Nigdy nie było nam tak dobrze - a zawdzięczamy to nauce.
Autor tekstu: Matt Ridley.
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska.
W dzisiejszych czasach, kiedy mówimy o nowej genetyce w Europie i w Ameryce, słyszymy to samo pytanie, ale zadane w odmienny sposób. Przeciętny Europejczyk pyta z przerażeniem: „Jak możemy powstrzymać ludzi przed robieniem X?" Przeciętny Amerykanin mówi z podnieceniem: „Kiedy będę mógł robić X?" Za X podstaw „przetestować się na możliwe ryzyko demencji", „zmienić geny mojego nienarodzonego dziecka" czy nawet „wpuścić do mojego krwioobiegu nanoroboty, żeby pozwoliły mi żyć do 150 lat".
Wyrafinowanemu Europejczykowi postawa Amerykanina wydaje się głupia i nieodpowiedzialna. Hasłem przewodnim dla wszelkiej nowej technologii powinna być ostrożność. Pozwalam sobie mieć odmienne zdanie w tej sprawie. Sądzę, że amerykański optymizm jest niezbędny i odpowiedzialny. To europejscy pesymiści mogą spowodować rzeczywiste szkody. Ostrożność także pociąga za sobą ryzyko.
Mój techno-optymizm jest głęboko niemodny w Europie, gdzie Jeremiasza traktuje się jako poważnego, ostrożnego i — przyznajmy to — cool faceta, ale Polyanna jest głupiutką gąską.
Dyskutujemy o możliwych negatywnych skutkach testowania genetycznego czy genetycznej modyfikacji roślin. Nie dyskutujemy natomiast o cierpieniu i szkodach dla środowiska spowodowanych powstrzymywaniem innowacji.
Nie twierdzę, że nowe technologie nie pociągają za sobą żadnego ryzyka. Na przykład przy klonowaniu reprodukcyjnym istnieje 30 procentowe ryzyko zniekształceń, czyli 15 razy więcej niż normalnie. Użycie tej technologii wobec człowieka jest złe właśnie dlatego, że nie jest bezpieczne.
Twierdzę natomiast, że dyskusja jest niezrównoważona, ponieważ lekceważy niedoskonałość status quo. James Watson, wielki zwolennik testowania genetycznego powiedział: „Jeśli istnieje najwyższej wagi problem etyczny dotyczący wiedzy genetycznej, jaki wyłonił się przy okazji Projektu Badania Ludzkiego Genomu, to moim zdaniem jest nim zbyt wolne tempo stosowania zdobytej wiedzy do zmniejszania ludzkiego cierpienia". Zwraca on uwagę na fakt, że niemal żadnej ciężarnej kobiecie nie proponuje się badań na zespół łamliwego X, który jest łatwym do zidentyfikowania powodem głębokiego upośledzenia umysłowego. Problemy etyczne wyłaniają się po obu stronach.
Dotyczy to także pewnego dość osobliwego odkrycia. W Europie większość ludzi sądzi, że odkrycie genów wpływających na ludzkie zachowanie nieuchronnie prowadzi do swego rodzaju behawioralnego apartheidu, w którym ludzie o niewłaściwych genach zostaną porzuceni na łaskę losu.
Przyjrzyjmy się jednak, co rzeczywiście dzieje się, kiedy społeczeństwo dowiaduje się, że dane zachowanie jest wrodzone. Dobrymi przykładami są dysleksja i autyzm. W latach sześćdziesiątych większość ludzi sądziła, że są one wynikiem wadliwego wychowania przez rodziców lub szkołę. Teraz większość ludzi sądzi, że przyczyny są przede wszystkim genetyczne. Czy ta zmiana doprowadziła do wyrzucenia dyslektyków i dzieci z autyzmem na edukacyjny śmietnik? Stało się wręcz odwrotnie — przekonaniu o determinizmie genetycznym towarzyszyło poszukiwanie edukacyjnych środków zaradczych, które pomagają.
Zamiast zrobić z nas więźniów losu, wiedza o przyczynach naszego zachowania wyzwala ludzi i pozwala na dokonywanie wyborów. Jak mówi filozof Daniel Dennett: więcej wiedzy przynosi więcej wolnej woli. Koszmary eugeniki wspierały nie odkrycia biologiczne — ruch eugeniczny jest starszy od odkrycia genu w 1900 roku o 26 lat — ale ignorancja biologiczna. Demagodzy mogli porywać tłumy opowieściami o drastycznym spadku jakości genetycznej tylko dlatego, że tak mało wiedziano o prawdziwych genach.
Od tych czasów historia biologii jest historią zbyt wielkiego niepokoju i zbyt małej nadziei. W 1975 roku w Asilomar w Kalifornii naukowcy zarządzili pięcioletnie moratorium na nową technologię inżynierii genetycznej mikrobów w oczekiwaniu na to, by prawo dogoniło naukę. Odpowiedzialne działanie? Być może, ale skutkiem było pięcioletnie opóźnienie produkcji niezbędnych leków dla ludzi z hemofilią, cukrzycą i brakiem hormonu wzrostu. W rezultacie ludzie z hemofilią i niedoborami hormonu wzrostu zostali bardziej narażeni na zakażenie AIDS i nowym wariantem CJD.
Niedługo potem wielu ludzi obawiało się, że „dzieci z probówki" doprowadzą do eugeniki, że rodzice będą wybierali jajeczka miss piękności i plemniki laureatów Nagrody Nobla. W rzeczywistości biznesmeni bez powodzenia próbowali sprzedawać jedno i drugie. Ludzie korzystali z zapłodnienia in vitro, żeby mieć własne dzieci, a nie dzieci kogoś innego.
Potem pojawiły się genetyczne odciski palców, wynalezione przez Aleca Jeffreysa w Leicester w 1985 roku i większość tak bardzo niepokoiła się możliwością uwięzienia niewłaściwych podejrzanych, że do niedawna nikt niemal nie zauważał, iż jest to idealne narzędzie pozwalające na uniewinnianie niesłusznie skazanych. Do dnia dzisiejszego Program Badania Niewinności w Nowym Jorku posłużył się DNA do oczyszczenia z zarzutów ponad 100 niesłusznie skazanych, z których kilkoro siedziało w celi śmierci. Program ten prowadzi dwóch prawników, Barry Scheck i Peter Neufeld, którzy wcześniej pomogli OJ Simpsonowi uniknąć kary poddając w wątpliwość dowody DNA. Dzisiaj wielbią DNA.
Powiedziano nam, że genetyczna modyfikacja żywności doprowadzi do używania większej ilości oprysków chemicznych. Prawdą okazało się coś przeciwnego: plantatorzy genetycznie modyfikowanej bawełny w Indiach, Australii i Chinach używają o ponad połowę mniej pestycydów na swoich polach; plantatorzy genetycznie modyfikowanej kukurydzy w Stanach Zjednoczonych używają ponad połowę mniej środków owadobójczych. Brytyjscy plantatorzy genetycznie modyfikowanych buraków cukrowych opryskują środkami chwastobójczymi jeden raz zamiast pięciu razy. Ptaki, motyle i kwiaty powracają na pola, na których rosną rośliny genetycznie modyfikowane.
Oczywiście lobby rolnictwa ekologicznego twierdzi, że oni także mogą z powrotem sprowadzić dziką naturę. Tak, ale tylko za pewną cenę. Ponieważ uprawy ekologiczne wymagają azotu, który gdzieś rośnie, zamiast azotu wyprodukowanego w fabryce, rolnictwo ekologiczne pożera dużo ziemi. Ekonomista Indur Goklany wyliczył, że gdyby świat próbował wyżywić istniejącą obecnie populację sześciu miliardów ludzi przy pomocy (głównie) technologii ekologicznych i plonów na poziomie 1961 roku, wymagałoby to uprawiania 82 procent areału lądowego, zamiast dzisiejszych 38 procent. Oznacza to zaoranie Amazonii, nawodnienie Sahary i osuszenie rzeki Okawango.
Mówiąc o żywności; w Europie powszechnie słyszy się argument, że świat produkuje teraz wystarczającą ilość żywności bez potrzeby genetycznych modyfikacji. Tak, ale jak to osiągnęliśmy? Dzięki szybkiemu rozpowszechnieniu nawozów sztucznych, pestycydów i wysoko wydajnych odmian. Ta „zielona rewolucja" polegała na nowych genetycznie odmianach, stworzonych przez sztuczne mutacje wywołane promieniowaniem jądrowym i chemicznymi mutagenami.
No tak, powiadają pesymiści, ale zielona rewolucja nie rozwiązała wszystkich problemów nędzy i niedożywienia. To prawda i właśnie dlatego tak ważne jest dążenie do znalezienia nowych technologii, by rozwiązać pozostałe problemy. Nigdy nie było złotego wieku — staromodne rolnictwo także powodowało środowiskowe i humanitarne problemy.
„Rolnictwo ekologiczne jest odnawialne" — mówi indyjski biotechnolog C S Prakash. „Odnawia nędzę i niedożywienie". Wprowadzono DDT, żeby zastąpić związki arszeniku, po rozsypaniu których pola pełne były martwych ptaków. Albo, jak powiedział mi niedawno pewien biotechnolog: „Jeśli myślisz, że genetyczna modyfikacja zakłóca środowisko, to spróbuj obserwować jak pług zmienia strukturę ziemi".
Przez ostatnie stulecie świat stawał się coraz lepszy dla większości ludzi. Nie wierzysz? Nic dziwnego. Żywisz się tak potężną porcją wiadomości o tym, jak źle stoją sprawy, że musi być trudno uwierzyć, iż kiedyś było gorzej. Wybierz jednak dowolną statystykę, a pokaże ci, że los także najbiedniejszych jest dziś lepszy niż w roku 1903. Długowieczność wzrasta szybciej na biednym południu niż na bogatej północy. Śmiertelność niemowląt jest dzisiaj niższa w Azji niż kiedykolwiek przedtem. Produkcja żywności na głowę rośnie z dziesięciolecia na dziesięciolecie.
W naszym kraju jesteśmy zdrowsi, bogatsi i lepiej wykształceni niż kiedykolwiek przedtem. Zmalało zanieczyszczenie środowiska; wzrosła zamożność; otwarły się nowe możliwości.
Wszystko to zostało osiągnięte głównie przez najbardziej znienawidzone sztuczki — rozwiązania techniczne. Przez wynalazki, nie przez ustawodawstwo.
O co mi chodzi? Po prostu o to, że jeśli kiedykolwiek po czasach Malthusa prosiłeś intelektualistów, by powiedzieli ci o przyszłości, byli pesymistyczni i nie mieli racji. Przyszłość (rzeczywista) konsekwentnie okazywała się lepsza niż przyszłość (przepowiedziana).
Malthus stwierdził, że nigdy nie wyprodukujemy wystarczającej ilości żywności; Klub Rzymski powiedział, że zasoby ropy naftowej wkrótce się wyczerpią; Paul Ehrlich powiedział, że populacja Ziemi będzie rosła aż do gwałtownego załamania się.
(Wielkość ludzkiej populacji jest jedynym problemem, gdzie mój optymizm opiera się na cudzie. Przy nieograniczonym dostępie do żywności gatunek wzrasta liczebnie aż do załamania się. Ludzie zamiast tego dobrowolnie zmniejszają wskaźnik urodzeń, kiedy zmniejsza się śmiertelność niemowląt. Zdarzyło się to w najpierw w Szwecji, potem w Wielkiej Brytanii, niedawno w Tajlandii, a obecnie to samo zjawisko zachodzi w Bangladeszu. Przepowiednie o szczytowej wielkości naszej populacji spadły z 15 miliardów do 9 miliardów w przeciągu zaledwie 25 lat. Jak powiedziałem jest to cud.)
Skąd ten europejski techno-pesymizm? Podejrzewam, że obrońcy środowiska tylko go wykorzystują, ale go nie tworzą. Dużo winy ponoszą powieściopisarze i scenarzyści. Ile widzieliśmy filmów, których akcja toczy się w przyszłości, i byliśmy przerażeni? No właśnie.
Przyszłość przedstawia się zawsze jako miejsce, w którym techniczne rozwiązanie okazuje się katastrofą, gdzie androidy grasują po zdewastowanym miejskim krajobrazie. Niedawno zauważyłem, że wielu ludzi nagle niepokoi się nanotechnologią. Czy film „Prey" Michaela Crichtona może mieć z tym coś wspólnego?
Wielu ludzi z ruchów obrony środowiska stwierdzi, że nie mają nic przeciwko nowej technologii jako takiej, ale są nieufni wobec wielkich korporacji, których własnością jest ta technologia. Niemniej ich własne akcje zadają często kłam temu rozróżnieniu. Postawieni wobec technologii rozwiniętej w sektorze publicznym i dostępnej za darmo całemu rozwijającemu się światu, nadal są jej przeciwni. Dobrym przykładem jest tu „złoty ryż".
W latach dziewięćdziesiątych Ingo Potrykus przy pomocy inżynierii genetycznej stworzył odmiany ryżu zawierającego prekursora naturalnej witaminy A właśnie dlatego, że oburzał go fakt, iż w trzecim świecie pół miliona dzieci rocznie traci wzrok z powodu braku witaminy A. Zrezygnował z intelektualnego prawa własności do wynalazku i przekonał Syngentę i inne firmy, żeby zrzekły się praw patentowych, tak aby mógł rozdawać ryż za darmo w biednych krajach.
Niemniej ryż ten od lat oczekuje na ustawowe zatwierdzenie jako „lek", ze względu na kierujące się zasadą ostrożności regulacje zalecane krajom trzeciego świata przez grupy obrońców środowiska. Zieloni argumentują, że ryż Potrykusa nigdy nie powinien być dopuszczony do użytku, ponieważ człowiek musiałby zjeść dziewięć kilogramów ryżu dziennie, żeby uzyskać wystarczającą ilość witaminy A, jak również dlatego, że są lepsze sposoby dostarczania witamin biednym. Pierwsze twierdzenie jest kłamstwem — prawdziwa liczba wynosi 200 gram. Co do drugiego zaś, to jeśli zieloni znają lepszy sposób na dostarczanie witaminy biednym, niechaj to zrobią. Przynajmniej Potrykus działa, a nie tylko pozuje.
Spotkałem niedawno Potrykusa w Monterey w Kalifornii. Filmował w porcie kaczki kamieniuszki; jest w równej mierze pasjonatem przyrody, co humanitaryzmu. Rozmawialiśmy o ptakach i o tym, jak odbudować populację brytyjskich skowronków. Zgodziliśmy się, że to nie pestycydy, ale wynalazek ozimej pszenicy w latach siedemdziesiątych, był głównym problemem, ponieważ pozbawił ten gatunek jego zimowego siedliska w ściernisku. Jara pszenica jest teraz nieopłacalna. Potrykus powiedział, że powinno być możliwe takie genetyczne zmodyfikowanie pszenicy, by była równie wydajna przy wiosennym zasiewie.
Przedstawiłem tę myśl w John Innes Centre, wiodącym centrum brytyjskich badań biotechnologicznych. Powiedziano mi, że w dzisiejszych czasach nikt nie będzie finansował genetycznej modyfikacji pszenicy — zieloni wystraszyli fundusze publiczne, a prywatni sponsorzy wrócili do wynajdowania nowych oprysków chemicznych, ponieważ w ten sposób spada na nich mniej gromów. Smutna wiadomość dla skowronków.
Ciężar dowodu powinien spoczywać na tych, którzy uważają, że teraźniejszości nie można ulepszyć.
The Guardian, 3 kwietnia 2003