjaźń  i  wspólne  interesy.  Nawet 
tego było jednak dla niego za wiele i nie mógł się do tego przyznać. 

Sokolnik podjął widać bardzo podobną decyzję i kiedy po kilku sekundach znów się 

do niej odwrócił, sprawiał wrażenie całkowicie opanowanego i zadowolonego. 

— Dzięki ci składam, pani, za twoją wyrozumiałość — rzekł, zdając się w ten sposób 

kłaść  kres  temu,  co  ich  ku  sobie  ciągnęło.  Zauważyła  z  ulgą,  że  nie  miał  pojęcia,  iż 
odgadła jego uczucia. 

Pomyślała, że teraz odejdzie, ale Tarlach pozostał, przyglądając się jej uważnie. 
—  Niewiele  powiedziałaś,  kiedy  wspomniałam  o  akcji,  którą  musimy  podjąć 

przeciwko  Oginowi  —  oświadczył  w  końcu.  —  Chciałbym  się  dowiedzieć,  co  o  tym 
sądzisz. 

— Nawet jeśli mam odmienne zdanie niż ty? 
—  Nawet  wtedy,  pani.  Mówimy  o  wojnie,  a  nie  tylko  o  obronie,  ty  zaś  jesteś 

odpowiedzialna za swoją Dolinę. 

Westchnęła, wiedząc, co musi powiedzieć, i nienawidząc samej siebie. 
—  Nie  chcę,  żeby  nasza  starożytna  kraina  ponownie  spłynęła  krwią,  a  zwłaszcza  nie 

chcę, by Morska Twierdza była tą Doliną, która rozpocznie wojnę. — Wyprostowała się. 
—  Moje  pragnienia  się  nie  liczą.  Tutaj  zagnieździło  się  potworne  zło.  Musimy  je  stąd 
wykorzenić bez względu na cenę. 

Sokolnik  skinął  głową,  a  potem  uśmiechnął  się  lekko.  Zrobiło  mu  się  lżej  na  sercu. 

Una  wyglądała  tak  dobrze,  mimo  straszliwych  przejść,  a  jej  poparcie  dla  jego  planów 
dodało  mu  otuchy,  gdyż  on  sam  też  nie  chciał  znów  oglądać  rozlewu  krwi  w  High 
Hallacku i wbrew wskazaniom rozsądku zaczął wątpić, czy ma do tego prawo. 

Wstał ze skrzyni. Kiedy ten podwójny ciężar spadł mu z serca, wreszcie ogarnęło go 

zmęczenie i poczuł zawrót głowy. 

—  Lepiej  pójdę  —  powiedział.  —  Powinniśmy  dać  odpoczynek  naszym  umysłom, 

zanim dotrzemy do twojego zamku. 

— Dobrze odpocznij,  mój towarzyszu — odparła cicho. — Stoczyłeś już  zażarty bój 

dla Morskiej Twierdzy.  

  
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI 
 

background image

Przez  całą  tę  noc  Tarlach  spał  tak  głęboko,  że  jego  sen  mógłby  być  cieniem  śmierci; 

nie  słyszał  huku  nawałnicy,  nie  wiedział,  jak  dzielnie  i  z  jakim  trudem  walczyła  z  nią 
załoga „Mewy”. 

Kiedy  się  w  końcu  obudził,  zobaczył  pogodne  niebo  i  ledwie  pomarszczoną 

powierzchnię oceanu. 

Leżał  nieruchomo  kilka  długich  sekund,  pozwalając  sobie  na  rozkosz  powolnego 

przebudzenia,  jakby  był  wielmożą  w  swoim  własnym  łożu  w  czasie  pokoju.  Wiedział 
bowiem,  gdzie  się  znajduje,  i  instynktownie  wyczuł,  że  wokół  niego  panuje  spokój  i  że 
jest bezpieczny. 

W  końcu  wstał  i  ubrał  się  w  położone  na  skrzyni  szaty,  znów  poruszając  się 

rozmyślnie powoli. 

Mięśnie prawie go nie bolały, gdy się przeciągał. Zastanowił się z roztargnieniem, czy 

można uodpornić się na zmęczenie tak jak na trudy życia najemnego żołnierza. 

Kiedy wyszedł na pokład, powitał go kapitan „Mewy” i opisał mu sztorm, jak szalał 

ubiegłej nocy. Później podał mu ich pozycję w odniesieniu do celu podróży. 

— Spałeś tak długo, że obawialiśmy się, iż będziemy musieli zanieść cię do zamku — 

zakończył uśmiechając się szeroko. 

Tarlach odpowiedział uśmiechem. 
— Myślę, że jakoś dobudzilibyście mnie. Byłby ze  mnie ciężki ładunek. — Rozejrzał 

się dookoła. — Czy inni już wstali? 

— Nie. Ty jesteś pierwszy. Już wkrótce powinni się obudzić. 
Sokolnik zdał sobie sprawę, że jest bardzo głodny i poprosił o jedzenie. Przyniesiono 

mu je szybko, domyślił się więc, że się tego spodziewano. Ledwie zaczął się posilać wraz z 
Synem Burzy, kiedy przyłączyli się jego towarzysze z „Kormorana”. 

 
Było dobrze po południu, kiedy wreszcie ich oczom ukazał się po trzykroć upragniony 

widok okrągłego zamku oraz chat i pól szukających ochrony. Niebawem znaleźli się na 
brzegu. 

Tarlach  natychmiast  udał  się  do  zamku.  Zatrzymał  się  tylko  po  to,  by  nakazać 

pasażerom i załodze „Mewy” milczenie. Zrobił wyjątek dla Uny, która musiała spotkać 
się  z  najbliższymi  krewnymi  zamordowanych  marynarzy.  Kodeks  honorowy  Morskiej 
Twierdzy  nie  pozwalał utrzymywać  ich  bez  potrzeby  w  trwodze  i  niepewności.  Dlatego 
Una  poszła  oddzielnie  do  każdej  rodziny,  żeby  poinformować  jej  członków  o  stracie, 
jaką  ponieśli,  i  poprosić,  żeby  jeszcze  przez  krótki  czas  opłakiwali  swoich  zmarłych  w 
tajemnicy. 

Kapitan Sokolników wezwał Brennana i Roricka na naradę, którą jak wywnioskowali 

z jego zachowania, miała być bardzo ważna. Przywołał też Ruf ona, ale gdy już wszyscy 
się zgromadzili, powiedział im tylko, że obecność Uny jest konieczna. Nikt nie zasypywał 
go  pytaniami,  chociaż  jego  ponura  mina  i  milczenie  wskazywały,  że  sytuacja  jest 
poważna.  Szare  oczy  Tarlacha  pociemniały,  gdy  w  końcu  pojawiła  się  Pani  Morskiej 
Twierdzy.  Jej  nieruchoma,  bledsza  niż  zwykle  twarz  świadczyła,  że  ma  ciężkie  zadanie 
do spełnienia. 

Pośpieszył ku niej. Na chwile zacisnął palce na jej dłoni. Bardzo dobrze znał ten ból i 

było  mu  ciężko  na  sercu,  gdy  pomyślał,  ile  razy  będzie  go  czuła,  zanim  skończy  się 
rozlew krwi. 

Wszyscy  utkwili  w  nim  spojrzenia  i  Sokolnik  nie  zwlekając  dłużej  złożył  raport  o 

wszystkim, co przeszli i co zobaczyli. 

Mówił  lakonicznie,  nie  okazując  emocji,  nie  chciał  bowiem  skłonić  swoich  słuchaczy 

do  nie  przemyślanej  akcji.  Opisał  okropne  zbrodnie,  które  wymagały  zastosowania 

background image

nadzwyczajnych  środków.  O  przyjęciu  lub  odrzuceniu  jego  propozycji  musiał 
zadecydować rozsądek i tylko rozsądek, nie zaś uczucia. 

Podobnie jak to się stało na pokładzie „Mewy”, słuchacze długo milczeli po tym, gdy 

skończył mówić. 

Pierwszy zwrócił się do niego Ruf on. 
— Czy uważasz atak za naszą jedyną odpowiedź? 
—  Tak,  już  to  powiedziałem.  Oszczędzenie  Ogina  równałoby  się  hodowaniu  ziaren 

zarazy  w  twoim  własnym  domu.  Takiemu  człowiekowi  nigdy  nie  można  zaufać,  nawet 
jeśli  strach  przed  odwetem  powstrzymywałby  go  od  zbrodni  przez  lata  i  dziesiątki  lat. 
Pewnego dnia znów by zaatakował. 

Weteran spojrzał na swoją suzerenkę. 
— Ja również tak uważam, pani, ale wojna to niełatwe zadanie, jak się wszyscy o tym 

przekonaliśmy. Czy zgadzasz się z nim? 

—  Wiem,  że  nieszczęście  i  smutek  niemal  na  pewno  będą  rezultatem  naszego 

dzisiejszego  wyboru,  lecz  Pan  Kruczego  Pola  już  podjął  za  nas  decyzję.  Nie  możemy 
pozwolić,  żeby  dalej  popełniał  takie  zbrodnie.  Popieram  kapitana,  tak  jak  mu  to  już 
powiedziałam. 

Pani Morskiej Twierdzy, oficjalnie zwróciła się do Tarlach a. 
— Niech więc tak się stanie, kapitanie. Dolina nasza jest w stanie wojny i ty będziesz 

ją prowadził. Wolałabym jednak więcej zrobić dla swoich i dla twoich ludzi, niż z moim 
błogosławieństwem narazić ich na niebezpieczeństwo. 

— Ty zrobisz, co do ciebie należy. Co do reszty, to moja kompania będzie prowadziła 

wojnę.  Inaczej  nie  wynajęłabyś  naszych  mieczy,  kiedy  dostrzegłaś  cień,  który  na  was 
padł. 

—  Mimo  to  wojownicy  Morskiej  Twierdzy  będą  wam  towarzyszyć  w  takim 

charakterze,  jaki  sam  określisz  —  powiedziała  stanowczo.  —  Nie  należymy  do  rasy, 
która pozwala, by inni wykonywali za nich najcięższą pracę. 

— Wiem o tym — odparł uśmiechając się wreszcie. 
—  Jak  zamierzasz  prowadzić  tę  wojnę,  kapitanie?  —  zapytał  Rufon.  Dokonali  już 

wyboru; pozostało im tylko ułożenie planów i wprowadzenie ich w życie. 

— Najszybciej, jak to możliwe — odpowiedział najemnik bez namysłu, co świadczyło, 

iż  przemyślał  już  całą  rzecz.  —  Długa  kampania  byłaby  katastrofalna  dla  Morskiej 
Twierdzy,  ale  jeżeli  ruszymy  w  pole  dostatecznie  szybko,  powinniśmy  oszczędzić 
zarówno naszym ludziom jak i mieszkańcom Kruczego Pola wielu zniszczeń i śmierci. 

Jego szare oczy błyszczały, przeszywając spojrzeniem jak oczy sokoła. 
—  Powiedziałaś,  pani,  że  Ogin  nie  ma  bliskich  krewnych,  którzy  odziedziczyliby  po 

nim Krucze Pole? 

— Żadnych. 
—  Powiedz  mi,  Rufonie,  czy  mieszkańcy  jego  Doliny  będą  walczyli  do  końca,  czy 

poddadzą  się,  kiedy  przekonają  się,  że  Ogin  nie  żyje  i  że  silny  oddział  stoi  przed  ich 
bramami? Starszy mężczyzna zastanawiał się jakiś czas. 

—  Poddadzą  się,  jeżeli  będą  mieć  całkowitą  pewność,  że  zostaną  oszczędzeni.  Pod 

rządami  Ogina  i  jego  ojca  musieli  nauczyć  się  tak  wielkiej  uległości,  jakiej  nie 
zaakceptowałaby żadna inna Dolina w tym rejonie High Hallacku. 

—  Czy  ma  sprzymierzeńca  wśród  okolicznych  panów?  Una  potrząsnęła  przecząco 

głową. 

—  Nie.  Ani  on,  ani  jego  dom  nie  jest  lubiany,  są  bowiem  przybyszami  i  nie 

przestrzegali naszych obyczajów. Jego dziadek ożenił się z dziedziczką Kruczego  Pola i 
po  kilku  latach  poślubił  pewną  damę  z  nizin,  kiedy  jego  pani  zmarła  w  połogu.  — 
Uśmiechnęła się ponuro. — My, górale, z trudem przyzwyczajamy się do zmian. 

background image

—  Musiał  mieć  jakieś  powiązania  z  pierwotnymi  panami  tej  Doliny.  Kto 

odziedziczyłby Krucze Pole, gdyby nie małżeństwo z kobietą z zewnątrz? 

—  Morska  Twierdza.  Nie  możemy  jednak  protestować  przeciwko  legalnemu 

małżeństwu. 

—  Nie,  pani,  nie  sugeruję,  żebyśmy  wystąpili  z  takim  żądaniem.  Może  to  jednak 

pomóc  nam  w  zdobyciu  tej  Doliny  i  w  szybkim  zawarciu  trwałego  pokoju,  jeżeli 
usuniemy Ogina i jeśli, jak twierdzisz, ludzie długo pamiętają. 

—  Czy  przed  marszem  na  zamek  Ogina  zamierzasz  zaatakować  załogę  pirackiego 

statku? — zapytał Rufon. 

—  Tak  —  odpowiedział  Tarlach.  —  To  oni  popełnili  te  zbrodnię  i  muszą  za  to 

zapłacić.  Chcę  się  z  nimi  rozprawić,  zanim  zdołają  się  ukryć  albo  uciec  z  tych  stron. 
Przede  wszystkim  musimy  jak  najprędzej  usunąć  Ogina.  Jeżeli  bowiem  uda  mu  się 
zamknąć w swojej twierdzy, czeka nas długa i zacięta walka, która może być śmiertelnie 
niebezpieczna dla obu Dolin. 

—  Czy  nie  przesadzasz,  skupiając  nasze  plany  wokół  możliwości,  że  pan  Kruczego 

Pola  będzie  wśród  swoich  zbójów,  kiedy  uderzymy?  —  spytał  Brennan.  —  Wydaje  mi 
się, że spędza większość czasu wśród wygód w swoim zamku. 

—  Normalnie  miałbyś  rację,  ale  Ogin  wie.  że  łodzie  z  Morskiej  Twierdzy  będą 

szukały  „Kormorana”.  Bardzo  wątpię,  czy  będzie  chciał  porzucić  swoją  bandę 
morderców  w  obliczu  groźby  ataku,  gdyby  któraś  z  naszych  łodzi  zbytnio  się  zbliżyła, 
zwłaszcza jeśli „Gwiazda Dionu” nadal tkwi nietknięta na skale, 

— A jeśli się rozdzielą? — nie ustępował porucznik. 
— Wtedy przygotujemy się do oblężenia, mając nadzieję, iż nie potrwa długo. 
—  Jego  ludzie  są  zbyt  zastraszeni,  abyśmy  mogli  liczyć  na  ich  wystąpienie,  gdy 

dowiedzą się już, dlaczego zaatakowaliśmy Krucze Pole — ostrzegła go Una. 

— Tak, ale z tych samych powodów nie powinni długo stawiać oporu i myślę, że nie 

zechcą stoczyć zaciętej bitwy. 

Kapitan  Sokolników  wielkimi  krokami  podszedł  do  wąskiego  okna  i  przez  moment 

patrzył na zatokę, zanim znów się do nich odwrócił. 

—  Chcę,  żeby  przemalowano  „Mewę”  na  szaro  i  pokryto  czarnymi  i  białymi 

plamkami zarówno kadłub jak i żagle. 

— Tak się stanie — zapewnił go Rufon. — A co z innymi łodziami? 
—  Wyślij  je  od  razu,  takie  jakie  są.  Niech  Ogin  przyzwyczai  się  do  widoku  floty 

Morskiej  Twierdzy.  Zamierzam  trzymać  „Mewę”  z  dala  od  brzegu  aż  do  zmierzchu. 
Ciemności  w  połączeniu  z  kamuflażem  sprawią,  że  stanie  się  niewidoczna  niemal  do 
chwili,  gdy  zaatakujemy  rozbójników.  Ale  jeśli  już  nas  zauważą,  chciałbym,  żeby 
niczego nie podejrzewali. 

— A jeśli „Gwiazda Dionu” nadal tkwi na skałach? 
—  Łódź  lub  łodzie,  które  ją  odnajdą  jako  pierwsze,  muszą  oczywiście  ją  obejrzeć. 

Wtedy  nie  będzie  tam  już  niczego,  co  mogłoby  obudzić  podejrzenia,  i  nasi  ludzie  bez 
trudu odegrają swoją rolę. Wydaje mi się jednak, że już jej nie zastaną. Albo zatopił ją 
sztorm, albo ludzie Ogina po ograbieniu z towarów. 

— Piracki statek może natknąć się na nasze łodzie wysłane na poszukiwania. 
Tarlach pokręcił przecząco głową. 
—  Ogin  nie  popełni  tego  samego  błędu  po  raz  drugi.  Jego  korab  będzie  za  dnia 

trzymał się z dala od brzegu. To drugi powód, dla którego chcę wpłynąć do jego portu, 
gdy  już  zdąży  w  nim  się  ukryć.  —  Spochmurniał.  —Jest  niewielka  szansa,  że  w  ogóle 
pozostanie na morzu, ale sądzę, że jego załoga będzie wolała spędzić noc w bezpiecznym 
porcie i zdoła to przeforsować. Ten statek przeznaczony jest do szybkich ataków, a nie 

background image

do  długotrwałych  podróży.  Ocean  zaś  jest  nadal  tak wzburzony,  że  pobyt  na pokładzie 
korabia będzie bardzo nieprzyjemny, chyba że zarzucą kotwicę w dobrej kryjówce. 

— Może poczeka aż do nocy, zanim wyruszy do swojej bazy — zasugerował Rorik. 
— Myślę, że nie. Jest za duży, żeby próbować przepłynąć obok Kolebki nocą. 
— „Mewa” również. 
— Dlatego powinniśmy być tam przed nim. — Zamilkł na chwilę, wyobrażając sobie 

ten atak. — Będziemy musieli uderzyć szybko i szybko zwyciężyć. Ludzie Ogina bardzo 
dobrze  znają  tę  zatokę.  Jeżeli  damy  im  dość  czasu  na  manewr,  mogą  wciągnąć  nas  w 
niebezpieczne  miejsce.  „Mewa”  jest  za  duża,  żeby  mogła  swobodnie  tam  się  poruszać. 
Jeżeli  to  w  ogóle  będzie  możliwe,  powinniśmy  nie  dopuścić,  by  ktokolwiek  wdrapał  się 
na  klif  i  ostrzegł  załogę  twierdzy,  inaczej  będziemy  mieli  twardy  orzech  do  zgryzienia. 
Jeśli  wyślemy  oddziały  lądowe  i  równocześnie  zaatakujemy  piracki  statek,  na  pewno 
nam się uda. 

— A co zrobimy po pokonaniu rozbójników? — zapytała Una. 
— Pomaszerujemy do twierdzy, zabierając ze sobą żywych jeszcze morderców razem 

z ciałem Ogina. — Zacisnął usta. — Ten nigdy nie da wziąć się żywcem. 

— Zdobycie zamku z taką liczbą wojowników, którą może zabrać „Mewa”, to trudne 

zadanie nawet dla Sokolników — skomentował sucho Brennan, ale jego oczy uśmiechały 
się, gdyż na tyle dobrze znał swojego dowódcę, by wiedzieć, że ma gotową odpowiedź na 
to zastrzeżenie. 

— I tak by było, towarzyszu — Tarlach uśmiechnął się szeroko — lecz reszta naszej 

floty  wróci  do  domu  po  pozornych  poszukiwaniach  i  znów  popłynie,  tym  razem  do 
Kruczego  Pola.  Powinni  dotrzeć  do  tamtej  zatoczki  jakieś  sześć  godzin  po  nas, 
przywożąc zapasy i resztę naszej kompanii. Żołnierze z Morskiej Twierdzy pomaszerują 
lądem,  prowadząc  nasze  konie,  i  spotkają  się  z  nami  w  drodze.  Czy  moglibyście 
zaproponować najlepsze miejsce do takiego spotkania, pani Uno, Rufonie? — dodał. 

—  Jest  wiele  dobrych  miejsc  —  odrzekł  Rufon.  —  Czy  mogę  zobaczyć  mapę,  pani, 

żeby pamięć mnie nie zawiodła i kapitan mógł sam wybrać najlepsze miejsce? 

Sama przyniosła mapę i w niedługim czasie dokonali wyboru. Tarlach wpatrywał się 

w  mapę  przez  kilka  sekund,  jakby  niepokoiła  go  pewna  myśl.  W  końcu  westchnął, 
podniósł oczy i utkwił wzrok w Unie. 

—  Kolumna  lądowa  będzie  się  składała  z  twoich  żołnierzy,  pani.  Wiem,  że  wiele 

wymagam, ale chciałbym, żebyś wyruszyła z nimi — powiedział. 

Wywołało  to  gwałtowne  protesty  pozostałej  trójki  mężczyzn,  lecz  uciszył  ich 

niecierpliwym gestem. 

— Zastanówcie się, dobrze? Jacy ludzie poddaliby się oddziałowi najemników, nawet 

jeśli  towarzyszyliby  im  mieszkańcy  sąsiedniej  Doliny?  Pani  Una  rządzi  Morską 
Twierdzą i jej ród od pokoleń cieszy się szacunkiem w całym tym rejonie High Hallacku. 
Jej  obecność  dopomoże  nam  przekonać  garnizon  Kruczego  Pola  i  tych,  których  on 
broni, żeby szybko się poddali. 

— Wezmę w tym udział — wtrąciła Una, zanim rozgorzała dalsza dyskusja — ale nie 

w marszu. Popłynę na „Mewie”. 

— Pani… — zaczął Tarlach. 
—  Teraz  ty  się  zastanów,  kapitanie!  Gdzie  najbardziej  będzie  potrzebna 

uzdrowicielka? Przy rannych czy z dala od nich? 

Przez chwilę bala się, że mimo wszystko Tarlach jej odmówi, ale potem schylił głowę. 

Wszyscy widzieli, iż zrobił to z najwyższą niechęcią. Znała się tak dobrze na leczeniu, że 
musiał się zgodzić, by pomagała jego wojownikom. 

Wszyscy zamilkli na jakiś czas, aż wreszcie Una spojrzała na dowódcę najemników. 

background image

—  A  co,  jeśli  któraś  z  naszych  łodzi,  które  rzekomo  wyruszyły  na  poszukiwania, 

natknie się na piracki statek? — zapytała. — Nie mogłaby udawać, że go nie zauważyła. 

Tarlach uśmiechnął się. 
— Dobre pytanie. To  mało prawdopodobne, ale  możliwe. Wtedy powita go i zapyta, 

czy  nie  widział  „Kormorana”,  zadając  też  inne  pytania,  których  należałoby  oczekiwać 
podczas  podobnego  spotkania.  Nasi  wrogowie  na  pewno  będą  mieli  przygotowane 
wyczerpujące odpowiedzi właśnie na taką okazję. 

Dowódcy  Morskiej  Twierdzy  naradzali  się  jeszcze  długo,  póki  nie  ustalili  planów 

kampanii,  po  czym  się  rozstali.  Tarlach  udał  się  do  kwater  Sokolników,  Una  zaś  miała 
zwrócić się do swoich ludzi i przygotować flotyllę zgodnie z instrukcjami kapitana. 

  
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI 
 
Przygotowania  zostały  zakończone  dopiero  w  połowie  następnego  dnia  i  armia 

Morskiej Twierdzy szykowała się do wymarszu. 

Una przyszła do komnaty Tarlacha, żeby omówić sprawy, które mogły przyjść mu do 

głowy od czasu ich ostatniego spotkania. 

Sokolnik miał na sobie ciemną opończę i wysoki hełm–maskę. Serce ścisnęło się Unie 

na  ten  widok,  chociaż  się  tego  spodziewała.  W  mundurze  wydawał  się  daleki  i  obcy. 
Kiedy  jednak  spojrzała  w  widoczną  spod  hełmu  część  twarzy,  opuściła  ją  depresja. 
Człowiek nie zmienił się nakładając mundur. 

Rozmawiali  tylko  krótki  czas  —  na  naradzie  poprzedniego  wieczoru  omówili  już 

wszystko,  co  należało  —  ale  Sokolnik  nie  chciał  opuścić  komnaty,  by  przyłączyć  się  do 
czekających  na  dole  towarzyszy.  Stała  więc  obok  niego,  obserwując  ożywiony  ruch  w 
niewielkim porcie. 

Tarlach  przeniósł  spojrzenie  na  statek,  którym  mieli  niebawem  popłynąć,  i  pokiwał 

głową z uznaniem pełnym zdumienia. 

—  Twoi  ludzie  dobrze  się  spisali  —  powiedział  do  Uny.  —  Wiem,  gdzie  „Mewa” 

zarzuciła  kotwicę,  a  mimo  to  muszę  sam  siebie  przekonywać,  że  ją  widzę.  Dla  tych 
którzy nie będą się jej spodziewali, będzie prawie niewidoczna. 

— Modlę się, o to. 
Nagle odwrócił się od okna, jakby nie mógł dłużej znieść tego widoku. 
— Wolałbym, żebyś nam nie towarzyszyła, pani. 
— Muszę. 
— Wiem, lecz choć dobrze władasz mieczem, nie powinnaś brać udziału w walce. 
—  Zdaję  sobie  z  tego  sprawę.  Będę  trzymała  się  z  daleka,  chyba  że  wynik  okaże  się 

tak dla nas niekorzystny, iż będę musiała się bronić. 

Ręka Sokolnika oparta o kamienną ścianę zbielała, tak mocno ją przycisnął. 
— Dziwi mnie, że chcesz znów oddać się pod moją opiekę. 
— Powierzyłabym ci moją duszę nieśmiertelną — szepnęła żarliwie. 
W tej samej chwili kotka zwana Odważną wrzasnęła i syknęła. Leżała dotąd zwinięta 

w  kłębek  w  nogach  łoża  Tarlacha,  gdzie  się  wdrapała,  kiedy  Una  postawiła  ją  na 
podłodze po wejściu do komnaty Sokolnika. Teraz jednak stała z wygiętym grzbietem i 
stulonymi uszami. Jednocześnie Syn Burzy wydał swój okrzyk bojowy. 

Ludzie odwrócili się błyskawicznie. Powietrze przed nimi zaczęło migotać. 
Sokolnik  stanął  pomiędzy  Uną  z  Morskiej  Twierdzy  a  dziwnym  zjawiskiem.  Była  to 

brama, taka sama jak ta, którą widział w Zielonej Alkowie. 

Nie mogli stąd uciec. Tarlach nawet nie próbował przedrzeć się do drzwi. Wyciągnął 

więc miecz z pochwy i z bijącym sercem czekał na to, co się miało stać. 

background image

Tak  jak  przedtem  pojawiła  się  postać  kobiety,  zbliżając  się  do  nich  jak  z  wielkiej 

odległości. 

Widmowa Una weszła do komnaty i stanęła przyglądając się im uważnie. Tarlach nie 

wyczytał  wiele  z  jej  twarzy,  ale  uznał,  że  nie  maluje  się  na  niej  gniew  ani  nawet 
zaskoczenie. Raczej zrozumienie i niecierpliwość. 

—  Nie  obawiaj  się,  Ptasi  Wojowniku  —  powiedziała  dziwnie  wysokim  głosem.  — 

Przybyłam, żeby was ostrzec, a nie po to, by zwracać się z prośbami do mojej siostry. 

Sokolnik pochylił głowę, lecz lewą ręką powstrzymał Panią Morskiej Twierdzy, która 

odruchowo chciała podejść do widziadła. 

—  W  takim  razie  witamy  cię,  ale  myślę,  że  najlepiej  będzie,  jeżeli  pozostaniesz  w 

pewnej odległości od nas. Usiądź, jeśli chcesz, pani. Za tobą jest krzesło — powiedział. 

Spochmurniała. 
— Czy zamek należy teraz do ciebie, że witasz i wydajesz rozkazy tym, którzy  mają 

tu sprawy do załatwienia? 

— Zamek nie, lecz to jest moja kwatera. 
Nowo  przybyła  uśmiechnęła  się.  Wydała  mu  się  teraz  prawie  identyczna  z  Uną  z 

Morskiej Twierdzy. 

— Przepraszam cię, kapitanie. 
Tarlach  poczekał,  aż  usiadła.  Jej  twarz  niemal  natychmiast  znowu  spoważniała.  Bez 

wątpienia, przybyła skłoniona jakimś ważnym powodem. 

— Wspomniałaś coś o ostrzeżeniu, pani — ponaglił ją w końcu. 
Skinęła powoli głową. 
—  Tak.  Oboje  zauważyliście,  że  w  przeciwieństwie  do  reszty  High  Hallacku  w  tym 

rejonie nie ma aktywnych pozostałości Dawnego Ludu, że ruiny są tylko ruinami, a nie 
ośrodkami na poły uśpionej Mocy. prawda? 

— Tak, wiemy o tym. 
—  Stało  się  tak  nie  dzięki  przypadkowi,  ale  indywidualnej  i  zbiorowej  odwadze  i 

determinacji tych, którzy niegdyś tu mieszkali. W dawnych czasach ludność tego świata 
była  liczniejsza,  zamożniejsza  i  znacznie  bardziej  zróżnicowana,  wiele  nieczłowieczych 
ras sąsiadowało z podobnymi do nas istotami. Ten rejon zamieszkiwali ludzie władający 
mocą,  zarówno  mężczyźni  jak  i  kobiety,  chociaż  te  ostatnie  w  znacznie  większym 
stopniu.  W  pobliżu  nich  osiedlił  się  pewien  Adept,  w  wieży,  którą  wzniósł  za  pomocą 
swej sztuki na szczycie skały zagradzającej wejście do pewnej zatoczki… 

— Na Kolebce! —jęknęła Una. 
—  Właśnie.  I  tak  jak  zbyt  wielu  jemu  podobnych,  w  swojej  arogancji  i  pragnieniu 

zdobycia  jeszcze  większej  mocy  i  wiedzy  wykorzystywał  siły,  które  należało  zostawić  w 
spokoju. Otwierał też bramy, które nigdy nie powinny prowadzić do takiego świata jak 
nasz.  Ponieważ  sam  był  zły,  skutki  jego  działalności  okazały  się  bardziej  groźne  niż  w 
wielu  innych  miejscach,  zarówno  dla  niego  samego,  jak  i  dla  jego  sąsiadów.  Zawołał  i 
otrzymał  odpowiedź,  nie  od  sługi  Cienia,  ale  od  jakiegoś  potężnego  władcy  Ciemności. 
Jego  twierdza  i  wszystko,  co  w  niej  było,  zniknęło  wtedy  w  ogniu  i  wichrze.  Okoliczni 
mieszkańcy wiedzieli o jego eksperymentach i wywnioskowali, że nic dobrego z tego nie 
wyniknie.  Nikt  z  nich  jednak  nie  przewidział,  jak  straszna  będzie  to  katastrofa. 
Zjednoczyli  się,  by  go  powstrzymać,  lecz  zbyt  późno.  Rozdzielili  się  wtedy,  mężczyźni  i 
kobiety, wiedząc, że już się nigdy nie zobaczą. Czarodziejki połączyły swoją moc, stawiły 
opór  temu  władcy  Ciemności  i  stoczyły  z  nim  tak  wielką  bitwę,  jaka  nie  miała  miejsca 
ani  przedtem,  ani  potem  w  całym  tym  rejonie.  W  końcu  osiągnęły  swój  cel.  Otworzyły 
bramę  do  jego  siedziby  i  zdołały  go  do  niej  zagonić.  Ale  żeby  na  zawsze  zamknąć  to 
przejście,  musiały  pójść  za  swoim  wrogiem  do  tamtej  koszmarnej  krainy.  Ukończyły 
swoją  pracę,  uratowały  ojczyznę,  lecz  nie  mogły  już  powrócić.  Pozostały  więc  w  tym 

background image

strasznym więzieniu, chronione potężnymi  czarami, i nie oszalały  tylko dlatego, że śpią 
snem tak głębokim jak śmierć. 

— A mężczyźni z tego ludu? — spytał Tarlach. 
— Pozostała pierwsza brama, która pochłonęła tego przeklętego adepta i jego zamek. 

Ją także należało zamknąć, ale była dobrze strzeżona. Tamten władca Mroku pozostawił 
na jej straży swojego Psa, którego najpierw musieli pokonać, wiedząc — jeszcze nim go 
zaatakowali — że jeśli walka się przeciągnie, jego pan może wrócić. A wtedy przepadnie 
wszystko,  co  osiągnęli  takim  ogromnym  kosztem.  Było  ich  niewielu,  gdyż  zostali 
zdziesiątkowani  podczas  wcześniejszych  potyczek  ze  sługami  Adepta  i  stworami,  które 
przywołał.  Pies  odebrał  wibracje  z  boju,  który  jego  pan  stoczył  z  czarodziejkami.  Był 
przygotowany  na  wszystko  i  zamierzał  się  zemścić.  Większość  czarodziejów  zginęła 
podczas  ataku.  Ocalała  garstka  zapędziła  Psa  do  bramy  i  resztkami  sił  zamknęła  ją. 
Wszyscy umarli z wysiłku i ran odniesionych w bitwie. 

— A ich dzieci? — zapytała człowiecza Una. —Musiały być za małe, żeby walczyć. 
— Żadne nie ocalało. Wszystkie zostały zamordowane wraz z ich opiekunami podczas 

pierwszej, strasznej napaści tamtej Ciemnej Mocy. To właśnie ta rzeź i sposób, w jaki się 
dokonała, zaalarmowała dorosłych, uświadamiając im, czemu będą musieli stawić czoło. 

— To przerażająca i piękna opowieść — odrzekł po dłuższym milczeniu Sokolnik — 

ale  co  ona  ma  z  nami  wspólnego  poza  tym,  że  daje  nam  przykład  wielkiej  odwagi  i 
poświecenia? 

—  Tamci  mężczyźni  nie  byli  dość  silni,  żeby  w  pełni  osiągnąć  swój  cel.  Nie  odesłali 

Psa do jego pana, lecz uwięzili go w bramie jak w pułapce. Osłabł i z ran odniesionych w 
walce z nimi, i z głodu, gdyż nie mógł się pożywić przez niezliczone wieki od chwili, gdy 
został  uwięziony.  Teraz  jednak  przelano  krew  w  Kolebce  i  wokół  niej,  uwolniono  ból, 
strach  i  gniew  ofiar,  a  także  żądzę  krwi  i  chciwość  morderców.  Pies  Ciemności  nasycił 
się  i  próbuje  się  uwolnić.  Kiedy  mu  się  to  uda,  bądźcie  pewni,  że  jego  pan  niedługo  tu 
wróci.  Po  kolei  popatrzyła  w  oczy  Unie  i  Tarlachowi.  —  Nie  ma  teraz  ludzi 
doświadczonych  we  władaniu  taką  połączoną  mocą,  która  by  znów  uwięziła  tamte 
stwory. Nawet Czarownice z Estcarpu u szczytu swojej potęgi miałyby z tym trudności, 
a  jeszcze  nie  przyszły  do  siebie  po dokonaniu zmiany  oblicza  Ziemi.  Żaden  pojedynczy 
człowiek  nie  może  się  przeciwstawić  któremuś  z  nich.  Jeżeli  brama  się  otworzy  i 
przedostaną  się  do  naszego  świata,  dotkną  go  takie  straszliwe  zniszczenia,  jakich  nie 
zaznano nawet w najgorszych dniach tamtej starożytnej wojny. 

—  Więc  ostrzegasz  nas  i  jednocześnie  mówisz,  że  czeka  nas  zagłada?  —  zapytał 

Sokolnik.  —  Czy  o  to  ci  chodziło,  kiedy  próbując  podporządkować  Unę  swojej  woli, 
powiedziałaś jej, że mamy niewiele czasu? 

—  Odpowiedź  na  drugie  pytanie  brzmi:  nie.  Moja  przepowiednia  była  wynikiem 

ogólnej  oceny  sytuacji.  Uznałam,  że  naszemu  światu  grozi niebezpieczeństwo  z  powodu 
zakłócenia  odwiecznej  równowagi  między  Światłem  i  Ciemnością  i  przebudzenia 
uśpionych sił. O nowym zagrożeniu dowiedziałam się niedawno, gdyż rzeź przy Kolebce 
przebudziła  moje  zmysły  wyczuwające  niebezpieczeństwo.  Przedtem  nie  miałam  o  tym 
pojęcia,  tak  jak  wy.  —  Zmierzyła  Tarlacha  spojrzeniem,  jakby  zastanawiała  się,  czy 
będzie  mógł  udźwignąć  brzemię,  które  złożył  na  niego  los,  i  ciągnęła:  —  Wcale  nie 
twierdzę, że czeka was zagłada, ale postarajcie się skończyć z tym złym człowiekiem jak 
najszybciej,  potem  zaś  zwróćcie  się  o  pomoc  do  Jantarowej  Pani  i  Rogatego  Pana  — 
który jest jej małżonkiem, Sokolniku — by oczyścić to miejsce i dobrze zabezpieczyć je 
na  przyszłość.  A  przede  wszystkim,  Uno,  moja  siostro,  dopilnuj,  żeby  ta  skała nie  stała 
się ołtarzem, na którym złożona zostanie ofiara z krwi pomordowanych ludzi. 

Znowu zamilkła. Miała smutek na twarzy, kiedy ponownie zwróciła się do najemnika. 

background image

—  Nie  ma  pewnych  informacji  dla  ciebie  lub  twoich  ludzi,  Ptasi  Wojowniku,  ale 

dysponuję  wiedzą,  o  której  zapomnieliście,  i  jedno  mogę  ci  powiedzieć.  Klątwa,  której 
obawiacie się od tak dawna, może wkrótce przestać wam zagrażać, albo odzyskać dawną 
siłę. Jeśli o mnie chodzi, wierzę, że stanie się to pierwsze, gdyż wiele ras zamieszkuje ten 
świat  i  tylko  wasza  podatna  jest  na  to  niebezpieczeństwo.  —  Widząc  gwałtowny  ruch 
Tarlacha skinęła głową. — Znam wasze dzieje. To Cień i zniszczenia, jakie spowodowało 
jego  wtargnięcie,  są  odpowiedzialne  za  utratę  tak  wielkiej  wiedzy  rozpowszechnionej 
niegdyś w waszym świecie. Jestem Uną, która istniałaby, gdyby do tego nie doszło. Twój 
lud  przybył  tutaj  jako  jeden  z  pierwszych  i  powinien  był  najlepiej  się  do  nowego  życia 
przystosować.  Spadło  na  was  nieszczęście  i  teraz  zagłada  grozi  wam  wszystkim.  Mówię 
to  dlatego,  że  chociaż  weszliście  jedną  bramą,  inna  brama  może  was  ocalić,  albo  ocalić 
najlepszych  z  was.  —  Zwróciła  się  do  Uny:  —  Proszę  cię,  żebyś  mi  wybaczyła  moje 
szorstkie  słowa,  siostro.  Miałaś  rację  obawiając  się  Ciemności.  Uwierz  mi  tylko,  że  nie 
dostrzegłam, do czego doprowadzi zaproponowane przeze mnie rozwiązanie, dopóki się 
nad  tym  nie  zastanowiłam.  Skrzywdziłam  cię  i  masz  prawo  mnie  unikać,  ale 
przyjaźnimy  się  od  tak  dawna,  najpierw  jako  dwie  samotne  dziewczynki,  potem  zaś 
kobiety. Nie chciałabym stracić twojej przyjaźni nawet dla tak ważnej sprawy. 

— Nie stracisz — odparła stanowczo Pani Morskiej Twierdzy. — Nadal masz miejsce 

w moim sercu. 

—  Dziękuję  ci,  droga  siostro,  za  wszystko.  Może  już  się  więcej  nie  spotkamy. 

Chciałabym życzyć ci szczęścia w czekającej cię walce i w życiu, bez względu na to, czy 
będzie ono długie, czy krótkie. 

Powiedziawszy  to,  widmowa  Una  wstała  i  weszła  do  swojej  bramy–korytarza.  Po 

chwili zniknęła im z oczu. 

Tarlach  przygarnął  do  siebie  Panią  Morskiej  Twierdzy,  jakby  obawiał  się,  że  nawet 

teraz  może  wciągnąć  ją  zamykająca  się  brama.  Puścił  ją  dopiero  wtedy,  gdy  brama 
zniknęła. 

— Uno, chciałbym, żebyś towarzyszyła moim żołnierzom… 
Spojrzała  mu  w  oczy  i  zrozumiał,  że  głazy  jej  starożytnego  zamku  byłyby  bardziej 

uległe. 

—  Pod  żadnym  pozorem  nie  pozwolę,  żebyś  tylko  ty  przyjął  na  siebie  całą 

odpowiedzialność. Razem będziemy ją ponosić, ty jako dowódca moich żołnierzy, ja zaś 
dlatego,  że  to  moja  Dolina  i  że  ta  wojna  wybuchnie  z  mojej  woli.  Będziemy  dzielić  się 
skutkami  dopóty,  dopóki  się  nie  skończy.  —  Dodała  miękko:  —  Czy  pożyłabym  długo, 
gdyby Ciemność wtargnęła do naszego świata, Tarlachu? 

—  Nie.  Jeżeli  tamta  brama  się  otworzy,  wszyscy  zginiemy  —  przyznał.  — 

Pochłonęłaby  nas  prędzej  czy  później.  —  Wyprostował  się.  —  Czas  iść.  Czy  mam 
przekazać innym te nowiny? 

Una zastanawiała się chwilę. 
—  Nie  —  powiedziała  w  końcu.  —  W  każdym  razie  nie  moim  ludziom.  I  tak  muszą 

walczyć.  Po  co  budzić  w  nich  nowy  strach,  jeżeli  nic,  co  zrobią,  nie  zmniejszy  ryzyka? 
Będą obstawali przy ataku na samą Kolebkę. 

Pokręcił z niechęcią głową, 
—  Tak  jak  ty  nie  chciałbym  obciążać  ich  dodatkowym  brzemieniem  tego,  czego  nie 

będą mogli kontrolować. Niech skoncentrują się na walce z ludźmi bez lęku, że obudzą 
złe siły. 

Wszystko  było  gotowe,  kiedy  weszli  do  wielkiej  sali.  Szybko  pożegnali  się  z  tymi, 

którzy nie mogli im towarzyszyć. Ruszyli w stronę statku mającego zawieźć ich na pole 
bitwy, która mogła zdecydować o losie ich świata. 

background image

Elfthorn wraz z całą swoją załogą stał u wejścia do zamku, ale zamiast jak inni życzyć 

im szczęścia, zrównał się z nimi. 

— Proszę cię o łaskę, kapitanie. 
—  Czego  pragniesz,  przyjacielu?  —  zapytał  Tarlach.  chociaż  odgadł,  o  co  go 

poproszą. 

—  O  miejsce  na  pokładzie  „Mewy”.  Powiedziałem  wam,  że  Gunwold  i  ja  byliśmy 

rywalami, ale nie dzieliła nas nienawiść. Nie wspomniałem jednak, że wychowywaliśmy 
się na jednej barkentynie. Chciałbym pomścić jego śmierć i cierpienia, które zadał wam 
pan  Kruczego  Pola,  wam,  którzy  ocaliliście  życie  mnie  i  moim  ludziom,  a  potem 
przyjęliście nas tak dobrze. 

— Masz je, także udział w desancie. Twoja siła i odwaga bardzo nam się przydadzą w 

walce, jaka nas czeka. 

  
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY 
 
Tarlach  stał  na  pokładzie  „Mewy”  obserwując  surowe  i  piękne  wybrzeże  Kruczego 

Pola.  Zdjął  hełm–maskę  i  otulił  się  opończą,  którą  mógłby  nosić  każdy  z  marynarzy 
Morskiej Twierdzy. Będąc tak blisko wykonania swego zadania, nie chciał, żeby wróg w 
jakikolwiek sposób odgadł ich prawdziwe zamiary. Szczególnie zależało mu na tym, by 
nie dowiedziano się o obecności Sokolników na pokładzie „Mewy”, zanim nadejdzie czas 
ataku. 

Początkowo był pełen napięcia, gdyż przypomniał sobie nagłą panikę, jakiej uległ na 

„Gwieździe Dionu”, ale ta nieprzyjemna reakcja już się nie powtórzyła i Tarlach czuł, że 
się od niej uwolnił na zawsze. 

Mimo  to  był  w  złym  nastroju.  Jeżeli  plany  zawiodą,  jego  ukochaną  Dolinę  czekają 

miesiące  rzezi  i  zniszczeń.  Wiedział,  że  ani  on  sam,  ani  nikt  z  jego  kompanii  nie  chciał 
myśleć o podobnej strasznej perspektywie. 

Niewiele  więcej  wiedział  o  uczuciach,  jakie  jego  towarzysze  żywili  do  Morskiej 

Twierdzy. Tak, lubili tę Dolinę, lecz nie zdziwiłby się, gdyby się okazało, że większość z 
nich  lub  nawet  wszyscy  przywiązali  się  do  niej  tak  jak  on.  Te  góry  rzucały  potężne 
czary… 

Potrząsnął głową. Może w ten sposób tylko sam przed sobą ukrywał, usprawiedliwiał 

większą słabość, próbując przypisać swoje uczucia innym. 

Zamknął oczy. Przerażenie, z którym walczył, nagle chwyciło go za serce tak mocno, 

że musiał uchwycić się balustrady, aby nie ugiąć się pod jego atakiem. 

Czy to wszystko  ma jakiekolwiek znaczenie, jeżeli rzeź, do której wkrótce dojdzie w 

pobliżu  Kolebki,  dostarczy  Psu  Ciemności  potrzebnego  mu  jeszcze  pożywienia? 
Uwierzył  widmowej  Unie.  Wierzył  w  prawdziwość  jej  ostrzeżenia.  w  grożącą  im 
wszystkim  zagładę,  i  zadrżał  namyśl,  że  atak,  którym  będzie  dowodził,  sprowadzi  to 
nieszczęście  na  High  Hallack  i  może  na  cały  świat.  Tego  było  za  wiele.  Zbyt  wielka  to 
odpowiedzialność jak na jednego człowieka… 

— Tarlachu? 
Odwrócił  głowę,  usłyszawszy  ciche  wołanie.  Był  tak  pogrążony  w  myślach,  że  nie 

usłyszał lekkich kroków Uny. 

— Przedtem było już dostatecznie źle — powiedział nie kryjąc przed nią strachu, jaki 

nim  owładnął.  Przecież  ona  również  to  wszystko  wytrzymała.  Jak  mogli  nie  drżeć  z 
lęku? Nikt zdrowy na umyśle nie przyjąłby tego wyzwania bez obawy. 

—  Dobrze  zrobiliśmy  zachowując  to  w  tajemnicy  —  odrzekła.  —  Nie  mam 

doświadczenia w prowadzeniu wojny, ale myślę, że gdyby się dowiedzieli, zmniejszyłoby 
to  ich  zdolność  do  walki  nawet  z  ludźmi.  —  Odetchnęła  głęboko.  —  Czy  powinniśmy 

background image

dalej  wprowadzać  w  życie  nasze  plany,  Tarlachu?  Una  powiedziała  nam,  że  musimy 
powstrzymać Ogina, lecz ceną może być śmierć nas wszystkich. 

—  Musimy  —  odpowiedział  stanowczo.  —  Jeżeli  on  i  jego  rzeźnicy  pozostaną  przy 

życiu, będą nadal żywić Psa Ciemności, skoro już zdołali go obudzić. Gdybym nie był o 
tym głęboko przekonany, nie zaryzykowałbym bitwy w zatoczce, nawet jeśli oznaczałoby 
to,  że  wszyscy  unikną  kary  za  zbrodnie.  —  Pochylił  głowę  i  wpatrzył  się  w  ocean  nie 
widzącymi  oczami.  —  To  jedno  z  największych  naszych  zmartwień.  Tak  wiele  od  nas 
zależy, a przecież właściwie nie mamy wyboru. 

Kapitan  zadrżał  i  ciaśniej  otulił  się  opończą  pod  smagnięciem  zimnego  podmuchu, 

przenikającego przez gruby materiał z taką łatwością, jakby go wcale nie było. 

Spojrzał z niepokojem na niebo, ale nie dostrzegł tam nic niepokojącego. Ten chłodny 

wiatr był tylko oznaką szybko zbliżającej się jesieni, a nie zwiastunem sztormu. 

Unie przyszła do głowy ta sama myśl. 
— Wygląda na to, że zima przyjdzie wcześniej w tym roku i że będzie sroga. 
— Tak. 
— Jeżeli wojna się przeciągnie… 
— Nie planuję tego — odparł nieco za ostro Tarlach. Po chwili opanował się i dodał: 

— Przepraszam cię, pani. Spróbuj przynajmniej tym się nie martwić. Zakładając, że los 
będzie  nam  sprzyjał,  powinniśmy  zmusić  Krucze  Pole  do  kapitulacji,  zanim  Lodowy 
Smok naprawdę da się nam we znaki. 

Podniósł wzrok i z ponurą miną przyjrzał się wielkim klifom. 
— Przygotuj się teraz, pani. Do ataku pozostało niewiele czasu. 
Przywódcy  Morskiej  Twierdzy  znów  stali  na  pokładzie  „Mewy”  bezgłośnie  mknącej 

w stronę zatoczki. 

Serce Tarlacha biło jak młotem, co zawsze kojarzył z nadchodzącą bitwą, i pomodlił 

się w duchu, gdyż wiedział, że niebawem może trafić do Pałacu Mężnych. 

Jeszcze tylko kilka minut. Tylko kilka… 
Nagle  zobaczył  zbyt  dobrze  znaną  skalną  ostrogę  osłaniającą  bazę  rozbójników, 

wprawdzie tylko sam cypel, ale i tak rozpoznał ją od razu. Jej wygląd na długo wrył mu 
się w pamięć. 

Pozostali  żołnierze  wyszli  spod  pokładu,  Sokolnicy  i  załoga  „Mewy”.  Pracując  w 

śmiertelnej ciszy odwiązali szalupę, która tkwiła dotąd na pokładzie „Mewy” jak wielki 
albatros,  i  kiedy  wypełniła  się  wojownikami,  spuścili  ją  na  morze.  Miała  płynąć  za 
statkiem  i  wysadzić  żołnierzy  na  brzeg,  by  zajęli  pozycje  na  plaży  i  na  klifie,  gdy  jej 
macierzysty korab toczyć będzie bój z piratami. 

Był późny wieczór i ciemniejące niebo nadało oceanowi brudnoszarą barwę. Tarlach 

pocieszał się myślą, że tylko oczy tak bystre jak oczy jego sokoła zdołałyby dostrzec dwie 
maleńkie  łupinki  na  takim  tle.  Groziłoby  im  wielkie  niebezpieczeństwo,  gdyby 
zauważono  ich  sylwetki  na  niebie,  ale  umiejętny  kamuflaż  zmniejszał  ryzyko.  Było 
jeszcze  jasno  i  widzieli  wnętrze  zatoki.  Nic  nie  blokowało  wejścia.  „Gwiazda  Dionu” 
zniknęła, jakby nigdy jej tam nie było.  Żadna widoczna gołym okiem zapora nie leżała 
między  nimi  a  piracką  bazą,  poprawił  się  w  myśli.  Kolebka  pozostała,  czyhając  pod 
powierzchnią wody na następną ofiarę. 

Wzdrygnął  się  mimo  woli.  Przy  tak  wysokim  przypływie  jak  teraz  właściwie  nic  nie 

zdradzało  ukrytego  niebezpieczeństwa,  bezradne  było  nawet  oko  doświadczonego 
żeglarza. 

Nie  rozmyślał  długo  o  zaporze  umieszczonej  tam  przez  samą  naturę.  Niech  się  tym 

martwią marynarze. On miał co innego do roboty. 

Piracki  statek  nie  tylko  wpłynął  do  zatoki,  ale  i  zarzucił  kotwicę,  jego  załoga 

najwidoczniej  zamierzała  spędzić  w  niej  noc.  Tkwił  na  samym  jej  środku,  pod 

background image

zwiniętymi  żaglami.  Kilku  mężczyzn  krzątało  się  po  pokładzie  z  niedbałymi  minami 
ludzi, którzy nie oczekują niespodzianek ani ze strony pogody, ani swoich pobratymców. 
Pozostali  zapewne  byli  pod  pokładem.  Na  plaży,  niemal  całkowicie  zalanej  przez  fale, 
Tarlach  nie  dostrzegł  nikogo.  Nie  przypuszczał  też,  by  piraci  zbudowali  dla  siebie 
schronienie  na  smaganym  wiatrami  szczycie  klifu.  Nie  zauważył  wartowników  i  nie 
spodziewał  się  ich  znaleźć.  Wiedli  bowiem  tutaj  zbyt  spokojne  i  bezpieczne  życie,  żeby 
narażać się na takie niedogodności jak wystawianie wart. 

Zacisnął  dłoń  na  rękojeści  miecza.  Byli  teraz  bardzo  blisko  pirackiego  korabia.  Ile 

jeszcze zdołają przebyć, nim zostaną dostrzeżeni? 

Koniec!  Jeden  z  marynarzy  na  pokładzie  pirackiego  statku  nagle  spojrzał  w  ich 

stronę.  Patrzył  tak,  jakby  nie wierzył  własnym  oczom,  po  czym  krzykiem  zaalarmował 
swoich towarzyszy. 

W  tym  czasie  „Mewa”  znajdowała  się  w  wąskim  kanale,  prawie  równolegle  do 

Kolebki. 

Tarlachowi zaschło w ustach. Czy zdąży przepłynąć? Piratom udało się to, ale statek 

Morskiej Twierdzy był nieco szerszy i miał głębsze zanurzenie. 

„Mewa”  minęła  niebezpieczne  miejsce  i  wpłynęła  na  wody  zatoki.  Nie  zwlekając 

rzuciła się na zdobycz. 

Obrońcy rozpaczliwie próbowali przygotować swój korab do walki, lecz atak nastąpił 

zbyt szybko. Napastnicy starli się z nimi, ledwie tamci zdołali podnieść kotwicę. 

Kapitan  Sokołników  doskonale  pamiętał,  jak  dobrych  zbóje  mieli  łuczników.  Jego 

właśni  żołnierze  zastrzelili  ich  na  samym  początku  starcia,  po  czym  połączyli  statki  i 
przeskoczyli na pokład pirackiej jednostki. 

Walka  była  zacięta  i  sroga,  gdyż  rozbójnicy  dobrze  wiedzieli,  jaki los  ich  czeka,  gdy 

dostaną  się  do  niewoli.  Tarlach  miał  rację  przypuszczając,  że  Ogin  potrafi  zagrzać 
podobnych  sobie  ludzi  do  walki  w  swojej  sprawie.  Skupiwszy  się  wokół  niego,  walczyli 
tak jak nigdy. 

Sokolnicy  zaś  bili  się  tak  jak  zawsze,  uporczywie,  skutecznie,  ofiarnie,  atakowali 

jednakże  bardziej  zażarcie  niż  zwykle.  Zbrodnie  popełnione  przez  przeciwników 
wydawały  im  się  szczególnie  ohydne,  jako  że  bardzo  często  sami  służyli  na  sulkarskich 
statkach.  Poza  tym  każdy  z  nich  chciał  pomścić  załogę  „Kormorana”  i  cierpienia 
swojego dowódcy. 

Elfthornem  zaś  powodowała  przede  wszystkim  nienawiść  i  pragnienie  zemsty,  nigdy 

jednak  nie  pozwolił  sobie  na  nieostrożność,  chociaż  z  całego  serca  pragnął  śmierci 
renegatów,  którzy  zdradziecko  i  wymordowali  załogę  „Gwiazdy  Dionu”.  W 
jednakowym  stopni  używał  w  walce  siły  i  umiejętności.  Tarlach  zobaczył,  jak  przebił 
mieczem ciało pirata, podniósł je na brzeszczocie, a potem wyrzucił za burtę jak gnijący 
kawałek mięsa. 

Był  to  jeden  z  nielicznych  powiązanych  ze  sobą  choć  wyrywkowych  obrazów,  które 

kapitan zapamiętał z tej bitwy. Jako pierwszy wskoczył na pokład zbójeckiego korabia, 
w  sam  środek  grupy  marynarzy  gotowych  do  odparcia  ataku.  Zdołał  na  chwilę 
odciągnąć ich uwagę od swoich towarzyszy, dzięki czemu mogli dotrzeć niemal bez strat 
do przeciwnika, ale sam został okrążony. 

Znalazł  się  w  trudnej  sytuacji.  Otaczali  go  zaprawieni  w  bojach  wojownicy,  a  jego 

towarzysze  nie  mogli  się  szybko  do  niego  przebić  przez  krąg  rozbójników.  Ci  ostatni 
zdawali  sobie  sprawę,  że  ich  jedyną  nadzieją  ocalenia  jest  wzajemne  wsparcie,  dlatego 
też  stawiali  zaciekły  opór  napastnikom  usiłującym  rozdzielić  ich  na  mniejsze  grupy, 
łatwiejsze do rozbicia. Ich determinacja nie dawała Tar—łachowi nadziei na uwolnienie 
ani odpoczynku w walce o życie. 

background image

Mijały minuty, pomoc nie nadchodziła. Jego położenie stawało się rozpaczliwe. Żaden 

żołnierz nie może jednocześnie bronić się ze wszystkich stron. Kapitan wiedział, że czeka 
go śmierć. 

Odbił  pchniecie  z  prawa.  Miecz  pirata  odskoczył  od  jego  kolczugi,  ale  przebił  mu 

ramię.  Chwilę  później  Tarlach  otrzymał  cios  w  plecy.  Wprawdzie  brzeszczot  się 
ześlizgnął,  lecz  Tarlach  stracił  równowagę  i  przez  chwilę  nie  mógł  się  bronić  przed 
następnym przeciwnikiem, który zaatakował go z przodu. 

Rozbójnik  rzucił  się  na  niego,  ale  jego  triumfujący  uśmiech  zamienił  się  we  wrzask 

przerażenia  i  bólu,  kiedy  Syn  Burzy  jak  furia  runął  nań  z  góry  rozszarpując  oczy  i 
twarz,  tak  że  jego  ofiara  z  radością  chyba  zginęła  w  następnej  chwili  od  miecza 
Sokolnika. 

Nagle nacisk wokół Tarlacha zelżał. Brennan i Elfthorn, każdy z innej strony, przebili 

się do niego. Ten ostatni po prostu nabijał wrogów na miecz i ciskał do morza. 

Dopiero  teraz  Tarlach  mógł  rozejrzeć  się  dookoła,  szukając  człowieka,  którego 

pragnął zabić. Wkrótce go zauważył i zaczął przedzierać się przez tłum walczących. 

Pan  Kruczego  Pola  był  dzielnym  szermierzem  i  zabił  kilku  wojowników,  zanim 

kapitan  dotarł  do  niego  i  wyzwał  go  na  pojedynek.  Ogin  nie  wiedział,  kogo  ma  przed 
sobą.  Nawet  nie  podejrzewał,  że  ktoś  zdołał  uciec  z  „Kormorana”,  a  poza  tym,  jak 
większość obcych, nie odróżniał jednego Sokolnika od drugiego. Dlatego nie rozpoznał w 
Tarlachu  żołnierza,  który  eskortował  Unę  tego  dnia,  kiedy  spotkali  się  w  pobliżu 
Kwadratowego Zamku. 

Mimo to odgadł zamiary najemnika. Dostrzegł swoją śmierć w na poły przesłoniętych 

hełmem oczach i przeszedł go zimny dreszcz. Zrozumiał, że zginie w tym starciu. 

Zdawał sobie także sprawę, że przewaga jest po stronie jego przeciwnika. Zmęczył się 

już, wcześniej został ranny, ból zaś w połączeniu z wyczerpaniem i utratą krwi spowolnił 
jego ruchy i ułatwił zadanie zręczniejszemu szermierzowi, jakim był Sokolnik. 

Chociaż  Tarlachem  miotała  zimna  nienawiść,  nie  igrał  z  przeciwnikiem,  gdy 

zorientował się, że zwycięży. Nie leżało to w zwyczaju wojowników jego rasy. Walczyli ze 
sobą zaledwie kilka minut i pan Kruczego Pola zginął z jego ręki, jeszcze zanim runął na 
pokład. 

Kilku pozostałych przy życiu zbójów zostało szybko zabitych, gdyż żaden nie prosił o 

litość i nikt nie zamierzał ich oszczędzać. 

Bitwa toczyła się również i na brzegu, jakkolwiek na znacznie mniejszą skalę. Tarlach 

pomylił  się  sądząc,  że  piraci  nie  wystawią  wartowników  na  klifach, ale  los  sprzyjał  mu 
jak  rzadko.  Okazało  się  bowiem,  iż  mieli  oni  tylko  chronić  zrabowane  towary  przed 
robactwem i dzikimi zwierzętami. Wszyscy spali podczas ataku i napastnicy znaleźli się 
na szczycie klifu, zanim wartownicy zorientowali się, że coś jest nie w porządku. Umarli 
szybko, nie zadając atakującym strat tak wielkich, jakie mogliby zadać. 

Wszyscy odczuli zaskoczenie, prawie zawód, że długo oczekiwana potyczka skończyła 

się tak szybko, lecz uczucie to niebawem ustąpiło i Sokolnicy wznieśli miecze do góry w 
tradycyjnym geście zwycięstwa. 

Zrobili  to  dwukrotnie,  każdy  wojownik  najpierw  podniósł  swój  brzeszczot,  po  czym 

go opuścił, a następnie unieśli miecze tych spośród swoich towarzyszy, którzy nie mogli 
tego zrobić. Było ich kilka, gdyż zwycięstwo miało swoją cenę, i niektóre z brzeszczotów 
należały do zabitych, reszta zaś do ciężko rannych. 

  
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY 
 
Ten rytuał obudził Unę z jakiegoś transu. Obserwowała bitwę z pokładu „Mewy”, tak 

jak  polecił  jej  Tarlach,  gdyż  lęk  o  Sokolnika  zaćmił  nawet  jej  obrzydzenie  do  rzezi, 

background image

której  była  świadkiem.  Teraz,  kiedy  wszystko  się  skończyło,  chciała  tylko  do  niego 
pobiec, znaleźć się w jego ramionach, upewnić się, że jest zdrów i cały. 

Nie mogła sobie pozwolić na coś takiego. Opanowała się i przyjęła postawę zgodną ze 

swą rangą. 

Przeszła na zalany krwią pokład pirackiego korabia, pozwalając, by podtrzymywał ją 

Santor, i ruszyła w stronę grupy złożonej z Elfthorna i oficerów Sokolników. 

Zobaczywszy  krew  na  ramieniu  Tarlacha,  przyśpieszyła  kroku.  Kiedy  podeszła  do 

niego, odsunęła rozciętą skórę pancerza. 

—  Oczyść  to  i  zabandażuj  —  powiedziała  lakonicznie  do  Brennana,  chociaż 

odetchnęła z ulgą w duchu, gdyż rana była tylko cięciem, długim, ale nie głębokim. 

Odwróciła się znów do kapitana. 
— Gdzie położyliście swych ciężko rannych? 
— Są tam, na pokładzie, póki się nimi nie zajmiemy, tylko jeden pozostał na szczycie 

klifu. Potem przeniesiemy ich na „Mewę” i po opatrzeniu ran przewieziemy do górskiej 
Twierdzy. 

Una spojrzała badawczo na Syna Burzy, ale zrobiła to tylko po to, by ukryć, iż może z 

nim  się  porozumiewać.  Wiedziała  już,  że  sokół,  choć  zalany  krzepnącą  krwią,  nie  był 
ranny. 

Dwóch jego pobratymców potrzebowało jej pomocy tak samo  jak kilku Sokolników. 

Nie  obawiała  się,  że  źle  ją  przyjmą.  Wprawdzie  najemnicy  wiedzieli,  jak  opatrywać 
rany,  ale  tak  dobra  uzdrowicielka  jak  ona  była  rzadkością.  Nie  wątpiła  więc,  że  radzi 
będą z jej pomocy w poważniejszych przypadkach, a nie tylko się jej podporządkują. 

Co się zaś tyczyło zabitych, zwłoki Sokolników miały zostać przewiezione do Morskiej 

Twierdzy.  Ich  przeciwnicy  zaś  pochowani  tutaj,  we  wspólnej  mogile  —  z  wyjątkiem 
Ogina,  którego  ciało  zamierzano  zabrać  do  Kruczego  Pola,  na  dowód,  że  jego  pan  nie 
żyje. 

 
Ponieważ jedyna ofiara ataku na klif była zbyt ciężko ranna, by przetransportować ją 

na  „Mewę”,  Una  udała  się  na  brzeg  w  towarzystwie  Sokolników  i  Elfthorna,  którzy 
poszli obejrzeć plażę, magazyn i zgromadzone tam towary. 

Siedziała  przy  tym  rannym  przez  długi  czas,  a  kiedy  w  końcu  wstała,  zgarbiła  się  i 

zwiesiła głowę. Przyniosła mu ulgę w cierpieniu, gdyż zdołała go uśpić, ale nie mogła mu 
pomóc  i  jak  sądziła,  nie  udałoby  się  to  nikomu  innemu.  Włócznia  rozdarła  mu  dół 
brzucha rozcinając wnętrzności nie w jednym, lecz w kilku miejscach. 

Jego  sokolica  siedziała  na  półce  nad  koją,  na  której  położono  jej  partnera.  Ona 

również  wiedziała,  że  otrzymał  śmiertelną  ranę,  jeszcze  zanim  Una  go  zbadała,  i 
skwirzyła  tak  żałośnie,  że  serce  jej  się  ścisnęło.  Czy  Odważna  również  będzie  tak 
cierpiała, jeśli ona sama zginie? Czy i ją trapiłby taki sam ból, gdyby straciła kotkę? 

Posadziła sobie ptaka na ramieniu, głaszcząc go, starając się pocieszyć, na znak, że go 

rozumie i że mu współczuje, lecz nie próbowała nakłonić, aby opuścił to miejsce razem z 
nią.  Tych  dwoje  pozostanie  razem  aż  do  śmierci  człowieka.  Później,  jak  powiedział  jej 
Tarlach,  sokolica połączy  się  z  innym  wojownikiem  po  okresie  żałoby,  oczywiście  jeżeli 
tego zapragnie. 

Ponieważ  Kobieta  z  Dolin  nie  mogła  nic  więcej  zrobić,  pozostawiła  umierającego 

najemnika  pod  opieką  towarzyszy  i  przygotowała  się  do  powrotu  na  „Mewę”.  Na 
pokładzie statku było kilku rannych, którym będzie mogła pomóc. 

Elfthorn pomógł ułożyć rannych i zapewnił im opiekę podczas powrotnej podróży do 

Morskiej  Twierdzy,  po  czym  zameldował  kapitanowi  Sokolników,  że  wszystko  jest 
gotowe,  choć  wiedział,  iż  odpłyną  dopiero  za  jakiś  czas.  Tarlach  zabronił  bowiem 

background image

przepływać  obok  Kolebki,  póki  nie  zrobi  się  dostatecznie  jasno,  by  mogli  to  zrobić 
bezpiecznie. 

Żeglarz  nie  zazdrościł  sytuacji,  w  jakiej  się  znalazł  kapitan.  Kilku  Sokolników  było 

ciężko  rannych,  w  tym  dwóch  bardzo  ciężko.  Jeżeli  nie  znajdą  się  jak  najszybciej  pod 
opieką,  mogą  umrzeć.  On  sam,  jako  dowódca  ściśle  ze  sobą  związanej  grupy  ludzi, 
rozumiał,  jak  taki  rozkaz  mógł,  nie,  musiał  boleć  Tarlacha,  i  wiedział,  że  nikt  nie 
zdejmie z Sokolnika tego brzemienia i nie pomoże mu go dźwigać. 

 
Kapitan Sokolników przeniósł spojrzenie na stojącą na kotwicy „Mewę”. Jak się czuli 

na  jej  pokładzie  ranni  i  czy  najciężej  ranni  przeżyją  tę  noc  i  powrót  do  Morskiej 
Twierdzy? Zdawał sobie sprawę, że kilka następnych godzin zadecyduje o ich losie. 

Ta  zacięta  bitwa  drogo  ich  kosztowała.  Siedmiu  wojowników  poległo,  czternastu 

niebezpiecznie  raniono,  dwóch  zaś  ciężko.  Jego  kompania  nie  przetrwa  jako  zdolna  do 
walki jednostka, jeżeli nadal będzie ponosiła tak wielkie straty. 

Westchnął.  Los  im  sprzyjał  przynajmniej  w  tym,  że  przyjęli  służbę  u  Pani  Morskiej 

Twierdzy. Inni panowie nie traktowali tak dobrze najemników poległych lub rannych w 
swej sprawie, oni zaś nie musieli się obawiać, że ludzie Uny źle się z nimi obejdą. 

Nagle  serce  zabiło  mu  jak  młotem,  lecz  potem  zmarszczył  brwi.  Minie  jeszcze  kilka 

godzin, zanim świt rozleje się po niebie. Dlaczego więc tak wyraźnie widzi oba statki w 
zatoce? Dlaczego niebo pojaśniało na zachodzie? 

Ponura czerwona poświata pojawiła się w mroku ponad Kolebką, przekształciła się w 

światło,  a  potem  w  ogień,  zły,  martwy  ogień,  który  zdawał  się  rzucać  wyzwanie  samej 
naturze i życiu. 

Inni  również  zauważyli  to  zjawisko,  choć  jeszcze  nikt  nie  podejrzewał,  że  obserwuje 

zwiastuna zagłady. Nie wątpili wszakże, że łuna była oznaką wielkiej Mocy nie mającej 
nic  wspólnego  ze  Światłem.  Bali  się,  ale  na  razie  wyciągnęli  miecze  i  czekali.  Nawet 
sokoły  nie  przewidywały  jeszcze  prawdziwych  rozmiarów  katastrofy,  kiedy  głośnym 
skwirem rzucały wyzwanie Ciemności. 

Wtedy Tarlach zobaczył Panią Morskiej Twierdzy kroczącą szybko w stronę morza. 

Zatrzymała  się  dopiero  wówczas,  gdy  dotarła  na  sam  skraj  cypla  i  zwróciła  się  twarzą 
do płonącej bramy otwierającej się ponad Kolebką. 

— Uno, nie! 
Sokolnik nie zdawał sobie sprawy, że zaczął biec, dopóki nie zatrzymał się obok niej. 
— Co chcesz zrobić? — zapytał szorstko. 
— Co będę mogła. Moja siostra powiedziała mi. że mam magiczne zdolności i zapasy 

mocy… 

— Uśpionej i nie umiesz nią władać! 
—  Muszę  podjąć  próbę,  Tarlachu.  Lepiej  będzie,  jeśli  zginę  próbując  powstrzymać 

tego stwora niż płaszcząc się przed nim ze strachu. Na Pannę i Matronę! 

Dostrzegli  we  wnętrzu  tego  nienaturalnego  ognia  zarys  wielkiej  niekształtnej  głowy, 

która  zdawała  się  składać  głównie  ze  szczęk  wypełnionych  rzędami  zębów.  Widzieli  je 
nawet z tak wielkiej odległości. 

Kapitan  zamknął  oczy,  ale  otworzył  je  po  chwili.  Widok  potwora  przerażał  go,  nie 

mógł jednakże oderwać od niego wzroku. 

Pies  Ciemności  był  jeszcze  spętany.  Szamotał  się,  próbując  zerwać  ostatnie  cienkie 

zapory  oddzielające  go  od  świata  żywych,  który  od  tak  dawna  pragnął  spustoszyć.  Już 
wkrótce, może za kilka minut, odzyska wolność. 

Una z Morskiej Twierdzy spojrzała na Tarlacha. 
—  Powinieneś  być  razem  ze  swoimi  towarzyszami  —  powiedziała  łagodnie.  —  Idź 

teraz do nich. 

background image

— Złożyłem przysięgę tobie. 
— Zwalniam cię z niej, Tarlachu. To przekracza wszystko, czemu przysięgałeś stawić 

czoło. — Nie wierzyła, że przeżyje, ale mogła choć jemu przedłużyć życie o kilka sekund. 

— Nas łączy coś więcej niż przysięga. 
— Coś więcej — potwierdziła spokojnie. 
— Więc pozwól mi, jeśli mam umrzeć na tej plaży, żeby stało się to u twego boku. 
Odwrócił  się  ku  morzu  i  zbliżającej  się  zagładzie.  Zginie,  lecz  w  sprawie  Uny, 

próbując  jej  bronić  do  ostatniej  chwili  życia,  jaka  mu  pozostała.  Przede  wszystkim  zaś 
przysiągł sobie w duchu, że zapewni jej lżejszą śmierć od tej, którą zadałby uwięziony za 
bramą  potwór,  śmierć  czystą  i  prawdziwą,  żeby  jej  szlachetna  dusza  mogła  odejść 
Ostatnią Drogą. 

Spróbował  odesłać  Syna  Burzy  i  resztę  sokołów,  gdyż  jeśli  odlecą,  ocalą  życie,  albo 

chociaż  je  przedłużą,  ale  żaden  nie  chciał  porzucić  swojego  partnera.  One  również 
podejmą walkę z Psem Ciemności w obronie swojego świata. 

Brama otwiera się! 
Z  zaskoczeniem  spostrzegł,  że  Una  skoczyła  do  przodu  i  nie  rzucił  się  za  nią  tylko 

dlatego,  że  zdał  sobie  sprawę,  iż  Pani  Morskiej  Twierdzy  wciąż  stoi  obok  niego! 
Widmowa Una! 

Ta,  którą  jego  pani  nazywała  siostrą,  kroczyła  wśród  fal,  po  falach.  Zatrzymała  się 

dopiero w połowie drogi pomiędzy wybrzeżem a bramą. 

Przez chwilę stała nieruchomo jak kamienna kolumna, po czym wskoczyła do bramy 

w momencie, gdy ta się otwarła. To nie podobizna kobiety to zrobiła, lecz światło, strzała 
oślepiająco zielonego ognia, która wdarła się do tego straszliwego przejścia i uderzyła w 
wynurzającego się zeń stwora. 

Noc  zmieniła  się  w  dzień,  kiedy  zielony  i  czerwony  płomień  zmagały  się  ze  sobą, 

starając  się  pożreć  przeciwnika.  Błyskawica  rozdarła  niebo  i  powietrze  wokół  nich 
zrobiło się przeraźliwie zimne. 

Wreszcie  wszystko  się  skończyło  i  nikt,  kto  obserwował  tę  bitwę,  nie  umiałby 

powiedzieć,  czy  trwała  kilka  minut  czy  też  wiele  godzin.  Nadprzyrodzone  światła 
zniknęły,  czerwone  nagle,  zielone  zaś  falowało  łagodnie  w  powietrzu  nad  Kolebką,  aż 
wreszcie rozpłynęło się w aksamitnym mroku nocy. 

Una oparła się o Tarlacha. Płakała cicho. — Nie chcieliśmy jej dać życia, którego tak 

pragnęła, a ona oddała takie, jakie miała, za nas. 

Sokolnik nic nie odpowiedział, tylko przytulił ją mocniej, lecz łez, które popłynęły mu 

z oczu, nie wywołał tamten oślepiający blask. 

  
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY 
 
Minęło  kilka  minut,  zanim  opanował  się  na  tyle,  żeby  spokojnie  odwrócić  się  od 

oceanu. Podtrzymując ramieniem Unę, ruszył w stronę swoich towarzyszy. 

Elfthorn  pośpieszył  przejąć  opiekę  nad  Panią  Morskiej  Twierdzy,  ale  Tarlach  tylko 

spojrzał  na  niego,  a  żeglarz  szybko  cofnął  się  o  krok.  Dowódca  Sokolników  puścił  Unę 
dopiero wtedy, kiedy się wyprostowała i mogła dalej iść o własnych siłach. 

Musieli  teraz  wszystko  wytłumaczyć.  Kobieta  z  Dolin  opowiedziała  o  ostrzeżeniu, 

które  przekazała  im  Una  ze  świata  duchów,  i  przedstawiła  szczegółowo  powody,  dla 
których  zachowali  to  wszystko  w  tajemnicy  przed  wojownikami.  Przeprosiła  ich  za  to. 
Nie powiedziała nic o osobistej więzi łączącej ją z widmową Uną. 

Sokolnicy  zadali  jej  tylko  kilka  pytań,  jakby  niepomni  podobieństwa  między  nią  a 

widmem.  Niebawem  mogła  ich  zostawić  i  szukać  odpoczynku,  którego  tak  bardzo 
potrzebowało jej ciało, umysł i dusza. 

background image

Najemnicy  nie  mieli  jednak  litości  nad  Tarlachem.  Mieli  żal  do  niego  za  milczenie. 

Kapitan wiedział, że jeśli ich nie przekona, po zakończeniu służby w Morskiej Twierdzy 
jego kompania przestanie istnieć jako oddział. 

Cierpliwie  powtórzył  to  wszystko,  co  Una  opowiedziała  im  o  powodach,  dla  których 

zdecydowali się zatrzymać w tajemnicy wiedzę o prawdziwym niebezpieczeństwie. 

—  A  gdybyście  o  tym  wiedzieli,  czy  coś  by  to  zmieniło?  —  zapytał  na  końcu.  —  Nie 

mogliśmy  walczyć  z  tym  stworem,  lęk  zaś  przed  jego  przebudzeniem  utrudniłby  wam 
walkę  z  tymi,  których  byliście  w  stanie  pokonać.  Na  rozbite  Gniazdo,  czy  sądzicie,  że 
rzuciłbym się w sam środek piratów, gdybym się nie obawiał, że Pies może się uwolnić, 
jeśli walka się przedłuży? Miałem wyjątkowe szczęście, że wyszedłem z tego żywy. 

—  W  porządku,  Tarlachu  —  powiedział  pośpiesznie  Rorick.  —  Przypuszczam,  że 

masz  rację,  ale  na  widok  tego  potwora  zrobiło  nam  się  tak  zimno,  jakby  zmroził  nas 
Lodowy Smok. 

— Powinniście się czuć tak, jak ja się czułem — odparł półgłosem. 
Te  słowa  wywołały  współczujące  uśmiechy  niejednego  z  jego  towarzyszy.  Porucznik 

także się uśmiechnął, lecz jego oczy nadal spoglądały twardo. 

—  Co  łączyło  tę  widmową  kobietę  z  panią  Uną?  Ich  wzajemne  podobieństwo 

dowodzi, że istniała między nimi jakaś więź. 

Wśród  wojowników  zapanowało  milczenie.  Niepokoiło  ich,  co  dowódca  im  na  to 

odpowie i co o tym wie. 

—  Nie  wystarczy,  że  jestem  najemnikiem?  Czy  mam  jeszcze  być  jej  powiernikiem, 

żeby dyskutowała o czymś takim ze mną? — odparł z irytacją. 

— Może jesteś. 
Powiedział  to  jeden  z  żołnierzy  stojących  na  skraju  kręgu  otaczającego  kapitana. 

Tarlach gwałtownym ruchem zwrócił ku niemu głowę. Nie wytrzymał dłużej i wpadł w 
złość. 

—  Pani  Una  wiedziała  o  grożącym  nam  niebezpieczeństwie.  Zbyt  dobrze  wiem,  co 

przeszła,  odkąd  się  o  tym  dowiedzieliśmy.  Można  przyjąć,  że  jakieś  uczucie  łączyło  »  z 
istotą, która nas uratowała. Jeżeli nie potrafimy zdobył się na współczucie, to nie wiem, 
jak możemy się nazwać, lecz na pewno nie ludźmi! 

Omiótł  spojrzeniem  swoich  towarzyszy.  W  jego  słowach  było  dość  prawdy,  by  się 

uspokoili. Opanował się. Nie powinien dalej rozwijać tego tematu, gdyż na nic się to nic 
zda, a może wyrządzić wiele złego. 

Opuścił ich, wymawiając się zmęczeniem, prawdziwy^ i widocznym na pierwszy rzut 

oka. Znalazł zaciszne miejsce pod ścianą klifu i owinął się opończą. W ciągu kilku minut 
zapadł w kamienny sen. 

Brennan obudził go o świcie. 
— Przykro mi, Tarlachu, ale powinieneś wstać. 
— Czy flota przypłynęła? — zapytał siadając i przecierając oczy. 
— Tak. 
— Co z przeprawą na brzeg? 
— Dobrze. Wszyscy powinni już tam być, kiedy coś zjesz. 
— Czy „Mewa” odpłynęła? 
— O brzasku, tak jak rozkazałeś. 
— Doskonale. A ranni? 
— Wszyscy żyją. Uważam, że to zasługa Uny z Morskiej Twierdzy. 
Tarlach wstał. 
—  To  dobre  wieści.  Tak  naprawdę  to  tego  nie  oczekiwałem.  —  Z  zadowoleniem 

przyjrzał się krzątaninie na plaży. — Wszystko rzeczywiście idzie dobrze. Wyruszymy, 
jak tylko zapanuje porządek. 

background image

 
Sokolnicy  zazwyczaj  walczyli  i  podróżowali  konno,  ale  ponieważ  równie  dobrze  bili 

się  na  morzu,  mogli  więc  także  nieźle  sprawować  się  jako  piechota.  Przemaszerowali 
przez  pustkowie  Kruczej  Doliny  szybko,  bez  trudu,  nie  napotkali  też  ani  naturalnych 
przeszkód, ani oporu ze strony ludzi. Z ostrożności wypatrywali wrogich oddziałów, ale 
raczej nie obawiali się takiego spotkania. Ich droga wiodła przez odludne, dzikie tereny, 
a  w  dodatku  ludzie  Ogina  przywykli  trzymać  się  wioski  i  otaczającego  ją  kręgu  pól 
uprawnych.  Mię  mieli  żadnych  powodów  do  tak  dalekich  wędrówek,  gdyby  zaś  nawet 
tego zapragnęli, nie odważyliby się ani nie byli tak szaleni, aby sprzeciwić się własnemu 
panu.  Sokolnicy  mogli  być  prawie  pewni,  że  nikt  ich  nie  zobaczy  i  nie  przeszkodzi  w 
marszu. 

Przebyli pustkowie tak prędko, że dotarli do miejsca spotkania nieco wcześniej, niż to 

przewidywał  plan,  i  musieli  ukryć  się  w  pobliżu,  zanim  nie  dołączy  do  nich  oddział  z 
Doliny Morskiej Twierdzy. 

Nie musieli długo czekać. Kolumna ta, z Rufonem na czele, wędrowała równie szybko 

jak  oni  i  oba  oddziały  połączyły  się  na  kilka  godzin  przed  wyznaczonym  czasem. 
Dysponując  połączoną  armią,  najeźdźcy  nie  kryli  się  już  wśród  pustkowia  na  skraju 
Kruczej Doliny, ale ruszyli w szyku bojowym do twierdzy Ogina. 

Maszerowali  w  tak  szybkim  tempie,  że  wieśniacy  i  żołnierze  nie  wiedzieli  o  ich 

natarciu,  dopóki  nie  weszli  nagle  na  pastwiska  Doliny  wczesnym  rankiem,  kiedy 
pasterze pędzili bydło. 

Wojownicy  z  Kruczego  Pola  i  mieszkający  w  pobliżu  zamku  wieśniacy  zdołali  się  w 

nim schronić, musieli jednak pozostawić swój dobytek. Zapasy żywności zgromadzone w 
twierdzy  będą  musiały  im  wystarczyć  na  czas  oblężenia.  I  popłynęły  dni  męczących 
rokowań, podczas których Una i Tarlach starali się wynegocjować kapitulację Kruczego 
Pola. 

Pokazano  obrońcom  ciało  Ogina,  żeby  udowodnić,  iż  nie  muszą  ani  bać  się  go,  ani 

dochowywać mu wierności. 

Opowiedziano im o napaści na „Kormorana” i ucieczce rozbitków. Złożono przysięgę, 

że  życie  mieszkańców  Doliny  i  załogi  twierdzy  będzie  oszczędzone  oraz  że  ich  ziemia  i 
domy  nie  zostaną  złupione  —  potwierdzał  to  los  tych,  którzy  nie  zdołali  się  schronić  w 
zamku. 

Było  to  trudne  zadanie  i  przez  jakiś  czas  wydawało  się  niewykonalne,  lecz  Tarlach 

słusznie  ocenił  wpływ,  jaki  będzie  miała  obecność  Uny,  waga  jej  słowa  i  szacunek, 
którym  darzono  jej  ród.  Tak  więc  w  końcu  obrońcy  opuścili  sztandar  domu  Ogina  na 
znak, że się poddają. 

Chwilę  później  wielka  brama  otwarła  się  i  wyszedł  z  niej  ochmistrz.  Stanął  w 

oczekiwaniu przed zamkiem. 

—  Chodźmy  do  niego,  kapitanie.  —  Pani  Morskiej  Twierdzy  spojrzała  na  dowódcę 

najemników. 

—  To  nie  moje  miejsce  —  odparł  krótko,  pamiętając  o  podejrzeniach  swoich 

towarzyszy. 

Una opuściła oczy. 
—  Masz  rację.  Nie  powinniśmy  narażać  na  niebezpieczeństwo  jednocześnie  obu 

dowódców sił Morskiej Twierdzy. 

Tarlach  i  stojący  w  pobliżu  Sokolnicy  usłyszawszy  te  cicho  wypowiedziane  słowa 

zesztywnieli jak uderzeni, ale kapitan wyczytał z twarzy Kobiety z Dolin, że nie miała do 
niego żalu. Uznała jego stwierdzenie za słuszną naganę. 

—  Wybacz  mi  —  powiedział  Tarlach.  —  Jako  dowódca  twoich  wojsk  muszę  ci 

towarzyszyć, choćby nawet nie było moim obowiązkiem strzec cię. 

background image

— Czy chcecie eskortę? — zapytał Brennan. 
—  Nie,  to  mogłoby  przerazić  obrońców.  A  nie  wykurzylibyśmy  ich  bez  długiego 

oblężenia. Ale rozstaw łuczników i trzymaj ich w pogotowiu — dodał ponuro Tarlach — 
na wypadek, gdyby co innego myśleli, a co innego mówili. 

Podniósł  rękę  na  pożegnanie  i  dosiadł  konia. Sokolnik  zrównał  się  z  Uną  i  jechał  po 

jej  prawej  ręce,  co  było  pogwałceniem  przyjętego  obyczaju,  lecz  chciał  jak  najlepiej 
osłonić ją swoją tarczą, gdyby zasypano ich strzałami. 

Wydawało mu się, że jechali całą wieczność, choć w rzeczywistości przebyli niewielką 

odległość. Oboje dobrze zdawali sobie sprawę, że narażeni są na atak obrońców zamku. 
Sokoły krążyły w górze i łucznicy mieli strzelać, gdyby życie ich dowódców znalazło się 
w niebezpieczeństwie. 

Niepotrzebnie  jednak  bali  się  zdrady  i  niepomyślnego  zbiegu  okoliczności.  Spotkali 

się z ochmistrzem. Zapewniwszy go jeszcze raz, że nic nie grozi jego podwładnym, Una z 
Morskiej  Twierdzy  przyjęła  kapitulację  Kruczego  Pola  i  oficjalnie  objęła  rządy  nad 
zdobytą Doliną. 

  
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY 
 
Zaprowadzenie  porządku  w  Dolinie  Kruczego  Pola  pod  kierunkiem  wyznaczonego 

przez  Unę  ochmistrza  potrwało  jakiś  czas,  lecz  mieszkańcy  byli  przyzwyczajeni  do 
słuchania  rozkazów.  Dlatego  przejecie  rządów  dokonało  się  znacznie  szybciej  i  łatwiej 
niż można by się tego spodziewać. 

Kiedy  dowódcy  Morskiej  Twierdzy  uznali,  że  w  Kruczym  Polu  będzie  panował 

spokój, wrócili do swojej Doliny pozostawiwszy tylko niewielki garnizon. 

Powitanie,  jakie  im  zgotowano,  zdumiało  wszystkich,  a  Sokolnicy  nie  mogli  się 

nadziwić, że witano ich równie serdecznie jak miejscowych wojowników. Było to wielką 
rzadkością,  gdyż  ci,  którzy  wynajmują  swoje  miecze  za  złoto,  mogli  tylko  złota 
oczekiwać w zamian, bez względu na to, jak dobrze się bili. 

Co  do  pani  Uny,  nie  będzie  mogła  odetchnąć  spokojnie  w  najbliższych  tygodniach  i 

miesiącach. Wysłała na najszybszych rumakach posłańców, by poinformowali sąsiadów 
Morskiej Twierdzy o tym, co się wydarzyło w Kruczym Polu, i o przyczynach inwazji na 
tę  Dolinę.  Mieli  oni  też  zapewnić,  że  nie  zamierza  wojować  z  nikim  innym  i  że 
wypowiedziała Oginowi wojnę, chcąc zapobiec dalszym zbrodniom. 

Obserwując  odjazd  swojego  ostatniego  wysłannika,  Pani  Morskiej  Twierdzy 

westchnęła.  Łatwo  jest  dawać  zapewnienia,  ale  czy  zostaną  równie  łatwo  przyjęte? 
Dobrze  wiedziała,  że  minie  wiele  miesięcy,  zanim  sąsiednie  Doliny  osłabią  czujność. 
Przedłużyła  już  umowę  z  Sokolnikami  na  ów  niebezpieczny  okres,  kiedy  to  strach 
sąsiadów  mógłby  zamienić  się  w  panikę  i  skłonić  do  napaści  na  jej  własną  posiadłość, 
gdyby nie chroniła jej silna drużyna. 

Zielone  oczy  Uny  pociemniały.  Potrzebowała  teraz  najemników  jeszcze  bardziej  niż 

kiedykolwiek  i  miała  nadzieję,  że  nie  pokpi  sprawy,  przedstawiając  swoją  propozycję 
Tarlachowi. Gdyby bowiem tak się stało, odjechałby natychmiast ze swoimi żołnierzami, 
bez  względu  na  wcześniejsze  obietnice  dalszej  służby.  Nie  mogła  jednak  uważać  się  za 
człowieka honoru, gdyby tego nie zrobiła. 

Na myśl o Tarlachu ogarnął ją wielki smutek. Jak dobrze by im było ze sobą, gdyby 

należał do jakiejkolwiek innej rasy, lecz już pogodziła się z tym, że  wszystko, co  mogło 
zaistnieć,  będzie  musiało  umrzeć  przy  narodzinach.  Gdyby  była  młodą  dziewczyną, 
pełną  optymizmu  i  właściwej  temu  wiekowi  nietolerancji,  może  spodziewałaby  się,  że 
Tarlach  jej  posłucha  i  złączy  swoje  życie  z  jej  życiem,  porzucając  pradawne, 

background image

przestarzałe  obyczaje.  I  na  pewno  zareagowałaby  gniewem,  gdyby  nie  odważył  się 
postąpić zgodnie z nakazami swego serca. 

Jako dorosła kobieta nie mogła zrobić ani jednego, ani drugiego. Dla Sokolnika jego 

towarzysze–bracia byli wszystkim. Poza dziwną przyjaźnią ze swymi ptakami, nie mieli 
dosłownie nic. Nawet Gniazdo, z którego byli tak dumni, przestało istnieć. Tak, Tarlach 
kochał  Dolinę  Morskiej  Twierdzy,  ale  naprawdę  ceniłby  ją  jako  swoją  własność  tylko 
wtedy, gdyby stała się bezpieczną siedzibą dla jego rasy. 

Czy mogła się spodziewać, że związek z nią wystarczyłby kapitanowi najemników, że 

zastąpiłby  mu  całe  dotychczasowe  życie?  Musi  zachować  spokój  dopóty,  dopóki  nie 
będzie  mogła  twierdząco  odpowiedzieć  na  to  pytanie.  Za  bardzo  kochała  i  szanowała 
Tarlacha,  żeby  tego  się  domagać  od  niego.  Zamknęła  oczy.  Z  czasem  mógłby  ją 
znienawidzić,  ona  zaś  —  litować  się  nad  nim.  Żadne  uczucie  nie  było  tego  warte.  Nie 
można do tego dopuścić. 

Przyrzekła  sobie  coś  w  duchu:  Tarlach  z  ludu  Sokolników  jest  jej  prawdziwym 

małżonkiem  i  chociaż  nie  może  łudzić  się  nadzieją,  że  kiedykolwiek  się  połączą, 
pozostanie jedynym mężczyzną jej życia. Nie wyjdzie za mąż, nawet gdyby przez to miał 
wygasnąć jej ród. Nigdy z własnej woli nie przyjmie w łono nasienia innego mężczyzny i 
nie zaakceptuje jego pieszczot. 

 
Kapitan  Sokolników  z  zaskoczeniem  przyjął  prośbę  Pani  Morskiej  Twierdzy,  żeby 

jak najszybciej przybył dotrzymać jej towarzystwa, ale poszedł tam od razu. 

Był trochę zdenerwowany. Żadne nie wspomniało słów wypowiedzianych na plaży w 

zatoce Kruczego Pola, kiedy wydawało się, że wkrótce oboje zginą straszną śmiercią. Nie 
chciał  wyruszyć  ostatnią  drogą  nie  wyznawszy  jej  prawdy,  i  radość  zalewała  mu  serce, 
gdy  tylko  sobie  przypomniał,  jak  przyznała,  że  odwzajemnia  jego  uczucie.  Lecz  to,  co 
przyrzeka  się  w  chwili śmierci,  nie  zawsze  może  zrealizować  się  w  życiu.  Wierzył  w  to, 
naprawdę wierzył, że oboje z tym się pogodzili. 

Opuścił wzrok i znów go podniósł. Oczywiście, że się z tym pogodzili. 
Doświadczyli  jednak  pewnej  niewielkiej  pociechy.  Po  powrocie  z  Kruczego  Pola 

współpracowali  ze  sobą  bliżej  niż  kiedykolwiek  przedtem  i  potrwa  to  jeszcze  wiele 
miesięcy. Sprawiało im to przyjemność, a jeżeli rozstanie będzie bolesne, no cóż, trzeba 
będzie jakoś sobie z tym radzić. Nie muszą teraz o tym rozmyślać. 

Una odpowiedziała na jego stukanie z szybkością, świadczącą, że czekała na niego. 
Tarlach z ciekawością rozejrzał się po komnacie, sam nie wiedząc, czego oczekiwał i 

czując jakiś lekki zawód, gdyż tak dobrze wszystko pasowało do wyobrażenia, jakie miał 
o prywatnym apartamencie szlachetnie urodzonej damy. 

Meble były piękniejsze  i wygodniejsze niż gdzie indziej w zamku; niektóre  z nich co 

nieco różniły się od swoich odpowiedników w jego komnacie, gdyż służyły innym celom. 

Różnorakie  draperie  i  zasłony  łoża  z  wdziękiem  łączyły  skomplikowane  kwietne 

wzory  z  wizerunkami  zwierząt  i  ptaków,  które  wyglądały  jak  żywe.  Krosno  z  nie 
dokończoną robótką stało w słupie światła wpadającego przez okno. 

Tylko  w  jednym  rogu  dostrzegł  sprzęt  świadczący  o  jej  odpowiedzialności  i 

zainteresowaniach. Było to biurko podobne do tego, które stało w jego komnacie, a poza 
nim szafa na mapy, księgi i zwoje, potrzebne do pracy Panu na Zamku. 

Na  biurku  leżała  sterta  drobno  zapisanych  kart.  Una  musiała  pracować,  zanim 

przyszedł. Uśmiechnął się widząc, jak szybko Odważna zajęła miejsce, które opuściła jej 
towarzyszka. Usiadła na papierach w królewskiej pozie i spokojnie, ale bardzo uważnie 
przyglądała się ludziom, jakby bardzo interesował ją rezultat tego spotkania. 

Wziąwszy  pod  uwagę  więź  łączącą  ją  z  Panią  Morskiej  Twierdzy,  było  to  bardzo 

możliwe. 

background image

Sokolnik zacisnął usta i skupił uwagę na Unie. 
Stała przy środkowym oknie. Rozciągał się za nim widok taki, jak sobie wyobrażał, a 

nawet jeszcze piękniejszy. Ze względu na porę roku Una miała na sobie wełnianą suknię 
takiej  samej  barwy  jak  jej  oczy.  Rozcięte  rękawy  odsłaniały  jasnozieloną  podszewkę. 
Tak jak większość jej strojów, ta suknia też przylegała ciasno w pasie i spadała ku ziemi 
obszernymi fałdami. Włosy przewiązane były w skomplikowany sposób szeroką wstążką 
w kolorze nefrytu. Kiedy w końcu odwróciła się do niego, zobaczył na środkowym palcu 
jej prawej ręki pierścień z pięknym szmaragdem. 

Na jej widok serce mu się ścisnęło. Była taka piękna, była wcieleniem jego marzeń o 

duszy  i  ciele.  Czy  ubrała  się  tak  celowo,  żeby  zmusić  go  do  powtórzenia  tego,  co  jej 
wtedy powiedział, i skłonić do zrobienia następnego kroku? 

Zrobiło mu się wstyd. Una z Morskiej Twierdzy nie wykorzystałaby w ten sposób ani 

jego, ani żadnego innego mężczyzny. 

Gdy  to  sobie  uzmysłowił,  ogarnął  go  jeszcze  większy  smutek  i  żal  za  tym,  co  będzie 

musiał  utracić.  Bez  względu  na  to,  jakie  Pani  Morskiej  Twierdzy  miała  zamiary, 
ugodziła go boleśnie każąc mu się zjawić w miejscu, gdzie pragnął się znaleźć w zupełnie 
innym charakterze. Nie dał jednak nic po sobie poznać. Zasalutował. 

— Wzywałaś mnie, pani? — spytał, gdyż wydawało się, że nie bardzo wiedziała, jak 

zacząć. 

—  Prosiłam  cię,  żebyś  przyszedł  —  poprawiła  go.  —  Czy  Elfthorn  otrzymał  to,  co 

pozostało z ładunku „Gwiazdy Dionu”? 

— Tak jak rozkazałaś i jak powinno się stać. On i Gunwold wychowali się na jednym 

statku i Elfthorn bardzo przeżył jego śmierć. 

Oboje umilkli, czując się niezręcznie. 
Una  bezowocnie  usiłowała  znaleźć  odpowiednie  słowa,  które  by  w  niczym  nie 

zaszkodziły  jej  własnym  planom.  Może  go  straci,  gdy  przedstawi  swoją  propozycję? 
Pomyślała, że tutaj znacznie trudniej jest z nim rozmawiać, W innych pomieszczeniach 
okrągłej  wieży  i  w  Dolinie  byli  towarzyszami  —  ona  Panią  na  Zamku,  on  dowódcą  jej 
drużyny. Lecz w jej własnej komnacie Sokolnik był jej prawdziwym małżonkiem… Nie 
miało  to  teraz  znaczenia.  Nie  mogło.  Kochała  tego  mężczyznę  i  powinna  mu  to 
udowodnić.  Podniosła  głowę  i  spojrzała  mu  w  oczy.  —  Mam  dla  ciebie  propozycję, 
Sokolniku,  propozycję,  która  przyniesie  korzyść  obu  naszym  ludom,  ale  twojemu 
większa niż mojemu. 

—  Przedstaw  ją  —  odparł  ukrywając  zaskoczenie  i  ulgę,  gdyż  nie  był  pewny,  czy 

zdoła  oprzeć  się  jej  prośbom.  W  głębi  serca  wiedział,  że  wolałby  spłonąć  na  wolnym 
ogniu  niż  patrzeć  na  jej  cierpienie.  Znając  ją  dość  dobrze,  nie  spodziewał  się  po  niej 
żadnych  próśb,  a  jej  słowa  potwierdziły  to  przekonanie.  Nie  chciała  rozmawiać  o 
niemożliwym  dla  obu  stron  związku.  Nic  dobrego  nie  wynikłoby  z  tego  dla  jego 
towarzyszy. 

— Mam teraz dwie Doliny. 
Sokolnik uśmiechnął się mimo woli słysząc ponury ton, jakim to powiedziała. 
— Wielu panów cieszyłoby się z tego. 
— Wielu panów nie obawia się rozlewu krwi! — Uspokoiła się, po czym mówiła dalej: 

— Pomiędzy Morską Twierdzą i Kruczym Polem rozciąga się spory szmat ziemi, równie 
dobry,  a  może  nawet  lepszy  od  tego,  który  wy,  Sokolnicy,  kontrolowaliście,  zanim 
Czarownice ruszyły z posad góry. Jest to podobny do tamtego teren, ma wszakże jedną 
zaletę  więcej  —  zapewnia  łatwiejszy  dostęp  do  oceanu.  Gdybym  oddała  wam  Krucze 
Pole i zawarła z wami traktat pozwalający nam wspólnie korzystać z dzikiego pustkowia 
Morskiej  Twierdzy,  twój  lud  miałby  nowa  siedzibę,  gdzie  mógłby  róść  w  siłę  i 
odbudować Gniazdo. 

background image

— Czy wiesz, co mówisz? —jęknął, nie wierząc własnym uszom. 
—  Tak  jak  się  teraz  rzeczy  mają,  Sokolnikom  grozi  wymarcie  —  odpowiedziała.  — 

Poznałam  was  na  tyle  dobrze,  żeby  na  to  nie  pozwolić,  l  mogę  wam  w  tym  dopomóc. 
Może  nie  kontroluję  bramy  między  światami  tak  jak  moja  siostra,  lecz  mam  ziemię, 
która może stać się dla was nową ojczyzną. 

Zmrużyła oczy, kiedy nie zareagował ani słowem, ani gestem. 
—  Czy  myślisz,  że  zastawiam  na  ciebie  jakąś  pułapkę?  Powiedziałam  prawdę.  Nie 

pragnę Kruczego Pola. Sama myśl o tym, że miałabym go zatrzymać zdobywszy w taki 
sposób,  jest  dla  mnie  wstrętna,  chociaż  skłoniły  mnie  do  tego  ważne  powody.  Co  do 
reszty,  nie  chcę  stać  i  patrzeć,  jak  jakiś  lud,  każdy  lud,  gaśnie  jak  gwiazdy  rano,  jeżeli 
mogę temu zapobiec. Byłby to ohydny czyn, czyn wywodzący się z głębin Ciemności. W 
świetle tego wszystkiego musiałam przedstawić ci tę propozycję! 

— Wierzę ci, Uno z Morskiej Twierdzy — powiedział spokojnie kapitan. — Lecz co z 

twoim  ludem  i  z  mieszkańcami  Kruczego  Pola?  Czy  w  ten  sposób  nie  wyrządzisz  im 
wielkiej krzywdy? 

— Jak ci już kiedyś powiedziałam, samo życie jest ryzykowne, ale w tym wypadku nie 

wierzę,  żebyś  ty  i  twoi  żołnierze  albo  następne  pokolenia  złamały  przysięgę,  którą 
złożycie.  Nie  zaproponowałabym  tego  żadnym  innym  żołnierzom  o  czystych  tarczach, 
Tarlachu,  ani  wielmoży  czy  wodzowi  innego  ludu.  Tylko  Sokolnicy  udowodnili,  że  są 
ludźmi  honoru  i  że  mogę  złożyć  im  taką  ofertę.  Na  początku  muszę  jednak  postawić 
jednak  jeden  warunek:  mieszkańcy  obu  Dolin  muszą  być  przez  was  traktowani  z 
szacunkiem,  zarówno  mężczyźni  jak  i  kobiety,  wojownicy  i  wieśniacy.  Nie  pozwolę, 
żebyście  ich  krzywdzili  i  obrażali  z  powodu  pewnych  waszych  niepożądanych 
obyczajów. 

Zawahała się, po czym ciągnęła: 
—  Z  tego  właśnie  powodu,  ponieważ  udowodniliśmy,  że  potrafimy  ze  sobą  dobrze 

współpracować,  dam  Krucze  Pole  tobie,  a  nie  całemu  waszemu  ludowi  czy  jakiemuś 
innemu  waszemu  przywódcy.  To  ty  zawrzesz  ze  mną  traktat  w  ich  imieniu  i  będziesz 
później ich reprezentował we wszystkich innych sprawach. 

— Uno! 
Umilkła,  dając  mu  czas  na  uspokojenie.  Jeżeli  pierwsza  część  propozycji  go 

zaskoczyła, to druga wprawiła w osłupienie. 

— Czy poszczególni Sokolnicy mogą władać ziemią w swoim własnym imieniu? 
—  To  nie  jest  zakazane  —  odrzekł  powoli.  —  Taki  problem  jeszcze  nigdy  dotąd 

wśród nas nie zaistniał. Nie znamy swojego potomstwa — dodał po namyśle. 

— Wątpię, by tak było wiecznie. — Opuściła oczy. — Chodzi o to, Tarlachu, że ufam 

ci  bardziej  niż  komukolwiek  innemu  i…  i  nie  chcę  przez  całe  życie  utrzymywać  tak 
bliskich kontaktów z mężczyzną, który będzie mną pogardzał. 

Znów się zawahała. 
— Czy miałbyś kłopoty z wyższymi rangą oficerami Sokolników? 
— Tak. Wszyscy ludzie mają swoją dumę, ale bez względu na to, co inni o nas sądzą, 

nie  jesteśmy  nierozumni.  Jeżeli  zdołam  ich  przekonać,  żeby  zaakceptowali  mnie  jako 
Pana  na  Zamku,  pozwolą  mi  działać  jako  takiemu  w  odniesieniu  do  Kruczej  Doliny. 
Także  wobec  Morskiej  Twierdzy,  gdyż  niewielu  chciałoby  obcować  z  tobą  na  takiej 
podstawie. Przyjrzał się jej uważnie. 

— Korzyści dla nas są oczywiste. A co na tym zyska Morska Twierdza? 
— Może nie tak wiele — odrzekła szczerze. — Będziemy mieli zapewnioną ochronę ze 

strony  najlepszych  najemnych  żołnierzy  w  naszym  świecie,  przynajmniej  od  czasu 
zniknięcia Dawnego Ludu, a może jeszcze wcześniej, jak to zostanie wyszczególnione w 
naszym  traktacie.  Poza  tym  chętnie  przyjmiemy  od  was  złoto  i  będziemy  z  wami 

background image

handlowali.  —  Uśmiechnęła  się  widząc  jego  zaskoczenie.  —  Nazwałeś  nasze  konie 
najlepszymi,  jakie  kiedykolwiek  widziałeś.  Mając  w  waszych  kompaniach  i  kolumnach 
stałych  odbiorców,  moglibyśmy  powiększyć  stado  do  przynajmniej  takich  rozmiarów, 
jakie  może  wyżywić  nasza  Dolina.  Zasługują  na  to  zarówno  nasze  wierzchowce  jak  i 
Morska  Twierdza.  Wy  zaś  będziecie  dosiadać  rumaków,  jakich  nigdy  nie  mieli 
Sokolnicy, odkąd dotarli do High Hallacku. 

— To nie jest moja ostateczna odpowiedź — odrzekł powoli, jakby do siebie — gdyż 

nie  wiem  nawet,  czy  zyskam  dostatecznie  silne  poparcie,  żeby  sprowadzić  tutaj  choć 
jedną z kobiecych wiosek. 

— Nie — powiedziała — jeżeli chcesz powiedzieć,  że wasze kobiety  zawsze będą tak 

uległe  jak  w  przeszłości.  Chyba  nie  spodziewasz  się,  że  pomogę  w  utrzymaniu  ich  w 
takim stanie, prawda? 

— Nie, pani, na pewno nie. Uśmiechnął się lekko. 
—  W  ten  sposób  zyskałbyś  na  czasie.  —  Westchnęła.  —  Nie  przetrwacie  długo  jako 

odrębny lud żyjąc z łaski innych. Mając własną ziemię, będziecie  mogli znowu sami się 
utrzymać,  tak  jak  dawniej,  i  może  uda  się  wam  rozwiązać  trudności,  z  którymi  się 
borykacie. Musicie zrobić to sami, Tarlachu. Nikt za was nie znajdzie odpowiedzi na te 
pytania. 

—  A  tym  bardziej  umowa  —  zgodził  się  z  nią  i  dodał  ponuro:  —  Obawiam  się,  że 

niełatwo nam będzie przełknąć niektóre z tych rozwiązań. — Powiedziawszy to, milczał 
długi  czas.  —  Twoje  słowa  mają  swoje  dobre  strony  —  powiedział  w  końcu.  —  Każde 
zasługuje na uwagę. 

Jego głos brzmiał dziwnie, jakby mówił pod przymusem, a widoczna spod hełmu jego 

twarz była ściągnięta i blada. 

— Bierzesz na siebie poważne ryzyko, czyż nie tak? — zapytała łagodnie. 
Zamknął oczy. 
—  Jeżeli  przedstawię  taką  propozycję  moim  dowódcom,  a  oni  odrzucą  ją  jako 

przeklęty kobiecy podstęp, stanę się w ich oczach czymś na kształt wściekłego psa. 

— Czy sądzisz, że tak będzie w tym przypadku? Potrząsnął przecząco głową. 
—  Niezupełnie.  Myślę,  że  jeśli  dobrze  to  przedstawię,  moja  kompania  mnie  poprze, 

podobnie jak inne. Ale znajdą się i tacy, którzy zawsze trzymali się w ścisłej izolacji od 
innych  ludów.  Tworzą  oni  znaczną  część  naszego  Bractwa  i  ci  na  pewno  nigdy  mi  tego 
nie wybaczą. — Głos  mu się już  załamywał, pośpiesznie więc przeniósł wzrok na okno. 
— Mam wśród nich przyjaciół, towarzyszy młodości… 

Una położyła mu rękę na ramieniu. 
—  Nie  musisz  brać  w  tym  udziału.  Mogę  sama  bezpośrednio  złożyć  tę  ofertę  i 

prowadzić rokowania z tym, kogo wyznaczą wasi dowódcy. 

—  Nie,  pani.  Wytrzymam,  co  będę  musiał  wytrzymać.  Nas,  Sokolników,  od  dziecka 

uczy  się  odpowiedzialności.  Nie  ma  znaczenia,  że  czasem  jest  to  bardziej  niebezpieczne 
niż śmierć czy rany. 

—  A  nas,  mieszkańców  Doliny  Morskiej  Twierdzy,  uczy  się  nie  narażać  na 

niebezpieczeństwo innych, kiedy sami możemy temu zaradzić. 

—  To  na  nic  się  nie  zda,  pani.  —  Uśmiechnął  się  smutno.  —  Żaden  Sokolnik  nie 

wysłuchałby takiej propozycji od kobiety, a ja naraziłbym się na taki sam gniew i karę 
za to, że ją poparłem. 

Wyprostował ramiona, jak często to robił w obliczu trudnego zadania. 
—  Ja  się  tym  zajmę,  pani  Uno  z  Morskiej  Twierdzy.  Jest  to  tak  ważne  dla 

teraźniejszości  i  przyszłości  mojego  ludu,  że  nie  mogę  nawet  myśleć  o  odrzuceniu  tej 
szansy. 

Kobieta z Dolin opuściła powieki, po czym znów je podniosła. 

background image

—  A  więc  umowa  stoi  —  powiedziała  powoli,  zmęczonym  głosem,  jakby  osłabła  po 

ciężkiej  walce  —  chociaż  przypuszczam,  że  minie  dużo  czasu,  zanim  zawrzemy 
ostateczny traktat. 

—  Może  nie  tak  dużo.  Ty  pamiętasz  o  naszych  potrzebach,  a  ja  będę  starał  się  tak 

samo dbać o twoich ludzi. 

Oboje zamilkli. Nie mieli już nic więcej do powiedzenia na ten temat. Teraz nadeszła 

pora głębokich przemyśleń. 

Tarlach  jednak  zwrócił  się  ku  oknu.  Una  dała  tak  wiele  jego  rasie,  nie  tylko  Dolinę, 

lecz i dalsze życie, a on nie ofiarował jej w zamian niczego. Nie liczyło się, iż tak bardzo 
cenił jej dar, że gotów był zaryzykować wygnanie i hańbę. Spełnił tylko swój obowiązek 
wojownika w obliczu zagłady grożącej jego ludowi. 

Powoli sięgnął do małej skórzanej sakiewki u pasa. Pomyślał, że może podświadomie 

zamierzał  to  zrobić,  gdyż  inaczej  włożyłby  Talizman  na  szyję,  jak  zawsze  w  minionych 
latach, a nie schował do mieszka. 

—  Uno,  nie  mam  ziemi  ani  złota,  którymi  mógłbym  w  zamian  cię  obdarować,  ale 

proszę cię, byś przyjęła to ode mnie. 

Kobieta  z  Dolin  wzięła  sakiewkę  i  otworzyła  ją  ostrożnie.  Wyciągnęła  z  niej  cienki 

srebrny  łańcuszek.  Na  widok  wisiora  aż  jęknęła  z  zachwytu  i  radości.  Był  to  mały, 
srebrny,  po  mistrzowsku  odlany  sokół  nurkujący  w  locie  z  czerwonym  jak  krew 
kamieniem w szponach. 

— Och, Tarlachu, jakież to piękne! 
— To coś więcej — powiedział takim tonem, że popatrzyła na niego uważnie. 
— Moc? — zapytała z niedowierzaniem. 
—  W  pewnym  sensie.  Każdy  Sokolnik  po  osiągnięciu  wieku  męskiego  wykonuje 

takiego  sokoła.  Można  mieć  tylko  jednego  w  danym  okresie  życia.  Można  go  dać  w 
podarunku,  tak  jak  ja  to  teraz  robię,  albo  go  zgubić,  nie  sposób  jednak  ukraść  go  lub 
zabrać właścicielowi bez jego zgody. Cecha ta przechodzi na obdarowanego, chociaż nie 
na przypadkowego znalazcę. — Spojrzał posępnie na Talizman i dodał: — Ten, kto go 
ma,  może  prosić  o  pomoc  każdego  Sokolnika  i  każdy  oddział  Sokolników,  pod 
warunkiem, że zrobi to w słusznej sprawie i że nie splami to naszego honoru. 

— Dziękuję ci, Tarlachu — odrzekła cicho Una. — Nigdy nie nadużyję twojego daru. 
Mówiąc  to  włożyła  łańcuszek  na  szyję,  a  potem  spokojnie  wsunęła  srebrnego  sokoła 

pod suknię. Dał go otwarcie, tak jak przedtem wyjawił jej swoje imię, ale nie wymagał i 
nie  żądał,  by  trzymała  dar  tak  blisko  siebie.  Był  to  rodzaj  podarunku  z  jej  strony, 
podziękowanie za zaufanie i zapewnienie, że go nie zawiedzie. 

W tej chwili Tarlach przestał nad sobą panować. Odwrócił się, by ukryć grymas bólu 

na twarzy. 

— Uno — szepnął zduszonym głosem. — Przysięgam ci na Rogatego Pana, że gdyby 

mojemu  ludowi  nie  groziła  zagłada,  ofiarowałbym  ci  znacznie  więcej,  a  przynajmniej 
próbowałbym to zrobić. Poprosiłbym cię też o coś więcej… 

Kobieta  z  Dolin  podeszła  do  niego  i  Tarlach  wziął  ją  ramiona.  Pocałował  w  usta, 

znajdując odzwierciedlenie swojej namiętności i tęsknoty. 

Objął  ją  mocniej.  Mogliby  nawet  zaspokoić  żądze,  która  ich  trawiła,  dając  i  biorąc. 

Una nie była panną, lecz wdową, która poznała objęcia mężczyzny… 

Lecz przegnał tę myśl zaraz, jak tylko się pojawiła. Opanował się całą siłą woli, gdyż 

jego  ciało  płonęło,  rozluźnił  uścisk  i  cofnął  się  o  krok.  Żadne  z  nich  nie  szukało 
zaspokojenia i Tarlach w głębi duszy nie wierzył, by Una, choć kochająca, oddałaby mu 
się dobrowolnie, gdyby tego od niej zażądał. 

Pani  Morskiej  Twierdzy  podniosła  na  niego  oczy.  Ona  również  pokonała  własne 

pożądanie i teraz z trudem wstrzymywała łzy. 

background image

—  Dałabym  ci  rękę  i  mienie,  mój  małżonku  —  powiedziała  z  jakąś  zawziętością.  — 

Dopóki jestem panią siebie, żaden inny mężczyzna nie uzyska ode mnie ani jednego, ani 
drugiego. 

Wyprostowała się. 
—  Nie  znaczy  to,  że  wyzbywam  się  wszelkiej  nadziei,  Tarlachu  z  ludu  Sokolników. 

My,  mieszkańcy  High  Hallacku,  nauczyliśmy  się  żyć  nadzieją,  mimo  ponurych  osądów 
rozumu podczas wojny z Alizończykami. Nie chciałabym, żebyś i ty się jej wyrzekł. Nikt 
nie wie, co go czeka — ani co można utkać z nici, które los jeszcze złączył. Może mimo 
wszystko  osiągniemy  cel,  który  teraz  wydaje  się  nam  niemożliwy  do  zrealizowania.  — 
Odetchnęła głęboko i uśmiechnęła się. — Chodźmy stąd, kapitanie. Niech nie znam pana 
Markheima, jeżeli wkrótce nie przybędzie do nas z wizytą. Musimy przygotować się na 
jego powitanie i zapewnić go o naszych jak najuczciwszych zamiarach. Pozostali szybko 
pójdą w jego ślady. 

Razem wyszli z komnaty i każde zdawało sobie sprawę, że czekają ich trudne dni i że 

będą  musieli  stawić  czoło  temu  wyzwaniu  i  wszelkim  innym,  które  przyniesie  im  życie. 
Wiedzieli też, że ich przyszłość zależeć będzie od ich własnych decyzji i czynów. 

 
Jednej  nocy  nie  wystarczyło  na  wysłuchanie  tej  opowieści  o  Morskiej  Twierdzy. 

Wyczułem,  że  Sokolnik,  który  ją  opowiadał,  raz  zacząwszy,  śpieszył  się  wypowiedzieć 
resztę. Może dlatego, że chciał lepiej zrozumieć własne uczucia i pytania, których sobie 
przedtem nie zadawał. 

Kiedy  wreszcie  skończył,  zapragnąłem  powróżyć  z  magicznych  kryształów.  Nie 

ułożyły się w sokole oczy, tak jak w przypadku Pyry, lecz w postrzępioną czerwoną linię, 
a nad nią drugą, szarą, i zrozumiałem, że grozi mu niebezpieczeństwo. Chciałem jeszcze 
porozmawiać  z  tym  Ptasim  Wojownikiem,  ale  otrzymał  wieść,  że  pani  Una  w  końcu 
przepłynęła  morze,  by  razem  z  nim  prowadzić  poszukiwania.  Natychmiast  opuścił 
Lormt, by wyjechać jej na spotkanie. 

Byłem  dziwnie  poruszony  i  wybrałem  się  na  spacer  za  mury  Lormtu  tylko  w 

towarzystwie  Córki  Burzy  i  Rawit.  Dwukrotnie  wydało  mi  się,  że  chmury  dziwnie 
ułożyły  się  na  niebie  —  nie  na  wschodzie,  gdzie  w  Escore  potyczki  z  siłami  Ciemności 
wybuchały niespodziewanie, lecz na zachodzie — nad krajem, któremu jak myśleliśmy, 
wojna  już  nie  groziła.  Zaswędziała  mnie  prawa  ręka  i  odruchowo  sięgnąłem  po  miecz, 
którego  już  nie  nosiłem.  Później  złapałem  się  na  tym,  że  nasłuchuję,  czy  wiatr  nie 
przyniesie  dźwięku  rogu  Strażników  Granicznych.  Wtedy  zrozumiałem,  że  błędnie 
sądziłem,  iż  już  nigdy  nie  będę  prowadził  aktywnego  życia;  los  miał  dla  mnie  w 
zanadrzu niejedną niespodziankę. 

Nie, ta walka jeszcze się nie skończyła i mnie nie ominie.