ŚW IGNACY LOYOLA ZYCIE I DZIELO


Dalmases Cándido de, SJ IGNACY LOYOLA Życie i dzieło

FRAGMENTY

SŁOWO WSTĘPNE

Ojciec Magister Ignacy — takim zazwyczaj imieniem obdarzali pierwsi jezuici założyciela Towarzystwa Jezusowego.

Ignacy otrzymał stopień magistra filozofii w Uniwersytecie Paryskim 14 marca 1535 roku. Zrozumiałą jest rzeczą, że współcześni Ignacego, włączając do jego imienia tytuł akademicki, stosowali się do zwyczajów epoki.

Tytuł „Ojciec” lub częściej „nasz Ojciec” w odniesieniu do Ignacego nie był zwyczajną formułką, lecz miał głębokie znaczenie dla jego współtowarzyszy. Nie ulega wątpliwości, że wszyscy oni uważali Ignacego za swojego duchowego ojca. Stało się to widoczne przy szczególnie ważnej i uroczystej okazji, jaką był wybór pierwszego przełożonego generalnego Towarzystwa. Jednomyślny głos pierwszych jezuitów padł na Ignacego. Franciszek Ksawery, wyrażając jakby uczucia wszystkich, zaznaczył, że głosuje na „naszego prawdziwego i od dawna już Ojca — Ignacego, który niemałym wysiłkiem połączył nas wszystkich i który będzie mógł nas prowadzić i pomnażać w nas dobro”.

Chodzi nam w tej książce o krótkie przedstawienie biografii św. Ignacego. Książka jest niezbyt obszerna i pozbawiona całego aparatu naukowego, stosownie do wymogów i charakteru serii, w której zostaje wydana.

Jakkolwiek nie brak jest życiorysów Ignacego z Loyoli, to jednak wielu uważa, że prawdziwy życiorys tego świętego jest jeszcze do napisania. Będzie to przedsięwzięcie trudne, może nieosiągalne, pomimo obfitej dokumentacji zachowanej w archiwach i wydanej w 26 tomach zbioru „Monumenta Historica Societatis Iesu”. Trudność napisania wyczerpującej biografii św. Ignacego wynika nie tylko z bogactwa duchowego tej osoby, lecz także z rozmiarów materiału, jaki posiadamy. Bibliografia ignacjańska powiększa się z roku na rok o dziesiątki nowych tytułów.

Podejmując się możliwie wyczerpującego przedstawienia życia i dzieła św. Ignacego, można zasadniczo wybrać dwie metody: albo napisać specjalistyczną monografię o różnych fragmentach życia Świętego czy o różnych aspektach jego osobowości, albo też podjąć próbę napisania całościowej biografii. W książce niniejszej chcemy trzymać się tej drugiej metody.

Rzym, w uroczystość św. Franciszka Ksawerego, 1979 r.

Cándido de Dalmases SJ

Manresa, pierwotny Kościół Ignacego

Iźigo mówi, że „o świcie wyruszył z Montserratu, aby go nikt nie poznał. Nie udał się drogą, która wiedzie prosto do Barcelony, bo mógłby na niej spotkać wielu takich, którzy by go poznali i okazali mu uszanowanie, ale skręcił z drogi ku miasteczku, które zwie się Manresa. Zamierzał tam zatrzymać się przez kilka dni w szpitalu; chciał bowiem zanotować kilka rzeczy w swojej książce, której strzegł bardzo troskliwie i nosił z sobą, czerpiąc z niej wielką pociechę”. Tak wyraźne stwierdzenie nie pozostawia wątpliwości co do dnia, w którym opuścił świętą górę, i co do miejsca, do którego skierował swoje kroki. Niezbyt jasne są jednak powody, które skłoniły Ignacego do udania się do Manresy, a przede wszystkim do tak znacznego przedłużenia pobytu w miasteczku nad rzeką Cardoner. Mówi, że obawiał się, aby nie rozpoznały go niektóre osoby. Nie wydaje się, aby miał wtedy przyjaciół w Katalonii. W takim razie chodziłoby o jakieś osoby z orszaku nowego papieża — Hadriana VI, wśród których byli z pewnością urzędnicy królewskiego dworu Kastylii, znający Ignacego. W rzeczywistości niebezpieczeństwo było odległe, ponieważ pielgrzym znalazł się w Manresie już 25 marca, podczas gdy papieski orszak pozostawał w Saragossie jeszcze 29 marca.

1. Dlaczego zatrzymał się w Manresie?

Początkowym zamiarem Ignacego było zatrzymać się w Manresie tylko na parę dni, „by zanotować kilka rzeczy w swojej książce”. Nie ulega wątpliwości, że chodziło o pewne oświecenia, otrzymane w Montserracie. Choć planował pozostać tylko parę dni, w rzeczywistości pozostał tam przez 11 miesięcy. Dlaczego? Sam Ignacy nie daje żadnej konkretnej odpowiedzi na to pytanie, i zdani jesteśmy na domysły. Jednym z powodów mogła być panująca w Katalonii zaraza. Ponieważ zanotowano już kilka wypadków, władze Barcelony zabroniły obcym wstępu do miasta. W tym celu wydano nawet specjalne rozporządzenia. Jedno z nich ogłoszono 2 maja 1522 roku, tzn. nieco ponad miesiąc od przybycia Ignacego do Manresy. Po upływie kilku dni, które postanowił spędzić w tym miasteczku, mogły pojawić się trudności w dostaniu się do Barcelony, gdzie miał wsiąść na okręt. Istnieje także inna możliwość wyjaśnienia przedłużonego pobytu w Manresie. Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że pielgrzymkę do Jerozolimy można było odbyć w ściśle określonej porze, to niewykluczone, że w roku 1522 taka pora już dla Ignacego minęła. Do powzięcia pielgrzymki potrzebne było zezwolenie papieża. Papież zaś udzielał pielgrzymom takiego zezwolenia w czasie Wielkanocy, która wypadła wtedy 20 kwietnia. Kilka dni spędzonych w Manresie, a także czas potrzebny w Barcelonie na załatwienie podróży statkiem do Rzymu — wszystko to mogło spowodować, że nie udałoby się Ignacemu dotrzeć w porę do Wiecznego Miasta. A zatem zdecydował się pozostać w Manresie. Skądinąd wiemy, że nowy papież przybył do Rzymu dopiero w sierpniu. Być może, na przedłużenie pobytu wpłynęła choroba, która dotknęła Ignacego w Manresie, albo też po prostu znalazł tam dogodne warunki dla życia modlitwy i pokuty i dlatego nie spieszył się z realizacją swoich planów, przekładając pielgrzymkę na późniejszy okres.

Jakkolwiek by było, pobyt Ignacego w Manresie okazał się opatrznościowy, i to jest najważniejsze. Pośród wewnętrznych walk i Bożych oświeceń dokonywała się w nim duchowa przemiana, która osiągnęła szczyt i konkretny wyraz w Ćwiczeniach Duchownych. Św. Ignacy trafnie nazywał Manresę swoim „pierwotnym Kościołem”, mając na myśli nadzwyczajną gorliwość tego okresu, a być może —także początki swojej działalności apostolskiej wśród otaczającej go grupy osób.

2. Życie zewnętrzne

Życie zewnętrzne Ignacego przypominało życie ubogiego pielgrzyma. Nosił tunikę z grubego, szorstkiego materiału, przez co zyskał przydomek „człowieka w worku”. Szybko jednak zaczęto go nazywać „człowiek świętym”. W początkach swego pobytu w Manresie Iźigo znalazł schronienie w szpitalu Św. Łucji, gdzie gromadzili się ubodzy i chorzy. Jednakże zwykłym miejscem jego pobytu stał się klasztor Dominikanów. Przebywał tam wówczas o. Galcerán Perelló, którego Ignacy wybrał sobie na spowiednika, jakkolwiek o sprawach swojego sumienia rozmawiał okazyjnie także z innymi kapłanami. Podczas choroby, która go przez pewien czas dręczyła, a którą określił jako „bardzo ciężką”, doznał miłosiernej pomocy w domu niektórych dobroczyńców. Iźigo wspomina m.in. o domu niejakiego Ferrera, którego syn był na służbie u Baltasara de Faria, załatwiającego w Rzymie sprawy dla króla Portugalii. W procesach Ignacego pojawi się również wzmianka o domach de Amigant oraz de Canyelles. Z tych samych procesów dowiadujemy się ponadto, że Ignacy miał zwyczaj udawać się na modlitwę do jednej z pobliskich skalnych grot, położonych nad rzeką Cardoner.

Oprócz pobożnych praktyk czas Iźiga wypełniały dzieła miłosierdzia względem ubogich i chorych. Jego głównym apostolstwem były jednak rozmowy, którymi pozyskał sobie sympatię mieszkańców Manresy. Odczuwał ogromną chęć spotykania osób, z którymi mógłby rozmawiać na różne tematy duchowe. Osób takich jednak nie mógł znaleźć ani w Manresie, ani też w Barcelonie. Znalazła się tylko pewna służebnica Boża, znana nawet poza Manresą, która w czasie rozmowy z naszym pielgrzymem powiedziała: „Ach, żeby mój Pan, Jezus Chrystus, zechciał się wam kiedyś objawić”, co wprawiło go w wielkie przerażenie.

Jest rzeczą prawdopodobną, że Iźigo udawał się czasem do klasztoru w Montserracie, aby tam porozmawiać o swoich sprawach z mnichem Jeanem Chanonem, u którego odbył spowiedź generalną. Można przypuszczać, że w czasie tych rozmów pobożny mnich benedyktyński wprowadzał Ignacego w praktykę metodycznej modlitwy. W każdym razie, Montserrat był jedynym ośrodkiem oddanym modlitwie metodycznej, z którym Ignacy mógł wtedy utrzymywać kontakt. Wśród książek należących do osobistej lektury Ignacy nie wspomina ani słowem o Ejercitatorio de la vida espiritual (Zbiorze ćwiczeń życia duchowego), natomiast z wielkim uznaniem wyrażał się O naśladowaniu Chrystusa. Przypisywano wtedy autorstwo tej książki Janowi Gersonowi, kanclerzowi Uniwersytetu Paryskiego, dlatego zwano ją często „Małym Gersonem”, podobnie jak teraz zwie się popularnie „Tomaszem ŕ Kempis”. Tak bardzo ta książeczka spodobała się Ignacemu, że odkąd ją wziął do ręki, już nie szukał innej książki duchownej. I tak bardzo sobie przyswoił jej treść, że można było o nim powiedzieć, iż w słowach i czynach wydawał się być „Gersonem wprowadzonym w praktykę”. Nawet później, za czasów swojego generalatu w Towarzystwie, trzymał na biurku tylko dwie książki: Nowy Testament O naśladowaniu Chrystusa. Tę ostatnią nazywał „perłą duchownych książek”.

Bardziej niż ludzie i książki, prowadził go sam Bóg. Iźigo mówi, że Bóg, pouczając go, obchodził się z nim podobnie jak nauczyciel z dzieckiem. Tak mocno był o tym przekonany, iż wydawało mu się, że obraziłby Boga, gdyby w to powątpiewał.

3. Trzy okresy wewnętrznej przemiany

Proces wewnętrznego rozwoju Ignacego podczas jego 11-miesięcznego pobytu w Manresie można podzielić na trzy okresy. Pierwszy okres można by nazwać czasem spokoju. Ignacy trwał „jakby w jednym i tym samym wewnętrznym stanie wielkiej i niezmiennej radości, nie mając jednak żadnej znajomości rzeczy wewnętrznych i duchowych”. Drugi okres to czas ciężkich, wewnętrznych zmagań, wątpliwości i skrupułów. W trzecim okresie doznał wielkich oświeceń Bożych i ułożył Ćwiczenia Duchowne.

O pierwszym okresie niewiele można powiedzieć. Utrzymywał się Iźigo z jałmużny. Nie jadał mięsa ani nie pił wina, chociaż mu dawano; wyjątek stanowiły niedziele, kiedy przerywał post. Nie strzygł włosów i pozwolił mi róść w nieładzie, choć dotychczas starannie je pielęgnował, zgodnie ze zwyczajami tamtych czasów. Nie obcinał paznokci ani u rąk, ani u nóg, choć dawniej bardzo się troszczył o to. Codziennie uczestniczył we Mszy św. w miejscowej katedrze lub kościele Dominikanów, a także w śpiewanych nieszporach, doznając przy tym wielkiej pociechy. Podczas Mszy św. zwykł był czytać opis męki Pańskiej, zawarty w Ewangeliach. Głównym zajęciem Ignacego była modlitwa. Poświęcał jej codziennie siedem godzin, w tym część nocą. Starał się rozmawiać o sprawach duchowych z osobami, które spotykał w ciągu dnia. Resztę czasu spędzał na rozmyślaniu o rzeczach Bożych, nawiązując do swoich medytacji lub do tego, co zdążył przeczytać.

Wkrótce zmienił się pogodny nastrój pierwszych miesięcy i Ignacy nagle wszedł w okres potwornej wewnętrznej walki. Opanowały go dręczące wątpliwości: „Cóż to jest za nowy rodzaj życia, jaki teraz rozpoczynamy?”. W porównaniu ze swoim przeszłym życiem to obecne wydawało mu się bezsensowne. Inną natarczywą myślą, która go nachodziła, była ta: „I jakże będziesz mógł znosić takie życie przez 70 lat, które masz przeżyć?”. Ale na to pytanie odpowiedział sobie zaraz z wielką wewnętrzną mocą, zrozumiawszy, że pochodzi ono od nieprzyjaciela: „O nędzniku! Czy możesz obiecać mi choćby jedną godzinę życia?”. I tak zwyciężył pokusę i odzyskał spokój.

Walka ze skrupułami była bardziej uciążliwa i trwała dłużej. Wątpliwości Ignacego dotyczyły przede wszystkim poprzednio odbytych spowiedzi. Chociaż już w Montserracie odbył bardzo dokładną spowiedź generalną z całego życia, a potem powtórzył ją w Manresie — zaczęła go dręczyć myśl, czy nie pominął jakichś grzechów, albo czy wystarczająco określił te, które wyznał. Wiele razy powtarzał spowiedź, lecz nie odzyskał wewnętrznego pokoju. Pewien doktor z kościoła katedralnego zalecił Ignacemu przygotowanie spowiedzi na piśmie. Ignacy zrobił tak, ale na nic to się nie zdało. Jak wspominał potem, „znów nachodziły go skrupuły, i za każdym razem bardziej drobiazgowe”. Pewnego dnia nasunęło mu się rozwiązanie. Myślał, że najlepiej by było, gdyby spowiednik zakazał mu się spowiadać z przeszłych grzechów. Ponieważ jednak taka myśl wyszła od niego samego, więc jej nie przedstawił spowiednikowi, sądząc, że wtedy środek taki straciłby całą swoją skuteczność. Ale spowiednik sam od siebie polecił Ignacemu, aby do dawnych spraw już nie wracał, chyba żeby chodziło o rzecz oczywistą. Takie zastrzeżenie sprawiło, że lekarstwo nic nie pomogło, bo Ignacemu wszystko wydawało się jasne i oczywiste.

W tak trudnej, pełnej udręczenia sytuacji Iźigo nie zaniedbywał jednak swojej codziennej, siedmiogodzinnej modlitwy ani też innych pobożnych praktyk, jakie przedsięwziął. Pewnego dnia, w chwili wielkiego ucisku, wydał głośny okrzyk: „Pomóż mi, Panie, bo nie znajduję żadnego lekarstwa u ludzi ani żadnego innego stworzenia. Gdybym sądził, że będę mógł je znaleźć, żaden trud nie byłby dla mnie za wielki. Ukaż mi, Panie, gdzie mogę znaleźć lekarstwo! Choćbym miał biegnąć za szczenięciem, żeby od niego otrzymać pomoc, uczyniłbym to”.

Niepokój Ignacego dochodził nieraz do zenitu, tak że odczuwał gwałtowne pokusy popełnienia samobójstwa — „rzucając się w dół przez wielki otwór, który był w jego pokoju”. Uznając jednak, że odebranie sobie życia jest grzechem, na nowo wołał głośno do Boga: „Panie, nie uczynię niczego, co Ciebie obraża”. Wiele razy powtarzał te słowa.

Pewnego dnia przypomniał sobie, że czytał gdzieś, iż jakiś święty nie jadł dopóty, dopóki nie otrzymał od Boga gorąco pożądanej łaski. O podobnym fakcie czyta się w żywotach św. Andrzeja Apostoła i św. Pawła Pustelnika. Ignacy mógł mieć na myśli jeden z tych przykładów. Pewnej niedzieli po przyjęciu Komunii św. zdecydował się uczynić podobnie, i zaczął pościć. Przez cały tydzień nie wziął niczego do ust, a równocześnie nie zaniedbywał codziennej, siedem godzin trwającej modlitwy i pozostałych praktyk duchownych. Ale w następną niedzielę spowiednik, którego o tym poinformował, nakazał mu przerwać ten przesadny post.

To, czego nie mogły dokonać żadne wysiłki Ignacego, dokonała łaska Boża. „Spodobało się Panu sprawić, że obudził się jakby ze snu. A ponieważ dzięki pouczeniom, jakie mu Bóg dawał, miał już pewne doświadczenie w rozeznawaniu duchów, zaczął zastanawiać się, w jaki sposób ten duch go opanował. Z wielką jasnością poznania postanowił więc nigdy już nie spowiadać się z rzeczy przeszłych. I od tego dnia był wolny od swoich skrupułów, mając równocześnie tę pewność, że to Pan nasz zechciał go w swym miłosierdziu od nich wyzwolić”. Wyleczenie się ze skrupułów było owocem rozeznania duchów, które już w Loyoli stało się podstawą nawrócenia Iźiga. A ta straszliwa próba dopełniła w nim dzieła oczyszczenia i przekształciła go w doświadczonego mistrza w leczeniu skrupułów. Jest bowiem oczywiste, że zawarte w książeczce Ćwiczeń duchownych „Reguły pomocne do właściwego odczuwania i oceniania skrupułów i poduszczeń naszego nieprzyjaciela” mają swój początek w osobistym doświadczeniu Ignacego.

Trzeci okres pobytu w Manresie charakteryzował się obecnością duchowych pociech i Bożych oświeceń. Przedmiot tych ostatnich był bardzo różny. Iźigo codziennie modlił się do Trójcy Świętej. Pewnego dnia, kiedy na stopniach dominikańskiego kościoła odmawiał oficjum ku czci Najśw. Maryi Panny, „jego umysł zaczął się wznosić [ku górze] i ujrzał Przenajświętszą Trójcę jakby pod postaciami trzech klawiszy organów, a to z tak obfitymi łzami i z takim łkaniem, że nie mógł zapanować nad sobą. Tegoż ranka, przyłączywszy się do procesji wychodzącej z klasztoru, nie mógł powstrzymać łez aż do obiadu. A po posiłku nie mógł mówić o niczym innym tylko o Trójcy Przenajświętszej, a używał przy tym mnóstwa różnych porównań, doznając w tym radości i pociechy”. Od tego czasu pozostało mu głębokie nabożeństwo do Trójcy Przenajświętszej, o czym wzruszające świadectwo pozostawił w swym Dzienniku duchownym.

„Pewnego razu przedstawił się jego umysłowi sposób, w jaki Bóg stworzył świat; a towarzyszyła temu wielka radość duchowa”. Inna wizja polegała „na jasnym widzeniu umysłem swoim, jak Pan nasz, Jezus Chrystus, jest obecny w Najświętszym Sakramencie Ołtarza”. Czasem widział też oczyma wewnętrznymi człowieczeństwo Chrystusa. „Kształt, który mu się objawiał, był jako ciało białe, i nie rozróżniał w nim członków”. Wiele razy doświadczył tej wizji w Manresie, potem w czasie pielgrzymki do Jerozolimy, a później w pobliżu Padwy. W podobny sposób oglądał też wiele razy Najświętszą Pannę.

Wszystkie te Boże oświecenia sprawiły, że Iźigo tak bardzo został utwierdzony w wierze, „iż wiele razy mówił sam do siebie: Choćby nie było Pisma św., które nas poucza o tych rzeczach, on byłby zdecydowany umrzeć za nie tylko dlatego, że je widział”.

4. Oświecenie nad Cardonerem

Wśród wielu oświeceń, jakich doznał Ignacy, jedno w sposób szczególny odbiło się w jego duszy i miało zasadnicze znaczenie dla jego przyszłości. Chodzi o to, co powszechnie zaczęto nazywać „nadzwyczajnym oświeceniem”. Pozwólmy, aby sam Ignacy o tym opowiedział:

„Pewnego razu, powodowany uczuciem pobożności, szedł do kościoła, który jest odległy od Manresy trochę więcej niż o milę i — jak mi się zdaje — pod wezwaniem św. Pawła. Droga prowadziła tuż nad rzeką. I kiedy tak szedł zatopiony w swoich modlitwach, usiadł na chwilę, zwrócony twarzą ku rzece, która płynęła głęboko w dole. I gdy tam tak siedział, zaczęły się otwierać oczy jego umysłu. Nie znaczy to, iż oglądał jakąś wizję, ale że zrozumiał i poznał wiele rzeczy tak duchowych, jak i odnoszących się do wiary i wiedzy. A stało się to w tak wielkim świetle, że wszystko wydało mu się nowe. To, co wtedy pojął, nie da się szczegółowo wyjaśnić, choć było tego bardzo wiele. Otrzymał wtedy tak wielką jasność umysłu, i do tego stopnia, że jeśli rozważy całe życie swoje, aż do 62 roku życia, i jeśli zbierze razem wszystkie pomoce otrzymane od Boga i wszystko to, czego się nauczył, i choćby to wszystko zebrał w jedno, to i tak nie sądzi, żeby to wszystko dorównywało temu, co wtedy otrzymał w tym jednym przeżyciu”. Ojciec Gonçalves da Cámara, jego powiernik, dodał jeszcze na marginesie takie oto stwierdzenie, które usłyszał z ust samego Ignacego: „Stało się to w ten sposób, że w umyśle jego zagościła taka jasność, iż mu się zdawało, że stał się innym człowiekiem i że posiada inny umysł niż ten, który miał przedtem”.

Słowa Ignacego są wystarczająco jasne, by właściwie ocenić całą wspaniałość otrzymanej łaski.

Co się tyczy miejsca, w którym dokonało się to nadzwyczajne oświecenie, Ignacy mówi tylko, że było to przy drodze prowadzącej do kościoła Św. Pawła. Do kościoła tego można było iść albo brzegiem rzeki, albo też drogą wzdłuż zbocza góry. Wydaje się rzeczą bardziej prawdopodobną, że chodziło o tę drugą drogę; idąc nią, rzeczywiście można było powiedzieć, że rzeka płynie głęboko w dole. Przy tej drodze znajdował się krzyż, o którym wspomina Ignacy, kiedy po opisaniu oświecenia mówi: „Trwało to przez dobrą chwilę, a potem poszedł uklęknąć pod krzyżem, który był w pobliżu, aby podziękować Bogu”. Przepiękny i sugestywny jest widok, jaki się z tamtego miejsca roztacza, z sylwetką góry Montserrat na horyzoncie.

Jak wyjaśnia sam Ignacy, nie chodziło tu o wizję, lecz raczej o oświecenie umysłu. Nie miało ono za przedmiot żadnej poszczególnej tajemnicy wiary. Było to otwarcie się oczu umysłu: „Zrozumiał i poznał wiele rzeczy tak duchowych, jak i odnoszących się do wiary i wiedzy”. Dzięki temu oświeceniu „wszystko wydawało mu się nowe”. Skutkiem zaś była całkowita wewnętrzna przemiana. Wprost trudno nam pojąć słowa Ignacego o tym, że nadzwyczajne oświecenie nad rzeką Cardoner przewyższa wszystkie inne łaski i dary razem wzięte, jakie otrzymał od Boga w ciągu swojego życia, a gdy to mówił miał już 62 lata. Wiedząc o wielu mistycznych darach, którymi Pan obdarzył Ignacego, możemy sobie wyobrazić, że otrzymana w Manresie łaska była naprawdę nadzwyczajna.

To, co wydarzyło się nad Cardonerem, miało ogromne znaczenie nie tylko dla wewnętrznego życia Ignacego, ale także dla całego Towarzystwa. Do wydarzenia tego nawiązywał z całą pewnością wtedy, kiedy zapytany o pewne sprawy nowego zakonu, mówił, że można odpowiedzieć „zgodnie z tym, co przydarzyło mi się w Manresie”. Ojciec da Cámara, któremu zwierzył się Ignacy, skomentował powyższe stwierdzenie mówiąc, że w Manresie objawił Pan Ignacemu wiele z tych rzeczy, które potem wprowadził do Towarzystwa. Stąd też niektórzy zaczęli utrzymywać, że Ignacy posiadał już wtedy jakieś pojęcie o Towarzystwie, które miało powstać. Późniejsze wydarzenia nie wydają się jednak potwierdzać tej opinii, ponieważ jeszcze wiele lat po Manresie Ignacy nie był pewny co do swej dalszej przyszłości i, jak to powiedział o. Nadal, był „prowadzony łagodnie do celu, którego jeszcze sam nie znał”, tzn. do założenia nowego zakonu. Dopiero kiedy zobaczył, że nie można będzie spełnić zamiaru udania się do Jerozolimy ze swoimi towarzyszami z Paryża, a także po długich rozważaniach i dyskusjach całej grupy —zdecydował się założyć nowy zakon. Na pewno można powiedzieć, że w czasie oświecenia nad Cardonerem zobaczył nowy kierunek swego życia. Odtąd Iźigo nie miał już być samotnym pielgrzymem, który przez modlitwę i pokutę usiłuje naśladować przykład świętych, ale miał się oddać szukaniu dobra bliźnich, gromadząc wokół siebie przyjaciół, którzy by chcieli przyłączyć się do niego dla tej sprawy i z którymi mógłby utworzyć apostolską grupę. Nie posiadając jeszcze jasnej i wyraźnej wizji tego, co ma czynić w nadchodzących latach, stopniowo zbliżał się do realizacji swego życiowego powołania. Tylko w tym sensie można by powiązać założenie Towarzystwa Jezusowego z nadzwyczajnym oświeceniem w Manresie. Taką wizję przyszłości można również odczytać w medytacjach o Królestwie Chrystusa i o Dwóch sztandarach, które należy umieścić w okresie Manresy i które świadkowie tak kompetentni, jak np. Hieronim Nadal, łączą z założeniem Towarzystwa Jezusowego.

5. Ćwiczenia duchowne

Owocem długich doświadczeń i rozważań o sprawach Bożych, a przede wszystkim owocem szczególnego oświecenia Ducha Świętego, były Ćwiczenia duchowne. Zgodnie z jednomyślną relacją świadków, Ignacy napisał je w Manresie i doświadczył najpierw na sobie samym. Jednakże nie napisał ich za jednym razem w takiej formie, w jakiej do nas dotarły, lecz stopniowo je poprawiał i uzupełniał w miarę kolejnych doświadczeń, aż do czasów paryskich, a nawet rzymskich.

Zwraca uwagę fakt, że Ignacy, który w Autobiografii opowiada w najdrobniejszych szczegółach o niektórych wydarzeniach ze swojego życia w Manresie, jak np. o skrupułach, nic nie wspomina o układaniu Ćwiczeń. Dopiero pod koniec autobiograficznej opowieści, na prośbę swojego powiernika, o. Gonçalvesa da Cámara, dokonał krótkiej, lecz bardzo treściwej wzmianki na ten temat: „Kiedy Pielgrzym już opowiedział te rzeczy — zanotował o. da Cámara — zapytałem w dniu 20 października [1555] w sprawie Ćwiczeń duchownychKonstytucji, pragnąc się dowiedzieć, jak je napisał. On mi na to odpowiedział, że Ćwiczeń nie ułożył całych za jednym razem, ale kiedy zauważył pewne rzeczy w swej duszy, które wydawały mu się pożyteczne, a zdawało mu się, że będą pożyteczne i dla innych, wtedy notował je, na przykład rachunek sumienia za pomocą linii itd. W szczególności powiedział mi, że zasady wyboru [w Ćwiczeniach] zaczerpnął z tej różnorodności duchów i myśli, której doświadczył w Loyoli, kiedy był chory na nogę. Dodał też, że o Konstytucjach opowie mi wieczorem”. Z tego krótkiego tekstu wyłaniają się dwa fundamentalne fakty: Ćwiczenia były owocem dłuższego opracowywania, a ponadto św. Ignacy wypróbował je na samym sobie, zanim je spisał.

Jeśli pierwszym doświadczeniem, które miał, była różnorodność duchów, odczuwana w czasie rekonwalescencji — to trzeba przyznać, że Ćwiczenia biorą swój początek w Loyoli. Jak już wspomnieliśmy, chodziło w owym doświadczeniu o zmieniające się uczucia, których św. Ignacy doznawał, kiedy, z jednej strony, czuł się porwany przez ideały światowe, a z drugiej — pociągany do naśladowania przykładów świętych, których żywoty stanowiły jego lekturę. Jednakże zasadnicze doświadczenia, a w szczególności zapisywanie ich i tworzenie książeczki Ćwiczeń, przypadają na okres Manresy. Ojciec Jakub Laynez, którego świadectwo jest najwyższej wiarygodności, mówi, że Ignacy w swych medytacjach w Manresie doszedł do tego, co — jeśli chodzi o istotę rzeczy — nazywamy Ćwiczeniami. Ojciec Polanco dodaje, że w Manresie Bóg nauczył Ignacego „medytacji, które nazywamy ćwiczeniami duchownymi, oraz sposobu ich odprawiania, jakkolwiek to pierwsze odkrycie zostało potem udoskonalone poprzez praktykę i doświadczenie wielu rzeczy. Ponieważ ćwiczenia pomogły bardzo jego duszy, dlatego pragnął pomagać przez nie innym osobom”.

Opierając się na tych wiarygodnych świadectwach współczesnych Ignacemu osób, możemy powiedzieć, że podstawowe medytacje czterech tygodni ćwiczeń pochodzą z okresu Manresy. Z tego też okresu pochodzi układ i wzajemne powiązanie tych medytacji, tak aby osiągnąć cel ćwiczeń, tzn. „zwyciężyć samego siebie i uporządkować swe życie — bez kierowania się jakimkolwiek przywiązaniem, które byłoby nieuporządkowane”. Z okresu Manresy pochodzą też dwa rodzaje rachunku sumienia — zarówno szczegółowy, którego Ignacy uczyć będzie od samego początku swojej apostolskiej działalności, jak również ogólny, wraz z normami moralnymi dla odróżnienia grzechów śmiertelnych od lekkich. Biorąc pod uwagę doświadczenie w rozeznawaniu duchów, które zdobył już w Loyoli i pogłębił w Manresie, musimy odnieść do owego okresu reguły związane z tą materią, charakterystyczne dla pierwszego tygodnia ćwiczeń. Oczywiście, wszystko to miało jeszcze zalążkową formę, jak o tym można było się przekonać kilka lat później w Salamance, gdzie Ignacy wręczył bakałarzowi Sancho Gomezowi de Frías „wszystkie swoje papiery, w których zawierały się Ćwiczenia”.

6. Pierwszy rekolektant

Pierwszym, który odprawił ćwiczenia duchowne, był sam Iźigo. Książeczka Ćwiczeń powstała jako owoc jego doświadczeń w Manresie. Spisał je Ignacy po to, żeby pomagać bliźnim, dzieląc się myślami i przeżyciami, które go przekształciły w innego człowieka. Tym, którzy się decydują na odprawienie ćwiczeń w całości i są do tego zdolni, narzuci cały miesiąc wytężonej pracy: cztery lub pięć godzin dziennie medytacji, ponadto rachunki sumienia i refleksje. A wszystko to według dokładnie określonych norm: „addycji”, „adnotacji”, „reguł”, przeznaczonych dla osiągnięcia jak najlepszych owoców. Ignacy nie mówi, kiedy on sam „odprawił” ćwiczenia. Możemy jednak przypuszczać, że w ostatnich, bardziej spokojnych miesiącach pobytu w Manresie, chociaż, jeżeli się dobrze przyjrzymy, ćwiczenia rozpoczęły się w pewnym sensie już w Loyoli.

Nie wiemy też dokładnie, jaki był układ tematów ćwiczeń, które Iźigo przeżywał i doświadczał na sobie. Można przypuszczać, że w ogólnych zarysach przeżywał je w takim porządku, w jakim zostały później spisane.

Dusza Ignacego była dobrze przygotowana do otrzymania Bożego światła. W Montserracie oczyścił się odprawiając spowiedź generalną, która trwała trzy dni. Dzieła oczyszczenia dopełniła straszliwa próba skrupułów, przeżyta w Manresie. Po tym doświadczeniu w duszy zapanował spokój. Iźigo mógł się oddać całkowicie rozważaniu spraw Bożych.

Od czasu rekonwalescencji w rodzinnym domu w Loyoli Ignacy szukał sposobu uporządkowania swego życia. Teraz natomiast zrozumiał, że powinien przede wszystkim starać się poznać i zgłębić cel, dla którego został przez Boga stworzony, aby w ten sposób mógł wypełnić Boże zamiary i plany względem siebie. Przeszkodę do właściwego poznania woli Bożej stanowiły „nieuporządkowane przywiązania”, które zaślepiają oczy umysłu i pociągają wolę ku grzechowi. Należało więc wydać im walkę. W tym celu trzeba było zwyciężać samego siebie. Do tego zaś zwycięstwa mogły dopomóc Ćwiczenia duchowne. Ich pełny tytuł wyraża w syntezie całą ich treść: „Ćwiczenia duchowne służące do zwyciężenia samego siebie i do uporządkowania swego życia — bez kierowania się jakimkolwiek przywiązaniem, które byłoby nieuporządkowane”.

Praca, której miał dokonać, wymagała wielkiej hojności i zdecydowanej woli. Iźigo wszedł w ćwiczenia „z wielkodusznością i hojnością względem swego Stwórcy i Pana”.

Przede wszystkim ukazał się jego oczom Boży plan w stosunku do stworzenia: „Człowiek po to jest stworzony, aby Boga, Pana naszego, chwalił, czcił i Jemu służył, a przez to zbawił duszę swoją”. Rzeczy ziemskie mają człowiekowi pomagać do osiągnięcia tego celu. Stąd wynika, że „ma korzystać z nich w całej tej mierze, w jakiej mu one pomagają do jego celu, a znów w całej tej mierze winien się od nich uwalniać, w jakiej mu są przeszkodą do tegoż celu”. Prawdy zawarte w Fundamencie Ćwiczeń dostarczają rekolektantowi tylu zasadniczych wskazań i stanowią tak jasny i przejrzysty wstęp do dalszych etapów ćwiczeń, że trudno sobie wyobrazić, by tej wagi tekst nie powstał w Manresie, przynajmniej w swej najprostszej formie. Dzięki zdobytym doświadczeniom oraz dzięki studiom Iźigo będzie mógł nadać mu doskonały, harmonijny kształt, jaki obecnie posiada.

Wobec Bożych planów stworzenie nieraz się buntuje, to znaczy popełnia grzech. Iźigo przebiegł w myśli historię swego życia, przywodząc na pamięć popełniane z roku na rok grzechy, miejsca, w których przebywał, postawy, jakie zajmował wobec innych ludzi, oraz funkcje, jakie spełniał. Jego duszę ogarnęło uczucie wstydu i bólu. Wstydu z powodu brzydoty swych grzechów i bólu z powodu obrazy Boga. Skutkiem tego uczucia nie była jednak rozpacz. „Wyobrażając sobie Chrystusa, Pana naszego, obecnego i wiszącego na krzyżu, rozmawiać z Nim, pytając Go, jak to On, będąc Stwórcą, do tego doszedł, że stał się człowiekiem, a od życia wiecznego przeszedł do śmierci doczesnej i do konania za moje grzechy. Podobnie, patrząc na siebie samego, pytać się siebie: Com ja uczynił dla Chrystusa? Co uczynię dla Chrystusa? Com powinien uczynić dla Chrystusa?”. Życie Ignacego będzie odpowiedzią na to potrójne pytanie.

W innej medytacji o grzechach wszystko kończy się „rozmową o miłosierdziu”, tzn. wszystko rozwiązuje się w ufnym i pełnym miłości oddaniu się Bożemu miłosierdziu, które jest jedyną ucieczką grzesznika.

Z tej pierwszej części lub pierwszego „tygodnia” ćwiczeń Iźigo wyszedł zakochany w Jezusie Chrystusie, swoim Wyzwolicielu i Odkupicielu. Nie tylko, że nie chce Go już nigdy obrażać, ale przede wszystkim starać się będzie Go naśladować. Chrystus jest dla Ignacego Królem, któremu winien być posłuszny i służyć Mu z większą wiernością, niż czynił to dotychczas wobec wielkich tego świata. Iźigo czuje się powołany przez Chrystusa do wielkiej sprawy, do odnowienia zagubionej ludzkości. Świętość jawi się jako zdobycie Bożego królestwa poprzez zwycięstwo nad wszystkimi nieprzyjaciółmi Bożych planów. Tych nieprzyjaciół znał dobrze, bo już nieraz ich zwyciężał. Są to przede wszystkim; zmysłowość oraz cielesna i światowa miłość. Iźigo postanawia zaangażować się w tę walkę z jak największą gotowością i hojnością, idąc za przykładem samego Jezusa. Starać się będzie głębiej poznać Jezusa Chrystusa, aby Go goręcej miłować i wierniej pójść za Nim. Poprzez rozważanie ewangelicznych tekstów, od wcielenia aż do męki i zmartwychwstania Chrystusa, Iźigo wniknął w „zamiary” Boskiego Mistrza, to znaczy w Jego ducha i naukę, przeciwne duchowi i nauce świata. Ubóstwo i pokora Jezusa stanowią dla Ignacego wyzwanie rzucone chciwości i pysze świata. Syntezę wszystkiego dostrzegł Iźigo w Kazaniu na górze, w którym Jezus przekazuje światu swoje błogosławieństwa. Iźigo przyjmuje upokorzenia i rzeczywiste ubóstwo, aby naśladować Chrystusa ubogiego i upokorzonego i zaciągnąć się w ten sposób pod Jego sztandar. Pójdzie za Chrystusem i naśladować Go będzie w męce i śmierci, aby stać się także uczestnikiem chwały Jego zmartwychwstania.

Przy końcu ćwiczeń duchownych Iźigo miał już rozwiązany problem swojego życia. Jego ideałem będzie służba Bogu, a wzorem sam Jezus Chrystus. Polem działania Iźiga miał się stać cały świat. Odtąd nie będzie już samotnym pielgrzymem, oddanym wyłącznie modlitwie i pokucie, ale wszystkie swoje siły poświęci na to, żeby „pomagać duszom”, to znaczy prowadzić ludzi do spełnienia ich ostatecznego przeznaczenia.

Możemy przypuszczać, że przed opuszczeniem Manresy Iźigo odwiedził po raz ostatni katedrę, kościół Dominikanów oraz pustelnię, gdzie często modlił się z takim nabożeństwem. Nie wykluczone, że udał się także do Montserratu, aby pożegnać Królową tamtejszego sanktuarium, Czarną Madonnę, oraz stróżów sanktuarium — benedyktynów. Swoim przyjaciołom z Manresy pozostawił to, co miał, a było tego bardzo niewiele: miska, pielgrzymia tunika oraz sznur, którym się przepasywał. Wyniósł natomiast niezatarte wspomnienie wszystkiego, czego doznał w tym miasteczku katalońskim. Przybył tam jako świeżo nawrócony pokutnik, a wychodził przemieniony w duchowego człowieka, gotowego do podjęcia wielkich przedsięwzięć na chwałę Bożą. Przedsięwzięć, do których był powołany i których zalążek znajdował się w Ćwiczeniach odprawionych i spisanych w Manresie. Z biegiem czasu Manresa stanie się miejscem związanym powszechnie z osobą św. Ignacego. Setki pielgrzymów udawać się będą na modlitwę do świętej groty, a sama Manresa stanie się nazwą wielu domów modlitwy.

Śladami Jezusa

„Tymczasem powoli zbliżała się pora, w której miał zamiar wyruszyć do Jerozolimy. Tak więc z początkiem roku 1523 udał się do Barcelony, aby tam wsiąść na okręt”. Tak pisze Ignacy w Autobiografii. Jedynym celem jego podróży do Barcelony było wsiąść tam na okręt odpływający do Włoch. Ignacy uwarunkowany był datą Wielkanocy, w czasie której pielgrzymi prosili papieża o pozwolenie udania się do Jerozolimy. Wielkanoc wypadła w tym roku 5 kwietnia. Według najbardziej prawdopodobnych obliczeń Ignacy wyruszył z Manresy około 18 lutego 1523 roku.

1. Postój w Barcelonie

Do Barcelony wkroczył przez Nową Bramę. Potem ulicami Puerta Nueva i Carders doszedł do placu, gdzie się zatrzymał, aby się pomodlić przed obrazem Matki Boskiej Przewodniczki. Idąc dalej ulicą Carders, a potem przechodząc przez plac de la Lana oraz przez ulicę Boria, skręcił na lewo w ulicę Febrers (dzisiaj ul. Św. Ignacego), gdzie znajdował się dom i sklep Inés Pascual. W domu tej dobrodziejki znalazł gościnę, podobnie jak w czasie drugiego pobytu w Barcelonie. Niestety, dzisiaj domu tego już nie ma. Został zburzony w 1853 roku, kiedy wytyczano ulicę de la Princesa.

W Barcelonie spędził Ignacy nieco ponad 20 dni, okres konieczny dla załatwienia sobie podróży do Rzymu. Nie mógł jednak pozostać bezczynny. Podobnie jak w Manresie, jedyną jego troską było szukanie ludzi, z którymi mógłby porozmawiać o sprawach duchowych. Z procesów Ignacego dowiadujemy się, że chodził m.in. do klasztoru sióstr hieronimitek pod wezwaniem św. Macieja, znajdującego się wtedy przy placu Padró. Poza miastem, na wzgórzach Collcerola, leżał klasztor mnichów hieronimitów. Do dziś zachowały się ruiny klasztoru, do którego zaglądał w tym samym celu Iźigo, podobnie jak do pobliskich pustelni, rozrzuconych na terenie San Ginés dels Agudells. Wiadomo, że jego pragnienie spotkania osób żyjących sprawami ducha nie zostało zaspokojone, podobnie jak w Manresie.

Pewnego dnia nasz pielgrzym siedział z dziećmi na stopniach kościoła Św. Justa, słuchając kazania. Jedna pani, Isabel Ferrer, żona Francisca Rosera (lub Rosella), zobaczyła wtedy jakby blask wychodzący z oblicza Ignacego. Równocześnie usłyszała wewnętrzny głos, który jej mówił: „Zawołaj go, zawołaj go”. Po skończonym kazaniu wróciła do swojego domu, znajdującego się przy tym samym placu, naprzeciw portalu kościoła, i opowiedziała mężowi to, co widziała. Obydwoje postanowili przyjąć pobożnego pielgrzyma w swoim domu. Zaraz po obiedzie poprosili go, aby im mówił o sprawach Bożych. Odtąd Isabel tak bardzo przywiązała się do Ignacego, że stała się jego najhojniejszą dobrodziejką; korzystał on z jej wsparcia zarówno w Barcelonie, jak i potem w Paryżu i Wenecji. Po założeniu Towarzystwa to przywiązanie Isabel znalazło potwierdzenie w wydarzeniach, o których opowiemy nieco później.

Iźigo mówił swoim dobroczyńcom o zamierzonej podróży do Rzymu — że chciałby się zabrać na niewielką brygantynę. Roserowie odradzili mu to, zalecając podróż na większym okręcie, na którym miał także płynąć jeden z ich krewnych. Ignacy zgodził się na tę propozycję, która okazała się opatrznościowa, jako że brygantyna zaraz po wypłynięciu z barcelońskiego portu zatonęła.

Iźigo zamierzał odbyć podróż-pielgrzymkę w całkowitym ogołoceniu ze środków ludzkich: w samotności i bez pieniędzy. Tym, którzy ofiarowali się mu towarzyszyć, a było ich wielu, grzecznie odmówił. Kiedy ktoś powiedział, że samotne podróżowanie do Rzymu bez znajomości łaciny i włoskiego jest zbyt śmiałym przedsięwzięciem — Iźigo odrzekł, że nie zgodzi się, by mu ktoś towarzyszył, choćby to miał być syn czy brat księcia de Cardona. Pragnął bowiem mieć te trzy cnoty: wiarę, nadzieję i miłość. Gdyby miał towarzysza podróży, w razie głodu zwróciłby się do niego; gdyby upadł, miałby nadzieję, że on go podniesie. Całą ufność pokładaną w stworzeniach chciał złożyć tylko w samym Bogu. Z tego też powodu pragnął wsiąść na okręt bez jakiegokolwiek zaopatrzenia. Musiał jednak w tym względzie ustąpić, ponieważ właściciel okrętu, ofiarując mu darmowy przejazd, postawił warunek, żeby zabrał ze sobą pożywienie: „Pewną ilość sucharów jako swoją żywność; w przeciwnym razie za nic na świecie nie przyjmie go na okręt”. Ignacego ogarnęły skrupuły: „To taka jest twoja ufność i wiara pokładana w Bogu, że On cię nie opuści?”. Długo zastanawiał się, co począć. Wreszcie, nie mogąc znaleźć rozwiązania, postanowił poradzić się spowiednika, a ten polecił mu, żeby użebrał to, co jest konieczne do podróży, i wziął ze sobą na okręt.

Warto przy tej okazji wspomnieć o ciekawym zdarzeniu. Pewna pani, do której zwrócił się z prośbą o jałmużnę, zapytała go, dokąd chce płynąć. Iźigo zastanawiał się, co ma jej odpowiedzieć, i w końcu wyjawił jej tylko, że zamierza udać się do Rzymu. Wtedy owa pani stwierdziła: „Chcecie iść do Rzymu? Ci, co tam się udają, nie wiem, w jakim stanie stamtąd wracają”. Ignacy zaznacza, że chciała przez to powiedzieć, iż podróż do Rzymu przynosi mały pożytek dla ducha. Racją, dla której nie chciał początkowo wyjawić wszystkich swoich pielgrzymich planów, była obawa przed próżną chwałą, towarzysząca mu przez cały ten okres. Dlatego nie ośmielił się powiedzieć, skąd pochodzi ani do jakiej należy rodziny. Wynika z tego, że rodzina Ignacego była znana także poza Krajem Basków.

Zebrawszy jałmużnę, udał się do portu, aby wsiąść na okręt. Kiedy już tam był, zauważył, że zostało mu w kieszeni trochę monet. Postanowił zostawić je na ławce.

2. W drodze do Rzymu

Około 20 marca 1523 roku Iźigo wsiadł na okręt płynący bezpośrednio do Gaety. Dzięki mocnym i pomyślnym wiatrom odległość pokonano w pięciu dniach, pomimo gwałtownych burz. Po zejściu z pokładu pasażerowie znaleźli się w kłopocie, obawiano się bowiem zarazy w temtej okolicy. Ignacy zdecydował się natychmiast ruszyć do Rzymu. Wśród pasażerów, którzy dołączyli się do niego, była kobieta z dwojgiem dzieci, chłopcem i dziewczynką przebraną za chłopca. Przenocowali w zagrodzie pełnej żołnierzy, którzy dali im jeść i pić w takiej obfitości, iż „zdawało się, że mieli zamiar ich upić”. Kobietę z dziewczynką umieszczono na noc na piętrze, a naszego pielgrzyma z chłopcem — w stajni. O północy Iźigo usłyszał krzyki kobiet broniących się przed żołnierzami, którzy chcieli je zgwałcić. Wyszedł wtedy i stanął energicznie w ich obronie, krzycząc: „Czyż można coś podobnego tolerować!”. Interwencja była tak skuteczna, że całkowicie zbiła z tropu napastników i przeszkodziła im w dopełnieniu niecnych zamiarów. Iźigo tej samej nocy ruszył w dalszą drogę z ową kobietą i jej córką. Chłopiec zdążył już wcześniej zbiec.

Przybyli wkrótce do pobliskiego miasta, którym prawdopodobnie było Fondi. Bramy jednak zastali zamknięte i nikt nie chciał im dać jałmużny. Iźigo spędził tak cały dzień, osłabiony i wyczerpany trudami podróży. Następnego dnia, dowiedziawszy się, że nadchodzi dziedziczka tych okolic, Beatrice Appiani, żona Wespazjana Colonny, podszedł do niej i poprosił o pozwolenie na wejście do miasta, co też uzyskał. Po kilkudniowym odpoczynku wyruszył znów w drogę, dotarł do Rzymu 29 marca. Była to Niedziela Palmowa. Natychmiast po przybyciu poprosił papieża o pozwolenie na odbycie pielgrzymki do Świętego Grobu w Jerozolimie oraz innych miejsc świętych. Zezwolenie papieża nosi datę 31 marca 1523 roku.

3. W Wenecji

W Wiecznym Mieście spędził Iźigo cały Wielki Tydzień oraz Wielkanoc
(5 kwietnia) wraz z oktawą. 13 lub 14 kwietnia wyruszył w kierunku Wenecji drogą, która przez Orvieto, Spoleto i Maceratę prowadzi aż do brzegów Adriatyku. Następnie wzdłuż wybrzeża przeszedł przez Pesaro, Rimini, Rawennę, aż do Comacchio i Chioggi, na południu laguny weneckiej. Stamtąd musiał się udać do Padwy, aby uzyskać świadectwo zdrowia, konieczne do wejścia do Wenecji. Wyruszył ze swoimi kilkoma towarzyszami podróży, ale nie mógł im dorównać kroku, ponieważ „szli bardzo szybko i o zmierzchu zostawili go samego w szczerym polu”. Wtedy „ukazał mu się Chrystus w ten sam sposób, w jaki mu się zwykł ukazywać [...], i bardzo go pokrzepił na duchu”. Było to objawienie podobne do tego, jakiego doznał poprzednio w Manresie. Odtąd wszystko układało mu się dobrze. Gdy wspomniani towarzysze Ignacego załatwili sobie sprawę świadectwa lekarskiego uciekając się do fałszerstwa, jego samego nikt nawet o nie nie pytał, tak że bez trudności wszedł do Wenecji, choć nie posiadał świadectwa. Strażnicy, którzy zjawili się na pokładzie barki i dokładnie sprawdzili wszystkich — Ignacego zupełnie pominęli.

W Wenecji utrzymywał się z jałmużny. Sypiał pod arkadami domów otaczających plac Św. Marka. Pewnego dnia spotkał go jakiś bogaty Hiszpan i zapytał, dokąd się udaje i w jakim celu. Dowiedziawszy się o planach pielgrzyma zaproponował mu, aby do czasu wejścia na okręt zatrzymał się w jego domu. Iźigo przyjął gościnę. Starał się ją wykorzystać do prowadzenia rozmów duchowych, jak to już czynił w Manresie. Podczas obiadu mówił na ogół bardzo niewiele i zawsze słuchał z wielką uwagą, o czym rozprawiano, by następnie przejść od tego do rozmowy o Bogu, „co też i czynił po skończonym posiłku”. Tenże „bogaty Hiszpan” i jego rodzina, która go gościła, tak bardzo się przywiązali do pielgrzyma, że nie chcieli go wypuścić ze swego domu.

4. Pielgrzym w Ziemi Świętej

Do Ziemi Świętej pobożny lud chrześcijański pielgrzymował od najdawniejszych czasów. Nasilenie pielgrzymek zanotowano w XV i w początkach XVI wieku. Dla odbycia takiej pielgrzymki potrzebne było, jak już widzieliśmy, specjalne pozwolenie papieża, którego ten udzielał w dokumencie wystawianym osobiście lub przez jakiegoś upoważnionego prałata. Dokument taki określał wszystkie warunki: porę roku na odbycie pielgrzymki, ubiór pielgrzymi, cenę, jaką miał zapłacić, miejsce zakwaterowania. Od czasów, kiedy Turcy opanowali Bliski Wschód, Republika Wenecka była upoważniona do organizowania takiej pielgrzymki tylko raz w roku. Pielgrzymi ze wszystkich stron zbierali się w Wenecji podczas Zielonych Świąt, a potem brali udział w procesji Bożego Ciała. Z chwilą wkroczenia na teren Palestyny, pielgrzymi przechodzili pod jurysdykcję franciszkanów, którzy od roku 1342 byli kustoszami Ziemi Świętej. Oni to przygotowywali zakwaterowanie oraz wytyczali pątnicze szlaki.

O pielgrzymce Ignacego do Ziemi Świętej w roku 1523 posiadamy dość dobre informacje, które pochodzą z diariuszy dwóch spośród jego towarzyszy podróży. Jeden z nich to Piotr Füssly z Zurychu, odlewacz dzwonów i broni, a drugi to Filip Hagen ze Strasburga. Ten ostatni rozpoczyna swoją opowieść taką oto uwagą: każdy, kto pragnie odwiedzić Grób Święty, winien zaopatrzyć się w trzy worki: jeden worek pełen dukatów i innych weneckich monet; drugi wypełniony cierpliwością, a trzeci wiarą. W istocie, jak wykazało doświadczenie, pielgrzymka pochłaniała bardzo dużo pieniędzy na przejazdy, utrzymanie, mieszkanie, przewodników itp. Ale o wiele bardziej jeszcze potrzebna była cierpliwość, nie tylko ze względu na niewygody podróży, lecz także z powodu różnych szykan ze strony Turków i Beduinów. A wszystkie te udręki i niewygody były nie do zniesienia bez silnej wiary. Iźigo nie miał wprawdzie pierwszego ze wspomnianych trzech worków, ale miał dobrze wypełnione dwa pozostałe. Nie miał pieniędzy na opłatę za podróż, a na swoje utrzymanie nie posiadał niczego poza ufnością pokładaną w Bogu.

Grupa pielgrzymów udających się do Jerozolimy były zazwyczaj bardzo liczna, ale w roku 1523 wybrało się ich niewielu. Niemało pielgrzymów, którzy przybyli do Wenecji, aby tam wsiąść na okręt — wycofało się po otrzymaniu wiadomości, że wyspa Rodos dostała się w 1522 roku w ręce Turków. Wśród 21 pielgrzymów było 4 Hiszpanów, 3 Szwajcarów, 1 Tyrolczyk, 2 Niemców oraz 11 Flamandczyków i Holendrów. Iźigo wspomina tylko jedno nazwisko, a mianowicie, Diega Manesa. Był to hiszpański szlachcic, komandor Zakonu Św. Jana, który do Jerozolimy udawał się w towarzystwie swego sługi. Innym Hiszpanem był jakiś ksiądz, a czwartym sam Iźigo.

Nasz pielgrzym, ponieważ nie posiadał pieniędzy na przejazd, musiał się przede wszystkim zatroszczyć o to, aby ktoś zechciał go zabrać na okręt. Pragnąc całą ufność złożyć w Bogu, nie chciał zwrócić się o pomoc do cesarskiego ambasadora w Wenecji — Alonsa Sancheza. Jednak wspomniany już hojny Hiszpan, który gościł Ignacego, załatwił mu audiencję u niedawno wybranego doży Wenecji, Andrzeja Gritti. Ten życzliwie wysłuchał Ignacego i zarządził, aby go przyjęto na okręt, którym miał odpłynąć na Cypr nowy ambasador Republiki Weneckiej, Nicolň Dolfin. Oprócz Ignacego załadowało się na ten okręt, zwany „Negrona”, siedmiu innych pielgrzymów. Pozostałych trzynastu odpłynęło nieco wcześniej pątniczym statkiem.

Przed zaokrętowaniem się Ignacy poważnie zaniemógł, „zapadł ciężko na gorączkę”, która dręczyła go przez kilka dni. Gorączka wprawdzie ustąpiła, ale okręt miał odbić od brzegu w dniu, w którym pielgrzym zażył środek przeczyszczający. Zapytano wtedy lekarza, czy w takich warunkach Iźigo może odpłynąć, na co lekarz odpowiedział: „Jeżeli ma tam być pogrzebany, to może jechać... On jednak wsiadł na okręt i tego samego dnia odpłynął. Wymiotował bardzo, ale poczuł się lepiej i zaczął zupełnie powracać do zdrowia”.

„Negrona” podniosła żagle 14 lipca, a dokładnie po miesiącu, pełnym różnych przygód, przybiła do cypryjskiego portu Famagusta. Na Cyprze pielgrzymi umówili się z właścicielem okrętu pątniczego, który zgodził się dowieźć ich za 20 dukatów do Jaffy. Z Famagusty pielgrzymi przeszli do Salinas (dzisiaj Larnaca), skąd miał odpłynąć okręt. Iźigo, jak zwykle, dla swojego utrzymania niczego nie zabrał, z wyjątkiem „nadziei w Bogu, jak to czynił poprzednim razem”. W czasie podróży, z różnymi przygodami, ukazał mu się wielokrotnie Chrystus Pan, który go pocieszał i pokrzepiał. Z Larnaki odpłynęli 19 sierpnia, a 24 sierpnia przybili do portu w Jaffie, jednak aż do 31 sierpnia nie otrzymali zezwolenia na wejście do miasta. W dalszą drogę wybrali się na osiołkach; dotarli do miejscowości Ramla, około 20 km na południowy wschód od Jaffy, i tam przenocowali. Dwie mile przed wejściem do Jerozolimy wspomniany Hiszpan, Diego Manes, przemówił do wszystkich pielgrzymów zachęcając ich, „że będzie dobrze przygotować się wewnętrznie i zachować milczenie”. Na widok Świętego Miasta ogarnął ich wielki entuzjazm. Iźigo mówi, że ta radość nie wydawała się być tylko naturalną. U wejścia do miasta wyszli im naprzeciw ojcowie franciszkanie, z wysoko wzniesionym krzyżem. Był to piątek, 4 września 1523 roku.

5. W ojczyźnie Jezusa

Łatwo odgadnąć uczucia, jakie przenikały duszę Ignacego. Jego marzenia z Loyoli stały się wreszcie rzeczywistością — marzenia i pragnienia, które zrodziły się w czasie lektury Życia Chrystusa. W planach Iźiga nie chodziło o krótki pielgrzymi pobyt w Ziemi Świętej, zamierzał tam pozostać na zawsze.

Nasi pielgrzymi przemierzali ustaloną zwyczajem trasę. Rankiem 5 września, po Mszy św. w klasztorze na Górze Syjon, udali się w procesji z zapalonymi świecami w kierunku Wieczernika, gdzie wspominali Ostatnią Wieczerzę i zesłanie Ducha Świętego. Z Wieczernika przeszli do kościoła Zaśnięcia Najśw. Maryi Panny. Po południu zwiedzali Święty Grób, tam też spędzili całą noc na czuwaniu. O świcie odbyli spowiedź i przyjęli Komunię św. O godzinie szóstej rano zamykano kościół i pielgrzymi mieli udać się do swoich kwater na spoczynek. Po południu tegoż dnia przeszli Drogę Krzyżową, według wyznaczonych stacji, od Wieży Antoniusza aż do Kalwarii i Świętego Grobu.

Nazajutrz, w poniedziałek 7 września, wyruszyli do Betanii i na Górę Oliwną. Następne dni, 8 i 9 września, poświęcili na pobyt w Betlejem, a 10 i 11 września spędzili w Dolinie Jozafata i w ogrodzie Getsemani, dokąd przeszli przez potok Cedron. W nocy z 11 na 12 września modlili się znowu przy Świętym Grobie. Dwa następne dni przeznaczono na odpoczynek, a 14 września ruszyli w kierunku Jerycha i rzeki Jordan. Droga była kamienista i kiepska. W uświęconym chrztem Odkupiciela Jordanie mieli ochotę się zanurzyć, ale tureccy przewodnicy bardzo ponaglali, tak że tylko niektórzy zdołali obmyć sobie twarz i ręce. W drodze powrotnej do Jerozolimy przeszli u stóp Góry Kuszenia. Szwajcarzy i Hiszpanie zamierzali wejść na szczyt, gdzie Jezus pościł i był kuszony, ale przewodnicy nie dali czasu na spełnienie tego pobożnego pragnienia.

Od 16 do 22 września przebywali w Jerozolimie. Iźigo przeznaczy ten okres na załatwienie różnych spraw związanych z jego planem „pozostania w Jerozolimie, aby odwiedzać ustawicznie te miejsca święte. Ale oprócz tej osobistej pobożności miał także zamiar pomagać duszom”. W tym celu udał się do ojca gwardiana klasztoru na Górze Syjon, aby wyjawić mu swoje zamiary i pokazać polecające listy, które zabrał ze sobą. Gwardian przedstawił mu trudne warunki, w jakich znajdowali się mnisi w klasztorze. Iźigo miał na to w zanadrzu łatwą odpowiedź. Nie chciał niczego, tylko żeby od czasu do czasu wysłuchano jego spowiedzi. W tej sytuacji gwardian okazał się bardziej ustępliwy. Dodał jednak, że ostatnie słowo należeć będzie do prowincjała, który wtedy przebywał w Betlejem.

Iźigo myślał, że wreszcie osiągnął to, czego tak bardzo pragnął. Czekając na powrót prowincjała, zaczął pisać listy do swoich przyjaciół w Barcelonie. Wiadomo, że napisał do Inés Pascual, ale list ten nie zachował się do naszych czasów. Szkoda, bo z pewnością moglibyśmy w nim odnaleźć wiele szczegółów dotyczących pielgrzymki, a przede wszystkim uczuć i przeżyć Ignacego na ziemi Jezusa.

Odpowiedź prowincjała nie była po myśli pielgrzyma. Powiedział mu, iż po przemyśleniu całej sprawy doszedł do wniosku, że nie powinien spełnić jego życzenia. Do powzięcia takiej decyzji doprowadziło go doświadczenie z innymi pielgrzymami, spośród których wielu umarło, a inni dostali się do niewoli. Tego rodzaju niebezpieczeństwa nie mogły, rzecz jasna, odstraszyć człowieka tak zdecydowanego jak Iźigo. Jednak prowincjał mimo jego nalegań okazał się nieustępliwy. Zagroził nawet, że może go ekskomunikować, jeśliby pozostał bez pozwolenia. Był nawet gotów pokazać specjalne bulle papieskie, które go do tego upoważniały. Iźigo musiał się poddać, widząc w tym wszystkim wolę Bożą. Nie miał innego wyjścia, jak udać się w drogę powrotną z pozostałymi pielgrzymami.

Przed opuszczeniem Ziemi Świętej Iźigo gorąco zapragnął ponownie odwiedzić Górę Oliwną. Nikomu nic nie mówiąc, i bez żadnego przewodnika, „odłączył się od innych pątników i udał się samotnie na Górę Oliwną. Ale strażnicy nie chcieli mu pozwolić tam wejść. Dał im więc nożyk ze swoich przyborów do pisania, które nosił przy sobie. Potem, odprawiwszy z wielką pociechą modlitwy, zapragnął iść do Betfage. Tam sobie przypomniał, że nie dość dobrze obejrzał na Górze Oliwnej, w którą stronę była zwrócona prawa stopa Jezusa, a w którą lewa. Powrócił więc tam i dał strażnikom, o ile wiem, nożyczki, aby mu pozwolili tam wejść”.

Kiedy zakonnicy spostrzegli, że po powrocie pielgrzymów do kwatery zabrakło Ignacego, wysłali na poszukiwanie jednego ze służących. Ten odnalazł Ignacego i zaraz pogroził mu kijem, a okazując wielki gniew chwycił go za ramię i przyprowadził do klasztoru. Iźigo wspomniał na Jezusa, „bo mu się zdawało, że widzi wciąż Chrystusa nad sobą. Widzenie to trwało, darząc go wielką obfitością pociechy, aż do przybycia do klasztoru”.

6. Powrót do Wenecji i Barcelony

23 września, około godziny dziesiątej wieczorem, wybierając boczne drogi, by uniknąć nieprzyjemnych spotkań, pielgrzymi wyruszyli w kierunku Ramli. Dotarli tam następnego dnia około godziny jedenastej przed południem, zmęczeni, wygłodniali i senni. Na dodatek tych utrapień gubernator miasta zażądał od każdego z nich po jednym dukacie i coś z odzieży. Musieli się zatrzymać w tym mieście przez kilka dni. Środowisko było bardzo niezdrowe, a sytuację pogarszały jeszcze nikłe zapasy pitnej wody. Niektórzy z nich zachorowali. W końcu, 1 października, gubernator dał im zezwolenie na wyjazd.

Okręt z pielgrzymami wypłynął z Jaffy 3 października. Właściciel okrętu nie zaopatrzył go dobrze w żywność, co wkrótce dało się odczuć, tym bardziej, że z powodu braku wiatru podróż się przedłużała. Było też na okręcie kilku chorych, a jeden z nich zmarł. 14 października przybili do portu Larnaca.

Pojawił się dla pielgrzymów nowy problem, a mianowicie znalezienie okrętu, na którym mogliby udać się do Wenecji. „Negrona”, nie czekając na przybycie pielgrzymów, odpłynęła 10 dni wcześniej. Pozostawały jeszcze trzy inne okręty, z których jeden, wielki, należał do rodziny Contarini, bogatych armatorów weneckich. Właściciel okrętu domagał się za przejazd po 15 dukatów od każdego pasażera. Dwaj Hiszpanie, Diego Manes i jego towarzysz, przystali na propozycję. Ponadto Diego prosił właściciela okrętu, aby zabrał też Ignacego za darmo, wyjaśniając, że nie może on zapłacić, jednak zasługuje na to, żeby go zabrać, bo jest świętym człowiekiem. Właściciel odpowiedział wtedy z drwiną: „Jeśli to jest tak wielki święty, to niech się przeprawi przez morze, jak św. Jakub”. Inni pielgrzymi, pośród nich Füssly i pozostali Szwajcarzy, za mniejszą sumę pieniędzy dostali się na drugi okręt, o nawie „Malipiera”. Nie wiemy dokładnie, jakim okrętem odpłynął Iźigo. On sam wspomina tylko, że był to „mały statek”. Prawdopodobnie chodziło o statek typu marana albo marano, używany w Wenecji zarówno do celów handlowych, jak i wojskowych. Zanim odpłynięto, pielgrzymi udali się jeszcze na zwiedzanie wyspy. Byli między innymi w Kościele Franciszkanów w Nikozji.

Okręt z naszym pielgrzymem odpłynął w początkach listopada, tak samo jak dwa inne, z których jeden Iźigo nazywa „wielkim”, a drugi „tureckim”. Wypłynęli przy dobrej pogodzie, ale pod wieczór rozpętała się gwałtowna burza. „Wielki” okręt rozbił się zaraz przy brzegach Cypru, ale na szczęście uratowali się pasażerowie. Okręt zwany „tureckim” zatonął wkrótce wraz z pasażerami. Natomiast mały okręt, na którym znajdował się Iźigo, po wielkich zmaganiach i trudach wyszedł zwycięsko z burzy i pod koniec grudnia przybił do jednego z portów w Apulii. Zima owego roku, 1523, była ostra i śnieżna, „a pielgrzym miał na sobie tylko spodnie z grubego sukna, które sięgały mu do kolan, zostawiając nogi gołe, nadto trzewiki i kurtkę z czarnego sukna, która się nie zapinała i była na ramionach bardzo podarta, oraz krótki płaszcz, mocno już wytarty”.

W połowie stycznia 1524 roku przybyli do Wenecji; tam spotkał naszego pielgrzyma ów Hiszpan, który przyjął go do swego domu przed wyruszeniem do Jerozolimy. Dał mu teraz 15 lub 16 juliów — monet odpowiadających dziesiątej części dukata, noszących imię papieża Juliusza II — oraz kawałek płótna, który Iźigo złożył i owinął nim brzuch ze względu na zimno. Nie miał powodów, by zatrzymywać się dłużej w Wenecji. Wkrótce udał się do Genui, gdzie zamierzał wsiąść na okręt płynący bezpośrednio do Barcelony.

Droga Iźiga prowadziła przez prowincje Veneto, Emilię, Lombardię i Ligurię. Pierwszym przystankiem, o którym wspomina w Autobiografii, była Ferrara. Przy tej okazji opowiada następujące zdarzenie: znajdując się pewnego dnia na modlitwie w katedrze, spotkał ubogiego, któremu dał jedną marketę, monetę wartą bardzo niewiele, parę centymów. Potem pojawił się inny ubogi, któremu dał monetę o większej wartości. A kiedy zjawił się następny, wtedy Iźigo, nie mając żadnej mniejszej monety, dał mu całego julia. Utworzyła się wtedy procesja ubogich, tak że w końcu zmuszony był im powiedzieć, że już nic nie posiada. Jeszcze raz wykazał, że nie czuje przywiązania do pieniędzy, a myśląc o przyszłości, całą swą ufność pokłada w Bogu.

W Lombardii Iźigo musiał przechodzić przez obozy wojsk cesarskich oraz francuskich. Przypomnijmy, że trwała wtedy wojna o Księstwo Mediolanu, która następnego roku doprowadziła do uwięzienia Franciszka I w Pawii. Żołnierze hiszpańscy radzili Ignacemu, żeby zboczył nieco z trasy w celu uniknięcia walczących armii. Ale nie posłuchał tej rady. O zachodzie słońca przybył do pobliskiej miejscowości, gdzie pochwycili go żołnierze, podejrzewając o szpiegostwo. Zrewidowali go dokładnie i przesłuchali. Nie mogąc się niczego dowiedzieć, zaprowadzili go do dowódcy. Ponownie zdarzyło się Ignacemu to, co poprzednio w Palestynie, a mianowicie: prowadzony przez żołnierzy, wyobrażał sobie Jezusa pojmanego i prowadzonego na sąd przed swoją męką. Należy zauważyć jednak, że w tym wypadku nie chodziło o wizję, jak poprzednimi razy. Kiedy Iźigo znalazł się przed kapitanem, ogarnęła go wątpliwość, czy powinien okazać mu szacunek godny jego pozycji. Wątpliwość wydała mu się pokusą i uznał, że nie powinien mu oddać żadnego uszanowania, nie zdjął nawet nakrycia głowy. Na pytania oficera odpowiadał tylko pojedynczymi słowami, przerywanymi dłuższym milczeniem. Wkrótce kapitan odprawił go, uznając za człowieka niespełna rozumu. Na szczęście, pewien Hiszpan, który tam mieszkał, przygarnął Ignacego do swojego domu, ugościł kolacją i ofiarował mu nocleg.

Nazajutrz wyruszył Ignacy w dalszą drogę. O zmierzchu powtórzyła się scena z poprzedniego wieczoru, tym razem w obozie francuskim. Miał jednak teraz więcej szczęścia. Dowódca wojsk przede wszystkim zapytał Iźiga, skąd pochodzi, a dowiedziawszy się, że z Guipúzcoi, potraktował go dobrze, uważając prawie za swojego współziomka, jako że sam pochodził z okolic Bajonny. Przykazał też swoim żołnierzom, aby dobrze się z nim obchodzili i dali mu kolację.

Dotarł wreszcie do Genui, gdzie spotkał się z Rodrigiem Portuondo, którego o. Ribadeneira nazwie później „generałem hiszpańskich galer”. W rzeczywistości Portuondo miał za zadanie strzec okrętów, które przypływały do tego portu z żołnierzami. Portuondo rozpoznał Ignacego, bo spotkali się już wcześniej na dworze monarchów Kastylii i pomógł mu w przygotowaniu podróży do Barcelony. Podróż nie była łatwa, ponieważ istniała ciągła groźba dostania się w ręce Andrzeja Dorii, który w tym czasie stał po stronie króla francuskiego.

Student w Barcelonie 1524-1526

„Odkąd pielgrzym zrozumiał, że nie było wolą Bożą, aby pozostał w Jerozolimie, zawsze zastanawiał się nad sobą, co miał robić — quid agendum. W końcu poczuł w sobie skłonność do podjęcia nauki przez jakiś czas, aby móc pomagać duszom, i zdecydował się wyruszyć do Barcelony”.

Nasz pielgrzym widzi konieczność podjęcia ważnej decyzji: co ma zrobić teraz, kiedy jego plan pozostania w Jerozolimie nie doszedł do skutku? Zastanawiał się nad tym w czasie długiej powrotnej drogi. Wreszcie zapadła decyzja: zrozumiał, że aby „pomagać duszom”, co było jego ideałem, musi podjąć studia. Zdecydował się na to, mając 33 lata. Jak wszyscy uczniowie, zaczął od gramatyki, aby przejść następnie do studiowania sztuk wyzwolonych (filozofii). Na razie do tego ograniczały się jego plany. Można by jednak w tym zamiarze studiowania, z myślą o „pomaganiu duszom”, dopatrzyć się, przynajmniej pośrednio, powołania do kapłaństwa. Sam Ignacy nie mówi, kiedy zaczął je odczuwać. Możemy przyjąć, że w tym właśnie okresie jego początkowych studiów.

Gdzie miał je odbywać? Przywołując na pamięć przyjaźń zawartą w Manresie z pewnym mnichem cysterskim z klasztoru Św. Pawła, Iźigo pomyślał, że właśnie ten człowiek mógłby mu pomóc. Dlatego też, kiedy Isabel Roser zdecydowała się na pokrycie kosztów nauki, a Jerónimo Ardévol zgodził się na bezpłatne nauczanie, Iźigo wyjawił im wówczas swój zamiar studiowania w Manresie. Udał się do miasta nad Cardonerem, gdzie dowiedział się, że ów mnich już zmarł. Wrócił więc do Barcelony i przyjął wspomnianą ofertę swoich dobroczyńców. Zamieszkał w domu Inés Pascual. Isabel Roser miała pokrywać jego wydatki, a Jerónimo Ardévol miał być jego nauczycielem.

Pierwsze dwie osoby już poznaliśmy. Ardévol zaś był bakałarzem. Pochodził z niewielkiej wioski — la Fatarella, w diecezji Tortosa. Kiedy Iźigo przybył do Barcelony, Ardévol był jednym z nauczycieli łaciny w escuelas mayores (w „szkołach większych”) tego miasta. W latach 1515-1526 zajmował katedrę języka łacińskiego w owych szkołach i pobierał pensję w wysokości 40 funtów.

1. Nauki humanistyczne w Barcelonie

Jaki był stan nauczania w Barcelonie, kiedy Iźigo decydował się na studiowanie w tym mieście? Już w 1450 roku król Alfons V Aragoński wydał przywilej, na mocy którego miano zorganizować w Barcelonie studia uniwersyteckie. Przywilej ten został potwierdzony w tym samym roku przez papieża Mikołaja V. Jednakże w praktyce miasto nie posiadało uniwersytetu aż do roku 1533. Czynne były jedynie escuelas mayores, które powstały z połączenia szkół miejskich i katedralnych. W 1507 roku przyłączyły się do nich szkoły medyczne. Rok później ogłoszono w Barcelonie ustawy o studiach, które zachowywały swoją moc jeszcze wtedy, kiedy Ignacy dotarł do tego miasta.

W owych ustawach wymienia się między innymi podręczniki do nauki łaciny. Dzięki temu wiemy, że w owych czasach Barcelona wyszła już ze średniowiecznych ram i otwarła się w pełni na prądy humanistyczne. Nie uczono już łaciny wyłącznie na podstawie Doctrinale puerorum Aleksandra de Villa Dei (de Villedieu), na którym kształciły się przez trzy wieki wszystkie pokolenia studentów Europy Zachodniej. Wszedł już w użycie inny, bardziej nowoczesny podręcznik, wydany w Barcelonie, a mianowicie Introductiones in linguam latinam Antonia de Nebrija. Wśród przepisanych lektur znajdowały się m.in.: Eneida Wergiliusza, Disticha moralia Katona oraz Contemptus Bernarda z Cluny.

Wielkim krzewicielem studiów humanistycznych w Barcelonie był Martín de Ibarra. Rodzice jego pochodzili z Kraju Basków, on sam urodził się w Logroźo. W latach 1510-1542 zajmował katedrę gramatyki, a w 1532 założył coś w rodzaju akademii studiów humanistycznych. Współpracownikami de Ibarry byli: Cosme Mestre, Arnaldo de San Juan oraz nauczyciel św. Ignacego — Jerónimo Ardévol. Zgodnie ze statutami zatwierdzonymi w tym samym roku — czterej wspomniani mistrzowie podzielili między sobą przedmioty, które mieli wykładać, a także ustalili wysokość wynagrodzenia dla każdego z nich.

Odnośnie do osoby Jerónima Ardévola możemy dodać, że w 1535 roku poślubił Margaritę Mestre, siostrę swojego współpracownika, Cosmy Mestre. Z czworga dzieci tego małżeństwa drugie z kolei, któremu przy chrzcie nadano imię ojca, otrzymało później beneficjum kościoła Santa María de Mar. Potem syn ten został proboszczem kościoła San Martín de Arenys. 12 marca 1551 nauczyciel Ignacego sporządził testament i w tym samym roku zmarł.

2. Uczeń Jerónima Ardévola

Pod kierunkiem swego mistrza Iźigo zabrał się do nauki podstaw łaciny, posługując się wyżej wspomnianymi Introductiones. Wkrótce pojawiły się trudności. Kiedy tylko zaczął się uczyć na pamięć deklinacji oraz innych reguł gramatycznych, doznawał oświeceń i najrozmaitszych duchowych pociech, tak że nie mógł się dalej uczyć. Podobnie jak w innych tego rodzaju wypadkach, tak i tutaj bronią Ignacego było rozeznawanie duchów. Zrozumiał, że owe poruszenia nie mogły pochodzić od Boga, ponieważ przeszkadzały mu w sprawie tak bardzo ważnej i koniecznej, jak nauka. Reakcja była natychmiastowa. Poszedł do swojego mistrza, który mieszkał w pobliżu kościoła Santa María del Mar, i poprosił go, żeby zechciał w tym kościele wysłuchać jego zwierzeń. Usiedli obydwaj w ławce. Ignacy zdał mu sprawę z tego wszystkiego, co działo się w jego duszy, a potem dodał: „Przyrzekam Wam, że nigdy nie opuszczę żadnego Waszego wykładu w ciągu tych dwóch lat, o ile tylko znajdę w Barcelonie dość chleba i wody, aby się móc utrzymać przy życiu”. Uczyniwszy tę obietnicę, „z wielką mocą”, nie odczuwał już odtąd podobnych pokus.

Jeśli chodzi o zdrowie, Iźigo czuł się dobrze w Barcelonie. Bóle żołądka, które dręczyły go wcześniej, ustały. Skłoniło go to do wznowienia praktyk pokutnych. Zrezygnował z butów. Wprawdzie chodził w nich nadal, ale zaczął robić dziury w podeszwach. Dziury stale się powiększały, tak że z nadejściem zimy nosił już tylko górną część obuwia.

Postanowienie całkowitego oddania się studiom nie mogło jednak osłabić u Ignacego mocnego pragnienia czynienia dobra. Formą jego apostolstwa był przede wszystkim dobry przykład, a następnie rozmowy duchowne, dzieła miłosierdzia względem chorych i ubogich. Niektóre szanowane damy ze szlacheckich barcelońskich rodów zaczęły darzyć sympatią Ignacego, pragnęły przestawać z nim i wspierać go w dziełach miłosierdzia. Na szczególną wzmiankę zasługują tutaj: Leonor Sapila i jej wnuczka Ana de Gualbes; Estefanía de Requeséns, córka hrabiego de Palamós, która w 1526 roku poślubiła Juana de Zúźiga, wyższego komandora Zakonu Św. Jakuba oraz wychowawcę Filipa II; Isabel de Requeséns, małżonka Juana de Boixadors; Guiomar Gralla y Desplŕ, córka wyższego skarbnika (mestre racional) Katalonii, Miguela Juana Gralla, i siostrzenica archidiakona Luisa Desplŕ; Isabel de Josa, żona szlachcica Guillerma de Josa; wreszcie Isabel Ferrer, żona Juana Rosera, o której wspomnieliśmy już wcześniej.

Wydaje się, że właśnie w Barcelonie Iźigo podjął pierwsze próby dawania ćwiczeń duchownych. Jest rzeczą prawdopodobną, że dzięki tym ćwiczeniom pozyskał trzech pierwszych towarzyszy. Ojciec Polanco twierdzi, że właśnie wtedy „zaczął odczuwać pragnienie zgromadzenia wokół siebie niektórych osób w celu realizacji swoich planów, jakie wtedy powziął, to znaczy pomagania w reformie i w usuwaniu braków, które dostrzegł w Bożej służbie”. Ci trzej towarzysze to: Calixto de Sa, Juan de Arteaga i Lope de Cáceres.

3. Klasztory mniszek

Żarliwość Ignacego nie mogła nie objąć klasztorów zakonnic, tym bardziej, że pragnął on przyczynić się do ich reformy, tak bardzo koniecznej w owym czasie.

Problem ten pojawił się w Barcelonie już na początku XV wieku. O klasztorze hieronimitek mówiono na przykład, że zakonnice przypominały bardziej damy niż mniszki. Powodem zgorszenia było m.in. skandaliczne rozluźnienie klauzury. Nie tylko same mniszki wychodziły z klasztoru, ale ludzie świeccy, krewni i przyjaciele mniszek, mogli z łatwością wchodzić w jego mury.

W Barcelonie było w owym czasie osiem klasztorów mniszek. Wiadomo nam, że Iźigo miał kontakt z trzema: z klasztorem hieronimitek pod wezwaniem Św. Macieja, z klasztorem benedyktynek pod wezwaniem Św. Klary oraz z klasztorem Matki Boskiej Anielskiej sióstr dominikanek. Widzieliśmy już, że przed podjęciem pielgrzymki starał się nawiązać kontakt z klasztorem hieronimitek.

Szczególnie drogi Ignacemu był klasztor Św. Klary, zamieszkiwany przez benedyktynki. Już w samym stwierdzeniu, że klasztor Św. Klary był klasztorem benedyktynek, kryje się dramat. W rzeczywistości bowiem klasztor Św. Antoniego i Św. Klary, położony w dzielnicy Ribera, w pobliżu bramy Św. Daniela, należał do klarysek od czasu jego fundacji w odległym 1237 roku. Stąd wywodziły się mniszki, które w 1326 roku założyły klasztor w Pedralbes. Przez cały wiek XV i w początkach XVI mniszki Św. Klary walczyły w obronie własnych przywilejów. Przełożeni franciszkańscy, zarówno obserwanci, jak i konwentualni, nie zdołali przeprowadzić reformy, którą uważali za zgodną z prawem i niezbędną. Równie bezskuteczne okazały się działania podjęte w tym kierunku przez Królów Katolickich, którzy w 1493 roku zarządzili wizytację klasztoru. W końcu mniszki opowiedziały się za radykalnym rozwiązaniem: odejść od reguły św. Klary i przyjąć regułę św. Benedykta. Brewe papieża Leona X, z 25 czerwca 1513 roku, przypieczętowało taką zmianę, która w roku 1518 była faktem dokonanym. Klasztor ten, ale już pod wezwaniem św. Benedykta, istnieje do dzisiaj na wzgórzach Montserratu, w odległości trzech kilometrów od sanktuarium maryjnego, przy drodze wiodącej do Monistrol. Był świadkiem wielu wydarzeń, pośród których wyróżnia się „tragiczny dzień” 1909 roku.

Kiedy Ignacy przybył do Barcelony z myślą o studiach, minęło zaledwie sześć lat od chwili przejścia z klasztoru klarysek pod regułę św. Benedykta. Należy mieć w pamięci ten fakt, kiedy się czyta korespondencję Świętego z Teresą Rajadell, mniszką tego klasztoru. Tylko w kontekście owych historycznych wydarzeń mogą być właściwie zrozumiane i ocenione listy Ignacego do tej gorliwej zakonnicy, słusznie uważane za najlepszy przykład duchowego kierownictwa ich autora w materii rozróżniana duchów. W klasztorze Św. Klary jeszcze przez wiele lat utrzymywało się napięcie. Zmiana reguły nie zaprowadziła od razu pokoju w umysłach i sercach, a upragniona reforma nie wydała jeszcze owoców. Grupa zakonnic, wśród których wyróżniała się Teresa, była zdecydowanym zwolennikiem owej reformy, ale spotkała się z oporem niektórych sióstr. W późniejszych latach doszło do tego, że Teresa oraz sama przełożona, Jerónima Oluja, zaproponowały przejście pod posłuszeństwo Ignacego. Ten jednak, mając już przykre doświadczenie z roku 1547, z Isabel Roser, nie wyraził zgody, choć do końca życia pozostał zwolennikiem reformy tego klasztoru, którą uważał za konieczną w służbie Bożej. Zresztą chodziło mu nie tylko o reformę tego tylko klasztoru, lecz i pozostałych klasztorów żeńskich w Barcelonie.

Wspomniane wydarzenia nie wykraczają poza czasowe ramy pobytu Ignacego w stolicy Kastylii w okresie dwuletnich studiów. Wydawało nam się jednak, że najlepiej teraz o tym wspomnieć. Dodajmy, że w późniejszych latach Ignacy poruszył wszelkie możliwe sprężyny, aby tę reformę skutecznie przeprowadzić prosił o pomoc swoich podwładnych w Barcelonie. Interweniował też u wicekróla Katalonii, u biskupa Barcelony, u ambasadora w Rzymie, a nawet u księcia Filipa. To wszystko spowodowało wreszcie, że sprawa doszła do samego papieża —jedynej osoby, która mogła mieć decydujący głos.

Pożądana reforma opóźniała się jednak, bo jeszcze w roku 1559 o. Miguel Gobierno, rektor kolegium w Barcelonie, informował o tej sprawie o. Jakuba Layneza, następcę św. Ignacego na urzędzie generała Towarzystwa Jezusowego. Najlepsze rozwiązanie wydawało się takie, żeby do nowicjatu nie przyjmować nowych kandydatek oraz odesłać do domu te, które jeszcze nie złożyły profesji. Sądzono, że w ten sposób po czterech czy pięciu latach sprawa weszłaby na właściwe tory. Krążyły już po Barcelonie pogłoski, że nadeszło papieskie brewe, na mocy którego klasztor Św. Klary miał być zamknięty. Wrażenie było ogromne, ale wynik bardzo pozytywny, bo — jak podaje o. Gobierno — „nigdy ten klasztor nie był tak uległy w sprawach posłuszeństwa, jak teraz”. Pierwszą, która zapragnęła reformy, była sama ksieni klasztoru.

4. Erazmianizm

Nic nie wskazuje na to, aby Iźigo nawiązał kontakt z grupą erazmiańską w Barcelonie, chociaż istniała ona już wtedy w tym mieście. Kiedy w całej Europie pasjonowano się kwestiami teologicznymi, grupa barcelończyków, wpływowych funkcjonariuszy Rady Najwyższej Aragonii i członków świty cesarskiej Karola V, miała okazję zapoznać się z reformatorskimi ideami Erazma najpierw w Kastylii, a następnie we Flandrii i w Niemczech. Erazmiańskimi ideami przejęli się także niektórzy duchowni barcelońscy. Warto dodać ciekawy fakt, że wspomniana już kilkakrotnie Isabel Ferrer, po mężu Roser, była krewną dwóch królewskich urzędników, a mianowicie Juana Ferrera i Miguela Mai. Ten ostatni był w Barcelonie erazmianinem cieszącym się największym poważaniem, a w grudniu 1528 roku został cesarskim ambasadorem w Rzymie. Ribadeneira twierdzi, że niektórzy radzili Ignacemu, podczas jego pobytu w Bacelonie, przeczytać Enchiridion militis christiani (Podręcznik żołnierza Chrystusowego) Erazma2. Być może, że tak było. Wydaje się, że w owym zaleceniu większą rolę odgrywała wartość literacka dzieła niż zawarte w nim idee. Więcej okazji do poznania ruchu erazmiańskiego będzie miał Iźigo w Alkali, gdzie ruch ten cieszył się większym powodzeniem i gdzie posiadał więcej zwolenników.

Alkala i Salamanka 1526-1527

Pod koniec drugiego roku nauki łaciny w Barcelonie nauczyciel powiedział Ignacemu, że może już rozpocząć studia filozoficzne, zalecił mu jednocześnie udać się w tym celu do Alkali. Dla pewności Iźigo poddał się egzaminowi u jednego z doktorów teologii, który udzielił mu podobnej rady. Tak więc pielgrzym ruszył do Alkali.

1. Studia

Iźigo mówi, że „studiował w Alkali prawie półtora roku”. Podobnie jak przy innych okazjach, jego obliczenia chronologiczne mają tylko przybliżoną wartość. W rzeczywistości, Iźigo mógł przebywać w Alkali od marca 1526 do czerwca 1527 roku, być może nawet dwa lub trzy miesiące krócej.

Co się tyczy studiów, Iźigo skwitował je dwiema linijkami w swojej Autobiografii, mówiąc, że „studiował Logikę Dominika Soto [to znaczy jego Summulae], Fizykę Alberta [Physicorum libri VIII Alberta Wielkiego], oraz Mistrza Sentencji [Sententiarum libri IV Piotra Lombarda]”. Wspomniane przedmioty wykładano na Uniwersytecie w Alkali, założonym w 1508 roku przez kardynała Cisneros, wydaje się więc, że Iźigo studiował je w aulach uniwersyteckich. Zachowało się jednak zeznanie jednego ze świadków w procesach, które w tamtym czasie wytoczono Ignacemu; z zeznania tego wynikałoby, że on i jego towarzysze studiowali prywatnie pod kierunkiem jednego z profesorów, który udzielał im lekcji. W każdym razie, studia te odbywały się w tempie bardzo przyspieszonym i i „bez solidnych podstaw”, jak to przyzna później sam Ignacy.

Bardziej niż studiom oddawał się Iźigo działalności apostolskiej. „W czasie pobytu w Alkali zajmował się także udzielaniem ćwiczeń duchownych i wyjaśnianiem katechizmu i w ten sposób przynosił owoce dla chwały Bożej”. Wiele osób, które przestawały z Ignacym, poczyniło wielkie postępy w życiu duchowym. Inne osoby przezwyciężyły różne natrętne pokusy i trudności, „jak na przykład ta, która chcąc się wychłostać, nie mogła tego uczynić, bo ktoś jakby ją trzymał za rękę”. W miejscach, gdzie Ignacy wyjaśniał katechizm, gromadziło się zawsze dużo ludzi.

Według o. Ribadeneiry, „pierwszym, na którego Iźigo się natknął, był student pochodzący z Vitorii — Martín de Olabe, od którego też otrzymał pierwszą jałmużnę”. Młodzieniec ów, po uzyskaniu w 1544 roku doktoratu z teologii na Uniwersytecie Paryskim, wstąpił w 1552 do Towarzystwa i był wybitnym profesorem teologii w Kolegium Rzymskim do końca swego życia. Zmarł w roku 1556, 17 dni po śmierci Ignacego.

Iźigo nawiązał też kontakt i przyjaźń z dwoma kapłanami, którzy także później wstąpili do Towarzystwa. Jeden z nich to Diego de Eguía z Estelli (Nawarra), żyjący w domu swego brata Miguela, „który prowadził drukarnię w tym mieście i był dość zamożny”. Właśnie Miguel de Eguía wydał dwukrotnie, w 1526 i 1527 roku, Enchiridion militis christiani Erazma, w hiszpańskim tłumaczeniu Alonsa Fernandeza, „archidiakona z Alcor”, z nie spotykanym dotąd powodzeniem. W roku 1526 wydał także Contemptus mundi, czyli o naśladowaniu Chrystusa. Drugi spośród wspomnianych kapłanów to Portugalczyk Manuel Miona, którego Iźigo wybrał sobie na spowiednika. To właśnie on zalecił Ignacemu lekturę Enchiridiona Erazma. Ojciec Gonçalves da Cámara, również Portugalczyk, który o tym wspomina, dodaje, że Ignacy nie chciał tej książki czytać, ponieważ niektórzy kaznodzieje i osoby poważne odrzucały ją, a ponadto nie brakowało innych książek, wolnych od podejrzeń. Ze świadectwa o. Ribadeneiry dowiedzieliśmy się, że lekturę Enchiridiona zalecano Ignacemu już w Barcelonie, ale bardziej jako ćwiczenie literackie niż jako czytanie duchowne. Zauważając, że lektura owej książki oziębia ducha, m.in. na skutek krytyki społeczności religijnej owych czasów, zaprzestał czytania tego dzieła. Jest rzeczą pewną, że Alkala żyła wtedy w atmosferze ruchu erazmiańskiego, którego zdecydowanym zwolennikiem był sam arcybiskup Toledo — Alonso de Fonseca.

Bardziej niż o związki z erazmianizmem, Iźigo posądzony został o sprzyjanie innemu ruchowi, który wywoływał jeszcze większe podejrzenia. Chodziło o tak zwanych alumbrados (oświeconych). Zarówno dziwny strój Iźiga, jak również spotkania, które odbywał z gromadzącymi się wokół niego osobami, zaczęły rodzić różnego rodzaju podejrzenia. Sprawa doszła do uszu inkwizytorów w Toledo. Iźigo dowiedział się od gospodarza, u którego mieszkał, że ludzie nazywają jego samego i jego towarzyszy — ensayalados, a sądzę, że i alumbrados3. To ostatnie określenie jest szczególnie wymowne, jeśli weźmie się pod uwagę, że we wrześniu 1525 roku inkwizycja potępiła 48 podejrzanych twierdzeń tychże alumbrados.

2. Procesy

Rozpoczęła się cała seria przesłuchań i procesów Iźiga, które trwały nieomal od samego założenia Towarzystwa. W liście z 1545 roku, skierowanym do króla portugalskiego, Jana III, Ignacy wspomina o ośmiu procesach.

Trzy z nich odbyły się w Alkali, co również wiemy ze świadectwa samego Ignacego. Pod koniec 1526 roku przybyli do Alkali Miguel Carrasco, kanonik kolegiaty Św. Justa w tym mieście, i Alonso Mejia, kanonik katedry w Toledo. Nie działali z własnej inicjatywy. W liście z 29 kwietnia 1526 roku inkwizytor generalny, Alonso Manrique, polecił im przemierzyć miasta Toledo i Guadalajarę, Escalonę i Pastranę oraz, według własnego uznania, inne miejscowości, by przyjąć zeznania od osób, które mogłyby powiedzieć coś interesującego w sprawie „oświeconych”. W liście z 24 lipca tegoż roku ówczesny doradca Najwyższego Trybunału Inkwizycji, Fernando de Valdés, nalegał na Mejię, by dobrze wypełnił powierzony mu urząd. Wiadomo, że Mejia i Carrasco wywiązali się z obowiązku inkwizytorów. Przejęte przez nich zeznania świadków zebrane zostały w tzw. „Księdze na temat oświeconych” (Libro de los alumbrados), która później zaginęła. Trzeba jednak zauważyć, co zresztą podał Iźigo i co wynika z akt procesu, że on sam i jego towarzysze nie byli nawet wezwani. 19 listopada 1526 roku zaczęto przesłuchiwać franciszkanina Fernanda Rubio, pytając go, co wie o „niektórych młodych ludziach, którzy krążą po mieście w zgrzebnym odzieniu aż po stopy, niektórzy bez obuwia, i mówią, że żyją na sposób apostołów”. Jednym z tych „młodych” był Iźigo, miał wtedy 35 lat. Reszta to jego przyjaciele, pozyskani w Barcelonie: Arteaga, Cáceres oraz Sa. Do nich dołączył w Alkali młody Francuz Jean Reynalde (Reynauld?), który z powodu odniesionej rany znalazł się w szpitalu Miłosierdzia, gdzie mieszkał również Iźigo. Francuz poczuł sympatię do Iźiga i postanowił mu towarzyszyć. Z powodu młodego wieku zwano go „Juanico” (Jaś).

Podobnym przesłuchaniom wspomniani inkwizytorzy poddali Beatriz Ramirez, Juliana Martineza — kierownika szpitala Miłosierdzia, oraz jego małżonkę —Marię.

Po wykonaniu swego zadania inkwizytorzy przekazali sprawę wikariuszowi biskupa toledańskiego w Alkali, Juanowi Rodriguezowi de Figueroa, Iźigo stwierdzi później, zgodnie z prawdą, że nigdy nie został potępiony, ani nawet przesłuchany przez inkwizytorów, lecz najwyżej przez ich „wikariuszów”.

Tym, co w owych „młodych” zwracało uwagę, był przede wszystkim ich ubiór: długie suknie przypominające worek, ze zgrzebnego materiału, najtańszego, jaki można było zdobyć. Iźigo chodził ponadto boso. Mieszkali w różnych domach. Iźigo znalazł przytułek we wspomnianym szpitalu Miłosierdzia, zwanym „Antezana”, od nazwiska osoby, która ten szpital ufundowała w 1483 roku. Otrzymywało się tam — według świadectwa kierownika szpitala — jedzenie, picie, łóżko i świecę.

Gdy skończyły się pierwsze przesłuchania, wikariusz Figuroa wezwał Ignacego i jego towarzyszy i powiedział im, że po zbadaniu sprawy nie znaleziono w ich życiu i nauce niczego godnego nagany, mogli więc nadal żyć i działać jak dotychczas. Ponieważ jednak nie byli zakonnikami, nie wypadało, żeby nosili jednakowy strój. Polecił więc, by Iźigo i Arteaga ufarbowali swoje ubrania na czarno, a dwaj inni na kolor jasnobrązowy. Juanico mógł chodzić tak, jak dotychczas. Zarządzenie to, wydane 21 listopada, zamykało pierwszy proces.

Drugi proces rozpoczął się 6 marca następnego 1527 roku — od przesłuchania kobiety o nazwisku Mencia de Benavente.

W tym wypadku nie chodziło już o ubiór, lecz o coś bardziej istotnego, przyjrzyjmy się faktom. Aby spotkać się z Iźigiem, przychodziły do szpitala różne osoby: kobiety zamężne i panny, mężczyźni starsi i młodzieńcy, zakonnicy i studenci. Na podstawie zeznań można powiedzieć, że wśród odwiedzających przeważały kobiety. Im wszystkim, pojedynczo czy w grupach, liczących nawet 12 osób, Iźigo przekazywał duchową naukę, którą sam nazywał po prostu nauką chrześcijańską albo też ćwiczeniami duchownymi.

Znając ćwiczenia ignacjańskie, możemy przypuszczać, że Iźigo przekazywał swoim słuchaczom ćwiczenia duchowne w łatwiejszym wydaniu, stosownie do adnotacji 18. z książeczki Ćwiczeń. Mencia de Benavente wyraziła to w ten sposób, odpowiadając w czasie zeznań: „Rozmawiał z nimi [z kobietami] pouczając je o grzechach śmiertelnych [tzn. głównych], o pięciu zmysłach i o władzach duszy. Wyjaśniał te sprawy bardzo dobrze, za pomocą Ewangelii, św. Pawła oraz innych świętych. I mówił, by odprawiały rachunek sumienia dwa razy dziennie, przypominając sobie przed obrazem to, w czym zgrzeszyły. Radził im spowiadać się co tydzień i przyjmować Najśw. Sakrament równie często”. Do tego więc sprowadzała się „chrześcijańska nauka” Ignacego podczas jego pobytu w Alkali.

Wyraźniejsza wzmianka o tego rodzaju ćwiczeniach lub, według wyrażenia Ignacego, o „służbie Bożej” — znajduje się w zeznaniach Marii de la Flor. „Iźigo powiedział jej, że musiałby z nią rozmawiać przez cały miesiąc. W tym miesiącu powinna spowiadać się i przyjmować Komunię św. co tydzień. Ponadto, że na początku będzie się czuć bardzo zadowolona, a w drugim tygodniu bardzo smutna. Ufa jednak Bogu, że z tego wszystkiego odniesie ona wielki pożytek duchowy. Ponadto mówił, że wytłumaczy jej o trzech władzach duszy, i wytłumaczył jej to, a także o zasługach, jakie się zdobywa w czasie pokus, i o tym jak grzech lekki może przerodzić się w śmiertelny. Mówił jej też o grzechach śmiertelnych [tzn. głównych], o pięciu zmysłach oraz o wszystkim, co się do tego odnosi”.

Iźigo pragnął, aby jego słuchacze doszli do odnowy swego życia, modląc się, stosownie do swych możliwości wedle pierwszego i drugiego sposobu modlitwy, określonego w Ćwiczeniach, a także odprawiając rachunek sumienia i spowiedź oraz przystępując do Komunii św. Wyjaśniał im też reguły rozeznawania duchów, właściwe dla pierwszego tygodnia ćwiczeń duchownych.

Owoc ich odprawiania staje się bardziej oczywisty, jeśli się weźmie pod uwagę, że niektóre spośród odprawiających je osób wiodły wcześniej bardzo złe życie. Słuchanie Iźiga i poddanie się jego zaleceniom działało nieraz jak mocny, gwałtowny wstrząs; zdarzały się omdlenia i osłabienia. W takich wypadkach Iźigo uspokajał osoby, które to przeżywały. Stosując reguły o rozeznawaniu duchów, wyjaśniał im wszystko, co się w ich duszy dokonywało: ponieważ postanowili zerwać z grzechami i zmienić życie, było rzeczą zrozumiałą, że ich natura sprzeciwiała się temu. Dodawał im odwagi i zachęcał do stałości, mówiąc, że jeżeli będą nadal trwać w swoich zamiarach, po dwóch miesiącach nie będą już odczuwać żadnej z poprzednich pokus i trudności.

Ciągły napływ odwiedzających Iźiga osób, spotkania, które przypominały tajne zebrania — wszystko to nie mogło nie zwrócić uwagi władz kościelnych. Zdarzyło się, że „pewna kobieta zamężna i zamożna okazywała szczególne przywiązanie do pielgrzyma. Ale żeby jej nie rozpoznano, przychodziła do szpitala z zasłoniętą twarzą, jak to jest w zwyczaju w Alcalá de Henares, i jeszcze przed świtem. Wszedłszy zdejmowała zasłonę i udawała się do pokoju pielgrzyma. Ale i tym razem nie uczyniono nic przeciw nim. Ani ich nie pozwano po procesie, ani też nic im nie powiedziano”.

Po czterech miesiącach Iźigo znalazł miejsce dla siebie w „domku” poza szpitalem. I wtedy pewnego dnia zjawił się u niego alguacil, tj. woźny sądowy, i powiedział: „Chodźcie no na chwilę ze mną”. Zaprowadził go zaraz do więzienia. Był to czwartek lub piątek Wielkiego Tygodnia, 18 lub 19 kwietnia 1527 roku. Więzienie to nie było chyba zbyt surowe, skoro więzień mógł przyjmować liczne osoby, przychodzące z odwiedzinami. „Postępował tak samo, jakby był na wolności: uczył katechizmu i dawał ćwiczenia duchowne”. Chciano przydzielić więźniowi adwokata lub pełnomocnika, ale odmówił, chociaż wielu ofiarowało mu pomoc. Między innymi dőna Teresa de Cardenas, pani z Torrijos, „wielka czcicielka Najśw. Sakramentu”, posyłała swoich ludzi, aby go odwiedzili, i „kilkakrotnie proponowała mu, że go uwolni z więzienia”. Ale Iźigo „nie przyjął niczego i zawsze mawiał: Ten, dla którego miłości tutaj przyszedłem, uwolni mnie, jeśli to będzie dla Jego służby”.

Powód do uwięzienia Iźiga dały dwie niewiasty, matka i córka, które wraz ze służebnicą udały się do Jáen w celu nawiedzenia chusty św. Weroniki, a potem do sanktuarium maryjnego w Guadalupe. Wikariusz Figueroa podejrzewał, że kobiety podjęły się tej zbyt śmiałej pielgrzymki za radą Ignacego.

Po 17 dniach aresztu, bez podania przyczyny uwięzienia, Iźigo został przesłuchany przez Figueroę. Na pytanie, czy zna owe kobiety, odpowiedział, że tak. Na następne pytanie, czy wiedział o ich podróży, zanim wyruszyły z Alkali, Iźigo odrzekł, że nie tylko wiedział, ale że same kobiety zwierzyły mu się ze swoich planów udania się w świat i służenia ubogim w szpitalach — i że on chciał je od tego odwieść, „jako że córka była bardzo młoda i bardzo piękna”. Zwrócił im też uwagę, że chorych mogły odwiedzać w Alkali, a ponadto chodzić w procesji za Najśw. Sakramentem. — Figueroa odszedł wraz ze swoim notariuszem, który sporządził protokół z całej rozmowy.

W tym czasie niejaki Kalikst przebywał w Segowii na rekonwalescencji po ciężkiej chorobie. Dowiedziawszy się, że Iźigo został uwięziony, udał się zaraz do Alkali i dobrowolnie wybrał więzienie. Iźigo jednak, za pośrednictwem swego przyjaciela, lekarza, wydostał Kaliksta z więzienia.

Trzeba było czekać, aż owe pobożne kobiety powrócą do Alkali. Przekonano się wtedy, że Iźigo mówił prawdę. Notariusz udał się do więzienia, odczytał mu ostateczną uniewinniającą decyzję i wypuścił z więzienia. Było to 1 czerwca 1527 roku.

3. Wyrok sądowy

Wyrok sądowy składał się z dwóch części, z których pierwsza była potwierdzeniem tego, co zostało już postanowione poprzednio, 21 listopada 1526 roku, w sprawie ubioru Iźiga i jego współtowarzyszy. Teraz nie kazano im jednak ufarbować swoich szat, tylko nosić po prostu taki ubiór, jak inni studenci. Pielgrzym odpowiedział, że mogliby ufarbować swój strój, ale na nowy nie mają pieniędzy. Wtedy sam wikariusz postarał się dla nich o odpowiedni ubiór i berety oraz wszystko, czego używali studenci w Alkali.

Następnie wyrok zabraniał im także wypowiadać się w sprawach wiary, aż do ukończenia czteroletnich studiów. Prawdę mówiąc, sam Iźigo przyznawał się do swoich braków w wykształceniu — „zresztą zaznaczał to zawsze na początku, ilekroć go badano”.

W więzieniu przebywał Iźigo 42 dni. Po wyjściu na wolność musiał rozstrzygnąć, co teraz będzie robił. Nie mógł się pogodzić z tym, że zabroniono mu „pomagać duszom” tylko dlatego, że nie ukończył studiów. Postanowił więc odwołać się do swojego arcybiskupa Toledo, Alonsa de Fonseca. A ponieważ ten znajdował się wówczas w Valladolid, Iźigo udał się tam, żeby się z nim spotkać. Powiedział mu, że jakkolwiek nie znajduje się na terenie jego jurysdykcji, to jednak gotów jest uczynić wszystko, co rozkaże, i w taki sposób, jak mu rozkaże. Arcybiskup przyjął Iźiga bardzo życzliwie, a poznawszy jego zamiar udania się do Salamanki w celu kontynuowania studiów, powiedział, że ma tam przyjaciół oraz kolegium przez siebie ufundowane i noszące jego imię. Ofiarował mu swoją pomoc, a przy pożegnaniu wręczył cztery skudy.

4. Salamanka — rok 1527

Do Salamanki przybył Iźigo w początkach lipca, poprzedzony przez czterech swoich towarzyszy z Alkali. Pewna pani wskazała mu ich mieszkanie i w ten sposób mogli się znów spotkać.

Wspomnieliśmy, że w Alkali studiował Iźigo niewiele. Jeszcze mniej mógł zrobić w Salamance. Po dwunastu dniach od przybycia do tego miasta znowu poddany został przesłuchaniom. Można powiedzieć, że sam dał do tego powód. Wybrał sobie za spowiednika pewnego dominikanina z klasztoru Św. Szczepana i swoją obecnością nie mógł nie wzbudzić zainteresowania w tym środowisku. Spowiednik powiedział Ignacemu, że ojcowie chętnie by z nim porozmawiali i w tym celu zaprosił go na obiad w gronie wspólnoty dominikańskiej w najbliższą niedzielę. Iźigo przyjął zaproszenie i w oznaczonym dniu zjawił się w klasztorze w towarzystwie wspomnianego Kaliksta. Po obiedzie o. Nicolas de Santo Tómus, który zastępował nieobecnego przeora, o. Diega de San Pedro, zaprowadził Iźiga do kaplicy. Na rozmowę zjawił się także jego spowiednik i wydaje się, że jeszcze inny ojciec. Rozmowa zeszła szybko na delikatne sprawy. Ojcowie mieli dobre wiadomości o postępowaniu Iźiga i jego towarzyszy. Wiedzieli, „że chodzą na wzór apostołów, nauczając”. Co studiujecie? zapytali, Iźigo odpowiedział szczerze. On z nich wszystkich najwięcej studiował, ale nie były to studia gruntowne.

Rozmowa potoczyła się dalej w następujący sposób:

Zakonnik: „A zatem, co głosicie w swoich kazaniach?”.

Iźigo: „My nie głosimy kazań, lecz po prostu rozmawiamy z ludźmi o sprawach Bożych, na przykład po posiłku z niektórymi osobami, które nas zaprosiły”.

Zakonnik: „O jakich to rzeczach Bożych mówicie? O tym właśnie chcieliśmy wiedzieć”.

Iźigo: „Mówimy o tej czy innej cnocie, zalecając ją; kiedy indziej znów o tej czy innej wadzie, ganiąc ją”.

Zakonnik: „Nie jesteście wykształceni, a mówicie o cnotach i wadach. A o tym nikt nie może mówić, jak tylko w dwojaki sposób: albo na mocy nabytej wiedzy, albo przez Ducha Świętego. A ponieważ nie ma mocy wiedzy, więc przez Ducha Świętego”.

W tym miejscu pielgrzym zastanowił się trochę, bo taki sposób argumentowania nie wydawał mu się słuszny. Po chwili milczenia powiedział, że nie widzi potrzeby mówić więcej o tych sprawach.

Ale zakonnik nalegał: „Właśnie teraz, kiedy jest tyle błędów Erazma i wiele innych, które zwodzą świat, wy nie chcecie wytłumaczyć, o czym mówicie!”.

Temat Erazma nie mógł być bardziej aktualny, bo właśnie w owych dniach, od 27 czerwca do 13 sierpnia 1527 roku, odbywała się w Valladolid narada teologów zwołana przez głównego inkwizytora, Alonsa Manrique, arcybiskupa Sewilli, w celu przedyskutowania 27 tez wyjętych z dzieł humanisty z Rotterdamu. Dominikanie i franciszkanie okazali się jego zdecydowanymi przeciwnikami.

Pielgrzym nie uznając żadnej władzy w osobie, która zadawała mu pytania, oświadczył: „Ojcze, nie powiem nic więcej nad to, co powiedziałem, chyba tylko przed moimi przełożonymi, którzy mogą mnie do tego zobowiązać”.

Zastępca przeora nie mógł nic z Iźiga wyciągnąć. Wtedy powiedział mu, żeby pozostał ze swoim towarzyszem w kaplicy. Było to właściwie uwięzienie, bo wszystkie drzwi pozamykano. Zakonnicy tymczasem poszli na rozmowę z sędziami. Iźigo i Kalikst pozostali u dominikanów przez trzy dni, spożywając posiłki w refektarzu razem ze wspólnotą klasztoru. Pokój Iźiga i Kaliksta prawie zawsze był wypełniony zakonnikami, którzy przychodzili ich zobaczyć. Pielgrzym odmówił zgodnie ze swym zwyczajem, i nawet pozyskał sobie niektórych zakonników, z powodu czego nastąpił rozłam w klasztorze.

Po trzech dniach przybył notariusz, który odczytał im rozkaz udania się do więzienia. Umieszczono ich na poddaszu, w jakiejś brudnej klitce, z dala od innych więźniów. Związano obydwóch łańcuchem. Gdy następnego dnia wieść o tym rozeszła się po mieście, zaczęli przychodzić do nich ludzie i znosić im wszystko, czego potrzebowali. Odwiedzającym wolno było nawet wchodzić do ich celi, tak że Iźigo mógł „nadal prowadzić swoje ćwiczenia, mówiąc o Bogu”.

W więzieniu zjawił się bakałarz Sancho Gomez de Frias, aby przesłuchać Iźiga i Kaliksta. Wezwał każdego z osobna, a pielgrzym „dał mu wszystkie swoje papiery, w których zawierały się Ćwiczenia duchowne, ażeby je zbadano”. Po raz pierwszy wspomina tutaj Iźigo o spisanych już Ćwiczeniach. Frias zapytał go, czy nie miał innych towarzyszy, na co Iźigo odpowiedział twierdząco. Tak więc przyprowadzono do więzienia Lopego de Caceres i Juana de Arteaga. Juanico pozostał na wolności. Tych dwóch natomiast umieszczono z pospolitymi przestępcami.

Po kilku dniach stanął Iźigo przed czterema sędziami. Byli to Alonso Gómez de Paradinas, Hernan Rodriguez de San Isidro, Francisco Frías i wspomniany bakałarz Sancho Gímez de Frías. Wszyscy zapoznali się wcześniej z treścią Ćwiczeń. Zadawali Ignacemu wiele pytań, dotyczących nie tylko samych Ćwiczeń duchownych, lecz także różnych tematów teologicznych, jak np. Trójcy Świętej i sakramentów. Iźigo odpowiedział tak, że przesłuchający nie mieli mu nic do zarzucenia. Bakałarz Frías, najaktywniejszy z przesłuchujących, zadał pytanie z prawa kanonicznego. Iźigo odpowiedział wedle własnego rozumienia, dodając, że nie zna opinii doktorów w tej materii.

Potem zeszli na temat, który Iźigo miał dobrze przygotowany, a mianowicie co mówi pierwsze przykazanie? Odpowiedź była tak wyczerpująca, że sędziowie nie mieli już ochoty zadawać więcej pytań.

Odnośnie do Ćwiczeń, to jedyny punkt, nad którym się zatrzymali, dotyczył rozróżnienia między grzechem lekkim i ciężkim w myśli. Pozostawała im zawsze ta sama wątpliwość: jeżeli nie studiował teologii, to jak mógł wypowiadać się na tematy tak bardzo delikatne? Odpowiedzi Iźiga były jasne. Do nich należał sąd: jeżeli w tym, co powiedział, było coś fałszywego, to niech mu to wykażą. W końcu sędziowie odeszli, niczego nie potępiając.

W okresie pobytu w więzieniu wydarzył się fakt, który wskazuje na to, jak Iźigo przeżywał prawdy zawarte w Ćwiczeniach. Jednym z odwiedzających więźniów był Francisco de Mendoza y Bobadilla, późniejszy biskup w Corri oraz kardynał i arcybiskup w Burgos. Zapytał on Iźiga, jak czuje się w więzieniu i czy nie przygniata go sam fakt uwięzienia. Iźigo odrzekł: „Odpowiem to samo, co odpowiedziałem pewnej damie, która miała dla mnie słowa współczucia, widząc mnie w więzieniu. Powiedziałem jej: Dajesz przez to dowód, że nie pragniesz być więźniem dla miłości Boga. Czyż uwięzienie wydaje ci się tak wielkim złem? Co do mnie, to mówię ci, że w Salamance nie ma tylu krat ani łańcuchów, ile bym ja pragnął, i więcej jeszcze, dla miłości Boga”.

Nieco później miał okazję wykazać, że nie były to czcze słowa. Zdarzyło się, że pewnego dnia zbiegli wszyscy więźniowie z wyjątkiem Iźiga i jego współtowarzyszy. Nie trzeba dodawać, jak wielkie wrażenie wywołało to w mieście. Rezultat był taki, że „dano im zaraz za więzienie cały duży dom, który był w pobliżu”.

Po 22 dniach pobytu w więzieniu sędziowie ogłosili im wyrok: w ich życiu i nauce nie znaleziono niczego godnego nagany. Jednakże powiedziano im, że nie powinni przed ukończeniem czterech lat studiów zabierać głosu w sprawie różnicy między grzechem ciężkim i lekkim. Jak widać, było to powtórzenie orzeczenia wydanego w Alkali. Sędziowie odczytujący wyrok okazali Ignacemu wiele sympatii. Nie uspokoiło go to jednak. Powiedział, że zrobi to, co mu nakazywali, ale nie zgadza się z wyrokiem, ponieważ zamyka się mu usta i nie daje możliwości pomagania bliźnim, jakkolwiek nie znaleziono u niego niczego, co byłoby godne nagany. I chociaż doktor Frías „okazał się bardzo życzliwy” Ignacemu i bardzo na niego nalegał, nasz pielgrzym odpowiedział, że dopóki znajduje się pod jurysdykcją władz z Salamanki, uczyni to, co mu polecono, ale nie w późniejszym okresie.

Został zwolniony z więzienia. Widząc jednak, że w Salamance zamknięto mu drzwi do „pomagania duszom”, ze względu na zakaz określania tego, co jest grzechem ciężkim, a co lekkim, „zdecydował się udać na studia do Paryża”.

Studia w Paryżu 1528-1535

Iźigo znalazł się znów na rozdrożu. Sama decyzja udania się do Paryża nie rozwiązywała jeszcze problemu jego przyszłości. Odkąd podjął decyzję w sprawie studiów w Barcelonie, zaczął się zastanawiać, dokąd zajdzie w tych studiach i co będzie robił po ich ukończeniu. Widział dwie możliwości: albo wybierze stan zakonny, albo też „będzie wędrował po świecie”. Decyzję odłożył jednak na później. Jeśli zaś chodzi o możliwość życia w zakonie, to Iźigo skłaniał się bardziej do jakiegoś zakonu konwentualnego niż reformowanego, a to z dwu powodów. Po pierwsze, miałby tam więcej okazji cierpieć dla Chrystusa, a po drugie — mógłby się przyczynić do reformy zakonu, do którego by wstąpił. „A Bóg dawał mu wielką ufność, że zniesie dobrze wszystkie zniewagi i krzywdy, jakie by mu wyrządzono”.

Dwa główne motywy wpłynęły na wybór Paryża jako miejsca studiów: pierwszy — to możliwość oddawania się studiom na serio, bo nie znając języka francuskiego, będzie miał mniej okazji do prowadzenia rozmów na tematy duchowe; drugim zaś motywem była nadzieja, że zdoła skłonić innych studentów ze słynnego uniwersytetu, wśród których było wielu Hiszpanów i Portugalczyków — do wyboru jego życia. Jedno jest pewne — Iźigo chciał uniknąć poprzedniego błędu łączenia studiów z działalnością apostolską. Doświadczenie to pomoże mu później w redagowaniu Konstytucji Towarzystwa. Studia „wymagają w pewnej mierze, by człowiek oddał się im całkowicie” i dlatego w Konstytucjach Ignacy zaleca, aby studenci jezuiccy poświęcili się im bez reszty.

Także w innej dziedzinie zauważamy w postępowaniu Iźiga gruntowną zmianę. W Manresie, Barcelonie i w Alkali działalność apostolska skierowana była przeważnie ku niewiastom — audytorium bardziej posłusznemu i uległemu. Natomiast w Paryżu jego rozmówcami będą studenci uniwersytetu.

Po 15 lub 20 dniach od wyjścia z więzienia w Salamance Iźigo, „zabierając ze sobą kilka książek na grzbiecie małego osiołka”, udał się do Barcelony, gdzie spodziewał się od tamtejszych swoich dobroczyńców jakiejś pomocy finansowej, koniecznej do zrealizowania planów. Rzeczywiście, w Barcelonie spotkał przyjaciół gotowych do udzielenia pomocy, ale równocześnie zaniepokojonych jego podróżą do Paryża, ponieważ Francja i Hiszpania znajdowały się w stanie wojny. Krążyły nawet pogłoski, że Francuzi „pieką Hiszpanów na rożnie”. Oczywiście, znając hart i silną wolę Iźiga domyślamy się, że te trudności nie mogły go odstraszyć. Tak więc, gdy nadszedł czas, wyruszył z Barcelony do Paryża, sam i pieszo; na miejsce dotarł 2 lutego 1528 roku.

Iźigo miał wtedy 37 lat. Pomimo swego wieku postanowił zabrać się poważnie do nauki. Uznając, że niewiele skorzystał ze studiów odbytych w Barcelonie i w Alkali, postanowił je powtórzyć, przerabiając przez półtora roku program studiów humanistycznych. „Uczył się więc razem z dziećmi, stosując się do porządku i metody studiów w Paryżu”. Doświadczył na sobie owego modus parisiensis, który potem wybrał jako wzór dla kolegów z Towarzystwa Jezusowego.

Do osobistego przeświadczenia Iźiga dołączyły się jeszcze wymogi Uniwersytetu Paryskiego, w którym nikt nie mógł być dopuszczony do studiowania filozofii, jeśli poprzez egzamin nie dowiódł, że posiada niezbędną do tego znajomość łaciny.

1. Studia humanistyczne w kolegium Montaigu

Na pierwszy etap paryskich studiów wybrał kolegium Montaigu, założone w połowie XIV wieku przez Gillesa Aycelina de Montaigu, a odnowione pod koniec wieku XV przez Johanesa Standoncka. W roku 1509 Nöel Beda (Bédier), zaciekły przeciwnik Erazma, nadał temu kolegium nowe statuty. Następcą jego w latach 1514-1528 był Pierre Temp�te. Trzy dni po przybyciu Iźiga do Paryża, 5 lutego 1528 roku, kierownictwo kolegium objął Jean Hégon, zarządzając nim aż do swojej śmierci w roku 1546. W kolegium Montaigu wszystko miało posmak archaizmu, co stało się przedmiotem kpin ze strony Erazma i Rabelais'ego. Nawet plan studiów z 1509 roku był bardziej przestarzały niż obowiązujący w Barcelonie według statutów z roku 1508. Do nauki łaciny w kolegium Montaigu zasadniczym podręcznikiem było Doctrinale puerorum Aleksandra de Villedieu, które w Barcelonie zostało zastąpione przez Introductiones Antonia de Nebrija. Jeżeli chodzi o Disticha moralia Katona oraz Ars minor Donata, to stanowiły one w owym czasie wspólne dziedzictwo wszystkich uczelni europejskich.

Do kolegium Montaigu zgłosił się Iźigo jako tzw. martinet, to znaczy alumn eksternista. Dla utrzymania się musiał sobie znaleźć jakiś pensjonat, co nie było dla niego sprawą trudną, ponieważ otrzymał od swych przyjaciół z Barcelony przekaz na 25 skudów, które wypłacił mu pewien kupiec. W pensjonacie przebywali inni hiszpańscy studenci. Iźigo, ze zwyczajną dla niego obojętnością wobec pieniędzy, powierzył wspomnianą sumę jednemu ze swoich towarzyszy. Ten wkrótce wszystko przepuścił.

Iźigo znalazł się na bruku, zmuszony do życia z jałmużny. Schronienie otrzymał w hospicjum Św. Jakuba, przeznaczonym dla pielgrzymów udających się do Santiago de Compostela i znajdującym się przy ulicy Saint Denis 133, nieco poza kościołem i cmentarzem Św. Młodzianków. Zasadniczą niedogodnością była odległość, jaka dzieliła wspomniane hospicjum od kolegium Montaigu. Hospicjum znajdowało się po prawej stronie Sekwany. Aby przejść z niego do kolegium, które było po lewej stronie rzeki, potrzeba było co najmniej pół godziny. Droga prowadziła przez wysepkę la Cité (Ile de la Cité), następnie ulicą Saint Jacques dochodziło się do wzgórza Sainte-Geneviéve, gdzie było kolegium. Ponadto, ponieważ bramy hospicjum nie otwierano przed świtem, a nauka w kolegium rozpoczynała się o godz. 5 rano, Iźigo tracił przynajmniej kilka lekcji. Do hospicjum musiał wracać przed wieczornym „Anioł Pański”, co znów było powodem utraty części popołudniowych dyskusji. A ponieważ musiał także zająć się zbieraniem jałmużny, by móc się utrzymać, w rezultacie niewiele czasu pozostało na studiowanie.

Iźigo dowiedział się, że niektórzy studenci, by zapewnić sobie utrzymanie, zostawali służącymi regensów lub profesorów. Zdecydował się na takie rozwiązanie i myśląc, że będzie to rzecz łatwa, ułożył sobie w swojej wyobraźni cały plan działania. W osobie swojego pana upatrywałby samego Jezusa Chrystusa, a w alumnach — poszczególnych apostołów. Jeden byłby dla niego św. Piotrem, inny św. Janem itd. Jednak pomimo usilnych poszukiwań nie udało mu się znaleźć takiego pana. Nie pomogły nawet rekomendacje bakałarza Juana de Castro i pewnego kartuza, który znał wielu profesorów.

2. Do Flandrii w poszukiwaniu środków utrzymania

Nie znalazłszy innego rozwiązania, Iźigo poszedł za radą pewnego mnicha hiszpańskiego, żeby co roku udawał się do Flandrii, gdzie będzie mógł spotkać hiszpańskich kupców, mieszkających w Brugii i Antwerpii, którzy z pewnością pomogą mu i dadzą pieniędzy na utrzymanie się przez cały rok studiów.

Trzykrotnie odbył Iźigo taką podróż: pierwszy raz w Wielkim Poście 1529 roku; drugi raz w sierpniu i wrześniu 1530, a trzeci raz w takim samym okresie roku 1531. Wtedy to zawędrował nawet do Londynu, a do Paryża powrócił z większą sumą pieniędzy niż poprzednio. Dzięki hojności swoich dobroczyńców mógł nie tylko utrzymać się przez cały rok, ale pomagał także innym studentom znajdującym się w potrzebie.

Podczas pierwszej podróży do Flandrii spotkał się w Brugii ze słynnym Luisem Vivesem, który zaprosił go do swego stołu. Był to, jak już wspomnieliśmy, okres Wielkiego Postu, więc do stołu podano rybę. Ale humaniście z Walencji dało to okazję do wyrażenia sceptycyzmu w tej sprawie. Jego zdaniem, Kościół nie bardzo trafił w sedno, przepisując jako akt pokutny wstrzymanie się od mięsa, bo i rybą można się najeść do syta. Iźigo nie dał długo czekać na odpowiedź: „Pan oraz inni, którzy macie po temu środki, możecie jeść doskonałe ryby, ale dla większości ludzi jest to nieosiągalne”. Ojciec Polanco, który wspomina o tym zdarzeniu, dodaje, że we Flandrii jedzono bardzo dobre ryby, przygotowane wyjątkowo smacznie. Nie wiadomo, jak Vives zareagował na komentarz Iźiga, ale według świadectwa Pedra de Maluenda miał wyrazić się potem o nim: „Ten człowiek jest święty i będzie założycielem zakonu”.

Po powrocie z pierwszej podróży Iźigo poświęcił się jeszcze bardziej rozmowom duchownym. Między majem i czerwcem 1529 roku udzielił ćwiczeń duchownych trzem studentom hiszpańskim. Byli to: Juan de Castro, Pedro de Peralta i Amador de Elduayen. Castro pochodził z Burgos i od 1525 roku studiował w kolegium Sorbony; Peralta, rodem z Toledo, i Amador, Bask, zapisali się na Wydział Filozofii w 1525 roku. Ćwiczenia duchowne przemieniły ich życie, jakkolwiek żaden z nich nie związał się na stałe z Ignacym. Castro po ukończeniu studiów wstąpił w 1535 roku do kartuzów w klasztorze Vall de Cristo w miejscowości Altura, w pobliżu Segorbe, gdzie odwiedził go później Iźigo. W roku 1542 został przeorem klasztoru w Porta Coeli w pobliżu Walencji. Peralta otrzymał w 1530 roku stopień magistra sztuk wyzwolonych. Później chciał się udać do Jerozolimy. Jednakże został zatrzymany we Włoszech przez jednego ze swoich krewnych, który uzyskał od papieża nakaz zmuszający go do powrotu w rodzinne strony. Zasłynął jako kaznodzieja i kanonik katedry w Toledo. Amador studiował w kolegium Św. Barbary. Stąd niezadowolenie kierownika tego kolegium, Diega de Gouveia, który skarżył się, że Iźigo doprowadził do szaleństwa jego podwładnego.

We wrześniu tego samego roku, 1529, Iźigo otrzymał list od owego hiszpańskiego studenta, który kiedyś roztrwonił powierzone mu pieniądze. Z listu wynikało, że jest chory i znajduje się w Rouen, gdzie zatrzymał się w drodze powrotnej do Hiszpanii. Był człowiekiem w potrzebie — i to wystarczyło, by poruszyć miłość Iźiga, który nie tracił nadziei na pozyskanie tego człowieka dla swojej sprawy. W pierwszym impulsie postanowił przejść pieszo 28 mil (ok. 150 km), oddzielających Paryż od Rouen — w dodatku boso, bez jedzenia i bez picia. Jego decyzja dojrzała, gdy rozmyślał nad nią w kościele Św. Dominika. Nazajutrz, po wstaniu z łóżka, ogarnął go tak wielki lęk, że nieomal nie mógł się ubrać. Ale z zamiaru nie zrezygnował. Udał się w drogę, osaczony wątpliwościami i strachem, aż do Argenteuil. Od tej chwili wszelkie obawy rozwiały się, a serce wypełniła tak wielka radość, że idąc przez pola rozmawiał na głos z Bogiem. W Rouen odwiedził chorego, pocieszył go i dostarczył mu środków na podróż do Hiszpanii. Przekazał mu także listy do swoich dawnych towarzyszy.

Powróciwszy do Paryża, Iźigo spotkał się z jawną wrogością ze strony władz akademickich, a to z powodu zmiany stylu życia wspomnianych wyżej trzech studentów, którzy pod jego kierunkiem odprawiali ćwiczenia duchowne. Działalność Ignacego miała pozory działalności wywrotowej. Sądzono, że chce odwieść studentów od solidnej pracy. Najbardziej zaniepokojony był przełożony kolegium Św. Barbary, gdzie studiował Amador de Elduayen. Zaniepokojony był także doktor Pedro Ortiz, teolog z Toledo, krewny Pedra de Peralta Gouveia zagroził Ignacemu, że jak tylko rozpoczną się wykłady, wymierzy mu publiczną karę, zwaną salle. Polegała ona na tym, że mistrzowie (profesorowie) w obecności alumnów kolegium wymierzali chłostę winnemu, rozebranemu do pasa.

Iźigo wiedząc, że jest poszukiwany, dobrowolnie zgłosił się do paryskiego inkwizytora, Mathieu Ory, dominikanina, prosząc, aby szybko rozstrzygnął w jego sprawie. Zbliżał się bowiem dzień św. Remigiusza, 1 października, w którym rozpoczynały się wykłady z filozofii. Inkwizytor, do którego doszły rzeczywiście skargi na Iźiga, powiedział, że nie zamierza podejmować przeciw niemu żadnych środków karnych. Burza ucichła, a Iźigo zamieszkał w kolegium Św. Barbary jako portioniste, tzn. jako stały gość, aby rozpocząć studium sztuk wyzwolonych (filozofii) pod kierunkiem magistra Juana Peźa z diecezji Sigüenza.

3. Filozofia w kolegium Św. Barbary

Kolegium Św. Barbary istnieje do dzisiaj przy rue Valette 4. Być „porcjonistą” w kolegium paryskim oznaczało wynająć część, „porcję” kwatery, dzielić ją z innymi, z którymi płaciło się czynsz.

Współmieszkańcami Iźiga byli: jego nauczyciel Juan Peźa i dwóch innych, którzy mieli stać się najbliższymi przyjaciółmi: Sabaudczyk Piotr Favre (Faber) i pochodzący z Nawarry Franciszek Ksawery (Francisco de Javier). Z polecenia magistra Juana Peźa — Favre zajął się powtarzaniem wykładów ze świeżo przybyłym studentem.

Swoje prozelityczne skłonności Iźigo próbował hamować mocnym postanowieniem poważnego studiowania. Postarał się jednak, by dołączyli do niego trzej przyjaciele z Salamanki. W listach, przekazanych przez wspomnianego Hiszpana, którego odwiedził w Rouen, wyraził życzenie, aby mogli być razem w Paryżu, ale równocześnie wspomniał o trudnościach, jakie wiązałyby się z ich utrzymaniem. Jeżeli chodzi o Portugalczyka Kaliksta de Sa, to nie byłoby problemu, bo król Portugalii ofiarował swoim podwładnym, którzy chcieliby studiować w Paryżu, 50 stypendiów. Ignacemu udało się zdobyć dla Kaliksta takie stypendium za pośrednictwem szlachcianki portugalskiej, Leonor Mascarenhas, która była damą Izabeli, żony cesarza Karola V. Oprócz stypendium wystarała się ona dla Kaliksta o mulicę, aby mógł odbyć podróż do Paryża. Kalikst nie skorzystał jednak z tych ułatwień.

Ciekawie potoczyły się losy Kaliksta, Iźigo wspomina tylko w swojej Autobiografii, że udał się do Indii cesarskich (tzn. do Ameryki Łacińskiej) z pewną pobożną niewiastą. Potem wrócił do Hiszpanii, ale po jakimś czasie znowu wyruszył do Meksyku, skąd wrócił wzbogacony do Salamanki, zadziwiając wszystkich, którzy go wcześniej znali. Za tymi słowami kryje się dramat, który dziś dobrze znamy. Owa pobożna kobieta nazywała się Catalina Hernández i była jedną z „błogosławionych”, czyli zakonnic Trzeciego Zakonu Św. Franciszka, które wysłano do Meksyku w celu katechizowania nowo nawróconych. Kalikst utrzymywał z ową „błogosławioną” kontakty, które wydawały się nieco przesadne tym, którzy ich obserwowali. Sprawa doszła do uszu hiszpańskich sędziów w Meksyku. Ci bezskutecznie napominali Kaliksta. W końcu postawili go wobec wyboru: albo zerwie tę przyjaźń, albo wraca do Hiszpanii. Kalikst opowiedział się za drugim rozwiązaniem. Wydaje się, że poświęcił się następnie działalności kupieckiej. Tym tłumaczy się fakt, że do Salamanki wrócił bogaty, przyjmując styl życia bardzo odbiegający od tego sprzed kilku lat.

Lope de Cáceres wrócił do Segowii, swojego rodzinnego miasta, gdzie prowadził życie, które w niczym nie przypominało dawnych zamiarów.

Juan de Arteaga został mianowany komandorem, a w 1540 roku biskupem w Chiappas, w Meksyku4. Powodowany głębokim szacunkiem, jaki żywił wobec swego dawnego mistrza, napisał do niego list i ofiarował nawet dla któregoś z pierwszych jezuitów wspomnianą stolicę biskupią. Iźigo nie przyjął tej propozycji. Arteaga, po konsekracji na biskupa, udał się do Meksyku, gdzie też zmarł w dramatycznych okolicznościach. Zdaje się, że przyczyną śmierci była trucizna, którą przez pomyłkę podano mu zamiast wody dla orzeźwienia się, kiedy leżał chory.

Młody Francuz Jean Reynalde został franciszkaninem.

Oprócz trzech Hiszpanów, o których wspomnieliśmy, Iźigo zajmował się również innymi studentami. Osiągnął to, że w niedziele gromadzili się oni w klasztorze Kartuzów, gdzie spowiadali się i przyjmowali Komunię św., a także prowadzili rozmowy duchowne. Jednakże owe niedzielne spotkania coraz bardziej odciągały studentów od szkolnych dysput, które zwykle odbywały się w tym samym czasie. Ponieważ odpowiedzialność za to ponosił Iźigo, magister Peźa zwrócił mu uwagę. A kiedy nie widać było żadnego skutku, wtedy odwołał się do przełożonego kolegium św. Barbary. Ten nałożył winnemu karę zwaną salle, którą grożono mu już na początku studiów. Iźigo nie wspomina o tym w swej Autobiografii, o fakcie dowiadujemy się ze świadectwa o. Ribadeneiry, twierdzi on, że słyszał o tym w Paryżu w 1542 roku.

Kiedy Ignacego powiadomiono o wyroku, zaczął się poważnie zastanawiać, jaką winien przyjąć postawę. Ani ból z powodu biczów, ani samo upokorzenie nie miały znaczenia dla człowieka gotowego wycierpieć wszystko dla Chrystusa. Obawiał się jedynie, że tak surowa kara mogłaby być dla innych studentów powodem do zgorszenia. Postanowił zatem przedstawić cały swój problem przełożonemu kolegium św. Barbary. Doktor Gouveia, człowiek surowy, ale równocześnie głęboko religijny, przekonał się o szczerości Ignacego i zrozumiał jego trudność. Kiedy nadszedł moment publicznego wykonania kary chłosty, Gouveia ku wielkiemu zdziwieniu wszystkich zebranych padł na kolana do stóp Ignacego i prosił go o przebaczenie.

Od tego czasu między przełożonym kolegium Św. Barbary a Ignacym zawiązała się wielka przyjaźń. Z niej to zrodziła się propozycja, którą w 1538 roku Gouveia przedstawił swojemu królowi, Janowi III Portugalskiemu, a mianowicie, żeby niektórych spośród towarzyszy Ignacego wysłać do Indii jako misjonarzy.

Tymczasem Ignacy mógł dalej spokojnie prowadzić niedzielne rekolekcje ze studentami, a godziny szkolnych dysput zmieniono.

Tego rodzaju działalność apostolska nie była przeszkodą dla Ignacego w jego głównym zajęciu — studiowaniu filozofii. Ale jak dawniej w Barcelonie, tak i teraz zaczął doznawać wewnętrznych poruszeń, i one przede wszystkim utrudniały mu naukę. Kiedy tylko zaczynał się uczyć, nawiedzały go duchowe oświecenia i pociechy. Jednak dzięki nabytemu wcześniej doświadczeniu w rozeznawaniu —łatwo było mu odkryć postępy złego ducha. Reakcja Ignacego była taka sama jak w Barcelonie. Przyrzekł swemu mistrzowi, że dopóki będzie miał do życia chleb i wodę, nigdy nie opuści jego wykładów. Z powodu działalności apostolskiej nie doświadczał już większych kłopotów, przede wszystkim dlatego, że sam potrafił znaleźć umiar i wyznaczyć sobie odpowiednie granice. Zauważył to Aragończyk, doktor Jerónimo Frago, któremu Ignacy tak rzecz tłumaczył: przyczyną tego, że mnie zostawiono w spokoju, jest fakt, że nie mówię z nikim o rzeczach Bożych. Po skończonym jednak kursie wrócimy do dawnego zwyczaju.

Studenci filozofii Uniwersytetu Paryskiego zaliczali trzy kursy. Z racji przedmiotów, które studiowali, mieli co roku swoje określenia: summuliści, logicy i fizycy. W czasie pierwszych dwóch lat alumn, dzięki mozolnemu studium logiki, uczył się formułować precyzyjnie swoje myśli i bronić je przed zarzutami przeciwników. Podstawowym podręcznikiem dla pierwszego kursu były Summalae Pedra Hispano, z różnymi do nich komentarzami. Magister Juan Peźa wyjaśniał też Organon Arystotelesa, a gdy miał jakąś trudność w interpretacji tekstu — zwracał się do Piotra Favre'a, który znał język grecki.

Na drugim kursie studiowano Logikę Arystotelesa, wyjaśnianą przez różnych komentatorów, wśród których Juan Peźa cenił najbardziej Juana de Celaya. Główne ćwiczenie polegało na dysputach, które trwały przez cały dzień. Na zakończenie tego drugiego kursu dopuszczano alumna do egzaminu z tzw. Determinationes, który dawał prawo do stopnia bakałarza. Egzaminy zdawano w szkołach przy rue de Fouarre, czyli ul. Paszy — nazwanej tak od słomy rozrzuconej na ziemi, aby studenci mieli gdzie usiąść. Ignacy stopień bakałarza otrzymał w 1532 roku.

Trzeci kurs poświęcony był studiowaniu Fizyki, MetafizykiEtyki Arystotelesa. Na końcu odbywał się egzamin na stopień licencjatu. Egzamin ten składał się z dwu części: pierwsza miała charakter publiczny, druga natomiast, o wiele trudniejsza, odbywała się wobec czterech egzaminatorów w prywatnym mieszkaniu kanclerza katedry Notre Dame albo w opactwie Św. Genowefy. Czterej egzaminatorzy reprezentowali cztery główne „nacje”, na jakie dzielili się studenci Uniwersytetu. Hiszpanie należeli do Veneranda natio Gallicana (czcigodnej nacji Galicyjskiej). W zależności od oceny otrzymanej w pierwszej, publicznej części egzaminu — kandydaci byli wzywani do drugiej jego części. Spośród setki egzaminowanych Ignacy otrzymał numer 30. Do tej drugiej części egzaminu studentów podzielono na grupy składające się z 16 osób. A zatem Ignacy znalazł się w drugiej grupie i był egzaminowany w opactwie Św. Genowefy, podobnie jak pozostali jego towarzysze. Pod koniec egzaminów kanclerz ustalał dzień, w którym miała się odbyć ceremonia nadania stopnia licencjatu. Dla Ignacego wyznaczono dzień 13 marca 1532, wedle starej rachuby, licząc rok od Wielkanocy, według obecnej rachuby był to rok 1533. Kandydaci udawali się w procesji do klasztoru Trynitarzy, przy rue Saint Jacques, do opactwa Św. Genowefy, gdzie kanclerz wypowiadał uroczystą formułę, na mocy której udzielano kandydatowi pozwolenia (licencji) na nauczanie, prowadzenie dysput oraz wypowiadanie sentencji zarówno w Paryżu, jak też w jakiejkolwiek innej części świata.

Otrzymanie licencjatu wiązało się z niemałymi wydatkami, bo oprócz uiszczenia przewidzianej opłaty akademickiej trzeba było wydać ucztę dla profesorów i kolegów. Przy tej okazji Ignacemu skończyły się środki finansowe i musiał odwołać się do hojności swoich dobroczyńców w Barcelonie.

Jeszcze więcej kosztowało otrzymanie stopnia magistra artium, odpowiadającego doktoratowi. Dlatego Iźigo przesunął ten moment o jeden rok, Piotr Favre aż o sześć lat. Natomiast Franciszek Ksawery otrzymał stopień magistra kilka dni po licencjacie.

Akt nadania stopnia magister artium obchodzono bardzo uroczyście w aulach nationis Gallicanae przy rue de Fouarre. Kandydat prowadził najpierw inauguracyjny wykład, zwany inceptio ze względu na to, że był pierwszym jego wykładem. Następnie przewodniczący zapytywał obecnych magistrów, czy godzą się na przydzielenie biretu kandydatowi. Dlatego też incipere — zaczynać — oznaczało to samo co birretari — otrzymać biret. Mistrz „początkującego” (incipientis) wygłaszał przemówienie, a następnie nakładał nowemu magistrowi biret o czterech rogach, symbol nowego stopnia. Na mocy tego aktu Uniwersytet zaliczał go do grona swoich profesorów, upoważniając do zajmowania stanowiska regensa lub profesora w którymkolwiek z paryskich kolegiów.

Druga część uroczystości odbywała się w klasztorze Tranitarzy. Sekretarz Fakultetu wręczał nowemu magistrowi pergaminowy dyplom z pieczęcią Uniwersytetu. Zachował się dyplom, który wręczono „magistrowi Ignacemu z Loyoli, z diecezji Pampeluny”. Nosi datę 14 marca 1534, według ówczesnej rachuby. Od tamtej chwili nasz pielgrzym mógł się nazywać — i rzeczywiście był tak nazywany — „magistrem Ignacym”.

4. Przyjaciele w Panu

W Paryżu przyłączyli się do Ignacego ci, którzy później mieli być jego pomocnikami w zakładaniu Towarzystwa Jezusowego. Wszyscy oni zdecydowali się na ten krok po odprawieniu ćwiczeń duchownych pod kierunkiem Ignacego. Jedynie Franciszek Ksawery, ze względu na wykłady prowadzone w kolegium Dormans-Beauvais w charakterze „regensa”, odprawił ćwiczenia dopiero po złożeniu ślubów na Montmartre w dniu 15 sierpnia 1534 roku.

Pierwszym ze stałych towarzyszy Ignacego był Piotr Favre, urodzony 13 kwietnia 1506 roku w Villaret, w Sabaudii. Już wiosną roku 1531 myślał o pójściu w ślady swojego przyjaciela z kolegium Św. Barbary. Jesienią 1533 roku udał się do swych rodzinnych stron, aby odwiedzić ojca i krewnych oraz uregulować różne sprawy. W początkach roku 1534 wrócił do Paryża i odprawił miesięczne ćwiczenia duchowne, mieszkając w domu, który znajdował się w dzielnicy Saint Jacques, gdzie od czasu do czasu odwiedzał go Ignacy jako kierownik ćwiczeń. Było wówczas tak zimno, że Sekwana pokryła się lodem i można było jeździć po niej powozem. Ale odprawiający ćwiczenia Piotr zamiast ogrzewać swój pokoik, spał w koszuli na dwóch klockach drewna, które mu dostarczono, by zapalił w piecu. Do tego umartwienia dodał jeszcze post. Przez sześć dni nie wziął niczego do ust. Kiedy Ignacy dowiedział się o tym, zobowiązał rekolektanta do porzucenia tak surowych praktyk. Kazał mu się odżywiać i ogrzewać pokoik. Podczas ćwiczeń duchownych Favre postanowił zostać kapłanem całkowicie oddanym służbie Bożej. Decyzja ta rozwiała wszelkie jego dotychczasowe rozterki co do przyszłości. Dusza Favre'a, przedtem niespokojna, napełniła się światłem i pokojem. Święcenia kapłańskie przyjął 30 maja tegoż roku — 1534, a w święto Marii Magdaleny, 22 lipca, odprawił swoją mszę prymicyjną.

W 1533 roku zdecydował się przyłączyć do Ignacego Szymon Rodrigues, Portugalczyk z Vouzela w diecezji Vizeu, oraz Franciszek Ksawery z Nawarry. Najtrudniej było pozyskać tego ostatniego. Podobnie jak niegdyś Ignacego, pociągał go świat i otwierała się przed nim możliwość robienia kariery. Przez dłuższy czas opierał się wytrwałym namowom swego towarzysza ze studiów. Powoli jednak w jego duszy dokonywała się zmiana i w końcu zwyciężyła łaska powołania. A kiedy powziął już decyzję, tylko dzięki naleganiom przyjaciół dał się przekonać, by doprowadzić do końca swoje wykłady w bieżącym roku szkolnym w kolegium Dormans-Beauvais, gdzie po uzyskaniu w 1530 roku stopnia magistra sztuk wyzwolonych zdobył posadę profesora.

Powoli zaczęli się gromadzić pozostali towarzysze. Po Piotrze Favre odprawił ćwiczenia Jakub Laynez, pochodzący z Almazin (koło Sorii), oraz Alfons Salmerón z Toledo. Obydwaj z Uniwersytetu z Alkali przeszli do Paryża, by tam kontynuować studia. Wydaje się, że jednym z motywów tego przejścia było bliższe poznanie Ignacego, o którym już w Alkali słyszeli pochwały.

Nieco później przyłączył się do grupy Ignacego, po odprawieniu ćwiczeń duchownych, Nicolás Alonso, którego zawsze nazywano Bobadillą. Pochodził bowiem z miejscowości Bobadilla de Camino, w diecezji Palencia. Filozofię i teologię studiował w Alkali i Valladolid, a w roku 1533 postanowił przenieść się do Paryża. Tam dowiedział się, że pewien student baskijski, zwany Iźigo, pomagał materialnie niektórym studentom. Dzięki poparciu tego protektora Bobadilla otrzymał posadę regensa w kolegium Calvi. Ale niewiele dane mu było zdziałać na tym stanowisku, bo wkrótce, w 1534 roku, zostawiając wszystko dla Chrystusa, dołączył się do grupy Ignacego.

Wraz z Bobadillą było już sześciu tych, którzy — jak pisze jeden z nich, Laynez — „na modlitwie postanowili służyć naszemu Panu, zostawiając wszystkie rzeczy światowe”. Idea służby Bożej staje się głównym motywem w opowiadaniach o powołaniu pierwszych towarzyszy Ignacego. Nie ulega wątpliwości, że taką ideę zaszczepił w nich Ignacy podczas ćwiczeń duchownych. Od momentu podjęcia decyzji ci młodzi wspaniałomyślni ludzie tworzyli zwartą grupę „przyjaciół w Panu”, jak ich nazwał sam Ignacy w liście z 1537 roku do Juana Verdolaya, swojego przyjaciela z Barcelony. Trwali w swoich zamiarach, znajdując oparcie w modlitwie, w sakramencie pokuty i Eucharystii, a także w studiach teologicznych, które pomagały im głębiej wniknąć w Boże sprawy.

5. Ślub na Montmartre — 15 sierpnia 1534

Dzięki dzieleniu się wspólnym ideałem — w umysłach i sercach każdego z nich dojrzewał plan, który miał nadać kierunek ich życiu w przyszłości: oddać się służbie dla swych bliźnich, żyjąc w ścisłym ubóstwie, na wzór Jezusa Chrystusa. Przede wszystkim zamierzali odbyć pielgrzymkę do Jerozolimy. W tym celu wszyscy postanowili zgromadzić się w Wenecji, obranej za miejsce wyruszenia w dalszą drogę. Jeżeli jednak okazałoby się, po całorocznym oczekiwaniu na okręt, że pielgrzymka jest niemożliwa, mieli się udać do papieża, aby ich wysłał tam, gdzie uzna za stosowne. W ogólnych zarysach taki był przedmiot ślubu, który Iźigo i jego pierwszych sześciu przyjaciół złożyli dnia 15 sierpnia 1534 roku na wzgórzu Montmartre, w kaplicy poświęconej Najśw. Maryi Pannie, a wybudowanej na miejscu męczeństwa św. Dionizego i jego towarzyszy.

W tym uroczystym dniu jedyny kapłan w ich grupie, Piotr Favre, odprawił Mszę św. Przed Komunią św., obróciwszy się w stronę swoich współtowarzyszy, wysłuchał ich ślubu, po czym udzielił im Komunii. Następnie sam złożył ślub i przyjął Komunię.

Nie znamy formuły tego ślubu. Chcąc poznać jego treść, opierać się musimy na świadectwie tych, którzy ten ślub złożyli, oraz na świadectwie innych współczesnych im osób. Uważna lektura najstarszych w tej materii dokumentów, jakie się zachowały, pozwala nam odkryć głębokie korzenie tego ślubu i jego wszystkie okoliczności, o czym już skrótowo mówiliśmy wyżej.

Należało określić jeszcze jeden punkt: czy po przybyciu do Jerozolimy, jeżeli pielgrzymka dojdzie do skutku, mają zatrzymać się tam na zawsze, czy też powrócić? Nietrudno domyślić się, że Ignacy skłaniał się ku pierwszemu rozwiązaniu. Wiemy bowiem, że już w czasie swojej pielgrzymki do Jerozolimy, w roku 1523, nosił się on z usilnym zamiarem pozostania w Ziemi Świętej. Teraz jednakże decyzję w tej sprawie odłożono na później, być może ze względu na brak jednomyślności albo też po prostu dlatego, że pielgrzymka stawała się coraz bardziej problematyczna.

Chociaż w ślub złożony na Montmartre nie włączono formalnie zobowiązania do życia w celibacie, to jednak było rzeczą jasną, że wszyscy zdecydowali się go zachować. Ślub czystości złożyli w formie prywatnej, przynajmniej Ignacy i Piotr Favre. A w 1537 roku, przed święceniami kapłańskimi, wszyscy złożyli przyrzeczenie życia w celibacie.

W ślubie na Montmartre można z łatwością odnaleźć przedłużenie owego problemu, który Ignacy nakreślił sobie po swoim nawróceniu w Loyoli i duchowych oświeceniach w Manresie. W Loyoli narodził się zamiar udania się do Jerozolimy i życia na ziemi uświęconej życiem i śmiercią Jezusa Chrystusa. W Manresie miał zaś początek plan działalności apostolskiej, który wraz ze swoimi towarzyszami, dążącymi do tego samego ideału, pragnął realizować na drodze do najściślejszego ubóstwa.

W ślubie złożonym na Montmartre pojawia się po raz pierwszy w planach Ignacego i towarzyszy — osoba papieża, uważanego za następcę i przedstawiciela Chrystusa na ziemi. Gdyby zatem nie mogli żyć i działać na ziemi Jezusa, oddaliby się do dyspozycji Jego namiestnikowi. W ten sposób kładli podwaliny pod przyszły czwarty ślub specjalnego posłuszeństwa papieżowi w sprawach misji —ślub, który składają profesi Towarzystwa Jezusowego. Według trafnego określenia bł. Piotra Favre'a — ślub ten jest „fundamentem całego Towarzystwa” i „jego najbardziej wyrazistym powołaniem”.

Towarzystwo Jezusowe nie narodziło się jednak na wzgórzu Montmartre. Składając wspomniany ślub — ani Ignacy, ani jego współtowarzysze nie myśleli jeszcze o założeniu nowego zakonu. Nie podejmowali tam nawet decyzji co do tego, czy grupie ich nadać jakąś trwałą formę. Oczywistą jest jednak rzeczą, że w owo święto Wniebowzięcia Najśw. Maryi Panny założono na wzgórzu Montmartre fundamenty tego, co miało później stać się Towarzystwem Jezusowym.

Przez dwa następne lata ślub z 1534 roku był odnawiany w święto Wniebowzięcia. Z dwiema różnicami. Po pierwsze — nie uczestniczył w tym Ignacy, który jak zobaczymy, udał się w swoje rodzinne strony. Po drugie — do sześciu pierwszych towarzyszy dołączyło trzech następnych: Sabaudczyk Klaudiusz Jay oraz Francuz Jan Codure i Paschazy Broët. Ta oto dziesiątka, wliczając Ignacego, założyła w roku 1539 Towarzystwo Jezusowe.

6. Student teologii (1533-1535)

Po trzyletnim studium filozofii Ignacy rozpoczął studia teologiczne, których jednak nie mógł ukończyć w Paryżu. Oczywiście, że Ignacy nie miał zamiaru ubiegać się o doktorat z teologii, ani też nawet o stopień bakałarza. Do zdobycia doktoratu wymagano 12 lat studiów, a do bakalaureatu pięciu lub sześciu. Kiedy Ignacy opuścił już Paryż, wysłano mu dyplom Wydziału Teologicznego, z datą 14 października 1536, gdzie stwierdza się, że Ignacy z Loyoli, magister artium, studiował teologię przez półtora roku. Określenie „półtora roku” miało charakter formalny i powtarzało się w dyplomach innych studentów, którzy studiowali teologię znacznie dłużej. Jeżeli chodzi jednak o Ignacego, to rzeczywiście tyle właśnie studiował on teologię w Paryżu.

Na wykłady uczęszczał Ignacy do dominikańskiego klasztoru Św. Jakuba oraz pobliskiego klasztoru Franciszkanów (coldeliers). Nosił ze sobą Biblię oraz komentarz do Księgi Sentencji Piotra Lombarda. Spośród profesorów Ignacego wyróżniał się dominikanin Jean Benoit oraz franciszkanin Pierre de Cornibus. Teologiczna formacja Ignacego miała zasadniczo charakter tomistyczny. Potem sam zaleci w Konstytucjach, aby studentom Towarzystwa wykładano „scholastyczną naukę św. Tomasza” oraz teologię pozytywną według autorów „bardziej odpowiednich do naszego celu”.

W jakim stopniu skorzystał Ignacy ze studiów teologicznych? W tej sprawie o. Nadal powtarza zdanie, które wypowiedział już na temat studiów filozoficznych Ignacego, a mianowicie, że studiował „z wielką pilnością”. A dokładnie tak pisze: „A potem [po filozofii] studiował także z wielką pilnością świętą teologię według nauki św. Tomasza, chodząc o świcie i prawie codziennie do klasztoru Św. Dominika, aby wysłuchać jednego wykładu wygłaszanego o tej porze dla braci”. Ojciec Laynez wyraża zaś taki ogólny sąd odnośnie do studiów teologicznych Ignacego: „Co się tyczy studiów, to chociaż więcej miał przeszkód do pokonania niż wszyscy inni w tym czasie — oddawał im się z niezwykłą pilnością, może nawet większą niż jemu współcześni. Postąpił medianamente w nauce, czego dowiódł w publicznych wystąpieniach w czasie kursu i w rozmowach ze studentami”. Wyrażenie medianamente — „średnio”, „przeciętnie” — oznacza w tym kontekście — „z wielkim pożytkiem”. Laynez odnosi się również do siebie i swoich towarzyszy, wśród których znajdowali się dobrzy teologowie.

Oprócz wielkiej wytrwałości posiadał Iźigo dużą inteligencję, co pozwalało mu na zabieranie głosu w sprawach teologicznych z tak wielką kompetencją, że zwracało to uwagę nawet tych, co studiowali więcej od niego. Ojciec Nadal podaje, że „pewien godny uwagi doktor wyraził się z podziwem o naszym Ojcu — że nie widział, aby ktoś z taką kompetencją i powagą mówił o sprawach teologicznych”. Polanco dodaje: „Z doktorem Marcialem [Mazurier] wydarzyła się zabawna rzecz: doktor chciał zrobić Iźiga, choć nie był on nawet bakałarzem artium — doktorem teologii, mówiąc: On mnie poucza, mimo że jestem doktorem, więc słuszną jest rzeczą, by miał ten sam stopień co ja. I myślał, jak uczynić go doktorem”.

Teologiczne studia Ignacego nie mogły nie mieć wpływu na książeczkę Ćwiczeń duchownych. Znajdują się w niej pewne teksty, jak medytacja o trzech parach ludzi i cała seria medytacji o życiu Jezusa zamieszczonych na końcu książeczki, które zdają się pochodzić właśnie z tego paryskiego okresu. Podobnie jak całe opracowanie tekstu Ćwiczeń.

Do tego okresu paryskiego należy odnieść jedenastą z Reguł o trzymaniu z Kościołem (sentire cum Ecclesia): „Pochwalać teologię pozytywną i scholastyczną. Albowiem jak właściwością doktorów pozytywnych, np. św. Hieronima, św. Augustyna, św. Grzegorza itd., jest poruszać serca do miłości i służby we wszystkim Bogu, Panu naszemu, tak znów właściwością doktorów scholastycznych, np. św. Tomasza, św. Bonawentury, Mistrza Sentencji [Piotra Lombarda] itd., jest określać i objaśniać dla naszych czasów rzeczy konieczne do zbawienia wiecznego tudzież do lepszego zwalczania i wykrywania błędów i podstępów [herezji]”. Słowa „określać i objaśniać dla naszych czasów” są autograficznym dopiskiem Świętego, ujawniającym jego stałą troskę o dostosowanie się do konkretnych potrzeb Kościoła.

7. Inkwizytor Liévin a „Ćwiczenia”

Ćwiczenia duchowne zasłużyły na formalne zatwierdzenie ze strony paryskiego inkwizytora, dominikanina Valentina Liévina. Kiedy Ignacy miał już opuścić Paryż i wyjechać do Hiszpanii, dowiedział się, że przeciw niemu, i z pewnością z powodu książeczki Ćwiczeń, krążą jakieś pogłoski. Widząc, że go nie wzywano,
i z drugiej strony, zamierzając wkrótce opuścić Paryż, sam udał się do inkwizytora i poprosił go, żeby wydał wyrok w jego sprawie. Nie chciał bowiem, by rzecz pozostała nie rozstrzygnięta. Inkwizytor, do którego uszu doszły istotnie jakieś skargi, powiedział, że nie podjęto żadnych środków, albowiem jego zdaniem nie chodziło o sprawy wielkiej wagi. Chciał tylko „widzieć jego pisma zawierające Ćwiczenia”. Ignacy mu je przekazał. Po przeczytaniu inkwizytor pochwalił je bardzo i poprosił o odpis. Możemy przypuszczać, że Ignacy posłuchał, choć odpis się nie zachował. Gdybyśmy go mieli dzisiaj wraz z tym tekstem, który Ignacy przekazał wcześniej sędziom w Salamance, zniknęłyby wątpliwości na temat procesu i opracowywania Ćwiczeń. Wiedzielibyśmy konkretnie, jaki kształt przybrały w Salamance i w Paryżu — bardzo ważnych etapach ich redagowania. Ignacy nie zadowolił się ustnym zatwierdzeniem Ćwiczeń. Poprosił, żeby inkwizytor wydał formalne orzeczenie, uwalniające od wszelkich podejrzeń. Inkwizytor szukał wymówek. Ale Ignacy stawił się przed nim w towarzystwie notariusza, który sporządził protokół z całego postępowania. W ten sposób sprawę zamknięto.

Inkwizytor Liévin znał już Ignacego nieco wcześniej. Ojciec Polanco wspomina, że Ignacy przedstawił inkwizytorowi wielu spośród tych, którzy dotknięci herezją, pragnęli odwołać swoje błędy związane z tzw. affaire des placards (sprawa plakatów), która wybuchła w Paryżu pod koniec 1534 roku. Protestanci, których znaczenie wtedy wzrosło we Francji, zamierzali dokonać silnego uderzenia. 18 października 1534 roku pojawiły się na murach paryskich domów liczne plakaty przeciw ofierze Mszy św. Poruszenie w mieście było bardzo wielkie, a reakcja bardzo energiczna. 21 stycznia 1535 roku zorganizowano przebłagalną procesję, która z Sainte Chapelle przeszła ulicami do katedry Notre Dame. Akt ten był początkiem twardych represji przeciw heretykom. Niektórych spalono na stosie po przekłuciu im języka. W tej kampanii wziął udział sam król Franciszek I, przemawiając w paryskiej katedrze w obecności kleru, uniwersytetu, parlamentu, członków swojej osobistej Rady oraz ambasadorów.

6



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Św Ignacy Loyola (1491 1556 ) życie i dzieło
Ćwiczenia duchowe Św Ignacy Loyola
Św Ignacy Loyola Sentencje
ŚW IGNACY LOYOLA JAKO NAUCZYCIEL MODLITWY MEDYTACYJNEJ
Ćwiczenia duchowe Św Ignacy Loyola
św Ignacy Loyola (1491 1556)(1)
Św Ignacy Loyola Ćwiczenia duchowne
św Ignacy Loyola
Ćwiczenia duchowe Św Ignacy Loyola

więcej podobnych podstron