Wstępniak, czyli witamy w Detroit!
Witajcie!
Styczniowe Siodła wyjechały na autostrady z piskiem opon, bluzgami
mechanika i rykiem silnika, którego i Kociak by się nie powstydziła.
Zrodzone w ogromnych bólach kolejne dziecko zbiorowego gwałtu rolki
stęchłego papieru, systematycznie kończących się zasobników tuszowych i
japońskiego aparatu przyszło na świat gdzieś na tylnym siedzeniu i nie było
przy nim rodziny. Problemy kadrowe zmusiły nas do przeżycia istnego
hell-weeka i wierzcie mi, ten numer to dokładnie tyle samo harówy, co cała
reszta, którą wydaliśmy do tej pory razem wzięta. Tym bardziej wierzę, że
jest to numer udany. O tym jednak zadecydujesz ty, czytelniku! Nie ma na
co czekać - zwolnij do 70Km/h, zapal sobie, jeśli palisz lub napij, jeśli pijesz
i zanurz swoje spojrzenie pod okładkę styczniowych Siodeł. Wspomnij, jak
bawiliśmy się niedawno na Festiwalu Dwóch Kół u Huronów, dowiedz się, że
również twoje piwo jest robione z odsączonego gówna, albo sprawdź, czy
pluszowe kostki na twoim lusterku powiedzą sąsiadowi, iż jesteś frajerem.
Czy to wszystko? Wiesz dobrze, że nie! Po prostu czytaj czytaj czytaj czytaj!
Jonathan Jason
Podziękowania:
Dziękujęmy w imieniu całego zespołu wszystkim tym, którzy w ten czy inny sposób pomogli w
tworzeniu Płonących Siodeł. Gremowi I Mar_cusowi za cenne uwagi dot. składu, Lairenie za to,
że w ostatniej chwili podjęła się tego zadania, Paprotce za wspieranie Naczelnego vel Paprotka,
Ludwikowi Van Beethovenowi, który przgrywał nam w trakcie składania, magazynowi CKM za
inspirację, Maćkowi “Tabacky’emu”, mamie Poziomka, Szarej za anielską cierpliwość, a także
Malvickowi, Kishynowi wszystkim z naszego Orbitalowego forum za wsparcie i pomysły, Avnerowi
za jego marudzenie, Arieen za miejsce na serwerze, oraz wszystkim tym, którym chciało się
zassać te megabajty Siodeł na dysk. I wszystkim innym, na których nie starczyło w tej małej
ramce miejsca. Jeszcze raz - dzięki!
Spis treści - gotowi do drogi?
Watch The Parker!
Płatni mordercy znowu uderzyli.
03
The Man!
Cała prawda o sier. Tabackym.
05
Double Wheel Festival
Największe wydarzenie ostatnich lat.
09
Wioślarz w natarciu
Najlepsze gitary w Detroit.
13
Bryka numeru
Wszystko o DeLoreanie DMC 12
15
Ranking alkoholi
Co piją nasi twardziele?
17
Rozmowy niekontrolowane
Cała prawda o Shultzach.
19
Wisi mi to i powiewa
Sprawdź, czy jesteś frajerem.
21
Ludzie, patrzcie na znaki!
Poznajcie nietypowego kolekcjonera.
25
Nie tylko jeździmy - hokej
Sport dla prawdziwych mężczyzn.
29
Agencja Transporter
Żebyś miał zawsze sucho i pewnie.
32
Dwie strony dla Świętopełka
Luźna rozkmina przy zielu.
35
Kącik Humoru
Zwolnij i wrzuć na luz.
37
Listy do redakcji
Ludzie listy piszą. Ci z Detroit też.
41
Smutna wiadomość dla wszystkich
działaczy Ligi, jak i dla całego Detroit.
Zmarł
Tom
„Smooth”
Burow.
Ten
wspaniały mechanik, prawdziwa złota
rączka, zagorzały fan wyścigów, dusza
towarzystwa został zamordowany. Jego
ciało zostało znalezione z samego rana w
jego warsztacie przez Chip, miała z nim
owego feralnego dnia omówić szczegóły
ich projektu, który szykowali na najbliższy
wyścig. Zginął od strzału z bliskiej
odległości w głowę.
Kapitan Bauer wysunął prośbę do
zarządu Ligi o pozwolenie na prowadzenie
dochodzenia w tej sprawie na ich terenie.
Nasze źródła podają, iż mogła to być
robota płatnego mordercy z Parker Lots o
pseudonimie „Headshot”. Zyskał swoje
przezwisko poprzez zabijanie swoich ofiar
jednym, precyzyjnym strzałem w głowę.
Kierując się tym tropem sprawdziliśmy
nazwiska na murze Parker Lots. Nazwisko
Smooth’a znajdowało się tam, napisane
czerwoną farbą. Człowiek, który pod
murem bywa dość często zawiadomił nas,
iż nazwisko Burrowa znajdowało się tam
od bardzo niedawna. Niestety ów człowiek
nie widział, kto je tam umieścił.
Jak wszyscy wiemy, co jakiś czas kilka
nazwisk z muru zostaje wybranych przez
zabójców z Parker Lots. Jednak oprócz
Toma nikt ostatnio nie zginął. Parker Lots
nigdy nie wybierają jednego nazwiska, a
przez ostatni miesiąc pod murem nie było
śladu po Parkerach. Jeśli zrobił to
Headshot, to prawdopodobnie tylko on
wie, kto był zleceniodawcą.
Za przyprowadzenie zleceniodawcy
zarząd Ligi oferuje 1000 gambli w paliwie
i częściach samochodowych. Z powodu tej
nagrody wiele grup, jak i pojedynczych
osób wjechało na teren Parker Lots w
poszukiwaniu
Headshota.
Wszyscy
przyjezdni znajdujący się na terenie
Shultzów są przesłuchiwani przez policję
z
rozkazu
Kapitana
Bauera.
Jeśli
ktokolwiek coś wie, prosimy o kontakt.
Tom był również i naszym przyjacielem.
Za wartościowe informacje oferujemy
nawet 200 gambli.
Uroczystości pogrzebowe odbędą się w
niedzielę na torze wyścigowym „Wacky”
zaprojektowanym przez Smooth’a. Przez
tor przejadą delegacje z wszystkich
gangów. Ciało Toma zostanie pochowane
na tym właśnie torze, tak jak sobie tego
życzył za życia. Huroni zapraszają
wszystkich po pogrzebie na uroczystą
stypę ku pamięci Toma. Każdy może
przyjść. Pożegnajmy Toma tak jak na to
zasługiwał! Niech nas usłyszą w Nowym
Yorku! Niech Moloch zadrży od muzyki i
naszych wrzasków! Niech świat wie, że
odszedł wielki człowiek! Żegnaj nam
przyjacielu! Nikt tak nie podkręcał
silników jak ty, nikt tak nie tańczył tanga
jak ty i nikt nie dorówna ci w
projektowaniu szalenie niebezpiecznych
torów wyścigowych! Twoje imię przetrwa
w naszej pamięci. A „Wacky” będzie
symbolem twego geniuszu dla przyszłych
pokoleń.
Wilhelm "Balisong" Wright
WATCH T
HE PARKER
Tom „Smo
oth” Burow
R.
I.P.
Żegnamy przyjaciela...
Wraz z rozpoczęciem wydawania pisma chcielibyśmy zaprosić was wszystkich
do nadsyłania do nas listów. Mogą to być oczywiście podziękowania i gratulacje,
jak znam zasrane życie i ludzi nie obejdzie się też bez pogróżek, jednak
najbardziej wartościowe dla nas będą opisy waszych historii z dróg. Jakaś
historyjka o autostopowiczach z ukrytymi mutacjami, wspomnienia z
pierwszego wyścigu, opowieść o biegunce pilota, czy o tym, jak poznaliście
swojego mechanika. Oficjalnie ogłaszamy konkurs na 10 najciekawszych listów,
które będą publikowane w kolejnych numerach – póki co możecie spokojnie
czekać i tworzyć, ewentualnie jeśli wasze życie było dotychczas szare i nudne
(np. jeśli jesteście z Nowego Jorku), możecie wyruszyć na autostrady, bo termin
zakończenia konkursu podamy w którymś z następnych numerów.
Historyjki, które już otrzymaliśmy znajdziecie w dalszej części numeru.
ACHTUNG!
Ciekawe, czy ktoś przeczytał ramkę :)
Zwierzenia Megatwardziela
Jonathan Jason: Gdy byłem mały,
chciałem zostać...
Tabacky: Strażakiem.
JJ: Ale niestety stałem się...
T: Żołnierzem.
JJ: Moi rodzice nigdy nie dowiedzą się...
T: Że ich kochałem.
JJ: Z dziecka zostało mi...
T: Pociąg do alkoholu.
JJ: Pierwszego papierosa w swoim życiu
zapaliłem w wieku...
T: XXI, hehe.
JJ: Moja pierwsza libacja alkoholowa...
T: Trwa do teraz...
JJ: Najgłupsza rzecz, jaką zrobiłem po
pijaku...
T: Zgwałciłem swojego kaprala...
JJ: O narkotykach mam takie zdanie, że...
T: Wszystko jest dla ludzi. Skoro
większość z nas ginie przed ukończeniem
trzydziestu lat, to szkodliwa działalność
narkotyków tak naprawdę nie ma nic do
gadania.
JJ: Uwielbiam zapach...
T: GANDZI!!!
JJ: Kocham uczucie...
T: GANDZI!!!
JJ: Przepadam za smakiem...
T: GANDZI!!!
JJ: Nie rozumiem, gdy ludzie...
T: Nie rozumieją dobrych dowcipów.
JJ: Pierwszy tatuaż...
T: Był zarazem jedynym – wbrew
pozorom mam tylko jeden tatuaż – inna
sprawa, że pokrywa powierzchnie niemal
całego ciała...
JJ: Najbardziej obskurna robota, jaką
przyszło mi wykonywać...
T: Wymieniona kawałek wyżej odnośnie
najgorszej rzeczy, jaką robiłem po
pijaku...
JJ:
Najohydniejsze
jedzenie,
jakie
kiedykolwiek jadłem...
T: Jakieś europejskie – kapusta z
grzybami i mięsem.
JJ: Najlepsze jedzenie, jakie kiedykolwiek
jadłem...
T: A właściwie nie jedzenie, tylko picie –
europejska wódka z dziwnym bizonem na
etykiecie. Za kolejną butelkę jestem
gotów zapłacić dzisiaj nawet 150 gambli w
amunicji!
JJ: Miejsce, gdzie chciałbym mieszkać...
T: Tutaj czuję się dobrze. Ewentualnie w
Vegas.
JJ: Pierwsze skojarzenie, jakie przychodzi
mi do głowy, kiedy usłyszę EUROPA...
T: Wspaniała wódka z dziwnym bizonem
na etykiecie...
JJ: Pierwsze skojarzenie, jakie przychodzi
mi do głowy kiedy usłyszę MOLOCH...
T: Wyścig ze śmiercią.
JJ: Najdziwniejsza plotka, jaką słyszałem
o sobie lub Sand Runners...
T: Że zioło się nam kiedyś skończy.
JJ:
Najbardziej
niekonwencjonalne
miejsce, w którym uprawiałem seks...
T: W mojej głowie.
JJ: Najpiękniejsza kobieta, to...
T: Moja kobieta.
JJ: Najpiękniejszy samochód, to...
T: Mój samochód.
JJ: Samochody, czy kobiety?
T: Kobiety.
JJ: Jakie samochody/jakie kobiety?
T: Moje.
JJ: Swojemu największemu wrogowi
podarowałbym...
T: 9-ciomilimetrowy kawałek metalu
JJ: Najlepsza rzecz w byciu Sand
Runnerem, to...
T:
Niesamowita
bliskość
z
ludźmi,
powszechna
akceptacja,
poczucie
wolności i szczęścia. Wspaniała zabawa,
mimo wszechobecnej zagłady i sposób na
życie w dostatku – nie potrzeba mi nic
więcej, niż to, co mam.
JJ: Najlepszy sposób na kaca...
T: Sierżanci nie mają kaca.
JJ: Gdy walczę, czuję...
T: Zapach jointa, który leży w moich
ustach.
JJ: Kiedy jestem pijany, moja najgorsza
cecha, to...
T: dobrotliwość
JJ: Kiedy jestem pijany, moja najlepsza
cecha to...
T: dobrotliwość
JJ: Moja najdziwniejsza dewiacja, to...
T: Noże – mam ich chyba z trzydzieści, a
pięć noszę zawsze przy sobie.
Zwierzenia Megatwardziela
Z sierżantem rozmawiał redaktor naczelny pisma - Jonathan
Jason. Zobowiązał się również nadmienić, iż rozmawiał w knajpie
„Chochlik”, gdzie postawiono im piwo.
Jenny - nowa sympatia Tabacky’ego
Dzisiaj, około godziny 14, doszło do
groźnego wypadku na drodze nr 94,
na północ od Downtown. Podczas
niezarejestrowanego wyścigu kiero-
wca stracił panowanie nad pojazdem
i dobił do przejeżdżającej na są-
siednim pasie ciężarówki 8 Mili. W
celu uzyskania dokładniejszych info-
rmacji natychmiast wysłaliśmy tam
naszego reportera. Nasz człowiek,
Colt Colby, dotarł na miejsce po ok.
piętnastu minutach. Nawiązał roz-
mowę z uczestnikami wypadku i
świadkami, jednak ci nie byli zbyt
przyjaźnie nastawieni. Publikujemy
sensacyjne przedśmiertne notatki
reportera „Płonących Siodeł”.
Jak dowiedziałem się od organizatora
wyścigu,
Reda
Bricksa,
wszystko
rozegrało się według zasad ligi – dwa
samochody
startowały
na
drodze
dojazdowej wzdłuż 94-tej, tuż obok
rozciągającej
się
nieopodal
farmy
Madaros, rodziny rolniczej z przedmieści
Detroit. W czasie kontroli samochodów w
jednym z pojazdów wykryto złą instalację
elektryczną – wymiany podjął się pan
Madaros, niegdyś elektryk – specjalista.
Po
dokonaniu
niezbędnych
napraw,
rozpoczęto wyścig. W tym samym czasie
okolicą przejeżdżał konwój 8 Mili. W
pewnym momencie z niewyjaśnionych
przyczyn
jeden
z
samochodów
staranował barykadę i zaczął pędzić w
kierunku jednej z ciężarówek z konwoju.
Ochroniarze otworzyli ogień zaporowy,
lecz bolid i tak uderzył w lewy bok kabiny
tira. Na całe szczęście paliwo nie uległo
zapłonowi. Wtedy to grupę cheerleaderek
ogarnęła panika – rozbiegły się one na
wszystkie strony utrudniając dotarcie
ekipie rajdowca na miejsce kraksy.
Wtedy to właśnie pan Shoehart, wespół z
panią Madaros, wypędzili mnie z miejsca
zdarzenia. Na szczęście udało mi się
podkraść do wraku samochodu. Butelka
samogonu dla stróża wystarczyła, bym
mógł rozejrzeć się po wnętrzu pojazdu.
Oględziny wypadły pomyślnie: krew
kierowcy
rozchlapana
tu
i
ówdzie
sugerowała
szybką
śmierc
poprzez
pozbawienie głowy blachą z ciężarówki.
Jedna sprawa rozwiązana. Kolejne pół
litra i joint wystarczyły, bym mógł
otworzyć pogiętą maskę. I wszystko stało
się jasne: kierowca był ofiarą sabotażu!
W silniku tkwił oskubany kurczak! Po
przeprowadzeniu śledztwa, odkryłem, że
rzeczony okaz drobiu należał do pana
Madaros! To dało mi do myślenia. W
poszukiwaniu
kolejnych
informacji
udałem się z kurczakiem do jego
właściciela. Zobaczymy co na to powie!
Na tym urywają się zapiski reportera
Colby’ego. Świeć panie nad jego duszą –
jego ciało zostało odnalezione kilka
kilometrów od miejsca wyścigu, wpobliżu
z
Lejów.
Diagnoza
miejscowego
łapiducha była jednoznaczna: ktoś zasiekł
go rzeźnickim tasakiem. Ślady nieopodal
wskazywało na to, że ciało zostało
wywiezione tam ciężarówką, która odje-
chała w pośpiechu. Zagadka kurczaka
pana Madaros nie została rozwiązana, a
wyższe sfery 8 Mili milczą na ten temat.
Oby nigdy więcej takich wyścigów!
Tim Cirius
Uwaga kierowco!
UWAGA KARAMBOL!
OPOWIEŚCI Z SZOSY
-
Fishman pisze:
Siema. Chciałbym opowiedzieć o moim
wspomnieniu z dzieciństwa, kiedy to po
raz pierwszy wraz z kumplem siedliśmy
za kółko. Był to jakiś europejski opelek
mający swoje lata. Ojciec zaparkował
oczywiście
w
garażu.
I
tutaj
wyjaśnienie od razu – mamy bardzo
perfidny garaż. Oprócz tego, że ciasne
to, jak by robione równo na miarę – po
zaparkowaniu od wozu do ściany jest
jakieś 10 cali, to jeszcze podjazd pod
kątem. Nie da się wyjechać na kilka
razy, bo się stacza. Sam samochód
kiepski więc ręczny ma do tego
wszystkiego niewiele. A, zapomniałem
o bramie. Brama też wredna, bo
odległość od słupka do słupka, to
szerokość wozu plus jakieś 10 cali znów –
tak jak w przypadku garażu. Dla
wprawnego kierowcy to niby żaden
problem – ustawić koła prosto, sprawdzić,
czy nic nie jedzie i powoli wyjechać. My
jednak mieliśmy wtedy po czternaście lat.
Szykowałem
się
na
tę
pierwszą
samodzielna jazdę już od dłuższego czasu
– tylko wyczekiwałem, kiedy ojciec
pojedzie z wujkiem do Shultzów po
żarcie. Kiedy już nadszedł wymarzony
dzień, nawet nie przypuszczałem, że to
będzie jedna z cięższych lekcji w moim
życiu...
Po otwarciu drzwi garażowych i bramy
oraz
zajęciu
miejsca
w
fotelu,
przekręciłem
kluczyk.
Zaskoczył
za
pierwszym razem więc byłem pozytywnie
nastawiony. Pewny siebie rozsiadłem się
po gangstersku w fotelu i z wyrazem
miny, jak bym to robił po raz tysięczny
przynajmniej
rozpocząłem
wyprowa-
dzanie maszyny z garażu. Popełniłem
zasadniczy błąd – nie wyprostowałem kół.
Otarłem na wstępie listwą o drzwi, potem
o ścianę i wylądowałem tylnimi kołami już
na spadku... Pierwsze krople potu
poleciały mi na twarz, niedługo miały
ustąpić miejsca kroplom łez. Posta-
nowiłem zostawić wszystko jak jest w
cholerę – zarysowałem samochód dość
porządnie i nie było mowy o jakichkolwiek
próbach wstawiania go z powrotem.
Zaciągnąłem ręczny, zgasiłem silnik i
wyszedłem.
Odchodząc
usłyszałem
dziwny odgłos... urywanego lusterka? Tak
– hamulec był do bani, a spadek zbyt
duży. Wóz powoli się staczał i w pewnym
momencie uderzył lusterkiem o bramę, to
zaś odpadło. Dramat zamienił się w
tragedię,
a
ta
zaś
w
horror.
Zdenerwowany na wszystko, a przede
wszystkim na swój brak umiejętności,
targany nerwami wsiadłem do wozu,
ruszyłem silnik i dając po pedałach na tej
małej przestrzeni (przód wozu był raptem
pół
metra
od
początku
garażu!)
rozwinąłem kilkadziesiąt mil na godzinę,
by chwilę potem puścić gaz i usiłować
hamować. Tak – usiłować. Po tym zrywie
uratował mnie drewniany stołek i jakiś
stary śmierdzący kredens z trzonkami od
łopat i grabi. Przypieprzyłem w to
wszystko ustawione na końcu garażu i
chyba tylko dlatego nie rozwaliłem maski.
Wyłączyłem wszystko w cholerę, wysia-
dłem i już siłą własnych mięśni przep-
chnąłem wóz kilka cali w tył. Potem tylko
poukładałem graty z kredensu mniej-
więcej
tak,
jak
były,
zamknąłem
wszystko, odłożyłem kluczyki do kurtki
starego i zły na siebie poszedłem się
modlić u pastora Bena. Młodość... To były
czasy! Kto by pomyślał, że piętnaście lat
później wygrałem wyścig ze śmiercią?
Kebab i opowieści z krypty
Baloniki i kiełbaska
Całość, jak każdy Amerykanin
wiedzieć powinien, miała miejsce
w strefie Huronów. Trudno opisać,
gdzie to jest dokładnie, ale szukaj
sporej
polanki
zasypanej
szkłem
po
butelkach
i
bardziej zrytej przez koła,
niż zwykle bywają takie
polanki. Impreza trwała bite
dwadzieścia cztery godziny –
od południa do południa.
Frekwencji ci nie podam,
bo po dwunastej panience
puszczającej mi oko prze-
stałem liczyć. No wiesz, ja,
jako wysłannik „Siodeł”
miałem wiele przywilejów
i dodatkowych atrakcji. Tuż
po moim pojawieniu w
łapki wpadły mi dwa
balony: jeden niebie-
ski z napisem „Double
Wheel
Festival
–
nigdzie nie urżniesz
się tak, jak tu” a
drugi, czerwony, z
reklamą
jakiegoś
obsrajdupskiego piwa:
„Jestem kimś, bo piję
Goryla”. Chwilę później
pod pretekstem wywiadu
wkupiłem się w łaski Jenny
„Zloty motocyklowe nie należą u nas do rzadkości. Wręcz przeciwnie –
trafiają się bardzo często, bo jak to powiedział sam McClaine: Dwa kółka
to już prawie cztery. Ten jeden wyróżnia się jednak z
tłumu swoimi rozmiarami i bogactwem
atrakcji,
niczym
Junak
wśród
Ogarów. Co to Junak? Trzeba było
wpaść na DWF i posłuchać
opowieści Staśka Polaka na temat
pojazdów nadzwyczajnych.”
Co dwa kółka to nie cztery!
DOUBLE WHEel
sprzedającej kiełbaski z grilla i takową zostałem poczęstowany. Jenny, jeśli to
czytasz, to nie czuj się oszukana – wywiad opublikuję w innym dziale i numerze...
Wracając jednak do tematu sądzę, że warto pochwalić wszystkich uczestników za
kulturę i tolerancję. Festiwal odbył się w atmosferze
pojednania i zdrowej konkurencji, nie wybuchały burdy,
ludzie nie patrzyli na siebie spode łba, nie
było
incydentów
porównywalnych
do
zeszłorocznych jazd Popielnicy, który
wskoczywszy na stół podpalił się i
wykrzykiwał treści neonazistow-
skie. W tym roku odnotowaliś-
my
rekordową
liczbę
jednego wypadku śmie-
rtelnego, fakt faktem
po
pijaku
(Panie
świeć nad du-szą psa
Bobby’ego).
Można
by to jednak nazwać
morderstwem z zimną
krwią
–
zamacho-wiec
dolał do Chappi płynu borygo,
po którym odurzone zwierze nie było w
stanie umknąć spod kół rozpędzonego
Harleya. Kierowca tłumaczył, że źle
oszacował długość psa i nie wziął pod
uwagę, że zwierzak nie ruszy, cytuję: „zasranej
dupy” spod kół pojazdu. Wypadek ten był jednak
jedynym, jaki pociągnął za sobą ofiary, bo
wiadomo, że były też inne wypadki – nie
żyjemy w Nowym Jorku. Jeśli mam
dziewięćdziesiąt sześć cali sześciennych,
to nie zawaham się ich użyć...
Konkurs „Kitty riding Kitty”
Tak, jak co roku, największą atrakcją
był konkurs „Kitty riding Kitty”, lub
jak kto woli „kierki” lub „krykiet”.
Tłumaczyć nie będę, co przyciąga
mężczyzn w konkursie na najładniejszą
pannę na najładniejszym motorze.
Zasady do trudnych nie należą – jeśli
masz ładną maskę i mało pod maską, to nie
wygrasz, odwrotnie również. Sformułowanie
Co dwa kółka to nie cztery!
FESTIVAL
„pod maską” zostało tutaj zapożyczone z
rulebooka kierków samochodowych, bo
jak wiadomo motocykl maski nie ma –
nosi to, co w nim piękne dumnie na
wierzchu niczym koń lub pies... Sand
Runnerzy oczywiście tradycyjnie przeła-
mali tradycję – o ile rok temu repre-
zentował ich sierżant Tabacky w skąpym
bikini, o tyle w tym roku pokazali, jak
dzielnie ich kitties sprawują się w
ekstremalnych warunkach. Symulowany
deszcz z czegoś, co kiedyś było wozem
strażackim (pozdrowienia dla kolesia,
który naprawił bojler) w połączeniu z
błotem, liśćmi, farbami do kamuflażu i
M-60 dał niepowtarzalny efekt. Całości
dopełniła flaga „Women in Army” z
wizerunkiem niejakiej Vasquez – idolki
feministek tak swoją drogą. Wyżej od
Runnersów oceniono tylko Jessikę od
Shultza. Widok kobiety w mokrej białej
koszuli, z perwersyjnym krawatem i w
białych podkolanówkach siedzącej na
lśniąco czarnym Kawasaki Armageddon
podbił serca jury. Inna sprawa, że
niepoprawnie politycznie by było, gdyby
nie wygrała panienka od Teddy’ego, ale w
to się już mieszać nie będziemy.
„Dziewczyna Ze Świniakiem”,jak nazwa-
no Sand Runnerkę, zdobyła jednak po-
parcie widowni i oprócz drugiej nagrody
otrzymała również wyróżnienie publi-
czności. Trzecie miejsce to iście taktyczne
zwycięstwo mojej ekipy – znaczy się
Huronów. Jury fajnie to ujęło: „Dwie
piękne dziewczyny gwarantują ciekawsze
przeżycia niż jedna piękna dziewczyna”.
Monika i Amanda zajęły miejsce na
podium obok Dziewczyny Ze Świniakiem
i
Jessiki.
Zawody
zakończyły
się
tradycyjną wymianą koszulek pomiędzy
uczestniczkami...
100% Huron
– Chamski Pięciobój
Kawałek kartki warto poświecić również
na opisanie naszego rodzimego sportu.
Na „Chamski pięciobój”, mimo iż trafia-
jący głównie w nasze gusta, otwierają się
również na ekipy z innych stron Detroit.
Oczywiście nigdy w historii nie zdarzyło
się, byśmy przegrali, tym niemniej
zabawy
zawsze
było
co
niemiara.
Pierwszy był konkursu krzyczenia. Bill
„Rykacz” Malone już po raz trzeci z rzędu
obronił tytuł najgłośniejszego człowieka w
Detroit pobijając rekord – tym razem
przekrzyczał pięć motocykli. Sędziowie
zaczynają
się
zastanawiać
nad
możliwością
istnienia
mutacji
w
przypadku Billa...
Konkurs bekania zwyciężył skośnooki
Frankie Lee. To dziwne, bo rzadko
zdarzają się u nas tacy kolesie, ale
zwycięstwem w tym konkursie Frankie
udowodnił,
że
jest
stuprocentowym
Huronem. Swoje zwycięstwo skomen-
tował: „Aby dobrze beknąć, energię
trzeba wziąć nie z gardła, tylko z
duszy...”. Powiedział jeszcze kilka innych
mądrych rzeczy, ale nie są na tyle łatwe
w interpretacji, byśmy zadręczali nimi
naszych czytelników.
Dwa medale były już nasze. Trzeci do
kolekcji wywalczył Dzikus w jedzeniu
oscypków bez użycia rąk. Przepisowy
oscypek miał leżeć przez dwie godziny
pod tyłkiem motocyklisty, na wzór
barbarzyńskich mieszkańców Meksyku –
gangu Tatarów, którzy w taki sposób
ugniatali sobie mięso Alahamy na obiad.
Dzikus
był
bezkonkurencyjny
i
wtrąbiwszy serki oblizał jeszcze talerzyk
deprymując
rywali
barbarzyńskim
spojrzeniem. W nieco mniej pięknym
stylu zwyciężył Janosik, którego domeną
są soczyste wiązany. Tytuł „Bluzgatora
Wszechczasów” zdobył już w ubiegłej
Co dwa kółka to nie cztery!
Co dwa kółka to nie cztery!
edycji konkursu na uliczne wyzwisko, ale
teraz blisko był stracenia go na rzecz
wysłannika Camino Real. Eksponat, jak
mówili na niego czarni kumple, urozmaicił
swój beszt rymami i rytmem. Chłopaki z
Camino podkładali mu cichy riddim
wybijany na prowizorycznych bębenkach.
Janosik okazał się jednak większym
chamem i w ostatniej rundzie wypiął na
konkurenta dupę, co przekonało jury do
przyznania mu pierwszej nagrody.
Ostatnia
z
konkurencji
–
„Wypiję
wszystko”, polegająca na spożywaniu
rozmaitych
środków
służących
do
konserwacji
różnorakich
elementów
motocykla, przypieczętowała zwycięstwo
Huronów
we
wszystkich
pięciu
kategoriach
chamstwa.
Josh
Karzeł
wybiegł nieco poza reguły i zjadł pół
skrzyni biegów więc konkurencja nie
miała szans. Nawet najarany Runner,
któremu koledzy wlewali do ust olej na
przemian ze śrubkami musiał uznać
pierwszeństwo Hurona. Chamski Pięciobój
skończył
się
oczywiście
„Chamską
Paradą” – uroczystym przejazdem przez
środek
terenu
imprezy
wszystkich
uczestników ubranych jedynie w rozpięte
dżinsowe kurtki. Było na co popatrzeć...
Konkursy inne
To
oczywiście
nie
koniec
atrakcji.
Mnóstwo
było
wyścigów,
dueli,
pogaduszek,
zakładów,
maratonów
pijackich spod znaku „Żadnych przerw,
żadnego rzygania i żadnego wylewania”,
laskowych łowów i temu podobnych, ale
nie ma sensu tu tego wszystkiego
opisywać. Czegoś tak wspaniałego, jak
Double Wheel Festival nie ogarnie nawet
piętnaście stron tekstu wiec co ja się tutaj
będę produkował. Napiszę jeszcze tylko o
jednym, bo obiecałem organizatorom, że
narobię im wstydu – na antyreklamę
zasłużyli
organizatorzy
konkursu
tuningowego, bo z repertuaru wycięli
tuning wydechów, którego ja osobiście
byłem wielkim fanem... No i to tyle w
sumie. Korzystając z możliwości dziękuję
wszystkim
za
wspaniałą
zabawę,
przepraszam
dziewczyny,
które
za
dziewięć miesięcy zmuszone będą do
zakupu
fotelika
dla
dziecka
oraz
zachęcam wszystkich nieobecnych, by
odwiedzili nas za rok.
Ryży Bachor
MIEJSCE
EKIPA
DZIEWCZYNA
MOTOR
KOMENTARZ JURY
1.
Shultzowie
Jessica
Jason
Kawasaki
Armage-
ddon
Jako, że sędziuję również wybory Miss
Mokrego Podkoszulka, aż łezka się w oku
zakręciła, gdy Jessica polała swoja koszulę
wodą.
2.
Sand
Runners
Alice
McSmoke
Suzuki
Sanchez
KOBIETA MNIE BIJE!!!
3.
Huroni
Monika &
Amanda
Quad
Giant „T”
Dwie piękne dziewczyny gwarantują
ciekawsze przeżycia niż jedna piękna
dziewczyna.
4.
Parker
Lots
Mori
Honda
Shadow
XX 2024
Mori jesteś doprawdy piękna, ale z tym
makijażem wyglądasz jak martwa. Zwłoki
mnie nie pociągają – przykro mi.
5.
Camino
Real
Marta
Ortega
Harley
Davidson
V36
Za mało polotu! Było oblać bluzkę wodą,
albo upaćkać się w błocie jak inne
zawodniczki.
Oto kilka punktów wybranych ze „100
przykazań prawdziwego gitarzysty”. Tekst
hektologu sformułował niejaki Wioślarz w
celach iście komercyjnych. Po co mu
reklamowanie firmy produkującej gitary?
Gdybym
znalazł
wrak
przyczepy
wypełniony po brzegi przedwojennymi
Ibanezami w nienaruszonym stanie, też
bym otworzył sklep i reklamował go
jakimiś durnymi, chwytliwymi hasłami, by
jak najszybciej wymienić stuff na coś
użytecznego – żarcie, amunicję, prochy,
czy benzynę.
Wioślarz miał choler-
nego farta – taki przy-
padek to ewenement na
skale
stanu.
Niby
przegrzebaliśmy
naszą
Amerykę co do cala, a
jednak nadal kryje ona
przedwojenne
skarby.
Jak widać jeden szczęś-
liwy
dzień
może
odmienić twój zasrany
żywot czyniąc z ciebie
naprawdę kogoś. Tak
było z nim. Mel, bo tak
nazywa się nasz zasrany
szczęściarz, był kiedyś
kierowcą.
Nie
był
najlepszy, nie był nawet
dobry – prawdę powie-
dziawszy
był kiepski.
Jego
starszy
brat miał warsztat i
musiał
się
jakoś
promować,
więc
serwisował swoją ekipę na wyścigach. Mel
korzystając z tego czasami pożyczał
któryś z wozów i szalał po mieście. W ten
WIOSLARZ W NATARCIU
,
1. S
PRZEDAMY
CI
KAŻDĄ
GITARĘ
,
POD
WARUNKIEM
,
ŻE
TO
I
BANEZ
5. K
AŻDA
GITARA
JEST
CHUJOWA
,
JEŚLI
NIE
NAZYWA
SIĘ
I
BANEZ
27. J
EŚLI
NIE
GRASZ
NA
I
BANEZIE
,
TO
NIE
WIESZ
TAK
NAPRAWDĘ
,
CO
ZNACZY
BYĆ
GITARZYSTĄ
55. T
WÓJ
UMYSŁ
NAUCZYŁ
SIĘ
OSZUKIWAĆ
SIEBIE
SAMEGO
I
TO
WŁAŚNIE
DLATEGO
MOŻESZ
PATRZEĆ
,
JAK
TWÓJ
BASISTA
GRA
NA
I
BANEZIE
,
PODCZAS
,
GDY
TY
MASZ
COŚ
INNEGO
. G
DYBY
NIE
TEN
FAKT
,
JUŻ
DAWNO
BYŚ
GO
ZABIŁ
I
ZOSTAŁ
BASISTĄ
71. I
BANEZ
TO
NIE
PRZEDŁUŻENIE
PENISA
. J
EŚLI
GRASZ
NA
I
BANEZIE
,
ZNACZY
TO
,
ŻE
NIE
MUSISZ
SOBIE
NIC
PRZEDŁUŻAĆ
.
75. N
IE
POZWÓL
SWOJEMU
PERKUSIŚCIE
DOWIEDZIEĆ
SIĘ
,
ŻE
NIGDZIE
NIE
DOSTANIE
PERKUSJI
I
BANEZA
. G
DY
SIĘ
DOWIE
,
PRZERZUCI
SIĘ
NA
GITARĘ
I
BĘDZIESZ
MUSIAŁ
KOŁOWAć
AUTOMAT
PERKUSYJNY
,
ALBO
ZŁAPAĆ
KILKU
H
OMARÓW
–
PO
JEDNYM
NA
TALERZ
,
PO
DWÓCH
NA
BĘBEN
.
100. J
EŚLI
NIE
ROZUMIESZ
,
DOWCIPÓW
ZAWARTYCH
W
POPRZEDNICH
99
PUNKTACH
,
TO
ZNACZY
,
ŻE
MUSISZ
KUPIĆ
GITARĘ
U
W
IOŚLARZA
. D
O
KAŻDEJ
GITARY
W
PAKIECIE
POCZUCIE
WŁASNEJ
WARTOŚCI
,
PEWNOŚĆ
SIEBIE
,
UROK
OSOBISTY
,
POCZUCIE
HUMORU
I
DOBRY
GUST
.
Poczuj moc instrumentu!
Wioślarz wręcza mi jednego ze swoich Ibanezów.
oto mało finezyjny sposób pewnego
słonecznego
dnia
„nieszczęśliwie”
przygrzmocił w jakąś ścianę. Kiedy ocknął
się, i zorientował, co i jak, zupełnie
zapomniał o wozie brata. O bracie zresztą
też.
Dał
nogę
do
Huronów
dwie
przecznice
dalej,
opchnął
jakiemuś
kolesiowi pierwszą lepszą gitarę - w
kartonie była, nowiusia, sprawniusia – nic
dziwnego, że koleś dał za nią starą
ciężarówkę. Dalsze dni to perypetie z
Kompanią 8 Mili, która śmiała rościć sobie
jakieś prawa do uczciwie znalezionego
stuffu, pakt Mela z Shultzami i uroczyste
otwarcie „Pierwszego Detroickiego Salonu
Gitarowego im. Carlosa Santany”. Mel
zadomowił się na granicy Huronów i
Shultzów. Z jednej strony ma stały rynek
zbytu i możliwość utrzymania swojego
sklepu w stosunkowo luźnych klimatach,
z drugiej zaś Teddy w zamian za
odpowiednie „podziękowanie” dogląda
czasem porządku w tym miejscu. Mel
sam się o to nie prosił, ale punki z
sąsiedztwa okrzyknęły go Wioślarzem.
Nazwa przyjęła się i raczej pytaj o
Wioślarza, niż o Mela. A tak na
marginesie, to Wioślarz sprezentował mi
jeden instrument. Ibanez GRG 1170 DX-
JSA, popularna „Dżesika” sprzed wojny
sygnowana nazwiskiem lidera grupy
Kebab Commando, Gabriela Paproteiro. I
chociaż tak naprawdę nie znam się na
tym aż tak dobrze, to jedno muszę
subiektywnie przyznać – strona wizualna,
dbałość o szczegóły, ilość funkcji, piękno
barwy, ogół możliwości i brzmienia gitary
kopią w dupę...
Jonathan Jason
Poczuj moc instrumentu!
Nie mogłem się oprzeć - musiałem ją wypróbować
Pierwszy egzemplarz zjechał z taśmy co
prawda w Irlandii, jakoś tak na początku
lat 80-tych, ale tylko ze względów
oszczędnościowych. Nawet nasz stary,
poczciwy Teddy nie może pamiętać
tamtych czasów.
Teraz czytelniku drogi pozwól, że ostudzę
nieco twoje płonące siedzenie. Tej bryki
nie kupisz od tak u pierwszego lepszego
handlarza. Pięć lat spędziłem w podróży,
zwiedziłem chyba każde większe miasto w
Stanach i widziałem może ze trzy takie
auta.
Pewnie,
Schultz
może
sobie
pozwolić nawet na cztery, czy pięć, ale
chyba tylko on...
Kiedy stałem tak przy owym cudzie
techniki, perełce motoryzacji, podszedł do
mnie
młody
chłopak
o
szerokim
uśmiechu. Jak się okazało był to Jet -
szczęśliwy posiadacz DMC 12. Zgodził się
na rozmowę.
Red.: Zdajesz sobie zapewne sprawę z
tego, że to auto to klasyka sama w sobie.
Co możesz powiedzieć czytelnikom o
swojej bryce?
Jet: To auto to jeżdżące cudo! Co prawda
jest z deka stare i często się psuje, ale
kogo to do cholery obchodzi?! Co to, mało
mamy mechaników w Detroit? Kiedy
pierwszy raz siadłem za kierownicą
mojego wehikułu spędziłem tam jakieś 20
godzin, choć paliwo wyczerpało się po
dwóch... Od tego czasu mocno się to auto
zmieniło. Wymieniłem wydech, szyby
zastąpiłem
kuloodpornymi,
zamonto-
wałem ostrza i CKM, do tego nowe
hamulce, itd. Innymi słowy przysto-
sowałem go do wyścigów Ligi...
Red.: Więc niebawem będzie można
ujrzeć go na torze? To wspaniała nowina
dla wszystkich widzów. Widzę, że to nie
Patti
będzie
największą
atrakcją
przyszłego sezonu... Ale co to jest tam w
środku, takie świecące?
Jet: Może nie uwierzysz, ale to auto ma
alarm... Nie, nie fabrycznie - to zasługa
Julie,
mojej
dziewczyny.
Oboje
postaraliśmy się, żeby DeLorean był
naprawdę niepowtarzalny.
Red.: To wam się udało! Nie będę cię
dłużej zatrzymywał. Pędź przed siebie i
jak to się u nas mówi: Szerokiej drogi!
Kiedy właściciel odszedł, ja w dalszym
ciągu stałem jak wryty podziwiając
samochód i myśląc nad głupotą geniusza,
który stworzył DMC 12, bo jak można było
wsadzić do niego tylko dwa fotele?! To,
że radością możemy się dzielić z nie
więcej niż jedną osobą na raz jest jedyną
wadą tego wozu, więc zamiast rozpaczać
nakłońmy Teda Schultza, aby jedna z
reprezentacyjnych ulic Downtown nosiła
imię
najwybitniejszego
artysty
wszechczasów - Zacharego DeLorean'a.
Vincent Vaga
BRYKA NUMERU:
DeLorean
DeLorean - prawda, że piękny?
To dopiero cacko!
OPOWIEŚCI Z SZOSY
-
Puszka pisze:
Cześć.
Opowiem
wam
o
najszczęśliwszym, a zarazem najbardziej
skręconym
dniu
mojego
życia.
Chronologicznie.
Jedziemy
sobie
po
prostu z kumplami na autostradę – to po
to, by przetestować nowe paliwo, którego
wygraliśmy dziesięć galonów w małym
duelu z kolesiami z Camino. Prujemy
swawolnie przez ciche jak cmentarz
strony, mijamy leżące wieżowce, sterty
gruzu, potem zwalone drzewa, potem
zmutowane drzewa, potem już tylko
trawy i wreszcie piach. W pewnym
momencie
Zak
zajechał
ostro
po
hamulach, a my jak wryci. Już chcemy
dać mu po ryju, a on zawraca i tłumaczy,
że tam jakaś panna w rowie leżała koło
rozbitej bryki. My nie za bardzo cokolwiek
zauważyliśmy, bo skupieni byliśmy na
muzyce. Zak jednak nie ściemniał.
Cofnęliśmy się kawałek i faktycznie –
widzimy jakąś lalę leżącą na ziemi niby
nieprzytomną
obok
rozbitej
fury.
Wysiadamy, pochylam się nad nią,
sprawdzam, czy żyje – żyła, ruszała się
jej klatka piersiowa, godna podziwu
zresztą, z ust wylatywał oddech, tylko
oczy miała zamknięte ciągle. Chwilę
potem i ja miałem zamknięte. Tyle, że ja
faktycznie straciłem przytomność, a ona,
jak się okazało, udawała. Dostałem pałą
po łbie, jak zresztą Zak i Frankie. Ale
Frankie to kawał chłopa – wredny pysk
mówiący „Nie lubię cię”, łysa pała i ręce
grubości moich nóg... Jak się ocknąłem,
zobaczyłem tę dziewczynę. Kładła mi na
czole mokrą szmatkę, że to niby okład.
Obok leżał Zak, ale jak się potem okazało,
jemu nie zmieniała okładów. Potem
Frankie opowiedział mi, że to była jakaś
zasadzka. Jakiś koleś próbował nas
ogłuszyć i okraść i prawie mu się udało.
Frankie połamał mu nogi i spuścił paliwo
z baku, by ten, jak pies zginął na
autostradzie – mówiłem już, że Frankie to
duży, zły chłopak. Dziewczyna jednak
przysięgała mu, że mnie zna i jak tylko się
ocknę, wszystko mu wytłumaczę. W
chwili, gdy Frankie opowiedział mi o tym
wszystkim, patrzyła na mnie takim
błagalnym, niewinnym wzrokiem, że coś
się we mnie ruszyło. Powiedziałem
chłopakom, że faktycznie - znam ją i że to
moja była. Później wziąłem ją dość
niepostrzeżenie na bok i starałem się
wszystko wyjaśnić. Takiego cyrku się nie
spodziewałem. Powiedziałem jej, że nic
jej nie zrobimy, ale lepiej, żeby odeszła
stąd jak najprędzej. Rose, bo tak się
nazywa, rzuciła mi się wtedy na szyję i...
pocałowała mnie! Chwilę potem z lekkim
wstydem, bardzo cicho szepnęła mi do
ucha, że sama tego nie rozumie, ale mnie
kocha. To jeszcze nie koniec historii! Rose
została z nami, poznałem ją nieco lepiej
i...
do
dzisiaj
jesteśmy
razem!
Zaskakujące, nie? Szukasz kobiety!?
Pojedź z kumplami na autostradę 132 i
rozglądaj się za brunetką leżącą gdzieś w
rowie! Łeb będzie cię bolał przez jakieś
dwa dni jeszcze, ale uwierz mi – warto!
Kebab i opowieści z krypty
TRUNEK
CZYSTA
KWAS
RECENZENT
Pier – bankier pracujący dla Shultza.
Dlaczego czysta? Bo wszystko musi
być w idealnym porządku.
Bosman – prawdziwy, czarny
gangster z Camino. Wybrał Kwasa,
bo to typowy trunek imprezowy.
KRÓTKO O
TRUNKU
Idealnie czyste, niczym nie zmącone,
przejrzyste i schłodzone sto
mililitrów wódki Kennedy jest po
prostu wszystkim, czego prawdziwy
biznesmen oczekuje od alkoholu.
Nikt nie ma pojęcia, czy Kwacha
zaliczyć do piw, czy do jaboli. Łatwo
wchodzi, pije się go na jedną trzecią
lub na pół hejnałówki, bo czuć tylko
ostatni łyk. Trunek imprezowy.
ZALETY
W niektórych przypadkach człowiek
chce uciec od rzeczywistości i wejść
w stan upojenia alkoholowego. Nie
powinien przy tym zapominać o
higienie obwodu pokarmowego.
Wódka nie mieszana z niczym
idealnie się do tego nadaje.
Zaletami Kwasa są popularność i
cena. Dziennie schodzi tego kilka
skrzynek na osiedle, a jeszcze nigdy
nie mieliśmy problemów z
uzbieraniem na następny dzień.
Klepanie frajerów pokrywa koszty
walenia kilku Kwachów dziennie.
SPOSÓB
PODANIA
Jak już kilkukrotnie zauważyłem,
wódki nie powinno się mieszać z
innymi płynami, bo mąci to jej
przejrzystość. Jeśli planujemy pić ją
w większych ilościach, można co
najwyżej zagryźć. Ogórki będą
idealne.
Kwacha wali się zawsze na bibach,
ale również codziennie na osłodę w
przerwie w robocie. Jeśli jesteś
prawdziwym gangsta z Camino,
walisz pewnie Kwasiory od zawsze –
jak byłeś mały, popijałeś nimi kaszkę
i tak ci już zostało.
WYGLĄD
Krystaliczna przejrzystość, idealna
konsystencja, żadnych, nawet
najmniejszych drobin czy
paprochów. Butelka Kennedy’ego ma
przezroczystą, skromną etykietę, by
nie zasłaniać swego wnętrza.
Przedstawia oczywiście popiersie
prezydenta i zawiera podstawowe
informacje o samym trunku.
Kwas ma to do siebie, że każdy
wygląda (a nawet smakuje) nieco
inaczej. Jedyne, co mogę powiedzieć
o wyglądzie, to butelka – z reguły się
nie zmienia. Rozlewamy Kwasa do
plastikowców typu PET i zwyczajnie
piszemy na nich: ACID. Kolorowi z
innych części Detroit nie tykają, bo
się boją, a my wiemy, co i jak.
CIEKAWOSTKI
Kiedy Ted Shultz kończy dzień pracy,
lubi poprawić sobie humor setką
czystego Kennedyego.
Przeciętny nygus po obaleniu pięciu
kwasów wciąż jest w stanie posłać ci
minutowego bluzga dotyczącego
twojej matki, siostry i dziewczyny.
MĄDROŚĆ
LUDOWA
Od wódki rozum krótki.
Pamiętaj Czarnuchu młody, nie
mieszaj Kwasa i wody!
CENA I
DOSTĘPNOŚĆ
25 gambli za butelkę, dostępność
znikoma (tylko po znajomości)
To zależy od koloru skóry...
OCENA
REDAKCJI
7/10
8/10
R A N K I N G
Piłeś? Nie jedź!
A L K O H O L I
GORYL (PIWO)
OSTATNIE NAMASZCZENIE
WINO KLEJA
Wookie – Huron żyjący wg
zasady: „Co wypiję, tego
mi nie odbiorą.”
Psychotrop – losowo wybrany
członek organizacji Parker
Lots.
Johnny McCannabis – kapral
od Sand Runnerów o winie
przyjaciela
Cechą Goryli jest to, że
śmierdzą, walczą z innymi
mieszkańcami żołądka i
potrzeba ich niedużo, by
doszło do dewastacji.
Ostatnie Namaszczenie, czyli
trunek stworzony z myślą o
tych, którzy pragną obcować
z duszami swych ofiar i
smakować ich strach.
Kleju robił wino z jabłek.
Dosypał za mało cukru i coś
mu się schrzaniło. Dolał sok z
pomarańczy i powstało mu
coś, co nazwał winem.
Wbrew pozorom Goryl to
jednak piwo. Może jest
cienkie, ale po trzech
nadal możesz prowadzić, a
i radośniej się robi wokoło.
No i robi dobrze na serce.
Namaszczenie daje ci
unikatową satysfakcję
kosztowania zła zaklętego w
głębi sadystycznych ran,
dopadania swoich ofiar w ich
świadomości i patrzenia
diabłu w jego oczodoły.
Nikt tego nie rozumie, ale
wymieszane w dobrych
proporcjach z wodą jest w
stanie służyć za kiepskie
paliwo. Odkryliśmy to, jadąc
po paleniu na zwiad gdy wtem
skończyła się wacha.
Gorylami oblewa się zwy-
cięstwo w rozróbie. Pije
się je również, kiedy
przegramy, żeby za-
pomnieć. Pije się również
po remisach, bo dobry
remis nie jest zły.
Picie Ostatniego
Namaszczenia to dowód na
to, że jesteś w stanie nam
dorównać w plugastwie. Bez
jedności z Aniołem i
wewnętrznej siły, nie
podołasz!
Po porządnym paleniu suszy.
Wino Kleja to taka typowa
pryta, która nie tylko nie
psuje klimatu, ale jeszcze
podgrzewa zabawę. Jeśli
czymś zapijać, to tylko
winiaczem.
Hehe, Goryl wygląda
trochę jak moje szczyny.
Jest tylko mniej gęsty,
tak, jakby było w nim
więcej wody, ale barwa ta
sama. Sprawdzaliśmy
jednak, czy przypadkiem
nie szczam Gorylem, ale
to nie jest to samo.
W rzeczywistości Ostatnie
Namaszczenie to odrobinę
podkręcony denaturat. Ma
barwę stęchłego fioletu w
najbardziej szatańskim
odcieniu.
Póki co Klej przechowuje
swoje wino w pięciolitrowych
baniakach. Ma barwę mętno-
pomarańczową. W trunku
pływają fragmenty czegoś, co
wygląda jak kupa, ale na
prawdę to kawałki jabłek –
rozpadają się w ustach.
Wielu Huronów nosi
koszulki z napisem:
Jestem kimś, bo piję
Goryla.
Wbrew pozorom w
recepturze nie ma żwiru,
ropy, ani tłuczonego szkła.
Wino Kleja się pali...
„Od piwa głowa się kiwa.”
„Kości zostały rozrzucone”
(?) [dopisek Psychotropa]
„Kto wino pije, ten długo
żyje.”
Jakieś 2 gamble za piwo –
zależy od knajpy.
Dostępne tylko dla PL, cena
jest tajemnicą.
Dostępne tylko dla znajomych
Kleja, w prezencie.
5/10
2/10
6/10 + nagroda osób ankie-
towanych (Virtutti Winni Tani)
... po więcej
ROZMOWY NIEKONTROLOWANE
CZYLI CALA PRAWDA O SHULTZACH
W dzisiejszym wydaniu rozmów niekontrolowanych będziemy gościć
wysłannika Shultzów - Pan Frederick „Skorpion” Lilhut.
Balisong: Witaj Fred, mogę tak do Ciebie
mówić?
Frederick: Witam, oczywiście.
B:
Dzięki,
szczerze
powiedziawszy
zdziwiliśmy się, że Pan Shultz zgodził się
na wysłanie człowieka na wywiad do
naszej gazety. Wiemy, że nie darzy nas…
hmm… sympatią
F: Czemu się tu dziwić? Pan Shultz był
rozzłoszczony, bo nikt nigdy nie pytał się
nas o nasz punkt widzenia. Pisaliście o
nas różne rzeczy a my byliśmy bez
możliwości obrony.
B: Chcecie powiedzieć, że wjazd na teren
Huronów i rozpętanie strzelaniny ma
więcej niż jeden punkt widzenia?
F: Oczywiście, my się tylko broniliśmy.
Huroni w sile dwóch samochodów i
sześciu ludzi wjechali na nasz teren,
dokonali rozboju, aktów wandalizmu,
pobicia oraz kradzieży.
B: Ale czy to był powód żeby od razu
strzelać?
F: Nie zabiliśmy żadnego z nich. Czterech
doprowadziliśmy do naszego aresztu,
gdzie odbędą karę.
B: Dobrze… Pośród ludzi z Detroit macie
opinie sztywniaków, którzy nie potrafią
się bawić i tylko zadzierają nosa. Jak
myślisz, skąd taka opinia?
F: To błędne stereotypy. Możliwe, że to
przez garnitury, ale już wyjaśniam: to
jest nasz styl, który większość z nas po
prostu lubi. Oczywiście, że moglibyśmy
nosić skórzane kurtki z naszym symbolem
na plecach, ale to nam nie pasuje. Nie
jesteśmy przywiązani do znaku. Jesteśmy
przywiązani do stylu, jaki prezentujemy,
do Pana Shultza. A co do bycia sztywnym
- przecież jedne z najlepszych imprez
organizowane są na naszym terytorium.
Wszyscy mają tam wstęp. Gwarantujemy
zabawę
i
przede
wszystkim
bezpieczeństwo. A to, że na sali jest
zawsze kilku naszych ludzi w garniturach
i będący… hmm… sztywni, to dlatego, że
oni tam pilnują. Oczywiście większość z
nas w tym czasie dobrze się bawi na
parkiecie.
B: W garniturach?
F: <śmiech> Oczywiście, że nie i dlatego
chyba nikt tego nie widzi. Wyobraź sobie,
że my też nosimy inne ciuchy niż garnitur.
Na przykład ja na imprezę lubię założyć
dżinsy
i
luźną
koszule
hawajską.
Zaczynam myśleć, że niektórzy chyba
myślą, że my nawet w tych garniturach
śpimy! <śmiech>
B: Słyszałem, że ostatnio jesteście trochę
skłóceni z Kompanią 8 mili. Podobno
poszło o jakiś tajemniczy transport…
F: Nic o żadnym transporcie mi nie
wiadomo, poza tym nie jestem
upoważniony do udzielanie jakichkolwiek
informacji o działalności Pana Shultza.
B: No tak, rozumiem… Powiedz mi Fred,
czemu jeździcie głównie Mercedesami?
F: Bo to samochody dla sztywniaków
[cynicznie]. A tak na serio, bo to
wyjątkowo dobre i niezawodne
samochody. Nie lubimy ich przerabiać na
typowe krążowniki szos. Jeśli jednak
zajrzeć im pod maskę, od razu widać, że
to nie fabryczne nówki. Nasi mechanicy
codziennie usprawniają te samochody.
Niejednego już zaskoczyły. Poza tym, to
nie są samochody, których głównie
używamy. Tak naprawdę to najrzadziej
nimi jeździmy, ale one się najbardziej
rzucają w oczy więc ludzie zapamiętują.
Na takiego hatchbacka, pickupa czy
furgonetkę to nie zwracają uwagi. Mimo
że wszystkie są oznakowane...
Nie taki Shultz sztywny...
,
F: Sprawa jest prosta. Przestrzegasz
prawa - nikt Cię nie zaczepi. Łamiesz
prawo - idziesz na posterunek w celu
wyjaśnienia sprawy. Wiele
nieporozumień wynika właśnie z
nieznajomości prawa, a gdy
funkcjonariusze chcą zabrać daną osobę
na posterunek, ona ucieka albo próbuje
stawiać opór. Wtedy zazwyczaj do listy
przestępstw dopisywanie są albo próba
ucieczki z miejsca przestępstwa albo
atak na funkcjonariusza.
B: No dobrze, ale w jaki sposób ktoś
może poznać obowiązujące u was
prawo?
F: W strażnicach granicznych można
zawsze poprosić o spis prawa, na
każdym są co najmniej trzy, i tam
zapoznać się z wszystkim.
B: Ale, po co te wszystkie zakazy i
nakazy? Inne gangi jakoś się bez nich
obywają…
F: I tu się mylisz… Inne gangi mają jakiś
niepiśmienny kodeks z punktami typu
“nie zabijamy się wzajemnie", no
przynajmniej nie tak często. My
spisaliśmy nasze prawo, powołaliśmy
grupę osób do pilnowania i
egzekwowania tego prawa.
Ustanowiliśmy sądy. Wszystko, by
zapewnić jak najwięcej bezpieczeństwa i
wygody naszym mieszkańcom.
B: Ostatnie pytanie: Bez przerwy trwają
u was jakieś prace budowlane. W jakim
celu?
F: Bo ciągle odbudowywujemy naszą
dzielnice! Umacniamy i odnawiamy
budynki zdatne do użytku. Burzymy to,
co i tak ledwo stoi, budujemy nowe
miejsca pracy, mieszkania. Dzielnice są
już wydzielone na stałe, a my
potrzebujemy wciąż nowej przestrzeni
życiowej, więc staramy się aktualnie
daną nam przestrzeń... zoptymalizować.
Coraz więcej ludzi z terenów
podmiejskich, podległym Shultzom,
pragnie przeprowadzić się do miasta i
pracować dla nas. My po prostu
spełniamy ich oczekiwania. A przy
budowie również potrzebni są ludzie do
pracy. Wszyscy na tym zyskują.
B: Mam nadzieje, że po przeczytaniu
tego wywiadu wielu ludzi inaczej teraz
na was spojrzy. Bez stereotypów, jak to
powiedziałeś. Dziękuje za rozmowę Fred.
F: Ja również mam taką nadzieje.
Dziękuję.
Rozmawiał Wilhelm „Balisong” Wright
jak go malują.
WISI MI TO I POWIEWA
Moje kochane, małe, wsteczne
Lusterko – ważna rzecz. Oni ćwiczą w nim paraliżujące spojrzenie typu Kovalsky, one
poprawiają w nim makijaż. Oni nie ruszą bez sprawdzenia, czy jest dobrze ustawione,
one nigdy nie pamiętają o tym, by sprawdzić. Oni zawsze uświnią je tłustymi
paluchami, one nigdy nie dopuszczą, by było brudne. To co w lusterku łączy i ich, i je,
to zwyczaj wieszania na nim rozmaitych rzeczy – zabawek z McDonalda, choinek
zapachowych, pluszowych kostek, płyt, czy choćby durnego krzyżyka ze świętym
Krzysztofem. Najwyższy czas jednak, by zadać sobie pytanie – czy stuff wieszany na
lusterku serio czemuś służy, czy jest po prostu zbędnym badziewiem? No i co misiek
wiszący z lustracza świadczy o kierowcy? Temat ten gryzł mnie już od dłuższego czasu
i postanowiłem przeprowadzić mini sondę sprawdzającą, dlaczego ludzie wieszają na
lusterkach wymienione przedmioty. Z moich badań wychodzi na to, że:
Powód
Prezent
od dziew-
czyny
prezent
od chło-
paka
przynosi
mi farta
ładnie
pachnie
pasuje do
tapicerki
ten sta-
nik nosiła
miss
sierpnia
Procent
odpo-
wiedzi
28%
15%
32%
20%
4%
1%
Łatwo zauważyć można, że jedynie co trzeci ankietowany autentycznie wierzy w
ponadnaturalną moc pluszowego osiołka dyndającego nad jego głową. Pragnę też
usprawiedliwić osoby, które stwierdziły, iż pluszowe kostki ładnie komponują się z
tapicerką ich wozu, bo faktycznie ładnie się komponowały. Warto również zwrócić
uwagę na ostatnią kolumnę tabeli. Czterdziestoletni kierowca Forda Shootera z 2017.
zapytany o to, czemu na jego lusterku wisi czerwony biustonosz, udzielił z dumą
bardzo odważnej, jak widać, odpowiedzi. Pełni podziwu postanowiliśmy nagrodzić
prawdziwie męską postawę. Ów kierowca – pan George, otrzymał od redakcji zestaw
„100% Man in Man” – sześciopak piwa, rękawicę do bejzbola, Magnum z perłową
rękojeścią, płytę z największymi przebojami Elvisa i oczywiście półroczną
prenumeratę naszego magazynu. Pozdrawiam pana Georga – prawdziwego faceta,
ale wracam jednocześnie do tematu, a mianowicie do śmieci wieszanych na lusterku.
Uważam, że warto poświęcić chwilę, by sprawdzić, jak to było w przeszłości.
Long, long time ago...
Wraz z moim fotografem, Rickiem,
odnaleźliśmy w Detroit człowieka, który
pamięta dawne dni – jeszcze sprzed
wojny. Ponadto jest to prawdziwy
kierowca który wciąż jeździ, a nie
zasuszony knedel siedzący pod stęchłym
kocem w bujanym fotelu słuchający
przestarzałych już płyt CD z
archaicznymi nagraniami takich
dinozaurów jak Mason Marylin, czy
Mentallica. Nasz bohater pierwszy raz do
samochodu wsiadł mając kilka lat, zaś
prowadził już w wieku szesnastu, czyli
niewiele później niż ja czy większość
czytelników. Przedstawiam wam
fragment wywiadu z człowiekiem-
legendą: panem Stevem Franklinem!
Test na frajera
Test na frajera
JJ: Witaj Steve, jestem Jonathan Jason z
„Płonących Siodeł”. Czy poświecisz mi
trochę czasu i odpowiesz na kilka pytań?
SF: Jasne, John-Jay!
JJ: Przede wszystkim chciałbym zapytać
cię, jak tam twój Dodge? Słyszałem, że
ostatnio miałeś problemy ze sprężarką?
SF: Nonsens! Sprężarki Turboboya nigdy
się nie psują! Ktoś ci nagadał bzdur!
Ogólnie Dodge trzyma się nieźle. Ostatnio
trochę go przyciskałem, ale cierpliwie to
znosił i wciąż jest niezawodny...
JJ: No proszę! Siedemdziesięciolatek, a
zachowuje się jakby był nastoletnim
gnojkiem...
SF: (śmiejąc się) Przesadzasz...
JJ: To znaczy, że nie muszę zadawać
pytania: „Czy znasz nasz magazyn?”
SF:
Gdybyś
zadał
takie
pytanie,
spojrzałbym na ciebie, jak na gówniarza,
który próbuje sobie żartować z emeryta...
JJ: (śmiech)
SF: O co jeszcze chciałbyś mnie zapytać?
Zakładam, że stan mojego Dodge'a to nie
główny powód twojej wizyty...
JJ: Właśnie – do rzeczy. Pracuję ostatnio
nad artykułem na temat przedmiotów
wieszanych na lusterku. No wiesz -
zabawki, „śmierdziuszki” i takie tam...
Chciałem cię zapytać, jak to jest w twoim
przypadku?
SF: No cóż. Zaskoczę cię. Ja nigdy nie
powiesiłem sobie nic na lusterku. W
żadnym samochodzie. Zawsze uważałem,
że to durne. Na ten przykład takie
pluszowe kostki w pięknym, żółciutkim
Porsche
3000
Gladiator
odbierały
samochodowi, a tym samym i kierowcy,
jaja. To tak, jakby dryblas ubrany w
skórę, mający z metr w karku i z półtora
w bicepsie patrzył ci w oczy z zamiarem
zrobienia krzywdy, a chwile potem założył
różowe okulary z szybkami w kształcie
gwiazdek... Zupełny nietakt.
JJ: Chcesz przez to powiedzieć, że
człowiek, który wiesza sobie coś na
lusterku jest frajerem?
SF: Tak, to chcę właśnie powiedzieć.
JJ: Ufff... Całe szczęście, że ja nic nie
wieszam na lusterku.
SF: Ej! To wcale nie znaczy, że jesteś
świetnym kierowcą!
JJ: (spojrzenie typu Kovalsky)
SF: (śmiejąc się) Żartowałem.
JJ: Opowiedz nam jeszcze o tym, co
dokładnie wieszano kiedyś na lusterkach?
SF: Praktycznie to samo, co teraz. Nic się
nie
zmieniło.
Choinki
zapachowe,
pluszowe zabawki, puszki, płyty, krzyże,
złote kajdany, torebki z marihuaną...
JJ: !
SF: ?
JJ: Tym ostatnim, to mnie zaskoczyłeś...
SF: Zdradzę ci w sekrecie, że mój stary
tak robił, zanim się urodziłem. Wujek
Lenny mi opowiadał...
JJ: No nic. Nie wnikam... To tyle, co
chciałem
się
dowiedzieć.
Dzięki
ci
szczere, za pomoc. Miło było pogadać.
Zostałbym dłużej, ale służba nie drużba,
a czas goni – jutro deadline...
SF: Mi również było miło.
JJ: I jeszcze jedno... po zamieszczeniu
tego wywiadu, staniesz się postacią
kultową w oczach naszych czytelników.
Będziesz dla nich wzorem i wręcz
przywódcą. Czy jest coś, co chciałbyś
przekazać młodym? Może jakaś mądrość,
rada?
SF: Meksykańscy mariachi żyją według
słów: „Dbaj o Meksyk, szanuj gitarę i
kochaj swoją kobietę”. Ja wam powiem:
„Dbajcie o tapicerkę, szanujcie lakier i
kochajcie swoje silniki”.
JJ: I racja! Wbrew pozorom więcej nie
trzeba. Dziękuję ci Steve. Do zobaczenia,
mam nadzieję, że niedługo.
SF: Czołem!
Jak widać, w temacie zabawek na lusterku
wiele się nie zmieniło od czasów sprzed
wojny. Mamy dwudziesty pierwszy wiek,
dzisiejsze silniki zupełnie nie przy-
pominają tego, co poruszało wozem sto
lat temu, kształt karoserii ewoluował w
coś zupełnie innego, osiągi są niepo-
równywalnie
lepsze, zmieniły
się ma-teriały, z
których samo-
chód jest kon-
struowany,
zmienił się spo-
sób jeżdżenia i
model życia kie-
rowcy. Ozdoby
widać się nie
zmieniły. Czy to
dobrze, że w tak
błahej sprawie
stajemy się kon-
serwatywni?
A
może ktoś za-
rzuci mi, iż w temacie ozdób lusterek już
nic nowego wymyślić się nie da? Pierwszy
argument, jaki przeciw niemu wytoczę, to
pan George z czerwonym stanikiem miss
sierpnia.
Kto wiesza, ten frajer
Pan Steve poruszył ciekawą kwestię.
Powiedział, iż jego zdaniem każdy, kto
wiesza sobie coś na lusterku, jest
frajerem. Zaintrygowało mnie to do tego
stopnia, że postanowiłem sprawdzić, jak
to jest w przypadku czołowych kierowców
Ligi. Zaskoczę was wszystkich! Żaden
[ŻADEN, KURNA!] z nich nie ma nic na
lusterku! Ani jeden wóz rajdowy nie ma
nawet malutkiego krzyżyka! Widać pan
Steve miał trochę racji. Swoje „śledztwo”
posunąłem
jeszcze
nieco
dalej
i
sprawdziłem, jak wygląda sprawa również
wśród pospolitych kierowców Detroit.
Tutaj było mniej więcej tak:
Ludzie
Shultza:
stylowe
choinki
zapachowe Pirelli.
Kompania 8 Mili: brak ozdób (ze względu
na przepisy).
Huroni:
puszki,
świecidełka,
płyty,
biżuteria, zegarki, stare telefony i innego
rodzaju badziewie drobne.
Parker Lots: krzyże, medaliony, sztylety,
oprawione drogie kamienie, znalazł się
nawet srebrny puchar.
Camino Real: Złote łańcuchy, bransolety,
jakieś pluszaki.
Sand
Runners:
Niespodzianka -
torebki z trawą!
A
więc,
jak
widać,
stary
Steve
Franklin
miał rację pod-
wójnie. Znalazły
się nawet to-
rebki z zielem.
Swoją drogą to
było do prze-
widzenia i głupio
trochę, że do-
piero po odwie-
dzinach w Souththeathre skojarzyłem
fakty... Tak, czy siak wychodzi na to, że
zdecydowany
procent
zawodowych
kierowców pozostawia swoje lusterko
wolne, nie krępując go sznurami od
kubusiopuchatkowego
tygryska
firmy
Hassbro,
tajemniczej
torebeczki
z
odświeżaczem powietrza, czy niemniej
tajemniczej z cannabisem... A ty? Co
masz na swoim lusterku?
Frajerstwo wśród sąsiadów?
Na sam koniec, tak na pocieszenie dla
osób, które w swoich wozach znalazły coś
wiszącego na lusterku, przedstawiam
informacje na temat kierowców w innych
częściach Ameryki. Nie są to co prawda
bardzo dokładne i zweryfikowane, więc
nie do końca można na ich podstawie
budować sobie opinię, tym niemniej dają
jako takie spojrzenie na dany temat. W
każdym z wymienionych poniżej miejsc
szukaliśmy dwudziestu samochodów i
notowaliśmy, czy coś wisi na lusterku i
ewentualnie, co to jest. Za pomoc w
zorganizowaniu tego badania dziękujemy
kurierom z Fast&Furious Studio.
Test na frajera
Nowy Jork:
Tutaj sprawa wygląda bardzo ciekawie.
Czytelnicy, którzy chwilę temu okazali się
frajerami mogą już poczuć się lepiej, bo w
Nowym Jorku zabawki na lusterkach nie
są zbyt popularne. Jak jednak wszyscy
wiemy, dorosły nowojorczyk legitymujący
się dokumentem upoważniającym do
prowadzenia pojazdów samochodowych i
poświadczającym ukończenie kursu jazdy
jest gorszym kierowcą, niż mieszkający w
Detroit
piętnastoletni
syn
szewca
alkoholika bez żadnych dokumentów. Jak
widać nie każdy, komu pluszak nie dynda
nad głową podczas jazdy, jest panem
szos, ulic i autostrad... Jeśli już jakiś
nowojorczyk sobie coś powiesi, to jest to
taryfiarz i raczej pochodzący z innego
miasta, a nie rdzenny mieszkaniec
Nowego Jorku.
Las Vegas:
Nie ma się co dziwić – każdy ma na
lusterku
trzy
królicze
łapki,
dwie
czterolistne koniczyny, powróz wisielca i
Bóg jeden wie, co jeszcze... W końcu to
miasto przesądnych, nie? Tutaj spokojnie
mogę napisać, że 99% kierowców Vegas
wiesza coś w wozie, bo przynosi mu to
farta...
Buffalo:
Mieszkańcy Buff to zboczeni militaryści
więc, jak nietrudno się domyślić, całe
wozy mają obite pancerna płytą i
wypchane sprzętem robiącym krzywdę.
Standardem na lusterku jest naszyjnik z
trzech
nabojów
od
browninga
przekładanych kciukami nieprzyjaciół.
Pozostawię to bez komentarza...
Teksas:
W krainie panów bydła jeździ się raczej
konno i jeśli trzeba - odwraca, by spojrzeć
za siebie, tym niemniej pośród wozów
szeryfów,
bandytów
i
handlarzy
znaleźliśmy kilka miśków i nawet wisiorek
z
pozgniatanych
puszek.
Graty
ozdabiające lusterko jak widać znalazły
się i tutaj. Była to jednak zwykle
pozostałość po poprzednim właścicielu
wozu,
której
nowy
właściciel
najzwyczajniej nie chciał się pozbywać,
myśląc, iż tak powinno być. Ok. 50%
wozów nie miało nic na lusterku.
Południowa Hegemonia:
Tutaj, to dopiero było ciekawie! Los
banditos
przebijają
nawet
naszych
Huronów!
W
swoich
furach
na
podglądaczkach wieszają kolce, ostrza,
wkręty, włosy swoich ofiar, łuski po
pociskach, odpryski z granatów, kości
przeciwników z aren gladiatorskich i
swego rodzaju relikwie w postaci na
przykład
torebki
z
paznokciami
miejscowego wielkiego wojownika. Co
kraj, to obyczaj...
Pustynia (plemiona indiańskie):
Biorąc pod uwagę cały ten artykuł,
wychodzi na to, ze nie do końca wszyscy,
którzy noszą coś na lustrze, są frajerami.
Kto wiec jest frajerem? INDIAŃCE! Nasi
współpracownicy z F&FS zwiedzili siedem
(SIEDEM, KURNA!) dużych wiosek i
kilkanaście
pomniejszych,
a
we
wszystkich znaleźli trzy (TRZY, KURNA!)
wozy – jeden bez silnika, drugi bez kół a
trzeci służył za mieszkanie dla szamana...
W pierwszej chwili wyśmiałem kolesi z
F&FS, bo przecież jak ci wszyscy indiańce
organizowaliby sobie wyścigi, skoro mają
raptem jeden sprawny wóz, a na dodatek
jego właścicielem jest wiecznie najarany
facet z ostruganym kijem? Słyszałem coś
o tych szamanach – ponoć to jeszcze
większe fiołki niż nasi Sand Runnerzy!
Kiedy jednak fakt ten potwierdził Red
Wędrowiec, który pochodzi w gruncie
rzeczy z czerwonoskórych, opadła mi
japa...
Wszem
i
wobec
oficjalnie
ogłaszam: czerwoni to frajerzy!
Jonathan Jason
Test na frajera
LUDZIE
LUDZIE
LUDZIE
LUDZIE
PATRZCIE
PATRZCIE
PATRZCIE
PATRZCIE
NA
NA
NA
NA
ZNAKI!
ZNAKI!
ZNAKI!
ZNAKI!
Powyższe słowa można uznać za motto Jackie’go The Markera, kolekcjonera znaków
i tablic z Detroit. Że to dziwne hobby? Nikt nie zaprzeczy. Ale jakże oryginalne! W
kolekcji Jacka można znaleźć chyba każdy rodzaj tablicy – od pospolitych ograniczeń
prędkości, poprzez tablice rejestracyjne, aż do perełek, typu tablicy nagrobnej
Feargusa Littauera, świeć panie nad jego duszą, jednego ze słynniejszych kierowców
starej daty.
To, co robi Jackie jest jego życiową pasją,
religią, pożywieniem – jego sposobem na
życie. Poświęcił się temu całym swoim
ciałem i umysłem. Jest
wspaniałym
przykładem na to,
że
nawet
po
wojnie
można
ułożyć
sobie
życie. Zajęcie
Markera
uwidacznia
się
na
każdym
kroku
w
jego siedzibie
– mieszka w
strefie Ligi, tuż
koło
Mech-
stone. Już od progu
wita nas tablica
drogowa z napisem „Welcome Home”.
Jack powiedział, że znalazł ją na terenie,
który teraz należy do Molocha. Ma
nadzieję, ze kiedyś będzie można ją tam
odnieść. Cały przedpokój jego mieszkania
jest udekorowany poprzypinanymi do
ścian znakami. Gdzieniegdzie pokazują
się tablice rejestracyjne, a wszystko to
lśni jak nowe – Jack bardzo dba o swoją
kolekcję.
–
Gdybym
nie
nacierał
codziennie
moich
zbiorów
specjalną
mieszanką, najstarsze eksponaty byłyby
dzisiaj kupką rdzy. Na szczęście wiem jak
dbać o moje ukochane tabliczki –
opowiada.
To
widać.
Najcenniejsze
eksponaty są zamknięte w gablotkach.
Geofferey Monck: Słuchaj, opowiedz
nam o swojej kolekcji. Co ty właściwie z
nią robisz? Segregujesz?
Jackie: Tak. Spróbuj się połapać w tym
wszystkim bez katalogowania! Po każdym
grubszym zbiorze odwalam mrówcza
robotę nad kartoteką. Gdyby nie ona,
zgubiłbym się we własnej łazience!
(Łazienka zasługuje na osobną uwagę:
znajduje się tam na przykład żeliwna
wanna obłożona ostrzeżeniami o zakazie
wyprzedzania.
Natomiast
kibel
wy-
malowano w ogniste czaszki. Siadanie na
nim to niezapomniane przeżycie.) Dzielę
znaki na kilka grup, głównie ze względu
na wykorzystanie – mam tablice re-
jestracyjne, znaki drogowe i inne takie
duperele
–
opowiada
z
czułością.
Wiem o tym,
że niektórym
moje kolek-
cje
wydają
się
dziwne,
jednakże po
głębszym za-
stanowieniu
każdy
doj-
dzie
do
wniosku, że
to
bardzo
pasuje
do
Detroit. Przecież tablica rejestracyjna to
nieodłączna
cześć
folkloru
motory-
zacyjnego!
Nietypowy kolekcjoner
G.M: Czy mógłbyś opowiedzieć jak to
wszystko się zaczęło?
J: Jak się zaczęło? Szczerze mówiąc
nie da się tego określić. Nie ja
zapoczątkowałem zbieranie –
nie byłem na tyle szalony, żeby
jako pierwszy zająć się zbie-
ractwem. Mój ojciec miał kiedyś
warsztat samochodowy. Wpadł na
pomysł zbierania jeszcze kiedy
normalnie naprawiał samochody
- bo potem przerzucił się na
kosmetykę – zbyt dużo kierowców
wymagało nowej tablicy – stare po
prostu wyrzucali do magazynu na
zapleczu. W końcu okazało się że brakuje
na nie miejsca. Wpadliśmy z ojcem na
pomysł, żeby zacząć wieszać je na
ścianach – to był początek naszej kolekcji.
The End
Jackie jest dość znany w kręgach
mechaników, z którymi ma liczne
układy – na przykład zbiera tablice po
większych kraksach. Ma to związek
z przesądami kierowców: wielu z
nich sądzi, że po wypadku
samochodowi należy się nowa
tablica – użycie starej gwarantuje
wypadki co najmniej tak malow-
nicze, w jakim zginął poprzedni jej
właściciel. Jackiego z pewnością
można nazwać specjalistą w swo-
im fachu. Jest wyjątkowy – dlatego
nasze pismo postanowiło szarpnąć się
i wysłać łowców po coś naprawdę
wyjątkowego. Tak. Postanowiliśmy ufun-
dować mu tablicę z drugiego końca
stanów – świeżutki przeżarty rdzą kawa-
łek blachy prosto z San Diego. Mamy
nadzieję, że coś takiego przypasuje
Markerowi.
Nietypowy kolekcjoner
Francuzik - dziewczyna numeru
Postanowiłem
odwiedzić
nowootwartą
restaurację, a chyba raczej klub, na
terenie Shultzów o szumnej nazwie
„Desperado”. Zlokalizowany jest tuż obok
stadionu Ford Field w żółtawym, dopiero
co
wyremontowanym
budynku.
Właścicielem klubu jest niejaki Thomas
Kunft,
przyjechał
z
miasteczka
należącego
do
Shultzów.
Wykupił
budynek i dogadał się z wszystkimi.
Moja wizyta zaczyna się tak: podchodzę
do wejścia, staję w kolejce i odczekuje
swoje. Okazuje się, że wejściówka
kosztuje
10
gambli.
W
pierwszym
pomieszczeniu szatnia. Całkiem schludnie
urządzona.
Oddaję
palto
i
broń,
przechodzę
przez
jakieś
bramki.
Pomyślałem, że to niemożliwe, żeby to
były
działające
wykrywacze
metalu
(później się okazało, że jednak były...).
Idąc przez korytarz w dół, dochodzę do
ogromnej
sali
wypełnionej
ludźmi.
Ogłuszająca muzyka leci z wielu sporych
głośników. Przyciemnione światło, efekty
świetlne, dym… Ja na pewno jestem u
Shultzów? Naprawdę fajny klimacik.
Trunki, do wybory do koloru. Ale za to
cena… no nic, biorę piwo na spróbowanie
za 8 gambli kufel. Barman spytany o
jakieś przekąski, przekrzykując muzykę
wyjaśnia
mi,
że
tutaj
jest
tylko
przystawka do piwa. Na górze jest
porządne jedzenie i wskazuje schody. Po
chwili jestem już na górze. Wiele już się
nie zastanawiając patrzę, co można tu
zamówić i za ile. Wybór dań, jak na klub,
powalający. Po rozmowie z kelnerką,
(której
też
się
nie
spodziewałem)
dowiaduje się, że kiedy klub jest
nieczynny funkcjonuje inne wejście od
drugiej strony budynku - właśnie do
restauracji. Zabawa trwa, zgłodnieje
człowiek i może się najeść. Dla mnie
bomba! Zamawiam naleśniki z serem i
pierogi z mięsem. Po 15 min. Dostaje
swoje
zamówienie.Powiem,
że
było
wyśmienite! Gdy zadowolony poprosiłem
o rachunek, nie byłem zdziwiony 25
gamblami. No tak, za takie żarcie to ja
nawet mógłbym trochę więcej żądać. Nie
mówiąc słowa płacę i daję napiwek
kelnerce
(naprawdę
miła
i
szybka
obsługa). Schodzę na dół i po chwili
oddaje się całkowicie panującemu tu
zajebistemu klimacikowi. Impreza była
przednia! Wychodziłem jako ostatni.
Musze przyznać, że Thomas się postarał.
Tylko pogratulować takiego klubu i
knajpy! Myślę, że Shultz też pewnie jest z
niego dumny.
UWAGA! W poprzednim numerze
zachwalałem mięso podawane u
Iwana „Cztery Palce” w knajpie
„Analiza”. Niedawno odkryto, iż to
właśnie on porywał dzieci i, co
gorsza, przyrządzał z nich swoje
dania! Iwan już zwiał zamykając
swoją knajpę, ale na pewno jest
jeszcze w mieście, uważajcie na
niego! To niebezpieczny szaleniec,
który serwował nam kanibalistyczne
obiady! Shultzowie ustalili już swoją
nagrodę – 300gambli za żywego lub
martwego. My dajemy swoją – bon na
5 numerów Siodeł. Pomyśleć, że
kebabowi z małej dziewczynki dałem
cztery gwiazdki!
Wilhelm "Balisong" Wright
Klub/Restauracja „Desperado”
Miejsce:
****
Trunki:
***
Jedzenie:
*****
Klimat:
***
Obsługa:
*****
Pochlaj i wyżerka!
NIE TYLKO JEZDZIMY - HOKEJ!
,
Od nie pamiętam jak dawna, tradycyjnym mottem Detroit była zasada trzech „S”:
Samochód, Styl, Spluwa. Sprawa jasna i nie wymagająca wytłumaczenia. Kilka lat
temu doszło jeszcze czwarte „S”, a mianowicie Sex, i na dobre zakorzeniło się w
kulturze naszego miasta (jak widać, naszego magazynu również). Dzisiaj, jako ludzie
bardziej światowi, niż wtedy, dorzucamy kolejne „S”- Sport.
Jak było kiedyś
W „martwych tekstach źródłowych”, jak
nazywamy wszystko, co powstało przed
zagładą a daje świadectwo o przeszłości
(książki, gazety, kasety, płyty, filmy
wideo, bazy danych, oprogramowanie,
napisy „I love U” na pluszowych misiach,
ulotki, nalepki na drzwiach, flagi meczowe
i cała reszta), odnajdujemy liczne znaki
wskazujące,
iż
oprócz
polerowania
samochodu, posiadania pięknej kobiety i
coniedzielnego
koszenia
trawnika,
„męską sprawą” był również sport.
Mężczyzna rodził się, by w wieku siedmiu
lat zacząć trenować w osiedlowym klubie
hokeja,
bejzbolu,
koszykówki,
czy
futbolu. To, czego nauczył się na samym
początku swojego istnienia, miało mu
służyć przez całe życie. W szkole średniej
najlepsi
z
najlepszych
grali
w
reprezentacji szkoły, uczęszczali na SKS-
y, mogli spóźniać się na zajęcia lub nawet
omijać całe dni lekcyjne pod pretekstem
treningów, a cheerleaderki (dziewczyny
ubrane w skąpe stroje ćwiczące swego
rodzaju taniec), szalały za nimi i
występowały przed ich meczami. Idąc na
studia człowiek żegnał się najczęściej z
treningami, oglądał jednak cały czas
swoich kumpli grających już w lidze.
Mówił
wtedy
dumnym
głosem
dziewczynom na roku: „Widzisz tego
wysokiego czarnego? To Kobe. Niedawno
miał sprawę w sądzie o molestowanie.
Kiedy trenowaliśmy w ogólniaku, braliśmy
razem prysznice...”. Dziewczyny zaś
wzdychały i rzucały mu się do nóg.
Później poznawał jedną z nich nieco lepiej
i zakładali rodzinę, by w przyszłości, mógł
przelać swoje sportowe doświadczenia na
potomka i w ten sposób historia zataczała
koło.
Jak jest teraz
Choć odbudowa dawnych zwyczajów i
zachwalanie historii nie jest domeną
naszą, a raczej Nowego Jorku, jednak
istnieje kilka spraw, obok których my
przejść
(przejechać?)
obojętnie
nie
możemy. Tak jest! Ludzie zarzucają nam,
że przeciętny mieszkaniec Detroit swój
dzień opisać może jako: „Budzę się obok
pięknej
panny,
wychodzę
z
jej
samochodu, wchodzę do swojego, myję
się i ubieram, jem śniadanie, jadę na
wyścig, potem jadę do baru, później
odwiedzam
kumpli
i
jedziemy
pojeździć...”. Otóż nie! Nie kurwa, moi
panowie! My również potrafimy dbać o
tradycję i zwyczaje!
Gra kija warta
Zasady w pigułce
Bierzemy pod uwagę, że nasz hokej to
nie to, co było kiedyś. Trudno jest zresztą
odtworzyć zasady sprzed trzydziestu lat.
Ale nie stawajmy się konserwatywni –
jeśli coś było dobre, to znaczy, że do
naszych obowiązków należy uczynić to
lepszym! Jak już się zobowiązaliśmy na
samym początku, nie podejmiemy prób
wciśnięcia do gry samochodów czy
chociażby motocykli, choć każdy z nas
wie, że jest to jak najbardziej realne.
Sprawa jest prosta – w grze udział bierze
kilka
drużyn
(na
lodowisku
Sand
Runnerów z reguły trzy lub dwie), w
każdej po kilku graczy (zazwyczaj po
pięciu na lodzie i kilku zmienników).
Każda z drużyn ma swoją bramkę, czyli
miejsce, do którego trzeba wbić krążek.
Tak... Mamy krążek, czyli gumowy,
okrągły przedmiot, który zastąpił psią
czaszkę. Każdy z graczy używa przede
wszystkim kija (najlepsze robią Huroni –
solidna stalowa rura, która nie powinna
się złamać przy zadawaniu ciosu i zręczna
plastikowa
łopatka
gwarantująca
kontrolę
podczas
strzału).
Grę
zaczynamy na środku od pierwszego
dotknięcia krążka. Od tej pory trzeba
robić wszystko, by krążek wpadł do
bramki przeciwnika. I słowo „wszystko”
wystarczy tu w zupełności. Kiedy padnie
gol, czyli ktoś okaże się na tyle dużym
frajerem, ze pozwoli sobie strzelić
bramkę, gra zostaje zatrzymana, krążek
wraca na środek i zaczynamy od nowa.
Gramy
z
reguły
trzy
tercje
po
dwadzieścia minut, a wygrywa drużyna,
która
zdobędzie
jak
najwięcej bramek. Dodam
tylko, że bieganie po
lodzie
do
łatwych
czynności nie należy
i
wprowadzony
został nawet wymóg
korzystania z łyżew.
Wydaje się proste
i nudne? Wyzwij
na mecz Huro-
nów albo Sand
Runners. Poga-
dam wcześniej
ze zna-jomym gladiatorem, żeby ci
pancerz pożyczył, to może przeżyjesz i
będziesz mógł powiedzieć mi, jak było,
hehehe!
Dla zainteresowanych
Dla osób, które ten artykuł choć w
niewielkim stopniu zachęcił do sportu, lub
niedawno rozbiły sobie wóz w wyścigu,
czy też (puk puk w tapicerkę) straciły
podczas wypadku pilota, damy kilka
porad odnośnie początków z hokejem.
Przede wszystkim musicie pamiętać, że
to nie jest sport dla jednego człowieka –
potrzeba drużyny, a najlepiej kilku.
Organizacją turniejów zajmuje się przede
wszystkim
nieugięty
pod
naporem
obowiązków wszelakich sierżant Tabacky
- oczywiście z Sand Runners. Nie wiesz,
gdzie go szukać? Każdy pilot biorący
udział w rajdzie Monte Cannabis zna
sierżanta i wie, gdzie go znaleźć wiec
wystarczy spytać. W gruncie rzeczy na
tym można zakończyć udzielanie rad, bo
od poznania Tabacky’ego do rozpoczęcia
gry jest raptem jeden krok, ale żeby nie
było, ze my niesolidni, powiemy coś
więcej. Łyżwy się albo wypożycza na
miejscu,
albo
kupuje
u
pewnego
kanadyjskiego handlarza imieniem Ben
(Tabacky zna Bena). Zwykle są to
przerobione nieco rolki. Z tym pancerzem
to ja nie żartowałem, tym niemniej nie
gladiatorski, bo za ciężki i ruchy krępuje.
Najlepiej
wykombinować
coś
z
przeszłości – w końcu kiedyś pro-
dukowano ich tysiące, a setki z nich
leżały na magazynach. Ewentualnie
można zrobić pancerz samemu – płytę
z grubego plastiku czy blachy,
wnętrze
z
wełny
termoizolacyjnej,
a
wiązania
z
rzemyka,
taśmy
lub drutu. Hełm
kup od wojskowych
lub szukaj spor-
towego.
Dos-
tępność
taka
sama, jak w
przypadku
pancerzy.
Gra kija warta
Gra kija warta
Jak
już
mamy
pancerz
i
łyżwy,
potrzebujemy jeszcze kija. Tutaj nie ma
wątpliwości - monopol na wyrób kijów
mają Huroni i do nikogo innego wysłać
bym cię nie mógł. Za skrzynkę piwa
odwalą ci taki, jakiego nie powstydziłby
się potomek Czerkawskiego. Kto to
Czerkawski pytasz? Widzisz, mówiłem
parę akapitów wyżej o „martwych teks-
tach źródłowych”. Koszulki sportowe też
do nich należą, a ja jestem szczęśliwym
posiadaczem jednej z nich. Widziałem
nawet kawałek nagrania, fakt, że bez
dźwięku, z jakiegoś meczu, w którym grał
właśnie Czerkawski. To był dopiero kozak
- z pewnością nie grał byle badziewiem.
Mając na sobie tę koszulkę i kij od
Huronów, na lodzie czuję się jak bym był
kimś pokroju Czerkawskiego. Też sobie
taki załatw, a zobaczysz, jaka to frajda.
Hokej to wspaniała rzecz. Zwłaszcza,
kiedy masz rozwalony wóz, albo twoja
dziewczyna ma okres. Żeby jednak nie
było niedomówień to powiem Ci, tak
miedzy nami, zupełnie wyraźnie, że tak
naprawdę to niewiele wiemy o tym
sporcie, a ja wcale nie jestem jakimś
specjalistą.
Po
skończonym
meczu
zdejmę to wszystko, wrzucę na tylnie
siedzenia obok wczorajszej pizzy i
kombinezonu
mechanika,
założę
z
powrotem dżinsy i skórzaną kurtkę. Hokej
to przerywnik, a nie stały element
każdego dnia. Jednak w dniu rozgrywek,
aż trzęsie mi się noga na sprzęgle kiedy
jadę
w
kierunku
lodowiska.
Jonathan Jason
AGENCJA TRANSPORTER
Bez wątpienia najważniejszą wartością w
naszym zasięgu jest życie. Mamy je tylko
jedno, a tak łatwo je stracić. Dzisiejsze
czasy ewidentnie nie sprzyjają życiu jako
takiemu, a sam fakt życia w Detroit –
mieście
porachunków
gangowych
–
nasuwa jednoznaczny tok skojarzeniowy.
Nasz świat wypracował sobie przez lata
własne mechanizmy działania i wszyscy
godzimy się z faktem, ze słabi giną. Wielu
jednak nie może się wciąż pogodzić z tym,
iż giną również silni. Właśnie dla tych
silnych, którym na ochronie swojego
życia bardzo zależy i gotowi są za nie
zapłacić
naprawdę
dużo
powstała
korporacja Transporter, której domeną
jest zapewnianie bezpieczeństwa swoim
klientom. Firma powstała niespełna rok
temu, a już może poszczycić się
ogromnymi sukcesami, o jakich jedynie
marzy
konkurencja.
Stuprocentowa
skuteczność w realizacji kontraktów mówi
sama za siebie. Obroty i standardy firmy
rosną, a jej sława zaczyna sięgać coraz
dalej
wgłąb
Ameryki.
Oprócz
perfekcyjnego rozeznania w sytuacji,
profesjonalnego
wyszkolenia
ludzi
i
wysokiej klasy sprzętu, dużym atutem
Transportera jest również dyskrecja – tak
naprawdę nigdy do końca nie wiadomo,
czy ktoś wykupił usługi firmy, oraz
ewentualnie które z nich opłacił. Wymaga
to od zamachowca większej ostrożności,
bardziej
wyszukanego
warsztatu,
lepszego
przygotowania
taktyczno-
logistycznego i co najmniej szaleństwa.
Parker
Lots?
Tak.
Oni
maja
pod
dostatkiem sprzętu, wiadomości i przede
wszystkim
szaleństwa.
Fakt
faktem
ostatnio na sławetnym murze Parker Lots
przy
nazwiskach
niektórych
ofiar
zaczynają pojawiać się niebieskie literki
„T” i jak widać osoby te po dziś dzień
cieszą się zdrowiem i wolnością, a są to
głównie bogatsze i ważniejsze osobistości
Detroit. Czy PL nie przyjmują żadnych
zleceń
na
potencjalnych
klientów
Transportera? Tego nie wiadomo. Wiemy
jednak z kilku źródeł, że na pewno
respektują to małe, niebieskie, pieprzone
„T”. Nie chcę mówić, że Parkerzy w swoim
fachu są kiepscy, ale „Transporterzy”, jak
nazywa się członków firmy, werbowani są
z szeregów byłych żołnierzy Posterunku,
największych
twardzieli
Hegemonii,
karaibskich rebeliantów i Bóg jeden wie,
kogo jeszcze, czyli nie są to zwykli
ochroniarze. A tak co do Boga – po
mieście krąży anegdotka, że kiedy
Chrystus zstępował do piekieł, również
wynajął Transportera – tak na wszelki
wypadek...
Biorąc do ręki powszechnie dostępny
katalog Transportera (tak powszechnie
dostępny, że znaleźć go można w niemal
każdym szalecie, w którym skończyła się
„taśma szara jak życie”), widzimy piękne,
komercyjne logo ze złotym orłem i
błyskawicą oraz napis „Tylko dla VIP-ów”.
Na kolejnej stronie widzimy króciutką
historię korporacji i jakieś wodolejskie
przechwałki
w
klimatach:
„Wczoraj
skopaliśmy
czerwonych,
dzisiaj
klepaliśmy niebieskich, jutro sklepiemy
tych, którzy targną się na twoje życie”,
zaś
już
strona
trzecia
prezentuje
konkretną
ofertę.
Widzimy
tabelkę
przedstawiającą odpowiednio zależność
Spokojna dupa!
kosztów od usługi, jaką zamierzamy
wybrać w odniesieniu do czasu. Miłe
skojarzenie
wzbudza
dopisek
przy
podpunkcie pierwszym: „1. Ochroniarz –
w pakiecie otrzymujesz życie ochro-
niarza.”
Bez
zbędnego
chrzanienia,
prosto z mostu i profesjonalnie. Płacąc
sto gambli przez jeden dzień człowiek,
który jeszcze tydzień temu biegał po
froncie z chlebakiem granatów i tytanową
motyką dźgał łowców w odwłoki, będzie
robił wszystko, byś nawet grając z
dziećmi w berka na polu minowym w
zasięgu strzału ze stojącej opodal
wieżyczki myśliwskiej mógł się czuć
bezpiecznie i cieszyć łikendem. No, może
trochę przesadziłem, bo pierwsze, co by
zrobił Transporter, to kazał ci opuścić to
miejsce, gdyż rośnie w nim ryzyko
zamachu. Jak by nie było, jedna z ulotek
reklamowych firmy prezentuje komiks, w
którym biznesmen podpisujący umowę z
Transporterem siada na minie, wstaje i
najzwyczajniej w świecie idzie dalej,
chwilę potem z dachu opodal celuje do
niego snajper, lecz zacina mu się broń i
biznesmen wciąż idzie uśmiechnięty jak
na samym początku, zaś strzał nie pada.
Na następnym pasku komiksu w kierunku
naszego bohatera wypuszczony zostaje
wygłodniały, wściekły pies, lecz dwa
metry od postaci zatrzymuje się i zaczyna
rozpaczliwie drapać, jak by zaatakowały
go zmutowane pchły. Na samym końcu
nieprzestający się uśmiechać człowiek w
garniturze
bezpiecznie
wchodzi
do
swojego biura, a komiks kończy się
błyskotliwą puentą: „Czy to było zwykłe
szczęście? Możesz zaryzykować i spraw-
dzić.
Najpierw
jednak
zadaj
sobie
pytanie: czy warto? Transporter – biuro
ochrony osób i mienia. Najlepszym
atakiem jest obrona.”
Transporter oferuje również wynajem
wozów pancernych, ochronę karawan,
bezpieczny przewóz ludzi oraz, co
ciekawe,
sprzedaż
wyposażenia
defensywnego – od kamizelek kulo-
odpornych, poprzez szpiegowskie kame-
ry, czujniki ruchu, sprzęt łącznościowy,
aż po miny i paralizatory ukryte choćby w
durnym zegarku. W elitarnych kręgach
firma słynie również z dyskretnego
przerabiania limuzyn i samochodów
służbowych na ochronne. Wymiana szyb
na kuloodporne, opancerzenie drzwi,
maski, zbiorników paliwa, wybucho-
odporne podwozie zdolne wytrzymać
eksplozję dwóch granatów, oraz potężny
silnik by unieść to wszystko i rozwinąć
prędkość do dwustu kilometrów na
godzinę. A! I jeszcze jedna radykalna
zmiana. Transporter z zasady (a zasady
są według nich kluczem do sukcesu)
zawsze montuje pasy bezpieczeństwa w
samochodzie i bezwzględnie wymaga od
swoich klientów zapinania ich podczas
każdej podróży. W kontraktach widnieje
nawet sławetna już rubryczka, w której
kontrahent
zobowiązuje
się
zawsze
zapinać pasy, a odmowa może być
podstawą zerwania umowy. No cóż,
każdy ma prawo do swoich zboczeń. Jeśli
jednak niezapięcie durnego kawałka
szarej taśmy miałoby zerwać kontrakt z
Transporterem, to lepiej poświecić się i
nie robić problemów.
Spokojna dupa!
Jak zwykle nic nie wiadomo na pewno,
ale chodzą pogłoski, że sam Shultz jeździ
wozem przygotowanym tak naprawdę
przez Transportera. Inna pogłoska mówi,
że ostatni zwycięzca samochodowych
walk na arenie również wyłożył ciężkie
gamble za wóz do turnieju robiony
właśnie u nich. Jeśli to prawda, muszę
przyznać, że Transporter ma zajebistego
kolesia od rysunków na masce. Oprócz
tego, że Wąż wygrał zawody, dostał
dodatkowo nagrodę publiczności za
najładniejszą brykę. Powiem tak – jeśli
chcesz
połączenie
czołgu,
amfibii,
dragstera,
monster-ciężarówki
i
limuzyny, możesz iść do wróżki albo do
Transportera. Oba wyjścia są niemal
identyczne z tą jedną różnicą, że wróżki
same
w
sobie
są
zagrzybiałymi
staruchami pytającymi się lustra, czy je
lubi, zaś sekretarki Transportera należą
do elity i to nie tylko w dziedzinie
porządkowania
papierów...
Wracając
jednak, do oferty firmy. Z tego, co się
orientuję, to robią z wózkami naprawdę
sporo. Co więcej, za same części nie liczą
sobie dużo, bo mają chyba jakąś umowę
z Sand Runners, czy innym składem
części i wozów. Nie dziw się więc, jeśli w
swoim czarnym, błyszczącym karawanie
znajdziesz filtr po wypalonej faji, czy
wyskrobany
kluczykami
liść
gandzi
gdzieś pod maską. Tak, to oczywiście
żart – człowiek z Transportera nigdy by
nie przegapił czegoś takiego. Ochroniarz
nie może przegapić szczegółu, bo diabeł
tkwi w szczegółach, a snajper w liściach,
jak mówi stare sycylijskie przysłowie.
Na koniec jeszcze rzucę informację, gdzie
znajduje
się
biuro
Transportera.
Mianowicie jest to w strefie Kompanii 8
Mili na rogu Slim Road i Raven Street.
Chciałbym
również
podziękować
rzecznikowi (a właściwie rzeczniczce...)
korporacji za iście gorące spotkanie i
kawę. To takie osobliwe uczucie, kiedy
mężczyzna zaczyna się czuć bezpiecznie
z racji kobiety, z jaką jest umówiony.
Jonathan Jason
Spokojna dupa!
DWIE STRONY DLA
SWIETOPELKA,
CZYLI LUZNA POGADUCHA PRZY ZIELU.
,
,
/
//
/
,
Jako wstęp
Kiedyś spotkałem się z teorią, że
mężczyznę poznaje się po tym, jak
zaczyna. Chyba kiepsko wypadnę w
rankingu autora tego twierdzenia, bo
doprawdy – do tej chwili nie mam pojęcia,
o czym piszę. Facet od składu tej gazety
dał mi ładny ołówek, trochę kartek i
powiedział, żebym napisał mu artykuł.
Zapytałem go: „O czym?”, odpowiedział,
że o czym chcę – po prostu ma to być
luźna rozkmina bardziej głębszych niż
płytszych myśli i tego, co mi w duszy gra.
Bez sensu? Nie inaczej. I właśnie dlatego
się zgodziłem. I wiecie co? Chyba już
nawet wiem, o czym napiszę. Jeśli luźna
rozkmina, to tylko przy zielu. Jak pewnie
wiecie, papcio Świętopełek nie lubi
filozofować na sucho. Tylko zaraz... gdzie
moja faja?
Dobra – znalazłem faję
Widzicie? Teraz sobie siedzę spokojnie na
miejscu
pasażera
mojego
Forda
z
dziewięćdziesiątego czwartego, trzymam
w ustach fajkę firmy Bob Marley (a
przynajmniej tak jest na niej napisane) i
zaczynam się zastanawiać nad sensem
życia, codziennej walki o przetrwanie.
Zastanawiam się też nad sensem tego
artykułu, ale tutaj nie pomoże nawet
tygodniowy pobyt w hektarowej palarni
opium, wiec może zajmijmy się rzeczami
łatwiejszymi do zrozumienia – chociażby
ten sens życia w dzisiejszych czasach.
Właśnie tak sobie pomyślałem, że
wspomnę o Tornado. Tak – to ważna
sprawa. Wierzcie mi lub nie, ale mam
spore doświadczenie w tym temacie.
Zanim przeniosłem się tutaj – do Detroit,
i zostałem „kapelanem” doktora Dymka,
byłem
Meksykańskim
Arcykapłanem
Tornado. Moje życie przesiąknięte było
czarnym prochem – z dwudziesto-
czterogodzinnej doby wykorzystywałem
odpowiednio:
czternaście
godzin
na
podróż w przeszłość, osiem godzin na
trzeźwienie i dwie godziny na handel
usługami i informacjami, by zdobyć
jeszcze troszkę tabletek... Kminisz to?
Dzień w dzień w przeszłości – fiołka z
tulipanem można dostać i zatracić
orientację. Swawolnie pomykałem przez
aleje i przecznice Nowego Jorku, grałem
w kosza z chłopakami z sąsiedztwa,
chodziłem do teatru, oglądałem filmy,
pewnego razu nawet zostałem basistą w
jakimś zespole rockowym. Ech... to były
wspaniałe lata... Jasne – teraz pewnie
chcesz
zapytać,
dlaczego
z
tym
skończyłem, co? No, ja wiem – fajka mi
powiedziała. Wyobraź sobie, że pewnego
razu przeniosłem się do dnia sądu. Było
wcześnie – ulice zapchane, niczego nie
spodziewający się ludzie szli do pracy lub
po lunch do któregoś z tanich, chińskich
sklepów
na
rogu.
Pierwsze,
co
zobaczyłem to drogi, srebrny zegarek z
funkcją kalendarza – chwilę musiałem
Zielono mi...
patrzeć na wyświetlacz, żeby zajarzyć co
i jak. Kiedy już sobie to uświadomiłem,
usłyszałem dźwięczny, dziewczęcy głos –
zorientowałem się, że ktoś do mnie woła.
Odwróciłem się i zobaczyłem piękną,
niewysoką blondynkę o ciemnej cerze.
Stała po drugiej stronie ulicy, machała do
mnie i wrzeszczała coś o przeprosinach.
Uśmiechnąłem się, a ona zaczęła biec do
mnie przez środek ulicy – w jednej chwili
usłyszałem
jej
wrzask,
pisk
opon,
slangowe
przekleństwo
taksówkarza,
francuskie
przekleństwo
pasażera
i
własny krzyk. Poderwałem się z miejsca i
skoczyłem ku dziewczynie. Uklęknąwszy
obok niej podłożyłem jej rękę pod głowę.
Patrzyła mi w oczy – szczerze, głęboko.
Wiedziałem, że kimkolwiek był koleś, w
którego ciele wylądowałem, ona kochała
go ponad życie. Z niemałym trudem
wykrztusiła: „Przepraszam za piątek.
Wiesz, że bardzo cię kocham. Nie żyj
przeszłością...”.
Zmarła
w
moich
objęciach, a ja najszczerzej jak potrafiłem
zapłakałem przytulając ją do siebie.
Chociaż była mi tak daleka – widziałem ją
przecież po raz pierwszy w życiu - w tym
momencie była to dla mnie najbliższa
osoba na świecie – bez względu na czas.
Tornado które wziąłem tamtego dnia było
bardzo dobrej jakości – gwarantowało
długie chwile szczęścia poza granicą
bezsensu i beznadziei. Czyżby? W jednej
chwili stałem się samotny i smutny.
Zupełnie nie rozumiem czemu, ale nie
potrafiłem cieszyć się podróżą. Przecież
mogłem ją najzwyczajniej w świecie
zostawić i bawić się tymi kilkoma
godzinami wolności. Nie potrafiłem. Cały
czas rozbrzmiewały mi w głowie jej
ostatnie sowa: „Nie żyj przeszłością...”.
Poczułem się, jakbym robił coś złego – ja,
Świętopełek - Arcykapłan Tornado, Pan
Niktmnienieprzećpa, ten, który spał z
miss sierpnia i wygrał dla Netsów play-
offy... Nie mam bladozielonego pojęcia do
czego nawiązywały słowa Jessicy, ale w
moim położeniu nabierały naprawdę
ciężkiego brzmienia. Skąd znam jej imię?
Sprawdziłem na dokumentach w jej
portfelu – było tam też moje zdjęcie.
Oprócz tego oboje mieliśmy w portfelach
po bilecie do jakiegoś klubu – na jutro,
dzień po zagładzie. Z jednego tylko
powodu
mogłem
być
szczęśliwy
–
dziewczyna, która i tak by umarła tego
dnia, umarła szczęśliwie, ze spokojem w
spojrzeniu, wtulona w człowieka, którego
kochała. Nie za bardzo wiedząc, co
powinienem
zrobić,
poszedłem
do
najbliższego baru tuż obok i zamówiłem
whiskey. Dużo whiskey. Kiedy przyjechała
karetka wezwana przez taksiarza, byłem
już lekko wstawiony i cały czas ryczałem.
Ostatnie, co pamiętam, to to, że piłem.
Kiedy się obudziłem w normalnym
świecie, miałem kaca, który powalił by
pewnie i samego Molocha. Wciąż jednak
w mojej pamięci dryfowały słowa „Nie żyj
przeszłością” i dziwne uczucie utraty
kogoś naprawdę bliskiego. To dziwne
uczucie, tak nieprzyjemne, było mi
dotychczas obce – nigdy się tak nie
czułem. Od tamtej pory oczywiście
rzuciłem Tornado. Zrobiłem to z kilku
powodów. Przede wszystkim w hołdzie dla
Jessicy. Również dlatego, że pierwszy raz
podróż w przeszłość nie była przyjemna –
poznałem tam uczucie bardziej przy-
gniatające, niż każde inne, jakie zaznałem
tutaj. Ciężko mi było pozbierać się z
powrotem do życia. Kac wielkości Florydy
przygniatał moje małe, skruszone i wys-
traszone ego terroryzując kolejne partie
świadomości jeszcze przez jakiś tydzień,
co było absolutnym fenomenem jak na
czarny syf. Większym chyba jednak było
to, że od tej pory przestałem brać.
Tak wygląda pokrótce moja historia.
Owszem, to szamańska opowieść i nie
trzeba wierzyć w każdy jej szczegół. To
parabola. Liczy się jednak przesłanie i
naprawdę zależy mi, by ludzie wzięli je do
serca. O – akurat mi się tak ładnie
skończyło i spuentowało więc skończę w
tym miejscu i pójdę zapalić. Sława!
Świętopełek el Faja
...zielono wszędzie
Członek Ligi się nie masturbuje - on zajmuje się
innym członkiem.
Parker Lot nie podgląda lasek, on kalibruje lunetę.
Shultz się nie zabezpiecza, on zakłada tłumik.
Sand Runner się nie opierdala, on leży czekając w
gotowości.
Camino Real nie grożą kobietom, oni pokazują im, co
mogą stracić.
Raider nie doznaje erekcji, on ma wyciek ze zbiornika.
Kierowca Ligi nie wpada, on pali gumę.
W Kompanii 8 Mili się nie onanizujesz, tam
polerujesz lufę.
JAJA JAK KOŁPAKI!
Facet z Camino zwierza się
kumplowi: Potem poszli-
śmy do mnie. Leżymy na
łóżku, słuchamy 2Paca, ona
się rozbiera. I wtedy poprosiła, abym zrobił to, w czym
jestem najlepszy.
-I co?
-Tak jej zajebałem, że straciła przytomność!
Huroni nie upijają
dziewczyn, aby je
przelecieć.
Już
dawno odkryli, że o wiele lepiej jest zgwałcić
dziewczynę uprzednio samemu się upijając.
***
-Czym w strefie Camino różni się rozjechany
biały od rozjechanego psa?
-Przed psem widać ślady hamowania.
***
Huroni dzielą kobiety na damy, nie damy i
nie każdemu damy.
Wrzuć na luz!
Od DTP:
Jason! Ostatni raz wrobiłeś mnie w
robotę dla ciebie! Trzy miechy
siedziałam nad tymi pierdolonymi
Siodłami! Nie myśl, że następnym
razem też ci się uda mnie uwieść i
wykorzystać! Jeszcze cię dorwę! Nie
przeszkadza mi to, że zmieniłeś adres!
Thelma & Louise
JAJA JAK KOŁPAKI!
(ZNOWU)
Młoda dziewczyna pyta sędziwego człowieka
od Shultzów:
-Ile liczy sobie pan lat?
-60
-Nie dałabym.
-Bo i ja bym nie proponował.
Co robi widząc pół szklanki
wody?
Kompania 8 mili: Przelewa do przepisowego pojemnika na ciecz pitną
typu H2 pochodną z O.
Camino Real: Szuka białego, który wypił piwo i wlał dla niepoznaki pół
szklanki wody. I jeszcze zapierdzielił stojące obok ciasteczka! Tak! Na
pewno! To wszystko przez białego! Trzeba go skopać!
Huron: pije, sika, pije, sika, pije...
Shultz: Patrzy i cieszy się, że w jego mieście nawet woda jest idealnie
czysta i niczym nie zmącona.
Raider: Cieszy się, bo właśnie ma o pół szklanki więcej benzyny do
sprzedania.
Członek Ligi: Phi! Ta woda nie jest z Ligi!
Parker Lot: Anioł ma dziś kaprysy - tylko pół szklanki.
Sand Runner: Stwierdza, że ma już wystarczająco dużo elementów fajki
wodnej, aby poszukać teraz jej reszty.
Wrzuć na luz, mówię!
ORBITAL CIĄGLE NADAJE!
Dołącz już dziś do największego,
najszybciej
rozwijającego
się
serwisu poświęconego NS! Masz
szansę wziąć udział w wielu
fanowskich projektach, uzyskać
wsparcie w realizacji swoich pomy-
słów i dołączyć do zespołu świetnie
zorganizowanych i kreatywnych
fanów Neuroshimy. Jeżeli piszesz
teksty, znasz się na grafice lub
programowaniu, nie zwlekaj!
Orbital czeka właśnie na Ciebie!
Neuroshima.org, Twoje centrum
Neuroshima.org, Twoje centrum
Neuroshima.org, Twoje centrum
Neuroshima.org, Twoje centrum
wiedzy o NS!
wiedzy o NS!
wiedzy o NS!
wiedzy o NS!
Jest to wyjątkowy portal, którego
celem jest zbieranie wszelkich
informacji związanych z grą
Neuroshima, jakie znajdują się w
internecie. Neuroshima.org to
pewnego rodzaju pajęczyna,
dzięki której, traficie do wszystkich
ciekawych miejsc w sieci.
Jeśli coś w sieci piszczy o NS, tu
znajdziecie do tego miejsca link.
Tworzysz jakiś projekt Neuro-
Tworzysz jakiś projekt Neuro-
Tworzysz jakiś projekt Neuro-
Tworzysz jakiś projekt Neuro-
shimowy i potrzebujesz wsparcia,
shimowy i potrzebujesz wsparcia,
shimowy i potrzebujesz wsparcia,
shimowy i potrzebujesz wsparcia,
porad lub konstrukty-wnej krytyki?
porad lub konstrukty-wnej krytyki?
porad lub konstrukty-wnej krytyki?
porad lub konstrukty-wnej krytyki?
Wpadnij na NS Center - centrum
działalności podziemno-fanowskiej.
Serwujemy
świeże
newsy
o
projektach fanowskich, opinie na
ich temat, dyskutujemy o nich na
forum i udustępniamy do ścią-
gnięcia. Strona robiona przez
prawdziwych fanów dla prawdzi-
wych fanów.
Baczność!
Baczność!
Baczność!
Baczność!
Pierwszy serwis poświęcony
Neuroshimie, przez długi czas
pełniący role stony oficjalnej.
Co oferuje rekrutom takim jak ty?
Tradycja, dyscyplina i silne morale
- oraz sporo ciekawych tekstów do
Neuroshimy, postacie, sztuczki,
organizacje I profesje.
Się macie, maniacy czterech kółek i łatwych przyjaciółek! W tym miesiącu doszło do
nas kilka listów od PRAWDZIWYCH fanów. Żadnych cieniasów z Nowego Joblowa -
nie wiem, kto i po co do cholery wysłał tam kilka numerów Siodeł! Jak zwykle,
rubrykę prowadzę ja, wasz ukochany Rocky "Rambo" Rumbler i mam zamiar znowu
dać czadu! Przypominam, żebyście słali te cholerne listy, bo naczelny mi spać nie
daje. Tę rubrykę znowu musiałem klecić na kolanie na tylnim siedzeniu mojego wozu,
zamiast zabawiać się tam z moją Mandarynką. Jeszcze jeden taki numer, a Wam nie
daruję ludzie!
Nie możemy się oczywiście obyć bez motta numeru! Tak, to kolejny tekst Johna
Hailbartona, tym razem jednak facet dotknął niemal metafizyki w swoich
rozważaniach!
"KAŻDY SAMOCHÓD MOŻE CI SŁUŻYĆ AŻ DO KOŃCA ŻYCIA - MUSISZ TYLKO
CZĘŚCIEJ BRAĆ UDZIAŁ W WYŚCIGU ZE ŚMIERCIĄ"
Ludzie listy pisza...
Ludzie listy pisza...
Ludzie listy pisza...
Ludzie listy pisza...
,
Kącik złamanych serc.
Rocky, z góry dziękuję za opublikowanie tego
listu! Jestem w kropce! Mój chłopak, Ali Alaska
(tak,
zdobywaca
pucharu
w
Rajdzie
Przeecznic, byłam z mojego misia taka
dumna!) znowu wyciął mi numer, sukinsyn! Po
raz nie wiem który, puścił się szmaciarz z
jedną z Cheerleaderek! Te wredne suki nie
dają mi żyć! Co mam robić? Ali, słyszysz? Ja
cię kocham a ty się gzisz! Czy wszyscy faceci
muszą tacy być? Wydaje mi się Rocky, że
jesteś
takim
samym
szowinistycznym
wieprzem jak cała reszta! Nienawidzę was!
Ciebie, Alego i tych zdzir Cheerleaderek!
Jessie "Klaksonik"
Redakcja: Hola, hola, hola! Wstrzyknij se
dziewczyno nerwosol w p...alec, bo histeria nic
Ci tu nie pomoże. Musisz zrozumieć, że my,
faceci, jesteśmy już tak skonstruowani. Musisz
oddzielić numerki na boku od Wielkiego
Uczucia, jakim niewątpliwie darzy Cię Twój
antonio. A że zdradza? Widać nie zaspokajasz
jego potrzeb. Taki wstyd, Klaksoniku! Co do
Cheerleaderek - widzisz, te dziewczyny też
mają specyficzną konstrukcję. Możesz im
oczywiście pomóc w zastanowieniu się nad
swoim postępowaniem za pomocą kanisterka
benzyny i maszynki do strzyżenia owiec, ale to
już Twoja decyzja. A tak swoją drogą - co
robisz w piątek wieczór? Wiesz gdzie mnie
znaleźć!
C
ierpienia młodego Wertera!
Poszukuję skromnej, mrocznej, z błyskiem w
oku. Jej brzmienie musi zniewalać, a kształty
onieśmielać.
Dosiadając
jej,
chcę
czuć
drgnienie struny namiętności, które wprawi w
śmiertleny spazm całe moje ciało. Jej skóra
musi być gładka niczym aksamit, musi z
daleka przyciągać spojrzenia innych. Pragnę
się zakochać i oddać jej swoje serce. Pragnę,
aby moje ciało zostało pogrzebane za życia w
ziemi jej blasku. Chcę spędzać z nią wszystkie
księżycowe noce...Pomóżcie nieszczęsliwemu
zakochanemu,
pałającemu
werterowską
miłością! Nie ma dla mnie ratunku, czeka jeno
rychła zguba w mroku samotności! Chyba że...
ma ktoś namiary, gdzie można zdobyć
Corvettę Pegasus, najlepiej rocznik 2010?
Lirael, Parker Lots
Redakcja: Człowieniu, ty lepiej zaopatrz się w
sporo wazeliny, bo utkniesz we wlewie paliwa!
Eh, nie wiem gdzie chodzisz na dziewczynki,
ale coś czuję, że najbardziej preferujesz
Cmentarz na Longbow Street. Wpadnij tam z
łopatą, zażyj nieco tej swojej werterowskiej
miłości, a bryka znajdzie się z czasem!
Czas na Was!
Palący problem.
Yo. Jeztem Roofus, ale muwiom na mnie
Burger. Jezdem twardy hłopak z Camino.
Cienszka sprawa, ale nie potrafie skirtać sobie
rzadnej
foki.
Wszyzdkie
towarki
mnie
olewajom i rzadna nie hce pyknąć ze mną na
moją hawirę. Ostadnio tak siem wkórwiłem,
żem nastukał pół dzielni! Jak ja nie znoszem
tych niedoztępnych lachonuff! Chyba zara
wsionde w bryke i mykam na kwartał do tych
coiotek Lotsów, bo mi siem włonczyła Opcja.
Siemanderkos, amigo!
Big Burger
Rekacja: Jak rany, widać twardziele z Camino
też mają uczucia! Aż mi się przypomniał cytat
z fajnej książki z chłopami, widłami i szalonym
naukowcem."I nie ufaj, kiedy będzie mówiło,
że potrafi kochać jak człowiek". Ciekawe czy
jak baraszkuje, też mu się włącza Opcja...
Sprawa szacunku!
Dzień dobry Rocky. Jestem Mike, należę do
rodziny Shultzów. Trzeba Ci wiedzieć, że
uczciwie pracowałem na swoją pozycję.
Zaczynałem jako chłopak od polerowania
bryki, potem dorabiałem jako szofer, teraz
zaś mam własną służbówkę i wożę swoich
ludzi na akcje. Denerwuje mnie tylko jedno -
brak szacunku. Szacunek, to poważna sprawa
- a te dzikusy od Huronów, albo ćpuny od
Runnersów nie potrafią sobie do łba wbić, że
należy mi się respekt. Co takiego robię źle?
Mam modny fryz, czterdziestkę piątke za
pasem i przedwojenny czarny płaszcz, pełen
styl. Co ja mam jeszcze zrobić, kupić sobie
Porsche?
Mike
Redakcja: Może po prostu zastanów się, czy
nie warto by spróbować nosić bielizny POD
spodniami, a nie NA nich, palancie. Żeby nie
było - Szacun, ziąą!
Luz ludzie, Luz! To już wszystko w tym numerze! Prawdę powiedziawszy, mam
już dośc użerania się ze świrami, bez względu na to jak bardzo PRAWDZIWYMI
FANAMI są. Wiecie - z kim przestajesz, takim się stajesz. A ja będe powoli znikał
- czeka mnie upojny weekend z Klaksonikiem. Mam nadzieję, że moja
Mandarynka mi to wybaczy. Macie tu jeszcze obiecaną ostatnio fotkę mojego
stuningowanego kaszlaka. Fajny, nie?
Szalał polewał:
Rumbler
Transcen..co?
Stary, nie uwierzysz co mnie spotkało! Jednej
nocy ujrzałem zapadające się światy, promienie
światła przenikające moje ciało! Moja dusza
wędrowała kilometrami, aż po horyzont
zdarzeń! Ślizgałem się po powierzchni zjawisk
jak pierdolona Marylin Monroe na łyżwach!
Byłem tu i byłem tam, ogarniałem wzrokiem
cały wszechświat, niczym centralna czarna
dziura w której zatraca się transcendentny
czas! Odloooot!
Szer. Beavis z Sand Runners
Redakcja: Stary, albo odstaw to ziele, albo
zmień dilera. To ci zwyczajnie nie służy. A poza
tym - strasznie pierdolisz.
Czas na Was!