background image

LINDA LAEL MILLER 

 

 

 

Kobieta leoparda 

 

 

 

 

The Leopard’s Woman 

 

 

 

 

 

Tłumaczyła: Wiktoria Melech 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

 

Olivia  Stillwell  leżała  ze  skrępowanymi  do  tyłu  rękami  na  brudnej, 

pokrytej  rdzą  podłodze  dżipa,  a  z  każdym  kolejnym  wstrząsem  i  podskokiem 

samochodu  przybywało  jej  sioców  na  ciele.  Nie  poddając  się  jeszcze  do  kooca 

paraliżującemu  ją  przerażeniu,  mówiła  sobie  w  duchu,  że  to  wspaniała 

przygoda, którą będzie musiała kiedyś opisad, oczywiście jeśli przeżyje. 

Ostre meksykaoskie słooce piekło niemiłosiernie, parzyło odsłonięte ręce 

i nogi. W koocu  miała na sobie tylko bawełnianą  bluzkę  bez rękawów i szorty. 

Długie  do  ramion  kasztanowe  włosy  splątane  były  od  potu  i  kurzu,  który 

pokrywał całą jej twarz i szyję. Męczyły ją mdłości, czuła się jak homar, którego 

za chwilę mają wrzucid do garnka z wrzątkiem. 

Nie  znaczy  to,  że  chciała,  żeby  jej  porywacze  wreszcie  się  zatrzymali. 

Wcale też nie marzyła o tym, żeby znaleźd się już tam, dokąd ją wieźli. 

Zamknęła  oczy,  by  chod  w  ten  sposób  uciec  przed  ostrym  blaskiem 

słooca.  Nie  zaznała  jednak  ulgi,  bo  w  wyobraźni  widziała  znowu  kolorowe 

obrazy z kiczowatych filmów sensacyjnych oglądanych przed laty. 

Pięd  lat  temu,  gdy  ukooczyła  studia,  wuj  Errol,  który  był  autorem 

popularnych powieści romansowo-przygodowych, czytanych  przede  wszystkim 

przez kobiety, przyjął ją do pracy w swojej grupie badawczej. Od razu polubiła 

to zajęcie i świetnie sobie radziła. Pokonując trudności i stopniowo  nabywając 

doświadczenia,  Olivia  objęła  w  koocu  kierownictwo  nad  całym  zespołem  i  to 

ona decydowała teraz o szczegółach badao zlecanych przez wuja. 

Swoją  pozycję  zawdzięczała  ciężkiej  pracy  i  nowatorskim  pomysłom, 

chociaż wielu ludzi nie wierzyło, że doszła do tego samodzielnie. Ponieważ była 

jedyną  żyjącą  krewną  Errola  McCauleya,  ponieważ  to  on  ją  wychował  i 

wykształcił,  prawie  wszyscy  uważali,  że  ta  wspaniała  kariera  została  jej  jakby 

background image

ofiarowana na przysłowiowej srebrnej tacy. 

Już chyba z tysiąc razy uderzyła policzkiem o podłogę dżipa. I za każdym 

razem, krzywiąc się z bólu, była skłonna oddad tę pracę każdemu chętnemu. 

Łzy  popłynęły  jej  z  oczu  i  z  ulgą  stwierdziła,  że  nie  jest  tak  bardzo 

odwodniona, jeśli może płakad. Westchnęła. Jeszcze dziś przed południem była 

taka  szczęśliwa.  Jadła  obiad  na  tarasie  swojego  pokoju  w  hotelu,  osłonięta 

przed  słoocem  markizą  w  biało-czerwone  pasy.  Właśnie  ukooczyła 

dwutygodniowe badania – wuj Errol pisał książkę o bogatej Amerykance, która 

po wielu perypetiach życiowych wychodzi za mąż za matadora  – i postanowiła 

wynagrodzid  to  sobie  kupując  kilka  wyrobów  ceramicznych  w  osiedlu 

artystów-garncarzy, o którym gdzieś przeczytała. 

Olivia też miała własne koło garncarskie i mały piec do wypalania. Dobrze 

sobie  z  tym  radziła  i  to,  co  zrobiła,  zamierzała  sprzedawad  na  wystawach  i  w 

galeriach. Bardzo lubiła też pracowad dla wuja Errola i podniecały ją przygody, 

które  się  z  tą  pracą  wiązały.  Ale  coraz  częściej  myślała  o  zmianie 

dotychczasowego trybu życia. Chciała mied dziecko. 

Wypytawszy  dokładnie  recepcjonistkę  o  drogę,  Olivia  wyjechała  z 

kempingu  wynajętym  samochodem.  Gdzieś  na  pustyni  skręciła  w  złym 

kierunku, co zapoczątkowało całe pasmo nieszczęśd. 

Najpierw  przegrzał  się  silnik  małego  sedana,  który  sprawiał  wrażenie 

niezawodnego,  kiedy  opuszczała  zaciszne  turystyczne  miasteczko  San  Carlos. 

Chłodnica  eksplodowała,  gorąca  woda  wytrysnęła  spod  maski  i  oczywiście 

samochód nie mógł już dalej jechad. 

Dziewczyna nie zaniepokoiła się tym zbytnio. Zdarzało się już jej bywad w 

różnych opałach w najdzikszych rejonach świata, w takich krajach jak Kolumbia, 

Maroko  czy  Nepal.  Miała  ze  sobą  butelkę  z  wodą,  olejek  zapobiegający 

oparzeniom  słonecznym  i  czapkę  z  daszkiem.  Nie  wątpiła  ani  przez  chwilę,  że 

background image

jeśli pójdzie pieszo, wkrótce odnajdzie osadę garncarzy. A tam znajdzie się ktoś, 

kto bezpiecznie odwiezie ją do hotelu. 

Nałożyła  przeciwsłoneczne  okulary,  wysmarowała  twarz  i  ramiona 

olejkiem  ochronnym,  głowę  nakryła  jaskrawo-różową  baseballową  czapką  i 

ufnie  ruszyła  przed  siebie  drogą  pokrytą  koleinami.  Kilka  jakichś 

przestraszonych  zwierzątek  przebiegło  przed  nią.  Olivia  starała  się  zapamiętad 

ich wygląd i rozmiary. Im więcej szczegółów zapamięta, tym bardziej uszczęśliwi 

wuja Errola, który lubił wtrącad takie ciekawostki do swoich książek. 

Minęła jednak godzina i nie było widad żadnego śladu osady. Wokół tylko 

pustynia i kaktusy, a na horyzoncie majaczyły jakieś góry. Olivia była już bardzo 

zmęczona.  Nagle  opuściła  ją  brawura,  poczuła,  że  najzwyczajniej  zaczyna  się 

bad. 

I  właśnie  wtedy  daleko  na  wstędze  drogi  ukazał  się  dżip,  wzniecający 

bure tumany kurzu. 

Wkrótce,  ślizgając  się  na  piachu,  samochód  zatrzymał  się  obok  Olivii. 

Natychmiast zorientowała się, że ci mężczyźni z karabinami, spoglądający na nią 

pożądliwie,  wcale  nie  mają  zamiaru  jej  pomóc.  Odwróciła  się  i  zaczęła  biec 

przez  pustynię.  Gorący  piasek  parzył  jej  stopy  poprzez  podeszwy  sandałów, 

złapali ją więc bez większego trudu. 

Olivia  krzyczała  i  walczyła  z  determinacją,  przekonana,  że  chcą  ją 

zgwałcid,  a  potem  zostawid  tu  na  pewną  śmierd.  Młodszy  z  dwóch  bandidos 

uderzył ją w twarz. Wtedy drugi mężczyzna chwycił go za rękę, uniemożliwiając 

zadanie kolejnego ciosu, i krzyknął coś wściekle po hiszpaosku. 

Wykręcili jej ręce do tyłu i skrępowali w przegubach. Związali też nogi w 

kostkach i zakneblowali usta. W czasie walki zgubiła czapkę. 

Olivia  straciła  poczucie  czasu  i  nie  umiałaby  powiedzied,  kiedy  to 

wszystko się stało i jak długo trwała ta podróż. Miała wrażenie, jakby jechali już 

background image

całe  dni,  ale  wiedziała  przecież,  że  tak  naprawdę  minęło  dopiero  kilka  godzin. 

Zdenerwowana przekręciła się na bok, wydając cichy jęk. W gardle czuła palący 

smak żółci, bolały ją wszystkie mięśnie i kości. Ale najgorszy był strach. Widziała 

kiedyś  film  o  okrutnym  losie  młodych  dziewcząt  złapanych  do  niewoli  w 

Meksyku i wspomnienie to wciąż ją prześladowało. 

Samochód  zatrzymał  się  niespodziewanie  na  wyboistej  drodze  i 

dziewczyna uderzyła silnie głową o tył fotela. Serce podskoczyło jej do gardła. 

Starszy  mężczyzna,  w  koszuli  przepoconej  na  wylot,  przeszedł  na  tył 

wozu,  chwycił  mocno  Olivię  za  ramię  i  postawił  na  nogi.  Przez  chwilę,  jak  we 

śnie, widziała jego kołyszącą się sylwetkę, a potem zrobiło jej się ciemno przed 

oczami. 

Jej prześladowca znów powiedział coś gwałtownie po hiszpaosku, szybko 

i  w jakimś żargonie,  tak że  Olivia  nic  nie zrozumiała. Wyjął szmaciany knebel  i 

przytknął  jej  do  ust  butelkę.  Zaczęła  pid  łapczywie.  Krzyknął  na  nią  i  zabrał 

zbawczą wodę. Zrozumiała, że ma popijad małymi łykami. Skinęła głową i znów 

poczuła w ustach chłodny płyn o metalicznym i jakby siarkowym smaku, ale dla 

niej wspanialszy od ambrozji. 

W  koocu  senor  zabrał  jej  manierkę  i  gestem  nakazał,  żeby  znów  się 

położyła. Posłuchała go bez oporu, a on nakrył ją pasiastym kocem, takim, jakie 

sprzedaje się turystom na bazarach, razem z gipsowymi statuetkami, obrusami i 

tanią  biżuterią.  Dżip  ruszył  ponownie.  Pod  tym  grubym  wełnianym  kocem 

cierpiała  okrutnie  z  gorąca,  ale  zarazem  doceniała  wyświadczoną  jej 

uprzejmośd. Bez tej osłony bezlitosne słooce spaliłoby ją żywcem. 

Jechali wciąż i jechali. Olivia to traciła, to znów odzyskiwała świadomośd. 

Tyle jeszcze pozostało rzeczy, których nie zdążyła dokonad – zdobycie pozycji w 

świecie sztuki, małżeostwo, dzieci, wygrana w totalizatora... Tak bardzo chciała 

żyd!  Z  drugiej  jednak  strony,  jeśli,  jak  przypuszczała,  ma  byd  sprzedana,  lepiej 

background image

byłoby umrzed. 

Tak jakby miała jakąś możliwośd wyboru... 

Następnego  postoju  nawet  nie  zauważyła,  bo  myślami  była  w  zupełnie 

innym  świecie.  Wspaniały  Connecticut...  Stary  dom  wuja,  pamiętający  stare 

czasy, gdzie szczęśliwa i bezpieczna robiła na kole garncarskim dzbany, wazony i 

miski  na owoce, żeby je  potem  wystawid  na sprzedaż  na  miejscowych  targach 

rzemiosła. 

Nieznośny  meksykaoski  upał  stopniowo  malał.  Nadciągnął  chłód,  który 

ocucił  w  koocu  dziewczynę,  przywołując  ją  do  gorzkiej  rzeczywistości.  Teraz 

naprawdę była zadowolona, że ma koc. 

Dżip  toczył  się  dalej,  podskakując  na  każdym  wyboju  i  wpadając  we 

wszystkie  dziury.  Od  czasu  do  czasu  znienacka  się  przechylał,  miotał  boleśnie 

Olivią, rzucając ją na żelazne konstrukcje foteli. Udało się jej wysunąd spod koca 

na  tyle,  by  się  trochę  rozejrzed.  Zobaczyła  rój  cudownych  srebrnych  gwiazd 

świecących na czarnym niebie. 

Żegnaj, Olivio! Jaka szkoda, że już tego nigdy więcej nie zobaczysz! 

Na myśl o śmierci poczuła ogromny żal. Miała zaledwie dwadzieścia sześd 

lat, a świat był zdecydowanie zbyt piękny, żeby go opuszczad. 

Dżip  wspinał  się  pod  górę,  zjeżdżał  w  dół  i  znów  jechał  pod  górę. 

Wreszcie  stanął.  Usłyszała  nowe  głosy,  wyłącznie  męskie,  mówiące  w 

miejscowym narzeczu. Wówczas zemdlała. 

Gdy się ocknęła, pomyślała, że jest już na  tamtym świecie. W pokoju,  w 

którym się znajdowała, wszystko  pokryte  było  płótnem o bladym,  pastelowym 

wzorze,  który  podkreślał  jego  biel.  Panował  tu  przyjemny  chłód.  Za  otwartymi 

oknami turkusowe, opalizujące jak alabaster fale załamywały się na piaszczystej 

plaży. 

Olivia chciała coś powiedzied, ale uniemożliwił jej to silny ból gardła. 

background image

Usiadła  na  łóżku,  wyciągając  ręce  spod  pledu.  Miała  na  sobie  luźny 

kretonowy  szlafroczek.  Skóra  na  rękach  była  czerwona  i  łuszczyła  się  mimo 

grubej warstwy uśmierzającego ból kremu. 

Chod  otaczał  ją  taki  luksus  –  na  stole  w  pobliżu  stała  karafka  z  zimną 

wodą,  a  obok  kryształowa  patera  ze  świeżymi  owocami  –  Olivia  poczuła  lęk. 

Przywieziona  tu  została  przez  bandidos,  więc  to  wszystko  nie  wróżyło  nic 

dobrego. Może ma czekad w tym domu, aż wywiozą ją do Ameryki Południowej 

albo jeszcze gdzieś dalej, na przykład do Libii? Żeby do tego nie dopuścid, musi 

teraz odnaleźd swoje ubranie i uciec przez taras. Będzie szła pieszo, jeśli nie da 

się  inaczej.  A  jeśli  szczęście  jej  dopisze,  nie  zawaha  się  przed  kradzieżą 

samochodu.  Nie  potrzebuje  kluczyków:  w  czasie  pracy  nad  ostatnią  książką 

wuja nauczyła się zapalad silnik, łącząc wyrwane ze stacyjki przewody. 

Ostrożnie, krzywiąc się z bólu, jaki sprawiało jej poparzone i posiniaczone 

ciało, Olivia odrzuciła pled i wyskoczyła ze wspaniałego łóżka z baldachimem. W 

tej  samej  chwili  kolana  się  pod  nią  ugięły  i  niewiele  brakowało,  a  runęłaby  na 

biały, puszysty dywan. 

Wgramoliła  się  z  powrotem  na  łóżko  i  opadła  na  materac.  W  głowie  jej 

huczało  nawet  od  tak  niewielkiego  wysiłku  i  czuła  mdłości.  Powinna  była 

uciekad. Chod tyle już  przeżyła, była  pewna, że najgorsze  dopiero ją czeka. Ale 

nie miała sił. 

Kiedy  nagle otworzyły się  drzwi, wstrzymała oddech. Ukazała się w  nich 

Meksykanka 

miłej 

powierzchowności, 

pięddziesięcio, 

może 

sześddziesięcioletnia.  Była  boso,  ubrana  w  różową  bawełnianą  sukienkę.  Jej 

uśmiech budził zaufanie. 

Jeśli  nawet  ta  kobieta  była  zamieszana  w  handel  żywym  towarem,  na 

pewno  nie  zdawała  sobie  z  tego  sprawy.  Powitała  ją  po  hiszpaosku.  Były  to 

pierwsze uprzejme słowa, jakie Olivia usłyszała od chwili, kiedy opuściła hotel w 

background image

San Carlos. Meksykanka podeszła do łóżka. 

Olivia  zapytała  niepewnie,  czy  kobieta  mówi  po  angielsku,  a  ona  w 

odpowiedzi przecząco potrząsnęła głową. 

–  Maria  –  powiedziała,  wskazując  na  siebie  palcem.  A  potem  pytającym 

gestem zwróciła się do niej. 

– Olivia – odpowiedziała dziewczyna. 

Maria  uśmiechnęła  się,  nalała  z  karafki  zimnej  wody  i  delikatnie 

podsunęła  szklankę  do  ust  Olivii,  która  piła  z  wdzięcznością,  czując,  jak  mijają 

mdłości. Ostrożnie usiadła, opierając się o poduszki, i spojrzała w sufit. Było tyle 

rzeczy,  o  które  chciała  zapytad,  ale  rozmowa  z  tą  poczciwą  Marią  wywołałaby 

tylko ból gardła i nadwerężyłaby i tak napięte już nerwy. 

Widocznie  zasnęła,  bo  gdy  otworzyła  oczy,  światło  słoneczne  od  strony 

tarasu  nie  było  już  tak  silne  i  padało  na  kamienną  podłogę  w  innym  miejscu. 

Ktoś zapukał do drzwi. Olivia, sądząc, że to Maria, wcale się nie zaniepokoiła. 

Do pokoju wszedł jednak jakiś nieznany człowiek. 

Olivia nigdy jeszcze nie widziała tak pięknie zbudowanego mężczyzny. Był 

więcej niż średniego wzrostu. Gęste, czarne włosy, trochę za długie, zaczesane 

były  gładko  do  tyłu.  Skóra  miała  barwę  drzewa  sandałowego,  zęby  były 

nieprawdopodobnie  białe.  Uwagę  przykuła  szczególnie  barwa  jego  oczu:  nie 

brązowa,  czy  czarna,  jak  u  większości  Meksykanów,  ale  o  niezwykłym 

fiołkowym odcieniu. 

Olivia  miała  wszelkie  powody,  by  sądzid,  że  oto  przybył  sam  handlarz 

żywym  towarem,  i chociaż bolało ją gardło, otworzyła  usta,  wydając chrapliwy 

okrzyk. 

Mężczyzna  zatrzymał  się  i  spojrzał  do  tyłu,  jakby  oczekując,  że  zobaczy 

tam jakiegoś potwora, a potem uśmiechnął się i zamknął drzwi. 

Olivia wydała z siebie jeszcze jeden chrapliwy jęk, uklękła, wymacała jakiś 

background image

owoc w stojącej obok łóżka misce i rzuciła nim przez pokój. Przeleciał obok jego 

głowy i rozbił się o drzwi. 

– Stój, ty rajfurze! – wrzasnęła. 

Zaśmiał się i oparł dłonie w rękawiczkach na smukłych biodrach. Miał na 

sobie  białe  bawełniane  spodnie  z  błyszczącymi  srebrnymi  nitami  na  szwach, 

wysokie czarne buty i kremową koszulę rozpiętą do połowy i odsłaniającą pierś. 

Wyglądał  tak,  jakby  nagle  ożył  jeden  z  legendarnych  bohaterów  wuja 

Errola. 

–  Z  zadowoleniem  stwierdzam,  że  kupiłem  kobietę  z  charakterem  – 

powiedział. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

 

Estaban  Ramirez  przygotował  się  na  owocowy  ogieo  zaporowy,  jako  że 

miska  stojąca  przy  łóżku  ciągle  jeszcze  pełna  była  jabłek,  bananów,  owoców 

granatu  i  pomaraoczy  –  ale  nic  się  nie  działo.  Jego  uroczy,  chod  z  lekka 

przypieczony słoocem gośd klęczał na środku łóżka, patrząc na niego wzrokiem 

przerażonym, a jednocześnie hardym i wyzywającym. 

Uczuł ucisk  w najgłębszym zakamarku serca i zrozumiał, że  w jego życiu 

stało się coś nieoczekiwanego i że już nie będzie ono takie jak dotąd. 

Opanował się jednak. Stwierdził, że zaczyna byd sentymentalny. 

Ulitował  się  nad  tą  kobietą,  chod,  jak  podejrzewał,  litośd  była  ostatnią 

rzeczą,  jakiej  oczekiwała  nawet  w  takich  okolicznościach.  Uniósł  do  góry  obie 

ręce  w  geście  pojednania.  Chciał  w  ten  sposób  dad  jej  do  zrozumienia,  iż  ma 

wobec niej przyjazne zamiary i że jest tutaj bezpieczna. 

–  Jak  się  pani  nazywa?  –  zapytał  uprzejmie  doskonałą  angielszczyzną. 

Obawiał  się,  czy  straszne  przeżycia  i  bezlitosne  meksykaoskie  słooce  nie 

wywołały u tej kobiety zaburzeo umysłu. 

– A cóż może pana obchodzid moje nazwisko? – odpowiedziała po chwili 

buntowniczego  wahania.  Ręce  złożyła  na  piersi,  wysunięty  podbródek  miał 

świadczyd  o  stanowczej  woli  oporu.  Mimo  bąbli  i  oparzeo  pokrywających 

spaloną słoocem skórę była tak piękna, jak piękny jest krajobraz Meksyku. 

Estaban  z  trudem  zapanował  nad  sobą.  Nigdy  przedtem  nie  spotkał  tak 

hardej  kobiety,  nawet  w  czasie  swoich  częstych  podróży  do  Stanów 

Zjednoczonych. Był zarazem oczarowany i rozwścieczony jej zuchwałością. 

–  Żądam,  żeby  mnie  pan  uwolnił  –  powiedziała  stanowczo.  –  Jeśli  pan 

tego nie zrobi, to obiecuję, że znajdę sposób, żeby sprowadzid tu policję! 

Estaban uśmiechnął się, zachwycony jej wojowniczą postawą i już trochę 

background image

uspokojony.  Błyszczące,  jasne  oczy  tej  kobiety  świadczyły  o  zdecydowanym 

charakterze, co upodabniało ich do siebie. 

–  To  bardzo  odległa  częśd  Meksyku  –  powiedział  z  miejscowym 

akcentem. – Zupełne pustkowie... Proszę mi wierzyd, lepiej, żeby miała pani do 

czynienia ze mną niż z federales. Pytam panią ponownie, senorita. Jak się pani 

nazywa? 

– A pan? – odcięła się rozjuszona jak schwytany skorpion. 

Zdawał  sobie  sprawę,  że  powinien  ją  uspokoid.  Maria  zbeszta  go,  jeśli 

przekona  się,  że  od  razu  nie  usunął  obaw  gościa.  Ale  bawiła  go  taka  gra. 

Bliskośd tej kobiety działała na niego wyjątkowo ekscytującego. 

– Estaban Ramirez – przedstawił się w koocu z uśmiechem. 

Zmarszczyła  brwi  i  odgarnęła  opadające  na  twarz  piękne  włosy  o 

miedzianym połysku. 

– Estaban. To odmiana imienia Steven, prawda? 

Gdy  skinął  głową  potakująco,  przyjrzała  mu  się  uważnie,  jakby 

zastanawiając się, czy imię to do niego pasuje. 

– Z całą pewnością nie wygląda pan na faceta, do którego ludzie mogliby 

mówid „Steve” – zaopiniowała. 

Estaban z trudem powstrzymał się od śmiechu, ale rozbawienie i tak było 

widoczne  w  jego  ciemnoniebieskich,  odziedziczonych  po  amerykaoskiej  matce 

oczach. 

– Ma pani rację – zgodził się. – Ja także nie uważam, żeby imię Steve do 

mnie pasowało. Ale pani wciąż nie powiedziała mi jak się nazywa. 

–  Olivia  –  rzuciła  wreszcie.  –  Olivia  Stillwell.  Nie  sądzę,  żeby  to  miało 

jakieś znaczenie. Niewolnicy nie potrzebują przecież imion. 

–  Nie  jest  pani  niewolnicą,  panno  Stillwell.  Jest  pani  niezamężna, 

prawda? 

background image

Estaban  zadał  to  pytanie  tonem  obojętnym,  jakby  nie  przywiązując  do 

niego większej wagi, ale natychmiast zdał sobie sprawę, że i ranczo, i kopalnie 

srebra  odziedziczone  po  dziadku,  wszystko,  co  posiadał  i  wszystko,  o  czym 

kiedykolwiek marzył, straciło nagle znaczenie; najważniejsza była w tej chwili jej 

odpowiedź. 

–  A  czy  puściłby  mnie  pan,  gdybym  była  mężatką?  Jeśli  spodziewał  się 

pan dziewicy, to trafił pan na niewłaściwą kobietę. 

Serce  Estabana  biło  niespokojnie.  Powinno  mu  byd  wszystko  jedno,  czy 

Olivia Stillwell żyła już z jakimś mężczyzną, czy nie, a jednak okazało się, że jest 

to dla niego ważne. 

–  Jak  już  powiedziałem  przedtem,  nie  jest  pani  więźniem.  Kiedy  tylko 

poczuje się pani lepiej, może pani stąd odejśd. 

Z widocznym niedowierzaniem zmrużyła swoje cudowne szare oczy. 

– Zostałam porwana, senor Ramirez, sprowadzona tutaj wbrew swej woli. 

A pan sam przyznał, że mnie kupił. 

–  To  prawda.  Kupiłem  panią.  Przypuszczałem,  że  tak  będzie  lepiej,  niż 

pozwolid,  by  zawieziono  panią  gdzieś  –  wzruszył  lekko  ramionami  –  gdzie  nie 

miałaby pani szansy trafid na cywilizowanych ludzi. 

– Chcę wrócid do domu. 

– I wróci pani. Kiedy tylko pani wydobrzeje. 

– Nie. Muszę opuścid to miejsce natychmiast. Jeśli tylko zadzwoni pan do 

mego wuja w Connecticut, on zrobi wszystko, żeby mnie stąd zabrad. 

Estaban wywnioskował z jej słów, że nie miała ani męża, ani przyjaciela. 

Gdyby ktoś taki istniał, nie musiałaby dzwonid do jakiegoś wuja. Poczuł dziwną 

radośd, ale w następnej sekundzie zadrżał na myśl o jej wyjeździe. 

Przeżywając  w  głębi  ducha  te  sprzeczne  uczucia,  był  jednocześnie  na 

siebie  wściekły  i miał jednak  nadzieję, że  się nie zdradził. Poznał w życiu wiele 

background image

kobiet z całego świata, znacznie bardziej wykształconych i piękniejszych. Na cóż 

była  mu  potrzebna  ta  rudowłosa  istota  pokryta  piegami  i  oparzeniami,  w 

dodatku tak impertynencka? 

– Do najbliższego telefonu jest sto pięddziesiąt mil  –  powiedział starając 

się,  by  zabrzmiało  to  przekonywająco.  Już  dwa  razy  zapewniał  pannę  Stillwell, 

że jest wolna, ale, jak widad, w dalszym ciągu mu nie wierzyła. 

Chod  wydawało  się  to  niemożliwe,  twarz  Olivii  poczerwieniała  jeszcze 

bardziej. 

– Ale wuj będzie się o mnie niepokoił. 

– W Meksyku wszystko odbywa się w zwolnionym tempie – odpowiedział 

Estaban. 

–  W  nagłych  wypadkach  na  pewno  posługuje  się  pan  krótkofalówką. 

Można by tą drogą przesład wiadomośd. 

Była uparta i trudno się było temu dziwid. Przeżycia, które miała za sobą, 

nie należały do najprzyjemniejszych. 

Estaban westchnął. 

– Nie mam krótkofalówki. Żyjemy tutaj prawie tak jak nasi przodkowie. 

Zauważyła,  że  zatrzymał  wzrok  na  lampie  naftowej  stojącej  na  stoliku 

przy  łóżku.  Olivia  spojrzała  do  góry,  gdzie  pod  sufitem  zainstalowany  był 

nowoczesny żyrandol. 

–  Mamy  generator  dostarczający  energii  elektrycznej  do  bojlera  i 

urządzeo kuchennych – wyjaśnił. 

Pokiwała głową z nie skrywaną irytacją. 

–  Nie  ma  tu  radia?  –  zapytała  tonem  nieufnego  turysty.  –  Ani  telefonu, 

ani telewizora, ani faksu? 

Uśmiechnął  się.  Miał  ochotę  podejśd  do  łóżka  i  delikatnie  wziąd 

dziewczynę w ramiona, ale nie chciał jej przestraszyd. 

background image

– Niestety. Żyjemy w prymitywnych warunkach. Maria ma mały telewizor 

na  baterie.  Nie  sądzę  jednak,  żeby  mogły  panią  bawid  filmy  z  kiepskim 

dubbingiem, które ogląda. 

Położyła  się  z  powrotem,  naciągając  pled  aż  pod  szyję,  i  powiedziała, 

lekko wydymając dolną wargę: 

– Nie zależy panu wcale, żeby mi pomóc, senor Ramirez. 

Uśmiechnął się znowu, sięgając do klamki u drzwi. Ta uparta kobieta nie 

wierzyła ani jednemu jego słowu. 

–  Tak  pani  uważa?  Gdyby  nie  moja  interwencja,  panno  Stillwell, 

najprawdopodobniej marzyłaby teraz pani o śmierci. 

Otworzyła  szeroko  oczy  na  myśl  o  tym,  co  mogłoby  się  z  nią  stad,  ale 

chwilę później znów pojawił w nich stalowy błysk. 

–  Proszę  mi  wybaczyd,  że  nie  dziękuję  panu  za  trzymanie  mnie  w  tym 

domu jak w więzieniu – odrzekła twardo. 

Estaban westchnął. Rzeczywiście, chyba powinien jak najprędzej odwieźd 

tę dziewczynę  do  wuja, ale... Miał  wrażenie, że z jej wiotkiej  postaci, emanuje 

jakaś magnetyczna energia. Całym ciałem, całym swoim jestestwem rwał się do 

niej i z trudem panował nad sobą. 

–  Nigdy  nie  oczekiwałbym  wdzięczności  ze  strony  rozpieszczonej 

amerykaoskiej smarkuli, która jest na tyle nierozsądna, by samotnie włóczyd się 

po  pustyni  –  odpowiedział  ostro,  jakby  w  samoobronie  i  odwrócił  się  do 

wyjścia. 

Następny owoc rozbił się o drzwi, które zdążył zamknąd za sobą. Śmiał się 

w duchu, idąc przez hol. 

Chod  kochał  swoje  ranczo,  czuł  się  tutaj  bardzo  samotny.  Pełna  energii 

panna Stillwell mogłaby na kilka dni urozmaicid jego monotonny tryb życia. 

Niedługo  po  odejściu  Estabana  Maria  przyniosła  lunch,  cudowną 

background image

gazpacho,  zimną  hiszpaoską  zupę  z  pomidorów,  ogórków,  cebuli  i  ryżu 

duszonych w oliwie z dodatkiem pieprzu i octu winnego. Widząc jej życzliwośd, 

Olivii  zrobiło  się  wstyd  z  powodu  tych  porozbijanych,  porozrzucanych  po  całej 

podłodze  owoców.  Podczas  gdy  z  zakłopotaniem  jadła  zupę,  Maria  robiła 

porządek w pokoju z łagodnym, domyślnym uśmiechem na twarzy. 

–  Żałuję,  że  nie  mówi  pani  po  angielsku  –  powiedziała  Olivia,  gdy 

skooczyła  jeśd,  a  Maria  zabierała  tacę.  –  Mogłybyśmy  porozmawiad. 

Opowiedziałabym pani o moim wuju Errolu i o nagrodach, jakie zdobyłam dzięki 

mojej ceramice, a pani mogłaby opowiedzied mi o swoim szefie. Senor Ramirez 

to drao, ale pewnie go pani lubi. 

Maria  słuchała  uprzejmie,  chociaż  najwyraźniej  rozumiała  z  tego 

niewiele,  może  tylko  kilka  pojedynczych  wyrazów,  a  kiedy  Olivia  przerwała, 

uśmiechnęła się i powiedziała coś grzecznie. 

Po  wyjściu  Marii  Olivia  wstała  i  na  wciąż  jeszcze  chwiejnych  nogach 

poszła  do  znajdującej  się  obok  łazienki.  Na  szczęście  była  tam  instalacja 

wodociągowa. 

Gdy już znalazła się z powrotem w łóżku, próbowała ułożyd plan ucieczki, 

ale czuła w dalszym ciągu zamęt w głowie. Nie było w tym nic dziwnego, skoro 

zaledwie dzieo przedtem smażyła się na meksykaoskim słoocu. Zamknęła oczy i 

zasnęła,  a  gdy  obudziła  się  po  kilku  godzinach,  Maria  właśnie  zapalała  lampę 

stojącą obok łóżka. Na białym wiklinowym stoliku w rogu pokoju przygotowany 

już był skromny posiłek. 

– Buenos noches – pozdrowiła ją Maria. 

W świetle lampy pokój stał się jeszcze bardziej przytulny i Olivia mogłaby 

łatwo  zapomnied,  że  w  tym  domu  jest  tylko  niewolnicą.  Kolacja  składała  się  z 

niezbyt ostro przyprawionego ryżu wymieszanego z kawałkami kury, czerwonej 

i zielonej papryki, marchewki i cebuli. 

background image

Gdy  Maria  wróciła,  by  zabrad  puste  talerze  i  srebrne  sztudce,  Olivia  nie 

omieszkała jej podziękowad. Twarz gospodyni rozjaśniła się w uśmiechu. 

Po wyjściu Marii powróciło uczucie samotności. Mimo bariery językowej 

dobrze  się  czuła  w  towarzystwie  gospodyni  tego  domu  i  była  jej  wdzięczna  za 

okazaną pomoc. Wiedziała, że to właśnie Maria umyła ją na początku, zaraz po 

jej przybyciu na ranczo. Przypominała to sobie mgliście, jak przez sen. To Maria 

posmarowała jej rany antyseptyczną maścią, a oparzenia – leczniczym olejkiem. 

Winna była tej milczącej przyjaciółce ogromną wdzięcznośd. 

Nie mogąc już dłużej leżed, postanowiła zaryzykowad i wyjśd na taras. Byd 

może dom jest otoczony tylko żywopłotem, a wtedy, za kilka dni, kiedy poczuje 

się silniejsza, przeskoczy przezeo i ucieknie. Nie jest też wykluczone, że jej pokój 

znajduje się na parterze. 

Otworzyła  szerokie  drzwi  balkonowe  i  znalazła  się  na  tarasie.  Gorące 

tropikalne powietrze i piękno przyrody zaparły jej dech w piersi. 

Nie był to Meksyk piachu, pająków i kaktusów, jaki zapamiętała na chwilę 

przed porwaniem. O, nie! Rosły tu palmy sięgające nieba usianego migocącymi 

gwiazdami,  a  złote  światło  księżyca  ślizgało  się  po  wodzie  tak  intensywnie 

niebieskiej, że kolor ten widoczny był pomimo zapadających ciemności. 

Bezpośrednio  pod  tarasem  rozciągał  się  wyłożony  kamieniami  i 

marmurem  dziedziniec  z  ogromną  fontanną,  basenem  i  otaczającymi  je 

tropikalnymi roślinami kwitnącymi niebiesko, różowo i żółto, tworzącymi jakby 

rajski  ogród.  Wszystko  to  było  oświetlone  przez  księżyc,  gwiazdy  i  chwiejne 

płomienie grubych świec wstawionych do szklanych, ozdobnych kloszy. 

Oczarowana tym widokiem Olivia szła wzdłuż balustrady, szukając zejścia 

na dół. Mogłaby wykąpad się w basenie, gdyby pokonała tych kilka metrów, ale 

na to nie starczyło jej odwagi. 

Nagle  woda  w  basenie  zabulgotała  i  zapieniła  się.  Olivia  była  absolutnie 

background image

nie  przygotowana  na  pojawienie  się  Estabana.  Szedł  wyłożonym  kafelkami 

pomostem zupełnie nagi w niewiele osłaniającym go mroku. 

Olivia  stała  przez  chwilę  jak  zahipnotyzowana,  chod  wiedziała,  że 

powinna  się  cofnąd.  Gdy  spojrzał  do  góry,  oblała  się  rumieocem.  On  jednak 

wcale się nie speszył i ukazując w uśmiechu zęby białe jak orchidee zapytał: 

–  Czy  nie  zechciałaby  pani  przyłączyd  się  do  mnie?  Zmieszana,  że 

przyłapano  ją  na  podglądaniu  nagiego  mężczyzny,  przeszła  do  ofensywy, 

usiłując ukryd wzburzenie. 

– Przecież pan mnie kupił. Może mi pan to rozkazad. Estaban zaśmiał się 

głośno, a dźwięk ten w gorącej ciemności podziałał na nią jak pieszczota. Piersi 

Olivii nabrzmiały i stały się ciężkie; poczuła ostry, przenikający ją na wskroś ból. 

– A jeśli rozkażę zejśd na dół, będzie pani posłuszna? 

– Oczywiście, że nie. 

Rozłożył ręce, wciąż na nią patrząc. 

– No tak – rzekł, wzdychając z rezygnacją. – Trudno znaleźd w dzisiejszych 

czasach naprawdę dobrą, posłuszną i oddaną niewolnicę. 

Olivia zagryzła dolną wargę, gratulując sobie, że nie próbowała wcześniej 

przeskoczyd przez balustradę. 

– Twierdzi pan, że nie ma tu elektryczności – zaatakowała go ponownie, 

usiłując  desperacko  zmienid  temat.  Nagle  przyszła  jej  do  głowy  myśl,  że  życie 

niewolnicy Estabana wcale nie musi byd takie straszne. 

–  Chodzi  pani  o  to?  –  wskazał  na  basen.  –  Mówiłem  już,  że  mamy 

przenośny agregat. A nawet kilka. 

Olivia skrzyżowała ręce na piersi. 

–  Mam  nadzieję,  że  będzie  się  pan  trzymał  ode  mnie  z  daleka,  senor 

Ramirez. Żądam, by mnie pan natychmiast uwolnił. 

–  Proszę  bardzo,  szczęśliwej  drogi  –  powiedział  Estaban.  –  Radziłbym 

background image

tylko,  żeby  kierowała  się  pani  na  północ  i  wzięła  ze  sobą  tyle  wody,  ile  da  się 

udźwignąd.  I  proszę  unikad  następnego  porwania.  Miała  pani  i  tak  dużo 

szczęścia za pierwszym razem. 

A  niech  to!  Olivia  była  wściekła.  Samotna  wyprawa  przez  pustynię  była 

bez  wątpienia  zbyt  niebezpieczna.  Senor  Ramirez  oczywiście  miał  rację  –  Ach 

tak,  dziękuję  panu  –  powiedziała  chłodno.  Estaban  ponownie  zanurzył  się  w 

basenie, wystawiając na zewnątrz tylko muskularne ręce. Olivia miała wrażenie, 

że  zamknął  przy  tym  swoje  piękne,  zmysłowe  oczy,  rozkoszując  się  ciepłem 

falującej wody. 

–  Może  pani  robid,  co  pani  chce,  Olivio  –  odezwał  się  po  krótkiej  chwili 

głosem spokojnym i opanowanym. – Jak już zdecyduje się pani wyruszyd przez 

pustynię,  proszę się  nie krępowad i w razie potrzeby  powiedzied porywaczom, 

żeby  sprowadzili  panią  tutaj.  Będę  szczęśliwy,  mogąc  ponownie  panią  kupid,  i 

spodziewam się, że po raz drugi nie zażądają ode mnie tak wysokiej ceny. 

– Zwrócę panu wszystko, jak tylko będę mogła pójśd do banku. 

Otworzył  oczy,  a  ona  poczuła,  że  jego  wzrok  przenika  nie  tylko  przez 

kamienną  balustradę  tarasu,  ale  i  poprzez  cienką  tkaninę  szlafroczka,  który 

miała na sobie. 

– Nie wątpię, że zamierza mi pani zapłacid – odpowiedział suchym tonem 

–  ale  ja  mam  dośd  własnych  pieniędzy.  Musi  pani  pomyśled  o  innym 

wyrównaniu długu wdzięczności, panno Stillwell. 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

 

Olivia przekonywała samą siebie, że Estaban żartował. Nie może przecież 

spodziewad się, że  dostanie ją  w zamian za okup zapłacony bandytom. Ale już 

samo  takie  przypuszczenie  wystarczyło,  by  całkowicie  wyprowadzid  ją  z 

równowagi. Uciekła do swojego pokoju i zatrzasnęła drzwi na taras. 

Nawet meksykaoskie słooce nie wywołałoby większych rumieoców niż te, 

od  których  płonęły  teraz  jej  policzki.  Stała  w  przydmionym  romantycznym 

świetle  lamp  naftowych,  zasłaniając  twarz  rękami.  Mimo  rozpaczliwych  prób 

nie mogła pozbyd się myśli, które krążyły jej po głowie. 

Poza  jednym,  dawno  zapomnianym  romansem  z  czasów  studiów  Olivia 

nie  miała  żadnych  doświadczeo  z  płcią  przeciwną.  Mężczyzna,  z  którym  żyła 

jakiś czas, utwierdził ją tylko w przekonaniu, że zbyt dużo jest przesady w tym, 

co się mówi o miłości. 

Teraz, gdy poznała Estabana Ramireza, nie tyle rozum, co ciało zmusiło ją 

do  zmiany  zdania.  Już  sama  jego  obecnośd  wywoływała  dziwny  niepokój  i 

nieważne  było,  czy  rozmawiają  o  rzeczach  poważnych,  czy  o  jakichś 

błahostkach.  Prawdę  mówiąc,  nie  była  już  pewna,  czy  w  ogóle  zależy  jej  na 

jakiejkolwiek konwersacji, czy też na czymś więcej. 

Wróciła znowu do łóżka, ale nie udało się jej pozbyd wciąż powracającego 

obrazu Estabana, idącego nago przez dziedziniec. 

Zrozumiała,  że  to,  co  robili  mężczyźni  i  kobiety  w  powieściach  wuja 

Errola,  w  niczym  nie  przypominało  nieśmiałych  pieszczot,  jakich  zaznała  w 

czasie  spotkao  z  romantycznym  poetą  w  Northwestern.  Przeniknął  ją 

gorączkowy  dreszcz.  Jakże  łatwo  mogła  teraz  wyobrazid  sobie  taką  sytuację  z 

Estabanem:  jak  władczo,  silnym  ciałem  napiera  na  nią,  bierze  w  swoje 

posiadanie. 

background image

Zamknęła  oczy,  usiłując  zapanowad  nad  wewnętrznym  wzburzeniem  i 

pożądaniem przenikającym całe ciało. Zagryzła wargę, próbując zwrócid myśli w 

inną stronę, ale ta scena  uparcie  powracała w rozgorączkowanej  wyobraźni. A 

może  to,  co  czytała  w  książkach  i  oglądała  w  kinie,  nie  było  fikcją?  Może 

rzeczywiście nie zna jeszcze dobrze pragnieo swego ciała i trzeba było dopiero 

takiego mężczyzny jak Estaban, żeby... 

Przestao! – ofuknęła siebie, naprawdę przerażona tym, że nie panuje nad 

własnymi  myślami.  Senor  Ramirez  twierdzi,  że  kupił  ją,  chcąc  jej  oszczędzid 

gorszego losu. Niewykluczone, że jednak kłamie. On sam może byd handlarzem 

niewolników, kolejnym ogniwem w łaocuchu przestępców; karmi ją i pielęgnuje 

tylko w tym celu, by później korzystnie odsprzedad. No bo dlaczego nie chce jej 

pomóc w nawiązaniu kontaktu z wujem? 

Leżała  tak  wpatrzona  w  sufit,  ciągle  rozmyślając  o  swojej  absurdalnej 

sytuacji. Sen nie nadchodził... 

W  jednym  z  wyobrażanych  scenariuszy  była  sprzedana  jakiemuś 

plugawemu  typowi  czy  wręcz  zmuszona  do  prostytucji.  Na  samą  myśl  o  tym 

przenikał ją dreszcz przerażenia. 

W drugim – leżała z Estabanem na tym właśnie łóżku i robiła to... Od tej 

wizji oblewała się gorącym potem. 

A gdyby tak rano okazało się, że zachorowała na zapalenie płuc i ma silną 

gorączkę, albo że przynajmniej ma grypę... 

Przed  świtem  Olivia  zapadła  w  drzemkę;  we  śnie  męczyły  ją  jakieś 

koszmarne  wizje.  Gdy  obudziła  się  rano,  czuła  się  tak,  jakby  przez  całą  noc 

nosiła ciężkie kamienie. 

Na  krześle  leżała  jej  bluzka  i  spodnie  –  pocerowane,  uprane  i 

wyprasowane.  Była  też  bielizna.  Pomyślała,  że  łatwiej  znieśd  niewolę,  gdy  ma 

się własne rzeczy. 

background image

Szybko  się  umyła  i  wysmarowała  specjalnym  olejkiem  aloesowym, 

którym  Maria  leczyła  ją  przedtem,  a  teraz  zostawiła  przy  jej  ubraniu. 

Wyszczotkowała włosy, umyła zęby i zasłała łóżko. Dopiero wtedy odważyła się 

przekroczyd próg pokoju, po raz pierwszy, odkąd tu przybyła. 

Dom  miał  coś  w  rodzaju  półpiętra,  otoczonego  ze  wszystkich  stron 

balustradą,  poniżej  znajdował  się  wewnętrzny  dziedziniec.  Stały  tam  w 

pięknych  dzbanach  soczyście  zielone  rośliny,  była  też  fontanna  otoczona 

kamienną ławą. Słychad było przytłumiony świergot niewidocznych ptaków. 

Olivia  zeszła  na  dół  po  kamiennych  stopniach.  Umysł  jej  pracował 

intensywnie.  Wygląd  i  cały  wystrój  tego  domu  mogłyby  posłużyd  wujowi  do 

jego  nowej  książki.  Chciała  zapamiętad  jak  najwięcej,  zanim  znajdzie  papier  i 

pióro, żeby to wszystko opisad. 

Z  każdą  chwilą  nabierając  śmiałości,  Olivia  przystąpiła  do  badania 

wnętrza  domu.  Notowała  w  pamięci  najdrobniejsze  szczegóły.  Natrafiła  na 

obszerną  salę  jadalną,  co  znaczyło,  że  Estaban,  chociaż  jego  dom  stał  na 

odludziu,  prowadzi  jakieś  życie  towarzyskie.  Ściany  gabinetu  zastawione  były 

książkami  nie tylko w języku angielskim  i  hiszpaoskim, ale również francuskim. 

Pomyślała,  że  jej  gospodarz  musi  byd  człowiekiem  wykształconym.  Solidne, 

rzeźbione biurko świadczyło o zamiłowaniu do pięknych przedmiotów. 

Ujrzawszy  pokój  wyposażony  we  wszelkiego  rodzaju  sprzęt  do 

uprawiania  kulturystyki,  Olivia  uśmiechnęła  się  w  duchu:  przynajmniej 

częściowo wyjaśniało to, dlaczego Estaban był tak dobrze zbudowany. 

We frontowej części domu znajdował się piękny pokój z oknami od sufitu 

do  podłogi,  wychodzącymi  na  błyszczące  morze.  Ściany  były  jasno-beżowe  z 

turkusowym  i  bladoróżowym  akcentem.  Dawało  to  wrażenie  niezwykłej 

harmonii barwy pokoju z barwą oceanu. 

Po  kilku  zaledwie  chwilach  przebywania  w  tym  pokoju,  w  jego  kojącej 

background image

atmosferze,  przy  dźwiękach  słyszanej  podświadomie  cichej  muzyki,  Olivia 

poczuła się całkiem odprężona. Zapragnęła utrwalid  w ceramice  te  przepyszne 

kolory i kształty, prawdziwą duszę Meksyku. 

– Dzieo dobry. 

Drgnęła,  zaskoczona  nieoczekiwanym  głosem,  odwróciła  się  i  zobaczyła 

Estabana stojącego przy drzwiach na stopniach prowadzących do salonu. 

–  Dzieo  dobry  –  odpowiedziała,  mając  nadzieję,  że  udało  jej  się 

zapanowad nad własnym głosem. Nie chciała, by wiedział, jak bardzo się go boi, 

jak  opanował  jej  myśli  i  sekretne  zakamarki  duszy,  do  których  sama  nigdy 

przedtem nie zaglądała. 

Miał na sobie zakurzone czarne spodnie do konnej jazdy, z takimi samymi 

jak  poprzednio  błyszczącymi  srebrnymi  nitami  na  szwach,  równie  zakurzoną 

białą  koszulę  rozpiętą  na  spoconej  muskularnej  piersi  i  krótką  skórzaną 

kamizelkę. 

Ktoś  inny  w  takim  stroju  wyglądałby  po  prostu  głupio.  Ale  gdy  się 

patrzyło  na  Estabana,  przychodziły  do  głowy  najbardziej  fantastyczne,  wręcz 

niebezpieczne skojarzenia. 

Estaban przyglądał się jej ślicznej, rozwichrzonej główce. 

– Czy dobrze się pani czuje? 

Twarz Olivii płonęła. Stała i wpatrywała się w niego jak zaczarowana. Nie 

bardzo wiedziała co ma powiedzied. 

–  Chyba  niełatwo  jest  gospodarowad  w  takim  miejscu  –  odezwała  się 

wreszcie. – A właściwie co to za gospodarstwo? 

Uśmiechnął się szeroko i opierając się o drzwi wyjaśnił: 

–  To  jest  ranczo.  Hodujemy  tu  konie  i  bydło.  Mam  też  kilka  kopalo 

srebra... 

To  wszystko  może  byd  kłamstwem  –  znów  powtórzyła  sobie  Olivia  – 

background image

przykrywką  dla  handlu  żywym  towarem,  a  nawet,  kto  wie,  przemytu 

narkotyków.  Na  myśl  o  tym  cofnęła  się  o  krok,  niezdolna  zapanowad  nad 

przerażeniem widocznym w jej szeroko otwartych oczach. 

Estaban  przez  moment  patrzył  na  nią  zaintrygowany,  a  potem  posłał  jej 

jeden ze swoich zabójczych uśmiechów. 

–  Niech  się  pani  uspokoi,  panno  Stillwell.  Gdybym  zamierzał  zaciągnąd 

panią  do  mego  łóżka  i  bezlitośnie  wykorzystad,  to  czyż  naprawdę  zwlekałbym 

tak długo? 

Olivia  poczuła  się  jednocześnie  obrażona  i  uspokojona.  Oczywiście,  nie 

chciała  byd  zaciągnięta  do  łóżka  ani  wykorzystana  bez  litości,  jak  to  określił 

Estaban, ale nie mogła też pozbyd się związanych z nim marzeo. 

Ponieważ  nie  bardzo  wiedziała,  co  odpowiedzied,  odwróciła  się,  udając, 

że zainteresował ją widok za oknem. 

Gdy  mężczyzna  położył  ręce  na  jej  ramionach,  wzdrygnęła  się.  Nie 

słyszała, kiedy się zbliżył. 

Dotyk  Estabana  był  nieprawdopodobnie  delikatny  i  czuły.  Tak  mógł 

zachowywad  się  raczej  poeta,  a  nie  bandido  z  sercem  dzikiego  zwierzęcia. 

Odwrócił  Olivię  twarzą  do  siebie  i  przyglądał  się  jej  uważnie  cudownymi 

fiołkowymi oczami, w których ujrzała oszołomienie i zarazem wyzwanie. Potem 

ją pocałował. 

Olivia  zesztywniała.  Żadne  doświadczenie  życiowe,  ani  nawet  senne 

marzenia  ostatniej  nocy  nie  mogły  równad  się  z  tym,  co  się  stało.  Było  to  jak 

porażenie  piorunem.  Zachwiała  się  i  Estaban  musiał  przytrzymad  ją  mocniej  w 

ramionach, by nie upadła. 

Smakował  jej  wargi,  jakby  były  pokryte  miodem.  Po  chwili  zmusił  ją  do 

otwarcia ust. Zaatakował je językiem delikatnie, ale stanowczo. Olivia czuła się 

tak,  jakby  tu,  w  tym  zalanym  słoocem  salonie  była  zdobywana  szturmem. 

background image

Podniecenie przeniknęło ją na wskroś. 

Kiedy w koocu oderwał się od niej, w dalszym ciągu wspierała się o jego 

mocny tors. Była oszołomiona niepojętą siłą własnego pożądania. 

Uniósł rękę i pogłaskał ją po policzku, a potem kciukiem zaczął wodzid po 

jej dolnej wardze. 

– Wybacz mi – odezwał się. – Jesteś tu moim gościem i nie powinienem 

był tego wykorzystywad. 

Olivia nic nie odpowiedziała. Bała się, że zaraz wybuchnie płaczem. Ciągle 

jeszcze  była  pod  wrażeniem  jego  pocałunków  i  nowego,  przerażającego 

uczucia,  że  właśnie  przekroczyła  jakąś  granicę.  W  niezwykły  sposób  Estaban 

Ramirez  na  zawsze  odmienił  jej  osobowośd.  Czuła  się  teraz  jakby  silniejsza, 

pełna życia, była bardziej sobą niż kiedykolwiek przedtem... Ale tego właśnie się 

bała. 

Patrzył na  nią jeszcze przez chwilę jak na  obcą osobę, a potem odwrócił 

się i opuścił pokój, nakładając po drodze skórzane rękawice do konnej jazdy. 

Została sama. Przez  długą chwilę stała  nieruchomo, jak statua  pośrodku 

fontanny na dziedziocu, marząc o tym, by wrócił i jednocześnie dziękując Bogu, 

że tego nie zrobił. 

W  koocu  udało  jej  się  zapanowad  nad  sobą  i  chod  jeszcze  nie  całkiem 

uspokojona,  postanowiła  kontynuowad  zwiedzanie  domu.  Maria,  na  którą 

natknęła się w dużej, jasnej kuchni, zmusiła ją, by zjadła śniadanie: świeży chleb 

z mąki kukurydzianej, owoce i coś w rodzaju jogurtu. 

Gdy  skooczyła  jeśd,  chciała  sama  pozmywad  naczynia,  ale  Maria 

przegoniła ją z kuchni, machając białym fartuchem i zalewając niezrozumiałym 

potokiem  hiszpaoskich  słów.  Olivia  zobaczyła  leżący  na  ławce  w  przedsionku 

duży  słomkowy  kapelusz,  nałożyła  go  na  głowę  dla  ochrony  przed  słoocem  i 

wyszła, by rozejrzed się po terenie przylegającym do domu. 

background image

Estaban i jego ludzie krzyczeli coś głośno w zagrodzie, z nad której unosił 

się kurz. Olivia zawróciła do domu. Oślepiające słooce było jeszcze dla niej zbyt 

ostre.  Dalsze  poszukiwania  zawiodły  ją  do  gabinetu,  gdzie  zaczęła  przeglądad 

oprawne  w  skórę  albumy.  Były  tu  powklejane  wycinki  z  gazet  i  tygodników, 

zarówno  hiszpaoskich,  jak  i  angielskich,  z  opisami  bohaterskich  wyczynów 

jakiegoś „El Leopardo”. 

Olivią  wstrząsnął  dreszcz.  Albumy  te  najwyraźniej  były  dziełem  Marii  i 

dziewczyna  bez  trudu  domyśliła  się,  że  „El  Leopardo”  to  nikt  inny  jak  sam 

Estaban  Ramirez.  Wzburzona  przejrzała  kilka  artykułów  w  języku  angielskim  i 

zorientowała się pobieżnie w ich treści. To, czego się dowiedziała, zdumiało ją. 

Chyba zbyt pospiesznie zaklasyfikowała go jako handlarza żywym towarem... 

Wytrącona z równowagi wyszła z domu i ruszyła w kierunku białej plaży. 

Leopard! Niewiele brakowało, a uwierzyłaby, że znalazła się w świecie powieści 

wuja Errola. I byłoby to całkiem zabawne, gdyby nie było tak przerażające. 

Leopard... Musiała przyznad, że pseudonim ten pasował do Estabana. Byd 

może on sam jest też tak podstępny, jak to zwierzę, osacza ofiarę, powala ją na 

ziemię  i rozszarpuje zębami... Olivia szła  wzdłuż  plaży ścieżką obrośniętą gęstą 

tropikalną roślinnością, a myśli jej plątały się coraz bardziej. 

Leopard...  Jaką  jednak  mogła  mied  pewnośd,  że  Ramirez  nie  jest 

handlarzem  żywym  towarem  albo  gangsterem  przemycającym  narkotyki,  tak 

jak przedtem sądziła? Wprawdzie bardzo szybko przekonał ją, że będzie mogła 

wrócid  do  domu,  jak  tylko  „wydobrzeje”  i,  chociaż  żartował  z  niej 

niemiłosiernie, nie zaciągnął jej do swego łóżka. Ale to wcale nie znaczy, że ci, 

którzy  ją  tutaj  przywieźli,  nie  pracują  dla  niego.  Olivia  bywała  już  w  różnych 

tarapatach, ale ta sytuacja nie dawała się z niczym porównad. 

Gdy  doszła  do  zatoczki  ukrytej  wśród  palm  i  gęstych  zarośli,  usiadła  na 

ziemi,  zdjęła  kapelusz  i  zrzuciła  z  nóg  sandały.  Przesypywała  między  palcami 

background image

piasek, biały i delikatny jak mąka. 

W tym odległym, zacisznym miejscu wreszcie odetchnęła z ulgą. Pomimo 

dręczących ją niepokojów tu poczuła się jak w raju. 

Zdjęła krępującą ją bluzkę i spodnie i zaczęła brodzid w sięgającej do pasa 

wodzie,  w  której  odbijał  się  niezwykły  błękit  nieba  i  która  była  tak  czysta,  że 

widad  było  małe  białe  kamyki  na  dnie.  Chłodna  woda  działała  jak  balsam  na 

skórę Olivii, zanurzyła się więc cała, by zamoczyd także włosy. 

Gdy  podniosła  się  z  kropelkami  wody  perlącymi  się  na  rzęsach  i  zaczęła 

chłonąd  rozkoszny  spokój  tego  miejsca,  ujrzała  stojącego  na  brzegu  Estabana. 

Przyglądał się jej z tajemniczym uśmiechem. 

El  Leopardo  –  pomyślała  zachwycona,  ale  natychmiast  ogarnęła  ją 

panika.  Rzeczywiście,  skradał  się  jak  leopard.  I  był  zapewne  równie 

niebezpieczny! 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

 

Trochę za późno zakryła rękami piersi. Niewielka to pociecha, że Estaban 

był  tak  samo  zaskoczony  wówczas,  gdy  ujrzał  ją  przy  basenie.  Jej  sytuacja  nie 

stawała się przez to ani trochę mniej niebezpieczna. – Co pani tu robi? – zapytał 

wreszcie,  stojąc  na  wprost  niej  z  rękami  opartymi  o  biodra.  Cały,  od  czubka 

głowy aż po obcasy eleganckich wysokich butów, pokryty był kurzem. 

– A o co panu właściwie chodzi? 

– To miejsce należy do mnie – odpowiedział Estaban. 

Olivia znowu poczuła się tak, jakby wróciła do utraconego raju. Ona była 

Ewą, a ten stojący na brzegu mężczyzna – Adamem. 

– Bardzo mi przykro. Nieoczekiwanie uśmiechnął się. 

– Nie sądzę. 

–  Czyżbym  musiała  prosid  o  pozwolenie  na  wykąpanie  się  w  oceanie?  – 

zapytała, ciągle wzburzona. 

Estaban zaczął się rozbierad. 

– To nie jest ocean  – wyjaśnił sucho. – To jest zatoka. – Urwał i pochylił 

głowę, jakby chciał się jej uważnie przyjrzed. – Mam nadzieję, że nie będzie pani 

tak  nierozsądna,  żeby  wypłynąd  na  otwarte  morze,  panno  Stillwell.  Są  tam 

niebezpieczne prądy, a można też trafid na rekiny. 

Rekinów i prądów najmniej się w tej chwili obawiała. 

–  A  może  przyszedłby  pan  wykąpad  się  trochę  później?  –  zapytała 

beztroskim  tonem,  chod  ogarniało  ją  coraz  większe  zdenerwowanie,  widziała 

bowiem, że zdjął już koszulę i sięga do paska spodni. 

Estaban  potrząsnął  głową,  usiadł  na  piasku  i  gwałtownym  szarpnięciem 

ściągnął jeden but. 

–  To  pani  może  przyjśd  później  –  powiedział,  ściągając  drugi  but  i 

background image

odrzucając  go  na  bok.  Sprawiał  wrażenie  z  lekka  poirytowanego.  –  Madre  de 

Dios,  wy,  Amerykanki,  tyranizujecie  ludzi,  chod  tyle  mówicie  o  wolności  i 

prawach jednostki. 

–  Ależ,  na  miłośd  boską,  nie  chciałam  urazid  pana  męskiej  godności. 

Zasugerowałam tylko, że mógłby pan odłożyd swoją kąpiel na inną porę. A poza 

tym nie mogę przecież stąd wyjśd, gdy pan się tak na mnie gapi.  – Odetchnęła 

głęboko.  –  Ponadto  proszę  nie  obrażad  wszystkich  kobiet  w  moim  kraju  tylko 

dlatego, że akurat mnie pan nie lubi. 

Estaban  wsta)  i  zaczął  zdejmowad  spodnie.  Błysnął  zębami  w  uśmiechu, 

zanim zdążyła odwrócid głowę. 

–  Jest  mi  gorąco,  jestem  brudny  i  zmęczony,  panno  Stillwell.  Przez  cały 

dzieo  marzyłem  o  chłodnej  kąpieli  w  tej  zatoczce.  Jeśli  nie  ma  pani  ochoty 

kąpad się razem ze mną, to niech pani wyjdzie na brzeg. 

Odrzucił na bok spodnie, uśmiechnął się  do niej szelmowska i wbiegł  do 

wody. 

Chod Olivia bardzo starała się odwrócid oczy, mimo woli spojrzała w jego 

kierunku. 

Mój Boże, nawet Michał Anioł  nie  wyrzeźbiłby takiego mężczyzny!  Tylko 

dzieło samego Boga może mied tyle wdzięku i perfekcji, pomyślała. 

W chwilę później Estaban znalazł się w kryształowo przezroczystej wodzie 

zatoki o kilka kroków od Olivii, – Jest pani śliczna – powiedział tak, jakby oglądał 

jakieś dzieło sztuki w muzeum. 

– Niech  pan przestanie się  na mnie gapid  – wybuchnęła  dziewczyna, ale 

nie  zabrzmiało  to  tak  stanowczo,  jakby  sobie  życzyła.  Całą  siłą  woli  usiłowała 

ukryd podniecenie, jakie w niej wywoływał. 

– Ani myślę – odpowiedział ze śmiechem. 

Olivia ruszyła w kierunku miejsca, gdzie zostawiła swoje rzeczy. Wybiegła 

background image

szybko  z  wody,  chwyciła  ubranie  i  zaszyła  się  w  gęste  listowie.  Zaczęła  tam 

gorączkowo wciągad na mokre ciało bluzkę i spodnie, co wcale nie było łatwe. 

– Piękny sposób traktowania gości – powiedziała ze złością. – Myślałam, 

że  po  tym  wszystkim,  co  tu  przeszłam,  będę  mogła  spokojnie  się  wykąpad,  a 

tymczasem... 

Estaban znowu się  roześmiał. Olivia nie była  w stanie oderwad od niego 

oczu. Widziała mieniące się od słooca krople wody na jego włosach, na rzęsach, 

na piersi... 

–  Niech  pani  nie  odchodzi  –  poprosił.  –  Pani  cnocie  nic  przy  mnie  nie 

grozi, obiecuję. 

–  O,  tak!  –  wybuchnęła  Olivia.  Jej  rozczarowanie  z  powodu  nieudanej 

kąpieli przekraczało granice rozsądku. 

– Z pana prawdziwy Zorro! 

– Proszę zostad – powtórzył łagodnie. 

I chociaż rozgniewana Olivia miała szczery zamiar odejśd, posłuchała go i 

usiadła  na  ciepłym  piasku.  Sama  nie  wiedziała,  dlaczego  nie  miała  ochoty 

rezygnowad z towarzystwa tego czarującego, chod tak irytującego ją człowieka. 

Poza tym nie czuła się zdolna do jakiegokolwiek działania. 

–  Zostaję  nie  dlatego,  że  pan  mnie  o  to  prosi  –  powiedziała  ze 

stanowczym wyrazem twarzy. – Po prostu chcę tu byd i to wszystko. 

– Jak pani sobie życzy – odpowiedział bez sprzeciwu. 

– Czy mogłaby mi pani rzucid mydło? 

Była to zwykła prośba, a kawałek mydła, który przyniósł ze sobą, leżał  w 

zasięgu jej ręki. Olivia podała mu je, a kiedy Estaban zaczął myd włosy, poczuła 

się tak, jakby była jego żoną, pomagającą mężowi w kąpieli. 

Zrobiło  się  jej  gorąco.  Nie  powinna  była  dopuszczad  do  siebie  takich 

myśli. 

background image

Oparła czoło na zgiętych  kolanach,  w nadziei że bicie serca się uspokoi i 

powróci  normalny  oddech.  Ale  oczyma  wyobraźni  cały  czas  widziała  siebie 

leżącą  z  Estabanem,  nie  tu  na  plaży,  ale  w  chłodnym,  zacienionym  pokoju,  na 

gładkim,  lnianym  prześcieradle.  Mówiła  sobie  w  duchu,  że  powinna 

natychmiast  wstad  i  pójśd  prosto  do  domu,  ale  nie  ruszyła  się  z  miejsca,  w 

dziwny sposób pozbawiona swojej zwykłej silnej woli. 

Estaban  wyszedł  z  wody  i  usiadł  obok  niej  na  piasku.  Kątem  oka 

zauważyła, że wokół bioder miał owinięty ręcznik. 

– O, Boże! – wyrwało jej się. 

Dotknął  ręką  podbródka  Olivii,  delikatnie  obrócił  jej  twarz  ku  swojej  i 

pocałował  ją.  Gdy  jego  język  znalazł  się  w  jej  ustach,  a  druga  ręka  objęła  jej 

pierś, Olivia pomyślała, że wstrząs, jakiego doznaje, powinien zostad określony 

przez sejsmografy całego świata jako 9, 9 stopni w skali Richtera. 

Drżała,  gdy  ostrożnie  układał  ją  na  piasku.  Po  chwili  sam  położył  się  na 

niej.  I  chociaż  dotykała  rękami  jego  silnego,  mokrego  torsu,  nie  była  w  stanie 

odepchnąd go od siebie. Wiedziała, że powinna przynajmniej spróbowad mu się 

oprzed, ale nie mogła tego uczynid. On tymczasem poruszył się na niej, dając jej 

odczud  twardośd  i  siłę  swego  ciała.  Przedzielał  ich  teraz  tylko  ręcznik  i  jej 

ubranie.  Nachylił  nad  nią  swą  piękną  twarz  i  zaczął  ją  całowad,  delikatnie, 

namiętnie... 

Wreszcie  uwolnił  jej  usta  i  Olivia  odetchnęła  z  ulgą,  ale  zdążyła  tylko 

nabrad powietrza do płuc, kiedy zaczął delikatnie gryźd ją w szyję. Gdy obnażył 

wreszcie spragnione jego  ust  piersi, dziewczyna  westchnęła zanurzyła ręce  we 

włosach  Estabana  i  przyciągnęła  go  mocno  do  siebie,  niezdolna  już  teraz  do 

najmniejszego protestu. 

Gdy  leniwie  poruszyła  się  pod  nim  na  piasku,  Estaban  zręcznie  odwrócił 

się na wznak, pociągając ją za sobą tak, że teraz to ona leżała na nim. Wcisnął 

background image

uda między jej nogi i objął jej biodra, napierając na nią ze stalową siłą. 

Nic już nie mogło uratowad Olivii. 

Wewnątrz  niej działo się coś, o czym  przedtem  tylko czytała. Coś,  dzięki 

czemu znalazła się jakby w nowym, nieznanym świecie. 

Po  kilku  chwilach,  długich  jak  wiecznośd,  nastąpił  szczytowy  moment. 

Napięła  się  cała  do  granic  wytrzymałości.  Ciałem  jej  wstrząsnęła  eksplozja 

rozkoszy. Odrzuciła głowę do tyłu i wydała cichy, zduszony okrzyk. Estaban nie 

wypuszczał  jej  z  objęd  tak  długo,  aż  wreszcie  minął  spazm  rozkoszy,  a 

wyczerpana Olivia opadła na piasek. 

–  El  Leopardo...  –  wyszeptała,  zbyt  jeszcze  oszołomiona,  żeby  myśled 

logicznie. 

Ale Estaban mocno chwycił ją za ramiona i zapytał: 

– Co powiedziałaś? 

Olivia patrzyła na niego nieprzytomnym wzrokiem, ciągle jeszcze leżąc na 

piasku z odsłoniętą piersią. 

– Nazwałam cię El Leopardo – odpowiedziała wreszcie zmieszana. 

– Ale dlaczego, powiedz! – wychrypiał i z lekka nią potrząsnął. 

Olivia  zawahała  się.  Nie  wiedziała,  czy  powiedzied  o  albumach  z 

wycinkami prasowymi, które znalazła w jego gabinecie. Domyśliła się, że to jego 

prywatne  sprawy  i  że  chyba  nie  życzyłby  sobie,  żeby  wiedziała  o  jego 

bohaterskich wyczynach. 

Niemniej jednak te wyczyny miały miejsce. 

– Po prostu przyszło mi na myśl porównanie z leopardem, to wszystko  – 

odpowiedziała, drżąc całym ciałem pod jego bacznym spojrzeniem. 

Zwolnił  ucisk  na jej ramionach, a  Olivii  zrobiło się jakby żal, że straciła  z 

nim ten fizyczny kontakt. 

– I nie słyszałaś, żeby ktoś tak o mnie mówił? – zapytał znów po dłuższej 

background image

chwili,  patrząc  nie  na  Olivię,  ale  na  falującą  topazowo-błękitną  powierzchnię 

zatoki. – Czy nie spotkałaś tu jakichś podejrzanych facetów? 

Dziewczyna dotknęła ręką jego ramienia, drugą z roztargnieniem zapinała 

staniczek. Odpowiedziała spokojnie, z uśmiechem: 

–  Przecież  w  ogóle  nie  znam  twoich  ludzi.  O  co  ci  chodzi,  Estabanie? 

Dlaczego tak się tym przejmujesz? 

Podniósł się gwałtownie i sięgnął po spodnie, nie zwracając uwagi na to, 

że ręcznik owijający jego biodra opadł na piasek. 

Odwróciła się. 

– Nie mogę ci teraz tego wyjaśnid – odpowiedział, ubierając się. – Wracaj 

do  domu,  Olivio,  i  zostao  tam,  dopóki  ci  nie  powiem,  że  możesz  bezpiecznie 

poruszad się po ranczo. 

Olivia  zauważyła,  że  angielszczyzna  Estabana  stawała  się  bardziej 

chropawa,  kiedy  był  czymś  zaniepokojony.  Owładnęła  nią  chęd  przypodobania 

mu  się,  ale  jednocześnie  coś  w  niej  samej  nieustannie  sprzeciwiało  się  temu 

nowemu zagrożeniu dla jej i tak już ograniczonej wolności. 

–  Nie  mam  najmniejszego  zamiaru  –  powiedziała.  –  Nie  jestem  kretem, 

potrzebuję  światła,  słooca  i  świeżego  powietrza.  Mówiłeś,  że  nie  zamierzasz 

mnie więzid. 

Estaban rzucił jej ostre spojrzenie. 

– Powiedziałem tak i jest to prawda. Ja nigdy nie kłamię. 

Olivia wstała, oparła ręce na biodrach i spojrzała mu prosto w twarz. 

– Trudno cię zrozumied. Zatrzymujesz  mnie tu, ale odmawiasz wszelkich 

wyjaśnieo.  Teraz  sugerujesz,  że  może  mi  grozid  niebezpieczeostwo,  ale  nie 

chcesz nic więcej powiedzied. Czy to jest w porządku? 

– Tak musi byd – odpowiedział krótko, jakby wyczerpywało to sprawę. A 

potem ruszył ścieżką prowadzącą do jego pięknego domu. Olivia poszła za nim, 

background image

ale bynajmniej nie dlatego, że chciała  byd posłuszna jego rozkazom. Po  prostu 

zatoka i cudowne otoczenie straciły już dla niej swój urok. 

 

Estaban  nie  mógł  pozbyd  się  niepokoju,  jaki  wywołały  słowa  Olivii, 

przypominające  mu  dni,  kiedy  nazywano  go  Leopardem.  Czuł,  jak  jeżą  mu  się 

włosy  na  głowie.  Wiedział  już,  że  od  chwili  przybycia  Olivii  na  ranczo 

niebezpieczeostwo  wisi  w  powietrzu.  Jego  dawny  instynkt,  ciągle  jeszcze 

niezwykle  wyostrzony,  chociaż  minęły  już  lata  od  czasu,  gdy  brał  udział  w 

akcjach, które przysporzyły mu śmiertelnych wrogów, teraz ostrzegał go, że coś 

jest nie w porządku. Zafascynowany tą piękną Amerykanką zignorował sygnały 

ostrzegawcze, które odezwały się gdzieś głęboko w jego podświadomości. 

Po tym co przeżył, w każdej chwili musiał zachowad czujnośd, ale teraz... 

Obejrzał się za Olivią, która wlokła się za nim z ponurą miną, i przyszła mu 

na  myśl  rzecz  pozornie  całkiem  nieprawdopodobna.  A  jeśli  przysłano  ją 

umyślnie, żeby się na nim zemścid? 

To idiotyczny pomysł, skarcił siebie w duchu i ruszył dalej. Nie był jednak 

tak naiwny, żeby nie doceniad wrogów. Trzeba dowiedzied się, o co tu chodzi, a 

potem samodzielnie rozwiązad ten problem. 

A tymczasem musi zadbad, aby Olivii Stillwell nie stała się jakaś krzywda. I 

nie pozwolid, by ona zaszkodziła innym. 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

 

Gdy w kilka minut później Olivia wpadła do swego pokoju, stwierdziła, że 

była już tu przed nią Maria. Skromny południowy posiłek składający się z sałatki 

owocowej  i  niewielkich  kanapek  czekał  na  nią  na  tacy  na  szklanym  blacie 

wiklinowego stolika, na łóżku zaś leżała długa, przejrzysta, szmaragdowozielona 

suknia z luźnymi rękawami i dużym dekoltem obszytym falbanką. 

Dziewczyna uspokoiła się trochę na myśl o życzliwości gospodyni i zaczęła 

dokładniej oglądad suknię. Prawdopodobnie należała ona  do Marii, ale została 

zwężona  w  szwach  tak,  żeby  goszcząca  u  senora  Ramireza  Amerykanka  mogła 

założyd coś innego prócz własnych spodni i bluzki. 

Ale  Amerykanka  nie  miała  specjalnej  ochoty  się  przebierad.  Poszła  do 

łazienki, spryskała twarz chłodną wodą, po czym wróciła do stołu i usiadła z tak 

wielką godnością, jakby miała jeśd obiad w Białym Domu w towarzystwie swego 

sławnego wuja, a nie samotnie w pokoju, który był dla niej złotą klatką. Zjadła 

miniaturowe  kanapki  i  sałatkę  owocową.  Schowała  suknię  do  pustej  szafy, 

zrzuciła sandały i wyciągnęła się na łóżku. 

Wciąż bolały ją stłuczenia i oparzenia, a  pocałunki i pieszczoty  Estabana 

bezpośrednio  po  kąpieli  w  morzu  tak  ją  osłabiły,  że  nie  mogła  sobie  teraz 

pozwolid na żaden wybuch złości. 

Ziewnęła, przymknęła oczy i zapadła w drzemkę. 

Po  pewnym  czasie  usłyszała  jakieś  dźwięki:  tupot  nóg,  stuki,  szepty. 

Bardzo  powoli  budziła  się  z  głębokiego,  spokojnego  snu,  aż  wreszcie  usiadła 

przestraszona.  Pamiętała  teraz  tylko  to,  że  została  porwana.  Jakby  nigdy  nie 

było życzliwej Marii ani pieszczot Estabana w turkusowej zatoczce. Dopiero gdy 

rozejrzała się wokoło i odetchnęła głęboko kilka razy, przypomniała sobie, gdzie 

się  znajduje.  Pomimo  wszelkich  obaw  i  podejrzeo  była  tu  bezpieczna  i  dobrze 

background image

traktowana. 

A jednak zdarzyło się coś nowego. W holu byli jacyś obcy ludzie. 

Włożyła  bluzkę,  przygładziła  potargane  włosy,  podeszła  do  drzwi  i 

nacisnęła klamkę. 

Zobaczyła  dwóch  osobników,  ubranych  jak  członkowie  bandy  Pancho 

Villi; każdy z nich miał w ręku karabin. Olivii zabrakło tchu. 

– Gdzie jest senor Ramirez? – zapytała stanowczym głosem. 

Obaj  strażnicy  zaczęli  jednocześnie  mówid  coś  szybko  po  hiszpaosku. 

Olivia  nie  zrozumiała,  czy  pilnują,  żeby  nigdzie  stąd  nie  wyszła,  czy  też  chcą  ją 

gdzieś zabrad. Żadna z tych ewentualności nie była dla niej pocieszająca. 

– No dobrze – powiedziała z całą brawurą, na jaką było ją stad. – Sama go 

znajdę. 

Oznajmiwszy  to,  zrobiła  krok  w  kierunku  drzwi  wyjściowych,  ale  wtedy 

obaj strażnicy zastąpili jej drogę, wystawiając przed siebie karabiny. 

Znaczyło to, że miała zostad tu, w tym pokoju. 

Olivia  starała  się  jednak  nie  ulegad  panice.  Powtórzyła  głośno, 

stanowczym tonem, wymawiając wyraźnie każde słowo: 

– Przyprowadźcie tutaj senora Ramireza! 

Wyższy  z  mężczyzn  położył  brudną  rękę  na  ramieniu  dziewczyny  i 

delikatnie  odepchnął  ją  od  drzwi.  A  potem,  jakby  coś  sobie  przypomniawszy, 

wyciągnął z kieszeni kamizelki złożoną kartkę papieru i podał jej. 

„Ci  ludzie  mają  panią  ochraniad.  Proszę  uważad  i  ich  nie  drażnid.  Jeśli 

będzie się pani bała, może pani przyjśd do mnie i spad ze mną. E. R.” 

Ta  sytuacja  staje  się  coraz  bardziej  podobna  do  scen  z  książek  wuja, 

pomyślała  Olivia,  oblewając  się  gorącym  rumieocem.  Estaban  zaprasza  ją  do 

swego łóżka, na korytarzu stoją strażnicy z karabinami... Dobry materiał na film 

sensacyjny! 

background image

Zmięła kartkę i rzuciła ją na podłogę. Jeden ze strażników zamknął za nią 

drzwi, a w chwilę potem usłyszała zgrzyt klucza przekręcanego w zamku. 

Była  przytłoczona  nadmiarem  wrażeo.  Odczuwała  na  przemian 

rozczarowanie,  złośd,  niepewnośd,  strach.  Nie  mogła  myśled  o  Estabanie,  bo 

wywoływało  to  niepożądane  uczucia  w  najgłębszych  zakamarkach  jej  duszy, 

zwróciła się więc myślami w stronę wuja. 

Została  uwięziona  tu,  w  Meksyku,  i  Bóg  jeden  wie,  jaki  czeka  ją  los,  a 

wszystko  to  dlatego,  że  Errol  McCauley  postanowił  napisad  książkę  o  damie  z 

wielkiego świata i  matadorze. Wujek siedzi sobie teraz bezpiecznie i spokojnie 

w  osiemnastowiecznej  rezydencji  w  Connecticut,  odpoczywa  w  swojej 

posiadłości  w  Vail  albo  na  plaży  na  wybrzeżu  Georgii  i  popija  białe  wino.  I 

oczywiście  nawet  nie  podejrzewa,  że  porwano  ją,  powieziono  w  nieznane 

piaszczystą drogą i sprzedano człowiekowi zwanemu Leopardem. 

Rozdygotana  Olivia  chodziła  po  pokoju  tam  i  z  powrotem. 

Najzabawniejsze  w całej  tej sytuacji  było to, że jeśli w ogóle kiedykolwiek uda 

się  jej  wrócid  do  Stanów,  wuj  Errol,  słysząc  jej  opowieśd,  zatrze  tylko  ręce  i 

poprosi  o  więcej  szczegółów.  To  byłby  dla  niego  świetny  temat!  Zamiast 

współczucia  otrzymałaby  od  wuja  odpowiednio  wysokie  honorarium  i  bilet  na 

samolot  do  jakiejś  uroczej  miejscowości,  by  mogła  tam  odpocząd  i  odzyskad 

dawną energię. 

Zatrzymała się na środku pokoju. Może wuj był ekscentryczny, może miał 

zmienne humory, ale kochała go bardzo i teraz tęskniła za nim ogromnie. 

Piętnaście  lat  temu  rodzice  umieścili  jedenastoletnią  Olivię  z  dala  od 

wszystkich  w  surowej  szkole  z  internatem  w  Nowej  Anglii.  Wkrótce  potem 

oboje  zginęli  w  wypadku  samochodowym  we  Francji.  Wuj  Errol  przyjechał 

natychmiast, zabrał nieszczęśliwą, zagubioną  dziewczynkę  i zapisał do  średniej 

szkoły  paostwowej  w  Connecticut,  gdzie  nie  musiała  już  nosid  szkolnego 

background image

mundurka i każdego dnia po lekcjach mogła wracad do domu. 

Olivia westchnęła. Tak, na pewno dzieciostwo spędzone z wujem Errolem 

różniło się od życia jej rówieśnic. Nie było w tym nic dziwnego. Ale to on i jego 

przyjaciel  James  siedzieli  ramię  w  ramię  na  jej  recitalach  fortepianowych  i 

różnych  szkolnych  występach.  Wuj  Errol  miał  dla  niej  więcej  uczud  i 

serdeczności niż rodzona matka i ojciec. Z nim czuła się bezpieczna i kochana, a 

całe  miasto  odnosiło  się  do  nich  z  wyrozumiałością,  bo  mieszkało  tu  wielu 

artystów i nikt niczemu się nie dziwił. 

Usiadła zasępiona na skraju łóżka. Zawsze miała pewne poczucie winy, że 

tak  bardzo  kocha  wuja  Errola,  że  lubi  przebywad  z  nim  i  pracowad.  Mogło  to 

wyglądad na zdradę wobec rodziców, za którymi nie tęskniła i o których w ogóle 

nie  myślała.  Prawdę  mówiąc,  nie  znała  ich  dobrze.  Od  pierwszej  klasy 

uczęszczała do szkoły z internatem, rodzice bardzo rzadko telefonowali i pisali, 

jeszcze rzadziej przyjeżdżali.  Kiedy wuj  Errol nie mógł  zabierad jej  do siebie  na 

wakacje  –  albo  zostawała  w  szkole,  albo  wyprawiano  ją  do  jakiejś 

„zaprzyjaźnionej” rodziny, gdzie  dorośli o niej natychmiast zapominali, a dzieci 

niemiłosiernie jej dokuczały. 

Dlatego  też  Olivia  uważała,  że  jej  szczęśliwe  dzieciostwo  zaczęło  się 

dopiero w wieku jedenastu lat, kiedy to brat matki zabrał ją do siebie na stałe. 

W  oczach  dziewczyny  ukazały  się  łzy.  Wuj  Errol  przyszedł  jej  wówczas  z 

pomocą i przez wiele lat był z nią zawsze razem. Ale teraz jest już dorosła i musi 

sama radzid sobie w życiu. 

Pytanie tylko jak? 

 

Estaban  stał  w  salonie  przy  oknie,  podziwiając  zachód  tropikalnego 

słooca  i  ognisty  odblask  na  niespokojnym  morzu.  Po  powrocie  z  zatoki  wziął 

prysznic, ale chłodny strumieo wody nie ugasił do kooca tlącego się w nim żaru. 

background image

Miał jednak teraz ważniejsze problemy, niż kontemplowanie urody Olivii. 

Wróciła przeszłośd, o której wolałby zapomnied. 

Dziesięd lat temu, kiedy Estaban po ukooczeniu długich studiów w Anglii 

pozostał  w  Europie  i  żył  tam  niczym  biblijny  „syn  marnotrawny”,  dziadek 

wezwał go z powrotem do domu. 

O nieposłuszeostwie nie było mowy. Dziadek Abuelito cieszył się o wiele 

większym  szacunkiem  niż  jakiś  zwykły  el  patron  na  odległym,  bogatym 

meksykaoskim  ranczo. To właśnie on zajął się  młodym  Estabanem  po  tym, jak 

chłopiec  stracił  obojga  rodziców.  W  wychowaniu  wnuczka  dzielnie  pomagała 

dziadkowi Maria. 

Estaban zawsze wiedział, że jego przeznaczeniem jest zostad na ranczo. A 

gdy  zauważył,  że  zdrowie  dziadka  pogorszyło  się,  postanowił  wziąd  sprawy  w 

swoje ręce. 

Nauczył  się  wszystkiego  o  hodowli  bydła,  o  rasowych  koniach  i 

zarządzaniu  kopalniami  srebra.  Kopalnie  były  wprawdzie  już  prawie 

wyeksploatowane, ale Abuelito od pierwszego dnia po odkryciu złóż tak mądrze 

mini  gospodarował,  że  zyski  urosły  do  ogromnych  sum  złożonych  w  bankach 

amerykaoskich i szwajcarskich. 

Odosobnienie, w jakim żył na ranczo, było dla Estabana trochę męczące, 

szczególnie  po śmierci  dziadka. Chociaż bardzo lubił swoją pracę, to jednak od 

czasu do czasu ogarniał  go jakiś  dziwny niepokój. Nie  mógł wtedy ani jeśd, ani 

spad. 

I  właśnie  podczas  jednego  z  takich  okresów,  kiedy  pojechał  do  stolicy, 

żeby  się  trochę  rozerwad,  spotkał  tego  Amerykanina.  Zawsze  potem  Toma 

Castlberry’ego nazywał w myślach Amerykaninem. 

Przez  następne  miesiące  Estaban  natykał  się  na  niego  dosłownie 

wszędzie.  W  koocu  Amerykanin  opowiedział  mu  długą  i  intrygującą  historię  o 

background image

tym,  jak  to  rząd  pewnego  wrogiego  paostwa  postanowił  założyd  bazę 

operacyjną  na  pustynnych  terenach  Meksyku.  Na  dowód  tego  przedstawił 

wstrząsające  dokumenty.  Wkrótce  Estaban  wraz  z  kilku  godnymi  zaufania 

ludźmi został zwerbowany jako agent kontrwywiadu. 

Teraz, stojąc przy oknie, uśmiechnął się gorzko na wspomnienie tamtych 

lat.  Była  to  oferta,  która  skusiłaby  każdego  młodego,  ambitnego  człowieka, 

marzącego na dodatek o podniecających przygodach. 

No i miał przygód aż nadto dużo. Gdy tamci zaczęli gromadzid wojskowy 

sprzęt techniczny, a nawet wyrzutnie krótkiego zasięgu, Estaban kierował akcją 

wywiadowczą  w  ich  obozie.  Nie  było  to  zadanie  bezpieczne,  czego  dowodem 

były liczne blizny na jego ciele, ale przeszkodziło wrogiej działalności. 

Wtedy  to  właśnie  Estaban  używał  pseudonimu  „El  Leopardo”, 

pseudonimu, który niedawno przypomniał mu Amerykanin, kiedy spotkali się w 

małej cantinie w stolicy Meksyku. Przed rozstaniem agent powiedział: 

–  Uważaj  na  siebie.  Tym  razem  chyba  wygraliśmy,  ale  jest  jeszcze 

mnóstwo  ludzi,  którzy  chcieliby  nam  zaszkodzid,  a  niektórzy  z  nich  wiedzą 

dobrze, kim jesteś. Zyskałeś kilku niebezpiecznych wrogów. 

Słowa te dźwięczały w uszach Estabana, kiedy wrócił z nagrzanej słoocem 

plaży.  Nie  przejmował  się  zbytnio  tym,  że  sam  narażał  się  na 

niebezpieczeostwo. Lubił trudne sytuacje, bo radził sobie w nich dobrze. Teraz 

jednak,  niezależnie  od  jego  woli,  została  w  to  wplątana  Olivia,  a  myśl,  że 

mogłoby się jej coś przytrafid, napełniała go wściekłością i przerażeniem. 

Ze złości uderzył pięścią w parapet. Odwrócił się i dopiero teraz zauważył 

Marię,  która  musiała  już  tu  stad  od  kilku  minut.  Z  uśmiechem  podała  mu 

szklaneczkę brandy i powiedziała po hiszpaosku: 

–  Śliczna  Olivia  nie  jest  zachwycona  tym,  że  ma  pozostad  w  swoim 

pokoju. Chce się z tobą widzied. 

background image

Zamyślony  Estaban  nie  odwzajemnił  uśmiechu  –  nie  miał  zbyt  wielu 

powodów do radości. Po powrocie do domu zastał dziś kuriera z Departamentu 

Stanu, który przybył z przerażającą wiadomością: Tom Castleberry, amerykaoski 

agent, który przy pierwszej akcji nazwał Estabana Leopardem, został znaleziony 

martwy w pokoju jakiegoś taniego motelu. Okoliczności tej śmierci były  na tyle 

zagadkowe, że Departament Stanu poczuł się zmuszony do ostrzeżenia innych, 

którzy mogli byd następnymi potencjalnymi ofiarami. 

Estaban,  natychmiast  gdy  się  o  tym  dowiedział,  nakazał  postawid 

strażników pod drzwiami Olivii. 

–  Panna  Stillwell  może  prosid  o  co  chce. Ale  ja  tu  jestem  el  patron  i  nie 

przyjmuję poleceo kobiety. 

Maria uniosła brwi ze zdziwieniem. 

–  Wydaje  mi  się,  że  ta  kobieta  jest  inna  –  odważyła  się  wyrazid  swą 

opinię. – Ona pasuje do tego miejsca i do ciebie. 

Estaban  pocałował  Marię  w  czoło.  Niegdyś  niaoczyła  go,  gdy  był 

dzieckiem, a teraz stała się jego przyjaciółką. 

–  Znowu  oglądałaś  te  naiwne  amerykaoskie  filmy  –  zażartował,  ale  w 

głębi  duszy  widział  Olivię  leżącą  w  łóżku  u  jego  boku,  siedzącą  z  nim  przy 

jednym  stole,  odbywającą  z  nim  wspólną  przejażdżkę  konną  po  okolicy,  którą 

tak  kochał.  Oczyma  wyobraźni  ujrzał  ją  brzemienną,  z  jego  dzieckiem  w  łonie. 

Pragnienie,  by  poczud  bliskośd  jej  ciała  przy  swoim  było  tak  silne,  że  aż 

sprawiało mu ból. 

Uśmiechnął  się  smutno  do  Marii,  po  czym  ruszył  zdecydowanie  do 

wyjścia.  Gdy  przechodził  obok  basenu  spojrzał  w  górę,  w  stronę  tarasu,  z 

którego  obserwowała  go  dwa  dni  temu  piękna  Amerykanka.  Tym  razem  taras 

był  pusty...  Pomyślał  ze  smutkiem,  że  jeśli  nawet  poradzi  sobie  z 

niebezpieczeostwem grożącym mu ze strony dawnych wrogów, to i tak nie ma 

background image

co  marzyd  o  przyszłości  z  Olivią.  Ona  uważa  go  za  gangstera,  a  poza  tym 

pochodzą z dwóch różnych światów. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

 

Olivia  spędziła  kilka  niespokojnych  godzin  dręczona  na  przemian 

rozczarowaniem  i  bezsilną  złością.  Wreszcie  pojawiła  się  Maria,  dźwigająca 

stertę bogato oprawionych książek i małe, obciągnięte aksamitem puzderko. 

Z  życzliwym  uśmiechem  na  migi  dała  Olivii  do  zrozumienia,  że  może 

jeszcze  przez  kilka  godzin  spokojnie  odpoczywad,  a  potem  ma  się  przebrad  do 

obiadu. W puzderku leżała para pięknych, starych, srebrnych grzebieni, a książki 

– drogie, angielskie wydania klasyków – obiecywały wspaniałą rozrywkę. 

Nie  mając  właściwie  żadnego  wyboru,  a  jednocześnie  czując  wielką 

wdzięcznośd  za  książki,  dziewczyna  skinęła  głową  na  znak,  że  przyjmuje 

propozycję  Marii,  i  zabrała  się  do  czytania.  Później  włożyła  luźną,  niezwykle 

twarzową zieloną suknię, zaczesała do góry gęste, bursztynowe  włosy  i wpięła 

w  nie  fantazyjnie  dwa  stare  grzebienie.  Chociaż  krój  sukienki  był  trochę 

niemodny,  to  jednak  dzięki  srebrnym  ozdobom  i  staromodnemu  uczesaniu 

Olivia wyglądała nadzwyczaj wytwornie, jak dziewczyna z obrazu Gibsona. 

Obserwując swoje odbicie w łazienkowym lustrze, wydała się sobie kimś 

obcym,  widzianym  po  raz  pierwszy.  Wyglądała  jak  kobieta  doświadczona, 

inteligentna  i  zmysłowa,  świadoma  swej  kobiecej  siły.  Zdolna  osiągnąd 

wszystko, co zaplanuje. 

Uśmiechnęła się, a lustrzane odbicie odpowiedziało jej uśmiechem. 

– Czekałam na ciebie już od dawna – powiedziała głośno do siebie. 

Estaban przyszedł po nią osobiście, a na widok Olivii w jego cudownych, 

fiołkowych  oczach  odbił  się  niekłamany  zachwyt.  Szepnął  coś  do  siebie  po 

hiszpaosku i jego niezrozumiałe słowa zabrzmiały w uszach Olivii jak prawdziwa 

pieszczota. Wstała. 

–  Nie  chcę  byd  traktowana  jak  więzieo,  Estabanie  –  powiedziała  głośno 

background image

lekko  drżącym  głosem.  –  Jeśli  mi  nie  ufasz,  to  nie  mów,  że  jesteś  moim 

przyjacielem. 

Wyglądał  wspaniale,  ubrany  w  ciemne  spodnie,  koszulę  z  bufiastymi 

rękawami  i  czarną  skórzaną  kamizelkę  ozdobioną  błyszczącymi  srebrnymi 

nitami.  Na  każdym  innym,  nawet  najprzystojniejszym  mężczyźnie  strój  ten 

byłby teatralnie sztuczny; na nim leżał naturalnie i pasował jak ulał. 

–  Ufam  ci  –  odpowiedział  w  zadumie  –  chod  przyznam  szczerze,  że  sam 

nie  wiem  dlaczego.  –  Wziął  ją  za  ramię.  –  Wyglądasz  dziś  uroczo  –  dodał, 

prowadząc ją obok strażników przy drzwiach,  którzy spoglądali  na  nich z jakąś 

nieokreśloną dezaprobatą. 

Rozkoszny  dreszcz  przeniknął  Olivię,  ale  przecież  nie  mogła  tak  łatwo 

ustąpid. Musiała mied pewnośd, że sytuacja się zmieni. 

– Zabierzesz ich stąd? 

– Już ich nie ma – odpowiedział. 

Poprowadził  ją  nie  na  dół  schodami,  lecz  przez  podwójne  drzwi  w  głębi 

holu.  Po  chwili  znaleźli  się  w  tej  części  domu,  gdzie  bez  wątpienia  były  jego 

osobiste  apartamenty.  Chod  pierwszy  pokój  słabo  oświetlały  świece  i  Olivia 

niewiele  mogła  zobaczyd,  zorientowała  się  jednak,  że  było  to  obszerne 

pomieszczenie  z  solidnymi,  prostymi  meblami.  W  głębi  inne  otwarte  drzwi 

prowadziły na duży taras. Widad było przez nie usiane gwiazdami niebo. 

Kątem  oka  zauważyła  zarys  szerokiego  łoża  na  grubych  nogach,  pod 

czymś w rodzaju baldachimu. Przełknęła ślinę pełna rozkosznych przeczud. 

Działo  się  z  nią  coś  dziwnego.  Jej  serce  pełne  było  sprzecznych  uczud. 

Olivia,  jaką  była  do  tej  pory,  chciała  stąd  uciec  jak  najprędzej  i  jak  najdalej, 

wrócid do ukochanego wuja. Nowa, niebezpiecznie odmieniona Olivia pragnęła 

tu pozostad na zawsze i oddad się Estabanowi w tę cudowną meksykaoską noc. 

Zapragnęła  przyjąd  do  swego  łona  jego  nasienie,  urodzid  i  wychowad  dziecko 

background image

tak  piękne  jak  on  sam.  Chciała  przenieśd  tu  swoje  koło  garncarskie  i  piec  do 

wypalania i odtwarzad w glinie proste i zarazem niezwykłe piękno tego kraju. 

Maria  przygotowała  stół  na  tarasie,  gdzie  migotały  świece,  a  ciepłe 

powietrze  przesycone  było  zapachem  bujnych  kwiatów.  Butelkę  wina 

umieszczono  już  w  srebrnym  wiaderku,  różnorodne  potrawy  stały 

przygotowane  w  naczyniach  z  grawerowanymi  pokrywkami.  Nakrycie  dla 

dwóch osób stanowiła  porcelana z Limoges  – Olivia rozpoznała  to na pierwszy 

rzut oka, ponieważ wuj Errol był kolekcjonerem – i srebro rodowe. 

Dziewczyna  pozwoliła  Estabanowi,  by  podsunął  jej  krzesło.  Cały  czas 

czuła  się  jak  ktoś  zupełnie  inny.  Widziała  jasno,  że  w  jej  osobowości  zaszły 

ogromne  zmiany  i  zastanawiała  się  tylko,  w  jakim  stopniu  przyczyniły  się  do 

tego burzliwe przeżycia ostatnich dni. 

Zdecydowana  nie  ulegad  ani  urokowi  Estabana,  ani  księżyca 

oświetlającego pokój, powiedziała: 

–  A  więc  nie  będziesz  już  mnie  więzid  w  moim  pokoju?  To  taki 

barbarzyoski zwyczaj. 

Estaban skosztował wina z powagą zdradzającą prawdziwego konesera, a 

potem napełnił kieliszek Olivii. 

–  Barbarzyoski?  Pomyśl  lepiej,  co  spotkad  może  kobietę  samotnie 

spacerującą w tych rejonach Meksyku. 

Dziewczyna  westchnęła.  Nie  była w stanie się z nim  kłócid. Co się stało? 

Gdzie  się  podziała  jej  duma  i  upór?  W  niezrozumiały  dla  niej  sposób  Estaban, 

którego  początkowo  uważała  za  wroga,  stał  jej  się  bliski...  Nie  chciała  już 

opuszczad  ani  tego  mężczyzny,  ani  jego  pięknego  domu,  ale  czy  ich  związek 

miałby  szanse  przetrwania?  Pochodzą  przecież  z  tak  różnych  środowisk 

społecznych, mają całkiem inne podejście do życia, inne aspiracje. 

–  A  czy  w  ogóle  jest  takie  miejsce,  gdzie  można  czud  się  całkiem 

background image

bezpiecznie? – szepnęła w zamyśleniu. 

Estaban  na  szczęście  nie  udawał,  że  nie  wie,  o  co  jej  chodzi.  On  także 

cenił sobie wolnośd, kochał ranczo chodby tylko dlatego, że mógł tutaj, niczym 

dziewiętnastowieczny  rozbójnik,  bez  przeszkód  włóczyd  się  po  całej  rozległej 

krainie. 

– Masz rację. Ale chyba nie byłoby dobrze, gdyby człowiek cały czas czuł 

się bezpiecznie. 

Olivia wypiła łyk wina. Było doskonałe. 

– Czy mieszkasz tu przez okrągły rok? – zapytała. 

–  Nie  –  odpowiedział  Estaban.  –  Mam  mieszkanie  w  Santa  Fe,  dużo  też 

podróżuję. 

Olivia  pomyślała  o  wszystkich  tych  miastach  i  krajach,  które  sama 

zwiedziła, i znowu westchnęła. 

– Ja także – powiedziała. – Teraz jednak  mam  wrażenie, że dotarłam  do 

kresu i że wszystko, co widziałam, słyszałam i przeżyłam, powinnam wyrazid w 

sztuce. 

– W sztuce? – Estaban był szczerze zaintrygowany. 

W  gorących  słowach,  zapominając  na  kilka  minut  o  nieokreślonym 

charakterze ich znajomości, opowiedziała mu o nagrodach i swoich skromnych 

sukcesach. 

–  Prawdopodobnie  nie  dojdę  w  ten  sposób  do  fortuny,  w  każdym  razie 

nieprędko,  ale  nie  to  jest  najważniejsze.  Mam  dobrze  płatną  pracę  i 

zaoszczędziłam już dośd pokaźną sumę, bo nie wydaję zbyt wiele. 

Uśmiechnął się. 

–  Opowiedz  mi  o  swoim  dzieciostwie.  Założę  się,  że  miałaś  piegi,  włosy 

zaplecione w mysie ogonki i stale podrapane kolana. 

Olivia roześmiała się. 

background image

– Nie pomyliłeś się przynajmniej co do dwóch rzeczy. Byłam piegowata i 

nosiłam  mysie  ogonki.  A  na  podrapane  kolana  nie  pozwalano  mi,  dopóki  wuj 

Errol nie zabrał mnie ze szkoły z internatem. 

Zrelacjonowała  mu  pokrótce, jak naprawdę wyglądało jej  dzieciostwo,  a 

gdy  skooczyła,  poczuła  się  trochę  głupio.  Zazwyczaj  nie  zwierzała  się  z  tego 

nikomu. 

Estaban opowiedział jej o swoim dziadku i o tym, jak dorastał na ranczo. 

On  także  był  w  różnych  szkołach,  głównie  w  Europie,  ale  miał  z  nich  całkiem 

inne  wspomnienia.  Właśnie  tam  nauczył  się,  jak  można  żyd  w  harmonii  z 

zasadami zarówno dawnej, jak i dzisiejszej epoki. Mówił o tym z taką lekkością i 

wdziękiem,  że  Olivia  szczerze  mu  zazdrościła.  Słuchając  miłego  głosu  i  słów 

wytwornych jak to wino,  wiedziała już, że jest za  późno na jakiekolwiek  próby 

oporu. Czuła, że doszła już do siebie po niedawnych silnych przeżyciach i... tak, 

oczywiście,  była  gotowa  pójśd  po  kolacji  z  Estabanem  do  łóżka!  Ale  to 

przerażało ją bardziej niż cokolwiek innego. 

Gdy  już  skooczyli  jeśd,  Estaban,  oparty  plecami  o  poręcz  krzesła,  z 

wyrazem pewnego zakłopotania na twarzy powiedział: 

– Olivio, musisz byd bardzo ostrożna. Są pewni ludzie... 

Serce  Olivii  zabiło  niespokojnie,  tak  jak  wówczas,  gdy  oglądała  album 

Marii z wycinkami z gazet. 

– Jacy ludzie? Estaban zawahał się. 

– Ludzie, którzy są moimi wrogami. Jeśli zauważą tu twoją obecnośd  – a 

chciałbym wierzyd, że to się nie stanie – to potraktują cię jako doskonały obiekt 

zemsty. Czekają już od dłuższego czasu na taką okazję. 

Dziewczynie ciarki przeszły po krzyżu, ale powiedziała spokojnie: 

–  Jestem  pewna,  że  nikt  nie  dostanie  się  do  domu.  Strażnicy  nikogo  by 

nie przepuścili. 

background image

– To prawda, ufam swoim ludziom. 

–  Zawsze  możesz  odesład  mnie  do  Stanów  –  powiedziała  Olivia,  ale  w 

głębi serca pragnęła, by jej odmówił. 

Estaban przyglądał się jej jakiś czas w skupieniu. 

–  Czy  nie  sądzisz,  Olivio,  że  między  nami  coś  się  zaczyna  dziad?  – 

powiedział  po chwili.  – Coś, co sprawia, że nie jesteśmy już sobie obcy, jak na 

początku... Zostao... Chciałbym się przekonad, co to jest. 

Olivia  spojrzała  do  góry  na  cudowny  bezmiar  gwiazd  lśniących  jak 

ozdobne  nity  na  kamizelce  Estabana  i  odetchnęła  z  ulgą.  Księżyc  oblewał 

srebrnym blaskiem morze, bujną tropikalną roślinnośd i poszarpane szczyty gór 

na horyzoncie. 

– Ja także – wyszeptała w koocu. 

Wtedy  ujął  jej  ręce,  a  od  jego  dotyku  krew  popłynęła  żywiej  w  żyłach 

dziewczyny. 

–  Więc  zostao  –  powiedział  zduszonym  głosem.  –  Wolno  ci  będzie 

poruszad się swobodnie po domu. Ale bez eskorty nie wolno ci zrobid kroku na 

taras. 

– A czy teraz nie jesteśmy na tarasie? 

–  Oczywiście,  ale  ja  jestem  z  tobą.  A  Manolito  i  Luis  są  na  dole,  na 

dziedziocu. Inaczej nie byłabyś tutaj bezpieczna. 

Olivia nie wiedziała, co ma odpowiedzied. Czuła narastające podniecenie. 

Nie umiałaby szczerze wyjaśnid, jakiej ewentualności obawiała się bardziej: czy 

tego,  że  zostanie  porwana  przez  tajemniczych  wrogów  Estabana,  czy  tego,  że 

zakocha się bez pamięci w Leopardzie i zrezygnuje dla niego z dotychczasowego 

stylu życia. Jeszcze nie  tak  dawno  ta druga ewentualnośd była zupełnie nie  do 

pomyślenia. Ale teraz... 

Olivia oddała się  romantycznym marzeniom. Drżała od ogarniającego jej 

background image

ciało  niebezpiecznego  żaru,  a  każdy  gest  Estabana,  chodby  najbardziej 

niewinny, coraz bardziej rozbudzał jej zmysły. 

Ostatecznie,  ku  wielkiemu  rozczarowaniu  Olivii  i  zarazem  uldze,  nie 

zaniósł  jej  do  swego  łóżka.  Odprowadził  tylko,  oszołomioną  winem,  do  jej 

pokoju. 

Nie  mogła  spad  tej  nocy.  Długo  rozmyślała  nad  swoim  losem.  Wreszcie 

nad ranem podjęła ostateczną decyzję. 

Wszystkie  te  piękne  marzenia  były  tylko  marzeniami.  Musi  opuścid  ten 

dom i wrócid do swojego dawnego świata, zanim uzależni się od Estabana, jak 

inni  uzależniają  się  od  kokainy  czy  opium.  Tęsknota  za  nim  stała  się  głęboką, 

nieodpartą potrzebą drążącą jej wnętrze i tylko w ucieczce była jakaś nadzieja. 

Umyła  się  i  ubrała  w  spodnie  i  bluzkę.  Ponieważ  na  wiklinowym  stoliku 

nie czekało na nią, jak poprzednio, śniadanie, doszła do wniosku, że Estaban nie 

zmienił zdania i odprawił strażników. Przeszła ostrożnie przez pokój do ciężkich 

drzwi. 

Nie były zamknięte, a w holu nie natknęła się na żadnego ze strażników. 

Szybko zeszła schodami  na  dół. Wśliznęła  się do gabinetu, żeby sprawdzid, czy 

są tam jeszcze albumy z wycinkami prasowymi o Estabanie. Niestety, zniknęły. 

Zła  była  na  siebie,  że  nie  przeczytała  wtedy  angielskich  relacji  o  wyczynach 

Leoparda. 

A może nie chciała wówczas poznad wtedy całej prawdy o nim? 

W  kuchni  Maria,  która  ubijała  ciasto  w  misce,  uśmiechnęła  się  do  niej  i 

gestem ręki wskazała stół w pobliżu okna. Na progu, z karabinem na kolanach, 

siedział  jeden  z  ludzi  Estabana.  Ziewnął  szeroko,  kiedy  Olivia  usiadła  i  zabrała 

się do śniadania. 

Dziewczyna  zjadła,  pozmywała  talerze  i  odstawiła  je  na  miejsce.  Ale  nie 

spieszyła  się  z  wyjściem.  Udając,  że  interesuje  ją  audycja  radiowa,  której 

background image

słuchała  Maria  przy  prasowaniu  sterty  bawełnianych  koszul,  Olivia 

obserwowała spod oka strażnika siedzącego w drzwiach. 

Może  był  zmęczony  nocnym  czuwaniem,  a  może  po  prostu  leniwy,  bo 

ziewnął głośno, a potem zdrzemnął się oparty o framugę drzwi. 

Po  jakimś  czasie,  który  Olivii  wydawał  się  wiecznością,  Maria  wyszła  z 

kuchni  ze  świeżo  uprasowanymi  koszulami.  Olivia  odczekała  dobrą  minutę  na 

wypadek,  gdyby  Maria  chciała  tu  wrócid,  a  potem  ominęła  strażnika,  który 

chrapał na dobre i czmychnęła przez drzwi. 

Kobieca intuicja powiodła ją w stronę zabudowao koło domu. Tym razem 

dopisało  jej  szczęście.  Kiedy  otworzyła  drzwi  szopy,  dostrzegła,  że  pod 

zakurzoną  plandeką  stoi  tam  jakiś  przedmiot.  Targana  na  przemian  nadzieją  i 

obawą, uniosła róg płachty. 

Wbrew  temu,  co  mówił,  Estaban  nie  wyrzekł  się  całkiem  udogodnieo 

współczesnej  cywilizacji.  Ukrytym  pojazdem  był  czerwony  dżip  z  napędem  na 

cztery koła i wszelkimi możliwymi udogodnieniami. 

Wstrzymując oddech, szarpnęła drzwiczki od strony kierowcy i otworzyła 

je. Ze zdumieniem stwierdziła, że  kluczyki  leżą na dywaniku,  przy  pedale gazu. 

Podeszła z powrotem do drzwi, które zostawiła uchylone, żeby wpuścid trochę 

światła słonecznego, i uważnie rozejrzała się na wszystkie strony. 

Wróciła  do  samochodu,  usiadła  za  kierownicą,  przymknęła  oczy  i 

przekręciła kluczyk w stacyjce. 

Silnik od razu zaskoczył. 

Nie do wiary! Czyżby tym razem miała aż tyle szczęścia? Jednak gdy tylko 

otworzyła oczy, srodze się rozczarowała: strzałka wskaźnika paliwa podskoczyła 

i po chwili opadła. Zbiornik był prawie pusty. 

Dziewczyna zgasiła silnik i oparła czoło o kierownicę. 

– Do diabła i alleluja!  – mruknęła i  te dwa słowa oddawały  wiernie stan 

background image

jej ducha. 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

 

Jeśli  jest  tu  samochód,  nie  mówiąc  już  o  kilku  akumulatorach  –  myślała 

Olivia, starannie poprawiając plandekę przykrywającą pojazd  – to musi też byd 

gdzieś benzyna. 

Niestety,  nie  miała  czasu  jej  szukad.  W  każdej  chwili  mógł  ją  tu  ktoś 

zaskoczyd.  Rozejrzała  się  bacznie,  zanim  wyszła  z  szopy.  Drzwi  były 

wystarczająco szerokie, żeby mógł przez nie wyjechad samochód, tym bardziej, 

że  otwierały  się  na  obie  strony.  Olivia  zamknęła  je,  odetchnęła  głęboko  i 

zawróciła w stronę domu. 

Strażnik – Olivia słyszała, jak Maria mówiła do niego Pepito – spał nadal. 

Ogromne,  zakurzone  sombrero  z  cichym  chrzęstem  ocierało  się  o  framugę 

drzwi.  Przeraźliwe  chrapanie  przechodziło  stopniowo  w  głośne  sapanie. 

Wyglądało na to, że się budził. 

Olivia  wyminęła  go  ostrożnie  i  podeszła  do  lodówki.  Wydostała  z  niej 

butelkę wody sodowej i posłała niewinny uśmiech strażnikowi, który właśnie się 

ocknął i natychmiast spojrzał na nią podejrzliwie. 

Podniosła do góry pełną szklankę: 

– Za Los Estados Unidas – powiedziała. 

Pepito wydał z siebie dźwięk, który po meksykaosku miał pewnie znaczyd 

na  „zdrowie”.  Nie  ulegało  wątpliwości,  że  nie  kochał  swoich  północnych 

sąsiadów,  a  niaoczenie  kobiety  uważał  zapewne  za  coś  uwłaczającego  jego 

godności. 

Olivia  uśmiechnęła  się  triumfalnie  i  wyszła  z  kuchni.  Nie  miała  ochoty 

wracad  do  swego  pokoju,  chod  polubiła  już  to  miejsce.  Poszła  do  salonu  i 

wyjrzała  przez  okno,  napawając  się  widokiem  nieprawdopodobnie  soczystej 

zieleni  drzew  na  tle  słonecznego  turkusowego  morza  i  ostrymi  barwami 

background image

tropikalnych  kwiatów.  Zapragnęła  znowu  znaleźd  się  na  białym  piasku  plaży  w 

zatoce, leżed u boku Estabana, czud dotyk jego rąk błądzących po jej ciele... Od 

tych  myśli  rumieoce  wystąpiły  jej  na  policzki,  a  w  głowie  zaczęło  wirowad. 

Odwróciła się gwałtownie od okna. I wtedy pojawił się on. 

– Nic dziwnego, że nazywają cię Leopardem – powiedziała. 

Chciała,  żeby  zabrzmiało  to  jak  żart,  ale  obecnośd  Estabana  działała  na 

nią  obezwładniająco  i  w  jej  słowach  można  raczej  było  usłyszed  ustępliwośd  i 

pokorę. 

Estaban  cały  pokryty  był  kurzem,  ale  ani  trochę  nie  szkodziło  to  jego 

męskiej  urodzie.  Miała  przed  sobą  człowieka,  który  doskonale  znał  swoją 

wartośd. Patrzył na nią w taki sposób, że zrobiło się jej gorąco. 

To ją upokarzało. Jej pożądanie rzucało się w oczy jak neonowy napis nad 

głównym wejściem do kasyna w Las Vegas. A jednak wydawało się, że Estaban 

wcale tego nie zauważa. 

– Maria znalazła te rzeczy dla ciebie i uprała je  – powiedział, podając jej 

jakieś  drelichowe  i  bawełniane części garderoby.  – Przebierz się  w  to i  przyjdź 

do  mnie  do  jadalni.  Zjemy  coś  razem,  a  po  sjeście  wybierzemy  się  na 

przejażdżkę. 

Serce  Olivii  drgnęło  z  radości,  ale  jednocześnie  uczuła  żal  ściskający  za 

gardło. 

– Czy to znaczy, że odwozisz mnie do Stanów? Estaban przyglądał się jej 

dłuższą chwilę z nieprzeniknionym wyrazem na swej arystokratycznej twarzy, a 

potem potrząsnął głową. 

–  Nie.  Zniknęło  stado  moich  najlepszych  koni.  Prawdopodobnie 

powędrowały na południe. Muszę je odnaleźd. 

Postąpiła krok w jego kierunku. 

– I zabierasz mnie ze sobą? Dlaczego? 

background image

– Bo tu nie mogę zostawid cię samej. 

–  Sam  mówiłeś,  że  mogę  byd  bezpieczna  tylko  tutaj,  pod  opieką 

strażników. 

Przeciągnął ręką po kruczoczarnych włosach. 

– Nie byłbym w stanie skupid myśli na poszukiwaniu koni, jeślibym musiał 

cały czas niepokoid się o ciebie. Nie spieraj się ze mną. Zrób to, o co cię proszę. 

Od momentu kiedy Olivia poznała tego mężczyznę, stale toczyła ze sobą 

walkę.  Z  jednej  strony  chciała  uciec,  głównie  dlatego,  by  zrobid  na  złośd 

pewnemu  siebie  Leopardowi,  z  drugiej  jednak  –  przejażdżka  konna  z  jego 

ludźmi była czymś, o czym dawno marzyła. 

–  Nie  jeżdżę  dobrze  na  koniu  –  wyznała,  gdy  Estaban  był  już  w  połowie 

drogi do drzwi. 

Nie odwrócił się nawet i odrzekł tak, jakby to załatwiało całą sprawę: 

– Ale ja jeżdżę całkiem dobrze. I wyszedł z pokoju. 

Olivia  poszła  na  górę  i  obejrzała  to,  co  przyniósł  jej  Estaban.  Były  tam 

dwie używane bawełniane koszule z długimi rękawami i dwie pary znoszonych 

dżinsów. 

Zdjęła z siebie bieliznę i szorty i włożyła ubranie, które prawdopodobnie 

zostawił jakiś pracownik opuszczając ranczo. Musiał byd szczupłym mężczyzną, 

bo  chociaż  koszule  pasowały  na  Olivię  doskonale,  to  spodnie  opięte  były  na 

biodrach. Tylko w pasie były trochę za luźne. 

Mimo  to,  gdy  dziesięd  minut  później  pojawiła  się  w  jadalni,  wyraz  oczu 

Estabana  świadczył,  że  podoba  mu  się  w  tym  stroju.  Wstał,  pomógł  jej  zająd 

miejsce przy stole, i ponownie usiadł. 

Musiał się przedtem wykąpad w basenie, bo nie było już śladu kurzu ani 

na jego włosach, ani na rękach. Zdążył się też przebrad. Olivia pozazdrościła mu, 

że  mógł  bez  przeszkód  rozkoszowad  się  chłodem  wody  morskiej,  podczas  gdy 

background image

ona smażyła się tu, w upale. 

Maria  podała  lunch,  składający  się  z  owoców,  pokrojonej  w  cienkie 

plasterki wędliny i świeżo przez nią upieczonego chleba. Potem opuściła pokój z 

uśmiechem,  który  mówił,  że  wie  już  to,  co  Estaban  i  Olivia  dopiero  muszą 

odgadnąd. 

– A co z Marią? – zapytała Olivia. – Czy nic jej tu nie grozi? 

– Nie będzie sama – odpowiedział Estaban, siedząc wygodnie na krześle i 

bez  skrępowania  świdrując  wzrokiem  Olivię.  –  Zostawiam  tu  dwóch  ludzi.  A 

poza tym, to nie Maria jest ich celem. 

Po  posiłku,  podczas  którego  Estaban  był  wyjątkowo  małomówny  i  cały 

czas  pożerał  Olivię  wzrokiem,  Maria  weszła,  by  zebrad  naczynia  ze  stołu. 

Estaban wstał, odsunął krzesło Olivii i położył lekko rękę na jej plecach. 

Dziewczyna wstrzymała oddech. On jednak poprosił ją tylko, aby wstała i 

poprowadził wewnętrznym dziedziocem w stronę schodów. 

–  Czas  na  sjestę  –  wyjaśnił.  –  W  Meksyku  odpoczywamy  w  najgorętszej 

porze dnia. 

Serce  Olivii  tłukło  się  niespokojnie.  Podniecał  ją  ciężar  ręki  Estabana  na 

plecach, podniecało samo senne słowo „sjesta”. 

–  Nie  jestem  zmęczona  –  powiedziała  drżącym  głosem.  Blask  jego 

uśmiechu starczyłby za trzy reflektory. 

–  Ale  będziesz,  obiecuję  ci  –  oświadczył  tajemniczo.  Minęli  korytarz  i 

weszli  do  jego  pokoju.  Policzki  Olivii  płonęły  jaskrawą  czerwienią,  lecz  tym 

razem nie mogła obwiniad o to słooca. 

– Nie jestem twoją zabawką – szepnęła niepewnie. Estaban wyciągnął jej 

kraciastą koszulę z dżinsów. 

–  Jesteś  jak  dojrzały  owoc,  jak  słodka,  soczysta  brzoskwinia.  Z  trudem 

powstrzymywałem się, żeby nie schrupad cię od razu tam, w jadalni. 

background image

Olivia  chciała  mu  się  oprzed,  ale  zabrakło  jej  siły  woli.  Gdy  Estaban 

rozpinał  jej  koszulę,  wstrzymała  oddech.  Zaczął  zsuwad  ją  powoli  z  jej  ramion, 

lecz w pewnym momencie nie wytrzymał i gwałtownym szarpnięciem zerwał z 

niej ubranie. 

Z  powodu  oparzeo  i  meksykaoskiego  upału  Olivia  nie  miała  na  sobie 

stanika.  Jego  oczom  ukazały  się  nagie,  pełne  piersi,  jędrne  niczym  dojrzałe 

owoce. 

–  Madre  de  Dios  –  wychrypiał  Estaban,  a  w  głosie  jego  zabrzmiało 

zdumienie, jakby po raz pierwszy odkrył piękno kobiecego ciała. A potem objął 

ją  w  talii,  pochylił  się  nad  nią  i  językiem  zaczaj  wodzid  po  jej  piersiach,  aż 

wreszcie Olivia jęcząc odchyliła się do tyłu w jego uścisku. 

Estaban wziął ją na ręce i ułożył na łóżku. Zdjął z niej sandałki i dżinsy, a 

kiedy  próbowała  wstad,  obawiając  się  siły  namiętności,  którą  w  niej  rozpalił, 

przytrzymał ją silnie za biodra. Zakwiliła żałośnie jak dziecko i objęła go obiema 

rękami za głowę, podczas gdy on całował jej drżące uda, aż wreszcie dosięgnął 

zuchwale jej najskrytszego, najczulszego miejsca. 

Olivia  kurczowo  uchwyciła  się  brzegów  łóżka,  oszołomiona  tym,  co  się 

stało. 

– Estaban – powiedziała zdławionym głosem. – Och... Estaban... 

Podłożył dłonie pod jej pośladki, uniósł ją lekko i dalej rozkoszował się nią 

jak  dojrzałym,  soczystym  owocem  brzoskwini,  do  którego  przedtem  ją 

porównał. 

Olivia krzyknęła z rozkoszy. W szczytowym momencie jej ciało wygięło się 

w łuk nad łóżkiem. Jeśli nawet Estaban obawiał się, że ktoś ją usłyszy, to nie dał 

tego  po  sobie  poznad.  Odczekał,  aż  osiągnęła  szczyt  ekstazy  i  opadła  wpół 

przytomna, z przymkniętymi oczami na łóżko. 

Jak przez mgłę dotarło do niej, że Estaban rozebrał się i położył obok niej. 

background image

Pieścił teraz łagodnie jej brzuch, a jego nagośd ponownie pobudziła jej wrażliwe 

ciało. 

– Proszę – wyszeptała, gdyż tylko do tego była zdolna w tym momencie. 

Jednak on, chociaż wiedział, czego pragnie Olivia, nie spełnił jej życzenia. 

Pokręcił głową i powiedział: 

– Nie, dulce. Odpocznij teraz. – Jego głos był chrapliwy, hipnotyzujący. – 

Odpocznij... 

Zasnęła, jednak gdzieś w głębi jej duszy tlił się niepokój. 

Dla Estabana wszystko to było tylko grą. Bawił się tym, że rozbudził w niej 

pożądanie,  ale  odmawiał  jej  całkowitego  spełnienia.  Czyżby  stanowiło  to  dla 

niego jeszcze jeden rodzaj rozrywki? 

Obudziła się o zmierzchu. Lekki morski wietrzyk chłodził jej ciało i mokre 

od  łez  powieki.  Miejsce  obok  było  puste,  ale  pościel  przesiąkła  zapachem 

Estabana, a w powietrzu czud było jego wodę kolooską. 

Olivia  usiadła,  objęła  rękami  kolana,  oparła  na  nich  głowę  i  zaszlochała. 

Tak,  stało  się  to,  czego  obawiała  się  najbardziej  –  zakochała  się  w  Leopardzie. 

Ale najgorsze, że jej miłośd nigdy nie będzie miała szansy na spełnienie. Prędzej 

czy później będzie musiała go opuścid. On zresztą i tak tylko bawił się jej ciałem. 

Estaban  wrócił  jakby  przywołany  jej  myślami  i  cicho  zbliżył  się  do  łóżka. 

Podniosła na niego zaczerwienione, opuchnięte oczy. 

– Idź do diabła, nie dotykaj mnie! – syknęła, odsuwając się. – Już się mną 

pobawiłeś! 

Był szybki jak zwierzę, którego imię nosił. Zanim zdążyła przesunąd się na 

drugi koniec łóżka, złapał ją, owinął prześcieradłem i przewrócił na plecy. 

–  Co  to  znaczy?  –  zapytał.  –  O  czym  ty  mówisz?  Rozzłoszczona  Olivia 

próbowała  go  zaatakowad,  ale  była  skrępowana  ciasno  przylegającym 

prześcieradłem,  które  jak  kaftan  bezpieczeostwa  uniemożliwiało  jej 

background image

jakiekolwiek ruchy. 

–  Uważasz,  że  to  takie  zabawne?  Rozbudzid  we  mnie  pożądanie, 

doprowadzid  do  szaleostwa  swoimi  pieszczotami,  a  potem  tak  po  prostu 

odejśd?! 

Krew  uciekła  mu  z  twarzy,  przez  moment  patrzył  na  nią  zaskoczony,  a 

potem chłodno, chod wyraźnie rozgniewany, zapytał: 

– Czy nie było ci ze mną dobrze? 

–  Dobrze?  Nawet  nie  próbowałeś  mnie  zadowolid,  po  prostu  mnie 

sprawdzałeś, jak samochód przed wynajęciem. 

Estaban zacisnął mocno szczęki. Najwyraźniej tracił panowanie nad sobą. 

– A więc tak – wydusił z siebie w koocu. – Zadręczasz się tym, że chciałem 

cię  uszanowad.  Widzę,  że  jednak  fałszywie  cię  oceniłem.  Nie  lubisz  byd 

traktowana  jak  dama.  –  Jedną  ręką  zdarł  z  niej  prześcieradło,  a  drugą  zaczął 

rozpinad swoją koszulę. – Zgoda, moja śliczna, będzie tak, jak sobie życzysz. 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

 

Jak magik,  który ściąga obrus ze stołu,  nie tłukąc porcelanowej zastawy, 

zdarł  z  niej  prześcieradło.  Niczym  za  dotknięciem  różdżki  czarodziejskiej  Olivia 

opadła na materac i leżała bez ruchu całkowicie naga. 

Z  trudem  przełykała  ślinę,  patrząc,  jak  jej  zdobywca  rozbiera  się.  Jeśli 

zachowała  odrobinę  honoru,  to  powinna  stawid  mu  opór,  chod  gdzieś  w 

najgłębszej podświadomości wiedziała, że w rzeczywistości chce przegrad. 

– Nawet o tym nie myśl – szepnęła, żeby zachowad resztki przyzwoitości. 

Zamrugał powiekami i odpowiedział: 

–  Ciii...  Nie  bój  się.  Będziesz  mnie  jeszcze  błagad,  żebym  cię  do  kooca 

posiadł. 

Położył się na niej, jedną ręką przytrzymał głowę Olivii i zaczął ją całowad. 

Próbowała zacisnąd usta, ale on był uparty. W koocu z jękiem musiała ustąpid. 

–  Skooczony  łotr  z  ciebie  –  powiedziała  z  trudem,  gdy  na  moment 

oderwał się od jej ust. 

– Si – zgodził się Estaban. Nie przejmował się jej słowami. – Nie jesteś już 

dziewicą, prawda? – Nie  pytał, lecz jakby  stwierdzał fakt, całując ją i  pieszcząc 

coraz gwałtowniej. 

– Nie – potwierdziła Olivia zdyszanym głosem. 

–  Przyjmiesz  mnie  więc  bez  bólu  i  sprawi  ci  to  tylko  rozkosz.  Przewrócił 

się na wznak i wziął Olivię na siebie, opierając jej nogi na swoich biodrach. 

Oszołomiona  dziewczyna  przymknęła  oczy,  gdy  przycisnął  ją  do  swego 

silnego i twardego ciała. Uniósł ją  lekko, a wtedy  poczuła, że zbliża się  do  niej 

coś jak pocisk, który ma przebid burtę łodzi. 

– O, Boże! – krzyknęła ochryple, czując, jak wślizguje się w nią wolno, ale 

zdecydowanie. 

background image

– Otwórz oczy i patrz na mnie – rozkazał Estaban. Olivia z nieprzytomnym 

wyrazem  twarzy  zamrugała  oczami.  Bynajmniej  nie  chciała  prowadzid  teraz 

żadnej konwersacji. 

Estaban, trzymając mocno biodra dziewczyny, uniósł ją wysoko, a potem 

delikatnie opuścił na dół. Powtórzył to po raz drugi, trzeci, aż wreszcie wszedł w 

nią do kooca. 

– Co ja teraz robię z tobą, Olivio? – zapytał rzeczowo. Olivia zadrżała od 

doznawanej  rozkoszy.  Przygryzła  z  lekka  wargi  i  odpowiedziała  mu  dosadnym 

słowem. Pozwolił, by usiadła na nim, i zaczął pieścid jej piersi. 

–  Powiedz,  Olivio,  dobrze  Ci  ze  mną?  Chyba  dobrze,  prawda?  Ale  czy 

tylko w takich momentach jesteś ze mną szczęśliwa? 

Olivia nie była w stanie nic odpowiedzied. Estaban znowu chwycił mocno 

jej biodra i zaczął je powoli podnosid i opuszczad. 

– Nie! – zaszlochała. 

– Dlaczego nie? – Gładził ręką jej brzuch, zmuszając ją do czekania. Teraz 

całkowicie nad nią panował. 

Olivia była cała rozpalona. 

– Och, Estabanie, nie wiem, przysięgam, że nie wiem! 

– Uprzedzałem cię. Od dziś już zawsze będziesz moja. 

– Tak... – wyjęczała Olivia. 

W  tym  krótkim  słowie  zawarte  było  całe  bogactwo  znaczeo:  poddanie 

się, rozkosz, opór, wściekłośd. 

Przekręcił  się,  nie  tracąc  ani  na  sekundę  kontaktu  z  jej  ciałem  i  znów 

zaczął  ją  gwałtownie  całowad.  A  potem...  uniósł  głowę,  spojrzał  badawczym 

wzrokiem na twarz dziewczyny i wszedł w nią z całą siłą. 

Olivia wpiła się palcami w jego plecy – to było coś, o czym tylko czytała, 

czego nie znała aż do tego cudownego, a zarazem tragicznego dnia, gdy znalazła 

background image

się  w  łóżku  Estabana.  Ucisk  obejmujących  ją  twardych  ud,  rytmiczne  ruchy 

mężczyzny doprowadzały ją do szaleostwa. 

Gdy  wreszcie  stało  się  to,  na  co  czekała,  gdy  przyszło  wielkie 

zaspokojenie,  miała  wrażenie,  jakby  właśnie  wyskoczyła  z  samolotu  i 

spadochron  się  nie  otworzył.  Ale  nie  czuła  strachu.  Leciała  w  dół  wiedząc,  że 

kiedy  uderzy  o  ziemię,  nastąpi  ostateczne  wyzwolenie,  po  którym  nic  już  nie 

będzie. 

Wyprężyła  się  nagle  w  ramionach  Estabana,  wydając  przeraźliwy  krzyk, 

jak  gdyby  krzyk  dzikiej  rozpaczy,  i  na  kilka  sekund  całkowicie  straciła 

świadomośd tego kim jest i gdzie się znalazła. 

Gdy  oprzytomniała,  Estaban  osiągał  właśnie  stan  najwyższej  ekstazy.  Z 

odchyloną do tyłu głową, z odsłoniętymi zębami i napiętymi mięśniami na piersi 

i ramionach kochał ją mocno, głęboko... 

A  gdy  już  oddawał  jej  wszystko,  mówił  coś  niewyraźnie  po  hiszpaosku, 

Olivia zaś pieściła go, szepcząc czułe słowa. 

Wreszcie  opadł  z  jękiem  na  Olivię  i  przygarnął  ją  mocniej  do  swego 

szczupłego, muskularnego ciała. 

Olivia  uśmiechnęła  się  i  nie  myśląc  już  o  żadnym  grożącym  jej 

niebezpieczeostwie,  zamknęła  oczy.  Delikatny  wietrzyk  przedostawał  się  przez 

kotarę zasłaniającą taras i kojąco chłodził jej nagie ciało. 

Oparty  na  łokciu  Estaban  przyjrzał  się  śpiącej  Olivii  i  pomyślał,  że  chyba 

całkiem  zwariował.  Nie  miał  najmniejszego  zamiaru  uwodzid  tej  Amerykanki. 

Należał  się  jej  raczej  porządny  klaps  niż  to  pełne  rozkoszy  i  żaru  przeżycie, 

jakiego zaznała. Chcąc sprawid jej przyjemnośd, sam uległ nieodpartej pokusie. 

Zachwyconym  wzrokiem  powiódł  po  jej  nagim,  pięknym  ciele.  Biodra 

miała  wystarczająco  szerokie,  by  urodzid  dziecko,  silne  uda  wytrzymały 

gwałtownośd  i  namiętnośd  jego  pieszczot.  Wyobraził  sobie,  jak  zaokrągli  się  i 

background image

zmieni jej figura, kiedy będzie nosid w sobie jego dziecko. 

W  tym  momencie  podjął  decyzję.  Zrozumiał,  że  nie  będzie  w  stanie 

wyjechad  o  zachodzie  słooca,  tak  jak  zamierzał,  na  poszukiwanie  zaginionych 

koni. 

Odsunął  na  potem  tę  sprawę  i  zaczął  wodzid  wskazującym  palcem  po 

kształtnych  wargach  Olivii,  z  lekka  opuchłych  od  pocałunków.  Zamrugała 

powiekami i spojrzała na niego ślicznymi jasnoszarymi oczami, uśmiechając się 

promiennie. 

Ogromne  wzruszenie  przeniknęło  Estabana  do  głębi.  Pocałował  ją 

delikatnie. 

– Potrzebuję ciebie – powiedział zdławionym głosem, mając nadzieję, że 

nie  zdradził  się  do  kooca,  ile  było  w  tym  nieoczekiwanej  dla  niego  samego 

prawdy. 

–  Przytul  mnie  –  szepnęła.  –  Pozwól,  że  cię  Dopieszczę.  –  Odsunęła  się, 

żeby zrobid mu  miejsce, kusząc go tak, jak chłodna woda zatoki kusi w upalny 

dzieo. 

Słysząc  jej  słowa,  Estaban  poczuł,  jak  wszystko  w  nim  napręża  się  i 

wibruje, niczym struna gitary, napięta do takich granic, że przy lada szarpnięciu 

albo  pęknie  sama,  albo  cały  instrument  rozleci  się  w  kawałki.  Przygarnął  ją  z 

jękiem, wziął pod siebie i zaczął zachłannie całowad jej usta. 

A ona była całkowicie gotowa, wilgotna i ciepła. Z przymglonymi oczami, 

z cichym jękiem ulgi wygięła się do tyłu i przyjęła go do siebie, a Estaban doznał 

takiego uczucia, jakby powrócił do domu po wielu latach tułaczki. 

 

Gdy  wreszcie,  znacznie,  znacznie  później,  Olivia  mogła  już  myśled 

logicznie  i  jeszcze  raz  przeanalizowała  wszystko,  co  się  stało,  nie  miała  cienia 

wątpliwości, że przy pierwszej okazji powinna uciec z Meksyku. Przerażona była 

background image

władzą, jaką miał nad nią ten mężczyzna. Jeśli pozostanie z nim dłużej i zajdzie 

w  ciążę,  jeszcze  trudniej  będzie  wyrwad  się  z  jego  objęd.  Poza  tym  senor 

Ramirez  prowadził  bardzo  niebezpieczne  życie.  Gdyby  tu  została,  musiałaby 

dzielid  z  nim  te  niebezpieczeostwa,  a  z  pewnością  nie  ominęłoby  to  też  ich 

dziecka. 

Estaban  i  tak  nigdy się z  nią  nie ożeni. Zawsze  będzie kobietą  Leoparda, 

ale nigdy jego żoną. Mężczyźni tacy jak on poślubiają jedynie kobiety z tej samej 

klasy społecznej i tej samej religii. Każda inna traktowana będzie jak kochanka. 

A  Olivia  była  wszechstronnie  wykształcona.  Jej  wuj,  prowadzący 

awanturniczy  tryb  życia,  zabierał  ją  ze  sobą  na  safari  do  Afryki,  pokazywał 

piramidy  w  Egipcie,  razem  zdobywali  szczyty  Tybetu.  Sama  też  przeżyła  wiele 

ciekawych przygód w trakcie badao związanych z jego kolejnymi książkami. Przy 

wszystkich swoich umiejętnościach nie nauczyła się jednak nigdy jeździd konno. 

Z  żalem  przypomniała  sobie  o  tym  o  zmierzchu,  kiedy  obserwowała 

Estabana  i  jego  ludzi  siodłających  konie.  Niepewnośd  musiała  się  odbid  na  jej 

twarzy,  gdy  Pepito  podjechał  na  osiodłanym  koniu,  prowadząc  ze  sobą  ładną, 

bardzo narowistą kasztankę. Wymamrotał coś po hiszpaosku i podał jej cugle. 

Olivia  z  determinacją  uchwyciła  się  siodła,  włożyła  stopę  w  strzemię  i 

podciągnęła się do góry. Klacz kręciła się i podskakiwała. Dziewczyna uchwyciła 

się  kurczowo  łęku  siodła.  Teraz  miała  konia.  Może  uda  jej  się  uciec...  Ale  czy 

rzeczywiście chciała uciec? 

Gdy rozważała w myślach ten trudny problem, Estaban wydał rozkaz, by 

sformowad kolumnę. Wziął w rękę uzdę klaczy, na której siedziała dziewczyna, 

zmuszając ją w ten sposób, żeby podążyła za jego ogierem. Olivia podskakiwała 

na  twardym  siodle,  ale  jakoś  udało  się  jej  utrzymad  równowagę.  Wkrótce 

potem jechali już przez piaszczyste pustkowie – Estaban z Olivią na przedzie, a 

czternastu uzbrojonych ludzi tuż za nimi. 

background image

Przez  jakiś  czas  odczuwała  boleśnie  każdy  wstrząs,  dopiero  po  jakimś 

czasie  przyzwyczaiła  się  do  rytmicznego  kołysania  się  konia.  Wiedziała,  że 

następnego dnia będzie cała obolała. 

Spod oka obserwowała Estabana, czekając, kiedy i on się zmęczy, ale noc 

już zapadła, a po  nim nie widad było śladu znużenia. W koocu,  gdy księżyc był 

już  wysoko  i  kojoty  zaczęły  ponuro  wyd,  zatrzymał  się  przy  jakiejś  chacie 

stojącej na urwisku. Wokół niej rosło w rzadkiej trawie kilka karłowatych drzew. 

Był tu też żłób dla koni i zardzewiała ręczna pompa. 

Estaban powiedział coś swoim ludziom, którzy od razu rzucili się ochoczo, 

żeby  napoid  konie  i  ugasid  własne  pragnienie.  Przerzucił  nogę  przez  kooski 

grzbiet i zeskoczył na ziemię. Nie robił wcale wrażenia zmęczonego. 

Chwycił Olivię w pasie  i zdjął ją z siodła, a ona oparła się lekko o niego, 

zanim  stanęła  na  ziemi.  Przez  chwilę  nie  wypuszczał  jej  z  objęd  i  dziewczyna 

była  pewna,  że  zaraz  ją  pocałuje.  Nie  zrobił  tego  jednak.  Domyśliła  się,  że 

sprzeniewierzyłby  się  w  ten  sposób  męskiemu  kodeksowi  postępowania  i 

zdradziłby ze swymi uczuciami. 

–  Wejdź.  –  Ręką  wskazał  na  chatę,  która  stała  oparta  o  urwisko.  –  Jest 

tam lampa i pudełko zapałek na stole. Na lewo od drzwi. 

Wypowiedział to władczym tonem, nie mając najmniejszych wątpliwości, 

że będzie mu posłuszna jak tresowane szczenię. 

– A jeśli są tam pająki i szczury? – wyszeptała nieśmiało. 

–  Obronię  cię  przed  nimi  –  odszepnął  Estaban,  nie  ukrywając 

rozbawienia. 

–  No  tak,  wreszcie  będziesz  prawdziwym  Robin  Hoodem  –  odgryzła  się 

złośliwie Olivia. 

Poszła  wolno  w  stronę  chaty.  Miała  nadzieję,  że  sarkazm  w  jej  słowach 

był wystarczająco wyraźny, by ostudzid władcze zapędy Estabana. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

 

W  chacie  panowały  nieprzeniknione  ciemności,  śmierdziało  kurzem  i 

myszami.  Widad  od  dawna  nikt  tu  nie  mieszkał.  Olivia  najchętniej  zawróciłaby 

do  Estabana  i  przytuliła  się  do  niego,  ale  nie  mogła  przecież  tak  się 

kompromitowad. 

Wyprostowała  się,  głęboko  odetchnęła  i  po  omacku  zaczęła  szukad 

zapałek,  o  których  wspomniał  Estaban.  Znalazła  je,  zapaliła  jedną  o  szorstką 

framugę drzwi. Rozszedł się zapach siarki i w nikłym świetle dojrzała lampę, stół 

ze świecą stojącą pośrodku, dwa liche krzesła i sznurową pryczę bez materaca. 

Zdjęła  zabrudzone  szkło  lampy  naftowej  i  spróbowała  ją  zapalid. 

Bezskutecznie.  Tylko  sobie  okopciła  palce.  Zaklęła  pod  nosem.  Z ciemności  na 

zewnątrz  dochodziły  niewyraźne  odgłosy  rozmowy  i  ochrypłe  śmiechy  ludzi 

Estabana. 

Co tak naprawdę wiedziała o tym człowieku? A jeśli całkowicie  pomyliła 

się w ocenie Estabana Ramireza? Może kiedy popiją tam sobie, odda ją swoim 

ludziom?  Rozejrzała  się  po  nędznym  pomieszczeniu,  zatrzymując  dłużej  wzrok 

na  nie  obiecującym  wygody  łóżku.  Chyba  Estaban  nie  sądzi,  że  mogłaby  tu 

spad? Ale jeśli nie tu, to gdzie? 

Stara  podłoga  nie zaskrzypiała, ani  nie brzęknęły błyszczące ostrogi,  gdy 

mężczyzna  wszedł  do  chaty.  A  jednak  dziewczyna  wiedziała,  że  to  był  on, 

wyczuła jego obecnośd poprzez skórę, tak jak wyczułaby żar płonącego ogniska. 

Cicho zamknął za sobą drzwi i głosem pełnym zadumy powiedział: 

– W dzieciostwie bardzo lubiłem to miejsce. Kiedy byłem zły lub obrażony 

na kogoś, przez jakiś czas ukrywałem się w tej chacie, a dziadek udawał, że nie 

wie, gdzie jestem. 

Olivia  przez  moment  spróbowała  sobie  wyobrazid  chłopca,  który  szukał 

background image

tu schronienia przed ludźmi, żeby w samotności znaleźd ukojenie duszy. 

– Chyba nie zostaniemy tutaj na noc? – zapytała, by ukryd ogarniające ją 

wzruszenie.  Nie  powinna  tak  się  tym  wszystkim  przejmowad,  tym  bardziej  że 

ma zamiar uciec i nigdy nie wrócid. 

Estaban  westchnął.  Ściągnął  rękawiczki  i  kapelusz  z  szerokim  rondem, 

który podczas jazdy zawieszał sobie zwykle na plecach. 

– Zostaniemy – odrzekł poważnie i dodał: – Tę noc spędzimy tutaj. I ciesz 

się z tego – nocleg pod gołym niebem byłby niebezpieczny. 

Olivia  wzdrygnęła  się,  co  wywołało  uśmiech  na  twarzy  Estabana. 

Wyregulował  kopcącą  lampę  naftową  i  wyszedł  z  chaty.  Wrócił  po  kilku 

minutach  z  dwoma  zrolowanymi  kocami,  pojemnikiem  z  wodą  i  parą 

skórzanych  sakw  podróżnych.  Mimo  że  Olivia  trochę  się  go  bała,  była 

zadowolona z jego obecności. 

Podszedł  do  pryczy,  uderzył  ręką,  by  strzepnąd  kurz,  a  potem  nakrył  ją 

jednym z koców. Drugi położył na podłodze. 

–  Naprawdę  masz  zamiar  się  tu  położyd?  –  zapytała  Olivia,  czując 

ogarniające ją zmęczenie, irytację i strach. 

Estaban skinął głowa potakująco. 

– Tak, dulce. I ty też, chyba że wolisz towarzystwo szczurów. 

Olivia  nic  nie  odpowiedziała,  tylko  zmarszczyła  ze  złości  brwi.  Estaban 

znów  się  zaśmiał.  Przystawił  do  stołu  jedno  z  lichych  krzeseł  i  stuknął  nim  o 

podłogę, wzbijając obłok kurzu. 

– Usiądź tu – zaprosił ją gestem. – Podam ci kolację. Co w tej chacie może 

dad  mi  do  jedzenia?  –  pomyślała  Olivia.  Pieczonego  psa  stepowego?  Usiadła 

jednak posłusznie. 

Ze  zmęczenia  słaniała  się  już  na  nogach  i  była  bardzo  głodna.  Estaban 

wydobył  z  torby  owoce,  dwa  wymiętoszone  amerykaoskie  słodkie  batony, 

background image

plastikową  torbę  z  ciastkami  roboty  Marii  i  kilka  kanapek  z  konserwowym 

mięsem. 

– A co z twoimi ludźmi? – zapytała Olivia z pewnym poczuciem winy. 

Estaban nachylił się i delikatnie pocałował ją w czoło. 

– Mają własny prowiant, dulce – wyjaśnił. 

Uspokojona  Olivia  jadła  z  apetytem.  Tymczasem  Estaban,  nie  czując 

najwidoczniej  głodu,  wyszedł  z  chaty.  Wrócił  po  chwili  z  miską  gorącej  wody, 

którą postawił na krześle obok łóżka. 

Olivia spojrzała na niego z bolesnym wyrazem twarzy, a on zrozumiał od 

razu, o co chodzi, zaśmiał się i wziął ją za rękę. 

Potem  przeszedł  przez  pokój  i  dmuchnięciem  zgasił  lampę.  W  chacie 

zapanowały  nieprzeniknione  ciemności,  jakby  chmura  przesłoniła  księżyc. 

Zaskoczona Olivia stała przy stole. 

Nagle poczuła, że Estaban obejmuje ją, bez najmniejszego wysiłku niesie 

na łóżko i ostrożnie rozbiera. Był zwinny i szybki jak dziki kot z dżungli, którego 

imię tak doskonale do niego pasowało. 

Gdy była już naga, zaczął ją myd namoczonym kawałkiem jakiejś chustki. 

Najpierw obmył jej twarz i ręce, a potem przeszedł do bardziej intymnych części 

ciała. Olivia zadrżała. 

– Zimno ci? – zapytał Estaban dziwnym głosem. Potrząsnęła głową. 

– Nie, ale czy zamierzasz się ze mną kochad? – zapytała zaniepokojona. 

– Tak, moja dulce – odpowiedział. – I to zaraz. 

–  Ale...  –  Olivia  jęknęła  cicho.  –  Będę  krzyczed,  nie  zdołam  się 

powstrzymad i wszyscy mnie usłyszą. 

Estaban zaśmiał się tylko i mył ją dalej. 

– Oni już doskonale wiedzą, co się dzieje. A zresztą krzycz, krzyczałaś już i 

na  plaży, i potem w  domu  podczas sjesty. Nie jest  dla nikogo tajemnicą, moja 

background image

mała, że było ci rozkosznie. 

Policzki Olivii spłonęły rumieocem. 

Wyciągnęła się na łóżku, które okazało się całkiem wygodne i kołysało się 

jak  hamak.  Nakryła  się  połową  koca.  Słyszała  pluskanie  wody,  gdy  on  się  mył, 

ale w ciemności nie widziała nawet zarysu jego postaci. 

– Dlaczego zabrałeś mnie tu ze sobą? – zapytała, całkowicie zapominając 

o swej dumie. 

–  Mówiłem  już  –  odpowiedział  łagodnie,  podchodząc  do  łóżka.  Nie 

położył  się  jednak  obok  niej,  obrócił  ją  na  brzuch  i  usiadł  na  niej  okrakiem.  – 

Chciałem cię uchronid przed moimi wrogami. 

Olivia czuła, jak drażni jej łono, na moment przymknęła oczy. 

– A kto ochroni mnie przed tobą, Leopardzie? – zapytała. 

Mężczyzna  nic  nie  odpowiedział.  Nachylił  się  nad  nią  i  w  ciemnościach 

odnalazł  rozchylone  usta  dziewczyny.  Olivia  zesztywniała,  zacisnęła  wargi,  lecz 

pod  wpływem  pieszczot  Estabana  poddała  się.  Tym  razem  postanowiła  nie 

stawiad oporu... 

 

– Krzyczałam? – z niepokojem zapytała znacznie później, kiedy była już w 

stanie mówid. 

– Chyba tak – odpowiedział, przytulając ją mocno do siebie. 

Nie wyglądało, żeby miał jej to za złe. Olivia kopnęła go lekko. 

– Ach, ci mężczyźni! 

Zaśmiał się i przyciągnął ją do siebie. 

– Uważaj, bo zmuszę cię do powtórnego krzyku, który może zabrzmied o 

oktawę wyżej. 

Olivia  nie  miała  najmniejszej  wątpliwości,  że  byłby  do  tego  zdolny.  Nie 

uczyniła jednak najmniejszego ruchu, żeby się od niego odsunąd. 

background image

– Czy myślisz, że jutro odnajdziemy  konie?  – zapytała. Estaban odgarnął 

wilgotne kosmyki z jej twarzy. 

– Może jutro, a może pojutrze. Znajdziemy na pewno. Olivia westchnęła i 

położyła głowę na jego ramieniu. 

Zastanawiała się w duchu, jak Estaban zareagowałby, gdyby powiedziała 

mu, że się w nim zakochała. Potraktowałby to pewnie jako wspaniały dowcip. 

– Śpij – rzekł, jakby odgadując jej niepokój. 

Olivia  przymknęła  oczy.  Gdy  je  otworzyła,  blady  świt  rozjaśniał  wnętrze 

chaty. Estaban wciąż leżał przy niej. Uśmiechnął się: 

– Wszystko w porządku? 

Olivia patrzyła przez chwilę na niego, a potem spróbowała wyśliznąd się z 

jego  objęd.  On  jednak  przytrzymał  ją  mocno  za  biodra  i  nie  pozwolił  odejśd. 

Kochali  się  jeszcze  raz.  Tym  razem  powoli,  spokojnie,  wpatrzeni  w  swoje 

zmącone najgłębszą rozkoszą źrenice aż do kooca... 

Po  ponownej  kąpieli  w  misce  z  gorącą  wodą  i  po  obfitym  śniadaniu 

wsiedli na konie. Olivia wdzięczna była Marii, która dała jej na drogę słomkowy 

kapelusz. Osłaniał ją teraz nie tylko od słooca, ale i przed ciekawskim wzrokiem 

ludzi Estabana. 

Gdy odważyła się spojrzed na Pepita, uśmiechnął się do niej, co ją bardzo 

zażenowało.  No  tak,  jej  reputacja  wśród  tych  ludzi  była  teraz  nienajlepsza. 

Znowu zaczęła intensywnie rozmyślad o ucieczce. 

W  południe,  gdy  słooce  było  w  zenicie,  zatrzymali  się  w  przemiłym 

domku  dawnej  misji  katolickiej,  z  dzwonnicą  i  białymi  ścianami  z  wypalonej 

cegły. Podczas gdy konie piły wodę z koryta, a ludzie odpoczywali na kamiennej 

podłodze  w  zacienionym  miejscu  na  dziedziocu,  Estaban  i  Olivia  rozmawiali  w 

kaplicy  z  księdzem.  Dziewczyna  niewiele  zrozumiała  z  tej  konwersacji.  Usiadła 

więc przy stole, popijając z rozkoszą zimną wodę z dzbanka. 

background image

–  Czy  padre  coś  wie  o  zaginionych  koniach?  –  zapytała,  gdy  wyszli  z 

kaplicy. Zrozumiała tylko jedno słowo wypowiedziane przez księdza – sjesta – i 

przypuszczała, że zatrzymają się tutaj tak długo, aż spiekota zmaleje. 

– Nie pytałem go wcale o konie – odpowiedział Estaban, otwierając drzwi 

prowadzące  do  jasnego  pokoju.  Jedynym  wyposażeniem  był  tu  krucyfiks  na 

ścianie i dwa proste łóżka. 

–  To  o  czym  tak  długo  rozmawialiście?  –  zapytała  Olivia,  siadając  na 

jednym z łóżek i ściągając buty. 

Estaban  z  filuternym  błyskiem  w  oczach  podniósł  ją  i  przyciągnął  do 

siebie. 

– On uważa, że powinniśmy wziąd ślub. 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

 

Olivia miała wrażenie, że nagle zakołysała się pod nią ziemia. 

– Wziąd ślub? – wykrztusiła z trudem, jakby w ogóle nie rozumiejąc, o co 

chodzi.  Absolutnie  nie  spodziewała  się,  że  Estaban  kiedykolwiek  poruszy  tę 

sprawę. 

Dotknął pieszczotliwie jej nosa. 

–  Padre  mówi,  że  bez  wątpienia  przez  całą  wiecznośd  będziemy  się 

smażyd w ogniu piekielnym, jeśli natychmiast nie uregulujemy tej sprawy. 

–  To  brzmi  interesująco  –  odparła  Olivia,  starając  się  zapanowad  nad 

swoim głosem. 

Estaban  uśmiechał  się  i  oparłszy  ręce  na  jej  ramionach,  pieszczotliwie 

głaskał jej kark. 

– Nie wypadło to zbyt romantycznie, prawda? – spytał w koocu. 

– Co? Czy mam to traktowad jako oświadczyny? 

–  Tak  –  odpowiedział  Estaban  z  westchnieniem,  jakby  sam  dziwiąc  się 

temu, co robi. – Wyjdź za mnie, Olivio. Zostao ze mną. Śmiej się ze mną, śpij ze 

mną, podziwiaj piękno tego kraju razem ze mną. 

– Estabanie, jest tyle problemów... – przerwała. 

–  Poradzimy  sobie  z  nimi  –  odparł  z  ustami  przy  jej  ustach.  –  Gdzie  jest 

powiedziane,  że  wszystkie  problemy,  rzeczywiste  czy  hipotetyczne,  mają  byd 

załatwione  przed  ślubem?  Tego,  co  zaczęło  się  między  nami,  nie  można  już 

zatrzymad, dulce. Ja nie mogę powstrzymad się od dotykania ciebie, a zostałem 

wychowany w przekonaniu, że w życiu mężczyzny może byd tylko jedna kobieta 

i że ma ją miłowad i szanowad ponad wszystkie inne. 

Łzy  szczęścia  zabłysły  w  oczach  Olivii,  ale  ciągle  jeszcze  się  bała. 

Uspokajała się z wolna pod wpływem jego czułych pocałunków. 

background image

Estaban ujął jej twarz, otarł palcem łzy z policzków Olivii i dokooczył: 

– Wierzę, że właśnie ty jesteś tą kobietą. 

– Ale – przypomniała sobie nagle o praktycznych aspektach sprawy – nie 

zrobiliśmy próby krwi, nie mamy zezwolenia... 

Rozbawiony  Estaban  zaśmiał  się,  ukazując  białe  zęby,  i  wyjaśnił  jej 

cierpliwie: 

–  Ile  razy  mam  ci  przypominad,  mój  mały,  uparty  kwiatuszku  pustynny? 

Jesteśmy  w  samym  sercu  Meksyku  –  starego  Meksyku.  To,  co  tutaj  może  się 

zdarzyd, nie miałoby miejsca w żadnym innym zakątku tego kraju, tym bardziej 

przy jego północnej granicy. 

Serce Olivii biło jak młotem. Pomyślała, że wujkowi Errolowi spodobałaby 

się  taka  niezwykła  sytuacja.  Zawsze  przekonywał  ją,  że  należy  śmiało  chwytad 

każdą okazję, brad z życia pełnymi garściami, ile się tylko da. Kochała Estabana 

bezgranicznie, marzyła o tym, żeby byd jego żoną i jego kobietą. 

– Zgadzam się – powiedziała w koocu. I dodała: – Ale się boję. 

Estaban nachylił się nad nią i wyznał cicho: 

– Ja też się boję. 

Poszli  razem  do  padre,  który  udzielił  im  ślubu  na  dziedziocu,  w  cieniu 

rosnącego  tam,  starannie  pielęgnowanego  liściastego  drzewa.  I  chociaż  Olivia 

nie  rozumiała  ani  jednego  słowa,  całą  duszą  uczestniczyła  w  ceremonii.  Jedno 

tylko  psuło  urok  tej  chwili:  Estaban  nie  powiedział  jej  jeszcze  ani  razu,  że  ją 

kocha. 

Jednak Olivia po wielu doświadczeniach wiedziała, że nie ma w życiu nic 

doskonałego,  a  Estaban  wyznał  jej  przecież,  że  jest  dla  niego  „tą  jedyną 

kobietą”, którą należy kochad i szanowad. 

–  Czy  ten  ślub  będzie  uznany  za  ważny  w  Stanach  Zjednoczonych?  – 

zapytała, gdy znowu byli sami w małym pokoiku z kamienną podłogą. 

background image

Estaban  skrzyżował  ręce  na  piersi,  podniósł  głowę  i  z  całkowitym 

przekonaniem powiedział: 

– Został uznany w Niebie. Gdybyś wróciła do swego kraju i poślubiła tam 

innego mężczyznę, byłabyś bigamistką. To byłby grzech. 

Olivia  zbladła.  Nie  była  przesadnie  religijna,  ale  wierzyła  w  Boga  i  w 

nienaruszalnośd ślubów małżeoskich. 

Estaban przyglądał się jej przez chwilę, a potem usiadł na jednym z łóżek i 

zaczął  zdejmowad  buty.  Kiedy  już  to  uczynił,  położył  się  wygodnie.  Westchnął 

głęboko, poprawił się na łóżku, ziewnął, nakrył twarz kapeluszem i natychmiast 

zasnął. 

Zdezorientowana  i  wściekła  Olivia  miała  ochotę  go  udusid.  Przed  chwilą 

uczestniczyli w ceremonii ślubnej, ich związek został uświęcony, a teraz jej mąż 

położył się i chrapie! Nie pozostawało jej nic innego, jak również się położyd na 

drugim łóżku. Leżała tak miotana niespokojnymi myślami i próbowała pogodzid 

się z faktem, że wyszła za mąż. 

Tak zaczynał się jej miodowy  miesiąc. Pan młody spał  w  najlepsze, a  ich 

małżeoskie łoże było pryczą zakonnika. 

A jednak czuła się szczęśliwa, tak szczęśliwa, że nie mogła zasnąd. Wstała, 

wymknęła  się  po  cichu  z  pokoju  i  wyszła  przed  dom,  żeby  popatrzed  na 

pustynię. Dostrzegła rosnący w pewnej odległości kaktus z różowymi kwiatami i 

zapragnęła nagle przyjrzed mu się z bliska, dotknąd go i sprawdzid, czy pachnie. 

Chciała na zawsze utrwalid w pamięci ten szczególny odcieo różowego koloru. 

Rozejrzała  się  dokoła  i  stwierdziła,  że  misja  wygląda  jak  opuszczona  – 

wszyscy,  podobnie  jak  Leopard,  spali,  korzystając  z  pory  sjesty.  Postanowiła 

wyjśd  poza  mur  i  obejrzed  ten  kaktus.  Wróci,  zanim  ktokolwiek  zauważy  jej 

nieobecnośd. I nie ze strachu przed Estabanem musi się śpieszyd  – poznała już 

bezlitosne  meksykaoskie  słooce  i  wie,  czym  może  się  skooczyd  zbyt  długie 

background image

przebywanie na pustyni. 

Kwiaty  pustynnego  kaktusa  były  tak  piękne,  że  wzruszona  ich  widokiem 

Olivia uczuła ucisk w gardle, a w jej oczach pojawiły się łzy. Już miała wracad do 

oddalonej  o  mniej  niż  sto  metrów  misji,  kiedy  zwróciła  uwagę  na  skałę  o 

dziwnym kształcie. To mogło byd ciekawe, warte odtworzenia później w glinie. 

Poszła w tamtym kierunku. 

A  potem  zwabiły  ją  jakieś  cienie  o  pastelowych  barwach,  majaczące  na 

horyzoncie. Olivia jak zahipnotyzowana, oszołomiona wrażeniami i cudownymi 

widokami,  szła  coraz  dalej  w  głąb  pustyni.  I  dopiero  gdy  szukając  schronienia 

przed słoocem usiadła w cieniu szopy z rozwalonym dachem, zorientowała się, 

że straciła z oczu dom misyjny. 

Rozejrzała się nerwowo po surowej i dzikiej, ale mimo to pięknej okolicy. 

Powinna czym prędzej odnaleźd drogę powrotną... Ale jak? 

 

Estaban  przeciągnął  się  błogo  po  przebudzeniu.  Teraz,  gdy  nadchodził 

chłodny  wieczór,  on,  Olivia  i  jego  ludzie  mogliby  udad  się  znowu  na 

poszukiwanie  zaginionych  koni.  Spojrzał  na  sąsiednie  łóżko,  pewien,  że  jego 

żona  leży  tam  zwinięta  w  kłębek,  najprawdopodobniej  naga  z  powodu  upału. 

Jednak łóżko było puste. 

Lodowaty  dreszcz  wstrząsnął  Estabanem.  Jednak  w  następnej  chwili 

mężczyzna  stłumił  w  sobie  paniczny  strach.  Olivia  z  pewnością  obudziła  się 

przed  nim  i  wyszła  nacieszyd  oczy  urokami  tego  zakątka.  Albo  siedzi  sobie  w 

ogrodzie,  ulubionym  miejscu  mnichów,  gdzie  mogą  kontemplowad  tajemnice 

duszy. 

Przed  drzwiami  stało  wiadro  pełne  chłodnej  wody,  z  wyszczerbionym 

emaliowanym czerpakiem. Estaban nabrał pełen czerpak, napił się łapczywie, a 

potem oblał kark zimną wodą. Wtedy dopiero poszedł szukad Olivii. 

background image

Po  drodze  napotkał  padre,  który  zaczął  mu  opowiadad  o  planach 

urządzenia  sal  sypialnych  i  lekcyjnych  w  budynku  misyjnym,  żeby  mogły  tu 

mieszkad  i  uczyd  się  dzieci.  Padre  nawiązał  już  kontakt  z  przedstawicielami 

pewnej  organizacji  w  Stanach  Zjednoczonych,  która  miała  dostarczyd 

podręczniki,  wyposażenie  i  kilku  nauczycieli,  ale  potrzebne  były  pieniądze  na 

samą budowę. Wielkie pieniądze. 

Estaban słuchał spokojnie, chod ciągle zastanawiał się, gdzie też może byd 

Olivia. Od czasu do czasu potakiwał głową. 

–  Moglibyśmy  tu  przyjąd  czterdzieści  lub  nawet  pięddziesiąt  dzieciaków. 

Opuszczone, zagubione sieroty, które wegetują na ulicach naszych zatłoczonych 

miast – zakooczył wielebny ojciec. 

Estabana  ogarnęło  dziwne,  niepokojące  uczucie,  jakby  ktoś  zarzuciwszy 

mu sznur na szyję ciągnął go gdzieś w niewiadomym kierunku. 

– Si – powiedział. – Pomogę wam. A teraz niech ojciec mi pomoże... Czy 

widział ojciec Olivię? 

– Twoją żonę? – zdziwił się padre. – Sądziłem, że jest z tobą, mój synu. 

Estaban  nie  był już  w stanie  dłużej  go słuchad, ani opanowad rosnącego 

niepokoju.  Opuściła  go,  chod  przyrzekła  dzielid  z  nim  życie.  Okłamywała  go, 

byleby  tylko  dogodzid  mężczyźnie,  który,  jej  zdaniem,  po  prostu  kupił  ją  na 

własnośd.  Co  gorsza,  zapewne  jest  w  wielkim  niebezpieczeostwie.  Na  pustyni 

może  zdarzyd  się  tyle  nieszczęśliwych  wypadków,  tyle  tu  czeka  zdradliwych 

pułapek i tak łatwo zgubid drogę. Mogła natknąd się na jego wrogów albo znów 

wpaśd w ręce takich typów jak ci, którzy ją porwali poprzednim razem. 

Estaban zsunął kapelusz na plecy i wszedł do cichej, pogrążonej w mroku 

kaplicy.  Nie  był  w  kościele  od  śmierci  dziadka,  ale  doskonale  pamiętał,  jak 

należy  się  tu  zachowad.  Zanurzył  palce  w  naczyniu  ze  święconą  wodą, 

przeżegnał się, ukląkł. Nie było tu bogatego ołtarza, jakie spotyka się w innych 

background image

parafiach. Na ścianie wisiał surowy, drewniany krzyż. 

Estaban  klęczał  przed  balustradą  u  stóp  ołtarza  i  modlił  się  tak  żarliwie, 

jak nigdy jeszcze nie zdarzyło mu się w dorosłym życiu. 

–  Ochroo  ją,  Panie!  –  szepnął,  wpatrując  się  w  krzyż.  Pochylił  głowę, 

złożył ręce. – Błagam Cię, ochroo ją! 

 

Zapadała  noc,  a  Olivia  nie  miała  pojęcia,  w  którą  stronę  się  udad. 

Spragniona  i  przerażona  wiedziała,  że  błądząc  pogorszy  tylko  swoją  sytuację. 

Powietrze  pustynne,  tak  bezlitośnie  gorące  w  dzieo,  nagle  ochłodziło  się,  a 

przecież po zapadnięciu zmroku mogło byd jeszcze zimniej. 

Myślą  cofnęła  się  do  ostatniej  nocy,  gdy  wiła  się  i  jęczała  z  rozkoszy  na 

sznurowym łóżku. Zatęskniła do opiekuoczych ramion Estabana. 

Wracając  do  smutnej  rzeczywistości  pomyślała,  że  Estaban  z  pewnością 

odkrył już jej zniknięcie. Byd może przypuszcza, że po prostu go opuściła, i zły na 

nią, wcale nie zamierza jej szukad. 

– Estabanie! – wyszeptała z rozpaczą. 

Zrobiło  się  całkiem  ciemno.  Próbowała  spad  skulona,  drżąc  od 

przenikliwego  chłodu  pustyni.  Gwiazdy  nad  nią  wydawały  się  takie  olbrzymie, 

ale  liczenie  ich,  jak  to  czasem  robiła  w  trudnych  chwilach,  nie  przyniosło 

spodziewanej ulgi. Zasypiała, budziła się wstrząsana dreszczami i znów zapadała 

w drzemkę. Nagle przyśniło się jej, że słyszy rżenie koni i pobrzękiwanie ostróg. 

Coś twardego pchnęło ją w pierś. Okazało się to aż nadto realne. 

Otworzyła  oczy  i  z  przerażeniem  stwierdziła,  że  to  przystawiona  do  jej 

żeber lufa karabinu, błyszcząca w jasnym świetle księżyca i gwiazd. Mężczyzna, 

którego Olivia nigdy przedtem nie widziała, trzymał palec na spuście. 

Uśmiechnął się do niej, nie wypuszczając karabinu z ręki. 

–  Tak.  To  kobieta  Leoparda  –  powiedział,  przesadnie  akcentując 

background image

angielskie  słowa.  Rozejrzał  się  dokoła  w  jakiś  teatralny  sposób.  –  Ramireza  tu 

nie  ma.  Stracił  konie,  stracił  kobietę...  Niedobrze.  Czyżby  to  znaczyło,  że 

Leopard  nie  jest  już  tym  mężczyzną,  za  jakiego  zawsze  go  uważaliśmy?  – 

Odchylił głowę do tyłu i zaśmiał się ochryple. 

W  pierwszej  chwili  Olivia  przeraziła  się,  ale  wiedziała,  że  nie  wolno  jej 

poddawad  się  słabości.  Chociaż  karabin  w  dalszym  ciągu  uciskał  jej  pierś, 

spróbowała  pomału  wstad.  Jeśli  byli  tu  jacyś  inni  bandidos,  to  doskonale  się 

ukryli, bo poza tym mężczyzną nikogo nie mogła wypatrzyd. 

– Kim pan jest? – zapytała tak, jakby mogła zmusid go do odpowiedzi. 

–  Pancho  –  powiedział,  sięgając  do  jej  bluzki  i  jednym  szarpnięciem 

stawiając Olivię na nogi. – Czy zostaniemy przyjaciółmi? 

Wzrok dziewczyny świadczył, że nie jest zachwycona taką propozycją, ale 

mimo to odpowiedziała: 

– Tak, możemy byd przyjaciółmi. Ale teraz jedyne, co może pan zrobid, to 

wsiąśd na konia, odjechad stąd i zostawid mnie w spokoju. 

Pancho roześmiał się i potrząsnął głową: 

–  Za  dużo  bym  stracił.  Jest  taki  człowiek,  który  zapłaci  mucho  dinero  za 

kobietę, którą kocha Leopard. – W ciemności zabłysły jego oczy,  gdy kciukiem 

podparł podbródek Olivii. – Będzie zachwycony, jak dostanie cię w swoje ręce i 

będzie mógł przesład Ramirezowi wiadomośd, że świetnie się z tobą zabawia. 

Olivii zrobiło się czarno przed oczami. Pomyślała, że jeszcze chwila i runie 

na ziemię u stóp Pancha. 

– Leopard kocha  wiele kobiet  – wykrztusiła wreszcie, zdobywając się  na 

odwagę. – Nie będzie tęsknił do jednej z nich. 

Pancho pokręcił głową, najwyraźniej się z nią nie zgadzając. 

– Nie. Estabanowi Ramirezowi zależy teraz na jednej kobiecie. I to ty nią 

jesteś. Obserwowaliśmy was. Chodź, jedziemy! 

background image

Związał  do  tyłu  ręce  Olivii  i  posadził  ją  na  swojego  konia.  Pojechali  w 

ciemną noc, Bóg wie dokąd. 

Olivia była oszołomiona i niemal chora ze strachu. Wszystko wskazywało 

na to, że ów człowiek, do którego ją wieziono jak piracką brankę, w niczym nie 

będzie przypominał Estabana. 

O świcie dotarli do skalistego wzniesienia, a następnie zielonym stokiem 

zjechali  w  dół,  gdzie  stał  okazały  dom  z  czerwonej  cegły.  Olivia  dostrzegła 

basen, kort tenisowy i zagrodę pełną koni o lśniącej sierści. 

To  pewnie  te,  które  zginęły  ze  stada  Estabana,  podpowiedział  jej  szósty 

zmysł. 

Zbliżył  się  do  nich  wysoki  mężczyzna  o  blond  włosach  i  przenikliwych 

niebieskich oczach. Otaksował ją wzrokiem niczym jakiś przedmiot. 

– To jest kobieta Leoparda – oznajmił Pancho z dumą w głosie. 

Niebieskie oczy zabłysły. 

–  Świetnie  –  powiedział  blondyn  i,  chociaż  jego  angielski  był  lepszy  niż 

Panchy, jednak  i w  nim wyczuwało się wyraźnie  hiszpaoski akcent. Przeciągnął 

ręką po nodze Olivii, zaciskając boleśnie palce wokół jej kostki, gdy usiłowała się 

wyrwad.  –  Bardzo  dobrze.  Pozostaje  nam  tylko  czekad.  Leopard  zjawi  się  na 

pewno. 

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY 

 

Olivia  starała  się  za  wszelką  cenę  zachowad  zimną  krew,  ale  w  tych 

okolicznościach nie było to łatwe. 

–  Kim  pan  jest?  –  zapytała  swojego  nowego  prześladowcę,  który 

bezceremonialnie wepchnął ją do domu, nie zamierzając wcale rozwiązywad jej 

rąk. – Handlarzem narkotyków? A może handlarzem żywym towarem? 

Meksykanin  stał  przy  pięknie  rzeźbionym  kredensie  w  wielkim  salonie, 

nalewając  brandy  do  kryształowego  kieliszka.  Zaśmiał  się  cicho  i  podniósł 

kieliszek, jakby wznosząc toast. 

– Ach, nic strasznego. Zarabiam na życie, sprzedając broo i współpracuję 

z rządami pewnych krajów. 

Nie  była  to  wielka  pociecha  dla  Olivii.  Znalazła  się  w  rękach  człowieka, 

który bez wahania sprzedałby nawet własny kraj, gdyby mu tylko zaoferowano 

odpowiednią cenę. A cóż dla takiego sprzedad kobietę? 

– Co poróżniło pana z Estabanem Ramirezem? – zapytała. 

Tajemniczy  człowiek  uśmiechnął  się.  Był  bardzo  przystojny,  ale  w  jego 

spojrzeniu czaiło się coś, co zdradzało podłośd charakteru i czyniło atmosferę w 

pokoju trudną do zniesienia. 

–  Przeszkodził  mi  w  dokonaniu  pewnej  transakcji,  dzięki  której  mogłem 

zarobid  miliony  dolarów.  Zostałem  niemal  zrujnowany  i  potrzebowałem  kilku 

lat,  żeby  znowu  stanąd  na  nogi.  Mój  plan  jest  całkiem  prosty:  odpłacę  się 

Ramirezowi i będę miał pewnośd, że nigdy czegoś podobnego już nie zrobi. 

Olivia poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Ten człowiek zamierza zabid 

Estabana! Chod bardzo wzburzona, na zewnątrz zachowała całkowity spokój. 

–  Ośmieszy  się  pan  tylko  –  powiedziała  podobnie  jak  on  beznamiętnym 

głosem,  wymawiając  wyraźnie  każde  słowo.  –  Przecież  ja  dla  niego  nic  nie 

background image

znaczę. 

Obrzucił  ją  wzrokiem,  w  którym  było  lekceważenie,  ale  i  pewne 

zainteresowanie. 

– Coraz lepiej. Jak  widzę,  gotowa jesteś  kłamad, żeby ocalid Leoparda. A 

intuicja  podpowiada  mi,  że  on  gotów  jest  uczynid  jeszcze  więcej,  żeby  ocalid 

ciebie, senorita. Jestem pewien, że oddałby za ciebie własne życie. 

Olivia  zacisnęła mocno powieki, ze  wszystkich sił starając się opanowad. 

Zbyt  wiele  zależało  od  tego,  czy  potrafi  zachowad  trzeźwośd  umysłu.  Przede 

wszystkim zależało od tego życie Estabana. I oczywiście jej własne. 

– Myli się pan. 

–  Zobaczymy  –  odpowiedział.  –  A  tymczasem  przekonamy  się,  czy 

rzeczywiście jesteś tak pociągająca. – Odstawił pusty kieliszek, klasnął w dłonie, 

że aż zaskoczona Olivia wzdrygnęła się, i zawołał: 

– Juana! 

Niemal natychmiast pojawiła się szczuplutka meksykaoska dziewczynka. 

– Si, senor Leonesio? 

Olivia  zauważyła,  że  mężczyzna  nie  przejął  się  tym,  że  wypowiedziane 

zostało  jego  imię,  chociaż  prawdopodobnie  nie  zamierzał  się  przedstawiad. 

Ostrym  tonem  wydał  Juanie  polecenie  po  hiszpaosku.  Olivia  zorientowała  się, 

że ta dziewczynka jest tutaj także więźniem. 

Kiedy  Leonesio  skooczył  mówid,  Juana  zwróciła  się  do  Olivii,  która 

siedziała  na  małej  kanapce,  i  powiedziała  jakieś  jedno  słowo,  najwidoczniej 

mające byd  rozkazem. W ogromnych, czarnych oczach widniało błaganie, żeby 

Olivia była jej posłuszna. 

Olivia  wstała,  bo  wszystko  wydawało  się  jej  lepsze  niż  towarzystwo 

Leonesia.  Czując  ból  w  każdym  mięśniu,  w  ślad  za  Juaną  opuściła  pokój. 

Pięknymi drewnianymi schodami weszły na górę. 

background image

– Niech pani nie próbuje uciekad – szepnęła Juana, z trudem wymawiając 

angielskie słowa, gdy były już same w łazience. Przecięła więzy na rękach Olivii i 

mówiła  dalej:  –  Nawet  wiatr  donosi  Leonesiowi  o  wszystkim,  co  się  dzieje 

wokół. 

Olivia, rozcierając bolące przeguby, stwierdziła ze zdumieniem: 

– Mówisz po angielsku. 

– Nie bardzo. Znam tylko kilka słów... 

– Czy ty... Co ty tu robisz? 

–  On  mówi,  że  kiedy  dorosnę,  zostanę  jego  kobietą.  Będzie  mnie  uczyd, 

jak mam mu dawad przyjemnośd – odpowiedziała z goryczą w głosie. 

Olivia wstrząsnęła się od przenikającego ją dreszczu. 

– A kto jest teraz jego kobietą? 

–  On  ma  wiele  kobiet.  –  Juana  spojrzała  na  Olivię  ze  współczuciem.  – 

Myślę, że i ciebie weźmie na jakiś czas do łóżka. 

Olivia potrząsnęła głową: 

– Wolę raczej umrzed. 

– Jeśli mu odmówisz, wychłoszcze cię. 

– O Boże! – jęknęła przerażona Olivia. 

Juana  wsypała  do  wody  sól  o  zapachu  jaśminowym  i  gestem  zaprosiła 

Olivię  do  kąpieli.  Dziewczyna  była  zdecydowana  stawiad  Leonesiowi  opór  w 

każdy  możliwy  sposób,  ale  czuła  się  tak  brudna,  wprost  lepiła  się  od  kurzu  i 

potu, że kąpiel mogła jej tylko pomóc w uzyskaniu lepszego samopoczucia. 

Zdjęła  buty,  dżinsy,  bluzkę,  bieliznę  i  weszła  do  wanny.  Juana  stała  w 

pobliżu,  ale  odwróciła  oczy,  kiedy  Olivia  myła  szamponem  włosy  i  szorowała 

obolałe  ciało.  Po  kąpieli  wytarła  się  dużym,  miękkim,  świeżym  ręcznikiem  i 

dostała przejrzysty, długi, biały szlafrok, bardzo gustowną koronkową bieliznę i 

parę sandałków. 

background image

Juana  zaprowadziła  Olivię  do  luksusowo  urządzonej  sypialni  i  przy 

toaletce zaczęła jej suszarką układad włosy. Gdy już skooczyła, powiedziała: 

– Przyniosę coś do jedzenia. Pani musi  byd silna. Olivii wcale  nie chciało 

się  jeśd,  ale  uchwyciła  sens  słów  Juany.  Niewykluczone,  że  od  tego  zależed 

będzie jej własne życie i życie Estabana. 

Trzeba  maksymalnie  wykorzystad  każdą  najmniejszą  sposobnośd.  Gdy 

Juana  opuściła  pokój,  zamykając  za  sobą  drzwi  na  klucz,  Olivia  rzuciła  się  do 

dwuskrzydłowych drzwi prowadzących na taras. 

Poniżej było duże kamienne patio, sięgające aż do basenu. Olivia oceniła, 

że po skoku z wysokości prawie dwóch pięter na pewno skręciłaby sobie kark. 

Wróciła  do  pokoju  i  zaczęła  chodzid  tam  i  z  powrotem,  pochłonięta 

planami  ucieczki.  Ostatecznie  jednak  nie  wymyśliła  nic  sensownego.  Chociaż 

była  osobą  przedsiębiorczą,  tym  razem  z  wielką  przykrością  musiała  przyznad 

się do bezsilności. Dopóki Estaban jej nie uwolni, nic nie może zrobid. 

 

– To robota Leonesia – powiedział Estaban, gdy o zmroku wraz z Pepitem 

natrafili na miejsce, skąd Olivia została porwana. 

W  krytycznych  momentach  Estaban  przypominał  sobie  prawo 

Murphy’ego:  jeśli  tylko  może  zdarzyd  się  coś  złego,  to  na  pewno  się  zdarzy. 

Leonesio  de  Luca  Santana  był  najbardziej  zagorzałym,  najokrutniejszym, 

najbardziej  mściwym  z  jego  wrogów.  Porwania  Olivii  mógł  dokonad  któryś  z 

ludzi Leonesia, a były to łotry spod ciemnej gwiazdy. 

– Plotki okazały się prawdziwe, Pepito. On tu wrócił. 

–  Si  –  krótko  odpowiedział  Pepito.  Na  usilne  żądanie  Estabana  bardzo 

rzadko rozmawiali o dawnych czasach i o ludziach, którym pomieszali szyki. 

– Wracaj do misji po pozostałych – spokojnie rozkazał Estaban. – Wiesz, 

gdzie mieszka Leonesio, gdy przyjeżdża do Meksyku? 

background image

–  Si  –  kiwnął  głową  Pepito.  –  W  majątku  St.  Thomasów.  –  I  po  chwili 

dodał z wyraźnym zadowoleniem: – Będziemy walczyd. 

Estaban  pomyślał,  że  Olivia  znajdzie  się  w  wielkim  niebezpieczeostwie, 

kiedy zaczną świszczed kule. 

– Nie, jeśli się uda, musimy unikad walki. Chcę tylko odzyskad żonę, żywą i 

całą. 

–  Si  –  zgodził  się  natychmiast  Pepito,  ale  minę  miał  sceptyczną.  Obaj 

dobrze wiedzieli, że z takimi ludźmi jak Leonesio nie pójdzie im łatwo. 

Estaban nakazał ręką swemu amigo, żeby już jechał, sam też wskoczył na 

siodło i ruszył  w kierunku  majątku, który  niegdyś należał do  innych  właścicieli. 

Gdy  Estaban  był  jeszcze  chłopcem,  mieszkał  tam  Enrique  St.  Thomas,  jego 

przyjaciel.  Matką  Enrique’a  była  ognista  Meksykanka,  a  ojcem  pełen 

temperamentu  Francuz.  Gdy  Estaban  wraz  z  dziadkiem  przyjeżdżali  do  nich  z 

wizytą,  odnosili  wrażenie,  że  cały  dom  przesiąknięty  jest  namiętną  miłością, 

jaką  darzyli  się  wzajemnie  St.  Thomasowie.  Oboje  niestety  zmarli  podczas 

epidemii grypy jakieś dziesięd lat temu. 

Jadąc  na  poszukiwanie  Olivii,  Estaban  zastanawiał  się,  gdzie  może  się 

teraz znajdowad Enrique. Dobrze byłoby znowu spotkad starego przyjaciela. 

Dotarli  na  miejsce  w  całkowitych  ciemnościach.  Przywiązał  konia  do 

drzewa wśród palm rosnących gęsto wokół znajomego domu. 

Nie ulegało wątpliwości, że porwanie Olivii było pułapką. Leonesio chciał 

zemścid  się  za  zniweczenie  jego  planów  i  wiedział,  że  Estaban  na  pewno 

przyjedzie po Olivię. Tylko na to czekał. 

Estaban  westchnął.  Przysięgał  sobie,  że  już  nigdy  więcej  nie  będzie 

mieszał  się  w  takie  sprawy,  ale  było  to  zanim  płomienno-włosa  Amerykanka 

odmieniła  jego  życie.  Nie  mając  wyboru,  Estaban  Ramirez  znów  stał  się 

Leopardem. I nawet był rozczarowany, że z taką łatwością udało mu się ominąd 

background image

stojących gdzieś w ukryciu strażników. 

 

Obiad  podany  został  w  patio  w  pobliżu  basenu,  na  stole  osłoniętym 

parasolem. Polecono Olivii, żeby tam przyszła. 

Dołączyła  do  Leonesia  z  chłodną  godnością,  na  pozór  spokojna  i 

opanowana,  chod  w  rzeczywistości  tak  napięta,  że  z  trudem  opanowywała 

drżenie.  Może  to  tylko  było  nierealne  marzenie,  ale  mogłaby  przysiąc,  że 

Estaban  znajduje  się  gdzieś  niedaleko.  Wydawało  jej  się  nawet,  że  słyszy  bicie 

jego serca. 

–  Przyjdziesz  dzisiaj  do  mnie  na  noc  –  oznajmił  Leonesio,  upiwszy  łyk 

czerwonego wina. 

–  Niech  pan  nawet  o  tym  nie  marzy  –  odpowiedziała  wprost  Olivia.  – 

Wolałabym raczej spad z jaszczurką. 

Leonesio zaśmiał się głośno. 

– Ale harda! Nic dziwnego, że Leopard szaleje za tobą. 

Olivia zmusiła się do wypicia odrobiny wina i skosztowania wykwintnego 

jedzenia. 

–  Będzie  pan  bardzo  rozczarowany.  Senor  Ramirez  już  się  mną  znudził. 

Kupił sobie nową, bardziej interesującą kobietę. 

– Ciebie  też kupił? –  Leonesio odstawił kieliszek  i rozparł się  w  krześle z 

zadowoloną miną. 

–  Jak  widzę,  zainteresowało  to  pana.  Gotowa  jestem  się  założyd,  że 

paoscy rodzice nieraz się zastanawiali, skąd ma pan taki charakter. 

Leonesio roześmiał się znowu: 

–  Sami  chcieli,  żebym  taki  był  –  stwierdził  z  przekonaniem.  –  Ale 

mówiliśmy o tym, że Ramirez cię kupił. 

– Dwóch mężczyzn porwało mnie na drodze, gdy zepsuł mi się wynajęty 

background image

samochód  –  powiedziała  tak,  jakby  tego  rodzaju  przygody  zdarzały  jej  się 

codziennie.  –  Odsprzedali  mnie  senorowi  Ramirezowi,  a  ja  uciekłam  od  niego, 

jak tylko nadarzyła się okazja. I wtedy zostałam schwytana przez paoskich ludzi. 

– Przerwała, mając nadzieję, że wróg uwierzy w jej kłamstwa. 

Nagle  zobaczyła...  Estabana,  który  bezszelestnie  przeskoczył  ogrodzenie 

za plecami  Leonesia. A więc przyjechał  po nią! Modliła się  w duchu, by się nie 

zdradzid wyrazem twarzy. 

– Życie niewolnicy nie jest łatwe, panie Leonesio – mówiła dalej. – Bo tak 

się pan nazywa, prawda? A czy ma pan jakiś pseudonim? 

Leonesio  chciał  coś  odpowiedzied,  lecz  nie  zdążył  nawet  otworzyd  ust, 

gdyż w tym momencie Estaban schwycił swojego wroga za gardło i ściągnął go z 

krzesła na ziemię. 

–  Nie  ruszaj  się.  Nawet  nie  próbuj...  –  mruknął  Estaban  przez  zęby, 

wzmacniając ucisk. – A więc mam cię, tchórzu! 

Estaban  dopiero  teraz  spojrzał  na  Olivię  i  na  widok  jej  przezroczystego 

stroju aż zmrużył oczy. 

– Później porozmawiamy o twoim udziale w tej awanturze  – powiedział. 

–  A  tymczasem  wejdź  do  domu  i  zostao  tam,  dopóki  po  ciebie  nie  przyjdę. 

Zrozumiałaś? 

Olivia  nie  była  już  pewna,  czy  uwolnienie  z  rąk  Leonesia  rzeczywiście 

polepszyło  jej  sytuację.  Estaban  nie  ukrywał  wściekłości  i  mogła  sobie 

wyobrazid,  co  usłyszy  z  jego  ust,  kiedy  do  kooca  rozprawi  się  z  Leonesiem. 

Rozczarowana pomyślała, że Estaban nie okazał cienia radości na jej widok, nie 

objął jej ani nie pocałował. Bez słowa poszła do domu. 

Razem  z  Juaną  siedziały  na  skórzanej  kanapie  w  gabinecie  i  aż 

podskoczyły,  gdy  rozległy  się  strzały.  Olivia  pobiegła  do  drzwi,  pewna,  że 

Estaban został zabity i straciła go na zawsze. 

background image

Zderzyła się z nim w korytarzu. Widocznie strzały były tylko sygnałem dla 

jego ludzi. 

–  Nie  jesteś  zbytnio  posłuszna  moim  rozkazom,  dulce  –  powiedział 

ponurym głosem. 

Olivia przypadła do jego piersi: 

– Chyba już zawsze taka będę. Ale kocham cię Estabanie. I czy uwierzysz 

mi, czy nie, nigdy już nie chcę byd z dala od ciebie. 

Odsunął ją i spojrzał smutno w jej oczy pełne łez. 

– Zostaniesz ze mną? Ale przecież uciekłaś... 

– Wcale nie uciekłam. Podziwiałam kwiaty kaktusa i inne ciekawe rzeczy. 

Po prostu zabłądziłam... – Zaniosła się płaczem, a potem nabrała tchu i mówiła 

dalej:  –  Zanim  przyjechałam  do  tego  zwariowanego  kraju  i  zanim  spotkałam 

ciebie, żyłam tak, jak chciał wuj Errol, nie decydowałam o niczym. A teraz po raz 

pierwszy czuję, że naprawdę jestem sobą, wiem, czego chcę, i nie zrezygnuję z 

tego! 

Estaban uśmiechnął się na znak, że ją zrozumiał. Objął Olivię i ucałował. 

 

Upłynął miesiąc. 

Wuj Errol w białym garniturze, takim, jakie nosi się w tropikach, wyglądał 

na  uszczęśliwionego,  tak  jak  w  podobnej  sytuacji  byłaby  szczęśliwa  matka 

panny młodej. 

Kiedy  tylko  Olivia  zadzwoniła  do  niego  z  Mexico  City  i  powiedziała,  że 

chociaż  są  już  z  Estabanem  poślubieni,  chcą  jednak,  by  na  ranczo  odbyła  się 

oficjalna  ceremonia,  przyjechał,  przywożąc  piec  do  wypalania  i  koło 

garncarskie. 

Olivia uśmiechała się w  duchu, obserwując wuja z tarasu  przylegającego 

do jej pokoju. Cały dziedziniec przybrany był kwiatami i szarfami, a długie stoły 

background image

uginały  się  od  mnóstwa  wyśmienitych  potraw  przyrządzonych  przez  Marię. 

Goście,  którzy  zjawili  się  z  różnych  stron  świata,  spacerowali,  popijając 

szampana w świetle popołudniowego słooca. 

Estaban stanął za Olivią, objął ją ramieniem i pocałował w szyję. Miała na 

sobie długą białą suknię z ogromnym dekoltem odsłaniającym ramiona. 

– Szczęśliwa? – zapytał. 

–  O,  tak,  jestem  szczęśliwa!  –  odpowiedziała,  oparłszy  głowę  na  jego 

ramieniu. 

Obrócił  ją  twarzą  ku  sobie.  Namiętny  pocałunek  zapowiadał  cudowną, 

rozkoszną noc. Była jeszcze oszołomiona,  kiedy  wziął ją  pod  rękę  i wprowadził 

do domu, żeby mogli tam jeszcze raz złożyd przysięgę małżeoską. 

–  Nie  spodziewaj  się  tylko,  że  obiecam  ci  posłuszeostwo  –  ostrzegła  go 

Olivia. 

Estaban roześmiał się serdecznie. 

– Nie uwierzyłbym ci ani przez chwilę, nawet gdybyś przyrzekła – odrzekł. 

– Kocham cię, senora Ramirez, Kocham cię właśnie taką, jaką jesteś! Nawet nie 

próbuj się zmieniad! 

W odpowiedzi Olivia uśmiechnęła się oczami, sercem, całą twarzą. 

– I ja cię kocham, mój Leopardzie.