background image

Wszystkie nozwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały zmienione lub 
skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Lato  zaczęto   się  jakieś  pięć  minut   temu,   a   już  miejskie 
chodniki mają po sto stopni. Dzięki Bogu wreszcie możemy 
cisnąć  w   kąt   sfatygowane,   paskudne   biało-grana-towe 
mundurki szkolne - i to na dobre. Chyba że reaktywujemy je 
na pierwsze studenckie przyjęcie Halloween. Spódniczki w 
szkocką kratę doprowadzają facetów do szaleństwa!

Mamy za sobą ciężkie cztery lata liceum, To nie lada wysiłek, 
potączyć  imprezowanie,   zakupy,   naukę,   imprezowanie   i 
zakupy. I to z takim wdziękiem i stylem, żeby wylądować w 
lvy League. No, aie nam się  udafo,  mamy  świadectwa  -i 
prezenty na ukończenie szkoły (brum, brum!) - na dowód.

Na wypadek gdybyście przespali cały rok, informuję, że my 
to dzieciaki, które bawią się równie intensywnie jak kupują. 
A teraz, gdy mamy nową fantastyczną letnią garderobę, czas 
się  poważnie   zabawić.   Znacie   nas   i   powiedzmy   sobie 
szczerze: chcielibyście być jednym z nas. My to dziewczyny 
spacerujące   po   Manhattanie   w  świeżutkich   plażówkach 
Marni i klapkach Jimmy'ego Choo. Zniszczą się? Co z tego?

* 

plotkara.net

 jest tłumaczeniem nazwy autentycznej strony interne-

towej: 

www.gossipgirl.net

 (przyp, tłum.).

7

background image

My to chłopcy na dachu Metropolitan Opera. Opaleni po feriach 
zimowych  na Karaibach,  sączymy gin  z tonikiem  ze srebrnych 
piersiówek.   Nadeszło   lato   i   koniec   z   bzdurami   typu   testy   i 
egzaminy.   Najbliższe   miesiące   wypełnią  same   przyjemności: 
miłość, seks, sława i niesława. Askoro o tym

mowa.

NAJSŁYNNIEJSZA DZIEWCZYNA W MIEŚCIE STANIE SIĘ 
JESZCZE BARDZIEJ SŁAWNA

Już  teraz jest lokalną  legendą, ale zanosi się  na to, ze będzie 
jeszcze   bardziej   sławna.   Powiedzmy,   okładki  w  „Vani-ty   Fair"   i 
czerwone dywany na premierach filmowych? Na to wygląda, bo S 
zdobyta jedyną wakacyjną pracę, o którą warto się starać - zagra 
główną  rolę  w   hollywoodzkim   filmie,   w   reżyserii   być  może 
niepoczytalnego  łajdaka,   Kena   Mogula,   ajej   partnerem   będzie 
cudowny   megagwiazdorT  Słodki  ze   złotym   zarostem.   Znając 
życie i przeszłość S, T będzie jej partnerem także poza ekranem. 
Niektóre to mają szczęście.

Choć wszyscy byli przekonani, że do tej roli wręcz stworzo-najest 
B,   ona   sama   chyba   już  się  pogodziła,  że   znowu   przegrała   z 
najlepszą  przyjaciółką.  Może  już  do  tego  przywykła  a  może  za 
bardzo pochłaniają ją igraszki między prześcieradłami z egipskiej 
bawełny   w   londyńskim   hotelu   Claridge,  ze   smakowitym   nowym 
chłopakiem.   Tak   jest.   Jej   błyskawiczny   romans   z   uroczym 
angielskim   dżentelmenem,   lordem   M   zmienił  miejsce   akcji   -   z 
parnego Nowego Jorku na elegancki Londyn. Domyślam się,  że 
dobrze wykorzystują hotelowy apartament B Co prawda mówi się, 
że rezydencja lorda M jest jeszcze piękniejsza, niż hotel Claridge - 
o ile to w ogóle możliwe - więc dlaczego nie mieszka u niego?

Wkrótce się dowiemy, Wiadomości o jej eskapadach już do nas 
docierają zza oceanu.

Do   miasta   docierają  także   skandaliczne   wieści   o   naszym 
ulubieńcu,   wiecznie   upalonym   i   wiecznie   pięknym  N,   choć  on 
wyjechał  znacznie   bliżej,   do  rozkochanego   w  lecie  Hamptons. 
Przechodzi   ciężkie   chwile   na   Long   Island   po   tym  żałosnym 
epizodzie z kradzieżą viagry trenerowi

-

mało brakowało, a nie skończyłby szkoły. W każdym razie teraz 

jest  już  opalony  i  wiecznie  spocony  od  reperowania   dachu  na 
domku„trenera.   Mieszkanki   okolicznych   wiosek   podobno 
przejeżdżają  tamtędy   niby   przypadkiem   tylko   po   to,  żeby   go 
zobaczyć bez koszuli. Tymczasem tutaj, z tej strony Long Island - 
na Brooklynie, jakby ktoś nie wiedział

-

widziano  V  rozkoszującą  się  pozostałościami krótkiego okresu, 

gdy   mieszkała   z   nią  B.   Witaj,   czarna   suknio   Dianę  von 
Furstenberg!   Tylko   B   mogłaby   zostawić  coś  takiego   jak   starą 
szczoteczkę  do   zębów.   Nie   wiadomo,   czy  V  miała   romans   z 
obojgiem   przyrodniego   rodzeństwa,   ale   i   A,   i   B   ruszyli   dalej. 
Dosłownie.   Z   tego,   co   ostatnio   słyszałam,   A   związał  się  z 
wytatuowaną  tancerką  brzucha w Austin w Teksasie, która ma 
dwa szczeniaki  bokserki.  Dzięki  Bogu za  D -  widziano go, jak 
włóczy się po mieście z obłędem w oku, jak turysta. Wygląda jak 
człowiek ogarnięty nostalgią  na myśl o jesiennym wyjeździe na 
zachód.

Wasze e-maile

tJ

   Ę

       Droga Plotkaro

Bytem   właśnie   na   lotnisku   Heathrow-   wybieram   się  do 
okropnej szkoły z internatem, na którą tego lata uparli się 
moi   rodzice   -   i   kogo   nagle   widzę  jak   nie   B,   czyli 
dziewczynę moich marzeń. Myślałem, że moje

9

background image

problemy się skończyły, ale przyjechałem do szkoły i 
dowiedziałem   się  trzech  bardzo   niepokojących   rze-
czy:

1.Nie dość, że B się  spotyka jakimś  angielskim dup-
kiem, ona jest z nim zaręczona.
2.A on już jest zaręczony z inną.

I najbardziej szalone z tego wszystkiego:

3. Lord   de   Dupek   nie   zaspokaja   potrzeb  B,   jeśli
wiesz, co mam na myśli. Może za bardzo go wyczer
pują spotkania z narzeczoną?

Pomóż  nieszczęśnikowi. Oszaleję, jeśli nie spotkam 
zaraz  dziewczyny,  która  wie,  czym  się  różni   futbol 
amerykański od piłki nożnej. A może B znowu jest 
wolna?

PS. Ja mogę całą noc.

E*H   Mój drogi

Nie wiem, jak to jest w Anglii, aie tu w Stanach sie-
demnaście lat to stanowczo za mało na ślub. Rany, 
przecież jeszcze nawet nie znamy współlokatorów z 
akademika! Spokojnie. Nic nie trwa wiecznie... 
Plotkara PS. Całą noc, co? A jak wyglądasz?

Q   Droga Plotkaro

Kosztowało mnie to mnóstwo błagań i próśb, ale w 
końcu namówiłam ojca i wynajął domek w Sout-
hampton dla mnie i moich znajomych. Jesteśmy tu, ale 
nie ma nikogo więcej. Co się dzieje? Brak Seksu na 
Plaży

PB   Droga BSNP

Jeśli już  musisz wiedzieć, zbyt wczesny przyjazd do 
Hamptons to oznaka...  cóż,  złego  gustu,  chyba  że 
musisz tam być, jak niektórzy moi znajomi. A skoro 
już  jesteś, rozkręć  imprezę! Masz do dyspozycji cały 
dom - wykorzystaj prześcieradła jako togi i wczuj się 
w atmosferę uniwersytetu! Plotkara

Na celowniku

B   oskarża   praccjwnika   linii   lotniczych  Virgin   Atlantic,  że 
ukradł jedne z jej iicznych koronkowych stringów Cosabel-la 
z torby Turni. Tak to jest, jak się lata rejsowymi samolotami! 
S   czyta   -   Czyta?   Ej,   rok   szkolny   się  już  skończył!  - 
Sfatygowany   egzemplarz  Śniadania   u   Tiffany'ego  na   za-
cienionej ławce w Central Parku. Na pewno będzie to kie-
dyś  wspominała w wywiadach. Spocony N pedałuje przez 
East Hampton na wiekowym czerwonym rowerze. A gdzie 
się  podział  rangę  rover?  V  w Bonita, malutkiej, tradycyjnej 
meksykańskiej   knajpce   w   Williamsburgu,   prosi   kelnera, 
żeby wytarł stolik, zanim przy nim usiądzie. Może naprawdę 
nauczyła   się  czegoś  od  B.  D   godzinami   jeździ   w  tę  i   z 
powrotem West End Avenue - niby gdzie ma zaparkować 
gigantycznego   błękitnego   buicka,   którego   dostał  na 
zakończenie szkoły?

To na razie tyle. Spadam stąd. Jakby nie było, nie trzeba 
być  matematycznym  geniuszem  w  drodze  do  Massachu-
setts   Institute   of   Technology,  żeby  wiedzieć,  że   lato  ma 
tylko  jedenaście  tygodni,  zaledwie  siedemdziesiąt  siedem 
dni, zanim trzeba się  będzie zająć  innymi sprawami, takimi 
jak wybór akademika, przedmiotu głównego (na przykład

10

r

background image

projektowania mody), czy fakultatywnym romansem z pro-
fesorem  literatury  angielskiej  -   słodziutkim   pod  tweedową 
marynarką  i muszką. Ale nie uprzedzajmy faktów; na dwo-
rze jest gorąco i temperatura ciągle rośnie. Że już nie wspo-
mnę  o słodkich dziewczynach w bikini w groszki i chłopa-
kach w pastelowych szortach. Lato, bez zasad i planów, to 
idealna pora, by się  źle zachowywać. W tej chwili zabieram 
moje nowe jasnoróżowe okulary słoneczne Gucciego, fran-
cuskie wydanie  „Elle", krem do opalania Guerlaina, faktor 
45, rozkoszny turkusowo-pomarańczowy ręcznik Misso-ni i 
idę do parku. Gdzie dokładnie? Chcielibyście wiedzieć!

Wiecie, że mnie kochacie,

plotkara

nowożeńcy

»

-Dzień   dobry   pani!   -   zaświcrgotał   kobiecy   głos   z   ultra-

brytyjskim akcentem.

Blair Waldorf z westchnieniem przewróciła się na bok. Od jej 

przyjazdu do Londynu minęły już trzy dni„ ale nadal nie uporała 
się ze zmianą czasu. Nie szkodzi; to i tak niewygórowana cena za 
szansę na spotkanie z nowym chłopakiem, filmowo przystojnym, 
najprawdziwszym angielskim arystokratą, lordem Mareusem.

Wendy,  jedna   z   trzech  pokojówek,  które   prze/,  całą  dobę 

dbały o apartament Blair w hotelu Claridge. zastukała obcasami 
na   jasnym   parkiecie   i   postawiła   ciężką   mahoniową   tacę   na 
ogromnym łożu. Było tak duże, że Blair podzieliła je na cztery 
czcs'ci: jedna do spania, jedna do jedzenia, jedna do oglądania 
telewizji i wreszcie ostatnia - do uprawiania seksu. Póki co, z tej 
nie korzystała ani razu. Wendy rozsunęła grube brązowe zasłony i 
cały apartament zalało światło słońca. Odbijało się od złoconego 
sufitu i luster na toaletce.

-Au! -syknęła Blair i zakryła sobie oczy jedną z wielkich 

puchowych poduszek.

-   Śniadanie   zgodnie   z   pani   życzeniem,   panno   Waldorf 

-oznajmiła Wendy i uniosła srebrną przykry wę z tacy, prezentując

13

background image

obrzydliwą wodnistą jajecznicę, ogromne tłuste kiełbaski i du-
szone pomidory.

Klasyczne angielskie śniadanie. Tak...

Blair wygładziła zmierzwione kasztanowe włosy, wyrównała 

ramiąezka  miękkiej  różowej  koszulki  Hanro,  którą  włożyła  na 
noc. Jedzenie wyglądało okropnie, ale pachniało smakowicie. No 
cóż, w końcu zasłużyła na małą przyjemność, może nie? Wczoraj 
bardzo zgłodniała, zwiedzając Londyn.

O ile buszowanie u Harrodsa, Harveya Nicholsa i w Whis-

tles można nazwać zwiedzaniem.

-Proszę bardzo, pani gazeta. - Wendy szarmanckim gestem 
położyła  na   tacy   Jnternational   Herald   Tribune".   Blair   po-
prosiła,   żeby   codziennie   dostarczano   jej   gazetę,   gdy 
meldowała się w hotelu. Jakby nie było, studentka Yale musi 
wiedzieć, co się dzieje na świecie. Co z lego, że jeszcze nie 
zabrała się do czytania?
-Czy to wszystko? - zapytała Wendy niewinnie.

Blair   skinęła   głową.   Pokojówka   poszła   do   saloniku.   Blair 

nadziała   wielką   kiełbasę   na   widelec   i   przebiegła   wzrokiem 
pierwszą stronę, ale drobny druk i rzeczowe fotografie były tak 
nudne, że nie mogła się skupić. Dotychczas jedyną gazetą, jaką 
czytała, był dział mody w niedzielnym dodatku do „New York 
Timesa",   no   i   kronika   towarzyska,   w   której   szukała   zdjęć 
znajomych twarzy. Właściwie dlaczego kobieta światowa, jak ona, 
ma sobie zawracać głowę wiadomościami ze s'wiata? W końcu 
ona je tworzy, nie czyta.

Blair   zawsze   była   impulsywna,  ale   to   Markus  wpadł   na 

pomysł,  aby   przyjechała  do   Londynu.  Był   to   jego  prezent  na 
zakończenie szkoły, oczywiście oprócz szalenie ekstrawaganckich 
kolczyków  Bvlgari.   Blair   wyobrażała   sobie,   ze   spędzą   długie 
deszczowe   tygodnie   w   jego   średniowiecznym   kamiennym 
zamczysku. A z łóżka będą wychodzić tylko po to, żeby

obgryźć udziec barani czy inną przekąskę, którą przyniosą im z 
prymitywnej, lecz świetnie zaopatrzonej zamkowej kuchni. Ale 
Marcus niemal całe dnie spędzał w firmie ojca i jedyne na co 
znalazł czas. to na lunch i szybki całus.

Cisnęła gazetę na podłogę i poszukała wzrokiem brytyjskiego 

wydania   „Vogue"   -   zaopatrzyła   się   we   wszystkie  angielskie 
czasopisma,   żeby   wiedzieć,   co   i   gdzie   kupować.   Wtedy 
rozdzwonił się jej nowy telefon Vertu. Tylko jeden człowiek znał 
jej londyński numer.

-Halo?   -   zaczęła  na   tyle   seksownie,   na   ile   to   możliwe  z 
jajecznicą w ustach.
-Kochanie - Marcus Beaton-Rhodes przywitał ją z uroczym 
brytyjskim  akcentem.  -   Zaraz  wpadnę.  Chciałem  się  tylko 
upewnić, że nie s'pisz.
-Nie, nie! - Blair nie zdołała ukryć podniecenia. Ostatnie dwie 
noce   spędziła   sama  i   była   już   tak   napalona,   że   hormony 
atakowały jej rozum. Nie pojmowała, jakim cudem zaszli tak 
daleko, ani razu tego nie robiąc. Czyżby wreszcie szansa na 
poranne tćte a tete bez majtek?
-Doskonale - ciągnął rozbrajająco bezpośrednio. - Zaraz będę. 
I mam niespodziankę.

Niespodzianka!  Blair   kręciło   się   w   głowie,   gdy   odkładała 

słuchawkę. Włas'nie takiego telefonu by to trzeba, żeby wyciąg-
nąć ją z łóżka. Pobiegła do łazienki, rozbierając się po drodze. 
Czyżby róże i kawior? Mrożony szampan i ostrygi? Trochę za 
wcześnie na coś takiego, ale w końcu ostatnio dostała perłowe 
kolczyki od Bvlgari. że złotymi literkami B. To na pewno będzie 
cos' extra. Równie ekskluzywny dowód jego wiecznej miłos'ci? W 
Nowym Jorku wszyscy skręcali się z zazdrości, że ma takiego 
cudownego chłopaka, stąd plotki, że Marcus jest już zaręczony. 
Istnieje tylko jeden sposób, żeby raz na zawsze rozprawić się z 
tym głupim gadaniem. Musi wrócić

U

i

c

.

background image

do   Nowego   Jorku   z   pierścionkiem   zaręczynowym   na   palcu. 
Najlepiej   z   nieskazitelnym   czterokaratowytn   brylantem,   choć 
pierścień rodowy też nie byłby zły.

Jakie to wielkoduszne z jej strony.

Marcus zaprosił ją do rezydencji ojca w Knightsbridge, ale 

prosto   z   lotniska   zawiózł   ją   do   hotelu   Claridge.  Kremowego 
bentlcya prowadził szofer,

-Mamy za mało miejsca, skarbie - szeptał jej do ucha, a ją aż 

przechodziły   dreszcze,   gdy   czuła   jego   gorąey   oddech. 
Recepcjonista wydawał jej klucz do apartamentu. - No i kiedy cię 
odwiedzę, nikt nie będzie nam przeszkadzał.

Cóż. takim argumentom trudno się oprzeć. Blair nie bardzo 

wiedziała,  czym  zajmuje  się  ojciec  Marcusa.  W  każdym  razie 
chodziło o akcje i wydawało się to strasznie nudne. Tego lata 
Marcus miał praktyki w firmie ojca. Zaczynał wczesnym rankiem, 
kończył późnym wieczorem i dlatego nie miał siły na... seks. Blair 
robiła  to  zaledwie  kilka  razy   z   Natem  Arehi-baldem  i   bardzo 
chciała spróbować z kimś starszym i bardziej doświadczonym. 
Nic żeby seks z Natem był zły.

W ustach wciąż jeszcze czuła smak śniadania. Pozbyła się go 

za pomocą tonikn Le Mar z rozmarynem i  miętowej pasty do 
zębów. Wróciła do sypialni i wdrapała się na łóżko. Miała na 
sobie tylko perfumy Chanel nr 5 i kolczyki od Bvlgari. Nie zdjęła 
ich ani razu od przyjęcia na zakończenie szkoły w klubie Yale, 
czyli od ponad dwóch tygodni.

Blair   wyprowadziła   się  %  ciasnego   mieszkanka   Vanessy 

Abrams   w   dziwacznym   Williamsburgu.   ze   świętym   posta-
nowieniem,   że   nie   wróci   do   szalonego   świata,   który   kiedyś 
nazywała  domem.   Zamieszkała   w   Yale   Club.   I   tam   poznała 
Marcusa. Jego brytyjski akcent i starannie wyprasowane dżinsy 
zrobiły na niej piorunujące wrażenie. Los sprawił, że ich pokoje 
sąsiadowały przez ścianę. Nie zdążył jej pocałować

- a stało się to tego samego wieczoru - a ona już wyobrażała sobie, 
że czuje na karku jego seksowny angielski oddech. Po szóstym 
czy siódmym drinku zaczęła mu się zwierzać. Była przekonana, 
że oto poznała mężczyznę swego życia. Właściwie się na niego 
rzuciła. Była zbyt pijana, a Marcus zbyt dobrze wychowany, by 
doszło do czegoś więcej niż pocałunku, Ale to się zaraz zmieni.

Blair otuliła się prześcieradłem, zapaliła papierosa i przyjęła 

pozę, która zdawała się mówić: to mój miesiąc miodowy. jestem 
już   zmęczona   seksem,   ale   co   tam,   zróbmy   to   jeszcze   raz. 
Podniosła gazetę z podłogi i ułożyła pierwszą stronę tak. żeby 
wyglądało, że ją czyta. Super. Idealnie. Seksowna intelektualistka. 
Kobieta światowa, która czyta o kryzysach międzynarodowych - i 
omawia je w łóżku. Szkoda, że nie ma staroświeckich okularów 
do czytania, żeby je zsunąć na czubek nosa.

A to po to, żeby cię lepiej widzieć... nago!
Marcus   wpadł   do   sypialni   dokładnie   w   tej   chwili,  jakby 

odgadł   jej   myśli.  Blair   powoli   odwróciła   głowę,   udając,   że   z 
najwyższym   trudem   odrywa   się   od   artykułu  o   kryzysie  dro-
biarskim  w   Azji.  Mężczyzna  miał  na   sobie   świetnie  skrojony 
grafitowy   garnitur   i   oliwkową   koszulkę  Jamesa   Perse'a.  Pod-
kreślała   zieleń   jego  oczu  i   sprawiała,   że   wydawały   się   pełne 
obietnic,

-Co   jest?   -   Zdziwiony,  zmarszczył   złotobrązowe   brwi.   - 

Mówiłem, że mam niespodziankę, zapomniałaś?

-Ja też mam dla ciebie niespodziankę - zagruchała zmysłowo. 
- Zajrzyj pod kołdrę.
-Świetnie - żachnął się, lekko zniecierpliwiony. - Ubieraj się, 
skarbie.

- Nie chcę. - Blair się naburmuszyła.
Przeszedł przez pokój i cmoknął ją w nos.

background image

- Później - obiecał. - A teraz włóż coś na siebie i zejdź do 

holu.  -   Odwrócił  się   i   wyszedł.   Blair,  naga,   wyperfiimowana, 
wydepilowana i nawilżona, została sama.

Oby to była fajna niespodzianka.

Blair wysiadła z wyłożonej boazerią windy. Miała na sobie 

błyskawicznie skomponowaną kreację - czekoladową tunikę Tory 
Burch (dzięki ci. Harrodsie), ukochane dżinsy True Re-ligion i 
złote   drewniaki   Marca   Jacobsa.   Wyglądała   jak   dama   z 
towarzystwa   na   wakacjach,   ubrana   idealnie   na   weekendowy 
wypad do Tunisu samolotem Marcusa.  Czyżby to była ta nie-
spodzianka?

W   imponującym   hotelowym   holu,   wyłożonym   marmurem   i 
oświetlonym kryształowym żyrandolem, panował szum i ruch. Ale 
Blair   widziała,  że   tłum   ucichł,   gdy   wysiadła   z   windy   i   szła, 
stukając   drewniakami,   w   stronę  czarnej  aksamitnej  kanapy,   na 
której czekał na nią Marcus. Był tak cholernie przystojny, że nie 
mogła   go   nie   podziwiać   jak   pięknej   rzeźby.   Z   trudem 
powstrzymała ochotę, by przeczesać pakami jego złociste włosy. 
Do tego stopnia zachwycała się w myślach cudownym angielskim 
kochankiem, że dopiero w ostatniej chwili zauważyła, że trzyma 
za rękę kobietę, i to z pewnością nie ją. Słucham?

Romantyczny  wypad   do  Afryki   zupełnie   wyleciał   Blair   z 

głowy. Spod zmrużonych powiek przyglądała się blondynce, z 
wyglądu   przypominającej   konia,   która   trzymała   za   rękę   jej 
chłopaka. Co jest?

- Blair, nareszcie! - Marcus powitał ją serdecznie i wstał, ale 

nie puścił dłoni towarzyszki. - Skarbie, to moja kochana kuzynka 
Camilla,   o   której   ci   tyle   opowiadałem.   Moja   bratnia   dusza. 
Przyjechała   na   kilka   tygodni.   W   dzieciństwie   byliśmy 
nierozłączni! Czy to nie cudowna niespodzianka? 

18

- Cudowna - zgodziła się Blair i opadła na fotel. Nie przy

pominała sobie, żeby w ogóle wspominał o kuzynce Camilli.

No, ale z drugiej strony słuchanie nigdy nie było jej mocną 

stroną.

- Tak się cieszę, że cię poznałam - oznajmiła Camilla. Po

patrzyła  na  nią   z   ukosa,   demonstrując   przy  tym  długi,  wielki
nos, z jakim nie poradziłby sobie nawet najlepszy chirurg pla
styczny. Maskowała bladą angielską cerę komiczną wręcz iloś
cią beżowego pudru i różu. Jej nogi. śmiesznie długie i chude,
wyglądały,   jakby   wydłużała   je   na   staroświeckich   machinach,
których Blair szukała na eBayu.

-Mimi przyjechała wczoraj rano. bez zapowiedzi - tłumaczył 

Marcus. - Wyobrażasz sobie? Jak zagubiona sierotka, z bagażem 
w dłoni - zachichotał.

- Cóż, na szczęście zawsze mogę liczyć, że kochany Mar-

-mar  udzieli  mi  schronienia  -   zaszczebiotała  Camilla   i   od  nie
chcenia   przeczesała   długie,   proste   włosy   wolną   ręką.   Włosy,
które pod osłoną nocy ktoś mógłby obciąć.

Zaraz... - Schronienia?

Zatrzymałaś   się   u   niego?   -   zapytała   Blair   niegrzecznie. 

Zdążyła  już  znienawidzić   Camillę.jej  krzywe  zęby  i   paskudną 
plażówkę z żółtego jedwabiu, która zapewne kosztowała majątek, 
ale i tak wyglądała jak obrus. - Wdawało mi się, że nic masz 
miejsca?

- Dla rodziny zawsze się znajdzie - odparł Marcus. ścisnął

szponiastą dłoń Camilli i zwrócił się do Blair: - Nie przejmuj
się. skarbie. Będziemy się razem świetnie bawić.

Jasne.

background image

jedynka to samotna liczba

-Arehibald!  - Trener Miehaels  wrzasnął  w stronę  dachu.  - 
Chcę usłyszeć, jak ruszasz leniwy tyłek i przybijasz dachów-
ki! I to już!
-Tak   jest,   sir   -   mruknął.   Patrzył,   jak   trener   wsiada   do 
niebieskiej furgonetki, wyjeżdża z podjazdu, trąbi radośnie i 
oddala się podmiejską uliezką w Hampton Bays. Nate wy-
obrażał sobie, że łyka viagrę i wali konia, oglądając pornosy, 
które zapewne wozi w schowku przy kierownicy.

Kretyn, zaklął   w  myślach. Otarł  pot z  czoła  i  spojrzał  na 

czarne dachówki. Debil, powtórzył po raz setny tego ranka. Nie 
było jeszcze dziewiątej rano, a słońce już paliło niemiłosiernie. 
Szorstki dach drapał go w kolana, plecy bolały. Wyprostował się i 
ściągnął przepoeoną zieloną koszulkę. Odłożył młotek i usiadł, 
choć dach był tak gorący, że nawet przez spodenki palił go w 
tylek,

Szukał w kieszeniach starannie zwiniętego skręta. Przezornie 

schował   go   wczoraj   wieczorem.   Wyjął   ze   skarpetki   żółtą 
zapalniczkę, zapalił i zaciągnął się głęboko.

Przypalanie na śniadanie. Tak robią zwycięzcy.
Błąd   sporo  go   kosztował,  to   pewne,  ale   Nate  postanowił 

sobie, że jedno małe potknięcie nie schrzani mu całego lata. Za

dnia był niewolnikiem trenera Michaelsa, ale noce nadal należały 
do niego. Miał do dyspozycji dom rodziców przy plaży Georgica 
- woleli ciszę i spokój posiadlos'ci w Maine.

Nate wyjął komórkę i przeglądał spis telefonów, dopóki nie 

doszedł   do  pierwszej  osoby,  o   której  wiedział,  że  ma  dom   w 
Hamptons. Nie może pozwolić, żeby dobra chata stała pusta, bez 
imprez.

-Cześć,   tu   Charlie-usłyszałpocztęgłosową.-Wy-jechałem   z 

kraju na k i l k a  tygodni, ale zostaw wiadomość,   to się odezwę 
po powrocie.   Cześć.

Cholera. Nate^ię rozłączył bez słowa.
Przeglądał   dalej,  aż  doszedł do  numeru Jeremy'ego  Scotta 

Tompkinsona.   innego   kolegi   ze   szkoły.   Nate   jak   przez   mgłę 
przypominał sobie, że słyszał, iż Jeremy jedzie na lato do Los 
Angeles. Będzie się uczył aktorstwa czy czegoś równie głupiego.

Zmarszczył   brwi   i   zaciągnął   się   głęboko.   Już   sobie   to 

wyobrażał: ciągnące się w nieskończonośó gorące, parne dni i 
długie,  samotne   noce.   A   potem  trzeba   się   będzie   spakować   i 
jechać do Yale.

Biedactwo.

Z dachu doskonale widział ogródek trenera, ten sam, który 

przez najbliższe tygodnie będzie musiał kosić i pielić. Do tego 
stopnia pogrążył się w ponurych myślach, że nie zauważył naj-
lepszego.   Żona   trenera   opalała   się   topless   na   brzegu   basenu. 
Owszem, ma dzieci i nie jest już młoda, ale też nie jest stara. W 
każdym razie jej cycki ładnie się postarzały. Widział Absolwenta, 
nigdy  nie  był  ze  starszą  kobietą.  Wszystko  się  może  zdarzyć. 
Może darmowa harówka u trenera wcale nie będzie taka straszna.

background image

Albo może słońce daje mu się we znaki.

20

background image

Vi randka z przeznaczeniem

Vanessa chwiała się lekko na czarnych platformach Celinę No 

dobra,   technicznie   rzecz   biorąc,   należały   do   Blair,   jej   byłej 
współlokatorki,   ale  ona   nigdy  nie  wróci   do   Williamsburga  po 
rzeczy, które zostawiła. Dziewczyna maszerowała po kocich łbach 
Meatpacking   District.   dzielnicy   zbyt   modnej   jak   na   miejsce 
śmierdzące   zgniłym   mięsem,   w   stronę   zardzewiałych 
nieoznaczonych drzwi mansardy Kena Mogula

Kilka tygodni temu była impreza Blair. Mocno wstawiona 

Serena van der Woodsen. dawna koleżanka z klasy, zarzekała się 
wtedy, ze szepnie o Vanessie dobre słowo. Mimo to Va-nessa 
Abrams nie liczyła, ze Ken Mogul się do niej odezwie Wcześniej 
zainteresował się jej pracami, kiedy wfnternecie pojawiły sie niemal 
pornograficzne scenki, które nakręciła w Central Parku z udziałem 
Jenny Hnmphrey Natęża Archi-balda. Chciał otoczyć ją 
artystyczną opieką. Vanessie jednak me podobała się mysi o 
czyjejkolwiek opiece. Nie przemakała tez do niej praca przy 
hollywoodzkiej produkcji w Los Angeles. Widziała się raczej jako 
autorkę intelektualnych dzieł ze zużytymi kondomami i martwymi 
gołębiami, a nie operatorkę w komercyjnym filmie dla nastolatków. 
Ale śniadanie u Freda miało powstać tu. pod jej nosem, w Barneys. 
Chciała

potraktować to jako etap edukacji, jednak coś w tym pomyśle 
budziło jej niepokój.

Nacisnęła dzwonek, oznaczony jedynie inicjałami reżysera. i 

czekała, nerwowo bawiąc się ubraniem. Właściwie wszystko. co 
miała na sobie, to rzeczy Blair. Włożyła jej czarną koszulkę bez 
rękawów  i   swoje   sfatygowane  czarne  dżinsy,   do   tego  dobrała 
platformy Blair i stalową, skórzaną torbę DKNY, w której Blair 
nosiła laptopa. Efekt był wyrafinowany i artystyczny; wyglądała 
jak ktoś, kogo nie obchodzi, czy wygląda stylowo.

A czy ją to obchodzi?

Drzwi  otworzyły  się nagle. W progu stała  niewiarygodnie 

wysoka   dziewczyna   w   mikroskopijnych   szortach   i   różowej 
koszulce. Miała ciemnobrązową, nieskazitelną karnację, długie, 
czarne i idealnie proste włosy, wielkie błyszczące, zielone oczy. 
Uśmiechnęła się, demonstrując perfekcyjnie białe zęby.

Po to, żeby cię zjeść...
-Tak? - zapytała afroazjatycka bogini z wrogim grymasem. 
Wyglądała jak czarny charakter z gry Xbox, Jadę Empire, i 
Vanessajuż sobie wyobrażała, że bogini zetnie jej głowę jed-
nym ruchem wyćwiczonej, umięśnionej ręki.
-Ja do Kena.
-Wejdź - mruknęła Jadę Bmpire i odwróciła się na pięcie. 
Ciężkie metalowe drzwi zamknęły się za Vanessą. Dziewczy-
na poszła za ciemnoskórą pięknością po wąskich betonowych 
schodach do obszernego, jasnego pomieszczenia. Zardzewiałe 
wsporniki podtrzymywały wysoki sufit. Z okien rozpościerała 
się fantastyczna panorama na rzekę Hudson. Pośrodku stał re-
gal   na   książki.   Uginał   się   pod   ciężarem   albumów, 

background image

winylowych   płyt,   fotografii   w   ramkach   i   zakurzonych 
wazonów.   Z   malutkich   głośników   Bose.   umocowanych   na 

szczycie regału, rozbrzmiewała ostatnia płyta Aracade Fire. 
Muzyka wypełniała przestrzeń.

?3

background image

-Jest gdzieś tutaj - rzuciła Jadę Empire, wyraźnie znudzona.. - 

Jesteś umówiona, tak?

- Tak myślę.

-No, to poczekaj. Przyjdzie, prędzej czy później. Powodzenia, 

cokolwiek chcesz załatwić. - Wzruszyła ramionami, zrzuciła ze 
stóp żółte klapki i zniknęła w głębi pomieszczenia' za regałem.

Vanessa   odwróciła   się   i   podziwiała   przeciwległą   ścianę, 

obwieszoną oprawionymi fotografiami. Niektóre z nich poznawała 
- były autorstwa Kena Mogula. Zanim go poznała, uwielbiała jego 
prace i znała Je na wylot. Wiedziała, że jego ulubionym miejscem 
jest wyspa Capri i że zanim został filmowcem, zrobił karierę jako 
fotograf.   Wśród   zdjęć   półnagich   modelek,   włóczących   się   po 
zaśmieconych   peronach   metra,   widniały   fotografie   Kena   w 
nocnych klubach, w towarzystwie gwiazd. Dostrzegła Madonnę, 
Angelinę Jolie, Brada Pitta i Davida Bowie.

- Podobają ci się? - odezwał się męski głos za jej pleca-

mi.

Odwróciła  się   i   zobaczyła  nieogolonego  Kena  Mogula   we 

własnej   osobie.   Miał   denerwujący   zwyczaj   -   wyglądał,   jakby 
nigdy  nic  mrugał.   Wbił   w   nią  przekrwione  wyłupiaste   oczy   i 
uśmiechnął   się   lekko.   Miał   na   sobie   flanelową   koszulę   bez 
rękawów i dżinsy obcięte do kolan.

-   Oto   moja   propozycja.   -   Nie  czekając   na   jej   odpowiedź, 

odwrócił się. Vanessa nie miała wyboru, musiała pójść za nim. Za 
regałem był przestronny gabinet z gigantycznym oknem. - Siadaj. 
- Nalał jej z zielonego dzbanka czegoś, co wyglądało jak mrożona 
miętowa herbata. Wskazał czerwony skórzany fotel naprzeciwko 
biurka, ginącego pod stosami papierów. Napełnił swoją szklankę i 
usiadł za biurkiem. Przez chwilę kręcił się na obrotowym fotelu, a 
potem oparł się wygodnie i położył 

9A

nogi na blacie. - To praca dla kasy, tak między nami, ale Śnia-
danie u Freda 
będzie pieprzonym hitem. Nie mów tego produ-
centom,   ale   to  nie   taki   zwykły  film  dla   nastolatków.  Godard, 
rozumiesz? Coś głęboko ludzkiego, zabawnego i mrocznego.

- Mhm   -   mruknęła  Vanessa   i   upiła   lyk   herbaty.   Rozpra

szały  ją  dekoracje  w   gabinecie;   za   biurkiem  wisiało   ogromne
zdjęcie reżysera we własnej osobie, jak kompletnie nagi bryka
w morskich falach z suką Jadę Empire. Na dodatek nie znosiła
takich pretensjonalnych gadek.

Lepiej do nich przywyknij, panno studentko szkoły filmowej 

New York University.

- Co ty na to? - zapytał Ken. Dłubał w nosie i pstrykał na

podłogę   znaleziskami.   -   Wiem,   wielkie   studio,   wielki  budżet,
komedia   romantyczna.  Ale   właśnie   dlatego   jesteś   mi   potrzeb
na.   Potrzebna   mi   twoja   wizja,   żebyśmy   razem   stworzyli  coś,
coś, co sprawi, że widzowie otworzą oczy i zaczną patrzeć.

Jakby jeszcze tego nic robili.
Vanessa patrzyła w okno, na stare tory kolejowe, zapomniane 

wiele lat temu, teraz porośnięte trawą i krzewami, i na budowę na 
drugiej przecznicy. Ten film symbolizował wszystko, czemu się 
sprzeciwiała   -   komercyjna   wysokobudżetowa   komedia 
romantyczna dla nastolatków. Ale Ken Mogul jej potrzebuje. Ilu 
studentów fiłmówki słyszało takie słowa? Poza lym, brzmiało to 
ciekawie,  a   nic   miała  nic  do   roboty   przez  cale   lato.  Właśnie 
dlatego tu dzisiaj przyszła. Z nudy.

Spojrzała na Kena.

- Muszę to przemyśleć.

Zdjął nogi z biurka i szukał czegoś w papierach. Wreszcie 

zalazi paczkę papierosów. Wsunął jednego do ust, ale nie /upalił.

- Kobiecą   rolę  główną  miała  zagrać   moja  żona   -   ciągnął.

- Ale jak wiesz, postanowiłem pójść w inną stronę.

25

background image

- Zona? - Vanessie nie mieściło się w głowie, że którakol

wiek kobieta zdecydowałaby się na małżeństwo z neurotycz
nym, zarozumiałym świrem o wyłupiastych oczach.

- Heather. Otworzyła ci drzwi.
Miss Gos'cinnos'ci to pani Mogulowa?

- Ach, tak. - Nie mogła oprzeć się pokusie. Jeszcze raz

zerknęła na zdjęcie za jego plecami, wyglądało jak scena
z pornosa o piratach.

Świry z Karaibów'?

-

Teraz się do mnie nie odzywa, bo wybrałem Serenę. Se-

rena będzie gwiazdą. Ty też.

-

Dziękuję - odparła Vanessa. - Naprawdę. Ale muszę to 

przemyśleć, dobrze?
Pospiesz się, skarbie. Hollywood nie czeka na nikogo.

się wyprowadza

-Poproszę na Wschodnią Siedemdziesiątą Pierwszą nu-

mer 169 - powiedziała Serena van der Woodsen, siadając na 
czarnym winylowym siedzeniu taksówki. Otworzyła okno 
i pozwoliła, by gorące poranne powietrze owiało jej twarz. 
Hm, lato. Przez całe jej życie lato oznaczało imprezy w po-
siadłości rodzinnej w Ridgefield w Connecticut albo długie, 
słoneczne popołudnia w parku, kiedy sączyła mrożone drinki 
- wódkę z sokiem żurawinowym - i razem z Blair przeglądała 
stare egzemplarze czasopisma „W". A teraz, po raz pierwszy 
w życiu, Serena miała pracować. Obróciła w dłoniach grubą 
kopertę i wyjęła list. który zdążyła przeczytać już kilka razy.

Hotly,   dla   sztuki   trzeba   cierpieć.   Musisz   STAĆ  SIĘ  swoją 

bohaterką.   Pakuj  się.   Kluczyki  w  kopercie   to  klucze  do   twego 
nowego  życia   -   do   prawdziwego  życia   Hoily.   Do   zobaczenia, 
Kenneth.

Dziwaczny list, fakt, ale czego innego można się spo-

dziewać po światowej sławy eksceiitryku takim, jak Kenneth 
Mogul? W końcu jest reżyserem, więc chyba powinna słuchać 
jego poleceń.

Poklepała dwie torby w biało-czerwone paski, które kupiła 

u Kale Spade, Nadal pachniały cudownie, oceanem i olejkiem

27

background image

do opalania. Zapakowała w nie zapas bielizny Cosabella, koszulkę 
brata,   Erika,   którą  podwędziła   mu,  gdy  ostatnio   był   w   domu, 
zwiewną   plażówkę   Milly,   najwygodniejsze   klapki   Michaela 
Korsa.   różowo-czarną   sukienkę   Cynthii   Vincent,  stare   dżinsy 
Seven,  jeszcze  jedne   klapki,   tak   na   wszelki  wypadek,   i   biały 
haftowany topik Viktora & Rolfa. Same niezbędne rzeczy.

Patrzyła przez okno na majestatyczne schody do Metropo-

litan Museum of Art; soczyście zielone drzewa Central Parku, 
imponujące   kamienice   na   Siedemdziesiątej   Drugiej,   panoramę 
Park Avenue, a potem nieznane, brzydkie, nowoczesne wieżowce 
na Trzeciej Alei. Fuj.

-Jcsteśmy-oznajmił  kierowcai   zademonstrował  w   uśmiechu 
złote zęby. Na jednym wygrawerowano nawet literę Z. Zorro 
czy Zeus, zastanawiała się Serena.
-Och. - Wyjęła bordowy portfel Bottega Veneta i przejrzała 
zasoby gotówki. Wysiadła z taksówki, ciągnąc wypchane po 
brzegi torby i przyglądała się burym budynkom w poszuki-
waniu właściwego numeru.

Widziała  171   i   167,  a   między  nimi   kilka   nieoznaczonych 

domów.   Nie  wiedziała,   który  jest  jej.  Postawiła  torby  na   kra-
wężniku  i   przysiadła   na   hydrancie.   Sądząc   po   niskich,   pudeł-
kowatych budynkach wzdłuż ulicy, ta okolica znacznie się różniła 
od   tego,   do   czego   przywykła.   Wyjęła   papierosa   i   zapaliła. 
Odsunęła   się   w   ostatniej   chwili,  gdy  z   włazu   kanalizacyjnego 
wydobył się cuchnący obłoczek.

Pobudka, Dorotko. To już nie Złota Mila.

Zabawne, jak szybko wszystko się zmienia. Z Sereny van der 

Woodsen, uczennicy szkoły Constance Billard i czasem modelki, 
stała   się   Sereną   aktorką.   Nie   tak   dawno   jej   największym 
problemem   było   zapamiętać,   gdzie   w   tym   miesiącu   będzie 
wyprzedaż próbek Catherine Malandrino, albo nie kłócić

się z Blair 

\TP-roomie

 w Marquee, albo spotykać się z Na-tem, 

gdy tylko tego zapragnął, co przez pewien czas oznaczało ciągle i 
wszędzie, Zycie jest ciężkie.

- Zabłądziłaś?

Spojrzała w górę... bardzo, bardzo wysoko. Tuż nad nią stał 

facet   o   szerokich   barkach,   konserwatywnie   przystrzyżonych 
włosach,   z   dołeczkiem   w   podbródku   i   ładnych   niebieskich 
oczach. Miał na sobie gładki szary garnitur i sztywny granatowy 
krawat, ale us'miechał się przy tym tak czarująco, że mogłaby mu 
darować idiotyczny biurowy strój.

A okropne bokserki w szkocką kratę, które zapewne ma pod 

spodniami?

- Szukam tego adresu. - Westchnęła i podała mu kluczyki

z namalowanym numerem 169.

Niektóre  dziewczyny  czują  się   jak  ryba  w  wodzie   w   roli 

damy w opałach.

-No  proszę.  - Uśmiechnął się.  - Tak się składa, że wiem, 
gdzie to jest, a to dlatego, że też tam mieszkam. - Wyciągnął 
rękę, żeby pomóc jej wstać. - Czes'e. Jason Bridges.
-Serena   van   der   Woodsen   -   odparła,   wygładziła   zieloną 
spódniczkę od Lilly Pulitzer i uśmiechnęła się przebiegle i 
niewinnie zarazem, szeroko otwierając przy tym oczy, tak, jak 
Audrey Hepburn.

Nic dziwnego, że dostała tę rolę.

Serena,   podobnie   jak   Holiy   Golightly,   po   mistrzowsku 

opanowała   sztukę   sprawiania   wrażenia   tyleż   pięknej,   co   nie-
winnej, na co faceci łapali się jak muchy na miód.

W takim razie, Sereno, chodźmy do domu. - Jason schyli! 

się po jej torby.

Otworzył drzwi do budynku pod numerem 169. Była to hiula 

kamienica z czarnymi wykończeniami. Po ścianie piął

98

<Ź9

background image

się bluszcz. Pchnął ciężkie czarne drzwi i puścił Sercnę przodem.

Prawdziwy dżentelmen!

- Przyjechałaś z wizytą do Therese? - zapytał.

-Nie.  -   Serena  ze   zmarszczonymi  brwiami   przyglądała   się 

skrzypiącym drewnianym schodom, oświetlonym jedynie mdłym 
światłem z żyrandola z kutego żelaza. Wydawało się, że  w holu 
króluje   duch   starszej   pani,   że   nic   tu   nie   zmieniono,   odkąd 
poprzednia właścicielka zmarła przed trzydziestu laty. A jednak 
dom miał pełen urok i swoisty styl, — Zamieszkam tu. Chyba.

- Chyba? - Jason się roześmiał. - A co to ma znaczyć?

- Wchodził na górę po skrzypiących schodach.

-No cóż - zaczęła Serena. - Gram w filmie i dzisiaj dostałam od 
reżysera kst. Kazał mi się spakować i tu przyjechać. 1 oto je-
stem.   To  ma   mi   chyba  pomóc  wczuć   się   w   rolę  czy   coś 
takiego.
-Gwiazda filmowa, co? - mruknął Jason.
- Cos' w tym stylu. - Serena lekko się speszyła.
-Rany. - Odwrócił się i posłał jej nieśmiały uśmiech.

- Owszem,   to   fajne   miejsce,   ale   sądziłem,   że   aktorki   wybie
rają   eleganckie   kwatery,  jak,   no   nie   wiem,   Waldorf   czy   coś
takiego.

-Kręcimy nową wersję Śniadania u Tiffany

:

ego -  wyjaśniła, 

niemal   dosłownie   cytując   to,   co   Ken   Mogul   mówił  o   swoim 
wysokobudżetowym debiucie, Śniadaniu u Freda.

- W oryginale Hoily Golightiy mieszkała właśnie tutaj, ale to
pewnie   wiesz.  Zamieszkam  tu,   żeby   poczuć   się   bardziej   nią,
To mój pierwszy film,

-Tak? - Jason doszedł do półpiętra. W czarno-białej mozaice 
brakowało kilku kafelków. - A o czym?
-Szalona dziewczyna z wielkiego miasta, czyli ja, poznaje 
niewinnego faceta z prowincji, który chce zrobić karierę ak-
torską,   -   Na   wszelki   wypadek   pominęła,  że   tę   roię   zagra 
super-

gwiazdor Thaddeus Smith. - Ale próżna dziewczyna z Upper Kast 
Side kusi go pieniędzmi... i lunchami U Freda, tej restauracji w 
Barneys? - Serena miała nadzieję, że to co mówi, trzyma się kupy. 
Często paplała bez sensu i gubiła wątek.

Jakby   facetom,   z   którymi   rozmawiała,   kiedykolwiek   to 

przeszkadzało.

Znowu wspinali się po stopniach i Serena mówiła z coraz 

większym trudem.

- Ta   druga  niszczy  jego   niewinność,   jedyną   cechę,   która

zapewniłaby   mu   sukces   aktorski.   Robi   z   niego  wyrafinowane
go nowojorczyka i Jylko moja bohaterka może go ocalić.

- Czy to oznacza, że przez cale lato będziemy sąsiadami?

zapytał Jason z nadzieją. Był przy tym uroczy.

Tylko pi*2ez kilka tygodni - wyjaśniła. Choć  Śniadanie u 

Freda to film wysokobudżetowy, Ken Mogul przeznaczył jedynie 
dwanaście dni na zdjęcia.

Kolejne piętro. Przeszli przez wąski korytarz. A potem Jason 

wszedł na kolejne schody.

- Wysoko jeszcze? - zapytała Serena. Brakowało jej tchu.
Czas rzucić mocne francuskie papierosy.
Piętro, kolejny korytarz i znowu schody... A może prowadzi 

ją  do  kryjówki,  w  której  ją  zgwałci?  Może  powinna  się  bać? 
Poklepała   się   po   kieszeni,  żeby  się   upewnić,  że   ma   ze   sobą 
komórkę, tak na wszelki wypadek.

-Ja też zacząłem pierwszą pracę - wyjaśniał. - Mam praktykę 

w Lowell. Bonderoff, Foster i Wallace. To kancelaria prawnicza. 
Wczoraj siedziałem do czwartej rano, dlatego dzi-liąj idę dopiero 
teraz. Ale zazwyczaj nie pracuję do późna.

W końcu znaleźli się na ostatnim piętrze. Sufit wisiał ni-iko 

nad ich głowami, a w korytarzu było ciemno. Serena do-'.ii/egła 
rumieńce na policzkach Jasona. Nie wiedziała, czy wywołały je te 
cholerne schody, czy ona.

31

background image

- Jestes'my na miejscu - oznajmił.

Otworzyła drzwi. Jason wszedł  za nią i  postawił torby na 

podłodze. Głuchy odgłos niósł się echem po pustym mieszkaniu. 
Z sufitu barwy uryny smętnie zwisały dwie gołe żarówki. Zacieki 
wyglądały jak wymys'lny wzór.

- Fajnie - oznajmił spokojnie.
Czyżby?

Serena   przechadzała   się   po   saloniku  i   mało   brakowało,   a 

przewróciłaby się na krzywej, skrzypiącej drewnianej podłodze. 
Trzy  okna  wychodziły  na  ulicę.   Przez  podartą   siatkę  widziała 
solidny budynek domu starców po drugiej stronie ulicy. Okienko 
w   mikroskopijnej   kuchence   wychodziło   na   schody 
przeciwpożarowe,   które   rozpoznała   z   filmu  Śniadanie   u 
Tiffany'ego. 
To tam Holly Golightly grała na mandolinie i nuciła 
Moon River. Blair miała łzy w oczach, ilekroć oglądała tę scenę. 
Serena otworzyła okno. W mieszkaniu unosił się duszący, ki au 
strof obi czny zapach starych skarpet i sardynek.

-A gdzie meble? - zapytała na głos. Była bliska płaczu,
-A to kto? - zdziwił się Jason. Do saloniku wkroczył czarny 
kot. Przyszedł z sypialni w głębi mieszkania.
No, to już wiadomo, skąd ten smród.
Serena   wyjęła   paczkę   gaułoisów   i   wyjrzała   przez   słynne 

kuchenne okno w nadziei na przypływ inspiracji. Ale czuła się 
jedynie zdenerwowana i zagubiona. Właściwie co ona tu robi?

Jesteś' tu, ho masz zagrać w hicie kasowym, jasne?

- Fajny. - Jason ukucnął i głaskał kota między uszami.
Serena odwróciła się, zapaliła papierosa i obserwowała,

jak jej ciemnowłosy, niebieskooki sąsiad bawi się z kotem, który 
najwyraźniej też tu mieszka.

No proszę. Nawet w takiej dziurze trafia się niezły widok,

background image

D uczy się sztuki obsługi klienta

*

Przepraszam   bardzo,   czy   mógłby   mi   pan   powiedzieć,

gdzie znajdę romanse?

Daniel   Humpbrey   kucał   na   podłodze   i   układał   biografie 

lematycznic,  nie  alfabetycznie.  Jeśli  się  pracuje  w  Strand,  naj-
lepszej - i największej - nowojorskiej księgarni, trzeba zwracać 
uwagę na takie szczegóły.

Fantastycznie.

-Kilka powinno być na regale przy schodach, ale nie mamy 

osobnego   działu   z   romansami   -   burknął.   Nic   zdołał   ukryć 
niezadowolenia.

- Dzięki   -   odparła   radośnie   kobieta   i   udała  się  na  poszuki

wanie   zakurzonych   powieści   Joanny   Lindsay   i   marnych   resz
tek Nory Roberts.

Księgarnia Strand słynęła nie tylko z bogatej oferty, ale także 

ze świetnie wykształconego i zarozumiałego personelu. ban nic 
posiadał się /.. radości, że dostał tę pracę. Zobaczył ogłoszenie w 
drodze powrotnej z lotniska Kennedyego. Odwoził siostrę, Jenny, 
która   pod   wpływem  impulsu   postanowiła   odwiedzić   matkę   w 
Pradze i zapisać się na lekcje malarstwa. Dnn nie wiedział, co 
zrobić z wolnym czasem. Plakat w oknie księgarni wydał mu się 
znakiem.

\   Tylku w twoich ynach

33

background image

I proszę, teraz układa książki na półkach najlepszej księgarni 

w   mieście.   Ale   w   porównaniu  z   innymi,   w   Strand   nie   było 
specyficznej   atmosfery.   Żadnej   muzyki,   zero   kawy.   tylko 
niekończące się szeregi regałów, zastawionych książkami.

Dan pchał piszczący wózek, pełen zakurzonych tomów, wąską 

alejką w dziale biografii. Obowiązki pozwalały mu mnóstwo czasu 
spędzać samotnie. Ignorował klientów i rozmyślał: o literaturze, o 
swoich wierszach, o tym, jak będzie w Evergreen College w stanie 
Washington, a przede wszystkim o tym ostatnim lecie w Nowym 
Jorku   -   ostatnim   lecie   z   Va-nessą.   Podczas   uroczystego 
zakończenia szkoły urządził niezłe widowisko, oświadczając, że w 
ogóle nie pójdzie na studia. byle być z nią. Okazało się jednak, że 
nie może się doczekać, żeby wyruszyć na zachód buiekiem skylark 
- rocznik 1977, niebieski metalik - którego dostał od ojca z okazji 
ukończenia szkoły. Idealny wóz na taką podróż. Będzie jak Jack 
Kerouac  W   drodze.  Będzie  zdzierał  asfalt  szos   i   kochał  się   z 
niebem i ziemią, szepcząc słowa, które pojawią się w jego głowie 
podczas jazdy. Będzie pisał i zostawiał kobietom wiersze. Będzie 
tajemniczym kochankiem, którego nigdy nie posiądą na zawsze. A 
tymczasem czeka go ostatnie cudowne miejskie łato z Vanessą, 
jego pierwszą miłością.

Dan zdjął z wózka zakurzony egzemplarz  Życia Johnsona 

pióra Boswella. kucnął i szukał miejsca, gdzie wstawić biografię. 
Odpłynął myślami. W jego głowie rozbrzmiały słowa:

Gorące dłonie na kierownicy

Jesteś moją skrzynią biegów, moim sprzęgłem

Wzruszasz kurz... namiętność. Namiętność. Niech trwa.

No dobra, trochę kiczowato, ale właśnie tak się teraz czuł.

W myślach sporządzał już listę klasycznych miejsc na ro-

mantyczne randki w Nowym Jorku: Szekspir w Central Parku,

3'4

przejażdżka promem na Staten Island, tak po prostu, dla samej 
przyjemności;   wschód   słońca   nad   mostem   przy   Pięćdziesiątej 
Dziewiątej,  jak  Woody  Allen  i  Dianę  Keaton w  Manhattanie. 
Może wypad do Jones Beach jego samochodem, stony wiatr w 
otwartych  oknach,   włosy   Vanessy   rozwiane   na   wietrze...   No 
dobra,   nie  włosy,  właściwie   jest  łysa,  Ale  może   włoży  długą 
jedwabną chustę czy coś takiego. Widział to oczyma wyobraźni. 
To będzie bardzo romantyczne lato. W każdym razie na pewno 
będzie jakieś.

- Przepraszam   bardzo,   gdzie   znajdę   opracowanie   do  Ulis

sesa^  -   Ledwo   słyszalny,  piskliwy   męski   głos   wyrwał   Dana
Z marzeń.

Opracowanie do Jamesa Joyce'a? Skandal!
Dan spojrzał groźnie na wybladłego kujona, który zadał mu 

pytanie. Na ramieniu  miał plecaczek z  wizerunkiem Batmana. 
Żenada.

- Radziłbym przeczytać oryginał - rzucił arogancko.
Chłopak był żałosny. Prawdopodobnie starszy od Dana

pewnie  student  albo nieszczęśnik, który  męczy  się  w czasie 

wakacji, żeby wreszcie w wieku dwudziestu trzech lat zrobić i 
naturę. Wzruszył ramionami.

- Nudy.

Dan miał ochotę walnąć go w chudy brzuch, ale nagle zdał 

sobie sprawę, że jego praca, jego obowiązek, to skłonić dupka do 
czytania. Wyprostował się.

- Chodź.

Zaprowadził bezmózgowca do małej salki na zapleczu. Zdjął 

z półki piękne, oprawione w skórę wydanie arcydzieła Ioyce'a. 
Otworzył na chybił trafił i zaczął czytać:

- „Dotknij   mnie.  hagodne  oczy.  Łagodna  łagodna łagodna

illoń. Samotny tu jestem. O, dotknij mnie teraz, zaraz. Jakie jest
to słowo znane wszystkim ludziom? Jestem cichy i samotny

3b

background image

tu. I smutny. Dotknij mnie, dotknij*". - Przerwał i spojrzał na 
żałosnego. - No, dalej, wiesz, że tego chcesz - zachęcał.

Chłopak   był   przerażony.   Pewnie   podejrzewał,  że   Dan   to 

literacki   zboczeniec   czyhający   w   księgami  na   ofiary.   Upus'cił 
plecaczek z Batmanem i uciekł.

Dan usiadł na podłodze i doczytał  stronę do końca. Fakt, 

.lames Joycc zawsze go podniecał.

Tak, zanosi się na bardzo ciekawe lato.

* James Joyce Ulisses. pr?.cl. Maciej Słomczyński, Znak, Kraków 

2006 (przy tłum.).

kask - niemal równie istotny jak 
kondom

Nate stał na pedałach starego jak świat roweru i pedałował z 

background image

całej   siły,  a   potem  opadł  na  niewygodne,  skórzane   siodełko. 
Lubił tak jeździć - najpierw rozpędzić się co sil w nogach, a 
potem siedzieć, odpoczywać i rozkoszować się ciepli} bryzą na 
twarzy. Po prawej fale rozbijały się o brzeg. Po lewej ciągnęła 
się winnica pełna krzewów chardonnay. W powietrzu unosił się 
zapach soli i grilla. Żwir trzeszczał pod kołami jego roweru. 
Nate uśmiechnął się leniwie.

Poranny skręt zadziałał jak trzeba i pod koniec pracy niemal 

zachwycał   się   letnią   karą.   Praca   fizyczna   ma   w   sobie   coś 
kojącego. Po dziesiątej klasie przez całe wakacje pomagał ojcu 
budować ich jacht „Charlotte", w posiadłości w Maine. Praca u 
trenera Michaelsa przypominała mu tamte chwile, choć okolica 
nie była tak piękna - tutaj otaczały go liczne domy i za-lloezone 
plaże. Mimo wszystko nie ma to jak ciężka harówka, gorące 
sionce i nagroda w postaci zimnego piwa po robocie. 1 żeby nic 
nie odrywało go od pracy.

Nie musi sobie zawracać głowy nauką. Szkoła to już prze-

szłość, a Yale wydaje się nieskończenie daleko. Blair, dziew-
czyna, która - o czym był głęboko przekonany -jest miłością

37

background image

jego życia, ale  z  którą nigdy nie mógł długo  wytrzymać, wy-
jechała   do   Anglii   z   nowym  facetem,  arystokratą.  Pewnie   robi 
zakupy, zajada kanapki z ogórkiem i pije zdecydowanie za dużo 
herbaty. Serena siedzi w mieście i bawi się w gwiazdę filmową. A. 
Jenny, małolata z fantastycznymi piersiami, z którą jakimś cudem 
związał się w zimie, wyjechała do Europy. Z dala od tej trójki czul 
się o wiele lepiej.

Uśmiechnął się na myśl. że właśnie tak będzie wyglądało całe 

lato. Ciężka praca w ciągu dnia, polem powrót rowerem do domu, 
prysznic, skięt i trochę czasu dla siebie. Właśnie tego mu trzeba. 
Trener mieszkał w Hampton Bays. dobrych kilka kilometrów od 
domku Nata w East Hampton. To był zupełnie inny świat: pod-
miejskie domki,  furgonetki   i  centra handlowe.  Takie otoczenie 
pomoże mu spojrzeć na wszystko z dystansu. I o to chodziło. Nie 
miał na oku żadnej konkretnej dziewczyny, zresztą zawsze pako-
wał się przez nie w kłopoty. Może lepiej mu będzie samemu.

Jasne,  jakby   kiedykolwiek   był   sam   dłużej  niż   trzydzieści 

sekund.

Nate zeskoczył z roweru i pchał go pod wyjątkowo strome 

wzgórze,   sapiąc   z   wysiłku.   Takie   są   skutki   spalania   trzech 
skrętów dziennie.

Zdyszany i spocony, wsiadł na rower na szczycie wzgórza i 

pomknął w dół, zdając się na siłę grawitacji. Spojrzał na rękę i 
nacisnął zaróżowioną skórę, żeby się przekonać, czy zbieleje pod 
dotykiem.   Blair   zawsze   tak   robiła,   gdy   byli   razem   na   plaży. 
Oznajmiała,  że   się   spiekł  na   raka  i   czułe  nacierała   go  swoim 
drogim olejkiem do opalania. Jeszcze raz dotknął przedramienia. 
Tak, wyraźnie spieczone.

Tak to jest, jak się nie używa kremów z filtrem!

Podniósł   głowę  i   zdał   sobie   sprawę,   że   jedzie   prosto   na 

rozstaje. Szarpnął za hamulec i skręcił, ale jechał tak szybko, że 
upadł. Bolało.

Szanuj Książki

Rozległy się uprzejme oklaski, jak na meczu golfowym. Nate 

podniósł głowę i zdał sobie sprawę, że wylądował na żwirowym 
parkingu   przed   Oyster   Shack.   Knajpka   z   owocami   morza 
położona   była   mniej  więcej   w   polowie   drogi  między  domem 
trenera a stuletnią posiadłością jego rodziców, niedaleko plaży 
Georgica w East  Hampton.  Przy stoliku na  zewnątrz  siedziała 
grupka dzieciaków, na oko licealistów. Przyglądali mu się znad 
oszronionych   butelek   z   piwem   i   talerzy   pełnych   smażonych 
smakołyków.

-Cholera - mruknął Nate. Drobne kamyczki wbiły mu się pod 

skórę, jasnozielona koszulka, w której pracował cały dzień, była 
rozdarta. Ottzepał dłonie z piachu i spojrzał na drelichowe szorty 
- tu bez żadnych szkód.

Cały  Nate   Archibald   -   we  krwi,  pocie   i   brudzie   wygląda 

jeszcze lepiej niż zwykle.

Kucnął, żeby obejrzeć rower. Przednie koło było wygięte.
-Niezłe lądowanie.

Nate   podniósł   głowę.   Głos   należał   do   kształtnej,   niebie-

skookiej   blondynki.   Długie   gęste   loki   przewiązała   czerwoną 
bandaną.   Różowa   obcisła   koszulka   bez   ramiączek   zjechała 
interesująco   nisko,  a   dżinsowa   mini   przesunęła   się   cudownie 
wysoko. W dłoni trzymała puszkę coli. Sterczała z niej słomka 
umazana   szminką.   Dziewczyna   podała   NateWi   prawą   rękę. 
Długie, czerwone paznokcie miały identyczny odcień jak puszka.

-   Nie   zwracaj   na   nich   uwagi   -   mruknęła,  wskazując  to-

warzyszy.

Charakterystyczny złoci stobeżowy odcień skóry zawdzięcza 

ia,  tak  jak  i   inne  dziewczyny,  samoopalaczowi  Cłinique.  Pod 
sztuczną   opalenizną   kryły   się   niezliczone   piegi:   na   nosie, 
policzkach,   ramionach   i   dekolcie,   Blair   nauczyła   Nate'a,   że 
d/iewczyny są zazwyczaj bardziej skomplikowane, niż widać

39

background image

na   pierwszy   rzut   oka.   Piegi  tej   tutaj   sugerowały,  że   nie   jest 
kolejną laseczką z Long Island.

Nate z uśmiechem podał jej rękę i pozwolił, by pociągnęła go 

w górę.

-Jasne. - Był trochę speszony.
-Musisz oddać rower do warsztatu - stwierdziła Piegu-ska, 
patrząc na koło.

-Mhm   -   mruknął  Nate.   Nie  obchodził   go  rower.   O   wiele 

bardziej interesowała go ona.

-Jesiem Tawny, Znam niezły warsztat. Ale najpierw kupię ci 

loda.

Tawny? Tak jak odcień jej samoopalacza?

-Jasne. - Przed wyjściem od trenera wypalił resztę porannego 

skręta, może stąd wypadek, i lody brzmiały bardzo smakowicie. 
-Jestem Nate.

-Co tu robisz, Nate? Nie widziałam cię w okolicy. - Tawny 
przebiegła przez drogę i podeszła do malutkiego niebieskiego 
domku, tak niskiego, że wyglądał jak zbudowany tektury. Na 
schodkach siedziały dzieci i zajadały lody truskawkowe.
-Dwa waniliowe - mruknęła do pryszczatego faceta za ladą. 
W jej głosie słyszał cień obcego akcentu, ale nie potrafił go 
rozpoznać.
-Nic.   -   Nate   od   niechcenia   kopnął   jasnoniebieska   ścianę 
czubkiem   sfatygowanego  buta   Staną   Smitha.   Miał   ochotę 
przejechać dłońmi po jej ciepłych, piegowatych ramionach.

Tawny   przykucnęła,   położyła   banknot   pięciodolarowy   na 

ladzie, zajrzała do środka i  po chwili wynurzyła się z dwoma 
rożkami lodów. Podała jeden Nate'owi.

-Dzięki.   -   W   popołudniowym   słońcu   lody   natychmiast 

zaczęły się topie i spływały mu na rękę. Oblizał ją.

Tawny ostrożnie dotknęła jego obtartego kolana. W jej geście 

była jakaś.., zaborczość? Pewność? Coś nieuchwytnego.

co przywodziło mu na myśl Blair. Ale ta dziewczyna bardzo się 
od   niej   różni.   Blair   w   życiu   nie   włożyłaby   różowej   obcisłej 
koszulki, nie pozwoliłaby, żeby lody spływały jej po palcach, nie 
zapłaciłaby za jedzenie na pierwszej randce.

Randka? Niezłe tempo.
-Dobrze się czujesz? - zapytała Tawny. Oblizała pełne, jakby 

opuchnięte usta. - Masz taką poważną minę.

W rzeczywistości Nate się zastanawiał, jak Tawny wygląda 

bez różowej koszulki. Czy piersi też ma piegowate? Na samą 
myśl zaswędziały go ręce.

- Bardzo się cieszę, że cię poznałem - oznajmił głupkowato. 

Otarł sobie usta serwetką. - Powinnis'my się jeszcze spotkać.

Nowy rekord świata. Nate Archibald trzymał się z dala od 

d/iewczyn przez całe trzy minuty.

40

background image

miłość juz tu nie mieszka

Vanessa   trzasnęła   drzwiami   taksówki,   kiedy   dotarli   do 

Wimamsburga. Wpatrzona w zniszczoną fasadę budynku myślała 
o propozycji pracy u Kena. Szkoda, że nie ma się kogo poradzić. 
Nie ma sensu dzwonić do rodziców, egoistycznych hippisów z 
Vermont.   Usłyszałaby   jedynie   wykład   o   sztuce,   komercji   i 
„twórczej odpowiedzialności". Najchętniej pogadałaby ze swoją 
siostrą   Ruby   -   tylko   jej   Vanessa   całkowicie   ufała   w   tych 
sprawach.

Przed domem od wielu tygodni stał biaiy ford z wybitą przedmą 
szybą. Nie miał też tylnych drzwiczek; na siedzeniach piętrzyły się 
śmiecie i stare koce. Pewnie kto< w nim zamieszkał, stąd smród 
uryny w sąsiedztwie wozu. Cudownie,

Vanessa   uporała   się   ze   wszystkimi   zamkami   i   zasuwami   i 
pobiegła na górę. Zawahała się w polowie drogi. Z jej mieszkania 
dochodziły   głosy.   Czyżby   wychodząc,   zostawiła   włączony 
telewizor?   Na   palcach   zakradła   się   do   drzwi   i   nasłuchiwała, 
wstrzymując oddech. Tak, naprawdę słyszy głosy, naprawdę do-
biegają z jej mieszkania i... jeden z nich brzmi bardzo znajomo. 
Ruby, jej starsza siostra, od ośmiu tygodni była w europejskiej 
trasie koncertowej ze swoim zespołem, SugarDaddy. Co

jakiś czas w skrzynce pocztowej pojawiała się kartka z Oslo czy 
Madrytu. Raz rozmawiały przez telefon, ale rockandrollowy styl 
życia nie zostawia wiele miejsca na rodzinne kontakty. Vanessa 
entuzjastycznie otworzyła drzwi.

-Ruby! - krzyknęła. Siostra miała na sobie skórzane fioletowe 
spodnie   tego   samego   koloru,   co   włosy.   -   Nie   wierzę! 
Wróciłaś!
-Cześć  -   rzuciła   Ruby   od   niechcenia   z   kanapy.   Siedziała 
okrakiem na chudym, zarośniętym facecie, w czarnych skó-
rzanych spodniach, identycznych jak jej fioletowe. Zapaliła 
swojego papierosa*od jego. Nie wstała, żeby się przywitać 
siostrą, a w jej głosie było tyle nonszalancji, że można by po-
myśleć, że Vanessa wyszła przed chwilą do sklepu po mleko, 
czy coś takiego.
-No, cześć. - Jej reakcja zaskoczyła Vanessę. Zamknęła za 
sobą drzwi.

-Co   jest,   siostrzyczko?   -   Ruby   zaciągnęła   się   marlboro   i 

podziwiała wystrój wnętrza autorstwa Blair. - Widzę, że trochę tu 
pozmieniałaś'.

Vanessa nie miała ochoty na rozmówki o meblach i narzu-

tach. Ruby wróciła! Akurat teraz, kiedy najbardziej jej potrze-
bowała!

-Rany, wróciłaś! To najważniejsze! Jak trasa?

Ruby wzruszyła ramionami.
- Berlin, Londyn, Paryż, Budapeszt, Graliśmy. Było su-

per.

-Chwała   gwieździe  rocka!   Jestem  Vanessa.  -   Podeszła   do 

background image

faceta, na którym siedziała jej siostra. Ani razu na nią nie upój 
rżał.

-To   Piotr   -   przedstawiła   go   Ruby.   Zakręciła   przy   tym 

tyłeczkiem w fioletowej skórze, jakby podniecało ją już jego unię. 
- Poznaliśmy się po koncercie w Pradze.

43

background image

-

Cześć - odezwał się Piotr z silnym cudzoziemskim ak

centem i wypuścił z płuc kłąb dymu.

Uroczy.

-

Fajnie tu - zaczęła Ruby sceptycznie. Rozejrzała się po

pokoju. - Ale skąd miałaś' na to kasę? Meble? Zasłony?

-

To długa historia - odparła Vanessa. Oparta się o Ścianę

koloru lawendy i  starała się patrzeć gdziekolwiek, byle nie na
jasną  kanapę,  gdzie   pod   jej   siostrą  półleżał  obrzydliwy  chudy
facet z Europy Wschodniej.

-

Podobnie jak ta, skąd masz te buty, co? - Ruby odrzuciła

do   tyłu   fioletowe   włosy,   takie   same,   jak   kapelusz   Willy'ego
Wonka. -1 tę koszulkę. Jezu, jak ty wyglądasz!  Ostatni krzyk
mody!

-Miałam spotkanie zawodowe. - Vanessa poczuła się urażona. 
Dlaczego Ruby jest taka wredna? Najlepiej, żeby ten dupek, 
leżący   między   jej   nogami,   zaraz   sobie   poszedł.   Wtedy 
zamówią sushi i pogadają normalnie, jak Siostry.
-Pogadamy?  -   zapytała   Ruby.  Zsunęła   się  z   kolan  Piotra  i 
skinęła głową w stronę kuchni.

Vanessa poszła za nią. ciekawa, na jak długo Ruby przyje-

chała. Oparły się o sfatygowany blat.

-Wydaje się, że między wami to coś poważnego - zauważyła 
Vanessa.
-To   miłość   -   mruknęła   Ruby   tęsknie.   Zabrzmiało   to   za-
dziwiająco nie rockandroliowo. Okręciła się dokoła własnej 
osi. a potem, pozornie speszona, ponownie oparła się o blat.
-Super  -  mruknęła Vanessa z  irytacją.  Więc  jednak nici  z 
siostrzanych pogawędek. Bawiła się solniczką i pieprzniczką 
w kształcie Statuy Wolności, prezentem, który Dan kupił jej 
w przypływie kiczowatego romantyzmu.
-Cóż,   mieszkanie   wygląda   super,   choć   nic   tego   się   spo-
dziewałam, wracając do domu - stwierdziła Ruby. - Tym bar-

-

•i-

dziej mi przykro, kiedy pomyślę, że zadałaś sobie tyle trudu. a 
ja...

- A ty co? - zaniepokoiła się Vanessa.

-Nie chcę zaczynać od złych wieści, ale... Piotr zostanie tu 

przez jakiś czas. Tutejsze galerie są zainteresowane jego pracami. 
Jest malarzem, mówiłam ci? Specjalizuje się w monolitycznych 
aktach z psami. W artystycznym światku Pragi  o nim głośno. 
Liczy, że uda mu się w Williamsburgu,

Vanessa nie do końca wiedziała, czy „monolityczne akty /. 

psami" to to, co ma na myśli, ale wyobrażała sobie, jak Ruby 
pożycza od kogoś piLbulla i pozuje z nim naga, z wyszczerzo-
nymi zębami.

-To fajnie.
-Cóż. właściwie pomyślałam sobie, że mógłby zamieszkać 
tutaj, ze mną- wystękała Ruby.
-Będzie   ciasno   -   mruknęła   Vanessa.   -   Ale   jakoś   się   po-
mieścimy...
-No właśnie -Ruby wpadła jej w słowo. - Piotr musi mieć 
ulelier. Aponicważ nie stać go na wynajęcie, pomyśleliśmy... 
te może pracować w drugim pokoju... w twoim pokoju.

Słucham?
- Ach tak, więc mnie wyrzucasz? - Vanessa spojrzała sio-

Itrze w twarz. Mieszkała tu, odkąd skończyła piętnaście lat. To
t/ik/c jej dom.

I- Cóż, to zawsze było tylko tymczasowe rozwiązanie. No Wesz, 

póki   chodziłaś  do  szkoły.  Ale  teraz  jesteś  dorosła  i   powinnaś 
zacząć własne życie tak, jak ja, kiedy miałam osiem -1.1 .. ie lat. - 
Świetnie - warknęła Vanessa. - Super. Jasne, jestem dorosła i 
zdana tylko na siebie. Bomba.

Nic mów tak. - Ruby ogarnęły wyrzuty sumienia. -< 'hoil/. 

usiądź, pogadajmy.

45

background image

- Nie, nie ma sprawy, naprawdę. Daj nu moment, spakuję się i 

chlebek   Pita   czy   jak   mu   tam   może   zaraz   się   wprowadzać.   - 
Roztrzęsiona Vanessa wybiegła z kuchni do saloniku, gdzie (acet 
pizza   palił   cuchnące   czeskie   papierosy.   Zerwała   fotografię 
martwego gołębia ze ściany nad jego głową i wsunęła sobie pod 
pachę. To było jej ulubione zdjęcie. Nie zostawi go, żeby miał z 
czego   s'ciagać.   Już   to   sobie   wyobrażała   -   facet   zasłynie  jako 
malarz martwych gołębi. To są jej gołębic i jej mieszkanie!

Kilka minut później zbiegła ze schodów, taszcząc sprzęt  

wielką czarną torbę. Wyszła na dwór, na gorące popołudniowe 
słonce   i   maszerowała   Bedford   Avenue.   Mijała   dziwacznych, 
obojęlnych przechodniów i psie kupy i zastanawiała się, co u licha 
ma robić.

Postawiła torbę na ziemi i przycupnęła na niej. Wyjęła ko-

mórkę z kieszeni, wybrała numer... Po dwóch sygnałach rozległ 
się znajomy głos Dana.

-Co jest?
-Siostra wyrzuciła mnie z domu. - Głos jej się załamał. Ze 
wszystkich sił starała się nie rozpłakać. - Nie mam pieniędzy, 
nie mam dokąd iść", nie wiem, co robić.

Chyba weźmie te pracę,

S jak spirytualizm, między innymi

*

- Cześć - szepnął Dan w czarną nokię i skulił się za wie

kowym metalowym regałem w księgarni Strand. Tylko komuś',
kto czytał Hamleta pięć razy, mogło się tu podobać. - Właśnie
ti lobie myślałem.

Nie zrozumiał, co odpowiedziała. Chyba brakowało jej tchu i 

była na granicy łez.

-Powoli,   powoli   -   uspokajał.   Ułożył   biografie   Ronalda 
keagana w wysoką stertę i przycupnął na niej. - Nic nie ro-
zumiem.
-Powiedziałam,  że  straciłam  dach  nad  głową!  -krzyknęła  \ 
messa. - Raby wróciła z F.uropy. przywiozła ze sobą nowego 
t hlopaka, czeskiego dupka, malarza, i kazała mi się wynosić,

- Cholera - mruknął Dan i rozejrzał się dokoła. Właściwie ttlr 

wolno mu w pracy rozmawiać przez komórkę.

- Co mam zrobić'.' Dokąd pójść'?

Może do mnie? - zapytał, zanim zdążył się nad tym za-

Bflnowić.  Musnął palcem zakurzoną  biografię Walta  Whitma-
n.11 zastanawiał się, czy nie zabrać jej ze sobą.

Do ciebie? - powtórzyła Vanessa żałośnie. Dan nie przy-

pominał sobie, by kiedykolwiek słyszał tyle słabości w jej gło-
M<- Wiedział, że to nie w porządku, ale podobało mu się to. Czuł

47

background image

się jakby byl prawdziwym macho, a ona kruchą, bezradna istotką. 
Zapamiętał sobie, żeby wykorzystać to uczucie w wierszu. 
dziewczyna z papieru ryżowego, jestem piórem, atramentem, 
kałamarzem... 
-Wszystko będzie dobrze - zapewnił ją. - Spakuj 
się, wsiadaj w metro i jedź do mnie. Drzwi są otwarte, wiesz, że 
ojciec nigdy ich nie zamyka. Wrócę za kilka godzin.

- Naprawdę?   -   zapytała   z   wahaniem.   Zawsze  była   bardzo

niezależna. Dan wiedział, że nie znosi nikogo o nic prosić.

- Twój tata na pewno nie będzie miał nic przeciwko?

- Nie, - Starł kurz z górnej półki i odrobina dostała mu się

do oka. - Sama zobaczysz. Niedługo wrócę. Nie przejmuj się.

- Wycierał oczy i słuchał oddechu Vanessy w słuchawce.

- Mam   też   dobre   nowiny.   Ken   Mogul   zaproponował   mi

pracę.   -   Roześmiała   się   gorzko.   -   Najwyraźniej  będę   musiała
się zgodzić.

-Super! - zawołał, choć ogarnęło go rozczarowanie. Nie dość, 

że   on   pracował,   Vanessa   też   będzie   zajęta.   To   zdecydowanie 
ograniczy jego romantyczne plany. Niby kiedy znajdą czas, żeby 
pojechać tramwajem na Roosevelt Island i pić sake w parku?

- Cholera, mam drugi telefon - mruknęła. Dan słyszał, jak

odsuwa  słuchawkę  od   ucha.  -   To   Ken,   muszę  odebrać.   Czyli
zobaczymy się w domu? To znaczy, u ciebie.

- Nie - poprawił. - W domu. Twoim także.
Och.

Dan rozłączy! się i ponownie wszedł w wąską alejkę działu 

biografii. Uśmiechnął się. Może to, że Vanessa straciła dach nad 
głową   to   najlepsze,   co   im   się   mogło   zdarzyć.   Jeśli   razem 
zamieszkają,   ich   ostatnie   lato   przed   studiami   będzie   bardziej 
intymne. Jeszcze bardziej godne zapamiętania.

Wziął pod pachę stertę biografii Reagana i kucnął, szukając 

dla nich miejsca na półkach.

43

-

Przepraszam, szukam Siddarthy. Pomożesz mi?

Dan wstał przy akompaniamencie strzelających kości i już 

miał wygłosić pouczający komentarz, gdzie szukać oświecenia, 
ale wystarczył jeden rzut oka na klientkę, by ugryzł się w język.

Była prawie dziesięć centymetrów wyższa od niego, miała 

talujące   platynowe   włosy   zebrane   w   wygodny   kucyk.   Nosiła 
spraną szarą koszulkę i białe dżinsowe szorty, na przegubach [ąk 
miała biało-zielone frotowe opaski tenisowe. Lekko zmarszczyła 
czoło,  ale  i   tak  jej  niebieskie  oczy  błyszczały.   Wyglądała  jak 
bardziej   seksowna,   prowokacyjna   wersja   Marshy  Bra-dy.   Jak 
Marsha Brady w drodze na zajęcie ze strip-aerobicu.

-A,   tak.   -   Dan   się   speszył.   -   Tak,   mamy  Siddarthę.  Na 

pewno.

- To   dobrze!  -   zawołała   Sprośna   Marsha   i   ścisnęła  go  za

chude ramię. - Bardzo chciałabym to przeczytać.

-Tak   -   mruknął   i   prowadził   ją   coraz   dalej   od   biografii 

prezydenckich, do działu beletrystyki. - To jedna z moich ulu-
bionych książek.

Czyżby?

-Ojej,   naprawdę?  -   Nie   znał   dziewczyny,   która  mówiłaby 
..ojej" i nie wydawałaby się przy tym kompletną idiotką.-Mój 
jugiii bardzo nam to poleca.
-Proszę bardzo. - Wspiął się na palce, zdjął z półki cienką 
niebieską książeczkę i podał jej.
-Super. - Spojrzała na okładkę z tyłu. - Dzięki za pomoc. 
Naprawdę ci się podobała? - Patrzyła na niego. Jej niebieskie 
OCZy miały ten sam odcień co okładka książ.ki.

-Cóż... - urwał. Literatura to jego dziedzina, dlaczego tle wie, 

co powiedzieć?

Może dlatego, że jej nie czytał?

- Jest bardzo... inspirująca.

i    tyUco w iwokh Iliach

'19

background image

-Super.   Już   się   cieszę.   -   Przycisnęła   książkę   do   piersi   i 

przysunęła się bliżej do Dana. - Może przyjdę, kiedy ją skończę i 
polecisz mi następną?

-Zawsze   chętnie   służę   pomocą   naszym  klientom   -   wyre-
cytował gładko.
-Bomba! - zawołała z entuzjazmem cheerleaderki. - Jestem 
Bree.
-Dan.
- Super, Dan. Nie jest gruba, więc wrócę za kilka dni. Jesz

cze raz dzięki za pomoc! - Odwróciła się i odeszła sprężystym
krokiem.   Dan   patrzył,   jak   jej   małe,   okrągłe   pośladki   (przypo
minały   dwie   kulki   lodów   waniliowych)   znikają   za   działem
nowości.  Dopiero  po   chwili   przypomniał  sobie,  że  właśnie  za
proponował Yanessie, żeby z nim zamieszkała.

Jakie to... inspirujące.

grunt to rodzinka

- Brawo!  - zawołał  Marcus.  - Skarbie,  masz do tego  wro

dzony talent!

Camilla zachichotała. Założyła długie jasne włosy za ucho i 

patrzyła,   jak   czerwona   piłeczka   do   krykieta   przechodzi   przez 
bramkę   i   zatrzymuje   się   na   nieskazitelnie   przystrzyżonym 
szmaragdowym   trawniku   posiadłości   rodziny   Beaton-Rhodes. 
Hył to trzeci mecz, który rozgrywali tego dnia, i Camilla wygrała. 
Znowu.

-Uczył mnie mistrz! - Roześmiała się, podekscytowana.
-Kiedy   wreszcie   będzie   moja   kolej?   -   jęknęła   Blair.   Już 
bardzo   długo   czekała   na   szansę,   żeby   się   zamachnąć 
młotkiem, Naprawdę miała ochotę w coś walnąć.

Rezydencja położona była w zachodnim Londynie. Wzno-hiła 

się za ich plecami, opleciona bluszczem, jak forteca. Blair jeszcze 
nie zaproszono do środka, nie poznała też rodziców Marcusa.

- Mama ma migrenę - wyjaśnił. Camilla zareagowała na to

donośnym  śmiechem.   Blair   zastanawiała   się,   czy  lady   Rhodes
udaje się na spoczynek w towarzystwie butelki dżinu. Nie zapy
lała o to. Posłała tylko Camilli groźne spojrzenie. Camilla zda
wała się bez słów mówić: ja tu należę, ty nie. I to tak dobitnie, że

51

background image

Blair najchętniej urwałaby jej głowę, jak paskudnej lalce Barbie z 
limitowanej   serii  „rodzina   królewska",  która  jeszcze  długo  po 
Gwiazdce poniewiera się na półkach sklepu FAO Schwarz.

-To już koniec - stwierdził Marcus z żalem. - Zagramy jeszcze 
raz?
-Jak chcecie - mruknęła Blair. Sączyła już czwarte martini 
tego popołudnia. Rozległą rezydencję otaczały setki starannie 
przystrzyżonych krzewów. Nawet ogromne drzewa przycięto 
w nienaturalne kształty. Blair czuła się jak Alicja w Krainie 
Czarów,   u   królowej.   Zapaliła   silk   cuta   i   zaciągnęła   się 
chciwie. - Może się czegoś' napijemy? - rzuciła w przestrzeń.

W razie wątpliwości, działaj dalej.

- Padam z nóg - sapnęła Camilla i osunęła się na krzesło

z   kutego  żelaza,  obok  Blair.  -   Dobrze  się   bawisz?   -   zapytała
i ujęła dłoń Blair, ściśnięta w piąstkę.

Co jest? Przecież ona i Marcus są zakochani, prawda? Dla-

czego  nie   rozbiera   jej   w   eleganckiej   edwardiańskiej   sypialni? 
Dlaczego   woli   brykać   z   przypominającą   konia   kuzynką?  Dla-
czego przynajmniej nie maca jej pod stołem?

Zerknęła  na   Marcusa,   szukając   jakiegoś  śladu   jego   praw-

dziwych uczuć. Uśmiechał się szeroko, zielone oczy błyszczały 
rozbawieniem.   Wydawał   się   niczego   nieświadomy.   Po   prostu 
świetnie się bawił w ciepły letni dzień. Blair westchnęła. Może się 
czepia.  Zerknęła na Camillę. Może  wkrótce wyjedzie,  a  ona i 
Marcus będą się kochać pod świerkiem w kształcie królika.

-Nigdy w życiu nie bawiłam się lepiej - warknęła.

-Umieram z głodu - oznajmił Marcus, zakasał rękawy białej 

lnianej koszuli i usiadł przy stoliku ze szklanym blatem. Wziął ze 
srebrnej tacy kanapkę z ogórkiem i zjadł z apetytem.

- Zawsze jesteś głodny w moim towarzystwie! - zachichotała 

Camilla.   Szturchnęła   go   w   brzuch   i   z   wdziękiem   upiła   łyk 
martini.

- Pamiętasz,   jak   odwiedziłam   cię   w   Yale   i   pojechaliśmy

do  tej  uroczej  mieściny  w Vermont  na narty?  - Camilla zwró
ciła się do Blair. - Spędziliśmy cały dzień na stoku i marzyłam
jedynie   o   długiej,   gorącej   kąpieli.   Kiedy   wyszłam  z   wanny,
okazało   się,   że   Marcus   zamówił   wszystko,   dosłownie   wszyst
ko, co było w karcie, żebyśmy zjedli kolację przy kominku.

Blair   ogarnęła  przemożna   ochota,   by   zdzielić   Camillę   w 

głowę młotkiem do krykieta. Zerknęła na Marcusa. Zarumienił 
się. Może to tacy kuzynowie, co się bawią w lekarza? Nawet, 
kiedy są już na to za starzy. Czyżby ta klacz nie pojmowała, że to 
ona jest-dziewczyną Marcusa?

- Cam,   Blair   na   pewno   nie   chce   słuchać   o   naszych   wy

padach   narciarskich.   -   Marcus  wstał   i   pokazał  lokajowi   pusty
półmisek po kanapkach.

Blair także się podniosła.
-Gramy jeszcze jednego gema, seta, czy jak to się do cholery 

nazywa? Może tym razem i mnie się uda uderzyć.

- Padam   z   nóg.   Powinienem   był   cię   ostrzec   -   tłumaczył

się Marcus. - Camilla to mistrzyni gier.

No, dobrze.

-

Muszę do łazienki - wycedziła Blair przez zęby,

-Och. - Camilla się zarumieniła. - .lankeska bezpośred
niość.

I brytyjska wredność.

-Wewnątrz - tłumaczył Marcus. - Za biblioteką, w lewo.
-Poradzę   sobie   -   zapewniła   Blair,   chwiejąc   się   lekko   na 
nogach. Dżin uderzył jej do głowy. - Nic zawracajcie sobie 
głowy.

Maszerowała kamienną ścieżką. Wygładziła zmarszczki na 

białej szmizjerce Thomasa Pinka. którą założyła specjalnie na tę 
okazję.   W   domu,   o   dziwo,   panował   bałagan   i   zalatywało 
gnijącymi kwiatami. Oczywiście meble były przepiękne,

52

5-!

background image

zwłaszcza chodnik. Lady Rhodes chyba co roku wysyłała ko-
goś' do Marrakeszu na zakupy, żeby uzupełnić kolekcje, Ale 
witrażowe okna nadawały wnętrzu kościelny charakter i Blair 
czuła się nieswojo, błąkając się po korytarzach, podczas gdy 
gdzieś' na piętrze lady Rhodes leczy kaca.

Sama w łazience, zapaliła kolejnego silk cuta - to jej nowe 

ulubione angielskie papierosy - i przyglądała się swojemu 
odbiciu w lustrze, wypuszczając dym ustami. Zmrużyła oczy 
i wydęła wargi, ćwicząc seksowne spojrzenie, którym uraczy 
Marcusa. Jeszcze jedno martini i zaproponuje powrót do hotelu 
Cłaridge na popołudniową sesję w łóżku. Gry i zabawy na 
świeżym powietrzu to fantastyczna sprawa, ałe miała ochotę 
na prawdziwy wysiłek. Wypaliła papierosa do końca i wsunęła 
do kieszeni francuskie mydełko w kształcie muszli. Tak dla 
zasady,

Trudno się pozbyć' starych nawyków.
Tymczasem na dworze przygotowano nowe martini i Mar-

cus podał jej koiejny kieliszek, ledwie usiadła.

-Potrzebna   jej   popielniczka   -   zauważyła   Camilla.   Ner-
wowo obserwowała słupek popiołu na papierosie Blair.

-

Dzięki, nie trzeba, trawnik mi wystarczy - burknęła Blair 

i upiła łyk z kieliszka z cieniutkiego szkła. Udało jej się 
roz-lać tylko odrobinę.

-Skarbie, poczekaj! - skarcił ją dobrodusznie Marcus. - 

Chcemy wznieść toast. Czekaliśmy na ciebie.

-Z jakiej okazji? - Z trudem powstrzymała beknięcie.

-

Kiedy odeszłaś, Camilla przekazała mi cudowną wiado-

mość.

Wyjeżdża do Szwajcarii na plastyczną operację nochala? 

W końcu postanowiła się przyznać, że jest starą lesbą? Idzie 
do zakonu?

- Zostanie dłużej. Spędzi z nami całe lato. Czy to nie cu

downie? - Marcus stuknął się z nią kieliszkiem.

Camilla upiła malutki łyczek i przykryła dłoń Blair swo-

J4-

-Zaprzyjaźnimy się, będziemy sobie bliskie jak siostry

obiecała. Tym razem mówiła jak zła macocha, a nie jedna

/. trzech małych świnek.

Blair uśmiechnęła się z trudem i jednym haustem dopiła

martini do dna. Spojrzała na Camillę.

- Zawsze chciałam mieć starszą siostrę - powiedziała, ak

ceptując przesadnie słowo „starszą".

Marcus objął je obie ramionami, silnymi i muskularnymi 

dzięki grze w squasha, i uścisnął je serdecznie.

- Wiedziałem, że się polubicie.

Cmoknął każdą z nich w policzek. Blair zamknęła oczy i 
wyobrażała sobie, że Camilli wcale tu nie ma. Dzięki Bogu, 
zawsze miała bujną wyobraźnię.

54

background image

narodziny gwiazdy (mniej więcej)

Jasnopomarariczowe  gumowe   japonki  od   Hermesa   stukały 

głośno   o   biało-czarną  marmurową   szachownicę   podłogi  hotelu 
Chelsea, gdy Serena szła do pokoju 609. w którym Ken Mo-gul 
zakwaterował   jej   ekranowego   partnera,   Thaddeusa   Smitha. 
Chelsea   to   prawdopodobnie   najsłynniejszy   nowojorski   hotel. 
Kiedyś' mieszkały tu ikony pop kultury, takie jak Andy Warhol i 
Janis Joplin. Tak było do czasu, aż ogromny pożar  wypłoszył 
sławnych   mieszkańców.   Teraz   zatrzymywali   się   tu   głównie 
turyści,   ale   w   budynku   nadal   panowała   atmosfera   lat   sześć-
dziesiątych. A w podziemiach mieścił się modny, ponury bar, o 
jakże pasującej nazwie - Serena.

Serena  nie  wiedziała,  dlaczego   Thaddeus   zatrzymał  się   w 

hotelu,   a   jej   przypadło   obskurne  mieszkanie   bez   klimatyzacji. 
Siedziała sama jak palec, odkąd Jason wyszedł. Było zbyt gorąco, 
żeby się gdzieś ruszyć. Wtedy zadzwonił Ken i kazał jej przyjść 
na   pierwszą   próbę   z   Thadem.   Serena   odetchnęła   głęboko, 
nerwowo bawiła się suwakiem srebrzy sto szarej torby Balenciagi 
i zapukała w odrapane drzwi do pokoju 609.

- O, cześć! - pisnęła rados'nie. gdy otworzyła jej Vanessa 

Abrams. Od zakończenia szkoły minęły zaledwie dwa tygodnie, 
ale miała wrażenie, że to już dwadzieścia lat. Vanessa 

56

miała   na   sobie   sukienkę   z   czarnego  jedwabiu   i   fantastyczne 
srebrne sandały. - Super wyglądasz!

Vanessa   już   otwierała   usta.   żeby   odpowiedzieć,   ale   Ken 

wpadł jej w słowo.

- Serena  -  powiedział  powoli.   Siedział  na  parapecie  w  sa

lonie i palił papierosa bez filtra. - Witaj w naszym s'wiecie!

-Fajnie   cię   widzieć.   -   Serena  zachichotała,   minęła   próg  ł 

weszła   do   pomieszczenia   zalanego   światłami   z   Dwudziestej 
Trzeciej.   Intensywna   zieleń  ścian  przypominała  jej   łazienki  w 
Hannover Academy, szkole z internatem w New Hampshi-fc, do 
której przez rok chodziła. Skóra, którą obito ogromną kanapę, 
była   popękana,   zwłaszcza  przy   oparciach.   Na   parapecie   stały 
dziesiątki doniczek z kaktusami. W głębi apartamentu dostrzegła 
rozesłane wielkie łoże.

- Od razu wyobrażasz sobie, ilu ludzi się tam kochało, nie?

szepnęła Vanessa. Serena zmarszczyła nos. Tak, teraz tak.

-Oczywiście znasz Vanessc. - Ken wyrzucił papierosa przez 

otwarte  okno  za   plecami.   -   Ściągnąłem  ją   na   pokład.   Będzie 
głównym operatorem.

Nie żeby biedaczka miała jakikolwiek wybór.

-Super, bomba. - Serena puściła oko do Vanessy, która była 
zajęta bardzo profesjonalnie wyglądającym sprzętem.
-A ja jestem Thaddeus - rozległ się seksowny głos, Gwiazdor 
wszedł z sąsiedniego pokoju.

Thaddeus Smith był wyższy, niż się spodziewała, a ster-t /,i|ee 

ciemnoblond  włosy dodawały mu jeszcze  ze dwa  centy-liirliy. 
Miał na sobie bardzo zwyczajne ciuchy, ciemne dżinsy . praną 
czarną  koszulkę  polo   Lacosty,   z   postawionym  kołnierzykiem. 
Serenie wydało się, że już go zna, i w pewnym ■nsie tak było. 
Widziała,   jak   w   dwóch   komediach   romantycznych   podrywał 
słodką   gwiazdkę   z   Południa.   Trzymała   za   Hlctto   kciuki,   gdy 
uciekał przed psychopatycznym mordercą

57

background image

(który   zresztą   okazał   się   jego   zaginionym   przed   laty   bratem 
bliźniakiem, a Thad podjął się aktorskiego wyzwania i zagra! obie 
role).   Ba,   widziała   go   nawet  w   obcisłym  kombinezonie.   Grał 
wtedy   niemą   istotę   z   innego   świata,   którą   obudziło   słońce, 
oświetlając ruiny Majów. Słyszała już jego baryton, gdy gawędził 
swobodnie w talk show, no i, oczywiście, wiele razy podziwiała 
jego   znak   firmowy   -   fantastycznie   wyrzeźbiony   brzuch   -   na 
reklamach   bielizny   Lesa   Besta.   Nie   zawiódł   jej   oczekiwań   w 
rzeczywistości. Był boski, poczynając od złotego zarostu, poprzez 
ostre, regularne rysy, po opalone, piękne stopy. Thaddeus mocno 
uścisnął jej rękę.

-Tak się cieszę, że wreszcie się poznaliśmy. - Czy jej się tylko 
wydaje,   czy   głęboko   zajrzał   jej   w   oczy   granatowym 
spojrzeniem?
-Ja też - szepnęła.
-Świetnie, że wszyscy jesteśmy razem - zaczął Ken i zapalił 
kolejnego   papierosa.   Przycupnął   na   parapecie   w   niebez-
piecznie śliskich granatowych szortach i podciągnął kolana 
pod brodę. - Dobra, wyciągamy scenariusze. Thaddeus, od tej 
pory to Hołły, nie Screna.

Thaddeus   przysiadł   na   zniszczonej   skórzanej   kanapie   i 

nonszalancko cisnął poduszkę na podłogę.

-Siadaj. Hołły.
Serena wyjęła scenariusz z torby i przysiadła na kanapie. Stłu-

miła ochotę, by od razu się przytulić do ekranowego partnera.

To byłoby bardzo nieprofesjonalne.

Ken zamknął oczy i oddychał głęboko, aż drżały mu nozdrza. 

Rozcapierzył palce jak macki, zeskoczył z parapetu i zatoczył się 
na   środek   pokoju.   Gwałtownie   otworzył  oczy,   gdy   wpadł   na 
poobijany   drewniany   stolik   do   kawy   i   sterta   różnych   wersji 
scenariusza runęła na podłogę. Potem wskoczył na stolik i kucnął, 
bardzo blisko dwójki aktorów.

58

- Na początek scena kulminacyjna. To kwintesencja filmu

i  chcę od tego  zacząć, zanim weźmiemy  się za  cokolwiek  in
nego. Wszystko prowadzi do tego momentu.

Ken był tak blisko, że Serena czulą jego nieświeży tytoniowy 

oddech. Zasłoniła się scenariuszem i przeglądała go nerwowo. 
Liczyła, że będą ćwiczyć chronologicznie i nauczyła się roli w 
pierwszych kilku scenach. O drugiej połowie filmu miała tylko 
mgliste pojęcie.

-Przeczytamy to sobie raz, a potem zabieramy się do roboty. 
Każde znajdzie swoje miejsce w przestrzeni, jasne? Vane-jtsa 
będzie kręcić tylko zdjęcia próbne, żebyście mogli rzucić na 
nie okiem. Co wy na to? - Ken nadal czaił się na stoliku.
-Zaczynajmy. - Thaddeus odłożył scenariusz.
-Moment - mruknęła Vanessa. Podłączała kamerę do lap-(Dpa 
reżysera.
-Holly? - zapytał Ken. Oparł dłoń na brodzie. Chyba wsadził 
też palec do nosa.

-Gotowa - wymamrotała Serena. Cholerny świat! Nie Btała 

nawet jednej linijki tekstu. Głęboko zaczerpnęła tchu.

- Skarbie,   wiecznie  umie   ratujesz.  Jak  ja   ci   się   odwdzię-

i ic? - zaczęła i powoli, celowo machnęła ręką. Taki seksowny
jicsl. Odrobina kokieterii.

- Nie musisz - odparł Thaddeus jako Jeremy Stonc, swoim 

tfynnym zmysłowym barytonem. Stali przy oknie. Pochylił się, «/ 
słońce oświediło jego profil, i wziął Serenę za rękę. - To ja Jestem 
twoim   dłużnikiem.   Holly.   tobie   zawdzięczam   wszystko. 
Pokazałaś mi, jak... - Znacząco zawiesił głos. - Jak być sobą.

Może dlatego, że był świetnym aktorem, a może dlatego. te 

był  zabójczo  przystojny,  w   każdym  razie   w   jego  ustach  bez-
nadziejny  tekst   brzmiał  niemal   naturalnie.   Stał   tak   blisko,   że 
Serena czulą jego oddech. Pachniał miętą. Czy on naprawdę Jpul 
idealny?

59

background image

Owszem.

- Ja... ja... - zawahała się. - Nie wiem. co powiedzieć.
Po drugiej stronie pokoju Vanessa chrząknęła za kamerą.

- Nic nie mów - szepnął Thaddeus jako Jeremy. - Pozwól

mi na ciebie popatrzeć.

Serena   ani   drgnęła.  Nic   na   to   nie   poradzi;   wierzyła  we 

wszystko, co mówił.

-Stop! - zawołał Ken Moguł. - Holly, skarbie, pamiętaj, jesteś' 
Holły, nie Sereną.
-Jasne - szepnęła. Nie czuła się Holly Golightly. Była sobą, a 
tuz obok stał facet jej marzeń. Nigdy nie udawała niczego 
przed mężczyznami. Trudno zacząć tak nagle, zwłaszcza przy 
kimś' tak pięknym.
-I przestań machać ręką -jęknął Ken. Marudził jak dziecko. - 
Wygląda, jakbyś odganiała muchy.
-Przepraszam.  -   Przez  otwarte  okno  słyszała  ruch  uliczny. 
Wolałaby być tam, na zewnątrz, oglądać wystawy z Thad-
deusem, albo może dać się zaprosić na sushi do Sushi Samba, 
zaledwie kilka przecznic stąd. Thaddeus wychylił się przez 
okno i odetchnął głęboko. Czyżby czytał w jej myślach?

-Słuchaj Thada, dobrze? - Ken nadal nic wyjął palca z nosa. - 

To   już   nie   Thad,  prawda?  Nie,  to   Jeremy.  Słyszysz  to?  Jego 
nieśmiałość? Jego zdenerwowanie? On się ciebie boi. rozumiesz? 
Boi się i jednocześnie jest zafascynowany. Pokaż nam to. Spraw, 
żebyśmy wszyscy stracili dla ciebie głowy.

Jakby kiedykolwiek miała z tym kłopot.

- Jeszcze raz! - Ken klasnął w dłonie i jednocześnie zapa

lił   kolejnego  papierosa,   choć   poprzedni   wypalił   się   w   popiel
niczce, a on nie zaciągnął się nawet raz.

Thaddeus znowu grał. Pochylił się nad Sereną.

- Skarbie,   wiecznie   mnie   ratujesz.   Jak   ja   ci   się   odwdzię

czę? - zapytała, tym razem bardziej stanowczo.

óC

-Nic musisz.
-Koniecznie  przyjdź   na   moje...   -   Nie  pamiętała,   co   dalej. 
Powinna zajrzeć do tekstu.
-Przyjęcie! - wrzasnął Ken. - Przyjęcie! Holły, nie czytałaś" 
scenariusza?!

-Czytałam - mruknęła Serena. Najchętniej kopnęłaby stertę 

scenopisów na podłodze, aż wyleciałyby przez okno.

- No dobra, przejdźmy dalej. - Ken tarł dziwnie czerwone

czoło. - Scena poranna. Tam jest mało tekstu, więc chyba dasz
sobie radę. co, Holly?

-Jasne. -Miała wrażenie, że wszystko robi nic tak, a powie-

działa dopiero kilka słów. Co to, nie ma czasu na rozgrzewkę?

-Dobra,  Thaddeus,  zaczynasz  -   polecił   Ken   z   nowym  pa-
pierosem w dłoni.
-Holly.   -   Thaddeus   recytował   z   pamięci,   jego   scenariusz 
iiiidal leża! na kanapie. - Wiedziałem, że cię tu znajdę.
-Zawsze będziesz wiedział? - Serena kątem oka widziała, jak 
Ken kręci głową, więc rzuciła scenariusz na ziemię. Da nobie 
radę. Wspięła się na palce i wtuliła w szeroką pierś partnera.
-Tak, jeśli się zatrzymasz - odparł miękko. - Nigdy wię-Mj nie 
uciekaj.
-Obiecuję - szepnęła. Była to jej ostatnia kwestia w filmie. 
Wyciągnęła   szyję   i   odchyliła   głowę   do   tyłu,   podsuwając 
ihaddeusowi wargi. Jego usta pachniały papierosami i miętą, 
■Ce - owsianym kremem Kiehla, a ubrania proszkiem Tide. 
Niemal go nie dotykała, oparła tylko dłonie na jego szerokiej 
klulce piersiowej, ale była świadoma bliskości jego ciała, po-
czynając od silnych pleców, po idealny brzuch. Od muskular-
nych ramion, po stopy w japonkach. I czegoś'jeszcze. Elek-
trycznej  iskry  w  powietrzu,   w  skrawku  przestrzeni  między 
nimi. Czy to gra, czy rzeczywistość?

61

background image

- Dobra - wy stękał Thaddeus. Cofnął się o krok i Serena,

oparta o niego całym ciężarem, się zachwiała,

Roześmiał się nerwowo.

- Ken, przerwa na papierosa?

Keri   rzucił   mu   paczkę   czerwonych   marlboro.   Thaddeus 

spokojnie wyjął papierosa i zapalił.

- 1 co ty na to? - zapytał reżysera. Wsunął kciuk za pasek

spodni.

-Dobrze. Lepiej. Tym razem widziałem jakąś' iskrę. Ale Holły 

musi  poczuć   bluesa.   Holly,   możemy   przerobie   tekst,  jeśli   nie 
możesz się go nauczyć.

-Jak to? - Serena opadła na sfatygowaną kanapę. Przecież nie 
myliła się aż tak często, prawda?
-No   wiesz,   jeśli   twoje   kwestie   są   za   długie.   -   Tłumaczył 
powoli i wyraźnie, jakby rozmawiał z cudzoziemką kiepsko 
znającą angielski. - Jeśli nie możesz wszystkiego zapamiętać.

Sugeruje, że jest głupia?

-Nie, dam radę - zapewniła znużona.
-Nauczy się. - Thaddeus przysiadł koło niej. Położył miękką 
dłoń na jej nagim kolanie i s'cisnął uspokajająco.

Wiesz, że tak, pomyślała. Boże, czyżby już się zakochała? 
Czasami jest chyba aż za łatwa. Bez komentarza.

- Jasne, jasne - zgodził się Ken. - Ale musimy mieć wię

cej prób. Co ty na to, Vanesso?

Vanessa nie zdążyła wszystkiego nagrać, bo nie dali jej dos'ć 

czasu, by podłączyć sprzęt.

-Bomba - skłamała entuzjastycznie. Jak by nie było, to tylko 

próba.

A wszystko wskazuje na to, że prób ezeka ich mnóstwo.

background image

myślisz, że kogoś znasz

Skarbie,   wróeiłeeem!   -   Dan   zajrzał   do   pokoju   Jenny,

swojej młodszej siostry. - Vanessa?

-Cześć. - Vanessa wstała zza sztalug Jenny. Przytulny pokój 

nadal pełen był płócien jego siostry. Jedne przedstawiały rozmyte 
krajobrazy, inne szkice najsłynniejszych nowojorskich budynków, 
między innymi Dakoty przy Siedemdziesiątej Drugiej. Było też 
kilka aktów, które, jak zauważyła Vanessa, Dan skrzętnie omijał 
wzrokiem, na wypadek, gdyby były to autoportrety Jenny, Objęła 
go serdecznie i uściskała. - Dzięki, ■ pozwoliłeś mi się u was 

zatrzymać.

-Będzie   super   -   zapewnił   ją   i   usiadł   na   łóżku   zasłanym 
niebieską flanelową narzutą. - Spędzimy razem szalone no-
wojorskie łato. Wyobrażam sobie te wszystkie rzeczy, wiesz: 
pływamy  rowerem  wodnym  po   jeziorku  w   Central  Parku, 
za-|:idamy bajgle z H&H w wolny dzień...
-Tak, brzmi świetnie, ale będę niesamowicie zajęta. Musimy 
nieźle harować, jesTi ten film ma się udać. - Skinęła głową w 
stronę   komputera.   Na   monitorze   widniała   nieruchoma 
■etyczna   twarz   Sereny   van   der   Woodsen,   Vanessa 
przeglądała   materiał,   który   udało   jej   się   nakręcić   tego 
popołudnia. Jeśli to

63

background image

miała   być   reprezentatywna   próbka   gotowego   filmu   -   ciężka 
sprawa.

-

Jasne.

Dan się naburmuszył.

-

Oczywiście,

No cóż, wszystko ma swoje dobre strony. Im bardziej Serena 

myliła się na próbach, tym więcej czasu Vancssa miała na ekspe-
rymenty artystyczne. Chciała zrobić cos naprawdę dobrego. Po-
stanowiła, że jej zdjęcia będą bardzo awangardowe, aż Kenowi 
Mogulowi i producentom opadną szczeki. Mówił coś o Godar-
dzie, a Vanessa to mistrzyni łączenia humoru i tragedii. Pokaże 
zużyty kondom pod podeszwą Holły, imprezowiczkę zbnikaną!

- Gdzie  twój  tata?  - zapytała,  chcąc  zmienić  temat.  To  tyl

ko   kwestia   czasu,  zanim  stanie   oko   w   oko   z   Rufusem,  bitni-
kowym   poetą,   ojcem   Dana.   Pewnie,   jak   zwykle,   będzie   miał
na   sobie   poplamioną   koszulkę  z   logo   Metsów   i   zbyt   obcisłe
brązowe szorty. Liczyła, że spotka go, zanim wpadną na siebie
w środku nocy. Kto wie, co wtedy wkłada?

Dan wzruszył ramionami.

-Rozmawiałaś z Ruby? - Wyjął z kieszeni wymiętą paczkę 
cameli. Zapalił i położył się na wąskim, niewygodnym łóżku 
Jenny.   -   Mam   nadzieję,   że   się   pogodzicie.   Życie   jest   za 
krótkie, rozumiesz?
-Co?  -   Vanessa  leniwie   wyciągnęła   się   obok  niego.  Ruby 
przysłała jej kilka esemesów z wyrazami skruchy, ale była 
zbył wściekła, by je doczytać do końca. Oczyma wyobraźni 
widziała,   jak   siostra   wyciska   Piotrowi   syfy   z   pleców   w 
zachlapanym   farbami   atelier,   czyli   jej   dawnym   pokoju. 
Musnęła niemal łysą głową kark Dana i szepnęła: - Wiesz, w 
tej chwili nie chcę o tym myśleć.
-To źle - zauważył poważnie. - Zawsze podobało mi się to, co 
was łączy.

§4

-

Jasne. - Zachichotała mimo woli. - Dobrze się 

czujesz?
Dan odwrócił się tak, że niemal stykali się nosami. Vanes-

sa pocałowała go w usta. Pachniał papierosowym dymem. Do-
tknął jej twarzy.

-Wiesz,   nigdy   nie   zdawałem   sobie   z   tego   sprawy,   ale 

szczęście jest... jest tu. pod nosem, rozumiesz? Jesteś wszystkim, 
czego potrzebuję do szczęścia, i mam cię tu, w domu. Tak, wiem, 
masz mnóstwo pracy i w ogóle, ale i tak jest świetnie. O wiele 
łatwej jest osiągać szczęście, niż pogodzić się ł. brzydotą.

Vanessa zagryzła usta. Owszem, kocha Dana, ale bała się, że 

wygłosi zaraz kolejną żenującą deklarację wiecznego uczucia, jak 
w   swojej   mowie   pożegnalnej.   Niektórych   rzeczy   lepiej   nie 
mówić.

Prosimy o powtórkę.

- Nauczyłeś   się   tego   w   pracy?   -   zażartowała.   -   Nie   wie

działam, że w Strand można kupić poradniki psychologiczne.

-Nie mówię o pracy. - Mocno zaciągnął się camclem. Dzisiaj w 

czasie przerwy przeczytałem Śiddarthę. Zycie jest /.byt krótkie... 
Mamy tylko cień s/ansy na to, że nadamy mu Nens, rozumiesz?

O ile pamiętała, tylko o jednej książce mówił równie entu-

zjastycznie. Były to Cierpienia młodego Wertera, nudny bełkot o 
depresyjnym kolesiu, który na końcu popełnia samobójstwo, ho 
jego dziewczyna wyszła za innego.

-No dobra, zbiłeś mnie z tropu. O co ci chodzi, do choiny .> - 
zapytała. Patrzyła w jego piwne oczy spod zmarszczonych 
brwi.
-O sens życia - odparł krótko.
A może o pewną blondynkę z okrągłym tylkiem?

^

background image

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostafy zmienione lub 
skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Odkryłam coś  w sobie, jestem totalnie bi. Nie tak, jak my-
ślicie - po prostu jestem wiecznie rozdarta, gdzie spędzić 
lato. Doszłam do wniosku, że chcę  mieć  i jedno, i drugie. 
Dzięki ci Boże za lotnisko Teterboro. Chwila na autostradzie 
i   w   niecałą  godzinę  jestem   na   plaży.   Tym   sposobem   nie 
ominie mnie żaden surfer i żadne przyjęcie tu, w domu.

A miejskie przyjęcia w lecie mają w sobie coś ekskluzywne-
go. Są  takie kameralne, żadnych nieproszonych gości. No, 
prawie. Przecież  lubimy, kiedy  nas fotografują. Po prostu 
chcemy mieć  pewność,  że we włosach nie został  nam pia-
sek plaży, zanim rozbłyśnie flesz. Tak, mówię o paparazzi... 
Najwyraźniej muszą pracować przez całe lato i chyba kosz-
marnie im się nudzi, bo ścigają nieliczne sławy zostające w 
mieście - mnie także - jakby co noc odbywała się ceremonia 
wręczania nagród MTV.

Lato i plaża to jedno i to samo. Nie wyobrażam sobie roz-
stania z wybrzeżem. Afe przepiękny aktor T właśnie to zro-
bił; porzucił  fantastyczną  posiadłość  nad morzem (tak, tę 
samą,  która  widzieliście  w odcinku  Cribs)  na  rzecz upal-
nego lata w dusznym Nowym Jorku. To dopiero profesjo-
nalizm.

66

ZA OCEANEM

Kiedyś  byliśmy  angielską  kolonią,   ale   później  wygraliśmy 
wojnę  {bez urazy) i dlatego pewne rzeczy wyglądają  u nas 
inaczej. Bardzo mi się  podoba idea monarchii - zwłaszcza 
następca tronu i jego rudy brat, lew salonowy - ale wielu 
rzeczy  nie  pojmuję,   Na   przykład  wieść  niesie,  że  pewna 
młoda, seksowna niebieskooka Amerykanka, którą wszyscy 
znamy i kochamy, zaręczyła się z brytyjskim młodzieńcem o 
błękitnej   krwi.   On   jednak   preferuje   swoją,   za   prze-
proszeniem,   kuzynkę?   Podobno   w   najszlachetniejszych 
angielskich  rodzinach   nie   ma  nic  niezwykłego  w  tym,  że 
zaprasza się kuzynkę na tato, trzyma się ją za rękę podczas 
romantycznych   kolacyjek   w   najelegantszych  restauracjach 
Londynu i wymyka się razem na polowanie na lisy do domku 
pod strzechą. I co, szok kulturowy?

Wasze e-maile

IJ1   Droga Plotkaro

Moja mama się uparła, żebym tego lata odbyła prak-
tyki w znanym magazynie. Mówi, że dzięki temu po-
znam prawdziwe  życie, ale mam wrażenie,  że jako 
jedyna   spędzam   lato  w   dusznym  budynku,  pakuję 
przyszłoroczne sandały Marca Jacobsa i liczę  sztuki 
biżuterii Me&Ro. Czuję  się  jak ekspedientka! Zresztą 
mam jeszcze czas,  żeby pracować  do końca  życia, 
prawda? Czy nie powinnam teraz pokazywać  się  na 
plaży   w   towarzystwie  mojego  boskiego   chłopaka? 
Zamknięta

\*J\   Droga Zamknięta

A jak myślisz, jak ja się czuję? Nadal tu siedzę, choć kli-
matyzacja działa nastawiona na fuli, przy komputerze

background image

chłodzi się Dom Perignon, ale pracuję, zaspokajam wasze 
plotkarskie   potrzeby.   Atak   poważnie,   uszczknij   coś 
guccistycznego   z   pótki   z   okularami   słonecznymi. 
Zasługujesz na to! (Nikt nie zauważy, jeśli weźmiesz też 
coś dla chłopaka) Plotkara

IJ|   Droga Plotkaro

Czy N ma zaginionego brata? Chyba go widziałam 
wOysterShack, ale przecież niemożliwe, żeby to był on. 
Ten chłopak wyglądał jak robotnik i zadawał się z co 
prawda ładną, ale jednak miejscową. Co jest? Zezowata

I*H   Droga Zezowata

Jest tylko jeden jedyny N. Skoro teraz wszedt w branżę 
budowlaną, zatrudnij go, żeby ci wyremontował taras. 
Może się spoci, a wtedy zaproponujesz mu kąpiel nago! 
Plotkara

Na celowniku

B   kłóci  się  z   myszowatą  ekspedientką  u  Harveya   Nicholsa,   w 
dziale torebek. W Londynie także są  listy oczekujących, ale do 
niektórych jeszcze nie dotarło,  że cierpliwość  to cnota. S błądzi 
po nieznanych zakątkach Upper East Side, wygląda na to, że się 
zgubiła. Kupiła puszkę kociego jedzenia. Czyżby nowa wariacka 
dieta? N pojawił  się  na Catachungo Road w Hampton Bays, w 
baseballowej czapeczce z logo Yale, bardzo blisko tajemniczej 
dziewczyny   w   różowej   koszulce   z   logo   Oid   Navy.   Czyżby 
otworzyli sklep w Hamp-tons? V siedzi na brązowym skórzanym 
fotelu u fryzjera

ÓS

na   Upper   West   Side   -   nie   przejęła   się  napisem   tylko   dla 
mężczyzn. Chyba ktoś powinien jej powiedzieć, że już nie jest na 
Brooklynie. D na ławce na Union Square zaczytuje się książką o 
jodze kundalini i zaciąga papierosem. Może chce napisać epicki 
poemat   o   pozycjach   jogi   dla   chorych   na   raka   płuc?  Kogoś  to 
ciekawi? Bo mnie tak.

Wiecie, że mnie kochacie. 

plotkara

background image

miejscowi tez ludzie

Nate   pedałował   poboczem   żwirowanej   drogi   i   skręcił   na 

parking przed  Oyster  Shack. Tym  razem nie  powtórzył wczo-
rajszego żałosnego występu. Po lodach Tawny zaprowadziła go 
do warsztatu U Boba i rower był jak nowy. Chciwie zaciągnął się 
świeżym  powietrzem.  Rano  wypałił   tylko  jedną  trzecią  skręta, 
więc myślał jasno.

Coś nowego,
Dochodziła dopiero szósta, ale w Oyster Shack zebrało się 

już mnóstwo dzieciaków  w szortach i   koszulkach na ramiącz-
kach. Wszyscy sączyli piwo z puszek i zajadali frytki. Nate oparł 
rower na nóżce i powoli podszedł do czerwonego stolika, przy 
którym Tawny paliła papierosa virginia slim. Na pełnych ustach, 
muśniętych   brzoskwiniowym   błyszczykiem,   malował   się 
diabelski uśmieszek.

W  innej  sytuacji  Nate   czułby  się   głupio,  jadąc   na  randkę 

rowerem.  Ale  teraz  odpowiadał   mu  wysiłek,  podobała  mu  się 
bryza we włosach i wiatr na twarzy. To ostatnie miałby też w 
kabriolecie aston martin, należącym do ojca. Samochód czekał w 
garażu   zaledwie   dwadzieścia   minut   drogi   stąd,   ale   był 
największym skarbem Kapitana i Nate

;

owi nie wolno było

m

samemu siadać za  kierownicą,  zwłaszcza  w dzielnicy  tak nie-
ciekawej jak Hampton Bays.

Po   wspólnych  lodach   i   wizycie  w   warsztacie,  Tawny  za-

proponowała   kolację   następnego   dnia.   Nate"a   nie   trzeba   było 
długo przekonywać. Los, jak dobry kumpel, zawsze wybawiał go 
z   opałów   w   odpowiedniej   chwili.   Akurat   kiedy   samotność 
zaczynała mu doskwierać, poznał pewną siebie, seksowną Tawny.

-Jesteś'!   -   zawołała.   Zgasiła   papierosa   na   stole   i   cisnęła 

niedopałek   na   trawę.  Miała   na   sobie   brzoskwiniową   górę   od 
kostiumu i króciutką wiązaną czarną spódniczkę, która odsłaniała 
opalone,   silne   i   jędrne   uda.   Rozpuszczone   włosy   opadały   na 
piegowate ramiona i zsuwające się ramiączka biustonosza w tym 
samym odcieniu, co błyszczyk na ustach. - Bez upadku!

- Tak,   tym  razem  dotarłem  cały  i   zdrowy.  -   Nate   się   ro

ześmiał   i   potrząsnął   głową.   Opuścił   kołnierzyk   spranej,   ale
czystej   niebieskiej   koszuli   Brooks   Brothers,   którą   założył   po
pracy. Usiadł koło Tawny. - Więc to naprawdę dobry dzień.

-Jak było w pracy? - zapytała, smarując usta kleistą mana o 

zapachu wanilii. Aromat docierał aż do Nate'a.

- Jak  zwykle,  mordercza  harówka.  -  Od  dwóch  dni  moco

wał  nowe  łupki   na  dachu  trenera  Miehaelsa.  Bolały  go  ramio
na.  na   rękach  miał  odciski.  -   Pracuję   u   mojego  trenera,  więc
nie ma szans na chwilę przerwy. To straszny dupek. Czuję się
Juk na treningu.

Jasne, tylko bez kija. I piłki. I reszty chłopaków.

- W takim razie musisz go bardzo lubić, skoro zdecydowa

łeś' się pracować u niego przez całe lato - zauważyła Tawny.

Nate wzruszył ramionami, masując zesztywniały kark. -Owszem. 
- Przecież nie musi jej od razu opowiadać o kradzieży viagry i 
wstrzymanym świadectwie, nie?

M

background image

Lepiej nie.

- Biedactwo   -   zaszczebiotafa.   -   Może   masaż   dobrze   ci

zrobi? Poćwiczę na tobie. Po szkole chciałabym być MD.

Kim? Nie miał pojęcia, o czym mówi. MD? 
Miejscową Dupą?

- Masażystką   dyplomowaną,   głuptasie!   Nie   mieści   mi   się

w   głowie,  że   tego   nie   wiesz!   W   każdym  razie,   rozmawiałam
już   z   właścicielem   salonu  spa   w   Sag   Harbor  i   może   weźmie
mnie   na   praktykę!   Rozumiesz?   Mogłabym   się   uczyć  na   praw
dziwych klientach! Strasznie mnie to kręci. - Pochyliła się nad
stolikiem   i   zaczęła   masować   jego   przedramię.   Masowała   dwo
ma   rękami,   z   zadziwiającą   siłą.   Długie   paznokcie   drapały   go
lekko,   jak   diapaczki   oszronioną   szybę.   -   Widzisz?   -   zapytała.
- Super, co?

Owszem, super, a jeszcze lepszy byl widok. Tawny pochyliła 

się tak bardzo, że miał dokładnie przed oczami jej imponujące 
gruszkowate piersi.

- Nadal chodzisz do szkoły? - wymamrotał, bo dotarło do

niego,   że   teraz  jego   kolej   coś   powiedzieć.   -   Ja   właśnie   skoń
czyłem.   -   Dobrze   się   poczuł,   mówiąc   te   słowa.   Bardzo   mę
sko.

O rany.

-Został mi jeszcze rok - wyjaśniła i przesunęła dłonie na jego 
klatkę piersiową. Mięśnie były napięte po całym dniu pracy. - 
Już nie mogę się doczekać. Mam dosyć szkoły. Wymyśliłam 
sobie,   że   po   maturze   wynajmę   dom   w   Bays.  Jak   się   ma 
szczęście, to na turystach można zarobić tyle, że przez, resztę 
rokti leży się brzuchem do góry. Taki mam plan. dorobić się 
na turystach. - Roześmiała się.
-Super. - Nate z trudem skupiał się na jej słowach, bo piersi 
dziewczyny  niemal   leżały   mu   na   kolanach.   Nie   zwracał 
uwagi na to, co mówi. Trajkotała jak rodzice w komiksie Pea-

72

nuts: bla, bla, bla. Miała takie lśniące, pełne, brzoskwiniowe usta i 
pachniała wanilią.

Pochylił   się   i   pocałował   ją   lekko.   Delikatnie   dotknął   jej 

policzków.   Smakowała   dietetyczną   colą   i   sztucznymi,   ale 
pysznymi owocami.

Po dłuższej chwili odsunęła się ze śmiechem.

- Możemy to robić przez cały wieczór, ale najpierw chcia

łabym   usłyszeć,  jakie   masz   plany  na   przyszłość   -   stwierdziła
i wzięła go za rękę. - Opowiesz mi przy kolacji.

-Jasne.  -   Nate  wstał  i   poklepał   się   po   kieszeni,  żeby  się 

upewnić, że zabrał portfel. Ciekawe, czy w Oyster Shack przyj-
mują platynowe karty kredytowe American Express. Oblizał usla 
- teraz śliskie i owocowe - i przemknęło mu przez myśl, że jego 
piwo będzie smakowało jak pina colada. - Chodźmy coś zjeść, to 
ci opowiem, co planuję.

Nate Archibald coś planuje?

-Super.   -   Znowu  zachichotała.   Wstała   i   wzięła  ze   stolika 
papierosy, zapalniczkę i złotą torebkę z mnóstwem sprzączek,
-Za kilka miesięcy idę do Yale...
-Yale? Naprawdę? Rany, to dobry uniwersytet, - Wzięła go 
pod rękę. -1 drogi.

Z   drugiej   strony,  czyż   wykształcenie   nie   jest   jak   torebka 

I t i i k i n  - jak moż.na wycenić coś takiego?

background image

B jak buszująca

Blair Waldorf założyła nogę na nogę i odchyliła się do tyłu w 

wysokim skórzanym ciemnobrązowym fotelu. Podniosła do ust 
białą porcelanową filiżankę Spode'a. Upiła malutki łyczek letniej 
herbaty earl gray i uśmiechnęła się do Jemimy, ekspedientki, która 
ją obsługiwała,

- Panno  Waldorf?   -   zaszczebiolała   Jemima   i   wręczyła  jej

nieduży, ciężki, oprawiony w skórę notesik. - Proszę bardzo.

Blair otworzyła książeczkę. Wewnątrz była jej czarna karta 

American Express, rachunek i długopis. Bez wahania podpisała 
paragon, nawet nie patrząc na sumę.

-Cudownie. Kazałam zapakować pani zakupy i zawieźć do 
hotelu Claridge. Czy mogę pani jeszcze jakoś pomóc? Może 
wezwać taksówkę?
-Nie, dziękuję. - Blair uśmiechnęła się wdzięcznie. - Pojdę 
pieszo.

Od   godziny   siedziała   na   prywatnym  pokazie   w   nowym 

londyńskim butiku o nazwie Kid. a Jemima -  ładna brunetka ze 
strasznymi zębami - prezentowała jej wszystkie rodzaje butów, 
jakie mieli w sklepie. Mierząc ponad dwadzieścia par kozaków, 
zdążyła   wypić   dwie   filiżanki   herbaty,   przejrzeć   najnowsze 
francuskie wydanie „Voguc" i zadzwonić do Mar-

cusa. Znowu poczta głosowa. Ciekawiło ją, czy pracuje, czy może 
wyrwał się gdzieś z Camillą, kupić nowe kije do krykieta albo...

Albo co?
Blair   nie   poddawała   się   łatwo   i   postanowiła   sobie,   że 

wczorajszy dzień nie zepsuje jej humoru. Może Marcus i Camillą 
musieli się sobą nacieszyć, odświeżyć rodzinne więzi? Na pewno 
zaraz   się   sobą   znudzą.   Zresztą   Marcus   zapomni   o   istnieniu 
Camilli,   kiedy   zobaczy   Blair   w   nowych   kozakach   ze   skóry 
pytona, czarnym gorseciku Cossarda i biodrówkach do kompletu. 
Zamierzała mu zaprezentować ten strój jeszcze tego wieczoru, w 
przerwie   między   daniami   uroczystej   kolacji  i  szampanem   i 
czekoladą, którą zaplanowała.

Wsunęła jeszcze ciepłą kartę kredytową do nowego portfela 

Smythsona.   Wzięła  torebkę   (ręcznie   malowana   z   limitowanej 
edycji Goyarda), którą wczoraj kupiła, i wyszła ze sklepu na cichą 
Press Street. Jak dotąd była w Londynie tylko raz,  z  rodzicami, 
kiedy   miała   dwanaście   lat.   Zatrzymali   się   wtedy   w   hotelu 
Langham, przy Regent  Street.  Oglądali  zmianę  warty, zajadali 
kruche ciasteczka, pili herbatę i zwiedzili Tower. Pamiętała, że 
przez większość czasu słuchała Madonny na iPo-dzie. Ale wtedy 
była tu jako turystka. Teraz tu mieszka, a to zupełnie co innego.

Wszyscy mówili, że Londyn jest szary, mglisty, zachmu-ony i 

depresyjny, a tymczasem od tygodnia świeciło słońce. ewa i 

krzewy kwitły, za każdym rogiem kryły się piękne dy, budynki 

kusiły dekoracjami. Wszyscy twierdzili także Anglicy są 

zarozumiali i nadęci, mają fatalne zęby i sil-akcent. O ile te dwie 

ostatnie rzeczy okazały się prawdą, ńkj co wszyscy byli dla Blair 

bardzo mili i uprzejmi.

background image

No pewnie, rozmawiała jedynie ze sprzedawcami, którzy żyli 

na prowizję.

IA

■'5

background image

Ponownie zerknęła na komórkę; nadal żadnych wiadomości. 

Wrzuciła aparat do torebki. Oczywiście rozumie, że dżentelmen 
musi   zajmować   się   gościem   -   dla   angielskiej   klasy   wyższej 
rodzina to rzecz święta - a Camilla jest urocza, naprawdę. No, tak. 
Nawet jeśli wygląda jak blond krowa. Blair to wszystko rozumie. 
Ale chciałaby, żeby w ich związku pojawiło się więcej pikanterii, 
a   im   dłużej   Marcus   kazał   jej   czekać,   tym   bardziej   się 
niecierpliwiła. Może robi to tylko po to, żeby jeszcze bardziej ją 
rozpalić. No, może.

Idąc   mniej  więcej   w   stronę   hotelu,  czulą  się   trochę   jak   Julia 
Roberts  w  Pretty   Woman.  kiedy  mszyła   na  zakupy  na   Rodeo 
Drive,   w   wielkim   czarnym  kapeluszu,  i   wszyscy  sprzedawcy 
prześcigiwali się, żeby ją obsłużyć. I jeszcze trochę, jak Audrey 
Hepbum w My Fair Lady, gdzie grała śliczną biedną dziewczynę 
mówiącą cockneyem, która z nizin społecznych wdziera się na 
salony.  Tylko   że   Blair   nie   jest   ani  prostytutką,  ani   biedulą   z 
przcdmies'cia. Ech, szczegóły.

Rozglądała się dokoła, ale każda witryna, każdy szyld sklepowy 
wydawał się znajomy. Czyżby naprawdę zwiedziła już wszystkie 
sklepy  w  okolicy?  W  Londynie  to żadna sztuka robić  zakupy, 
korzystny   kurs   dolara   jeszcze   wszystko   upraszczał.   Blair 
zauważyła to zaraz po przyjeździe; musiała wymienić pieniądze na 
taksówkę i bardzo się ucieszyła, widząc iie ładnych, pastelowych 
banknotów dostała za nudne zielone dolary. Kasjer w banku dal jej 
nawet garść monet, w tym wielkiego pensa. wartego nie jednego 
cerita. ale aż dwa, śmieszną sześciokątną monetę i spore ciężkie 
monety   funtowe.   Jeśli   Anglicy   używają   monet   tak   samo,   jak 
Amerykanie banknotów, to po prostu zakupowy raj. Nie żeby ceny 
kiedykolwiek   zdołały   ją   powstrzymać.   Blair   stanęła   przed 
budynkiem, który niczym się nie różnił od domów w zachodnim 
Londynie. Była to wysoka, dobrze

76

oświetlona kamienica o dużych, czystych oknach z doniczkami na 
parapetach. Jednak łata zakupów sprawiły, że Blair miała szósty 
zmysł; wiedziała instynktownie, gdy trafiła na coś interesującego. 
Przez okno na parterze dostrzegła piękny chiński wazon pełen 
białych   kamelii   na   pozłacanym   stoliku.   Nie   widziała   nigdzie 
ubrań, ale była święcie przekonana, że w środku kryje się coś 
wspaniałego.

Jakby nie było, każdy ma ukryty talent.

Zadzwoniła   do   drzwi  i   po   chwili   rozległ  się   dźwięk  do-

mofonu,  więc  weszła  do   wyłożonego  marmurem  eleganckiego 
holu.   W   przestronnym,  jasnym  salonie   królował   rninimalizm. 
Fantastyczna zielona torebka z krokodylej skóry spoczywała na 
szczycie złamanej korynckicj kolumny, spowita w miękki blask 
reflektora.   Zapierające   dech   w   piersiach   czerwone   aksamitne 
baleriny   leżały   na   satynowej   poduszce.   Wyglądały   na   lak 
miękkie,   że   nie   oparła   się   pokusie   i   pogłaskała   je.   Wysoka 
Hinduska z długimi, gęstymi włosami uśmiechnęła się zza za-
bytkowego biureczka w stylu art nouveau. Blair poczuła się nie na 
miejscu   w   dżinsach   Rock   Republic,   złotej   jedwabnej   koszuli 
Eberjey   i   skromnych   sandałkach,   ale   nie   miała   zamiaru 
wychodzić.

- Jestem Lyla - przedstawiła się dziewczyna z nienagannym 

brytyjskim akcentem. - W czym mogę pomóc?

Blair podeszła do kręconych schodów. Kierowana instynk-

tem, wchodziła coraz wyżej. Schody były dokładnie takie same 
jak te, po których schodzi Eliza w My Fair Lady, w tej scenie, gdy 
dębi ntuje w towarzystwie.

No proszę, życie naprawdę naśladuje sztukę.
Piętro było niemal puste, jeśli nie liczyć wielkiego lustra przy 

najdalszej ścianie. Blair  zatrzymała się  w jasnym, słonecznym 
pomieszczeniu i wyobraziła sobie, że to jej garderoba. Pośrodku, 
na szklanym wieszaku, wisiała długa biała

77

background image

suknia.   Jedwabna,   uszyta  ze   skosu,  zdawała  się   żyć   własnym 
życiem.   Była...   piękna.   Ta,   która   ją   włoży,   będzie   bohaterką 
niekończącego   się   romansu.   Blair,   zafascynowana,   dotknęła 
materiału. Czyżby to... Tak.

Suknia ślubna.

Jej suknia ślubna.

- Zechciałaby pani przymierzyć?

Blair odwróciła się gwałtownie i zobaczyła Lyłę. Nie sły-

szała, kiedy weszła ńa górę.

- Tak, koniecznie - szepnęła. - Muszę.
Po co właściwie?

W sklepie przyjmowano jedną klientkę naraz, więc nie było 

oddzielnej przymierzalni. Lyla wspięła się na palce, żeby zdjąć 
szklany wieszak z uchwytu, a Blair niemal zdarła z siebie ubranie. 
Włożyła suknię przez głowę. Przeszył ją dreszcz, gdy jedwab, 
miękki i lekki jak bita śmietana, muskał jej ciało.

Nie  spojrzała   w   lustro,  póki   nie  była  gotowa.   Stała   przy 

oknie, wpatrzona w ogród na tylach sklepu.

- Proszę, jeszcze to. - Lyla zapięła jej na karku delikatny

złoty   naszyjnik.  -   Chyba   może  się   pani   przejrzeć  -   mruknęła
i odwróciła Blair twarzą do lustra.

Blair ostrożnie szła przez duże pomieszczenie, unosząc skraj 

sukni,  żeby   na   niego   nie   nadepnąć.   Przed   lustrem   było   małe 
podwyższenie. Weszła na nie ze spuszczonym wzrokiem, czekała, 
aż wszystko będzie idealnie. Puściła skraj sukni, odgarnęła włosy 
z twarzy i spojrzała w zwierciadło.

-Och! - jęknęła.

Oto jej przyszłość. Blair w życiu nie widziała równie idealnej 

sukni.   Zadziwiające.   Piękno   kreacji   sprawiło,   że   ona   sama 
wydawała się jeszcze ładniejsza. Stanik zupełnie nie pasował do 
kreacji, a  jednak  jej  cera  nigdy  nie  była równie nieskazitelna. 
Czuła się, jakby zeszła z okładki letniego wyda-

nia   ,,Town&Country'

:

.   Najwyraźniej  stare   powiedzenie,   że   in-

stynktownie  wiesz,  gdy  trafisz  na  odpowiednią  suknię  ślubną, 
zawiera sporo prawdy.

Pobiorą   się   w   kościele   świętego   Patryka  w   Piątej   Alei   i 

wydadzą   przyjęcie   w   hotelu   St.   Clair,  w   którym  zarezerwują 
wszystkie pokoje dla gości. Ojciec poprowadzi ją do ołtarza ze 
(zami   w   niebieskich   oczach,   szepcząc:   „Kocham   cię,   misiu", 
zanim   oddają   Marcusowi.   A   Marcus   przez   całą   uroczystość 
będzie trzymał ją za rękę, jak tylko on potrafi, dając do zrozu-
mienia, że są nie tylko kochankami, ale i przyjaciółmi.

-Wspaniała, prawda? - Lyla splotła ręce na piersi. Stała za 
Blair i uśmiechała się z aprobatą. Blair odnalazła jej wzrok w 
lustrze.
-Idealna - szepnęła, wpatrzona w s'nieżnobiały jedwab.
-Wyznaczyli już państwo datę? Hm, może najpierw 
oświadczyny? 1, no wiecie, studia?
-Biorę ją - zdecydowała Blair.
- Oczywiście,   -   Lyla  skinęła   głową.  -   Nie   pożałuje   pani.

- Narzeczony będzie zachwycony.

Blair machinalnie skinęła głową, ciągle wpatrzona w swoje 

odbicie.

- A naszyjnik? - zapytała Lyla.
Dlaczego   nie,   pomyślała   Blair.
No właśnie, dlaczego nie?

78

background image

danny ma coś w sobie

Jedyne, eo nie podobało się Danowi w Strand to fakt, że w 

księgarni   nie   było   pewnego   nowoczesnego   wynalazku   - 
klimatyzacji. Tego ranka pracował w ciasnej, dusznej piwnicy, w 
informacji;   zajmował   się   też   specjalnymi   zamówieniami,   na 
przykład na kalendarz z fotografiami chorób skórnych. Po kilku 
godzinach męczarni miał wreszcie okazję zaczerpnąć świeżego 
powietrza.

O ile tak można nazwać papierosa. Ledwie zjawił się jego 
zmiennik - ponury, milczący facet o imieniu Brent, który pracował 
w Strand od dwudziestu lat -Dan pomknął na górę krętymi 
schodami i wypadł na zewnątrz.

Wzdłuż budynku biegł betonowy beżowy gzyms. Przysiadł na

nim, rozkoszując się cieniem i papierosem.

Na chodniku tłoczyli się przechodnie, zwabieni koszami

z przecenionymi książkami, których i tak nikt nie kupował.

Leżały tam na przykład: Numizmatyka w dzisiejszej Kanadzie
Tiger, prawdziwa opowieść o psie, który pokochał kota. Dan
zamknął oczy i nic zwracał uwagi na buszujących w koszach.

Zaciągnął się głęboko i wspominał Siddarthę Hermana Hesse:
„Gdy Siddartha przechodził ulicami miasta, z jasnym czołem.

z królewskim wejrzeniem, smukły w biodrach - w sercach

80

młodych dziewcząt z bramińskich domów budziła się miłość"*. 
Nic na to nie poradzi, chciałby być Siddartha, a przynajmniej 
być podobnym do niego.

Chciałby też z kimś' o tym porozmawiać, zwłaszcza odkąd 

próba dyskusji z Yanessą okazała się niewypałem.

Czyjaś' dłoń na ramieniu wyrwała go z zadumy. Otworzył 

oczy.

- Dan?  -   Bree,   wysportowana,   zwinna  jasnowłosa   córka

bramina, stała przed nim i podziwiała go jak Siddanhę.

I kto twierdzi, że marzenia się nie spełniają?

-Cześć. - Zerw^ał się szybko. Bree miała na sobie obcisłą 
zieloną   koszulkę   bez   rękawów   i   białe   szorty.  Związała 
włosy   w   dwa   kucyki.   Jej   skóra   wręcz   promieniała 
zdrowiem.
-Ty palisz? - zapytała wstrząśnięta.

-Nie,  nie.  -  Dan szybko cisnął zapalonego  papierosa  na 

ziemię   i   zadeptał   niedopałek.   -   Trzymałem   go   dła   Steve'a, 
musiał wrócić do środka.

Nieźle, Szekspirze.

-Uf  - odetchnęła, wachlując się dłonią. -  Palenie bardzo 
szkodzi zdrowiu.
-Wiem. wiem - zapewnił szczerze i wytarł ręce w sprane 
zielone sztruksy.
-Tak  się cieszę, że  cię  spotkałam! -  Bree  wskoczyła na 
krawężnik   i   przeskakiwała   z   miejsca   na   miejsce,   jak 
dziecko. które chce do łazienki, ale żal mu się rozstać z 
kolegami. - Chciałam ci powiedzieć, że Siddartha bardzo 
mi się podobał.
-Tak? Świetnie. Niedawno sam wróciłem do tej książki.
- Tak? Co za zbieg okoliczności.
Jasne. Zbieg okoliczności.

* Hermann 

Hes.se

 Siddartha. Poemat indyjski, pr/el. Małgorzata 

Łukasiewicz, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1988 (przy. tłum.).

6 - Tylko w twoich siuich

g 1

background image

-Więc spodobała ci się? - zapytał, zakładając nogę na nogę 

gestem, jak miał nadzieję, tyleż sportowym co intelektualnym. - 
A co teraz czytasz?

-Zabieram się do dzieła, nad którym pracuje mój jogin. Pisze 

o   tym,   jak   usprawnić   komunikację   między   mózgiem   i 
pozostałymi   organami,   za   pomocą   jogi   i   mantr.   Napisał   z 
pięćdziesiąt rozdziałów, a każdy ma prawie sto stron. Pracował 
nad tym od jedenastu lat. W tym roku chyba mu to wydadzą. 
Prosił, żebym rzuciła okiem. Ja! Wyobrażasz to sobie? To wielki 
zaszczyt!

Zaszczyt? Raczej wrzód na jej wyćwiczonym tyłeczku.

- A1e muszę ci coś wyznać - ciągnęła, patrząc mu prosto

w oczy. - Nie przyszłam tu rozmawiać o książkach.

-Nie?

Dan zarumienił się i wbił wzrok w ziemię. Nerwowo kopnął 

papierosa, którego się wyparł. Oddałby wszystko, żeby go dalej 
palić.

-Chciałam   zapytać,   czy   nic   miałbyś'   ochoty   się   kiedyś 

spotkać? Wiem, pewnie wyda ci się to bardzo bezpośrednie. ale 
uważam, że trzeba chwytać dzień. Moim zdaniem los wynagradza 
śmiałość, nic sądzisz?

Dan entuzjaslycznie skinął głową.

-W każdym razie, trochę się nudzę sama. Dorastałam tutaj, w 

Greenwich Village, ale potem chodziłam do szkoły z internatem 
na zachodzie, więc nikogo tu nie znam. Jesienią idę na studia do 
Santa Cruz, ale nie chcę się nudzić w mieście przez całe lato, 
sama jak palec.

-Oczywiście   -   przytaknął  ochoczo.   -   Chętnie   ci   potowa-
rzyszę.
-Super! - Bree zeskoczyła z krawężnika. - Jaki masz rozkład 
dnia?
-Pracuję codziennie, ale po szóstej jestem wolny.

82

-

Świetnie. Co powiesz na Bikram?

-Jasne - skinął głową, choć nie miał pojęcia, o czym mówi. 

Rzadko bywał w klubach.

- Bomba!   -   pisnęła.   -   Podaj   mi   swój   numer,  zadzwonię,

żeby   potwierdzić,   ale   powiedzmy,   sobota?   -   Wpisała   numer
jego komórki do różowego telefonu.

Pozwolił sobie na dłuższą przerwę, niż mu przysługiwała. ale 

po odejściu Bree musiał zapalić jeszcze jednego camela, żeby się 
uspokoić. Nie miał pojęcia, co to jest Bikram. Nowy modny klub? 
Hinduska   restauracja?   A   może   niezależny   film?   Nieważne. 
Vanessa jest zajęta pracą, a on umówił się na gorącą randkę /e 
ślicznotką, która lubi czytać.

Co jak co, ale ta randka na pewno będzie gorąca.

background image

światła, kamera... a gdzie akcja?

-Cięcie! - wrzasnął Ken Mogul - Kurwa! - Cisnął zieloną 

fluorescencyjną podkładkę na ziemię i zerwał się ż metalowego 
krzesła. - Dziesięć minut przerwy. Muszę zapalić, do cholery.

Ręce   Sereny  drżały,  gdy   Thaddeus   przypalał   jej   gauloisa 

srebrną zapalniczką Zippo. Zaciągnęła się głęboko, ale tym razem 
nikotyna   nie   pomogła   jej   się   uspokoić.   Opanowanie   teksu   i 
wygłaszanie   swoich  kwestii   w   odpowiedni   sposób  okazało  się 
trudniejsze, niż sądziła. Co najgorsze, Ken, przerażający dziwak, 
wrzeszczał na nią co pięć sekund.

-Nie przejmuj się nim - mruknął Thaddeus. Przeczesał jasne 

włosy   dłonią   i   uśmiechnął   się   z   błyskiem   w   cudownych 
jasnoniebieskich oczach. Objął ją ramieniem. - Wiem, że jest ci 
ciężko. Zresztą uważam, że radzisz sobie świetnie jak na pierwszy 
raz. Mamy po prostu bardzo napięty plan zdjęciowy, a Kenowi 
zależy, żeby producenci byli zadowoleni. Uwierz mi, to nie ma nic 
wspólnego z tobą.

Czyżby?

- Naprawdę? - szepnęła, wtulona w jego opiekuńcze ramiona. 

Winnych okolicznościach nic kleiłaby się tak do faceta, którego 
zna dopiero od kilku dni, ale Thaddeus to ktoś' wię-

cej niż zwykły znajomy, [ nie chodzi tylko o to, że jest. Grali 

zakochanych.   Podczas   prób   idiotycznej   sceny   kulminacyjnej   I 
całowali się już osiem razy. Tulenie się do niego na kanapie

wydawało się jak najbardziej naturalne.

-

Słuchajcie! - ryknął reżyser. Wrócił do pokoju, wepchnął

[ paczkę czerwonych marlboro do kieszeni pogniecionej dżinso

wej koszuli z obciętymi rękawami, przez co wyglądała raczej

jak kamizelka. Serena wzdrygnęła się na dźwięk jego głosu.

Thaddeus przykrył jej dłoń swoją w uspokajającym gestie.

- Poniosło mnie - przyznał Ken. - Dajmy sobie spokój na

dzisiaj, dobrze? I tak, muszę z Vanessą ustalić rodzaje ujęć. Ale
wy dwoje pracujecie dalej. Idźcie na kolację, aa mój koszt.

-Dzięki,  Ken.   -   Thaddeus   wstat   i   się   przeciągnął.   Serena 

poczuta zapach potu i wody kolońskiej Carolina Herrera for Men. 
- To był męczący dzień. Chętnie wyskoczyłbym na drinka.

- I popracujecie nad chemia, tak. Holly? Poznaj go. Poroz-

\  mawiaj z nim, słuchaj go, ucz się od niego. Macie się zgrać,

rozumiecie?

i

Serena skinęła głową i zdusiła niedopałek w popielniczce

z macicy perłowej, balansującej na oparciu brązowej skórzanej 
kanapy. Jasne, może się zgrać, zwłaszcza z Thaddeusem. Ale ' 
niekoniecznie na oczach Kena.

- Świetnie   -   mruknął  reżyser.   -   No,  to   lećcie  na   kolację.

To wasza praca domowa.

Kolacja z hollywoodzkim gwiazdorem? A będą oceny?

Wybrali   As  Such  przy  Clinton  Strcet.   najmodniejszą,  naj-

bardziej zatłoczoną knajpkę w mieście. Podawano tu najlepszego 

background image

tatara, serwowanego z jajami przepiórezymi i frytkami solą 
morską.   Opróżnili   bulelkę   szampana   Veuve   Cliquot   do 

czekoladowego ciasta z jeżynami na deser. Lekko wsławiona

84

B5

background image

Serena wyznała Thaddeusowi, jak to się stało, że w zeszłym roku 
nie przyjęto jej ponownie do Hannovcr Academy.

Pojechała na lato do Europy. Przez kilka miesięcy balowała z 

Erikiem.   starszym  bratem,   i   flirtowała  z   Francuzami.  Erik   w 
sierpniu wrócił do Stanów, ale Serena została dłużej. Po co się 
liczyć,   skoro   plaże   Saint-Tropez   są   takie   piękne   nawet   we 
wrześniu?   Na   szczęście   Constance   Billard,   prywatna   żeńska 
szkoła, do której uczęszczała od przedszkola, zgodziła się przyjąć 
ją ponownie.

-Juz myślałam, że trafię na podrzędny uniwersytet i do końca 

życia będę mieszkała z rodzicami - wyznała. - A teraz proszę, 
gram w filmie, mieszkam sama, a jesienią idę do Yale. Nigdy nie 
wiadomo, co się wydarzy. - Uśmiechnęła się uwodzicielsko, ale 
alkohol sprawił, że wyszło to dość nieporadnie. Była to zachęta, 
żeby   ją   pocałował.   Z   drugiej   strony,   są   w   restauracji   pełnej 
gapiów. Może lepiej, że tego nie zrobił,

-Idziemy? - zapytaj, jakby nie mógł się doczekać, aż znajdą 

się w bardziej intymnym miejscu.

Ledwie   wyszli   na   duszną,   rozgrzaną,   zatłoczoną   ulicę. 

rozległ się krzyk.

-Thad!   Thad!   -   Z   cienia   wynurzył   się   krępy   brodacz  Ł 

aparatem  fotograficznym.  Pstrykał  zdjęcia,   idąc   w   ich   stronę. 
Flesz rozjaśniał ciemną uliczkę.

Thaddeus   opiekuńczym  gestem  objął  Serenę  w   talii.  Miał 

fałszywy uśmiech na ustach.

Serena także się uśmiechnęła. Przywykła już, że reporterzy z 

kronik towarzyskich ją fotografują. Kilka razy wystąpiła też jako 
modelka.   Ale   żaden   z   fotografów   nie   był   tak   natrętny. 
Przerażające.

-Idziemy - westchnął Thaddeus. Skinął na brodacza. -Słuchaj, 

stary, dość już. Idziemy.

86

Ale   reporter   nadal   im   towarzyszył.   Drobił   i   tańczył   jak 

bokser, i   pstrykał  bezustannie, tak szybko, że  brzmiało to  jak 
warkot karabinu maszynowego. Wy pstry kał cały film, błyska-
wicznie załadował nowy i pstrykał dalej.

-Dosyć  -   warknął  Thaddeus   bardziej  stanowczo.   Szarpnął 

Serenę za ramię w stronę jezdni. - Idziemy.

Serena   uśmiechała   się   dalej,   ale   rozbieganym  wzrokiem 

szukała taksówki.

- Kto   to,  Thad?!  -   zawołał   reporter  za  ich  plecami.  -   Co

masz  dzisiaj   na   sobie,   Thad?   -   dodał   bezczelnie.   -   Jesteś   bo
ski, wiesz? A ty, ślicznotko? Co to za projektant?

Akurat   tego   dnia   założyła   ulubioną   czarną   bawełnianą 

plażówkę Lesa Besta  i  czarne baleriny Capezio,  ale  była zbyt 
zaskoczona, by to powiedzieć.

- Koniec! - wrzasnął gniewnie Thaddeus.
Czyżby zamierzał odstawić numer Cameron Diaz?
Wszedł  na  ruchliwą  Clinton  Street,  machając rękami

jak   rozbitek   na   bezludnej   wyspie   na   widok   samolotu   ratun-
kowego. Ledwie zatrzymała się taksówka, wepchnął Serenę do 
środka,   wskoczył   za   nią   i   zatrzasnął   drzwiczki.   Fotograf 
przycisnął   aparat   do   szyby.  Serena  ukryła   twarz   na   szerokim 
ramieniu Thaddeusa i przez chwilę wiedziała, co czuta księżna 
Diana tuż przed śmiercią.

-Jedziemy, i to już! -warknął Thaddeus do kierowcy.
Dobiegł ich jeszcze krzyk fotografa:
- Jutro będziecie na pierwszej stronie „Post"!
Na rogu Siedemdziesiątej Pierwszej i Trzeciej Alei Thaddeus 

zapłacił, wysiadł i przytrzymał jej drzwiczki.

Ich   kroki   niosły   się   echem   w   nocnym   powietrzu.   Ruch 

uliczny  szumiał  na  Drugiej   Alei  jak  ocean.   Serena  weszła  na 
stopień i spojrzała na Thaddeusa. Wreszcie byli równego wzrostu.

background image

- Może   wejdziesz  na  drinka?  -   zapytała.  Nie  chciała,  żeby

przykre   zajście   z   nachalnym   paparazzim   zepsuło   im   wieczór.
Jakby nie było, po raz pierwszy ma Thaddeusa tylko dla siebie.
Nie  patrzy  na  nich  reżyser-dziwak,  nie  ma  tu  kamer  ani  scena
riusza, Nie przepuści takiej okazji.

Wzruszył ramionami.

-Usiądźmy lu na chwilę. - Przycupnął na stopniu. -Wszystko 

w porządku?

-Tak - szepnęła. Ostrożnie uniosła sukienkę i usiadła obok 

niego.

- Cholerny fotograf - mruknął gniewnie.

Serena położyła mu dłoń na udzie w geście pocieszenia.

-Dupek. - Uśmiechnęła się pogodnie. - Nie przejmuj się nim. 
Chodź na górę, zrobię ci pyszne mojito.
-Czasami mam tego dosyć. Wiesz, mówią do ciebie, jakby cię 
znaJi. Zawołał do mnie Thad, słyszałaś? - Thaddeus puścił jej 
propozycję   mimo   uszu.   Serena   patrzyła   na   srebrny   rożek 
księżyca nad wieżowcem przy Siedemdziesiątej Drugiej.
-Pewnie  jest  ci  ciężko.  Ludziom  się  wydaje,  że  cię  znają. 
Widzą cię w filmach, gazetach...

AJe nie chadzają na kolacyjki. Biedacy.

-Słuchaj, przecież ja nawet nie nazywam się Thaddeus.
-Jak to? - zdziwiła się.
-Mam  na imię Tim. Mój  agent  uznał,  że Thaddeus   brzmi 
bardziej filmowo.
-Chyba miał rację. - Serena skinęła głową i nagle przyszło jej 
na mysi, że może i ona powinna zmienić nazwisko. Może to 
jej pomoże w karierze.

Jasne,  bo   Serena   van  der  Woodseu   wcale   nie  brzmi  dra-

matycznie.

Poszukał chwilę w kieszeni i wyjął paczkę parlamentów light.

88

Szanuj Książk:

-Tu przynajmniej mamy spokój - mruknął i zapalił. Tak 
jest. Masz spokój i masz mnie.
-Żadnych fotografów - zachichotała. - Tylko my dwoje.
-Odrabiamy pracę domową. Z chemii, kapujesz? Bracie, 
lepiej trzymaj się scenariusza. Serena w życiu nie miała 
równie przyjemnej pracy domowej

i była pew

r

na. że świetnie sobie radzi. Pytanie tylko, jak się do 

niego przytulić, aby dać mu jasno do zrozumienia, że to nic ele-
ment roli. Chciała, żeby widział różnicą pomiędzy Screną a Holły. 
Żeby wiedział, które pocałunki są prawdziwe, a które udawane.

-Znowu się ^potykamy - rozległ się głos nad ich głowa-mi. 
Jason, jej sąsiad, w granatowym garniturze w prążki. Roz-
wiązał  żółto-niebieski   krawat   i   rozpiął   białą   koszulę  pod 
szyją.   Nie   widziała   go,   odkąd   tu   zamieszkała   i   szczerze 
mówiąc, już 0 nim zapomniała.
-Cześć,   Jason.   -   Nie   chciała   być   niegrzeczna,   ale   miała 
nadzieję, że sobie pójdzie. Owszem, jest miły i słodki, ale ona 
i Thaddeus muszą odrobić pracę domową.
-Cześć - odezwał się Thaddeus tym samym pogodnym tonem, 
którego   używał   w   telewizyjnych  talk   show.   Nie   wstał  ze 
stopnia, ale podał rękę Jasonowi. - Jestem Thaddeus.
Jason zbiegł ze schodów.
-Właśnie szedłem po pocztę. Jason - przedstawił się. Mocno 
uścisnął dłoń Thaddeusa. - Miło mi.
-Wybierz sobie stopień - zażartował Thaddeus i przesunął się 
odrobinę. - Mamy mnóstwo miejsca.
-A   może  pójdziemy  do   mnie  na   drinka?   -   zaproponowała 
Serena z nadzieją.
-Skoczę po piwo - zaoferował się Jason. - Mam kilka butelek 
w lodówce. Nie musimy wspinać się na samą górę.
-Super.   Podoba   mi   się   tutaj.   Taki   miły  wiaterek.  I   towa-

rzystwo. - Thaddeus uśmiechnął się do Sercny.

89

background image

- Mnie   też.  -   Odpowiedziała   uśmiechem  na  jego  uśmiech,

choć wolałaby być na górze, tylko we dwójkę. Chce wiaterku?
Otworzy mu okno,

Jason  mieszkał zaledwie piętro  wyżej, więc już  po  chwili 

wrócił z trzema zimnymi butelkami heinekena.

-Dzięki. - Thaddeus z westchnieniem zdjął kapsel i cisnął go 
na stopień.
-Ciężki dzień? - domyślił się Jason.
-Bardzo - przyznał Thaddeus. - A ty? Co robisz?
-Mam letnią praktykę w kancelarii Lowell. Bonderoff. Foster i 
Wallace   -   odparł   Jason  i   upił   spory  łyk.  Na   ulicy  głośno 
zatrąbił samochodowy klakson. Serena zerknęła na zegarek. 
To   doprawdy   fascynująca   rozmowa,   ale   szczerze   mówiąc, 
wolałaby teraz siedzieć w gorącej wannie.
-To   moi   prawnicy!  -   zawołał   Thaddeus   podekscytowany. 
jakby w życiu nie poznał nikogo równie fascynującego jak Ja-
son. - Nie znasz przypadkiem Sama?
-Słyszałem o nim - odparł Jason. To partner z Los Angeles, 
prawda?

Powiew wiatru rozwiał włosy Thaddeusa.

-Prawdziwy  pittbul.   Boże,   pamiętam,   jak   kiedyś   miałem 
problem z jedną wytwórnią i...
-Świat jest mały. - Serena ziewnęła i się przeciągnęła.
-W takim razie za mały świat. - Thaddeus podniósł butelkę i 
stuknął się z nimi.

Serena wypiła piwo do dna i przysunęła się do niego. Choć 

rozmowa   była   śmiertelnie   nudna,  jest   w   towarzystwie  dwóch 
dżentelmenów, którzy bez wątpienia zaniosą ją na samą górę do 
jej mieszkania, gdyby wypiła za dużo i straciła równowagę-

Jakby nie byto, zawsze polegała na innych.

uciekająca panna młoda

Blair   Waldorf  wbiegła  do  holu  hotelu  Claridgejak   kobieta 

bardzo zajęta, bo tak właśnie było. Musi jak najszybciej wrócić do 
apartamentu i przejrzeć zakupy. Spieszyło się jej zwłaszcza do 
imponującej sukni ślubnej, najwspanialszego łupu tego tygodnia. 
Dziesięć tysięcy funtów to majątek, nawet dla niej, ale suknia 
była warta każdego pensa i Blair wiedziała, że matka przyzna jej 
rację. A jeśli nie ona, to jej ojciec. Harold J. Waldorf, uroczy gej, 
który korzystał z życia na południu Francji. Ze wszystkich ludzi 
na świecie on na pewno zrozumie, co to znaczy, trafić na idealną 
suknię ślubną.

Zamierzała zaplanować spotkanie z ojcem w Paryżu. Chyba 

już czas, żeby Marcus poznał jej rodziców? To tylko kilka godzin 
stąd. No i co to za frajda, wyjechać z ukochanym w romantyczną 
podróż pociągiem i zostawić kuzynkę Camillę w Londynie. Idąc 
przez   hol,   dostrzegła   recepcjonistkę   za   ślicznym   małym 
biureezkiem. Świetnie, pomyślała. Niech ona wszystko załatwi! 
Przemierzyła   marmurowy  hol   i   zatrzymała   się   przed   kobietą, 
piszącą coś w oprawionym w skórę notesie.

--Chciałabym zamówić bilety do Paryża - odezwała się Blair.

91

background image

- Pani...   przepraszam   bardzo,   Beaton-Rhodes?   -   zapytała

recepcjonistka,   niska,   zgrabna   Azjatka   w   okularach   lennon-
kach i krótkiej, praktycznej fryzurce.

- Panna Waldorf - poprawiła Blair.
Nie pani Beaton-Rhodes. Jeszcze nie.

-Oczywiście   -   speszyła   się   recepcjonistka.  -   Chciałam   się 

jedynie upewnić, czy zostanie pani u nas przez kolejny tydzień?

- Tak, tak - B lair machnęła ręką. Miała ważniejsze sprawy

na   głowie.   -   Jak   mówiłam,   chciałabym   wyjechać   do   Paryża.
I to natychmiast.

-Oczywiście,  jeszcze  tylko  potrzebna   mi   karta  kredytowa. 

Żeby uiścić rachunek za pokój.

-Nie  może   pani   wystawić  rachunku  na   lorda   Beaton-Rho-
desa? - żachnęła się Blair, zirytowana. - On się tym zajmuje.
-Rozumiem. - Recepcjonistka skinęła głową i zapisała coś w 
małym notesiku. - A czyjego lordów ska mość wkrótce nas 
zaszczyci? Musi podpisać rachunek.
-Nie wiem - przyznała Blair. Za moniem będzie szykowała 
cudownie   romantyczny   wieczór:   szampan,   bielizna,   te 
sprawy; tyle że nie rozmawiała z Marcusem cały dzień, więc 
nie wiedziała nawet, czy się spotkają.
-Niestety, nalegam, żeby lord Beaton-Rhodes pojawił się u 
nas w najbliższym czasie i podpisał stosowne dokumenty.
-Dobrze - warknęła Blair. - Przyjdzie.

Minęła je grupa włoskich turystów. Niektórzy robili zdjęcia 
rozzłoszczonej Blair. -Cóż, panno...

-Waldorf - podsunęła.
-Cóż,  panno  Waldorf,  lord  musi  jutro  podpisać   rachunek, 
inaczej będziemy zmuszeni prosić panią o zwolnienie aparta-
mentu. Są inni zainteresowani.

92

- Świetnie   -   syknęła   Blair.   -   Zaraz  do   niego  zadzwonię.   -

Wyjęła komórkę z torebki i  wybrała jedyną pozycję w „moich
numerach".   Mogła  się   tego  spodziewać   -   Marcus  nie  odbierał.
Postanowiła   nie   zostawiać   wiadomości   na   poczcie   głosowej.
Tego  dnia  nagrała  się  już  trzykrotnie.  Nie  chciała,  żeby  uznał,
że zwariowała.

Bo   oczywiście  kupno  sukni  ślubnej  to  przykład  zdrowego 

rozsądku.

- Nie   odbiera   -   poinformowała   recepcjonistkę.   -   Ma   teraz

mnóstwo   pracy,   ale   na   pewno   dzisiaj   się   odezwie.   Poproszę,
żeby wpadł i załatwił całą tę sprawę, dobrze?

Minęło  dopiero   kilka   dni,   a   Blair   już   podłapała   brytyjski 

akcent i słówka. Jak Madonna skracała niektóre głoskj i używała 
wyrażeń w stylu „cała ta sprawa".

-Dobrze.   -   Recepcjonistka   skinęła   głową.   -   Proszę   tylko 
pamiętać, że jutro musi podpisać rachunek, w innym wypadku 
będziemy   zmuszeni   zażądać   zwolnienia   apartamentu.   Oby 
zdołał się na moment oderwać od żony i wpadł to załatwić,
-Słucham? - Blair się najeżyła.
-Tak? - rzuciła recepcjonistka arogancko.
-Co pani powiedziała? - Blair czuła, jak jej uszy czerwienieją 
ze złości. Na moment zapomniała o sukni czekającej na górze, 
w luksusowym apartamencie. Zapomniała o pokojówce, która 
ochoczo   przygotuje   jej   pysznego  drinka,  ledwie   stanie   w 
drzwiach.   Zapomniała   o   masażu,   o   którym   marzyła. 
Zapomniała nawet o Paryżu.
-O ile pamiętam, powiedziałam: „Oby zdołał się na moment 
oderwać od pracy i wpadł to załatwić" - wyjaśniła słodko 
recepcjonistka.
-Nieprawda - wycedziła Blair. Pochyliła się nad kontuarem. - 
Powiedziała pani: „Od żony".
To nieporozumienie - mruknęła recepcjonistka.

91

background image

-Owszem, z pani strony! - wrzasnęła Blair. Nieśmiałość nigdy 
nic była jej problemem. - Słyszałam, co pani powiedziała.
-Tak, proszę pani. Oczywiście. Niecb jego lordowska mość 
podpisze dokument, a wszystko będzie w porządku.
-On nie ma żony. To jego kuzynka - ciągnęła Blair. - Aja 
jestem jego dziewczyną. - Krzyczała już na cafe gardło. Włosi 
przyglądali się jej z drugiego krańca holu.

Recepcjonistka się zarumieniła.

- Proszę, nie podnośmy głosu.
-Pieprzyć to. - Blair miała po dziurki w nosie Anglii, ciągłej 

uprzejmości i brytyjskiej godności. Nie interesowała ją żadna / 
tych rzeczy. Pieprzyć tę sukę, pieprzyć Anglie, pieprzyć Marcusa 
i  jego końską kuzynkę Camilię. Nagle zamarzyła o jednym, o 
powrocie do domu.

-Wie   pani   co?   Nie   chcę   tego   apartamentu.   Proszę   zaraz 

zadzwonić do British Airways i zarezerwować mi bilet. W jedną 
stronę,  pierwszą  klasą,  do   Nowego  Jorku.   -   Wsunęła   rękę   do 
torebki, znalazła kartę kredytową i cisnęła na kontuar.

- Do  Nowego Jorku,   pierwszą  klasą,  w  jedną stronę -  po

wtórzyła  recepcjonistka.  -   Virgin   lata  codziennie   o   jedenastej.
Może jeszcze będą miejsca.

Yirgin. Dziewica. Odpowiednie, nie ma co.

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały zmienione lub 
skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Na pewno niektórzy z was to widzieli i podobnie jak ja nie 
mogli uwierzyć własnym oczom. Wędrowałam sobie radośnie 
Madison   Avenue   w   poszukiwaniu   nowych   bawełnianych 
koszulek   na   plażę,   i   co   widzę?   Najstraszniejszy   widok  na 
świecie: tabliczkę z napisem ZAMKNIĘTE. Zamknięte? To nie 
tak, jak myślicie. Wygląda na to, że największy dan-1 dys 
mieście i zarazem dyrektor kreatywny Barneys, Graham Oliver, 
przyjaźni się z pewną niezależną operatorką filmową i zgodził 
się zamknąć sklep na kilka dni, żeby mogli kręcić w spokoju.

Oby tylko otworzyli zgodnie z zapowiedziami. Wieść  niesie, 
że  debiut  pewnej  młodej gwiazdy nie będzie  tak  spekta-
kularny, jak się spodziewano. Podobno jest tak źle, że naj-
pierw kręcą wszystkie sceny bez niej. W nadziei, że praktyka 
naprawdę czyni mistrza.

Barneys   jest   chwilowo   nieczynny,   więc   chyba   wyjadę  na 
dobre - mam dosyć latania w tę i z powrotem helikopterami i 
wynajętymi samolotami. Wiem, wiem, sama mówiłam,  że w 
Hamptons na początku lata nic się  nie dzieje - zazwy-[  czaj 
czekam do czwartego lipca, zanim tam pojadę - ale dochodzą 
mnie wieści o przedziwnych wydarzeniach na

95

background image

wyspie. Muszę zobaczyć to na własne oczy. Mam naprawdę 
ciężkie życie. Jakim cudem uda mi się  być  jednocześnie  w 
kilku   miejscach?   Nie  żeby   kiedykolwiek   sprawiało   mi   to 
problem.

JAK PRZETRWAĆ LATO: PORADNIK

Nie   będę  rzucać  nazwiskami,   wiem,   to   do   mnie   niepo-
dobne, ale widzę  na mieście mnóstwo grzeszników. Więc 
najpierw kilka słów na temat tego, co koniecznie musicie 
wiedzieć:

1. opalanie

Oczywiście najlepsza jest naturalna opalenizna. Jeśli matka 
natura   nie   chce   współpracować,   ujdzie   też  opalanie 
natryskowe. Ale pamiętajcie, nieważne, nad basenem czy 
w komorze natryskowej, opalamy się  nago! Biate ślady po 
kostiumie to szczyt złego smaku. A dwa dni wcześniej pe-
eling i woskowanie! Nikt się nie nabierze na plamy.

2. brwi

Po pierwsze, wiemy, że powinnyśmy mieć dwoje, prawda? 
Odkładamy   pęsetę.   Nie,   wyrzucamy!   Idziemy   do   mojej 
znajomej, Reese, u Bergdorfa, i to jak najszybciej. I niech 
nikt nie waży się narzekać, że zapłacił 45 dolarów za jedna 
brew.

3. woskowanie
Mamy sezon kąpielowy, więc ta kwestia nie podlega dysku 
sji. Ty włożysz bikinr Eres, a widok mamy wszyscy. Ja oso-
biście   preferuję  tradycyjną  depilację  brazylijską.   (Chcesz 
być  piękna? Cierp!) Powszechnie wiadomo, że chwalę  też 
aplikacje  z  kryształków Swarovskiego,  przesada  jest  jed-
nak w ztym guście, prawda?

9.6

Wasze e-marle

|2§    Droga Plotkaro

Podobno   w   Internecie  pojawił  się  bardzo   ciekawy 
film, żywy dowód na to, że niektóre już występowały 
przed   kamerą.   Kręcono  go   w   plenerze,  w   Central 
Parku, a partnerem naszej gwiazdy jest ten ogier, N, 
Dziewczyna   ma   ciemne,   kręcone   włosy,   ale   to   S, 
prawda? Kinoman iak

Ml   Drogi Kinohnaniaku

Wyjaśnijmy sobie pewne fakty. Film,  o którym mó-
wisz, powstał jakiś rok temu i nikt z grających w nim 
aktorów nie występuje teraz przed kamerą.  Świetnie 
zbudowana gwiazda jest teraz w Pradze, gdzie upra-
wia   sztukę  i   nie   wiadomo   co   jeszcze.  Au   revoirl 
Plotkara

tJ

   Ę

      Droga Plotkaro

Na   zajęcia   jogi   chodzi   ze   mną  strasznie   wyjątkowa 
dziewczyna. Chcę nabrać formy i jakoś zabić czas, do-
póki moja najlepsza przyjaciółka uczy się w Pradze ma-
larstwa, a ta ciągle nudzi, że joga to sposób na życie. W 
każdym   razie,   wczoraj   po   zajęciach   opowiadała 
instruktorowi   o  „miłośniku   książek   stymulujących 
rozwój duchowy". Zabrzmiało mi to podejrzanie zna-
jomo - choć nie do końca. Jakby miata na myśli złego 
brata bliźniaka naszego wspólnego znajomego. Albo 
lepszego?   Sama   już  nie   wiem,   co   o   tym   myśleć. 
Czyżby w mieście zagościli pożeracze ciał  i podsta-
wiają klony przyjaciót? Przerażona

7    Tylko w twoich snach

07

background image

Droga Przerażona

Bardzo ciekawy rozwój wydarzeń, ale nie sądzę,  żeby to 
byta sprawka kosmitów. Po prostu w lecie czasem warto 
pozwolić sobie na marzenia. Czy na wakacjach nigdy nie 
udawałaś  kogoś  innego? Spróbuj kiedyś. Zamelduj się  w 
hotelu jako, powiedzmy, Principessa de Medici i nie zdziw 
się,   kiedy   zarząd   przyśle   ci   kosz   owoców   albo   butelkę 
Dom Perignon. Czasami warto nieco naciągnąć  prawdę. 
Plotkara

Na celowniku

B płaci za nadbagaż na lotnisku Heathrow. Upominki dla rodziny i 
przyjaciół?   Czy   też  naprawdę  taszczy   pokrowiec   z   suknią 
ślubną?   N   kupuje   artykuły   podstawowego   użytku,   aspirynę  i 
prezerwatywy,   w   aptece   White's   w   East   Hamp-ton.   D   popija 
bardzo   zdrowy   koktajl   warzywny   w   barze   wegetariańskim   w 
Soho.   Może   szykuje   się  na   sezon   plażowy?   S   mogłaby   się 
czegoś  od niego nauczyć  -  właśnie  wymknęła  się  wcześniej  z 
próby i pobiegła na pokaz Tuleh niedaleko F.I.T, a potem wpadła 
do   lodziarni.   Spokojnie.   Wyglądać  jak   gwiazda   to   potowa 
sukcesu! Nie żeby kiedykolwiek miała z tym problemy.

Wiecie, że mnie kochacie.

plotkara

ptaszki na drzewach ćwierkają o...

-Nate Archibald! Nie wierzę własnym oczom!

-Cześć, Chuck - mruknął Natc. Tego dnia w drodze do lómu 

zorientował się, że ma trochę mało powietrza w przedniej oponie, 
więc skręcił na stację benzynowa BP przy Springs Road. Było 
bardzo gorąco, od morza nie wiała nawet leciutka bryza, więc po 
kilku   godzinach   ciężkiej   pracy   był   spocony,   zgrzany   i 
wyczerpany. Sądząc po przerażeniu na gładkiej, opalonej twarzy 
Chucka Bassa, wygląda! okropnie.

Chyba po raz pierwszy.

-Co pi się stało? - sapnął Chuck. Przesunął przeciwsłoneczne 

raybany na czubek nosa, wręczy! pracownikowi stacji banknot 
pięćdziesięciodolarowy i mruknął: - Reszta dla ciebie.

-   W   porządku,  stary  -   odparł   Nate,  zirytowany.  Odczepi! 

pompkę i ścisnął przednie kolo, żeby się przekonać, czy jest Już 
dosyć powietrza,

Mimo koszmarnego upału, Chuck Bass miał na sobie ma-

drasowe szorty i  kaszmirową bluzę. Jak zawsze wyglądał nie-
skazitelnie, gęste brwi unosiły się nad przenikliwymi niebieskimi 
oczami, kwadratowy podbródek jak z reklamy wody po Boleniu 
by! starannie wygolony. Pomógł Nate

7

owi wstać.

99

background image

-Przerzuciłeś się na rower? - Chuek spojrzał na jego wehikuł. - 
Nie powiesz chyba, że dbasz o środowisko.
-Jasne. - Nate błagalnie spojrzał na zadbany budynek stacji 
BP, pokryty szarym łupkowym dachem. Czy ktoś pospieszy 
mu na ratunek?

-Chodź, podwiozę cię. - Chuck zagrzechotał kostkami lodu w 

plastikowym kubku po mrożonej kawie, którą przed chwilą wypił. 
- Jest ze czterdzieści stopni w cieniu, a ty jesteś czerwony, jakbyś 
przeszedł przez piekło. Wolę nic myśleć, jak będziesz wyglądał, 
kiedy dojedziesz tym cudem do Georgica.

Nate   rozważał   możliwości:   pół   godziny   w   słońcu   albo 

dziesięć minut sam na sam z Chuekiem Bassem.

I tak źle, i tak niedobrze.

- Jedziemy   -   westchnął.   Wizja   klimatyzowanego,   gołę

biego jaguara była bardzo kusząca.

Chuck otworzył bagażnik i Nate wpakował tam rower. Nie 

był pewien, czy się zmies'ci, ale bagażnik okazał się zadziwiająco 
pakowny  i   rower   wszedł   prawie   cały,   tak   że   wystawał  tylko 
skrawek   opony.   Nate   usiadł   na   białym   skórzanym   fotelu, 
zatrzasnął drzwiczki, zapiął pasy i szykował się do drogi.

Chuek przekręcił kluczyk w stacyjce. Samochód wypełniło 

chłodne powietrze i dźwięki Houses ofHoly Led Zeppelin.

-Byłem na plaży w Sag Harbor i wczuwałem się w dawne 
klimaty - wyjaśnił Chuek, ściszając dźwięk. - Wracamy do 
teraźniejszości.
-Wracamy - zgodził się Nate, zrezygnowany. Sądząc po tonie 
kumpla, ten zaraz zasypie go  gradem pytań,  Pogaduchy z 
Chuekiem to jak rozmowa kwalifikacyjna.
-Pewnie już słyszałeś o Blair. - Chuck majstrował coś przy 
klimatyzacji, choć w samochodzie było już bardzo zimno. 
Skręcił na drogę łączącą Hampton Bays z Easl Hampton,

'■ CO

którą Nate właściwie znał już na pamięć. Winnice przeplatały się 
2 eleganckimi domkami krytymi szarym łupkiem. Gdzieniegdzie 
pojawiał się skrawek oceanu za czyimś ogródkiem.

-Blair? - powtórzył, gdy mijali Oyster Shaek po lewej stronie. 
Tawny pochłonęła go do tego stopnia, że samo imię Blair, 
wypowiedziane na głos, zabrzmiało dziwnie. O ile wiedział, 
wyjechała   na   wakacje   do   Anglii   z   tym   nowym   facetem, 
Anglikiem. Ilekroć o niej myślał, zdawała się bardzo odległa, 
choć wiedział, że wkrótce znowu się spotkają. Nieważne, czy 
straciła głowę dla tego Angola czy nie. Blair Waldorf nie zre-
zygnuje ze swego marzenia o studiach w Yale. We wrześniu 
spotkają się na uczelni, to nieuniknione.
-Wróciła. - Chuck przeciągnął to słowo, jak Drew Barry-more 
w  Duchu.  Znowu  zagrzechotał  lodem   w  kubku  i   upił  łyk 
wody o posmaku kawy. - Przyleciała dzisiaj rano.
-Tak? - Nate bawił się pasem bezpieczeństwa. Blair wróciła 
już z Londynu? To dopiero nowina,
- No. - Chuck jeszcze bardziej ściszył dźwięk. - Ciekawe,

I   czy pocałowały się z Sereną i pogodziły. Znowu. Wiesz, co

mam na myśli.

- Blair   i   Sereną   nigdy   nie   gniewały   się   długo   -   bąknął

Nate. Bębnił palcami w drzwi w rytm muzyki.

Kto jak kto, ale on doskonale o tym wiedział, bo zazwyczaj 

kłóciły się przez niego.

- To  dobrze,  ze  względu  na  Screnę  -  dodał  cicho  Chuck.

-Teraz potrzebna jej przyjaciółka.

Nate  nie  zareagował.   Słowa  Chucka  go  zaniepokoiły.  Zu-

pełnie jakby świat kręcił się dalej, bez niego. Jest w Hamptons od 
zaledwie tygodnia, a już nie ma pojęcia, co się dzieje.

- Podobno   nie  za   dobrze  jej   idzie  to   całe   aktorstwo  -   za

uważył Chuck. - Ale na pewno jeszcze postawi na swoim. Jak
zawsze.

101

background image

- No tak, aktorstwo - powtórzył Nate. Zapomniał o filmie

Sereny. To było coś zupełnie innego niż jego codzienna haró
wa. Nagle poczuł, że musi zapalić. Wyciągnął rękę po elek
tryczną zapalniczkę. - Mogę, prawda?

Chuck wzruszył ramionami.

-

Nieważne, jakie kłopoty ma Serena. To nic w porównaniu 

z tym, w co wpakowała się Blair. - Jechał szybko i skręcił 
gwałtownie, z piskiem opon. Po obu stronach drogi domy 
były  coraz   bardziej   okazałe,   a   ogrody   coraz   bardziej 
rozległe.

-

Jakie kłopoty? - zainteresował się Nate. Zapalił połówkę 

skręta, którą rozsądnie trzymał od rana.

-BI air wróciła z Londynu w ogromnym pośpiechu. Z... 

bagażem.

-

Jakim bagażem? - Skręt zaczynał działać. Czy tytko mu 

się zdaje, czy Chuck to megadupek. Do tego stopnia, że 
właściwie   już   nie   jest   człowiekiem,   tylko   jakimś 
androidem albo czymś' takim?

-

W Londynie Blair kupiła mnóstwo rzeczy, między innymi 

suknię ślubną. I taki staroświecki angielski wózek dziecin-
ny. A potem wróciła do Nowego Jorku.

-

No i co? - zapytał Nate. Jego uwagę zwrócił wielki biały 

namiot na środku trawnika. Panna młoda w koronkowej 
sukni i łysiejący pan młody pozowali do zdjęć z gitarą, 
pod wiekowym dębem. Początkujący gwiazdorzy rockowi 
zawsze biorą ślub w Hamplons.

-

Blair wróciła w pośpiechu, taszcząc suknię ślubną i wó-

zek   dziecinny...   Nie   wiem.   -   Chuck   westchnął 
zniecierpliwiony. - Sam pomyśl.

Nie było to trudne zadanie, nawet dla upalonego faceta.

Byle co nie skłoniłoby Blair Waldorf do przerwania po-

dróży. Czyżby wróciła, żeby zaplanować ślub? Nate nie mógł 
tego wykluczyć, ale też nie wyobrażał sobie Blair kroczącej do

ołtarza w białej sukni. Chyba że to on, we fraku, będzie na nią 
czekał. Oczywiście nie są już razem, ale nie wyobrażał sobie, 
żeby Blair, jego Blair, wyszła za kogoś innego.

Odetchnął z ulgą, gdy pod kołami zazgrzytał żwir krętego 

podjazdu na posesji jego rodziców. Chciał zostać sam z tymi 
rewelacjami i nowym dużym skrętem.

-Dzięki, stary - mruknął do Chucka, wysiadając z wozu.

-

Jeśli chcesz jeszcze pogadać, wejdę do środka. Zamówi-

my sushi! - zawołał Chuck przez otwarte okno.
Nate puścił mimo uszu żałosną propozycję. Wyjął rower 

z bagażnika i pojechał do domu. Musi jasno pomyśleć.

I nauczyć się, że nie można wierzyć we wszystko, co się 

słyszy. (No, ale czy wszyscy nie popełniamy czasem tego 
błędu?)

102

background image

idzie w ślady audrey, dosłownie

Serena  wysiadła   z   jaskrawożółtej   taksówki   na   zatłoczonej 

Piątej  Alei.  Miała  na  sobie  prostą   czarną  sukienkę   i   ogromne 
okulary  przeciwsłoneczne,   dzieło   projektanta   Baileya   Wintera. 
Był to kostium filmowy - nawet Serena nie włóczyłaby się po 
mies'cie w środku dnia w sukience koktajlowej. Ćwiczyła scenę 
rozpoczynającą film. Holly miała podziwiać wystawy słynnego 
sklepu jubilerskiego, Tiffany and Company, jedząc, śniadanie po 
przebalowanej nocy, podobne jak Audrey Hepburn w filmowym 
klasyku.

Z tekturowym kubkiem i torebką z ciastkami w dłoni, Serena 

grzecznie szła w stronę eleganckiego budynku, licząc pod nosem 
kroki. Jeden, dwa, trzy, cztery.

-Uważaj! - warknął biznesmen w garniturze. Minął ją, nie 

odsuwając słuchawki od ucha.

-   Przepraszam  -   mruknęła   Serena,   speszona.  Zawróciła   do 

krawężnika i zaczęła od nowa. Starała się is'ć wyprostowana jak 
struna  tak,  jak  kazał   Kcn,  ale  musiała  też  zmierzać  prosto  do 
sklepu, a to graniczyło z niemożliwością wobec tłumów na ulicy. 
W końcu jej się udało, ale wystawę oblegali turyści. gorączkowo 
pstrykając zdjęcia. Tego na pewno nie było w scenariuszu.

Gruba starsza kobieta w spódniczce do tenisa wręczyła jej 

aparat, na migi pokazując, ze ma zrobić zdjęeie. Serena wzruszyła 
ramionami,   odłożyła   torebkę   ze   śniadaniem   i   wzięła   aparat. 
Sfotografowała kobietę, z uśmiechem wskazującą logo Tiffany.

-Dzięki! Mogę ci teraz zrobić zdjęcie? Pracujesz tu, prawda? - 

Serena   była   wstrząśnięta.   Jasne,   pewnie   wszyscy   myśleli,   że 
Tiffany zatrudnił ją w nadziei, że nawiązanie do znanego filmu 
zwiększy   sprzedaż.   Czekała   z   uśmiechem   przyklejonym   do 
twarzy, aż kobieta pstryknie parę fotek, a potem zabrała torebkę 
ze   śniadaniem   i   wróciła   do   krawężnika.  Podmuch   gorącego 
powietrza z mijającego ją autobusu, podwinął jej sukienkę.

Uroki lata w mies'cie. Spojrzała na sklep, drżąc ze zdener-

wowania. Na dworze było prawie czterdzieści stopni w cieniu, 
pociła się w zbyt eleganckiej sukience i ludzie się na nią gapili. 
Chciała do domu - do klimatyzowanego apartamentu rodziców, a 
nie   zasikanej   przez  kola   nory.   Chciała   przebrać   się   w   lniane 
szorty, bezrękawnik, wygodne klapki i do wieezora sączyć piwo 
eorona i oglądać stare seriale w telewizji. Zawsze we wszystkim 
była  najlepsza,  poczynając  od   nauki,  poprzez  jazdę  konną,  po 
zdobywanie   facetów.   I   to   bez   najmniejszego   wysiłku.   Była 
święcie   przekonana,   że   aktorstwo   przyjdzie   jej   z   podobną 
łatwością. Ale jak dotąd reżyser był bardzo niezadowolony z jej 
pracy.

Ciekawe, ezy nawet Blair Waldorf, największa fanka  Śnia-

dania u Tiffany'ego, zniosłaby wariackie tyrady Kena Mogula.

Po raz kolejny ruszyła w stronę sklepu.

-Patrz, kochany! - zawołała potężna kobieta z południowym 

akcentem.   Pokazywała   Serenę  łysemu  grubasowi   w   ohydnym 

background image

stroju   -   koszulce   Lacosty   i   drelichowych   szortach.   Reszty 

dopełniały czarne skarpetki w tanich sandałach.

104

105

background image

-No, tego jeszcze nie było - sapnął facet.

-

Jak w Śniadaniu u Tiffany 'ego, prawda? - Kobieta pode-

szła do Sereny. - Rany, skarbie, co to, jakaś reklama?

Serena udawała, że nie słyszy. Kto by się spodziewał, że 

na ulicach Manhattanu czyha tyle pułapek? Cofnęła się do kra-
wężnika, skupiła i zaczęła jeszcze raz.

To się nazywa poświęcenie.

W oczach turystów była chodzącą reklamą sklepu, a w głę-

bi duszy gotowała się z wściekłości i była na krawędzi wybu-
chu. Szczerze mówiąc, już odechciało jej się grać. Najchętniej 
dałaby sobie spokój i zajrzała do Barneys, żeby się przekonać, 
czy mają coś nowego. Ale oczywis'cie nie może. Po pierw-
sze, ze względu na zdjęcia sklep był zamknięty, a po drugie. 
jeszcze nigdy nie poniosła klęski i w głębi duszy była równie 
waleczna jak jej (czasami) najlepsza przyjaciółka, Blair.

-

Niezła dupka, blondynko! - zawołał ktoś za nią.

Odwróciła się. Obleśny facet wychylał się z okna taksów
ki. Fuj! Audrey Hepburn nigdy nie zdarzały się takie rzeczy.

No tak, ale Audrey Hepburn miała płaski tyłek. Za to 

umiała grać.

pieniądze to poważna sprawa

Blair nie wiedziała, czy łomot rozlega się jedynie w 

jej  głowie - w samolocie wychyliła kilka whisky - czy 
słyszy go naprawdę. Podniosła się na łokciu. Owszem, to 
rzeczywistość.  Ktoś wali w drzwi sypialni, którą zajęła 
wczoraj wieczorem, a która do niedawna należała do jej 
przyrodniego brata, hippisa Aarona Rosę.

- Blair Cornelio Waldorf!

I   znowu   walenie.   Matka,   ale   jej   głos   jest   jakiś... 

dziwny. Jest chora czy co? A może ma coś w ustach?

Eleonor Rosę wpadła do ciemnej sypialni i przysiadła 

na skraju materaca. W ręku miała kubek kawy, a na sobie 
letnią  piżamę - kwiecistą, powiewną, zdecydowanie za 
krótką koszulkę Eberjey i dobrany do niej szlafrok.

- Pobudka! - zawołała ochryple.

Blair z jękiem naciągnęła kołdrę na głowę. Dlaczego 

matka tak się zachowuje bladym świtem?

-

Blair Waldorf- syknęła matka. - Mówię poważnie, 

młoda damo. Wstawaj. Musimy porozmawiać.

-

Chyba zdajesz sobie sprawę, że prawie nie spałam 

-warknęła Blair. Usiadła i zabrała matce kawę. Upiła 
spory łyk 1 wygładziła białą koszulkę Hanro, w której 
spała.

107

background image

- Po   pierwsze   -   zaczęła   Eleanor.   -   Skąd   się   wzięłaś'

w   domu?  -   Otuliła  się   szlafrokiem,  pochyliła   i   zajrzała   córce
w twarz. - Miałaś" być w Londynie!

Jak   na   panią   po   pięćdziesiątce,   która   niedawno   urodziła 

dziecko, Eleonor wyglądała zadziwiająco dobrze o tak wczesnej 
porze.  Blair   zastanawiała   się,  czy  matka   zrobiła   cos   z   twarzą 
podczas   jej   nieobecności,   czy   może   to   tylko   efekty   nowego 
rewelacyjnego kremu, który wkrótce jej podwędzi?

-Tak   wyszło.  -   Blair   otworzyła  szufladę   nocnego   stolika. 
Wyjęła płatki kosmetyczne nasączone zieloną herbatą i poło-
żyła sobie na oczach.
-Następnym   razem   bądź   łaskawa   do   mnie   zadzwonić   i 
uprzedzić, żebym wiedziała, co zamierzasz. - Eleonor ściąg-
nęła jej waciki z oczu. - Dzwonili do mnie dzisiaj z American 
Express. Nie podoba mi się, gdy ludzie od karty kredytowej 
lepiej niż ja wiedzą, gdzie jest moja córka.
-Co? - Blair wyprostowała się gwałtownie.
-Dzwonili z American Express, bo ktoś'zapłacił moją kartą 
cztery tysiące dolarów za bilet lotniczy — warknęła Eleonor. 
- Już miałam wezwać policję, gdy zobaczyłam nowy komplet 
niebieskich walizek Hermesa w holu.
-Późno przyjechałam - wyjas'niła Blair. - Nie chciałam cię 
budzić.
-To   tylko  czubek   góry   lodowej.   -   Eleonor   wstała  i   prze-
chadzała się po pokoju. - Blair, najwyższy czas, żebyś stała 
się bardziej odpowiedzialna. Nie jesteś już dzieckiem. Musisz 
się nauczyć zarządzać pieniędzmi.
Usłyszeć cos' takiego z ust kobiety, która każdemu ze swoich 

dzieci kupiła wyspę na południowym Pacyfiku!

-Mamo -jęknęła Blair.
-Nie jęcz! - syknęła Eleonor ostro. -Wiesz, że nigdy niczego 
nic odmawiam moim dzieciom, prawda? Zawsze dostawałaś', 
czego chciałaś, może nie?

Przecież to jej obowiązek?

-Oczywiście.  -   Eleonor  po  raz  pierwszy  wygłaszała   mowę 

wychowawczą i Blair widziała, że wkręca się w rolę. - Ale tego 
już za wiele. Omówiłam sprawę z Cyrusem i uznaliśmy, że trzeba 
coś z tym zrobić.

Chwileczkę, dlaczego matka omawia jej prywatne sprawy z 

Cyrusem Rosem, jej głupim, rumianym, tandetnym ojczymem?

-Nie mam pojęcia, o co ci chodzi. - Blair ziewnęła i dopiła 
kawę do końca. Ciekawe, ile jeszcze potrwa ta rozmowa. To 
takie... nudne. Musi się wyspać, wykąpać, iśc do kosmetyczki, 
żeby   się   pozbyć   z   twarzy   londyńskiego   smogu,  może   też 
zajrzy do fryzjera? Nowa fryzura i pasemka, żeby podkreślić 
rysy?
-Chodzi  mi  o   wyciąg   z   karty  kredytowej,  Blair.   -   Eleonor 
pomachała   pogniecionym   faksem.   -   Kazałam   go   sobie 
przesłać,   kiedy   usłyszałam   o   twoich...   ekstrawaganckich 
zakupach.

Ojej!

-No dobrze, może trochę przesadziłam przy sukni ślubnej, ale 

kiedy ją zobaczysz, przyznasz mi rację...

- Sukni  .ślubnej?  -   sapnęła   Eleonor.  -   To   chyba  wyjaśnia

pozycję   za   osiemnaście   tysięcy   dolarów.   O   co   chodzi   z   tym
ślubem?!   -   Przysiadała   na   łóżku   i   wachlowała   się   upierście
nioną   dłonią.   -   Zaraz   zemdleję!   Wychodzisz   za   mąż?   Och,
Blair?  Nie  wiem,  co  powiedzieć!  -   Objęła   ją  serdecznie   i   roz
płakała   się   na   głos.  Nagłe   się   wyprostowała.   -   Już   wiem:  po
moim trupie! Oszalałaś?!

Blair przewróciła oczami.

- Nie, mamo, nie wychodzę za mąż. W każdym razie nie

teraz. A suknia kosztowała dziesięć tysięcy, nie osicmnas'cie.

Tak, to brzmi o wiele lepiej.

- Moja   biedna,   naiwna  córeczka.  -   Eleonor   pokręciła   gło

wą.  -   Nie  zorientowałaś  się,  że   kurs  dolara  do   funta  jest  jak
dwa do jednego

9

'.GB

109

background image

-Słuchaj, przepraszam. - Blair szybko wpadła jej w słowo. - 

Kupiłam tylko kilka drobiazgów, wszystkie będą mi potrzebne do 
szkoły.

Jasne. Przecież bez sukni ślubnej nie można się pokazać na 

inauguracji roku akademickiego.

Chyba nie ma szans na to, że szybko skończą rozmowę. Blair 

sięgnęła po najnowsze wydanie „W", które położyła wieczorem 
przy   łóżku.  Kupiła   je,   żeby   się   nie   nudzić  podczas   lotu,   ale 
darmowa   whisky   Maker's   Mark   stanowiła   o   wiele   milsze 
Towarzystwo.

-Blair. - Eleanor z westchnieniem s'cisnęła ja za nogę przez 
purpurowo-fioletową kołdrę. - Nie mam nic przeciwko temu, 
żebyś'  sobie kupiła  parę  drobiazgów,   ale suknia  ślubna?  - 
Urwała. - Co prawda, na pewno jest wspaniała.
-Jest! - zapewniła Blair. No, to jest matka, którą zna i na swój 
sposób kocha.
-Mimo wszystko rozmawiałam o tym z Cyrusera, a dzisiaj 

zadzwonię do twojego ojca i sądzę, że też się ze mną zgodzi. 
Teraz, gdy wróciłaś do domu, chyba na stałe...

-Z pewnos'eią nie wracam do Londynu - przerwała jej Blair. 

Starała  się   nie   myśleć   o   dramatycznym  rozstaniu   z   miastem 
Marcusa. Czy on w ogóle zauważył jej nieobecnos-ć?

-...to doskonały moment, żebyś poszła do pracy. Na łato.

Co? No comprendo. seriom.
Pokój wirował dokoła niej.

-Co Ty powiedziałaś, mamo? Do pracy?
-Tak skarbie. Do pracy.

Blair opadła na poduszki i zasłoniła sobie oczy rękoma.

- Umrę, jeśli będę musiała pracować.

-Nie przesadzaj, skarbie. To wspaniałe doświadczenie przed 

studiami.

-A  ty  kiedykolwiek  pracowałaś?  -  zainteresowała  się  Blair. 

Nerwowo  przeglądała   czasopismo,  niemal  wyrywając   przy  tym 
kartki.  Dopiero  co  wróciła  zza   oceanu.  Zdradził  ją  mężczyzna, 
którego wybrała, by spędzić z nim życie. Teraz brakuje jej jeszcze 
tylko wykładu o zaletach pracy z ust matki, która w życiu nie 
przepracowała nawet jednego dnia.

- To bez znaczenia - odparła gładko Eleonor. - Nie mówimy o 

mnie, tylko o tobie. O tym, w jaki sposób chcesz spłacić część tych 
zawrotnych rachunków. Skoro tyle wydajesz, zacznij też zarabiać,

Praca w lecie? Blair zamknęła oczy. Nikt nie pracuje, nie leraz, 

nie podczas ostatniego nowojorskiego lata! Nikt! No,

I może za wyjątkiem Nate

;

a, ale w jego wypadku to kara. I Se-' 

reny, ale to nie praca, to spełnienie marzeń.

«

Jej uwagę nagle przykuło zdjęcie w czasopiśmie. O pieprzonym 

wilku mowa. Proszę bardzo, w samym środku kroniki towarzyskiej 
Suzy, Screna van der Woodsen pod rękę z projektantem Baileyem 
Winterem. Blair przypomniała so-I bie, kiedy zrobiono to zdjęcie - na 
pokazie Wintera w zeszłym sezonie. Siedziały z Sereną w pierwszym 
rzędzie, ma się rozumieć, i kiedy projektant wyszedł się ukłonić po 
zakończonym pokazie, dostrzegł Serenę i zaprosił ją wybieg.

Blair puszczała mimo uszu wywody matki i szybko przebiegła 

wzrokiem   tekst,   szukając   plotek   o   Serenie.   O,   jest!   Suzy   I 
rozpisywała  się,   jak   to   Bailey   Winter   zgodził   się   zaprojektować 
kostiumy do najnowszego filmu Kcna Mogula, Śniadanie a Freda. 
Czy nie dość, że Serena zagra w filmie z Thaddeusem Smithem? Czy 
musi do tego nosić szyte na miarę kreacje jednego z najlepszych 
amerykańskich projektantów?

-   To   kwestia   odpowiedzialności,   Blair-tłumaczyła   matka.  • 

Wiesz, że kiedy skończysz dwadzieścia jeden lat, będziesz miała 
nieograniczony  dostęp  do  funduszu  powierniczego,

1'0

1

1

1

background image

i wszyscy: twój ojciec, Cyrus i ja. uważamy, że musisz się na-
uczyć rozważnie obchodzić z pieniędzmi. Naszym zdaniem praca 
nauczy  cię   odpowiedzialności  i   tego,  że   czasami  liczą  się   też 
życzenia innych, nie tylko twoje.

Blair   łypnęła   na   brzydką   narzutę   w   kolorze   bakłażana. 

Świetnie, pójdzie do pracy. Ale nie do byle jakiej.

-Wiesz   -   zamyśliła   się.   -   Może   masz   rację.   Może   praca 
dobrze mi zrobi.
-Tak!   -   matka   ucieszyła   się   wyraźnie.   -   Wiedziałam,   że 
zmądrzejesz!
-A pomożesz mi cos' znaleźć? - zapytała Blair niewinnie.
-Oczywis'cie. - Eleonor skinęła głową. - Na pewno wystarczy 
kilka telefonów i znajdziemy coś wspaniałego.

Wystarczy jeden, dokładnie mówiąc. Eleonor Rosę to jedna z 

najwierniejszych   klientek   Baileya   Wintera.   To   chyba   żaden 
problem,   że   jej   córka   zostanie   jego   asystentką   na   planie 
Śniadania u Freda'}

Jak nie kijem ich, to palką.

robi się gorąco

m

Dan zaciągnął się głęboko po raz ostatni i wyrzucił skrywany 

w dłoni niedopałek na ulicę. Siedział na ławce na rogu Houston i 
Szóstej  Alei i   widział, jak Bree przechodzi  przez  jezdnię.  Nie 
chciał, żeby po raz drugi przyłapała go na paleniu.

-Dan! - zawołała i pomachała radośnie, omijając niezliczone 

taksówki na Szóstej Alei. Miała na sobie obcisłe czarne legginsy 
do pół łydki i turkusowy sportowy stanik. Do piersi tuliła butelkę 
wody. Podbiegła do ławki i usiadła.

-Czes'e! Fajnie, że jesteś!

-Cześć   -   odparł   Dan.   Od   niechcenia   zamknął   książkę   i 

uśmiechnął się do niej.

-O!   czytasz  Drogę   artysty*.   -  krzyknęła.   -   Uwielbiam   tę 
książkę.
-Tak? - Tego się spodziewał. - Zabawny zbieg okoliczności .

Akurat.

-No!   -   zachichotała.   -   Najpierw  Siddartha,  teraz  Droga 
artysty'?  
Chyba jesteś w Strand ekspertem od spraw ducho-
wych?
-Właśnie - skłamał. - Każdy z nas ma swoją dziedzinę.

K   'tylku w twoich snach

1 1 "3

background image

-Super.   -   Bree   złapała   go   za   rękę   i   ściągnęła   z   ławki. 
-Chodźmy, bo się spóźnimy.
-Dobra - zgodził się ochoczo, - Nie lubię spóźniać się na 
trailery.
-Trailery?   -   zdziwiła  się.   -   Nie   idziemy   do   kina.   Zapo-

mniałeś? Bikram!

- A, tak - mruknął nerwowo. Bikram, Bikram, Bikram,.. Nie

film. Może restauracja? - Super, bo wiesz, umieram z głodu.

Bree się roześmiała.
- Tak, ja też mam apetyt na ćwiczenia. Pospieszmy się, bo

inaczej się spóźnimy. Sesje wieczorne są często bardziej inten
sywne  niż  te,  na  które  zazwyczaj  chodzę.   A   później  wpadnie
my do Jamba Juice.

Zajęcia?  Jamba   Juice?   Równie  dobrze  mogłaby  mówić   w 

suahili. Dan nie miał pojęcia, dokąd idą, ale posłusznie szedł za 
Bree, gawędził o książkach, których nie czytał i denerwował się 
coraz bardziej.  Więc nie idą do restauracji. A potem podniósł 
wzrok   i   to   zobaczył,   nieco   dalej;   ręcznie   malowany   szyld. 
Dziwaczna czcionka, która miała przypominać sanskryu głosiła, 
że   to  tu.   Bikram.  Nie  film.  Nie  restauracja.  Tylko  joga.   Bree 
zabrała go na zajęcia jogi.

Nam as te.

1

Bree radośnie wbiegała po schodach, podniecona jak mała 

dziewczynka na gwiazdkę. Odwróciła się i czekała na niego. Dan 
się ociągał, gorączkowo szukał wymówki, żeby nie uczestniczyć 
w zajęciach. Postanowił, że uda, że jest ranny. Zastanawiał się, co 
zełgać. Może ma pęknięte żebro? Od dźwigania słowników. Albo 
wstrząs mózgu? Rano w drodze do pracy potrącił go samochód i 
na pewno ma wstrząs mózgu. Albo cieipi na rzadką neurologiczną 
przypadłość   i   mdleji:   w   ciasnych   pomieszczeniach   pełnych 
spoconych łudzi na kolorowych matach,

-Wiesz, Dan, bardzo się cieszę, że nie zawracałeś sobie głowy 

ciuchami na zmianę! - zawołała Bree z góry. - Wieczorami jest 
tak gorąco, że mistrz nalega, żebys'my ćwiczyli nago.

No, sytuacja się komplikuje. Po pierwsze, nie ma zielonego 

pojęcia   o   jodze,  po   drugie,  prędzej   go   szlag  trafi,  niż   będzie 
ćwiczył nago. Z drugiej strony, Bree też tam będzie. Zobaczy ją 
nagusieńką na pierwszej randce.

- Super-  sapnął zdyszany  po  wspinaczce na  schody.  Choć

nigdy w życiu nie ćwiczył, widok okrągłego tyłeczka Bree sta
nowił wystarczającą motywację. Nie szkodzi, że jak dotąd ani
razu nie był na zajęciach jogi. Co z tego, że czeka go murowane
upokorzenie.   Pieprzyć   niekończące   się   schody!   Za   chwilę   on
i Bree będą nago wywijać się jak precle. T czego tu się bać!

To się nazywa optymizm!

- No, chodź - poganiała wesoło Bree,

Dan doszedł do szczytu schodów i wszedł za nią do klubu. 

Było to przestronne pomieszczenie z drewnianą podłogą. Przez 
ogromne   okna   wpadało   popołudniowe   słońce,   co   tylko 
potęgowało upał. Było tu ponad czterdzieści stopni Celsjusza, a 
jeśli dodać liczne spocone ciała, panowała duża wilgotność i w 
powietrzu wisiały,,. nieciekawe zapachy.

Na   podwyższeniu   przy   ścianie   siedział   wychudzony   stary 

Hindus. Jego  natłuszczona  skóra  ls'niła  w słońcu.  Miał  na sobie 
jedynie luźną bawełnianą białą szatę. Oczy pod wy-[ skubanymi 
brawami były zamknięte. Uśmiechał się dobrot-j liwie. Przed nim 
czterdziestoletnia kobieta w stylu Kate Coli ric rozgrzewała się i 
przeciągała. Jej ohwisiy brzuch uderzał o żylaste uda.

Przy  oknie   rozgrzewało   się   dwóch   mężczyzn.   Jeden  miał 

długie, sprężyste mięśnie i wyginał się do tyłu w bardzo nie-
naturalny sposób. Drugi, siwowłosy dziadek, bez wysiłku

114

115

background image

dotykał   swoich   stóp.   Dan   nie   mógł   się   z   nim   równać...   pod 
żadnym względem.

- Rozbieraj się, - Bree puściła do niego oko. - Mistrz nic

lubi spóźnialskich. Jeśli ktoś nie jest gotowy, musi wyjść.

Dan już miał poinformować Bree, że cierpi na epilepsję i 

zapomniał  lekarstwa,  ale   właśnie   wtedy  zaczęła  ściągać  przez 
głowę turkusowy stanik. Jezu. Co robić?

Rozbierać się!

Zdjął brudną koszulkę i rzucił ją na ziemię. Rozpiął pasek, 

zdjął   buty   i   pozbył  się   dżinsów.  Był   jednym,   który  został  w 
bokserkach, ale uparcie ich nie zdejmował.

Jakby blada skóra i chude ramiona wystarczająco nie wy-

różniały go z tłumu,

Zwinął skarpelki w kulki, wsunął do butów, głęboko zaczerp-

nął Ichu i w ślad za Bree wyszedł na środek sali. Zaczęła się roz-
grzewać. Była opalona wszędzie, na pewno, bo widział ją całą. 
Długie jasne włosy opadły na okrągłą pierś i Dan z trudem wziął 
się w garść na tyle, by do niej nie podejść i nie zacząć obmacywać. 
Pochyliła się i położyła dłonie na podłodze. Usiłował pójść  jej 
śladem, ale sięgnął jedynie kolan. I już bardzo cierpiał.

- Nie pochylaj się - szepnęła. - Rozciągaj.

Nie mógł spokojnie patrzeć, jak Bree, naga i idealna, rozciąga 

się   i   wygina.   Jego   rozporek   przybrał  żenujące   rozmiary.   Dan 
obserwował, jak złapała się za stopę i wyprostowała ją nad głową. 
Zamknął oczy i starał się myśleć o obrzydliwych rzeczach. O tym, 
jak   w   sztucznej   szczęce   ciotki   Sophie   zawsze   zostają   resztki 
jedzenia; o tym, że chodnik przed ich domem zawsze śmierdzi 
sikami. Pot już zalewał mu oczy, a przecież jeszcze nic nie zrobił. 
Otarł czoło ręką.

- Nie, Dan - syknęła Bree. - Uważaj, żeby mistrz tego nic

zobaczył. Chodzi o to, żeby wszystko wypocić. Nie wolno się
wycierać. To wbrew jego naukom.

Dlaczego,  ach  dlaczego,  Bikram  nic  okazał  się  ciekawym 

zagranicznym   filmem?   Zajadaliby   popcorn   w   ciemnym,   kli-
matyzowanym kinie i całowali się jak szaleni, zamiast pocić się w 
dusznej sali, czekając na polecenia starego sadysty. Nagle mistrz 
wstał i zrzucił szatę.

-Namaste\ - zawołał głośno i radośnie. Ukłonił się.
-Namaste\ -odparli uczniowie i też się ukłonili. W 
każdym razie większość z nich.

- Zaczynamy.  -  Dał  znak,  żeby dobrali  się w pary. -  Naj

pierw pies i trójnóg.

-Gotów?   -   szepnęła   Bree,   Koło   pępka   miała   znamię   w 

kształcie Teksasu.

Schyliła się, położyła dłonie na podłodze i poruszyła pośladka-

mi. Dan rozejrzał się przerażony, ale wszyscy robili to samo. A part-
nerzy trzymali ich za biodra. Ostrożnie objął Bree w talii. Przyciąg-
nęła prawe kolano do prawego łokcia... potem lewe do lewego.

- Przytrzymaj  mnie  -   poleciła.  Dan  kucnął  obok  i   błądził

dłońmi po jej jędrnym brzuchu, gdy powoli prostowała długie,
silne nogi. Uśmiechnęła się do niego do góry nogami. - Chyba
mi się udało.

- Super. - Dan się cofnął. Już miał wstać, gdy nagle uświa-

j   domił   sobie,   że   jego   mały   przyjaciel   w   stanie   najwyższego
1   podniecenia   wygląda   z   bokserek.   O   Boże!   Skulony,  despera-
I   cko wyobrażał sobie zęby cioci Sophie.

- Młody   człowieku.   -   Przerażający   stary   mistrz   wskazał

go palcem.

-Ja? - Dan wskazał na siebie, nadal skulony. Patrzyli na niego 

wszyscy na sali.

-Tak,   ty.   Chodź,   synu,   -   Jogin   skinął   na   niego   długim, 

chudym palcem.

- Idź - szepnęła Bree, nadal stojąc na głowie. - To wielki

/.uszczyt. Coś takiego! 1 to za pierwszym razem!

1 iń

background image

Dan maszerował po drewnianej podłodze i desperacko 

zakrywał rozporek rękoma. Doszedł do podwyższenia. Jogin 
uśmiechał się łagodnie.

-Chodź, synu-powiedział.-To twój pierwszy raz, praw-

da?

Dan nerwowo skinął głową. Dygocząc, wszedł na pod-

wyższenie. Jogin pochylił się, opar! o ziemię i zademonstro-
wał Danowi makabryczne zbliżenie pomarszczonych poślad-
ków. Wszyscy poszli jego śladem i przez chwilę Dan miał 
przed oczyma surrealistyczną wizję piersi Bree do góry noga-
mi, między jej nogami. Lecz mistrz wyrwał go z rozmarzenia. 
Stanął za nim, przywarł płaskim brzuchem do chudych pleców 
Dana i delikatnie pochylił mu głowę, tak że chłopak widział 
jedynie swoje nogi i chude łydki jogina, W życiu nie doświad-
czył takiej bliskości ze starszym człowiekiem, a co dopiero 
z hinduskim mistrzem jogi.

Ale napalony facet nie zna wstydu.

N wśród miejscowych

*

- Wiem, gdzie później pójdziemy - oznajmiła Tawny. Ob-

lizała palce i zajrzała do koszyczka z panierowanymi krewet-
kami w poszukiwaniu okruchów.

Nate dopił cytrynową coronę i skinął głową.

-Dobra.

Siedzieli przy malutkim stoliku, pod brudnym oknem 

w Oyster Shack, jedli palcami, pili piwo i rozmawiali - a właś-
ciwie Tawny gadała. O tym, że się uczy surfingu. Że jej tata 
był strażakiem, ale spadł z drabiny i przeszedł na rentę. Że 
cztery razy była w Disney World. Że jej włosy same się kręcą, 
ale wszyscy myślą, że ma trwałą. Że się bardzo cieszy, że nie-
długo skończy szkolę.

Nate prawie jej nie słuchał. Była bardzo seksowna i zada-

walał się patrzeniem na nią. Na Upper East Side niewiele jest 
takich dziewczyn. Gęste, jasne faliste włosy spływały jej na 
opalone, piegowate ramiona. Różowe usta smakowały wiśnio-
wym błyszczykiem. Niebieskie oczy kryły się za zasłoną dłu-
gich rzęs, a srebrne pierścionki zdobiły długie, opalone palce.

Blair wiecznie o coś pytała. O ulubioną piosenkę, pierwsze 

wspomnienie, co będzie robił, gdy dorośnie? Mówiła, że po 
prostu chce go lepiej poznać, ale jemu zawsze się wydawało,

119

background image

że to egzamin, którego nie potrafi zdać. Tawny wystarczało, że 
był po prostu sobą.

Czyli przystojnym, aroganckim ćpunem?

Po kolacji Tawny wskoczyła na kierownice i mówiła mu. jak 

ma jechać. Odrzuciła głowę do tyłu. Jej długie włosy łaskotały go 
w nos.

-Wolniej! Nie, szybciej! - piszczała.

- Dokąd jedziemy? - zapytał Nate. Rower podskakiwał na

wybojach i korzeniach.

Tawny obejrzała się przez ramię.

-Zobaczysz... Stop! Muszę/.siąść!

Natc   zahamował   i   zeskoczyła   na   ziemię.   Jej   lawendowe 

szorty odsłoniły na chwilę fantastyczne, opalone pośladki. Rany, 
ależ jest seksowna!

- Fajnie   było!   -   Zaśmiała   się.   Rozgarniała  zarosła   i   szła

w stronę plaży. - Zostaw tu rower, nic mu nie będzie.

Nate oparł rower o pień. Zachodzące słońce z trudem prze-

dzierało się przez gałęzie drzew. W lesie panował chłód i cisza.

Idąc za Tawny rozmyślał, jakie to dziwne, że zaledwie kilka 

tygodni   po   zakończeniu   szkoły   jego   życie   zmieniło   się   tak 
diametralnie.   Pracuje   na   budowie   i   chodzi   z   dziewczyną   z 
Hamptons.  Chociaż,  właściwie  czemu  nie?  Skoro  Blair  mogła 
wszystko  zmienić  -   na   miłość   boską,   ona   wychodzi   za   mąż! 
Dlaczego on nie może spróbować czegoś nowego? Z Tawny szło 
mu łatwiej niż z innymi. Nie była wymagająca i samolubna jak 
Blair, ani naiwna i nachalna jak Jenny, ani nieprzewidywalna i 
nieuważna jak Scrcna. Ona po prostu... była.

Klasyczna logika ćpuna.

-

No, chodź! - zawołała Tawny i złapała go za rękę.

Zaprowadziła go na małą słoneczną polankę. Dwa zwa
lone drzewa służyły za ławki. Miejsce było najwyraźniej po-

120

pularnc wśród miejscowych, bo na ziemi poniewierały się puste 
butelki po piwie i niedopałki. Na jednym pniu przysiadło trzech 
kolesi. Palili skręta. Za ich plecami lśniły niebieskie wody zatoki.

- Cześć chłopaki! - zawołała Tawny.
Spojrzeli w ich stronę. Mieli wyskubane brwi i nażelowa-

ne włosy, nosili workowate dżinsy i koszule w kratkę. Nate i jego 
kumple  śmialiby  się do rozpuku,  widząc ich  w  mieście. Tacy 
kolesie wdają się w bójki z bramkarzami i zlewają się tanią wodą 
kolońską. I najwyraźniej przyjaźnią się z Tawny.

-Nate, to Greg, Tony i Vince.
-Cześć. - Nate niepewnie skinął głową,

Tawny przelazła przez pień i usiadła obok Grcga, opalonego 

chłopaka ze skrętem w dłoni. Wypinał pierś i zdaniem Nate'a 
wyglądał jak buldog.

- Mamy   zioto,  stary  -   oznajmił  Vince,  który  mógłby  być

bratem bliźniakiem Grega. - Siadaj.

Nate rozpogodził się nieco na tę propozycję. Nie znosił, kiedy 

nieznajomi   zwracali   się   do   niego   per   „stary",   nie   znosił 
przegranych,   którzy   udają,   że   wszystko  jest   w   porządku,   ale 
musiał   przyznać,   że   nie   ma   to   jak   skręt  po   jedzeniu.  Nawet 
/takimi dupkami.

Tawny pociągnęła i podała mu wilgotnego skręta. Zaciągał 

się chciwie.

- Dobry towar, co? - zapytał Greg szorstko. - Od mojego

stałego  dostawcy.   W   lecie   ma   zawsze  pełne   ręce   roboty,   ale
i tak trzyma najlepszą trawkę dla stałych klientów.

Towar nie był dobry. Nate miał w sypialni o wiele lepszy, 

hawajski, ale nie narzekał.

- Pieprzone  mieszczuchy  -   warknął  Vince  i   wziął   od  nie

go skręta. - Zawsze wszystko pieprzą w lecie. Ruch. Imprezy.
Tłok.

121

background image

Cóż za elokwencja,

- Turyści,   stary  -   podsumował   Tony.  Do   tej   pory   się   nic

odzywał.   Podejrzliwie   przyglądał   się   Nate'owi   spod   pognie
cionej cyklistówki.

Nate odpływał, jak zwykle po skręcie, ale słyszał, co mówili. 

Głośno i wyraźnie.

- Fakt.   -   Tawny   ziewnęła  i   oparła   blond   głowę   na   jego

ramieniu.

Nate zerknął na swoje ciuchy. Najwyraźniej Tawny nie lubiła 

bogaczy, którzy latem zapełniali uliczki Hamptons, a on do nich 
należał. Opalenizna i robocze ubranie sprawiły, że wzięła go za 
chłopaka,   który   musi   w   lecie   pracować.   Pewnie   żeby   móc 
zapłacić za Yale. Nie był wobec niej szczery.

Niektórych nawyków trudno się pozbyć.

-Co roku to samo - ciągnęła Tawny. - Dlaczego nie jeżdżą 
gdzie indziej, nie wiem, do Francji na przykład?
-Nie są tacy źli - zaryzykował. - To znaczy, ja też jestem z 
miasta..,

-Tak? - Tawny podniosła głowę, zmrużyła niebieskie oczy. - 

A nic nie mówiłeś.

-Nie pytałaś" - zauważył. Trzej kolesie zamruczeli groźnie. 
Vince splunął. Gdzieś na morzu kuter rybacki włączył re-
flektory.
-Wiedziałem. - Tony splunął na ziemię. - To się czuje.
-Ale to co innego. - Nate pokręcił głową. - Nie jestem jak oni.
-Chyba nie,., - Tawny znowu przytuliła się do niego, potarła 
twarzą   o   jego   mocną,   robotniczą   pierś.   -   Może   kiedyś 
zabierzesz mnie do miasta?
-Jasne. - Objął ją ramieniem. - Będzie fajnie.
Pod   warunkiem,   że   nie  wpadną   na   Blair   Waldort',  znaną 

zazdrośnicę.

background image

wpadnij do mnie

m

Wieczorem  po   sesji  naukowej   i   kolejnym  meczącym   dniu 

prób, Serena wracała taksówką do hotelu Chelsea. Ale tym razem 
miała  powody  do   radości.   Po   raz   kolejny  otworzyła  komórkę, 
głównie po to, żeby jeszcze raz przeczytać esemesa od Thaddeusa.

Wpadnij do mnie. Tęsknię, Całusy.

Po  stekach  obelg,   którymi  obrzucał  ją  Ken  Mogul,  Serena 

zaczynała w siebie wątpić, ale oto namacalny dowód, że nic się nie 
zmieniło.

Taksówka skręciła w Dwudziestą Trzecią i Serena czuła, jak 

jej serce bije coraz szybciej. Za kilka minut będzie w hotelu. Już 
wczes'niej spotykała się z przystojniakami, ale jeszcze nigdy nie 
straciła głowy dla kogoś takiego jak Thaddeus. Tak, jest boski, ale 
było w nim coś jeszcze. Miała przeczucie, że zostaną nie tylko 
partnerami ekranowymi, nie tylko kochankami, ale także bliskimi 
przyjaciółmi.

Nie żeby potrzebowała nowego przyjaciela... A może jednak? 

Nie myślała o tym zbyt dużo,

W   końcu  dojechali   do   hotelu  Chelsea.   Wetknęła   banknot 

dwudziestodolarowy  w   dłoń   kierowcy,   wysiadła   i   wbiegła   do 
holu. Zaczęli już zdjęcia w Barneys, ale Ken i tak twierdził, że

'23

background image

muszą  dużo   ćwiczyć.  Idąc   znajomymi   ciemnymi   korytarzami. 
których  ściany zdobiły  słynne dzieła,  czuła, jak  nieprzyjemnie 
ściska   się   jej   żołądek.   Starała   się   nie   myśłeć   o   wszystkich 
przykrych rzeczach, które usłyszała od Kena w tym budynku. Za 
chwilę   wydarzy   się   coś   wspaniałego.   Czekają   randką   z 
Thaddeusem Smithem!

Zapukała   cicho.   Otworzył   niemal   natychmiast   i   na   jego 

twarzy pojawił się wyraz zdumienia. Luźne szorty zsunęły się 
nisko na biodra, odsłaniając skraj zwyczajnych szarych bokserek.

-Serena! - zawołał. - Co się stało?
-Nic - szepnęła i wślizgnęła się do pokoju. Rzuciła oliwkową 
torbę Marca Jacobsa na podłogę i usadowiła się na kanapie.

Thaddeus   zamknął  drzwi  i   podciągnął  szorty.  Speszył  się 

trochę.

-Co się dzieje? Byłaś w okolicy?
-Coś   w   tym   stylu.  -   Roześmiała   się.   Jakie  to   słodkie,   że 
gwiazdor światowej sławy może być taki zażenowany. Boże. 
cudownie się z nim flirtuje.
-lak tam. ćwiczysz sama? - Thaddeus włożył koszulkę, którą 
przed chwilą podniósł z podłogi.
-To okropne -jęknęła. - Sądząc po zachowaniu Kena, nic mi 
się nie udaje.
-Być aktorem jest trudniej, niż ludziom się wydaje - przyznał 
Thaddeus, - Sądzą, że to tylko blichtr, imprezy i premiery, ale 
ja naprawdę pracuję. Chyba nie muszę ci tego mówić.

Tak, trzy miliony dolarów za film to ciężki kawałek chleba.

- Szkoda,   że   nikt   mnie   nie   ostrzegł.   -   Serena   podniosła

torbę z podłogi i szukała w niej czegoś' nerwowo. Była bard/o
spięta, musiała się rozluźnić. - Mogę zapalić?

124

— Oczywiście.  -   Znużonym   gestem  wskazał  stolik,  a   na

nim popielniczkę i kilka zapalniczek. - Tylko widzisz, Sereno,
to   nie   jest   odpowiednia   chwila.   Zaraz   tu   przyjdzie  mój   przy
jaciel. Serge.

Serena nie ruszyła się z kanapy. Czy naprawdę tak trudno 

zostać z nim sam na sam?

— Cóż, z twojego esemesa trudno wywnioskować, żebyś

był   bardzo  zajęty.  -   Uśmiechnęła  się   nerwowo.  Thaddeus   chy
ba trochę przesadza z nieśmiałością.

Trochę?

—Cholera! okrzyknął. - Dostałaś ode mnie esemesa?
—Mhm - mruknęła gardłowo.
—Cóż, bardzo się cieszę - wysiekał. - Pomyślałem, że... I 
no... pomyślałem, że trochę popracujemy.

Dlaczego tak się denerwuje? Nie do wiary, że ktoś tak piękny 

i sławny jak Thaddeus Smith wpada w panikę przy kobiecie!

— Popracujemy?   -   Naburmuszyła  się.   —   Myślałam,   że

może, no wiesz, chciałbyś się zabawić

-Zabawić - powtórzył. - Czasami praca to... - Przerwał mu 

świergot   komórki.   Spojrzał   na   wyświetlacz.   -   Przepraszam, 
muszę  odebrać.  Zaraz  wracam.  -   Wybiegł  do   sypialni,   lak  że 
usłyszała tylko: „Halo?"

Zdusiła   niedopałek   w   popielniczce.   Dziwaczne   zachowanie 

Thaddeusa niepokoiło ją. Jest zbyt nachalna? Zbyt nieśmiała? To on 
przesłał prowokacyjnego esemesa. Dlaczego I zaprosił przyjaciela? 
Może kręcą go takie pikantne pomysły? To nie w jej stylu.

Czyżby?

— Przepraszam. - Thaddeus wrócił do saloniku i rzucił te

lefon  na  stolik. -  No  dobra, skoro  już   tu  jesteś, przećwiczmy
kilka scen.

125

background image

—Scen? - powtórzyła.

Możesz wziąć mój scenariusz. — Thaddeus z westchnie-

niem opadł na fotel, - Znam tekst na pamięć.

Zacznijmy od sceny siedemnastej - zaczęła z nadzieją. 

- Wiesz, tej miłosnej?

Odgrywanie sceny miłosnej to chyba wszystko, na co 

może liczyć.

herbatka dla dwojga

-

Wszystko w porządku? - zapytała Vanessa. Dan leżał na 

łóżku i krzywił się z bólu. Na podniszczonym brązowym 
dywanie   walały   się   niedopałki   cameli,   jakby   nie   miał 
nawet siły  sięgnąć po kubek z resztkami kawy, którego 
zazwyczaj używał jako popielniczki.
-Kurwa -jęknął. - Chyba coś sobie naciągnąłem.

Vanessa wzięła z niepościelonego łóżka zaczytany egzem-

plarz Bhagavadgity. Wiedziała, że to s'więta księga hinduizmu, 
Ble nigdy jej to specjalnie nie interesowało. A potem zoba-
czyła, że Dan pisze nowy wiersz w wielkim czarnym notesie. 
Przewrócił się na plecy.

- Co piszesz? - zapytała i wyciągnęła rękę po notes. Prze

czytała kilka pierwszych linijek:

Tylko miłość. Tylko namiętność. Tak, tak. 
Budda to nie Jezus. Ja też nie. Jestem 
zwykłym facetem.

Sensacja dnia! Bikram zabija szare komórki i poeci, którzy 

tak pisali źle

t

 zaczynają pisać fatalnie.

-Nie czytaj tego! -Dan wyrwał jej notes. -To... osobiste. cesz 

herbaty?   -   zapytał   po   chwili   i   usiadł.   -   Kupiłem   miętę, 
podobno oczyszcza ciało z toksyn i sprawia, że zaczyna się 
naprawdę oddychać.

127

background image

Vanessa się żachnęła.

-Żartujesz?
-Daj spokój. - Dan ziewnął i wstał z truciem. Vanessa ruszyła 
za   nim.   Przeszli  z   sypialni  do   mrocznego   przedpokoju.   a 
potem (w ślimaczym tempie) do kuchni, pełnej brudnych na-
czyń. Na blacie poniewierały się okruszki, opiekacz do chleba 
leżał smętnie na boku. Na środku stołu stał brudny garnek po 
fondue. Vanessa sięgnęła po widelec i dźgnęła zastygłą masę 
Dan gotował wodę.

Zaparzył  dwie   herbaty  miętowe   i   podał   jej   szklankę.   Va-

nessa  usiłowała spojrzeć mu  w oczy, ale, o  dziwo, unikał   jej 
wzroku.   Po   pierwsze   dlatego,   że   wyglądała   bardzo   ładnie   w 
nowej   czarnej   sukience,   a   także   dlatego,   że   miał   wyrzutv 
sumienia, że szalał na jodze z Brce i  nie pisną! o tym stown 
swojej, jakby nie było, dziewczynie.

-Wiesz - zaczęła ostrożnie. - Mam wrażenie, że w ogóle się 
nie widujemy.
-Mam mnóstwo pracy - mruknął z nosem w kubku.— Je 
stem potrzebny w Strand. I poznałem nowych ludzi.

Vanessa zachichotała.

-Pewnie w świecie antykwariatów trwa ciągły ruch. Dlaczego 
Dan zachowuje się tak dziwacznie? Kilka dni temu widziała, 
że był rozczarowany jej napiętym planem dnia, alr odkąd się 
wprowadziła, zachowuje się, jakby wcale się nie znali.
-Daruj sobie te złośliwości - burknął i uderzył łyżeczką w 
kubek z napisem: P

RAWDZIWI

 

POECI

 

ROBIĄ

 

TO

 

W

 

DRODZE

. - Wy 

niosłość to otwarte drzwi dla negatywnej energii.
-Słucham?   -   pisnęła   Vanessa.   -   Możesz   łaskawie   powtó 
rzyć?
-Wątpię,   żebyś   zrozumiała.   -   Pił   przeraźliwie  gorącą  her 
batę. - To jedna 2 podstaw filozofii jogina.

128

- Nie znam żadnego jogina, poza misiem Yogi. Nie wiem,

gdzie   podłapałeś   ten   rodem   z   New   Age   żargon,   ale   Dan
Humphrey,  którego  znałam,  kochałam  i   który  mnie   podniecał,
uznałby, że pieprzysz jak potłuczony.

-Cóż,   Vanessa   Abrams,   którą   znałem   i   kochałem,   nic 

sprzedałaby się Hollywood - odciął się gniewnie. Celowo opuści! 
fragment o podniecaniu, bo chwilowo kręciła go inna.

- Słucham?   -   Vaiiessa   odstawiła   kubek.   To   niesprawiedli

we. Przecież wiedział, że Ruby właściwie wyrzuciła ją z domu
i   że   potrzebowała  pieniędzy.  I   co?  Nie  jest  z   niej   dumny,  że
mając   zaledwie   osiemnaście   lat   pracuje   przy   filmie   fabular
nym?  -   Cóż,  ja   przynajmniej   robię   coś   więcej   niż   ustawianie
książek w porządku alfabetycznym.

Zamknął oczy i głośno oddychał przez nos. Wczoraj nauczył 

się tego na jodze - dobre wchodzi, złe wychodzi.

- Myślałem,   że   dobrze   nam   będzie   razem,   ale   chyba   się

zmieniłaś.

Vanessa   z   westchnieniem   spojrzała   na   kubek.   Herbata 

smakowała jak pasta do zębów i płyn do mycia naczyń.

-To ty się zmieniłeś! - krzyknęła. - Może powinnam po prostu 
zejść ci z oczu. - Dmuchała na gorący napój.
-Litości!   -   warknął  Dan.   -   To   ty   miałaś   mnie   dosyć,  nie 
odwrotnie.  To  mnie  zależało  na  ostatnim   wspólnym  lecie. 
Ciebie obchodziła jedynie praca.

-No to oboje mamy, czego chcieliśmy - stwierdziła. Upiła 

kolejny łyk herbaty i odstawiła kubek w bałagan na stole, między 
stare gazety i brudne garnki. A potem wybiegła ■ mieszkania na 
przyzwoitą kawę w kafejce przy Broadwayu.

Dan przeczesał palcami niesforną czuprynę. Owszem, roz-

luźnił się, ale nie tak, jak powinien. Wyjął camela z paczki i 
zapalił od kuchennego plamka.

Jogin chyba nie byłby zadowolony.

9-

background image

naśladownictwo - najszczerszy 
komplement

Blair  wsunęła  stopy  w  szpilki  z   kremowej  cielęcej  skórki 

projektu Baileya Wintera, ostatni szczegół jej kreacji. Były nieco 
zbyt eleganckie, ale chciała mieC na sobie coś z jego kolekcji. 
Uznała,  że   przesada   byłoby   włożyć  jego   ubranie,   ale   buty   to 
delikatny, dyskretny hołd dla jego geniuszu, a jednocześnie nie 
wyjdzie na żałosną, zdesperowaną niewolnicę mody.

Stała w sypialni małej Yale, czyli swoim dawnym pokoju, i 

podziwiała  swoje  odbicie   w   wielkim  lustrze.  Było   tu   o   wiele 
lepsze światło niż w dawnym pokoju Aarona, gdzie nadal unosił 
się smród jego ziołowych papierosów. Skinęhi głowa swojemu 
odbiciu. Choć wyglądała na pewną siebie, była zdenerwowana. 
Dotychczas   nie   najlepiej   sobie   radziła   na   rozmowach 
kwalifikacyjnych.   Kiedy   ubiegała   się   o   miejsce   w   Yale, 
pocałowała   swojego  rozmówcę!   A   później,   kiedy   poprosiła   o 
kolejną szansę, mało brakowało, a przespałaby się z absolwentem 
tej uczelni. Co prawda szanse, żeby sytuacja się powtórzyła z 
Baileyem Winterem, były naprawdę niewielkie. Ten przystojny, 
opalony facet nigdy by na nią nie poleciał.

No, chyba, że zmieniłaby się jakimś cudem w Błaha.

Odwróciła   się   i   zerknęła   przez  ramię  w   lustro.   Wszystko 

okazało   się   łatwiejsze,   niż   sądziła,   wystarczył   jeden   telefon 
Eleonor Rosę. Mimo to Blair nie chciała niczego popsuć, wie-
działa, że to jej wielka szansa.

Niech   Serena  cieszy   się   sławą  w   Hollywood;   Blair   zrobi 

karierę   w   świecie   mody.   Znała   nazwiska  wszystkich   projek-
tantów, wszystkie dobre sklepy i najlepsze czasopisma. Znała się 
na ciuchach i umiała je dobierać. Wkrótce stanie się prawdziwą 
wyrocznią   w   sprawach  mody.   Będzie   siedziała   w   pierwszym 
rzędzie na każdym pokazie Baileya Wintera, jej imieniem nazwą 
nowe   perfumy,   jej   twarz   pojawi   się   w   jego   kampaniach 
reklamowych.  Ich   związek   będzie   przypominał  relację  między 
Audrey Hepbum i Givenchy i też przejdzie do legendy. Niech 
Serena udaje sobie Audrey Hepburn na ekranie; Blair będzie nią 
w rzeczywistości.

No   tak,  ale   czy   nie   ma  już   perfum  nazwanych  imieniem 

Sereny? Oj.

Natarczywy dzwonek telefonu wyrwał ją z marzeń. Wróciła 

do Nowego Jorku dwa dni temu, ale jeszcze nikt do niej nie za-
dzwonił. Ani na numer brytyjski, który miał tylko Marcus, ani na 
zwykły, który znali wszyscy. Jest na wygnaniu, stwierdziła, i nie 
wróci do życia, dopóki nie będzie mogła zrobić dramatycznego 
wejścia,   na   przykład   oznajmić,   że   przyleciała   z   Londynu   na 
wezwanie samego Baileya Wintera. Nie może przecież dopuścić, 
żeby   rozeszły   się   plotki,   że   wróciła,   bo   Marcus   bardziej 
interesował się podobną do konia kuzynką niż nią,

Jakby i bez tego prawda nie wyszła na jaw.
Pobiegła do pokoju Aarona i porwała telefon z biurka. Napis 

na   wyświetlaczu   głosił;   MARCUS.   Proszę   bardzo,   Jego 
Lordowska Mość we własnej osobie.

Odebrała rozmowę.
- Co? - warknęła niegrzecznie.

131

background image

-Blair, skarbie, co się stało? Usiłuję się do ciebie dodzwo-
nić...
-Nie   wiem,   o   czym   mielibyśmy   rozmawiać   -   zauważyła 
lodowato. - Skoro chciałeś pogadać, miałeś na to mnóstwo 
czasu, gdy jeszcze byliśmy na tym samym kontynencie.
-Jak   to?   Wyjechałaś?   -   Marcus   był   najwyraźniej  bardzo 
zdziwiony.   -   Myślałem,   że   tylko   zmieniłaś   hotel,   albo 
pojechałaś'   zobaczyć   się   z   ojcem   do   Paryża.   Bardzo   się 
martwiłem.
-Na pewno - mruknęła złośliwie i wróciła do pokoju Yale.
-Chyba nie chodzi o Camillę. skarbie? Bo widzisz, jesteśmy 
spokrewnieni w drugiej linii, więc...
-Więc co? - zapytała. Widziała w lustrze, jak poczerwieniały 
jej policzki. - Wiesz co, chyba nie chcę tego wiedzieć. Jeśli 
lubicie bawić się jak dzieci, proszę bardzo. Ja w każdym razie 
nic mam na to czasu. Mam pracę!
-Żartujesz, prawda, skarbie? To tylko kawał, tak? - dopy 
tywał się radośnie Marcus. - Camilla też o ciebie pyta. Będzie 
zachwycona...
-Pozdrów  ją  ode  mnie -  prychnęla. Rozłączyła  się i   wyła 
czyła   telefon.   Upewniła   się,   że   nie   ma   w   nim   żadnych 
wystających i ostrych części i położyła go w łóżeczku małej 
Yale.

Bo nigdy nie jest za wcześnie na pierwszą komórkę.
Blair zerknęła na zegarek Chanel. Niedługo ma się spotkać z 

Bailcyem   Winterem,  a   nie   chciała   się   spóźnić.   Powędrowal;i 
długim korytarzem do kuchni i zastała matkę zajadającą ka napkę, 
choć   zaraz   miały   wychodzić.   Tyler,   jej   młodszy   brat,   i   jego 
dziewczyna, Jasmine, siedzieli na niskich stołeczkach i sączyli 
colę.

- Miło cię widzieć, Blair - zaszczebiotała Jasmine.

Jasmine ją prześladowała. Prawda wyszła na jaw, gdy zjawiła 

się na imprezie na zakończenie szkoły w identycznym kostiumie 
Oscara de la Renty, jaki Blair miała na sobie. Miała

132

zadziwiająco ciemne, lśniące i zdrowe włosy. I była chyba naj-
bardziej irytującą dziewczyną na świecie.

-Mamo. - Blair nie zwróciła uwagi na Jasmine. - Zostaw to. 
Musimy iść.
-Cicho   -   mruknęła   matka   i   starła   niewidzialny   pyłek   z 
marmurowego blatu. - Mamy czas. Zresztą znam Baileya od 
lat,   ten   człowiek   nigdy   nie   przychodzi   na   czas.   zawsze 
spóźnia   się   co   najmniej   dziesięć   minut.   Wszyscy   o   tym 
wiedzą. - Wbiła zęby w kanapkę.
-Bailey Winter? - pisnęła Jasmine. Zauważyła buty Blair. - O, 
to jego buty! Mam takie same, tylko czarne. Szkoda, że nie 
kupiłam kremowych.

Blair posłała jej mordercze spojrzenie.

-Ej, Blair? - Tyler jednocześnie pisał esemesa i ściągał mp3 

na iPoda. Co chwila zerkał na oba wyświetlacze.

-Tak? - Niecierpliwie stukała obcasem. Czemu jeszcze nie 

idą, do cholery?

-Naprawdę nic mi nie przywiozłaś z Londynu?
-Przykro mi - westchnęła. - Wracałam w pośpiechu.
-Ale   sobie   zdążyłaś   sporo   kupić   -   zauważyła   Eleonor   i 
wsunęła w usta oliwkę.
-Jestem Jasmine. - Dziewczyna Tyl era wstała i podała Blair 
rękę.   -   A   ty   oczywiście   jesteś   Blair.   Właściwie   już   się 
poznałyśmy, na twoim przyjęciu po ukończeniu szkoły, ale 
pewnie mnie nie pamiętasz.
Jakby Blair mogła zapomnieć swoją naśladowczynię.

Jest   coś   podejrzanego  w   trzynastolatce   z   nieskazitelnymi 

manierami.   Ba,   jest   coś   podejrzanego   w   tym,   że   Tyler   ma 
dziewczynę. Dotychczas w ogóle się nimi nie interesował, wolał 
towarzystwo komputera i kolekcję winylowych płyt.

- Chodźmy,  mamo   -   nalegała  Blair.   -   Nie   chcę   się   spóź

nić. Zaieży mi, żeby zrobić dobre wrażenie.

133

background image

-Och,   skarbie.   -   Eleanor   dokończyła   kanapkę   i   zostawiła 
okruchy na blacie. Myrtle posprząta. - Tak się cieszę, że po-
ważnie do tego podchodzisz,
-Zaraz, idziecie do tego Baiieya Wintera? - zainteresowała się 
Jasmine.

Pewnie zżerają ciekawość.

- Chce mnie zatrudnić - syknęła Blair lodowato.
-Uwielbiam jego projekty - zaszczebiotała Jasmine. -

Oczywiście na razie nie mogę kupować żadnych jego ciuchów, 
mama mówi, że dopiero jak pójdę do liceum, ale nie mam nic 
przeciwko temu. No, bo przecież do szkoły i tak noszę mundurek 
i...

- Jasne.- Blair nie dała jej dokończyć. Czy prosiła o szcze

gółową opowieść? - Zejdę na dół, niech odźwierny złapie nam
taksówkę. Mamo, za pięć minut masz być w holu, inaczej jadę
bez ciebie.

Blair   sama   zjechała   windą   do   holu.   Czekała   przed   bu-

dynkiem, paliła i co chwila zerkała na zegarek Chanel. Dokładnie 
po   pięciu   minutach   zjawiła   się   Eleonor   w   grejpfrutowej 
szmizjerce od Baiieya Wintera płaskich mokasynach Toda. Nie 
była   sama.   Koło   niej   radośnie   podskakiwała   Jasmine,   jak 
trzylatka przed pierwszym pokazem Dziadka dv orzechów. Blair 
niczym się nie przejmowała. W jej głowic rozgrywała się filmowa 
scena - oto zwiewna muza udaje się na spotkanie z geniuszem. 
Nawet Jaśminie nie mogła tego zepsuć.

Na Park Avenue, przed imponującą rezydencją Winieni. Blair 

pierwsza wysiadła z taksówki. Matka i Jasmine szły tuż za nią, 
jak damy dworu. Później wytnie się statystów.

W drzwiach powitał je najprawdziwszy angielski lokaj, w 

liberii, a jakże. I zaanonsował je pełnym nazwiskiem, gdy stanęły 
na progu salonu na drugim piętrze:

134

-Pani Eleonor Rosę, pani Blair Waldorf, pani Jasmine Ja-mes-
Morgan   -   ryknął   donośnie,   Blair   przemknął   przez   myśl 
Marcus, ale zaraz o nim zapomniała, bo znalazła się w naj-
elegantszym wnętrzu, jakie w życiu widziała. Na mahoniowej 
boazerii wisiały ogromne olejne portrety pięknych arystokra-
tek w niewiarygodnych kreacjach z jedwabiu i koronek. Ko-
biety miały błogie uśmiechy na twarzach. Na marmurowych 
podestach stały szklane rzeźby - męskie torsy i popiersia. A 
wysoko pod sufitem widniało witrażowe okno.
-O   Boże!   -   rozległ   się   znajomy,   piskliwy   głos   Baiieya 
Wintera.   Szacąwny   projektant   z   Park   Avenue   wbiegł   do 
pokoju w podskokach, jak mała dziewczynka. Jego białożółte 
włosy sterczały na wszystkie strony, jakby poraził go prąd 
podczas suszenia. Był zadziwiająco niski, wręcz miniaturowy. 
Miał na sobie niebieską marynarkę z mosiężnymi guzikami, 
koszulę rozpiętą pod szyją i białe lniane spodnie. Kremowe 
mokasyny, które włożył na gołe stopy, skrzypiały zabawnie 
na drewnianej posadzce. Na szyi powiewała mu zawadiacko 
zawiązana   żółta   apaszka   ze   wzorem,   który   lansował   w 
ostatniej kolekcji. - Eleonor Rosę, ty suko! Jaka jesteś chuda!
-Bailey! - zawołała Eleonor. Objęli się i głośno cmoknęli w 
policzki.

Cmok, cmok, cmok!

-A cóż to za dwie ślicznodd? - zapytał Bailey i dramatycznym 
gestem   ściągnął   z   głowy   okulary   przeciwsłoneczne,   swój 
znak rozpoznawczy, W zadumie gładził się po brodzie. - Bo-
skie, po prostu boskie, prawda? - zapytał nie wiadomo kogo.
-Bailey - odezwała się z dumą Eleonor. - To moja córka, 
Blair, i Jasmine, dziewczyna mojego syna, Tylera.
-Fuj! - pisnął Bailey Winter.

Blair nigdy nie słyszała, żeby dorosły mężczyzna wydawał 

takie dźwięki.

135

background image

- Niewiarygodne - szepnął. - Chodźcie, siadajcie. Napijmy się 

herbatki i pogadajmy, co wy na to, moje panie? - Skinął na lokaja, 
wymachując   ręką,   jakby   miał   złamany   nadgarstek.   Wskazał 
ogromną kanapę i nagle zastygł w bezruchu. - Pst

-syknął. Odwrócił się i uraczył Blair szaleńczym uśmiechem,
-Herbatka oznacza martini. - Pu.scił oko.

Blair odpowiedziała tym samym i się us'miechnęła. Nie tego się 
spodziewała. Było o wiele lepiej.

czy V zarobi na obiad 
w tym mieście?

- Dobra,  kręcimy!  -   powiedział   Ken   Mogul  do   asystenta.

Siedział   niedbałe   rozparty   w   płóciennym   krześle   ze   swoimi
inicjałami.

Vanessa ustawiła kamerę na stojaku. U Freda, restauracja w 

Barneys, miejsce kluczowe dla akcji filmu, przypominała obraz 
nędzy i rozpaczy. Zamiast klientów jedzących lunch, tłoczyła się 
w   niej   stuosobowa   ekipa   filmowa.   Choć   wynieśli   większość 
stolików, między reflektorami, kablami, wizażystami, fryzjerami, 
dźwiękowcami,  gońcami,  asystentami i   asystentami  asystentów 
zostało bardzo mało miejsca.

Zupełnie jak w sklepie z butami podczas wyprzedaży.

-Dobra, kręcimy! - zawołał asystent. Wszyscy rozsunęli się na 
boki, a Ken Mogul skinął na Vanessc, która mocowała się z 
kamerą.
-Kręcimy, Vancsso.
-Uwaga,   kręcimy!  -   zawołała   z   dumą.  Zawsze  chciała   to 
powiedzieć, choć wyobrażała sobie raczej, że te słowa padną 
w   kostnicy   albo   innym   równie   ponurym   miejscu.   Z 
pewnością   nie   w   Barneys   i   nie   w   filmie   z   Thaddeusem 
Smithem w roli

137

background image

głównej. Mimo wszystko przeszła daleką drogę od czasów, gdy 
reżyserowała szkolną wersję Wojny i pokoju.

Był to drugi dzień zdjęciowy i kręcili bardzo ważną scenę z 

udziałem Tłiaddeusa w roli Jeremy'ego i gwiazdki niezależnych 
produkcji.   Mirandy   Grace,   w   roli   Heleny,   czyli   czarnego 
charakteru.  Śniadanie u Freda  to jej pierwszy film bez Coco, 
siostry   bliźniaczki.   Oficjalnie   mówiło   się,   że   Miranda   chce 
spróbować   kariery   solowej.   W   rzeczywistości   Coco   była   na 
odwyku. Zastąpiła ją niejaka Courtney Pinard, którą Ken Mogul 
odkrył, gdy jeździła na rolkach w parku przy Washington Square, 
i która miała w jednym palcu wszystkie sztuczki, jakich wiecznie 
naćpana Coco nie zdołała się nauczyć.

Miranda   poruszyła   szklanką,   aż   zagrzechotał   lód   w   jej 

drinku. Wypiła go jednym haustem. Odchrząknęła głośno, po-
chyliła się nad stolikiem i wzięła Thaddeusa za rękę.

- Kochany, wierzysz w przeznaczenie? - zapytała.

Jej  słowa  niosły  się   echem  po  planie.  Byto  tak  cicho,  że 

Vanessa słyszała grzechot kostek lodu w szklance Mirandy.

- Sam już nie wiem, w co wierzę - odparł Thaddeus cicho,

- Ale wiemjedno... - Urwał.

Tego momentu Vanessa - i wszyscy inni na planie - bali się 

najbardziej. Serena miata wpas'ć do restauracji, ciągnąc /;i sobą 
różową etolę, i dosiąs'ć się do pozostałej dwójki.

Minęła jedna chwila... druga...
Ani śladu Sereny. Ani śladu Holly. Nikogo.

-Cięcie, do chotery! - warknął Ken Mogul.
-Cięcie - powtórzył spokojnie asystent reżysera i nagle plan 
ożył. Nie wiadomo skąd wybiegli wizażyści j fryzjerzy, 
poprawiali Thaddeusowi czuprynę, malowali usta Mi randzie, 
Rekwizytor napełnił jej szklankę i starł szminka z krawędzi.

138

- Czy ktoś" w końcu powie pieprzonej pannie van der coś

tam, żeby przyszła na plan i nakręciła tę cholerną scenę - szep
nął Ken.

-Przepraszam bardzo! - zawołała Serena. Wbiegła na plan z 

groźnie   wyglądającą   szpilką   Baileya   Wintera.   -   Byłam   w 
garderobie. Bardzo przepraszam, te buty, ja...

- Serena na planie! - zawołał drugi asystent reżysera.
Dzięki za informację.

- Holly, Holly, Holly. -  Ken Mogul pokręci! głową. - Na

miejsce, i to już. Jeszcze raz.

Wszyscy pynownie skryli się w cieniu. Zaczęli od początku. 

Tym  razem,  gdy  Thaddeus  już  miał   odpowiedzieć   na  pytanie 
Mirandy, Serena wbiegła do restauracji, w odpowiedniej chwili, i 
poprawiła etolę zsuwającą się z ramion.

-Jestem, już jestem! - zaszezebiotata. Wygładziła szyfonową 
kreację Baileya Wintera, przysunęła sobie wolne krzesło z 
sąsiedniego stolika i usiadła.
-Słucham? - warknęła Miranda.
-Cięcie, cięcie, cięcie! - wymamrotał Ken Mogul.
-Cięcie! - ryknął posłuszny asystent,
-Mirando, Sereno, słuchajcie, jesteście teraz Heleną i Holly. 
Pokażcie nam to - tłumaczył. - Mirando, przekonaj mnie, że 
cały świat je ci z ręki.

Miranda głupio kiwała głową i trzepotała sztucznymi rzę-

i.   Pochodziła   z   Lower  East   Side,   chodziła  do   katolickiej 

szkoły, a najbardziej lubiła makaron z serem. Nie miała pojęcia, o 
co mu chodzi.

A kto miał?

Za trzecim razem wydawało się, że wszystko idzie jak trzeba, 

Thaddeus   i   Miranda   wypadli   wspaniale,   dorzucili   do   tekstu 
własne perełki. Światło było idealne, naturalne i łagodne, nic się 
w niczym nie odbijało, dźwięk wchodził bez problemów.

139

background image

A Serena wkroczyła we właściwym momencie, nie zapomniała 
tekstu, nie potknęła się... kiedy Ken krzyknął cięcie, scena była 
gotowa.

- Może nie będzie tak źle - mruknął  scenicznym szeptem

do Vanessy. - Dosyć na razie! - zawołał. - Kwadrans przerwy.

Odwrócił się do Vanessy i powiedział już normalnym gło-

sem:

- Czas na ciebie, mała. Pokaż, co masz.

Nie ma sprawy, pomyślała. Może wszystko inne się pieprzy 

-jak z Danem - ale z kamerą umiała się obchodzić.

Ken Mogul przyciągnął reżyserski fotel do jej monitora, żeby 

obejrzeć, co nakręciła. Asystent Vanessy włączył sprzęt. a ona 
zaglądała Kenowi przez ramię.

Za pierwszym razem kręciła tradycyjnie, używając dalszego i 

bliższego   planu,   żeby   uchwycić   niuanse   gry   aktorskiej,   ale 
generalnie zachowując klasyczny odstęp od aktorów. Jej zdaniem 
wypadło to sztywno i konwencjonalnie; dobrze technicznie, ale 
bez   krzty   wyobraźni.   Za   drugim   razem   zdecydowała   się   na 
zupełnie   inne   podejście;   zrobiła   najazd   na   usta   Thaddeusa, 
później   przesunęła   obiektyw   na   jego   rzęsy.   Podobnie 
potraktowała   jego   partnerkę   i   w   elekcie   otrzymała 
impresjonistyczny kawałek w klimacie wideoklipu. W filmach do 
tej   pory   nie   widziała   równie   nowatorskich   ujęć,   ale   to   było 
naprawdę  dobre. Za trzecim razem posunęła  się  jeszcze dalej, 
zatrzymała obiektyw na lodzie w szklance. Jej zdaniem idealnie 
obrazowało to skomplikowane relacje między bohaterami. Jedno 
z jej najlepszych ujęć.

-

Co to, kurwa, jest? - zapytał spokojnie Ken Mogul.

Vanessa spojrzała na niego. Nie bardzo wiedziała, jak in
terpretować jego ton.

- Zadałem ci pytanie? - Odwrócił się do niej, - Co to, kur

wa, jest, Yanesso? Co to, kurwa, jest?

-Dzisiejsza scena - odparła z dumą, ale i drżeniem w głosie.
-Czy   ty,   kurwa,   żartujesz?!   -   wrzasnął.   Członkowie   ekipy 
skryli się w cieniu, ale Vanessa czuła na sobie ich wzrok.
-Vanesso, co to za eksperymentalne gówno? Nie po to cię 
zatrudniłem!

Ależ owszem, właśnie po to! Sam to powiedział, o ile dobrze 

pamięta. Vanessa przyglądała mu się w milczeniu.

- Dość   tego.   Jeszcze   tego   mi   brakowało.   Mam   aktorkę,

która nie umie grać. Obgryzam długopis, bo na planie własne
go filmu nie wolno mi palić. A teraz jeszcze to. Pieprzona eks-
perymentatorka   kręci   mi   tu   intelektualne  gówno.  Dosyć   tego.
Zwalniam cię! - Ken się odwrócił i rozsiadł na krześle. - A ty
-  wskazał  praktykanta  -   każ  Serenic,  Thadowi   i   Mirandzie  zo
stać na planie. Przez tę idiotkę musimy powtórzyć.

Vanessa już otwierała usta, żeby odpowiedzieć, ale nie zrobiła 

tego.  Była  wściekła,  cholernie  wściekła,  ale   przede   wszystkim 
dotknięta. Miała łzy w oczach, a gardło ścisnęło jej się tak bardzo, 
że zaniosła się kaszlem. Nic mieściło jej się w głowie, że do tego 
doszło. Dopiero co zaczęli kręcić, a już ją wylał? Najpierw Rnby 
wyrzuciła ją z domu, potem Dan zwariował i zachowuje się jak 
natchniony buddysta, a teraz to?

- Vanesso,  co   jest?  -   zapytał  Ken   szorstko.  -   Ogłuchłaś'?

Zwalniam cię. Spieprzaj z mojego planu.

Vanessa spakowała sprzęt i rzuciła się do windy. Jej pierwszy 

film   na   studiach?   Fabuła   o   popieprzonym   reżyserze,   którego 
rozerwie  na  strzępy   stado  wściekłych  kojotów.  A   potem  gość 
wpadnie pod metro.

Ciekawe, jak mu się spodobają zdjęcia.

14C

background image

znowu razem... jak dobrze

Blair dziwnie się czuła, wysiadając z windy w Barncys. na 

spokojnym, ciemnym dziewiątym piętrze. Było to trocin; jak we 
śnie, w chwili, która wydaje się bardzo rzeczywista

- wszystko jest znajome, ale zarazem nie takie, jak trzeba.

Zaledwie dwadzieścia minut wcześniej popijała „her batkę" z 

Baileyem Winterem i matką, ale jeszcze nie dopii;i pierwszego 
martini, a została wysłana do Barneys.

-Leć! Leć! - zapiszczał Bailey dziewczęcym głosikiem.

- Moda nie lubi czekać!

Więc chyba ma tę prace,
Kazał im jechać na plan Śniadania u Freda i skonsulm wać 

się z kostiumologiem w kwestii wymiarów głównych ak torów. 
Krawcowa w jego atelier nie uszyje bez nich na czas kostiumów 
do wielkiej sceny Finałowej. Jak dotąd, nowa praca zawierała 
wszystkie   elementy   z   marzeń   Blair   Waldorf:   moda,   blichtr, 
odrobina dramatu. Jedyny minus to Jasmine.

Ach tak, ona.

Bailey Winter pomyłkowo uznał dziewczynę Tylera za jej 

przyjaciółkę i uparł się, że zatrudni je obie. Tyle że Blair nie 
pozwoli, by obecność nieletniej prześladowczymi popsuła jaj

smak zwycięstwa. Ba, wykorzysta ją. Jasmine przecież zrobi, co 
się jej każe.

Zaczęła już w taksówce. Ledwie wsiadły, instruowała Jas-

mine, jak ma się zachowywać.

- Ja będę gadać. Mistrzowi się nie spodoba, jeśli będziesz

się   wtrącać   -   tłumaczyła  jak   stara   znawczyni.  Bez   zmrużenia
oka   zamieniła   niedawno   nabyty   brytyjski   akcent   na   holly
woodzki slang.

Jasmine   podążała   za   nią   krok   w   krok,   jak   zakochany 

szczeniak.   Wysiadły   z   windy   i   szły   korytarzem   wyłożonym 
czarnym marmurem w stronę restauracji U Freda. Maszerowały 
energicznie  i   stanowczo.   Nic   dziwnego,  że   w   pewnej   chwili 
zderzyły się z kimś. Zapłakana, łysa i ubrana na czarno Van-essa 
wpadła na Blair, a ta na Jasmine, która dosłownie deptała jej po 
piętach. Jasmine z cichym jękiem osunęła się na ziemię. sandałki 
spadły jej z nóg,

- Cholera!  -   krzyknęła  Blair.   W   pierwszej  chwili  nie   roz

poznała dawnej współlokatorki.

-Jezu.   Kurwa,   Przepraszam   -   wystękała   Vanessa.   Miała 

czerwone plamy na policzkach, ba, nawet na głowie. Łzy kapały 
jej z brody.

- Wszystko   w   porządku?   Jesteś   taka...   czerwona-   zauwa

żyła inteligentnie Blair. Widać, że Vanessa jest w rozpaczy, ale
przecież   Blair   zaraz   będzie  mierzyła  długość   nogi   Thaddeusa
Smitha! To się robi od wewnętrznej strony.

A wszyscy wiemy, dokąd prowadzi wewnętrzna strona uda. 

prawda?

background image

- W porządku, w porządku - mruknęła Jasmine i dźwignę

ła się z podłogi, chociaż nikt nie zwracał na nią uwagi.

-Jasmine, Vanessa... - Blair dokonała prezentacji, a potem 

objęła Vanessę serdecznie i cmoknęła powietrze w okolicy |C| 
policzków. -Powiedz, co się stało?

142

143

background image

Vanessa w odpowiedzi pociągnęła nosem. Nie wiedziała. czy 

głos nie odmówi jej posłuszeństwa. Co teraz? Co zrobi? Dokąd 
pójdzie?

-Dobra,   Jasmine   -   warknęła   Blair.   Napawała   się   rolą 

szefowej. - Zostań tu i zajmij się Vanessą. Muszę lecieć. Rozkaz 
Baileya!   -   Uściskała   Vanesse,   żeby   dodać   jej   otuchy.   i 
uśmiechnęła się z trudem. - Wiesz, że cię kocham! - powiedziała i 
oddaliła się długim korytarzem. Pchnęła drzwi do restauracji.

-Przepraszam   bardzo   -   powiedziała   bardzo   głośno   w 

przestrzeń, ledwie znalazła się w środku. - Nazywam się Blair 
Waldorf. Pracuję u Baileya Wintera. Chciałabym porozmawiać z 
kierownikiem.

Nikt nic odpowiedział, nikt się nie ruszył. A potem Blair 

poczuła czyjąś dłoń na ramieniu i usłyszała znajomy głos:

-Chyba mogę ci pomóc - stwierdziła Serena.
-Czes'ć. - Blair odwróciła się i stanęła twarzą w twarz z roz 
promienioną przyjaciółką. A może teraz, znowu się nie 
przyja/. nią? Już ryle razy się rozstawały, że czasami nie 
wiedziała, czy znowu lubi Serenę, czy nadal się do niej nie 
odzywa.

- Wróciłaś! - pisnęła Serena. Mocno ją uściskała.
Wygląda na przyjaźń do grobowej deski.
-Wróciłam  -  powtórzyła  Blair.  Zazdrośbie  chłonęli

wzrokiem kreację z kremowego szyfonu, którą Serena miału na 
sobie.

-Opowiadaj!   -   Serena  odsunęła  się   trochę   i   przyjrzała  jej 
uważnie. - Od kiedy pracujesz u Baileya Wintera? Myślałam, 
że jesteś w Londynie?
-Dostałam tę pracę - wyjaśniła Blair rzeczowo. - Uzna łam, 
że to najrozsądniejsze, co mogę zrobić. Że takie doświad 
czenie to dobry pomysł.
-Bomba! - zapiszczała Serena.

144

-

Rozważam karierę w s'wiecie mody - dorzuciła Blair od

niechcenia.   Ponad   stuosobowa   ekipa  Śniadania   u   Freda  ga
piła   się   na   nią   z   otwartymi   ustami  i   czekała,   aż   Kcn   Mogul
rozerwie   ją   na   strzępy   swoimi   komentarzami.   Blair,   niczego
nieświadoma,   ciągnęła   dalej.   Rozkoszowała   się   zainteresowa
niem.  jakie  budziła:   -   Każdy  ma  jakieś  powołanie.  Moim   jest
chyba właśnie moda.

- A Londyn? 1 Lord Jakmutam? - dopytywała się Serena.

i   Czyżby w plotkach o angielskiej narzeczonej była odrobina
prawdy? Zazwyczaj nie słuchała piotek, ale przecież Blair nie bez 
powodu zakończyła laki romans i wróciła do domu, do 

[ pracy.

- To   długa  historia.   -   Blair   westchnęła   dramatycznie.  Jest

kobietą pracującą i z przeszłością. Jeszcze gdyby Serena poży-
czyłajej tę sukienkę...

-Dzisiaj mi opowiesz - szepnęła Serena, podekscytowana. - 

Kcn umieścił mnie w mieszkaniu. Musisz je zobaczyć, Cholera, 
co ja gadam, zamieszkać ze mną!

-Cóż... - Blair się zawahała. Ostatnio ciągle zmieniała miejsca 

zamieszkania: hotel Plaża, WillliamsbuTg, Yale Club, l .ondyn. 
Czy nie powinna zostać w domu, z małą siostrzyczką?

- Mówiłam   już,   że   mieszkam  na   Wschodniej   Sicdemdzie-

Kiątej   Pierwszej?  -   Serena  wiedziała,  że   akurat  Blair  Waldorf
ot) razu rozpozna ten adres.

Zamieszkać w budynku ze Śniadania u Tiffany'ego7

- Muszę   się   spakować   -   oznajmiła   Blair   ze   stoickim  spo

kojem,   ja^oy   liczyła,  że   ukryje   fakt,   że   niemal   zsiusiała   się
w majtki z radości. - Przyjadę wieczorem.

W   przypływie   radości   serdecznie   us'ciskała   przyjaciółkę. 

Wszystko jakoś się układa, zwłaszcza jeśli chodzi o Serenę. Tym 
razem naprawdę połączy je przyjaźń na wieki.

O iie wiekami można nazwać kilka dni!

background image

karma kameleon

Dan   Humphrey   wślizgnął   się   do   obrzydliwej   toalety   dla 

personelu   w   ponurym   zakątku   piwnicy   w   Strand.   W   garści 
trzyma]  reklamówkę   z   logo  literackiego  pisma   „Red  Herring" 
Upewnił się, że drzwi są zamknięte, po czym ściągnął prze/ głowę 
koszulkę  i   rozpiął  sztruksy.   Nie   zwracał   uwagi   na   napisy   na 
s'cianach   toalety,   dzieła   wielu   pokoleń   sfrustrowany   cli 
pracowników   księgarni.   Jeśli   wierzyć   plotkom,   jeden   z   nich 
nabazgral   tam   kiedyś   prywatny   numer   telefoniczny   znanego 
pisarza samotnika. J.D. Salingera. Za dziesięć minut spotka sii; z 
Bree   na   Union   Square  i   musiał   się   przebrać,   bo   jego  ciuchy 
śmierdziały dymem papierosowym. No i to. co nosił w pracy. nie 
nadawało się do ćwiczeń.

No   dobra,   nic   jest   zbytnio   wysportowany.   Jednak   jegu 

związek, przyjaźń czy jak tam nazwać to, co go łączyło z Bree, to 
coś więcej niż ciuchy z lycry i joga na golasa. Bree otwo-Tzyła 
mu   oczy,   sprawiła,   że   postrzegał   świat   z   zupełnie   innej 
perspektywy. Rozciąganie się i pozowanie w dusznej, nagr/.a nej 
sali, ze spoconym starcem u boku, to nie jest wymarzony sposób, 
by spędzić wolne chwile. Ale ulubione książki Bree okazały się 
fascynujące; zmuszały do myślenia. W jego ży ciu tyle już się 
działo: opublikował wiersz w „New Yorkerze".

praktykował w „Red Herring", śpiewał swoje piosenki z zespołem 
Raves, Teraz odkrywał coś głębszego, ważniejszego niż przelotna 
sława. To było bardzo intrygujące.

Włożył   czystą,   zieloną   koszulkę   American  AppareL   wy-

gładził   zmierzwione   ciemne   włosy   i   zasznurował   nowiutkie, 
olśniewająco   białe   buty   Nike.   Wsunął   w   usta   płatek   gumy 
miętowej i chuchnął sobie w dłoń, żeby sprawdzić oddech. Nie, w 
ogóle nie czuć papierosów. Zwinął stare ciuchy w kulę, wepchnął 
do swojej szafki, wbiegł na górę, wyszedł ze sklepu i ruszył w 
stronę Union Square.

Bree   czekają   niedaleko   pomnika   łagodnie   uśmiechniętego 

Gaudhiego, w południ o wo-zachodnim zakątku tętniącego ży-
ciem parku, niedaleko Czternastej ulicy - na razie obskurnej, ale 
coraz modniejszej.

-Czasami lubię tu przychodzić - tłumaczyła przez telefon. - 

Lubię tu czytać i rozmyślać o przesłaniu Gandhiego.

Jak my wszyscy, prawda?
Zaplotła jasne włosy w warkocz i upięła go u nasady karku. 

Miała na sobie białą koszulkę z logo Adidasa i jasnoniebieskie 
szorty, które podkreślały jej zgrabne, umięśnione, długie nogi. Na 
widok Dana wstała i pomachała energicznie.

-Nie spóźniłeś się! - Ledwie podszedł, objęła go serdecznie. 
-Namaste\ -szepnęła. -Ładnie pachniesz.
-Dzięki. - Ulżyło mu. Głęboko zaczerpnął tchu i wtedy poczuł 
zapach   jej   organicznego   dezodorantu   z   szałwi   i   olejku 
paczulowego, którym smarowała się za uszami.
-Rozgrzejmy się - zdecydowała. Puściła go, odwróciła się, 
oparła prawą nogę na ławce, na której przed chwilą siedziała. 

background image

Pochyliła się, przenosząc cały ciężar ciała na tę nogę.

Dan ją naśladował, krzywiąc się z bólu, gdy usiłował roz-

ruszać zastałe mięśnie w nogach. To o wiele trudniejsze niż jego 
codzienne ćwiczenia - spacer do kiosku po fajki.

146

147

background image

- Wspaniałe   uczucie,   co?   -   Bree   uśmiechała   się   radośnie

i rozciągała, jakby to było przyjemniejsze niż gorąca kąpiel.

-O tak - wysapał.
- Pomyślałam, że zaczniemy stąd. - Bree się wyprostowała.

Złączyła nogi, schyliła się i dotknęła dłońmi ziemi. - Pobiegnie
my Czternastą do Hudson, potem dalej do Battery Park.

Dan skupił się na rachunkach. To co najmniej trzy kilometry, 

o trzy kilometry więcej, niż kiedykolwiek przebiegł.

W co on się wpakował?
Na   początku   wszystko   szło   dobrze.   Pierwszą   przecznicę 

przebiegł   bezboleśnie.   Omijał   pieszych   i   wózki   dziecięce. 
wpatrzony w rozkołysane pośladki Bree.

Super, powtarzał sobie. Fajne uczucie.
Na   rogu   Piątej   Alei   zatrzymali   się   na   światłach.   Bree 

przyjrzała mu się uważnie.

- Dobrze się czujesz? - Zmarszczyła brwi.

Dan  miał  dreszcze.  Pot  lał  mu  się  z  czoła,  zalewał  oczy, 

spływał  na   chodnik.   Popołudniowe   słońce   świeciło   prosto   na 
nich. Nie wierzył, że dożyje wieczora.

- Jasne - odarł słabym głosem. - Doskonale.

Póki biegli, ból w nogach i walenie w klatce piersiowej było 

do zniesienia, ale ledwie się zatrzymali, miał wrażenie, że nogi 
odmówią mu posłuszeństwa.

Światło się zmieniło. Bree wyskoczyła na jezdnię.

- No, chodź! - zawołała radośnie przez ramię.

Dan odetchnął głęboko i wybiegł na ulicę. Mało brakowało, a 

wpadłby  na staruszkę  w  słomkowym kapeluszu,  z wózkiem z 
zakupami.

-Uważaj, idioto! - wrzasnęła.

Nie zwracał na nią uwagi, biegł za Bree jak pies na wyści 

gach za metalowym królikiem. Dudniło mu w uszach, gdy mi jali 
Szóstą, Siódmą, Ósmą i w końcu Dziewiątą Aleję. Między 
Dziewiątą a Greenwich ruch uliczny się przerzedził, więc Bree

wbiegła na jezdnię. Dan ignorował gorące wyziewy z auto-
busów. Ruszył jej śladem, w kierunku lśniącej rzeki Hudson, 
zaledwie dwie przecznice dalej.

Trzymaj się, powtarzał sobie. Dotrwaj do rzeki. No, dalej. 

Nie wyobrażał sobie, jak dotrze do Battery Park, na sam skraj 
Manhattanu. Ale po kolei, najpierw musi wytrzymać do rzeki. 
Stopy go bolały w nierozebodzonych, kupionych za dychę na 
wyprzedaży butach do biegania. Spływały z niego takie ilości 
potu,   że   obawiał   się,   że   całkowicie   się   odwodni.   Oddałby 
wszystko za łyk wody, I chwilę odpoczynku.

Nawet życie?

Przebiegli $/est Side Highway i wpadli do Hudson Fdver 

Park, gdzie szeroka alejka dla biegaczy i rowerzystów ciągnęła 
się aż do Tribcca. Nie byli jedynymi, którzy chcieli aktywnie 
wykorzystać słoneczny dzień. Widział setki ludzi na rolkach i 
rowerach. Niektórzy spacerowali, trzymając się za ręce. Bree 
przebiegła  przez   jezdnię  i   przebiła  się  przez  tłum.   Dopadła 
ogrodzenia,  które ustawiono, by ludzie nie kąpali się w rzece. 
Drobiła w miejscu, czekając na niego. Mimo upału prawie się 
nie spociła.

Dan ruszył w jej stronę. Super, wmawiał sobie. I nagle tak 

się poczuł! Gorące słońce, świeże powietrze, wiaterek od rze-
ki... Uśmiechnął się szeroko. Da radę!

I wtedy nogi się pod nim ugięły. Z głuchym łomotem osu-

nął się na ziemię.

- Dan! - krzyknęła Bree. Pochyliła się nad nim. - Dobrze

się czujesz?

Patrzył na jej zarumienioną buzię, otoczoną jasnymi kos-

mykami. Mętniał mu wzrok.

-Czy ja umieram? - zapytał głośno. - Jesteś aniołem?
-Zrobię ci sztuczne oddychanie - oznajmiła Bree poważ-
nie, pochyliła się i nakryła jego usta swoimi.
Jakby nie wiedziała, że to go przyprawi o kolejny atak 

serca.

148

background image

z deszczu pod rynnę

Chwiejąc się lekko, Vanessa Abrams złapała się poręczy z 

kutego żelaza i odzyskała równowagę na schodach wiodącycli do 
oplecionej   bluszczem   rezydencji   na   Osiemdziesiątej   Siódmej. 
Beknęła głośno. Kilka razy dźgała palcem guzik dzwonka. zanim 
w   końcu   udało   jej   się   w   niego   trafić.   Może   niepotrzebnie 
pocieszała się butelką zimnego Pinot Grigio. Zwłaszcza że lada 
moment czeka ją rozmowa w sprawie pracy.

Po tym, jak Ken Mogul bezceremonialnie wyrzucił ją z planu 

Śniadania u Freda, zjechała na dół windą w towarzystwie klonu 
Blair Waldorf, małej Jasmine. Dziewczyna poinformowała ją, że 
jej mama właśnie szuka kogoś na bardzo ważne, odpowiedzialne 
stanowisko. Oczekuje osoby wykwal i fikowanej, energicznej i 
pełnej entuzjazmu. Vanessa była zbyt zdenerwowana, by pytać o 
szczegóły, więc Jasmine wyrwahi kartkę z notesu Louisa Vuittona 
i zapisała na niej adres. Namawiała Vanessę, żeby zgłosiła się 
natychmiast.

Po   kilku   kieliszkach   wina   z   osobistych   zapasów   Rufusa 

Humphreya  Vanessa   spojrzała   na   całą   sytuacje   bardziej   opty-
mistycznie.

Ken Mogul to bezduszny kmiot. Sprzedał się, kręci sztani 

powy hollywoodzki gniot dla nastolatków, a ona jest przecież

autorką  niezależną! Nie powinna marnować  czasu  i  talentu na 
planie tego  filmu.  Niedługo zaczyna studia w szkole filmowej 
New York University. najlepszej w kraju. Będzie miała zajęcia z 
najlepszymi   wykładowcami,   będzie   korzystać   z   doskonałego 
sprzętu,  w  jej filmach  zagra elita aktorów  młodego pokolenia. 
Niby dlaczego ma urabiać sobie ręce po łokcie przy projekcie, w 
który nie wierzy? W tym czasie może zarabiać gdzie indziej i 
oszczędzać na własny film. Nakręci go jesienią. Już miała pomysł 
na fabułę. Będzie to opowieść o młodej artystce, rozdartej między 
sztuką a związkiem z niepoczytalnym pisarzem, uzależnionym od 
kadzidełek i herbatek ziołowych.

Sztuka czasem imituje życie.

Ciężkie   przeszklone   drzwi  uchyliły  się   i   w   progu  stanęła 

skrzywiona pokojówka w autentycznej czarnej sukience z białym 
fartuszkiem i opaską na głowie.

-Słucham? - zapytała podejrzliwie.
-Ja w sprawie pracy - wybełkotała Vanessa. - Córka mamy... - 
Urwała, szukała w pamięci imienia dziewczyny. - Jasmine! 
Tak, właśnie tak! Kazała mi tu przyjść, mam się zgłosić do jej 
mamy w sprawie pracy. No, to jestem.

Pokojówka zmarszczyła brwi.

- Rozumiem.  Proszę  wejść.   Pani  przyjmie  panią   w   biblio

tece.

Vanessa   weszła   do   wyłożonego   marmurem  holu.   Minęła 

imponujące schody, nad którymi wisiał kryształowy żyrandol. i 
znalazła się w bibliotece z mahoniową boazerią, półkami pełnymi 
książek i gustownymi antykami. Nie miała pojęcia, o jaka pracę 
chodzi,   ale   już   na   pierwszy   rzut   oka   widać   było,   że   ma   do 

background image

czynienia z  kobietą sukcesu. Pewnie robi  karierę w biznesie  i 
potrzebuje  kompetentnej  asystentki. Jasne,  głupawa robota, ule 

artysta   musi   cierpieć   dla   sztuki,   chyba   że   zgodzi   się   robić 
komercyjne gnioty, jak Ken Mogul.

150

151

background image

- Proszę zaczekać - poleciła pokojówka.

Vanessa przycupnęła na skraju eleganckiego fotela art deco. 

Pokój zawirował niebezpiecznie. Złapała się oparcia. Tylko nie 
rzygaj, upomniała się.

- Jesteś moją nową przyjaciółka?
Rozejrzała się. Nikogo.

Super, tak się skułam, że słyszę głosy.

-Jesteś' moją nową przyjaciółką? - Głosik powtórzył pytanie i 
przeszedł w chichot,
-Kto  tam? -  zawołała Vanessa  niespokojnie. Jeszcze  tylko 
tego trzeba, żeby nowa szefowa przyłapała ją na gadaniu do 
siebie.
-Jesteś dziewczyną? - dopytywał się inny głos.
-Dlaczego nie masz włosów? - zainteresował się pierwszy.

Dwa głosy? Ile ona właściwie wypiła?
Vanessa wstrzymała oddech i nasłuchiwała. Wstała, Skąd te 

głosy?   Uklękła,   przywarła   policzkiem   do   zimnej,   idealnie 
wypolerowanej podłogi i spojrzała na pokój z tej perspektywy. 
Zadziałało.   Dostrzegła   drobnego,   chudego   chłopczyka   z   krę-
conymi włosami pod pozłacaną sofą.

- Znalazłaś mnie! - zawołał i wypełzł spod mebla.

- Tak. Cześć - mruknęła. - Mama w domu?
-Śmierdzisz winem. - Chłopczyk się skrzywił. - Mani

cztery latka. A ty?

- Mnie też musisz znaleźć! - zawołał drugi głos.
Co ma robić?
-Gdzie jesteś? - Znów opadła na czworaki. Zaglądała pcnl 
meble.
-Szukaj, szukaj! - piszczał głos.

Nasłuchując,   podeszła   do   k^ta,   w   którym   stał   ogromny 

globus na stoliku ze szklanym blatem. Podniosła obrus i zo

152

baczyła   małego   chłopczyka,   identycznego  jak   jej   poprzednie 
znalezisko.

-Znalazłaś   mnie!   -   zapiszczał.   Wyskoczył   spod   stolika, 

podbiegł do kanapy, na której podskakiwał jego brat i ściągnął go 
na podłogę.

-Chłopcy!   -   zawołał   ktoś.   Wysoka   rudowłosa   kobieta   w 

fioletowym   kostiumie   Chanel   weszła   do   biblioteki   z   egzem-
plarzem ,,Vbgue

:

' pod pachą.

- Vanessa,  jak  się domyślam  -  zaczęła  energicznie. -  Jas-

mine   wspomniała,   że   może   przyjdziesz.   Trochę   mnie   zasko
czyło,   że   zjawiasz  się   bez   uprzedzenia,   ale   to   chyba   dobrze
o tobie świadczy. Przejawiasz inicjatywę. Bardzo dobrze.

Oj.

- Tak  jest. -  Vanessa wstała i  robiła  co mogła,  by wyglą

dać   na   trzeźwą.   -   Pani...   -   urwała,   bo   uświadomiła   sobie,   że
nic ma pojęcia, jak się nazywa matka Jasmine.

-Panna   Morgan   -   odparła   kobieta.   -   Mamy   dwudziesty 

pierwszy wiek. Nic przyjęłam nazwiska męża.

- Przepraszam   -   speszyła   się   Vanessa.   Co   za   dziwaczna

rozmowa kwalifikacyjna!

-Nieważne. Widzę, że chłopcy już cię polubili.

-Chłopcy? - powtórzyła Vanessa. Bliźniacy złapali ją za ręce i 
szarpnęli z całej siły.
-Pobaw się / nami! - zawołali.
-Zakres   twoich   obowiązków   jest   standardowy   -   ciągnęła 
panna Morgan. - Pracujesz kilka razy w tygodniu, popołudnia-
mi.  Odbierasz ich  z  przedszkola, prowadzisz  do terapeuty, 
wozisz   do   kolegów,   wiadomo.   Na   pewno   wiesz,   jak   to 
wygląda. - Podniosła komórkę do ucha.

Przedszkole? Terapeuta? Słucham? -Chyba zaszło 
nieporozumienie - wystękała Vanessa. Usiłowała stać prosto, co 
nie bardzo jej się udawało ze względu

153

background image

na wypite wino i dwóch małych chłopców uczepionych jej ra-
mion. Jasne, może cierpieć w imię sztuki, ale nie będzie sie 
bawić w panią Doubtfire.

-

Hura! - zawołali chłopcy. - Mamusiu, czy Vanessa jest 

naszą nową przyjaciółką?

-

Tak - odparła kobieta, nadal z telefonem przy uchu. - To 

wasza nowa przyjaciółka.

Czyżby?

- Osiemnaście dolarów za godzinę - dodała panna Mor

gan w drodze do holu. - Możesz zacząć natychmiast.

O tak, jak najbardziej była ich nową przyjaciółką.

B i dzielą się po połowie

Nawet po trzech podróżach w tę i z powrotem Blair nie 

wniosła na najwyższe piętro wszystkich swoich pakunków. 
Nie było tu odźwiernego, nie było klimatyzacji, nie było na-
wet windy, ale jej to nie przeszkadzało, bo cala sytuacja była 
niezwykle... filmowa.

Blair   wymyśliła   sobie   plan   na   życie,   scenariusz,   który 
hciała zrealizować w najmniejszym szczególe. A jednak wy-;
yło się tyle nieprzewidzianych rzeczy: zakup sukni ślub-ej, 
rozstanie   z   Marcusem,   praca   u   Baileya   Wintera,   a   teraz 
spólne mieszkanie z Sereną. Gdyby zaledwie tydzień temu 
ś jej powiedział, że w lecie będzie musiała pracować, krzy-
załaby na całe gardło na znak protestu. Praca absolutnie nie 
ieściła się w jej planach! A tymczasem teraz wcale nie miała 
hoty krzyczeć. Była... szczęśliwa. Może warto wyciągnąć 
ioski z tego wszystkiego. Może zamiast realizować plan, 
ba   brać   to,   co   przynosi   los?   Może   wreszcie   naprawdę 
szystko się ułoży. Jak w filmie.

Zbiegała ze schodów po ostatni pakunek — torbę Paula

itha z krokodylej skóry, którą zaledwie kilka dni temu kupi-

w Londynie - i mało brakowało, a wpadłaby na wysokiego,

155

background image

szczupłego   bruneta   w   garniturze   Hugo   Bossa,   Wychodził   z 
mieszkania na pierwszym piętrze. Zatrzymała się w pół kroku.

Przecież w Śniadaniu u Tiff'any'ego też jest przystojny sąsiad 

piętro niżej!

-Witaj   -   odezwała   się   z   ledwo   słyszalnym   wschodnio-

europejskim akcentem, zupełnie jak Audrey Hepbum w roli Holiy 
Golightly.

- Cześć   -   odparł   niesniiało   nieznajomy.   Zmierzwione

włosy  opadały   mu  na  niebieskie   oczy.  Wsunął  ręce  w  kiesze
nie spodni i wyprostował się na całą wysokość.

-Dobry wieczór. - Blair skinęła mu głową, zeszła po woli ze 

schodów i przemierzyła kiepsko oświetlony skrawek przestrzeni, 
udający hol. Minęła uśmiechniętego mężczyznę i schyliła się po 
bagaż. - Przepraszam bardzo - mruknęła i zarzuciła sobie ciężką 
torbę z butami na ramię.

-Och,  oczywiście.   -   Oparł  się  o  drzwi  do  swojego  mieś/ 
kania. — Może pomogę?
-Poradzę sobie - zapewniła ze stoickim spokojem, ale po 
słała mu ols'niewający uśmiech. - Znamy się już?
-Jason. - Wyciągnął rękę. - Przyjechałaś

1

 na weekend?

-Nie, wprowadzam się do Sereny, mojej starej przyjaciół ki - 
wyjaśniła. - Na piąte piętro.
-Ach tak. znam Sercnę. - Urwał. - Wczoraj siedzieliśmy na 
schodach, wypiliśmy kilka piw. Ale nic nie mówiła o pięk 
niej współlokatorce.

-O przystojnym sąsiedzie też nie. 
Typowe.
-To nagła decyzja - wyjaśniła Blair. - I długa historia. -Mam 
czas, - Uśmiechnął się uroczo, zalotnie. Wsunął

długie palce w tylne kieszenie spodni. - I jestem dobrym stu 
chaczem.

156

- Czyżby?  -   Blair   przełożyła   torbę  na   drugie  ramię.   Była

naprawdę ciężka.

-Co więcej, akurat wybierałem się po różowe wino do sklepu. 

Byłaś już na dachu? Co powiesz na powitalną lampkę wina?

- Nie wiedziałam, że można wyjść na dach! - Lampka ró

żowego   wina   z   przystojnym   niebieskookim   nieznajomym   to
idealny sposób, żeby oblać początek nowego życia.

Nowego romansu?
Serena uczy się tekstu do jutrzejszych scen. Nawet nie za-

uważy, że Blair wyszła na drinka z .fasonem.

- Wiem, jak się tam dostać, - Puścił od niej oko. - To co,

za piętnaście minut?

Dawna Blair Waldorf w

r

  żadnym wypadku nie zdołałaby w 

tym czasie przygotować się do wyjścia, ale teraz pojawiła się 
nowa, letnia, pracująca Blair.

- Daję   ci   dziesięć.   -   Ruszyła  na   górę,   ale   odwróciła   się

i posłała mu leniwy uśmiech, - A tak w ogóle, jestem Blair.

Włożyła  różową  sukienkę  w  kwiatki  Lilly  Pulitzer  i   białe 

japonki   wyszywane  muszelkami  i   pobiegła  na  górę.   Jason  już 
czekał, z kocem przerzuconym przez ramię i butelką w dłoni. 
Wszedł na zardzewiałą drabinę i pchnął klapę w dachu. Potem 
odwrócił się i pomógł Blair wejść na górę, okazując przy tym 
więcej   troskliwości,   niż   kiedykolwiek   zrobił   to   Marcus.   Blair 
wspięła się na dach.

- Mam nadzieję, że dzisiaj nie będzie padać - stwierdziła,

atrząc na panoramę Manhattanu. - Bo w życiu nie zejdę po

lej drabinie.

-Mówiłem, że widok zapiera dech w piersiach - zażartował 

Jason.   Mocował   się   z   korkociągiem.   Po   chwili   butelka   liyla 
otwarta.

157

background image

Widok nie był równie imponujący jak ten na Central Park z 

apartamentu przy Piątej Alei, a jednak w nocnej dusznej mgiełce 
nad ponurymi domami była jakaś magia. Drzew niki nie przycinał 
tak starannie jak buków i dębów przy parku, ale wątle gałęzie 
pyszniły się soczystą zielenią. Upper Wesl Side jest jak kreacje 
Wintera, stwierdziła Blair. Od Piątej Alei do Park Avenuc mamy 
ekskluzywne  Bailey   Winter   Couture,  od   Park   do   Lexington  - 
Bailey Winter Collection, takie pret-a-poi-ter, a stamtąd do rzeki - 
B, linię popularną.

Oryginalne podejście.

- Naprawdę   tu   ładnie   -   przyznała.   Wzięła   od   Jasona   pla

stikowy kubeczek schłodzonego wina i usiadła na granatowym
kocu, który rozłożył na rozgrzanym dachu. Nie był tak miękki
jak  jej  ukochany  kaszmirowy  koc  piknikowy.  Ale  to  nic.  Ma
na sobie cudowną letnią kreacje, u boku fantastycznego faceta
i   za  sobą  pierwsze  kroki w świecie  mody.  Po  co  jej podrzęd
ny   brytyjski   arystokrata?   Jest   dziewczyną  z   Nowego   Jorku.
a to klasyczna scena z miejskiego lata. Londyn w porównaniu
z Nowym Jorkiem to zapyziała, zatęchła dziura.

-Dlaczego Serena nic nie mówiła o twoim przyjeździe'

zainteresował się Jason,

- Może   chciała   zachować   cię   dla   siebie   -   odparła,   tyle/

złośliwie, co prawdziwie. - Za szalone lato - wzniosła toast.

- Oby dalej takie było - dodała z uśmiechem.

-Za szalone łato - powtórzył i upił łyk wina. - Nie sądzę, żeby 
Serena   była   mną   zainteresowana.   Wczoraj   chwilę   poga 
daliśmy i wydawało się, że pochłania ją ktoś inny, rozumiesz.
-Thaddeus Smith? - Choć nie miały czasu, żeby szcze rze 
pogadać, wiedziała, po prosm wiedziała, że między Serena a 
Thaddeusem coś się dzieje.

Bo Blair, podobnie jak my wszyscy, wierzy w to, co prze-

czyta.

- Z   nikim   innym  -   potwierdził  Jason,  -   Ale  wiesz.  -   Głę

boko zajrzał jej w oczy. - Nie bardzo interesują mnie gwiazdy
filmowe. Wolę zwyczajne dziewczyny.

Czyżby powiedział, że ona, Blair Waldorf, jest zwyczajna? 

Ależ się pomylił.

-Chwileczkę, ty nie jesteś aktorką, prawda? - Przyglądał się 
jej podejrzliwie. - Bo jesteś taka ładna, że mogłabyś...
-Nie, ja wolę trzymać się za kulisami - odparła i tajemniczo 
zatrzepotała rzęsami, pomalowanymi tuszem Chanel.
-Nie mam nic przeciwko aktorkom. - Jason się wycofał. - Nie 
zrozum mnie źle. po prostu interesują mnie inne rzeczy. Na 
przykład prawo. Zajmuję się tym, wiesz?
-Zastanawiałam   się,   czy  nie  wybrać   prawa,   kiedy  jesienią 

pójdę do Yale. - Może jednocześnie być muzą kreatora mody i 
prawniczką. Może nosić eleganckie kreacje pod togą sędzi Sądu 
Najwyższego.

- Piękna   i   mądra  -   stwierdził  Jason.  -   Zbyt  piękne,  żeby

było prawdziwe,

Blair chciwie sączyła wino. Niech Serena sobie bierze gwiazdora. 
Jason to facet idealny dla studentki Yale. W każdym razie na ten 
tydzień.

15B

background image

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały zmienione lub 
skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Bezwstydu przyznaję, że Summer Lovin' (z ulubionego filmu 
na   piątkowe   wieczory   w   domu,  Grease)  to   jeden   z   naj-
lepszych kawałków, jakie w  życiu słyszałam. Nie dość,  że 
wpada w ucho, ma bardzo prawdziwe słowa: w lecie naj-
ważniejsze to kochać i być kochanym, nie? Ale tego lata o 
to trudno,

Minęły już  niemal trzy tygodnie, a nasza S nadal jest sin-
glem! Co jest? Oczywiście widywano ją na mieście z T, ale 
przecież  nikt nie zabrania przyjaciołom wyskoczyć  razem 
na  kolację,   prawda?   Zresztą  naszym  zdaniem  T  ma  juz 
kogoś. Pamiętajcie,  że ode mnie dowiedzieliście się  tego 
pierwsi.

Tymczasem B rzuciła się w wir pracy. Wieść niesie, że na 
planie tylko reżyser budzi równy postrach. Nie udało nam 
się zbliżyć na tyle, żeby się przekonać, czy naprawdę ma na 
palcu wielki pierścionek zaręczynowy -  żeby zmylić  papa-
razzich, jak prawdziwa gwiazda. Podobno B wygląda uro-
czo - rumieńce przyszłej mamy, tajemniczy kochanek czy 
nowa   kosmetyczka?   Ludzie,   szykujcie   aparaty   w   komór 
kach, potrzebujemy dowodów!

1-60

Kolejne  letnie  nowiny  miłosne.  Wygląda   na   to,  że  D  i  V 
zerwali definitywnie, i znowu powtarzam, że po raz pierwszy 
usłyszeliście   o   tym   ode   mnie.   D   zadziwiająco   opalony   i 
umięśniony. Słowo! A N i jego letnia miłość? Kiedy w końcu 
pokaże prawdziwą twarz mieszczucha? Co prawda twierdzi, 
że nie jest taki jak inni, ale N nie obejdzie się  długo bez 
miejskich   luksusów,   takich   jak   wypady   prywatnym 
helikopterem,  sale   dla   VlP-ów   w   nocnych   klubach   i   tak 
dalej...

ZANOSI SIĘ NA KŁOPOTY

Szpiedzy donieśli  mi niedawno o  bardzo  burzliwym spot-
kaniu. Doszło do niego między fotografem, który zajął  się 
robieniem filmów, a hollywoodzką wagą ciężką (dosłownie - 
dwójką  grubych   braci),   która   finansuje   jego   najnowszy 
obraz. Podobno producenci nie są  zachwyceni tym, co zo-
baczyli i zastanawiają  się, czy nie zmienić  obsady. Czyżby 
zmiany personalne na planie nie skończyły się  na  V?  Zo-
baczymy.

Na celowniku

B,  z mrożoną  kawą  i  notesem w dłoni, gorączkowo  łapie  : 
taksówkę na Park Avenue. A co z prezentem na zakończenie 
szkoły? Czy to prawda, że nadal nie zrobiła prawa jazdy? A to 
pech!   N   na   targu   w   Amagansett   ogląda   polne   kwiaty. 
Wszyscy  wiedzieli,  że   w   głębi   duszy  jest   romantykiem!   T 
oprowadza po planie kogoś  obcego. Podobno w programie 
wycieczki była też długa wizyta w przyczepie gwiazdora. V w 
Forbidden   Planet   kupuje   stosy   komiksów,   ale   nawet   nie 
zajrzała do Dana, do Strand, zaraz po drugiej stronie ulicy. 
Bardzo ciekawe...

I    11- 1Vlko w (.woidi sna^h

Ó1

background image

MÓWIĄ NA TO SZCZENIĘCA MIŁOŚĆ...

Skoro o miłości mowa - wreszcie kogoś poznałam. A właś-
ciwie nawet dwóch naraz. Obaj są  cudowni, żadnemu nie 
sposób się oprzeć, obaj obsypują mnie całusami. Wiem, że 
nie powinno się  stawać między braćmi, ale nie umiałabym 
wybrać między Lukiem a Owenem.

Pewnie czytaliście o nich w ostatnim  „Sunday Styles", to 
mieszanki   beagla   z   retrieverem,   jedyne   kundle,   które 
wchodzą  w rachubę, kwintesencja miłości. Obaj pochodzą 
ze   schroniska.   Zawsze   lubiłam   nicponi   o   dobrym   po-
chodzeniu. To nowa moda i służy szczytnym celom, więc 
nie zawracajcie sobie głowy wychudzonym chihuahua czy 
oślinionym buldożkiem francuskim.

Wasze e-maile

U   Droga Plotkaro

Jestem sekretarką  w kancelarii prawnej na Manhat 
tanie i od kilku tygodni bardzo mi się podoba jeden z 
kolegów  z   pracy.  Do  niedawna   chętnie   chodził  za 
mną  na drinka, ale nagle stał  się  domatorem  i  po 
pracy niemal biegiem wraca do siebie. Myślisz, że to 
coś  wstydliwego,   jak   uzależnienie   od   pornografii? 
Załamana

f>H   Droga Załamana

Wszystko   wskazuje  na   to,  że   jest  uzależniony  od 
czegoś  albo od kogoś. Przychodzi mi na myśl tylko 
jedno   wytłumaczenie,   dlaczego   imprezowy   kolas 
zmienia   się  w   domatora   -   kobieta.   Moja   rada:   /.i 
proponuj,  że   go   nagiego   zwiążesz   krawatem.  Oh 
serwuj jego reakcję. Jeśli się zgodzi - uzależniony

162

od pornografii. Powie: „Nie, dzięki" - ma dziewczynę. 
Powodzenia. Plotkara

Co jeszcze dzieje się w mieście? Czekam na wieści, plotki i 
informacje  o wyprzedażach.  Czy  ktoś  wie, gdzie jest  ten 
nowy butik As Four? I czy ktoś wie, gdzie i kiedy odbędzie 
się impreza po zdjęciach do Śniadania u Freda

1

Muszę za-

klepać sobie miejsce u fryzjera, bo oczywiście będzie mnie 
czesał sam Fekkai, ma się rozumieć. Więc piszcie!

Wiecie, że mnie kochacie.

plotkara

background image

N idzie miasto

Pieprzcie się wszyscy bardzo! - Lider zespołu, nazywanego 

żartobliwie Sunshine Express, otarł pot z czoła i machnął ręką w 
stronę tłumu. Półnagi chudy piosenkarz w skórzanych spodniach, 
znany   raczej   z   romansów   z   modelkami   i   aktorkami   niż   ze 
śpiewania, splunął gniewnie na scenę i oddalił sic w otoczeniu 
wielbicieli.

-Jezu, uwielbiam ich! - Tawny s'cisnęła Nate'a za udo i 

niechcący wylała połowę drinka na siedzenie i swoje spod nie, 
podróbkę znanego projektanta.

Co za szkoda.
Nate skinął głową i upił łyk z trzeciego dużego piwa tego 

wieczoru. Rozejrzał się po zatłoczonej sali w Resort, nocnym 
klubie w  East  Hampton.  Na  parkiecie  kłębiły  się  jasnowlo se 
dziewczyny   w   sukienkach   Dianę   von   Furstenberg   i   faceci 
wyglądający na maklerów giełdowych, wszyscy w drelichach i 
koszulach   Thomasa   Pinka.   Zazwyczaj   na   koncerty   SuashiM 
Express przychodzą inni fani.

W   Hamptons   już   od  tygodnia   wrzało   na   wieść   o   niespo 

dziewanym   występie   brytyjskiej   kapeli   punkowej   i   Nate   byl 
zaskoczony własnym entuzjazmem, gdy Tawny zaproponu

wała, żeby poszli na koncert. Tego lata jeszcze ani razu nie był w 
Resort. Właściwie nie miał tu wiele do roboty, oczywiście oprócz 
czyszczenia rynien, koszenia trawy, przybijania łupków i palenia 
skrętów z Tawny. Fajnie jest wyjść z domu i trafić między ludzi z 
seksowną blondynką u boku.

- Archibald!
Tawny dyskretnie trąciła go w bok. -Twój znajomy? Anthony 
Avuldsen przebijał się przez tłum. Szklankę

z whisky trzymał wysoko w górze, żeby nie uronić ani kropli.

Krótko przyciął jasne włosy, a przy opaleniźnie jego uśmiech

»

był   jeszcze  bardziej   promienny.  Bramkarz  -   potężny  typ   bez 
karku - skinął głową i wpuścił go na podwyższenie, które w tym 
klubie udawało VIP-room.

-Archibald, ty draniu. - Anthony stuknął się z nim szklanką 
na powitanie. - Gdzie ty się ukrywasz?
-Cześć - odparł Nate.
-Trener   daje   ci   w   kość?   -   Anthony   usiadł   koło   niego   na 
kanapie i w ostatniej chwili schylił głowę, żeby nie walnąć w 
mosiężną poręcz.
-Mniej więcej.

-Bracie.   -   Anthony   przekrzykiwał  ogłuszającą   muzykę.  - 

Podobno Blair wróciła. Dlaczego?

Nate zmarszczył brwi, objął Tawny i przyciągnął do siebie.

-Nie wiem. -Wzruszył ramionami.

-Jestem Tawny. - Pochyliła się nad nim i uśmiechnęła do 
Anthony

1

 ego.

background image

-Fajnie. - Skinął głową. - Anthony.
-Znacie się ze szkoły?

-Tak. A wy skąd?

Nate pomachał na kelnerkę. Musi się napić, i to zaraz.

164

165

background image

- Któregoś dnia Nate zwyczajnie padł mi do stóp. - Tawny

dopiła drinka do końca. - Po prostu mam szczęście.

Anthony przyglądał się jej przez chwilę, a potem zawołał do 

Nate'a:

-To ty masz szczęście, draniu!

Podeszła kelnerka, bardzo podobna do Jessiki Simpson jako 

Daisy w Księciu ryzyka.

-Jeszcze raz to samo? - zapytała.
-Tak - mruknął Nate. Musi się napić, jeśli Anthony ma zamiar 
wypytywać go dalej.
-Nie widziałem cię w mieście - ciągnął tymczasem kumpel. - 
Gdzie się uczysz?
-Nie   jestem   z   miasta   -   wyjaśniła   Tawny.   -   Mieszkam 
wHampton Bays.
-Super   -   stwierdził   Anthony.   -   Chyba   jeszcze   nigdy   nie 
rozmawiałem z miejscową.

Nate mocno dźgnął go w żebro.
_ Co? - zdziwił się Anthony. - Super, stary. Nie ma sprawy.
- Co?   -   Tawny   podniosła   rękę   do   ucha.   -   Strasznie   lu

głośno!

-Bracie - ciągnął Anthony, do którego nic nie dotarło - Isabel 

jutro   urządza   imprezę.   Podobno   będzie   Serena.   Widziałeś   ją 
ostatnio?

Ostatnio, kiedy widział Serenę, całował się z Jenny na im 

prezie Blair. Był to pocałunek pożegnalny, w imię dawnych 
dobrych czasów, ale Serena i Blair na pewno połączyły siły. obie 
wściekłe na niego.

Coś nowego?
Nate pokręcił głową. Stracił kontakt ze starymi znajomy mi.

-Chwileczkę, Serena? - Podekscytowana Tawny oparli się o 

stolik. Ze swego miejsca miał doskonały widok na |f|

166

dekolt  i niżej, aż,  do przekłutego pępka. -Ta Serena z obcym 
nazwiskiem?

Pochyliła się jeszcze bardziej i Nate ponownie zerknął jej za 

bluzkę.

Robi to celowo? - zastanawiał się.

Nate łypnął na Anthony'ego, żeby się przekonać, czy i on 

podziwia piersi Tawny, ale kumpel był pogrążony w rozmowie z 
ciemnowłosą pięknością, która - co Nate przypominał sobie jak 
przez mgłę - chodziła do Grafion i była od nich o rok młodsza.

-Tak   -   mruknął,   rozbawiony   zdziwieniem   Tawny.   Czy 

nazwisko Sereny brzmi cudzoziemsko? Nigdy nie zwrócił na to 
uwagi.   Ale   co   tam   Serena.   Wyraźnie   zaimponował   Tawny. 
Rzadko mu się to zdarzało; dziewczyny owszem, uważały, że jest 
słodki, kochany, lubiany i co tam jeszcze, ale w oczach Tawny 
dostrzegł coś, czego nigdy nie widział  we wzroku Sereny czy 
Blair - podziw.

-Kiedyś z nią chodziłem - pochwalił się. Była to tylko część 
prawdy.
-Panie Archibald! - Tawny jeszcze bardziej pochyliła się nad 
stolikiem, aż jej piersi złączyły się kusząco. - Jest pan bardzo 
tajemniczy!
-Ty też znasz Serenę? - Anthony ponownie włączył się do 

rozmowy i   usiłował  zerknąć w  dekolt  Tawny. -  Za kilka dni, 
kiedy skończą kręcić, będzie impreza. Powinnaś wpaść! - ryknął 
na całe gardło.

-Śniadanie u Fredal - Wydawało się, że oczy wyjdą Tawny z 

orbit. - Przecież ja jestem największą fanką Thadde-usa Smitha! 
Naprawdę!

Wróciła kelnerka z drinkiuni. Nate chciwie złapał szklankę.
- No, nie wiem. - Potrząsnął głową. Nagle wydało mu się,

Ac pływa w głębokim, ciemnym basenie. Nie myślał logicznie.

167

background image

Nic dziwnego po skręcie i trzech piwach, ale i tak zdawał sobie 
sprawę, że nierozsądnie byłoby zjawić się na imprezie Sereny z 
Tawny u boku. Blair na pewno tam będzie i nie chciał, żeby 
uznała, że już sobie kogoś znalazł.

Ale czy tak właśnie nie było? Czy oboje tego nie zrobili?
-Błagam - piszczała Tawny. - Zrobię wszystko, żeby poznać 
Thaddeusa Smitha! Wszystko!
-Bracie, ładnym dziewczynom się nie odmawia - zażartował 
Anthony.

Nate Archibald nigdy nie odmawiał. Koniec, kropka.

przejmuje kontrolę

Trzask   zamykanych   drzwi   niósł   się   echem   po   pustym 

mieszkaniu.   Niełatwo   jest   gniewnie   trzasnąć   drzwiami   po 
wspinaczce na piąte piętro, i to na dodatek w gumowych ja-
ponkach, ale  Serena  starała  się  jak mogła.  Tupała głośno  i 
energicznie cisnęła na ziemię białą skórzaną torbę Jil San-der. 
Nie   przejmowała   się   iPodem   ani   okularami   słonecznymi 
Dołce&Gabbana.

-Wróciłaś, siostro? - zawołała Blair z jedynej sypialni, ich 

wspólnej. Przecież naprawdę są jak siostry.

W każdym razie kłócą się jak rodzina.

-Tak!   -   odparła   Serena.  Wzięła  butelkę   piwa   corona   z 

lodówki i przysiadła na parapecie w oknie wychodzącym na 
kamienicę naprzeciwko. Machała nogami nad schodami prze-
ciwpożarowymi.

-Co w pracy? - Blair weszła do kuchni owinięta wielkim 

background image

białym 
ręczniki
em 
Frette, 
który 

podwędziła  z  bieliźniar-ki  matki.   Wyjęła  papierosa  Merit  z 
torby Sereny na podłodze i przypaliła go od palnika gazowego.

- Jak to w pracy. - Serena smętnie wpatrywała się w smut-

ne podwórko. Westchnęła. - Szczerze, Blair? Do kitu.

169

background image

-Jak to? - Dzisiaj Blair woziła próbki tkanin od krawca z 

Trzydziestej   Dziewiątej   do   domu   Baileya   Wintera,   gdzie   ten 
częstował herbatą księżniczkę z Arabii Saudyjskiej i bawił się 
świetnie podczas przymiarek.

Blair otworzyła okno i wyjrzała na dwór. Wypuściła z ust 

kłąb dymu i spojrzała na Screnę. Wiatr rozwiewał jej jasne włosy. 
Siedziała przygaszona i smętnie machała bosymi stopami.

-Sama nie wiem. - Przyjaciółka napiła się piwa. Dzisiaj byt 
jeden   najgorszych  dni   na  planie.   Niechcący  usłyszała,  jak 
ludzie z ekipy wys'miewali się z jej pomyłek, a Ken klął na 
całe gardło w środku jej sceny. - Było ciężko.
-Opowiadaj - poprosiła Blair.

Serena się zawahała. Co prawda nigdy o tym nie rozma wiały, 

ale znała Blair dość dobrze, by wiedzieć, że przyjaciółka nie jest 
zachwycona, że to Serena gra w Śniadaniu u Freda Blair marzyła 
o tym od dziecka. Jak zareaguje, gdy Serena zacznie narzekać?

- Nie bardzo sobie radzę z aktorstwem - wyznała cicho.
Delikatnie mówiąc,
- Myślałam, że sobie poradzę. No, bo wiesz, już wcześniej

to robiłam. Ale wtedy było inaczej, bez tłumów na planie,  be/
miliona ekspertów dokoła, i bez kamery, która gapi się na cie
bie jak... jak... jak Darth Vader.

-1 co? - Blair wychyliła się przez okno i wypuściła dym z ust 

w   gorące   nocne   powietrze.   Uwielbiała   pomagać   innym   w 
rozwiązywaniu problemów.

Czy raczej, chciała się upewnić, że inni mają problemy.

Nie  umiem   -   przyznała   Serena.  Wbiła   wzrok   w   klapki

- Nie wychodzi mi.

-Sereno   -   mruknęła   Blair   sennie.   -   Czy   wiesz,   jak   wy 

glądasz?

170

-Co?  -   Serena  podniosła  głowę.  Blair  wychylała  się  przez 
okno w białym ręczniku. Miała papierosa w dłoni, ale go nie 
paliła, więc na czubku sterczał słupek popiołu. Wyglądała jak 
szalona wieszczka z Madison Avenue w alkoholowym tran-
sie.
-Wyglądasz dokładnie, ale to naprawdę dokładnie jak Holly 
Gohghtly   -   wyjaśniła   Blair.   -   Schody   przeciwpożarowe, 
kosmyki włosów, oświetlenie - wszystko jest jak trzeba. To 
wręcz niesamowite,
-Dzięki - mruknęła Serena. Był to jeden z najpiękniejszych 
komplementów, które usłyszała od Blair podczas wielu lat ich 
przyjaźni.
-Mówię   poważnie   -   ciągnęła   Blair.   -   Znam   się   na   tym. 

Pracuję w tej branży, prawda? Znam się na modzie, urodzie, stylu 
i  ty to wszystko masz. Nic mnie nie obchodzi, co mówi Ken 
Mogul. Ty jesteś Holly Golightly - zapewniła stanowczo. -1 zaraz 
ci to udowodnię.

-Jak to? - zdziwiła się Serena.
-Kto wie wszystko o Holly Golightly? - zapytała Blair. Serena 
się roześmiała.
-Oczywiście, że ty.
- Więc masz szczęście, że tu jestem, co? - mruknęła Blair.

koro sama nie wcieli się w Holly Golightly, pomoże Serenie
'ę   nią   stać.   To   jej   wystarczy.  -   Chodź.   -   Zgasiła  papierosa
złapała przyjaciółkę za rękę. - Mamy dużo pracy.

Było   jasne,   dokąd   pójdą   najpierw.   Pod    wystawę

any'ego.

Blair włożyła haftowaną meksykańską szmizjerkę, kupioną 

rok temu w Scoop, i dżinsy. Uparła się, że Serena też ma włożyć 
byle co. Ledwie taksówka zatrzymała się przed

171

background image

słynnym sklepem, niemal siłą wypchnęła przyjaciółkę na
chodnik.

-A teraz pokaż mi, jak chodzisz - warknęła. Ustawiła się przy 

wystawie   i   patrzyła.   Mając   za   plecami   ruchliwą   ulicę   i 
niebosiężne   wieżowce,   Serena   wydawała   się   bardzo   malutka, 
bardzo krucha. To do niej niepodobne. A tym bardziej niepo-
dobne do Holły.

Serena   ruszyła   w   stronę   sklepu.   Drobiła   śmiesznie,   jak 

dziewczynka sypiąca kwiatki na ślubie.

-Stop! - syknęła Blair. Wybiegła na chodnik. - Co to

było?

- Jak to? - Ledwie słyszała Serenę przez ryk samochodów

i krzyki wszechobecnych turystów.

-Nie  starasz  się   -   zarzuciła   jej  Blair.  Mówiła   surowo,  ale 
ciepło, jak poczciwy trener w filmie, który niedawno oglądała 
na HBO. - Pokaż mi! Wiem, że umiesz zrobić to lepiej!
-Głupio się czuję - wyznała Serena. - Wszyscy się 03 mnie 
gapią, strasznie się wstydzę.

Dziewczyna, która tańczyła na stole w Bungalow 8? Wsty

dzi się?

- Nie możesz - żachnęła się Blair. -  Masz być pewna sie

bie. Dumna. Masz cały świat u stóp, to ty rozdajesz karty. Ty
tu rządzisz.

I to się nazywa aktorstwo?

- A przecież mam tylko iść? - zdziwiła się Serena. To nit

to samo co przechadzka po wybiegu, co już robiła. - Głupia

mi.

-Wyobraź sobie, że to zakończenie szkoły - porad/ilu Blair. 

Przypomniała   sobie,   jak   Serena  nerwowo,   w   ostatnia]   chwili 
wpadła   do   kościoła   w   identycznym   kostiumie   Oscam   de   la 
Renty. Takim, jaki ona miała na sobie.

- Spróbuję. - Serena westchnęła.

Blair wróciła na posterunek przed sklepem. Czekają mnóstwo 
pracy, ale co to za frajda rozkazywać Serenie. Wszystko w imię 
przyjaźni.

172

background image

kolejna szalona niedziela w parku 
zV...iD

Nils ciągnął ją za prawą rękę, Edgar za lewą. A może od-

wrotnie? Vanessa Abrams przypomniała sobie, dlaczego to nie-
najlepszy   pomysł,   by   dwóch   chłopaków   walczyło  o   tę   sarn:) 
dziewczynę.

Jakby jeszcze tego nie wiedziała.

- No, chodź -jęczał jeden z chłopców. Czy to ważne, który

jest który? Małe łapki lepiły się z brudu, dziecięce głosy pisz
czały przeraźliwie, a do tego ich siła... Trzymali ją w żelaznym
uścisku, a ponieważ nie chcieli zwolnić. Vanessa na wpół szła.
na wpół była ciągnięta cienistymi alejkami Central Parku. Przy
pomniało jej się, jak razem z Aaronem wprowadzali jego bokse
ra, Mookie, ale bliźniaki jeszcze bardziej rwały się na spacer  ni/
pies. Gdyby mieli ogony, machaliby nimi bez przerwy.

- O Boże, błagam, zwolnijcie - sapnęła Vanessa.
Osiemnaście dolarów za godzinę, osiemnaście dolarów ii

godzinę. Dziś' zarobiła już trzydzieści sześć. To nie majątek, ale 
przyda się przy następnym projekcie.

A może następnym mieszkaniu?
Potknęła   się,   gdy  chłopcy   niespodziewanie   zatrzymali   się 

przy wózku ocienionym parasolem.

MA

-

Możemy zjeść loda?

Nie sądziła, by matka kiedykolwiek zabrała ich do parku, a co 

dopiero kupiła tody. Od dziwacznej rozmowy tamtego pierwszego 
dnianie widziała jej ani razu, ale pani Morgan nie wyglądała na 
kobietę, której podobają się lepkie odciski dziecinnych łapek na 
spódnicy Chanel. W dzieciństwie ona i Ruby nie znały smaku 
słodyczy.   Rodzice   karmili   je   sorbetami   owocowymi   i 
ciasteczkami bez cukru, ale Vanessy nie obchodziło, co jadają te 
dwa potwory.

- Oczywiście,  lody,  proszę  bardzo  -   zgodziła  się.  Wyzwo

liła   się   z   uścisku   chłopców   i   wyjęła   z   kieszeni   zmiętą   dwu
dziestkę.

-Trzy lody - powiedziała do sprzedawcy. Miał sumiaste wąsy 

i kolorową koszulkę A

WKS

 Domini 1972.

Chłopcy   podskakiwali   nerwowo.   Chciwie   rozdarli   opako-

wania i z wrzaskiem odbiegli w stronę placu zabaw, śmiejąc się z 
pełnymi buziami.

-Poczekajcie!   -   zawołała   za   nimi   z   obowiązku.   Nie   ob-

chodziło jej już, że  przepadną bez  śladu, a  ona straci  pracę i 
pójdzie   do   więzienia.   Czy   naprawdę   zaledwie   trzy   dni   temu 
zaczęła   pracę   na   planie   wysokobudżetowej   hollywoodzkiej 
produkcji? A może to tylko koszmarny sen?

Opadła   na   ławkę   pod   rozłożystym  dębem   i   patrzyła,   jak 

bliźniaki   pochłaniają   zdobycz   i   rzucają   papierki   na   ziemię. 
Nieładnie.   Ganiali   się   z   zawrotną   szybkością,   śmigali   pod 
zjeżdżalnią   i   między   huśtawkami,   w   ostatniej   chwili   unikali 
zderzenia   z   maluchami,   stawiającymi   pierwsze   kroki,   i   ich 
groźnymi opiekunkami.

-Nie oddalajcie się! - zawołała zrezygnowana. Dokończyła 

loda i rozparła się na zadziwiająco wygodnej ławce z betonu i 
drewna. Z oddali dobiegał warkot samochodów, jadących przez 
park Siedemdziesiątą Dziewiątą. Miły, usypiający

175

background image

odgłos. Mimo słońca w cieniu panował przyjemny chłód i przez 
chwilę wydawało się jej, że nie jest manią, tylko sama rozkoszuje 
się   niedzielnym   popołudniem  w   parku.  Przymknęła   powieki   i 
odpłynęła.

A potem usłyszała znajomy pisk i gwałtownie otworzyła

oczy.

Kto by przypuszczał, że ma instynkt macierzyński?
Trochę   dalej   panowało   zamieszanie.   Dostrzegła   znajome 

jasnowłose główki.

Zerwała się na równe nogi i pobiegła w tamtą stronę, Je-den z 

bliźniaków   siedział   na   chodniku,   płakał   i   trzymał   się   za 
zakrwawione   kolano.   Drugi   stał   z   boku   i   groźnie   wskazywał 
paluszkiem wrotkarza, leżącego na ziemi.

- Co   tu   się   dzieje?   -   zapytała   władczo.   A   przynajmniej

miała taką nadzieję.

-

Ten duży wpadł na Edgara! - szlochał Nils.

Piegowata nimfetka w różowych obcisłych szortach i nie
bieskim sportowym staniku podjechała szybko na wrotkach.

-Co   tu   się   dzieje?   -   warknęła.   -   To,  że   nie   panujesz  nad 
dzieciakami, a my chcemy trochę poćwiczyć!
-To  nie  są  moje  dzieci  -   zauważyła  Vanessa  i   pogłaskatii 
zapłakanego Edgara po głowie. - A ty daruj sobie ten ton.
-Vanesso, chodźmy do domu - zajęczał Nils i złapał ją

za rękę.

-To niezły pomysł - stwierdziła Lycra. Uklękła i zajęła się 

leżącym   towarzyszem.   Wyglądała,   jakby   zjechała   żywcem   z 
reklamy piwa coors lite.

- Słuchaj, następnym razem patrz, gdzie jedziesz. - Vane

ssa nie pozwoli, żeby byle nimfctka nią dyrygowała.

- Vanessa? - Wrotkarz na ziemi usiłował się podnieść.
Vanessa zamrugała z niedowierzaniem. Czyżby się prze

słyszała?

Bo oto na asfaltowej alejce w Central Parku, w cieniu dębów, 

z wrotkami na nogach, w idiotycznych szortach i obcisłej białej 
koszulce,  w   ochraniaczach  na  łokciach  i   kolanach,  leżał  Dan. 
Spocony i czerwony na twarzy. Jej Dan.

-Dan?-Wjcj  głosie   było   tyle   przerażenia   i   zdumienia,   że 

Edgar przestał szlochać i wstał.

- Cześć.  -   Uśmiechnął  się   speszony.  Blond   cheerleaderka

w   obcisłych   ciuchach   pomogła   mu   wstać.   Zachwiał   się   nie
pewnie na wrotkach. - Cześć, Vanesso. Co słychać?

-Co słychać? Nie upilnowała tych małych potworów -zaczęła 

blondynka i podciągnęła różowe szorty tak mocno, że szczegóły 
jej anatomii były doskonale widoczne. - Staram się potraktować to 
Zen, ale...

-Kim jesteś? - przerwała jej Vanessa.
-A ty? - odcięła się suka.
- Ja? Jego dziewczyną - odparła Vanessa.
Lycra skrzywiła się lekko.

-Chwileczkę,  co  ty   robisz?   -   Vanessa  przyglądała  się  Da-
nowi. Wyglądał tak idiotycznie, że z trudem znosiła jego wi-
dok. Wróciła wzrokiem do dziewczyny. - Pewnie przez ciebie 
ciągle nie ma go w domu.
-Mieszkacie razem?
Vanessie przypomniał się jego wiersz: Tylko 
miłość. Tylko namiętność. Tak, tak, Budda to 
nie Jezus. Ja też nie. Jestem zwykłym facetem.
-Co to za dzieciaki? - zainteresował się Dan.
-Jesteśmy   jej   przyjaciółmi   -   warknął   jeden   bliźniaków, 
Vanessa nie miała pojęcia który, i pokazał Danowi język.
-Przyjaciółmi? - powtórzył Dan.
-Tak - warknęła. - Podobnie jak ona jest twoją przyjaciółką, 

co?

176

Tylko w moich Mach

177

background image

W Piątej Alei rozdzwoni! się dzwon kościelny. Był to dźwięk 

tak czysty i tak nieodpowiedni, że Vanessie chciało się krzyczeć.

- Vanessa? - Drugi bliźniak złapał ją za rękę, - Niedobrze

mi.

-Nie teraz - warknęła.
-Nic z tego nie rozumiem - wystękał Dan. - Dlaczego nic 
jesteś na planie?
-Ken Mogul mnie wylał, ale ciebie i tak to nie obchodzi.

-Przestańmy, zanim powiemy coś, czego później będziemy 

żałować   -   wtrąciła  się   Lycra.  Gołębie   obżerały  się   resztkami 
lodów bliźniaków. Dlaczego nie dziobną blondyny w tylek?

- Vanessa? - zajęczał ten sam bliźniak. - Naprawdę mi.

- Nie dokończył, zwymiotował lodami na jadowicie zielone
sportowe buty Dana.

Więc tak wygląda zła karma.

N troci zapał

Pod Natem uginały się kolana, tak samo jak wtedy, gdy trener 

go pr/yłapał na obijaniu się na treningu i za karę kazał biegać 
dokoła boiska. Miał za sobą ciężki dzień. Dźwigał nowe słupki na 
ogrodzenie   przez   cały   podjazd.   Szedł   do   domu   pochylony   i 
znużony,

Pod Natem Archibaldem uginają się kolana. I to nie z po-

wodu dziewczyny.

W drodze do sypialni zajrzał do jasnej, biało-stalowej kuchni, 

do   lodówki.  Regina,  ich  gospodyni,  kucharka  i   pokojówka  w 
jednym, pilnowała, żeby miał co jes'ć. ale Nate nawet nie spoj-rzai 
na domowy pasztet czy sałatkę z pomidorów. Interesowała go 
jedynie   oranżada   lorina.  Od   dziecka   bardzo  ją   Lubił,   ale   nie 
wiadomo dlaczego kupowali ją tylko w East Hamptons. Lekko 
ciapki smak kojarzył mu się z beztroskimi wakacjami  w  dzie-
ciństwie. gdy wydawaj fantastyczne imprezy z pływaniem nago 
W basenie i osuszał winną piwniczkę rodziców.

To były czasy, pomyślał, idąc do siebie. Wtedy nie miał in-

nych zmartwień oprócz tego, czy będzie pogoda na plażę, czy |uż 
się wystarczająco upalił i czy uda mu się poderwać Blair.

Teraz życie jest o wiele trudniejsze. Są wakacje, a on ■edzi 

po uszy w problemach. Co będzie, jak kolesie Tawny

179

background image

spotkają go samego na ulicy? Co powie Blair, kiedy się spotkają 
w Yale? Czy Chuck Bass mówił prawdę?

Z butelką w ręku opadł na miękkie, nicposlane łóżko. Jęknął. 

Zamknął  oczy  i   starał  się  odprężyć,  ale   cały  czas  miał  przed 
oczyma czyjąś' twarz.

Ciekawe, czyją?
Nagle pożałował, że oddał ciemnozielony kaszmirowy sweter 

w serek, który Blair podarowała mu dwa lata temu, gdy pojechali 
z jej ojcem na narty do Sun Val1ey. Gdyby go miał, mógłby go 
włożyć, zamknąć oczy i wspominać lepsze, prostsze czasy, gdy 
jeszcze chodził z Blair, a świat był taki, jaki powinien. Bo -jeśli 
nie liczyć tych okazji, gdy się na niego wkurzała, bo powiedział 
coś nie tak albo za bardzo się upalił, żeby pamiętać o randkach - 
Blair sprawiała, że czuł się spełniony. Przy niej wszystko było 
tak, jak trzeba. A teraz Blair wychodzi za jakiegoś Anglika. Czy 
to prawda? Nagle poczuł. że musi się upewnić.

Wstał, napił się oranżady i sięgnął po czarny telefon Banj: 

&01ufsen przy łóżku. Zawahał się, ale po chwili wybrał znajomy 
numer.

-Tu Blair - odezwała się po kilku sygnałach. Mówiła szybko, 

rzeczowo, jakby nie wiedziała, kto dzwoni.

-Cześć.   -   Przewrócił   się   na   brzuch   i   gorączkowo   bawi! 

prześcieradłem.

-Nate? - Ziewnęła, jakby już ją znudził. - O rany, bardzo 
przepraszam. Jestem koszmarnie zmęczona.
-Tak, Lo ja - zaczął. W tej chwili rozmowa z nią nie wy-
dawała mu się już dobrym pomysłem.
-Pracuję - wyjaśniła. - Mam za sobą bardzo nerwowy tydzień.

-Super. - Pracuje? Jezu. naprawdę wszystko się zmic niło,

-

No. Bailey Winter nie daje mi odetchnąć.

Naie nic miał pojęcia, o czym mówi, ale uznał, że powinien 

okazać współczucie.

-Fatalnie.
-Tak   to   jest  w   świecie   mody.   A   właściwie   gdzie  się   po-
dziewasz?
-W  East  Hamptons,   w  domu  rodziców.  Pracuję   u  trenera, 
pomagam mu odnowić dom.
-Chciałabym się wyrwać - rozmarzyła się Blair. - Chociaż na 
moment... ale sam wiesz, jak to jest...
-Jasne - mruknął. - Tak to jest, jak się pracuje.
-Mówiłam   już,   że   zajmuję   się   kostiumami   w  tym  nowym 
filmie, Śniadanie u Freda

1

?

-Świetnie - stwierdził. Dlaczego nic nie mówi o zaręczynach? 
- Więc jak, już wróciłaś z Londynu?
-Och, tak - westchnęła głośno. - Musiałam. Uznałam, że to 
najlepsze rozwiązanie, zdobyć trochę doświadczenia, zanim 
pójdziemy na studia.
-Świetny   plan.   -   Nagłe   pożałował,   że   nie   zapalił,   zanim 
chwycił za telefon. - Zwłaszcza teraz, kiedy, no wiesz, masz 
plany na przyszłość.
-A kto ich nie ma? - zdziwiła się. - Chyba czasem myślisz o 
przyszłości, co, Nate?

-No,   tak   -   przyznał,  choć   rzadko   kiedy   myślał   o   czymś 

bardziej  odległym  niż   kolacja.  -   W  każdym  razie  chciałem  ci 
tylko, no wiesz, pogratulować.

-Nie przesadzaj. To tylko tymczasowa praca, choć u jednego 
najlepszych projektantów w Ameryce.
-Chodzi mi o zaręczyny. Już słyszałem.
-Zaręczyny? - powtórzyła. - O co ci chodzi?
-Chuck mi powiedział. - Wsunął sobie poduszkę pod głowę.

180

181

background image

-Chuck ci powiedział, że się zaręczyłam? - warknęła. - 

Jak zwykle wszystko popieprzył.

-Jak to? - Nate usiadł.

-

No, bo wróciłam - wyjaśniła. - Nie mogłabym za niego 

wyjść. Muszę myśleć o przyszłości.

Bo oczywiście się jej oświadczył, co?
- Więc nie wychodzisz za maż? Powiem Chuckowi.
Powodzenia.
- To idiota - stwierdziła Blair. - Kogo obchodzi, co sobie

myśli? Dlaczego go w ogóle posłuchałeś?

Nate wzruszył ramionami, choć oczywiście Blair nie mo-

gła go widzieć.

-

Sam nie wiem. Nie odzywałaś się do mnie, ani nic. Ale 

cieszę  się, że wróciłaś.  Wiem, że zawsze chciałaś  być 
Katheri-ne Hepburn. Fajnie, że przynajmniej jesteś na co 
dzień na pla nie filmowym.

-

Audrey Hepburn - poprawiła. - Ja nie tylko jestem na 

planie filmowym, odgrywam tam kluczową rolę. W takim 
fil mie kostiumy są bardzo ważne.

-

Pamiętasz, jak razem oglądaliśmy ten film, a ty co chwi la 

zatrzymywałaś i kazałaś mi powtarzać tekst? - 
Pogrąży) się we wspomnieniach. Padał wtedy śnieg, 
odwołano lekcje i przez całe popołudnie leżeli w jej 
łóżku i oglądali Śniada nie u Tiffcmy'ego, ale Blair co 
chwila zatrzymywała film i re cytowała tekst z pamięci. 
On też próbował, tylko po to, żeby sprawić jej 
przyjemność. A teraz on jest w Hamptons, ona w 
Nowym Jorku, ich związek to przeszłość... Nie ma 
nawci jej pokoju. Teraz śpi w nim jej malutka 
siostrzyczka.

-Uznałam, że praca w świecie mody, z dala od refleklo 

rów, to ciekawsza ścieżka karieiy - wyjaśniła.

- No - mruknął. - Zwłaszcza że Serena i tak bardziej na

daje się na gwiazdę.

Szanuj Książki

Blair umilkła na chwilę.
-Nate, muszę kończyć. Muszę zawieźć kostiumy na 

plan.

-Dobrze. - Był rozczarowany. - To chyba ważne.
-Bardzo. Baw się dobrze na plaży. - Blair się rozłączyła. 
Nate upuścił słuchawkę na podłogę, odwrócił się na plecy

i wbil wzrok w sufit. Baw się? Nagle Hampton wydało się 
śmiertelnie nudne. Lato wydawało się nieskończenie długie. 
Brakowało mu miasta, przyjaciół, Blair.

Bo żadna miejscowa ślicznotka jej nie zastąpi.

background image

182

background image

V znajduje surogat ojca

Vanessa głośno trzasnęła drzwiami, wbiegła do przedpokoju 

Humphreyów   i   cisnęła   na   podłogę   wojskowy   plecak.   Stena 
starych gazet rozsypała się na skrzypiący parkiet.

-Cholera!   -   Uklękła   i   pozbierała   gazety  najstaranniej,   jak 
umiała, ale w tym mieszkaniu zawsze panował taki bałagan, 
że właściwie nie miało to znaczenia.
-Co jest? - zapytał męski głos. - Kto to?

Vanessa   rozejrzała  się   niespokojnie.   Niezmordowane   bli/ 

niaki ją wykończyły, Dan i jego blond nimfetka wkurzyli ją i 
upokorzyli. Zabolało ją, że walnięty Ken Mogul wyrzuci! ją z 
pracy. Z tego wszystkiego zapomniała, że nie jest tu u siebie, i nie 
powinna trzaskać drzwiami ani kląć na głos. W końcu jesl tu 
gos'ciem.

-O co chodzi? - Rufus Humphrey stanął w progu kiep sko 

oświetlonego przedpokoju. Do wypukłej piersi tulił plik kartek. 
Długie do ramion, zmierzwione włosy spiął zieloni) gumką. W 
szpakowatej   brodzie   widniały   resztki   orzeszków.   a   okulary 
cudem trzymały się na czubku czerwonego nos.i Miał na sobie 
sfatygowane beżowe szorty - z kieszeni wystawały niezliczone 
długopisy  i  ołówki  -  i  zdecydowanie /,i ciasną jasnoniebieską 
koszulkę, którą Yanessa zidcntyfikown

ła jako stary szkolny podkoszulek Dana. Całości dopełniał ja-
skrawy, różowy ceratowy fartuch w stokrotki.

- Przepraszam   -   speszyła  się.   -   Nie   chciałam   ci   przeszka

dzać.

-Jaki dzisiaj dzień? - zapytał Rufus. Przyglądał się jej uważnie, 
jakby ją widział po raz pierwszy. Rozważała, czy mu 
przypomnieć, kim jest.

-Niedziela,
-Ach, tak, niedziela, tak. - Rufus skinął głową, zdjął okulary 
do czy tama i wsunął do jednej z licznych kieszeni. - Więc 
jak, wróciłaś ja wcześnie ezy za późno? Mam na ciebie na-
krzyczeć czy co?

Yanessa się roześmiała. Ulżyło jej, bo chyba wiedział, z kim 

rozmawia.

-Nie martw się, byłam grzeczna.
-No,   to   chodź.   -   Skinął   ręką   w   stronę   zadymionej,   za-
bałaganionej kuchni. - Gotuję kolację i chciałbym, żeby ktoś 
spojrzał na moje dzieło świeżym okiem.
Jakby i bez tego nie miała za sobą ciężkiego dnia.

Vanessa przycupnęła na chwiejącym się taborecie przy ku-

chennym stole. Popijała mętną wodę z kranu i obserwowała, juk 
Rufus Humphrey uwija się przy kuchence. Nieważne, co pichcił. 
Pachniało smakowicie, aż zaburczało jej w brzuchu. Jadła dzisiaj 
tylko nieszczęsnego loda w parku, bo później jakoś odeszła jej 
ochota na lunch.

-Spróbuj -rozkazał Rufus i podał jej drewnianą łyżkę. 
Podmuchała na dymiący kuskus.
-Pyszne.

background image

- To tajine -  poinformował. - Według przepisu Paula Bow-

Icsa. Zapomniałem, że go mam. Gdzie Dan? Uwielbia jego da

nia, Będzie mu smakowało, jestem pewien. Zastąpiłem szafran
Wermutem!

1B4

185

background image

-Dan?   Nie   wiem   -   przyznała.   Niespokojnie   bawiła   się 

skrajem Lnianej serwetki w niebieskie kwiatki. Nie pasowała do 
zapuszczonej, zagraconej kuchni.

- Kłopoty  w   raju?   -   Rufus  energicznie  mieszał  w   ogrom

nym garnku.

Vanessa   się   zawahała.   Naprawdę   chciała   się   przed   kimś 

wygadać.   Nie   rozmawiała   z   Ruby,   odkąd   obrażona  wyszła  z 
domu. Do rodziców nie odzywała się od wieków. Nieważne, że 
Rufus to ojciec Dana. Musiała z kimś pogadać.

-Raj - żachnęła się. - Już po nim.
-Jak to? - Rufus przeglądał książkę kucharską i mądrze kiwał 
głową. - O cholera! Dwie łyżeczki! No eóż, sześć nikomu nie 
zaszkodzi.

-No.   bo   my   chyba   zerwaliśmy.   -   Vanessa   miała   gulę   w 

gardle.

-Co   się   stało?   -   Mężczyzna   buszował   w   szufladach, 

szczękając sztućcami.

- Nie   wiem   -   skłamała.   Nagle   się   zawstydziła.   Przecie/

nie   musi   mu   opowiadać   wszystkiego   z   najobrzydhwszymi
szczegółami?

- Dzieciaki - pokręcił głową. - Pierwsza miłość.
Albo jej koniee.

Vanessa starała się wziąć się w garść.

-Najgorsze, że on nawet nie wie, co się ze mną dzieje. No, bo 

dzisiaj straciłam pracę. Ken Mogul mnie wylał. - Wes tchnęła i 
zadygotała. Te słowa wypowiedziane na głos, nawcl przez nią 
samą, potęgowały grozę sytuacji.

- Wylał'? - powtórzył Rufus i dolał, jej zdaniem, zdecydow;i

nie za dużo miodu do garnka. - Nie przejmuj się. Nie uwierzysz, ale
mnie też kiedyś wywalili z pracy. Byłem bileterem w Brattle Theu-
ter, jeszcze na studiach. - Zachichotał. - Wylali mnie. bo kląłem im
głos podczas sztuki o Rosji sowieckiej, ale to długa historia.

- Bardzo   ci   dziękuję,   że   pozwoliłeś   mi   tu   zamieszkać.

Niedługo   sobie   coś   znajdę   -   mruknęła   ponuro.   -   Zadzwonię
do   Ruby,   może  pozwoli   mi   spać   na   kanapie.   Albo   poproszę
Blair   Waldorf   o   pomoc.   Ja   jej   po   mogłam,  kiedy   nie   miała
gdzie się podziać.

Blair, która zmienia łóżka co tydzień? Nie licz na to, moja 

droga.

-Wstrzymaj się, bracie! - zawołał Rufus Humphrey w jednym 

ze swoich słynnych bezsensownych wybuchów. - O ile pamiętam, 
to moje mieszkanie, nie Dana. Jenny jest w Europie, a później 
wyjeżdża  do   tej   elitarnej   szkoły  z   internatem.   Dan  jedzie   do 
Evergreen. jakby dalej już nie mógł, a ja zostanę sam jak palec i 
nic będę miał dla kogo gotować. O nie, bracie.

Jeszcze   nikt,   nigdy,   a   już   zawłaszcza   niczyj   ojciec,   nie 

zwracał się do niej per „bracie". Nawet jej się to podobało,

-Sama nie wiem - zaprotestowała. W końcu ktoś jest dla niej 
miły,  a   ona   nie  wie.   jak  to  przyjąć.   -   Byłoby  mi  głupio, 
gdybym bez końca wykorzystywała twoją gościnność,
-Skoro   tak   uważasz...   -   Rufus   energicznie  opuścił   przy-
krywkę. - Coś wymyślimy. Jesienią idziesz na studia na New 
York University, tak? Kiepskie perspektywy na kasę i mało 
czasu, żeby dorobić. Możesz wynająć pokój Jenny za niewiel-
ką opłatą. O ile pozwolisz, żebym ci gotował.
Vanessa podrapała się po głowie - włosy już zaczynały jej 

odrastać -1 spojrzała na czuprynę Rufusa.

- Ojej!   Chili!   -   zawołał   i   wrzucił   kilka   łyżek   stołowych

pt/.yprawy do garnka.

Tak,  to  dziwak,  ale   bardzo  sympatyczny.   I   na  pewno  nie 

■Żąda wygórowanej sumy. Do wyjazdu Dana będzie znikać Ra 
całe dnie. Zresztą mieszkanie z Rufusem pod jednym dachem 
może się okazać całkiem przyjemne. Będzie dziwacznym

186"

187

background image

ojcem, którego nigdy nie miała. To znaczy owszem, miała, ale 
dwaj nie zaszkodzą.

- Dziękuję bardzo. - Otarła łzy wierzchem dłoni. - Bardzo

chętnie.

- Świetnie. A teraz weź sobie talerz i przynieś kieliszki do

wina. Kolacja gotowa.

I nie zapomnij o manti, skoro już nakrywasz do stołu.

narodziny gwiazdy - druga próba

Serena   siedziała   w   przyczepie,   dopóki   się   dato.   Po   raz 

tysięczny   czytała   scenariusz   i   starała   się   uspokoić   rozszalałe 
nerwy. Popijała już drugą kawę latte tego ranka i wspominała 
weekendowe próby z Blair.

-Zamknij  oczy  -   poleciła  Kristina,  chuda  jak  szczapa  nie-

miecka   wizażystka.  Malowała   sobie   oczy   smoliście   czarnym 
eyelinerem i Serena trochę się jej bała.

Poczuła delikatne muśnięcia pędzla na powiekach.

- Dobrze, już, otwórz - mruknęła Kristina.

Serena otworzyła oczy i westchnęła. Dobrze chociaż, że w 

dzisiejszej, bardzo ważnej scenie, nie ma żadnego tekstu. To, co 
dzisiaj kręcili, bezpośrednio nawiązywało do oryginału, do sceny, 
w   której   Audrey   Hepburn   śpiewa  Moon   river  na   schodach 
przeciwpożarowych. Ken Mogul postanowił odtworzyć te scenę 
bardzo dokładnie, więc przyczepa Sereny stalą przed podupadłą 
kamienicą   w   East   Yillage.   w   której   mieszka   jej   filmowa 
bohaterka. Serena dopita resztki kawy Starbiicks i przypomniała 
sobie, co poprzedniego dnia powiedziała Blair. Niemal słyszała jej 
głos w głowie.

Przerażająca myśl. swoją drogą.

189

background image

Nie musisz grać. I tak nią jesteś. Ta sukienka to twoja su-

kienka. Jej głos to twój głos. Pokaż to.

- Chyba na ciebie czekają - zauważyła Kristina. Serena zerknęła 
ostatni raz na swoje odbicie i przełknęła ślinę. Była gotowa, na 
tyle. na ile umiała, ale potrzeba cudu. żeby się udało.

Ten cud nazywa się Blair Waldorf. Wyszła ze ls'niącej przyczepy 
na   chodnik.   St.   Marks   Place   sprawiał   jeszcze   bardziej   niż 
zazwyczaj   klaustrofobicznc   wrażenie   -   wszędzie   widziała 
członków ekipy i oślepiające reflektory. Ken Mogul jak zwykle 
rozsiadł się w reżyserskim krześle i rozkoszował się papierosem - 
kręcił   w   plenerze,   nie   w   nieskazitelnie   czystych   wnętrzach 
Barneys. Bawił się guzi kiem od koszuli.

Blair czekała między przyczepami z nieodłączną Jasimnc u 

boku. Nastolatka trzymała wielki zielony pokrowiec na ubrania z 
logo   Baileya   Wintera,   żeby   po   skończonej   scenie   ochronić 
sukienkę Sereny przed kaprysami aury.

- Serena na planie! - zawołał drugi asystent reżysera i eki pa 

ożywiła się nagle.

Na widok głównej aktorki Ken Mogul zerwał się z fotela tak 

energicznie,  że   prawie  przewrócił   zezowatego  praktykanta  Za 
jego   plecami   Serena   widziała   Thaddeusa   Smitha.   Oparty   o 
przyczepę identyczną jak jej, tylko jasnoniebieską - szep tal coś 
do komórki.

-Holly, skarbie! - zawołał Ken i poprawił dziwac/m spodnie, 

jak od smokingu. - Wyglądasz cudownie. Kostium

leży jak ulał.

Serena miała na sobie granatową aksamitną kreację Baileyl 

Wintera i śliczne srebrne balerinki z kokardkami. Oczywiście jej 
nogi były długie i zgrabne, choć nigdy nie ćwiczyła.

Ćwiczyć? Jakie to prostackie.

-Dzięki   -   odparła   drżącym  głosem.   Bardzo   chciała   mieć

to już za sobą.

- Dobra! - szczeknął Ken. - Światła! Kręcimy, ludzie!
Serena stanęła na swoim miejscu, tak samo, jak wczoraj,

podczas prób z Blair.

- Reflektor! - zawołał asystent reżysera.
Oświetlenie   się   zmieniło.   Dokoła   wszystko   pociemniało, 

tylko Serena stała w jasnym kręgu. Nawet nie mrugnęła okiem. 
Podniosła wzrok. Widziała jedynie światło i myślała tylko o tym, 
że   stoi   w   balasku  reflektorów.  Ona,   Serena.   Ona,   Holly.   Nie 
wiedziała już. kim jest. Po prostu była.

Pokaż to, upomniała się.

- Daj znać, kiedy będziesz gotowa, Molly! - zawołał Ken.
Była.

Odetchnęła głęboko i podeszła do skraju schodów. Nie wa-

hała się, nie liczyła stopni, nie potknęła się, nie uciekła. Weszła 
na ganek i odwróciła się w stronę kamer.

- Piękna noc - westchnęła. - Jak zawsze.
Usiadła na najwyższym stopniu. Widziała, jak Ken Mogul 

obserwuje  ją   bacznie,   zaciągając   się   dymem.   Czuła   na   sobie 
krytyczny wzrok Blair. Znieruchomiała i po chwili zaczęła nucić 
ze wzruszającym drżeniem w głosie:

Moon river, wider than u mile...
VII be crossing you in style, someday,
Drearn maker, you heartbreaker...

Zaśpiewała całą piosenkę a capelła. Na planie panowała cisza, 

dokoła było tak ciemno, że na moment zapomniała, kim i gdzie 
jest. Przez chwilę naprawdę była Holly i śpiewała I głębi serca.

Skończyła.  Po jej  policzku  spłynęła  pojedyncza  łza. Wpa-

trywała   się   w   światło,   uśmiechnięta   i   zadumana.   Zawsze 
fcąjdowała się w centrum uwagi. Było to dla niej coś tak

190

191

background image

naturalnego, że właściwe o tym nie pamiętała. Ale dziś po raz 
pierwszy poczuła się gwiazdą.

Zapadła długa cisza. Nikt się nie poruszył. Nie odezwał.
- Holły - szepnął Ken Mdgul, ale było tak cicho, że wszy-

scy go słyszeli. - To było niewiarygodne. Gdzieś ty to, kurwa, 
ukrywała, skarbie? - Zerwał się z fotela i rzucił sieją uściskać. 
Niektórzy w ekipie zaczęli bić brawo. Nawet Blair.

-Panie i panowie! - wrzasnął Ken. Przytulił Serenę do 

siebie i okręcił w kółko. - Widzieliśmy narodziny gwiazdy!

Ken śmierdział kiszoną kapustą i kawą. Serenie oczy na-

biegły łzami, ale to nie szkodzi. I tak już płakała.

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zosiały zmienione lub 
skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Kilka   dni   temu  przechodziłam   obok   Barneys   Cno   dobra, 
przyznaję, poszłam na przeszpiegi). I wiecie co? Znów jest 
otwarty! Tak jest, otwarty jak zwykle, wszystko po staremu. 
W   idealnym   momencie!  Kupiłam   fantastyczne   mikrobikini 
Margiela, idealne na basen i pobiegłam na górę  do Freda, 
gdzie wszystko wróciło do dawnej chwały. Więc chyba było 
sporo   prawdy   w   plotkach,   które   do   mnie   dotarły   -  że 
skończyli już  zdjęcia do filmu. Ciekawe, jak poszło naszej 
ulubienicy w roli głównej? Z planu dochodzą  wieści,  że -o 
dziwo - poradziła sobie całkiem, całkiem (brawo mała!), i 
zagrała   bezbłędnie,   tak,  że   nawet  słynny  z   upierdliwości 
reżyser nie miał się do czego przyczepić i wyznał jej miłość 
do  grobowej  deski.  Ustaw  się  w  kolejce,  stary.  I   jeszcze 
lepsza nowina. Każdy wie, że koniec zdjęć  oznacza impre-
zę. Podobno ta będzie totalnie oldskulowa, więc trzymajcie 
kciuki   i   co   chwila   biegajcie   do   skrzynki   sprawdzić,   czy 
dostaliście  zaproszenie.  Ja   oczywiście   otrzymałam   je   już 
kilka dni temu.

OGŁOSZENIE

Przerywamy program,  żeby donieść  o bardzo ważnym wy-
darzeniu. ABC Carpet&Home, jedyny sklep, w którym można 
dostać ręcznie tkane irańskie dywaniki i smakowicie

li    tylko w twoich snach

193

background image

pachnące  świece  Dyptique,  zaprasza  stałych   klientów  na 
specjalną promocję. Wpadnijcie tam i zapytajcie o Sisi. Po-
może wam wybrać  cudowny mięciutki materac (bo w aka-
demikach każą  spać  na cienkich i twardych), uroczy turecki 
kilim (żeby zakryć  odrapane  ściany), staroświecki  żyrandol 
(okropnym   jarzeniówkom  mówimy   nie)   i   mnóstwo  innych 
drobiazgów, które sprawią, że nawet ciasny studencki pokój 
stanie się przytulny. Wiecie, na przygotowania nigdy nie jest 
za wcześnie.

Wasze e-maile

Droga Plotkaro

W   zeszły   weekend   bytam   na   pikniku   nad   rzeką 
Hudson  i   dałabym  sobie  rękę  uciąć,  że   widziałam 
pewnego hollywoodzkiego ogiera  na wrotkach,  bez 
koszuli. Wszędzie rozpoznam jego regularne rysy  i 
fantastyczny brzuch. Czy to możliwe, że to naprawdę 
on? Bo widzisz, chodzi o to, że miał na sobie bardzo 
obcisłe szorty, tak, że dokładnie widziałam jeep boski 
tyłek. A z butów do jazdy na wrotkach wysta wały 
tęczowe skarpetki. Co to znaczy? Błagam, riie mów 
mi, że to jest to, o czym myślę! Thadowa

j*J|   Droga Thadowa

Od  kiedy  wrotki wróciły do mody?  Intrygujące.  Siu 
chaj, powiem tak: nawet heteroseksualni mogą  jeź-
dzić na wrotkach. Ba, znam takiego (zadeklarowane-
go  heteryka),  który  niedawno odkrył  dla  siebie  ten 
sport. A jeśli chodzi o dowody, że T preferuje męskie 
towarzystwo - mówi się,  że romansuje ze wszystkl 
mi, od młodej żony pewnego reżysera po niego s<i

mego. Nie wierz we wszystko, co czytasz... chyba, że

czytasz to u mnie.

Plotkara

Droga Plotkaro

Mam   twardy  orzech  do  zgryzienia.   W   tym  samym 
domu mieszka superdziewczyna, która bardzo mi się 
spodobała.   Wszystko   w   porządku,   co?   Tylko  że, 
widzisz, teraz wprowadziła się  jej równie atrakcyjna 
przyjaciółka, i ta podoba mi się jeszcze bardziej. Co 
ty nato? Wystartować do tej drugiej czy umawiać się 
z obydwoma z dala od domu? Niezdecydowany

Drogi Niezdecydowany
Dzielny z ciebie gość. Zadbaj tylko, żeby romans

trwał tyle, ile umowa najmu, bo inaczej czekają cię

przykre niespodzianki na klatce schodowej! Zresztą,
nie ma nic przyjemniejszego niżtrójkącik!
Plotkara

Na celowniku

Posępny N siedzi na ławce przy Main Street w East Hamp-
jn. Co go gryzie? D i niezidentyfikowana dziewczyna 'Jamba 
Juice   w   Columbus  Circle,  uzupełniają  poziom  płynów  po 
ostrej sesji na siłowni. Słuchajcie, wiecie, że w okolicy są ze 
cztery   hotele,   prawda?   B   taszczy   wypchane   torby   z 
ciuchami do domu matki na Piątej Alei. Jeszcze  Jej mato 
zakupów? A może to dodatkowe bonusy z pracy? T kupuje 
kwiaty na Chelsea Market - dowód uczucia dla partnerki? V 
niesie   swoje   dzieła   do   rezydencji   na   Piątej   Alei,   gdzie 
obecnie pracuje. Czyżby jej nowa szefowa była

19-1

195

background image

miłośniczką  kina? A może V chce stracić  posadę, pokazu-
jąc bliźniakom swoje dzieła?

Dobra, dosyć tego, nie mam czasu na więcej. Lecę do cu-
downego butiku przy Elizabeth Street. Zazwyczaj nie kupuję 
używanych ciuchów, śmierdzą  trupem, ale uznałam, że na 
oldskulowe   party  a   la   Hollywood  trzeba   się  odpowiednio 
ubrać. Ojej, chyba za dużo wypaplałam...

Wiecie, że mnie kochacie.

plotkara

iście hollywoodzkie zakończenie

m

W barze na dachu hotelu Oceana panował harmider. W każdy 

letni   wieczór   był   tam   niesamowity   tłok.   Ale   jeśli   do   tłumu 
nowojorczyków   doda   sie   kilka   gwiazd,   powstaje   istny   dom 
wariatów. Bar i basen na dachu to miejsca, w których się bywa, 
żeby widzieć i być widzianym, nie żeby słyszeć i być słyszanym, 
więc   Serena   była   trochę   rozczarowana,   gdy   Thad-deus 
zaproponował właśnie ten lokal. Teraz,   gdy nic  gryzła  się już 
zdjęciami, chciała z nim szczerze porozmawiać. Poznać go lepiej 
jako człowieka, nie aktora. Słyszała plotki, że zaraz po przyjęciu 
wyjeżdża z miasta, więc zostało im mało czasu. A miała nadzieję, 
że między nimi wreszcie do czegoś dojdzie. Bez kamer.

Najwyraźniej nie słyszała jeszcze wszystkich plotek na jego 

temat.

-Co pijesz? - zapytał, gdy podeszła kelnerka. Siedzieli w, jak 
to się oficjalnie nazywało, części dla VlP-ów, która różniła 
się od reszty baru tylko tym, że mieli lepszy widok na rzekę 
Hudson.   Przynajmniej   trafili   na   ciekawe   widowisko.   Nad 
rzeką co chwila wybuchały fajerwerki. Co to? Maraton? Czy 
parada gejowska? Serenie zawsze się to wszystko mieszało.
-Caipirinhę - wrzasnęła mu do ucha.

197

background image

Thaddeus przekazał zamówienie oszołomionej kelnerce. 

Pobiegła po drinki, które pewnie dostaną za darmo. Thaddeus 
nigdy za nic nie płacił, Serena też nie - kontrowersyjny projek-
tant Les Best podarował jej mnóstwo ciuchów ze swojej kolek-
cji, kiedy wystąpiła w reklamie jego perfum, a faceci zawsze 
stawali jej drinki i kolacje,

Najwyraźniej ma to zapisane w gwiazdach.
Thaddeus machinalnie bębnił palcami w stolik, wtórując 

Scissor Sisters. Piosenka leciała ze sprytnie ukrytych głośni 
-ków. Uśmiechnął się, wpatrzony w rzekę.

-Piękny wieczór - zauważył.

-

Tak - zgodziła się. Siedziała między nim a poręczą. - Tak 

się   cieszę,   że   nie   musimy   już   uczyć   się   tekstu   i 
zastanawiać, co Ken jutro wymyśli.

-

Nie musisz mi mówić. - Thaddeus zapalił papierosa, za-

ciągnął się i podał go Serenie.

Wsunęia w usta wilgotny ustnik - całowali się już przed 

kamerą, więc co jej szkodzi odrobina jego śliny. Kelnerka 
przyniosła ich drinki.

- Czas na toast - stwierdził i podniósł różowe cosmo.
Różowe cosmo?
-Tak jest. - Serena wzięła swoją szklankę. - Za fanta 

styczny film.

- Za fantastyczną aktorkę - poprawił Thaddeus t uniósł

brew. - Za fantastyczny debiut. - Objął ją ramieniem i pr/.y
ciągnął bliżej do siebie. - Świetne fajerwerki, co? - skinął gło
wą w stronę rzeki.

Rozległa się spokojniejsza piosenka. -Znam to! - pisnęła 
Serena. Nie mogła sobie przypo mnieć, skąd.

- The Raves - wyjaśnił Thaddeus. - Dobrze znam ich per

kusistę.-Wyjął jej z rąk papierosa i się zaciągnął.

- Tak? A ja solistkę. Ma na imię Jenny. Chodziłyśmy ra

zem do szkoły. Poczekaj, czy ona nie chodziła z twoim kum
plem, tym perkusistą? Jak on się nazywa?

-Nie. - Thaddeus się roześmiał, - Nie sądzę, żeby była 

w jego typie.

Nie? A to dlaczego?
Serena nie wiedziała, co chciał przez to powiedzieć, ale nie 

przyszła tu, żeby omawiać życie erotyczne Jenny Humphrey. 
Sączyła słodkiego drinka i uśmiechała się do tłumu fanek 
za sznurem odgradzającym część dla VTP-ów. Dziewczyny, 
wszystkie z okropnym makijażem i fatalnymi włosami, robiły 
im zdjęcia aparatami w komórkach.

Pewnie wyślą je później jakiemuś internetowemu plotka-

rzowi, pomyślała zirytowana.

Oj, nie bądź taka.
Sztuczne ognie eksplodowały z hukiem. Serena pisnęła, 

przestraszona, i wtuliła się w ciepłe, muskularne ramię Thad-
deusa Smitha.

-Nie przejmuj się. - Roześmiał się. - To tylko fajerwerki.

-

Chyba już nas znaleźli - mruknęła i wskazała tłum fa-

nek.

-

Nigdy się do tego nie przyzwyczaję. - Zmarszczył brwi. - 

Na pewno te zdjęcia trafią do gazet.
-Okropne - szepnęła i niechcący musnęła nosem jego 

ucho.

- Zrobisz coś dla mnie? - zapytał.
Nie zdążyła odpowiedzieć, bo pochylił się i pocałował ją 

w usta. Idealny moment. Nad rzeką znowu wybuchły fajer-
werki, oświetlając ich i zaraz gasnąc. To było takie kiczowate 
i romantyczne zarazem. Iście hollywoodzkie.

O rany.

198

background image

I

N ma kłopoty z kobietami

- Ej, koleś"! - Anthoriy Avuldsen wychyli! się z okna czar

nego bmw i zatrąbił.

Nate  właśnie  przypinał  rower  do  słupka  z  napisem  T

EREN

 

PRYWATNY

,  

WSTĘP

 

WZBRONIONY

  na skraju żwirowego parkingu  przy 

plaży.   Miał   się   spotkać   z   Tawny,  ale   Anthony  stanowił   miłe 
urozmaicenie. Po rozmowie z Blair nie mógł się pozbyć uczucia, 
że jest z niewłaściwą dziewczyną. No i przyjechał dwadzieścia 
minut za wcześnie.

Na wszystko przychodzi czas.

-Cześć! - zawołał i podszedł do okna kierowcy. - Jak leci?
-W porzo. - Anthony się uśmiechnął. - Właśnie wracani z 
plaży. Słuchaj, wsiadaj, odjedziemy? - Wyją! z popielniczki 
świeżutkiego skręta. - No wiesz.

Nate  nie  potrzebował   innej   zachęty.  Obszedł   samochód   i 

wsiadł   od   strony   pasażera.   Opadł   na   miękki   fotel   pokryty 
kremową skórą.

Anthony ściszył radio, otworzył okno od strony pasażera i 

wyjechał z parkingu.

- Zacznij - powiedział.

Nate   wziął  skręta,   wyjął   ze   skarpetki   starą   zapalniczka  i 

zapalił.

£00

- U Isabeł było super. - Kumpel także pociągnął. - Szkoda, że 

nie przyszedłeś.

Nate wypuścił kłąb dymu przez okno. Patrzył na swoje od-

bicie w szybie. Tego ranka nie zdążył się ogolić i straszył za-
rostem. Jego koszulka była brudna, dezodorant dawno przestał 
działać,   na   dżinsach   widniały  plamy   z   trawy.   Choć   opalony, 
wyglądał   niezdrowo,  pewnie   z   braku  snu.  i   miał  przekrwione 
oczy.

Naprawdę z braku snu?

Wziął   skręta  i   przyjrzał   się   koledze.   Anthony  siedział   za 

kierownicą   w   wariackich   szortach   Vilebrequin,   zwyczajnych 
klapkach i okularach przeciwsłonecznych. Był opalony, jak Nate, 
ale w przeciwieństwie do niego nie miał worków pod jasnymi 
oczami. Wyglądał jak setki innych chłopaków w Hamptons. Jak 
koleś na wakacjach, który wraca do domu po dniu na plaży i po 
drodze spala skręta. Nate westchnął ponuro. Świetny towar, ale to 
nie   zmienia   faktu,   że   jest   zmęczony,   zły...   zazdrosny.   Niby 
dlaczego Anthony całymi dniami obija się na plaży, a on zasuwa 
jak niewolnik?

Może dlatego, że Anthony nie ukradł trenerowi środka na 

potencję?

Nate bębnił palcami w szybę, wsłuchany w stary kawałek 

Dylana. Wyobraził sobie idealne lato: plaża, surfing w Mon-tauk 
albo   zwykłe   leniuchowanie,   przejażdżki   kabrioletem   ojca, 
przypalanie z Anthonym i chłopakami z drużyny lacros-se, długie 
ranki w łóżku z Blair. A może zabrałby Blair na żagle wzdłuż 
wybrzeża  Maine?   Nauczyłby   ją   łowić   ryby.   Jedliby   homary. 
Kochali się. Spali. Kochali się. Pływali. Kochali się.

-Stary, jesteś tu? - zapytał Anthony.
-Sorry. - Nate wrócił do rzeczywistości.
-Nie   ma   sprawy  -   mruknął  Anthony.  Przez   jezdnię   prze-
chodziły   trzy   dziewczyny  w   szortach   i   górach   od   bikini. 
Miały

201

background image

dopiero po trzynaście lat. ale były śliczne. - O co chodzi z tą 
Tawny? Jest niezła.

- No. - Nate oddał mu skręta. - Fajna. Ale sam nie wiem,

Może mam dość kobiet.

Anthony parsknął śmiechem i zakrztusii się dymem.

-Jasne. Już to słyszałem.
-Kurde,   stary,  to  nie  Blair -   wyjaśnił  Nate.  -  Rozu-
miesz?

-

Cóż, Blair jest tylko jedna - odparł Anthony przeciągle i 

zgasił niedopałek w popielniczce. Przejechał palcami po 
jasnych włosach, - Więc jak, znowu będziecie razem?

Nate smutno pokręcił głową. On tyra jak chłop pańszczyź-

niany. Blair robi karierę w świecie mody. Był idiotą, wszystko 
spieprzył, uważał, że zawsze będzie na niego czekała. Przez 
pomyłkę związał się z jej najlepszą przyjaciółką i tak dalej. 
Nie wiedział, że bez Blair jego życie nie ma sensu.

Najwyraźniej nie tylko Blair uwielbia dramatyzować.

powrót na miejsce zbrodni

*

Serena   pokonała   metalowe   stopnie   swojej 

przyczepy najciszej, jak umiała. A raczej, najciszej jak 
to   możliwe   w   srebrzystych   pantofelkach   Michaela 
Korsa.   Nie   miała   prawa   tu  być   -   zakończono   już 
zdjęcia i na planie przybywali jedynie ludzie, których 
zadaniem było demontować dekoracje. Ale tego dnia 
Serena przyjechała z Blair - chciała sobie pożyczyć 
czarną sukienkę, którą Bailey Winter zaprojektował dla 
Filmowej   Holly   do   finałowej   sceny   na   przyjęciu. 
Będzie idealna na  prawdziwe przyjęcie następnego 
dnia.

Weszła do przyczepy, zamknęła za sobą drzwi i 

zapaliła  s'wiatło.   Na   toaletce   nadal   poniewierały   się 
kosmetyki   i   szczotki   do   włosów,   a   jej   kostiumy, 
starannie opakowane i opisane przez asystentkę Blair, 
wisiały na wieszakach.

Bomba. Serena chwyciła śliczną małą czarną. Była 

skrojona na nią i, nie licząc koralików na ramiączkach, 
gładka i prosta. To łatwiejsze niż zakupy.

Jasne, bo zakupy to naprawdę ciężka praca.

Rozerwała  plastikową  osłonę,  zdjęła  sukienkę  z 

wieszaka  i wsunęła do torby. Właściwie nie powinna 
tego robić, ale kradzież kostiumu z planu filmowego 
przyprawiła ją o dreszcz, jakiego doświadczyła tylko 
raz, gdy mając dziesięć lat ukradła

background image

203

background image

lizaka w sklepie. Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Znieru-
chomiała, przerażona.

-Kto tam? - zapytała drżącym głosem i pospiesznie zapięła 
pomarańczową torbę Hermesa.
-Thad? - Do przyczepy zajrzał chudy, fantastycznie opalony 
chłopak.   Ciemne   włosy   sterczały   na   wszystkie  strony   w 
artystycznym  nieładzie,   oczy   pod   pięknymi   brwiami   były 
duże,  zielone  i   ocienione  długimi  rzęsami.  Był   w  obcisłej 
czarnej   koszulce  bez   rękawów,  która   eksponowała   zawiłe 
tatuaże na jego długich, chudych ramionach.
-Nie. to ja - odparła. - Przyczepa Thada jest obok.
-Ojejku! - Chłopak zaczerwienił się po uszy. - Przepraszam, 
powinienem  mieć  więcej  rozumu  i   nie  włazić  ludziom  do 
przyczep.
-Nie ma sprawy. - Serena się odprężyła, bo zrozumiała, że jej 
nie zdradzi. - Serena.
-Ojejku,  cześć!   -   Nieznajomy   wbiegł   do   przyczepy   i   wy-
ciągnął rękę. Drzwi się zatrzasnęły.

Tyle, jeśli chodzi o kradzież pod osłoną nocy.

- Ojejku, Serena. Tak się cieszę, że w końcu cię poznałem.

- Złapał jej dłoń w swoje ręce i mocno uścisnął.

- Ja...   też  -   wyjąkała.  Miał   ślad   akcentu,  którego   nie  mo

gła nigdzie umiejscowić. Zna go?

-Jezu, ależ jestem okropny! Wpadam tak bez uprzedzenia! 

Robisz cos', a ja wbiegam jak fan z ulicy! Przepraszam, pewnie 
myślisz, że zwariowałem. - Puścił jej rękę i się roześmiał.

-Nie, nic nie robię - skłamała i przycisnęła torebkę do piersi. 

- Zostawiłam tu coś i musiałam wrócić.

- Thad mówił, że już skończyliście zdjęcia? Mogę usiąść7

- Chłopak rozsiadł się na taborecie przy toaletce i założył nogi,'
na nogę.

204

Proszę bardzo.
- Tak, w końcu. Dzięki Bogu! - Serena miała nadzieję, że

nie widać, jak bardzo jest zbita z tropu. Kto to jest?

-To zakręcona robota, ale ktoś to musi robić. - Odchylił się do 

tyłu i lustrował ją wzrokiem. - Jesteś boska. Wspaniała. Thad mi 
mówił.

-No tak, Thad - mruknęła, coraz bardziej podejrzliwa.
-Ojejku.   Nie   przedstawiłem   się.   Ciągle   mi   się   to   zdarza. 
Gadam  i   gadam,  zazwyczaj  dlatego,  że  się  denerwuję,  ale 
przy tobie nie mam powodu, jesteś taka śliczna i fajna, chyba 
że, oczy wiście, chciałbym się z tobą umówić...

Serena się zarumieniła. Co to za typ?

-I nadal paplam - zreflektował się. - Ojejku, czasami jestem 

strasznie głupi. Serge, Tak się cieszę, że wreszcie cię poznałem.

-Serge?   -   powtórzyła.   -   Serge'.'   Serge?   Co   za   Serge,   do 
cholery?
-Serge,  chłopak Thada? -  wyjaśnił. -  Nie mieści mi  się  w 
głowie, że do tej pory się nie poznaliśmy. No, Thad oberwie ! 
Tyle czasu trzymał nas z dala od siebie...

Thada kto?
-Och, Thad ciągle o tobie opowiada - skłamała. -1 też nie 
rozumiem, czemu się wcześniej nie poznaliśmy.
-No wiesz, to ma sens. - Serge wziął słoiczek kremu z toaletki 
i bawił się nim nerwowo. - Musimy zachować dyskrecję, więc 
spędzam większość czasu w pokoju hotelowym. Nawet nie 
mieszkamy w tym samym hotelu. Ja jestem w Mercer. Wiesz, 
jak   to   jest,   przecież   pozowałaś   z   nim   do   zdjęć.   Jesteś 
cudowna. Obaj jesteśmy ci bardzo wdzięczni.

Zdjęcia? Pocałunek? Wszystko tylko dla fotografów? Thad ją 

wykorzystał? Serena oparła się o ścianę. Nie mieściło jej się w 
głowie, że mogła się aż tak pomylić. Myślała, że naprawdę

205

background image

cos' ich łączy, a tymczasem okazało się, że Thad to po prostu 
piękny gej z chłopakiem, którego musi ukrywać. Poczuła, że musi 
usiąść.

- Hm. - Położyła torebkę na ziemi i  przycupnęła na kana

pie. Zsunęła pantofle, podkuliła nogi. - Thad jest super. Cieszę
się,   że   mogłam  pomóc.  -   Westchnęła.   To   prawic  prawda.  Po
winna być ws'ciekła albo dotknięta, a tymczasem zastanawiała
się, dlaczego wcześniej się nie zorientowała.

Chociaż nie miała zbyt wielu przesłanek.

-Mówiłem mu, że ma szczęście, że z tobą pracuje. Wiesz. 
czasami jego partnerki robią się takie zaborcze. Wydaje im 
się,   że   z   nim   chodzą.   Jakby   nie   rozróżniały   fikcji   od 
rzeczywistości. A przecież to tylko gra!
-No właśnie - przytaknęła.
-A ty jesteś inna - zachwycał się Serge. - Jesteś profesjo-
nalistką.   choć   to   twój   pierwszy   film!   Chciałbym,   żebyś 
zawsze grała z Thadem! Obiecaj mi to!

-Daj spokój! - zachichotała. Nie sposób się dąsać czy smucić, 

gdy i Thaddeus, i jego chłopak są tacy mili.

-Mówię  poważnie!  -   Serge  usiadł  koło  niej   na  kanapa-.  - 

Musisz nas odwiedzić w Palm Springs. Będzie super! I wiesz co? 
Chyba mam dla ciebie fantastycznego faceta!

- Tak? - Brzmi nieźle.
Zwłaszcza że może polegać na jego guście, jeśli chód zi o 

mężczyzn!

plotbra.net

tematy   < wstecz   dalej ► wyślij pytanie   odpowiedź

Wszystkie   nazwy   miejsc,   imiona   i   nazwiska   oraz   wydarzenia   zostały 
zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Mam dosłownie pięć  minut na pisanie. Nie wiem jakim 
cudem,  nagle   zrobiło   się  tak   mało   czasu.   Sama   nie 
zauważam,  kiedy   mija   kolejny   dzień.   Lekcje   tenisa   w 
Ocean Colony, koktajle  na dachu  Met... Zacznijmy od 
waszych e-maili, bo ostatnio wszyscy mają tylko jedno w 
głowie...

[3   Droga Plotkaro

Wiesz, jak mogę dostać zaproszenie na to wielkie 
przyjęcie we czwartek? Mój chłopak obiecał,  że 
mnie tam zabierze, ale podejrzewam, że blefuje i 
w ostatniej chwili zepsuje mu się samochód, czy 
coś  takiego. A bardzo, ale to bardzo chciałabym 
tam   być,   więc  potrzebny  mi   plan   B.   Pomocy! 
Zakochana

|   Droga Zakochana

Podobno lista gości już jest zamknięta, więc 
zostaje ci tylko nadzieja, że twój facet nie blefuje. 
Inaczej będziesz tęsknie patrzyła na nas z oddali, 
jak inni zwykli śmiertelnicy. Sorry! Plotkara

background image

207

background image

U Niedawno bytem z rodziną w Amsterdamie i urwałem się 

sam,  żeby   zwiedzieć  to,   co   naprawdę  warto. 
Zapaliłem skręta w coffee shopie, a później dałbym 
sobie rękę uciąć, że widziałem J, jak tańczyła w oknie 
w dzielnicy czerwonych latarni. Teraz  żałuję,  że jej 
nie   zamówiłem!   Powiedz,  że   to   naprawdę  ona! 
Zdesperowany

Ę«

   fl     Drogi Zdesperowany

Przykro mi. Co prawda jej rodzice są niekonwencjo-
nalni, ale J nie. Uczy się sztuk pięknych i być może 
sztuczek z facetami, ale tańce w dzielnicy rozpusty 
nie figurują na liście przedmiotów. Plotkara

Doskonalimy sztukę rozmowy na przyjęciu

Krótki kurs odświeżający dla wszystkich znajomych. Dobrej 
zabawy!
1. Obleśny,  źle ubrany reżyser szepcze ci,  że zaprasza do
siebie na prywatne przesłuchanie. Odpowiadasz:
a. Tylko w twoich snach, zboku.
b. Dlaczego u ciebie? Bierz komórkę z aparatem i chodź do
łazienki!
c. Z przyjemnością, panie Mogul.

2. W kolejce do łazienki niski, tęgi producent filmowy pyta,
co sądzisz o jego ostatnim dziele. Odpowiadasz:

a. Moim zdaniem źle obsadzono główne role, na przykład
aktorka grająca bohaterkę była zbyt sztywna... Ale ogólnie
nie jest źle.
b. Piękne kostiumy. Choć  akurat jeśli chodzi o scenografii,

1

,

zawsze powtarzam, że mniej znaczy więcej.

c. Kompletujecie już obsadę drugiej części?

3. Światowej  sławy   zabójczo   przystojny   aktor   filmowy  za
prasza cię do tanga. Odpowiadasz:
a. Tango? Wolałabym spokojniejsze miejsce, z dala od pa-
parazzich.
b. Przytul mnie, tylko mnie przytul.
c. Zawsze wiedziałam, że geje to najlepsi tancerze.

4. Długonoga  gwiazdka   potyka   się  i   wylewa  owocowego
drinka   na   twoje  nowiutkie  zamszowe  balerinki   Sigersona
Morrisona. Odpowiadasz:
a. Milczeniem; za to chlustasz jej drinkiem w twarz!
b. Moje buty! Mój skarb! Mój sens życia!
c. Pieprzyć to. Zatańczę boso!

Już? Tylko nie oszukujcie.

Dobra, właściwa odpowiedź  to C, w każdym pytaniu. Jak-
byście tego nie wiedzieli. Do zobaczenia wieczorem!

Wiecie, że mnie kochacie.

plotkara

208

background image

wolność O

Dan widział Bree w różnych sportowych ciuchach i oczy-

wiście całkiem nagą, ale ani razu - wystrojonej do wyjścia. Gdy 
wyszedł ze stacji metra na Siedemdziesiątej Siódmej, zdziwił się 
na   jej   widok.   Czekała   na   niego,  zjawiskowa   w   prostej   białej 
jedwabnej koszulce, z jasnymi włosami spływającymi swobodnie 
na opalone ramiona. Turkusowa spódnica do kolan wyglądała, 
jakby wygrzebała ją na pchlim targu gdzieś w Turcji.

Dan włożył to, co jego zdaniem najbardziej nadawało się na 

imprezę, grafitowy garnitur Agnes B - prezent od byłego agenta, 
w czasach, gdy był młodym literatem.

A nie żałosnym typem, który zdradza dziewczynę, z któn)

mieszka.

-Cześć,  piękna! -  zawołał śmiało  i   pokonał   ostatnie  kroki 
biegiem. To nie takie trudne, odkąd regularnie ćwiczył.
-Dzięki. - Bree cmoknęła go w policzek. - Jak się czujesz? 
Świetnie wyglądasz! Mam nadzieję, że nie ubrałam się za 
skromnie?
-Nie, idealnie. Idziemy?

Szli   Lexington   wśród   samochodowych   wyziewów.  Wie-

czorne słońce odbijało się w szybach kawiarni Starbucks.

- Wiesz, nadal nie bardzo rozumiem, dlaczego zostałeś za

proszony na to przyjęcie. - Bree objęła się ramionami.

-Ja też nie - przyzna! Dan. - Znam Serenę od lat... A może 

Vanessa wpisała mnie na listę gości? Czy to ważne? Impreza to 
impreza, prawda? - Skręcili w Siedemdziesiątą Pierwszą.

- Fakt, - Bree sztywno skinęła głową. Wydawała się nieco

spięta   i   zdenerwowana   jak   na   osobę   zazwyczaj   bardzo   Zen.
— Jeśli chodzi o Vanessę...

-

Tak. - Dan odruchowo sięgnął do kieszeni po camela.

Szkoda, że nie zabrał swoich nowych ziołowych papiero
sów.

Bree westchnęła.

-Chyba   musisz   to   przemyśleć.   Pomedytować.   Oddychać 
głęboko.   Skupić   się.   W   końcu   doświadczysz   oświecenia, 
Wiesz, ja ci nie powiem, co masz robić. To twoje życie, Ale 
chciałabym,  żebyś trafił na  odpowiedzi.  W  gruncie rzeczy 
wszyscy tego chcemy, prawda?
-Jasne.   -   Dan   rozejrzał   się   na   boki,   zanim   przekroczyli 
Trzecią   Aleję.   Może   zaraz   przejedzie   go   taksówka   i   nie 
będzie musiał dalej prowadzić tej rozmowy.
-Sama  już  nie  wiem.  -  Bree  westchnęła  i   machinalnie  za-
platała kosmyk włosów. - Jesienią i tak wyjeżdżam do Santa 
Cruz, nie mam prawa niczego od ciebie oczekiwać. Ale świet-
nie się razem bawiliśmy, prawda?

Wieczorną ciszę przerwał hałas. W oddali wściekle trąbiły 

klaksony. Co jakiś czas rozlegał się krzyk. Bez przerwy trzaskały 
migawki aparatów fotograficznych.
-

To nasza impreza? - zapytała Bree. - Bardzo... głośna.

background image

A co, myślała, że impreza miesiąca będzie cicha i spokojna?
-Chodź! - Dan załapał ją za rękę, szczęśliwy, że rozmo

wa się urwała. Nie miał ochoty analizować swojego związku

210

211

background image

Z   Vanessą.   Szczerze  mówiąc,   nie   znał   odpowiedzi   na   żadne 
pytanie. - Nie możemy się spóźnić.

Spokojna uliczka Holły Goiightly już nie była spokojna. Przy 

obu   przecznicach   stali   ochroniarze,   a   do   wejścia   prowadził 
najprawdziwszy  czerwony  chodnik.   Sznur   limuzyn  na   Drugiej 
Alei ciągnął sic przez dwie przecznice, na rogu, za aksamitnymi 
sznurami, tłoczyli się dziennikarze i fotografowie.

Przy drzwiach Dan wręczył zaproszenie ochroniarzowi. Facet 

obejrzał je uważnie, niechętnie skinął głową i znacznie brutalniej, 
niż było trzeba, przybił im stemple na dłoniach.

- Napijesz   się?   -   zapytał   Dan,   gdy   mijali   stolik   zastawio

ny kieliszkami szampana.

-Chyba   nie   powinnam   dzisiaj   pić.   -   Powiedziała   to   tak 

surowo, że Dan od razu uznał, że jej zdaniem on też powinien 
trzymać się z daleka od alkoholu.

No, ale niby po co są imprezy?
Wziął dwa kieliszki -jeśli Bree nie wypije, on jej pomoże - i 

zaraz   opróżnił   jeden   z   nich.   Beknął   cicho,   odstawił   pusty 
kieliszek  i   przeciskał   się   przez  tłum,  trzymając   Bree   za   rękę. 
Weszli do holu. Bree pierwsza wbiegła na schody. Może zapaliła 
się wreszcie do tej imprezy?

-Doskonałe ćwiczenie - zauważyła.
-Super - sapnął Dan, idąc za nią.

Im   wyżej   wchodzili,   tym   głośniejsze   stawały   się   piski 

dziewcząt   i   łomot   basów.   Popękane   ściany   kamienicy,   choć 
zadziwiająco   solidne,   nie   zdołały   wyciszyć   hałasu.   Byli   na 
czwartym  piętrze,   gdy   spotkali   pierwszych  gości   z   imprezy. 
Chuck Bass w przedziwnym stroju, ze śnieżnobiałą małpki] w 
różowej spódniczce baletowej i różdżką w łapce, przyglądał się 
im z góry.

- Romeo! - pisnął dziewczęco na widok Daria.

212

Dan uprzejmie skinął Chuckowi głową. Nie znosił tego dupka 

i   bardzo   mu   się   nie   podobał   jego   strój,   oryginalny   mięto 
wozielony garnitur Prądy z lat osiemdziesiątych. Wziął Bree za 
rękę i pociągnął za sobą po schodach. Niełatwo będzie ominąć 
Chucka.

-Kto to? - zapytała Bree.
-Nikt   -   odparł   stanowczo.   Wbiegli   na   najwyższe   piętro, 
mijając po drodze innych gości i Chucka Bassa. I wtedy mało 
brakowało, a wpadliby na Vanessę. Znowu.

Muszą przestać się tak spotykać,

Vanessie,towarzyszyli ci sami chłopcy, z którymi kilka dni 

temu była w Central Parku, tym razem wypucowani i eleganccy w 
granatowych marynarkach z mosiężnymi guzikami, szortach w 
prążki i  białych koszulach. Blond włoski zaczesano na bok, z 
przedziałkiem. Wydawali się bardzo nieszczęśliwi.

-Dan - wyjąkała Vanessa, bardzo zaskoczona. - Co tu robisz?
-Ja... sądziłem, że może wpisałaś mnie na listę gości, zanim... 
- wystękał. -Nie wiedziałem, że tu będziesz, po tym, jak, no 
wiesz...
-Ich siostra pracowała na planie, - Pogłaskała chłopców po 
główkach, - Musiałam.
-Cześć   -   odezwała   się   Bree   niepewnie.   -   Jestem   Bree. 
Właściwie już się poznałys'my.
-Vanessa. - Uśmiechnęła się pod nosem. Bree? A co to za 
durne imię?
-Jestem Edgar- przedstawił się jeden z bliźniaków i dumnie 
wypiął pierś'. Puścił dłoń Vanessy i wyciągnął ręce do Bree. 
Chyba już zapomniał nieszczęsny lodowy incydent z parlai.

- A ja Nils - powiedział drugi chłopczyk, odepchnął brata

i   posłał   Bree   promienny  uśmiech.   Dan  od   razu   zauważył,   że
obaj chłopcy mówią troszkę jak miniatury Chucka.

213

background image

Cóż, chłopcy z Upper East Side zaczynają wcześnie. 
Bree uklękła i przyjrzała się im uważnie.

- Wiecie co, macie bardzo jasne aury.
Vanessa stłumiła chichot. Dan przechylił głowę i przyglą-

dał się jej. Właściwie się nie zmieniła - ogolona głowa i bez-
czelne spojrzenie - a jednak zamiast nieodłącznych dżinsów 
miała na sobie eleganckie czarne spodnie, a zamiast koszulki 
bez rękawów miękką półprzezroczystą bluzeczkę. Czyżby z 
jedwabiu? Wyglądała niemal kobieco. Może to dziwne, ale 
czasami Dan chyba zapominał, że ona jest dziewczyną. Zwy-
kłą dziewczyną.

- Pogadamy? - zapytał nieśmiało.
Vanessa wzruszyła ramionami.

-Jeśli zdołasz się oderwać... - Bree objęła chłopców i 

wróżyła im z ręki.

- Przecież musimy pogadać, prawda? - zauważył Dan.

Bree mamrotała mantry w sanskrycie.

Delikatnie mówiąc.

świat jest sceną

Ponieważ w mieszkaniu właściwie nie było mebli z praw-

dziwego zdarzenia, pijany tłum urządził sobie parkiet taneczny 
w salonie. Blair wypiła duszkiem trzy bellini i była gotowa 
stanąć na wysokości zadania i tańczyć do utraty tchu. Zresztą 
znała na pamięć scenę przyjęcia ze Śniadania u Tiffany'ego 
i wiedziała, że tego wszyscy od niej oczekują. Jasne, to Serena 
jest Holly, nie sposób temu zaprzeczyć, ale to nie znaczy, że 
i ona nie może się świetnie bawić. Ma do dyspozycji mnóstwo 
alkoholu i imprezę swoich marzeń.

No i świetnego faceta.

- Cześć - szepnął jej Jason do ucha. - Cieszę się, że cię 

widzę.

Zatańczyła w miejscu, dokładnie jak jedna z postaci w fil-

mie, ale tylko taki znawca jak ona rozpoznałby ten element cho-
reografii. Jej zwiewna sukienka Blumarine falowała rytmicznie, 
gdy kołysała biodrami. W ręku trzymała staroświecką fitkę 
z masy perłowej. Darowała sobie tylko brylantowy diadem.

Nie potrzebuje go, żeby zagrać księżniczkę.
-Tańczymy!  -  poleciła.  Złapała  długie, smukłe palce 

Jasona i przyciągnęła go do siebie. Miał cudowny, szczery 
uśmiech, był taki wysoki i schludny...

215

background image

- Tak   jest,   szanowna   pani!   -   Rozpiął   pod   szyją   jasnonie

bieską koszule Stevena Alana. Działa! na nią ten grzeczny wi
zerunek!

Przysunęła   się   bliżej.  Rozkoszowała  się   uczuciem,  że   jest 

malutka i bezradna w jego ramionach.

Zupełnie jak pewna blondyneczka w drodze do Hollywood?

Pachniał mydłem, piwem i nagle przyjęcie zeszło na dalszy 

plan.   Rozmarzona   patrzyła   mu   w   oczy.   W   tej   chwili   nic 
pamiętała, że kiedyś'podobał jej się ktoś'inny, nawet Lord Jak-
mutam czy Pan Ujarany.

-Wiesz co? - Uwodzicielsko zatrzepotała rzęsami. - Se-rena 
wprowadza  się   z   powrotem  do   rodziców,   ale   ja   chyba   tu 
zostanę...
-Będziemy sąsiadami. - Uśmiechnął się. - A to może oznaczać 
kłopoty.

- Lubię kłopoty.
Delikatnie mówiąc.

-W takim razie... - Jason się uśmiechnął, pochylił i pocałował 

ją powoli. Smakował słodkim piwem, które pil tego wieczoru, i 
jeszcze miętą. Był cudowny. A pocałunek... doskonały pierwszy 
pocałunek.

Później uśmiechnęła się do Jasona i rozejrzała po pokoju. 

Tylko  oni   tańczyli  wtuleni  w   siebie,   reszta  podrygiwała   przy 
Madonnie, którą puścił didżej. Blair przywarła mocniej do Jasona, 
choć w mieszkaniu by to nieznośnie gorąco. I wtedy. kątem oka, 
zobaczyła Pana Ujaranego. O kurwa! Nawet tera/. instynktownie 
wiedział, jak jej zepsuć idealną chwilę,

Nate Archibald trzymał za rękę dziewczynę, której Blair z 

pewnością   nie   znała.   Nie   była   to   nawet  jedna   z   tych   suk   z 
L'Ecole, spowitych w Marni. Nie, ta dziewczyna nie nosiła Marni, 
tylko... rzeczy z domu towarowego?

Przesadziła pod każdym względem - opalenizna, biust,

usta, makijaż...

Wszystko   wyglądało   sztucznie.   Od   przesadnie   skompli-

kowanej fryzury i żałośnie pomarańczowej opalenizny, gorszy był 
strój - brzoskwiniowe rybaczki, koszulka z cekinami, a do tego 
brudne   espadryle  i   brzoskwiniowy  plecaczek,  podróbka   Prądy, 
którą można kupić na każdym rogu. Blair w życiu nie widziała 
kogoś takiego. Koszmar. Zerknęła na Baileya Wintera, który stal 
w drugim końcu pokoju. Oddałaby majątek, żeby wiedzieć, co w 
tej chwili szepce do Grahama OlWera.

-Coś nie tak? - Jason pocałował ją w szyję.
-Przepraszam, daj mi chwilę. - Wyzwoliła się z jego ob-

Ale chwila to za mało, by się otrząsnąć po tym, jak widzisz 

swoją pierwszą miłość z inną.

background image

co jest?

-Dobrze  się   czujesz?  -   zapytała   Vanessa,   Dan  milczał  od 
dłuższej  chwili  i   to   wzbudziło   jej   niepokój.   -   Usiądźmy. 
-Wskazała parapet za ich plecami, Otwarte okno wychodziło 
na podwórze, skąd wpadała przyjemna wieczorna bryza. Na 
dole. w ogródku, grupka gości tłoczyła się za krzakiem bzu i 
paliła.
-Wszystko się ostatnio zmieniło, co? - Dan już wyciąga! rękę, 
ale powstrzymał się i nie dotknął jej. - Nie pojmuje, co się 
stało w ciągu ostatnich tygodni.

Obetnij mi palce, już. nic nie czuję, 
Nie czuję ciebie... ciebie... ciebie

-A ja wiem - zaczęła Vanessa, poważnie, ale nie wrogo, - 
Poznałeś kogoś. I tak jest dobrze. To znaczy, owszem, jesi mi 
przykro, chyba. Ale przede wszystkim żałuję, że to przede 
mną ukrywałeś', zwłaszcza po tej scenie na imprezie Blair, 
kiedy obiecywałeś, że zostaniesz ze mną jesienią...
-Scenie? - powtórzył. - Urządziłem scenę? - Rozmawiał i w 
cztery oczy, w kącie. Żadnej sceny nie było. No dobra, urzą-
dził   jedną   na   uroczystości   zakończenia   S2koły,   ale   na 
szczęście jej przy tym nie było.
-Nie w tym problem. Chodzi o to, że ja też nie byłam z tobą 
do końca szczera - ciągnęła.

Na schodach zataczała się brzydka dziewczyna, która, o ile 

Vanessa   pamiętała,   statystowała   w   filmie.   Miała   na   sobie 
czerwoną   koszulkę   i   z   tysiąc   srebrnych   bransoletek   na   ręce. 
Zerknęła na Vanessę, jakby jej nie znała. Nie, nie tak Vanessa 
sobie wyobraża udaną imprezę.

Maruda.

-Masz kogoś? - Dan miał taką minę, jakby chciał się roz-
płakać.
-Nie,   skądże.   -   Wachlowała   się   ręką.   -   Ale   mam   ci   coś 
dziwnego do powiedzenia. Twój tata powiedział, że wynajmie 
mi pokój..-: chociaż z tobą zerwałam...
Dan skrzywił się i podrapał się w łydkę. Nie zastanawiał się 

nad tym, że oficjalnie się rozstali, ale to chyba nastąpiło, właśnie 
teraz.

-No i?

-No i się zgodziłam. - Vanessa spojrzała na niego, ciekawa 
jego reakcji, ale nadal drapał się w nogę, jak zapchlony pies. - 
No bo wiesz, nie mam dużo kasy, a twój tata obiecał, że nie 
weźmie drogo i...
-Cóż - odezwał się w końcu. - Moim zdaniem nie ma w tym 
nic dziwnego.

Nie?

-Moim zdaniem to fajny układ. 
Tak?
-Więc jak, jesteśmy przyjaciółmi? - zapytał.
-Tak - potwierdziła. 
Przyjaciółmi...?

background image

218

background image

co przyciągnął kot i kto za nim 
przyszedł

Thaddeus Smith jednym haustem wypił lodowato zimną 

caipirinhę i pochylił się do ucha Sereny, szepcząc zmysłowo. 
Jego oddech pachniał rumem.

- Kto to?

Nie musiał pokazywać palcem, bo i tak wszyscy wiedzieli. 

kogo ma na myśli.

Przyszedł Nate Archibald.

Mikroskopijna kuchnia okazała się najlepszym punktem 

obserwacyjnym i tam tłoczyła się część gości. Serena zoba-
czyła Nata po raz pierwszy od imprezy Blair. Wtedy tańczyła 
co sił w nogach, a on siedział na ziemi, ujarany bardziej niż 
zwykle, aż w końcu wstał i pocałował małą Jenny Humphrey. 
Kapitan Archibald był tak wściekły, że Nate wrócił do domu 
bez świadectwa, że zaraz następnego dnia osobiście wywió/.l 
go do East Hampton i tak zaczęło się dla niego ciężkie lato, 
Serena nie zdążyła się pożegnać, ale wiedziała, że wkrótce się 
spotkają. I proszę, jest tutaj, cudownie opalony, przez co jego 
idealne zęby wydają się jeszcze bielsze, a cudowne oczy jesz-
cze bardziej zielone. Był potężniejszy, bardziej muskularny. 
Nic dziwnego, że Thaddeus Smith go zauważył.

220

-To Nate - odparła swobodnie.
-Hetero Nate? - upewnił się Thaddeus. 
Serena wzruszyła ramionami.

- Otwarty na wszystko. - Zachichotała. - Ale nie jest

sam.

Bardzo opalona jasna blondynka wisiała na jego ramieniu, 

jakby od tego zależało jej życie. Wbijała w jego bicepsy dłu-
gie, krwiście czerwone paznokcie. Chłonęła wszystko szeroko 
otwartymi oczami, rozbieganymi, jakby była na prochach.

Niewykluczone.

- Błagam, powiedz, że to jego siostra - szepnął Thaddeus.

- Jezu, czy ona ma niebieskie cienie na powiekach? No, niech
Serge się o tym dowie...

Serena przyglądała się nowo przybyłej. Tak, naprawdę 

umalowała się niebieskimi cieniami. I ubrała się na brzoskwi-
niowo od stóp do głów. To takie... brzoskwiniowe. Miała jas-
ne, falujące włosy -jak Barbie, striptizerka na plaży.

Plażowa Barbie Striptizerka? Świetny pomysł.

-

Skąd ona wytrzasnęła te ciuchy? - zastanawiał się Thad 

złośliwie.   Blair   biegła   w   jej   stronę   z   wyrazem 
przerażenia w oczach, który Serena znała aż za dobrze.
-Cholera - mruknęła pod nosem.

-

Kto to, kurwa, jest? - wycedziła Btair przez zęby. Prze-

cisnęła się przez tłum i wpadła do ciasnej kuchenki.

Serena nie musiała pytać, o kogo jej chodzi.

- Och, skarbie, nie musisz się nią przejmować - zapewnił

Thaddeus serdecznie.

-Nie do wiary! - warknęła Blair. - On śmiał tu dzisiaj 

przyjść z tą zdzirą. Gdzie on ją wynalazł? W centrum handlo-
wym?

Cóż, tych nie brak na Long łsland.

- Siadaj. -Thaddeus poklepał blat. - Wyluzuj.

221

background image

-Cholera!  -   Blair  posłuchała  jego  rady  i   usadowiła  się   na 
szafce. - Muszę się napić.
-Zostań z nami. - Thaddeus usiadł koło niej i objął ją ser-
decznie.
-Nie wierzyłem, że to prawda. - Chuck Bass przecisnął się 

obok Sereny i wszedł do kuchni. - Ale widzę to na własne oczy!

-Cześć, Chuck. - Serena z westchnieniem oparła się o uda 
Thada. Jeszcze tylko tego jej trzeba, żeby Chuck dorwał w 
swoje szpony jej partnera.
-Blair znowu wśród nas! - zawołał Chuck. - Jak to dobrze! - 
Cmoknął ją w oba policzki.
-Cześć, Chuck - odparła i zrezygnowana nadstawiła policzki. 
-   Kim   jest   ta  suka?  -   Chociaż  raz   będzie   z   Chucka   jakiś 
pożytek.   Zwykle  znał   najnowsze   plotki,   choć   nie   zawsze 
prawdziwe.

-Słyszałem o niej, ale nigdy jej nie widziałem - wyjaśnił z 

dumą. Napił się z butelki Dom Perignon. - O rany, nie patrzcie, 
ale  chyba  zaraz   dostąpimy  zaszczytu  i   ją   poznamy  -   szepnął, 
rozkoszując się sytuacją.

Nate   prowadził   Tawny   przez   roztańczony   tłum   w   stronę 

znajomych twarzy w kuchni.

-Cześć! - zawołał. - Serena, Blair, - Były jeszcze piękniejsze, 
niż zapamiętał. Jakby oprószył je magiczny pył.
-Nate! - Serena rzuciła się do przodu i uściskała serdecznie 
starego przyjaciela. Nie chciała, żeby sytuacja za bardzo się 
skomplikowała.

Za późno.

- Czes'ć  -   syknęła   Blair.   Założyła   nogę  na   nogę  i   macha

ła komicznie długą cygaretką jak szpadą, - Czy ktoś mi pod;i
ogień?

Thaddeus Smith wyjął z kieszeni srebrną zapalniczkę Zip po 

ze swoimi inicjałami i zapalił jej papierosa. Na parkiecie

222

rozległa się piosenka Madonny Papa Don't Preach. Co bardziej 
hiperaktywni statys'ci skakali po parkiecie udając, że śpiewają do 
wyimaginowanych mikrofonów.

-W   końcu   prawdziwy   dżentelmen,   -   Blair   westchnęła 

dramatycznie. - Czy ktoś widział mojego chłopaka? - No, niech 
Nate tylko zobaczy, jak się całuje z Jasonem. Ha!

- Blair   -   wystękał  Nate.  -   Ślicznie  wyglądasz.   Fajnie,  że

wróciłaś'.   -   Nie  wiedział,  co   powiedzieć.  Czuł  się   jak   ostatni
dupek.

Biair zeskoczyła z szafki i zachwiała się lekko, gdy szpilki 

Jimmy'ego Choo uderzyły w popękane kafelki podłogi.

- Dziękuję.   -   Skinęła   głową.   -   Przepraszam,   chcę   zatań

czyć, idę poszukać mojego partnera. - Wyszła do zatłoczonego
saloniku.

Serena uśmiechnęła się przepraszająco.

- Serena.  -   Wyciągnęła   rękę   do   nieznajomej   i   zobaczyła,

że dziewczyna ma ładne niebieskie oczy w kształcie migdałów
i urocze piegi na całym ciele,

Ale Serena zawsze szuka w ludziach czegoś dobrego.

-Tawny - przedstawiła się dziewczyna.
-No   tak,   przepraszam   -   mruknął   Nate.   -   Serena,   poznaj 
Tawny.
-A to Thaddeus. - Serena wzięła go za ramię, - Thaddeus, 
Nate i Tawny.

Thaddeus zeskoczył z szafki i serdecznie uścisnął im ręce, 

najpierw Natowi, potem Tawny. Pijana dziewczyna w fioletowej 
sukience bez ramiączek wpadła na niego niechcący. Delikatnie 
odepchnął ją z powrotem na parkiet.

- Miło mi - powiedział ciepło.
Naprawdę dobry z niego aktor.
- Hm!   -   Chuck   Bass   chrząknął  dramatycznie.   -   A   ja   je

stem Chuck.

223

background image

- Tawny.  -   Dziewczyna  wyrównała   ramiączka  malutkiego

brzoskwiniowego   plecaczka   i   wróciła   wzrokiem   do   Thaddeu-
sa. Prawie się śliniła na jego widok,

-Miło mi - wymamrotał Chuek, pocałował ją w rękę i skłonił 

się nisko, - Poznajmy się, skarbie, Natie, nie masz nic przeciwko 
temu, prawda?

Nate   powiedziałby,  że   nie,  proszę   bardzo,   stary,  ale   jego 

uwagę pochłaniała Blair. Trzymała się za ręce z wysokim typem, 
jakby   bankierem,   i   śmiała   się   z   głową   odrzuconą   do   tyłu. 
Przedstawiła   go   przed   chwilą   starszemu,   świetnie   ubranemu 
gos'ciowi   w   okularach  przeciwsłonecznych.  Flirtowała   z   oby-
dwoma i Nate poczuł, jak ogarnia go nostalgia.

- Przepraszam, muszę iść - wystękał.

Byl już przy drzwiach, gdy usłyszał, jak Chuck mówi do 

Tawny:

- Jesteś superopalona.
Jasne.

B jako muza

- Skarbie, skarbie! - zapiszczał Bailey Winter do Blair.

- Musisz, powtarzam, musisz tego lata zamieszkać ze mną na
wyspie. Jesteś idealna!

Stali w drzwiach do sypialni, czyli dość daleko od kuchni, ale 

Blair nadal miala wszystko na oku. Nerwowo założyła za uszy 
ciemne włosy sięgające ramion. Zawsze lubiła komplementy, ale 
jak zareagować, gdy ktoś ci mówi, że jesteś idealna?

Może zwykłym „dziękuję"?

- Zaczynam pracę nad nową kolekcją. Nazwę ją lato/zima.

- Gest  Baileya   miał   chyba   symbolizować   pory   roku,  ale   zda
niem   Blair   projektant   wyglądał,   jakby   miał   lada   moment   do
stać wylewu. - A ty moja droga, jesteś Zimą.

Poczuła na karku ciepłą, kojącą dłoń Jasona.

- To wspaniale, Blair - powiedział.

Tak, cudownie, ale nie mogła się powstrzymać i kątem oka 

obserwowała,  jak   Nate  o   lśniących  zielonych  oczach,  Nate   w 
jasnoniebieskiej   koszulce   polo,   zostawia   Serenę,   Chucka   i   tę 
prowincjonalną zdzirę i wychodzi. Gdzie on się, kurwa, wybiera?

li -Ti'lko w twoich snach

225

background image

- A  Serena  będzie  Latem!  -   pisnął  Bailey  i   Blair  wróciła

na   ziemię.   Przesunął   okulary   na   czubek   głowy   i   podekscyto
wany spojrzał w żyrandol.

Blair odnalazła wzrokiem Serenę. Oczywiście w marzeniach 

była jedną muzą mistrza, ale skoro już  ma  się z  kimś  dzielić 
splendorem, niech to będzie jej najlepsza przyjaciółka.

Jakie to wielkoduszne.

- Oczywiście obie musicie u mnie zamieszkać. Żeby innie

inspirować,   skarbie!   Nie   martw   się,   w   domku   na   plaży   jest
mnóstwo miejsca dla gos'ci! - Puścił oko do Jasona.

Blair patrzyła, jak Nate przybija piątkę  z  Jeremym Scottem 

Tompkinsonem   z   jego  szkolnej  drużyny  lacrosse.  Czasami   się 
zastanawiała,   ile   właściwie   faceci   sobie   mówią   w   sportowej 
szatni. Czy opowiadał kumplom o ich pierwszym razie? Albo o 
tym, jak to robił z Sereną? Blair spojrzała w dół i zobaczyła, że 
gniewnie zacisnęła pięści.

- Bardzo  chętnie   wpadnę   z   wizytą.  -   Jason  przyciągnął  ją

do siebie. - Jeśli Blair mnie zaprosi.

Bailey ściągnął okulary z głowy i zsunął na czubek nosa.
-Jeśli nie ona, to ja! -Roześmiał siei klasnął. -Och, biedaku, 

pewnie jesteś przerażony! Nie bój się, nie gryzę. Chyba że na 
specjalną prośbę! - Zapiszczał z uciechy.

Blair uśmiechała się skromnie. Nie mogła się skupić na pi-

skach Baileya. Ale powiedział, że jest doskonała, to słyszała.

Ma się rozumieć.

Z drugiej strony, żeby z nim zamieszkać? Chociaż, może?... 

Co   prawda   nie   dalej   jak   dzisiaj   powiedziała   Jasonowi,   że   tu 
zostanie,   ale   majestatyczna   rezydencja   Baileya   na   rogu   Park 
Avenue  i   Sześćdziesiątej  Drugiej  to   fantastyczne  miejsce.  Nie 
można   sobie   wymarzyć   iepszego   na   ostatnie   tygodnie   przed 
wyjazdem do Yale. Ciekawe, czy Audrey Hepburn jako muza też 
mieszkała w takich wnętrzach?

-Obawiam się, że moja mama będzie codziennie wpadała na 
herbatkę - mruknęła.
-A ona też będzie na Georgica? - Bailey uniósł ciemne brwi. - 
Bosko!
-W   Georgii?  -   Blair   zmarszczyła  czoło.   Dlaczego  Bailey 
zawsze tak dziwnie gada?
-Na Georgica, skarbie! W domku plażowym. East Hamp-ton? 
Tam, gdzie pojedziemy. -Tłumaczył cierpliwie. - Wszystko w 
porządku?

Chwileczkę, Hamptons? To Hamptons, gdzie mieszka teraz 

Nate ija prowincjonalna zdzira? Dlaczego od razu tak nie mówił?

Problem w tym, że mówił.

-Tak - powiedziała, choć kiwała przecząco głową. -Wszystko 
w porządku.
-Niestety, domek gos'cinny jest w dalszej części posiadłości, 
dosyć blisko sąsiadów, Ale ich prawie nigdy nie ma. Może ich 
znasz? Archibaldów? W tym roku przyjechał tam tylko ich 
syn. Mniej więcej w twoim wieku. Zabójczo przystojny?

O tak, znała go dobrze.
Nie ma to jak dobre sąsiedztwo.

2i6

background image

trójkąt na dachu

Dan wspiął się po drabinie, uniósł klapę i wyszedł na dach. 

Budynek był zbyt niski, by dało się zobaczyć East River, ale  w 
nocnym powietrzu unosił się jej zapach, duszący i przenikliwy. 
Letni zmierzch w Nowym Jorku ma w sobie cos' magicznego.

Zapalił   camela  i   zaciągnął  się   chciwie.   Przez   cienki  dach 

słyszał muzykę i krzyki, czuł drgania basów. Musi sobie wszystko 
przemyśleć w samotności. Podszedł do skraju dachu, wyjrzał za 
krawędź, do ogródka. Po ciemku o mały włos nie wpadł na Bree, 
która siedziała w pozycji lotosu, rozłożywszy dokoła turkusową 
spódnicę.

-Bree, dobrze się czujesz?
-Dan - mruknęła spokojnie. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się 
do niego. - Palisz.

Cholera.
Cisnął papierosa w noc.

-Przepraszam - speszył się.
-Nie musisz. - Powiedziała to z uwłaczającą obojętnością.

Dan usiadł koło niej.  Zapadał  zmrok, z trudem dostrzegał 

zarys krzaka bzu i bursztynowe końcówki papierosów. Zamknął 
oczy i usiłował sobie wyobrazić... że siedzi na szczycie

228

urwiska nad Pacyfikiem. Ale nawet jego wyobraźnia poety nie 
sięgała tak daleko.

Mato tlenu... za mało dla dwojga.

- Nie  mam  nic  przeciwko   temu,  że   chcesz   zapalić   -   ciąg

nęła   Bree.   -   Oczywiście   wolałabym,  żebyś  tego  nie  robił,   bo
szkodzisz  sobie   i   ziemi,  ale   jesteś   wolny.  Możesz   zrobić,   co
chcesz,

Dan nie miał ochoty na kłótnię. Wyjął kolejnego papierosa i 

zapalił. No proszę. Od razu lepiej.

-Przepraszam, że musiałeś przyjść za mną aż tutaj - zaczęła 

Bree,

Postanowił  nie   tłumaczyć,  że   nie   szukał   jej,   tylko   chwili 

spokoju.

- Myślałam, że rozmawiasz z Vanessą. Wydaje się, że ma

cie sobie dużo do powiedzenia.

Nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Szczerze mówiąc nie 

sądził, żeby przez całe lato mieli mieszkać razem i  być tylko 
przyjaciółmi.

Może przyjaciółmi i czymś więcej?

-Nie jestem zła, naprawdę - zapewniła Bree i chyba mówiła 
szczerze.   -   Dobrze   nam   było   przez   lych   kilka   tygodni, 
prawda?
-Jasne - skinął głową. Wiedział, co będzie dalej.
-Cieszę się,  że cię poznałam.  Poznawanie  ludzi  to  zawsze 
fascynująca, magiczna podróż, prawda?

O rany.

-Tak,   tak   -   mruknął.  Znudziła  mu   się   już   ta   filozoficzna 
gadanina. Dobrze, że nie będzie musiał dłużej tego słuchać.
-Nie szkodzi, że jest nam smutno, gdy podróż dobiega końca - 
stwierdziła.   -   Ale   nasze   drogi   się   rozchodzą.   Twoja 
zaprowadziła cię na to przyjęcie. Nie rozumiem tego. Moja 
wiedzie w inną stronę.

29.9

background image

Rzucił na szalę swoje studia i całą przyszłość w imię 

związku z Vanessą i nie widział w tym nic złego. Ale ryzyko-
wać związek z Vanessą dla Bree? Co mu odbiło?

Bree wstała, przeciągała się, podniosła ręce do góry i ode-

tchnęła głęboko. W ciemności widać było jedynie jej białą 
koszulkę i jasne włosy. Wyglądała, jakby unosiła się w po-
wietrzu.

- Och, Dan. - Pociągnęła nosem. - Rozstania zawsze są

trudne. Staram się pamiętać, co mówi jogin. że trzeba pozwo
lić ludziom odejs'ć, ale to niełatwe. Przecież dopiero się uczę.

Nagle rozstanie wcale nie wydało mu się bolesne.
Objął ją, bo uznał, że tak trzeba. Właściwie cieszył się, 

że z nim zrywa i był zachwycony, że Bree odchodzi. Dużo go 
nauczyła, o przyrodzie, ćwiczeniach i duchowości, ale miał już 
dość. Chciał zapalić i mieć chwilę spokoju, a potem wrócić do 
domu z Vanessą - w charakterze przyjaciółki.

-O, kurczę - rozległ się męski glos.
-Kto tam? - Dan widział jedynie rozżarzony koniuszek 
papierosa. Czul charakterystyczny zapach skręta.

-

Przepraszam, bracie. - Nate Archibald przysunął się bli-

żej.   -   Nie   chciałem   podsłuchiwać,   aie   chyba   mnie   nie 
widzieliście.

-

Cześć. - Dan poznał przystojniaka, który jesienią złamał 

Jenny serce. Ale szybko doszła do siebie i nie miał do 
niego pretensji.
-Dobrze to znosisz - zauważył Nate.

-

Szczerze? - Dan się zamyślił. - To nam nie było pisane. 

Myślałem, że mi na niej zależy, że jestem gotów na zmiany, 
ale  wiesz co? Myliłem się. Chyba kręciła mnie myśl o 
innej, choć wcale do siebie nie pasujemy.

-Naprawdę? - Nate zaniósł się kaszlem. Dobrze znał to 

uczucie.

- Problem w tym - ciągnął Dan. - Że tam, na dole, jest

inna dziewczyna. Ta jedna. Jedyna.

Która?

-Wiem, o co ci chodzi. - Nate mówił głosem wyższym 

niż zazwyczaj. - Ale ta twoja miała rację. Ludzkie drogi cza-
sami się, no... rozchodzą, nie?

Ho, ho.

- Nie wiem - mruknął Dan, choć kawałek o rozchodzą

cych się drogach pochodził z wiersza Roberta Frosta, który
cytował w mowie pożegnalnej na zakończenie szkoły. - Właś
ciwie mana już dosyć bełkotu rodem z New Age.

- Tak? - zdziwił się Nate. Jemu to odpowiadało.
No pewnie.

230

background image

schodzi ze sceny

Nate minął grupę roztańczonych dziewczyn i rozejrzał się 

po pokoju. W tłumie nie widział żadnych znajomych twarzy.

Może za bardzo się ujarał.

Nie spodziewał się, że na tej durnej hollywoodzkiej impre-

zie dozna olśnienia. Tego lata miał spoważnieć, dać sobie spo-
kój z imprezami, paleniem i uganianiem się za dziewczynami, 
które przynoszą same kłopoty. Miał się nauczyć ciężkiej pracy, 
poznać samego siebie i dojrzeć do studiów w Yale. Kapitan 
Archibald i trener Michaels chcieli, żeby pojechał tam jako 
inny, odrodzony Nate. Odpowiedzialny i poważny. I nagle wy-
dało mu się, że już to osiągnął.

Szybko.

Zapamiętał sobie jedno, co powiedział Dan - że jego życie 

jest tu i teraz. Że czeka w zatłoczonym mieszkaniu. Dziewczy-
na, która jest mu pisana, bawi się w tłumie. Jedyne, co może 
zrobić, to poinformować o tym tę drugą.

Ale nigdzie nie widział jasnych włosów Tawny. Przepy-

cha! się przez tłum. Nie zwracał uwagi na machanie niskie-
go, opalonego dziwaka w okularach przeciwsłonecznych. Nie 
czas na pogaduszki; ma zadanie do wykonania.

232

Wszedł do kuchni, usiadł na szafce i stamtąd rozglądał się po 

całym mieszkaniu. Kłębił się tam istny tłum. Rozpoznawał niektóre 
osoby. Isabel i Kari jak zwykle siedziały w kącie i szeptały z przeję-
ciem. Łysa, groźnie wyglądająca dziewczyna rozmawiała z małymi 
chłopcami... ale poza tym, pokój wypełniali nieznajomi.

I wtedy ją zobaczył. Nie sposób nie poznać blond włosów, 

miękkich, kręconych, spływających na piegowate ramiona 
- jedno nagie, bo zsunęło się jej ramiąezko koszulki. Wyglą-
dało to bardzo zmysłowo. Tańczyła z Chuckiem Bassem, który 
rozpiął zieloną koszulę i odsłonił pierś'. Fuj.

Ktoś szarpnął go za nogawkę spodni Trovata. Spojrzał 

w dól. Serena. Uśmiechała się do niego.

-Kogo szukasz? - zapytała i wskoczyła na blat tuż obok.

-

Cześć. - Nate podał jej rękę. Dobrze mu zrobi towarzy-

stwo starej przyjaciółki.

Serena podążyła wzrokiem w tę samą stronę co on i obser-

wowała niemal obsceniczne popisy Chucka i Tawny.

-

Wiesz, nic masz się czym przejmować - szepnęła mu do 

ucha. Jej oddech pachniał słodko i łaskotał go w ucho. 
Było   to   bardzo   przyjemne   uczucie,   -   Chuck   Bass   to 
napalony, niegroźny dupek i za to go kochamy.
-Nie przejmuję się - zapewnił. - To nie tak.

-

Nie? - zdziwiła się. Znała go i wiedziała, że jeśli chodzi o 

kobiety, nie można mu ufać. Z zasady wszystko psuł.

Jest aktorką, nie zapominajcie. Tylko gra głupią.

- Wydawało mi się, że tak, ale nie - wyjaśnił. - Zaraz,

dokąd oni idą? - Tawny ciągnęła Chucka za rękę. Zniknęli za
uchylonymi drzwiami.

- Do łazienki - poinformowała Serena.
Podwójne fuj.

- Nieważne. - Nate wzruszył ramionami. Ma już za sobą

ten etap w życiu, gdy obchodzą go dziewczyny wymykające

233

background image

się do łazienki z nieznajomymi facetami. Nie obchodzi go, co 
się tam teraz dzieje. I wtedy zobaczy! Blair na parkiecie, bosą 
i roześmianą, w ramionach wysokiego faceta w konserwatyw-
nym szarym garniturze. Całowali się. Nate zamknął oczy.

- Idę - mruknął. Miał po dziurki w nosie tej imprezy. Po-

słał Serenie swój słynny krzywy uśmiech, zeskoczył z szafki 
i zniknął w tłumie.

napisy końcowe.,, i muzyka

m

Serena została w kuchni. Sięgnęła po papierosa, którego 

sprytnie ukryła za uchem. Wygładziła zagniecenia na „poży-
czonej" malej czarnej Baileya Wintera, zapaliła palnik, pochy-
liła się, zapaliła papierosa i zgasiła gaz. Zaciągnęła się głęboko 
i spojrzała na roztańczony tłum.

-Gdzie Nate? - Blair wpadła do kuchni.

-

Kto to wie? - Serena się roześmiała i pomogła Blair 

usiąść koło siebie. Podała jej papierosa i rozejrzała się 
dokoła. - A Jason?

-

Poszedł do siebie - wyjaśniła Blair. - Ma kurczaka w lo-

dówce, a ja umieram z głodu.

- Szczęściara z ciebie. - Serena wzięła od niej papierosa.
Tak jest, Blair to prawdziwa szczęściara.

Serena wzięła Blair za rękę. Pochyliła się do ucha przyja-

ciółki, ozdobionego słynnym kolczykiem Bvlgari.

- To będzie wspaniale lato.

Blair oparła ciemną głowę na jej barku.

- Mam nadzieję, że w Hamptons wystarczy miejsca dla

nas wszystkich.

Serena ściskała ją za kolano. Blair błądziła wzrokiem po 

parkiecie. Jeśli zmrużyć oczy, wygląda dokładnie tak samo

235

background image

jak w  Śniadaniu u Tiffany'ego.  Tyle razy wyobrażała sobie tę 
chwilę,   przeżywała   ją   w   myślach,   w   swoim   własnym   we-
wnętrznym filmie, że wydawała się znajoma. I cudowna.

Kati  i  Isabel, w identycznych czarnych  sukienkach  Tocca, 

starały  się   ukryć,  że   plotkują  o   Serenie   i   Blair,   machając   im 
radośnie, Blair niemal   słyszała,  co  o niej mówią. Chuck Bass 
tańczył z tą opaloną blondynką i aż błyszczał od potu. Cała reszta 
patrzyła na nie. Na którą? Na Serenę czy Blair? Czy to naprawdę 
ważne?

Nie.
Didżej - ciągle spocony chłopak, od którego Bailey Winter 

nie mógł oderwać wzroku - zmienił płytę. Chyba czytał Blair w 
mys'lach, ho oto rozległ się powolny rytm, a potem mieszkanie 
wypełnił seksowny głos:

Moon river, wider than a mile...

I'Ił be crossing you in style, someday.

Dream maker, you heartbreaker...
- To ja! - pisnęła Serena!
-Rewelacyjnie   to   wyszło   -   stwierdziła   Blair   szczerze   i 

scisnęłajązarękę.

W filmie w jej głowie to doskonała scena końcowa. Odpo

wiednia   muzyka,  tłum   bawi   się   szampańsko.   Uroczy   chłopak
szykuje  jej   kolację   w  mieszkaniu  piętro  niżej.  Choć  nieumeb-
lowane,   mieszkanie   pachniało  wielkim  światem.  Blair   była  za
chwycona. To jej dom. Jej przyjęcie. Tak, film się kończy, ale
lato się zaczyna.

..•""TT-*.

Wszystkie nazwy mie|sc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały zmienione lub 
skrócone, po to by nie ucierpieli mewinm. Czyli |a.

hej, lud

O Boże! Nie wierzyłam, że można mieć takiego kaca, jak ja 
teraz ale sama jestem sobie winna. Kiedy się  nauczę  nie 
przesadzać  z szampanem? Z drugiej strony, zawsze jestem 
duszą  towarzystwa. I to jakiego! Ci szczęściarze, którzy byli 
na tej imprezie, na pewno się ze mną zgodzą - prawie naj-
większa, najlepsza impreza sezonu. Chyba ktoś ostrzy sobie 
ząbki na tytuł gospodyni roku, co?

TO I OWO

Umieracie z ciekawości,  kto z kim wyszedł? Ja wiem
wszystko:

T jest naprawdę  wierny! Zaraz po imprezie wsiadł  do tak-
sówki, pojechał do hotelu Mercer, do ukochanego. Podobno 
przez  kolejne  czterdzieści  osiem  godzin  nie  wychodził.   z 
apartamentu dla nowożeńców.

Ekscentryczny projektant, ten, który nigdy nie rozstaje się z 
okularami przeciwsłonecznymi, zwabił  pięknego didżeja do 
swojej   rezydencji   na   Park   Avenue,   pewnie   obiecał  mu 
ciuchy ze swojej nowej kolekcji. Ciekawe, czy boski didżej 
będzie nam przygrywał w Hamptons...

S poszła do łóżka sama. Czy cuda nigdy się nie skończą?

237

plotkara.net

zie

background image

D i  V  pojechali do niego... czy raczej do nich -jedną  tak-
sówką, ale oficjalnie nie są już razem. Mają osobne sypial-
nie, rozumiecie? Osobne sypialnie...

N widziano w nocnym pociągu do Hamptons, samego jak 
palec. Więc co się stafo z...

Tandetną  farbowaną  blondynką  ze   sztuczną  opalenizną? 
Ona i C szaleli do białego rana. Wtoczyli się po klubach. O 
piątej rano zawędrowali do Bungalow 8 i od tej pory słuch o 
nich zaginąt.

Ciekawe, dlaczego S poszła spać sama? Bo jej współloka-
torka nocowała piętro niżej. Bynajmniej nie sama!

WAKACJE

Ludzie, nie zapominajcie, że lato jest po to, żeby odpoczy-
wać. Lipiec tuż tuż, a czternastego lipca (to zdaje się czyjeś 
urodziny?)   przypada   już  po   połowie   wakacji.   Jesienią 
będzie mnóstwo czasu na pracę  i naukę, i martwienie się, 
gdzie odbyć  praktyki za rok. Teraz trzeba się  bawić, więc 
bierzcie się  do roboty i... odpoczywajcie. No dobra, kto to 
mówi?  W mieście nigdy się  nie odpoczywa.  Poza N, ale 
cała reszta  żyje pełną  parą. A skoro, tym mowa,.. Czy B 
złamie następne serce? Odrzuciła już  dwóch wielbicieli, a 
lipiec się jeszcze nie zaczął!

Czy S przywyknie do życia bez kamer? Czy będzie się dzie-
liła blaskiem reflektorów z B w Hamptons, czy pojedzie do 
Hollywood, do swego nowego kumpla T?

Czy N pogodzi się z B? A może wróci na kolanach do S?
A może da sobie z nimi spokój i wreszcie dorośnie? I czy na

pewno to już koniec z farbowaną T?

Nie sądzę. Przecież ma jeszcze mnóstwo pracy w domu

trenera...

A co z Hamptons? Czy w tym wakacyjnym raju dla bogaczy 
starczy miejsca dla B, S i N? I reszty elity Manhattanu? 
Zmieniają się miejsca, ale nie bohaterowie.

A tak poważnie. Co do licha się dzieje z V i D? Stawiam trzy 
do jednego,  że przed czwartym lipca znowu będą  razem. 
Kto się zakłada?

Dowiem się wszystkiego. Jakby nie było, to moja praca wa-
kacyjna, bardzo męcząca, ale ktoś to musi robić.

Wiecie, że mnie kochacie.

plotkara

238