JÓZEF KORZENIOWSKI - KOLLOKACJA
Motto: „...Każdy rzemieślnik i cieśla, który noc jako dzień trawi i który sygnety ryte rzeże, a stawiczność jego czyni rozmaite malowanie, serce swoje na podobieństwo malowania wyda...” PŚ, Stary Testament
I - rok 1838, Podole lub Polesie, maj, zachód słońca - kpina z konwencji powieści sentymentalnej; autor zaczyna od wołyńskiego, jesiennego błota, wszystko jest brudne; urodzajne ziemie, piękne lasy; Stary Konstantynów; niedaleko w błocie ugrzęzł powóz (kocz) z dwiema kobietami w środku - starą (brzydka francuska guwernantka - panna Beldeau) i młodą (Kamila). Towarzyszyli im furman Maciej, lokaj Ignacy. Na horyzoncie widać wieś prezesa Zagartowskiego (ojciec Kamili), Szyszkowce; na prawo widać wieś Czaplińce, dawniej podzieloną na zasadzie eksdywizji między wierzycieli, w rezultacie czego powstała „rzeczpospolita kollokacyjna”. Nagle nadjechał w lekkiej bryczce młodzieniec Józef Starzycki i zaoferował pomoc. Zaproponował, by kobiety przeszły do jego powozu, wtedy postarają się ruszyć z miejsca kocz. Wszędzie było błoto, więc młodzieniec przeniósł obie panny na rękach, wywołując zawstydzenie panny Kamili. Bardzo spodobał jej się pies Józefa - Amor. Józef opowiada, że jedzie właśnie z Podola na ślub swojej siostry. Jego rodzice mieszkają w Czaplińcach. Kobieta zgadła, w którym domu się urodził. Między nimi zaczęło rodzić się uczucie. Gdy wyciągnięto wóź z błota, panny przesiadły się i wszyscy rozjechali się w przeciwne strony.
II - Prezes Zagartowski w usposobieniu był jak jezuita, uparcie dążył do wyznaczonych celów, stanowczy, ale też miły; Szyszkowce odziedziczył po ojcu. Owdowiał przed 12 latami. Inwestował w wychowanie Kamili, jednak dziewczyna, mimo uroku osobistego, miała we wszystkim braki, prawdopodobnie w wyniku zaniedbania ze strony guwernantek. Panna Beldeau z początku chciała się starać o względy prezesa, lecz gdy zorientowała się, że nic z tego, postanowiła zadowolić się wygodnym życiem jako guwernantka panienki.
Narrator opisuje dom podupadłego szlachcica. Okazuje się, że pan żyje na kredyt. Tymczasem w gabinecie prezesa były trzy osoby - prezes, pan Pożyczkowski i Szloma Krzemieniecki. Szloma przyszedł zabezpieczyć swój dług, który zaciągnął u niego pan P. Prezes wystąpił o obniżenie długu pana P., na co ostatecznie Żyd się zgodził. Okazało się, że pan P. ma jeszcze szereg innych długów. Prezes upomina Szlomę o większą litość dla dłużników. Postanowił kupić część Czapliniec, należącą do pana Pożyczkowskiego.
Pan P. wrócił do domu. Jego żona była kobietą surową, pracowita i mało urodziwą. Mieli małą córkę, która biegała brudna i obszarpana.
Gdy pan P. wyszedł, prezes cieszył się z nowego nabytku. Popijając malagę z Żydem, pomówili i procentach i wyszli.
III - Państwo Starzyccy mieszkali w dworku szlacheckim, leżącym w samym środku wsi. Pan Starzycki był porządny, rozsądny, przedsiębiorczy, dlatego lepiej mu się powodziło niż innym posiadaczom Czapliniec. Józef wjechał do tego pełnego miłości i czystego domu z bijącym sercem. Spotkał „dziadzia familijnego” - Wincentego Starzyckiego, z którym serdecznie się przywitał. Na ganku stali już wzruszeni rodzice, siostra (Anusia) i babcia. Po powitaniu wszyscy weszli do środka. [rozwlekłe opisy osób] W domu na co dzień panował jednostajny spokój i porządek, wszyscy wypełniali swoje stałe obowiązki. Tego dnia jednak wszyscy byli podekscytowani przyjazdem Józefa. Wieczorem, gdy wszyscy rozeszli się na spoczynek, ojciec Józefa, Hipolit, rozmawiał jeszcze godzinę z synem. Potem zaczepiła go jeszcze Anusia z wyrzutami, że podchodzi do niej z obojętnością. Józef pomyślał o pannie Kamili i usprawiedliwił się zmęczeniem. Dalej brat zagadnął Anusię o ślub z Ignacym. Panienka opisuje jak doszło do zaręczyn. Widzi, że Józef ciągle wzdycha i podejrzewa, że on też jest zakochany. W pewnym momencie nawet zapłakał. Uściskał siostrę i poszedł spać. Obawia się, że jego rodzinna nie zaakceptuje ubiegania się o rękę Kamili, tak jak zaakceptowała Ignacego (on i Kamila nie są równego pochodzenia).
IV - Pan Płachta był jednym z najbogatszych mieszkańców Czapliniec. Wszystko w jego życiu było „komilfo” (fr. comme il faut - bez zarzutu, wytwornie, szykownie). Taką miał też żonę (Lucynę), niebrzydką zmanierowaną elegantkę, mówiącą łamaną francuszczyzną. Córki - Zenobia i Kryspina. Dzięki kollokacji pan Płachta dostał obszerny folwark z całą przynależnością, ale także z dziurawym dachem. Rodzina ubierała się wytwornie, ale w zużyte ubrania. Lokaj chodził zasmarkany i obdarty, talerze mieli wyszczerbione. 17 października urządzono wielką fetę z okazji imienin pani domu. Pan Płachta dokładał starań, by „przykryć” niedoskonałości domu, a do pomocy w kuchni zatrudniono dzieci chłopów. Wśród gości byli: pan Bierucki z żoną i córkami (pani B. i pani P. były w konflikcie), pan Bartlomiej Skrętski z żoną Placydą (wg pana Płachty posiadanie takiej zgrai dzieci nie jest komilfo), panowie: Cepowski i Zarzycki z synami, Smyczkowscy (w Remigiuszu i Pawle podkochiwały się panny Płachcianki). Choć oczekiwano jeszcze na pana Jakuba, postanowiono podać już kawę. Ku uciesze pani Płachciny, Jakub dotarł wkrótce z gitarą na ręku. Po kilku okazjonalnych wierszykach wzniósł toast na cześć pani domu. Następnie zaczął grać na prośbę pani Lucyny, co niekoniecznie aprobowała reszta gości. „Koncert” został przerwany przez podwieczorek. Następnie zaczęto tańczyć, dyskutować. Pan Płachta cieszył się, że wszystko odbywa się komilfo.
Tymczasem u Starzyckich panował spokój, taki jak na co dzień.
V - Panna Beldeau dostrzegła zmianę w zachowaniu i wyglądzie panny Kamili. Dziewczyna tłumaczy się złą pogodą i nudą. Marzyła jednak o Józefie. Martwiła się, że mimo prośby o odwiedzenie jej ojca, młodzieniec nie przyjechał. Zawołała Ignacego i poleciła posłać po Szlomę, gdy wyjdzie od jej ojca. Rozmawia z Żydem o rosnącym majątku ojca.