COYNE WIDZIEC I WIERZYC

background image

Widzieć i wierzyć

Autor tekstu: Jerry Coyne

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska

Nigdy niekończąca się próba pogodzenia nauki i religii i powód,
dla którego jest skazana na porażkę

Saving Darwin: How to be a Christian and Believe In Evolution

Karl W. Giberson

(HarperOne, 248 s.)

Only A Theory: Evolution and the Battle for American Soul

Kenneth R. Miller

(Viking, 244 s.)

I.

Charles Darwin urodził się 12 lutego 1809 – tego samego dnia co Abraham Lincoln –

i pięćdziesiąt lat później opublikował swoje magnum opus O powstawaniu gatunków . Tak więc Rok
Darwina powtarza się co pół wieku: okazja uhonorowania jego teorii ewolucji drogą doboru

naturalnego, która jest z pewnością najważniejszą koncepcją w biologii i może także najbardziej
rewolucyjną ideą naukową w historii. Rok 2009 jest takim rokiem i my, biolodzy, przygotowujemy

się do wykładów i uczestniczenia w mnóstwie fet na rzecz Darwina w całym kraju. Smutne jest to,
że będziemy mówić bardziej do innych naukowców niż do amerykańskiej publiczności. W tym kraju

bowiem Darwin ma marną reputację. Idee, które stanowią o rewolucyjnym charakterze teorii
Darwina, są tymi właśnie, które odpychają religijną Amerykę, implikują one mianowicie, że nasz

gatunek, jak najdalszy od zajmowania przypisanej mu przez Boga roli w dramacie życia, jest
zależnym od okoliczności wynikiem przypadkowego działania procesu czysto naturalnego.

I tak oto trwają wojny kulturowe między nauką i religią. Po jednej stronie mamy establishment

naukowy i system sądowy zdecydowany na uczenie dzieci ewolucji, nie zaś religijnej mitologii, a po

drugiej wielu Amerykanów, którzy gorąco opierają się tym wysiłkom. Przygnębia fakt, że podczas
gdy 74 procent Amerykanów wierzy w istnienie aniołów, tylko 25 procent akceptuje pochodzenie od

małpopodobnych przodków. Tylko jeden na ośmiu z nas sądzi, że ewolucja powinna być nauczana
na lekcjach biologii bez włączania kreacjonistycznej alternatywy. Wśród trzydziestu czterech krajów

Zachodu, w których przeprowadzono sondaż o akceptacji ewolucji, Stany Zjednoczone zajęły ponure
trzydzieste trzecie miejsce, tuż przed Turcją. W całym kraju zarządy szkolne próbują rozwodnić

nauczanie ewolucji lub ukradkiem wprowadzić obok niego kreacjonizm. A oponenci darwinizmu nie
ograniczają się do zaklinaczy wężów z Pasa Biblijnego; są wśród nich ludzie, których znamy. Jak

napisał Karl Giberson w Saving Darwin : „Większość ludzi w Ameryce ma sąsiada, który myśli, że
Ziemia ma dziesięć tysięcy lat”.

Kulturową polaryzację Ameryki pogłębiły ataki na religię ze strony „nowych ateistów”, takich

jak Richard Dawkins i Daniel Dennett, którzy są upartymi darwinistami. Oburzeni przywódcy religijni,

kojarzący biologię ewolucyjną z ateizmem, ruszyli do ataku. Ten podział zmartwił liberalnych
teologów i wierzących naukowców, którzy ponowili wysiłki, by pojednać religię i naukę. „Nauką” jest

niemal zawsze biologia ewolucyjna, która jest znacznie bardziej kontrowersyjna niż jakakolwiek
dziedzina chemii lub fizyki. Francis Collins, dyrektor Projektu Badania Ludzkiego Genomu, napisał
książkę The Language of God: A Scientist Presents Evidence for Belief

[ 1 ]

; filozof Michael Ruse

wydał książkę Can a Darwinian Be a Christian? (jego odpowiedź brzmi “tak”); są także głośne

książki teologów takich jak John Haught i John Polkinghorne. Fundacja Templetona asygnuje duże
sumy na projekty godzące naukę i religię i przyznaje coroczną nagrodę w wysokości dwóch milionów

dolarów filozofowi lub naukowcowi, którego prace podkreślają „duchowy wymiar postępu
naukowego”. Krajowa Akademia Nauk, najbardziej prestiżowa organizacja naukowa w Ameryce,

wydała broszurę upewniająca nas, że możemy mieć i naszą wiarę, i Darwina:

Nauka i religia odnoszą się do różnych aspektów ludzkiego doświadczenia. Wielu

naukowców ze swadą opisywało jak ich badania naukowe ewolucji wzmocniły ich wiarę
religijną. Wielu ludzi religijnych i wiele wyznań akceptuje dowody naukowe

potwierdzające ewolucję.

Racjonalista.pl

Strona 1 z 14

background image

Ach, gdybyż to było takie proste! To prawda, istnieją religijni naukowcy i darwiniści chodzący

do kościoła. Nie znaczy to jednak, że wiara i nauka są zgodne, poza trywialnym sensem, że niejeden
umysł ludzki potrafi równocześnie przyjąć obie te postawy. (To jak powiedzenie, że małżeństwo

i zdrada są zgodne, ponieważ niektórzy małżonkowie zdradzają.) Jest także prawdą, że pewna część
napięcia znika, kiedy odrzuci się dosłowne odczytywanie Biblii, jak to robią wszyscy, poza najbardziej

prymitywnymi wrażliwcami judeo-chrześcijańskimi. Napięcie jednak pozostaje. Prawdziwe pytanie
brzmi, czy istnieje filozoficzna niezgodność między religią i nauką. Czy empiryczna natura nauki

przeczy objawieniowej naturze religii? Czy luki między nimi są tak wielkie, że musi się uważać te
dwie instytucje za zasadniczo antagonistyczne? Nieustający strumień książek rozprawiających o tej

kwestii sugeruje, że odpowiedź nie jest prosta.

Najłatwiejszym sposobem zharmonizowania nauki i religii jest po prostu przedefiniowanie

jednej z nich tak, by obejmowała drugą. Możemy na przykład twierdzić, że „Bóg” jest po prostu
nazwą, jaką nadajemy porządkowi i harmonii we wszechświecie, prawom fizyki i chemii, pięknu

natury i tak dalej. Jest to naturalistyczny panteizm Spinozy. Jego najsłynniejszym zwolennikiem był
Einstein, często (i niesłusznie) opisywany jako człowiek wierzący w osobowego Boga.

Najpiękniejszą emocją, jakiej możemy doświadczyć, jest poczucie tajemnicy. Jest

to fundamentalna emocja, która stoi u kołyski wszelkiej prawdziwej sztuki i nauki. Ten,

dla którego to uczucie jest obce, kto nie potrafi dłużej zdumiewać się i stać urzeczony
w podziwie, jest jak martwy, jak zgaszona świeca. Poczucie, że za tym, czego możemy

doświadczać, jest coś, czego nasze umysły nie mogą pojąć, czego piękno i wzniosłość
docierają do nas tylko pośrednio — to jest religijność. W tym sensie, i tylko w tym,

jestem głęboko religijnym człowiekiem.

Poważnym jednak problemem z takim „pogodzeniem”, w którym nauka nie tyle żeni się

z religią, co ją pochłania, jest to, że całkowicie wyklucza to Boga – a przynajmniej Boga wyznań
monoteistycznych, który interesuje się wszechświatem. To jednak nie jest do zaakceptowania przez

większość ludzi religijnych. Spójrzmy na liczby: 90 procent Amerykanów wierzy w osobowego Boga,
który oddziałuje na świat, 79 procent wierzy w cuda, 75 procent wierzy w niebiosa i 72 procent

wierzy w boskość Jezusa. W swojej pierwszej popularnej książce pod tytułem Finding Darwin’s God
Kenneth Miller atakował panteizm, ponieważ „rozmywa religię do bezsensowności”. Miał rację.

Sensowny wysiłek pogodzenia nauki z wiarą musi rozpocząć od uznania ich tak, jak są

rzeczywiście rozumiane i praktykowane przez ludzi. Nie można przedefiniowywać nauki tak, by

obejmowała zjawiska nadnaturalne, jak to zrobił zarząd edukacji w Kansas w 2005 roku. Ani też nie
można uznać, że „religia” to filozofia liberalnych teologów, która — krzywiąc się na osobowego Boga

— jest o krok od panteizmu. W końcu celem nie jest zamiana wszystkich wierzących w liberalnych
teologów, ale pokazanie im drogi do połączenia ich rzeczywistych przekonań z prawdą naukową.

Teolodzy proponują czasami pogodzenie przy pomocy naturalistycznego deizmu; idei, że stworzenie
wszechświata – i, być może, praw fizyki – było bezpośrednim dziełem bóstwa, które następnie

pozostawiło rzeczy samym sobie, nigdy więcej nie wtrącając się w naturę ani historię. Dla wiernych
jest to jeszcze bardziej problematyczne niż panteizm: nie tylko zaprzecza to cudom, dziewiczym

narodzinom, odpowiedziom na modlitwy i całej kosmologicznej aparaturze chrześcijaństwa,
judaizmu, islamu, hinduizmu i znacznej części buddyzmu, ale stawia także pytanie, skąd w ogóle

wziął się Bóg.

Nie, właściwym rozwiązaniem musi być zharmonizowanie nauki z teizmem: koncepcja

transcendentalnego i odwiecznego boga, który niemniej bezpośrednio angażuje się w sprawy świata
i zwraca szczególną uwagę na rzeczywisty obiekt boskiego stworzenia: Homo sapiens . Tak więc

mamy Karla Gibersona i Kennetha Millera, teistycznych naukowców i zajmujących autorów. Obaj
demolują to, co uważają za fałszywe pojednanie – teorię inteligentnego projektu – i oferują własne

rozwiązanie. Giberson jest profesorem fizyki w Eastern Nazarene College, uczelni chrześcijańskiej,
i napisał trzy książki o napięciach między nauką i religią. Jest byłym redaktorem „Science and

Spirit”, pisma publikowanego przez Fundację Templetona (Fundacja ta sfinansowała również książkę
Saving Darwin ). Kenneth Miller, biolog komórkowy z Brown University, jest jednym z najbardziej

żarliwych i elokwentnych obrońców ewolucji przeciwko kreacjonizmowi. Jest także praktykującym
katolikiem. Nowa książka Millera, Only a Theory , jest uaktualnioną pracą Finding Darwin’s God .

Obie te książki dają nie tylko miażdżącą krytykę inteligentnego projektu, ale także poszukują Boga
w procesie ewolucyjnym.

Saving Darwin i Only a Theory razem dostarczają pouczającego streszczenia zasad i błędów

współczesnego kreacjonizmu. Pierwsza z nich zajmuje się głównie jego historią, a druga jego

bałamutnymi twierdzeniami. Gdyby te książki na tym poprzestały, podniosłyby cenny alarm
o niebezpieczeństwach stojących przed amerykańską nauką i kulturą. Ostatecznie jednak ich

background image

uczciwe lecz pokrętne wysiłki znalezienia ręki Boga w ewolucji, wiodą do rozwiązania, z trudem

dajecego się odróżnić od kreacjonizmu, który tak potępiają.

II.

Historia kreacjonizmu w Ameryce, opowiedziana przez Gibersona, sama była ewolucyjnym

procesem kierowanym przez rodzaj doboru naturalnego. Po tym, jak sądy obalały każdą kolejną
postać kreacjonizmu za naruszanie Pierwszej Poprawki, pojawiała się zmodyfikowana postać tej

doktryny, pomijająca religijną treść i ukrywająca się za grubszym przebraniem naukowym.
Z czasem ruch przeszedł od czystego biblijnego kreacjonizmu do „kreacjonizmu naukowego”,

w którym twierdzono, że same fakty naukowe popierają religijne opowieści, takie jak stworzenie
z Księgi Rodzaju i Arkę Noego, co następnie przekształciło się w inteligentny projekt (ID), całkowicie

odarty z biblijnej patyny. Nic z tego nie oszukało sądów. W roku 2005 sędzia federalny
w Harrisburgu w Pensylwanii odrzucił próbę wprowadzenia ID do szkół, opisując to przedsięwzięcie

jako przebrany kreacjonizm i nazywając jego orędowników kłamcami. (Miller był ważnym świadkiem
oskarżenia, popierając odrzucenie ID.) Ale to oczywiście nie zakończyło sprawy. Kreacjoniści

powrócili apelując do naszego poczucia sprawiedliwości, namawiając szkoły, by „uczyły kontrowersji”
– i nieważne, że kontrowersja wokół ewolucji nie jest naukowa, ale społeczna i polityczna.

Zaskakuje w tym wszystkim to, jak bardzo kreacjoniści zbliżyli się do darwinizmu. Ważni

orędownicy ID, tacy jak Michael Behe, profesor w Lehigh University (i świadek obrony w procesie

w Harrisburgu), akceptuje, że ziemia liczy miliardy lat, że ewolucja miała miejsce – częściowo
spowodowana przez dobór naturalny – i że wiele gatunków ma wspólnego przodka. Zdaniem Behego

Bóg w rozwoju życia mógł tylko odgrywać rolę Twórcy Mutacji, podrasowując sekwencje DNA, kiedy
było to niezbędne, żeby napędzić pojawianie się nowych mutacji i gatunków. Praktycznie Behe kupił

darwinizm w całości, poza samą końcówką.

Niemniej nadal istnieją inne postacie kreacjonizmu. Wielu wyznawców ID jest także

„kreacjonistami młodej ziemi”, uznając w oparciu o Biblię, że ziemia liczy około sześciu tysięcy lat.
(W zbudowanym przez ewangelistę Kena Hama za 27 milionów dolarów Creation Museum

w Kentuky Tricerops jest osiodłany!) Inni wierzą, że dystrybucję zwierząt na naszej planecie
wyjaśnia Arka Noego. Jeszcze inni twierdzą, że podczas gdy niektóre gatunki wyewoluowały, wiele

innych stworzył Bóg. Naturalnie kreacjoniści wolą ukrywać te różnice, fałszywie sugerując, że pod
względem filozoficznym stanowią jedność.

Niezależnie jednak od swoich poglądów wszyscy kreacjoniści mają cztery cechy wspólne.

Pierwsza: żarliwie wierzą w Boga. Nie ma w tym żadnej niespodzianki, chyba tylko dla tych, którzy

sądzą, że ID ma świecką podstawę. Druga: twierdzą, że Bóg w sposób cudowny interweniował
w rozwój życia, albo stwarzając każdy gatunek od zera, albo wtrącając się od czasu do czasu

w proces darwinowski. Trzecia: zgadzają się, że jedną z tych interwencji było stworzenie człowieka,
który nie mógł wyewoluować z podobnych do małp przodków. To odbija oczywiście Judeo-

chrześcijański pogląd, że człowiek został stworzony na podobieństwo Boga. Czwarta: wszyscy
uparcie obstają przy argumencie „nieredukowalnej złożoności”. Jest to koncepcja, że pewne gatunki

lub pewne cechy pewnych gatunków są zbyt złożone, by mogły wyewoluować w sposób darwinowski
i dlatego musiały być zaprojektowane przez Boga. Na przykład, krzepnięcie krwi u kręgowców jest

złożoną sekwencją reakcji enzymów, w której dwadzieścia białek musi oddziaływać na siebie, żeby
stworzyć ostateczny zakrzep. Gdyby brakowało któregokolwiek z nich, krew nie krzepłaby. Jak coś

tak skomplikowanego mogło wyewoluować na ślepo?

Z łatwością, odpowiada Miller. W swoim miażdżącym demontażu ID poważnie traktuje

„naukowe” twierdzenia ID i prowadzi je do ich logicznych wniosków. Jasnym i żywym językiem Miller
pokazuje, że złożone szlaki biochemiczne sklecone są z prymitywnych białek-prekursorów, które

kiedyś pełniły inne funkcje, ale zostały dokooptowane do nowego użytku. ID okazuje się być po
prostu argumentem „boga luk”, poglądem, że jeśli jeszcze nie rozumiemy w pełni jakiegoś zjawiska,

to musimy poddać się, zaprzestać badań i chwalić Pana. Dla naukowców jest to recepta na koniec
nauki, na wieczną ignorancję.

Miller olśniewająco demaskuje ID i pokazuje czym to właściwie jest: stekiem bzdurnych

teologicznych zapewnień i zdyskredytowanych twierdzeń naukowych zaprojektowanych tak, by

podstępnie wepchnąć religijny pogląd na życie na lekcje biologii. Zwolennicy ID nie mają
zdefiniowanego programu badań naukowych. Chociaż wydają olbrzymie sumy pieniędzy na public

relations , nie wytworzyli ani jednej naukowo zatwierdzonej pracy, wspierającej empiryczne
twierdzenia ich „teorii”. Miller słusznie wnioskuje, że „hipoteza projektu nie jest zgodna z żadnymi

wyobrażalnymi danymi, nie czyni żadnych sprawdzalnych przewidywań i nie sugeruje żadnych

Racjonalista.pl

Strona 3 z 14

background image

nowych dróg badań”. Jednym z najostrzejszych spostrzeżeń Millera jest to, że ID zakłada nie tylko

projekt, ale także nadnaturalne stworzenie. W końcu, projektant musi zrobić coś więcej niż tylko
wyobrazić sobie nowe stworzenia; musi także umieścić je na Ziemi. A jeśli to nie jest kreacjonizm

(etykietka, którą zwolennicy ID głośno odrzucają), to nie wiem, co nim jest.

Dla Gibersona ID jest nie tylko złą nauką (a właściwie, w ogóle żadną nauką), jest to także zła

teologia:

Świat jest złożonym miejscem i nadal nie rozumiemy wielu rzeczy o wszechświecie.

Stulecia oddzielają nas od wypełnienia luk w obecnym naukowym zrozumieniu świata
przyrody (…) Jest jednak zadaniem nauki wypełnienie tych luk i od dawna centralną

intuicją teologii jest, że trzeba znaleźć lepsze miejsce na poszukiwanie Boga (…)
Promocja „projektu” w izolacji od innych atrybutów Boga jest niebezpiecznym

i ostatecznie samoniszczącym sposobem wepchnięcia Boga z powrotem do nauki.

Zamiast więc pogodzić religię i naukę ID pcha je w jeszcze większy konflikt, uszkadzając przy

tym obie z nich. To dlatego tak wielu teologów, jak również naukowców, świadczyło w sądzie
przeciwko ID.

Jeśli ID jest fatalną porażką jako nauka, to dlaczego tak wielu ludzi nadal nalega, by przyjęły

go szkoły? Oczywistą odpowiedzią jest to, że ID zachowuje nasz status jako ukochanego gatunku

Boga i wydaje się przepajać wszechświat celem i znaczeniem, podczas gdy biologia ewolucyjna nie
robi ani jednego, ani drugiego. Innymi słowy, ID, jak i wszystkie postacie kreacjonizmu, jest

przedłużeniem religii. Uznał tak każdy sędzia, który wydawał wyrok w tej kwestii od procesu
w Scopes w 1925 roku. Dziwne jednak, że Giberson i Miller unikają tej kwestii, kiedy śledzą korzenie

kreacjonizmu. Zamiast wskazać na religie, obwiniają dwa świeckie ruchy, populizm i ateizm.

Dla Millera osobliwy amerykański typ surowego indywidualizmu i nieufności wobec autorytetów

ma dwa sprzeczne efekty. Pierwszy: spowodował naukową przewagę Ameryki. Miller zauważa, że
w ciągu ostatnich trzydziestu lat Ameryka otrzymała około 60 procent Nagród Nobla w nauce.

Czy jest coś w amerykańskim charakterze, co niesie nasiona tego konfliktu

[ewolucja kontra kreacjonizm] i dostarcza żyznego gruntu, na którym może on kwitnąć?

Sądzę, że jest, i nie wstydzę się tego. W istocie jestem z tego dumny (…) Ameryka jest
największym naukowym narodem świata (…) Brak szacunku – to jest klucz. To jest

powód, dla którego nasz kraj tak dokładnie zaadoptował naukę i dla którego Ameryka
jest światłem przewodnim dla naukowców z całego świata. Zdrowy brak szacunku dla

autorytetów jest częścią amerykańskiego charakteru i przenika nasze instytucje,
włącznie z instytucjami naukowymi. Naukowcy w tym kraju, czy są Amerykanami

z urodzenia, czy z wyboru, dostali pozwolenie na marzenia o rewolucyjnych odkryciach
i te marzenia sprawdzają się częściej w tym kraju niż w jakimkolwiek innym.

Ale jest to miecz obosieczny.

Jeśli rebelia i brak szacunku rzeczywiście są częścią amerykańskiego talentu do

nauki, to jak mamy zrozumieć ruch anty-ewolucjonistyczny? Jedna część tej analizy jest
jasna. Gotowość Amerykanów do odrzucenia ustalonych autorytetów odgrywała główną

rolę w sposobie, w jaki lokalni aktywiści potrafili wpychać takie idee jak naukowy
kreacjonizm i inteligentny projekt do lokalnych szkół.

Giberson zgadza się z tym:

Amerykanie nigdy nie godzili się chętnie na prowadzenie przez elity intelektualne.

Zwykły, zdroworozsądkowy argument ze strony kogoś, komu ufasz, jest wart więcej niż
pompatyczne oznajmienia całego uniwersytetu jajogłowych. Ameryka jest narodem

kochającym kowbojów, a kowboje nie potrzebują ekspertów, żeby im mówili, co mają
myśleć.

Czy jednak rzeczywiście zawdzięczamy nasze przewodnictwo w nauce istnieniu wewnętrznego

Johna Waynesa? Z pewnością są inne – równie amerykańskie – czynniki: wolność od prześladowań

religijnych oraz pieniądze. Naszą naukową społeczność niesłychanie wzbogacili niedawni imigranci,
szczególnie Żydzi, którzy uciekli przed nazizmem. Co ważniejsze, po drugiej wojnie światowej nasz

rząd zaczął finansować badania w szalonym tempie i ta hojność przyciągnęła wielu zagranicznych
uczonych. A choć od tego czasu zdominowaliśmy Nagrody Nobla, w poprzednich latach Europa

całkowicie nas przyćmiewała. Na przykład, do roku 1930 Amerykanie zdobyli tylko cztery Nagrody
Nobla we wszystkich dziedzinach nauki, podczas gdy Niemcy zdobyli dwadzieścia dziewięć, a Wielka

Brytania piętnaście. Trudno oskarżyć Niemców i Brytyjczyków o „brak szacunku dla autorytetów”!

Opór wobec ewolucji w Ameryce ma niewiele wspólnego z populizmem jako takim. Nasi kłótliwi

rodacy nie buntują się przeciwko czarnym dziurom ani dowodowi na ostatnie twierdzenie Fermata.

background image

Ewolucja jest wyjątkowym obiektem ich gniewu, a na to jest tylko jedno wyjaśnienie. Fakty są takie:

można znaleźć religię bez kreacjonizmu, ale nigdy nie znajdzie się kreacjonizmu bez religii. Miller
i Giberson cofają się przed tą prostą obserwacją. Takie niedostrzeganie rzeczywistego źródła

kreacjonizmu jest niewybaczalne, ale zrozumiałe: książka, której celem jest pojednanie ewolucji
i religii, nie może winić wiernych.

Wygląda jednak na to, że winienie niewiernych jest akceptowalne. Dla Gibersona i Millera

głównymi agresorami w „wojnach nauki” są ateiści. Twierdzą oni, że książki „nowych ateistów”

rozjuszyły umiarkowanych wśród ludzi religijnych, którzy bez tego mogli być przyjaźnie nastawieni
wobec ewolucji, i wepchnęły ich na pozycje kreacjonistów. W książce Finding Darwin’s God Miller

tłumaczył, że „Wierzę, że duża część problemu spowodowana jest przez ateistów w społeczności
naukowej, którzy systematycznie używają materialnych odkryć biologii ewolucyjnej do poparcia

własnych filozoficznych oświadczeń”. Zgadza się z tym Giberson:

Krytycy kreacjonizmu byli często nieuprzejmi i lekceważący, i wydawali się mieć

własny program idący daleko poza prawdziwość różnych twierdzeń o naturalnej historii
ziemi (…) Ci słynni krytycy nie potrafili pojąć, że kreacjoniści są także oddanymi

chrześcijanami i że wielu z nich to rozsądni, szczodrzy ludzie, motywowani
najszlachetniejszymi intencjami. Myślący chrześcijanie wyczuwają coś nieszczerego w tej

niegodziwie ostrej krytyce, która towarzyszy temu, co powinno być spokojną dyskusją
o nauce.

Tak więc przeszkodą do porozumienia nie jest religia, to ci agresywni ateiści-ewolucjoniści,

którzy nie chcą się zamknąć. Ale zauważcie: to Richard Dawkins bardziej niż ktokolwiek inny

przekonał ludzi do realności i mocy ewolucji. Twierdzenie, że gdyby on i jego intelektualni koledzy po
prostu przestali atakować religię, to zniknąłby kreacjonizm, jest szczytem pobożnych życzeń.

Giberson kieruje pod adresem biologów ewolucyjnych jeszcze jedną popularną uwagę

krytyczną. Twierdzi, że wielu z nas widzi naukę jako religię, rodzaj czci Darwina, który rzekomo

wyjaśnia wszystko, włącznie z sensem, celem, etyką i samą religią. „Idea, że nauka powinna być
religią na własnych prawach, przepływa jak podziemna rzeka przez pisma tych popularyzatorów,

bulgocąc pod powierzchnią i tryskając na wierzch za każdym razem, kiedy rozmowa dochodzi do
etapu ‘oto, co to wszystko znaczy’”. Tak, niektórzy naukowcy (i niektórzy popularyzatorzy nauki)

przesadzili z psychologią ewolucyjną twierdząc, że darwinizm może wyjaśnić każdy aspekt ludzkiego
zachowania. Żaden poważny naukowiec nie chce jednak, by nauka w najmniejszym stopniu

upodobniła się do religii ani też, by była źródłem etyki i wartości. Oznaczałoby to porzucenie naszego
głównego narzędzia do zrozumienia natury: sprawdzania empirycznych twierdzeń empirycznymi

danymi. Nie mamy „wiary” w darwinizm w taki sposób, w jaki inni mają wiarę w Boga, ani nie
widzimy Darwina jako niepodważalnego autorytetu, jak papież Benedykt XVI czy Ajatollah Chomeini.

W rzeczywistości od roku 1859 znaczna liczba idei Darwina została obalona. Jak wszystkie nauki,
ewolucja różni się od religii, ponieważ bezustannie testuje swoje założenia i odrzuca te, które

okazują się fałszywe.

III.

W swojej wcześniejszej książce, Finding Darwin’s God , Miller proklamował uniwersalny teizm:

„Pamiętajcie, że ludzie wiary wierzą, iż ich Bóg jest czynny w obecnym świecie, gdzie działa
w harmonii z naturalizmem fizyki i chemii”. Giberson najwyraźniej się z tym zgadza. A gdzie

znajdują rękę Boga w naturze? Jak można było się spodziewać, w pojawieniu się człowieka.

Giberson i Miller zapewniają, że ewolucja człowieka, albo czegoś bardzo podobnego do ludzi,

była nieunikniona. Twierdzą, że biorąc pod uwagę sposób działania ewolucji, było nieuniknione, że
królestwo zwierzęce w końcu dojdzie do gatunku świadomego, wysoce inteligentnego i przede

wszystkim zdolnego do pojęcia i czczenia swojego stwórcy. Ten gatunek nie musiał wyglądać
dokładnie jak człowiek, ale musiał mieć wyrafinowaną mentalność (nazwijmy go „humanoidem”).

Jeden z rozdziałów książki Millera jest wręcz zatytułowany: „Świat, który wiedział, że przybywamy”.
Giberson pisze, że „zdolności takie jak wzrok i inteligencja są tak wartościowe dla organizmu, że

wielu, jeśli nie wszyscy, biolodzy sądzą, iż prawdopodobnie powstałyby w każdym normalnym
procesie ewolucyjnym (…) Jak więc ewolucja może być zupełnie przypadkowa, skoro pewne wysoko

rozwinięte rezultaty daje się przewidzieć?”

Wielu biologów, czytając to, będzie się zastanawiać, skąd ta pewność. W końcu, ewolucja jest

procesem przypadkowym. Sposób, w jaki dobór naturalny kształtuje gatunki, zależy od
nieprzewidywalnych zmian klimatycznych, od losowych wydarzeń fizycznych, takich jak uderzenie

meteorytu lub wybuchy wulkanów, od pojawiania się rzadkich i losowych mutacji i od tego, który

Racjonalista.pl

Strona 5 z 14

background image

gatunek będzie miał dość szczęścia, by przeżyć masowe wymarcie. Gdyby, na przykład, duży meteor

nie uderzył w Ziemię sześćdziesiąt pięć milionów lat temu, przyczyniając się do wymarcia
dinozaurów – i do rozkwitu ssaków, uprzednio przez nie zdominowanych – wszystkie ssaki nadal

byłyby prawdopodobnie małymi, nocnymi owadożercami, pałaszującymi w półmroku świerszcze.

Ewolucjoniści dawno temu porzucili koncepcję, że istnieje nieunikniony marsz ewolucyjny ku

większej złożoności, którego uwieńczeniem jest człowiek. Tak, przeciętna złożoność wszystkich
gatunków wzrosła przez trzy i pół miliarda lat ewolucji, ale jest tak dlatego, że życie rozpoczęło się

jako prosta, powielająca się cząsteczka i z tego punktu mogło iść tylko w kierunku większej
złożoności. Obecnie jednak dobór naturalny nie zawsze faworyzuje złożoność. Jeśli na przykład jesteś

pasożytem, dobór naturalny może cię uprościć, ponieważ możesz żyć z wysiłków innego gatunku.
Tasiemce wyewoluowały z wolno żyjących robaków i w czasie swojej ewolucji straciły układ

trawienny i wiele ze swojego aparatu rozrodczego. Jak mówię moim studentom, stały się tylko
wchłaniającymi workami z gonadami. Niemniej tasiemiec jest znakomicie przystosowany do

pasożytniczego sposobu życia. Nie zawsze także opłaca się bycie mądrzejszym. Przez kilka lat
miałem oswojonego skunksa, który był kochany, ale tępy. Wspomniałem o tym weterynarzowi,

który osadził mnie na miejscu: „Głupi? Do diabła, on jest doskonale przystosowany do bycia
skunksem!” Inteligencja kosztuje: trzeba wyprodukować i nosić dodatkową masę mózgu i podkręcić

przemianę materii, żeby ją utrzymać. Czasami te koszty przewyższają genetyczne zyski. Mądrzejszy
skunks mógłby nie być sprawniejszym skunksem.

Na poparcie nieuchronności zaistnienia ludzi Giberson i Miller przywołują koncepcję

ewolucyjnej konwergencji. Jest to prosta koncepcja: gatunki często adaptują się do podobnego

środowiska, niezależnie rozwijając podobne cechy. Ichtiozaurusy (pradawne gady morskie),
morświny i ryby wyewoluowały niezależnie w wodzie i dzięki doborowi naturalnemu wszystkie

nabyły płetwy i podobne, opływowe kształty. Skomplikowane „oko-kamera” wyewoluowało
u kręgowców i u kałamarnic. Zwierzęta polarne, takie jak niedźwiedzie polarne, zające polarne

i sowy śnieżne albo są białe, albo stają się białe zimą, co ukrywa je przed drapieżnikami lub
zwierzyną łowną. Być może najbardziej zdumiewającym przykładem konwergencji jest podobieństwo

między ssakami torbaczami (workowatymi) z Australii i niespokrewnionymi ssakami łożyskowymi,
które żyją gdzie indziej. Latający torbacz Phalanger wygląda i zachowuje się tak samo jak latająca

wiewiórka z Nowego Świata. Krety workowate z ich zredukowanymi oczyma i wielkimi pazurami
grzebalnymi są sobowtórami naszych kretów łożyskowych. Do czasu wymarcia w 1936 roku

niezwykły wilk workowaty lub tasmański wyglądał i polował jak wilk łożyskowy.

Konwergencja mówi nam coś głębokiego o ewolucji. Muszą już istnieć „nisze” lub sposoby życia

wywołujące podobne zmiany ewolucyjne u niespokrewnionych gatunków, które się do nich adaptują.
To znaczy, organizmy zaczynające z różnymi przodkami i napędzane przez różne mutacje, zostają

niemniej ukształtowane przez dobór naturalny w bardzo podobny sposób – tak długo, jak długo te
zmiany poprawiają przeżycie i rozmnożenie. W morzu istniały nisze dla żerujących na rybach ssaków

i gadów, a więc morświny i ichtiozaury nabrały opływowych kształtów. Zwierzęta polarne poprawiają
swoje szanse przeżycia, jeśli są białe w zimie. Najwyraźniej też musi istnieć nisza dla małych,

wszystkożernych ssaków, które szybują z drzewa na drzewo. Konwergencja jest jedną z najbardziej
imponujących cech ewolucji i jest powszechna – znamy setki przypadków.

Do argumentowania na rzecz nieuchronności powstania człowieka wystarczy więc twierdzenie,

że istniała „humanoidalna nisza” – sposób życia, który wymagał wysokiej inteligencji i wyrafinowanej

samoświadomości – i że ta nisza pozostawała niezapełniona aż w sposób nieunikniony zajęli ją
przodkowie ludzi. Czy to zajęcie było jednak rzeczywiście nieuchronne? Miller jest przekonany, że

było:

Gdyby jednak życie ponownie penetrowało przestrzeń adaptacyjną, czy możemy

być pewni, że nasza nisza pozostałaby niezajęta? Jestem gotów twierdzić, że możemy
być niemal całkowicie pewni, iż zostałaby zajęta – że w końcu ewolucja stworzyłaby

inteligentne, samoświadome, myślące stworzenie, wyposażone w wystarczająco duży
układ nerwowy, by rozwiązać te same problemy, które mamy dzisiaj, i zdolne do

odkrycia samego procesu, który je stworzył, procesu ewolucji (…) Wszystko, co wiemy
o ewolucji, sugeruje, że życie mogło, wcześniej czy później, dotrzeć do tej niszy.

Miller i Giberson są zmuszeni do takiego poglądu z prostej przyczyny. Jeśli nie możemy

dowieść, że ewolucja humanoidów była nieunikniona, to załamuje się pogodzenie ewolucji

i chrześcijaństwa. Jeśli bowiem rzeczywiście jesteśmy szczególnym przedmiotem stworzenia Bożego,
nasza ewolucja nie mogła być pozostawiona przypadkowi. (Nie jest być może bez znaczenia, że

chociaż Kościół katolicki akceptuje większość darwinizmu, czyni oficjalny wyjątek dla ewolucji Homo
sapiens
, którego dusza jest podobno stworzona przez Boga i w pewnym momencie wstawiona

background image

w linię rodową człowieka.)

Trudność polega na tym, że większość naukowców nie podziela pewności Millera. Jest tak

dlatego, że ewolucja nie jest powtarzalnym eksperymentem. Nie możemy wielokrotnie odgrywać

taśmy życia, żeby zobaczyć, czy wyższa świadomość pojawi się za każdym razem. W rzeczywistości
istnieją dobre powody do przypuszczania, że ewolucja humanoidów nie tylko nie była nieunikniona,

ale a priori była nieprawdopodobna. Chociaż konwergencja jest uderzającą cechą ewolucji, istnieje
co najmniej równie wiele porażek konwergencji. Te porażki są mniej uderzające, ponieważ dotyczą

gatunków, których brak. Spójrzmy znowu na Australię. Wiele typów ssaków, które wyewoluowały
gdzie indziej, nie ma swoich odpowiedników wśród torbaczy. Nie ma workowatego odpowiednika

nietoperza (tj. latającego ssaka), ani żyrafy, ani słonia (dużych ssaków z długimi szyjami lub nosami
do żerowania na liściach drzew). Najbardziej znamienne jest to, że w Australii nie wyewoluował

żaden odpowiednik naczelnych ani żadne stworzenie z inteligencją zbliżoną do naczelnych.
W rzeczywistości Australia ma wiele niezapełnionych nisz – a więc wiele niespełnionych

konwergencji, włącznie z tą cenioną niszą „humanoidalną”. Jeśli wysoka inteligencja była takim
przewidywalnym wynikiem ewolucji, to dlaczego nie wyewoluowała w Australii? Dlaczego powstała

tylko raz, w Afryce?

Wywołuje to kolejne pytanie. Rozpoznajemy konwergencję, ponieważ niespokrewnione

gatunki rozwijają podobne cechy. Innymi słowy, cechy pojawiają się w więcej niż jednym gatunku.
Wyrafinowana, samoświadoma inteligencja jest jednak przypadkiem wyjątkowym: wyewoluowała

jeden raz u ludzkich przodków. (Ośmiornice i delfiny są bystre, ale nie mają aparatury do
rozważania własnego pochodzenia.) W odróżnieniu od tego oczy wyewoluowały niezależnie

czterdzieści razy, a biały kolor zwierząt polarnych pojawił się wiele razy. Trudno przedstawić
przekonujący argument na rzecz ewolucyjnej nieuchronności cechy, która powstała tylko raz. Trąba

słonia, złożona i wyrafinowana adaptacja (ma ponad czterdzieści tysięcy mięśni!) jest także
ewolucyjnym jedynakiem. Nie słychać jednak naukowców argumentujących, że ewolucja

nieuchronnie wypełniłaby „niszę słoniową”. Giberson i Miller oznajmiają nieuchronność humanoidów
z jednej tylko przyczyny: wymaga tego chrześcijaństwo.

Wreszcie jest aż nadto wyraźne, że ewolucja ludzkiej inteligencji była zdarzeniem

przypadkowym, zależnym od wysychania afrykańskiego lasu i rozwoju sawanny, co umożliwiło

małpom człekokształtnym zejście z drzew i chodzenie na dwóch nogach. Twierdząc, że ewolucja
człowieka była nieunikniona, trzeba także twierdzić, że ewolucja małp człekokształtnych była

nieunikniona, że ewolucja naczelnych była nieunikniona, że powstanie ssaków było nieuniknione i tak
dalej wstecz przez dziesiątki przodków, których pojawienie się trzeba by traktować jako

nieuniknione. Daje do regres o wzrastającym nieprawdopodobieństwie. W końcu na pytanie, czy
podobne do ludzi stworzenia były nieuniknione, można odpowiedzieć, że nie wiemy – i dodać, że

większość dowodów naukowych wskazuje, że nie były. Każda inna odpowiedź zakłada pobożne
życzenia albo teologię.

Miller wybiera opcje teologiczną. Chociaż w swojej nowej książce nie mówi jak Bóg zapewnił

pojawienie się Homo sapiens , Miller był wyraźniejszy w poprzedniej książce Finding Darwin’s God .

Sugeruje tam, że nieokreśloność mechaniki kwantowej pozwala Bogu na interwencje na poziomie
atomów, wpływając na wydarzenia na większą skalę:

Nieokreślona natura wydarzeń kwantowych pozwoliłaby mądremu i subtelnemu

Bogu wpływać na wydarzenia w sposób głęboki, ale niewykrywalny narzędziami

naukowymi. Te wydarzenia mogły obejmować pojawianie się mutacji, aktywację
poszczególnych neuronów w mózgu i także przetrwanie poszczególnych komórek

i organizmów, na które wpływają przypadkowe procesy radioaktywnego rozkładu.

Innymi słowy Bóg jest Władcą Elektronów, umyślnie czyniącym swoje ingerencje w naturę

w sposób tak subtelny, by były niewidzialne. Zdumiewa, że Miller, który przedstawia najbardziej
technicznie przenikliwe argumenty przeciwko nieredukowalnej złożoności, może skończyć

natarczywie zachwalając Boga zajmującego się mikroredagowaniem DNA. Jest to w rzeczywistości
argument identyczny z argumentem Michaela Behego, propagatora ID, przeciwko któremu Miller

zeznawał jako świadek w procesie w Harrisburgu. Jest to jeszcze jeden argument z gatunku Boga
luk, tyle tylko, że w tym wypadku luki są malutkie.

Miller wysuwa jeszcze jeden argument, także używany przez kreacjonistów i teistów jako

dowód niebiańskiego projektu: tak zwane „precyzyjne dostrojenie wszechświata”. Okazuje się, że

istnienie wszechświata, który dopuszcza życie takie, jakie znamy, w istotny sposób zależy od
wartości pewnych stałych fizyki. Gdyby na przykład ładunek elektronu był odrobinę inny, lub gdyby

różnica masy między protonem a neutronem była odrobinę większa, lub gdyby inne stałe różniły się
Racjonalista.pl

Strona 7 z 14

background image

bardziej niż o niewielki procent, wszechświat pod ważnymi aspektami byłby inny. Gwiazdy nie

istniałyby wystarczająco długo, by pozwolić na pojawienie się i ewolucję życia, nie byłoby układu
słonecznego i wszechświat nie miałby elementów i złożonej chemii, niezbędnych do zbudowania

organizmów. Innymi słowy, zamieszkujemy wszechświat jak z bajki o Złotowłosej, w którym prawa
natury są dokładnie właściwe, by pozwolić na ewolucję i rozkwit życia. Nazywa się to spostrzeżenie

„zasadą antropiczną”.

Na pierwszy rzut oka to wyjaśnienie wydaje się trywialne. Jak pisze Miller: „Biorąc za punkt

wyjścia obserwację, że ty i ja jesteśmy żywi, przynajmniej obecnie, jest oczywiste, że musimy żyć
we wszechświecie, w którym życie jest możliwe. Gdybyśmy nie byli żywi, nie byłoby nas tutaj, żeby

o tym rozmawiać. Tak więc, w pewnym sensie fakt, że żyjemy w przyjaznym dla życia
wszechświecie, znaczy niewiele więcej niż wielkie ‘phi!’”. To prawda. Podnosi to jednak głębsze

pytanie: dlaczego tak się złożyło, że stałe wszechświata mają te sprzyjające życiu wartości?
Odpowiedzią kreacjonisty jest, że nie jest to żaden przypadek: dobry Bóg (lub inteligentny

projektant) ustalił te prawa fizyki właśnie tak, by inteligentne życie mogło wyewoluować gdzieś we
wszechświecie – życie tak inteligentne, że mogło odkryć te prawa fizyki, a co ważniejsze, pojąć ich

stwórcę. Ta odpowiedź – znana jako silna zasada antropiczna – nie daje się przetestować naukowo,
ale brzmi tak rozsądnie, że stała się jedną z największych armat w arsenale kreacjonistów. (Ważne

jest zrozumienie, że zasada antropiczna dotyczy warunków wymaganych dla istnienia jakiegokolwiek
życia i nie mówi niczego o nieuchronności złożonego i inteligentnego życia.)

Naukowcy mają także inne wyjaśnienia, oparte na rozumie zamiast na wierze. Być może

któregoś dnia, kiedy będziemy mieli „teorię wszystkiego”, która jednoczy wszystkie siły fizyki,

zobaczymy, że ta teoria wymaga, by nasz wszechświat miał te stałe fizyczne, które obserwujemy.
Alternatywnie istnieją intrygujące teorie „wieloświatów”, które odwołują się do pojawienia się wielu

wszechświatów, z których każdy ma inne prawa fizyki; mogliśmy wyewoluować tylko w tym z nich,
którego prawa pozwalają na życie. Fizyk Lee Smolin przedstawił fascynującą wersję teorii

wieloświatów. Przeprowadzając paralelę do doboru naturalnego wśród organizmów, Smolin postawił
tezę, że stałe fizyki wszechświatów wyewoluowały drogą swego rodzaju „doboru kosmologicznego”

wśród wszechświatów. Okazuje się, że każda czarna dziura – a jest ich miliony w naszym
wszechświecie – może dać początek nowemu wszechświatowi i te nowe wszechświaty mogą mieć

stałe fizyki inne niż u ich przodków. (Jest to analogiczne do mutacji w ewolucji biologicznej.) Tak się
składa, że wszechświaty ze stałymi fizyki bliskimi tym, które widzimy dzisiaj, są lepsze

w produkowaniu większej liczby czarnych dziur, co z kolei daje więcej wszechświatów. (Przypomina
to dobór naturalny.) Z czasem proces ten daje populacje wszechświatów wzbogaconą o te, które

mają dokładnie takie własności, które sprzyjają produkcji gwiazd (źródła czarnych dziur), planet
i życia. Teoria Smolina niesłychanie podnosi szanse pojawienia się życia.

Idea wieloświatów może wyglądać na ruch desperata – Zdrowaśka rzucona przez fizyków, dla

których wyjaśnienia religijne są odpychające. Fizyka jest jednak pełna idei, które są całkowicie

sprzeczne z intuicją, a teorie wieloświatów wynikają naturalnie z istniejących już od dawna idei
fizyki. Przedstawiają one próbę fizyków znalezienia naturalistycznego wyjaśnienia dla tego, co inni

widzą jako projekt. Wielu naukowców uważa wieloświaty za coś znacznie rozsądniejszego niż
solipsystyczne założenie, że nasz wszechświat z jego 10 000 000 000 000 000 planetami został

stworzony tylko po to, by jeden gatunek ssaków mógł na nim wyewoluować w czternaście miliardów
lat później.

Niemniej Miller wydaje się faworyzować wyjaśnienie teologiczne, a przynajmniej daje zasadzie

antropicznej teologiczną interpretację:

Naukowe spostrzeżenie, że samo nasze istnienie, poprzez ewolucję, wymaga

wszechświata o tych właśnie rozmiarach, skali i wieku, jakie widzimy wokół nas,

implikuje, że w pewnym sensie wszechświat miał nas na myśli od samego początku (…)
Jeśli ten wszechświat rzeczywiście był przygotowany na życie ludzkie, to z punktu

widzenia teisty słuszne jest powiedzenie, że każdy z nas jest wynikiem myśli Boga,
mimo istnienia procesów naturalnych, które doprowadziły do naszego powstania.

Miller zrównuje wiarę religijną wyznawców religii z „wiarą” fizyków w naturalistyczne

wyjaśnienie praw fizyki:

Wierzący (…) słusznie pozostają sceptykami i agnostykami wobec jednego z ich

ulubionych wyjaśnień natury naszej egzystencji, który zawiera element wyobraźni równie

szalonej, jak jakakolwiek opowieść z świętej księgi: a mianowicie, istnienie niezliczonych
paralelnych i równoczesnych wszechświatów, z którymi nigdy nie możemy się

komunikować i których istnienia nie możemy także przetestować. Takie przekonanie
również wymaga nadzwyczajnego poziomu „wiary” i ludzie niereligijni powinni to

background image

przyznać.

No cóż, fizycy nie są skłonni tego przyznać. Sprzecznie z twierdzeniem Millera istnienie

wieloświatów nie wymaga skoku wiary nawet w przybliżeniu tak wielkiego jak wyobrażanie sobie

Boga. Ponadto niektóre naukowe wyjaśnienia zasady antropicznej dają się testować.
W rzeczywistości już potwierdzono kilka przewidywań teorii Smolina, wzmacniając jej wiarygodność.

Może być ona błędna, ale poczekajmy dziesięć lat i będziemy wiedzieć dużo więcej o zasadzie
antropicznej. Twierdzenie, że proponowanie tymczasowej i dającej się sprawdzić hipotezy, jest

równoważne wierze religijnej, jest po prostu niesłuszne.

IV.

Najbardziej powszechnym sposobem pogodzenia nauki i religii jest twierdzenie, że są to

różne, ale komplementarne, sposoby zrozumienia świata. To znaczy, nauka i religia oferują różne
„prawdy”, które razem wzięte odpowiadają na wszystkie pytania o nas i o wszechświecie. Giberson

wyjaśnia:

Niepokoi mnie, że postęp naukowy rzucił na nas taki czar, iż sądzimy, że nie ma już

niczego na świecie, czego nie możemy zrozumieć (…) Nauka prawdopodobnie wydobyła
z paradygmatu materialistycznego tyle, ile się da. Materia w ruchu, tak elegancko

opisana przez Newtona i jego następców, może nie być najlepszym sposobem
rozumienia świata (…) Sądzę jednak, że są sposoby, że zaczynamy patrzeć na

stworzenie i rozumieć, iż pogląd naukowy nie obejmuje wszystkiego. Nauka dostarcza
częściowego zestawu spostrzeżeń, które, choć potężne, nie odpowiadają na wszystkie

pytania.

Zazwyczaj pytaniami, o których mówi się, że wychodzą poza naukę, są pytania o znaczenie, cel

i moralność. W jednej ze swoich ostatnich książek, Rocks of Ages: Science and Religion In the
Fullness of Life
, Stephen Jay Gould nazwał takie pojednanie NOMA – non-overlapping magisteria

(nie zachodzące na siebie magisteria): “Nauka próbuje udokumentować oparty na faktach charakter
świata naturalnego oraz rozwinąć teorie, które koordynują i wyjaśniają te fakty. Religia, z drugiej

strony, działa w równie ważnej, ale całkowicie odmiennej, dziedzinie ludzkich celów, znaczeń
i wartości – przedmiotów, które dziedzina faktograficzna może oświetlić, ale nigdy nie może

rozwiązać”. Gould przedstawia to nie jako utopijną wizję, ale jako rzeczywisty opis tego, dlaczego
dziedziny nauki i religii nie zachodzą na siebie. Nie jest to dobre rozwiązanie dla naszej konfuzji.

Ignoruje, w duchu pluralizmu, oczywisty konflikt między nimi. Gould ratuje swoją koncepcję dzięki
przedefiniowaniu kategorii – co jest starą sztuczką – odpisując na straty kreacjonizm jako

„niewłaściwą religię” i definiując świeckie źródła etyki, znaczenia i wartości jako „fundamentalnie
religijne”.

Rozwiązanie NOMA rozlatuje się z jeszcze innych przyczyn. Pomimo twierdzeń Goulda zjawiska

nadnaturalne nie znajdują się całkowicie poza dziedziną nauki. Wszyscy naukowcy mogą wyobrazić

sobie obserwacje, które przekonałyby ich o istnieniu Boga lub sił nadnaturalnych. W liście do
amerykańskiego biologa Asy Graya Darwin pisał:

Pana pytanie, co przekonałoby mnie o Projekcie, jest łamigłówką. Gdybym zobaczył

anioła spływającego w dół, by uczyć nas dobra i był przekonany, że widzą go również

inni i że nie jestem szalony, uwierzyłbym w Projekt. Gdybym został całkowicie
przekonany, że życie i umysł są w nieznany sposób funkcją innej niewiadomej siły,

powinno mnie to przekonać. Gdyby człowiek był zrobiony z mosiądzu i żelaza i w żaden
sposób nie był związany z żadnym innym organizmem, który kiedykolwiek żył, być może

zostałbym przekonany. Ale to jest dziecinne.

Podobnie, gdyby Jezus mierzący blisko 300 metrów pojawił się przed mieszkańcami Nowego

Jorku, jak rzekomo pojawił się ewangeliście Oralowi Robertsowi w Oklahomie, i ta zjawa byłaby
przekonująco udokumentowana, większość naukowców padłaby na kolana z hosanną na ustach.

Naukowcy istotnie polegają na materialistycznych wyjaśnieniach natury, ale ważne jest

zrozumienie, że nie jest to filozoficzne zobowiązanie a priori . Jest to raczej najlepsza strategia

badawcza, która rozwinęła się z naszego długotrwałego doświadczenia z naturą.

Były czasy, kiedy Bóg był częścią nauki. Newton uważał, że jego badania fizyki pomagają

objaśnić niebiański plan Boga. Tak samo sądził Linneusz, szwedzki botanik, który stworzył obecny
system klasyfikowania gatunków. Przez stulecia badań nauczyliśmy się jednak, że myśl „Bóg to

zrobił” ani na jotę nie posuwa naprzód naszego zrozumienia natury i dlatego porzuciliśmy ją. Na
początku XIX wieku francuski matematyk Laplace podarował Napoleonowi egzemplarz swojej

wielkiej, pięciotomowej pracy o układzie słonecznym, Mechanique Celeste . Świadomy tego, że

Racjonalista.pl

Strona 9 z 14

background image

książka nie zawiera żadnej wzmianki o Bogu, Napoleon powiedział drwiąco: „Monsieur Laplace,

powiadają mi, że napisał pan tę wielką książkę o układzie wszechświata i nigdy nawet nie wspomniał
Stwórcy”. Laplace odpowiedział słynnym, szorstkim zdaniem: Je n’avais pas besoin de cette

hypothese-la – „Nie potrzebowałem tej hipotezy”. I od tego czasu naukowcy jej nie potrzebują.

Popełniając pospolity błąd Giberson myli strategiczny materializm nauki z absolutnym

zobowiązaniem do filozofii materializmu. Twierdzi on, że „gdyby twarz Jezusa pojawiła się na górze
Rushmore z imieniem Boga podpisanym poniżej, geolodzy nadal musieliby wyjaśnić to dziwne

zjawisko jako nieprawdopodobny wynik erozji i tektoniki”. Nonsens. Jest bardzo wiele zjawisk, które
mogłyby uwiarygodnić wizję Boga lub innych sił nadprzyrodzonych: uzdrowiciele wiarą mogliby

przywracać wzrok, rak cofałby się tylko u dobrych ludzi, zmarli wracaliby do życia, znajdowalibyśmy
sensowne sekwencje DNA, które tylko inteligentny czynnik mógł umieścić w naszym genomie, anioły

pojawiałyby się na niebie. Fakt, że nic takiego nigdy nie zostało naukowo udokumentowane, daje
nam dodatkową pewność, że mamy rację trzymając się naturalnych wyjaśnień natury. Tłumaczy to

także, dlaczego tak wielu naukowców, którzy nauczyli się nie brać pod uwagę Boga jako wyjaśnienie,
odrzuciło go także jako możliwość.

Prowadzi nas to do drugiej przyczyny, dla której wyjaśnienie Goulda nie jest spójne. Oczywiście

można powiedzieć, tak jak on to robi, że religia nie stawia żadnych twierdzeń o naturze, ale

w praktyce nie jest to prawdą. Z tysięcy sekt religijnych na tej planecie tylko kilka nie ma
wyznawców lub dogmatów stawiających empiryczne twierdzenia o świecie. A oto kilka z nich. Jezusa

urodziła dziewica, po ukrzyżowaniu zmartwychwstał. Po śmierci Maryi jej fizyczne ciało zostało
przetransportowane do nieba. Prorok Mahomet wzbił się do nieba na grzbiecie białego konia. Po

śmierci każda istota odradza się w innym wcieleniu. Bóg Brahma wyłonił się z kwiatu lotosu, który
wyrósł z pępka Wisznu, i na rozkaz Wisznu stworzył wszechświat. Bóg wysłuchuje modlitw

i odpowiada na nie. Morskie ssaki pochodzą z odciętych palców Sedny, boga Inuitów. Uzyskasz
bogactwo i szczęście, jeśli wyślesz pieniądze kapłanom Creflo Dollar.

To są dogmaty. Żeby zobaczyć, w co wierni rzeczywiście wierzą, rozważ, że ponad

sześćdziesiąt procent Amerykanów wierzy w cuda, dziewicze narodziny Jezusa, jego boskość

i zmartwychwstanie (Giberson i Miller są między nimi), życie duszy po śmierci i istnienie piekła
i szatana. Niezależnie od twierdzeń liberalnych teologów większość z nas nie jest deistami ani

unitarianami. I jeśli sądzisz, że Amerykanie uważają Biblię jedynie za metaforyczną poezję,
zapraszam do kościoła ewangelickiego w Wasilla na Alasce albo w South Side w Chicago.

Wiele przekonań religijnych daje się sprawdzić naukowo, przynajmniej w zasadzie. Szczególnie

nadaje się do takich testów uzdrawianie wiarą. I raz za razem nie zdaje testów. Mówi się, że widząc

przedmioty odrzucone przez pielgrzymów do Lourdes Anatol France zauważył: „Te wszystkie laski,
podpórki i kule i ani jednego szklanego oka, drewnianej nogi ani peruki!” Jeśli Bóg potrafi wyleczyć

raka, dlaczego jest bezradny wobec brakujących oczu i kończyn? Niedawne badania naukowe
modlitw wstawienniczych – kiedy chory nie wie, czy ktoś się za niego modli, czy nie – nie wykazały

śladu dowodu, że modlitwa działa. Nie mamy również naukowo potwierdzonych demonstracji cudów,
mimo wymogu Watykanu dowiedzenia dwóch cudów do kanonizacji każdego świętego. Święte

relikwie, takie jak Całun Turyński, okazały się sprytnymi fałszerstwami. Nie ma potwierdzonych
dowodów na to, że ktokolwiek przemówił zza grobu. A co z pradawnymi „założycielskimi” cudami,

jak te rzekomo dokonane przez Chrystusa, Buddę i Mahometa? Nie byliśmy tam, kiedy się zdarzyły,
nie możemy ich przetestować. Ale możemy przynajmniej zastosować do nich te same standardy, jak

do innych twierdzeń Biblii lub Koranu.

Podobnie jak Giberson, Miller odrzuca dosłowną interpretację Biblii. Po omówieniu zapisu

kopalnego stwierdza, że „dosłowne odczytywanie historii Stworzenia po prostu nie jest naukowo
uzasadnione”, pisząc w zakończeniu, że „teologia nie pretenduje i nie może pretendować do

naukowości, ale może wymagać od siebie, by była spójna z nauką i dobrze z nią obznajomiona”. To
jednak prowadzi do zagadki. Dlaczego odrzucać historię stworzenia i arki Noego, bo wiemy, że

zwierzęta wyewoluowały, ale akceptować rzeczywistość dziewiczych narodzin i zmartwychwstanie
Chrystusa, które są równie sprzeczne z nauką? W końcu, badania biologiczne stwierdzają

niemożliwość aseksualnego rozmnażania się kobiet oraz obudzenia się w trzy dni po śmierci.
Najwyraźniej Miller i Giberson, wraz z wieloma Amerykanami, mają jakieś teologiczne poglądy, które

nie są „spójne z nauką”.

Jaka więc jest natura „prawdy religijnej”, która rzekomo uzupełnia „prawdę naukową”?

Pierwszą rzeczą, o którą powinniśmy zapytać, to czy i w jakim sensie twierdzenia religijne są
„prawdami”. Prawda zakłada możliwość sfalsyfikowania, powinniśmy więc mieć sposób na

dowiedzenie się, czy prawdy religijne są błędne. Inaczej jednak niż z prawdami naukowymi każda
osoba i każda sekta mają swoją prawdę religijną. I wszyscy wiemy o wyraźnych sprzecznościach

background image

między „prawdami” różnych wiar. Chrześcijaństwo jednoznacznie twierdzi, że Jezus jest Bogiem

i wielu dodaje, że droga do zbawienia całkowicie zależy od zaakceptowania tego twierdzenia,
podczas gdy Koran stwierdza kategorycznie, że każdy akceptujący boskość Jezusa spędzi wieczność

w piekle. Oba te twierdzenia nie mogą być „prawdziwe”, przynajmniej w sposób, który nie wymaga
intelektualnych wygibasów.

Także twierdzenia o naturze Boga różnią się w różnych wyznaniach. Giberson wyjaśnia na

przykład, że „stulecia chrześcijańskiej refleksji nad naturą podkreśliły rozmaite cechy Boga:

sprawiedliwość, miłość, dobroć, świętość, łaskę, suwerenność i tak dalej”. Dla ludzi innego wyznania
Bóg może być jednak mściwy, jak Jahwe Starego Testamentu. Żydzi nie mogą sobie wyobrazić Boga

ucieleśnionego, Słowa, które stało się ciałem. Hindusi, jak starożytni Grecy, akceptują wielu bogów
o różnych osobowościach. Dla deistów bóg jest obojętny, podczas gdy wielu teologów wszystkich

wiar monoteistycznych twierdzi, że nie możemy wiedzieć niczego o atrybutach Boga. Co więc z tego
określimy jako „prawdę”? Wszystko zachwalane jako „prawda” musi przedstawiać metodę obalenia

tego – metodę, która nie polega na osobistym objawieniu. W końcu tysiące ludzi miewa,
z przerażającymi konsekwencjami, urojone objawienia „prawdy”.

Może to , co rozumiemy przez „prawdy religijne”, jest „prawdami moralnymi”, takimi jak „Nie

będziesz cudzołożył”. Te reguły nie są przedmiotem empirycznych testów, ale odnoszą się do

naszego przemyślanego poczucia dobra i zła. Na każdą niemal taką „prawdę” istnieje inna,
wyznawana z równą szczerością, jak na przykład: „Ci, którzy cudzołożą, powinni być

ukamienowani”. To dictum pojawia się nie tylko w islamskim prawie religijnym, ale także w Starym
Testamencie. (Nawiasem mówiąc, wydaje się niesłuszne nazywanie tych prawd religijnymi.

Poczynając od Platona filozofowie przekonująco argumentowali, że nasza etyka pochodzi nie od
religii, ale ze świeckiej moralności, która rozwija się u inteligentnych, społecznych stworzeń i zostaje

po prostu wstawiona do religii dla wygodnego cytowania.)

Ostatecznie więc istnieje fundamentalna różnica między prawdami naukowymi i religijnymi, jak

by je nie konstruować. Różnica polega na tym, jak odpowiadasz na jedno pytanie: jeśli nie mam
racji, jak mogę się tego dowiedzieć?
Kolega Darwina, Thomas Huxley, zauważył, że „nauka to

uporządkowany zdrowy rozsądek, gdzie brzydki fakt zabija wiele pięknych teorii”. Jak z każdą teorią
naukową istnieje potencjalnie wiele brzydkich faktów, które mogłyby zabić darwinizm. Dwa z nich to

ludzkie skamieliny i skamieliny dinozaura leżące obok siebie oraz istnienie adaptacji w jednym
gatunku, które przynoszą korzyści wyłącznie innemu gatunkowi. Ponieważ żadne takie fakty nigdy

się nie pojawiły, nadal akceptujemy ewolucję jako prawdę. Z drugiej strony, przekonania religijne są
odporne na brzydkie fakty. Co więcej, utrzymują się w obliczu brzydkich faktów, takich jak

nieskuteczność modlitw. Nie ma sposobu rozstrzygnięcia między sprzecznymi prawdami religijnymi,
jak to możemy zrobić w kwestii konkurujących wyjaśnień naukowych. Większość naukowców potrafi

powiedzieć, jakie obserwacje przekonałyby ich o istnieniu Boga, ale nigdy nie spotkałem człowieka
religijnego, który powiedziałby mi, co obaliłoby jego wiarę w istnienie Boga. I co mogłoby przekonać

ludzi, by porzucili wiarę, że bóstwo jest – jak zapewnia Giberson – dobre, kochające i sprawiedliwe?
Jeśli nie może tego dokonać Holocaust, to nic tego nie dokona.

V.

Giberson i Miller są myślącymi ludźmi dobrej woli. Czytając ich mam odczucie przekonania

i uczciwości, jakich nie ma w pismach wielu kreacjonistów, którzy dla swojej wiary bezczelnie

zaprzeczają najbardziej oczywistym faktom o naturze. Książki ich obu warte są przeczytania:
Gibersona ze względu na historię debaty stworzenie/ewolucja i Millera ze względu na jego klarowne

argumenty przeciwko inteligentnemu projektowi. Niemniej ostatecznie nie udaje im się osiągnąć
wytęsknionej unii między wiarą a ewolucją. Ponoszą porażkę z tej samej przyczyny co zawsze:

prawdziwa harmonia między nauką i religią wymaga albo pozbycia się religii większości ludzi
i zastąpienia jej rozwodnionym deizmem, albo zanieczyszczenia nauki niepotrzebnymi,

nietestowanymi i niedorzecznymi twierdzeniami nadnaturalnymi.

Chociaż Giberson i Miller uważają się za przeciwników kreacjonizmu, konstruując zgodność

między nauką i religią ostatecznie łączą się ze swoimi oponentami. W rzeczywistości wykazują
przynajmniej trzy z czterech cech wyróżniających kreacjonistów: wiarę w Boga, interwencje Boga

w naturę i specjalną rolę Boga w ewolucji człowieka. Może nawet pokazują czwartą cechę, wiarę
w nieredukowalną złożoność, twierdząc, że dusza nie mogła wyewoluować, ale została wstawiona

przez Boga.

Giberson, wyrzekając się Boga trzymającego ręce na pulsie, widzi niemniej świadomy projekt

na naszej Ziemi.

Racjonalista.pl

Strona 11 z 14

background image

Dlaczego śpiew [ptaków] jest tak przyjemny dla ucha? Dlaczego niemal każda

scena w nienaruszonej przyrodzie wydaje się tak piękna, od górskich jezior do falujących
prerii? Jeśli ewolucja naszego gatunku była napędzana wyłącznie ze względu na

przetrwanie, to skąd wzięliśmy to bogate odczucie estetyki natury? (…) Natura ma
artystyczny charakter, który zawsze wydawał mi się zbędny z czysto naukowego punktu

widzenia (…) Pociąga mnie myśl, że podpis Boga nie znajduje się w inżynieryjnych
cudach świata naturalnego, ale raczej w jego cudownej kreatywności i estetycznej głębi.

Naukowcy podobno nie powinni mówić o Bogu w ten sposób, bo stawia to pytania, na
które nie można odpowiedzieć.

Jest to estetyczny projekt zamiast inteligentnego projektu, ale nadal jest to projekt. I ignoruje

to naukowe wyjaśnienia, takie jak teoria „biofilii” E. O. Wilsona, który sugeruje, że wyewoluowaliśmy

do uważania miejsc takich jak jeziora i prerie za atrakcyjne, po prostu dlatego, że dostarczały one
żywności i bezpieczeństwa naszym przodkom.

Poza tym ani Miller, ani Giberson nie mówią nam, jakie okoliczności skłoniłyby ich do

porzucenia wiary w osobowego Boga. Giberson wręcz zapewnia, że nie może się mylić:

Jako człowiek wierzący w Boga jestem przekonany z góry, że świat nie jest

przypadkowy i że w jakiś tajemniczy sposób nasze istnienie jest „oczekiwanym”

rezultatem. Tej wiary nie rozwieją żadne dane. Dlatego też nie patrzę na historię
przyrody jako na źródło danych, na podstawie których można ocenić czy świat ma, czy

nie ma, celu. Moim podejściem jest oczekiwanie, że fakty historii przyrody będą zgodne
z celem i znaczeniem, jakie spotkałem gdzie indziej. Moje zrozumienie nauki w żaden

sposób nie odwodzi mnie od tego przekonania.

To jest mowa kreacjonisty, tylko i wyłącznie. Żaden prawdziwy naukowiec nie powiedziałby, że

jego teorie są odporne na dowody. Tak więc osobiste pogodzenie nauki z religią, jakby nie było dla
niego budujące duchowo, musi być intelektualnie nieprzekonujące dla nas.

Poza argumentem „estetycznego projektu” Giberson oferuje jeszcze jeden powód swojej wiary

– możemy nazwać to argumentem dogodności.

Jako kwestia czysto praktyczna, mam ważne powody, by wierzyć w Boga. Moi

rodzice są głęboko wierzącymi chrześcijanami i byliby zdruzgotani, gdybym odrzucił

wiarę. Moja żona i dzieci wierzą w Boga i razem regularnie chodzimy do kościoła.
Większość moich przyjaciół to wierzący. Mam pracę, którą kocham, na chrześcijańskim

uniwersytecie, który musiałby mnie zwolnić, gdybym odrzucił wiarę leżącą u podstaw
misji tego uniwersytetu. Porzucenie wiary w Boga byłoby destrukcyjne i całkowicie

wykoleiłoby moje życie.

Ta wzruszająca spowiedź ujawnia smutną irracjonalność całego przedsięwzięcia –

demoralizujący konflikt między osobistą potrzebą, by wierzyć, a desperacją, by wykazać, że ta
pierwotna potrzeba jest całkowicie zgodna z nauką.

Wydawałoby się więc, że nie można w spójny sposób być równocześnie człowiekiem religijnym

i naukowcem. Ta rzekoma synteza wymaga, by jedną częścią mózgu akceptować tylko to, co jest

sprawdzone i poparte przez uznane dowody, logikę i rozum, podczas gdy inna część mózgu
akceptuje rzeczy nie dające się poprzeć lub wręcz już sfalsyfikowane. Innymi słowy ceną harmonii

filozoficznej jest dysonans poznawczy. Akceptowanie równocześnie nauki i konwencjonalnej wiary
pozostawia cię z podwójnymi standardami: racjonalnym w kwestii krzepnięcia krwi, irracjonalnym

w kwestii Zmartwychwstania; racjonalnym o dinozaurach, irracjonalnym o dziewiczym porodzie. Bez
uzasadnionych przyczyn Giberson i Miller przebierają w tym, w co wierzą. Kreacjoniści młodej ziemi

są przynajmniej konsekwentni, bo przyjmują nadnaturalną przyczynowość na całej linii. Fizyk
Richard Feynman ze swoją zwykłą swadą scharakteryzował tę różnicę: „Nauka jest sposobem nie

oszukiwania samego siebie. Pierwszą zasadą jest to, że nie możesz oszukiwać siebie, a jesteś
najłatwiejszą osobą do oszukania”. Z religią nie ma po prostu sposobu na dowiedzenie się, czy się

oszukujesz.

Tak więc najważniejszy konflikt – zignorowany przez Gibersona i Millera – nie zachodzi między

nauką i religią. Istnieje on między religią a świeckim rozumem. Świecki rozum obejmuje naukę, ale
obejmuje także filozofię moralności i polityki, matematykę, logikę, historię, dziennikarstwo i nauki

społeczne – każdą dziedzinę, która wymaga, byśmy mieli dobre powody, by sądzić to, co sądzimy.
Nie twierdzę, że wszelka wiara jest nie do pogodzenia z nauką i świeckim rozumem – tylko te wiary,

których twierdzenia o naturze wszechświata kategorycznie zaprzeczają obserwacjom naukowym.
Wydaje się, że panteizm i pewne postacie buddyzmu zdają egzamin. Ale olbrzymia większość

wiernych – te 90 procent Amerykanów, którzy wierzą w osobowego Boga, większość muzułmanów,
żydów i hindusów oraz wyznawcy setek innych wiar – plasuje się w kategorii „nie do pogodzenia”.

background image

Niestety, niektórzy teolodzy ze słabością do deizmu wydają się myśleć, że mówią w imieniu

wszystkich wiernych. To oni krytykowali Dawkinsa i jego kolegów za to, że ci nie borykali się
z wszystkimi subtelnymi argumentami teologicznymi na rzecz istnienia Boga, za nie zanurzenie się

w całej historii teologii. Atakowano szczególnie Dawkinsa za napisanie Boga urojonego jako książki
„bez szczególnych pretensji intelektualnych”. Jest to jednak nieporozumienie. Dawkins faktycznie

napisał książkę bez szczególnych pretensji intelektualnych, ponieważ omawiał religię jaką żyją
i praktykują prawdziwi ludzie. Powodem, dla którego wielu liberalnych teologów widzi religię i nauką

jako harmonizujące ze sobą, jest to, że opowiadają się oni za teologią nie tylko obcą, ale wręcz
nierozpoznawalną jako religia dla większości Amerykanów.

Statystyki wspierają tę niezgodność. Na przykład, wśród 34 badanych krajów widzimy silny

negatywny związek statystyczny między stopniem wiary i akceptacją ewolucji. Kraje takie jak Dania,

Francja, Japonia i Wielka Brytania mają wysoki poziom akceptacji darwinizmu i niską wiarę w Boga,
podczas gdy sytuacja jest odwrotna w krajach takich jak Bułgaria, Łotwa, Turcja i Stany

Zjednoczone. W Ameryce zaś naukowcy jako grupa są znacznie mniej religijni niż nienaukowy. Nie
chcę przez to powiedzieć, że takie statystyki mogą determinować wynik debaty filozoficznej. Nie ma

też znaczenia czy te statystyki oznaczają, że akceptacja nauki podważa wiarę religijną, czy też, że
wierzenie podważa akceptację nauki. (Z pewnością zachodzą oba procesy.) Pokazują jednak, że

ludziom trudno jest zaakceptować równocześnie jedno i drugie. A biorąc pod uwagę istotę tych
dwóch światopoglądów, nie jest to zaskakujące.

Ten brak harmonii jest brudnym, małym sekretem w kręgach naukowych. Leży w naszym

osobistym i zawodowym interesie oznajmianie o doskonałej harmonii nauki i religii. W końcu,

chcemy naszych grantów fundowanych przez rząd i chcemy, by dzieci w szkołach stykały się
z prawdziwą nauką, nie zaś z kreacjonizmem. Liberalni ludzie religijni są ważnymi sojusznikami

w walce przeciwko kreacjonizmowi i nie jest miło zrażać ich sobie mówiąc, jak to odczuwamy. To
dlatego Krajowa Akademia Nauki twierdzi (jako kwestię taktyczną), że religia i nauka nie stoją

w konflikcie. Ale ich główny dowód – istnienie religijnych naukowców – jest na wyczerpaniu w miarę,
jak naukowcy coraz głośniej mówią o swoim braku wiary. Teraz mamy Rok Darwina i możemy

oczekiwać dalszych książek takich jak te Kennetha Millera i Karla Gibersona. Próby pojednania Boga
i ewolucji staczają się z intelektualnej taśmy produkcyjnej. Taśma ta nigdy się nie zatrzymuje, bo to

pojednanie nie działa.

Tekst przełożony na język polski i opublikowany za łaskawym acz

podstępem uzyskanym

(http://whyevolutionistrue.wordpress.com/2009/02/15/a-post-from-a-po lish-cat/) zezwoleniem
autora. Pierwotnie opublikowany był w "The New Republic".

Przypisy:

[ 1 ]

Książka została wydana również po polsku pod dziwnie zmienionym tytułem:

Język Boga. Kod życia – nauka potwierdza wiarę .

Jerry Coyne
Profesor na wydziale ekologii i ewolucji University of Chicago,

niedawno wydawnictwo Viking wydało jego książkę pt: Why
Evolution is Tru.

Pokaż inne teksty autora

(Publikacja: 19-02-2009)

Oryginał..

(http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,6366)

Contents Copyright

©

2000-2009 Mariusz Agnosiewicz

Programming Copyright

©

2001-2009 Michał Przech

Autorem portalu Racjonalista.pl jest Michał Przech, zwany niżej Autorem.

Racjonalista.pl

Strona 13 z 14

background image

Właścicielami portalu są Mariusz Agnosiewicz oraz Autor.

Żadna część niniejszych opracowań nie może być wykorzystywana w celach

komercyjnych, bez uprzedniej pisemnej zgody Właściciela, który zastrzega sobie

niniejszym wszelkie prawa, przewidziane

w przepisach szczególnych, oraz zgodnie z prawem cywilnym i handlowym,

w szczególności z tytułu praw autorskich, wynalazczych, znaków towarowych

do tego portalu i jakiejkolwiek jego części.

Wszystkie strony tego portalu, wliczając w to strukturę katalogów, skrypty oraz inne

programy komputerowe, zostały wytworzone i są administrowane przez Autora.

Stanowią one wyłączną własność Właściciela. Właściciel zastrzega sobie prawo do

okresowych modyfikacji zawartości tego portalu oraz opisu niniejszych Praw

Autorskich bez uprzedniego powiadomienia. Jeżeli nie akceptujesz tej polityki możesz

nie odwiedzać tego portalu i nie korzystać z jego zasobów.

Informacje zawarte na tym portalu przeznaczone są do użytku prywatnego osób

odwiedzających te strony. Można je pobierać, drukować i przeglądać jedynie w celach

informacyjnych, bez czerpania z tego tytułu korzyści finansowych lub pobierania

wynagrodzenia w dowolnej formie. Modyfikacja zawartości stron oraz skryptów jest

zabroniona. Niniejszym udziela się zgody na swobodne kopiowanie dokumentów

portalu Racjonalista.pl tak w formie elektronicznej, jak i drukowanej, w celach innych

niż handlowe, z zachowaniem tej informacji.

Plik PDF, który czytasz, może być rozpowszechniany jedynie w formie oryginalnej,

w jakiej występuje na portalu. Plik ten nie może być traktowany jako oficjalna

lub oryginalna wersja tekstu, jaki zawiera.

Treść tego zapisu stosuje się do wersji zarówno polsko jak i angielskojęzycznych

portalu pod domenami Racjonalista.pl, TheRationalist.eu.org oraz Neutrum.eu.org.

Wszelkie pytania prosimy kierować do

redakcja@racjonalista.pl


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Z prądem II Widzieć znaczy Wierzyć
Czy amerykańscy astronauci widzieli UFO
co to znaczy wierzyć, KATECHEZA W SZKOLE, scenariusze
Czy zawsze możemy wierzyć naszym zmysłom złudzenia, różne
(Reflek)-Gdy z drzewa spadał liść - jak więcej widzieći, ● Wiersze moje ♥♥♥ for Free, ☆☆☆Religijne ☆
17 Jeśli umysł ludzki jest tworem ewolucji, to czy można wierzyć, że poprawnie ujmuje on rzeczywisto
Opis dla zalogowanych (Jeśli chcesz by tylko zalogowani użytkownicy widzieli twój opis nie zalogowan
wierzynek
69 Ochrona wierzycieli w razie niewypłacalności dłużnika(1)
Świat nie wierzy łzom
UMOWA SPRZEDAŻY WIERZYTELNOŚCI
11. POEZJA KAZIMIERZA WIERZYŃSKIEGO, PARNASISTOWSKIE WIERSZE KAZIMIERA WIERZYŃSKIEGO
Czy wierzycie w Mikołaja
Doug French Czy powinniśmy wierzyć PKB
Ewidencja korekty VAT w ramach ulgi na zle dlugi w ksiegach wierzyciela i dluznika

więcej podobnych podstron